background image
background image

Debbie Macomber

Noc i Dzień

(Sooner Or Later)

background image

Moim przyjaciołom, którzy tak bardzo jak ja kochają zapach chloru o poranku:
Rachel  Williams,  Audrey  Rugh,  Lorraine  Reece,  Joyce  Hudson,  Lety  Taylor,  Marjorie 

Johnson,  Debbie  Noble,  Mary  Cammin,  Marii  Houston,  Janet  Hane,  Sue  Felix,  Markowi 
Ryanowi,  Jessie  Truax,  Gregowi  Northcuttowi,  Billowi  Irvine’owi,  Perowi  Johnsonowi  i Kathy 
Davis, która się o nas wszystkich troszczy

background image

Wstęp

Rozdzierający krzyk kobiety wyrwał ze snu Luke’a Maddena. Zerwał się z łóżka.
Od  tygodni  chodziły  słuchy  o możliwym  zamachu  wojskowym,  ale  rząd  Zarcero  dobrze 

radził  sobie  z sytuacją.  Niecały  tydzień  temu  prezydent  Cartago  osobiście  zapewnił  Luke’a,  że 
nie ma powodu do obaw.

Po huku strzałów z broni maszynowej rozległ się okrzyk przerażenia i wściekłości.
Luke odrzucił prześcieradło i sięgnął po spodnie. Włosy zjeżyły mu się na karku. Za oknem 

rozległy się kroki.

Ledwie  zdążył  zapiąć  pasek,  kiedy  drzwi  się  otworzyły.  Do  sypialni  wpadł  żołnierz.  Miał 

groźne spojrzenie i był uzbrojony w uzi. Wrzeszcząc po hiszpańsku, rozkazał, by Luke dołączył 
do pozostałych.

Luke pomyślał, że to już koniec.
Zginie z dala od domu. Z dala od siostry bliźniaczki.
W  tym  momencie  zdał  sobie  sprawę,  że  rozpaczliwie  pragnie  żyć.  Pośpiesznie  wykonał

rozkaz partyzanta, a w jego umyśle pojawił się obraz brązowookiej Rosity. Kochał ją i chciał się 
z nią ożenić.

Na dworze panował chaos. Przerażone kobiety tłoczyły się przy fontannie, osłaniając dzieci. 

Luke jak oszalały szukał wzrokiem Rosity. Odnalazł ją wśród innych kobiet i poczuł ulgę.

W  kałuży  krwi  pod  drzwiami  kaplicy  leżało  rozciągnięte  ciało  Ramóna  Hermosy. 

Zastrzelony  z nienawiści.  Zamordowany  w imię  postępu.  Oczy  martwego  mężczyzny 
wpatrywały się nieruchomo w noc.

Ramón. Na Boga, tylko  nie Ramón. Złość wstrząsnęła  Lukiem, jakby poraził  go prąd.  Ten 

miły staruszek nie mógł zrobić nikomu Krzywdy.

– Czego chcecie?! – krzyknął, zaciskając pięści.
Podeszło do niego trzech mężczyzn, uzbrojonych po zęby. Jeden przycisnął lufę karabinu do 

ramienia Luke’a, popychając go w stronę kobiet.

– Czego chcecie? – powtórzył Luke, nie zwracając uwagi na niebezpieczeństwo.
Trzej  mężczyźni  rozstąpili  się,  kiedy  podszedł  do  nich  oficer.  Patrzył  na  Luke’a 

z nienawiścią. Luke czuł ją tak, jak kiedyś miłość Rosity.

–  Rozumiem,  że  jest  pan  przyjacielem  naszego  prezydenta.  –  Dowódca  splunął.  Złowrogi 

uśmiech  powoli  uniósł  kąciki  jego  ust.  – Może  powinienem  raczej  powiedzieć:  „byłego 
prezydenta”.

– To jest misja – Luke wskazał ręką w kierunku kościoła. – Nie mieszam się do polityki.
–  Trzeba  było  się  nad  tym  zastanowić,  zanim  zaprzyjaźnił  się  pan  z Jose  Cartago.  Drogo 

będzie pana ta przyjaźń kosztowała, senor. Naprawdę, bardzo drogo.

background image

Wyciągnął lśniący rewolwer z kabury i wymierzył w głowę Luke’a.
–  Nie,  na  miłość  boską,  nie!  –  krzyknęła  Rosita.  Ze  szlochem  padła  do  nóg  dowódcy.  –

Proszę, zaklinam pana na imię Najświętszej Panienki, błagam, niech pan tego nie robi.

Ale Luke wiedział, że jest za późno.

background image

Rozdział 1.

Zapłacę za pańskie usługi.
– Nie wiem, czy dobrze  zrozumiałem. – Murphy  zmierzył  wzrokiem skromną dziewczynę, 

która trzymała w ręce jego awizo na przesyłkę. – Chce pani, żebym pojechał z panią do Zarcero?

Ta kobieta była  szalona. Bez dwóch zdań. Letty  Madden, urzędniczka pocztowa z Boothill 

w Teksasie, niewątpliwie nadawała się do domu wariatów.

Spojrzała na niego oczami czarnymi jak gorzka czekolada. Jej rozpacz rozbroiłaby każdego 

mężczyznę,  ale  nie  Murphy’ego.  Nie  miał  zamiaru  przerywać  w pełni  zasłużonego  urlopu 
z powodu jakiejś kobiety, która szuka przygód.

Nigdy  nie  miał  dobrego  zdania  na  temat  płci  przeciwnej,  a kiedy  jego  przyjaciele,  Cain 

i Mallory,  ożenili  się,  utwierdził  się  w tym  przekonaniu.  Trzepotanie  rzęsami  nie  wystarczało, 
żeby nabrał ochoty do przedzierania się przez dżunglę, by szukać gruszek na wierzbie.

– Pan nie rozumie – powtórzyła.
Rozumiał  doskonale.  Po  prostu  go  to  nie  interesowało.  Zresztą  urzędniczki  pocztowej  nie 

byłoby stać na zatrudnienie go ani na usługi Deliverance Company, nawet gdyby przepracowała 
dwa życia.

– Chodzi o mojego brata. – Zagryzła drżącą dolną wargę.
Niezły chwyt, stwierdził sceptycznie Murphy. Ale nie zmienił zdania.
– Jest misjonarzem.
Jest dobra, musiał przyznać.
Rzeczywiście udało jej się zrobić taką minę, jakby za chwilę miała się rozpłakać. Szczerość 

biła od niej na kilometr.

–  Odkąd  upadł  rząd  w Zarcero,  nikt  z Departamentu  Stanu  ani  z CIA  nie  potrafi  mi 

powiedzieć,  co  się  z nim  dzieje.  Linie  telefoniczne  są  odcięte,  a stosunki  dyplomatyczne  ze 
Stanami Zjednoczonymi zaostrzyły się. Ludzie z Departamentu Stanu nawet nie chcą już ze mną 
rozmawiać. Ale ja nie zapomnę o bracie.

–  Nie  mogę  pani  pomóc.  –  Nie  chciał  być  niegrzeczny  czy  cyniczny,  ale  nic  go  to  nie 

obchodziło. Mówił to już ze trzy razy, ale ona najwidoczniej wolała mu nie wierzyć.

To jeden z kilku jej błędów. Murphy zawsze mówił to, co myślał. Jeżeli jej brat był na tyle 

głupi, żeby pchać się do kraju stojącego na krawędzi politycznej zapaści, zasługiwał na to, co go 
spotkało.

– Proszę – dodała, wstrzymując oddech – niech się pan zastanowi.
Murphy  westchnął.  Idąc  po  przesyłkę,  nie  spodziewał  się,  że  zostanie  nagabywany  przez 

jedną z najspokojniejszych mieszkanek Boothill.

– Pan może mi pomóc – naciskała. – Pan po prostu nie chce. Nie proszę pana, żeby pan to 

background image

zrobił z dobrego serca!

Niezłe zagranie, bo Murphy nie miał natury dobroczyńcy.
–  Powiedziałam,  że  panu  zapłacę,  i nie  żartowałam.  Zdaję  sobie  sprawę,  że  usługi  takiego 

eksperta jak pan nie są tanie, więc...

– Eksperta? – Przecież nikt w Boothill nie wiedział, z czego Murphy żyje.
– Sądzi pan, że nie wiem, czym się pan zajmuje? – Zmarszczyła brwi dotknięta, że uważa ją 

za  idiotkę.  –  Nie  jestem  głupia,  panie  Murphy.  Są  pewne  rzeczy,  których  nie  można  nie 
zauważyć, sortując przesyłki. Jest pan najemnikiem.

Wypowiedziała  te  słowa  tak,  jakby  kalały  jej  usta.  Nie  ulegało  wątpliwości,  że  siostra 

misjonarza nigdy wcześniej nie zadawała się z człowiekiem tak plugawej profesji. Odrażającemu 
Murphy’emu bardzo się to spodobało. Rzeczywiście, nie przeszłoby mu przez myśl, że ktoś tak 
bogobojny jak Letty Madden będzie nalegał, żeby ubić interes właśnie z nim.

– Zapłacę panu – powtórzyła. – Tyle, ile pan zażąda.
Prychnął lekko i specjalnie wlepił wzrok w jej biust.
– Wiem wszystko o Deliverance Company.
– Naprawdę?
Zesztywniała.
–  Panie  Murphy,  proszę...  Mam  tylko  brata.  Moi  rodzice...  Ojciec  zmarł  cztery  lata  temu 

i zostaliśmy tylko Luke i ja.

Murphy’ego nie interesowały rodzinne historie, ale najwidoczniej nie dało się ich uniknąć.
– Proszę posłuchać: przykro mi, że pani brat jest w Zarcero. Ale nic, co pani powie czy zrobi, 

nie zmieni faktu, że ten kraj pogrążony jest w chaosie. Jeżeli chce pani rady, dam ją pani. Straci 
pani  czas,  energię  i pieniądze,  szukając  teraz  brata.  Całkiem  możliwe,  że  został  zabity  przed 
dwoma tygodniami albo wcześniej.

–  Nie!  zaprzeczyła  tak  gwałtownie,  że  Murphy  się  wzdrygnął.  –  Luke  jest  moim  bratem 

bliźniakiem.  Wiedziałabym,  gdyby  nie  żył.  Czułabym  to  tutaj  –  uderzyła  się  pięścią  w klatkę 
piersiową. – Proszę mi wierzyć, panie Murphy. Luke żyje.

Murphy  nie  miał  ochoty  się  z nią  sprzeczać.  Mogła  wierzyć  we  wszystko,  na  co  miała 

ochotę. Nawet w to, że brat żyje, jeżeli ta myśl przynosiła jej ukojenie.

– Czy mogę już dostać przesyłkę? – wyciągnął niecierpliwie rękę.
Letty niechętnie wręczyła mu kilka paczek.
– Czy w jakikolwiek sposób mogę pana przekonać? – Zuchwale spojrzała mu w oczy.
– Za żadne skarby. – Miał już to, po co przyszedł. Odwrócił się i ruszył w stronę drzwi. Ale 

zanim wyszedł z poczty, obejrzał się przez ramię. Kiedy zobaczył, jak spuszcza głowę przegrana, 
poczuł  coś  w rodzaju  żalu.  Współczuł  jej  i bratu,  jednak  nie  na  tyle,  żeby  poświęcać  pierwszy 
urlop, jaki miał od miesięcy.

background image

Dwadzieścia minut później  był w domu.  Już nie myślał o dziewczynie z poczty.  Widział  ją 

wcześniej  wiele  razy.  Należała  do  tego  typu  kobiet,  których  unikał  jak  ognia.  Te  świętsze  od 
papieża były najgorsze.

Letty Madden była całkiem niezła, a raczej mogłaby być, gdyby przestała przepraszać za to, 

że  jest  kobietą.  Długie  włosy  ściągała  mocno  do  tyłu,  jakby  to  miało  zapobiec  zmarszczkom. 
Skromny  uniform  pocztowy  w żaden sposób  nie uwypuklał  tego,  czym tak  hojnie obdarzyła ją 
natura.  Murphy  byłby  zaskoczony,  gdyby  Letty  Madden  zrobiła  sobie  makijaż.  Sprawiała 
wrażenie, że panicznie boi się swojej kobiecości.

Murphy  nie  interesował  się  religią,  a jeszcze  mniej  kobietami.  Och,  oczywiście,  nie 

zaprzeczyłby, że zajmowały pewne miejsce w jego życiu, ale było to  głównie  miejsce w łóżku. 
Płacił za ich usługi i odchodził wolny od jakichkolwiek uczuciowych zobowiązań.

Widział  już,  co  kobieta  może  zrobić  z mężczyzną.  W ostatnich  latach  stracił  dwóch 

przyjaciół,  i to  nie  od  kul.  Broń,  która  pokonała  Caina  McClellana  i Tima  Mallory’ego,  była 
gorsza. Obu powaliło idiotyczne uczucie nazywane miłością.

Kiedyś  Deliverance  Company  zatrudniła  Caina,  Mallory’ego,  Baileya,  Jacka  Kellera 

i Murphy’ego  –  doborowy  zespół  byłych  ekspertów  wojskowych.  Przeprowadzali  najbardziej 
śmiałe misje specjalne na świecie. Teraz było inaczej.

Murphy nie życzył sobie, żeby Cain czy Mallory udzielali mu dobrych rad na temat kobiet. 

Wszystkiego  i tak  dowiedział  się  od  matki.  Kobiety  są  do  siebie  podobne:  słabe  i godne 
współczucia.  Od  kiedy skończył dziesięć  lat,  wiedział,  że  nie  chce  mieć  nic wspólnego  z płcią 
przeciwną. Może i był wtedy smarkaczem, ale po dwudziestu pięciu latach okazało się, że miał 
rację.

Nawet  jego  najlepszy  przyjaciel,  Jack  Keller,  dał  się  złapać  na  kobiece  wdzięki.  Swój 

cholerny  błąd  niemal  przypłacił  życiem.  Ale  najwidoczniej  nie  wyciągnął  z tego  nauczki. 
Niewiele brakowało, żeby schrzanił kilka zadańbo nie potrafił trzymać zapiętego rozporka. Jego 
przyjaciel miał słabość do ładnych buziaków.

Murphy wszedł do swojego  domu, oddalonego od Boothill o piętnaście kilometrów. Rzucił 

przesyłkę na blat kuchenny. Stoczył o nią boje, a okazało się, że zawiera plik rachunków i kilka 
ulotek reklamowych.

Otworzył lodówkę, wyjął zimne piwo i poszedł na ganek.
Szklane drzwi zamknęły się za nim. Opadł  na wiklinowy fotel i oparł jedną nogę o słupek. 

Słońce prażyło mocno. Nawet parne popołudniowe powietrze było zmęczone upałem.

Boothill nie leżało na końcu świata. Było je stąd widać i to Murphy’emu wystarczało.
Uśmiechnął się do siebie, pociągnął długi łyk piwa i otarł ręką czoło.
Lepiej być nie mogło.

background image

Rozdział 2.

Slim  Watkins,  miejscowy  farmer,  wszedł  na  pocztę  za  pięć  piąta,  na  chwilę  przed 

zamknięciem. Zdjął kapelusz i obracając go w dłoniach, czekał, aż Letty go zauważy.

Posłała mu spłoszony uśmiech i modliła się w duchu, żeby nie chciał zaprosić jej na kolację. 

Straciła apetyt, kiedy Murphy, ostatnia deska ratunku, odmówił jej pomocy. Nie tylko nic go nie 
obchodziło,  ledwie dał  jej  powiedzieć cokolwiek  o Luke’u.  Nie  rozważył  nawet jej  propozycji. 
Letty nie miała pojęcia, co teraz robić.

–  Rozmawiałaś  z nim?  –  spytał  zdenerwowany  Slim.  –  Z człowiekiem,  który  może  ci 

pomóc?

Slim był uczciwym, pracowitym farmerem. Miał czterdzieści lat i nastoletniego syna, ale od 

kilku  lat  był  najbardziej  wytrwałym  konkurentem  Letty.  Nieliczni  młodzieńcy  szybko  znikali 
z tych stron.

– Letty? – spróbował znowu, kiedy nie odpowiedziała.
– Rozmawiałam z nim.
– I? – dopytywał Slim. – Zgodził się jechać z tobą do Zarcero?
– Nie – rzuciła sucho.
Zaległa krótka, pełna napięcia cisza.
– Sama chyba nie pojedziesz?
– Oczywiście, że pojadę. Muszę, nie rozumiesz? Luke jest moim bratem.
– Wydawało mi się, że człowiek z Departamentu Stanu odradzał ci tę wyprawę. Powiedział, 

że Stany Zjednoczone nic nie poradzą, że ktoś sam się wpakował w tarapaty.

– Nie obchodzi mnie, co radzi Departament Stanu albo ktokolwiek inny! – wrzasnęła Letty. –

Muszę wiedzieć, co dzieje się z Lukiem. Nie mam wyboru. Luke nigdy by mnie nie zostawił. Ja 
również go nie porzucę.

Farmer spuścił głowę. Powoli obracał rondo kapelusza w zwinnych palcach.
– Letty, będę się martwił, jeżeli pojedziesz sama do obcego kraju, gdzie nie będzie nikogo, 

kto mógłby cię chronić. Wiesz, że pojechałbym z tobą, ale...

– Masz rancho i syna. Billy nie mieszka w domu, ale nadal cię potrzebuje.
Slim najwyraźniej poczuł ulgę, że Letty go usprawiedliwiła.
– Wiesz, że pojechałbym bez namysłu, gdyby nie Billy.
Letty poklepała go po ramieniu.
– Wiem.
Ich oczy spotkały się.
– Co z dzisiejszą kolacją? Sprawdziłem, co podaje dziś Rossie. Stek po szwajcarsku. Wiem, 

że smakuje ci jej kuchnia.

background image

–  Dzięki,  Slim,  ale  nie  dzisiaj  –  odmówiła  łagodnie,  wiedząc,  że  sprawia  mu  zawód.  –

Zamierzam przemyśleć kilka spraw.

Musi odnaleźć Luke’a. Jeżeli umrze, trudno, ale nie może siedzieć z założonymi rękami.
Wróciła  do  domu,  ciemnego,  ale  przytulnego.  Włączyła  klimatyzację  i odpięła  trzy  górne 

guziki bluzki. Zdjęła pantofle i usiadła na kanapie. Oparła stopy o stolik do kawy, zamknęła oczy 
i czekała,  aż  orzeźwi  ją  chłodne  powietrze.  Kropelka  potu  wolno  spłynęła  z jej  szyi  do 
zagłębienia  między  bujnymi  piersiami.  Zagryzła  usta,  kiedy  przypomniała  sobie,  jakim 
spojrzeniem najemnik zmierzył jej piersi, kiedy oświadczyła, że mu zapłaci.

Był  tajemniczy  i niebezpieczny,  a ona,  idiotka,  poprosiła  go  o pomoc.  Powinna  być 

mądrzejsza,  lecz  kierowała  nią  rozpacz.  Kiedy  Murphy  stanął  tuż  koło  niej,  naruszył  jej 
przestrzeń  i wypełnił  maleńkie  biuro  swoją  obecnością.  Poczuła  bijące  od  niego  ciepło 
i niepowtarzalny męski zapach. Do chwili, gdy wspomniała o zapłacie, nic nie mogła wyczytać 
z zimnej, obojętnej twarzy mężczyzny. Dopiero później jego twarz nabrała wyrazu. Wyśmiał ją 
bez słów.

Zdenerwowana  wstała  i szybko  zmieniła  uniform  na  bawełniane  spodnie  i koszulką  bez 

rękawów. Przeszła się wśród równych grządek w ogrodzie, przyglądając się dorodnym roślinom. 
Wolała poczekać z podlewaniem do zachodu słońca.

Wiedzę  o leczniczych  właściwościach  ziół  przekazała  Letty  babcia,  która  nosiła  to  samo 

imię. Kiedy umarła, dziewczynka miała jedenaście lat. Odejście babki Letty przeżyła bardziej niż 
utratę matki. Babcia zajęła miejsce Donny Madden, gdy ta porzuciła rodzinę. Letty i Luke mieli 
wtedy  po  pięć  lat  i byli  za  mali,  żeby  zrozumieć,  co  się  stało.  Przez  lata  Letty  nasłuchała  się 
plotek o słabościach matki, kobiety uzależnionej od alkoholu i mężczyzn.

Po  odejściu  Donny  ich  ojciec,  miejscowy  pastor,  poprosił  babcię  o pomoc.  I babcia  nie 

odmówiła.

Była prawdziwą kobietą z Południa, pełną uroku i ciepła. Kiedy ktoś umierał, szła do rodziny 

zmarłego,  zatrzymywała  wszystkie  zegary  w domu,  zakrywała  lustra  prześcieradłami  i kładła 
trochę  soli  na  parapetach  okiennych.  Letty  i Luke  często  towarzyszyli  jej  w tych  wyprawach. 
Letty  nie  rozumiała  sensu  owych  rytuałów,  ale  nie  pomyślała,  by  o nie  zapytać,  zanim  babcia 
umarła.

Kiedy  ojciec  chował  swoją  matkę,  Letty  zapłakana  przeszła  po  domu.  Z namaszczeniem 

zatrzymała  ogromny  zegar  dziadka,  który  skwapliwie  wybijał  godziny,  i zasłoniła  lustro 
łazienkowe czystym  białym prześcieradłem.  Położyła też sól  na  kuchennym parapecie  i szybko 
wróciła do kościoła. Wiedziała, że babcia byłaby z niej zadowolona.

Letty odziedziczyła po babci dobrą rękę do kwiatów. Jej ogród rozkwitał bujnie co roku. Nie 

była  znachorką,  jak  babcia,  ale  znała  kilka  domowych  sposobów  leczenia.  Korzystała  z nich 
sama, leczyła brata i ojca, kiedy żył.

background image

W  noc  poprzedzającą  zamach  stanu  w Zarcero  Letty  obudziła  się  z łomotem  serca  i bólem 

głowy.  Instynktownie  czuła,  że z bratem  dzieje  się coś straszliwego.  Dużo  później  dowiedziała 
się, że rząd w Zarcero upadł, a stolicę zajęli rebelianci. Przez następne dni w telewizji podawano 
wiadomości o zbrodniach popełnianych na ludności tego kraju. Letty oglądała relacje przerażona, 
modląc się, by brat ze swoją grupką parafian byli bezpieczni.

Od tamtej nocy przeczucie, że Luke znalazł się w tarapatach, nie dawało jej spokoju. Prawdę 

mówiąc, jeszcze się potęgowało.

Nie ma wyjścia. Musi jechać do Zarcero bez względu na to, czy ktoś jej pomoże.
Zanosiło się jednak na to, że czekają samotna wyprawa.
Przypadek zrządził, że Murphy dosłownie wpadł na Letty w sklepie z artykułami żelaznymi. 

Poczuła,  że  ktoś uderzył  plecami  w jej  szczupłe  ciało.  Murphy odwrócił  się;  chciał  przeprosić. 
Ich spojrzenia się spotkały. Słowa zamarły mu na ustach.

Na twarzy Letty malowało się zaskoczenie. Ona także nie spodziewała się go ujrzeć.
–  Dzień  dobry,  panie  Murphy  –  powitała  go  oficjalnie,  jakby  wpadli  na  siebie  na  pikniku 

szkółki niedzielnej. Marne szansę, żeby kiedykolwiek to się stało.

Skinął lekko głową i już chciał się odwrócić, kiedy zobaczył, co włożyła do kosza na zakupy.
– Kupuję sprzęt na wyprawę do Zarcero – wyjaśniła.
Wyciągnął flarę i zawahał  się. Nie wiedział, czy powiedzieć jej, że to ostatnia  rzecz, jakiej 

będzie potrzebować.

– Pomyślałam, że flary się przydadzą. – Przyglądała mu się uważnie.
Murphy wrzucił ją z powrotem do koszyka Letty.
– Oczywiście, jeżeli chce pani powiadomić cały ten cholerny kraj o swoim przyjeździe.
– Och, myślałam... – Urwała nagle.
Murphy zapłacił za sprawunki i szybko wyszedł ze sklepu. Dawał Letty Madden piętnaście 

minut życia w Zarcero. Co najwyżej.

Otworzył drzwi swojej ciężarówki i już miał odjeżdżać, kiedy go zawołała.
– Panie Murphy!
Zaklął w duchu i wysiadł z kabiny.
–  Co  znowu?  –  spytał  takim  tonem,  by  poczuła,  że  mu  przeszkadza.  Letty nie  przejęła  się 

tym, w przeciwieństwie do większości kobiet w podobnej sytuacji.

–  Nie  zabiorę  panu  wiele  czasu.  –  Stała  na  chodniku,  patrząc  z zakłopotaniem,  ale 

i stanowczo.

Ta kobieta miała temperament.
–  W czasie  naszej  ostatniej  rozmowy  nie  dał  mi  pan  szansy,  żebym  przedstawiła  swoją 

propozycję.

– Nie interesuje mnie pani propozycja.

background image

Nie  wyszedł  z poczty  z powodu  niedomówienia.  Nic,  co  mogłaby  mu  zaproponować,  nie 

wystarczy, żeby wziął udział w samobójczej misji. Spojrzeli po sobie.

– Zapłacę pięćdziesiąt tysięcy dolarów, żeby pomógł mi pan odnaleźć brata.
Murphy zmarszczył czoło. Zastanawiał się, czy kobieta w rodzaju Letty Madden może mieć 

tyle gotówki.

– Zastawiłam dom, panie Murphy – wyjaśniła, jakby czytała w jego myślach. – Podpisanie 

kilku dokumentów w banku to tylko formalność. Jutro po południu będę mogła przekazać panu 
gotówkę.

Cholera  jasna!  Murphy  czuł,  że  mięknie.  Nie  chodziło  mu  o pieniądze,  lecz  o kobietę. 

Zamierza się dać bezsensownie zabić.

Nie sądził, że zdołają odwieść od wyprawy, ale też nie chciał jej zachęcać.
– Żadne pieniądze nie skłonią mnie do zmiany decyzji. – Uruchomił samochód.
Letty opadły ramiona. Pokiwała głową, przyjmując do wiadomości to, co powiedział.
– Przepraszam, że pana zatrzymałam. Miłego dnia, panie Murphy.
Nie odpowiedział. Włączył wsteczny bieg i jak najszybciej opuścił miasto.
– Idiotka – mruknął, podjeżdżając tyłem pod dom.
Wszedł  do  kuchni  i zobaczył,  że  na  automatycznej  sekretarce  mruga  światełko.  Poza 

poczciwymi  mieszkańcami  Boothill  tylko  jedna  osoba  na  świecie  wiedziała,  gdzie  jest.  Jack 
Keller.

– Jak tam twój bok? – spytał Murphy, kiedy usłyszał głos przyjaciela.
– Boli jak jasny gwint – wymamrotał Jack.
Murphy roześmiał się. Podczas ostatniej misji Jack wpadł pod rozpędzonego dżipa i złamał 

dwa  żebra.  Urlop  musiał  poświęcić  na  rekonwalescencję.  Jack  lubił  życie  w mieście,  Murphy 
wolał trzymać się z dala od ludzi. Czuł się doskonale wśród otwartych przestrzeni Teksasu.

– Pomyślałem, że zadzwonię do ciebie, żeby dowiedzieć się, co słychać.
Jack  należał  do  osobników  stadnych  i była  to  jedyna  niedoskonałość,  jaką  widział  w nim 

Murphy, Ten facet nie umiał odpoczywać. Po tygodniu w Kansas City Jack zaczynał się nudzić 
i gotowy był stawić czoło nowym wyzwaniom.

–  U mnie  wszystko  w porządku  –  odrzekł  Murphy.  Do  cholery,  nie  mógł  przestać  myśleć 

o tej nieznośnej Madden. Flary. Kupowała flary do Zarcero. Głupota to mało powiedziane.

Jack zawahał się.
– Co jest?
– Nic – warknął Murphy.
– Przecież słyszę, że coś cię gryzie. Głos cię zdradza.
Murphy uznał, że nic się nie stanie, jeżeli opowie Jackowi o kobiecie z poczty.
– Dostałem ofertę pracy – oznajmił i zaczął wyjaśniać szczegóły.

background image

–  Zabiją  ją  –  stwierdził  ponuro  Jack.  Murphy  wolał  nie  myśleć,  co  stałoby  się  z Letty 

Madden,  gdyby  wpadła  w ręce  buntowników.  Ponad  wszelką  wątpliwość  czekają  ją  tortury, 
zostanie zgwałcona, a potem z sadystyczną przyjemnością zabita.

– Jak ona wygląda? – spytał Jack.
–  A jakie  to  ma,  do  diabła,  znaczenie?  –  warknął  Murphy.  Była  ładna  i młoda,  miała  ze 

dwadzieścia kilka lat. Ale partyzantów niewiele to będzie obchodziło.

– Pomożesz jej?
– Mowy nie ma.
– Wiesz co? – Jack zachichotał.
– Wcale nie chcę wiedzieć.
– Powinieneś się z kimś przespać.
– O czym ty, do cholery, gadasz?
–  Za  długo  byłeś  bez  kobiety  –  oznajmił  Jack.  –  Inaczej  nie  zaprzątałbyś  sobie  głowy 

urzędniczką  pocztową.  Żyjesz  jak  mnich,  odkąd  pracujesz  dla  Deliverance  Company. Chłopie, 
wyluzuj się i korzystaj z życia!

– Kobieta to ostatnia rzecz, jakiej potrzebuję.
– Posłuchaj mnie, Murphy. Idź do knajpy, upij się i niech jakaś kobieta zabierze cię na noc 

do domu. Uwierz mi, rano poczujesz się o niebo lepiej.

Seks był według Jacka lekarstwem na wszystko.
–  To,  że  się  z kimś  prześpię,  nie  powstrzyma  tej  Madden  od  ryzykowania  swoją  głupią 

głową. – Murphy nie dawał za wygraną.

– Może i nie, ale nie będziesz się czuł winny jej śmierci.
– Nie biorę żadnej odpowiedzialności za to, co się z nią stanie.
Jack zachichotał, a Murphy zacisnął zęby.
– Co cię tak śmieszy?
– Ty – odrzekł Jack. – Kusi cię, żeby to zrobić.
– Do diabła, tak. – Chyba tylko tornado mogłoby go skłonić do przerwania urlopu, na który 

długo  i ciężko  pracował  i na  który  sobie  zasłużył.  I który  zamierzał  wykorzystać.  Nie  dopuści, 
żeby jakaś kobieta pokrzyżowała mu plany. Jeżeli ma ochotę dać się zabić – to jej problem.

– Przyznaj się, Murphy, masz na nią ochotę.
– Czas już skończyć tę rozmowę.
Miał odłożyć słuchawkę, ale usłyszał śmiech Jacka i jego ostatnie słowa:
– Zadzwoń, jak wrócisz z Zarcero!
– Prędzej zgniję w piekle.
Do  wieczora  Murphy’ego  prześladował  niepokój.  Nie  opuścił  go  też  przez  cały  następny 

dzień. Próbował wszystkiego, co zwykle go uspokajało. Grzebał przy ciężarówce, przejechał się 

background image

konno po swojej posiadłości, posiedział na ganku z piwem i dobrą książką aż do zachodu słońca. 
I nic.

Powtarzał sobie, że nie odpowiada za Letty Madden. Niech sobie robi, co chce.
Rzadko dręczyło  go sumienie. To normalne przy jego profesji. Żył według własnych zasad

i swojego kodeksu honorowego.

Nie chciał się angażować w tę sprawę. Śmieszyło go, że kobieta z Boothill tak się zaparła, by 

jechać  do  Zarcero.  Śmierć będzie  dla  niej  błogosławieństwem.  Panienka  ze szkółki  niedzielnej 
uważa  go  za  okrutnika  i chama.  Przekona  się,  że  w porównaniu  z koszmarem,  jaki  czekają 
w Zarcero, Murphy jest tylko milutkim kociakiem.

Musi być sposób, który skłoni ją do trzeźwego spojrzenia na rzeczywistość, a jego uwolni od 

poczucia winy.

Wpadł na pomysł następnego popołudnia.
Murphy pogwizdywał, jadąc do miasta. Poprawił mu się nastrój. Musiał przyznać, że w dużej 

mierze dzięki Jackowi. Zaparkował przed pocztą i wszedł do środka.

Letty  sprzedawała  znaczki  starszemu  mężczyźnie,  ale  jej  wzrok  natychmiast  pobiegł 

w kierunku  Murphy’ego.  Dostrzegł  zaskoczenie  i promyk  nadziei  w oczach.  Wolnym  krokiem 
podszedł  do  swojej  skrytki.  Nie  odrywała  od  niego  wzroku  przez  cały  czas,  kiedy  wyjmował 
przesyłki. Gdy skrytka była pusta, podszedł do Letty.

– Słucham? – Wyraźnie usiłowała zachować obojętny, oficjalny ton głosu.
– Nadal wybiera się pani do Zarcero? – spytał Murphy z ożywieniem.
– Tak. Już zarezerwowałam lot do Hojancha. Wyjeżdżam za dwa dni.
– Zmieniłem zdanie. – Przechylił się leniwie przez kontuar.
Letty poczuła ulgę.
–  Pomyślałam...  miałam  nadzieję,  że  pieniądze  jakoś  pana  zachęcą.  Wstąpię  do  banku  po 

południu i załatwię formalności. Jeżeli pan chce, dam panu połowę z góry i resztę po powrocie.

– O pieniądzach porozmawiamy później. Są inne,  pilniejsze sprawy, o których powinniśmy 

pomówić najpierw.

Zamrugała i utkwiła w nim wzrok, jakby nie była pewna, czy się nie przesłyszała.
– Na przykład?
– Nie ma mowy o żadnym płaceniu, dopóki...
– Chce pan papiery wartościowe? To może trochę potrwać, poza tym nie jestem pewna...
–  Powiedziałem,  że  o sprawach  finansowych  podyskutujemy  później  –  powtórzył 

z niecierpliwością, tym razem głośniej.

– Czego pan chce?
– Jest pani dziewicą? – spytał bez pośpiechu.
Jej oczy zrobiły się niewiarygodnie wielkie. Przełknęła ślinę. Czuła się niezręcznie.

background image

– To nie pana sprawa. – Murphy roześmiał się grubiańsko.
–  Wiem  już  wszystko,  co  chcę  wiedzieć.  Poradzę  sobie  z pani  brakiem  doświadczenia. 

Chociaż wolę kobiety biegłe w sztuce miłości.

Zjeżyła się.
– Co pan sugeruje, panie Murphy? – Odsunęła się od niego o dwa kroki.
– Układ.
Letty milczała przez jakiś czas, a potem z trudem przełknęła ślinę.
– Jaki układ?
Uśmiechnął  się  leniwie  i zmierzył  Letty  wzrokiem.  Zatrzymał  się  na  pełnym  biuście 

i krągłych biodrach. Postarał się, by w jego oczach widniał podziw.

– Jedna noc. Pani i ja razem całą noc. W zamian pojadę z panią do Zarcero.
Oczy Letty zrobiły się tak wielkie, że Murphy ledwo się powstrzymał, żeby nie wybuchnąć 

śmiechem. Nieporozumieniem byłoby stwierdzenie, że się wahała.

– Albo pani się na to zgadza, albo nie, i do widzenia.
Na  pewno  się  nie  zgodzi.  Nie  miał  co  do  tego  cienia  wątpliwości.  Jeśli  odrzuci  jego 

propozycję, Murphy będzie miał czyste sumienie. Odkrył karty. Wybór należał do niej.

Z satysfakcją odwrócił się do wyjścia. Był już przy drzwiach, kiedy go zatrzymała.
– Shaun... panie Murphy! – krzyknęła drżącym głosem.
Shaun. Nikt nie zwracał  się do niego w ten sposób. Nieliczni wiedzieli, że tak ma na imię. 

Nie spodobało mu się to. Nie podobał mu się śpiewny głos, którym go wołała.

Odwrócił się pewny siebie.
Uśmiechała się blado.
– Czy jutrzejszy wieczór panu odpowiada?

background image

Rozdział 3.

To wariat.  Letty  doszła  do  wniosku,  że  tylko  tak  można wytłumaczyć,  że  ją  o to  poprosił, 

a właściwie że tego zażądał.

Zgadł,  była  dziewicą.  Jej  doświadczenia  z mężczyznami  sprowadzały  się  do  kilku 

niewinnych  pocałunków  ze  Slimem,  które  sprawiły  jej  wiele  radości.  Czuła  się  niezręcznie 
i trochę się bała budzącej się kobiecości.

Nie była przyzwyczajona do mężczyzn, chociaż wychowywał ją ojciec i dorastała z Lukiem. 

Rówieśnicy uważali ją za kujona i szarą myszkę.

W głębi duszy obawiała się, że jest słaba, jak matka. Nie mogła znieść tej myśli. Przez lata 

robiła, co mogła, żeby ignorować swoją kobiecość.

Chcąc wrócić do równowagi, Letty chwyciła obiema rękami szufladę kredensu i wzięła kilka 

głębokich, uspokajających oddechów. Nie miała wyboru – potrzebowała Murphy’ego. Żeby mieć 
ochronę i przewodnika. Żeby przeżyć.

Kiedy odnajdzie Luke’a, najemnik nie będzie już potrzebny. Jeżeli ceną za pomoc ma być jej 

dziewictwo – trudno. Z radością poświęci to i wiele więcej, jeżeli dzięki temu uratuje brata.

Zamknie oczy, zaciśnie zęby i zniesie upokorzenie. Chwila, i będzie po wszystkim.
Kiedy odezwał się dzwonek u drzwi,  Letty szybko ogarnęła mieszkanie wzrokiem. Stół był 

nakryty do kolacji, butelka wina chłodziła się w lodówce, a steki były gotowe do pieczenia.

Wyprostowała  ramiona  i otworzyła  szklane  drzwi.  Stał  za  nimi  Murphy.  Za  chwilę  miał 

otrzymać najcenniejszą rzecz, jaką mogła podarować. Mimo to nie wyglądał na zadowolonego.
Zmierzył ją uważnie wzrokiem.

Była  świadoma  swojego  wyglądu.  Ubrała  się  tak,  jakby  na  zewnątrz  panował  mróz,  a nie 

ponad  trzydziestostopniowy  upał.  Wiedziała,  że  jest  blada.  Nie  zdołał  tego  ukryć  róż,  który 
nałożyła  na  policzki.  Zapięła  po  samą  szyję  bluzkę  z długimi  rękawami  i miała  wrażenie,  że 
kołnierzyk  ją  udusi.  Długa  spódnica,  która  sięgała  do  samych  stóp,  tylko  od  czasu  do  czasu 
ukazywała szczupłe kostki.

Otworzyła  Murphy’emu  drzwi.  Miał  na  sobie  wojskowe  spodnie,  jakby  już  był  w dżungli. 

Kiedy  wchodził  do  środka,  uświadomiła  sobie,  że  jest  o piętnaście  centymetrów  wyższy  niż 
framuga, która ma metr sześćdziesiąt pięć, i że jest przy nim karzełkiem. Wcześniej nie zwróciła 
uwagi, że jest taki wysoki.

Murphy spojrzał na nakryty stół i zmarszczył brwi.
– Pomyślałam, że może najpierw zjedlibyśmy kolację – zaproponowała nieśmiało, wściekła, 

że jej głos drży.

– Jak pani chce.
Poczuła, że ma wilgotne ręce. Wytarła je i zmusiła się do mówienia. Okazało się, że Murphy 

background image

nie jest zainteresowany pogawędką.

– Proszę otworzyć wino, a ja położę steki na ruszcie – powiedziała w ciszy. – Przypuszczam, 

że lubi pan krwiste.

– Bardzo krwiste.
Letty nie miała pojęcia, jak zdoła przełknąć choćby kęs. Ale tym będzie się martwić później. 

Jeszcze nie weszli do sypialni, a serce już waliło jej w piersiach. Kręciło jej się w głowie.

Murphy otworzył wino, a Letty wyniosła mięso. Upał był tak nieznośny, że pot wystąpił jej 

na górnej wardze.

Po chwili zjawił się Murphy, przynosząc jej kieliszek wina.
–  Dziękuję,  Shaun  –  zwróciła  się  do  niego  po  imieniu,  żeby  przynajmniej  częściowo 

rozładować napięcie. Skoro mieli razem podróżować, lepiej było dojść do porozumienia.

– Proszę mówić do mnie Murphy. – Jego niski, poważny i oschły głos nadał ton spotkaniu.
– Dobrze, Murphy. – Steki zaskwierczały, kiedy Letty układała je na rozgrzanym ruszcie.
Przyglądał się  każdemu  jej ruchowi. Jak  jastrząb, który obserwuje ofiarę,  gotowy do  ataku 

w odpowiednim momencie.

– Proszę się uśmiechnąć – powiedział szorstko.
Podniosła głowę.
– Słucham?
– Słyszała pani. Prosiłem, żeby się pani uśmiechnęła. Wygląda pani tak, jakby się pani bała, 

że w każdej chwili  mogę nadziać ją na  szpikulec  i upiec – zadrwił  z tym  swoim  zarozumiałym 
uśmieszkiem.

Kosztowało ją to nieco wysiłku, ale zdobyła się na coś w rodzaju uśmiechu.
– Lepiej?
– Trochę, ale niewiele. – Letty zajęła się mięsem.
–  Trochę  pani  przesadza  z tym  odgrywaniem  męczennicy.  Zacisnęła  palce  na  uchwycie 

łopatki do mięsa, ale nie dała się sprowokować.

–  O co  chodzi,  Letty?  Boisz  się,  że  sprawi  ci  to  przyjemność?  To  może  być  całkiem  miłe 

przeżycie, jeśli sobie na nie pozwolisz – dodał.

Nie odpowiedziała. Przyszła do niego z własnej woli i przystała na jego warunki. Uważała go 

jednak  za  wyrachowanego  bydlaka.  Ale  właśnie  takiego  człowieka  będzie  potrzebowała 
w Zarcero, żeby odnaleźć Luke’a i przywieźć go żywego do kraju.

–  O to  chodzi,  prawda?  –  dopytywał  się  Murphy  z radością.  –  Boisz  się,  że  może  ci  się 

spodobać.

Nie wytrzymała.
–  Szczerze  w to  wątpię  –  wyrzuciła  z siebie,  robiąc  wszystko,  żeby  jej  głos  brzmiał 

normalnie.

background image

Murphy roześmiał się sztucznie.
–  Wiem,  jak  cię  skłonić,  żebyś  mnie  chciała.  Wierz  mi  –  zanim  skończę,  będziesz  mnie 

błagać o jeszcze.

Przysunął się bliżej – tak blisko, że czuła jego oddech na skroni. Ze – sztywniała. Omal się 

od niego nie odwróciła. Dzięki silnej woli nie ruszyła się z miejsca.

–  Wszyscy  mężczyźni  mają  tak  wysokie  mniemanie  o sobie?  –  odgryzła  się.  – Czy  tylko 

pan? Jest pan przekonany, że nie można się panu oprzeć i że będę pana błagać, żeby pan się ze 
mną  kochał?  –  zakpiła  z niego.  Zapewne  słuchał  pan  kobiet,  którym  płacił  za  tego  rodzaju 
rozrywki.

– Sugeruje pani, że pani nie płacę? – rzekł szyderczo.
Letty zbladła.
– Nie martw się, kochanie. Pocieszaj się, jak możesz. Jeśli chcesz sobie wmówić, że robisz to 

dla Luke’a, dla Boga, dla kraju – wolno ci. Jeśli jesteś przekonana, że składasz szlachetną ofiarę 
ze swojego dziewictwa – to też jest w porządku. Ulżyj sobie. – Dotknął palcem czubka jej nosa, 
a ona bezwiednie się wzdrygnęła. Ten mały przejaw słabości najwyraźniej go zaskoczył.

Palcem  wskazującym  dotknął  twarzy  Letty,  leniwie  pogłaskał  ramiona  i zszedł  niżej,  do 

wypukłości piersi.  Przerwał, jak kot, który bawi się myszą. Niech cierpi w oczekiwaniu, zanim 
zacznie krążyć wokół brodawki. Teraz Letty prawie go nienawidziła.

– Mów sobie, co chcesz – szeptał uwodzicielsko – jeżeli dzięki temu łatwiej zniesiesz seks. 

Ale oboje znamy prawdę.

– Nie wiem, o czym pan mówi.
Roześmiał się, ale w jego śmiechu nie było wesołości.
– Od długiego czasu chciałaś się pozbyć dziewictwa, czy nie tak?
Wciągnęła powietrze, bojąc się wyznać prawdę.
– Nie – zaprzeczyła gwałtownie.
Murphy niespodziewanie odsunął się i łyknął wina.
– Nieważne. Masz doskonałą wymówkę. Robisz to dla Luke’a. Tylko się nie zdziw, jeżeli się 

okaże, że on już dawno nie żyje.

– Proszę tak nie mówić! – krzyknęła. – Mówiłam już, że Luke żyje. Wiem, że tak jest. Po co 

miałabym przyjmować pana warunki, gdyby było inaczej?

– Dobre pytanie, nie sądzisz? – spytał spokojnie.
Trzęsąc się ze zdenerwowania, Letty pośpiesznie nałożyła steki na półmisek i zaniosła je do 

pokoju. Murphy poszedł za nią. Drzwi zamknęły się za nimi złowieszczo.

Ukrywając lęk pod maską uśmiechu, postawiła półmisek na środku stołu, a potem przyniosła 

z lodówki dwie salaterki z sałatką.

–  Może  pan  siadać.  –  Sama  zajęła  miejsce  na  końcu  stołu,  jakby  była  na  uroczystym 

background image

przyjęciu. Odczekała, aż Murphy usiądzie, a potem położyła sobie na udach lnianą serwetkę.

Murphy  wziął  widelec.  Letty  sięgnęła  po  swój  i poczekała,  aż  mężczyzna  nałoży  sobie 

sałatki.

–  Wszystko,  co  jest  w sałatce,  pochodzi  z mojego  ogrodu  – powiedziała  z dumą.  –  Sos 

przyrządziłam według starego rodzinnego przepisu. Mam nadzieję, że będzie panu smakować.

Nie odezwał się. Wstrzymała oddech i czekała, aż zje sałatkę. Dopiero wtedy nałożyła sobie. 

Murphy zachowywał się tak, jakby odpowiadał na pytanie: „Jak szybko można zjeść posiłek?”. 
Był już w połowie steku, zanim zdążyła wziąć do ust sałatkę.

Musiał  przyznać,  że  Letty  jest  odważna.  Robił,  co  mógł,  żeby  ją  wyśmiać,  wykpić 

i onieśmielić. Ale wyglądało na to, że ona rzeczywiście ma zamiar wywiązać się z umowy.

Do jasnej cholery, nie tak miało się to wszystko potoczyć. Naprawdę sądził, że dziewczyna 

się  ugnie.  Trudno,  trzeba  uciec  się  do  jeszcze  kilku  pustych  gróźb.  Na  to  również  był 
przygotowany.

Murphy  jadł  najlepszy  posiłek  od  tygodni.  Nie  przywiązywał  specjalnej  wagi  do  jedzenia. 

W lodówce miał pełno mrożonek. Nie miał nic przeciwko żywności z racji wojskowych. Jednak 
potrafił docenić smak tego steku upieczonego na ruszcie.

– Jak... smakuje? – spytała Letty.
– Dobre. – Jeżeli się spodziewa, że Murphy zasypie ją komplementami, długo sobie poczeka. 

Taktyka przeciągania wszystkiego zaczęła go irytować. Musi zatem przejąć inicjatywę.

Nie  spodziewał  się,  że  Letty  przygotuje  kolację.  Myślał,  że  już  pięć  minut  po  przyjściu 

będzie  ją  miał  w łóżku.  Partyzant,  który  by  ją  dorwał,  nie  dałby  jej  tyle  czasu.  Ale  to  marna 
pociecha.

Zjadł o wiele szybciej niż Letty. Wstał i odniósł talerz do kuchni.
– Jesteś gotowa? – Spojrzał w stronę korytarza, gdzie z pewnością znajdowała się sypialnia.
Zbladła. Uznał to za dobry znak.
– Jeszcze... nie zjadłam kolacji. Chwileczkę. Proszę, niech pan jeszcze się napije wina, jeżeli 

ma pan ochotę. Jest dużo.

– Nie, dziękuję.
Niemal  widział,  jak  ogania  ją  lęk.  Z godnością,  na  jaką  niewielu  może  sobie  pozwolić, 

odłożyła serwetkę na stół i wstała. Nawet w jej krokach słychać było niechęć.

Zaprowadziła go do sypialni i gwałtownie odwróciła się do niego twarzą.
– Jeżeli nie ma pan nic przeciwko temu, chciałabym umyć zęby.
Zawahał się i wzruszył ramionami.
– Dobrze, ale i tak, prędzej czy później, będziesz musiała dotrzymać obietnicy.
Czekał. Przysiadł na brzegu łóżka i zdjął buty.
Zabrała  ze  sobą  do  łazienki  długą  białą  koszulę  nocną.  Szła  wolnym  krokiem  jak  królowa 

background image

skazana na ścięcie.

– Rozpuść włosy – polecił. Zawahała się, ale skinęła głową.
Kiedy wróciła, Murphy leżał na łóżku bez spodni, oparty plecami o wałek. Założył ręce pod 

głowę.

–  Ładnie  –  stwierdził,  przyjrzawszy  się  jej.  Mówił  serio.  W długiej  białej  koszuli  nocnej 

przypominała pastereczkę. Brakowało jej tylko drewnianego kija i kilku owieczek.

Długie brązowe włosy Letty opadały miękkimi falami do połowy pleców. Była boso. Jeżeli 

miała nadzieję, że podobieństwo do bajkowej postaci powstrzyma go, to się myliła.

– Podejdź bliżej.
– Jest pan nagi? – Odwróciła wzrok od jego torsu.
Uśmiechnął się leniwie.
– A jak sądzisz?
Wzięła głęboki oddech, wyprostowała się i zamknęła oczy.
– Czy już dojrzałaś do tego, by porzucić brata?
– Nie – odparła. – Układ to układ. Może pan ze mną robić wszystko, co się panu podoba.
– Taki mam zamiar.
– Jest pan potworem. – Roześmiał się.
– Tak o mnie mówią. – Obejrzała się przez ramię.
– Mogę najpierw zgasić światło?
– Niech się świeci.
Obleciał  ją  strach  i wybiegła  z sypialni.  Murphy  powstrzymał  się  od  śmiechu.  Tylko  jej 

dotknął, a ona już chciała wiać, gdzie pieprz rośnie. Biedna, zacofana dziewica. Śmiertelnie się 
bała nagiego mężczyzny.

Ku  jego  zaskoczeniu  wróciła  po  chwili  z butelką  wina  w ręce.  Piła  wprost  z butelki, 

odchylając głowę i wlewając w siebie alkohol. Murphy obserwował ją zdziwiony.

– Picie nie pomoże.
–  Niech  pan  nie  będzie  tego  taki  pewien.  –  Otarła  usta  grzbietem  dłoni.  –  Czy  chce  pan, 

żebym coś zrobiła?

– Bardzo wiele – zapewnił. – Wkrótce do tego dojdziemy.
Przysiadła na brzegu łóżka, jakby nie mogła utrzymać się na nogach.
Koszula rozchyliła się, ukazując piersi. Murphy był oczarowany. Piersi miała piękne – bujne 

i pełne.

Keller  miał  rację:  Murphy  zbyt  długo  był  bez  kobiety.  Letty  Madden  wyglądała  cholernie 

dobrze.

– Pocałuj mnie – polecił.
Wbiła  wzrok  w jego  usta.  Zawahała  się,  pociągnęła  jeszcze  łyk  wina  i przysunęła  się  do 

background image

niego.

Wziął od niej butelkę i odstawił na nocny stolik.
–  Obiecuję,  że  nie  będę  gryzł.  –  Objął  ją  pewnie  w talii  i pociągnął  na  łóżko.  Ciało  Letty 

ściśle  do  niego  przylegało.  Jej  oczy  były  wielkie,  a twarz  śmiertelnie  blada.  Ale  wytrzymała 
spojrzenie mężczyzny i czekała. Bała się.

Lekko  pochylił  się  do  przodu  i dotknął  jej  ust  swoimi.  Nie  był  okrutnikiem  i mimowolnie 

trochę jej współczuł.

Nie opierała się, ale była sztywna jakby połknęła kij od szczotki.
– Rozluźnij się – polecił niecierpliwie.
– Staram się.
– To się staraj bardziej. – Zły, że jest wobec niej zbyt łagodny, ujął głowę Letty i przycisnął 

jej usta do swoich. Za ten trud była mu winna coś więcej niż tylko niewinny pocałunek, chociaż –
jak przypuszczał – innych rzeczy będzie musiał ją nauczyć.

Znowu  zesztywniała.  Kilka  razy  przesunął  ustami  po  jej  wargach,  tym  razem  nieco 

brutalniej,  zgniatając  je  i obejmując  swoimi.  Czuł  jej  wydatne  piersi  i walczył  z narastającym 
podnieceniem, które chciało nim zawładnąć. Poddając się zmysłom, łakomie pożądał jej warg.

– Otwórz usta – wymruczał.
– Nie rozumiem, jak...
Wykorzystał  moment,  wsunął  język  do  ust  Letty  i zaczął  nim  poruszać.  Odwróciła  głowę. 

Puścił ją. Obciągnięte jedwabną koszulą piersi ocierały się o jego tors. Zdziwił się, bo Letty się 
nie odsunęła.

– Tak? – wyszeptała ochrypłym głosem, kiedy skończył. Radziła sobie nieźle. Nawet całkiem 

nieźle. Jeżeli pociągną to dalej, nie będzie odwrotu.

– Taak – wymruczał, ledwie łapiąc oddech.
– To nie jest takie straszne.
Sprawy toczyły się inaczej, niż zaplanował. Pocałował Letty znowu, ale tym razem jej język 

nieśmiało przywitał jego. Zaczął oddychać wolniej. Chciał od niej coraz więcej. Zaskoczyła go, 
z własnej woli obejmując za szyję.

– Podoba ci się to, prawda? – zachichotał. Chciał, by wierzyła, że dla niego to nic nie znaczy. 

Cieszył się, że może ukryć swoje podniecenie pod kocem. Zdziwił się, że pobudziła go tak łatwo. 
Nie przypuszczał, że tak silnie podziała na niego cnotliwa panienka.

– Co teraz?
Jeżeli chce, żeby plan się powiódł, musi być dla niej naprawdę niemiły.
– Rozbierz się.
Zamrugała, jakby się przesłyszała.
– Chce pan, żebym zdjęła koszulę?

background image

– Tak właśnie.
Spojrzała na ścianę.
– Przy zapalonym świetle – powtórzył.
Powoli  wstała  z łóżka  i stanęła  dokładnie  na  wprost  niego.  Była  zdenerwowana 

i zawstydzona.  Powoli  rozpinała  guziki,  zatrzymując  się  przy  każdym.  Nie  wiedziała,  że  takie 
wahanie tylko wzmaga niecierpliwość Murphy’ego. Z zaciśniętymi powiekami zsunęła materiał 
z jednego ramienia. Chyba nie spodziewała się, że gładki jedwab ześlizgnie się po ciele. Koszula 
leżała u jej stóp.

Murphy  przełknął  ślinę,  zaskoczony  urodą  Letty.  Była  piękna.  Pełne  piersi  wznosiły  się 

dumnie. Brzuch miała płaski i gładki, a biodra krągłe i zapraszające. Przyciskając ręce do boków, 
stała przed nim jak mityczna bogini.

Przyklęknął  na  łóżku  i chwycił  ustami  jej  sutek.  Zacisnęła  oczy  i jęknęła  cicho.  Murphy 

błądził wilgotnym językiem po ciepłej skórze Letty. Wygięła się i zagryzła dolną wargę.

Nie  mógł  czekać  dłużej.  Położył  ręce  na  jej  piersiach  i ścisnął  je,  pieszcząc  delikatnie.  Jej 

sutki  stwardniały  pod  dotykiem  Murphy’ego,  prężąc  się  dumnie.  Skóra  Letty  była  miękka  –
bardziej miękka niż wszystko, czego do tej pory dotykał.

Okrywając pocałunkami jej szyję, przesunął ręce na biodra i pośladki. Zaznajamiał się z jej 

jedwabistym ciałem. Bóg mu świadkiem, że nigdy nie przeżył czegoś podobnego, a przecież to 
on był doświadczony. Uczył się od kobiet, które miały o wiele większą praktykę i zdolności niż 
ta  naiwna  dziewczyna.  Ale  rzadko  czuł  się  tak,  jak  w tej  chwili.  Jego  wnętrzności  trawiło 
pragnienie, które przerodziło się w piekący ból.

Dotknął  palcem  pokrytego  jedwabistym  meszkiem  trójkąta  pomiędzy  złączeniem  jej  ud. 

Jęknęła krótko.

– Rozchyl nogi. – Nie poznawał samego siebie. Jego głos był ochrypły z pragnienia.
– Proszę... niech mi pan pozwoli zgasić światło.
– Nie. Rozchyl uda – powtórzył, tym razem bardziej stanowczo.
– Nie mogę.
Usłyszał  złość  w jej  głosie,  ale  to  go  nie  zniechęciło.  Rozstawiła  stopy  na  odległość  kilku 

centymetrów.

– Bardzo dobrze – pochwalił ją. Nie wiedział, czego się po nim spodziewa, więc pochylił się 

i pocałował  ją  w brzuch.  Potem  przesunął  wargi  ku  górze,  ujął  nimi  sutek  i zaczął  zachłannie 
ssać. Letty przełknęła głośno ślinę. Murphy uśmiechnął się do siebie. Cieszył się, że nie tylko on 
pochłonięty był tym, co robili.

Pocałował ją w usta, zadowolony, że odwzajemnia pocałunek, a potem jego wargi wróciły do 

jej piersi. Letty oddychała  ciężko. Murphy, wykorzystując jej  zaskoczenie, wsunął w nią palec, 
który zanurzył się w miękkich fałdach jej kobiecości.

background image

Letty naprężyła się i zaczęła się szarpać, ale Murphy wolną ręką chwycił ją mocno w talii.
– Rozluźnij się – wyszeptał. – To nie będzie bolało.
Delikatnie zaczął pocierać wrażliwe ciało Letty. Po krótkiej chwili brakowało jej tchu.
– Widzisz? Nie mówiłem ci, że będzie dobrze?
Cały  czas  miała  zamknięte  oczy.  Murphy  rozchylił  jej  nogi  i położył  swoje  usta  na  jej 

wargach.

Kręciło mu się w głowie i niewiele brakowało, żeby stracił panowanie nad sobą. Letty była 

miękka i wilgotna, na krawędzi szczytowania. Ale nie tylko ona. Kiedy dotykał jej w ten sposób, 
rodziła się w nim dzikość.

Całe ciało pulsowało. Albo natychmiast przestaną, albo straci panowanie nad sobą. Otworzył 

oczy  i znów  je  zamknął.  Próbował  jasno  myśleć.  Czuł  się  tak,  jakby  pochłaniała  go  głęboka, 
ciemna jama.

Wtedy  dotarło  do  niego  to,  co  powinno  być  jasne  od  samego  początku.  Letty  Madden  nie 

ucieknie.  Zbyt  wiele  leżało  na  szali  –  nie  miała  wyboru.  Była  po  to,  żeby  ją  wziął.  Stracił 
nadzieję, że ta kobieta wycofa się z układu. To go zresztą cieszyło, bo jej pożądał. Ta nieśmiała, 
nieskomplikowana kobieta przewróciła mu w głowie. Pragnął jej, choć w każdej chwili mógł ją 
stracić.

Nie  marnując  czasu,  chwycił  ją  za  ramiona  i pociągnął  na  łóżko.  Jej  miękkość  znowu  go 

zadziwiła. Dziewczyna była gładka i słodka.

Nie  mógł  się  pohamować  i pocałował  ją.  Zaklął  pod  nosem,  bo  pokój  zaczął  mu  wirować 

przed oczami.

– O co chodzi?
– O ciebie. O mnie. Do cholery, nie miało być tak dobrze.
Zdusił chęci ucieczki i ułożył się między jej nogami, rozchylając je tak szeroko, żeby wsunąć 

między nie biodra. Kiedy poczuła, jak ociera się o nią jego męskość, jęknęła i otworzyła oczy.

– Będę ostrożny. – Usiłował pamiętać, że Letty jest dziewicą.
– Murphy! – krzyknęła. – Niech mnie pan pocałuje. Nie będzie tak bardzo bolało, jeżeli mnie 

pan pocałuje.

Pokój zaczął mu znowu wirować przed oczami, tym razem szybciej. Zignorował to i tak, jak 

go prosiła, zbliżył swoje wargi do jej ust.

Pocałunek  był  wilgotny,  dziki  i zupełnie  nie  kontrolowany,  podobnie  jak  zachowanie 

Murphy’ego. Świat zaczął spadać w głęboką, czarną przepaść, a on razem z nim. Walczył z tym 
odczuciem, jak mógł.

Usłyszał swój jęk. Poczuł, że Letty go całuje. Cholera. Jaki ona miała smak! Sama słodycz. 

Ta kobieta sprawiła mu nie lada niespodziankę!

Próbował,  Bóg  mu  świadkiem,  że  próbował.  Przesunął  rękę  w dół.  Zamknęła  oczy 

background image

i odwróciła głowę. Wiedziała, że będzie bolało. Było mu przykro, że musi sprawić jej ból.

– Postaram się, żeby nie bolało – wyszeptał.
To była ostatnia świadoma myśl.
Gdy otworzył oczy, był już ranek.

background image

Rozdział 4.

Gdy tylko zrobiło  się jasno, Letty wymknęła się z łóżka i ubrała się pospiesznie. Nie miała 

odwagi spojrzeć na Murphy’ego. Bała się, że się domyśli, co zrobiła. Upłynęło tyle czasu, zanim 
zadziałała  mieszanka  ziołowa.  Zaczęła  się  już  obawiać,  że  nic  z tego  nie  będzie.  Nigdy  nie 
stosowała takich ziół i nie była do końca pewna ich działania.

Miała  nadzieję,  że  zdążą  się  tylko  kilka  razy  pocałować  i niewiele  ponadto,  bo  Murphy 

zapadnie w głęboki sen.

Mogła przewidzieć, że okaże się odporny na działanie ziół. Zdążył posunąć się o wiele dalej 

niż  zwykłe  pocałunki.  Wiedziała,  że  nie  zapomni  nocy  z Murphym.  Było  jej  dobrze  w jego 
ramionach.

Kiedy  się  obudziła  w środku  nocy,  zobaczyła,  że  leży  tuż  przy  jego  boku.  Murphy 

obejmował ją  ramieniem w talii,  a jej pośladki ściśle  przylegały do  jego  wzbudzonej męskości. 
Jeżeli  chciała,  żeby  do  niczego  nie  doszło,  powinna  była  uciec  od  niego.  Niech  Bóg  mają 
w swojej  opiece  –  nie  uciekła.  Wiedziała,  co  robi.  Zamknęła  oczy  i odnalazła  dziwną  rozkosz 
i bezpieczeństwo w ramionach tego mężczyzny.

Zanim  zioła  zadziałały,  Murphy  wymruczał,  że  nie  miało  być  tak  dobrze.  Sytuacja  była 

absurdalna; wypowiadał na głos jej myśli.

Musiała znieść pocałunki i grę wstępną, żeby pomógł odnaleźć Luke’a. Nie spodziewała się 

jednak,  że  sprawi  jej  to  przyjemność.  Ciało  okazało  się  zdrajcą.  Ogarnęło  ją  ciepłe  odczucie. 
Przyszło jak niechciany, niespodziewany gość. Murphy miał rację – nie miało być tak dobrze.

– Co się, do cholery, stało? – wymamrotał Murphy z drugiej strony łóżka.
– A o co chodzi? – spytała nieśmiało. Obawiała się, że Murphy domyśli się, co zrobiła.
Usiadł  i przetarł  twarz,  jakby  ścierał  zaspane  myśli.  Letty  cieszyła  się,  że  jest  kompletnie 

ubrana. Nie wierzyła, że Murphy nie będzie już chciał jej dotknąć. Co gorsza, nie wierzyła samej 
sobie, że nie odwzajemni tego dotyku.

– O zeszłą noc – wyjaśnił cierpko.
– Wie pan doskonale, co się stało.
Patrzył na  nią  w milczeniu,  jakby  czytając  w jej  duszy.  Letty była spięta.  Obawiała  się,  że 

Murphy odkryje prawdę.

– Czy my... no wiesz? – spytał po chwili.
Musiała zebrać wszystkie siły, żeby na niego nie patrzeć.
– Wolałabym, żebyśmy nie rozmawiali o zeszłej nocy.
–  Do  diabła!  –  wrzasnął  i skrzywił  się  na  dźwięk  zachrypniętego  głosu.  –  Ile  wypiłem?  –

Wziął  do  ręki  butelkę  po  winie.  Zmarszczył  czoło,  na  którym pojawiły  się  grube,  nieregularne 

background image

linie. – Była tylko ta jedna butelka, prawda?

–  Za  cztery  godziny  mamy  samolot.  Powinniśmy  jechać  na  lotnisko,  jak  tylko  się  pan 

ubierze.

Była  już  spakowana.  Dokładnie  wszystko  przemyślała.  Walizkę  zamierzała  zostawić 

w Hojancha, kraju graniczącym z Zarcero od północy. Do samego Zarcero miała zamiar zabrać 
tylko  plecak.  Jeżeli  odnajdą  Luke’a  w misji,  zajmie  im  to  niecałą  dobę.  Jeśli  będą  musieli 
wyciągać go z jakiegoś więzienia w zapadłym kącie, potrwa dłużej. Jak długo – nie wiedziała.

– Nie jedziesz ze mną – oznajmił chłodno Murphy.
– O, nie. – Zdenerwowała się, że najemnik chce  zmieniać umowę.  – Zawarliśmy układ, za 

który drogo zapłaciłam. Nie może pan teraz tego zmieniać.

– Był nagi, ale odrzucił kołdrę.
Oczy  Letty  otworzyły  się  szeroko  na  widok  wypukłych  mięśni  klatki  piersiowej,  prostych 

bioder i mocnych ud.

Na  ramionach  i brzuchu  miał  niezliczoną  ilość  blizn.  Najgorsze  było  zniekształcenie  na 

lewym ramieniu. Wyglądało na ślad po kuli. Na widok blizn zalała ją czułość. Stłumiła ją. Ten 
mężczyzna nie doceniłby jej współczucia.

Widziała w nim siłę i piękno. Była jak zahipnotyzowana. Speszyła się.  Czuła, że rumieniec 

zalewa jej szyję i policzki.

Murphy zachichotał. Najwyraźniej cieszył się, że jest zakłopotana.
– Daj spokój. Nie sądzisz, że już za późno na dziewiczą skromność? – Sięgnął po spodnie. 

Metalowe sprzączki zadzwoniły, kiedy się ubierał. Wcale nie wyglądał na zażenowanego.

–  Jadę  z panem.  –  Nie  przyjęła  odmowy  do  wiadomości.  Nie  teraz,  gdy  posunęła  się  tak 

daleko. Luke jej potrzebuje. Murphy również, niezależnie od tego, co myśli. Przez ostatnie dwa 
lata Letty była trzy razy w Zarcero. Biegle władała hiszpańskim. Znała kraj, miasta i kilka dróg. 
Znała  kilka osób,  którym  mogła ufać.  Miała tam przyjaciół,  którzy  powiedzą jej,  co  z Lukiem, 
i pomogą odnaleźć brata.

–  Zgodziłem się  odszukać  twojego  ukochanego  braciszka  i słowa  dotrzymam  –  wymruczał 

oschle. – Ale zrobię to sam. Nie potrzebuję więc ze sobą kobiety.

–  Rychło w czas  pan  to  mówi!  – krzyknęła. Była  wściekła,  że  Murphy  usiłuje  narzucić jej 

swoje  warunki.  –  Umówiliśmy  się,  że  za  tę  cenę  będzie  mi  pan  towarzyszył  w wyprawie  do 
Zarcero. Odebrał pan swoją zapłatę w łóżku zeszłej nocy. Nie może pan teraz zmieniać układu.

Chłód w jego spojrzeniu dotknął ją do żywego, ale tylko się wzdrygnęła.
– Jadę z panem albo bez pana.
Zaklął.
– Wiem, co robię! – wrzasnął. – Będziesz mi przeszkadzać.
– Pomogę panu.

background image

Zaklął znowu, tym razem głośniej.
– Jadę do Zarcero, żeby odnaleźć brata.
Nie  miała  ochoty  na  dalsze  dyskusje.  Zarzuciła  plecak  na  ramię  i wyniosła  walizkę  przed 

dom. Ciężarówka Murphy’ego stała za jej samochodem.

Wrzuciła walizkę na pakę, wsiadła do kabiny i czekała, aż on się zjawi.
Nie czekała długo. Wsiadł do samochodu, zatrzasnął drzwiczki, znowu zaklął i ruszył.
Chciał  jeszcze  coś  powiedzieć,  ale  nie  odezwał  się  ani  słowem  w czasie  półtoragodzinnej 

podróży na lotnisko.

Letty dręczyło mnóstwo pytań. Lecieli do Hojancha, więc jak Murphy zamierzał przedostać 

się do Zarcero, skoro zamknięto granice. Wyjazd i wjazd do kraju był niemożliwy.

