background image

G

G

u

u

n

n

t

t

e

e

r

r

 

 

G

G

r

r

a

a

s

s

s

s

 

 

 

 

N

N

i

i

e

e

m

m

i

i

e

e

c

c

k

k

i

i

e

e

 

 

r

r

o

o

z

z

l

l

i

i

c

c

z

z

e

e

n

n

i

i

a

a

 

 

Przeciwko tępemu nakazowi jedności 

Lastenausgleich. Wider das dumpfe Einheitsgebot  

 

PrzełoŜyli Małgorzata Łukasiewicz i Andrzej Kopacki  

Wiersze w przekładzie Jacka St. Burasa Deutscher  

 

Zgodnie z Ŝyczeniem Guntera Grassa w polskim wydaniu 

ksiąŜki zamieszczamy dodatkowo dwa jego artykuły z 

„Die Zeit" z 1990 r. : Kurze rede eines vaterlandslosen 

Gesellen Was rede ich. Wer hört noch zu 

 

background image

Kilka słów do polskich czytelników  

 
KsiąŜka  ta  zawiera  moje  polityczne  przemówienia  i 

artykuły,  wygłaszane  i  pisane  na  przestrzeni  ostatnich 
trzydziestu  lat.  Dość  wcześnie  zacząłem  zastanawiać  się 
nad tym, w jaki sposób Niemcy mogliby się połączyć. Nie 
musi to być koniecznie jednolite państwo. Wychodziłem z 
załoŜenia,  Ŝe  naleŜy  przy  tym  uwzględnić  sprawę 
bezpieczeństwa  w  Europie  i  Ŝyczenia  naszych  sąsiadów. 
ToteŜ  uwaŜam,  Ŝe  właściwym  rozwiązaniem  dla 
Niemców  i  ich  sąsiadów  jest  konfederacja  obu  państw, 
która  ewentualnie  w  ciągu  jakichś  dziesięciu lat  mogłaby 
przekształcić się w państwo federalne. 

Sądzę,  Ŝe  polscy  czytelnicy  przeczytają  tę  ksiąŜkę  ze 

szczególną uwagą – od europejskiego rozwiązania kwestii 
niemieckiej zaleŜy przecieŜ takŜe bezpieczeństwo polskiej 
granicy na zachodzie. 

 

Gunter Grass  

13 marca 1990 r. 

 

background image

Wyrównanie obciąŜeń  

 
[Lastenausgleich
, mowa wygłoszona na zjeździe SPD w Berlinie, 18 XII 1989 

r. , Pierwodruk w: „Frankfurter Rundschau", 19X11 1989.]

 

 
Przed  dwudziestu  laty  Gustav  Heinemann  mówił  o 

„trudnych ojczyznach", jedną wymienił z nazwy: Niemcy. 
Ta  precyzyjna  ocena  znajduje  dziś  potwierdzenie.  Po  raz 
kolejny  wygląda  na  to,  Ŝe  kierującą  się  rozumem 
ś

wiadomość  narodową  zdominowały  mętne  narodowe 

uczucia;  nasi  sąsiedzi  słuchają  beztroskich  apeli  do 
niemieckiej  woli  jedności  z  napięciem  przechodzącym  w 
strach. 

Tymczasem zachodzi niebezpieczeństwo, Ŝe prawdziwe 

wydarzenie historyczne, mianowicie proces zachodzący w 
społeczeństwie  NRD,  które  z  dnia  na  dzień  wywalcza 
sobie  więcej  wolności  i  tym  samym  bez  uŜycia  siły 
podwaŜa  bastiony  znienawidzonego  systemu  –  Ŝe  ten 
proces,  niebywały  w  dziejach  niemieckich,  gdyŜ 
rewolucyjny, 

zarazem 

skuteczny, 

pozostanie 

niedostrzeŜony.  Na  plan  pierwszy  wysuwają  się  inne 
sprawy,  mniej  waŜne.  Co  poniektórym  politykom 
zachodnioniemieckim  pilno  na  scenę,  w  światła  rampy. 
Rząd  federalny,  a  zwłaszcza  minister  finansów,  coraz 
wyŜej  podnosi  kosz  fruktów,  udrapowany  w  kuszące 
obietnice,  i  w  ten  sposób  zmusza  rewolucjonistów  z 
tamtej  strony  do  coraz  śmielszych  skoków,  kanclerz  zaś 

background image

usiłuje  skupić  uwagę  świata  na  sobie  i  swoim  10-
punktowym programie. 

W  dodatku  te  Ŝałosne  popisy  w  wykonaniu 

państwowych  dostojników  znalazły  poklask.  Propozycje 
w  jakiejś  mierze  rozsądne  posłuŜyły  za  parawan  dla 
sprzeczności i taktyczno-wyborczych zagrań: faktem jest, 
Ŝ

e  po  raz  kolejny  odmówiono  bezwzględnego  uznania 

polskiej granicy zachodniej. 

Nazajutrz  przyszło  otrzeźwienie.  Ogłupiający  czar 

ustąpił.  Rzeczywistość,  tj.  uzasadniona  i  wsparta  na 
doświadczeniu  troska  sąsiadów,  upomniała  się  o  swoje 
prawa  w  Bundestagu.  Mydlana  bańka  „ponownego 
zjednoczenia"  prysła,  bo  nikt  będący  przy  zdrowych 
zmysłach i obdarzony dobrą pamięcią nie moŜe dopuścić, 
by  raz  jeszcze  w  centrum  Europy  doszło  do  kumulacji 
potęgi:  na  pewno  nie  wielkie  mocarstwa,  znowu  w  roli 
zwycięzców, nie Polacy, nie Francuzi, nie Holendrzy, nie 
Duńczycy. Ale my, Niemcy, takŜe nie, bo tamto państwo 
jedności,  którego  zmieniający  się  namiestnicy  w  ciągu 
zaledwie  siedemdziesięciu  pięciu  lat  wpisali  w  nasze  i 
cudze  podręczniki  historii  cierpienie,  ruiny,  klęski, 
miliony  uchodźców,  miliony  trupów  i  cięŜar  niezatartej 
zbrodni  –  takie  państwo  nie  domaga  się  bynajmniej 
wznowienia  i  nie  powinno  –  choć  tymczasem  umieliśmy 
pokazać  całą  naszą  pocziwość  i  dobroduszność  –  nigdy 
więcej budzić politycznych apetytów. 

Uczmy się rączej od naszych rodaków w NRD, którym 

–  w  przeciwieństwie  do  Republiki  Federalnej  –  nie 

background image

podarowano  wolności,  którzy  swoją  wolność  musieli 
sobie  wywalczyć  na  przekór  wszechogarniającemu 
systemowi;  jest  to  osiągnięcie  tamtej  strony,  wobec 
którego  my  tutaj,  tonący  w  bogactwach,  wydajemy  się 
biedakami. 

Więc co ma znaczyć ta buta, pyszniąca się oszklonymi 

fasadami  wieŜowców  i  nadwyŜkami  eksportowymi?  Co 
ma  znaczyć  besserwissertwo  w  sprawach  demokracji, 
której  pierwszą  lekcję  sami  zdołaliśmy  sobie  przyswoić 
ledwie  „dostatecznie"?  Co  ma  znaczyć  triumfalistyczna 
uciecha  ze  skandalów  po  tamtej  stronie,  gdy  wokół  bije 
smród naszych własnych skandali – od afery Neue Heimat 
przez Flicka i Barschela po Celler Loch? 

[Hasła odnoszące się do 

głośnych skandali w Ŝyciu publicznym RFN: Neue Heimat – nazwa powołanej przy 
Zrzeszeniu Niemieckich Związków Zawodowych spółdzielni mieszkaniowej, gdzie 
ujawniono  malwersacje  na  wielką  skalę;  Flick  i  Barschel  –  główni 
skompromitowani  w  aferze  nielegalnego  finansowania  partii  politycznych;  Celler 
Loch  –  „dziura"  powstała  po  zamachu  bombowym  w  Celle  –  akcja  ta, 
przygotowana w całości przez organy ścigania, miała uwiarygodnić agenta, którego 

chciano  wprowadzić  do  organizacji  terrorystycznej  (przyp.  tłum.  ).]

  I  co  ma 

znaczyć  –  wobec  skromnych  pragnień  rzekomych 
nędzarzy  z tamtej  strony – owa zadufana pańskość,  którą 
ucieleśnia tu Helmut Kohl! Czyśmy juŜ zapomnieli, czy – 
biegli  w  praktyce  rugowania  ze  świadomości  rzeczy 
niemiłych  –  nie  chcemy  juŜ  pamiętać,  Ŝe  mniejsze  z 
państw 

niemieckich 

obarczono 

ponad 

wszelką 

sprawiedliwość cięŜarem przegranej wojny? 

Oto  jak  wyglądały  moŜliwości  NRD  po  1945  r.  i  jak 

określają  jej  sytuację  po  dzień  dzisiejszy:  zaledwie 

background image

pokonany  został  dyktatorski  system  Wielkich  Niemiec, 
juŜ  wziął  się  do  rzeczy  –  nowymi,  choć  znanymi  od 
wieków  środkami  –  system  stalinowski.  Wyzyskiwani 
ekonomicznie  przez  Związek  Radziecki,  uprzednio 
złupiony  i  zniszczony  przez  Wielkoniemiecką  Rzeszę,  w 
chwili robotniczego zrywu w czerwcu 1953 r. natychmiast 
mający  przeciwko  sobie  radzieckie  czołgi,  wreszcie 
zamknięci  za  murem,  obywatele  Niemieckiej  Republiki 
Demokratycznej musieli płacić, płacić i jeszcze raz płacić, 
takŜe  za  obywateli  Republiki  Federalnej.  Wedle 
niesprawiedliwej  miary  to  nie  my  za  nich,  ale  oni  za  nas 
dźwigali  główne  cięŜary  wojny  przegranej  przez 
wszystkich Niemców. 

Jesteśmy  im  zatem  co  nieco  winni.  Nie  chodzi  o 

protekcjonalne  „wsparcie"  albo  skwapliwe  wykupywanie 
„masy  upadłościowej  NRD",  ale  o  daleko  idące 
wyrównanie obciąŜeń, od zaraz i bez Ŝadnych warunków. 
Redukcja  wydatków  militarnych  i  podatek  specjalny, 
który  proporcjonalnie  do  stanu  posiadania  dotyczy 
kaŜdego obywatela Republiki Federalnej, mogą pokryć te 
spłaty. 

Oczekuję  od  mojej  partii,  Socjaldemokratycznej  Partii 

Niemiec, Ŝe weźmie sobie do serca sprawę tego od dawna 
juŜ naleŜnego, najzupełniej oczywistego i sprawiedliwego 
wyrównania  obciąŜeń  oraz  wniesie  jako  priorytetowy 
postulat pod obrady Bundestagu. 

Dopiero  gdy  postąpimy  sprawiedliwie  wobec  naszych 

rodaków  z  NRD,  którzy  znajdują  się  u  kresu  sił,  w 

background image

sytuacji skrajnej, a którzy mimo to nieustępliwie walczą o 
powiększenie  sfery  wolności,  dopiero  wtedy  będziemy 
mogli  –  oni  z  nami  i  my  z  nimi  –  na  równych  prawach 
rozmawiać  i  pertraktować  o  dwóch  państwach  jednej 
historii 

jednej 

kultury 

narodowej, 

dwóch 

skonfederowanych  państwach  w  europejskim  domu. 
Samostanowienie  zakłada  rozległą,  a  więc  takŜe  i 
ekonomiczną niezawisłość. 

Jeśli  usunąć  woal  wprawdzie  uwodzicielskiej,  acz  na 

dłuŜszą  metę  jałowej  retoryki  ponownego  zjednoczenia, 
widać  wyraźnie,  Ŝe  zaproponowana  przez  premiera  NRD 
Hansa  Modrowa  wspólnota  kontraktowa  odpowiada 
faktycznej  sytuacji  i  dalszym  moŜliwościom.  Parytetowo 
obsadzone  komisje  mogłyby  oprócz bezpośrednich  zadań 
w dziedzinie komunikacji, energetyki i poczty uregulować 
ciąŜące  na  Republice  Federalnej,  a  naleŜne  NRD 
wyrównanie; 

mogłyby 

zająć 

się 

stopniowym 

przesunięciem  środków  budŜetu  obronnego  na  zadania 
słuŜące umacnianiu pokoju; mogłyby wreszcie na gruncie 
wspólnej  niemieckiej  odpowiedzialności  koordynować 
politykę  na  rzecz  rozwoju  Trzeciego  Świata;  mogłyby 
wzbogacić  teŜ  nowymi  treściami  ukute  przez  Johanna 
Gottfrieda  Herdera  pojęcie  Kulturnation  –  narodu  jako 
wspólnoty kultury; mogłyby – rzecz nie najmniej waŜna – 
zahamować  tak  czy  inaczej  nie  liczące  się  z  granicami 
zniszczenie środowiska naturalnego. 

Te  i  inne  wysiłki,  jeśli  okaŜą  się  skuteczne,  stworzą 

przestrzeń  dla  dalszych  zbliŜeń  niemiecko-niemieckich  i 

background image

w  ten  sposób  wymoszczą  drogę  do  konfederacji  obu 
państw; konfederacja ta wszelako, jeŜeli będziemy do niej 
dąŜyli,  zakłada  rezygnację  z  idei  jednolitego  państwa  w 
sensie ponownego zjednoczenia. 

Zjednoczenie jako wchłonięcie NRD oznaczałoby straty 

nie  do  powetowania:  obywatele  tego  drugiego,  w  ten 
sposób  zawłaszczonego  państwa  utraciliby  mianowicie 
całą swoją bolesną, na koniec bezprzykładnie wywalczoną 
toŜsamość;  ich  historia  uległaby  tępemu  nakazowi 
jedności.  Jedynym  zyskiem  zaś  byłaby  zastraszająca 
kumulacja  potęgi,  wydęta  apetytami  na  więcej  i  coraz 
więcej  potęgi.  Wbrew  wszelkim  zapewnieniom,  nawet 
składanym  w  dobrej  wierze,  my,  Niemcy,  stalibyśmy  się 
znowu postrachem. Jeśli bowiem sąsiedzi będą patrzyli na 
nas  z  uzasadnioną  nieufnością  i  z  rosnącego  dystansu, 
łatwo  moŜe  to  znowu  zrodzić  poczucie  izolacji,  a  wraz  z 
nim ową niebezpieczną mentalność, która uŜalając się nad 
samą  sobą  dostrzega  wokół  samych  wrogów.  Ponownie 
zjednoczone  Niemcy  byłyby  zakompleksionym  kolosem, 
któiy  przeszkadza  sam  sobie  i  przeszkadza  połączeniu 
Europy. 

Natomiast  konfederacja  obu  państw  niemieckich  i 

gotowość  rezygnacji  z  jednolitego  państwa  sprzyjałaby 
połączeniu  Europy,  zwłaszcza  Ŝe  połączeniu  temu  – 
podobnie  jak  nowej  niemieckiej  samowiedzy  –  ma 
patronować właśnie idea konfederacji. 

Jako  pisarz,  któremu  język  niemiecki  uŜycza  siły 

przekraczania  granic,  nasłuchując  krytycznie  tego,  co  się 

background image

u  nas  mówi,  natykam  się  bezustannie  na  nieszczęsną 
dysjunkcję:  wszystko  albo  nic.  Ale  mamy  jeszcze  trzecią 
moŜliwość  odpowiedzi  na  kwestię  niemiecką.  Oczekuję 
od  mojej  partii,  Ŝe  tę  moŜliwość  rozpozna  i  obróci  w 
polityczną praktykę. 

SPD  jest od  lat  pionierem  i  architektem  pokojowej,  bo 

historycznie  świadomej  polityki  niemieckiej.  JeŜeli  nie 
wcześniej,  to  teraz,  po  bankructwie  komunistycznego 
dogmatu,  moŜna  rozpoznać,  Ŝe  demokratyczny  socjalizm 
ma  przed  sobą  przyszłość.  Wyznaję:  powrót  Aleksandra 
Dubczeka na polityczną scenę poruszył mnie, ale równieŜ 
utwierdził 

moich 

politycznych 

przekonaniach. 

Przemiany  w  Europie  Wschodniej  i  Środkowej  powinny 
dla  nas,  socjaldemokratów,  stać  się  nowym  impulsem. 
Potrzebujemy  takich  impulsów.  Zbyt  wiele  zastrzeŜeń  i 
wątpliwości  hamowało  dotychczas  naszą  energię.  Lata 
dziewięćdziesiąte  będą  od  nas  wymagały  inicjatywy 
politycznej.  W  toku  historii  niemieccy  socjaldemokraci 
nieraz  przetrzymywali  tę  inicjatywę  w  domowym 
areszcie, ale nieraz teŜ umieli dać jej dowody: od Augusta 
Bebla  do  Willy  Brandta;  Hans-Jochen  Vogel,  teraz  kolej 
na ciebie! 

 

przełoŜyła Małgorzata Łukasiewicz 

 

background image

DuŜo uczucia, mało świadomości 

 
Z  Gunterem  Grassem  rozmawia  dla  „Der  Spiegel" 

Willi Winkler  

[Viel Gefuhl, wenig Bewusstsein, „Der Spiegel" nr 47, 20 XI 1989.] 

 
DER  SPIEGEL  Proszę  pana,  28  lat  temu,  nazajutrz  po 

zbudowaniu  Muru,  wystał  pan  list  otwarty  do  swojej 
koleŜanki  z  NRD,  Anny  Seghers,  opisując  szok,  jakiego 
doznał  pan  na  widok  funkcjonariuszy  Vopo:  „Poszedłem 
pod  Bramę  Brandenburską  i  stanąłem  oko  w  oko  z 
nieomylnymi  atrybutami  nagiej,  acz  cuchnącej  świńską 
skórą  przemocy".  Jakich  uczuć  doznał  pan  9  listopada 
1989 r. ? 

GRASS  Myślałem  sobie,  Ŝe  oto  dokonała  się  tu 

niemiecka rewolucja: bezkrwawo, trzeźwo i najwidoczniej 
skutecznie.  Czegoś  takiego  jeszcze  w  naszej  historii  nie 
było. 

DER SPIEGEL Tę rewolucję wymusiła na rządzie SED 

fala  uciekinierów  wyjeŜdŜających  przez  Węgry  oraz 
oblegających ambasady w Pradze i Warszawie. Gdyby nie 
ten nacisk, nigdy by się nie odbyła. 

GRASS  Był  to  podwójny  nacisk.  Nacisk  emigracji  i 

nacisk protestacyjnych demonstracji, które przerodziły się 
w rewolucję. Po raz pierwszy ludzie w NRD tak masowo 
wyszli na ulice. W dniach 16-17 czerwca 1953 r. – był to 
zryw  robotniczy,  w  obu  częściach  Niemiec  fałszywie 

background image

zdefiniowany:  tam  jako  kontrrewolucja,  a  tu,  zgodnie  z 
formułą  Adenauera,  jako  powstanie  narodowe  –  na 
ulicach było tylko 350 000 ludzi. 

DER  SPIEGEL  Mimo  to  nie  wydaje  się  pan  w  pełni 

uszczęśliwiony tą rewolucją. 

GRASS Zmiany następowały w złej kolejności. Proces 

wewnętrznej  demokratyzacji  powinien  być  bardziej 
zaawansowany, 

otwarcie 

granic 

powinno 

zostać 

zapowiedziane.  Wybory  do  władz  komunalnych  naleŜało 
powtórzyć.  To  z  kolei  mogłoby  doprowadzić  do 
przebudowy  NRD  na  wyŜszej  płaszczyźnie  i  dałoby  teŜ 
większe pole manewru grupom opozycyjnym. Mogliby w 
ten  sposób  zdobyć  doświadczenia  polityczne,  których 
wielu z nich brak. 

DER 

SPIEGEL 

Pańskie 

uczucia 

są 

tedy 

niejednoznaczne? 

GRASS Niejednoznaczne o tyle, Ŝe martwię się, czy to 

mniejsze  z  dwóch  państw  niemieckich  w  stanie,  w  jakim 
się  znajduje,  wytrzyma  otwartą  granicę.  Drugi  powód  do 
troski  to  to,  Ŝe  w  Republice  Federalnej  –  przy  braku 
realnych  koncepcji  –  znowu  podnosi  się  wrzask  wokół 
ponownego zjednoczenia. 

DER  SPIEGEL  Ale  przecieŜ  według  konserwatywnej 

wykładni 

konstytucja 

wręcz 

nakazuje 

ponowne 

zjednoczenie. 

GRASS  W  konstytucji  nie  ma  ani  słowa  o  ponownym 

zjednoczeniu;  w  preambule  mówi  się  o  jedności 
Niemców, za czym i ja się opowiadam. 

background image

DER  SPIEGEL  W  takim  razie  tym,  którzy  mówią  o 

konstytucyjnym 

nakazie 

ponownego 

zjednoczenia, 

zarzuca pan, Ŝe nie znają konstytucji. 

GRASS  ...  nie  znają  konstytucji  albo,  jeśli  ją  znają, 

wypowiadają się wbrew swej lepszej wiedzy. 

DER  SPIEGEL  Do  której  kategorii  naleŜy  Helmut 

Kohl? 

GRASS  Sądzę,  Ŝe  kanclerz  nie  zna  konstytucji.  A  juŜ 

przelotny  rzut  oka  pouczyłby  go,  Ŝe  pojęcie  jedności 
pozwala  na  bardzo  duŜo,  daje  duŜe  moŜliwości.  Pozwala 
na więcej, niŜ owe postulaty w stylu „wszystko albo nic", 
które  w  Niemczech  juŜ  niemało  napsuły.  Jedna  strona 
trzyma  się  leniwie  status  quo  i  powiada:  Z  uwagi  na 
bezpieczeństwo  w  Europie  Środkowej  trzeba  zachować 
dwa  państwa.  Drugie  stronnictwo  natomiast  przy  kaŜdej 
okazji,  albo  i  bez  okazji,  zgodnym  chórem  woła  o 
ponowne  zjednoczenie.  Pośrodku  jednak  mamy  trzecią 
moŜliwość:  doprowadzić  do  połączenia  między  oboma 
państwami  niemieckimi.  Odpowiadałoby  to  potrzebom  i 
samowiedzy  Niemców,  a  nasi  sąsiedzi  teŜ  mogliby  na  to 
przystać.  A  więc  nie  kumulacja  potęgi  w  sensie 
ponownego 

zjednoczenia, 

nie 

przedłuŜanie 

stanu 

niepewności  w  formie  dwóch  państw,  będących 
wzajemnie  dla  siebie  zagranicą,  ale  raczej  konfederacja 
obu państw, która musiałaby się na nowo zdefiniować. Na 
nic się tu nie zda zezować ku Rzeszy Niemieckiej, czy to 
w  granicach  z  1945  r.  ,  czy  z  1937  r.  ;  wszystko  to  się 
skończyło. Musimy się na nowo określić. 

background image

DER  SPIEGEL  Ale  ilekroć  Niemcy  się  łączyli,  juŜ  od 

czasów  wojen  wyzwoleńczych,  to  zawsze  w  celu 
stworzenia jednego narodu, jednego wspólnego państwa. 

GRASS Wcale nie. Wtedy, w kościele Pawła w 1848 r., 

[W  1848  r.  w  kościele  Pawła  we  Frankfurcie  obradowało  Zgromadzenie  Na 
rodowe,  zwołane  w  celu  zjednoczenia  ziem  niemieckich  (przyp.  tłum.).]

 

dyskutowano wiele róŜnych koncepcji. Osobiście wolę się 
raczej  odwoływać  do  ukutego  przez  Herdera  pojęcia 
Kulturnation – 
narodu jako wspólnoty kulturowej. 

DER  SPIEGEL  Ale  i  pojęcie  konfederacji  nie  jest 

całkiem wolne od obciąŜeń... 

GRASS Dlaczego? 
DER  SPIEGEL  Dla  młodej  Republiki  Federalnej 

konfederacyjne  plany  Ulbrichta  z  lat  pięćdziesiątych  i 
sześćdziesiątych zawsze były postrachem. 

GRASS  To  byłby  zbyt  wielki  honor  dla  Ulbrichta, 

gdyby  mu  ex  post  oddać  na  wyłączną  własność  tak 
uŜyteczne  pojęcie.  W  wielu  demokratycznych  państwach 
istnieje  coś  takiego  jak  konfederacja.  Dla  obu  państw 
niemieckich  konfederacja  byłaby  korzystna  jeszcze  z 
innych 

powodów. 

Federalistyczna 

zasada 

naszej 

Republiki  mimo pewnych  utrudnień daje same  korzyści i 
Ŝ

yczę  sobie  gorąco,  by  takŜe  i  w  NRD  w  ciągu 

najbliŜszych lat dawne landy znowu nabrały znaczenia. 

DER SPIEGEL Czy zarzut lenistwa nie odnosi się takŜe 

do  pańskiego  przyjaciela  partyjnego  Egona  Bahra,  który 
powiedział:  Na  miłość  boską,  nie  tykajmy  tych  dwóch 
państw? 

background image

GRASS  OtóŜ  lenistwo  to  ostatnia  rzecz,  jaką  moŜna 

zarzucać  Egonowi  Bahrowi,  który  był  jednym  z 
najbardziej Ŝywych umysłów. Dopiero to powiedziawszy, 
mogę  go  krytykować.  UwaŜam,  Ŝe  równieŜ  Egon  Bahr 
został zaskoczony nagłym rozwojem wypadków – nie jest 
to zarzut – i Ŝe w swojej polityce małych kroków zawsze 
troszczył  się,  by  zapewnić  tym  małym  krokom 
skuteczność. 

Dlatego 

nie 

chce 

tykać 

idei 

dwupaństwowości.  Nawet  przy  najlepszych  intencjach 
ponowne  zjednoczenie  doprowadziłoby  do  izolacji 
Niemców. A kiedy Niemcy czują się izolowane, dochodzi 
często do panicznych reakcji – to juŜ znamy. 

DER  SPIEGEL  Ale  czy  skonfederowana  NRD  nie 

stałabysię satelitą Wspólnoty Europejskiej? 

GRASS  Odrzucam  taką  czarno-białą  wizję:  z  jednej 

strony kompletnie zrujnowana gospodarka socjalistyczno-
komunistyczna, z drugiej strony spójny blok kapitalizmu. 
Kapitalizm  w  róŜnych  krajach  teŜ  wygląda  rozmaicie.  A 
więc  moŜna  róŜnicować  takŜe  i  z  tej  drugiej  strony  oraz 
wybrać  metody  do  przyjęcia  dla  NRD,  metody,  które  nie 
prowadzą  do  wypaczeń  i  deformacji,  do  nowych 
niepokojów  społecznych,  czemu  moŜe  towarzyszyć 
ucieczka  w  prawo,  jak  to  się  zdarzyło  u  nas  wskutek 
chybionej polityki kapitalistycznej. 

DER SPIEGEL Co właściwie mogłaby wnieść NRD do 

gospodarstwa  samotnej  pary  państw  niemieckich  – 
niezaleŜnie od tego, jak para ta się ukonstytuuje? 

GRASS  Coś,  co  musiało  rzucić  się  w  oczy  kaŜdemu, 

background image

kto  nieraz  bywał  w  NRD,  coś,  czego  nam  tutaj  brak: 
powolniejsze  tempo  Ŝycia,  a  zatem  więcej  czasu  na 
rozmowy. Powstało tam społeczeństwo nisz (zdaje mi się, 
Ŝ

e określenie to pochodzi od Guntera Gausa), coś w stylu 

biedermeier,  jak  w  epoce  Metternicha.  Nie  umiem 
powiedzieć,  czy  to  coś  nie  zostało  juŜ  zmiecione  przez 
wyjście na ulice i marsz ku demokracji. 

DER  SPIEGEL  Sądzi  pan  powaŜnie,  Ŝe  ten  późny 

biedermeier  mógłby  oprzeć  się  skumulowanej  potędze 
zachodniej ekonomii? 

GRASS  Zapominamy,  Ŝe  ten  konieczny  zwrot  ku 

tematyce  niemiecko-niemieckiej  przesłonił  właściwe 
problemy  współczesności,  które  za  parę  tygodni  i 
miesięcy  znowu  dadzą  o  sobie  znać:  postępujące 
niszczenie środowiska. Dziura ozonowa nie zmniejszy się 
wskutek zbliŜenia Niemców. 

DER  SPIEGEL  Jeśli  wolno  wrócić  znów  do  pańskich 

uczuć:  czy  w  ubiegłym  tygodniu  przyłączył  się  pan  w 
Bundestagu do śpiewania Deutschlandlied? 

GRASS  Niewątpliwie.  Ale  na  pewno  z  innymi 

refleksjami  niŜ  ci,  którzy  zaintonowali  pieśń.  Zakładam 
mianowicie,  Ŝe  mieli  na  myśli  ponowne  zjednoczenie. 
Tymczasem  doszło  juŜ  do  inflacji  hymnu,  a  tego  naleŜy 
się  wystrzegać,  między  innymi  właśnie  ze  względu  na 
treść, która przecieŜ nie jest bez znaczenia. 

DER SPIEGEL Trzecia zwrotka? 
GRASS  Tak.  „Jedność  i  prawo  i  wolność"  –  to  treści 

dotyczące obu państw. NRD moŜe nam coś dać, owszem, 

background image

pewien  impuls.  Bo  czy  u  nas  wszystko  wygląda  tak 
wspaniale?  Czy  to,  co  zapisane  jest  w  konstytucji, 
pokrywa 

się 

tak 

dokładnie 

konstytucyjną 

rzeczywistością?  Czy  człowiek  biedny  albo  człowiek, 
który  nie  naleŜy  do  tzw.  spokojnych  obywateli,  moŜe 
przed  naszymi  sądami  obronić  swoje  stanowisko, 
przewalczyć  swoje  prawo?  Czy  warunkiem  nie  są  tu 
pieniądze, czy po to, by w naszej Republice bronić swoich 
praw,  nie  trzeba  mieć  wysoko  płatnych  adwokatów?  Czy 
jak  na  tak  bogaty  kraj  ten  rodzaj  nierówności  nie 
występuje  w  skandalicznie  wysokim  stopniu?  Czy  nie 
mamy  wszelkich  powodów,  by  przejąć  z  NRD  impuls 
rewolucji bez uŜycia siły? 

DER  SPIEGEL  Ale  jak?  Czy  w  duchu  hasła:  „Uczyć 

się od NRD, to uczyć się zwycięŜać"? 

GRASS 4 listopada widziałem na Alexanderplatz duŜo 

trafnych haseł, większość dotyczyła sytuacji w NRD. Ale 
był  wśród  nich  transparent  odnoszący  się  nie  tylko  do 
NRD: „Obciąć bonzów, chronić drzewa". Tacy bonzowie 
są teŜ w Republice Federalnej. Jak równieŜ drzewa, które 
naleŜy 

chronić. 

Hasło, 

by 

tak 

rzec, 

poniekąd 

ogólnoniemieckie:  rzadko  zdarza  mi  się  oglądać  dwoistą 
problematykę  naszej  sytuacji  egzystencjalnej  w  tak 
zwięzłym sformułowaniu. 

DER SPIEGEL Obawia  się pan zatem, Ŝe  bonzowie w 

Republice Federalnej umocnią się i porosną w piórka tym 
bar dziej, im gorzej będzie się wiodło bonzom w NRD? 

GRASS  Wymienię  przykładowo  jeden  przypadek: 

background image

panaj  Lambsdorffa,  człowieka,  który  niejedno  ma  na 
sumieniu,  który  przewodzi  demokratycznej  partii  i  jest 
niezmiennie  z  siebie  zadowolony.  Który,  zanim  otworzy 
portfel, chce najpierw zobaczyć głębokie reformy w NRD. 
Ten  człowiek,  z  jego  przeszłością  i  zadufaniem,  byłby 
właśnie  takim  bonzą,  którego  trzeba  obciąć  dla  ochrony 
drzewa. 

DER  SPIEGEL  NRD  była  dotychczas  jedynym 

państwem  niemieckim,  gdzie  wypróbowano  socjalizm. 
Wydaje się, Ŝe ten eksperyment dobiega dziś końca. 

GRASS  Ale  w  jakich  warunkach  się  to  odbywało:  to 

małe  państwo  musiało  ponosić  główny  cięŜar  przegranej 
wojny.  Przez  wszystkie  te  lata,  aŜ  do  dziś.  JuŜ  samo  to 
powinno 

nas 

zobowiązywać 

do 

maksymalnie 

bezinteresownej pomocy. NRD musiała się odbudowywać 
w  daleko  cięŜszych  warunkach,  obarczona  nieudolną 
ekonomicznie,  centralistyczną  biurokracją,  pod  cięŜarem 
stalinizmu  i  bez  planu  Marshalla,  a  za  to  przy  wielkich 
kosztach  reparacji.  Z  tych  teŜ  powodów  eksperyment  się 
nie udał. 

Ale w kręgach opozycji NRD-owskiej, i to nie tylko w 

nowo  utworzonej  Partii  Socjaldemokratycznej,  ale  takŜe 
w  Nowym  Forum  i  w  ugrupowaniu  Demokracja  Teraz 
podejmuje  się  próby  na  rzecz  demokratycznego 
socjalizmu.  Bynajmniej  bowiem  nie  dowiedziono,  Ŝe 
klęska  tego  systemu,  który  niesłusznie  mienił  się 
socjalistycznym, 

kończy 

teŜ 

eksperyment 

demokratycznego 

socjalizmu 

Niemczech. 

Ta 

background image

ryzykowna  teza,  na  niczym  nie  oparta,  wymierzona  jest 
oczywiście głównie w socjaldemokratów. 

DER  SPIEGEL  Czy  socjaldemokrata  Gunter  Grass 

potrafi  wyjaśnić,  dlaczego  akurat  socjaldemokraci 
oniemieli  i  nie  mają  nic  do  powiedzenia  wobec  tych 
wydarzeń? 

GRASS  Sądzę,  Ŝe  wskutek  swojej  „polityki  małych 

kroków",  skądinąd  owocnej  i  skutecznej,  nie  umieją 
dostrzegać  procesów,  które  przebiegają  skokowo  i  w 
szybszym  tempie.  Ale  socjaldemokraci  juŜ  nie  milczą. 
Milczeli  przez  jakiś  czas  i  często  było  to  irytujące.  Na 
przykład 

zapowiedź 

ponownego 

załoŜenia 

Partii 

Socjaldemokratycznej 

NRD 

wywołała 

zrazu 

konsternację,  spotkała  się  z  niezrozumieniem  w  rodzaju: 
„Czy  koniecznie  akurat  teraz?"  i  „Czy  to  aby  właściwy 
moment?" – jeśli ktoś się odzywał, to sami sceptycy. 

DER SPIEGEL Jak to moŜliwe, Ŝe partia taka jak SPD, 

mająca  wszak  tylu  wybitnych  polityków-specjalistów  od 
spraw  niemieckich,  z  takim  zapałem  stawiała  na 
fałszywego konia, mianowicie na swoje kontakty z SED? 

GRASS Tak bym tego nie ujął. Utrzymywać kontakty z 

SED  to  jeszcze  nie  błąd,  za  błąd  uwaŜam  natomiast,  Ŝe 
skoncentrowano się wyłącznie na kontaktach z SED i nie 
zauwaŜono oraz – gdy było trzeba – nie wsparto sympatią 
i solidarnością tego, co się w tym kraju dzieje i rozwija. 

DER  SPIEGEL  Norbert  Gansel  –  pod  wpływem 

wstrząsu,  jakim  był  koniec  ery  Honeckera  –  ukuł  hasło: 
Wandel  durch
  Abstand  –  doprowadzić  do  zmian  przez 

background image

zachowanie  dystansu. 

[Trawestacja  hasła  SPD:  Wandel  durch 

Annahenuig – zmiany przez zbliŜenie (do NRD) – przyp. tłum. ] 

GRASS Sądzę, Ŝe dziś by tego juŜ tak nie sformułował. 

Ale jego krytyka była uzasadniona. 

DER SPIEGEL A więc potwierdza się, Ŝe SPD nie ma 

Ŝ

adnej wyrazistej linii w polityce niemieckiej. 

GRASS  CóŜ,  moŜna  twierdzić,  Ŝe  w  odpowiednim 

czasie  nawiązane  zostały  kontakty  z  oficjalnymi 
instytucjami, a potem osiągnięto coś, co dotyczy nie tylko 
relacji  SPD  i  SED,  ale  całej  ludności.  Na podstawie  tego 
wspólnie  wówczas  wypracowanego  dokumentu  opozycja 
łatwiej mogła dojść do jakiejś samowiedzy i stać się tym, 
czym jest dzisiaj. 

DER 

SPIEGEL 

Helmut 

Kohl 

powiedział, 

Ŝ

konstytucja  Republiki  Federalnej  nie  pozwala  mu 
wypowiadać  się  w  imieniu  całych  Niemiec,  a  więc  nie 
pozwala mu teŜ uznać polskiej granicy na zachodzie. 

GRASS  Ale  tym  samym  odmawiałby  przecieŜ 

ówczesnemu  kanclerzowi  Willy  Brandtowi  prawa  do 
sfinalizowania  układu  warszawskiego,  na  który  Kohl 
bezustannie  się  powołuje.  Liczy  się  z  CDU,  z  prawym 
skrzydłem Unii, boi się Republikanów i dlatego nie jest w 
stanie  wypowiedzieć  tych  zbawczych,  wyzwoleńczych  i 
koniecznych,  od  dawna  juŜ  naleŜnych  słów.  I  to  jest 
prawdziwy skandal, bo  taka okazja  więcej mu  się juŜ nie 
trafi. 

Trzeba 

wreszcie 

teŜ 

wspomnieć 

przykrych 

elementach  podróŜy  kanclerza  do  Polski.  O  ograniczeniu 

background image

tego  człowieka,  o  jego  niewyuczalności,  raŜącym 
besserwisserstwie – jako kanclerz Republiki jest po prostu 
nie  do  zniesienia.  Nie  wiem,  kto  doradził  mu  wizytę  na 
Górze  św.  Anny;  jedno,  co  dobre,  to  to,  Ŝe  młodsza 
generacja,  dopytując  się,  o  co  tu  chodzi,  otrzymała 
przynajmniej  –  późno  bo  późno  –  lekcję  historii. 
Dowiedziała się, jak Polacy zostali stamtąd wyparci przez 
artylerię niemieckich Oddziałów Ochotniczych, czynnych 
zresztą nie tylko tam. Nie mam pojęcia, ile razy jeszcze w 
przyszłości pana Kohla zawiedzie takt i instynkt. Pod tym 
względem  jego  urzędowanie  odznacza  się  Ŝelazną 
konsekwencją. 

