background image

Danielle Steel 
Jak grom z nieba 

W sali konferencyjnej panował jednostajny gwar. Alexandra Parker 
wyprostowała długie nogi pod potężnym mahoniowym stołem, zapisała coś na 
żółtej kartce notatnika i rzuciła spojrzenie jednemu ze wspólników. Matthew 
Billings był starszy od Alex o kilkanaście lat — dawno już stuknęła mu 
pięćdziesiątka — i należał do najbardziej poważanych udziałowców firmy. Z 
reguły starał się polegać tylko na sobie, lecz dość często prosił Alex, by 
uczestniczyła w przesłuchaniach. Cenił jej bystry umysł i wyjątkową zdolność 
do wyszukiwania najsłabszych punktów przeciwnika. A kiedy już je znalazła, 
była finezyjna i bezlitosna. Zdawała się instynktownie wyczuwać, w które 
miejsce skierować ostrze sztyletu, żeby spowodować możliwie największe 
spustoszenie.
Posłała mu uśmiech, a Billings po błysku w jej oczach zorientował się, że 
usłyszała to, czego potrzebowali: odpowiedź inną niż poprzednio. Być może 
tylko odrobinę inną. Przesunęła w jego stronę żółtą kartkę, on zaś rzucił na nią 
okiem, zmarszczył brwi i lekko skinął głową.
Sprawa była potwornie skomplikowana, ciągnęła się od dobrych kilku lat i już 
dwukrotnie zawędrowała przed Sąd Najwyższy Nowego Jorku, a dotyczyła 
emisji wyjątkowo trujących substancji chemicznych przez jeden z największych 
w tej branży koncernów. Alex już parę razy uczestniczyła w przesłuchaniach i 
zawsze cieszyła się, że to nie jej problem. Powodami była grupa dwustu rodzin z 
Poughkeepsie, stawką zaś suma kilku milionów dolarów. Sprawa trafiła do 
spółki Bartlett i Paskin przed paroma laty, tuż po tym, jak Alex została 
dopuszczona do uczestnictwa w spółce.
Ona zdecydowanie wolała sprawy ostrzejsze, krótsze i o mniejszą stawkę. 
Dwustu powodów i ponad tuzin prawników pracujących pod
kierunkiem Billingsa — nie, to stanowczo nie był jej żywioł, mimo że 
specjalizowała się w powództwie i wygrała sporo trudnych i ciekawych spraw. 
Kiedy było wiadomo, że zapowiada się walka na noże i trzeba kogoś, kto zna 
wszystkie precedensy, a na dodatek gotów jest ślęczeć po nocach nad książkami 
i dokumentami, Alexandra Parker uchodziła w firmie za niezastąpioną. Miała 
oczywiście do dyspozycji sporą grupę współpracowników oraz młodszych 
wspólników, niemniej zawsze starała się jak najwięcej pracy wykonać sama i 
utrzymywała bliskie kontakty z niemal wszystkimi klientami.
Jej specjalnością były prawo pracy i zniesławienia. W obydwu dziedzinach 
posiadała duże doświadczenie i przeprowadziła wiele spraw, choć oczywiście 
sporo z nich zakończyło się ugodą. Generalnie jednak Alex Parker miała opinię 
osoby walecznej i nieustępliwej, dobrze znającej swój fach i nie obawiającej się 
ciężkiej pracy. W rzeczywistości Alex po prostu ją uwielbiała.

background image

Kiedy ogłoszono przerwę w przesłuchaniu, Matthew odczekał, aż adwokat 
koncernu oraz jego współpracownicy znikną za drzwiami, po czym obszedł stół, 
żeby z nią porozmawiać.
— Co o tym sądzisz? — Przyjrzał się jej z zainteresowaniem. Zawsze miał do 
niej ogromną słabość. Jako prawniczka była rzetelna i fachowa, a na dodatek 
należała do najatrakcyjniejszych kobiet, jakie w życiu spotkał. Matthew po 
prostu lubił jej towarzystwo. Była solidna, bystra, znała się na prawie i miała 
świetną intuicję.
— Chyba masz to, czego potrzebowałeś, Matt. Kiedy powiedział, że wtedy 
jeszcze nikt nie zdawał sobie sprawy z toksyczności tych substancji, kłamał. Po 
raz pierwszy zdarzyło się im popełnić taką gafę. Mamy raporty rządowe 
sporządzone na pół roku przed całą sprawą.
— Wiem — rozpromienił się. — Nieźle się wpakował, prawda?
— Aha. Już ci nie będę potrzebna. Masz faceta w garści. — Wrzuciła notatnik 
do teczki i spojrzała na zegarek. Wpół do dwunastej. Za pół godziny będą mieli 
przerwę na lunch, ale pomyślała, że jeśli wyjdzie teraz, powinna zdążyć załatwić 
jeszcze przynajmniej kilka spraw.
— Dziękuję, że przyszłaś. Jesteś po prostu niezastąpiona. Wyglądasz tak 
niewinnie, że faceci na śmierć zapominają, że trzeba się mieć na baczności. 
Gapią się na twoje nogi, a ja w tym czasie mogę spokojnie przygotować i 
zarzucić sieć.
Wiedziała, że lubi się z nią droczyć. Matthew Billings był wysoki i bardzo 
przystojny. Miał siwą czuprynę i śliczną żonę, Francuzkę,
byłą paryską modelkę. Uwielbiał piękne kobiety, lecz szanował też 
utalentowane i bystre.
— Serdeczne dzięki. — Posłała mu zrozpaczone spojrzenie. Rude włosy nosiła 
upięte w ciasny kok, makijaż zaś miała tak delikatny, że trudno było go 
dostrzec. Jej czarny kostium kontrastował z rudymi włosami i zielonymi 
oczyma. Była naprawdę piękna. — Po to właśnie przez tyle lat chodziłam do 
szkoły, żeby zostać przynętą.
Wybuchnął gromkim śmiechem.
— Do licha, skoro to skuteczny sposób, czemu z niego nie korzystać? — odparł, 
nie przestając się z nią drażnić.
W tej chwili drzwi się uchyliły i do sali wszedł jeden z obrońców. Natychmiast 
ściszyli głosy.
— Nie będziesz miał nic przeciwko, jeśli już pójdę? — spytała uprzejmie. Był w 
końcu jej przełożonym. — O pierwszej jestem umówiona z nowym klientem, a 
wcześniej muszę rzucić okiem na kilka innych spraw.
— W tym właśnie cały problem. — Na jego czole pojawił się niby srogi mars. 
— Za mało się angażujesz. Jesteś okropnie leniwa... No dobra, wracaj do pracy. 
Tutaj już swoje zrobiłaś. — W jego oczach zabłysły wesołe ogniki. — Dzięki, 
Alex.

background image

— Dam notatki do przepisania i prześlę ci je do biura — powiedziała poważnie, 
zanim wyszła.
Billings-wiedział, że jej staranne, inteligentne notatki znajdą się w jego 
gabinecie, zanim on sam wróci. Alex Parker była niepowtarzalna. Skuteczna, 
inteligentna, zdolna, kiedy trzeba — chytra, a do tego piękna, chociaż nie 
spędzała zbyt wiele czasu przed lustrem ani nie zwracała szczególnej uwagi na 
oglądających się za nią mężczyzn. Sprawiała wrażenie całkiem nieświadomej 
swojej urody i właśnie tym zdobywała sympatię większości ludzi.
Pomachała ręką na pożegnanie i wyszła, mijając w drzwiach powracających 
adwokatów koncernu. Jeden z nich obejrzał się za nią z nie skrywanym 
podziwem. Nieświadoma tego Alex Parker popędziła korytarzem, a potem kilka 
pięter po schodach w dół do swojego biura.
Gabinet miała przestronny i zadbany. Dominowały w nim spokojne szarości, na 
ścianach wisiały dwa ładne obrazy i kilka fotografii, na podłodze zaś stała 
donica z dużą rośliną i wygodne meble obciągnięte szarą skórą. Z okien na 
dwudziestym piętrze rozciągał się wspaniały widok na Park Avenue. Bartlett i 
Paskin zajmowali w sumie osiem pięter i zatrudniali około dwustu prawników. 
Była to firma zdecydowanie mniejsza od tej, w której Alex zatrudniła się zaraz 
po studiach,
lecz było jej tu zdecydowanie lepiej. Tam została przydzielona do sekcji 
antytrustowej, co jej absolutnie nie odpowiadało. Sprawy były piekielnie nudne, 
chociaż nauczyły ją zwracać uwagę na każdy szczegół i prowadzić drobiazgowe 
badania.
Usiadła za biurkiem i przejrzała czekające na nią wiadomości — dwie od 
klientów i cztery od współpracowników. Prowadziła dziewięć spraw, z których 
trzy były już gotowe do rozpoczęcia postępowania sądowego, pozostałe zaś 
znajdowały się dopiero w fazie przygotowawczej. Dwie duże sprawy właśnie 
zakończyły się ugodą. Był to ogromny nawał obowiązków, Alex jednak nie 
widziała w tym nic nadzwyczajnego. Lubiła takie szaleńcze tempo i związane z 
nim napięcie. Właśnie dlatego długo nie chciała mieć dziecka. Po prostu nie 
wyobrażała sobie siebie w roli matki, była pewna, że i tak zawsze bardziej 
będzie kochać swoją pracę. Praca stanowiła sens jej życia, toteż nic po słońcem 
nie sprawiało jej większej przyjemności niż ostra potyczka w sądzie. Parała się 
głównie obroną i wprost uwielbiała trudne przypadki. Kochała każdy aspekt 
swojej pracy, która pochłaniała większą część jej czasu, tak że właściwie nie 
zostawało go na nic innego — może tylko dla męża.
Samuel Parker harował równie ciężko jak Alex, tyle że nie w sądach, a na Wall 
Street. Pracował w jednej z najprężniej szych młodych firm w Nowym Jorku i 
specjalizował się w inwestycjach w nowe, niepewne technologie. Do spółki 
przystąpił na samym początku jej istnienia, dawała bowiem ogromne 
możliwości. Jak dotąd zbił kilka sporych fortun, chociaż parę razy zdarzyło mu 
się również przegrać. Razem zarabiali niemałe pieniądze. Ale, co dużo 
istotniejsze, Parker cieszył się w świecie interesów doskonałą reputacją. Był 

background image

znakomitym fachowcem i od dwudziestu lat praktycznie wszystko, czego tylko 
tknął, zmieniało się w pieniądze. Grube pieniądze! W pewnym momencie 
mówiono o nim nawet, że jest jedynym człowiekiem w mieście, który potrafi 
zrobić majątek na zwykłych towarach. Teraz wszakże zajmował się czym 
innym. Od parunastu lat podstawowym obszarem jego zainteresowań był 
przemysł komputerowy. Ulokował ogromne kwoty klientów w Japonii, nieźle 
radził sobie w Niemczech, opiekował się również dużymi udziałami w Dolinie 
Krzemowej. Wszyscy na Wall Street byli zgodni, że Sam Parker wie, co robi.
Alex też wiedziała, co robi, kiedy za niego wychodziła. Poznała go zaraz po 
studiach. Spotkali się na wydanym przez jej pierwszą firmę 
bożonarodzeniowym przyjęciu, na którym Sam zjawił się z trójką
przyjaciół. W ciemnym garniturze, z czarnymi włosami lekko przyprószonymi 
śniegiem i twarzą zarumienioną od siarczystego mrozu prezentował się 
imponująco. Kipiał radością życia, a gdy stanął przed nią i przyjrzał się jej, 
poczuła, że uginają się pod nią kolana. Miała wtedy dwadzieścia pięć lat, on zaś 
trzydzieści dwa i pośród mężczyzn, których znała, należał do nielicznych 
kawalerów.
Jeszcze tego wieczora próbował z nią porozmawiać, lecz bez skutku. W efekcie 
ich ścieżki przecięły się po raz kolejny dopiero pół roku później, kiedy firma 
Sama zgłosiła się do biura Alex po poradę w sprawie transakcji, którą 
zamierzała przeprowadzić w Kalifornii. Alex wraz z dwoma innymi młodymi 
pracownikami została oddelegowana do pomocy w tej sprawie. Parker był tak 
bystry, szybki i pewny siebie, że niemal natychmiast ją zafascynował. 
Właściwie trudno było sobie wyobrazić, że mógłby się czegoś przestraszyć. 
Śmiał się swobodnie i nie obawiał się stąpać po grząskim gruncie 
błyskawicznych decyzji. Wydawało się, że jest gotów podjąć każde ryzyko, 
chociaż w pełni zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństw. A przecież gra szła 
nie tylko o pieniądze jego klientów, lecz o całe przedsięwzięcie. Koniecznie 
chciał postawić na swoim, w przeciwnym razie gotów był się wycofać. 
Początkowo Alex miała go za durnia i bufona, ale z czasem zaczęła rozumieć, 
do czego zmierza, i ogromnie jej to zaimponowało. Był uczciwy aż do bólu, 
miał swój styl, tęgi umysł i rzecz najrzadszą z rzadkich — odwagę. Jej pierwsza 
ocena okazała się jak najbardziej prawidłowa: Sam Parker rzeczywiście nie bał 
się niczego.
Alex zrobiła na nim wcale nie mniejsze wrażenie. Zafascynowała go jej 
zdolność do inteligentnej dogłębnej analizy, oglądu sytuacji ze wszystkich stron. 
Potrafiła dostrzec wszelkie aspekty sprawy i wprost genialnie oceniała możliwe 
zyski i straty. Wspólnie — właśnie tak, wspólnie — sporządzili dla jego 
klientów całkiem imponujący pakiet. Transakcję przeprowadzono, firma 
rozwinęła się w oszałamiającym tempie, a po pięciu latach została sprzedana za 
astronomiczną kwotę. Jeszcze zanim poznał Alex, Sam zdobył sobie na Wall 
Street renomę młodego geniusza. Jednakże ona również cieszyła się coraz 
lepszą opinią, chociaż szło jej to wolniej niż jemu.

background image

Z zawodem Sama wiązało się więcej blasku, który sprawiał mu ogromną radość. 
Uwielbiał życie na wysokim poziomie, imponowała mu potęga bogatych 
mocodawców. Kiedy po raz pierwszy zaprosił Alex na randkę, pożyczył 
odrzutowiec od jednego ze swoich klientów i zabrał ją do Los Angeles na mecz. 
Nocowali w Bel-Air w osobnych pokojach, a na kolację wybrali się do Chasena 
i L'Orangerie.
— Każdą tak traktujesz? — spytała zachwycona tymi uprzejmościami, chociaż 
ogarniała ją coraz większa groza. W przeszłości tylko raz zdarzyło jej się 
związać na dłużej z chłopakiem, wszystko jednak rozsypało się, kiedy była na 
trzecim roku w Yale. Odtąd nie przytrafiło się jej nic poważniejszego prócz 
kilku niezobowiązujących bezsensownych randek na ostatnich latach piekielnie 
trudnych studiów. Alex najzwyczajniej w świecie nie miała czasu na 
poważniejsze związki. Chciała ciężko pracować i zostać kimś, chciała być 
najlepsza w swojej firmie, a Sam ze swoim stylem życia nie bardzo do tych 
planów przystawał. Łatwiej jej było wyobrazić sobie siebie z kimś z firmy, kto 
podobnie jak ona studiował w Yale albo na Harvardzie, ze spokojnym, 
ustatkowanym człowiekiem, który całe życie spędził jako udziałowiec jednej ze 
spółek prawniczych na Wall Street. Parker był w pewnym sensie dzikusem, 
kowbojem, tyle że przystojnym, miłym i bardzo zabawnym. Trudno jej było 
przekonać samą siebie, że to nie jest mężczyzna, jakiego pragnie. Bo która 
kobieta nie miałaby ochoty na Sama Parkera? Był inteligentny, elegancki i miał 
niepowtarzalne poczucie humoru. Musiałaby być obłąkana, żeby go nie pragnąć.
Zanim opuścili Los Angeles, wybrali się do Malibu na długi spacer po plaży, 
podczas którego rozmawiali o swoich rodzinach, przeszłości i planach na 
przyszłość. Samuel miał interesującą przeszłość, zupełnie niepodobną do historii 
Alex. Powiedział — niby niedbale, lecz przez zaciśnięte zęby — że kiedy miał 
czternaście lat, jego matka umarła i ojciec wysłał go do szkoły z internatem, bo 
nie za bardzo wiedział, co innego mógłby z nim zrobić. Nienawidził tej szkoły, 
nie cierpiał innych dzieci i ogromnie tęsknił za rodzicami. Podczas gdy on był w 
szkole, ojciec pił na umór, spłukał się do ostatniego grosza i zanim syn zdążył 
skończyć szkołę, umarł. Samuel nie zdradził Alex, co było przyczyną śmierci. 
Później — za pieniądze odziedziczone po dziadkach, rodzice bowiem nie 
zostawili mu ani centa — poszedł do college'u. Powiedział jej, że studiował na 
Harvardzie, gdzie świetnie sobie radził, lecz ani słowem nie wspomniał o 
samotności, której wtedy doświadczał. Z jego opowieści wynikało, że był to 
wspaniały okres w jego życiu, Alex jednak nie miała wątpliwości, że musiało 
mu być ciężko. Miał przecież zaledwie siedemnaście lat i był na świecie sam jak 
palec.
Po college'u rozpoczął studia w Harwardzkiej Szkole Biznesu i właśnie wtedy 
pasją jego życia stały się inwestycje w nowe, niepewne technologie. 
Natychmiast po ukończeniu studiów znalazł pracę i w ciągu ośmiu lat zdobył dla 
kilku klientów ogromne fortuny.

background image

— Opowiedz mi coś o sobie — szepnęła Alex patrząc mu w oczy, kiedy o 
zachodzie słońca szli plażą. — Przecież życie to nie tylko Wall Street.
Dobiegał końca ten ekscytujący weekend, chciała więc dowiedzieć się czegoś 
więcej o Samie Parkerze, zanim każde z nich zajmie się na nowo tylko swoim 
życiem.
— Tak? To oprócz Wall Street istnieje coś jeszcze? — roześmiał się, obejmując 
ją ramieniem. — Dotąd nikt mi o tym nie wspomniał. Powiedz mi, co to 
takiego?
Zatrzymał się i spojrzał jej w oczy. Bardzo go pociągała, lecz trochę bał się to 
okazać. Jej długie rude włosy rozwiewała wieczorna bryza, a zielone oczy 
wpatrywały się w niego, aż czuł dziwny, nie znany mu dotąd dreszcz.
— A ludzie?... Związki między nimi?...
Wiedziała tylko, że dotąd nie był żonaty, jednakże patrząc na niego, na jego 
swobodny sposób bycia nie miała wątpliwości, że w życiu miał setki dziewczyn.
— Nie mam na to czasu — droczył się z nią, przyciągając ją trochę bliżej. 
Znowu ruszyli przed siebie. — Mam za dużo innych zajęć. Bo wiesz, straszny 
ze mnie pracuś.
— I ważniak? — spytała uszczypliwie, obawiając się, że jest zarozumiały. Miał 
po temu wszelkie powody, chociaż jak dotąd nie dostrzegła w nim choćby cienia 
próżności.
— A kto to powiedział? Żaden ze mnie ważniak. Po prostu dobrze się bawię.
— Wszyscy wiedzą, kim jesteś — stwierdziła rzeczowo. — Nawet tutaj, w Los 
Angeles. W Nowym Jorku, w Dolinie Krzemowej i na pewno w... w Tokio. 
Gdzie jeszcze? W Paryżu? Londynie? Rzymie?
— To nie do końca prawda. Ciężko pracuję, to wszystko. Ty też. Widzisz w tym 
coś szczególnego? — Wzruszył ramionami i uśmiechnął się, lecz oboje dobrze 
wiedzieli, że jest inaczej.
— Ja nie latam do Los Angeles samolotami swoich klientów, Sam. Klienci 
przyjeżdżają do mnie taksówką. I to ci, którym się poszczęściło. Bo pozostali 
jeżdżą metrem.
— No dobra — roześmiał się Sam. — Moim poszczęściło się trochę bardziej. 
Być może mnie również. Ale niewykluczone, że któregoś dnia szczęście mnie 
opuści. Tak jak mojego ojca.
— Boisz się, że też może się to przytrafić? Że wszystko stracisz?
— Czemu nie? Tyle że on był głupcem... miłym, ale mimo wszystko głupcem. 
Wydaje mi się, że zabiła go śmierć matki. Poddał
się wtedy, stracił panowanie nad rzeczywistością. Zresztą stracił je, gdy tylko 
zachorowała. Kochał ją tak bardzo, że kiedy odeszła, nie był w stanie dłużej 
funkcjonować. Tak, jej śmierć go zabiła. — Już przed laty Sam postanowił, że 
za nic w świecie nie dopuści, by spotkał go taki sam los, postanowił, że nigdy w 
życiu nie pokocha nikogo tak bardzo, by dać się pociągnąć na dno.
— To musiało być dla ciebie okropne przeżycie — powiedziała Alex ze 
współczuciem. — Byłeś taki młody!...

background image

— Kiedy człowiek ma tylko siebie, szybko dorasta — stwierdził trzeźwo, po 
czym smutno się uśmiechnął. — A może nigdy nie dorasta? Moi kumple 
twierdzą, że wciąż jestem jak dzieciak. A mnie to chyba odpowiada. Dzięki 
temu nie traktuję życia zbyt serio. Jeśli zanadto się poważnieje, świat traci cały 
urok.
Alex była poważna i traktowała serio zarówno pracę, jak i całe życie. Ona także 
zdążyła już stracić rodziców, aczkolwiek w okolicznościach znacznie mniej 
dramatycznych. Śmierć rodziców otrzeźwiła ją, zmusiła do większej 
odpowiedzialności. Czuła, że teraz musi być bardziej dorosła, uważać na rozwój 
swojej kariery, pracować jeszcze lepiej i wydajniej niż dotąd, jakby miała 
obowiązek sprostać oczekiwaniom rodziców nawet po ich śmierci. Jej ojciec też 
był prawnikiem i ogromnie się ucieszył, kiedy postanowiła pójść w jego ślady. 
Chciała być w swoim zawodzie jak najlepsza, specjalnie dla niego, choć 
przecież nie mógł już tego widzieć.
Oboje byli jedynakami, robili karierę i mieli spore grono przyjaciół, którzy w 
pewnym sensie zastępowali im rodziny, tyle że Alex spędzała czas głównie w 
towarzystwie znajomych rodziców i przyjaciół ze studiów, Sam natomiast 
obracał się w kręgu kawalerów, współpracowników, klientów oraz swoich 
licznych dziewczyn.
Po raz pierwszy pocałował ją, gdy wracali z plaży, a przez większą część lotu do 
Nowego Jorku spał z głową na jej ramieniu. Patrzyła na niego zadumana i 
przyszło jej do głowy, że kiedy tak się o nią opiera, wygląda jak patykowaty 
wyrostek. Pomyślała jednak również, że bardzo go polubiła. Chyba za bardzo. 
Zastanawiała się, czy kiedykolwiek jeszcze się spotkają, czy dla niego ten 
wyjazd był tylko przerywnikiem czy też początkiem czegoś ważniejszego. 
Trudno to było przewidzieć, tym bardziej że sam przyznał, iż na co dzień 
spotyka się z pewną off-broadwayowską aktoreczką.
— Dlaczego więc zabrałeś do Los Angeles mnie, a nie ją? — spytała Alex 
prosto z mostu, jako że nie miała zwyczaju unikać ważnych pytań. Nie byłaby 
sobą, gdyby zrejterowała.
— Nie miała czasu — wyjaśnił uczciwie — a poza tym doszedłem do wniosku, 
że to dobra okazja, żeby cię bliżej poznać. — Zawahał się, po czym spojrzał na 
Alex z takim uśmiechem, że mimo woli stopniało jej serce. — Prawdę mówiąc, 
nawet nie pytałem, czy chce jechać. W weekendy ma próby, a na dodatek 
okropnie nie znosi baseballu. I naprawdę chciałem być z tobą.
— Dlaczego? — Zadając mu to pytanie, Alex nie miała pojęcia, jak bardzo jest 
piękna.
— Jesteś najinteligentniejszą dziewczyną, jaką zdarzyło mi się w życiu poznać. 
Bardzo lubię z tobą rozmawiać. Jesteś bystra i ekscytująca, a do tego miło na 
ciebie popatrzeć.
Podwiózł ją pod sam dom, a zanim wysiadła, pocałował raz jeszcze. Nie było 
jednak w tym pocałunku zaangażowania ani choćby cienia obietnicy. Ot, 
szybkie, niedbałe buzi i już po chwili taksówka zniknęła za rogiem. Alex 

background image

chwyciła walizkę i z trudnym do wytłumaczenia uczuciem zawodu ruszyła po 
schodach. Dla niej były to cudowne dwa dni, lecz jak widać, jemu spieszyło się 
do off-broadwayowskiej piękności — spędził po prostu jeszcze jeden miły 
weekend. Nie sądziła, by w jego życiu mogło znaleźć się miejsce dla Alexandry 
Andrews.
W tym przekonaniu trwała do następnego dnia, kiedy najpierw przysłał jej do 
biura tuzin czerwonych róż, a nieco później, po południu, zadzwonił, by 
zaprosić ją na kolację. Od tego momentu ich romans zaczął się na dobre i 
chociaż miała na głowie cztery trudne sprawy podczas czteromiesięcznego 
okresu narzeczeństwa, nie bardzo potrafiła skupić uwagę na sprawach 
zawodowych.
O rękę poprosił ją w walentynki, prawie cztery miesiące po tym, jak po raz 
pierwszy zaprosił ją na kolację. Alex miała skończone dwadzieścia sześć lat, 
Sam — trzydzieści trzy. Ślub wzięli w czerwcu w maleńkim kościółku w 
Southampton w obecności dwudziestu kilku najbliższych przyjaciół. Nie mieli 
wprawdzie rodzin, lecz znajomi dostarczyli im tyle ciepła, że dzień ten na długo 
zapadł im w pamięć. Miesiąc miodowy spędzili w Europie, mieszkając w 
hotelach, które Alex dotąd znała jedynie z lektury. Odwiedzili Paryż i Monako, 
spędzili też romantyczny weekend w Saint-Tropez. Jeden z klientów Sama 
romansował tam z podrzędną gwiazdką filmową, bawili się więc świetnie, a 
nawet zostali zaproszeni na przyjęcie na jachcie.
Następnie pojechali do San Remo, Toskanii, Wenecji, Florencji i Rzymu, a 
jeszcze później do Aten, gdzie spędzili kilka dni w towarzystwie innego klienta 
Sama. Podróż zakończyli w Londynie, gdzie odwiedzali ulubione restauracje i 
kluby Sama. Oglądali antyki i biżuterię u Garrarda, w Chelsea Sam nakupił 
żonie najprzeróżniejszych fatałaszków, chociaż starała się go powstrzymać, 
tłumacząc, że nie ma pojęcia, gdzie będzie je nosić, bo z całą pewnością nie w 
biurze. Był to wymarzony miesiąc miodowy, ale i tak nigdy nie czuli się 
szczęśliwsi niż w dniu, kiedy wrócili do Nowego Jorku i Alex przeprowadziła 
się do niego. Co prawda mieszkała tam już od dłuższego czasu, lecz aż do dnia 
ślubu nie sprzedała swojego mieszkania.
Dla niego nauczyła się gotować, on zaś kupował jej kosztowne kreacje, a na 
trzydzieste urodziny podarował przepiękny prosty diamentowy naszyjnik. Miał 
dość pieniędzy, by robić kosztowne prezenty, Alex wszakże wymagania miała 
niewielkie. Uwielbiała ich wspólne życie, miłość, pożądanie i przyjaźń, 
wzajemny szacunek, a także namiętny zapał do pracy. Kiedyś spytał, czy nie 
chciałaby zrezygnować z pracy albo przynajmniej zrobić sobie na pewien czas 
przerwy, by urodzić dziecko, ona jednak zamiast odpowiedzieć, spojrzała na 
niego jak na wariata.
— Może więc urodzisz dziecko nie przerywając pracy? — zmodyfikował nieco 
propozycję.
Byli wtedy małżeństwem od sześciu lat, Sam zbliżał się do czterdziestki i od 
czasu do czasu przebąkiwał coś na temat dzieci. Zdawał sobie sprawę, że byłaby 

background image

to dla nich nie byle jaka przeszkoda, z drugiej strony uważał, że prędzej czy 
później powinni zostać rodzicami. Alex wszakże twierdziła, że jeszcze nie jest 
gotowa.
— Nie mieści mi się w głowie, że ktoś miałby być ode mnie tak bardzo zależny. 
I to przez cały czas. Pracując tyle, ile pracuję, miałabym wyrzuty sumienia, że 
prawie nie widuję własnych dzieci. Nie, to stanowczo nie jest odpowiedni 
sposób wychowywania potomstwa.
— A czy potrafisz sobie wyobrazić, że kiedyś zwolnisz, że będziesz mniej 
pracować? — spytał, choć nawet jemu wydawało się to mało prawdopodobne.
— Szczerze? Nie. Nie da się być prawnikiem na pół etatu.
Tej sztuki próbowały już kobiety z jej firmy, lecz za każdym razem kończyło się 
to sromotną klęską i w efekcie albo na nowo rzucały się w wir zajęć cierpiąc z 
powodu piekielnych wyrzutów sumienia, że zaniedbują własne dzieci, albo po 
prostu rezygnowały z pracy. Tymczasem Alex nie miała ochoty ani na jedno, ani 
na drugie.
— Czy chcesz przez to powiedzieć, że dzieci w ogóle nie wchodzą w rachubę?
Po raz pierwszy poważnie się nad tym zastanowiła i doszła do wniosku, że na 
tak postawione pytanie nie potrafi udzielić zdecydowanej odpowiedzi. W 
efekcie stanęło na tym, że „na razie nie, być może kiedyś".
Temat powrócił po jej trzydziestych piątych urodzinach, kiedy prawie wszyscy 
ich znajomi mieli już dzieci. Byli małżeństwem z dziewięcioletnim stażem i w 
pełni odpowiadało im życie, jakie prowadzą. Alex przeniosła się do Bartlett i 
Paskin, została wspólnikiem, Sam natomiast stał się swego rodzaju legendą. 
Jeśli tylko mieli trochę wolnego czasu, lecieli do Francji, weekendy zaś spędzali 
w odległej o rzut kapeluszem Kalifornii. Sam w dalszym ciągu prowadził 
interesy w Tokio, a także w kilku krajach arabskich, Alex również miała coraz 
więcej osiągnięć. Wyglądało na to, że w ich życiu nigdy nie będzie miejsca na 
dziecko.
— Już sama nie wiem, czasami mam z tego powodu straszne wyrzuty 
sumienia... ale dla mnie to coś nienaturalnego... Nie umiem tego wytłumaczyć, 
po prostu nie nadaję się na matkę, w każdym razie jeszcze nie teraz — 
stwierdziła i odłożyli ten temat na następne trzy lata.
Po tym, jak jedna z jej współpracowniczek urodziła dziecko i udało się jej 
pogodzić obowiązki wychowawcze z zawodowymi, zegar biologiczny 
trzydziestoośmioletniej Alex w końcu dał o sobie znać. Dla odmiany to ona 
doszła do wniosku, że macierzyństwo musi być czymś wspaniałym. Po raz 
pierwszy w życiu zaczęła rozważać możliwość zajścia w ciążę.
Tym razem wszakże Sam nie umiał sobie tego wyobrazić. Przecież bez dzieci 
ich życie było uporządkowane i takie łatwe! Po dwunastu latach małżeństwa 
uważał, że jest już za późno, że dziecko niczego by do ich stadła nie wniosło. 
Pragnął mieć Alex tylko dla siebie. Obecny stan w pełni mu odpowiadał, Alex 
zaś sama była zdziwiona, że tak łatwo zdołał ją przekonać. Najwyraźniej tak 
właśnie było im pisane, a ponieważ akurat szykowała się do nadzwyczaj 

background image

trudnego procesu, tematu dzieci zupełnie poniechali, choć zaledwie na cztery 
miesiące.
Właśnie wracali z wycieczki do Indii, gdzie Alex nigdy dotąd nie była, kiedy 
poczuła się tak okropnie jak nigdy dotąd. Pełna obaw, że złapała jakieś 
paskudne choróbsko, natychmiast po powrocie poszła do lekarza. Ale to, co 
usłyszała na temat swoich dolegliwości, przeraziło ją jeszcze bardziej. Tego 
wieczora spojrzała Samowi w oczy i z rozpaczą w głosie oznajmiła, że jest w 
ciąży. Wyglądali jak dwie ofiary najstraszniejszego kataklizmu.
'  — Jesteś pewna?
— Tak — odparła żałośnie. Była w ciąży po raz pierwszy w życiu. I teraz 
wiedziała to, czego dotąd nie była w stu procentach pewna: za nic w świecie nie 
chciała
mieć dzieci.
— To nie cholera, malaria ani nic z tych rzeczy? — Groźne choroby wydawały 
się im mniej straszne niż ciąża.
— Powiedział, że jestem w szóstym tygodniu. — Okres jej się spóźniał, była 
jednak przekonana, że spowodowały to upały, tabletki przeciw malarii albo po 
prostu trudy podróży. Nigdy dotąd nie wyglądała równie nieszczęśliwie jak 
teraz, gdy z rozpaczą wpatrywała się w męża. — Jestem za stara, Sam. Nie chcę 
przez to przechodzić. Po prostu nie mogę.
Jej słowa zdziwiły go, lecz zarazem sprawiły mu ogromną ulgę. Ona też nie 
chciała dziecka!
— Chcesz coś z tym zrobić? — spytał, mimo wszystko trochę zdziwiony jej 
jawną niechęcią do stanu, w jakim się znalazła. Zawsze podejrzewał, że 
któregoś dnia obudzą się w niej uczucia macierzyńskie, a ostatnio zaczął się 
tego coraz bardziej obawiać.
— Chyba nie powinniśmy. Wydaje mi się, że to by było najgorsze wyjście. W 
końcu stać nas na dziecko... tyle że wydaje mi się, że... że nie mam czasu... ani 
dość energii. — Przez chwilę się zastanawiała. — Jak ostatnio rozmawialiśmy o 
tym, doszłam do wniosku, że tak już musi być i koniec. A tu nagle plum!... i 
mamy kłopot.
Sam posłał jej ponury uśmiech.
— Ironia losu, nie? Po tylu latach małżeństwa postanawiamy w końcu, że nie 
będziemy mieć dzieci, i zaraz potem zachodzisz w ciążę. Cholera, jednak życie 
lubi puszczać podkręcone piłki. — Było to jedno z jego ulubionych 
powiedzonek i do tej sytuacji pasowało jak ulał. — Więc co robimy?
— Nie wiem—odparła i rozpłakała się. Nie chciała ani dziecka, ani aborcji, 
uważała jednak, że nie mają wyboru, a Sam nie mógł nie przyznać jej racji. 
Starali się podejść do sprawy filozoficznie, lecz mimo to nie byli w stanie 
wykrzesać z siebie chociażby odrobiny entuzjazmu. Alex wpadała w 
przygnębienie, ilekroć o tym pomyślała, Sam natomiast zachowywał się tak, 
jakby starał się o wszystkim zapomnieć. A kiedy już musieli na ten temat 
rozmawiać, ich głosy brzmiały tak, jakby dyskusja dotyczyła jakiejś śmiertelnej 

background image

choroby. Z całą pewnością nie pragnęli dziecka. Wprawdzie wiedzieli, że muszą 
stawić czoło sytuacji, ale bali się panicznie każdego jej aspektu.
Dokładnie cztery tygodnie później Alex musiała wcześniej wyjść z biura, 
wymiotowała bowiem raz za razem, a brzuch bolał ją tak, że dosłownie zginała 
się wpół. Z taksówki wysiadła przy pomocy odźwiernego, który wniósł za nią 
teczkę, kiedy jednak spytał, czy nic jej nie dolega, zapewniła go, że nie, chociaż 
jej twarz miała barwę papieru. Na górę wjechała windą, po czym z największym 
trudem weszła do mieszkania, a pół godziny później leżała półprzytomna na 
podłodze łazienki, mocno krwawiąc. Na szczęście w domu była akurat 
sprzątaczka, która zawiozła ją do szpitala i zatelefonowała do Sama. Zanim 
zdążył dojechać do Lenox Hill, Alex leżała na stole operacyjnym. Stracili 
dziecko.
Wydawało im się, że przyjmą to z ulgą — źródło ich największego stresu 
przestało w końcu istnieć. Tymczasem kiedy Alex obudziła się po zabiegu, 
płacząc żałośnie, zrozumieli, że to nie takie proste. Zżerały ich poczucie winy i 
żal, Alex zaś opanowały względem nie narodzonego dziecka uczucia, na które 
nigdy dotąd sobie nie pozwoliła: miłość, strach, wstyd i przejmujący smutek. 
Było to najgorsze doświadczenie w jej życiu i teraz już miała pewność co do 
jednego: potworną pustkę po poronieniu mogła wypełnić tylko następna ciąża. 
Sam czuł się podobnie. Oboje płakali z żalu nad nie narodzonym dzieckiem, a 
kiedy po tygodniu Alex wróciła do pracy, wciąż była w szoku.
Przedłużyli sobie weekend i wyjechali, aby o tym porozmawiać. Doszli do 
wniosku, że czują dokładnie to samo. Nie byli pewni, czy to tylko chwilowa 
reakcja, czy może zaszła w nich jakaś poważna zmiana, lecz nagle bardziej niż 
czegokolwiek innego zapragnęli dziecka.
Postanowili, że najrozsądniej będzie zaczekać trochę i przekonać się, czy 
pragnienie jest trwałe, ale nawet to okazało się niewykonalne. Dwa miesiące po 
poronieniu Alex, nawet nie próbując kryć, jak bardzo jest szczęśliwa, 
oświadczyła Samowi, że znowu jest w ciąży.
Tym razem było to prawdziwe święto. Starali się powściągać nieco swoją 
radość, istniało bowiem spore prawdopodobieństwo, że i tym razem Alex nie 
zdoła donosić ciąży. Miała w końcu trzydzieści osiem lat i nigdy dotąd nie 
rodziła. Jednakże stan jej zdrowia był idealny i lekarz zapewnił ich, że nie ma 
powodu do obaw.
— Wiesz co? Nam chyba rozum odjęło — powiedziała pewnego wieczora w 
łóżku, objadając się herbatnikami i beztrosko krusząc na pościel. Twierdziła, że 
jej żołądek jest w stanie strawić tylko herbatniki. — Kompletnie zwariowaliśmy. 
Jeszcze cztery miesiące temu na samą myśl o dziecku chcieliśmy skakać z okna, 
a teraz leżymy i wymyślamy imiona, a ja w poczekalni u lekarza zaczytuję się
W artykułach na temat zabawek, jakie trzeba wieszać dziecku nad łóżeczkiem. 
Chyba naprawdę pomieszało mi się w głowie.
— Niewykluczone — uśmiechnął się do niej czule. — W każdym razie trudniej 
teraz spać z tobą w jednym łóżku. W kontrakcie nie było słowa na temat 

background image

okruchów. Jak sądzisz, czy to już na stałe czy może tylko fanaberia pierwszego 
trymestru?
Zachichotała i mocno się do niego przytuliła. Kochali się teraz częściej niż 
kiedykolwiek dotąd. Rozmawiali o dziecku tak, jakby już było z nimi, jakby 
stało się nieodłączną częścią ich życia. Kiedy po amniografii dowiedzieli się, że 
to dziewczynka, postanowili dać jej na imię Annabelle od nazwy ich ulubionego 
klubu w Londynie, chociaż nie tylko dlatego — Alex zawsze bardzo się to imię 
podobało. Ta ciąża w niczym nie przypominała poprzedniej, z której 
najwyraźniej wyciągnęli właściwe wnioski. Oboje mieli wrażenie, że poronienie 
było karą za obojętność, a nawet wrogość wobec dziecka. Tym razem nie było 
mowy o niczym innym oprócz niecierpliwego wyczekiwania.
Zaraz po Nowym Roku wspólnicy Alex wyprawili uroczyste przyjęcie na jej 
cześć i chociaż próbowała się opierać, jeszcze w tym samym tygodniu wysłali ją 
na przymusowy urlop. Wprawdzie planowała pracować do samego porodu, nie 
było jednak po co ciągnąć spraw, których i tak nie miała szans doprowadzić do 
końca, siedziała więc w domu i czekała na ich cudowne maleństwo. Początkowo 
obawiała się, że będzie się strasznie nudzić, z ogromnym wszakże zdumieniem 
stwierdziła, że składanie maleńkich ubranek i pieluch pochłania znacznie więcej 
czasu, niż przypuszczała. Kobieta, która wchodząc na salę rozpraw wzbudzała 
lęk w sercach dziesiątków prawników, zmieniła się nie do poznania. Chwilami 
obawiała się nawet, że gdy wróci do pracy, nie będzie już taka bezwzględna i 
rzeczowa. Ale generalnie myślała teraz tylko o córce. Już sobie wyobrażała, jak 
ją trzyma, karmi, zastanawiała się, czy będzie miała włoski rude po niej czy 
ciemne po Samie, a oczy zielone czy może niebieskie. Nie mogła się już 
doczekać, kiedy ją wreszcie zobaczy.
Poród — naturalny, zgodnie z życzeniem Alex — miał się odbyć w New York 
Hospital. Miała trzydzieści dziewięć lat, trudno więc było przypuszczać, by 
zdecydowała się na następną ciążę, dlatego chciała napawać się każdą jego 
chwilą. Pomimo głębokiej awersji do szpitali Sam pilnie uczęszczał razem z nią 
na zajęcia w szkole rodzenia i zdecydował się uczestniczyć w porodzie.
Wody płodowe odeszły trzy dni po terminie, akurat kiedy jedli kolację w 
restauracji. Bez chwili zwłoki popędzili do szpitala, skąd
odesłano ich do domu, by zaczekali, aż akcja porodowa rozpocznie się na dobre. 
Robili wszystko, czego wcześniej się nauczyli. Alex próbowała się zdrzemnąć, 
potem trochę spacerowała, Sam delikatnie masował jej plecy. Wszystko 
wydawało się przyjemne i bardzo proste. Leżeli w łóżku rozmawiając o tym, jak 
cudownie będzie zostać rodzicami po trzynastu latach małżeństwa, próbując 
odgadnąć, o której mała przyjdzie na świat. W końcu oboje zasnęli, kiedy zaś 
skurcze obudziły Alex, poszła pod ciepły prysznic, sprawdzić, czy będą się 
nasilały czy też znowu ustaną.
Przez pół godziny stała w strumieniach ciepłej wody, mierząc czas kolejnych 
skurczy oraz ich częstotliwość. Wszystko zaczęło się nagle, bez żadnego 
ostrzeżenia. Z trudem utrzymując się na nogach, poszła obudzić Sama. On 

background image

jednak był tak nieprzytomny, że aż się popłakała, dziko nim potrząsając. W 
końcu się obudził, a kiedy spojrzał na jej twarz, zerwał się na równe nogi.
— Już? — spytał czując, jak z wrażenia wali mu serce, i po omacku szukając 
spodni. Pamiętał, że położył je na krześle, lecz w ciemnościach nijak nie mógł 
ich odnaleźć, a Alex, zgięta wpół z bólu, ściskała go kurczowo za rękę.
— Za późno... Już się zaczęło... — jęczała, w panice zapomniawszy o 
wszystkim, czego się uczyła. Była na to za stara, ból zaś okazał się zbyt 
nieznośny, całkiem więc odechciało się jej naturalnego porodu.
— Tutaj? Będziesz rodzić tutaj? — Wpatrywał się w nią przerażony, nie mogąc 
w to uwierzyć.
— Nie wiem... Och, Sam... to okropne... Nie... nie dam rady...
— Dasz... W szpitalu dostaniesz lekarstwa... Nie martw się, włóż coś na siebie.
W końcu musiał jej pomóc włożyć sukienkę i buty. Nigdy dotąd nie widział jej 
tak bezradnej, tak strasznie cierpiącej. Odźwierny sprowadził im taksówkę. Była 
czwarta nad ranem. Kiedy dojechali do szpitala, Alex ledwo stała na nogach. 
Lekarz czekał już na nich, a położne były wyraźnie zadowolone z 
dotychczasowego przebiegu porodu. Znacznie mniej zadowolona była Alex. 
Sam jej nie poznawał: krzyczała, żeby natychmiast dano jej coś 
przeciwbólowego, przy każdym skurczu wpadała w histerię. Powoli jednak 
zaczęła się uspokajać i niebawem w pełni panowała nad sobą. Dostała 
znieczulenie zewnątrzoponowe, Sam trzymał ją za ramiona, a wszyscy obecni w 
pokoju dodawali jej otuchy. Wydawało się, że poród trwa całą wieczność, 
tymczasem już pół godziny później ujrzeli maleńką główkę Annabelle.
Miała śliczne rude włoski i natychmiast wydała z siebie gromki okrzyk, po 
czym, jakby zaskoczona, wlepiła wzrok w Sama. Po policzkach świeżo 
upieczonych rodziców popłynęły łzy. Annabelle nie odrywała oczu od Sama, 
jakby od dawna go szukała i w końcu znalazła. Chwilę później została 
przedstawiona mamie, która przejęta wzruszeniem, o jakim dotąd nie śniła, 
wzięła ją na ręce. Czuła przecudowne spełnienie, o którym opowiadał jej każdy, 
kto go doświadczył. Dotąd w to nie wierzyła — teraz nie potrafiła sobie 
wyobrazić życia, gdyby ominęło ją tak wspaniałe doświadczenie. Godzinę po 
urodzeniu trzymała i pielęgnowała Annabelle z wprawą doświadczonej matki. 
Sam zrobił im chyba z tysiąc zdjęć. Oboje płakali z radości, nie mogąc uwierzyć 
w błogosławieństwo, które ich spotkało, w cud, który o mało ich nie ominął. 
Czuli, że jakaś mądrzejsza od nich siła ocaliła ich przed ich własną głupotą, 
dając im szczęście z niczym nieporównywalne.
Pierwszą noc Sam spędził razem z nimi w szpitalu. Bez ustanku wpatrywali się 
w Annabelle, trzymając ją na zmianę, przewijając i przebierając w czyste 
kaftaniki. Kiedy tak się jej przyglądali, każde z osobna doszło do wniosku, że 
chciałoby mieć jeszcze jedno dziecko. Sam uważając, że tuż po cierpieniach 
związanych z porodem Alex nie będzie miała ochoty rozmawiać o następnej 
ciąży, nie poruszał tego tematu, dopóki nie powiedziała:
— Chcę mieć jeszcze jedno dziecko.