W  samolocie  z Houston  siedzieli  na  sąsiednich  fotelach.  Masywne  ramię  Murphy’ego 

ocierało się o ramię Letty. Po starcie wyjął mapę z podręcznej torby. Letty chciała mu przekazać 
wszystko,  co  wiedziała  o Zarcero,  ale  on  najwyraźniej  nie  był  w nastroju,  żeby  jej  wysłuchać, 
więc milczała.

Zamknęła  oczy  i oparła  głowę  o boczne  okienko.  Modliła  się  w duchu,  żeby  miał  lepszy 

nastrój. Ta wyprawa i tak będzie wystarczająco trudna. Nie muszą jej dodatkowo komplikować.

Nie  spodziewała  się,  że  Murphy  będzie  dobrym  kompanem,  ale  mógłby  być  bardziej 

uprzejmy.

Udawała,  że  śpi,  ale  przyglądała  mu  się  uważnie.  Jej  życie  i życie  brata  spoczywało  teraz 

w rękach  tego  mężczyzny.  Nawet  wysilając  wyobraźnię,  nie  mogłaby  powiedzieć,  że  jest 
przystojny.  Gdyby  miała  go  opisać  –  na  przykład  Luke’owi  czy  przyjaciołom  z kościoła  –
stwierdziłaby,  że  mężczyzna  ma  swoisty  urok.  Choć  nic  z delikatności  ani  miękkości.  Płacono 
mu za to, żeby zabijał, szerzył nienawiść, śmierć i zadawał ból innym.

Kiedy poznała ciemną stronę osobowości Murphy’ego, którą uzewnętrzniał, odkryła pewną 

sprzeczność. Nie doświadczyła przecież brutalności podczas ich wspólnej nocy. W stosunku do 
niej był czuły i delikatny. Przy niej chciał dawać, nie brać.

To,  co  mówił,  było  z początku  okrutne  i władcze,  ale  jego  ręce  i usta  przekazywały 

żywiołowy  rodzaj  czułości,  który  pobudził  każdą  cząstkę  jej  ciała.  Zaskoczył  ją.  Zanim 
przygotował ją do tego, by się kochali, i zaciągnął do łóżka, Letty już szaleńczo go pragnęła.

Jej duma na tym cierpiała, ale tak wyglądała prawda. Gdyby zioła wówczas nie zadziałały, 

oddałaby mu się bez pamięci.

Stało  się  inaczej.  Ogarnęło  ją  głębokie  rozczarowanie,  ale  i ulga.  Miała  szczęście,  jak  na 

kobietę, która dobiła targu z samym diabłem.

Cholerne szczęście.
Murphy musiał przyznać,  że w swoim czasie popełnił kilka głupich błędów,  jednak ten był 

najgłupszy z nich. Powinien sprawdzić, co się dzieje z jego głową. Był w pułapce. Zgodził się na 

background image

udział  w wyprawie,  która  była  szukaniem  igły  w stogu  siana.  Nie  miał  wątpliwości,  jaki  los 
spotkał Luke’a Maddena. Misjonarz dawno już nie żył.

Nie  mógł  zrozumieć,  dlaczego  wplątał  się  w to  szaleństwo.  Rzadko  mylił  się  co  do  ludzi. 

W jego  pracy  liczyła  się  zręczność  i intuicja.  Murphy  dałby  sobie  głowę  uciąć,  że  ta 
powściągliwa dziewica zemdleje, gdy tylko jej dotknie. Albo zasłoni swoje pełne piersi i ucieknie 
gdzie pieprz rośnie. Stało się inaczej.

Żeby się zabezpieczyć, przewidział też plan awaryjny. Był żołnierzem i wiedział, jak ważna 

jest strategia. Brał pod uwagę, choć było to bardzo wątpliwe, że Letty podda się jego miłosnym 
zabiegom. Postanowił, że jej nie tknie i jeszcze raz omówi ich układ.

Skończyło się na tym, że ją wziął. Nie był dumny z tego powodu, ale już nie było odwrotu. 

Nie  był  słabym  facetem,  jak  Jack  Keller,  który  często  padał  ofiarą  własnych  pożądliwości, 
szczególnie cielesnych. Zdaniem Murphy’ego kobiety należy tolerować i wykorzystywać, kiedy 
nadarza się okazja. Nic ponadto. Mimo to uległ pożądliwości i przespał się z Letty Madden.

Próbował  nie  patrzeć  w jej  stronę,  ale  za  każdym  razem,  kiedy  to  robił,  ogarniało  go 

zdziwienie.  Nie  rozumiał,  dlaczego  zawiodła  go  pamięć.  Pamiętał  wszystko  do  momentu, 
w którym rzeczywiście to się stało. Niepokoiło go to.

Czy  to  pod  wpływem  wina,  czy  może  samej  Letty  poczuł  się  tak  podniecony?  Nie  był 

pewien, czy spodobałaby mu się odpowiedź.

Doszedł  do  wniosku,  że  Letty  Madden  trudno  rozgryźć.  Za  każdym  razem,  kiedy  chciał 

porozmawiać o ich wspólnej nocy, dziewczyna  zamykała  się w sobie  jak ostryga  kryjąca perłę. 
Boże drogi, żałował, że nie pamięta. Ale teraz nie było odwrotu. Siedział w samolocie z powodu 
okazanej słabości i eskortował Letty Madden do Zarcero.

Samolot  wylądował  w Hojancha  City  o piątej  po  południu  czasu  teksańskiego.  Dopełnili 

formalności,  które polegały na  przejściu obok strażnika śpiącego  przy biurku,  a potem Murphy 
poprowadził Letty do zatłoczonego terminalu.

Na lotnisku było nieprzyjemnie ciepło. Upał panujący na zewnątrz uderzył Murphy’ego jak 

podmuch  trąby  powietrznej.  Zawsze  tak  przeżywał  kilka  pierwszych  godzin  w tropikach.  Upał 
i odór przytłaczały go. W zależności od pory roku i dnia czasami miał trudności z oddychaniem.

Ubranie przykleiło mu się do ciała. Teksas w lecie niezupełnie przypominał Eden, ale tropiki 

były czymś innym. Upał mógł pozbawić człowieka sił w ciągu kilku godzin. Murphy spojrzał na 
Letty. Zastanawiał się, jak kobieta zdoła się przystosować, i zaklął pod nosem na myśl, że będzie 
się za nim wlokła przez dżunglę.

Letty  szła  pośpiesznie  za  Murphym.  W obu  rękach  niosła  bagaż.  Murphy  uznał,  że  skoro 

uparła się, żeby zabrać jeszcze walizkę, niech ją sobie niesie sama.

– Będziemy spać w hotelu?
–  Nie.  –  Im  mniej  Letty  będzie  wiedziała  o jego  planach,  tym  lepiej.  Przebiegł  wzrokiem 

background image

tłum,  szukając  Ramireza,  swojego  łącznika.  Miał  mu  dostarczyć  broń  i skontaktować 
z człowiekiem, który go zaopatrzy w niezbędne środki na granicy z Zarcero. O ile wiedział, nie 
będzie to łatwe. Obaj słono sobie policzą. Nie martwił się tym. W końcu to nie on płaci.

– Muszę znaleźć jakieś bezpieczne miejsce, gdzie mogłabym zostawić walizkę.
–  Masz  jakieś  cenne  rzeczy?  –  Obejrzał  się  przez  ramię.  Letty  robiła,  co  mogła,  żeby 

dotrzymać mu kroku, ale na próżno.

– Nie, oczywiście, że nie.
Była przynajmniej na tyle rozsądna, żeby nie zabierać gotówki.
– Co jest w środku?
– Ubranie dla Luke’a i lekarstwa. Mogą mu się przydać.
Murphy  bez  wahania  wziął  od  niej  ciężką  walizkę.  Postawił  ją  na  pierwszym  wolnym 

miejscu, jakie znalazł, otworzył i przerzucił przez ramię zmianę czystej odzieży.

–  Co  pan  robi?!  –  wrzasnęła  Letty.  Wspięła  się  na  palce,  próbowała  ściągnąć  koszulę 

i spodnie. Niestety, uprzedził ją żebrak.

– Murphy! – krzyknęła, głosem drżącym z wściekłości.
Nie  zwrócił  na  nią  najmniejszej  uwagi.  Nie  przestawał  wykładać  zawartości  walizki, 

włącznie z lekarstwami, które nie mieściły się w plecaku. Jak do tej pory nie znalazł niczego, co 
mogłoby  im  się  przydać.  Momentalnie  otoczył  ich  tłum,  który  rozchwytywał  czyste  ubrania, 
wywołując zamieszanie wokół Murphy’ego.

– Nie możesz tego zrobić! – krzyknęła znowu Letty. – To są ubrania dla Luke’a.
Pewnie  sama  zaczęłaby  się  bić  o rzeczy,  gdyby  Murphy  nie  wetknął  pustej  walizki  do 

najbliższego kubła na śmieci. Zaczęło o nią walczyć dwóch bezzębnych mężczyzn.

– Dlaczego... Co z Lukiem? – Letty wyglądała tak, jakby zaraz miała wybuchnąć płaczem.
– Ustalmy sobie to  jasno  na  początku – warknął  Murphy. –  Skoro przyjechałaś  ze  mną do 

Zarcero, będziesz robić  dokładnie to,  co powiem,  bez żadnych pytań. Jeżeli  sprzeciwisz mi  się 
albo zaczniesz kłócić – układ przestaje być ważny. Zrozumiano?

Dziewczyna wyprostowała się i pokiwała głową.
–  Byłabym  idiotką,  gdybym  zapłaciła  tę  śmieszną  cenę  i nie  polegała  na  pańskim 

doświadczeniu.  –  Z żalem  spojrzała  na  ubrania,  które  kiedyś  należały  do  jej  brata.  –  Mam 
nadzieję, że kiedy znajdziemy Luke’a, zapewni mu pan wszystko, czego będzie potrzebował.

Murphy nie przypomniał jej, że Luke już nie żyje. Nie zamierzał rozwiewać złudzeń Letty. 

Jeśli chciała wierzyć, że Luke żyje, to jej problem.

– Poczekamy tutaj.
Przeszli  przez  jezdnię.  Samochody  mijały  ich,  nie  zmniejszając  szybkości.  Kierowcy 

niewiele się przejmowali  bezpieczeństwem pieszych.  Na  chodniku piętrzyły  się  góry  gnijących 
śmieci, które tak śmierdziały, że Murphy miał ochotę zatkać nos. Zobaczył, jak przebiega po nich 

background image

szczur, i był ciekawy, czy Letty również go dostrzegła. Jakby czytając w jego myślach, spojrzała 
na niego i skrzywiła się.

–  Jeśli  chcesz,  możesz  poczekać  w czystym  hotelu,  a ja  sam  pojadę  do  Zarcero.  –  Miał 

nadzieję, że zrozumie, że to mądry pomysł.

Letty stanowczym ruchem głowy odrzuciła jego propozycję.
Murphy  jęknął  w duchu.  To  miały  być  jego  wakacje,  krótka  przerwa  przed  powrotem  na 

front. Ale dał się wrobić siostrze nieżyjącego misjonarza. Miał tylko nadzieję, że Jack okaże się 
lojalny i nie zdradzi innym, w co się dał wpakować.

Zza  rogu  dobiegł  warkot  silnika  dżipa.  Murphy  zorientował  się,  że  to  Ramirez.  Pracował 

z tym  ciemnoskórym  mężczyzną  kilka  lat  temu.  Ramirez  nie  tylko  mógł  zapewnić  niezbędne 
środki, ale i informacje, które na ogół okazywały się przydatne.

Zatrzymał  się  przy  samym  krawężniku  i uśmiechnął  się  do  Murphy’ego,  ukazując  rząd 

brązowych zębów. Murphy nie chciał przeciągać sprawy. Wrzucił wór na tył dżipa, a sam usiadł 
z przodu. Letty nie zdążyła się usadowić, kiedy Ramirez wcisnął gaz i ruszył. Murphy zauważył, 
że Letty wpadła twarzą do środka, i zaśmiał się cicho. Trzeba przyznać, że nie narzekała ani nie 
krzyczała, choć z pewnością była wściekła.

– Kim jest ta kobieta? – spytał po hiszpańsku Ramirez.
– Nieważne.
– Co ona tu robi?
Murphy nie był w nastroju do zwierzeń.
– Szkoda gadać. – Ramirez zmarszczył czoło.
– Kłopoty?
– Nie. – Murphy westchnął ciężko. – Tylko ogromny pryszcz na dupie.

background image

Rozdział 5.

Yack  Keller  dwukrotnie  wysłuchał  widomości  z automatycznej  sekretarki,  przekonany,  że 

coś  umknęło  jego  uwadze.  Głos  Murphy’ego  brzmiał  normalnie,  ale  Kellerowi  trudno  było 
uwierzyć w to, co mówił jego przyjaciel.

Zrobił  to.  Na  Boga,  Murphy  rzeczywiście  zgodził  się  towarzyszyć  siostrze  misjonarza 

w wyprawie  do  Zarcero.  Keller  nie  uwierzyłby,  gdyby  nie  usłyszał  tego  na  własne  uszy.  Jego 
kompan  nie  wydawał  się  z tego  powodu  zadowolony.  Po  odgłosach  dochodzących  z tła  Keller 
domyślił się, że Murphy dzwonił z lotniska.

Usiadł,  nie  zważając  na  ból  żeber.  Założył  ręce  za  głowę  i położył  nogi  na  kanapie. 

Zastanawiał  się,  co  mogło  skłonić  Murphy’ego  do  takiego  kroku.  Uśmiechnął  się  szeroko. 
Doskonale wiedział, co Murphy myśli o tej wyprawie. Ta kobieta musiała mieć więcej pieniędzy 
niż Rockefeller  albo nieziemsko  mu  się spodobała.  Ale to  i tak niczego  nie wyjaśniało. Gdyby 
posiadała  taki  majątek,  nie  pracowałaby  na  poczcie.  A Keller  jeszcze  nie  widział”  żeby  ktoś  –
a tym bardziej kobieta – mógł skłonić Murphy’ego do zrobienia czegoś, na co nie miał ochoty. 
Dla  Murphy’ego  kobiety  nie  stanowiły wielkiej  pokusy.  Twierdził,  że nieraz  uratował  Jackowi 
tyłek, dlatego że panował nad swoim rozporkiem.

Keller  dostał  porządną  nauczkę.  Parę  lat  temu  zadał  się  z piękną  senoritą  i srogo  za  to 

odpokutował. Doszedł do siebie dopiero po pół roku, ale ślady tej znajomości nosi na sobie do 
dziś. Odtąd słucha rozkazów Murphy’ego. Misja to misja.

Jednak Kansas to co innego. Keller lubił się chełpić swoimi wyczynami seksualnymi. Trzeba 

przyznać, że cieszył się u kobiet powodzeniem. Właściwie nie wiedział, dlaczego do niego lgną. 
Wystarczyło  jedno  spojrzenie  w lustro,  żeby  stwierdzić,  że  nie  jest  modelem  na  okładkę. 
Podejrzewał,  że  to  z powodu  jego  niebieskich  oczu.  Kobietom  najwyraźniej  podobały  się 
niebieskie oczy. Sinatra by się z nim zgodził. Brad Pitt również.

Nie  chciał  dociekać,  dlaczego  przypomniała  mu  się  Marcie  Alexander.  Był  w mieście  od 

trzech  tygodni  i jeszcze  do  niej  nie  zadzwonił.  Do  zawsze  czekającej  Marcie.  Mógł  nie  dawać 
znaku życia przez pół roku albo dłużej, ale gdy go zobaczyła, wybaczała wszystko.

Nie pamiętał, gdzie poznał tę blondynkę. Pewnie w jakimś barze. Była fryzjerką i miała złote 

serce.  Niestety,  wiedzieli  o tym  wszyscy  i,  łącznie  z Kellerem,  wykorzystywali  jej  szczodrość. 
Było mu głupio na myśl, że wykorzystywał ją przez lata.

Mógł  bez  zapowiedzi  pojawić  się  w drzwiach  jej  mieszkania,  a ona  przygarniała  go  jak 

zbłąkanego  wędrowca.  Karmiła  go,  troszczyła  się  o niego,  kochała  się  z nim  i tak  niewiele 
oczekiwała w zamian. Zwykle tyle też dostawała.

Nigdy  nie  podważała  kłamstw,  które  jej  wciskał,  nawet  tych  najbardziej  naciąganych.  Raz 

nawet wyciągnęła go z więzienia. Nie był pewien, czy zwrócił jej za to pieniądze.

background image

Najbardziej lubił w Marcie to, że nigdy nie robiła mu awantur. O nic nie pytała. Niczego nie 

żądała.  Ona  dawała,  a on  brał.  W końcu  uświadomił  sobie,  że  nie  on  jeden  korzystał  z jej 
hojności. Marcie należała do kobiet, które dają się wykorzystywać mężczyznom.

Keller  był  w mieście  od  jakiegoś  czasu.  Gdyby  tylko  chciał,  każdej  nocy  mógłby  mieć 

kobietę.  Ale  nie  chciało  mu  się  płacić  za  to,  co  większość  kobiet  rozdaje  za  darmo.  Jack  bez 
problemów potrafił przekonać  kobietę, by rozchyliła nogi. Nie lubił natomiast oczekiwań, jakie 
temu towarzyszyły.

Którejś nocy wylądował w domu tlenionej blondynki. Znaleźli się w sypialni i spędzili razem 

noc.  Następnego  ranka  prosiła  go,  żeby  naprawił  jej  sedes. Na  miłość  boską,  sedes!  Odmówił, 
więc się wściekła. Widocznie sądziła, że jest jej coś winien, skoro się z nim przespała.

Im więcej o tym myślał, tym bardziej chciał zobaczyć się z Marcie. Mógłby skorzystać z jej 

czułości  i troskliwości.  Wprawdzie  nie  była  pięknością,  ale  niedostatki  urody  w pełni 
wynagradzała swoim ciałem. Usta Jacka zrobiły się wilgotne na samą myśl o jej piersiach. Krągłe 
i pełne, były chyba najładniejszymi piersiami, jakie widział. A widział ich wiele.

Kiedy byli w łóżku, uwielbiał leżeć na plecach.  Wtedy  Marcie pochylała  się nad nim, a on 

bawił się jej sutkami, drażnił ją niemiłosiernie językiem, aż w końcu jęczała i piszczała. Dopiero 
wtedy  dawał  jej  to,  czego  oboje  tak  pragnęli.  Boże,  ta  kobieta  wiedziała,  jak  go  zadowolić. 
W dodatku nie żądała, żeby potem naprawiał jej sedes.

Keller  skierował  się  do  drzwi.  Jeżeli  dobrze  wyliczył,  dotrze  do  salonu  kosmetycznego 

Marcie przed zamknięciem.

Zanim  uruchomił  samochód,  zastanawiał  się,  czy  wytrzyma  drogę  do  jej  domu.  Uznał,  że 

wystarczy im kanapa na zapleczu salonu fryzjerskiego.

Skręcił w ulicę, gdzie znajdował się salon Marcie, i odetchnął z ulgą. Przez ostatnie dziewięć 

miesięcy wiele się zmieniło i nieco się obawiał, czy Marcie nadal tu pracuje.

Zaparkował na ulicy, wstąpił do pobliskiej kwiaciarni i wybrał bukiet wiosennych kwiatów. 

Róże były ładniejsze, ale o wiele droższe. Marcie i tak nie zauważy różnicy i na pewno jej na tym 
nie zależy.

Wszedł do salonu. Nad drzwiami zadźwięczał dzwonek. Powitał go mdląco-kwaśny zapach 

płynu do trwałej. Młoda blondynka za ladą z zainteresowaniem zmierzyła go wzrokiem.

–  Szukam  Marcie.  –  Posłał  dziewczynie  uśmiech.  Nie  mógł  trafić  lepiej.  Chyba  nie  było 

ruchu w interesie.

Dziewczyna przejrzała zeszyt zapisów.
– Jest pan umówiony?
– Jestem starym przyjacielem – wyjaśnił Keller. – Chciałbym jej zrobić niespodziankę.
– Proszę. – Dziewczyna ruchem głowy zaprosiła go do środka. Keller był tak niecierpliwy, że 

niemal wbiegł na zaplecze. Odsłonił kotarę i obdarzył Marcie uśmiechem, który roztopiłby nawet 

background image

górę lodową.

– Dzień dobry, kochanie.
Siedziała  przy  stole,  opierając  nogi  na  krześle,  i jadła  popcorn.  Na  widok  Kellera  Marcie 

otworzyła oczy szeroko ze zdziwienia; malowała się w nich radość.

– Johnny.
Kolejny  grzech.  Keller  nigdy  nie  pokwapił  się,  żeby  jej  wyjaśnić,  że  ma  na  imię  Jack. 

W końcu „Johnny” brzmi podobnie.

– Wyglądasz niewiarygodnie. – Mówił jej to zawsze, kiedy ją widział, szczególnie po długiej 

nieobecności.  Tym  razem  była  to  prawda.  Zrobiła  coś  z włosami.  Były  krótsze,  kręcone 
i jaśniejsze.  Jego  dłoniom  będzie  brakowało  gęstych,  sięgających  do  pasa  włosów,  ale  musiał 
przyznać, że w tej fryzurze wyglądała o wiele korzystniej.

Otworzyła usta, ale nic nie powiedziała.
Położył  kwiaty  na  stole,  wyciągnął  do  niej  ręce  i uniósł  ją  z krzesła.  Nim  zdążyła 

zaprotestować a przecież wiedział, że protestować nie będzie – wziął jaw ramiona.

Jej usta były tak słodkie, jak zapamiętał. Smakowała niewiarygodnie. Lepiej niż ktokolwiek 

od  tak  dawna.  Pachniała  delikatnie  liliami,  a nie  stęchłym  dymem  barowym.  Była  tak  świeża 
i czysta jak samo lato.

Jeden pocałunek nie był w stanie go zaspokoić. Zanim zdążyła powiedzieć mu, jak bardzo się 

za  nim  stęskniła,  przycisnął  ją  do  ściany  i zanurzył  język  w jej  gardle.  Wykręciła  się,  ale  to 
pobudziło  jeszcze  jego  dumę  i męskość.  Po  chwili  była  tak  twarda,  że  czuł  metalowe  zęby 
rozporka. Było nawet lepiej, niż się spodziewał. Nie miał pojęcia, dlaczego nie zjawił się u niej 
wcześniej.

–  Już,  kochanie  –  wyszeptał  pomiędzy  głębokimi  pocałunkami.  Chciał  popatrzeć 

i posmakować jej piersi, zanim da jej to, czego oboje pragną.

Zdążył rozpiąć trzy guziki fartucha Marcie, gdy usłyszał:
– Nie, Johnny.
Był pewien, że się przesłyszał. „Nie?” Chyba ma omamy. Jej ciało mówiło mu co innego niż 

usta.

– Nie widziałam cię przez dziewięć miesięcy.
– Kochanie, przecież ci mówiłem, że wyjeżdżam w interesach.
Zamknęła oczy i oddychała z trudem.
– Więc co to jest?
Wsunął rękę pod fartuch i westchnął głośno, obejmując pierś Marcie. Jej sutek natychmiast 

stwardniał.

– Przyjemność, kochanie, czysta przyjemność. – Pocałował ją znowu, więc nie zdążyła nic 

powiedzieć. Kiedy skończył, oboje dyszeli.

background image

– To nie jest dobry pomysł. – Jej ciało jednak twierdziło, że to najlepszy pomysł, jaki oboje 

mieli od cholernie długiego czasu.

–  Tęskniłem  za  tobą.  –  Żeby  jej  udowodnić,  jak  bardzo,  chwycił  ją  za  rękę  i położył  na 

swojej męskości. – Widzisz? – wyszeptał.

– Chyba nie usłyszałeś. – Pragnęła go tak samo, jak on jej. – To nie jest dobry pomysł.
– Marcie, o co chodzi? – Błądził ustami po jej szyi, ssał i lizał jej skórę. Robił wszystko, co 

lubiła najbardziej. A przynajmniej wydawało mu się, że to Marcie lubiła ten rodzaj gry miłosnej. 
Nie miał pamięci do twarzy.

– Zmieniłam się.
Keller jęknął i niechętnie podniósł głowę.
– Wyszłaś za mąż?
– Nie...
Z uczuciem ulgi pocałował ją znowu, tym razem głębiej, usiłując przekonać bez słów.
– Johnny... – Mówiła tak, jakby miała zamiar zaraz się rozpłakać.
– Jesteś zaręczona?
– Nie.
Całował  ją,  żeby  złamać  upór,  i ściskał  jej  piersi  obiema  rękami.  O wiele  później,  niż 

powinien, zorientował się, że nie są takie, jak kiedyś. Powoli podniósł głowę. Ich oczy spotkały 
się.

– Zmniejszyłam biust – odpowiedziała, zanim zdążył spytać.
Keller  nie  mógł  zrozumieć,  co  skłoniło  ją  do  takiej  głupoty.  Chciał  jej  powiedzieć,  ale 

zaczęła trajkotać, jakby nie miała zamiaru skończyć.

– Nie możesz pojawiać się w moim życiu i znikać. Nigdy nie byłam dla ciebie niczym więcej 

niż okazją, Johnny. Jednego  dnia jesteś, a następnego  znikasz. Nigdy mi  nie mówisz, kiedy się 
zjawisz, a co gorsza, kiedy znikniesz. Ostatnim razem... – przerwała gwałtownie. Wydawało się, 
że umacnia się w swojej decyzji. – Nie dam się już wykorzystywać.

–  Wykorzystywać?  Masz  na  myśli  mnie?  Kochanie,  to  nie  tak...  –  Przybrał  wygląd 

zranionego, ale to jej nie przekonało.

– Bukiet kwiatów nie wystarczy, żeby zapomnieć o dziewięciu miesiącach ciszy.
– Przecież ci tłumaczyłem...
– To był ostatni raz, kiedy wtargnąłeś do mojego życia i się ulotniłeś – ucięła jego wywody. 

– Będzie lepiej dla nas obojga, jeżeli wyjdziesz. – Miała pewność w oczach.

– Dobrze, jeśli tego chcesz. – Już miał jej przypomnieć, ile traci. Spuściła głowę.
– Do widzenia, Johnny.
Odwrócił  się.  Chciał  dać  jej  do  zrozumienia,  że  niewiele  go  to  obeszło.  Było  im  razem 

dobrze i mogło być nadal, ale skoro nie chciała – trudno. Podniósł kotarę i obejrzał się. Marcie 

background image

przytrzymywała się futryny. Stała ze spuszczoną głową i drżącą dolną wargą.

– Jestem ci winien jakieś pieniądze?
– Nie.
Cholera, gdyby mógł sobie przypomnieć, czy był jej coś winien.
– Do widzenia, Marcie – powiedział łagodnie. Wyszedł z salonu kosmetycznego.
Godzinę później w melancholijnym nastroju siedział w barze. Nie miał pojęcia, co się na tym 

świecie wyrabia. Od trzech lat nie miał papierosa w ustach, ale teraz chciało mu się palić. Wypił 
ostatnie piwo i wyszedł.

O  ścianę  budynku  opierała  się  jakaś  dziwka  w skórzanych  spodniach  i koszulce  na 

ramiączkach. Spojrzał na nią. Posłała mu nieśmiały uśmiech.

– Chcesz się zabawić, kochanie? – spytała.
Zastanawiając  się  nad  odpowiedzią,  Keller  doszedł  do  smutnego  wniosku.  Oczywiście,  że 

chciał, ale tylko z Marcie.

– Nie wiem – odpowiedział, przystępując do gry. – Co proponujesz?
Podeszła do niego, trzymając rękę na  wypukłym biodrze. Jej wiśniowe usta uśmiechały się 

kusząco.

– Dam ci wszystko, czego pragnie twoje serduszko – wyszeptała i zaśmiała się cicho. – I coś 

jeszcze.

– Co to jest „wolna noc”?
– Jeżeli chcesz wolną, będziesz miał wolną.
Po  raz  pierwszy  w życiu  Keller  nie  przejawiał  entuzjazmu.  Był  w stanie  myśleć  jedynie 

o Marcie i jej słodkim ciele, ocierającym się o niego.

– Innym razem.
– Tracisz najlepszą zabawę w życiu.
Keller  wątpił.  Najlepszy  czas  spędził  dziewięć  miesięcy  temu  z Marcie.  Nie  był  głupi, 

domyślał się, że Marcie też go pragnie. Do cholery, chciał wiedzieć, co w nią wstąpiło.

Marcie. Będzie ją miał znowu. Musi tylko wymyślić sposób, by zmieniła zdanie.

background image

Rozdział 6.

Żył,  chociaż  nie  był  pewien  dlaczego.  Po  wielokrotnych  przesłuchaniach  i torturach  Luke 

Madden cieszyłby się ze wszystkiego, co uwolniłoby go od męczarni ostatnich  dwóch tygodni. 
Nawet ze śmierci.

Próbował  zdobyć  się  na  to,  by  przebaczyć  mężczyznom,  którzy  torturowali  jego  ciało 

i dręczyli  duszę.  Z żalem  musiał  przyznać,  że  o wiele  trudniej  jest  przebaczyć,  niż  znieść 
paraliżujący ból.

Z oczu żołnierzy Luke wyczytał, że jego cierpienie sprawiało im przyjemność. Przyjemność 

czerpali z władzy, jaką nad nim mieli.

Kiedy  ich  rozszyfrował,  robił  wszystko,  żeby  powstrzymać  się  od  krzyku  i nie  dać  im 

satysfakcji, której pragnęli. Bili go mocniej i torturowali dłużej, żeby złamać upór i odebrać mu 
resztki godności. Nie miał ochoty ciągnąć tego dłużej.

Nawet teraz Luke nie rozumiał, dlaczego go biją. Był misjonarzem. Sługą bożym. Pomimo 

że wszelkie  dowody temu  przeczyły, jego  oprawcy uważali, że  misja w Zarcero zajmowała  się 
nie  tylko  głoszeniem  ewangelii.  Byli  przekonani,  że  jest  człowiekiem  prezydenta  Cartago.  To 
prawda, że znał i podziwiał prezydenta Zarcero, ale nigdy dla niego nie pracował. O ile wiedział, 
Cartago  zdążył  przed  śmiercią  ukryć  sporą  część  majątku  narodowego.  Luke  mógł  się  jedynie 
domyślać, skąd rebelianci mieli informację, że on wie coś na ten temat.

– Luke? – łagodny, kojący, czuły głos Rosity brzmiał niczym śpiew syreny.
Luke z wysiłkiem podniósł głowę z pryczy i usiłował otworzyć oczy, ale nie mógł. Były tak 

spuchnięte. Po przesłuchaniach, kiedy ból trawił jego wnętrzności i rozdzierał duszę,  misjonarz 
znajdował pociechę, myśląc o Rosicie. O tym, jaka była piękna, delikatna i miła.

– Rosita? – Modlił się tak bardzo, jak nigdy w życiu, żeby jej nie wzięli. Podziękował Bogu 

za to, że po raz ostatni może ją zobaczyć i usłyszeć.

– Jestem. Nie bój się, nic mi nie grozi, nikt nie wie.
– Strażnik... ktoś może cię znaleźć.
– Mój wuj jest strażnikiem – wyszeptała. – Załatwił wszystko, żebym mogła cię zobaczyć.
Ryzyko,  na  jakie  się  zdobyła,  było  o wiele  większe  niż  pożytek  z tej  wyprawy.  Luke  nie 

mógł znieść myśli, co by się stało, gdyby ją złapali. Rosita ryzykowała dla niego życiem. Luke 
usłyszał dźwięk klucza w drzwiach celi.

– Och, Luke, co oni ci zrobili? – Rosita była wstrząśnięta. Misjonarz żałował, że nie może jej 

oszczędzić tego widoku.

Wiedział, że spuchnięte oczy to najmniejsze z obrażeń. Przypuszczał, że ma złamane żebra 

i obrażenia wewnętrzne. Zerwano mu paznokcie u rąk. Podejrzewał, że ma rozdarty mięsień nogi.

Rosita, szepcząc coś po hiszpańsku, delikatnie odsunęła mu włosy z czoła palcami drżącymi 

background image

z czułości i miłości. Luke czuł, że jej ból jest równie dotkliwy, jak jego.

Podłożyła  mu  ramię  pod  kark,  uniosła  mu  głowę  i przysunęła  kubek  do  warg.  Spragniony 

Luke pił z wdzięcznością.

Kiedy skończył, Rosita pochyliła się i wyszeptała mu do ucha:
– Wkrótce cię uwolnimy. Hector i inni mają plan i...
–  Nie,  Rosito,  nie.  –  Był  pewien,  że  długo  nie  pożyje.  Jeszcze  jedno  takie  bicie,  jak 

dzisiejszego popołudnia, i będzie po wszystkim. Nie rozumiał, dlaczego jeszcze żyje. Przyszłość 
zapowiadała jeszcze więcej cierpienia. Luke powitałby śmierć bardziej jak przyjaciela niż wroga.

–  Proszę,  kochany,  bądź  silny.  Wytrzymaj  jeszcze  trochę  –  wyszeptała  dziewczyna 

z rozpaczą.

– Nie. – Nie mógł pozwolić, żeby jego przyjaciele ryzykowali życiem, by go uwolnić. – Już 

za późno.

– Nie, musisz być silny. Niedługo, bardzo niedługo, będziesz wolny.
– Rosito, ja nie mogę... wybacz mi, ale nie; – Zebrał wszystkie siły, żeby to powiedzieć.
Musiał  stracić  przytomność,  bo  kiedy  się  ocknął,  Rosity  nie  było.  Może  tylko  mu  się 

przywidziało.  Modlił  się,  żeby  tak  było.  Lepiej,  gdyby  nie  widziała  go  w takim  stanie.  Serce 
Luke’a było pełne miłości  i żalu nad życiem, którego nie dane im będzie razem wieść.  Ale dla 
nich było już za późno, o wiele za późno.

Myśli  o Rosicie  napełniły  Luke’a  ogromnym  smutkiem.  Nie  miał  siły,  żeby  trwać,  ani 

ochoty, żeby ciągnąć to dalej. Modlił się, by Rosita mu wybaczyła. Rosita i jego siostra.

Myśli  o Letty  nie  dawały  mu  spokoju.  Zawsze  byli  ze  sobą  blisko.  Wiedział,  że  będzie 

zdruzgotana po jego śmierci.  Znał swoją siostrę bliźniaczkę tak dobrze, jak siebie samego.  Był 
przekonany, że Letty nie chciałaby, żeby dłużej cierpiał.

background image

Rozdział 7.

Letty  stała  w cieniu  spadzistego  dachu.  Promienie  słońca  uderzały  w spieczoną  ziemię 

niczym  gigantyczne  młoty.  Powietrze  mieniło  się  w popołudniowym  skwarze.  Słońce  świeciło 
tak mocno, że niemal oślepiało Letty.

Obok  niej,  pod  strzechą  z trzciny  stała  młoda  matka.  Trzymała  półroczne  niemowlę 

i zmęczonym  wzrokiem  przyglądała  się  Letty.  Najwyraźniej  czekała  na  jednego  z mężczyzn, 
którzy kłócili się z Murphym po drugiej stronie drogi.

Letty  spojrzała  na  Murphy’ego  i Ramireza,  którzy  targowali  się  z muskularnym, 

ciemnoskórym  mężczyzną  i starszym  człowiekiem.  Ich  podniesione,  podekscytowane  głosy 
rozdzierały gorące popołudniowe powietrze. Letty udało się wychwycić tylko pojedyncze słowa. 
Zorientowała  się,  że  sprzeczają  się  o pieniądze.  Letty  doskonale  władała  hiszpańskim,  ale 
mężczyźni mówili wszyscy naraz, nie mogąc dojść do porozumienia.

Murphy najgłośniej wyrażał swój sprzeciw. O ile Letty zrozumiała, mężczyźni twierdzili, że 

niebezpieczeństwo  znacznie  wzrosło  i że  za  przeprowadzenie  przez  granicę  Letty  i Murphy 
muszą zapłacić dwa razy więcej.

Ramirez rzucił jej przelotne spojrzenie, jakby dając do zrozumienia, że to ona jest przyczyną 

kłopotów. Wyprostowała się i odwzajemniła spojrzenie. Nie mogła pozwolić, by ją onieśmielał. 
To ona finansuje tę wyprawę, więc nikt nie powinien narzekać.

Po Murphym widać było, że nie cieszy go taki obrót sprawy. Ani razu nie spojrzał w stronę 

Letty. Musiałaby chyba zemdleć i paść na ziemię, żeby Murphy raczył na nią zwrócić uwagę. Ale 
i tego nie była pewna.

Odkąd  wsiedli  do  samolotu  w Teksasie,  Murphy  wychodził  z siebie,  żeby  dać  jej  jasno  do 

zrozumienia, że przeszkadza mu w tej wyprawie.

Letty zdjęła kapelusz i grzbietem dłoni otarła pot z czoła. Plecak wrzynał jej się w ramiona, 

więc poprawiła grube szelki, mając nadzieję, że to pomoże. Koszula khaki była mokra od potu, 
ale postanowiła, że prędzej umrze, niż poskarży się na upał czy cokolwiek innego.

Ostatnią  noc  i większość  ranka  spędziła  na  tylnym  siedzeniu  dżipa,  gdzie  rzucało  nią  jak 

workiem ziemniaków. Nie wiedziała, co Murphy powiedział mężczyznom, ale podejrzewała, że 
zaoferował im nagrodę, jeżeli znajdą sposób, żeby się jej pozbyć. Podróż dżipem przez Hojancha 
była gorsza niż rajdy karnawałowe, w jakich brała udział.

Kiedy  dotarli  do  wioski,  Murphy  kazał  jej  wysiąść  z dżipa  tonem,  jakim  do  tępego 

szeregowca zwraca się sierżant prowadzący musztrę. Nogi jej zdrętwiały, ale jakoś wysiadła.

Pojawił się muskularny mężczyzna razem z przyjacielem i Murphy kazał Letty poczekać po 

drugiej  stronie  drogi.  Przydałaby  mu  się  w rozmowach,  ale  nie  chciała  wszczynać  kłótni,  więc 
zrobiła to, co kazał. Od czasu do czasu Murphy musiał prosić Ramireza o tłumaczenie. Równie 

background image

dobrze mogłaby to zrobić ona.

Poirytowana i sfrustrowana stanęła w cieniu i czekała, aż mężczyźni dojdą do porozumienia. 

Dla niej nie liczyły się koszty, aby tylko dostali się do Zarcero niezauważeni.

Naraz usłyszała cichy, żałosny płacz. Odwróciła się w stronę młodej kobiety, która usiłowała 

uspokoić  niemowlę,  karmiąc  je  z butelki.  Chorym  dzieckiem  znowu  wstrząsnął  słaby  szloch. 
Kobieta starała się powstrzymać łzy.

Letty  była  tak  pochłonięta  własnymi  problemami,  że  posłała  dziecku  i matce  obojętne 

spojrzenie.

– Czy dziecko jest chore? – spytała po hiszpańsku.
Kobieta popatrzyła na nią oczami pełnymi smutku i łez, ale nie odpowiedziała.
Letty przyłożyła dłoń do czoła niemowlęcia. Dziecko było rozpalone od gorączki.
Kobieta mocniej zacisnęła wokół niego ramiona i pokiwała głową.
Letty  zadała  kilka  pytań  i dowiedziała  się,  że  kobieta  ma  na  imię  Anna,  a jej  córka  –

Margherita.

Zrzuciła plecak z ramion i przyklęknęła na piaszczystej drodze. Nie wiedziała, w jakim stanie 

odnajdzie  Luke’a,  dlatego  zabrała  różne  ziołowe  mieszanki,  nalewki  i maści.  Z pewnością 
znajdzie coś, co obniży gorączkę.

– Nie jestem lekarzem – wyjaśniła Letty, wyciągając małą plastikową buteleczkę. Wyjaśniła, 

że płyn jest wyciągiem z żeńszenia. – Znam się na ziołach. Dwie kropelki dodane do soku albo 
osłodzonej wody powinny niemowlęciu pomóc.

Oczy Anny wyrażały rozterkę, nie była pewna, czy może Letty ufać.
–  Trzeba  zbić  gorączkę  –  powtórzyła  Letty.  Nie  wiedziała,  czy  zdoła  przekonać  Annę.  Ta 

kobieta przecież jej nie znała.

Anna jeszcze chwilę się ociągała. W końcu podała Letty butelkę z wodą. Letty wpuściła do 

niej dwie krople nalewki.

Wilgotną  szmatką  zwilżyła  twarz  i klatkę  piersiową  niemowlęcia.  Kobiety  siedziały  obok 

siebie i uspokajały dziecko. Niemowlęciu na chwilę ulżyło. Wypiło całą zawartość butelki.

– Ramón  jest  ojcem  Margherity.  –  Spojrzała  na  muskularnego  mężczyznę,  stojącego  obok 

Murphy’ego.

– To pani mąż? – Anna szybko spuściła wzrok.
– Nie. – Wyprostowała plecy i uniosła głowę, dumnie i pewnie. – Przyjechałam, bo miałam 

nadzieję,  że  Ramón  pomoże  mi  znaleźć lekarza  dla  Margherity.  Kiedy  mu  powiedziałam,  że 
jestem w ciąży, odpowiedział, że dziecko to mój problem, nie jego. Kochałam go. Oddałam serce 
mężczyźnie  bez  duszy.  –  Pochyliła  się  i delikatnie  położyła  rękę  na  ramieniu  Letty.  –  Składa 
wiele  obietnic,  ale  ich  nie  dotrzymuje.  Niech  pani  nie  powtórzy  mojego  błędu.  Proszę  mu  nie 
ufać.

background image

Murphy, który stał po drugiej stronie drogi, wyglądał na niezadowolonego. Twarz Ramireza 

była czerwona z gniewu. Kręcił bez przerwy głową.

– Muszę się dostać do Zarcero – wyszeptała Letty, obdarzając Annę zaufaniem.
Na twarzy i w oczach kobiety malowało się przerażenie.
– Nie, seńorita, Zarcero to niebezpiecznie miejsce dla pani i dla pani mężczyzny.
– Tam jest mój brat. – Twarz Anny wyrażała niedowierzanie.
– To niemożliwe. Żołnierze nie pozwolą wam przekroczyć granicy – przekonywała ją.
– Wiem. Ramón ma nam pomóc.
–  Ramón?  –  Ciemne  oczy  Anny  otworzyły  się  jeszcze  szerzej  ze  zdziwienia,  kontrastując 

z białym  kaftanem  i falbaniastą  spódnicą.  –  Nie  –  powiedziała  z przekonaniem  i zaprzeczyła 
ruchem głowy. – Proszę mu nie ufać, senorita.

– Mój brat jest dobrym człowiekiem. Potrzebuje pomocy.
– Takim dobrym, jak pani? – Anna ścisnęła butelkę z nalewką.
Letty uśmiechnęła się. Nie była tak dobra jak Luke ani tak szczodra, ani wybaczająca. Brat 

zawsze był przy niej, więc nie mogła go teraz zostawić.

– Tak – odpowiedziała.
– Pomogą pani – obiecała Anna.
– Ale jak?
Anna spojrzała przez ramię i ściszyła głos.
– Niech pani tu poczeka, przyprowadzę mojego wuja.
–  Wuja?  –  Letty  zdążyła  się  już  zorientować,  że  wszyscy  obywatele  Zarcero  byli  ze  sobą 

w jakiś sposób spokrewnieni.

Anna po raz pierwszy się uśmiechnęła.
– On dużo wie.
Zniknęła.  Letty,  zniechęcona,  usiadła  na  ziemi.  Niespełna  minutę  później  Murphy,  zły  jak 

diabli,  ostentacyjnie  przeszedł  na  drugą  stronę  drogi.  Ramirez  uderzył  kapeluszem  o udo, 
wskoczył do dżipa i odjechał.

Murphy usiadł w cieniu obok Letty i objął rękami kolana.
– Nie wierzę mu. Bez namysłu sprzedałby wątrobę własnej babki.
– Ramón? – spytała od niechcenia. – Przeszył ją wzrokiem.
– Skąd wiesz, jak ma na imię?
–  Trudno  nie  wiedzieć.  Kłóciliście  się  tak  głośno,  że  było  was  słychać  pewnie  aż 

w Kanadzie.

Murphy otarł kark dłonią.
– Podróż do Zarcero to nie piknik.
– Nie oczekiwałam na piknik.

background image

– Ramirez radzi, żebyśmy poczekali kilka dni...
– Nie – rzekła zdecydowanie. – Nie mamy na to czasu.
– Słuchaj, mnie też się ten pomysł nie podoba. Ale nie mamy wyboru.
– Może znajdę kogoś, kto nam pomoże. – Wreszcie przykuła jego uwagę.
– Co masz na myśli?
– Młoda kobieta, która tu wcześniej była, poleciła mi swojego wuja. Najwidoczniej ma jakieś 

kontakty.

– Wuj? Mamy zaufać wujowi jakiejś dziewczyny?
– Wolę zaufać jemu, niż polegać na pańskim człowieku. Chciałabym przypomnieć, że płacę 

panu  ciężkie  pieniądze  za  fachową  pomoc.  Następnym  razem,  kiedy  będziemy  kogoś 
potrzebować, niech pan lepiej sprawdza jego wiarygodność.

Ku  zaskoczeniu  Letty  Murphy  odchylił  głowę  i głośno  się  roześmiał.  Chcesz,  żebym 

sprawdzał wiarygodność? Teraz rozumiem, dlaczego pozwoliłem ci ze mną jechać. Dostarczasz 
mi rozrywki.

Nie przejęła się dowcipem, choć Murphy bawił się jej kosztem.
Po  jakimś  czasie  Anna  wróciła  ze  swoim  wujem.  Staruszek  miał  około  siedemdziesiątki. 

Chodził  z trudem.  Poruszał  się  wolno  i ostrożnie.  Twarz  osłaniał  przed  słońcem  dużym 
słomkowym kapeluszem.

– Jestem Carlos. – Miał młody głos. – Przyjechaliście z ważną misją?
– Tak – odparła Letty z przekonaniem.
Murphy milczał, ale oczy miał okrągłe ze zdziwienia, kiedy zorientował się, że Letty płynnie 

mówi po hiszpańsku.

– Proszę ze mną. Moja siostrzenica nie zaproponowała państwu nic do picia.
Ośmielona Letty wstała i otrzepała spódnicę z piasku. Starszy mężczyzna wbił w nią wzrok.
– Margherita po raz pierwszy od dwóch dni śpi spokojnie.
Murphy rzucił Letty złowrogie spojrzenie, nie rozumiejąc, o co chodzi. Letty nie zadała sobie 

trudu, żeby mu cokolwiek wyjaśniać. Gdyby Murphy dowiedział się, że Letty zna się na ziołach, 
mógłby się domyślić, dlaczego stracił pamięć.

W swoim starym domu Carlos poczęstował ich sokiem z puszki. Zanim zdążył podać napój, 

Murphy  odciągnął  go  na  bok  i zaczął  zadawać  pytania.  Po  raz  kolejny  zignorował  Letty,  tak 
jakby ta rozmowa jej nie dotyczyła.

Mężczyźni rozmawiali szeptem. Zauważyła, że głównie mówił Murphy. Kilka razy pokiwał 

głową. Domyśliła się, że spodobały mu się postawione warunki.

Tylko raz spojrzał w stronę Letty. Zmarszczył czoło, zanim odpowiedział na pytanie Carlosa.
Letty była  zła,  że  pominięto  ją  w rozmowie, przecież  chodziło  o uratowanie  Luke’a. Miała 

ochotę się wtrącić, ale mężczyźni szybko się dogadali.

background image

Carlos skinął głową i wyszedł, zostawiając Murphy’ego i Letty samych.
– O co chodzi? – spytała Letty.
– Carlos ma łódkę. Zgodził się przewieźć nas do Zarcero. Jest znany i cieszy się zaufaniem. 

Jeśli nawet rebelianci złapaliby go i zaczęli przesłuchiwać, raczej nie będą przeszukiwać łódki. –
Zawahał  się  i spojrzał  na  nią  tak,  jakby  zobaczył  ją  po  raz  pierwszy.  –  Mimo  to  musimy  być 
przygotowani na wypadek, gdyby nas złapali. Masz jakieś pojęcie o broni?

Przełknęła ślinę.
– Jakieś. – Prawdę mówiąc, było to bardzo blade pojęcie, ale bała się do tego przyznać.
– Czeka cię szkoła przetrwania. Jeżeli wybierasz się do Zarcero, naucz się o siebie troszczyć.
– Od tego mam pana – odcięła się.
Najwidoczniej taka odpowiedź mu się nie spodobała, bo wyciągnął przerażająco wyglądający 

pistolet i położył go sobie na dłoni.

– Albo nauczysz się tym posługiwać, albo zostaniesz tutaj i poczekasz na mnie.
Wyszedł z domu, zostawiając jej wybór: pójść za nim czy zostać. Nie mając innego wyjścia, 

wybiegła za nim. Murphy niczego bardziej nie pragnął niż tego, by się jej pozbyć.

Letty  nie  miała  pojęcia,  jak  długo  szli.  Wydawało  jej  się,  że  wieczność.  W rzeczywistości 

przeszli  pewnie  półtora  kilometra.  Krajobrazy  Hojancha,  jak  ten  przy  granicy  z Zarcero,  były 
niewypowiedzianie  piękne  i różnorodne.  Maszerowali  po  spalonej  słońcem  trawie.  Powietrze 
było już chłodniejsze, łagodne i miało słodki zapach.

Zanim Murphy się zatrzymał, Letty bolały nogi, kłuło ją w płucach, ale mimo morderczego 

tempa zdołała dotrzymać mu kroku.

Zatknął kawałek białego papieru w gałęziach rozłożystej cynerarii i oznajmił kategorycznie:
– Nie wyruszymy do Zarcero, dopóki nie nauczysz się celnie strzelać.
– Pan chyba żartuje.
Jedno zimne spojrzenie Murphy’ego potwierdziło, że nie żartuje.
– Nie za to panu płacę. – Nienawidziła broni i nie mogła sobie nawet wyobrazić, że będzie 

musiała strzelać, a co dopiero zabić człowieka. Prędzej sama zginie.

Niestety, Murphy nie dawał jej wyboru. Albo nauczy się władać bronią, albo poczeka, aż on 

wróci z Zarcero z Lukiem.

– Proszę dać mi broń – zażądała zdecydowana, że na złość Murphy’emu nauczy się strzelać.

background image

Rozdział 8.

Blask  księżyca  odbijał  się  w spokojnych  wodach  rzeki  Cojon,  która  dzieliła  Hojancha 

i Zarcero. Niewielka motorówka Carlosa robiła tyle hałasu, co piła tarczowa. Letty zastanawiała 
się, jak to możliwe, żeby nikt ich nie słyszał.

Po  wielu  godzinach  leżenia  pod  brezentem  była  spięta  i zdrętwiała.  Murphy,  przebrany 

w strój pożyczony od miejscowego rybaka, siedział obok Carlosa w łódce niewiele większej od 
pontonu, która – ku zdumieniu Letty – utrzymywała się na powierzchni z ich trojgiem i bagażem.

Letty  miała  ochotę  się  zbuntować.  Czy  to  sprawiedliwe,  że  ona  siedzi  pod  brezentem, 

a Murphy nie. Ale wiedziała, że sprzeciw do niczego dobrego nie prowadzi. Kiedy Murphy wbił 
sobie coś do głowy, tylko sam Bóg mógłby go przekonać, żeby zmienił zdanie.

Letty  na  przemian  wstrzymywała  oddech  i zamykała  oczy,  żeby  nie  czuć  smrodu  zgniłych 

ryb. Ale to wcale nie pomagało. Wiele by dała, żeby zasnąć. Poprzednią noc spędziła na tylnym 
siedzeniu  dżipa,  gdzie  podskakiwała  jak  popcorn  na  patelni.  Sen  w takiej  podróży  był  równie 
możliwy, co ściągnięcie gwiazdki z nieba.

Murphy także nie odpoczywał i Letty zastanawiała się, jak on się czuje. Nic nie było po nim 

widać, ale mógł odmawiać sobie snu tylko dlatego, żeby dowieść, jak bardzo jest wytrzymały.

–  Niemądrze,  że  pan  zabrał  ze  sobą  kobietę.  –  Letty  usłyszała  słowa  Carlosa.  Musiała 

wytężyć słuch, żeby usłyszeć odpowiedź Murphy’ego.

– Nie miałem wyboru.
– Co jest tak ważnego w Zarcero, że ryzykujecie życiem?
–  Im  mniej  pan  wie,  tym  lepiej  –  odpowiedział  Murphy  bez  emocji.  Silnik  działał  na 

wolniejszych obrotach.

– Jest dobrą kobietą. – Murphy parsknął.
W  innych  okolicznościach  Letty  mogłaby  czuć  się  winna,  że  użyła  podstępu,  by  Murphy 

towarzyszył jej do Zarcero, ale nie po jego obraźliwej propozycji. Miał to, na co zasługiwał.

Martwiła  się  tym,  że  jej  myśli  jak  bumerang  wracały  do  nocy,  którą  spędzili  razem.  Na 

chwilę straciła rozum. Nie była doskonała, ale nie zachowywała się jak jej matka, która sprzedała 
siebie i rodzinę za rozkosz, jaką znalazła w ramionach innego mężczyzny.

Jednego była pewna: to się nie powtórzy.
Silnik  motorówki ucichł  i Letty  wyjrzała spod  brezentu.  Zwróciła  twarz  w stronę  wąskiego 

otworu i wychyliła się, by zaczerpnąć świeżego powietrza.

– Jesteśmy na miejscu? – spytała szeptem.
– Miałaś być cicho – odpowiedział Murphy niespokojnie.
– Chcę stąd wyjść.
– Wszystko w swoim czasie. – Przycisnął ją butem do pokładu. – A teraz ani drgniesz, jasne?

background image

– Tutaj podobno jest pełno oddziałów rebeliantów – ostrzegł Carlos. – Trzymajcie się z dala 

od głównych dróg.

Letty nie czekała ani chwili dłużej. Nie była pewna, czy Murphy jej nie zostawi. Odrzuciła 

brezent i usiadła. Było strasznie ciemno, ale spostrzegła, że najemnik jest niezadowolony.

Motorówka lekko uderzyła o brzeg.
Murphy chwycił Letty za ramię i pomógł jej wstać.
– Bądź tak cicho, jak tylko możesz, jasne! – rozkazał.
– Nie mam zamiaru śpiewać.
Murphy wyskoczył na brzeg. Letty sama musiała poradzić sobie z wysiadaniem, bo on zajął 

się bagażem.

Carlos dał mu rzeczyktóre dostarczył Ramirez.
–  Uważajcie  na  siebie,  przyjaciele.  –  ostrzegł  ich,  po  czym  zręcznie  odbił  od  brzegu.  –

Każdej nocy będę czekał na sygnał od was.

– Dziękujemy – wyszeptała Letty i pomachała mu.
– Chodź – ponaglił ją Murphy. – Pamiętaj o tym, co powiedział Carlos.
Staruszek  dużo  mówił,  głównie  po  to,  żeby  zniechęcić  Letty  do  wyprawy.  Dlatego  nie 

zwracała na to większej uwagi.

– Chodź, przed nami długa droga.
–  Nie  będę  dla  pana  przeszkodą.  –  Zawzięła  się,  że  prędzej  padnie,  niż  da  mu  powód  do 

satysfakcji. Carlos nazwał ich przyjaciółmi. Jemu mogli ufać.

Murphy ruszył, zarzuciwszy sobie bagaż na plecy. Letty pośpiesznie przewiesiła sobie plecak 

przez ramię i podążyła za nim. Milczeli.

W  innych  okolicznościach  Letty  zatrzymałaby  się,  by  podziwiać  niebo.  Nieliczne  gwiazdy 

nikłym  światłem  rozjaśniały  noc.  Po  morderczym  upale  w ciągu  dnia  chłodny  wiatr  przynosił 
wyczekiwaną ulgę.

Murphy nie dał Letty czasu na patrzenie w gwiazdy. Przyśpieszyła kroku, żeby go dogonić. 

Po  chwili zabrakło jej tchu,  ale się nie skarżyła.  Usiłowała oddychać  miarowo  i dotrzymać  mu 
kroku.

Zrobili  przerwę tylko raz  i właśnie wtedy wydało  mu się,  że coś  usłyszał.  Wyciągnął rękę, 

przycisnął palec do ust i zamarł. Ta chwila trwała wieczność. Noc przemawiała do nich strzępami 
dźwięków.  Głos  ptaka  brzmiał  jak  granie  świerszcza  albo  wołanie  małp,  a w grubym  listowiu 
szeleścił  wiatr.  Letty  czuła  zapach  orchidei.  Ją  także  oczarowała  atmosfera  kraju,  który  tak 
bardzo pokochał Luke.

Wydawało się, że ten postój trwa wiecznie. W końcu ruszyli dalej. Do Letty dotarło, że od tej 

chwili zdana jest całkowicie na Murphy’ego. Jej życie i życie Luke’a spoczywało w rękach tego 
człowieka.  Uzmysłowiła  sobie,  że  niewiele  o nim  wie  poza  nazwiskiem  i numerem  skrytki 

background image

pocztowej. Przez kilka lat sortowała przesyłki, które do niego przychodziły – głównie rachunki 
i czasopisma, najczęściej o tematyce wojskowej. Wiedziała o nim tak mało, mimo to powierzyła 
mu życie.

Dotarli  do  gospodarstwa,  o którym  wspominał  Carlos,  i Letty  odetchnęła  z ulgą.  Szelki 

plecaka wrzynały jej się w ramiona, a od marszu w morderczym tempie bolały ją łydki.

–  Poczekaj  tutaj  –  rzekł  Murphy  władczym  tonem,  jakim  zwykle  się  do  niej  zwracał. 

Zaprowadził ją pod ogromne drzewo.

– Dokąd pan idzie?
– Nie będę ci się tłumaczył – warknął. – Wrócę tak szybko, jak się da.
Otworzyła usta, żeby się sprzeciwić, ale wiedziała, że to bez sensu.
Carlos  powiedział,  że  jego  kuzyn  zapewni  im  wszystko,  czego  będą  potrzebowali.  Letty 

podeszłaby do drzwi, grzecznie zapukała i się przedstawiła. Ale nie Murphy. On pewnie uważał, 
że lepiej się włamywać jak przestępca.

Niestety,  księżyc  nie  świecił  na  tyle  jasno,  by  Letty  mogła  zobaczyć,  dokąd  poszedł.  Po 

prostu zniknął w mroku. Może naoglądała się za dużo filmów z Jamesem Bondem.

Letty  usiadła  i przywarła  plecami  do  pnia  drzewa.  Musiała  chyba  zasnąć,  bo  kiedy  się 

ocknęła, Murphy zdążył wrócić.

– Spędzimy noc w stodole – wyszeptał.
Przetarła zaspaną twarz i skinęła głową. Spodobałoby jej się wszystko, co miało związek ze 

spaniem.

– Jest tam mała stodółka. – Skierowała ku niemu pytające spojrzenie.
– Będziemy tam razem.
Zmarszczyła czoło, nie rozumiejąc, o co chodzi.
– Inaczej mówiąc, śpimy obok siebie.

background image

Rozdział 9.

Marcie  Alexander  stała  na  zapleczu  salonu  kosmetycznego  i analizowała  dotychczasowe 

życie. Mężczyźni ją peszyli i drażnili.

Przez  pierwsze  trzydzieści  jeden  lat  z płcią  przeciwną  mogła  porozumieć  się  wyłącznie 

w łóżku.  Ale  skończyła  z tym.  Miała  dosyć  czekania  nie  wiadomo  na  co,  podczas  gdy  jej 
przyjaciółki powychodziły za mąż i założyły rodziny. Okazje przechodziły jej koło nosa.

Nigdy  nie  miała  problemu,  żeby  podobać  się  mężczyznom.  Bywało,  że  umawiała  się 

jednocześnie z trzema lub czterema. Ale nie czuła, że jest obiektem pożądania i zachwytu.

Miała  mężczyzn  na  pstryknięcie  palcami.  Trafiali  się  zwłaszcza  ci  w potrzebie.  Od  kiedy 

skończyła  szesnaście  lat  i straciła  dziewictwo  na  tylnym  siedzeniu  samochodu  w kinie 
samochodowym  na  filmie  „Wściekły  byk”,  utrzymywała  regularne  kontakty  z płcią  przeciwną. 
Niestety, kontakty te rzadko trwały dłużej niż miesiąc, w najlepszym wypadku – dwa.

Przez  lata  Marcie  dostała  bolesną  nauczkę.  Mężczyźni  jej  pochlebiali,  zalecali  się  do  niej, 

pożyczali  pieniądze  –  które  rzadko  zwracali  –  a potem  ją  porzucali.  Ten  scenariusz  stale  się 
powtarzał. Marcie zakochiwała się i odkochiwała tak często, że zaczęło to przypominać kręcenie 
się w drzwiach obrotowych.

Mężczyźni  do  niej  lgnęli.  Przeważnie  bez  grosza,  tacy,  którzy  oczekiwali,  że  rozwiąże  ich 

problemy.  Wyspecjalizowała  się  w akcjach  ratunkowych.  Przez  lata  żyła  w przekonaniu,  że 
wszyscy ci biedni, nie zrozumiani mężczyźni potrzebują miłości dobrej kobiety.

Poszukując męża, posunęła się nawet do tego, że wzięła pożyczkę, żeby Danny, jej ówczesny 

partner, mógł wynająć adwokata, by uzyskać rozwód. Była pewna, że gdy Danny uwolni się od 
żony – hetery, ożeni się z nią. Po dwóch miesiącach dowiedziała się, że nie był żonaty. Pieniądze 
wydał na weekend w Vegas z inną kobietą. Marcie przez szesnaście miesięcy spłacała pożyczkę 
w banku.

Najbardziej bolało ją, że kilka jej przyjaciółek ze szkoły kosmetycznej wyszło za mąż już po 

raz drugi. Założyły rodzinę z drugim mężczyzną, a Marcie nie udało się upolować nawet jednego.

Za  każdym  razem,  kiedy  widziała  którąś  z przyjaciółek  z dzieckiem  i zakochanym  mężem, 

czuła kłucie w sercu. Ona też tego chciała. Męża. Czułego, dobrego mężczyzny, który kochałby 
ją do szaleństwa. Jednego mężczyzny, na którym mogłaby polegać w życiu i w łóżku.

Bóg  świadkiem,  że  zrobiła  wszystko,  co  mogła.  Ale  w ciągu  długich,  czasem  burzliwych 

poszukiwań trafiła tylko na jednego kandydata. Johnny’ego.

Oszalała  na  jego  punkcie,  gdy  spotkała  go  w „Pour  House”,  miejscowym  barze.  Wkrótce 

przekonała się, że popełniła błąd, za szybko idąc z nim do łóżka. O wiele za szybko.

Odprowadził  ją  do  domu  i,  wbrew  jej  najśmielszym  oczekiwaniom,  został  na  noc.  Choć 

bardzo  się  starała,  nie  żałowała  tego,  co  się  stało.  Seks  z Johnnym  był  niewiarygodny.  Chyba 

background image

najlepszy.

Kiedy  opuścił  ją  następnego  ranka,  Marcie  bała  się,  że  już  nigdy  go  nie  zobaczy.  Niemal 

rozpłakała się z radości, kiedy miesiąc później pojawił się w jej drzwiach. Postanowiła sobie, że 
– jeżeli  nadarzy się  druga  taka  okazja  –  nie  popełni  tego samego  błędu.  Całe  życie  czekała  na 
mężczyznę  takiego  jak  Johnny  i chciała  znaleźć  sposób,  by  wyjść  za  niego.  Nieważne,  ile 
miałoby ją to kosztować.

Niestety, pod wpływem Johnny’ego zmiękła i zanim uświadomiła sobie, co się dzieje, znów 

wylądowali w sypialni. Tym razem został przez cały weekend. Nic im nie przeszkadzało. Żadne 
mecze  telewizyjne.  Żadne  telefony.  Nic.  Nawet  nie  chciał,  żeby  gotowała.  Upierał  się,  żeby 
zamawiać jedzenie.  W dodatku sam za nie płacił. Kiedy opuścił ją tym razem, Marcie była tak 
wyczerpana, że musiała wziąć dwa dni zwolnienia.

Jeżeli  istnieje  jakiś  mężczyzna,  który  może  ją  uszczęśliwić,  jest  nim  Johnny. Jeśli  chce  za 

niego wyjść, musi właściwie rozegrać partię.

Marcie wiedziała, że popełniła taktyczny błąd, nawiązując intymny kontakt, zanim zrodziła 

się  między  nimi  więź  uczuciowa.  Johnny  powinien  pragnąć  nie  tylko  jej  ciała.  Choć  o tym 
wiedziała,  znowu  dała  się  zaciągnąć  do  łóżka.  Głównie  dlatego,  że  Johnny  był  niesamowitym 
kochankiem.

Wpadał  coraz  częściej,  ale  rzadko  na  dłużej  niż  dwa,  trzy  dni.  Czasami  zjawiał  się 

nieoczekiwanie w salonie, ale zwykle odwiedzał jaw mieszkaniu. Nie wyjawiła mu, że od kiedy 
się poznali, nie spała z żadnym innym mężczyzną, bo i tak by nie uwierzył.

Kiedy  byli  razem,  Johnny  prawie  o sobie  nie  mówił.  Rzadko  zresztą  rozmawiali  szczerze 

i nic  w tym  nic  dziwnego.  Zaufanie  pojawia  się  z czasem.  Jeżeli  muszą  wystarczyć  jej  strzępy 
wiadomości o jego życiu, usłyszane tu czy tam – trudno. Była cierpliwą kobietą.

Johnny  był  wyjątkowy.  Okazał  się  kochankiem  niesamolubnym  i twórczym.  Jej  poprzedni 

partnerzy  byli  seksualnymi  brontozaurami.  Dla  nich  zbliżenie  polegało  na  tym,  żeby  zedrzeć 
z niej  ubranie,  rzucić  ją  na  łóżko  i sapiąc  jak  przy  zapaści  sercowej,  dopełnić  aktu,  a potem 
odwrócić się i zasnąć.

Mężczyźni,  z którymi  kochała  się  Marcie,  niewiele  wiedzieli  o grze  wstępnej.  Johnny  był 

w tym znakomity. Doświadczenie pozwalało jej docenić niespiesznego kochanka, który łaskocze 
słowami i uwodzi mową, zanim pocałuje.

Marcie była zdziwiona, jak świetnie Johnny odgaduje jej nastroje. Czasami tak go pragnęła, 

że nie miała ochoty tracić czasu na długie, powolne rozbieranie i jego podziw po zdjęciu każdej 
części garderoby.

Johnny  nie  potrzebował  słów,  żeby  odgadnąć  jej  pragnienia.  Uśmiechał  się  miękko

i zmysłowo, a potem szybko porzucał wstępy. Przyciskał ją do ściany, zadzierając jej spódnicę do 
pasa. Pozostawiał ją omdlałą i bez tchu.

background image

Widywali  się  dość  często,  a potem  nastąpiła  przerwa.  Przez  kilka  miesięcy  nie  miała  od 

niego żadnych wieści. Podejrzewała, że jest żonaty. Już kiedyś wpadła w podobną pułapkę, więc 
znała się na rzeczy. Johnny był wolnym strzelcem, handlowcem i jego praca wymagała częstych 
wyjazdów na długie tygodnie.

Chociaż  umierała  z ciekawości,  nie  pytała  go  o nic,  skoro  nie  miał  ochoty  o sobie  mówić. 

Zbyt dobrze wiedziała, że stawianie wymagań potencjalnemu kandydatowi na męża to najlepszy 
sposób,  żeby  go odstraszyć. Doświadczenie  nauczyło ją,  że  sam  dźwięk słowa  „zobowiązanie” 
działa jak sygnał do ucieczki. Zasypując faceta pytaniami, skreślało się szansę na trwały związek.

Marcie  zdążyła  popełnić  w życiu  zbyt  wiele  błędów,  żeby  wpaść  w podobną  pułapkę. 

Chciała Johnny’ego i postanowiła, że będzie cierpliwa.

Johnny  długo  nie  dawał  znaku  życia.  Marcie  myślała,  że  go  straciła.  To  właśnie  wtedy 

gruntownie przeanalizowała swoje życie. Nie spodobało jej się to, co zobaczyła. Zdecydowała się 
na kilka zmian.

Najpierw postanowiła, że nie pójdzie już z nikim do łóżka, dopóki nie będzie miała obrączki 

na palcu. Decyzja ta z początku wydała się jej drastyczna. Marcie czerpała radość z aktywnego, 
zdrowego  życia  seksualnego,  od  kiedy  była  nastolatką.  Zaskoczona  stwierdziła  się,  że  celibat 
cieszy ją bardziej.

Zmieniła radykalnie styl ubierania. Przestała oceniać ciuchy pod kątem, jak seksowna wyda 

się  w nich  mężczyźnie  czy  jak  uwodzicielsko  w nich  wygląda.  Wybierała  rzeczy,  w których 
dobrze się czuła i które jej samej się podobały.

Po dokonaniu tych zmian zaczęła też oceniać mężczyzn nie tylko pod kątem, jak bardzo jej 

potrzebują.  Przestały  ją  interesować  akcje  ratunkowe.  Zaoszczędzone  pieniądze  i trzymanie 
energii na wodzy sprawiły, że poczuła się o wiele młodziej.

