background image

 

 

 

 

 

 

Barbara McCauley 

Zapomniana noc 

 

background image

 

 

 

 

PROLOG 

Lucian  Sinclair  nie  wierzył  w  miłość  od  pierwszego  wej-

rzenia. 

Sympatia od pierwszego wejrzenia - owszem. 
Pożądanie od pierwszego wejrzenia - bez wątpienia. 
Ale miłość? Zdecydowanie nie. 
Z miłością -jeśli w ogóle istnieje coś takiego, jak miłość - 

kojarzyły  mu  się  słowa  takie  jak  „związek",  „na  zawsze"  i 
„małżeństwo".  To  jakby  coś  w  rodzaju  garnituru.  Garnituru, 
który na jego braciach  leżał jak ulał, ale jego  zawsze uwierał 
pod pachami i zupełnie do niego nie pasował. 

Był  zadowolony  ze  swojego  życia.  Przychodził  i  odcho-

dził, kiedy chciał. Niczego nie zamierzał zmieniać. 

Zaśmiał  się  cicho.  Rozbawił  go  niezwykły  kierunek,  w 

jakim podążyły jego myśli. Ześlizgnął się cicho z łóżka. Starał 
się  nie  obudzić  śpiącej u  jego  boku  kobiety.  Za  niecałe  cztery 
godziny  musi  się  stawić na  lotnisku.  Tej nocy  niewiele  dał  jej 
pospać, więc niech teraz trochę odpocznie. 

Znowu się uśmiechnął. On też przecież mało spał tej no-

cy. 

Raina  Sarbanes.  Stanął  koło  łóżka  i  spojrzał  na  nią.  To 

chyba najpiękniejsza kobieta pod słońcem. 

Wczoraj  wieczorem,  na  weselu  Gabe'a  i  Melanie,  udało 

mu się dowiedzieć co nieco o Rainie. Jego nowa bratowa 

R

 S

background image

 

wspomniała,  że  zdjęcia  jej  druhny  znalazły  się  na  okład-
kach kilku magazynów mody. Usłyszał też, że sześć lat te-
mu,  gdy  miała  dwadzieścia  dwa  lata,  była  krótko  żoną 
greckiego potentata okrętowego. Studiowała wzornictwo w 
Nowym Jorku, zajmowała się projektowaniem mody, a na-
stępnego dnia po weselu wylatywała do Włoch. 

Większość informacji miał z drugiej ręki, od Melanie, 

bo  sama  Raina  nie  chciała  o  sobie  mówić.  W  ciągu  nocy 
poruszyli wiele tematów. Rozmawiali o Gabie i Melanie, o 
Kevinie,  synu  Melanie  z  poprzedniego  małżeństwa,  o  fir-
mie budowlanej Luciana, o studiach Rainy. Oraz o tym, że 
w  tej  chwili  żadne  z  nich  nie  jest  zainteresowane  stałym 
związkiem. 

Spojrzał na nią. Fascynował go sposób, w jaki światło 

poranka  przesiane  przez  koronkowe  firanki  oświetlało  jej 
zachwycającą  twarz.  Nie  mógł  się  powstrzymać  i  dotknął 
pasma  jej  włosów  w  kolorze  ciemnej  czekolady.  Długie, 
gęste, lśniące. Opadały na skórę jak rzeka płynnego jedwa-
biu - rzeka, w której chciało się zanurzyć. 

Twarz okolona przez te wspaniałe włosy miała kształt 

serca,  gładką  jak,  porcelana  jasną  cerę,  wysokie  kości  po-
liczkowe i prosty nos. Choć oczy były teraz zamknięte, do-
brze zapamiętał ich niezwykły błękit. To przez te oczy za-
brakło  mu  tchu  w  piersiach,  gdy  zobaczył  ją  po  raz  pier-
wszy. Było to na próbie ślubu brata, dwa dni temu. 

Natychmiast jej zapragnął z taką siłą, że zrobiło mu się 

miękko  w  kolanach.  I,  szczerze  mówiąc,  śmiertelnie  go  to 
przeraziło. 

Właśnie dlatego przez ostatnie dwa dni trzymał się od 

niej z daleka. Ona też go nie zachęcała. Nawet bracia dro- 

R

 S

background image

 

czyli się z nim, powtarzając, że najbliższa przyjaciółka Melanie 
najwyraźniej, poza urodą, ma też głowę na karku, bo pozosta-
ła odporna na wdzięk Luciana. 

A  potem  zaproponował,  że  po  weselu  odwiezie  ją  do 

domu Melanie i Gabe'a, I w mgnieniu oka wszystko się zmie-
niło. 

Nadal nie miał pewności, które z nich wykonało pierwszy 

krok.  Wiedział  tylko,  że  gdy  weszli  do  domu,  znalazła  się  w 
jego  ramionach.  Ledwie  zdążyli  dotrzeć  do  łóżka.  Oboje  z 
trudem  łapali  oddech.  Zżerała  ich  silna  żądza.  Gdy  w  końcu 
zdołali pozbyć się ubrań, pożądanie nie osłabło. 

I nadal takie było. 
Wiedział,  co to  pożądanie.  Do  licha,  miał  trzydzieści trzy 

lata i nie był mnichem. Lecz ostatnia noc była inna. To było 
coś nieokreślonego. Coś, co przekraczało normalne, wzajem-
ne zauroczenie. 

Zastanawiał  się,  czy  Raina  nie  dałaby  się  uprosić,  żeby 

zostać jeszcze kilka dni. Gabe i Melanie pojechali w podróż po-
ślubną. Mieliby dom tylko dla siebie. Nie, nie oczekiwał cze-
goś więcej. Oczywiście, że nie. 

Ale  kilka  dni...  Chętnie  pokazałby  jej  różne  zakątki  Pen-

sylwanii,  może  zabrał  na  pięcioakrową  działkę  pod  miastem, 
gdzie zamierzał postawić dom. 

Po prostu nie był gotów pozwolić jej tak od razu odejść. 
Kupi  kwiaty  i  poprosi  ją  o  to,  by  nie  wyjeżdżała.  Nie 

miał pewności, gdzie zdobyć bukiet o wpół do siódmej rano, ale 
wiedział,  że  Sydney,  ukochana  jego  brata,  zawsze  miała  w 
swojej restauracji róże. Był zły, że będzie musiał obudzić Syd-
ney tak wcześnie, ale czuł, że nie ma wyjścia. 

Ubrał się po cichu, znalazł skrawek papieru w szafce 

R

 S

background image

 

nocnej i zostawił liścik na poduszce. „Wrócę. Poczekaj, Lu-
cian". 

Chwycił kurtkę i na palcach wyszedł z sypialni. Na ze-

wnątrz  wciągnął  w  nozdrza  ostre,  zimowe  powietrze.  W 
nocy zrobiły się sople. Na ziemi leżał świeży śnieg. 

Idealny  poranek,  pomyślał,  po  czym  ruszył  do  swojej 

półciężarówki. Już się nie mógł doczekać chwili, gdy wró-
ci. 

Kilka  minut  później  śpiąca  kobieta  uśmiechnęła  się  i 

poruszyła. Niespokojnie pomacała poduszkę obok. 

Liścik  od  Luciana  zsunął  się  pomiędzy  materac  a  za-

bytkowy zagłówek. 

Dokładnie  w  tej  samej  chwili  samochód  Luciana 

wpadł w poślizg na oblodzonej drodze. Wszystko pogrąży-
ło się w ciemności. 

R

 S

background image

 

 

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

Na wiosnę miasto Bloomfield  wracało do życia. Ogo-

łocone  drzewa  wypuszczały  młode  ustki.  Zbrązowiałe,  ja-
łowe pastwiska robiły się soczyście zielone. Zapach kwit-
nących  wiśni  przesycał  wciąż  jeszcze  rześkie  powietrze. 
Ziemia przeciągała i budziła w ciepłych promieniach słoń-
ca. Nadszedł czas początków. 

Czas dzieci. 
Tego popołudnia, w drodze do Gabe'a, Lucian zauwa-

żył  na farmie Johnsona z tuzin nowo narodzonych cieląt i 
przynajmniej  piątkę  źrebiąt  na  ranczo  Bainbridge'a.  A  nie 
dalej niż wczoraj pod werandą domu, który budował sobie 
kilka  mil  za  miastem,  znalazł  gniazdo  pełne  młodziutkich 
kociąt.  Sześć  kuleczek  sierści, które  jeszcze  nie  otworzyły 
oczu, miauczało za mamą - urodziwą rudą, pręgowaną ko-
cicą,  która  przyglądała  im  się  z  brzegu  pobliskiego  lasu. 
Lucian  pogadał  chwilę  do  kociaków,  ale  ich  matka  nie 
chciała  podejść.  Wcześniej  czy  później  będzie  musiał  ją 
złapać  i  znaleźć  jej  i  małym  jakieś  bezpieczniejsze  schro-
nienie. Miał nadzieję, że wcześniej zdoła ją do siebie prze-
konać. Może to i kot, pomyślał z uśmiechem, ale w końcu 
płci  żeńskiej.  Niedługo  będzie  mu  siedziała  na  kolanach, 
mrucząc z zadowolenia. 

A skoro o kobietach mowa... Lucian stał w drzwiach 

R

 S

background image

 

jadalni w domu Gabe'a i Melanie i patrzył na czwórkę pań 
zajętych  dekorowaniem  pokoju  na  jutrzejsze  przyjęcie  z 
okazji rychłych narodzin dziecka Melanie. Jego siostra, Ca-
ra,  ze  swoim  czternastomiesięcznym  synkiem,  Mateuszem 
i  bratowe,  Abby,  Sydney  i  Melanie  grzebały  w  stosie  ró-
żowych i niebieskich bibułek i wstążek. Ładny widok, po-
myślał.  Z  przyjemnością  słuchał  ich  śmiechu.  Nie  chciało 
mu się stąd wychodzić. 

A poza tym wyczuł zapach ciastek. 
- Lucianie, bądź tak miły i przynieś składane krzesełka. 

- Uśmiechnięta Abby spojrzała na niego sponad kwiatka z 
różowej  bibułki  i  wsunęła  sobie  za  ucho  pasmo  jasnych 
włosów.  -  Callan  by  to  zrobił,  ale  wybrał  się  dziś  rano  na 
spotkanie z architektem. 

- A  Gabe  zabrał  Kevina  na mecz  -  powiedziała  Mela-

nie, która uparła się, że pomoże w strojeniu pokoju. - Wró-
cą najwcześniej za dwie godziny. 

- Reese  ma  kelnerkę  na  macierzyńskim  i  brakuje  mu 

rąk  do  pracy.  -  Sydney  była  zajęta  zawieszaniem  transpa-
rentu z napisem „Witamy nowe dziecko w rodzinie!!!". 

- Nie  ma  sprawy.  -  Lucian  podszedł  bliżej.  Dookoła 

pełno było różowych i niebieskicft balonów i serpentyn. Nic 
dziwnego, że wszyscy mężczyźni wzięli nogi za pas. - I tak 
nie ruszymy dalej z robotą, aż Callan uzyska aprobatę pro-
jektu. Mam mnóstwo czasu. 

Trafiony, zatopiony! Lucian dostrzegł kątem oka stoją-

cy na stole talerz z ciastkami. Jeśli się nie mylił - a w przy-
padku  kobiet  i  jedzenia  rzadko  się  mylił  -  były  to  słynne 
czekoladowe ciasteczka jego bratowej. 

Sydney zauważyła jego nieprzytomne spojrzenie. 

R

 S

background image

 

- Masz ochotę na coś słodkiego? 
- Już myślałem, że nigdy mnie nie poczęstujesz -jęknął 

Lucian i zatopił zęby w ciastku. - Rany, dlaczego mój brat 
się z tobą ożenił, zanim ja to zrobiłem? 

- To samo pytanie zadał w zeszłym tygodniu mnie, gdy 

przyszedł do nas na kolację - mruknęła Abby do Sydney. 

- Mnie również - dodała Melanie. - Gdy trzy dni temu 

upiekłam dla niego szarlotkę. 

- To  prawda,  przysięgam.  -  Lucian  uniósł  dłoń.  -  Moi 

bracia ożenili się z trzema ostatnimi kobietami na ziemi, z 
którymi  ja  mógłbym  się  związać.  Jestem  skazany  na  życie 
w samotności. 

Wszystkie kobiety wzniosły oczy do góry i jęknęły gło-

śno. 

- Całe  życie  musiałam  wysłuchiwać  od  czwórki  braci 

takiego  gadania.  -  Cara  przełożyła  sobie  Mateusza  z  jed-
nego biodra na drugie. - Z tego, co mi wiadomo, drogi bra-
ciszku, nie bardzo łakniesz kobiecego towarzystwa. 

- Żeniąc  się,  moi  bracia  pozostawili  w  tym  mieście 

mnóstwo zdruzgotanych kobiet. - Lucian podał ciastko sio-
strzeńcowi. Dziecko zaczęło gaworzyć ze szczęścia. - Jako 
ostatniemu  wolnemu  Sinclairowi  nie  pozostaje  mi  nic  in-
nego, jak nieść im ukojenie w bólu. 

- Z tego, co słyszałam u kosmetyczki, bardzo poważnie 

traktuje ten obowiązek. - Melanie położyła dłonie na okrą-
głym  brzuchu, po  czym  nachyliła  się  i  wyszeptała:  -  Sally 
Lynn  Wetters  mówiła  Annie  Edmonds,  że  jest  pewna,  iż 
Lucian zamierza poprosić ją o rękę. 

Lucianowi ciastko stanęło w gardle. 
Niebieskie oczy Abby zrobiły się okrągłe jak spodki. 
- Lucian i Sally Lynn? 

R

 S

background image

 

- Byłaby z niej całkiem miła szwagierka. Trochę narwana, 

ale urocza - powiedziała Sydney. - Ale Marsha Brenner mówiła 
mi, że Laura Greenley liczy na oświadczyny Luciana. Nie da-
lej niż w zeszłym tygodniu... 

- Hej!  Jestem  tu!  Nie  zauważyłyście?  I  nikogo  nie  za-

mierzam prosić o rękę. Chyba że, oczywiście... - Lucian wy-
szczerzył zęby do Sydney, Abby i Melanie - ... któraś z was, 
moje śliczne, postanowi rzucić któregoś z moich braci i uciec 
ze mną. 

- Uwaga,  drogie  panie,  uwaga!  Oto  słynny  urok  Sin-

clairów - ostrzegła Abby. - Żadna żywa kobieta się temu nie 
oprze. 

- A  czy  my  tego  nie  wiemy?  -  Sydney  uniosła  brew  i 

uśmiechnęła się. 

- Ejże,  a  Raina,  druhna  Melanie?  -  Cara  wytarła  Ma-

teuszowi czekoladę z buzi. - Jeśli mnie pamięć nie myli, była 
dość  odporna  na  magnetyzm  Luciana.  Melanie  musiała  ją 
prawie błagać, by zgodziła się z nim zatańczyć na weselu. 

Lucian się skrzywił. Jego męska duma cierpiała. 
- Ejże. To nie w porządku. Jak mam się bronić, skoro na-

wet nie pamiętam tamtego wieczoru? 

Następnego  dnia  rano  uległ  wypadkowi.  Uderzył  się  w 

głowę i stracił pamięć. Nie

-

 pamiętał nawet spotkania z przy-

jaciółką Melanie, nie wspominając o tańcu z nią. 

To było bardzo osobliwe przeżycie. Obudził się w szpitalu 

i  nie  pamiętał  nic  z  ostatnich  dwóch  dób.  To  było  dziwne  i... 
niepokojące. Nawet teraz, po tylu miesiącach, wciąż nie przy-
pominał  sobie  niczego  poza  toastem,  jaki  wzniósł  tamtego 
wieczora za Gabe'a i Melanie. 

R

 S

background image

10 

 

- E,  tam,  grała  nieprzystępną.  -  Lucian  wziął  od  Cary 

siostrzeńca  i  zaczął  go  podrzucać  na  rękach.  Mateusz  pi-
snął z radości. - Jestem pewien, że gdyby miała więcej cza-
su i zdążyła mnie lepiej poznać, to bym ją zauroczył. 

- Cieszę  się,  że  tak  to  widzisz.  -  Melanie  spojrzała  na 

zegarek. - Bo ona właśnie tu leci z Nowego Jorku. Jeśli nie 
jesteś  zajęty,  to  może  zacząłbyś  rzucanie  na  nią  uroku  od 
odebrania jej z lotniska? 

- Dla ciebie, Mel, nigdy nie jestem zbyt zajęty. - Zrobił 

minę  do  bratowej,  po  czym  znowu  podrzucił  Mateusza, 
czym  wywołał  kolejną  falę  radości.  -  Zdawało  mi  się,  że 
ona mieszka we Włoszech. 

- Dwa miesiące terhu przeniosła swoją firmę do Nowe-

go Jorku. Mam nadzieję, że uda mi się ją przekonać, by zo-
stała  tu  na  dobre.  -  Melanie  uśmiechnęła  się  do  roześmia-
nego dziecka w ramionach Luciana. - Na pewno możesz po 
nią pojechać? 

- Mówiłaś,  że  jest  niezamężna,  prawda?  -  Lucian  za-

pytał. 

Sydney,  Cara  i  Abby  pokręciły  zgodnie  głowami,  du-

sząc  się  ze  śmiechu.  Melanie  zapisała  na  kartce  godzinę  i 
numer lotu Rainy. 

- Wiem,  że  jej  nie  pamiętasz,  więc  masz  tu  zdjęcie  z 

wesela. - Melanie przerzuciła szybko stertę fotografii leżą-
cych na stole, po czym podała jedną z nich Lucianowi. - To 
powinno pomóc ci załatać dziurę w pamięci. 

Cara wstała i wzięła syna od Luciana. 
- Do tego trzeba więcej niż zdjęcia, Mel. 

   Lucian  zmarszczył  czoło.  Wziął  zdjęcie.  Widział  wcześ-
niej Rainę na zbiorowych fotografiach ślubnych, ale to było 

R

 S

background image

11 

 

ponad rok temu. Na tym roześmiana Raina stała obok Melanie. 
Miała czarną sukienkę bez rękawów. Ciemne włosy odrzuciła 
do tyłu. Była piękna. 

Olśniewająca. 
Poczuł coś dziwnego. Jakby łaskotanie na plecach. 
- Coś  się  stało?  -  Melanie  zmarszczyła  brwi.  -  Jeśli  wo-

lałbyś... 

- Oczywiście, że nic się nie stało. 
Stłumił  to  dziwne  uczucie,  sięgnął  po  swoją  skórzaną 

kurtkę i wsunął zdjęcie do kieszeni. 

- Dostarczę ci ją całą i zdrową, o pani. 
- Dziękuję.  -  Melanie  uśmiechnęła  się  do  niego.  -  Aha, 

Lucianie? 

Już ruszył w stronę drzwi. 
- Tak? 
- Może byś wziął mój samochód? Uniósł brew. 
- A co, dziewczyna z miasta nie przepada za półciężarów-

kami? 

Pokręciła głową. 
- Rzecz w tym, że u mnie łatwiej będzie zamontować fote-

lik dla dziecka. 

Odwrócił się wolno. 
- Fotelik dla dziecka? 
- Nie powiedziałam ci? - zapytała. - Raina przyjeżdża z 

dzieckiem. 

Dobrze  znów  postawić  stopy  na  ziemi,  pomyślała  z  ulgą 

Raina. W czasie lotu porządnie trzęsło, a Emma, zwykle naj-
spokojniejsza pod słońcem, trochę marudziła. Raina przy- 

R

 S

background image

12 

 

tuliła pogrążone teraz we śnie dziecko. Drugą ręką ciągnęła wa-
lizkę na kółkach. 

Wyszła  z  samolotu.  Przez  ostatni  miesiąc  pracowała  po 

szesnaście  godzin  na  dobę,  żeby  przygotować  wszystko  do 
zbliżającego się pokazu nowej, jesiennej kolekcji bielizny. Te-
raz szczegółami zajmie się jej asystentka, Annelise. Raina wie-
działa, że o nic nie musi się martwić. 

Ale nawet gdyby było inaczej, za nic nie opuściłaby przy-

jęcia Melanie. Nie widziały się od ślubu przyjaciółki. Raina na 
czternaście miesięcy przeniosła się do Włoch, po czym wró-
ciła do Nowego Jorku. Różnica czasu i nawał zajęć sprawiły, 
że rozmawiały ze sobą zaledwie parę razy. 

Lecz  ani  czas,  ani  odległość  nie  były  w  stanie  rozluźnić 

ich więzi. Melanie była dla Rainy jak siostra, której nigdy nie 
miała. Dorastały razem, razem się śmiały, razem płakały. Dzie-
liły swoje najskrytsze sekrety. 

Większość sekretów, pomyślała Raina i pocałowała czule 

córeczkę w czubek głowy. 

Przed nią szedł jakiś mężczyzna, który rozmawiał przez te-

lefon  komórkowy.  Zatrzymał  się  nagle,  a  ona  się  potknęła. 
Pewnie by się przewróciła, gdyby ktoś z lewej nie złapał jej 
za łokieć. 

Odwróciła się i uśmiechnęła z zakłopotaniem. 
- Dziękuję. Nic mi... 
Zamarła. 
Lucian? Lucian Sinclair! 
Nie! jęknęła w duchu. Nie jestem gotowa. Jeszcze nie te-

raz. 

A może nigdy nie będę. 

R

 S

background image

13 

 

Wbił w nią te swoje niesamowite, zielone oczy i zmar-

szczył brwi. 

- Wszystko w porządku 
Oczywiście,  że  wszystko  w  porządku,  do  licha!  Co  ty 

tu, do diabła, robisz? 

- Tak - wydusiła z siebie, po czym odchrząknęła i do 

dała: - Oczywiście. 

Wiedziała,  że  wcześniej  czy  później  się  z  nim  spotka. 

W  końcu  to brat  Gabe'a.  Ale  nie  spodziewała  się  go  tutaj, 
na lotnisku. 

- Miała po mnie przyjechać Melanie - powiedziała sła-

bym  głosem,  wciąż  walcząc  o  zachowanie  spokoju,  choć 
kolana uginały się pod nią, jakby były z waty. 

- Odbywają  właśnie  naradę  plemienną  przed  przyję-

ciem,  więc  poprosiła,  żebym  ją  zastąpił.  -  Nie  puszczając 
jej łokcia, schylił się po walizkę. - Wezmę to. 

Nie  przestała  ściskać  uchwytu,  więc  podniósł  na  nią 

wzrok. Uniósł brew. 

Nie chcę, byś cokolwiek ode mnie brał. Nigdy, pomy-

ślała. 

- Och, przepraszam. - Puściła uchwyt. - Dziękuję. 
- Może  byłoby  dobrze...  -  mruknął  i  wskazał  na  wy-

chodzących z samolotu pasażerów, którzy musieli ich omi-
jać - ... gdybyśmy się stąd ruszyli. 

- Oczywiście. 
Usiłowała  wyrwać  mu  łokieć,  ale  z  Emmą  na  rękach  i 

tłumem  pasażerów  dookoła,  nie  miała  miejsca  na  taki  ma-
newr.  Więc  trzymał  ją  dalej  i  prowadził  przez  tę  ludzką 
rzekę. 
     Tak doskonale pamiętała jego dłonie. Duże, twarde dło-
nie, silne, a jednocześnie zadziwiająco delikatne. Wiele  

R

 S

background image

14 

 

razy  śniła  o  tych  dłoniach,  o  ich dotyku.  A  potem  budziła 
się - była sama i aż się zwijała z frustracji. Ze złości. Z bó-
lu…  

Zapamiętała  każde  muśnięcie  tych  długich,  szorstkich 

palców, każdy zapierający dech w piersiach pocałunek tych 
silnych ust, każde westchnienie i jęk rozkoszy. Dotykał jej 
w  miejscach,  których  nie poznał  żaden  mężczyzna, i  spra-
wił, że zapragnęła rzeczy, o których nigdy nie myślała. 

I nie zapamiętał nawet jej imienia. 
„Lucian, mówi Raina..." 
„Raina? Jaka Raina?" 
Wspomnienie tego telefonu, tego cierpienia i poniże-

nia, dało jej siłę. Wywrócił jej świat do góry nogami, a ona 
znaczyła dla niego tyle, co nic. Była kimś, o kim można za-
pomnieć. Za nic nie da po sobie poznać, że ta ich wspólna 
noc znaczyła dla niej więcej niż każda inna noc w życiu. 

Dużo, dużo więcej, pomyślała, tuląc do siebie dziecko. 
- Nadałaś coś na bagaż? - zapytał Lucian. Skorzystała z 

okazji i oswobodziła ramię. Pokręciła głową. 

- Przyjechałam tylko na kilka dni. 
- Większość kobiet przyjechałaby z pięcioma walizka 

mi - odparł na to z uśmiechem. 

Jak  on  może  zachowywać  się  tak  swobodnie?  Jakby 

nic się nigdy nie wydarzyło? 

Uśmiechnęła się do niego zimno. 
- No,  to  wychodzi  na  to,  że  nie  jestem  taka  jak  wię-

kszość kobiet. 

Uniósł brew w reakcji na wyraźnie chłodny ton. Do li-

cha,  do  licha,  klęła  w  duchu.  Co  innego  zachowywać  się 
obojętnie,  a  co  innego  niegrzecznie.  Jeśli  nie  chce,  by  za-
czaj jej zadawać pytania, to nie może  zachowywać się jak 
jędza. 

R

 S

background image

15 

 

- Przepraszam. - Uśmiechnęła się cieplej. - Mam za so-

bą  ciężki  dzień.  Emma  wkrótce  się  obudzi.  Jeśli  nie  masz 
nic przeciwko temu, chciałabym się jak najszybciej znaleźć 
w domu. 

Lucian wskazał wyjście z lotniska. 
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. 

Tak? To czołgaj się po ziemi i... 

Położył  jej  dłoń  na  plecach  i  wyrwał  w  ten  sposób  z 

zamyślenia. Jak on śmie tak po prostu jej dotykać? Jakby to 
było naturalne? Zesztywniała i udawała, że w ogóle nic nie 
zauważyła. 

Dziękować  Bogu  w  terminalu  panował  taki  hałas,  że 

nie  było  mowy  o  normalnej  rozmowie.  Szli  obok  siebie, 
jakby  byli  parą,  co  tylko  jeszcze  bardziej  zdenerwowało 
Rainę.  Nie  chciała,  by  ktokolwiek  tak  ich  widział.  Kilka 
mijanych  kobiet  uśmiechnęło  się  do  Emmy.  Kilka  innych 
kobiet uśmiechnęło się do Luciana. 

A  co  w  tym  dziwnego?  pomyślała.  Ją  bez  wątpienia 

zwalił  z nóg przy pierwszym spotkaniu. Ponad metr osiem-
dziesiąt wzrostu, muskularny, szeroki w ramionach, smagły. 
I  te  jego  oczy.  Boże,  wystarczyło  jedno  spojrzenie  tych 
ciemnozielonych  oczu i pod kobietą uginały się nogi.  Przy-
stojniak, w dodatku zmysłowy i obdarzony niezwykłym uro-
kiem.  Która  kobieta  potrafiłaby  się  oprzeć  takiej  kombina-
cji? 

Dobrze znała ten typ mężczyzn. Za jednego wyszła na- 

wet  za  mąż.  Właśnie  dlatego  na  weselu  Gabe'a  i  Melanie 
trzymała się od niego na dystans. Instynktownie wiedziała, 
że ten mężczyzna będzie miał nad nią wielką władzę. 

A  potem  odwiózł  ją  do  domu Melanie.  I  zostali  sami. 

Sami w tym wielkim domu, za oknem padał śnieg. Dotknął  

R

 S

background image

16 

 

jej, czy też ona jego dotknęła. Wciąż nie była pewna. Dość, 
że gdy jej dotknął, gdy ona dotknęła jego, nie było już od-
wrotu. I wcale nie chciała się cofnąć. A następnego dnia 
rano zniknął. 

- Czy coś się stało? 
Zamrugała powiekami. Dotarło do niej, że wyszli już z 

budynku lotniska i stali na parkingu. Lucian otworzył tylne 
drzwi  samochodu.  Jęknęła  cicho.  Ciekawe  jak  długo  tak 
stoi. 

- Nie, oczywiście, że nie. 
Podeszła do auta, nachyliła się i ułożyła śpiącą córecz-

kę  w  foteliku.  Założyła  jej  specjalne  szelki.  Ręce  tak  jej 
drżały, że nie była w stanie zapiąć sprzączki. 

- Pomóc ci? - zapytał Lucian. 
Zanim  zdążyła  powiedzieć  „nie",  już  się  nachylił  do 

środka.  Aż  jej  zaparło  dech,  gdy  poczuła  muśnięcie  jego 
muskularnego ramienia i dotknięcie palców na swojej dło-
ni. 

Ogarnęły  ją  wspomnienia:  długa,  powolna  droga  do 

łóżka,  naglące  szepty,  dotyk  nagiej  skóry.  Nie  zmienił  się 
nawet jego zapach, męski i ostry. Ogarnęła ją fala gorąca. 

A wszystko to w czasie, którego potrzebował do zapię-

cia sprzączki. 

Lucian, oczywiście, wiedział, że powinien się odsunąć. 

Już dawno zapiął tę sprzączkę. Dziecko było bezpieczne. A 
jednak z jakiegoś powodu nie ruszył się. 

Nigdy  w  życiu  chyba nie  był  tak  świadomy  obecności 

kobiety. Gdy tylko zobaczył ją, jak wychodziła z samolotu, 
przyśpieszyło mu tętno. Łatwo było ją wypatrzyć, nie tylko 
dlatego,  że  każdy  mężczyzna  w  promieniu  dziesięciu  me-
trów nie mógł oderwać od niej oczu. Górowała wzrostem 

R

 S

background image

17 

 

nad każdą z obecnych w pobliżu kobiet. A nie miała na no-
gach szpilek. Była wysoka i szczupła, miała ha sobie czarne 
spodnie  i  bezrękawnik  w  kolorze  wina.  Pachniała  czymś 
lekkim, lecz egzotycznym. Ciemne, lśniące włosy zaplotła 
w warkocz. 

Może i wygląda ponętnie, pomyślał, ale jest zimna jak 

arktyczna  noc.  Nigdy  dotąd  nie  pociągały  go  snobki  ani 
kobiety  przemądrzałe.  Jeśli  było  coś,  co  skutecznie  mogło 
go odstraszyć, to właśnie taka postawa Królowej Śniegu. A 
jednak, nie wiedzieć czemu, w przypadku tej kobiety to nie 
miało znaczenia. No, bo proszę - znajdował się teraz w zu-
pełnie niewinnej sytuacji, ledwie dotykali się ramionami, a 
on był pobudzony. 

Coś  w  niej  było.  Coś  tak  niesamowicie...  znajomego. 

Nie  pamiętał  tego,  ale  wiedział,  że  poznali  się  na  weselu. 
Lecz to nie to. Chodzi o coś dużo ważniejszego, niż zwykłe 
spotkanie. 

Ale  miał absolutną pewność,  że nie było  nic  więcej.  Z 

tego, co słyszał, on i Raina ledwie zamienili wtedy słowo. 
Ani na chwilę nie zostali sami. 

Uznał, że coś będzie trzeba z tym zrobić, ale nie teraz. 

Melanie  by  go  zabiła,  gdyby  zaczął  się  przystawiać  do  jej 
przyjaciółki jeszcze przed przywiezieniem jej do domu. 

Lecz  później...  Nie  znał  sytuacji  Rainy,  nie  wiedział, 

czy w jej życiu ktoś jest - ojciec dziecka lub ktoś inny. Ale 
nie była mężatką i to mu wystarczało. Czysta sytuacja. 

Nie chcąc przestraszyć kobiety zbyt wyraźnymi awan-

sami, Lucian skupił się na dziecku, ciemnowłosej ślicznotce 
z rumianymi policzkami i zadartym noskiem. Pod różowym 
sweterkiem miała białą sukieneczkę haftowaną w różowe 

R

 S

background image

18 

 

kwiatki. Maluteńkie buciki były wykonane z różowej saty-
ny. Była taka delikatna. 

Uśmiechnął się do dziewczynki. 
- Jak ma imię? 
- Emma.  -  Głos  Rainy  był  ciepły  i  czuły.  Wygładziła 

sweterek córeczki. - Emma Rose. 

Lucian  przyglądał  się,  jak  Raina  poprawia  sweterek 

Emmy.  Miała  długie  palce.  Ich  ruchy  przypominały  swoją 
lekkością  muskanie  motylich  skrzydeł.  Na  ten  widok  za-
parto mu dech w piersiach. 

Zmusił się do skupienia uwagi na dziecku. 
- Oj, coś mi się zdaje, że ta ślicznotka złamie kilka serc. 

Raina się uśmiechnęła. 

- Teresa, niania Emmy, w kółko mi to powtarza. Twier-

dzi, że już teraz powinnam ją oddać do klasztoru. 

Po  raz  pierwszy  uśmiechnęła  się  naprawdę,  zauważył 

Lucian. Nieważne, że nie do niego. I tak go to urzekło. 

- Gdyby  była  moją  córką  -  droczył  się  Lucian  –  na 

pewno też by mi to przyszło do głowy. 

W jednej chwili światło w oczach Rainy zgasło. Znik-

nął też uśmiech. 

Co on takiego powiedział? 
- Niedługo się obudzi - Raina odsunęła się i stanęła ko-

ło auta. - Będzie głodna. Lepiej jedźmy, jeśli nie chcesz, by 
popękały ci bębenki w uszach. 

- To w drogę. 
Lucian  miał  przeczucie,  że  wizyta  Rainy  Sarbanes  w 

Bloomfield  sprawi,  że  jego  życie  zrobi  się  bardzo  inte-
resujące. 

R

 S

background image

19 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ DRUGI 

Dom  Gabe'a  i  Melanie  był  piękny.  Jednopiętrowy  bu-

dynek  z  początku  wieku  stał  na  wspaniałej,  dużej  działce. 
Gabe  własnymi  rękami  doprowadził  go  do  stanu  dawnej 
świetności.  Był  świeżo  pomalowany  na  jasnoniebiesko,  z 
białą  werandą.  Okna  lśniły  w  popołudniowym  słońcu.  Z 
doniczek  na  froncie  wylewały  się  żonkile,  niczym  małe 
żółte  słoneczka.  Raina  wiedziała,  że  w  środku  jest  równie 
pięknie.  Wysokie  sufity,  błyszczące,  drewniane  podłogi, 
ogromne  kominki  i  jasna,  przestronna  kuchnia.  Dom  był 
wyjątkowy  -  z  charakterem  i  historią.  I  romantyczny,  po-
myślała z uśmiechem. To w tym domu spotkali się i zako-
chali w sobie Melanie i Gabe. 

To w tym domu ona i Lucian się kochali. W pięknym, 

starym,  rzeźbionym  łożu  z  baldachimem,  pod  śnieżnobiałą 
kołdrą, na błękitnych, flanelowych prześcieradłach. 

Jakiś wybój na drodze wyrwał ją z zamyślenia. Odwró-

ciła  się  i  spojrzała  na  córeczkę.  Emma  obudziła  się  kilka 
minut temu i wciąż była lekko zaspana. Raina wiedziała, że 
za parę chwil dziewczynka będzie się domagała butelki. 

Półgodzinna  droga  z  lotniska  minęła  w  ciszy.  Lucian 

był  uprzejmy, pokazywał  jej  różne  ciekawe  miejsca.  Raina 
czuła ulgę oraz wdzięczność, że nie próbował zmusić jej do 
niczego poza zwykłą, powierzchowną pogawędką. 

