G
G
u
u
n
n
t
t
e
e
r
r
G
G
r
r
a
a
s
s
s
s
N
N
i
i
e
e
m
m
i
i
e
e
c
c
k
k
i
i
e
e
r
r
o
o
z
z
l
l
i
i
c
c
z
z
e
e
n
n
i
i
a
a
Przeciwko tępemu nakazowi jedności
Lastenausgleich. Wider das dumpfe Einheitsgebot
PrzełoŜyli Małgorzata Łukasiewicz i Andrzej Kopacki
Wiersze w przekładzie Jacka St. Burasa Deutscher
Zgodnie z Ŝyczeniem Guntera Grassa w polskim wydaniu
ksiąŜki zamieszczamy dodatkowo dwa jego artykuły z
„Die Zeit" z 1990 r. : Kurze rede eines vaterlandslosen
Gesellen Was rede ich. Wer hört noch zu
Kilka słów do polskich czytelników
KsiąŜka ta zawiera moje polityczne przemówienia i
artykuły, wygłaszane i pisane na przestrzeni ostatnich
trzydziestu lat. Dość wcześnie zacząłem zastanawiać się
nad tym, w jaki sposób Niemcy mogliby się połączyć. Nie
musi to być koniecznie jednolite państwo. Wychodziłem z
załoŜenia, Ŝe naleŜy przy tym uwzględnić sprawę
bezpieczeństwa w Europie i Ŝyczenia naszych sąsiadów.
ToteŜ uwaŜam, Ŝe właściwym rozwiązaniem dla
Niemców i ich sąsiadów jest konfederacja obu państw,
która ewentualnie w ciągu jakichś dziesięciu lat mogłaby
przekształcić się w państwo federalne.
Sądzę, Ŝe polscy czytelnicy przeczytają tę ksiąŜkę ze
szczególną uwagą – od europejskiego rozwiązania kwestii
niemieckiej zaleŜy przecieŜ takŜe bezpieczeństwo polskiej
granicy na zachodzie.
Gunter Grass
13 marca 1990 r.
Wyrównanie obciąŜeń
[Lastenausgleich, mowa wygłoszona na zjeździe SPD w Berlinie, 18 XII 1989
r. , Pierwodruk w: „Frankfurter Rundschau", 19X11 1989.]
Przed dwudziestu laty Gustav Heinemann mówił o
„trudnych ojczyznach", jedną wymienił z nazwy: Niemcy.
Ta precyzyjna ocena znajduje dziś potwierdzenie. Po raz
kolejny wygląda na to, Ŝe kierującą się rozumem
ś
wiadomość narodową zdominowały mętne narodowe
uczucia; nasi sąsiedzi słuchają beztroskich apeli do
niemieckiej woli jedności z napięciem przechodzącym w
strach.
Tymczasem zachodzi niebezpieczeństwo, Ŝe prawdziwe
wydarzenie historyczne, mianowicie proces zachodzący w
społeczeństwie NRD, które z dnia na dzień wywalcza
sobie więcej wolności i tym samym bez uŜycia siły
podwaŜa bastiony znienawidzonego systemu – Ŝe ten
proces, niebywały w dziejach niemieckich, gdyŜ
rewolucyjny,
a
zarazem
skuteczny,
pozostanie
niedostrzeŜony. Na plan pierwszy wysuwają się inne
sprawy, mniej waŜne. Co poniektórym politykom
zachodnioniemieckim pilno na scenę, w światła rampy.
Rząd federalny, a zwłaszcza minister finansów, coraz
wyŜej podnosi kosz fruktów, udrapowany w kuszące
obietnice, i w ten sposób zmusza rewolucjonistów z
tamtej strony do coraz śmielszych skoków, kanclerz zaś
usiłuje skupić uwagę świata na sobie i swoim 10-
punktowym programie.
W dodatku te Ŝałosne popisy w wykonaniu
państwowych dostojników znalazły poklask. Propozycje
w jakiejś mierze rozsądne posłuŜyły za parawan dla
sprzeczności i taktyczno-wyborczych zagrań: faktem jest,
Ŝ
e po raz kolejny odmówiono bezwzględnego uznania
polskiej granicy zachodniej.
Nazajutrz przyszło otrzeźwienie. Ogłupiający czar
ustąpił. Rzeczywistość, tj. uzasadniona i wsparta na
doświadczeniu troska sąsiadów, upomniała się o swoje
prawa w Bundestagu. Mydlana bańka „ponownego
zjednoczenia" prysła, bo nikt będący przy zdrowych
zmysłach i obdarzony dobrą pamięcią nie moŜe dopuścić,
by raz jeszcze w centrum Europy doszło do kumulacji
potęgi: na pewno nie wielkie mocarstwa, znowu w roli
zwycięzców, nie Polacy, nie Francuzi, nie Holendrzy, nie
Duńczycy. Ale my, Niemcy, takŜe nie, bo tamto państwo
jedności, którego zmieniający się namiestnicy w ciągu
zaledwie siedemdziesięciu pięciu lat wpisali w nasze i
cudze podręczniki historii cierpienie, ruiny, klęski,
miliony uchodźców, miliony trupów i cięŜar niezatartej
zbrodni – takie państwo nie domaga się bynajmniej
wznowienia i nie powinno – choć tymczasem umieliśmy
pokazać całą naszą pocziwość i dobroduszność – nigdy
więcej budzić politycznych apetytów.
Uczmy się rączej od naszych rodaków w NRD, którym
– w przeciwieństwie do Republiki Federalnej – nie
podarowano wolności, którzy swoją wolność musieli
sobie wywalczyć na przekór wszechogarniającemu
systemowi; jest to osiągnięcie tamtej strony, wobec
którego my tutaj, tonący w bogactwach, wydajemy się
biedakami.
Więc co ma znaczyć ta buta, pyszniąca się oszklonymi
fasadami wieŜowców i nadwyŜkami eksportowymi? Co
ma znaczyć besserwissertwo w sprawach demokracji,
której pierwszą lekcję sami zdołaliśmy sobie przyswoić
ledwie „dostatecznie"? Co ma znaczyć triumfalistyczna
uciecha ze skandalów po tamtej stronie, gdy wokół bije
smród naszych własnych skandali – od afery Neue Heimat
przez Flicka i Barschela po Celler Loch?
[Hasła odnoszące się do
głośnych skandali w Ŝyciu publicznym RFN: Neue Heimat – nazwa powołanej przy
Zrzeszeniu Niemieckich Związków Zawodowych spółdzielni mieszkaniowej, gdzie
ujawniono malwersacje na wielką skalę; Flick i Barschel – główni
skompromitowani w aferze nielegalnego finansowania partii politycznych; Celler
Loch – „dziura" powstała po zamachu bombowym w Celle – akcja ta,
przygotowana w całości przez organy ścigania, miała uwiarygodnić agenta, którego
chciano wprowadzić do organizacji terrorystycznej (przyp. tłum. ).]
I co ma
znaczyć – wobec skromnych pragnień rzekomych
nędzarzy z tamtej strony – owa zadufana pańskość, którą
ucieleśnia tu Helmut Kohl! Czyśmy juŜ zapomnieli, czy –
biegli w praktyce rugowania ze świadomości rzeczy
niemiłych – nie chcemy juŜ pamiętać, Ŝe mniejsze z
państw
niemieckich
obarczono
ponad
wszelką
sprawiedliwość cięŜarem przegranej wojny?
Oto jak wyglądały moŜliwości NRD po 1945 r. i jak
określają jej sytuację po dzień dzisiejszy: zaledwie
pokonany został dyktatorski system Wielkich Niemiec,
juŜ wziął się do rzeczy – nowymi, choć znanymi od
wieków środkami – system stalinowski. Wyzyskiwani
ekonomicznie przez Związek Radziecki, uprzednio
złupiony i zniszczony przez Wielkoniemiecką Rzeszę, w
chwili robotniczego zrywu w czerwcu 1953 r. natychmiast
mający przeciwko sobie radzieckie czołgi, wreszcie
zamknięci za murem, obywatele Niemieckiej Republiki
Demokratycznej musieli płacić, płacić i jeszcze raz płacić,
takŜe za obywateli Republiki Federalnej. Wedle
niesprawiedliwej miary to nie my za nich, ale oni za nas
dźwigali główne cięŜary wojny przegranej przez
wszystkich Niemców.
Jesteśmy im zatem co nieco winni. Nie chodzi o
protekcjonalne „wsparcie" albo skwapliwe wykupywanie
„masy upadłościowej NRD", ale o daleko idące
wyrównanie obciąŜeń, od zaraz i bez Ŝadnych warunków.
Redukcja wydatków militarnych i podatek specjalny,
który proporcjonalnie do stanu posiadania dotyczy
kaŜdego obywatela Republiki Federalnej, mogą pokryć te
spłaty.
Oczekuję od mojej partii, Socjaldemokratycznej Partii
Niemiec, Ŝe weźmie sobie do serca sprawę tego od dawna
juŜ naleŜnego, najzupełniej oczywistego i sprawiedliwego
wyrównania obciąŜeń oraz wniesie jako priorytetowy
postulat pod obrady Bundestagu.
Dopiero gdy postąpimy sprawiedliwie wobec naszych
rodaków z NRD, którzy znajdują się u kresu sił, w
sytuacji skrajnej, a którzy mimo to nieustępliwie walczą o
powiększenie sfery wolności, dopiero wtedy będziemy
mogli – oni z nami i my z nimi – na równych prawach
rozmawiać i pertraktować o dwóch państwach jednej
historii
i
jednej
kultury
narodowej,
o
dwóch
skonfederowanych państwach w europejskim domu.
Samostanowienie zakłada rozległą, a więc takŜe i
ekonomiczną niezawisłość.
Jeśli usunąć woal wprawdzie uwodzicielskiej, acz na
dłuŜszą metę jałowej retoryki ponownego zjednoczenia,
widać wyraźnie, Ŝe zaproponowana przez premiera NRD
Hansa Modrowa wspólnota kontraktowa odpowiada
faktycznej sytuacji i dalszym moŜliwościom. Parytetowo
obsadzone komisje mogłyby oprócz bezpośrednich zadań
w dziedzinie komunikacji, energetyki i poczty uregulować
ciąŜące na Republice Federalnej, a naleŜne NRD
wyrównanie;
mogłyby
zająć
się
stopniowym
przesunięciem środków budŜetu obronnego na zadania
słuŜące umacnianiu pokoju; mogłyby wreszcie na gruncie
wspólnej niemieckiej odpowiedzialności koordynować
politykę na rzecz rozwoju Trzeciego Świata; mogłyby
wzbogacić teŜ nowymi treściami ukute przez Johanna
Gottfrieda Herdera pojęcie Kulturnation – narodu jako
wspólnoty kultury; mogłyby – rzecz nie najmniej waŜna –
zahamować tak czy inaczej nie liczące się z granicami
zniszczenie środowiska naturalnego.
Te i inne wysiłki, jeśli okaŜą się skuteczne, stworzą
przestrzeń dla dalszych zbliŜeń niemiecko-niemieckich i
w ten sposób wymoszczą drogę do konfederacji obu
państw; konfederacja ta wszelako, jeŜeli będziemy do niej
dąŜyli, zakłada rezygnację z idei jednolitego państwa w
sensie ponownego zjednoczenia.
Zjednoczenie jako wchłonięcie NRD oznaczałoby straty
nie do powetowania: obywatele tego drugiego, w ten
sposób zawłaszczonego państwa utraciliby mianowicie
całą swoją bolesną, na koniec bezprzykładnie wywalczoną
toŜsamość; ich historia uległaby tępemu nakazowi
jedności. Jedynym zyskiem zaś byłaby zastraszająca
kumulacja potęgi, wydęta apetytami na więcej i coraz
więcej potęgi. Wbrew wszelkim zapewnieniom, nawet
składanym w dobrej wierze, my, Niemcy, stalibyśmy się
znowu postrachem. Jeśli bowiem sąsiedzi będą patrzyli na
nas z uzasadnioną nieufnością i z rosnącego dystansu,
łatwo moŜe to znowu zrodzić poczucie izolacji, a wraz z
nim ową niebezpieczną mentalność, która uŜalając się nad
samą sobą dostrzega wokół samych wrogów. Ponownie
zjednoczone Niemcy byłyby zakompleksionym kolosem,
któiy przeszkadza sam sobie i przeszkadza połączeniu
Europy.
Natomiast konfederacja obu państw niemieckich i
gotowość rezygnacji z jednolitego państwa sprzyjałaby
połączeniu Europy, zwłaszcza Ŝe połączeniu temu –
podobnie jak nowej niemieckiej samowiedzy – ma
patronować właśnie idea konfederacji.
Jako pisarz, któremu język niemiecki uŜycza siły
przekraczania granic, nasłuchując krytycznie tego, co się
u nas mówi, natykam się bezustannie na nieszczęsną
dysjunkcję: wszystko albo nic. Ale mamy jeszcze trzecią
moŜliwość odpowiedzi na kwestię niemiecką. Oczekuję
od mojej partii, Ŝe tę moŜliwość rozpozna i obróci w
polityczną praktykę.
SPD jest od lat pionierem i architektem pokojowej, bo
historycznie świadomej polityki niemieckiej. JeŜeli nie
wcześniej, to teraz, po bankructwie komunistycznego
dogmatu, moŜna rozpoznać, Ŝe demokratyczny socjalizm
ma przed sobą przyszłość. Wyznaję: powrót Aleksandra
Dubczeka na polityczną scenę poruszył mnie, ale równieŜ
utwierdził
w
moich
politycznych
przekonaniach.
Przemiany w Europie Wschodniej i Środkowej powinny
dla nas, socjaldemokratów, stać się nowym impulsem.
Potrzebujemy takich impulsów. Zbyt wiele zastrzeŜeń i
wątpliwości hamowało dotychczas naszą energię. Lata
dziewięćdziesiąte będą od nas wymagały inicjatywy
politycznej. W toku historii niemieccy socjaldemokraci
nieraz przetrzymywali tę inicjatywę w domowym
areszcie, ale nieraz teŜ umieli dać jej dowody: od Augusta
Bebla do Willy Brandta; Hans-Jochen Vogel, teraz kolej
na ciebie!
przełoŜyła Małgorzata Łukasiewicz
DuŜo uczucia, mało świadomości
Z Gunterem Grassem rozmawia dla „Der Spiegel"
Willi Winkler
[Viel Gefuhl, wenig Bewusstsein, „Der Spiegel" nr 47, 20 XI 1989.]
DER SPIEGEL Proszę pana, 28 lat temu, nazajutrz po
zbudowaniu Muru, wystał pan list otwarty do swojej
koleŜanki z NRD, Anny Seghers, opisując szok, jakiego
doznał pan na widok funkcjonariuszy Vopo: „Poszedłem
pod Bramę Brandenburską i stanąłem oko w oko z
nieomylnymi atrybutami nagiej, acz cuchnącej świńską
skórą przemocy". Jakich uczuć doznał pan 9 listopada
1989 r. ?
GRASS Myślałem sobie, Ŝe oto dokonała się tu
niemiecka rewolucja: bezkrwawo, trzeźwo i najwidoczniej
skutecznie. Czegoś takiego jeszcze w naszej historii nie
było.
DER SPIEGEL Tę rewolucję wymusiła na rządzie SED
fala uciekinierów wyjeŜdŜających przez Węgry oraz
oblegających ambasady w Pradze i Warszawie. Gdyby nie
ten nacisk, nigdy by się nie odbyła.
GRASS Był to podwójny nacisk. Nacisk emigracji i
nacisk protestacyjnych demonstracji, które przerodziły się
w rewolucję. Po raz pierwszy ludzie w NRD tak masowo
wyszli na ulice. W dniach 16-17 czerwca 1953 r. – był to
zryw robotniczy, w obu częściach Niemiec fałszywie
zdefiniowany: tam jako kontrrewolucja, a tu, zgodnie z
formułą Adenauera, jako powstanie narodowe – na
ulicach było tylko 350 000 ludzi.
DER SPIEGEL Mimo to nie wydaje się pan w pełni
uszczęśliwiony tą rewolucją.
GRASS Zmiany następowały w złej kolejności. Proces
wewnętrznej demokratyzacji powinien być bardziej
zaawansowany,
otwarcie
granic
powinno
zostać
zapowiedziane. Wybory do władz komunalnych naleŜało
powtórzyć. To z kolei mogłoby doprowadzić do
przebudowy NRD na wyŜszej płaszczyźnie i dałoby teŜ
większe pole manewru grupom opozycyjnym. Mogliby w
ten sposób zdobyć doświadczenia polityczne, których
wielu z nich brak.
DER
SPIEGEL
Pańskie
uczucia
są
tedy
niejednoznaczne?
GRASS Niejednoznaczne o tyle, Ŝe martwię się, czy to
mniejsze z dwóch państw niemieckich w stanie, w jakim
się znajduje, wytrzyma otwartą granicę. Drugi powód do
troski to to, Ŝe w Republice Federalnej – przy braku
realnych koncepcji – znowu podnosi się wrzask wokół
ponownego zjednoczenia.
DER SPIEGEL Ale przecieŜ według konserwatywnej
wykładni
konstytucja
wręcz
nakazuje
ponowne
zjednoczenie.
GRASS W konstytucji nie ma ani słowa o ponownym
zjednoczeniu; w preambule mówi się o jedności
Niemców, za czym i ja się opowiadam.
DER SPIEGEL W takim razie tym, którzy mówią o
konstytucyjnym
nakazie
ponownego
zjednoczenia,
zarzuca pan, Ŝe nie znają konstytucji.
GRASS ... nie znają konstytucji albo, jeśli ją znają,
wypowiadają się wbrew swej lepszej wiedzy.
DER SPIEGEL Do której kategorii naleŜy Helmut
Kohl?
GRASS Sądzę, Ŝe kanclerz nie zna konstytucji. A juŜ
przelotny rzut oka pouczyłby go, Ŝe pojęcie jedności
pozwala na bardzo duŜo, daje duŜe moŜliwości. Pozwala
na więcej, niŜ owe postulaty w stylu „wszystko albo nic",
które w Niemczech juŜ niemało napsuły. Jedna strona
trzyma się leniwie status quo i powiada: Z uwagi na
bezpieczeństwo w Europie Środkowej trzeba zachować
dwa państwa. Drugie stronnictwo natomiast przy kaŜdej
okazji, albo i bez okazji, zgodnym chórem woła o
ponowne zjednoczenie. Pośrodku jednak mamy trzecią
moŜliwość: doprowadzić do połączenia między oboma
państwami niemieckimi. Odpowiadałoby to potrzebom i
samowiedzy Niemców, a nasi sąsiedzi teŜ mogliby na to
przystać. A więc nie kumulacja potęgi w sensie
ponownego
zjednoczenia,
nie
przedłuŜanie
stanu
niepewności w formie dwóch państw, będących
wzajemnie dla siebie zagranicą, ale raczej konfederacja
obu państw, która musiałaby się na nowo zdefiniować. Na
nic się tu nie zda zezować ku Rzeszy Niemieckiej, czy to
w granicach z 1945 r. , czy z 1937 r. ; wszystko to się
skończyło. Musimy się na nowo określić.
DER SPIEGEL Ale ilekroć Niemcy się łączyli, juŜ od
czasów wojen wyzwoleńczych, to zawsze w celu
stworzenia jednego narodu, jednego wspólnego państwa.
GRASS Wcale nie. Wtedy, w kościele Pawła w 1848 r.,
[W 1848 r. w kościele Pawła we Frankfurcie obradowało Zgromadzenie Na
rodowe, zwołane w celu zjednoczenia ziem niemieckich (przyp. tłum.).]
dyskutowano wiele róŜnych koncepcji. Osobiście wolę się
raczej odwoływać do ukutego przez Herdera pojęcia
Kulturnation – narodu jako wspólnoty kulturowej.
DER SPIEGEL Ale i pojęcie konfederacji nie jest
całkiem wolne od obciąŜeń...
GRASS Dlaczego?
DER SPIEGEL Dla młodej Republiki Federalnej
konfederacyjne plany Ulbrichta z lat pięćdziesiątych i
sześćdziesiątych zawsze były postrachem.
GRASS To byłby zbyt wielki honor dla Ulbrichta,
gdyby mu ex post oddać na wyłączną własność tak
uŜyteczne pojęcie. W wielu demokratycznych państwach
istnieje coś takiego jak konfederacja. Dla obu państw
niemieckich konfederacja byłaby korzystna jeszcze z
innych
powodów.
Federalistyczna
zasada
naszej
Republiki mimo pewnych utrudnień daje same korzyści i
Ŝ
yczę sobie gorąco, by takŜe i w NRD w ciągu
najbliŜszych lat dawne landy znowu nabrały znaczenia.
DER SPIEGEL Czy zarzut lenistwa nie odnosi się takŜe
do pańskiego przyjaciela partyjnego Egona Bahra, który
powiedział: Na miłość boską, nie tykajmy tych dwóch
państw?
GRASS OtóŜ lenistwo to ostatnia rzecz, jaką moŜna
zarzucać Egonowi Bahrowi, który był jednym z
najbardziej Ŝywych umysłów. Dopiero to powiedziawszy,
mogę go krytykować. UwaŜam, Ŝe równieŜ Egon Bahr
został zaskoczony nagłym rozwojem wypadków – nie jest
to zarzut – i Ŝe w swojej polityce małych kroków zawsze
troszczył się, by zapewnić tym małym krokom
skuteczność.
Dlatego
nie
chce
tykać
idei
dwupaństwowości. Nawet przy najlepszych intencjach
ponowne zjednoczenie doprowadziłoby do izolacji
Niemców. A kiedy Niemcy czują się izolowane, dochodzi
często do panicznych reakcji – to juŜ znamy.
DER SPIEGEL Ale czy skonfederowana NRD nie
stałabysię satelitą Wspólnoty Europejskiej?
GRASS Odrzucam taką czarno-białą wizję: z jednej
strony kompletnie zrujnowana gospodarka socjalistyczno-
komunistyczna, z drugiej strony spójny blok kapitalizmu.
Kapitalizm w róŜnych krajach teŜ wygląda rozmaicie. A
więc moŜna róŜnicować takŜe i z tej drugiej strony oraz
wybrać metody do przyjęcia dla NRD, metody, które nie
prowadzą do wypaczeń i deformacji, do nowych
niepokojów społecznych, czemu moŜe towarzyszyć
ucieczka w prawo, jak to się zdarzyło u nas wskutek
chybionej polityki kapitalistycznej.
DER SPIEGEL Co właściwie mogłaby wnieść NRD do
gospodarstwa samotnej pary państw niemieckich –
niezaleŜnie od tego, jak para ta się ukonstytuuje?
GRASS Coś, co musiało rzucić się w oczy kaŜdemu,
kto nieraz bywał w NRD, coś, czego nam tutaj brak:
powolniejsze tempo Ŝycia, a zatem więcej czasu na
rozmowy. Powstało tam społeczeństwo nisz (zdaje mi się,
Ŝ
e określenie to pochodzi od Guntera Gausa), coś w stylu
biedermeier, jak w epoce Metternicha. Nie umiem
powiedzieć, czy to coś nie zostało juŜ zmiecione przez
wyjście na ulice i marsz ku demokracji.
DER SPIEGEL Sądzi pan powaŜnie, Ŝe ten późny
biedermeier mógłby oprzeć się skumulowanej potędze
zachodniej ekonomii?
GRASS Zapominamy, Ŝe ten konieczny zwrot ku
tematyce niemiecko-niemieckiej przesłonił właściwe
problemy współczesności, które za parę tygodni i
miesięcy znowu dadzą o sobie znać: postępujące
niszczenie środowiska. Dziura ozonowa nie zmniejszy się
wskutek zbliŜenia Niemców.
DER SPIEGEL Jeśli wolno wrócić znów do pańskich
uczuć: czy w ubiegłym tygodniu przyłączył się pan w
Bundestagu do śpiewania Deutschlandlied?
GRASS Niewątpliwie. Ale na pewno z innymi
refleksjami niŜ ci, którzy zaintonowali pieśń. Zakładam
mianowicie, Ŝe mieli na myśli ponowne zjednoczenie.
Tymczasem doszło juŜ do inflacji hymnu, a tego naleŜy
się wystrzegać, między innymi właśnie ze względu na
treść, która przecieŜ nie jest bez znaczenia.
DER SPIEGEL Trzecia zwrotka?
GRASS Tak. „Jedność i prawo i wolność" – to treści
dotyczące obu państw. NRD moŜe nam coś dać, owszem,
pewien impuls. Bo czy u nas wszystko wygląda tak
wspaniale? Czy to, co zapisane jest w konstytucji,
pokrywa
się
tak
dokładnie
z
konstytucyjną
rzeczywistością? Czy człowiek biedny albo człowiek,
który nie naleŜy do tzw. spokojnych obywateli, moŜe
przed naszymi sądami obronić swoje stanowisko,
przewalczyć swoje prawo? Czy warunkiem nie są tu
pieniądze, czy po to, by w naszej Republice bronić swoich
praw, nie trzeba mieć wysoko płatnych adwokatów? Czy
jak na tak bogaty kraj ten rodzaj nierówności nie
występuje w skandalicznie wysokim stopniu? Czy nie
mamy wszelkich powodów, by przejąć z NRD impuls
rewolucji bez uŜycia siły?
DER SPIEGEL Ale jak? Czy w duchu hasła: „Uczyć
się od NRD, to uczyć się zwycięŜać"?
GRASS 4 listopada widziałem na Alexanderplatz duŜo
trafnych haseł, większość dotyczyła sytuacji w NRD. Ale
był wśród nich transparent odnoszący się nie tylko do
NRD: „Obciąć bonzów, chronić drzewa". Tacy bonzowie
są teŜ w Republice Federalnej. Jak równieŜ drzewa, które
naleŜy
chronić.
Hasło,
by
tak
rzec,
poniekąd
ogólnoniemieckie: rzadko zdarza mi się oglądać dwoistą
problematykę naszej sytuacji egzystencjalnej w tak
zwięzłym sformułowaniu.
DER SPIEGEL Obawia się pan zatem, Ŝe bonzowie w
Republice Federalnej umocnią się i porosną w piórka tym
bar dziej, im gorzej będzie się wiodło bonzom w NRD?
GRASS Wymienię przykładowo jeden przypadek:
panaj Lambsdorffa, człowieka, który niejedno ma na
sumieniu, który przewodzi demokratycznej partii i jest
niezmiennie z siebie zadowolony. Który, zanim otworzy
portfel, chce najpierw zobaczyć głębokie reformy w NRD.
Ten człowiek, z jego przeszłością i zadufaniem, byłby
właśnie takim bonzą, którego trzeba obciąć dla ochrony
drzewa.
DER SPIEGEL NRD była dotychczas jedynym
państwem niemieckim, gdzie wypróbowano socjalizm.
Wydaje się, Ŝe ten eksperyment dobiega dziś końca.
GRASS Ale w jakich warunkach się to odbywało: to
małe państwo musiało ponosić główny cięŜar przegranej
wojny. Przez wszystkie te lata, aŜ do dziś. JuŜ samo to
powinno
nas
zobowiązywać
do
maksymalnie
bezinteresownej pomocy. NRD musiała się odbudowywać
w daleko cięŜszych warunkach, obarczona nieudolną
ekonomicznie, centralistyczną biurokracją, pod cięŜarem
stalinizmu i bez planu Marshalla, a za to przy wielkich
kosztach reparacji. Z tych teŜ powodów eksperyment się
nie udał.
Ale w kręgach opozycji NRD-owskiej, i to nie tylko w
nowo utworzonej Partii Socjaldemokratycznej, ale takŜe
w Nowym Forum i w ugrupowaniu Demokracja Teraz
podejmuje się próby na rzecz demokratycznego
socjalizmu. Bynajmniej bowiem nie dowiedziono, Ŝe
klęska tego systemu, który niesłusznie mienił się
socjalistycznym,
kończy
teŜ
eksperyment
demokratycznego
socjalizmu
w
Niemczech.
Ta
ryzykowna teza, na niczym nie oparta, wymierzona jest
oczywiście głównie w socjaldemokratów.
DER SPIEGEL Czy socjaldemokrata Gunter Grass
potrafi wyjaśnić, dlaczego akurat socjaldemokraci
oniemieli i nie mają nic do powiedzenia wobec tych
wydarzeń?
GRASS Sądzę, Ŝe wskutek swojej „polityki małych
kroków", skądinąd owocnej i skutecznej, nie umieją
dostrzegać procesów, które przebiegają skokowo i w
szybszym tempie. Ale socjaldemokraci juŜ nie milczą.
Milczeli przez jakiś czas i często było to irytujące. Na
przykład
zapowiedź
ponownego
załoŜenia
Partii
Socjaldemokratycznej
w
NRD
wywołała
zrazu
konsternację, spotkała się z niezrozumieniem w rodzaju:
„Czy koniecznie akurat teraz?" i „Czy to aby właściwy
moment?" – jeśli ktoś się odzywał, to sami sceptycy.
DER SPIEGEL Jak to moŜliwe, Ŝe partia taka jak SPD,
mająca wszak tylu wybitnych polityków-specjalistów od
spraw niemieckich, z takim zapałem stawiała na
fałszywego konia, mianowicie na swoje kontakty z SED?
GRASS Tak bym tego nie ujął. Utrzymywać kontakty z
SED to jeszcze nie błąd, za błąd uwaŜam natomiast, Ŝe
skoncentrowano się wyłącznie na kontaktach z SED i nie
zauwaŜono oraz – gdy było trzeba – nie wsparto sympatią
i solidarnością tego, co się w tym kraju dzieje i rozwija.
DER SPIEGEL Norbert Gansel – pod wpływem
wstrząsu, jakim był koniec ery Honeckera – ukuł hasło:
Wandel durch Abstand – doprowadzić do zmian przez
zachowanie dystansu.
[Trawestacja hasła SPD: Wandel durch
Annahenuig – zmiany przez zbliŜenie (do NRD) – przyp. tłum. ]
GRASS Sądzę, Ŝe dziś by tego juŜ tak nie sformułował.
Ale jego krytyka była uzasadniona.
DER SPIEGEL A więc potwierdza się, Ŝe SPD nie ma
Ŝ
adnej wyrazistej linii w polityce niemieckiej.
GRASS CóŜ, moŜna twierdzić, Ŝe w odpowiednim
czasie nawiązane zostały kontakty z oficjalnymi
instytucjami, a potem osiągnięto coś, co dotyczy nie tylko
relacji SPD i SED, ale całej ludności. Na podstawie tego
wspólnie wówczas wypracowanego dokumentu opozycja
łatwiej mogła dojść do jakiejś samowiedzy i stać się tym,
czym jest dzisiaj.
DER
SPIEGEL
Helmut
Kohl
powiedział,
Ŝ
e
konstytucja Republiki Federalnej nie pozwala mu
wypowiadać się w imieniu całych Niemiec, a więc nie
pozwala mu teŜ uznać polskiej granicy na zachodzie.
GRASS Ale tym samym odmawiałby przecieŜ
ówczesnemu kanclerzowi Willy Brandtowi prawa do
sfinalizowania układu warszawskiego, na który Kohl
bezustannie się powołuje. Liczy się z CDU, z prawym
skrzydłem Unii, boi się Republikanów i dlatego nie jest w
stanie wypowiedzieć tych zbawczych, wyzwoleńczych i
koniecznych, od dawna juŜ naleŜnych słów. I to jest
prawdziwy skandal, bo taka okazja więcej mu się juŜ nie
trafi.
Trzeba
wreszcie
teŜ
wspomnieć
o
przykrych
elementach podróŜy kanclerza do Polski. O ograniczeniu
tego człowieka, o jego niewyuczalności, raŜącym
besserwisserstwie – jako kanclerz Republiki jest po prostu
nie do zniesienia. Nie wiem, kto doradził mu wizytę na
Górze św. Anny; jedno, co dobre, to to, Ŝe młodsza
generacja, dopytując się, o co tu chodzi, otrzymała
przynajmniej – późno bo późno – lekcję historii.
Dowiedziała się, jak Polacy zostali stamtąd wyparci przez
artylerię niemieckich Oddziałów Ochotniczych, czynnych
zresztą nie tylko tam. Nie mam pojęcia, ile razy jeszcze w
przyszłości pana Kohla zawiedzie takt i instynkt. Pod tym
względem jego urzędowanie odznacza się Ŝelazną
konsekwencją.