Chciała wyjść za Johnny’ego, ale jeśli to nie było możliwe, postanowiła rozejrzeć się za kimś 

innym. Rozpoczęła więc polowanie na męża. Takiego, który nie chadza do barów.

Potraktowała  rzecz  na  tyle  poważnie,  że  zapisała  się  do  biblioteki.  W szkole  niezbyt 

przykładała się do nauki, więc nawet nie umiała dobrze czytać. Zaczęła wypożyczać książki na 
kasetach. Wkrótce zrobiła postępy i zaczęła czytać samodzielnie. Szczególnie poradniki.

Nie potrzebowała wiele czasu, żeby się zorientować, że jest kobietą, która kocha za bardzo.
Za bardzo. Za często. Za krótko.
Teraz  wierzyła,  że  jest  bliska  sukcesu.  Poznała kogoś  porządnego,  a tu  do  jej  życia  znowu 

wtargnął Johnny. Nie była tą samą kobietą, którą zostawił. Był też Clifford. Umawiała się z nim 
od dwóch miesięcy, co było swego rodzaju rekordem. To niewątpliwie najdłuższy okres,  kiedy 
spotykała się z mężczyzną, nie idąc z nim do łóżka.

Clifford  Cradmen  był  właścicielem  firmy  hydraulicznej,  grał  w miejscowej  drużynie 

piłkarskiej  i nigdy  nie  poprosił  o pożyczkę.  Raz  zabrakło  mu  czeków,  ale  szybko  oddał  jej 

background image

pieniądze.  Nieźle  całował.  Ich  pieszczoty  kilka  razy  zabrnęły  daleko,  ale  zawsze  kończył  grę, 
zanim  sprawy  wymknęły  się  spod  kontroli.  Tylko  raz  zaproponował,  by  spędzili  razem  noc. 
Marcie delikatnie ten pomysł odrzuciła, a on nie nalegał. W końcu nie byłby mężczyzną, gdyby 
nie miał ochoty na seks.

Umawiali  się  tak  długo,  że  Marcie  swobodnie  mówiła  o „ich  związku”.  Po  raz  pierwszy 

w życiu  stała  na  pewnym  gruncie  i nie  miała  zamiaru  dopuścić,  żeby  zepsuł  to  weekend 
w ramionach Johnny’ego.

Przemyślała wszystko. Johnny pojawił się w mieście na  krótko, szukał rozrywki, a ona jest 

rozrywkową dziewczyną. A raczej była.

Znalazła się w rozterce, kiedy Johnny wszedł na zaplecze, dostrzegła błysk pragnienia w jego 

oczach. Niech Bóg ma ją w swojej opiece – ona też go pragnęła. Mimo to zdołała mu się oprzeć, 
co było dowodem, jak bardzo się zmieniła.

Johnny  na  pewno  wróci.  Marcie  założyłaby  się  o ostatniego  dolara.  Nie  miał  w zwyczaju 

przegrywać  i zawsze  dostawał  to,  co  chciał.  Podejrzewała,  że  następnym  razem  pojawi  się 
z czymś o wiele większym niż bukiet tanich kwiatów.

– Marcie.
– Słucham – odpowiedziała przez ramię.
– Ktoś przyszedł się z tobą zobaczyć.
Coś  w głosie  Samanthy  dało  jej  do  zrozumienia,  że  to  nie  klientka.  Marcie  potrafiła 

wyprawiać cuda z włosami starszych pań. Starsze kobietki ją ubóstwiały, bo Marcie poświęcała 
im dużo czasu.

– Kto? – Znała rozkład dnia i wiedziała, że na dziś koniec. Ton głosu Samanthy świadczył, 

że to mężczyzna. Pewnie Johnny.

– Chodź i zobacz.
Marcie  wyszła  z zaplecza,  wycierając  dłonie  w ręcznik  i modląc  się  o dość  siły, by  mu  się 

oprzeć. Tylko Johny’emu udałoby się rozpiąć guziki jej bluzki. Najpierw zobaczyła ogromnego 
pluszowego misia.

– Cześć, kochanie. – Zza wypchanego zwierzaka wyłoniła się głowa Clifforda. Uśmiechał się 

szeroko.

– Clifford. – Ulżyło jej tak bardzo, że omal się nie rozpłakała.
– To tylko taki drobiazg, żebyś wiedziała, jak bardzo cię kocham.

background image

Rozdział 10.

Powinienem spać, pomyślał ponuro Murphy. I niewątpliwie by spał, gdyby nie irytowała go 

osóbka leżąca obok.

Przyjaciel  Carlosa  zaoferował  im  nocleg.  Wyświadczając  im  tę  przysługę,  mężczyzna 

ryzykował życiem. W końcu on i Letty byli obcokrajowcami, a ten człowiek nie miał wobec nich 
żadnych zobowiązań.

To  Murphy  nalegał,  by  zostali  w stodole.  Panna  –  cnotka  obrzuciła  pomieszczenie  takim 

spojrzeniem, jakby oczekiwała, że Murphy ulokuje ją w hotelu „Hilton”. Co za wymagania!

Murphy  był  zły,  że  zgodził  się  na  tę  eskapadę.  Znalazł się  w Teksasie,  bo  pragnął  trochę 

odpoczynku  i relaksu.  A tymczasem  –  ryzykuje  własnym  tyłkiem  dla  jakiegoś  faceta,  który 
dawno nie żyje. Wszystko dlatego, że tej kobiecie się wydaje, że jest inaczej.

Był  niespełna  rozumu,  że  się  na  to  zgodził.  Spędził  z Letty  Madden  niecałe  dwa  dni  i nie 

mógł sobie wyobrazić, żeby miało trwać to dłużej.

Denerwowała  go  nawet,  gdy  spała.  Żyła  w strachu,  że  ją  wykorzysta.  Zdziwiłaby  się. 

Wolałby zostać mnichem, niż jej dotknąć.

Ta kobieta sama nie wiedziała, czego chce. Jej ciało mówiło coś innego niż usta.
Nie  przyznawała  się  do  swoich  pragnień.  Wbijała  w niego wzrok,  zwilżała  usta  i kusiła  go 

o wiele bardziej, niż normalny mężczyzna jest w stanie wytrzymać.

Jedna noc spędzona z nią sprawiła, że pragnął następnych. To nie wchodziło w rachubę. Ta 

kobieta była problemem. Ogromnym problemem.

Musiałaby się rozebrać do naga i błagać go, żeby się z nią kochał. Może wtedy by się skusił. 

Ale zastanowiłby się nad tym ze dwa razy.

Rozwścieczona  dziewica  może...  Przerwał.  Letty  nie  była  już  dziewicą.  Poświęciła 

dziewictwo w zamian za pomoc.

Poczuł żal. Żal i poczucie winy. Czuł się nieswojo i niezręcznie.
Murphy  chciał  sobie  przypomnieć,  co  między  nimi  zaszło.  Choć  usilnie  próbował,  nie 

pamiętał.

Letty smacznie spała  u jego  boku.  Mieli  jeden  koc.  Uparła  się,  żeby  położyć  go  na  sianie, 

zamiast użyć jako przykrycia.

Głęboki, miarowy oddech kobiety wprowadził Murphy’ego w stan półsnu. Leżał na plecach, 

trzymając rękę pod głową, i zmuszał ciało do odpoczynku.

Za  kilka  godzin  zrobi  się  jasno.  Wolałby  przemieszczać  się  w nocy.  Zarówno  Carlos,  jak 

i Juan  ostrzegali  go przed  rebeliantami,  którzy  krążą  po  wsiach.  Murphy  żałował,  że  nie  może 
sobie pozwolić na luksus czekania. Potrzebny mu był samochód, ale w pobliżu nie było komisu 
z używanymi samochodami.

background image

Bez środka transportu minie parę dni, zanim dostaną się do San Paulo. Letty powiedziała, że 

misja Luke’a znajduje się w Managna, około piętnastu kilometrów od stolicy.

San Paulo było położone w środkowej części kraju, w zielonej dolinie. Niezależnie od tego, 

jaką drogę obiorą, będą musieli pokonać zwarty łańcuch górski.

Murphy uznał, że dobrze będzie, jeżeli przedostaną się do najbliższej wioski i ukradną dżipa, 

najlepiej  wojskowego.  Kradzież  nie  stanowiła  dla  niego  problemu,  jeżeli  wykonywał  jakieś 
zlecenie. Zwłaszcza jeśli przedmiot kradzieży należał do przeciwnika.

Letty  odwróciła  się  na  bok,  twarzą  do  niego.  Chyba  było  jej  chłodno,  bo  całym  ciałem 

przywarła do Murphy’ego. Myślał, jak się od niej uwolnić, ale położyła głowę na jego ramieniu, 
które posłużyło jej za poduszkę.

Mógłby dzielić ciepło swojego ciała z kimkolwiek, ale nie chciał zostać przez nią oskarżony, 

że zrobił coś niewłaściwego. Ta kobieta żyła w mylnym przekonaniu, że Murphy pożąda jej stale 
we dnie i nocy. Prędzej nastanie chłodny dzień w piekle, niż da jej powód do satysfakcji.

Zmrużył oczy.  Starał się  zignorować jej  bliskość.  I prawie  mu się udało,  ale  Letty jęknęła. 

Zmarszczył czoło, zastanawiając się, czy mu sienie zdawało.

Jęknęła  znowu,  tym  razem  głośniej,  jakby  coś  sprawiało  jej  dotkliwy  ból.  Murphy  czekał, 

niepewny  co  zrobić.  Rzucała  głową  na  wszystkie  strony,  a z jej  ust  wydobywało  się  ciche 
zawodzenie, które przypominało płacz.

– Letty – wyszeptał, nie chcąc jej przestraszyć. Nie mógł dopuścić, żeby zaczęła krzyczeć. 

Nie potrzebowali ogłaszać o swoim przybyciu rebeliantom.

Tylko  zdążył  o tym  pomyśleć,  kiedy  Letty  zerwała  się  i wydała  z siebie  mrożący  krew 

w żyłach krzyk.

Murphy błyskawicznie przewrócił ją na plecy i zasłonił usta dłonią.
Otworzyła  szeroko  oczy.  W świetle  księżyca  jej  szalone  spojrzenie  spotkało  się  z jego 

wzrokiem.  To,  co  było  się  później,  zaskoczyło  go  jeszcze  bardziej  niż  krzyk.  Letty  cicho 
zaszlochała  i objęła  go  rękami  za  szyję,  jakby  nie  chciała  go  wypuścić.  Ukryła  twarz  w szyi 
Murphy’ego i zaczęła płakać.

–  Letty? – Doświadczył w życiu niemal  wszystkiego, ale  nie miał pojęcia,  jak się pociesza 

płaczącą kobietę. – Co się stało?

– Miałam sen. – Objęła go mocniej. Zaczęła drżeć w jego ramionach.
– Nie ma się czym przejmować, wszystko w porządku – powiedział tak rzeczowo, jak tylko 

potrafił.

– Nie. Nie jest w porządku. Mój brat okropnie cierpi. – Mógł się domyślić, że przyśnił jej się 

brat.

– To tylko sen, Letty. Nie wiesz, co się dzieje z Lukiem.
– Wiem. Widziałam go.

background image

–  Widziałaś  go?  –  Nie  mógł  uwierzyć,  że  między  Letty  i jej  bratem  istnieje  telepatia. 

Usiłowała  przekonać  go  o psychicznym  związku.  Zgoda,  byli  bliźniętami.  Ale  Luke  jest 
mężczyzną,  a ona  kobietą.  Czytał,  że  coś  takiego  może  się  zdarzyć  między  bliźniętami 
jednojajowymi, ale i tak nie był o tym przekonany.

– Torturują go.
W  to  akurat  mógł  uwierzyć.  Jeżeli  misjonarza  jeszcze  nie  zamordowali,  na  pewno  był 

przesłuchiwany. Tylko co brat Letty mógł wyjawić?

Letty  poczuła  się  w ramionach  Murphy’ego  niewiarygodnie  błogo  i bezpiecznie. 

Automatycznie odgarnął jej włosy z twarzy. – Musimy go odnaleźć.

–  Odnajdziemy  –  odpowiedział,  jakby  wierzył,  że  to  możliwe.  –  Letty  westchnęła  głośno, 

a jej ciepły oddech dotknął skóry w zagłębieniu jego szyi.

–  Obiecaj mi  – nalegała.  – Obiecaj,  że nie  wyjedziemy  z Zarcero,  dopóki  nie odnajdziemy 

Luke’a.

Nie mógł tego zrobić.
– Letty, bądź rozsądna.
– Błagam, musimy go uratować.
Murphy milczał. Nie był okrutny. Był tylko realistą. Chciałby jej złożyć wszystkie możliwe 

obietnice, ale nie mógł. Nie tym razem.

Nie  miał  nic  przeciwko  temu,  żeby  przespać  się  z kobietą.  Robił  to  wiele  razy.  I mówił 

kobiecie to, co chciała usłyszeć.

Ale nie mógł się zmusić, żeby zrobić to Letty.
–  Luke  umrze,  jeżeli  go  nie  uratujemy.  –  Drżące  słowa  wychodziły  z jej  wilgotnych  ust. 

Murphy czuł na skórze ruch jej warg. Czuł też wilgoć łez, które spływały po policzkach Letty.

– Nie rozumiesz. Luke umiera.
Murphy milczał, bo nie wiedział, co odpowiedzieć.
– Obiecaj mi.
Milczenie nie przynosiło jej ulgi. Cicho jęknęła z bólu i żalu.
– Dobrze, dobrze – wyszeptał jej we włosy. – Masz moje słowo honoru. Nieważne, ile nas to 

będzie kosztować. Wydostaniemy stąd Luke’a.

– Dziękuję. Dziękuję – powtórzyła kilkakrotnie.
Murphy  nie  wiedział,  jak  długo  ją  tulił.  Wystarczająco  długo,  żeby  ponownie  zasnęła. 

O wiele dłużej, niż powinien.

Odnajdzie jej brata. Martwego czy żywego. Murphy był człowiekiem honoru.

background image

Rozdział 11.

Letty obudziła się z głową opartą o ramię Murphy’ego. Obejmował ją opiekuńczo. Czuła się 

przyjemnie i bezpiecznie, dopóki nie przypomniał jej się sen.

Zaniepokojona  odsunęła  się  od  Murphy’ego  i usiadła.  Usiłowała  się  skupić.  Luke,  biedny 

Luke, krzyczał, że chce umrzeć, bo nie może już znieść bólu.

Wyczuwała, że jest bliski śmierci. Muszą dostać się do Managna i odnaleźć go, zanim będzie 

za późno.

Odgarnęła  z twarzy  niesforny  kosmyk  włosów.  Przypomniała  sobie,  że  zeszłej  nocy 

przytuliła się do Murphy’ego i błagała, żeby odnalazł jej brata. Dał jej słowo. Z wahania w jego 
głosie wywnioskowała, że nie przejął się jej obawami. Mimo to wydusił z siebie, że nie wyjadą 
z Zarcero, dopóki nie znajdą Luke’a.

Ten mężczyzna był zagadką. Spędzili ze sobą dwa dni. Był w stosunku do niej niecierpliwy 

i okrutny.  Ale  ostatniej  nocy  wziął  ją  w ramiona  i zgodził  się  uratować  Luke’a,  choćby  miał 
ryzykować własnym życiem. Letty nie rozumiała Murphy’ego, ale podejrzewała, że nikt go nie 
rozumie.

Poczuła, że się obudził. Nie patrzył na nią, a ona na niego. Zamarła na wspomnienie sceny 

z poprzedniej nocy.

–  Musimy  się  stąd  zbierać  –  wymruczał.  –  Im  szybciej,  tym  lepiej.  –  Letty  wiedziała,  że 

chodzi o bezpieczeństwo przyjaciela Carlosa. Podzielała jego obawy.

– Jak daleko jesteśmy od San Paulo?
– Ze sto kilometrów, może więcej. Niedaleko jest miasteczko. Zdobędę tam samochód.
Murphy  chciał  go  ukraść.  Letty  nigdy  nie  uwierzyłaby,  że  weźmie  udział  w czymś 

podobnym. W dodatku poczuła ulgę. Samochodem, przy odrobinie szczęścia, dotrą do San Paulo 
i do Luke’a przed wieczorem.

Murphy  zostawił  Letty  i poszedł  się  rozejrzeć.  Skwapliwie  wykorzystała  te  kilka  minut. 

Spakowała się i kiedy wrócił, była gotowa do drogi. Chciała jak najszybciej opuścić stodołę.

Murphy  otworzył  jej  drzwi.  Do  zimnego,  ciemnego  wnętrza  wdarł  się  blask  słońca, 

obwieszczając kolejny pogodny dzień w Zarcero.

Opuścili teren farmy i weszli na łąki, porośnięte  wysokimi trawami. Trzymali się z dala od 

szosy. Przez dwie godziny maszerowali w milczeniu.

Murphy  był  wyczulony  na  każdy  dźwięk,  bo  kilka  razy  zatrzymywał  się  niespodziewanie 

i czekał, przyciskając palec do ust.

Gdy  dotarli  do  liściastego  lasu,  Murphy  zatrzymał  się  i wyciągnął  menażkę.  Napił  się 

pierwszy, a potem podał ją Letty. Woda miała paskudny smak. Widziała, że Murphy wrzucił do 
niej jakąś kapsułkę. Podejrzewała, że to tabletka uzdatniająca wodę. Letty trudno było stwierdzić, 

background image

jak daleko zaszli. Wydawało jej się, że przeszli z osiem kilometrów, może więcej.

Była rozczarowana, bo Murphy nie odnosił się do niej przyjaźnie, a przecież zeszłej nocy coś 

jej obiecał.

Nie był rozmowny.
Chyba  coś  postanowił,  bo  usiadł  pod  drzewem,  rozłożył  na  ziemi  mapę  i studiował  ją 

uważnie.

– Daleko jeszcze do miasteczka? – spytała Letty.
Nie podniósł wzroku.
– Niedaleko.
Złożył starannie mapę i schował ją do plecaka. Wstał, Letty niechętnie też się podniosła.
– Zostaniesz tu.
– Dlaczego?
Nie  odpowiedział,  tylko  wyciągnął  pistolet  z kabury  i wręczył  go  Letty.  Wpatrywała  się 

w broń, jakby bała się, że wystrzeli jej w dłoni.

– Po co?
– Chcę, żebyś go miała przy sobie. Zrozumiano?
– Ale...
– Chcesz znaleźć brata czy nie?
– Oczywiście, ale...
– Więc rób, co mówię. – Przeszył ją wzrokiem. – Pewnie nie trafiłabyś nawet w najszerszą 

ścianę stodoły, ale to jedyna ochrona, jaką mogę ci zapewnić.

– Co mam robić, kiedy cię nie będzie?
–  Spokojnie  czekać  –  odpowiedział  niecierpliwie.  Zaczął  się  oddalać.  Letty  przyszła  do 

głowy straszna myśl.

– Murphy?!– zawołała.
Obejrzał się  przez  ramię.  Nie  wyglądał  na  zadowolonego.  Spojrzała  na  niego  błagalnie,  ze 

strachem.

– A co jeżeli... Co będzie, jeżeli nie wrócisz?
Na jego twarzy pojawił się niewymuszony uśmiech, jakby uznał jej pytanie za komiczne.
– Wrócę.
Skinęła głową i uśmiechnęła się drżącymi wargami.
– Dobrze.
Trzymała  broń  obiema  rękami  i rozglądała  się  podejrzliwie.  Zastanawiała  się,  czy 

w krzakach nie czają się rebelianci, gotowi zaatakować ją, gdy Murphy zniknie z pola widzenia.

Zaczęła wołać go po raz drugi, bez skutku. Zniknął w jednej chwili. Wyparował.
Letty  chodziła  wokół  lasku.  Co  chwilę  spoglądała  na  zegarek.  Murphy  odszedł  pięć  minut 

background image

temu, a ona już się martwiła.

Przekładała  pistolet  z ręki  do  ręki,  zastanawiając  się,  czy  byłaby  zdolna  zabić  człowieka. 

Szczerze w to wątpiła.

Lekcje strzelania, których udzielił jej Murphy, uważała za bezcelowe. Może czuł się lepiej, 

zostawiając jej coś do obrony, choć uważała to za bezużyteczne.

Dochodziła piąta, dziewięć godzin po tym, jak Murphy odszedł. Letty zmuszała się, żeby nie 

patrzeć na zegarek. Nie było go o wiele dłużej, niż się spodziewała.

Mogli go złapać. Mogli go zabić.
Nie  mógł  nawet  dać  jej  znać,  że  jest  w tarapatach.  Zabronił  ruszać  się  z miejsca,  ale 

właściwie ile czasu ma czekać? Dziewięć godzin to chyba o wiele za długo.

Choć była to nieprzyjemna perspektywa, musiała pogodzić się z możliwością, że Murphy nie 

wróci. Był wprawdzie zawodowcem, ale nie cudotwórcą.

Mógł się natknąć na  grupę  rebeliantów. Mogli go złapać, kiedy usiłował  ukraść samochód, 

i zamknąć do więzienia.

Letty obawiała się najgorszego. Zastanawiała się, co teraz zrobić. I czy w ogóle coś robić.
Wpadła na pomysł, żeby wrócić po śladach na farmę, ale nie chciała się cofać. Nie po tym 

nocnym koszmarze. Jeżeli chce dotrzeć na czas do Luke’a, musi kierować się w stronę San Paulo 
albo  Managna  i nie  może  całymi  dniami  czekać  na  Murphy’ego.  Zwłaszcza  jeśli  coś  mu  się 
przydarzyło.

Z drugiej jednak strony Murphy’emu zależało, żeby Letty słuchała jego poleceń. Nigdy nie 

miała do czynienia z tak twardym i zarozumiałym mężczyzną. Co robić?

Decyzję podjęła kilka minut później, kiedy usłyszała w pobliżu odgłos strzelaniny.
Murphy  był  w niebezpieczeństwie.  Czuła  to.  Nie  tak,  jak  czuła  niebezpieczeństwo 

zagrażające Luke’owi. Tym razem mówiła jej to kobieca intuicja.

Musi znaleźć sposób, by uratować Murphy’ego.
Nie  była  pewna,  czy  postępuje  słusznie,  ale  sięgnęła  po  plecak  i zarzuciła  go  sobie  na 

ramiona. Ściskając w dłoni broń, skierowała się w tę samą stronę, w którą poszedł Murphy.

background image

Rozdział 12

Jack  Keller  postanowił  dać  Marcie  czas  na  zastanowienie.  Zaskoczyła  go  chłodnym 

przyjęciem. Z początku był zły, ale potem zmienił zdanie. Właściwie ją rozumiał.

Nie widzieli się od miesięcy, a przecież kobieta ma swoją godność. Świat się zmienia. Ludzie 

się  zmieniają.  Zostawił  ją  bez  słowa.  Miała  prawo  czuć  się  zawiedziona.  Chciał  jej  to 
wynagrodzić. Kiedy już ją udobrucha, może będzie tak, jak zawsze między nimi bywało.

Marcie była  kobietą zmysłową. Niełatwo znaleźć  tak otwartą i żywiołową  w łóżku kobietę. 

Jeszcze rzadsze było to, że nigdy o nic nie pytała ani nie oczekiwała niczego w zamian.

Tym  razem  przyniesie  jej  w koszu  wspaniałe  róże,  przewiązane  wyszukaną  jedwabną 

wstążką zamiast bukietu pospolitych kwiatów.

Wystroił się. Wprawdzie nie w garnitur i krawat, ale w koszulę prosto z pralni i odprasowane 

spodnie. Zadzwoniłby najpierw, gdyby wiedział, z jakim przyjęciem się spotka.

Samochód  Marcie  stał  przy  krawężniku.  Keller  się  uśmiechnął.  Trzeba  przyznać,  że  jest 

stała. Kellerowi się to podobało. Od dziesięciu lat mieszkała w tym samym bloku i miała ten sam 
samochód, od kiedy się poznali.

Zadzwonił do drzwi i czekał. Był niemal pewien, że otworzy mu w szlafroku, pod którym nie 

będzie  miała  prawie  nic.  O ile  pamiętał,  kiedy  wracała  do  domu,  przebierała  się  w coś 
wygodniejszego. Zdecydowanie to pochwalał.

Ku jego zaskoczeniu Marcie otworzyła drzwi w białych szortach i bezrękawniku z golfem.
– Johnny. – Jej głos brzmiał stanowczo. Nie mógł wyczuć, czy się cieszy, że go widzi.
– Przyszedłem przeprosić za wtedy. – Wyglądał na skruszonego. – Pewnie uważasz mnie za 

neandertalczyka.

Stała  po  drugiej  stronie  szklanych  drzwi,  z ręką  na  klamce,  jakby  nie  była  pewna,  czy  go 

wpuścić.

Keller pomyślał, że małe kłamstewko nie zaszkodzi.
–  Przyszedłbym  wcześniej,  ale  miałem  wypadek.  –  Czasami  trzeba  nieco  naciągnąć  fakty, 

choć rzadko to robił.

– Wypadek? – Zmartwiona otworzyła szeroko ładne oczy.
–  Chciałbym  z tobą  porozmawiać,  Marcie.  Nic  więcej,  obiecuję.  –  Podniósł  obie  ręce  na 

znak, że się poddaje.

Wahała się.
– Proszę. – Mało kto potrafiłby się oprzeć jego wdziękowi. Plan wypalił. Otworzyła drzwi.
– Cieszę się, że cię widzę – rzucił, wchodząc do mieszkania. Powiedział to tak, jakby miał

cholerne szczęście, że żyje.

Był  zaskoczony,  wystrój  mieszkania  bardzo  się  zmienił.  Tylko  meble  zostały  te  same. 

background image

W lśniących oknach wisiały jasne zasłony. Obok krzesła stał wiklinowy kosz pełen włóczki. Na 
stoliku do kawy leżało kilka czasopism.

Usiadł, nie czekając na zaproszenie. Dał jej do zrozumienia, że trudno mu stać, co właściwie 

nie było dalekie od prawdy. Od tygodni dokuczał mu ból żeber.

Postawił kosz róż na stoliku do kawy i prawie zwalił się na kanapę.
– Co się stało?
Keller ukrył uśmiech, słysząc troskę w jej głosie.
–  Wypadek  samochodowy.  –  Chciał  jej  powiedzieć,  że  ma  metalową  płytkę  w głowie,  ale 

uznał,  że  mógłby  przesadzić.  –  Jeżeli  nie  masz  nic  przeciwko  temu,  wolałbym  o tym  nie 
rozmawiać.

–  Oczywiście.  –  Jej  ciepły,  troskliwy  głos  był  jak  balsam  po  odprawie,  jaką  dała  mu 

wcześniej.

Na chwilę zaległa pełna napięcia cisza. Wszystko toczyło się zgodnie z planem oprócz tego, 

że Marcie stała w odległym końcu pokoju. Jakby obawiała się tego, co mogłoby się stać, gdyby 
usiadła obok. A Keller chciał, żeby usiadła. Gdyby mógł ją pocałować raz czy dwa, zmieniłby się 
ten dziwny stan rzeczy.

Marcie najwyraźniej czekała, żeby coś powiedział, więc wyciągnął z zanadrza pierwsze, co 

mu przyszło do głowy.

–  Wpadłem  nie  tylko  po  to,  żeby  cię  przeprosić.  Chciałem  ci  też  podziękować,  że 

wyciągnęłaś mnie z więzienia.

– Nie ma za co, Johnny.
–  Chciałbym  ci  okazać,  jak  bardzo  cenię  naszą  przyjaźń,  Marcie.  Nie  wiem,  co  bym  bez 

ciebie  zrobił.  –  Kilka  miesięcy  temu  wygłupił  się  i został  aresztowany  za  bójkę  w barze. 
Oskarżenia wprawdzie wycofano, ale gdyby nie Marcie, spędziłby noc za kratkami. Odsiedziałby 
swoje, ale Murphy go potrzebował. Musiał zdążyć na samolot.

–  Nie  jesteś  mi  nic  winien  –  zapewniła,  widząc,  że  wyciąga  portfel.  –  Przez  ten  wypadek 

chyba zapomniałeś.

– Na pewno?
– Tak. Tydzień później dostałam czek z banku.
– To dobrze.
Mówiła mu już o tym, ale fakt, że chciał się upewnić, czy nie jest jej nic winien, stawiał go 

w dobrym świetle. Znowu zapanowała krótka, dziwna cisza.

– Wyglądasz wspaniale. – Nie przesadzał. Marcie naprawdę świetnie wyglądała. Lepiej niż 

poprzednio. – Co się zmieniło?

– Wiele rzeczy.
Pochylił się, obejmując kolana ramionami.

background image

– Masz może coś do picia? – O ile pamiętał, Marcie miała dobrze zaopatrzony barek.
– Może być kawa?
W pierwszej chwili pomyślał, że żartuje, ale okazało się, że nie.
– Jasne.
– Z cukrem i śmietanką?
– Nie, czarna.
Wyszła z jadalni, a on został sam. Odczekał chwilę, po czym poszedł za nią do małej kuchni.
Marcie była zajęta nastawianiem czajnika. Zerknęła na niego przez ramię.
– Johnny. – Była zdenerwowana. Pośpiesznie dokończyła ochrypłym głosem. – Powinieneś 

o czymś wiedzieć. Spotykam się teraz z kimś innym.

A więc o to chodzi. Cóż, nie była to żadna niespodzianka.
– Jest dla mnie naprawdę dobry.
– Innymi słowy – nie znika na długie miesiące.
Wzruszyła ramionami, jakby nigdy nie przejmowała się jego nieobecnością.
– Cieszę się, kochanie. – Miał ochotę wcisnąć temu facetowi pięść do  gardła, ale nie mógł 

pozwolić, by Marcie to wyczuła.

– Naprawdę? – W widoczny sposób jej ulżyło. Pokiwał głową.
– Zasługujesz na wszystko, co najlepsze.
Ekspres do kawy zabulgotał i ciemny płyn popłynął do szklanego dzbanka. Marcie odwróciła 

się  i otworzyła  kredens,  żeby  wyciągnąć  dwa  kubki.  Keller  podszedł  bliżej  i przylgnął  do  jej 
pleców.

– Pozwól, że ja to zrobię – wyszeptał. Była miękka, ciepła i kobieca. Jej pośladki idealnie do 

niego przylegały. Z natury nie był zazdrosny, ale na myśl o Marcie z innym mężczyzną w łóżku 
zmieniał się w potwora. To go zaskoczyło.

Powoli odsunął się od niej i zdjął dwa kubki.
– Opowiedz mi o nowym chłopaku – zagadnął. Im więcej się dowie, tym łatwiej będzie mu 

zdyskwalifikować konkurenta.

Zauważył, że  Marcie  lekko  drżą  ręce,  kiedy  nalewała  świeżo  zaparzoną  kawę.  Uśmiechnął 

się  w duchu.  Ta  chwila  bliskości  sprawiła  jej  taką  samą  radość,  co  i jemu.  Nie  była  z tego 
zadowolona, ale nie mogła zaprzeczyć.

– Nazywa się Clifford Cradmen i jest hydraulikiem.
–  Hydraulikiem.  –  Coś  się  nie  zgadzało.  Marcie,  którą  znał,  zanudziłaby  się  na  śmierć 

w towarzystwie Clifforda Cradmena. To się nie trzymało kupy.

– Jest zazdrosny? – Keller usiadł na kuchennym krześle.
–  Clifford?  –  Spojrzała  na  niego  pytająco.  –  Nie  wiem.  Nigdy  nie  dałam  mu  powodu  do 

zazdrości.

background image

Nie dała powodu do zazdrości? Marcie?
–  Myślisz,  że  miałby  coś  przeciwko  temu,  żebym  zaprosił  cię  na  kolację?  Chciałem  ci 

podziękować, że wyciągnęłaś mnie z więzienia.

– Nie trzeba.
–  Przynajmniej  tyle  mogę  zrobić.  –  Starał  się,  żeby  brzmiało  to  szczerze.  –  Jeżeli  chcesz, 

mogę się skontaktować z twoim chłopakiem i mu wytłumaczyć. Nie chciałbym doprowadzić do 
nieporozumień między wami.

Marcie spuściła wzrok. Nie miał wątpliwości, że ją kusi.
– „U Cattlemana”. – Rzucił nazwę najdroższej restauracji w mieście. Ich oczy się spotkały.
– Zawsze marzyłam, żeby zjeść tam kolację.
Ledwie się powstrzymał z komentarzem, że hydraulik nie mógłby sobie na to pozwolić.

–  Więc  jak,  Marcie?  Jutro  wieczorem.  Wpadnę  po  ciebie  o szóstej.  –  Zamknęła  oczy, 

pokręciła głową i powiedziała pośpiesznie:

– Nie mogę.
– Więc pojutrze. – Nie chciał się poddać. – Jeżeli też ci nie pasuje, sama zaproponuj dzień 

i godzinę.

Odezwała się dopiero po drugiej chwili.
– W sobotę?
Wstrzymała oddech, jakby w dalszym ciągu nie była pewna, czy powinna się zgodzić.
– Niech będzie sobota. – Keller ucieszył się. Czuł się tak, jakby wygrał decydującą bitwę. –

Będę o szóstej.

– Ale tylko jako przyjaciele – zastrzegła, nie spuszczając z niego wzroku.
– Oczywiście – skłamał. To przyjaciele stają się w końcu najlepszymi kochankami.

background image

Rozdział 13.

Nad  Zarcero  zapadła  noc.  Letty  zgubiłaby  się  zupełnie,  gdyby  nie  światła  w miasteczku, 

które jak małe latarnie morskie wskazywały jej drogę. Zeszła w dół, pokonując strome zbocze tak 
ostrożnie, jak się dało. Przy każdym kroku uważała, by nie stracić równowagi. W oddali słychać 
było pojedyncze strzały.

Księżyc  i gwiazdy  dawały  niewiele  światła.  Kiedy  zbliżyła  się  do  miasteczka,  usłyszała 

hałaśliwą  muzykę  i śpiew.  Dopiero  po  chwili  dotarły  do  niej  słowa  sprośnej  piosenki. 
Zarumieniła się, gdy je przetłumaczyła. Widać zamieszki w kraju nie wszystkim przeszkadzały.

Na  przedmieściach  ukryła  się.  Zastanawiała  się,  co  robić.  Maszerowała  cztery  czy  pięć 

godzin i nie natrafiła na ślad Murphy’ego.

Przyszedł po samochód i najwidoczniej nie udało mu się. Prawdopodobnie go złapali. Letty 

postanowiła, że najpierw ukradnie samochód, a potem poszuka Murphy’ego. Chociaż słabo znała 
się na samochodach i silnikach, miała jednak nadzieję, że przy odrobinie cierpliwości, posługując 
się  wsuwką  do  włosów,  uruchomi  stacyjkę.  Słyszała,  że  kartą  kredytową  można  otworzyć 
zamknięte drzwi, a jeśli to prawda, na pewno wsuwką można uruchomić samochód.

Przypuszczała,  że  niemało  samochodów  stało  pod  knajpą.  Ale  kradzież  jednego  z nich 

i ucieczka były prawie nierealne. Musiała się rozejrzeć.

Bezgłośnie  podążała  opustoszałą  uliczką  pod  ścianą  jakiegoś  domu.  Z czoła  ciekł  jej  pot; 

bała  się,  żeby  jej  nie  schwytano.  Może  powinna  poczekać...  Po  chwili  doszła  do  wniosku,  że 
postępuje  właściwie.  Zmarnowała  już  cały  dzień,  bezskutecznie  wyczekując  na  powrót 
Murphy’ego. Starała się nie myśleć, co się z nim stało ani co oznaczała strzelanina.

Myśl,  że  mógł  zostać  zabity,  sprawiała,  że  Letty  czuła  ból  w piersi.  Pozbyła  się  jej  jak 

najszybciej. Postanowiła, że najpierw pojedzie po Luke’a, a potem wróci po Murphy’ego.

Kiedy  rozejrzy  się  po  miasteczku,  przemyśli  wszystko  jeszcze  raz,  podejmie  decyzję 

i wyruszy w drogę.

Miasteczko sprawiało wrażenie opustoszałego. Wyjątkiem była knajpa, skąd dobiegały coraz 

głośniejsze i bardziej sprośne piosenki. Zdołała wcisnąć się pomiędzy dwa budynki i wyjrzała na 
główną ulicę, na której znajdowała się knajpa. Słysząc śmiech i radość, trudno się było domyślić, 
że kraj pogrążył się w chaosie.

Zgodnie  z przypuszczeniami  Letty  przed  knajpą  stało  sześć  czy  siedem  dżipów  i mnóstwo 

zdezelowanych trzydziestoletnich albo starszych innych amerykańskich samochodów.

Zdawało  się,  że  ludzi  wewnątrz  nic  nie  obchodzi.  Drzwi  były  otwarte  na  oścież,  a stoły 

wystawione  na  ulicę.  Wokół  nich  krzątało  się  kilka  kobiet  w dopasowanych  spódnicach 
i stylonowych  bluzkach  z głębokimi  dekoltami.  Niektóre  roznosiły  drinki,  inne  bezwstydnie 
nagabywały mężczyzn i otwarcie zachwalały swoje wdzięki.

background image

Kątem  oka  Letty  zobaczyła,  jak  żołnierz  chwycił  kobietę  w pasie  i posadził  ją  sobie  na 

kolanach.  Młoda  kelnerka  pisnęła  z rozkoszy,  kiedy  zamknął  jej  usta  swoimi.  Wijąc  się  na 
kolanach  żołnierza,  objęła  jego  biodra  udami.  Dysząc,  odchyliła  głowę,  a on  ukrył  twarz  w jej 
obfitym biuście. Ujął w dłonie jej pełne piersi, liżąc i ssąc jej kark.

Letty patrzyła jak zahipnotyzowana. Nie była w stanie odwrócić wzroku. Ci dwoje prawie się 

kochali na oczach wszystkich. Zaschło jej w gardle. Nie mogła zrozumieć, dlaczego fascynuje ją 
ten krzykliwy pokaz erotyczny.

Naraz wszystko pojęła. Tym żołnierzem był Murphy.
Szok był tak wielki, aż ugięły się pod nią kolana. Opierając się plecami o ścianę, osunęła się 

na ziemię.

Murphy.  Ten  sukinsyn  kazał  jej  czekać  godzinami  w upalnym  słońcu,  a sam  zabawiał  się 

z jakąś... lafiryndą!

Nigdy nie była bardziej wściekła. Do tej pory niepokoiła się i denerwowała przekonana, że 

go złapali albo jeszcze gorzej. To popołudnie było piekłem – tak się o niego martwiła.

Zaryzykowała  życie,  żeby  dowiedzieć  się,  co  się  z nim  stało.  Wszystko  mogło  się  zdarzyć 

podczas  drogi  do  miasteczka.  Ale  Murphy’ego  to  nie  obchodziło.  Cieszył  się  pewnie,  że  mają 
z głowy.

Popełniła fatalny błąd, ufając mu. Ten człowiek nie ma zasad. Żadnej przyzwoitości. Miała 

nadzieję, że umrze powolną śmiercią, w męczarniach. Rozkoszowała się myślą o jego cierpieniu.

Złość popchnęła ją do działania. Jeszcze przed chwilą bała się oddychać ze strachu, a teraz 

swobodnie przechodziła od jednego budynku do drugiego, uważając, żeby nie rzucać się w oczy. 
Była ostrożna, bardzo ostrożna, ale nie głupia.

Nie miała pewności co do szans na kradzież dżipa, dlatego zamierzała przeczekać do świtu 

w miejscowym kościele.  Do tej pory żołnierze będą  już na  tyle pijani, że  nie zorientują się, co 
robi.

W pobliżu kościoła usłyszała za sobą czyjeś ostrożne, niemal bezgłośne kroki. Serce w niej 

zamarło.  Pomyślała,  że  strach  jest  zadziwiającym  zjawiskiem.  Nigdy  nie  rozumowała  bardziej 
logicznie.

Poczekała, aż skradający zbliży się do niej, a potem odwróciła się, gwałtownie. Myślała, że 

go przestraszy.

Przed nią stał Murphy.
– Murphy?! – Krzyknęła cicho zaskoczona. Zasłonił jej usta ręką i zaciągnął pod kościół.
– Do cholery jasnej, co ty sobie myślisz?
Na początku żołnierskiej kariery Murphy nauczył się, że uczucia są takim samym wrogiem, 

jak  uzbrojony  przeciwnik.  Jeździł  na  misje  bez  żadnych  emocji.  Robił  to,  za  co  mu  płacono, 
i wracał tak szybko, jak się dało. Przez wszystkie lata pracy w Deliverance Company kierował się 

background image

tymi zasadami.

Potem wdał się w współpracę z jakąś Letty Madden.
Wszystko  zmieniło  się  w  chwili,  kiedy  zgodził  się  towarzyszyć  tej  urzędniczce  pocztowej 

w wyprawie do Zarcero. Wkurzała go do maksimum.

Jej  ostatnia  eskapada  i przemykanie  ciemną  uliczką  na  terytorium  wroga,  gdzie  była 

widoczna jak spuchnięty palec, to najlepszy dowód głupoty. Nieważne, ile wypiją rebelianci nie 
przestają być żołnierzami. Zdemaskowanie jej było kwestią czasu.

Murphy  uzbroił  się  w cierpliwość  i czekał,  aż  zapadnie  noc.  Usiadł  w knajpie, 

w „pożyczonym”  mundurze  buntownika  i zbierał  cenne  informacje.  Zanim  dołączył  do 
towarzystwa,  większość  żołnierzy  była  zalana  w pestkę.  Carlotta,  zgrabna  kobieta  w jego 
ramionach, stanowiła doskonały kamuflaż. Mógł spokojnie zasięgnąć języka.

Wtem pojawiła się Letty i wszystko prysło. Krew go zalała. Miała szczęście, że skończyło się 

tylko na tym, że zaciągnął ją do kościoła.

Szarpała  się  i ugryzła  go  w dłoń,  pomiędzy  kciukiem  a palcem  wskazującym.  Mocno. 

Murphy zdusił jęk i ścisnął jej szczęk? tak, że go puściła. Mimo bólu trzymał ją nadal.

– Do cholery jasnej, co ty wyprawiasz? Chcesz, żebyśmy oboje zginęli? Kazałem ci na mnie 

czekać. – Kiedy odzyska spokój, ukarze ją, że nie posłuchała polecenia.

Letty przycisnęła dłoń do piersi Murphy’ego. Chciała go odepchnąć, ale nawet nie drgnął.
– Ty sukin... – Ugryzła się w język i rzuciła mu mordercze spojrzenie.
– Ja? – Nie rozumiał, o co się wścieka. – Słuchaj, mała, ustalmy coś. Kiedy wydaję rozkaz, 

musisz mnie słuchać.

–  Ostatni  raz  mi  rozkazywałeś.  –  Wywinęła  się  i zrobiłaby  mu  krzywdę,  ale  uniknął  jej 

kolana.

Jej wściekłość zaintrygowała Murphy’ego. Do diabła, co ją tak wkurzyło? Dopiero po jakimś 

czasie  dotarło  do  niego,  że  Letty  widziała  go  z Carlottą.  Szukając  dodatkowego  zarobku, 
kelnerka siedziała na jego kolanach i odsłaniała swoje wdzięki.

–  Puść  mnie  –  zażądała  Letty,  wypinając  pierś.  W innych  okolicznościach  Murphy’ego 

bawiłoby, że się tak o niego ociera. Ale teraz groziło im niebezpieczeństwo.

– Zamknij się, bo nas zabiją – powiedział.
Rozluźnił uścisk dłoni na jej nadgarstku, ale tylko trochę. Musieli wyjaśnić sobie co nieco. 

Niestety, nie mogli tego zrobić mulicy, gdzie spacerowali żołnierze.

– Puszczę cię, jeżeli przyrzekniesz, że będziesz milczała. – Czekał, aż się zgodzi. Zrobiła to 

niechętnie jednym stanowczym ruchem głowy.

Murphy, zadowolony, objął ją ramieniem i prawie zaciągnął w głąb zaułka. Wyprowadził ją 

z miasteczka. Zatrzymał się dopiero, kiedy był pewien, że nikt ich nie usłyszy.

– Nie będę tolerował niesubordynacji – powiedział z wściekłością.

background image

–  Nie  będziesz  musiał  –  odpowiedziała  spokojnie.  – Zwalniam  cię.  Był  pewien,  że  się 

przesłyszał.

– Zwalniasz?
– Sama znajdę Luke’a.
Nie mógł się powstrzymać i wybuchnął śmiechem.
– Naprawdę?
– Zwalniam cięż twoich obowiązków. – Odprawiła go teatralnym gestem.
– Jak daleko dojdziesz, zanim cię złapią?
– Dalej niż dzisiaj. Jak długo miałeś zamiar trzymać mnie na tym skwarze, kiedy ty i ta... ta 

kobieta się...

– Dzięki tej kobiecie nie zostałem zdemaskowany. – Najwyraźniej zapomniała, że to dla niej 

ryzykował.

– Dobrze  wiem,  co  miałeś  dzięki  tej  kobiecie  –  wycedziła  Letty  przez  zęby.  Każde  słowo 

przepełnione było niesmakiem.

Murphy miał już tego dość.  Jeżeli chciała  go odprawić,  nie miał nic przeciwko temu. I tak 

był przekonany, że to strata czasu.

– Wspaniale. Cudownie. Dawno się tak nie cieszyłem. – Odwrócił się i zamierzał odejść.
Był  nadal  wściekły.  Po  wszystkim,  co  przeszedł,  spotkało  go  takie  podziękowanie.  Letty 

nadaje do czubków. On zresztą też, skoro pojechał z nią do Zarcero.

Cóż. Robota skończona. Umywa ręce od niej i jej świętego braciszka. Po co mu kłopoty.
Zatrzymała go, zanim zdążył zrobić krok.
– Poczekaj!
Szybko wrócił jej rozum, pomyślał zadowolony. Potrzebowała go. Myli się, jeżeli myśli, że 

natychmiast do niej wróci. Niesubordynacji nie miał zamiaru tolerować. Niczyjej, a już na pewno 
nie tej zwariowanej kobiety.

Odwrócił się i zobaczył, że Letty klęczy na ziemi i grzebie w plecaku.
– Nie będzie mi to potrzebne. – Oddała mu pistolet. Trzymała broń w dwóch palcach, jakby 

miała do czynienia z trędowatym i bała się zarazić.

Broń. Letty wkurzyła go do tego stopnia, że zapomniał o jedynej rzeczy, którą jej zostawił, 

żeby nie była bezbronna.

–  Zanim  odejdziesz  –  powiedziała  wyprostowana  –  chcę  ci  powiedzieć,  że  jesteś 

najpodlejszym,  najbardziej  niemoralnym  i pozbawionym  skrupułów  mężczyzną,  jakiego 
kiedykolwiek poznałam.

Brwi Murphy’ego uniosły się. Zachichotał.
– Aż tyle czasu potrzebowałaś, żeby się o tym przekonać? – Aż wrzała ze złości.
Murphy  był  zachwycony.  Spełnił  swój  obowiązek,  a nawet  zrobił  o wiele  więcej,  niż 

background image

powinien. Letty Madden była teraz zdana na siebie, z czego on niewymownie się cieszył.

Schował pistolet do kabury.
– Powodzenia w szukaniu brata.
– Niepotrzebne mi powodzenie – oświadczyła. – Bóg jest ze mną.
–  Jeśli  tak,  to  nie  wiem,  do  czego  byłem  ci  potrzebny  –  odpowiedział  Murphy  bez 

złośliwości.

– Szczerze mówiąc, ja też nie.
Dużymi,  pewnymi  krokami  wspinał  się  po  stromym  zboczu.  Bez  problemów  powinien 

dotrzeć  na  farmę  tej  nocy.  Rano  porozmawia  z Juanem  i zawiadomi  Carlosa.  Jeśli  wszystko 
pójdzie gładko, za dwa dni będzie w Boothill.

background image

Rozdział 14.

Z  przyczyn,  których  Luke prawdopodobnie  nigdy  nie  pozna,  przestano  go  torturować.  Ból 

stał się teraz do zniesienia, a wraz z tym niespodziewanym zwrotem w sytuacji powróciła wola 
przetrwania. Po raz pierwszy, od kiedy go schwytano, chciało mu się żyć.

Nie  dawało  mu  spokoju  mgliste  wspomnienie  odwiedzin  Rosity.  Czy  to  się  zdarzyło 

naprawdę? Nie wiedział. Z jakiegoś powodu Bóg pozwolił, by do niego przyszła. Nie wiedział, 
czy była to wizyta w wyobraźni, czy realna. Mimo to był wdzięczny.

Próbował  usilnie,  ale  nie  mógł  sobie  przypomnieć,  co  mówiła,  jeśli  rzeczywiście  go 

odwiedziła.

Pamiętał, że dręczył go najgorszy ból i wydawało mu się, że nie zniesie dalszych męczarni, 

kiedy  zjawiła  się  Rosita.  Odgarnęła  mu  włosy  z czoła  i szeptała  pocieszające  słowa.  Swoją 
miłością i odwagą kładła balsam na jego rany.

Serce Luke’a było pełne miłości do Rosity. Planował z nią wspólną przyszłość.
Luke wierzył, że Bóg posłał go do niespokojnej Ameryki Środkowej z jakiegoś szczególnego 

powodu. Spędził w Zarcero dwa lata, zanim odkrył, czego Bóg chciał go nauczyć.

Miłości.
Nie do prostych wieśniaków, którym poświęcał większość czasu. Od wielu lat serce Luke’a 

było  przygotowane,  by  ich  kochać  i pokrzepiać.  W rewanżu  miejscowi  polubili  go 
i zaakceptowali.

Nie.  Bóg  wysłał  go  do  Zarcero,  żeby  nauczyć  go  miłości,  jaka  łączy  mężczyznę  i kobietę. 

Uczucia, jakie mogło być udziałem jego rodziców, gdyby go nie zaprzepaścili.

Luke nie mógł sobie przypomnieć, kiedy po raz pierwszy zobaczył Rositę. To nie jej uroda 

go oczarowała, choć była piękniejsza, niż mógł to wyrazić.

Każdego  ranka,  po  drodze  do  sklepu,  w którym  pracowała,  odprowadzała  swojego 

młodszego brata i siostrę do szkoły prowadzonej przez misjonarza. Wiele razy mówił jej „dzień 
dobry”, zanim spojrzał na nią tak, jak mężczyzna patrzy na kobietę.

Poświęcił  życie  dla  służby  bożej.  Nieszczęśliwe  małżeństwo  rodziców  sprawiło,  że 

postanowił spędzić życie w samotności.

Służba  misyjna  mogła  kolidować  z życiem  rodzinnym.  Nie  chciał  dokonywać  trudnych 

wyborów pomiędzy potrzebami podopiecznych a rodziną.

Paul  Madden  nigdy  nie  pozbierał  się  po  odejściu  żony.  Żył  przepełniony  wątpliwościami 

i poczuciem winy do końca swoich dni.

Ojciec Luke’a kochał żonę całym sercem i duszą. Kiedy zostawiła go z dwojgiem dzieci dla 

innego  mężczyzny,  wziął  całą  winę  na  siebie.  Gdyby  był  lepszym  mężem  zamiast  dobrym 
pastorem... Gdyby więcej uwagi poświęcał swojej żonie, a mniej parafii... Nigdy sobie tego nie 

background image

wybaczył. Nigdy się ponownie nie ożenił. Nigdy nie dał miłości drugiej szansy.

Luke przyrzekł  sobie,  że  nie popełni tego samego błędu. Oczywiście,  miłość  stanowiła dla 

niego  pokusę.  Był  podatny  na  wdzięki  atrakcyjnych  młodych  kobiet.  Podobało  mu  się  wiele 
dziewcząt.

Ale nigdy ktoś taki jak Rosita. Była dobra i miła, delikatna i czuła. Mieszkańcy Managna ją 

kochali. Każdy, kto ją znał, nie mógł się oprzeć jej dobroci i subtelnej urodzie.

Upłynęły miesiące,  zanim  zwrócił  na  nią  uwagę. Z Rosita  było inaczej.  Okazało się,  że jej 

młodsze rodzeństwo samo potrafiłoby dotrzeć do szkoły. Z czułością wypominała Luke’owi, że 
jest najbardziej tępym mężczyzną we wszechświecie.

Nie miał co do tego wątpliwości.
Dopiero  po  kilku  miesiącach  odważył  się  umówić  się  z nią  na  randkę.  Kiedy  mieli  pójść 

razem  na  kolację,  był  zdenerwowany  jak  nigdy.  Miał  dwadzieścia  siedem  lat,  a czuł  się  jakby 
znowu miał siedemnaście.

Przyszedł po Rositę, porozmawiał po przyjacielsku z jej ojcem, pogłaskał po głowie siostrę 

i pożartował  z bratem.  Rosita  wyszła  w ślicznej  białej  zwiewnej  sukni  z czerwonym  paskiem. 
Luke oniemiał z wrażenia.

Kiedy  odprowadzał  ją  do  domu,  był  przekonany,  że  jego  towarzystwo  musiało  się  Rosicie 

wydać najnudniejszym pod słońcem. Tylko on ponosił winę za tę katastrofę.

Był nie tylko zdenerwowany, ale przede wszystkim zdał sobie sprawę, że kocha tę kobietę. 

To była prawdziwa miłość.

Nie  przyjechał  do  Zarcero  szukać  żony  i zakładać  rodziny.  A potem  Bóg  Wszechmogący, 

w swej mądrości, zachwiał w posadach jego poukładanym światem.

Zamiast radować się z tego cudu, zamiast dziękować Bogu za ten nieoczekiwany dar, Luke 

postanowił,  że  nie  chce  mieć  do  czynienia  z miłością.  Przeszkodziłaby  mu  w pracy.  Miłość 
odciągnęłaby go od celu, jaki sobie postawił.

Miał nadzieję, że czasem zniknie fizyczny pociąg, jaki czuł do tej pięknej młodej kobiety. 

Ale  tak  się  nie  stało.  Wręcz  odwrotnie  –  uczucie  wzrastało  i rozkwitało,  nie  podsycone  ani 
pocałunkiem, ani dotykiem.

Luke napisał do siostry, prosząc o modlitwę z powodu głębokiej wewnętrznej walki, ale nie 

wyjaśnił  jej,  z czym  się  zmaga.  Mimo  że  byli  sobie  bliscy,  obawiał  się,  że  siostra  go  nie 
zrozumie.

Oboje  mieli  taki  sam  pogląd  na  temat  miłości  i małżeństwa.  Ona  śpieszyła  się  do  stanu 

małżeńskiego nie bardziej niż brat.

Unikał Rosity przez dwa miesiące, aż w końcu natknął się na nią przypadkowo, odwiedzając 

starszą wdowę, panią Esparza.

Oboje  byli  zaskoczeni,  kiedy  Rositą  otworzyła  drzwi.  Czytała  coś  schorowanej 

background image

dziewięćdziesięcioczteroletniej kobiecie i wtedy po raz pierwszy pani Esparza spokojnie zasnęła.

Luke  chciał  szybko  wyjść,  żeby  uniknąć  pokusy.  Mimo  że  nigdy  tego  nie  robił,  od  razu 

znalazł wymówkę. Obiecał, że przyjdzie później.

Zanim wyszedł, odwrócił się i spojrzał na Rositę. Siedziała przy łóżku staruszki z pochyloną 

głową. Miała oczy pełne łez.

Kiedy spytał ją, co się stało, zarumieniła się i wyjaśniła, że coś jej wpadło do oka. Luke po 

raz drugi odwrócił się do drzwi. Ale nie wyszedł.

Czuł  się zmęczony walką  z tym,  czego pragnął  najbardziej.  Zmęczony udawaniem  silnego. 

Zmęczony ignorowaniem głosu serca.

Tego popołudnia Luke zrozumiał, czego Bóg chciał go nauczyć – miłości.
Luke  był  mężczyzną,  a próbował  żyć  jak  święty.  Potrzebował  kuksańca,  by  zaakceptować 

i docenić ludzką stronę swojej natury. Tak długo lekceważył i prześladował swoje ciało, że kiedy 
w końcu je uwolnił, omal go nie poniosło na skraj przepaści.

Od tej pory wiedział, że albo będzie głosił jedno, a żył inaczej, albo ożeni się z Rositą. Dwa 

tygodnie przed zamachem stanu Luke poprosił Rositę o rękę i został przyjęty.

Wiedział, że powinien poprosić ją, by dzieliła z nim życie i służbę, bo tego chciał Bóg.
Nie  mógł  się  doczekać  dnia,  kiedy  staną  się  małżeństwem.  Chciał  znaleźć  równowagę 

w życiu; kontynuować pracę w misji i być jednocześnie dobrym mężem i ojcem.

Otworzył  oczy  i rozejrzał  się  po  okratowanej  celi  więziennej.  Z nowym  zapałem  zaczął 

modlić się o przyszłość. Tego wieczoru zmusił się nawet, by przełknąć kilka kęsów niejadalnej 
strawy, którą przyniesiono do celi. Chciał, by powiedzieć to głośno, więc podniósł się na pryczy, 
wzniósł oczy ku niebu i wyszeptał:

– Chcę żyć.

background image

Rozdział 15.

Złość  była  dla  Letty  uczuciem  obcym  i nieprzyjemnym.  Siedziała  po  ciemku  i trzęsła  się 

z wściekłości po odejściu Murphy’ego.

Poczuła  się  fizycznie  chora,  kiedy  zobaczyła  go  z tą...  kobietą.  Jak  chował  twarz  w jej 

piersiach, całował w szyję. Gotowało się w niej na samą myśl o tym.

Pozbyła  się  go  na  dobre.  Nie  miała  wątpliwości:  zaufała  nieodpowiedniej  osobie.  Była  to 

bolesna i droga lekcja. Przez Murphy’ego jest jeden dzień do tyłu. A kto może wiedzieć, ile czasu 
zabawiałby się z tą ladacznicą.

Na pewno miał ją za idiotkę, kiedy go zwolniła. Zrobiła to pod wpływem wściekłości. Musi 

poradzić sobie sama.

W  blasku  księżyca  widać  było  wieżę  kościelną.  Chociaż  Luke  mieszkał  w Zarcero  niecałe 

dwa  lata,  był  znany  i kochany  przez  społeczność  wierzących.  Wystarczyło  skontaktować  się 
z innym księdzem czy pastorem, a oni z pewnością zaprowadzą ją do brata.

Skierowała się w stronę kościoła katolickiego. Szła bardzo ostrożnie. Na ulicy przed stuletnią 

budowlą panowała ciemność i cisza. Wysokie, masywne drzwi wskazywały wejście.

Letty długi czas obserwowała ulicę. Bała się, że jeżeli wyjdzie na otwartą przestrzeń, złapią 

ją. Jej strach był bezpodstawny. Murphy kręcił się tutaj cały dzień w tym idiotycznym mundurze 
i nikt go nie zdemaskował.

Wzięła  głęboki  oddech,  wyłoniła  się  z ciemności  i szybko  pobiegła  pod  kościół.  Kiedy 

pokonała  kilka  niskich  stopni,  serce  waliło  jej  jak  młotem,  jakby  miało  zamiar  za  chwilę 
eksplodować.

Ulżyło  jej,  gdy  okazało  się,  że  budynek  nie  jest  zamknięty.  Ciężkie  drewniane  drzwi 

otworzyły się ze zgrzytem, gdy nacisnęła klamkę.

Weszła  do  przedsionka  i usłyszała  dziwny brzęk.  Oślepiło  ją  światło,  więc  podniosła  dłoń, 

żeby osłonić oczy.

Najpierw zauważyła, że nie ma ławek. Zamiast nich w kościele stało pełno biurek. Siedzieli 

przy nich żołnierze. Mnóstwo żołnierzy.

Usłyszała dziwny dźwięk.
Zamarła. Lufy tuzina karabinów mierzyły prosto w jej serce. To miejsce nie było już domem 

bożym. Było centrum dowodzenia rebeliantów.

Im  bardziej  Murphy  się  oddalał,  tym  większa  ogarniała  go  złość.  Aż  zaczął  przeklinać. 

Najpierw  pod  nosem,  potem  głośniej,  aż  w końcu  musiał  powstrzymać  się  od  krzyku.  Nie 
poprawiło mu to humoru.

I wiedział dlaczego.
Postanowił  wrócić,  mimo  że  Letty  go  zwolniła.  Przeklinał  dzień,  w którym  spojrzał  na  tę 

background image

kobietę. Postępował wbrew temu, co nakazywał rozsądek.

Robił to ze względu na własne sumienie. Gdyby coś jej się stało, a to wielce prawdopodobne, 

bo nie tylko jest głupia, ale też naiwna, Murphy nigdy by sobie tego nie wybaczył.

W dodatku zapewnił ją, że odnajdzie brata, choć dobrze wiedział, że tego pożałuje.
Nie ulegało wątpliwości, że sam miałby większe szansę na uratowanie Luke’a Maddena, ale 

nie mógł zostawić Letty na pastwę losu.

Chociaż bardzo by tego chciał.
Irytowała go. Była karą za jego grzechy.
Po  drodze  do  wioski  Murphy  opanował  emocje.  Powinien  się  kierować  zdrowym 

rozsądkiem.  Poradzi  sobie  z rebeliantami.  Przez  ostatnie  lata  radził  sobie  w podobnych 
sytuacjach.  Doszedł  do  perfekcji  w sztuce  maskowania  i upodabniania  się  do  otoczenia. 
Nieznanym elementem, który przysparzał mu najwięcej kłopotów, nie byli rebelianci. Była nim 
Letty.

Wcale by się nie zdziwił, gdyby ich wydała, jak tylko zobaczy, że wrócił. Nie ma rozumu za 

grosz.

Z knajpy nadal dochodziła głośna muzyka. Zabawa się jeszcze nie skończyła i podejrzewał, 

że będzie trwała do rana.

Szedł ulicą pewnie, jakby wypełniał ważny rozkaz. Nikt go nie zatrzymał i Murphy wątpił, 

żeby ktoś to zrobił.

Stanął  dopiero  przy  końcu  głównej  ulicy.  Jedyną  budowlą  w okolicy  był  stary  kościół. 

Prawie nie zwrócił na niego uwagi. Chociaż...

Światła o tej porze nocy? W kościele?
Coś było nie tak.
Letty posadzono na  krześle ze związanymi z tyłu rękami. Spoglądała w górę na przywódcę 

rebeliantów, kapitana Norte. Nie dała po sobie poznać, że się boi.

– Jak się pani dostała do Siguierres? – spytał Norte łamaną angielszczyzną.
Powiedziała mu prawdę.
– Przyszłam – oznajmiła spokojnie.
Uderzył  ją  w twarz.  Krew  wypełniła  jej  usta.  Zmrużyła  oczy,  zszokowana  i zaskoczona 

przemocą. Chyba miał ochotę uderzyć japo raz drugi.

– Zamknąć ją. Niech przez jakiś czas posiedzi sobie w towarzystwie szczurów. Zobaczymy, 

czy to rozwiąże jej język – zwrócił się do dwóch żołnierzy.

Żołnierze  stanęli  po  obu  stronach  Letty,  ściągnęli  ją  z krzesła  i wyprowadzili  za  drzwi. 

Nocne powietrze chłodziło jej rozpaloną twarz. Ostrożnie poruszyła ustami. Nigdy nie sądziła, że 
uderzenie może tak bardzo boleć.

Dwaj eskortujący ją mężczyźni zaczęli ze sobą szeptać. W pierwszej chwili Letty nie mogła 

background image

zorientować  się,  o czym  rozmawiają.  Potem  dotarło  do  niej,  że  nie  zaprowadzą  jej  od  razu  do 
więzienia. Postanowili się z nią trochę zabawić.

– Nie. – Zaczęła odpychać ich łokciami. Usiłowała ich przekonać, że kapitan będzie bardzo 

niezadowolony, kiedy dowie się, że nie wykonali rozkazu.

Przerażona tłumaczyła im, że skoro chcą zaprowadzić nowy porządek, w kraju nie mogą się 

uciekać do godnych pogardy aktów przemocy wobec niewinnych kobiet.

Mówiła szybko, myślała z trudem i każde kolejne błaganie dowodziło, że to nie ma sensu. Ci 

dwaj nie mieli zamiaru odmówić sobie przyjemności.

Letty wyrywała się i krzyczała. Zaciągnęli ją za budynek i pchnęli na twardą ziemię. Upadła 

na plecak.

Jeden z mężczyzn przyciskał jej ramiona do ziemi. Musieli trzymać ją obaj. Pozwolili, żeby 

się rzucała i wiła, aż w końcu opadła z sił. Potem jeden z nich przyklęknął i rozerwał jej bluzkę.

Letty  zamknęła  oczy.  Nie  chciała  na  niego  patrzeć.  Wrzasnęła,  kiedy  poczuła  dotyk  jego 

szorstkich rąk na swojej gładkiej skórze. Kopała i rzucała się, jakby wstąpiła w nią nowa siła, ale 
nic nie wskórała. Mężczyzna rozchylił jej nogi i zaczął rozpinać zamek w jej dżinsach.

Żołnierz,  który  ją  przytrzymywał,  ponaglał  drugiego.  Letty  zaczęła  szlochać.  Straciła  wolę 

walki i możliwość stawiania oporu.

Mężczyzna położył się na niej i przygniótł do ziemi.
W  tym  momencie  rozległ  się  przeraźliwy  huk.  Ziemia  zadrżała.  Wybuch  zakołysał  całym 

miastem. Płomienie wystrzeliły aż do nieba, a huk stawał się coraz potężniejszy.

– Wybuchło paliwo! – krzyknął przerażony mężczyzna. Puścił Letty i uciekł. Żołnierz, który 

na  niej  leżał,  przejął  się  tylko  na  chwilę.  Pomagając  sobie  przedramieniem,  podźwignął  się 
i zacisnął rękę na jej gardle, odcinając dopływ powietrza. Przestała się zmagać z przeciwnikiem. 
Traciła siły.

Pomyślała,  że  zaraz  się  udusi,  i wtedy  uścisk  zelżał.  Ramię  żołnierza  zsunęło  się  z gardła 

Letty.  Sapnęła i wzięła głęboki haust  świeżego  powietrza. Napastnik  leżał  daleko od niej.  Jego 
otwarte oczy były martwe, a na twarzy malował się wyraz śmiertelnego przerażenia.

Letty  zaczęła  szlochać.  Spojrzała  w górę  na  swojego  wybawiciela.  Była  pewna,  że  ma 

przywidzenia.

Murphy pochylił się i podał jej rękę.
– Chodź! – krzyknął. – Musimy stąd wiać, i to szybko.
Nie była w stanie wykonać najmniejszego ruchu. Murphy schylił się i wziął ją na ręce. Kiedy 

się ocknęła, siedziała na przednim siedzeniu dżipa, który czekał z zapalonym silnikiem.

Błyskawicznie opuścili miasto, zostawiając za sobą tuman kurzu.
Murphy  jechał  z zawrotną  prędkością.  Letty  robiła,  co  mogła,  żeby  nie  wypaść  z dżipa. 

Kiedy zwolnił, dotarła do niej groza ostatnich wydarzeń. Jej ciałem wstrząsał dreszcz.

background image

Murphy spojrzał na dziewczynę.
– Dobrze się czujesz?
Szlochając, uderzyła pięścią w jego ramię.
– Wróciłeś...
– Nie masz mi za co dziękować.
Objęła  się  ramionami,  bo  zimna,  brutalna  rzeczywistość  tego,  co  przeżyła,  nie  dawała  jej 

spokoju.

– Wszystko w porządku? – mruknął Murphy. Zamknęła oczy i pokiwała głową.
– Na pewno?
Tak, do diabła, na pewno.
– Wszystko będzie dobrze – pocieszył ją.
Letty  umiała  sobie  radzić  z jego  złością,  oschłością  i wrogością.  Nie  wiedziała  jednak,  jak 

przyjąć jego czułość. Otarła łzy z twarzy i pociągnęła nosem.

– Dziękuję wyszeptała.

background image

Rozdział 16.

Marcie  siedziała  obok  Johnny’ego  przy  eleganckim  stole,  przykrytym  lnianym  obrusem. 

Sytuacja wydawała jej się absurdalna. To była ich pierwsza prawdziwa randka, a przecież przez 
prawie dwa lata byli  kochankami. Oprócz niewiarygodnego seksu łączyły ich  miłe chwile przy 
posiłkach na wynos, ale nigdy się nie umawiali. Nie w pełnym tego słowa znaczeniu.

Od  czasu  do  czasu  Johnny  przynosił  jej  prezenciki,  jakieś  niedrogie  błyskotki  w dowód 

wdzięczności.  Wyrównywał  rachunki,  uświadomiła  sobie  ze  smutkiem.  Do  niedawna 
podarunków  od  niego  nie  traktowała  jako  formy  zapłaty,  ale  nadszedł  czas,  żeby  spojrzeć 
prawdzie w oczy.

Pluszowy miś od Clifforda był pierwszym prezentem od mężczyzny, z którym nie poszła do 

łóżka.

Dotychczas  dziewięćdziesiąt  pięć  procent  spotkań  Marcie  i Johnny  spędzali  w jedwabnej 

pościeli. Wiedziała bardzo niewiele o nim i o jego życiu. Głównie to, że Johnny jest mężczyzną 
z krwi i kości i ma fizyczne potrzeby. Te właśnie potrzeby zdominowały wszystkie ich spotkania.