R

 S

background image

20 

 

Przebywanie w samochodzie tylko z nim i Emmą i tak 

stanowiło próbę dla jej nerwów. Reagowała na niego wszy-
stkimi  zmysłami.  Na  jego  głos,  zapach,  temperaturę  ciała. 
Nieraz złapała się na tym, że się w niego wpatruje. W jego 
silne ręce na kierownicy, kwadratowy podbródek, orli nos. 
Za  każdym  razem  odwracała  spojrzenie  i  strofowała  się  w 
duchu. 

Dzięki  Bogu,  w  końcu  dotarli  na  miejsce.  Lucian  za-

parkował  przed  domem  i  zgasił  silnik.  Przed  przyjazdem 
do Bloomfield miała w głowie jakiś plan. Lecz bała się, że 
jeśli zostanie z Lucianem choćby pięć minut dłużej, nawet 
pięć sekund, to cały plan weźmie w łeb. 

Oficjalnie przyjechała na przyjęcie  Melanie, ale miała 

tu coś jeszcze do  załatwienia. Coś ważniejszego i bardziej 
przerażającego  niż  wszystko,  z  czym  się  kiedykolwiek  w 
życiu mierzyła. 

- Raina! 
Melanie  wypadła  frontowymi  drzwiami  i  zbiegała  po 

schodach z werandy. Raina wysiadła z samochodu i ruszyła 
w kierunku przyjaciółki. Rzuciły się sobie w ramiona. 

- Och,  niech  cię  obejrzę.  -  Raina  przełknęła  gulę  w 

gardle, która pojawiła się, gdy położyła dłoń na brzuchu 
Melanie. - To po prostu cudowne. 

Łzy płynęły po zarumienionych policzkach Melanie. 
- Gdzie ona jest? 
- Tutaj. - Raina odwróciła się w stronę auta. - Właśnie 

się obudziła, więc może być trochę marudna... 

Zamarła na widok Luciana z Emmą w ramionach. Po-

czuła się tak, jakby ktoś zatamował jej oddech. 

- Chciała już wysiąść - powiedział Lucian, uśmiechając 

R

 S

background image

21 

 

się do dziecka. - Wy dwie byłyście bardzo zajęte, więc ja o 
to zadbałem. 

Emma uśmiechnęła się do Luciana i pacnęła go dłonią 

w policzek. Jej rączki były takie drobne, takie białe i gład-
kie na tle smagłej skóry mężczyzny. 

Nie! Nie dotykaj jej! chciała krzyknąć Raina, ale tylko 

zacisnęła wargi. 

- Och, Ra... - zachwycała się Melanie. - O, mój Boże. 

Mimo całej sytuacji Raina nie potrafiła powstrzymać fali 

dumy  i  miłości.  Ruszyła  do  Luciana,  żeby  wziąć  od 

niego córkę, ale Melanie ją uprzedziła. 

- Chodź do cioci. 
Wyciągnęła  ręce  do  dziewczynki.  Emma  powiedziała 

coś  po  swojemu  i  uśmiechnęła  się,  ale  chyba  nie  miała 
ochoty opuszczać objęć Luciana. 

- Ona mnie lubi - oznajmił Lucian i podrzucił dziecko. 

Emma zachichotała rozkosznie. 

- Sama nie wie, co robi - powiedziała Melanie, po czym 

klasnęła w dłonie i wzięła Emmę od Luciana. 

Teraz,  gdy  Emma  była  na  rękach  u  Melanie,  Raina 

znowu  mogła  zebrać  myśli.  Wolno  wypuściła  długo 
wstrzymywany oddech. 

- Czyż to nie jest najcudowniejsza istota pod słońcem? 

- zapytała Melanie, pochylając się nad dziewczynką. 

- Owszem - powiedział Lucian. 
Raina spojrzała na niego ukradkiem. Aż się zarumieni-

ła, gdy zrozumiała, że wcale nie patrzy na dziecko, lecz na 
nią. A potem zrobiło się jeszcze goręcej od gniewu. Jak on 
może tak na nią patrzeć? Czy, w swojej arogancji, wydaje 

R

 S

background image

22 

 

mu się, że wystarczy posłać jej to spojrzenie z gatunku „pra-
gnę cię" i ona od razu rzuci mu się w ramiona? 

Skoro nie pamiętał nawet jej imienia? 
Postanowiła,  że  nie  będzie  reagować  na  jego  spojrze-

nia  i  komentarze.  Nie  żałowała  spędzonej  z  nim  nocy,  ale 
nic  już  do  niego  nie  czuła.  Teraz  liczyła  się  dla  niej  tylko 
Emma. 

Na werandzie zaroiło się od kobiet. Przed dom wyszła 

Cara  z  synkiem  na  rękach.  Abby  i  Sydney  biegły  jak  na 
skrzydłach. Poprzednim razem Raina zdążyła się z nimi za-
przyjaźnić.  Cieszyła  się,  że  spędzą  teraz  ze  sobą  trochę 
czasu. 

Lucian  przestępował  niezręcznie  z  nogi  na  nogę,  gdy 

witały  się  wylewnie  i  prawiły  sobie  komplementy.  Może  i 
nie rozumiał  kobiet, ale  mógł  patrzeć  na nie bez  końca.  A 
ta  piątka  naprawdę  przedstawiała  sobą  wspaniały  widok. 
Jego uwagę przykuwała jednak zwłaszcza ta, która nie na-
leżała do rodziny. 

Jej  twarz  promieniała,  a  oczy  aż  się  skrzyły.  Przyszło 

mu do  głowy,  że  może,  w  takim  razie,  w  jej  żyłach  wcale 
nie płynie lód. Od chwili, gdy spotkali się na lotnisku, była 
sztywna  jak  kłoda,  a  jednak  teraz  jej  ruchy  odznaczały  się 
wdziękiem tancerki. Intrygował go jej śmiech. Już go kiedyś 
słyszał. Na taśmie wideo z wesela? A może to coś, co drze-
mie w zakamarkach jego pamięci? Czasami był bliski przy-
pomnienia  sobie,  co  zaszło  w  ciągu  tych  dwóch  dni,  które 
utracił. Jakiegoś zapachu, dźwięku, obrazu. Lecz nigdy nie 
miało to takiej siły jak teraz. 

I wtedy to uczucie zniknęło równie szybko, jak się po-

jawiło.  Znowu  była  tylko  chwila  obecna.  Śmiech  pięknej 
kobiety. 

R

 S

background image

23 

 

Kobiety przerzucały się uwagami. 
- Ma twój nos. 
- Mateusz to wykapany ojciec. 
- Sydney, pobraliście się z Reesem! Tak się cieszę. 
- Jak było we Włoszech? 
- Abby, po prostu uwielbiam twoją nową fryzurę. 
I tak dalej. Było ich pięć, więc  Lucian wiedział, że to 

może  potrwać jakiś czas.  Sydney  trzymała  teraz  na  rękach 
małą  Emmę,  która  prowadziła  własną  konwersację  z  Ma-
teuszem. Wszystkie kobiety się śmiały i zachwycały malu-
chami. Lucian odwrócił się i wyjął z samochodu bagaże. 

- Nie kłopocz się. Sama sobie poradzę. Spojrzał przez 

ramię. Stała za nim Raina. 

- To żaden kłopot. 
- Nie, naprawdę. - Sięgnęła po torbę, którą właśnie wy 

jął z auta. - Dam sobie radę sama. 

Przez chwilę Luciana rozproszył dotyk jej dłoni. Miała 

zadziwiająco delikatne palce. 

- Nie wątpię. - Nie puścił torby. - Ale mama nauczyła 

mnie dobrych manier. Nie mogę pozwolić, by kobieta sama 
taszczyła swoje torby. 

Lucian  zdawał  sobie  sprawę,  że  ta  uwaga  była  nieco 

arogancka,  ale  za  to  skuteczna.  Raina  zacisnęła  wargi  i 
cofnęła rękę. 

- Dziękuję - powiedziała wbrew sobie. 
Spojrzeli sobie prosto w oczy. Przez chwilę miał wra-

żenie, że chciała coś powiedzieć. 

- Ja... 
Emma  zaczęła  cicho  popłakiwać.  Raina  odwróciła  się 

w jej stronę. 

R

 S

background image

24 

 

- Musi być głodna. Już dawno minęła pora karmienia 

- powiedziała zakłopotana, po czym znów popatrzyła na 
Luciana. - Chcę... chciałabym ci podziękować za odebranie 
mnie z lotniska. 

Odwróciła się na pięcie i odeszła. Lucian patrzył za nią 

ze zmarszczonymi brwiami. W tej kobiecie było coś dziw-
nego. Od chwili, gdy się spotkali na lotnisku, traktowała go 
tak,  jakby  coś  ją  męczyło,  jakby  chciała  coś  powiedzieć. 
Nie  traciła  opanowania, ale  odnosił wrażenie,  że  w  jej  du-
szy wrze gniew. Jakby była na niego zła. 

W ciągu ostatniej godziny nie zrobił nic, czym mógłby 

wytrącić ją z równowagi. Co znaczy, że chodzi jej o coś, co 
zrobił wcześniej. 

Oczywiście.  Na  pewno  powiedział  jej  podczas  ślubu 

albo wesela coś, co ją zdenerwowało. Ale z tego, co mówili 
inni, on i Raina prawie nie rozmawiali. 

Rany, nie mógł przecież przepraszać za coś, czego nie 

pamiętał. Skoro Raina jest na niego zła, to czemu tego nie 
powie? 

Teraz  nie  mógł  jej  o  to  zapytać,  nie w  obecności tych 

wszystkich ludzi. Będzie musiał poczekać na odpowiedniej-
szy moment. To raczej nie nastąpi szybko. Kobiety szły do 
domu gadając jedna przez drugą. Zamknął samochód i po-
szedł za nimi. 

- Och, Lucianie - Melanie zatrzymała się na werandzie 

i  poczekała  na  niego.  -  Niedługo  kolacja.  Zostaniesz,  pra-
wda? Abby przygotowała pieczeń, a Sydney pierogi z jabł-
kami. 

- Mnie nie trzeba dwa razy prosić. - Wyszczerzył zęby 

w uśmiechu. - Gdzie mam zanieść torbę Rainy? 

R

 S

background image

25 

 

- Do pokoju gościnnego na piętrze. - Uśmiechnęła się 

i cmoknęła go w policzek. - Dzięki za odebranie jej i Em-
my z lotniska. 

Może  przy  okazji  kolacji  uda  mu  się  spokojnie  z  nią 

porozmawiać. 

- Strzeliłem gola, mamusiu. Tatuś mi pomagał, ale zro-

biłem to prawie sam. Prawda, tatusiu? 

- Pewnie!  Twardy  z  ciebie  zawodnik.  -  Twarz  Gabe'a 

pojaśniała od dumy. 

Kevin uśmiechnął się jeszcze szerzej, a jego niebieskie 

oczy zamigotały. 

- To  było  naprawdę  coś,  wujku  Lucianie.  Szkoda,  że 

nie mogłeś mnie zobaczyć. 

- Ja też żałuję, że mnie tam nie było, stary. Następnym 

razem będę na sto procent. 

Lucian  uśmiechnął  się  do  bratanka  i  puścił  do  niego 

oko.  Serce  Rainy  zatrzepotało  w  piersiach.  Lucian  słuchał 
Kevina  cierpliwie  od  chwili,  gdy  usiedli  do  kolacji,  mimo 
że  chłopiec  gadał  bez przerwy  jak najęty.  Jak na  mężczy-
znę,  który  otwarcie  oświadczył,  że  nie  chce  mieć  dzieci, 
świetnie sobie z nimi radził. 

Gabe, Melanie, Kevin, Lucian i ona siedzieli przy stole 

nad  ogromną  pieczenia,  wielką  michą  ziemniaków  i  mar-
chewką. Jedzenie było przepyszne, ale Raina prawie nic nie 
przełknęła.  Emma  siedziała  obok  na  wysokim  krzesełku  i 
piszczała  za każdym  razem,  gdy  chłopiec  przerywał  swoją 
opowieść, żeby włożyć kęs do ust. 

- Coś mi się zdaje, że Emma cię lubi, Kevinie - Melanie 

droczyła się z synem. 

R

 S

background image

26 

 

- Och, mamo. - Kevin jęknął, jak przystało na prawdzi-

wego sześciolatka. - Przecież to dzieciak. 

Emma.  rzeczywiście  była  pod  urokiem  Kevina  od 

chwili, gdy stanął w drzwiach. Raina uśmiechnęła się na tę 
myśl.  Zdaje  się,  że  wszyscy  mężczyźni  z  rodu  Sinclairów 
tak działali na kobiety. 

Z drugiej strony Kevin nie był w ogóle zainteresowany 

kobietami  ani  dziećmi.  W  tej  chwili  myślał  tylko  i  wyłą-
cznie o piłce nożnej. 

- Co  powiesz  na  to,  żebym  wpadł  do  was  jutro?  -  za-

pytał  Lucian  Kevina.  -  Mógłbyś  mi  pokazać,  jak  strzeliłeś 
tego gola. 

- Super! - Szeroki uśmiech na twarzy Kevina zaraz jed-

nak zbladł. - Och, zapomniałem. Nie będzie mnie jutro, bo 
mama urządza przyjęcie dla naszego nowego dziecka. 

- Zostaliśmy  skazani  na  jednodniową  banicję.  -  Gabe 

westchnął z teatralną przesadą. - Wyrzucono nas z domu. 

- Mówiłam wam już, że jeśli chcecie, możecie przyjść 

na przyjęcie. - Melanie pokroiła synowi mięso na kawałki, 
po  czym  wycelowała  widelec  w  Gabe'a.  -  Obaj  odrzucili-
ście propozycję. 

- Bo nie chcemy siedzieć tu z bandą dziewczyn. - Ke-

vin  zrobił  kwaśną  minę.  -  Wujku  Lucianie,  ty  byś  też  nie 
chciał, co? 

- Tak się składa, że ja całkiem lubię dziewczyny - od-

parł Lucian z uśmiechem i spojrzał na Rainę. - A niektóre 
lubię nawet bardzo. 

Powiedział  to  jakby  od  niechcenia,  ale.  Raina  dobrze 

wiedziała, że te słowa były skierowane do niej. Flirtował z 
nią. Tu, w tym domu, przy kolacji, na oczach Gabe'a i Me-
lanie. 

R

 S

background image

27 

 

Aż się zagotowała z wściekłości. Szybko odwróciła się 

do Emmy i podała jej kawałeczek ziemniaka. 

- One ciebie też lubią - powiedział Kevin z wyraźną 

odrazą w głosie. - Za każdym razem, gdy idziemy do skle-
pu spożywczego, Cindy Johnson wypytuje mamę o ciebie, 
tak samo, jak ta pani z rudymi włosami na poczcie, która 
się  bardzo  głośno  śmieje.  Nawet  panna  Shelly,  moja  na-
uczycielka, zawsze powtarza: „Co tam słychać u twojego 
wujka Luciana?". Rany. - Kevin pokręcił głową. - Czemu 
się wreszcie nie ożenisz z jedną z nich? Tylko nie z moją 
panią, bo nie chciałbym mówić do niej „ciociu Shelly". Inne 
dzieciaki chyba by umarły ze śmiechu. 

Raina  spojrzała  na  Luciana,  który  miał  przynajmniej 

tyle  przyzwoitości,  by  wyglądać  na  lekko  wytrąconego  z 
równowagi tym niespodziewanym i obszernym komunika-
tem na temat jego życia uczuciowego. Oczywiście wcale nie 
była  zaskoczona.  Czegóż  innego  mogłaby  się  spodziewać 
po mężczyźnie takim jak Lucian? 

- Jeśli  chodzi  o  ścisłość  -  dodała  Melanie.  -  Rozma-

wialiśmy o tym nie dalej niż dziś rano. Prawda? 

Posłał jej ostrzegawcze spojrzenie. 
- Nie przypominam sobie. 
W szarych oczach Melanie błysnęło rozbawienie. 
- Wspominałeś coś, zdaje się, o obowiązku ukojenia ko-

biet, które płaczą po twoich braciach. O tym, że nie chcesz 
rozczarowywać tych samotnych, niezamężnych biedulek. 

- Cóż za wspaniałomyślność - powiedziała Raina. 

Wszyscy podnieśli na nią głowy. Zaklęła w duchu. 

- Tak się tylko przekomarzaliśmy. - Lucian zasłonił się 

rękami. - Prawda, Mel? 

R

 S

background image

28 

 

Melanie się uśmiechnęła. 
- Czy to znaczy, że rzeczywiście zamierzasz poprosić 

Sally Lynn o rękę? 

Gabe  aż  się  zakrztusił.  Raina  poderwała  szarpnięciem 

głowę  do  góry.  Lucian  miałby  się  ożenić?  Serce  łomotało 
jej w piersiach jak oszalałe. 

- Sally  Lynn?  -  Gabe  grzmotnął  się  pięścią  w  pierś.  -

Sally  Lynn  Wetters?  Kiedy  zamierzałeś  mi  o  tym  powie-
dzieć? 

- Co to znaczy „prosić o rękę"? - zapytał Kevin. 
- Prosić kobietę, by została twoją żoną - wyjaśniła Me-

lanie. 

- Wujek  Lucian  się  żeni?  -  Oczy  Kevina  zrobiły  się 

okrągłe jak spodki. - Będziesz miał takie wielkie przyjęcie, 
jak mama i tatuś? 

- Nie żenię się - powiedział gwałtownie Lucian. - A już 

na pewno nie z Sally Lynn. 

- Och,  tak,  zapomniałem  -  ciągnął  dalej  Kevin,  jakby 

w  ogóle  nie  dotarły  do  niego  słowa  Luciana.  -  Przez  ten 
wypadek nie pamiętasz przyjęcia mamy i taty. Ale ja wiem, 
że dobrze się bawiłeś. Tańczyłeś z wszystkimi. Nawet z cio-
cią Rainą. To co, będę mógł przyjść na to twoje przyjęcie? 

- Kevin  -  powiedział  Lucian  z  wielką  cierpliwością.  -

Nie żenię się i nie będę miał żadnego... 

- Jaki wypadek? 
Słowa wymknęły się Rainie, zanim zdążyła zebrać my-

śli.  Odrobina  rozgniecionej  marchewki,  którą  zamierzała 
dać Emmie, zawisła w powietrzu. Nie miała pewności, czy 
to napięcie w jej głosie, czy osłupiała mina, w każdym razie 
wszyscy, nie wyłączając Kevina, zwrócili się do niej. 

R

 S

background image

29 

 

- Jaki wypadek? - powtórzyła pytanie. 
- To nic takiego. Żadna sprawa - zaprotestował Lucian. 

Owszem, to wielka sprawa. Rainie aż się kręciło w głowie. 
Ogromna. 

- Przecież ci mówiłam o wypadku Luciana następnego 

dnia po weselu. - Melanie zmarszczyła brwi, po czym do 
dała już z mniejszą pewnością siebie. - Mówiłam? 

Następnego dnia po weselu... 
- Nie. Nie mówiłaś. 
- Dopiero po powrocie z podróży poślubnej dowiedzie-

liśmy się, że Lucian trafił do szpitala - wyjaśniła Melanie. 

- Do  szpitala?  -  Raina  wyszeptała  te  dwa  słowa,  po 

czym wbiła wzrok w Luciana. - Byłeś w szpitalu? 

- Tylko przez parę dni. 
Emma  zaczęła  głośno  domagać  się  jedzenia.  Raina 

trzęsącymi  dłońmi  włożyła  córeczce  do  buzi  porcję  mar-
chewki. 

- Byłaś już wtedy we Włoszech, Ra - powiedziała prze-

praszająco Melanie. - Pamiętasz pewnie, że rozmawiałyśmy 
przez telefon dopiero po trzech miesiącach. Lucian czuł się 
już dobrze, więc chyba uznałam, że nie ma co o tym wspo-
minać. 

Nie ma co o tym wspominać? Dobry Boże! Raina zdu-

siła  narastający  w  gardle  krzyk.  Ze  wszystkich  sił  starała 
się zachować spokój. Spojrzała Lucianowi prosto w oczy. 

- Co się stało? Pokręcił głową. 
- Nie mam pojęcia. 
- Chcesz  powiedzieć...  -  zawahała  się.  -  Chcesz  po-

wiedzieć, że nie pamiętasz? 

- Z raportu policyjnego wynika, że około szóstej trzy- 

R

 S

background image

30 

 

dzieści jego furgonetka wpadła w poślizg. - Gabe podniósł 
kieliszek  merlota.  -  Sądząc  po  zniszczeniach  samochodu  i 
tak wyszedł z tego obronną ręką. 

- Ale  nic  nie  pamiętasz?  W  ogóle  niczego?  -  Miała 

ochotę mocno nim potrząsnąć. - Nawet wesela? 

- Z  wesela  pamiętam  tylko  toast.  Nie  wiedzieć  czemu 

właśnie  to  utkwiło  mi  w  pamięci.  -  Lucian  wzruszył  ra-
mionami.  -  Wszyscy  twierdzą,  że  świetnie  się  bawiłem, 
więc pewnie tak było. 

Och, bawiłeś się po prostu rewelacyjnie, pomyślała Ra-

ina. Nie tylko na weselu. 

- A  ostatnia  rzecz,  którą pamiętasz?  -  zapytała  ostroż-

nie. 

- Jak wracam do domu ze smokingiem - odparł Lucian. 

- Tego dnia, gdy była próba ślubu. 

To  był  dzień,  w  którym  przyjechała  do  Bloomfield, 

uświadomiła sobie Raina. Tamtego wieczora spotkali się po 
raz pierwszy, na kolacji po próbie. 

W takim razie nie mógł jej pamiętać. Nie pamiętał spo-

tkania z nią, tańca, jazdy do domu Gabe'a i Melanie... 

I miłości aż do świtu. 
- Wciąż nie wiemy, dokąd jechał o takiej wczesnej go-

dzinie. - Gabe wzbił wzrok w swój kieliszek. - Choć mamy 
pewną teorię. 

- Zamknij się, Gabe - warknął Lucian. 
- Czemu?  -  Raina  zacisnęła  widelec  w  dłoni tak  moc-

no, aż jej kostki zbielały. - Co to za teoria? 

Gabe  wyszczerzył  zęby,  wyraźnie  bawiąc  się  zakłopo-

taniem brata. 

- Wciąż miał na sobie smoking, więc chyba w ogóle 

R

 S

background image

31 

 

nie dojechał do domu. Z czego wynika, że zamieszana w to 
była kobieta. 

- Mógłbyś zamilknąć? - Oczy Luciana się zwęziły. 
- Reese,  Callan  i  Ian  robili  zakłady,  o  którą  z  pań  od-

wiedzających go w szpitalu chodzi, ale żadna się nie przy-
znała. 

- Doprawdy? - Jej własny głos brzmiał jak obcy. 
- Do  dziś  nie  wyjaśniliśmy  tej  tajemnicy  -  powiedział 

Gabe i dopił wino. 

R

 S

background image

32 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ TRZECI 

To  nie  zbyt  duża  ilość  wolnego  czasu  doprowadzała 

Luciana do  szaleństwa.  W  budownictwie  zawsze  tak było. 
Przez  cztery  miesiące  pracował  po  czternaście  godzin  na 
dobę, a potem nic przez wiele tygodni. To mu odpowiadało. 
Miał  czas  dla  siebie.  Mógł  pracować  przy  swoim  domu, 
mógł wskoczyć na motocykl i pojechać gdzieś na parę dni. 
Był wolny. Zatrzymywał się tam, gdzie chciał i na jak dłu-
go chciał. 

Wiódł  wspaniałe  życie.  Proste,  nieskomplikowane,  z 

szerokim wachlarzem możliwości. 

Nie, to nie zbyt duża ilość wolnego czasu doprowadza-

ła go do furii. 

To  Raina  Sarbanes  doprowadzała  go  do  szaleństwa. 

Nie mógł przestać o niej myśleć. Nawet teraz, przy barze w 
tawernie  brata,  między  Ianem  i  Callanem,  przed  telewizo-
rem,  w  którym  właśnie  transmitowano  mecz,  myślał  o 
przyjaciółce Melanie. 

Ta  kobieta  nieźle  namieszała  mu  w  głowie.  Najpierw 

była  chłodna  i  wyraźnie  zdystansowana,  a  potem  nagle, 
podczas kolacji, zainteresowała się jego wypadkiem. Czy to 
czysta uprzejmość, czy też szczere zainteresowanie? 

I  właściwie czemu  interesowało  ją to, co  mu  się przy-

darzyło? 

R

 S

background image

33 

 

Rozbił samochód, ale wypadek nie był poważny. Kilka 

zadrapań  i  siniaków,  lekki  wstrząs  mózgu  i  trwający  parę 
dni  nieznośny  ból  głowy,  nic  więcej.  No,  może  poza  wy-
mazaniem  dwóch  dni  z  życiorysu.  Lekarz  powiedział,  że 
utrata pamięci to całkiem normalna sprawa przy tego typu 
urazach głowy. Lucian uznał, że w sumie to nic takiego. 

Ale  czasami  to  się  może  okazać  wielką  sprawą,  pomy-

ślał.  Bywało,  iż  ogarniało  go  wrażenie,  że  to  właśnie  jest 
bardzo wielka sprawa. 

Wczoraj  wieczorem  po  kolacji  chciał  zapytać  Rainę, 

czy ją czymś uraził na weselu. Ale nie udało mu się pogadać 
z nią na osobności. Poszła z dzieckiem do pokoju i już nie 
zeszła  na  dół.  Dziś  odbywało  się  przyjęcie,  więc  nie  mógł 
tam pójść. 

Zmarszczył brwi i podniósł kufel z piwem, nad którym 

siedział  od  pół  godziny.  Cierpliwość  nigdy  nie  była  jego 
mocną stroną. 

Nagle  dookoła  rozległy  się  okrzyki  radości.  Właśnie 

padł gol. Callan i Ian jednocześnie klepnęli Luciana w ple-
cy. A Lucian rozlał piwo. 

- Uwaga, trzymam piwo - poskarżył się. 
- I myślisz o kobiecie - dodał Reese, który podszedł do 

nich i starł rozlany płyn z baru. 

- Kim  jest  ta  szczęściara?  -  zapytał  Callan  i  podał  Ia-

nowi pięć dolarów, które przegrał do niego w związku tym 
meczem. 

- A skąd wam w ogóle przyszło do głowy, że myślę o 

kobiecie? - nachmurzył się Lucian. - Są inne sprawy, które 
mnie zaprzątają. 

Trójka mężczyzn spojrzała po sobie, a potem znowu na 

niego. 

R

 S

background image

34 

 

- Oglądał mecz? - zapytał Ian Callana. 
- Nie. 
- Pracował  dziś  przy  swoim  domu?  -  zapytał  Ian  Re-

ese'a. 

Reese pokręcił głową. 
- Nic mi o tym nie wiadomo. 
- Wypił choć trochę piwa, które Reese mu postawił pół 

godziny temu? 

Zajrzeli mu do kufla, a potem znowu spojrzeli porozu-

miewawczo po sobie. 

- To kobieta - powiedzieli zgodnym chórem. 
- No, dalej, brachu, daj spokój - powiedział Reese, za-

bierając mu ciepłe piwo, po czym podając świeże. - Gadaj. 
Co jest? 

- Nic nie jest. 
I  na  dowód  Lucian  pociągnął  długi  łyk  lodowatego 

bursztynowego napoju. 

Ian wziął orzeszka z miski stojącej na barze i rozłupał 

go. 

- Cara  mówi,  że  śliniłeś  się  nieprzytomnie,  gdy  przy-

wiozłeś  z  lotniska  przyjaciółkę  Melanie.  Jak  ona  się  nazy-
wa, Rita? 

- No i co z tego? - Wzruszył ramionami. - Przecież nie 

jestem ślepy ani głuchy. A ona nazywa się Raina, nie Rita. 

- Rzeczywiście! Raina. 
Ian wyszczerzył do niego zęby. Lucian wiedział, że dał 

się nabrać. 

- Przykro mi was rozczarować. - Lucian udał znudzenie 

i napił się piwa. - Ale spudłowaliście. 

R

 S

background image

35 

 

- Najwyraźniej  jest nie  tylko piękna, ale  jeszcze  w  do-

datku ma głowę na karku - mruknął Callan. 

Lucian zgrzytnął zębami. Może dadzą mu spokój, jeśli 

nie będzie zwracał na nich uwagi. 

Ale dobrze wiedział, że to dopiero początek. 
- Wujku lanie! Wujku Callanie! Wujku Reese! Wczoraj 

strzeliłem gola. - To Kevin dopadł ich w podskokach. Zaraz 
za nim szedł Gabe. - Wujek Lucian wie. 

- Zgadza się, stary. 
Świetne  wyczucie  czasu,  pomyślał  Lucian  z  wdzięcz-

nością.  Nie  ma  to  jak  rozgadany  sześciolatek.  Najlepsza 
metoda na powstrzymanie rozmowy o kobietach. 

- Moim zdaniem to trzeba uczcić. - Reese pomachał do 

drobnej, rudowłosej kelnerki. - Marie, hamburger i koktajl 
czekoladowy dla mojego bratanka. 

- Super! Dzięki, wujku Reese. - Kevin wspiął się z za-

pałem na stołek przy barze. - Trzeba też uczcić ślub wujka 
Luciana. 

Niewiele brakowało, a Lucian zachłysnąłby się piwem. 

W restauracji zapanowała cisza, przerywana jedynie głosem 
Williego  Nelsona,  który  zawodził  coś  smętnie.  Wszystkie 
głowy zwróciły się w kierunku Luciana. Ian, Reese i Callan 
gapili się na niego w osłupieniu. 

Za  to  Gabe  wyszczerzył  zęby  i  usiadł  na  stołku  obok 

syna. 

I to by było na tyle w kwestii „powstrzymywanie roz-

mów  o  kobietach",  pomyślał  Lucian.  O  ile  znał  swoje 
szczęście, w najbliższym numerze „Bloomfield County Ga-
zette" pojawi się zapowiedź jego ślubu. 

- Nie żenię się - oznajmił stanowczo i tak spokojnie, 

R

 S

background image

36 

 

jak tylko potrafił w takich okolicznościach. - Z nikim. Do-
tarło to do wszystkich? 

Lucian  wypił  łyk  piwa  i  pokręcił  głową.  Na  litość  bo-

ską, czemu ostatnio wszyscy gadają o małżeństwie? 

Żonaci po prostu nie są w stanie znieść szczęścia ludzi 

wolnych.  A  on  lubi  być  sam  i  zamierza  utrzymać  ten  stan 
jeszcze bardzo, bardzo długo. Może nawet na zawsze. 

Trzeba by wyjątkowej kobiety, żeby zmienił zdanie. W 

głębi ducha nie wierzył, że taka kobieta w ogóle istnieje. 

- Och, Ra, popatrz na to. - W  oczach Melanie zebrały 

się łzy. Trzymała w ręce maciupeńki, biały, włóczkowy ka-
pelusik. - Czyż to nie najcudowniejsza rzecz pod słońcem? 

- Jest  śliczny  -  odpowiedziała  z  uśmiechem  Raina,  po 

czym  posadziła  Emmę  koło  sterty  pustych  pudeł.  Dziecko 
pisnęło z radości. - Widzisz? Emmie też się podoba. 

- Zachowywała się dzisiaj jak aniołek. - Melanie podała 

dziewczynce  czerwono-niebieską  grzechotkę,  która  leżała 
na szczycie pudeł. - Lubi przebywać wśród ludzi? 

Raina usiadła na sofie koło Melanie. Rozkoszowała się 

ciszą.  Poziom  decybeli  produkowanych  przez  trzydzieści 
kobiet  na  przyjęciu  dorównywał  chyba  samolotowi  odrzu-
towemu,  który  zmuszony  jest  lądować  podczas  burzy. 
Ostatni  goście  wyszli  zaledwie  parę  minut  temu.  Rainie 
wciąż jeszcze dzwoniło w uszach. 

- Od urodzenia przebywała  w  garderobie pełnej mode-

lek. Zajmowało się nią tyle kobiet, że nawet zaczęłam się 
obawiać, iż nie będzie w stanie rozpoznać wśród nich włas-
nej  matki.  Musiałam  wynająć  nianię,  żeby  dziecko  miało 
trochę spokoju. - Raina wzięła do ręki bladozielone śpio- 

R

 S

background image

37 

 

szki.  Coś  zakłuło  ją  w  sercu.  -  Już  nawet  nie  pamiętam, 
kiedy Emma była taka mała. 

- Ra.  -  Melanie  spoważniała  i  wzięła  Rainę  za  rękę.  -

Tak mi  żal,  że nie mogłam być  z  tobą,  gdy  byłaś  w  ciąży. 
Wiesz dobrze, jak bardzo tego chciałam. 

- Pewnie, że wiem. - Raina uścisnęła przyjaciółkę. 
- Dlaczego właściwie nigdy o tym nie rozmawiałyśmy? 

Raina odwróciła wzrok. Przyglądała się córce, która 

wrzucała  grzechotkę  do  pustego  pudła  i  zanosiła  się 

śmiechem. Nie rozmawiałyśmy, bo jestem tchórzem, chcia-
ła powiedzieć, ale nie potrafiła. 

Bo za bardzo się bałam, że zapytasz mnie o ojca Em-

my. 

Poinformowała  Melanie  o  ciąży  dopiero  wtedy,  gdy 

była w szóstym miesiącu. Dobrze wiedziała, że to zabolało 
przyjaciółkę,  ale  z  drugiej  strony  była  pewna,  że  może  li-
czyć na jej zrozumienie, wybaczenie i cierpliwość. Melanie 
posiadała te cechy, których brakowało Rainie. 

- Przepraszam  -  powiedziała  cicho  Raina.  -  Po  prostu 

nie  chciałam,  żebyś  się  o  mnie  martwiła  i...  To  takie  że-
nujące. Z pewnymi rzeczami nie byłam w stanie się zmie-
rzyć. 

- A teraz już jesteś? 
Ciche pytanie Melanie odbiło się Rainie echem w gło-

wie. Spojrzała na córeczkę. Zalała ją fala ciepłych uczuć. 

Czy jest już gotowa się z tym zmierzyć? 
Wciąż kręciło się jej  w głowie  od sensacyjnych infor-

macji, które spadły na nią wczoraj podczas kolacji: Lucian 
miał wypadek. 
    Gdy  wstała wtedy rano, zmieniła pościel i zatarła wszel-
kie ślady obecności Luciana, po czym spakowała torby, za- 

R

 S

background image

38 

 

dzwoniła po taksówkę i pojechała na lotnisko. Wsiadła do 
samolotu i opuściła kraj. Przez cały  czas była przekonana, 
że po prostu sobie poszedł bez pożegnania. 

Trzy miesiące później wykonała najtrudniejszy telefon 

swojego życia. 

„Lucian, mówi Raina..." 
„Raina? Jaka Raina?" 
Zakłopotanie  w  jego  głosie,  a  potem  długa  cisza,  jaka 

zapadła  w  słuchawce  sprawiła,  że  Raina  poczuła  się  tak, 
jakby  ktoś  wbił  jej  nóż  w  pierś.  Co  innego  myśleć,  że  zo-
stawił ją, nie oglądając się za siebie, a co innego dowiedzieć 
się, że nie pamiętał nawet jej imienia. To było ponad jej siły. 
Bez słowa odłożyła słuchawkę i nigdy więcej nie zadzwoni-
ła. 