DER SPIEGEL Jak to się właściwie dzieje, Ŝe
intelektualiści w Republice Federalnej przejawiają tak
niewiele inicjatywy w kwestii niemieckiej?
GRASS Nie moŜna na to pytanie odpowiedzieć
ryczałtem. Przypuszczalnie grają tu rolę róŜne sprawy:
bardzo absorbujący jest nasz przemysł kulturalny, branŜa
wysoko dotowana, która zachęca twórców, by zajmowali
się własnymi sprawami. Dalej, istnieją pewne trendy,
szczególnie cenione przez krytykę. Na przykład literatura,
która zajmuje się w znacznym stopniu samą sobą, co
zapewne ma teŜ swoje uzasadnienie. Ale akurat taka
postawa nie skłoni pisarza, by popatrzył szerzej i zobaczył
się w kontekście pewnych stosunków społecznych albo w
kontekście jakiegoś historycznego procesu, jako świadka
epoki. To jest moja postawa – świadka epoki. I ta
postawa, czy tego chciałem czy nie, zawsze kazała mi
zajmować stanowisko.
W tych dniach akurat wpadła mi w ręce mowa, którą
wygłosiłem na zaproszenie bońskiego Klubu Prasowego
pod koniec lat sześćdziesiątych albo na początku lat
siedemdziesiątych i która wtedy wywołała wiele
sprzeciwów. Zatytułowana była: Liczba mnoga zespolona.
W innych słowach niŜ dziś próbowałem wtedy
sformułować jakieś zasady istnienia obok siebie i
wspólistnienia NRD i RFN. W Kopfgeburten poza
tematem Trzeciego Świata wracam wciąŜ do tego, co
dotyczy bezpośrednio nas; w tej ksiąŜce po raz pierwszy
teŜ określiłem sobie wstępnie pojęcie Kulturnation.
DER SPIEGEL Tylko pańskiemu koledze, Martinowi
Walserowi, temat niemiecki spędza sen z powiek. Nie
moŜe zasnąć i snuje refleksje: „Jak pomyślę o Królewcu,
dostaję się w wir historii, który mnie unosi i wciąga".
GRASS Za duŜo w tym uczucia, a za mało
ś
wiadomości.
DER SPIEGEL Walser twierdzi, Ŝe jest to poczucie
historii.
GRASS AleŜ oczywiście, jest to ból, z którym ja teŜ
noszę się przez całe Ŝycie. Jeśli ktoś ma albo wyrabia w
sobie historyczną świadomość, to nie znaczy przecieŜ, Ŝe
jest pozbawiony uczuć. Kiedy jadę do miasta Gdańsk i
szukam w nim śladów miasta Danzig, powodują mną
uczucia. Prowadzi to często do kłótni, bo podobnie jak
przeciwko niemieckiemu szowinizmowi, wypowiadam się
takŜe przeciwko szowinizmowi polskiemu.
Ale jestem równieŜ dumny, Ŝe w moim rodzinnym
mieście dzieją się waŜne rzeczy. Kiedy w 1981 r. znów
byłem w Gdańsku i urządzono wystawę mojej grafiki,
tamtejszy burmistrz wygłosił małe przemówienie po
niemiecku i powiedział rozsądnie: „Syn naszego miasta
zdobył międzynarodową sławę. Jesteśmy z niego dumni".
Ja równieŜ mam podobne uczucia, ale to mnie nie skłania
do wybuchów sentymentalizmu. O tyle gotów jestem
krytykować Walsera. To bardzo dobrze, Ŝe Walser się
wypowiada – nawet jeśli osobiście jestem innego zdania
niŜ on – Ŝe wtrąca się do tej rozmowy i pobudza do
sprzeciwu. Wolę to niŜ obraŜone milczenie wielu innych,
którzy wiecznie wymigują się od tego tematu.
DER SPIEGEL Ale wskutek tego Walser został
zaproszony na zamknięte obrady CSU do Wildbad Kreuth
i wygłupił się wobec Theo Waigla, który obstaje przy
granicach z 1937 r.
GRASS To juŜ niech Walser rozstrzyga we własnym
sumieniu. Co natomiast budzi moje wątpliwości, to kiedy
pisarz obdarzony pamięcią – a bez tego nie jest się
pisarzem – który w 1967 r. na ostatnim posiedzeniu Grupy
47
w
Prochowni
domagał
się
bojkotu
prasy
Springerowskiej, potem jako pierwszy złamał bojkot. To
mnie zabolało.
Martin Walser ma oczywiście prawo zmieniać zdanie.
Kiedy go poznałem, był oświeconym konserwatystą znad
Jeziora Bodeńskiego, Ŝywiącym ostroŜną skłonność do
SPD, co potem w toku studenckiego protestu zawiodło go
w pobliŜe DKP, potem znowu nabrał dystansu, teraz
wdaje się w pogawędki z Waiglem – jest tu o parę
niewyjaśnionych zwrotów za duŜo, i to mi się nie podoba.
W końcu traci na tym takŜe płynąca z ducha przekory
ś
wietna elokwencja Walsera, więdnie i – jak zawsze, gdy
intelektualiści
ulegają
uczuciom
–
gubi
się
w
sentymentalizmie.
DER
SPIEGEL
Brak
zainteresowanie
polityką
niemiecką to oczywiście zły znak dla pańskiej idei
Kulturnation.
GRASS No, w NRD to wygląda inaczej. Weźmy na
przykład takiego Christopha Heina. Poza tym są autorzy,
którzy tymczasem przenieśli się do Republiki Federalnej,
jak Erich Loest. Mógłbym wymienić wielu pisarzy, którzy
na gruncie swojej biografii, swoich doświadczeń w tym
albo w tamtym, albo w obu państwach niemieckich, mają
wszelkie dane po temu, by pojęcie Kulturnation wypełnić
treścią.
DER SPIEGEL W obliczu epoki, która nastąpi po
zwaleniu Muru, Peter Schneider zadaje pytanie: „Czy
potrafimy Ŝyć bez wroga?"
GRASS Myślę, Ŝe na razie Zachodowi trudno byłoby
obejść się bez wroga. śe zachodni przemysł z trudem
rozstałby się z koncepcją zbrojenia. Przez dziesiątki lat,
po części słusznie, odczuwano potencjał zbrojeniowy
Związku Radzieckiego oraz – jak by się wtedy
powiedziało – państw satelitarnych jako zagroŜenie, i w
ten sposób uzasadniano konieczność zbrojeń. To
przekonanie zakorzeniło się i rozrosło. Ale teraz, kiedy
tam przystąpiono do rozbrojenia, z naszej strony zabrakło
odpowiednich reakcji. I nadal w stylu Wórnera podkreśla
się konieczność istnienia NATO w dotychczasowej formie
– nic się nie zmienia. MoŜna na to zacytować powiedzenie
Gorbaczowa: „Kto się spóźnia, będzie ukarany przez
Ŝ
ycie".
przełoŜyła Małgorzata Łukasiewicz
Zdwojona potęga z rozdwojenia
[Die Zwiemaclu ans Zwietracht, pierwodruk w: Die Ratlin, Darmstadt und
Neuwied 1986.]
Zdwojona potęga z rozdwojenia.
Jedno kłamstwo w podwójnym wydaniu.
Tu i tam na starej gazecie
naklejone nowe tapety.
CięŜar niesiony wspólnie ulatnia się
jako trik liczbowy, ma wartość statystyczną;
sumy końcowe zaokrąglone.
Rodzinne porządki w dwurodzinnym domu.
Trochę wstydu na specjalne okazje
i szybko zamienione tabliczki uliczne.
Co wrasta w pamięć, zrównuje się walcem.
Wina w trwałym opakowaniu
zapisana dzieciom w spadku.
Tylko to, co jest, ma być, juŜ nie to, co było.
Tak wpisuje się do rejestru handlowego
podwójna niewinność, bo nawet na niezgodzie
moŜna coś zarobić. Poprzez granicę
przegląda się w sobie fałszerstwo:
łudząco zatuszowane,
prawdziwsze od prawdy i z górą nadwyŜek.
Dla nas, mówi szczurzyca, która mi się śni,
Niemcy nigdy nie były podzielone,
tylko jako całość okazją do wyŜerki.
przełoŜył Jacek St. Buras
Wstyd i hańba
W pięćdziesiątą rocznicę wybuchu wojny
Kto oddaje się wspomnieniom, nie uniknie banałów,
jakimi z reguły obrastają rumowiska przeszłości. I
września 1939 r. jako jedenastolatek szukałem odłamków
bomb
na
pobliskim
przedmieściu
portowym
Neufahrwasser.
[ Dziś Nowy Port (przyp. tłum. ). ]
Nie znalazłszy,
zamieniłem – nie pamiętam juŜ co – na taki kawałek
twardego metalu. Były to odłamki bomb, które niemieckie
samoloty bojowe zrzuciły na Westerplatte, polską
enklawę militarną na obszarze Wolnego Miasta Gdańsk.
W ten sposób u mnie w domu zaczęła się wojna.
Pamiętam pogodę późnego lata, w sam raz do kąpieli,
choć plaŜe Bałtyku pozostały zamknięte dopóki na
Półwyspie Helskim trwały walki. Wojna przyszła nagle,
dosłownie z jasnego nieba, szybko się skończyła, a potem
nazwano ją „kampanią polską". Ach tak, jeden z wujków,
który naleŜał do obrońców Poczty Polskiej, został z
wyroku sądu polowego rozstrzelany; ale o tym w rodzinie
się nie mówiło.
Z tą krótką wojną, jak równieŜ z następnymi, dłuŜej
trwającymi kampaniami, zaznajomiła mnie w sposób
natrętnie jednostronny niemiecka kronika filmowa. Po
niekończących się kolumnach jeńców i końskich trupach,
walających się pośród zbombardowanych stanowisk
artyleryjskich, serwowała memu nic nie rozumiejącemu
umysłowi migawki nigdy potem juŜ nie pokazywanej
parady zwycięstwa: jednostki Wehrmachtu i Armii
Czerwonej maszerowały kolejno przed generałem
niemieckim i rosyjskim; obydwaj generałowie salutowali.
Polska była podwójnie pobita: słabe państwo z
nieudolnym rządem i wierna wprawdzie tradycji, ale
nędznie wyposaŜona armia załamały się pod ciosami
dwóch nowoczesnych potęg militarnych; Wehrmacht
napadł pierwszy, Armia Czerwona dokonała reszty.
Zgodnie z planem na porządku dziennym znalazło się
wyniszczenie polskich elit, a następnie polskiego narodu.
W okresie od 1939 r. do 1946 r. liczba ludności zmalała z
35 milionów do 24 milionów. Na 7 milionów w
przybliŜeniu szacuje się liczbę poległych w walce,
zamordowanych i zmarłych z głodu Polaków i polskich
ś
ydów. A przecieŜ ów morderczy zamach nie zdołał
przeszkodzić temu, Ŝe naród, który wydawał się
zwycięŜony, pobity, natychmiast po wrześniu 1939 r.
począł organizować ruch oporu. Ruch ten wkrótce ogarnął
rozległe obszary kraju i kontynuowany był równieŜ po
upadku Powstania Warszawskiego.
Kiedy dziś, po 50 latach, myślimy o polskich
cierpieniach i o niemieckiej hańbie, to – jakkolwiek
zostaliśmy srodze ukarani – nadal ciąŜy na nas wina, osad
winy, której nie złagodził upływ czasu i której nie da się
zamazać gadaniem. A jeŜeli kiedyś dzięki wysiłkom z
naszej strony wina ulegnie zatarciu, pozostanie wstyd.
Wstyd i smutek. Albowiem zbrodnia, przez nas,
Niemców, wydana na świat, przyniosła dalsze cierpienia,
ponowne
krzywdy
i
utratę
ojczyzny.
Miliony
mieszkańców Prus Wschodnich i Zachodnich, Pomorzan i
Ś
lązaków musiały opuścić rodzinne strony. Tej straty nie
mogło nic wyrównać. Przegrana wojna miała dla
wygnańców skutki trwalsze niŜ dla innych Niemców.
Wielu spośród starszej generacji ta nierównomierność
rozgoryczyła; niektórzy są rozgoryczeni do dziś.
Ja równieŜ w 1945 r. straciłem niezastąpioną cząstkę
mego dziedzictwa – rodzinne miasto Danzig. Ja równieŜ
nie mogłem przeboleć tej straty. WciąŜ na nowo musiałem
sobie powtarzać, w czym niezmiennie naleŜy upatrywać
przyczyn tej straty: w niemieckim zuchwalstwie i
pogardzie dla ludzi, w bezwzględnym niemieckim
posłuszeństwie, w owej hybris, która wbrew wszelkim
prawom kazała Niemcom pragnąć wszystkiego lub
niczego, a potem, gdy wszystko legło pogrzebane w
cierpieniach, nie chciała pogodzić się z unicestwieniem.
I to do dziś. Dlatego mówię o wstydzie i hańbie.
Dodatkową bowiem hańbą jest, gdy zachodnioniemieccy
politycy mają czelność wobec przychylnej publiczności
ewokować granice Rzeszy Niemieckiej z 1937 r.
Spodziewają się udobruchać w ten sposób radykalnie
prawicowych wyborców. I w ten sposób polska granica
zachodnia staje się łatwo przedmiotem spekulacji. Jak
gdyby Polska nie czuła się dziś i bez tego dość zagroŜona.
Jak gdyby ze słabości Polski chciano wyciągnąć dla siebie
zyski. Jak gdyby Polacy musieli być zawsze i wciąŜ przez
Niemców upokarzani. Jak gdyby minister Republiki
Federalnej i szef partii miał prawo, zapominając o
wstydzie, godzić się na hańbę.
Takie niedzielne przemówienia, wygłaszane z całym
rozmysłem wobec ziomkowskich zgromadzeń, mają
swoją
prehistorię:
w
latach
pięćdziesiątych
i
sześćdziesiątych naleŜały do rytuałów polityki, która – w
pełni nieodpowiedzialnie – nie chciała przyjąć do
wiadomości albo zaakceptować przyczyn i skutków
rozpoczętej i przegranej wojny. „Pokojowe odzyskanie" i
„prawo do ojczyzny" – tak brzmiały hasła, przez częste
powtarzanie wydrąŜone z treści. Owe miliony Polaków,
które po stracie polskich prowincji wschodnich na rzecz
Związku Radzieckiego, musiały opuścić Wilno i Lwów i
osiedlone zostały w Gdańsku i Wrocławiu, mogły swoje
„prawo do ojczyzny" zapisać palcem na wodzie; a cóŜ
powiedzieć o niemieckiej grze bojowej, mającej na celu
„pokojowe odzyskanie"?
Nie pomagały Ŝadne próby uświadamiania ni
odwoływanie się do postanowień zwycięskich mocarstw z
Jałty i Poczdamu. Na transparentach wypisywano uparcie
i krnąbrnie: „Śląsk zawsze niemiecki!" Jak gdyby ta
prowincja, będąca w toku historii przedmiotem krwawych
walk między Prusami i Austrią, nie zmieniała ustawicznie
władców, jak gdyby Gdańsk, nim przy trzecim rozbiorze
Polski przypadł Prusom, nie doszedł do bogactwa i nie
zachował hanzeatyckich znamion w ciągu 300 lat
polskiego panowania. Wszystko to działo się, zanim
Europa zorganizowała się w państwa narodowe i tym
samym stworzyła powody do nowych wojen, których
motorem był powszechny nacjonalizm. Ten bakcyl –
odwrotna strona dzisiejszej euforii europejskiej – jest
nadal Ŝywy, w Polsce tak samo jak we Francji i
Niemczech; toteŜ polscy nacjonaliści, których polskość
wyrodnieje w naboŜne misterium, wmawiają sobie, Ŝe
dawne
wschodnie
prowincje
Niemiec
to
ziemie
odzyskane, prapolskie. To umysłowe ograniczenie, które
pogardę dla historycznych faktów poczytuje sobie za
cnotę, zakorzeniło się głęboko tak w Polsce, jak i w
Niemczech.
JednakŜe wolno było mieć nadzieję, Ŝe absurdalny spór
zakończył się, gdy wbrew zawziętym protestom, w
grudniu 1970 r. przez podpisanie niemiecko-polskiej
umowy w Warszawie uznano zachodnią granicę Polski. A
Ŝ
e ówczesny kanclerz Willy Brandt wiedział, czym jest
historyczne uznanie faktów, towarzyszyło mu w tej
podróŜy między innymi dwóch pisarzy. Siegfried Lenz i
ja byliśmy przy tym, kiedy waŜny z punktu widzenia
prawa międzynarodowego dokument przypieczętował
utratę naszej ojczystej ziemi. Tę stratę dawno juŜ
przyjęliśmy do wiadomości; musieliśmy się nauczyć z nią
Ŝ
yć. Co więcej: wiele z naszych ksiąŜek traktowało o tej
stracie i jej przyczynach. Mimo to lecieliśmy do
Warszawy zgoła nie ochoczo, raczej z cięŜkim sercem. I
dopiero kiedy Willy Brandt ukląkł w tym miejscu, gdzie
za niemieckiego panowania znajdowało się getto
Ŝ
ydowskie, i stało się jasne, Ŝe zaplanowany I dokonany
przez Niemców mord na sześciu milionach śydów – Ŝe ta
zbrodnia i obozy zagłady w Chełmnie, Treblince,
Oświęcimiu, Brzezince, Sobiborze, BełŜcu i Majdanku
pozostają wieczną pozycją w rachunku sumienia – utrata
ojczyny przestała mieć znaczenie.
W parę dni po podpisaniu niemiecko-polskiego układu
po raz pierwszy zastrajkowali robotnicy portowi w
polskich miastach na WybrzeŜu. Zaczątków ruchu
związkowego,
w
10
lat
później
nazwanego
„Solidarnością", szukać naleŜy w grudniu 1970 r.
Odtąd w Polsce nie wrócił spokój. Stan wojenny
unicestwił nadzieje. Ekipy rządzące przychodziły i
odchodziły. Pozostawał niedostatek. I dziś niedostatek
towarzyszy klęsce dawnego systemu i rozpaczliwym
wysiłkom nowego, na wpół demokratycznie wybranego
rządu.
Polska potrzebuje pomocy, naszej pomocy, bo ciągle
jeszcze pozostajemy jej dłuŜnikami. I to pomocy, która
nie dyktuje warunków, która polskiej słabości nie daje
zakosztować niemieckiej siły, która nie triumfuje
haniebnymi przemówieniami w rodzaju tego, jakie
niedawno wygłosił bawarski polityk Theo Waigel. Dzień I
września powinien być dla niego dostatecznym powodem
do powściągnięcia złowrogich zdań. Kto kwestionuje
zachodnią granicę Polski, ten nawołuje do zerwania
układu. Kto tak mówi, kto dziś tak mówi, kto nadal tak
mówi, ten postępuje bezwstydnie i ściąga na nas hańbę.
przełoŜyła Małgorzata Łukasiewicz
Myśląc o Niemczech
Z rozmowy ze Stefanem Heymem, Bruksela 1984
[Nachdenken uber Deutschland, rozmowa Guntera Grassa i Stefana Heyma w
dniu 21 listopadada 1984 r. w Brukseli (z okazji 25. rocznicy załoŜenia Instytutu
Goethego w Brukseli), pierwodruk całości: Berlin Brussel 1984.]
[... ] GUNTER GRASS Przez długie lata Niemcy
napotykali nie lada trudności, ilekroć próbowali
zdefiniować się jako naród. Ale zanim jeszcze doszedł do
głosu Bismarck, zanim doprowadził do politycznego
zjednoczenia państwa tworząc tym samym pojęcie
narodu, były przecieŜ długie i wyczerpujące debaty w
kościele Pawła, gdzie między innymi niemieccy pisarze,
na przykład Uhland, formułowali interesujące, gdy się je
dzisiaj czyta, koncepcje. Na pierwszy plan wysuwało się
tam pojęcie Kulturnation, czyli narodu jako wspólnoty
kulturowej, nie zaś pojęcie zjednoczenia politycznego. To
prawda, Ŝe czasy się zmieniły i zmieniło się teŜ pojęcie
kultury. Ale jeśli za punkt wyjścia przyjmiemy fakt, Ŝe
dwukrotnie juŜ odwołanie do politycznego pojęcia narodu
kończyło się w Niemczech srogim niepowodzeniem, ze
szkodą dla nas i dla naszych sąsiadów, to dlaczego by nie
wrócić do tamtej nigdy nie podjętej próby.
Zwłaszcza Ŝe, jak się okazało, choć podzielić moŜna
było
wszystko:
pod
względem
geograficznym,
politycznym, gospodarczym, to właśnie wraŜliwa sfera
kultury najwytrwalej opierała się procesowi dzielenia.
Wystarczy sięgnąć do przykładu literatury, a nietrudno –
ku memu własnemu zaskoczeniu – dowieść, Ŝe oto w
NRD nie udało się stworzyć literatury narodowej. I mimo
całej ignorancji Zachodu, mimo długiego blokowania
literatury
NRD,
nie
udało
się
teŜ
zastopować
zainteresowania tym, co się tam dzieje. Od dziesięciu lat,
a nawet dłuŜej, toczy się wyraźnie słyszalna rozmowa
między ksiąŜkami. A przecieŜ nie ma Ŝadnej umowy, nie
ma programów wydawniczych, nie mówiąc juŜ o
wspólnej polityce kulturalnej. Poza ramami obowiązującej
w danym momencie polityki kulturalnej autorzy nawiązali
ze sobą dialog.
W tym kontekście nie jest więc niczym dziwnym fakt,
Ŝ
e obaj tu dzisiaj zasiedliśmy. Odpowiedni urzędnicy
ministerialni z tego czy tamtego państwa mieliby większe
trudności, równieŜ językowe, z nawiązaniem kontaktu.
My w kaŜdym razie przyjmujemy za punkt wyjścia, Ŝe
zanim jeszcze powstała Republika Federalna i NRD,
istniała jedna literatura niemiecka. To w gruncie rzeczy
banał, którego wszakŜe liczni politycy traktujący swoje
państwo jako początek i koniec wszystkiego na świecie
nie chcą przyjąć do wiadomości. Myślę zatem, Ŝe pojęcie
kultury, poszerzone o wspólne nam pojęcie historii,
mogłoby stanowić nośną podstawę dla prób nowego
definiowania pojęcia narodu, takŜe dla potrzeb praktyki.
Nie wszyscy tu moŜe wiedzą, Ŝe od lat trwa spór
między obydwoma państwami niemieckimi o tak zwane
Pruskie Dziedzictwo Kulturalne. Co uniemoŜliwia
wspólne zarządzanie owym dziedzictwem? W ten oto
sposób, punkt po punkcie, mogłoby powstać coś
wspólnego, coś ogólnoniemieckiego – bez jednoczesnego
skumulowania potęgi gospodarczej czy wręcz militarnej w
sercu Europy.
A gdyby jeszcze miało się powieść to, o czym mówił i
myślał Stefan Heym, a mianowicie, Ŝeby oba państwa
znajdując się w centrum Europy potrafiły wypełnić swe
zadania polityczne wobec własnych sąsiadów, to taka
definicja nowego pojęcia narodu właściwie by mi
wystarczyła. Wspólne zadanie jest następujące: po
doświadczeniach dwóch wojen światowych rozpętanych
przez Niemcy do obowiązków obu państw naleŜy
uniemoŜliwienie kolejnych wojen, aktywniejsze niŜ w
przypadku innych krajów wysiłki na rzecz likwidacji
napięć – i to przede wszystkim na własnym podwórku, a
więc tych, które istnieją między Niemcami. I potrafię
sobie wyobrazić początek dialogu obu państw –
powiedzmy, na razie w sferze kultury – jako swego
rodzaju odpręŜenie, tak aby nasi sąsiedzi nie musieli, jak
to się dzieje obecnie, odczuwać strachu z powodu nowego
skomasowania potęgi w środku Europy. [... ]
STEFAN HEYM Nie sądzę, widzi pan, aby udało się
rozplątać kwestię niemiecką od strony kultury. A nie
sądzę tak dlatego, Ŝe u nas w NRD kulturę traktuje się
jako część ideologicznej nadbudowy, część ideologii,
która – jak wiadomo – stanowi monopol ludzi dzierŜących
władzę. Jeśli więc występuje pan z zamiarem tworzenia
jakiejś jedności czy ujednolicenia, które ma się zacząć od
kultury, to tam zadziałają mechanizmy blokujące.
Oczywiście trzeba w tym kierunku pracować, trzeba
organizować wspólne imprezy, wspólnie wydawać
ksiąŜki. Cieszę się słysząc od pana, Ŝe wreszcie drukuje
się u nas dwie pańskie ksiąŜki, cieszę się, bo nasi
przywódcy pojęli, Ŝe NRD się od tego nie zawali. A jeśli
któregoś dnia pojmą, Ŝe równieŜ ksiąŜki Heyma nie obalą
NRD, to moŜe teŜ je opublikują. [... ]
Grass wspomniał o czymś bardzo waŜnym, a
mianowicie o kwestii wojny i pokoju i jej związku z
obydwoma państwami niemieckimi. Jedno jest pewne – i
tu
przyznaję
rację
pewnemu
Francuzowi,
który
powiedział: kocham Niemcy tak bardzo, iŜ jestem
szczęśliwy, Ŝe istnieją jako aŜ dwa kraje. [... ] Sprawa
wygląda tak: Ŝadne z obu państw niemieckich nie jest dziś
w stanie samo w sobie rozpętać wojny. Ale oba państwa
niemieckie mogą razem działać na rzecz utrzymania
pokoju. W tym miejscu chciałbym pochwalić – a zdarza
mi się to rzadko – naszą NRD i jej przywódców. Bo oto
Honecker oświadczył, Ŝe bynajmniej nie podoba mu się
stacjonowanie rakiet na terytorium NRD. Dodał teŜ, iŜ jest
gotów wprowadzić NRD do strefy bezatomowej. Brakuje
mi natomiast takich deklaracji ze strony Helmuta Kohla.
A gdyby udało się osiągnąć coś podobnego, byłby to
wielki krok naprzód. I sądzę, Ŝe stanowiłby teŜ przesłankę
dla
likwidowania
nieufności,
owej
całkowicie
usprawiedliwionej nieufności wobec Niemców. Nie
mówiąc juŜ o Niemcach zjednoczonych. Bo cóŜ to
właściwie za jedni?
Przyniosłem coś ze sobą – to jedyna rzecz, którą chcę
głośno przeczytać: oto co pisał o Niemcach Tomasz
Mann:
„Niemieckie pojęcie wolności było zawsze skierowane
tylko na zewnątrz. Oznaczało prawo do bycia Niemcem,
tylko Niemcem I nikim innym, nikim więcej. Było
okrzykiem protestu i wyrazem egocentrycznej obrony
przed wszystkim, co chciałoby warunkować i ograniczać
narodowy egoizm, co chciałoby go poskramiać i naginać
do słuŜby wspólnocie, do słuŜenia ludzkości. Butny
indywidualizm skierowany na zewnątrz nie kolidował z
występującymi wewnątrz w szokujących rozmiarach
zjawiskami
zniewolenia,
niedojrzałości,
tępej
poddańczości".
Chciałbym, aby zachował pan w pamięci te trzy
ostatnie pojęcia, zbyt często bowiem mamy z nimi jeszcze
do czynienia zarówno u nas, w NRD, jak i w Republice
Federalnej. I tych ludzi, tych właśnie ludzi musimy w
miarę moŜności zmieniać, ci ludzie muszą stać się wolni,
krytyczni. A kiedy to nastąpi, zniknie kolejne źródło
nieufności wobec Niemców, których wciąŜ postrzega się
tylko w postawie na baczność, z dłońmi przy szwach.
Chciałbym jeszcze opowiedzieć, co widziałem kilka dni
temu na wystawie księgarni dworcowej w Getyndze, a
mianowicie: serię ślicznych albumów pod tytułem:
Niemieckie krajobrazy. Ale wszystkie te niemieckie
krajobrazy wcale juŜ nie są niemieckie. Zostały bowiem
utracone przez Hitlera. Jeden z albumów nosił tytuł:
Breslau – niemieckie miasto. Dopóki zdarzają się takie
rzeczy, nie moŜna się skarŜyć, Ŝe niezbyt chętnie obdarza
się Niemców zaufaniem. [... ]
GUNTER GRASS Myślę, Ŝe tylko ktoś, kto z winy
Niemców utracił swe ojczyste miasto czy ojczyste strony,
moŜe o tym mówić w sposób ścisły. Wszystko to bowiem
jest i pozostanie stratą. Ale tę stratę trzeba zaakceptować.
D!a mnie był to jeden z powodów, Ŝeby mimo uprawiania
pisarstwa, rzeźby i grafiki zająć się teŜ polityką i wesprzeć
SPD. Postanowiłem tak postąpić w chwili, kiedy owa
partia okazała gotowość podjęcia działań w tym właśnie
kierunku. Był to więc dla mnie jeden z powodów, by w
grudniu 1970 roku pojechać razem z Siegfriedem Lenzem
do Warszawy. Podpisywano wtedy układ niemiecko-
polski. Siegfried Lenz z Prus Wschodnich, ja z Gdańska.
Nie od rzeczy będzie dodać, Ŝe zostaliśmy za to
zwymyślani.
Jeśli jednak dzisiejsi politycy, których obecny kanclerz
federalny nie przywołuje do porządku, znów ryzykują
tego rodzaju tony: jakoby wcale nie było powiedziane, Ŝe
ta granica została uznana raz na zawsze, jakoby trzeba o
tym jeszcze rozmawiać, wówczas odŜywają zakłamane
frazesy z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych o
„pokojowym zjednoczeniu w granicach z 1937 roku",
czyli włącznie z Prusami Wschodnimi, Śląskiem i
Pomorzem. I wówczas to staje się niebezpieczne. Potrafię
zrozumieć, Ŝe podobne wypowiedzi znów budzą w Polsce
niepokój.
Mieliśmy cały szereg polityków, którzy w porę
dostrzegli, Ŝe równieŜ w kwestii niemiecko-niemieckiej
posuniemy się naprzód tylko wtedy, gdy nie będziemy
uchylać się od pewnych oczywistości wobec Polaków. To
przecieŜ Niemcy i Związek Radziecki, Trzecia Rzesza
Hitlera i Związek Radziecki zawarli pakt na zgubę Polski.
Polska straciła swoje prowincje wschodnie, jako całość
została przesunięta na zachód, przez co i Niemcy utracili
swe prowincje na wschodzie. To są fakty geograficzne o
okropnych następstwach; włącznie z wypędzeniami, które
były okrutne. Dochodziło do niepotrzebnych okrucieństw,
które po części moŜna pewnie zrozumieć, ale mimo to
pozostaną okrucieństwami. Faktem jest, Ŝe Polska z
naszej winy utraciła swe prowincje wschodnie, Ŝe w
wyniku tego oŜywiły się w Polsce ruchy szowinistyczne,
które przez długi czas utrzymywały – analogicznie do
spoglądających w przeciwnym kierunku szowinistów
niemieckich – Ŝe granica Polski leŜy na Łabie; tak daleko
się posunęły. Te fakty stworzyliśmy my, my musimy je
uznać i zrobiliśmy to zawierając układ.
Ale chciałem jeszcze powiedzieć słowo w związku z
pańskimi uzasadnionymi wątpliwościami, czy moŜna
zdefiniować pojęcie narodu za pomocą kultury.
STEFAN HEYM Definiować moŜna, owszem, tylko
czy będzie to skuteczne politycznie?