Zgodziła się na kolację, niepewna, czy dobrze robi. Ponieważ czuła się winna, przypadkiem 

wspomniała o spotkaniu z Johnnym Cliffordowi. Wyjaśniła mu, że dawny przyjaciel przyjechał 
do miasta na dzień czy dwa i wyraziła nadzieję, że nie ma nic przeciwko temu.

Czasami  trudno  było  zgadnąć,  co  Clifford  rzeczywiście  myśli.  Jego  jedyną  wadą,  o ile  to 

można nazwać wadą, była urzekająca grzeczność.

Marcie  nie  miała  wątpliwości,  że  Clifford  nie  jest  zachwycony,  ale  wspaniałomyślnie 

pozwolił jej iść na kolację z Johnnym i życzył, żeby się dobrze bawiła. Powiedział, że zadzwoni. 
Na tym się skończyło.

– Wiesz już, co zamówić? – Johnny odłożył na bok kartę.
Marcie  była oszołomiona  cenami.  Za  jeden  posiłek  tutaj  zapłaciłaby  tyle,  co  za  zakupy na 

cały tydzień.

– Mały filet? – powiedziała niepewnie.
Uśmiechnął się szeroko, jakby dokonała najlepszego wyboru.
Była zaskoczona, że tak bardzo się denerwowała. Nie z powodu Johnny’ego. Łatwo się z nim 

rozmawiało  –  jeżeli  mieli  czas  na  rozmowę.  Ale  nie  była  przyzwyczajona  do  wizyt 
w wykwintnych restauracjach,  gdzie kelnerzy nosili  smokingi,  a nakrycie  składało się  nie tylko 
z noża i widelca.

– Miałaś problemy, żeby wytłumaczyć się z naszego spotkania Cliffordowi? – spytał, jakby 

się tym martwił.

– Clifford nie jest typem zazdrośnika. Johnny wziął kartę win.
– Wygląda na poczciwinę.

background image

– Jest dla mnie bardzo dobry. Lepszy niż inni.
Pojawił  się  kelner.  Johnny  złożył  zamówienie  i poprosił  o butelkę  drogiego  francuskiego 

wina, bordeaux.

Przy  posiłku  miło  gawędzili.  Zwykle,  kiedy  mężczyzna  gdzieś  ją  zabierał,  Marcie  była 

skazana na słuchanie długiego monologu. Czasami miała wrażenie, że mężczyźni się boją, że nie 
ma mózgu albo własnego zdania. A może bali się tego, co ma do powiedzenia. Podejrzewała, że 
w jej towarzystwie chcieli odpocząć od wojujących feministek.

Marcie  często  stykała  się  z mężczyznami,  którzy  chcieli  wywrzeć  na  niej  wrażenie 

i udowodnić,  że  są  fascynujący,  inteligentni  i wspaniali.  Zwykłe  bez  zbędnych  ceregieli 
zamierzali zaciągnąć ją  do łóżka  i dowieść, jakimi  są wspaniałymi  kochankami. Co najczęściej 
mijało się z prawdą.

Przed  trzydziestką  Marcie  wiedziała  już  wiele  na  temat  stosunków  damsko  –  męskich. 

Zdawała sobie sprawę, że wolni mężczyźni zwykle uważają, że panna w jej wieku rozpaczliwie 
szuka  męża.  Marcie  rzeczywiście  chciała  mieć  męża  i dzieci,  ale  wymagała  od  mężczyzny 
o wiele  więcej.  Tęskniła  za  partnerstwem,  wspólnotą  celów  i tym  przed  czym  nieustraszeni 
mężczyźni uciekali w siną dal. Odpowiedzialnością.

Nie potrzebowała wina, żeby się odprężyć. Była szczęśliwa jak chyba nigdy dotąd. Johnny 

był inteligentny i miał gest.

W porównaniu  z nim Clifford,  drogi,  kochany Clifford, wydawał się ograniczony i tępawy. 

Dla niego miły wieczór sprowadzał się do seansu filmowego i torby popcornu. Clifford był solą 
ziemi, a Johnny – pieprzem życia. Marcie zbyt długo stosowała łagodną dietę, chciała spróbować 
czegoś ostrzejszego.

Gdy Johnny wszedł do salonu fryzjerskiego, Marcie wiedziała, że go pragnie. Ale dopóki nie 

umówili się na kolację, nie miała pojęcia jak bardzo.

Johnny  tak  pokierował  rozmową,  żeby  napomknąć,  w jak  niesamowity  sposób  się  kochali. 

Jego ciemnoniebieskie oczy iskrzyły się łobuzersko, kiedy wspominał, jak podniecająco na siebie 
działali.

Mówił  cichym,  uwodzicielskim  głosem.  Marcie,  schwytana  w pułapkę  wspomnień,  czuła, 

jakby powoli wciągał ją wir. Stała się pożądającą, spragnioną ofiarą.

Oczy  Johnny’ego  obdarzyły  ją  spojrzeniem  pełnym  podziwu,  jakby  była  jedyną  kobietą, 

z którą zaznał tego niesamowitego cudu.

Opanowała  kołatanie  serca.  Johnny  powoli  wyciągnął  rękę  i ujął  jej  dłoń.  Nie  miała 

wątpliwości, co znaczył ten gest. Pożądał jej, Potrzebował. Szalał bez niej.

Ogarnęły ją sprzeczne uczucia. Zaszła przecież tak daleko i tyle się nauczyła. Johnny chciał 

jaz tej drogi zawrócić.

–  Marcie...  –  Jej  imię  zabrzmiało  w ustach  Johnny’ego  jak  delikatne  błaganie.  Próbował 

background image

powiedzieć, że bez niej oszaleje. Marcie chciała być potrzebna, chciała, żeby jej pragnął.

Jej miłość i ciało ukoiłyby jego ból, uleczyły cierpienie i odegnały kłopoty. Przyszedł do niej. 

Właśnie do niej.

Usiłowała  sobie  uzmysłowić,  że  rano  będzie  się  czuła  wykorzystana  jak  idiotka.  Ale 

pragnienie wzięło górę nad strachem i wyrzutami sumienia.

Powoli wsunęła dłoń w jego rękę. Johnny zamknął oczy i westchnął z wielką wdzięcznością 

i ulgą. Zacisnął palce na jej ręce i przeniósł dłoń Marcie pod stołem. Hipnotyzując ją wzrokiem, 
przycisnął dłoń Marcie do twardego wzgórka w swoim kroczu i uśmiechnął się szeroko.

Zabrakło jej tchu, kiedy poczuła siłę jego erekcji.
Johnny przedłużył oczekiwanie. Zamówił deser, a potem kawę. Jego oczy wiele obiecywały. 

Zapłacił rachunek, zostawiając hojny napiwek.

Parkingowy przyprowadził samochód. Marcie nie mogła już oddychać z podniecenia. Johnny 

jechał do jej mieszkania z ogromną prędkością, tak bardzo jej pożądał.

Milczeli.
Marcie nie zadała sobie trudu, żeby zaproponować mu kawę, a on nie pytał, czy może wejść. 

Zaparkował samochód, wysiadł i poszedł za nią.

W  mieszkaniu  od  razu  wziął  ją  w ramiona.  Ich  pierwsze  pocałunki  pełne  były  gorącego 

pośpiechu. Johnny miażdżył jej usta. Musiała się od niego oderwać, bo brakło jej tchu. Po chwili 
palący, słodki ogień wzrósł, a pożądanie sięgnęło zenitu.

Niewiarygodnie  zmysłowe  usta  i dłonie  Johnny’ego  wędrowały  po  ciele  Marcie,  jej 

piersiach, biodrach i pośladkach. Zdjął z niej bluzkę, potem stanik i zaczął łakomie ssać jej piersi, 
rozpinając jednocześnie zamek spódnicy. Zachowywał się jak chłopiec w sklepie ze słodyczami, 
który nie może się zdecydować, jakich łakoci najpierw spróbować.

Marcie kilka razy jęknęła cicho i niecierpliwie. Pomogła mu się rozebrać. Zaprowadziła do 

sypialni, zasypując wilgotnymi, dzikimi pocałunkami. Johnny podniósł ją i delikatnie położył na 
łóżku.

Tak jak przy deserze i kawie przeciągał czas oczekiwania. Dłońmi i ustami doprowadził ją do 

tego, że jęczała z pragnienia. Pożądała go tak rozpaczliwie, że bała się, czy nie zwariuje.

– Zdążymy – zapewnił chrapliwym szeptem. – Mamy całą noc, kochanie, całą noc.
Marcie  niecierpliwie  wyciągnęła  do  niego  ramiona,  uderzając  głową  w coś  miękkiego 

i puszystego.

Johnny wziął misia i zrzucił go z łóżka.
Miś.  Prezent  od  Clifforda.  Dał  go  Marcie,  żeby  pamiętała,  jak  bardzo  ją  kocha.  Jedyny 

podarunek, jaki dostała od mężczyzny, który nie oczekiwał nic w zamian.

To podziałało na nią jak kubeł zimnej wody.
Zaczął ją całować, ale ona odwróciła twarz.

background image

– Nie mogę. – Johnny zamarł.
– Czego nie możesz?
– Kochać się z tobą.
– Złotko, trochę za późno na wyrzuty sumienia. Przecież już się kochamy. – Roześmiał się 

serdecznie, jakby brał to za głupi dowcip.

Marcie odzyskała siły i podniosła się łóżka. Niepewnie trzymając się na nogach, podeszła 

do szafki i pośpiesznie zarzuciła na siebie szlafrok.

–  Masz  papierosa?  –  spytała  drżącym  głosem.  Rzuciła  palenie,  ale  teraz  chciała  zapalić. 

Bardziej niż kiedykolwiek odkąd pozbyła się nałogu.

–  Papierosa?  –  Johnny  siedział  na  brzegu  łóżka  i drapał  się  po  głowie.  –  Czy  zwykle  nie 

robiliśmy tego po wszystkim?

– Już nie palę. – Uświadomiła sobie, że prosiła o papierosa. – To znaczy, czasami palę, kiedy 

jestem bardzo zdenerwowana.

Johnny zanurzył dłonie we włosach.
– Coś mi się tu nie zgadzaMoże mi wyjaśnisz? Do cholery, co się stało?
–  To  długa  historia.  – Przypomniała  sobie,  że  powinna  mieć  gdzieś  paczkę  salemów. 

Podeszła do kredensu i przeszukała górną szufladkę. W końcu znalazła papierosa.

Trzęsły  jej  się  ręce  i nie  mogła  go  zapalić.  Zaciągnęła  się,  wydmuchnęła  dym  w górę 

i zaczęła tak kaszleć, jakby miała wypluć z siebie wnętrzności.

Poszła do łazienki i wyrzuć zapalonego papierosa do toalety.
– Marcie, kochanie, powiek co się stało?
– Masz prawo być zły. – Weszła do pokoju i podniosła misia. Przycisnęła go do brzucha jak 

tarczą.

– Nie jestem wściekły – zapewnił łagodnie. – Po prostu nie rozumiem.
– Chodzi o Clifforda.
–  O Clifforda?  –  powtórzy’  Johnny,  jakby  nie  był  pewien,  czy  dobrze  zapamiętał  imię.  –

Twojego nowego chłopaka?

– Tak – kiwnęła głową. – nigdy niczego ode mnie nie chciał. – Jej wzrok pobiegł w stronę 

łóżka, jest miły i dobry...

– Ja też będę dla ciebie dobry kochanie. – Jego słowa były ciężkie od aluzji. – Daj mi tylko 

szansę, a pokażę ci, jak może być dobrze.

– Nie w tym sensie „dobry” – Zdała sobie sprawę, że usiłuje się tłumaczyć. Odgarnęła włosy 

z twarzy. – Clifford nic ode mnie nie chce – powiedziała ostro.

Johnny otworzył szeroko oczy.
– Hej, przecież nie zaprosiłem cię na kolację, żeby...
– Wiem, wiem – przerwała mu – Nie mam pojęcia, jak ci to wytłumaczyć. Jest miły, wierny 

background image

i...

– Cały czas mówisz o Cliffordzie, tak?
–  Tak.  Nie  mogłabym  go  zranić  tylko  dlatego,  że  ty  się  pojawiłeś.  –  Nadal  przyciskała 

pluszowego zwierzaka do brzucha.

Johnny nie odpowiedział.
– Masz prawo być wściekł Nie miałabym ci za złe, gdybyś wyszedł i nie chciał mnie więcej 

widząc – I pewnie tak byłoby najlepiej dla nas obojga.

Johnny milczał dalej. Kompletnie nagi wstał i pozbierał swoje rzeczy.
– Może napilibyśmy się kawy? – zaproponował.
– Kawy?
– Mocnej. Bardzo mocnej.
Pokiwała głową.
Johnny poszedł do łazienki.
– Mógłbym skorzystać z prysznica?
– Oczywiście.
Zamknął  drzwi  od  łazienki,  a Marcie  przypomniało  się,  że  kurek  z ciepłą  wodą  źle  się 

odkręca.

–  Nie  przejmuj  się  –  wymamrotał,  kiedy  mu  o tym  powiedziała.  Pocierał  dłonią  twarz.  –

Gorąca woda nie będzie mi potrzebna.

background image

Rozdział 17.

Murphy  zaparkował  dżipa  na  poboczu  wyboistej  drogi  i przestudiował  mapę.  Trzymał  się 

z daleka od głównych arterii, ale nie był na tyle głupi, aby sądzić, że udało im się uciec.

Wysadzając w powietrze zbiornik z paliwem, wywołał zamieszanie, dzięki któremu uratował 

Letty.  Kapitan  Norte  na  pewno  tego  nie  zapomni  ani  nie  puści  płazem.  Ale  kapitan  Norte  był 
najmniejszym zmartwieniem.

Na  szyi  Murphy’ego  zaciskała  się  pętla.  Na  szyi  Letty  również.  Ale  kapitan  i jego  banda 

zbirów najpierw będą musieli go znaleźć, a Murphy miał zamiar, jak najbardziej im to utrudnić.

Zorientował się, gdzie się znajdują, złożył mapę i schował do plecaka.
Letty spała niespokojnie u jego boku. Zasnęła dopiero po kilku godzinach. Zmęczenie wzięło 

nad nią górę.

Murphy  nie  umiał  pocieszać  kobiet.  Nie  wiedział,  co  powiedzieć,  żeby  się  rozchmurzyła, 

więc prawie się nie odzywał. To przez niego Letty omal nie została zgwałcona. Nie mógł sobie 
darować, że ją zostawił. Była naiwna i głupia, ale on zachował się podobnie.

Nie  wiedział,  jak  długo  go  nie  było.  Pół  godziny,  może  czterdzieści  minut.  I w tym  czasie 

Letty zdążyła wpakować się w taką kabałę.

Murphy przestał się obwiniać. Było już po wszystkim. Żołnierz, który zaatakował Letty, nie 

żył, a oni byli już daleko od Siguierres.

Letty poruszyła się, usiadła i potarła ręką kark.
– Jak długo spałam?
– Kilka godzin.
Czuł, że na niego patrzy, i że się waha.
– Ja... Myliłam się.
Murphy wrzucił pierwszy bieg.
– Kiedy?
– Powinnam była czekać, jak mi kazałeś. Źle zrobiłam, że za tobą poszłam. Tylko że dziesięć 

godzin  to  strasznie  długo,  kiedy  się  czeka.  Usłyszałam  strzały  i nie  wiedziałam,  co  się  z tobą 
stało, i... Nieważne. Popełniłam błąd. To wszystko moja wina i... – zamilkła.

– O ile sobie przypominam, zwolniłaś mnie – zauważył surowo.
– Tego też nie powinnam była robić.
– Racja. – Nie miał zamiaru kłócić się o rzeczy oczywiste. Dostała już porządną nauczkę. –

Co mi oferujesz, żebym wrócił?

Objęła się ramionami w obronnym geście.
– Nie martw się, tym razem warunki będą inne.
– Czego chcesz?

background image

Wyczuł obawę w jej głosie.
–  Jednego  i tylko  jednego.  Będziesz  robić  to,  co  ci  każę  i kiedy  każą,  bez  dyskusji.  Jeżeli 

znowu nie posłuchasz, to koniec. Jasne?

Pokiwała głową.
– Dobrze. Skoro to już wyjaśniliśmy, znajdźmy twojego brata i zabierajmy się stąd.
Na drodze były tak głębokie koleiny, że mogłyby w nie wpaść mniejsze zwierzęta. Byli na 

tyle daleko od bitej drogi, że Murphy przestał się niepokoić, że ich znajdą. Zwolnił nieco.

Martwił  się  o Letty.  Nie  lubił  dużo  gadać podczas  wykonywania  zadania  i ucinał  wszelkie 

rozmowy. Chociaż podporządkowała się tej zasadzie, wiedział, że korciło ją, żeby pytać. Ale nie 
dzisiaj. Milczenie było najlepszym dowodem, że groźba gwałtu bardzo nią wstrząsnęła.

– Jesteś głodna?
– Trochę.
–  Niedługo  się  zatrzymamy.  – Gdyby  był  innym  mężczyzną,  wziąłby  ją  w ramiona,  ale 

czułość była mu obca. Nie umiał pocieszać zrozpaczonych kobiet. I był prawie pewien, że w tej 
chwili najmniej potrzebowała i pragnęła dotyku mężczyzny.

– Chciałabym się wykąpać.
Wykąpać? Rany boskie,  czego ona  się spodziewała? W tej  dżungli raczej nie natkną się na 

luksusowy kurort.

Pamiętał z mapy, że w pobliżu było małe jeziorko.
Odkąd  wyjechali  z Hojancha,  cały  czas  pięli  się  pod  górę.  Roślinność  stawała  się  coraz 

bujniejsza.  Teren  różnił  się  zdecydowanie  od  rozgrzanej,  suchej  ziemi,  którą  opuścili  dwa  dni 
temu.

Murphy znalazł miejsce na zaparkowanie dżipa. Letty skubała śniadanie, a on obszedł jezioro 

dookoła, żeby sprawdzić, czy nie wpakowali się w sam środek okupowanego przez rebeliantów 
terytorium.

– Idź się wykąpać – powiedział, kiedy wrócił. Zdjął kapelusz i otarł ręką pot z czoła.
Letty zawahała się.
– Nikt nie będzie mnie podglądać?
– Nie ma tu żywej duszy.
Podziękowała mu niewyraźnym: uśmiechem i poszła się rozebrać za niskim krzakiem.
Murphy wsiadł do dżipa, odchylił oparcie i usiłował zasnąć. Od ponad trzydziestu godzin był 

na nogach i dawało mu się to we znaki.

Usłyszał plusk wody, kiedy Letty wchodziła do jeziora. W jego umyśle pojawił się obraz jej 

ciała. Walczył zaciekle, by odpędzić wizję. Na próżno.

Wyobrażał sobie jej piersi i mlecznobiałą skórę. Pot wystąpił mu na czoło.
– Murphy...

background image

Zaklął pod nosem.
– Co znowu? – spytał grubiańsko.
– Przepraszam, że ci przeszkadzam, ale masz może mydło?
Był pewien, że za chwilę poprosi o krem do twarzy i dezodorant. Ugryzł się w język i sięgnął 

do plecaka.

– Chwileczkę. – Wysilił się na uprzejmość.
– Dziękuję. Naprawdę nie cierpię ci przeszkadzać.
Nie  miał  co  do  tego  wątpliwości.  Znalazł  mydło  i poszedł  na  brzeg  jeziora.  Fale  uderzały 

zapraszająco  o piaszczysty  brzeg.  Wesoło  szczebiotały  ptaki.  Był  zadowolony,  że  ktoś  jest 
szczęśliwy.

Letty  zanurzyła  się  po  szyję.  Z krystalicznie  czystej  wody  wystawały  białe  jak  mleko 

ramiona. To wystarczyło. Murphy zacisnął zęby ze złości na widok paskudnego siniaka, którego 
nie było widać pod bluzką.

– Rzuć mydło. Złapię. – Wyciągnęła ręce. Przez chwilę Murphy widział jej pełne piersi.
Rzucił mydło w jej stronę, odwrócił się szybko i wrócił do dżipa.
– Woda jest cudowna.
Wymamrotał coś pod nosem. Nie był w nastroju do pogawędek.
– Powinieneś sam się przekonać. Już ci robię miejsce.
Pokusa była silna, o wiele silniejsza, niż powinna. Murphy mógłby być mądrzejszy, ale było 

mu gorąco, czuł się wykończony i potrzebował czegoś. Sam nie wiedział czego.

Zanim zdążył zastanowić się nad tym, co robi, usiadł na piasku i zdjął buty. W rekordowym 

tempie zrzucił z siebie ubranie. Wszedł do wody w samych slipkach.

Oczy Letty z każdym jego krokiem robiły się coraz większe.
– Myślałam, że poczekasz, aż wyjdę.
–  Ale  nie  poczekałem.  –  Nie  wiedział,  czego  od  niego  oczekiwała.  Zanurzył  się  do  pasa 

i zanurkował. Był pod wodą tak długo, aż poczuł, że za chwilę pękną mu płuca.

Cholera, ale mu było dobrze.
Rozejrzał się i zobaczył, że Letty nie ruszyła się z miejsca.
– Chcesz mydło? – spytała nieśmiało, odwrócona do niego plecami.
–  Tak.  –  Podpłynął  do  niej  i zatrzymał  się  na  tyle  daleko,  żeby  nie  czuła  się  skrępowana. 

Odszukał stopami dno i stanął. Woda sięgała mu do piersi. Letty wyciągnęła kostkę mydła, jakby 
była złota.

– Murphy?
Jej głos był pełen uczucia. Murphy przestał się kontrolować.
– Tak?
– Muszę... ci coś powiedzieć – odezwała się przez ściśnięte gardło.

background image

– Teraz?
– Tak. – Śmiała się i płakała. – Teraz, dopóki jeszcze mam odwagę.
Umysł kobiecy był dla Murphy’ego zagadką. Nie miał zielonego pojęcia, dlaczego wybrała 

chwilę, kiedy oboje byli prawie nadzy.

–  Chcę  ci  podziękować  za  to,  że  uratowałeś  mnie  przed  tymi  żołnierzami.  –  Każde  słowo 

wymawiała z trudem.

Miał  ochotę  wyjaśnić,  na  czym  polega  jego  rola.  Był  tu,  żeby  ją  chronić,  wwieźć  do  tego 

kraju i wywieźć tak szybko i bezpiecznie, jak to  możliwe. Chyba  zapomniała, że nic by się nie 
stało, gdyby oboje robili to, co powinni. To była niezła lekcja.

Otarła mokrą twarz.
– Mógłbyś... czy mógłbyś mnie na chwilkę przytulić? – spytała rozbrajająco.
Nim zdążył zareagować, znalazła się w jego objęciach. Przywarła do niego tak, jakby był liną 

zwisającą  nad  przepaścią.  Jej  ręce zacisnęły  się  wokół szyi  Murphy’ego.  Ukryła twarz  na  jego 
ramieniu. Szlochała cicho.

– Byłam taka przerażona.
–  Tak.  Jasne.  –  Nie  bardzo  wiedział,  co  powiedzieć  czy  zrobić.  Delikatnie  poklepał  japo 

plecach. Starał się, jak mógł, nie zwracać uwagi na miękkość jej skóry.

– Gdybyś wtedy nie przyszedł...
– Już po wszystkim.
– Chciał mnie zabić – oznajmiła  z przekonaniem.  – Chciał mnie zgwałcić, a potem udusić. 

Ścisnął mi gardło i nie mogłam oddychać.

– Już po wszystkim, kochanie.
Przywarła  do  niego.  Jej  skóra  była  chłodna  i jedwabista.  Ciało  Letty  dotykało  jego  ciała. 

Murphy nie był z kamienia. Nie mógł nie zauważyć, że jej piersi ocierają się o jego tors, nie mógł 
nie czuć, że jej nogi dotykają jego nóg.

Zacisnął  zęby  i objął  Letty  w talii.  Trzymał  ją  pewnie  i bezpiecznie  w ramionach. 

Potrzebowała jego siły, ochrony i poczucia bezpieczeństwa. Tego w nim szukała.

– Chodź – wyszeptał i pogłaskał japo głowie. – Musimy jechać.
Potaknęła i otarła łzy.
– Będziemy przyjaciółmi?
Wolał nie odpowiadać na to pytanie. Uniosła głowę i ich oczy spotkały się.
– Będziemy przyjaciółmi? – spytała po raz drugi.
Letty Madden i on. Nieprawdopodobne. Miał niewielu przyjaciół. Starannie dobranych. Był 

bronią do wynajęcia. Nie chciał, żeby go traktowała jak błędnego rycerza, dlatego tylko że zabił 
bydlaka, który chciał ją zgwałcić.

–  Nie,  dziękuję,  złotko.  Mam  już  tylu  przyjaciół,  że  się  nie  wyrobię.  –  Wiedział,  że  tymi 

background image

słowami  ją  dotknie  i obrazi,  ale  nie  było  innej  rady.  Przyjechali  do  Zarcero  wykonać  zadanie. 
Kiedy skończą, Letty Madden zniknie z jego życia, a on z jej.

Letty odchyliła głowę i wpatrywała się w niego.
– Jesteś okropnym sukinsynem?
– Tak. – Nie mógł zaprzeczyć. – Lepiej o tym pamiętaj.
Szedł w stronę brzegu.
– Czas ruszać w drogę – powiedział stanowczo. – Za pięć minut jedziemy.
Letty wynurzyła się z wody, robiąc więcej hałasu niż czołg. Wzniecała fontanny wody, dając 

upust swojej frustracji, jak przystało na wzgardzoną kobietę.

Murphy szybko się ubrał i miał niezły ubaw, ale skrył uśmiech.
Jego  rozbawienie  szybko  minęło,  bo  zorientował  się,  że  ktoś  ich  obserwuje.  Nie  wiedział 

gdzie ani kto. Jeszcze nie. W ciągu lat pracy miał wykształcony szósty zmysł.

– Letty... – powiedział cicho i spokojnie.
Nie zareagowała.
– Staraj się nie zwracać na siebie uwagi i podejdź do mnie.
Coś  w jego  głosie  musiało  ją  zaalarmować  o niebezpieczeństwie.  Podniosła  ubranie 

i podeszła do niego.

– Ktoś tu jest – wyszeptała. Uśmiechnął się szeroko.
– Tak. Wiem.

background image

Rozdział 18.

Jack  Keller  wrócił  do  swojego  mieszkania  około  drugiej  w nocy.  Wszedł,  rzucił  klucze  na 

stół  i krążył  bez  celu  po  pokoju  stołowym,  pocierając  kark.  Tej  nocy  sprawy  przyjęły 
niespodziewany  obrót.  Miał  Marcie  w garści.  Skomlała  o to,  czego  oboje  pragnęli.  Nagle 
poprosiła o papierosa i zaczęła wymieniać zalety Clifforda.

Jack miał prawo być zły. Kobieta nie może doprowadzać  mężczyzny do  miejsca, z którego 

nie  ma  odwrotu,  a potem  się  wycofywać.  Marcie  właśnie  to  zrobiła.  Był  sfrustrowany.  Musiał 
spędzić  dziesięć  minut  pod  zimnym  prysznicem,  żeby  ochłonąć.  Czuł  się  rozczarowany.  Do 
cholery, pożądał jej. Musiał wypić pół czajnika mocnej kawy, żeby odzyskać jasność umysłu.

Cały czas nie bardzo rozumiał, co jest między Marcie a Cliffordem. Był prawie pewien, że 

nie  jest  zakochana  w hydrauliku.  Marcie  pragnęła  jego  i nie  miało  to  nic  wspólnego  z męską 
próżnością.  Uwielbiał,  jak  na  jego  widok  świeciły  jej  się  oczy.  Jego  dotyk  ją  podniecał 
i fascynował. Była zmysłowa i szczera, co – jak się przekonał – rzadko się zdarzało wśród kobiet. 
Martwił  się,  bo  zrozumiał,  że  jeśli  nie  zacznie  działać  szybko,  to  ją  straci.  Nie  dla  jakiegoś 
wyszczekanego prawnika, ale dla hydraulika.

Jack przyznał, że nie doceniał Marcie. Nie darzył jej takim zaufaniem, na jakie zasługiwała. 

Myślał,  że  łatwo  ją  będzie  zaciągnąć  do  łóżka.  Kolacja,  miła  pogawędka.  Pocałunek.  Cholera, 
nawet tyle nie było trzeba. Zanim podano kolację, tak siebie pragnęli, że ledwie mogli usiedzieć 
na krzesłach. Wszystko się zmieniło, kiedy znaleźli się w jej mieszkaniu.

Zanim Marcie odsunęła się od niego, Jack pomyślał, że zaraz ją będzie miał. A tu – nie. No, 

ale  zawsze  lubił  wyzwania.  Marcie  była  kobietą  w pełnym  tego  słowa  znaczeniu  –  i w łóżku, 
i poza nim. Dobrze by było, żeby o tym pamiętał.

Myślał tylko o Marcie i przyjemności, jaka ich czekała. Zawziął się, żeby ją mieć. Do diabła, 

tylko  czy  mu  się  to  uda?  Żadna  kobieta  przy  zdrowych  zmysłach  nie  wybrałaby  hydraulika 
zamiast niego. Kobiety potrzebowały podniety, przyjemności, przygody. On mógł im to wszystko 
dać.

Co z tego, że Clifford wygrał pierwszą rundę? Rozgrywka dopiero się rozpoczęła. Jack był 

pewien,  że  to  on  będzie  górą,  i,  szczerze  mówiąc,  spodziewał  się,  że  nie  potrwa  to  długo. 
Wystarczy mieć dobry plan i łup należy do niego.

Podniecał się na samą myśl o tym.
Był  zbyt  pobudzony,  żeby  zasnąć.  Włączył  telewizor  i usiadł  przed  ekranem.  Nie  zdążył 

przelecieć wszystkich kanałów, gdy dzwonek u drzwi zabrzęczał długo i głośno.

– Co u licha? – spojrzał na zegarek. To nie jest pora na wizyty.
Przez wizjer zobaczył dwóch przystojniaczków.  Mogliby być bliźniakami,  gdyby jeden  nie 

był o dobre piętnaście centymetrów wyższy od drugiego. Od obu biła poprawność. Oficjalność. 

background image

Wzniosłość. Ważność.

Wyższy niecierpliwie nacisnął ponownie dzwonek.
Jack nie miał ochoty otwierać. Był podenerwowany i nie miał zamiaru o tak barbarzyńskiej 

porze użerać się z jakimiś dupkami, agentami federalnymi.

Po  namyśle  uznał,  że  wcale  nie  poprawi  im  nastroju,  jeżeli  każe  im  siedzieć  całą  noc  na 

schodach. Z trudem opanował irytację i otworzył drzwi.

– Przepraszamy, że przeszkadzamy o tej porze – powiedział niższy. Wyciągnął identyfikator 

z wewnętrznej  kieszeni  marynarki i pokazał  Kellerowi.  Ken  Kemper. CIA. Drugi  mężczyzna  –
Barry Moser – również pokazał identyfikator.

Jack, niewzruszony, założył ręce i oparł się o framugę drzwi. Czekał.
– Czego panowie ode mnie chcą?
– Musimy zadać panu kilka pytań.
– Teraz? – Jack wymownie spojrzał na zegarek, dając im do zrozumienia, że o tej porze są 

ciekawsze rzeczy do roboty. Ma towarzystwo. Czeka na niego film.

–  Możemy  zrobić  to  tutaj  albo  zabrać  pana  do  miasta  –  zasugerował  Barry  monotonnym, 

obojętnym głosem. – Jak pan woli.

W ten sposób dano mu wybór, którego naprawdę  nie było. Westchnął  głośno i zaprosił ich 

gestem ręki do środka.

– Czujcie się jak u siebie w domu, panowie.
Dwaj agenci weszli do środka. Jednocześnie, jak roboty, usiedli na kanapie.
Jack niechętnie sięgnął po pilota i wyłączył telewizor.
– Rozumiem, że jest pan przyjacielem człowieka, który posługuje się nazwiskiem Murphy.
Jack potarł szczękę i udał głupiego.
– Murphy?
–  Nie  bawmy  się  w kotka  i myszkę  –  powiedział  Kemper  z niecierpliwością.  –  Wiemy 

wszystko o panu, Murphym i Deliverance Company.

– Nie przyszliśmy tu w sprawie tajnej działalności – dodał Moser.
Jack mógłby się założyć.
– Więc po co?
– Gdzie jest Murphy?
– Nie wiem. – Nie było to dalekie od prawdy. Ostatnia wiadomość od niego, to informacja 

nagrana na sekretarce. Dowiedział się z niej, że Murphy jedzie do Zarcero z kobietą o nazwisku 
Madden. I że wcale nie wydawał się zadowolony z tego powodu.

– Nie wie pan, gdzie jest Murphy? – spytał po raz drugi Ken Ważniak.
– Sprawdzali panowie w Boothill w Teksasie?
–  Nie  ma go – odpowiedział  Moser, potężniejszy.  – Tak się  dziwnie składa,  że nie  ma też 

background image

Letty Madden.

– Letty jak? – Jack udawał głupiego. Co nie było wcale trudne. Na starość spowolniał i stał 

się beztroski. Idiotyczne wpadki. Nauczył się niegdyś, że za pomyłki płaci się życiem. Ci dwaj 
mężczyźni siedzieli w pobliżu mieszkania i czekali na jego powrót. A on ich nie zauważył.

– Letty Madden – powtórzył Barry. – Jest urzędniczką na poczcie w Boothill.
– Nie słyszałem o niej.
Mężczyźni wymienili porozumiewawcze spojrzenia, ale nie sprzeczali się z nim.
– Nie sądzi pan, że to co najmniej dziwne, że tych dwoje zniknęło w tym samym czasie?
Jack wstrzymał się z odpowiedzią przez kilka pełnych napięcia chwil.
– Myśli pan, że Murphy ją porwał? Jeżeli tak, to sprawą powinno się zająć FBI.
Mężczyźni zbyli tę sugestię milczeniem.
– Słyszał pan kiedyś o Zarcero? – spytał znowu Ken.
Jack udawał, że waży w myślach nazwę. Potem odezwał się jak uczniak, który odrobił pracę 

domową:

– Jest to kraj w Ameryce Środkowej, który przeżywa zamach stanu, tak?
– Brat Letty, Luke Madden, pracował w Zarcero jako misjonarz.
Obaj mężczyźni oczekiwali jakiejś reakcji. Jack nie zareagował.
– Z tego, co wiemy, panna Madden uparła się, żeby odnaleźć brata. Jest na tyle zawzięta, że 

mogła zlekceważyć oficjalne rady i pojechać na poszukiwanie brata.

– Czy to przestępstwo?
– Zależy, do czego się posunie.
Jack głośno stłumił ziewnięcie. Miał nadzieję, że ci dwaj zrozumieją aluzję. Nie wyciągną od 

niego żadnej informacji. Nawet jeżeli miałby coś do zaoferowania, nie podzieliłby się tajemnicą 
z agentami CIA.

– Co to wszystko ma wspólnego z Murphym? – Udawał, że ta rozmowa go męczy.
Agenci  nie  za  bardzo  kwapili  się,  żeby  mu  odpowiedzieć.  Najwyraźniej  woleli  zadawać 

pytania.

– Jesteśmy przekonani, że panna Madden zatrudniła pańskiego przyjaciela, żeby pomógł jej 

odnaleźć brata.

– Naprawdę? – Jack uniósł brwi. Udawał, że po raz pierwszy słyszy tę wiadomość. – Panom

się wydaje, że urzędniczka pocztowa może sobie pozwolić na usługi Deliverance Company?

– Nie Deliverance Company – poinformował go zdegustowany Kemper, niższy. – Jesteśmy 

przekonani, że zatrudniła Murphy’ego.

–  Po  co  miałaby  to  robić,  skoro  wystarczyło,  żeby  skontaktowała  się  z ludźmi 

z Departamentu Stanu, którzy z pewnością byli  gotowi jej pomóc? Przecież Departament Stanu 
chętnie  udzieliłby  wsparcia  zrozpaczonej  kobiecie,  która  chce  odnaleźć  zaginionego  brata. 

background image

Gdybyście  tylko  nałożyli  jakieś  sankcje  i wykazali  się  odrobiną  dyplomacji,  Luke  Madden 
wróciłby  do  domu,  śpiewając  hymny  pochwalne  na  cześć  demokracji.  Alleluja,  bracia!  –
zaśpiewał, wznosząc ręce nad głowę i machając dłońmi.

Mężczyźni nie byli rozbawieni tym przedstawieniem.

–  Słyszał  pan  kiedyś  o Siguierres?  –  Kemper  przesunął  się  na  kanapie,  zmniejszając 

odległość między nimi.

– Siguierres – powtórzył Jack i absolutnie szczerze zaprzeczył ruchem głowy.
– Dostaliśmy wiadomość, że doszło tam do wybuchu.
– Zbiornik na paliwo – uzupełnił drugi.
– Robota jest podejrzanie podobna do wyczynów pańskiego kolegi, Murphy’ego.
– Czy to prawda? – Jack powstrzymał uśmiech i leniwie oparł się na krześle, a ręce podłożył 

sobie pod głowę

– Nie wiemy, czy pański kumpel utrzymuje z panem kontakt – oznajmił sztywno Ken i wstał. 

Barry zrobił to samo. – Ale jeżeli tak, mamy dla niego pewne informacje.

– Co panów skłania do przypuszczenia, że Murphy się ze mną skontaktuje?
– Może to, że jesteście siebie warci – rzucił wyższy.
–  Z tego,  co  wiem,  Murphy  pewnie  łowi  ryby  w Zatoce  Meksykańskiej.  –  Jack  wzruszył 

ramionami,  jakby  dając  im  do  zrozumienia,  że  zajęcia  jego  przyjaciela  pozostają  dla  niego 
tajemnicą.

– Jeżeli Murphy się do  pana odezwie, proszę mu powiedzieć, że tym razem posunął się za 

daleko.

– Chwileczkę – powiedział Jack i wstał z krzesła. Podszedł do stolika i wyjął kartkę i pióro. –

Jeszcze raz. Jak pan powiedział? Muszę być pewny, że dobrze zapamiętałem. Nie chciałbym źle 
przekazać  tak  ważnej  informacji.  „Posunął  się  za  daleko?”  To  mam  mu  powtórzyć?  Czy  coś 
jeszcze, koledzy?

Mężczyźni popatrzyli na niego i wyszli bez słowa.
Jack zamknął za nimi drzwi, zmagając się, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Kumpel zalazł im 

chyba za skórę. Jack zastanawiał się, w co też mógł wpakować się Murphy. Wyglądało na to, że 
radzi sobie całkiem nieźle.

background image

Rozdział 19.

Nie ruszaj się – polecił Murphy stanowczym szeptem. Sam zaczaił się za dżipem. – Nawet 

nie oddychaj. Pokiwała głową. Była spięta. Miała serce w gardle. Wydawało się, że nawet ptaki 
na drzewach umilkły. Wokół panował dziwny bezruch. Murphy wyjął broń i starannie namierzył 
cel.

Letty ukucnęła za samochodem i usiłowała myśleć trzeźwo. Zmysły miała tak wyostrzone, że 

najmniejszy nawet szmer wydawał jej się hukiem. Między drzewami przeleciała purpurowa ara. 
Jej  kolorowe  skrzydła  odbijały  się  na  tle  błękitnego  nieba  i bujnej  zieleni  dżungli.  Ptaki 
nawoływały  się  głośnym  śpiewem,  kontrastującym  z panującą  ciszą.  Grube  zielone  liście 
falowały  i powiewały  na  wietrze.  Dzień  był  nieopisanie  piękny.  I pełen  śmiertelnych 
niebezpieczeństw.  Dźwięki  pasowały  do  siebie  jak  części  skomplikowanych  puzzli,  które 
w umyśle Letty tworzyły całość. Nie pasował tylko jeden dźwięk: ściszone głosy.

Letty  zamarła.  Nie  ruszała  się,  nie  oddychała,  nie  wydała  najmniejszego  odgłosu.  Murphy 

stał  tuż przy niej.  On  też  usłyszał  to  samo i skierował  broń  tam,  skąd  dochodził  dźwięk.  Letty 
przyjrzała  mu  się.  Wiedziała,  że  rozważał,  jakie  mają  szansę  na  ucieczkę  i jaki  mają  wybór. 
Ucieczka albo walka.

Letty doskonale  zdawała  sobie  sprawę,  co  się  z nią stanie,  jeżeli  ich  złapią.  Przekonała się 

zeszłej nocy, do czego są zdolni rebelianci. Ze strachu nie była w stanie trzeźwo myśleć, ale była 
na  tyle  przytomna,  żeby  szeptać  słowa  modlitwy.  Jeżeli  ma  umrzeć,  wolała,  żeby  stało  się  to 
szybko. Nie tyle bała się samej śmierci, co procesu umierania.

Przeanalizowała sytuację  i zrozumiała, że nie ma szansy na ucieczkę. Utknęli nad jeziorem 

i nie  mieli  odwrotu.  Każdy  żołnierz  –  a nie  wiadomo,  ilu  się  tam  ukrywa  –  z pewnością  jest 
uzbrojony po zęby. Murphy będzie się bronił, dopóki da radę, ale jeden człowiek niewiele może 
zdziałać. Ona w żaden sposób nie mogła mu pomóc. Sobie też nie.

Zaschło  jej  w gardle  i nie  mogła  przełknąć  śliny.  Pomyślała  o Luke’u  i o swoim  ojcu. 

O babci. Jej umysł był zadziwiająco sprawny, trzeźwy i jasny.

Nagle  w napiętej  ciszy  rozległ  się  stłumiony  szloch,  podobny  do  płaczu  dziecka. 

Przerażonego i zagubionego.

– Murphy. – Niezdarnie starała się ubrać. Jakoś wciągnęła sukienkę przez  głowę i wsunęła 

ręce w rękawy. – To dziecko.

–  Słyszałem.  –  Ale  nadal  trzymał  broń  wycelowaną  i gotową  do  strzału.  –  Wychodź!  –

zawołał po hiszpańsku.

Letty  zmrużyła  oczy.  Biedactwo  było  przerażone.  Groźny  głos  Murphy’ego  nikogo  nie 

zachęciłby do wyjścia z ukrycia.

–  Nie  zrobimy  ci  krzywdy  –  dodała  Letty  łagodniej,  także  po  hiszpańsku.  –  Jesteś 

background image

bezpieczny.

Po  tych  słowach  ich  oczom  ukazała  się  śniada  dziewczynka,  na  oko  dwunastoletnia. 

Trzymała  na  ręku niemowlę.  Wyszła  na  polanę,  bosa,  w porwanym  ubraniu.  Przypatrywała się 
Letty dużymi brązowymi oczami. Miała pusty, zmęczony i wystraszony wzrok.

– Boże święty – wyszeptał Murphy, kiedy z krzaków po kolei wyłoniło się czworo dzieci. Na 

oko miały od pięciu do dziesięciu lat.

Były przerażone. Drżały i dygotały. Zbiły się w gromadkę, niepewne, co je czeka.
Murphy zadał im kilka pytań, ale najwyraźniej były zbyt przestraszone, żeby odpowiadać.
Letty wyszła zza dżipa. Murphy wciągnął spodnie i poszedł za nią.
– Gdzie są wasi rodzice? – spytała Letty najstarszą dziewczynkę.
Młodszy  chłopiec,  na  oko  pięcioletni,  zaczął  szlochać.  Dziewczynka,  która  trzymała 

niemowlę, położyła opiekuńczo dłoń na jego ramieniu.

– Nie wiemy.
– Jak się nazywacie? – spytał Murphy.
Letty  zgromiła  go  spojrzeniem.  I bez  jego  krzyku  dzieci  były  porządnie  przestraszone. 

Najstarsza dziewczynka przedstawiła się jako Maria. Jej bracia nazywali się: Vincente, Esteban, 
Rico, Dario, a niemowlę – Pablo.

–  Przyszli  żołnierze  –  wytłumaczył  Vincente.  Z jego  ciemnych  oczu  biła  rezygnacja 

i nieufność. – Napadli na naszą wioskę wcześnie rano. Mama nas obudziła i pomogła nam uciec 
przez okno... Powiedziała, żebyśmy pobiegli i schowali się w dżungli. Tak zrobiliśmy.

– Potem usłyszeliśmy strzały.
– Kiedy żołnierze poszli – powiedziała szeptem Maria. Jej oczy błyszczały z przerażenia na 

wspomnienie tego, co się stało – wróciliśmy, ale w wiosce nikogo nie było.

– Wszystkie domy były puste.
– Znaleźliśmy tylko Carlosa, Juana i Ernesto. Nie żyli. – Vincente, który nie miał więcej niż 

jedenaście  lat,  wyprostował  plecy,  jakby  chciał  przez  to  powiedzieć,  że  gdyby  on  tam  był, 
pomógłby  uratować  mężczyzn.  Letty  uderzyło  to,  że  chłopak  beznamiętnie  wyliczył  trzech 
zabitych. Wyglądało na to, że żołnierze mieli w zwyczaju plądrować wioskę. Podobne zdarzenia 
były na porządku dziennym.

–  Pochowaliśmy  ich  najlepiej,  jak  umieliśmy.  –  Maria  zabawiała  małego  braciszka, 

podrzucając go delikatnie na biodrze.

–  Nikogo  nie  było?  –  spytała  Letty.  –  Dokąd  mogli  ich  zabrać  żołnierze?  –  Spojrzała  na 

Murphy’ego,  oczekując  odpowiedzi.  Miał  doświadczenie.  Na  pewno  wie,  co  robić.  Dzieci 
również zwróciły się ku niemu w oczekiwaniu.

Wzruszył ramionami, jakby to wszystko było dla niego tak samo zagadkowe, jak dla nich.
– Na ogół interesują ich tylko mężczyźni.

background image

– Dlaczego? – Letty zorientowała się, że Murphy nie udzieli odpowiedzi. Żadna odpowiedź 

nie nadawała się dla dzieci.

– Kiedy to się stało? – Murphy nie zwrócił uwagi na jej dociekliwość.
– Trzy dni temu.
–  Trzy  dni!  –  krzyknęła  Letty.  Nic  dziwnego,  że  dzieci  były  tak  wycieńczone.  –  Pewnie 

umieracie  z głodu.  –  Nie  czekając  na  pozwolenie  Murphy’ego,  zabrała  niemowlę  z ramion 
dziewczynki i ułożyła sobie w ramionach. – Kiedy ostatni raz to dziecko coś jadło?

Słysząc  o jedzeniu,  dzieci  otoczyły  ją  jak  pisklęta,  chroniące  się  przed  burzą.  Letty 

podejrzewała, że Murphy’emu się to nie spodoba, ale nie okazał niezadowolenia. Nie sprzeciwił 
się, kiedy wyjęła ich skromne zapasy.

Dzieci jadły jak zwierzątka. Wpychały, co mogły, do ust i do kieszeni. Letty patrzyła na nie 

z bólem  serca.  Chciałaby  móc  dać  im  więcej.  Kiedy  skończyły,  podziękowały  jej  bladymi, 
żałosnymi uśmiechami.

Murphy  nie  przestawał  zasypywać  dzieciaków  pytaniami.  Chciał  wyciągnąć  z nich  jak 

najwięcej  informacji.  W końcu  Letty  spojrzeniem  dała  mu  znać,  żeby  przestał.  Te  biedactwa 
wycierpiały już wystarczająco dużo.

Pomogła im się umyć i uczesać. Przez cały czas zastanawiała się, co zrobić. Nie mogli zabrać 

całej  szóstki  do  San  Paulo.  Zbyt  duże  ryzyko.  Przede  wszystkim  powinna  myśleć  o Luke’u. 
Chciała poradzić się Murphy’ego, ale siedział z dala i studiował mapę.

– Vincente! – zawołał po chwili Murphy.
Letty spojrzała na Murphy’ego. Siedział po turecku na piasku. Wokół niego cisnęły się Maria 

i czwórka chłopców.  Letty  kąpała niemowlaka.  Przypatrywała się  dziewczynce,  która patykiem 
rysowała plan na ziemi. Od czasu do czasu kiwała głową, odpowiadając na pytania Murphy’ego. 
Chłopcy dodawali jakieś szczegóły.

Letty nie  mogła zorientować się,  o czym  rozmawiają.  Wiedziała,  że  dzieci  się  zgubiły.  Od 

kilku dni chodzą, szukając miasteczka, w której mieszka ich babka.

– Mama kazała nam iść do babci. – Maria powstrzymywała łzy. – Babcia będzie wiedziała, 

co robić.

Letty  podeszła  do  gromadki.  Położyła  rękę  na  chudziutkich  ramionkach  dziewczynki 

i odgarnęła jej włosy z czoła. To dziecko, w dodatku dziewczynka, musiała dźwigać ciężar troski 
o pięcioro rodzeństwa.

– Wszystko będzie dobrze. – Letty modliła się, żeby to była prawda.
Dziewczynka uśmiechnęła się blado i pokiwała głową.
Letty oderwała się od dzieci i zwróciła do Murphy’ego. Niemowlę przywarło do jej biodra, 

zupełnie jakby spędziło tam większość życia.

– Co zrobimy? – spytała. – Nie możemy zabrać ze sobą dzieci. To zbyt niebezpieczne.

background image

Ich oczy spotkały się.
– To prawda.
–  Ale  nie  możemy  ich  tutaj  zostawić.  One  zabłądziły.  Przymierają  głodem  i są  śmiertelnie 

przerażone.

– Luke... Myślę, że nie wytrzyma długo. – Chciała, żeby Murphy znalazł odpowiedź, wsparł 

ją, ale on tego nie zrobił.

– To twoja sprawa – oświadczył stanowczo.
– Moja sprawa. – Letty chciała jakoś zrzucić z siebie ten ciężar. Chodziło o życie jej brata. 

Ale nie mogła zostawić własnemu losowi sześciorga dzieci.

Murphy przyglądał się jej.
– Jesteś gotowa?
–  Gotowa?  –  Letty  spojrzała  na  dzieci.  Dawał  jej  mało  czasu  na  podjęcie  najważniejszej 

decyzji w życiu.

– Nie możemy debatować nad tym cały dzień. Zdecyduj się.
Zwróciła twarz ku niebu, wystawiając jaku promieniom słonecznym.
Prawie nieświadomie objęła niemowlaka ramionami. Wydał jej się niesamowicie ciężki.
Murphy nadal się jej przypatrywał.
– Co postanowiłaś?
– Luke jest moim bratem. – Rozpłakała się. Potem jej wzrok padł na pięciu chłopców, braci 

Marii.  Ciężar  odpowiedzialności  sprawił,  że  wyglądała  o wiele  doroślej  niż  w rzeczywistości. 
Dwunastolatka musiała troszczyć się o to, by przeżyli.

– W porządku, jedziemy bez nich – zdecydował Murphy i ruszył w stronę dżipa.
– Poczekaj! – Letty zagryzła dolną wargę. Nie mogła tego zrobić. Murphy przystanął.
– Odwieziemy dzieci do babci.
–  Ty  jesteś  szefem.  –  Delikatny  ruch  jego  warg  mógł  być  uśmiechem  aprobaty,  ale  jeżeli 

chodzi  o Murphy’ego,  Letty  niczego  nie  była  pewna.  Był  najbardziej  skomplikowanym
mężczyzną, jakiego znała.

Murphy oszacował, że Questo, miasteczko, którego szukały dzieci, jest oddalone od jeziora 

o jakieś dwadzieścia pięć kilometrów. Biorąc pod uwagę stan tamtejszych dróg, Letty liczyła się 
z tym,  że  podróż  zabierze  im  większą  część  dnia.  Co  oznaczało  późniejszy  przyjazd  do  San 
Paulo.

– Tego oczekiwałby ode mnie Luke. – Wsiadła do dżipa. Wiedziała, że to prawda, ale wcale 

nie  było  jej  łatwiej  podjąć  decyzję.  Była  przekonana,  że  Luke  jest  bliski  śmierci.  Nie  mogła 
jednak zostawić dzieci własnemu losowi, skoro była w stanie im pomóc.

Murphy  wsadził  do  dżipa  dwóch  mniejszych  chłopców.  Ulokował  ich  pomiędzy  Letty 

a Marią. Starsi jechali na masce i pokazywali, skąd przyszli.

background image

Wyczerpane niemowlę spało w ramionach Letty. Oparło główkę w pobliżu jej serca, a tłuste 

łapki przycisnęło do jej piersi. Trzymanie dziecka sprawiało Letcie dziwną przyjemność. Kochała 
dzieci, ale nie myślała o tym, by zostać matką. Powściągliwość w tej  kwestii wiązała się chyba 
z jej własną matką i nieudanym małżeństwem rodziców.

Zresztą nie znalazła jeszcze odpowiedniego mężczyzny.
Oczywiście, był Slim. Oświadczał się jej średnio co pół roku i był nad wyraz wyrozumiały. 

Wiedziała, że prędzej czy później wyjdzie za mąż, ale nie spieszyło jej się.

Letty bezwiednie spojrzała na Murphy’ego. Nie miała pojęcia, jak udawało mu się prowadzić 

dżipa  z dwoma  chłopcami  na  masce,  ale  robił  to  doskonale.  Biedne  dzieciaki  czuły  się  bardzo 
ważne z tego powodu, że siedziały na tak szczególnym miejscu.

Murphy najwidoczniej poczuł na sobie wzrok Letty, bo spojrzał w jej stronę. Nie uśmiechnął 

się.  Chyba  nie  należał  do  mężczyzn,  którzy  robili  to  często.  Na  swój  sposób  dał  jej  do 
zrozumienia, że pochwala decyzję.

Letty  poczuła  przypływ  tajemniczego  ciepła.  Miała  poczucie  spełnionego  obowiązku 

i spokoju.  I czułości.  Była  z mężczyzną,  najemnikiem,  w gęstej  dżungli  w Zarcero.  Trzymała 
w ramionach  dziecko.  I nigdy  nie  czuła  się  lepiej.  Pocałowała  niemowlę  w pulchny  policzek, 
uśmiechnęła  się  łagodnie  do  Murphy’ego  i odwróciła  wzrok.  Nie  krył,  że  nie  przepada  za  nią, 
i odrzucał  jej  przyjaźń.  Utrzymywał  ogromny  dystans  emocjonalny  w stosunku  do  niej  i do 
każdego.  Mimo  to  zasługiwał  na  szacunek.  Wrócił  po  nią,  chociaż  go  zwolniła.  Przytulał  ją 
i pocieszał.

Murphy nie chciał jej za przyjaciela, ale ona zaczynała myśleć o nim w tych kategoriach. Był 

chyba najlepszym przyjacielem, jakiego miała.

Boczne  drogi  były  w opłakanym  stanie.  Dżip  podskakiwał  na  wyboistej  szosie.  Będą 

potrzebować całego dnia i pewnie jeszcze pół nocy, żeby pokonać pięćdziesiąt kilometrów.

Po  południu,  kiedy słońce  znajdowało  się  dokładnie  nad  ich  głowami i upał  był  najgorszy, 

zatrzymali się, żeby odpocząć. Dzieci były wyczerpane i kaprysiły. Cała ósemka zjadła wspólnie 
posiłek,  przeznaczony  dla  dwóch  dorosłych  osób.  Potem  położyli  się  w cieniu  rozłożystego 
drzewa. Letty z dziećmi wyciągnęła się na chłodnej trawie. Maluchy od razu zasnęły.

Murphy usiadł z daleka od niej i oparł się o pień drzewa. Na kolanach trzymał broń.
Letty zorientowała  się, że  mu się przygląda.  Fascynował  ją  każdy  aspekt  jego osobowości. 

Był grubiański i niecierpliwy, ale czasem zaskakująco troskliwy.

Nie  uważała  go  za  przystojnego.  Był  zbyt  szorstki,  zbyt  wielki.  Z kilkudniowym  zarostem 

wyglądał jak bywalec teksańskiej tawerny. Może dlatego wybrał Teksas na swoją siedzibę.

– Kiedy ostatnio spałeś?
– Nie pamiętam.
Wstała i podeszła do niego.

background image

– Jeżeli chcesz, ja będę czuwać, a ty odpocznij.
– Miło z twojej strony, ale dziękuję.
– Jak myślisz, ile jeszcze do Questo?
– Cztery, może pięć godzin. Chyba szybciej byłoby pieszo.
Usiadła na trawie obok niego i skrzyżowała nogi.
– Dlaczego Teksas?
– Teksas?
–  Dlaczego  zdecydowałeś  się  zamieszkać  w Teksasie,  jeśli  mogłeś  wybrać  każde  inne 

miejsce na świecie?

Odwrócił od niej wzrok i odpowiedział niechętnie.
– Bo to dom.
– Urodziłeś się i wychowałeś w Boothill?
Zaskoczył ją. Spędziła tam większość życia i myślała, że zna wszystkich.
– Nie.
– Ale kupiłeś tam posiadłość.– Opowiedział dopiero po długiej chwili.
– Te tysiąc akrów należało kiedyś do mojego dziadka – wymruczał, jakby nie był pewny, czy 

powinien jej wyjawiać aż tyle.

– Pana Whiteheada? – Pokręcił przecząco głową.
–  O wiele  wcześniej  przed  Whiteheadem.  Mój  dziad  stracił  farmę  w czasie  kryzysu,  na 

początku lat trzydziestych. Chciałem mu ją odkupić. To chyba nie brzmi zbyt sensownie, bo już 
dawno nie żyje. Nawet dokładnie nie pamiętam ile lat.

–  Dobrze  się  stało.  Dzięki  twojemu  dziadkowi  trafiłam  na  ciebie.  Luke  też  będzie  mu 

wdzięczny, kiedy już wywieziemy go z Zarcero.

– Nie mów hop, póki nie przeskoczysz. Jeszcze go nie znaleźliśmy.
– Ale znajdziemy – powiedziała z pewnością w głosie.
– Masz rozpięty guzik. – Murphy wskazał ręką jej sukienkę.
–  Tak? – Spojrzała na  mały dekolt,  utworzony  przez rozpięcie.  Celowo nie zapięła  guzika, 

żeby chłodził ją wiaterek.

– Kiedy cię pierwszy raz zobaczyłem, byłaś pozapinana po sam czubek nosa.
– Śmieszny jesteś.
Nie odpowiedział.  Wiedziała, że mówi prawdę.  Sama zauważyła, że przestała  się przy nim 

pilnować.

–  Jest  za  gorąco, żeby  się zapinać.  –  Miała nadzieję,  że takie  wyjaśnienie  wystarczy.  Była 

w błędzie.

– Nie jest bardziej gorąco niż w Boothill w sierpniu.
Zagryzła wargi. Ku jej zaskoczeniu Murphy ryknął śmiechem.

background image

– Co cię tak śmieszy, jeżeli można wiedzieć?
– Ty. Cholera, kobieto, przecież się kochaliśmy. Wyluzuj się trochę?
Zamrugała oczami. Była wściekła, że Murphy oznajmił to przy dzieciach, nawet jeśli spały.
Zagotowało się w niej z oburzenia.
–  Chciałabym  ci  przypomnieć,  że  nasza  jedna  i jedyna  wspólna  noc  była  ceną,  jaką 

zapłaciłam za twoje usługi i niczym więcej.

Murphy zerwał źdźbło trawy i zaczął je od  niechcenia żuć.  Była pewna,  że zdziwiła  go jej 

reakcja. Nie była zachwycona, że stała się obiektem jego kpin.

– Byłaby z ciebie niezła laska, gdybyś tylko dała sobie szansę.
–  Chcesz  powiedzieć,  gdybym  zadzierała  spódnicę  przed  tobą  czy  każdym  napalonym 

facetem, któremu wpadnę w oko? – wyrzuciła z siebie z wściekłością.

–  Nie  –  odburknął.  –  Mówię  o jednym  facecie.  A tak  w ogóle,  to  co  z tobą  jest  nie  tak? 

Widziałem,  jak  przytulasz  to  niemowlę.  Dobrze  ci  z tym.  Już  dawno  powinnaś  mieć  męża 
i wychowywać gromadkę dzieci.

– Nie mam zamiaru omawiać z tobą życiowych planów.
– I z nikim innym, jak przypuszczam. – Od niechcenia żuł trawę, jakby nie obchodziło go nic 

na tym świecie.

Wszystko  zepsuł.  Cieszyła  się  tą  chwilą  spokoju,  tą  miłą  przerwą,  a on  musiał  ją 

zdenerwować. Udało mu się. Miała ochotę wstać i wymierzyć mu policzek, ale właśnie tego się 
po niej spodziewał. A może tego chciał. Upór sprawił, że się nie ruszyła.

– Jak było? – Jego głos nabrał zmysłowości. – Kiedy się kochaliśmy?
Letty poczuła, że zalewa ją rumieniec po samą szyję, jak fala powodziowa, podchodząca pod 

wały.

– Mogę pana zapewnić, panie Murphy, że to nie było kochanie się, tylko seks.
– Dobra. I jak ten seks?
Najwyraźniej  nie  miał  zamiaru  kłócić  się  o słowa.  Letty  bezwiednie  zaczęła  garściami 

wyrywać trawę. Oddychała głośno i z trudem. Murphy zachichotał lekko.

– Dobrze było, prawda?
– Słucham?
– Popatrz na siebie. Jesteś rozpalona od samego myślenia o tym. – Najwyraźniej bardzo go 

bawiło, że Letty czuje się niezręcznie.

– Moglibyśmy zmienić temat? – spytała.
– Dlaczego? Bardzo mi się podoba nasza rozmowa. Było ci dobrze. Do diabła, złotko, nie ma 

w tym nic złego. Mnie też było dobrze.

Ich oczy spotkały się.
– Tak?

background image

–  O ile  pamiętam.  –  Podrapał  się  w głowę  i zmarszczył  czoło.  –  Nie  miewam  problemów 

z pamięcią.  Albo  byłaś  najlepszą  sztuką,  jaka  mi  się  trafiła  od  lat,  albo  było tak  potwornie,  że 
o tym zapomniałem.

Letty miała dość. Zerwała się na równe nogi i zacisnęła pięści.
– Jesteś najbardziej odrażającym i wulgarnym mężczyzną, jakiego znamZa każdym razem, 

kiedy zaczynam wierzyć, że potrafisz być szlachetnym i dobrym człowiekiem, robisz wszystko, 
żeby udowodnić, że jest inaczej.

Uśmiech zniknął z jego twarzy.
– Dobrze ci zrobi, jeżeli to sobie zapamiętasz.
– Nie martw się. Zapamiętam.

background image

Rozdział 20.

Marcie  ubrana  w białe  bawełniane  spodnie  i niebieską  koszulkę  marynarską  wypatrywała 

przez  okno  samochodu  Clifforda.  Zabierał  ją  dzisiaj  na  mecz  koszykówki.  Spodziewała  się  go 
lada moment.

Przez telefon usłyszała wahanie w jego głosie, jakby spodziewał się, że wreszcie powie mu 

coś, czego nie chciał usłyszeć. Obiecała, że będzie gotowa na czas. I była. Ciałem. Ale duchem 
odpłynęła całkiem gdzie  indziej. Po raz pierwszy,  odkąd zaczęła się spotykać z Cliffordem, nie 
cieszyła się, że go zobaczy.

Potrzebowała czasu, żeby zastanowić się, co zaszło między nią i Johnnym. Przemyśleć swoje 

uczucia  do  niego.  Pewnie  jest  wściekły,  że  go  spławiła.  Nie  promieniał  ze  szczęścia,  ale  i nie 
wrzeszczał.  Usiadł  przy  kuchennym  stole  i zaczął  z nią  rozmawiać.  Opowiedziała  mu 
o Cliffordzie, a on wysłuchał i zrozumiał.

Przed  wyjściem  pocałował  ją  delikatnie.  Pocałunek  był  niemal  braterski,  ale  niezupełnie. 

Trwał zbyt długo, żeby można go było uznać za przejaw przyjacielskiego uczucia. Niósł ze sobą 
cień obietnicy. Dlatego nie mogła zasnąć przez całą noc. Z powodu obietnicy. Bo kiedy Johnny 
coś obiecuje, dotrzymuje słowa.

Przez  to  wszystko  cały  dzień  był  dla  Marcie  pasmem  porażek.  Nie  wiadomo  dlaczego, 

farbowane  na  kasztanowo  włosy  pani  Hampton  stały  się  wściekle  rude.  Pani  Hampton, 
długoletnia  klientka,  była  wściekła.  Wściekły się  również  trzy  następne  klientki,  które  musiały 
czekać, aż Marcie stonuje kolor włosów starszej pani.

Marcie  wiedziała,  że  wszystkie  kłopoty  były  spowodowane  tym,  co  zaszło  między  nią 

a Johnnym.  Myślała,  że  jest  dość  silna,  by  mu  się  oprzeć.  Ale  nie  była.  Wydawało  jej  się,  że 
wspólna kolacja jak za „starych dobrych czasów” nie jest niebezpieczna. Ale była.

Tak bardzo  go pragnęła,  że nie potrzebował wiele  czasu, żeby zaciągnąć  ją do łóżka. Była 

przybita tym, że wiedziała, co się stanie, jak tylko zamówili posiłek. I, cholera, prawie do tego 
doszło.  Przerwała  grę,  ale  było  to  najtrudniejsze,  co  przyszło  jej  w życiu  zrobić.  Pragnęła  go. 
Kochała  go.  Johnny  nie  musiał  się  wysilać,  żeby  wróciła  do  dawnego  zwyczaju  zadowalania 
mężczyzn.

Zza  rogu  wyjechał  wielki  ford  Clifforda  i zatrzymał  się  przed  blokiem  Marcie.  Wzięła 

torebkę i podeszła do drzwi.

Clifford szedł alejką. Przystanął, kiedy ją zobaczył.
– Ładnie wyglądasz. – Pochylił się, żeby pocałować Marcie. Zrobił to trochę niezdarnie. Jego 

usta musnęły krawędź jej warg i policzek.

Clifford  był  postawnym  mężczyzną  –  wysokim  i krzepkim,  ale  nie  grubym.  Miał  na  sobie 

strój  do  gry  w kosza  i ochraniacze.  Na  plecach  bluzy  w niebieskie  pasy  duże  czerwone  litery 

background image

tworzyły napis „Hydraulicy Kansas”.

Spod  czapki  wystawał  mu  kosmyk  gęstych,  niesfornych  włosów.  Marcie  stwierdziła,  że 

należałoby  je  przystrzyc.  Tak  się  właśnie  poznali.  Któregoś  późnego  piątkowego  popołudnia 
Clifford zjawił się w salonie fryzjerskim. Chciał się ostrzyc. Jego fryzjer przeszedł na emeryturę, 
a on nie mógł znaleźć innego w pobliżu. Marcie miała już zamykać, ale go przyjęła.

Na fotelu w salonie piękności czuł się nieswojo, więc Marcie zagadywała go, żeby się nieco 

odprężył.  Była  zaskoczona,  kiedy  zaprosił  ją  na  kolację.  Zastanawiała  się,  czy  nie  zaskoczył 
samego  siebie.  Zaproszenie  wypowiedział  w niezwykłej  formie.  „Nie  sądzę,  żeby  miała  pani 
ochotę wybrać się ze mną na kolację?” Był chyba zaskoczony i zadowolony, kiedy się zgodziła.

Wkrótce  zaczęli  się  spotykać  regularnie.  Clifford  był  inny  niż  mężczyźni,  z którymi 

umawiała się do tej pory. Nie był słodki ani skomplikowany. Nie miała wielkiego doświadczenia 
z robotnikami. Clifford był normalnym miłym facetem.

– Jak się udała kolacja z przyjacielem? – spytał od niechcenia, prawie obojętnie.
Marcie nie była głupia. Zaniepokoiła go randką z Johnnym.
– Dobrze. – Chciała uciąć rozmowni uniknąć pytań. Przecież nie mogła mu powiedzieć, że 

była tak napalona na Johnny’ego, że prawie zdarła z siebie ubranie, bo tak jej się śpieszyło, żeby 
się z nim kochać.

– Dokąd poszliście?
Miała  nadzieję,  że  o to  nie  spyta.  Westchnęła  w duchu.  Restauracja  „U  Cattlemana”  była 

jedną z najdroższych w mieście. Chciała skłamać albo powiedzieć, że nie pamięta. Pokusa była 
silna,  ale  na  początku  ich  związku  obiecała  sobie,  że  nigdy  go  nie  okłamie  ani  nie  będzie 
naciągać faktów.

Prawda  była  zadziwiająco  elastyczna.  Marcie  czasami  mogłaby  ją  naciągnąć  do  księżyca 

i z powrotem, nie mrugnąwszy powieką. Ale już z tym skończyła.

– „U Cattlemana”.
Clifford gwizdnął cicho.
– Twój przyjaciel musi być bogaty.
– Chyba tak.
– A jakie jedzenie?
Spodziewała się, że Clifford będzie ciekawy. To całkiem naturalne. Nie była jednak gotowa 

na krzyżowy ogień pytań, jak w sądzie. Wahała się odrobinę za długo, bo spytał ponownie:

– Pytałem o jedzenie. Dobre?
Mówiąc prawdę, przełknęła tylko parę kęsów.
– Przepyszne.
–  Tak  mówią.  Słyszałem,  że  filiżanka  kawy  kosztuje  tam  co  najmniej  pięć  dolców.  –

Otworzył jej drzwi samochodu, a ponieważ stopnie były wysokie, podał jej ramię.

background image

Okrążył samochód i usiadł obok niej w kabinie. Włączył silnik, patrząc prosto przed siebie. 