Wypadek? Wstał rano, wyszedł i uległ wypadkowi! 
Niemal całą noc przeleżała bez snu, przewracając się z 

boku na bok. Spała w tym samym łóżku, w którym kochała 
się wtedy z Lucianem. Przez głowę przelatywały jej obrazy: 
samochód Luciana wpada w poślizg. Ranny Lucian leży na 
poboczu,  krwawi.  Lucian  w  szpitalu,  z  zabandażowaną 
głową, cały posiniaczony. 

Powiedział przy kolacji, że to nic takiego, ale nawet nie 

miał pojęcia, jak bardzo się myli. To była wielka rzecz. 

Bardzo wielka! 
Oczywiście  Raina nadal nie  wiedziała, jakie były  jego 

intencje, gdy wychodził tamtego ranka. Czy zamierzał wró-
cić? Tego się już nigdy nie dowie. 

Bo on sam tego nie wiedział. 
Nie  pamiętał.  Nie  pamiętał  spędzonej  z  nią  nocy,  nie 

pamiętał wesela. Tak wnioskowała ze strzępów informacji, 
które zdołała zebrać. 

R

 S

background image

39 

 

Zamknęła oczy. Oddychała z coraz większym trudem. 

Ból  i  gniew,  które  przepełniały  ją  od  tamtej  nocy,  teraz 
przybrały kształt poczucia winy. Będzie musiała jakoś wy-
jaśnić sytuację. 

Gdyby tylko wiedziała, jak. 
- Ra. 
Dźwięk  głosu  Melanie  wyrwał  ją  z  zamyślenia.  Czy 

jest już gotowa? - to było pytanie Melanie. 

Nie, nie była gotowa. Ale nie miała wyboru. 
- Muszę coś załatwić. - Raina ścisnęła dłoń Melanie. - 

Potem  wszystko  ci  powiem.  Obiecuję,  że  zrobię  to  przed 
wyjazdem. 

- Trzymam  cię  za  słowo  -  odparła Melanie.  -  A  teraz, 

dopóki nie szaleje tu jeszcze tornado zwane Kevinem i Ga-
bem,  może  byśmy...  -  Przerwała  i  nadstawiła  ucha.  -  Za 
późno. Zapnij pasy.- 

Drzwi  frontowe  otworzyły  się  z  impetem.  Do  pokoju 

wpadł  Kevin.  Rainie  aż  serce  stanęło  w  piersiach,  gdy  zo-
baczyła,  że  zaraz  za  nim  wbiega  Lucian.  Przegalopowali 
przez pokój i zniknęli w kuchni. 

Emma wpatrywała się w to wszystko oczami wielkimi 

jak spodki. 

W drzwiach stanął Gabe. Z uśmiechem podszedł do żo-

ny, nachylił się i pocałował ją. 

- Niech  zgadnę  -  powiedziała  Melanie.  -  Dowiedzieli 

się o torcie. 

- Zgadza się. Wieść niesie, że jest czekoladowy, z bitą 

śmietaną. 

- I  z  kremem  malinowym  -  dodała.  -  Schowałam  dla 

was kawałek. Jest w lodówce. 

R

 S

background image

40 

 

- Jesteś  kochana.  -  Pocałował  ją  jeszcze  raz,  po  czym 

wziął z podłogi Emmę. - A skoro o tym mowa, jak się ma 
moja najulubieńsza mała dziewczynka? 

- Jest  gotowa  iść  spać  -  odpowiedziała  Raina.  Teraz, 

gdy w domu pojawił się Lucian, chciała się jak najszybciej 
wymknąć na górę. Zdawała sobie sprawę z tego, że muszą 
porozmawiać,  ale  to  był  nie  najlepszy  moment.  -  Chodź, 
myszko. Niech wujek Gabe i ciocia Melanie pobędą trochę 
ze sobą. 

- Moglibyśmy  położyć  ją  spać?  -  zapytała  Melanie  i 

uśmiechnęła  się  promiennie  do  męża.  -  Zapomniałam,  jak 
to jest. Gabe'owi też przyda się kilka lekcji. 

- Chcesz powiedzieć, że do dziecka nie jest dołączona 

instrukcja obsługi? - zapytał, łaskocząc Emmę w brzuszek. 

Dziewczynka  zaśmiała  się  i  zaczęła  domagać  się  wię-

cej pieszczot. 

- A,  pewnie,  pewnie.  -  Gabe  musiał  pomóc  Melanie 

wstać 
z kanapy, ale w końcu się dźwignęła. - Tylko, że ta instrukcja 
składa  się  z  samych  czystych  kartek.  Podobnie  jak  książka 
pod 
tytułem „Co mężczyźni wiedzą o kobietach". 

Z kuchni dobiegł ich głośny łomot, salwa śmiechu, po 

czym  w  pokoju pojawił  się  Kevin. Miał  całą buzię  w  cze-
koladzie. Ocierał ją wierzchem dłoni. Melanie zmarszczyła 
brwi. 

- Pokonałem wujka Luciana. Siłowaliśmy się na ręce o 

pierwszy kawałek ciasta - oznajmił z dumą Kevin. 

- Młodzieńcze, proszę na górę - powiedziała stanowczo 

Melanie. - Prosto do wanny, a potem zakładaj piżamę. 

- Och,  mamo!  -  Kevin  ruszył  w  stronę  schodów.  -

Wcale nie jestem zmęczony! 

R

 S

background image

41 

 

- Ostatnim  razem,  gdy  twierdziłeś,  że  nie  jesteś  zmę-

czony, zasnąłeś na nie pościelonym łóżku - powiedział Ga-
be. - W ubraniu, jeśli sobie dobrze przypominam. 

- Nieprawda! - Kevin zrobił się czerwony jak burak. - 

Tylko odpoczywałem. 

Pobiegł na górę. Jego rodzice z Emmą ruszyli za nim. 

Raina już miała wstać z kanapy, gdy Melanie odwróciła się 
do niej. 

- Zostań. 
- Ale... 
- Żadnego  ale.  -  Melanie  wolno  wchodziła  na  górę.  -

Zejdziemy,  jak tylko  położymy  Emmę  spać. Rozluźnij  się, 
odpocznij. 

Rozluźnij się? Raina zaśmiałaby się gorzko, gdyby jej 

gardło nie było tak ściśnięte. Nie było mowy o rozluźnieniu, 
skoro w kuchni znajdował się Lucian. 

- Hej! 
Wolno wciągnęła powietrze do płuc, po czym spojrzała 

przez ramię. Czemu ten facet zawsze wygląda tak ponętnie? 
pomyślała  z  irytacją.  W  pracy  nieustannie  była  otoczona 
ludźmi  w  modnych,  szytych  na  miarę  ubraniach,  a  temu 
mężczyźnie  wystarczały  spłowiałe  dżinsy  i  dopasowany, 
czarny T-shirt, żeby wyglądać seksownie. 

Przełknęła  gulę  rosnącą  w  gardle  i  zmusiła  się  do 

uśmiechu. 

- Cześć. 
W jednej ręce trzymał papierowy talerzyk z ogromnym 

kawałkiem ciasta, a w drugiej widelczyk. Podszedł do niej 
nie  spuszczając  z  niej  tych  swoich  niesamowitych,  zielo-
nych oczu. Usiadł obok na kanapie. 

R

 S

background image

42 

 

- Coś  mi  się  zdaje,  że  Melanie  zebrała  niezłe  łupy.  -

Wskazał na prezenty leżące dookoła, a potem na małe pu-
dełko na ławie. - Co to jest? 

- Radiowa  niania.  Nadajnik  do  pokoju  dziecinnego.  -

Skupiła  się  na  równym  składaniu  białego  kocyka.  Mogła 
tylko mieć nadzieję, że Lucian nie zauważy, jak bardzo drżą 
jej ręce. - Z dwoma odbiornikami. 

- Mówisz  serio?  Czego  to  ludzie  nie  wymyślą.  - 

Uśmiechnął  się  do  niej,  ukroił  kęs  ciasta  i  aż  jęknął.  -  Oj, 
jakie pyszne. 

Miała wrażenie, że zaraz zwariuje. Lucian siedział tak 

blisko  i  szczerzył  zęby  w  tym  słynnym  uśmiechu  Sinclai-
rów, od którego kobietom robiło się miękko w nogach. Na-
wet  sposób,  w  jaki  jadł  tort,  był  ponętny.  To,  jak  wkładał 
wielkie kęsy czekolady i bitej śmietany do ust, to, jak jego 
oczy błyszczały z powodu doświadczanej przyjemności. 

Tamtej nocy to na nią tak patrzył, jakby chciał ją całą 

zjeść. Zadrżała na samo wspomnienie. 

- Zimno ci? 
- Nie,  nie  -  odpowiedziała  szybko,  po  czym  sięgnęła 

po kolejny kocyk. 

Kiwnął głową w stronę wiklinowego wózka, który stał 

na stole. 

- Tylko mi nie mów, że będą wkładać mojego bratanka 

do tego przerośniętego kosza na chleb. 

- A skąd wiesz, że to będzie chłopiec? -  Gabe i Mela-

nie  nie  chcieli  poznać  płci  dziecka  przed  narodzinami,  co 
nie  powstrzymało  rodzinnych  spekulacji.  - Równie  dobrze 
może być dziewczynka. 

- Może, ale założyłem się o dziesięć dolców, że urodzi 

R

 S

background image

43 

 

się  chłopiec.  -  Przyjrzał  się  jej  z  namysłem.  -  Wiedziałaś 
wcześniej, że Emma będzie dziewczynką? 

Raina poczuła, że przyspiesza jej tętno. To zdecydowa-

nie  nie  był  temat,  który  chciała  poruszyć  w  rozmowie  z 
nim.  A  w  każdym  razie  jeszcze  nie  teraz.  Pochyliła  się  i 
wyrównała  pudełka  po  prezentach,  którymi  bawiła  się 
Emma. 

- Wiedziałam. 
- Więc nie chciałaś niespodzianki? 
- Nie. - Podniosła głowę, gdy do ich uszu dotarł szum 

wody  z  góry  i  radosne  piski  Emmy,  a  potem  śmiech  Me-
lanie i Gabe'a. - Chyba powinnam iść... 

- Raino. - Odstawił talerzyk na ławę i wziął ją za rękę. 

- Poczekaj. 

Gdy poczuła jego dłoń zaciskającą się dookoła nadgar-

stka,  resztki  opanowania  wyparowały  w  jednej  chwili. 
Usiadła, ale tylko dlatego, że nogi przestały ją podtrzymy-
wać i mogłaby upaść. 

- Słucham?  -  zapytała,  przeklinając  siebie  w  myślach 

za swój drżący głos. 

- Dlaczego jesteś przy mnie taka zdenerwowana? 
- Wcale nie jestem zdenerwowana. 

To kłamstwo. Oboje o tym wiedzieli. 

- Myślałem o tobie. - Kciukiem muskał lekko skórę jej 

nadgarstka.  -  Zastanawiałem  się,  dlaczego  tak  się  w  sto-
sunku do mnie zachowujesz. Czy chodzi o coś, co zrobiłem 
lub powiedziałem podczas wesela albo wcześniej? 

- Nie.  -  To  przynajmniej  było  zgodne  z  prawdą.  -  Nie 

chodzi mi o coś, co powiedziałeś. 

- Puls ci przyspieszył - mruknął. - W takim razie cho-

dzi o coś, co zrobiłem. Powiedz mi, proszę. 

R

 S

background image

44 

 

Łagodny ton jego głosu i aksamitny dotyk jakby ją za-

hipnotyzował. 

- To... to nie było podczas wesela ani wcześniej. 
- Więc kiedy? Zamknęła oczy. 
- Potem. 

R

 S

background image

45 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ CZWARTY 

- Potem?  -  Raina  miała  poważną  minę.  Lucian  uznał 

więc,  że  musiał  zrobić  coś naprawdę  paskudnego.  -  Podo-
bno  po  weselu  pojechałaś  do  domu  Gabe'a  i  Melanie.  Za-
łożyłem, że odwiozła cię Cara i Ian. 

- Mieli mnie odwieźć - powiedziała cicho Raina. - Ale 

Cara była w szóstym miesiącu ciąży. Padała z nóg. Powie-
działam im, żeby spokojnie wracali do domu, a ja poproszę 
kogoś innego. 

- Chcesz powiedzieć, że to ja cię odwiozłem? 
- I  tak  miałeś  tam  zawieźć  prezenty  ślubne.  Zabrałam 

się przy okazji. 

- I nikt nie widział, że wychodzimy razem? - zapytał. 
- Wyjechaliśmy  przez  parking  na  tyłach  domu.  Być 

może, w całym tym zamieszaniu, nikt tego nie zauważył. 

Nie mógł znieść tej białej plamy w pamięci. Na począt-

ku doprowadzało go to do szału, ale potem po prostu przy-
jął  do  wiadomości,  że  prawdopodobnie  nie  przypomni  so-
bie nic z tamtych dwóch dni. Poza toastem za Gabe'a i Me-
lanie, który wzniósł na weselu. 

Pod  opuszkami  palców  wyczuwał  szybki  puls  Rainy. 

Nagle, jakby go ktoś uderzył w splot słoneczny, zrozumiał, 
co ona próbuje mu powiedzieć. 

O, do licha... 

R

 S

background image

46 

 

- Chcesz powiedzieć, że ja... że my... Kiwnęła głową. 
- Spędziliśmy tę noc razem. 
-  O rany. 
- Raino... mój Boże. Nie wiem... co powiedzieć. - 

Zdarzało mu się bywać w niezręcznych sytuacjach, ale to 
przerastało wszystko. - Ja nie... to znaczy... czy ja... 

A niech to diabli! Naprawdę nie wiedział, co powie-

dzieć. Spali ze sobą. Spędzili razem noc. Tutaj, w tym do-
mu. 

- Nic nie  powiedziałaś?  -  wykrztusił  z  siebie.  -  Nawet 

Melanie? 

- Nie było powodu, żeby jej o tym mówić. To dotyczy-

ło mnie i ciebie. 

- Ale mnie też nic nie powiedziałaś. - Próbował odzy-

skać równowagę. - Czemu? 

- Spałam, gdy  wyszedłeś następnego dnia rano. - Wy-

rwała  dłoń  z  jego  uścisku  i  wsunęła ją pod  udo.  -  Gdy  się 
obudziłam, nie było ani ciebie, ani żadnej wiadomości. Nie 
wróciłeś, więc pomyślałam... 

- Że jestem wrednym łajdakiem. Rany. - Nagle jej wro-

gie  zachowanie  na  lotnisku  stało  się  zupełnie  zrozumiałe. 
Dobry  Boże,  i  tak  miał  szczęście,  że  go  nie  zdzieliła  po 
głowie.  -  Raino,  posłuchaj,  nie  mam  pojęcia,  gdzie  wtedy 
jechałem,  ale  przysięgam,  że  nie  wyszedłbym  bez  pożeg-
nania. 

- Nie  wiedziałam  o  wypadku.  -  Pochyliła  się  w  jego 

stronę. - Nie wyjechałabym natychmiast. 

Czuł się tak, jakby został znokautowany. 
Kochali się. Wciąż jeszcze nie mógł w to uwierzyć. 
I,  do licha, nic z tego nie pamiętał. 

R

 S

background image

47 

 

- Lucianie.  -  Podniosła  głowę,  gdy  z  góry  dobiegł  ich 

dźwięk  kołysanki.  To  Melanie  śpiewała  Emmie.  Spojrzała 
na niego. - Wbrew temu, co pewnie myślisz, i mimo że do-
piero co się spotkaliśmy, to nie był przypadkowy seks. Im-
pulsywny, owszem, nieoczekiwany, bez wątpienia. Ale nie 
przypadkowy i nic nie znaczący. 

- Cholera. - Pokręcił głową i przeczesał włosy palca-

mi. 

- Jeśli jest coś, co bym chciał zapamiętać, to właśnie 

seks z tobą. 

Zarumieniła się. 
- Lucian... 
- Więc  to  ty  jesteś  tą tajemniczą  kobietą.  -  Wyciągnął 

jej dłoń spod uda i pogładził kciukiem kostki. - Sądząc z te-
go, co mówiła moja rodzina, zupełnie nie przypadłem ci do 
gustu. Jak to... chciałem powiedzieć, jak my...? 

Przerwał; Do licha, to niezręczne. Poruszał się po nie-

znanym  terytorium,  nie  miał  pojęcia,  co  się  tak  naprawdę 
wydarzyło  i  jak  do  tego  doszło.  A  już  na  pewno  nie  wie-
dział, co powiedzieć. Jak miał zapytać ją o szczegóły i nie 
wyjść na grubianina? 

Na górze trzasnęły drzwi. Raina szybko wyrwała rękę. 
- Musimy porozmawiać, Lucianie, ale nie teraz. 

Kiwnął głową. Melanie i Gabe rozmawiali z Kevinem 

- z góry dochodziły ich głosy. Powinien wyjść, zanim 

wrócą 
na dół. Brat od razu by się zorientował, że coś się dzieje. 

- Przyjdę rano. Obiecałem Kevinowi, że pogramy 

w piłkę. 

Nie spuszczał z niej oczu. Wstał i pociągnął ją za sobą. 

Musnął  palcami  jej  policzek.  Zauważył,  jak  gwałtownie 
wciągnęła powietrze i zatrzepotała rzęsami, opuszczając 

R

 S

background image

48 

 

wzrok. Och, tak, pomyślał. Coś jest na rzeczy i to nie tylko 
z jego strony. 

- Jutro - szepnął. 
- Tak - odpowiedziała. - Jutro. 
Wyszedł.  Jak  to  możliwe,  że  pojedyncze  słowo  może 

kryć w sobie tyle obietnic, a jednocześnie lęku. 

- Lucianowi  się  to  nie  spodoba.  -  Melanie  pokręciła 

głową. Wyjęła z brązowej papierowej torby świeże, jeszcze 
ciepłe  rogaliki  i  ułożyła  je  w  koszyczku  stojącym  na  ku-
chennym stole. - On nie znosi niespodzianek. 

- Właśnie  dlatego  to  taka dobra  zabawa  -  powiedziała 

na  to  Cara,  dodając  pokrojone  banany  do  miski  z  sałatką 
owocową.  -  Zorientuje  się  dopiero  w  chwili,  gdy  przekro-
czy próg tego domu. Ianie - zawołała w stronę salonu, gdzie 
zebrali się mężczyźni. - Masz film w aparacie? 

- Wszystko przygotowane - padła odpowiedź. 
Różowe  i  niebieskie  balony  zniknęły,  a  zastąpiły  je 

czerwone i fioletowe. Wydrukowany na komputerze  Abby 
plakat głosił: „Wszystkiego najlepszego, Lucianie". Sydney 
stała przy kuchennym blacie i lukrowała cynamonowe bu-
łeczki, które sama upiekła. Abby smażyła bekon. Cały dom 
wypełniały  wspaniałe  zapachy  i  dźwięki  przygotowań  do 
niedzielnego drugiego śniadania. 

Przyglądając się tej krzątaninie, Raina doszła do wnio-

sku, że Sinclairowie po prostu uwielbiają uroczystości. Nie-
ważne,  że  nie  dalej  niż  wczoraj  odbyło  się  przyjęcie  Mela-
nie.  Urodziny  to  urodziny.  Czy  Lucianowi  się  to  podoba, 
czy nie, jego rodzina zamierzała świętować ten dzień. 
     Od wczoraj myślała o nim nieustannie. Jej córeczka po- 

R

 S

background image

49 

 

grążona była w głębokim śnie w pokoju obok, a Raina całą 
noc  przewracała  się  z  boku  na  bok  i wsłuchiwała  w  cichy 
szum radiowej niani, włączonej przez Melanie. Ten dźwięk 
działał na nią kojąco. Szukała słów,  w jakich mogłaby po-
wiedzieć Lucianowi o Emmie. 

Powiedziała mu ,,jutro". 
Dziś było to jutro. 
Ni mniej, ni więcej, tylko jego urodziny. Dowiedziała 

się  o  tym  dopiero  wczoraj  wieczorem,  gdy  Melanie  wspo-
mniała o przyjęciu-niespodziance, jakie szykowali dla niego 
na  następne  przedpołudnie.  Gdyby  o  tym  wiedziała,  umó-
wiłaby się na rozmowę na kiedy indziej. 

Była coraz bardziej zdenerwowana. Dobrze wiedziała, 

że on nie pozwoli jej odłożyć rozmowy. Chciał poznać pra-
wdę o tamtej nocy. I miał do tego prawo. 

Gdyby  tylko  wiedziała  wtedy  o  wypadku,  o  tym,  że 

trafił do szpitala, że stracił pamięć tych wspaniałych chwil 
poprzedniej nocy. Wszystko mogłoby się potoczyć inaczej... 

Ale  nie  wiedziała.  Zycie  składa  się  z  samych  „co  by 

było, gdyby". A teraz musi stawić czoło „tu i teraz". 

- Raino, czy mogę cię prosić o pomoc? Nalej soku do 

dzbanka i zanieś go na stół - Melanie wyjęła z lodówki kar-
ton  soku  pomarańczowego  i  postawiła  go  obok  szklanego 
naczynia. - Lucian powinien tu być lada moment, a ja mu-
szę jeszcze zaparzyć kawę. 

Raina chętnie zajęła czymś ręce i myśli. Otworzyła 

karton, przelała sok do dzbanka i zaniosła go do jadalni. 
Reese stał w salonie na czatach i wypatrywał Luciana. Cal-
lan trzymał na rękach Emmę, a.Gabe Mateusza. Ku za-
chwytowi    j obu bobasów, Kevin podskakiwał przed nimi 
i robił miny. 

R

 S

background image

50 

 

Nie potrafiła powstrzymać wzruszenia. Śmiech córecz-

ki sprawiał, że zbierało jej się na łzy. 

- Oto, co dzieci robią z człowiekiem - powiedziała Ca 

ra, która stanęła za jej plecami. - Stajesz się przez nie płacz 
liwa, wzruszasz się z byle powodu. Gdy Mateusz pierwszy 
raz się do mnie uśmiechnął, rozryczałam się jak bóbr. 

Dołączyła do nich Melanie z miecznikiem w ręce. 
- A mnie kompletnie zatkało, gdy przyniesiono mi Ke- 

vina w szpitalu. - Melanie położyła dłoń na brzuchu, po 
czym zamrugała powiekami. - O, rany, znowu pęcherz. Ga- 
be mówi o mnie ostatnio „Wodospad". 

Raina i Cara się uśmiechnęły ze zrozumieniem i otarły 

łzy z oczu. 

- Przyjechał! 
Okrzyk Reese'a sprawił, że Rainie błyskawicznie pod-

skoczyło tętno. Wszyscy zebrali się w salonie. Raina wzięła 
od Callana Emmę i stanęła z tyłu. 

W drzwiach pokazał się Lucian. 
- Niespodzianka! 
Zatrzymał się zaskoczony, potem jęknął, pokręcił gło-

wą i wzniósł oczy do góry. Ian pstryknął zdjęcie. 

- Boże, broń mnie przed tą szaloną rodzinką - powie 

dział, ale w jego słowach nie było kąśliwości. 

Wyszczerzył zęby w uśmiechu, po kolei uściskał Carę 

i  bratowe.  Mężczyźni  poklepali  go  po  plecach  i  dali  parę 
sójek w bok. 

Zdenerwowana Raina trzymała się z boku. Gdy Lucian 

podszedł do niej z uśmiechem na twarzy, zalała ją fala pa-
niki.  Zanim  zdążyła  się  z  niej  otrząsnąć,  przyciągnął  je 
obie, ją i Emmę, do siebie. 

R

 S

background image

51 

 

Ciepło jego ciała, męski zapach, twarde jak skała mię-

śnie obejmujących ją ramion - wszystko to uderzyło jej do 
głowy.  Nie  potrafiła  oddychać, nie mogła  myśleć.  Dotarły 
do  niej  głosy,  zobaczyła  błysk  aparatu  lana,  ale  cała  jej 
uwaga była skupiona na Lucianie. 

Musnął delikatnie wargami jej policzek. Jej serce zało-

motało jak oszalałe. 

Emma  położyła  mu  rączkę  na  policzku  i  coś  zaczęła 

gaworzyć. Aparat błysnął znowu. 

- Jedzenie na stole. 
Z  kuchni  wyszła  Sydney  z  dymiącą  patelnią.  Luciana 

posadzono u szczytu stołu, a kobiety nałożyły mu jedzenie. 
Reszta musiała sobie poradzić sama. 

Jaka z nich wspaniała, tryskająca energią grupa! pomy-

ślała Raina, patrząc, jak półmiski przechodzą z rąk do rąk i 
pada  dowcip  za  dowcipem.  Poprzednim  razem,  gdy  przy-
jechała  na  wesele,  nie  było  czasu  na  takie  swobodne,  ro-
dzinne  spotkania.  Próba  ślubu  w  tawernie  Reese'a,  zaraz 
potem sam ślub i wesele. Dwa dni minęły jak z bicza strze-
lił. 

A już na pewno, z całkowitą pewnością można powie-

dzieć, że za szybko minęła noc po weselu. 

Lucian spojrzał na nią, jakby czytał jej w myślach. Nie 

spuszczał  z  niej  oczu,  jednocześnie  potakując  Callanowi, 
który  opowiadał  o  jakichś  zmianach  architektonicznych  w 
najbliższym  projekcie.  Powinna  odwrócić  wzrok,  ale  nie 
potrafiła.  Wpatrywała  się  w  niego  jak  zahipnotyzowana, 
jakby byli sami w tym pokoju... 

Nagle  Raina  zamrugała  powiekami.  To  Abby,  która 

siedziała obok, o coś ją zapytała: 

R

 S

background image

52 

 

- Słucham? 
- Melanie wspomniała, że za kilka tygodni masz pokaz 

- powtórzyła Abby. 

- Za dwa tygodnie. - Raina zmusiła się do odwrócenia 

myśli od Lucianai - To nowa jesienna kolekcja bielizny. 

Głowy wszystkich mężczyzn zwróciły się ku nim. Me-

lanie zmarszczyła brwi i pogroziła mężowi palcem. 

- Powiedz  tylko  słowo,  Gabie  Sinclairze,  a  będziesz 

dziś spał na sofie. 

- No, co? - Gabe zrobił minę zupełnego niewiniątka. -

Chciałem właśnie poprosić o arbuza. 

Rozległy  się  jęki  i  śmiechy.  Melanie  próbowała  robić 

wrażenie rozgniewanej, ale tylko pokręciła głową. Raina za-
uważyła spojrzenia, jakimi się wymienili. Pierwszy raz wi-
działa ludzi, którzy aż tak się kochali. 

Uświadomiła  sobie,  że  każda  para  w  tym  pokoju  pa-

trzyła  na  siebie  w  ten  szczególny  sposób,  pełen  miłości  i 
szacunku, którego nie mogły wyrazić żadne słowa. 

Była mężatką przez rok. Miała wtedy dwadzieścia dwa 

lata.  Nicholas  Sarbanes  był  przystojny,  bogaty,  czarujący. 
Zbyt  późno  zrozumiała,  że  Nicholas  chciał  tylko  żony-
trofeum, pięknej kobiety u swojego boku, którą mógłby się 
pochwalić, zrobić wrażenie na zamożnych przyjaciołach. Na 
kilka tygodni oślepił ją blichtr, ale ten urok szybko zbladł, 
podobnie jak jego rzekome uczucie do niej. Była tylko jed-
ną  z  wielu  modelek,  od  których  nie  potrafił  trzymać  się  z 
daleka. 

Nicholas nigdy nie patrzył na nią w taki sposób, w jaki 

ci mężczyźni patrzyli na swoje żony. Żaden mężczyzna tak 
na nią nie patrzył. Bywało, że patrzyli na nią pożądliwie, 

R

 S

background image

53 

 

ale nie z taką miłością, jaką widziała teraz dookoła. Miłością 
niewzruszoną. Wieczną i ponadczasową. Miłością, która w 
jednym  słowie  potrafi  zawrzeć  wszystko.  Albo  nawet  bez 
słów.  Miłością  kryjącą  się  w  spojrzeniu,  które  mogło  zro-
zumieć tylko dwoje ludzi. 

Rozmowy  znowu  oscylowały  wokół  rozgrywek  piłki 

nożnej i badań  lekarskich dzieci.  Lucian słuchał to  rozmo-
wy o sporcie, to o dzieciach. Gdyby nie Raina, skupiłby się 
całkowicie na męskich tematach, ale chciał się dowiedzieć o 
tej kobiecie jak najwięcej. 

Zeszłej nocy zrezygnował z partyjki pokera z Reesem i 

braćmi  McDougall.  Zamiast  tego  cały  wieczór  chodził  po 
domu i myślał o Rainie. Boże, sporo miał do przemyślenia. 

Wciąż nie mógł uwierzyć, że ze sobą spali. To znaczy, 

nie  wątpił,  że  Raina  mówi  prawdę.  Dlaczego  miałaby  kła-
mać? Po prostu nie potrafił w to uwierzyć. 

On to ma szczęście! Kochał się z najpiękniejszą kobie-

tą na ziemi i nic z tego nie pamięta. Ironia losu. 

Gdy nie wrócił wtedy, musiała uznać go za kompletne-

go gbura. Mimo plotek dotyczących jego życia uczuciowe-
go, nigdy nie był rozwiązły ani okrutny. To nie leżało w je-
go naturze. 

Miał tyle pytań - pytań, na które obiecała mu dziś od-

powiedzieć.  Nie  mógł  się  doczekać,  kiedy  zostanie  z  nią 
sam  na  sam,  ale  teraz,  przez  to  rodzinne  przyjęcie  urodzi-
nowe, musiał poczekać. Miał wrażenie, że zwariuje. 
     Gabe i Callan kłócili się o to, kto strzelił najwięcej goli 
w tym sezonie. Lucian spojrzał na małą Emmę. Była równie 
piękna jak jej matka, choć gdy się nad tym zastanowić, nie 
bardzo przypominała Rainę. Dziewczynka mogłaby być  

R

 S

background image

54 

 

córką jego siostry. Zwłaszcza te jej zielone oczy, pomyślał 
Lucian. Dokładnie w tym samym odcieniu, co oczy Cary. 

I Gabe'a. I Reese'a. 
I... jego. 
Zmarszczył brwi. Serce zaczęło mu bić szybciej. Wło-

sy Emmy również miały nieco inny odcień, niż  Rainy. 

Były ciemniejsze... jak jego. 
Lucian  spojrzał  na Mateusza  i Emmę,  którzy  siedzieli 

obok  siebie  na  wysokich krzesełkach.  Różnica  wieku była 
tak nieduża, że wyglądali niemal jak bliźnięta. 

Albo kuzyni. 
Serce  łomotało  mu  jak  oszalałe.  Nie.  To  niemożliwe. 

Emma ma siedem miesięcy, wesele było... szybko policzył. 

O, Boże! 
Zerwał  się  nagle  od  stołu,  wbił  uporczywe  spojrzenie 

w Rainę. Właśnie coś mówiła, ale przerwała w środku zda-
nia i podniosła na niego wzrok.  Lucian okrążył stół i pod-
szedł do niej. Oczy jej się rozszerzyły ze strachu. 

Wziął ją za rękę. Skronie mu pulsowały, gdy mówił: 
- Musimy porozmawiać. 
- Lucianie!  -  Melanie  wpatrywała  się w  niego  zszoko-

wana. 

Gabe zmarszczył brwi i już miał wstać. 
- Nie wtrącaj się, Gabe - powiedział stanowczo Lucian. 

- Przepraszam, Melanie, ale musicie nam wybaczyć. 

Melanie otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale Raina 

pokręciła głową. 

- W porządku, Mel. 
Melanie zacisnęła wargi i opadła na krzesło.  Wszyscy 

inni wpatrywali się w nich w milczeniu. 

R

 S

background image

55 

 

Złapał  ją  za  rękę  i  praktycznie  zaciągnął  na  górę,  do 

pierwszego pokoju z brzegu. Był to pokój dziecinny. 

Zamknął drzwi. 
-  Mów  -  wychrypiał.  -  Czy  Emma  jest  moim  dziec-

kiem? 

R

 S

background image

56 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ PIĄTY 

Rainie krew odpłynęła z głowy. Co się stało? Siedzieli 

przy  stole,  śmiali  się,  rozmawiali  i  nagle  Lucian  do  niej 
podszedł, popatrzył z taką intensywnością, że dosłownie za-
brakło jej tchu. Nie zdążyła nawet zebrać myśli. 

Spojrzała  na niego,  zamrugała.  Nie  była  w  stanie  wy-

dobyć z siebie głosu. 

- Jest? - powtórzył pytanie. 
Wyrwała mu się, roztarta ramię. Bez względu na oko-

liczności nie pozwoli się tak traktować. 

- To nie jest odpowiednia chwila na tę rozmowę. 
- Jest,  prawda?  -  Wpatrywał  się  w  nią  z  niedowierza-

niem. - Gdy wczoraj powiedziałaś mi, że spaliśmy ze sobą 
po weselu, od razu powinienem był skojarzyć fakty. 

- Lucianie, ja... 
- Ma moje oczy, moje włosy. - Przeczesał te włosy dło-

nią  i  pokręcił  głową.  -  To  dziecko  Sinclairów.  Do  licha, 
Raino, dlaczego mi nie powiedziałaś? 

- Kiedy?  -  Ją  też  zaczął  ogarniać  gniew.  -  Rano,  gdy 

się  obudziłam,  a  ty  zniknąłeś  bez  słowa?  No,  tak,  wtedy 
jeszcze nie wiedziałam, że jestem w ciąży. 

- Mogłaś... 
- Co?  Zadzwonić  do  ciebie,  gdy  się  dowiedziałam?  -

Zmrużyła oczy. - Zadzwoniłam. Nie wiedziałeś, z kim roz- 

R

 S

background image

57 

 

mawiasz.  „Jaka  Raina?",  zapytałeś.  Masz  pojęcie,  jak  się 
wtedy poczułam? 

- Na  litość  boską!  -  Uniósł  ręce.  -  Na  wiedziałem,  bo 

straciłem pamięć. 

- Czy  mógłbyś,  z  łaski  swojej,  mówić  trochę  ciszej?  -

syknęła.  -  Lucianie,  nie  jestem  jasnowidzem.  Nie  miałam 
pojęcia o twoim wypadku. Byłam w ciąży, a ojciec dziecka 
nawet nie pamiętał mojego imienia. Zrobiłam, co należało. 

Zacisnął szczęki i zaczął krążyć niespokojnie po poko-

ju. 

- Czemu nie powiedziałaś o tym przynajmniej Mela-

nie? 

- Naprawdę  myślisz,  że  zadzwoniłabym  do  najlepszej 

przyjaciółki i wciągnęła ją w taką historię? Miałam jej po-
wiedzieć,  że  spędziłam  upojną  noc  z  jej  szwagrem,  który 
postawił sprawę jasno i powiedział, że nie chce się z nikim 
wiązać, a dodatku mnie nawet nie pamięta? Po raz pierwszy 
w  życiu  Melanie  była  -  i  jest  -  szczęśliwa.  Miałam  jej  to 
zepsuć? 

Zacisnął wargi. Zbliżył się do niej. 
- Miałem prawo wiedzieć, że będę miał dziecko. 

Raina zamknęła oczy i kiwnęła głową. 

- Przyznaję,  że  po  tej  rozmowie  telefonicznej  obieca-

łam sobie, że ci nic nie powiem, ale potem... - przerwała. 
Starannie dobierała słowa: - Potem zrozumiałam, że musisz 
się dowiedzieć. Ja nie mam żadnej rodziny. Gdyby coś mi 
się  stało,  Emma  zostałaby  sama.  Ta  myśl  po  prostu  mnie 
przeraziła. 

- Zamierzałaś  mnie  poinformować,  bo  muszę  to  wie-

dzieć, a nie dlatego, że bym chciał? 