DER  SPIEGEL  Jak  to  się  właściwie  dzieje,  Ŝe 

intelektualiści  w  Republice  Federalnej  przejawiają  tak 
niewiele inicjatywy w kwestii niemieckiej? 

GRASS  Nie  moŜna  na  to  pytanie  odpowiedzieć 

ryczałtem.  Przypuszczalnie  grają  tu  rolę  róŜne  sprawy: 
bardzo  absorbujący  jest  nasz  przemysł  kulturalny,  branŜa 
wysoko  dotowana,  która  zachęca  twórców,  by  zajmowali 
się  własnymi  sprawami.  Dalej,  istnieją  pewne  trendy, 
szczególnie cenione przez krytykę. Na przykład literatura, 
która  zajmuje  się  w  znacznym  stopniu  samą  sobą,  co 
zapewne  ma  teŜ  swoje  uzasadnienie.  Ale  akurat  taka 
postawa nie skłoni pisarza, by popatrzył szerzej i zobaczył 
się w kontekście pewnych stosunków społecznych albo w 
kontekście  jakiegoś  historycznego  procesu,  jako  świadka 
epoki.  To  jest  moja  postawa  –  świadka  epoki.  I  ta 
postawa,  czy  tego  chciałem  czy  nie,  zawsze  kazała  mi 

background image

zajmować stanowisko. 

W  tych  dniach  akurat  wpadła  mi  w  ręce  mowa,  którą 

wygłosiłem  na  zaproszenie  bońskiego  Klubu  Prasowego 
pod  koniec  lat  sześćdziesiątych  albo  na  początku  lat 
siedemdziesiątych  i  która  wtedy  wywołała  wiele 
sprzeciwów. Zatytułowana była: Liczba mnoga zespolona. 
W  innych  słowach  niŜ  dziś  próbowałem  wtedy 
sformułować  jakieś  zasady  istnienia  obok  siebie  i 
wspólistnienia  NRD  i  RFN.  W  Kopfgeburten  poza 
tematem  Trzeciego  Świata  wracam  wciąŜ  do  tego,  co 
dotyczy  bezpośrednio  nas;  w  tej  ksiąŜce  po  raz  pierwszy 
teŜ określiłem sobie wstępnie pojęcie Kulturnation. 

DER  SPIEGEL  Tylko  pańskiemu  koledze,  Martinowi 

Walserowi,  temat  niemiecki  spędza  sen  z  powiek.  Nie 
moŜe zasnąć  i snuje refleksje: „Jak  pomyślę o Królewcu, 
dostaję się w wir historii, który mnie unosi i wciąga". 

GRASS  Za  duŜo  w  tym  uczucia,  a  za  mało 

ś

wiadomości. 

DER  SPIEGEL  Walser  twierdzi,  Ŝe  jest  to  poczucie 

historii. 

GRASS  AleŜ  oczywiście,  jest  to  ból,  z  którym  ja  teŜ 

noszę  się  przez  całe  Ŝycie.  Jeśli  ktoś  ma  albo  wyrabia  w 
sobie historyczną świadomość, to nie znaczy przecieŜ, Ŝe 
jest  pozbawiony  uczuć.  Kiedy  jadę  do  miasta  Gdańsk  i 
szukam  w  nim  śladów  miasta  Danzig,  powodują  mną 
uczucia.  Prowadzi  to  często  do  kłótni,  bo  podobnie  jak 
przeciwko niemieckiemu szowinizmowi, wypowiadam się 
takŜe przeciwko szowinizmowi polskiemu. 

background image

Ale  jestem  równieŜ  dumny,  Ŝe  w  moim  rodzinnym 

mieście  dzieją  się  waŜne  rzeczy.  Kiedy  w  1981  r.  znów 
byłem  w  Gdańsku  i  urządzono  wystawę  mojej  grafiki, 
tamtejszy  burmistrz  wygłosił  małe  przemówienie  po 
niemiecku  i  powiedział  rozsądnie:  „Syn  naszego  miasta 
zdobył międzynarodową sławę. Jesteśmy z niego dumni". 
Ja równieŜ mam podobne uczucia, ale to mnie nie skłania 
do  wybuchów  sentymentalizmu.  O  tyle  gotów  jestem 
krytykować  Walsera.  To  bardzo  dobrze,  Ŝe  Walser  się 
wypowiada  –  nawet  jeśli  osobiście  jestem  innego  zdania 
niŜ  on  –  Ŝe  wtrąca  się  do  tej  rozmowy  i  pobudza  do 
sprzeciwu. Wolę to niŜ obraŜone milczenie wielu innych, 
którzy wiecznie wymigują się od tego tematu. 

DER  SPIEGEL  Ale  wskutek  tego  Walser  został 

zaproszony na zamknięte obrady CSU do Wildbad Kreuth 
i  wygłupił  się  wobec  Theo  Waigla,  który  obstaje  przy 
granicach z 1937 r. 

GRASS  To  juŜ  niech  Walser  rozstrzyga  we  własnym 

sumieniu. Co natomiast budzi moje wątpliwości, to kiedy 
pisarz  obdarzony  pamięcią  –  a  bez  tego  nie  jest  się 
pisarzem – który w 1967 r. na ostatnim posiedzeniu Grupy 
47 

Prochowni 

domagał 

się 

bojkotu 

prasy 

Springerowskiej,  potem  jako  pierwszy  złamał  bojkot.  To 
mnie zabolało. 

Martin  Walser  ma  oczywiście  prawo  zmieniać  zdanie. 

Kiedy go poznałem, był oświeconym konserwatystą znad 
Jeziora  Bodeńskiego,  Ŝywiącym  ostroŜną  skłonność  do 
SPD, co potem w toku studenckiego protestu zawiodło go 

background image

w  pobliŜe  DKP,  potem  znowu  nabrał  dystansu,  teraz 
wdaje  się  w  pogawędki  z  Waiglem  –  jest  tu  o  parę 
niewyjaśnionych zwrotów za duŜo, i to mi się nie podoba. 
W  końcu  traci  na  tym  takŜe  płynąca  z  ducha  przekory 
ś

wietna elokwencja Walsera, więdnie i – jak zawsze, gdy 

intelektualiści 

ulegają 

uczuciom 

– 

gubi 

się 

sentymentalizmie. 

DER 

SPIEGEL 

Brak 

zainteresowanie 

polityką 

niemiecką  to  oczywiście  zły  znak  dla  pańskiej  idei 
Kulturnation. 

GRASS  No,  w  NRD  to  wygląda  inaczej.  Weźmy  na 

przykład  takiego  Christopha  Heina.  Poza  tym  są  autorzy, 
którzy tymczasem  przenieśli się  do Republiki  Federalnej, 
jak Erich Loest. Mógłbym wymienić wielu pisarzy, którzy 
na  gruncie  swojej  biografii,  swoich  doświadczeń  w  tym 
albo w tamtym, albo w obu państwach niemieckich, mają 
wszelkie dane po temu, by pojęcie Kulturnation wypełnić 
treścią. 

DER  SPIEGEL  W  obliczu  epoki,  która  nastąpi  po 

zwaleniu  Muru,  Peter  Schneider  zadaje  pytanie:  „Czy 
potrafimy Ŝyć bez wroga?" 

GRASS  Myślę,  Ŝe  na  razie  Zachodowi  trudno  byłoby 

obejść  się  bez  wroga.  śe  zachodni  przemysł  z  trudem 
rozstałby  się  z  koncepcją  zbrojenia.  Przez  dziesiątki  lat, 
po  części  słusznie,  odczuwano  potencjał  zbrojeniowy 
Związku  Radzieckiego  oraz  –  jak  by  się  wtedy 
powiedziało  –  państw  satelitarnych  jako  zagroŜenie,  i  w 
ten  sposób  uzasadniano  konieczność  zbrojeń.  To 

background image

przekonanie  zakorzeniło  się  i  rozrosło.  Ale  teraz,  kiedy 
tam przystąpiono do rozbrojenia, z naszej strony zabrakło 
odpowiednich reakcji. I nadal w stylu Wórnera podkreśla 
się konieczność istnienia NATO w dotychczasowej formie 
– nic się nie zmienia. MoŜna na to zacytować powiedzenie 
Gorbaczowa:  „Kto  się  spóźnia,  będzie  ukarany  przez 
Ŝ

ycie". 

 

przełoŜyła Małgorzata Łukasiewicz  

 

background image

Zdwojona potęga z rozdwojenia  

 

[Die  Zwiemaclu  ans  Zwietracht,  pierwodruk  w:  Die  Ratlin,  Darmstadt  und 

Neuwied 1986.] 

 
Zdwojona potęga z rozdwojenia. 
Jedno kłamstwo w podwójnym wydaniu. 
Tu i tam na starej gazecie  
naklejone nowe tapety. 
CięŜar niesiony wspólnie ulatnia się  
jako trik liczbowy, ma wartość statystyczną; 
sumy końcowe zaokrąglone. 
 
Rodzinne porządki w dwurodzinnym domu. 
Trochę wstydu na specjalne okazje  
i szybko zamienione tabliczki uliczne. 
Co wrasta w pamięć, zrównuje się walcem. 
Wina w trwałym opakowaniu  
zapisana dzieciom w spadku. 
Tylko to, co jest, ma być, juŜ nie to, co było. 
 
Tak wpisuje się do rejestru handlowego 
podwójna niewinność, bo nawet na niezgodzie  
moŜna coś zarobić. Poprzez granicę  
przegląda się w sobie fałszerstwo: 
łudząco zatuszowane, 
prawdziwsze od prawdy i z górą nadwyŜek. 

background image

Dla nas, mówi szczurzyca, która mi się śni, 
Niemcy nigdy nie były podzielone, 
tylko jako całość okazją do wyŜerki. 
 

przełoŜył Jacek St. Buras  

 

 

background image

Wstyd i hańba  

 
W pięćdziesiątą rocznicę wybuchu wojny 
 
Kto  oddaje  się  wspomnieniom,  nie  uniknie  banałów, 

jakimi  z  reguły  obrastają  rumowiska  przeszłości.  I 
września 1939 r. jako jedenastolatek szukałem odłamków 
bomb 

na 

pobliskim 

przedmieściu 

portowym 

Neufahrwasser. 

[  Dziś  Nowy  Port  (przyp.  tłum.  ).  ]

 Nie znalazłszy, 

zamieniłem  –  nie  pamiętam  juŜ  co  –  na  taki  kawałek 
twardego metalu. Były to odłamki bomb, które niemieckie 
samoloty  bojowe  zrzuciły  na  Westerplatte,  polską 
enklawę militarną na obszarze Wolnego Miasta Gdańsk. 

W  ten  sposób  u  mnie  w  domu  zaczęła  się  wojna. 

Pamiętam  pogodę  późnego  lata,  w  sam  raz  do  kąpieli, 
choć  plaŜe  Bałtyku  pozostały  zamknięte  dopóki  na 
Półwyspie  Helskim  trwały  walki.  Wojna  przyszła  nagle, 
dosłownie z jasnego nieba, szybko się skończyła, a potem 
nazwano ją „kampanią polską". Ach tak, jeden z wujków, 
który  naleŜał  do  obrońców  Poczty  Polskiej,  został  z 
wyroku sądu polowego rozstrzelany; ale o tym w rodzinie 
się nie mówiło. 

Z  tą  krótką  wojną,  jak  równieŜ  z  następnymi,  dłuŜej 

trwającymi  kampaniami,  zaznajomiła  mnie  w  sposób 
natrętnie  jednostronny  niemiecka  kronika  filmowa.  Po 
niekończących się kolumnach jeńców i końskich trupach, 
walających  się  pośród  zbombardowanych  stanowisk 

background image

artyleryjskich,  serwowała  memu  nic  nie  rozumiejącemu 
umysłowi  migawki  nigdy  potem  juŜ  nie  pokazywanej 
parady  zwycięstwa:  jednostki  Wehrmachtu  i  Armii 
Czerwonej  maszerowały  kolejno  przed  generałem 
niemieckim i rosyjskim; obydwaj generałowie salutowali. 

Polska  była  podwójnie  pobita:  słabe  państwo  z 

nieudolnym  rządem  i  wierna  wprawdzie  tradycji,  ale 
nędznie  wyposaŜona  armia  załamały  się  pod  ciosami 
dwóch  nowoczesnych  potęg  militarnych;  Wehrmacht 
napadł  pierwszy,  Armia  Czerwona  dokonała  reszty. 
Zgodnie  z  planem  na  porządku  dziennym  znalazło  się 
wyniszczenie  polskich  elit,  a  następnie polskiego narodu. 
W okresie od 1939 r. do 1946 r. liczba ludności zmalała z 
35  milionów  do  24  milionów.  Na  7  milionów  w 
przybliŜeniu  szacuje  się  liczbę  poległych  w  walce, 
zamordowanych  i  zmarłych  z  głodu  Polaków  i  polskich 
ś

ydów.  A  przecieŜ  ów  morderczy  zamach  nie  zdołał 

przeszkodzić  temu,  Ŝe  naród,  który  wydawał  się 
zwycięŜony,  pobity,  natychmiast  po  wrześniu  1939  r. 
począł organizować ruch oporu. Ruch ten wkrótce ogarnął 
rozległe  obszary  kraju  i  kontynuowany  był  równieŜ  po 
upadku Powstania Warszawskiego. 

Kiedy  dziś,  po  50  latach,  myślimy  o  polskich 

cierpieniach  i  o  niemieckiej  hańbie,  to  –  jakkolwiek 
zostaliśmy srodze ukarani – nadal ciąŜy na nas wina, osad 
winy,  której  nie  złagodził upływ czasu i której nie  da  się 
zamazać  gadaniem.  A  jeŜeli  kiedyś  dzięki  wysiłkom  z 
naszej strony wina ulegnie zatarciu, pozostanie wstyd. 

background image

Wstyd  i  smutek.  Albowiem  zbrodnia,  przez  nas, 

Niemców,  wydana  na  świat,  przyniosła  dalsze  cierpienia, 
ponowne 

krzywdy 

utratę 

ojczyzny. 

Miliony 

mieszkańców Prus Wschodnich i Zachodnich, Pomorzan i 
Ś

lązaków musiały  opuścić  rodzinne  strony. Tej  straty nie 

mogło  nic  wyrównać.  Przegrana  wojna  miała  dla 
wygnańców  skutki  trwalsze  niŜ  dla  innych  Niemców. 
Wielu  spośród  starszej  generacji  ta  nierównomierność 
rozgoryczyła; niektórzy są rozgoryczeni do dziś. 

Ja  równieŜ  w  1945  r.  straciłem  niezastąpioną  cząstkę 

mego  dziedzictwa  –  rodzinne  miasto  Danzig.  Ja  równieŜ 
nie mogłem przeboleć tej straty. WciąŜ na nowo musiałem 
sobie  powtarzać,  w  czym  niezmiennie  naleŜy  upatrywać 
przyczyn  tej  straty:  w  niemieckim  zuchwalstwie  i 
pogardzie  dla  ludzi,  w  bezwzględnym  niemieckim 
posłuszeństwie,  w  owej  hybris,  która  wbrew  wszelkim 
prawom  kazała  Niemcom  pragnąć  wszystkiego  lub 
niczego,  a  potem,  gdy  wszystko  legło  pogrzebane  w 
cierpieniach, nie chciała pogodzić się z unicestwieniem. 

I  to  do  dziś.  Dlatego  mówię  o  wstydzie  i  hańbie. 

Dodatkową  bowiem  hańbą  jest,  gdy  zachodnioniemieccy 
politycy  mają  czelność  wobec  przychylnej  publiczności 
ewokować  granice  Rzeszy  Niemieckiej  z  1937  r. 
Spodziewają  się  udobruchać  w  ten  sposób  radykalnie 
prawicowych  wyborców.  I  w  ten  sposób  polska  granica 
zachodnia  staje  się  łatwo  przedmiotem  spekulacji.  Jak 
gdyby Polska nie czuła się dziś i bez tego dość zagroŜona. 
Jak gdyby ze słabości Polski chciano wyciągnąć dla siebie 

background image

zyski. Jak gdyby Polacy musieli być zawsze i wciąŜ przez 
Niemców  upokarzani.  Jak  gdyby  minister  Republiki 
Federalnej  i  szef  partii  miał  prawo,  zapominając  o 
wstydzie, godzić się na hańbę. 

Takie  niedzielne  przemówienia,  wygłaszane  z  całym 

rozmysłem  wobec  ziomkowskich  zgromadzeń,  mają 
swoją 

prehistorię: 

latach 

pięćdziesiątych 

sześćdziesiątych naleŜały do rytuałów  polityki, która  – w 
pełni  nieodpowiedzialnie  –  nie  chciała  przyjąć  do 
wiadomości  albo  zaakceptować  przyczyn  i  skutków 
rozpoczętej i przegranej wojny. „Pokojowe odzyskanie" i 
„prawo  do  ojczyzny"  –  tak  brzmiały  hasła,  przez  częste 
powtarzanie  wydrąŜone  z  treści.  Owe  miliony  Polaków, 
które  po  stracie  polskich  prowincji  wschodnich  na  rzecz 
Związku  Radzieckiego,  musiały  opuścić  Wilno  i  Lwów  i 
osiedlone  zostały  w  Gdańsku  i  Wrocławiu,  mogły  swoje 
„prawo  do  ojczyzny"  zapisać  palcem  na  wodzie;  a  cóŜ 
powiedzieć  o  niemieckiej  grze  bojowej,  mającej  na  celu 
„pokojowe odzyskanie"? 

Nie  pomagały  Ŝadne  próby  uświadamiania  ni 

odwoływanie się do postanowień zwycięskich mocarstw z 
Jałty i Poczdamu. Na transparentach wypisywano uparcie 
i  krnąbrnie:  „Śląsk  zawsze  niemiecki!"  Jak  gdyby  ta 
prowincja, będąca w toku historii przedmiotem krwawych 
walk między Prusami i Austrią, nie zmieniała ustawicznie 
władców,  jak  gdyby  Gdańsk,  nim  przy  trzecim  rozbiorze 
Polski  przypadł  Prusom,  nie  doszedł  do  bogactwa  i  nie 
zachował  hanzeatyckich  znamion  w  ciągu  300  lat 

background image

polskiego  panowania.  Wszystko  to  działo  się,  zanim 
Europa  zorganizowała  się  w  państwa  narodowe  i  tym 
samym  stworzyła  powody  do  nowych  wojen,  których 
motorem  był  powszechny  nacjonalizm.  Ten  bakcyl  – 
odwrotna  strona  dzisiejszej  euforii  europejskiej  –  jest 
nadal  Ŝywy,  w  Polsce  tak  samo  jak  we  Francji  i 
Niemczech;  toteŜ  polscy  nacjonaliści,  których  polskość 
wyrodnieje  w  naboŜne  misterium,  wmawiają  sobie,  Ŝe 
dawne 

wschodnie 

prowincje 

Niemiec 

to 

ziemie 

odzyskane,  prapolskie.  To  umysłowe  ograniczenie,  które 
pogardę  dla  historycznych  faktów  poczytuje  sobie  za 
cnotę,  zakorzeniło  się  głęboko  tak  w  Polsce,  jak  i  w 
Niemczech.  

JednakŜe wolno było mieć nadzieję, Ŝe absurdalny spór 

zakończył  się,  gdy  wbrew  zawziętym  protestom,  w 
grudniu  1970  r.  przez  podpisanie  niemiecko-polskiej 
umowy w Warszawie uznano zachodnią granicę Polski. A 
Ŝ

e  ówczesny  kanclerz  Willy  Brandt  wiedział,  czym  jest 

historyczne  uznanie  faktów,  towarzyszyło  mu  w  tej 
podróŜy  między  innymi  dwóch  pisarzy.  Siegfried  Lenz  i 
ja  byliśmy  przy  tym,  kiedy  waŜny  z  punktu  widzenia 
prawa  międzynarodowego  dokument  przypieczętował 
utratę  naszej  ojczystej  ziemi.  Tę  stratę  dawno  juŜ 
przyjęliśmy do wiadomości; musieliśmy się nauczyć z nią 
Ŝ

yć.  Co  więcej:  wiele  z  naszych  ksiąŜek  traktowało  o  tej 

stracie  i  jej  przyczynach.  Mimo  to  lecieliśmy  do 
Warszawy  zgoła  nie  ochoczo,  raczej  z  cięŜkim  sercem.  I 
dopiero  kiedy  Willy  Brandt  ukląkł  w  tym  miejscu,  gdzie 

background image

za  niemieckiego  panowania  znajdowało  się  getto 
Ŝ

ydowskie,  i  stało  się  jasne,  Ŝe  zaplanowany  I  dokonany 

przez Niemców mord na sześciu milionach śydów – Ŝe ta 
zbrodnia  i  obozy  zagłady  w  Chełmnie,  Treblince, 
Oświęcimiu,  Brzezince,  Sobiborze,  BełŜcu  i  Majdanku 
pozostają  wieczną  pozycją  w  rachunku  sumienia  –  utrata 
ojczyny przestała mieć znaczenie. 

W  parę  dni  po  podpisaniu  niemiecko-polskiego  układu 

po  raz  pierwszy  zastrajkowali  robotnicy  portowi  w 
polskich  miastach  na  WybrzeŜu.  Zaczątków  ruchu 
związkowego, 

10 

lat 

później 

nazwanego 

„Solidarnością", szukać naleŜy w grudniu 1970 r. 

Odtąd  w  Polsce  nie  wrócił  spokój.  Stan  wojenny 

unicestwił  nadzieje.  Ekipy  rządzące  przychodziły  i 
odchodziły.  Pozostawał  niedostatek.  I  dziś  niedostatek 
towarzyszy  klęsce  dawnego  systemu  i  rozpaczliwym 
wysiłkom  nowego,  na  wpół  demokratycznie  wybranego 
rządu. 

Polska  potrzebuje  pomocy,  naszej  pomocy,  bo  ciągle 

jeszcze  pozostajemy  jej  dłuŜnikami.  I  to  pomocy,  która 
nie  dyktuje  warunków,  która  polskiej  słabości  nie  daje 
zakosztować  niemieckiej  siły,  która  nie  triumfuje 
haniebnymi  przemówieniami  w  rodzaju  tego,  jakie 
niedawno wygłosił bawarski polityk Theo Waigel. Dzień I 
września powinien być dla niego dostatecznym powodem 
do  powściągnięcia  złowrogich  zdań.  Kto  kwestionuje 
zachodnią  granicę  Polski,  ten  nawołuje  do  zerwania 
układu.  Kto  tak  mówi,  kto  dziś  tak  mówi,  kto  nadal  tak 

background image

mówi, ten postępuje bezwstydnie i ściąga na nas hańbę. 

 

przełoŜyła Małgorzata Łukasiewicz  

 

background image

Myśląc o Niemczech 

 
Z rozmowy ze Stefanem Heymem, Bruksela 1984 
 

[Nachdenken  uber  Deutschland,  rozmowa  Guntera  Grassa  i  Stefana  Heyma  w 

dniu  21  listopadada  1984  r.  w  Brukseli  (z  okazji  25.  rocznicy  załoŜenia  Instytutu 
Goethego w Brukseli), pierwodruk całości: Berlin Brussel 1984.] 

 
[...  ]  GUNTER  GRASS  Przez  długie  lata  Niemcy 

napotykali  nie  lada  trudności,  ilekroć  próbowali 
zdefiniować się jako naród. Ale zanim jeszcze doszedł do 
głosu  Bismarck,  zanim  doprowadził  do  politycznego 
zjednoczenia  państwa  tworząc  tym  samym  pojęcie 
narodu,  były  przecieŜ  długie  i  wyczerpujące  debaty  w 
kościele  Pawła,  gdzie  między  innymi  niemieccy  pisarze, 
na  przykład  Uhland,  formułowali  interesujące,  gdy  się  je 
dzisiaj  czyta,  koncepcje.  Na  pierwszy  plan  wysuwało  się 
tam  pojęcie  Kulturnation,  czyli  narodu  jako  wspólnoty 
kulturowej, nie zaś pojęcie zjednoczenia politycznego. To 
prawda,  Ŝe  czasy  się  zmieniły  i  zmieniło  się  teŜ  pojęcie 
kultury.  Ale  jeśli  za  punkt  wyjścia  przyjmiemy  fakt,  Ŝe 
dwukrotnie juŜ odwołanie do politycznego pojęcia narodu 
kończyło  się  w  Niemczech  srogim  niepowodzeniem,  ze 
szkodą dla nas i dla naszych sąsiadów, to dlaczego by nie 
wrócić do tamtej nigdy nie podjętej próby. 

Zwłaszcza  Ŝe,  jak  się  okazało,  choć  podzielić  moŜna 

było 

wszystko: 

pod 

względem 

geograficznym, 

background image

politycznym,  gospodarczym,  to  właśnie  wraŜliwa  sfera 
kultury  najwytrwalej  opierała  się  procesowi  dzielenia. 
Wystarczy  sięgnąć  do  przykładu  literatury,  a  nietrudno  – 
ku  memu  własnemu  zaskoczeniu  –  dowieść,  Ŝe  oto  w 
NRD nie udało się stworzyć literatury narodowej. I mimo 
całej  ignorancji  Zachodu,  mimo  długiego  blokowania 
literatury 

NRD, 

nie 

udało 

się 

teŜ 

zastopować 

zainteresowania tym, co się tam dzieje. Od dziesięciu lat, 
a  nawet  dłuŜej,  toczy  się  wyraźnie  słyszalna  rozmowa 
między ksiąŜkami. A przecieŜ nie ma Ŝadnej umowy, nie 
ma  programów  wydawniczych,  nie  mówiąc  juŜ  o 
wspólnej polityce kulturalnej. Poza ramami obowiązującej 
w danym momencie polityki kulturalnej autorzy nawiązali 
ze sobą dialog. 

W  tym  kontekście  nie  jest  więc  niczym  dziwnym  fakt, 

Ŝ

e  obaj  tu  dzisiaj  zasiedliśmy.  Odpowiedni  urzędnicy 

ministerialni z tego czy tamtego państwa mieliby większe 
trudności,  równieŜ  językowe,  z  nawiązaniem  kontaktu. 
My  w  kaŜdym  razie  przyjmujemy  za  punkt  wyjścia,  Ŝe 
zanim  jeszcze  powstała  Republika  Federalna  i  NRD, 
istniała  jedna  literatura  niemiecka.  To  w  gruncie  rzeczy 
banał,  którego  wszakŜe  liczni  politycy  traktujący  swoje 
państwo  jako  początek  i  koniec  wszystkiego  na  świecie 
nie chcą przyjąć do wiadomości. Myślę zatem, Ŝe pojęcie 
kultury,  poszerzone  o  wspólne  nam  pojęcie  historii, 
mogłoby  stanowić  nośną  podstawę  dla  prób  nowego 
definiowania pojęcia narodu, takŜe dla potrzeb praktyki. 

Nie  wszyscy  tu  moŜe  wiedzą,  Ŝe  od  lat  trwa  spór 

background image

między  obydwoma  państwami  niemieckimi  o  tak  zwane 
Pruskie  Dziedzictwo  Kulturalne.  Co  uniemoŜliwia 
wspólne  zarządzanie  owym  dziedzictwem?  W  ten  oto 
sposób,  punkt  po  punkcie,  mogłoby  powstać  coś 
wspólnego, coś ogólnoniemieckiego – bez jednoczesnego 
skumulowania potęgi gospodarczej czy wręcz militarnej w 
sercu Europy. 

A gdyby jeszcze miało się powieść to, o czym mówił i 

myślał  Stefan  Heym,  a  mianowicie,  Ŝeby  oba  państwa 
znajdując  się  w  centrum  Europy  potrafiły  wypełnić  swe 
zadania  polityczne  wobec  własnych  sąsiadów,  to  taka 
definicja  nowego  pojęcia  narodu  właściwie  by  mi 
wystarczyła.  Wspólne  zadanie  jest  następujące:  po 
doświadczeniach  dwóch  wojen  światowych  rozpętanych 
przez  Niemcy  do  obowiązków  obu  państw  naleŜy 
uniemoŜliwienie  kolejnych  wojen,  aktywniejsze  niŜ  w 
przypadku  innych  krajów  wysiłki  na  rzecz  likwidacji 
napięć – i  to  przede wszystkim  na własnym podwórku, a 
więc  tych,  które  istnieją  między  Niemcami.  I  potrafię 
sobie  wyobrazić  początek  dialogu  obu  państw  – 
powiedzmy,  na  razie  w  sferze  kultury  –  jako  swego 
rodzaju odpręŜenie,  tak  aby  nasi  sąsiedzi  nie  musieli,  jak 
to się dzieje obecnie, odczuwać strachu z powodu nowego 
skomasowania potęgi w środku Europy. [... ] 

STEFAN  HEYM  Nie  sądzę,  widzi  pan,  aby  udało  się 

rozplątać  kwestię  niemiecką  od  strony  kultury.  A  nie 
sądzę  tak  dlatego,  Ŝe  u  nas  w  NRD  kulturę  traktuje  się 
jako  część  ideologicznej  nadbudowy,  część  ideologii, 

background image

która – jak wiadomo – stanowi monopol ludzi dzierŜących 
władzę.  Jeśli  więc  występuje  pan  z  zamiarem  tworzenia 
jakiejś jedności czy ujednolicenia, które ma się zacząć od 
kultury,  to  tam  zadziałają  mechanizmy  blokujące. 
Oczywiście  trzeba  w  tym  kierunku  pracować,  trzeba 
organizować  wspólne  imprezy,  wspólnie  wydawać 
ksiąŜki.  Cieszę  się  słysząc  od  pana,  Ŝe  wreszcie  drukuje 
się  u  nas  dwie  pańskie  ksiąŜki,  cieszę  się,  bo  nasi 
przywódcy pojęli, Ŝe NRD się od tego nie zawali. A jeśli 
któregoś dnia pojmą, Ŝe równieŜ ksiąŜki Heyma nie obalą 
NRD, to moŜe teŜ je opublikują. [... ] 

Grass  wspomniał  o  czymś  bardzo  waŜnym,  a 

mianowicie  o  kwestii  wojny  i  pokoju  i  jej  związku  z 
obydwoma państwami niemieckimi. Jedno jest  pewne – i 
tu 

przyznaję 

rację 

pewnemu 

Francuzowi, 

który 

powiedział:  kocham  Niemcy  tak  bardzo,  iŜ  jestem 
szczęśliwy,  Ŝe  istnieją  jako  aŜ  dwa  kraje.  [...  ]  Sprawa 
wygląda tak: Ŝadne z obu państw niemieckich nie jest dziś 
w  stanie  samo  w  sobie  rozpętać  wojny.  Ale  oba  państwa 
niemieckie  mogą  razem  działać  na  rzecz  utrzymania 
pokoju.  W  tym  miejscu  chciałbym  pochwalić  –  a  zdarza 
mi  się  to  rzadko  –  naszą  NRD  i  jej  przywódców.  Bo  oto 
Honecker  oświadczył,  Ŝe  bynajmniej  nie  podoba  mu  się 
stacjonowanie rakiet na terytorium NRD. Dodał teŜ, iŜ jest 
gotów wprowadzić NRD do strefy bezatomowej. Brakuje 
mi  natomiast  takich  deklaracji  ze  strony  Helmuta  Kohla. 
A  gdyby  udało  się  osiągnąć  coś  podobnego,  byłby  to 
wielki krok naprzód. I sądzę, Ŝe stanowiłby teŜ przesłankę 

background image

dla 

likwidowania 

nieufności, 

owej 

całkowicie 

usprawiedliwionej  nieufności  wobec  Niemców.  Nie 
mówiąc  juŜ  o  Niemcach  zjednoczonych.  Bo  cóŜ  to 
właściwie za jedni? 

Przyniosłem  coś  ze  sobą  –  to  jedyna  rzecz,  którą  chcę 

głośno  przeczytać:  oto  co  pisał  o  Niemcach  Tomasz 
Mann: 

„Niemieckie  pojęcie  wolności  było  zawsze skierowane 

tylko  na  zewnątrz.  Oznaczało  prawo  do  bycia  Niemcem, 
tylko  Niemcem  I  nikim  innym,  nikim  więcej.  Było 
okrzykiem  protestu  i  wyrazem  egocentrycznej  obrony 
przed  wszystkim,  co  chciałoby  warunkować  i  ograniczać 
narodowy  egoizm,  co  chciałoby  go  poskramiać  i  naginać 
do  słuŜby  wspólnocie,  do  słuŜenia  ludzkości.  Butny 
indywidualizm  skierowany  na  zewnątrz  nie  kolidował  z 
występującymi  wewnątrz  w  szokujących  rozmiarach 
zjawiskami 

zniewolenia, 

niedojrzałości, 

tępej 

poddańczości". 

Chciałbym,  aby  zachował  pan  w  pamięci  te  trzy 

ostatnie pojęcia, zbyt często bowiem mamy z nimi jeszcze 
do  czynienia  zarówno  u  nas,  w  NRD,  jak  i  w  Republice 
Federalnej.  I  tych  ludzi,  tych  właśnie  ludzi  musimy  w 
miarę  moŜności zmieniać, ci ludzie muszą stać się wolni, 
krytyczni.  A  kiedy  to  nastąpi,  zniknie  kolejne  źródło 
nieufności  wobec  Niemców,  których  wciąŜ  postrzega  się 
tylko w postawie na baczność, z dłońmi przy szwach. 

Chciałbym jeszcze opowiedzieć, co widziałem kilka dni 

temu  na  wystawie  księgarni  dworcowej  w  Getyndze,  a 

background image

mianowicie:  serię  ślicznych  albumów  pod  tytułem: 
Niemieckie  krajobrazy.  
Ale  wszystkie  te  niemieckie 
krajobrazy  wcale  juŜ  nie  są  niemieckie.  Zostały  bowiem 
utracone  przez  Hitlera.  Jeden  z  albumów  nosił  tytuł: 
Breslau  –  niemieckie  miasto.  
Dopóki  zdarzają  się  takie 
rzeczy, nie moŜna się skarŜyć, Ŝe niezbyt chętnie obdarza 
się Niemców zaufaniem. [... ] 

GUNTER  GRASS  Myślę,  Ŝe  tylko  ktoś,  kto  z  winy 

Niemców utracił swe ojczyste miasto czy ojczyste strony, 
moŜe o tym mówić w sposób ścisły. Wszystko to bowiem 
jest i pozostanie stratą. Ale tę stratę trzeba zaakceptować. 
D!a mnie był to jeden z powodów, Ŝeby mimo uprawiania 
pisarstwa, rzeźby i grafiki zająć się teŜ polityką i wesprzeć 
SPD.  Postanowiłem  tak  postąpić  w  chwili,  kiedy  owa 
partia  okazała  gotowość  podjęcia  działań  w  tym  właśnie 
kierunku.  Był  to  więc  dla  mnie  jeden  z  powodów,  by  w 
grudniu 1970 roku pojechać razem z Siegfriedem Lenzem 
do  Warszawy.  Podpisywano  wtedy  układ  niemiecko-
polski.  Siegfried  Lenz  z  Prus  Wschodnich,  ja  z  Gdańska. 
Nie  od  rzeczy  będzie  dodać,  Ŝe  zostaliśmy  za  to 
zwymyślani. 

Jeśli jednak dzisiejsi politycy, których obecny kanclerz 

federalny  nie  przywołuje  do  porządku,  znów  ryzykują 
tego rodzaju tony: jakoby wcale nie było powiedziane, Ŝe 
ta  granica  została  uznana  raz  na  zawsze,  jakoby  trzeba  o 
tym  jeszcze  rozmawiać,  wówczas  odŜywają  zakłamane 
frazesy  z  lat  pięćdziesiątych  i  sześćdziesiątych  o 
„pokojowym  zjednoczeniu  w  granicach  z  1937  roku", 

background image

czyli  włącznie  z  Prusami  Wschodnimi,  Śląskiem  i 
Pomorzem. I wówczas to staje się niebezpieczne. Potrafię 
zrozumieć, Ŝe podobne wypowiedzi znów budzą w Polsce 
niepokój. 

Mieliśmy  cały  szereg  polityków,  którzy  w  porę 

dostrzegli,  Ŝe  równieŜ  w  kwestii  niemiecko-niemieckiej 
posuniemy  się  naprzód  tylko  wtedy,  gdy  nie  będziemy 
uchylać się od pewnych oczywistości wobec Polaków. To 
przecieŜ  Niemcy  i  Związek  Radziecki,  Trzecia  Rzesza 
Hitlera i Związek Radziecki zawarli pakt na zgubę Polski. 
Polska  straciła  swoje  prowincje  wschodnie,  jako  całość 
została  przesunięta  na  zachód,  przez  co  i  Niemcy  utracili 
swe  prowincje  na  wschodzie.  To  są  fakty  geograficzne  o 
okropnych następstwach; włącznie z wypędzeniami, które 
były okrutne. Dochodziło do niepotrzebnych okrucieństw, 
które  po  części  moŜna  pewnie  zrozumieć,  ale  mimo  to 
pozostaną  okrucieństwami.  Faktem  jest,  Ŝe  Polska  z 
naszej  winy  utraciła  swe  prowincje  wschodnie,  Ŝe  w 
wyniku  tego  oŜywiły  się  w  Polsce  ruchy  szowinistyczne, 
które  przez  długi  czas  utrzymywały  –  analogicznie  do 
spoglądających  w  przeciwnym  kierunku  szowinistów 
niemieckich – Ŝe granica Polski leŜy na Łabie; tak daleko 
się  posunęły.  Te  fakty  stworzyliśmy  my,  my  musimy  je 
uznać i zrobiliśmy to zawierając układ. 

Ale  chciałem  jeszcze  powiedzieć  słowo  w  związku  z 

pańskimi  uzasadnionymi  wątpliwościami,  czy  moŜna 
zdefiniować pojęcie narodu za pomocą kultury. 

STEFAN  HEYM  Definiować  moŜna,  owszem,  tylko 

background image

czy będzie to skuteczne politycznie? 