background image

— Chyba nie mówisz poważnie!
Wyglądał za zdumionego, lecz zadowolonego. Myślał przecież dokładnie o tym 
samym. Bardzo chciałby mieć syna, ale nie miałby też nic przeciwko drugiej 
dziewczynce. Maleństwo było takie śliczne! Dotykał jej maleńkich stopek, a 
Alex całowała rączki. Zakochali się w córeczce od pierwszego wejrzenia.
Po powrocie do domu nic się w ich uczuciach nie zmieniło, Annabelle kwitła 
więc, otoczona bezkrytycznym uwielbieniem rodziców. Sam starał się wracać 
do domu tak szybko, jak tylko było to możliwe, a kiedy mała skończyła trzy 
miesiące, Alex z żalem wróciła do pracy. Starała się jak najczęściej jeść lunch w 
domu, a kiedy tylko nie miała rozprawy w sądzie, wychodziła z biura 
punktualnie o piątej, wszystko inne odkładając na wieczór, gdy Annabelle 
pójdzie spać. W piątki natomiast, choćby się waliło i paliło, kończyła pracę 
punktualnie o pierwszej.
System ten funkcjonował całkiem poprawnie, ponieważ Alex starała się go 
przestrzegać jak dziesięciorga przykazań. W zamian za
bezgraniczną miłość i wysiłki Annabelle odpłacała rodzicom takim samym 
uwielbieniem. Była światłem ich życia, oni zaś całym jej światem. W dzień 
opiekowała się nią Carmen, lecz natychmiast po powrocie z pracy wszystkie 
obowiązki przejmowali rodzice. Annabelle zdawała się dosłownie żyć dla tych 
chwil. Na sam widok taty albo mamy piszczała z radości.
Carmen chwaliła sobie pracę u nich. Ogromnie polubiła Annabelle, Alex i Sam 
byli dla niej bardzo mili. Chwaliła się nimi na prawo i lewo, wszystkim 
opowiadała, jacy są ważni, jak ciężko pracują i ile sukcesów odnoszą. Nazwisko 
Sama często gościło na kolumnach finansowych gazet, Alex pokazywano w 
telewizji przy okazji relacji z głośnych procesów.
Ani Alex, ani Sam nie mieli cienia wątpliwości, że Annabelle jest nie tylko 
śliczna, lecz również wyjątkowo inteligentna. Chodzić zaczęła w wieku 
dziesięciu i pół miesiąca, mówić pełnymi zdaniami — dużo wcześniej niż inne 
dzieci.
— Zobaczysz, że zostanie prawniczką — droczyła się Alex z Samem, trudno 
jednak było zaprzeczyć, że Annabelle to dosłownie skóra zdjęta z mamy. 
Przypominała ją nie tylko wyglądem, ale także ruchami i sposobem zachowania.
Właściwie jedynym zawodem, jaki ich w tym okresie spotkał, było to, że 
kolejne wysiłki zmierzające do poczęcia kolejnego potomka okazywały się 
bezowocne. Zaczęli, kiedy Annabelle skończyła sześć miesięcy, i nie ustawali w 
staraniach przez cały rok. Ponieważ Alex stuknęła już czterdziestka, 
postanowiła przejść się do specjalisty, żeby zbadał, czy na pewno jest zdrowa. 
Sam również odwiedził lekarza, okazało się jednak, że nic im nie dolega. Lekarz 
wyjaśnił Alex, że w jej wieku zajście w ciążę może być po prostu nieco 
trudniejsze i bardziej czasochłonne.
Kiedy skończyła czterdzieści jeden lat, zaczęła przyjmować preparat 
„polepszający" owulację. Zażywała go przez półtora roku, ale oprócz tego, że 
wniósł do jej życia jeszcze jeden czynnik stresujący, w niczym nie pomógł. 

background image

Przez cały ten czas kochali się według dokładnie ustalonego harmonogramu, 
gdy specjalny zestaw testów, mający za zadanie informować o idealnym 
momencie na zapłodnienie, zabarwiał mocz Alex na niebiesko. Śmiali się z tych 
„niebieskich dni", nie ulegało wszakże wątpliwości, że w ich życiu i tak pełnym 
stresu i napięcia pojawiło się jeszcze jedno utrudnienie.
Nie było im łatwo, niemniej oboje doszli do wniosku, że warto próbować. 
Najzabawniejsze było to, że po tylu latach bronienia się
rękoma i nogami przed ciążą teraz gotowi byli na wszelkie poświęcenia, byle 
tylko po raz drugi zostać rodzicami. Zastanawiali się nawet, czy Alex nie 
powinna przerzucić się na silniejszy lek w zastrzykach, rozwiązanie bardziej 
radykalne, grożące jednak większą liczbą skutków ubocznych. Rozważali nawet 
zapłodnienie in vitro. Chociaż nie wykluczali żadnej z tych możliwości, na razie 
doszli do wniosku, że w wieku czterdziestu dwóch lat Alex ma jeszcze szansę 
zajść w ciążę bez aż tak heroicznych posunięć, tym bardziej że przez cały czas 
przyjmowała hormony. Już samo to było z jej strony dużym poświęceniem, 
należała bowiem do osób gwałtownie reagujących na leki. Uważała jednak, że 
warto. Annabelle nauczyła ich wiele — przede wszystkim tego, o ile bogatsze 
może być życie dwojga ludzi złączonych przez dziecko i jak wiele tracili przez 
te wszystkie lata, kiedy pozostawali bezdzietni. Wprawdzie dzięki temu zrobili 
wspaniałe kariery, lecz Alex nie mogła się oprzeć wrażeniu, że ominęło ich coś 
dużo ważniejszego.
Na biurku Alex stało zdjęcie Annabelle bawiącej się w piasku, zrobione 
poprzedniego lata na plaży w Quogue. Miała śliczne miedziane loki, wielkie 
zielone oczy i, jak to ujmowała Alex, „czarodziejski pył" drobnych piegów. 
Alex uniosła wzrok, przez chwilę wpatrywała się w fotografię z ciepłym 
uśmiechem, po czym spojrzała na zegarek. Przesłuchanie, w którym 
uczestniczyła, zajęło jej większą część poranka i w efekcie została jej niecała 
godzina na przejrzenie pokaźnego stosu papierzysk przed spotkaniem z nowym 
klientem.
Po chwili drzwi się uchyliły i do biura wszedł Brock Stevens. Był to jeden z 
nowszych nabytków firmy, pracujący wyłącznie dla Alex i jeszcze jednego 
wspólnika. Zajmował się analizami, niezbędną bieganiną i porządkowaniem 
papierów przed skierowaniem spraw do sądu. Pracował w Bartlett i Paskin od 
zaledwie dwóch lat, ale swoim podejściem do obowiązków zrobił na Alex spore 
wrażenie.
— Cześć, Alex — przywitał się. — Masz minutkę? Wiem, że miałaś pracowity 
poranek...
— W porządku. Wchodź — uśmiechnęła się.
W wieku trzydziestu dwóch lat przystojny płowowłosy Brock nadal wyglądał 
jak chłopiec. Studiował prawo na Uniwersytecie Stanowym w Illinois i z tego, 
co wiedziała, pochodził z prostej i raczej ubogiej rodziny. Okazał się jednak 
zdolnym i pracowitym studentem, a ponadto prawo było jego życiową pasją. 

background image

Ponieważ to samo charakteryzowało Alex, od samego początku szczerze go 
podziwiała.
Usiadł naprzeciwko niej z poważną miną, podwiniętymi rękawami koszuli i 
przekrzywionym krawatem, przez co wyglądał jeszcze młodziej.
— Jak poszło przesłuchanie?
— Całkiem nieźle. Mieliśmy sporo szczęścia. Główny oskarżony zaplątał się w 
zeznaniach i w efekcie Matt dostał to, czego tak bardzo potrzebował. Moim 
zdaniem nie ulega wątpliwości, że w końcu ich usadzi, ale to może jeszcze 
potrwać. Na miejscu Matta chybabym oszalała.
— Ja też, chociaż z drugiej strony to naprawdę ciekawa sprawa. Zostanie po niej 
przynajmniej kilka precedensów. I to mi się w niej podoba.
Był taki młody, pełen życia i marzeń, że czasami Alex się zastanawiała, czy w 
życiu prywatnym nie jest zbyt naiwny. Ale niezależnie od tego był niezwykle 
obiecującym prawnikiem.
— No więc? Co masz dla mnie ciekawego? Coś nowego w sprawie Schultza?
— Aha — uśmiechnął się. — Znaleźliśmy całkiem interesujący drobiazg. Otóż 
okazuje się, że nasz szanowny powód od dwóch lat miga się od płacenia 
podatków. Nie sądzę, żeby zrobił dobre wrażenie na sędziach.
— Ładnie. Bardzo ładnie. — Alex była wyraźnie zadowolona. — Jak się tego 
dowiedziałeś? — Musieli złożyć w sądzie specjalną prośbę o prawo wglądu w 
akta skarbowe powoda i dopiero tego ranka dostali pozwolenie.
— Nietrudno się domyślić, co facet wykombinował. Później ci pokażę. Wydaje 
mi się, że to otwiera nam drogę do ugody, jeśli oczywiście uda ci się nakłonić 
pana Schultza, by poszedł na takie rozwiązanie.
— Raczej wątpię — odparła zamyślona.
Jack Schultz był właścicielem niewielkiego przedsiębiorstwa. Dwukrotnie byli 
pracownicy pozywali go przed sąd. Wyciąganie niemałych pieniędzy od 
pracodawców, którzy woleli uniknąć włóczenia się po sądach, stało się w 
ostatnich latach bardzo modne. Ugody jednak tworzyły precedensy i w efekcie 
Jack Schultz został pozwany po raz kolejny — przez pracownika zwolnionego 
za defraudację i czerpanie lewych korzyści z operacji finansowych firmy, lecz 
oskarżającego Schultza o dyskryminację. Tym razem Jack Schultz twardo 
odmawiał ugody. Chciał wyrobić sobie opinię człowieka twardego, który 
walczy o swoje i wygrywa.
— W każdym razie mamy chyba, czego nam było trzeba. Jeśli to dorzucimy do 
zeznania faceta z New Jersey, powinniśmy bez większego trudu wywalczyć 
oddalenie powództwa.
— Liczę na to.
Termin rozprawy ustalono na następną środę.
— Mam dziwne przeczucie, że jeszcze w tym tygodniu adwokat powoda zwróci 
się do ciebie z propozycją ugody. Co mu odpowiesz?

background image

— Żeby się odczepił. Biedny Jack zasługuje na zwycięstwo. I ma rację, że nie 
można ciągle zgadzać się na ugody. Szkoda, że innym pracodawcom brakuje 
siły i charakteru, by zdecydować się na to samo.
— Ugoda to na ogół tańsze rozwiązanie. A poza tym chcą mieć święty spokój.
Oboje wiedzieli jednak, że coraz więcej biznesmenów decyduje się na procesy, 
zamiast ugodami zaspokajać nawet najbardziej idiotyczne roszczenia. W 
poprzednim roku Alex wygrała kilka takich spraw i w efekcie zdobyła sobie 
reputację specjalistki w tej dziedzinie.
— Jesteś przygotowana do rozprawy? — spytał Brock, chociaż wiedział, że w 
odniesieniu do Alex jest to głupie pytanie. Zawsze była przygotowana lepiej niż 
dobrze, świetnie orientowała się w prawie i każdemu przypadkowi poświęcała 
tyle uwagi, ile trzeba. On zaś zawsze starał się wspierać ją najlepiej, jak potrafił, 
żeby na sali sądowej nie spotkała jej jakaś przykra niespodzianka. Lubił dla niej 
pracować. Czasami ostra, ale zawsze sprawiedliwa, nigdy nie wymagała od 
innych, by pracowali ciężej niż ona. Brock naprawdę chętnie spędzał setki 
godzin na przygotowaniach jej spraw, tym bardziej że przy okazji zawsze uczył 
się czegoś nowego o jej strategii. Alex nigdy nie szarżowała, dopóki nie miała 
pewności, że nie ucierpią na tym jej klienci, i zawsze starała się ich informować 
o wszelkich potencjalnych zagrożeniach.
Brock chciał w przyszłości zostać wspólnikiem w firmie, jak ona, i wiedział, że 
to tylko kwestia czasu. Wiedział również, że biorąc pod uwagę ich owocną 
współpracę, Alex na pewno chętnie go zarekomenduje, chociaż od czasu do 
czasu burczała, że kiedy on zostanie wspólnikiem — co ma nadzieję, nie stanie 
się zbyt szybko — nie będzie miała już nikogo do brudnej roboty. Od drugiego 
wspólnika, dla którego pracował, dowiedział się, że Alex już poleciła go uwadze 
Matthew Billingsa, aczkolwiek sama nigdy nawet o tym nie wspomniała.
— Kim jest ten nowy klient, z którym masz dzisiaj spotkanie?
— Nie wiem dokładnie. Podesłali mi go z innej kancelarii. Jeśli się dobrze 
orientuję, chce pozwać prawnika z jeszcze innej firmy.
Z reguły starała się unikać tego typu spraw, chyba że miała sto procent 
pewności, iż pretensje są uzasadnione. W ogóle nie przepadała za rolą adwokata 
powoda. W swojej karierze spotkała bardzo wielu takich, co złość na 
niesprawiedliwość tego świata próbowali wyładować na osobach, które niczym 
im nie zawiniły. Ludzie nieszczęśliwi, zgorzkniali albo chciwi często uważali, 
że złą kartę da się odwrócić za pomocą procesu. Alex jednak nigdy nie 
podejmowała się takich spraw, chyba że była przekonana co do ich słuszności. 
A to zdarzało się niezwykle rzadko. — No dobrze, postaraj się dopracować 
sprawę Schultza, a jutro rano dokładnie to obgadamy. Aha, jutro jest piątek, 
więc wychodzę o pierwszej, ale to nic. Powinniśmy mieć dość czasu, żeby 
wszystko przedyskutować. A przez sobotę i niedzielę jeszcze raz przejrzę akta. 
Chcę uważnie przeczytać stenogramy z przesłuchań. Musimy mieć pewność, że 
niczego nie przeoczyliśmy. — Zmarszczyła brwi i wpisała do kalendarza termin 
spotkania.

background image

— Studiowałem te stenogramy przez cały tydzień. Zrobiłem trochę notatek, 
pokażę ci jutro. Jest tam parę chyba przydatnych drobiazgów, które może 
zechcesz wykorzystać. Przejrzałem też taśmy wideo.
Niektóre przesłuchania nagrywali na wideo, między innymi po to, by 
zdeprymować przeciwnika.
— Dzięki, Brock. — Był dla niej istnym darem niebios. Przy takim nawale zajęć 
bez dobrego współpracownika pogubiłaby się w gąszczu spraw. Miała też 
niezawodną asystentkę, która spędzała tyle samo czasu z Brockiem co z nią. 
Razem tworzyli zgrany zespół i dobrze o tym wiedzieli. — Do zobaczenia jutro 
o wpół do dziewiątej. I jeszcze raz dziękuję, że tak się do tego przyłożyłeś.
Nie było to niczym nowym, Brock bowiem, dokładny, inteligentny, a do tego 
miły, tak właśnie pracował. Miał jeszcze jedną zaletę: nie był żonaty, dzięki 
czemu dysponował sporą ilością wolnego czasu i chętnie przesiadywał w biurze 
do późnej nocy, a także w święta i w weekendy. Robił co mógł, żeby odnieść 
sukces. Czasami Alex widziała w nim siebie i Sama w latach młodości. Teraz 
wprawdzie pracowali równie ciężko, ale inaczej, nie było w nich tego pędu, 
który dawniej kazał im ślęczeć nad papierami choćby do północy. Obecnie mieli 
Annabelle i siebie, a od życia chcieli czegoś więcej niż tylko
kariery. Na szczęście Brock Stevens nie doszedł jeszcze do tego
 etapu. Alex wiedziała, że przez pewien czas spotykał się z pewną
 atrakcyjną dziewczyną z firmy, absolwentką Stanford, lecz wiedziała
również, że dla Brocka kariera jest zbyt ważna, by zdecydował się ją
poświęcić angażując się w związek z pracownicą firmy. Wewnętrzne
przepisy kategorycznie zabraniały tego, a zarówno Brock, jak i tamta
, dziewczyna byli zbyt ambitni i rozsądni, żeby ryzykować swoją
^ przyszłość.
Niedługo później zjawił się jej nowy kandydat na klienta. Wysłuchawszy, co ma 
do powiedzenia, Alex doszła do wniosku, że sprawa , jest śliska, tym bardziej że 
nie miała gwarancji, iż facet nie kłamie. Powiedziała mu, że musi się jeszcze 
zastanowić i zasięgnąć rady ( wspólników, lecz obawia się, że przy obecnym 
nawale obowiązków nie byłaby w stanie poświęcić jego sprawie tyle czasu, ile 
trzeba i ile zapewne by od niej oczekiwał. Była bardzo dyplomatyczna, ale 
również zdecydowana. Obiecała, że w ciągu kilku dni — zaraz po i, 
konsultacjach ze współpracownikami — udzieli mu ostatecznej odpowiedzi. 
Oczywiście nie miała zamiaru z nikim się konsultować. Po prostu potrzebowała 
trochę czasu na podjęcie decyzji, chociaż raczej nie przypuszczała, by chciało 
jej się pakować w tę sprawę.
Punktualnie o piątej spojrzała na zegarek, zadzwoniła po sekretarkę, Liz 
Hascomb, i zapowiedziała, że zaraz wychodzi. Kiedy tylko pozwalały na to 
obowiązki, kończyła pracę o siedemnastej. Podpisała jeszcze kilka listów, a parę 
minut później Elizabeth Hascomb zabrała z jej biurka notatki do przepisania 
oraz podpisaną korespondencję i z uśmiechem na twarzy ruszyła do wyjścia. 
Elizabeth była wdową dobiegającą wieku emerytalnego. Chociaż sama miała 

background image

czwórkę dzieci, szczerze podziwiała Alex, tak dbającą o córeczkę i starającą się 
kończyć pracę możliwie wcześnie. Jej zdaniem świadczyło to, że jest ona nie 
tylko dobrą prawniczką, ale i wspaniałą matką. Sama dochowała się już szóstki 
wnucząt i wprost uwielbiała słuchać opowieści o małej Annabelle, a także 
oglądać zdjęcia, które Alex często przynosiła do biura.
— Ucałuj ode mnie pannę Annabelle. Jak jej idzie w przedszkolu?
— Świetnie. Dziękuję. — Alex uśmiechnęła się i wrzuciła do teczki ostatnie 
papiery. — Pamiętaj, proszę, żeby przesłać Billingsowi te notatki. I przygotuj 
mi na rano akta Schultza. O wpół do dziewiątej spotykam się z Brockiem.
Miała mnóstwo do przemyślenia. Początek rozprawy Schultza wyznaczono na 
środę. Było więcej niż prawdopodobne, że spędzi
przynajmniej tydzień poza biurem, a to oznaczało, że wcześniej musi 
pozałatwiać jak najwięcej spraw. Zanosiło się na to, że w poniedziałek i wtorek 
będzie miała pełne ręce roboty.
— No to do jutra.
Alex raz jeszcze uśmiechnęła się do Liz, która wiedziała, że w razie nagłej 
potrzeby może z czystym sumieniem zadzwonić do niej do domu albo przesłać 
jej dokumenty przez posłańca, jej przełożona bowiem, przy całym swoim 
oddaniu Annabelle, starała się być zawsze osiągalna.
Pięć minut później; Alex wyszła na zatłoczoną Park Avenue. Panował ogromny 
ruch i trzeba było wyjątkowego szczęścia, by złapać taksówkę. W końcu dopięła 
swego i dopiero wtedy zwróciła uwagę na piękną pogodę. Było ciepłe, 
słoneczne październikowe popołudnie, łagodny wiatr niósł pierwsze zapowiedzi 
nadchodzącej jesieni.
Chętnie zrobiłaby sobie spacer, lecz nie miała czasu — musiała jak najszybciej 
dotrzeć do domu, do czekającej córki. Wsiadła więc do taksówki, rozmyślając o 
psotnej piegowatej twarzyczce Annabelle. Trudno też było nie pomyśleć o 
upragnionej ciąży. Próbowali już od trzech lat i Alex bardzo się martwiła, że 
wciąż bez rezultatu. Z drugiej jednak strony nie czuła się jeszcze gotowa do 
bardziej radykalnych sposobów. Jak przy takim natłoku obowiązków znalazłaby 
czas na przykład na zapłodnienie in vitrot Byłoby dużo prościej, gdyby 
zwyczajnie zaszła w ciążę. Niby wszystkie wyniki badań miała prawidłowe, 
tymczasem wciąż nie mogli się doczekać drugiego dziecka. Tak rozmyślając 
przypomniała sobie, że zaraz po powrocie do domu musi zrobić „niebieski test", 
by upewnić się, że nie przegapili optymalnego momentu. Z obliczeń wychodziło 
jej, że owulacja powinna wypaść w sobotę albo w niedzielę. Dzięki Bogu, 
przynajmniej nie będzie wtedy w pracy ani w sądzie.
Kiedy taksówka utknęła w korku na rogu Madison Avenue i Siedemdziesiątej 
Czwartej, Alex postanowiła pokonać ostatnie trzy przecznice na piechotę. Po 
całym dniu spędzonym w zamkniętym pomieszczeniu świeże powietrze dobrze 
jej zrobiło, a na samą myśl o czekającej w domu Annabelle przyspieszyła kroku, 
raźno wymachując teczką. Być może Sam także już wrócił. Po siedemnastu 
latach małżeństwa nadal szalała na jego punkcie. Miała wszystko: sukcesy 

background image

zawodowe, cudowną córeczkę, ukochanego męża. Była najszczęśliwszą kobietą 
pod słońcem i dobrze o tym wiedziała. Czuła głęboką wdzięczność za każde 
błogosławieństwo w swoim życiu, za każdy
kolejny dzień. Czuła też, że nawet jeśli nie uda jej się zajść w ciążę, to też nie 
będzie jeszcze koniec świata. Być może w takim wypadku zdecydują się na 
adopcję. Albo zadowolą się samą Annabelle. W końcu oni też byli jedynakami i 
wcale im to nie zaszkodziło. Przeciwnie, podobno jedynacy są inteligentniejsi.
Była pewna, że cokolwiek się zdarzy, zawsze sobie poradzą. Pewnym krokiem 
weszła do domu, posyłając odźwiernemu szeroki, radosny uśmiech.
Otworzywszy drzwi Alex stwierdziła, że w mieszkaniu panuje dziwna cisza. 
Znikąd nie dochodził żaden odgłos, zaczęła się więc zastanawiać, czy Carmen 
nie zabrała Annabelle do parku na dłużej niż zwykle. Na ogół wracały do domu 
przed piątą i jeszcze przed obiadem Carmen kąpała małą. Kiedy jednak Alex 
weszła do łazienki, ujrzała Annabelle siedzącą niczym księżniczka w górach 
piany, która prawie całkiem ją zakrywała. Carmen przycupnęła na skraju wanny 
i przyglądała się jej, mała zaś udawała syrenę. Nie odzywała się ani słowem, 
tylko „pływała" w tę i z powrotem, co chwilę znikając w białej pianie. Kąpiel w 
marmurowej wannie mamy była dla niej nie lada gratką. Ponieważ łazienka 
znajdowała się na samym końcu długiego korytarza, wchodząc do mieszkania 
Alex nie usłyszała córki.
— A co wy tutaj robicie? — Alex uśmiechnęła się szeroko, szczęśliwa, że widzi 
swoje ukochane dziecko. Annabelle była najbystrzejszym maluchem, jakiego 
znała. Jej rude włosy lśniły w wodzie niczym latarnia morska.
— Ciii... — odparła Annabelle śmiertelnie poważnie, przykładając palec do ust. 
— Syreny nie potrafią mówić.
— Jesteś syreną?
— Tak. Carmen powiedziała, że mogę się wykąpać w twojej wannie pod 
warunkiem, że dam sobie umyć włosy.
Alex zaśmiała się rozbawiona. Annabelle była urodzoną handlareczką, Carmen 
natomiast ulegała jej tak samo łatwo jak rodzice. Mała nie próbowała jednak 
tego nadużywać, chociaż dobrze wiedziała, że mogłaby ich wszystkich okręcić 
sobie wokół palca.
— A co ty na to, żebym też wskoczyła do wanny i umyła ci włosy? — 
zaproponowała Alex.

i

Annabelle zastanawiała się dobrą chwilę. Nie znosiła mycia włosów, zaczynała 
jednak podejrzewać, że tym razem nie zdoła się wywinąć.
— No dobrze — zgodziła się w końcu.
Alex zdjęła czarny kostium i szpilki, Carmen tymczasem poszła zająć się 
obiadem. Po chwili matka z córką siedziały w wielkiej wannie, opowiadając 
sobie o wydarzeniach dnia. Annabelle bardzo się podobało, że jej mama jest 
prawniczką, a tata — jak go określała — „kapitalistą od wynalazków". 
Wszystkim opowiadała, że to taki jakby bankier, który rozdaje pieniądze innych 
ludzi, co wprawdzie nie do końca pokrywało się z tym, co on sam mówił na 

background image

temat swojej pracy, za to w pełni satysfakcjonowało Annabelle. Wiedziała, że 
mama chodzi do sądu i kłóci się z panem sędzią, ale nie wysyła innych ludzi do 
więzienia, co jest dużo łatwiejsze.
— Jak minął ci dzień? — spytała Alex rozkoszując się ciepłą wodą i pianą.
— Dobrze. — Annabelle przyglądała się jej z wyraźną przyjemnością. 
Wchodząc do wanny, mama ucałowała jej rudą czuprynkę i teraz mała siedziała 
obok niej, cała szczęśliwa.
— A co tam ciekawego w przedszkolu?
— Nic. Tylko jedliśmy żaby.
— Żaby? — zdumiała się Alex wiedząc, że to dopiero początek opowieści. — A 
co to za żaby?

«^

— Zielone. Z czarnymi oczkami i kokosowymi włoskami.       ol „Kokosowe 
włoski" miały oczywiście być wskazówką. To znaczy takie jak babeczki?
— Aha — przytaknęła dziewczynka, Bobby Bronstein przyniósł. Miał dziś 
urodziny.

uu s.r-

— No, no, to ci dopiero.
— A jego mama przyniosła też gumowe robaki i pająki. Obrzydliwe. — Była 
zachwycona, że jej straszliwa opowieść zrobiła na mamie odpowiednie 
wrażenie.
— Ale uczta! — Alex uśmiechnęła się do córki, która tylko wzruszyła 
ramionami, niezbyt przejęta rozkoszami kulinarnymi, których doświadczyła.
— Taka sobie. Twoje babeczki mi lepiej smakują. Najbardziej czekoladowe.
— Możemy sobie zrobić... jutro albo pojutrze. — „Ale najpierw spróbujemy z 
tatusiem zmajstrować ci braciszka albo siostrzyczkę", pomyślała i przypomniała 
sobie o teście.
— Co możemy sobie zrobić? — rozległ się znajomy głos.
Uniosły wzrok i zobaczyły ukochanego tatuśka, stojącego w drzwiach i 
przyglądającego się im z nie skrywanym rozbawieniem i ogromną miłością. 
Wszedł do środka, pochylił się i pocałował najpierw Alex, potem Annabelle. 
Alex złapała go za krawat i przytrzymała, żeby skraść mu jeszcze jednego 
całusa.
— Rozmawiałyśmy o babeczkach. Między innymi — odparła Alex 
uwodzicielsko.
Sam uniósł brwi, cofnął się o krok, zdjął krawat i rozpiął kołnierzyk koszuli.

') -

— Mamy jeszcze jakieś inne plany na ten weekend? — spytał niedbale, 
pamiętając o teście.
— Chyba tak — odparła, patrząc mu w oczy.
W wieku prawie pięćdziesięciu lat był wciąż nadzwyczaj przystojny i podobnie 
jak ona wyglądał na jakieś dziesięć lat mniej, niż miał w rzeczywistości. 
Tworzyli atrakcyjną parę i było oczywiste, że narodziny Annabelle ani o trochę 
nie stępiły ich miłosnej pasji.

background image

— Co wy właściwie wyprawiacie w wannie pełnej piany? — zagadnął córeczkę, 
która spojrzała nań z powagą.
— Jesteśmy syrenami.
— A nie będziecie miały nic przeciwko temu, żeby przyłączył się do was 
ogromny wieloryb?
— Wejdziesz do nas do wanny, tatusiu? — ucieszyła się.
Sam zdjął marynarkę i zaczął rozpinać koszulę, a po chwili, zamknąwszy drzwi 
na zamek na wypadek, gdyby Carmen wróciła z kuchni, wskoczył do swoich 
dwóch syren. Jakiś czas baraszkowali w pianie, potem Alex umyła Annabelle 
głowę, kiedy zaś wyszły z wanny, wytarła ją i zawinęła w duży różowy ręcznik, 
podczas gdy Sam stał pod prysznicem i spłukiwał z siebie mydło. W końcu on 
także zakręcił wodę i przewiązał się w pasie białym ręcznikiem, z 
przyjemnością przyglądając się swoim dwóm paniom.
— Wyglądacie jak bliźniaczki — uśmiechnął się patrząc na ich rude czupryny. 
Alex skarżyła się ostatnio, że znalazła kilka siwych włosów, nie było ich jednak 
widać.
— Czym będę w Halloween? — dopytywała się Annabelle, podczas gdy mama 
suszyła jej włosy, Sam natomiast otworzył drzwi i poszedł do sypialni włożyć 
dżinsy, sweter i klapki. Uwielbiał wracać do domu, bawić się z Annabelle i 
spędzać wolny czas z Alex. Nie przeszkadzało mu nawet, kiedy ślęczała nad 
papierami do późnej nocy, wystarczyło mu, że była przy nim, tak jak przez 
ostatnie siedemnaście lat. Niewiele się pomiędzy nimi zmieniło poza tym, że z 
roku na rok kochał ją coraz mocniej, Annabelle zaś jeszcze wzmocniła łączące 
ich więzy. Żałował jedynie, że tak późno zrozumieli, ile radości mogą dać 
dzieci.
— A czym byś chciała? — spytała Alex, delikatnie roztrzepując jej włosy 
koniuszkami palców.

Kanarkiem — zdecydowanie stwierdziła mała.

— Kanarkiem? Dlaczego akurat kanarkiem?
— Bo kanarki są mądre. Widziałam u Hilary. A może będę małą syrenką?
— W przyszłym tygodniu przejdę się do Schwarza i zobaczę, co mi się uda 
znaleźć, dobrze?
Nagle przypomniała sobie o rozprawie. Albo uda się jej znaleźć trochę czasu w 
poniedziałek lub wtorek, albo też będzie musiała zaczekać do końca procesu. A 
może Liz Hascomb zadzwoni i dowie się, czy mają coś w rozmiarze Annabelle? 
Przy takiej ilości zajęć Alex zmuszona była planować swój czas z iście 
zegarmistrzowską precyzją.
— Co robimy w Halloween? — spytał Sam, wchodząc do łazienki w dżinsach i 
ciemnozielonym swetrze.
— Pomyślałam, że moglibyśmy obejść cały dom, wszystkich sąsiadów, tak 
samo jak w zeszłym roku — odparła Alex, a on pokiwał głową. Miała na sobie 
szlafrok z różowego atłasu i różowy ręcznik na głowie. Ubrała Annabelle w 
koszulę nocną i przekazała ją pod opiekę męża, sama zaś poszła do kuchni 
sprawdzić, co z kolacją.

background image

W piekarniku był kurczak, w mikrofalówce pieczone ziemniaki, a w rondelku 
zielony groszek. Carmen czekała gotowa do wyjścia. Kiedy się gdzieś wybierali, 
zostawała dłużej, ale jeśli któreś z nich było w domu, na ogół przygotowywała 
im posiłek i wychodziła. A czasami, gdy obojgu udało się wrócić wcześniej, 
gotowali sami.
— Dziękuję za wszystko — uśmiechnęła się Alex do Carmen.
— W przyszłym tygodniu będę cię bardzo potrzebowała. We środę zaczynam 
proces.
— Chętnie pomogę. Mogę zostawać dłużej, to żaden problem.
— Wiedziała, że starają się o drugie dziecko, i była szczerze zawiedziona, że ich 
wysiłki są bezskuteczne. Przepadała za dziećmi. W wieku pięćdziesięciu 
siedmiu lat i po raz drugi zamężna miała ich sześcioro, ostatnio zaś dorobiła się 
siedemnastego wnuka. Miała więc swoje prywatne życie w Queens, ale kochała 
też pracę u Parkerów na Manhatanie. i
— Do jutra — pożegnała ją Alex.

"

Stół był nakryty, jedzenie pachniało naprawdę smakowicie. Alex poszła się 
ubrać, a pięć minut później zawołała Sama i Annabelle na obiad. Jedli w kuchni 
przy starym wiejskim stole, na ślicznych serwetkach i przy zapalonych 
świecach. Rzadko posilali się w jadalni, na ogół zostawali w kuchni i prawie 
zawsze towarzyszyła im Annabelle. Chyba że wracali późno wieczorem albo 
wychodzili do restauracji.
Przy kolacji Annabelle szczebiotała radośnie. Sam pomógł Alex pozmywać 
naczynia, a potem, kiedy czytała córce bajkę na dobranoc, obejrzał końcówkę 
wiadomości. O ósmej mała smacznie spała, mieli więc cały wieczór dla siebie. 
Alex już miała usiąść obok niego na skórzanej sofie w gabinecie, gdy 
przypomniała sobie o teście, najpierw zatem poszła do łazienki. Test wykazał 
jedynie, że jeszcze nie doszło do wzrostu poziomu hormonów poprzedzającego 
owulację. Z drugiej strony wiedziała, że w czasie kuracji hormonalnej wszystko 
przebiega dość regularnie, a to wskazywałoby na sobotę albo najpóźniej 
niedzielę. Zostały więc dwa albo trzy dni. Lekarz radził do piątego dnia przed 
owulacją współżyć bez ograniczeń, natomiast tuż przed raczej 
wstrzemięźliwość, aby nie obniżać zawartości plemników w spermie Sama. 
Wszystkie te nakazy i zakazy pozbawiały ich życie seksualne spontaniczności, 
niemniej i tak było im ze sobą bardzo dobrze. Sam świetnie potrafił się 
dopasować do skomplikowanych wymogów. Wiedział również, że nie wolno 
mu nadużywać alkoholu, brać gorących kąpieli ani korzystać z sauny, albowiem 
wysoka temperatura zabija plemniki. Czasami śmiał się, że jeszcze trochę i 
zacznie nosić w spodniach woreczki z lodem, co podobno czasami robiły osoby 
mające problemy z płodnością. Ale oni nie mieli „problemów", byli całkiem 
zdrowi. Po prostu w wieku Alex zajście w ciążę nie było już takie proste.
— I jak? Czy szanownej pani będą dzisiaj potrzebne moje skromne usługi? — 
spytał, kiedy wróciła z łazienki.

background image

— Jeszcze nie — odparła, czując się cokolwiek głupio. No bo jak miała się 
czuć, skazana na obliczenia, dyskusje i nadzieję? Mimo to żadne nie miało 
wątpliwości, że warto, że jeszcze nie czas złożyć broń. — Ale pewnie będą 
potrzebne w sobotę albo w niedzielę.
— Cóż, znam co najmniej parę mniej porywających zajęć na sobotnie 
popołudnia — stwierdził wesoło, obejmując ją ramieniem.
W soboty Carmen przychodziła na pół dnia, żeby chociaż raz w tygodniu mogli 
trochę dłużej pospać, a jeśli było trzeba, zostawała dłużej. Była pomocą 
naprawdę idealną, tym bardziej że uwielbiała Annabelle, i to z wzajemnością. 
Wiedzieli, że zawsze i pod każdym względem mogą na niej polegać.
Alex opowiedziała Samowi o szykującym się na następny tydzień procesie, a 
także o przesłuchaniu, w którym tego dnia uczestniczyła, nie zdradzając mu 
jednak żadnych tajnych szczegółów. On zaś powiedział jej o pewnym 
niezwykłym kliencie z Bahrajnu i kandydacie na nowego współpracownika, 
przedstawionym mu jakiś czas temu przez dwóch pozostałych wspólników. 
Człowiek ów cieszył się poważaniem ze względu na gigantyczne transakcje, 
lecz Sam rozmawiał z nim kilka razy i wcale nie był pewien, czy powinni 
dopuścić go do spółki. Wydawał mu się zbyt pretensjonalny.
— A co on właściwie może wam zaoferować? — spytała Alex, jak zawsze 
szczerze zainteresowana jego interesami. Sam często zdradzał jej swoje nowe 
pomysły, obserwując reakcję żony. Cenił jej zdanie oraz wyczucie raf czających 
się w ocenie ryzykownych decyzji.
— Ma kupę forsy i sporo międzynarodowych kontaktów. Sam nie wiem... Po 
prostu wydaje mi się, że tkwi w nim spory potencjał, który może... doprowadzić 
go do bankructwa. Facet jest piekielnie zadufany w sobie. Był mężem lady 
jakiejś tam, córki wysoko postawionego brytyjskiego lorda, ale mam dziwne 
wrażenie, że jego gadanie to jedna wielka blaga. Naprawdę, sam już nie wiem. 
Larry i Tom twierdzą, że to kopalnia złota.
— Nie ma nic na sumieniu? Próbowałeś go sprawdzić?
— Pewnie. Wszystko jak w szwajcarskim zegarku. Pierwszą górę pieniędzy 
zarobił w Iranie. Najwyraźniej miał bliskie stosunki z szachem, zanim ten został 
obalony. Z drugą, wcale nie mniejszą, po prostu się ożenił. Od tego czasu bez 
przerwy pomnaża swój kapitał. Jest naprawdę nadziany. Robi jakieś egzotyczne 
interesy w Bahrajnie, ma sporo kontaktów na Bliskim Wschodzie, parę razy 
zasugerował też, że mógłby się nawet zbliżyć do sułtana Brunei. Prawdę 
mówiąc, to akurat moim zdaniem wierutna bzdura. Ale Tom i Larry mu wierzą. 
A przecież to są już naprawdę górne warstwy stratosfery. Wyżej człowiek po 
prostu eksploduje od nadmiaru pieniędzy i władzy.
— Może powinniście przyjąć go na prowizję. Niech popracuje przez pół roku, a 
wy przez ten czas przekonacie się, ile naprawdę jest wart i na co go stać.
— Proponowałem to Larry'emu i Tomowi, ale uważają, że dla kogoś tak 
wpływowego taka propozycja byłaby zwykłą obelgą. I chyba mają trochę racji. 

background image

Simon nie jest facetem, którego można przyjąć na okres próbny. Ale nie jestem 
pewien, czy ufam mu na tyle, żeby go dopuścić do spółki.
— Więc posłuchaj instynktu. Nigdy dotąd cię nie zawiódł. Ja mu wierzę.
— A ja tobie — odparł i nachylił się, żeby ją pocałować. Od tylu już lat szalejąc 
za nią, przez cały czas czuł się rozdarty pomiędzy podziwem dla jej umysłu i 
zachwytem, jaki wzbudzało w nim jej ciało. — Co ty na to, żeby położyć się 
dziś trochę wcześniej i poćwiczyć przed weekendem?
— Brzmi zachęcająco — zgodziła się, całując go w szyję.
Oboje wiedzieli, że tego wieczora mogą sobie jeszcze pozwolić na ten luksus — 
do owulacji zostały przecież dwa albo nawet trzy dni. Nazajutrz seks mógłby 
zmniejszyć szansę na poczęcie potomka. Wszystko to było co najmniej 
skomplikowane, Alex jednak postanowiła, że jeszcze trochę wytrzyma. Ich 
wysiłki nie będą przecież trwały wiecznie, a gdy wreszcie albo uda się jej zajść 
w ciążę, albo dadzą sobie spokój, będą mogli się kochać do upadłego i kiedy 
tylko dusza zapragnie.
Sam pogasił światła w gabinecie i salonie, po czym przenieśli się do sypialni. 
Alex zdjęła wolno dżinsy, starając się zapomnieć o stojącej w kącie teczce. 
Jakby czytając w jej myślach, Sam zerknął w kąt i zaczął się zastanawiać, czy 
przypadkiem nie powinna raczej zająć się pracą. Spytał ją o to najdelikatniej jak 
umiał, lecz tylko wzruszyła ramionami. W tym momencie Sam był dla niej bez 
porównania ważniejszy.
Wśliznęli się do łóżka pod chłodną śliską pościel, którą Alex kupiła na Madison 
Avenue. Kiedy Sam wziął ją w swe mocne ramiona i zaczęli się kochać, 
natychmiast zapomniała o wszystkim innym. Nawet o drugim dziecku. Myślała 
tylko o Samie, gdy wchodził w nią powoli, po czym na trudny do określenia 
czas zawiśli w przestrzeni, jęcząc z rozkoszy. Kiedy wrócili na ziemię, do 
rzeczywistości, Sam przez chwilę mruczał cicho w ramionach żony, a niebawem 
smacznie spał.
— Kocham cię — szepnęła mu do ucha, on zaś w odpowiedzi zachrapał.
Przez dłuższą chwilę leżała, czule go obejmując, potem odwróciła się delikatnie, 
wstała i poszła po teczkę. Wiedziała, że ma jeszcze sporo do zrobienia i nie 
może sobie pozwolić na wylegiwanie się w łóżku. Rozsiadła się wygodnie w 
dużym fotelu, rozłożyła akta i przez następne dwie godziny pracowicie robiła 
notatki. Sam przez cały ten czas nawet się nie poruszył, za to Annabelle 
obudziła się na chwilę. Alex
przyniosła jej wody, położyła się obok i zaraz potem mała na nowo zasnęła.
O pierwszej w nocy ziewnęła, przeciągnęła się i schowała papiery do teczki. 
Przywykła już do takiego trybu życia. Często pracowała późną nocą, kiedy 
nikomu to nie przeszkadzało i mogła się skoncentrować w ciszy mieszkania.
Kiedy kładła się do łóżka, Sam poruszył się, ale nie obudził. Nawet nie wiedział, 
że wstawała. Zgasiła światło i leżała obok, rozmyślając o nim, o Annabelle, o 
mającym się rozpocząć procesie, o nowym kliencie, którego poznała tego dnia i 
któremu postanowiła dać odpowiedź odmowną, a także o brytyjskim kandydacie 

background image

na wspólnika, o którym opowiadał jej Sam. Tyle miała do przemyślenia i do 
zrobienia, że czasami żałowała, iż musi marnować czas na spanie. Przecież w jej 
sytuacji każda godzina była na wagę złota! W końcu jednak, pomimo tylu 
krążących po 
głowie myśli, zasnęła, a gdy rano zadzwonił budzik, w ogóle go nie usłyszała.
Jej dzień zaczynał się zawsze tak samo: Sam budził ją delikatnym pocałunkiem 
albo poklepując, radio grało, a ona czuła się wykończona. Jeden dzień przelewał 
się w następny, jej zaś nie odstępowało zmęczenie pracą i ciągłym stresem.
Niechętnie zwlokła się z łóżka i poszła obudzić Annabelle, której czasami 
zdarzało się wstać przed nią. Ale nie tego ranka. Kiedy Alex ją pocałowała, 
leniwie się przeciągnęła. Przez chwilę leżały obok siebie, rozmawiały i cichutko 
chichotały, aż w końcu mała się rozbudziła i wstała. Alex zaprowadziła córkę do 
łazienki, umyła jej buzię i zęby, wyszczotkowała włosy, potem wróciły do 
pokoju, aby ją ubrać. Wybór padł na komplet, który Sam przywiózł jej ostatnio z 
Paryża — spodnie, koszulę i marynarkę z dżinsu w drobną różową kratkę. W 
połączeniu z różowymi wysokimi trampkami całość wyglądała prześlicznie.
— O rany, ale szałowo wyglądasz, księżniczko! — wykrzyknął Sam z 
zachwytem, kiedy Alex wprowadziła małą do kuchni na śniadanie. Siedział już 
przy stole, umyty i ogolony, w szarym garniturze, białej koszuli oraz 
granatowym krawacie i jak zawsze czytał „Wall Street Journal", swoją biblię.
— Dziękuję, tatusiu.
Postawił przed nią płatki z mlekiem i włożył pieczywo do tostera, Alex 
natomiast poszła do łazienki wziąć prysznic i ubrać się. Podział porannych 
obowiązków mieli dokładnie opracowany, choć byli bardzo elastyczni. Ilekroć 
Alex wypadło wczesne spotkanie, Sam brał na siebie całe przygotowania. I na 
odwrót. Tego ranka oboje mieli czas. Alex już wcześniej obiecała, że 
odprowadzi Annabelle do przedszkola, znajdującego się zaledwie kilka 
przecznic dalej. Wiedziała, że w następnym tygodniu nie będzie miała dla córki 
czasu, toteż chciała jej to jakoś wynagrodzić.
Wróciła do kuchni jakieś trzy kwadranse później i pospiesznie chwyciła 
filiżankę z kawą oraz ostatnią grzankę. Sam tłumaczył akurat Annabelle, co to 
elektryczność i dlaczego lepiej nie wyciągać grzanki z tostera mokrym 
widelcem.
— Prawda, mamo? — zwrócił się w jej stronę, oczekując jednoznacznego 
poparcia.
Alex zdecydowanie skinęła głową, po czym rzuciwszy okiem do „New York 
Timesa", przeczytała, że Kongres dał prezydentowi po łapach oraz że jeden z 
najmniej przez nią lubianych sędziów odszedł właśnie na emeryturę.
— Przynajmniej w przyszłym tygodniu nie będę musiała się nim przejmować — 
stwierdziła tajemniczo z tostem w ustach, co bardzo rozśmieszyło Sama. Rano 
zawsze miała problemy z jasnym wyrażaniem myśli, chociaż ze względu na 
córkę ogromnie się starała.

background image

— Co masz dzisiaj w planie? — niedbale spytał Sam. On był umówiony na 
kilka ważnych spotkań z klientami, lunch miał zjeść w „21" w towarzystwie 
Anglika, który chciał przystąpić do spółki. Liczył, że zdoła wreszcie wyrobić 
sobie o nim zdanie.
— Nic specjalnego. Przecież w piątki wychodzę wcześniej — przypomniała, 
zupełnie zresztą niepotrzebnie. — Mam spotkanie z jednym ze 
współpracowników w związku z procesem. Potem idę na badania do Andersona, 
a później odbieram Annabelle z przedszkola i jedziemy do panny Tilly.
Piątek był ulubionym dniem Annabelle, wtedy bowiem miała swoje ukochane 
zajęcia w szkole baletowej panny Tilly. Wożenie jej tam sprawiało Alex 
ogromną przyjemność i między innymi dlatego w piątki wychodziła z pracy 
wcześniej.
— Do Andersona? Po co? Czy powinienem o czymś wiedzieć? Sprawiał 
wrażenie zatroskanego, Alex za to wcale. Andersen był jej ginekologiem, 
przewodnikiem na drodze do drugiej ciąży.
— Ależ skąd! Umówiłam się na badanie cytologiczne. Chcę go też spytać, co 
dalej z kuracją. Przy takich dawkach hormonów trudno mi pozostać przy 
zdrowych zmysłach i jeszcze ciągnąć pracę. Nie wiem, może powinnam brać ich 
mniej, więcej, albo w ogóle na jakiś czas odstawić? Nie mam pojęcia. 
Wieczorem o wszystkim ci opowiem.
— Tylko nie zapomnij — odparł wzruszony, że jest gotowa na tak ogromne 
poświęcenia, byle tylko dać mu drugie dziecko. — Powodzenia.
— Nawzajem. Szczególnie z Simonem. Mam nadzieję, że facet albo odkryje w 
końcu swoje prawdziwe oblicze, albo zdoła cię przekonać, że jest czysty.
— Ja też — westchnął. — To by mi cholernie ułatwiło życie. Sam już nie wiem, 
co o nim myśleć, czy mam ufać swoim przeczuciom, jego pochodzeniu czy 
opinii wspólników. Być może starzeję się i staję chorobliwie podejrzliwy.
W tym roku kończył pięćdziesiątkę, czym był ogromnie przejęty, Alex jednak 
nie zauważyła, by zrobił się zanadto podejrzliwy, poza tym uważała, że zawsze 
miał bezbłędny instynkt.
— Już ci mówiłam: ufaj przede wszystkim sobie i swoim przeczuciom. Przecież 
jeszcze nigdy cię nie zawiodły.
— Dzięki za zaufanie.
Włożyli płaszcze, Alex ubrała Annabelle, potem pogasili światła, zamknęli 
drzwi i we trójkę zaczekali na windę, która miała ich powieźć w stronę 
pracowitego dnia. Na ulicy Sam ucałował je i wsiadł do taksówki, Alex zaś 
zaprowadziła Annabelle do przedszkola przy Lexington. Przez całą drogę mała 
radośnie szczebiotała, a kiedy doszły na miejsce, wbiegła do budynku. Alex 
zatrzymała taksówkę i po chwili jechała w kierunku centrum.
Kiedy zjawiła się w biurze, Brock już czekał. Właśnie kończył rozkładać na 
biurku najważniejsze akta. Oprócz nich leżało tam jeszcze pięć kartek z 
wiadomościami dla Alex, lecz żadna nie dotyczyła sprawy Schultza. Ponieważ 

background image

dwie pochodziły od człowieka, z którym spotkała się poprzedniego dnia, 
zapisała sobie, że zanim wyjdzie z biura, musi do niego zadzwonić.
Brock jak zwykle był doskonale przygotowany, a jego uwagi okazały się 
niezwykle pomocne. Kiedy około wpół do dwunastej skończyli, podziękowała 
mu i pochwaliła za poważne podejście do sprawy. Zostało jej jeszcze trochę 
rzeczy do załatwienia przed wyjściem, ponieważ jednak z lekarzem umówiła się 
na dwunastą, czasu starczyłoby jej tylko na kilka telefonów.
— Mogę ci jeszcze w czymś pomóc? — spytał Brock niedbale, kiedy z 
przerażeniem w oczach spojrzała na biurko.
Mogłaby oczywiście wrócić po południu i zadzwonić do Carmen, by zawiozła 
Annabelle na lekcję tańca, ale mała byłaby niepocieszona. Alex zawsze miała 
problemy ze zrobieniem wszystkiego, co sobie zaplanowała. Jej życie było 
niczym sztafeta, tyle że nie miała komu przekazać pałeczki. Na pewno nie 
mogła przekazać jej Samowi, on bowiem prowadził życie jeszcze bujniejsze i 
miał na głowie wystarczająco dużo własnych problemów. Ale miała przecież 
Brocka, na którego zawsze mogła liczyć. Chwilę się zastanawiała, po czym 
wręczyła mu dwie kartki i poprosiła, by zatelefonował w jej imieniu.
— Bardzo mi to pomoże — uśmiechnęła się z wdzięcznością.
— Nie ma sprawy. Czy coś jeszcze? — Posłał jej ciepłe spojrzenie. Lubił dla 
niej pracować, chyba dlatego, że ich styl pracy był bardzo podobny. Przyszło 
mu do głowy, że to trochę tak, jakby tańczył z idealną partnerką.
— Mógłbyś przejść się za mnie na badania.
— Z chęcią.
— Chciałabym, żeby to było możliwe.
Wizyta u lekarza wydawała się jej naraz zwykłą stratą czasu. Przecież była 
zdrowa. Nigdy nie czuła się tak dobrze. A na temat dawkowania leków mogła 
równie dobrze porozmawiać przez telefon. Kiedy przyszło jej to do głowy, 
spojrzała na zegarek, podjęła szybką decyzję, podniosła słuchawkę i z pamięci 
wykręciła numer. Niestety, był zajęty, a ona nie miała zwyczaju rezygnować z 
umówionych spotkań bez uprzedzenia. Doktor Anderson był dobrym lekarzem i 
poświęcał jej sporo uwagi. Prowadził ją przez całą pierwszą ciążę, a od trzech 
lat robił wszystko, żeby mogła zostać matką po raz drugi. Nie byłoby w 
porządku, gdyby kazała mu czekać na darmo. Spróbowała jeszcze raz, linia 
wszakże nadal była zajęta, wobec tego Alex wstała i chwyciła płaszcz.
— Chyba jednak muszę iść. Zdaje się, że specjalnie zdjął słuchawkę z widełek, 
żeby nie tracić pacjentów. Gdybyś przypadkiem miał jakąś ważną wiadomość w 
sprawie Schultza, dzwoń bez wahania. Przez cały weekend siedzę w domu.
— Nie martw się, jeśli naprawdę będę musiał, na pewno zadzwonię. Ale na 
twoim miejscu spróbowałbym zapomnieć o Schultzu i spokojnie odpoczywał. 
Wszystko jest przygotowane. A papiery możemy przejrzeć w poniedziałek. 
Miłej zabawy.
— Jakbym słyszała swojego męża. A ty jakie masz plany? — spytała wkładając 
płaszcz i sięgając po teczkę.