- Tamtej nocy powiedzieliśmy sobie jasno i wyraźnie, 

że żadne z nas nie szuka miłości ani trwałego związku - 

R

 S

background image

58 

 

ciągnęła  ostrożnie.  -  Dlaczego  miałabym  sądzić,  że  zmie-
niłeś zdanie? 

Być  może  taki  był  początek  tej  nocy,  ale  nie  koniec. 

Przynajmniej  nie  dla  niej.  Nad  ranem  marzyła  już  tylko  o 
tym,  by  koniec  nie  nastąpił  nigdy.  Zdążyła  się  w  nim  za-
kochać. 

A potem on zniknął. 
- Lucianie - westchnęła. - Odkąd się dowiedziałam 

o ciąży, chciałam tego dziecka bardziej niż czegokolwiek 
na świecie. Emma to całe moje życie. 

Stał i  patrzył  na  nią  w  milczeniu.  Zmrużone  oczy,  za-

ciśnięte  usta.  Napięcie  rosło,  a  on nadal nic  nie  mówił.  W 
końcu odwrócił się na pięcie i wyszedł z pokoju. 

Raina wypuściła długo wstrzymywany oddech, odcze-

kała chwilę i poszła za nim. Serce jej zamarto, gdy usłyszała 
dźwięk zapalanego silnika samochodu Luciana. 

Uporczywy  płacz  Emmy  nie  pozostawił  jej  wyboru. 

Musiała iść do córeczki i stawić czoło rodzinie Luciana. 

Wzięła głęboki wdech, uniosła głowę i weszła do jadal-

ni.  Wszyscy  poza  Kevinem  i  Gabem  nadal  siedzieli  przy 
stole. Podnieśli głowy, gdy stanęła w progu. 

- Przepraszam - zaczęła wyjaśniać, choć w gruncie rze-

czy nie miała pojęcia, co ma im powiedzieć. - Lucian i ja, 
my... 

- Raino,  nic  nie  musisz  mówić.  -  Melanie  wstała  od 

stołu. Na rękach trzymała zmęczoną, marudną Emmę. - To 
ja cię przepraszam. Wyłączyłam to, ale nie dość wcześnie. 
Nie zanim... 

Raina spojrzała w kierunku, który wskazywała jej Me-

lanie. Ku dębowemu kredensowi. 

R

 S

background image

59 

 

O, Boże. 
Serce Rainy przestało na moment bić. 
Nadajnik w pokoju dziecinnym! 
Z  rosnącym  przerażeniem  popatrzyła  na  innych.  Nie 

wiedziała, ile dokładnie usłyszeli, ale najwyraźniej wystar-
czająco dużo. 

O, Boże! 
Reese jako pierwszy przerwał to niezręczną, koszmarną 

ciszę. 

 

- A to mi dopiero przyjęcie-niespodzianka! 

Lucian wyciągnął gwóźdź z kieszonki przy pasie, usta-

wił go i uderzył młotkiem. Gwóźdź wszedł w drewno gład-
ko. Lucian zaklął, wyjął kolejny gwóźdź, uderzył młotkiem. 
I zaklął. 

Kolejny  gwóźdź,  kolejne  uderzenie,  kolejne  przekleń-

stwo. 

Trwało to już prawie dwie godziny. Wbijanie gwoździ, 

przeklinanie. Myślenie. 

Jestem ojcem. 
Mam córkę. 
Emma jest moim dzieckiem. 
Ojciec. Córka. Dziecko. 
Kosztowało  go  to  dwie  godziny,  kilka  tuzinów  gwoź-

dzi  oraz  cztery  stłuczone  palce.  W  końcu  stało  się  realne. 
Był ojcem, ojcem Emmy. 

Niezły prezent urodzinowy. 
Westchnął  ciężko,  wrzucił  młotek  do  kieszeni  i  otarł 

twarz.  Ledwie  zdążył  oswoić  się  z  wczorajszą  sensacją  -o 
nocy spędzonej z Rainą - a już wybuchła następna. Miał 

R

 S

background image

60 

 

dziecko.  Od  siedmiu  miesięcy  był  ojcem  i  nic  o  tym  nie 
wiedział! 

- Do diabła! 
Kopnął  kawałek  drewna  leżący  na  werandzie.  Raina 

powinna mu była powiedzieć. Miał prawo wiedzieć. 

Wciąż  o  tym  myślał,  próbował  to  jakoś  poukładać, 

zrozumieć. Próbował postawić się na jej miejscu. Myśli, że 
on dał nogę; dowiaduje się, że jest w ciąży; dzwoni do nie-
go; on jej nie pamięta; postanawia sama wychować dziecko 
i  o  niczym  mu  nie  mówić,  bo  uważa,  iż  on  nie  chce  tego 
dziecka. 

Lecz  zawsze  wracał  do  punktu  wyjścia:  Emma  jest 

również jego dzieckiem. 

Raina  mogła  uważać  go  za  gnidę,  ale  nie  powiedzieć 

mu,  że  jest  ojcem...  Poczuł  świeży  przypływ  gniewu.  Ko-
pnął inny kawałek deski. 

To niewybaczalne - bez względu na okoliczności. 
Do  licha!  Gdyby  tylko  potrafił  sobie  przypomnieć 

choć najmniejszy drobiazg z tamtej nocy. 

Podobno  rozmawiali.  On  powiedział  jej,  że  nie  intere-

suje  go  związek  ani  dzieci.  To  prawda.  Nigdy  nie  spotkał 
kobiety, przy której zacząłby się poważnie zastanawiać nad 
małżeństwem. 

Lecz nigdy wcześniej nie spotkał kobiety takiej jak Ra-

ina. I nie chodziło o piękną twarz czy zabójcze ciało. Ciąg-
nęło go do niej jak do żadnej innej. 

A mimo to miał ochotę skręcić jej kark. Gdyby został 

u  Gabe'a  choć  chwilę  dłużej,  nie  wiadomo,  do  czego  mo-
głoby dojść. 
     Wiedział, że niedługo będzie musiał wszystko wyjaśnić 

R

 S

background image

61 

 

rodzinie. Na pewno mieli świadomość, że coś się dzieje i to 
coś  niebagatelnego.  Ale  najpierw  musiał  ochłonąć,  upo-
rządkować uczucia i wszystko przemyśleć. 

Był już odrobinę spokojniejszy. Trochę też przejaśniło 

mu się w głowie. 

Emma to jego córka, jego dziecko. Żaden Sinclair nie 

odwraca się plecami do kogoś swojej krwi. 

- On  wróci,  Ra.  Daj  mu  trochę  czasu.  -  Melanie  wy-

łączyła gaz po czajnikiem i nalała wrzątku do kubka. - Czy 
mogłabyś przestać tak krążyć dookoła i usiąść? 

- Minęło już ponad dwie godziny. - Raina spojrzała na 

zegarek.  -  Emma  niedługo  się  obudzi.  Nie  chcę,  żeby  tu 
wpadł i ją przestraszył. 

- Nie zrobi tego. - Melanie włożyła do kubka torebkę z 

herbatą.  -  A  jeśliby  zrobił,  to  obiecuję  ci,  że  osobiście 
zdzielę go patelnią. A teraz usiądź. 

Raina  niechętnie  wykonała  jej  polecenie.  Była  spięta. 

Zaraz zwariuje od tego czekania. 

W  życiu  nie  czuła  się  tak  zażenowana,  jak  dzisiaj, 

przed rodziną Luciana, gdy usłyszeli z jej własnych ust, że 
Emma jest dzieckiem  Luciana.  Dobrze,  że  Reese  przerwał 
tę  okropną  ciszę.  Potem  wszyscy  zaczęli  mówić  jedno 
przez drugie. 

Była wdzięczna Gabe'owi za to, że zabrał szybko Kevi-

na  na  dwór.  Sześciolatek  ani  słowem  się  nie  zająknął  o 
tym, co usłyszał, więc chyba nic z tego nie pojął. Natomiast 
pozostali  członkowie  rodziny  doskonale  wszystko  zrozu-
mieli. 

Mężczyźni trzymali się na dystans, odrobinę niepewni, 

co powinni zrobić czy powiedzieć. Natmiast Abby, Sydney, 

R

 S

background image

62 

 

Cara  i  Melanie  serdecznie  Rainę  wyściskały.  Wszystkie 
chyba  ucieszyła  świadomość,  że  przybył  im  ktoś  nowy  w 
rodzinie. Nie usłyszała z ich strony żadnych oskarżeń, ocen 
ani osądów. Dostrzegała kryjące się w ich spojrzeniach py-
tanie, ale nikt nie zadał go na głos. Po prostu zaakceptowały 
sytuację. 

Sinclairowie  są  niesamowici,  pomyślała  Raina,  gdy 

szła  na  górę,  żeby  położyć  Emmę  spać.  Naprawdę  niesa-
mowici.  Kiedy  zeszła  z  powrotem  na  dół,  Okazało  się,  że 
wszyscy wyszli, zostawiając ją w domu tylko z Melanie. 

Chwilę to trwało, ale Raina w końcu powiedziała Me-

lanie prawdę. Pomijając szczegóły nocy spędzonej z Lucia-
nem, wyjaśniła przyjaciółce wszystko, co się wydarzyło. 

- Wypij to - powiedziała Melanie siadając przy stole 

na przeciwko Rainy. - Jesteś blada jak ściana. 

Raina  chciała  zająć  czymś  ręce,  więc  chętnie  wzięła 

kubek, który postawiła przed nią Melanie. Promieniujące z 
niego ciepło miło rozgrzewało lodowate dłonie. Napiła się 
kwaskowatej, ziołowej herbaty. 

- Przepraszam  cię,  Mel.  -  Raina  wbiła  wzrok  w  paru-

jący płyn w kubku. - Nie chciałam cię zdenerwować. 

- Ra, przysięgam, że jeśli przeprosisz mnie jeszcze raz, 

to chyba dostaniesz ode mnie po uszach. 

- Puste  przechwałki,  pani  Sinclair  -  uśmiechnęła  się 

Raina. - Obie wiemy, że w życiu nikogo nie skrzywdziłaś. 

- Nieprawda. W siódmej klasie podstawiłam nogę temu 

łajdakowi Williemu Thomasowi, który naśmiewał się z Mi-
tsy Davidson, bo nosiła grube okulary. 

- Nie,  to  ja  mu  podstawiłam  nogę  -  przypomniała  jej 

Raina. 

R

 S

background image

63 

 

- No, tak, ale pomysł był mój - oburzyła się Melanie. 

- Ty byłaś po prostu bliżej. 

Raina parsknęła śmiechem, po czym westchnęła cięż-

ko. 

- Och,  Mel. Miałam  zamiar powiedzieć  ci  o  Lucianie, 

a już na pewno nie chciałam, żebyś się dowiedziała w taki 
sposób. Przyjechałam tu na twoje przyjęcie, a nie po to, by 
wam tu komplikować życie. 

- Kochanie, jak możesz nawet myśleć, że twoja śliczna 

dziewczynka może być dla kogokolwiek komplikacją. 

Raina  z  wysiłkiem  powstrzymała  cisnące  się  do  oczu 

łzy. 

- Zresztą, wiesz, ja miałam podejrzenia. Co do ciebie 

i Luciana. 

Raina poderwała głowę. 
- Podejrzewałaś coś? Ale skąd? Jak? 
- Byłam  tak  zaabsorbowana  Gabem,  Kevinem  i  wszy-

stkim innym, co się wydarzyło w ciągu tych paru miesięcy, 
że nie od razu to dostrzegłam - powiedziała Melanie. -Lecz 
gdy  dwa  dni  temu  zobaczyłam,  jak  na  siebie  patrzycie,  od 
razu  zrozumiałam,  że  o  czymś  mi  nie  mówisz.  Martwiłaś 
się. I to czymś poważnym. 

- Czy to naprawdę było aż tak oczywiste? 
- Może  nie  dla  każdego.  Ale  my  dwie  znamy  się  jak 

łyse konie, Ra. Nie było wątpliwości, że i Lucian jest tobą 
zainteresowany. 

- Ale  jednak...  -  Raina  pokręciła  głową.  -  To  by  zna-

czyło,  że ja, że my... -  Nadal nie przechodziło jej to przez 
gardło.  -  A  już  na pewno  nie  musiało  oznaczać,  że  Emma 
jest dzieckiem Luciana. 

Melanie się uśmiechnęła. 

R

 S

background image

64 

 

- Nie  trzeba  być  geniuszem,  żeby  się  tego  domyślić. 

Lucian  był  po  prostu  odrobinę  wolniejszy  w  rachunkach, 
niż ja. Zresztą postawmy sprawę jasno. Emma wygląda jak 
dziecko Sinclairów. I jest coś jeszcze. 

- Co? 
- Zmieniłaś wtedy pościel w łóżku. Od tamtej pory nikt 

nie mieszkał w tym pokoju, więc parę dni temu pomyślałam, 
że  powinnam  założyć  świeżą  pościel.  -  Wyjęła  z  kieszeni 
sukienki jakąś karteczkę. - I znalazłam to. 

Raina wbiła wzrok w kawałek papieru, który podała jej 

Melanie. 

„Wrócę. Poczekaj, Lucian". 
Zabrakło jej tchu. Zostawił liścik? A ona cały czas my-

ślała, że wyszedł bez słowa. 

Nie  mogła  się  ruszyć,  nie  mogła  oddychać.  Z  ogrodu 

dobiegł ją śmiech Kevina, który  grał  z  Gabem w piłkę. W 
tle było słychać ryki krów z sąsiedniej farmy. Do tego do-
chodziło głośne łomotanie jej serca. 

„Wrócę." 
Zamierzał  wrócić?  Słowa  zaczęły  się  rozmazywać 

przed jej oczami. Zamrugała powiekami, żeby pokonać łzy. 

„Poczekaj." 
Co miał na myśli? Że ma poczekać na jego powrót? A 

może chciał powiedzieć coś więcej? 

Istotne było to, że zostawił liścik. Że być może znaczy-

ła dla niego więcej niż przygodna znajoma. 

- Spałam, gdy wychodził - wyszeptała Raina. - Nie wi-

działam tej kartki. 

- Zsunęła  się  pomiędzy  materac  a  zagłówek.  Chyba 

przeleżała tam cały ten czas. - Melanie nachyliła się i wzię- 

R

 S

background image

65 

 

ła  Rainę  za  rękę.  -  Och, Ra.  Szkoda,  że  mi  wcześniej  nie 
powiedziałaś. Tyle przeszłaś. 

- Emma  jest  warta  każdej  minuty,  każdej  sekundy.  -

Raina zamknęła oczy. - Gdy się trzyma własne dziecko na 
rękach,  wszystko  inne  przestaje  się  liczyć.  Człowiek  wie, 
że przetrzyma wszystko. 

- Czy mogę to zobaczyć? 
Raina aż podskoczyła na dźwięk głosu Luciana. Stał w 

drzwiach  do  kuchni.  Miał  na  sobie  dżinsową  koszulę  i 
spodnie,  mocno  przybrudzone.  Ciemne  włosy  przysypane 
były  trocinami.  Podszedł  do  niej  i  wziął  od  niej  kawałek 
papieru. Przeczytał. Wolno uniósł wzrok i spojrzał na nią. 

- Cóż...  -  Melanie  wstała  od  stołu.  -  Chyba...  Cóż... 

Chyba powinniście... porozmawiać. Pójdę na górę i spraw-
dzę, co u Emmy. 

- Melanie, nie musisz... 
- Dzięki, Mel - przerwał jej Lucian. 
Gdy Melanie wyszła, Lucian ustawił sobie krzesło uko-

śnie do Rainy i usiadł. 

Jego  bliskość  wytrącała  ją  z  równowagi.  Ogarnął  ją 

ziemisty  aromat  drewna  sosnowego  oraz  czysty,  męski  za-
pach. 

- Przepraszam, że wyszedłem w ten sposób. 
- Za którym razem? - zapytała chłodno. 

Drgnął mu mięsień w szczęce. 

- Przez ostatnie dwie godziny wbijałem gwoździe, żeby 

móc  porozmawiać  z  tobą  spokojnie.  Ale  zapewniam  cię, 
Raino, że daleko mi do spokoju. 

- Przepraszam.  Jestem  trochę  spięta  -  przyznała.  -

Obojgu nam jest niełatwo. 

- Delikatnie to określiłaś. - Westchnął ciężko, po czym 

R

 S

background image

66 

 

spojrzał znowu na kartkę papieru. - Muszę wiedzieć, co się 
wydarzyło tamtej nocy. 

Zakochałam się w tobie, miała ochotę powiedzieć. Ale 

tego nie zrobiła. Nie o to pytał, nie to chciał usłyszeć. 

- Wypakowaliśmy prezenty z samochodu - powiedzia-

ła cicho. - Zaczął padać śnieg i zaprosiłam cię na kawę. Nie 
odmówiłeś.  Staliśmy  tak,  patrząc  na  siebie.  I  nagle,  nie 
wiem  jak  i  kiedy...  -  Zalała  się  rumieńcem.  -  Znaleźliśmy 
się w łóżku. 

- To  akurat  mnie  nie  dziwi  -  powiedział  przysuwając 

się bliżej. 

Chrapliwy ton jego głosu sprawił, że nie mogła zebrać 

myśli. Bez wątpienia pociąg fizyczny był między nimi wy-
jątkowo silny. I właśnie dlatego musi trzymać się od niego 
z daleka. 

- Raino. - Spojrzał jej prosto w oczy. - Nigdy nie by 

łem niefrasobliwy w kwestii seksu. Nie mogę uwierzyć, że 
spędziliśmy razem noc i się nie zabezpieczyliśmy. 

Rumieniec na jej policzkach jeszcze się pogłębił. Spo-

dziewała  się  tych  pytań,  wiedziała,  że  będzie  musiała  na 
nie odpowiedzieć, ale to niczego nie ułatwiało. 

- Oczywiście, że się zabezpieczyliśmy. - Splotła dłonie 

leżące na kolanach. Wbiła w nie wzrok. - Ale pewnie... No, 
cóż... Myśmy  więcej niż raz... - Zamknęła oczy. -  To była 
długa  noc,  Lucianie.  Mogę  się  tylko  domyślać,  że  przy-
najmniej raz nie zachowaliśmy należytej ostrożności. 

- Rozumiem. 
Nie potrafiła podnieść na niego wzroku. Mówiła dalej, 

spokojnym, cichym głosem: 

- Przez pierwsze dwa miesiące swoje wyczerpanie tłu- 

R

 S

background image

67 

 

maczyłam przeprowadzką i nawałem pracy. Po trzech mie-
siącach wiedziałam jednak, że coś jest nie tak. Test ciążowy 
potwierdził moje podejrzenia. 

- I wtedy do mnie zadzwoniłaś? 

Kiwnęła głową. 

- Przyznaję,  że  się  bałam,  ale  uznałam,  że  powinieneś 

wiedzieć. 

- Do momentu, gdy powiedziałem: „Jaka Raina?" - do-

dał z westchnieniem. 

- Tak. 
Przez  długą  chwilę  nic  nie  mówił,  następnie  wstał, 

podszedł do zlewu i odwrócił się do niej. Miał posępną mi-
nę, zaciśnięte usta. 

- Moim zdaniem - powiedział przez ściśnięte gardło - 

jest tylko jedno wyjście. 

Spojrzała na niego zmieszana. 
- Bierzemy ślub!   - 

R

 S

background image

68 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

Teraz  mina  Rainy  nie  wyrażała  już  zmieszania,  lecz 

szok. Lucian się tego spodziewał. Zresztą chyba nikt nie był 
bardziej wstrząśnięty niż on sam. 

- Co powiedziałeś? 
- Rano  możemy  załatwić  pozwolenie,  zrobić  badania 

krwi,  a  potem,  najszybciej  jak  się  da,  stanąć  przed  sędzią 
pokoju. 

Wpatrywała  się  w  niego  z  taką  miną,  jakby  nagle  wy-

rósł mu drugi nos. 

- Uderzyłeś się młotkiem w głowę czy co? A może ten 

wypadek po weselu Mel i Gabe'a jednak poważniej uszko 
dził ci mózg? 

Spodziewał się oporu, ale nie sarkazmu. 
- Słuchaj, wiem, że to dość nieoczekiwana propozycja. 

Przyznaję,  że  z  tą  ideą  trzeba  się  oswoić,  ale  jeśli  się  nad 
tym zastanowisz, to sama zrozumiesz, że to jedyne sensow-
ne wyjście. 

- Jeśli się nad tym zastanowię? 
- Właśnie. 
- Jedyne sensowne wyjście? 
Czemu ona w kółko powtarza jego słowa? 
- Tak. 
Schowała twarz w dłoniach. Ramiona zaczęły jej 

drżeć. 

R

 S

background image

69 

 

Podszedł do niej. Dobry Boże, nie chciał doprowadzić 

jej do płaczu. 

- Raino, tak będzie najlepiej. Musimy myśleć o Emmie 

i... - Przerwał nagle, zmrużył oczy. - Ty się śmiejesz? 

Uniosła  głowę  i  machnęła  ręką  na  znak,  żeby  dał  jej 

chwilę,  ale  zaraz  złapał  ją  kolejny  atak  śmiechu.  Znowu 
opuściła głowę. 

- Skończyłaś? - syknął przez zaciśnięte zęby. 

Starała się odzyskać kontrolę nad sobą. Wstała i otarła 

łzy z kącików oczu. 
- Twoim zdaniem ślub to sensowne wyjście?  W życiu 

nie słyszałam większej bzdury. 

- Och, naprawdę?  -  Zrobił  krok  w  jej  stronę.  -  A  cze-

muż to ślub ze mną jest, twoim zdaniem, taką bzdurą? 

- Mamy dwudziesty pierwszy wiek, Sinclair. 
- Emma jest moją córką. Staram się postąpić, jak nale-

ży. 

- Na litość boską, do tego nie musimy brać ślubu. Wy-

pracujemy  jakiś  system,  Lucianie.  Nie  ma  potrzeby  się  aż 
tak poświęcać. 

- A kto powiedział, że to jest poświęcenie? - wrzasnął. 

- Gdybyś tylko... 

Przez  nadajnik  z  pokoju  dziecięcego  usłyszeli  ciche 

kwilenie  Emmy  i  uspokajający  głos  Melanie.  Raina  zaci-
snęła  wargi  i  zmrużyła  oczy.  Następnie  podeszła  do  niego 
tak blisko, że niemal się dotykali. 

- Moi rodzice na tyle głośno wyrażali swoją wzajemną 

antypatię, że w domu często gościła policja. Rozumiem, że 
jesteś zły. Ale nie pozwolę na siebie krzyczeć, gdy moja 
córka jest pod tym samym dachem. Rozumiesz? 

Westchnął ciężko i przeczesał włosy palcami. 

R

 S

background image

70 

 

- Słuchaj, mnie też nie jest łatwo. Cokolwiek o mnie 

myślisz, nie podchodzę lekko do takich spraw jak ojcostwo. 
Emma jest nie tylko twoją córką. Moją również. Do licha, 
to dla mnie coś znaczy. 

Z wolna napięcie znikało z jej twarzy. 
- Lucianie - powiedziała cicho. - Przyznaję, że jeszcze 

dwa dni temu nie darzyłam cię zbytnim szacunkiem. Gdy-
bym  wiedziała,  że  zostawiłeś  liścik  albo  że  miałeś  wypa-
dek, wszystko mogłoby wyglądać inaczej. Ale to było wte-
dy. Teraz musimy stawić czoło teraźniejszości. 

- Świetnie  -  powiedział  spokojnie.  -  A  teraz  podaj 

przynajmniej  jeden  powód,  dla  którego  nie  powinnaś  za 
mnie wyjść. 

W gardle zawrzało jej od gniewu. 
- Czyś ty słuchał, co ja do ciebie mówiłam? Mogłabym 

ci podać całą listę powodów. 

- Mieszkasz z kimś? 
- Oczywiście, że nie. 
- Spotykasz się z kimś? 
- Nie na poważnie. 
- Ja też nie. 
Gapiła się na niego z niedowierzaniem. 
- I  tobie  się  wydaje,  że  fakt,  iż  żadne z  nas nie jest  w 

tej chwili z nikim związane, wystarczy, żeby się pobrać? 

- Uważam, że powinniśmy się pobrać, bo mamy dziec-

ko. Nie chcę, by ktokolwiek wytykał naszą córkę palcami. 

- W  dzisiejszych czasach  samotni  rodzice to normalna 

sprawa. 

Jednak jej głos nie był już taki silny i pełen przekona-

nia. 

- I ja ich szanuję. Ale ludzie są różni. Zawsze znajdą 

R

 S

background image

71 

 

się  jacyś  filistrzy.  Czy  chcemy,  by  nasza  córka  była  obiek-
tem ich ataków? 

Odwróciła się i roztarta ramiona. 
- Moi  znajomi  tacy  nie  są.  Nikomu  nie  pozwoliłabym 

jej skrzywdzić. 

- Będą  dzieci  w  szkole,  może  ktoś  w  sąsiedztwie  albo 

sprzedawca  w  sklepie  spożywczym.  Wystarczy  jakaś  uwa-
ga,  nawet  niewinna.  Pozwól  mi  ją  przed  tym  ochronić.  - 
Podszedł  do  niej  i  położył  jej  ręce  na  ramionach.  -  Emma 
jest  moją  córką,  Raino.  Pozwól  mi  dać  jej  nazwisko,  póki 
jest jeszcze mała. 

Pokręciła głową, ale się nie odsunęła. 
- My się nie kochamy, Lucianie. Cóż to byłoby za mał-

żeństwo,  gdy  dwoje  ludzi  prawie  się  nie  zna i nic  ich  nie 
łączy? 

- Będziemy mieli czas, żeby się poznać. - Przez cienką, 

bawełnianą tkaninę bluzki czuł ciepło  jej ciała.  W nozdrza 
drażnił  go  słaby,  kwiatowy  zapach  jej  perfum.  -  I  nie  po-
wiesz mi, że tak zupełnie nic nas nie łączy. 

- Boże,  męskie  gadanie.  -  Jej  słowa  zabrzmiały  lodo-

wato.  Odsunęła  się.  -  Lucianie,  tu  nie  chodzi  o  seks,  a  o 
Emmę. 

- Mówiłem właśnie o Emmie. 
- Aha. - Poczuła się niezręcznie. - To dobrze. 
- Ale skoro wywołałaś ten temat... - Zlikwidował dzie-

lący ich dystans. - To porozmawiajmy o tym. 

- Nie ma o czym rozmawiać. 
- Czyżby? 
- Skończ z tym wreszcie, Sinclair. - Uniosła brodę. -To 

była tylko jedna noc. 

R

 S

background image

72 

 

Uśmiechnął się. Oczy jej pociemniały, gdy dotknął koł-

nierzyka jej bluzki. 

- To była tylko jedna noc? - wyszeptał. - Czy też coś 

więcej? 

Koniuszkiem  palca  przesunął  w  dół  jej  dekoltu,  aż  do 

pierwszego  białego  guziczka.  Wbił  wzrok  w  jej usta. Roz-
chyliła wargi. Oddychała płytko. 

- Coś mi się zdaje, że właśnie tak to wyglądało za pier-

wszym razem — powiedział z namysłem. - Wypierałaś się 
tego, może oboje się wypieraliśmy, aż doszło do wybuchu. 
Mam rację? 

- Nie. 
W tym jednym słowie słychać było panikę. Jego wargi 

znalazły się niebezpiecznie blisko. 

- Moim zdaniem kłamiesz, Raino - wyszeptał. 
- Lucianie, nie. Właśnie tak wyglądałoby nasze małżeń-

stwo. To byłoby kłamstwo. 

Zamknął oczy, westchnął i zrobił krok do tyłu. 
- Do licha, wcale by tak nie było. Moglibyśmy... 
- Nie.  -  Pokręciła  głową.  -  Tak  nie  można.  Zostanę  tu 

jeszcze  cztery  dni.  -  Jej  głos  złagodniał.  -  Chcę  zachować 
się wobec ciebie uczciwie. Możesz spędzić tyle czasu z Em-
mą, ile tylko chcesz. Spróbujemy ustalić grafik wizyt. Mam 
nadzieję, że uda nam się to zrobić bez pomocy prawników. 

Grafik  wizyt?  Prawnicy?  Miał  ochotę  powiedzieć  jej 

jasno i wyraźnie, co o tym sądzi, ale wiedział, że lepiej bę-
dzie ugryźć się w język. 

- Doskonale - warknął. 
- Idę teraz do Emmy. 
Gdy go mijała, chwycił ją za rękę. 

R

 S

background image

73 

 

- Straciłem siedem miesięcy życia mojej córki, Raino. 
- Przykro  mi,  Lucianie  -  powiedziała  cicho.  Wiedział, 

że mówi szczerze. 

Zaklął cicho i puścił ją. Przez długą chwilę po jej wyj-

ściu gapił się jeszcze na zamknięte drzwi. Walczył z sobą. 
Miał ochotę za nią iść. 

Cholernie uparta kobieta! 
Pierwszą rundę wygrała, ale wkrótce nastąpi kolejne star-

cie. 

Zamierzał się do niego dobrze przygotować. 

- Patrz, myszko - powiedziała Melanie do Emmy, gdy 

w progu pokoju stanęła Raina. - Mamusia przyszła. 

- Ja to  zrobię.  - Raina podeszła do przewijarki. Emma 

uśmiechnęła  się  i  wierzgnęła  nóżkami.  -  Cześć,  kochanie. 
Miło ci się spało? 

Uśmiech  córki  za  każdym  razem  chwytał  ją  za  serce. 

Znikał  codzienny  stres,  bez  względu  na  to,  jak  było  jej 
ciężko. 

Teraz ten uśmiech był jej rozpaczliwie potrzebny. 
Melanie podała jej pieluszkę. Przyjrzała się przyjaciół-

ce spod uniesionych brwi. 

- No i? 
- No  i...  -  Raina  ułożyła  pieluszkę  i  gładko  przykleiła 

taśmę  na  bokach.  -  Jego  zdaniem...  eee...  powinniśmy  się 
pobrać. 

- Co? 
- Uważa,  że  powinniśmy  się  pobrać.  -  Raina  ze  zdzi-

wieniem  stwierdziła,  że  mówi  całkiem  spokojnie,  podczas 
gdy w środku cała się trzęsła. - Czy mogłabyś mi podać ró-
żową koszulkę, która jest w torbie z pieluszkami? 

R

 S

background image

74 

 

- Czekaj,  czekaj.  -  Melanie  wbiła  w  nią  oczy  wielkie 

jak  spodki.  -  Mój  szwagier,  Lucian  Sinclair,  mężczyzna, 
który  nad  życie  ceni  sobie  swój  kawalerski  stan,  poprosił 
cię o rękę, a ty mi mówisz „podaj koszulkę"? 

- Precyzyjnie  rzecz  ujmując...  -  Raina  bez  mrugnięcia 

powieką  wzięła  koszulkę  od  Melanie  -  ...powiedziałam 
„podaj mi różową koszulkę". 

- Raino, na litość boską. Co mu odpowiedziałaś? 
- Powiedziałam „nie". 
- No, pewnie! - Melanie zmarszczyła brwi. - Co on so-

bie wyobrażał? 

- Myślał  o  Emmie.  -  Raina  pocałowała  córeczkę,  po 

czym  wzięła  ją  na  ręce  i przytuliła.  -  Chce, by  nosiła  jego 
nazwisko. Chce ją chronić przed filistrami. 

Melanie się nachmurzyła. 
- Filistrami? 
Raina cmoknęła jedwabistą główkę Emmy i wciągnęła 

w nozdrza słodki zapach jej skóry. 

- Złymi ludźmi, którzy tylko szukają powodu do plotek. 
- Och, prawda - westchnęła Melanie. - Ale od razu się 

żenić? 

- Teoretycznie to ma sens. To chyba jedyna rzecz, któ-

ra  mogłaby  mnie  skłonić  do  rozważenia  tak  absurdalnego 
pomysłu. 

- Chcesz  powiedzieć,  że  zastanawiasz  się  nad  przyję-

ciem jego oświadczyn? 

- Oczywiście, że nie. - Raina pokręciła energicznie gło-

wą, ale nawet ona sama słyszała niepewność w swoim gło-
sie. A jeśli Lucian ma rację? Jeśli ludzie będą wytykać Em-
mę palcami? Poczuła ucisk w piersi. - Powiedziałam mu, 

R

 S

background image

75 

 

że może spędzić tyle czasu z Emmą, ile tylko chce i że mu-
simy wymyślić jakiś plan wizyt. 

- Rany  boskie.  -  Oczy  Melanie  rozszerzyły,  się  jak 

spodki. - Wyobrażam sobie, jak na to zareagował. 

- Tupał  nogą.  -  Raina  połaskotała  Emmę  w  paluszek, 

który mała chciała sobie włożyć do buzi. - Ale w końcu się 
ze mną zgodził. 

- Nie  bądź  tego  taka  pewna.  -  Zwątpienie  błysnęło  w 

oczach Melanie. - Sinclairowie potrafią postawić na swoim, 
jeśli się na coś zawezmą. Uwierz mi, wiem coś o tym. 

- Z tobą i Gabem jest inaczej - powiedziała stanowczo 

Raina. - Kochacie się. A Lucian i ja prawie się nie znamy. 

Melanie się roześmiała. 
- Tak, tak! Wmawiaj to sobie. Może nawet uda .ci się 

w to uwierzyć. 

Z  dołu  dobiegł  ich  głos  Kevina.  Melanie  ruszyła  do 

drzwi. 

- Muszę iść, zanim mój syn i mąż dojdą do wniosku, 

że przekąska przed obiadem oznacza kawałek ciasta wiel 
kości góry lodowej. Zejdź do nas, gdy będziesz gotowa. 

Co innego bawić się z dzieckiem, a zupełnie co innego 

wykąpać je i przewinąć. 

Luciana  zalała  fala  paniki.  Jego  wzrok  spoczął  na 

wierzgającej, półnagiej dziewczynce leżącej na przewijarce. 
Dobry  Boże,  mniej  się  bał  przed  pierwszym  skokiem  spa-
dochronowym. 

Chyba  oszalał,  upierając  się,  by  Raina  pozwoliła  mu 

wykąpać Emmę. Zastrzegał się, że wie, co robi. Przecież to 
nie może być nic skomplikowanego, prawda? Nieraz wi- 

R

 S

background image

76 

 

dział, jak Cara kąpie Mateusza. Wyglądało na całkiem pro-
ste. 

Tak  proste,  jak  wspinanie  się  po  linie  wysmarowanej 

czymś tłustym. 

Udało  mu  się  włożyć  jedną  rączkę  w  rękawek  malut-

kiej, białej koszulki, ale Emma nie chciała współpracować 
w sprawie drugiej rączki. I coś było nie tak z pieluszką, ale 
nie bardzo wiedział co. 

- Pomóc ci? - usłyszał pytanie Rainy zza pleców. 

Obejrzał się. Stała w progu z butelką w ręce i przyglą 
dała mu się z rozbawieniem i troską. 

- Udało mi się. 
Zdołał wtłoczyć drugą rączkę do rękawka. 
- Założyłeś tyłem na przód - oznajmiła Raina podcho-

dząc bliżej. 

- Umiem założyć koszulkę - bronił się. - Codziennie to 

robię. Metka z tyłu. 

- Mówiłam o pieluszce. 
- Aha. 
Przyjrzał się pieluszce. Więc na tym polegał problem. 
- I byłoby prościej, gdybyś najpierw wkładał jej koszul 

kę przez głowę, a dopiero potem na rączki. Ona jest bardzo 
łagodna, ale i jej cierpliwość ma swoje granice. 