GUNTER GRASS Rzecz polega z pewnością równieŜ i 

na  tym,  Ŝe  oba  państwa  niemieckie  w  nowym  kształcie, 
jaki  przyjęły  po  1945  roku,  są  przede  wszystkim 
państwami  wulgarnego  materializmu.  Kultura  odgrywa 
rolę  sankcjonującą  albo  dekoracyjną,  a  w  kaŜdym  razie 
taką  rolę  się  kulturze  przypisuje,  nie  rozumiejąc  jej 
decydującej wagi. MoŜe się jednak zdarzyć, Ŝe w związku 
z  nowym  rozwojem  wydarzeń  będziemy  musieli  raz 
jeszcze  się  do  niej  odwołać.  Dotyczy  to  zresztą  nie  tylko 
dwóch  państw  niemieckich.  Kiedy  zobaczymy,  Ŝe 
egzystencja  ludzka  przy  rosnącym  bezrobociu,  które 
wynika  ze  zmian  strukturalnych,  nie  moŜe  juŜ  być 
definiowana  wyłącznie  przez  pracę  –  w  tym  sensie, 
jakoby 

tylko 

praca 

umoŜliwiała 

człowiekowi 

samorealizację  –  wówczas  musi  paść  pytanie,  na  czym 
jeszcze  moŜna  się  oprzeć.  I  moŜe  się  okazać,  Ŝe  tym 
oparciem  będzie  kultura  w  nowym  rozumieniu.  Tym 
samym  pojawiłoby  się  więc  nowe  rozumienie  kultury, 
które  w  Niemczech  wykroczy  poza  owe  postulaty 
dekoracyjne czy sankcjonujące. 

Kiedy  twierdziłem,  Ŝe  doszło  do  zbliŜenia,  do  dialogu 

między  obydwiema  literaturami  niemieckimi,  to  nie 
chciałem  przez  to  powiedzieć,  Ŝe  teraz  pojęcie  narodu  i 
kultury  ma  słuŜyć  jakiemuś  ujednolicaniu.  UwaŜam,  Ŝe 
kultura 

niemiecka 

zawsze 

czerpała 

swą 

siłę 

róŜnorodności.  TakŜe  niemiecki  federalizm  naleŜy  do 
tradycji  politycznej,  której  nie  powinno  się  deptać. 

background image

Zapewne,  to  sprawia,  Ŝe  pewne  rokowania  stają  się 
trudne,  ale  federalizm  kulturalny  w  Republice  Federalnej 
teŜ  ma  swoje  zalety.  I  byłoby  dobrze  dla  NRD,  gdyby 
takŜe  tam  dopuszczono  go  do  głosu.  W  NRD  dokonano 
uproszczeń  na modłę pruską. Z pewnością nie  przyniosło 
to  poŜytku  kulturze.  Gdyby  więc  wszystkie  te  liczne 
róŜnorodności w obu państwach, a takŜe róŜnice istniejące 
między 

poszczególnymi 

regionami 

zaczęły 

nagle 

współbrzmieć  niby  instrumenty  w  koncercie  kultury,  to 
kultura wiele by na tym zyskała. 

Istnieją  teŜ  wynikające  z  tradycji  bądź  ze  struktury 

róŜnice 

między 

literaturą 

północnoi 

południowoniemiecką.  Do  dzisiaj  istnieją  zróŜnicowania 
natury  politycznej  –  na  przykład  linia  Menu  –  które  w 
niektórych  dziedzinach  sięgają  głębiej  niŜ  podział  na 
NRD  i  Republikę  Federalną.  A  zatem  mamy  tu  rozmaite 
polityczne  sploty,  które  wywołują  określone  działania  i 
skutki. I myślę, Ŝe posługując się takim z całą otwartością 
dyskutowanym pojęciem kultury moŜna dojść do definicji 
narodu,  która  umoŜliwiać  będzie  róŜnorodność  i 
niekoniecznie musi prowadzić do zjednoczenia . [... ] 

STEFAN HEYM Nie wierzę, Ŝebyśmy mogli rozwiązać 

problem biorąc się tylko za kulturę. Kolego Grass, mówił 
pan  takŜe  o  tych  siłach  w  Republice  Federalnej,  które 
poŜądliwie  zerkają  ku  Wschodowi.  Bierze  się  to 
oczywiście  równieŜ  i  stąd,  Ŝe  panuje  u  was  porządek 
społeczny,  który  te  ciągoty  nie  tylko  toleruje,  lecz  wręcz 
podsyca. 

background image

Mówił pan o roku 1945, o przezwycięŜaniu przeszłości. 

Ze  mną  było  trochę  inaczej,  ja  w  1933  całkowicie 
utraciłem swoją ojczyznę, a w 1945 wróciłem w zupełnie 
innej  roli,  mianowicie  jako  zdobywca.  Patrzyłem  na  całą 
sprawę,  równieŜ  na  niebezpieczeństwa,  z  zupełnie  innej 
strony. 

Pytanie  brzmi:  Skąd  właściwie  wzięło  się  to  rozbicie? 

Jak 

do 

niego 

doszło? 

Dzisiejszego 

popołudnia 

rozmawialiśmy  o  tym  z  Grassem  i  Grass  powiedział,  Ŝe 
początki  tego  tkwią  w  1945  roku.  Ja  bym  powiedział,  Ŝe 
tkwią  odrobinę  dalej;  juŜ  w  roku  1944  musiałem  jako 
amerykański oficer przesłuchiwać oficerów niemieckich. I 
rozmawiałem  wtedy  z  pewnym  majorem  sztabowym, 
który 

powiedział 

coś 

takiego: 

wy, 

Amerykanie, 

kompletnie  zwariowaliście;  dlaczego  rozwalacie  naszą 
armię?  PrzecieŜ  będziecie  nas  potrzebować  –  i  to  juŜ 
bardzo niedługo – przeciwko Rosjanom. Była więc w tym 
juŜ  pewna  koncepcja  polityczna,  która  potem  przyjąwszy 
nieco  inną  formę  znalazła  swój  wyraz  w  niemieckim 
rozbiciu. 

Tak  niestety  cała  rzecz  się  zrodziła.  I  dziś  musimy 

uporać  się z  tą sytuacją.  A zatem  pytanie: jak? Jak  to  się 
ma odbyć, jak mają wyglądać porządki społeczne – proszę 
pozwolić,  Ŝe  będę  uŜywał  tego  wyraŜenia,  bo  nie  chcę 
znów  mówić  o  państwach – które pozwolą w  przyszłości 
spiąć 

rzeczywistą 

klamrą 

obie 

części 

narodu 

niemieckiego? 

Jedno  jest  całkowicie  jasne:  realnie  istniejący  w 

background image

Republice  Federalnej  kapitalizm  –  pan  wie,  dlaczego 
mówię  „realnie  istniejący"  –  z  jego  bezrobociem, 
narkotykami,  Barzelami  i  tak  dalej,  i  tak  dalej,  nie  jest 
rozwiązaniem,  które  moŜna  narzucić  całemu  narodowi 
niemieckiemu.  Ale  tak  samo  nie  moŜna  narzucić  realnie 
istniejącego socjalizmu z jego Murem, frustracjami i całą 
resztą.  Będziemy  musieli  coś  wymyślić,  co  być  moŜe 
wyjdzie od obu stron i pozwoli wykorzystać elementy po 
obu  stronach  obecne:  to,  co  dobre  w  socjalizmie,  a  jest 
tam kupa dobrych rzeczy; ale teŜ na Zachodzie są rzeczy, 
które  absolutnie  warto  zachować,  które  nasza  strona 
zawsze  przedstawiała  jako  kapitalistyczne,  a  one  są  po 
prostu  ludzkie,  nieprawdaŜ?  Inicjatywa,  którą  chciałaby 
rozwinąć  jednostka,  swoboda  podróŜowania  i  temu 
podobne. To wszystko musi zostać. 

Byłoby arogancją z mojej strony, gdybym chciał dawać 

jakieś  recepty.  Zacząłem  się  tylko  zastanawiać:  jak 
miałyby wyglądać takie Niemcy? I wiem, Ŝe wraz ze mną 
zastanawia  się  nad  tym  wielu  ludzi.  Jesienią  1983 
wygłoszono  w  Monachium  cały  szereg  przemówień,  w 
których poruszono te kwestie. Ciekawe, Ŝe to się rozkręca 
właśnie teraz, w obecnych latach. Zapewne dzieje się tak 
równieŜ dlatego,  Ŝe –  jak przed  chwilą  powiedzieliśmy  – 
obydwie  społeczności  niemieckie  czują  się  jednakowo 
zagroŜone.  Mówią  więc:  do  licha,  nie  chcemy  przecieŜ, 
aby  ponownie  połączyła  nas  śmierć.  [...  ]I  jeszcze  jedna 
sprawa  w  związku  z  pytaniem:  jakie  Niemcy?  Właśnie, 
czy  mają  to  być  na  przykład  Niemcy,  w  których  nie  ma 

background image

juŜ  łasów?  Czy  mają  to  być  Niemcy  bez  reszty 
przypominające  pustynię?  Niemcy,  gdzie  nie  warto  juŜ 
Ŝ

yć? To jest kwestia, która równieŜ odgrywa pewną rolę i 

musi  być  rozpatrywana  w  tym  kontekście.  Lasy  bowiem 
oczywiście  niszczeją,  gdyŜ  w  socjalizmie...  Byłem  w 
Rudawach  i  nikomu  nie  Ŝyczę  podobnych  wraŜeń. 
Jechałem  przez  most  koło  Bernburga:  cała  rzeka 
wyglądała  jak  piana  do  golenia.  Ale  nawet  piana  do 
golenia  jest  czymś  szlachetnym  w  porównaniu  z  tym,  co 
tam pływało. A zatem gospodarka w socjalizmie tak samo 
zanieczyszcza  i  dewastuje  środowisko,  jak  gospodarka  w 
kapitalizmie.  A  nie  powinna  tego  robić,  nie  po  to  mamy 
socjalizm.  Jeśli  więc  chcemy  zdrowych,  kiedyś  znów 
zjednoczonych  Niemiec,  które  moŜna  będzie  z  dumą 
zostawić w spadku własnym dzieciom i dzieciom naszych 
dzieci, to z tym takŜe trzeba skończyć. Znów wygłosiłem 
kazanie, to okropne. [... ] 

GUNTER 

GRASS 

Jeśli 

mówimy 

teraz 

moŜliwościach,  to  chciałbym  właściwie  unikać  słowa 
„ponowne  zjednoczenie",  bo  sugeruje  ono,  Ŝe  dokonuje 
się  coś,  co  juŜ  kiedyś  było.  A  pomijając  sprawę  granic  z 
1937  roku  nie  uwaŜam,  aby  nawet  bez  tych  granic 
ponownie  zjednoczone  politycznie  Niemcy  stanowiły 
poŜądany cel. Nawet gdyby nie chciały nikomu zagraŜać, 
to  zapewne  w  oczach  innych  znów  uchodziłyby  za 
niebezpieczne,  znalazłyby  się  pod  stosowną  presją  i 
obserwacją. 

Gdybyśmy  jednak  pomyśleli  o  federacji  w  środku 

background image

Europy,  zakładając  tym  samym  moŜliwość  utworzenia  w 
ramach  sfederowanej  Europy  pewnego  wariantu,  to 
takiemu  modelowi  wróŜyłbym  lepszą  przyszłość.  Tego 
rodzaju  stosunek  federacji  między  obydwoma  państwami 
niemieckimi  pozwoliłby  na  przykład  równieŜ  z  Austrią 
nawiązać  stosunki,  które  nie  zmieniałyby  w  niczym  jej 
połoŜenia. Być moŜe nieco zbyt późno zdobywamy się na 
stwierdzenie,  Ŝe  Austriacy  wcale  nieźle  wyszli  na  swojej 
umowie państwowej; moŜe powinniśmy, późno bo późno, 
spróbować  jednak  czegoś  moŜe  nie  podobnego,  lecz 
porównywalnego.  Nie  lękam  się  słowa  „finlandyzacja"; 
mam ogromny szacunek dla narodu fińskiego i uwaŜam za 
rzecz  Ŝałosną,  gdy  akurat  w  Republice  Federalnej  uŜywa 
się  tego  określenia  jako  obelgi,  gdy  chęć  „finlandyzacji" 
traktuje  się  jako  potwarz.  Ten  mały  kraj  posiadający 
bardzo długą granicę ze Związkiem Radzieckim zachował 
suwerenność i na co dzień praktykuje demokrację, z której 
niektórzy  demokraci  w  Republice  Federalnej  mogliby 
brać  przykład.  Innymi  słowy:  trzeba,  jak  sądzę, wyjść  od 
starych  propozycji,  począwszy  od  planu  Rapackiego  a 
skończywszy  na  planie  Palmego,  mówić  o  Europie  bez 
broni atomowej z moŜliwością rozszerzenia tej strefy, dla 
Niemiec  zaś  wypracować  rozwiązanie  –  bo  gotowego  do 
zaproponowania  nie  ma  –  i  w  jego  ramach,  jak  myślę, 
stworzyć  na  istniejącym  podłoŜu  kulturalnym  pojęcie 
narodu,  które  nie  będzie  juŜ  wymagało  jedności 
politycznej.  Powinno  ono  zgodnie  z  ideą  zmiany  przez 
zbliŜenie  –  pozwalamy  sobie  uŜyć  tu  określenia  Egona 

background image

Bahra  –  umoŜliwić  federację  dwóch  państw  niemieckich, 
które tymczasem dorobiły się juŜ swojej własnej historii – 
nawet  jeśli  jest  ona  krótka,  nie  moŜemy  jej  przekreślać. 
Ale inna historia jest dłuŜsza i mogłaby teŜ posłuŜyć jako 
podstawa wzajemnych stosunków obu państw. 

Tak  więc  podsumowując:  nie  ponowne  zjednoczenie, 

bo  to  natychmiast  budzi  słuszne  obawy,  prowokuje  do 
szukania  fałszywych  treści,  lecz  federacja  niemieckich 
państw  i  niemieckich  krajów.  Byłaby  to  ewentualność, 
która  Niemców  mogłaby  satysfakcjonować,  a  w  naszych 
sąsiadach  nie  budziłaby  strachu.  [...  ]  STEFAN  HEYM 
Zarysowała się  tu  moŜliwość,  którą osobiście uwaŜam  za 
bardzo  obiecującą,  a  która  –  proszę  się  teraz  nie  śmiać  i 
nie  deprecjonować  tym  samym  propozycji  Grassa  – 
pochodzi od Ulbrichta. Towarzysz Ulbricht jako pierwszy 
mówił o federacji, jeszcze przed wielu, wielu laty, i wtedy 
zostało  to  odrzucone;  jakŜe  by  Ulbricht  miał  powiedzieć 
coś  godnego  naszej  uwagi?  Być  moŜe  zresztą  cała  rzecz 
była  wtedy  nierealna,  a  on  po  prostu  rzucił  coś  takiego 
rozpalając  dyskusję.  Robił  tak  często:  jeśli  coś 
podejmował,  wiedział,  Ŝe sprawa jest  przegrana  i  dlatego 
właśnie  to  czynił,  nieprawdaŜ?  Był  bardzo  chytrym 
politykiem. GUNTER GRASS Jak Adenauer... 

STEFAN HEYM Tak, pod tym  względem obaj bardzo 

dobrze  się uzupełniali.  f... ] I  moŜe to nawet dobrze, gdy 
Niemcy mają dwie takie tęgie głowy naraz, nawet jeśli nie 
zawsze  prowadziły  one  właściwą  politykę  –  to  tak  na 
marginesie.  UwaŜam,  Ŝe  propozycja  Guntera  Grassa  jest 

background image

absolutnie godna przedyskutowania i nie wolno dopuścić, 
aby  ta  zainspirowana  tu  przezeń  dyskusja  została 
przerwana – nie mam na  myśli dzisiejszego wieczoru, bo 
kiedyś  wreszcie  musimy  pójść  do  domu,  sądzę  tylko,  Ŝe 
trzeba  ją  kontynuować  w  innym  miejscu  i  niekoniecznie 
tylko przy udziale pisarzy. 

A  w  ogóle  to  śmieszne,  Ŝe  obecnie  w  Niemczech 

Zachodnich  a  takŜe  i  u  nas  stale  wzywa  się  pisarzy,  by 
czegoś  bronili  i  nagle  stają  się  czołowymi  postaciami.  A 
wcale  nie  chcemy  nimi  być  ani  nie  moŜemy.  Bo  co 
właściwie  robimy?  Piszemy  powieści  i  mam  nadzieję,  Ŝe 
te  powieści  znajdą  uznanie...  Znów  przemycam  tu 
propagandę...  Ale  my  przecieŜ  nie  mamy  Ŝadnego  prawa 
pozować  na  obywateli  waŜniejszych  niŜ  inni.  A  jednak 
wciąŜ  się  nas  do  tego  wzywa.  Chciałbym,  aby  politycy, 
którzy  w  końcu  biorą  za  coś  pieniądze,  zdjęli  z  nas  to 
zadanie 

przemyśliwania 

nad 

nowymi 

sytuacjami, 

zastanawiania  się  nad  rzeczami  podstawowymi  i 
mówienia  o  nich  publicznie.  Powinni  więc  skończyć  z 
oportunistycznym 

prześlizgiwaniem 

się 

przez 

codzienność. To moŜe byłoby godne uwagi. Nie twierdzę, 
Ŝ

e  w  związku  z  tym  mamy  wycofać  się  z  Ŝycia 

publicznego,  ale  nie  moŜna  Ŝądać  od  nas  więcej,  niŜ 
moŜemy dać. [... ] 

GUNTER GRASS  Jest jeszcze coś: brzmi to teraz tak, 

jakby to była taka moja idea, którą z uporem powtarzam, 
ale ja widzę siebie wpisanego w pewną tradycję, widzę w 
ten  sposób  nas  obu.  Niemieccy  pisarze  oświeceniowi 

background image

znajdowali się  w opozycji do swoich ksiąŜąt nie tylko ze 
względu  na 

Oświecenie, 

ale 

teŜ 

jako  patrioci. 

Patriotyczno-oświeceniowe 

pojmowanie 

Niemiec 

oddziaływało  na  przykład  na  kulturę  oraz  w  kierunku 
pewnej 

jednolitości 

– 

przeciwstawiało 

się 

separatystycznym  dąŜeniom  ksiąŜąt.  Ta  tradycja  się 
utrzymała,  wiedzie  poprzez  Lessinga  i  Heinego  aŜ  do 
Biermanna,  którego  w  swoim  czasie  odwiedzałem 
niekiedy  przy  Chaussestrasse  i  wydawał  mi  się  wtedy 
bezpośrednim  spadkobiercą  tej  orientacji.  Takie  samo 
wraŜenie  miałem  podczas  rozmów,  które  prowadziliśmy 
w  latach  siedemdziesiątych  w  Berlinie  Wschodnim. 
Niektórzy  autorzy  z  Berlina  Zachodniego  jeździli  tam  co 
sześć,  osiem  tygodni;  spotykaliśmy  się  w  prywatnych 
mieszkaniach  wciąŜ  je  zmieniając,  czytaliśmy  swoje 
rękopisy  i  prowadziliśmy  między  innymi  rozmowy  na 
temat odmiennego w obu państwach niemieckich rozwoju 
liryki  i  o  tym,  co  wynikało  bądź  nie  wynikało  z  naszych 
odczytów. Czasem bezlitośnie się krytykowaliśmy. 

To  z  pewnością  prawda,  Ŝe  nikt  nam  nie  dał  mandatu, 

abyśmy  występowali  jako  rzecznicy  w  sprawach 
politycznych. Ale prawdą teŜ jest, Ŝe jako autorzy Ŝyjący 
w  Niemczech  poczyniliśmy  pewne  doświadczenia;  a 
zawsze  jako  pierwszych  wypędzano  z  kraju  właśnie 
autorów, pisarzy.  Z  reguły byli  to  zresztą  autorzy,  którzy 
bardzo  wcześnie  przepowiadali,  Ŝe  sprawy  toczą  się  w 
złym kierunku, i których nikt nie słuchał. [... ] 

I  moŜe  jeszcze  jedna  mała  korekta:  ze  względu  na 

background image

podział  Europy  ciągle  mówimy  o  Europie  Zachodniej  i 
Wschodniej,  najchętniej  zaś  o  Europie  mając  na  myśli 
tylko  tę  Zachodnią.  I  chyba  sobie  nie  wyobraŜamy,  z 
jakim  rozgoryczeniem  słucha  się  tego  w  Czechosłowacji, 
na Węgrzech, w Polsce. 

STEFAN  HEYM  I  w  Związku  Radzieckim.  GUNTER 

GRASS  TakŜe  w  Związku  Radzieckim,  oczywiście.  Oni 
równieŜ  są  Europą,  naleŜą  do  niej.  A  ludzie  w  Pradze 
nadal  nie  uwaŜają  się  za  mieszkańców  Europy 
Wschodniej,  lecz  Europy  Środkowej.  Być  moŜe  nie  od 
rzeczy będzie wspomnieć o tym właśnie w takim mieście 
jak Bruksela. [... ] 

 

przełoŜył Andrzej Kopacki 

 

background image

Fundacja narodowa  

 

[Nationalstiftung, pierwodruk w: Kopfgeburlen oder die Deulschen sterben aus, 

Darmstadt und Neuwied 1980.] 

 
Kiedy  roztaczam  ostatnio  przed  Niemcami  wizje 

bogactw,  opowiadam  im  o  niemieckich  literaturach  i 
nazywam je cudem, którego dokonaliśmy, to uciekając się 
do  porównania  z  innymi  rozsypującymi  się  juŜ  powoli 
cudami mogę wprawdzie dowieść jego trwałości, ale cóŜ, 
kiedy Niemcy nie słuchają, nie chcą tego słuchać. 

Zawsze  muszą  być  czymś  duŜo  więcej  lub  odrobinę 

mniej  niŜ  naprawdę  są.  Od  przybytku  zawsze  rozboli  ich 
głowa.  Jeśli  wezmą  się  za  rąbanie,  potrafią  rozłupać 
wszystko.  Ciało  i  dusza,  praktyka  i  teoria,  treść  i  forma, 
duch i władza – oto drwa, które dadzą się ułoŜyć w równy 
stosik.  RównieŜ  Ŝycie  i  śmierć  potrafią  schludnie 
posortować:  Ŝyjących  pisarzy  chętnie  (lub  z  Ŝalem) 
wypędzają, dla  nieŜyjących wiją  wieńce  i skwapliwie ich 
opłakują.  Oto  pozostali  przy  Ŝyciu  rodacy  pochłonięci 
opieką nad pomnikami – dopóki koszta nie są za wysokie. 

Ale  my,  pisarze,  jesteśmy  nie  do  wytępienia.  Szczury, 

które podgryzają consensus, i muchy-plujki kalające białą 
bieliznę.  Pamiętajcie  o  wszystkich,  kiedy  w  niedzielne 
popołudnie  (choćby  przy  puzzle'u)  będziecie  szukać 
Niemiec:  o  nieŜyjącym  Heinem  i  Ŝyjącym  Biermannie,  o 
Chriście  Wolf  stamtąd  i  Heinrichu  Bóllu  stąd, 

background image

wspomnijcie  Logana  i  Lessinga,  Kunerta  i  Walsera, 
ustawcie  Goethego  obok  Tomasza  i  Schillera  obok 
Heinricha Manna, niech Buchner siedzi w Budziszynie, a 
Grabbe  w  Stammheim,  usłyszcie  Bettinę  słuchając  Sary 
Kirsch,  poznawajcie  Klopstocka  przez  Riihmkorfa,  Lutra 
przez  Johnsona,  u  nieŜyjącego  Borna  odnajdźcie 
Gryphiusowy  padół  płaczu,  a  u  Jeana  Paula  moje  idylle. 
KogóŜ tam jeszcze pominąłem na przestrzeni dziejów. Nie 
zapomnijcie o nikim. Od Herdera do Hebla, od Trakla do 
Storma.  Pal  sześć  granice.  Byle  tylko  język  miał  dość 
przestrzeni.  Niech  wasze  bogactwo  będzie  inne. 
Zgarniajcie profity. Bo nic lepszego (ponad zasiekami) nie 
mamy.  Tylko  literatura  (i  jej  podszewka:  historia,  mit, 
wina  i  inne  zaległości)  tworzą  sklepienie  nad  obydwoma 
dąsającymi  się  na  siebie  państwami,  które  dzieli  granica. 
Pozwólcie  im  trwać  w  tym  rozgraniczeniu  –  inaczej 
przecieŜ nie mogą – ale rozepnijcie nad nimi ów wspólny 
dach naszej niepodzielnej kultury, aby nie kapało nam juŜ 
dłuŜej na głowy. 

Oba państwa będą się opierać, poniewaŜ karmią się tym 

przeciwieństwem.  Nie  chcą  być  mądre  jak  Austria. 
Nieustannie  muszą  oddzielać  swojego  Beethovena  od 
naszego  (który  spoczywa  w  Wiedniu).  Swojego  naszego: 
codziennie pozbawiają Hólderlina obywatelstwa. 

Będę  o  tym  mówił  podczas  kampanii  wyborczej: 

omijając Straussa, ale wyzywająco wobec Schmidta, Ŝeby 
usłyszał i jako działacz zrobił to, co jeszcze zrobić moŜna. 

Na  przykład:  fundacja  narodowa.  W  1972  Brandt 

background image

zapowiedział  jej  powołanie  w  deklaracji  rządowej. 
Następnie landy uczyniły ją przedmiotem swoich swarów; 
straciła  na  waŜności:  ot,  po  prostu  kłopotliwa  pozycja  w 
budŜecie.  Dla  opozycji  istotna  była  tylko  kwestia 
lokalizacji, 

dla 

tchórzliwego 

rządu 

– 

„unikanie 

nadznaczeń".  Pierwszeństwo  miała  gospodarka,  umowy 
taryfowe, nagonka na radykałów. Z ankiet wśród artystów 
i w związkach twórczych nie wynikało nic prócz kosztów 
podróŜy. Ignorancja, która sama się dokumentuje. Niemoc 
prolongowana na kolejne dziesięciolecie. 

Dziś  wiem,  Ŝe  Republika  Federalna  nie  wygląda  zbyt 

krzepko w obliczu tego zadania; podobnie jak NRD, która 
sama  by  mu  nie  sprostała.  Tylko  wspólnie  –  tak  jak 
zawierają  umowę  weterynaryjną,  jak  regulują  opłaty 
drogowe,  mozolnie,  a  więc  zgodnie  z  prawem  Gaussa  i 
wciąŜ  wystawiając  się  na  kpiny  igrającej  z  katastrofą 
polityki  światowej  –  mogłyby  połoŜyć  fundament  pod 
narodową  fundację  kultury  niemieckiej.  Po  to,  abyśmy 
wreszcie  zrozumieli  sami  siebie,  aby  inaczej,  bez  lęku, 
spojrzał na nas świat. 

W  tej  narodowej  fundacji  byłoby  duŜo  miejsca. 

Zmieściłoby  się  w  niej  Dziedzictwo  Kultury  Pruskiej,  o 
które 

oba 

państwa 

toczą 

spór. 

Zgromadziwszy 

rozproszone  w  tej  chwili  bezplanowo  pozostałości 
kulturalne 

utraconych 

prowincji 

wschodnich 

moglibyśmy  uczyć  się  tam,  jak  rozpoznawać  przyczyny 
naszych  strat.  Nie  zabrakłoby  miejsca  dla  pokazania 
sprzeczności współczesnej sztuki. MoŜna by zebrać cenne 

background image

okazy  z  bogatego  skarbca  poszczególnych  niemieckich 
regionów.  Nie  znaczy  to,  Ŝe  oba  państwa  i  landy  tych 
państw,  które  zazdrośnie  strzegą  swych  dóbr,  musiałyby 
nagle zuboŜeć. Nie ma to być Ŝadne muzealne monstrum, 
lecz  miejsce  właściwe dla kaŜdego Niemca,  który  zechce 
poszukać samego siebie, własnych korzeni, zmierzyć się z 
wątpliwościami.  Nie  mauzoleum,  raczej  dająca  się 
przemierzyć wzdłuŜ i wszerz, wyposaŜona według mnie w 
dwa  wejścia  (i  jak  zwykle  w  Niemczech  –  w  wyjścia) 
placówka  główna,  dla  której  powinien  znaleźć  się  jakiś 
adres.  Ale  gdzie?  –  wołają  cwaniaczkowie.  Myślę,  Ŝe  na 
Ziemi  Niczyjej  między  Wschodem  i  Zachodem,  na 
Potsdamer  Platz.  Tam  właśnie  fundacja  narodowa 
mogłaby w jednym, jednym jedynym miejscu obalić Mur 
– przeciwieństwo wszelkiej kultury. 

Ale  to  przecieŜ  niemoŜliwe!  – słyszę  okrzyki.  Oni, tak 

jak  i  my,  wolą  zostać  sami  ze  sobą.  Tam,  po  tamtej 
stronie, nigdy na to nie pójdą. A jeśli tak, to za jaką cenę? 
Co, czyŜby mieli dostać takie samo prawo głosu? PrzecieŜ 
są  duŜo  mniejsi  i  nie  mają  prawdziwej  demokracji!  I 
jeszcze mielibyśmy ich uznać jako suwerenne państwo? A 
co takiego dostaniemy w zamian? Śmieszne, dwa państwa 
jednego  narodu.  W  dodatku  kulturalnego.  A  co  za  to 
moŜna kupić? 

Wiem,  wiem.  To  tylko  sen  na  jawie.  (Jeszcze  jeden 

płód  wprost  z  głowy).  Mam  świadomość,  Ŝe  Ŝyję  pośród 
zatroskanych  o  kulturę  barbarzyńców.  Przy  pomocy 
smutnych  liczb 

moŜna  dowieść,  Ŝe  po  wojnie 

background image

zdewastowano  w  obu  państwach  niemieckich  więcej 
substancji  kulturalnej,  niŜ  zdołały  zniszczyć  działania 
wojenne.  I  po  tej,  i  po  tamtej  stronie  kulturę  się  co 
najwyŜej  subwencjonuje.  Tam  panuje  strach  przed 
autonomią 

sztuki, 

tu 

udzielając 

nam 

„licencji 

artystycznej"  kaŜe  się  nam  obnosić  błazeńską  czapkę. 
Kiedy  4  grudnia  przed  zjazdem  SPD  Helmut  Schmidt 
wygłosił  w  Berlinie  długą,  rozwaŜną  i  wywierającą 
równieŜ  na  mnie  silne  wraŜenie  mowę,  to  mimo  Ŝe 
niczego  w  niej  nie  brakowało,  kultura  była  tam  obecna 
tylko  w  formie  wyliczenia  europejskich  centrów  i 
regionów  przemysłowych;  kiedy  zaś  Erich  Honecker 
morduje  się  w  swych  przemówieniach  nad  celami 
planowania,  to  zawsze  istnieje  obawa,  Ŝe  zajmie  się 
równieŜ twórcami kultury i ich zaległościami w realizacji 
planów. 

Dlaczego  mimo  wszystko  mówię  tu  (a  niebawem 

równieŜ w kampanii wyborczej) o rzeczach, które tylko u 
nielicznych  wywołują  świerzbienie,  choć  przecieŜ  wielu 
jest  takich,  którzy  mówiąc  o  Niemczech  i  kulturze 
niemieckiej  tak  się  nadymają,  Ŝe  grozi  im  szczękościsk? 
Bo  wiem  lepiej.  Bo  takiej  bezsilnej  przekory  wymaga 
tradycja naszej literatury. Bo trzeba o tym powiedzieć. Bo 
Nicolas  Born  nie  Ŝyje.  Bo  się  wstydzę.  Bo  nasz 
niedostatek  to  stan  najwyŜszej  konieczności:  nie 
materialnej i socjalnej, lecz duchowej. 

 

przełoŜył Andrzej Kopacki 

background image

Siedem tez o demokratycznym socjalizmie 

 

[Sieben Thesen zum demokratischen Sozialismus, mowa wygłoszona 24 II 1974 

r. w Bieivres pod ParyŜem podczas międzynarodowego kolokwium poświęconego 
„czechosłowackiemu  eksperymentowi",  pierwodruk  w:  Werkausgabe  in  zeltn 
Banden, 
Darmstadt und Neuwied 1987, t. IX.] 

 
Ponad  pięć  lat  temu  Czechosłowacja  została  zajęta 

przez  armie  Paktu  Warszawskiego  –  zarazem  zdławiono 
przemocą  pierwszą  próbę  zreformowania  radzieckiego 
komunizmu państwowego. 

Odwiecznie  znanymi  metodami  udało  się  wprawdzie 

stłumić  ruch,  ale  szkody,  jak  się  okazuje,  poniosła  nie 
tylko  Czechosłowacja;  przede  wszystkim  Związek 
Radziecki  pozbawił  się  jedynej  moŜliwości  gruntownych 
zmian błędnej ewolucji systemu. 

Próby  skorygowania  niedemokratycznej  struktury  i 

centralnego samowładztwa partyjnej góry są tak stare jak 
Związek  Radziecki:  RóŜa  Luksemburg  i  austromarksiści 
jako  pierwsi  ostrzegali  przed  nietolerancją  wobec  inaczej 
myślących,  przed  niebezpieczeństwem  biurokratyzmu  i 
stosowanym  przez  Lenina  terrorem,  który  musiał 
przynieść  w  konsekwencji  dalszy  terror  i  stał  w 
sprzeczności 

wyzwolicielskim, 

wolnościowym 

socjalizmem. 

OstrzeŜenia  te  ignorowano  albo  wyciszano.  Kiedy  w 

trzy  lata  po  Rewolucji  Październikowej  robotnicy  i 

background image

marynarze w Piotrogrodzie i Kronsztadzie zbuntowali się 
przeciwko  samodzierŜawiu  elity  partyjnej,  przeciwko 
pozbawieniu  władzy  rad  robotniczych  i  Ŝołnierskich  oraz 
narastającemu  biurokratyzmowi  centrali,  zryw  ich  został 
przez  Lenina  i  Trockiego,  czyli  przez  tych  ludzi,  których 
robotnicza  rewolucja  trzy  lata  wcześniej  wyniosła  do 
władzy, krwawo stłumiony. 

Wypadki w Piotrogrodzie i Kronsztadzie, w oficjalnym 

języku 

partii 

fałszywie 

nazwane 

kontrrewolucją, 

powtórzyły  się  po  śmierci  Stalina  w  wielu  krajach  bloku 
wschodniego:  po  raz  ostatni  –  po  zdławieniu  ruchu 
reformatorskiego  w  Czechosłowacji  –  w  grudniu  1970  r. 
w polskich miastach portowych. 

Postulaty 

robotniczych 

buntów 

krajach 

socjalistycznych  pozostały  te  same:  robotnicy  chcą 
socjalizmu  w  sferze  bazy.  Są  przeciwko  temu,  by 
prywatny  kapitalizm  przekształcał  się  w  równie 
niekontrolowany 

kapitalizm 

państwowy; 

chcą 

rozwiązywać  konflikty  za  pośrednictwem  niezaleŜnych 
związków  zawodowych;  chcą  udziału  w  decyzjach,  a  nie 
kurateli. 

Te  –  powiedzmy  to  wyraźnie  –  odwiecznie 

socjaldemokratyczne postulaty okrzyczane zostały herezją 
rewizjonistyczną: z powoływaniem się  na  Marksa,  ale od 
czasów  Lenina  wbrew  Marksowi.  A  poniewaŜ  nie 
marksowska  teoria,  lecz  wprowadzona  przez  Lenina 
dyktatura  partii  zrodziła  Stalina  i  jego  metody,  mylącym 
fałszem  jest  ujmowanie  leninizmu  jako  konsekwentnego 

background image

rozwinięcia marksizmu. 

Stąd bierze się moja  
teza  pierwsza:  Kto  dąŜy  do  demokratycznego 

socjalizmu,  powinien –  po  minionych  doświadczeniach – 
odrzucić  fałszywy  zlepek  „marksizm-leninizm"  i  zgodnie 
z historyczną ewolucją mówić o leninizmie-stalinizmie. 

Ostatni impuls w tym kierunku dał zapewne Aleksander 

SołŜenicyn  ksiąŜką  Archipelag  Gułag;  SołŜenicyn 
bowiem nie został wydalony ze Związku Radzieckiego za 
krytykę  stalinizmu,  ale  dlatego,  Ŝe  umiał  dowieść,  iŜ 
stalinizmowi  utorował  drogę  scentralizowany  system 
leninowski.  RównieŜ  zachodnioeuropejscy  komuniści  z 
wolna dochodzą do tego wniosku; płoszy ich jednak to, iŜ 
w  konsekwencji  rozstać  się  trzeba  będzie  nie  tylko  ze 
stalinizmem,  ale  teŜ  z  jego  przesłanką  –  leninizmem; 
wszak papieŜ powinien pozostać nieomylny. Wynika stąd 
moja  

teza  druga:  Kto  pragnie  demokratycznego  socjalizmu, 

nie  moŜe  współpracować  z  komunistami,  dla  których 
leninowska  hierarchia  partyjna  jest  nietykalna,  co 
oznacza, Ŝe w kaŜdej chwili mogą wrócić do stalinizmu. 

Tej  nierozwiązywalnej  sprzeczności  nie  zatrze  kusząca 

idylla  wspólnego  frontu  ludowego.  Kto  do  dziś  nie 
zorientował się, Ŝe teoria marksizmu i jeszcze starsza idea 
wolnościowego 

socjalizmu 

została 

przez 

Lenina 

sfałszowana  i  obrócona  w  autorytarny  kapitalizm 
państwowy,  kto  ignoruje  fakt,  Ŝe  system  leninowsko-
stalinowski  jest  niereformowalny,  a  uwikławszy  się  we 

background image

własną ideologię  moŜe juŜ  tylko  zmierzać do imperialnej 
dominacji,  ten  nie  dostrzega,  Ŝe  imperializm  radziecki  w 
niczym nie ustępuje amerykańskiemu. 