background image

— Jak to jakie? Popracuję. A co myślałaś? — roześmiał się.
— Świetnie. W takim razie bądź łaskaw nie prawić mi kazań, dobrze? Też życzę 
miłej zabawy. — Pogroziła mu palcem, cieszyła się jednak, że jest taki 
sumienny. — Jeszcze raz dzięki za wszystko.
— Nie ma za co. Zobaczysz, we środę wszystko pójdzie jak z płatka.
— Dzięki, Brock. >
Wybiegła z biura, po drodze pomachała Liz na pożegnanie, a pięć minut później 
siedziała w taksówce. Nie mogła się pozbyć wrażenia, że wizyta u lekarza nie 
ma sensu. Nie miała mu nic nowego do powiedzenia, a skargi na skutki uboczne 
kuracji także nie były dla niego żadną nowiną. Ale musiała zrobić to badanie 
cytologiczne, poza tym rozmowa z fachowcem na temat kłopotów z zajściem w 
ciążę zawsze przynosiła jej ulgę.
John Andersen zachowywał się jak prawdziwy przyjaciel, wysłuchał jej z 
prawdziwą troską i zainteresowaniem. Rozumiał także jej obawę, że nie będzie 
mieć więcej dzieci. Przypomniał co prawda, że i ona, i Sam są zdrowi, nie mógł 
jednak zaprzeczyć, że od trzech lat ich wysiłki nie dają rezultatu. Nie potrafił 
znaleźć na to medycznego wytłumaczenia — po prostu Alex była coraz starsza, 
a jej praca należała do wyjątkowo stresujących. Ponownie przedyskutowali 
ewentualność zastosowania silniejszych środków, a także możliwość 
zapłodnienia in vitro, lecz doszli do wniosku, że w wieku czterdziestu dwóch lat 
nie jest na to najlepszą kandydatką. Omówili również nowsze metody, te jednak 
w ogóle Alex nie odpowiadały. W końcu postanowili pozostać przy 
dotychczasowym leczeniu. Andersen jeszcze zaproponował rozważenie 
sztucznego zapłodnienia spermą Sama, aby jajo i plemniki miały większą szansę 
— jak to ujął — „spotkania". Dzięki niemu wszystko wydawało się Alex 
prostsze i mniej stresujące.
Potem przyszedł czas na badanie cytologiczne. Spojrzawszy w jej kartę 
Andersen spytał, kiedy po raz ostatni miała robioną mammo-grafię, ponieważ w 
dokumentacji nie ma wyniku z ubiegłego roku, Alex zaś przyznała, że 
rzeczywiście w poprzednim roku nie robiła tego badania.
— Ostatnią miałam dwa lata temu.
Nigdy nie miała żadnych guzków ani niczego w tym rodzaju, w jej rodzinie nikt 
nigdy nie umarł na raka, o to zatem w ogóle się nie martwiła, chociaż nie 
zapominała o okresowych badaniach cytologicznych. Poza tym jeśli chodzi o 
mammografię, istniały rozmaite teorie. Niektóre zalecały robienie jej co rok, 
inne do dwa.
— Nie wolno o tym zapominać — zganił ją Andersen zaliczający się do szkoły 
„corocznej". — Regularne badania są po czterdziestce niezwykle istotne.
Zbadał jej piersi, lecz niczego nie znalazł. Alex miała niewielki biust i karmiła 
Annabelle piersią, co zdecydowanie zmniejszało prawdopodobieństwo 
zachorowania na raka, lekarz zapewnił ją również, że hormony, które przyjmuje, 
w żadnym stopniu nie wpływają na wzrost ryzyka.

background image

— Kiedy będzie pani miała owulację? — spytał bez ogródek, spoglądając na jej 
wykres.
— Jutro albo pojutrze.
— W takim razie powinna pani zrobić mammografię jeszcze dzisiaj. Jeśli jutro 
zajdzie pani w ciążę, mogą minąć dwa lata, zanim będzie pani miała następną 
okazję. Podczas ciąży badania są niewskazane, a kiedy karmi się piersią, 
niedokładne. Moim zdaniem najlepiej załatwić to jeszcze dziś. W ten sposób 
będziemy mieli spokój na cały rok.
Trochę poirytowana zerknęła na zegarek. Chciała odebrać Annabelle z 
przedszkola, zawieźć do domu na lunch, a potem do panny Tilly.
— Dzisiaj nie mogę. Mam mnóstwo rzeczy do załatwienia. ,      — To naprawdę 
ważne. Powinna pani koniecznie wygospodarować trochę czasu — rzekł tak 
zdecydowanym tonem, że Alex spojrzała ,na niego zaniepokojona.
— Jest powód, żeby tak się spieszyć?
Zbadał jej piersi bardzo dokładnie, lecz robił tak zawsze i zawsze przecząco 
kręcił głową. Tym razem również pokręcił.
— Ależ skąd. Po prostu nie chciałbym, żeby miała pani później problemy. Nie 
wolno zaniedbywać tych badań. Naprawdę powinna je pani zrobić jeszcze 
dzisiaj.
Domagał się tego tak stanowczo, że nie mogła się dłużej upierać. A poza tym 
miał rację. Gdyby przypadkiem zaszła w ten weekend w ciążę, przez najbliższe 
dwa lata nie miałaby możliwości zrobienia mammografii.
— Dokąd mam jechać? — spytała.
Napisał na kartce adres gabinetu mieszczącego się zaledwie kilka przecznic 
dalej. Mogła spokojnie iść tam na piechotę. <Jt
— Zajmie to nie więcej niż pięć minut.

— Czy wyniki dostanę na miejscu? rn
— Raczej nie. Zbierają kilka zdjęć, żeby lekarz mógł je spokojnie obejrzeć. 
Może nie być go na miejscu, pewno więc poda mi wynik telefonicznie na 
początku przyszłego tygodnia. Oczywiście, gdyby były jakieś problemy, 
natychmiast do pani zadzwonię, ale jestem pewien, że to akurat nam nie grozi. 
Na tym polega dobra medycyna, pani Parker. Po prostu warto robić takie 
badania.
— Wiem, doktorze.
Doceniała jego troskę, drażniło ją tylko, że będzie musiała zmienić plany. 
Rozumiała jednak, że warto.
Z sekretariatu zatelefonowała do Carmen z prośbą, by odebrała Annabelle z 
przedszkola. Obiecała, że wróci na lunch i zawiezie małą na balet. Wyjaśniła, że 
w drodze do domu musi wpaść w jeszcze jedno miejsce. Carmen, jak zawsze w 
takich sytuacjach, zapewniła, że to żaden kłopot.
Wyszedłszy od Andersena, Alex ruszyła szybkim krokiem w dół Park Avenue, 
w stronę Sześćdziesiątej Ósmej, po czym weszła do pomieszczenia 
wyglądającego jak bardzo zatłoczone biuro. W poczekalni siedziało kilkanaście 

background image

kobiet, w drzwiach gabinetu co chwilę zjawiała się laborantka, za każdym razem 
inna, i wyczytywała kolejne nazwisko. Alex podała swoje nazwisko 
recepcjonistce, mając nadzieję, że nie potrwa to zbyt długo. Interes wydawał się 
kwitnąć. Z wyjątkiem jednej młodej dziewczyny wszystkie pacjentki były w jej 
wieku albo starsze.
Przejrzała jakieś czasopismo, co rusz zerkając na zegarek, wreszcie, po mniej 
więcej dziesięciu minutach, kobieta w białym fartuchu wyczytała jej nazwisko, 
bardzo głośno i jakoś mechanicznie. Alex wstała i bez słowa ruszyła za nią. 
Było w tym badaniu jakieś zagrożenie, jakby ci, którzy je przeprowadzali, 
szukali tajnej broni. Sama obecność tutaj sprawiała, że człowiek czuł się winny. 
Rozpinając bluzkę Alex nagle zdała sobie sprawę, że jest wściekła, a na dodatek 
po prostu się boi. Co będzie, jeśli badanie rzeczywiście coś wykaże? Podczas 
gdy jej umysł wyprawiał jakieś przedziwne sztuczki, jakby starał się ją 
przekonać, że jest chora, zaczęła sobie tłumaczyć, że to przecież tylko rutynowe 
badanie, wcale nie bardziej złowrogie od badań cytologicznych. Jedyna różnica 
polegała na tym, że przeprowadzali je ludzie zupełnie jej obcy.
Kobieta w białym fartuchu zaczekała, aż Alex się rozbierze, po czym podała jej 
szlafrok, instruując, że ma go nie zapinać. Poza tym nie zamieniły ani słowa. 
Później laborantka wskazała na umywalkę oraz ręczniki i kazała Alex zmyć 
perfumy i dezodorant, potem zaś ruchem głowy pokazała ustawioną w rogu 
maszynę, wyglądającą jak duży rentgen z plastikową tacą w środku. Alex umyła 
się i weszła do środka, chcąc mieć to jak najszybciej z głowy. Laborantka oparła 
jej piersi na plastikowej tacy, po czym powoli opuściła na nie górną część 
maszyny, ściskając je tak mocno, jak tylko było to możliwe. Następnie ułożyła 
ramię Alex w wyjątkowo niewygodnej pozycji, kazała jej wstrzymać oddech i 
zrobiła dwa zdjęcia, powtórzyła całą tę operację z drugiej
strony i wreszcie oznajmiła, że to już wszystko. Badanie było bardzo proste i 
trudno by je nazwać bolesnym. Alex zdecydowanie wolałaby poznać wyniki na 
miejscu, chociaż była pewna, że kiedy w poniedziałek zadzwoni do Andersena, 
dowie się, że wszystko jest w najlepszym porządku.
Wyszła stamtąd równie szybko, jak weszła, zatrzymała taksówkę i pojechała do 
domu, gdzie zastała Annabelle kończącą właśnie lunch. Tego dnia Alex cieszyła 
się z powrotu do domu bardziej niż kiedykolwiek, albowiem trudno jej było 
ignorować dane statystyczne, z których jasno wynika, że co ósma albo dziewiąta 
kobieta w którymś okresie swojego życia zapada na raka piersi. Fizyczna 
bliskość tych kobiet, a także badanie wstrząsnęły nią nieco i w efekcie poczuła 
wdzięczność za proste błogosławieństwa codziennego życia, takie jak chociażby 
możliwość zaprowadzenia dziecka na lekcję tańca. Kiedy wychodziły, już w 
drzwiach zatrzymała się i ucałowała rudą czuprynkę Annabelle, nie mogąc 
powstrzymać myśli o tym, jak bardzo jest szczęśliwa.
— Dlaczego nie odebrałaś mnie z przedszkola? — spytała Annabelle płaczliwie. 
Był to piątkowy rytuał, który mała uwielbiała i nie znosiła żadnych od niego 
odstępstw.

background image

— Musiałam iść na badania. Do pana doktora. Potrwało to dłużej, niż myślałam, 
kochanie. Przepraszam.
— Jesteś chora, mamusiu? — Annabelle była wyraźnie zaniepokojona.
— Ależ skąd — odparła Alex z uśmiechem. — Ale wszyscy muszą czasami 
chodzić na badania, nawet mamusie i tatusiowie.
— Czy pan doktor zrobił ci zastrzyk? — zainteresowała się mała, Alex zaś 
roześmiała się i pokręciła głową.
— Nie, na szczęście obeszło się bez zastrzyków — zapewniła i pomyślała: „Za 
to zrobił mi z biustu naleśniki".
— To dobrze—stwierdziła Annabelle z ulgą i ruszyła obok mamy.
Po zajęciach w szkole panny Tilly najpierw wybrały się na lody, potem bez 
pośpiechu wróciły do domu, rozmawiając po drodze o planach na weekend. 
Annabelle niespecjalnie cieszyła się na wycieczkę do zoo. Wolałaby pójść na 
plażę popływać. Alex musiała jej tłumaczyć, że na kąpiel jest już za zimno.
Kiedy dotarły do domu, włączyły wideo i ułożyły się w łóżku, aby odpoczywać. 
Alex miała wrażenie, że był to nadzwyczaj długi dzień: przygotowania do 
procesu, później wizyta u lekarza i ta nieszczęsna mammografia zupełnie ją 
wykończyły, cieszyła się więc, że wreszcie może spokojnie wylegiwać się 
razem z córką.
W piątki Carmen zazwyczaj szła do domu wczesnym popołudniem, a 
przygotowaniem obiadu zajmowała się Alex. Kiedy Sam wrócił do domu, 
później niż zwykle, bo po siódmej, obiad był gotowy, Annabelle nakarmiona. 
Sam zdecydował się poczekać z jedzeniem, aż Annabelle pójdzie spać, co Alex 
bardzo odpowiadało. Kwadrans po ósmej usiedli do stołu i Sam opowiedział jej 
o spotkaniu z Anglikiem, który tym razem zrobił na nim wrażenie o niebo 
lepsze.
— Wiesz, już nie mam w związku z nim takich obaw jak początkowo. Chyba 
niepotrzebnie się martwiłem. Larry i Tom mają rację. To kapitalny facet, a co 
najważniejsze, wniesie do spółki swoje interesy na Bliskim Wschodzie. Tego 
nie można lekceważyć, nawet jeśli gość trochę za bardzo pozuje.
— A jeśli te interesy na Bliskim Wschodzie spalą na panewce?
— spytała ostrożnie.
— Nie spalą. Wystarczy rzucić okiem na listę jego klientów z samej tylko 
Arabii Saudyjskiej.
— A jeśli ci klienci nie zechcą przejść do was razem z nim? — Alex odgrywała 
rolę adwokata diabła, lecz Sam nie miał nic przeciwko temu.
— Jesteś w stu procentach pewien, Sam? Jeszcze wczoraj mu nie ufałeś. Wydaje 
mi się, że nie powinieneś o tym zapominać.
— Chyba zareagowałem trochę histerycznie. Mówię ci, Alex, rozmawiałem z 
nim przez bite trzy godziny. Naprawdę warto go przyjąć. Nie mam już żadnych 
wątpliwości. Zarobimy miliardy
— stwierdził z niezachwianą pewnością.

background image

— Nie bądź taki chciwy — zganiła go z uśmiechem. — Czy to znaczy, że 
będziemy mogli kupić sobie zamek nad Loarą?
— Nie, ale może wystarczy na dom w Nowym Jorku i posiadłość na Long 
Island.
— Nie potrzebujemy aż tyle — rzekła wesoło.
Sam się uśmiechnął. Rzeczywiście nie potrzebowali, on jednak cieszył się swoją 
sławą dziecka sukcesu, którą zdobył dzięki zdolnościom do celnych inwestycji. 
Reputacja i sukces były dlań ogromnie ważne, podobnie zresztą jak zyski, 
dlatego uważał, że decyzja o przyjęciu do spółki nowej osoby musi być 
starannie przemyślana. Skoro więc Anglik zdołał go przekonać, Alex gotowa 
była to zaakceptować.
— A jak tam twoje poranne spotkania? — spytał Sam. — Wszystko 
przygotowane do procesu?
— Jeśli o mnie chodzi, to chyba tak. A przynajmniej mam taką nadzieję. Mój 
klient tym razem naprawdę zasługuje na wygraną.
— Z takim adwokatem ma wygraną w kieszeni — orzekł Sam Z głębokim 
przekonaniem.
Alex nachyliła się i pocałowała go. W czerwonym swetrze i dżinsach wyglądał 
bardzo pociągająco. Zawsze się jej podobał, a ostatnio coraz bardziej.
— A co ci powiedział Anderson?
— Niewiele. Jeszcze raz przedyskutowaliśmy wszystkie możliwości. 
Rozmawialiśmy też o nowszych metodach, ale te w ogóle do mnie nie 
przemawiają. No i wspomniał o sztucznym zapłodnieniu. Dałoby się to zrobić w 
przyszłym miesiącu. Anderson twierdzi, że to może poskutkować. Ale nie 
wiedziałam, co ty na^to — rzekła niemalże nieśmiało, on zaś się uśmiechnął.
— Jeśli będę musiał, jakoś to przeżyję. Znam parę lepszych i zabawniejszych 
zajęć niż oglądanie świerszczyków i zabawa z samym sobą, ale jeśli to pomoże, 
to czemu nie, spróbujmy.
— Jesteś cudowny. Bardzo cię kocham.
Pocałowała Sama, który namiętnie odwzajemnił pocałunek. Ponieważ jednak 
test w dalszym ciągu się nie zabarwił, nie mogli posunąć się zbyt daleko.
— A co z tym weekendem?
— Kazał spróbować, kiedy tylko test będzie pozytywny. Pewnie przyjdzie nam 
zaczekać do jutra, bo dzisiaj już się lekko zabarwił. Anderson kazał mi też 
zrobić mammografię, bo gdybym zaszła w ciążę, przez rok albo dwa będę 
musiała ją sobie odpuścić. Musiałam poprosić Carmen, żeby odebrała Annabelle 
z przedszkola, ale jakoś przeszło, chociaż to okropnie nieprzyjemne. Widzisz, 
nagle zdajesz sobie sprawę, że czasami wynik okazuje się pozytywny... 
Strasznie się bałam.
— Ale wynik jest oczywiście w porządku, prawda? Spojrzał na nią, nagle 
zaniepokojony.
— Na pewno! Nie mówią tego od razu, chyba że na miejscu jest akurat radiolog. 
Dzisiaj go nie było. W przyszłym tygodniu zadzwonią do Andersena. Badał 

background image

mnie pod kątem guzków i powiedział, że wszystko w porządku. To rutynowe 
badanie. Na wszelki wypadek.
— Bolało?
— Nie. Spłaszczyli mi cycki w tej piekielnej maszynie, a potem zrobili po dwa 
zdjęcia z każdej strony. Sama nie wiem dlaczego, ale jest w tym coś 
poniżającego. Człowiek czuje się taki słaby i głupi. Nie mogłam się doczekać, 
kiedy wreszcie stamtąd wyjdę, a po powrocie do domu cieszyłam się jak chyba 
nigdy dotąd, że widzę Annabelle. To
jakby przestroga, że coś takiego może się każdemu przydarzyć i że człowiek ma 
cholerne szczęście, jeśli go ominie.
— Nie myśl o tym. Przecież nic ci nie jest — stwierdził kategorycznie, po czym 
pomógł jej posprzątać ze stołu.
Wypili po kieliszku wina, obejrzeli film, a potem wcześniej niż zwykle poszli 
spać. Oboje mieli za sobą pracowity tydzień, Alex zaś chciała porządnie 
wypocząć przed dniami płodnymi. Jak przypuszczała, już nazajutrz test zabarwił 
się na niebiesko. Zauważyła to jeszcze przed południem i szepnęła Samowi 
słówko podczas późnego śniadania. Carmen zabrała Annabelle do parku, a oni 
wrócili do sypialni. Później Alex jeszcze godzinę leżała w łóżku z poduszką pod 
pośladkami. Przeczytała gdzieś, że to może pomóc, i doszła do wniosku, że nie 
zaszkodzi spróbować. Kiedy niedługo przed lunchem Sam przyszedł się do niej 
przytulić, nadal wyglądała na śpiącą i zadowoloną.
— Zamierzasz wylegiwać się przez cały dzień? — droczył się z nią, pieszcząc 
jej szyję, aż po plecach przebiegał jej dreszcz.
— Jeżeli będziesz stosował takie zachęty, to chętnie.
— Kiedy możemy znowu popróbować? — Miał na to taką samą ochotę jak ona.
— Dopiero jutro.
— A nie moglibyśmy potrenować dzisiaj po południu? — spytał ochryple i 
pocałował ją. — Chyba potrzebujemy więcej treningu.
— Oboje wiedzieli jednak, że powinni wstrzymać się aż do następnego dnia. — 
No dobrze, skoncentrujmy się na majstrowaniu dzidziusia
— wyszeptał, po czym poszedł do łazienki wziąć prysznic i ubrać się, a ona 
jeszcze przez kilka minut drzemała.
Dziesięć minut później stała pod prysznicem tuż obok niego, co bardzo go 
podniecało. Naprawdę trudno im było się powstrzymać. Pokusa wydawała się 
ogromna, a oni przecież zawsze uwielbiali swe ciała. Nie było łatwo zmusić się 
do wstrzemięźliwości tylko po to, aby zachować jak najwyższą „jakość" 
spermy.
— A może by tak machnąć na to ręką i znowu zamienić się w demony seksu. 
Z... — szepnął jej prosto do ucha, przyciągając ją do siebie w strumieniach 
ciepłej wody. — Tak bardzo cię kocham...
— Ja ciebie też... — wyszeptała zmysłowo, czując, jak ociera się o jej brzuch. 
— Sam, bardzo cię pragnę...

background image

— Nie... nie... nie... — powiedział, drocząc się z nią, i odkręcił kurek z zimną 
wodą. Alex aż krzyknęła, po czym roześmiała się i wyskoczyła spod prysznica.
Kiedy Carmen i Annabelle wróciły ze spaceru, siedzieli w kuchni, popijali kawę 
i czytali gazety. Carmen przygotowała lunch, po południu zaś Alex i Sam 
zabrali córkę najpierw do parku, a potem na kolację do J.G. Melona. Lubili 
czasami pójść tam całą rodziną. W niedzielę wzięli rowery i wybrali się na 
przejażdżkę po parku z Annabelle w specjalnym foteliku zamocowanym za 
siodełkiem Sama. Po powrocie doszli do wspólnego wniosku, że weekend minął 
im wprost przecudownie.
Kiedy położyli Annabelle do łóżka i byli już pewni, że zasnęła, Sam zamknął 
drzwi do sypialni i powoli, sztuka po sztuce, zdejmował z Alex ubrania, aż 
stanęła przed nim niczym piękny kwiat, doskonała subtelna lilia. Kochał się z 
nią tak samo jak poprzednio, z całą potęgą swej żądzy, z przeogromną pasją. 
Dawała mu tak wiele, sprawiając, że kochał ją i pożądał coraz mocniej. Czasami 
nawet wydawało mu się, że mocniej już nie można.
— O rany... jeżeli po tych wyczynach nie zajdę w ciążę, poddaję się... — 
wyszeptała potem omdlewającym głosem, leżąc z głową na jego torsie, podczas 
gdy on koniuszkami palców delikatnie pieścił jej pierś.
— Kocham cię, Alex... — odparł cicho, odwracając się, by na nią spojrzeć. Była 
taka piękna, tak doskonała!
— Ja ciebie też kocham, Sam... I to nawet bardziej niż ty mnie...
— Bardziej się nie da — uśmiechnął się i pokręcił głową.
Leżeli mocno przytuleni, nie zastanawiając się wcale, czy udało im się w końcu 
spłodzić drugiego potomka.
W poniedziałek Alex wstała przed Samem i Annabelle. Kiedy ich obudziła, była 
już ubrana, śniadanie zaś czekało na stole. Jak zwykle pomogła się ubrać 
Annabelle, którą Sam miał zaprowadzić do przedszkola, Alex chciała bowiem 
jak najwcześniej dotrzeć do biura. Czekała na nią cała góra spraw do 
załatwienia, w tym ostatnie szczegóły sprawy Schultza. Umówiła się też z 
Matthew Billingsem na spotkanie, by przedyskutować kilka ważnych spraw. 
Praktycznie przez cały dzień miał jej towarzyszyć Brock Stevens oraz dwójka 
pomocników.
— Chyba wrócę bardzo późno — odezwała się do Sama, na co on oczywiście 
uśmiechnął się ze zrozumieniem. Za to Annabelle była bardzo zmartwiona.
— Dlaczego? — spytała, wpatrując się swymi ogromnymi zielonymi oczyma w 
mamę.
— Muszę się przygotować do procesu, kochanie. Wiesz, będę chodzić do sądu i 
rozmawiać z panem sędzią.
— A nie możesz do niego zadzwonić? — Annabelle wyglądała na bardzo 
nieszczęśliwą.
Alex uśmiechnęła się, pocałowała ją, mocno przytuliła i obiecała, że postara się 
wrócić jak najwcześniej.

background image

— Zadzwonię do ciebie, jak wrócisz z przedszkola, kochanie. Miłego dnia i 
bądź grzeczna, dobrze?
Czasami czuła się tak rozdarta między rodziną a pracą, że zaczynała się 
zastanawiać, jak sobie poradzi z dwójką dzieci zamiast jednego. Lecz przecież 
inne matki jakoś sobie radziły.
Włożyła płaszcz i cicho wyszła z mieszkania. Była dopiero siódma trzydzieści, 
toteż jazda taksówką trwała zaledwie kilka chwil. Za kwadrans ósma Alex 
weszła do biura, czując lekkie ukłucie w sercu na
myśl o tym, że Annabelle i Sam jedzą śniadanie bez niej. O ósmej siedziała 
zakopana w dokumentach, popijając kawę, którą przyniósł jej Brock Stevens. A 
o wpół do jedenastej nie miała już żadnych wątpliwości, że są naprawdę dobrze 
przygotowani do środowej rozprawy.
— A jak tam cała reszta? — zapytała Brocka z roztargnieniem, przeglądając 
listę tematów, które miała z nim omówić. Większością z nich Brock zdążył się 
już zająć, jej jednak w czasie weekendu przyszło do głowy kilka nowych 
pomysłów.
Właśnie mu o nich opowiadała, kiedy Elizabeth Hascomb z wahaniem 
otworzyła drzwi i zajrzała do środka. Na jej widok Alex potrząsnęła głową i 
uniosła rękę. Nie chciała, żeby im przerywano. Dlatego właśnie wyłączyła 
telefon i zapowiedziała Liz, że ma im nie przeszkadzać.
Pomimo srogiej miny Alex Liz nie odeszła. o
— Czy coś się stało? — zapytał Brock.
— Liz, prosiłam, żebyś nam nie przeszkadzała.
— W... wiem... Bardzo przepraszam... ale...
— Czy coś się stało Annabelle albo Samowi? — Na krótką chwilę strach 
zagościł w jej oczach, Liz jednak pokręciła przecząco głową. — W takim razie 
nie chcę o tym słuchać. — Alex odwróciła się, zdecydowana uciąć tę rozmowę.
— Dzwonił doktor Andersen. Dwa razy. Twierdzi, że to bardzo pilne.
— Andersen? Na litość boską... — Teraz Alex była już wściekła nie na żarty. 
Obiecał wprawdzie, że zawiadomi ją o wyniku mammografii, i prawdopodobnie 
chciał ją po prostu uspokoić, lecz to już była co najmniej lekka przesada. — 
Może poczekać. Zadzwonię do niego w przerwie na lunch. Jeśli ją sobie 
zrobimy. A jeśli nie, to później.
— Powiedział, że musi z tobą porozmawiać. I to jeszcze przed południem.
Było wpół do dwunastej. Alex miała już dość tej dyskusji. Liz zdawała sobie z 
tego sprawę, ale ponieważ Andersen twierdził, że to niezwykle ważne, 
uwierzyła mu i postanowiła za wszelką cenę przekazać Alex jego wiadomość. 
Alex wszakże nie wyglądała na zadowoloną. Była przekonana, że to zwykła 
formalność, i nie miała zamiaru rozbijać sobie z jej powodu rozkładu dnia. Przez 
chwilę, patrząc na Liz, zastanawiała się, czy Anderson nie ma dla niej złych 
wieści, ale wydawało jej się to tak nieprawdopodobne, że miejsce przerażenia 
ponownie zajęło poirytowanie. ,  . — Zadzwonię do niego, jak będę mogła. 

background image

Dziękuję, Liz — ucięła rozmowę i wróciła do sprawy, którą tłumaczyła 
Brockowi.
— Może jednak zadzwonisz, Alex? — zaproponował. — To musi być bardzo 
ważne, skoro zdołał przekonać Liz, by ci przerwała.
— Daj spokój, Brock. Mamy tyle do zrobienia.
— Posłuchaj, chętnie napiłbym się kawy. Tobie też przyniosę. A ty w tym 
czasie spokojnie do niego zadzwoń. Przecież to tylko chwila.
Początkowo chciała się sprzeciwić, lecz nagle dotarło do niej, że Liz zrobiła taki 
zamęt, iż żadne nie zdoła wrócić do pracy, póki ona nie zatelefonuje do 
Andersena.
— Och, na litość boską, to po prostu idiotyczne. W porządku... przynieś mi 
filiżankę kawy. Za pięć minut chcę was tu widzieć z powrotem.
Była jedenasta trzydzieści pięć. Zanim Brock i asystentki wyszli, minęło 
następne pięć minut. Marnowali cenny czas, a mieli tak dużo do zrobienia! 
Kiedy tylko drzwi się zamknęły, Alex podniosła słuchawkę i szybko wykręciła 
numer. Chciała mieć tę rozmowę jak najszybciej za sobą.
Telefon odebrała recepcjonistka, która obiecała połączyć ją bezpośrednio z 
lekarzem. Alex wydawało się, że oczekiwanie trwa całe wieki. Nagle ogarnął ją 
niepokój. A co będzie, jeśli Andersen ma dla niej złą wiadomość? Na samą myśl 
o tym czuła się głupio, nic nie było jednak wykluczone. Wszak grom z jasnego 
nieba trafił przed nią wiele innych.
— Pani Parker? — rozległ się w słuchawce głos Andersena.
— Dzień dobry, doktorze. Co takiego ważnego się stało?
— Chciałbym, żeby wpadła pani do mnie w porze lunchu. — Jego ton niczego 
nie zdradzał.
— To niemożliwe. Za dwa dni zaczynam proces i mam kupę roboty. Siedzę w 
biurze od za piętnaście ósma, a wyjdę chyba nie wcześniej niż o dziesiątej 
wieczorem. Czy nie moglibyśmy porozmawiać o tym przez telefon?
— Wolałbym nie. Naprawdę powinna pani do mnie przyjechać. Do licha, co to 
znaczy? Zauważyła, że dłoń zaczęła jej nagle drżeć.
— Czy to... — Nie potrafiła się zmusić do wypowiedzenia tego słowa, ale 
wiedziała, że tak czy owak, w końcu będzie musiała. — Chodzi o mammogram? 
— Nie miała guzków, więc jak to możliwe?
Andersen długo się wahał, zanim w końcu odpowiedział:    >*>.
i     — Chciałbym porozmawiać z panią osobiście.
Było jasne, że nie chce mówić o tym przez telefon, Alex zaś z niewiadomego 
powodu bała się nalegać.
— Ile to zajmie? — Wpatrywała się w tarczę zegarka próbując oszacować, ile 
czasu będzie mu mogła poświęcić. W porze lunchu miałaby przeciw sobie nawet 
ruch uliczny.
— Jakieś pół godziny. Czy możemy spotkać się teraz? To chyba pora lepsza niż 
inne.
— Będę za jakieś pięć, dziesięć minut.

background image

— Dziękuję. Postaram się streszczać.
— Zaraz przyjeżdżam — wydusiła z siebie, po czym wstała i odłożyła 
słuchawkę.
Serce waliło jej jak oszalałe. To nie mogło być nic dobrego. Teraz jednak, 
niezależnie od wszystkiego, chciała wiedzieć, o co chodzi. Być może pomylono 
wyniki.
Alex pędem minęła Liz, chwytając torebkę i płaszcz. Brock i pozostali jeszcze 
nie wrócili.
— Przekaż im, żeby zamówili coś do jedzenia. Wracam za jakieś trzy 
kwadranse.
— Czy coś się stało? — krzyknęła Liz, kiedy Alex była mniej więcej w połowie 
drogi do windy.
— Nie, nic. Zamów mi kanapkę z indykiem.
Patrząc, jak szefowa znika za zakrętem korytarza, Liz zastanawiała
się, czy Alexandra Parker nie jest przypadkiem w ciąży. Wiedziała, że oboje z 
mężem bardzo chcieli mieć drugie dziecko, a doktor Anderson
był przecież jej położnikiem.
    Alex siedziała w taksówce, cierpiąc katusze okropnej niepewności.
i Musiało chodzić o wynik mammografii. Nagle przyszło jej do głowy coś 
innego: badanie cytologiczne!... Cholera! To pewnie rak szyjki macicy. I jak 
teraz zajdzie w ciążę? Chociaż z drugiej strony kilka jej znajomych przeszło 
wymrażanie albo leczenie stanów przedrakowych laserem, a mimo to jakoś 
udało im się zajść w ciążę. Może to wszystko nie jest takie straszne, jak sobie 
wyobraża? Na razie pragnęła jedynie upewnić się, że jej życiu nie zagraża 
niebezpieczeństwo i że będzie mogła zajść w ciążę.
Taksówka pokonała trasę w rekordowym czasie i po chwili Alex
wpadła pędem do pustej poczekalni. Recepcjonistka gestem dała jej
znak, by od razu weszła do gabinetu. Zamiast zwykłego białego
fartucha Anderson  miał  na  sobie  garnitur,  w  którym  wyglądał
wyjątkowo poważnie.
— Dzień dobry, doktorze. — Była nieco zdyszana, opadła więc na krzesło, nie 
zdejmując płaszcza.
— Dziękuję, że pani przyjechała. Ale wydaje mi się, że tak będzie najlepiej. 
Chciałem porozmawiać z panią w cztery oczy.
— Badanie cytologiczne coś wykazało? — spytała czując, jak serce znowu 
zaczyna jej walić. Dłonie, w których ściskała torebkę, miała wilgotne od potu.
Andersen pokręcił głową.
— Nie. Chodzi o mammogram. — Wyjął z szuflady kliszę i założył ją na 
podświetlany ekran. Wskazał na coś na ujęciu od przodu, potem zaś założył 
drugą kliszę, tym razem z ujęciem z boku. Następnie przyjrzał się jej z bardzo 
poważną miną. — To jaśniejsze miejsce to zacienienie. — Tylko dlatego, że 
dokładnie pokazał jej gdzie, zdołała cokolwiek dostrzec. — Jest duże, i znajduje 

background image

się dosyć głęboko. Teoretycznie mogą to być różne rzeczy, ale zarówno 
radiolog, jak i ja jesteśmy tym zaniepokojeni.
— Co to znaczy: różne rzeczy? — Nagle przestała rozumieć, co do niej mówi, 
tak jakby ni stąd, ni zowąd przestała go słyszeć. Dlaczego ma coś głęboko w 
piersi? — Co to jest i skąd się wzięło?
— Istnieje sporo możliwości, ale takie zaciemnienie, do tego tak głęboko, nigdy 
nie oznacza nic dobrego. Sądzimy, że to guz.
— O Jezu. — Nic dziwnego, że nie chciał rozmawiać przez telefon i nalegał, by 
Liz jej przeszkodziła. — Co to oznacza? Co teraz będzie? — Głos miała słaby, 
twarz bladą i przez chwilę wydawało się jej, że zemdleje, jakoś jednak zdołała 
się opanować.
— Konieczna będzie biopsja. Trzeba ją zrobić jak najszybciej. Najlepiej w ciągu 
najbliższego tygodnia.
— To niemożliwe. Za dwa dni rozpoczynam proces. Muszę się wstrzymać aż do 
ogłoszenia wyroku.
Zachowywała się tak, jakby miała nadzieję, że do tego czasu wszystko minie, 
lecz doskonale wiedzieli, iż nie ma na to żadnych szans.
— Nie może pani czekać.
— Nie mogę też zawieść klienta. Uważa pan, że kilka dni coś zmieni?
Była przerażona. Co on właściwie próbuje jej powiedzieć? Że umiera? Na samą 
myśl o tym zadrżała.
— Nie musi — przyznał ostrożnie — ale nie wolno pani zbyt tego odwlekać. 
Konieczna jest jak najszybsza biopsja. A co dalej, to już będzie zależało od 
opinii patologa.
— A pan nie może zrobić mi biopsji? — W jej głosie zabrzmiała rozpacz i 
desperacja. Poczuła się słaba i bezbronna, tak samo jak podczas mammografii. 
A więc stało się najgorsze. Albo prawie. To naprawdę się działo.
— Ja nie robię biopsji. Od tego są chirurdzy. — Sięgnął do szuflady i wyjął 
kartkę. Alex zauważyła, że siedzi w jego gabinecie już ponad pół godziny. 
Jednakże nagle wszystko w jej życiu uległo zmianie i jeszcze nie była gotowa, 
żeby wyjść. — Zapisałem pani nazwiska trojga świetnych specjalistów. Dwóch 
mężczyzn i kobiety. To najlepsi chirurdzy, jakich znam.
Chirurdzy!
— Ale ja nie mam na to czasu! — Alex czuła się tak bezbronna i bezradna, że 
nie potrafiła powstrzymać łez. Rozdzierały ją wściekłość i strach. — Nie mogę 
włóczyć się od gabinetu do gabinetu. We środę zaczynam proces i nie mogę ot, 
tak, nagle się wycofać. Mam obowiązki. — Wiedziała, że zachowuje się jak 
histeryczka, lecz nie była w stanie nic na to poradzić. Nagle uniosła wzrok i 
spojrzała na Andersena z dzikim przerażeniem w oczach. — Myśli pan, że... że 
jest złośliwy?
— Niewykluczone. — Chciał być wobec niej uczciwy, a na kliszy nie 
wyglądało to dobrze. — Wiele wskazuje na to, że tak. Chyba że aparatura 
zrobiła nam głupi kawał. Ale pewność będziemy mieli dopiero po biopsji. Im 

background image

prędzej ją pani zrobi, tym lepiej, bo wtedy będziemy mogli zdecydować co 
dalej.
— To znaczy?
— Jeżeli wynik biopsji okaże się pozytywny, trzeba będzie podjąć decyzję co do 
sposobu leczenia. Oczywiście chirurg poinformuje panią, co i jak można zrobić, 
ale w pewnych kwestiach ostateczna decyzja będzie należała do pani.
— To znaczy czy mam dać sobie amputować pierś, czy nie? — Jej głos drżał.
— Nie wybiegajmy tak daleko do przodu. Na razie nie mamy pewności.
Starał się być delikatny, lecz to tylko pogorszyło sytuację. Alex chciała wiedzieć 
teraz, natychmiast, chciała, by lekarz zaręczył, że nowotwór nie jest złośliwy. 
On jednak nie mógł tego zrobić.
— Wiemy, że na kliszy jest zacienienie, które wygląda bardzo podejrzanie. To 
znaczy, że mogę stracić pierś, prawda? — W tym momencie była wobec niego 
tak samo bezwzględna jak wobec świadków w sądzie.
— Tak — przyznał cicho. Było mu jej bardzo żal. Zawsze ją lubił, a przecież 
wiedział, że coś takiego to dla kobiety straszny cios.
— A co potem? To już wszystko? Pierś zostanie amputowana i po kłopocie?
— Możliwe, ale niekoniecznie. Niestety, to nie takie proste. Wszystko będzie 
zależało od rodzaju nowotworu, od stopnia jego złośliwości, jeśli oczywiście 
jest złośliwy, no i od zaawansowania choroby. Bardzo istotne będzie też, czy 
węzły chłonne są zajęte, a jeżeli tak, to które i w jakim stopniu, a także czy są 
inne przerzuty. Tutaj nie ma prostych odpowiedzi, pani Parker. Być może 
konieczna będzie poważna operacja, a może wystarczy usunięcie samego guza, 
może trzeba będzie zastosować chemioterapię albo naświetlania. Nie wiem. 
Dopóki nie zrobi pani biopsji, nie będę w stanie nic więcej powiedzieć. I nie 
obchodzi mnie, jak bardzo jest pani zajęta, na wizytę u chirurga musi pani 
znaleźć czas. Musi pani.
— Jak szybko?
— Jeżeli to naprawdę konieczne i potrwa nie dłużej niż tydzień albo dwa, niech 
pani zakończy najpierw tę swoją sprawę, ale proszę umówić się na biopsję 
najpóźniej za dwa tygodnie. Choćby się waliło i paliło. A wtedy będziemy się 
dalej zastanawiać.
— Kto z tej listy jest pana zdaniem najlepszy? — Wręczyła mu z powrotem 
kartkę.
— Wszyscy są bardzo dobrzy — powiedział po chwili zastanowienia — ale 
najbardziej lubię Petera Hermana. To dobry i miły człowiek. Obchodziło więcej 
niż tylko biopsje. Jak na chirurga jest bardzo ludzki.
— Dobrze — pokiwała głową, wciąż oszołomiona. — Jutro do niego 
zadzwonię.
— A dlaczego nie dzisiaj? — Celowo przypierał ją do muru, nie chciał bowiem, 
by wynalazła sobie jakąś wymówkę albo przestała przyjmować do wiadomości 
możliwości choroby.

background image

— Dobrze, zadzwonię po południu. — Nagle przyszło jej do głowy coś, co 
sprawiło, że natychmiast otrzeźwiała. Poczuła się za to tak, jakby dźwigała na 
barkach wielotonowy ciężar. — A jeśli zaszłam w ciążę, a okaże się, że mam 
raka? Co wtedy?
— Będziemy musieli się nad tym zastanowić. Co do ciąży pewność będzie 
mniej więcej w tym samym czasie co wyniki biopsji.
— A jeśli tak i jeśli nowotwór jest złośliwy? — dopytywała się ostrym, 
zdenerwowanym głosem. Co będzie, jeżli przyjdzie jej poświęcić dziecko?
— Będziemy musieli ustalić listę priorytetów. W tej chwili pani jest 
najważniejsza.
— O Boże. — Spuściła głowę i zwiesiła ręce. Po chwili ponownie na niego 
spojrzała. — Jak pan myśli, czy hormony, które przyjmuję, mogą mieć z tym 
coś wspólnego? — Myśl ta przeraziła ją jeszcze bardziej. A jeśli próbując zajść 
w ciążę zabijała samą siebie?

— Szczerze mówiąc, nie sądzę. Proszę zadzwonić do Petera Hermana, jak 
najszybciej umówić się z nim na wizytę i ustalić sensowny termin biopsji.
Wydawało się, że to najrozsądniejsze wyjście. Na razie musiała jechać do domu 
i powiedzieć Samowi, że na jej mammogramie jest zacienienie. Wciąż nie 
mogła w to uwierzyć, była to jednak prawda. Widziała to na zdjęciu, a także w 
oczach Johna Andersona. Sprawiał wrażenie przygnębionego.
Alex wstała. Spędziła u niego ponad godzinę.
— Tak mi przykro. Jeśli tylko będę mógł pani jakoś pomóc, proszę dzwonić. I 
niech pani koniecznie da mi znać, którego chirurga wybrała.
— Zacznę od Petera Hermana.
Wręczył jej klisze, by mogła je pokazać chirurgowi. Już samo słowo „chirurg" 
brzmiało wystarczająco złowrogo, kiedy więc wyszła na październikowe 
powietrze, poczuła się tak, jakby przed chwilą oberwała pięścią prosto w 
żołądek.
Uniosła rękę i zatrzymała taksówkę, starając się zapomnieć o tym, co nie raz 
słyszała na temat mastektomii, usuwania guzków, kobiet, które nie są w stanie 
unieść ręki, i innych, umierających w cierpieniach. Wszystko, co usłyszała od 
Andersona, mieszało jej się w głowie, i siedząc w taksówce, nie potrafiła nawet 
płakać. Po prostu siedziała i patrzyła przed siebie.
Kiedy wróciła do biura, Liz, Brock oraz dwie asystentki czekali na nią. Liz 
zgodnie z poleceniem zamówiła jej kanapkę z pieczywa pełnoziarnistego z 
indykiem, Alex jednak nie była w stanie przełknąć ani kęsa. Po prostu stała i 
patrzyła na nich. Brock zwrócił uwagę, że jej twarz ma barwę kartki papieru. 
Nikt słowem się nie odezwał. Zabrali się do pracy i skończyli dopiero o szóstej.
Kiedy inni wyszli, Brock zebrał się w sobie i ostrożnie zapytał, czy nic jej nie 
jest. Wyglądała okropnie: była trupio blada, a kiedy podawała Brockowi 
dokumenty, jej ręce drżały.