W  życiu  każdego  mężczyzny  przychodzi  chwila,  gdy 

trzeba  przyznać  się  do  porażki,  pomyślał  Lucian  z  rezyg-
nacją. Właśnie nadszedł taki moment. 

- Sam  bym  do  tego  doszedł  -  mruknął,  odsunął  się  i 

przepuścił Rainę do stołu. 

- Pewnie tak. Rzecz w tym, że dziesięciolatki nie noszą 

już pieluszek - odparła z uśmiechem. 

R

 S

background image

77 

 

- Bardzo śmieszne. - Odgarnął włosy z czoła. - Na 

pewno nauczyłbym się do tego przed jej drugimi, no, naj 
wyżej trzecimi urodzinami. 

Patrzył w milczeniu, jak szczupłe palce Rainy zręcznie na-

prawiają  wyrządzone  przez  niego  szkody.  Gdy  wzięła  do  ręki 
śpioszki, już wiedział, że bez jej pomocy nie dałby sobie ra-
dy. 

- Czyli odziedziczyła mój charakter? - zapytał, podczas 

gdy Raina zakładała Emmie miękkie śpioszki z flaneli. 

Spojrzała na niego pytająco. 
- Mówiłaś, że ma łagodne usposobienie. 
W tym momencie Emma zacisnęła wargi i wydała z siebie 

pełen drwiny dźwięk, po czym cicho beknęła. 

- Rzeczywiście jest kilka podobieństw - odparła Raina 

z uśmiechem. 

Emma  zaczęła  gaworzyć.  Lucian  nie  był  w  stanie  po-

wstrzymać  uśmiechu.  Zdaje  się,  że  dziś  sporo  się  śmiał  -  za 
każdym razem, gdy patrzył na córkę. 

Na swoją córkę. 
To słowo było dla niego wciąż obce, ale sama Emma już 

nie. Został na kolację, potem bawił się z dziewczynką na dy-
wanie w salonie. Miał już wcześniej do czynienia z dziećmi, 
ale  nigdy  nie  był  pod  takim  urokiem.  Fascynowało  go 
wszystko, co robiła Emma. Od sięgania po grzechotkę do sia-
dania. Jego zdaniem, to dziecko było genialne. 

- Czas iść do łóżeczka, myszko. 
Raina wzięła Emmę na ręce, pogłaskała ją po policzku, po 

czym sięgnęła po butelkę. 

- Mógłbym? Pozwoli mi to zrobić? - zapytał Lucian.  

R

 S

background image

78 

 

- Nie jestem pewna. Żaden mężczyzna jej dotąd nie kar-

mił. 

Te  słowa  sprawiły  Lucianowi  niezmierzoną  przyjem-

ność.  Nie  mógł  znieść  myśli  o  tym,  że  jakiś  inny  facet 
mógłby  trzymać  na  rękach  jego  córkę.  Dziwne  -  wiedział, 
zaledwie od dwunastu godzin wiedział, że jest ojcem, a już 
zrobił  się  wyjątkowo  zaborczy  w  stosunku  do  swojego 
dziecka. 

I w stosunku do matki dziecka też. 
Raina podała mu najpierw Emmę, potem butelkę. 
- Usiądź na fotelu bujanym. 
Małe  piąstki  Emmy  zaciskały  się  na  butelce.  Popiski-

wała cichutko i bez oporów piła mleko. Przez cały czas nie 
spuszczała oczu z Luciana. 

Raina wyłączyła  górne światło. Zostawiła tylko  lamp-

kę z Kubusiem Puchatkiem na komodzie. 

- Powinna zasnąć, zanim opróżni butelkę - powiedziała 

cicho i ruszyła w stronę drzwi. - Połóż ją na plecach i przy-
kryj kocykiem. 

- Zostań, Raino. - Lucian kiwnął głową w stronę tabo-

retu stojącego obok fotela. - Usiądź koło nas. Opowiedz mi 
o Emmie. 

Zawahała się, po czym podeszła i usiadła. 
- Co chciałbyś wiedzieć? 
- Wszystko. - Spojrzał na dziecko. Miało coraz cięższe 

powieki.  -  Ile  ważyła,  jak  się  urodziła?  Co  lubi?  Czy  śpi 
spokojnie przez całą noc? Czy jest zdrowa? Co...? 

- Spokojnie,  spokojnie.  -  Raina  powstrzymała  go  ru-

chem ręki. - Nie pytaj o wszystko na raz. 

Emma spała słodko w jego ramionach. Siedzieli razem 

w pogrążonym w półmroku pokoju i Raina odpowiadała po 

R

 S

background image

79 

 

kolei  na  pytania.  Zachichotał,  gdy  mu  opowiedziała,  jak 
Emma  skrzywiła  się  pierwszy  raz,  gdy  jadła  groszek. 
Zmarszczył  brwi,  gdy  usłyszał  o  reakcji  alergicznej  na an-
tybiotyk,  którym  leczono  infekcję  jej  ucha.  Tak  bardzo 
chciałby wtedy być z nimi, gdy różne rzeczy działy się po 
raz  pierwszy.  Pierwszy  uśmiech,  pierwszy  wybuch  śmie-
chu, pierwszy kęs jedzenia. 

Z  każdym  pytaniem  Emma  stawała  się  coraz  bardziej 

jego dzieckiem. 

Gdy położył ją w łóżeczku, wiedział już, że nie ma od-

wrotu. Emma jest jego dzieckiem, jego córką. 

I będzie nosiła jego nazwisko. 

R

 S

background image

80 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

- Stój. Tak, dokładnie tam. Nie, trochę w lewo. 

Raina zdusiła jęk i posłusznie przesunęła się w lewo. 

- Czekaj,  czekaj,  zatrzymaj  się.  Tak,  teraz  dobrze.  Pro-

szę 
o uśmiech. 

Jeśli  usłyszy  to  słowo  jeszcze  raz,  to  chyba  zacznie 

krzyczeć.  Ale  i  tak  się  uśmiechnęła.  Zrobiłaby  wszystko, 
żeby tylko jak najszybciej mieć to za sobą. 

Świeżo  upieczony  ojciec  z  nowiutkim  aparatem  foto-

graficznym to niebagatelna kombinacja. 

Lucian  zjawił  się  godzinę  temu,  zabrał  ją  i  Emmę  do 

ogrodu  za  domem,  rozłożył  koc  na  skąpanym  w  słońcu 
trawniku,  po  czym  zabrał  się  do  robienia  zdjęć.  Zużył  już 
co najmniej cztery rolki filmu. Czołgał się po ziemi, stawał 
na głowie i nie przestawał pstrykać. Na spranych dżinsach i 
granatowym T-shircie miał zielone plamy od trawy i smugi 
brudu.  Ciemne  włosy  poprzetykane  były  kawałkami  ga-
łązek i wiosennymi liśćmi. A jego entuzjazm nie malał. 

Raina nie miałaby nic przeciwko zaimprowizowanej se-

sji fotograficznej, gdyby Lucian się nie upierał przy tym, że 
ona też ma w niej brać udział. Próbowała mu wytłumaczyć, 
że to niepotrzebne. Próbowała nawet namówić go, żeby od-
dał aparat w jej ręce - w końcu jego obecność na zdjęciach 
byłaby bardziej uzasadniona. 

R

 S

background image

81 

 

Lecz ten facet był uparty jak osioł. 
Przez  dwa  dni,  które  minęły  od  rozmowy  o  małżeń-

stwie  ani  się  o  tym  nie  zająknął.  Nie  wspomniał  też  nic  o 
wizytach,  planach  czy  czymkolwiek,  co  będzie  się  działo 
po jej wyjeździe. Czas spędzał na zabawie z córką, wypy-
tywaniu o nią. Upierał się, że będzie ją ubierał i kąpał. Ra-
ina  czuła  ulgę,  ale  jednocześnie  nie  pozbyła  się  podejrzeń. 
Łatwo poszło. 

Zbyt łatwo. 
I to ją denerwowało. 
- Doskonale.  -  Lucian klęczał na brzegu koca.  Uśmie-

chnął  się  do  córki  i  potrząsnął  pluszowym  psem.  Było  to 
jedno z przynajmniej sześciu zwierzaków, jakie dla niej ku-
pił.  Piesek  chyba  wyjątkowo  przypadł  Emmie  do  gustu.  -
Zrobimy ci z nim zdjęcie, co? 

- Już  zrobiliśmy  -  poinformowała  go  Raina.  -  Z  pięć 

albo sześć razy. Powinniśmy wracać do domu. 

- Czemu?  -  Wyjął  z  kieszeni  nowy  film.  -  Błękitne 

niebo,  kilka  chmurek  na  horyzoncie,  ciepły  wietrzyk.  Em-
ma świetnie się bawi. Cóż lepszego moglibyśmy robić? 

Na tym właśnie polegał problem. Raina nie potrafiła 

wy 
myślić nic lepszego. Zresztą nie tylko Emma dobrze się ba 
wiła. Ona sama też nie mogła narzekać. I to było niebez 
pieczne. Im więcej czasu spędzała z Lucianem, tym trudniej  
będzie jej wyjechać. 

 

Przez ostatnie dwa dni zachowywał się jak dżentel-

men. Wypytywał ją o pracę, zabawiał. Ani razu nie wspo-
mniał o ich wspólnej nocy, nie zadawał żadnych związa-
nych i z tym pytań. 

Namieszał jej w głowie. 

R

 S

background image

82 

 

Każde niewinne dotknięcie ramienia czy dłoni sprawia-

ło, że miękła w środku. Wystarczyło, że na nią spojrzał, że 
posłał  jej  ten  zabójczy  uśmiech  Sinclairów,  a  kolana  się 
pod nią uginały. 

Właśnie  teraz  wyszczerzył  do  niej  zęby.  Dobrze,  że 

trzymała Emmę na rękach. Wystarczyło jedno spojrzenie i 
zupełnie traciła głowę. 

- Co? - zapytała odrobinę ostrzej, niż zamierzała. 

Usiadł obok niej, wyciągnął swoje długie, muskularne no-
gi, wziął od niej Emmę i posadził ją sobie na kolanach. 

- Tak się zastanawiam, czy byłaś równie trudna wtedy, 

gdy pozowałaś do reklam? 

Wzniosła oczy do góry. 
- Proszę pana, jeśli panu się wydaje, że ja jestem trud-

na, to niech pan przyjdzie za kulisy podczas jednego z moich 
pokazów.  Te  dziewczyny  nadają  słowu  „trudny"  zupełnie 
nowe znaczenie. A zresztą... - Uniosła włosy z karku i roz-
koszowała się powiewami chłodnego wiatru. - To było daw-
no temu. 

- Czemu  to  rzuciłaś?  -  zapytał  Lucian.  -  Sławę,  wielki 

świat. 

Nie mogła powstrzymać śmiechu. 
- Osiem godzin pozowania w bikini na szczycie góry, 

narażona na chłód i wiatr albo sześć godzin w ciężkim 
sprzęcie do wspinaczki w nieznośnym upale studia. Świet-
na zabawa. 

Uśmiechnął się i podrzucił Emmę na kolanach. Dziew-

czynka zachichotała. 

- Według Melanie, gdybyś nie odeszła z branży, Rainę 

można by dziś porównywać do Cindy czy Christy. Podobno 
miałaś swój styl. 

R

 S

background image

83 

 

- Melanie jest moją przyjaciółką. Czuje się w obowiąz-

ku mówić takie rzeczy. - Obejrzała się, zerwała żółty kwia-
tek i połaskotała nim córeczkę w policzek. - A jeśli chodzi 
o „styl", to wszystko sprowadzało się do trzech min. 

- Naprawdę?  -  Podniósł  aparat.  -  Sprawdźmy.  -  Po 

czym  mruknął do  Emmy:  -  Powiedz  mamusi,  że  przestanę 
robić zdjęcia, jeśli zgodzi się współpracować. 

- Słowo? 
- Słowo. 
- No,  to  dobrze.  Oto  mina  pod  tytułem:  „Kto?  Ja?". 

Wyobrażam  sobie  zawsze,  że  wygrałam  coś  na  loterii.  - 
Podrzuciła  głowę,  uniosła  brwi  i  zacisnęła  usta.  Lucian 
pstryknął zdjęcie. - A to „Nie mam pojęcia". Myślę  wtedy 
o tym, co się kryje wewnątrz balonu. 

Lucian  parsknął  śmiechem  i  zrobił  kolejne  zdjęcie. 

Emma  wsadziła  sobie  grzechotkę  do  buzi  i  zaczęła  gawo-
rzyć. 

- A to „Chodź i weź mnie, jestem twoja". Schyliła gło 

wę, podniosła wzrok i rozchyliła wargi. - Wyobrażam so 
bie, że całuję się z... 

Tobą. 
Wyjrzał zza aparatu. 
- Z kim? Zarumieniła się. 
- Z... z Harrym Connickiem Juniorem. 
- Z Harrym Connickiem Juniorem? - spojrzał na nią 

z niedowierzaniem. 

Kiwnęła głową. 
- Szaleję za nim. 
Pokręcił głową. Uniósł aparat. 
- Nie ruszaj się.   

R

 S

background image

84 

 

Spojrzała  na  jego  usta  i  znowu  jej  się  przypomniało, 

jakie cuda potrafił robić samymi wargami. Wiatr musnął jej 
ciepłą  skórę. Niósł  zapach hiacyntów.  A  ona  myślała jedy-
nie  o  tym,  jak  bardzo  chciałaby  poczuć  znów  te  wargi  na 
swojej skórze. Odruchowo pochyliła się w jego stronę. 

- Halo? Jest tu kto? 
Raina  poderwała  się  na  dźwięk  głosu  Melanie.  Poje-

chała z Gabe'em do lekarza. Najwyraźniej już wrócili. 

- Tutaj - zawołał Lucian, po czym pstryknął Gabe'owi 

i Melanie zdjęcie, gdy szli przez trawnik. 

Gabe  wziął  Emmę  na  ręce,  na  co  dziewczynka  aż  pi-

snęła z radości, a Lucian zrobił kolejne zdjęcie. 

- Oho - Melanie spojrzała na aparat. - Coś mi się zdaje, 

że ktoś sobie dzisiaj kupił nową zabawkę. 

- Jak tam wizyta? - zapytała Raina. 
- Doktor  mówi,  że  wszystko  jest  w  porządku.  - Mela-

nie  pogładziła  czule  swój  brzuch  i  uśmiechnęła  się.  -  Już 
niedługo. 

- Pewnie - powiedział Gabe. - Jeśli miałaby się zrobić 

jeszcze większa, to chyba musiałbym poszerzać drzwi. 

- A  jak  myślisz?  Po  co  za  ciebie  wyszłam?  -  Melanie 

przechyliła głowę i spojrzała na męża. - Kobieta nigdy nie 
wie,  kiedy  będzie  potrzebowała  dobrego  stolarza  albo  me-
chanika.  A  ponieważ  Bill  z  warsztatu  był  już  żonaty,  zo-
stałeś mi tylko ty. 

- A  ja  myślałem,  że  wyszłaś  za  mnie, bo  jestem  przy-

stojny i mam poczucie humoru - odparł Gabe z miną smut-
nego psa. 

- Gdyby  zależało  jej  na  tym,  to  by  wyszła  za  mnie  -

zażartował Lucian. 

R

 S

background image

85 

 

- Chodź,  ślicznotko.  -  Melanie  wzięła  dziecko  od  Ga-

be'a i ruszyła w stronę domu. - Emma i ja jesteśmy głodne, 
prawda? 

- W dużej zamrażarce jest chyba z pół wołu - mruknął 

Gabe, idąc za nimi. 

Melanie  posłała  mu  piorunujące  spojrzenie  przez  ra-

mię.  Zrobił  minę  niewiniątka.  Raina  pokręciła  głową.  Za-
częła się zbierać. 

- Poczekaj. - Lucian złapał ją za rękę i przytrzymał, aż 

Gabe i Melanie znaleźli się poza zasięgiem głosu. 

- Obiecałeś nie robić więcej zdjęć - odparła stanowczo. 
- Chcę porozmawiać. 
Puls jej przyspieszył. Jego dotyk sprawiał, że krew bu-

rzyła się jej w żyłach. 

- O czym? 
- Przecież wiesz. 
Całe  przedpołudnie  zachowywał  się  nienagannie.  Te-

raz wpatrywał się w nią z wielką intensywnością. Spoważ-
niał. 

- Dobrze. - Usiadła z powrotem. - Mów. 
- Nie tutaj, Raino. - Nie spuszczał z niej tych zielonych 

oczu.  -  Musimy  znaleźć  jakieś  miejsce,  gdzie  będziemy 
sami. 

Lucian zaparkował samochód i obszedł dom od tyłu, 

żeby otworzyć Rainie frontowe drzwi. Wiedział, że jest 
zdenerwowana. Nie był pewien, czy to z powodu czekają-
cej ją rozmowy o Emmie, czy też dlatego, że jest z nim 
sam na sam. 

     Podejrzewał, że chodzi i o to, i o to. 

     Przez całą krótką drogę milczała. Nie zapytała go nawet,  

R

 S

background image

86 

 

dokąd jadą. Siedziała obok niego  wyprostowana i patrzyła 
prosto przed siebie, wyraźnie gotując się na najgorsze. 

- Może powinnam zadzwonić do Melanie - powiedzia-

ła, gdy otworzył drzwi samochodu. - Sprawdzę tylko, czy 
położyła Emmę spać. 

- Emma jest w dobrych rękach, Raino. Przestań się już 

martwić. 

Zafrasowana mina ustąpiła zaskoczeniu, gdy  wysiadła 

z samochodu i spojrzała na drewniany dom. Posłała mu py-
tające spojrzenie. 

Wzruszył ramionami. 
- To coś w rodzaju hobby. 
- Jest twój? 
- Mój  i  banku,  ale  przede  wszystkim  mój.  -  Wziął  ją 

pod rękę. - Chodź, oprowadzę cię. 

Sam  zaprojektował  dom.  Połączył  współczesność  ze 

stylem  charakterystycznym  dla  starych  rancz:  wysokie 
ganki od frontu i od tyłu, podwójne drzwi, które jeszcze nie 
były  osadzone.  Ale  już  je  kupił.  Były  piękne,  dębowe,  z 
fazowanymi szybkami. 

- Mam przerwę w pracy między poszczególnymi pro 

jektami - wyjaśnił, gdy wchodzili po schodach. - Teraz za 
biorę się do wstawiania okien. - Zatrzymał się w drzwiach. 
- Panie przodem. 

Weszła do środka.  Jej kroki  odbijały  się  echem  od na-

gich  ścian.  Przedpokój  i  salon  były  po  prostu  ogromne. 
Oniemiała. 

- Ale wielkie. 
- Trochę mnie poniosło. - Uśmiechnął się zmieszany. 

Przeszła do salonu, cały czas kręcąc głową z szacun- 

R

 S

background image

87 

 

kiem,  a potem  znalazła  się  w  kuchni.  Patrzył,  jak  robi  na-
bożną minę. 

- Och,  Lucianie.  -  Podbiegła  do  pustej  ramy  nad  zle-

wem,  w  której  w  przyszłości  znajdzie  się  okno.  -  Niesa-
mowity widok. 

- Prawda?  -  powiedział  skromnie  i  stanął  koło  niej.  -

Okna salonu, kuchni i głównej sypialni wychodzą na las. 

Chłodny  wiatr  wpadł  do  środka  i  zburzył  jej  włosy. 

Chmury otaczały południowe słońce. Lucian widział, że Ra-
ina  zadrżała,  roztarta  ramiona  ź  zimna  i  odwróciła  się  do 
niego: 

- Pięknie tu. 
Ty jesteś piękna, miał ochotę powiedzieć, ale się poha-

mował.  W  końcu  wyłoniła  się  zza  tego  muru,  za  którym 
chowała się od paru dni. Nie chciałby tego zniszczyć. W tej 
chwili na jej twarzy malował się wyraz takiego rozradowa-
nia,  że  zabrakło  mu  tchu  w  piersiach.  Marzył,  żeby  wziąć 
ją w ramiona, tu i teraz. Chciał pocałunkami odgonić chłód, 
chciał usłyszeć, jak wypowiada jego imię i poczuć na sobie 
jej dłonie. 

Zamiast tego wsunął ręce w kieszenie dżinsów i tylko 

się uśmiechnął. 

- Dzięki. To jeszcze trochę potrwa, ale wszystko idzie 

w odpowiednim kierunku. - Zmarszczył brwi, bo ją znowu 
przeszył dreszcz. - Wracajmy, jeśli jest ci zimno. 

Pokręciła głową. 
- Nie, nie. Zresztą obiecałeś mi oprowadzanie. 

Pokazał jej resztę pomieszczeń na dole: pokój dzienny, 

przyszły  gabinet  i  łazienkę  gościnną.  Na  piętrze  znaj-

dowały  się  dwie  mniejsze  oraz  główna  sypialnia,  każda  z 
osobną łazienką. 

R

 S

background image

88 

 

Puchł z dumy, gdy Raina zachwycała się rozplanowa-

niem, chwaliła jego pracę. Poza krewnymi nie było tu dotąd 
żadnych  kobiet.  Nie  przyprowadzał  tu  tych,  z  którymi  się 
umawiał. Raina była pierwsza. 

Na wiele sposobów. Ta myśl go otrzeźwiła. 
Ostatnie dwa dni spędził z Emmą, uczył się ją przewi-

jać, karmić kaszką i mlekiem, kąpać. Brakowało mu słów, 
by  opisać  uczucie,  jakie  rosło  mu  w  piersi  za  każdym  ra-
zem, gdy patrzył na córeczkę. Po raz pierwszy w życiu czuł 
coś  równie  głębokiego.  Coś,  co  dosłownie  zapierało  mu 
oddech,  co  śmiertelnie  go  przerażało,  a  jednocześnie  spra-
wiało, że czuł wewnętrzną pełnię. 

Kochał  Emmę.  Już  to  wiedział.  Kochał  ją  tak  bardzo, 

jakby był z nią od dnia jej narodzin. Wiele go ominęło, te-
raz nie chciał tracić ani dnia więcej. Pragnął stanowić część 
jej życia. 

Chciał, by nosiła jego nazwisko. 
Dał  Rainie  dwa  dni.  Zegar  szybko  odmierzał  minuty, 

jakie pozostały do odlotu jej samolotu. Ostatnie dwie noce 
krążył bezsennie po domu, próbując znaleźć jakieś wyjście 
z sytuacji. 

Nie mógł pozwolić im wyjechać. Po prostu nie mógł. 
Bo chciał mieć koło siebie nie tylko Emmę. Pragnął też 

matki Emmy. 

Nad ich głowami rozległ się grzmot, który wyrwał Lu-

ciana z zamyślenia. Deszcz załomotał w dach. 

- Oho. - Wziął ją za rękę i sprowadził na dół. - Lepiej 

się stąd wynośmy. 

Gdy  znaleźli  się  na  ganku,  niebiosa  się  otworzyły.  W 

połowie schodków Lucian usłyszał jakiś dźwięk. 

R

 S

background image

89 

 

O, do licha! 
- Co  się  stało?  -  zapytała,  przekrzykując  kolejny 

grzmot. 

Lucian pokręcił głową, zaciągnął ją z powrotem na ga-

nek, pod okap i powiedział: 

- Poczekaj tutaj. 
Sam tymczasem uklęknął na ziemi i zajrzał pod schod-

ki. Pod domem płynęła woda. 

- Lucian, co się dzieje? 
- Pod gankiem mieszkają kocięta - odkrzyknął. - Mat-

ka jest dzika i nie pozwala mi się zbliżyć, ale zostawiam jej 
jedzenie, więc... Ej, poczekaj. 

Zanim  zdążył  ją  powstrzymać,  już  znalazła  się  na 

czworakach koło niego. Lało jak z cebra. 

- Widzę małe - powiedziała. - Woda się na nie leje. 

     -  Zaraz wracam - wrzasnął głośno, bo znowu zagrzmia-
ło. 
Rzucił się biegiem i chwycił brezent, który przykrywał 

wielką stertę cementu. Dobrze wiedział, że torby prze-

miękną i  cały  materiał  się  zmarnuje,  ale  co  tam.  Kupi  no-
wy.  Po  chwili  był  z  powrotem.  Przykrył  schodki  brezen-
tem. 

- Dobrze. - Raina wstała i uśmiechnęła się. - Teraz są 

suche. 

Pokręcił głową i złapał ją za rękę. Oboje byli cali mo-

krzy i ubłoceni. Raina na pewno umierała z zimna. 

- Wynośmy się stąd. 
Pociągnął ją w głąb lasu, gdzie stała dziesięciometrowa 

przyczepa. Nie była luksusowa, ale też nie całkiem prymi-
tywna. 

Oboje  dopadli jej  przemoknięci do  suchej  nitki.  Wpa-

rowali do środka, śmiejąc się i z trudem łapiąc oddech. 

R

 S

background image

90 

 

- Poczekaj chwilę. 
Zostawił ją drżącą z zimna i ociekającą wodą w małym 

korytarzyku wyłożonym płytkami, wyjął ręcznik z szafki i 
już był z powrotem. 

Wytarł  jej  włosy,  po  czym  zarzucił  jej  ręcznik  na  ra-

miona. 

- To był naprawdę bohaterski wyczyn, panie Sinclair. - 

Otarła  sobie  twarz.  -  Któż  by  zgadł,  że  masz  słabość  nie 
tylko do dzieci, ale również do kociąt? 

- Tylko nikomu o tym nie mów. - Odgarnął mokre wło-

sy z twarzy. - Wiesz, muszę dbać o swój wizerunek. 

- Ach,  owszem,  twój  wizerunek  -  odparła  z  uśmie-

chem, po czym wytarła mu twarz ręcznikiem. - Twardziela. 

Była  zarumieniona  od  biegu,  oczy  aż  się  jej  skrzyły. 

Uśmiech  zniknął  z  jej  twarzy,  gdy  ich  spojrzenia  się  spot-
kały. Zamarła. 

Ręcznik wysunął się jej z dłoni. Ostrożnie dotknęła je-

go policzka. 

Miał wrażenie, że serce wyskoczy mu z piersi. Spojrzał 

na jej usta, a ona wolno zamknęła dzielącą ich przestrzeń. 

- Lucian... 

R

 S

background image

91 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ ÓSMY 

To  szaleństwo,  powtarzała  sobie  Raina.  Szaleństwo  i 

czysta głupota. 

I nic jej to nie obchodziło. 
Policzek  Luciana  był  mokry,  ale  ciepły.  Wyczuwała 

szorstkość  zarostu.  Przynieśli  ze  sobą  zapach  deszczu. 
Grzmoty  rozlegające  się  nad  przyczepą  był  niczym  w  po-
równaniu z burzą, jaka szalała wewnątrz jej ciała. 

- Lucian - wyszeptała po raz drugi jego imię. 

Woda spływała mu z włosów po twarzy. Gdy musnęła 

palcem jego wargi i starła z nich krople deszczu, zaci-

snął  usta.  W  zwężonych  oczach  mrugnęło  coś  prymityw-
nego i niebezpiecznego, coś bardzo zmysłowego. 

- Wiem, że to... że my... 
Zamknął  jej  usta  pocałunkiem,  namiętnym  i  żarłocz-

nym.  Jednym  ruchem  pchnął  ją  do  tyłu,  przycisnął  do  za-
mkniętych  drzwi.  Miała  wrażenie,  że  skórę  liżą  jej  gorące 
płomienie, rozchodzą się po całym ciele. Przywarła do nie-
go.  Sama nie byłaby chyba w stanie ustać na nogach. Jego 
wargi miały smak burzy. 

Ogień i deszcz, pomyślała oszołomiona. Cichutki głos 

rozsądku coś  tam  szeptał  jej  w  głowie,  ale  go  ignorowała. 
To,  co  działo  się  między  nią  a  Lucianem,  nie  miało  nic 
wspólnego z rozsądkiem. Zupełnie nic. 

R

 S

background image

92 

 

Tu  chodziło  o  rozkosz.  O  pożądanie tak  silne,  tak do-

głębne, że nie można go było zignorować. 

Tak  jak  za pierwszym  razem,  pomyślała.  I  za  każdym 

następnym razem. 

Tak jak teraz. 
Przywarła do niego ciaśniej, poczuła litą ścianę musku-

larnej piersi, szerokie ramiona. 

Jej zmysły szalały. Tylko Lucian tak na nią działał. Był 

jedynym mężczyzną, przy którym zupełnie traciła nad sobą 
kontrolę,  uwalniała  ukrytą  wewnątrz  namiętność,  o  którą 
nawet siebie nie podejrzewała. 

Poczuła  rozpacz,  gdy  zrozumiała,  że  Lucian  jest  jedy-

nym  mężczyzną,  który  potrafi  doprowadzić  ją  do  takiego 
stanu.  I  nawet  jeśli  jej  nie  kocha,  to  i  tak  pozostaje  jedy-
nym. 

Lecz po chwili przestała o tym myśleć, bo on przycią-

gnął ją do siebie. 

- Raino. - Obsypywał pocałunkami jej szyję. - Po 

wiedz mi, że mnie pragniesz tak samo mocno, jak ja ciebie. 

Nie mogła złapać oddechu, więc tylko jęknęła i przytu-

liła się do niego. 

Odsunął się odrobinę i spojrzał jej prosto w oczy. 
- Powiedz to. Muszę to od ciebie usłyszeć. 

Patrzyła na niego z dezorientacją. Jak można w ogóle 

o  coś  takiego  pytać?  Nie  powiedziała  tego  głośno,  ale 

przecież  to  ona  zaczęła, praktycznie błagała  go,  żeby  się  z 
nią kochał. 

- Powiedz to - powtórzył chrapliwym, pełnym napięcia 

głosem. - Muszę to usłyszeć. 

- Pragnę  cię,  Lucianie.  -  Ujęła  jego  twarz  w  dłonie.  -

Wiesz dobrze, że pragnę cię od pierwszej chwili. 

R

 S

background image

93 

 

Jego  zielone  oczy  w  kolorze  liści  patrzyły  na  nią  z 

wielką  intensywnością.  Nagle  opanował  ją  strach,  strach 
przed  wejściem  w  ten  ciemny,  gęsty  las,  lęk  przed  wkro-
czeniem w niewiadome. Była pewna, że zagubi się i zosta-
nie tam na zawsze. 

Ale już było za późno, już nie mogła zawrócić. Za póź-

no, za późno, huczało jej w głowie. Dobrze o tym wiedzia-
ła - już była stracona. 

Znowu  go  pocałowała,  tym  razem  łagodnie,  tak  jak 

nigdy nie całowała żadnego mężczyzny. Wargami, sercem, 
całą duszą. 

Temperatura rosła. Każde muśnięcie warg działało tak, 

jakby ktoś dokładał do ognia. 

- Raino, owiń mnie nogami w pasie. 
Zrobiła  to  posłusznie  i  aż  jęknęła,  gdy  poczuła  jego 

gorące wargi na płatku ucha. 

Dokładnie tak to zapamiętała, dokładnie o tym marzy-

ła od tamtej nocy. 

- Połóż mi głowę na ramieniu - wyszeptał i otoczył ją 

ramionami. 

Sufit był niski.. Gdy Lucian wchodził do małej sypial-

ni, musiał schylić głowę. 

Stał w nogach łóżka, wciąż trzymał ją na rękach. Oboje 

zapomnieli  o  przemoczonych  ubraniach  i  włosach.  Raina 
ujęła jego głowę i pocałowała go. Tym razem nie łagodnie, 
lecz drapieżnie. 

Oderwała  się  od  niego,  żeby  złapać  oddech.  Lucian 

wpatrywał  się  w  nią  intensywnie,  gdy  zdzierała  z  siebie 
mokry top. Rzuciła go na podłogę. 

Jego wargi i zęby działały cuda. Ona tymczasem prze- 

R

 S

background image

94 

 

czesywała  mu  włosy  palcami.  Musiała  zagryźć  usta,  żeby 
nie krzyczeć. 

Deszcz przestał lać. Rozległo się tylko ciche bębnienie 

jego  kropel  bijących  o  dach.  Raina  leżała  z  głową  na  ra-
mieniu Luciana pod niebieskim, bawełnianym kocem i gła-
skała jego muskularną pierś. Oboje pogrążyli się w rozmy-
ślaniach. 

Dopiero  teraz  Raina  rozejrzała  się  po  małej  sypialni. 

Była  czysta,  choć  surowa,  z  wbudowanym  stolikiem  noc-
nym  po  jednej  stronie  łóżka  i  małą  sosnową  komodą  po 
drugiej.  Leżała  na  niej  sterta  książek  oraz  piłka.  Wąskie 
okna zdobiła zazdrostka. Na bladobłękitnej wykładzinie le-
żały kolorowe dywaniki. Przez drzwi prowadzące do innej 
części przyczepy widać było małą, granatową kanapę i inne 
wbudowane szafki.  Domyśliła  się,  że  łazienka  znajduje  się 
za drzwiami obok sypialni. 

Duży  kontrast  w  stosunku  do  okazałego  domu,  który 

Lucian sobie budował. A jednak było tu przytulnie. Bardzo 
przytulnie. 

Lucian pierwszy przerwał ciszę. 
- Czy tak było wcześniej? 
Jego  głos  brzmiał  szorstko.  Była  w  nim  szczypta  za-

skoczenia. 

Raina spodziewała się pytań dotyczących ich pierwszej 

nocy. Bała się tej rozmowy. Aż do tej chwili. Teraz było to 
zupełnie naturalne. 

Uniosła  się  na  łokciu,  oparła  brodę  na  dłoni.  Kreśliła 

palcem kółka na jego piersi. 

- Wcześniej? 

R

 S

background image

95 

 

- Nie wstydź się, kochanie. - W jego oczach błyskało 

rozbawienie. - Doskonale wiesz, o czym mówię. 

- Tak. Dokładnie tak było. Uniósł brwi i zagwizdał. 
- Nieźle. 
- A,  tak.  -  Uśmiechnęła  się.  Gdyby  była  kotem,  to  by 

teraz zamruczała. - Nieźle. 

- Raino.  -  Położył  łagodnie  dłoń  na  jej  dłoni.  -  Prze-

praszam,  że  mnie  nie  było,  gdy  się  obudziłaś.  Nie  wiem, 
dlaczego  wtedy  wyszedłem,  być  może  nigdy  już  się  tego 
nie dowiem, ale jestem pewien, że zamierzałem wrócić. List 
tego dowodzi. 

- Co  się  stało,  to  się  nie  odstanie,  Lucianie  -  wes-

tchnęła.  -  Nie  zmienimy  tego.  Zresztą  nawet  gdybym  mo-
gła to zmienić, nie zrobiłabym tego. Zawsze, gdy patrzę na 
Emrhę,  czuję  ogromną  wdzięczność  za  to,  co  dała  mi  ta 
noc. A skoro o tym mowa... - usiadła - ...muszę zadzwonić 
do Melanie. 

Sięgnął za łóżko i wyjął komórkę z ładowarki. Wybrał 

numer, po czym podał jej telefon. Melanie odebrała po pier-
wszym dzwonku. 

- Mel, przepraszam - powiedziała Raina, starając się nie 

zwracać uwagi na dłoń Luciana, która wsunęła się pod koc. 
- Złapała nas burza. - Wciągnęła głośno powietrze, gdy 
dłoń zamknęła się na jej piersi. - Tak, to znaczy, tak, oczy 
wiście, jesteśmy bezpieczni. Martwiłam się o Emmę. Czy 
grzmoty ją obudziły? Och, to dobrze. 