Drugie  światowe  mocarstwo  równieŜ  bazuje  na 

prawicowym systemie; obydwa chronią swoje panowanie 
militarną  siłą  i  deptaniem  praw  człowieka.  Przed  ponad 
pięciu  laty  zdławiono  demokratyczny  socjalizm  w 
Czechosłowacji, w ubiegłym roku obalony został wybrany 
demokratycznie  rząd  Allendego  w  Chile  –  w  obu 
przypadkach  do  głosu  doszła  reakcja,  w  formie 
kapitalizmu  państwowego  albo  prywatnego.  Do  tego 
odnosi się moja  

teza  trzecia:  Kto  pragnie  demokratycznego  socjalizmu, 

ten  nie  uwaŜa  kapitalizmu  państwowego  za  alternatywę 
wobec  kapitalizmu  prywatnego.  Albowiem  oba  systemy 
władzy  wymykają  się  spod  demokratycznej  kontroli  i 
odrzucają  udział  robotników  w  podejmowaniu  decyzji. 
Posługują  się  wprawdzie  argumentami  ideologii,  która 
zmienia się tu w swą własną karykaturę, ale tak naprawdę 
powoduje  nimi  tylko  jedna  myśl:  nie  chcą  dzielić  się 
władzą.  Demokratyczny  socjalizm  musi  się  zatem 
określać  wobec  wrogów  i  przeciwników  z  dwóch  stron. 
Przeciwstawiając 

się 

tradycyjnemu 

kapitalizmowi 

prywatnemu  z  potęŜnymi,  bo  nie  podlegającymi  Ŝadnej 
demokratycznej 

kontroli 

koncernami, 

oraz 

przeciwstawiając 

się 

wypaczonemu 

Związku 

Radzieckim 

socjalizmowi 

jego 

jednako 

niekontrolowanymi koncernami państwowymi staje przed 

background image

koniecznością zdefiniowania demokracji i socjalizmu jako 
wartości wzajemnie sprzęŜonych. WiąŜe się z tym moja  

teza czwarta: Kto pragnie demokratycznego socjalizmu, 

ten  toleruje  politycznych  przeciwników  i  oczekuje 
wzajem  od  nich  tolerancji  jako  oczywistego  elementu 
demokracji;  wodą  Ŝycia  dla  demokracji  nie  są  partie 
czasowo  sprawujące  władze,  ale  partie  opozycyjne. 
Społeczeństwo,  które  nie  dopuszcza  opozycji,  blokuje 
myślenie  alternatywne  i  w  rezultacie  uboŜeje  pod 
dogmatycznym panowaniem partii nie znającej sprzeciwu, 
a przeto rządzącej absolutnie. 

Pod 

tym 

wszelako 

względem 

ś

wiadomość 

zachodnioeuropejskich 

partii 

socjalistycznych, 

socjaldemokratycznych 

lewicowo-liberalnych 

przedstawia  się  kiepsko.  Tam,  gdzie  partie  te  rządzą, 
hamowane  są  przez  notoryczną  chwiej  ność  swoich 
przewaŜnie  liberalnych  partnerów  koalicyjnych;  tam, 
gdzie  znajdują  się  w  opozycji,  próba  stworzenia 
lewicowej większości nie udaje się wskutek tego, Ŝe bloki 
komunistyczne,  znajdujące  się  równieŜ  w  opozycji,  nie 
umieją wyzwolić się z gorsetu leninizmu. 

Być moŜe jako pierwsza odrzuci hierarchiczną strukturę 

leninowską Włoska Partia Komunistyczna; czy jednak ten 
emancypacyjny  proces  moŜliwy  będzie  teŜ  w  partii 
francuskiej,  moŜna  wątpić.  Wynika  stąd  moja  teza  piąta: 
Demokratyczny  socjalizm  definiuje  się,  kontroluje  i 
buduje  w  kierunku  od  dołu  do  góry;  dlatego  teŜ  odrzuca 
dominację  komitetu  centralnego.  Celem  jego  jest 

background image

społecznie 

określona 

demokracja 

we 

wszystkich 

dziedzinach  Ŝycia  społecznego  i  juŜ  na  poziomie 
podstawowym. Nie wystarcza mu czysto formalne pojęcie 
demokracji;  albowiem  tytuł  do  chwały  formalnej 
demokracji  –  czy  będzie  to  wolność  prasy  i  opinii,  czy 
wolny rynek – nieraz juŜ okazał się wątpliwy i niepewny 
w  sytuacji,  gdy  wielkie  koncerny  opanowują  rzekomo 
wolny  rynek,  a  panujące  nad  rynkiem  koncerny  prasowe 
w rosnącej mierze manipulują opinią i informacją. 

Jak  jednak  –  zastanówmy  się  –  demokratyczny 

socjalizm  definiuje  gospodarkę  rynkowę,  nie  tylko 
liberalną,  ale  takŜe  społeczną?  Czy  ma  się  to 
urzeczywistniać  tylko  za  pośrednictwem  centralnego, 
choćby 

demokratycznie 

kontrolowanego 

organu 

kierowniczego?  I  dalej:  jeŜeli,  jak  dowiedziono, 
upaństwowienie  prywatnych  koncernów  tworzy  tylko 
nowe,  nie  kontrolowane  zaleŜności,  to  do  jakiej  formy 
własności dąŜy demokratyczny socjalizm? 

Parytetowy udział w decyzjach – tam, gdzie jest prawną 

zasadą – zapewnia oczywiście po raz pierwszy moŜliwość 
kontrolowania  prywatnych  i  państwowych  koncernów; 
praktyka  dowiodła  zaś,  Ŝe  kontrolowanie  władzy  jest 
waŜniejsze od jej sprawowania. Mimo to jednak pytanie o 
alternatywę  wobec  własności  prywatno-kapitalistycznej  i 
państwowo-kapitalistycznej  pozostaje  otwarte.  Wynika 
stąd  moja  teza  szósta:  Demokratyczny  socjalizm 
zdefiniowany jest tylko wstępnie. Potrzeba zdefiniowania 
go do końca staje się tym większa, im bardziej ujawnia się 

background image

moralne bankructwo i polityczny upadek obu światowych 
mocarstw. 

Sądzę,  Ŝe  zadaniem  tego  colloquium  powinno  być 

przedyskutowanie  demokratycznego  socjalizmu  i  jego 
celów,  jego  szansy  i  wyzwania,  jego  wciąŜ  jeszcze 
niejasnych nadziei; przedyskutowanie w sposób wolny od 
dogmatycznych  załoŜeń,  tak  aby  czechosłowacka  "próba 
nadania  socjalizmowi  ludzkiej  twarzy  nie  popadła  w 
zapomnienie,  lecz  była  kontynuowana.  Stąd  wywodzi  się 
moja teza siódma i ostatnia: Demokratyczny socjalizm nie 
jest dogmatem. PoniewaŜ nie wskazuje celu ostatecznego, 
a  cele  wczorajsze  juŜ  jutro  mogą  stać  się  krępującą 
blokadą,  musi  się  definiować  wciąŜ  na  nowo.  Nie 
zadowala  go  ani  ślepo-pragmatyczne  oglądanie  się  za 
kiełbasą,  ani  wypady  i  eskapady  w  sfery  utopii,  lecz 
jedność  teorii  i  praktyki.  Demokratyczny  socjalizm 
mógłby  przynieść  odrodzenie  europejskiego  oświecenia  i 
jego walki z dogmatyzmem i nietolerancją. Nie powinien 
padać  na  kolana  ani  przed  ojcami  komunistycznego 
kościoła,  ani  przed  kapitalistycznymi  boŜkami  nafty; 
demokratyczny  socjalizm  wymaga  bowiem  nieustannej 
rewizji 

istniejącego 

stanu 

rzeczy. 

Odwiecznemu 

pragnieniu wolności i sprawiedliwości odpowiada synteza 
demokracji  i  socjalizmu;  naszym  zadaniem  powinna  być 
praca nad taką syntezą. 

 

przełoŜyła Małgorzata Łukasiewicz  

 

background image

Niemcy – dwa państwa – jeden naród? 

 

[Deutschland  –  zwei  Staaten  –  eine  Nation?,  przemówienie  na  seminarium 

zorganizowanym  przez  Friedrich-Ebert-Stiftung  w  Bergneustadt  23  V  1970  r.  , 
pierwodruk  w:  „Die  Neue  Gesellschaft",  Juli/August  1970,  równieŜ  w: 
Werkausgabe in zelin Banden, 
Darmstadt und Neuwied 1987, t. IX.] 

 
 
Opatrując tytuł mego odczytu Niemcy – dwa państwa – 

jeden  naród?  znakiem  zapytania,  chciałbym,  abyśmy 
wstępnie  przyjęli,  Ŝe  kwestia  narodu  jest  w  Niemczech 
starsza  niŜ  historia  dwóch  państw  narodu  niemieckiego. 
Niemiecka historia – od najdalszych początków – zawsze 
była  w  kłopocie,  gdy  szło  o  konkretne  sformułowanie 
pojęcia  „ojczyzna"  i  „naród"  albo  pojęcia  Niemiec  jako 
państwa. 

PoniewaŜ  nie  zamierzam  posuwać  się  tu  rakiem,  czyli 

zaczynać  od  Świętego  Cesarstwa  Rzymskiego  Narodu 
Niemieckiego,  a  mój  odczyt  byłby  teŜ  siłą  rzeczy 
cięŜkostrawny, 

gdybym 

chciał 

odmalować 

dzieje 

niemieckiego separatyzmu jako absurdalny gabinet luster, 
pozostaje mi odwołać się do przemówienia Liczba mnoga 
zespolona,  
które  wygłosiłem  w  maju  1967  r.  w  Klubie 
Prasowym w Bonn. 

Chodziło  mi  wówczas  o  to,  by  pokazać,  jak  bardzo 

Niemcy  byli  niezdolni  pojmować  się  jako  naród  i  z  jaką 
determinacją  popadli  w  nacjonalizm,  gdy  wreszcie 

background image

narzucili  sobie  narodowość  jako  mit  –  niczym  nakaz 
kultowy.  Chodziło  mi  wówczas  o  to,  by  pokazać,  Ŝe 
federalistyczna  struktura  Niemiec  z  tendencją  do 
separatyzmu powinna być podstawą wszelkich  rozwaŜań, 
których celem jest nadanie pojęciu „narodu niemieckiego" 
nowej  treści,  tym  razem  wolnej  juŜ  od  mistyfikacji. 
Dostrzegałem  moŜliwość  ułoŜenia  stosunków  między 
oboma  państwami  narodu  niemieckiego  na  zasadzie 
konfederacji. 

Wprowadziłem 

rozróŜnienie 

między 

niemiecką  jednością  a  łączeniem  się  i  porozumieniem 
Niemców.  Jedność  niemiecka  w  centrum  Europy, 
sięgająca 

swym 

oddziaływaniem 

dalej 

ś

wiat 

powodowała  zawsze  –  jak  nas  poucza  historia  –  Ŝe 
regionalne  kryzysy  wyradzały  się  w  ponadregionalne 
konflikty.  Jedność  niemiecka  zbyt  często  okazywała  się 
groźna  dla  sąsiadów,  abyśmy  mogli  ją  sobie  i  sąsiadom 
proponować  –  choćby  jako  odległy  cel.  Natomiast 
moŜliwe  jest  łączenie  się  i  porozumienie  Niemców  – 
wówczas, gdy powstrzymują się od wizji jedności, więcej: 
gdy  traktują  rezygnację  z  jedności  jako  warunek 
porozumienia. 

Notatki  do  tych  rozwaŜań  powstawały  w  drodze:  na 

zjeździe SPD w Saarbrucken, potem w czasie podróŜy do 
Pragi,  czyli  w  konfrontacji  z  troskami  narodu 
czechosłowackiego. 

Tam,  w  obliczu  rosnącej,  centralistycznie  sterowanej 

przemocy,  zrozumiałem  jasno,  Ŝe  samoistnym  narodom 
Czechosłowacji 

narzucono 

glajchszaltującą 

jedność 

background image

właśnie w chwili, gdy między Czechami i Słowakami oraz 
między  tymi  dwoma  narodami  i  wieloma  mniejszościami 
narodowymi 

zarysowywała 

się 

moŜliwość 

demokratycznego porozumienia. 

– Warto niekiedy spojrzeć z zewnątrz na pogrąŜone we 

własnych  sprawach  i  nadto  skłonne  do  absolutyzowania 
siebie  Niemcy:  osnuta  melancholią  Praska  Wiosna  była 
stosowną  okazją,  by  skomentować  wyraŜenie  Gustava 
Heinemanna – „Bywają trudne ojczyzny. Niemcy są jedną 
z nich" – i dopuścić do głosu uzasadniony sceptycyzm. 

Droga powrotna do Berlina przez Zinnwald i Drezno – 

której 

nie 

zabrakło 

zaprogramowanych 

biurokratyczną  pedanterią  przerw  na  czekanie  –  dała  mi 
dość  sposobności,  by  obywatelom  NRD,  tym  w 
mundurach  i  tym  nieumundurowanym,  zadawać  pytania: 
albowiem to, co zaczęło się w Erfurcie, szykowało się juŜ 
w Kassel. 

Impresje,  zbierane  w  gorących  dniach  w  Saarbrucken, 

wśród  turystów  odwiedzających  wiosną  Pragę  oraz 
między  Zinnwald  a  Berlinem,  składają  się  na  obraz 
narodu  dość  zatroskanego  i  nie  pozwalającego  sobie  na 
wybujałe  nadzieje.  Często  nie  mogłem  się  oprzeć 
wraŜeniu,  Ŝe  oto  z  róŜnych  perspektyw  oddajemy  się 
obserwacjom  zielonej  Ŝabki,  która  wróŜy  pogodę,  przy 
czym  wszyscy  zgadzają  się  co  do  tego,  Ŝe  nie  naleŜy 
liczyć  się  ani  z  piękną  aurą,  ani  z  meteorologiczną 
katastrofą.  Jak  zwykle,  gdy  polityka  dochodzi  do  granic 
swych moŜliwości, zaczynają przemawiać wyrocznie. 

background image

21  maja  w  telewizji,  nie  tyle  w  stylu  zapowiedzi 

pogody,  a  raczej  w  tonacji  speców  od  ruchu  drogowego 
próbowano  wyrokować:  Kassel  –  ślepy  zaułek  czy  etap 
przejściowy?  My  równieŜ  zapewne  zadajemy  sobie 
pytanie,  które  z  wydarzeń  wyraziściej  charakteryzuje 
spotkanie  w  Kassel:  dwadzieścia  punktów  Willy  Brandta 
czy  zapełniający  pierwsze  strony  gazet  wyczyn  owych 
trzech  licealistów,  którzy  z  wątpliwą  odwagą  porwali  się 
na narodowy symbol. Tak czy inaczej wolno się obawiać, 
Ŝ

e  berło  polityki  dostało  się  tym  razem  właśnie  w  ręce 

licealistów; albowiem sztandary i spór o barwy narodowe 
zawsze  miały  dla  nas  większą  wagę  niŜ  trzeźwe  próby 
zainicjowania  przy  pomocy  obu  państw  niemieckich 
polityki odpręŜenia w Europie Środkowej. 

Niedostatków  świadomości  narodowej  w  Niemczech 

nie  dało  się  skompensować  nawet  nadmiarem  mętnych 
narodowych  uczuć;  teraz  ogólnoniemieckie  kompleksy 
windują się na maszty flag. 

MoŜemy  być  pewni,  Ŝe  Springer  będzie  wysokimi 

nakładami  podsycał  i  utrzymywał  w  formie  tego  rodzaju 
histerię;  moŜemy  być  równieŜ  pewni,  Ŝe  prasa  NRD-
owska  wyniesie  ową  pociętą  w  Kassel  chorągiew  do 
godności  relikwii.  Pieniący  się  irracjonalizm  zawsze 
znajdzie oddźwięk. Rozumowi natomiast brak przestrzeni 
rezonansowej oraz fotogenicznej siły symbolu. 

Mimo  to  negocjacje  w  Kassel  nie  zostały  utrudnione 

przez  taki  czy  inny  i  przez  swą  przypadkowość 
wybaczalny  sztubacki  figiel.  Trzej  uczniowie  zrobili 

background image

raczej  dokładnie  to,  co  politycy  Unii,  Barzel  i  Strauss, 
rozumieją  przez  politykę  narodową.  Gdy  tylko  rząd 
Brandta-Scheela  próbował  w  drodze  negocjacji  osiągnąć 
taki  stopień  odpręŜenia,  by  połoŜyć  kres  strzelaniu  do 
uciekinierów  z  NRD,  Strauss  i  Barze!  nie  szczędzili 
wysiłków,  by  fakt,  Ŝe  na  granicy  nadal  padają  strzały, 
uznać  za  przeszkodę  w  prowadzeniu  negocjacji.  Trzej 
uczniowie  w  Kassel  wzięli  dwóch  polityków  Unii 
dosłownie. Polityk SED, Honecker, ma wszelkie powody, 
by  Ŝywić  wdzięczność  do  tych  trzech  uczniów  i  ich 
mistrzów.  I 

odwrotnie, 

Strauss 

Barzel 

mogą 

podziękować  Honeckerowi  i  Nordenowi  za  atak 
młodzieŜy  DKP-owskiej.  Dogmatycy  zimnej  wojny 
wiedzą, co są sobie i innym winni. 

Być moŜe dziwią się Państwo, czemu tak wiele miejsca 

poświęcam  epizodowi  w  Kassel,  zwłaszcza  Ŝe  sensacje  z 
pierwszych stron mają krótki Ŝywot i z reguły szybciutko 
wyparte  bywają  przez  nowe  sensacje.  Moja  odpowiedź 
usiłuje wyjaśnić, w jakiej mierze ściągnięcie i zniszczenie 
flagi NRD jest wyrazem polityki, która w obu państwach 
niemieckich  sprzyjała  nacjonalizmowi  i  jednocześnie 
rozbudzała odwieczny niemiecki separatyzm. 

Jakkolwiek 

moŜliwości 

europejskiej 

polityki 

odpręŜenia  w  Europie  Środkowej  przez  ostatnie 
dwadzieścia lat były ograniczone, to polityka zagraniczna 
i  polityka  niemiecka  Republiki  Federalnej,  zwłaszcza  za 
czasów  Adenauera,  chętnie  kierowała  się  ku  rzeczom 
niemoŜliwym 

– 

niejasna 

obietnica 

ponownego 

background image

zjednoczenia  Rzeszy  Niemieckiej  w  granicach  z  1937  r. 
nagromadziła  taki  potencjał  hybńs,  roszczeń  i  iluzji,  Ŝe 
wszelka  przyszła  polityka,  a  więc  takŜe  i  ta,  którą 
uprawiał rząd Brandta – Scheela, moŜe być owocna tylko 
pod 

warunkiem, 

Ŝ

obraźliwy 

termin 

„politycy 

rezygnacji" utraci popularność. 

katalogu 

politycznych 

niemoŜliwości 

naleŜy 

bezwzględnie i nie szukając namiastek skreślić roszczenie 
do  ponownego  zjednoczenia  w  granicach  z  1937  r. 
PoniewaŜ  nawet  partie  Unii  utrzymują  to  werbalne 
roszczenie  Konrada  Adenauera  juŜ  tylko  w  stanie 
zamroŜenia,  prawdziwe  trudności  zaczynają  się  przy 
wprawdzie  terytorialnie  zredukowanym,  ale  nie  mniej 
przeto 

niemoŜliwym 

roszczeniu 

do 

ponownego 

zjednoczenia  obu  państw  niemieckich  w  tej  postaci,  w 
jakiej – negując się wzajemnie – powstały po 1949 r. 

Nie  będzie  ponownego  zjednoczenia  NRD  i  Republiki 

Federalnej pod znakiem zachodnioniemieckim; nie będzie 
ponownego zjednoczenia NRD i Republiki Federalnej pod 
znakiem  wschodnioniemieckim.  Takiemu  zjednoczeniu  – 
czytaj:  skumulowaniu  potęgi  –  sprzeciwiliby  się  nasi 
sąsiedzi w Europie Zachodniej i Wschodniej, ponadto dwa 
zasadniczo  róŜne  systemy  społeczne  wykluczają  się 
wzajemnie.  I  nawet  gdyby  kapitalistyczny  system 
zachodni 

razie 

kontynuacji 

polityki 

socjaldemokratycznej  miał  się  przeobraŜać  w  duchu 
poszerzania  bazy  decyzji, to demokratyczny socjalizm na 
modłę  zachodnią  byłby  nie  do  pogodzenia  z  nie 

background image

kontrolowanym 

demokratycznymi 

metodami 

państwowym 

kapitalizmem 

socjalizmie 

typu 

wschodniego.  Raczej  juŜ  moŜna  sobie  wyobrazić 
gospodarczo-technokratyczne 

porozumienie 

między 

tradycyjnym  kapitalizmem  prywatnym  a  tradycyjnym 
kapitalizmem  państwowym  –  jako  kompromis  między 
socjaldemokracją a komunizmem. 

Kiedy  przed  dwoma  laty  w  Czechosłowacji  po  raz 

pierwszy 

spróbowano 

nadać 

centralistycznemu 

komunizmowi 

demokratyczne 

podstawy 

uprawomocnienie, 

inwazja 

pięciu 

państw 

Paktu 

Warszawskiego  oraz  zasada  przywództwa  Związku 
Radzieckiego  wyraźnie  zarysowały  granice  komunizmu. 
Centralistyczny  komunizm,  zaprojektowany przez Lenina 
i konsekwentnie rozwinięty przez Stalina, nie pozwala na 
demokratyzację;  inaczej  musiałby  zakwestionować  swój 
dogmat, a zatem i swoją władzę. 

Innymi słowy: jeŜeli mówimy dziś o dwóch państwach 

narodu niemieckiego, musimy przyjąć do wiadomości nie 
tylko rozdział terytorialny i państwowy, ale takŜe fakt, Ŝe 
dwa niemieckie systemy społeczne są nie do pogodzenia. 

MoŜna  słusznie  zapytać,  czy  w  takim  razie  logiczną 

konsekwencją  tych  rozwaŜań  nie  jest  międzynarodowe 
uznanie  oraz  status  zagranicy  w  stosunkach  między 
oboma państwami niemieckimi? I po cóŜ nam tak groźne 
w  tych  stronach  pojęcie  narodu,  skoro  ten  naród  Ŝyje 
podzielony  na  dwa  terytoria,  państwa  i  systemy 
społeczne? 

background image

Wychodzę 

załoŜenia, 

Ŝ

tradycyjna 

forma 

międzynarodowego  uznania,  a  więc  przejście  od  zasady 
podzielonego narodu do zasady stosunków zagranicznych, 
moŜe  tylko  umocnić  stan  kryzysu  w  Europie  Środkowej, 
poniewaŜ do utajonego konfliktu między blokami dorzuca 
przestarzałe myślenie w kategoriach państwa narodowego, 
podwaja  niemiecki  nacjonalizm  i  usuwa  grunt  spod  nóg 
niezbędnej  polityce  odpręŜenia  w  Europie;  albowiem 
podwójny  nacjonalizm  produkuje  podwójną  niepewność, 
podwójne  roszczenie  do  jedności  i  trwały  kryzys  w 
centrum  Europy.  Uznanie  NRD  w  myśl  prawa 
międzynarodowego,  czyli  rezygnacja  z  wewnętrznych 
stosunków  między  dwoma  państwami  niemieckimi, 
mogłoby  przynieść  w  konsekwencji  wietnamizację 
Niemiec.  Sprzeciwiają  się  temu  –  miejmy  nadzieję  – 
rozum i interesy narodów sąsiednich. Korea i Wietnam to 
przykłady, które nie domagają się naśladowania. 

NaleŜy raczej oczekiwać, Ŝe dwa państwa niemieckie – 

róŜniące  się  od  siebie  i  przeciwstawiające  się  sobie  – 
nadadzą nowy sens pojęciu narodu, przezwycięŜając jego 
tradycyjnie  konfliktogenny  charakter.  Nowe  rozumienie 
tego  pojęcia  zakłada  jednak  przyrost  zadań,  nie  znanych 
dawnemu,  rozbitemu  i  nie  nadającemu  się  do  restauracji 
narodowi. 

W  swoim  dwudziestopunktowym  programie  kanclerz 

zawarł  realne  dziś  zadania,  którym  podołać  mogą  tylko 
oba  państwa  niemieckie.  Spróbuję  nakreślić  dalsze 
zadania,  które  wybiegają  w  przyszłość,  a  formułowane 

background image

dziś – wkrótce po Kassel – mogą trącić utopizmem. 

Jako 

pierwsze 

zadanie 

dwóch 

państw 

narodu 

niemieckiego 

wymienię 

wspólne 

podsumowanie 

najnowszej historii niemieckiej i jej skutków. NRD tak jak 
Republika  Federalna  powstały  na  miejscu  Trzeciej 
Rzeszy; Ŝadne z dwóch państw nie moŜe wykręcić się od 
tej  zobowiązującej  dla  nich  obu  konsekwencji.  JeŜeli 
Willy  Brandt  i  Willy  Stoph  w  Erfurcie  odwiedzili  były 
obóz  koncentracyjny  Buchenwald,  a  w  Kassel  pomnik 
antyfaszyzmu,  było  to  dwakroć  więcej  niŜ  zwykła  rutyna 
stosunków dyplomatycznych. W ten sposób obaj politycy 
zmuszeni byli bowiem stanąć twarzą w twarz z niemiecką 
historią  i  będą  zmuszeni  do  takiej  konfrontacji  takŜe  w 
przyszłości.  Nowy  naród  –  jeŜeli  chce  się  jako  taki 
konsekwentnie 

pojmować 

– 

musi 

przyjąć 

masę 

upadłościową dawnego narodu. 

Jako 

drugie 

zadanie 

dwóch 

państw 

narodu 

niemieckiego  wymienię  odpowiedzialną  współpracę  w 
dziele  skonkretyzowania  polityki  odpręŜenia  w  Europie 
oraz  pustego  do  dziś  pojęcia  „pokojowa  koegzystencja". 
Republika  Federalna  oraz  NRD,  jako  partnerzy  NATO  i 
Paktu  Warszawskiego,  stoją  we  własnym  domu  wobec 
zadań,  które  w  interesie  nowego  narodu  są  zarazem 
zadaniami  europejskimi.  Często  deklarowana  wola 
stopniowego  rozbrojenia  obu  bloków  mogłaby  zdać 
egzamin  wstępny  w  obu  państwach  niemieckich  i  w  ten 
sposób nadać sens nowemu pojęciu narodu. 

Trzecim zadaniem – co wynika z powyŜszego – byłaby 

background image

współpraca  obu  państw  niemieckich  w  dziedzinie  badań 
nad  pokojem  i  konfliktami.  Gdzie  jeśli  nie  w  Niemczech 
znalazłoby  się  dość  okazji,  gdzie  jeśli  nie  w  Berlinie 
byłoby  stosowne  miejsce,  aby  tę  nowatorską  dyscyplinę 
naukoową  wypróbować  i  rozwinąć  w  konfrontacji  z 
rzeczywistością  i  jej  wciąŜ  rosnącym  potencjałem 
konfliktów.  Zwłaszcza  Ŝe  pokój,  wojna  i  konflikt  miały 
dotychczas odmienne,  a nawet przeciwstawne  motywacje 
z perspektywy komunistycznej i demokratycznej. 

Jako  czwarte  zadanie  dla  obu  państw  niemieckich 

nasuwa  się  współpraca  w  polityce  na  rzecz  rozwoju 
państw  Trzeciego  Świata.  Republika  Federalna  i  NRD  to 
państwa  uprzemysłowione;  podobnie  zatem  jak  na 
wszystkich 

innych 

państwach 

uprzemysłowionych 

spoczywa  na  nich  obowiązek  prowadzenia  takiej  polityki 
na  rzecz  rozwoju,  której  nie  przyświecałoby  właściwe 
blokom 

neokolonialne 

myślenie 

kategoriach 

mocarstwowych.  JeŜeli  Republika  Federalna  i  NRD 
zaczną  pewnego  dnia  –  w  Afryce  czy  w  Ameryce 
Południowej – realizować wspólnie opracowane projekty, 
pojęcie 

„dwóch 

państw 

narodu 

niemieckiego" 

przezwycięŜy  nacjonalizm  starego  typu  i  dowiedzie,  Ŝe 
moŜe  być  pomocne  innym  podzielonym  narodom  w 
rozwiązywaniu ich konfliktów. 

MoŜe wydać  się  dziwne,  Ŝe  w  kilka dni po  Kassel  i w 

sytuacji  powszechnego  otrzeźwienia  ktoś  tak  beztrosko 
sięga 

przyszłość. 

Jesteśmy 

jednak 

zmuszeni 

potraktować  serio  Willy  Brandta,  który  odwołuje  się  do 

background image

„konkretnej  utopii",  jeśli  nie  chcemy,  by  obecny, 
przycięty 

formalno-prawnymi 

noŜycami 

Ŝ

ywopłot 

pozbawił  nas  szerszych  horyzontów  i  perspektyw. 
WyraŜenie  „polityka  realna"  zbyt  często  –  moŜna  tego 
dowieść  –  funkcjonowało  wyłącznie  jako  synonim 
krótkowzroczności. 

Polityka 

realna 

powinna 

otwierać 

perspektywę 

odpowiednio  rozległą,  aby  wydobyć  z  przyszłości  zarys 
utopii.  Polityka  realna  powinna  zarazem  mieć  dość 
cierpliwości,  by  pod  sprzecznymi  i  irracjonalnymi 
następstwami – jakie ujawniły się w Kassel – doszukać się 
prawdziwych przyczyn. 

Kto  obserwował  spotkanie  skrajnych  ugrupowań 

politycznych,  przy  jednoczesnym  letargu  centrum  i 
większości, czyjej uwagi nie  uszło  zarazem, Ŝe  ci, którzy 
posługują się wytartymi  frazesami politycznych  dewiacji, 
to przewaŜnie ludzie młodzi, którzy na pierwszy rzut oka 
równie  dobrze  mogliby  zamienić  się  miejscami  –  ten 
powinien  zrozumieć,  jak  niewiele,  mimo  twardego 
antykomunizmu i gorliwej demokracji szkolnej, udało się 
w ciągu ostatnich lat w Republice Federalnej zdziałać, by 
pozbawić 

nazizm 

dalekosięŜnych 

skutków, 

stalinowskiemu  komunizmowi  odebrać  sakrę  świętej 
doktryny.  Dopóki  w  Republice  Federalnej  nic  nie 
przeszkadza  mniejszości  występować  jako  większość, 
ś

rodki  masowego  przekazu,  nawet  przy  najlepszej  woli, 

będą  podsuwały  zniekształcone,  fałszywe  obrazy  jako 
rzeczywistość.  Tak  teŜ  i  Kassel  stało  się  z  jednej  strony 

background image

boiskiem  radykalnych  grup  tradycyjnej  lewicy  i  prawicy, 
z  drugiej  strony  –  wyrazem  bezwładu  ledwie  widocznej 
demokratycznej 

większości. 

Polityka 

przyszłość 

Republiki Federalnej z pewnością nie załamie się wskutek 
roszczeń 

radykalnych 

ugrupowań; 

trwale 

osłabić 

demokrację  i  jej  delikatny  instrument,  parlamentaryzm, 
oraz  pozbawić  je  moŜliwości  kontroli  mogłaby  tylko 
beztroska obojętność szerokich kręgów ludności. 

Koszmarem wydaje się wizja pokolenia urodzonego po 

wojnie,  które  gładko  wśliźnie  się  w  tradycyjny,  a 
przypominający  zbroję  kostium  państwa  narodowego  – 
tylko  dlatego,  Ŝe  nowe  pojęcie  dwóch  państw  narodu 
niemieckiego  nie  ma  dość  politycznej  substancji  ani 
moŜliwości  uświadamiającego  oddziaływania  na  opinię 
publiczną. 

JuŜ 

próba 

wyjaśnienia 

memu 

dwunastoletniemu  synowi,  na  czym  polegają  trwale  do 
dziś  skutki  tradycyjnego  nacjonalizmu  i  jak  bardzo 
konieczne  jest  pojmowanie  narodu  niemieckiego  jako 
czegoś, co ma do spełnienia konkretne zadania w zakresie 
polityki  socjalnej,  rozwoju  Trzeciego  Świata  i  gwarancji 
pokoju – juŜ sama taka próba uzmysławia  mi, jak wielką 
próŜnię  pozostawił  po  sobie  nacjonalizm  i  jak  łatwo 
byłoby  raz  jeszcze  przy  pomocy  zawsze  dyspozycyjnych 
demagogów  tę  próŜnię  wypełnić.  Przedwczorajsza 
nacjonalistyczna  papka  jest  juŜ  wprawdzie  skwaśniała, 
nadal jednak znajduje amatorów. 

Coraz bardziej palące stają się w związku z tym zadania 

pedagogiczne,  na  które  szczególnie  w  tym  gronie 

background image

chciałbym zwrócić uwagę. 

Daleko trudniejsza – gdyŜ bardziej skostniała – wydaje 

się  sytuacja  w  drugim  państwie  narodu  niemieckieg,  w 
NRD.  NRD  musiała  pośpiesznie,  niemal  w  biegu  przejść 
od 

narodowego 

socjalizmu 

do 

stalinizmu, 

bez 

najmniejszej  szansy  na  zaprezentowanie  się  w  postaci 
demokracji.  Kiedy  Republika  Federalna  za  czasów 
Konrada  Adenauera  trzymała  się  zasady  separatyzmu  i 
własnej  odrębnej  państwowości,  SED  z  tym  samym 
uporem 

forsowała 

NRD 

restaurację 

państwa 

narodowego,  której  –  zgodnie  z  logiką  przynajmniej 
geograficzną  –  przyświecały  wzorce  pruskie.  Nic  więc 
dziwnego, jeśli w sąsiedniej Polsce NRD postrzegana była 
nieufnie jako następczyni Prus. 

Roszczenie  Republiki  Federalnej  do  wyłącznego 

reprezentowania  oraz  tyleŜ  niezdatne  co  kosztowne 
narzędzie, jakim była doktryna Hallsteina, przyczyniły się 
w  znacznej  mierze  do  tego,  Ŝe  kompleks  nieuznawania 
utrwalał  się  i  rozrastał.  Trudno  się  dziwić,  jeśli  dzisiaj 
NRD,  głucha  na  argumenty,  z  infantylnym  uporem, 
domaga  się  uznania.  Ponadto  owa  obsesja,  wsparta 
stosunkowo  znacznym  potencjałem  gospodarczym,  nie 
mogła  zjednać  NRD  sympatii  w  obrębie  bloku 
wschodniego.  Udział  NRD-owskiej  armii  w  okupowaniu 
Czechosłowacji obudził – nie tylko w okupowanym kraju, 
ale  takŜe  u  innych  okupantów  –  członków  Paktu 
Warszawskiego  –  wspomnienia,  które  obciąŜają  wspólne 
konto Niemców. 

background image

Dobrze  odŜywione,  choć  w  osobliwie  źle  leŜących 

szatach,  czy  to  modnie,  czy  przedpotopowo  skrojonych, 
oba państwa narodu niemieckiego stoją naprzeciw siebie i 
zachowują  się  niezręcznie,  poniewaŜ  nie  dociera  do  ich 
ś

wiadomości, Ŝe w oczach podejrzliwych – nie bez racji – 

sąsiadów noszą się butnie i dufnie. 

Demokratyczne mechanizmy wyraŜania woli zbiorowej 

w ubiegłym roku przynajmniej w pewnej mierze pomogły 
Republice Federalnej wytworzyć nowy obraz samej siebie 
i  swoich  politycznych  zadań  w  centrum  Europy.  Odkąd 
Gustav Heinemann jest prezydentem, a Willy Brandt jako 
kanclerz  określa  linię  polityki,  Republice  Federalnej 
przypisuje  się  –  i  to  bardziej  za  granicą  niŜ  wewnątrz 
kraju  –  więcej  demokratycznej  dojrzałości.  Długo 
utrzymujące  się  zbitki  słowne:  zachodnioniemiecki 
rewizjonizm, militaryzm, neonazim utraciły nośność. 

Ale  tej  korzystnej  zmiany  w  wizerunku  Republiki 

Federalnej nie udało się do tej pory przeszczepić na NRD, 
aby i tam coś zmienić oraz wyeliminować znane obsesje. 
Strach  przed  socjaldemokratyczną  alternatywą  jest 
immanentnym  składnikiem  stalinowskiego  komunizmu  i 
zwłaszcza  tam,  gdzie  socjaldemokraci  i  komuniści 
uwikłani  są  w  tę  samą  historię,  blokuje  się  zmiany 
skądinąd  moŜliwe  do  przeprowadzenia;  albowiem 
wszelka  zmiana  istniejącego  stanu  rzeczy  podwaŜa 
dogmaty,  których  jedynym  oparciem  jest  utrzymywanie 
status  quo.  
Odkąd  socjal-liberalny  rząd  koalicyjny 
zainicjował  nową  politykę  niemiecką  i  wschodnią,  odkąd 

background image

pojęcie  „dwóch  państw  narodu  niemieckiego"  zostało 
wprawdzie  proklamowane,  choć  politycznie  nadal  jest 
nieuchwytne,  mówi  się  ostrzegawczo,  gdy  mozolne 
rokowania  się  przedłuŜają,  albo  przepraszająco  –  bo 
właśnie nastąpił regres – o „kamienistej drodze", „długim 
marszu", o „zadaniu na czekające nas dziesięciolecie". W 
ostrzeŜeniach  tych  nie  ma  przesady.  Historia  nie  porusza 
się  skokami.  A  kiedy  zbiera  się  do  skoku,  natychmiast 
cofa się wstecz; postęp nie uznaje trampoliny. 

Starałem  się  wskazać  trudności  i  sprzeczności.  Ale  ta 

próba  przyjrzenia  się  z  róŜnych  perspektyw  pojęciu 
„dwóch  państw  narodu  niemieckiego"  pozostałaby 
zawęŜona  i  zamknięta  w  niemieckim  ezoteryzmie, 
gdybym  na  koniec  nie  zakwestionował  jej  w  całości, 
zwracając  się  –  raczej  w  trybie  prowokacji  niŜ 
wyjaśnienia  –  ku  polityce  międzynarodowej  i  jej 
dzisiejszym irracjonalnym trendom. 

Stany Zjednoczone Ameryki i Związek Radziecki – tak 

w  polityce  wewnętrznej,  jak  zagranicznej,  zarówno 
ideologicznie, jak moralnie – nie mogą odgrywać juŜ dziś 
w  swych  imperiach  roli  siły  porządkującej  –  czytaj:  roli 
oberpolicmajstra.  Wskutek  nadmiaru  rozgałęzionych 
interesów  i  odpowiedzialności  aŜ  nadto  znana  pewność 
siebie  obu  mocarstw  wydaje  się  dziś  nadwątlona.  Ich 
reakcje świadczą o zmęczeniu i przeczuleniu, niekiedy są 
małoduszne,  czasem  zbyt  wrzaskliwe.  Rola  Chińskiej 
Republiki  Ludowej  nie  była  w  ich  scenariuszu 
przewidziana. Nie wiemy, jaki będzie na przyszłość udział 

background image

rozumu  w  polityce  międzynarodowej  –  i  nie  mamy  na  to 
wpływu.  Nasz  wkład,  tzn.  zadania  obu  państw 
niemieckich,  powinien  –  właśnie  dlatego,  Ŝe  Niemcy 
zawsze  były  wylęgarnią  irracjonalizmu  –  opierać  się 
zawsze  na  rozumie  w  sensie  europejskiego  oświecenia; 
chyba  Ŝe  zechcemy  odŜegnać  się  od  tej  najlepszej  z 
europejskich  tradycji  i  bezrozumnie  pójdziemy  za 
przepowiedniami politycznej Ŝabki. 