,

— Nie, ależ skąd. Dlaczego pytasz?

background image

Siliła się na nonszalancję, lecz z miernym skutkiem. Brock nie dal się nabrać, 
doszedł jednak do wniosku, że lepiej będzie dać jej spokój.
— Wyglądasz na zmęczoną. Czy nie za bardzo się eksploatujesz, szanowna pani 
Parker? Co ci powiedział lekarz?
— Och, nic takiego. Zwykła strata czasu. Po prostu chciał mi pokazać wyniki 
badań, a nie ma w zwyczaju robić tego przez telefon. Idiotyzm. Mógł mi je 
przesłać pocztą, nie zmarnowałabym tyle czasu.
Brock nie wierzył ani jednemu jej słowu, liczył tylko, że to nic zbyt poważnego, 
bo jeśli tak, to rozpoczynający się we środę proces na pewno by jej zaszkodził. 
Mógł jej pomagać, lecz adwokatem była ona i ona miała prowadzić sprawę. Nie 
ośmielił się zapytać, czy na pewno wytrzyma trudy procesu, wiedział bowiem, 
że potraktowałaby to jak obelgę.
— Jedziesz do domu?
Miał nadzieję, że tak. Zostało mu jeszcze sporo do zrobienia w związku ze 
środową rozprawą, ale także na biurku Alex piętrzyły się jakieś papiery, co nie 
było pomyślną wróżbą.
— Mam jeszcze trochę roboty. Dla innych klientów.
Późnym popołudniem udało się jej zadzwonić wszędzie tam, gdzie planowała, z 
wyjątkiem doktora Hermana. Dla niego zabrakło jej czasu. Tak przynajmniej 
sobie wmawiała. Postanowiła skontaktować się z nim następnego ranka.
— Może mógłbym ci jakoś pomóc? Naprawdę powinnaś jechać do domu i 
odpocząć.
Uparła się, że wszystkim zajmie się sama.
Kiedy Brock poszedł do swojego biura, zatelefonowała do Annabelle. Mała była 
ogromnie rozżalona, że Alex nie zadzwoniła do niej w przerwie na lunch.
— Przecież obiecałaś! — powiedziała z wyrzutem, i Alex natychmiast opadły 
wyrzuty sumienia. Przez tę nieoczekiwaną wizytę u lekarza na śmierć 
zapomniała.
— Wiem, kochanie. Ale przedłużyło mi się bardzo ważne spotkanie i naprawdę 
nie mogłam. Przepraszam.
— Nie szkodzi, mamusiu. — Annabelle rozchmurzyła się i zaczęła jej 
opowiadać o wszystkim, co po południu robiły z Carmen.
Słuchając jej radosnych opowieści, Alex poczuła ukłucie zazdrości. W dodatku 
musiała jej powiedzieć, że do domu wróci bardzo późno. W tej chwili 
najbardziej bolało ją właśnie to, że nie może być z córką.
— Mogę na ciebie zaczekać? — spytała Annabelle z nadzieją w głosie, na co 
Alex westchnęła, modląc się, by zacienienie na kliszy nie okazało się rakiem.
— Wrócę bardzo późno, córeczko. Ale przyjdę cię pocałować, obiecuję. A rano 
cię obudzę. To tylko ten tydzień i następny, a potem znowu będziemy razem 
jadły lunch i kolację.
— A zaprowadzisz mnie w tym tygodniu na balet? Alex coraz trudniej było 
rozmawiać z Annabelle. Zaczęła się zastanawiać, gdzie się podział Sam.

background image

— Nie mogę. Pamiętasz? Rozmawiałyśmy na ten temat. W tym i w przyszłym 
tygodniu będę rozmawiała z panem sędzią.
— A pan sędzia nie pozwoli ci ze mną pójść?
— Nie, kochanie. Naprawdę nie mogę. A gdzie jest tata? Wrócił już z pracy?
— Tata śpi.
— O tej porze? — Była dopiero siódma. Jak to możliwe, by spał?
— Oglądał telewizję i zasnął. Carmen mówi, że poczeka, aż wrócisz.
— Daj mi ją do telefonu, dobrze? Aha, Annabelle... — Na samą myśl o 
maleńkiej piegowatej buźce z ogromnymi zielonymi oczyma i rudej czuprynie 
Alex zachciało się płakać. A jeśli mała straci matkę? Przez chwilę nie była w 
stanie wydusić z siebie słowa. — Bardzo cię kocham, Annabelle — wyszeptała 
w końcu.
— Ja ciebie też, mamusiu. Dobranoc.
— Śpij dobrze, kochanie.
W słuchawce zabrzmiał głos Carmen. Alex powiedziała jej, że jak tylko położy 
Annabelle do łóżka, może spokojnie wracać do domu. Musi tylko obudzić Sama 
i powiedzieć mu, że wychodzi.
— Nie chcę go budzić, pani Parker. Zaczekam do pani powrotu.
— Ale ja mogę wrócić bardzo późno. Naprawdę nie ma się czym przejmować. 
Po prostu powiedz mu, że wychodzisz. Na pewno się obudzi.
— Dobrze, dobrze. O której mniej więcej pani wróci?
— Prawdopodobnie około dziesiątej. Mam tu jeszcze trochę roboty.
Odłożywszy słuchawkę, siedziała bez ruchu wpatrzona w telefon, myśląc o 
najbliższych i czując się tak, jakby już ich straciła. Jakiś cień wcisnął się 
pomiędzy nią a nich. Oni żyli, ona być może umierała. Chociaż wydawało się to 
niewiarygodne, wcale przecież nie było wykluczone. Ciągle jeszcze się łudziła, 
że zaszła pomyłka. Nie czuła się
chora, nie miała też żadnych guzków. Tylko zacienienie na kliszy. Ale doktor 
Andersen przyznał, że to zacienienie może ją zabić. Nie do wiary! Jeszcze 
wczoraj próbowała zajść w ciążę, a teraz jej życie znajduje się w 
niebezpieczeństwie. Na dodatek hormony, którymi przez tyle czasu się 
faszerowała, sprawiały, że trudno jej było zachować zimną krew. Przez nie 
wszystko wydawało się jeszcze bardziej pogmatwane, bardziej przerażające. 
Alex za wszelką cenę starała się sobie wmówić, że jej dziki strach to tylko 
hormony.
O dziewiątej ponownie zjawił się Brock i zobaczył, że nadal nie tknęła kanapki, 
która leżała na jej biurku od południa. Przez cały dzień wlewała w siebie kawę, 
teraz zaś popijała samą wodę.
— Rozchorujesz się, jeśli nie będziesz jadła — zganił ją, wyraźnie zatroskany. 
Wyglądała jeszcze gorzej niż przedtem. Jej cera była teraz prawie szara.
— Nie byłam głodna... właściwie w ogóle zapomniałam o jedzeniu. Miałam za 
dużo pracy.

background image

— To żadne wytłumaczenie. Nie pomożesz Jackowi Schultzowi, jeśli 
rozchorujesz się w środku procesu.
— Tak, chyba masz rację — odparła z wahaniem, po czym uniosła wzrok i 
spojrzała mu w oczy. — Ale gdybyś musiał, chyba poradziłbyś sobie beze mnie, 
prawda?
— Nawet mi to nie przyszło do głowy. To ty jesteś jego adwokatem. Za ciebie 
płaci.
Dokładnie to samo powiedziała lekarzowi, kiedy tłumaczyła mu, dlaczego musi 
odłożyć biopsję. Ludzie ufali jej, dużo w ich życiu zależało od niej... a potem 
pomyślała o Annabelle i o Samie i znowu musiała łykać łzy. Goniła resztkami 
sił i nagle zaczęła do niej docierać cała istota tego, co się wydarzyło. Klisze 
leżały w kopercie na jej biurku, lecz to, co na nich zobaczyła, na zawsze wyryło 
się w jej pamięci.
— Może jednak pojedziesz do domu? — zaproponował Brock. — Resztą ja się 
zajmę. Naprawdę masz wszystko przygotowane dużo lepiej, niż myślisz. Zaufaj 
mi.
Niecałe pół godziny później Alex rzeczywiście postanowiła jechać do domu. 
Była zbyt zmęczona, żeby wymyślić cokolwiek sensownego, dalsza praca mijała 
się więc z celem. Czuła się tak, jakby przejechał po niej walec. Po raz pierwszy 
od lat nie zabrała ze sobą teczki. Brock zauważył to, nie odezwał się jednak 
słowem. A kiedy wychodziła, zrobiło mu się jej żal. Alexandra Parker nigdy 
dotąd nie wyglądała tak fatalnie. Nie ulegało wątpliwości, że stało się coś złego,
Brock wszakże nie znał jej na tyle dobrze, by spytać lub zaproponować pomoc.
W taksówce oparła głowę o siedzenie. Miała wrażenie, że to kula do kręgli, 
która nagle stała się zbyt ciężka, żeby ją udźwignąć. Kiedy dojechali na miejsce, 
Alex zapłaciła i weszła na klatkę schodową, czując się tak, jakby miała co 
najmniej tysiąc lat. Jechała windą i zastanawiała się, co powie Samowi. 
Wiedziała, że to będzie dla niego straszna wiadomość. Złego wyniku 
mammografii nie można zlekceważyć, a kłębiące się w jej głowie dane 
statystyczne dotyczące raka piersi też nie nastrajały optymistycznie. Nie 
potrafiła sobie nawet wyobrazić, jak mu o tym powie.
Kiedy weszła, siedział w pokoju i oglądał telewizję. Zauważywszy ją uniósł 
głowę i posłał jej uśmiech. Miał na sobie dżinsy i białą koszulę, w której był w 
pracy, a jego krawat wciąż leżał na stole.
— Cześć, co słychać? — przywitał ją wesoło, wyciągając ręce, a ona bez słowa 
opadła ciężko na kanapę. Na widok męża znowu ogarnął ją paniczny strach, w 
jej oczach pojawiły się łzy. To wszystko było ponad jej siły. — O kurczę... 
chyba naprawdę miałaś ciężki dzień... — Nagle przypomniał sobie o 
hormonach, które przyjmowała. — To znowu te przeklęte tabletki? Może jednak 
powinnaś przestać je zażywać
— Wziął ją w ramiona, a ona przywarła do niego niczym tonąca.
— Wyglądasz na bardzo wymęczoną — powiedział ze współczuciem.
— Musisz mieć teraz okropną nerwówkę.

background image

— Mam. To był piekielny dzień — przyznała kładąc się obok niego, kompletnie 
wyczerpana.
— — Przykro mi to mówić, ale widać to po tobie. Jadłaś coś? Pokręciła głową.

Nie byłam głodna. . „ i — No pięknie. Jak chcesz zajść w ciążę, skoro się 

głodzisz? Chodź.
— Próbował postawić ją na nogi. — Zrobię ci omlet.
— Jestem taka zmęczona, że nie mam siły jeść. Może po prostu położymy się 
spać?
Pragnęła tylko popatrzeć na Annabelle, a potem leżeć obok niego tak długo, jak 
to tylko możliwe. Najchętniej zawsze.
— Czy coś się stało?
Nagle zaczął się zastanawiać, dlaczego Alex wygląda aż tak źle. Nigdy dotąd 
nie widział jej w takim stanie, nawet przed procesem. Ona jednak zamiast 
odpowiedzieć, weszła na palcach do pokoju Annabelle. Przez dłuższą chwilę 
stała wpatrzona w małą, potem zaś przyklękła, pocałowała ją w czoło i wróciła 
do sypialni. Sam obserwował zatroskany, jak rozbiera się, wiesza ubranie na 
krześle i wkłada koszulę nocną. Nie miała nawet dosyć energii, by wziąć 
prysznic albo wyszczotkować włosy. Umyła tylko zęby, a potem padła na łóżko 
i leżała z zamkniętymi oczyma.
— Kochanie—spróbował raz jeszcze — co się stało? Coś w biurze?
Traktowała pracę niezwykle poważnie i Sam wiedział, że gdyby zdarzyło się jej 
zrobić coś, co zaszkodziłoby klientowi, zadręczałaby się tak bardzo, jak zdawała 
się robić teraz.

na.

Szybko pokręciła głową. dr
— Andersen dzisiaj dzwonił — powiedziała cicho.
I?
Byłam u niego.
— Po co? Chyba niemożliwe, żebyś już wiedziała o... o ciąży.
Wahała się przez chwilę długą jak wieczność, torturując i jego, i siebie, lecz 
nadzwyczaj trudno było jej zebrać się w sobie. Wiedziała jednak, że musi mu 
powiedzieć.
— Na mammogramie widać zacienienie. — Jej słowa zabrzmiały jak dzwony 
żałobne, na nim jednak wiadomość prawie nie zrobiła wrażenia.
— No i?
— To może oznaczać, że mam nowotwór.
— Może. Czyli nie ma pewności. A dziś o północy na Park Avenue mogą 
wylądować Marsjanie. Co nie oznacza, że wylądują. To tak samo 
prawdopodobne jak to, że zacienienie wskazuje na nowotwór.
Jego sposób myślenia bardzo podniósł ją na duchu. Natychmiast odzyskała 
wiarę w swoje ciało, której brakowało jej przez ostatnie dwanaście godzin. 
Może Sam ma rację? Pewnie za bardzo przejęła się całą tą sprawą.
— Anderson kazał mi się umówić z chirurgiem na biopsję. Dał mi trzy nazwiska 
do wyboru, ale przed procesem nie mam na to czasu. Może jutro w porze lunchu 

background image

uda mi się zadzwonić do jednego z nich, bo jeśli nie, będę musiała zaczekać aż 
do zakończenia sprawy — powiedziała ze zmartwioną miną.
— Czy Anderson uważa, że to taka wielka różnica?
— Nie — przyznała, czując się lepiej niż przez cały dzień — ale powiedział, że 
im prędzej, tym lepiej.
— W takim razie nie ma powodów do paniki. Przynajmniej w połowie 
wypadków te konowały po prostu chronią własne zadki. Nie chcą narażać się na 
proces, więc na wszelki wypadek snują najgorsze przypuszczenia, by w razie 
czego nie było, że nie ostrzegali o niebezpieczeństwie. A kiedy okazuje się, że 
to nic poważnego, wszyscy są szczęśliwi. Tylko nie biorą pod uwagę cierpień i 
strachu, na które w ten sposób narażają pacjenta. Na litość boską, Alex, przecież 
jesteś prawnikiem, więc chyba dobrze o tym wiesz. Nie dajmy się zwariować! 
Spojrzała nań z uśmiechem. Z miejsca poczuła ulgę i zrozumiała, jaka była 
głupia. Sam nie wpadł w panikę. Nie sądził, żeby miała umrzeć. Nie wpadał w 
tani dramatyzm, tylko patrzył na wszystko z odpowiedniego dystansu. Alex 
zrozumiała, że ma słuszność. Przecież nawet doktor Andersen na pewno nie 
zamierzał narażać się na ewentualny proces.
— Co twoim zdaniem powinnam zrobić?
— Na razie skoncentruj się na procesie, a jak już będzie po wszystkim, zrób tę 
biopsję. Ale przede wszystkim zachowaj spokój. Nie daj się zastraszyć tym 
błaznom w białych fartuchach. Stawiam cały dochód z następnej transakcji na 
to, że to zacienienie okaże się po prostu zacienieniem... i niczym więcej. Spójrz 
tylko na siebie. Jesteś okazem zdrowia. A przynajmniej byłabyś, gdybyś od 
czasu do czasu raczyła coś zjeść i trochę pospać.
Już sama rozmowa z Samem wystarczyła, by Alex poczuła się lepiej. Ze swoją 
wyjątkową inteligencją potrafił zachować zimną krew i najprawdopodobniej 
miał rację. To na pewno nie był żaden nowotwór.
Jeszcze lepiej poczuła się, kiedy zgasili światło, rano zaś tylko przez chwilę była 
lekko zaniepokojona, gdy obudziwszy się, jeszcze półprzytomna, skojarzyła, że 
poprzedniego dnia wydarzyło się coś złego. Miała uczucie, które prześladuje 
człowieka znajdującego się w centrum katastrofy. Zaraz jednak przypomniała 
sobie wszystko, co powiedział jej Sam, i dobry humor natychmiast wrócił. 
Wstała, obudziła Annabelle, a potem siedziały razem w kuchni i jadły śniadanie. 
Miała nawet przygotowaną poprzedniego dnia przez Lizę listę kostiumów na 
święto Halloween. W grę wchodziły dynia, królewna, balerina i pielęgniarka — 
wszystkie w rozmiarze Annabelle, która zdecydowała się przebrać za królewnę. 
O tym właśnie marzyła.
— Och, mamusiu! — wykrzyknęła, oplatając ramionka wokół talii Alex. — 
Bardzo cię kocham!
— Ja ciebie też — odparła Alex, obejmując ją jedną ręką, drugą zaś podrzucając 
na patelni naleśnik.

background image

Nagle ogarnął ją świąteczny nastrój, poczuła się, jakby ktoś zdjął jej z barków 
ogromny ciężar. Annabelle cieszyła się z kostiumu, a argumenty Sama, że 
zacienienie na mammogramie to fałszywy alarm,
były na tyle przekonujące, że trudno było im się oprzeć. Wychodząc do pracy 
Alex z ręką na sercu obiecała, że tego dnia już na pewno nie zapomni zadzwonić 
do Annabelle.
Tak jak poprzedniego ranka mała została z Samem. Wychodząc, Alex 
pocałowała go namiętnie, dziękując mu za wsparcie.
— Trzeba było od razu zadzwonić, a nie denerwować się przez tyle czasu.
— Wiem. Chyba za bardzo się tym przejęłam. Straszna ze mnie idiotka.
Pocałowała go raz jeszcze, dała buziaka Annabelle, po czym popędziła do biura, 
gdzie czekał już Brock z całym zespołem. Kiedy skończyli, spotkała się z 
Matthew Billingsem i dopiero potem przypomniała sobie, że ma zadzwonić do 
chirurga.
Słuchawkę podniosła pielęgniarka, która spytała w jakiej sprawie, a gdy Alex 
wyjaśniła, że chodzi o biopsję, w drzwiach stanął Brock, który przyszedł po 
jakieś dokumenty. Alex modliła się, by szybko je znalazł i wyszedł. Żałowała, 
że nie zamknęła drzwi na klucz. Ale może, tak jak powiedział Sam, to wszystko 
nie ma znaczenia?
W końcu Brock zniknął za drzwiami, a z drugiej strony linii dobiegał głos 
doktora Hermana — poważny i niezbyt miły. Wyjaśniła, że na jej 
mammogramie jest jakiś cień i że doktor Anderson poradził, by zwróciła się do 
niego.
— Już z nim rozmawiałem — odrzekł Peter Herman. — Dzwonił do mnie dziś 
rano. Konieczna będzie biopsja, pani Parker. Tak szybko, jak to tylko możliwe. 
Sądzę, że doktor Anderson poinformował panią o tym.
— Tak — odparła, starając się zachować spokój, którym poprzedniego wieczora 
natchnął ją Sam, lecz w rozmowie z zupełnie obcym człowiekiem okazało się to 
bardzo trudne. — Rzecz w tym, że jestem prawnikiem i jutro zaczynam bardzo 
ważny proces. Przez najbliższych siedem do dziesięciu dni w ogóle nie będę 
miała czasu. Pomyślałam, że mogłabym przełożyć wizytę u pana do 
zakończenia procesu...
— To by było bardzo nierozsądne — oświadczył Herman bez ogródek, 
zaprzeczając w ten sposób słowom Sama, a może właśnie je potwierdzając. 
Niewykluczone, że on również starał się zabezpieczyć. — Proponowałbym, 
żeby odwiedziła mnie pani jeszcze dzisiaj. Dzięki temu będziemy wiedzieli, na 
czym stoimy, a jeśli biopsja będzie rzeczywiście konieczna, ustalimy jej termin 
na poniedziałek za dwa tygodnie. Czy to pani odpowiada?
— Tak... oczywiście... ale... dziś jestem bardzo zajęta. Jutro mam pierwszą 
rozprawę. — Już mu o tym mówiła, lecz znowu ogarnęły ją rozpacz i potworny 
strach.
— Dziś o czternastej. — Był bezwzględny, a ona nie miała siły dłużej mu się 
przeciwstawiać. Najpierw w milczeniu pokiwała głową i dopiero po dłuższej 

background image

chwili powiedziała, że przyjdzie. Na szczęście miał gabinet niedaleko jej biura. 
— Chce pani przyjść z kimś czy sama?
To pytanie wprawiło ją w konsternację.
— Z kimś? A dlaczego niby? — Czyżby planował zrobić jej coś, po czym nie 
będzie w stanie sama się o siebie zatroszczyć? Po co miałaby ciągnąć kogoś ze 
sobą do lekarza?
— Z doświadczenia wiem, że w trudnych sytuacjach i wobec nawału informacji 
kobiety często mają problemy z zapanowaniem nad sobą.
— Pan chyba żartuje? Jestem prawniczką. Codziennie stykam się z trudnymi 
sytuacjami i prawdopodobnie większą liczbą informacji niż pan przez cały rok.
— Być może, ale nie mają one żadnego związku ze stanem pani zdrowia. Nawet 
lekarzom trudno jest zachować spokój, kiedy dowiadują się, że mają nowotwór.
— Na razie nie ma żadnej pewności, że to nowotwór, prawda?
— Istotnie. A więc będzie pani o czternastej? Miała ochotę warknąć, że nie, 
wiedziała jednak, że w żadnym wypadku nie wolno jej tego zrobić.
— Tak. Do zobaczenia — burknęła, z furią rzucając słuchawkę na widełki.
Za jej gwałtowną reakcję odpowiadały po części hormony, po części zaś to, że 
jako potencjalny herold złych wieści Herman napawał ją lękiem. Podniosła 
słuchawkę, połączyła się z jedną ze swoich asystentek i dała jej nietypowe 
zadanie. Podyktowała jej wszystkie nazwiska chirurgów, które dostała od 
Andersena, i poleciła zdobyć na ich temat jak najwięcej informacji.
— Chcę wiedzieć o nich wszystko. Wyszukaj każdy brud, wszystko co dobre, 
co sądzą na ich temat inni lekarze. Nie bardzo wiem, do kogo powinnaś 
zadzwonić, najpierw więc dzwoń, gdzie się da: do Kettering, do kościoła 
prezbiteriariskiego, na uczelnie, na których wykładają. Dzwoń, dokąd tylko 
zechcesz. Tylko pamiętaj, że nie wolno ci nikomu pisnąć o tym ani słowa. 
Jasne?
— Tak, pani Parker — odparła potulnie asystentka, Alex nie miała jednak 
wątpliwości, że jako najobrotniejsza z jej podwładnych dziewczyna wzorowo 
wywiąże się z zadania.
Po dwóch godzinach Alex otrzymała sporo informacji na temat Hermana. 
Właśnie miała wychodzić, kiedy dziewczyna wpadła do jej biura i powiedziała, 
że doktor Herman ma opinię nieco oziębłego wobec pacjentów, za to z całą 
pewnością należy do najwybitniejszych specjalistów. Jeśli chodzi o szczegóły, 
to w jednym ze szpitali, do których telefonowała, poinformowano ją, że jest co 
prawda wyjątkowym konserwatystą, lecz ma jedne z najlepszych w kraju 
rezultaty leczenia nowotworów piersi. Co się tyczy pozostałej dwójki, to opinie 
na ich temat były bardzo podobne, choć nie aż tak dobre. Na dodatek uchodzili 
za jeszcze mniej miłych niż Peter Herman. Oboje musieli być chyba 
wyjątkowymi primadonnami, Herman zaś prawdopodobnie zdecydowanie wolał 
przebywać w towarzystwie lekarzy niż pacjentów i stąd w oczach Andersona 
uchodził za miłego.

background image

— Nawet jeśli nie jest księciem z bajki, to przynajmniej wie, co robi — 
skomentowała Alex, dziękując asystentce i prosząc, by postarała się zdobyć 
więcej danych o tamtych dwojgu.
Siedząc w taksówce, zastanawiała się, co Herman powie na zacienienie na jej 
mammogramie. Miała teraz pełen zestaw opinii. Od optymistycznej — Sama, po 
bardziej złowrogą — Andersona, którą Sam uznał za pozbawioną sensu. 
Zdecydowanie bardziej odpowiadała jej wersja Sama.
Niestety, Peter Herman nie podzielał tego optymizmu. Stwierdził, że widoczne 
na mammogramie zacienienie to ponad wszelką wątpliwość nowotwór, którego 
kształt sugeruje złośliwość. Oczywiście do czasu biopsji nic nie będzie wiadomo 
na pewno, jednakże wieloletnie doświadczenie każe mu przypuszczać, że jest 
tak, jak powiedział. Wszystko więc będzie zależało od stopnia zaawansowania 
choroby i od tego, czy są przerzuty. Był chłodny, rzeczowy i nakreślił przed 
Alex wyjątkowo ponury obraz.
— Co to oznacza?
— Na razie trudno cokolwiek wyrokować. W najlepszym razie wycięcie guza. 
A jeśli nie, będę musiał zaproponować pani bardziej radykalne posunięcie, to 
znaczy mastektomię. To jedyna metoda dająca pewność całkowitego pokonania 
choroby, chociaż i tutaj wszystko zależy od jej zaawansowania.
— Czy mastektomia to jedyna metoda wyleczenia choroby? — zapytała 
zduszonym głosem.
Dotarło do niej, że Herman ma słuszność. Czuła, że przestaje nad sobą panować 
i nie jest w stanie logicznie myśleć. Już nie była prawnikiem. Była przerażoną 
kobietą.
— Niekoniecznie—odparł. — Być może trzeba będzie zastosować także 
naświetlania albo chemioterapię uzupełniającą. Znowu jednak wszystko będzie 
zależeć od zaawansowania choroby i ewentualnych przerzutów.
Naświetlania albo chemioterapia?... Mastektomia?... Może niech ją po prostu od 
razu zabiją? Nie chodziło bynajmniej o to, że jest tak bardzo przywiązana do 
swoich piersi, lecz na samą myśl, że do końca życia miałaby być tak strasznie 
oszpecona i cierpieć katusze przyjmując leki albo chodząc na naświetlania, 
robiło jej się niedobrze. Gdzie był teraz Sam ze swoimi teoriami o błędnych 
diagnozach tchórzliwych lekarzy? To, co usłyszała od Hermana, było znacznie 
bardziej realne i tak przerażające, że przez dłuższą chwilę nie mogła pozbierać 
myśli.
— Jaka dokładnie miałaby według pana być procedura?
— Na razie musimy wyznaczyć termin biopsji. Wolałbym robić ją w 
znieczuleniu ogólnym, ponieważ podejrzane komórki leżą bardzo głęboko. A 
potem będzie musiała pani podjąć decyzję.
—Ja?
— Najprawdopodobniej. Zostanie pani poinformowana o możliwych 
rozwiązaniach. W tej dziedzinie medycyny istnieją rozmaite. Niektóre decyzje 
będą należały do pani, a nie do mnie.

background image

— Dlaczego nie? Przecież to pan jest lekarzem.
— Ale decyzje, które trzeba będzie podjąć, niosą ze sobą różne stopnie ryzyka i 
większy lub mniejszy dyskomfort. To dotyczy pani ciała i pani życia, dlatego 
pani musi zdecydować. Jeśli o mnie chodzi, to przy wczesnym wykryciu 
nowotworu, tak jak w pani przypadku, prawie zawsze doradzam mastektomię. 
To najpewniejsze i najbezpieczniejsze wyjście. A po paru miesiącach może się 
pani zdecydować na rekonstrukcję piersi.
Powiedział to takim tonem, jakby chodziło o montaż nowego zderzaka w 
samochodzie, a nie odtworzenie piersi. Właśnie głębokie przekonanie Hermana, 
iż mastektomia jest w takich sytuacjach rozwiązaniem najlepszym, sprawiało, iż 
cieszył się w środowisku lekarskim opinią wyjątkowego konserwatysty.
— Czy biopsję i mastektomię robi się jednego dnia?
— W normalnych warunkach nie. Ale gdyby pani sobie życzyła, proszę bardzo. 
Jeśli dobrze się orientuję, jest pani osobą zapracowaną, a w ten sposób 
zaoszczędziłaby pani sporo czasu. Tyle że w takim wypadku musiałaby pani 
ostateczną decyzję pozostawić mnie. To oczywiście możliwe, ale musielibyśmy 
wszystko starannie przygotować.
— A co będzie, jeśli w ciągu najbliższych tygodni okaże się, że jestem w ciąży?
— Naprawdę ciąża wchodzi w grę?
Wyglądał na zdziwionego, Alex zaś poczuła się trochę urażona. Czyżby 
wyobrażał sobie, że jest za stara na dzieci? Że dla kobiet w jej wieku pozostały 
już tylko nowotwory?
— Od dłuższego czasu leczę się hormonalnie.
— W takim wypadku powinna się pani zdecydować na aborcję. Nie możemy 
zwlekać z leczeniem przez osiem czy dziewięć miesięcy. Mężowi i rodzinie, 
pani Parker, jest pani potrzebna bardziej niż następne dziecko. — Powiedział to 
z kamiennym spokojem, a ona wciąż nie wierzyła własnym uszom. — 
Proponuję, żebyśmy ustalili termin biopsji na poniedziałek za dwa tygodnie. 
Proszę też odwiedzić mnie przedtem, żebyśmy mogli omówić wszystkie 
możliwości.
— Jeśli dobrze pana zrozumiałam, nie ma ich zbyt wiele?
— Niestety, nie. Przynajmniej w tej chwili. Najpierw musimy się upewnić, co to 
takiego, a potem postanowić, jakie kroki podjąć. Chciałbym jednak jeszcze raz 
podkreślić, że moim zdaniem w tak wczesnym stadium raka najlepszym 
wyjściem jest mastektomia. Wolę uratować pani życie niż pierś. To kwestia 
priorytetów. A skoro guz znajduje się tak głęboko, najbezpieczniej będzie 
usunąć od razu całą pierś. Później mogłoby być za późno. Zdaję sobie sprawę, 
że to bardzo konserwatywne podejście, ale metoda jest sprawdzona. Niektóre 
nowe sposoby bywają znacznie bardziej ryzykowne. Wczesna mastektomia jest 
dużo pewniejsza. A jeśli będzie to wskazane, mniej więcej cztery tygodnie po 
operacji chciałbym rozpocząć agresywną chemioterapię uzupełniającą. Być 
może teraz brzmi to przerażająco, ale za sześć, siedem miesięcy będzie pani 
miała tę chorobę z głowy. Przy odrobinie szczęścia na zawsze. Oczywiście na 

background image

razie są to tylko moje wstępne przypuszczenia. Musimy poczekać na wyniki 
biopsji.
— Czy w takim wypadku będę jeszcze mogła... — Bała się, że słowa te nie 
przejdą jej przez gardło, skoro jednak Herman tak bezwzględnie zalecał aborcję, 
musiała wiedzieć. — Czy będę mogła jeszcze mieć dzieci?
Wahał się, lecz tylko przez chwilę. Wielokrotnie odpowiadał na to pytanie, 
chociaż zwykle zadawały mu je znacznie młodsze kobiety. Pacjentki po 
czterdziestce były na ogół bardziej zainteresowane ratowaniem własnego życia 
niż dawaniem nowego.
— Niewykluczone. Ryzyko bezpłodności wynosi przy chemioterapii około 
pięćdziesięciu procent. Ale być może będziemy musieli je
podjąć. Rezygnacja z terapii mogłaby być dużo bardziej niebezpieczna. — 
Bardziej niebezpieczna? Co to ma znaczyć? Że rezygnując z chemii skazałaby 
się na śmierć? Przecież to koszmar. — Będzie pani miała czas, żeby się nad tym 
zastanowić. Do zakończenia procesu. I proszę zadzwonić w sprawie następnej 
wizyty, kiedy będzie pani miała wolną chwilę. Postaram się dostosować do pani 
planów. John Andersen wspomniał, że jest pani osobą bardzo zapracowaną.
Prawie się uśmiechnął, ale Alex zaczęła się zastanawiać, czy to właśnie miał 
Anderson na myśli mówiąc, że Herman potrafi być bardziej ludzki niż inni 
chirurdzy. Jeżeli tak, to zdarzało mu się to bardzo rzadko, a przez resztę czasu 
pozostawał zimnym, opanowanym technokratą.
Jego rzeczowe, pozbawione choćby cienia emocji wyjaśnienia napawały ją 
przerażeniem, z drugiej wszakże strony wiedziała, że cieszy się on opinią 
jednego z najlepszych w swoim fachu. A jeśli rzeczywiście miała raka, to 
potrzebowała przede wszystkim dobrego specjalisty. Pocieszaniem jej mógł 
zająć się Sam.
— Czy życzy sobie pani, żebym wyjaśnił jej coś jeszcze? — zapytał.
Pokręciła głową. To, co od niego usłyszała, było jeszcze gorsze niż wszystko to, 
co poprzedniego dnia powiedział jej Anderson. Z każdą chwilą ogarniał ją coraz 
dzikszy strach. Nijak nie potrafiła sobie wyobrazić, jak będzie żyła z 
amputowaną piersią, skąd weźmie siły, by przetrwać kaźnie chemioterapii. Czy 
to znaczy, że wypadną jej włosy? Nie zdołała się przemóc i zadać mu tego 
pytania, ale znała kobiety, które przez to przeszły i albo nosiły peruki, albo 
miały króciutkie, ledwo widoczne włosy. Dobrze wiedziała, że w czasie 
chemioterapii wypadają włosy. Był to kolejny punkt na coraz dłuższej liście 
rzeczy przerażających.
Wyszła z gabinetu oszołomiona, a kiedy wróciła do biura, nie była nawet 
pewna, jak właściwie Peter Herman wyglądał. Wiedziała jedynie, że spędziła u 
niego godzinę, lecz zupełnie nie pamiętała jego twarzy ani nawet tego, co 
powiedział, z wyjątkiem kilku słów: nowotwór złośliwy, mastektomia i 
chemioterapia. Wszystko inne wydawało się absolutnie niezrozumiałym 
szumem.

background image

— Co z tobą? — Brock wszedł do biura tuż po powrocie Alex i po raz kolejny 
przeraził się na jej widok. — Mam'nadzieję, że się nie rozchorujesz?
Według lekarzy już była chora. To po prostu niewiarygodne. Czuła się przecież 
doskonale, nic jej nie dolegało, nic nie bolało, a oni twierdzili, że ma raka!... 
Wciąż nie mogła w to uwierzyć.
Kiedy wieczorem powtórzyła Samowi, co usłyszała od doktora Hermana, ten ze 
spokojem i pogodą starał się wszystko zbagatelizował
— Mówię ci, Alex, te typki starają się chronić własne tyłki,     
— A jeśli nie? Jeżeli rzeczywiście mają rację? To jeden z najwybitniejszych 
specjalistów w tej dziedzinie, po co więc miałby kłamać?
— Może spłaca kredyt hipoteczny i żeby na to zarobić, musi amputować ileś 
tam piersi każdego roku? Skąd mogę wiedzieć? Ale wiem, że jak idziesz do 
chirurga, to za nic w świecie nie odeśle cię do domu z receptą na aspirynę. O, co 
to, to nie! Będzie ci wmawiał, że konieczna jest amputacja piersi. A jeśli nawet 
jest całkiem zbędna, to i tak będzie cię straszyć na wszelki wypadek, żeby w 
razie czego być krytym. Ale ja nie wierzę w to „w razie czego".
— Chcesz powiedzieć, że facet próbuje mnie okłamać? Że chce mi zrobić 
mastektomię, nawet jeśli wcale nie mam raka? — Raka!... Wymawiali to słowo 
jak setki innych. Jak „mikrofalówka" albo „krwotok z nosa". Weszło do jej 
codziennego słownictwa, ona jednak nienawidziła jego brzmienia. Szczególnie 
wtedy, kiedy sama je wymawiała. — Uważasz, że ten człowiek to szarlatan? — 
Nie miała pojęcia, co o tym wszystkim sądzić, a reakcja Sama doprowadzała ją 
do białej gorączki.
— Aż tak źle chyba nie jest. To prawdopodobnie dobry lekarz, w przeciwnym 
razie Anderson za nic w świecie by ci go nie polecił. Ale pamiętaj, nie wolno 
ufać nikomu, a już na pewno nie lekarzom.
— To samo mówi się na temat prawników — odparła ponuro.
— Kochanie, przestań się zamartwiać. To prawdopodobnie nic poważnego. 
Zrobi ci małe nacięcie w piersi, zobaczy, co tam masz, i każe ci o wszystkim 
zapomnieć. A na razie przestań się przejmować.
Te jego wymuszone żarty zamiast uspokoić, denerwowały ją jeszcze bardziej.
— A jeśli ma rację? Twierdzi, że zacienienia o takim kształcie to prawie zawsze 
nowotwory. I to złośliwe. Co będzie, jeśli to prawda? — nie ustępowała, chcąc 
go zmusić, by spróbował to sobie wyobrazić. Bezskutecznie.
— To nie jest prawda — upierał się. — Zaufaj mi.
Najwyraźniej nie miał zamiaru przyjąć do wiadomości tego, co mówiła. 
Optymizmem i dobrym humorem zasłaniał się przed rzeczywistością niczym 
tarczą. Alex zaś poczuła się nagle osamotniona i chociaż bardzo chciała, nie 
była w stanie mu uwierzyć. Jedynym efektem było to, że przestała ufać i 
mężowi, i lekarzowi. Drugiego dnia
procesu skorzystała z krótkiej przerwy i zatelefonowała do lekarki z listy 
zaproponowanej przez Andersona.

background image

Była młodsza od Petera Hermana i opublikowała mniej niż on artykułów, 
cieszyła się jednak podobną sławą i uchodziła za taką samą jak on 
konserwatystkę. Nazywała się Frederica Wallerstrom i zgodziła się przyjąć Alex 
następnego dnia o siódmej trzydzieści rano. Jadąc na badanie Alex marzyła, że 
doktor Wallerstrom okaże się remedium na wszystkie jej problemy. Że będzie 
miła i opiekuńcza, powie, że nie ma się czego obawiać, bo nowotwór 
najprawdopodobniej jest łagodny i wszystkie te okropieństwa, których Alex 
ostatnio się nasłuchała, wcale jej nie dotyczą. W rzeczywistości jednak doktor 
Wallerstrom była jeszcze sroższa niż Peter Herman. Badając Alex i oglądając 
zdjęcia nie odezwała się ani słowem, a kiedy w końcu przemówiła, jej oczy były 
lodowato zimne, twarz zaś pozbawiona emocji.
— Moim zdaniem diagnoza doktora Hermana jest jak najbardziej prawidłowa. 
Oczywiście na tym etapie trudno cokolwiek powiedzieć na pewno, ale wszystko 
wskazuje na to, że nowotwór jest złośliwy. — Nie przebierała w słowach i 
zdawała się w ogóle nie liczyć z reakcją Alex. Słuchając kobiety o siwych 
włosach i silnych, niemalże męskich dłoniach, Alex poczuła, jak oblewa ją 
zimny pot, a kolana zaczynają drżeć. — Nie można oczywiście wykluczyć 
pomyłki, ale z biegiem lat człowiek nabiera wyczucia — dodała chłodnym 
tonem.
— A jeżeli to rak, jaki sposób leczenia by pani proponowała? — spytała Alex, 
powtarzając sobie w myślach, że przecież to ona jest tu klientką, że to ona 
zwróciła się po poradę i ma prawo wyboru. Jednakże pod beznamiętnym 
spojrzeniem doktor Wallerstrom czuła się jak słabe, bezbronne dziecko, nic nie 
wiedzące i nad niczym nie potrafiące zapanować.
— Niektórzy lekarze sugerują w większości wypadków zabieg oszczędzający, 
ale ja uważam, że to stanowczo zbyt ryzykowne i decyzja taka często okazuje 
się tragiczna w skutkach. Najpewniejszym sposobem całkowitego 
wyeliminowania choroby jest mastektomia, w większości przypadków wsparta 
uzupełniającą chemioterapią. Jestem konserwatystką, pani Parker — stwierdziła, 
bez wahania odrzucając wszystkie inne szkoły niezależnie od tego, jak wielkim 
uznaniem się cieszyły. — Zawsze w takich sytuacjach proponuję mastektomię. 
Istnieją oczywiście inne rozwiązania. Może się pani zdecydować na usunięcie 
guzka i naświetlania, jest pani jednak osobą zapracowaną, nie wydaje mi się to 
więc realne. Nie będzie pani miała
czasu, a poza tym mogłaby pani później pożałować tej decyzji. Ratowanie piersi 
może się okazać fatalnym w skutkach błędem. Oczywiście wybór należy do 
pani. Osobiście jednak w stu procentach zgadzam się z doktorem Hermanem.
Nie tylko się z nim zgadzała, ale także nie miała nic do dodania, ani słowa 
pocieszenia, żadnego odruchu współczucia dla drugiej kobiety. Alex odniosła 
wrażenie, że doktor Wallerstrom jest jeszcze ozięblejsza niż Peter Herman. I 
chociaż ogromnie chciała polubić tę kobietę bardziej niż jego, choćby dlatego, 
że była kobietą, musiała w duchu przyznać, że woli już jego, i wprost nie mogła 
się doczekać, kiedy wyjdzie z jej gabinetu i odetchnie łykiem świeżego 

background image

powietrza. Miała wrażenie, że dusi się każdym słowem wypowiedzianym przez 
doktor Frederikę Wallerstrom.
W sądzie zjawiła się kwadrans po ósmej. Nie mieściło jej się w głowie, że 
rozmowa na tak ważny temat zajęła jej tak mało czasu. A może było to ważne 
tylko dla niej? Nie mogła się pozbyć wrażenia, że dla innych to po prostu 
jeszcze jeden typowy przypadek. Prosty wybór. Pozbyć się piersi i po krzyku. 
Im, lekarzom, wszystko wydawało się takie proste. Dla nich była to kwestia 
różnych teorii i danych statystycznych. Ale stawka szła o jej pierś, jej życie, jej 
przyszłość. I nie istniało żadne proste rozwiązanie.