GUNTER GRASS Rzecz polega z pewnością równieŜ i
na tym, Ŝe oba państwa niemieckie w nowym kształcie,
jaki przyjęły po 1945 roku, są przede wszystkim
państwami wulgarnego materializmu. Kultura odgrywa
rolę sankcjonującą albo dekoracyjną, a w kaŜdym razie
taką rolę się kulturze przypisuje, nie rozumiejąc jej
decydującej wagi. MoŜe się jednak zdarzyć, Ŝe w związku
z nowym rozwojem wydarzeń będziemy musieli raz
jeszcze się do niej odwołać. Dotyczy to zresztą nie tylko
dwóch państw niemieckich. Kiedy zobaczymy, Ŝe
egzystencja ludzka przy rosnącym bezrobociu, które
wynika ze zmian strukturalnych, nie moŜe juŜ być
definiowana wyłącznie przez pracę – w tym sensie,
jakoby
tylko
praca
umoŜliwiała
człowiekowi
samorealizację – wówczas musi paść pytanie, na czym
jeszcze moŜna się oprzeć. I moŜe się okazać, Ŝe tym
oparciem będzie kultura w nowym rozumieniu. Tym
samym pojawiłoby się więc nowe rozumienie kultury,
które w Niemczech wykroczy poza owe postulaty
dekoracyjne czy sankcjonujące.
Kiedy twierdziłem, Ŝe doszło do zbliŜenia, do dialogu
między obydwiema literaturami niemieckimi, to nie
chciałem przez to powiedzieć, Ŝe teraz pojęcie narodu i
kultury ma słuŜyć jakiemuś ujednolicaniu. UwaŜam, Ŝe
kultura
niemiecka
zawsze
czerpała
swą
siłę
z
róŜnorodności. TakŜe niemiecki federalizm naleŜy do
tradycji politycznej, której nie powinno się deptać.
Zapewne, to sprawia, Ŝe pewne rokowania stają się
trudne, ale federalizm kulturalny w Republice Federalnej
teŜ ma swoje zalety. I byłoby dobrze dla NRD, gdyby
takŜe tam dopuszczono go do głosu. W NRD dokonano
uproszczeń na modłę pruską. Z pewnością nie przyniosło
to poŜytku kulturze. Gdyby więc wszystkie te liczne
róŜnorodności w obu państwach, a takŜe róŜnice istniejące
między
poszczególnymi
regionami
zaczęły
nagle
współbrzmieć niby instrumenty w koncercie kultury, to
kultura wiele by na tym zyskała.
Istnieją teŜ wynikające z tradycji bądź ze struktury
róŜnice
między
literaturą
północnoi
południowoniemiecką. Do dzisiaj istnieją zróŜnicowania
natury politycznej – na przykład linia Menu – które w
niektórych dziedzinach sięgają głębiej niŜ podział na
NRD i Republikę Federalną. A zatem mamy tu rozmaite
polityczne sploty, które wywołują określone działania i
skutki. I myślę, Ŝe posługując się takim z całą otwartością
dyskutowanym pojęciem kultury moŜna dojść do definicji
narodu, która umoŜliwiać będzie róŜnorodność i
niekoniecznie musi prowadzić do zjednoczenia . [... ]
STEFAN HEYM Nie wierzę, Ŝebyśmy mogli rozwiązać
problem biorąc się tylko za kulturę. Kolego Grass, mówił
pan takŜe o tych siłach w Republice Federalnej, które
poŜądliwie zerkają ku Wschodowi. Bierze się to
oczywiście równieŜ i stąd, Ŝe panuje u was porządek
społeczny, który te ciągoty nie tylko toleruje, lecz wręcz
podsyca.
Mówił pan o roku 1945, o przezwycięŜaniu przeszłości.
Ze mną było trochę inaczej, ja w 1933 całkowicie
utraciłem swoją ojczyznę, a w 1945 wróciłem w zupełnie
innej roli, mianowicie jako zdobywca. Patrzyłem na całą
sprawę, równieŜ na niebezpieczeństwa, z zupełnie innej
strony.
Pytanie brzmi: Skąd właściwie wzięło się to rozbicie?
Jak
do
niego
doszło?
Dzisiejszego
popołudnia
rozmawialiśmy o tym z Grassem i Grass powiedział, Ŝe
początki tego tkwią w 1945 roku. Ja bym powiedział, Ŝe
tkwią odrobinę dalej; juŜ w roku 1944 musiałem jako
amerykański oficer przesłuchiwać oficerów niemieckich. I
rozmawiałem wtedy z pewnym majorem sztabowym,
który
powiedział
coś
takiego:
wy,
Amerykanie,
kompletnie zwariowaliście; dlaczego rozwalacie naszą
armię? PrzecieŜ będziecie nas potrzebować – i to juŜ
bardzo niedługo – przeciwko Rosjanom. Była więc w tym
juŜ pewna koncepcja polityczna, która potem przyjąwszy
nieco inną formę znalazła swój wyraz w niemieckim
rozbiciu.
Tak niestety cała rzecz się zrodziła. I dziś musimy
uporać się z tą sytuacją. A zatem pytanie: jak? Jak to się
ma odbyć, jak mają wyglądać porządki społeczne – proszę
pozwolić, Ŝe będę uŜywał tego wyraŜenia, bo nie chcę
znów mówić o państwach – które pozwolą w przyszłości
spiąć
rzeczywistą
klamrą
obie
części
narodu
niemieckiego?
Jedno jest całkowicie jasne: realnie istniejący w
Republice Federalnej kapitalizm – pan wie, dlaczego
mówię „realnie istniejący" – z jego bezrobociem,
narkotykami, Barzelami i tak dalej, i tak dalej, nie jest
rozwiązaniem, które moŜna narzucić całemu narodowi
niemieckiemu. Ale tak samo nie moŜna narzucić realnie
istniejącego socjalizmu z jego Murem, frustracjami i całą
resztą. Będziemy musieli coś wymyślić, co być moŜe
wyjdzie od obu stron i pozwoli wykorzystać elementy po
obu stronach obecne: to, co dobre w socjalizmie, a jest
tam kupa dobrych rzeczy; ale teŜ na Zachodzie są rzeczy,
które absolutnie warto zachować, które nasza strona
zawsze przedstawiała jako kapitalistyczne, a one są po
prostu ludzkie, nieprawdaŜ? Inicjatywa, którą chciałaby
rozwinąć jednostka, swoboda podróŜowania i temu
podobne. To wszystko musi zostać.
Byłoby arogancją z mojej strony, gdybym chciał dawać
jakieś recepty. Zacząłem się tylko zastanawiać: jak
miałyby wyglądać takie Niemcy? I wiem, Ŝe wraz ze mną
zastanawia się nad tym wielu ludzi. Jesienią 1983
wygłoszono w Monachium cały szereg przemówień, w
których poruszono te kwestie. Ciekawe, Ŝe to się rozkręca
właśnie teraz, w obecnych latach. Zapewne dzieje się tak
równieŜ dlatego, Ŝe – jak przed chwilą powiedzieliśmy –
obydwie społeczności niemieckie czują się jednakowo
zagroŜone. Mówią więc: do licha, nie chcemy przecieŜ,
aby ponownie połączyła nas śmierć. [... ]I jeszcze jedna
sprawa w związku z pytaniem: jakie Niemcy? Właśnie,
czy mają to być na przykład Niemcy, w których nie ma
juŜ łasów? Czy mają to być Niemcy bez reszty
przypominające pustynię? Niemcy, gdzie nie warto juŜ
Ŝ
yć? To jest kwestia, która równieŜ odgrywa pewną rolę i
musi być rozpatrywana w tym kontekście. Lasy bowiem
oczywiście niszczeją, gdyŜ w socjalizmie... Byłem w
Rudawach i nikomu nie Ŝyczę podobnych wraŜeń.
Jechałem przez most koło Bernburga: cała rzeka
wyglądała jak piana do golenia. Ale nawet piana do
golenia jest czymś szlachetnym w porównaniu z tym, co
tam pływało. A zatem gospodarka w socjalizmie tak samo
zanieczyszcza i dewastuje środowisko, jak gospodarka w
kapitalizmie. A nie powinna tego robić, nie po to mamy
socjalizm. Jeśli więc chcemy zdrowych, kiedyś znów
zjednoczonych Niemiec, które moŜna będzie z dumą
zostawić w spadku własnym dzieciom i dzieciom naszych
dzieci, to z tym takŜe trzeba skończyć. Znów wygłosiłem
kazanie, to okropne. [... ]
GUNTER
GRASS
Jeśli
mówimy
teraz
o
moŜliwościach, to chciałbym właściwie unikać słowa
„ponowne zjednoczenie", bo sugeruje ono, Ŝe dokonuje
się coś, co juŜ kiedyś było. A pomijając sprawę granic z
1937 roku nie uwaŜam, aby nawet bez tych granic
ponownie zjednoczone politycznie Niemcy stanowiły
poŜądany cel. Nawet gdyby nie chciały nikomu zagraŜać,
to zapewne w oczach innych znów uchodziłyby za
niebezpieczne, znalazłyby się pod stosowną presją i
obserwacją.
Gdybyśmy jednak pomyśleli o federacji w środku
Europy, zakładając tym samym moŜliwość utworzenia w
ramach sfederowanej Europy pewnego wariantu, to
takiemu modelowi wróŜyłbym lepszą przyszłość. Tego
rodzaju stosunek federacji między obydwoma państwami
niemieckimi pozwoliłby na przykład równieŜ z Austrią
nawiązać stosunki, które nie zmieniałyby w niczym jej
połoŜenia. Być moŜe nieco zbyt późno zdobywamy się na
stwierdzenie, Ŝe Austriacy wcale nieźle wyszli na swojej
umowie państwowej; moŜe powinniśmy, późno bo późno,
spróbować jednak czegoś moŜe nie podobnego, lecz
porównywalnego. Nie lękam się słowa „finlandyzacja";
mam ogromny szacunek dla narodu fińskiego i uwaŜam za
rzecz Ŝałosną, gdy akurat w Republice Federalnej uŜywa
się tego określenia jako obelgi, gdy chęć „finlandyzacji"
traktuje się jako potwarz. Ten mały kraj posiadający
bardzo długą granicę ze Związkiem Radzieckim zachował
suwerenność i na co dzień praktykuje demokrację, z której
niektórzy demokraci w Republice Federalnej mogliby
brać przykład. Innymi słowy: trzeba, jak sądzę, wyjść od
starych propozycji, począwszy od planu Rapackiego a
skończywszy na planie Palmego, mówić o Europie bez
broni atomowej z moŜliwością rozszerzenia tej strefy, dla
Niemiec zaś wypracować rozwiązanie – bo gotowego do
zaproponowania nie ma – i w jego ramach, jak myślę,
stworzyć na istniejącym podłoŜu kulturalnym pojęcie
narodu, które nie będzie juŜ wymagało jedności
politycznej. Powinno ono zgodnie z ideą zmiany przez
zbliŜenie – pozwalamy sobie uŜyć tu określenia Egona
Bahra – umoŜliwić federację dwóch państw niemieckich,
które tymczasem dorobiły się juŜ swojej własnej historii –
nawet jeśli jest ona krótka, nie moŜemy jej przekreślać.
Ale inna historia jest dłuŜsza i mogłaby teŜ posłuŜyć jako
podstawa wzajemnych stosunków obu państw.
Tak więc podsumowując: nie ponowne zjednoczenie,
bo to natychmiast budzi słuszne obawy, prowokuje do
szukania fałszywych treści, lecz federacja niemieckich
państw i niemieckich krajów. Byłaby to ewentualność,
która Niemców mogłaby satysfakcjonować, a w naszych
sąsiadach nie budziłaby strachu. [... ] STEFAN HEYM
Zarysowała się tu moŜliwość, którą osobiście uwaŜam za
bardzo obiecującą, a która – proszę się teraz nie śmiać i
nie deprecjonować tym samym propozycji Grassa –
pochodzi od Ulbrichta. Towarzysz Ulbricht jako pierwszy
mówił o federacji, jeszcze przed wielu, wielu laty, i wtedy
zostało to odrzucone; jakŜe by Ulbricht miał powiedzieć
coś godnego naszej uwagi? Być moŜe zresztą cała rzecz
była wtedy nierealna, a on po prostu rzucił coś takiego
rozpalając dyskusję. Robił tak często: jeśli coś
podejmował, wiedział, Ŝe sprawa jest przegrana i dlatego
właśnie to czynił, nieprawdaŜ? Był bardzo chytrym
politykiem. GUNTER GRASS Jak Adenauer...
STEFAN HEYM Tak, pod tym względem obaj bardzo
dobrze się uzupełniali. f... ] I moŜe to nawet dobrze, gdy
Niemcy mają dwie takie tęgie głowy naraz, nawet jeśli nie
zawsze prowadziły one właściwą politykę – to tak na
marginesie. UwaŜam, Ŝe propozycja Guntera Grassa jest
absolutnie godna przedyskutowania i nie wolno dopuścić,
aby ta zainspirowana tu przezeń dyskusja została
przerwana – nie mam na myśli dzisiejszego wieczoru, bo
kiedyś wreszcie musimy pójść do domu, sądzę tylko, Ŝe
trzeba ją kontynuować w innym miejscu i niekoniecznie
tylko przy udziale pisarzy.
A w ogóle to śmieszne, Ŝe obecnie w Niemczech
Zachodnich a takŜe i u nas stale wzywa się pisarzy, by
czegoś bronili i nagle stają się czołowymi postaciami. A
wcale nie chcemy nimi być ani nie moŜemy. Bo co
właściwie robimy? Piszemy powieści i mam nadzieję, Ŝe
te powieści znajdą uznanie... Znów przemycam tu
propagandę... Ale my przecieŜ nie mamy Ŝadnego prawa
pozować na obywateli waŜniejszych niŜ inni. A jednak
wciąŜ się nas do tego wzywa. Chciałbym, aby politycy,
którzy w końcu biorą za coś pieniądze, zdjęli z nas to
zadanie
przemyśliwania
nad
nowymi
sytuacjami,
zastanawiania się nad rzeczami podstawowymi i
mówienia o nich publicznie. Powinni więc skończyć z
oportunistycznym
prześlizgiwaniem
się
przez
codzienność. To moŜe byłoby godne uwagi. Nie twierdzę,
Ŝ
e w związku z tym mamy wycofać się z Ŝycia
publicznego, ale nie moŜna Ŝądać od nas więcej, niŜ
moŜemy dać. [... ]
GUNTER GRASS Jest jeszcze coś: brzmi to teraz tak,
jakby to była taka moja idea, którą z uporem powtarzam,
ale ja widzę siebie wpisanego w pewną tradycję, widzę w
ten sposób nas obu. Niemieccy pisarze oświeceniowi
znajdowali się w opozycji do swoich ksiąŜąt nie tylko ze
względu na
Oświecenie,
ale
teŜ
jako patrioci.
Patriotyczno-oświeceniowe
pojmowanie
Niemiec
oddziaływało na przykład na kulturę oraz w kierunku
pewnej
jednolitości
–
przeciwstawiało
się
separatystycznym dąŜeniom ksiąŜąt. Ta tradycja się
utrzymała, wiedzie poprzez Lessinga i Heinego aŜ do
Biermanna, którego w swoim czasie odwiedzałem
niekiedy przy Chaussestrasse i wydawał mi się wtedy
bezpośrednim spadkobiercą tej orientacji. Takie samo
wraŜenie miałem podczas rozmów, które prowadziliśmy
w latach siedemdziesiątych w Berlinie Wschodnim.
Niektórzy autorzy z Berlina Zachodniego jeździli tam co
sześć, osiem tygodni; spotykaliśmy się w prywatnych
mieszkaniach wciąŜ je zmieniając, czytaliśmy swoje
rękopisy i prowadziliśmy między innymi rozmowy na
temat odmiennego w obu państwach niemieckich rozwoju
liryki i o tym, co wynikało bądź nie wynikało z naszych
odczytów. Czasem bezlitośnie się krytykowaliśmy.
To z pewnością prawda, Ŝe nikt nam nie dał mandatu,
abyśmy występowali jako rzecznicy w sprawach
politycznych. Ale prawdą teŜ jest, Ŝe jako autorzy Ŝyjący
w Niemczech poczyniliśmy pewne doświadczenia; a
zawsze jako pierwszych wypędzano z kraju właśnie
autorów, pisarzy. Z reguły byli to zresztą autorzy, którzy
bardzo wcześnie przepowiadali, Ŝe sprawy toczą się w
złym kierunku, i których nikt nie słuchał. [... ]
I moŜe jeszcze jedna mała korekta: ze względu na
podział Europy ciągle mówimy o Europie Zachodniej i
Wschodniej, najchętniej zaś o Europie mając na myśli
tylko tę Zachodnią. I chyba sobie nie wyobraŜamy, z
jakim rozgoryczeniem słucha się tego w Czechosłowacji,
na Węgrzech, w Polsce.
STEFAN HEYM I w Związku Radzieckim. GUNTER
GRASS TakŜe w Związku Radzieckim, oczywiście. Oni
równieŜ są Europą, naleŜą do niej. A ludzie w Pradze
nadal nie uwaŜają się za mieszkańców Europy
Wschodniej, lecz Europy Środkowej. Być moŜe nie od
rzeczy będzie wspomnieć o tym właśnie w takim mieście
jak Bruksela. [... ]
przełoŜył Andrzej Kopacki
Fundacja narodowa
[Nationalstiftung, pierwodruk w: Kopfgeburlen oder die Deulschen sterben aus,
Darmstadt und Neuwied 1980.]
Kiedy roztaczam ostatnio przed Niemcami wizje
bogactw, opowiadam im o niemieckich literaturach i
nazywam je cudem, którego dokonaliśmy, to uciekając się
do porównania z innymi rozsypującymi się juŜ powoli
cudami mogę wprawdzie dowieść jego trwałości, ale cóŜ,
kiedy Niemcy nie słuchają, nie chcą tego słuchać.
Zawsze muszą być czymś duŜo więcej lub odrobinę
mniej niŜ naprawdę są. Od przybytku zawsze rozboli ich
głowa. Jeśli wezmą się za rąbanie, potrafią rozłupać
wszystko. Ciało i dusza, praktyka i teoria, treść i forma,
duch i władza – oto drwa, które dadzą się ułoŜyć w równy
stosik. RównieŜ Ŝycie i śmierć potrafią schludnie
posortować: Ŝyjących pisarzy chętnie (lub z Ŝalem)
wypędzają, dla nieŜyjących wiją wieńce i skwapliwie ich
opłakują. Oto pozostali przy Ŝyciu rodacy pochłonięci
opieką nad pomnikami – dopóki koszta nie są za wysokie.
Ale my, pisarze, jesteśmy nie do wytępienia. Szczury,
które podgryzają consensus, i muchy-plujki kalające białą
bieliznę. Pamiętajcie o wszystkich, kiedy w niedzielne
popołudnie (choćby przy puzzle'u) będziecie szukać
Niemiec: o nieŜyjącym Heinem i Ŝyjącym Biermannie, o
Chriście Wolf stamtąd i Heinrichu Bóllu stąd,
wspomnijcie Logana i Lessinga, Kunerta i Walsera,
ustawcie Goethego obok Tomasza i Schillera obok
Heinricha Manna, niech Buchner siedzi w Budziszynie, a
Grabbe w Stammheim, usłyszcie Bettinę słuchając Sary
Kirsch, poznawajcie Klopstocka przez Riihmkorfa, Lutra
przez Johnsona, u nieŜyjącego Borna odnajdźcie
Gryphiusowy padół płaczu, a u Jeana Paula moje idylle.
KogóŜ tam jeszcze pominąłem na przestrzeni dziejów. Nie
zapomnijcie o nikim. Od Herdera do Hebla, od Trakla do
Storma. Pal sześć granice. Byle tylko język miał dość
przestrzeni. Niech wasze bogactwo będzie inne.
Zgarniajcie profity. Bo nic lepszego (ponad zasiekami) nie
mamy. Tylko literatura (i jej podszewka: historia, mit,
wina i inne zaległości) tworzą sklepienie nad obydwoma
dąsającymi się na siebie państwami, które dzieli granica.
Pozwólcie im trwać w tym rozgraniczeniu – inaczej
przecieŜ nie mogą – ale rozepnijcie nad nimi ów wspólny
dach naszej niepodzielnej kultury, aby nie kapało nam juŜ
dłuŜej na głowy.
Oba państwa będą się opierać, poniewaŜ karmią się tym
przeciwieństwem. Nie chcą być mądre jak Austria.
Nieustannie muszą oddzielać swojego Beethovena od
naszego (który spoczywa w Wiedniu). Swojego naszego:
codziennie pozbawiają Hólderlina obywatelstwa.
Będę o tym mówił podczas kampanii wyborczej:
omijając Straussa, ale wyzywająco wobec Schmidta, Ŝeby
usłyszał i jako działacz zrobił to, co jeszcze zrobić moŜna.
Na przykład: fundacja narodowa. W 1972 Brandt
zapowiedział jej powołanie w deklaracji rządowej.
Następnie landy uczyniły ją przedmiotem swoich swarów;
straciła na waŜności: ot, po prostu kłopotliwa pozycja w
budŜecie. Dla opozycji istotna była tylko kwestia
lokalizacji,
dla
tchórzliwego
rządu
–
„unikanie
nadznaczeń". Pierwszeństwo miała gospodarka, umowy
taryfowe, nagonka na radykałów. Z ankiet wśród artystów
i w związkach twórczych nie wynikało nic prócz kosztów
podróŜy. Ignorancja, która sama się dokumentuje. Niemoc
prolongowana na kolejne dziesięciolecie.
Dziś wiem, Ŝe Republika Federalna nie wygląda zbyt
krzepko w obliczu tego zadania; podobnie jak NRD, która
sama by mu nie sprostała. Tylko wspólnie – tak jak
zawierają umowę weterynaryjną, jak regulują opłaty
drogowe, mozolnie, a więc zgodnie z prawem Gaussa i
wciąŜ wystawiając się na kpiny igrającej z katastrofą
polityki światowej – mogłyby połoŜyć fundament pod
narodową fundację kultury niemieckiej. Po to, abyśmy
wreszcie zrozumieli sami siebie, aby inaczej, bez lęku,
spojrzał na nas świat.
W tej narodowej fundacji byłoby duŜo miejsca.
Zmieściłoby się w niej Dziedzictwo Kultury Pruskiej, o
które
oba
państwa
toczą
spór.
Zgromadziwszy
rozproszone w tej chwili bezplanowo pozostałości
kulturalne
z
utraconych
prowincji
wschodnich
moglibyśmy uczyć się tam, jak rozpoznawać przyczyny
naszych strat. Nie zabrakłoby miejsca dla pokazania
sprzeczności współczesnej sztuki. MoŜna by zebrać cenne
okazy z bogatego skarbca poszczególnych niemieckich
regionów. Nie znaczy to, Ŝe oba państwa i landy tych
państw, które zazdrośnie strzegą swych dóbr, musiałyby
nagle zuboŜeć. Nie ma to być Ŝadne muzealne monstrum,
lecz miejsce właściwe dla kaŜdego Niemca, który zechce
poszukać samego siebie, własnych korzeni, zmierzyć się z
wątpliwościami. Nie mauzoleum, raczej dająca się
przemierzyć wzdłuŜ i wszerz, wyposaŜona według mnie w
dwa wejścia (i jak zwykle w Niemczech – w wyjścia)
placówka główna, dla której powinien znaleźć się jakiś
adres. Ale gdzie? – wołają cwaniaczkowie. Myślę, Ŝe na
Ziemi Niczyjej między Wschodem i Zachodem, na
Potsdamer Platz. Tam właśnie fundacja narodowa
mogłaby w jednym, jednym jedynym miejscu obalić Mur
– przeciwieństwo wszelkiej kultury.
Ale to przecieŜ niemoŜliwe! – słyszę okrzyki. Oni, tak
jak i my, wolą zostać sami ze sobą. Tam, po tamtej
stronie, nigdy na to nie pójdą. A jeśli tak, to za jaką cenę?
Co, czyŜby mieli dostać takie samo prawo głosu? PrzecieŜ
są duŜo mniejsi i nie mają prawdziwej demokracji! I
jeszcze mielibyśmy ich uznać jako suwerenne państwo? A
co takiego dostaniemy w zamian? Śmieszne, dwa państwa
jednego narodu. W dodatku kulturalnego. A co za to
moŜna kupić?
Wiem, wiem. To tylko sen na jawie. (Jeszcze jeden
płód wprost z głowy). Mam świadomość, Ŝe Ŝyję pośród
zatroskanych o kulturę barbarzyńców. Przy pomocy
smutnych liczb
moŜna dowieść, Ŝe po wojnie
zdewastowano w obu państwach niemieckich więcej
substancji kulturalnej, niŜ zdołały zniszczyć działania
wojenne. I po tej, i po tamtej stronie kulturę się co
najwyŜej subwencjonuje. Tam panuje strach przed
autonomią
sztuki,
tu
udzielając
nam
„licencji
artystycznej" kaŜe się nam obnosić błazeńską czapkę.
Kiedy 4 grudnia przed zjazdem SPD Helmut Schmidt
wygłosił w Berlinie długą, rozwaŜną i wywierającą
równieŜ na mnie silne wraŜenie mowę, to mimo Ŝe
niczego w niej nie brakowało, kultura była tam obecna
tylko w formie wyliczenia europejskich centrów i
regionów przemysłowych; kiedy zaś Erich Honecker
morduje się w swych przemówieniach nad celami
planowania, to zawsze istnieje obawa, Ŝe zajmie się
równieŜ twórcami kultury i ich zaległościami w realizacji
planów.
Dlaczego mimo wszystko mówię tu (a niebawem
równieŜ w kampanii wyborczej) o rzeczach, które tylko u
nielicznych wywołują świerzbienie, choć przecieŜ wielu
jest takich, którzy mówiąc o Niemczech i kulturze
niemieckiej tak się nadymają, Ŝe grozi im szczękościsk?
Bo wiem lepiej. Bo takiej bezsilnej przekory wymaga
tradycja naszej literatury. Bo trzeba o tym powiedzieć. Bo
Nicolas Born nie Ŝyje. Bo się wstydzę. Bo nasz
niedostatek to stan najwyŜszej konieczności: nie
materialnej i socjalnej, lecz duchowej.
przełoŜył Andrzej Kopacki
Siedem tez o demokratycznym socjalizmie
[Sieben Thesen zum demokratischen Sozialismus, mowa wygłoszona 24 II 1974
r. w Bieivres pod ParyŜem podczas międzynarodowego kolokwium poświęconego
„czechosłowackiemu eksperymentowi", pierwodruk w: Werkausgabe in zeltn
Banden, Darmstadt und Neuwied 1987, t. IX.]
Ponad pięć lat temu Czechosłowacja została zajęta
przez armie Paktu Warszawskiego – zarazem zdławiono
przemocą pierwszą próbę zreformowania radzieckiego
komunizmu państwowego.
Odwiecznie znanymi metodami udało się wprawdzie
stłumić ruch, ale szkody, jak się okazuje, poniosła nie
tylko Czechosłowacja; przede wszystkim Związek
Radziecki pozbawił się jedynej moŜliwości gruntownych
zmian błędnej ewolucji systemu.
Próby skorygowania niedemokratycznej struktury i
centralnego samowładztwa partyjnej góry są tak stare jak
Związek Radziecki: RóŜa Luksemburg i austromarksiści
jako pierwsi ostrzegali przed nietolerancją wobec inaczej
myślących, przed niebezpieczeństwem biurokratyzmu i
stosowanym przez Lenina terrorem, który musiał
przynieść w konsekwencji dalszy terror i stał w
sprzeczności
z
wyzwolicielskim,
wolnościowym
socjalizmem.
OstrzeŜenia te ignorowano albo wyciszano. Kiedy w
trzy lata po Rewolucji Październikowej robotnicy i
marynarze w Piotrogrodzie i Kronsztadzie zbuntowali się
przeciwko samodzierŜawiu elity partyjnej, przeciwko
pozbawieniu władzy rad robotniczych i Ŝołnierskich oraz
narastającemu biurokratyzmowi centrali, zryw ich został
przez Lenina i Trockiego, czyli przez tych ludzi, których
robotnicza rewolucja trzy lata wcześniej wyniosła do
władzy, krwawo stłumiony.
Wypadki w Piotrogrodzie i Kronsztadzie, w oficjalnym
języku
partii
fałszywie
nazwane
kontrrewolucją,
powtórzyły się po śmierci Stalina w wielu krajach bloku
wschodniego: po raz ostatni – po zdławieniu ruchu
reformatorskiego w Czechosłowacji – w grudniu 1970 r.
w polskich miastach portowych.
Postulaty
robotniczych
buntów
w
krajach
socjalistycznych pozostały te same: robotnicy chcą
socjalizmu w sferze bazy. Są przeciwko temu, by
prywatny kapitalizm przekształcał się w równie
niekontrolowany
kapitalizm
państwowy;
chcą
rozwiązywać konflikty za pośrednictwem niezaleŜnych
związków zawodowych; chcą udziału w decyzjach, a nie
kurateli.
Te – powiedzmy to wyraźnie – odwiecznie
socjaldemokratyczne postulaty okrzyczane zostały herezją
rewizjonistyczną: z powoływaniem się na Marksa, ale od
czasów Lenina wbrew Marksowi. A poniewaŜ nie
marksowska teoria, lecz wprowadzona przez Lenina
dyktatura partii zrodziła Stalina i jego metody, mylącym
fałszem jest ujmowanie leninizmu jako konsekwentnego
rozwinięcia marksizmu.
Stąd bierze się moja
teza pierwsza: Kto dąŜy do demokratycznego
socjalizmu, powinien – po minionych doświadczeniach –
odrzucić fałszywy zlepek „marksizm-leninizm" i zgodnie
z historyczną ewolucją mówić o leninizmie-stalinizmie.
Ostatni impuls w tym kierunku dał zapewne Aleksander
SołŜenicyn ksiąŜką Archipelag Gułag; SołŜenicyn
bowiem nie został wydalony ze Związku Radzieckiego za
krytykę stalinizmu, ale dlatego, Ŝe umiał dowieść, iŜ
stalinizmowi utorował drogę scentralizowany system
leninowski. RównieŜ zachodnioeuropejscy komuniści z
wolna dochodzą do tego wniosku; płoszy ich jednak to, iŜ
w konsekwencji rozstać się trzeba będzie nie tylko ze
stalinizmem, ale teŜ z jego przesłanką – leninizmem;
wszak papieŜ powinien pozostać nieomylny. Wynika stąd
moja
teza druga: Kto pragnie demokratycznego socjalizmu,
nie moŜe współpracować z komunistami, dla których
leninowska hierarchia partyjna jest nietykalna, co
oznacza, Ŝe w kaŜdej chwili mogą wrócić do stalinizmu.
Tej nierozwiązywalnej sprzeczności nie zatrze kusząca
idylla wspólnego frontu ludowego. Kto do dziś nie
zorientował się, Ŝe teoria marksizmu i jeszcze starsza idea
wolnościowego
socjalizmu
została
przez
Lenina
sfałszowana i obrócona w autorytarny kapitalizm
państwowy, kto ignoruje fakt, Ŝe system leninowsko-
stalinowski jest niereformowalny, a uwikławszy się we
własną ideologię moŜe juŜ tylko zmierzać do imperialnej
dominacji, ten nie dostrzega, Ŝe imperializm radziecki w
niczym nie ustępuje amerykańskiemu.
Drugie światowe mocarstwo równieŜ bazuje na
prawicowym systemie; obydwa chronią swoje panowanie
militarną siłą i deptaniem praw człowieka. Przed ponad
pięciu laty zdławiono demokratyczny socjalizm w
Czechosłowacji, w ubiegłym roku obalony został wybrany
demokratycznie rząd Allendego w Chile – w obu
przypadkach do głosu doszła reakcja, w formie
kapitalizmu państwowego albo prywatnego. Do tego
odnosi się moja
teza trzecia: Kto pragnie demokratycznego socjalizmu,
ten nie uwaŜa kapitalizmu państwowego za alternatywę
wobec kapitalizmu prywatnego. Albowiem oba systemy
władzy wymykają się spod demokratycznej kontroli i
odrzucają udział robotników w podejmowaniu decyzji.
Posługują się wprawdzie argumentami ideologii, która
zmienia się tu w swą własną karykaturę, ale tak naprawdę
powoduje nimi tylko jedna myśl: nie chcą dzielić się
władzą. Demokratyczny socjalizm musi się zatem
określać wobec wrogów i przeciwników z dwóch stron.