Nagle oznajmił:

– Ja nigdy nie będę bogaty, Marcie.
–  Johnny  jest  tylko  moim  przyjacielem  –  wymruczała  i natychmiast  poczuła  się  winna,  bo 

Johnny był dla niej kimś więcej niż kumplem. Powiedziała tak, bo nie chciała zranić Clifforda, 
ale wiedziała, że już to zrobiła.

– Długo go znasz? – spytał na pierwszym czerwonym świetle.
–  Kilka  lat.  Powiedziałam  Johnny’emu,  że  teraz  spotykam  się  z tobą.  Stwierdził,  że  chyba 

jesteś porządnym facetem i że się cieszy.

Wyraz twarzy Clifforda nie zmienił się. Marcie zauważyła, że zacisnął dłonie na kierownicy.
– Zobaczysz się z nim jeszcze?
Uświadomiła  sobie,  że  właśnie  w tym  tkwi  problem.  Czy  zobaczy  się  jeszcze  z Johnnym? 

Postanowiła być uczciwa.

– Nie wiem.
Clifford spojrzał na Marcie. Miała wrażenie, że świdruje ją oczami na wylot.
– Tak naprawdę chcę cię spytać, czy masz ochotę jeszcze się z nim spotkać.
Pierwsze  pytanie  było  trudne,  ale  drugie  okazało  się  beznadziejne.  Wyjrzała  przez  okno. 

Chciała być szczera nie tylko wobec Clifforda, ale i wobec siebie samej.

Prawda  przyprawiła  ją  niemal  o mdłości.  Chciała  się  spotkać  z Johnnym.  Był  jak  deser: 

kuszący, pociągający, ale dla niej niezdrowy.

Pojawiał się w jej życiu i znikał jak cień. Był dla niej szczodry, ale nie należał do mężczyzn, 

których interesuje stały związek. Nigdy też nie wyraził chęci założenia rodziny. Marcie nie miała 
zamiaru przepraszać za to, że chce być żoną i matką.

– Marcie? – ponaglił ją zniecierpliwiony Clifford.
– Nie wiem – przyznała żałośnie. – Po prostu nie wiem.
Clifford zamilkł. Chciała, żeby czuł się pewnie. Żeby wiedział, że to o nim myśli poważnie. 

Ale przecież nie mogła mu powiedzieć, że chociaż szaleje za Johnnym, ten związek jest skazany 
na niepowodzenie.

Clifford  zaparkował  ciężarówkę  na  boisku  do  koszykówki.  Kilku  zawodników  z drużyny 

urządziło na trawie rozgrzewkę.

Wyłączył silnik, ale nie zdjął ręki ze stacyjki.
– Nie mogę powiedzieć, żebym się cieszył, że chcesz się spotkać z tym facetem.
Nie  oczekiwała,  że  Clifford  będzie  z tego  powodu  zadowolony.  Sama  nie  była  zbyt 

szczęśliwa.

– Chciałabyś, żebym zniknął z twojego życia na dobre?
–  Nie  – powiedziała  automatycznie,  zdecydowanie.  Nie  chciała  stracić  Clifforda. Z drugiej 

background image

jednak  strony  chciała  być  wobec  niego  uczciwa.  Chociaż  nie  poczyniła  żadnych  planów 
w związku z Johnnym, spodziewała się, że wróci. Oboje o tym wiedzieli.

Ciemne oczy Clifforda zatrzymały się na oczach Marcie.
–  Może  powinnam  zostawić  tę  decyzję  tobie?  –  zasugerowała,  przerażona  brakiem  silnej 

woli. Nie mogła mu obiecać, że nie spotka się ponownie z Johnnym. Reakcja Clifforda zdecyduje 
o dalszych losach ich związku.

Oczywiście mogła skłamać i powiedzieć mu to, co chciał usłyszeć. Zawsze mogła nakarmić 

go  bajkami,  jakimi  sama  wiele  razy  była  częstowana.  Ale  nie  chciała  tego  robić  jedynemu 
porządnemu i dobremu mężczyźnie, z jakim się spotykała.

Clifford wziął głęboki oddech i długo wstrzymywał powietrze w płucach.
1 Przypuszczam,  że  wszyscy  autorzy  poradników  kazaliby  mi  pozostawić  ci  wybór  –

powiedział w końcu. – On albo ja... czy coś w tym rodzaju. Obawiam się, że jeśli tak postawię 
sprawę, wybierzesz jego. – Przerwał i wypuścił powietrze. – Pewnie przez następne dziesięć lat 
nie  będzie  mnie  stać  na  to,  żeby  zaprosić  cię  na  kolację  do  Cattlemana.  Rozbudowuję  firmę, 
myślę o przyszłości i nie mam zbyt wiele pieniędzy na rozrywki.

– Clifford, nie chodzi o to, że on jest bogaty.
– Wiem – rzucił szorstko. – Pewnie też wygląda o niebo lepiej ode mnie. – Nie czekając na 

odpowiedź, otworzył drzwi ciężarówki i wyskoczył.

Mimo że był dotknięty i wściekły podszedł do drzwi i podał Marcie rękę. Miał rację. Johnny 

wyglądał od niego o wiele lepiej. Ale mężczyzn ocenia się nie tylko po wyglądzie. Gdyby tylko 
wiedziała, jak...

Rozdział 21.

Letty obudziła  się o świcie.  Murphy siedział  przy małym ogniskiem  i grzał wodę  na  kawę. 

Usiadła, wyciągnęła ręce wysoko nad głowę i przeciągle ziewnęła.

Dzieci,  przytulone  do  siebie,  spały  koło  niej  spokojnie,  niewinne  jak  baranki.  Były 

wyczerpane przeżyciami.

Rozczuliła się, kiedy na nie spojrzała.
Jej wzrok padł na dżipa, który z nieznanych przyczyn odmówił posłuszeństwa. Murphy przez 

dwie godziny usiłował znaleźć i naprawić usterkę, ale w końcu się poddał. Według jego obliczeń 
znajdowali się osiem kilometrów od Questo. Mogło się jednak okazać, że się myli.

Na odwiezienie dzieci do babci poświęcili o wiele więcej czasu i wysiłku, niż przewidywała 

Letty.  Myślała,  że  do  tej  pory  zdążą  przekazać  dzieci  i będą  wracać.  Okazało  się,  że  muszą 
spędzić noc w dżungli. Serce łomotało jej ze strachu na myśl o tym, co się stanie z Lukiem, jeżeli 
nie dotrze na czas.

Miała dosyć Murphy’ego. Chciała, żeby zniknął z jej życia. Samo patrzenie na niego, na jego 

background image

uśmieszek, przyprawiało  ją o mdłości. Był pozbawiony wszelkich zasad moralnych. Znosiła go 
ze względu na Luke’a, ale nie będzie go tolerować ani chwili dłużej, niż to konieczne.

Poprzedniej nocy, kiedy zdecydowali, że przeczekają w dżungli do rana, Murphy polecił jej 

rozbić obóz, a sam się ulotnił, zostawiając ją z dziećmi.

Godzinę  później  wrócił  z dwoma  legwanami  i oznajmił,  że  to  będzie  ich  kolacja.  Letty 

słyszała, że mięso legwanów reklamuje się jako  najbardziej zbliżone w smaku do kurczaka, ale 
nigdy go nie próbowała.

Pieczone okazało się pyszne. Po wieczornym posiłku z miejsca zasnęła i spała jak zabita aż 

do rana.

Wzięła  plecak  i oddaliła  się  od  polany  w stronę  drzew,  żeby  się  przebrać.  Popełniła  błąd, 

zakładając sukienkę, i chciała go naprawić.

Wróciła w spodniach i koszulce.
– Jest jeszcze gorąca woda, jeżeli chcesz kawę. – Usiadł przy małym ognisku. Obrócił kubek 

parę razy w dłoniach, a potem podniósł go do ust.

– Dziękuję, nie chcę – odpowiedziała obcesowo.
– Doskonale, Wasza Wysokość.
Nabijał się z niej i wiedziała o tym. Najlepiej było go zignorować. Musiała jednak poruszyć 

kłopotliwą dla niej sprawę.

– Obawiam się, że mogłeś mnie źle zrozumieć – zaczęła.
Obrzucił ją obojętnym spojrzeniem.
– Tamtego ranka... kiedy... kiedy kąpaliśmy się  w jeziorze... ja... chyba  można powiedzieć, 

że wypłakiwałam ci się na ramieniu.

– Można powiedzieć. – Podniósł do ust kubek i pociągnął łyk kawy.
– Boję się, że mogłeś pomyśleć, że mnie podniecasz.
– Fizycznie?
– Tak – odpowiedziała szybko. Może za szybko.
Kącik jego ust uniósł się w uśmiechu.
– I to cię martwi, prawda?
–  Niezupełnie.  Ale  pomyślałam,  że  lepiej  tę  sprawę  wyjaśnić.  –  To  było  trudniejsze,  niż 

przypuszczała.  Wcale  jej  nie  pomógł,  ale  wiedziała,  że  w tej  kwestii  nie  należy  oczekiwać  od 
niego pomocy.

– Czego się boisz, kochanie?
Chciała mu zwrócić uwagę, żeby nie zwracał się do niej czule. Jego słowa nie były szczere. 

Powstrzymała się jednak.

– Jestem pewna, że jest na świecie mnóstwo kobiet, które... dla których byłbyś pociągający, 

ale ja do nich nie należę. Nie chciałam cię obrazić.

background image

Uniósł brwi, jakby się zastanawiał, czy mówi szczerze. Kąciki ust drżały mu z wysiłku, żeby 

ukryć uśmiech.

– Nie gniewam się.
Miała  wrażenie,  że  Murphy  zaraz  ryknie  śmiechem.  Całe  to  zdarzenie  to  skutek  zbiegu 

okoliczności.

– Rozumiem doskonale, jednak...
– Co? – ponagliła, bo nie śpieszył się, żeby dokończyć zdanie.
– Jak wytłumaczysz tę noc, zanim wyjechaliśmy z Boothill?
Zesztywniała.
– Co masz na myśli?
–  Mam  ci  przeliterować?  Chyba  byłaś  na  mnie  mocno  napalona.  Chcesz,  żebym  podał  ci 

szczegóły?

Letty najeżyła się.
– Niekoniecznie.
– Tak myślałem. – Wylał resztkę kawy na ogień. Płonące drewno zasyczało. Murphy wstał.
–  Lepiej  obudź  dzieci.  Przed  nami  długa  droga.  –  Letty  odwróciła  się,  żeby  wykonać 

polecenie.

– A przy okazji – rzucił, zatrzymując ją – masz zapięty guzik u bluzki.
Odruchowo chwyciła za guzik, zanim dotarł do niej sens jego uwagi. Wściekła odwróciła się 

na pięcie tak szybko, że omal się nie przewróciła.

Obudziła dzieci, nakarmiła je i przygotowała do drogi.
Zdziwiła  się,  bo  Murphy  wziął  niemowlę  na  ręce.  Brzdąc  nie  protestował.  Był  tylko 

zaciekawiony i przyglądał się Murphy’emu szeroko otwartymi oczami.

Maszerowali w milczeniu. Dotarli na przedmieścia Questo zmęczeni, brudni i głodni.
– Nasza babcia mieszka przy sklepie spożywczym – poinformowała Murphy’ego Maria. Ze 

wzgórza, na którym się znajdowali, widać było sporą miejscowość. Na pewno była tam poczta. 
Porównując  liczbę  fabryk,  Letty  doszła  do  wniosku,  że  musi  w nim  mieszkać  tyle  ludzi,  co 
w Boothill – około pięciu tysięcy.

Murphy oddał małego Letty.
– Poczekaj tutaj z dziećmi – polecił.
–  Gdzie  idziesz?  –  Zacisnął  usta  i Letty  domyśliła  się,  że  nie  jest  przyzwyczajony,  żeby 

tłumaczyć się ze swoich poczynań. Nie obchodziło jej to. W końcu to ona finansowała wyprawę.

– Najpierw sprawdzę, czy jest tu babcia dzieciaków.
Letty cały czas się nad tym zastanawiała.
– Po drugie, należałoby sprawdzić ulice, zanim zaczniemy nimi paradować.
Kolejny punkt.

background image

– W miasteczku, w której ostatnio byliśmy, nie zyskaliśmy przyjaciół – przypomniał jej.
To również była prawda. Murphy nie zdradził, co wysadził w powietrze, ale po sile wybuchu 

domyślała  się,  że  musiało  to  być  coś  dużego.  Coś  ważnego,  czego  kapitan  Norte  nie  puści 
płazem.

– Co jeszcze chcesz wiedzieć? – Z jego oczu biła niecierpliwość.
–  Nic  –  odpowiedziała.  Odwrócił  się  i zaczął  oddalać.  Letty  zrobiła  krok  do  przodu 

i krzyknęła: – Murphy! Uważaj na siebie!

Rzucił jej przez ramię filuterny uśmiech i zaczął zbiegać z góry.
– Wrócę, ani się obejrzysz.
Zniknął.
Minęła godzina, potem dwie.
Po  ostatnim  incydencie,  kiedy  Letty  zignorowała  jego  polecenia,  bała  się  na  własną  rękę 

dociekać, co się z nim dzieje. Coś się jednak musiało stać.

Murphy chciał tylko sprawdzić miasto. Ze względów bezpieczeństwa.
– Pani mężczyzna zniknął na długo – zauważyła Maria, kiedy słońce zbliżało się do zenitu.
Letty nie poprawiła dziewczynki. Murphy nie był jej mężczyzną. Mimo to martwiła się. Co 

się  mogło  stać?  Możliwości  było  dużo.  Mogli  go  schwytać,  zabić,  mógł  być  ranny, 
nieprzytomny, mógł umierać.

– Ja pójdę – zaoferował się Vincente.
– Nie – sprzeciwiła się Letty.
– Jestem chłopakiem. Nikt mnie nie będzie o nic pytał. Nikt mnie nie zauważy – tłumaczył. –

Zawsze chodzę na zwiady.

– To prawda – potwierdziła Maria.
Letty, niezdecydowana, zagryzła dolną wargę. Jeżeli Murphy się dowie, że wysłała dziecko 

do miasta, żeby go szukało, zamorduje ją. Ale jest inne wyjście?

Dzieci  czekały,  aż  podejmie  decyzję.  Czuła  się  zagubiona.  Zamknęła  oczy  i zaczęła  się 

modlić, zwracając się do Boga o pomoc.

– Dobrze – wyszeptała w końcu. – Ale bądź ostrożny.
Maria zachichotała.
– To samo powiedziała pani swojemu mężczyźnie.
Następna  godzina  dłużyła  się  Letty  jak  cały  rok.  Dreptała  nerwowo,  martwiła  się 

i denerwowała.  Dzieci  też  były  niespokojne,  sprzeczały  się  między  sobą,  rozdrażnione 
i poirytowane. Letty wiedziała, że udzieliły im się jej obawy. Było jej przykro z tego powodu, ale 
nie mogła tego zmienić.

Kiedy straciła już nadzieję, wrócił Vincente z niską, przysadzistą kobietą.
Gdy dzieci ją zobaczyły, wyciągnęły ręce i podbiegły do niej, wołając:

background image

– „Babciu!”.
Kobieta  musiała  pokonać  strome  zbocze  i ciężko  oddychała.  Ubrana  była  w białą  bluzkę 

i czarną  spódnicę.  Włosy  miała  upięte  w ciasny  kok,  a twarz  czerwoną  z wysiłku.  Usiadła  na 
dużym  kamieniu,  żeby  złapać  oddech.  Dzieciaki  mówiły  wszystkie  naraz.  Nawet  niemowlę 
wydało z siebie przeraźliwy wrzask.

Babcia przytuliła i wycałowała każde z dzieci, a potem wzięła na ręce malucha i przytuliła do 

siebie. Pulchne łapki objęły szyję kobiety.

Letty chwyciła Vincente za ramiona.
– Dowiedziałeś się, co z Murphym?
Chłopiec spojrzał wymownie w stronę babki.
– Babciu. – Letty nie wiedziała, jak się do niej zwracać.
– Pani mężczyzna... – Starsza kobieta w dalszym ciągu miała kłopoty z oddychaniem. Otarła 

pot z twarzy białą chusteczką. – Stała się najgorsza rzecz.

Letty zamarło serce.
– Najgorsza rzecz?
–  Dotarł  do  miasta  w chwili,  kiedy  miejscowa  policja  dostała  meldunek,  że  poszukuje  się 

dwojga  Amerykanów,  mężczyzny  i kobiety.  –  Przerwała.  Miała  ciemne  i poważne  oczy.  –
Komendant policji jest człowiekiem sumiennym. Stara się przypodobać siłom, które chcą dojść 
do władzy w naszym  kraju. Kiedy otrzymał sygnał, że na tym terenie przebywają  Amerykanie, 
zamierzał wysłać patrol. – Przerwała, żeby zaczerpnąć powietrza. – Dwóch oficerów odmówiło 
przyłączenia się do patrolu, dopóki nie dostaną zimnego piwa. Pech, że w kantynie natknęli się 
na pani przyjaciela.

– Murphy poszedł  do kantyny?! –  krzyknęła  Letty  z oburzenia. Najwyraźniej  miał ciągotki 

do tego typu lokali i słabość do kobiet, które się tam pojawiały. Na samą myśl o tym, że Murphy 
trzyma w ramionach i całuje jakąś kobietę, zawrzała w niej krew.

Znowu  to  zrobił.  Zostawił  jaz  sześciorgiem  dzieci  na  tym  skwerze,  żeby  się  zamartwiała, 

a sam zaspokajał swoje pragnienie i seksualne żądze.

– Gdzie teraz jest? – spytała bez ceregieli.
– W wiezieniu.
Niech sobie tam zgnije. Była tak wściekła, że nie mogła ustać na nogach.
–  Poprosiłam  przyjaciela,  żeby  dostarczył  mi  wszelkich  możliwych  informacji.  –  Oczy 

kobiety  pociemniały  ze  smutku.  –  Powiedział  mi,  że  o schwytaniu  pani  męża  powiadomiono 
człowieka, który nazywa się kapitan Norte.

Letty przycisnęła palce do ust, żeby powstrzymać jęk.
– Podobno kapitan jest bardzo zadowolony. Z pewnością zjawi się przed nocą.
– O, nie. – Letty usiadła na kamieniu. Starała się skupić myśli.

background image

– Ale to nie koniec złych wieści – ciągnęła grzecznie starsza  kobieta. – Pani mąż wywołał 

bójkę.

–  Jest  ranny?  –  Letty  rozpłakała  się.  Zachowanie  Murphy’ego  było  karygodne,  ale  nie 

chciała, żeby cierpiał. W końcu przyjechał do Zarcero, żeby pomóc jej odnaleźć Luke’a.

– Tego nie wiem. – Na ustach kobiety malował się delikatny uśmiech. – Ale podobno dwaj 

mężczyźni ucierpieli bardziej niż pani mąż.

–  Muszę  go  wyciągnąć  z więzienia.  –  Letty  celowo  powiedziała  to  głośno  i stanowczo.  –

I muszę to zrobić, zanim zjawi się tu kapitan Norte.

Kobieta  położyła  ręce  na  ramionach  dwojga  starszych  dzieci.  Moja  rodzina  i ja  zrobimy 

wszystko, żeby pani pomóc.

Murphy wypluł krew i poruszył szczęką w przód i w tył, żeby sprawdzić, czy jest cała. Nie 

było  z nim  tak  źle.  Dołożył  więcej,  niż  sam  oberwał.  Nieźle,  biorąc  pod  uwagę  fakt,  że  było 
dwóch na jednego, a potem trzech. Do więzienia musiało go doprowadzić pięciu mężczyzn.

Miał  pecha.  Był  w mieście  tylko  dziesięć  minut,  kiedy  do  kantyny  weszło  dwóch 

miejscowych  policjantów.  Nie  przejął  się  nimi.  Nie  interesowali  go  przedstawiciele  lokalnej 
władzy, tylko rebelianci, którzy przejęli kontrolę nad armią.  W prowincjonalnych miasteczkach 
trudno było zgadnąć, w którą stronę wieje polityczny wiatr. W Questo znaleźliby się i lojaliści.

Murphy  jednym  okiem  spoglądał  na  policjantów  i starał  się  nie  zwracać  na  siebie  uwagi. 

Niestety, miał niewielkie szansę. Mężczyźni szli w jego stronę. Nim się połapał, został otoczony 
i wsadzony do miejskiego więzienia.

Więzienie,  zbudowane  z cegieł,  składało  się  z jednego  wielkiego  pomieszczenia, 

podzielonego  grubymi  metalowymi  kratami  na  trzy  cele.  Pod  ścianą  stały  dwa  biurka  dla 
dozorców, którzy bez przerwy pilnowali więźniów.

Murphy starał  się nie myśleć  o Letty,  która siedziała  na  wzgórzu i czekała  na  jego powrót. 

Miał nadzieję, że jest na tyle rozsądna, że nie zrobi czegoś głupiego. Na przykład nie pójdzie go 
szukać. Ale możliwe, że będzie chciała wyjaśnić, co się stało.

Nie miała cierpliwości. To nie była jedyna jej „zaleta”. Była powściągliwa i układna. Musiał 

się bardzo pilnować, żeby nie pocałować jej z samego rana, kiedy spała.

Oznajmiła, że w ogóle jej nie pociąga. A świnie pewnie latają. Pragnęła go, była tylko zbyt 

dumna, żeby się do tego przyznać. I zbyt naiwna. Nie wiedziała, co się z nią dzieje. Na pewno nie 
podobały jej się te uczucia.

Nie  tylko  jej.  Murphy  chciał  się  z nią  kochać  jeszcze  raz.  Wiedział,  że  lepiej  nie  mieszać 

interesów z przyjemnościami, ale ta misja była nietypowa.

Letty  nieświadomie  stała  się  najbardziej  ponętną  kobietą,  jaką  znał.  Murphy’emu  niełatwo 

było się do tego przyznać i pewnie by tego nie zrobił, gdyby nie siedział w więzieniu. Tutaj miał 
za dużo czasu na myślenie. Pożądał jej i to prowokowało go do ujawnienia nie najlepszej strony 

background image

osobowości.  Był  dla  niej  okrutny,  bo  chciał  ją  przerazić  i ukarać  za  to,  że  tak  strasznie  jej 
pragnął. Wcale nie był zachwycony tym, że go pociąga. Nie bawiło go to, że omotała go siostra 
misjonarza.  Jak  żadna  inna  kobieta.  Nagle  drzwi  więzienia  otworzyły  się  i do  pomieszczenia 
wszedł  głupkowato  wyglądający  strażnik.  Był  niski,  a brzuch  wylewał  mu  się  poza  pasek  od 
spodni.  Rzucił  tylko  przelotne  spojrzenie  w stronę  Murphy’ego,  który  w ogóle  nie  zwrócił  na 
niego uwagi.

Dwóch  strażników  rozmawiało  po  hiszpańsku.  Słowa  płynęły  jak  rwący  potok,  mimo  to 

Murphy’emu  udało  się  zrozumieć  prawie  wszystko.  Moose  –  Gut  został  wyznaczony  do  tego, 
żeby  pilnować  więźnia,  dopóki  nie  przybędzie  jakiś  ważny  człowiek.  Kapitan.  Oby  nie  Norte, 
pomyślał Murphy.

Pierwszy  policjant  wyszedł.  W umyśle  Murphy’ego  zaczął  się  rodzić  plan.  Strażnik  nie 

wyglądał na rozgarniętego i ruszał się jak żółw.

Murphy jęknął, chcąc wybadać sytuację.
Strażnik nie zwrócił na niego uwagi.
Murphy  chciał  poprosić,  żeby  wezwano  lekarza.  Wtedy  drzwi  otworzyły  się  po  raz  drugi. 

Szczupła, wysoka kobieta wniosła dwie tace z jedzeniem. Jedna była pewnie dla strażnika, druga 
dla niego.  Zdziwił się,  bo  posiłek wyglądał  apetycznie. Zachęcająca  zielona  sałatka warzywna, 
smażona fasola, ciepła tortilla, ryż i kurczak. Zaczęła mu cieknąć ślinka.

Funkcjonariusz spojrzał na Murphy’ego, założył sobie serwetkę za kołnierz koszuli i zabrał 

się do jedzenia. Murphy patrzył z niesmakiem, jak ten wieprz pochłaniał obie porcje.

Po  dwudziestu  minutach  drzwi  wejściowe  znowu  się  otworzyły.  Murphy  leżał  na  pryczy, 

z rękami pod głową i patrzył w sufit. Z czystej ciekawości zerknął w stronę drzwi.

Zatkało go. Mało nie spadł z łóżka. W drzwiach stała Letty. Tylko inaczej ubrana niż wtedy, 

gdy ją zostawiał.

Przebrała się za dziwkę.
Rozdział 22.

Murphy  nie  miał  pojęcia,  co  jej  strzeliło  do  głowy.  Nie  podobało  mu  się  to.  Ledwie  się 

powstrzymał, żeby nie wstać i nie spytać jej, co tutaj robi. Usiadł na łóżku i patrzył zaskoczony, 
jak Letty powoli wchodzi do więzienia.

Miała  na  sobie  typowy  strój  z Zarcero.  Biała  nylonowa  bluzka  była  o kilka  rozmiarów  za 

duża. Głęboki dekolt odsłaniał górną część pięknych piersi. Falbaniasta spódnica sięgała do pół 
łydki.  Podciągnięta  z jednej  strony  i spięta  czerwonym  kwiatem  ukazywała  niemałą  część 
smukłego uda.  Włosy opadały jej na ramiona niczym jedwabisty wodospad.  Zmysłowo wydęła 
czerwone  usta.  Trzymając  rękę  na  biodrze,  wolnym  krokiem  podeszła  do  biurka  i stanęła  na 
wprost grubego strażnika.

background image

Murphy  zauważył,  że  Letty  unika  jego  spojrzenia.  Nie  patrzyła  też  na  funkcjonariusza. 

Utkwiła wzrok w dwóch pustych tacach po posiłku. Na jej twarzy pojawił się leniwy, spokojny 
uśmiech.

– Czego pani chce? – warknął strażnik.
– Zostawili pana samego, co? – powiedziała doskonale po hiszpańsku. – Zawsze zwalają na 

pana brudną robotę, a sami leżą do góry brzuchem.

– Kim pani jest? – spytał, mniej wrogo.
–  Przyjaciółką.  –  Jej  głos  był  niski  i przekonujący.  –  Chciałabym  zostać  bardzo  dobrą 

przyjaciółką.

Chyba nie była aż tak naiwna, żeby myśleć, że zdoła wyłudzić klucze od strażnika.
–  Potrzebuję  przyjaciela.  Pan  ma  mnóstwo  czasu,  żeby  się  zabawić.  –  Jej  głos  stał  się 

uwodzicielski. – Zrobię wszystko, co pan zechce. – Pochyliła się i oparła dłonie na biurku. Piersi 
o mało nie wypadły jej z głębokiego dekoltu.

Murphy zerwał się z pryczy niczym odpalony granat. Zaczął walić rękami w metalowe kraty. 

To była niebezpieczna gra. Przypuszczał, że Letty jeszcze nie zna jej zasad.

–  Możemy  się  nieźle  zabawić  – ciągnęła.  –  Tylko  my  dwoje.  Tak  jak  pan  chce.  –

Wyprostowała  się  i położyła  na  biurku  bosą  stopę.  Powoli  zaczęła  podciągać  rąbek  spódnicy. 
Miała  długie,  smukłe  i zgrabne  nogi.  Strażnik  był  najwyraźniej  pod  wrażeniem  gładkiej  białej 
skóry.  Murphy  był  nie  mniej  oczarowany.  Wiedział,  że  Letty  jest  piękna,  ale  zapomniał,  jak 
piękna.

Strażnik się oblizał, a Letty szybko zdjęła nogę z biurka.
– Później. – Gruby mężczyzna jeszcze się wahał.
Odwróciła się tak szybko, że rozwiały jej się włosy. Westchnęła żałośnie.
– Później jestem zajęta, za to teraz mam mnóstwo czasu.
Strażnik walczył ze sobą.
– Delma mi powiedziała, co pan lubi najbardziej.
Zaśmiał się nerwowo i niezdarnie poruszył na krześle.
– Nie... nie masz nic przeciwko?
– Nie – powiedziała z przekonaniem, ponownie zwilżając usta.
Murphy  nie  dosłyszał,  co  wyszeptała  później,  ale  wystarczyło  mu  to,  co  zrozumiał.  Letty 

najwyraźniej  udawała, że  preferencje seksualne strażnika są jej specjalnością. Otarł ręką twarz. 
Nie mógł uwierzyć, że zdobyła się na coś takiego.

– Ile? – Strażnik podejrzliwie zmierzył ją wzrokiem.
Mięśnie Murphy’ego napięły się. Nie miał zamiaru znosić tej sceny ani minuty dłużej.
Letty  podała  cenę.  Bluzka  ześlizgnęła  jej  się  z ramienia.  Poprawiła  ją  nerwowym  ruchem. 

Wtedy przypomniała  sobie,  jaką  gra  rolę.  Zadarła  podbródek i pozwoliła,  by bluzka  znowu  się 

background image

zsunęła.

Gdyby  Murphy  mógł  się  zdobyć  na  obiektywny  osąd,  nazwałby  tę  robotę  najgorszą  grą 

aktorską, jaką kiedykolwiek widział. Zgadzało się tylko jedno. Miała ciało gwiazdy filmowej –
młode, jędrne i ponętne. Gdyby nie pewne zahamowania, byłaby prowokująca. Zauważył to już 
wcześniej, kiedy spotkali się po raz pierwszy w Boothill. Murphy intuicyjnie wyczuwał, że pod 
skorupą obojętności kryła się gorąca kobieta z krwi i kości.

Mimo że była to tylko gra, Letty zrobiła na Murphym wrażenie. Był zauroczony jej gładkim, 

czarującym ciałem, tak samo jak strażnik.

Poczuł  przypływ  pożądania.  Letty  przechadzała  się  po  izbie,  zręcznie  unikając  pieszczot 

strażnika. Murphy nie wiedział, co chce przez to osiągnąć. Nawet nie chciał wiedzieć. To było to 
idiotyczne. Jeśli myślała, że uda jej się zapanować nad mężczyzną, który waży trzy razy tyle, co 
ona, czekają bolesna nauczka.

Murphy po raz kolejny rozważył możliwość ucieczki, chociaż zrobił to już z tysiąc razy. Za 

kilka minut Letty będzie się darła w niebogłosy i wzywała pomocy. Chyba jeszcze nie zdawała 
sobie z tego sprawy.

Spojrzał  na  strażnika  i zobaczył,  że  chodzi  za  nią  po  pokoju,  jakby  bawił  się  w kotka 

i myszkę. Potem podszedł do drzwi i przekręcił zamek.

– Och, ty mój – gruchała Letty. – Jesteś już duży i silny.
Murphy zacisnął palce na stalowych kratach. Jeżeli ta świnia strażnik spróbuje jej dotknąć, 

przysięga, że go zabije.

–  Jesteś  gotowy  na  najważniejszą  chwilę  w życiu?  –  wyszeptała  Letty,  prowadząc  go  do 

otwartej celi. Obejrzała się za ramię.

Murphy’emu wydawało się, że strażnik idzie za nią nieco chwiejnym krokiem. Nie spuszczał 

z nich oczu. Miał wrażenie, że zaraz go rozsadzi. Że za chwilę, eksploduje. Tych dwoje tańczyło 
wokół  siebie.  Spódnica  Letty  ocierała  się  o spodnie  strażnika,  a jej  piersi  dotykały  torsu 
mężczyzny.

Strażnik  chciał  jej  dotknąć,  ale  Letty  roześmiała  się  i prześlizgnęła  koło  niego.  Nagle 

mężczyzna zachwiał się,  przewrócił oczami i runął twarzą do ziemi. Tak jakby w jednej  chwili 
opuściły go siły.

Letty zamknęła oczy i z ulgą przycisnęła rękę do piersi.
– Dzięki Bogu – wyszeptała.
– Do cholery, co się stało?! – wrzasnął Murphy.
Letty  przytknęła  palec  do  ust  i szybko  wyszła  z celi.  Pośpiesznie  przeszukała  szuflady 

i wyjęła klucze. Zamknęła funkcjonariusza w celi i wypuściła Murphy’ego.

– Musimy się stąd wydostać – wyszeptała gorączkowo. – Norte tu jedzie.
– Cholera. – Murphy chwycił ją za rękę i prawie pociągnął po ziemi.

background image

– Maria i Vincente czekają na zewnątrz.
– Dzieciaki?
Przywlokła je z sobą. Powinien był przewidzieć, że znowu coś wykręci.
Dwoje  dzieci  czekało  w pick-upie.  Na  miejscu  kierowcy  siedziała  starsza  kobieta.  Gdy  ich 

zobaczyła, posłała Murphy’emu niespokojny uśmiech i uruchomiła samochód.

– Szybko – ponagliła ich.
–  Dzieci  odwrócą  od  nas  uwagę.  –  Letty  wskoczyła  do  przyczepy  i wślizgnęła  się  pod 

warstwę siana.

Murphy zrobił to samo. Kiedy leżeli już w kryjówce, przykryto ich kolejną warstwą siana, na 

którą wgramoliły  się  dzieci.  Samochód powoli  ruszył.  O co  w tym  wszystkim  chodzi? – spytał 
Murphy stanowczo.

Prawe przednie koło wjechało w dziurę i Letty zarzuciło na Murphy’ego.
– Później ci wyjaśnię.
– Teraz mi wyjaśnij. – Nie chciał, żeby go zbyła. Rzucało nimi jak ziemniakami na taśmie, 

ale nie zwracał na to uwagi.

– Ważne, że uciekliśmy.
–  To  było  chyba  najgłupsze  przedstawienie,  jakie  widziałem.  Udawałaś  dziwkę.  Na  Boga, 

lepiej odegrałabyś rolę zakonnicy.

– Powinieneś być mi wdzięczny, a nie narzekać. – Letty była niezadowolona.
On  też  nie  był  zachwycony.  Była  głupia  i miała  cholerne  szczęście,  że  wyszła  z tego 

więzienia  cało.  Chciał  wiedzieć,  co  się  stało  strażnikowi.  Nie  widział,  żeby  mu  coś  dawała. 
Mogła  użyć  innego  sposobu,  żeby  wyciągnąć  go  z więzienia.  Nie  musiała  przebierać  się  za 
prostytutkę.

Ciągle nimi rzucało i Murphy po raz kolejny wpadł na Letty. Tym razem jęknęła boleśnie.
Zaklął cicho i objął ją ramieniem, przyciskając do siebie. Przynajmniej nie będą się o siebie 

obijać.  Pod  grubą  warstwą  siana  było  strasznie  gorąco  i duszno,  za  to  Letty  była  miękka 
i kobieca.

Murphy wstrzymał oddech, usiłował nie myśleć o dziewczynie, którą trzymał w ramionach. 

Starał  się  nie  zwracać  uwagi  na  jej  miękkie  piersi,  które  dotykały  jego  przedramienia.  Ani  na 
pośladki, które znalazły się pomiędzy jego udami. Do tego jeszcze ładnie  pachniała. Naprawdę 
ładnie. Murphy niezbyt znał się na kwiatach, ale ten zapach kojarzył mu się z lawendą.

Bezwiednie odwrócił głowę i dotknął nosem jej ucha. Może mu się tylko wydawało, ale miał 

wrażenie, że Letty przysunęła do niego głowę.

Po raz pierwszy od aresztowania czuł się swobodnie. Rozluźnił nieco uścisk i przesunął ręką 

pod piersiami Letty. Do cholery, było mu tak dobrze. Poczuł ciężar jej piersi na ramieniu i miał 
wrażenie, że jego zmysły oszaleją. Nic nie pomoże, że będzie się okłamywał. Pragnął jej.

background image

Przycisnął wargi do karku Letty i wyszeptał jej do ucha:
– Dziękuję.
Westchnęła głośno i odwróciła się, żeby spojrzeć mu w twarz.
– Co powiedziałeś? – Nie mogła uwierzyć.
–  Dziękuję.  Za  to,  że  wyciągnęłaś  mnie  więzienia  – dodał  szorstko.  Rzadko  zawdzięczał 

coś  obcym.  Później,  kiedy  nadarzy  się  okazja,  zapyta  o szczegóły.  Miał  ochotę  ją  pocałować. 
Ostrożnie zbliżył wargi do jej ust. Czuł, że delikatnie westchnęła, kiedy końcem języka rozchylał 
jej wargi.

Chwyciła go za kołnierz koszuli. Pocałował ją jeszcze raz. Nic nie mogło go powstrzymać. 

Jęknął i wsunął język głęboko do jej ust. Poruszał nim wolno i delikatnie. Jego zmysły przeniosły 
się w inny wymiar.

Letty  mruczała  cicho  i kusząco  dotykała  jego  języka  swoim.  Murphy’ego  ogarnęło  takie 

podniecenie,  że serce  mało  nie wyskoczyło  mu  z piersi.  Nigdy  nie  pożądał  tak żadnej  kobiety. 
Inną przewróciłby na plecy i posiadł bez żadnych ceregieli.

Z  Letty  było  inaczej.  Chciał,  żeby  było  dobrze.  Chciał  ją  zadowolić  i zaspokoić.  Wobec 

innych kobiet nigdy nie czuł tej słodkiej odpowiedzialności.

Objął  ją  opiekuńczym  ruchem,  przyciągnął  jej  biodra  do  swojej  nabrzmiałej  męskości 

i westchnął głośno, kiedy jej miękkie ciało poruszyło się między jego udami.

Niezbyt delikatnie – bo jadący samochód na to nie pozwalał – wsunął rękę między jej piersi. 

Ich dojrzała obfitość wypełniła mu dłonie. Nie zdziwiło go, że sutki zdążyły już stwardnieć jak 
koraliki.

– Przez ten cały czas w więzieniu... – powiedziała pomiędzy delikatnymi pocałunkami.
– Tak?
– Udawałam...
Przesunął usta do jej nagich piersi, okrywał pocałunkami, ssał i lizał brodawki.
– Udawałaś co? – spytał.
– Że uwodzę ciebie.
Zachichotał cicho.
– Dziękuj Bogu, że tak nie było.
– Dziękować Bogu?
– Tak. – Ujął brodawkę wargami i zaczął ją łakomie ssać. Letty jęczała i wiła się pod nim. –

Uwierz mi,  kochanie,  że zdarłbym  z ciebie spódnicę,  zanim  zdążyłabyś  wyznać, w czym jesteś 
najlepsza.

Zesztywniała.
–  Za  każdym  razem,  kiedy  zaczynam  myśleć...  –  Zawahała  się  i dodała.  –  Jest  pan 

niewiarygodnie okrutny, panie Murphy.

background image

Prawie się kochali, a ona zwracała się do niego per „panie Murphy”.
– To prawda, kochanie. Jeżeli byłabyś wobec siebie szczera, przyznałabyś, że pragniesz mnie 

tak samo, jak ja ciebie.

Nie  wiadomo,  dokąd  zawiodłaby  ich  ta  rozmowa  i gra  miłosna.  Samochód  zatrzymał  się 

gwałtownie.  Letty  ukryła  twarz  w ramionach  Murphy’ego  i westchnęła  ciężko.  Mieli  tylko  pół 
sekundy, żeby doprowadzić się do porządku, rozplatać nogi i ręce. Letty zdążyła poprawić sobie 
bluzkę.

– Wszystko w porządku? – spytała babcia.
– Tak – mruknął Murphy.
– Letty?
– Ja... też. – Nie zabrzmiało to przekonująco.
– Gdzie jesteśmy? Murphy rozejrzał się dookoła.
Starsza kobieta nie odpowiedziała.
– Chodźcie, szybko – ponagliła.
Murphy pomógł wysiąść Letty z przyczepy. Zauważył, że chwieje siana nogach. Jego zmysły 

również zbzikowały, ale nie dał tego po sobie poznać.

– Zostańcie tutaj – poleciła kobieta, a sama podeszła do domu.
– To jest dom brata babci, Alda – wytłumaczył jeden z chłopców.
– Jest rybakiem – dodał Vincente.
Niedługo czekali. Babcia wyszła z domu w towarzystwie niskiego, siwowłosego mężczyzny 

w podeszłym wieku. Chyba cierpiał na skrzywienie kręgosłupa.

– To mój brat, Aldo – przedstawiła staruszka.
Murphy wymienił z mężczyzną uścisk dłoni.
– Pan i pańska żona uratowaliście życie wnukom Eleny. Nasza rodzina jest wam wdzięczna. 

Chcemy się zrewanżować. Proszę za mną.

Poprowadził  ich  wąską,  krętą  dróżką,  którą  oświetlał  tylko  księżyc  i gwiazdy.  Piaszczysta 

ścieżka wiła się pomiędzy bujną roślinnością w kierunku rzeki.

–  Szukamy  mojego  brata,  Luke’a  Maddena  –  wyjaśniła  Letty,  nie  zapominając  o celu 

wyprawy. – Zna go pan?

Mężczyzna zatrzymał się i potarł ręką brodę. Wyglądało, jakby się zastanawiał.
– A z jakiego miasta?
– Z Managna, niedaleko San Paulo.
Aldo znowu potarł brodę.
– San Paulo to duże miasto. Nie znam żadnego Luke’a z Managna.
– Jest misjonarzem. Prowadzi tam kościół i szkołę. Zaginął na początku zamieszek.
– Obyście go znaleźli – powiedział staruszek, kiedy dotarli do rzeki. Woda uderzała o brzeg 

background image

jak kobieta piorąca rzeczy o kamień.

Murphy pomyślał, że szczęście to za mało, żeby odnaleźć Luke’a. Nie chciał jednak martwić 

się na zapas. Już teraz mieli wystarczająco dużo problemów, z którymi musieli się uporać.

–  Żołnierze  nie  wpadną  na  to,  żeby  szukać  was  na  rzece.  –  Aldo  podszedł  do  niewielkiej 

motorówki, – Weźcie moją.

Propozycja  płynęła  z serca,  ale  Murphy  wiedział,  że  jeżeli  się  zgodzą,  pozbawią  rodzinę 

jedynego źródła utrzymania.

– Nie możemy tego zrobić – zaprotestował.
– Nie możemy? – Letty patrzyła na niego dużymi, błagającymi oczami.
– Proszę – nalegał Aldo, zwracając się tylko do Murphy’ego. – Chcemy wypożyczyć wam 

łódź  z wdzięczności  za  uratowanie  wnuków  Eleny.  Mam  w San  Paulo  wielu  przyjaciół, 
zaopiekują się nią.

Murphy nie ustępował. Starszy człowiek oddawał im swój jedyny środek utrzymania. Musi 

znaleźć inny sposób, żeby dotrzeć do San Paulo.

–  Nie  macie  wyboru  –  przekonywała  Elena.  –  Drogi  są  obstawione,  a w dżungli  czyha 

mnóstwo niebezpieczeństw. Jak daleko dojdziecie piechotą?

– Norte postawił na nogi cały kraj, żeby nas znaleźć – dodała Letty.
Murphy  westchnął.  Gdyby  był  sam,  poradziłby  sobie  jakoś.  Ale  musiał  myśleć 

o bezpieczeństwie Letty.

–  Dziękujemy  –  odpowiedział.  Nie  cierpiał  długów  wdzięczności,  zwłaszcza  takich,  które 

trudno spłacić.

Letty uściskała Elenę i dwójkę dzieci.
– Zapomniała pani plecaka. – Vincente pobiegł z powrotem do pick-upa. Wrócił z bagażem 

i wręczył go Letty.

– Dziękuję, Vincente.
– Trucizna zadziałała? – spytała Maria.
Wsiedli do łódki. Murphy natychmiast włączył silnik. Aldo i Elena zmusili ich do zabrania 

prowiantu  i innych  rzeczy.  Aldo  narysował  Murphy’emu  szczegółową  mapę  rzeki.  Jeżeli 
szczęście im dopisze, dotrą do stolicy przed świtem.

Murphy  był  tutaj  dłużej,  niż  się  spodziewał.  Miało  to  być  błyskawiczne  zadanie.  Ale  zdał 

sobie  sprawę,  że  podczas  tej  wyprawy  mało  co  –  o ile  w ogóle  cokolwiek  –  szło  zgodnie 
z planem.

Dopiero kiedy wypłynęli na ciemną, spokojną rzekę, mógł zadać Letty kilka pytań.
– O co chodziło z tą trucizną?
– O nic – ucięła krótko Letty i odwróciła wzrok. Pytanie było jej nie w smak.
Murphy  nie  był  głupi.  Wyczuł  w jej  głosie  obawę.  Siedziała  od  niego  jak  najdalej,  co 

background image

wydawało się głupie po niedawnych gorących pocałunkach.

– Co dałaś strażnikowi?
Podniosła głowę. Mimo ciemności dostrzegł na jej twarzy niepokój.
– Dałam mu coś na uśpienie.
– Kiedy?
– Wcześniej...
Murphy zmarszczył czoło. Strażnik jadł tylko obiad.
– Jak?
– Nieważne. Udało się, prawda?
Murphy nie miał zamiaru tak tego zostawić.
– Wytłumacz mi to, Letty.
– Cóż... – Pochyliła się i obronnym gestem objęła się ramionami w pasie. – Myślisz, że tylko 

dzięki mnie wyszedłeś z więzienia. Naprawdę zawdzięczasz to kilku osobom. To nie było łatwe, 
Murphy. Nie zdajesz sobie sprawy, przez co musieliśmy przejść.

–  Nie odpowiadasz na  pytanie.  – Nie podobało  mu się to, co  podpowiadał mu podejrzliwy 

umysł.  Strażnik  runął  jak  ścięte  drzewo.  Kiedy  się  obudzi,  będzie  się  zastanawiał,  co  zaszło 
między nim a dziwką. Murphy też zachodził w głowę, co się stało w nocy, którą spędził z Letty.

–  Zrozum...  –  powiedziała  szybko.  –  Trzeba  było  najpierw  załatwić,  żeby  w więzieniu 

znalazł się akurat ten strażnik.

– Dlaczego?
– Bo jest głupi i słaby. Delma uznała, że to najlepszy sposób.
Delma?... Ach, to imię padło w rozmowie ze strażnikiem.
– Jak to zrobiliście?
–  Tę  część  wzięła  na  siebie  Elena  i jej  rodzina.  Chyba  wymyślili  jakiś  podstęp,  coś 

z bankiem. Pierwszy policjant musiał wyjść...

–  Mów  dalej.  –  Zaczął  zaciskać  i rozluźniać  lewą  pięść.  Robił  tak  zawsze,  kiedy  chciał 

wyrzucić z siebie złość.

– Pani Alamos przygotowała specjalne danie, ale ty swojego nie zjadłeś.
– Nie miałem okazji. On uważał, że należą mu się oba posiłki.
– To wszystko tłumaczy.
– Co tłumaczy? – spytał obcesowo.
– Dlaczego... Nieważne.
– Dla mnie ważne – warknął. – Co dodałaś do jedzenia?
– Zioła. – Murphy musiał wytężać słuch, żeby usłyszeć cokolwiek na tle warkotu silnika.
– Zioła?
Pokiwała głową.

background image

Szybko skojarzył fakty.
– Te same zioła dodałaś do kolacji, którą mnie uraczyłaś, zanim wyjechaliśmy do Zarcero?
Zagryzła dolną wargę i znów pokiwała głową.
Murphy zacisnął pięść na sterze.
– Nie kochaliśmy się, prawda?
Nie odpowiedziała.
– Prawda?! – wrzasnął.
Podskoczyła na twardej drewnianej ławce.
– Oszukałaś mnie.
– Niezupełnie.
– Do cholery, co znaczy „niezupełnie”?
– Spędziliśmy razem noc – przypomniała mu nieśmiało. – Taka była twoja cena, prawda?
Murphy’ego ogarnęła obezwładniająca złość. Kiedy przypomniał sobie, w co go wpakowała 

w ciągu  ostatnich  dni,  wściekł  się.  Powinien  wiedzieć,  że  nie  można  jej  ufać.  Mimo  że  była 
siostrą misjonarza, córką pastora i świętszą niż wszyscy święci, okłamała go.

Siedziała spłoszona i wystraszona.
Wolał milczeć, bo nie  ufał  samemu sobie. Był  wściekły jak  rzadko. Dobrze by jej  zrobiło, 

gdyby  ją  zostawił.  Dobiłby  do  brzegu,  wysiadł  z łódki  i wycofał  się  z tego  gówna,  w które  go 
wplątała. Ale nie mógł sobie wyobrazić, jak będzie żył z tą świadomością.

– Jesteś mi to winna – wycedził przez zęby. Zabrzmiało to jak dźwięk przecinanej stali.
Letty milczała.
– Odbiorę to sobie, Letty. Nie myśl, że wyjdziesz z tego jako dziewica. Sprzedałaś mi prawo 

pierwszej nocy dawno temu. Mam zamiar wziąć, co mi się należy.

Podniosła głowę. W jej dużych, okrągłych oczach pojawił się strach.
– Pamiętaj, jesteś mi to winna.
Rozdział 23.

Z  każdym  dniem  Luke  nabierał  sił.  Od  kiedy  został  schwytany,  nie  widział  Rosity. 

Przynajmniej  tak  sądził.  Wydawało  mu  się,  że  odwiedziła  go  raz,  w nocy,  po  najgorszych 
torturach, kiedy jego umysł był zamroczony z bólu i żalu. Nie mógł ufać swojej pamięci.

Miłość Rosity była przy nim. Czuł ją tak mocno, jak miłość Boga. Była źródłem siły, która 

pozwalała mu przetrwać każdy dzień, i dodawała odwagi, żeby zmierzyć się z nieznanym.

Cela  Luke’a  była  wilgotna  i ciemna.  Samotność  w piekle.  Miał  tylko  jeden  nikły  promień 

słoneczny. Cały dzień  czekał,  kiedy słońce skieruje ten cenny strumień  złotego światła  na jego 
łóżko.  Promień  obmywał  go,  oczyszczał  jego  serce  i dawał  duszy  nadzieję.  Tych  kilka 
cudownych chwil było dla niego jak dotyk Bożej ręki.

background image

Dni zlewały się ze sobą. Luke stracił poczucie czasu. Nie mógł ufać pamięci, więc wynalazł 

własny kalendarz. Dzisiaj była sobota, według jego obliczeń.

Potwornie  tęsknił  za  swoimi  książkami.  Najbardziej  ze  wszystkich  –  za  Biblią.  Tęsknił  za 

życiem, za przyjaciółmi, za kościołem. Bezsenne godziny wypełniał modlitwą.

Usiadł na łóżku, słysząc odgłos kroków na betonowej posadzce. Nie torturowano go już kilka 

dni i myślał, że najgorsze ma za sobą.

Ścisnęło go w żołądku. Pocieszał się, że Bóg nie prosiłby  go o nic, co przekraczałoby jego 

siły. Ze strachu przed kolejnym biciem zaparło mu dech w piersiach.

Nie zniesie więcej bólu.
Zacisnął  powieki  i modlił  się,  żeby  nie  szli  po  niego.  Poczuł  się  winny.  Jeżeli  nie  będą 

torturować jego, czeka to kogoś innego. Usłyszał krzyki. Wiedział, co się dzieje, sam przechodził 
podobne cierpienia.

Zamek w grubych drzwiach celi został otwarty.
Luke  czuł,  że  zwymiotuje.  W drzwiach  stał  mężczyzna.  Nie  miał  na  sobie  munduru. 

Przedstawił się jako jego adwokat.

Godzinę  później  Luke  stał  przed  sądem  polowym.  Potwornie  bolała  go  noga,  ale  nie  miał 

wyjścia. Sędzią był oficer, który zabił jego przyjaciela, Ramóna.  Miłego staruszka, który nigdy 
nie zrobił nikomu krzywdy. Uważano go za niemal świętego. Jedyną pociechą dla Luke’a było 
to, że Ramón opuścił ten okrutny świat i znalazł się w lepszym.

W  pomieszczeniu  znajdowało  się  pełno  ludzi,  których  Luke  znał  z San  Paulo  i z Managna. 

Ludzi, z którymi pracował i którzy mu pomagali przez ostatnie dwa lata. Przeszukiwał wzrokiem 
tłum, modląc się, żeby znaleźć w nim Rositę. Jego miłość. Jego serce. Rozczarował się, kiedy jej 
nie zobaczył.

– Do czego się pan przyznaje? – spytał oficer pełniący rolę sędziego.
– A jakie są zarzuty? – spytał Luke.
Lista, którą odczytał prowadzący sprawę, była tak absurdalna, że Luke omal nie wybuchnął 

śmiechem. Oskarżano go o wszystko – od podpalenia do gwałtu.

– Czy rozumie pan przedstawione zarzuty?
To pytanie wywołało uśmiech na twarzy Luke’a.
– Tak. – Niewiele brakowało, żeby dodał „wysoki sądzie”, ale zakpiłby ze sprawiedliwości, 

gdyby nazwał prowadzącego sprawę „sędzią”.

– Do czego się pan przyznaje?
– Jestem niewinny – powiedział Luke spokojnie.
Wśród tłumu rozległ się szum.
– Przyprowadzić resztę.
–  Resztę?  –  Luke  odwrócił  się  w  stronę  tylnych  drzwi,  które  akurat  się  otworzyły. 

background image

Wprowadzono  czterech chłopców. Mieli  spuchnięte twarze i krwawili. Dopiero  po  chwili  Luke 
ich rozpoznał. Byli to nastolatkowie, mieszkający niedaleko misji.

– Hector – wyszeptał – Emilio, Juan i Roberto. – Wszyscy tępym wzrokiem wpatrywali się w 

przestrzeń.

Luke  myślał,  że  pęknie  mu  serce.  Pomieszczenie  wirowało  mu  przed  oczami,  kiedy 

odczytywano  zarzuty przeciwko jego  przyjaciołom.  Ten  proces  był  farsą.  Zostali oskarżeni,  bo 
próbowali wyciągnąć Luke’a z więzienia.

2 Proszę – błagał Luke. – Powiem wam wszystko, co chcecie wiedzieć.
Na twarzy prowadzącego sprawę pojawił się znudzony, sztuczny
uśmiech.
– Za późno na spowiedź.
– Nie mam się z czego spowiadać! – krzyknął Luke.
– Pańskie przestępstwa są liczne.
–  W porządku.  Możecie  mnie  oskarżyć  o wszystko,  co  chcecie,  ale  wypuśćcie  tych 

niewinnych chłopaków. To dzieci.

– Już nie, senor.
Luke zacisnął powieki. Poczuł się tak, jakby ciężar całego świata spoczął na jego ramionach. 

Zrozumiał, że to była prawda. Rosita go odwiedziła. Mówiła, że Hector ma plan, żeby wyciągnąć 
go  z więzienia.  Nie  posłuchała  go,  kiedy  prosił,  by  pozwoliła  mu  umrzeć.  I teraz  życie  tych 
czterech młodych chłopaków wisi na włosku, bo chcieli uwolnić go z tego piekła.

Zaczęła go trawić nienawiść, ciemna i czarna.
Wstał  oskarżyciel  i z przyklejonym  uśmiechem,  rozwodził  się  nad  przestępstwami,  o które 

posądzano Luke’a i chłopaków. Przy stole za nim siedział adwokat i robił notatki.

Luke  doliczył  się  siedemnastu  przestępstw,  które  przedstawiono  mu  w krótkim  akcie 

oskarżenia. Ale to nie miało znaczenia. To był sfabrykowany proces.

Nie wysilał się, żeby wysłuchać przemówienia obrońcy, bo i tak było słabe.
Zanim zaczął zeznawać, rozejrzał się po sali sądowej i dostrzegł morze złych twarzy. Tych, 

którzy  zawsze  płynęli  z prądem.  Tych,  którzy  stawali  po  stronie  ludzi  władzy,  mając  na 
względzie własne interesy.

Był zdegustowany, ale spojrzał na ten żałosny tłum i z serca próbował im wybaczyć.
Przez  ostatnie  dwa  lata  nauczał  o miłości  i przebaczeniu.  Nie  wiedział,  że  Bóg  da  mu  tak 

żywą lekcję tych wartości.

– Proszę wstać.
Adwokat,  który  stał  obok,  pomógł  mu  się  podnieść  na  nogi.  Misjonarz  zachwiał  się 

i rozstawił stopy, żeby utrzymać równowagę. Kątem oka spojrzał na sędziego.

– Po rozważeniu wszystkich przedstawionych dowodów uznaję pana za winnego.

background image

Ten sam werdykt odczytano Hectorowi, Emilio, Juanowi i Roberto. Luke nie spodziewał się 

niczego innego.

– Nakazuję stawić się jutro o świcie przed plutonem egzekucyjnym.
Oczy Luke’a zamknęły się, a słowa te spadły na niego niczym grad kamieni.
Oskarżyciel uderzył młotkiem o biurko. W pomieszczeniu zahuczało od oklasków.

background image

Rozdział 24.

Płynęli dalej.  Letty czuła, że  Murphy’emu powoli przechodzi złość. Prowadził  ich księżyc, 

gwiazdy i nikłe światło latarki. Zaległa między nimi pełna napięcia cisza, której Letty nie mogła 
znieść.

Poruszyła się na twardej drewnianej desce. Nie dlatego że było jej niewygodnie. Zżerało ją 

poczucie winy. Oszukała Murphy’ego. Nabrała go. Szybko jej chyba nie wybaczy.

Nieruchome  oczy  mężczyzny  patrzyły  na  nią  oskarżycielsko.  Chciała  się  odezwać,  ale  nie 

miała  pojęcia,  co  powiedzieć.  Usprawiedliwienie,  które  w Boothill  wydawało  się  racjonalne 
i rzeczowe, teraz brzmiało fałszywie.

Choć Murphy milczał, Letty wiedziała, o czym myśli. Uważał ją za hipokrytkę; zasłania się 

zasadami,  ale  kiedy  jej  wygodnie,  postępuje  wbrew  nim.  Przełknęła  ślinę,  bo  zaschło  jej 
w gardle. Zrozumiała, że właśnie tak postąpiła. Wykorzystała go.

Nie była w stanie mu tego wytłumaczyć, ale robiła to w myślach. Nie oszukała Murphy’ego 

z egoistycznych  pobudek.  Chodziło  o Luke’a.  Brat  był  w tarapatach.  Musiała  przyjść  mu 
z pomocą. Nawet za cenę oszukania Murphy’ego. Dopóki nie przejrzał intrygi, był zadowolony.

Miał to, na co sobie zasłużył. Postąpił nikczemnie, żądając tak poniżającej opłaty za swoje

usługi. Postawił takie warunki, bo miał nadzieję, że Letty mu odmówi. Chciał uspokoić sumienie 
i był wściekły, kiedy pokrzyżowała mu plany.

Spełniła  warunki  układu  i spędziła  z nim  noc.  Tylko  zmieniła  trochę  sens  ich  umowy. 

Zażyłość między nimi i tak posunęła się o wiele dalej, niż się spodziewała.

Spojrzała  na  ciemną  wodę  i westchnęła  ciężko.  Żałowała  i była  pełna  wątpliwości.  Lepiej, 

gdyby dotrzymała umowy i oddała się Murphy’emu. Ale wtedy ledwie go znała i bała się go. Po 
tych kilku dniach spędzonych razem zaczęła mu ufać. Ku swojemu zdumieniu odkryła, że coraz 
bardziej go lubi.

Po czułych pocałunkach mogła się tylko domyślać, jak by było, gdyby dotrzymała umowy. 

Była wdzięczna Murphy’emu, bo zaznała z jego strony zaskakującej czułości.

Czy to dobrze? Murphy potwierdził jej najgorsze obawy. Była niewolnicą swoich zmysłów, 

jak jej matka. Rozpustnicą. Kobietą skłonną do cudzołóstwa.

Jeżeli  odda  się  mężczyźnie  bez  ślubu,  otworzy  puszkę  Pandory.  I dokąd  ją  to  zawiedzie? 

Wyjdzie za mąż i odda swoje ciało mężczyźnie, którego szanuje i podziwia. Mężczyźnie, który ją 
interesuje.  Komuś takiemu,  jak  Slim. Nie  będzie  wymagającym  kochankiem. Od  lat  zadowalał 
się  okruchami  czułości.  Murphy  był  niebezpieczny.  Najbardziej  niebezpieczny  ze  wszystkich 
mężczyzn, jakich znała.

Bała  się  go  nie  dlatego,  że  był  najemnikiem,  ale  dlatego  że  ją  podniecał.  Czułe  pocałunki 

były dowodem, że Murphy jest w stanie doprowadzić ją do szaleństwa.

background image

Poczuła, że dłużej nie zniesie tego strasznego napięcia.
– To przez moją matkę. – Wiedziała, że to jeszcze bardziej skomplikuje sytuację, zamiast ją 

wyjaśnić.  Z trudem  przełknęła  ślinę  i uniosła  dumnie  podbródek.  Miała  nadzieję,  że  Murphy 
doceni to, ile kosztowało ją takie wyznanie.

Nie zwrócił na Letty uwagi.
– Porzuciła mnie i Luke’a, kiedy mieliśmy po pięć lat. Mój ojciec był załamany... Nigdy się 

ponownie nie ożenił.

Murphy zamrugał oczami.
– Uciekła z innym mężczyzną. Nie pierwszy raz zdradziła ojca. Przyznał, że przez lata było 

w jej życiu kilku innych mężczyzn.

Opuściła głowę, bojąc się patrzeć na Murphy’ego. Obawiała się, co usłyszy, jeżeli ich oczy 

się spotkają.

– Babcia mi powiedziała, że matka miała słabość do mężczyzn. Że należy jej współczuć. –

Głos Letty drżał lekko. Przerwała na chwilę, żeby się uspokoić.

– Ale ty chyba nie masz się o co martwić? – rzucił obcesowo Murphy.
– Nie?
– Uwierz mi, kochanie, nie jesteś w niczym podobna do matki.
Dał  jej  w ten  sposób  do  zrozumienia,  że  jest  oziębła  jak  ryba,  co  było  obelgą.  Letty  się 

zjeżyła, ale nie chciała się z nim kłócić. Nie mogła mu wyznać, jak na nią działa. Włożyłaby mu 
do rąk broń, której z pewnością nie zawahałby się użyć przeciwko niej. Trzymała głowę prosto, 
zdusiła emocje i milczała.

– A więc to cię martwiło? – Pytanie nie wymagało odpowiedzi. Oczy Murphy’ego błyszczały 

w ciemności. Jego złość ustąpiła miejsca niememu zdziwieniu.

–  Żałuję, że  cię  oszukałam.  –  Przynajmniej  tyle  była  mu winna.  –  To,  co  powiedziałam  ci 

o matce, nie usprawiedliwia mojego postępowania, ale chociaż tłumaczy jego powody.

– Tak?
– Ja... Czeka nas długa droga, więc dobrze by było to sobie wyjaśnić. Masz rację, skłamałam 

i oszukałam  cię.  Masz  prawo  być  zły.  Jeżeli  to  cię  usatysfakcjonuje,  przyznam,  że  szczerze 
żałuję. Byłeś wobec mnie uczciwy. Mogę sobie tylko wyobrazić, co by mnie spotkało, gdybym 
wybrała się tu sama. Przykro mi, Murphy.

– Na tyle, żeby w końcu mi zapłacić?
Przyjrzała mu się.
– Czy wszystko dla ciebie sprowadza się do seksu?
– Dość wiele.
– Nie uważasz, że jesteś trochę śmieszny?
– Nie. Podałem ci cenę, a ty się zgodziłaś. Nad czym tu jeszcze debatować?

background image

– Ten mężczyzna był niemądry.
– Twoje żądanie było podłe.
– Przecież mi zaufałaś. Powierzyłaś mi życie.
– Potrzebowałam twojej pomocy. Nadal jej potrzebuję. Skąd mogłam wiedzieć, jakim jesteś 

człowiekiem?

– Usprawiedliwiaj się, jak chcesz, złotko. Prawda jest taka, że mnie oszukałaś. Sprzedałaś mi 

się. Warunki były jasne i ty się na nie zgodziłaś. Chcę od ciebie tylko tego, co mi się należy. –
Złość Murphy’ego słychać było w każdej sylabie.

– Zgodziłam się, żeby ratować życie brata.
– Tłumacz sobie, jak chcesz. To nie zmienia faktów.
– Ale ja cię nie oszukałam, przynajmniej nie do końca...
–  To  prawda  –  przerwał  jej.  – Znalazłaś  sposób,  żeby  się  od  tego  wymigać.  Czy  to  coś 

zmienia?

Letty zjeżyła się, słysząc jego szorstki głos.
– Dobrze. Dostaniesz to, co ci się należy, skoro tak bardzo chcesz. – Takie oświadczenie nie 

było  najmądrzejsze.  Nie  w przypadku  Murphy’ego.  Letty  miała  nadzieję,  że  kiedy  opowie 
o swojej przeszłości,  dzieląc się  z nim swoimi  obawami,  Murphy  nie będzie taki bezwzględny. 
Myliła się.

– Zgadzasz się?
– Tak! – wrzasnęła.
– Kiedy?
– Teraz – – Wstała. Motorówka zachybotała się na boki. Nie przejmowała się tym, że łódka 

może się wywrócić. Ściągnęła przez głowę stylonową bluzkę i rzuciła ją na bok.

– Letty, usiądź – wycedził Murphy przez zaciśnięte zęby.
– Nie usiądę, dopóki nie  wywiążę się  z umowy.  Jeżeli tak strasznie mnie  pożądasz, proszę 

bardzo. – Zaczęła ściągać spódnicę przez głowę. Materiał przykrył jej twarz, straciła równowagę. 
Zaczęła  wymachiwać  rękami,  żeby  ją  odzyskać.  Czuła,  że  łódka  niebezpiecznie  kołysze  się  na 
boki.

Murphy zaklął głośno i krzyknął:
– Siadaj, do licha!
Nie zdołała odzyskać równowagi i wpadła do ciemnej, zimnej wody. Spódnica opadła jej na 

twarz.

Zanurzając się pod wodę, słyszała, że Murphy klnie ze złości.
Zachłysnęła się wodą. Zaczęła się dusić. Sparaliżował ją strach. Porwał ją prąd, rzucając raz 

w prawo, raz w lewo. Spódnica owinęła jej się wokół twarzy.

Wypłynęła na powierzchnię i zaczęła krzyczeć przerażona, że się utopi. Przerażona, że zginie 

background image

i nie uratuje Luke’a. Czytała kiedyś, że tonący widzi się przed oczami całe życie. Letty nie czuła 
nic poza paraliżującym, potwornym strachem. Z braku powietrza piekło ją strasznie w płucach.

Nagle  poczuła,  że  ktoś  wyciąga  jaz  wody.  Była  pewna,  że  umiera,  a za  moment  jej  głowa 

znalazła się nad powierzchnią i znowu mogła oddychać.

Kaszlała  i pluła,  a potem  jeszcze  przez  chwilę  się  dławiła.  Murphy  trzymał  ją  mocno  za 

nadgarstek. Jakoś udawało mu się jednocześnie panować nad łódką i trzymać Letty.

– Podaj mi drugą rękę! – krzyknął.
Musiała zebrać wszystkie siły, żeby to zrobić. Murphy ścisnął ją mocno za drugi nadgarstek.
– Dalej, kochanie. Musisz mi pomóc.
Słychać było, że z całych sił usiłuje ją utrzymać.
Rzeka  wirowała  wokół  Letty,  jakby  chciała  ją  zatrzymać.  Woda  napierała  na  nią  z jednej 

strony, a Murphy z drugiej. Czuła się, jakby rozciągano jej członki na torturach.

Udało  jej  się  wydobyć  ramiona  z wody  i Murphy  jakimś  cudem  zdołał  wciągnąć  ją  do 

motorówki. Udało mu się, choć łódź kilka razy omal się nie wywróciła.

Letty czuła się jak zdechła ryba. Trzęsła się z zimna.
Murphy, wyczerpany, oparł się o ster. Oddychał ciężko i głośno.
Letta  dopiero  teraz  uświadomiła  sobie  grozę  sytuacji  i wybuchnęła  płaczem.  Nienawidziła 

łez  i słabości.  Ale  nie  mogła  zapanować  nad  emocjami.  Nie  pierwszy  raz  płakała  w obecności 
Murphy’ego. Za każdym razem czuła się bardziej zmieszana.

Spodziewała się awantury za tak kretyńskie zachowanie. Naraziła ich na niebezpieczeństwo 

tylko dlatego, że poczuła się dotknięta i wściekła.

Zdradziła  swoją  tajemnicę  i odpłacił  jej  sarkazmem.  Mogła  się  nie  trudzić  opowieścią 

o matce, bo niczego to nie zmieniło. Objęła ramionami kolana i ukryła w nich twarz. Wstrząsnął 
nią cichy szloch.

Nie spodziewała się, że Murphy weźmie ją w ramiona. Ale to zrobił.
Szlochając,  przylgnęła  do  niego;  przyjęła  ciepło,  pociechę  i bliskość.  Nie  przestawał  jej 

głaskać  po  mokrej  głowie.  Milczał.  Słyszała  gwałtowne  bicie  jego  serca.  Był  tak  samo 
przerażony jak ona, może nawet bardziej.