Czuła się rozczarowana, że zasięgnąwszy opinii u dwóch różnych specjalistów, 
w dalszym ciągu nie ma pewności, co się z nią stanie, jakie właściwie są jej 
szansę i na co powinna się zdecydować. Miała nadzieję, że doktor Wallerstrom 
ją uspokoi, powie, że stanowczo za bardzo się przejmuje, ona tymczasem 
sprawiła, że Alex poczuła się jeszcze bardziej wystraszona i osamotniona. Nie 
ulegało wątpliwości, że biopsji nie da się uniknąć, potem zaś będzie trzeba 
zbadać tkankę i podjąć ostateczną decyzję. Wciąż oczywiście istniała szansa, że 
to nowotwór łagodny, lecz w świetle tego, co Alex ostatnio usłyszała, wydawało 
się to raczej mało prawdopodobne.
Nawet uporczywa niewiara w najgorsze, którą co wieczór raczył ją Sam, 
wydawała się teraz absurdalna i doprowadzała Alex do szału. Jeśli dodać do 
tego napięcie związane z procesem oraz efekty uboczne kuracji hormonalnej, 
trudno się dziwić, że przez cały ten tydzień czuła się tak, jakby odchodziła od 
zdrowych zmysłów.
Udawało jej się jakoś nad sobą panować tylko dzięki niewiarygodnemu 
wsparciu ze strony Brocka. Za istny cud uznali wyrok sądu, który oddalił 
wszystkie zarzuty wobec Jacka Schultza, nie przyznając powodowi ani centa 
odszkodowania. Jack dziękował Alex ze sto razy.
Jak się okazało, proces potrwał zaledwie sześć dni i ostatecznie zakończył się w 
środę o szesnastej.
Alex siedziała w sali sądowej, kompletnie wyczerpana, lecz zadowolona, i 
dziękowała Brockowi za wydatną pomoc. Były to najtrudniejsze dni w jej życiu, 
ale dzięki nadzwyczajnej pracy zespołowej udało im się osiągnąć pełen sukces.
— Bez ciebie bym sobie nie poradziła — powiedziała z wdzięcznością i nie 
było w tych słowach ani odrobiny przesady. Ostatnie dni dały jej w kość dużo 
bardziej, niż Brock podejrzewał.
— To przede wszystkim twoja zasługa — spojrzał na nią z podziwem. — Miło 
patrzeć, jak występujesz przed sądem. To, co robisz, przypomina najlepszy balet 
albo operację chirurgiczną. Nigdy nie pomylisz kroku, a cięcia twojego skalpela 
są zawsze idealnie dokładne.
— Dzięki.
Pakowali właśnie dokumenty, a słowa Brocka przypomniały jej, że musi 
zatelefonować do Petera Hermana. Bała się tej rozmowy, tymczasem do biopsji 

background image

zostało zaledwie pięć dni. Wiedziała tyle samo co dotąd, tyle że wizyta u doktor 
Wallerstrom w pełni potwierdziła postawioną przez niego diagnozę. Sam 
zdecydowanie odmawiał jakichkolwiek rozmów na temat jej choroby. 
Twierdził, że to wielkie halo w sprawie, która w rzeczywistości nie istnieje. 
Alex w skrytości ducha liczyła, że ma rację, nie mogła jednak nie zauważyć, że 
wyłącznie on tak myśli.
Próbowała cieszyć się wygraniem sprawy — Jack Schultz przysłał jej ogromną 
butlę szampana, którą zabrała do domu — nie miała wszakże nastroju do 
świętowania. Była przygnębiona i podenerwowana i bardzo się bała 
poniedziałku.
Nazajutrz po zakończeniu procesu udała się do gabinetu Petera Hermana, który 
tym razem w ogóle nie owijał w bawełnę. Już na wstępie stwierdził, że powinna 
przyjąć do wiadomości, iż jeśli nowotwór tej wielkości i położony tak głęboko 
okaże się złośliwy, jedynym sensownym rozwiązaniem będzie zmodyfikowana 
radykalna mastektomia oraz agresywna chemioterapia uzupełniająca. Wyjaśnił, 
że istnieją dwie możliwości: może zrobić jej biopsję — oczywiście pod narkozą 
— a potem przedyskutować z nią dalsze kroki; może też dać jej do podpisania 
zgodę na wszelkie działania, które na podstawie wyniku biopsji uzna za 
stosowne. W ten sposób byłaby pod narkozą tylko raz, a nie dwa. Musiałaby 
wszakże w pełni mu zaufać. Zastrzegł, że byłaby to procedura cokolwiek 
nietypowa, ale słusznie przypuszczał, że przy swoim nawale obowiązków Alex 
będzie wolała załatwić wszystko
w trakcie jednej operacji. Komplikację mogłaby stanowić tylko ciąża. Na koniec 
doktor Herman zapewnił, że doskonale zrozumie ewentualną decyzję Alex o 
rozłożeniu operacji na dwa etapy.
Ostateczną decyzję pozostawiał zatem Alex. Musiała postanowić, czy chce, by 
zrobiono jej samą biopsję czy też biopsję razem z operacją. Rozmawiając z 
doktorem doszła do wniosku, że prościej będzie załatwić wszystko za jednym 
zamachem, zamiast przedłużać cierpienia i wracać do szpitala, jeżeli nowotwór 
okaże się złośliwy. Ufała, że zapoznawszy się z wynikami biopsji, Peter Herman 
podejmie najwłaściwszą decyzję. Ona decyzję najtrudniejszą już podjęła — 
wkrótce po wizycie u doktor Wallerstrom. Chociaż perspektywa usunięcia 
samego guza i ocalenia piersi była bardzo kusząca, zwyciężyło poczucie 
realizmu — amputacja dawała większe szansę całkowitego zwalczenia choroby. 
Co prawda w prasie fachowej toczył się spór pomiędzy najznamienitszymi 
zwolennikami obu metod, Alex nie miała wszakże wątpliwości, którą z nich 
popiera Peter Herman. Pomimo zrozumiałych obaw postanowiła posłuchać jego 
rad i zgodziła się, żeby w przypadku nowotworu złośliwego przeprowadzono 
zmodyfikowaną radykalną mastektomię, a później — jeżeli doktor Herman 
uzna, że to wskazane — także chemioterapię. Ostateczną decyzję w tej sprawie 
mieli jednak podjąć dopiero później.
Najbardziej przerażało ją, co będzie, jeśli się okaże, że zaszła w ciążę. Wiedziała 
jakie ma obowiązki wobec Sama i Annabelle, równocześnie jednak zdawała 

background image

sobie sprawę, jak trudna byłaby decyzja o zabiciu nie narodzonego dziecka. 
Doktor Herman wyjaśnił jej, że w pierwszym trymestrze ciąży przeprowadza się 
zazwyczaj mastektomię, ponieważ samo usunięcie guza oznacza konieczność 
zastosowania radioterapii. Gdyby zaś po amputacji piersi okazało się, że 
konieczna jest również chemioterapia, oznaczałoby to niemal stuprocentowo 
pewne poronienie nawet w drugim trymestrze. Tak więc chemioterapia była 
wyrokiem śmierci dla dziecka, które miałoby szansę na przeżycie jedynie w 
wypadku, gdyby uznano, że można odłożyć leczenie aż do trzeciego trymestru.
Herman przyznał uczciwie, że jego zdaniem istnieje tylko minimalna szansa na 
to, że nowotwór okaże się łagodny. Zbyt często widywał zacienienia o 
podobnym kształcie. Miał wszakże nadzieję, że nacieki ani przerzuty jeszcze się 
nie pojawiły, a węzły chłonne są zajęte w minimalnym stopniu albo w ogóle. 
Liczył też oczywiście, że w najgorszym razie jest to nowotwór pierwszego 
stopnia. W pewnej chwili Alex zdała sobie sprawę, że przestaje rozumieć, co 
Herman do
niej mówi, postarała się więc skoncentrować. Chciałaby mieć teraz obok siebie 
Sama, on jednak był tak pochłonięty bagatelizowaniem całej sprawy, że nawet 
nie przyszło jej do głowy poprosić go, by z nią poszedł.
— A co z ciążą? — zapytał lekarz, zanim wyszła. — Czy coś już pani wie?
— Na razie nic — odparła ze smutkiem. Musiała zaczekać przynajmniej do 
końca tygodnia.
— Czy przed biopsją chciałaby pani z kimś porozmawiać? — zapytał, ukazując 
swoją „ludzką" twarz. Rzadko mu się to zdarzało i z miernymi efektami, ale 
przynajmniej się starał. — Jeśli zdecyduje się pani na równoczesną biopsję i 
operację, może byłoby wskazane, żeby zasięgnęła pani porady terapeuty albo 
kobiety, która już przez to przeszła. Na ogół zalecamy spotkania w tak zwanych 
grupach amazonek, ale dopiero później, po operacji. To bardzo pomaga.
Posłała mu ponure spojrzenie i pokręciła głową.
— Nie starczy mi czasu, zwłaszcza jeśli na dwa, trzy tygodnie mam się 
wyłączyć z pracy.
Wiedziała, że musi się zabezpieczyć na każdą ewentualność. Rozmawiała już z 
Matthew Billingsem, który zgodził się zastąpić ją w najważniejszych sprawach, 
pozostałe zaś powierzyła Brockowi. Nie miała wątpliwości, że może mu zaufać. 
Nie powiedziała żadnemu, dlaczego nie będzie jej w pracy, napomknęła tylko, 
że chodzi o kłopoty ze zdrowiem i że jej nieobecność może potrwać od dwóch 
dni do dwóch tygodni, oni jednak bez chwili wahania zgodzili się jej pomóc. 
Brock wyraził nadzieję, że to nic poważnego, Matthew natomiast nawet o czymś 
takim nie pomyślał. Zastanawiał się, czy Alex planuje operację plastyczną nosa 
czy też usunięcie zmarszczek. Jego żona przed rokiem poddała się takiemu 
zabiegowi, lecz jego zdaniem Alex tego nie potrzebowała. A ponieważ zdawał 
sobie sprawę, że kobiety mają skłonność do przesady w ocenie własnego 
wyglądu, Alex zaś wyglądała jak okaz zdrowia, nie przyszło mu nawet do 
głowy, że może chodzić o coś poważniejszego.

background image

— Jak pan sądzi, kiedy będę mogła wrócić do pracy? — spytała lekarza.
— Możliwe, że za dwa, trzy tygodnie. Zależy, jak będzie się pani czuła. Potem 
wszystko będzie zależeć od tego, jak pani organizm zareaguje na chemioterapię. 
Niektóre kobiety znoszą ją całkiem nieźle, inne fatalnie.
Dla niego sprawa była jasna: miała raka i była skazana najpierw na 
mastektomię, potem zaś na chemię. Może Sam rzeczywiście miał rację? Może 
to naprawdę była wielka fabryka, w której amputowano piersi po to, by spłacić 
hipotekę? Trudno jednak było w to uwierzyć, a słowa Petera Hermana 
sugerowały raczej, że Alex jest poważnie chora.
Lekarz polecił jej, by w weekend zgłosiła się do szpitala na badanie krwi oraz 
prześwietlenie klatki piersiowej, po czym wyjaśnił, dlaczego nie będzie mogła 
oddać własnej krwi na wypadek, gdyby niezbędna była transfuzja. Zapewnił 
jednak, że w przypadku mastektomii konieczność transfuzji zdarza się 
niezwykle rzadko, a w razie czego zawsze może zadzwonić do jej biura z prośbą 
o znalezienie odpowiedniego dawcy. Poza tym nie miał jej właściwie nic więcej 
do powiedzenia. Poprosił tylko, by w sobotę albo w niedzielę dała mu znać, czy 
wyjaśniła się sprawa ciąży. Kiedy wyszła z jego gabinetu, była zupełnie 
otępiała.
Resztę popołudnia spędziła w biurze, potem zaś wróciła na obiad do domu. Nikt 
poza Carmen nie zwrócił uwagi, jak bardzo jest przygaszona. Aż do późnego 
wieczora nie wspominała Samowi o wizycie u doktora Hermana, a gdy 
zdecydowała się to zrobić, już prawie spał. Opowiedziała mu wszystko i wtedy 
dopiero stwierdziła, że jej mąż śpi w najlepsze, cicho pochrapując.
W piątek tuż przed południem skończyła porządkować papiery na biurku. Zaraz 
potem przyszedł Brock, by zabrać jakieś dokumenty i życzyć jej powodzenia.
— Mam nadzieję, że wszystko ułoży się po twojej myśli.
Domyślał się, o co może chodzić, albowiem w jednej z jej rozmów usłyszał 
przypadkiem słowo „biopsja". Słowo to napawało go lękiem, lecz miał nadzieję, 
że sprawa nie będzie aż tak poważna i że wkrótce znowu zobaczy Alex. 
Pożegnała się z nim pospiesznie, po czym udzieliła Liz ostatnich instrukcji. 
Powiedziała, że będzie dzwonić i dowiadywać się, co słychać, i że za kilka dni 
Liz będzie mogła przysłać jej ważniejsze papiery do domu.
— Trzymaj się — cicho powiedziała Liz i uściskała ją. Alex odwróciła się, żeby 
Liz nie zauważyła łez w jej oczach.
— Ty też się trzymaj, Liz. Do zobaczenia — dodała, siląc się na pewność, której 
wcale nie czuła.
Wyszła z biura, wsiadła do taksówki i płacząc przez całą drogę pojechała 
odebrać Annabelle z przedszkola. Był piątek, musiała więc zaprowadzić małą na 
balet.
Najpierw zjadły lunch w Serendipity, potem zaś poszły prosto do panny Tilly. 
Annabelle chyba nigdy nie była taka szczęśliwa. Ogromnie się cieszyła, że 
mama znowu ma dla niej czas i nie musi spędzać całych dni na „rozmowach z 

background image

panem sędzią". Zajadając melbę niedwuznacznie dała Alex do zrozumienia, że 
bardzo tego nie lubi.
— Postaram się tego nie robić, chyba że będę musiała.
Alex nie wspomniała Annabelle ani słowem o poniedziałkowym zabiegu, w 
sobotę zaś próbowała porozmawiać z Samem i ustalić, co powiedzą córce. 
Uważała, że najlepszym wyjściem będzie historyjka o nagłym wyjeździe 
służbowym, bo prawda mogłaby ją za bardzo przestraszyć.
— Nawet o tym nie myśl — rzekł Sam, patrząc na nią z irytacją. — W 
poniedziałek po południu będziesz z powrotem w domu. Na litość boską... — 
Był wyraźnie zniecierpliwiony.
— Niekoniecznie — odparła cicho, zdenerwowana, że Sam, zamiast przyjąć do 
wiadomości, jak sprawy się mają, wciąż uparcie bagatelizuje problem. —Jeżeli 
amputują mi pierś, poleżę w szpitalu co najmniej tydzień. — Starała się 
zaakceptować tę ewentualność i skłonić Sama, by zrobił to samo, on jednak nie 
chciał o tym nawet słyszeć.
— Przestań wreszcie! Oszaleję przez ciebie. O co ci chodzi? Chcesz, żebym się 
nad tobą litował czy co?
Nigdy dotąd nie widziała, żeby się tak unosił. Zupełnie jakby dotknęła 
odsłoniętego nerwu. Zaczęła się zastanawiać, czy jego reakcja nie wiąże się 
przypadkiem ze wspomnieniami z dzieciństwa. Jakiekolwiek jednak były 
przyczyny, jego zachowanie wprawiało Alex w jeszcze większe zdenerwowanie.
— Owszem. — Po raz pierwszy od początku całej tej sprawy nie zdołała nad 
sobą zapanować. — Oczekuję od ciebie przynajmniej odrobiny wsparcia. A jeśli 
ci się wydaje, że tym swoim upartym bagatelizowaniem choć trochę mi 
pomagasz, to grubo się mylisz. Czy nie przyszło ci do głowy, że naprawdę 
potrzebuję twojej pomocy? To wcale nie jest dla mnie łatwe. Za dwa dni mogę 
stracić pierś, a ty tylko powtarzasz, że nic takiego się nie stanie. — W jej oczach 
pojawiły się łzy.
— Bo nic takiego się nie stanie — powtórzył opryskliwie i odwrócił się, by 
ukryć własne łzy.
Nie chciał poważnie porozmawiać, w niedzielę Alex zatem zrozumiała, że nie 
ma co na niego liczyć. Za bardzo się bał, to wszystko zbyt mu przypominało 
chorobę i śmierć matki. Efekt jednak był taki, że Alex pozostała bez żadnego 
wsparcia. Miała wielu znajomych, sporo
przyjaciół, lecz z wyjątkiem tych, z którymi pracowała, rzadko się z nimi 
widywała. Pochłonięta pracą, nie miała czasu na spotkania. Jej najlepszym 
przyjacielem był Sam, on wszakże nie potrafił zdobyć się na to, by przyjąć do 
wiadomości, co może się w najbliższych dniach wydarzyć, i spróbować jakoś jej 
pomóc. A ona czuła się zbyt zażenowana, żeby zadzwonić do kogoś innego. 
„Cześć, mówi Alex Parker. Mam jutro biopsję, wpadniesz do mnie? Wiesz, być 
może będą musieli amputować mi pierś, jeśli się okaże, że to rak, ale Sam 
twierdzi, że wszystko po to, żeby lekarz mógł sobie kupić nowego mercedesa... 
Ale w końcu czego się nie robi dla innych!..." Trudno było jej zatelefonować do 

background image

którejś z koleżanek, a jeszcze trudniej przyznać, że Sam zawiódł ją w 
najtrudniejszym okresie życia. I to na całej linii.
Wieczorem powiedziała Annabelle, że rano musi wyjechać na parę dni w 
interesach. Mała posmutniała, lecz powiedziała, że rozumie, Alex zaś obiecała, 
że będzie do niej dzwonić, i że łzami w oczach zapewniła, że tata na pewno 
będzie się nią dobrze opiekował.

— A wrócisz, żeby zaprowadzić mnie w piątek do panny Tilly?
— spytała, wpatrując się w Alex swoimi wielkimi jak spodki zielonymi oczyma.
— Postaram się, kochanie, obiecuję — powiedziała Alex ochryple, starając się 
za wszelką cenę zachować spokój, mocno tuląc dziecko i modląc się, żeby to nie 
było nic poważnego. Może jednak doktor Herman się pomylił? Przy Annabelle 
czuła się taka bezradna i przerażona! — Obiecaj, że będziesz grzeczna i że 
będziesz słuchać tatusia i Carmen, dobrze? Będę tęsknić.
„Bardziej niż możesz to sobie wyobrazić", pomyślała, łykając łzy. Ale przecież 
wszystko — biopsję i cokolwiek miało się później zdarzyć
— robiła po to, żeby ratować życie, żeby Annabelle nie straciła matki. Chciała 
żyć dla niej jak najdłużej. Zawsze.
— Dlaczego jedziesz, mamo? — spytała Annabelle smutnym głosem, jakby 
wyczuwała, że chodzi o coś więcej niż tylko podróż służbową.
— Muszę, córeczko — odparła Alex. — Taką mam pracę.
— Za dużo pracujesz, mamusiu — stwierdziła Annabelle. — Jak urosnę, będę 
się tobą opiekować. Obiecuję.
Była taka kochana! Alex nie mogła znieść myśli, że rano będzie musiała ją 
zostawić. Zanim zgasiła światło i poszła przygotować kolację, długo ją do siebie 
tuliła.
Z nerwów ogarnęły ją mdłości. Myślała tylko o tym, co będzie następnego dnia. 
Sam przez całą kolację starannie unikał tego tematu,
później zaś zaczął czytać jakieś dokumenty. Alex poszła sprawdzić, czy 
Annabelle śpi. Położyła się na chwilę obok córki, chciała bowiem czuć na 
twarzy jej loki i słyszeć cichy, spokojny oddech. Potem długo jeszcze stała w 
drzwiach i przyglądała się jej, a idąc do sypialni modliła się o cud. Chciała żyć, 
nawet gdyby miało to oznaczać utratę piersi. Kiedy kładła się do łóżka, Sam 
spał przed telewizorem. On też miał za sobą ciężki tydzień, prowadził bowiem 
negocjacje z grupą poważnych inwestorów z Arabii Saudyjskiej, nie zdobył się 
jednak na słowo pocieszenia, trudno więc było nie mieć do niego pretensji. Alex 
leżała w łóżku przez bitą godzinę, czekając na okazję, żeby z nim porozmawiać. 
W końcu wstał, zrzucił tylko dżinsy i koszulkę i położył się do łóżka.
— Sam? — odezwała się cicho, chcąc porozmawiać, poczuć, że nie jest sama.
— Śpisz? — Było oczywiste, że tak. Tak bardzo go potrzebowała, on 
tymczasem znajdował się poza jej zasięgiem. — Kocham cię — wyszeptała, 
lecz nie usłyszał.

background image

Niczego nie słyszał. Tkwił w swoim odległym świecie, zbyt odległym, by 
pomóc własnej żonie, by chociaż przyjąć do wiadomości, co jej grozi. Za bardzo 
się bał i Alex o tym wiedziała. Ale nigdy w życiu nie czuła się taka samotna.
Poszedłszy przed snem do ubikacji, zobaczyła, że pomimo wszystkich swoich 
modlitw dostała okres. Na nic więc ich wysiłki, na nic hormony. Być może 
zaraz po biopsji zrobią jej operację. Nie będzie drugiego dziecka.
..i*

» Obudziła się o szóstej. Trochę pokręciła się po mieszkaniu, łudząc się, 

że może tego ranka będzie inaczej. Wstawiła dzbanek z kawą dla Sama, wyjęła 
naczynia i sztućce, potem długo wpatrywała się w smacznie śpiącą Annabelle. 
Sam również jeszcze spał. Jak dziwnie było patrzeć na nich ze świadomością, że 
niedługo wyrusza na kilka godzin lub kilka dni, by wygrać albo przegrać bitwę o 
życie. Było to po prostu niewyobrażalne. Przecież to niemożliwe, żeby na 
zawsze zostawiła Annabelle. Jaki byłby jej los? Co by się stało z Samem? Wciąż 
nie potrafiła ogarnąć myślami tego, co ją czekało.
Nie jadła nic ani nie piła, chociaż miała ochotę na filiżankę kawy, a kiedy myła 
zęby, ni stąd, ni zowąd rozpłakała się. Pragnęła uciec gdzieś i ukryć się przed 
tym wszystkim, wiedziała jednak, że nie ma ucieczki przed zdradą popełnioną 
przez własne ciało. Zamiast więc uciekać, uniosła wzrok i spojrzała w lustro ze 
szczoteczką w dłoni i łzami spływającymi po policzkach. Odłożyła szczoteczkę 
i rozpięła koszulę. Jedwab opadał bezszelestnie na podłogę, ona zaś stała, 
przyglądając się sobie, swoim niewielkim jędrnym piersiom, które dotąd 
traktowała jak coś danego na zawsze. Lewa była odrobinę większa i Alex 
przypomniała sobie z uśmiechem, że Annabelle zawsze wolała ją od prawej. 
Patrzyła z podziwem na swoje symetryczne ciało, na jego smukłe kształty. 
Miała długie nogi, wąską talię, kształtne biodra — słowem, idealną figurę, 
mimo że nigdy specjalnie o nią nie dbała. A teraz? Kim będzie, jeżeli 
rzeczywiście straci pierś? Czy stanie się kimś innym? Czy będzie tak bardzo 
zniekształcona, że Sam nie zechce już na nią spojrzeć? Chciała z nim o tym 
porozmawiać, usłyszeć, że nie ma dla niego znaczenia, czy będzie miała dwie 
piersi, czy jedną, lecz nie miał dość odwagi, by chociaż spróbować to sobie 
wyobrazić,
i przez cały tydzień uparcie jej wmawiał, że nic się nie stanie i że niepotrzebnie 
dramatyzuje.
Stała przed lustrem i płakała, po raz pierwszy bowiem dotarło do niej, co 
naprawdę ją czeka. Nie potrafiła objąć tego wyobraźnią. Odjęcie piersi było 
niewątpliwie niewielką ceną za uratowanie życia, niemniej Alex nie chciała jej 
stracić. Nie chciała być oszpecona, wyglądać jak mężczyzna ani przechodzić 
przez bolesną operację rekonstrukcji piersi. Nie chciała. A przede wszystkim nie 
chciała mieć raka.
— Cześć — ziewnął Sam, mijając ją i wchodząc pod prysznic. Nie widziała, jak 
wszedł, on zaś najwyraźniej nie zwrócił uwagi na jej łzy. Odwróciła się tyłem i 
owinęła w ręcznik ze wstydem, jakby już była oszpecona. — Wcześnie dzisiaj 
wstałaś.

background image

To ci dopiero niespodzianka! Wielkie nieba! Powiedział to w taki sposób, że 
miała szczerą ochotę go uderzyć. Wyglądało na to, że przez ostatnie dwa 
tygodnie absolutnego bagatelizowania rzeczywistości całe ich dotychczasowe 
wzajemne zrozumienie zniknęło bezpowrotnie.
— Mam dziś operację — przypomniała zduszonym głosem, kiedy odkręcał 
kran.
— Masz biopsję. Przestań dramatyzować.
— Kiedy ty się w końcu przebudzisz? — warknęła. — Kiedy raczysz pogodzić 
się z faktami? Jak już stracę pierś czy nawet wtedy nie? Taki jesteś przerażony, 
że nie potrafisz wyciągnąć do mnie ręki?
Musiała to z siebie wyrzucić, musiała mu uzmysłowić, jak bardzo ją zawiódł. 
Ale i tym razem się przeliczyła. Nie patrząc na nią wszedł pod prysznic i 
mruknął pod nosem coś, czego — wpatrzona weń w niemym osłupieniu — 
dokładnie nie usłyszała. Zrobiła dwa duże kroki w jego kierunku i z dziką furią 
szarpnęła zasłonę.  
 Co powiedziałeś? ,«bs      iq
— Że melodramatyzujesz.

Sam Sprawiał wrażenie skonsternowanego i 

poirytowanego. Spojrzawszy na piękne ciało żony, zareagował jak 
stuprocentowy mężczyzna. Odkąd poznała wynik mammogramu, nie kochali się 
ani razu. Najpierw była zajęta procesem, teraz cierpiała katusze oczekiwania na 
wyniki biopsji, on zaś wcale nie starał się do niej zbliżyć. Przeciwnie, unikał jej 
jak ognia.
— Nie wiedziałam, że taki z ciebie sukinsyn, panie Parker. Mało mnie obchodzi, 
że trudno ci się z tym pogodzić. Mnie też. A w końcu to dotyczy przede 
wszystkim mnie. Mógłbyś przynajmniej spróbować
jakoś mi pomóc. Czy mam za duże wymagania? Czy to dla ciebie takie trudne?
Była tak wściekła, że miała ochotę rzucić się na niego z pięściami. Sam 
zaciągnął z powrotem zasłonę i spokojnie kontynuował prysznic.
— Postaraj się uspokoić, Al. Po południu będzie po wszystkim i od razu 
poczujesz się o niebo lepiej.
Oboje wiedzieli, że lek hormonalny, który tyle czasu przyjmowała, bardzo 
pogarsza jej samopoczucie i pomniejsza zdolność radzenia sobie w trudnych 
sytuacjach. A przecież toczyła się gra o jej życie, być może zagrożone. Musiała 
stawić temu czoło — jak się okazywało, samotnie, jej mąż bowiem schował 
głowę w piasek.
Annabelle obudziła się, zaraz potem przyszła Carmen i zabrała się do jej 
ubierania. Carmen natychmiast zauważyła, że jej chlebodawczyni jest bardzo 
podenerwowana. Alex powiedziała jej to samo co małej, to znaczy, że musi 
wyjechać na parę dni w interesach i będzie potrzebowała jej pomocy.
— Czy wszystko w porządku, pani Parker? — spytała Carmen podejrzliwie, bo 
nigdy przedtem nie widziała jej w takim stanie.
Alex kusiło przez chwilę, aby się jej zwierzyć, lecz łatwiej było udawać, że 
wyjeżdża w interesach.

background image

— Ależ oczywiście — zapewniła.
Carmen nie bardzo w to wierzyła, jej podejrzenia zaś wzmogły się jeszcze, 
kiedy Alex poszła się ubrać i wróciła w dżinsach i białym swetrze. Wyruszając 
w podróże służbowe, nigdy się tak nie ubierała, a tym razem nie miała na sobie 
nawet rajstop, tylko tenisówki na bosych stopach, nie zrobiła też makijażu. 
Carmen zmarszczyła brwi, potem zerknęła na Sama, który popijał kawę, jadł 
jajka i spokojnie czytał poranną prasę. Ubrany był jak co dzień w elegancki 
garnitur, a kiedy odłożył gazetę i zaczął z nimi rozmawiać, wydawał się 
wyjątkowo wesoły. Co prawda w ogóle nie odzywał się do żony, za to z 
Annabelle i Carmen żartował dużo więcej niż zazwyczaj. Nie miała pojęcia, co 
się stało, czuła jednak, że coś jest nie w porządku. Na szczęście Annabelle 
niczego nie zauważyła.
O siódmej piętnaście Alex przypomniała Samowi, że czas już wychodzić. Wziął 
swój neseser i torbę Alex i obiecał Annabelle, że wróci do domu na kolację. 
Cmoknął ją w czoło, zmierzwił rudą czuprynkę i poszedł ściągnąć windę, 
podczas gdy Alex przytuliła małą.
— Będę za tobą bardzo tęsknić — powiedziała drżącym głosem. Nie chciała 
niczego po sobie pokazać, lecz z drugiej strony pragnęła
tulić Annabelle jak najdłużej. Sam krzyknął jednak, że winda już przyjechała. — 
Kocham cię, córeczko... Do zobaczenia... Bardzo cię kocham — powtórzyła raz 
jeszcze obejrzawszy się przez ramię i nie potrafiąc dłużej pohamować łez. 
Czujnie obserwowana przez Carmen, pobiegła do windy.
Chwilę potem Annabelle siedziała przed telewizorem i spokojnie oglądała film 
rysunkowy. Carmen, która zabrała się do zmywania, przez cały czas miała w 
oczach twarz Alex Parker. Wstawiając do zlewozmywaka naczynia Sama, zdała 
sobie nagle sprawę, że Alex nie zjadła śniadania ani nawet nic nie wypiła. 
Musiało się coś stać. Carmen nie miała już żadnych wątpliwości.
Alex i Sam siedzieli tymczasem w wiozącej ich do szpitala taksówce. Sam 
próbował zabawiać żonę rozmową, lecz nie miała ochoty go słuchać, było to 
bowiem dla niej równie nieprzyjemne jak dyskusja na temat biopsji i 
ewentualnej operacji. Poza tym nie była w stanie myśleć o niczym oprócz 
ukochanej twarzyczki Annabelle.
— Przyjeżdża dziś do nas następna grupa Arabów, a oprócz nich jacyś 
Holendrzy. Muszę przyznać, że Simon ma naprawdę wyjątkowe kontakty. 
Bardzo się co do niego myliłem — opowiadał, gdy taksówka sunęła na wschód 
w stronę New York Hospital, wioząc Alex na nieuniknione spotkanie z 
doktorem Peterem Hermanem.
— Miło mi to słyszeć — burknęła, zupełnie obojętna na cnoty Simona i 
wszystkich ich potencjalnych klientów. — Zaczekasz na wyniki biopsji czy 
jedziesz od razu do biura? — chyba już nic nie byłoby w stanie jej zdziwić. Sam 
wiedział jednak, że chce, by tam był.
— Obiecałem, że zaczekam, więc zaczekam. Kazałem Janet zadzwonić i 
dowiedzieć się, ile to potrwa. Lekarz powiedział, że przy znieczuleniu ogólnym 

background image

zajmie jakieś pół godziny, najwyżej czterdzieści pięć minut. Potem zawiozą cię 
do pokoju i prawdopodobnie będziesz spać aż do popołudnia. Myślę, że 
poczekam do wpół do jedenastej, jedenastej. Do tego czasu albo się obudzisz, 
albo będziesz smacznie spać w swoim pokoju. A po południu przyjadę i zabiorę 
cię do domu.
Zapadła długa cisza. Alex wpatrywała się w okno, kiwając głową.
— Chciałabym podzielać twój optymizm — odparła w końcu.
Powiedziała mu już, że zdecydowała się na biopsję i ewentualną operację za 
jednym zamachem. W szpitalu miała podpisać oświadczenie upoważniające 
doktora Hermana do podjęcia wszelkich działań, jakie uzna za konieczne. Jeśli 
zatem wynik biopsji okaże się niepomyślny, operacja zostanie natychmiast 
przeprowadzona. Po tak długim
oczekiwaniu nie zamierzała wracać do szpitala raz jeszcze ze świadomością, że 
straci pierś. Cokolwiek ją czekało, chciała mieć to za sobą — biopsję, 
mastektomię, a może tylko usunięcie guza. Znała już jednak poglądy doktora 
Hermana. O wszystkim dowie się dopiero po przebudzeniu, lecz dzięki temu nie 
groziły jej przynajmniej katusze dalszego oczekiwania. Za to Sam uważał, że 
oszalała.
— Naprawdę tak bardzo ufasz temu facetowi? — zapytał raz jeszcze, kiedy 
przecinali York Avenue, a w oddali zamajaczył budynek szpitala niczym 
dinozaur szykujący się do pożarcia kolejnej ofiary.
— To jeden z najwybitniejszych specjalistów. Przeprowadziłam na jego temat 
dokładny wywiad. Poza tym zasięgnęłam opinii jeszcze jednego lekarza. — 
Dotąd mu o tym nie powiedziała. — I niestety, diagnoza jest dokładnie taka 
sama. Sprawa wydaje się dość jasna.
— Ja jednak nie dawałbym mu aż takiej swobody. Lepiej załatw wszystko po 
kolei. Krok po kroku.
Alex była wszakże odmiennego zdania, tym bardziej że kiedy zatelefonowała do 
Johna Andersona, uznał jej decyzję za słuszną i poradził, by zdała się w pełni na 
Petera Hermana.
Taksówka zatrzymała się przed szpitalem, Sam zapłacił i chwycił torbę Alex. 
Zabrała tylko podstawowe rzeczy, licząc, że Sam ma rację i że jeszcze tego 
samego dnia wróci do domu. Poza tym wiedziała, że w razie czego przywiezie 
jej wszystko, czego będzie potrzebowała. Pakując torbę przypomniała sobie, jak 
jechała do szpitala, by urodzić Annabelle. Była to znacznie przyjemniejsza 
podróż. Wydawało się, że od tamtego czasu upłynęło zaledwie kilka dni, 
chociaż w rzeczywistości minęły już prawie cztery lata.
Poszli za strzałkami do rejestracji. Alex zarejestrowała się już w dniu ostatniej 
wizyty u doktora Hermana, kiedy robiła badanie krwi i prześwietlenie, dostała 
więc tylko jakiś świstek, który polecono jej oddać na górze, kartkę z numerem 
pokoju na szóstym piętrze oraz plastykowy pojemnik ze szczoteczką do zębów, 
pastą, kubkiem i kostką mydła. Wprawiło ją to w przygnębienie, nagle poczuła 
się bowiem jak więźniarka.

background image

W milczeniu weszli po schodach, potem do windy. Kiedy wysiedli, minęli 
dwóch śpiących mężczyzn z podpiętymi kroplówkami. Sam pobladł i spuścił 
wzrok, Alex była przerażona. Od pielęgniarek dowiedzieli się, dokąd mają iść, i 
po chwili znaleźli się w ciasnym, brzydkim pokoju pomalowanym na 
jasnoniebiesko, z plakatem na ścianie i łóżkiem, które zdawało się zajmować 
niemal całe pomieszczenie. Nie było tam ani jednego ładnego przedmiotu, ale 
przynajmniej
nie kręcili się ludzie, jeśli oczywiście nie liczyć Sama, który opowiadał właśnie 
o coraz szybciej rosnących kosztach leczenia i systemie ochrony zdrowia nie 
sprawdzającym się ani w Wielkiej Brytanii, ani w Kanadzie. Alex miała ochotę 
krzyknąć, żeby się wreszcie zamknął, wiedziała jednak, że Sam, chociaż ani 
trochę jej nie pomaga, robi co w jego mocy, by zachować spokój.
Po chwili do pokoju wpadła pielęgniarka, chcąc upewnić się, że pacjentka od 
północy nic nie jadła ani nie piła, zaraz potem zjawił się salowy, zamocował 
stojak na kroplówki, rzucił na łóżko koszulę nocną, powiedział, że zaraz wraca, i 
wyszedł. W tym momencie Alex nie wytrzymała i wybuchnęła płaczem. To 
wszystko było jak z nocnego koszmaru. Sam wziął ją w ramiona i przytulił.
— Już niedługo będzie po wszystkim. Staraj się o tym nie myśleć. Pomyśl o 
Annabelle, o przyszłorocznych wakacjach nad morzem... albo o Halloween... 
Zobaczysz, nawet się nie obejrzysz, a już stąd wyjdziesz.
Roześmiała się, lecz nawet myśl o Halloween i Annabelle przebranej za 
królewnę nie była w stanie stłumić przerażenia, które ją opanowało.
— Tak bardzo się boję... — wyszeptała.
— Wiem... ale zobaczysz, wszystko będzie dobrze...
— Jakie to dziwne... Oboje jesteśmy ludźmi wpływowymi, mamy dobre posady, 
kierujemy pracą dużych zespołów, podejmujemy decyzje, które mają wpływ na 
innych, a nawet na całe korporacje... A kiedy zdarza się coś takiego, stajemy się 
bezsilni... — Czuła się jak dziecko bezradna, nie potrafiła przerwać koszmaru, w 
którym żyła.
W drzwiach ponownie stanęła pielęgniarka, kazała jej rozebrać się i włożyć 
koszulę, zaraz bowiem miano jej podłączyć kroplówkę. Wszystko było 
wyliczone co do minuty, nikt nie miał czasu na współczucie ani chociażby 
życzliwe zainteresowanie.
— Może to dobry znak? — droczył się z nią Sam. — Powiedziała to tak, jakby 
zaraz mieli ci przynieść śniadanie z czterech dań.
— Tu nie ma żadnych dobrych znaków — odrzekła Alex znowu ocierając łzy, 
marząc, by znaleźć się gdzieś indziej, żałując, iż nie zignorowała zacienienia na 
mammogramie, chociaż bardzo dobrze wiedziała, że nie mogła tego zrobić. Ale 
może Sam miał rację? Może płacąc lekarzom marnowali pieniądze? Miała 
nadzieję, że tak.
Kiedy się przebierała, wróciła pielęgniarka, kazała jej się położyć i podpięła 
kroplówkę. Był to zwykły roztwór soli fizjologicznej, żeby się nie odwodniła.

background image

— Na wypadek gdyby się okazało, że trzeba pani podać coś jeszcze, zostawimy 
igłę. Zaraz podadzą pani narkozę — powiedziała tonem stewardesy informującej 
podróżnych, że samolot wkrótce znajdzie się nad St. Louis.
— Wiem — odparła Alex, próbując dać jej do zrozumienia, że w pełni panuje 
nad sytuacją, że to była także jej decyzja.
Pielęgniarki wszakże w ogóle to nie interesowało. Była komórką wielkiego 
kombinatu, magazynu zdezelowanych ciał, które trzeba naprawić, a ona miała 
za zadanie przesuwać je po taśmie jak najszybciej, by zrobić miejsce dla 
następnych.
Kroplówka paliła Alex w ramię, lecz pielęgniarka zapewniła, że za kilka minut 
przestanie. Zmierzyła pacjentce ciśnienie, osłuchała serce, zanotowała coś w 
karcie i zapaliła światło na korytarzu.
— Zadzwonię na górę i powiem, że jest pani gotowa. Za parę minut zabiorą 
panią na salę operacyjną.
Minęła ósma trzydzieści, a biopsję zaplanowano na dziewiątą. Byli w szpitalu 
już od godziny.
— Mam gdzieś zadzwonić, kiedy będę czekał? — zaoferował się Sam, patrząc z 
nieszczęśliwą miną na kroplówkę. W tym momencie weszła następna 
pielęgniarka.
— Nie, dzięki. W biurze wszystko mam zorganizowane — odparła Alex, 
spoglądając na kartkę, którą właśnie otrzymała do przeczytania i podpisu.
Przez cały miniony tydzień starała się pozałatwiać wszystko tak, by jej 
ewentualna dwutygodniowa nieobecność nie zdezorganizowała pracy w firmie. 
Kartka wręczona jej przez pielęgniarkę okazała się upoważnieniem dla doktora 
Hermana. Przeczytała tylko kilka linijek mówiących o tym, że lekarz ma prawo 
przeprowadzić każdy niezbędny zabieg łącznie z doszczętnym wycięciem sutka, 
chociaż już wcześniej wyjaśnił jej, że rzadko zdarza mu się robić coś więcej niż 
zwykłą mastektomię, polegającą na usunięciu, oprócz samej piersi, fragmentu 
tkanki ramienia i tylko niektórych drobnych mięśni piersiowych, jako że po 
usunięciu tych ważniejszych rekonstrukcja piersi byłaby niemożliwa. 
Preferowane przez niego rozwiązanie pozwalało na rekonstrukcję, nie 
powodując żadnego dodatkowego zagrożenia. Alex nie była w stanie czytać tej 
kartki. Podpisała ją i ze łzami w oczach spojrzała na Sama, wręczając 
pielęgniarce dokument starała się nie myśleć, co ją czeka.
— Nie zapomnij zadzwonić do Annabelle, gdybym do lunchu się nie obudziła 
albo... albo leżała na sali pooperacyjnej... O Boże, nie... — wyszeptała i znowu 
otarła łzy.
Sam chwycił ją za rękę.
— Zadzwonię. Na lunch idę do La Grenouille. Z Arabami Simona i jego 
asystentką z Londynu. To jakaś dziewczyna po ekonomii w Oksfordzie. 
Podobno absolwenci Oksfordu nie mają sobie równych. Nawet nasi 
harwardczycy wypadają na ich tle cokolwiek blado.

background image

— Uśmiechnął się rozbawiony tym snobizmem, starając się skierować myśli 
Alex na inne tory.
W drzwiach stanęło dwóch ciemnoskórych salowych niczym czarne anioły z 
łóżkiem na kółkach pomiędzy sobą. Ubrani byli w zielone kombinezony i 
niebieskie fartuchy, na głowach mieli gumowe czepki, a na butach coś bardzo 
podobnego. Nie ulegało wątpliwości, że przyszli po Alex.
— Pani Alexandra Parker?
Chciała zaprzeczyć, lecz wiedziała, że to bez sensu. Miała zbyt ściśnięte gardło, 
żeby się odezwać, skinęła więc tylko głową, a kiedy już leżała na łóżku, 
ponownie się rozpłakała i po raz ostatni spojrzała na Sama. Dlaczego ją to 
spotkało?
— Trzymaj się, skarbie. Będę czekać. A wieczorem uczcimy twój powrót. No 
już, spokojnie.
Pochylił się, żeby ją pocałować.
— Chcę  tylko wrócić  do  domu  i  oglądać  z  wami  telewizję
— wyszeptała przez ściśnięte gardło.
— Umowa stoi. A teraz jedź już, żebyśmy to mieli raz na zawsze z głowy.
Uszczypnął ją w pierś, a ona się roześmiała. Tak bardzo pragnęła, żeby już było 
po wszystkim! Może Sam słusznie nie wpadał w panikę? Niestety, ona nie była 
w stanie podejść do tego z takim spokojem. Starała się też nie pamiętać, że ani 
razu nie zapewnił, że z piersią czy bez, zawsze będzie ją kochał.
Powieźli ją korytarzem do obszernej windy, w której stało jeszcze kilka osób, 
zerkając na nią ukradkiem. Kiedy wjechali na piętro oddziału chirurgicznego, 
najpierw poczuła ostry zapach środków antyseptycznych, potem szybko 
otworzyły się jakieś drzwi i po chwili znalazła się w niewielkim, jasno 
oświetlonym pomieszczeniu, lśniącym chromem i pełnym jakichś urządzeń. 
Wśród obecnych rozpoznała Petera Hermana.
— Dzień dobry, pani Parker. — Nie zapytał o samopoczucie, bo przecież dobrze 
wiedział, jakie jest, za to delikatnie dotknął jej ręki, starając się dodać otuchy. 
— Niedługo pani zaśnie — rzekł łagodnym tonem, którym wprawił ją w 
osłupienie.
Tutaj, w swoim żywiole, wydawał się dużo bardziej ludzki niż dotąd. A może 
był taki dlatego, że postawił na swoim, mógł robić, co zechce? Czy Sam miał 
rację? Czy ona się myliła? Czy oni wszyscy oszaleli? Czy okłamywali ją? Czy 
umrze? Gdzie jest Sam?... I Anabelle?
Poczuła ukłucie w ramię, zawrót głowy, najpierw smak czosnku, potem 
orzeszków, a później ktoś kazał jej odliczać od stu do tyłu. Zdążyła doliczyć 
zaledwie do dziewięćdziesięciu dziewięciu, kiedy wokół zapadły 
nieprzeniknione ciemności.
to
Prawie godzinę, bo aż do wpół do dziesiątej, Sam kręcił się nerwowo po 
ciasnym niebieskim pokoju. Zatelefonował do swojej sekretarki, potem jeszcze 
w kilka miejsc, wreszcie potwierdził lunch z Simonem. Na popołudnie byli też 

background image

umówieni z prawnikami. Simon wchodził do spółki, wnosząc do niej kapitał 
wszystkich swoich znajomości i niemalże symboliczną kwotę. Na razie miał być 
wspólnikiem na ograniczonych prawach i dostawać nieco mniejszy procent 
zysków niż Sam, Tom oraz Harry. Ale i tak wydawał się zadowolony. 
Przynajmniej na razie. Wiedział, że jeśli się wykaże i firma zyska dzięki jego 
kontaktom, będzie mógł dokupić udziały i stać się pełnoprawnym wspólnikiem.
Sam zszedł na dół po kubek nijakiej kawy z automatu, wypił zaledwie kilka 
łyków. Szpital, jego zapachy, ludzie snujący się po korytarzach, jeżdżący na 
wózkach i wożeni na łóżkach — wszystko to przyprawiało go o mdłości. W 
dalszym ciągu bał się szpitali, mimo że ostatnio był tam, kiedy rodziła się 
Annabelle. Wtedy jednak Alex naprawdę go potrzebowała. Tym razem czuł się 
bezradny i bezużyteczny. Alex leżała gdzieś pogrążona we śnie, nieświadoma, 
kto z nią jest, a kto nie. Na dobrą sprawę mógłby być w każdym innym miejscu.
Kiedy minęło wpół do jedenastej, zaczął żałować, że nie jest gdzie indziej. 
Powinna już być z powrotem w pokoju, a przynajmniej ktoś powinien 
zadzwonić i powiedzieć, kiedy będzie. Nie zamierzał wychodzić, nie 
zobaczywszy jej albo przynajmniej nie porozmawiawszy z lekarzem. Chciał 
wszakże dotrzeć do biura najpóźniej o jedenastej, a siedzenie i czekanie niczemu 
przecież nie służyło. Czuł się zapomniany w ciasnym niebieskim pokoju.
Jeszcze raz zatelefonował do biura, potem poszedł do gabinetu pielęgniarek.
— Chciałbym się dowiedzieć o panią Alexandrę Parker — rzekł oschle. — O 
dziewiątej miała mieć biopsję piersi. Powiedziano mi, że to potrwa nie dłużej 
niż do dziesiątej, tymczasem jest już prawie jedenasta. Czy mogłyby panie 
dowiedzieć się, skąd to opóźnienie i czy jest bardzo duże? Nie mogę tu przecież 
czekać do końca świata.
Pielęgniarka uniosła brwi, lecz nic nie powiedziała. Był dobrze ubrany, 
niewątpliwie przystojny i wyglądał na człowieka wysoko postawionego. Miał 
też w sobie jakąś władczość. Nie wiedziała, kim jest ani dlaczego nie może 
zaczekać jak wszyscy inni, posłusznie zatelefonowała więc na chirurgię. 
Usłyszała, że wszystko jest mocno opóźnione. Nic dziwnego, był przecież 
poniedziałek i należało odrobić poweekendowe zaległości.
Przypominało mu to ciągnące się bez końca oczekiwanie na lotnisku. Coś 
takiego zdarzyło mu się jeszcze przed ślubem — wybierali się na jakieś 
przyjęcie i umówili się, że będzie na nią czekał na lotnisku w Waszyngtonie, a z 
powodu gęstej mgły w Nowym Jorku jej samolot spóźnił się o całe sześć godzin.
O wpół do dwunastej jego cierpliwość była na wyczerpaniu.
— Nie do wiary! Przez ten czas można by chyba zrobić skomplikowaną 
operację na otwartym sercu. Zabrano ją trzy godziny temu. mogliby 
przynajmniej dać znać, jak długo jeszcze to potrwa.
— Przykro mi, proszę pana. Niewykluczone, że zdarzył się jakiś nagły wypadek 
i zabieg pańskiej żony musiano przesunąć. Naprawdę nie mamy na to żadnego 
wpływu.
— A czy mogłaby się pani przynajmniej dowiedzieć, gdzie jest moja żona?

background image

— Najprawdopodobniej leży w sali pooperacyjnej, chyba że harmonogram się 
pozmieniał. Może napije się pan kawy i zaczeka w pokoju żony, a ja dam panu 
znać, jak tylko czegoś się dowiem?
— Dobrze. Dziękuję bardzo — uśmiechnął się.
Pielęgniarka doszła do wniosku, że facet ma wprawdzie trudny charakter, lecz 
dla takiego uśmiechu warto się wysilić. Jeszcze raz zatelefonowała na chirurgię i 
dowiedziała się tylko, że Alexandra Parker wciąż znajduje się w sali 
operacyjnej. Zabieg rozpoczął się ze sporym opóźnieniem i nie wiadomo, kiedy 
się skończy.
Przekazała Samowi najnowsze informacje, on zaś po raz kolejny skontaktował 
się z biurem, by przeprosić za nieobecność na spotkaniu wspólników. 
Powiedział, że postara się dołączyć do nich, jak tylko
będzie mógł, być może dopiero o pierwszej w Le Grenouille. Nie chciał 
wychodzić ze szpitala nie znając stanu rzeczy.
O dwunastej trzydzieści, cztery godziny po tym, jak ją zabrano, otrzymał w 
końcu wiadomość, że Alex leży w sali pooperacyjnej. Burknął pod nosem, co 
myśli na temat takich opóźnień, a pielęgniarka poinformowała go, że doktor 
Herman zejdzie do niego za kilka minut
Zjawił się dopiero za dziesięć pierwsza. Sam wyglądał jak rozdrażniony lew 
chodzący w tę i z powrotem po klatce. Miał już dość żałosnego wystroju wnętrz, 
odoru środków antyseptycznych i nie kończącego się oczekiwania, 
przewidzianego chyba dla ludzi, którzy nie mają nic innego do roboty. On 
prowadził poważną firmę i nie mógł sobie pozwolić na przesiadywanie w 
ciasnych pokojach w oczekiwaniu na jakiegoś konowała.
— Pan Parker? — Doktor Herman wszedł do pokoju ubrany jeszcze w zielony 
fartuch, z maską na szyi i w czymś, co przypominało skarpetki naciągnięte na 
buty. Wyciągnął rękę na powitanie. Z jego twarzy trudno było cokolwiek 
odgadnąć.
— Jak się czuje moja żona? — Sam nie zamierzał marnować więcej czasu. 
Zakładał, że z Alex jest wszystko w porządku, a nie chciał się spóźnić na lunch 
z Simonem, jego asystentką i nowymi klientami.
— Na tyle dobrze, na ile może się czuć. Straciła bardzo niewiele krwi i 
transfuzja nie była konieczna.
Wszyscy przywiązywali do tego ogromne znaczenie, przypuszczał więc, że 
również dla Sama będzie to istotna wiadomość.
— Transfuzja podczas biopsji? — zdumiał się Sam. — Cóż to za zwyczaje?
— Panie Parker, tak jak podejrzewałem, pańska żona miała głęboko w piersi 
duży nowotwór, który przeniknął otaczające tkanki, chociaż jego krawędzie 
były bardzo wyraźne. Musimy zaczekać jeszcze dwa lub trzy dni, zanim 
dowiemy się, w jakim stopniu zostały zajęte węzły chłonne. Ale na pewno był to 
nowotwór złośliwy. Według mojej oceny należy go określić jako raka drugiego 
stopnia.

background image

Słuchając go, Sam przypomniał sobie nagle słowa Alex. Wyglądało na to, że jej 
obawy w pełni się potwierdziły. Wszystkie pozostałe informacje doktora 
Hermana zlały się w magmę niezrozumiałych dźwięków.
— Mam nadzieję — kontynuował lekarz — że usunęliśmy wszystkie zajęte 
tkanki, ale informowałem już pańską żonę o niebezpieczeństwie nawrotu 
choroby. Nawrót raka sutka jest w większości przypadków śmiertelny, dlatego 
istotne jest zniszczenie wszystkich zwyrodniałych komórek, zanim 
rozprzestrzenia się na inne organy. Zawsze w takich sytuacjach stosujemy 
najbardziej agresywne metody leczenia. Prawdopodobnie węzły chłonne nie 
zostały zbyt mocno zajęte, więc mamy bardzo duże szansę na wyleczenie.
— Co to dokładnie oznacza? — spytał Sam, czując, że ogarniają go mdłości. — 
Usunął pan nowotwór?
— Tak. Amputowałem pierś. To jedyny pewny sposób zapobieżenia 
miejscowemu nawrotowi. Nie można mieć nawrotu raka w piersi, której nie ma. 
Oczywiście nie da się wykluczyć przerzutów do ściany klatki piersiowej albo 
innych części organizmu, to jednak zależy od stopnia zaawansowania 
nowotworu i od tego, na ile zajęte są węzły chłonne. Tak czy owak, 
mastektomia rozwiązuje wiele problemów.
— To może najlepiej było od razu ją zabić? To by rozwiązało wszystkie 
problemy! Cóż za barbarzyńska metoda leczenia! Pozbawiać kobietę piersi!... 
Ludzie, co to za medycyna?! — Sam był wściekły i w ogóle nad sobą nie 
panował.
— Przezorna, panie Parker. W walce z rakiem stosujemy radykalne środki, bo 
najważniejsze jest życie pacjenta. Dlatego też zastosowaliśmy również 
wypreparowanie pachy, to znaczy usunęliśmy węzły chłonne, chociaż, jak już 
wspominałem, mamy nadzieję, że nie są mocno zajęte. Tego dowiemy się za 
kilka dni, jak będą wyniki badań patologicznych. A za mniej więcej dwa 
tygodnie, kiedy poznamy wyniki badań receptorów hormonalnych, podejmiemy 
decyzję co do sposobów dalszego leczenia.
— Sposobów dalszego leczenia? Co jeszcze chcecie jej zrobić? — Sam nie 
przestawał krzyczeć. Jednym cięciem skalpela okaleczyli nieszczęsną Alex!
— To zależy od tego, czy i na ile zajęte są węzły chłonne. Prawdopodobnie 
zdecydujemy się na dość agresywną chemioterapię uzupełniającą, by 
zabezpieczyć się przed nawrotem choroby. Niewykluczone, że wskazana też 
będzie terapia hormonalna. Ze względu na wiek pańskiej żony wydaje się to 
raczej wątpliwe. Ponieważ amputowaliśmy pierś, nie ma konieczności 
naświetlania. Podawanie leków rozpoczniemy dopiero za kilka tygodni. 
Potrzebujemy czasu: pańska żona, by stanąć na nogi, a my, żeby jak 
najprecyzyjniej określić jej stan. Oczywiście jak tylko otrzymamy wyniki badań, 
skonsultuję się z innymi lekarzami. Proszę mi wierzyć, że zadbam o wszystko.
— Tak jak o jej pierś?
Jak mogli jej to zrobić? Wciąż nie był w stanie w to wszystko uwierzyć.