Przeciwstawiając
się
tradycyjnemu
kapitalizmowi
prywatnemu z potęŜnymi, bo nie podlegającymi Ŝadnej
demokratycznej
kontroli
koncernami,
oraz
przeciwstawiając
się
wypaczonemu
w
Związku
Radzieckim
socjalizmowi
z
jego
jednako
niekontrolowanymi koncernami państwowymi staje przed
koniecznością zdefiniowania demokracji i socjalizmu jako
wartości wzajemnie sprzęŜonych. WiąŜe się z tym moja
teza czwarta: Kto pragnie demokratycznego socjalizmu,
ten toleruje politycznych przeciwników i oczekuje
wzajem od nich tolerancji jako oczywistego elementu
demokracji; wodą Ŝycia dla demokracji nie są partie
czasowo sprawujące władze, ale partie opozycyjne.
Społeczeństwo, które nie dopuszcza opozycji, blokuje
myślenie alternatywne i w rezultacie uboŜeje pod
dogmatycznym panowaniem partii nie znającej sprzeciwu,
a przeto rządzącej absolutnie.
Pod
tym
wszelako
względem
ś
wiadomość
zachodnioeuropejskich
partii
socjalistycznych,
socjaldemokratycznych
i
lewicowo-liberalnych
przedstawia się kiepsko. Tam, gdzie partie te rządzą,
hamowane są przez notoryczną chwiej ność swoich
przewaŜnie liberalnych partnerów koalicyjnych; tam,
gdzie znajdują się w opozycji, próba stworzenia
lewicowej większości nie udaje się wskutek tego, Ŝe bloki
komunistyczne, znajdujące się równieŜ w opozycji, nie
umieją wyzwolić się z gorsetu leninizmu.
Być moŜe jako pierwsza odrzuci hierarchiczną strukturę
leninowską Włoska Partia Komunistyczna; czy jednak ten
emancypacyjny proces moŜliwy będzie teŜ w partii
francuskiej, moŜna wątpić. Wynika stąd moja teza piąta:
Demokratyczny socjalizm definiuje się, kontroluje i
buduje w kierunku od dołu do góry; dlatego teŜ odrzuca
dominację komitetu centralnego. Celem jego jest
społecznie
określona
demokracja
we
wszystkich
dziedzinach Ŝycia społecznego i juŜ na poziomie
podstawowym. Nie wystarcza mu czysto formalne pojęcie
demokracji; albowiem tytuł do chwały formalnej
demokracji – czy będzie to wolność prasy i opinii, czy
wolny rynek – nieraz juŜ okazał się wątpliwy i niepewny
w sytuacji, gdy wielkie koncerny opanowują rzekomo
wolny rynek, a panujące nad rynkiem koncerny prasowe
w rosnącej mierze manipulują opinią i informacją.
Jak jednak – zastanówmy się – demokratyczny
socjalizm definiuje gospodarkę rynkowę, nie tylko
liberalną, ale takŜe społeczną? Czy ma się to
urzeczywistniać tylko za pośrednictwem centralnego,
choćby
i
demokratycznie
kontrolowanego
organu
kierowniczego? I dalej: jeŜeli, jak dowiedziono,
upaństwowienie prywatnych koncernów tworzy tylko
nowe, nie kontrolowane zaleŜności, to do jakiej formy
własności dąŜy demokratyczny socjalizm?
Parytetowy udział w decyzjach – tam, gdzie jest prawną
zasadą – zapewnia oczywiście po raz pierwszy moŜliwość
kontrolowania prywatnych i państwowych koncernów;
praktyka dowiodła zaś, Ŝe kontrolowanie władzy jest
waŜniejsze od jej sprawowania. Mimo to jednak pytanie o
alternatywę wobec własności prywatno-kapitalistycznej i
państwowo-kapitalistycznej pozostaje otwarte. Wynika
stąd moja teza szósta: Demokratyczny socjalizm
zdefiniowany jest tylko wstępnie. Potrzeba zdefiniowania
go do końca staje się tym większa, im bardziej ujawnia się
moralne bankructwo i polityczny upadek obu światowych
mocarstw.
Sądzę, Ŝe zadaniem tego colloquium powinno być
przedyskutowanie demokratycznego socjalizmu i jego
celów, jego szansy i wyzwania, jego wciąŜ jeszcze
niejasnych nadziei; przedyskutowanie w sposób wolny od
dogmatycznych załoŜeń, tak aby czechosłowacka "próba
nadania socjalizmowi ludzkiej twarzy nie popadła w
zapomnienie, lecz była kontynuowana. Stąd wywodzi się
moja teza siódma i ostatnia: Demokratyczny socjalizm nie
jest dogmatem. PoniewaŜ nie wskazuje celu ostatecznego,
a cele wczorajsze juŜ jutro mogą stać się krępującą
blokadą, musi się definiować wciąŜ na nowo. Nie
zadowala go ani ślepo-pragmatyczne oglądanie się za
kiełbasą, ani wypady i eskapady w sfery utopii, lecz
jedność teorii i praktyki. Demokratyczny socjalizm
mógłby przynieść odrodzenie europejskiego oświecenia i
jego walki z dogmatyzmem i nietolerancją. Nie powinien
padać na kolana ani przed ojcami komunistycznego
kościoła, ani przed kapitalistycznymi boŜkami nafty;
demokratyczny socjalizm wymaga bowiem nieustannej
rewizji
istniejącego
stanu
rzeczy.
Odwiecznemu
pragnieniu wolności i sprawiedliwości odpowiada synteza
demokracji i socjalizmu; naszym zadaniem powinna być
praca nad taką syntezą.
przełoŜyła Małgorzata Łukasiewicz
Niemcy – dwa państwa – jeden naród?
[Deutschland – zwei Staaten – eine Nation?, przemówienie na seminarium
zorganizowanym przez Friedrich-Ebert-Stiftung w Bergneustadt 23 V 1970 r. ,
pierwodruk w: „Die Neue Gesellschaft", Juli/August 1970, równieŜ w:
Werkausgabe in zelin Banden, Darmstadt und Neuwied 1987, t. IX.]
Opatrując tytuł mego odczytu Niemcy – dwa państwa –
jeden naród? znakiem zapytania, chciałbym, abyśmy
wstępnie przyjęli, Ŝe kwestia narodu jest w Niemczech
starsza niŜ historia dwóch państw narodu niemieckiego.
Niemiecka historia – od najdalszych początków – zawsze
była w kłopocie, gdy szło o konkretne sformułowanie
pojęcia „ojczyzna" i „naród" albo pojęcia Niemiec jako
państwa.
PoniewaŜ nie zamierzam posuwać się tu rakiem, czyli
zaczynać od Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu
Niemieckiego, a mój odczyt byłby teŜ siłą rzeczy
cięŜkostrawny,
gdybym
chciał
odmalować
dzieje
niemieckiego separatyzmu jako absurdalny gabinet luster,
pozostaje mi odwołać się do przemówienia Liczba mnoga
zespolona, które wygłosiłem w maju 1967 r. w Klubie
Prasowym w Bonn.
Chodziło mi wówczas o to, by pokazać, jak bardzo
Niemcy byli niezdolni pojmować się jako naród i z jaką
determinacją popadli w nacjonalizm, gdy wreszcie
narzucili sobie narodowość jako mit – niczym nakaz
kultowy. Chodziło mi wówczas o to, by pokazać, Ŝe
federalistyczna struktura Niemiec z tendencją do
separatyzmu powinna być podstawą wszelkich rozwaŜań,
których celem jest nadanie pojęciu „narodu niemieckiego"
nowej treści, tym razem wolnej juŜ od mistyfikacji.
Dostrzegałem moŜliwość ułoŜenia stosunków między
oboma państwami narodu niemieckiego na zasadzie
konfederacji.
Wprowadziłem
rozróŜnienie
między
niemiecką jednością a łączeniem się i porozumieniem
Niemców. Jedność niemiecka w centrum Europy,
sięgająca
swym
oddziaływaniem
dalej
w
ś
wiat
powodowała zawsze – jak nas poucza historia – Ŝe
regionalne kryzysy wyradzały się w ponadregionalne
konflikty. Jedność niemiecka zbyt często okazywała się
groźna dla sąsiadów, abyśmy mogli ją sobie i sąsiadom
proponować – choćby jako odległy cel. Natomiast
moŜliwe jest łączenie się i porozumienie Niemców –
wówczas, gdy powstrzymują się od wizji jedności, więcej:
gdy traktują rezygnację z jedności jako warunek
porozumienia.
Notatki do tych rozwaŜań powstawały w drodze: na
zjeździe SPD w Saarbrucken, potem w czasie podróŜy do
Pragi, czyli w konfrontacji z troskami narodu
czechosłowackiego.
Tam, w obliczu rosnącej, centralistycznie sterowanej
przemocy, zrozumiałem jasno, Ŝe samoistnym narodom
Czechosłowacji
narzucono
glajchszaltującą
jedność
właśnie w chwili, gdy między Czechami i Słowakami oraz
między tymi dwoma narodami i wieloma mniejszościami
narodowymi
zarysowywała
się
moŜliwość
demokratycznego porozumienia.
– Warto niekiedy spojrzeć z zewnątrz na pogrąŜone we
własnych sprawach i nadto skłonne do absolutyzowania
siebie Niemcy: osnuta melancholią Praska Wiosna była
stosowną okazją, by skomentować wyraŜenie Gustava
Heinemanna – „Bywają trudne ojczyzny. Niemcy są jedną
z nich" – i dopuścić do głosu uzasadniony sceptycyzm.
Droga powrotna do Berlina przez Zinnwald i Drezno –
w
której
nie
zabrakło
zaprogramowanych
z
biurokratyczną pedanterią przerw na czekanie – dała mi
dość sposobności, by obywatelom NRD, tym w
mundurach i tym nieumundurowanym, zadawać pytania:
albowiem to, co zaczęło się w Erfurcie, szykowało się juŜ
w Kassel.
Impresje, zbierane w gorących dniach w Saarbrucken,
wśród turystów odwiedzających wiosną Pragę oraz
między Zinnwald a Berlinem, składają się na obraz
narodu dość zatroskanego i nie pozwalającego sobie na
wybujałe nadzieje. Często nie mogłem się oprzeć
wraŜeniu, Ŝe oto z róŜnych perspektyw oddajemy się
obserwacjom zielonej Ŝabki, która wróŜy pogodę, przy
czym wszyscy zgadzają się co do tego, Ŝe nie naleŜy
liczyć się ani z piękną aurą, ani z meteorologiczną
katastrofą. Jak zwykle, gdy polityka dochodzi do granic
swych moŜliwości, zaczynają przemawiać wyrocznie.
21 maja w telewizji, nie tyle w stylu zapowiedzi
pogody, a raczej w tonacji speców od ruchu drogowego
próbowano wyrokować: Kassel – ślepy zaułek czy etap
przejściowy? My równieŜ zapewne zadajemy sobie
pytanie, które z wydarzeń wyraziściej charakteryzuje
spotkanie w Kassel: dwadzieścia punktów Willy Brandta
czy zapełniający pierwsze strony gazet wyczyn owych
trzech licealistów, którzy z wątpliwą odwagą porwali się
na narodowy symbol. Tak czy inaczej wolno się obawiać,
Ŝ
e berło polityki dostało się tym razem właśnie w ręce
licealistów; albowiem sztandary i spór o barwy narodowe
zawsze miały dla nas większą wagę niŜ trzeźwe próby
zainicjowania przy pomocy obu państw niemieckich
polityki odpręŜenia w Europie Środkowej.
Niedostatków świadomości narodowej w Niemczech
nie dało się skompensować nawet nadmiarem mętnych
narodowych uczuć; teraz ogólnoniemieckie kompleksy
windują się na maszty flag.
MoŜemy być pewni, Ŝe Springer będzie wysokimi
nakładami podsycał i utrzymywał w formie tego rodzaju
histerię; moŜemy być równieŜ pewni, Ŝe prasa NRD-
owska wyniesie ową pociętą w Kassel chorągiew do
godności relikwii. Pieniący się irracjonalizm zawsze
znajdzie oddźwięk. Rozumowi natomiast brak przestrzeni
rezonansowej oraz fotogenicznej siły symbolu.
Mimo to negocjacje w Kassel nie zostały utrudnione
przez taki czy inny i przez swą przypadkowość
wybaczalny sztubacki figiel. Trzej uczniowie zrobili
raczej dokładnie to, co politycy Unii, Barzel i Strauss,
rozumieją przez politykę narodową. Gdy tylko rząd
Brandta-Scheela próbował w drodze negocjacji osiągnąć
taki stopień odpręŜenia, by połoŜyć kres strzelaniu do
uciekinierów z NRD, Strauss i Barze! nie szczędzili
wysiłków, by fakt, Ŝe na granicy nadal padają strzały,
uznać za przeszkodę w prowadzeniu negocjacji. Trzej
uczniowie w Kassel wzięli dwóch polityków Unii
dosłownie. Polityk SED, Honecker, ma wszelkie powody,
by Ŝywić wdzięczność do tych trzech uczniów i ich
mistrzów. I
odwrotnie,
Strauss
i
Barzel
mogą
podziękować Honeckerowi i Nordenowi za atak
młodzieŜy DKP-owskiej. Dogmatycy zimnej wojny
wiedzą, co są sobie i innym winni.
Być moŜe dziwią się Państwo, czemu tak wiele miejsca
poświęcam epizodowi w Kassel, zwłaszcza Ŝe sensacje z
pierwszych stron mają krótki Ŝywot i z reguły szybciutko
wyparte bywają przez nowe sensacje. Moja odpowiedź
usiłuje wyjaśnić, w jakiej mierze ściągnięcie i zniszczenie
flagi NRD jest wyrazem polityki, która w obu państwach
niemieckich sprzyjała nacjonalizmowi i jednocześnie
rozbudzała odwieczny niemiecki separatyzm.
Jakkolwiek
moŜliwości
europejskiej
polityki
odpręŜenia w Europie Środkowej przez ostatnie
dwadzieścia lat były ograniczone, to polityka zagraniczna
i polityka niemiecka Republiki Federalnej, zwłaszcza za
czasów Adenauera, chętnie kierowała się ku rzeczom
niemoŜliwym
–
niejasna
obietnica
ponownego
zjednoczenia Rzeszy Niemieckiej w granicach z 1937 r.
nagromadziła taki potencjał hybńs, roszczeń i iluzji, Ŝe
wszelka przyszła polityka, a więc takŜe i ta, którą
uprawiał rząd Brandta – Scheela, moŜe być owocna tylko
pod
warunkiem,
Ŝ
e
obraźliwy
termin
„politycy
rezygnacji" utraci popularność.
Z
katalogu
politycznych
niemoŜliwości
naleŜy
bezwzględnie i nie szukając namiastek skreślić roszczenie
do ponownego zjednoczenia w granicach z 1937 r.
PoniewaŜ nawet partie Unii utrzymują to werbalne
roszczenie Konrada Adenauera juŜ tylko w stanie
zamroŜenia, prawdziwe trudności zaczynają się przy
wprawdzie terytorialnie zredukowanym, ale nie mniej
przeto
niemoŜliwym
roszczeniu
do
ponownego
zjednoczenia obu państw niemieckich w tej postaci, w
jakiej – negując się wzajemnie – powstały po 1949 r.
Nie będzie ponownego zjednoczenia NRD i Republiki
Federalnej pod znakiem zachodnioniemieckim; nie będzie
ponownego zjednoczenia NRD i Republiki Federalnej pod
znakiem wschodnioniemieckim. Takiemu zjednoczeniu –
czytaj: skumulowaniu potęgi – sprzeciwiliby się nasi
sąsiedzi w Europie Zachodniej i Wschodniej, ponadto dwa
zasadniczo róŜne systemy społeczne wykluczają się
wzajemnie. I nawet gdyby kapitalistyczny system
zachodni
w
razie
kontynuacji
polityki
socjaldemokratycznej miał się przeobraŜać w duchu
poszerzania bazy decyzji, to demokratyczny socjalizm na
modłę zachodnią byłby nie do pogodzenia z nie
kontrolowanym
demokratycznymi
metodami
państwowym
kapitalizmem
w
socjalizmie
typu
wschodniego. Raczej juŜ moŜna sobie wyobrazić
gospodarczo-technokratyczne
porozumienie
między
tradycyjnym kapitalizmem prywatnym a tradycyjnym
kapitalizmem państwowym – jako kompromis między
socjaldemokracją a komunizmem.
Kiedy przed dwoma laty w Czechosłowacji po raz
pierwszy
spróbowano
nadać
centralistycznemu
komunizmowi
demokratyczne
podstawy
i
uprawomocnienie,
inwazja
pięciu
państw
Paktu
Warszawskiego oraz zasada przywództwa Związku
Radzieckiego wyraźnie zarysowały granice komunizmu.
Centralistyczny komunizm, zaprojektowany przez Lenina
i konsekwentnie rozwinięty przez Stalina, nie pozwala na
demokratyzację; inaczej musiałby zakwestionować swój
dogmat, a zatem i swoją władzę.
Innymi słowy: jeŜeli mówimy dziś o dwóch państwach
narodu niemieckiego, musimy przyjąć do wiadomości nie
tylko rozdział terytorialny i państwowy, ale takŜe fakt, Ŝe
dwa niemieckie systemy społeczne są nie do pogodzenia.
MoŜna słusznie zapytać, czy w takim razie logiczną
konsekwencją tych rozwaŜań nie jest międzynarodowe
uznanie oraz status zagranicy w stosunkach między
oboma państwami niemieckimi? I po cóŜ nam tak groźne
w tych stronach pojęcie narodu, skoro ten naród Ŝyje
podzielony na dwa terytoria, państwa i systemy
społeczne?
Wychodzę
z
załoŜenia,
Ŝ
e
tradycyjna
forma
międzynarodowego uznania, a więc przejście od zasady
podzielonego narodu do zasady stosunków zagranicznych,
moŜe tylko umocnić stan kryzysu w Europie Środkowej,
poniewaŜ do utajonego konfliktu między blokami dorzuca
przestarzałe myślenie w kategoriach państwa narodowego,
podwaja niemiecki nacjonalizm i usuwa grunt spod nóg
niezbędnej polityce odpręŜenia w Europie; albowiem
podwójny nacjonalizm produkuje podwójną niepewność,
podwójne roszczenie do jedności i trwały kryzys w
centrum Europy. Uznanie NRD w myśl prawa
międzynarodowego, czyli rezygnacja z wewnętrznych
stosunków między dwoma państwami niemieckimi,
mogłoby przynieść w konsekwencji wietnamizację
Niemiec. Sprzeciwiają się temu – miejmy nadzieję –
rozum i interesy narodów sąsiednich. Korea i Wietnam to
przykłady, które nie domagają się naśladowania.
NaleŜy raczej oczekiwać, Ŝe dwa państwa niemieckie –
róŜniące się od siebie i przeciwstawiające się sobie –
nadadzą nowy sens pojęciu narodu, przezwycięŜając jego
tradycyjnie konfliktogenny charakter. Nowe rozumienie
tego pojęcia zakłada jednak przyrost zadań, nie znanych
dawnemu, rozbitemu i nie nadającemu się do restauracji
narodowi.
W swoim dwudziestopunktowym programie kanclerz
zawarł realne dziś zadania, którym podołać mogą tylko
oba państwa niemieckie. Spróbuję nakreślić dalsze
zadania, które wybiegają w przyszłość, a formułowane
dziś – wkrótce po Kassel – mogą trącić utopizmem.
Jako
pierwsze
zadanie
dwóch
państw
narodu
niemieckiego
wymienię
wspólne
podsumowanie
najnowszej historii niemieckiej i jej skutków. NRD tak jak
Republika Federalna powstały na miejscu Trzeciej
Rzeszy; Ŝadne z dwóch państw nie moŜe wykręcić się od
tej zobowiązującej dla nich obu konsekwencji. JeŜeli
Willy Brandt i Willy Stoph w Erfurcie odwiedzili były
obóz koncentracyjny Buchenwald, a w Kassel pomnik
antyfaszyzmu, było to dwakroć więcej niŜ zwykła rutyna
stosunków dyplomatycznych. W ten sposób obaj politycy
zmuszeni byli bowiem stanąć twarzą w twarz z niemiecką
historią i będą zmuszeni do takiej konfrontacji takŜe w
przyszłości. Nowy naród – jeŜeli chce się jako taki
konsekwentnie
pojmować
–
musi
przyjąć
masę
upadłościową dawnego narodu.
Jako
drugie
zadanie
dwóch
państw
narodu
niemieckiego wymienię odpowiedzialną współpracę w
dziele skonkretyzowania polityki odpręŜenia w Europie
oraz pustego do dziś pojęcia „pokojowa koegzystencja".
Republika Federalna oraz NRD, jako partnerzy NATO i
Paktu Warszawskiego, stoją we własnym domu wobec
zadań, które w interesie nowego narodu są zarazem
zadaniami europejskimi. Często deklarowana wola
stopniowego rozbrojenia obu bloków mogłaby zdać
egzamin wstępny w obu państwach niemieckich i w ten
sposób nadać sens nowemu pojęciu narodu.
Trzecim zadaniem – co wynika z powyŜszego – byłaby
współpraca obu państw niemieckich w dziedzinie badań
nad pokojem i konfliktami. Gdzie jeśli nie w Niemczech
znalazłoby się dość okazji, gdzie jeśli nie w Berlinie
byłoby stosowne miejsce, aby tę nowatorską dyscyplinę
naukoową wypróbować i rozwinąć w konfrontacji z
rzeczywistością i jej wciąŜ rosnącym potencjałem
konfliktów. Zwłaszcza Ŝe pokój, wojna i konflikt miały
dotychczas odmienne, a nawet przeciwstawne motywacje
z perspektywy komunistycznej i demokratycznej.
Jako czwarte zadanie dla obu państw niemieckich
nasuwa się współpraca w polityce na rzecz rozwoju
państw Trzeciego Świata. Republika Federalna i NRD to
państwa uprzemysłowione; podobnie zatem jak na
wszystkich
innych
państwach
uprzemysłowionych
spoczywa na nich obowiązek prowadzenia takiej polityki
na rzecz rozwoju, której nie przyświecałoby właściwe
blokom
neokolonialne
myślenie
w
kategoriach
mocarstwowych. JeŜeli Republika Federalna i NRD
zaczną pewnego dnia – w Afryce czy w Ameryce
Południowej – realizować wspólnie opracowane projekty,
pojęcie
„dwóch
państw
narodu
niemieckiego"
przezwycięŜy nacjonalizm starego typu i dowiedzie, Ŝe
moŜe być pomocne innym podzielonym narodom w
rozwiązywaniu ich konfliktów.
MoŜe wydać się dziwne, Ŝe w kilka dni po Kassel i w
sytuacji powszechnego otrzeźwienia ktoś tak beztrosko
sięga
w
przyszłość.
Jesteśmy
jednak
zmuszeni
potraktować serio Willy Brandta, który odwołuje się do
„konkretnej utopii", jeśli nie chcemy, by obecny,
przycięty
formalno-prawnymi
noŜycami
Ŝ
ywopłot
pozbawił nas szerszych horyzontów i perspektyw.
WyraŜenie „polityka realna" zbyt często – moŜna tego
dowieść – funkcjonowało wyłącznie jako synonim
krótkowzroczności.
Polityka
realna
powinna
otwierać
perspektywę
odpowiednio rozległą, aby wydobyć z przyszłości zarys
utopii. Polityka realna powinna zarazem mieć dość
cierpliwości, by pod sprzecznymi i irracjonalnymi
następstwami – jakie ujawniły się w Kassel – doszukać się
prawdziwych przyczyn.
Kto obserwował spotkanie skrajnych ugrupowań
politycznych, przy jednoczesnym letargu centrum i
większości, czyjej uwagi nie uszło zarazem, Ŝe ci, którzy
posługują się wytartymi frazesami politycznych dewiacji,
to przewaŜnie ludzie młodzi, którzy na pierwszy rzut oka
równie dobrze mogliby zamienić się miejscami – ten
powinien zrozumieć, jak niewiele, mimo twardego
antykomunizmu i gorliwej demokracji szkolnej, udało się
w ciągu ostatnich lat w Republice Federalnej zdziałać, by
pozbawić
nazizm
dalekosięŜnych
skutków,
a
stalinowskiemu komunizmowi odebrać sakrę świętej
doktryny. Dopóki w Republice Federalnej nic nie
przeszkadza mniejszości występować jako większość,
ś
rodki masowego przekazu, nawet przy najlepszej woli,
będą podsuwały zniekształcone, fałszywe obrazy jako
rzeczywistość. Tak teŜ i Kassel stało się z jednej strony
boiskiem radykalnych grup tradycyjnej lewicy i prawicy,
z drugiej strony – wyrazem bezwładu ledwie widocznej
demokratycznej
większości.
Polityka
i
przyszłość
Republiki Federalnej z pewnością nie załamie się wskutek
roszczeń
radykalnych
ugrupowań;
trwale
osłabić
demokrację i jej delikatny instrument, parlamentaryzm,
oraz pozbawić je moŜliwości kontroli mogłaby tylko
beztroska obojętność szerokich kręgów ludności.
Koszmarem wydaje się wizja pokolenia urodzonego po
wojnie, które gładko wśliźnie się w tradycyjny, a
przypominający zbroję kostium państwa narodowego –
tylko dlatego, Ŝe nowe pojęcie dwóch państw narodu
niemieckiego nie ma dość politycznej substancji ani
moŜliwości uświadamiającego oddziaływania na opinię
publiczną.
JuŜ
próba
wyjaśnienia
memu
dwunastoletniemu synowi, na czym polegają trwale do
dziś skutki tradycyjnego nacjonalizmu i jak bardzo
konieczne jest pojmowanie narodu niemieckiego jako
czegoś, co ma do spełnienia konkretne zadania w zakresie
polityki socjalnej, rozwoju Trzeciego Świata i gwarancji
pokoju – juŜ sama taka próba uzmysławia mi, jak wielką
próŜnię pozostawił po sobie nacjonalizm i jak łatwo
byłoby raz jeszcze przy pomocy zawsze dyspozycyjnych
demagogów tę próŜnię wypełnić. Przedwczorajsza
nacjonalistyczna papka jest juŜ wprawdzie skwaśniała,
nadal jednak znajduje amatorów.
Coraz bardziej palące stają się w związku z tym zadania
pedagogiczne, na które szczególnie w tym gronie
chciałbym zwrócić uwagę.
Daleko trudniejsza – gdyŜ bardziej skostniała – wydaje
się sytuacja w drugim państwie narodu niemieckieg, w
NRD. NRD musiała pośpiesznie, niemal w biegu przejść
od
narodowego
socjalizmu
do
stalinizmu,
bez
najmniejszej szansy na zaprezentowanie się w postaci
demokracji. Kiedy Republika Federalna za czasów
Konrada Adenauera trzymała się zasady separatyzmu i
własnej odrębnej państwowości, SED z tym samym
uporem
forsowała
w
NRD
restaurację
państwa
narodowego, której – zgodnie z logiką przynajmniej
geograficzną – przyświecały wzorce pruskie. Nic więc
dziwnego, jeśli w sąsiedniej Polsce NRD postrzegana była
nieufnie jako następczyni Prus.
Roszczenie Republiki Federalnej do wyłącznego
reprezentowania oraz tyleŜ niezdatne co kosztowne
narzędzie, jakim była doktryna Hallsteina, przyczyniły się
w znacznej mierze do tego, Ŝe kompleks nieuznawania
utrwalał się i rozrastał. Trudno się dziwić, jeśli dzisiaj
NRD, głucha na argumenty, z infantylnym uporem,
domaga się uznania. Ponadto owa obsesja, wsparta
stosunkowo znacznym potencjałem gospodarczym, nie
mogła zjednać NRD sympatii w obrębie bloku
wschodniego. Udział NRD-owskiej armii w okupowaniu
Czechosłowacji obudził – nie tylko w okupowanym kraju,
ale takŜe u innych okupantów – członków Paktu
Warszawskiego – wspomnienia, które obciąŜają wspólne
konto Niemców.
Dobrze odŜywione, choć w osobliwie źle leŜących
szatach, czy to modnie, czy przedpotopowo skrojonych,
oba państwa narodu niemieckiego stoją naprzeciw siebie i
zachowują się niezręcznie, poniewaŜ nie dociera do ich
ś
wiadomości, Ŝe w oczach podejrzliwych – nie bez racji –
sąsiadów noszą się butnie i dufnie.
Demokratyczne mechanizmy wyraŜania woli zbiorowej
w ubiegłym roku przynajmniej w pewnej mierze pomogły
Republice Federalnej wytworzyć nowy obraz samej siebie
i swoich politycznych zadań w centrum Europy. Odkąd
Gustav Heinemann jest prezydentem, a Willy Brandt jako
kanclerz określa linię polityki, Republice Federalnej
przypisuje się – i to bardziej za granicą niŜ wewnątrz
kraju – więcej demokratycznej dojrzałości. Długo
utrzymujące się zbitki słowne: zachodnioniemiecki
rewizjonizm, militaryzm, neonazim utraciły nośność.
Ale tej korzystnej zmiany w wizerunku Republiki
Federalnej nie udało się do tej pory przeszczepić na NRD,
aby i tam coś zmienić oraz wyeliminować znane obsesje.
Strach przed socjaldemokratyczną alternatywą jest
immanentnym składnikiem stalinowskiego komunizmu i
zwłaszcza tam, gdzie socjaldemokraci i komuniści
uwikłani są w tę samą historię, blokuje się zmiany
skądinąd moŜliwe do przeprowadzenia; albowiem
wszelka zmiana istniejącego stanu rzeczy podwaŜa
dogmaty, których jedynym oparciem jest utrzymywanie
status quo. Odkąd socjal-liberalny rząd koalicyjny
zainicjował nową politykę niemiecką i wschodnią, odkąd
pojęcie „dwóch państw narodu niemieckiego" zostało
wprawdzie proklamowane, choć politycznie nadal jest
nieuchwytne, mówi się ostrzegawczo, gdy mozolne
rokowania się przedłuŜają, albo przepraszająco – bo
właśnie nastąpił regres – o „kamienistej drodze", „długim
marszu", o „zadaniu na czekające nas dziesięciolecie". W
ostrzeŜeniach tych nie ma przesady. Historia nie porusza
się skokami. A kiedy zbiera się do skoku, natychmiast
cofa się wstecz; postęp nie uznaje trampoliny.
Starałem się wskazać trudności i sprzeczności. Ale ta
próba przyjrzenia się z róŜnych perspektyw pojęciu
„dwóch państw narodu niemieckiego" pozostałaby
zawęŜona i zamknięta w niemieckim ezoteryzmie,
gdybym na koniec nie zakwestionował jej w całości,
zwracając się – raczej w trybie prowokacji niŜ
wyjaśnienia – ku polityce międzynarodowej i jej
dzisiejszym irracjonalnym trendom.
Stany Zjednoczone Ameryki i Związek Radziecki – tak
w polityce wewnętrznej, jak zagranicznej, zarówno
ideologicznie, jak moralnie – nie mogą odgrywać juŜ dziś
w swych imperiach roli siły porządkującej – czytaj: roli
oberpolicmajstra. Wskutek nadmiaru rozgałęzionych
interesów i odpowiedzialności aŜ nadto znana pewność
siebie obu mocarstw wydaje się dziś nadwątlona. Ich
reakcje świadczą o zmęczeniu i przeczuleniu, niekiedy są
małoduszne, czasem zbyt wrzaskliwe. Rola Chińskiej
Republiki Ludowej nie była w ich scenariuszu
przewidziana. Nie wiemy, jaki będzie na przyszłość udział
rozumu w polityce międzynarodowej – i nie mamy na to
wpływu. Nasz wkład, tzn. zadania obu państw
niemieckich, powinien – właśnie dlatego, Ŝe Niemcy
zawsze były wylęgarnią irracjonalizmu – opierać się
zawsze na rozumie w sensie europejskiego oświecenia;
chyba Ŝe zechcemy odŜegnać się od tej najlepszej z
europejskich tradycji i bezrozumnie pójdziemy za
przepowiedniami politycznej Ŝabki.
przełoŜyła Małgorzata Łukasiewicz
Ogólnoniemiecki marzec
Gustawowi Steffenowi na pamiątkę
[Gesamtdeutscher Marz. , pierwodruk w: Pladoyer fiir eine neue Regienmg
oder Keine Alternative, Hamburg 1965, równieŜ w: Ausgefragt, Gedichte und
Zeichnungen, Neuwied und Berlin 1967.]