Przycisnął policzek do jej głowy i wypuścił z płuc powietrze.
– Dalej – wyszeptała, bo chciała już to mieć za sobą.
– Co dalej?
– Nakrzycz na mnie. Zasłużyłam na to.
– Myślę, że rzeka mnie w tym wyręczyła. Murphy’emu udało się skierować łódkę do brzegu.
Milczeli, przytuleni do siebie. W końcu Murphy powiedział:
– Nie musisz się martwić, że jesteś jak twoja matka. Każdy mężczyzna uważałby tak wierną 

i lojalną kobietę za skarb. Nie każda siostra ryzykowałaby jak ty, żeby odnaleźć brata.

background image

Letty  podniosła  twarz  i spojrzała  na  Murphy’ego.  Odgarnęła  z czoła  kosmyk  mokrych 

włosów.

– Moja matka też nie była uosobieniem cnoty – przyznał. – Popełniła w życiu błędy i drogo 

za nie zapłaciła. Przypuszczam, że twoja matka również. Każdy z nas ma swoją indywidualność, 
swoje życie, popełnia własne błędy, wyciąga z nich wnioski i idzie naprzód.

– Czy to znaczy, że zwalniasz mnie ze zobowiązania? – spytała z nadzieją w głosie.
Murphy pozwolił sobie na ironiczny uśmieszek.
– Wątpię. Z niecierpliwością czekam, żeby odebrać, co mi się należy. Ale wszystko w swoim 

czasie. Wszystko w swoim czasie.

background image

Rozdział 25.

Jack postanowił, że na jakiś czas wycofa się z gry. Niech Marcie trochę poczeka na sygnał od 

niego.  Wytrzymał  jeden  dzień.  Ze  zdziwieniem  stwierdził,  że  większość  czasu  zmarnował, 
myśląc  o właścicielce  salonu  piękności.  Nie  był  zachwycony,  że  przerwała  ich  grę  miłosną. 
Musiał jednak przyznać, że wiele ją to kosztowało. Kiedy doszedł do siebie, poczuł w stosunku 
do Marcie coś jakby podziw.

Jack  stale  obracał  się  wśród  kobiet.  Kochał  je,  był  dla  nich  hojny,  bo  mógł  sobie  na  to 

pozwolić,  a potem  je  opuszczał.  Nie  bez  żalu.  Kiedy  wyjeżdżał  w związku  z jakąś  misją, 
w przyjazny  sposób  rozstawał  się  z aktualną  kobietą  swojego  życia.  Kiedy  wracał,  czekała  na 
niego i witała go z otwartymi ramionami. Tak też było wiele razy z Marcie.

Pociągała  go, bo  jej temperament,  jeśli chodzi  o seks, był podobny do  jego.  Mogli spędzić 

w łóżku dwa albo trzy dni.

Grał  w tę  grę  od  dobrych  kilku  lat.  Kobiety  pojawiały  się  w jego  życiu  i znikały,  czasem 

dwie albo trzy naraz. Kochał je wszystkie.

Od niedawna zaczął poważnie zastanawiać się nad związkiem monogamicznym.
Nie mówił o tym głośno. A już na pewno nie rozmawiał o tym z Murphym, który nieźle by 

się  uśmiał.  Decyzję  tę  podjął  w ciągu  ostatnich  tygodni.  Może  wywarli  na  niego  wpływ  Cain 
i Mallory.  Śluby  dwóch  byłych  najemników  wywołały  w Deliverance  Company  ogólne 
poruszenie.

Z  Jackiem  było  inaczej.  Nie  brał  pod  uwagę  małżeństwa.  Chciał  w pewnym  sensie  być 

wolny.  Co  nie  znaczyło  to,  że  nie  ma  zamiaru  dotrzymać  wzajemnej  umowy.  Zamierzał
szanować swoją wybrankę i poświęcić jej całą uwagę.

W  zamian  będzie  oczekiwał  kilku  rzeczy.  Pierwsza  i najważniejsza  to  całkowita  wierność. 

Dopóki Marcie nie przerwała ich gry miłosnej, Jack’ sądził, że kobieta nie jest zdolna do takiego 
poświęcenia.  Marcie  udowodniła,  że  jest.  Przyznała,  że  nie  kocha  swojego  hydraulika,  ale  nie 
chciała zawieść jego zaufania.

Jack był pod wrażeniem.
Nie wiedział, dlaczego Marcie się zmieniła, ale podobała mu się jej nowa osobowość. Chciał 

ją mieć w łóżku od chwili, kiedy na nią spojrzał. Ale teraz chciał, żeby była też w jego życiu.

Kiedy  był  pewien,  że  Marcie  wróciła  z pracy,  zadzwonił  do  niej.  Odebrała  po  drugim 

sygnale, jakby czekała na telefon od niego.

– Mówi Johnny. – Prędzej czy później powie jej, jak naprawdę ma na imię, ale na razie niech 

zostanie tak jak jest.

–  Johnny.  –  Rzuciła  bez  tchu,  podekscytowanym  głosem.  Miał  wrażenie,  że  ten  telefon 

sprawił jej olbrzymią radość. Był wyjątkową, najcudowniejszą rzeczą, jaka jej się kiedykolwiek 

background image

przydarzyła. Miło byłoby się przyzwyczaić do takich powitań.

– Powinniśmy porozmawiać.
Wyczuł, że się waha.
– Porozmawiać? O czym?
– O czymkolwiek. O wszystkim. Nie chcę cię stracić, Marcie.
– Johnny, nie, proszę.
Prawie  widział,  jak  z zamkniętymi  oczami  ściska  słuchawkę,  a jej  umysł  walczy 

z pożądaniem.

– Powiedziałaś Cliffordowi o naszej randce?
– Tak.
– Obiecałaś mu, że więcej się ze mną nie spotkasz?
Milczała, jakby nie chciała mu odpowiedzieć.
– Nie. Powinnam była, ale tego nie zrobiłam.
Jack uśmiechnął się znacząco. Nie obiecała Cliffordowi, bo nie była pewna, czy uda jej się 

dotrzymać słowa. Kolejna rzecz godna pochwały. Uczciwość.

–  Muszę  się  z tobą  zobaczyć.  –  Jego  głos  stał  się  głęboki,  chrypliwy  i uwodzicielski. 

Podkreślił słowo „muszę”. Nie przesadzał. Podniecał go sam dźwięk jej głosu. Od miesięcy nie 
był  tak  spragniony,  ale  nie  chciał  zadowolić  się  jakąś  panienką.  Pragnął  Marcie.  Paliło  go 
w środku coraz mocniej, aż w końcu rozmowa stała się dziwną torturą.

– Dobrze – wyszeptała Marcie. – Ale gdzieś w miejscu publicznym.
– Zgoda.  Zadecyduj  gdzie.  –  Restauracja  nie  stanowi  przeszkody.  Ich  pragnienie  nie 

zmniejszy się tylko dlatego, że znajdą się wśród innych ludzi. Może jeszcze wzrosnąć.

– Kiedy? – spytała bez tchu.
– Zaraz.
Zawahała się.
– Potrzebuję cię, kochanie – wyszeptał do słuchawki.
– Och, Johnny, to chyba nie jest dobry pomysł.
– Jest. Nic się nie stanie, obiecuję. Chcę się tylko z tobą spotkać.
Marcie milczała przez chwilę, potem westchnęła.
– Grałeś kiedyś w golfa?
Teraz on z kolei nie wiedział, co odpowiedzieć. Zmarszczył czoło i podrapał się w głowę.
– Chcesz zagrać w minigolfa?
– Tak.
Cień  prowokacji  w jej  głosie  wywołał  uśmiech  na  jego  twarzy.  Najwyraźniej  Marcie  była 

przekonana,  że  kiedy  zajmą  się  czymś  idiotycznym,  zapomną  o tym,  czego  oboje  pragnęli 
najbardziej – siebie nawzajem.

background image

– Nie ma sprawy. Powiedz gdzie. Zaraz tam będę.
Czekał  na  nią.  Przyjechała  tym  swoim  gratem.  Kupi  jej  inny  samochód.  Pasowałaby  do 

czegoś  w kolorze  ciemnego  błękitu.  Albo,  do  diabła,  sprawi  jej  mały  czerwony  samochód 
sportowy.

Marcie podeszła do Jacka, spoglądając na niego nerwowo.
– Dziękuję, że przyjechałaś. – Pochylił się, żeby musnąć ustami jej policzek. Miała na sobie 

długą  letnią  suknię  bez  rękawów  z wymyślnym  dekoltem.  Pachniała  różami  i słońcem.  Zrobił 
wszystko, co mógł, żeby się powstrzymać. Chłonął jej ciepły, świeży zapach.

– Powinnam cię była ostrzec. Jestem w tym dobra – oznajmiła, kiedy płacił za bilety.
– Chcesz zrobić mały zakład o wynik meczu?
Przyjrzała mu się badawczo, jakby nie była pewna, czy spodobają jej się warunki.
– O co?
– O loda.
Uśmiech rozjaśnił jej twarz.
– Zgoda.
Jack nie zdradził jej, że ma nadzieję, iż Marcie da mu polizać loda. Kiedy jego język będzie 

chłodny, zacznie ssać jej piersi. Tak się kiedyś bawili, ale ona najwidoczniej o tym zapomniała.

Pierwszą  przeszkodą  był  wiatrak.  Należało  uderzyć  w odpowiednim  momencie,  żeby  piłka 

golfowa ominęła skrzydło wiatraka, które obracając się, zasłaniało dziurę.

Marcie  była  pierwsza.  Pochyliła  się  z kijem  golfowym.  Jackowi  wydawało  się,  że  Marcie 

celowo eksponuje pupę. Wygięła się tak, że nie mógł zapanować nad podnieceniem.

– Marcie... – Zacisnął powieki i głośno jęknął.
– Co? – Odwróciła się do niego.
– Musisz trzymać kij golfowy w ten sposób?
– W jaki sposób? – Rzuciła mu niewinne spojrzenie.
– Nieważne – odpowiedział szorstko. – To bez znaczenia.
Wkrótce zdał sobie sprawę z tego, że nie przesadzała. Nieźle go ogrywała i cieszyła się każdą 

minutą tej gry. Dziwne, ale Jack również nieźle się bawił.

– Przypuszczam, że będę musiał ci kupić tego loda. – Wydawał się niepocieszony.
– Nic nie stoi na przeszkodzie.
Weszli  do  małej  kawiarenki.  Jack  zamówił  dwa  rożki  po  trzy  kulki.  Usiedli  naprzeciwko 

siebie  przy  stoliku  w cieniu.  Jack  ujął  dłoń  Marcie,  odwrócił  ją  i zaczął  palcem  wskazującym 
leniwie zataczać na niej kółka.

– Mówiłeś, że chcesz porozmawiać – przypomniała mu Marcie, uwalniając dłoń.
–  Tak.  –  Teraz,  kiedy  nadeszła  odpowiednia  chwila,  nie  wiedział,  od  czego  zacząć.  –

Byliśmy dobrymi przyjaciółmi przez kilka ostatnich lat.

background image

– Tak uważasz? – zdziwiła się.
Zaskoczyła go.
–  Byliśmy  głównie  kochankami,  Johnny.  Związek  to  coś  więcej  niż  dwu-,  trzydniowe 

miłosne szaleństwo co kilka miesięcy.

– W porządku, w porządku. Punkt dla ciebie. Chcę, żeby to się zmieniło.
Przestała lizać loda i przyglądała mu się dużymi, okrągłymi oczami.
– Co masz na myśli?
Ich spojrzenia spotkały się.
– Lubię cię, Marcie. Bardzo. Jesteś niesamowitą kobietą. Muszę ze wstydem przyznać, że do 

niedawna traktowałem cię jako łatwą zdobycz.

– Chciałeś powiedzieć, zanim pojawił się Clifford?
Wobec takiego argumentu nie miał zbyt wielkiego pola do popisu.
– Punkt dla ciebie, ale tym razem jest inaczej.
– Masz rację. Jest inaczej.  Nie idę z tobą  do łóżka, gdy tylko wyciągniesz  ręce.  Szaleję za 

tobą, Johnny, od dawna, ale to do niczego dobrego nie prowadzi.

–  Jack  Keller  –  powiedział  miękko.  Nadszedł  czas  odkryć  karty,  wyciągnąć  rękę  i zagrać 

wobec niej uczciwie i szczerze.

– Jack Keller? – powtórzyła.
– Mam na imię Jack, Pomyślałem, że muszę ci o tym powiedzieć.
Długo milczała. Jack z przerażeniem zauważył, że do jej oczu napływają łzy.
– Marcie? – Sięgnął do kieszeni spodni i wyciągnął czystą chusteczkę. – Co się stało?
Wstała, podeszła do kosza na śmieci, wyrzuciła loda i objęła się ramionami. Spodziewał się 

różnych reakcji, ale nie łez. Podszedł do niej, również wyrzucił loda i delikatnie położył dłonie 
na jej ramionach.

– Możesz nadal mówić do mnie Johnny, jeśli chcesz – zaproponował.
– Nawet nie powiedziałeś mi, jak masz na imię.
– Powiedziałem – odpowiedział szybko. – Ale byliśmy w barze, pamiętasz? Muzyka głośno 

grała i musiałaś mnie źle zrozumieć. Miałem powiedzieć ci później.

–  Ale  nie  mogłeś  mi  oznajmić,  że  źle  się  do  ciebie  zwracam,  kiedy  okręcałeś  mnie  sobie 

wokół palca.

– Mylisz się. Nie obchodziło mnie, jak mnie nazywasz, dopóki pozwalałaś mi być przy sobie 

– wyszeptał. Przycisnął usta do jej szyi. – Chcę, żebyśmy zaczęli od nowa, Marcie. Tym razem 
wszystko będzie tak, jak powinno.

–  A niby  dlaczego?  –  odpowiedziała  szeptem.  –  Oboje  wiemy,  że  łączy  nas  tylko  jedno  –

ogromny fizyczny apetyt.

– Masz rację, ale skoro jest nam tak dobrze w łóżku, wyobraź sobie, jak byłoby i poza nim?

background image

Plecy Marcie drżały od urywanego śmiechu. Grzbietem dłoni otarła mokrą twarz.
–  W porządku,  powiedzmy,  że  zgadzam się poznać  cię lepiej poza  łóżkiem.  Innymi słowy, 

chcesz, żebyśmy zostali przyjaciółmi, tak?

Ugryzł  się  w język.  Niezupełnie  o to  chodziło,  ale  była  blisko.  Chciał,  żeby  się  do  niego 

wprowadziła,  ale  nie  miał  zamiaru  ulokować  jej  w sypialni  dla  gości.  Marzył,  żeby  mieć  ją 
znowu w łóżku, ale wiedział, że jeżeli będzie posuwał się zbyt szybko, to ją straci.

– Tego chcesz, prawda? – Odwróciła się do niego twarzą.
– Tak – zgodził się niechętnie. – Przyjaźni.
– I co? – nalegała.
Zawahał się niepewny, co Marcie chce usłyszeć.
–  Co  tylko  chcesz,  kochanie. Pozwolimy temu  związkowi rozwijać się tak, jak  ty  będziesz 

chciała. Ty będziesz przy sterze.

To  ją  najwyraźniej  zdziwiło.  Jej  oczy  zrobiły  się  ogromne,  wyczekujące,  jakby  nie  była 

pewna, czy powinna mu wierzyć. Chcąc go wypróbować, powiedziała:

–  Zacznijmy  od  odrobiny  szczerości.  Jeśli  źle  zrozumiałam  twoje  imię,  może  powinniśmy 

wyjaśnić sobie inne rzeczy.

– Zgoda. – Podniósł obie ręce, dając do zrozumienia, że może pytać.
Szli  przed  siebie  bez  żadnego  celu.  Ogromnie  go  kusiło,  żeby  jej  dotknąć.  Był  prawie 

pewien, że Marcie tego nie chce, zacisnął więc pięści za plecami.

– Jesteś żonaty?
– Nie – powiedział dobitnie.
– A byłeś?
– Nie.
Popatrzyła na niego, chcąc sprawdzić, czy mówi prawdę. Wytrzymał jej spojrzenie.
– Przysięgam, że mówię prawdę.
– Z tym sporo się spóźniłeś.
– Racja. – Nie chciał się nad tym rozwodzić, dopóki nie dostrzegł błysku sceptycyzmu w jej 

oczach.  Wiedział,  że  go  sprawdza.  Jeżeli  tym  razem  minie  się  z prawdą,  straci  Marcie.  –  Nie 
jestem handlowcem, jak myślałaś.

– Nie?
Wziął kilka głębokich oddechów. Prawda może być zbyt trudna do zaakceptowania. Nie miał 

wyjścia – musiał podjąć ryzyko.

– Pewnie ci się to nie spodoba. Moja praca nie jest bezpieczna, ale jeżeli chcesz prawdy, to ją 

wyjawię.

– Jesteś agentem służb specjalnych?
Roześmiał się. Marcie wyglądała tak wdzięcznie, że pochylił się i delikatnie pocałował jaw 

background image

usta.

–  Nie.  Pracuję  dla  Deliverance  Company.  Jesteśmy  zespołem  dobrze  przeszkolonych 

komandosów, którzy specjalizują się w operacjach ratunkowych.

– Jesteś najemnikiem? – spytała z niedowierzaniem.
– Tak.
– O, Boże.
–  Kochanie,  posłuchaj,  robię to  od  wielu lat.  Jestem w tym  cholernie dobry.  Przecież  żyję, 

prawda?

Pokiwała  głową,  ale  zauważył,  że  z jej  oczu  zniknął  blask.  Podeszła  do  ławki  parkowej 

i usiadła.

– Powiedz coś. – Usiadł obok niej.
Przyglądała mu się dłuższą chwilę i położyła dłoń na jego twarzy.
– Zmieniłbyś pracę, gdybym cię o to poprosiła?
Ta  kobieta  szła  na  całość.  Ale  szanował  ją  za  to.  Nie  ma  sensu  rozmawiać  o szczegółach, 

jeżeli  nie  dogadają  się  w tak  ważnej  sprawie.  Potrzebował  trochę  czasu,  żeby  przemyśleć 
odpowiedź.

– Nie wiem.
– To mi nic nie mówi.
–  Ujmijmy  to  tak.  Spróbowałbym,  gdybyś  nie  mogła  znieść  mojej  profesji.  Parę  lat  temu 

ożeniło się dwóch moich kolegów. Odeszli z Deliverance Company i wygląda, że są zadowoleni. 
Jeżeli Mallory i Cain mogli przystosować się do normalnego życia, myślę, że i ja bym potrafił.

– Obaj się ożenili?
– Tak. I chyba szczęśliwie. – Nie był to odpowiedni moment na obwieszczenie, że sam nie 

zamierza  podjąć  tak  radykalnych  kroków.  Chciał  żyć  z Marcie,  ale  chwilowo  nie  myślał 
o zalegalizowaniu tego związku.

Ramiona Marcie opadły, jakby pod ciężarem własnych myśli.
– Muszę to wszystko przemyśleć, Johnny. Jack – poprawiła się szybko.
– Dobrze, kochanie.
– Muszę też pomyśleć o Cliffordzie. – Była najwyraźniej zmartwiona.
– Wiem.
– Jest dla mnie dobry.
– Ja też będę dla ciebie dobry – obiecał Jack.
– Nie rozumiesz, o co chodzi z Cliffordem.
–  Na  pewno  nie  rozumiem.  –  Poniżanie  innego  mężczyzny  nie  byłoby  w tym  momencie 

najmądrzejsze.

– Potrzebuję czasu, żeby się nad tym zastanowić.

background image

–  Oczywiście,  masz  rację.  –  Cierpliwość  będzie  Jacka  dużo  kosztowała.  Pragnął  Marcie. 

Miał wrażenie, że z łatwością może się w niej zakochać.

background image

Rozdział 26.

O  świcie  Luke  usłyszał  na  korytarzu  kroki  strażnika.  Był  gotowy  na  śmierć.  Przez  długie 

tygodnie oswoił się z tą myślą. Jak na ironię egzekucja wypadała w dniu świętego Pawła, patrona 
stolicy Zarcero.

Kiedy  go  aresztowano  i przechodził  najgorsze  tortury,  kiedy  nieopisany  ból  nie  dawał  mu 

spać w nocy ani w dzień, modlił się o śmierć. Później, gdy cierpienia stały się lżejsze, zrozumiał, 
że bardzo pragnie żyć. Myśli o Rosicie i ich wspólnej przyszłości przysparzały mu sił, żeby się 
nie poddawał. Żeby miał nadzieję. Wiarę. Żeby ufał.

Teraz mieli go zabić. Jego i czterech chłopców. Byli niewinni. Jedynym ich przestępstwem 

było  to,  że  chcieli  go  wyrwać  z rąk  tych  bydlaków.  Nie  będzie  niespodziewanego  zawieszenia 
wyroku. Żadnego ratunku. To koniec.

Drzwi celi otworzyły się.  Mimo bólu w nodze  Luke stał  dumny i wyprostowany. Niedługo 

odbiorą  mu  życie,  ale  nie  będzie  skamlał  ani  krzyczał  przed  oprawcami.  Trzymając  głowę 
wysoko i z godnością, na  jaką go było stać,  położył dwa listy na pryczy i odważnie spojrzał na 
strażników. Obrzucił celę ostatnim spojrzeniem. Modlił się w milczeniu, żeby jego listy dotarły 
do Rosity i Letty.

Niższy  strażnik  wykręcił  mu  mocno  ręce  za  plecami,  a potem  kolbą  karabinu  popchnął  do 

przodu. Luke szedł ciemnym kamiennym korytarzem. Może był śmieszny w ostatnich chwilach 
życia.  Czuł,  że  za  kilka  minut  opuści  ziemię  pełną  nienawiści  i zemsty  i przejdzie  do  świata 
miłości i przebaczenia.

Na  zewnątrz  oślepiło  go  słońce.  Zmrużył  oczy.  Zobaczył,  że  Hector,  Emilio  i Juan  już  są. 

Stali przy ścianie, z rękami za plecami. Najwyraźniej nie pozwolono im nawet zawiązać oczu.

Zawziął  się,  że  będzie  silny,  ale  poczuł  bolesne  ściskanie  w piersiach.  Nie  chciał  umierać. 

Nie chciał zostawiać tego, co go jeszcze czekało w życiu. Pomyślał o Rosicie i miłości jaką żywił 
do  niej i do  ich dzieci,  którym nie  będzie dane  się  narodzić.  Miłości do  misji  w Zarcero,  którą 
chciał rozwinąć. Do Letty, która zostanie sama. Żywił nadzieję, że jego śmierć skłoni siostrę, by 
poślubiła Slima. Ten farmer był w stosunku do niej bardzo cierpliwy.

Oprawcy  Luke’a  popchnęli  go  brutalnie  w stronę  pozostałych  skazanych.  Potknął  się 

i uderzył głową w twardy mur. Przeszył go ból i przez chwilę dwoiło mu się w oczach.

Kiedy  doszedł  do  siebie,  zauważył,  że  Juan  i Roberto  szlochają  ze  strachu.  Byli  przecież 

dziećmi. Żaden z nich nie miał jeszcze szesnastu lat. Hector wyglądał, jakby był w szoku. Patrzył 
pustym wzrokiem w dal.  Szesnastoletni  Emilio osunął się na  ziemię, bo  nie mógł utrzymać się 
dłużej na nogach.

Na  widok  Luke’a  w tłumie  rozległ  szum.  Zza  plutonu  egzekucyjnego  wybijał  się  kobiecy 

szloch  i błaganie  o miłosierdzie.  To  rodziny  chłopców,  pomyślał  smutno  Luke.  Wiedział,  że 

background image

Rosita jest tutaj, i zanim pluton egzekucyjny uniósł karabiny, ostatnia myśl misjonarza pobiegła 
ku  niej.  Zamknął  oczy  i modlił  się,  żeby  Bóg  wziął  miłość,  którą  czuł  do  Rosity,  i przelał  ją 
w serce  innego  mężczyzny.  Człowieka,  który  będzie  dla  niej  tak  czuły,  jak  on  by  był,  gdyby 
pozwolono mu żyć.

Zamknął oczy. Był przygotowany na spotkanie z Bogiem, któremu służył.
– Stać!
Luke’a otworzył szeroko oczy. Do plutonu egzekucyjnego pewnym krokiem podszedł jakiś 

oficer.  Rozmawiał  z dowódcą  i spoglądał  w stronę  Luke’a.  Misjonarz  nie  miał  pojęcia,  co  się 
dzieje, ale zauważył, że w oczach jego przyjaciół rozbłysła nadzieja. Patrzyli na Luke’a, jakby on 
potrafił wytłumaczyć, co się stało.

– Wiary, moi przyjaciele – wyszeptał, chcąc dodać im odwagi.
W więzieniu poznał wielu dowódców, ale tego tutaj widział po raz pierwszy.
Dwaj oficerowie naradzili się krótko. Potem przybyły oficer podszedł do Luke’a, chwycił go 

za ramię i odciągnął od pozostałych więźniów.

– Wykonać! – Padł rozkaz wydany przez dowódcę plutonu egzekucyjnego.
– Nie! – krzyknął Luke. – Nie!
Jego  krzyk  zagłuszyły  strzały,  które  niosły  się  echem,  mieszając  z okrzykami  przerażenia. 

Odwrócił  się  i zobaczył,  jak  zakrwawione,  martwe  ciała  czterech  chłopców  osuwają  się  po 
murze. W powietrzu zawisł zapach siarki i śmierci.

Rozpacz i przerażenie były tak silne, że nogi odmówiły Luke’owi posłuszeństwa i upadł na 

ziemię. Zwymiotował. Nie był już w Zarcero. Był w piekle, w rękach samego diabła.

Kiedy  się  uspokoił,  zaprowadzono  go  sztabu  dowódcy  i posadzono  na  krześle.  Patrzył  na 

twarze dwóch mężczyzn i nie czuł kompletnie nic. Żadnego strachu. Żadnego bólu. Nic.

Dowódca  plutonu  i drugi  oficer rozmawiali  po  cichu,  ale  Luke nie  zwracał  na  nich  uwagi. 

Miał wrażenie, że jego  umysł wyłączył się z powodu  tego,  czego był świadkiem, okrucieństwa 
wyrządzonego  jego  przyjaciołom.  Wolał  nie  myśleć  o życiu  tych  niewinnych  chłopaków,  żeby 
nie zwariować. Siedział kompletnie otępiały.

– Przyjechałem, żeby zapytać cię o rodzinę – oznajmił oficer, który przerwał egzekucję.
Luke rzucił mu krótkie spojrzenie.
– Odpowiedz kapitanowi Norte! – wrzasnął kapitan Faqueza, dowódca oddziału, widząc, że 

Luke nie śpieszy się z odpowiedzią.

– Moją rodzinę – powtórzył Luke, nadal otępiały i ogłuszony.
– Opowiedz mi o swojej rodzinie – ponaglił kapitan.
– Należę do Bożej rodziny.
Za tę odpowiedź dostał w twarz.
– Masz żonę?

background image

– Nie – odpowiedział szeptem.
– A siostrę?
Luke milczał.
– Znaleziono to na jego pryczy. – Faqueza położył na biurku dwa listy, które Luke zostawił 

w celi. Norte wziął pierwszy list do ręki.

Letty.
Luke pokręcił głową i zmrużył oczy.
– Co ma z tym wspólnego moja siostra?
–  Letty  Madden.  –  Wymówienie  po  angielsku  tego  nazwiska  sprawiło  kapitanowi  Norte 

kłopot. – Tak chyba przedstawiła się ta kobieta.

– Letty tutaj jest? – Luke poczuł przypływ sił. Poderwał się z krzesła.
Posadzono go z powrotem. Kapitan Norte przechadzał się przed nim w tą i z powrotem.
– Zetknąłem się z pana siostrą i jej przyjacielem.
Jej przyjacielem? Luke nie miał pojęcia, kto to mógł być. Na pewno nie Slim. Nie mógł sobie 

wyobrazić  tego  farmera  w Zarcero.  Nie  w dzisiejszym  Zarcero.  Łagodnie  mówiąc,  przyjaciel 
Letty nie pasował do Ameryki Środkowej.

– Co jej zrobiliście? – spytał Luke.
– Nic – odpowiedział Norte i dodał z lekkim, fałszywym uśmieszkiem: – Jeszcze nic, ma się 

rozumieć. Twoja siostra jest trochę uciążliwa. Razem z przyjacielem wysadzili zbiornik paliwa, 
zabili dwóch moich ludzi i ukradli dżipa.

–  Letty?  –  Luke  nie  mógł  uwierzyć.  –  Musieliście  pomylić  ją  z kimś  innym.  Moja  siostra 

pracuje w urzędzie pocztowym w Stanach Zjednoczonych.

Norte prychnął.
– Zgadza się.
– Dostaliśmy niedawno wiadomość, że jej przyjaciel wpadł, ale niestety, zanim zdążyliśmy 

przyjechać,  żeby  go  przesłuchać,  udało  mu  się  uciec.  Jesteśmy  przekonani,  że  za  tym  też  stoi 
twoja siostra.

– Letty?
– Najwidoczniej udało jej się upić strażnika.
–  Mylicie ją  z inną  kobietą  –  oznajmił  beznamiętnie  Luke. Nie  miał  pojęcia,  co  Letty  robi 

w Zarcero, ale modlił się, żeby wyjechała stąd jak najszybciej.

– Mam zamiar zrobić porządek z twoją siostrą.
Luke milczał.
– I najlepszym sposobem, żeby ją schwytać, jesteś ty.
–  Był  skazany  na  śmierć  –  przypomniał  kapitan  Faqueza,  najwyraźniej  niezadowolony,  że 

Luke’a nie rozstrzelano wraz z innymi.

background image

–  I umrze  –  odpowiedział  Norte  pewnym  głosem.  –  Ma  pan  moje  słowo.  Tylko  najpierw 

użyję go jako przynęty na naszych wrogów.

background image

Rozdział 27.

Letty obudziła się nagle i zerwała się na równe nogi. Powoli wciągnęła powietrze i rozejrzała 

wokół,  usiłując  zorientować  się,  gdzie  jest.  Słychać  było  wesołe  głosy  żółtodziobych  papug, 
białych  czapli  i fregat.  Zobaczyła  łódkę  i uświadomiła  sobie,  że  są  wciąż  na  wodzie,  Murphy 
zabezpieczył  miejsce  postoju,  żeby  mogli  się  parę  godzin  zdrzemnąć.  Oboje  bardzo  tego 
potrzebowali.

Nie  była  pewna,  co  ją  obudziło.  Przez  jakiś  czas  jej  rozkojarzony  umysł  nie  był  w stanie 

funkcjonować.  Ogarnął ją  potworny smutek i głęboki, przeszywający  żal.  Przejęta zastanawiała 
się, co to może być. Choć od razu domyślała się, że chodzi o Luke’a. To on odczuwał ból, prawie 
nie do zniesienia.

– Co się dzieje? – Niechcący obudziła Murphy’ego. Wsparł się na łokciu i patrzył na nią.
– Nie wiem. – Usiłowała przezwyciężyć falę wszechogarniającego smutku. – Wiem tylko, że

coś  się  stało  z Lukiem.  Coś  strasznego.  Czuję  jego  męczarnie,  czuję  żal.  –  Nie  patrzyła  na 
Murphy’ego.  Wiedziała,  że  sceptycznie  podchodzi  do  jej  emocjonalnego  związku  z bratem 
bliźniakiem.  – Murphy,  musimy  go szybko odnaleźć.  Stało się  coś  okropnego.  To  złamało  mu 
serce.

– Będziemy w San Paulo po południu – powiedział Murphy.
– Musimy się pospieszyć. – Ukryła twarz w dłoniach. Odczucie słabło, aż w końcu zniknęło.
– Uspokój się, kochanie, dotrzemy tam na czas.
– Martwię się. – Wyprostowała się i spojrzała na rzekę. Chciała natychmiast wyruszać.
Murphy  usiadł,  ziewnął  i potarł ręką  brodę.  Letty  zauważyła,  że  nie  golił  się  od  kilku  dni. 

Musiała oprzeć się pokusie, żeby nie wyciągnąć dłoni i nie dotknąć jego twarzy. To pragnienie ją 
zaskoczyło. Podczas tej wyprawy kilka sytuacji zbliżyło ich do siebie. Letty czuła się przy nim 
swobodnie,  jak  przy  żadnym  innym  mężczyźnie,  pomijając  ojca  i brata.  Swobodniej  nawet  niż 
przy Slimie, mężczyźnie, którego – jak myślała – poślubi.

– Tak jakoś patrzysz – wymamrotał Murphy i zmarszczył czoło.
– Jak patrzę? – Letty sięgnęła po plecak. Zaczęła rozczesywać splątane włosy.
– Nie wiem, ale mi się nie podoba.
Letty zagryzła wargi.
– Nie martw się. Znajdziemy Luke’a i wyjedziemy stąd jak najszybciej. Wtedy nie będę cię 

dręczyć nieprzyjemnymi spojrzeniami.

–  Nie  powiedziałem,  że  było  nieprzyjemne.  –  Wziął  do  ręki  broń  i zeskoczył  z łódki  na 

brzeg. – Powiedziałem tylko, że mi się nie podoba. – Zniknął w krzakach.

Letty  dalej  czesała  włosy.  Murphy  był  najbardziej  niemiłym  człowiekiem,  jakiego  miała 

nieszczęście poznać.

background image

Nie rozumiała go.  Atakował  ją jak wściekły niedźwiedź,  a po chwili trzymał w ramionach, 

pocieszał, zapewniał, że ona nie odpowiada za grzechy swojej matki.

Zaproponowała  mu  przyjaźń,  którą  stanowczo  odrzucił.  Mimo  to  okazał  się  najlepszym 

przyjacielem,  jakiego  kiedykolwiek  miała.  W ciągu  tygodnia  Letty  obdarzyła  tego  mężczyznę 
większym zaufaniem niż swoich najbliższych, najdroższych przyjaciół z dzieciństwa.

Zdawała sobie sprawę, że Murphy nie miał ochoty wysłuchiwać jej zwierzeń.  Wolał o nich 

nie wiedzieć. Jej problemy musiały go wprawiać w zakłopotanie. Sama też czuła się niezręcznie. 
Przyrzekła sobie, że cokolwiek się zdarzy, nie będzie obciążać Murphy’ego swoją przeszłością.

Po pół godzinie wyruszyli. Letty siedziała w kącie łódki. Unikała wzroku Murphy’ego. Może 

mu się to nie podobało, ale nic nie mówił.

Podróżowali  w milczeniu  ze  dwie  godziny  albo  dłużej.  Letty  obiecała  sobie,  że  prędzej 

ugryzie się w język, nim pierwsza się odezwie. Murphy’emu było to chyba na rękę. Dotychczas 
nigdy  nie  wyglądał  na  tak  zadowolonego.  Oparł  się  i gwizdał  wesoło,  jakby  przyjechali  na 
Karaiby, a nie ratować jej brata.

–  Takiego  spojrzenia  nie  lubię  najbardziej.  –  Murphy  wyciągnął  długie  nogi.  Oparł  się 

o burtę, jedną rękę położył na silniku.

– Jakiego spojrzenia? – Była zła, że się odezwała.
– Tej twojej świętoszkowatej miny.
– Nie jestem świętoszkowata!
Murphy roześmiał się.
Letty założyła ręce i przyglądała mu się.
– Czy coś ci się we mnie podoba?
– Jasne – odrzekł powoli. – Masz najładniejsze cycki, jakie kiedykolwiek widziałem.
Letty zamknęła oczy.
– Jesteś najwulgarniejszym, najokropniejszym mężczyzną na świecie.
– Kochanie, to był komplement.
– Bądź łaskaw zachować swoje komplementy dla siebie. Brzydzę się tobą.
Murphy uśmiechnął się szeroko, najwyraźniej zadowolony.
– Ha! To mi się podoba najbardziej. Wybuchasz głośniej niż petarda. Nic mnie bardziej nie 

cieszy.

– Cóż, skoro tak cię to cieszy, nie będę ci poprawiać humoru rodem z rynsztoka.
Murphy zachichotał.
–  Kochanie,  nie  bądź  tak  prędka  w ocenianiu  rynsztoku.  Można  tam  spotkać  wielu 

interesujących ludzi.

– Wyobrażam sobie.
–  Wiesz,  bardzo  lubię  się  z tobą  droczyć.  –  Zaśmiał  się  cicho.  –  Nie  wiem,  czego  będzie 

background image

potrzeba, żeby mnie rozśmieszyć, kiedy już wrócimy do Teksasu.

– Znajdziesz sobie jakąś inną formę rozrywki.
– Z pewnością. – Sam był zdziwiony. – Ale wydaje mi się, że nie będzie to nawet w połowie 

tak zabawne, jak czas spędzony z tobą.

Zaległa między nimi pełna napięcia cisza, nie do zniesienia. Ale rozmowa z Murphym była 

znacznie gorsza.

–  Jak daleko  jeszcze do  San Paulo? –  Letty starała  się,  żeby temat  rozmowy  skierować  na 

bieżące sprawy.

– Godzinę, może dwie.
Westchnęła wymownie.
– Masz zamiar mnie znowu zostawić?
– Zostawić?
– Tak – powiedziała dobitnie. – Dwa razy uparłeś się, żebym została za miastem,  kiedy ty 

pójdziesz na zwiady. Chciałabym ci przypomnieć, że dwukrotnie wynikły z tego kłopoty.

– Tak?
–  Tak  –  odpowiedziała  wymownie.  –  Pod  Siguierres  zostawiłeś  mnie  na  dziesięć  godzin. 

Sądziłam,  że  nie  mam  wyjścia,  i poszłam  sprawdzić,  co  się  z tobą  dzieje.  Zastałam  cię 
kochającego się z dziwką w jakiejś plugawej knajpie.

– Dla jasności, zbierałem informacje.
Letty przewróciła oczami.
– Mogę się tylko domyślać, czego się dowiedziałeś. Kiedy cię znalazłam, przemawiałeś do 

jej biustu.

Murphy parsknął głośno.
–  Nie  martw  się,  twoje  piersi  biją  jej  biust  na  głowę.  Nie  miała  takich,  którymi  bym  się 

zadowolił.

– Czy mógłbyś się łaskawie zamknąć?
Murphy zachichotał. Letty wiedziała, że ją prowokuje, ale nie mogła się powstrzymać.
– Wiesz, na czym polega twój problem? – wybuchnęła.
– Nie, ale mi powiesz.
– Po pierwsze, nie umiesz rozmawiać z kobietą...
– Ośmielę się nie zgodzić. Potrafię zagadać najlepsze.
–  Dziwki  masz  na  myśli.  Ale  kiedy  masz  do  czynienia  z prawdziwą  kobietą,  kulturalną 

i subtelną, jesteś kompletnym zerem.

Nie sprzeciwił się jej.
–  I dlatego  zawsze  zachowujesz się w ten sam  sposób  – ciągnęła. –  Obrażasz  i krytykujesz 

coś, czego nie rozumiesz.

background image

Uniósł brwi, jakby jej uwaga go dotknęła.
–  Kiedy  cię  słucham  –  ciągnęła  Letty  skwapliwie  –  nabieram  przekonania,  że  nie  masz 

zielonego pojęcia, co naprawdę znaczy kochać się.

– Chwileczkę...
–  Postrzegasz  seks  jako  czynność  ciała,  jak  golenie  się  czy  mycie  zębów.  Coś  w miarę 

przyjemnego, co możesz mieć, kiedy najdzie cię ochota. Szczerze wątpię, że kiedykolwiek byłeś 
zakochany. Nie masz pojęcia, co to  znaczy kochać się z kobietą na płaszczyźnie emocjonalnej. 
Dla  ciebie  istnieje  jedynie  wymiar  fizyczny.  Możesz  być  nawet  najlepszym  kochankiem  na 
świecie albo tak o sobie myśleć. Naprawdę to mi cię żal.

Z  oczu  Murphy’ego  zniknęło  zdziwienie.  Zacisnął  wargi.  Powiedziała  o wiele  więcej,  niż 

zamierzała. Może dobrze mu zrobi, kiedy skosztuje własnej trucizny.

Przez resztę poranka odzywali się do siebie wtedy, kiedy było to konieczne.
Minęli  kuter  rybacki  i Letty  domyśliła  się,  że  dopływają  do  San  Paulo.  Z przejęcia  serce 

waliło jej jak młotem. Wkrótce odnajdą Luke’a. A kiedy brat będzie bezpieczny, uwolni się od 
tego nieznośnego, irytującego, zepsutego do szpiku kości żołnierza.

O ile, oczywiście, nie będzie nalegał na odebranie należnej mu zapłaty.
Po  kłótni  z Letty  Murphy  spochmurniał.  Była  łatwym  celem.  Cieszyło  go,  kiedy  ją 

prowokował,  folgując  sobie.  Tym  razem  oddała  mu  z nawiązką.  Był  zaskoczony,  że  celnie 
strzeliła.

Trafiła  w samo  sedno.  Nie  wiedział,  jak  rozmawiać  z kobietami.  Jego  kontakty  z płcią 

przeciwną  ograniczały  się  do  spraw  łóżkowych.  Unikał  stałych  związków.  Najdłużej  był 
z kobietą godzinę czy dwie, które spędzili na przyjemnościach.

A co do jej opinii na temat kochania się... przypuszczał, że też ma rację. Od lat uprawiał seks, 

ale nigdy tak naprawdę nie kochał. Wcale go to nie martwiło, ale zastanawiał się, jaka to różnica.

Było popołudnie, kiedy Murphy znalazł bezpieczną przystań dla łodzi. Chciał zostawić Letty 

i iść do miasta na zwiady, ale się nie odważył. Ta kobieta miała szczególny talent do pakowania 
się  w kłopoty.  Miasto  stwarzało  do  tego  najlepszą  okazję.  Wolał  ją  mieć  przy  sobie,  żeby  ją 
ochronić w razie potrzeby.

Zabrali  ze  sobą  wszystko.  Murphy  znalazł  mężczyznę,  który  wzbudzał  zaufanie.  Za  opłatą 

zgodził się odstawić łódkę z powrotem do Questo. Twierdził, że ma tam rodzinę, i gwarantował, 
że bezpiecznie ją odholuje.

Bocznymi  uliczkami  skierowali  się  do  miasta.  Murphy  trzymał  Letty  blisko  przy  sobie. 

Szybko  zorientowali  się,  że  trafili  na  jakieś  święto  religijne.  Na  udekorowanych  ulicach 
panowała  uroczysta  atmosfera.  Miejscowi ubrani  byli  w swoje  najlepsze  stroje.  Na  rogach  ulic 
produkowali się muzykanci.

– Co tu się dzieje? – spytała Letty.

background image

–  A skąd,  do  cholery,  mam  wiedzieć?  Wygląda  to  na  jakieś  święto.  –  Całe  szczęście, 

pomyślał Murphy. Po raz pierwszy los im sprzyjał.

– Kupimy sobie jakieś ciuchy i wtopimy się w tłum – zadecydował, kierując się do sklepu.
Spod  sufitu  zwisała  cała  kolekcja  ubrań.  Bluzki,  koszule,  suknie  we  wszelkich  rozmiarach 

i kolorach powiewały na wietrze.

Murphy  rozejrzał  się  i spytał  sprzedawcę,  czy  znajdzie  coś  na  jego  postawną  figurę.  Jeżeli 

nie zmieni ubrania, będzie się wyróżniał jak dynia na polu ryżowym.

Nie miał ochoty informować rebeliantów, że przybył do miasta. W nowych ciuchach będzie 

mógł wmieszać się w tłum.

Zostawił Letty. Poszedł przymierzyć koszulę i parę spodni. W przymierzalni nie było lustra, 

ale dziewczyna musiała być pod wrażeniem, bo spojrzała na Murphy’ego i zaczęła chichotać.

Kiedy  się  wreszcie  przejrzał,  zrozumiał  dlaczego.  Białe  bawełniane  spodnie  i koszula 

z wielokolorowymi  haftami  na  szerokich  kieszeniach  sprawiły,  że  wyglądał  jak  mistrz  karate. 
Właściciel  dołożył  mu  kolorowy  pas,  tłumacząc,  że  to  dodatek  niezbędny  na  ten  świąteczny 
dzień.

Letty, na szczęście, miała już na sobie tradycyjną sukienkę, jaką nosi się w Zarcero. Murphy 

kupił jej szal i parę butów. Zapłacił za zakupy gotówką.

– Gdzie teraz? – spytała, kiedy znaleźli się ponownie na ulicy.
Murphy uśmiechnął się szeroko.
– Na święto, a gdzieżby?
– Ale...
– Zaufaj mi, wiem, co robię.
W centrum miasta odbywało się szaleństwo. Rynek pełen był świętujących mieszkańców.
Murphy  i Letty  dostali  się  na  plac,  skąd  akurat  wyruszała  procesja.  Na  jej  czele  stał 

ministrant,  który  niósł  wielki  złoty  krzyż.  Za  nim  kroczył  ksiądz  ubrany  w uroczysty  ornat. 
Następnie szedł inny ministrant z półtorametrowym wizerunkiem Błogosławionej Dziewicy. Za 
nimi, w równiutkich rzędach, szło dwudziestu innych ministrantów.

Ludzie zgromadzeni na  placu  żegnali się, kiedy mijał ich ksiądz z kadzielnicą. Za  procesją 

maszerował  pluton  żołnierzy.  Na  ich  widok  pierzchła  wesołość,  a na  twarzach  zgromadzonych 
ludzi pojawiało się przygnębienie.

Letty przysunęła się do Murphy’ego. Poczuł, że ogarnął ją strach.
– Nie martw się – wyszeptał jej do ucha. – Nie widzą nas.
Gdy  procesja  zniknęła  z pola  widzenia,  na  nowo  rozległa  się  muzyka.  Mężczyźni  grali  na 

gitarach i śpiewali, dzieci biegały po trawie, a kobiety stały w tłumie.

– Zjedzmy coś – zaproponował Murphy. Był potwornie głodny i wiedział, że Letty również.
Pokiwała głową.

background image

Murphy chwycił ją za ręce i ruszyli. Jeżeli zgubiliby się w tym tłumie, nie było szans, żeby 

się odnaleźli.

Murphy kupił na straganie smaczny i pożywny posiłek, złożony z mieszaniny ryżu i mięsa.
– Nic nie mów – ostrzegł Letty, kiedy siedzieli na trawie.
– Mam doskonały akcent – upierała się, urażona do żywego tym, co sugerował Murphy.
– Chcę posłuchać.
– Posłuchać?
Pokiwał głową.
– A co my właściwie robimy?
Ta kobieta przyprawiała go o szaleństwo.
– Udajemy kochanków.
Letty zarumieniła się. To było do przewidzenia.
– Nie widzimy nic poza sobą, jasne?
Pokiwała głową.
Murphy  ku  swojemu  zmartwieniu  odkrył,  że  nietrudno  mu  udawać  namiętność  do  Letty. 

Prawdę mówiąc, tę rolę odegrał bardziej naturalnie, niż chciał.

Co chwila pochylał się, odgarniał jej włosy z ramion i całował w kark. Później położył się na 

trawie z głową na jej udach i wpatrywał się w błękitne niebo, jakby nic go nie obchodziło.

W  ciągu  godziny  dowiedział  się,  gdzie  stacjonują  oddziały  wojskowe  i jak  nazywa  się 

dowódca.  Wiadomość  o rozstrzelaniu  czterech  nastolatków  szybko  się  rozniosła.  Dzień,  który 
miał być dniem radości, naznaczony został żałobą.

Minęły ich dwie kobiety, które rozmawiały o egzekucji. Letty spojrzała na Murphy’ego.
– Zabijają dzieci?
– Na to wygląda. – Murphy wstał i pomógł się Letty podnieść. – Wmieszajmy się w tłum.
Kiedy szli przez plac, dostrzegł dwóch uzbrojonych żołnierzy, zmierzających w ich kierunku.
– Zatańczmy. – Wziął ją w ramiona.
– Będziemy tańczyć?
Zbliżał  się  wieczór,  zrobiło  się  już  chłodniej.  Między  drzewami  wisiał  sznur  japońskich 

lampionów,  który wyznaczał  miejsce przeznaczone  do  tańców. Murphy  obrócił  Letty. Nie  czuł 
się pewnie w tej roli, ale robił wszystko, żeby naśladować kroki walca.

Co  innego  było  siedzieć  obok  Letty,  a co  innego  trzymać  ją  w ramionach.  Ocierała  się 

o niego  w sposób  tak  naturalny,  jakby  od  wielu  lat  stanowili  parę.  Jej  ciepły  oddech  łaskotał 
Murphy’ego w szyję. Bardzo chciał zamknąć oczy i zanurzyć się w jej delikatnej miękkości, ale 
oparł się tej pokusie. Boże, jak ona go pociągała!

Zorientował  się,  że  przygląda  mu  się,  a jej  oczy  śmieją  się  do  niego.  Kołysali  się  w takt 

muzyki. Przestał podsłuchiwać rozmowy. Niemal zatopił się w głębinie jej oczu.

background image

Nie  mógł  się  oprzeć.  Opuścił  głowę  i dotknął  ustami  jej  warg.  Smakował  ich  słodycz, 

obrysowując kontur końcem języka. Letty jęknęła cicho i objęła go za szyję.

– Musimy odnaleźć Luke’a – wyszeptała ochryple i przytuliła twarz do jego szyi.
–  Odnajdziemy.  –  Zamknął  na  chwilę  oczy  i chłonął  jej  świeży,  kobiecy  zapach.  Intuicja 

mówiła mu, że rebelianci przetrzymują Luke’a Maddena wraz z innymi więźniami politycznymi 
w więzieniu  wojskowym.  Jeżeli  już  zaczęły  się  egzekucje,  nie  było  czasu  do  stracenia.  Ze 
względu na Letty żywił nadzieję, że nie jest za późno.

Żałował, że nie może jej uchronić przed najgorszym. Brat był jedyną jej rodziną.
Muzyka  ucichła.  Zeszli  z miejsca  do  tańca.  Był  im  potrzebny  samochód.  Z powodu  święta 

ruch uliczny był wstrzymany. W zasięgu wzroku nie było ani jednego pojazdu.

Okazało się,  że  wcale  nie  jest  łatwo  wmieszać  się  w tłum.  Wszędzie było  pełno  żołnierzy. 

Najwyraźniej kogoś szukali.

– Musimy stąd wiać – wyszeptał Murphy. – Chodź.
Kiedy uszli kilka kroków, Murphy kazał Letty zasłonić się szalem. Od razu go posłuchała.
Udając,  że  jest  nią  zaabsorbowany,  zdołał  ukryć  twarz.  Dwóch  żołnierzy  zmierzało  w ich 

stronę. Murphy pociągnął Letty w zaułek.

– Pocałuj mnie – polecił.
– Słucham?
– Zrób to i udawaj, że od dawna tego pragnęłaś. Jasne?
Pokiwała  głową.  Murphy  oparł  się  plecami  o mur,  a Letty  przycisnęła  swoje  usta  do  jego 

warg. Nie miała wielkiego doświadczenia, ale nieźle sobie poradziła.

Murphy jednym okiem obserwował mijających ich żołnierzy. Potem zamknął oczy i przejął 

inicjatywę, zręcznie zmieniając pozycję. Teraz Letty stała plecami do ściany.

Miał  twarde  wargi.  Jęknęła  delikatnie  i rozchyliła  usta,  żeby  wpuścić  jego  język.  Oplotła 

ramionami szyję Murphy’ego i w pełni odwzajemniła pocałunek.

Kiedy skończyli się całować, oboje ciężko dyszeli.
– Poszli?
– Już dawno – wyszeptał Murphy.
Letty zamruczała coś pod nosem, a potem spytała:
– Dobrze się bawisz?
– Nie. Chciałem się tylko przekonać, jak bardzo mnie pragniesz. Teraz już wiem. Szalejesz 

za mną.

– Nie bądź śmieszny. Chcę tylko odnaleźć brata  i wydostać się stąd. – Owinęła szal wokół 

ramion, jakby był stalową zbroją. Murphy uwłaczał jej godności, obrażał ją.

– Nie martw się, uratujemy Luke’a – powiedział z przekonaniem, którego nie miał. Wziął ją 

pod ramię. Powoli zapadała noc. Prawdziwe świętowanie dopiero się zacznie, a wtedy nie da się 

background image

przedrzeć przez ulice San Paulo. Lepiej, żeby wydostali się z miasta, dopóki to jeszcze możliwe.

Nagle Letty przystanęła.
– Popatrz – wyszeptała zdziwiona.
Murphy zobaczył dwóch mężczyzn na szczudłach, ubranych  w dziwaczne, kolorowe stroje. 

Każdy  z nich  trzymał  płonący  nóż,  który  co  pewien  czas  wkładał  sobie  do  gardła,  a potem 
puszczał płomienie ku niebu.

– Nigdy nie widziałam czegoś podobnego.
– A ja tak, w Rio na Mardi Gras.
Nagle jej ręka wyślizgnęła się spod jego ramienia.
– Co się stało? – spytał.
– Wydaje mi się, że widzę kogoś znajomego.
Zanim zdążył ją powstrzymać, zniknęła w tłumie. Usiłował ją dogonić, ale się nie dało.
– Letty! – krzyknął, nie przejmując się tym, że ktoś inny może go usłyszeć. – Stój!
Krążył po placu, na próżno. W ciągu kilku sekund stracił ją z oczu.

background image

Rozdział 28.

Marcie  podniosła  błyszczącą  różową  kulę  i podeszła  do  krągli.  Przyjrzała  się  dokładnie 

torowi i zrobiła  krok do  przodu.  Wyciągnęła  ramię  i pchnęła  kulę. Potoczyła  się środkiem  toru 
i trafiła w środkowy kręgiel. Nagle skręciła gwałtownie w lewo i zamiast uderzyć we wszystkie 
kręgle, strąciła tylko trzy z dziesięciu.

Marcie  była  rozczarowana.  Zrobiła  wszystko  tak,  jak  powinna.  Kula  uderzyła  w główny 

kręgiel, a potem wybrała własną ścieżkę. Przewróciła tylko trzy marne kręgle.

– Nie szkodzi, kochanie! – krzyknął z tyłu Clifford.
Marcie naciągnęła rękawy cienkiego wełnianego sweterka. W kręgielni zawsze było dla niej 

za chłodno, działała klimatyzacja.

– Oszukaństwo!
– Masz jeszcze jeden rzut.
Clifford był pewien, że jej się uda. Jego roześmiany wzrok pobiegł w stronę Marcie. Zrobiła 

wszystko, co mogła, żeby odwzajemnić uśmiech. Nie było to łatwe.

Za to, że przegrywała w kręgle, mogła winić tylko Johnny’ego... Jacka Kellera. Wczorajsze 

spotkanie  zaskoczyło  ją.  Był  otwarty,  szczery  i prostolinijny.  Kiedy  okazało  się,  że  nawet  nie 
znała jego prawdziwego imienia, poczuła się dotknięta i zła. Dopiero później doceniła ryzyko, na 
jakie się zdecydował, ujawniając wszystko.

– Uda ci się! – krzyknął Clifford. Z mechanizmu zwrotnego wypadła różowa kula. – Masz. –

Podszedł do niej, ścisnął ją za ramiona i delikatnie przesunął dwa kroki w prawo.

– Teraz powinno być dobrze.
Marcie  ważyła  w rękach  kulę  i wpatrywała  się  w pozostałe  kręgle.  Zawzięła  się,  żeby  je 

przewrócić. Nie pozwoli,  żeby propozycja  Jacka odciągnęła ją od rzeczy,  które naprawdę  liczą 
się w życiu, jak na przykład kręgle.

Uśmiechnęła się do siebie, pochyliła się nad torem i przyłożyła do wyrzutu. Tym razem kula 

jak strzała pomknęła prawą stroną toru. Wyglądało na to, że nie strąci sześciu stojących w środku 
kręgli.

Rozczarowana Marcie odwróciła się, nie chcąc oglądać porażki.
– Jest! Jest! – Clifford pomachał ręką w prawą stronę, jakby to mogło wpłynąć na bieg kuli.
Marcie  odwróciła  się  i,  ku  swojemu  zdumieniu,  zobaczyła,  że  –  podobnie  jak  przedtem  –

kula  skręciła  w lewo.  Tym  razem  mocno  uderzyła  w pierwszy  kręgiel.  Pozostałe  runęły  jak 
wysadzone dynamitem.

– Udało się! Udało! – krzyknęła Marcie, podskakując.
Clifford podszedł do niej, objął ją mocno ramionami w talii i uniósł wysoko.
–  Moja  dziewczyna!  –  Uśmiechnął  się  do  niej  szeroko.  Jego  twarz  promieniała  z dumy 

background image

i szczęścia.

Marcie była dumna z sukcesu, jakby dokonała największego wyczynu w życiu...
Clifford wziął swoją kulę. Marcie przyjrzała mu się i uśmiech zniknął z jej twarzy. Hydraulik 

nigdy nie będzie materiałem na chłopaka z plakatu, ale jest za to delikatny i ujmujący.

Wiedziała,  że  dużo  go  kosztuje,  żeby  nie  pytać  o to,  co  dzieje  się  między  nią  a Jackiem. 

Spytał  tylko raz, żeby się  dowiedzieć,  czy Marcie jeszcze się z nim  zobaczy. Przyznała, że nie 
wie, co zrobi. Docenił jej uczciwość i nie naciskał.

Gdyby sytuacja była odwrotna, zżarłaby ją ciekawość.
Clifford pchnął kulę i powalił wszystkie kręgle.  Marcie zaklaskała żywiołowo, wzięła piwo 

i zasalutowała. Clifford ukłonił się wytwornie i zapisał punkty.

Nie mogła sobie wyobrazić, jak wyglądałaby gra w kręgle z Jackiem. Nigdy nie byli razem 

w kinie  ani  na  meczu  piłki  nożnej.  Nawet  nie  wiedziała,  czy  lubi  sport  i czy  jest  za  drużyną 
Kansas City.

Z wyjątkiem jednej wspólnej kolacji ich związek kręcił się wokół łóżka. Nie żeby to jej się 

nie  podobało.  Seks  był  niewiarygodny,  ale  życie  polegało  na  czymś  więcej  niż  tylko  szybkim 
wskoczeniu do łóżka.

Teraz  Jack  wyznał,  że  chce  się  z nią  związać  na  stałe.  Chociaż  w ogóle  nie  padło  słowo 

„małżeństwo”. Przynajmniej nie w odniesieniu do ich relacji.

Wprawdzie  wspomniał  coś  o dwóch  przyjaciołach,  którzy  się  niedawno  ożenili,  ale  unikał 

postawienia kropki nad i, jeżeli chodziło o nich dwoje.

Marcie  zdawała  sobie  sprawę,  że  wobec  niej  mężczyźni  unikali  deklaracji.  Poczuła  lekkie 

kłucie  w sercu  i odgoniła  myśli  o Jacku.  Nieuczciwie  było  na  randce  z Cliffordem  myśleć 
o innym mężczyźnie.

– Może byśmy coś przekąsili? – zaproponował Clifford, kiedy skończyli grać.
– Brzmi nieźle. – Okazała entuzjazm, chociaż nie była głodna.
Clifford odniósł  do samochodu sprzęt.  Marcie  miała wrażenie,  że jest trochę  rozdrażniony. 

Pewnie z powodu niejasnej sytuacji między nimi.

Poszli  do  całodobowej  restauracji,  ulubionego  miejsca  Clifforda.  Kelnerka  wskazała  im 

stolik w rogu. Marcie wślizgnęła się głębiej, w czerwone plastikowe krzesełko.

Clifford wziął karty dań, zatknięte za cukiernicę i podał jedną Marcie.
– Mam ochotę na cheesburgera – oznajmił. – A ty?
Marcie pokręciła przecząco głową.
– Nie jestem głodna – wymruczała cicho. – Zamówię kawałek ciasta cytrynowego.
Po kilku minutach podeszła do nich kelnerka, żująca gumę.
–  I jak  ci  się  wiodło  w tym  tygodniu?  –  zagadnął  Clifford,  trzymając  w obu  dłoniach 

szklankę wody.

background image

– Dobrze – odpowiedziała Marcie.
Odkaszlnął, przelotnie spojrzał jej w oczy i znowu utkwił wzrok w szklance.
– Dziś po południu myślałem o tobie i tym twoim przyjacielu.
– Chcesz wiedzieć, czy się z nim widziałam, prawda?
Clifford pokręcił przecząco głową.
– Nie – powiedział naciskiem. – Lepiej, żebyś mi nie mówiła. Nie chowam głowy w piasek. 

Masz  prawo  się  z nim  spotykać,  ale  przejąłbym  się  tym  bardziej,  niż  należy.  Nie  mógłbym 
pracować. – Uśmiechnął się z wysiłkiem i ponownie spojrzał na stół.

– Clifford, może...
–  Nie  chciałbym  ci  przerywać,  ale  jeżeli  pozwolisz  mi  dokończyć  to,  co  mam  do 

powiedzenia, będzie mi łatwiej. W porządku?

–  Jasne.  –  Był  tak  ujmujący,  że  musiała  przezwyciężyć  ochotę  przysunięcia  się  do  niego 

bliżej. Wyciągnęła rękę i ścisnęła jego dłoń.

–  Pozostawiłem  ci  decyzję,  czy  chcesz  się  spotkać  z dawnym  przyjacielem.  Mogłaś 

pomyśleć, że nie ma to dla mnie znaczenia.

– Och, Clifford, przecież wiem.
– Zdaję sobie sprawę, że nie za wiele jest we mnie do podziwiania. Mam resztki smarów pod 

paznokciami i mógłbym zrzucić parę kilogramów.

Marcie  zawsze  widziała  w nim  czułego,  miłego  faceta,  który  był  dla  niej  dobry.  Clifford 

nigdy nie udawał kogoś, kim nie był. Nigdy jej nie okłamał. Był rozsądny, słodki i szczodry.

– Jesteś moim misiem.
Uśmiech podniósł jeden kącik jego ust.
– Nikt wcześniej nie nazywał mnie tak pieszczotliwie.
Wyprostował się i potarł ręką kark.
– Kiedy cię poznałem, odżyła we mnie nadzieja, że spotkałem kogoś szczególnego – ciągnął. 

– Cholera, mam prawie trzydzieści pięć lat. Mój młodszy brat ma już czworo dzieci. Najstarszy 
pójdzie we wrześniu do liceum.

– Bobby?
Clifford pokiwał głową.
–  Nigdy  nie  umiałem  rozmawiać  ani  umawiać  się  z kobietami.  Za  każdym  razem,  kiedy 

w pobliżu pojawiała się atrakcyjna kobieta, język stawał mi w gardle i mówiłem coś głupiego, co 
brzmiało niemal jak obelga. Potem poznałem ciebie. – Odważył się na nią spojrzeć.

– Pojawiłeś się w moim życiu w odpowiednim momencie – odpowiedziała Marcie. Nigdy nie 

opowiadała  mu  o swojej  przeszłości,  o błędach,  które  popełniła.  O tym,  jak  mężczyźni  ją 
wykorzystywali i znikali. Dla Clifforda była czysta jak śnieg.

– Naprawdę?

background image

– Już myślałam, że nie ma na świecie porządnych mężczyzn.
– Ty? – Clifford nie dowierzał. – Marcie, przecież jesteś piękna. Na pewno setki mężczyzn 

chciało się z tobą ożenić.

Nie miała serca powiedzieć mu prawdy. Mężczyźni nie żenią się z rozrywkową dziewczyną. 

Spędzają  z nią  miło czas  i uprawiają wyszukany  seks.  Potem wracają  do  domu, do swoich  żon 
czy dziewczyn.

Clifford znowu spuścił głowę i wsunął rękę do kieszeni spodni. Wyciągnął z niej pierścionek 

z brylantem.  Trzymał  go między kciukiem i palcem  wskazującym. Kamień był  niewielki i lśnił 
w świetle lamp.

Odkaszlnął i spojrzał na Marcie niepewnie.
–  Marcie,  prawie  od  miesiąca  zbieram  się  na  odwagę,  żeby  poprosić  cię  o rękę.  Cały  czas 

noszę ten pierścionek.

– Od miesiąca?
–  Za  każdym  razem,  kiedy  próbuję  znaleźć  odpowiednie  słowa,  język  staje  mi  kołkiem. 

Chciałem wykrztusić to z siebie z tysiąc razy. A potem pojawił się ten twój bogaty przyjaciel i... 
Zdecydowałem, że poczekam.

– Ale...
–  Wiem,  wiem.  Ten  facet  jest  cały  czas  w mieście  i przypuszczam,  że  się  z nim  widujesz. 

Zadzwoniłem do ciebie wczoraj wieczorem i nikt nie odbierał.

– Nie zostawiłeś wiadomości na automatycznej sekretarce.
–  Nie –  przyznał niechętnie.  –  Zrozumiałem,  że stracę cię dla tego faceta,  zanim  zdążę się 

oświadczyć.

–  Clifford,  proszę.  –  Słowa  uwięzły  jej  w gardle,  kiedy  usłyszała  tę  niespodziewaną 

propozycję. Nie wiedziała, co powiedzieć.

–  Przypuszczam,  że  to  najgorsze,  co  mogłem  w tej  chwili  zrobić.  Ale  bałem  się,  że  ten 

brylant wypali mi dziurę w kieszeni, kiedy mi powiesz, że wracasz do byłego chłopaka.

– Och, Clifford.
–  Kocham  cię,  Marcie.  Pokochałem  cię  już  pierwszego  dnia,  kiedy  wszedłem  do  twojego 

salonu  i kiedy  mnie  ostrzygłaś.  Po  raz  pierwszy  strzygła  mnie  kobieta.  Byłaś  taka  miła 
i gawędziłaś  ze  mną,  jakbym  był  kimś  wyjątkowym.  Kobiety  najczęściej  traktują  mnie  jak 
nieokrzesanego  Forresta  Gumpa.  Chyba  dlatego,  że  czasami  sprawiam  wrażenie  niezbyt 
rozgarniętego.

– Clifford, jesteś mądry i miły...
–  Tak,  ale  nie  pasuję  do  wizerunku  wysokiego,  ciemnego przystojniaka,  więc...  Nieważne. 

Ważne  jest  to,  że  cię  kocham.  Chcę  się  z tobą  ożenić.  Jeżeli  się  zgodzisz,  obiecuję,  że  zrobię 
wszystko, żebyś była szczęśliwa.

background image

Marcie zakryła usta obiema dłońmi, a do jej oczu napłynęły łzy.
– Nie wiesz o mnie tylu rzeczy...
– Wiem wszystko, co jest ważne.
Marcie  otarła  mokrą  twarz,  bo  zbliżała  się  do  nich  kelnerka  z posiłkiem.  Prychnęła 

i uśmiechnęła się do Clifforda.

– Nie pogniewasz się na mnie, jeśli poproszę cię o dwa dni, żeby to przemyśleć?
Uśmiechnął się szeroko i pokiwał głową.
– Spodziewałem się, że to powiesz. Możesz zastanawiać się tak długo, jak chcesz. Nigdzie 

się nie wybieram.

Wziął cheesburgera i jadł go jak mężczyzna, który umiera z głodu.

background image

Rozdział 29.

Letty  czuła  się  zagubiona.  Krążyła  bez  celu  po  ulicach  San  Paulo.  Odłączyła  się  od 

Murphy’ego,  bo  wydawało  jej  się,  że  widzi  znajomą  młodą  kobietę  z misji  Luke’a. Nie  mogła 
sobie przypomnieć jej imienia. Rosa. Nie, Rosita. Coś w tym stylu.

Poznała  Rositę  zeszłego  lata.  Pamięta  ją  dokładnie,  bo  ta  przemiła  młoda  kobieta  była 

zakochana  w Luke’u.  Jej  brat  bliźniak,  oporny  i kompletnie  ślepy,  jeżeli  chodzi  o sprawy 
sercowe, był beztrosko nieświadomy uczucia Rosity.

Rosita mignęła jej przed oczami. Powiedziałaby jej, co się stało z Lukiem. Podekscytowana 

Letty odłączyła się od Murphy’ego i klucząc po ulicach, szukała wzrokiem Rosity.

Wszędzie było tyle ludzi. Po chwili poniósł ją tłum. Kiedy po raz ostatni spojrzała na Rositę, 

tłum unosił ją w przeciwnym kierunku.

Dziewczyna  była  blada  i zmęczona.  Miała  podkrążone  oczy,  w których  widać  było  ból 

i strach. Piękna młoda kobieta wyglądała tak, jakby nie spała od tygodnia.

Kiedy  Letty  zdała  sobie  sprawę  z tego,  że  straciła  z oczu  przyjaciółkę  Luke’a,  była  tak 

załamana, że chciało jej się płakać. Przypomniała sobie o Murphym.

– O, cholera – powiedziała na głos.
Murphy’ego  nie  było  już  w zasięgu  wzroku.  Samotna  i wyczerpana  pomyślała,  że  mógł 

przynajmniej  się  jej  trzymać.  Ściślej  owinęła  ramiona  nowym  szalem.  Nie  dlatego,  że  było  jej 
zimno, ale żeby zapewnić sobie bezpieczeństwo. Wiedziała, że to marna ochrona.

Zapadła noc, a potem nastał ranek. Letty nie wiedziała, gdzie jest Murphy i jak go odnaleźć.
Nie było go w żadnym z miejsc, które odwiedzali.  Wróciła do sklepu z ubraniami i czekała 

obok, bo myślała, że Murphy będzie jej tutaj szukać.