background image

— Zapewniam, panie Parker, że nie było wyboru — odparł spokojnie Peter 
Herman. Miewał już do czynienia z różnymi mężami: z oburzonymi, 
przerażonymi, takimi, którzy nie potrafili pogodzić się z faktami. Mężowie byli 
niczym pacjenci. Herman miał jednak wrażenie, że Alex Parker rozumiała 
zagrożenie znacznie lepiej niż jej małżonek. — Przeprowadziliśmy całkowitą 
mastektomię, to znaczy amputowaliśmy całą pierś aż do mostka, obojczyka i 
żeber, a także usunęliśmy niektóre pomniejsze mięśnie. Jeżeli pani Parker 
zechce, za parę miesięcy będzie mogła się poddać operacji rekonstrukcji. 
Oczywiście pod warunkiem, że jej organizm dobrze zniesie chemioterapię. Jeśli 
nie, będzie musiała zaczekać, a przez ten czas nosić protezę.
Nawet Sam był świadom, że to wcale nie jest takie proste. Doktor Herman 
jednym cięciem skalpela zmienił całe ich życie. Słuchając jego słów, nie mógł 
się oprzeć wrażeniu, że rozmawiają o mutancie.
— Nie rozumiem, jak pan mógł to zrobić.
Peter Herman pojął, że jest jeszcze za wcześnie, by Sam Parker pogodził się z 
faktami.
— Pańska żona ma raka, a my chcemy ją wyleczyć.

w Sam skinął głową, w 

jego oczach pojawiły się łzy.                       '»
— Jakie ma szansę przeżycia? '
Tego pytania Herman szczerze nienawidził. Nie był przecież
Bogiem, a tylko człowiekiem. Nie wiedział. Chciałby wszystkim
swoim pacjentom zagwarantować długie lata życia, lecz nie mógł, po
prostu nie mógł.
— W tej chwili trudno je określić. Nowotwór leżał głęboko i był dość rozległy, 
ale całkowite wycięcie i leczenie pooperacyjne powinno zniszczyć wszystkie 
komórki rakowe. Bo jeśli nawet nieliczne przetrwają, może to doprowadzić do 
śmierci. Właśnie dlatego nie mogliśmy sobie pozwolić na pozostawienie piersi. 
Czasami wczesne wykrycie choroby i odpowiednie leczenie decydują o 
powodzeniu albo porażce. Mam nadzieję, że zdołaliśmy usunąć wszystkie chore 
komórki, że nie było przerzutów i że węzły nie są nadmiernie zajęte. Mam też 
nadzieję, że w tym przypadku wycięcie sutka okaże się wystarczające, a 
chemioterapia będzie tylko uzupełnieniem, swego rodzaju polisą 
ubezpieczeniową. Ale dopiero czas pokaże, czy udało nam się pokonać chorobę. 
Oboje państwo będziecie musieli być bardzo silni i bardzo cierpliwi.
„A więc Alex umrze — pomyślał Sam. — Będą ją kroić kawałek po kawałku, 
wytną jej drugą pierś, potem pozbawią wnętrzności, a to co z niej pozostanie, 
zniszczą lekami. A potem i tak umrze."
Nie mógł znieść myśli, że ją straci. Nie zamierzał patrzeć, jak umiera, tak jak 
umierała jego matka.
— Chyba nie powinienem pytać, jaki jest odsetek całkowitych wyleczeń 
nowotworów tego typu?

background image

— W sumie wysoki. Po prostu musimy stosować metody tak agresywne, jak 
tylko wytrzyma organizm pańskiej żony. Jest zdrowa i silna, co przemawia na 
jej korzyść.
Zdrowa i silna, tyle że ma wyjątkowego pecha. W wieku czterdziestu dwóch lat 
czeka ją batalia o życie. Na dodatek istnieje spore prawdopodobieństwo, że 
przegra. Nie mógł w to uwierzyć. Sytuacja niczym z kiepskiego filmidła, w 
którym kobieta umiera, a mąż zostaje sam z dziećmi. Tak jak jego ojciec, 
którego to po prostu zabiło. Sam wszakże już dawno postanowił, że nie da się 
zabić. Nie mógł pozwolić, aby mu to zrobiła. Na myśl o tym, jak wyglądało jej 
ciało kiedyś, a jak obecnie, w jego oczach pojawiły się łzy. Jakże potwornie 
brzmiały słowa „rekonstrukcja", „proteza"... Nie chciał tego słuchać, nie chciał 
na to patrzeć!
— Do wieczora pańska żona zostanie w sali pooperacyjnej. Do pokoju 
przywieziemy ją między szóstą a siódmą. Moim zdaniem najlepszym wyjściem 
byłoby opłacenie na kilka dni prywatnych pielęgniarek. Czy chce pan, żebym 
się tym zajął?
— Tak. Tak chyba będzie najlepiej. — Sam posłał mu niechętne spojrzenie. W 
ciągu zaledwie paru chwil ten człowiek zrujnował jego życie. Sam nie potrafił 
przyjąć do wiadomości, że Herman nie zaraził Alex rakiem, a wprost 
przeciwnie, starał się ją wyleczyć. — Jak długo będzie tu leżeć?
— Myślę, że do piątku, a jeżeli będzie się dobrze czuć, może nawet krócej. 
Wszystko zależy od jej nastawienia i samopoczucia. To w gruncie rzeczy prosta 
operacja, ból także jest mniejszy, niż można by się spodziewać, zwłaszcza w 
takich przypadkach jak ten, kiedy mamy do czynienia przede wszystkim z 
zajęciem przewodów. Na szczęście nie ma tam zbyt wielu nerwów.
Sam miał już dość. Kiedy tego słuchał, robiło mu się niedobrze, a Herman 
powiedział mu już dużo więcej, niż chciał wiedzieć.
— Proszę załatwić całodobową opiekę. Kiedy będę mógł zobaczyć żonę?
— Jak opuści salę pooperacyjną, a więc pod wieczór.
— Dobrze. Przyjadę tu. — Stał i przez dłuższą chwilę przyglądał się lekarzowi, 
nie mogąc się zdobyć na podziękowanie. — A pan będzie ją dziś widział?
— Wieczorem, kiedy trochę dojdzie do siebie. Gdyby pojawiły się jakieś 
problemy, powiadomimy pana. Ale raczej nie przewiduję komplikacji. Operacja 
poszła wyjątkowo gładko.
Sam miał wrażenie, że żołądek wywraca mu się na drugą stronę. Dla niego tylko 
jedno było w tym wyjątkowe — to, że okaleczyli Alex.
Lekarz wyszedł, w pełni świadom wrogości Sama, który zostawił w pokoju 
pielęgniarek numery telefonu do biura i La Grenouille, po czym dzikim pędem 
wybiegł ze szpitala. Potrzebował powietrza, przestrzeni, chciał widzieć ludzi, 
którzy niczego nie stracili, nie byli chorzy, nie umierali na raka. Dłużej nie 
mógłby tam chyba zostać. Zdawało mu się, że tonie. Dopiero odetchnąwszy 
świeżym październikowym powietrzem, poczuł się trochę lepiej.

background image

Zatrzymał taksówkę, podał kierowcy adres La Grenouille i starał się nie myśleć 
o tym, co powiedział mu Peter Herman. Nie chciał o tym więcej słyszeć.
Kiedy dotarł do La Grenouille, dochodziła druga. Lunch był w fazie kulminacji. 
Sam poczuł się jak przybysz z innej planety.
— Chłopie, gdzieś ty się tyle czasu włóczył? Czekając na ciebie upiliśmy się jak 
mopsy, i żeby nie pospadać z krzeseł, musieliśmy w końcu coś zamówić.
Chociaż arabscy klienci w zasadzie nie pili, niektórzy — głównie ci mniej 
religijni, a bardziej światowi — za granicą raczej nie wylewali za kołnierz. Ci, 
których Simon przyprowadził, byli wszyscy eleganccy i przystojni, od lat 
spędzali większość czasu w Paryżu albo w Londynie i zbijali na ropie ogromne 
fortuny, lokując je następnie na rynkach całego świata. Simon był wysokim, 
potężnie zbudowanym blondynem mniej więcej w wieku Sama, miał niebieskie 
oczy i lekko łysiał, jednakże ze względu na nieprzeciętny wzrost zauważali to 
tylko nieliczni. Było w nim coś brytyjskiego, arystokratycznego; nosił garnitury 
z tweedu, ręcznie szyte buty i nieskazitelnie białe koszule z krochmalonymi 
kołnierzykami, a przede wszystkim mógł się pochwalić ogromną liczbą 
ważnych klientów. Mimo początkowej niechęci Sam przekonał się do niego, 
docenił jego poczucie humoru oraz chęć zawarcia bliższej przyjaźni. Żona 
Simona została „w domu", żyli bowiem w separacji, chociaż razem jeździli na 
wakacje i wyglądało na to, że tak do końca jeszcze ze sobą nie zerwali. Mieli 
trzech synów — wszyscy studiowali w Eton.
Obok niego siedziała młoda dziewczyna, o której wspominał Samowi już 
wcześniej. Ta po oksfordzkiej ekonomii. Nosiła imię Daphne i była bardzo 
atrakcyjną dwudziestoparolatką o prostych
ciemnych włosach w kolorze mniej więcej takim jak Sama, sięgających niemal 
pasa. Była wysoka i gibka, miała kremową angielską cerę i ciemne oczy. 
Wydawało się, że na każdą sytuację ma przygotowany celny żart. Kiedy 
wychodziła do toalety, Sam miał okazję przekonać się, że jest nie tylko wysoka, 
lecz ma także świetną figurę, a spódnica ledwo zakrywa jej pośladki. Ubrana 
była w czarną wełnianą sukienkę i jedwabne pończochy w tym samym kolorze, 
na ramieniu miała torebkę od Hermesa Kelly'ego, na szyi zaś sznur pereł. Była 
młoda, seksowna i z klasą i nie ulegało wątpliwości, że robi ogromne wrażenie 
na wszystkich klientach lokalu.
— Śliczne dziewczę, nie? — Simon uśmiechnął się, zauważywszy pełne 
podziwu spojrzenie Sama.
— To mało powiedziane. Muszę przyznać, że potrafisz dobierać sobie asystentki 
— zażartował Sam, zastanawiając się przez chwilę, czy Simon z nią spał.
— Do tego jest bystra — dodał Simon, kiedy wróciła. — Powinieneś ją 
zobaczyć w stroju kąpielowym albo na parkiecie. Istny dynamit.
Sam zauważył przelotną wymianę spojrzeń między Daphne i Simonem. 
Przyjaźń czy romans? A może tylko pożądanie ze strony Simona? W 
towarzystwie pół tuzina mężczyzn Daphne zachowywała kamienny spokój. W 

background image

pewnej chwili Sam usłyszał, jak prowadzi z jednym z Arabów ożywioną 
dyskusję na temat cen ropy.
Dla Sama to popołudnie było prawdziwym błogosławieństwem, ogromną ulgą 
po koszmarnym poranku w szpitalu. Wiedział jednak, że wkrótce będzie musiał 
wrócić do rzeczywistości i stanąć twarzą w twarz z Alex. Z tego powodu wypił 
trochę za dużo wina i pozwolił sobie na kilka niepotrzebnych aluzji wobec 
Arabów. Na szczęście nie zwrócili na nie uwagi, byli bowiem zafascynowani 
jego firmą, słyszeli na jej temat wiele dobrego i wydawali się ogromnie radzi, że 
Simon zostanie jej udziałowcem.
Dopiero po powrocie do biura i rozmowie z prawnikami Sam zaczął myśleć o 
Alex, jej chorobie i o tym, co ich czeka. Stał w oknie i patrzył nieprzytomnym 
wzrokiem w dal, wciąż nie potrafiąc pogodzić się z rzeczywistością.
— Czym się martwisz?
Nie zauważył, że ktoś wszedł do pokoju, dlatego aż podskoczył, usłyszawszy te 
słowa. Była to Daphne.
— Och, niczym... Przepraszam, po prostu się zamyśliłem. W czym mogę ci 
pomóc?
— W restauracji  sprawiałeś wrażenie  bardzo przygnębionego
— powiedziała patrząc mu w oczy, podczas gdy on nie mógł się powstrzymać 
przed spojrzeniem na jej długie nogi, które wraz ze sporym intelektem tworzyły 
całkiem interesującą kombinację. Trudno było oprzeć się jej urokowi. Nigdy nie 
zdradzał Alex, lecz musiał przyznać, że Daphne zrobiła na nim piorunujące 
wrażenie. — Zły dzień? — spytała, siadając na krześle.
— Nie, bynajmniej. Ot, drobne kłopoty. Transakcja, nad którą pracuję, trochę 
się pokomplikowała. Ale wszystko jest już pod kontrolą
— dodał. Nie chciał rozmawiać na temat choroby Alex ani z nią, ani z nikim 
innym. Nie wiedział dlaczego, ale czuł się tak, jakby zrobili coś strasznego, 
jakby Alex miała teraz coś do ukrycia.
— Czasami tak już w życiu bywa — stwierdziła spokojnie, mierząc go 
wzrokiem. Założyła nogę na nogę, a on starał się na nią nie patrzeć.
— Chciałam ci podziękować, że zgodziłeś się, bym tu pracowała. Wiem, że 
Simon jest tutaj nowy i czasami trochę zbyt śmiało ciągnie ze sobą swoich ludzi. 
Nie chciałabym, żebyś musiał znosić moje towarzystwo tylko ze względu na 
niego.
— Od dawna się znacie?
Wydawała się stanowczo zbyt młoda, aby z kimkolwiek być od dawna, Simon 
wszakże mu zdradził, że skończyła już dwadzieścia dziewięć lat.
— Od bardzo dawna — odparła ze śmiechem. — Mniej więcej od dwudziestu 
dziewięciu lat. To mój kuzyn.
— Simon? — Sam wyglądał na rozbawionego, spodziewał się bowiem, że tę 
parę łączą stosunki znacznie bardziej ogniste. Oczywiście nadal nie można było 
niczego wykluczyć, wydawało się to jednak znacznie mniej prawdopodobne. — 
Szczęściarz z niego.

background image

— Wcale nie jestem tego pewna. Zawsze miał dużo lepsze stosunki z moim 
bratem, a mnie nazywał rozwydrzoną smarkulą. Zmienił zdanie, dopiero jak 
zaczęłam studiować w Oksfordzie. Brat jest ode mnie starszy o piętnaście lat i 
tak jak Simon uwielbia polowania. A dla mnie to żadna przyjemność.
Simon próbował udawać, że jej figura nie robi na nim wrażenia. Było w niej coś 
niepokojącego i zaczynał się zastanawiać, czy dobrze zrobił zgadzając się, by 
Simon ją zatrudnił. Miała pracować dla niego przez najbliższy rok, potem 
bowiem planowała wrócić do Anglii i studiować prawo. Nie bardzo wiedział 
dlaczego, lecz Daphne przypominała mu trochę Alex. Był w niej ten sam ogień, 
miała takie samo żywe, wesołe spojrzenie.
— Podoba ci się tutaj? To znaczy w Nowym Jorku. Chyba nie różni się zbytnio 
od Londynu?
— Bardzo mi się podoba, chociaż oprócz Simona nikogo tu nie znam. 
Zaprowadził mnie w parę miejsc. Jest kochany, wszędzie mnie ze sobą zabiera. 
Pewnie to dla niego strasznie nudne, ale jest naprawdę wyjątkowo cierpliwy.
— Głowę daję, że wcale się nie nudzi. Musi być .zachwycony.
— Tak czy owak, jest bardzo miły. Ty też. Jeszcze raz dziękuję, że zgodziłeś 
się, by mnie zatrudnił.
— Jestem przekonany, że okażesz się cennym nabytkiem — odparł oficjalnie i 
po chwili się rozstali.
Minęła piąta, potem szósta, a on nie mógł się zdecydować, czy najpierw jechać 
do domu, do Annabelle, czy też od razu do Alex. Nie chciał dzwonić i 
ryzykować, że ją obudzi, a przecież lekarz powiedział, że prawdopodobnie 
przywiozą ją do pokoju dopiero około siódmej. W końcu postanowił zajrzeć 
najpierw do domu, zjeść kolację i pooglądać telewizję z Annabelle, położyć ją 
spać i wtedy jechać do szpitala. Carmen spytała, czy miał wiadomości od pani 
Parker, a Annabelle narzekała, że mamusia nie zadzwoniła. Sam wyjaśnił jej, że 
na pewno miała przez cały dzień ważne spotkania i dlatego nie mogła 
zadzwonić, lecz mówiąc to miał wyjątkowo ponurą minę. Carmen przyglądała 
mu się podejrzliwie. Czuła, że coś się stało.
O ósmej przebrał się w dżinsy, a potem przez dłuższą chwilę się wahał. 
Wiedział, że musi jechać, nagle jednak zdał sobie sprawę, że wcale nie chce 
widzieć Alex. Będzie oszołomiona i prawdopodobnie bardzo obolała, choć 
lekarz twierdził, że jej nowotwór należy do mniej bolesnych. Przecież wycięto 
jej pierś, więc jak może się czuć? Na samą myśl, że będzie musiał się z nią 
spotkać, zrobiło mu się słabo. Kto jej o wszystkim powie? A może już jej 
powiedzieli? Czy ona to czuje?
Kiedy dotarł do szpitala, miał ponurą minę. Wsiadł do windy i po chwili wszedł 
do ciasnego, brzydkiego pokoju. Ku jego rozczarowaniu Alex nie spała. Leżała 
z podpiętą kroplówką, a obok łóżka, w świetle pojedynczej lampy, siedziała 
leciwa pielęgniarka i czytała czasopisma. Alex wpatrzona w sufit cicho 
popłakiwała. Sam nie miał pojęcia, czy płacze z bólu, czy dlatego, że wie o 
utracie piersi. Czuł, że nie potrafi jej' o to zapytać.

background image

Pielęgniarka uniosła wzrok, a kiedy Alex wyjaśniła jej, że to mąż, skinęła 
głową, wstała i naj dyskretniej jak mogła wyszła, zabierając czasopisma. 
Powiedziała, że będzie na korytarzu.
Sam podszedł do łóżka. Alex wyglądała równie pięknie jak zazwyczaj, tyle że 
była bardzo wymęczona i blada, tak samo jak po porodzie. Ale wtedy była 
przynajmniej szczęśliwa. Ujął jej prawą dłoń i dopiero wtedy 'zauważył, że cały 
tułów ma zabandażowany.
— Cześć, skarbie, jak się czujesz?
Był wyraźnie zakłopotany. Alex nawet nie próbowała ukryć łez. Kiedy spojrzał 
jej w oczy, dostrzegł w nich wyrzut.
— Dlaczego cię nie było, kiedy wróciłam do pokoju?
Musiała być tam od niedawna. Lekarz powiedział: około siódmej.
— Powiedzieli mi, że przywiozą cię tutaj wieczorem. Chciałem być z 
Annabelle. Myślałem, że tak będzie najlepiej.
Była to po części prawda, ale tylko po części i Alex dobrze o tym wiedziała.
— Wróciłam o czwartej. Gdzie wtedy byłeś? — Była rozgoryczona i nie 
zamierzała ustąpić.
— W biurze, a potem w domu z Annabelle. Jak tylko położyłem ją spać, od razu 
przyjechałem — odparł tonem sugerującym, że nie mógł się wyrwać ani minuty 
wcześniej.
— Dlaczego nie zadzwoniłeś?
— Byłem pewien, że śpisz — odparł, coraz bardziej zdenerwowany.
Spojrzała na niego i w tym momencie tamy puściły. Płakała tak, jakby nigdy nie 
miała przestać. Peter Herman zjawił się zaraz po jej powrocie z sali 
pooperacyjnej i powiedział jej o wszystkim — o raku, mastektomii, ryzyku, 
zagrożeniach, wyciętych węzłach chłonnych, o tym, że rak miał wyraźne 
granice i prawdopodobnie nie dał jeszcze przerzutów i że za około cztery 
tygodnie rozpoczną chemioterapię. Z punktu widzenia Alex jej życie było 
skończone. Straciła pierś, wkrótce mogła stracić także życie. Była okaleczona, 
przez najbliższe pół roku miała cierpieć katusze chemioterapii, stracić włosy i 
prawdopodobnie płodność. W tej chwili wyglądało na to, że nie ma już nic, 
nawet małżeństwa. Sam nie raczył przyjść do szpitala, aby być przy niej, gdy się 
obudzi. Nie było go, kiedy lekarz o wszystkim jej opowiedział. Herman nie 
chciał zwlekać, nie chciał, żeby się zamartwiała i gubiła w domysłach, sama 
odkryła, że straciła pierś, albo dowiedziała się o tym od pielęgniarek. Uważał, że 
pacjent powinien znać prawdę i twardo trzymał się tej zasady. Także tym razem. 
Alex czuła się tak, jakby ją zabił. A Sam nie zrobił nic, żeby temu zapobiec ani 
żeby jej pomóc.
— Straciłam pierś — powtarzała szlochając. — Mam raka...     
Sam bez słowa trzymał ją za rękę i także płakał. To wszystko było 
zdecydowanie ponad jego siły.
— Tak mi przykro... ale wszystko będzie dobrze. Lekarz powiedział, że 
prawdopodobnie wycięli wszystko co trzeba.

background image

— Ale nie jest pewien. I będą mnie faszerować lekami. Nie chcę. Wolę już 
umrzeć.
— Nie mów tak — przerwał jej ostro. — Nie wolno ci tak mówić.
— Niby dlaczego? Co będziesz czuł, patrząc na moje ciało?
— Smutek — przyznał uczciwie, czym jeszcze bardziej ją rozdrażnił. — Jest mi 
naprawdę bardzo przykro.
Powiedział to tak, jakby to był tylko jej problem. Było mu jej żal, lecz nie 
chciał, by choroba Alex wpłynęła na jego życie. Nie chciał, by go zabiła, tak jak 
choroba i śmierć matki zabiły jego ojca. W jego pamięci te dwie śmierci były ze 
sobą nierozerwalnie związane, walczył więc o własne ocalenie.
— Już nigdy nie będziesz chciał się ze mną kochać — załkała.
— Daj spokój. A co z niebieskim dniem? — Próbował ją rozweselić, skutek 
tych starań był jednak dokładnie odwrotny.
— Nie będzie już żadnych niebieskich dni. Po chemioterapii grozi mi 
bezpłodność. A nawet jeśli nie, to i tak przez pięć lat nie wolno mi zachodzić w 
ciążę, bo groziłoby to nawrotem. A za pięć lat będę za stara, żeby rodzić dzieci.
— Przestań patrzeć na wszystko od najgorszej strony. Spróbuj się odprężyć i 
poszukać jakichś jasnych punktów — silił się na optymizm, którego wcale w 
nim nie było.
Alex jednak nie dała się nabrać.
— Jakich jasnych punktów? Ty chyba oszalałeś?!
— Herman powiedział, że być może tracąc pierś ocaliłaś życie. Do diabła, 
chyba nie powiesz, że to nieistotne?
— A jak byś się czuł, gdybyś stracił jądro? Widziałbyś w tym jakieś jasne 
strony?
— Byłoby to tak samo smutne jak to, co spotkało ciebie. Nie chciałem, żeby to 
się stało. Ty też nie. Ale teraz musimy nauczyć się z tym żyć, szukać tego co 
najlepsze — próbował ją pocieszyć, lecz nie chciała go słuchać.
— Nie ma niczego „najlepszego". Jestem ja, przez najbliższe sześć albo siedem 
miesięcy zbyt chora, by się ruszyć, okaleczona do końca życia i skazana na 
bezpłodność. I jest jeszcze groźba nawrotu.
— Może poszukasz czegoś, co cię jeszcze bardziej przygnębi? Mogą być na 
przykład hemoroidy albo prostata. Na litość boską, Alex, wiem, że to okropne, 
ale nie staraj się tego pogarszać.
— Dużo gorzej nie może już być. I przestań mnie wreszcie pouczać. Ty sobie 
stąd dzisiaj wyjdziesz i spokojnie wrócisz do domu, a ja tu zostanę, będziesz z 
Annabelle, a ja nie. Będziesz czuł się dobrze, a kiedy jutro rano spojrzysz w 
lustro, będziesz wyglądał tak samo jak dzisiaj. W moim życiu wszystko się 
zmieniło, nie mów mi więc, co mam myśleć. Ty i tak niczego nie zrozumiesz — 
krzyczała.
Przyszło mu do głowy, że jeszcze nigdy nie widział jej tak wściekłej i 
rozżalonej.

background image

— Wiem. Ale nadal masz mnie i Annabelle i nadal jesteś piękna. Masz też pracę 
i wszystko to, co się dla ciebie liczy. Zgoda, straciłaś pierś, ale równie dobrze 
mogłaś mieć wypadek i stracić na przykład nogę. Nie wolno ci się poddać.
— Będę robiła, co zechcę. I przestań mi prawić kazania.
— W takim razie czego właściwie ode mnie oczekujesz? — spytał, tracąc w 
końcu cierpliwość. Nie wiedział, co ma jej powiedzieć. To nie był jego żywioł 
ani miejsce, w którym chciał przebywać.
— Chcę trochę współczucia. I prawdy, a nie pustej gadaniny. Przez ostatnie 
tygodnie nie chciałeś nawet słuchać, kiedy mówiłam, jak to się może skończyć. 
Nie chciałeś wiedzieć, co czuję, tak samo jak teraz nie chcesz wiedzieć, jak 
bardzo się boję wszystkiego, co mnie czeka. Jedyne, co miałeś mi do 
zaoferowania, to czcze frazesy, bzdury, którymi próbowałeś mnie karmić. Nie 
było cię tu nawet, kiedy mi mówili, co się stało. Siedziałeś w biurze, robiłeś 
interesy, a potem oglądałeś z naszą córką pieprzoną telewizję, nie mów mi więc, 
do licha, co mam czuć. Nie masz zielonego pojęcia, co naprawdę czuję. W ogóle 
gówno wiesz!
— Chyba masz rację — przyznał, oszołomiony jadem w jej słowach. Była 
wściekła na cały świat, również na niego, ponieważ nic nie mogło zmienić jej 
sytuacji. — Nie wiem, co mam ci powiedzieć, Al. Chciałbym to zmienić, ale nie 
mogę. I przykro mi, że mnie tutaj nie było.
— Mnie też — odparła i znowu się rozpłakała. Czuła się taka osamotniona, 
przerażona, słaba i bezradna! — Co ze mną będzie? — spojrzała na niego z 
rozpaczą. — Jak będę pracować? Jak mam być żoną dla ciebie, a matką dla 
Annabelle?
— Musisz po prostu robić tyle, ile możesz, a o reszcie spróbuj na razie nie 
myśleć. Chcesz, żebym zadzwonił do biura?
— Nie. Sama zadzwonię. Za kilka dni. Doktor Herman powiedział, że być może 
w trakcie chemioterapii dam radę pracować. Zależy, jak się będę czuła. Podobno 
niektóre kobiety nieźle sobie radzą, ale obawiam się, że to raczej nie dotyczy 
adwokatów. Może przynajmniej dam radę robić coś w domu. — Nie potrafiła 
sobie wyobrazić, co teraz będzie, a pół roku chemioterapii wydawało się 
wiecznością.
— Za wcześnie o tym wszystkim myśleć, Al. Dopiero co miałaś operację. Na 
razie postaraj się uspokoić.
— I co dalej? Mam iść po pomoc do grupy wsparcia?
Herman wspomniał o takiej możliwości, lecz kategorycznie ją odrzuciła. Nie 
miała zamiaru przesiadywać w towarzystwie innych inwalidek.
— Odpręż się, uspokój — powiedział, na co Alex znowu się najeżyła.
W tej chwili w drzwiach stanęła pielęgniarka i zaproponowała Alex zastrzyk 
przeciwbólowy oraz środek nasenny. Lekarz zalecił i jedno, i drugie. Sam 
przyznał, że na pewno dobrze jej zrobią.
— Niby po co mam je brać? — Popatrzyła na niego, jakby miała ochotę go 
zabić. — Żebym przestała na ciebie wrzeszczeć?

background image

Wyglądała teraz jak skrzywdzone dziecko. Sam pochylił się i pocałował ją w 
czoło.
— Jasne! Żebyś się na trochę przymknęła i przestała się wpędzać w 
szaleństwo... — Kocham cię, Alex — szepnął, kiedy pielęgniarka zrobiła jej 
zastrzyk, lecz nie odpowiedziała. Nie chciało się jej jeszcze spać, była jednak 
zbyt przygnębiona, by mu powiedzieć, że też go kocha.
Po paru minutach zaczęła zasypiać. Nie odezwała się już ani słowem, po prostu 
zamknęła oczy i trzymała go za rękę, on zaś patrzył na nią ze łzami w oczach. 
Cała w bandażach, wydawała się wymęczona, smutna i załamana, jej rude włosy 
lśniły jak ogień, ciało zaś było okropnie okaleczone.
Kiedy zasnęła, wymknął się na palcach na korytarz i dał pielęgniarce znak, że 
wychodzi. Jadąc windą myślał o tym, co Alex powiedziała: że on może po 
prostu wyjść i wrócić do domu, bo chora jest ona. I doszedł do wniosku, że nie 
da się temu zaprzeczyć. Był cały, zdrowy i nie miał się czego obawiać. Poza 
utratą żony. To jednak było tak przerażające, że nie potrafił sobie wyobrazić. 
Idąc do domu, spojrzał w okno wystawowe i zobaczył tego samego człowieka 
co zawsze. Nic się w nim nie zmieniło — tyle że zdawał sobie sprawę, iż tego 
popołudnia
utracił część siebie samego, część, która była nierozerwalnie złączona z Alex. 
Alex oddalała się od niego krok po kroku, tak samo jak niegdyś rodzice. Nie 
zamierzał pozwolić, by go za sobą pociągnęła. Nie miała prawa mu tego robić, 
nie mogła oczekiwać, że umrze razem z nią. Kiedy tylko o tym pomyślał, 
natychmiast przyspieszył kroku, jakby go ktoś ścigał.
Kiedy następnego ranka Alex się obudziła, pielęgniarka właśnie zmieniała jej 
kroplówkę, a na krześle koło łóżka siedziała siwowłosa kobieta w kwiecistej 
sukience. Jak powiedział doktor Herman, ból nie był dotkliwy, za to ilekroć 
przypomniała sobie, co się wydarzyło, jej serce przygniatał ogromny ciężar.
Kobieta ciepło się uśmiechnęła.
— Dzień dobry, nazywam się Alice Ayres. Pomyślałam sobie, że zajdę i 
zobaczę, jak się pani czuje.
Na oko mogłaby być jej matką. Alex spróbowała usiąść, okazało się to jednak 
zbyt trudne, w końcu więc pielęgniarka uniosła jej wezgłowie łóżka, by mogła 
porozmawiać z niespodziewanym gościem.
— Jest pani pielęgniarką?
— Nie, bratnią duszą. Jestem wolontariuszką. Wiem, co pani przeżywa, pani 
Parker. Czy mogę mówić do pani: Alexandro?
— Alex.
Wpatrywała się w kobietę nie pojmując, po co przyszła. Przyniesiono jej 
śniadanie, lecz powiedziała, że nie będzie jeść. Po operacji była na diecie, lecz 
miała ochotę najwyżej na filiżankę kawy.
— Na pani miejscu coś bym jednak przekąsiła — odezwała się Alice. — 
Potrzebuje pani teraz dużo sił i dobrego odżywiania. — Trochę przypominała 
dobrą wróżkę z „Kopciuszka". — Może parę łyżek owsianki?

background image

— Nie znoszę płatków na gorąco — odparła Alex tonem nie znoszącym 
sprzeciwu. — Kim pani jest i po co przyszła?
— Jestem tu dlatego, że przeszłam taką samą operację jak pani. Wiem, jak to 
jest, co się wtedy czuje, rozumiem to chyba lepiej niż większość ludzi, w tym 
także zapewne pani mąż. Wiem, jak bardzo jest
pani rozżalona, przerażona, wstrząśnięta i jak bardzo obawia się o swój przyszły 
wygląd. Ja akurat zdecydowałam się na rekonstrukcję — wyjaśniła, podając 
Alex filiżankę z kawą. — Jeśli pani zechce, chętnie pokażę, jak to wygląda. W 
gruncie rzeczy całkiem dobrze, powiedziałabym nawet, że bardzo dobrze. Nie 
sądzę, by ktokolwiek domyślił się, że przeszłam amputację piersi. Chce pani 
zobaczyć?
— Nie, raczej nie, dziękuję. — Alex propozycja wydała się co najmniej 
obrzydliwa. Doktor Herman tłumaczył jej już, że może zdecydować się na 
implant i albo użyć fragmentu sutka drugiej piersi do utworzenia drugiego, albo 
dać sobie wytatuować sztuczny. Brzmiało to wszystko okropnie i gra nie 
wydawała się jej warta świeczki. I tak była wrakiem, dlaczegóż by więc nie 
zostawić tego tak, jak jest? — Po co pani przyszła? Kto panią przysłał?
— Lekarz wpisał panią na listę odwiedzin naszej grupy. Może w przyszłości 
zechce się pani do nas przyłączyć albo przynajmniej skorzystać z doświadczeń 
innych kobiet. To czasami bardzo pomaga.
— Nie sądzę. — Posłała jej spojrzenie pełne niechęci. Nie mogła się doczekać, 
kiedy sobie pójdzie, nie potrafiła się jednak zdobyć na to, by po prostu ją 
wyprosić. — Wolałabym nie rozmawiać o tym z obcymi.
— Rozumiem. — Alice Ayres wstała, łagodnie się uśmiechając. — Wiem, że 
jest pani ciężko. I na pewno martwi panią perspektywa chemioterapii. Na ten 
temat również możemy pogadać. Mamy też grupę męską, gdyby pani mąż miał 
jakieś pytania. — Położyła niewielką broszurkę na szafce koło łóżka.
— Wątpię, żeby mój mąż był tym zainteresowany. — Sam chodzący na 
spotkania mężczyzn, których żonom amputowano piersi? Mało prawdopodobne. 
— Ale dziękuję.
— Proszę na siebie uważać. Będę o pani myślała — rzekła Alice Ayres, 
delikatnie dotknęła stóp przykrytych kołdrą, po czym wyszła.
Pielęgniarkom powiedziała, że była to typowa pierwsza wizyta. Alexandra 
Parker jest rozżalona i przygnębiona, czego zresztą należało się spodziewać. 
Alice planowała dalsze wizyty, i to regularne, tyle że zanotowała, iż grupa 
powinna przysłać osobę nieco młodszą. Nie miała wątpliwości, że ktoś w wieku 
Alex poradzi sobie zdecydowanie lepiej. Najmłodsza członkini grupy liczyła 
dwadzieścia pięć lat, lecz było też wiele innych, w wieku zbliżonym do Alex.
— O co jej chodziło? — warknęła Alex do pielęgniarki, która właśnie zaczęła 
przy niej dyżur.
— To rutynowe działania. Ci ludzie dobrze pani życzą. Pomagają wielu 
kobietom — wyjaśniła pielęgniarka. Alex cisnęła broszurę do śmieci. — Co by 
pani powiedziała na małe gąbkowanie?

background image

W odpowiedzi Alex posłała jej wrogie spojrzenie, nie miała jednak innego 
wyjścia jak dostosować się do szpitalnej codzienności. Została „wygąbkowana", 
po czym umyła zęby, a kiedy leżała wpatrzona w okno, przyniesiono lunch. 
Kolejna porcja bezpłciowej karmy. Nie tknęła ani kęsa. Wkrótce zjawił się 
doktor Herman, by sprawdzić opatrunek i dren. Alex bała się jeszcze spojrzeć na 
siebie, patrzyła więc w sufit i miała ochotę krzyczeć. Zaraz po wyjściu lekarza 
zadzwonił Sam. Był w biurze i planował wpaść do niej nieco później, uważał 
bowiem, że dobrze zrobi jej trochę odpoczynku, choć zapewnił, że nie może się 
doczekać, kiedy ją zobaczy. W to nie uwierzyła. Skoro tak bardzo chciał ją 
widzieć, to dlaczego nie odwiedził jej rano albo chociaż w przerwie na lunch? 
Poza tym wybierał się do Four Seasons z jednym ze swoich starszych klientów, 
chciał bowiem przedstawić Simona i jego asystentkę także ludziom, dla których 
pracował, lecz obiecał, że w drodze do domu wpadnie do niej.
Miała ochotę cisnąć słuchawką o widełki, zdołała się wszakże powstrzymać i 
zamiast tego zatelefonowała do Annabelle. Nakłaniała jej trochę o swoim 
„wyjeździe" i obiecała, że przed końcem tygodnia postara się wrócić do domu. 
Później dostała zastrzyk przeciwbólowy, chociaż ból rzeczywiście okazał się 
niezbyt dokuczliwy. Łatwiej jednak było odpłynąć w narkotyczne zapomnienie, 
aniżeli rozmyślać o przyszłości i nieobecności męża.
Po przebudzeniu zatelefonowała do biura. Matta Billingsa nie było, podobnie 
jak Brocka, ale Elizabeth Hascomb zapewniła, że jakoś sobie radzą, aczkolwiek 
bardzo za nią tęsknią.
— A co u ciebie? — zapytała Liz z zatroskaniem, chociaż głos Alex brzmiał 
mocno i zdecydowanie pewniej.
— W porządku. Wrócę, jak tylko będę mogła.
— Czekamy.
Po południu doktor Herman powiedział, że Alex może już jeść normalne posiłki, 
a ponieważ rana goi się dobrze, nie ma przeszkód, by następnego dnia została 
wypisana do domu. Chyba że woli jeszcze poleżeć i nabrać sił.
— Wolałabym trochę poczekać — rzekła cicho, czym niepomiernie go zdziwiła. 
Dotąd brał ją za osobę, która już po dwóch dniach zacznie kombinować, jak by 
tu się wyrwać do domu. W jej przypadku
byłoby to nawet wskazane, chociaż na ogół starał się przekonać pacjentki do 
nieco dłuższego pobytu w szpitalu.
— Byłem pewien, że będzie pani chciała wyjść stąd jak najszybciej — 
uśmiechnął się, w pełni rozumiejąc cierpienia, przez które przeszła.
— Mam trzyletnią córkę. Wolałabym być w trochę lepszej formie i uniknąć 
konieczności odpowiedzi na zbyt wiele trudnych pytań.
— Sądzę, że pod koniec tygodnia powinna się pani czuć znacznie lepiej. Do 
tego czasu usuniemy dren. Zostanie tylko bandaż. To była dość poważna 
operacja, będzie więc pani zmęczona, ale nie sądzę, żeby doskwierał pani ból. 
W razie czego uśmierzymy go za pomocą odpowiednich lekarstw. A za jakieś 
trzy, cztery tygodnie rozpoczniemy terapię.

background image

„Terapia". Cóż za eufemizm! Na samą myśl o lekach Alex poczuła bolesne 
ukłucie w sercu.
— A co z pracą?
— Na pani miejscu zrobiłbym sobie jeszcze tydzień wolnego. Do czasu, aż 
zdejmieny bandaże i odzyska pani siły. Oczywiście kiedy zaczniemy 
chemioterapię, będzie pani musiała sama ocenić, czy podoła pracy, ale jeżeli uda 
nam się odpowiednio dostosować dawki, to przy rozsądnym obciążeniu powinna 
sobie pani poradzić.
Kiedy właściwie zdarzyło się jej pracować pod „rozsądnym obciążeniem"? 
Chyba tylko zaraz po powrocie z urlopu macierzyńskiego. Potem już nigdy 
więcej. Ale przynajmniej Herman nie twierdził, że nie wolno jej będzie 
pracować. A to już coś.
Lekarz wyszedł, a ona siedziała na krześle i wyglądała przez okno. Nieco 
wcześniej wybrała się na krótki spacer po korytarzu, lecz stwierdziła, że jest 
zbyt słaba, ma zawroty głowy i nie może utrzymać równowagi. Bandaże 
krępowały jej ruchy, lewe ramię miała całkiem unieruchomione. Strach 
pomyśleć, co by było, gdyby była mańkutem.
O piątej zjawił się Sam z bukietem czerwonych róż. Ujrzawszy ją, zatrzymał się 
w progu. Na jej twarzy malowała się tak bezdenna rozpacz, że nie bardzo 
wiedział, co powiedzieć. Alex rozmyślała właśnie nad swoim losem i 
niewiadomą przyszłością. Samowi stanął przed oczyma przerażający obraz 
umierającej matki. Trwało to może ułamek sekundy, wystarczyło jednak, by 
zapragnął odwrócić się i rzucić do rozpaczliwej ucieczki.
— Cześć, jak się czujesz? — spytał siląc się na uśmiech i wręczając Alex 
kwiaty.
Wzruszyła ramionami. Ciekawe, jak on by się czuł? Nie widziała, że cały drży.
— Nieźle — odparła, lecz nie zabrzmiało to przekonująco. Pierś jej pulsowała, a 
dren przeszkadzał, tego jednak należało oczekiwać.
— Dzięki za kwiaty. — Siliła się na entuzjazm, choć efekt był mizerny.
— Lekarz twierdzi, że za półtora tygodnia mogę wracać do pracy.
To było coś. Słysząc te słowa, Sam uśmiechnął się i nieco odzyskał humor.
— Cieszę się. A kiedy wracasz do domu?
— Może w piątek. — Wcale nie była tym zachwycona, obawiała się bowiem, że 
nie poradzi sobie z opieką nad Annabelle, nie miała też pomysłu, jak jej 
wytłumaczyć, skąd wziął się opatrunek na jej piersi.
— Mógłbyś poprosić Carmen, żeby została jeszcze na ten weekend? Wiem, że 
ona też potrzebuje odpoczynku, ale boję się, że sama sobie nie poradzę.
— Pewnie. Zresztą ja też mogę się zająć Annabelle. To żaden kłopot.
Alex skinęła głową, czując ukłucie tęsknoty, po czym spojrzała na Sama. Jak 
teraz będzie wyglądało ich życie? Tyle czasu starali się o drugie dziecko, 
kochając się według planu, a teraz? Jak Sam zareaguje, kiedy zobaczy, co 
zostało po jej piersi? Jak to w ogóle będzie wyglądać? Doktor Herman pokazał 
jej kilka zdjęć, żeby ją do tego przygotować. Były przerażające. Płaski płat ciała, 

background image

bez sutka, i do tego duża ukośna blizna. Nie potrafiła sobie wyobrazić reakcji 
Sama, kiedy zdejmą jej bandaże. Lekarz mówił, że po usunięciu drenu będzie 
mogła się kąpać, lecz zanim szwy się wchłoną, minie jeszcze trochę czasu.
— Może zorganizujemy coś na weekend? — zaproponował niedbale Sam. Alex 
z wrażenia szeroko otworzyła oczy. Zachowywał się tak, jakby nic się nie stało. 
— Moglibyśmy zaprosić kogoś na kolację albo skoro będzie Carmen, 
wyskoczyć do kina.
Wpatrywała się w niego z niedowierzaniem.
— Nie chcę żadnych gości. Co niby miałabym im powiedzieć? Cześć, czołem, 
właśnie obcięli mi pierś, zanim więc zacznę chemioterapię, postanowiliśmy 
zrobić małe przyjęcie?... Na litość boską, Sam, zastanów się nad tym, co 
mówisz! Spróbuj postawić się na moim miejscu. Naprawdę nie jest mi łatwo.
— Wiem, ale to przecież nie oznacza, że masz siedzieć i użalać się nad sobą. 
Bez piersi można żyć. Twoja nie była taka znowu wielka, po co więc robić aż 
takie halo? — próbował żartować.
Dla Alex wszakże to było wielkie halo. Właściwie trudno sobie wyobrazić 
większe, i to niezależnie od tego, jak małe ma się piersi.
— Co będziesz teraz do mnie czuł? — spytała prosto z mostu, patrząc mu w 
oczy. Chciała to w końcu usłyszeć. Sam wprawdzie uważał, że jego odwiedziny 
mówią same za siebie, jej to jednak nie wystarczało. To by było stanowczo zbyt 
proste. Wpadał do niej raz dziennie, po drodze z biura do domu, a potem 
spokojnie wracał do codziennego życia.
— Co masz na myśli? — Wyglądał na poirytowanego.
— Pytam, czy w takim stanie, w jakim teraz jestem, wydam ci się odrażająca.
Sama jeszcze siebie nie widziała, nie była więc pewna, czy wie, o czym mówi, 
ale potrzebowała wsparcia.
— Skąd mogę wiedzieć, co będę czuł? Wiem tylko, że nie mieści mi się w 
głowie, by to mogło mieć aż takie znaczenie. Czy nie moglibyśmy przejść tego 
mostu, jak do niego dojdziemy?
— A kiedy dojdziemy? — Za tydzień? Jutro? Teraz? Oczy wypełniły jej się 
łzami. Sam znowu nie powiedział tego, co tak bardzo pragnęła usłyszeć. A jej 
pytanie panicznie go przeraziło. — Chcesz, żebym ci to pokazała, czy wolisz 
zobaczyć najpierw zdjęcie, żeby wiedzieć, czego się spodziewać? Doktor 
Herman ma kilka. Są świetnej jakości. Bardzo wyraźne i niezwykle obrazowe. 
Wiesz, to po prostu kawał gładkiego ciała.
Zauważyła, że pobladł. Był wściekły.
— Dlaczego to robisz? Chcesz mnie przestraszyć? A może zależy ci na tym, 
żebym się poddał, zanim w ogóle zaczniemy? O co ci chodzi, Al? Jesteś 
wściekła na mnie czy wkurzona na życie?... Wiesz co? Chyba będzie lepiej, jeśli 
najpierw odbudujesz swój stosunek do świata, a dopiero potem zaczniesz 
myśleć o rekonstrukcji piersi.
— A kto ci powiedział, że myślę o rekonstrukcji? — zdziwiła się.