 

przełoŜyła Małgorzata Łukasiewicz  

 

background image

Ogólnoniemiecki marzec  

 
Gustawowi Steffenowi na pamiątkę  

[Gesamtdeutscher  Marz.  ,  pierwodruk  w:  Pladoyer  fiir  eine  neue  Regienmg 

oder  Keine  Alternative,  Hamburg  1965,  równieŜ  w:  Ausgefragt,  Gedichte  und 
Zeichnungen, 
Neuwied und Berlin 1967.]  

 
Kryzysy prą, puszczają pąki,  
w Pasawie jakiś poczciwina  
chce fen uwięzić, Strauss przysięga,  
Ŝ

e odwilŜ to nie jego wina;  

w Bawarii warzą duŜo piwa. 
 
Ś

niegi topnieją, Ulbricht trzyma. 

Dwustronnie kwitnie drut kolczasty. 
Zimę dekretem zlikwidują  
tam jak i tutaj, bez róŜnicy:  
na baczność stoją ogrodnicy. 
 
W Szyldzie wieŜowiec, bezokienny,  
nie wpuści światła; miły wietrzyk  
jest nie na czasie, stęchły zaduch  
ma konserwować dostojników  
i Prinz-Eugena, postrach dzików. 
 
W łagrze pokoju Prusy święcą  
Wielkanoc, bo powstały z grobu  

background image

paradny marsz i krok wojskowy;  
o Dniach Komuny nikt nie marzy,  
Marks przepadł gdzieś w bukiecie z jarzyn. 
 
Słońce przygrzeje i sędziwy,  
juŜ legendarny lis wypełznie  
na mszę wyborczą ze swej jamy;  
naboŜnie Ren Zachodem trąci,  
ś

mieje się świadek Globke w sądzie. 

 
Dziś na granicy Ŝadnych trupów.  
Archiwum „Bildu" z nudów ziewa.  
Co za idylla: polne strachy  
po obu stronach Elby stoją,  
ideologią wróble poją. 
 
O Niemcy, Hamlet znowu w domu:  
„Za tłusty jest i brak mu tchu... "  
to chce, to nie chce, jego image  
wyparowuje; bundesliga  
znów za Yorika głową śmiga. 
 
Wkrótce juŜ wiosna, potem lato  
na tych kryzysach zrobi plajtę, –  
patrzcie w kalendarz: wrzesień, jesień,  
liczenie głosów itp. ;  
radzę wam wybrać SPD. 
 

background image

przełoŜył Jacek St. Buras 

background image

O Erfurcie w innym znaczeniu  

 

[Was  Erfurt aufierdem  bedeutet, przemówienie  z okazji  I  V  1970  r.  w  Baden-

Baden,  pierwodruk  w:  „Vorwarts",  11  V  1970,  równieŜ  w:  Werkausgabe  in  zehn 
Banden, 
Darmstadt und Neuwied 1987. 

 
 
Jeśli nie chcemy, aby data I maja stała się uroczyście i 

głucho  brzmiącą  pustą  formułą,  będziemy  musieli 
postarać  się  u  progu  lat  siedemdziesiątych  o  wypełnienie 
jej  nową  treścią.  Nie  wolno  uŜyczać  tego  święta  jako 
mównicy do wygłaszania banalnych panegiryków. 

1  maja  nie  nadaje  się  do  rutynowego  forsowania 

bieŜącej polityki związkowej, jakkolwiek jest ona istotna i 
porusza  wiele  spraw.  Dziś  I  maja  naleŜy  prześledzić 
przyczyny  historyczne,  których  następstwa  nierzadko  ku 
naszemu zaskoczeniu wciąŜ jeszcze dają o sobie znać. 

Po  dwudziestu  latach  istnienia  Republiki  Federalnej  i 

Niemieckiej  Republiki  Demokratycznej,  po  dwudziestu 
latach  działalności  DGB  i  FDGB,  po  piętnastu  juŜ  latach 
od  utworzenia  Bundeswehry  i  Armii  Ludowej  nastąpiła 
zmiana rządu w Bonn, a długo rugowana ze świadomości 
historia  niemiecka  zaczyna  docierać  do  nas  wraz  ze 
wszystkimi  swymi  konsekwencjami:  nie  moŜemy  się  juŜ 
wycofać. Mając dość myślenia Ŝyczeniowego robimy coś, 
co  długo  było  obłoŜone  zakazem:  zaczynamy  uznawać 
rzeczywistość. 

background image

Nie  budzi  ona  entuzjazmu.  Jest  bolesna,  poniewaŜ 

uświadamia nam istnienie podziału; a ten i ów nie posiada 
się  być  moŜe  z  Ŝalu,  Ŝe  dawne,  tak  pełne  harmonii 
marzenia  trafiły  dziś dzięki  nowej polityce  do  archiwum. 
Przez  dwadzieścia  lat  słowa:  „ponowne  zjednoczenie" 
oraz  pragnienie  ponownego  zjednoczenia  były  silniejsze 
niŜ  realia  i  codziennie  z  nich  płynące  nauki.  Mówiło  się: 
trzeba  tylko  mocno  wierzyć! A  ilekroć  trafiała  się okazja 
do  świętowania  –  czy  to  17  czerwca,  czy  I  maja  – 
natychmiast  zaczynaliśmy  domagać  się  od  siebie 
nawzajem tej zastępczej wiary I zaklinać się na nią. 

Ale  wiara  w  ponowne  zjednoczenie  nie  mogła 

przenosić  gór,  nie  mówiąc  juŜ  o  Berlińskim  Murze.  Dziś 
ośmielamy się mówić o tym, o czym wielu wiedziało, ale 
nie  waŜyło  się  powiedzieć  głośno; o  tym,  czego  niejeden 
się  domyślał,  ale  kierując  się  jakŜe  zrozumiałą 
prostoduszną  wiarą  nie  chciał  przyznać.  Ponownego 
zjednoczenia  nie  będzie:  ani  pod  znakiem  naszego 
systemu społecznego, ani pod znakami komunistycznymi. 
Dwa  niemieckie  państwa  narodu  niemieckiego,  między 
którymi 

trudno 

byłoby 

wyobrazić 

sobie 

więcej 

sprzeczności i większą wrogość niŜ to ma miejsce, muszą 
nauczyć  się  Ŝyć  obok  siebie  i  razem  dźwigać  hipotekę 
wspólnej historii. 

Jak  to  się  robi?  Mamy  tak  niewiele  praktycznego 

doświadczenia.  Jak  Ŝyć  obok  siebie  i  ze  sobą? 
Widzieliśmy  obrazki  z  Erfurtu.  Willy  Brandt  i  Willi 
Stoph: dwaj męŜczyźni, którzy potrafili spojrzeć na siebie 

background image

bez emocji. Dwóch polityków na wąskiej kładce: jednego 
chciałby  potrącić  pan  Strauss,  drugi  czuje  na  plecach 
oddech  swego  partyjnego  rywala  Honeckera.  Honecker  i 
Strauss:  w  sensie  ideologicznym  dzieli  ich  przepaść,  ale 
dogmat  zimnej  wojny  działa  jednocząco  i  budzi  w  nich 
nadzieję,  Ŝe  to,  co  rozpoczęto  w  Erfurcie,  skończy  się 
niepowodzeniem.  Często  trudno  się  oprzeć  wraŜeniu,  Ŝe 
ogólnoniemiecka wspólnota istnieje juŜ tylko w absolutnej 
negacji. 

Ale  widzieliśmy  teŜ  plac  między  dworcem  a  hotelem. 

Ze  zdjęć  moŜna  było  wyczytać  spontaniczną  radość  i 
ostroŜną  nadzieję,  choć  nie  zabrakło  teŜ  ponurej 
kontragitacji na zamówienie. 

To,  czego  nie  widzieliśmy,  ale  o  czym  zdąŜyliśmy  się 

dowiedzieć, to fakt, Ŝe niektórzy obywatele NRD znaleźli 
się  w  kłopotach  tylko  z  powodu  swych  spontanicznych 
reakcji.  Bo  komunizm  nie  toleruje  spontaniczności,  a 
nieludzka  konsekwencja  dogmatu  komunistycznego  kaŜe 
być  twardym  nawet  wtedy,  gdy  odpowiedzialni  politycy 
NRD mogliby zyskać sympatię właśnie przyznając się do 
słabości. 

Jednocześnie  w  Erfurcie  działy  się  same  miłe  rzeczy: 

przekonaliśmy  się,  Ŝe  polityk,  którego  niedawno  jeszcze 
szkalowano w obu państwach niemieckich, a więc na dwa 
głosy, cieszy się zaufaniem naszych rodaków zza miedzy: 
Willy Brandt podszedł do okna nie po to, by przyjmować 
owacje, lecz Ŝeby podziękować I prosić o zrozumienie dla 
swego trudnego zadania. 

background image

Zrozumiano go. Ale czy zrozumieliśmy ów obraz, który 

pokazywał  kanclerza  Republiki  Federalnej  w  byłym 
obozie  koncentracyjnym  Buchenwald?  ZłoŜenie  wieńca. 
Czy  był  to  tylko  zwykły  gest?  A  moŜe  coś  więcej?  W 
obozie koncentracyjnym Buchenwald niemieccy narodowi 
socjaliści 

mordowali 

niemieckich 

komunistów 

socjaldemokratów. 

Gdzie 

tylko 

stawiamy 

stopę, 

natrafiamy  na  oporną  materię  przeszłości.  Nie  ma  takiej 
podstawy,  która  nie  miałaby  drugiego  dna,  ani  takiego 
słowa, które nie byłoby dwuznaczne. 

Ale  Erfurt  oznacza  coś  więcej  niŜ  tylko  spotkanie  19 

marca  1970  roku.  W  perspektywie  ponad  stuletnich 
dziejów  niemieckiej  socjaldemokracji  i  niemieckiego 
ruchu  związkowego  brzemię  historii  miasta  Erfurt  ciąŜy 
bardziej,  niŜ  gotowi  są  przyznać  liczni  socjaldemokraci  i 
związkowcy. 

Połączmy  dziś,  I  maja,  przyjemne  z  poŜytecznym  i 

spójrzmy  wstecz,  abyśmy  wspólnie,  państwo  i  ja, 
pomyśleli o Erfurcie w innym znaczeniu. 

W  roku  1891,  rok  po  wygaśnięciu  bismarckowskich 

ustaw wymierzonych w  socjalistów, w Erfurcie odbył  się 
zjazd Socjaldemokratycznej Partii Niemiec. W czasie tego 
brzemiennego  w  skutki  zjazdu  uchwalono  Program 
Erfurcki.  Stał  się  on  zarzewiem  wewnątrzpartyjnego 
sporu,  który  trwał  długo,  niebawem  wstrząsnął  ruchem 
robotniczym w całej Europie i pod tym samym właściwie 
znakiem  rozpoznawczym  daje  o  sobie  znać  równieŜ 
dzisiaj.  Mówię  o  sporze  w  sprawie  rewizjonizmu  i  jego 

background image

następstwach,  czyli  o  konflikcie,  który  całymi  latami 
osłabiał 

socjalistyczną 

brać 

robotniczą, 

później 

ostatecznie  ją  rozbił,  a  w  końcu  naznaczył  śmiertelną 
wrogością.  Erfurt  1891  –  i  Erfurt  1970:  historia  się  nie 
powtarza,  ale  ma  pamięć  słonia.  Cofnijmy  się  o  parę 
kartek. 

AŜ do zjazdu erfurckiego większy wpływ na niemiecką 

socjaldemokrację  miały  teorię  Lassalle'a  niŜ  Marksa  i 
Engelsa.  Kiedy  socjaldemokraci  z  Eisenach  pod 
przywództwem Bebla i lassallczycy załoŜyli w 1875 roku 
w Gotha Socjalistyczną Partię Robotniczą, Marks i Engels 
patrzyli 

na 

to 

sceptycznie. 

Praktyczne 

działania 

niemieckich  socjaldemokratów  wywoływały  u  obu 
surowych  teoretyków  na  emigracji  w  Londynie  dystans  i 
nieufność, 

wzajemnemu 

podziwowi 

towarzyszyły 

nasilające  się  nieporozumienia.  Nawet  na  pracę  Augusta 
Bebla  o  emancypacji  Kobieta  i  socjalizm  większy  chyba 
wpływ  wywarł  francuski  wczesny  socjalista  Charles 
Fourier niŜ Marks i Engels. 

Istniejący  do  tamtej  chwili  program,  który  uchwalono 

na  zjeździe  w  Gotha,  został  w  swoim  czasie  ostro 
skrytykowany  przez  Karola  Marksa;  jego  autor,  Wilhelm 
Liebknecht,  nie  mógł  juŜ  odtąd  utrzymać  się  na  pozycji 
głównego twórcy programu partii. 

Podczas  dwunastoletnich  prześladowań,  w  okresie 

obowiązywania  ustaw  przeciw  socjalistom,  wszystkie 
socjaldemokratyczne  gazety  i  czasopisma  były  zakazane. 
Nie  udało  się  znaleźć  takiego  miejsca,  gdzie  moŜna  by 

background image

dalej rozwijać teorie Ferdynanda Lassalle'a i uwolnić je od 
krępujących 

uprzedzeń 

pruskiego 

socjalizmu 

państwowego. 

SPD 

przetrwała 

wprawdzie 

okres 

prześladowań,  nie  zabrakło  jej  członków  ani  nowych 
nadziei,  ale  pogrąŜyła  się  w  próŜni  duchowej  i 
teoretycznej. 

W  latach  osiemdziesiątych  tylko  dwaj  teoretycy 

socjaldemokracji,  Karl  Kautsky  i  Eduard  Bernstein, 
utrzymywali  ścisły  kontakt  z  Fryderykiem  Engelsem: 
wspierając  się  na  nim  i  na  autorytecie  Augusta  Bebla 
sformułowali  Program  Erfurcki.  Niedługo  po  śmierci 
Karola Marksa naukowość i dogmatyzm marksistowski po 
raz pierwszy przeniknęły do programowych fundamentów 
niemieckiego  ruchu  robotniczego.  Program  Erfurcki  ma 
budowę  dwuczęściową:  część  teoretyczna  wiąŜe  się  z 
osobą Kautsky'ego, część praktyczna – z Bernsteinem. Od 
tej  dwoistości  łączącej  rewolucyjne  postulaty  z  wolą 
praktycznych  reform  bierze  swój  początek  rozbicie  partii 
na  rewolucjonistów  i  reformistów.  Kautsky  i  Bernstein, 
ojcowie  Programu  Erfurckiego,  są  teŜ  ojcami  trwającego 
do  dziś  konfliktu.  Rozbijanie  partii  z  pewnością  nie  było 
ich zamiarem; juŜ u Marksa nie brakowało teoretycznych 
sprzeczności,  które  uniemoŜliwiały  dialektyczną  syntezę 
teorii i praktyki. 

MoŜna  by  niemal  powiedzieć,  Ŝe  według  Programu 

Erfurckiego  socjalistyczny  tydzień  pracy  dzielił  się  na 
rewolucyjną  niedzielę  i  sześć  przeładowanych  praktyką, 
wypełnionych 

reformatorskimi 

zabiegami 

dni 

background image

powszednich.  Jednocześnie  wysuwane  przez  skrzydło 
Kautsky'ego  i  Bebla  Ŝądanie  rewolucji  miało  czysto 
retoryczny  charakter.  Politycy  reformistyczni  Bernstein  i 
Vollmar 

szydzili 

niedzielnych 

przemówień 

rewolucyjnych 

wykonaniu 

niektórych 

socjaldemokratów, którzy w pozostałe dni tygodnia z całą 
trzeźwością  mozolili  się  nad  praktycznymi  działaniami 
reformatorskimi. 

A teraz kilka sprzeczności Programu Erfurckiego. 
Kautsky – a wraz z nim Bebel – stawia cel ostateczny: 

zmianę  kapitalistycznej  własności  środków  produkcji  na 
własność społeczną. Obaj opierają się na marksistowskiej 
teorii  o  rychłym  załamaniu  i  upadku  kapitalizmu  oraz 
całego społeczeństwa mieszczańskiego. Ich program, jeśli 
rozpatrywać  go  na  płaszczyźnie  teoretycznej,  oznacza 
zdecydowane 

wypowiedzenie 

wojny 

istniejącemu 

systemowi  społecznemu;  z  góry  wyklucza  jakąkolwiek 
współpracę  parlamentarną,  a  nawet  przyjęcie  roli 
opozycji. 

Z  drugiej  strony  program  działań  praktycznych: 

Bernstein  i  Georg  von  Vollmar,  który  pracuje  w  komisji 
programowej, proponują solidny katalog działań  na rzecz 
poprawy  połoŜenia  socjalnego  robotników  i  kobiet.  W 
pełni 

nawiązują 

do 

państwowego 

ustawodawstwa 

socjalnego,  uznają  parlament  za  arenę  demokratycznych 
wysiłków  słuŜących  wprowadzeniu  planowanych  reform, 
wyliczają  socjaldemokratyczne  cele,  które  juŜ  wówczas 
oznaczały  politykę  praktyczną,  choć  zostały  osiągnięte 

background image

dopiero  parę  dziesiątków  lat  później:  na  przykład  prawo 
wyborcze kobiet i zniesienie kary śmierci. 

Praktyczny  fragment  programu  zmierza  do  rozwijania 

demokracji  o  charakterze  po  części  plebiscytarnym,  po 
części  przedstawicielskim,  w  której  duŜą  wagę  ma 
„samorządność narodu w królestwie, państwie, prowincji i 
gminie", a takŜe „wybór władzy przez naród". 

Jeśli  pytamy  dziś  o  przyczyny,  które  sprawiły,  Ŝe  owe 

tragikomiczne  wręcz  sprzeczności  Programu  Erfurckiego 
miały  takie  oszałamiające  następstwa,  to  wskazując  na 
Marksa  i  jego  teorię  katastrof,  czyli  zapowiedź  upadku 
kapitalizmu,  otrzymamy  odpowiedź  niepełną.  To  długi 
okres  ucisku  doprowadził  wśród  nawet  umiarkowanych 
socjaldemokratów  do  wzrostu  nadziei  na  uwolnienie  w 
drodze  rewolucji.  Korespondencja  między  Augustem 
Beblem  i  Fryderykiem  Engelsem  dowodzi,  Ŝe  kaŜdy 
kryzys 

kapitalistycznego 

systemu 

gospodarczego 

natychmiast prowokował tych dwóch tak trzeźwo przecieŜ 
myślących  ludzi  do  rozmaitych  spekulacji.  Faktycznie 
Ŝ

ywiono  nadzieję,  Ŝe  masy  pracujące  zuboŜeją,  a 

jednocześnie  okazywano  gotowość  do  codziennej  pracy 
reformatorskiej,  która  miała  zuboŜeniu  przeciwdziałać. 
Rewolucja  uchodziła  za  święty  artykuł  wiary,  ale  nędza 
socjalna  nagliła  bardziej.  August  Bebel  potrafił  w  czasie 
obowiązywania 

ustaw 

przeciw 

socjalistom, 

dwunastoletnim  okresie  prześladowań,  pokonać  tę 
rozterkę; wierząc w rewolucję i działając praktycznie jako 
wielki parlamentarzysta sam był tej rozterki uosobieniem i 

background image

wyrazicielem. 

W  sumie  moŜna  powiedzieć,  Ŝe  część  teoretyczna 

Programu 

Erfurckiego 

odrzuca 

formę 

istnienia 

społeczeństwa,  którą  praktyczna  część  tego  samego 
programu  uznaje  jako  daną, pragnie  rozwijać  w  kierunku 
demokracji oraz umacniać przez reformy społeczne. 

Niewiele  sensu  mają  teraz,  po  z  górą  stu  latach, 

besserwisserskie połajanki i oskarŜenia:  z jednej  strony  o 
zdradę idei rewolucyjnych, z drugiej strony o nienaukowe 
oddalenie  od  praktyki.  Nikłe  mamy  wyobraŜenie  o 
uciąŜliwościach 

ustaw 

przeciw 

socjalistom. 

Nie 

domyślamy  się  nawet,  jak  wielkiego  dzieła  dokonał 
August  Bebel,  kiedy naleŜało przeprowadzić  pozbawiony 
ś

rodków  i  zdezorganizowany  ruch  robotniczy  przez 

dwunastoletnią  smugę  cienia.  Wtedy  Program  Erfurcki 
spotkał się z uznaniem całej partii; został przyjęty prawie 
jednogłośnie. Po okresie prześladowań ludzie cieszyli się, 
Ŝ

e znów mają grunt pod nogami. 

Dziś  juŜ  wiemy:  teoria  i  praktyka  były  nie  do 

pogodzenia,  wręcz  się  wykluczały,  powodując  rozbicie 
ruchu robotniczego nie tylko w Niemczech, lecz – jak się 
miało  okazać  –  w  całej  Europie.  Niemiecka  partia 
socjaldemokratyczna  uchodziła  bowiem  w  Europie  za 
przykład: silna czy słaba, znajdowała naśladowców. 

JuŜ  wkrótce  potem  praktyczni  politycy  usiłowali 

przezwycięŜyć  ową  nieszczęsną  sprzeczność  między 
praktyką  a  utopijną,  po  części  nienaukową  teorią, 
dokonując  na  kolejnych  zjazdach  partii  rewizji  Programu 

background image

Erfurckiego:  nazwano  ich  „rewizjonistami"  i  jest  to 
polityczna  obelga,  która  przetrwała  aŜ  po  dziś  dzień. 
Aleksander 

Dubczek 

Ota 

Szik, 

teoretycy 

czechosłowackiej reformy komunizmu, zostali po inwazji 
Czechosłowacji zniesławieni jako rewizjoniści. 

Kto  szuka  w  historii  zjawisk  porównywalnych,  ten 

odnajdzie  podobne  skamieliny  dogmatyzmu  w  procesach 
kacerzy średniowiecznych: Giordano Bruno czy albigensi, 
husyci  czy  luteranie  –  wszyscy  oni  uchodzili  w  myśl 
dogmatu katolickiego za rewizjonistów i płacili za to. 

Eduard  Bernstein,  najwaŜniejszy  rewizjonista  swojej 

epoki, uległ był wtedy werbalno-rewolucyjnemu skrzydłu 
własnej  partii.  Dopiero  dziś  pojmujemy,  jak  znacznie 
wyprzedzał swój czas pod względem dalekowzroczności i 
naukowego 

dystansu. 

Kwestionując 

zawczasu 

cel 

ostateczny: „dyktaturę proletariatu", stał się później, kiedy 
Lenin  wkroczył  na  tę  drogę,  jednym  z  pierwszych 
krytyków  totalitaryzmu  komunistycznego.  Bernstein  jako 
pierwszy  ośmielił  się  zaprzeczyć  marksistowskiemu 
przesądowi,  jakoby  niebawem  miało  nastąpić  załamanie 
społeczeństwa  burŜuazyjno-kapitalistycznego.  Ostrzegał 
przed  budowaniem  teorii  w  oparciu  o  pragnienia  i 
myślenie 

Ŝ

yczeniowe. 

Dowodził, 

Ŝ

gospodarka 

kapitalistyczna  posiada  „moŜliwości  przystosowania  się", 
nie podlega więc Ŝadnym niepodwaŜalnym prawom, które 
obowiązują rzekomo od Marksa po wsze czasy. A jednak: 
mimo Ŝe analiza Bernsteina tak często się potwierdzała, w 
partiach  socjalistycznych  nadal  pokutowało  myślenie 

background image

Ŝ

yczeniowe i dogmatyczne przesądy. 

Oto  jeden  przykład  z  naszej  współczesności:  ilekroć 

nowa lewica określa kapitalizm jako „późny", pozostaje w 
kręgu  tradycyjnego  myślenia  Ŝyczeniowego.  Sugeruje 
bowiem  bezdowodnie,  Ŝe  kapitalizm  znajduje  się  w 
późnej fazie, a więc u schyłku. 

Tymczasem  mogliśmy  nauczyć  się  z  historii,  Ŝe 

kapitalizm  jest  tak  samo  stary  lub  tak  samo  młody  jak 
socjalizm, Ŝe warunkują się one wzajemnie i wpływają na 
siebie,  Ŝe  wreszcie  wywłaszczenie  kapitału  prywatnego 
pod naciskiem dyktatury proletariatu doprowadziło nie do 
upadku  kapitalizmu,  lecz  do  nowej,  ustanowionej  przez 
Lenina  formy  ucisku  –  do  socjalistycznego  kapitalizmu 
państwowego.  Kiedy  Willy  Brandt  i  Willi  Stoph, 
socjaldemokrata  i  komunista,  spotkali  się  w  Erfurcie,  to 
reprezentowali  sobą  nie  tylko  historyczne  rozbicie 
socjalizmu  i  narodu,  ale  teŜ  dwa  porządki  społeczne: 
prywatno-kapitalistyczny  i  państwowo-kapitalistyczny. 
Słusznie  mówił  Eduard  Bernstein  przed  przeszło 
siedemdziesięciu  laty  o  „moŜliwościach  przystosowania 
się"  gospodarki  kapitalistycznej;  nie  jest  ona  związana  z 
własnością wyłącznie prywatną. 

Zanim  jednak znów powiem  o  Erfurcie  1970,  chcę  raz 

jeszcze przypomnieć Erfurt 1891. Warto cofnąć się o parę 
kartek 

prześledzić 

przyczyny 

socjalistycznego 

samozniszczenia 

oraz 

początki 

nowoczesnej 

socjaldemokratycznej 

polityki 

reform. 

Jakkolwiek 

bowiem  Program  Erfurcki  był  brzemienny  w  skutki 

background image

doprowadzając  do  osłabienia,  a  w  końcu  rozbicia 
europejskiego  ruchu  robotniczego,  to  rozgorzałe  wtedy 
spory  bardzo  skutecznie  wzmocniły  samoświadomość 
tych robotników, którzy organizowali się bezpośrednio w 
miejscu pracy. Początek rewizjonizmu zbiega się w czasie 
ze  wzrostem  siły  politycznej  ruchu  związkowego. 
Członkowie 

stowarzyszeń 

związkowcy, 

którzy 

codziennie byli konfrontowani z praktycznymi wymogami 
polityki,  jako  pierwsi  zrozumieli  potrzebę  zrewidowania 
nieŜyciowych teorii zawartych w Programie Erfurckim. 

Koncepcja 

Bernsteina 

zakładająca 

penetracyjną 

aktywność stowarzyszonych i kontrolę środków produkcji 
moŜe 

uchodzić 

za 

pierwszy 

projekt 

pośród 

dyskutowanych  dziś  modeli współdecydowania.  RównieŜ 
Program  Godesberski  naleŜy  rozumieć  jako  późne 
zwycięstwo  rewizjonistycznej  polityki  reform.  Wymaga 
on teraz kolejnej rewizji juŜ choćby z tego tylko powodu, 
Ŝ

e  wszelka  polityka  reform  musi  być  permanentnie 

rewidowana. 

Współdecydowanie 

rozumiane 

jako 

skuteczny 

instrument  kontrolny  mogłoby  stanowić  demokratyczną 
alternatywę  tradycyjnego  kapitalizmu  prywatnego  w 
naszym 

porządku 

społecznym 

oraz 

tradycyjnego 

kapitalizmu  państwowego  w  komunistycznym  porządku 
społecznym.  MoŜna  je  wprowadzić  w  Ŝycie  tylko  w 
postaci  całościowej  reformy  we  wszystkich  sferach  Ŝycia 
społecznego:  w  szkołach  i  uniwersytetach,  w  miejscu 
pracy  i  w  instytucjach  prawa.  PoniewaŜ  jest  zadaniem 

background image

reformatorskim,  moŜe  się  wypełnić  tylko  na  drodze 
ewolucyjnej. 

Nie  ma  specjalnie  sensu  powtórka  z  Programu 

Erfurckiego:  podbudowywanie  idei  współdecydowania 
jakąś  pionierską  teorią  rewolucyjną.  Tyle  przynajmniej 
powinniśmy  się  byli  bowiem  nauczyć  spoglądając  w 
przeszłość: program partyjny, w którym część teoretyczna 
sugeruje  doskonalenie  techniki  skoku  rewolucyjnego,  a 
część  praktyczna  zaleca  długą  serię  obowiązkowych 
ć

wiczeń  reformatorskich,  moŜe  co  najwyŜej  sprzyjać 

rozszczepieniu świadomości: przyroda nie zna skaczących 
ś

limaków. 

Ale  zadajemy  sobie  pytanie,  czy  po  rozbiciu  ruchu 

robotniczego  nie  moŜe  wreszcie  dojść  do  pojednania 
rewolucjonistów 

reformistami, 

komunistów 

socjaldemokratami?  Czy  spotkanie  Willy Brandta  z  Willi 
Stophem nie mogłoby oznaczać pierwszego kroku w tym 
właśnie kierunku? 

Kto  się  przyjrzy  dokładniej,  ten  stwierdzi,  Ŝe  nad 

stołem rozmów w Erfurcie roku 1970 zawisły – groŜąc w 
kaŜdej  chwili  eksplozją  –  te  same  konflikty,  które  przed 
prawie  osiemdziesięciu  laty  po  raz  pierwszy  znalazły 
wyraz 

Programie 

Erfurckim. 

Zbyt 

długo 

niedogmatyczną 

drogę 

do 

socjalizmu 

kwitowano 

pogardliwym  mianem  rewizjonizmu.  Zbyt  wielkie  są 
koszta  i  ofiary,  które  obciąŜyły  konto  rewolucyjnego 
odłamu w europejskim ruchu robotniczym. Zbyt powaŜny 
uszczerbek poniosły podstawowe prawa demokratyczne w 

background image

państwach komunistycznych, aby mogła go zrównowaŜyć 
zamiana  kapitalizmu  prywatnego  na  państwowy,  czyli 
dawnej formy ucisku na nową. 

Socjaldemokracja i komunizm mogą chyba istnieć obok 

siebie,  ale  nie  da  się  ich  ze  sobą  połączyć.  Kto  śni  o 
ponownym  zjednoczeniu,  ten  bardzo  szybko  obudzi  się 
uderzając  głową  o  mur  rzeczywistości.  Kto  opiera  swe 
rachuby  na  nadziejach,  ten  pozostanie  głuchy  na  nauki 
płynące z historii. Nieprzejednany komunizm nadal swego 
głównego  przeciwnika  upatruje  w  socjaldemokracji. 
Wystarczy  wczytać  się  w  sformułowania  Ulbrichta: 
rewizjonizm, reformizm, socjaldemokratyzm  są dla niego 
jedną i tą samą herezją, którą naleŜy tępić. 

Ale  równieŜ  i  na  Zachodzie  spór  o  rewizjonizm  do 

dzisiaj  nie  został  zamknięty.  Kto  uwaŜnie  śledził 
studenckie  dyskusje  ostatnich  trzech  lat,  ten  szybko 
zauwaŜył, Ŝe rewolucyjne Ŝądania mniejszości były nie do 
pogodzenia  z  reformistycznymi  celami  większości.  JakŜe 
zacięty,  a  zarazem  anachroniczny  przebieg  miał  spór  o 
słuszność stosowania przemocy. Jak retorycznie brzmiało 
słowo  „rewolucja",  jak  koniunkturalnie  zmieniały  się 
rewolucyjne  postawy.  Z  jaką  zaciekłością  zwalczały  się 
poszczególne  grupy  nawet  z  tego  samego  rewolucyjnego 
skrzydła,  z  jaką  niewzruszoną  obojętnością  wobec 
doświadczeń historycznych obwiniały się nawzajem. 

To jednak, czego dokazywał SDS, jeśli chodzi o starcia 

między  grupkami,  było  tylko  dalekim  refleksem  coraz 
powszechniejszych 

napięć 

obozie 

socjalizmu 

background image

komunistycznego.  Ten  sam  Związek  Radziecki,  który 
zwalczał  najpierw  jugosłowiański  titoizm,  a  potem 
czechosłowacki  socjalizm  demokratyczny  oskarŜając  je  o 
herezję  rewizjonizmu,  dziś  spotyka  się  z  takim  samym 
oskarŜeniem ze strony Chińskiej Republiki Ludowej. 

Nikt  juŜ  dziś  chyba  nie  pyta,  co  oznacza  słowo 

„rewizjonizm" 

1 na ile konieczna jest permanentna rewizja istniejącego 

stanu rzeczy. Bezkrytycznie przejmowano i przejmuje się 
nadal  tę  klasyczną  juŜ  dzisiaj  obelgę;  jednocześnie  są 
powody, 

by 

wobec 

tak 

licznych 

przykładów 

dogmatycznego 

usztywnienia 

obnosić 

etykietkę: 

„rewizjonista!" niby tytuł honorowy. 

Wykorzystuję  przeto  datę  I  maja  1970  roku  jako 

sposobność  do  określenia  spotwarzanego  po  wielokroć 
Eduarda 

Bernsteina 

mianem 

wybitnego 

dalekowzrocznego socjaldemokraty. 

Takie podpory pamięci są niezbędne. SPD i Zrzeszenie 

Niemieckich  Związków  Zawodowych  zbyt  beztrosko 
traktowały  własną  przeszłość,  zbyt  łatwo  o  niej 
zapominały.  Zbyt  często  teŜ  dziś  młodzi  socjaldemokraci 
krępują  się  powoływać  na  nazwisko  Eduarda  Bernsteina, 
mimo  Ŝe  tak  jak  niegdyś  rewizjoniści  wałczą  z 
usztywnieniami  we  własnej  partii:  trucizna  zniesławienia 
nie przestała działać. 

Eduard Bernstein urodził się w 1850 r. w Berlinie jako 

siódme  dziecko  maszynisty.  Mając  dwadzieścia  dwa  lata 
został  członkiem  istniejącej  wtedy  od  trzech  lat 

background image

Socjaldemokratycznej  Partii  Robotniczej.  Z  zawodu  był 
urzędnikiem bankowym. W okresie obowiązywania ustaw 
przeciw socjalistom musiał opuścić Niemcy. Przez siedem 
lat  pracował  jako  redaktor  pisma  „Sozialdemokrat"  w 
Zurychu. Następnie zamieszkał w Londynie. Utrzymywał 
ś

cisły  kontakt  z  Fryderykiem  Engelsem,  a  od  roku  1895 

zawiadywał jego spuścizną. Długi pobyt w Anglii wywarł 
piętno na stosunku Bernsteina do demokracji, a zwłaszcza 
do  parlamentaryzmu,  i  nie  pozostał  bez  wpływu  na  jego 
pracę  dla  socjaldemokracji  niemieckiej.  Od  zjazdu  partii 
w  Erfurcie  Bernstein  zaczął  krytykować  oficjalną 
ortodoksję  marksowską  w  partii  i  oceniać  ją  wedle 
kryterium przydatności we wszechstronnie praktykowanej 
polityce reform. Jego główne dzieło ZałoŜenia socjalizmu 
i  zadania  socjaldemokracji  
stanowi  podsumowanie 
teoretyczne  podjętej  przezeń  rewizji.  PoniewaŜ  w  trakcie 
pierwszej 

wojny 

ś

wiatowej 

głosował 

przeciw 

przyznawaniu  kredytów  wojennych,  przystąpił  na  jakiś 
czas  do  USPD.  Ostro  atakowany  i  oczerniany  Eduard 
Bernstein  aŜ  do  swej  śmierci  w  roku  1932  pracował  nad 
podstawami 

nowoczesnej 

niedogmatycznej 

socjaldemokracji.  Jeśli  dziś  po  raz  pierwszy  polityka 
socjaldemokratyczna  bierze  na  siebie  odpowiedzialność 
rządową w Republice Federalnej, to sukces ten w wielkim 
stopniu  jest  zasługą  pracy  przygotowawczej,  dokonanej 
przez Eduarda Bernsteina. 

Kto  chce  w  całej  pełni  pojąć  znaczenie  Erfurtu  1970, 

spotkania  socjaldemokraty  Willy  Brandta  z  komunistą 

background image

Willi Stophem, ten musi wiedzieć o Erfurcie 1891, a więc 
o  Programie  Erfurckim  i  jego  następstwach.  Nie  sposób 
właściwie  zrozumieć  zdarzeń  historycznych,  gdy  zostaną 
wyizolowane  z  kontekstu.  Rozbicie  niemieckiego  ruchu 
robotniczego i rozbicie narodu niemieckiego to dzisiejsze 
realia,  których  źródła  zbyt  długo  rugowano  ze 
ś

wiadomości. 

Historia  nie  niesie  nam  pociechy.  Udziela  surowych 

lekcji.  PrzewaŜnie  wydaje  się  absurdalna.  Postępuje 
wprawdzie  naprzód,  ale  postęp  nie  jest  jej  rezultatem. 
Historia się nie kończy: znajdujemy się w niej, a nie poza 
nią. 

Mówiłem  o  najświeŜszej  okoliczności  historycznej:  o 

Erfurcie 1970. Trudno o lepszy dzień niŜ I maja, abyśmy 
wszyscy pomyśleli teŜ o Erfurcie w innym znaczeniu. 

 

przełoŜył Andrzej Kopacki  

 

background image

Gleisdreieck 

 

[Gleisdreieck,  pierwodruk  w:  .  forum  academicum.  Zeitschrift  fur  die 

Heilderberger  Studenten",  3/1960,  równieŜ  w:  Gleisdreieck,  Darmstadt  und 
Neuwied 1960.] 

 
 
Sprzątaczki ciągną ze wschodu na zachód. 
Zostań tu, bracie, czego chcesz tam szukać; 
chodź do nas, bracie, tutaj nic po tobie. 
 
Gleisdreieck, gdzie kładący tory  
pająk z gruczołem parującym  
zagnieździł się i kładzie tory. 
 
Bez szwów przechodzi dalej w mosty  
i sam zakłada sobie nity,  
kiedy je zerwie to, co w sieć mu wpadnie. 
 
JeŜdŜąc tam z przyjaciółmi wyjaśniamy:  
to jest Gleisdreieck, wysiadamy,  
po czym wspólnie palcami przeliczamy tory. 
 
Zwrotnice kuszą, sprzątaczki wędrują,  
tylna latarnia robi do mnie oko,  
lecz pająk muchy łapie, a sprzątaczki puszcza. 
 

background image

Wpatrując się z ufnością w gruczoł  
odczytujemy to, co gruczoł pisze:  
Gleisdreieck, zaraz opuścicie  
 
Gleisdreieck i zachodni sektor. 
 

przełoŜył Jacek St. Buras  

 

background image

Liczba mnoga zespolona  

 

górą 

miesiąc 

temu 

przy 

okazji 

ś

wietnie 

zorganizowanych  pompes  funebres  zabrano  się  w  tym 
kraju  za  zaklinanie  historii:  poŜegnanie  Konrada 
Adenauera  ze  zwolennikami  i  przeciwnikami  stało  się 
dobrą  sposobnością,  by  połoŜyć  kamień  graniczny,  o 
którym  mrugający  oczami  boŜy  prostaczkowie  sądzą,  Ŝe 
nigdy  juŜ  nie  da  się  go  ruszyć  z  posad.  Jak  napisano  w 
„Die Welt": „Kanclerz umarł. Narodził się mit". 