Wybrała się nawet nad rzekę, do miejsca, gdzie zostawili łódkę. To był błąd. Nie było tam 

śladu Murphy’ego ani łódki, którą pożyczył im Aldo, za to wpadła na grupę pijanych żołnierzy. 
Na  szczęście  jej  nie  zauważyli  i zdążyła  uciec.  Zresztą  żaden  z nich  nie  byłby  w stanie  jej 
dogonić.

Na  rynku  miejskim  też  go nie  spotkała.  Włóczyła się  po  nim  godzinami  z nadzieją,  że  nie 

rzuca się w oczy, i ze świadomością, że jest inaczej.

Nad horyzontem zaczęło wschodzić słońce. Letty zdała sobie sprawę z tego, że nie ma dokąd 

pójść.  Nie  wiedziała,  gdzie  jeszcze  mogłaby  go  szukać.  Zgubili  się  na  dobre,  i to  z jej  winy. 
Teraz jedynie musiała znaleźć kogoś, kto wskazałby jej drogę do Luke’a.

Ale  dno,  pomyślał  Murphy,  przemykając  ciemnymi  uliczkami.  Trzymał  Letty  w uścisku, 

a potem w jednej chwili zniknęła mu z oczu.

Złość piekła  go gorzej niż  zgaga. Chodził  w tę i z powrotem po  San Paulo, ale nigdzie  nie 

natrafił na ślad Letty.

background image

Z  jej  wszystkich  kretyńskich  wyskoków  ten  był  najgorszy.  Chyba  zobaczyła  kogoś,  kto 

wydał jej się znajomy. Ale skąd?

Gdyby był przewidujący, nie dałby się wpakować w kabałę. Kobiety pokroju Letty Madden 

całe noce rozmyślają, jak zaleźć mężczyznom za skórę.

Kiedy Letty po raz pierwszy poprosiła go o pomoc, właśnie wrócił z misji i nie miał ochoty 

wyruszać  na  kolejną.  Od  kilku  dni  był  w domu  i zaczynał  się  wczuwać  w rolę  farmera 
z prawdziwego zdarzenia. Chociaż nie zamierzał zajmować się tym na stałe.

Osiadły tryb życia nie był dla niego. Ale to samo mógłby powiedzieć o Cainie i Mallorym, 

kiedy  zwalniali  się  z wojska.  Lubili  przygody  tak  samo,  jak  on.  Był  pewien,  że  nie  na  długo 
zadowoli ich cywilizowane życie. Mylił się.

Mallory’ego  mógł  jeszcze  zrozumieć.  Ten  postawny  facet  wdepnął  na  minę  lądową 

i niewiele brakowało, żeby stracił nogę, a może i życie. Kiedy wrócił do Deliverance Company, 
nie  był  już  tym  samym  człowiekiem.  Wypadek  i rekonwalescencja  odebrały  mu  ochotę  do 
przygód. Odszedł nie tylko z powodu odniesionych obrażeń, ale i dlatego że poznał Francine.

Z Cainem to zupełnie inna historia. Jedynym powodem niespodziewanego odejścia ich szefa 

–  najodważniejszego  i najbardziej  nieustraszonego  mężczyzny,  jakiego  Murphy  znał  –  była 
kobieta. Trudno w to uwierzyć, ale to prawda.

Czarująca wdowa z San Francisco przewróciła życie jego przyjaciela do góry nogami. Zanim 

Murphy  zorientował  się,  co  się  dzieje,  Cain  kupił  dom  w Montanie  i założył  hodowlę  bydła. 
Bardziej jednak zadziwiło Murphy’ego, że Cain był szczęśliwy.

W przeciwieństwie do Mallory’ego, który zajął się hodowlą lam i wychowywaniem dzieci na 

wyspie  należącej  do  stanu  Waszyngton,  i Caina-farmera,  dla  Murphy’ego  liczyło  się  tylko 
wojsko.

Nie  miał  pojęcia,  dlaczego  o tym  myśli,  przemierzając  ulice  San  Paulo,  zajętego  przez 

rebeliantów. Szczerze mówiąc, wolał nie wiedzieć.

Obiecał  sobie,  że  jeżeli  uda  mu  się  znaleźć  Letty,  ta  dręczycielka  będzie  mogła  mówić 

o szczęściu, jeżeli skończy się tylko na laniu pasem.

Szukał  jej  wszędzie.  Na  ulicach.  Na  rynku.  Nad  rzeką.  Wszedł  nawet  do  poczekalni  dla 

kobiet, sądząc, że może tam być.

Stracił  cierpliwość,  i tak  już  nadszarpniętą.  Wyparowała  w czasie  poszukiwań.  Teraz 

pozostało mu tylko odnaleźć Luke’a Maddena. Brat jest najlepszą drogą do Letty.

Jeżeli ta oślica jeszcze żyje.
Letty straciła wszelką nadzieję, że kiedykolwiek znajdzie Murphy’ego. Nie mogła marnować 

czasu  na  szukanie  go.  Cały  czas  wypatrywała  Rosity  albo  kogoś  innego,  kogo  znałaby  z misji 
w Managna.

O dziewiątej wieczorem drugiego dnia znalazła się przed kościołem katolickim. Wcześniej, 

background image

w Siguierres, weszła do takiego kościoła, bo myślała, że tam będzie bezpieczna. Okazało się, że 
wdepnęła do siedziby dowództwa rebeliantów. Za mało powiedziane, że dostała nauczkę.

Wielkie drewniane drzwi zaskrzypiały, kiedy delikatnieje pchnęła. Odetchnęła z ulgą, kiedy 

okazało się, że nie ma tu żadnego sztabu dowodzenia.

W  kościele  paliło  się  kilka świeczek. Rzędy ławek  z klęcznikami  z surowego  drewna  stały 

w nierównych rzędach po obu stronach świątyni.

Ołtarz z drewna, pomalowany na biało i pozłacany, miał wysokość dwóch pięter i sięgał do 

sufitu. Przed Letty leżała postać w białych szatach.

Przypomniała  sobie,  że  podobno  w katedrze  w San  Paulo  spoczywają  autentyczne  relikwie 

świętego Pawła. Nie tego, którego nazywano trzynastym Apostołem, ale innego, który żył kilka 
wieków  później.  W Ameryce  Środkowej  do  popularnych  zwyczajów  należało  wystawianie 
szczątków ulubionych świętych.

Wstrzymała  oddech  i ostrożnie  zrobiła  kilka  kroków  naprzód.  Wślizgnęła  się  do  jednej 

z ostatnich ławek. Uklękła i skłoniła głowę do modlitwy.

Jeżeli  kiedykolwiek  potrzebowała  ingerencji  Boga,  to  właśnie  teraz.  Wokół  niej  panowało 

zamieszanie. Nawet jeżeli Murphy ją znajdzie, będzie tak wściekły, że więcej jej nie zaufa. Poza 
tym był jeszcze Luke, a ona traciła czas na szukanie Murphy’ego.

Nie miała pojęcia, jak długo się modliła. Była wyczerpana, głodna i wystraszona.
Usłyszała  ruch,  stuk  butów,  świst  powietrza  i urywane  westchnienie.  Nawet  jeżeli  to 

żołnierz, nie przejęłaby się tym. Była bliska emocjonalnego załamania i wycieńczona.

Otworzyła oczy i podniosła głowę. Jej oczy napotkały wzrok siwego księdza, który – jak jej 

się wydawało – miał około sześćdziesiątki. Zamrugał. Ona też.

–  Moje  dziecko  –  wyszeptał  łamanym  angielskim.  –  Niebezpieczne  to  czasy  dla  samotnej 

kobiety.

– Tak, wiem – odpowiedziała po hiszpańsku. Ten język był bezpieczniejszy dla nich obojga.
– Jestem ojciec Alfaro. Czy mogę pani jakoś pomóc?
Zawahała się.
– Nie sądzę. – Wstała pewna, że poprosi ją, by wyszła, ale trzęsły jej się nogi i z powrotem 

opadła na ławkę.

– Jest pani chora?
– Nie, wszystko w porządku. – Zlekceważyła jego troskę. – Naprawdę.
–  Gdzie  pani  mieszka?  –  Podszedł  do  ławki  i usiadł  obok.  Chwycił  ją  za  rękę  i delikatnie 

poklepał po grzbiecie dłoni.

Jej wahanie musiało być wystarczającą odpowiedzią. Rozprostowując ramiona, spojrzała mu 

prosto w oczy. Musiała mu zaufać. Nie było nikogo innego.

– Słyszał ksiądz o misji w Managna?

background image

– Tak, oczywiście.
Nadzieja dodała jej sił.
–  Musiał  ksiądz  słyszeć  o moim  bracie,  Luke’u  Maddenie.  Jest  misjonarzem 

odpowiedzialnym za misję w Managna. – Pochyliła się i dotknęła kruchego ramienia księdza. –
Wie ksiądz, co się z nim stało? Słyszał ksiądz coś o nim? Jestem pewna, że został aresztowany, 
ale...

–  Moje  dziecko,  chce  pani  powiedzieć,  że  pokonała  całą  tę  drogę  w nadziei,  że  odnajdzie 

pani brata?

Pokiwała głową.
– Może mi ksiądz opowiedzieć, co stało się w Managna?
Oczy duchownego posmutniały.
–  Niestety,  nie.  Owszem,  słyszałem  o pani  bracie  i o pracy,  jaką  wykonywał  wśród  ludzi. 

Mówi się o nim z wielką miłością.

– Aresztowano go?
Ksiądz przyglądał jej się długą chwilę, zanim odpowiedział.
– Tak, tak mi się wydaje.
– A więc żyje. Luke żyje. Żyje. – Poczuła niewysłowioną ulgę.
– Moje dziecko, przykro mi, ale tego nie mogę powiedzieć. Po prostu nie wiem.
Ramiona Letty opadły pod ciężarem jego słów.
– Modliła się pani o brata? – spytał ksiądz łagodnie.
Tak,  o Luke’a,  ale  w jej  sercu  był  również  Murphy.  Przyjechał  do  Zarcero,  bo  go 

potrzebowała.  Wiedział,  że  go  oszukała,  ale  został  z nią.  Nie  obwiniałaby  go,  gdyby  wtedy  ją 
zostawił. Za wszelką cenę starał się udawać podłego faceta, ale był mężczyzną honoru. Postępuje 
bardziej uczciwie niż ona. Nabrała go. Użyła podstępu. I wykorzystała dla własnych celów.

– Moje dziecko – wyszeptał ojciec Alfaro. – Jest pani sama?
– Sama? – Obejrzała się przez ramię, niepewna, o co pyta. Przecież nikogo z nianie było.
– Czy ktoś z panią przyjechał, może jakiś mężczyzna? – ciągnął głosem nieco głośniejszym 

od szeptu.

– Zgubiliśmy się – odpowiedziała Letty ledwie dosłyszalnym szeptem. – Skąd ksiądz wie?
W jego oczach zaiskrzył blady uśmiech.
– Lepiej, żebym nie odpowiadał.
– Przyjaciel pomógł mi przedostać się z Hojancha do Zarcero.
– Przyjaciel? Mówiła pani, że się rozdzieliliście? Jak dawno?
–  Dwa  dni  temu.  Wydawało  mi  się,  że  zobaczyłam  kogoś,  kto  zna  Luke’a.  Kiedy  się 

odwróciłam... mojego przyjaciela już nie było. Od tej pory cały czas go szukam.

Ksiądz zmarszczył czoło.

background image

– Słyszał ksiądz coś o... moim przyjacielu? – Letty wydawało się, że uszło z niej życie. Bez 

Murphy’ego  czuła  się  zagubiona  i niepewna,  gdzie  iść  i co  robić.  W dodatku  życie  Luke’a 
wisiało na włosku.

– Nie, nic – wyszeptał ojciec Alfaro.
– I nic o Luke’u?
– Nie mogę pani pomóc w sprawie brata.
– Proszę – błagała Letty, ściskając jego rękę. – Muszę go odnaleźć.
– Przykro mi, moje dziecko.
– Na pewno jest ktoś, kto może mi pomóc. – Nie miała się do kogo zwrócić. Nie miała dokąd 

pójść.  Jeżeli  ojciec  Alfaro  odmówi  jej  pomocy,  równie  dobrze  może  oddać  się  w ręce  władz. 
W ciągu  ostatnich  dwóch  dni  bez  Murphy’ego  jak  nigdy  dotąd  uświadomiła  sobie  swoją 
bezsilność. Stał się dla niej kimś więcej niż przewodnikiem i obrońcą. Znacznie więcej. Dawał jej 
poczucie bezpieczeństwa, którego potrzebowała. Odwagę, by stawić czoło trudnościom.

Ojciec Alfaro przypatrywał się uważnie  Letty. Jak  człowiek, który chce wyczuć, czy może 

jej zaufać. Ryzykował przecież życie.

– Znam człowieka, który może dowiedzieć się czegoś o pani bracie. – Powiedział tak cicho, 

że ledwie go usłyszała. Oddech księdza łaskotał ją w ucho.

–  Proszę,  bardzo  proszę  –  mówiła,  robiąc  wszystko,  żeby  powściągnąć  emocje.  –  Zrobię 

wszystko.  Zapłacę  każdą  cenę.  Może  mnie  ksiądz  do  niego  zaprowadzić?  Ale  musimy  się 
pośpieszyć. Obawiam się, że Luke jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie.

– Nie. Nie może pani zobaczyć się z tym człowiekiem ani z nim porozmawiać.
– Ale...
– Słyszała pani o czterech chłopcach, na których wykonano egzekucję?
Pokiwała głową. Ta przerażająca wiadomość obiegła wszystkie ulice.
– Wszyscy byli z Managna.
– Nie. – Letty westchnęła ciężko.
Ojciec Alfaro pokiwał smutno głową.
– Tak mówią.
– Czy mojego brata mogli rozstrzelać razem z nimi? – Letty ledwie mogła logicznie myśleć 

z powodu niepokoju o brata.

– Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie – odrzekł ksiądz łagodnie. – Ale zrobię wszystko, 

żeby  pomóc  pani  zdobyć  informacje.  Serce  mi  mówi,  że  Bóg  odpowie  na  pani  modlitwy. 
Odnajdzie pani obu mężczyzn, których tak bardzo pani kocha.

Letty wstrzymała oddech. Obu mężczyzn, których tak bardzo kocha...?
Z  przerażeniem  zdała sobie  sprawę  z tego,  że  ksiądz  ma  rację.  Zakochała  się  w Murphym. 

Nie  przypuszczała,  że  tak  się  stanie.  I tego  nie  planowała.  Nawet  nie  była  pewna,  czy  jest 

background image

zadowolona. Przez te dwa dni, kiedy nie byli razem, miała wrażenie, że w jej sercu zieje ogromna 
dziura.

– O, nie – powiedziała głośno.
– Nie? – Ksiądz przyglądał jej się zdziwiony.
– Nie Murphy – jęknęła, nie zdając sobie sprawy z tego, co mówi. Ze Slimem życie byłoby 

o wiele  prostsze.  Kochany,  dobrotliwy  Slim.  Jeśli  naprawdę  kocha  Murphy’ego,  nie  znaczy 
wcale, że coś się zmieni w ich stosunkach.

Drzwi zaskrzypiały. Letty zesztywniała. Ojciec Alfaro również.
–  Musi  pani  już  iść  –  wyszeptał.  –  I to  szybko.  Proszę  przyjść  jutro  rano.  Dowiem  się 

o bracie, czego będę mógł.

– Dziękuję. – Odwróciła się, żeby wyjść z ławki.
– Na rany Jezusa! Letty!
Dźwięk ochrypłego męskiego głosu odbijał się echem w kościele jak odgłos strzału.
– Murphy. – Wspięła się na lśniącą drewnianą ławkę, przeskoczyła przez oparcie i podbiegła 

do niego. Wyglądał jak z krzyża zdjęty. Letty czuła się równie fatalnie.

Wyciągnął ramiona. Letty wpadła w nie, śmiejąc się i płacząc.
Objął  ją  i trzymał  tak  mocno,  że  nie  mogła  oddychać.  Nie  przejmowała  się  tym.  Może  jej 

płuca nie były w stanie funkcjonować, ale serce miało się całkiem nieźle.

– Gdzie ty się, do cholery, podziewałaś przez ostatnie dwa dni?
– Ja? – wysapała Letty. – A ty gdzie byłeś?
Nie odpowiedział.
– Spróbuj jeszcze raz takiej głupiej sztuczki, a obiecuję...
– Tak. Tak.
Przycisnął  usta  do  jej  warg  i pocałował  z taką  pasją  i pożądaniem,  że  pozbawił  ją  resztek 

tchu.

– Powinienem cię zabić za to, co przeżyłem przez ostatnie dwa dni.
– Dla mnie to też nie był piknik.
Nie  przestawał  jej  całować.  Co  chwilę  przywierał  do  niej  ustami.  Ich  zęby  zderzyły  się, 

a kiedy  jęknęła,  język  Murphy’ego  wślizgnął  się  do  jej  wilgotnego  wnętrza.  Zaczęli  dyszeć 
i brakło im tchu.

Letty zarzuciła mu ręce na szyję i stanęła na palcach.
– Nie wiedziałam, co robić.
– Nie mogłem przestać cię szukać – wymruczał Murphy między pocałunkami.
– Tak się bałam.
Murphy zachichotał.
– Ty? Nie wierzę.

background image

Ojciec Alfaro odchrząknął znacząco.
– Może powinna mnie pani przedstawić swojemu przyjacielowi, moje dziecko?

background image

Rozdział 30.

Obejmując  Letty  ramieniem,  Murphy  odwrócił  się  do  mężczyzny  w sutannie.  Nie  miał 

zamiaru  wypuścić  Letty  z uścisku  z powodu  ostatnich  wydarzeń.  Przez  ostatnie  dwa  dni 
wywrócił  San  Paulo  do  góry  nogami,  żeby  ją  znaleźć.  Martwił  się  o jej  naiwną  łepetynę 
i ryzykował przy tym swoją.

– Murphy, to jest ojciec Alfaro. – Letty wykonała ręką gest w stronę księdza.
– Miło księdza poznać. – Murphy zrobił krok do przodu i podał starszemu mężczyźnie rękę.
– Ksiądz ma przyjaciela, który może dowiedzieć się, co się stało z Lukiem.
Murphy przyjrzał się księdzu, zastanawiając się, czy mogą mu zaufać. Zwykle nie zawodziła 

go intuicja. Miał wrażenie, że mogą uznać księdza za sprzymierzeńca.

Kiedy  włóczył  się  po  mieście,  zasięgnął  języka  i dowiedział  się,  że  kapitan  Faqueza, 

odpowiedzialny  za  koszary  wojskowe,  jest  prawdziwym  draniem.  Słynie  z tego,  że  torturuje 
więźniów  i dręczy  ich  psychicznie.  Jeżeli  –  jakimś  cudem  –  brat  Letty  jeszcze  żyje,  Faqueza 
pewnie go zadręczył. Może się okazać, że  Letty ryzykuje życiem dla brata,  który z bólu stracił 
zmysły.

– Dowiem się, czego tylko będę mógł – zapewnił Murphy’ego ojciec Alfaro. – Ale niczego 

nie obiecuję.

Wzrok  księdza  spoczął  na  Murphym  o sekundę  czy  dwie  dłużej,  niż  to  konieczne.  Może 

chciał w ten sposób dać mu do zrozumienia, że osobiście nie robiłby sobie zbyt wielkich nadziei, 
że Luke żyje.

– Brak mi słów, żeby wyrazić, jak bardzo jesteśmy wdzięczni – odpowiedziała Letty za nich 

oboje.

Dłoń Murphy’ego zacisnęła się na jej ramieniu. Kiedy wszedł do kościoła i ją znalazł, poczuł 

nieopisaną ulgę. Już się poddał się, przekonany, że dotrze do niej tylko przez Luke’a.

Przez  całe  dwa  dni  próbował,  jak  mógł,  pozbyć  się  głosu  sumienia,  który  mówił  mu,  że 

powinien szukać Letty.

Dopiero kiedy słońce zaszło i nad stolicą zapadła noc, Murphy przypomniał sobie, że kiedy 

na  krótko  rozdzielili  się  w Siguierres,  Letty  od  razu  poszła  do  kościoła.  Zaczął  więc 
przeszukiwać kolejne kościoły.

– Mamy inny problem – poinformował ją z ponurą miną Murphy. Teraz, kiedy wiedział, że 

w mieście  jest  kapitan  Norte,  nie  miał  wątpliwości,  że  im  prędzej  odnajdą  Luke’a,  tym  lepiej. 
Murphy był sprytny i domyślał się, że obecność oficera nie jest przypadkowa.

– Jaki? – Zaniepokojony wzrok Letty spotkał się ze wzrokiem Murphy’ego.
– Norte jest w mieście.
– Zna go pan? – Głos ojca Alfaro zadrżał, kiedy Murphy wymienił nazwisko kapitana.

background image

Murphy pokiwał głową.
–  Nie  powiedziałabym,  żebyśmy należeli  do  jego  ulubieńców  –  wyjaśniła  Letty,  a Murphy 

poczuł, że wyprostowała się. Była spięta.

Ksiądz smutno pokiwał głową.
– Kapitan nie jest dobrym wrogiem.
Murphy zdążył się już o tym przekonać.
–  Lepiej,  żeby  nie  widziano  was  razem.  –  Ojciec  Alfaro  nerwowo  zatarł  ręce.  Spojrzał  na 

nich i wydawało się, że podjął jakąś decyzję.

– Chodźcie – zarządził. – U mnie będziecie bezpieczni. Mam nadzieję, że do jutra rana będę 

coś wiedział o pani bracie.

Murphy zdawał  sobie  sprawę,  że  ksiądz  bierze na  siebie  oczywiste ryzyko.  Wahał  się,  czy 

może wystawiać tego człowieka na niebezpieczeństwo. Nie zgodziłby się na to, gdyby nie Letty.

Ojciec Alfaro najwyraźniej domyślił się, co trapi Murphy’ego.
–  Nie  musi  się  pan  martwić.  Wiele  razy  oddawałem  moje  życie  w ręce  Boga.  –  Ksiądz 

wyprowadził ich ze świątyni.

Poprowadził  ich  krużgankami  okalającymi  kościół  do  stojącego  obok  dwupiętrowego 

budynku. Weszli tylnymi drzwiami i przeszli przez kuchnię, a potem długim korytarzem udali się 
na dół.

Murphy zauważył, że ojciec Alfaro porusza się bardzo cicho i nie włącza światła. Zatrzymał 

się  na  dole  schodów  i spojrzał  w górę.  Odczekał  chwilę,  a potem  wprowadził  ich  do 
pomieszczenia, które wyglądało na bibliotekę. Ostrożnie zamknął drzwi. Przez okna sączyło się 
do środka nikłe światło księżyca.

Murphy  poczuł  zapach  cytryny  i starych  książek,  co  stanowiło  całkiem  przyjemną 

mieszankę.  Ksiądz  oparł  dłonie  o kominek.  Najwyraźniej  czegoś  szukał.  Po  chwili  Murphy 
usłyszał  ciche  kliknięcie  i zdumiony  zobaczył,  że  półka  z książkami  otwiera  się  jak  drzwi, 
zapraszając ich do magicznego, fikcyjnego świata. W środku znajdowało się tylko łóżko i stolik 
nocny.

– Na razie będziecie tu bezpieczni. Przyjdę po was rano tak wcześnie, jak mi się uda. Do tego 

czasu muszę was poprosić, żebyście zachowywali się bardzo cicho.

Murphy  pokiwał  głową  i z Letty  u boku  wszedł  do  tajemniczego  pokoju.  Letty  usiadła  po 

jednej stronie łóżka. Zwiesiła ramiona. Murphy widział, że jest wyczerpana. On sam też nie był 
w lepszej  kondycji  fizycznej.  Przeżycia  emocjonalne  ostatnich  dni  i na  nim  odcisnęły  swoje 
piętno.

–  Odpocznijcie,  przyjaciele  – wyszeptał  ojciec  Alfaro,  zanim  półka  z książkami  nie 

powróciła na swoje miejsce.

W  pomieszczeniu  natychmiast  zrobiło  się  ciemno.  Poczuli  zapach  starych  książek,  kurzu 

background image

i pleśni. Nikłe światło docierało jedynie przez wąskie szczeliny w regale z książkami.

Murphy  stał  przez  chwilę.  O sekretnych  pomieszczeniach  na  plebanii  nie  pisano 

w podręcznikach wojskowych. Przez całe lata służby Murphy nie znalazł się w podobnej sytuacji. 
Najbardziej martwił się o bezpieczeństwo Letty. Miał nadzieję, że tutaj nic im nie grozi.

Usłyszał,  że  Letty  wyciąga  się  na  wąskim  łóżku.  Był  niemal  pewien,  że  skoro  łóżko  jest 

jedno, będzie chciała, żeby spał na podłodze. Nie chciał się z nią kłócić i właśnie zamierzał się 
położyć, kiedy usłyszał szept:

– Jest tu miejsce i dla ciebie. – Jej głos był nieco spłoszony.
Coś było zdecydowanie nie tak. Murphy miał ochotę przeczyścić sobie ucho palcem. Nie był 

pewien, czy to  dobry pomysł,  żeby  znaleźli się tak blisko  siebie. Był potwornie zmęczony, ale 
wiedział,  że  będzie  mu  cholernie  trudno  nie  kochać  się  z Letty.  Doszedł  do  wniosku,  że  jego 
wątpliwości są przejawem krańcowego wyczerpania.

Była mu to winna. Obiecała mu to. Chciał się z nią kochać bardziej niż z jakąkolwiek inną 

kobietą. A teraz jeszcze...

– Murphy?
W  milczeniu  podszedł  do  łóżka.  Letty  zrobiła  mu  miejsce.  Murphy  wyjął  broń  i jednym 

ruchem położył ją na nocnym stoliku.

–  Jak  to  możliwe,  że  w San  Paulo  jest  tyle  kościołów,  a ty  spotkałaś  akurat  księdza 

zamieszanego w tajną działalność?

Odpowiedziała mu dopiero po dłuższej chwili.
– Wierzę, że Bóg posłał mnie do ojca Alfaro.
Gdyby było jaśniej, Letty zobaczyłaby kwaśną minę Murphy’ego. Taka odpowiedź mu sienie 

podobała.  Jeżeli  Bóg  był  skłonny  wyświadczać  przysługi,  Murphy  miał  ważniejsze  prośby. 
Zresztą, to całkiem możliwe, że Bóg Letty naraził ich na pokusy. Jeżeli to, że mieli razem spać, 
było jednym z dowcipów Boga, Murphy’emu nie było do śmiechu.

Niechętnie położył się na łóżku. Choć Letty twierdziła, że starczy miejsca dla nich obojga, 

wcale  tak  nie  było.  Kręcił  się  i przewracał  z boku  na  bok.  W końcu  odkryli,  że  najwygodniej 
będzie, kiedy on położy się na plecach, a Letty obok niego na boku i oprze mu głowę na piersi.

Zamknął  oczy,  tuląc  Letty  do  siebie.  Jej  ramię  znalazło  się  na  jego  brzuchu.  Wydała 

delikatne westchnienie z zadowolenia. Murphy znalazł się tak blisko nieba, jak chciał. Trzymanie 
tej  kobiety  w ramionach  sprawiało  mu  niesamowitą  przyjemność.  Wywoływało  uczucie,  które 
ma tyle samo wspólnego z ciałem, co z duszą. Uczucie, którego Murphy obawiał się najbardziej, 
bo oznaczało, że mu na niej zależy.

To mogło żołnierza drogo kosztować. Niejeden zapłacił za to  życiem. Murphy widział, jak 

Cain dostał kulkę tylko  dlatego, że jego umysłem zawładnęła Linette. Nie chciał popełnić tego 
samego błędu.

background image

– Ojciec Alfaro wiedział o tobie – powiedziała Letty, przerywając jego rozmyślania.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Pytał, czy podróżuję z mężczyzną.
– Kiedy?
– Wcześniej, na początku rozmowy.
Murphy musiał się nad tym zastanowić. Podejrzewał, że ksiądz ma jakieś powiązania z CIA. 

To była dla niego dobra wiadomość. Mogą mu się przydać tacy sprzymierzeńcy.

– Jestem taka zmęczona. – Letty zatopiła się w jego objęciach.
– Wiem, kochanie.
– Nie mam pojęcia, co bym zrobiła, gdybym cię nie znalazła. – Ziewnęła po raz drugi.
–  Ja  też  – przyznał  Murphy.  Czuł,  że  poddaje  się  potrzebom  ciała.  Objął  ją  ramieniem 

i opuścił podbródek tak, że dotknął czubka jej głowy. Odpływając w krainę snu, delektował się 
przyjemnością  trzymania  jej  w ramionach.  Głupotą  byłoby  zaprzeczać  prawdzie.  Bardzo  mu 
zależało na Letty.

background image

Rozdział 31.

Luke.
Usłyszał, że ktoś prawie bezgłośnie wypowiada jego imię. Odwrócił głowę i otworzył oczy. 

W małym kwadratowym otworze w drzwiach celi widać było twarz Rosity.

– Rosita? – Czy to możliwe, żeby to była prawda? Serce łomotało mu pod żebrami. Ostrożnie 

próbował  wstać  z pryczy,  nie  zważając  na  ból.  Ten  ruch  kosztował  go tyle wysiłku,  że  jęknął. 
Przeżywał straszliwe męki, ale zniósłby o wiele gorsze, żeby tylko zobaczyć Rositę.

– Jestem.
Przez  otwór  widać  było  tylko  piękne  ciemne  oczy.  Ale  to  wystarczyło,  by  ogarnęła  go 

radość. Ten dar, cud ujrzenia kobiety, którą kocha, sprawił, że poczuł się ogromnie szczęśliwy.

– Jak to możliwe, że tu jesteś, skoro...
– O nic nie pytaj. Nie chcą mnie wpuścić do środka, do celi. Już nie.
– Więc jednak byłaś tu wcześniej?
– Tak. – Zamrugała powiekami, żeby się nie rozpłakać. – Chciałabym cię dotknąć. – Przez 

stalowe pręty zdołała przecisnąć jedynie dwa palce.

Luke  przycisnął  usta  do  opuszka  jednego  z nich  i niewiele  brakowało,  żeby  się  rozpłakał. 

Palce  Rosity  dotknęły  jego  twarzy.  Pogłaskała  nie  ogolony  policzek  Luke’a.  Zamknął  oczy, 
rozkoszując się pieszczotą dotyku.

– Zawsze będę cię kochać. – Usiłował zapanować nad emocjami. Zamilkł. Bał się, że kiedy 

zacznie mówić, nie będzie w stanie powstrzymać szlochu.

– A ja zawsze będę kochać ciebie.
Przez dłuższą chwilę cieszyli się z tego niepojętego cudu, że mogą być razem. Grube żelazne 

drzwi nie stanowiły przeszkody i nie mogły powstrzymać ich gorących uczuć.

– Biją cię? – spytała Rosita głosem, który świadczył, że boi się usłyszeć prawdę.
Nie mógł jej okłamać.
– Trochę. Nie tak bardzo, jak na początku.
Oczy Rosity stały się świecące i szkliste. Wypełniły się łzami, które zaczęły spływać jej po 

twarzy.

– A Hector i inni?
– Godnie ich pochowano. – Głos Rosity załamywał się.
Obawiał się wypowiedzieć imię swojej siostry.
– Miałaś jakieś wieści od Letty?
– Od Letty? Nie. Jest tutaj? W Zarcero? Jak to możliwe?
– Nie wiem, ale możliwe, że przyjechała. Dlatego nie zostałem stracony z innymi.
– To wyjaśnia, dlaczego... – Rosita przerwała raptownie, jakby już i tak powiedziała więcej, 

background image

niż zamierzała.

– Powiedz mi.
– Mój wuj... pozwolił mi tu przyjść, żebym mogła się z tobą pożegnać. Komendant Faqueza 

wyznaczył termin publicznej egzekucji za dwa dni.

– To pułapka. Musisz odnaleźć moją siostrę i uprzedzić ją.
– Ale jak? Gdzie?
Luke  oparł  czoło  o drzwi.  W zetknięciu  ze  skórą  wydały  się  zimne.  Zimne  i twarde. 

Powinien  się  skupić,  ale  nie  mógł.  W jego  umyśle  kłębiły  się  troski  i zmartwienia.  Wszyscy, 
którzy mogliby pomóc Letty, albo nie żyli, albo znajdowali się w więzieniu.

– Spróbuję ją znaleźć, Luke – obiecała Rosita. – Tylko nie wiem, gdzie szukać.
– Zrób, co możesz. – Nie mógł się teraz martwić o Letty. Później, kiedy zostanie sam, będzie 

się modlił, żeby Bóg jej strzegł. Chwile z Rositą, możliwe, że ostatnie, były zbyt cenne, żeby je 
tracić.

Jeszcze raz pocałował jej palce.
– Rosito, kiedy zginę, musisz...
– Nie. – Płakała. – To cud, że się uratowałeś. Nie umrzesz, kochany.
–  Nie  mamy  czasu  na  sprzeczki.  Musimy  przygotować  się  na  najgorsze,  kiedy  jeszcze 

możemy. – Jeśli go nie zastrzelą albo nie powieszą, tak jak kilku innych więźniów politycznych, 
możliwe, że zamęczą go na torturach.

– Jak Bóg mógł do tego dopuścić? – Głosem Rosity wstrząsał szloch. – Jak mógł pozwolić, 

żeby Hector i inni zginęli tak okrutną śmiercią?

Luke wiele razy zadawał sobie to samo pytanie.
– Bóg nie ponosi odpowiedzialności za nienawiść na tym świecie. – Pragnął przytulić Rositę 

po  raz  ostatni.  Umarłby  szczęśliwy,  gdyby  mógł  poczuć  przy  sobie  jej  miękkie  ciało.  Gdyby 
tylko mógł dotknąć jej słodkiej twarzy i poczuć bicie jej serca przy swoim...

Rosita spojrzała przez ramię. Luke dostrzegł cień strachu na jej twarzy.
–  Muszę  iść.  –  Otarła  łzy  i obdarzyła  go  krótkim  uśmiechem.  Odwróciła  się  gwałtownie 

i zniknęła.

Luke  słyszał  delikatny  odgłos  kroków,  kiedy  odchodziła.  Musiał  włożyć  tyle  fizycznego 

wysiłku,  żeby  utrzymać  się  na  nogach,  że  zaczął  gwałtownie  drżeć.  Z trudem  szedł  do  łóżka, 
żeby się nie przewrócić.

Przygniótł go ciężar zmartwień. Norte miał zamiar posłużyć się nim, żeby złapać Letty.
Luke dobrze znał swoją siostrę. Zrobiłaby wszystko, żeby go uratować. Wystawiłaby się na 

każde  niebezpieczeństwo.  Nie  mógł  pozwolić,  żeby  coś  jej  się  stało,  ale  nie  wiedział,  jak  ją 
uratować.

Nie miała pojęcia, jacy są ci mężczyźni. Nigdy nie zetknęła się z takim złem. Luke też nie, 

background image

dopóki go nie schwytano.

Mógł tylko przechytrzyć kapitana Norte, umierając przed publiczną egzekucją. Wzniósł oczy 

do nieba i zwrócił się do Boga:

– Pozwól mi umrzeć, zanim będzie za późno.

background image

Rozdział 32.

Jeszcze dwa dni temu pani brat żył.
Z sercem w gardle, Letty odwróciła się i stanęła przodem do ojca Alfaro.
– Żyje?
Ksiądz przyszedł po nich wczesnym rankiem i zaprowadził do zaufanego przyjaciela. Chwilę 

później  Murphy  zniknął  z ojcem  Alfaro.  Letty  nie  cieszyła  się  z tego,  że  znowu  zostali 
rozdzieleni. Ale nie miała wyboru.

Murphy spojrzał na ojca Alfaro, potem na Letty.
– O co chodzi? – Znała trochę Murphy’ego i wiedziała, że coś przed nią ukrywa.
Nikt nie śpieszył się z wyjaśnieniami.
–  Luke’owi  coś  się  stało.  –  Zaczęła  płakać,  pewna,  że  usłyszy  złe  wieści.  –  Jest  ranny? 

Możemy go zabrać? Potrzebuje lekarza?

– Letty. – Murphy delikatnie objął ją ramieniem.
–  Z moich  źródeł  nie  mogłem się  dowiedzieć,  jaki  jest  stan  fizyczny  pani  brata  –  wyjaśnił 

ojciec Alfaro. – Wiem tylko, że pani brat żyje.

–  Jest  coś  jeszcze.  –  Letty  nie  chciała,  by  ukrywano  przed  nią  prawdę.  Murphy  powinien 

znać ją na tyle dobrze, żeby o tym wiedzieć.

– Proszę mi wszystko powiedzieć.
Mężczyźni ponownie  wymienili między sobą spojrzenia. Oczy Murphy’ego  spotkały się ze 

wzrokiem Letty. Powiedział cicho, głosem pozbawionym emocji.

– Luke został skazany na śmierć.
Letty zamknęła oczy i wstrzymała oddech.
– Za dwa dni w południe ma się odbyć publiczna egzekucja.
–  Dwa  dni  –  powtórzyła.  Krew odpłynęła  jej  z głowy,  a wszystko  wokół  zaczęło  wirować. 

Przez chwilę myślała, że zemdleje. Poczuła, że musi usiąść. Wyciągnęła po omacku ręce i opadła 
na drewniane krzesło.

– Letty?
– Wszystko w porządku.
Nie  było  w porządku.  Rano  nie  czuła  się  dobrze.  Chociaż  w ramionach  Murphy’ego  spała 

lepiej niż od tygodni, obudziła się wyczerpana i potwornie zmęczona.

To wrażenie się pogłębiało. Myślała, że samo jej przejdzie i dlatego nikomu nie mówiła. Ale 

nie przeszło.

–  Musimy  go  uratować.  –  Spojrzała  na  Murphy’ego.  Zorientowała  się,  że  robi  to  coraz 

częściej.  Poza  sercem  obdarzyła  go  zaufaniem.  W jej  oczach  Murphy  mógł  dokonać  rzeczy 
niemożliwych.  Choć  napotykali  coraz  więcej  przeszkód  na  swojej  drodze,  Letty  polegała  na 

background image

talentach Murphy’ego.

–  Letty,  dałem  ci  słowo,  że  odnajdę  twojego  brata,  i zrobię  to.  –  Murphy  zacisnął  zęby 

z determinacją.

Bardzo chciała go dotknąć. Przycisnąć dłoń do jego policzka i podziękować mu. Te dwa dni, 

kiedy  włóczyła  się  sama  po  mieście,  były  dla  niej  cenną  lekcją.  Bardzo  chciała  odnaleźć 
i uwolnić Luke’a, ale zamierzała to zrobić razem z Murphym.

Ksiądz  rzucił  Murphy’emu  niespokojne  spojrzenie.  W małym  ceglanym  domu  zapanowała 

atmosfera pełna napięcia. Letty nie rozumiała, o co chodzi. Spojrzała na ojca Alfaro.

– Obawiamy się, że ta egzekucja może być pułapką – wyjaśnił ksiądz.
Murphy zachichotał.
–  Norte  chce  nas.  Ale  czy  można  mu  się  dziwić?  Ośmieszyliśmy  go. Nie  wie  tylko,  że  za 

niego nikt sienie modli. Unikniemy jego zasadzki i na dodatek wykradniemy mu Luke’a sprzed 
nosa.

–  Na  mieście  się mówi,  że  komendant  Norte  sowicie  wynagrodzi  tego,  kto  schwyta  któreś 

z was.

– Rozumiem. – Bo rozumiała. Jak powiedział zeszłej nocy ojciec Alfaro, kapitan Norte nie 

jest dobrym wrogiem.

–  Powinna pani  być przygotowana na  najgorsze – uprzedził  ją łagodnie  ksiądz. –  Zrobimy 

wszystko, co w naszej mocy, ale może się zdarzyć, że nie zdołamy uratować pani brata.

– Musi się wam udać. – Rozpłakała się. Rozpaczliwie pragnęła wierzyć, że można uratować 

Luke’a.  On  na  to  zasługiwał.  Oddał  swoje  serce  ludziom  z Zarcero,  poświęcił  im  życie.  Bez 
Luke’a będzie sama i zagubiona. W nikim nie znajdzie oparcia.

– Masz moje słowo: zrobię wszystko, co możliwe, żeby uwolnić Luke’a. – Oczy Murphy’ego 

potwierdziły powagę tej obietnicy.

– Nie mogę prosić o więcej – odpowiedziała Letty.
Przez resztę poranka rozmawiała z Murphym i ojcem Alfaro. Mężczyźni zastanawiali się nad 

sposobem działania. Szybko się dogadali. Wkrótce Murphy wyszedł. Nie powiedział dokąd idzie 
ani jak długo go nie będzie.

Siedziała  w cieniu  drzewa.  Usiłowała  dociec,  co  jej  dolega.  Nękające  bolesne  uczucie  nie 

ustąpiło  do popołudnia.  Usiłowała jakoś nazwać  to,  co czuła.  Objawy fizyczne  wskazywały na 
niegroźny przypadek grypy, ale wiedziała, że to nie grypa. Była pewna, że dolegliwości w jakiś 
sposób są związane z bratem bliźniakiem.

Niecierpliwie czekała  na powrót  Murphy’ego.  Musiała z nim omówić  parę spraw. Była tak 

zaprzątnięta myślami, że niczego nie zauważyła.

Z początku.
Nagle  poczuła,  że  ktoś  ją  obserwuje.  Nie  była  tego  pewna,  ale  ufała  swojemu  szóstemu 

background image

zmysłowi.  Przez  dłuższy  czas  nawet  nie  drgnęła,  żeby  nie  zwrócić  na  siebie  uwagi.  Ten  sam 
szósty zmysł, który dał jej do zrozumienia, że ona i ojciec Alfaro nie są już sami, ostrzegł, że jeśli 
się poruszy, będzie martwa.

Letty ogarnął strach niby gęsta mgła, która utrudniała zrozumienie tego, co się dzieje.
Wstrzymała oddech i spojrzała przed siebie. Ojciec Alfaro siedział w domu przy stole. Chyba 

czytał.

Oczami wyobraźni zobaczyła celę więzienną, tortury i śmierć. Poczuła, jak smakuje horror. 

Czuła ból. Potem wszystko zniknęło.

Do jej myśli wdarł się obraz Murphy’ego,  który pochylał się do chłosty. Zrozumiała obraz 

i zatrzymała go w umyśle. Potrzebowała jego ochrony. On wiedziałby, co robić. Miała przy sobie 
broń, bo Murphy się przy tym upierał, ale nie było sensu po nią sięgać. Byłaby martwa, zanim 
zdążyłaby wycelować. Zresztą nie była pewna, czy umie się nią posługiwać. Próbowała tylko raz 
i to dlatego, że Murphy ją do tego skłonił. Teraz żałowała, że nie nauczyła się strzelać.

Może dlatego, że myślała o Murphym i o broni, była przygotowana na to, co nastąpiło. Z tyłu 

usłyszała jego głos, cichy i niecierpliwy.

– Letty, kiedy krzyknę, padniesz na ziemię i osłonisz głowę. Rozumiesz?
Potwierdziła ledwie zauważalnym skinieniem głowy. Każdy mięsień jej ciała był napięty.
Za  moment  zobaczyła  trzech  żołnierzy,  chowających  się  w krzakach  przy  domu.  Dwóch 

z nich mierzyło w nią. Trzeci mężczyzna przez okno celował w ojca Alfaro.

Byli  zamaskowani  i doskonale  zlewali  się  z tłem.  Zastanawiała  się,  jakim  cudem  ich 

zauważyła.

Smak  strachu  wypełnił  Letty  usta  i zaatakował  zmysły.  Dzwoniło  jej  w uszach.  W gardle 

miała potwornie sucho.

– Teraz! –  Krzyk Murphy’ego rozdarł gorące, nieruchome powietrze. Tłumiąc krzyk, Letty 

padła twarzą do ziemi. Pamiętała, że kazał jej osłonić głowę, więc podniosła ramiona.

Szybkie strzały w rytmie staccato z broni Murphy’ego przeleciały nad jej głową. Zamarła ze 

strachu. Nie mogła się podnieść, nawet jeśli by ją o to prosił.

Trzech napastników padło koło domu. Letty i ksiądz siedzieli jak sparaliżowani. Rebelianci 

mogli dopaść ich w każdej chwili, zapomnieli tylko o jednym szczególe. O Murphym.

Wkroczył na scenę i od razu zorientował się, że Letty wyczuła obecność żołnierzy. Chodziło 

im o księdza. Do chwili, kiedy przekonali się, że ojciec Alfaro nie jest sam.

Murphy dziękował mocom niebieskim, że Letty miała na tyle rozsądku, żeby siedzieć cicho. 

To uratowało jej życie.

Nie  miał  wątpliwości,  że  jego  uczucia  w stosunku  do  Letty  uległy  zmianie.  Mur  obronny, 

którym się otoczył, pękł i Murphy beznadziejnie się w niej zakochał. Kiedy uświadomił sobie, że 
mógł ją przed chwilą utracić, pozbył się wątpliwości co do swoich uczuć.

background image

Nie był  nieskromny, twierdząc,  że jest dobrym żołnierzem.  I wiedział,  dlaczego jest dobry. 

Śmierć  nigdy  go  nie  przerażała.  Jego  świat  stanowiło  kilku  starannie  dobranych  przyjaciół 
i Deliverance Company. To wszystko. Miał niewiele do stracenia.

Do  tej  pory  w jego  życiu  nie  było  miejsca  na  szczęście  i radość.  Najbardziej  brakowało 

w nim miłości.

Musiał  przyznać,  że  kocha  Letty.  Nie  był  szczęśliwy  z tego  powodu.  Nie  było  mu  dobrze 

z tym uczuciem. Obawiał się, że miłość do Letty będzie wymagała poświęcenia części siebie, to 
go martwiło. Oddałby za nią życie. Ale nie był pewien, czy powinien ujawnić, jak bardzo mu na 
niej zależy.

Po  huku  strzałów  nastąpiła  cisza  głośniejsza  niż  wystrzał  z armaty.  Murphy  podszedł  do 

miejsca, gdzie leżały ciała rebeliantów. Sprawdził, czy na pewno są martwi. Byli.

Murphy  nic  nie  czuł.  Żadnych  wyrzutów  sumienia  ani  żalu.  Zabijanie  nie  sprawiało  mu 

przyjemności ani nie robiło na nim wrażenia.

–  Murphy...  –  Jego  imię  w ustach  Letty  zabrzmiało  jak  cichy  płacz.  Podbiegła  do  niego 

i padła mu w ramiona. Podniósł ją i przytulił. Trzęsła się bardzo. Objęła go tak mocno za kark, że 
omal nie udusiła.

– Już dobrze, kochanie.
Trzymał ją w ramionach. Sprawiło mu to tyle radości, że na chwilę zapomniał o księdzu.
Ojciec  Alfaro  wyszedł  z domu  blady  i przerażony.  Szedł  niepewnym  krokiem.  Wyciągnął 

chusteczkę z kieszeni i otarł czoło.

– Matko Boska – wyszeptał, przyglądając się zabitym mężczyznom.
– Wszystko w porządku, ojcze? – spytał Murphy, wypuszczając Letty z objęć.
– Tak. Tak. – Jeszcze raz spojrzał na ciała rebeliantów. – To ludzie kapitana Norte.
– Więc wie, gdzie jesteśmy.
Ksiądz zamknął oczy.
–  Alphonse  –  powiedział  z ogromnym  bólem.  –  Nigdy  by  mnie  nie  zdradził,  chyba  że  na 

torturach.

– Musimy stąd uciekać. – Murphy’emu zależało, żeby przenieść Letty w bezpieczne miejsce. 

Nie wiedział tylko dokąd.

–  Letty!  –  Przed  chwilą  trzymał  ją  w ramionach.  Teraz  była  w domu.  Siedziała  z twarzą 

ukrytą w dłoniach, jakby nie mogła znieść widoku martwych ciał.

Chciał ją pocieszyć i wytłumaczyć, dlaczego musiał użyć broni.
– Letty, musimy stąd uciekać! – krzyknął. Wiedział, że brzmi to gburowato, ale nie mógł nic 

na to poradzić. Groziło jej niebezpieczeństwo. Murphy wolałby umrzeć, niż dopuścić, by stało jej 
się coś złego.

Nagle kątem oka dostrzegł jakiś ruch. Pchnął księdza na ziemię i upadł koło niego. Letty była 

background image

za daleko.

Tocząc  się  po  ziemi,  wystrzelił  serię  z,  karabinu.  Zobaczył  dwóch  rebeliantów.  Jeden 

krzyknął  z bólu,  a potem  umilkł.  Zapanowała  dziwna,  nienaturalna  cisza,  która  często 
towarzyszyła strzelaninie i śmierci.

–  Uciekajmy  stąd  w cholerę!  –  krzyknął  Murphy.  Niecierpliwił  się,  żeby  zabrać  Letty 

i księdza  w bezpieczne  miejsce.  Przeszukiwał  wzrokiem  ogród,  badał  go  wyostrzonymi 
zmysłami.

Przerwał  mu  krzyk  Letty.  Rozległ  się  huk  pojedynczego  wystrzału.  Murphy’ego 

obezwładniło przerażenie. Boże drogi, tylko nie Letty. Proszę, niech nie dostaną Letty. Dawał za 
nią wszystko, co miał. Swoje życie. Swoje serce. Swoją duszę.

Zerwał  się  na  nogi  i krzycząc,  wbiegł  do  domu.  Był  gotów  zabić  lub  zginąć,  jeżeli  będzie 

trzeba. Zobaczył, że Letty stoi z pistoletem, który dał jej na początku wyprawy. Broń zwisała jej 
z ręki.

Nie dalej niż półtora metra od niej leżał żołnierz.
Letty  była  w szoku.  Śmiertelnie  blada  wpatrywała  się  pustym  wzrokiem  w martwego 

człowieka. Leżał w kałuży krwi, z otwartymi oczami. Choć napastnik nie żył, Murphy pałał do 
niego nienawiścią.

Podszedł do Letty i delikatnie wyjął jej pistolet z dłoni.
– Dobrze się czujesz? – spytał łagodnie.
Pokręciła przecząco głową, wyszła przed dom i zwymiotowała.

background image

Rozdział 33.

Rosita weszła do słabo oświetlonego pokoju i spojrzała na ciało mężczyzny, leżące na stole. 

Rozdzierający ból przeszył jej serce. Zrozumiała, że wuj mówił prawdę.

Luke nie żył.
Z jej gardła wydobył się szloch. Zakryła usta, żeby powstrzymać krzyk cierpienia. To nie tak 

miało być. Mieli się pobrać, chciała urodzić mu dzieci i przeżyć z nim w szczęściu wiele długich 
lat. Luke ją kochał, a ona darzyła go większym uczuciem niż jakiegokolwiek innego mężczyznę.

– Cicho bądź – skarcił ją wuj. – Jeżeli ktoś nas tu znajdzie, będę miał kłopoty.
Odpowiedziała mu stłumionym szlochem.
– Co się stało? – Rosita chciała wiedzieć.
– Strażnik powiedział mi, że Luke umarł we śnie.
– We śnie? – Rosita nie uwierzyła, chociaż był jej wujem i dwa razy pomógł jej się spotkać 

z Lukiem.

– Nikt nie zna przyczyny  jego śmierci.  Żył,  kiedy  gaszono światło,  a rano już był martwy. 

Komendant  Faqueza  przesłuchiwał  strażników,  ale  nikt  nie  wchodził  w nocy  do  celi  twojego 
przyjaciela.

Rosita w pożegnalnym geście delikatnie dotknęła twarzy Luke’a. Była jasna i pełna spokoju.
– Podobno  kapitan  Norte  jest  wściekły  –  dodał  wuj.  –  Chciał  wykorzystać  twojego 

przyjaciela jako przynętę.

Rosita przyjrzała się Luke’owi i zrozumiała, że stało się to, o co się modlił. Tylko tak mógł 

uratować siostrę i uniknąć  wraz z nią okrucieństwa  publicznej egzekucji.  Zawsze  nad wszystko 
przedkładał dobro innych.

Luke Madden skradł jej serce, kiedy tylko przybył do Zarcero. Przez długie miesiące Rosita 

ukrywała swoje uczucia. Bała się okazać misjonarzowi, jak bardzo jej na nim zależy.

Kiedy  Luke  ją  pokochał,  jej  serce  szalało  z radości.  Teraz  była  pełna  cierpienia  tak,  jak 

wtedy  pełna  szczęścia.  Głębia  jej  uczucia  była  równie  wielka,  jak  ból,  który  przeżywała  po 
śmierci Luke’a.

– Musimy iść.
–  Jeszcze  tylko  chwilę  –  poprosiła.  Chciała  popatrzeć  na  Luke’a  trochę  dłużej,  zapamiętać 

pełen  spokoju  wyraz  jego  twarzy.  Chciała,  żeby  ten  obraz  wyrył  się  w jej  sercu  na  długie, 
samotne lata, które ją czekają.

– Już?
Pokiwała głową. Po jej policzkach spływały gorące łzy.
–  Nie  mogłem  zrobić  nic  więcej,  by  go  uratować –  powiedział  ze  smutkiem  jej  wuj.  –

Próbowałem.

background image

– Wiem. – Położyła delikatnie dłoń na jego ramieniu. – Dziękuję, że zaryzykowałeś, żebym 

mogła tu przyjść.

– Twój przyjaciel był dobrym człowiekiem.
Rosita otarła łzy z twarzy.
– Szkoda, że go nie znałeś.
– Trochę go poznałem. Nie przeklinał, kiedy go torturowali. Była w nim tylko miłość. Twój 

przyjaciel na pewno jest z Bogiem.

background image

Rozdział 34.

Letty wiedziała, że Murphy się o nią martwi. Zabiła człowieka. Nie chciała tego zrobić i do 

końca życia będzie miała poczucie winy.

Ale żołnierz nie dał jej wyboru. Kiedy zrozumiała, że rozpaczliwie pragnie żyć, ogarnęło ją 

przerażenie.

Nie zawahała się. Ocalił ją refleks i instynktowne pragnienie życia.
Ojciec  Alfaro  pośpiesznie  zaprowadził  ich  do  domu  innego  zaufanego  przyjaciela.  Tę  noc 

spędzili ukryci w piwnicy pod stodołą. Było tam niewiele więcej miejsca niż w sekretnym pokoju 
u księdza.

Murphy  usiadł  naprzeciwko  Letty  i jadł  kolację.  Tortillą  wyczyścił  z talerza  resztki  fasoli. 

Smakowało mu. Kiedy kończył, spostrzegł, że Letty w ogóle nie ruszyła posiłku.

– Jedz, Letty.
Pokręciła głową.
– Nie mogę. Nie chce mi się.
Odsunął na bok metalowy talerz i usiadł obok niej na łóżku.
– Kochanie, słuchaj, zrobiłaś to w obronie własnej.
Letty zamknęła  oczy.  Chciała,  żeby  milczał.  Znowu  ogarnęło ją  to  dziwne  wrażenie,  które 

nawiedziło ją rano.

– ...i pewnie uratowałaś też mój żałosny tyłek – ciągnął Murphy. – Nie skończyłby na zabiciu 

ciebie.

– Murphy. – Wyciągnęła po omacku rękę i dotknęła jego ramienia.
– Znowu masz mdłości?
– Nie. Och, Murphy... nie, proszę, nie.
– Kochanie, o co chodzi?
– On nie żyje.
– Kochanie, nie miałaś wyboru.
–  Nie  mówię  o tym  żołnierzu  –  zaszlochała.  –  Luke.  –  Pochyliła  się  i położyła  głowę  na 

kolanach.  A więc  o to  chodziło.  Cały  dzień  to  czuła.  Cały  dzień  walczyła  z tymi  potwornymi 
mdłościami.

– Ojciec Alfaro zapewnił nas, że dwa dni temu Luke żył.
Ogarnął ją żal. Czuła się tak, jakby obciążono jej  ciało kamieniami, a potem wyrzucono za 

burtę statku. Zanurzała się coraz bardziej i bardziej i nic na to nie mogła poradzić.

Dopiero,  kiedy  Murphy  ją  objął,  zdała  sobie  sprawę,  że  kurczowo  się  go  trzyma.  Szloch 

wstrząsał nią tak mocno, aż czuła ból. Kołysała się w tył i w przód. Szlochała i próbowała złapać 
oddech. Opłakiwała brata, którego straciła.

background image

– Letty, kochanie, nie płacz tak. Nie wiemy, co się stało z Lukiem.
– Ja wiem. Moje serce wie.
– Ojciec Alfaro powiedział...
– On nie żyje. Mój brat nie żyje. Spóźniliśmy się. Nie możemy go uratować.
Murphy trzymał ją w ramionach tak długo, aż wypłakała wszystkie łzy. Przylgnęła do niego, 

z żalu i rozpaczy wbijając palce w jego ciało. Cały czas ją przytulał, cały czas pocieszał.

Kiedy  zabrakło  już  łez,  położył  ją  na  łóżku  i usiadł  przy  niej.  Szeptał  słowa  pociechy,  ale 

Letty ich nie słyszała. Jej serce przepełniał smutek.

Chyba  zasnęła,  bo  kiedy  się  ocknęła,  było  ciemno.  W schowku  pod  stodołą  panowały 

egipskie ciemności.

Wiedziała,  że  jest  przy  niej  Murphy,  czuła  jego  miarowy  oddech.  Przypomniała  sobie 

o Luke’u. Ból i rozpacz powróciły.

– Letty...
Odwróciła się i ukryła twarz w jego karku.
–  Kochaj  się  ze  mną  –  wyszeptała.  –  Czuję  się  taka  samotna,  taka  pusta.  Potrzebuję  cię. 

Proszę cię, Murphy. Proszę cię, kochaj się ze mną.

Murphy zamknął oczy, musiał być silny. Letty w jego ramionach była wystarczającą pokusą. 

Żaden mężczyzna nie oparłby się takiej prośbie.

– Kochanie – wyszeptał delikatnie, odgarniając jej włosy z twarzy. – Nie wiesz, o co prosisz.
– Pragnę cię. Potrzebuję cię. Murphy, proszę. – Przysunęła się do niego blisko. Brodawki jej 

piersi  otarły  się  o tors  Murphy’ego.  Były  gorące.  Murphy  poczuł  się,  jakby  przypiekano  go 
rozżarzonym żelazem. Zacisnął zęby. Chciał, żeby Letty przestała się poruszać.

On też jej potrzebował. Jego ciało mówiło mu o tym od tygodni. To nie był dobry moment. 

Letty szalała z żalu, przekonana, że straciła brata.

Murphy nie wiedział, co myśleć o psychicznym związku Letty z bratem bliźniakiem. Wolał 

polegać  na  pewnych,  potwierdzonych  faktach.  Informacja  sprzed  dwóch  dni,  którą  otrzymali 
dzisiaj rano, mówiła, że Luke Madden żyje. Wolał ufać jej niż intuicji Letty.

Murphy obiecał jej, że odnajdzie Luke’a. Nie miał zamiaru się poddać, dopóki nie zdobędzie 

dowodu. Odnajdzie brata Letty, żywego czy martwego.

Pocałowała go w kark. Jej wilgotne usta przesuwały się po skórze Murphy’ego w zmysłowy 

sposób. Zamknął oczy i walczył z pożądaniem, które zaczęło trawić jego ciało.

– Letty, proszę...
– Czuję się taka samotna.
– Nie jesteś sama. Nie wiemy, czy Luke nie żyje. Nie wiemy.
– Ja wiem, co się stało – wyszeptała i zaszlochała cicho. – On nie żyje. Czuję to w umyśle 

i w sercu.  –  Jej  ręce  przesuwały  się  po  klatce  piersiowej  Murphy’ego.  Okrywała  pocałunkami 

background image

jego brzuch. Ścisnął mocno koc obiema rękami: próbował się jej oprzeć.

– Nie  masz pojęcia,  o co  prosisz. –  Murphy żywił  głęboką  nadzieję,  że jeżeli  Bóg istnieje, 

doceni jego poświęcenie. Był to najlepszy uczynek, na jaki kiedykolwiek się zdobył.

Jedynie dla Letty mógł się zdobyć na taki gest. Wiedział, że przysporzy mu kłopotów, kiedy 

ją poznał, ale nie brał pod uwagę, że zdobędzie jego serce.

Nie  mógł  dłużej  wytrzymać.  Przesunął  dłonią  po  jej  kręgosłupie,  ale  zatrzymał  się  przed 

pośladkami. Rozkoszował się jej ciepłem i gładkością.

Potrzebował jej. Umysł i ciało mówiły mu to od początku. Letty wdarła się w jego życie bez 

ostrzeżenia i pokazała mu, kim naprawdę jest. Wskazała jego sercu, do czego zostało stworzone.

Jej  subtelność  była  odskocznią  od  bezwzględnego  i okrutnego  świata,  w jakim  się  obracał. 

Kiedyś nie rozumiał, dlaczego Cain chciał spędzić życie z Linette. Dlaczego tyle poświęcił, żeby 
ożenić się z wdową. Teraz, na ironię, wszystko nabrało sensu.

Cain potrzebował Linette z tego samego powodu, dla którego Murphy potrzebował Letty.
Jej  miłość  pomogła  wymazać  z pamięci  wszystko,  co  zrobił,  okropności,  które  widział. 

Nienawiść człowieka do człowieka. Pomagała uciec od rzeczy, do których był zmuszany.

– Nie chcesz mnie?
– Nie chcę? Nie masz pojęcia, jak bardzo cię pragnę.
–  Więc  dlaczego  nie  chcesz  się  ze  mną  kochać?  –  Przysunęła  się  do  niego,  nieświadomie 

zadając mu tortury. Była cholernie pociągająca i zupełnie tego nieświadoma.

– Nie zmuszaj mnie, żebym to powiedziała. – Ukryła twarz w jego ramieniu.
– Co? – Murphy nic nie rozumiał.
– Niech cię diabli, Murphy. – Uderzyła go pięścią w pierś.
–  Czego  nie  chcesz  mi  powiedzieć?  –  Przewrócił  ją  na  plecy.  W oczach  Letty  lśniły  łzy. 

Wpatrywała się w niego i milczała z uporem. Bunt trwał krótko. Po chwili zarzuciła mu ramiona 
na szyję i uniosła się, żeby go pocałować.

Dotknęła  ustami  jego  warg.  Stwierdził,  że  była  niezłą  uczennicą.  Murphy  oderwał  usta  od 

Letty.

– Letty, powiedz to.
– Kocham cię – wyszeptała.
Jego serce oszalało.
– Och, kochanie.
Zsunął się z niej i położył na plecach.
– Dlatego nie chciałam ci tego powiedzieć. Nie chcesz mojej miłości. Nie potrzebujesz jej. 

Wprawiłam cię tylko w zakłopotanie. Nie chciałam, żebyś wiedział. Nie chciałam ci mówić.

Zaklął  cicho  i wziął  jaz  powrotem  w ramiona.  Przytulił  mocno  do  siebie.  Pocałowali  się. 

Tym razem on był górą.

background image

–  Och,  Letty  –  wyszeptał  jej  w usta.  –  Nie  wiesz,  jak  bardzo  cię  kocham?–  Ich  języki 

spotkały  się.  Przytulił  ją  do  siebie,  przygniatając  jej  piersi  twardym  torsem.  Było  mu  z nią 
dobrze. Zbyt dobrze. Szybko łamała jego opór.

Odsunął się od niej niechętnie. Pogładził japo włosach. Kiedy patrzył w jej oczy, zdał sobie 

sprawę, jak bardzo mu na niej zależy. Tak bardzo, że nie mógł teraz się z nią kochać. To nie był 
właściwy moment.

Wzrok Letty wyrażał zdziwienie.
– Kochasz mnie?
– Bardziej niż własne życie.
– Kiedy to sobie uświadomiłeś?
Tylko kobieta mogła zadać takie pytanie.
– Dziś po południu.
– Z powodu rebeliantów?
– Tak. Wiedziałem wcześniej, ale nie chciałem się do tego przyznać.
Pocałował  ją  leciutko.  Odmawianie  sobie  tego,  czego  pragnął  najbardziej,  było  prawdziwą 

torturą.

– Kochasz mnie? – powtórzyła z niedowierzaniem, które zadziwiło Murphy’ego.
– Tak trudno w to uwierzyć?
– Tak... Myślałam... Wydawało mi się, że uważasz mnie za straszną idiotkę.
–  Bo  tak  jest.  Ale  cię  kocham.  Chcę,  żebyśmy  się  pobrali.  –  Nie  mógł  uwierzyć,  że 

zaproponował Letty małżeństwo. Nie wiedział, że się jej oświadczy, dopóki słowa nie wyrwały 
mu się z ust.

– Chcesz się ze mną ożenić? – Nie była pewna, czy może mu wierzyć.
– Tak bardzo cię kocham. – Znowu ją pocałował. Pokazał w ten sposób, co czuł w sercu. –

Tak bardzo, że chcę poczekać do ślubu, żeby się z tobą kochać.

– Chcesz czekać?
– Dobrze, dobrze, przesadziłem. Poczekamy, aż wrócimy do Boothill. – Usiadł i zdjął z szyi 

srebrny łańcuch. – Weź. To twój pierścionek zaręczynowy. – Założył Letty naszyjnik. Mały złoty 
aniołek zadźwięczał, uderzając w srebrny nieśmiertelnik.

Letty wzięła go w palce.
– Ten aniołek należał do mojej babci. To jedyna rzecz, jaka mi po niej została. Traktowałem 

go jak amulet. Teraz należy do ciebie.

– Dajesz mi amulet?
– Daję ci moje serce. Będziesz moją żoną, Letty.
– A co z Deliverance Company?
–  Nie  wiem –  odpowiedział  Murphy.  –  Zastanowimy  się  nad  tym  później.  –  Nie  pomyślał 

background image

nawet, że Letty może go nie chcieć. Nie był może najlepszym materiałem na męża, ale ją kochał.

– Dobry pomysł.
– Możesz teraz zasnąć? – spytał.
Nie odzywała się przez dłuższą chwilę, a potem skinęła głową.
– Czy po ślubie będę mogła mówić do ciebie Shaun?
Uśmiechnął się szeroko.
– Chyba będziesz musiała. Dziwne by było, żeby żona zwracała się do męża po nazwisku.
Ułożyła się w jego ramionach, jakby przez pół życia sypiali razem. Prawie odpłynął w krainę 

snu, szczęśliwszy niż kiedykolwiek, gdy Letty znowu się odezwała.

– Chcę mieć dzieci.
– Dzieci – powtórzył Murphy. Nad tym aspektem małżeństwa jeszcze się nie zastanawiał. –

Możemy porozmawiać o tym później?

– Nie. Nie zasnę, dopóki nie będę wiedziała, czy pragniesz tych samych rzeczy, co ja.
–  Dzieci  –  powtórzył  ponownie,  myśląc  o swoich  żonatych  przyjaciołach.  Obaj  zostali 

ojcami i sprawiali wrażenie zadowolonych. – Dlaczego nie? Zanim się zorientuje, całkiem mnie 
udomowisz.

– Mam nadzieję. – Usłyszał uśmiech w jej głosie.
Zamknął oczy i zasnął. Całą noc nie wypuszczał Letty z objęć. Obudziła go raz i wyszeptała, 

że chce jej się pić. Przyniósł wodę. Wypiła ją chciwie, a potem oboje zasnęli.

Rano odkrył, że z Letty jest bardzo źle. Leżała z otwartymi oczami i wpatrywała się w niego 

bez słowa.

– Letty? – Przyłożył grzbiet dłoni do jej czoła. Była rozpalona od gorączki.
Murphy obudził ojca Alfaro. Zanim przyjechał zaprzyjaźniony lekarz, Letty dostała dreszczy. 

Rozpoznawała tylko Murphy’ego i nie chciała go puścić.

– Co jej jest? – spytał, kiedy lekarz skończył badanie.
– Nie wiem, ale nie wygląda to najlepiej. Ma bardzo wysoką gorączkę. Tylko raz widziałem 

taką gorączkę i wysypkę.

– I?
Lekarz nie odpowiedział wprost.
– Musimy ją zabrać do szpitala.
Do szpitala. Ten mężczyzna chciał gwiazdki z nieba. Lekarz mówił poważnie.
– Inaczej nie przeżyje dwóch dni.

background image

Rozdział 35.

Marcie, zamówiłaś płyn do trwałej?
Przerwała liczenie pieniędzy, żeby sobie przypomnieć. Dostawca kosmetyków był już dzisiaj 

po południu. Zamówiła długą listę artykułów.

– Nie pamiętam.
–  Specjalnie  prosiłam  o ten  płyn,  nie  pamiętasz?  Wiesz,  że  Gladys  Williams  chce,  żeby 

używać tylko tego do jej cienkich włosów. – Samantha miała prawo być zła.

Marcie westchnęła głęboko.
–  Przepraszam,  nie  mogę  sobie  przypomnieć,  co  zamówiłam  u Vickie.  Zadzwonię  do  niej 

rano i upewnię się, czy wspomniałam o tym płynie.

– Muszę dbać o klientki.
– Wiem.
Samantha  w oczach  starszych  kobiet  uchodziła  za  czarodziejkę.  Większość  jej  klientek 

stanowiły kobiety po siedemdziesiątce. Przyjaciółka zawahała się.

–  Marcie,  na  pewno  dobrze  się  czujesz?  Cały  dzień  jesteś  myślami  gdzie  indziej.  Co  cię 

gryzie?