background image

— Lekarz mówił, że jeśli zechcesz, za kilka miesięcy możesz się zdecydować na 
operację. Moim zdaniem to dobry pomysł.
— Czy życzysz sobie, żebym do tego czasu nie rozbierała się przed tobą? — 
spytała uszczypliwie.
Sam z wrażenia aż zamachał rękoma.
— Chyba trochę przesadzasz! Przykro mi, że straciłaś pierś. Przykro mi, że 
jesteś „okaleczona". I nie wiem, jak zareaguję, gdy to zobaczę, ale obiecuję, że 
ci powiem.
— Tylko nie zapomnij.
Jak dotąd nie powiedział nic z tego, co chciała usłyszeć. Nie zapewnił, że to bez 
znaczenia, że dla niego była, jest i będzie piękna. Chciał żyć jak dotąd i udawać, 
że nic się nie stało. Kolacja ze
znajomymi albo wypad do kina — tylko to miał jej do zaproponowania. Nie 
przyjmował do wiadomości, jak bardzo ją choroba załamała. Nie próbowała 
jeszcze wyjść z depresji, lecz mąż z całą pewnością nie robił nic, by jej w tym 
pomóc.
— Dlaczego nie skupisz się na odzyskaniu sił, żebyś jak najszybciej mogła stąd 
wyjść? Na pewno poczujesz się znacznie lepiej, kiedy wrócisz do domu, do 
Annabelle, a potem do pracy i normalnego życia.
— Na ile normalne może być życie w trakcie chemioterapii?
— Na tyle, na ile mu pozwolisz — odparował, choć nie miał pojęcia, co ją 
czeka. — Nie musisz robić z tego afery, nie musisz nas karać. Annabelle na 
pewno nie będzie łatwo, jeżeli w dalszym ciągu będziesz się tak zachowywać. 
Sama musisz dojść do ładu z tym, co cię spotkało, bo ja nie bardzo wiem, jak ci 
pomóc.
— Rzeczywiście — odparła ponuro. — Jak widzę, jesteś zanadto zajęty swoją 
pracą i swoimi sprawami, żeby zaprzątać sobie tym głowę. Wygląda na to, że 
ważniejsi dla ciebie są Simon i jego klienci.
— Podobnie jak ty prowadzę aktywne życie zawodowe. Gdybym ja zachorował, 
na pewno nie rzuciłabyś pracy, nie zrezygnowałabyś z uczestnictwa w 
rozprawach ani ze spotkań z klientami. Bądź realistką, Al. Świat nie zatrzymał 
się z piskiem hamulców z powodu tego, co ciebie spotkało.
— Bardzo pocieszające.
— Przykro mi. Mam wrażenie, że cokolwiek bym powiedział, ty i tak będziesz 
mi to miała za złe.
— Mógłbyś powiedzieć, że to dla ciebie bez znaczenia, że z jedną piersią czy z 
dwiema i tak mnie kochasz i będziesz kochał. Oczywiście jeśli tak jest.
— Skąd mogę wiedzieć, co będę czuł? Skąd ty możesz wiedzieć? A może już 
nigdy nie będziesz chciała się ze mną kochać?... — Był szczery aż do bólu, 
podczas gdy Alex nie była jeszcze na to gotowa. Mógłby mu o tym powiedzieć 
lekarz, jakikolwiek terapeuta czy nawet sama Alex, lecz i tak by nie słuchał. 
Mówił jej prawdę, taką jaką ją postrzegał. Tylko że ona potrzebowała czegoś 
innego.

background image

— Ja wiem, że choćbyś był nie wiem jak okaleczony, i tak bym cię kochała. 
Nawet gdybyś stracił twarz, włosy albo jądra, albo gdybyś resztę życia miał 
spędzić na wózku.
— To bardzo szlachetne z twojej strony — odparł chłodno — ale sama dobrze 
wiesz, że to jedna wielka bzdura. Skąd możesz wiedzieć, co byś czuła, gdyby mi 
się coś stało? Dopóki coś takiego nie zdarzy się naprawdę, człowiek nie jest w 
stanie przewidzieć swojej reakcji.
Bardzo łatwo jest udawać, że nic by się nie zmieniło, ale rzeczywistość może się 
okazać zupełnie inna. Być może nie chciałabyś na mnie patrzeć.
— To znaczy, że nie będziesz chciał na mnie patrzeć?
— Powiedziałem, że nie wiem, i taka jest prawda. Nie mogę ci obiecać, że mnie 
to nie przerazi ani że na początku nie będzie mi przeszkadzało. Do diabła, to 
naprawdę duża zmiana. Ale możemy się przynajmniej starać, żeby nie 
wstrząsnęła naszym życiem. Poza tym życie to nie tylko piersi, ciało i seks. 
Jesteśmy przyjaciółmi, a nie tylko kochankami.
— Ale ja nie chcę, żebyśmy byli jedynie przyjaciółmi — rozpłakała się znowu. 
Sam próbował ukryć coraz większe zniecierpliwienie.
— Ja też nie, Al, więc na razie dajmy temu spokój. Poczekajmy, aż oboje nieco 
do tego przywykniemy. Wtedy pomyślimy, co dalej. — Dlaczego nie potrafił 
zmusić się choćby do jednego kłamstwa? Dlaczego nie potrafił powiedzieć, że 
niezależnie od wszystkiego zawsze będzie ją kochał? Dlatego, że nie byłby 
wtedy sobą. Zawsze szczycił się swoją uczciwością i bezkompromisowością, 
nawet jeśli sprawiały komuś ból. — Nie rozumiem, jak możesz przykładać takie 
znaczenie do jednej piersi, i to wcale nie tak znowu dużej. Na litość boską, 
przecież nie byłaś królową topless ani tancerką w klubie go-go. O co więc 
chodzi? Jesteś prawniczką, inteligentną kobietą. Straciłaś pierś, a nie mózg, więc 
w czym rzecz? Skąd ta rozpacz?
— Straciłam pierś, Sam. I nawet jeśli nie była zbyt duża, to jestem na tyle 
próżna, że nie chcę być okaleczona do końca życia... Być może stracę włosy, 
może nie będę mogła mieć więcej dzieci... Wszystko się nagle zmieniło i nawet 
ty powiedziałeś, że nie wiesz, co będziesz do mnie czuł. Jak więc twoim 
zdaniem mam nie być zrozpaczona?
— Chyba cię nie rozumiem. Gdybym, dajmy na to, za tydzień dowiedział się, że 
jestem bezpłodny, na pewno nie byłbym zadowolony, ale cieszyłbym się, że 
mamy Annabelle, i jakoś bym sobie poradził. Przestań tragizować! To, kim 
jesteś, zależy od twojego mózgu, życia i kariery, a nie od tego, czy masz jedną 
pierś czy dwie. Kto na to zważa?
— Może ty — odparła szczerze.
— Tak, być może. No i co z tego? Gwiżdż na to! Naucz się z tym żyć, a potem 
może ja też się przyzwyczaję. Ale nie zamierzam siedzieć tu i załamywać rąk, 
bo prędzej czy później trafimy do czubków.
— Wiec co masz mi do powiedzenia?

background image

— Żebyś przestała się nad sobą użalać i zaczęła myśleć o czymś innym. — Było 
w tych słowach coś pozytywnego, choć zarazem
świadczyły, że jest zupełnie niewrażliwy na jej uczucia. — Nie chcę
okrągło myśleć tylko o twojej chorobie. Nie potrafię.
Nie przypuszczała, że stać go na aż taką szczerość.
— Na okrągło? Jak to?... — Była wyraźnie wstrząśnięta. — Operację miałam 
wczoraj, a od tego czasu widziałam cię raptem dwa razy po niecałej godzinie. 
Trudno więc uznać, że poświęciliśmy mojej chorobie dużo czasu.
— I nie wydaje mi się, żeby to było konieczne. Przede wszystkim ty musisz 
sobie z tym poradzić.
— Dziękuję ci za pomoc.
— Nie potrafię ci pomóc, Alex. Sama musisz to zrobić.
— Postaram się o tym pamiętać.
— Przykro mi, że się na mnie złościsz — rzekł cicho, czym jeszcze bardziej ją 
rozwścieczył.
— Mnie również. Siedzieli w milczeniu przez kilka minut, po czym Sam wstał i 
posłał jej niespokojne spojrzenie.
— Na mnie chyba już czas. Robi się późno, a obiecałem Annabelle, że na 
pewno wrócę na kolację.
Alex czuła, że człowiek, z którym przez tyle lat dzieliła życie, ucieka od niej. 
Ogarnął ją paniczny strach. Miała pretensje, że jej nie wspiera w trudnych 
chwilach — wolał przesiadywać w luksusowych restauracjach z Simonem i 
klientami. Na domiar złego wszystko wskazywało na to, że w ogóle do niego nie 
dociera, co naprawdę Alex czuje. Nie rozumiał, jaka jest roztrzęsiona, jak 
bardzo się boi, nie rozumiał, że nagle straciła całą wiarę w siebie i pewność, że 
on ją kocha. Zbyt łatwo też przeszły mu przez gardło słowa, że to, czy Alex ma 
dwie piersi czy tylko jedną, jest bez znaczenia. Dla niej miało znaczenie. Nie 
było jej obojętne, jak wygląda, tak samo jak nie była jej obojętna jego miłość. 
On tymczasem nie zrobił nic, by ją przekonać, że niezależnie od wszystkiego 
zawsze będzie ją kochał. W rzeczywistości postanowił wstrzymać się z 
deklaracją aż do chwili, kiedy zobaczy, jak to wygląda.
Jeszcze długo po wyjściu męża Alex nie mogła opanować gniewu, nie uszło też 
jej uwagi, że znowu pocałował ją w czoło zamiast w usta, jakby lękał się jej 
dotyku.
Tego wieczora siedziała w pokoju i płakała. Nie zadała sobie trudu, by chociaż 
przespacerować się po korytarzu, zadzwonić do Annabelle ani tym bardziej do 
męża. Chciała być sama. Siedziała plecami do drzwi, kiedy się otworzyły i ktoś 
wszedł. Sądziła, że to pielęgniarka, nawet się więc nie odwróciła.
Nagle poczuła na ramieniu czyjąś dłoń. Przez ułamek sekundy myślała, że to 
Sam, uniósłszy jednak wzrok, ujrzała Elizabeth Hascomb.
— Przyszłaś mnie odwiedzić? — spytała zaskoczona.
— Tak — odparła Liz — chociaż aż do dzisiejszego popołudnia nie

background image

* miałam pojęcia, że spotkam tu właśnie ciebie. — Naraz poczuła się jak intruz. 
— Pracuję tu w grupie wsparcia, dwa razy w tygodniu, i kiedy
; dziś przyszłam, zobaczyłam na liście twoje nazwisko... Nie mogłam w to 
uwierzyć. Poprosiłam, żeby mnie do ciebie wysłali. Mam
nadzieję, Alex, że nie masz nic przeciwko temu — dodała łagodnie, po czym 
objęła ją jak matka. — Och, Alex... Tak mi przykro...
Alex przez dłuższą chwilę nie była w stanie wydobyć z siebie słowa. Po prostu 
siedziała przytulona do Liz i łkała. Dłużej już nie potrafiła się powstrzymywać, 
zbyt wiele gnębiło ją obaw i zbyt wielu gorzkich rozczarowań doświadczyła.
— Wiem... wiem... płacz... poczujesz się lepiej.
— Już nigdy nie poczuję się lepiej—wydusiła z siebie Alex patrząc na nią przez 
łzy.
Liz łagodnie się uśmiechnęła.
— Poczujesz się. Może w tej chwili trudno w to uwierzyć, ale naprawdę z 
czasem będzie lepiej. Wszystkie przeszłyśmy przez to.
      — Ty też? — zdumiała się Alex.
     — Amputowano mi obie piersi — wyjaśniła Liz. — Wiele lat temu. Noszę 
protezę. Ale teraz robią wspaniałe operacje. W twoim wieku
* warto się nad tym zastanowić. Oczywiście nie w tej chwili.
«      Wydawała się taka mądra i czuła, że Alex po raz pierwszy od
operacji trochę ulżyło.
— Będę miała chemioterapię.
— Ja przeszłam chemię i terapię hormonalną. To było dawno, siedemnaście lat 
temu, ale jak widzisz, czuję się świetnie. Ty też będziesz się tak czuła pod 
warunkiem, że będziesz robić wszystko, co ci każą. Masz wspaniałego lekarza. 
— Przyjrzała się jej uważnie. Nie ulegało wątpliwości, że Alex jest w fatalnym 
stanie psychicznym.
* Jak Sam zareagował?
— Najpierw nie chciał w ogóle przyjąć do wiadomości, co mi grozi, i w kółko 
powtarzał, że na pewno niczego nie znajdą. A teraz drażni go, że jestem taka 
podenerwowana. Uważa, że robię z igły widły. Twierdzi, że utrata piersi to nic 
takiego, ale z drugiej strony przyznaje, że być może będzie mu to przeszkadzało. 
Właściwie sam nie wie, co czuje. Obiecał, że mi powie, jak to zobaczy.
— On się boi, Alex. Dla niego to też okropne przeżycie. Wiem, że to żadne 
pocieszenie, ale chyba powinnaś wiedzieć, że niektórzy mężczyźni nie potrafią 
sobie poradzić ze świadomością, że ich żony chorują na raka.
— Kiedy był mały, jego matka umarła na raka. Przypuszczam, że to wszystko 
przypomina mu jej śmierć. Bo jeśli nie, to straszny z niego bydlak.
— Być może prawda leży gdzieś pośrodku. Ale teraz musisz skoncentrować się 
na sobie. Nie przejmuj się nim. On da sobie radę, zwłaszcza jeśli rzeczywiście 
nie zamierza zajmować się tobą. Na razie musisz zebrać wszystkie siły i 
walczyć z chorobą. Resztą zdążysz się zająć później.
— A co będzie, jeżeli moje ciało wyda mu się odrażające?

background image

Przerażała ją taka perspektywa, na Liz natomiast jej słowa nie zrobiły żadnego 
wrażenia. Współczuła Alex, nie Samowi. Ona też przez to przeszła i pamiętała, 
że nie było jej łatwo. Jej mąż także początkowo nie mógł sobie z tym poradzić, 
w końcu jednak przemógł się i od tego czasu służył jej ogromnym wsparciem. 
Liz wiedziała lepiej niż ktokolwiek inny, że z Samem czy bez, Alex musi 
walczyć. O życie.
— Myślę, że musi do tego dojrzeć. To duży chłopiec, powinien więc szybko się 
zorientować, w czym rzecz. Wie, czego potrzebujesz, ale nawet jeśli nie potrafi 
ci tego zapewnić, musisz nauczyć się brać to od przyjaciół, od rodziny albo od 
grupy wsparcia. Jesteśmy tu po to, by ci pomóc. Pamiętaj o tym. Jeśli tylko będę 
ci potrzebna, jestem do twojej dyspozycji.
Alex znowu się rozpłakała.
Później Liz pokazała jej kilka ćwiczeń i dała parę rzeczy do przemyślenia, lecz 
nie zostawiła żadnych ulotek ani broszur. Zbyt długo się znały i Liz wiedziała, 
że Alex nie ma cierpliwości do sztucznych informacji, że zawsze przechodzi od 
razu do sedna sprawy. A w tym wypadku sednem sprawy było przeżycie.  
 Kiedy wracasz do domu?
— Prawdopodobnie w piątek.
— Świetnie. Odpoczywaj, nabieraj sił, dużo śpij, a gdyby bolało, bierz 
lekarstwa. Regularnie jedz posiłki, żebyś przed rozpoczęciem chemii była w jak 
najlepszej formie. Będziesz potrzebowała dużo, dużo sił.
— W przyszły poniedziałek wracam do pracy — powiedziała Alex niepewnie, 
jakby pytając Liz o zdanie. Niespodziewanie stwierdziła, że dobrze mieć obok 
siebie kogoś, z kim można porozmawiać.
— Dużo kobiet wraca do pracy, również w czasie chemii. Sama się zorientujesz, 
co będzie dla ciebie najlepsze, kiedy odpoczywać, kiedy zostać w domu, a kiedy 
korzystać z dobrego samopoczucia i pracować. Czeka cię swego rodzaju wojna. 
Liczy się tylko zwycięstwo. Musisz przez cały czas o tym pamiętać. Pamiętaj 
też, że chemia jest twoją bronią i pomoże ci wygrać, choćbyś nie wiem jak 
fatalnie się po niej czuła.
— Chciałabym w to wierzyć.
— Nie słuchaj złowrogich opowieści, po prostu skup się na najważniejszym. 
Musisz zwyciężyć. Nie pozwól też, żeby Sam stanął ci na drodze do 
zwycięstwa. Jeżeli nie jest w stanie ci pomóc, na razie daj sobie z nim spokój. 
— Powiedziała to tak stanowczo, że Alex aż się roześmiała.
— Z tobą czuję się dużo lepiej — spojrzała na swoją sekretarkę, zdumiona jej 
drugim życiem, o którym dotąd nie wiedziała. Trudno było uwierzyć, ile jest w 
życiu człowieka ważnych rzeczy, o których inni w ogóle nie mają pojęcia. Tak 
jak nikt nie wiedział o jej biopsji i perspektywie operacji. — Dzisiaj rano — 
dodała przepraszająco — byłam bardzo niemiła dla pewnej kobiety z twojej 
grupy. Alice... nie pamiętam nazwiska.

background image

— Ayres — uśmiechnęła się Liz. — To dla niej nic nowego. Już się 
przyzwyczaiła. Może ty też zechcesz się kiedyś do nas przyłączyć. Wielu 
kobietom ogromnie to pomaga.
— Dziękuję ci, Liz — wyszeptała Alex.
— Mogę wpaść do ciebie jutro? Na przykład w porze lunchu?
— Pewnie. Będę ci bardzo wdzięczna. Tylko nie mów nikomu w biurze. Nie 
chcę, żeby wiedzieli. Chociaż w końcu i tak będę musiała powiedzieć Mattowi. 
Pewnie wtedy, jak zacznę chemię.
— To już zależy od ciebie. Ja nikomu nie powiem.
Uścisnęły się, po czym Liz wyszła.
Tego wieczora, położywszy się do łóżka, Alex czuła się lepiej niż w ciągu 
ostatnich dni, przestał ją dręczyć gniew. Długo leżała rozmyślając, wreszcie 
postanowiła zadzwonić do Sama i powiedzieć mu, że go kocha.
Telefon dzwonił bardzo długo, w końcu słuchawkę podniosła zaspana Carmen.
— Przepraszam, że dzwonię tak późno. Czy jest mój mąż? Carmen zawahała 
się, po czym ziewnęła i odpowiedziała. Drzwi sypialni były otwarte, a światło 
zgaszone.
— Nie, proszę pani. Nie ma go. Czy u pani wszystko w porządku?
— Tak, dziękuję — powiedziała, a jej głos brzmiał nieco bardziej przekonująco 
niż poprzednio. — Poszedł do kina?
— Nie wiem. Wyszedł zaraz po kolacji Annabelle. Nic nie jadł, może więc 
poszedł gdzieś ze znajomymi. Nic mi nie mówił i zapomniał zostawić numer 
telefonu.
Jeśli wieczorem dokądś się wybierali, na ogół to Alex pamiętała, by zostawić 
Carmen numer, pod którym w razie czego będzie można ich znaleźć. 
Zastanawiała się, dokąd mógł pójść, i doszła do wniosku, że wzburzony 
popołudniową sprzeczką, wybrał się na kolację do restauracji albo na długi 
spacer. Kiedy miał kłopoty, czasami tak robił, zwykł bowiem sam rozwiązywać 
swoje problemy.
— Powiedz mu, że dzwoniłam... I że go kocham — dodała po chwili wahania. 
— A rano ucałuj ode mnie Annabelle.
— Dobrze, pani Parker. Dobranoc... i niech Bóg ma panią w swojej opiece.
— Ciebie też, Carmen... Dziękuję.
Nie była pewna, czy ostatnio miał ją w swojej opiece czy nie, ale przynajmniej 
żyła i wiedziała, że za trzy dni wróci do domu, do córki, a trzy tygodnie później 
bitwa rozpocznie się na dobre. Po rozmowie z Liz zdecydowana była stoczyć ją 
i zwyciężyć.
Długo jeszcze siedziała w szpitalnym łóżku, rozmyślając o Liz, Samie, 
Annabelle oraz o wszystkim, co uważała w swym życiu za dobre. Na tym 
właśnie będzie musiała skupić uwagę, by wygrać tę niespodziewaną wojnę.
Annabelle — myślała, odpływając w sen po zastrzyku. — Annabelle... Sam... 
Annabelle...
Przypomniała sobie, jak trzymała ją w ramionach i karmiła piersią.

background image

Ledwo Sam wrócił do domu i zasiadł z Annabelle do stołu, zabrzęczał telefon. 
Dzwonił Simon, by zaprosić go na zorganizowaną naprędce kolację z jakimiś 
swoimi klientami. Sam wyjaśnił, że właśnie je kolację z córką.
— W takim razie przestań jeść. To wyjątkowi goście, Sam. Na pewno ci się 
spodobają. A co najważniejsze, to nie byle kto. Reprezentują największe 
brytyjskie zakłady tekstylne i cholernie im zależy, żeby zainwestować tu kapitał. 
Naprawdę, Sam, powinieneś ich poznać. Będzie też Daphne.
Czy to miała być zachęta? Nie był pewien. Jeszcze przez chwilę opierał się, 
albowiem po godzinnej dyskusji z Alex był bardzo wyczerpany, lecz z drugiej 
strony czuł się mocno przygnębiony i nie uśmiechała mu się perspektywa 
długiego samotnego wieczoru.
— Naprawdę nie powinienem...
— Bzdura! — Simon najwyraźniej nie zamierzał ustąpić. — Przecież twoja 
żona wyjechała, prawda? Więc daj małej buziaka na dobranoc i przyjeżdżaj. 
Spotykamy się o ósmej w Le Cirąue, potem Daphne chce nas wyciągnąć na 
tańce. Wiesz, jacy są Brytyjczycy, kiedy wyrwą się za granicę. Jeśli nie 
zapewnisz im odpowiednio dużej dawki rozrywki, czują się oszukani. Są chyba 
jeszcze gorsi niż Włosi, a to dlatego że w Anglii jest tak cholernie nudno. No, 
Sam, nie każ się prosić. Czekamy o ósmej. Zgoda?
— Zgoda. Będę. Mogę się parę minut spóźnić, ale na pewno przyjdę.
Wrócił do kuchni, posiedział jeszcze z córką, potem położył ją spać. Przeczytał 
jej po raz kolejny „Dobranoc, Księżycu", pogasił światła z wyjątkiem małej 
lampki nocnej i poszedł do swojego pokoju przebrać
się i ogolić. Przez cały czas myślał o Alex. Ostatnie dni były dla obojga 
koszmarem i nic nie wskazywało na to, by po jej powrocie do domu cokolwiek 
miało się zmienić na lepsze. Alex robiła z operacji i utraty piersi wielką 
tragedię. A prawda była taka, że Sama napawało to wszystko dzikim 
przerażeniem. Jak miał się nie obawiać swojej reakcji na widok blizny? Przecież 
nie ulegało wątpliwości, że to musi wyglądać przynajmniej ohydnie. Nie chciał 
wszakże mówić o tym Alex i wolałby, żeby go już bardziej nie naciskała. 
Pamiętał, jak niedługo przed śmiercią matka wypytywała go, czy ją kocha. 
Musiał mocno zacisnąć powieki, by przegonić ten obraz z głowy.
Uczesał się, umył twarz, skropił ją płynem po goleniu. Gdy wychodził w 
ciemnoszarym garniturze i białej koszuli, wyglądał tak, jakby przed chwilą 
zstąpił z okładki pisma. Kiedy przekroczył próg Le Cirąue, niemal wszystkie 
twarze zwróciły się w jego stronę. Co najmniej połowa gości wiedziała, kim 
jest, pozostali zaś — głównie kobiety — zastanawiali się, co to za przystojniak. 
Sam dawno już do tego przywykł, za to Alex na ogół droczyła się z nim o tę 
popularność, sugerując, że gotów byłby nosić rozwiązaną muchę, byle 
pozostawać w centrum uwagi. Pomyślawszy o żonie, Sam uśmiechnął się, zaraz 
jednak zdał sobie sprawę, że myśli o innej, dawnej Alex, a nie o tej leżącej w 
szpitalu — okaleczonej i rozżalonej na cały świat.

background image

— Świetnie, że jesteś, Sam! — Simon wstał i przedstawił go swoim gościom. 
Oprócz Simona i Daphne przy stole siedziało czterech Anglików oraz trzy 
młode, bardzo atrakcyjne Amerykanki, które gdzieś przypadkiem poznali. Dwie 
pracowały jako modelki, trzecia zaś była wschodzącą gwiazdką kina. Tak więc 
tylko Sam i Simon byli bez pary. W niewielkim lokalu wydawali się grupą dużą 
i nieco hałaśliwą. Mimo to Samowi udało się porozmawiać z jednym z 
Anglików. Po drugiej stronie stołu Daphne prowadziła dyskusję z jedną z 
modelek. Sam zdołał z nią porozmawiać dopiero podczas deseru, kiedy 
pozostali pili i plotkowali.
— Podobno twoja żona jest wziętą prawniczką? — zagadnęła w pewnym 
momencie Daphne, a on skinął głową. Rozmowa na temat Alex wydała mu się 
nagle czymś bolesnym i doszedł do wniosku, że lepiej unikać tego tematu.
— Pracuje dla firmy Bartlett i Paskin.
— Na pewno jest bardzo inteligentna i ma duże wpływy.
— Tak, rzeczywiście. — Sam ponownie skinął głową, lecz w taki sposób, że 
Daphne natychmiast się zorientowała, iż wolałby o tym nie rozmawiać.
— Macie dzieci?
— Córeczkę. Ma trzy i pół roku. Nazywa się Annabelle.Tym razem się 
uśmiechnął. — Kochany dzieciak.

  

— Ja mam czteroletniego syna.— ——              ——
— Ty? — zdumiał się. Choć wiedział, że Daphne ma dwadzieścia dziewięć lat, i 
tak wydawała mu się zbyt młoda na matkę. Poza tym wszystko w jej 
zachowaniu wskazywało na to, że jest panną.
— Nie rób takiej zdziwionej miny — roześmiała się. — Jestem rozwiedziona. 
Simon ci nie mówił?
— Nie.
— Wyszłam za mąż jako dwudziestojednoletnia dziewczyna, ale facet okazał się 
wyjątkową kanalią, puścił się z inną i w końcu wzięliśmy rozwód. Między 
innymi dlatego moja kochana rodzinka uznała, że trzeba mnie gdzieś wysłać. 
Jeśli się nie mylę, wy, Amerykanie, nazywacie to terapią. My wakacjami.
— A twój syn?
— Jest mu dobrze z moją mamą — stwierdziła rzeczowo.
— Musisz za nim tęsknić.
— Tak. Ale w Anglii nie podchodzi się do dzieci tak sentymentalnie jak tutaj. 
Wiesz, kiedy kończą siedem lat, wysyłamy je do szkoły z internatem. Mój syn 
za trzy lata zacznie naukę, a jak przyjdzie jego pora, pójdzie do Eton. Chyba 
więc dobrze mu zrobi, jeśli powoli zacznie się przyzwyczajać do życia bez 
mamusi. — Sam nie potrafił sobie wyobrazić, że mógłby coś takiego zrobić. Za 
bardzo by tęsknił. — Czy to cię dziwi?
Wyraz jego twarzy jasno mówił, że tak.
— Trochę — odparł szczerze i uśmiechnął się. — My nieco inaczej pojmujemy 
macierzyństwo.

background image

Inna rzecz, że Daphne nie miała w sobie nic z matki. Być może chciała poznać 
smak wolności, zanim się zestarzeje.
— Wydaje mi się, że jako naród jesteśmy nieco chłodniejsi niż wy. Odnoszę 
wrażenie, że Amerykanie za bardzo przejmują się tym, co powinni robić, czego 
inni od nich oczekują i tym, co wydaje im się, że powinni czuć. A Brytyjczycy 
po prostu to robią. To znacznie prostsze.
— I nieco samolubne.
Rozmowa z Daphne sprawiała mu ogromną przyjemność. Dziewczyna była 
bystra i otwarcie mówiła, czego chce i do czego zmierza.
— To bardzo proste. Jeżeli czegoś chcesz, starasz się to zdobyć nie 
przepraszając wszystkich dookoła i nie udając, że robisz coś zupełnie innego. 
Mnie się to podoba. Tutaj wszystko wydaje się nieco
przesadzone. Wszyscy przepraszają się na każdym kroku za to, czego nie robią i 
czego nie czują. — Roześmiała się. Sama oczarowało brzmienie jej śmiechu. 
Był to śmiech nieokiełznany i bardzo zmysłowy. Bez najmniejszego trudu 
wyobraził sobie Daphne nagą. — Byłeś kiedyś rozwiedziony? — spytała bez 
ogródek. Sam głośno się roześmiał.
— Nie.
— Większość Amerykanów była. A przynajmniej takie sprawiają wrażenie.
— Czy bardzo przeżyłaś rozstanie z mężem?
Jak na niezobowiązującą pogawędkę pomiędzy dwiema obcymi osobami 
rozmowa stawała się cokolwiek intymna, lecz Samowi to wcale nie 
przeszkadzało.
— Ależ skąd. Tak naprawdę była to dla mnie ogromna ulga. To wyjątkowy 
bydlak. Sama nie wiem, jak mogłam z nim wytrzymać całe siedem lat. Wierz 
mi, to małżeństwo było istną katorgą.
— Z kim odszedł? — Samowi coraz bardziej podobała się ta zabawa. Sprawiało 
mu przyjemność poznawanie szczegółów życia Daphne Belrose.
— Jak to z kim? Oczywiście z barmanką. Zresztą całkiem niczego sobie. Już ją 
rzucił. Teraz mieszka w Paryżu z jakąś panienką, która uważa się za artystkę. To 
wariat, ale na szczęście nie zapomniał o dziecku, nie mam więc powodu 
panikować.
Nie sprawiała bynajmniej wrażenia kogoś, kto wpada w panikę, przeciwnie, 
wydawało się, że jest w stanie zapanować nad każdą sytuacją. Anglicy co chwila 
spoglądali na nią z nie krytym zainteresowaniem. Wyglądała na kobietę, która 
jest w stanie zdobyć każdego.
— Byłaś w nim zakochana? — spytał Sam, czując się coraz lepiej.
— Chyba tak. Przynajmniej przez pewien czas. Kiedy ma się dwadzieścia jeden 
lat, trudno dostrzec różnicę pomiędzy prawdziwą miłością a seksem. Właściwie 
nie jestem pewna, co to było — uśmiechnęła się nieco impertynencko.
Sam patrząc na nią zaczął nagle żałować, że nie jest na tyle młody, by 
spróbować ją zdobyć. Nagle przypomniał sobie o Alex, a Daphne to zauważyła.

background image

— A ty? Kochasz się w swojej żonie? Podobno jest bardzo ładna. Rzeczywiście 
— jak na kobietę po czterdziestce. Sam wszakże nie miał wątpliwości, że nigdy 
nie była tak zmysłowa jak Daphne.
— Tak, kocham ją — odparł zdecydowanie, czując na sobie uważne spojrzenie 
Daphne.
— Niezupełnie o to mi chodziło. Pytałam*; czy jesteś w niej zakochany. To coś 
trochę innego, prawda? —stwierdziła, unosząc brwi.
— Czyżby? Jesteśmy małżeństwem od ponad siedemnastu lat. To wystarczający 
kawał czasu, żeby się do siebie przywiązać. Bardzo ją kocham — zapewnił, 
jakby próbował sam siebie przekonać, nadal jednak nie odpowiedział na pytanie 
Daphne.
— Chcesz powiedzieć, że nie wiesz, czy wciąż jesteś w niej zakochany? A 
byłeś? — nie ustępowała, bawiąc się z Samem w kotka i myszkę.
— Pewnie, że byłem.
Z drugiej strony stołu przyglądał się im Simon, wyraźnie rozbawiony ich 
rozpalonymi spojrzeniami. Byli zajęci tylko sobą i wyglądali tak, jakby właśnie 
próbowali rozwiązać jakiś wyjątkowo istotny problem.
— I kiedy to się zmieniło? Kiedy przestałeś być zakochany?
— spytała Daphne oskarżycielsko niczym prokurator. Sam w odpowiedzi 
pogroził jej palcem.
— Ja niczego takiego nie powiedziałem. Nie wolno ci tak mówić
— upomniał ją, choć tylko o Daphne mógł myśleć.
— Powiedziałeś! Powiedziałeś, że byłeś w niej zakochany, ale sam nie wiesz, 
czy nadal jesteś. — Kiedy tak się upierała, wyglądała niezwykle zmysłowo.
— W małżeństwie czasami tak bywa. Co pewien czas wpływa się na mieliznę i 
wtedy wszystko wydaje się bez sensu.
— Czy teraz właśnie tak jest? — spytała atłasowym głosem, aż przebiegł go 
dreszcz.
— Być może. Trudno powiedzieć.
— Ale dlaczego? Co takiego się stało?

e

— To długa historia — rzekł ze smutkiem.
— Czy zdarzyło ci się mieć romans? — spytała bez ogródek,     Tym razem to 
on się roześmiał.
— Mówił ci już ktoś, że jesteś nieznośna? piękna?... zmysłowa?... i że masz 
atłasową cerę?
— Pewnie. — Na jej twarzy pojawił się olśniewający uśmiech.
— Jestem z tego dumna.
— A może wcale nie powinnaś. — Próbował utrzeć jej nieco nosa, lecz 
bezskutecznie.
— W moim wieku można robić wszystko, na co ma się ochotę. Jestem jeszcze 
na tyle młoda, że ludzie nie traktują mnie jako osoby
w pełni odpowiedzialnej, i na tyle dojrzała, że wiem, co robię. Nie znoszę 
podtekstów, a ty?

background image

Przeskakiwała z tematu na temat, potrząsając długimi czarnymi włosami 
kontrastującymi z nagimi ramionami, i co chwilę robiła jakieś aluzje. Pod 
pewnymi względami wydawała się podobna do Alex, pod innymi bardzo się od 
niej różniła. Tak jak Alex odznaczała się bystrym, lotnym umysłem i miała 
smukłe gibkie ciało, ale była dużo bardziej bezpośrednia i nieznośna, a do tego 
wprost demonstracyjnie zmysłowa. Sam z niejakim zakłopotaniem doszedł do 
wniosku, że ogromnie mu się to podoba, lecz miał nadzieję, że nikt tego nie 
zauważył. Droczenie się z Daphne sprawiało mu przyjemność, wydawało się 
intrygującą grą, w której nie ma przegranych. Zdawał sobie jednak sprawę, że 
nie powinien sobie pozwalać na tę rozgrywkę.
— A ty? — odpowiedział pytaniem. — Wolisz mężczyzn młodych czy raczej 
starszych?
— Lubię wszystkich — odpaliła bez namysłu — ale najbardziej odpowiadają mi 
mężczyźni w twoim wieku.
— Wstydź się — zganił ją łagodnie. — To było zbyt jednoznaczne.
— Zawsze staram się być jednoznaczna. Nie lubię marnować czasu.
— Ja też. Jestem żonaty.
— Czy to ma znaczenie?
Patrzyła mu prosto w oczy, a on wiedział, że musi grać uczciwie.
— Dla mnie ma. Nie robię takich rzeczy.
— Szkoda. Mogłoby być bardzo przyjemnie.
— Staram się, żeby moje życie było więcej niż tylko „przyjemne". To 
niebezpieczna zabawa. Już dawno dałem sobie z nią spokój. To sport dla 
kawalerów. Szczęściarze! — roześmiał się, żałując w tym momencie, że nie jest 
młodszy i ma żonę. Nawet gdyby miało to krótko trwać, z Daphne czuł się 
wspaniale. Jakby jadł delikatne ptysie.
— Podobasz mi się — powiedziała szczerze. Podobało się jej, że Sam gra 
uczciwie. Przypuszczała, że jego żona musi z nim być bardzo szczęśliwa.
— Ty mi się też podobasz, Daphne. Wspaniała z ciebie dziewczyna. Już prawie 
żałuję, że jestem żonaty.
— Pojedziesz z nami potańczyć?
— Chyba nie powinienem. Ale jeszcze nie wiem — Uśmiechnął się myśląc o 
tym, jak bardzo chciałby z nią zatańczyć. Wiedział jednak, że mogłoby to być 
bardzo niebezpieczne, szczególnie teraz, kiedy Alex była w stanie takim, w 
jakim była.
Kiedy wyszli z restauracji, samochód czekał już przed drzwiami. Daphne wzięła 
go za rękę i pociągnęła za sobą, on zaś nie potrafił się jej oprzeć.
Pojechali do SoHo do lokalu, o którym nigdy dotąd nie słyszał. Do tańca grał 
tam świetny zespół bluesowy, nic więc dziwnego, że wkrótce znaleźli się na 
mrocznym parkiecie mocno przytuleni. Sam musiał co chwilę przypominać 
sobie o istnieniu Alex.
— Na mnie już czas — powiedział w końcu. Było późno, a on czuł, że to co 
robią, staje się coraz bardziej dwuznaczne. Za wszelką cenę musiał to przerwać. 

background image

On miał rodzinę, a ona nie. Nieważne jak bardzo była atrakcyjna, nie mógł sobie 
na to pozwolić.
— Jesteś na mnie zły? — spytała cicho, kiedy płacili za drinki i zbierali się do 
wyjścia.
— Ależ skąd. Niby dlaczego miałbym być? — zdziwił się.
— Moje zachowanie nie było chyba najwłaściwsze. Nie miałam zamiaru 
wprawić cię w zakłopotanie.
— I nie wprawiłaś. A twoje zachowanie bardzo mi schlebia. Jestem o 
dwadzieścia lat starszy od ciebie i wierz mi, że gdybym mógł, zrobiłbym 
wszystko, żeby cię zdobyć. Ale nie mogę.
— To ty mi schlebiasz — odrzekła skromnie, patrząc na niego tak, że poczuł 
bolesne ukłucie w sercu.
— Nie, chociaż bardzo bym chciał. — I dodał coś, czego nie chciał powiedzieć: 
— Moja żona jest ciężko chora. — Spojrzał w bok, starając się nie myśleć o 
tym, co się wydarzyło w ciągu ostatnich dwóch dni, ani o wszystkich gorzkich 
słowach, które padły w trakcie rozmowy w szpitalu. — Nie wiem, co dalej 
będzie.
— Czy to coś poważnego?
— Bardzo — potwierdził, patrząc na nią ze smutkiem.        
— Przykro mi.
— Mnie również. To dla niej niełatwe. Dla mnie też. Wszystko się okropnie 
pokomplikowało.
— Nie chciałam siać dodatkowego zamieszania — powiedziała siadając tak 
blisko niego, że bez trudu dostrzegł to, co kryło się za dekoltem jej sukni. Był to 
widok niezwykle miły dla oka.
— Wcale nie siejesz. I naprawdę nie masz za co przepraszać. Spędziłem 
najwspanialszy wieczór od lat... Był mi potrzebny.
Spojrzał na nią raz jeszcze i wtedy nawiązała się prawdziwa nić porozumienia 
emocjonalnego. To już nie była zabawa. Sam nagle zdał sobie sprawę, że nie 
chce wracać do domu.

.«.

— Zatańczymy jeszcze raz?
Nie zamierzał tego robić i był na siebie zły, kiedy jednak znaleźli się na 
parkiecie, owładnęły nim czułość i pożądanie. Ciało Daphne wtuliło się w jego 
tak idealnie, jakby zostali stworzeni specjalnie dla siebie. Przetańczyli jeszcze 
dwie piosenki, zanim w końcu zdołał się od niej oderwać. Odprowadził ją do 
Simona z takim żalem, z jakim oddaje się pożyczony klejnot, lecz wiedział, że 
tak właśnie musi być.
— Widzę, że nieźle się bawicie — stwierdził Simon nieco kąśliwie. 
Obserwował ich poczynania i mocno go one zaintrygowały. Parker nie należał 
do osób lubiących tego typu przygody, ale najwyraźniej miał ochotę na jego 
kuzynkę. Wyglądało jednak na to, że wybiera się do domu, może więc był z 
niego tylko erotoman gawędziarz? — Straszna z niej lisica, co?

background image

— Uważaj na nią — odparł Sam poważnym tonem, po czym pożegnał się i 
wyszedł.
W taksówce siedział zatopiony w myślach, wspominając chwile, kiedy tańczył z 
Daphne, i wiedząc, że na długo je zapamięta. Już w drzwiach mieszkania 
ogarnęło go wielkie poczucie winy, które jeszcze się wzmogło, gdy znalazł na 
poduszce wiadomość od Carmen. Mimo to leżąc w łóżku i powoli zasypiając 
miał przed oczyma twarz Daphne, nie Alex.
Następnego ranka zaraz po przebudzeniu chwycił za słuchawkę i zatelefonował 
do szpitala, lecz pielęgniarka powiedziała, że Alex jest na terapii i wróci nie 
wcześniej niż za pół godziny. A o tej porze on siedział już w taksówce i jechał 
do biura, gdzie czekał na niego klient i mnóstwo spraw do załatwienia. Nie miał 
więc czasu, żeby spróbować się do niej dodzwonić po raz drugi. Kiedy klienci 
wyszli, natknął się w korytarzu na Daphne. Na widok Sama twarz jej pojaśniała, 
jednakże w czasie kilkuminutowej pogawędki zachowywała się nienagannie i 
bardzo rzeczowo, a potem już w jego gabinecie, powiedziała, że ma nadzieję, iż 
poprzedniego wieczora nie zrobiła z siebie idiotki. Obiecała, że odtąd będzie z 
nim rozmawiać tylko na tematy służbowe.
— Jaka szkoda! — roześmiał się. — Poza tym chyba ja zrobiłem z siebie idiotę.
— Ależ skąd. — Jej głos wprost ociekał zmysłowością, lecz zachowywała się 
bardzo porządnie, jak na prawdziwą Angielkę przystało. — Nie mam zwyczaju 
uganiać się za żonatymi. Ale ty jesteś taki pociągający, że zanim wypuszczą cię 
na spotkanie z kimś obcym, powinni cię malować czarną farbą albo 
przynajmniej zakładać na głowę worek. Niebezpieczny z ciebie typ.
Schlebiała mu, a jemu sprawiało to dziką przyjemność.
— Chyba powinienem był zostać w domu — rzekł nieprzekonująco — ale 
naprawdę świetnie się bawiłem. Szczególnie w klubie.
— Ja też — mruknęła i nagle zdali sobie sprawę, że znowu flirtują.
— I co zrobimy z tym fantem? — zapytał z uśmiechem, zanim Daphne zdążyła 
zrobić to samo.
— Nie wiem. Może zimny prysznic? Podobno skutkuje, ale nie jestem pewna. 
Jeszcze nigdy nie próbowałam.
— We dwoje? — zażartował i natychmiast pożałował tych słów. W jej 
towarzystwie tracił rozum. Coś takiego nigdy przedtem mu się nie zdarzyło, nie 
miał więc pojęcia, jak sobie z tym poradzić.
— Musimy się pilnować — stwierdził w końcu kategorycznie.
— Tak jest, prosze pana — zasalutowała, uśmiechnęła się, po czym ruszyła 
korytarzem w stronę swojego gabinetu, mieszczącego się obok biura Simona. 
Kiedy szła, Sam stał wpatrzony w jej sylwetkę, nie mogąc oderwać od niej oczu.
— Uważaj! — rozległ się głos jego wspólnika Larry'ego. — Jest 
niebezpieczna... Jak wszystkie Angielki.
— Czemu nikt mnie nie ostrzegł? — jęknął Sam, wrócił do gabinetu i starając 
się znaleźć sposób na przepędzenie grzesznych myśli, zadzwonił do Alex.
— Gdzie   byłeś   wczoraj   wieczorem?   —   spytała   płaczliwie.

background image

— Dzwoniłam do ciebie.
— Wiem. Przepraszam. Byłem z Simonem i paroma nowymi klientami z 
Londynu. Zadzwonił wieczorem i wyciągnął mnie na kolację. Byliśmy w Le 
Cirąue. — Nagle zdał sobie sprawę, że zbyt dużo mówi, jakby próbował się 
tłumaczyć. — Jak się dziś czujesz?
— Dobrze — odparła tonem niewiele weselszym. — Wczoraj wieczorem była u 
mnie Liz Hascomb. Okazuje się, że należy do grupy ochotniczek.
— To miło — powiedział. W ostatnich dniach Alex mówiła jedynie o swojej 
chorobie i sprawach z nią związanych. — Nie boisz się, że wygada się przed 
kimś w pracy? — Wiedział jak bardzo jej zależy, by nikt się nie dowiedział, 
zdziwił się więc słysząc kategoryczną odpowiedź:
— Nie. Liz jest bardzo dyskretna. Zdziwiła się na mój widok... i bardzo mi 
pomogła.
— Cieszę się. Jak tam Annabelle?