Znamy  te  urodzinowe  anonse.  Naród  jest  wdzięczny, 

gdy  pokazuje  mu  się  historię  na  szerokim  ekranie  jako 
nieokiełznane  fatum  bądź  teŜ  z  perspektywy  Springera: 
począwszy od bitwy w Lesie Teutoburskim, 

[Las Teutoburski – 

nazwa  literacka,  odnaleziona  u  Tacyta.  W  9  roku  n.  e.  dokonała  się  tam  jakoby 
klęska  legionów  rzymskich,  powstrzymanych  krwawo  przez germańskiego  wodza 
Arminiusza.  Wydarzenie  to  stało  się  tematem  literackich  utworów  Klopstocka, 

Kleista  i  Grabbego  (przyp.  tłum.  ).  ] 

poprzez  pokutny  marsz  do 

Canossy,  a  skończywszy  na  świadomym  zafałszowaniu 
wydarzeń  17  czerwca  1953  roku  dopisuje  nam  obfitość 
bombastycznych  i  fatalnych  zrządzeń.  Uwidacznia  się  to 
w  szkolnych  podręcznikach,  przylepia  do  dat.  Jeśli  tylko 
wiemy, 

których 

latach 

toczyła 

się 

Wojna 

Trzydziestoletnia,  to  juŜ  wszystko  w  porządku.  O 
Wallensteinie  opowie  nam  Fryderyk  Schiller;  a  Ŝeby  nie 
pomyliły się odniesienia, telewizja niemiecka wyświetli w 
dzień  po  śmierci  Konrada  Adenauera  inscenizację 

background image

Wallensteina:  historia  lekka,  łatwa  i  przyjemna.  DyŜurne 
kruki nad górą Kyffhauser. 

[Kyffhauser – grzbiet górski na południe od 

Harzu.  Wedle  jednej  z  legend  cesarskich  przebywa  w  nim  pogrąŜony  we  śnie 

władca, który kiedyś powróci i sięgnie po koronę (przyp. tłum. ). ]

 Starzec w 

Sachsenwald. 

[Sachsenwald – obszar leśny w Szlezwiku-Holsztynie, w roku 

1871  podarowany  przez  cesarza  Wilhelma  I  kanclerzowi  Bismarckowi.  Bismarck 

mieszkał  tam  od  r.  1890  (przyp.  tłum.  ).  ]

  Rozjaśnia  nam  się  w 

głowach lampami Hindenburga, 

[Hindenburglichter – nazwane tak na 

cześć  zwycięzcy  bitwy  pod  Tannenbergiem  tekturowe  lampy  z  knotem,  które 
wykorzystywano  jako  oświetlenie  zapasowe,  zwłaszcza  podczas  II  wojny 

ś

wiatowej  (przyp.  tłum.  ).  ]

  które  płonąc  w  intencji  ponownego 

zjednoczenia  mają  zastępować  argumenty  i  oŜywiać 
nastrój. 

Wobec  takiej  teatralnej  napuszoności  niechaj  wolno 

będzie obywatelowi widzieć historię jako szeroką, groźnie 
wzbierającą  rzekę.  Ja  zaś  mam  dziś  przyjemność 
wskoczyć  do  niej  i  popłynąć  pod  prąd.  Moje 
przemówienie nosi tytuł: Liczba mnoga zespolona. 

Będę  próbował  postawić  w  nim  kwestię  narodową, 

która  doczekała  się  wielu  gotowych  odpowiedzi.  Nie 
zamierzam  przybijać  na  takich  czy  innych  szacownych 
drzwiach  jakichś  rewolucyjnych  tez;  oczywistości 
powinny zostać wypowiedziane, nawet jeśli nie moŜna nic 
poradzić  na  to,  Ŝe  dla  tego  lub  owego  słuchacza  brzmieć 
będą rewolucyjnie. 

Jeszcze  przed  mniej  więcej  sześcioma  tygodniami 

przemówienie  to  w  swej  roboczej  wersji  nosiło  tytuł: 
Fenig na mleko a kwestia narodowa. 
Wraz z Siegfriedem 
Lenzem  i  historykiem  Eberhardem  Jackiem  jeździłem  po 

background image

Szlezwiku-Holsztynie.  Ale  śmierć  polityka  albo  raczej: 
bizantyjska  prezentacja  tej  śmierci  wpłynęła  na  decyzje 
wyborców znacznie bardziej, niŜ była to w stanie uczynić 
SPD ze swoim programem gospodarczym. 

Powiedzmy tylko dla przybliŜenia przesłanek tej mowy: 

w  Kilonii,  Eutin  i  innych  miejscach  próbowałem 
wyjaśnić,  w  jak  silnym  związku  pozostają  ze  sobą 
cieszący się wielką, ale złą sławą fenig oraz ze złej sławy 
słynąca kwestia narodu. 

Fenig  na  mleko  przez  dziesięć  lat  był  naszą  drugą 

walutą  narodową.  Tak  bowiem  jak  Kościół  w 
ś

redniowieczu  odpuszczał  grzechy  za  pieniądze,  tak  teŜ 

chrześcijańskim politykom XX wieku dane było darować 
ś

wiatu feniga na mleko, a więc świecki odpust. Ale wiara 

w  feniga  na  mleko  nie  mogła  przenieść  jełczejących  gór 
naszego  masła,  tak  samo  jak  nasza  naiwna  wiara  w 
ponowne  zjednoczenie  nie  potrafiła  ruszyć  nawet 
kamyczka z wiadomego Muru. 

Dwa  słowa:  fenig  na  mleko  i  ponowne  zjednoczenie. 

Dwa  symbole  istniejącego  stanu  i  wieloletnie  tabu. 
Wprawdzie  fenig  na  mleko  powoli  się  likwiduje; 
wprawdzie  nawet  naszym  niedzielnym  mówcom  powoli 
zaczyna  świtać,  Ŝe  słówko  „ponowne  zjednoczenie"  nie 
powoduje juŜ wychyleń wskazówki na licznikach aplauzu; 
poniewaŜ  jednak  niewiele  jest  rzeczy,  które  jednoczą 
Niemców, a fenig na mleko jako waluta oraz pokrzepianie 
się  ponownym  zjednoczeniem  mogły  stanowić  pewien 
substytut  braku  narodowej  jedności,  toteŜ  bardzo  powoli 

background image

Ŝ

egnamy  się  z  fenigiem  na  mleko  –  na  przykład. 

Przykładów poŜegnania z wiarą w ponowne zjednoczenie 
nie ma. 

PoniewaŜ  wyniki  wyborów  w  Szlezwiku-Holsztynie 

mamy  juŜ  z  głowy,  pozwolę  sobie  przekazać  fenigi  na 
mleko na konto zamknięte. Skoncentrujemy się na kwestii 
narodowej. 

Czy Niemcy tworzą naród? Czy powinni go tworzyć? 
Dysponujemy 

wprawdzie 

wieloma 

propozycjami 

dotyczącymi  polityki  niemieckiej,  od  śmiałych  po  mniej 
ciekawe,  dzięki  Hansowi  Magnusowi  Enzensbergerowi 
mamy  Katechizm  kwestii  niemieckiej,  istnieje  teŜ  całe 
mnóstwo  przesłanek  dla  podjęcia  rewizji  jednostronnie 
prozachodniej polityki zagranicznej Republiki Federalnej: 
od utopii Rudigera Altmanna Związek Niemiecki dzisiaj, I 
listopada  1976,  
poprzez  przedsięwziętą  przez  Wilhelma 
Wolfgana  Schtitza  próbę  reorientacji  wiodącego  donikąd 
myślenia Kuratorium, 

[Kuratorium Unteilbares Deutschland (Kuratorium 

Niepodzielne  Niemcy)  –  ponadpartyjne  stowarzyszenie  z  siedzibą  w  Berlinie, 
powołane w 1954 r. z myślą o działaniach na rzecz zjednoczenia Niemiec (przyp. 

tłum.  ).  ]

  aŜ  po  rozmowę  Gaus-Wehner.  Ale  podstawy  dla 

takich 

usiłowań, 

mianowicie 

przekazu 

narodowej 

samoświadomości,  nie  ma.  Nawet  surowy  katechizm 
Enzensbergera  rezygnuje  z  tego  fundamentu.  Nowe 
pojęcie  „konfederacji"  prowadzi,  bez  względu  na  to,  czy 
posługuje  się  nim  Walter  Ulbricht,  czy  Herbert  Wehner, 
wyłącznie  do  nieporozumień.  Który  autor  listów  na 
zamówienie doradzi nam, gdy trzeba będzie odpowiedzieć 

background image

premierowi  Stophowi?  Wszędzie  to  samo:  mamy 
trudności z terminologią. 

Na 

przykład: 

co 

rozumiemy 

przez 

ponowne 

zjednoczenie? 

Kto z kim i pod jakimi warunkami politycznymi ma się 

ponownie jednoczyć? Czy ponowne zjednoczenie oznacza 
przywrócenie  Rzeszy  Niemieckiej  w  granicach  z  1937 
roku? 

WciąŜ  jeszcze  nie  brakuje  cwaniaczków,  którzy 

przedzierzgnąwszy  się  w  polityków  pozwalają  sobie  na 
taką  arogancję.  Przez  ponad  dziesięć  lat,  a  właściwie  po 
dziś  dzień  musieliśmy  wysłuchiwać  obietnic  ponownego 
zjednoczenia  w  pokoju  i  wolności,  obietnic  składanych 
kaŜdemu  Niemcowi,  którego  wyborczy  głos  wydawał  się 
nie do pogardzenia. Zwróćmy uwagę: w granicach z 1937 
roku, ale w pokoju i wolności. 

Jakkolwiek  absurdalnie  by  to  brzmiało:  wyborca 

przyjmował  te  cuda  politycznych  fałszerzy  za  dobrą 
monetę.  Nieprzerwanie  rządziła  nami  partia,  która  do 
dzisiaj  nie  jest  w  stanie  powiedzieć  precyzyjnie  i  bez 
ogródek,  co  oznacza  ponowne  zjednoczenie,  kto  z  kim  i 
pod  jakimi  warunkami  politycznymi  ma  się  zjednoczyć 
oraz  w  jaki  sposób  zamierza  się  uwzględnić  przyczyny 
rozbicia  Rzeszy,  okrojenia  jej  terytorium  i  podziału 
pozostałych ziem. Jako surogat podsuwano nam wulgarny 
antykomunizm, 

którego 

propagandowa 

dobitność 

sprowadzona  została  za  sprawą  językowego  ubóstwa 
Konrada  Adenauera  do  poziomu  znanej  z  XIX  wieku 

background image

nienawiści  wobec  Francuzów:  „Wszystkiemu  winni 
Rosjanie".  Poza  tym  czarodziejska  formuła:  „ponowne 
zjednoczenie" słuŜyć miała do zapychania dziur. 

A  słowo  to  moŜna  przecieŜ  rozumieć  całkiem  inaczej: 

w  epoce  Świętego  Cesarstwa  Rzymskiego  Narodu 
Niemieckiego  Niemcy  mogli  bądź  co  bądź  pochwalić  się 
jednością  państwa,  nawet  jeśli  była  ona  mistyczna  i  nie 
bardzo  uchwytna  politycznie;  ale  od  początku  sporów 
wyznaniowych  w  XVI  wieku,  a  najpóźniej  od  zawarcia 
Pokoju  Westfalskiego  Cesarstwo  Rzymskie  Narodu 
Niemieckiego  zostało  pod  względem  wyznaniowym,  a 
zatem  i  politycznym  podzielone  na  dwie  części.  Co 
prawda protestantyzm był początkowo sprawą wszystkich 
Niemców,  ale  nigdy  nie  mógł  stać  się  sprawą  cesarza, 
który  jednocześnie  nosił  koronę  króla  Hiszpanii. 
Kontrreformacja  zwycięŜyła  na  południu  i  zachodzie 
Rzeszy,  północ  i  wschód  zostały  –  jeśli  nie  liczyć 
regionalnych odprysków – protestanckie. Jeszcze i dzisiaj 
linia Menu ma swoje znaczenie polityczne: trzechsetletnie 
sprzeczności między Bawarią a  Szlezwikiem-Holsztynem 
sięgają 

głębiej 

niŜ 

ś

wieŜa 

jeszcze 

sprzeczność 

ideologiczna  między  Meklemburgią  a  Dolną  Saksonią. 
Mimo  to  nie  powinniśmy zapominać,  Ŝe podział, z  jakim 
mamy  dziś  do  czynienia,  został  przygotowany  na  długo 
przed  rokiem  1945.  Patrząc  z  perspektywy  Nadrenii 
zawsze widziało się Kraj Załabski. Na wschód od Łaby – 
mówiono  i  mówi  się  nadal  –  to  były  i  są  tereny  pruskie, 
protestanckie, 

czyli 

pogańskie, 

jednym 

słowem: 

background image

komunistyczne.  Rozpętana  przez  nas  wojna,  a  zaraz 
potem  zimna  wojna,  którą  oba  kraje  niemieckie  potrafiły 
prowadzić  daleko  poniŜej  punktu  zamarzania,  zmieniły 
nie istniejącą przedtem na papierze linię graniczną Łaby w 
naszpikowaną umocnieniami granicę państwową. Musiało 
to  robić  groteskowe  wraŜenie,  gdy  Konrad  Adenauer, 
stuprocentowy  mieszkaniec  ziem  na  zachód  od  Łaby, 
dotarłszy w końcu do celu swych pragnień, czyli jako ten, 
który wykuł zręby separatystycznej Republiki Federalnej, 
mimo  wszystko  nie  przestawał  mówić  o  „ponownym 
zjednoczeniu  w  pokoju  i  wolności".  Jego  śmierć 
unaocznia  poniesioną  plajtę:  ponowne  zjednoczenie  jest 
pozbawionym  sensu  pojęciem,  które  musimy  przekreślić. 
Jeśli oczywiście chcemy nabrać wiarygodności. 

A co damy w zamian? 
Nowe pułapki na wyborców i surogaty? 
Czy  firma  Springera  znów  ma  nas  częstować 

ogólnoniemieckimi  naukami  o  zbawieniu,  które  wyciśnie 
z  krytycznej  kwadratury,  Marsa  i  Uranu,  z  korzystnie 
podwójnej  konstelacji,  Jupiter  –  Słońce,  Wenus  – 
Merkury? 

Znamy  ten  katalog  domu  towarowego  i  stale  przezeń 

proponowane,  coraz  lepiej  opakowane  towary,  których 
nikt nie kupuje. Karmi się nas nadzieją na mające nastąpić 
lada  chwila,  nie  jutro  to  pojutrze,  załamanie  systemu 
komunistycznego.  Nawet  Chinom  kaŜe  się  nadstawiać 
karku  w  roli  gwaranta  ponownego  zjednoczenia.  A  co 
parę  lat  aplikuje  się  nam  na  ogólnoniemieckie 

background image

zatwardzenie lewatywę o nazwie Europa. 

Bo  skoro  tylko  zapędzimy  się  w  narodowe  ślepe 

uliczki,  zaraz  pojawiają  się  utopijne  sposoby  ratunku  w 
postaci rozwiązań europejskich. Nasz zachodni płaszczyk 
z  jednej  strony  zowie  się  chrześcijańskim,  z  drugiej  zaś 
ma  sięgać  aŜ  do  Uralu.  Posiada  staromodny  fason.  Jest 
mocno  znoszony. Niejedno się pod  nim kryło: za  czasów 
Ś

więtego  Przymierza  w  cieniu  niejasnej  wizji  Europy 

dojrzewała  potęŜna  reakcja  i  misterne  siecie  policyjne. 
Niewiele  lat  po  Kongresie  Wiedeńskim,  po  owym 
zabójstwie,  którego  pewien  zapalczywy  student  dokonał 
na  pracowitym  komediopisarzu,  reakcja  ta  pod  wodzą 
Metternicha  znalazła  w  Karlsbadzie  sposobność,  by 
powziąć  stosowne  uchwały;  lęk  przed  rewolucją  i 
niezdolność  do  reformatorskiej  inicjatywy  na  rzecz 
niezbędnej  ewolucji  –  oto  znamiona  epoki,  którą 
szanujemy za piękne meble Nie od rzeczy byłoby zbadać, 
jak  głęboko  dzisiaj  tkwimy  w  epoce  biedermeieru.  Przed 
kilkoma  tygodniami  Walter  Ulbricht  ponownie  okazał 
swoje
 rewerencje dla reakcji. Przypadkiem działo udzielił 
błogosławieństwa. 

Ale 

równieŜ 

nasze 

uchwały 

karlsbadzkie, sądownictwo polityczne i zakaz działalności 
KPD,  przypadkiem  pozostają  w  biedermeierowskiej 
relacji 

do 

federalnej 

wystawy 

ogrodniczej 

wysublimowanej  urody  najnowszych  modeli  Mercedesa. 
Metternich chciał „utrzymać stan istniejący"; nasze credo 
przywrócony do łask paradny krok Armii Ludowej stał się 
naocznym dowodem postępującej restauracji. 

background image

„Niemcy  są  krajem  połowicznych  i  nigdy  nie 

dokończonych  rewolucji,  udanych  kontrrewolucji  i 
przegapionych  ewolucji",  powiedział  Hans  Werner 
Richter. 

Smutny 

bilans, 

który 

moŜna 

po 

biedermeierowsku  zrównowaŜyć  przypominając  słowa 
byłego ministra gospodarki Kurta Schmiickera: „Jesteśmy 
drugim  co do wielkości  narodem  handlowym świata. Nic 
się nam nie moŜe stać". 

Dwie  propozycje  nie  do  pogodzenia,  które  znów 

dowodzą  podziału,  powiem  więcej:  schizmy,  przy  czym 
chrześcijańskim  politykom  dane  jest  optować  za 
wulgarnym  materializmem,  podczas  gdy  u  lewicowego 
pisarza  wczorajsza  nadzieja  tęŜeje  w  definicję  klęski. 
Porównanie  Związku  Niemieckiego  z  lat  1815-1866  z 
dogorywającą  erą  Ulbrichta  i  Adenauera  potwierdza,  jak 
się  ku  naszemu  przeraŜeniu  okazuje,  słowa  Hansa 
Wernera Richtera. Ale tak ło^się jednak wtedy Szwabowi 
Friedrichowi  Listowi  podołać  Niemiecki  Związek  Celny. 
Pośród  wyziewów  prakorporanckiejnych  przez  Wilhelma 
Weitlinga  ten  oświeceniowy  umysł  ustanowił  miary 
postępu  ewolucyjnego.  Dobrowolna  śmierć  Friedricha 
Lista, jeszcze przed rewolucją 1848 r. , była zapowiedzią 
ich  upadku.  Dziś  odczuwamy  brak  tego  wybitnego 
polityka  i  ekonomisty,  który  jako  liberał  potrafił 
korespondować 

młodym 

Marksem, 

brak 

tego 

dalekowzrocznego  praktyka  racjonalności.  Chyba  Ŝe 
Willy  Brandt  i  Karl  Schiller  uwaŜają,  iŜ  będą  w  stanie 
stworzyć  polityczno-ekonomiczną  unię  personalną,  która 

background image

zastąpi  nieobecnego  Friedricha  lista  i  zlikwiduje 
doskwierające nam niedostatki samoświadomości. 

Bez tej samoświadomości nie da się zrealizować nawet 

najrozsądniejszej 

koncepcji 

Niemiec; 

bez 

tej 

samoświadomości  będziemy  stale  wydani  na  pastwę 
pierwszych lepszych nacjonalistycznych podszeptywaczy. 
Bez  tej  samoświadomości  będziemy  nadal  huśtać  się 
między  skrajnościami  i  podsycać  niepokój  naszych 
sąsiadów. 

Dlatego  ani  na  chwilę  nie  tracąc  zimnej  krwi  trzeba 

sformułować  narodowe  moŜliwości  i  niemoŜności 
Niemców;  bo  między  permanentną  skłonnością  do 
drobnopaństwowego 

separatyzmu 

permanentnym 

osuwaniem  się  w  nacjonalistyczną  hybris  powstała 
próŜnia. Pora juŜ mówić jasnymi zdaniami. 

Przede  wszystkim:  kto  mówi  dziś  o  Niemczech,  musi 

wiedzieć,  Ŝe  dwa  róŜne  państwa  niemieckie,  najpierw 
cesarskie,  potem  narodowosocjalistyczne,  rozpętały  w 
tym  stuleciu  i  następnie  przegrały  po  jednej  wojnie 
ś

wiatowej.  (Świadomie  rezygnuję  z  rozmówców,  którzy 

sądzą,  Ŝe  podejmując  kawiarniany  temat  winy  za  wojnę 
mogą  rozpalić  uczucia  narodowe,  tak  często  i  chętnie 
mylone z pojęciem narodowej świadomości. ) 

Poza  tym:  niedostatek  umiejętności  wyciągania 

wniosków z przegranej wojny czy wręcz zrozumienia, Ŝe i 
pierwszą,  i  drugą  wojnę  przegraliśmy  nie  bez  powodów, 
wskazywał  i  wskazuje  na  niemoc  wszelkiej  polityki 
powojennej,  która  gubiła  się  i  gubi  w  irracjonalizmach; 

background image

suma  tej  ignorancji  mieści  się  w  zdaniu  naleŜącym  juŜ 
dziś do niemczyzny potocznej: nie chcemy uznać. 

Tymczasem  wartość  tego  uznania  zredukowała  się  do 

poziomu  mało  znaczącej,  przedawnionej  formalności. 
Straciliśmy  orientację.  Domowymi  sposobami  leczymy 
się z symptomów fałszywej od samego początku polityki. 
A  przecieŜ  najwcześniej,  bo  na  długo  jeszcze  przed 
zawarciem  Układów  Paryskich,  ostrzegał  nas  przed  tym 
Gustav  Heinemann;  a  przecieŜ  ostatnim  ostrzeŜeniem 
powinna  być  dla  nas  Wielka  Interpelacja  SPD  z  15 
grudnia  1954  roku.  Chodziło  o  ponowne  zbrojenia. 
Socjaldemokraci  bronili  pierwszeństwa  rokowań  w 
sprawie 

ponownego 

zjednoczenia 

Niemiec. 

Co 

odpowiedział  wtedy  socjaldemokratom  Kurt  Georg 
Kiesinger?Cytuję  z  protokołu  Bundestagu:  „Teraz  pan 
nam  mówi:  jeśli  ratyfikujemy,  to  będzie  koniec 
wszystkiego,  przegramy  ostatnią  szansę  na  sukces  w 
rokowaniach  z  Rosjanami  w  sprawie  ponownego 
zjednoczenia.  Panie  Ollenhauer,  czy  pan  rzeczywiście  w 
to
  wierzy?  Ja  nie  mogę  uwierzyć,  Ŝe  pan  w  to  wierzy! 
(Śmiech i oklaski w ławach partii rządowych. )" 

Dwanaście lat później nasza pamięć okazała się na tyle 

słaba,  ze  wpuściliśmy  wilka  do  owczarni  nowej  polityki 
niemieckiej.  Co  musi  zdarzyć  się  w  tym  kraju,  Ŝeby 
wreszcie  zaczęto  wyciągać  polityczne  wnioski  z 
politycznych faktów? 

Czy  brakowało  lub  brakuje  przemyślanych  rad? 

Wszystko  to  po  raz  kolejny  powtórzył  dokładnie  –  a 

background image

jednak  na  próŜno  –  na  przykład  Golo  Mann  w  swojej 
Historii  niemieckiej  XIX  i  XX  wieku.  
Sięgając  do 
ostatniego rozdziału tej ksiąŜki, który nosi wiele mówiący 
tytuł „Les Allemagnes", a więc świadomie zakłada liczbę 
mnogą,  istnienie  więcej  niŜ  jednych  tylko  Niemiec, 
pozwolę  sobie  zacytować  dłuŜszy  fragment  o  wzajemnej 
relacji obu krajów niemieckich: 

„NRD jest traktowana jako nowe państwo przez swoich 

oficjeli.  Podejmują  oni,  zdaje  się,  próby  nawiązania  do 
pewnych  epizodów  z  historii  niemieckiej  i  pruskiej.  Ale 
uwaŜają  Rzeszę  Niemiecką  za  rozwiązaną  i  muszą  tak 
czynić, gdyŜ w przeciwnym razie ich państwo nie miałoby 
Ŝ

adnej  podstawy  prawnej.  ToteŜ  gotowi  są  uznać 

Republikę  Federalną;  bronią  teorii  „dwóch  państw 
niemieckich".  Republika  Federalna  tego  nie  robi.  Nie 
okazuje  gotowości  uznania  NRD;  uwaŜa  się  za 
namiestnika Rzeszy Niemieckiej, która w sensie prawnym 
istnieje  nadal,  a  w  sensie  faktycznym  znów  ma  zostać 
przywrócona. 

Od  roku  1949  rzeczywistość  nie  stała  się  bliŜsza  temu 

stanowisku teoretycznemu; coraz bardziej i bardziej się od 
niego  oddalała:  Republika  Federalna  zyskała  toŜsamość, 
która nie jest toŜsamością «Rzeszy». Polityka zagraniczna 
Republiki  była  nadreńska  i  południowoniemiecka,  a  nie 
ogólnoniemiecka.  Bo  ta  musiałaby  być  takŜe  polityką 
wschodnią, a Republika Federalna polityki wschodniej nie 
miała". 

W  roku  1967  moŜemy  stwierdzić:  polityka  siły 

background image

sprawiła, Ŝe strefa radziecka umocniła się i przekształciła 

państwo 

NRD. 

Pretensje 

do 

wyłączności 

reprezentowania „Rzeszy" w  granicach  z 1937  roku bądź 
teŜ  fikcja,  jakoby  Republika  Federalna  była  jej  legalną 
sukcesorką,  to  tylko  dowody  na  to,  jak  paranoiczną 
przykrywkę  wynaleziono,  by  ukryć  rezultaty  tej 
retorycznie  ogólnoniemieckiej,  a  w  rzeczywistości 
separatystycznej 

polityki. 

Polityka 

według 

hasła: 

„wszystko  albo  nic"  pozwoliła  nam  doczekać  plonów  w 
postaci Wielkiego Nic. 

A  przecieŜ  pozycja  wyjściowa  podzielonych  Niemiec 

po  kapitulacji  nie  była  niekorzystna.  Po  przekreśleniu 
planu  Morgenthaua,  po  osłabieniu  stalinizmu  w  obu 
częściach  Niemiec  nieraz  rysowała  się  moŜliwość,  by 
ramię  w  ramię,  wspólnie  dźwigać  konsekwencje 
przegranej  wojny  i  odzyskiwać  zaufanie  wczoraj  jeszcze 
wrogich narodów sąsiednich. Ten kredyt, jaki zwycięskie 
mocarstwa  zainwestowały  w  obu  częściach  Niemiec,  oba 
kraje  niemieckie  roztrwoniły:  jeden  pozwolił  odŜyć 
stalinizmowi  i  popadł  w  izolację  we  własnym  systemie 
sojuszniczym,  zaś  Republika  Federalna  mając  lepsze 
warunki  startu  jeszcze  mniej  skorzystała  ze  swej  szansy: 
wszystkie  wyznaczniki  ery  Adenauera,  począwszy  od 
ponownych  zbrojeń,  a  skończywszy  na  doktrynie 
Hailsteina,  przeczyły  preambule  do  ustawy  zasadniczej. 
Przyczyniły  się  do  umocnienia  obydwóch  prowizoriów 
państwowych;  dziś  mamy  dwa  kraje  niemieckie. 
Przyzwyczajenie  do  tego  stanu  z  jednej  strony  i 

background image

histeryczne  reakcje  z  drugiej  strony  potwierdzają  to,  co 
naleŜało  udowodnić:  Ŝe  Niemcy  nie  są  w  stanie  tworzyć 
narodu. 

Struktura  obu  państw  niemieckich  jest  bowiem  z 

załoŜenia federalistyczna. W obu państwach pieczętuje ją 
prawo.  Artykuł  I  konstytucji  NRD  powiada  niezmiennie: 
„Niemcy  są  niepodzielną  republiką  demokratyczną;  jej 
struktura opiera się na landach... " Ale federalizm mógł się 
rozwinąć  i  zdać  egzamin  tylko  w  Republice  Federalnej. 
Drugie  państwo,  czyli  NRD,  chce  uchodzić  za  prusko-
jednolite  i  usiłuje  zaciemniać  obraz  róŜnic,  jakie  istnieją 
na 

przykład 

między 

Meklemburgią 

Saksonią. 

Jednocześnie  federalizm,  to  znaczy  usankcjonowane 
prawnie  wspólistnienie  poszczególnych  landów,  ich 
istnienie  obok  siebie  i  –  w  sensie  obywatelskim  –  dla 
siebie,  to  jedyna  moŜliwa  do  obrony  podstawa  bytu 
obydwu  państw  niemieckich.  Oba  te  państwa  znają  jak 
dotąd  tylko  istnienie  przeciw  sobie.  ToteŜ  tradycję 
dualizmu kontynuowano konsekwentnie aŜ do rozbicia. 

Niemcy bywały rzadko, a jeśli juŜ, to pod przymusem, 

jednorodnym  narodowo  blokiem  pozbawionym  kontroli 
landów,  czyli  federalizmu.  Z  drugiej  strony  niemiecka 
historia  dowodzi,  Ŝe  struktura  federalistyczna  naszego 
kraju pchała nas zawsze, aŜ po dzisiejsze czasy, w stronę 
separatyzmu. W okresie Rewolucji Francuskiej, a więc w 
czasie,  gdy  we  Francji  rodziło  się  państwo  narodowe, 
tysiąc 

siedmiuset 

osiemdziesięciu 

dziewięciu 

terytorialnych władców prowadziło swoje absolutystyczne 

background image

interesiki  i  nawet  po  operacji  Napoleona,  który  uprościł 
mapę  Niemiec,  po  Kongresie  Wiedeńskim  doszło  w 
ramach 

Związku 

Niemieckiego 

do 

36 

akcji 

separatystycznych.  Dopiero  końska  kuracja  prusko-
narodowa  doprowadziła  do  znanych,  nie  mniej  skrajnych 
rezultatów.  Nie  potrafiliśmy  znaleźć  właściwej  miary.  A 
jednak między nacjonalizmem a separatyzmem tkwi nasza 
jedyna i rzadko wykorzystywana moŜliwość: konfederacja 
czy  teŜ  silny  gospodarczo  i  luźny  pod  względem 
politycznym  oraz  kulturalnym  związek  landów.  To 
mogłaby  być  naszapatria;  ale  oto  znów  mamy 
pomieszanie pojęć. 

Pora  juŜ  chyba  zdefiniować  staromodne,  często 

naduŜywane,  a  przecieŜ  jakŜe  celne  słowo  „ojczyzna". 
Zwłaszcza  Ŝe  „ojczyznę"  bez  trudu  moŜna  uznać  za 
nadrzędną  wobec  skonfederowanych  landów. 

Ale 

nacjonalistyczne  zuŜycie  tego  pojęcia  –  od  „przekonań 
ojczyźnianych" 

[Vaterlandische  Gesinnung  –  w  słownikowym  przekładzie 

oznacza  „patriotyzm",  ale  w  przeciwieństwie  do  polskiej  konotacji  tego  terminu  i 
zgodnie  z  sugestią  Grassa  moŜe  być  rozumiane  jako  synonim  postawy 

szowinistycznej  atawizmu  nacjonalistycznego  (przyp.  tłum.  ).  ]

  aŜ  po 

„Europę ojczyzn" – przyprawia nas o trudności językowe; 
tak jak zwykle gdy tylko pada pytanie o naród: gadatliwe 
niemoty natychmiast uciekają  się do mętnej  terminologii. 
Tu  miesza  się  świadomość  narodowa  z  narodowymi 
uczuciami.  Jeden  hymn  narodowy  przeciw  drugiemu. 
Nasz  znosi  się  akustycznie,  gdy  śpiewamy  jednocześnie 
pierwszą i trzecią strofkę Deutschlandlied: kocia muzyka, 

background image

która  nadawałaby  się  na  uwerturę  narodowej  farsy. 
Oczywiście  Republika  Federalna  funduje  sobie  piłkarską 
druŜynę  narodową,  podczas  gdy  po  tamtej  stronie 
zwycięŜa, 

przegrywa 

lub 

remisuje 

druŜyna 

ś

rodkowoniemiecka lub – to juŜ zaleŜy od gustu spikera – 

strefowa. Wprawdzie Ŝaden z narodowych krasomówców 
nie  potrafi  zdefiniować  nam  pojęcia  „narodu",  ale 
przynajmniej  Rainer  Barzel  powinien  móc  nam  przy 
okazji  zdradzić,  co  rozumie  przez  „brak  godności 
narodowej".  Pragnąc  uniknąć  nazywania  po  imieniu 
górnolotnych  osiągnięć  Bruno  Hecka  –  nasz  minister  do 
spraw  rodziny  i  młodzieŜy  z  powodzeniem  prześciga  się 
bowiem  z  NPD  w  głoszeniu  niedorzeczności  –  pozwolę 
sobie  przytoczyć  krótki,  ale  wiele  mówiący  cytat  z 
podjętej  przez  Eugena  Gerstenmaiera  próby  spełnienia 
narodowej  powinności:  „Naród  w  naszym  połoŜeniu,  z 
naszą historią i skłonnościami, potrzebuje po prostu ducha 
poświęcenia, ofiarności, szacunku i posłuszeństwa". 

Pod  naszą  szerokością  tony  te  nie  brzmią  po  nowemu. 

Zastanówmy  się  nad  tajemniczo  fantastycznym  pojęciem 
Rzeszy,  które  przetrwało  zakonserwowane  od  czasów 
Ś

redniowiecza  aŜ  do  naszego  stulecia;  porównajmy,  by 

wymienić  jeden  tylko  przykład,  sprzeczne  sposoby 
widzenia  Rzeszy  przez  ksiąŜąt,  powiedzmy  Moritza  z 
Saksonii i Maksymiliana I z Bawarii, czyli realpolityczny 
separatyzm  –  z  państwową  utopią  genialnego  szarlatana 
Wallensteina;  weźmy  wreszcie  pod  uwagę,  ilu  mniej  lub 
bardziej  zdolnych  następców  znaleźli  obaj,  zarówno 

background image

Moritz z Saksonii jak i Wallenstein. Uprzytomnimy sobie 
wówczas, 

jak 

bardzo 

brakuje 

Niemcom 

samoświadomości; jak nierozwaŜnie usiłują nadrabiać ów 
brak  wszechogarniającą  pewnością  siebie;  jak  łatwo  ich 
uwieść;  jaką  szansę  mieli  obaj  przywódcy,  Konrad 
Adenauer  i  Walter  Ulbricht.  Wykorzystali  ją:  poszerzyli 
pozycje Maksymiliana z Bawarii oraz Moritza z Saksonii i 
urzeczywistnili  je  intonując  zarazem  wariacje  na  temat 
Wallensteina. 

Od  chwili,  gdy  nowoniemiecki  separatyzm  w  postaci 

dwóch  państw  przeŜywa  całkiem  oddzielnie  swoją 
historię,  wyrosła  generacja,  która  widzi  siebie  z  jednej 
strony  jako obywateli Republiki Federalnej, z drugiej zaś 
jako  obywateli  Niemieckiej  Republiki  Demokratycznej. 
Ludzie z tej generacji niewiele wiedzą o sobie nawzajem. 
Dwa 

przeciwstawne 

systemy 

szkolne 

ś

wiadomie 

wychowywały  ich  z  dala  od  siebie,  a  na  dodatek 
wychowywały  źle.  Wzajemna  obcość  obu  państw 
niemieckojęzycznych  tak  się  w  latach  pięćdziesiątych 
pogłębiła  i  zideologizowała,  Ŝe  w  Republice  Federalnej 
zaczęto  stawiać  sobie  pytanie:  „Czy  Walter  Ulbricht  jest 
Niemcem?" I bez skrupułów zdobywano się na odpowiedź 
przeczącą.  Słusznie  rozumuje  się  za  granicą  zachodnią  i 
wschodnią:  dlaczego  by  nie  pozostać  przy  dwóch 
państwach,  skoro  Niemcy  z  takim  uporem  się  o  nie 
dobijali? 

Chciałbym w tym kontekście wskazać na opublikowany 

w  sierpniu  1962  roku  w  piśmie  „Der  Monat"  i  wciąŜ 

background image

jeszcze  aktualny  artykuł  Arnulfa  Baringa:  Patriotyczne 
znaki  zapytania.  
Zakończenie  tego  artykułu  jest 
ś

wiadomie  prowokacyjne  i  tylko  z  pozoru  paradoksalne: 

„Warunkiem kaŜdego ponownego zbliŜenia w Niemczech 
jest uznanie rozbicia!" 

Dodajmy  tytułem  uzupełnienia:  tylko  przyjmując  za 

punkt  wyjścia  fakty,  a  więc  przegraną  wojnę,  za  którą 
musimy  zapłacić,  konsekwencje  przegranej  wojny,  i 
bazując  na  federalistycznej  strukturze  obu  państw 
niemieckich moŜna sobie wyobrazić, a przy odpowiedniej 
dozie 

cierpliwości 

oraz 

rozumu 

politycznego 

urzeczywistnić  konfederację  Niemiec.  Jednocześnie 
najoczywistszym  posunięciem  dyktowanym  przez  ów 
rozum musi być uznanie granicy na Odrze i Nysie. NaleŜy 
je  jednak  powiązać  z  prawowitym  dąŜeniem  do 
skonfederowania obu państw niemieckich i zadeklarować 
jako krok wstępny przed zawarciem traktatu pokojowego. 