Lucian skubał ją zębami w szyję, w uszy. Jego dłoń ca-

ły czas wędrowała po jej ciele, pieściła ją. Raina z trudem 
wydobywała z siebie głos: 

R

 S

background image

96 

 

- Och, naprawdę? Cóż, my... będziemy... niedługo. - 

Stłumiła jęk. - Wkrótce, jestem pewna. 

Dotyk  jego  szorstkiej  dłoni  na  brzuchu  sprawił,  że 

przeszył ją dreszcz rozkoszy. Nie zdążyła odłożyć telefonu, 
a on zsunął rękę jeszcze niżej. 

- Co mówiła Melanie? - mruknął. 
- Mówiła...  -  Słowa  odbijały  się  jej  echem  w  głowie, 

musiała  walczyć  o  ich  uchwycenie.  -  Emma  ma  się  świet-
nie. Sydney i... - Zacisnęła rękę na kocu. - ... Abby wpadły 
na  chwilę.  Melanie  powiedziała...  -  Wygięła  się  w  łuk.  -
...że mamy się nie spieszyć. 

Wciągnął ją jednym ruchem pod siebie. 
- Chcesz tego? - zapytał chrapliwie. - Nie spieszyć się? 
- Nie - odpowiedziała z wysiłkiem. 
Znowu  to  samo.  Furia.  Dzika, naga  żądza.  Wstrząsała 

nimi niczym tornado, niekontrolowane, dzikie, dramatycz-
ne i podniecające. 

Dali się ponieść. 

- Więc tak mieszkasz. 
- Na ogół. 
Lucian  wyjął  słoik  z  kawą  rozpuszczalną  z  szafki  nad 

małą kuchenką i postawił  go  na  blacie,  następnie  sięgnął do 
szuflady  po  łyżeczkę.  Raina  siedziała  za  jego  plecami  przy 
stole kuchennym z nogami podwiniętymi pod siebie. Przebrał 
się  w  suche  ubrania  i  jej  dał  białą,  bawełnianą  koszulę.  Z 
trudem  wciągnęła  na  siebie  przemoczone  dżinsy.  Burza  się 
odsunęła. Przez chmury przezierało popołudniowe słońce. 

- Gdy pracuję nad jakimś dużym projektem, to nocuję 

w przyczepie na budowie - wyjaśnił. - A to jest moja baza. 

R

 S

background image

97 

 

- Niezłe miejsce. 
Spojrzał na nią badawczo, bo wydawało mu się, że po-

wiedziała  to  z  sarkazmem.  Nie  dostrzegł  go  w  jej  oczach. 
Chyba była szczerze zainteresowana i zauroczona jego skro-
mnym  domostwem.  Włosy  jej  już  wyschły  i  teraz  spadały 
ciemną falą na ramiona. Gdy patrzył na nią, w jego koszuli, 
z  potarganymi  włosami  i  wargami  wciąż  opuchniętymi  od 
jego pocałunków, poczuł jakieś ukłucie w piersi. 

- Jakoś sobie radzę. 
Rozległ  się  dzwonek  mikrofalówki.  Lucian  otworzył 

drzwiczki, wyjął ze środka dwa parujące kubki i wsypał do 
każdego z nich po dwie łyżeczki kawy. 

- Mikrofalówka, telewizor, elektryczność, kanalizacja - 

powiedziała z uśmiechem. — Powiedziałabym, że radzisz 
sobie doskonale. 

Postawił kubki na stole i usiadł naprzeciwko. Do licha, 

ależ  ona  piękna,  pomyślał.  Aż  go  skręcało  w  środku,  gdy 
zaczęła  dmuchać  na  swoją  kawę.  Po  raz  kolejny  przeklął 
fakt,  że  nie  pamiętał  ich  wspólnej  nocy.  W  głowie  wciąż 
mu się kręciło. Zastanawiał się, jaka musiała być cała noc z 
nią. Jaka mogłaby być. 

Chciał się tego dowiedzieć. Jedno popołudnie z tą ko-

bietą to za mało. 

Pragnął więcej. 
A ona, jakby czytała w jego myślach, podniosła głowę. 

Patrzyli sobie prosto w oczy. Jej uśmiech z wolna zniknął. 
Znowu spuściła wzrok. 

Wziął  ją  za  rękę.  Wolno  przesunął  kciukiem  po  kost-

kach. Rozkoszował się miękkością jej skóry. 

- Raino, myślę, że powinniśmy się pobrać. 

R

 S

background image

98 

 

-  Czemu? - zapytała cicho. - Bo dobrze nam ze sobą w 

łóżku? 

-  Nie.  -  Zacisnął  dłoń  i  zaraz  ją  rozluźnił.  -  Choć  to 

akurat specjalnie mi nie przeszkadza. 

Wyrwała rękę. 
-  To nie powód, żeby brać ślub. 
-  Powodem jest Emma. 
-  Już to przedyskutowaliśmy - powiedziała stanowczo. 

-  Powiedziałam  już,  że  nie  będę  bronić  ci  widywać  się  z 
Emmą. Możesz ją odwiedzać, kiedy tylko chcesz. 

-  W Nowym Jorku? - Zdusił przekleństwo cisnące mu 

się na usta. - W święta i latem? Weekend tu i weekend tam, 
gdy tobie to pasuje? Do licha, to mi nie wystarczy. 

-  Co chcesz przez to powiedzieć? Chodzi ci o podział 

praw  rodzicielskich?  -  Jej  oczy  zrobiło  się  lodowate.  -
Uważasz,  że  nasza  córka  powinna  mieszkać  tutaj?  W  tej 
przyczepie? I patrzeć na kobiety przewijające się przez two-
ją sypialnię? 

Zamarł, ogarnęła go fala gniewu. Walczył o  zachowa-

nie kontroli. Wreszcie odezwał się wolno: 

- Nigdy  w  życiu  nie  przyprowadziłem  tutaj  żadnej  ko-

biety. A już na pewno nie zrobiłbym tego, gdyby pod tym 
samym dachem była moja córka. Lecz skoro wywołałaś ten 
temat, to co z tobą? Skąd mam wiedzieć, kto sypia w twoim 
łóżku, gdy moja córka jest w pokoju obok? 

Wystarczyła  sama  myśl  o  tym  i  zagotował  się  z  gnie-

wu. Co będzie, gdy Raina wróci do Nowego Jorku? 

Nie  chciał  nawet  o  tym  myśleć.  Nie  mógł.  Nie  bez 

wrzasków i walenia pięścią w stół. 

- Sama się o to prosiłam. - Zamknęła oczy i westchnę- 

R

 S

background image

99 

 

ła ciężko. - Ale ja muszę stawiać te pytania, Lucianie. Jeśli 
Emma  będzie  tu  do  ciebie  przyjeżdżać,  zwłaszcza  beze 
mnie, to muszę to wiedzieć. 

Odetchnął  głęboko,  odczekał  chwilę,  aż  gniew  trochę 

osłabnie. 

- Nie  myślę  o  podziale  praw  rodzicielskich  -  powie-

dział  spokojnie.  -  Nie  wierzę  w  dobroczynne  skutki  prze-
kazywania  sobie  dziecka  z  rąk do  rąk.  Nie  zrobiłbym  tego 
Emmie. 

- Wiem.  -  Odrobinę  jej  ulżyło.  -  Przyglądałam  ci  się 

przez te ostatnie parę dni. Masz do niej wspaniałe podejście. 
A ona cię uwielbia. 

- W takim razie wyjdź za mnie i pozwól mi dać jej na-

zwisko.  Zostań  moją  żoną  choć  na  trochę,  chociaż  na  rok 
czy dwa. Emma będzie miała świadomość, że przynajmniej 
spróbowaliśmy. 

- A rozwód poprawi jej samopoczucie? - Pokręciła gło-

wą.  -  Lucianie,  już  raz  wyszłam  za  mąż  z  niewłaściwych 
powodów. Nie zrobię tego po raz drugi. 

- A  jeśli  postanowisz  znowu  wyjść  za  mąż?  -  Aż  mu 

krew zawrzała na samą myśl. - Co wtedy? Jakie będę miał 
prawa? 

- To by nic nie zmieniło między tobą i Emmą. Ona za-

wsze będzie twoją córką. 

- Tylko  żebyś  ty  o  tym  nie  zapomniała.  Zawsze  będę 

częścią  jej  życia,  Raino.  Zawsze.  A  to  znaczy,  że  zawsze 
będę też w twoim życiu. Musisz to zaakceptować. 

- Może i będziesz w moim życiu, Lucianie - odpowie-

działa z naciskiem. - Ale to wcale nie znaczy, że trafisz do 
mojego łóżka za każdym razem, gdy przyjdzie ci na to 

R

 S

background image

100 

 

ochota. Zaakceptuj to. Jeśli chcesz zawrzeć formalne poro-
zumienie, jedno z nas skontaktuje się z prawnikiem i zała-
twimy wszystko, co konieczne. 

- Nie chcę żadnego cholernego prawnika. - Ledwie się 

powstrzymywał,  żeby  nią  nie  potrząsnąć.  -  Chcę  widywać 
Emmę,  gdy  przyjdzie  mi  na  to  ochota.  A  nie  wtedy,  gdy 
będzie to wynikało z jakiegoś dokumentu. 

- Dobrze.  -  Wolno  wciągnęła  powietrze.  -  Możesz 

przyjeżdżać do Nowego Jorku tak często, jak tylko chcesz. 
Ja  będę  przyjeżdżała  do  Bloomfield  przynajmniej  co  dwa 
miesiące. Gdy Emma będzie starsza, przedłużymy jej poby-
ty tutaj. Gdy pójdzie do szkoły, zastanowimy się nad kwe-
stią  wakacji  i  świąt.  A  teraz  muszę  już  wracać.  -  Wstała  i 
włożyła buty. - I tak zbyt długo mnie nie ma. Emma pew-
nie się już obudziła. 

Cholernie uparta kobieta! Wyszedł za nią na zewnątrz. 

Z  jej  postawy  -  była  wyprostowana  jak  struna  -  domyślił 
się,  że  dyskusja  została  zakończona.  Może  to  i  lepiej,  bo 
chyba zacząłby krzyczeć. 

Wsiadła  do  samochodu,  zanim  zdążył  otworzyć  jej 

drzwi, co go jeszcze bardziej wytrąciło z równowagi. Pod-
czas jazdy zaciskał dłonie na kierownicy. Raina skrzyżowa-
ła ręce na piersi i w milczeniu patrzyła prosto przed siebie. 
Włączył kasetę Nirvany, zwiększył głośność, co skutecznie 
uniemożliwiło rozmowę. 

Gdy  zaparkował  przed  domem  Gabe'a,  odpięła  pas  i 

wysiadła.  Dogonił  ją  dopiero  na  schodkach.  Do  licha,  nie 
poruszyli kwestii pieniędzy, ubezpieczenia zdrowotnego ani 
szkoły. 

Złapał ją za rękę w chwili, gdy otworzyła drzwi. 

R

 S

background image

101 

 

- Słuchaj, Raino, musimy... 
Oboje zamarli na widok Abby z Emmą na rękach. Mia-

ła zmartwioną minę. 

- Co się stało? - zapytali jednocześnie. 
- Chodzi o Melanie - odpowiedziała napiętym głosem. 

- Gabe właśnie zabrał ją do szpitala. Miała krwotok. 

R

 S

background image

102 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

Raina nienawidziła szpitali. Zapachu środków antysep-

tycznych,  przyciszonych  głosów,  surowych,  ciemnych  ko-
rytarzy.  Miała  zaledwie  osiemnaście lat,  gdy  spędziła dwa 
tygodnie w szpitalu przy łóżku matki, która umierała na ra-
ka. Próbowała odszukać ojca, ale wyprowadził się nie wia-
domo  dokąd,  gdy  była  na pierwszym  roku  studiów.  Nadal 
nie miała z nim kontaktu. Po pogrzebie matki pojechała na 
stypendium i zaczęła pracować jako modelka. Nie oglądała 
się za siebie. 

Wyjątkiem  była  Melanie.  Przed  przyjściem  na  świat 

Emmy  Raina  nie  miała  poza  Melanie  nikogo  bliskiego.  A 
teraz Melanie była w szpitalu. 

Raina  siedziała  w  poczekalni,  trzęsąc  się  ze  strachu. 

Miała zaciśnięte powieki. Nagle w miejsce zimna pojawiło 
się ciepłe, silne ramię, które delikatnie przyciągnęło ją bli-
żej. 

- Raino...-  -  usłyszała  głos  Luciana.  -  Nic  jej  nie  bę-

dzie. Obojgu nic nie grozi. 

Podniosła głowę, spojrzała na niego i złapała go za po-

ły dżinsowej kurtki. 

- Melanie? I dziecku? 
- Melanie jest wciąż nieco odurzona po cesarskim cię-

ciu, ale wszystko poszło dobrze. A sądząc po tym, jak głoś- 

R

 S

background image

103 

 

no się wydziera moja nowa bratanica, ma się po prostu do-
skonale. 

- Och,  dzięki  Bogu.  -  Raina  nie  mogła  powstrzymać 

łez ulgi. - Dziewczynka. Mała dziewuszka. Jesteś pewien, 
że nic jej nie jest? 

- Wszystko  w  najlepszym  porządku.  -  Lucian  uśmie-

chnął  się  do  niej.  -  Jeśli  już  musisz  się  o  kogoś  martwić, 
martw się o Gabe'a. Chyba zaraz padnie trupem. 

Roześmiała  się.  Pozwoliła  sobie  cieszyć  się  jego  bli-

skością. 

- Co się właściwie stało? 

Pokręcił głową. 

- To podobno mogło być groźne, ale na szczęście Me-

lanie  bardzo  szybko  znalazła  się  w  szpitalu,  więc  zdążyli 
jej zrobić cesarskie cięcie, zanim doszło do stanu krytycz-
nego. 

- Tak się bałam. - Zadrżała i ukryła twarz na jego pier-

si. - Tak strasznie się bałam. 

- Już  w  porządku,  kochanie  -  mruknął  i  przytulił  ją 

mocno.  -  Nikomu  nic  nie  grozi.  Musisz  poznać  moją  małą 
bratanicę.  Jest  malutka,  różowa  i  śliczna.  Dali  jej  na  imię 
Kayla. 

- Kayla.  -  Uśmiechnęła  się.  Wiedziała,  że  Melanie  i 

Gabe  wybrali  wcześniej  to  imię.  Gdyby  był  chłopiec,  na-
zwaliby go Kyle. - Powinniśmy zadzwonić do Abby i Syd-
ney. Na pewno siwieją ze zgryzoty. 

- Callan już się tym zajął. - Odgarnął jej włosy z twa-

rzy.- Przestań już się martwić. 

Sydney odebrała Kevina ze szkoły i przywiozła go do 

domu. Abby została z Emmą. Cara i Ian byli w drodze z Fi- 

R

 S

background image

104 

 

ladelfii,  a  Reese  i  Callan  zjawili  się  w  szpitalu  dosłownie 
parę minut temu. 

Raina  był  pod  wrażeniem.  Wszyscy  Sinclairowie  sta-

wili się szybko i bez zbędnych pytań. Emma jest członkinią 
tego klanu, pomyślała z radością. Co by się nie działo, każ-
dy  krewny  pomoże  córce  Luciana.  Łączyła  ich  silna  więź. 
Emma  zawsze  będzie  mogła  liczyć  na  ich  bezwarunkową 
miłość. 

W  błysku  chwili  wszystko  stało  się  jasne  jak  słońce. 

Wiedziała już, co powinna zrobić. Nie mogła myśleć tylko 
o sobie. 

Wyprostowała się, wzięła głęboki wdech. Lucian spoj-

rzał na nią. Jego oczy skojarzyły się jej ze szmaragdami. 

- Lucianie… - Sama zdziwiła się siłą swojego głosu. - 

Jeśli  nadal  chcesz  się  ze  mną  ożenić,  to  odpowiedź  brzmi 
„tak". 

- Lucianie, mówię ci, że jeśli zaciśniesz szczękę jeszcze 

mocniej, to połamiesz sobie zęby. 

Lucian  zmarszczył  czoło  i  skrzyżował  ręce  na  piersi. 

Popatrzył ponuro na Reese'a. 

- A ty, brachu, jeśli się nie pozbędziesz tego uśmieszku 

wyższości, za chwilę stracisz parę zębów. 

- Coś  mi  się  zdaje,  że  ktoś  jest  dziś  nieco  drażliwy.  -

Callan odepchnął się od barierki werandy i stanął koło Re-
ese'a. 

Było  piękne,  wiosenne  popołudnie.  Błękitne  niebo. 

Ciepło. Powietrze przesycone zapachem róż. 

- To pewnie dlatego, że się dziś żenisz - powiedział 

Reese. - Więc ci wybaczymy. 

R

 S

background image

105 

 

Lucian oczywiście wiedział, że to nastąpi. Żarty i do-

wcipy. Sam nie oszczędzał braci, gdy się żenili. Odgrywali 
się teraz. Szarpnął jedwabny krawat i zrobił krok w ich 
stronę. 

- Wiecie, gdzie mam wasze przebaczenie? 
- Spokojnie, chłopcy - strofował ich Ian. 
- Czemu to tak długo trwa? -  zapytał  Lucian. - Mamy 

zacząć za dziesięć minut. 

- Za pięć, jeśli chodzi o ścisłość. - Ian wyszczerzył zę-

by i poklepał pana młodego po ramieniu. - Nie dziwi mnie 
twoja niecierpliwość. Ja już widziałem pannę młodą. 

Panna młoda! 
Lucianowi zaschło w gardle, zabrakło mu powietrza w 

płucach. Dobry Boże, żeni się! 

Chciał  tego.  Najbardziej  na  świecie  chciał,  by  Emma 

nosiła jego  nazwisko. Chciał, by  czuła,  że  jest  w  pełni  ak-
ceptowana, nie tylko przez niego, ale przez wszystkich Sin-
clairów. 

Wiedział,  dlaczego  Raina  zmieniła  zdanie  i  czemu 

przełożyła  lot  do  Nowego  Jorku.  Strach  o  Melanie  i  małą 
Kaylę był powodem tej zmiany. On też czuł lęk. Uświado-
mił  sobie  wtedy,  że  rodzicielstwo,  odpowiedzialność  za 
drugie  życie  każe  człowiekowi  zmierzyć  się  z  własną 
śmiertelnością.  Ta  świadomość  była  dla  niego  szokiem. 
Upokorzyła go. 

Nie  było  rzeczy,  której  by  nie  zrobił  dla  własnego 

dziecka. 

Jutro Raina zabierze Emmę do Nowego Jorku. Ustalili, 

że  może  do  nich  przyjeżdżać  kiedy  tylko  będzie  chciał. 
Obiecała mu też, że będzie odwiedzała Bloomfield tak czę-
sto, jak tylko praca jej na to pozwoli. 

R

 S

background image

106 

 

To za mało. Zdecydowanie za mało. Ale będzie musia-

ło wystarczyć. 

Zamrugał. Bracia gapili się na niego. Zdaje się, że się 

zamyślił. 

- Co? - zapytał, poirytowany rozbawieniem malującym 

się na ich twarzach. 

- Właśnie dali znak. - Ian wskazał na drzwi. - Idź. 

- Raino, na litość boską, przestań się wiercić. - Melanie 

siedziała na wyłożonym poduszkami fotelu w swojej sypial-
ni.  Na  rękach  trzymała  śpiącą  Kaylę.  -  I  nie  obgryzaj  pa-
znokci. Rozmażesz szminkę i zniszczysz lakier. 

- Wcale się nie wiercę. - Raina splotła ciasno dłonie na 

brzuchu. - Po prostu chciałabym mieć to już z głowy. 

- Każda  panna  młoda  tak  mówi.  No,  możemy  iść.  -

Sydney  zapięła  zamek  sukienki  z  kremowego  jedwabiu  i 
podała Rainie żakiet od kompletu. - Doskonale. 

Raina  wygładziła  strój.  Tę  samą  sukienkę  włożyła  na 

chrzciny  Emmy.  Teresa  przysłała  ją  z  Nowego  Jorku.  Do-
starczono ją zaledwie trzy godziny temu, przez co wszystkie 
kobiety  osiągnęły  niemalże  stan  przedzawałowy.  Zwłasz-
cza,  gdy  Raina  wyciągnęła  z  walizki  małą  czarną  i  oznaj-
miła, że włoży ją zamiast tamtej. Żartowała. Sama musiała 
przyznać, że jej ulżyło, gdy kurier zadzwonił do drzwi. 

- Och, Raino, wyglądasz ślicznie! 
Komplementy  i  entuzjazm  kobiet  dodawały  Rainie 

otuchy. Mimo że to nie był prawdziwy ślub ani prawdziwe 
małżeństwo, chciała wyglądać ładnie. Pragnęła, by ten dzień 
był wyjątkowy. 

Rozległo się ciche stukanie do drzwi. Wszystkie spój- 

R

 S

background image

107 

 

rzały  w  tamtym  kierunku.  Do  środka  zajrzała  Cara,  pode-
kscytowana i zarumieniona. 

- Ksiądz  już  przyjechał  -  powiedziała.  -  Och,  Raino,  wyglą-

dasz oszałamiająco. 

- Już  się  nie  mogę  doczekać,  kiedy  Lucian  ją  zobaczy.  - 

mruknęła Sydney. - Szczęka mu opadnie. 

Na samą wzmiankę o Lucianie Raina poczuła ucisk w żołąd-

ku. Ogarnęła ją panika. 

Nie  chciała  całego  tego  zamieszania.  Wystarczyłby  sędzia 

pokoju. Lecz gdy po rodzinie rozeszła się wieść o ślubie Luciana, 
nie  dało  się  powstrzymać  grupy  gorliwców.  Nawet  Melanie,  jej 
najlepsza przyjaciółka, weszła do konspiracji. I teraz na dole cze-
kało  ponad  dwadzieścioro  gości,  Przyjaciele  i  współpracownicy 
Luciana. Duchowny. 

Wszyscy czekali na nią. 

 

Nie mogła oddychać. 

 

- Oho! - Sydney podprowadziła ją do łóżka i kazała usiąść. - 

Spuść nisko głowę, kochanie, i oddychaj. Wolno i spokojnie.   

- Prze... przepraszam - wydusiła z siebie Raina. To... takie 

niesprawiedliwe w stosunku do was. Zadaliście sobie... tyle trudu. 
To nie... My nie... - Schowała twarz w dłoniach. Nie mogła cią-
gnąć dalej tej farsy. 

- Pobieramy  się  tylko  ze  względu  na  Emmę  -  wyszeptała  i 

uniosła głowę. - My się nie kochamy. 

 

Kobiety wymieniły znaczące spojrzenia, po czym uśmiechnę-

ły się ze zrozumieniem i cierpliwością. Cara wzięła Rainę za rękę. 

- To zupełnie normalne, że denerwujesz się przed ślubem. 

R

 S

background image

108 

 

- Ale my się nie kochamy - upierała się Raina. - Me 

lanie wie, że to prawda. Wszystkie byłyście dla mnie takie 
cudowne. Nie chcę was okłamywać. Lucian i ja nie bę 
dziemy razem mieszkać, a za rok czy dwa weźmiemy roz 
wód. 

Sydney usiadła obok niej i otoczyła ją ramieniem. 
- W takim razie cieszmy się czasem, jaki mamy jako 

szwagierki. 

Emma zagaworzyła radośnie, gdy Abby usiadła po dru-

giej stronie Rainy i przytuliła ją. Ta niespodziewana mani-
festacja  uczuć  sprawiła,  że  Raina  nie  była  w  stanie  po-
wstrzymać łez. 

- Ejże, a ja? - poskarżyła się Melanie. - Nie mogę się 

ruszyć. 

Śmiejąc się kobiety podeszły do Melanie i uściskały ją 

ostrożnie, żeby nie zbudzić dziecka. 

- Chusteczka! - Abby opanowała szloch i sięgnęła po 

pudełko stojące na komodzie. 

Ktoś zastukał do drzwi. 
- Hej - zawołał Gabe z korytarza. - Lucian już prawie 

dziurę wydeptał w dywanie. Jesteście gotowe? 

Oczy Rainy zrobiły się wielkie jak spodki. Zaprzeczyła 

ruchem głowy. 

- Jeszcze minuta - odpowiedziała szybko Sydney. Zer-

wały  się  wszystkie,  zaczęły  zakładać  szpilki  i  poprawiać 
makijaż. 

- Coś  starego.  -  Melanie  wyciągnęła  z  kieszeni  zabyt-

kowy grzebień do włosów z szylkretu. 

- Coś nowego. - Abby podała Rainie białą, koronkową 

chusteczkę. 

R

 S

background image

109 

 

- Coś  pożyczonego.  -  Sydney  założyła  Rainie  sznur 

pięknych pereł. 

- Coś  czerwonego.  -  Uśmiechnięta  Cara  pomachała 

czerwono-białą podwiązką i nim Raina zdążyła zaprotesto-
wać, miała ją już na nodze. 

Sydney  podeszła  do  drzwi  i  otworzyła  je  na  oścież. 

Stał  tam  Gabe  z  Kevinem,  który  walczył  z  kołnierzykiem 
sztywno wykrochmalonej, białej koszuli. 

Gabe  spojrzał  najpierw  na  żonę.  Jego  wzrok  złagod-

niał, gdy spoczął na dziecku. Następnie popatrzył na Rainę 
i zamrugał powiekami. 

Raina rozejrzała się gorączkowo po pokoju. 
- Zamknijcie szybko okno, bo ona zaraz przez jedno 

z nich wyskoczy - zażartowała Melanie. 

Gabe  wziął  żonę  i  dziecko  na  ręce.  Minie  co  najmniej 

dwa  tygodnie  nim  będzie  w  stanie  sama  chodzić  po  scho-
dach. 

- Jesteś gotowa? 
- Nie! 
Abby i Sydney stanęły po bokach i podprowadziły Ra-

inę  do  schodów.  Gdy  usłyszała  muzykę,  zrobiła  krok  do 
tyłu,  ale  łagodnieją  przytrzymały.  Nie  było  odwrotu.  Syd-
ney włożyła jej do ręki bukiet białych róż i cmoknęła w po-
liczek. 

Na dźwięk marsza weselnego Raina zacisnęła zęby i z 

wolna,  krok  za  krokiem,  zaczęła  schodzić  na  dół.  Nogi 
miała jak drewniane kołki. 

Schody się skończyły. 
Odszukała wzrokiem Luciana. Szła pomiędzy białymi, 

składanymi  krzesełkami,  które  tworzyły  zaimprowizowane 
przejście.  Szła  do  niego.  Już  nie  słyszała  muzyki,  nie  wi-
działa ludzi dookoła. 

R

 S

background image

110 

 

Był tylko Lucian. 
Miał na sobie grafitowy garnitur i ciemnopopielaty, je-

dwabny  krawat  pasujący  do  jasnoszarej  koszuli.  Przypo-
mniała sobie chwilę, gdy zobaczyła go po raz pierwszy, jak 
wtedy kolana się pod nią ugięty. Teraz było tak samo. Ogro-
mnym wysiłkiem stawiała krok za krokiem i trzymała głowę 
prosto. Inaczej na pewno zrobiłaby z siebie wariatkę. 

Jakoś  udało  jej  się  powiedzieć  właściwe  słowa,  wsu-

nąć mu obrączkę na palec. Zamknąć oczy i dać się pocało-
wać na zwyczajowe „możesz pocałować pannę młodą". 

Pozwoliła  sobie  na  udawanie  przez  parę  chwil,  że  to 

wszystko nie jest tylko maskaradą. 

- Skąd się tutaj wzięli ci wszyscy ludzie? - Lucian stał 

z  butelką  piwa  w  dłoni  koło  Gabe'a,  który  opierał  się  ple-
cami o pień świerka. - Nie pamiętam, żebym zapraszał Ma- 
bel i Henry'ego Binderbych. 

Prawdę  mówiąc  nie  pamiętał,  żeby  zapraszał  połowę 

obecnych.  Goście  napływali  przez  cały  wieczór.  W  pew-
nym momencie w domu był taki tłok, że gospodarze wesela 
zmuszeni  byli  wystawić  stoły  na  zewnątrz.  Wieża  Gabe'a 
grała  głośno.  Sydney  przywiozła  świece  i  obrusy  z  restau-
racji,  podobnie  jak  dodatkowe  tace  z  kanapkami  i  sałatka-
mi. Re-ese zadzwonił po pomoc do swojej tawerny. Godzi-
nę  temu  przyjechał  samochód  z  beczką  piwa  i  skrzynką 
szampana. 

To by było na tyle w kwestii skromnego wesela. 

   -  Ludzie chcą wziąć udział w wielkim, historycznym wy-
darzeniu  -  powiedział  Gabe.  -  Ślub  Luciana  Sinclaira  do-
starczy  tematów do plotek na  wiele  tygodni. Już  słyszałem 
cztery różne wersje tego, jak i gdzie się oświadczyłeś, nie 

R

 S

background image

111 

 

wspominając o miejscach, które zwiedzicie podczas roman-
tycznej podróży poślubnej. Hej, czy to nie Sally Lynn We-
tters i Laura Greenley? 

Lucian  zachłysnął  się  piwem.  Boże,  co  innego  gościć 

na weselu ludzi z miasteczka, a co innego narzeczone. No, 
byłe narzeczone. 

Super!  Sally  Lynn  już  go  wypatrzyła.  Usta  miała  ja-

skrawo  czerwone,  w  tym  samym  odcieniu  co  sukienka.  W 
innych okolicznościach z przyjemnością popatrzyłby na ład-
ną blondynkę. 

Lecz teraz liczyła się tylko jedna kobieta. Raina. 
Gdy  zobaczył  ją,  jak  szła  do  niego  między  krzesłami, 

miał  wrażenie,  że  niebo  się  otworzyło  i  zesłało  mu  wspa-
niały dar. Raina była wcieleniem wszystkiego, o czym mógł 
marzyć mężczyzna. 

Rozejrzał się za nią. Stała na tylnej werandzie z Rafem 

Barclayem,  miejscowym  szeryfem.  Śmiała  się.  Poczuł  falę 
zazdrości.  Rafe  był  nieżonaty  i  przystojny  -  tak  przynaj-
mniej twierdziły kobiety. 

Rafe był również jego przyjacielem. Chodzili razem do 

szkoły, raz na jakiś czas jeździli na ryby albo grali w poke-
ra. Często rywalizowali w żartach, ale Lucian nigdy nie był 
o niego zazdrosny. 

Aż do tej chwili. 
- A ku ku! Lucianie! - zawołała do niego Sally Lynn 

i podeszła bliżej. - Czemu się tam chowasz? 

Lucian  uśmiechnął  się  z  wysiłkiem.  Jak  to  dobrze,  że 

nigdy  nie  poszedł  do  łóżka  z  Sally  Lynn.  Czułby  się  teraz 
nieznośnie. 

- Gabe - wyszeptał pod nosem. - Pomóż mi. Jeśli ci 

życie miłe, nie zostawiaj mnie teraz samego. 

R

 S

background image

112 

 

Gabe  zachichotał,  wzniósł  w  milczeniu  toast  butelką 

piwa i odszedł. 

Lucian postanowił, że go zabije. Po czym uznał, że sko-

ro Gabe jest mężem i ojcem dwójki dzieci, to go tylko oka-
leczy. 

- Moje gratulacje, Lucianie - wymruczała Sally 

Lynn, stanęła na palcach i pocałowała go prosto w usta. 

- Życzę tobie i twojej nowej żonie wszystkiego najle- 

pszego. 

- Dziękuję. 
Przestępował niezręcznie z nogi na nogę. Nie wiedział, 

co powiedzieć:  

- Choć  muszę  powiedzieć...  -  Wydęła  wargi.  -  Że  je-

stem trochę zaskoczona. 

- Życie  jest  pełne  niespodzianek,  czyż  nie?  -  Spojrzał 

znowu tam, gdzie stała Raina, ale i ona, i Rafe zniknęli. 

- Nigdy nie wiadomo, co się może zdarzyć. 
- Zgadza  się.  -  Zachichotała  i  przesunęła  palcem  po 

klapie jego garnituru. - Zwłaszcza w twoim przypadku, Lu-
cianie. Zawsze byłeś taki porywczy. 

- Prawda? 
Lucian  odwrócił  się  na  dźwięk  głosu  Rainy.  Tak  był 

zajęty rozglądaniem się za nią, że nie zauważył, kiedy pode-
szła do niego z boku. Sally Lynn się cofnęła. 

- Raino - powiedział niewyraźnie. - To jest Sally Lynn 

Wetters. Sally Lynn, to Raina. 

Sally Lynn wyciągnęła dłoń. 
- Lucian  i  ja  jesteśmy  starymi...  przyjaciółmi  -  za-

akcentowała ostatnie słowo. 

- Miło mi. 

R

 S

background image

113 

 

Powiedziała  to  z  takim  chłodem,  że  Sally  Lynn  zapo-

mniała języka w gębie. 

- No, tak, cóż... - odchrząknęła Sally Lynn. - Mnie 

też miło było cię poznać. 

Raina kiwnęła głową, uśmiechnęła się, ale nic nie po-

wiedziała. 

- Pa,  Lucianie.  -  Sally  Lynn  spojrzała  na  niego,  wes-

tchnęła i odeszła. 

- Raino... 
- Zaraz będą kroić tort - powiedziała spokojnie. - Chy-

ba powinniśmy się tam pokazać. Twoja rodzina zadała sobie 
tyle trudu. 

- Raino... 
- Może  byłoby  dobrze,  gdybyś  starł  szminkę  Sally 

Lynn  z  ust.  -  Podała  mu  czystą  chusteczkę.  -  Nie  przypo-
mina kolorem mojej. 

Nachmurzył się, wziął chusteczkę i wytarł wargi. Popa-

trzył  na  czerwoną  plamę.  Dlaczego  czuje  się  winny?  Nic 
złego nie zrobił. 

- Kiedyś  się  spotykaliśmy  -  wyjaśnił.  -  To  wszystko. 

Nigdy się z nią nie przespałem. 

- Czy ja cię o coś pytam? - Patrzyła mu prosto w oczy. 

- Wzięliśmy ślub, ale oboje wiemy, że tylko ze względu na 
Emmę.  Bez  względu  na  to,  jak  długo  pozostaniemy  mał-
żeństwem, nigdy nie będę cię pytać o to, co i z kim robisz. 
W zamian oczekuję tego samego. 

Zadrgał mu jakiś mięsień z kąciku oka. Wcale mu się 

nie  podobał  temat  tej  rozmowy.  A  już  na  pewno  nie  po-
dobała mu się sugestia, że ona może umawiać się i sypiać z 
kim chce. Zwłaszcza teraz, gdy została jego żoną. 

R

 S

background image

114 

 

Wziął ją za rękę i przyciągnął do siebie. 
- Co ty, do diabła, próbujesz powiedzieć? 
- Wydawało  mi  się,  że  to  jasne  -  odpowiedziała  spo-

kojnie,  choć  jej  oddech  zrobił  się  płytszy.  -  Nie  oczekuję 
od ciebie życia w celibacie, choć dla zachowania pozorów 
mógłbyś być bardziej dyskretny. 

- Cóż za wspaniałomyślność z twojej strony. - Zacieś-

nił uścisk. - Zakładam że ty również zachowasz dyskrecję. 

- Potrafię się kontrolować. 
- Czyżby? 
Coraz bardziej się wściekał na samą myśl o tym, że Ra-

i-na mogłaby pójść do łóżka z kimś innym. Była to wście-
kłość pomieszana z pożądaniem. Pragnął jej tak bardzo, że 
miał wrażenie, że zaraz zwariuje. Opuścił głowę. Jego, ust 
znalazły  się  blisko  jej  warg.  Ku  swojemu  zadowoleniu 
stwierdził, że Raina je rozchyliła. 