Kryzysy prą, puszczają pąki,
w Pasawie jakiś poczciwina
chce fen uwięzić, Strauss przysięga,
Ŝ
e odwilŜ to nie jego wina;
w Bawarii warzą duŜo piwa.
Ś
niegi topnieją, Ulbricht trzyma.
Dwustronnie kwitnie drut kolczasty.
Zimę dekretem zlikwidują
tam jak i tutaj, bez róŜnicy:
na baczność stoją ogrodnicy.
W Szyldzie wieŜowiec, bezokienny,
nie wpuści światła; miły wietrzyk
jest nie na czasie, stęchły zaduch
ma konserwować dostojników
i Prinz-Eugena, postrach dzików.
W łagrze pokoju Prusy święcą
Wielkanoc, bo powstały z grobu
paradny marsz i krok wojskowy;
o Dniach Komuny nikt nie marzy,
Marks przepadł gdzieś w bukiecie z jarzyn.
Słońce przygrzeje i sędziwy,
juŜ legendarny lis wypełznie
na mszę wyborczą ze swej jamy;
naboŜnie Ren Zachodem trąci,
ś
mieje się świadek Globke w sądzie.
Dziś na granicy Ŝadnych trupów.
Archiwum „Bildu" z nudów ziewa.
Co za idylla: polne strachy
po obu stronach Elby stoją,
ideologią wróble poją.
O Niemcy, Hamlet znowu w domu:
„Za tłusty jest i brak mu tchu... "
to chce, to nie chce, jego image
wyparowuje; bundesliga
znów za Yorika głową śmiga.
Wkrótce juŜ wiosna, potem lato
na tych kryzysach zrobi plajtę, –
patrzcie w kalendarz: wrzesień, jesień,
liczenie głosów itp. ;
radzę wam wybrać SPD.
przełoŜył Jacek St. Buras
O Erfurcie w innym znaczeniu
[Was Erfurt aufierdem bedeutet, przemówienie z okazji I V 1970 r. w Baden-
Baden, pierwodruk w: „Vorwarts", 11 V 1970, równieŜ w: Werkausgabe in zehn
Banden, Darmstadt und Neuwied 1987.
Jeśli nie chcemy, aby data I maja stała się uroczyście i
głucho brzmiącą pustą formułą, będziemy musieli
postarać się u progu lat siedemdziesiątych o wypełnienie
jej nową treścią. Nie wolno uŜyczać tego święta jako
mównicy do wygłaszania banalnych panegiryków.
1 maja nie nadaje się do rutynowego forsowania
bieŜącej polityki związkowej, jakkolwiek jest ona istotna i
porusza wiele spraw. Dziś I maja naleŜy prześledzić
przyczyny historyczne, których następstwa nierzadko ku
naszemu zaskoczeniu wciąŜ jeszcze dają o sobie znać.
Po dwudziestu latach istnienia Republiki Federalnej i
Niemieckiej Republiki Demokratycznej, po dwudziestu
latach działalności DGB i FDGB, po piętnastu juŜ latach
od utworzenia Bundeswehry i Armii Ludowej nastąpiła
zmiana rządu w Bonn, a długo rugowana ze świadomości
historia niemiecka zaczyna docierać do nas wraz ze
wszystkimi swymi konsekwencjami: nie moŜemy się juŜ
wycofać. Mając dość myślenia Ŝyczeniowego robimy coś,
co długo było obłoŜone zakazem: zaczynamy uznawać
rzeczywistość.
Nie budzi ona entuzjazmu. Jest bolesna, poniewaŜ
uświadamia nam istnienie podziału; a ten i ów nie posiada
się być moŜe z Ŝalu, Ŝe dawne, tak pełne harmonii
marzenia trafiły dziś dzięki nowej polityce do archiwum.
Przez dwadzieścia lat słowa: „ponowne zjednoczenie"
oraz pragnienie ponownego zjednoczenia były silniejsze
niŜ realia i codziennie z nich płynące nauki. Mówiło się:
trzeba tylko mocno wierzyć! A ilekroć trafiała się okazja
do świętowania – czy to 17 czerwca, czy I maja –
natychmiast zaczynaliśmy domagać się od siebie
nawzajem tej zastępczej wiary I zaklinać się na nią.
Ale wiara w ponowne zjednoczenie nie mogła
przenosić gór, nie mówiąc juŜ o Berlińskim Murze. Dziś
ośmielamy się mówić o tym, o czym wielu wiedziało, ale
nie waŜyło się powiedzieć głośno; o tym, czego niejeden
się domyślał, ale kierując się jakŜe zrozumiałą
prostoduszną wiarą nie chciał przyznać. Ponownego
zjednoczenia nie będzie: ani pod znakiem naszego
systemu społecznego, ani pod znakami komunistycznymi.
Dwa niemieckie państwa narodu niemieckiego, między
którymi
trudno
byłoby
wyobrazić
sobie
więcej
sprzeczności i większą wrogość niŜ to ma miejsce, muszą
nauczyć się Ŝyć obok siebie i razem dźwigać hipotekę
wspólnej historii.
Jak to się robi? Mamy tak niewiele praktycznego
doświadczenia. Jak Ŝyć obok siebie i ze sobą?
Widzieliśmy obrazki z Erfurtu. Willy Brandt i Willi
Stoph: dwaj męŜczyźni, którzy potrafili spojrzeć na siebie
bez emocji. Dwóch polityków na wąskiej kładce: jednego
chciałby potrącić pan Strauss, drugi czuje na plecach
oddech swego partyjnego rywala Honeckera. Honecker i
Strauss: w sensie ideologicznym dzieli ich przepaść, ale
dogmat zimnej wojny działa jednocząco i budzi w nich
nadzieję, Ŝe to, co rozpoczęto w Erfurcie, skończy się
niepowodzeniem. Często trudno się oprzeć wraŜeniu, Ŝe
ogólnoniemiecka wspólnota istnieje juŜ tylko w absolutnej
negacji.
Ale widzieliśmy teŜ plac między dworcem a hotelem.
Ze zdjęć moŜna było wyczytać spontaniczną radość i
ostroŜną nadzieję, choć nie zabrakło teŜ ponurej
kontragitacji na zamówienie.
To, czego nie widzieliśmy, ale o czym zdąŜyliśmy się
dowiedzieć, to fakt, Ŝe niektórzy obywatele NRD znaleźli
się w kłopotach tylko z powodu swych spontanicznych
reakcji. Bo komunizm nie toleruje spontaniczności, a
nieludzka konsekwencja dogmatu komunistycznego kaŜe
być twardym nawet wtedy, gdy odpowiedzialni politycy
NRD mogliby zyskać sympatię właśnie przyznając się do
słabości.
Jednocześnie w Erfurcie działy się same miłe rzeczy:
przekonaliśmy się, Ŝe polityk, którego niedawno jeszcze
szkalowano w obu państwach niemieckich, a więc na dwa
głosy, cieszy się zaufaniem naszych rodaków zza miedzy:
Willy Brandt podszedł do okna nie po to, by przyjmować
owacje, lecz Ŝeby podziękować I prosić o zrozumienie dla
swego trudnego zadania.
Zrozumiano go. Ale czy zrozumieliśmy ów obraz, który
pokazywał kanclerza Republiki Federalnej w byłym
obozie koncentracyjnym Buchenwald? ZłoŜenie wieńca.
Czy był to tylko zwykły gest? A moŜe coś więcej? W
obozie koncentracyjnym Buchenwald niemieccy narodowi
socjaliści
mordowali
niemieckich
komunistów
i
socjaldemokratów.
Gdzie
tylko
stawiamy
stopę,
natrafiamy na oporną materię przeszłości. Nie ma takiej
podstawy, która nie miałaby drugiego dna, ani takiego
słowa, które nie byłoby dwuznaczne.
Ale Erfurt oznacza coś więcej niŜ tylko spotkanie 19
marca 1970 roku. W perspektywie ponad stuletnich
dziejów niemieckiej socjaldemokracji i niemieckiego
ruchu związkowego brzemię historii miasta Erfurt ciąŜy
bardziej, niŜ gotowi są przyznać liczni socjaldemokraci i
związkowcy.
Połączmy dziś, I maja, przyjemne z poŜytecznym i
spójrzmy wstecz, abyśmy wspólnie, państwo i ja,
pomyśleli o Erfurcie w innym znaczeniu.
W roku 1891, rok po wygaśnięciu bismarckowskich
ustaw wymierzonych w socjalistów, w Erfurcie odbył się
zjazd Socjaldemokratycznej Partii Niemiec. W czasie tego
brzemiennego w skutki zjazdu uchwalono Program
Erfurcki. Stał się on zarzewiem wewnątrzpartyjnego
sporu, który trwał długo, niebawem wstrząsnął ruchem
robotniczym w całej Europie i pod tym samym właściwie
znakiem rozpoznawczym daje o sobie znać równieŜ
dzisiaj. Mówię o sporze w sprawie rewizjonizmu i jego
następstwach, czyli o konflikcie, który całymi latami
osłabiał
socjalistyczną
brać
robotniczą,
później
ostatecznie ją rozbił, a w końcu naznaczył śmiertelną
wrogością. Erfurt 1891 – i Erfurt 1970: historia się nie
powtarza, ale ma pamięć słonia. Cofnijmy się o parę
kartek.
AŜ do zjazdu erfurckiego większy wpływ na niemiecką
socjaldemokrację miały teorię Lassalle'a niŜ Marksa i
Engelsa. Kiedy socjaldemokraci z Eisenach pod
przywództwem Bebla i lassallczycy załoŜyli w 1875 roku
w Gotha Socjalistyczną Partię Robotniczą, Marks i Engels
patrzyli
na
to
sceptycznie.
Praktyczne
działania
niemieckich socjaldemokratów wywoływały u obu
surowych teoretyków na emigracji w Londynie dystans i
nieufność,
wzajemnemu
podziwowi
towarzyszyły
nasilające się nieporozumienia. Nawet na pracę Augusta
Bebla o emancypacji Kobieta i socjalizm większy chyba
wpływ wywarł francuski wczesny socjalista Charles
Fourier niŜ Marks i Engels.
Istniejący do tamtej chwili program, który uchwalono
na zjeździe w Gotha, został w swoim czasie ostro
skrytykowany przez Karola Marksa; jego autor, Wilhelm
Liebknecht, nie mógł juŜ odtąd utrzymać się na pozycji
głównego twórcy programu partii.
Podczas dwunastoletnich prześladowań, w okresie
obowiązywania ustaw przeciw socjalistom, wszystkie
socjaldemokratyczne gazety i czasopisma były zakazane.
Nie udało się znaleźć takiego miejsca, gdzie moŜna by
dalej rozwijać teorie Ferdynanda Lassalle'a i uwolnić je od
krępujących
uprzedzeń
pruskiego
socjalizmu
państwowego.
SPD
przetrwała
wprawdzie
okres
prześladowań, nie zabrakło jej członków ani nowych
nadziei, ale pogrąŜyła się w próŜni duchowej i
teoretycznej.
W latach osiemdziesiątych tylko dwaj teoretycy
socjaldemokracji, Karl Kautsky i Eduard Bernstein,
utrzymywali ścisły kontakt z Fryderykiem Engelsem:
wspierając się na nim i na autorytecie Augusta Bebla
sformułowali Program Erfurcki. Niedługo po śmierci
Karola Marksa naukowość i dogmatyzm marksistowski po
raz pierwszy przeniknęły do programowych fundamentów
niemieckiego ruchu robotniczego. Program Erfurcki ma
budowę dwuczęściową: część teoretyczna wiąŜe się z
osobą Kautsky'ego, część praktyczna – z Bernsteinem. Od
tej dwoistości łączącej rewolucyjne postulaty z wolą
praktycznych reform bierze swój początek rozbicie partii
na rewolucjonistów i reformistów. Kautsky i Bernstein,
ojcowie Programu Erfurckiego, są teŜ ojcami trwającego
do dziś konfliktu. Rozbijanie partii z pewnością nie było
ich zamiarem; juŜ u Marksa nie brakowało teoretycznych
sprzeczności, które uniemoŜliwiały dialektyczną syntezę
teorii i praktyki.
MoŜna by niemal powiedzieć, Ŝe według Programu
Erfurckiego socjalistyczny tydzień pracy dzielił się na
rewolucyjną niedzielę i sześć przeładowanych praktyką,
wypełnionych
reformatorskimi
zabiegami
dni
powszednich. Jednocześnie wysuwane przez skrzydło
Kautsky'ego i Bebla Ŝądanie rewolucji miało czysto
retoryczny charakter. Politycy reformistyczni Bernstein i
Vollmar
szydzili
z
niedzielnych
przemówień
rewolucyjnych
w
wykonaniu
niektórych
socjaldemokratów, którzy w pozostałe dni tygodnia z całą
trzeźwością mozolili się nad praktycznymi działaniami
reformatorskimi.
A teraz kilka sprzeczności Programu Erfurckiego.
Kautsky – a wraz z nim Bebel – stawia cel ostateczny:
zmianę kapitalistycznej własności środków produkcji na
własność społeczną. Obaj opierają się na marksistowskiej
teorii o rychłym załamaniu i upadku kapitalizmu oraz
całego społeczeństwa mieszczańskiego. Ich program, jeśli
rozpatrywać go na płaszczyźnie teoretycznej, oznacza
zdecydowane
wypowiedzenie
wojny
istniejącemu
systemowi społecznemu; z góry wyklucza jakąkolwiek
współpracę parlamentarną, a nawet przyjęcie roli
opozycji.
Z drugiej strony program działań praktycznych:
Bernstein i Georg von Vollmar, który pracuje w komisji
programowej, proponują solidny katalog działań na rzecz
poprawy połoŜenia socjalnego robotników i kobiet. W
pełni
nawiązują
do
państwowego
ustawodawstwa
socjalnego, uznają parlament za arenę demokratycznych
wysiłków słuŜących wprowadzeniu planowanych reform,
wyliczają socjaldemokratyczne cele, które juŜ wówczas
oznaczały politykę praktyczną, choć zostały osiągnięte
dopiero parę dziesiątków lat później: na przykład prawo
wyborcze kobiet i zniesienie kary śmierci.
Praktyczny fragment programu zmierza do rozwijania
demokracji o charakterze po części plebiscytarnym, po
części przedstawicielskim, w której duŜą wagę ma
„samorządność narodu w królestwie, państwie, prowincji i
gminie", a takŜe „wybór władzy przez naród".
Jeśli pytamy dziś o przyczyny, które sprawiły, Ŝe owe
tragikomiczne wręcz sprzeczności Programu Erfurckiego
miały takie oszałamiające następstwa, to wskazując na
Marksa i jego teorię katastrof, czyli zapowiedź upadku
kapitalizmu, otrzymamy odpowiedź niepełną. To długi
okres ucisku doprowadził wśród nawet umiarkowanych
socjaldemokratów do wzrostu nadziei na uwolnienie w
drodze rewolucji. Korespondencja między Augustem
Beblem i Fryderykiem Engelsem dowodzi, Ŝe kaŜdy
kryzys
kapitalistycznego
systemu
gospodarczego
natychmiast prowokował tych dwóch tak trzeźwo przecieŜ
myślących ludzi do rozmaitych spekulacji. Faktycznie
Ŝ
ywiono nadzieję, Ŝe masy pracujące zuboŜeją, a
jednocześnie okazywano gotowość do codziennej pracy
reformatorskiej, która miała zuboŜeniu przeciwdziałać.
Rewolucja uchodziła za święty artykuł wiary, ale nędza
socjalna nagliła bardziej. August Bebel potrafił w czasie
obowiązywania
ustaw
przeciw
socjalistom,
w
dwunastoletnim okresie prześladowań, pokonać tę
rozterkę; wierząc w rewolucję i działając praktycznie jako
wielki parlamentarzysta sam był tej rozterki uosobieniem i
wyrazicielem.
W sumie moŜna powiedzieć, Ŝe część teoretyczna
Programu
Erfurckiego
odrzuca
formę
istnienia
społeczeństwa, którą praktyczna część tego samego
programu uznaje jako daną, pragnie rozwijać w kierunku
demokracji oraz umacniać przez reformy społeczne.
Niewiele sensu mają teraz, po z górą stu latach,
besserwisserskie połajanki i oskarŜenia: z jednej strony o
zdradę idei rewolucyjnych, z drugiej strony o nienaukowe
oddalenie od praktyki. Nikłe mamy wyobraŜenie o
uciąŜliwościach
ustaw
przeciw
socjalistom.
Nie
domyślamy się nawet, jak wielkiego dzieła dokonał
August Bebel, kiedy naleŜało przeprowadzić pozbawiony
ś
rodków i zdezorganizowany ruch robotniczy przez
dwunastoletnią smugę cienia. Wtedy Program Erfurcki
spotkał się z uznaniem całej partii; został przyjęty prawie
jednogłośnie. Po okresie prześladowań ludzie cieszyli się,
Ŝ
e znów mają grunt pod nogami.
Dziś juŜ wiemy: teoria i praktyka były nie do
pogodzenia, wręcz się wykluczały, powodując rozbicie
ruchu robotniczego nie tylko w Niemczech, lecz – jak się
miało okazać – w całej Europie. Niemiecka partia
socjaldemokratyczna uchodziła bowiem w Europie za
przykład: silna czy słaba, znajdowała naśladowców.
JuŜ wkrótce potem praktyczni politycy usiłowali
przezwycięŜyć ową nieszczęsną sprzeczność między
praktyką a utopijną, po części nienaukową teorią,
dokonując na kolejnych zjazdach partii rewizji Programu
Erfurckiego: nazwano ich „rewizjonistami" i jest to
polityczna obelga, która przetrwała aŜ po dziś dzień.
Aleksander
Dubczek
i
Ota
Szik,
teoretycy
czechosłowackiej reformy komunizmu, zostali po inwazji
Czechosłowacji zniesławieni jako rewizjoniści.
Kto szuka w historii zjawisk porównywalnych, ten
odnajdzie podobne skamieliny dogmatyzmu w procesach
kacerzy średniowiecznych: Giordano Bruno czy albigensi,
husyci czy luteranie – wszyscy oni uchodzili w myśl
dogmatu katolickiego za rewizjonistów i płacili za to.
Eduard Bernstein, najwaŜniejszy rewizjonista swojej
epoki, uległ był wtedy werbalno-rewolucyjnemu skrzydłu
własnej partii. Dopiero dziś pojmujemy, jak znacznie
wyprzedzał swój czas pod względem dalekowzroczności i
naukowego
dystansu.
Kwestionując
zawczasu
cel
ostateczny: „dyktaturę proletariatu", stał się później, kiedy
Lenin wkroczył na tę drogę, jednym z pierwszych
krytyków totalitaryzmu komunistycznego. Bernstein jako
pierwszy ośmielił się zaprzeczyć marksistowskiemu
przesądowi, jakoby niebawem miało nastąpić załamanie
społeczeństwa burŜuazyjno-kapitalistycznego. Ostrzegał
przed budowaniem teorii w oparciu o pragnienia i
myślenie
Ŝ
yczeniowe.
Dowodził,
Ŝ
e
gospodarka
kapitalistyczna posiada „moŜliwości przystosowania się",
nie podlega więc Ŝadnym niepodwaŜalnym prawom, które
obowiązują rzekomo od Marksa po wsze czasy. A jednak:
mimo Ŝe analiza Bernsteina tak często się potwierdzała, w
partiach socjalistycznych nadal pokutowało myślenie
Ŝ
yczeniowe i dogmatyczne przesądy.
Oto jeden przykład z naszej współczesności: ilekroć
nowa lewica określa kapitalizm jako „późny", pozostaje w
kręgu tradycyjnego myślenia Ŝyczeniowego. Sugeruje
bowiem bezdowodnie, Ŝe kapitalizm znajduje się w
późnej fazie, a więc u schyłku.
Tymczasem mogliśmy nauczyć się z historii, Ŝe
kapitalizm jest tak samo stary lub tak samo młody jak
socjalizm, Ŝe warunkują się one wzajemnie i wpływają na
siebie, Ŝe wreszcie wywłaszczenie kapitału prywatnego
pod naciskiem dyktatury proletariatu doprowadziło nie do
upadku kapitalizmu, lecz do nowej, ustanowionej przez
Lenina formy ucisku – do socjalistycznego kapitalizmu
państwowego. Kiedy Willy Brandt i Willi Stoph,
socjaldemokrata i komunista, spotkali się w Erfurcie, to
reprezentowali sobą nie tylko historyczne rozbicie
socjalizmu i narodu, ale teŜ dwa porządki społeczne:
prywatno-kapitalistyczny i państwowo-kapitalistyczny.
Słusznie mówił Eduard Bernstein przed przeszło
siedemdziesięciu laty o „moŜliwościach przystosowania
się" gospodarki kapitalistycznej; nie jest ona związana z
własnością wyłącznie prywatną.
Zanim jednak znów powiem o Erfurcie 1970, chcę raz
jeszcze przypomnieć Erfurt 1891. Warto cofnąć się o parę
kartek
i
prześledzić
przyczyny
socjalistycznego
samozniszczenia
oraz
początki
nowoczesnej
socjaldemokratycznej
polityki
reform.
Jakkolwiek
bowiem Program Erfurcki był brzemienny w skutki
doprowadzając do osłabienia, a w końcu rozbicia
europejskiego ruchu robotniczego, to rozgorzałe wtedy
spory bardzo skutecznie wzmocniły samoświadomość
tych robotników, którzy organizowali się bezpośrednio w
miejscu pracy. Początek rewizjonizmu zbiega się w czasie
ze wzrostem siły politycznej ruchu związkowego.
Członkowie
stowarzyszeń
i
związkowcy,
którzy
codziennie byli konfrontowani z praktycznymi wymogami
polityki, jako pierwsi zrozumieli potrzebę zrewidowania
nieŜyciowych teorii zawartych w Programie Erfurckim.
Koncepcja
Bernsteina
zakładająca
penetracyjną
aktywność stowarzyszonych i kontrolę środków produkcji
moŜe
uchodzić
za
pierwszy
projekt
pośród
dyskutowanych dziś modeli współdecydowania. RównieŜ
Program Godesberski naleŜy rozumieć jako późne
zwycięstwo rewizjonistycznej polityki reform. Wymaga
on teraz kolejnej rewizji juŜ choćby z tego tylko powodu,
Ŝ
e wszelka polityka reform musi być permanentnie
rewidowana.
Współdecydowanie
rozumiane
jako
skuteczny
instrument kontrolny mogłoby stanowić demokratyczną
alternatywę tradycyjnego kapitalizmu prywatnego w
naszym
porządku
społecznym
oraz
tradycyjnego
kapitalizmu państwowego w komunistycznym porządku
społecznym. MoŜna je wprowadzić w Ŝycie tylko w
postaci całościowej reformy we wszystkich sferach Ŝycia
społecznego: w szkołach i uniwersytetach, w miejscu
pracy i w instytucjach prawa. PoniewaŜ jest zadaniem
reformatorskim, moŜe się wypełnić tylko na drodze
ewolucyjnej.
Nie ma specjalnie sensu powtórka z Programu
Erfurckiego: podbudowywanie idei współdecydowania
jakąś pionierską teorią rewolucyjną. Tyle przynajmniej
powinniśmy się byli bowiem nauczyć spoglądając w
przeszłość: program partyjny, w którym część teoretyczna
sugeruje doskonalenie techniki skoku rewolucyjnego, a
część praktyczna zaleca długą serię obowiązkowych
ć
wiczeń reformatorskich, moŜe co najwyŜej sprzyjać
rozszczepieniu świadomości: przyroda nie zna skaczących
ś
limaków.
Ale zadajemy sobie pytanie, czy po rozbiciu ruchu
robotniczego nie moŜe wreszcie dojść do pojednania
rewolucjonistów
z
reformistami,
komunistów
z
socjaldemokratami? Czy spotkanie Willy Brandta z Willi
Stophem nie mogłoby oznaczać pierwszego kroku w tym
właśnie kierunku?
Kto się przyjrzy dokładniej, ten stwierdzi, Ŝe nad
stołem rozmów w Erfurcie roku 1970 zawisły – groŜąc w
kaŜdej chwili eksplozją – te same konflikty, które przed
prawie osiemdziesięciu laty po raz pierwszy znalazły
wyraz
w
Programie
Erfurckim.
Zbyt
długo
niedogmatyczną
drogę
do
socjalizmu
kwitowano
pogardliwym mianem rewizjonizmu. Zbyt wielkie są
koszta i ofiary, które obciąŜyły konto rewolucyjnego
odłamu w europejskim ruchu robotniczym. Zbyt powaŜny
uszczerbek poniosły podstawowe prawa demokratyczne w
państwach komunistycznych, aby mogła go zrównowaŜyć
zamiana kapitalizmu prywatnego na państwowy, czyli
dawnej formy ucisku na nową.
Socjaldemokracja i komunizm mogą chyba istnieć obok
siebie, ale nie da się ich ze sobą połączyć. Kto śni o
ponownym zjednoczeniu, ten bardzo szybko obudzi się
uderzając głową o mur rzeczywistości. Kto opiera swe
rachuby na nadziejach, ten pozostanie głuchy na nauki
płynące z historii. Nieprzejednany komunizm nadal swego
głównego przeciwnika upatruje w socjaldemokracji.
Wystarczy wczytać się w sformułowania Ulbrichta:
rewizjonizm, reformizm, socjaldemokratyzm są dla niego
jedną i tą samą herezją, którą naleŜy tępić.
Ale równieŜ i na Zachodzie spór o rewizjonizm do
dzisiaj nie został zamknięty. Kto uwaŜnie śledził
studenckie dyskusje ostatnich trzech lat, ten szybko
zauwaŜył, Ŝe rewolucyjne Ŝądania mniejszości były nie do
pogodzenia z reformistycznymi celami większości. JakŜe
zacięty, a zarazem anachroniczny przebieg miał spór o
słuszność stosowania przemocy. Jak retorycznie brzmiało
słowo „rewolucja", jak koniunkturalnie zmieniały się
rewolucyjne postawy. Z jaką zaciekłością zwalczały się
poszczególne grupy nawet z tego samego rewolucyjnego
skrzydła, z jaką niewzruszoną obojętnością wobec
doświadczeń historycznych obwiniały się nawzajem.
To jednak, czego dokazywał SDS, jeśli chodzi o starcia
między grupkami, było tylko dalekim refleksem coraz
powszechniejszych
napięć
w
obozie
socjalizmu
komunistycznego. Ten sam Związek Radziecki, który
zwalczał najpierw jugosłowiański titoizm, a potem
czechosłowacki socjalizm demokratyczny oskarŜając je o
herezję rewizjonizmu, dziś spotyka się z takim samym
oskarŜeniem ze strony Chińskiej Republiki Ludowej.
Nikt juŜ dziś chyba nie pyta, co oznacza słowo
„rewizjonizm"
1 na ile konieczna jest permanentna rewizja istniejącego
stanu rzeczy. Bezkrytycznie przejmowano i przejmuje się
nadal tę klasyczną juŜ dzisiaj obelgę; jednocześnie są
powody,
by
wobec
tak
licznych
przykładów
dogmatycznego
usztywnienia
obnosić
etykietkę:
„rewizjonista!" niby tytuł honorowy.
Wykorzystuję przeto datę I maja 1970 roku jako
sposobność do określenia spotwarzanego po wielokroć
Eduarda
Bernsteina
mianem
wybitnego
i
dalekowzrocznego socjaldemokraty.
Takie podpory pamięci są niezbędne. SPD i Zrzeszenie
Niemieckich Związków Zawodowych zbyt beztrosko
traktowały własną przeszłość, zbyt łatwo o niej
zapominały. Zbyt często teŜ dziś młodzi socjaldemokraci
krępują się powoływać na nazwisko Eduarda Bernsteina,
mimo Ŝe tak jak niegdyś rewizjoniści wałczą z
usztywnieniami we własnej partii: trucizna zniesławienia
nie przestała działać.
Eduard Bernstein urodził się w 1850 r. w Berlinie jako
siódme dziecko maszynisty. Mając dwadzieścia dwa lata
został członkiem istniejącej wtedy od trzech lat
Socjaldemokratycznej Partii Robotniczej. Z zawodu był
urzędnikiem bankowym. W okresie obowiązywania ustaw
przeciw socjalistom musiał opuścić Niemcy. Przez siedem
lat pracował jako redaktor pisma „Sozialdemokrat" w
Zurychu. Następnie zamieszkał w Londynie. Utrzymywał
ś
cisły kontakt z Fryderykiem Engelsem, a od roku 1895
zawiadywał jego spuścizną. Długi pobyt w Anglii wywarł
piętno na stosunku Bernsteina do demokracji, a zwłaszcza
do parlamentaryzmu, i nie pozostał bez wpływu na jego
pracę dla socjaldemokracji niemieckiej. Od zjazdu partii
w Erfurcie Bernstein zaczął krytykować oficjalną
ortodoksję marksowską w partii i oceniać ją wedle
kryterium przydatności we wszechstronnie praktykowanej
polityce reform. Jego główne dzieło ZałoŜenia socjalizmu
i zadania socjaldemokracji stanowi podsumowanie
teoretyczne podjętej przezeń rewizji. PoniewaŜ w trakcie
pierwszej
wojny
ś
wiatowej
głosował
przeciw
przyznawaniu kredytów wojennych, przystąpił na jakiś
czas do USPD. Ostro atakowany i oczerniany Eduard
Bernstein aŜ do swej śmierci w roku 1932 pracował nad
podstawami
nowoczesnej
i
niedogmatycznej
socjaldemokracji. Jeśli dziś po raz pierwszy polityka
socjaldemokratyczna bierze na siebie odpowiedzialność
rządową w Republice Federalnej, to sukces ten w wielkim
stopniu jest zasługą pracy przygotowawczej, dokonanej
przez Eduarda Bernsteina.
Kto chce w całej pełni pojąć znaczenie Erfurtu 1970,
spotkania socjaldemokraty Willy Brandta z komunistą
Willi Stophem, ten musi wiedzieć o Erfurcie 1891, a więc
o Programie Erfurckim i jego następstwach. Nie sposób
właściwie zrozumieć zdarzeń historycznych, gdy zostaną
wyizolowane z kontekstu. Rozbicie niemieckiego ruchu
robotniczego i rozbicie narodu niemieckiego to dzisiejsze
realia, których źródła zbyt długo rugowano ze
ś
wiadomości.
Historia nie niesie nam pociechy. Udziela surowych
lekcji. PrzewaŜnie wydaje się absurdalna. Postępuje
wprawdzie naprzód, ale postęp nie jest jej rezultatem.
Historia się nie kończy: znajdujemy się w niej, a nie poza
nią.
Mówiłem o najświeŜszej okoliczności historycznej: o
Erfurcie 1970. Trudno o lepszy dzień niŜ I maja, abyśmy
wszyscy pomyśleli teŜ o Erfurcie w innym znaczeniu.
przełoŜył Andrzej Kopacki
Gleisdreieck
[Gleisdreieck, pierwodruk w: . forum academicum. Zeitschrift fur die
Heilderberger Studenten", 3/1960, równieŜ w: Gleisdreieck, Darmstadt und
Neuwied 1960.]
Sprzątaczki ciągną ze wschodu na zachód.
Zostań tu, bracie, czego chcesz tam szukać;
chodź do nas, bracie, tutaj nic po tobie.
Gleisdreieck, gdzie kładący tory
pająk z gruczołem parującym
zagnieździł się i kładzie tory.
Bez szwów przechodzi dalej w mosty
i sam zakłada sobie nity,
kiedy je zerwie to, co w sieć mu wpadnie.
JeŜdŜąc tam z przyjaciółmi wyjaśniamy:
to jest Gleisdreieck, wysiadamy,
po czym wspólnie palcami przeliczamy tory.
Zwrotnice kuszą, sprzątaczki wędrują,
tylna latarnia robi do mnie oko,
lecz pająk muchy łapie, a sprzątaczki puszcza.