– Nic mi nie jest. – Zdobyła się na uśmiech.
– Zresztą jest tak nie tylko dzisiaj. Coś cię trapi od kilku dni.
Marcie odsunęła na bok stos jednodolarówek. Trzy razy próbowała je policzyć i za każdym 

razem miała inny wynik.

– Coś mnie trapi, tak?
– Jesteś pewna,  że nie  chcesz  o tym  pogadać?  –  Samantha odłożyła  torebkę i pochyliła się 

nad  szklaną  ladą.  –  Mam  czas.  Kiedyś  rozmawiałyśmy  bez  końca  przez  długie  godziny, 
pamiętasz?

To było dawno temu, kiedy Marcie chadzała do barów. Często wychodziły razem po pracy, 

a rano opowiadały sobie niestworzone historie. Wszystko się zmieniło. Marcie porzuciła taki styl 
życia, a Samantha była samotną matką, która miała dziecko na utrzymaniu.

– Clifford mi się oświadczył – wyznała Marcie.
–  Clifford! Najwyższy czas.  Miałam  już  zamiar  przycisnąć  go do  ściany  i spytać,  kiedy to 

zrobi.

Marcie roześmiała się, ale jej śmiech był wymuszony.
– Wspaniale, kochana. Nie jesteś szczęśliwa?
–  Pewnie,  że  jestem  –  powiedziała  szczerze  Marcie.  Przez  większość  życia  czekała,  żeby 

jakiś mężczyzna poprosił ją o rękę. To marzenie stało się rzeczywistością.

– Och. – Uśmiech zniknął z twarzy Samanthy. – Jesteś zakochana w Johnnym, prawda?

background image

– Tak... Nie. Och. Sama już nic nie wiem.
– Czy wy... no wiesz? – Podniosła nieznacznie głos, dając do zrozumienia, o co pyta.
– Chcesz wiedzieć, czy z nim sypiam, tak?
– Słuchaj, moja droga, jeżeli nie chcesz o tym mówić – rozumiem, to nie moja sprawa.
Marcie schowała pieniądze do kasy i zamknęła ją.
–  Nie,  nie  powiem,  żeby  mnie  nie  kusiło.  Johnny  ma  w sobie  coś  takiego,  że  miękną  mi 

kolana.

– Chcesz powiedzieć, że nie przespałaś się z nim ostatnio? – Samantha nie chciała wierzyć.
– Jak mogłabym potem spojrzeć w oczy Cliffordowi?
– Chyba masz rację. – Samantha opadła na wyściełane krzesło przy umywalce i skrzyżowała 

długie, smukłe nogi. – Szalejesz za Johnnym, ale oświadczył ci się Clifford.

– Mówiąc prawdę, Johnny wspomniał coś o wspólnym życiu.
Samantha podniosła głowę, szeroko otwierając oczy.
– Tak?
Marcie  żałowała,  że  zdradziła  to  przyjaciółce.  Dokładnie  wiedziała,  co  teraz  powie, 

i w dodatku będzie miała rację.

– Sprawa jest jasna Nie ma o czym mówić. Clifford  jest słodki i tak dalej,  ale to na  widok 

Johnny’ego burzy się w tobie krew.

–  Wiem,  ale...  –  Marcie  zamilkła.  Clifford  był  jak  skała  Gibraltaru,  a Jack  Keller 

przypominał  przemieszczające  się  wydmy.  Wiedziała  o tym,  ale  zmagała  się  z uczuciami. 
Pragnęła Jacka, lecz zależało jej na Cliffordzie.

– Oj – szepnęła Samantha. – O wilku mowa. Spójrz, kto idzie.
Marcie  nie  chciała  patrzeć.  To  mógł  być  tylko  Jack.  Nie  chciała  go  widzieć.  Kiedy  byli 

razem, nie potrafiła trzeźwo myśleć. Nie mogła być pewna, że zachowa się tak, jak powinna. On 
o tym wiedział i wykorzystywał to przeciwko niej. Krok po kroku burzył jej mur obronny.

Powiedziała,  że  musi  przemyśleć  jego  propozycję,  by  zamieszkali  razem.  Cliffordowi  też 

powiedziała, że musi się zastanowić. Od tego czasu upłynęło kilka dni i najwidoczniej Jack się 
zniecierpliwił.

– Wychodzę. – Samantha mrugnęła do Marcie, wzięła torebkę i zniknęła za drzwiami.
–  Cześć,  Sam.  – Marcie  usłyszała,  jak  Jack  wita  się  z jej  przyjaciółką  swoim  głębokim, 

ochrypłym głosem.

Marcie nie odwróciła się. Zamknęła oczy i zebrała w sobie siły. Jack stanął za nią. Czuła jego 

obecność niemal namacalnie.

– Marcie.
– Witaj, Jack. – Zacisnęła palce na szklanej ladzie.
–  Jak  się  miewa  moja  dziewczynka?  –  Chwycił  ją  za  ramiona.  Pochylił  się  i pocałował  ją 

background image

w kark. Poczuła jego gorący oddech. Pieścił ją delikatnie ustami i przesunął językiem po gładkiej 
skórze.

Zacisnęła pięści. Czuła, że wzbiera w niej pożądanie.
–  Myślałem  o tobie  dzień  i noc  –  wyznał  Jack.  –  I zastanawiałem  się,  kiedy  się  do  mnie 

odezwiesz.

– Ja... przecież mówiłam, że zadzwonię.
Nie przestawał błądzić ustami po jej szyi.
– Nie mogłem już dłużej czekać. Muszę wiedzieć.
Zamknęła oczy  i przechyliła  głowę na  bok,  odsłaniając  szyję.  Chciała  się  odwrócić i ukryć 

się w jego ramionach. To ją osłabiło, a tak rozpaczliwe potrzebowała być silna.

– Jeszcze nie podjęłam decyzji. – Robiła wszystko, żeby jej głos brzmiał stanowczo. – Muszę 

przemyśleć każdy aspekt. To jest ważne, bardzo ważne.

– To, o czym ci mówiłem, prawda?
– Nie. – Głos zdradzał, że brakuje jej tchu. – Chodzi o wszystko.
– Więc pozwól, że pomogę ci podjąć decyzję – wyszeptał.
–  To  nie jest  dobry  pomysł.  –  Chociaż  jej  usta  mówiły  jedno,  ciało  twierdziło  coś  innego. 

Głowa opadła jej do tyłu. Kołysała nią z boku na bok, domagając się pieszczoty.

– Dziecino, szaleję za tobą. – Objął ją w talii i przycisnął jej pośladki do swojej męskości.
– Jack...
–  Wiem,  nie  powinienem  tu  przychodzić.  –  Jego  ręce  zajęte  były  rozpinaniem  fartucha 

Marcie. Zanim zebrała w sobie dość siły, by go powstrzymać, wsunął rękę pod bluzkę i dotknął 
piersi. Brodawki okazały się zdrajcami i stwardniały w jednej chwili. Drżała. Nie mogła przestać 
ocierać się pośladkami o jego twardą męskość.

– Powoli, kochanie, powoli. – W jego szepcie słychać było głęboką satysfakcję. Wolną rękę 

wsunął jej między nogi i zaczął ją pieścić palcami.

Marcie nie  mogła uwierzyć, że  mu na  to  pozwala.  Wprawdzie zamknęła  salon i zaciągnęła 

firanki,  ale  okiennice  były  otwarte.  Każdy,  kto  przechodził  ulicą,  mógł  zajrzeć  do  środka 
i przyglądać się temu, co robią.

Nie  mogła  uwierzyć,  że  jakiś  mężczyzna  może  doprowadzić  ją  do  takiego  stanu.  Jęknęła 

cicho, usiłując zebrać siły, żeby mu się oprzeć.

Jack wziął ten przejaw rozpaczy za jęk pragnienia.
– Czy na zapleczu jest jeszcze kanapa? – spytał niecierpliwie. Jego gorący oddech łaskotał 

jaw ucho.

– Tak, ale myślę...
–  To  jest  właśnie  nasz  problem  –  wyrzucił  z siebie  szorstko.  –  Oboje  za  dużo  myślimy. 

Najwyższy czas, żebyśmy wzniecili ogień, który kiedyś w nas płonął.

background image

– O, Boże.
Nie  chciała,  żeby  to  się  skończyło  na  kanapie.  Nie  wiedziała,  jak  się  tam  znalazła.  Stała 

w salonie fryzjerskim, walcząc ze swoim zdradzieckim ciałem, a po chwili leżała na kanapie na 
zapleczu. Jackowi wystarczyło kilku sekund, by zdjąć z niej bluzkę i obnażyć piersi. Uklęknął na 
podłodze i ukrył twarz w jej bujnym biuście, ujmując go w dłonie. Przywarł ustami do brodawki 
i zaczął ją chciwie ssać.

Kiedy  zacisnął  wargi  na  jej  piersi,  Marcie  poczuła  przypływ  pożądania,  aż  uniosła  biodra 

z kanapy.

–  Dobrze,  kochanie,  naprawdę  dobrze.  Pozwól  mi  sprawdzić,  na  ile  jesteś  gotowa.  –  Jego 

głos był ochrypły z pragnienia.

Wsunął rękę w majtki Marcie.
Zesztywniała  w jego  ramionach.  Od  dawna  się  nie  kochała.  Dawno  żaden  mężczyzna  nie 

dotykał  jej  w tak  intymny  sposób.  Jej  ciało  zareagowało  głośnym  jękiem  na  nieoczekiwany 
wybuch rozkoszy. Była oszołomiona i ogłupiała, kiedy palce Jacka zaczęły się w niej poruszać

– Nie...
Uciął krzyk protestu pocałunkiem. Jego język wsuwał się w nią tak samo, jak palce.
Wywoływał  w niej  uczucia  podobne  do  ognia,  płonącego  coraz  intensywniej.  W każdej 

chwili groziło to wybuchem.

Marcie  wiedziała,  co  robi  Jack.  Zmierzał  do  tego  od  początku.  Wykorzystywał  przeciwko 

niej jej własne ciało. Chciał, żeby się z nim kochała.

– Jack, nie. – Jej głos był cichym jękiem rozpaczy. Wyzwoliła się z pocałunku i podciągnęła 

na kanapie. Oddychała ciężko, wspierając się na łokciu.

Jack również oddychał z trudem. Pochylił głowę, jakby nie do końca zrozumiał jej słowa.
– Nie myślisz tak. Powiedz, że tak nie myślisz? – błagał.
Nie  od  razu  odważyła  się  znowu  spojrzeć  mu  w oczy.  Jeszcze  dłużej  trwało,  zanim  się 

odezwała.

– Przykro mi, naprawdę. Nie chciałam, żeby sprawy posunęły się tak daleko.
Jack wstał z podłogi i usiadł na brzegu kanapy, opierając łokcie na kolanach. Spojrzał na nią 

i odetchnął gwałtownie.

– Tym razem ja potrzebuję papierosa. Masz?
– Nie przy sobie.
Potarł ręką twarz.
– A co z prysznicem?
Tym też nie mogła mu służyć.
– Mogę ci wetknąć głowę do umywalki.
Zachichotał.

background image

– Dziękuję.
Marcie usiadła. Musiało upłynąć kilka minut, żeby wyrównał się jej oddech. Palce nie mogły 

sobie poradzić z zapięciem małych białych guzików u bluzki.

– Nie mogę trzeźwo myśleć, kiedy mnie dotykasz.
Jack się roześmiał.
– Zmyślasz.  Oparłaś  mi  się  bez  większego  problemu.  Nie  zrozum  mnie  źle.  Jestem 

sfrustrowany, ale robi na mnie wrażenie twoja silna wola. Zmieniłaś się, Marcie.

Mógł jej powiedzieć lepszy komplement.
– Już nie jestem tą samą Marcie. Od jakiegoś zresztą czasu.
–  Wprowadź  się  do  mnie.  –  Wyciągnął  ręce  po  jej  dłonie.  – Kochanie,  jest  nam  razem 

dobrze.

– W łóżku, chciałeś powiedzieć.
– Za pół roku będziemy się znali tak dobrze, jak małżeństwo – odpowiedział.
– Ale możemy się nie polubić.
Ujął jej twarz w dłonie.
– Zawsze cię lubiłem. Jesteś słodka, delikatna i dobra.
Marcie zagryzła dolną wargę.
– O co chodzi? – spytał Jack łagodnie. – Powiedz, zrobię wszystko, co w mojej mocy.
– Chcę mieć dzieci, dom, rodzinę. – Ich oczy spotkały się. – Chcę mieć męża.
– Chciałabyś, żebym się z tobą ożenił, tak?
–  Tak  –  potwierdziła.  Nie  powiedziała  mu,  że  Clifford  się  jej  oświadczył.  To  nie  było 

współzawodnictwo, który z mężczyzn kupi jej pierścionek z większym brylantem.

– Małżeństwo – powtórzył Jack, bez zachwytu.
Nad drzwiami zadzwonił dzwonek. Jack spojrzał na Marcie. Zatknęła w drzwiach tabliczkę: 

ZAMKNIĘTE, ale nie przekręciła klucza.

– Marcie?
Clifford. Poderwała się z kanapy tak szybko, że omal nie upadła.
– Cześć, Clifford. – Radosne powitanie zabrzmiało fałszywie nawet w jej własnych uszach. 

Była pewna, że płoną jej policzki i że Clifford domyśla się, że na zapleczu jest inny mężczyzna.

–  Mam  nadzieję,  że  się  nie  gniewasz,  że  wpadłem  bez  zapowiedzi?  –  Zdjął  czapkę 

baseballową i trzymał ją w obu rękach. Jego wzrok pobiegł w kierunku zaplecza.

– Nie, oczywiście, że nie. – Marcie oparła się o szklaną ladę, unikając jego spojrzenia.
– Zdaję sobie sprawę, że nie dałem ci zbyt wiele czasu...
– Chcesz wiedzieć, czy już podjęłam decyzję?
–  Tak.  –  Ponownie  spojrzał  za  nią,  w stronę  zaplecza  salonu  i zasłon,  które  oddzielały 

obydwa pomieszczenia. – Ale nie chcę cię naciskać – dodał.

background image

– Wiem.
Jego wzrok padł na przód jej fartucha. Spojrzał na drzwi wejściowe.
– Widzę, że przyszedłem nie w porę...
– Zadzwonię do ciebie. Dobrze?
– Jasne. – Jego oczy były pełne niewyobrażalnego smutku. – Jasne – powtórzył. – Cokolwiek 

masz mi do powiedzenia. – Odwrócił się pośpiesznie i podszedł do drzwi.

Marcie strasznie chciało się płakać. W spojrzeniu Clifforda rozpoznała to, czego sama kiedyś 

doświadczyła  –  rozczarowanie  i poczucie  krzywdy.  Kiedy  okazywało  się,  że  mężczyzna, 
z którym  spotykała  się  od  trzech  miesięcy  jest  żonaty.  Albo  kiedy  dowiadywała  się,  że  facet, 
który prosił ją o małą pożyczkę na leczenie matki, wydawał pieniądze na balangi.

Wróciła na zaplecze i opadła na kanapę.
Jack stanął przy niej.
– Dobrze – powiedział szybko. – Pobierzmy się.

background image

Rozdział 36.

Do  Letty  jak  przez  mgłę  docierało,  co  się  z nią  dzieje.  Wydawało  jej  się,  że  idzie  długim 

wąskim korytarzem. Z każdej strony otwierały się drzwi. Wszyscy się jej kłaniali.

Zatrzymała  się  i przeczytała  tabliczkę.  Przy  każdych  drzwiach  kusiło  ją,  żeby  wejść  do 

środka. Zrobiłaby to, ale na końcu korytarza stał Murphy i ją wołał. Był zły i zrozpaczony. Kiedy 
się wahała, nie dawał jej spokoju. Nie pozwalał jej odpocząć ani się zatrzymać. Był wobec niej 
nieustępliwy.

Podeszła do niego, ale nie był zadowolony. Czegoś od niej chciał. Nie mogła się zorientować 

czego.  Kochała  go  i usiłowała  spełnić  to,  o co  ją  prosił.  Nie  mogła  go  zrozumieć.  Chyba 
ogromnie zależało mu na tym, żeby wypiła coś gorzkiego.

Głos  Murphy’ego  stał  się  łagodniejszy.  Jego  ręce  chłodziły,  zwilżały  jej  twarz  i szyję.  Nie 

pamiętała, żeby był tak nieznośny. W stosunku do innych był niecierpliwy i opryskliwy. Do niej 
odnosił się z nie pasującą do niego czułością.

Spała  i nie  mogła  się  obudzić.  Ze  snu  wyrwał  ją  hałas.  Przypominał  warkot  silnika. 

W dodatku  samolotowego.  Poczuła  słońce  na  twarzy  i silny  wiatr.  Był  chłodny,  a ona  była  tak 
okropnie rozpalona.

Murphy przytulił ją do siebie i powiedział, że bardzo ją kocha. Obiecał, że odnajdzie Luke’a.
Luke. Na wspomnienie brata szloch uwiązł jej w gardle. Straciła go na zawsze. Na zawsze. 

Nie  zdążyła  do  niego  dotrzeć.  Ogromny  żal  mieszał  się  ze  wspomnieniem  jakiegoś 
nieoczekiwanego daru. Miłości Murphy’ego. Zacisnęła w dłoni małego złotego aniołka.

– Pamiętaj, kocham cię – wyszeptał Murphy.
Letty na pewno szybko nie zapomni.
Wyciągnięto ją z ramion Murphy’ego i posadzono. Nie znała tego samochodu. Spojrzała na 

rząd pulpitów sterowniczych i zrozumiała, że jest w samolocie. Był z nią ojciec Alfaro.

Pożegnanie  przerwał  huk  wystrzałów  i krzyki.  Murphy  natychmiast  odskoczył  do  tyłu 

i zatrzasnął drzwi.

– Ruszajcie! Ruszajcie! – wołał, ale nie do niej. – Uciekajcie stąd!
Przechyliła  głowę  na  bok  i zobaczyła,  że  Murphy  biegnie  przez  trawnik.  Jęknęła 

z przerażenia,  bo  zobaczyła,  że  otoczył  go  oddział  rebeliantów.  Z broni  maszynowej  buchnął 
ogień. Jęk Letty przerodził się w płacz i rozpacz. Bezradna patrzyła, jak Murphy upada.

– Nie... nie... Nie Murphy... Musimy zawrócić.
– Nie możemy – powiedział ze smutkiem ojciec Alfaro.
– Nie miał szans – stwierdził pilot z mocnym amerykańskim akcentem.
Letty usiłowała się skupić, ale wszystko było takie zagmatwane i ciemne, jakby spowijała ją 

gęsta mgła.

background image

– Dlaczego Murphy nie poleciał z nami? – Nie miało to przecież sensu.
– Odciągnął od nas uwagę. Uratował nam życie – wyjaśnił ojciec Alfaro, ściskając ją za rękę. 

– Nie ma większej miłości, gdy ktoś oddaje życie, żeby uratować swoich przyjaciół.

Letty słyszała łagodne dźwięki. Cykanie zegara, odliczającego sekundy. Odgłosy kroków na 

wyłożonej  terakotą  podłodze,  skrzyp  metalowych  kół  po  szynach.  Wokół  unosił  się  zapach 
środka dezynfekującego i czegoś jeszcze, czego nie potrafiła nazwać.

Musiała  włożyć  zadziwiająco  dużo  wysiłku,  żeby  otworzyć  oczy  i rozejrzeć  się  dookoła. 

Najpierw zobaczyła okrągły zegar na ścianie, potem telewizor, stojący w rogu. Wokół jej łóżka 
stał parawan, takt jak przy prysznicu.

Wyglądało  na  to,  że  jest  w szpitalu.  Ale  to  niemożliwe.  Widok  za  oknem  przypominał 

teksański krajobraz. Ale to było nieprawdopodobne.

Ostatnim jej wspomnieniem było Zarcero i Murphy, który trzymał ją w ramionach. Pamiętała 

coś jeszcze. Samolot, strzały i Murphy, który dla niej oddał życie.

Murphy. Uśmiechnęła się, zamknęła oczy i dotknęła łańcuszka na szyi.
Nie miała go.
Usiadła z wysiłkiem. Wyciągnęła się dziwacznie, żeby dosięgnąć dzwonka, którym wzywało 

się pielęgniarkę. Odpowiedział jej niewidzialny głos.

–  Panno  Madden,  obudziła  się  pani.  Wspaniale.  Już  idę.  Jest  tutaj  pewien  zaniepokojony 

dżentelmen, który chce się z panią widzieć.

Murphy. Wszystko było takie skomplikowane. Murphy by jej nie porzucił. Nie po tym, jak 

podarował  jej  naszyjnik  zaręczynowy.  Cała  ta  historia  z samolotem  najwidoczniej  była 
koszmarnym snem. Zamknęła oczy i szeptem wypowiedziała modlitwę dziękczynną.

Po  chwili  zjawiła  się  pielęgniarka.  Jej  promienny,  przyjazny  uśmiech  uspokoił  Letty.  Nie 

spodziewała się, że pielęgniarka wsunie jej termometr do ust. Zmierzyła jej ciśnienie.

– Mówiła pani, że mój przyjaciel... – zaczęła, gdy tylko pozbyła się z ust termometru.
–  Chwileczkę,  kochanie.  –  Pielęgniarka  uśmiechnęła  się  wdzięcznie  i chwyciła  nadgarstek 

Letty,  żeby  zbadać  puls.  Letty  omal  jej  nie  powiedziała,  że  z jej  sercem  wszystko  jest 
w porządku. Chciała odzyskać naszyjnik, a potem zobaczyć Murphy’ego. W tej kolejności.

Miła  pielęgniarka  wyciągnęła  naszyjnik  i była  najwyraźniej  zaskoczona,  kiedy  Letty 

pocałowała  aniołka  i założyła  sobie  łańcuszek  na  szyję.  Nikt  nie  wiedział,  że  to  zaręczynowy 
pierścionek. Dla Letty był wart więcej niż największy brylant. To był dar serca Murphy’ego.

– Czy poprosić pani przyjaciela?
Letty pokiwała entuzjastycznie głową, ale zaraz zmieniła zdanie.
– Nie, chwileczkę. Muszę sprawdzić, jak wyglądam.
–  Wygląda  pani  tysiąc  razy  lepiej,  niż  kiedy  panią  tu  przywieziono.  Przez  dwa  dni  nie 

wiedzieliśmy, czy pani przeżyje. Była pani bardzo chora.

background image

Pielęgniarka przyczesała jej włosy.
– Jest już pani gotowa?
–  Tak.  –  Letty  nie  mogła  się  doczekać,  żeby  porozmawiać  z Murphym.  Chciała  się 

dowiedzieć czegoś o Luke’u. Niecierpliwie czekała, żeby powiedzieć mu, jak bardzo go kocha.

Usłyszała  ciężkie  kroki.  Zamknęła  oczy  w oczekiwaniu.  Ale  to  nie  Murphy  wszedł  do 

szpitalnej sali. To był Slim.

– Witaj w domu, Letty. – Trzymał w ręce kapelusz kowbojski, z którym się nie rozstawał. –

Cudownie wyglądasz. Nie potrafię ci powiedzieć, jak bardzo się cieszę, że cię widzę.

– Slim. – Nie umiała ukryć rozczarowania.
– Z tego, co wiem, mamy szczęście, że z nami jesteś.
– Cześć. – Nie była w stanie ukryć strasznego rozczarowania. – Wiesz coś o Murphym?
– Nie wrócił z tobą?
– Nie. Nie wiem. – Oparła się o poduszkę. Była potwornie zmęczona, załamana i samotna. 

Slim był jej przyjacielem, a Murphy całą jej miłością. Dla niego żyła.

Jack  ją  kocha.  Nie  zdawał  sobie  sprawy  ze  swoich  uczuć  do  Marcie,  dopóki  się  jej  nie 

oświadczył.  Potem  zastanawiał  się,  dlaczego  tak  późno  się  zorientował.  Po 
dziewięciomiesięcznej  nieobecności  odwiedził  ją  pod  wpływem  impulsu.  Bardzo  się  zmieniła 
przez  ten  czas.  Zrobiła  na  nim  wrażenie.  Ich  pieszczoty  polegały  na  czymś  więcej  niż  tylko 
seksualnym  zaspokojeniu.  Olśniło  go  po  tym,  jak  nie  poszła  z nim  do  łóżka.  Przez  ostatnie 
tygodnie cieszył się z tego, że spędzał z nią czas. Odkrył, że jest inteligentna, oczytana i dobrze 
zorientowana  w wydarzeniach  politycznych.  Nie  tylko  miała  głowę  na  karku.  Była  też  ciepła, 
dowcipna i wesoła.

To,  jak  działała  na  jego  zmysły,  było  całkiem  inną  sprawą.  Jeżeli  w ogóle  istniała  jakaś 

kobieta, która dorównywała mu w sztuce miłości, była nią Marcie Alexander.  Wkrótce zostanie 
jego żoną.

Powstrzymał się  i nie zadzwonił  do  Caina.  Miał  ochotę  zawiadomić przyjaciół,  że wkrótce 

dołączy do szeregu żonatych.

Powiedziała mu, że chce mieć dzieci. Jack nie myślał specjalnie o rodzinie. Nie miał takiej 

potrzeby. Teraz był podekscytowany na myśl, że zostanie ojcem.

Nie tak dawno odwiedził Caina. Zdziwił się, że jego przyjaciel jest dobrym ojcem. Jack nie 

widział, żeby ktoś tak bardzo się zmienił.

Cain zajmujący się brudnymi pieluszkami bardziej go zaskoczył, niż gdyby na przykład pasł 

krowy. To był dopiero widok!

Najwidoczniej Mallory’ego też pochłonęło ojcostwo. Jack słyszał ostatnio, że Mallory i jego 

żona planują znowu powiększyć rodzinę.

Teraz  przyszła  kolej  na  niego.  Cholera,  nawet  mu  się  to  podobało.  Nie  mógł  zrozumieć, 

background image

dlaczego tak długo zwlekał z decyzją. Chyba czekał na właściwą kobietę. I teraz właśnie znalazł 
Marcie.

Wszedł do kuchni, otworzył lodówkę i wlał sobie trochę zielonej oliwy do ust. Marcie mogła 

wpaść do jego mieszkania o każdej porze.

Dziś  po  południu  kupił  pierścionek  z brylantem  za  dziesięć  tysięcy  dolarów.  Nie 

przypuszczał, że wyda aż tyle pieniędzy, ale chciał, żeby Marcie wiedziała, jak bardzo ją kocha. 
Był z niej dumny. Dumny z tego, jak bardzo zmieniła swoją osobowość.  Dumny, że nie poszła 
z nim do łóżka, gdy tylko zjawił się w salonie fryzjerskim.

Jeżeli  będzie  nalegała,  poczeka  nawet  do  ślubu.  Oszalał  na  jej  punkcie.  Miał  szczerą 

nadzieję, że nie odrzuci go po raz kolejny.

Odezwał się dzwonek u drzwi. Jack szybko obrzucił wzrokiem mieszkanie. Marcie przyszła 

wcześniej, to dobry znak. Pewnie także nie mogła się doczekać, żeby go zobaczyć.

Ku jego zaskoczeniu w drzwiach stała jakaś obca  kobieta. Też była całkiem niezła. Trochę 

szczupła i blada, jak po ciężkiej chorobie.

– Czy pan się nazywa Jack Keller?
Oparł się o framugę drzwi.
– Zależy, kto pyta.
– Letty Madden.
Madden. Madden. Nazwisko wydawało mu się znajome, ale nie wiedział skąd.
– Ma pan chwilę czasu na rozmowę?
Czuł, że łatwo jej nie spławi. Zawahał się. Lepiej, żeby Marcie nie zastała go z inną kobietą.
–  Pokonałam  bardzo  długą  drogę,  żeby  do  pana  dotrzeć,  panie  Keller  –  oznajmiła  Letty 

wprost. – To ma związek z Murphym.

Stąd  znał  to  nazwisko.  Letty  Madden  –  irytująca  urzędniczka  pocztowa,  która  zatrudniła 

Murphy’ego, żeby odnalazł jej brata w jakiejś zapadłej dziurze w Ameryce Środkowej.

– Proszę wejść – wskazał ręką pokój jadalny.
Zrobiła  kilka  kroków  i zachwiała  się.  Jack  wystraszył  się,  że  runie  jak  długa,  jeżeli  jej  nie 

złapie. Chwycił ją mocno za łokieć, a potem objął w pasie i posadził na krześle.

–  Przepraszam.  Wczoraj  wyszłam  ze  szpitala.  Odradzano  mi  podróż,  ale  muszę  z panem 

porozmawiać.

– Wie pani o mnie?
– Murphy często o panu wspominał.
Interesujące. Jego przyjaciel był małomówny.
– Miał pan ostatnio od niego jakieś wiadomości?
– Od jakiegoś czasu – nie.
Z jej oczu zniknął blask. Był to żałosny widok.

background image

– Myślałam... Miałam nadzieję, że się z panem kontaktował.
–  Murphy  mi  o pani  wspominał.  To  pani  chciała  go  zatrudnić,  żeby  pojechał  z panią  do 

Zarcero, prawda?

Pokiwała głową, a na jej ustach zagościł ledwie zauważalny uśmiech.
– Przypuszczam, że nie wyrażał się o mnie zbyt pochlebnie.
Jack  nie  odpowiedział  wprost.  Murphy  uważał,  że  ta  kobieta  jest  dla  niego  jak  wrzód  na 

dupie.

– Odnalazła pani brata?
Letty z trudem przełknęła ślinę i odwróciła wzrok.
– Spóźniliśmy się, zabili go.
– Przykro mi.
–  Mnie  też.  Luke  był  porządnym  człowiekiem.  –  Dotknęła  ręką  szyi  i ujęła  w palce 

nieśmiertelnik  i małego  złotego  aniołka.  Jack  widział  w życiu  tylko  jednego  takiego  aniołka. 
U Murphy’ego. Twierdził, że przynosi mu szczęście.

– Skąd go pani ma?
Letty otworzyła szeroko oczy. Nie była pewna, o co mu chodzi. Dopiero po chwili dotarło do 

niej, że Keller ma na myśli naszyjnik.

– Murphy mi dał.  –  Ich  oczy się spotkały.  – Nie  mam od  niego żadnych wiadomości.  Ani 

słowa. I nikt nie chce mi powiedzieć, co się z nim stało. Straciłam brata. Nie mogę stracić jeszcze 
Murphy’ego.

Jack  zmarszczył  czoło.  Tak  mówi  kobieta  zakochana.  Zacisnęła  rękę  na  nieśmiertelniku, 

jakby był źródłem siły, jedyną rzeczą, dzięki której udawało jej się panować nad emocjami.

– Boję się, że on nie żyje – wyszeptała. Głos jej się załamał.
– Murphy nie żyje?
– Nie wiem, do kogo jeszcze się zwrócić.
–  Proszę  mi  opowiedzieć,  co  się  stało.  –  Usiadł  naprzeciw  niej  i słuchał  szczegółowej 

opowieści  o ich  przygodach  w Zarcero.  Przerywał  jedynie  wtedy,  gdy  chciał  o coś  zapytać. 
Skończyła w momencie, kiedy była na wpół przytomna z gorączki i Murphy zawiózł ją i księdza 
na  lotnisko.  Następnie  skupił  na  sobie  uwagę  oddziałów  rebelianckich,  dzięki  czemu  mogli 
bezpiecznie odlecieć.

– A ksiądz?
– Nie widziałam go od tamtej pory – wymamrotała że smutkiem.
– Był z panią w samolocie?
–  Tak,  tak  mi  się  wydaje.  Nic  już  więcej  nie  pamiętam.  Moje  następne  wspomnienie  to 

szpital w Teksasie. Przyjaciel rodziny czekał, żeby ze mną porozmawiać. Kiedy wypisali mnie ze 
szpitala, przyjechałam, żeby pana odnaleźć.

background image

– Nie wie pani, gdzie wylądował samolot?
–  Niestety.  Przykro  mi.  Byłam  zbyt  chora.  Chyba  ukąsił  mnie  jakiś  szczególnie 

niebezpieczny  pająk.  Teraz  już  wszystko  w porządku.  –  Odgarnęła  włosy  z twarzy  ruchem, 
w którym widać było niecierpliwe oczekiwanie. – Znajdzie pan Murphy’ego?

Jack  nie  musiał  się  długo  zastanawiać.  Kilka  lat  temu  schwytano  go  i był  torturowany. 

Murphy sprowadził wtedy grupę ludzi, którzy uwolnili go z więzienia. Nie wahał się ani chwili, 
kiedy przyszedł czas, żeby się zrewanżować.

– Wsiadam do samolotu, jak tylko załatwimy lot.
Powinien  najpierw  porozmawiać  z Marcie  i wszystko  jej  wytłumaczyć.  Ale  ona  na  pewno 

zrozumie.

Letty zamknęła oczy. Była mu ogromnie wdzięczna.
– Dziękuję – powiedziała szeptem.
– Nie ma za co. Wiele Murphy’emu zawdzięczam.
– Ja też. – Nie rozwodziła się nad tym.
Jack  zaczął  się  zastanawiać,  co  zaszło  między  nimi  w dżungli.  Letty  wyszła,  a po  pięciu 

minutach zjawiła się Marcie.

– Cześć, Jack – powiedziała cicho.
Objął  ją  ramionami  w talii  i wciągnął  do  mieszkania.  Chciał  ją  namiętnie  pocałować 

i pokazać, jak za nią szaleje. Zrobiłby to, gdyby w ostatniej chwili nie odwróciła głowy.

– Kochanie?
Dopiero wtedy zauważył łzy w jej oczach.
– Marcie, co się stało?
– Tak mi przykro – wyszeptała.
– Przykro?
Zacisnęła ręce i spuściła głowę.
– Nie mogę za ciebie wyjść, Jack.
Niewiele  brakowało,  żeby  się  roześmiał.  Ta  kobieta  chyba  żartowała.  Przecież  mówiła,  że 

pragnie  małżeństwa.  Wyszedł  z pokoju  i przyniósł  pierścionek  z diamentem.  Coś  nie  pasowało 
do tego obrazka, ale on nie miał pojęcia co.

– Nie wyjdziesz za mnie?
–  Zdecydowałam  –  powiedziała  cichym,  zdławionym  głosem  –  że  przyjmę  oświadczyny 

Clifforda, o ile będzie mnie jeszcze chciał.

background image

Rozdział 37.

Marcie  zamknęła  oczy.  Próbowała  się  uspokoić,  zanim  zadzwoni  do  drzwi  mieszkania 

Clifforda. Była u niego tylko raz i to z krótką wizytą.

Mieszkał  niedaleko  Olathe,  na  przedmieściach  Kansas  City,  w piętrowym  domu,  który 

kiedyś należał  do  jego  rodziców.  Wprowadził  się,  kiedy  został  zmuszony  oddać  ojca  do  domu 
opieki. Był to solidny, stary dom z kwietnikami od frontu i miejscem na mały ogródek z tyłu.

Nie otwierał i Marcie myślała, że nie ma go w domu. Wtedy drzwi raptownie się otworzyły.
Clifford był zaskoczony. Patrzył na Marcie, jakby zobaczył ducha.
– Marcie, co ty tu robisz?
Dobre pytanie.
– Pomyślałam, że powinniśmy porozmawiać.
Otworzył szklane drzwi.
– Jasne.
W  domu  panował  mrok  i chłód.  Meble  były  wielkie,  masywne  i ciężkie,  jak  Clifford.  Pod 

ścianą  stało  stare  pianino,  którego  pewnie  nie  używano  od  lat.  Na  nim  stały  fotografie 
w ramkach.

Kiedy Marcie była dzieckiem, chciała nauczyć się grać na pianinie. Ale nie mieli pieniędzy 

na  takie  rzeczy.  Ojciec  zwykle  przepijał  więcej,  niż  przynosił.  Nim  skończyła  trzynaście  lat, 
rodzice rozwiedli się i od tego czasu rzadko widywała ojca.

– Napijesz się czegoś? Mam świeżą kawę, jeśli chcesz.
Była tak zdenerwowana, że nie udałoby się jej utrzymać w ręku kubka z kawą.
– Nie, dziękuję.
Wskazał  jej  miejsce  na  miękkiej  kanapie.  Miał  na  sobie  ubranie  robocze,  ale  zdążył  zdjąć 

buty. Białe skarpetki kontrastowały z czarną koszulką i dżinsami.

Pewnie  wrócił  do  domu,  zaczął  czytać  gazetę  i zasnął  w fotelu.  To  dlatego  tak  długo  nie 

otwierał drzwi.

– Chyba wiem, dlaczego przyszłaś. – Usiadł naprzeciw niej, na brzegu krzesła i pochylił się. 

Absorbowały go własne ręce, bo wcale na nianie patrzył.

Czy Clifford wie? Marcie szczerze w to wątpiła.
–  Przepraszam  za  tamto.  Nie  powinienem  był  tak  wpadać  bez  zapowiedzi  do  salonu,  ale 

chciałem usłyszeć twoją odpowiedź – wymruczał ze smutkiem.

Marcie niemal się uśmiechnęła.
– Martwisz się pierścionkiem czy oświadczynami?
– Podejrzewam, że wszystkim. Ten mały brylant nie jest dla ciebie zbyt wielką zachętą, żeby 

wyjść za takiego faceta, jak ja. Wybacz mi, Marcie, nie powinienem ci go dawać.

background image

– Mam nadzieję, że to nieprawda. Przyszłam tutaj, żeby ci coś powiedzieć. – Z pośpiechem 

wyrzucała z siebie słowa. Chciała to już mieć za sobą.

– Wiem, że byłaś wtedy z tamtym facetem, jeżeli to cię gnębi.
Marcie poruszyła się niespokojnie.
–  Zgadza się,  byłam  z nim.  –  Nie  mogła  go  okłamać.  Nie  Clifforda,  jedynego,  który  był 

wobec niej szczery i uczciwy.

–  Od  razu  zorientowałem  się,  że  przyszedłem  w nieodpowiedniej  chwili.  –  Jego  głos  był 

pełen sarkazmu.

Marcie wzięła głęboki oddech. Żal chwycił ją za gardło. Zacisnęła nerwowo ręce. Zastał jaz 

Jackiem. To, co miała mu do powiedzenia, stawało się jeszcze trudniejsze.

– Nie kochaliśmy się. Przysięgam ci, Clifford, że mówię prawdę.
– Ale cię kusiło.
– Tak – powiedziała cicho płaczliwym głosem.
Clifford zerwał się z krzesła tak energicznie, że Marcie była zaskoczona. Podszedł do okna.
– To chyba jest dla mnie wystarczająca odpowiedź. Zatrzymaj pierścionek, Marcie. Kupiłem 

go  dla  ciebie.  Nie  wiem,  jak  będzie  się  czuł  tamten  facet,  kiedy  będziesz  go  nosiła,  ale  mam 
nadzieję, że będziesz.

– Nie będzie tym zachwycony.
Ramiona Clifforda napięły się.
– Nie przypuszczam, żeby był. Ja bym sobie nie życzył, żeby moja żona nosiła pierścionek 

od innego mężczyzny.

– Nie zrozum mnie źle. Naprawdę zamierzam nosić ten pierścionek.
Clifforda roześmiał się głośno.
– Zawsze byłaś upartą  kobietą. – Odwrócił się do niej twarzą. Przyglądał jej się tak, jakby 

chciał zapamiętać rysy twarzy. – Kocham cię, Marcie. Od samego początku wiedziałem, że cię 
stracę. Jesteś dla mnie zbyt dobra. Nie dziwię się, że kochasz tamtego faceta.

– Nie dziwisz się? – Nie miała zamiaru płakać. Zdziwiła się, kiedy łzy nabiegły jej do oczu 

i zaczęły spływać po policzkach.

– Marcie?
–  Jesteś  idiotą,  Cliffordzie  Cradmenie!  –  wrzasnęła.  – Idiotą!  Nie  wiesz,  co  ze  mnie  za 

kobieta! Takim kobietom nie daje się pierścionków z diamentem.

Clifford był przerażony.
Marcie  wstała,  nie  wiedząc  czemu.  Nie  chciała  wychodzić,  zaczęła  więc  dreptać  przed 

starym pianinem.

– Nie waż się mówić, że nie jesteś dla mnie wystarczająco dobry. Jest odwrotnie. – Objęła się 

rękami w pasie. – W moim życiu było tylu mężczyzn, że nie potrafiłabym zliczyć. Kochałam się 

background image

z tyloma facetami, że w końcu przestałam kochać samą siebie.

Clifford wpatrywał się w nią bez słowa.
– Przez lata żyłam w przekonaniu, że mężczyznom potrzeba jedynie miłości dobrej kobiety, 

żeby się zmienili. Nie byłam na tyle mądra, żeby wiedzieć, że kiedy zanurzałam się w oceanie, 
ratując  tonącego  mężczyznę,  ryzykowałam,  że  razem  z nim  pójdę  na  dno.  –  Pociągnęła  nosem 
i zadarła  głowę.  Otarła  łzy  z policzków  i usiadła  na  stołku  do  pianina.  Oparła  ręce  na  klapie 
z wypolerowanego drewna.

– Długo trwało, zanim zrozumiałam, że kiedy mężczyzna mnie bił, a potem twierdził, że nie 

ma pojęcia, dlaczego go utrzymuję, to wiedział, co mówi.

– Mężczyzna cię bił?
– Bo to jeden? Wolno się uczę.
– A ten, z którym byłaś dziś wieczorem? Uderzył cię kiedyś? – Clifford, zacisnął pięści.
– Jack? Nie, nigdy.
Clifford odetchnął.
– To dobrze.
– Nie rozumiesz, Clifford? – Nie mogła zapanować nad emocjami. Rozpłakała się.
– Co mam rozumieć? Kim jesteś? Wiedziałem o tym od razu, Marcie.
Wpatrywała się w niego, niepewna, czy dobrze zrozumiała.
– Jesteś ciepłą, wspaniałą, kochającą kobietą.
Parsknęła.
–  Nie  słyszałeś,  co  powiedziałam?  Przeżyłam  wiele  z mężczyznami,  Clifford.  Nie 

kończących się, nudnych historii z wieloma facetami.

– Cóż, wszyscy mają jakieś przeżycia, prawda? O twoich dowiedziałem się dawno temu.
– Naprawdę?
Odwrócił od niej wzrok i lekko wzruszył ramionami.
– Znalazło się wielu  tak zwanych  przyjaciół,  którzy powiedzieli  mi, że  cieszysz się pewną 

reputacją.

Marcie zamknęła oczy, bo zrobiło jej się niedobrze.
– Poza jednym jedynym razem nigdy nie próbowałeś zaciągnąć mnie do łóżka.
–  Wiesz  dlaczego,  Marcie?  Bo  dla  mnie  zawsze  byłaś  damą.  Nigdy  nie  dałaś  mi  powodu, 

żebym  myślał  inaczej.  Byłem  dumny,  że  mogę  się  z tobą  spotykać.  Masz  w sobie  dużo  ciepła 
i jesteś  wesoła.  Przynosiłaś  mi  radość.  Czas,  który  z tobą  dzieliłem,  był  najlepszym  czasem 
w moim życiu.

– Jesteś idiotą.
–  Dlatego,  że  cię  kocham?  Nie  sądzę.  Bardzo  wiele  dla  mnie  znaczy  to,  że  przyszłaś 

zawiadomić mnie, że odchodzisz z tym facetem. Nie mam o to pretensji. On da ci o wiele więcej, 

background image

niż ja mógłbym kiedykolwiek ci dać.

Nie mogła uwierzyć w to, co mówił Clifford.
– Widzisz, kocham cię i dlatego muszę się pogodzić z twoją decyzją.
– Cliffordzie Cradmen, kocham cię. To za ciebie chcę wyjść, nie za Jacka Kellera. Za ciebie.
– Za mnie? – Zmrużył oczy, jakby nie był pewien, czy powinien uwierzyć. – Przyszłaś tutaj, 

żeby mi powiedzieć, że chcesz za mnie wyjść?

Podeszła do Clifforda i stanęła naprzeciw niego, spoglądając groźnie.
– Nawet nie myśl o tym, żeby zmienić zdanie.
– Zmienić zdanie? Ja... jesteś pewna?
– Jestem tego bardziej pewna niż czegokolwiek innego.
– Ale...
– Nie szukaj wymówek, nie wykręcisz się. Jasne?
– Tak, ale... – Jego oczy rozbłysły z radości.
– Całe życie czekałam na takiego dobrego mężczyznę, jak ty.
Uśmiechając się szeroko, posadził Marcie na kolanach.
– Szaleję za tobą, Marcie. Nawet nie masz pojęcia, jak cholernie trudno nie kochać się z tobą.
– Mamy na to mnóstwo czasu. – Zarzuciła mu ręce na szyję.
– Całe życie – powiedział Clifford, całując tak łakomie, że zabrakło jej tchu.
Uśmiechnęła się do niego, bo wiedziała, że będą razem szczęśliwi. Bardzo szczęśliwi.

background image

Rozdział 38.

Ten tydzień był najdłuższy w życiu Letty. Siedziała przy telefonie, podnosiła słuchawkę, gdy 

dzwonił,  i czekała  na  jakąś  wiadomość  o Murphym.  Nieważne  od  kogo.  Od  Jacka  Kellera.  Od 
ojca Alfaro. A nawet od samego kapitana Norte.

Nie wiedziała nic i to doprowadzało ją prawie do szaleństwa. Nie spała i nie miała apetytu. 

Brak wiadomości nie był dobrą wiadomością. Nie miała informacji o Murphym, a rozpaczliwie 
chciała wiedzieć, co się z nim stało.

Nie mogła dłużej znieść oczekiwania. Zaczęła działać. Udała się tam, gdzie mogli udzielić jej 

informacji – do siedziby CIA w Waszyngtonie.

Zmarnowała  prawie  dwa  dni,  żeby  się  przedrzeć  przez  biurokratyczną  dżunglę.  Musiała 

wrzeszczeć,  żeby  ktoś  zwrócił  na  nią  uwagę.  Miała  nadzieję,  że  powiedzą  jej  wszystko,  żeby 
tylko się od niej uwolnić. Trzeciego ranka zaprowadzono ją do biura agenta Kena Kempera.

– Panna Madden.
Zaprosił ją do swojego gabinetu, stanął za biurkiem i wskazał jej miejsce.
Sam również usiadł i wziął plik dokumentów.
–  Szuka  pani  informacji  o wielebnym  Luke’u  Maddenie  i najemnym  żołnierzu  o nazwisku 

Shaun Murphy.

– Zgadza się. – Złożyła race i czekała. Zorientowała się już, że im mniej mówi, tym lepiej.
– Czy wielebny Madden to pani brat?
– Tak.
– Misjonarz z Zarcero?
– Zgadza się.
– A dlaczego interesuje się pani Murphym?
– Wynajęłam go, żeby odnalazł mojego brata – odpowiedziała rzeczowo.
– Rozumiem. – Zacisnął usta, wyrażając dezaprobatę.
Milczała. Nie będzie się tłumaczyła, dlaczego zatrudniła Murphy’ego. Rząd federalny nie dał 

jej  wyboru.  Zrobiła  wszystko,  co  mogła,  żeby  skłonić  władze  do  interwencji.  Zbyli  ją,  więc 
musiała sama zacząć działać.

– Czy wynajęcie Murphy’ego było mądrym posunięciem?
–  A co  miałam  zrobić?  –  Straciła  cierpliwość.  –  Błagałam  i prosiłam,  żeby  nasze  władze 

pomogły mi odnaleźć Luke’a.

– Z pewnością rozumie pani, że to było niemożliwe.
–  Bez  przerwy  mi  to  powtarzano.  Dlatego  wynajęłam  Murphy’ego.  –  Zadarła  dumnie 

podbródek. Nie da się zbić z tropu.

– I znalazła pani brata?

background image

Letty ścisnęło się gardło.
–  Jestem  prawie  pewna,  że  został  zabity.  –  Trudno  jej  było  wypowiedzieć  te  słowa.  –  Nie 

mam żadnego dowodu, ale obawiam się, że dla Luke’a nie ma już nadziei.

Agent spuścił wzrok.
– My również jesteśmy przekonani, że pani brat został zamordowany.
Milczała, dopóki skurcz w gardle ustąpił.
– Skoro macie wiadomości o losie mojego brata, musicie wiedzieć, co się dzieje z Murphym. 

Wasi ludzie mają swoje sposoby, żeby się tego dowiedzieć. – Zacisnęła zęby. – Daję słowo, że 
jeżeli pan mi nic nie powie, narobię takiego rabanu, jakiego jeszcze nie widzieliście.

– Większego niż zdążyła już pani narobić?
– Tak – odparła z wściekłością.
– Ach...
– Proszę mi powiedzieć, co pan wie o Murphym! – wrzasnęła.
Zaległa między nimi pełna napięcia cisza.
– Jeżeli mogę panią na moment przeprosić...
– Nie. Proszę mi powiedzieć.
Zawahał się, a potem nacisnął przycisk na swoim telefonie.
– Przyślijcie agenta Mosera.
Po pięciu minutach pojawił się drugi mężczyzna. Wszedł do pokoju, podał rękę Letty i usiadł 

na krześle obok niej.

– To, co pani powiemy, nie może wyjść poza to pomieszczenie – ostrzegł Kemper.
– Naraziłoby to niewinnych ludzi na niebezpieczeństwo – dodał Moser. – Zrozumiała pani?
Letty pokiwała głową.
Mężczyźni wymienili spojrzenia, jakby podejmowali decyzję, kto przekaże jej informację.
– Dostaliśmy wiadomość o pani przyjacielu.
– Tak? – Zaschło jej w gardle ze zdenerwowania.
– Obawiam się, że nie jest dobra. – Drugi mężczyzna poprawił okulary, które zjechały mu na 

czubek nosa.

Tak myślała. Inaczej Murphy sam by się z nią skontaktował.
– Nie żyje? – spytała. – Tylko to chcę wiedzieć.
– Obawiam się, że tak.
Letty zamknęła oczy i poczuła, że serce w niej zamiera.
– Bardzo nam przykro, panno Madden – powiedział łagodnie Kemper.
– Chyba złapali go na lotnisku? – Agent Moser zadał retoryczne pytanie.
Letty pokiwała głową. Więc to była prawda, a nie jakieś majaki.
– Został wzięty do niewoli i skazany następnego dnia. Najprawdopodobniej go powieszono.

background image

Rozdział 39.

Letty  siedziała  na  ganku  w półmroku  chłodnego  wieczoru.  Łuskała  groch  i przyglądała  się 

gęstym  chmurom,  które  sunęły  po  ciemnoniebieskim  teksańskim  niebie.  Miesiąc  temu  wróciła 
z Waszyngtonu.  Od  tamtej  pory  nie  kontaktowała  się  z Jackiem  Kellerem.  Nie  miała  od  niego 
żadnych wiadomości,  ale  już znała odpowiedź.  Nie było żadnej nadziei.  Straciła brata.  Straciła 
też Murphy’ego.

Kiedyś  będzie  mogła  oglądać  zachód  słońca  bez  rozdzierającego  bólu  w sercu.  Kiedyś  się 

pozbiera. Czas jest najlepszym lekarzem i najlepszym pocieszycielem.

Slim wpadał co wieczór przez dwa tygodnie. Martwił się o nią i kochał na swój sposób. Letty 

doceniała jego troskę i przyjaźń. Mimo to delikatnie poprosiła go, żeby nie przychodził.

Nie  wróciła  do  pracy  na  poczcie.  Nie  zdecydowała  jeszcze,  czy  w ogóle  wróci  do  pracy. 

Pewną  pociechę  przynosiła  jej  praca  w ogrodzie.  Żyła  z dnia  na  dzień,  bez  oczekiwań  i bez 
planów.  Doszła  do  wniosku,  że  taki  tryb  życia  pomoże  jej  szybciej  wrócić  do  siebie.  Tego 
właśnie potrzebowała.

Najbardziej  lubiła  siedzieć  wieczorami  i chłonąć  piękno  zachodu  słońca,  wspominając  dni 

spędzone z Murphym w dżungli Ameryki Środkowej. W przyszłości chciała cieszyć się z tego, że 
go kochała, a nie pielęgnować w sobie żal z powodu jego śmierci.

Mimo że straciła brata, miała w sobie  kruchy spokój.  Ból wdarł się w nią głęboko. Straciła 

tylu kochanych ludzi. Od kiedy skończyła pięć lat, nie miała matki. Babcia umarła, kiedy miała 
jedenaście  lat,  a śmierć  ojca  przeżyła  jako  młoda  kobieta.  Jej  brat  bliźniak...  Bez  wątpienia 
najbardziej przeżyła tę stratę.

Pogodziła się ze śmiercią Luke’a. Zrobiła wszystko, co w ludzkiej mocy, żeby go uratować, 

dotrzeć  do  niego  na  czas.  Zanim  wyruszyła  na  poszukiwanie  brata,  ostrzegano  ją,  by 
przygotowała się na najgorsze. Mimo to nie chciała porzucić nadziei.

Żadne  psychiczne  przygotowania  nie  mogły  oswoić  Letty  z myślą  o śmierci  Luke’a.  Była 

przekonana, że Luke prosił Boga, żeby go zabrał z jakiegoś ważniejszego powodu. Jego śmierć, 
tak jak całe życie, była odpowiedzią na modlitwę. Mimo że bardzo chciała, nie czuła żalu z tego 
powodu.

Bardziej  opłakiwała  Murphy’ego.  Za  Murphym  będzie  tęskniła.  Kiedy  go  pokochała, 

odnalazła nieoczekiwaną radość. Ta miłość była niespodzianką w jej życiu.

Zakochali  się  w sobie  nieświadomie.  Letty  z początku  uważała,  że  Murphy  jest  wulgarny 

i nieprzyzwoity.  Wychodził  z siebie,  żeby  ją  zaszokować i zdenerwować,  ale  to  była tylko  gra. 
Wewnątrz był jednym z najwrażliwszych i najrozsądniejszych mężczyzn, jakich znała.

Zachowała wspomnienie Murphy’ego bawiącego się w Questo z dziećmi. Żałowała, że nigdy 

nie będzie mógł baraszkować i śmiać się z ich dziećmi.

background image

Ujawnił  ludzkie  uczucia,  kiedy  przytulał  ją  i pocieszał,  kiedy  omal  nie  zgwałcono  jej 

w Siguierres. Chwile w jego ramionach zachowa w sercu na długie lata. Była naiwną idiotką, że 
zwolniła Murphy’ego, kiedy zobaczyła go z kobietą w knajpie. Teraz wiedziała, że kierowała nią 
zazdrość. Jej serce musiało już wtedy wiedzieć.

Uśmiechnęła się. Dzięki Murphy’emu tyle się o sobie dowiedziała... Nigdy nie zapomni tych 

lekcji.

W oddali dostrzegła przybliżającą  się ciemną plamę  i westchnęła.  Pewnie znowu Slim. To, 

że  nie  spuszcza  z niej  oka,  nie  zmieni  jej  uczuć  do  niego.  Ale  on  nie  przyjmował  tego  do 
wiadomości.

Ale to nie ciężarówka Slima jechała piaszczystą drogą, która łączyła jej dom z autostradą.
Letty odstawiła na bok miskę z grochem, wstała i oparła rękę o kolumnę ganku. Zamrugała 

oczami,  a jej  serce  zaczęło  szybciej  bić,  kiedy  mężczyzna  zaczął  być  widoczny.  Poznała  tego 
człowieka, jedynego, którego kochała nad życie.

Murphy’ego.
Serce waliło jej jak młotem, tłukąc o żebra. Ostatnio dużo o nim myślała. Nic dziwnego, że 

jej wyobraźnia zaczęła działać. Chyba miała halucynacje.

Ciężarówka zatrzymała się, ale wizja nie znikała. Drzwi kabiny otworzyły się i wysiadł z niej 

Murphy.

Nie wiedziała, czy wierzyć swoim oczom. Spragnione widoku Murphy’ego zmierzyły go od 

ciemnych, gęstych, krótko obciętych włosów do kowbojskich butów.

Stanął  przed  schodami,  a kąciki  jego  ust  uniosły  się  w leniwym,  powolnym  uśmiechu. 

Stęskniony  wzrok pobiegł ku niej.  Jego oczy promieniały miłością. Letty zrozumiała, że to  nie 
sen ani zjawa. To był Murphy, cały i zdrowy.

Z gardła wyrwał jej się zduszony krzyk. Niemal sfrunęła z ganku wprost w jego ramiona.
Złapał ją, odchylił głowę i roześmiał się.
– Przez chwilę się zastanawiałem, czy pamiętasz, kim jestem.
–  Murphy...  och,  Murphy.  –  Nie  dając  mu  czasu  na  wyjaśnienia  czy  odpowiedź, 

nieprzerwanie  obsypywała  pocałunkami  jego  twarz.  Nie  przejmowała  się  tym,  gdzie  lądują  jej 
usta. Liczyło się tylko to, że była przy nim, całowała go. Rozkoszowała się tym, że Murphy żyje.

– Letty, Letty kochana. – Wymruczał jej imię, objął ją w talii i uniósł kilka centymetrów nad 

ziemię. Ukryła twarz w zagłębieniu jego szyi i westchnęła gwałtownie.

– Kocham cię tak bardzo, tak bardzo, tak bardzo – powtarzała bez przerwy.
– Ja też cię kocham. – Ujął jej twarz w dłonie. Pieścił ją ustami i językiem, aż oboje zaczęli 

drżeć i przywarli do siebie.

Letty  czuła,  że  Murphy  niechętnie  oderwał  wargi  od  jej  ust.  Uśmiechnął  się  i pogładził 

kciukami jej policzki, wilgotne od łez, których nie była świadoma.

background image

– Myślałam, że nie żyjesz – oznajmiła, kiedy już mogła się odezwać.
Usiedli na schodach, przytuleni do siebie.
– Kto ci tak powiedział?
– CIA.
Cichy śmiech Murphy’ego sprawił, że kosmyk włosów Letty zsunął się na skroń.
– Musisz się nauczyć jednej rzeczy, kochanie. Nie należy wierzyć władzom.
– Ale widziałam, jak cię zastrzelili... a przynajmniej tak mi się wydawało.
– Nie mogłaś wiele zapamiętać.
– Strzelili do ciebie, tak?
Zawahał się.
– Tak. Kilka razy.
Westchnęła i chciała natychmiast obejrzeć blizny, ale Murphy ją powstrzymał.
– Wszystko w porządku.
– Wiem, ale...
– Hej, jestem tu, prawda? Dzięki Jackowi i kilku naszym przyjaciołom.
–  To  Jack  Keller  cię  znalazł?  –  Zawsze  będzie  wdzięczna  przyjacielowi  Murphy’ego. 

Znajdzie sposób, żeby mu to wynagrodzić.

– Opowiedz mi wszystko. Muszę wiedzieć. Czego się dowiedziałeś o Luke’u? Nie ukrywaj 

przede mną niczego.

Pocałował ją. Długo trzymał wargi na jej ustach. Chciał poczuć jej smak, zanim odpowie.
– Najpierw cię postrzelili, a potem zaprowadzili do kapitana Norte, tak?
Zesztywniał, a potem skinął głową.
– Tak.
– Czy oni cię... torturowali?
–  Powiedzmy,  że  Norte  był  bardzo  zadowolony,  że  mnie  widzi,  ale  wściekły,  że  mnie 

postrzelono.  Sam  chciał  mnie  zabić.  Wyglądało  na  to,  że  umrę  i nie  dostarczeniu  tej 
przyjemności.  Nie  zamierzał  ułatwiać  mi  śmierci.  Chciał,  żebym  najpierw  odcierpiał  za  swój 
błąd.

Letty zesztywniała. Wiedziała, że musiał znosić straszny ból.
– Dwie rany na plecach uratowały mi życie.
– Jak?
– Wrzucono mnie do więzienia.
– Bez opieki lekarskiej? To przestępstwo, nieludzkie... Ale czego się można spodziewać po 

rebeliantach?

– Uratowała mi życie kobieta o imieniu Rosita.
Przyjaciółka Luke’a, kobieta, którą Letty chyba widziała w San Paulo.

background image

–  Musiała  mieć  kogoś  znajomego,  który  zgodził  się  wpuścić  ją  do  więzienia.  Przyszła  do 

mnie, bo chciała znaleźć ciebie. – Zawahał się i dotknął dłońmi jej twarzy. – Miałaś rację. Luke 
nie żyje. Przykro mi, kochanie. Zrobiłbym wszystko, żeby ci tego oszczędzić.

– Jak? – Z trudem wypowiedziała to słowo.
– Rosita jest przekonana, że umarł spokojnie we śnie, ale nie jest tego pewna.
Murphy objął mocno Letty.
–  Dowiedział  się,  że  jesteśmy  w Zarcero.  Poprosił  Rositę,  żeby  zrobiła,  co  może,  żeby  cię 

odnaleźć.

Łzy napłynęły do oczu Letty. Nawet kiedy jego życie wisiało na włosku, Luke był myślami 

przy niej.

– Ona kochała twojego brata.
– Wiem – powiedziała cichym, drżącym głosem. Chociaż Luke nie wyjawił siostrze swoich 

uczuć do Rosity, Letty wiedziała w głębi duszy, że podzielał jej miłość.

Murphy przyciągnął Letty bliżej.
– Pewnie bym umarł, gdyby Jack i inni nie przybyli w porę. Chyba się nie zmartwisz, kiedy

ci powiem, że Norte nie żyje? Nieźle by było, gdybym to ja go załatwił, ale Jack mnie uprzedził. 
Ja nie mogłem nawet ruszyć ręką.

Przez te długie, samotne tygodnie Letty była zrozpaczona. Wierzyła w najgorsze i cierpiała.
– Dlaczego tak długo zwlekałeś, żeby do mnie przyjechać?
– Nie mogłem wcześniej,  kochanie. Było ze mną  krucho, zanim Deliverance Company nie 

wywiozła mnie z San Paulo. – Odgarnął jej włosy z karku i pocałował w szyję. Podniósł wzrok, 
żeby spojrzeć jej w oczy, i zauważył naszyjnik.

– Nosisz go.
– Przecież to mój pierścionek zaręczynowy, pamiętasz?
– Zaręczynowy? To my jesteśmy zaręczeni?
– Oświadczyłeś mi się. – Niezbyt cieszyła się z faktu, że najwyraźniej o tym zapomniał.
– Poprosiłem cię o rękę? Ja? Chyba żartujesz. – Przyglądał się jej badawczo. – Mam szczerą 

nadzieję, że nie potraktowałaś tego poważnie.

– Najpoważniej na świecie. Słuchaj, Shaunie  Murphy. Może i ucierpiałeś  w Zarcero, ale to 

jest nic w porównaniu z tym, co ci zrobię, jeżeli zmieniłeś zdanie.

Roześmiał się i zmierzwił jej włosy.
– W przeciwieństwie do niektórych znanych mi ludzi, dotrzymuję słowa.
– Sugerujesz, że ja nie dotrzymuję? Nagle umilkła. – Czy... chodzi ci o naszą umowę?
– Mam zamiar odebrać swoją należność.
Objęła go ramionami za szyję, westchnęła głośno i przycisnęła głowę do jego piersi.
– A ja mam zamiar ci ją dać.

background image

Epilog

Letty stała na ganku, oparta o drewnianą poręcz. Wpatrywała się w nocne niebo, oczarowana 

milionem migoczących gwiazd. Księżyc w pełni niczym strażnik czuwał nad ziemią.

Chciała  wierzyć,  że  Luke  spogląda  na  nią  z góry  i uśmiecha  się  do  niej  z jednej  z tych 

gwiazd. Nie mogła spać, myślami była przy bracie.

Przed  miesiącem dostała  niespodziewanie  list  od  Luke’a.  Napisał  go niemal  przed  rokiem. 

Rosita  załączyła notkę,  że  tę  kopertę  znaleziono  w biurze komendanta  Faqueza krótko po  tym, 
jak w Zarcero władzę objął znowu legalny rząd.

Letty przeczytała go nieskończoną ilość razy. Znała go już na pamięć.
Moja najdroższa Letty!
Przykro mi, że piszę, żeby Ci powiedzieć, że zanim przeczytasz ten list, ja nie będę żył. Kilka 

dni temu stanąłem przed sądem, który oskarżył mnie o zbrodnie popełnione przeciwko narodowi 
Zarcero.  Proces  i to,  co  stało  się  z tym  krajem,  głęboko mnie  zasmuca,  ale  nic nie  mogę  na  to 
poradzić.

Nie opłakuj mnie, Letty. Odchodzę z tego świata, wierząc, że wypełniłem wolę Bożą. Jednak 

odchodzę nie bez żalu. Jest w tym tyle ironii. Po raz pierwszy w życiu jestem prawdziwie, głęboko 
zakochany. Moje nadzieje na przyszłość przepadły, bo Bóg wezwał mnie do większych dzieł.

Znam Cię, Letty, prawie tak dobrze, jak siebie samego. Proszę Cię, nie bądź rozgoryczona. 

Wybacz  moim  oprawcom.  Odchodzę,  ale  obiecuję,  że  nigdy  nie  będziesz  sama.  Moja  miłość 
zawsze będzie z Tobą.

Będę  przy  Tobie  w najczarniejszych  chwilach  i w godzinach  największej  radości.  Żołnierze 

mogą odebrać mi życie i wszystko, co mam, ale nic nie jest w stanie zniszczyć bliskości, jaka nas 
łączyła.

Kiedy  byliśmy  dziećmi,  czasami  twierdziłaś,  że  czujesz,  że  coś  mi  jest.  Nigdy  nie  byłem 

pewien,  co  myśleć  o tym  Twoim  dziwnym  „odczuciu”.  Zawstydzony  przyznaję,  że  Ci  nie 
wierzyłem. Teraz Cię rozumiem, bo sam to czuję. W stosunku do Ciebie. Bóg ma względem Ciebie 
wspaniałe plany, Letty. Czekają Cię niesamowite przygody. Mogę Cię opuścić, bo w głębi duszy 
wiem,  że  znajdziesz  szczęście.  Nie  jestem  prorokiem,  ale  nie  zdziwiłbym  się,  gdybyś  w ciągu 
najbliższych miesięcy wyszła za mąż. Tak bardzo chciałbym Cię widzieć jako żonę i matkę.

Zawsze byłaś mądrzejsza ode mnie. Przynajmniej lubiłaś tak myśleć! Po raz pierwszy poznam 

coś  prędzej od Ciebie.  Niebo.  Kiedy następnym razem  spojrzysz  w niebo, wypatruj  mnie, Letty. 
Będę się stamtąd uśmiechał do Ciebie.

Twój brat
Dziecko  poruszyło  się  w niej.  Dotknęła  ręką  brzucha  i uśmiechnęła  się  do  siebie.  W ciągu 

tego ostatniego roku bez Luke’a wiele się o sobie dowiedziała. Tęskniła za nim rozpaczliwie, ale 

background image

stało się tak, jak mówił. Bóg zamknął jedne drzwi i szybko otworzył inne. Była żoną i wkrótce 
miała zostać  matką. Dawno porzuciła obawy, że  będzie taka jak jej matka. Murphy miał rację. 
W niczym jej nie przypominała. To jego  miłość sprawiła, że zrozumiała to, co dawno powinna 
była wiedzieć.

Oszklone drzwi otworzyły się.
– Letty?
– Jestem tutaj. – Spojrzała przez ramię na męża.
Murphy stanął obok.
– Nie możesz spać?
– Myślałam o Luke’u.
Objął jaw talii i przycisnął dłonie do jej zaokrąglonego brzucha.
– Nie znałem go, ale byłbym dumny, gdybym mógł go nazwać przyjacielem.
–  Luke  kręciłby  głową  z niedowierzaniem,  widząc  nas  dwoje.  –  Pomyślała  o tym,  jak 

zmieniła ich miłość.

– Mam wrażenie, że twój brat o mnie wiedział.
Letty westchnęła.
– Chyba tak.
Luke  miał  rację.  Była  naprawdę  szczęśliwa.  Murphy  opuścił  Deliverance  Company. 

Otworzył agencję ochroniarską. Miał tyle zleceń, że nie nadążał z pracą.

– A co z Jackiem? – Pomyślała o firmie i o propozycji, jaką złożył mu Murphy. – Będzie dla 

ciebie pracował?

Murphy pocałował ją w kark.
–  Chyba  się  na  to  nie  zanosi.  –  Wciągnął  głęboko  powietrze.  –  Gdybym  go  nie  znał, 

powiedziałbym, że się zakochał.

– A co w tym dziwnego? Przecież ty też się zakochałeś?
–  Tak,  ale  ja  mam  żonę,  a Jack  –  nie.  Od  kilku  miesięcy  jest  w paskudnym  nastroju. 

Z własnego  doświadczenia  wiem,  że  kiedy  facet  marnieje  w oczach,  przyczyną  jest  zwykle 
kobieta.

Letty nie mogła się nie zgodzić z tym stwierdzeniem. Chyba miał rację.
– Pozbiera się.
– Tak? – Murphy zachichotał. – A skąd to wiesz?
–  Nie  wiem  na  pewno,  ale  chcę  dla  niego  dobrze.  –  Wiele  zawdzięczała  przyjacielowi 

Murphy’ego i chciała, żeby był szczęśliwy.

– Wracamy do łóżka? – Ziewnął głośno.
– Tak. – Razem weszli do domu.
Odwrócili się jeszcze i zobaczyli, jak spadająca gwiazda zostawia na czarnym niebie ognisty 

background image

szlak.