- To właśnie robiłaś ze mną w łóżku parę dni temu, skar 

bie? Tak byś to nazwała? Kontrolowaniem siebie? 

Potrwało chwilę, nim dotarły do niej jego słowa. Wy-

prostowała  się.  Rozejrzała  się  na  boki,  po  czym  zamknęła 
oczy i westchnęła. 

- Przepraszam cię, Lucianie - powiedziała cicho. - Nie 

chciałam się kłócić. To był męczący dzień i jestem trochę 
wytrącona z równowagi. 

Kiwnął głową i przysunął się do niej. 
- Chyba  można  powiedzieć,  że  to  był  męczący  dzień 

dla nas obojga. 

- Lecę jutro o dziesiątej rano - powiedziała niepewnie. 

- Jeśli chcesz, poproszę  Gabe'a, żeby zawiózł mnie na lot-
nisko. 

R

 S

background image

115 

 

Miał ochotę nią potrząsnąć, powiedzieć jej, że jest jego 

żoną i nigdzie nie pojedzie. Ale wiedział, że na dłuższą me-
tę  to  by  tylko  jeszcze  bardziej  pogorszyło  sytuację.  I  tak 
Raina by wyjechała, a on zostałby z urażoną dumą. 

- Ja was zawiozę - powiedział przez ściśnięte gardło. 

Odsunęła się od niego i uśmiechnęła wargami, choć oczy 

pozostały smutne. 
- Pójdziemy teraz pokroić tort? 
- Dobrze. 
Odczekał  chwilę,  żeby  się  uspokoić, po  czym  poszedł 

za nią. Pokroi tort, powtarzał sobie zaciskając zęby. Pokroi 
go  na  wielkie  kawałki.  I  każdy  z  nich  rozkwasi  na  tej  jej 
ślicznej buzi. 

R

 S

background image

116 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

- Janice, niech Brandy zrobi ci zakładkę na ramiączku. 

Lidio, miałaś włożyć niebieski push-up, a nie czarny bez 
ramiączek. 

Raina  starała  się  zachować  spokój  w  środku  tego  cha-

osu.  Siedziała  w  garderobie  na  podłodze.  Ucięła  właśnie 
nitkę  zwisającą  ze  szwa  srebrnej,  satynowej  koszulki.  De-
idre,  rudowłosa  modelka,  która  miała  ją  na  sobie,  zrobiła 
wolny obrót. Raina obejrzała ją krytycznie. 

- Dwadzieścia minut! - Do środka wpadła Annelise, 

asystentka Rainy, z naręczami białego tiulu. 

Rainę ścisnęło jeszcze mocniej w żołądku. 
- Raino,  błagam  cię  -  krzyknęła  Aurel,  modelka  z 

Bronxu.  Wzięła  się  pod  boki  i  wysunęła  dolną  wargę.  -
Pozwól mi włożyć do tego czarnego gorsetu obrożę z ćwie-
kami. 

- Aurie - powiedziała cierpliwie Raina, licząc w duchu 

do trzech. - Zapomnij o tym, wypluj gumę i wyprostuj się. 

Ta  kobieta  jest  może  zjawiskowo  piękna  i  działa  na 

tłum, pomyślała Raina z westchnieniem, ale nie ma pojęcia 
o  modzie.  A  w  głowie  ma  tak  pusto,  że  niemal  słychać 
echo. 

- Piętnaście minut! - rzuciła znowu Annelise. 
Tym razem przebiegła przez pomieszczenie z pluszo- 

R

 S

background image

117 

 

wym misiem, którego miała nieść jedna z modelek prezen-
tujących koszule nocne. 

Oddychaj,  powiedziała  sobie  Raina.  Wolno  i  spokoj-

nie. .. 

Oddychaj wolno i spokojnie... 
Dokładnie tych samych słów użyła Sydney  w dniu, w 

którym  Raina  Sarbanes  została  panią  Sinclair.  W  dniu,  w 
którym jej życie stanęło na głowie. 

Miała  wrażenie,  że  to  było  dawno,  całe  wieki  temu, 

choć w rzeczywistości minęło zaledwie osiem dni. Tydzień 
temu Lucian zawiózł ją i Emmę na lotnisko. Prawie się do 
siebie  nie  odzywali.  Wymienili  zaledwie  parę  grzeczno-
ściowych uwag. Napięcie między nimi było nie do wytrzy-
mania.  Lucian  pocałował  i  uściskał  Emmę

;

  Rainy  nie  do-

tknął. Po prostu skinął głową i szybko się pożegnał. 

Nie zadzwonił ani razu. 
Rzadko  bywała  w  domu.  Miała  mnóstwo  pracy  przy 

pokazie.  Zwykle  Emma  i  jej  niania  przychodziły  z  nią  do 
biura,  więc  w  domu  nie  było  nikogo.  Ale  miała  przecież 
automatyczną  sekretarkę.  Gdyby  zadzwonił,  zostawiłby 
wiadomość. 

Ona też mogła do niego zadzwonić. 
Przynajmniej  raz  dziennie  brała  do  ręki  telefon.  Po 

czym  odkładała  go  z  powrotem.  I  znowu  podnosiła  słu-
chawkę. 

I odkładała. 
Dlaczego tak trudno jest powiedzieć „przepraszam"? 
Odsunęła  kosmyk  włosów,  który  opadł  jej  na  oko. 

Ucięła  kolejną  nitkę.  Przeprosiła  Luciana  podczas  wesela, 
ale wiedziała, że powinna zrobić to jeszcze raz. Może rze-
czywiście  przesadnie  zareagowała  na  tę  blondynkę,  która 
się na nim uwiesiła. Lecz gdy zobaczyła, że ta kobieta całuje 

R

 S

background image

118 

 

go  prosto  w  usta  i  przywiera  do  niego  całym  ciałem...  Miała 
ochotę wydrapać jej oczy. 

-  Raino,  dziesięciocentymetrowe  czarne  szpilki  do  czar-

nego, koronkowego stanika czy do satynowego z drutami? 

Raina podniosła głowę spojrzała na asystentkę. 
- Słucham? 
Annelise poprawiła na nosie duże okulary w czarnych, ro-

gowych oprawkach, po czym pokazała jej dwa staniki. 

- Dziesięciocentymetrowe czarne szpilki do... 
Gdy  Annelise  przerwała  w  pół  słowa,  Raina  skończyła 

zdanie za nią: 

- Satynowego z drutami. Do koronkowego sandałki. 

Annelise nic na to nie powiedziała, ale też nie ruszyła się z 
miejsca. Raina nagle uświadomiła sobie, że nie tylko jej asy-
stentka zamilkła. W całym pomieszczeniu zapadła cisza, co 
było rzeczą zupełnie niesłychaną w przypadku dwudziestki 
kobiet przygotowujących się do pokazu. 

Raina  zmarszczyła  brwi  i  rozejrzała  się  na  boki.  Wszy-

stkie kobiety patrzyły się na coś za jej plecami. 

Obróciła się. 
O, Boże! 
Oddychaj wolno i spokojnie... 
Pięć metrów od niej stał Lucian. Był wyraźnie podener-

wowany. I niewiarygodnie przystojny. Wszystkie kobiety w 
pomieszczeniu aż się oblizywały na jego widok. 

- Lucian?! - Zerwała się z podłogi tak szybko, że musiał 

ją przytrzymać, by się nie przewróciła. 

- Hej,  przystojniaku  -  zawołała  jedna  z  modelek.  -

Może byś tu podszedł i zapiął mi sukienkę. 

R

 S

background image

119 

 

Lucian nie zareagował. Nie odrywał oczu od Rainy. 
- Przepraszam. Wiem, że to niedobry moment. Zamie-

rzałem usiąść sobie grzecznie w pierwszym rzędzie, ale gdy 
powiedziałem  hostessie,  kim  jestem,  przyprowadziła  mnie 
tutaj. 

- A  kim  jesteś,  mój  śliczny?  -  zapytała  Aurel  i  prze-

ciągnęła się jak kotka. 

Kilka innych modelek też podeszło bliżej, tworząc krąg 

jak wilczyce wokół ofiary 

- To mój mąż - oznajmiła głośno Raina. 

Zapadła cisza jak makiem zasiał. 

Teraz wszystkie kobiety gapiły się na nią, a nie na nie-

go.  Nawet  jej  asystentka  miała  oczy  jak  spodki.  Raina  ani 
słowem nie wspomniała nikomu o zmianach, jakie zaszły w 
jej  życiu  podczas  pobytu  w  Bloomfield.  Wszyscy  byli  w 
szoku. To mogłoby nawet być śmieszne, gdyby nie było ta-
kie nieprzyjemne. 

- Lucianie, co ty tutaj robisz? - zapytała tak spokojnie, 

jak tylko potrafiła. 

Serce waliło jej w piersiach jak szalone. 
- Powiedziałaś,  że  mogę  przyjechać,  kiedy  tylko  będę 

chciał. - Rozejrzał się na boki, popatrzył na skąpo odziane 
modelki, po czym znowu skupił wzrok na Rainie. Przełknął 
ślinę. - Zapomniałem, że to pokaz kolekcji bielizny. 

- Więc tak po prostu przyjechałeś? 
Była wewnętrznie rozdarta. Zupełnie nie wiedziała, czy 

rzucić mu się na szyję czy pokazać drzwi. Jak on mógł tak 
po prostu się zjawić? 

Wiedziała dobrze, o czym myśli każda z obecnych ko-

biet, bo sama o tym myślała. 

R

 S

background image

120 

 

- Byłem u ciebie - wyjaśnił. - Niania nie chciała mnie 

wpuścić. Powiedziała, że tu cię znajdę. 

- Na litość boską, Lucianie, nie mogę teraz rozmawiać. 

Pokaz jest za... - spojrzała na zegarek. - Rany! Za trzy mi-
nuty!  Wszyscy  na  miejsca,  przygotować  się!  Jamie,  wy-
chodzisz pierwsza. Popraw ramiączko i nałóż błyszczyk na 
usta. Aurel, natychmiast zdejmij tę obrożę. Annelise, dopil-
nuj, proszę, żeby mój... żeby pan Sinclair trafił do drzwi. 

Wszyscy  zaczęli  kręcić  się  jak  w  ukropie.  Jednak  Ra-

ina nie mogła nie zauważyć tęsknych spojrzeń rzucanych w 
stronę  Luciana,  który  właśnie  znikał  za  drzwiami.  Sama 
ledwie  była  w  stanie  oderwać  wzrok od tych szerokich  ra-
mion. 

Na dźwięk głosu konferansjera Raina aż podskoczyła. 

Rozległy się pierwsze takty muzyki ZZ Top. Rozpoczął się 
pokaz. 

Pierwsza  modelka  wyszła  na  wybieg.  Przez  następne 

pół godziny Raina jakoś zdołała skupić się na pracy i zapo-
mnieć o Lucianie. 

Na  dwudziestym  pierwszym  piętrze  hotelu  Hilton 

szampan  lał  się  strumieniami.  Kelner  w  smokingu  wniósł 
tacę z koreczkami. Kilka osób kołysało się w rytm muzyki, 
na przemian jazzu, latynoskiej i rocka. Inni kręcili się przy 
barze, dyskutując o modzie: kto jest na topie, a kto wypadł 
z obiegu. 

Nowa  kolekcja  bielizny  Rainy,  zatytułowana  „Szept", 

zdecydowanie była na topie. 
      Lucian stał koło sztucznej palmy w kącie. Rozkoszował 
się widokiem Rainy. Miała na sobie skromną, czarną su- 

R

 S

background image

121 

 

kienkę  z  jedwabiu.  Krążyła  między  gośćmi.  Z  wdziękiem 
przyjmowała  komplementy  krytyków,  nabywców  i  proje-
ktantów. 

Trzy  tygodnie  temu  uważałby  siebie  za  najszczęśliw-

szego człowieka na ziemi. Siedział w pierwszym rzędzie na 
pokazie  damskiej  bielizny,  pomiędzy  olśniewająco  piękny-
mi  kobietami.  Każdy  inny  mężczyzna  uznałby,  że  zmarł  i 
trafił do nieba. 

Lecz on nie był każdym innym mężczyzną. I nie działo 

się  to  trzy  tygodnie  temu.  Trzy  tygodnie  temu  jego  życie 
się zmieniło. A ten ostatni tydzień, bez Emmy, bez Rainy, 
to  było  prawdziwe  piekło.  Wszystko  teraz  wyglądało  ina-
czej. 

W tej chwili liczyła się dla niego tylko jedna wysoka, 

piękna kobieta. 

Jego żona. 
Marzył, by wszyscy zniknęli. 
Zwłaszcza  Aurel, pomyślał  z  westchnieniem, blondyn-

ka  żująca  gumę,  która  od  pięciu  minut  opowiadała  mu  o 
swoim udziale w telewizyjnej „Randce w ciemno". 

-  Więc  powiedziałam  facetowi,  no,  powiedziałam  coś 

w  rodzaju,  a  tobie  się  wydaje,  że  kim  jesteś,  Melem  Gib-
sonem?  A  on  mi  na  to,  a  tobie  się  wydaje,  że  kim  jesteś, 
Julią  Roberts?  Wyobrażasz  sobie?  Porównał  mnie  do  Julii 
Roberts. Nieźle, co? A potem powiedział... 

Lucian  kiwał  głową  i  od  czasu  do  czasu  rzucał  jakieś 

„hmm"  lub  „naprawdę?",  a  Aurel  ciągnęła  dalej  swoją 
szczegółową  relację  z  telewizyjnego  debiutu.  Ani  na  mo-
ment nie spuszczał oczu z Rainy, która właśnie witała się z 
jakimś ciemnowłosym mężczyzną w garniturze od Arma- 

R

 S

background image

122 

 

niego. Z tego, co zdołał podsłuchać, wnioskował, że ów męż-
czyzna był Włochem. 

Właśnie  nachylił  się  i  szepnął  coś  Rainie  na  ucho.  Lu-

cian  zesztywniał.  Raina  uśmiechnęła  się  i  uniosła  brew. 
Spojrzała  z  zainteresowaniem  na  rozmówcę,  który  coś  jej 
dalej opowiadał. Następnie westchnęła i pokręciła głową. 

Łajdak!  Lucian  zagryzł  wargi.  Gość  podrywał  Rainę.  Na 

oczach jej męża. Miał ochotę wcisnąć mu do gardła te jego zło-
te spinki do mankietów i wyciągnąć je przez... 

- Hej, słodziutki - odezwała się wysoka, dorodna mo 

delka o kruczoczarnych włosach. Stała teraz koło niego 
z dwoma kieliszkami szampana. - Mam wrażenie, że mu 
sisz czymś zająć te swoje wielkie dłonie. 

Lucian opierał się plecami o ścianę, więc nie miał gdzie się 

cofnąć.  Uśmiechnął  się  grzecznie  i  przyjął  szampana,  ale  nie 
zamierzał przyjąć od niej nic więcej. Aurel tymczasem ciągnęła 
dalej swoją opowieść o randce z jakimś Stevem. Lucian patrzył 
na Rainę. Wzięła Włocha pod ramię i poder szła z nim do in-
nej grupki gości. 

Cholera! Jak długo może trwać taka impreza? 
Kolejna  kobieta  dołączyła  do  niego.  Była  to  rudowłosa, 

zielonooka piękność, która mogłaby być modelką, gdyby była 
wyższa. Powiedziała coś do niego, ale nie miał pojęcia, co. Cały 
czas tylko kiwał głową z uśmiechem. 

- Wspaniale - powiedziała i podała mu wizytówkę. - 

Daj mi tylko swój numer telefonu. Zadzwonię do ciebie. 

O co ona go zapytała? 
- Ach, no, cóż, ja... 
- Po co masz do niego dzwonić? - zapytała Raina, która 

R

 S

background image

123 

 

nagle znalazła się koło nich i uśmiechała się do rudowłosej 
ślicznotki. - Witaj, Phoebe. 

Lucian miał ochotę ucałować Rainę. Również dlatego, 

że go uratowała. 

- Cześć, Ra - odpowiedziała Phoebe z uśmiechem. - 

Dawno się nie widziałyśmy. Twój przyjaciel właśnie się zgo 
dził pozować do zdjęć. Mam kontrakt z Calvinem Kleinem. 
Byłby idealny. 

Lucian prawie  się  zachłysnął szampanem.  Raina unio-

sła brwi i spojrzała na niego pytająco. 

- Naprawdę? 
Przecież  nie  mógł  się  przyznać,  że  nie  słuchał,  co  się 

do  niego  mówi.  Sesja  zdjęciowa?  Rany  boskie!  Za  żadne 
skarby świata! 

- Jestem  wdzięczny  za  propozycję...  -  och,  jak  ona  się 

nazywa? A, tak! - ...Phoebe, ale obawiam się, że nie mogę. 
Nie jestem... 

- Phoebe  -  wtrąciła  się  Raina.  -  To  mój  mąż,  Lucian 

Sinclair. Lucianie, poznaj Phoebe Knight. Jest fotografem. 

- Mąż?  -  Oczy  Phoebe  rozszerzyły  się  ze  zdziwienia. 

Patrzyła  to  na  Luciana,  to  na  Rainę.  -  Chyba  nie  widzia-
łyśmy się dłużej, niż mi się zdawało, Ra. Koniecznie musi-
my się umówić na lunch. 

- Umówimy  się.  -  Raina  wzięła  Luciana  pod  rękę.  -A 

teraz,  wybaczcie,  muszę  przez  chwilę  pobyć  sama  z  tym 
mężczyzną. 

- Tylko  przez  chwilę?  -  zapytała  Aurel  chrapliwym 

głosem. - Mnie by chwila nie wystarczyła. 

Lucian  uśmiechnął  się  na  widok  rumieńca,  który  za-

barwił policzki Rainy. Odciągnęła go na bok. 

R

 S

background image

124 

 

- Chwała Bogu! - Otoczył ją ramieniem i wyszeptał jej 

prosto do ucha: - Uratowałaś mnie. 

- Nawet  nie  masz  pojęcia,  ile  mi  zawdzięczasz  -  od-

parła unosząc brew. - Te dwie pożarłyby cię żywcem. 

Na co ona sama miała też ochotę. Zaciągnęła  Luciana 

do sypialni. Zza zamkniętych drzwi  dochodziła rytmiczna, 
latynoska muzyka. 

Nie mogła się nawet gniewać na Aurel i Kimmy. Były, 

jakie były, jak syreny, których cel jest jasny: rzucić każdego 
mężczyznę na kolana. Były piękne, ale nie w typie Luciana. 

- Dlaczego, na Boga, powiedziałeś Phoebe, że będziesz 

pozował do zdjęć? - zapytała, krzyżując ręce na piersiach. 

Podrapał się w kark i przestąpił z nogi na nogę. 
- Nie  do  końca  powiedziałem.  Po  prostu  byłem  tro-

chę... To znaczy... 

- Nieważne. - Zamknęła oczy i westchnęła. - Zresztą to 

i tak nie moja sprawa. 

Na weselu powiedziała mu, że nie będzie o nic pytać. I 

co zrobiła przy pierwszej okazji, gdy znaleźli się sami? Za-
częła go wypytywać jak zazdrosna idiotka. 

Cóż, jeśli Lucian chce wziąć udział w sesji Phoebe, to 

jego sprawa. Może pozować nawet w setkach sesji. 

Gdyby  Phoebe  nie  była  jej  dobrą  znajomą,  pomyślała 

Raina, chyba by jej powyrywała wszystkie te rude włosy. 

Nagle poczuła się zbyt zmęczona, żeby stać. Usiadła na 

krawędzi łóżka. 

- To był męczący dzień. Nie mam siły się z tobą kłócić. 
- To dobrze. 
Materac  ugiął  się,  gdy  Lucian  usiadł  koło  niej.  Była 

zmęczona, ale nie martwa. Jej ciało ożyło nagle. Znowu ta 
mi- 

R

 S

background image

125 

 

gotliwa świadomość jego bliskości. Znajomy męski zapach, 
ciepło  promieniujące  z  jego  ciała,  zmysłowość  buchająca 
jak skwar z nowojorskich ulic w sierpniu. 

Wyglądał na trochę zmęczonego. Raina zauważyła, że 

ma lekko zaczerwienione oczy. Ciekawe, czy tęsknił za nią 
przez  te  parę  dni?  A  może  był  na  nią  zły?  Bardzo  chciała 
się tego dowiedzieć, ale wiedziała, że nie wolno jej pytać. 

- Moje gratulacje. Kolekcja odniosła sukces - przerwał 

milczenie. 

- Dzięki. - Dostała bardzo dużo zamówień, więcej, niż 

kiedykolwiek marzyła. Czemu nie czuła się wspaniale? - To 
był udany dzień. 

- Mam nadzieję, że nic nie popsułem, zjawiając się na 

pokazie - powiedział. 

Zaśmiała się cicho i roztarta obolały kark. 
- Dziewczyny tak nakręcił sam twój widok, że były na 

wybiegu porywające. Wszystko po to, żeby zrobić na tobie 
wrażenie. Chyba z dziesięć razy słyszałam dziś słowo „pio-
runujący" zarówno w odniesieniu do moich projektów, jak 
mojego męża. 

Odwrócił  wzrok, ale  zdążyła jeszcze  zauważyć, że się 

zarumienił. Rozbawił ją i zauroczył fakt, że potrafiła go za-
wstydzić. 

Nagle  uświadomiła  sobie,  że  Lucian  nosi  obrączkę. 

Ona  swoją  zdjęła  po  powrocie  z  Bloomfield,  bo  nie  była 
gotowa  odpowiadać na pytania kolegów  z  pracy.  Nie  była 
pewna,  czy  Lucian  zauważył  brak  obrączki  na  jej  palcu  i 
czy ma to dla niego znaczenie. Wiedziała jednak, że emocje 
między  : nimi nadal  rosły.  Jeśli  nie będą  uważać,  to  może 
się okazać, że stąpają po cienkim lodzie. 

R

 S

background image

126 

 

- Chciałem zobaczyć Emmę. Teresa mnie nie wpuściła. 
- Mówiłam  jej  o  tobie.  Że  się  pobraliśmy.  -  Do  czar-

nych dżinsów Luciana przyczepiła się jakaś nitka. Raina le-
dwie  się  powstrzymała  przed  jej  strzepnięciem.  -  Ale  ona 
jest bardzo nieufna w stosunku do obcych ludzi. 

- Pokazałem jej prawo jazdy, wyniki badania krwi i bi-

let  lotniczy  -  powiedział  oschle.  -  Powiedziała  mi,  że  Em-
ma śpi, po czym zatrzasnęła mi drzwi przed nosem. 

- Jest cudowna dla Emmy. - Teresa była jak matka dla 

niej i jak babcia dla Emmy. Raina nie miała pojęcia, co by 
bez niej zrobiła. - Nie bądź na nią zły za to, że jest ostrożna. 

- Zły? - Spojrzał na nią zaskoczony. - Myślałem o tym, 

żeby jej dać podwyżkę. Dobrze jest wiedzieć, że ktoś taki 
opiekuje się Emmą. 

Ta  nieoczekiwana  uwaga  ją  rozśmieszyła.  Następnie 

Raina spuściła głowę i wbiła wzrok w swoje dłonie. 

- Lucianie  -  powiedziała  cicho.  -  Dlaczego  przyjecha-

łeś? 

- Do Emmy. 
Serce się jej ścisnęło. Oczywiście, wiedziała, że będzie 

przyjeżdżał  do  Emmy,  ale  skłamałaby  twierdząc,  że  nie 
miała  nadziei,  iż  będzie  też  przyjeżdżał  do  niej.  Ależ  ze 
mnie idiotka, pomyślała. 

- Ucieszy się. - Zmusiła się do uśmiechu, po czym 

wstała z łóżka. - Teraz już poszła spać, ale możesz 
przyjść... 

Wziął ją za rękę i posadził z powrotem na łóżku. 
- Przyjechałem też do ciebie. 
 Serce podskoczyło jej w piersi. Podniosła na niego 

wzrok. 

R

 S

background image

127 

 

- Do mnie? 
- Martwiło  mnie to,  jak się  rozstaliśmy.  Pomyślałem... 

No, cóż, chcę, żebyś wiedziała, że między mną a Sally Lynn 
naprawdę nic nie było. To... 

- Lucianie, przepraszam cię za to, co wtedy powiedzia-

łam. Nie powinnam była. I naprawdę nie musisz mi mówić, 
że... 

Położył jej palec na ustach. 
- Nigdy  z  nią  nie  spałem.  I  nigdy  w  życiu  nie  miałem 

zamiaru się z nią żenić. A mogło ci się obić o uszy coś na 
ten temat. 

- Naprawdę? - Nienawidziła siebie za to, że tak ją usz-

częśliwił  tym  oświadczeniem.  Nie  mogła  się  jednak  po-
wstrzymać. - Bo jeśli miałeś zamiar, jeśli myślisz, że mógł-
byś. .. 

- Na  litość boską, Raino.  -  Wbił  wzrok  w  sufit.  - Mo-

głabyś się zamknąć? To i tak jest trudne. 

Nie była pewna, co na to odpowiedzieć, więc zamilkła. 

Dotyk  tej  szorstkiej,  spracowanej  dłoni  sprawiał,  że  prze-
szywały ją dreszcze. 

- Chciałem, żebyś została. 
- Mieszkam  w  Nowym  Jorku,  Lucianie.  -  Dlaczego 

chciał,  żeby  została?  Czy  tylko  z  powodu  Emmy?  Czy  za 
nią też tęsknił? - Tu pracuję. 

- Do  licha,  wiem.  -  Ze  zdenerwowaniem  przeczesał 

dłonią  włosy.  -  Słuchaj,  pozwól  mi  zostać  tu  przez  kilka 
dni. Chcę spędzić trochę czasu z Emmą i... 

Przerwał. Czekała z zapartym tchem. 
- I obiecuję, że nie będę ci wchodził w drogę. 

Dlaczego pozwoliła sobie uwierzyć, że on chce spędzić 

R

 S

background image

128 

 

trochę czasu także z nią? Nadzieja na to ulotniła się gdzieś 
w  jednej  chwili.  Ogarnęła ją  fala  zmęczenia, ciężkiego  jak 
ołów. Chciała teraz wrócić do domu i położyć się spać. 

- Już ci mówiłam, że możesz przyjeżdżać tu, kiedy tyl-

ko chcesz. - Westchnęła, po czym wstała. - Przyjdź rano i... 

Przerwała nagle i nadstawiła ucha. 

- Co?   
- Słyszysz? Zmrużył oczy. 
- Nic nie słyszę. 
- Właśnie. 
Podeszła do drzwi i otworzyła je na oścież. 
Apartament  był  pusty.  Wyszli  nawet  kelnerzy.  Przy 

drzwiach stał stolik na kółkach. Do butelki szampana, która 
chłodziła  się  w  wiaderku  z  lodem, przyklejona  była  karte-
czka.  Obok  stały  dwa  smukłe  kieliszki, miseczka  z  truska-
wkami i opakowanie bitej śmietany. 

Lucian stanął za nią, odkleił karteczkę i przeczytał. 
- „Gratulacje  dla  pary  młodej!  Zabawcie  się  z  truska-

wkami i bitą śmietaną. Inwencji wam pewnie nie zabraknie! 
Uściski. Wszyscy". 

Zachichotał. 
Odwróciła  się  gwałtownie,  prawie  na  niego  wpadła. 

Robiło się coraz goręcej. 

- Chyba pomyśleli, że chcemy zostać sami. 
- Coś podobnego! - Sięgnął po bitą śmietanę, nabrał jej 

na palec. - Wiedziałaś, że mam słabość do bitej śmietany? 

Gdy  zlizał z palca lekki krem, Rainę przeszył dreszcz. 

Rozchyliła wargi. 

R

 S

background image

129 

 

- Nie... nie wiedziałam. 
- A wiesz, do czego jeszcze mam słabość? - zapytał ci-

cho, patrząc jej prosto w oczy. 

Ledwie oddychała. 
- Do truskawek? 
Pokręcił wolno głową. Odstawił pojemnik z bitą śmie-

taną na stolik. - Do ciebie. 

R

 S

background image

130 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ JEDENASTY 

Do ciebie. 
Od tych słów przeszył ją dreszcz. Niczym piorun zele-

ktryzowały jej umysł i ciało. 

- Jeśli chcesz, żebym wyszedł, powiedz to teraz. - Wpa 

trywał się w nią intensywnie. - Natychmiast. 

Zapadła cisza. Linia napięcia przebiegała między nimi 

niczym naprężona lina. Raina miała wrażenie, że balansuje 
na niej, próbuje zachować równowagę przy pomocy logiki 
i rozsądku. 

Czy chce, żeby on wyszedł? 
Nigdy w życiu nikt jej tak nie pożerał wzrokiem. Prze-

raziło ją to, a jednocześnie podekscytowało. Podnieciło. 

Czy chce, żeby on wyszedł? 
Za nic w świecie. 
- Zostań. 
Gdy  jego  ramiona  się  zamknęły  się  dookoła  niej,  gdy 

przyciągnął ją do siebie i zmiażdżył usta w pocałunku, Rai-
na  poczuła,  że  lina  się  spod  niej  usuwa.  Upadek  nie  miał 
końca  i  był  przesycony  radością.  Adrenalina  wirowała  jej 
w żyłach, skronie pulsowały, a serce śpiewało. 

- Przysięgam ci, że nie po to tu przyjechałem. Lucian 

trzymał ją w ramionach. Musnął wargami jej miękkie wło-

R

 S

background image

131 

 

sy.  Leżeli  teraz  w  łóżku,  oboje  pogrążeni  w  myślach.  Nie 
chciał,  żeby  takie  były  jego  pierwsze  słowa,  ale  jakoś  tak 
wyszło. 

- Lucianie, jesteś kiepski w łóżkowych pogawędkach. 
- Przekręciła głowę i szczypnęła go zębami. - Liczyłam 

na 
coś w rodzaju „niesamowite" albo „cudowne". 

Uśmiechnęła  się  z  satysfakcją,  niczym  kot,  który  wła-

śnie wypił miseczkę śmietanki. 

- To by było niedopowiedzenie. - Wsunął jej kosmyk 

włosów za ucho. 

Zarumieniła się ślicznie. Spuściła wzrok. 
- Więc  co  chcesz  powiedzieć?  Przykro  ci,  że  się  wła-

śnie kochaliśmy? 

- No,  coś  ty!  -  Widok  jej  rozsypanych  na  poduszce 

włosów,  obrzmiałych  i  zaczerwienionych  od  pocałunków 
warg, zamglonych od pożądania oczu sprawiał, że w ogóle 
nie mógł sobie przypomnieć, co chciał powiedzieć. - Nigdy 
nie  byto  mi  przykro,  że  się  z  tobą  kochałem.  Przykro  mi 
tylko, że nie pamiętam pierwszego razu. To mnie okropnie 
deprymuje. 

- Nic  takiego...  takiego,  jak  ty...  -  Wciąż  na  niego  nie 

patrzyła.  -  Nigdy  mi  się  nic  takiego  nie  zdarzyło.  Jakbym 
nagle znalazła się w środku tornada. - Kreśliła palcem kół-
ka na jego piersi. - To nadal trwa, Lucianie - dodała cicho. 

- Mogłabym się tego wypierać, ale nigdy nie należałam 

do 
wstydliwych. Seks z tobą jest niesamowity. 

Seks? Dlaczego to słowo nagle tak bardzo go zirytowa-

ło? Czy tylko to się między nimi działo? Nic innego? Tylko 
uprawiali seks? 

A może chodziło o coś więcej? Nigdy w życiu czegoś 

R

 S

background image

132 

 

takiego nie czuł, do żadnej kobiety. Wprawiało go to w za-
kłopotanie. 

Wiedział na pewno, że chce być z Rainą. W łóżku i po-

za nim. Nie tylko dlatego, że była matką jego dziecka. Nie 
z powodu jej urody. Dlatego, że była sobą, Rainą. Tęsknił 
za  nią  przez  ostatni  tydzień.  Tęsknił  za  jej  śmiechem,  za 
błyskiem w oczach. Bez niej czuł pustkę, jakiej nigdy dotąd 
nie doznał. 

Czuł się... samotny. 
Rany,  ależ  to  patetyczne!  Odkąd  to  doskwiera  mu  sa-

motność? Miał dużą rodzinę, bratanków, bratanicę, przyja-
ciół.  I  Emmę.  Na  samą  myśl  o  niej  zabrakło  mu  tchu.  Do 
licha,  zachowuje  się  niedorzecznie.  Jeszcze  trochę,  a  za-
cznie  pisać  wiersze  i  robić  wycinanki  w  kształcie  serdu-
szek. 

Wyrwał  się  z  zamyślenia  i  skupił  znowu  na  kobiecie, 

którą trzymał w ramionach. Jej palce nadal błądziły po jego 
piersi.  Słaby  dotyk  wystarczył,  bo  znowu  zrobiło  mu  się 
gorąco, serce zaczęło łomotać, a krew szybciej krążyć w ży-
łach. 

- Raino. - Jej imię zabrzmiało w jego ustach delikatnie. 

- Mam trochę czasu, tydzień lub dwa, zanim zabierzemy 
się do pracy nad następnym projektem. Wynajmę pokój w ja 
kimś hotelu w pobliżu twojego mieszkania, spędzę trochę 
czasu z Emmą. 

I z tobą, dodał w duchu. 
Jej palce na moment znieruchomiały. 
- Będzie uszczęśliwiona. 
- Wspaniale. 
Dlaczego  chciał,  żeby  powiedziała  „my"?  My  będzie-

my uszczęśliwione? 

R

 S

background image

133 

 

- Co z kotem? Zmarszczył brwi. 
- Z kotem? 
- Kotką pod twoim schodkami. I z kociakami. Kto się 

nimi teraz zajmuje? 

- Och,  o  nie  ci  chodzi.  -  Pogłaskał  ją  po  ramieniu.  -

Mieszkają  w  mojej przyczepie.  Zostawiłem  kiedyś  otwarte 
drzwi  i  wprowadziły  się  bez  pytania.  Abby  się  teraz  o  nie 
troszczy. 

Uśmiechnęła się i wtuliła w niego. 
- Lucianie? 
- Tak? 
Zapadła  cisza.  Dopiero  po  dłuższej  chwili  Raina  pod-

niosła głowę i spojrzała na niego. 

- Nie musisz iść do hotelu. 
Serce mu podskoczyło w piersi. W jej oczach dostrze-

gał  niepewność.  Byli  tacy  ostrożni, tacy  uważni.  Dlaczego 
po prostu nie powiedzą tego, co myślą? 

- Masz pokój gościnny? 
Jej dłonie, gładkie i ciepłe, przesunęły się po jego bo-

kach. 

- Nie. 
- A dużą sofę? 
- Raczej małą. Ma tylko półtora metra. 
- Jejku, jejku, pani  Sinclair?  -  powiedział przeciągając 

głoski. - Czy pani sugeruje, że mam spać w pani łóżku? 

Zatrzepotała rzęsami i zalała się rumieńcem. 
- To  bardzo  duże  łóżko.  Tak  będzie  wygodniej.  -  Ru-

mieniec jeszcze się pogłębił. - To znaczy, będziesz bliżej 
Emmy. 

R

 S

background image

134 

 

- No,  tak,  obojgu  nam  zależy  na  dobru  Emmy,  praw-

da? - Uśmiechnął się. - A co z Teresą? 

- Jesteśmy  po  ślubie,  zapomniałeś?  Być  może  będzie-

my  jej  musieli  pokazać  świadectwo  ślubu,  zanim  się  zgo-
dzi. 