Wpatrując się z ufnością w gruczoł
odczytujemy to, co gruczoł pisze:
Gleisdreieck, zaraz opuścicie
Gleisdreieck i zachodni sektor.
przełoŜył Jacek St. Buras
Liczba mnoga zespolona
Z
górą
miesiąc
temu
przy
okazji
ś
wietnie
zorganizowanych pompes funebres zabrano się w tym
kraju za zaklinanie historii: poŜegnanie Konrada
Adenauera ze zwolennikami i przeciwnikami stało się
dobrą sposobnością, by połoŜyć kamień graniczny, o
którym mrugający oczami boŜy prostaczkowie sądzą, Ŝe
nigdy juŜ nie da się go ruszyć z posad. Jak napisano w
„Die Welt": „Kanclerz umarł. Narodził się mit".
Znamy te urodzinowe anonse. Naród jest wdzięczny,
gdy pokazuje mu się historię na szerokim ekranie jako
nieokiełznane fatum bądź teŜ z perspektywy Springera:
począwszy od bitwy w Lesie Teutoburskim,
[Las Teutoburski –
nazwa literacka, odnaleziona u Tacyta. W 9 roku n. e. dokonała się tam jakoby
klęska legionów rzymskich, powstrzymanych krwawo przez germańskiego wodza
Arminiusza. Wydarzenie to stało się tematem literackich utworów Klopstocka,
Kleista i Grabbego (przyp. tłum. ). ]
poprzez pokutny marsz do
Canossy, a skończywszy na świadomym zafałszowaniu
wydarzeń 17 czerwca 1953 roku dopisuje nam obfitość
bombastycznych i fatalnych zrządzeń. Uwidacznia się to
w szkolnych podręcznikach, przylepia do dat. Jeśli tylko
wiemy,
w
których
latach
toczyła
się
Wojna
Trzydziestoletnia, to juŜ wszystko w porządku. O
Wallensteinie opowie nam Fryderyk Schiller; a Ŝeby nie
pomyliły się odniesienia, telewizja niemiecka wyświetli w
dzień po śmierci Konrada Adenauera inscenizację
Wallensteina: historia lekka, łatwa i przyjemna. DyŜurne
kruki nad górą Kyffhauser.
[Kyffhauser – grzbiet górski na południe od
Harzu. Wedle jednej z legend cesarskich przebywa w nim pogrąŜony we śnie
władca, który kiedyś powróci i sięgnie po koronę (przyp. tłum. ). ]
Starzec w
Sachsenwald.
[Sachsenwald – obszar leśny w Szlezwiku-Holsztynie, w roku
1871 podarowany przez cesarza Wilhelma I kanclerzowi Bismarckowi. Bismarck
mieszkał tam od r. 1890 (przyp. tłum. ). ]
Rozjaśnia nam się w
głowach lampami Hindenburga,
[Hindenburglichter – nazwane tak na
cześć zwycięzcy bitwy pod Tannenbergiem tekturowe lampy z knotem, które
wykorzystywano jako oświetlenie zapasowe, zwłaszcza podczas II wojny
ś
wiatowej (przyp. tłum. ). ]
które płonąc w intencji ponownego
zjednoczenia mają zastępować argumenty i oŜywiać
nastrój.
Wobec takiej teatralnej napuszoności niechaj wolno
będzie obywatelowi widzieć historię jako szeroką, groźnie
wzbierającą rzekę. Ja zaś mam dziś przyjemność
wskoczyć do niej i popłynąć pod prąd. Moje
przemówienie nosi tytuł: Liczba mnoga zespolona.
Będę próbował postawić w nim kwestię narodową,
która doczekała się wielu gotowych odpowiedzi. Nie
zamierzam przybijać na takich czy innych szacownych
drzwiach jakichś rewolucyjnych tez; oczywistości
powinny zostać wypowiedziane, nawet jeśli nie moŜna nic
poradzić na to, Ŝe dla tego lub owego słuchacza brzmieć
będą rewolucyjnie.
Jeszcze przed mniej więcej sześcioma tygodniami
przemówienie to w swej roboczej wersji nosiło tytuł:
Fenig na mleko a kwestia narodowa. Wraz z Siegfriedem
Lenzem i historykiem Eberhardem Jackiem jeździłem po
Szlezwiku-Holsztynie. Ale śmierć polityka albo raczej:
bizantyjska prezentacja tej śmierci wpłynęła na decyzje
wyborców znacznie bardziej, niŜ była to w stanie uczynić
SPD ze swoim programem gospodarczym.
Powiedzmy tylko dla przybliŜenia przesłanek tej mowy:
w Kilonii, Eutin i innych miejscach próbowałem
wyjaśnić, w jak silnym związku pozostają ze sobą
cieszący się wielką, ale złą sławą fenig oraz ze złej sławy
słynąca kwestia narodu.
Fenig na mleko przez dziesięć lat był naszą drugą
walutą narodową. Tak bowiem jak Kościół w
ś
redniowieczu odpuszczał grzechy za pieniądze, tak teŜ
chrześcijańskim politykom XX wieku dane było darować
ś
wiatu feniga na mleko, a więc świecki odpust. Ale wiara
w feniga na mleko nie mogła przenieść jełczejących gór
naszego masła, tak samo jak nasza naiwna wiara w
ponowne zjednoczenie nie potrafiła ruszyć nawet
kamyczka z wiadomego Muru.
Dwa słowa: fenig na mleko i ponowne zjednoczenie.
Dwa symbole istniejącego stanu i wieloletnie tabu.
Wprawdzie fenig na mleko powoli się likwiduje;
wprawdzie nawet naszym niedzielnym mówcom powoli
zaczyna świtać, Ŝe słówko „ponowne zjednoczenie" nie
powoduje juŜ wychyleń wskazówki na licznikach aplauzu;
poniewaŜ jednak niewiele jest rzeczy, które jednoczą
Niemców, a fenig na mleko jako waluta oraz pokrzepianie
się ponownym zjednoczeniem mogły stanowić pewien
substytut braku narodowej jedności, toteŜ bardzo powoli
Ŝ
egnamy się z fenigiem na mleko – na przykład.
Przykładów poŜegnania z wiarą w ponowne zjednoczenie
nie ma.
PoniewaŜ wyniki wyborów w Szlezwiku-Holsztynie
mamy juŜ z głowy, pozwolę sobie przekazać fenigi na
mleko na konto zamknięte. Skoncentrujemy się na kwestii
narodowej.
Czy Niemcy tworzą naród? Czy powinni go tworzyć?
Dysponujemy
wprawdzie
wieloma
propozycjami
dotyczącymi polityki niemieckiej, od śmiałych po mniej
ciekawe, dzięki Hansowi Magnusowi Enzensbergerowi
mamy Katechizm kwestii niemieckiej, istnieje teŜ całe
mnóstwo przesłanek dla podjęcia rewizji jednostronnie
prozachodniej polityki zagranicznej Republiki Federalnej:
od utopii Rudigera Altmanna Związek Niemiecki dzisiaj, I
listopada 1976, poprzez przedsięwziętą przez Wilhelma
Wolfgana Schtitza próbę reorientacji wiodącego donikąd
myślenia Kuratorium,
[Kuratorium Unteilbares Deutschland (Kuratorium
Niepodzielne Niemcy) – ponadpartyjne stowarzyszenie z siedzibą w Berlinie,
powołane w 1954 r. z myślą o działaniach na rzecz zjednoczenia Niemiec (przyp.
tłum. ). ]
aŜ po rozmowę Gaus-Wehner. Ale podstawy dla
takich
usiłowań,
mianowicie
przekazu
narodowej
samoświadomości, nie ma. Nawet surowy katechizm
Enzensbergera rezygnuje z tego fundamentu. Nowe
pojęcie „konfederacji" prowadzi, bez względu na to, czy
posługuje się nim Walter Ulbricht, czy Herbert Wehner,
wyłącznie do nieporozumień. Który autor listów na
zamówienie doradzi nam, gdy trzeba będzie odpowiedzieć
premierowi Stophowi? Wszędzie to samo: mamy
trudności z terminologią.
Na
przykład:
co
rozumiemy
przez
ponowne
zjednoczenie?
Kto z kim i pod jakimi warunkami politycznymi ma się
ponownie jednoczyć? Czy ponowne zjednoczenie oznacza
przywrócenie Rzeszy Niemieckiej w granicach z 1937
roku?
WciąŜ jeszcze nie brakuje cwaniaczków, którzy
przedzierzgnąwszy się w polityków pozwalają sobie na
taką arogancję. Przez ponad dziesięć lat, a właściwie po
dziś dzień musieliśmy wysłuchiwać obietnic ponownego
zjednoczenia w pokoju i wolności, obietnic składanych
kaŜdemu Niemcowi, którego wyborczy głos wydawał się
nie do pogardzenia. Zwróćmy uwagę: w granicach z 1937
roku, ale w pokoju i wolności.
Jakkolwiek absurdalnie by to brzmiało: wyborca
przyjmował te cuda politycznych fałszerzy za dobrą
monetę. Nieprzerwanie rządziła nami partia, która do
dzisiaj nie jest w stanie powiedzieć precyzyjnie i bez
ogródek, co oznacza ponowne zjednoczenie, kto z kim i
pod jakimi warunkami politycznymi ma się zjednoczyć
oraz w jaki sposób zamierza się uwzględnić przyczyny
rozbicia Rzeszy, okrojenia jej terytorium i podziału
pozostałych ziem. Jako surogat podsuwano nam wulgarny
antykomunizm,
którego
propagandowa
dobitność
sprowadzona została za sprawą językowego ubóstwa
Konrada Adenauera do poziomu znanej z XIX wieku
nienawiści wobec Francuzów: „Wszystkiemu winni
Rosjanie". Poza tym czarodziejska formuła: „ponowne
zjednoczenie" słuŜyć miała do zapychania dziur.
A słowo to moŜna przecieŜ rozumieć całkiem inaczej:
w epoce Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu
Niemieckiego Niemcy mogli bądź co bądź pochwalić się
jednością państwa, nawet jeśli była ona mistyczna i nie
bardzo uchwytna politycznie; ale od początku sporów
wyznaniowych w XVI wieku, a najpóźniej od zawarcia
Pokoju Westfalskiego Cesarstwo Rzymskie Narodu
Niemieckiego zostało pod względem wyznaniowym, a
zatem i politycznym podzielone na dwie części. Co
prawda protestantyzm był początkowo sprawą wszystkich
Niemców, ale nigdy nie mógł stać się sprawą cesarza,
który jednocześnie nosił koronę króla Hiszpanii.
Kontrreformacja zwycięŜyła na południu i zachodzie
Rzeszy, północ i wschód zostały – jeśli nie liczyć
regionalnych odprysków – protestanckie. Jeszcze i dzisiaj
linia Menu ma swoje znaczenie polityczne: trzechsetletnie
sprzeczności między Bawarią a Szlezwikiem-Holsztynem
sięgają
głębiej
niŜ
ś
wieŜa
jeszcze
sprzeczność
ideologiczna między Meklemburgią a Dolną Saksonią.
Mimo to nie powinniśmy zapominać, Ŝe podział, z jakim
mamy dziś do czynienia, został przygotowany na długo
przed rokiem 1945. Patrząc z perspektywy Nadrenii
zawsze widziało się Kraj Załabski. Na wschód od Łaby –
mówiono i mówi się nadal – to były i są tereny pruskie,
protestanckie,
czyli
pogańskie,
jednym
słowem:
komunistyczne. Rozpętana przez nas wojna, a zaraz
potem zimna wojna, którą oba kraje niemieckie potrafiły
prowadzić daleko poniŜej punktu zamarzania, zmieniły
nie istniejącą przedtem na papierze linię graniczną Łaby w
naszpikowaną umocnieniami granicę państwową. Musiało
to robić groteskowe wraŜenie, gdy Konrad Adenauer,
stuprocentowy mieszkaniec ziem na zachód od Łaby,
dotarłszy w końcu do celu swych pragnień, czyli jako ten,
który wykuł zręby separatystycznej Republiki Federalnej,
mimo wszystko nie przestawał mówić o „ponownym
zjednoczeniu w pokoju i wolności". Jego śmierć
unaocznia poniesioną plajtę: ponowne zjednoczenie jest
pozbawionym sensu pojęciem, które musimy przekreślić.
Jeśli oczywiście chcemy nabrać wiarygodności.
A co damy w zamian?
Nowe pułapki na wyborców i surogaty?
Czy firma Springera znów ma nas częstować
ogólnoniemieckimi naukami o zbawieniu, które wyciśnie
z krytycznej kwadratury, Marsa i Uranu, z korzystnie
podwójnej konstelacji, Jupiter – Słońce, Wenus –
Merkury?
Znamy ten katalog domu towarowego i stale przezeń
proponowane, coraz lepiej opakowane towary, których
nikt nie kupuje. Karmi się nas nadzieją na mające nastąpić
lada chwila, nie jutro to pojutrze, załamanie systemu
komunistycznego. Nawet Chinom kaŜe się nadstawiać
karku w roli gwaranta ponownego zjednoczenia. A co
parę lat aplikuje się nam na ogólnoniemieckie
zatwardzenie lewatywę o nazwie Europa.
Bo skoro tylko zapędzimy się w narodowe ślepe
uliczki, zaraz pojawiają się utopijne sposoby ratunku w
postaci rozwiązań europejskich. Nasz zachodni płaszczyk
z jednej strony zowie się chrześcijańskim, z drugiej zaś
ma sięgać aŜ do Uralu. Posiada staromodny fason. Jest
mocno znoszony. Niejedno się pod nim kryło: za czasów
Ś
więtego Przymierza w cieniu niejasnej wizji Europy
dojrzewała potęŜna reakcja i misterne siecie policyjne.
Niewiele lat po Kongresie Wiedeńskim, po owym
zabójstwie, którego pewien zapalczywy student dokonał
na pracowitym komediopisarzu, reakcja ta pod wodzą
Metternicha znalazła w Karlsbadzie sposobność, by
powziąć stosowne uchwały; lęk przed rewolucją i
niezdolność do reformatorskiej inicjatywy na rzecz
niezbędnej ewolucji – oto znamiona epoki, którą
szanujemy za piękne meble Nie od rzeczy byłoby zbadać,
jak głęboko dzisiaj tkwimy w epoce biedermeieru. Przed
kilkoma tygodniami Walter Ulbricht ponownie okazał
swoje rewerencje dla reakcji. Przypadkiem działo udzielił
błogosławieństwa.
Ale
równieŜ
nasze
uchwały
karlsbadzkie, sądownictwo polityczne i zakaz działalności
KPD, przypadkiem pozostają w biedermeierowskiej
relacji
do
federalnej
wystawy
ogrodniczej
i
wysublimowanej urody najnowszych modeli Mercedesa.
Metternich chciał „utrzymać stan istniejący"; nasze credo
przywrócony do łask paradny krok Armii Ludowej stał się
naocznym dowodem postępującej restauracji.
„Niemcy są krajem połowicznych i nigdy nie
dokończonych rewolucji, udanych kontrrewolucji i
przegapionych ewolucji", powiedział Hans Werner
Richter.
Smutny
bilans,
który
moŜna
po
biedermeierowsku zrównowaŜyć przypominając słowa
byłego ministra gospodarki Kurta Schmiickera: „Jesteśmy
drugim co do wielkości narodem handlowym świata. Nic
się nam nie moŜe stać".
Dwie propozycje nie do pogodzenia, które znów
dowodzą podziału, powiem więcej: schizmy, przy czym
chrześcijańskim politykom dane jest optować za
wulgarnym materializmem, podczas gdy u lewicowego
pisarza wczorajsza nadzieja tęŜeje w definicję klęski.
Porównanie Związku Niemieckiego z lat 1815-1866 z
dogorywającą erą Ulbrichta i Adenauera potwierdza, jak
się ku naszemu przeraŜeniu okazuje, słowa Hansa
Wernera Richtera. Ale tak ło^się jednak wtedy Szwabowi
Friedrichowi Listowi podołać Niemiecki Związek Celny.
Pośród wyziewów prakorporanckiejnych przez Wilhelma
Weitlinga ten oświeceniowy umysł ustanowił miary
postępu ewolucyjnego. Dobrowolna śmierć Friedricha
Lista, jeszcze przed rewolucją 1848 r. , była zapowiedzią
ich upadku. Dziś odczuwamy brak tego wybitnego
polityka i ekonomisty, który jako liberał potrafił
korespondować
z
młodym
Marksem,
brak
tego
dalekowzrocznego praktyka racjonalności. Chyba Ŝe
Willy Brandt i Karl Schiller uwaŜają, iŜ będą w stanie
stworzyć polityczno-ekonomiczną unię personalną, która
zastąpi nieobecnego Friedricha lista i zlikwiduje
doskwierające nam niedostatki samoświadomości.
Bez tej samoświadomości nie da się zrealizować nawet
najrozsądniejszej
koncepcji
Niemiec;
bez
tej
samoświadomości będziemy stale wydani na pastwę
pierwszych lepszych nacjonalistycznych podszeptywaczy.
Bez tej samoświadomości będziemy nadal huśtać się
między skrajnościami i podsycać niepokój naszych
sąsiadów.
Dlatego ani na chwilę nie tracąc zimnej krwi trzeba
sformułować narodowe moŜliwości i niemoŜności
Niemców; bo między permanentną skłonnością do
drobnopaństwowego
separatyzmu
i
permanentnym
osuwaniem się w nacjonalistyczną hybris powstała
próŜnia. Pora juŜ mówić jasnymi zdaniami.
Przede wszystkim: kto mówi dziś o Niemczech, musi
wiedzieć, Ŝe dwa róŜne państwa niemieckie, najpierw
cesarskie, potem narodowosocjalistyczne, rozpętały w
tym stuleciu i następnie przegrały po jednej wojnie
ś
wiatowej. (Świadomie rezygnuję z rozmówców, którzy
sądzą, Ŝe podejmując kawiarniany temat winy za wojnę
mogą rozpalić uczucia narodowe, tak często i chętnie
mylone z pojęciem narodowej świadomości. )
Poza tym: niedostatek umiejętności wyciągania
wniosków z przegranej wojny czy wręcz zrozumienia, Ŝe i
pierwszą, i drugą wojnę przegraliśmy nie bez powodów,
wskazywał i wskazuje na niemoc wszelkiej polityki
powojennej, która gubiła się i gubi w irracjonalizmach;
suma tej ignorancji mieści się w zdaniu naleŜącym juŜ
dziś do niemczyzny potocznej: nie chcemy uznać.
Tymczasem wartość tego uznania zredukowała się do
poziomu mało znaczącej, przedawnionej formalności.
Straciliśmy orientację. Domowymi sposobami leczymy
się z symptomów fałszywej od samego początku polityki.
A przecieŜ najwcześniej, bo na długo jeszcze przed
zawarciem Układów Paryskich, ostrzegał nas przed tym
Gustav Heinemann; a przecieŜ ostatnim ostrzeŜeniem
powinna być dla nas Wielka Interpelacja SPD z 15
grudnia 1954 roku. Chodziło o ponowne zbrojenia.
Socjaldemokraci bronili pierwszeństwa rokowań w
sprawie
ponownego
zjednoczenia
Niemiec.
Co
odpowiedział wtedy socjaldemokratom Kurt Georg
Kiesinger?Cytuję z protokołu Bundestagu: „Teraz pan
nam mówi: jeśli ratyfikujemy, to będzie koniec
wszystkiego, przegramy ostatnią szansę na sukces w
rokowaniach z Rosjanami w sprawie ponownego
zjednoczenia. Panie Ollenhauer, czy pan rzeczywiście w
to wierzy? Ja nie mogę uwierzyć, Ŝe pan w to wierzy!
(Śmiech i oklaski w ławach partii rządowych. )"
Dwanaście lat później nasza pamięć okazała się na tyle
słaba, ze wpuściliśmy wilka do owczarni nowej polityki
niemieckiej. Co musi zdarzyć się w tym kraju, Ŝeby
wreszcie zaczęto wyciągać polityczne wnioski z
politycznych faktów?
Czy brakowało lub brakuje przemyślanych rad?
Wszystko to po raz kolejny powtórzył dokładnie – a
jednak na próŜno – na przykład Golo Mann w swojej
Historii niemieckiej XIX i XX wieku. Sięgając do
ostatniego rozdziału tej ksiąŜki, który nosi wiele mówiący
tytuł „Les Allemagnes", a więc świadomie zakłada liczbę
mnogą, istnienie więcej niŜ jednych tylko Niemiec,
pozwolę sobie zacytować dłuŜszy fragment o wzajemnej
relacji obu krajów niemieckich:
„NRD jest traktowana jako nowe państwo przez swoich
oficjeli. Podejmują oni, zdaje się, próby nawiązania do
pewnych epizodów z historii niemieckiej i pruskiej. Ale
uwaŜają Rzeszę Niemiecką za rozwiązaną i muszą tak
czynić, gdyŜ w przeciwnym razie ich państwo nie miałoby
Ŝ
adnej podstawy prawnej. ToteŜ gotowi są uznać
Republikę Federalną; bronią teorii „dwóch państw
niemieckich". Republika Federalna tego nie robi. Nie
okazuje gotowości uznania NRD; uwaŜa się za
namiestnika Rzeszy Niemieckiej, która w sensie prawnym
istnieje nadal, a w sensie faktycznym znów ma zostać
przywrócona.
Od roku 1949 rzeczywistość nie stała się bliŜsza temu
stanowisku teoretycznemu; coraz bardziej i bardziej się od
niego oddalała: Republika Federalna zyskała toŜsamość,
która nie jest toŜsamością «Rzeszy». Polityka zagraniczna
Republiki była nadreńska i południowoniemiecka, a nie
ogólnoniemiecka. Bo ta musiałaby być takŜe polityką
wschodnią, a Republika Federalna polityki wschodniej nie
miała".
W roku 1967 moŜemy stwierdzić: polityka siły
sprawiła, Ŝe strefa radziecka umocniła się i przekształciła
w
państwo
NRD.
Pretensje
do
wyłączności
reprezentowania „Rzeszy" w granicach z 1937 roku bądź
teŜ fikcja, jakoby Republika Federalna była jej legalną
sukcesorką, to tylko dowody na to, jak paranoiczną
przykrywkę wynaleziono, by ukryć rezultaty tej
retorycznie ogólnoniemieckiej, a w rzeczywistości
separatystycznej
polityki.
Polityka
według
hasła:
„wszystko albo nic" pozwoliła nam doczekać plonów w
postaci Wielkiego Nic.
A przecieŜ pozycja wyjściowa podzielonych Niemiec
po kapitulacji nie była niekorzystna. Po przekreśleniu
planu Morgenthaua, po osłabieniu stalinizmu w obu
częściach Niemiec nieraz rysowała się moŜliwość, by
ramię w ramię, wspólnie dźwigać konsekwencje
przegranej wojny i odzyskiwać zaufanie wczoraj jeszcze
wrogich narodów sąsiednich. Ten kredyt, jaki zwycięskie
mocarstwa zainwestowały w obu częściach Niemiec, oba
kraje niemieckie roztrwoniły: jeden pozwolił odŜyć
stalinizmowi i popadł w izolację we własnym systemie
sojuszniczym, zaś Republika Federalna mając lepsze
warunki startu jeszcze mniej skorzystała ze swej szansy:
wszystkie wyznaczniki ery Adenauera, począwszy od
ponownych zbrojeń, a skończywszy na doktrynie
Hailsteina, przeczyły preambule do ustawy zasadniczej.
Przyczyniły się do umocnienia obydwóch prowizoriów
państwowych; dziś mamy dwa kraje niemieckie.
Przyzwyczajenie do tego stanu z jednej strony i
histeryczne reakcje z drugiej strony potwierdzają to, co
naleŜało udowodnić: Ŝe Niemcy nie są w stanie tworzyć
narodu.
Struktura obu państw niemieckich jest bowiem z
załoŜenia federalistyczna. W obu państwach pieczętuje ją
prawo. Artykuł I konstytucji NRD powiada niezmiennie:
„Niemcy są niepodzielną republiką demokratyczną; jej
struktura opiera się na landach... " Ale federalizm mógł się
rozwinąć i zdać egzamin tylko w Republice Federalnej.
Drugie państwo, czyli NRD, chce uchodzić za prusko-
jednolite i usiłuje zaciemniać obraz róŜnic, jakie istnieją
na
przykład
między
Meklemburgią
i
Saksonią.
Jednocześnie federalizm, to znaczy usankcjonowane
prawnie wspólistnienie poszczególnych landów, ich
istnienie obok siebie i – w sensie obywatelskim – dla
siebie, to jedyna moŜliwa do obrony podstawa bytu
obydwu państw niemieckich. Oba te państwa znają jak
dotąd tylko istnienie przeciw sobie. ToteŜ tradycję
dualizmu kontynuowano konsekwentnie aŜ do rozbicia.
Niemcy bywały rzadko, a jeśli juŜ, to pod przymusem,
jednorodnym narodowo blokiem pozbawionym kontroli
landów, czyli federalizmu. Z drugiej strony niemiecka
historia dowodzi, Ŝe struktura federalistyczna naszego
kraju pchała nas zawsze, aŜ po dzisiejsze czasy, w stronę
separatyzmu. W okresie Rewolucji Francuskiej, a więc w
czasie, gdy we Francji rodziło się państwo narodowe,
tysiąc
siedmiuset
osiemdziesięciu
dziewięciu
terytorialnych władców prowadziło swoje absolutystyczne
interesiki i nawet po operacji Napoleona, który uprościł
mapę Niemiec, po Kongresie Wiedeńskim doszło w
ramach
Związku
Niemieckiego
do
36
akcji
separatystycznych. Dopiero końska kuracja prusko-
narodowa doprowadziła do znanych, nie mniej skrajnych
rezultatów. Nie potrafiliśmy znaleźć właściwej miary. A
jednak między nacjonalizmem a separatyzmem tkwi nasza
jedyna i rzadko wykorzystywana moŜliwość: konfederacja
czy teŜ silny gospodarczo i luźny pod względem
politycznym oraz kulturalnym związek landów. To
mogłaby być naszapatria; ale oto znów mamy
pomieszanie pojęć.
Pora juŜ chyba zdefiniować staromodne, często
naduŜywane, a przecieŜ jakŜe celne słowo „ojczyzna".
Zwłaszcza Ŝe „ojczyznę" bez trudu moŜna uznać za
nadrzędną wobec skonfederowanych landów.
Ale
nacjonalistyczne zuŜycie tego pojęcia – od „przekonań
ojczyźnianych"
[Vaterlandische Gesinnung – w słownikowym przekładzie
oznacza „patriotyzm", ale w przeciwieństwie do polskiej konotacji tego terminu i
zgodnie z sugestią Grassa moŜe być rozumiane jako synonim postawy
szowinistycznej atawizmu nacjonalistycznego (przyp. tłum. ). ]
aŜ po
„Europę ojczyzn" – przyprawia nas o trudności językowe;
tak jak zwykle gdy tylko pada pytanie o naród: gadatliwe
niemoty natychmiast uciekają się do mętnej terminologii.
Tu miesza się świadomość narodowa z narodowymi
uczuciami. Jeden hymn narodowy przeciw drugiemu.
Nasz znosi się akustycznie, gdy śpiewamy jednocześnie
pierwszą i trzecią strofkę Deutschlandlied: kocia muzyka,
która nadawałaby się na uwerturę narodowej farsy.
Oczywiście Republika Federalna funduje sobie piłkarską
druŜynę narodową, podczas gdy po tamtej stronie
zwycięŜa,
przegrywa
lub
remisuje
druŜyna
ś
rodkowoniemiecka lub – to juŜ zaleŜy od gustu spikera –
strefowa. Wprawdzie Ŝaden z narodowych krasomówców
nie potrafi zdefiniować nam pojęcia „narodu", ale
przynajmniej Rainer Barzel powinien móc nam przy
okazji zdradzić, co rozumie przez „brak godności
narodowej". Pragnąc uniknąć nazywania po imieniu
górnolotnych osiągnięć Bruno Hecka – nasz minister do
spraw rodziny i młodzieŜy z powodzeniem prześciga się
bowiem z NPD w głoszeniu niedorzeczności – pozwolę
sobie przytoczyć krótki, ale wiele mówiący cytat z
podjętej przez Eugena Gerstenmaiera próby spełnienia
narodowej powinności: „Naród w naszym połoŜeniu, z
naszą historią i skłonnościami, potrzebuje po prostu ducha
poświęcenia, ofiarności, szacunku i posłuszeństwa".
Pod naszą szerokością tony te nie brzmią po nowemu.
Zastanówmy się nad tajemniczo fantastycznym pojęciem
Rzeszy, które przetrwało zakonserwowane od czasów
Ś
redniowiecza aŜ do naszego stulecia; porównajmy, by
wymienić jeden tylko przykład, sprzeczne sposoby
widzenia Rzeszy przez ksiąŜąt, powiedzmy Moritza z
Saksonii i Maksymiliana I z Bawarii, czyli realpolityczny
separatyzm – z państwową utopią genialnego szarlatana
Wallensteina; weźmy wreszcie pod uwagę, ilu mniej lub
bardziej zdolnych następców znaleźli obaj, zarówno
Moritz z Saksonii jak i Wallenstein. Uprzytomnimy sobie
wówczas,
jak
bardzo
brakuje
Niemcom
samoświadomości; jak nierozwaŜnie usiłują nadrabiać ów
brak wszechogarniającą pewnością siebie; jak łatwo ich
uwieść; jaką szansę mieli obaj przywódcy, Konrad
Adenauer i Walter Ulbricht. Wykorzystali ją: poszerzyli
pozycje Maksymiliana z Bawarii oraz Moritza z Saksonii i
urzeczywistnili je intonując zarazem wariacje na temat
Wallensteina.
Od chwili, gdy nowoniemiecki separatyzm w postaci
dwóch państw przeŜywa całkiem oddzielnie swoją
historię, wyrosła generacja, która widzi siebie z jednej
strony jako obywateli Republiki Federalnej, z drugiej zaś
jako obywateli Niemieckiej Republiki Demokratycznej.
Ludzie z tej generacji niewiele wiedzą o sobie nawzajem.
Dwa
przeciwstawne
systemy
szkolne
ś
wiadomie
wychowywały ich z dala od siebie, a na dodatek
wychowywały źle. Wzajemna obcość obu państw
niemieckojęzycznych tak się w latach pięćdziesiątych
pogłębiła i zideologizowała, Ŝe w Republice Federalnej
zaczęto stawiać sobie pytanie: „Czy Walter Ulbricht jest
Niemcem?" I bez skrupułów zdobywano się na odpowiedź
przeczącą. Słusznie rozumuje się za granicą zachodnią i
wschodnią: dlaczego by nie pozostać przy dwóch
państwach, skoro Niemcy z takim uporem się o nie
dobijali?
Chciałbym w tym kontekście wskazać na opublikowany
w sierpniu 1962 roku w piśmie „Der Monat" i wciąŜ
jeszcze aktualny artykuł Arnulfa Baringa: Patriotyczne
znaki zapytania. Zakończenie tego artykułu jest
ś
wiadomie prowokacyjne i tylko z pozoru paradoksalne:
„Warunkiem kaŜdego ponownego zbliŜenia w Niemczech
jest uznanie rozbicia!"
Dodajmy tytułem uzupełnienia: tylko przyjmując za
punkt wyjścia fakty, a więc przegraną wojnę, za którą
musimy zapłacić, konsekwencje przegranej wojny, i
bazując na federalistycznej strukturze obu państw
niemieckich moŜna sobie wyobrazić, a przy odpowiedniej
dozie
cierpliwości
oraz
rozumu
politycznego
urzeczywistnić konfederację Niemiec. Jednocześnie
najoczywistszym posunięciem dyktowanym przez ów
rozum musi być uznanie granicy na Odrze i Nysie. NaleŜy
je jednak powiązać z prawowitym dąŜeniem do
skonfederowania obu państw niemieckich i zadeklarować
jako krok wstępny przed zawarciem traktatu pokojowego.
Na razie w obu państwach niemieckich brak przesłanek
dla osiągnięcia tego celu. Ani bowiem prusko-
stalinowskie myślenie o państwie w NRD, ani teŜ
półgębkiem
deklarowana
nadreńskość
Republiki
Federalnej nie stanowią wystarczających punktów
zaczepienia dla konfederacji dwóch państw niemieckich.