Na razie w obu państwach niemieckich brak przesłanek 

dla  osiągnięcia  tego  celu.  Ani  bowiem  prusko-
stalinowskie  myślenie  o  państwie  w  NRD,  ani  teŜ 
półgębkiem 

deklarowana 

nadreńskość 

Republiki 

Federalnej  nie  stanowią  wystarczających  punktów 
zaczepienia  dla  konfederacji  dwóch  państw  niemieckich. 
JuŜ  zaczyna  się  uwyraźniać  zmora,  która  jak  wiele 
niemieckich zmór nosi w sobie szanse urzeczywistnienia: 
wiele  przemawia  za  tym,  Ŝe  w  latach  siedemdziesiątych 
silne  skrzydło  prusko-stalinowskie  w  NRD  dojdzie  do 
porozumienia  z  coraz  silniejszym  skrzydłem  narodowo-

background image

konserwatywnym  w  Republice  Federalnej  –  będzie  to 
porozumienie  kosztem  liberalnego  federalizmu,  kosztem 
demokracji  społecznej.  Niemieckonarodowa  prawica  w 
połączeniu z prawicą stalinowską moŜe powołać do Ŝycia 
potworka,  którego  groźnemu  rozpanoszeniu  moŜe 
zapobiec tylko wzrost samoświadomości Niemców. 

Powinniśmy  zrozumieć  wreszcie,  Ŝe  pojęcie  narodu 

samo w sobie nie stanowi Ŝadnej wartości. 

Powinniśmy  dostrzec,  Ŝe  naród  francuski  znajduje 

oparcie  w  warunkach  historycznych,  które  nam  nie  są 
dane.  Z  drugiej  strony  na  przykładzie  Szwajcarii 
powinniśmy  się przekonać, Ŝe konfederacja  nie  likwiduje 
ś

wiadomości narodowej. 

Mimo  wszelkich  ideologicznych  skamielin  u  nas  i  po 

tamtej stronie naleŜałoby zabrać się za nową politykę, nie 
zezując  juŜ,  jak  to  zwykle  bywało,  ku  centralistycznym 
pierwowzorom,  które  powinny  słuŜyć  nam  raczej  jako 
ostrzeŜenie.  Owa  polityka  musi  wykluczać  powrót  do 
państwowości  narodowej,  unikać  wypranego  z  sensu 
pojęcia „ponowne zjednoczenie", a zamiast tego dąŜyć do 
stopniowego 

zbliŜenia, 

którego 

celem 

byłaby 

konfederacja dwóch związków niemieckich landów. 

6  maja  1947  odbyła  się  w  Monachium  pod 

przewodnictwem ówczesnego szefa rządu Bawarii Eharda 
pierwsza  i  ostatnia  powojenna  konferencja  wszystkich 
niemieckich  premierów.  JuŜ  pierwszego  dnia  doszło  do 
rozłamu  w  związku  z  porządkiem  obrad:  pięciu 
przedstawicieli  landów  ze  strefy  radzieckiej  wyjechało. 

background image

Chcąc  dwadzieścia  lat  później  podejmować  na  nowo 
próbę politycznego zbliŜenia, trzeba pamiętać o nieudanej 
konferencji  z  maja  1947  oraz  o  przyczynach  tamtego 
niepowodzenia.  Jednocześnie  deputowani  do  Izby 
Ludowej  i  do  Bundestagu  powinni  mieć  świadomość,  Ŝe 
zarówno planowany i ostateczny kształt konstytucji NRD, 
jak równieŜ nasze ustawy  wyjątkowe  staną się  kolejnymi 
ś

wiadectwami separatyzmu. 

Moja  teza  brzmi:  poniewaŜ  ze  względu  na  nasze 

predyspozycje  nie  moŜemy  tworzyć  narodu,  poniewaŜ 
nauczeni  historycznym  doświadczeniem  i  świadomi 
naszej kulturowej wielopostaciowości nie powinniśmy go 
tworzyć,  musimy  wreszcie  spojrzeć  na  federalizm  jak  na 
ostatnią  szansę.  MoŜemy  zapewnić  bezpieczeństwo 
naszym  sąsiadom  na  wschodzie  i  na  zachodzie  nie  jako 
skomasowany naród, nie  jako  dwa nastawione przeciwko 
sobie  narody,  lecz  tylko  jako  współzawodniczące 
pokojowo związki landów. Bo federalistyczna Niemiecka 
Republika  Demokratyczna  byłaby  równieŜ  dla  Polski  i 
Czechosłowacji  mniej  niepokojącym  sąsiadem  niŜ 
scentralizowana NRD – sukcesorka państwa pruskiego. 

Mówiąc  konkretnie:  musiałoby  nastąpić  jednoczesne 

uznanie  drugiego  państwa  i  rezygnacja  z  pretensji  do 
wyłączności  reprezentowania,  zaś  Niemieckiej  Republice 
Demokratycznej  trzeba  by  dać  do  zrozumienia,  Ŝe  w 
ramach  jej  obszaru  państwowego  musi  być respektowana 
konstytucyjna  suwerenność  landów.  Wtedy  powstałyby 
warunki  dla  federacyjnej  współpracy  dziesięciu  landów 

background image

Republiki Federalnej z Berlinem i pięcioma landami NRD 
–  dla  współpracy  w  duchu  konfederacji  obydwu  państw. 
W  takiej  konfederacji  będą  musiały  współpracować  ze 
sobą  landy  związkowe  rządzone  przez  chrześcijańskich 
demokratów,  socjaldemokratów  i  komunistów.  Tego 
rodzaju  nie  wolny  od  dysharmonii  koncert  z  udziałem 
przeciwstawnych 

sobie 

partii, 

który 

uchodzi 

za 

oczywistość we Włoszech i we Francji, powinien teŜ stać 
się  oczywistością  dla  nas.  Przeciwnicy  polityczni,  którzy 
do  dziś  bezwzględnie  się  zwalczali,  jutro  będą  musieli 
podjąć  trud  dyskusji.  Konfederacyjne  gremium,  którego 
siedzibą  moŜe  być  raz  Lipsk,  raz  Frankfurt  nad  Menem, 
nie będzie narzekać na brak zadań: trzeba powoli, krok za 
krokiem,  rozbroić  dwie  stałe  armie;  trzeba  przy  pomocy 
zwalnianych  środków  sfinansować  wspólne  projekty 
badawcze i akcje pomocy na rzecz rozwoju; trzeba w obu 
skonfederowanych  państwach  zlikwidować  sądownictwo 
polityczne;  trzeba  wspólnie  zainicjować  negocjacje, 
których celem będzie traktat pokojowy; trzeba zdobyć się 
na  zrobienie  pierwszego  kroku,  bo  czas  nie  pracuje  dla 
nas.  Nic  nie  stoi  na  przeszkodzie,  by  przekonać  naszych 
zachodnich  i  wschodnich  sąsiadów  o  sensie  i  poŜytku 
płynącym  ze  skonfederowania  dwóch  federalistycznych 
państw  niemieckich,  zwłaszcza  Ŝe  to  zbliŜenie  nie  ma 
oznaczać  ponownego  zjednoczenia,  lecz  pragnie  dawać 
gwarancję  bezpieczeństwa;  zwłaszcza  Ŝe  to  zbliŜenie 
mogłoby  znakomicie  słuŜyć  przyspieszeniu  odpręŜenia 
między  Wschodem  i  Zachodem  oraz  korespondować  z 

background image

przyszłymi 

rozwiązaniami 

europejskimi, 

które 

pewnością mieć będą charakter federalistyczny. 

Zgodność,  europejska  bądź  niemiecka,  nie  zakłada 

jedności. Niemcy były jednością tylko pod przymusem, a 
zatem  zawsze  ze  szkodą  dla  siebie.  Bo  jedność  to  idea, 
która  jest  przeciw  człowiekowi:  uszczupla  wolność. 
Zgodność  wymaga  swobodnej  decyzji  wielu.  Niemcy 
powinny  wreszcie  stać  się  sferą  wspólistnienia  wielu, 
sferą  istnienia  obok  siebie  i  dla  siebie  Bawarczyków  i 
Sasów,  Szwabów  i  Turyńczyków,  Westfalczyków  i 
Meklemburczyków.  Niemcy  w  liczbie  pojedynczej  to 
forma  gramatyczna,  która  nigdy  juŜ  nie  moŜe  liczyć  na 
poprawność;  bo  jeśli  się  przyjrzeć  dokładniej,  Niemcy  to 
liczba mnoga zespolona. 

Pozwoliłem  sobie  na  zuchwałość  przemawiania  do 

dziennikarzy niemieckich, którzy od dawna są za pan brat 
z  fikcjami  oraz  realnymi  moŜliwościami  polityki  wobec 
Niemiec.  MoŜe  się  zdarzyć  i  tak,  Ŝe  podczas 
rozpoczynającej się właśnie dyskusji otworzy się worek z 
faktami,  po  czym  ten  i  ów  ogłosi  swoje  fakty  ulubione; 
przywykliśmy  bowiem  łudzić  się  swoistą  pewnością 
faktów,  która  przy  braku  ogólnej  samoświadomości 
wystarcza do obrony poszczególnych pozycji. Mimo Ŝe ja 
równieŜ  przyzwyczaiłem  się  do  nieporozumień,  a  nawet 
do  świadomie  fałszywych  interpretacji,  i  nauczyłem  się 
traktować  je  jak  dobrodziejstwo  inwentarza,  chciałbym 
jednak  prosić  państwa,  byście  zechcieli  –  jakkolwiek 
często faktycznie moŜecie mieć rację jako dziennikarze – 

background image

zweryfikować  teraz  własne  pozycje  w  szerszym 
kontekście, 

biorąc 

pod 

uwagę 

niedostatek 

samoświadomości u Niemców. 

Z myślą o Mannheim i Jenie, o Weimarze i Frankfurcie 

przytoczmy  na  zakończenie  cytat  z  Kseni;  słowa 
Goethego,  a  moŜe  Schillera  –  autorstwo  nie  jest  tu 
najwaŜniejsze: 

 
Niemiecki charakter narodowy 
PróŜne wasze nadzieje, Niemcy,  iŜbyście ukształtowali 

się w naród;  

Kształtujcie  się  przeto,  bo  to  potraficie,  swobodniej  na 

ludzi. 

 

przełoŜył Andrzej Kopacki 

 

background image

Gdzie Niemiec ma ojczyznę swą? 

 

[Was  ist  des  Deutschen  Vaterland?,  przemówienie  wygłoszone  w  toku 

kampanii wyborczej w 1965 r. , pierwodruk Neuwied und Berlin 1965, równieŜ w: 
Werkausgabe in zehn Banden
, Darmstadt und Neuwied 1987.] 

 
Tak  zatytułowałem  swoje  przemówienie  i  od  tego 

pytania zaczyna się wiersz, który pozwolę sobie tu wobec 
Państwa w całości przytoczyć. 

 
Gdzie Niemiec ma ojczyznę swą? 
Czy w Prusach, w Szwabii jego dom? 
Czy tam, gdzie Ren i winny krzew? 
Nad Bełtem, gdzie tysiące mew? 
Ach nie, nie tam, nie tam, nie tam! 
Większej ojczyzny trzeba nam! 
 
Gdzie Niemiec ma ojczyznę swą? 
W Bawarii, w Styrii jego dom? 
Gdzie Ŝyzne łąki, pełne trzód? 
Gdzie Brandenburczyk strzeŜe wrót? 
Ach nie, nie tam, nie tam, nie tam! 
Większej ojczyzny trzeba nam! 
 
Gdzie Niemiec ma ojczyznę swą? 
Pomorze czy Westfalia nią? 
Gdzie wiatr piaszczysty wznosi brzeg? 

background image

Gdzie wód Dunaju wartki bieg? 
Ach nie, nie tam, nie tam, nie tam!  
Większej ojczyzny trzeba nam! 
 
Gdzie Niemiec ma ojczyznę swą?  
Gdzie stoi, powiedz, jego dom?  
W Szwajcarii czy w Tyrolu? Mów!  
Tam lud i ziemia jak ze snów. 
Lecz nie, nie tam, nie tam, nie tam! 
Większej ojczyzny trzeba nam! 
 
Gdzie Niemiec ma ojczyznę swą? 
Gdzie stoi, powiedz, jego dom?  
Z pewnością w Austrii, sławnej tym, 
ś

e w boju zawsze wiedzie prym? 

Ach nie, nie tam, nie tam, nie tam! 
Większej ojczyzny trzeba nam! 
 
Gdzie Niemiec ma ojczyznę swą? 
Gdzie stoi, powiedz, jego dom? 
Kędy niemieckiej mowy pieśń 
Rozbrzmiewa głosząc BoŜą cześć: 
Nasz dom jest tam! 
Takiej ojczyzny trzeba nam! 
 
Tam Niemiec ma ojczyznę swą,  
Gdzie dłoń przysięgę składa w dłoń,  
Gdzie oko wiernym blaskiem lśni  

background image

A w sercach uczuć Ŝar się tli –  
Nasz dom jest tam!  
Takiej ojczyzny trzeba nam! 
 
Tam Niemiec swą ojczyznę ma,  
Gdzie trzebią obcy blichtr do cna,  
Gdzie kaŜdy Francuz znaczy wróg  
A kaŜdy Niemiec znaczy druh –  
Nasz dom jest tam!  
Niech całe Niemcy domem nam! 
 
Niech całe Niemcy domem nam! 
Spójrz na nas, BoŜe, z nieba sam  
I nam odwagę i moc daj,  
Byśmy kochali ten nasz kraj.  
Nasz dom jest tam!  
Niech całe Niemcy domem nam! 
 
Mimo pewnych podobieństw brzmieniowych hymn ten 

nie wylągł się w Ministerstwie Spraw Ogólnoniemieckich; 
autor wiersza nazywa się Ernst Moritz Arndt. W Bonn stoi 
jego pomnik. Ja zaś musiałem jeszcze w szkole uczyć się 
tego  specjału  na  pamięć.  Dziś  ośmielam  się  Ŝywić 
nadzieję,  Ŝe  pamięć  na  przykład  młodych  wyborców  nie 
jest obciąŜona obfitością strof tego rodzaju. Współcześni i 
niezmiennie  pilni  czytelnicy  Karola  Maya  znajdą  jeszcze 
najwyŜej 

końcowym 

rozdziale 

Matuzalema 

zgromadzenie  rozochoconych  męŜczyzn,  którzy  chórem 

background image

zapewniają  się  wzajemnie,  gdzie  Niemiec  ma  swą 
ojczyznę. 

JakoŜ 

przy 

pomocy 

tej 

pieśni 

oraz 

wspomnianych  produkcji  u  Karola  Maya  moŜemy 
uzmysłowić  sobie,  jak  poŜywnej  i  krzepiącej  narodową 
hybris
  strawy  dostarczał  ten  utwór,  od  Wilhelma  po 
Adolfa,  radosnym  wieczorkom  śpiewaczym,  bankietom 
maturalnym  i  w  innych  wielkich  chwilach.  Ale  byłoby 
niesprawiedliwie 

wobec 

Ernsta 

Moritza 

Arndta, 

gdybyśmy  chcieli  obarczać  go  odpowiedzialnością  za 
późniejsze  naduŜywanie  jego  entuzjazmu,  natchnionego 
jeszcze  wojnami  wyzwoleńczymi.  Jestem  wdzięczny 
memu  koledze,  który  uŜyczył  swego  imienia  tylu 
niemieckim  gimnazjom,  za  interesująco  postawione 
zagadnienie. Gdzie Niemiec ma ojczyznę swą? 

Arndt wylicza gorliwie prowincje i trzyma się przy tym 

raczej  wymogów  rymu  niŜ  dokładnego  przebiegu  granic. 
„Większej  ojczyzny  trzeba  nam".  Gdyby  zadanie 
sporządzenia 

liryczno-geograficznego 

inwentarza 

postawiono dzisiaj, w jaki sposób zabraliby się do rzeczy, 
najchętniej  omijanej  z  dala  jak  zgniłe  jajko,  współcześni 
lirycy?  Peter  Riihmkorf  opiewałby  prowincje  zachodnie, 
nasz  przyjaciel  Bobrowski  śpiewałby  na  własną  nutę  w 
Berlinie Wschodnim. Ja, jako berlińczyk, musiałbym, jak 
parę  miesięcy  temu,  lawirować  wzorem  Korbera  i 
Wendta,  by  z  jednej  strony  nie  narazić  się  na  opinię 
piewcy  teorii  trzech  państw,  a  zarazem  nie  być 
zwymyślanym  od  imperialistów,  idących  za  podszeptami 
bońskich  ultrasów.  A  juŜ  w  ogóle  nie  moŜna  wyobrazić 

background image

sobie 

draŜliwego 

pytania 

Arndta, 

gdyby 

miała 

odpowiadać  na  nie  Austriaczka  Ingeborg  Bachmann. 
Gdzie zatem Niemiec ma ojczyznę swą? 

JeŜeli  ktoś  wyobraŜa  sobie,  Ŝe  po  tym  wstępie 

zamierzam 

bezzwłocznie 

przejść 

do 

propozycji 

ponownego  zjednoczenia  albo  Ŝe  wiem,  jak  naleŜałoby 
wreszcie  spełnić  obietnicę  wyborczą  złoŜoną  uchodźcom 
przez  Konrada  Adenauera:  „Wszyscy  wrócicie  do  swej 
ojczyzny!"  –  tego  muszę  rozczarować.  Najpóźniej  od 
1955  r.  ,  kiedy  podpisano  układ  o  Niemczech,  aŜ  do 
naszych  czasów  –  czasów  ftluru  –  rząd  federalny  robił 
wszystko,  aby  przypieczętować  podział  pozostałych 
terenów  niemieckich,  ku  krótkotrwałym  korzyściom 
Republiki Federalnej i na długotrwałą szkodę rodaków w 
NRD;  co  się  zaś  tyczy  tych  prowincji,  które  mniej  lub 
bardziej  opisowo  występują  jeszcze  w  pieśni  Ernsta 
Moritza  Arndta  –  Śląsk,  Pomorze,  Prusy  Wschodnie –  to 
ja,  czyli  ktoś,  kto  stamtąd  pochodzi,  mogę  tylko  ze 
zgrzytaniem zębów i bijąc się w pierś powiedzieć prawdę: 
przepuściliśmy  te  prowincje,  przegraliśmy  je,  straciliśmy 
je rzucając wyzwanie światu. Pieśń Ernsta Moritza Arndta 
Gdzie  Niemiec  ma  ojczyznę  swą?
  zrobiła  się  krótsza. 
Jakkolwiek  nie  aŜ  tak  krótka,  jak  moglibyśmy  się 
obawiać.  Być  moŜe  w  następnej  ekipie  rządzącej  znajdą 
się  realistyczni  politycy,  którzy  na  podstawie  traktatu 
pokojowego będą  umieli podjąć  negocjacje, albowiem co 
do  Szczecina  i  skrawka  ŁuŜyc  zwycięskie  mocarstwa  w 
Jałcie nie były zgodne. 

background image

Pan  Seebohm  niekiedy  od  święta  przeraŜa  uszy  świata 

pobekiwaniem  na  temat  Sudetów.  Moi  ziomkowie  z 
Gdańska  utrzymują  w  Lubece  nawet  senat  cieni,  który 
nieustannie  obiecuje  starym  mieszkańcom  miasta  i 
ostrowia,  Ŝe  kiedyś  znów  będzie  Wolne  Miasto  Gdańsk. 
Te  kłamstwa  i  cynizm  wobec  starych  ludzi  –  którzy  nie 
mogli zadomowić się na zachodzie, którzy zachowali swą 
rozwlekłą,  przypominającą  powolne  rozsmarowywanie 
masła na chlebie mowę – te mydlane bańki słowne od lat 
zastępują  konstruktywną  politykę  zagraniczną.  Raz 
jeszcze:  jeŜeli  naprawdę  zaleŜy  nam  na  Szczecinie  i 
ŁuŜycach,  powinniśmy  zdobyć  się  na  odwagę  i  z  pieśni 
Gdzie  Niemiec  ma  ojczyznę  swą?
  skreślić  Kónigsberg  i 
Breslau, 

Kolberg 

Schneidemuhl 

jako 

pojęcia 

geograficzne;  wszak  nie  znaczy  to,  Ŝe  naleŜy  rozwiązać 
stowarzyszenia  ziomkowskie  i  puścić  w  niepamięć  te 
prowincje,  gdzie  kiedyś  Niemiec  miał  swą  ojczyznę. 
Owszem,  czas  skończyć  z  kosztownymi,  a  zyskownymi 
tylko  dla  funkcjonariuszy  spotkaniami  uchodźców.  Ale 
zamiast  tego  domagam  się  powaŜnych  badań  nad 
wymierającymi  dialektami  i  –  nie  boję  się  szyderczych 
uśmieszków – załoŜenia dobrze zaplanowanych, zdolnych 
do Ŝycia i nie tylko muzealnych miast, które mogłyby się 
nazywać  Neu-Kónigsberg,  Neu-Allenstein,  Neu-Breslau, 
Neu-Gorlitz, Neu-Kolberg i Neu-Danzig. 

Zakładajmy  miasta!  Mamy  miejsce  w  Eifeł,  w 

Hunsriick, w Emslandzie i w Lesie  Bawarskim.  Nie  brak 
niedoinwestowanych  regionów,  które  moŜna  by  w  ten 

background image

realistyczny  sposób  pchnąć  na  drogę  rozwoju.  Gotów 
jestem  ze  szczerego  serca  pomóc,  gdy  będzie  się  kłaść 
kamień węgielny pod miasto Neu-Danzig – nie musiałoby 
wcale  leŜeć  nad  Bałtykiem.  Powie  ktoś:  utopia.  Nic 
podobnego.  Jest  to  realistyczna  odpowiedź  na  pytanie: 
„Gdzie  Niemiec  ma  ojczyznę  swą?"  Trzeba  rozumu  i 
odrobiny  pionierskiego  ducha,  jaki  wykazali  niemieccy 
emigranci  w  Ameryce,  zakładając  na  Środkowym 
Zachodzie  Hamburg,  Frankfurt  i  Berlin,  aŜeby  odzyskać 
jeśli  nie  utracone  prowincje,  to  przecieŜ  esencję  tego,  co 
kiedyś było ojczyzną Niemca. 

Przykład  owego  ducha  pionierskiego  dali  po  wojnie 

dmuchacze  szkła  i  fabrykanci  szkieł  ozdobnych  z 
sudecko-niemieckiego  miasteczka  Gabłonz,  zakładając  w 
południowych Niemczech miasto Neu-Gabłonz. Nasz kraj 
jest  dość  bogaty,  aby  sobie  na  to  pozwolić.  Widzę,  jak 
powstają nowoczesne miasta o śmiałej architekturze, które 
–  poniewaŜ  skądinąd  brak  nam  uniwersytetów  i  szkół 
wyŜszych  –  mogłyby  stać  się  ośrodkami  naukowymi. 
Architekci  mieliby  okazję  zaproponować  rozwiązania, 
które  wyprowadziłyby  nas  z  urbanistycznego  ślepego 
zaułka.  Widzę  miejsca,  gdzie  mogłyby  osiedlić  się 
tradycyjne  gałęzie  przemysłu,  jak  kiedyś  we  Wrocławiu, 
Gdańsku  i  Królewcu.  A  moŜe  nawet  odrodziłyby  się 
wymierające dialekty, śląska mowa Gerharta Hauptmanna 
i mój ukochany Danziger Platt, groteskowo wymieszane z 
gwarą fryzyjską i monachijską. 

Tysiące  socjologów  pokiwa  na  to  głową.  Słyszę  juŜ 

background image

okrzyki: „Za późno! Trzeba było dziesięć lat temu! Grass 
bredzi!"  Widzę,  jak  wypełza  z  naftaliny  wyraŜenie 
„politycy  rezygnacji".  Widzę,  jak  posiwiali  rycerze  ze 
wschodnich  prowincji  wyciągają  z  natłuszczonych 
szmatek  sztylety  SA.  Zaraz  przylepią  mi  zwyczajową 
etykietkę  kosmopolity  bez  ojczyzny, 

[W  oryginale  vaterlandslose 

Geselle  –  tak  określał  socjaldemokratów  cesarz  Wihelm  II  (przyp.  tłum.  ).  ] 

regularnego  komunisty.  I  kto  wie,  moŜe  tak  szanowani 
przeze mnie socjaldemokraci będą wdzięczni za tę pomoc; 
mnie jednak chodzi o to, by odpowiedzieć na stare pytanie 
Ernsta  Moritza  Arndta:  „Gdzie  Niemiec  ma  ojczyznę 
swą?"  Tam,  gdzie  ją  ustanowimy.  Jakie  wartości  cenimy 
bardziej:  sentencje  generała  wojsk  pancernych Guderiana 
czy odwaŜne przemówienia  socjaldemokratycznego posła 
do  Reichstagu,  Ottona  Weisa?  Po  tylu  przegranych 
wojnach,  po  błyskawicznych zwycięstwach i okrąŜeniach 
w  kotle,  po  całym  horrorze,  do  jakiego  jesteśmy  zdolni, 
powinniśmy  wreszcie  pozwolić  zatriumfować  rozumowi, 
umiarowi i temu, co jest prawdziwą siłą naszej ojczyzny: 
niegdyś kwitnącym, dziś coraz bardziej spychanym w kąt 
skłonnościom naukowym. Wybór naleŜy do nas. 

W  Nowym  Jorku,  w  okolicach  8  maja,  oglądałem  w 

amerykańskiej  telewizji  fragmenty  parady  zwycięstwa  w 
Berlinie  Wschodnim.  UmoŜliwił  mi  to  telewizyjny 
gwiazdor  Early  Bird.  Widziałem  maszerującą  równo  jak 
pod sznurek Armię Ludową. Prusy jak Ŝywe. W kraju pod 
rządami  Ulbrichta  bezwstydnie  przejęto  skorumpowaną 
tradycję.  Armia  maszerowała  –  budząca  grozę,  a  takŜe 

background image

komiczna,  jak  wszelka  zadufana  potęga.  W  sumie  scena 
pozwalająca  ostatecznie  zapomnieć,  Ŝe  to  coś,  co 
chciałoby  być  państwem,  mieni  się  „obozem  pokoju".  O 
wielki  brodaty  Marksie!  Co  oni  ci  zrobili?  W  jakim 
więzieniu byś dzisiaj wylądował? 

W dwadzieścia lat po bezwarunkowej kapitulacji kraju, 

który  nazwał  się  Wielkimi  Niemcami,  siedziałem  w 
nowojorskim hotelu przed szklanym ekranem i widziałem 
to  wyrzucające  nogi  monstrum,  które  zwie  się  defiladą  i 
które wyznaczało rytm mej młodości. To teŜ jest ojczyzna 
Niemca.  Ale  czy  tylko  to?  KaŜdy  mieszkaniec  Berlina 
wie,  Ŝe  większość  naszych  rodaków  w  NRD  Ŝyje  z  dala 
od  prusko-stalinowskiej  maniery  kroku  defiladowego. 
Ubiegłej  jesieni  spędziłem  kilka  dni  w  Weimarze.  Nie 
mówmy  o  Ŝałosnym  kongresie,  który  się  tam  odbywał  i 
usiłował  utrzymać  przy  Ŝyciu  mocno  sfatygowany 
marksizm  w  jego wulgarnej  wersji.  Ale  w  czasie  przerw, 
gdy  nie  chodziło  juŜ  o  to,  by  bronić  Kafki,  Joyce'a  albo 
naszej,  jak  się  niedawno  był  łaskaw  wyrazić  pan  Erhard, 
„zwyrodniałej 

sztuki" 

przed 

urzędasami, 

czyli 

ogólnoniemiecką  ciasnotą  umysłową,  korzystałem  z 
okazji i rozglądałem się wokół siebie. 

Kto ma uszy, niech słucha: jest za pięć dwunasta. Nasi 

rodacy,  których  niedzielni  mówcy  przechrzcili  na  braci  i 
siostry,  gotowi  są  spisać  nas  na  straty.  Bo  oni  wiedzą. 
Słuchają  zachodnich  radiostacji.  W  uszy  wciska  im  się 
nasz  język,  od  „ogólnoniemieckiego  interesu"  aŜ  do 
uroczystych  banałów  z  okazji  17  czerwca  i  cytatów  z 

background image

Ernsta  Moritza  Arndta:  „Niech  całe  Niemcy  domem 

background image
background image
background image
background image
background image

Pozwólcie  Państwo,  Ŝe  uczynię  ostatnią  próbę 

odpowiedzenia  na  pytanie  Ernsta  Moritza  Arndta.  W 
Nowym  Jorku,  ujrzawszy  zarysy  owej  prowincji 
niemieckich  emigrantów,  którą  chętnie  zaliczyłbym  do 
ojczyzny Niemca, napisałem Elegię transatlantycką: 

 
Skorzy do uśmiechu, i sukcesu, z pieskiem nieodłącznie 

u nogi.  

Tak  podróŜują  po  kraju  Walta  Whitmana,  z  lekkim 

bagaŜem.  

Płyną swobodnie z konferencji na konferencję unoszeni 

potokiem wymowy. 

 
Ale w przerwach, póki kostki lodu  
dźwięcznie rozmawiają w szklankach,  
trąca cię i wymienia swoje nazwisko.  
W New Haven i Cincinnati pytany przez emigrantów,  
którzy wtedy, kiedy emigrował nam duch,  
nie mogli wziąć ze sobą niczego prócz mowy 
i którzy nadal po szwabsku, saksońsku i hesku  
potwierdzają pogodną i pieszczącą kaŜde słowo  
rozmaitość języka,  
w Waszyngtonie i Nowym Jorku pytali mnie,  
ogrzewając dłońmi whisky:  
Jak tam teraz wygląda?  
Czy mówi się jeszcze? 
A nasz młodzieŜ? 
 

background image

Wiedzą? Chcą wiedzieć? Tak niewiele tu dociera.  
Nieśmiałość rozciągnęła te pytania  
i wspominali ostroŜnie, 
jakby chcąc kogoś oszczędzić: 
 
Czy powinniśmy wrócić? 
Czy tam jest jeszcze miejsce dla takich jak my? 
I czy moja niemczyzna – staroświecka, przecieŜ wiem –  
nie powie kaŜdemu, Ŝe tyle lat... ? 
 
Na co odpowiadałem ogrzewając whisky: 
Poprawiło się. 
 
Mamy dobrą konstytucję. 
Teraz wreszcie ruszyło się równieŜ moje pokolenie. 
Wkrótce, we wrześniu, wybory.  
 
A kiedy brakowało mi słów,  
pomagali mi swoim językiem,  
który wyemigrował i pozostał 
piękny. 
 
Posłuchajcie legendy stamtąd: 
 
Był sobie tysiąckrotny bibliotekarz,  
opiekujący się spuścizną tych,  
których ksiąŜki spalono, wtedy. 
 

background image

Uśmiechnął  się  konserwatywnie  i  Ŝyczył  mi  szczęścia 

we wrześniu. 

 

przełoŜyła Małgorzata Łukasiewicz  

wiersze przełoŜył Jacek St. Buras  

 

background image

List otwarty do Anny Seghers  

 
[Offener Brief an Anna Seghers, 
pierwodruk pod tytułem: Und was konnen die 

Schriftsteller tun? w: „Die Zeit", Hamburg, 18 VIII 1961, równieŜ w: Werkausgabe 
in zehn Banden, 
Darmstadt und Neuwied 1987.] 

 
 
Berlin, 14 sierpnia 1961 
 
Do Przewodniczącej  
Niemieckiego Związku Pisarzy w NRD  
Anny Seghers  
 
Szanowna Pani,  
kiedy  obudziła  mnie  wczoraj  jedna  z  tych  swojskich, 

tak  dobrze  nam  Niemcom  znanych  akcji  przy 
akompaniamencie huku gąsienic, radiowych komentarzy i 
nieodzownej symfonii Beethovena, nie chcąc uwierzyć we 
wiadomości  serwowane  mi  przy  śniadaniu  przez  radio, 
pojechałem  na  dworzec  Friedrichstrasse,  poszedłem  pod 
Bramę  Brandenburską  i  stanąłem  oko  w  oko  z 
nieomylnymi  atrybutami  nagiej,  acz  cuchnącej  świńską 
skórą  przemocy.  Znalazłszy  się  w  niebezpieczeństwie 
mam  skłonność  –  często  dyktowaną  przewraŜliwieniem, 
jak u kaŜdego, kto się raz sparzył – do wzywania ratunku. 
Zacząłem grzebać w pamięci i w sercu, szukając nazwisk, 
które  obiecywałyby  ratunek.  I  oto  Pani  nazwisko,  Anno 

background image

Seghers,  stało  się  dla  mnie  przysłowiową  słomką,  której 
nie omieszkam się chwycić. 

To Pani właśnie po owej niezapomnianej wojnie uczyła 

moją generację i kaŜdego, kto umiał słuchać, rozróŜniania 
między  tym,  co  słuszne  i  co  niesłuszne;  Pani  ksiąŜka 
Siódmy  krzyŜ
  uformowała  mnie,  wyostrzyła  moje 
spojrzenie;  to  dzięki  niej  potrafię  dziś  rozpoznawać  takie 
osoby  jak  Globke  i  Schroder  bez  względu  na  kostium,  w 
jakim 

występują: 

humanistów, 

chrześcijan 

czy 

aktywistów.  Lęk  Pani  bohatera  Georga  Heislera  udzielił 
mi  się  z  nieopisaną  siłą;  tylko  Ŝe  komendant  obozu 
koncentracyjnego  nie  nazywa  się  dziś  Fahrenberg. 
Nazywa się Walter Ulbricht i stoi na czele Pani państwa. 

Nie  jestem  Klausem  Mannem,  a  Pani  umysłowość  jest 

przeciwieństwem umysłowości faszysty Gottfrieda Benna, 
mimo  to  z  właściwym  memu  pokoleniu  zuchwalstwem 
powołam się na list, który Klaus Mann wystosował 9 maja 
1933  roku  do  Gottfrieda  Benna.  Myśląc  o  Pani  i  o  sobie 
oŜywiam tamten dzień z biografii obu zmarłych juŜ ludzi i 
wpisuję datę 14 sierpnia 1961: nie moŜe to być, aby Pani, 
która  po  dziś  dzień  jest  dla  wielu  uosobieniem  oporu 
wobec przemocy, pogrąŜyła się w irracjonalizmie takiego 
Gottfrieda  Benna,  aby  lekcewaŜyła  Pani  przemoc 
dyktatury ubogo, lecz zręcznie przystrojonej w kostium z 
Pani  marzeń o  socjalizmie  i komunizmie –  marzeń,  które 
choć nie są moimi, potrafię uszanować jak kaŜde inne. 

Proszę  mnie  nie  pocieszać  wizją  przyszłości,  która  – 

jako  pisarka  sama  Pani  o  tym  wie  –  kaŜdej  godziny 

background image

uroczyście  obchodzi  własne  zmartwychwstanie  w 
przeszłości.  Pozostańmy  przy  dniu  dzisiejszym,  przy  14 
sierpnia 1961. Dziś zmory pod postacią czołgów wyległy 
na  Leipziger  Strasse;  zakłócają  sen  i  pragnąc  chronić 
obywateli,  zagraŜają  im.  Dziś  niebezpiecznie  jest  Ŝyć  w 
Pani  państwie  i  nie  moŜna  tego  państwa  opuścić.  Dziś 
minister  spraw  wewnętrznych  Schroder  –  ma  Pani  rację 
wskazując  na  niego  –  majsterkuje  przy  swojej  ulubionej 
zabawce: ustawie wyjątkowej. Dziś, jak poinformował nas 
„Der  Spiegel",  podejmuje  się  w  Deggendorf,  Dolna 
Bawaria,  przygotowania  do  katolicko-antysemickich 
uroczystości. 

Owo  dzisiaj  chcę  uczynić  naszym  dniem:  moŜe  Pani, 

jako  słaba,  a  tak  przecieŜ  silna  kobieta  podnieść  głos  i 
przemówić  przeciw  czołgom,  przeciw  co  pewien  czas 
wciąŜ  na  nowo  rozpinanemu  na  niemieckich  słupach 
drutowi  kolczastemu,  temu  samemu,  który  niegdyś 
gwarantował 

kolczaste 

bezpieczeństwo 

obozów 

koncentracyjnych;  ja  zaś  nie  ustanę  w  wysiłkach 
przemawiania do Zachodu: chcę pojechać do Deggendorf 
w  Dolnej  Bawarii  i  splunąć  w  czeluść  kościoła,  gdzie 
wyniesiono na ołtarze uszminkowany antysemityzm. 

Ten  list,  szanowna  Pani,  musi  być  „listem  otwartym". 

Jego oryginał przesyłam Pani na adres Związku Pisarzy w 
Berlinie  Wschodnim.  Jedną  odbitkę  przekazuję  wraz  z 
prośbą  o  opublikowanie  do  gazety  codziennej  „Neues 
Deutschland", drugą do tygodnika „Die Zeit". 

 

background image

Pozdrawia Panią  
poszukujący ratunku  
 
Gunter Grass  
 

przełoŜył Andrzej Kopacki 

 

background image

Był sobie raz kraj 

 

[Es  war  einmal  ein  Land,  pierwodruk  w:  Die  Ratlin,  Darmstadt  und  Neuwied 

1986.] 

 
Był sobie raz kraj, co zwał się Niemcy. 
Piękny był, wzgórzysty i płaski,  
i nie wiedział, co ze sobą począć. 
Wywołał więc wojnę, bo chciał być wszędzie  
na świecie i stał się przez to mały. 
Wtedy stworzył sobie ideę, która nosiła podkute buty,  
w  tych  butach  wyruszyła  jako  wojna,  Ŝeby  poznać 

ś

wiat,  

jako wojna powróciła, zrobiła niewinną minę i milczała,  
jakby nosiła kapcie, 
jakby w świecie nie moŜna było dostrzec nic złego. 
Ale patrząc wstecz moŜna było tę podkutą ideę 
uznać za zbrodnię: tyle trupów. 
Wtedy podzielono kraj, co zwał się Niemcy. 
Teraz nazywał się podwójnie i chociaŜ 
był tak pięknie wzgórzysty i płaski,  
nadal nie wiedział, co ze sobą począć. 
Po krótkim namyśle zgłosił się obustronnie  
na trzecią wojnę. 
Od tego czasu Ŝadnych wieści, pokój na ziemi. 
 

przełoŜył Jacek St. Buras  

background image

Kilka myśli kosmopolity bez ojczyzny 

 

[Kurze  Rede  eines  vaterlandslosen  Gesellen,  por.  przyp.  tłum.  na  str.  90, 

pierwodruk  w:  „Die  Zeit",  9  II  1990.  Artykuł  ten  ukazał  się  po  opublikowaniu 
niemieckiego oryginału ksiąŜki Niemieckie rozliczenia; dołączamy go tutaj zgodnie 
z Ŝyczeniem Guntera Grassa.] 