Jego wargi znalazły się blisko jej ust. 
- Jesteś pewna, że nie będę ci przeszkadzał? 
- Przestań gadać bzdury, Lucianie - mruknęła i rozchy-

liła wargi. 

- A co z twoim włoskim przyjacielem? - zapytał. Czę-

ściowo się z nią droczył, ale chciał się tego dowiedzieć. 

- Z jakim włoskim przyjacielem? 
- Tym facetem w garniturze od Armaniego, ze złotymi 

spinkami do mankietów. Nie będzie zły, że się u ciebie za-
trzymam? 

Otworzyła oczy. 
- Antonio  Barducci?  To  felietonista  z  „New  York  So-

phisticate". 

- Szeptał ci coś do ucha. - Lucian szczypnął ją zębami 

w ucho. - Nie podobało mi się to. 

Parsknęła  śmiechem.  Lucian  nachmurzył  się  i  uniósł 

głowę. 

- Co cię tak rozbawiło? 
- Zapytał  mnie...  -  schowała  twarz  w  poduszce.  -  Za-

pytał  mnie,  czy  jesteś  wolny.  Powiedział,  że  jesteś  belissi-
mo.
 

Lucian zalał się rumieńcem. 
- To wcale nie jest śmieszne. 
Usiadła na krawędzi łóżka, wciąż nie mogąc powstrzy-

mać się od śmiechu. .    - To przekomiczne. 

- Akurat - mruknął z irytacją. - I co mu powiedziałaś? 

R

 S

background image

135 

 

- Dałam mu twój numer telefonu. 
- Co?! 
- Żartuję,  żartuję.  -  Sięgnęła  po  bluzkę.  -  Powiedzia-

łam mu, że jesteś moim mężem i ma ci dać spokój. 

Westchnął z ulgą. 
- To dobrze. 
Spojrzała na niego przez ramię i uśmiechnęła się. 
- Powiedziałam mu, że ja też uważam, że jesteś belis-

simo. 

- Naprawdę? - Uśmiechnął się do niej, po czym pokle-

pał poduszkę. - Wracaj tutaj i powiedz to jeszcze raz. Mam 
słabość do takich tekstów. 

Zerwała się z łóżka. 
- Hej. Dokąd idziesz? 
Zniknęła za drzwiami. Odrzucił kołdrę i już miał iść za 

nią, ale wróciła. Serce skoczyło mu do gardła na widok jej 
nagiego  ciała.  Zbliżała  się  do  niego  powoli,  w  jednej  ręce 
trzymała  butelkę  szampana,  a  w  drugiej  pojemnik  z  bitą 
śmietaną. 

- Wiem, do czego jeszcze masz słabość. - Uśmiechnęła 

się i podeszła bliżej. - Co na to powiesz? 

A on zapomniał języka w gębie, ale to i tak nie miało 

znaczenia.  Na  to  pytanie  nie  trzeba  było  odpowiadać  sło-
wami. 

Przez  cały  następny  tydzień  w  nowojorskim  świecie 

mody wrzało jak w ulu. Wszyscy dyskutowali o nowej ko-
lekcji bielizny  Rainy.  „Nowatorska", „seksowna"  -  to  były 
określenia pojawiające się w kółko w pismach branżowych i 
codziennych.  Nie  wspominając  o  opiniach  przekazywa-
nych 

R

 S

background image

136 

 

sobie z ust do ust. Zamówienia napływały szeroką falą, te-
lefony  w  biurze  dzwoniły  bez  przerwy.  Nawet  teraz,  gdy 
Raina  jechała  windą  do  domu,  miała  wrażenie,  że  wciąż 
dzwoni  jej  w  uszach.  Całe  to  zamieszanie  ją  ekscytowało, 
ale była już zmęczona. 

A w domu czekał na nią Lucian. 
Gdy pierwszego dnia zjawili się nad ranem w jej mie-

szkaniu, Emma jeszcze spała. Lucian stanął nad jej łóżecz-
kiem.  Nie  mógł  się  doczekać,  kiedy  dziewczynka  się  obu-
dzi. Gdy tylko zaczęła się ruszać, wziął ją na ręce i przytu-
lił. 

- Dzień dobry, myszko - powiedział takim tonem, jak-

by mówił to codziennie. 

Rainie serce się ścisnęło na widok rozradowanej miny 

Emmy,  sposobu,  w  jaki  przytuliła  się  całym  ciałkiem  do 
Lu-ciana i położyła mu główkę na ramieniu. Uświadomiła 
sobie, że nawet gdyby go jeszcze nie kochała, zakochałaby 
się w tym momencie po uszy. 

Ale już go kochała. Od zawsze i na zawsze. 
Miała  nadzieję,  że  on  ją  też  z  czasem  pokocha.  Lecz 

nigdy nie usłyszała od niego słów, na które tak bardzo cze-
kała. Wydawał się zadowolony z obecnego układu. Ona wy-
chodziła do pracy, on spędzał całe dnie z Emmą. 

A noce, pomyślała Raina z mieszaniną przyjemności i 

bólu, noce spędzał z nią, w jej łóżku. Przez ostatni tydzień 
zaznała tak mało snu, że na nogach trzymała ją chyba sama 
adrenalina. Nie skarżyła się jednak. To był zupełnie niesa-
mowity, dziki tydzień. 

I zaraz miał się skończyć. 

     Zatrzymała  się  przed  drzwiami  swojego  mieszkania.  
Chwilę trwało, nim odzyskała kontrolę nad sobą. Wiedzia- 

R

 S

background image

137 

 

ła, że nie powinna być zła - przecież nic więcej jej nie obie-
cywał. To ona zaprosiła go do swojego domu, do swojego 
łóżka. Nie domagała się niczego więcej, nie prosiła o nic w 
zamian. To by wymagało odwagi. 

Ale fakt pozostawał faktem - z pewnością chciała cze-

goś więcej. 

Cieszyła  się  każdą  minutą  spędzoną z  Lucianem,  lecz 

więcej tego nie powtórzy. Nie potrafiłaby znieść takiego bó-
lu przy okazji każdej jego wizyty w Nowym Jorku. 

Zostaną  przyjaciółmi  -  dla  dobra  Emmy.  Lecz  Raina 

wiedziała,  że  nie  zaspokoi  jej  nic  poza  prawdziwym  mał-
żeństwem. 

Westchnęła,  przycisnęła  czoło  do  framugi,  zamknęła 

oczy.  Wzięła  głęboki  wdech  i  cicho  otworzyła  drzwi  do 
mieszkania. Lucian bawił się z Emmą na podłodze w salo-
nie. 

Serce  drgnęło  jej na  ten  widok.  Ten wielki  facet  śpie-

wał swojej małej córeczce piosenkę. 

- Co tak wspaniale pachnie? - zapytała w progu. Na 

pewno sos do spaghetti Teresy. Zmusiła.się do uśmiechu 
i zaniknęła za sobą drzwi. - Cześć, skarbie. 

Lucian podniósł na nią wzrok. To czułe słowo nie było 

oczywiście  przeznaczone  dla  niego,  lecz  dla  Emmy.  Poje-
dyncze  słowo,  wymówione  z  taką  tkliwością  sprawiło,  że 
poczuł  ucisk  w  piersi.  Uśmiechnął  się  do  niej,  po  czym 
wziął Emmę na ręce i wstał. 

- Daj mamusi buzi. 
Raina  cmoknęła  Emmę  w  policzek  i  pogłaskała  ją  po 

szyi. Dziewczynka się roześmiała. Lucian nachylił się, żeby 
pocałować Rainę. Zesztywniała i odsunęła się. 

- Jedliście już? 

R

 S

background image

138 

 

Chyba była zmęczona. I spięta.-Pomyślał, że zna wiele 

sposobów na zlikwidowanie tego napięcia. 

- Emma dostała trochę rigatoni. Chciała się ze mną po 

dzielić, ale powiedziałem jej, że czekam na ciebie. 

Raina zdjęła płaszcz i odwiesiła go do szafy. Zawahała 

się przez chwilę, nim się odwróciła. 

- Coś się stało? - zapytał z troską. 
- Czas na kąpiel! 
Z łazienki wyszła Teresa. Ze środka dobiegał szum wo-

dy.  Lucian  zdążył  polubić  drobną,  siwowłosą,  grecką  nia-
nię. Była to surowa kobieta, zawsze oficjalna, ale szczerze 
kochała Emmę i Rainę. Dzień czy dwa trwało, nim zaczęła 
go  traktować  odrobinę  przyjaźniej.  Przełamała  się,  gdy 
przywiózł jej słodycze z greckiej cukierni po drugiej stronie 
miasta.  Następnego  i  każdego  kolejnego  ranka  czekała  na 
niego świeżo zaparzona kawa. A gdy wracał z codziennego 
spaceru  z  Emmą,  lunch  był  już  gotowy.  Wczoraj  Teresa 
upiekła  nawet  czekoladowe  ciasteczka.  Usłyszała,  jak  mó-
wił Rainie, że za nimi przepada. 

Wspaniała  kobieta,  pomyślał  z  uśmiechem  i  podał  jej 

Emmę. 

^ Pomogę ci - zaproponowała Raina, ale Teresa mach-

nęła  ręką  i  połaskotała  Emmę  w  brzuszek  frotową  kaczką. 
Poszły do łazienki. 

- Skąd  się  wzięła  ta  kaczka?  -  Raina  spojrzała  na  Lu-

ciana podejrzliwie. - Znowu wybrałeś się na zakupy? 

- Nie miałem nic innego do roboty po południu. Mam 

też coś dla ciebie. - Z uśmiechem wyciągnął z kieszeni ko-
szuli dwa bilety. - „Dark Water". Piątek, ósma wieczorem. 
Ty i ja. 

R

 S

background image

139 

 

Sztuka  była  absolutnym  hitem  na  Broadwayu.  Duszę 

niemal zaprzedał diabłu, żeby zdobyć te bilety. 

- Dziękuję. - Raina uśmiechnęła się słabo. - Wspaniały 

pomysł. 

„Dziękuję?"  „Wspaniały  pomysł?"  Nie  takiej  reakcji 

się  spodziewał.  Zmarszczył  brwi. Raina poszła do kuchni i 
zajrzała  do  garnków.  Powietrze  wypełnił  zapach  pomido-
rów i ziół. Naprawdę wyglądała na wyczerpaną. 

Miała za sobą męczący tydzień. Już on dopilnuje, żeby 

dziś wcześniej się położyła, postanowił. I poszła spać. 

Podszedł do niej od tyłu, objął ją. 
- Wspaniały pomysł? 
Oparła się o niego na krótką chwilę, po czym się odsu-

nęła. 

- Nie mogę iść. 
Coś było nie tak. Coś więcej niż zmęczenie wynikają-

ce ż nawału pracy i braku snu. 

Poczuł się tak, jakby dostał cios w splot słoneczny. 
- Powiesz mi, co się dzieje? 
- Lucianie...  -  Zawahała  się,  wzięła  głęboki  oddech.  -

Dostałam propozycję pracy od Rosinna Designs we Floren-
cji. 

- Od  Rosinna  Designs?  -  Nie  kupował  produktów  tej 

ekskluzywnej  firmy  odzieżowej,  ale  słyszał  o  niej.  Nie 
mógł nie słyszeć. - We Florencji we Włoszech? 

- Tak. 
- Propozycje pracy to na ogół powód do świętowania - 

powiedział  spokojnie.  -  Możesz  mi  w  takim  razie  powie-
dzieć,  dlaczego  wyglądasz  tak,  jakby  właśnie  zdarzyła  się 
tragedia? 

R

 S

background image

140 

 

- Mam jechać do Florencji. Ucisk w sercu jeszcze się 

wzmógł. 

- Jedziesz do Włoch? Kiedy? 
- Jutro. 
- Jutro? 
- Przykro mi. - Jej głos drżał. -  Wiem, że to dość nie-

oczekiwane. To stało się tak szybko. 

- Delikatnie  to  określiłaś.  -  Powtarzał  sobie,  że  musi 

zachować  spokój.  -  Nie  ma  sprawy.  Zostanę  z  Emmą  je-
szcze przez kilka dni, aż wrócisz. 

Skrzyżowała  ręce  na  piersiach,  jakby  zrobiło  się  jej 

zimno. Zamknęła oczy. Otworzyła je i powiedziała: 

- Emma jedzie ze mną. Nie będzie nas pół roku. 

Zamarł. Miał wrażenie, że wszystko w środku zamieniło 

mu się w lód. 
- Jedziesz  jutro  na  pół  roku  do  Florencji  i  zabierasz  z 

sobą moją córkę? Tak po prostu? 

- To dla mnie wielka szansa. Nie mogę odmówić. 
- Pewnie,  że  nie  możesz.  -  Zagryzł  wargi,  żeby  po-

wstrzymać cisnące się na usta słowa. 

- Przez trzy lata pracowałam ciężko, żeby wypracować 

sobie  pozycję  w  branży.  -  Spojrzała  mu  prosto  w  oczy.  -
Czemu miałabym odrzucić taką propozycję? 

Milczał. 
- Pół roku minie jak z bicza strzelił - powiedziała. -Jak 

wrócimy... 

- Do licha, Raino, nigdzie nie pojedziecie! - Odsunął 

się od niej i przeczesał włosy palcami. - Nie możesz tak po 
prostu zabrać Emmy i wyjechać. To moja córka. Przy-
pominam ci też, że jesteśmy małżeństwem. 

R

 S

background image

141 

 

- Papiery i obrączka nie czynią z tego prawdziwego 

małżeństwa - powiedziała cicho. - Ustaliliśmy, że pobie 
ramy się ze względu na Emmę. Zgodziliśmy się również, 
że w którymś momencie weźmiemy rozwód. Z mojej strony 
nic się nie zmieniło. 

Jej  słowa  ledwie  do  niego  docierały.  Był  wściekły.  A 

niech to wszyscy diabli! 

- Świetnie - zgrzytnął zębami. - Jedź sobie do Floren 

cji. Ale zostaw Emmę. 

Popatrzyła na niego zszokowana. Szybko jednak wzię-

ła się w garść. 

- Nie ma mowy. 
- Czemu? Będziesz w pracy od rana do wieczora. Wez-

mę  półroczny  urlop.  Callan  i  Gabe  mnie  zastąpią.  Zaopie-
kuję się Emmą. 

Podeszła do niego. Zacisnęła wargi. 
- Emma jest całym moim światem. Kocham ją. Nigdzie 

się bez niej nie ruszę. 

Przyszła  mu  na  myśl  lwica  broniąca  małego  lwiątka. 

Trochę go to uspokoiło. W głębi ducha wiedział, że ona ma 
rację,  że  Emma  powinna  być  z  nią,  ale  serce  mówiło  mu 
coś innego. 

- Ja też ją kocham - powiedział przez zaciśnięte zęby. - 

Czy to, czego ja chcę, w ogóle się nie liczy? 

- Bardziej  niż  ci  się  zdaje  -  odparła  cicho.  -  Ona  jest 

częścią ciebie i to się nigdy nie zmieni. Nie wiesz tego?    

Odwrócili  się  oboje,  gdy  z  łazienki  dobiegł  ich  plusk 

wody i śmiech Emmy. 

Lucian ostatkiem sił powstrzymywał się, żeby nie za-

cząć  krzyczeć, nie potrząsnąć Rainą, nie zrobić czegoś, by 
zmieniła zdanie. 

 

R

 S

background image

142 

 

Lecz  ona  była  zdeterminowana.  Nie  zmieni  zdania. 

Wyjedzie. I Emma też. Nic nie mógł na to poradzić. 

Zacisnął zęby i odwrócił się do niej tyłem. 
- Przebiorę Emmę i położę ja spać. Zjedz kolację. 
Nie próbowała z nim dyskutować, za co był jej wdzię-

czny. Ubrał Emmę w piżamkę, ukołysał ją do snu i przykrył 
kocykiem, po czym wyszedł na palcach z jej pokoju. Złapał 
swoją kurtkę i ruszył do drzwi. 

Chciał znaleźć najbliższy bar i zamówić dużego drin-

ka. 

A może dwa. 

R

 S

background image

143 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ DWUNASTY 

Raina szła za Teresą, która niosła na rękach śpiącą Em-

mę. Przedzierały się przez głośny i tłumny terminal. Zawsze 
przyjeżdżała na lotnisko z dużym wyprzedzeniem. Kolejka 
była krótka, w dodatku lot miał półgodzinne opóźnienie. W 
efekcie  przyszło  im  czekać  całą  godzinę.  Normalnie  taki 
dodatkowy  czas  działałby  na  Rainę  uspokajająco,  ale  tym 
razem  marzyła  jedynie  o  tym,  żeby  jak  najszybciej  wyje-
chać. 

Tylko  że  tak naprawdę nie  chciała  wyjechać. Nie  mo-

gła  znieść  myśli,  że  wsiądzie  do  samolotu  i  oddali  się  od 
Luciana. 

W gardle jej zaschło. Miała wrażenie, że ze wszystkich 

stron  otaczają ją  szczęśliwe,  roześmiane  twarze.  Pary  trzy-
mały się za ręce. Kobieta i mężczyzna, którzy wyraźnie do-
piero  co  się  przywitali,  stali  objęci  koło  bankomatu,  nie-
świadomi uśmiechów na twarzach ludzi dookoła. 

Raina z trudem powstrzymywała płacz. 
Może  nie  byłoby  aż  tak  źle,  gdyby  przed  wyjazdem 

zdołali  porozmawiać.  Gdyby  się  wczoraj  nie  pokłócili.  I 
gdyby Lucian nie wyszedł w taki sposób. 

Gdyby nie wrócił o trzeciej nad ranem, w dodatku kom-

piętnie pijany. 

Na pewno nie pamiętał, jak pomagała mu położyć się 

R

 S

background image

144 

 

na sofie, co nie było łatwe, biorąc pod uwagę jego gabaryty. 
Ale jakoś się jej udało. Zwinął się w kłębek. 

Był taki bezbronny we śnie. A ona o niczym innym nie 

marzyła, jak o tym, by odwołać podróż. Zapomnieć o pro-
pozycji pracy albo wysłać tam w zastępstwie Annelise. Jej 
asystentka  była  zdolna  i  pracowita.  Z  pomocą  faksu,  tele-
fonu  i komputera  oraz  jednej  czy  dwóch  krótkich  wypraw 
do Florencji wszystko dałoby się załatwić. 

Lecz ta chwila minęła. Skoro Lucian nie poprosił ją, by 

została, nie powiedział tych słów, na które tak czekała, nie 
było powodu odwoływać wyjazdu. 

„Kocham cię." 
To  chciała  usłyszeć.  Być  może  jemu  wystarcza  stan 

obecny:  obrączka,  ale  brak  zobowiązań,  seks  bez  'miłości. 
Ale jej nie. 

I nigdy nie wystarczy. 
A jednak nie żałowała, że za niego wyszła. Emma nosi 

nazwisko ojca i nikt nigdy nie będzie szeptał za jej plecami. 
Lucian i jego rodzina obsypią ją miłością.    

Lecz  ból  wynikający  z  nieodwzajemnionego  uczucia 

do  Luciana  dla  niej  samej  byłby  zabójczy.  Wiedziała  też, 
że  nigdy  nikogo  nie  pokocha  tak,  jak  jego.  Nawet  się  nie 
zbliży do tego poziomu intensywności. 

Rano próbowała go obudzić, wołała go po imieniu, po-

trząsała za ramię, ale się nie ocknął. Nawet wtedy, gdy za-
dzwonił dzwonek do drzwi, gdy kierowca wynosił bagaże. 
Ani wtedy, gdy pocałowała go w czoło. Zostawiła mu liścik 
na  kuchennym  stole.  Żegnała  się  z  nim  i  podawała  adres 
hotelu i numer telefonu we Florencji. Nie podała natomiast 
numeru lotu. 

R

 S

background image

145 

 

Może tak będzie lepiej, pomyślała. Lepiej wyjechać w 

ten sposób, po cichu. Gdyby go obudziła, pewnie by się po-
kłócili i byłoby jeszcze gorzej. Więcej bólu. 

Gdy  Lucian  się  obudził,  miał  wrażenie,  że  przez  jego 

głowę  prowadzi  trasa  jakiegoś  wielkiego  pochodu.  Tłumy 
wiwatowały, dudniły tuby, maszerowały orkiestry dęte. Za-
schło mu w ustach, żołądek podchodził do gardła. 

Ostrożnie otworzył oczy, jęknął i zamknął je z powro-

tem. 

Poranne  słońce  wwiercało  się  w  powieki.  Termin 

„płynny ogień" nabrał nagle nowego znaczenia. 

Jeśli  jeszcze  żyje  -  a  nie  był  tego  pewien  -  to  nigdy 

więcej nie chce nawet słyszeć o alkoholu. 

Miał  na  sobie  to  samo  ubranie,  co  wczoraj.  Wolno  i 

ostrożnie  wyprostował  nogi.  Usiadł.  Musiał  się  złapać  ma-
teraca, żeby nie spaść z łóżka. 

To nie łóżko. Otworzył oczy. To sofa. 
Nic dziwnego,  że  czuje  się  tak,  jakby  ktoś  wcisnął  go 

do pralki i włączył długi program prania. Rozprostował ko-
ści. Tępe dudnienie w głowie zmieniło się w ostry, kłujący 
ból. 

Idiota, idiota, idiota! 
Chciał utopić smutek w alkoholu, ale nie miał zamiaru 

wypić aż tyle. Nie zamawiał nic mocnego - choć pierwotnie 
miał taki zamiar. Lecz jedno piwo prowadziło do następne-
go. Ani się spostrzegł, a już kilka osób się nad nim użalało. 
Każdy koniecznie chciał postawić mu kolejkę. Na szczęście 
dwóch  nowych  kumpli pomogło  mu  wrócić do  domu.  Nie 
miał pojęcia, o której. 

R

 S

background image

146 

 

Spojrzał  na  zegarek.  Musiał  chwilę  poczekać,  aż 

wzrok mu się wyostrzy. Do licha. Już prawie jedenasta. 

W  mieszkaniu  było  cicho.  Zbyt  cicho.  Nagle  zrozu-

miał. Wyjechały. 

Nie miał pojęcia, jakimi liniami ani o której miały le-

cieć. 

Do licha, do licha, do licha! 
Ostatnie  przedpołudnie,  które  mógł  spędzić  z  córką, 

przespał w pijanym widzie. Żałosny kretyn. Zobaczy ją do-
piero za pół roku. 

I Rainę też. 
Poczuł  ucisk  w  żołądku.  Wiedział,  że  nie  ma  to  nic 

wspólnego ze zbyt dużą ilością piwa. 

Zamknął  oczy,  wziął  głęboki  wdech.  Nawet  taki  nie-

wielki ruch wywołał pulsujący ból głowy. Tylko raz w ży-
ciu  tak  go  bolała  głowa  -  tego  ranka  po  wypadku.  Wtedy 
też nie było to miłe. 

Co za ironia losu, pomyślał. W obu przypadkach szło o 

Rainę.  Przecież  wyszedł  wtedy  tylko  po to,  żeby  kupić jej 
kwiaty... 

Otworzył  oczy  i  poderwał  głowę,  nie  zważając  na 

ostry ból w skroniach. 

Kwiaty? 
Pojechał  wtedy  po  kwiaty.  Był  niedzielny  poranek, 

kwiaciarnia była jeszcze zamknięta, więc boczną drogą po-
jechał  do  restauracji  Sydney.  Miał  nadzieję,  że  dostanie 
tam  parę  róż.  W  nocy  spadł  śnieg,  było  ślisko.  Myślał  o 
Rainie, wpadł w poślizg i... 

Nic. 
Do diabła! Nie mógł sobie przypomnieć, co się zdarzy-

ło potem. Ciemność. Absolutna ciemność. 

R

 S

background image

147 

 

Zamknął  oczy,  odsunął  od  siebie  wszystko  i  pozwolił 

myślom się prowadzić... 

Wesele Gabe'a i Melanie... Szczękanie sztućców, toast 

szampanem.  „Za  państwa  młodych",  słyszał  swoje  własne 
słowa. 

Stał z tyłu... Raina koło niego... 
„Może ja cię odwiozę? I tak muszę zawieźć prezenty." 
W domu Gabe'a strzepnął śnieg z kurtki... 
„Napijesz się kawy?" 
„Pewnie." 
Patrzyli na siebie, dzieliło ich zaledwie parę centyme-

trów. .. Nagle znalazła się w jego objęciach, całował ją, obo-
je byli upojeni, nie szampanem, lecz sobą nawzajem. 

O,  Boże!  Przypomniał  sobie.  Nie  szczegóły,  ale  wię-

kszość  pamiętał.  Jak  wchodzili  po  schodach  na  górę,  jak 
walczyli z ubraniami. 

Następny poranek. 
„Wrócę. Poczekaj, Lucian." 
Chciał, żeby została. Z nim. Tak, jak teraz. 
Przepełniła  go  panika.  Jak  coś  takiego  mogło  mu  się 

zdarzyć dwa razy? 

„W piątek rano wyjeżdżam do Florencji. Wrócę za pół 

roku." 

Przez  gęstą  mgłę  otulającą  jego  mózg  przebiły  się  jej 

wczorajsze słowa. 

„Czemu miałabym odrzucić taką propozycję?" zapyta-

ła go, a on nic na to nie powiedział. 

„Papiery  i  obrączka  nic  czynią  z  tego  prawdziwego 

małżeństwa... Z mojej strony nic się nie zmieniło." 

„Czemu miałabym odrzucić taką propozycję?" 

R

 S

background image

148 

 

„Nic się nie zmieniło..." 
Miał  wrażenie,  że  czaszka  mu  pęknie,  gdy  rozległ  się 

dzwonek telefonu. Skrzywił się. 

Telefon! To musi być Raina! Musi! 
Dźwignął się na nogi, zatoczył i jakoś doczołgał do te-

lefonu w kuchni. Złapał słuchawkę. 

- Raina! - wrzasnął. - Raino, czy to ty? 
- Obawiam się, że nie - usłyszał w słuchawce głos Me-

lanie. 

Zapowiedziano  jej  lot.  Raina  podniosła  głowę  i  prze-

rwała zabawę z Emmą. Teresa stała koło niej. Wyciągnęła 
ręce do dziecka, które uśmiechnęło się promiennie i zama-
chało rączkami. 

- Trzeba  iść,  myszko.  -  Raina  pocałowała  córkę  i  po-

dała ją Teresie. 

Westchnęła, wzięła torbę z pieluszkami i poszła za Te-

resą i Emmą. Przez duże okno zobaczyła samolot, usłyszała 
głośny warkot silnika. 

Ostateczność  sytuacji,  świadomość,  że  naprawdę  wy-

jeżdża, napełniła ją bólem. 

Stłumiła zbierające się w oczach łzy, podała dokumen-

ty ładnej blondynce w mundurze linii lotniczych. 

- Raino! Poczekaj! Poderwała głowę. 
- Błagam cię, poczekaj! Serce przestało jej bić. Lucian. 
Przedzierał się przez tłum, rozpychał się łokciami, wy-

krzykiwał jej imię. 

R

 S

background image

149 

 

Serce  łomotało  jej  tak  gwałtownie,  jakby  chciało  wy-

skoczyć z piersi. 

- Lucian? 
Stanął  przed  nią  jak  wryty.  Nie  mógł  złapać  tchu.  Był 

czerwony na twarzy, nieogolony, włosy miał potargane, na-
dal nosił tę samą pogniecioną niebieską koszulę i dżinsy co 
wczoraj. Pachniał mocną kawą i gumą miętową. 

- Raino - wykrztusił, łapiąc oddech. - Nie możesz wy-

jechać. 

- Co  ty  tutaj  robisz?  -  Nie  była  pewna,  czy  nogi  ją 

utrzymają. - Jak mnie znalazłeś? 

- Melanie - odparł, wciąż ciężko dysząc. - Zadzwoniła 

dziś rano. Ona znała numer lotu. Nie możesz wyjechać, Ra-
ino. Nie możesz. 

Raina  rozejrzała  się  dookoła.  Wszyscy  dookoła  przy-

glądali  im  się  z  ciekawością.  Nawet  Teresa,  z  uniesioną 
brwią. 

- Lucianie, już o tym rozmawialiśmy. Nic się nie zmie-

niło. 

- Przepraszam  -  wtrąciła  się  zniecierpliwiona  pani  z 

obsługi. - Wchodzi pani? 

- Tak. - Raina podała bilety. 
- Nie. - Lucian jej je wyrwał. 
- Ejże!  -  Spojrzała  na  niego  zmrużonymi  oczami.  -

Oddawaj. 

Spojrzał na Teresę. 
- Tereso, błagam, poczekaj - powiedział, po czym wziął 

Rainę  za  rękę  i  odciągnął  ją  na  bok,  żeby  nie  tarasować 
przejścia.  -  Raino,  proszę  cię,  musisz  mnie  przynajmniej 
wysłuchać. 

- Masz trzydzieści sekund. 

R

 S

background image

150 

 

Wiedziała, że jeśli potrwa to dłużej, to się złamie i zgo-

dzi na wszystko. 

- Mylisz się. 

Serce jej zamarło. 

- Przyjechałeś tutaj, żeby mi powiedzieć, że się mylę? 

Do widzenia, Lucianie. 

Próbowała się wyrwać, ale trzymał ją mocno. 
- Wysłuchaj mnie. Przyjechałem, żeby ci powiedzieć, 

że nie masz racji, twierdząc, iż nic się nie zmieniło. Zmieni-
ło 
się. Wszystko się zmieniło. 

Zamarła. W jego głosie było tyle niepokoju, w oczach 

taka rozpacz. Było coś jeszcze, coś o czym nie śmiała my-
śleć... 

- Myliłaś  się  mówiąc,  że  nie  masz  powodu,  żeby  zo-

stać.  -  Jego  uścisk  złagodniał,  głos  też.  -I  myliłaś  się, 
twierdząc, że nasze małżeństwo to tylko papiery i obrączki. 
Mylisz się, Raino. Jest ważny powód, żebyś została. 

- Jaki,  Lucianie?  -  usłyszała  swój  własny,  bezgłośny 

szept. - Jaki powód? 

- Kocham cię. 
Zadrżała.  Spojrzała  mu  prosto  w  oczy  i  zobaczyła  to. 

Przełknęła ślinę. 

- Kochasz mnie? 
- Kocham cię od pierwszej chwili. 
- Od spotkania na lotnisku w Filadelfii? Pokręcił gło-

wą. 

- Nie, od pierwszej chwili. 
- Ale przecież ty... przecież nie pamiętasz. 
- Nie pamiętałem aż do dzisiejszego ranka. Niektóre 

rzeczy wciąż jeszcze są trochę niewyraźne, ale jedno pa- 

R

 S

background image

151 

 

miętam jasno  i  wyraźnie.  Przyznaję, że  się  przed  tym  bro-
niłem, ale taka właśnie jest prawda. Zakochałem się w tobie 
od  pierwszego  wejrzenia.  Nie  chciałem,  byś  wyjechała  po 
weselu Gabe'a i Melanie. 

Był  tak  zdenerwowany  i  rozgorączkowany,  że  Raina by 

się nie zdziwiła, gdyby ochrona lotniska wyrzuciła go z lotni-
ska.  Ale  zdaje  się,  że  wszyscy  dookoła  po  prostu  im  się 
przyglądali  i  czekali  z  zapartym  tchem  na  dalszy  ciąg  tego 
spektaklu. 

- Co  ty  mówisz,  Lucianie?  -  zapytała  ostrożnie.  Mu-

siała mieć absolutną pewność, że dobrze go rozumie. 

- Zostań ze mną. - Wziął ją za rękę i podniósł do ust. - 

Ty i Emma. Możemy mieszkać tam, gdzie będziesz chciała, 
w  Bloomfield,  Nowym  Jorku,  Florencji,  Timbuktu,  wszę-
dzie.  Nic  mnie  to  nie  obchodzi.  Tylko  pozwól  mi  się  ko-
chać. I spróbuj pokochać mnie. 

Była zbyt wstrząśnięta, żeby coś powiedzieć. Wbiła w 

niego wzrok. Nie wiedział? Nie dostrzegł tego? 

- Czy ty jesteś ślepy? - zdołała wykrztusić, po czym 

zaczęła się śmiać. - Ty beznadziejny głupcze! Przecież ja 
też cię kocham! 

Lucian poczuł ulgę. Kocha mnie, pomyślał. Aż mu się 

w głowie kręciło z radości. Jak pijany miłością idiota, któ-
rym w rzeczy samej był, wrzasnął głośno i porwał ją na rę-
ce.  Jej  torby  poleciały  na podłogę.  Śmiejąc  się  w  głos,  za-
rzuciła mu ręce na szyję. 

W końcu postawił ją z powrotem na ziemi i pocałował, 

długo i namiętnie. 

- Przepraszam bardzo - odezwała się znowu pani z ob-

sługi.  Nawet  ona  patrzyła  na  nich  z  nadzieją.  -  Zaraz  za-
mykamy wejście. Czy pani zostaje? 

R

 S

background image

152 

 

- Jeśli nie możesz zostać - wykrztusił. - Polecę za tobą 

następnym  samolotem.  Nie  mogę  żyć  bez  ciebie  i  Emmy. 
Nie  przeżyję  następnych  sześciu  godzin,  nie  wspominając 
o sześciu miesiącach. Boże, jak ja was potrzebuję! 

- Nigdzie  nie  musisz  jechać,  Lucianie.  -  Ujęła  jego 

twarz w dłonie. - Zostaję. Oczywiście, że zostaję. 

Rozległ się głośny aplauz. Lucian rozejrzał się dooko-

ła. Kilka kobiet miało tęskne miny, kilku mężczyzn uśmie-
chało  się  szeroko.  Nawet  Teresa  miała  łzy  w  oczach.  Ski-
nęła  z  aprobatą,  podeszła  do  nich  i  podała  Lucianowi  po-
grążoną we śnie córkę. 

Musiał  przełknąć  ślinę.  Miał  wrażenie,  że  serce  wy-

skoczy  mu  z  piersi,  tak  bardzo  kochał  to  dziecko  i  jego 
matkę. 

- A co  z  Florencją? - zapytał. Bał się, że dostarcza jej 

pretekstu do wyjazdu, ale wiedział, że musi o to zapytać. - 
Co będzie, jeśli nie pojedziesz? 

- Jakoś  to  załatwię  -  odparła.  -  Coś  mi  się  zdaje,  że 

moja asystentka wybierze się w końcu w swoją wymarzoną 
podróż do Włoch. 

- Mogę się przeprowadzić do Nowego Jorku - oznajmił 

Lucian. - Bracia zajmą się interesami na miejscu. Sprzedam 
dom, gdy tylko go wykończę. 

- Chcesz sprzedać nasz dom? - Raina nachmurzyła się 

i pokręciła głową. - Nie ma mowy. Już sobie wybrałam po-
kój  na  gabinet.  Pierwszy  przy  schodach.  Sypialnia  naszej 
córki będzie po drugiej stronie korytarza. 

- A  dwa  pozostałe  pokoje?  -  Uniósł  brew.  -  Masz  ja-

kieś pomysły? 

- No, cóż, szkoda by było nie wykorzystać takiej wspa-

niałej przestrzeni, prawda? 

R

 S

background image

153 

 

- Pewnie. Popracujemy nad tym. Mamy dużo czasu. Do 

końca życia, kochanie. 

- Myślisz, że uda ci się to zapamiętać, Lucianie? 

Pocałowała go. 

- Spokojnie. - Pogłębił pocałunek i uśmiechnął się. - 

Zaufaj mi, tego nie zapomnę. 

R

 S


Document Outline