JuŜ zaczyna się uwyraźniać zmora, która jak wiele
niemieckich zmór nosi w sobie szanse urzeczywistnienia:
wiele przemawia za tym, Ŝe w latach siedemdziesiątych
silne skrzydło prusko-stalinowskie w NRD dojdzie do
porozumienia z coraz silniejszym skrzydłem narodowo-
konserwatywnym w Republice Federalnej – będzie to
porozumienie kosztem liberalnego federalizmu, kosztem
demokracji społecznej. Niemieckonarodowa prawica w
połączeniu z prawicą stalinowską moŜe powołać do Ŝycia
potworka, którego groźnemu rozpanoszeniu moŜe
zapobiec tylko wzrost samoświadomości Niemców.
Powinniśmy zrozumieć wreszcie, Ŝe pojęcie narodu
samo w sobie nie stanowi Ŝadnej wartości.
Powinniśmy dostrzec, Ŝe naród francuski znajduje
oparcie w warunkach historycznych, które nam nie są
dane. Z drugiej strony na przykładzie Szwajcarii
powinniśmy się przekonać, Ŝe konfederacja nie likwiduje
ś
wiadomości narodowej.
Mimo wszelkich ideologicznych skamielin u nas i po
tamtej stronie naleŜałoby zabrać się za nową politykę, nie
zezując juŜ, jak to zwykle bywało, ku centralistycznym
pierwowzorom, które powinny słuŜyć nam raczej jako
ostrzeŜenie. Owa polityka musi wykluczać powrót do
państwowości narodowej, unikać wypranego z sensu
pojęcia „ponowne zjednoczenie", a zamiast tego dąŜyć do
stopniowego
zbliŜenia,
którego
celem
byłaby
konfederacja dwóch związków niemieckich landów.
6 maja 1947 odbyła się w Monachium pod
przewodnictwem ówczesnego szefa rządu Bawarii Eharda
pierwsza i ostatnia powojenna konferencja wszystkich
niemieckich premierów. JuŜ pierwszego dnia doszło do
rozłamu w związku z porządkiem obrad: pięciu
przedstawicieli landów ze strefy radzieckiej wyjechało.
Chcąc dwadzieścia lat później podejmować na nowo
próbę politycznego zbliŜenia, trzeba pamiętać o nieudanej
konferencji z maja 1947 oraz o przyczynach tamtego
niepowodzenia. Jednocześnie deputowani do Izby
Ludowej i do Bundestagu powinni mieć świadomość, Ŝe
zarówno planowany i ostateczny kształt konstytucji NRD,
jak równieŜ nasze ustawy wyjątkowe staną się kolejnymi
ś
wiadectwami separatyzmu.
Moja teza brzmi: poniewaŜ ze względu na nasze
predyspozycje nie moŜemy tworzyć narodu, poniewaŜ
nauczeni historycznym doświadczeniem i świadomi
naszej kulturowej wielopostaciowości nie powinniśmy go
tworzyć, musimy wreszcie spojrzeć na federalizm jak na
ostatnią szansę. MoŜemy zapewnić bezpieczeństwo
naszym sąsiadom na wschodzie i na zachodzie nie jako
skomasowany naród, nie jako dwa nastawione przeciwko
sobie narody, lecz tylko jako współzawodniczące
pokojowo związki landów. Bo federalistyczna Niemiecka
Republika Demokratyczna byłaby równieŜ dla Polski i
Czechosłowacji mniej niepokojącym sąsiadem niŜ
scentralizowana NRD – sukcesorka państwa pruskiego.
Mówiąc konkretnie: musiałoby nastąpić jednoczesne
uznanie drugiego państwa i rezygnacja z pretensji do
wyłączności reprezentowania, zaś Niemieckiej Republice
Demokratycznej trzeba by dać do zrozumienia, Ŝe w
ramach jej obszaru państwowego musi być respektowana
konstytucyjna suwerenność landów. Wtedy powstałyby
warunki dla federacyjnej współpracy dziesięciu landów
Republiki Federalnej z Berlinem i pięcioma landami NRD
– dla współpracy w duchu konfederacji obydwu państw.
W takiej konfederacji będą musiały współpracować ze
sobą landy związkowe rządzone przez chrześcijańskich
demokratów, socjaldemokratów i komunistów. Tego
rodzaju nie wolny od dysharmonii koncert z udziałem
przeciwstawnych
sobie
partii,
który
uchodzi
za
oczywistość we Włoszech i we Francji, powinien teŜ stać
się oczywistością dla nas. Przeciwnicy polityczni, którzy
do dziś bezwzględnie się zwalczali, jutro będą musieli
podjąć trud dyskusji. Konfederacyjne gremium, którego
siedzibą moŜe być raz Lipsk, raz Frankfurt nad Menem,
nie będzie narzekać na brak zadań: trzeba powoli, krok za
krokiem, rozbroić dwie stałe armie; trzeba przy pomocy
zwalnianych środków sfinansować wspólne projekty
badawcze i akcje pomocy na rzecz rozwoju; trzeba w obu
skonfederowanych państwach zlikwidować sądownictwo
polityczne; trzeba wspólnie zainicjować negocjacje,
których celem będzie traktat pokojowy; trzeba zdobyć się
na zrobienie pierwszego kroku, bo czas nie pracuje dla
nas. Nic nie stoi na przeszkodzie, by przekonać naszych
zachodnich i wschodnich sąsiadów o sensie i poŜytku
płynącym ze skonfederowania dwóch federalistycznych
państw niemieckich, zwłaszcza Ŝe to zbliŜenie nie ma
oznaczać ponownego zjednoczenia, lecz pragnie dawać
gwarancję bezpieczeństwa; zwłaszcza Ŝe to zbliŜenie
mogłoby znakomicie słuŜyć przyspieszeniu odpręŜenia
między Wschodem i Zachodem oraz korespondować z
przyszłymi
rozwiązaniami
europejskimi,
które
z
pewnością mieć będą charakter federalistyczny.
Zgodność, europejska bądź niemiecka, nie zakłada
jedności. Niemcy były jednością tylko pod przymusem, a
zatem zawsze ze szkodą dla siebie. Bo jedność to idea,
która jest przeciw człowiekowi: uszczupla wolność.
Zgodność wymaga swobodnej decyzji wielu. Niemcy
powinny wreszcie stać się sferą wspólistnienia wielu,
sferą istnienia obok siebie i dla siebie Bawarczyków i
Sasów, Szwabów i Turyńczyków, Westfalczyków i
Meklemburczyków. Niemcy w liczbie pojedynczej to
forma gramatyczna, która nigdy juŜ nie moŜe liczyć na
poprawność; bo jeśli się przyjrzeć dokładniej, Niemcy to
liczba mnoga zespolona.
Pozwoliłem sobie na zuchwałość przemawiania do
dziennikarzy niemieckich, którzy od dawna są za pan brat
z fikcjami oraz realnymi moŜliwościami polityki wobec
Niemiec. MoŜe się zdarzyć i tak, Ŝe podczas
rozpoczynającej się właśnie dyskusji otworzy się worek z
faktami, po czym ten i ów ogłosi swoje fakty ulubione;
przywykliśmy bowiem łudzić się swoistą pewnością
faktów, która przy braku ogólnej samoświadomości
wystarcza do obrony poszczególnych pozycji. Mimo Ŝe ja
równieŜ przyzwyczaiłem się do nieporozumień, a nawet
do świadomie fałszywych interpretacji, i nauczyłem się
traktować je jak dobrodziejstwo inwentarza, chciałbym
jednak prosić państwa, byście zechcieli – jakkolwiek
często faktycznie moŜecie mieć rację jako dziennikarze –
zweryfikować teraz własne pozycje w szerszym
kontekście,
biorąc
pod
uwagę
niedostatek
samoświadomości u Niemców.
Z myślą o Mannheim i Jenie, o Weimarze i Frankfurcie
przytoczmy na zakończenie cytat z Kseni; słowa
Goethego, a moŜe Schillera – autorstwo nie jest tu
najwaŜniejsze:
Niemiecki charakter narodowy
PróŜne wasze nadzieje, Niemcy, iŜbyście ukształtowali
się w naród;
Kształtujcie się przeto, bo to potraficie, swobodniej na
ludzi.
przełoŜył Andrzej Kopacki
Gdzie Niemiec ma ojczyznę swą?
[Was ist des Deutschen Vaterland?, przemówienie wygłoszone w toku
kampanii wyborczej w 1965 r. , pierwodruk Neuwied und Berlin 1965, równieŜ w:
Werkausgabe in zehn Banden, Darmstadt und Neuwied 1987.]
Tak zatytułowałem swoje przemówienie i od tego
pytania zaczyna się wiersz, który pozwolę sobie tu wobec
Państwa w całości przytoczyć.
Gdzie Niemiec ma ojczyznę swą?
Czy w Prusach, w Szwabii jego dom?
Czy tam, gdzie Ren i winny krzew?
Nad Bełtem, gdzie tysiące mew?
Ach nie, nie tam, nie tam, nie tam!
Większej ojczyzny trzeba nam!
Gdzie Niemiec ma ojczyznę swą?
W Bawarii, w Styrii jego dom?
Gdzie Ŝyzne łąki, pełne trzód?
Gdzie Brandenburczyk strzeŜe wrót?
Ach nie, nie tam, nie tam, nie tam!
Większej ojczyzny trzeba nam!
Gdzie Niemiec ma ojczyznę swą?
Pomorze czy Westfalia nią?
Gdzie wiatr piaszczysty wznosi brzeg?
Gdzie wód Dunaju wartki bieg?
Ach nie, nie tam, nie tam, nie tam!
Większej ojczyzny trzeba nam!
Gdzie Niemiec ma ojczyznę swą?
Gdzie stoi, powiedz, jego dom?
W Szwajcarii czy w Tyrolu? Mów!
Tam lud i ziemia jak ze snów.
Lecz nie, nie tam, nie tam, nie tam!
Większej ojczyzny trzeba nam!
Gdzie Niemiec ma ojczyznę swą?
Gdzie stoi, powiedz, jego dom?
Z pewnością w Austrii, sławnej tym,
ś
e w boju zawsze wiedzie prym?
Ach nie, nie tam, nie tam, nie tam!
Większej ojczyzny trzeba nam!
Gdzie Niemiec ma ojczyznę swą?
Gdzie stoi, powiedz, jego dom?
Kędy niemieckiej mowy pieśń
Rozbrzmiewa głosząc BoŜą cześć:
Nasz dom jest tam!
Takiej ojczyzny trzeba nam!
Tam Niemiec ma ojczyznę swą,
Gdzie dłoń przysięgę składa w dłoń,
Gdzie oko wiernym blaskiem lśni
A w sercach uczuć Ŝar się tli –
Nasz dom jest tam!
Takiej ojczyzny trzeba nam!
Tam Niemiec swą ojczyznę ma,
Gdzie trzebią obcy blichtr do cna,
Gdzie kaŜdy Francuz znaczy wróg
A kaŜdy Niemiec znaczy druh –
Nasz dom jest tam!
Niech całe Niemcy domem nam!
Niech całe Niemcy domem nam!
Spójrz na nas, BoŜe, z nieba sam
I nam odwagę i moc daj,
Byśmy kochali ten nasz kraj.
Nasz dom jest tam!
Niech całe Niemcy domem nam!
Mimo pewnych podobieństw brzmieniowych hymn ten
nie wylągł się w Ministerstwie Spraw Ogólnoniemieckich;
autor wiersza nazywa się Ernst Moritz Arndt. W Bonn stoi
jego pomnik. Ja zaś musiałem jeszcze w szkole uczyć się
tego specjału na pamięć. Dziś ośmielam się Ŝywić
nadzieję, Ŝe pamięć na przykład młodych wyborców nie
jest obciąŜona obfitością strof tego rodzaju. Współcześni i
niezmiennie pilni czytelnicy Karola Maya znajdą jeszcze
najwyŜej
w
końcowym
rozdziale
Matuzalema
zgromadzenie rozochoconych męŜczyzn, którzy chórem
zapewniają się wzajemnie, gdzie Niemiec ma swą
ojczyznę.
JakoŜ
przy
pomocy
tej
pieśni
oraz
wspomnianych produkcji u Karola Maya moŜemy
uzmysłowić sobie, jak poŜywnej i krzepiącej narodową
hybris strawy dostarczał ten utwór, od Wilhelma po
Adolfa, radosnym wieczorkom śpiewaczym, bankietom
maturalnym i w innych wielkich chwilach. Ale byłoby
niesprawiedliwie
wobec
Ernsta
Moritza
Arndta,
gdybyśmy chcieli obarczać go odpowiedzialnością za
późniejsze naduŜywanie jego entuzjazmu, natchnionego
jeszcze wojnami wyzwoleńczymi. Jestem wdzięczny
memu koledze, który uŜyczył swego imienia tylu
niemieckim gimnazjom, za interesująco postawione
zagadnienie. Gdzie Niemiec ma ojczyznę swą?
Arndt wylicza gorliwie prowincje i trzyma się przy tym
raczej wymogów rymu niŜ dokładnego przebiegu granic.
„Większej ojczyzny trzeba nam". Gdyby zadanie
sporządzenia
liryczno-geograficznego
inwentarza
postawiono dzisiaj, w jaki sposób zabraliby się do rzeczy,
najchętniej omijanej z dala jak zgniłe jajko, współcześni
lirycy? Peter Riihmkorf opiewałby prowincje zachodnie,
nasz przyjaciel Bobrowski śpiewałby na własną nutę w
Berlinie Wschodnim. Ja, jako berlińczyk, musiałbym, jak
parę miesięcy temu, lawirować wzorem Korbera i
Wendta, by z jednej strony nie narazić się na opinię
piewcy teorii trzech państw, a zarazem nie być
zwymyślanym od imperialistów, idących za podszeptami
bońskich ultrasów. A juŜ w ogóle nie moŜna wyobrazić
sobie
draŜliwego
pytania
Arndta,
gdyby
miała
odpowiadać na nie Austriaczka Ingeborg Bachmann.
Gdzie zatem Niemiec ma ojczyznę swą?
JeŜeli ktoś wyobraŜa sobie, Ŝe po tym wstępie
zamierzam
bezzwłocznie
przejść
do
propozycji
ponownego zjednoczenia albo Ŝe wiem, jak naleŜałoby
wreszcie spełnić obietnicę wyborczą złoŜoną uchodźcom
przez Konrada Adenauera: „Wszyscy wrócicie do swej
ojczyzny!" – tego muszę rozczarować. Najpóźniej od
1955 r. , kiedy podpisano układ o Niemczech, aŜ do
naszych czasów – czasów ftluru – rząd federalny robił
wszystko, aby przypieczętować podział pozostałych
terenów niemieckich, ku krótkotrwałym korzyściom
Republiki Federalnej i na długotrwałą szkodę rodaków w
NRD; co się zaś tyczy tych prowincji, które mniej lub
bardziej opisowo występują jeszcze w pieśni Ernsta
Moritza Arndta – Śląsk, Pomorze, Prusy Wschodnie – to
ja, czyli ktoś, kto stamtąd pochodzi, mogę tylko ze
zgrzytaniem zębów i bijąc się w pierś powiedzieć prawdę:
przepuściliśmy te prowincje, przegraliśmy je, straciliśmy
je rzucając wyzwanie światu. Pieśń Ernsta Moritza Arndta
Gdzie Niemiec ma ojczyznę swą? zrobiła się krótsza.
Jakkolwiek nie aŜ tak krótka, jak moglibyśmy się
obawiać. Być moŜe w następnej ekipie rządzącej znajdą
się realistyczni politycy, którzy na podstawie traktatu
pokojowego będą umieli podjąć negocjacje, albowiem co
do Szczecina i skrawka ŁuŜyc zwycięskie mocarstwa w
Jałcie nie były zgodne.
Pan Seebohm niekiedy od święta przeraŜa uszy świata
pobekiwaniem na temat Sudetów. Moi ziomkowie z
Gdańska utrzymują w Lubece nawet senat cieni, który
nieustannie obiecuje starym mieszkańcom miasta i
ostrowia, Ŝe kiedyś znów będzie Wolne Miasto Gdańsk.
Te kłamstwa i cynizm wobec starych ludzi – którzy nie
mogli zadomowić się na zachodzie, którzy zachowali swą
rozwlekłą, przypominającą powolne rozsmarowywanie
masła na chlebie mowę – te mydlane bańki słowne od lat
zastępują konstruktywną politykę zagraniczną. Raz
jeszcze: jeŜeli naprawdę zaleŜy nam na Szczecinie i
ŁuŜycach, powinniśmy zdobyć się na odwagę i z pieśni
Gdzie Niemiec ma ojczyznę swą? skreślić Kónigsberg i
Breslau,
Kolberg
i
Schneidemuhl
jako
pojęcia
geograficzne; wszak nie znaczy to, Ŝe naleŜy rozwiązać
stowarzyszenia ziomkowskie i puścić w niepamięć te
prowincje, gdzie kiedyś Niemiec miał swą ojczyznę.
Owszem, czas skończyć z kosztownymi, a zyskownymi
tylko dla funkcjonariuszy spotkaniami uchodźców. Ale
zamiast tego domagam się powaŜnych badań nad
wymierającymi dialektami i – nie boję się szyderczych
uśmieszków – załoŜenia dobrze zaplanowanych, zdolnych
do Ŝycia i nie tylko muzealnych miast, które mogłyby się
nazywać Neu-Kónigsberg, Neu-Allenstein, Neu-Breslau,
Neu-Gorlitz, Neu-Kolberg i Neu-Danzig.
Zakładajmy miasta! Mamy miejsce w Eifeł, w
Hunsriick, w Emslandzie i w Lesie Bawarskim. Nie brak
niedoinwestowanych regionów, które moŜna by w ten
realistyczny sposób pchnąć na drogę rozwoju. Gotów
jestem ze szczerego serca pomóc, gdy będzie się kłaść
kamień węgielny pod miasto Neu-Danzig – nie musiałoby
wcale leŜeć nad Bałtykiem. Powie ktoś: utopia. Nic
podobnego. Jest to realistyczna odpowiedź na pytanie:
„Gdzie Niemiec ma ojczyznę swą?" Trzeba rozumu i
odrobiny pionierskiego ducha, jaki wykazali niemieccy
emigranci w Ameryce, zakładając na Środkowym
Zachodzie Hamburg, Frankfurt i Berlin, aŜeby odzyskać
jeśli nie utracone prowincje, to przecieŜ esencję tego, co
kiedyś było ojczyzną Niemca.
Przykład owego ducha pionierskiego dali po wojnie
dmuchacze szkła i fabrykanci szkieł ozdobnych z
sudecko-niemieckiego miasteczka Gabłonz, zakładając w
południowych Niemczech miasto Neu-Gabłonz. Nasz kraj
jest dość bogaty, aby sobie na to pozwolić. Widzę, jak
powstają nowoczesne miasta o śmiałej architekturze, które
– poniewaŜ skądinąd brak nam uniwersytetów i szkół
wyŜszych – mogłyby stać się ośrodkami naukowymi.
Architekci mieliby okazję zaproponować rozwiązania,
które wyprowadziłyby nas z urbanistycznego ślepego
zaułka. Widzę miejsca, gdzie mogłyby osiedlić się
tradycyjne gałęzie przemysłu, jak kiedyś we Wrocławiu,
Gdańsku i Królewcu. A moŜe nawet odrodziłyby się
wymierające dialekty, śląska mowa Gerharta Hauptmanna
i mój ukochany Danziger Platt, groteskowo wymieszane z
gwarą fryzyjską i monachijską.
Tysiące socjologów pokiwa na to głową. Słyszę juŜ
okrzyki: „Za późno! Trzeba było dziesięć lat temu! Grass
bredzi!" Widzę, jak wypełza z naftaliny wyraŜenie
„politycy rezygnacji". Widzę, jak posiwiali rycerze ze
wschodnich prowincji wyciągają z natłuszczonych
szmatek sztylety SA. Zaraz przylepią mi zwyczajową
etykietkę kosmopolity bez ojczyzny,
[W oryginale vaterlandslose
Geselle – tak określał socjaldemokratów cesarz Wihelm II (przyp. tłum. ). ]
regularnego komunisty. I kto wie, moŜe tak szanowani
przeze mnie socjaldemokraci będą wdzięczni za tę pomoc;
mnie jednak chodzi o to, by odpowiedzieć na stare pytanie
Ernsta Moritza Arndta: „Gdzie Niemiec ma ojczyznę
swą?" Tam, gdzie ją ustanowimy. Jakie wartości cenimy
bardziej: sentencje generała wojsk pancernych Guderiana
czy odwaŜne przemówienia socjaldemokratycznego posła
do Reichstagu, Ottona Weisa? Po tylu przegranych
wojnach, po błyskawicznych zwycięstwach i okrąŜeniach
w kotle, po całym horrorze, do jakiego jesteśmy zdolni,
powinniśmy wreszcie pozwolić zatriumfować rozumowi,
umiarowi i temu, co jest prawdziwą siłą naszej ojczyzny:
niegdyś kwitnącym, dziś coraz bardziej spychanym w kąt
skłonnościom naukowym. Wybór naleŜy do nas.
W Nowym Jorku, w okolicach 8 maja, oglądałem w
amerykańskiej telewizji fragmenty parady zwycięstwa w
Berlinie Wschodnim. UmoŜliwił mi to telewizyjny
gwiazdor Early Bird. Widziałem maszerującą równo jak
pod sznurek Armię Ludową. Prusy jak Ŝywe. W kraju pod
rządami Ulbrichta bezwstydnie przejęto skorumpowaną
tradycję. Armia maszerowała – budząca grozę, a takŜe
komiczna, jak wszelka zadufana potęga. W sumie scena
pozwalająca ostatecznie zapomnieć, Ŝe to coś, co
chciałoby być państwem, mieni się „obozem pokoju". O
wielki brodaty Marksie! Co oni ci zrobili? W jakim
więzieniu byś dzisiaj wylądował?
W dwadzieścia lat po bezwarunkowej kapitulacji kraju,
który nazwał się Wielkimi Niemcami, siedziałem w
nowojorskim hotelu przed szklanym ekranem i widziałem
to wyrzucające nogi monstrum, które zwie się defiladą i
które wyznaczało rytm mej młodości. To teŜ jest ojczyzna
Niemca. Ale czy tylko to? KaŜdy mieszkaniec Berlina
wie, Ŝe większość naszych rodaków w NRD Ŝyje z dala
od prusko-stalinowskiej maniery kroku defiladowego.
Ubiegłej jesieni spędziłem kilka dni w Weimarze. Nie
mówmy o Ŝałosnym kongresie, który się tam odbywał i
usiłował utrzymać przy Ŝyciu mocno sfatygowany
marksizm w jego wulgarnej wersji. Ale w czasie przerw,
gdy nie chodziło juŜ o to, by bronić Kafki, Joyce'a albo
naszej, jak się niedawno był łaskaw wyrazić pan Erhard,
„zwyrodniałej
sztuki"
przed
urzędasami,
czyli
ogólnoniemiecką ciasnotą umysłową, korzystałem z
okazji i rozglądałem się wokół siebie.
Kto ma uszy, niech słucha: jest za pięć dwunasta. Nasi
rodacy, których niedzielni mówcy przechrzcili na braci i
siostry, gotowi są spisać nas na straty. Bo oni wiedzą.
Słuchają zachodnich radiostacji. W uszy wciska im się
nasz język, od „ogólnoniemieckiego interesu" aŜ do
uroczystych banałów z okazji 17 czerwca i cytatów z
Ernsta Moritza Arndta: „Niech całe Niemcy domem
Pozwólcie Państwo, Ŝe uczynię ostatnią próbę
odpowiedzenia na pytanie Ernsta Moritza Arndta. W
Nowym Jorku, ujrzawszy zarysy owej prowincji
niemieckich emigrantów, którą chętnie zaliczyłbym do
ojczyzny Niemca, napisałem Elegię transatlantycką:
Skorzy do uśmiechu, i sukcesu, z pieskiem nieodłącznie
u nogi.
Tak podróŜują po kraju Walta Whitmana, z lekkim
bagaŜem.
Płyną swobodnie z konferencji na konferencję unoszeni
potokiem wymowy.
Ale w przerwach, póki kostki lodu
dźwięcznie rozmawiają w szklankach,
trąca cię i wymienia swoje nazwisko.
W New Haven i Cincinnati pytany przez emigrantów,
którzy wtedy, kiedy emigrował nam duch,
nie mogli wziąć ze sobą niczego prócz mowy
i którzy nadal po szwabsku, saksońsku i hesku
potwierdzają pogodną i pieszczącą kaŜde słowo
rozmaitość języka,
w Waszyngtonie i Nowym Jorku pytali mnie,
ogrzewając dłońmi whisky:
Jak tam teraz wygląda?
Czy mówi się jeszcze?
A nasz młodzieŜ?
Wiedzą? Chcą wiedzieć? Tak niewiele tu dociera.
Nieśmiałość rozciągnęła te pytania
i wspominali ostroŜnie,
jakby chcąc kogoś oszczędzić:
Czy powinniśmy wrócić?
Czy tam jest jeszcze miejsce dla takich jak my?
I czy moja niemczyzna – staroświecka, przecieŜ wiem –
nie powie kaŜdemu, Ŝe tyle lat... ?
Na co odpowiadałem ogrzewając whisky:
Poprawiło się.
Mamy dobrą konstytucję.
Teraz wreszcie ruszyło się równieŜ moje pokolenie.
Wkrótce, we wrześniu, wybory.
A kiedy brakowało mi słów,
pomagali mi swoim językiem,
który wyemigrował i pozostał
piękny.
Posłuchajcie legendy stamtąd:
Był sobie tysiąckrotny bibliotekarz,
opiekujący się spuścizną tych,
których ksiąŜki spalono, wtedy.
Uśmiechnął się konserwatywnie i Ŝyczył mi szczęścia
we wrześniu.
przełoŜyła Małgorzata Łukasiewicz
wiersze przełoŜył Jacek St. Buras
List otwarty do Anny Seghers
[Offener Brief an Anna Seghers, pierwodruk pod tytułem: Und was konnen die
Schriftsteller tun? w: „Die Zeit", Hamburg, 18 VIII 1961, równieŜ w: Werkausgabe
in zehn Banden, Darmstadt und Neuwied 1987.]
Berlin, 14 sierpnia 1961
Do Przewodniczącej
Niemieckiego Związku Pisarzy w NRD
Anny Seghers
Szanowna Pani,
kiedy obudziła mnie wczoraj jedna z tych swojskich,
tak dobrze nam Niemcom znanych akcji przy
akompaniamencie huku gąsienic, radiowych komentarzy i
nieodzownej symfonii Beethovena, nie chcąc uwierzyć we
wiadomości serwowane mi przy śniadaniu przez radio,
pojechałem na dworzec Friedrichstrasse, poszedłem pod
Bramę Brandenburską i stanąłem oko w oko z
nieomylnymi atrybutami nagiej, acz cuchnącej świńską
skórą przemocy. Znalazłszy się w niebezpieczeństwie
mam skłonność – często dyktowaną przewraŜliwieniem,
jak u kaŜdego, kto się raz sparzył – do wzywania ratunku.
Zacząłem grzebać w pamięci i w sercu, szukając nazwisk,
które obiecywałyby ratunek. I oto Pani nazwisko, Anno
Seghers, stało się dla mnie przysłowiową słomką, której
nie omieszkam się chwycić.
To Pani właśnie po owej niezapomnianej wojnie uczyła
moją generację i kaŜdego, kto umiał słuchać, rozróŜniania
między tym, co słuszne i co niesłuszne; Pani ksiąŜka
Siódmy krzyŜ uformowała mnie, wyostrzyła moje
spojrzenie; to dzięki niej potrafię dziś rozpoznawać takie
osoby jak Globke i Schroder bez względu na kostium, w
jakim
występują:
humanistów,
chrześcijan
czy
aktywistów. Lęk Pani bohatera Georga Heislera udzielił
mi się z nieopisaną siłą; tylko Ŝe komendant obozu
koncentracyjnego nie nazywa się dziś Fahrenberg.
Nazywa się Walter Ulbricht i stoi na czele Pani państwa.
Nie jestem Klausem Mannem, a Pani umysłowość jest
przeciwieństwem umysłowości faszysty Gottfrieda Benna,
mimo to z właściwym memu pokoleniu zuchwalstwem
powołam się na list, który Klaus Mann wystosował 9 maja
1933 roku do Gottfrieda Benna. Myśląc o Pani i o sobie
oŜywiam tamten dzień z biografii obu zmarłych juŜ ludzi i
wpisuję datę 14 sierpnia 1961: nie moŜe to być, aby Pani,
która po dziś dzień jest dla wielu uosobieniem oporu
wobec przemocy, pogrąŜyła się w irracjonalizmie takiego
Gottfrieda Benna, aby lekcewaŜyła Pani przemoc
dyktatury ubogo, lecz zręcznie przystrojonej w kostium z
Pani marzeń o socjalizmie i komunizmie – marzeń, które
choć nie są moimi, potrafię uszanować jak kaŜde inne.
Proszę mnie nie pocieszać wizją przyszłości, która –
jako pisarka sama Pani o tym wie – kaŜdej godziny
uroczyście obchodzi własne zmartwychwstanie w
przeszłości. Pozostańmy przy dniu dzisiejszym, przy 14
sierpnia 1961. Dziś zmory pod postacią czołgów wyległy
na Leipziger Strasse; zakłócają sen i pragnąc chronić
obywateli, zagraŜają im. Dziś niebezpiecznie jest Ŝyć w
Pani państwie i nie moŜna tego państwa opuścić. Dziś
minister spraw wewnętrznych Schroder – ma Pani rację
wskazując na niego – majsterkuje przy swojej ulubionej
zabawce: ustawie wyjątkowej. Dziś, jak poinformował nas
„Der Spiegel", podejmuje się w Deggendorf, Dolna
Bawaria, przygotowania do katolicko-antysemickich
uroczystości.
Owo dzisiaj chcę uczynić naszym dniem: moŜe Pani,
jako słaba, a tak przecieŜ silna kobieta podnieść głos i
przemówić przeciw czołgom, przeciw co pewien czas
wciąŜ na nowo rozpinanemu na niemieckich słupach
drutowi kolczastemu, temu samemu, który niegdyś
gwarantował
kolczaste
bezpieczeństwo
obozów
koncentracyjnych; ja zaś nie ustanę w wysiłkach
przemawiania do Zachodu: chcę pojechać do Deggendorf
w Dolnej Bawarii i splunąć w czeluść kościoła, gdzie
wyniesiono na ołtarze uszminkowany antysemityzm.
Ten list, szanowna Pani, musi być „listem otwartym".
Jego oryginał przesyłam Pani na adres Związku Pisarzy w
Berlinie Wschodnim. Jedną odbitkę przekazuję wraz z
prośbą o opublikowanie do gazety codziennej „Neues
Deutschland", drugą do tygodnika „Die Zeit".
Pozdrawia Panią
poszukujący ratunku
Gunter Grass
przełoŜył Andrzej Kopacki
Był sobie raz kraj
[Es war einmal ein Land, pierwodruk w: Die Ratlin, Darmstadt und Neuwied
1986.]
Był sobie raz kraj, co zwał się Niemcy.
Piękny był, wzgórzysty i płaski,
i nie wiedział, co ze sobą począć.
Wywołał więc wojnę, bo chciał być wszędzie
na świecie i stał się przez to mały.
Wtedy stworzył sobie ideę, która nosiła podkute buty,
w tych butach wyruszyła jako wojna, Ŝeby poznać
ś
wiat,
jako wojna powróciła, zrobiła niewinną minę i milczała,
jakby nosiła kapcie,
jakby w świecie nie moŜna było dostrzec nic złego.
Ale patrząc wstecz moŜna było tę podkutą ideę
uznać za zbrodnię: tyle trupów.
Wtedy podzielono kraj, co zwał się Niemcy.
Teraz nazywał się podwójnie i chociaŜ
był tak pięknie wzgórzysty i płaski,
nadal nie wiedział, co ze sobą począć.
Po krótkim namyśle zgłosił się obustronnie
na trzecią wojnę.
Od tego czasu Ŝadnych wieści, pokój na ziemi.
przełoŜył Jacek St. Buras
Kilka myśli kosmopolity bez ojczyzny
[Kurze Rede eines vaterlandslosen Gesellen, por. przyp. tłum. na str. 90,
pierwodruk w: „Die Zeit", 9 II 1990. Artykuł ten ukazał się po opublikowaniu
niemieckiego oryginału ksiąŜki Niemieckie rozliczenia; dołączamy go tutaj zgodnie
z Ŝyczeniem Guntera Grassa.]