 
Kiedy 

na 

krótko 

przed 

BoŜym 

Narodzeniem 

przesiadałem  się  w  drodze  z  Getyngi  do  Lubeki  na 
Dworcu  Głównym  w  Hamburgu,  podszedł  do  mnie  jakiś 
młody  człowiek,  potraktował  mnie  ostro,  nazwał  zdrajcą 
ojczyzny,  zostawił  mnie  z  echem  tych  słów,  a  gdy 
wytchnąwszy  nieco  zdąŜyłem  akurat  kupić  sobie  gazetę, 
podszedł  jeszcze  raz,  by  wcale  nie  z  lekką  pogróŜką  w 
głosie,  tonem  raczej  pewnym  i  donośnym  obwieścić,  Ŝe 
pora juŜ zrobić porządek z takimi jak ja. 

Po  stłumieniu  pierwszego  odruchu  złości,  co  udało  mi 

się  juŜ  na  peronie,  jechałem  w  zadumie  do  Lubeki. 
„Zdrajca ojczyzny!" WyraŜenie, które, obok „kosmopolity 
bez  ojczyzny",  naleŜy  do  językowej  skarbnicy  dziejów 
niemieckich.  Czy  ów  miotany  furią  młody  człowiek  nie 
miał  racji?  Czy  nie  mogę  obejść  się  świetnie  bez  takiej 
ojczyzny,  ku  której  chwale  naleŜy  zrobić  porządek  z 
takimi jak ja? 

W istocie: nie tylko lękam się Niemiec zredukowanych 

z  dwóch  państw  do  jednego,  ale  stanowczo  odrzucam 
państwo  jedności  i  byłoby  mi  lŜej  na  sercu,  gdyby  –  na 
skutek  przemyślanej  decyzji  Niemców  albo  protestu 

background image

sąsiadów – do utworzenia takiego państwa nie doszło. 

Wiem  oczywiście,  Ŝe  moje  stanowisko  budzi  dziś 

sprzeciw,  co  więcej  –  moŜe  wywoływać  reakcje 
agresywne,  przy  czym  nie  mam  na  myśli  tylko  młodego 
człowieka 

hamburskiego 

dworca. 

„Frankfurter 

Allgemeine  Zeitung"  załatwia  się  dziś  z  tymi,  których 
nieodwołalnie  zalicza  do  lewicowych  intelektualistów, 
równie stanowczo, choć daleko subtelniej. Wydawcom nie 
wystarcza  juŜ,  Ŝe  komunizm  zbankrutował,  wraz  z  nim 
skończyć  ma  się  teŜ  demokratyczny  socjalizm,  łącznie  z 
Dubczekowskim  marzeniem  o  socjalizmie  z  ludzką 
twarzą. Oto co zawsze łączyło kapitalistów I komunistów: 
profilaktyczne  potępienie  Trzeciej  Drogi.  ToteŜ  na 
wszelkie  uwagi  o  samodzielnści,  jaką  osiągnęła  właśnie 
NRD  i  jej  obywatele,  natychmiast  replikuje  się  liczbami 
przesiedleńców. 

Samowiedza, 

która 

mimo 

czterdziestoletniego  ucisku  zdołała  się  rozwinąć  i 
wreszcie  rewolucyjnie  potwierdzić,  ma  prawo  tylko  do 
notek  petitem.  W  ten  sposób  ma  powstać wraŜenie,  Ŝe w 
Lipsku  i  Dreźnie,  w  Rostocku  i  Berlinie  Wschodnim 
zwycięŜył  nie  lud  NRD,  lecz  wyłącznie  i  na  całej  linii 
zachodni  kapitalizm.  I  juŜ  przystępuje  się  do  zgarniania 
łupów. Zaledwie jedna ideologia zmuszona była rozluźnić 
uchwyt, a potem całkiem dać za wygraną, juŜ ostrzy sobie 
pazurki  następna.  W  razie  konieczności  pokazuje  się 
wolnorynkowe  narzędzia  tortur.  Kto  nie  poczuje,  ten  nie 
dostanie. Nawet bananów. 

Nie, 

takiej 

ojczyzny, 

bezczelnie 

triumfującej, 

background image

powiększonej  w  drodze  ingerencji,  nie  chcę,  jakkolwiek 
prócz  kilku  myśli  nie  dysponuję  Ŝadnymi  środkami,  by 
zapobiec  niefortunnemu  porodowi.  Obawiam  się,  Ŝe  – 
choćby nawet pod wymyślnymi kryptonimami – wszystko 
zmierza do ponownego zjednoczenia. Zatroszczy się juŜ o 
to  silna  marka  zachodnioniemiecka;  zatroszczy  się  o  to 
potęŜnymi  nakładami  Springerowska  prasa,  od  niedawna 
sprzymierzona z filuternymi poniedziałkowymi epistołami 
Rudolfa 

Augsteina; 

niemiecka 

skłonność 

do 

zapominania teŜ zrobi swoje. 

W rezultacie będzie nas niemal osiemdziesiąt milionów. 

Będziemy  znowu  zjednoczeni,  silni  i  –  nawet  przy 
próbach  mówienia  cicho  –  hałaśliwi.  Na  koniec  – 
poniewaŜ  dosyć  nigdy  nie  jest  dosyć  –  uda  nam  się  za 
pomocą  niezawodnej  twardej  marki  –  i  po  uznaniu 
polskiej  granicy  zachodniej  –  podporządkować  sobie 
gospodarczo  spory  szmat  Śląska,  kawałek  Pomorza  i  – 
według  aŜ  nadto  dobrze  znanych  wzorów  niemieckiej 
historii  –  znowu  przyjdzie  nam  być  postrachem  i  Ŝyć  w 
izolacji. 

Taką  ojczyznę  zdradzam  juŜ  dziś;  moja  ojczyzna 

powinna być bardziej róŜnorodna, kolorowa, lepiej Ŝyjąca 
z  sąsiadami,  mądrzejsza  po  szkodzie  i  strawniejsza  dla 
Europy. 

Koszmar  zderza  się  tu  z  marzeniem.  CóŜ  nam 

przeszkadza 

pomóc 

Niemieckiej 

Republice 

Demokratycznej  w  trybie  sprawiedliwego,  od  dawna 
naleŜnego  wyrównania  obciąŜeń  w  taki  sposób,  by 

background image

państwo  mogło  się  ekonomicznie  i  demokratycznie 
wzmocnić,  a  obywatelom  łatwiej  było  zostać  w  domu? 
Dlaczego  niemiecką  konfederację,  która  mogłaby  być 
znośna  dla  sąsiadów,  trzeba  zawsze  koniecznie  stroić  w 
niewygodną  czapkę,  a  to,  wedle  niejasnych  projektów  z 
kościoła  Pawła,  w  postaci  państwa  związkowego,  a  to 
znów,  jak  gdyby  nie  moŜna  było  inaczej,  w  formie 
Wielkiej  Republiki  Federalnej?  Czy  nie  jest  tak,  Ŝe 
niemiecka  konfederacja  to  więcej,  niŜ  mogliśmy  się 
kiedykolwiek  spodziewać?  Czy  nadrzędna  jedność, 
większa 

powierzchnia 

państwowa, 

skumulowana 

gospodarka  to  doprawdy  nabytki  godne  starania?  Czy  to 
aby nie znowu o wiele za wiele? 

W przemówieniach i artykułach poczynając od połowy 

lat  sześćdziesiątych  wypowiadałem  się  przeciwko 
ponownemu  zjednoczeniu  i  za  konfederacją.  Dziś  raz 
jeszcze  przedstawiam  swoje  stanowisko  w  kwestii 
niemieckiej. Nie trzeba mi dziesięciu punktów, zmieszczę 
się w pięciu. 

Po pierwsze: Niemiecka konfederacja znosi powojenną 

zasadę 

stosunków 

zagranicznych 

między 

oboma 

państwami 

niemieckimi, 

likwiduje 

niegodną, 

rozdzielającą  Europę  granicę,  a  zarazem  liczy  się  z 
troskami  czy  zgoła  lękami  swoich  sąsiadów,  rezygnując 
głosem  zgromadzenia  konstytucyjnego  z  ponownego 
zjednoczenia w formie państwa jedności. 

Po  drugie:  Konfederacja  obu  państw  niemieckich  nie 

gwałci  powojennej  ewolucji  ani  jednego,  ani  drugiego 

background image

państwa,  natomiast  umoŜliwia  coś  nowego:  samodzielną 
wspólnotę;  zarazem  jest  dostatecznie  suwerenna,  by 
sprostać 

przyjętym 

uprzednio 

zobowiązaniom 

sojuszniczym  i  w  ten  sposób  uczynić  zadość  sprawie 
bezpieczeństwa w Europie. 

Po  trzecie:  Konfederacja  obu  państw  niemieckich 

bliŜsza jest procesowi integracji europejskiej niŜ cierpiące 
na nadwagę jednolite państwo, zwłaszcza Ŝe zjednoczona 
Europa  będzie  konfederacją,  toteŜ  musi  wpierw 
przezwycięŜyć tradycyjną zasadę państw narodowych. 

Po czwarte: Konfederacja obu państw niemieckich idzie 

drogą  innej,  poŜądanej,  nowej  samowiedzy.  Będąc 
narodem  w  sensie  wspólnoty  kultury  ponosi  wspólnie 
odpowiedzialność 

za 

niemiecką 

historię. 

Takie 

pojmowanie  narodu  nawiązuje  do  nieudanych  wysiłków 
zgromadzenia  w  kościele  Pawła,  przyjmuje  współczesne, 
szerokie  rozumienie  kultury  i  łączy  róŜnorodność 
niemieckiej  kultury  bez  konieczności  proklamowania 
narodowo-państwowej jedności. 

Po 

piąte 

wreszcie: 

Konfederacja 

obu 

państw 

niemieckich 

jednej 

kultury 

byłaby 

bodźcem 

do 

rozwiązania innych, a jednak porównywalnych konfliktów 
na  świecie  –  w  Korei,  w  Irlandii,  na  Cyprze,  a  takŜe  na 
Bliskim  Wschodzie,  wszędzie  tam,  gdzie  zasada  państwa 
narodowego  agresywnie  zakreśliła  granice  bądź  chce  je 
rozszerzyć.  Rozwiązanie  kwestii  niemieckiej  w  drodze 
konfederacji mogłoby ustanowić przykład. 

Dodatkowo  parę  uwag:  Niemieckie  państwo  jedności 

background image

istniało  –  w  zmiennych  rozmiarach  –  zaledwie  przez 
siedemdziesiąt  pięć  lat:  jako  Rzesza  Niemiecka  pod 
dominacją  Prus;  jako  od  początku  zagroŜona  klęską 
Republika  Weimarska;  wreszcie,  aŜ  do  bezwarunkowej 
kapitulacji,  jako  Rzesza  Wielkoniemiecka.  Powinniśmy 
sobie  uświadomić  –  nasi  sąsiedzi  są  świadomi  –  ile 
cierpienia spowodowało to państwo jedności, jaki bezmiar 
nieszczęść  zgotowało  innym  i  nam  samym.  Na  tym 
państwie 

jedności 

ciąŜy 

zsumowana 

pojęciu 

„Oświęcim"  i  nie  dająca  się  Ŝadną  miarą  zrelatywizować 
zbrodnia ludobójstwa. 

Nigdy  –  dotychczas  –  Niemcy  w  swej  historii  nie 

ś

ciągnęli na siebie tak straszliwej niesławy. A przecieŜ nie 

byli  lepsi  ani  gorsi  od  innych  narodów.  Karmiąca  się 
kompleksami  mania  wielkości  przywiodła  Niemców  do 
tego,  Ŝe  nie  urzeczywistnili  moŜliwości  odnalezienia  się 
jako  wspólnota  kulturowa  w  państwie  związkowym  i 
zamiast  tego  gwałtem  zrealizowali  imperialne  państwo 
jedności.  To  państwo  było  juŜ  przesłanką  Oświęcimia. 
Było  podłoŜem,  na  którym  mógł  się  bujnie  rozwinąć 
ukryty,  znany  takŜe  gdzie  indziej  antysemityzm. 
Niemieckie  państwo  jedności  stało  się  przeraŜająco 
skuteczną poŜywką dla rasistowskiej ideologii nazizmu. 

Nie  moŜna  ignorować  tych  faktów.  Kto  dziś  myśli  o 

Niemczech  i  szuka  odpowiedzi  na  kwestię  niemiecką, 
musi  zarazem  myśleć  o  Oświęcimiu.  To  miejsce  grozy, 
wymienione  tu  jako  przykład  trwałego  szoku,  wyklucza 
na  przyszłość  niemieckie  państwo  jedności.  JeŜeli  zaś  – 

background image

czego  moŜna  się  obawiać  –  mimo  wszystko  państwo  to 
zostanie siłą utworzone, pisana mu będzie klęska. 

Ponad  dwadzieścia  lat  temu  w  Tutzing  ukuto  hasło: 

„Zmiany przez zbliŜenie" – długo budząca spory, wreszcie 
potwierdzona  formuła.  ZbliŜenie  jest  dziś  w  polityce  na 
porządku  dziennym.  Wskutek  rewolucyjnej  woli  swego 
ludu  zmieniła  się  Niemiecka  Republika  Demokratyczna; 
nie  zmieniła  się  jeszcze  Republika  Federalna  Niemiec, 
której  obywatele  patrzą  na  wysiłki  tamtej  strony  juŜ  to  z 
podziwem,  juŜ  to  protekcjonalnie:  „Nie  chcemy  się  do 
was wtrącać, ale... " 

I  juŜ  zaczyna  się  ingerowanie.  Pomocy,  prawdziwej 

pomocy 

udzieli 

się 

tylko 

na 

warunkach 

zachodnioniemieckich.  Własność  –  powiada  się  – 
owszem,  ale  Ŝadnej  własności  społecznej.  Zachodnia 
ideologia 

kapitalizmu, 

która 

chce 

nieodwołalnie 

wyeliminować  wszelkie  inne  ideologiczne  –  izmy, 
przemawia  niczym  zza  lufy  rewolweru:  albo  gospodarka 
rynkowa, albo... 

Kto  w  tej  sytuacji  nie  podniesie  rąk  i  nie  podda  się 

błogosławieństwu  silniejszego,  którego  bezczelność  tak 
jawnie  relatywizują  sukcesy.  Obawiam  się,  Ŝe  my, 
Niemcy,  po  raz  drugi  przeoczymy  szansę  opamiętania. 
Naród  jako  wspólnota  kulturowa  w  konfederacyjnej 
wielości  to  dla  nas  najwyraźniej  za  mało;  a  „zbliŜenie 
przez  zmiany"  to  Ŝądanie  zbyt  wygórowane  –  bo 
kosztowne.  Ale  kwestii  niemieckiej  nie  da  się  rozwiązać 
w przeliczeniu na marki i fenigi. 

background image

Co  to  powiedział  ten  młody  człowiek  na  hamburskim 

dworcu? – Ma rację. W razie czego proszę zaliczyć mnie 
do kosmopolitów bez ojczyzny. 

 

przełoŜyła Małgorzata Łukasiewicz  

 

background image

Do kogo ta mowa.. 

 

[Was  rede  ich.  Wer  liórt  noch  zu.  Pierwodruk  w:  „Die  Zeit",  11  V  1990. 

Artykuł  ten  ukazał  się  po  opublikowaniu  niemieckiego  oryginału  ksiąŜki 
Niemieckie rozliczenia
; dołączamy go tutaj zgodnie z Ŝyczeniem Guntera Grassa.] 

 
Niedawno temu w Lipsku. Jeden z tych przedwcześnie 

wiosennych  dni.  Wiedziony  przeczuciem,  jakby  szukając 
ukojenia  wstąpiłem  po  południu  raz  jeszcze  do  kościoła 
Mikołaja,  a  zaraz  potem  odkryłem  na  przykościelnym 
placu,  tam  gdzie  wszystko  się  zaczęło,  wymalowaną 
ręcznie  tabliczkę  z  nazwą  ulicy.  Niebieska,  staromodnie 
dekoracyjna  obwódka  i  teŜ  niebieskie,  schludnie 
wykaligrafowane  pędzelkiem  pismo  dawały  wraŜenie 
autentyczności,  a  cała  tabliczka  określała  punkt  wyjścia 
rewolucji  z  jesieni  ubiegłego  roku  nowym  imieniem: 
„Plac  Wystawionych  Do  Wiatru".  NiŜej  widniały  małe 
literki:  „Październikowe  dzieci  pozdrawiają  was.  Jeszcze 
tu jesteśmy". 

Nie  wiem,  co  stało  się  z  tą  łudząco  autentyczną 

tabliczką.  MoŜe  uchowała  się  jako  pamiątka  –  na  pewno 
znajdzie się stosowne muzeum: tyle zostało z przeszłości. 
Ja  jednak  mam  Ŝywo  w  pamięci  tę  zwięzłą  formułę 
bogatego  w  skutki  rozczarowania,  bowiem  nie  tylko 
wyniki  wyborów  z  18  marca  i  6  maja,  lecz  takŜe  dalszy 
przebieg  procesu  łączenia  się  Niemców  (aŜ  po  unię 
walutową)  chwilowo  lub  na  dobre  wypchnęły  ze  sceny 

background image

prawdziwych  rewolucjonistów,  a  więc  tych,  którzy  bez 
uŜycia  przemocy  rozbili  kartel  władzy  państwowej  i 
partyjnej; wystawiły do wiatru „październikowe dzieci". 

Gdybym  chciał  wypowiadać  się  na  temat  uporu  w 

polityce,  nie  wymyśliłbym  na  początek  nic  lepszego  niŜ 
przypomnienie uporu rewolucjonistów z Lipska, Drezna i 
Berlina.  Bo  oto  juŜ  go  wchłonął  czas  przeszły 
niedokonany, czas szeptanej narracji. A moŜe trwa nadal, 
tylko  przysypany  chełpliwymi  słowami,  przysłonięty 
skwapliwie  zsuniętymi  kulisami  historii  i  walutą,  która 
zdobna w wielkie litery udaje twardą? 

Nie  warto  wyliczać,  ile  demokratycznego  uporu 

ujawniło  się  wtedy,  na  początku,  kiedy  tylko  kościół 
Mikołaja  słuŜył  jako  schronienie,  i  ile  wzajemnej 
tolerancji, dopóki tolerancja była nakazem. I jeszcze tylko 
smutna pieśń przypomina, jak niewiele z tego zostało pod 
dyktatem  jedności.  Ostatnim  wyrazem  przeŜywanej 
wówczas demokracji  był  chyba projekt  konstytucji, który 
odpowiedzialni  zań  członkowie  Nowego  Forum  i 
ugrupowania  Demokracja  Teraz  przedłoŜyli  nowo 
wybranej  Izbie  Ludowej.  Niemal  bez  dyskusji  został  on 
odrzucony przez notorycznych przemądrzalców. Chodziło 
juŜ  tylko  o  anszlus,  który  nie  moŜe  się  tak  nazywać.  I 
nawet  przestrzeni  między  artykułem  23  i  146  ustawy 
zasadniczej nie dało się zagospodarować, wykorzystać dla 
dalej  idących  koncepcji,  powierzyć  demokratycznemu 
uporowi.  Sprawy  muszą  iść  gładko.  Wszystko  inne 
powoduje  opóźnienia.  Daty  są  wyznaczone.  Hasło:  „To 

background image

my  jesteśmy  narodem"  po  tamtej  stronie  mogło  w 
pewnym krótkim okresie mieć jakąś prawomocność, u nas 
decyzje  naleŜą  do  kanclerza.  Chce  widnieć  na  kartach 
historii  jako  kanclerz  zjednoczenia,  więc  co  drugie  ze 
swych  waŜkich  aŜ  do  nadwagi  wystąpień  otrąbią  jako 
godzinę  historyczną  i  w  ten  sposób  wygrywa  wszystkie 
wybory.  „Pociąg  ruszył",  mówiono  i  mówi  się  nadal,  „i 
nikt go nie moŜe zatrzymać". 

Zachowując  spory  odstęp  od  torów,  wystawieni  do 

wiatru  tkwią  na  peronie  przytłoczeni  trawiącym  ich 
uparcie  niepokojem,  Ŝe  jadący  pociąg  moŜe  napotkać 
najróŜniejsze przeszkody, zwłaszcza Ŝe nikt (Ŝaden sygnał 
ostrzegawczy)  go  nie  zatrzyma.  Jako  człowiek,  któiy 
proponuje  od  lat,  a  ze  szczególnym  naciskiem  od  jesieni 
zeszłego  roku,  konfederację  obu  państw  niemieckich  – 
który  więc  połączenie  ceni  wyŜej  niŜ  budzącą  w  nim  lęk 
jedność  –  stoję  i  ja  na  tym  peronie  i  powtarzam  niby 
papuga  swoje  przestrogi.  Czuję  przecieŜ,  Ŝe  w  rozkład 
jazdy  tego  pociągu  wpisane  jest  nieszczęście.  Tylko 
dlatego  –  nawet  jeśli  ta  mowa  do  nikogo  juŜ  nie  trafi  – 
niechaj  zostanie  powiedziane,  co  widać  z  Placu 
Wystawionych Do Wiatru. 

Jeszcze do niedawna, przez ponad czterdzieści lat, NRD 

była państwem  roztaczającym kontrolę nad sobą i  swymi 
obywatelami.  Jedno  z przykazań stanowiła  cenzura, a  zła 
gospodarka  wyznaczała  rytm  codzienności.  Państwo  to 
przemawiało  językiem  nadzorcy,  aŜ  wreszcie  obywatele 
odebrali  mu  władzę  i  udzielili  pierwszych  lekcji 

background image

demokracji. Ale czy tym obywatelom nie zagląda w oczy 
kolejne  ubezwłasnowolnienie?  Czy  nie  zaleca  im  się  z 
naciskiem – tak jak niedawno w trakcie walki wyborczej – 
by wolność pojmowali jako mnoŜenie dokonań? CzyŜ nie 
sugerowano  im,  Ŝe  niektóre  dobrze  słuŜące  demokracji 
Ŝ

yczenia  co  do  konstytucji  naleŜy  wybić  sobie  z  głowy 

jako  sympatyczną  wprawdzie,  ale  nieprzydatną  blagę?  I 
czy  nie  padli  ofiarą  kolejnego  –  izmu,  tym  razem  pod 
postacią  marki  zachodniej,  upiększonego  perspektywą 
swobody podróŜowania i konsumpcji? 

To,  czemu  zrazu  towarzyszyła  odwaga,  co  po 

wszystkich 

upokorzeniach 

podbudowywało 

samoświadomość,  co  pozwalało  na  dowcip,  nawet 
wesołość  i  przez  pewien  niedługi  czas  w  obu  państwach 
budziło  radość,  teraz  przerodziło  się  w  zgryzotę. 
Niemieckiej  jedności  patronuje  melancholia.  To,  co 
zaczęło  się  jako  poszukiwanie,  wzajemne  wypytywanie, 
rozmowa, co miało dopuścić do głosu idee, które mogłyby 
dać  poczucie  pewności  naszym  sąsiadom,  przede 
wszystkim  Polakom,  zredukowało  się  do  kwestii 
finansowej.  Pieniądze  muszą  wypełnić  brak  idei 
nadrzędnej.  Twarda  waluta  ma  powetować  niedostatek 
ducha. 

Gdyby 

zapotrzebowanie 

osiągnęło 

punkt 

krytyczny,  moŜna posłuŜyć się namiastką, czyli pojęciem 
Europy. Nie ma popytu na stopniowe zbliŜenie Niemców, 
a  tylko  i  wyłącznie  na  przyrost  rynków  zbytu,  poniewaŜ 
wszechogarniająca  tępota  wszystko  podporządkowała 
wszechmocnym  mechanizmom  rynkowym.  Rzadko  w 

background image

historii  niemieckiej,  i  tak  dość  nieszczęśliwej,  zdarzało 
się,  aby  z  powodu  niedostatku  mocy  twórczych  tak 
obchodzono  się  z  autentyczną  szansą  godną  miana 
historycznej:  aby  tak  po  kramarsku  nią  kupczono,  tak 
kompletnie  jej  nie  pojmowano,  tak  lekkomyślnie  ją 
marnowano. 

A  teraz  (wedle  starej  recepty)  ma  nastąpić  cud:  unia 

walutowa jako umowa państwowa. Niechaj wolno będzie 
równieŜ  pisarzowi  spróbować  tych  wstępnych  wyliczeń, 
zwłaszcza  Ŝe  chociaŜby  przez  obcowanie  z  wydawcami 
nauczył się rachować. Marka zachodnia trafia w NRD na 
nie przygotowany grunt gospodarczy oraz do rąk ludności 
zupełnie  nieświadomej  meandrów  i  zalet  gospodarki 
rynkowej.  Działanie  zbawiennego  lekarstwa  potwierdzi 
tylko  to,  co  drobnym  maczkiem  zapowiada  ulotka 
informacyjna:  ewentualną  nieprzyswajalność  i  inne 
zjawiska  uboczne.  JuŜ  teraz  bowiem  łatwo  przewidzieć, 
Ŝ

e  przewaŜająca  część  wszystkich  odprowadzonych  do 

NRD kwot w markach zachodnich niebawem znów wróci 
na  Zachód  i  tu,  wyłącznie  tu  przyczyniać  się  będzie  do 
wzrostu  obrotów  artykułami  konsumpcyjnymi  oraz  do 
rozwoju  turystyki.  Tłumione  od  lat  pragnienia  domagają 
się  realizacji,  czekają  cele  odbywanych  w  marzeniach 
podróŜy.  Ale  między  Łabą  a  Odrą,  gdzie  naleŜałoby 
oŜywić  na  wpół  martwą  gospodarkę,  zagwarantować 
miejsca  pracy,  owa  twarda  waluta,  w  którą  ma  wierzyć 
cały  świat,  będzie  środkiem  nieskutecznym  lub  nie  dość 
skutecznym. Pieniądze wydawane w domach towarowych 

background image

Zachodu, między Lubeką a Monachium, mogą wprawdzie 
wypełnić  kasy  i  –  przy  takim  napływie  kupujących  – 
uskrzydlić ceny, ale za to wyroby rodzimej produkcji będą 
zalegać na półkach: juŜ niepokupne, nadające się tylko do 
wyrzucenia. 

Skutki nietrudno przewidzieć: firmy i tak chylące się ku 

upadkowi  plajtują  natychmiast,  inne  przedsiębiorstwa 
produkcyjne,  które  dałoby  się  moŜe  uzdrowić,  wkrótce 
stają  się  niewypłacalne,  nowe  zakłady  w  ogóle  nie  waŜą 
się 

stanąć 

do 

nierównego 

współzawodnictwa. 

NajostroŜniejsi  ze  świeŜo  wymienionymi  pieniędzmi 
przenoszą się na Zachód. Spodziewane bezrobocie osiąga 
pułap niebezpieczny dla ogółu. 

Twierdzę,  Ŝe  ta  pochopna  unia  walutowa  nie 

poprzedzona  przygotowawczym  oŜywieniem  rodzimych 
sił  gospodarczych to omam,  który w konsekwencji okaŜe 
się  oszustwem;  zapewne  wśród  wystawionych  do  wiatru 
będą  tym  razem  nie  tylko  ci  szlifujący  bruk  przed 
kościołem  Mikołaja;  narody  obu  państw  niemieckich 
jawią  się  w  śpiesznych  scenach  mojego  widzenia  jako 
tłum  wystający  na  peronach  i  spoglądający  w  ślad  za 
pociągami,  które  odjechały.  Albo  powiedzmy  inaczej, 
uciekając się do ptasiej przenośni: gdy minie koniunktura 
dla krętogłowów, nie zabraknie  ani  nieodzownych sępów 
nad  głowami  bankrutów,  ani  drozdów  Ŝartownisiów. 

[„Ptasia"  metafora  Grassa  polega  na  grze  słów:  Wendehals  –  w  znaczeniu 
ornitologicznym  krętogłów,  w  potocznej  niemczyźnie  oznacza  człowieka  łatwo, 
koniunkturalnie  zmieniającego  poglądy,  kurka  na  kościele.  Pleitegeier  jest 
symbolem bankructwa, sępem zwiastującym „śmierć gospodarczą". Spotldrossel to 

background image

wkomponowana w metaforyczny kontekst nazwa ornitologiczna (przyp. tłum. ). ] 

Dlaczego  najwyŜszy  straŜnik  waluty  –  Deutsche 

Bundesbank  –  nie  wnosi  sprzeciwu?  Jego  prezes,  Karl 
Otto Pohl, zdobył się na aluzyjną przestrogę napomykając 
coś  o  moŜliwej  nieskuteczności  spodziewanego  rychłego 
cudu  walutowego,  ale  zaraz  potem  spuścił  z  tonu  i  nie 
przeciwstawił  się  pośpiechowi  Kohla.  Gdy  idzie  o 
pieniądze,  myślenie  musi  ustąpić  spekulacjom,  toteŜ 
myśli, których nie dyktuje gorączka zjednoczeniowa, oraz 
obawy wynikające z kłopotów bytowych są zbywane jako 
natrętne  właŜenie  w  paradę:  ot,  intelektualne  wymysły, 
niedorzeczne, 

bo 

opisują 

jakąś 

trzecią 

drogę, 

profesjonalne czarnowidztwo. 

Chciałby,  Ŝeby  tak  było.  Owładnęła  mną  rozkoszna 

skłonność  do  przesady.  Nie  ma  więc  mowy  o  jakimś 
rachunku mleczarki handlującej chudym towarem, 

[ Źródłem 

zwrotu „rachunek mleczarki" jest bajka La Fontaine'a o marzycielskiej mleczarce, 
która  po  sprzedaŜy  mleka  obiecuje  sobie  fortunę,  snuje  fantastyczne  plany,  a 
wpadłszy  w  przedwczesną  euforię  rozlewa  to,  co  chciała  sprzedać.  W  znaczeniu 
potocznym  chodzi  o  rachuby,  oczekiwania,  które  są  oparte  na  fałszywych 

przesłaniach,  iluzjach  (przyp.  tłum.  ).  ] 

lecz  odwrotnie,  dzięki 

umiejętnej  polityce  finansowej  trzymamy  wszystko 
mocno  w  garści.  Chciałbym,  aby  spełniła  się  dziecinna 
wiara  w  gospodarkę  rynkową  z  malowanki  pamiętającej 
czasy  Ludwiga  Erharda.  Jednak  doświadczenie  i  to,  co 
widać gołym okiem, podpowiadają co innego. 

W  ostatnich  tygodniach  krąŜyłem  od  Stralsundu  do 

Lipska,  a  ostatnio  po  ŁuŜycach,  gdzie  oczom  rysownika 
ukazują  się  krajobrazy,  które  odbierają  mowę:  rozległe 

background image

kopalnie  węgla  brunatnego  w  pobliŜu  Seftenbergu  i 
między Sprembergiem a Hoyerswerdą. Rozmowy i słowa 
usłyszane  od  innych  potwierdzają  moje  przeczucie:  w 
efekcie  działań  bońskich  partaczy  rzeczywiście  nastąpi 
wystarczająco długo juŜ wywoływany upadek gospodarki 
NRD-owskiej.  JuŜ  teraz  moŜna  dostrzec,  Ŝe  zagraniczni 
inwestorzy  są  zainteresowani  co  najwyŜej  systemem 
rozdzielnictwa i dostaw w jeszcze istniejących zakładach, 
poniewaŜ  agresywne  wykorzystanie  tego  systemu 
umoŜliwi 

zalanie 

rynku 

NRD 

produktami 

zachodnioniemieckimi:  od  piwa  po  sprzęt  wideo.  Ruina 
rolnictwa  to  rzecz  z  punktu  widzenia  producentów 
zachodnioniemieckich  juŜ  postanowiona.  Znane  nam  od 
dawna  koncerny  okupują  rynek  ksiąŜkowy  i  gazetowy. 
Niegdysiejsi  wielcy  właściciele  ziemscy  przysyłają 
mierniczych,  którzy  juŜ  się  krzątają  po  Przedmorzu  i 
Meklemburgii.  Nowi  panowie  kolonialni  przyjeŜdŜają  i 
znajdują  gorliwych  podwładnych  w  osobach  dyrektorów 
fabryk,  przedtem  posłusznych  partii.  Z  drugiej  strony 
mamy tylko katalog obiecywanych dobrodziejstw. Ale co 
komu  po  wypłacanych  w  stosunku  1:1  pensjach,  jeśli 
liczne  funkcjonujące  jeszcze  przedsiębiorstwa  NRD-
owskie  niebawem  staną  się  niewypłacalne?  Oto  piłka,  z 
której  uchodzi  powietrze:  wzmoŜonej  działalności 
zarobkowej  na  Zachodzie  towarzyszy  bezrobocie  na 
Wschodzie.  Wzrost  przyjdzie  nam  odnotować  tylko  tam, 
gdzie  mają  swe  źródło  nasze  i  naszych  sąsiadów  lęki:  w 
rozwoju  niemieckiego  radykalizmu  prawicowego.  Tym 

background image

bardziej  Ŝe,  jak  moŜna  przypuszczać,  równieŜ  Złoty 
Cielec – twarda marka zachodnia – dozna uszczerbku. 

A  wszystko  to  bez  potrzeby  lub  teŜ  tylko  dlatego,  Ŝe 

niektórzy  politycy  z  kanclerzem  na  czele  uroili  sobie 
bruderszaft  z  historią.  Co  łub  kto  narzuca  Niemcom  taki 
bezmyślny  pośpiech?  Ta  gorączkowa  partanina  nie 
pozwoli, by zrosło się to, co przynaleŜy do siebie wzajem; 
raczej  powiększy  konserwowany  przez  czterdzieści  lat 
dystans:  wabieni  dobrobytem,  uraczeni  bezrobociem 
Niemcy  stamtąd  i  Niemcy  stąd  staną  się  sobie  bardziej 
obcy niŜ kiedykolwiek przedtem. 

MoŜna  zapytać:  skąd  to  utyskiwanie?  Co  znaczy  ten 

upór wobec jednoznacznych wyników wyborów? Ano to, 
Ŝ

e przestrzegając przed nierozwaŜnie forsowaną jednością 

naleŜy 

raz 

jeszcze 

powiedzieć, 

kto 

tu 

ponosi 

odpowiedzialność.  Śmiem  raczej  wątpić,  czy  sprzeciw 
dotrze  do  kanclerza.  Ale  rada  centralna  Deutsche  Bank 
została  wezwana  do  nieudzielenia  przyzwolenia  na 
przewidywany  szwindel  walutowy.  Prezydent  ostrzegał 
juŜ  w  ramach  swych  moŜliwości  przed  pochopnymi 
działaniami  i  ponownym  ubezwłasnowolnieniem  naszych 
rodaków. Nie znalazł wielkiego posłuchu, a  jednak starał 
się  –  chociaŜby  tylko  werbalnie  –  łagodzić  szorstkość,  z 
jaką  stale  traktuje  się  naszych  zaniepokojonych  i 
wzburzonych sąsiadów; ostatnio w Polsce, gdzie od czasu 
ś

ląskiego 

przemówienia 

Waigla 

rośnie 

nieufność. 

UwaŜam, 

Ŝ

teraz 

obowiązkiem 

Richarda 

von 

Weizsackera  jest  niezgoda  na  groŜące  nieszczęście,  czyli 

background image

pochopną  unię  walutową  w  formie  umowy  państwowej, 
oraz zatrzymanie niemieckiego pociągu jedności na krótki 
postój.  Abyśmy  mogli  zrobić  przerwę.  AŜeby  znalazł  się 
czas  na  powzięcie  myśli,  której  treść  będzie  bardziej 
wzbogacająca niŜ zwykła jedność państwowa i walutowa. 
Abyśmy  wreszcie  skorzystali  z  okazji  i  naradzili  się  w 
szerokim 

spektrum 

demokratycznym 

nad 

nową 

konstytucją.  Tylko  wtedy,  gdy  Związek  i  landy, 
Bundestag  i  Izba  Ludowa,  rządy  i  opozycja,  Kościoły  i 
związki  zawodowe  (a  takŜe,  wedle  Ŝyczenia,  owi  tak 
często  spotwarzani  intelektualiści)  nawiąŜą  ze  sobą 
rozmowę  o  nowej  konstytucji,  nowo  powstające  Niemcy 
sprostają  oczekiwaniom  swych  obywateli  i  sąsiadów. 
Niemiecka przeszłość zobowiązuje nas do takiej rozwagi; 
niemiecka 

przeszłość 

współczesne 

zagroŜenia: 

zniszczenie środowiska naturalnego i zmiany klimatyczne, 
przeludnienie  i  odpowiadające  mu  zuboŜenie  w  krajach 
Trzeciego  Świata  –  wszystko  to  juŜ  teraz  uprzedza 
przyszłość. 

Nowe  państwo  związkowe  oparte  na  kulturowej 

róŜnorodności  będzie  mieć  wśród  swych  obywateli  nie 
tylko  Niemców.  Włosi  i  Jugosłowianie,  Turcy  i  Polacy, 
Afrykanie  i  Wietnamczycy  znaleźli  w  jego  granicach 
schronienie,  pracę,  mieszkania,  a  nierzadko  teŜ  drugą 
ojczyznę.  Poszerzają  oni  nasze  pojęcie  kultury.  Dzięki 
nim  moglibyśmy  nadać  nowy  kształt  naszej  niezmiennie 
rozproszonej  świadomości  bycia  narodem.  Przy  ich 
wsparciu, 

będąc 

Niemcami, 

jesteśmy 

zarazem 

background image

Europejczykami. 

Czy jednak istnieje jeszcze sposobność zdystansowania 

się  od  kwestii  niemieckiej  spłaszczonej  do  kształtu 
zwykłej  jedności  walutowej?  Czy  moŜna  zaprzestać 
nieprzytomnego  pośpiechu  po  to,  aby  pójść  dalej  w 
tempie,  które  pozwala  nie  tylko  spokojnie  oddychać,  ale 
teŜ myśleć? 

Wróćmy  na  „Plac  Wystawionych  Do  Wiatru":  Lipsk, 

kościół  Mikołaja.  Jasna,  pogodna  przestrzeń,  która 
zachęca  do  zadumy  nad  tym  i  owym.  Tu  się  wszystko 
zaczęło.  Tu  pogrzebane  zostały  nadzieje.  A  jednak,  jeśli 
zostawić  gdzieś  na  stronie  Bonn  i  Berlin,  moŜna  by  stąd 
sięgnąć  myśli,  której  dotąd  brakowało;  bo  oto  gdyby  tak 
wysnutą  z  wyobraźni  nitką  połączyć  lipski  kościół 
Mikołaja  z  frankfurckim  kościołem  Pawła  i  gdyby  pójść 
po tak wyobraŜonej linii... 

Ale – do kogo ta mowa... 
 

przełoŜył Andrzej Kopacki