Kiedy
na
krótko
przed
BoŜym
Narodzeniem
przesiadałem się w drodze z Getyngi do Lubeki na
Dworcu Głównym w Hamburgu, podszedł do mnie jakiś
młody człowiek, potraktował mnie ostro, nazwał zdrajcą
ojczyzny, zostawił mnie z echem tych słów, a gdy
wytchnąwszy nieco zdąŜyłem akurat kupić sobie gazetę,
podszedł jeszcze raz, by wcale nie z lekką pogróŜką w
głosie, tonem raczej pewnym i donośnym obwieścić, Ŝe
pora juŜ zrobić porządek z takimi jak ja.
Po stłumieniu pierwszego odruchu złości, co udało mi
się juŜ na peronie, jechałem w zadumie do Lubeki.
„Zdrajca ojczyzny!" WyraŜenie, które, obok „kosmopolity
bez ojczyzny", naleŜy do językowej skarbnicy dziejów
niemieckich. Czy ów miotany furią młody człowiek nie
miał racji? Czy nie mogę obejść się świetnie bez takiej
ojczyzny, ku której chwale naleŜy zrobić porządek z
takimi jak ja?
W istocie: nie tylko lękam się Niemiec zredukowanych
z dwóch państw do jednego, ale stanowczo odrzucam
państwo jedności i byłoby mi lŜej na sercu, gdyby – na
skutek przemyślanej decyzji Niemców albo protestu
sąsiadów – do utworzenia takiego państwa nie doszło.
Wiem oczywiście, Ŝe moje stanowisko budzi dziś
sprzeciw, co więcej – moŜe wywoływać reakcje
agresywne, przy czym nie mam na myśli tylko młodego
człowieka
z
hamburskiego
dworca.
„Frankfurter
Allgemeine Zeitung" załatwia się dziś z tymi, których
nieodwołalnie zalicza do lewicowych intelektualistów,
równie stanowczo, choć daleko subtelniej. Wydawcom nie
wystarcza juŜ, Ŝe komunizm zbankrutował, wraz z nim
skończyć ma się teŜ demokratyczny socjalizm, łącznie z
Dubczekowskim marzeniem o socjalizmie z ludzką
twarzą. Oto co zawsze łączyło kapitalistów I komunistów:
profilaktyczne potępienie Trzeciej Drogi. ToteŜ na
wszelkie uwagi o samodzielnści, jaką osiągnęła właśnie
NRD i jej obywatele, natychmiast replikuje się liczbami
przesiedleńców.
Samowiedza,
która
mimo
czterdziestoletniego ucisku zdołała się rozwinąć i
wreszcie rewolucyjnie potwierdzić, ma prawo tylko do
notek petitem. W ten sposób ma powstać wraŜenie, Ŝe w
Lipsku i Dreźnie, w Rostocku i Berlinie Wschodnim
zwycięŜył nie lud NRD, lecz wyłącznie i na całej linii
zachodni kapitalizm. I juŜ przystępuje się do zgarniania
łupów. Zaledwie jedna ideologia zmuszona była rozluźnić
uchwyt, a potem całkiem dać za wygraną, juŜ ostrzy sobie
pazurki następna. W razie konieczności pokazuje się
wolnorynkowe narzędzia tortur. Kto nie poczuje, ten nie
dostanie. Nawet bananów.
Nie,
takiej
ojczyzny,
bezczelnie
triumfującej,
powiększonej w drodze ingerencji, nie chcę, jakkolwiek
prócz kilku myśli nie dysponuję Ŝadnymi środkami, by
zapobiec niefortunnemu porodowi. Obawiam się, Ŝe –
choćby nawet pod wymyślnymi kryptonimami – wszystko
zmierza do ponownego zjednoczenia. Zatroszczy się juŜ o
to silna marka zachodnioniemiecka; zatroszczy się o to
potęŜnymi nakładami Springerowska prasa, od niedawna
sprzymierzona z filuternymi poniedziałkowymi epistołami
Rudolfa
Augsteina;
a
niemiecka
skłonność
do
zapominania teŜ zrobi swoje.
W rezultacie będzie nas niemal osiemdziesiąt milionów.
Będziemy znowu zjednoczeni, silni i – nawet przy
próbach mówienia cicho – hałaśliwi. Na koniec –
poniewaŜ dosyć nigdy nie jest dosyć – uda nam się za
pomocą niezawodnej twardej marki – i po uznaniu
polskiej granicy zachodniej – podporządkować sobie
gospodarczo spory szmat Śląska, kawałek Pomorza i –
według aŜ nadto dobrze znanych wzorów niemieckiej
historii – znowu przyjdzie nam być postrachem i Ŝyć w
izolacji.
Taką ojczyznę zdradzam juŜ dziś; moja ojczyzna
powinna być bardziej róŜnorodna, kolorowa, lepiej Ŝyjąca
z sąsiadami, mądrzejsza po szkodzie i strawniejsza dla
Europy.
Koszmar zderza się tu z marzeniem. CóŜ nam
przeszkadza
pomóc
Niemieckiej
Republice
Demokratycznej w trybie sprawiedliwego, od dawna
naleŜnego wyrównania obciąŜeń w taki sposób, by
państwo mogło się ekonomicznie i demokratycznie
wzmocnić, a obywatelom łatwiej było zostać w domu?
Dlaczego niemiecką konfederację, która mogłaby być
znośna dla sąsiadów, trzeba zawsze koniecznie stroić w
niewygodną czapkę, a to, wedle niejasnych projektów z
kościoła Pawła, w postaci państwa związkowego, a to
znów, jak gdyby nie moŜna było inaczej, w formie
Wielkiej Republiki Federalnej? Czy nie jest tak, Ŝe
niemiecka konfederacja to więcej, niŜ mogliśmy się
kiedykolwiek spodziewać? Czy nadrzędna jedność,
większa
powierzchnia
państwowa,
skumulowana
gospodarka to doprawdy nabytki godne starania? Czy to
aby nie znowu o wiele za wiele?
W przemówieniach i artykułach poczynając od połowy
lat sześćdziesiątych wypowiadałem się przeciwko
ponownemu zjednoczeniu i za konfederacją. Dziś raz
jeszcze przedstawiam swoje stanowisko w kwestii
niemieckiej. Nie trzeba mi dziesięciu punktów, zmieszczę
się w pięciu.
Po pierwsze: Niemiecka konfederacja znosi powojenną
zasadę
stosunków
zagranicznych
między
oboma
państwami
niemieckimi,
likwiduje
niegodną,
rozdzielającą Europę granicę, a zarazem liczy się z
troskami czy zgoła lękami swoich sąsiadów, rezygnując
głosem zgromadzenia konstytucyjnego z ponownego
zjednoczenia w formie państwa jedności.
Po drugie: Konfederacja obu państw niemieckich nie
gwałci powojennej ewolucji ani jednego, ani drugiego
państwa, natomiast umoŜliwia coś nowego: samodzielną
wspólnotę; zarazem jest dostatecznie suwerenna, by
sprostać
przyjętym
uprzednio
zobowiązaniom
sojuszniczym i w ten sposób uczynić zadość sprawie
bezpieczeństwa w Europie.
Po trzecie: Konfederacja obu państw niemieckich
bliŜsza jest procesowi integracji europejskiej niŜ cierpiące
na nadwagę jednolite państwo, zwłaszcza Ŝe zjednoczona
Europa będzie konfederacją, toteŜ musi wpierw
przezwycięŜyć tradycyjną zasadę państw narodowych.
Po czwarte: Konfederacja obu państw niemieckich idzie
drogą innej, poŜądanej, nowej samowiedzy. Będąc
narodem w sensie wspólnoty kultury ponosi wspólnie
odpowiedzialność
za
niemiecką
historię.
Takie
pojmowanie narodu nawiązuje do nieudanych wysiłków
zgromadzenia w kościele Pawła, przyjmuje współczesne,
szerokie rozumienie kultury i łączy róŜnorodność
niemieckiej kultury bez konieczności proklamowania
narodowo-państwowej jedności.
Po
piąte
wreszcie:
Konfederacja
obu
państw
niemieckich
jednej
kultury
byłaby
bodźcem
do
rozwiązania innych, a jednak porównywalnych konfliktów
na świecie – w Korei, w Irlandii, na Cyprze, a takŜe na
Bliskim Wschodzie, wszędzie tam, gdzie zasada państwa
narodowego agresywnie zakreśliła granice bądź chce je
rozszerzyć. Rozwiązanie kwestii niemieckiej w drodze
konfederacji mogłoby ustanowić przykład.
Dodatkowo parę uwag: Niemieckie państwo jedności
istniało – w zmiennych rozmiarach – zaledwie przez
siedemdziesiąt pięć lat: jako Rzesza Niemiecka pod
dominacją Prus; jako od początku zagroŜona klęską
Republika Weimarska; wreszcie, aŜ do bezwarunkowej
kapitulacji, jako Rzesza Wielkoniemiecka. Powinniśmy
sobie uświadomić – nasi sąsiedzi są świadomi – ile
cierpienia spowodowało to państwo jedności, jaki bezmiar
nieszczęść zgotowało innym i nam samym. Na tym
państwie
jedności
ciąŜy
zsumowana
w
pojęciu
„Oświęcim" i nie dająca się Ŝadną miarą zrelatywizować
zbrodnia ludobójstwa.
Nigdy – dotychczas – Niemcy w swej historii nie
ś
ciągnęli na siebie tak straszliwej niesławy. A przecieŜ nie
byli lepsi ani gorsi od innych narodów. Karmiąca się
kompleksami mania wielkości przywiodła Niemców do
tego, Ŝe nie urzeczywistnili moŜliwości odnalezienia się
jako wspólnota kulturowa w państwie związkowym i
zamiast tego gwałtem zrealizowali imperialne państwo
jedności. To państwo było juŜ przesłanką Oświęcimia.
Było podłoŜem, na którym mógł się bujnie rozwinąć
ukryty, znany takŜe gdzie indziej antysemityzm.
Niemieckie państwo jedności stało się przeraŜająco
skuteczną poŜywką dla rasistowskiej ideologii nazizmu.
Nie moŜna ignorować tych faktów. Kto dziś myśli o
Niemczech i szuka odpowiedzi na kwestię niemiecką,
musi zarazem myśleć o Oświęcimiu. To miejsce grozy,
wymienione tu jako przykład trwałego szoku, wyklucza
na przyszłość niemieckie państwo jedności. JeŜeli zaś –
czego moŜna się obawiać – mimo wszystko państwo to
zostanie siłą utworzone, pisana mu będzie klęska.
Ponad dwadzieścia lat temu w Tutzing ukuto hasło:
„Zmiany przez zbliŜenie" – długo budząca spory, wreszcie
potwierdzona formuła. ZbliŜenie jest dziś w polityce na
porządku dziennym. Wskutek rewolucyjnej woli swego
ludu zmieniła się Niemiecka Republika Demokratyczna;
nie zmieniła się jeszcze Republika Federalna Niemiec,
której obywatele patrzą na wysiłki tamtej strony juŜ to z
podziwem, juŜ to protekcjonalnie: „Nie chcemy się do
was wtrącać, ale... "
I juŜ zaczyna się ingerowanie. Pomocy, prawdziwej
pomocy
udzieli
się
tylko
na
warunkach
zachodnioniemieckich. Własność – powiada się –
owszem, ale Ŝadnej własności społecznej. Zachodnia
ideologia
kapitalizmu,
która
chce
nieodwołalnie
wyeliminować wszelkie inne ideologiczne – izmy,
przemawia niczym zza lufy rewolweru: albo gospodarka
rynkowa, albo...
Kto w tej sytuacji nie podniesie rąk i nie podda się
błogosławieństwu silniejszego, którego bezczelność tak
jawnie relatywizują sukcesy. Obawiam się, Ŝe my,
Niemcy, po raz drugi przeoczymy szansę opamiętania.
Naród jako wspólnota kulturowa w konfederacyjnej
wielości to dla nas najwyraźniej za mało; a „zbliŜenie
przez zmiany" to Ŝądanie zbyt wygórowane – bo
kosztowne. Ale kwestii niemieckiej nie da się rozwiązać
w przeliczeniu na marki i fenigi.
Co to powiedział ten młody człowiek na hamburskim
dworcu? – Ma rację. W razie czego proszę zaliczyć mnie
do kosmopolitów bez ojczyzny.
przełoŜyła Małgorzata Łukasiewicz
Do kogo ta mowa..
[Was rede ich. Wer liórt noch zu. Pierwodruk w: „Die Zeit", 11 V 1990.
Artykuł ten ukazał się po opublikowaniu niemieckiego oryginału ksiąŜki
Niemieckie rozliczenia; dołączamy go tutaj zgodnie z Ŝyczeniem Guntera Grassa.]
Niedawno temu w Lipsku. Jeden z tych przedwcześnie
wiosennych dni. Wiedziony przeczuciem, jakby szukając
ukojenia wstąpiłem po południu raz jeszcze do kościoła
Mikołaja, a zaraz potem odkryłem na przykościelnym
placu, tam gdzie wszystko się zaczęło, wymalowaną
ręcznie tabliczkę z nazwą ulicy. Niebieska, staromodnie
dekoracyjna obwódka i teŜ niebieskie, schludnie
wykaligrafowane pędzelkiem pismo dawały wraŜenie
autentyczności, a cała tabliczka określała punkt wyjścia
rewolucji z jesieni ubiegłego roku nowym imieniem:
„Plac Wystawionych Do Wiatru". NiŜej widniały małe
literki: „Październikowe dzieci pozdrawiają was. Jeszcze
tu jesteśmy".
Nie wiem, co stało się z tą łudząco autentyczną
tabliczką. MoŜe uchowała się jako pamiątka – na pewno
znajdzie się stosowne muzeum: tyle zostało z przeszłości.
Ja jednak mam Ŝywo w pamięci tę zwięzłą formułę
bogatego w skutki rozczarowania, bowiem nie tylko
wyniki wyborów z 18 marca i 6 maja, lecz takŜe dalszy
przebieg procesu łączenia się Niemców (aŜ po unię
walutową) chwilowo lub na dobre wypchnęły ze sceny
prawdziwych rewolucjonistów, a więc tych, którzy bez
uŜycia przemocy rozbili kartel władzy państwowej i
partyjnej; wystawiły do wiatru „październikowe dzieci".
Gdybym chciał wypowiadać się na temat uporu w
polityce, nie wymyśliłbym na początek nic lepszego niŜ
przypomnienie uporu rewolucjonistów z Lipska, Drezna i
Berlina. Bo oto juŜ go wchłonął czas przeszły
niedokonany, czas szeptanej narracji. A moŜe trwa nadal,
tylko przysypany chełpliwymi słowami, przysłonięty
skwapliwie zsuniętymi kulisami historii i walutą, która
zdobna w wielkie litery udaje twardą?
Nie warto wyliczać, ile demokratycznego uporu
ujawniło się wtedy, na początku, kiedy tylko kościół
Mikołaja słuŜył jako schronienie, i ile wzajemnej
tolerancji, dopóki tolerancja była nakazem. I jeszcze tylko
smutna pieśń przypomina, jak niewiele z tego zostało pod
dyktatem jedności. Ostatnim wyrazem przeŜywanej
wówczas demokracji był chyba projekt konstytucji, który
odpowiedzialni zań członkowie Nowego Forum i
ugrupowania Demokracja Teraz przedłoŜyli nowo
wybranej Izbie Ludowej. Niemal bez dyskusji został on
odrzucony przez notorycznych przemądrzalców. Chodziło
juŜ tylko o anszlus, który nie moŜe się tak nazywać. I
nawet przestrzeni między artykułem 23 i 146 ustawy
zasadniczej nie dało się zagospodarować, wykorzystać dla
dalej idących koncepcji, powierzyć demokratycznemu
uporowi. Sprawy muszą iść gładko. Wszystko inne
powoduje opóźnienia. Daty są wyznaczone. Hasło: „To
my jesteśmy narodem" po tamtej stronie mogło w
pewnym krótkim okresie mieć jakąś prawomocność, u nas
decyzje naleŜą do kanclerza. Chce widnieć na kartach
historii jako kanclerz zjednoczenia, więc co drugie ze
swych waŜkich aŜ do nadwagi wystąpień otrąbią jako
godzinę historyczną i w ten sposób wygrywa wszystkie
wybory. „Pociąg ruszył", mówiono i mówi się nadal, „i
nikt go nie moŜe zatrzymać".
Zachowując spory odstęp od torów, wystawieni do
wiatru tkwią na peronie przytłoczeni trawiącym ich
uparcie niepokojem, Ŝe jadący pociąg moŜe napotkać
najróŜniejsze przeszkody, zwłaszcza Ŝe nikt (Ŝaden sygnał
ostrzegawczy) go nie zatrzyma. Jako człowiek, któiy
proponuje od lat, a ze szczególnym naciskiem od jesieni
zeszłego roku, konfederację obu państw niemieckich –
który więc połączenie ceni wyŜej niŜ budzącą w nim lęk
jedność – stoję i ja na tym peronie i powtarzam niby
papuga swoje przestrogi. Czuję przecieŜ, Ŝe w rozkład
jazdy tego pociągu wpisane jest nieszczęście. Tylko
dlatego – nawet jeśli ta mowa do nikogo juŜ nie trafi –
niechaj zostanie powiedziane, co widać z Placu
Wystawionych Do Wiatru.
Jeszcze do niedawna, przez ponad czterdzieści lat, NRD
była państwem roztaczającym kontrolę nad sobą i swymi
obywatelami. Jedno z przykazań stanowiła cenzura, a zła
gospodarka wyznaczała rytm codzienności. Państwo to
przemawiało językiem nadzorcy, aŜ wreszcie obywatele
odebrali mu władzę i udzielili pierwszych lekcji
demokracji. Ale czy tym obywatelom nie zagląda w oczy
kolejne ubezwłasnowolnienie? Czy nie zaleca im się z
naciskiem – tak jak niedawno w trakcie walki wyborczej –
by wolność pojmowali jako mnoŜenie dokonań? CzyŜ nie
sugerowano im, Ŝe niektóre dobrze słuŜące demokracji
Ŝ
yczenia co do konstytucji naleŜy wybić sobie z głowy
jako sympatyczną wprawdzie, ale nieprzydatną blagę? I
czy nie padli ofiarą kolejnego – izmu, tym razem pod
postacią marki zachodniej, upiększonego perspektywą
swobody podróŜowania i konsumpcji?
To, czemu zrazu towarzyszyła odwaga, co po
wszystkich
upokorzeniach
podbudowywało
samoświadomość, co pozwalało na dowcip, nawet
wesołość i przez pewien niedługi czas w obu państwach
budziło radość, teraz przerodziło się w zgryzotę.
Niemieckiej jedności patronuje melancholia. To, co
zaczęło się jako poszukiwanie, wzajemne wypytywanie,
rozmowa, co miało dopuścić do głosu idee, które mogłyby
dać poczucie pewności naszym sąsiadom, przede
wszystkim Polakom, zredukowało się do kwestii
finansowej. Pieniądze muszą wypełnić brak idei
nadrzędnej. Twarda waluta ma powetować niedostatek
ducha.
Gdyby
zapotrzebowanie
osiągnęło
punkt
krytyczny, moŜna posłuŜyć się namiastką, czyli pojęciem
Europy. Nie ma popytu na stopniowe zbliŜenie Niemców,
a tylko i wyłącznie na przyrost rynków zbytu, poniewaŜ
wszechogarniająca tępota wszystko podporządkowała
wszechmocnym mechanizmom rynkowym. Rzadko w
historii niemieckiej, i tak dość nieszczęśliwej, zdarzało
się, aby z powodu niedostatku mocy twórczych tak
obchodzono się z autentyczną szansą godną miana
historycznej: aby tak po kramarsku nią kupczono, tak
kompletnie jej nie pojmowano, tak lekkomyślnie ją
marnowano.
A teraz (wedle starej recepty) ma nastąpić cud: unia
walutowa jako umowa państwowa. Niechaj wolno będzie
równieŜ pisarzowi spróbować tych wstępnych wyliczeń,
zwłaszcza Ŝe chociaŜby przez obcowanie z wydawcami
nauczył się rachować. Marka zachodnia trafia w NRD na
nie przygotowany grunt gospodarczy oraz do rąk ludności
zupełnie nieświadomej meandrów i zalet gospodarki
rynkowej. Działanie zbawiennego lekarstwa potwierdzi
tylko to, co drobnym maczkiem zapowiada ulotka
informacyjna: ewentualną nieprzyswajalność i inne
zjawiska uboczne. JuŜ teraz bowiem łatwo przewidzieć,
Ŝ
e przewaŜająca część wszystkich odprowadzonych do
NRD kwot w markach zachodnich niebawem znów wróci
na Zachód i tu, wyłącznie tu przyczyniać się będzie do
wzrostu obrotów artykułami konsumpcyjnymi oraz do
rozwoju turystyki. Tłumione od lat pragnienia domagają
się realizacji, czekają cele odbywanych w marzeniach
podróŜy. Ale między Łabą a Odrą, gdzie naleŜałoby
oŜywić na wpół martwą gospodarkę, zagwarantować
miejsca pracy, owa twarda waluta, w którą ma wierzyć
cały świat, będzie środkiem nieskutecznym lub nie dość
skutecznym. Pieniądze wydawane w domach towarowych
Zachodu, między Lubeką a Monachium, mogą wprawdzie
wypełnić kasy i – przy takim napływie kupujących –
uskrzydlić ceny, ale za to wyroby rodzimej produkcji będą
zalegać na półkach: juŜ niepokupne, nadające się tylko do
wyrzucenia.
Skutki nietrudno przewidzieć: firmy i tak chylące się ku
upadkowi plajtują natychmiast, inne przedsiębiorstwa
produkcyjne, które dałoby się moŜe uzdrowić, wkrótce
stają się niewypłacalne, nowe zakłady w ogóle nie waŜą
się
stanąć
do
nierównego
współzawodnictwa.
NajostroŜniejsi ze świeŜo wymienionymi pieniędzmi
przenoszą się na Zachód. Spodziewane bezrobocie osiąga
pułap niebezpieczny dla ogółu.
Twierdzę, Ŝe ta pochopna unia walutowa nie
poprzedzona przygotowawczym oŜywieniem rodzimych
sił gospodarczych to omam, który w konsekwencji okaŜe
się oszustwem; zapewne wśród wystawionych do wiatru
będą tym razem nie tylko ci szlifujący bruk przed
kościołem Mikołaja; narody obu państw niemieckich
jawią się w śpiesznych scenach mojego widzenia jako
tłum wystający na peronach i spoglądający w ślad za
pociągami, które odjechały. Albo powiedzmy inaczej,
uciekając się do ptasiej przenośni: gdy minie koniunktura
dla krętogłowów, nie zabraknie ani nieodzownych sępów
nad głowami bankrutów, ani drozdów Ŝartownisiów.
[„Ptasia" metafora Grassa polega na grze słów: Wendehals – w znaczeniu
ornitologicznym krętogłów, w potocznej niemczyźnie oznacza człowieka łatwo,
koniunkturalnie zmieniającego poglądy, kurka na kościele. Pleitegeier jest
symbolem bankructwa, sępem zwiastującym „śmierć gospodarczą". Spotldrossel to
wkomponowana w metaforyczny kontekst nazwa ornitologiczna (przyp. tłum. ). ]
Dlaczego najwyŜszy straŜnik waluty – Deutsche
Bundesbank – nie wnosi sprzeciwu? Jego prezes, Karl
Otto Pohl, zdobył się na aluzyjną przestrogę napomykając
coś o moŜliwej nieskuteczności spodziewanego rychłego
cudu walutowego, ale zaraz potem spuścił z tonu i nie
przeciwstawił się pośpiechowi Kohla. Gdy idzie o
pieniądze, myślenie musi ustąpić spekulacjom, toteŜ
myśli, których nie dyktuje gorączka zjednoczeniowa, oraz
obawy wynikające z kłopotów bytowych są zbywane jako
natrętne właŜenie w paradę: ot, intelektualne wymysły,
niedorzeczne,
bo
opisują
jakąś
trzecią
drogę,
profesjonalne czarnowidztwo.
Chciałby, Ŝeby tak było. Owładnęła mną rozkoszna
skłonność do przesady. Nie ma więc mowy o jakimś
rachunku mleczarki handlującej chudym towarem,
[ Źródłem
zwrotu „rachunek mleczarki" jest bajka La Fontaine'a o marzycielskiej mleczarce,
która po sprzedaŜy mleka obiecuje sobie fortunę, snuje fantastyczne plany, a
wpadłszy w przedwczesną euforię rozlewa to, co chciała sprzedać. W znaczeniu
potocznym chodzi o rachuby, oczekiwania, które są oparte na fałszywych
przesłaniach, iluzjach (przyp. tłum. ). ]
lecz odwrotnie, dzięki
umiejętnej polityce finansowej trzymamy wszystko
mocno w garści. Chciałbym, aby spełniła się dziecinna
wiara w gospodarkę rynkową z malowanki pamiętającej
czasy Ludwiga Erharda. Jednak doświadczenie i to, co
widać gołym okiem, podpowiadają co innego.
W ostatnich tygodniach krąŜyłem od Stralsundu do
Lipska, a ostatnio po ŁuŜycach, gdzie oczom rysownika
ukazują się krajobrazy, które odbierają mowę: rozległe
kopalnie węgla brunatnego w pobliŜu Seftenbergu i
między Sprembergiem a Hoyerswerdą. Rozmowy i słowa
usłyszane od innych potwierdzają moje przeczucie: w
efekcie działań bońskich partaczy rzeczywiście nastąpi
wystarczająco długo juŜ wywoływany upadek gospodarki
NRD-owskiej. JuŜ teraz moŜna dostrzec, Ŝe zagraniczni
inwestorzy są zainteresowani co najwyŜej systemem
rozdzielnictwa i dostaw w jeszcze istniejących zakładach,
poniewaŜ agresywne wykorzystanie tego systemu
umoŜliwi
zalanie
rynku
NRD
produktami
zachodnioniemieckimi: od piwa po sprzęt wideo. Ruina
rolnictwa to rzecz z punktu widzenia producentów
zachodnioniemieckich juŜ postanowiona. Znane nam od
dawna koncerny okupują rynek ksiąŜkowy i gazetowy.
Niegdysiejsi wielcy właściciele ziemscy przysyłają
mierniczych, którzy juŜ się krzątają po Przedmorzu i
Meklemburgii. Nowi panowie kolonialni przyjeŜdŜają i
znajdują gorliwych podwładnych w osobach dyrektorów
fabryk, przedtem posłusznych partii. Z drugiej strony
mamy tylko katalog obiecywanych dobrodziejstw. Ale co
komu po wypłacanych w stosunku 1:1 pensjach, jeśli
liczne funkcjonujące jeszcze przedsiębiorstwa NRD-
owskie niebawem staną się niewypłacalne? Oto piłka, z
której uchodzi powietrze: wzmoŜonej działalności
zarobkowej na Zachodzie towarzyszy bezrobocie na
Wschodzie. Wzrost przyjdzie nam odnotować tylko tam,
gdzie mają swe źródło nasze i naszych sąsiadów lęki: w
rozwoju niemieckiego radykalizmu prawicowego. Tym
bardziej Ŝe, jak moŜna przypuszczać, równieŜ Złoty
Cielec – twarda marka zachodnia – dozna uszczerbku.
A wszystko to bez potrzeby lub teŜ tylko dlatego, Ŝe
niektórzy politycy z kanclerzem na czele uroili sobie
bruderszaft z historią. Co łub kto narzuca Niemcom taki
bezmyślny pośpiech? Ta gorączkowa partanina nie
pozwoli, by zrosło się to, co przynaleŜy do siebie wzajem;
raczej powiększy konserwowany przez czterdzieści lat
dystans: wabieni dobrobytem, uraczeni bezrobociem
Niemcy stamtąd i Niemcy stąd staną się sobie bardziej
obcy niŜ kiedykolwiek przedtem.
MoŜna zapytać: skąd to utyskiwanie? Co znaczy ten
upór wobec jednoznacznych wyników wyborów? Ano to,
Ŝ
e przestrzegając przed nierozwaŜnie forsowaną jednością
naleŜy
raz
jeszcze
powiedzieć,
kto
tu
ponosi
odpowiedzialność. Śmiem raczej wątpić, czy sprzeciw
dotrze do kanclerza. Ale rada centralna Deutsche Bank
została wezwana do nieudzielenia przyzwolenia na
przewidywany szwindel walutowy. Prezydent ostrzegał
juŜ w ramach swych moŜliwości przed pochopnymi
działaniami i ponownym ubezwłasnowolnieniem naszych
rodaków. Nie znalazł wielkiego posłuchu, a jednak starał
się – chociaŜby tylko werbalnie – łagodzić szorstkość, z
jaką stale traktuje się naszych zaniepokojonych i
wzburzonych sąsiadów; ostatnio w Polsce, gdzie od czasu
ś
ląskiego
przemówienia
Waigla
rośnie
nieufność.
UwaŜam,
Ŝ
e
teraz
obowiązkiem
Richarda
von
Weizsackera jest niezgoda na groŜące nieszczęście, czyli
pochopną unię walutową w formie umowy państwowej,
oraz zatrzymanie niemieckiego pociągu jedności na krótki
postój. Abyśmy mogli zrobić przerwę. AŜeby znalazł się
czas na powzięcie myśli, której treść będzie bardziej
wzbogacająca niŜ zwykła jedność państwowa i walutowa.
Abyśmy wreszcie skorzystali z okazji i naradzili się w
szerokim
spektrum
demokratycznym
nad
nową
konstytucją. Tylko wtedy, gdy Związek i landy,
Bundestag i Izba Ludowa, rządy i opozycja, Kościoły i
związki zawodowe (a takŜe, wedle Ŝyczenia, owi tak
często spotwarzani intelektualiści) nawiąŜą ze sobą
rozmowę o nowej konstytucji, nowo powstające Niemcy
sprostają oczekiwaniom swych obywateli i sąsiadów.
Niemiecka przeszłość zobowiązuje nas do takiej rozwagi;
niemiecka
przeszłość
i
współczesne
zagroŜenia:
zniszczenie środowiska naturalnego i zmiany klimatyczne,
przeludnienie i odpowiadające mu zuboŜenie w krajach
Trzeciego Świata – wszystko to juŜ teraz uprzedza
przyszłość.
Nowe państwo związkowe oparte na kulturowej
róŜnorodności będzie mieć wśród swych obywateli nie
tylko Niemców. Włosi i Jugosłowianie, Turcy i Polacy,
Afrykanie i Wietnamczycy znaleźli w jego granicach
schronienie, pracę, mieszkania, a nierzadko teŜ drugą
ojczyznę. Poszerzają oni nasze pojęcie kultury. Dzięki
nim moglibyśmy nadać nowy kształt naszej niezmiennie
rozproszonej świadomości bycia narodem. Przy ich
wsparciu,
będąc
Niemcami,
jesteśmy
zarazem
Europejczykami.
Czy jednak istnieje jeszcze sposobność zdystansowania
się od kwestii niemieckiej spłaszczonej do kształtu
zwykłej jedności walutowej? Czy moŜna zaprzestać
nieprzytomnego pośpiechu po to, aby pójść dalej w
tempie, które pozwala nie tylko spokojnie oddychać, ale
teŜ myśleć?
Wróćmy na „Plac Wystawionych Do Wiatru": Lipsk,
kościół Mikołaja. Jasna, pogodna przestrzeń, która
zachęca do zadumy nad tym i owym. Tu się wszystko
zaczęło. Tu pogrzebane zostały nadzieje. A jednak, jeśli
zostawić gdzieś na stronie Bonn i Berlin, moŜna by stąd
sięgnąć myśli, której dotąd brakowało; bo oto gdyby tak
wysnutą z wyobraźni nitką połączyć lipski kościół
Mikołaja z frankfurckim kościołem Pawła i gdyby pójść
po tak wyobraŜonej linii...
Ale – do kogo ta mowa...
przełoŜył Andrzej Kopacki