— Świetnie. Bardzo się cieszy na Halloween. Po kilka razy dziennie przymierza 
strój.
Po policzkach Alex popłynęły łzy.
— Przyjdziesz dzisiaj? — spytała z wahaniem, jakby nie była pewna, czy nadal 
może na niego liczyć. Mocno go to zabolało.
— Pewnie, że tak. Wpadnę w drodze do domu.
Miała nadzieję, że znajdzie dla niej chwilę czasu podczas przerwy na lunch, ale 
ponieważ wyjaśnił, że musi zostać w biurze, bo ma do załatwienia kilka 
zaległych spraw, postanowiła nie nalegać.
Chociaż Sam rozpaczliwie próbował skoncentrować się na pracy, bez przerwy 
myślał o Daphne. Miał chorą żonę, małe dziecko i bagaż różnego rodzaju 
zobowiązań, a nie był w stanie skupić myśli na niczym innym oprócz gorącej 
kuzyneczki Simona. W efekcie kiedy zjawił się w szpitalu, humor miał fatalny. 
Dręczyły go wyrzuty sumienia, był rozdrażniony i żałował, że w ogóle poznał 
Daphne. Nie potrzebował dodatkowych komplikacji, tymczasem ona stała się 
jego obsesją, niczym narkotyk, który musiał przyjmować, a nie potrafił go 
zdobyć.
— Czemu jesteś taki przybity? Stało się coś? — Alex natychmiast zwróciła 
uwagę na jego nastrój, co jeszcze bardziej go poirytowało. Czuł się tak, jakby 
ktoś zawiesił mu na szyi jaskrawy neon z ogromnym napisem „Daphne".
— Ależ skąd. Po prostu martwię się o ciebie. Nie możemy się doczekać piątku.
— Mówiłeś coś Annabelle?
— Oczywiście, że nie.
— Moim zdaniem powinniśmy jej powiedzieć, że w podróży przydarzył mi się 
drobny wypadek.
— A po co w ogóle jej mówić?
I znowu to samo. Znowu to udawanie, że nic się nie stało. Alex nie potrafiła 
tego zrozumieć.

background image

— Jestem obandażowana. Będę miała bliznę, straciłam pierś. Nie czuję się 
dobrze i nie mogę pozwolić, żeby po mnie skakała. Naprawdę wierzysz, że 
niczego nie zauważy? Sam, ona nie jest głupia.
— Nie musisz paradować przed nią nago.
— Do końca życia? Kąpie się ze mną, patrzy, jak się ubieram. Nigdy nie 
ukrywałam przed nią swojego ciała. A poza tym za parę tygodni zaczynam 
chemioterapię. Tego też nie da się ukryć.
— Dlaczego uparłaś się, żeby robić wokół sprawy tyle hałasu? Dlaczego to musi 
być problem Annabelle i mój? Czy nie możesz po prostu z tym żyć? Nie 
rozumiem.
— Ja też nie. Nie rozumiem, jak możesz udawać, że nic się nie dzieje? Przecież 
to dotyczy nie tylko mnie, ale nas wszystkich, przynajmniej w takim stopniu, że 
oboje musicie to zrozumieć.
— Na litość boską, Alex, ona ma dopiero trzy i pół roku! Czego od niej 
oczekujesz? Współczucia? Czy o to ci chodzi? Przecież to nienormalne!
— Ty chyba oszalałeś.
— Przestań w końcu wpadać w rozpacz z byle powodu, przestań zmieniać życie 
wszystkich dookoła w koszmar. Porozmawiaj z terapeutką, zapisz się do grupy, 
ale nie przerzucaj tego ciężaru na barki moje i Annabelle. Nie karz nas za swoje 
nieszczęścia.
— Wyjdź stąd. Chcę zostać sama. — Jej głos był lodowaty.
— Z przyjemnością.
Wybiegł z pokoju i tego wieczora już się do niej nie odezwał. Ona do niego też 
nie. Zadzwoniła wprawdzie do Annabelle, by powiedzieć jej dobranoc, lecz nie 
poprosiła męża do telefonu, na co uwagę zwróciła jedynie Carmen.
Ten wieczór Sam spędził w domu zastanawiając się, co będzie dalej. Nie 
wyglądało to zachęcająco. Nie miał wątpliwości, że Alex ze wszystkiego zrobi 
wielki dramat. Będą musieli słuchać jej narzekań na wygląd blizny, stan 
zdrowia, potem na postępy w leczeniu, chemioterapię, wypadanie włosów, 
fatalne samopoczucie, a wreszcie — i to przez wiele miesięcy i lat — na 
niepokój o wyniki kolejnych testów sprawdzających, czy nie doszło do nawrotu 
choroby, czy będzie jej dane przeżyć kolejny rok. Wiedział, że nie potrafi tego 
znieść. Zbyt mu to przypominało chorobę matki. Nie tak chciał spędzić resztę 
swoich dni. Nie miał zamiaru wysłuchiwać codziennych raportów o chorobie 
Alex. Nagle zaczął ją postrzegać jako tragiczną postać, która próbuje go 
przytłoczyć i zrujnować mu życie. Alex, którą znał i kochał, zniknęła, a jej 
miejsce zajęła ta rozsierdzona, przerażona i przygnębiająca kobieta.
W czwartek rozmawiali dwukrotnie na temat Annabelle, zgodzili się jednak, że 
lepiej będzie, jeśli Sam nie będzie na razie odwiedzał Alex. Bywała u niej za to 
Liz Hascomb. Odkąd dowiedziała się o chorobie szefowej, zaglądała do szpitala 
każdego dnia.
W piątek Sam przyjechał do szpitala, by zabrać Alex do domu. Zobaczył ją po 
raz pierwszy od dwóch dni i nagle wydała mu się słaba i bezradna. Miała na 

background image

sobie luźną wełnianą sukienkę, którą jej przywiózł i która dosyć dobrze 
zakrywała bandaże. Na nią zarzuciła jaskrawo-niebieski płaszcz. Była bez 
makijażu, sprawiała wrażenie wysokiej i chudej, świeżo umyte włosy opadały 
jej na ramiona. Wyglądała lepiej, niż się spodziewał, lecz widać było, że się boi. 
Oczy miała wielkie ze strachu, twarz bladą, a kiedy pakowała do torby koszulę 
nocną, Sam spostrzegł, że drżą jej ręce.
— Dobrze się czujesz, Alex? Nic cię nie boli? — Był zaskoczony jej 
zdenerwowaniem. Doszedł do wniosku, że nawet we wtorek i w środę 
wyglądała lepiej niż obecnie, i zaczął się zastanawiać, z czego to może wynikać. 
Gnębiły go wyrzuty sumienia, że nie odwiedził jej poprzedniego dnia, lecz 
wiedział, że nie wytrzymałby napięcia.
— Nie, skądże — odparła nieco ochryple. — Po prostu trochę się boję powrotu 
do domu, gdzie nie ma pielęgniarek, wolontariuszek ani nikogo, kto pomoże mi 
zmieniać opatrunek. Nagle muszę wrócić do normalnego świata, a przecież 
wszystko się zmieniło. Najbardziej ja sama. Co powiem Annabelle, kiedy ją 
zobaczę?
W oczach pojawiły się jej łzy. Poprzedniego wieczora wypłakała się w ramię 
Liz Hascomb, która zapewniła, że wszystkie jej obawy są w takiej sytuacji jak 
najbardziej normalne.
— W takim razie dlaczego Sam zachowuje się, jakbym postradała zmysły? — 
spytała.
— Bo on też się boi. I to także jest normalne. Cały problem w tym, że za nic w 
świecie nie chce się do tego przyznać.
Kiedy teraz Sam objął Alex i wziął jej torbę, wcale nie wyglądał na 
przestraszonego. Sprawiał wrażenie opanowanego i bardzo spokojnego. Zjechali 
na dół i wsiedli do auta, które wynajął specjalnie na tę okazję.
Pojechali prosto do domu. W mieszkaniu panowała cisza. Carmen odebrała 
Annabelle z przedszkola i zaprowadziła na balet. Żeby trochę dojść do siebie 
przed powrotem córki, Alex postanowiła przebrać się w koszulę nocną i położyć 
na chwilę. Czuła się wyczerpana, a nadmiar emocji jeszcze pogarszał jej 
samopoczucie. Sam widząc, że zdejmuje sukienkę, zmarszczył brwi. Stała 
plecami do niego i odwróciła się dopiero, kiedy włożyła koszulę, zobaczył więc 
jedynie różowy materiał.
— Dlaczego zdjęłaś sukienkę? Jeśli Annabelle zobaczy cię w koszuli, może się 
zaniepokoić.
— Jestem zmęczona. Chciałabym się położyć.
— Równie dobrze możesz poleżeć w sukience — powiedział z wyrzutem.
Był przekonany, że Alex znowu przesadza, a ona zdawała sobie z tego sprawę. 
Nie wiedział wszakże, jak bardzo jest zmęczona ani jak boi się spotkania z 
córką. Nie miała pojęcia, co jej powiedzieć.
Kiedy położyła się do łóżka i włączyła telewizor, zobaczyła, że Sam wkłada 
płaszcz. Przyniósł jej lunch, przygotowany wcześniej przez Carmen, a teraz 
najwyraźniej zbierał się do wyjścia.

background image

— Dokąd idziesz?
Bała się zostać sama. Bała się wszystkiego i w gruncie rzeczy żałowała, że 
wróciła do domu. Lecz przecież kiedyś w końcu musiała.
— Do biura — wyjaśnił. — Postaram się wrócić jak najwcześniej. Mam 
spotkanie z Larrym i Tomem. Nie mogłem go odwołać. Gdybyś .mnie 
potrzebowała, zadzwoń.
Cmoknął ją na pożegnanie w czoło, zauważyła jednak, że stara się jej nie 
dotykać. Od dnia operacji ani razu jej nie pocałował, bo trudno uznać za 
pocałunek takie przelotne cmoknięcia. Zastanawiała się, ile jeszcze czasu 
upłynie, zanim Sam znowu się do niej zbliży. W żadnym razie nie chciała 
wywierać na niego nacisku, lecz kiedy tak trzymał się z dala od niej, czuła się 
bardzo samotna.
Przez dłuższy czas leżała w łóżku i czekając na powrót Annabelle, starała się 
wymyślić, co jej powiedzieć, ale kiedy ujrzała ją, o wszystkim zapomniała. 
Wiedziała tylko, że Annabelle jest prześliczna, bardzo ją kocha i niezwykle się 
za nią stęskniła.
Słysząc windę, a potem zgrzyt klucza w zamku, Alex wstała z łóżka. Na widok 
mamy w progu sypialni Annabelle wydała dziki okrzyk radości.
— Mamusiu! — wykrzyknęła i rzuciła się jej na szyję. Alex próbowała zasłonić 
się jakoś przed uderzeniem, lecz nie zdążyła. Syknęła z bólu, co nie uszło uwagi 
Carmen. Annabelle cofnęła się o krok i posłała matce psotne spojrzenie. — Co 
mi przywiozłaś?
Alex zdała sobie nagle sprawę, że na śmierć o tym zapomniała. Annabelle 
spuściła głowę.
— Wiesz, nie było nic fajnego. Nawet na lotnisku. Chyba będziemy musiały 
przejechać się do Schwarza i zobaczyć, czy nie mają tam czegoś 
odpowiedniego. Może w przyszłym tygodniu? Co ty na to?
— Hurra! — Annabelle klasnęła w dłonie, natychmiast zapominając o 
wszystkich smutkach. Uwielbiała chodzić z mamą na zakupy do Schwarza. Po 
chwili za zdziwieniem spojrzała na strój Alex. — Czemu jesteś w koszuli? — 
spytała podejrzliwie, zgodnie z przypuszczeniami Sama. Pod wieloma 
względami Annabelle była taka sama jak Alex. Nic nie umykało jej uwadze i 
zawsze chciała wiedzieć, co i dlaczego się stało.
— Trochę spałam, zanim wróciłaś. W Chicago przydarzył mi się mały wypadek.
— Naprawdę? — Annabelle najpierw sprawiała wrażenie ogromnie 
zafascynowanej, potem nad wyraz zmartwionej. — Skaleczyłaś się? — 
Wyglądało na to, że zaraz się rozpłacze, Alex więc czym prędzej pocałowała ją 
w czoło i przytuliła.
— Coś w tym rodzaju. — Nadal nie wiedziała, co ma jej powiedzieć.
— Założyli ci bandaż? — Alex skinęła głową. — Mogę zobaczyć?
Kiedy Alex rozpięła koszulę, Carmen aż syknęła z wrażenia. Sam widok 
opatrunku wystarczył, by natychmiast się zorientowała, że to coś bardzo 
poważnego. Spojrzała pracodawczyni w oczy.

background image

— Boli cię? — spytała Annabelle, zafascynowana wielkością i 
umiejscowieniem opatrunku.
— Troszeczkę — szczerze odparła Alex. — Musimy na razie z tym uważać.
— Płakałaś?
Alex skinęła głową i instynktownie spojrzała na Carmen, w której oczach 
dojrzała łzy. Opiekunka wyciągnęła rękę i delikatnie dotknęła jej ramienia, 
czym bardzo ją wzruszyła. Annabelle pobiegła do swojego pokoju po lalki, a 
Carmen łagodnie skarciła Alex:
— Dlaczego mi pani nic nie powiedziała? Czy wszystko jest już w porządku?
— Będzie — cicho odparła Alex.
Nie ulegało wątpliwości, że to coś z piersią, i chociaż Carmen nadal nie 
wiedziała dokładnie co, mogła się bez większego trudu domyślić.
Annabelle wróciła do pokoju, taszcząc trzy lalki i książkę. Podzieliła się z mamą 
chyba tysiącem wiadomości z baletu i z przedszkola, narysowała dla niej 
obrazek i rzeczywiście nie mogła się doczekać Halloween. W przedszkolu miała 
się odbyć defilada, a Katie Lowenstein wydawała przyjęcie. Alex nie rozumiała, 
jak zdołała przeżyć całe pięć dni bez córki. Już sam jej widok wystarczył, by 
nabrała chęci do życia i walki.
— Dobrze się pani czuje? — pytała co chwilę Carmen, kiedy bawiły się na 
łóżku Alex.
Przyniosła jej filiżankę herbaty oraz kanapkę z kurczakiem i niemal siłą zmusiła 
ją do jedzenia. Alex wprawdzie nie była głodna, pamiętała wszakże o 
zaleceniach Liz Hascomb, nie przeciwstawiała się więc zbyt gwałtownie.
Liz zadzwoniła jeszcze tego samego popołudnia, by dowiedzieć się, czy 
wszystko w porządku, i z ulgą stwierdziła, że Alex jest w dużo lepszej formie. 
Annabelle bardzo poprawiła jej nastrój. Nieco później jednak, kiedy Alex 
zrobiło się gorąco i zdjęła koszulę, zwróciła uwagę, że Annabelle jakby się 
spłoszyła. Najwyraźniej przestraszył ją widok bandaża. Alex spokojnie włożyła 
z powrotem koszulę, postanawiając bez potrzeby nie pokazywać córeczce 
bandaża. Do pewnego stopnia Sam miał rację: nie musiała robić z tego ich 
problemu, nie miała zresztą takiego zamiaru. Potrzebowała ich miłości i 
wsparcia, ale nie chciała
litości ani strachu. A pod pewnymi względami Sam okazał się równie lękliwy 
jak ich córka.
Późnym popołudniem Carmen weszła do pokoju, by zabrać Annabelle do 
kąpieli. Mała koniecznie chciała się wykąpać razem z mamą, w marmurowej 
wannie i z pachnącą pianką.
— Możesz się wykąpać w mojej wannie, kochanie. I z bąbelkami. Ale mnie 
jeszcze do przyszłego tygodnia nie wolno moczyć bandaża.
— W szpitalu, gdy szła pod prysznic, zakładano jej na bandaż folię.
— Na razie musisz się kąpać beze mnie. Dobrze?

background image

Annabelle zgodziła się. Alex spojrzała na zegar. Minęła piąta. Wprawdzie miała 
nadzieję, że Sam wróci wcześniej, z drugiej jednak strony wiedziała, że w piątki 
Sam ma zawsze tyle do zrobienia, iż trudno mu się wyrwać z pracy.
Jak się okazało, Sam rzeczywiście siedział w biurze i dopracowywał szczegóły 
najnowszej transakcji. Ale naprawdę jak tylko mógł, ociągał się z powrotem do 
domu.
— Jeszcze pracujesz? — spytała Daphne niedbale kwadrans po piątej, 
zajrzawszy do niego. Właśnie wyjeżdżała na weekend. Wraz z Simonem i 
paroma znajomymi wybierali się do Yermont. Wszyscy opowiadali im o 
cudownych barwach tamtejszej jesieni i Daphne uparła się, by tam pojechać.
— To rzeczywiście coś pięknego — potwierdził Sam, żałując, że nie może z nią 
jechać. Wiedział, że czas wracać do domu, lecz bardzo się tego obawiał. 
Napięcie między nim a Alex było niemal namacalne i nawet Annabelle nie była 
w stanie go złagodzić.
— A ty? Masz w planach coś ciekawego? — spytała, wcale nie mając ochoty 
rozstawać się z nim. Wydawał się taki smutny i samotny, jakby nie miał dokąd 
pójść.
— Raczej nic. Moja żona wyszła dziś ze szpitala. Prawdopodobnie będziemy 
dochodzić do siebie.
— Przykro mi — powiedziała. Ich spojrzenia się spotkały.
— Dzięki, Daphne. Baw się dobrze. Do zobaczenia w poniedziałek.
Kiwnęła głową, mając ochotę przejść przez gabinet i rzucić mu się na szyję. Był 
jednak taki poważny, że nie odważyła się. Zamiast tego, przez chwilę mu się 
przyglądała, po czym posłała mu całusa i wyszła, marząc o tym, by móc spędzić 
weekend z nim, a nie z Simonem i znajomymi z Anglii.
O wpół do szóstej wyczerpały się preteksty, by odwlekać wyjście z biura. Sam 
włożył płaszcz, zszedł po schodach, minął kilka przecznic
i dopiero wtedy zatrzymał taksówkę. Do domu dotarł tuż przed szóstą. Alex 
spojrzała na niego ze zdziwieniem. Czytała Annabelle bajkę. Carmen właśnie 
szykowała kolację, a trochę wcześniej zapowiedziała, że zostanie na weekend.
— Cześć. Co słychać? — Alex starała się, by zabrzmiało to jak najbardziej 
naturalnie, lecz Sam spojrzał na nią z zakłopotaniem, a jego głos zabrzmiał 
jakoś nieswojo.
— W porządku. Przepraszam, że jestem tak późno, ale miałem ciężkie 
popołudnie.
— Nie szkodzi. Bawiłyśmy się z Annabelle.
Podczas kolacji Annabelle mówiła więcej niż oni oboje razem. Ku zdziwieniu 
Alex, mała w ogóle nie zwróciła uwagi na napięcie między rodzicami. Tak 
bardzo cieszyła się z powrotu mamy, że bez przerwy opowiadała zabawne 
historie z przedszkola i śpiewała coraz to nowe piosenki. Kolacja minęła więc w 
pogodnym nastroju. Potem rodzice położyli Annabelle spać, a Carmen zabrała 
się za porządki w kuchni. Jednakże w sypialni rozmowa nagle się urwała. Alex 

background image

nie wiedziała, co powiedzieć, Sam zaś najwyraźniej nie miał jej nic do 
powiedzenia. Wyglądał na zmęczonego i podenerwowanego.
— W pracy wszystko w porządku? — spytała zastanawiając się, czemu jest taki 
zdenerwowany.
— Tak. — On nie mógł spytać jej o to samo. Nie pracowała przecież przez cały 
tydzień i na bieżąco była jedynie ze swoją chorobą.
Szukając ucieczki, włączył telewizor i wpatrywał się w niego bezmyślnie, aż w 
końcu zasnął, Alex zaś przez cały czas uważnie mu się przyglądała. Chociaż po 
tym, co przeszła, czuła się wyprana z wszelkich emocji, cieszyła się z powrotu 
do domu. Tylko nie bardzo wiedziała, jak sobie poradzić z zachowaniem Sama. 
Liz radziła jej uzbroić się w cierpliwość. Kiedy po południu rozmawiały przez 
telefon, opowiedziała Alex, że na początku miała ze swoim mężem podobne 
problemy. On także nie wiedział, jak się zachować, bał się jej choroby i był 
niezwykle rozdrażniony, lecz po pewnym czasie zdołał się przystosować.
Sam obudził się po wieczornych wiadomościach i spojrzał na Alex tak, jakby 
zdziwił go jej widok, potem bez słowa wziął piżamę i poszedł do łazienki. Ona 
już się umyła — na tyle dokładnie, na ile było to możliwe — i z powrotem 
ubrała koszulę. Teraz jednak na wszelki wypadek, by nie denerwować go 
widokiem bandaży, zmieniła koszulę na piżamę. Wydawało się jej, że Sam 
przesiedział w łazience całą
wieczność,  a wróciwszy wreszcie  do  sypialni,  stanął  koło  łóżka i spojrzał na 
nią z wyraźnym wahaniem.
Nagle zaczął się jej bać, tak jakby przez bliższy z nią kontakt mógł się zarazić. 
Tak wiele od niego wymagała, a on nie wiedział, ile właściwie powinien jej dać! 
Własna bezradność przerażała go bardziej niż wszystko inne. Zdecydowanie 
łatwiej było trzymać się z dala od Alex.
— Czy coś się stało? — spojrzała na niego niepewnie. Zachowywał się tak, 
jakby nie był pewien, czy powinien z nią spać. Ponieważ jednak pokój gościnny 
zajmowała Carmen, nie miał innego wyjścia.
— Boję się, czy... czy ci czegoś nie zrobię, jeśli będę spał z tobą w jednym 
łóżku...
Alex nie zdołała powstrzymać uśmiechu. Był tak zakłopotany, taki niezgrabny! 
Było to do pewnego stopnia tragiczne i napawało Alex zarówno smutkiem, jak i 
gniewem. Z drugiej jednak strony trochę mu współczuła. Wydawał się taki 
zagubiony.
— Nic mi nie zrobisz, chyba że zdzielisz mnie butem. Dlaczego pytasz? — 
Próbowała udawać, że wszystko jest jak dawniej, lecz oboje dobrze wiedzieli, że 
to nieprawda.
— Po prostu boję się, że jeśli przewrócę się na drugi bok... albo cię dotknę... 
może cię zaboleć...
Traktował ją niczym cenny wazon, a nie kobietę. Popadał ze skrajności w 
skrajność. Najpierw żądał, by udawała, że w ogóle nie ma sprawy, teraz z kolei 

background image

gotów był trzymać się od niej na odległość, żeby przypadkiem nie zadać jej 
bólu.
— Nic mi nie zrobisz, Sam, nie bój się — powiedziała cicho, starając się dodać 
mu otuchy. On jednak wślizgnął się pod kołdrę tak, jakby obok Alex znajdowało 
się pole minowe i leżał sztywno na skraju łóżka, trzymając się od niej tak 
daleko, jak tylko się dało. Poczuła się niczym trędowata.
— Wszystko w porządku? — zapytał nerwowo, zanim zgasił światło. — 
Niczego nie potrzebujesz?
— Ależ nie!... W porządku, Sam. — A przynajmniej chciałaby, żeby tak było. 
Na pewno czuła się wystarczająco dobrze, żeby spać obok niego, tyle że Sam 
najwyraźniej nie chciał.
W końcu zasnął, nie przysunąwszy się do niej ani o cal. Wyglądało na to, że po 
utracie piersi w ciągu jednego dnia stała się dla niego kimś obcym. Długo 
jeszcze leżała i płakała z tęsknoty za Samem takim, jakim go pamiętała.
Rano obudził się bardzo wcześnie i kiedy Alex wstała i ponownie zmieniła 
piżamę na koszulę, on i Annabelle byli już ubrani
i właśnie wybierali się do Central Parku, by puszczać latawiec, który jej kupił.
— Idziesz z nami? — spytał Sam z wahaniem. Alex pokręciła głową. Wciąż 
czuła się osłabiona i zdecydowanie lepszym wyjściem wydawało się jej 
siedzenie w domu.
— Zostanę. Jak wrócicie, może upieczemy z Annabelle ciasteczka — odparła, 
starając się, by brzmiało to zachęcająco.
— Hurra! — wykrzyknęła mała z entuzjazmem. Podobały się jej obie 
propozycje: ciasteczka i latawiec.
Pół godziny później Sam i Annabelle wyszli, dzierżąc dumnie latawiec, oboje 
we wspaniałych humorach. Sam od rana prawie nie rozmawiał z Alex, tak jakby 
jej obecność w domu była dla niego namacalnym zagrożeniem. Stał się jeszcze 
mniej rozmowny niż podczas odwiedzin w szpitalu. Było to dla niej bardzo 
deprymujące.
Kiedy wrócili, Alex podała im na lunch zupę i kanapki. Carmen poszła do domu 
i chociaż Alex nalegała, by zrobiła sobie trochę wolnego, uparła się, że za parę 
godzin wróci. Wolała, żeby Alex miała pod ręką kogoś do pomocy.
Podekscytowana Annabelle opowiedziała mamie, że przez chwilę ich latawiec 
leciał aż pod samym niebem, a potem spadł na drzewo i tata musiał wspiąć się 
bardzo wysoko, aby go ściągnąć.
— Nie tak znowu wysoko — sprostował Sam, wyraźnie rozbawiony. Dobrze się 
bawili, przynieśli też kasztany i precle.
Pod ich nieobecność Alex uczesała się i ubrała. Miała teraz na sobie sweter i 
dżinsy, prawie więc nie było widać, co jej się stało. Pod luźnym swetrem trudno 
było dostrzec jakiekolwiek wypukłości. Jednakże Annabelle wyczuła różnicę, 
kiedy nieco później wspięła się mamie na kolana.
— Mamusiu, ten skaleczony cycuszek jest mniejszy... Odpadł ci, jak miałaś 
wypadek?

background image

— Coś w tym rodzaju — odrzekła Alex z uśmiechem, starając się zachować 
spokój.
Rozumiała, że wcześniej czy później będą musiały o tym porozmawiać. Nie 
widziała powodu, by nie załatwić tego właśnie teraz. Im prędzej, tym lepiej. 
Sam był akurat w drugim pokoju, a kiedy wrócił i usłyszał, o czym rozmawiają, 
wyglądał na trochę zaskoczonego.
— A jak zdejmiesz bandaż, to będziesz wyglądać inaczej? W ogóle go nie 
masz? — Annabelle wpatrywała się ze zdumieniem w coś, czego w 
rzeczywistości już nie było.
— Możliwe. Jeszcze nie patrzyłam.
— Sam odpadł? Jak?...
Alex nie chciała jej przestraszyć ani oszukiwać.
— Nie. Ale był bardzo skaleczony. Dlatego musieli mi założyć duży bandaż.
— Jak to się stało? Annabelle była bardzo zdziwiona tym, co przytrafiło się jej 
mamie w podróży, za to Sam sprawiał wrażenie poirytowanego. Na szczęście 
Annabelle pobiegła do drugiego pokoju po grę i Alex nie musiała odpowiadać 
na jej ostatnie pytanie. Odetchnęła z ogromną ulgą, nie miała bowiem pojęcia, 
co powiedzieć. „Jak to się stało?" było chyba jedynym pytaniem, którego 
chciała uniknąć.
Samowi bardzo nie spodobał się temat ich rozmowy.
— Po co jej mówiłaś? Dlaczego to musi być tematem waszych rozmów? Na 
litość boską, przecież ona ma dopiero trzy i pół roku! Wcale jej to niepotrzebne.
— Mnie też nie, Sam, ale po prostu jesteśmy na to skazani. A ona mnie 
zapytała. Siadła mi na kolanach i natychmiast zauważyła różnicę.
— W takim razie nie sadzaj jej sobie na kolanach. Jest tyle sposobów, żeby 
uniknąć takich rozmów!...
— Zauważyłam. A ty, zdaje się, znasz je wszystkie. Co do jednego.
Unikał jej, jak tylko się dało, a nieco później oznajmił, że po południu musi 
jechać do biura, co zdziwiło ją niepomiernie. Rzadko zdarzało mu się bywać 
tam w weekendy. Dobrze jednak wiedziała, dlaczego tam jedzie: po prostu nie 
mógł znieść jej fizycznej bliskości.
Alex i Annabelle zostały w domu, piekąc ciasteczka i oglądając „Piotrusia Pana" 
i „Małą Syrenkę". Sam wyszedł o trzeciej, gdy atmosfera w domu stała się tak 
gęsta, że Alex pomyślała, iż chyba rzeczywiście będzie najlepiej, jeśli przez parę 
godzin nie będą musieli ze sobą przebywać. Nie mogła już znieść tego napięcia. 
Chwilami wydawało się jej, że między nimi aż iskrzy.
— Czemu tatuś jest na ciebie zły? — spytała Annabelle, kiedy kroiły ciasto.
— Dlaczego sądzisz, że jest na mnie zły? — odparła zaskoczona Alex, 
zdziwiona spostrzegawczością dziecka.
— Bo jak nie musi, to z tobą nie rozmawia.
— Może jest zmęczony — wyjaśniła Alex, wałkując następny kawałek ciasta, 
podczas gdy Annabelle podkradała kawałki i zjadała je.

background image

— Tęsknił za tobą, kiedy cię nie było. Ja też — stwierdziła uroczyście. — Może 
gniewa się, że pojechałaś?
— Może... — zgodziła się Alex, nie chcąc wciągać córki w problemy dorosłych. 
— Założę się, że wróci w lepszym humorze — dodała, pocałowała Annabelle w 
czubek piegowatego noska i wręczyła jej następny kawałek ciasta.
Tymczasem Sam siedział w biurze w nastroju jeszcze gorszym niż przed 
wyjściem z domu. Nie bardzo miał co robić. Podstawą jego pracy byli klienci i 
transakcje. Nie miewał takiej lawiny papierkowej roboty, z jaką Alex borykała 
się niemal codziennie. Do biura przyjechał jedynie po to, by wyrwać się z domu, 
i teraz czuł się po prostu głupio. Uciekał przed Alex i zdawał sobie z tego 
sprawę, lecz bał się widoku jej ciała i jej bólu, obawiał się, że nie potrafi 
sprostać jej oczekiwaniom. Dużo łatwiej było wściekać się na nią, boczyć i 
unikać jej towarzystwa.
— Co ty tu robisz? — rozległ się głos w drugim końcu pokoju.
Sam uniósł wzrok i zerwał się na równe nogi. Był przekonany, że w biurze nie 
ma nikogo oprócz niego. Musiała przyjść przed chwilą. Daphne. Miała na sobie 
obcisłą czarną koszulę i czarne legginsy, w których jej nogi zdawały się sięgać 
szyi, włosy splotła w luźny warkocz.
— Byłem pewien, że jesteś w Yermont — powiedział, nie potrafiąc ukryć 
zaskoczenia.
— Miałam być, tylko że Simon złapał grypę, a znajomi nie chcieli jechać bez 
niego. Pomyślałam, że w takim razie nadgonię zaległości w pracy. Oczywiście 
jeżeli nie masz nic przeciwko temu. Nie chciałabym ci przeszkadzać. Byłeś 
bardzo zamyślony — dodała ze współczuciem. Stojąc pośrodku pokoju, 
wydawała się bardzo młoda i bardzo zmysłowa. — Co słychać?
— Nic dobrego. Inaczej by mnie tutaj nie było — odparł szczerze, wyciągając 
nogi pod biurkiem i bawiąc się ołówkiem. Dziwiło go, że z Daphne potrafi 
rozmawiać na każdy temat, a z Alex na żaden.
— Właściwie sam nie wiem, po co tu przyjechałem — rzekł wstając z krzesła i 
podchodząc do dziewczyny. — Może po prostu szósty zmysł podpowiedział mi, 
że ty też tu będziesz — dodał z uśmiechem.
— Oj, nieładnie — droczyła się z nim. — Ale przyjmuję to jako komplement. 
Napijesz się kawy?
— Chętnie. Dzięki. — Wszedł za nią do niewielkiego kantorka i poczuł jej 
delikatny zapach. Pachniała piżmem, ciepłem i seksem.
— Przepraszam — odezwał się nagle. — Zachowywałem się w tym tygodniu 
jak wariat. Ale naprawdę nie bardzo wiem, w którą stronę idę, gdzie mam ręce, 
a gdzie nogi. To istne piekło, ale nie miałem prawa przerzucać tego na ciebie.
— Jeśli to przerzucanie ma polegać na wspólnej kolacji w Le Cirąue i tańcach, 
to proszę bardzo, przerzucaj, ilekroć najdzie cię ochota — uśmiechnęła się 
uwodzicielsko, Sam jednak poza zmysłowością dostrzegał w tym uśmiechu 
ciepło i współczucie. Była figlarna i swawolna, lecz zarazem wydawała się 

background image

bardzo opiekuńcza. Pod wieloma względami przypominała Alex z najlepszego 
okresu. — Czy twoja żona umiera, Sam?
Otwartość tego pytania, zadanego łagodnym, cichym głosem, niemalże 
wywróciła mu żołądek na drugą stronę. Przez dłuższą chwilę nie wiedział, co 
odpowiedzieć.
— Być może — odparł w końcu. — Nie wiem. W każdym razie wygląda na to, 
że jest ciężko chora.
— Czy to rak? Pokiwał głową.
— Na początku tygodnia amputowali jej pierś. Wkrótce zaczyna chemioterapię.
— Musi ci być naprawdę trudno. Córce pewnie też.
— Tak, rzeczywiście... A będzie jeszcze gorzej. Chemioterapia to koszmar. Nie 
wiem, czy ja bym się na nią zdecydował.
— Każdy tak mówi, dopóki go to nie dotknie, ale potem walczy jak wściekły i 
robi co może, żeby pokonać chorobę. W zeszłym roku umarł mój ojciec. 
Próbował wszystkiego, co tylko udało mu się zdobyć, nie wyłączając jakichś 
magicznych pigułek z Jamajki. Nie można mieć do niej pretensji, że próbuje. 
Ale dla ciebie to musi być istne piekło. Biedaku...
Stali w ciasnym pomieszczeniu czekając, aż kawa się zaparzy. Głos Daphne był 
niewiele donośniejszy niż szept.
— Nie mnie powinnaś współczuć — wyszeptał nie wiedząc, dlaczego właściwie 
mówią tak cicho, skoro w pobliżu nikogo nie ma, lecz pragnął jedynie stanąć 
jeszcze bliżej Daphne i mówić jeszcze ciszej. — Ja mam się świetnie...
— Niezupełnie... — odparła i zrobiła coś, na co w ogóle nie był przygotowany: 
zarzuciła mu ramiona na szyję, przejechała palcami po kręgosłupie tak, że 
wstrząsnął nim dreszcz, i przywarła do jego ust.
Ciało Sama zareagowało z siłą wręcz przerażającą. Miał ochotę zedrzeć z niej 
legginsy i położyć ją na podłodze, zdobył się jednak tylko na namiętny 
pocałunek, w trakcie którego błądził głodnymi rękoma po jej ciele. Była 
umięśniona niczym tancerka, miała twardy, sprężysty brzuch i drobne pośladki, 
jej piersi idealnie wypełniały jego dłonie. W końcu Daphne, z trudem łapiąc 
oddech, oderwała swe usta od jego.
— O Boże, Sam... nie mogę już... o Boże... jak ja ciebie pragnę!...
— Ja ciebie też — szepnął.
Uklęknął i wcisnął twarz w miejsce, gdzie schodziły się jej uda. Wydała długi 
cichy jęk, a on, przyciągnąwszy ją mocniej do siebie, nagle oprzytomniał. W 
żadnym razie nie mógł sobie na to pozwolić.
— Daphne... nie wolno nam... — Wstał i mocno ją przytulił, czując wyrzuty 
sumienia większe nawet niż wobec Alex. Zżerało go dzikie pożądanie. — Nie 
mogę. Nie mam prawa komplikować ci życia... ani zrobić tego swojej żonie.
— Nie dbam o to — odparła Daphne ochryple. — Jestem dorosła, sama 
podejmuję decyzje.
— To prowadzi donikąd... a ty zasługujesz na coś więcej. Pragnę cię, i to od 
dnia, kiedy cię poznałem, ale co ty będziesz z tego miała?

background image

— Mam nadzieję, że dużo przyjemności — roześmiała się.
— Chciałbym ci dać coś więcej, ale nie mogę. Przynajmniej nie teraz.
— Na  początek   powinno   wystarczyć  —  stwierdziła  wesoło.
— Chyba nie proszę o wiele?
— A powinnaś. Zasługujesz na to.
Ich usta ponownie się spotkały. Sam trzymał ją w ramionach tak długo, aż żadne 
nie było w stanie dłużej wytrzymać.
— Jak tak dalej pójdzie, będziemy musieli coś z tym zrobić.
— Roześmiali się oboje z jego aż nadto widocznej erekcji. Daphne pieściła go 
przez spodnie, a dotyk jej dłoni doprowadzał go do obłędu.
— Przecież właśnie coś takiego zaproponowałam — uśmiechnęła się i znowu 
go pocałowała, po czym schyliła się i delikatnie ukąsiła go w wypukłość 
dżinsów.
— Przestań — zażądał bez przekonania. — Nie... Daphne... o Boże... Daphne... 
Jeśli natychmiast nie przestaniesz, za parę minut wyznam ci dozgonną miłość.
— Miałam nadzieję, że to zrobisz — roześmiała się figlarnie, po czym 
wyprostowała się i nalała mu filiżankę kawy.
— Nie mógłbym — powiedział, myśląc zarówno o żonie, jak i o córce.
— To się czasami zdarza. Tak to już bywa w życiu. Nie zawsze wszystko układa 
się tak, jak sobie zaplanowaliśmy. Właściwie to chyba nigdy. Przynajmniej w 
moim życiu. Moje jest w tej chwili jedną wielką ruiną.
— Jesteście sobie bliscy? — spytała, kiedy sączyli kawę, starając się chociaż na 
chwilę zapomnieć o swoich ciałach.
— Byłem pewien, że tak. Ale teraz nie jesteśmy w stanie ze sobą rozmawiać. 
Nagle wszystko przestało się liczyć. Istnieje tylko ta jej choroba. Nie potrafi 
myśleć o niczym innym, a to naprawdę ponad moje siły. Mam tego dość.
— Prawdę mówiąc, nie dziwię się jej. Tylko że to musi być dla ciebie piekielnie 
trudne, prawda?
— Ale chyba jestem jej to winien — rzekł, po czym wyznał jej swoją 
najmroczniejszą tajemnicę: — Kiedy miałem czternaście lat, umarła moja 
matka. Na raka. Znienawidziłem ją za to. Pamiętam jedynie, że bardzo cierpiała, 
przez cały czas mówiła tylko o swojej chorobie i przeszła wiele operacji. Kroili 
ją kawałek po kawałku, aż w końcu umarła. A umierając, pociągnęła za sobą 
mojego ojca. Mnie też by pewnie zabiła, tyle że ja się nie dałem. Nie 
pozwoliłem, by mnie zatruła, tak jak zatruła ojca. Nie zgodziłem się być częścią 
jej tragedii. Podobnie jest teraz z Alex. Czuję, że muszę trzymać się jak najdalej 
od niej, żeby ocalić własne życie.
Było to straszliwe wyznanie, lecz natychmiast poczuł się lepiej. A Daphne 
najwyraźniej zrozumiała to, czego nie pojęła jeszcze Alex, która była zanadto 
zajęta samą sobą, by dostrzec jego przerażenie.
— Sam nie dasz rady, prawda? — spytała Daphne zachrypniętym głosem, 
wyrywając go z zamyślenia.

background image

— Nie jestem pewien. Chyba powinienem spróbować. Ale ty mi tego nie 
ułatwiasz.
— Ciekawe — powiedziała, kładąc dłoń na wybrzuszeniu jego dżinsów, aż 
ogarnięty rozkoszą Sam zamknął oczy. — A mnie się wydaje, że dzięki moim 
staraniom wszystko się staje baaardzo łatwe.
— Rzeczywiście.
Pocałował ją, na nowo ogarnięty dziką żądzą, lecz zdecydowany panować nad 
sobą. Był winien Alex przynajmniej tyle. Nie zamierzał pozwolić, by pożarła 
jego duszę, ale mógł chociaż pozostać jej wierny. Miał pecha, że drogi jego i 
Daphne skrzyżowały się w tak fatalnym momencie. A może miała to być 
rekompensata za to, co tracił?
Długo jeszcze stali w ciasnym kantorku, z którego wyszli, gdy na dworze było 
już ciemno. Sam miał wrażenie, że minęło kilka dni, odkąd przyszedł do biura. 
Wstawili filiżanki do zlewu, Daphne umyła je, potem weszła za Samem do jego 
gabinetu.
— Zostajesz? — zapytał. Nie miał ochoty wracać do domu, ale wiedział, że 
musi.
— Wezmę robotę do domu — odparła wesoło.
Przeszli do jej gabinetu, a kiedy zabrała, co miała zabrać, znowu zaczęli się 
całować. Oparła się o biurko, ciągnąc go za sobą, i Sam nadludzkim wysiłkiem 
zwalczył pokusę, by natychmiast ją posiąść. Raz jeszcze zdołał sobie 
wytłumaczyć, że przecież jest żonaty i nie wolno mu tego zrobić. Ale czarne 
legginsy na nogach Daphne nie ułatwiały mu zadania. Chwilami miał wrażenie, 
że jest całkiem naga. Czuł pod palcami każdy cal jej ciała, tym bardziej że nie 
starała się niczego zasłaniać. W końcu uwolnił jej piersi spod koszuli. Były tak 
piękne, że omal nie krzyknął z wrażenia. Kształtne i krągłe, miały różowe sutki, 
które w jego palcach natychmiast stwardniały, błagając o pieszczoty, tak jak ona 
— pieszczona i całowana — błagała o niego.
Minęło kolejne pół godziny, zanim Daphne się ubrała i w końcu wyszli z biura. 
Była już prawie siódma i kiedy wsiedli do taksówki, Sam czuł się jak sztubak. 
Powiedział, że zawiezie ją do domu, po czym na nowo zabrał się do pieszczot.
— Lepiej zamykaj się w biurze na klucz — ostrzegł — bo nie jestem pewien, 
czy jak cię znowu zobaczę, zdołam nad sobą zapanować.
Nie wydawało się to zbyt prawdopodobne, poza tym Daphne nie miałaby nic 
przeciwko temu.
Wysiadła przy Pięćdziesiątej Trzeciej, gdzie w starej kamienicy wynajmowała 
mieszkanie. Kiedyś należało do jakiejś gwiazdy filmowej, po której zostało 
jeszcze kilka mebli, ogólnie jednak było dość zaniedbane.
— Wstąpisz? — zaproponowała, stojąc obok taksówki w tych swoich 
seksownych legginsach.
— Nie. Wątpię, czy potrafiłbym zachować się przyzwoicie.
— Ja też — roześmiała się, po czym z poważną miną wyciągnęła rękę i 
delikatnie ścisnęła jego dłoń. — Odwiedź mnie, kiedy tylko będziesz miał 

background image

ochotę. Nawet gdybyśmy mieli tylko rozmawiać. Czekam na ciebie, Sam. I 
wiesz?... może zabrzmi to idiotycznie... chyba cię kocham.
— Proszę... nie... nie mogę... ale dziękuję.
Jeszcze raz się pocałowali, Daphne pomachała mu ręką i weszła do domu, on 
zaś zapamiętał jej adres, chociaż dobrze wiedział, że nie powinien.
Kwadrans po siódmej dotarł do domu. Alex nie wyglądała na zadowoloną, lecz 
nie powiedziała ani słowa. Domyśliła się, że Sam stara się jej unikać, byłaby 
wszakże jeszcze bardziej zdenerwowana,
gdyby wiedziała, czym naprawdę zajmował się w biurze. Przez chwilę 
wydawało mu się, że czuje na sobie zapach perfum Daphne, czym prędzej więc 
poszedł umyć ręce i zmienić sweter.
— Musiałeś mieć dużo pracy — odezwała się ostrożnie, kiedy położyli 
Annabelle do łóżka. Carmen pozmywała naczynia i zamknęła się w pokoju 
gościnnym. , »,*>
— Tak.
— Aż tak dobrze wam idzie? Nigdy dotąd tego nie robiłeś,
— Dzięki Simonowi mamy coraz więcej klientów. Jest naprawdę wyjątkowy.
— Mam nadzieję, że uważnie go obserwujesz. Wydaje mi się, że jego styl 
bardzo się różni od waszego. Chyba nie chcecie zrobić przez niego wielkiej 
klapy?
— Spokojna głowa. Simon cieszy się w Londynie opinią człowieka, który robi 
świetne interesy przynoszące ogromne pieniądze.
— Czyste?
— Oczywiście, że tak.
Znowu wyglądał na rozdrażnionego. Dlaczego ona zawsze musi mieć jakieś 
wątpliwości? Nawet jak na prawnika była chyba zanadto podejrzliwa. On 
wprawdzie początkowo również nie ufał Simonowi, teraz jednak był 
przekonany, że dzięki niemu ich firma dokona wielkich rzeczy. A poza tym 
Simon przywiózł Daphne. Czego więcej można było wymagać? Siadając do 
kolacji, Sam zdał sobie sprawę, że znowu o niej myśli.
— Co ciekawego robiłeś? — zapytała Alex, wyraźnie zainteresowana, co 
zatrzymało go w biurze aż tak długo.  Słysząc to pytanie Sam o mało nie 
udławił się sałatką.
— Nic szczególnego... takie tam papierkowe drobiazgi...
— Od kiedy się tym zajmujesz? — W jej głosie brzmiał sceptycyzm, lecz nie 
podejrzliwość. Nie miała cienia wątpliwości, że Sam stara się trzymać z dala od 
niej, ale nie wiedziała, bo i skąd?, co robił w biurze ani z kim.
Wspólna kolacja przebiegła w niezbyt ciepłej atmosferze. Rozpaczliwie szukali 
tematów, które mogłyby zainteresować ich oboje, przynajmniej jednak byli 
razem. Najgorsze było już — albo prawie — za nimi i teraz Alex pozostało 
tylko mocno się trzymać i przetrwać kurację. Wierzyła, że później ich 
małżeństwo wróci do normy. Teraz było im trudno, bo oboje jeszcze nie 
przywykli do nowej sytuacji.

background image

Kiedy położyli się spać, Sam, tak jak poprzedniej nocy, trzymał się kurczowo 
brzegu łóżka. Był miły i troskliwy, lecz nawet nie kiwnął
palcem, by się do niej zbliżyć. I znowu on zasnął, Alex zaś leżała po swojej 
stronie łóżka i płakała. Nawet jeżeli bał się tego, co kryły bandaże, mógł 
przynajmniej spróbować ją przytulić albo zdobyć się na pocałunek.
Napięcie między nimi było tak ogromne, że z ulgą przyjęli nadejście 
poniedziałku. Sam wyszedł do pracy o ósmej rano, Alex natomiast ubrała się i 
po raz pierwszy od operacji odprowadziła Annabelle do przedszkola. O 
dziewiątej była umówiona na wizytę u doktora Petera Hermana. Miał obejrzeć 
szwy i zmienić opatrunek. Obawiała się tego, co zobaczy, gdy lekarz zdejmie 
bandaże, jej obawy wszakże byłyby jeszcze większe, gdyby wiedziała, kto czeka 
na Sama w biurze. Daphne miała na sobie nowy granatowy kostium Chanel, 
spod minispódniczki wystawały jej nieziemsko długie nogi. Chciała mu tylko 
powiedzieć, że to, co zdarzyło się w sobotę, nie było pomyłką, że niczego, ale to 
dosłownie niczego nie żałuje i pragnie go jak nikogo dotąd.
— Chcę, żebyś wiedział — wyszeptała, zamykając drzwi jego luksusowego 
biura — że się w tobie zakochałam. Nie musisz nic robić, nie musisz nawet 
mnie chcieć. Po prostu wiedz, że kiedy tylko zapragniesz, będziesz mnie miał. I 
to na dowolnych warunkach. Zdaję sobie sprawę, kim jesteś i jakie masz 
zobowiązania. Ale kocham cię i będę twoja, jeśli zechcesz.
Daphne Belrose była niespotykaną kusicielką.
Pocałował ją namiętnie, ona zaś odwzajemniła pocałunek, cofnęła się o krok, 
uśmiechnęła i wyszła, cicho zatrzaskując za sobą drzwi.
Alex spędziła w poczekalni zaledwie pół godziny, po czym doktor Herman 
zaprowadził ją do swojego gabinetu i spytał, jak się miewa. Powiedziała, że 
nadal jest osłabiona, lecz bólu prawie nie czuje. Zdjąwszy bandaże, był 
wyraźnie zadowolony. Stwierdził, że rana jest czysta, szew dobrze się goi. Było 
nawet lepiej, niż przypuszczał. Miał już także ostateczne wyniki badań, które 
okazały się prawie idealnie zgodne z jego oczekiwaniami. Zajęte były cztery 
węzły chłonne, nowotwór był hormononiewrażliwy, Alex wydawała się więc 
idealną kandydatką do chemioterapii. Kuracja miała się rozpocząć za nieco 
ponad dwa tygodnie, kiedy tylko pacjentka nabierze trochę sił.
Dla Alex nie była to dobra wiadomość, chociaż niczego lepszego się nie 
spodziewała. Nie miała też właściwie żadnych pytań, albowiem lekarz 
wcześniej wszystko jej szczegółowo wyjaśnił. Pomimo raka drugiego stopnia 
węzły były minimalnie zajęte, co stanowiło zdecydowanie dobry znak.
— Rana goi się świetnie — zapewnił — jeśli więc zdecyduje się pani na 
rekonstrukcję, chirurdzy plastyczni nie będą mieli trudnego zadania.
Wyglądał na bardzo zadowolonego, ona więc również próbowała spoglądać w 
przyszłość z optymizmem, niemniej fakt pozostawał faktem, iż przed tygodniem 
straciła pierś. Trudno się było z tego cieszyć, tym bardziej że czekała ją 
chemioterapia.

background image

Lekarz spojrzał na nią z ciekawością zastanawiając się, jaki naprawdę jest stan 
jej duszy. Sprawiała wrażenie nieco bardziej ponurej niż zazwyczaj, lecz tego 
należało się spodziewać.
— Czy widziała już pani ranę? Pokręciła głową, patrząc na niego z 
przerażeniem.                        '— Chyba najwyższy czas, żeby ją pani obejrzała. 
Musi się pani na to przygotować. A mąż?
— Też nie. — Podejrzewała, że Sam również się boi, i oczywiście nie myliła 
się. Ale nie mogła mieć o to do niego pretensji, bo w końcu sama też nie miała 
ochoty oglądać tego, co kryło się pod bandażem.
— Uważam, że powinna pani się przemóc. Niedługo będzie pani mogła się 
kąpać i wtedy i tak się zobaczy. A spojrzenie w lustro na pewno nie zaszkodzi. 
Moim zdaniem już czas.
Jego słowa nie przygotowały jej na to, co ujrzała, gdy po powrocie do domu 
poszła do łazienki, gdzie najpierw zdjęła sukienkę, potem stanik, a wreszcie, 
powoli i z ociąganiem, odwinęła bandaż pozwalając, by opadł na ziemię. Ze 
zdeterminowaną miną podeszła do lustra, starając się patrzeć wyłącznie na 
odbicie swej twarzy, w końcu powoli spuściła wzrok niżej. Krzyknęła i cofnęła 
się o krok. Nigdy dotąd nie widziała czegoś równie okropnego! Zamiast piersi 
miała teraz płaski płat ciała. Na razie było różowe, lecz wiedziała, że za jakiś 
czas stanie się białe. Przez środek szła czerwona blizna, tam gdzie zrobiono 
nacięcie, by pozbawić ją piersi, skóry, a nawet sutka, po czym zaszyć to, co 
pozostało. Nie była jej w stanie pocieszyć nawet świadomość, że być może w 
ten sposób ocalono jej życie. Zrobiło się jej słabo, usiadła więc na dywaniku, 
wtuliła twarz w kolana i zapłakała.
Dopiero po mniej więcej godzinie jej szloch usłyszała Carmen.
— Pani Parker... och, pani Parker... co się stało?... Czy nic pani nie jest? Mam 
wezwać lekarza?... Pani Parker?
Alex nie była w stanie się opanować. Pokręciła tylko głową i mocniej objęła 
kolana, przyciskając swoją jedyną pierś do kolan i ciągle płacząc.
— Wyjdź stąd... wyjdź... proszę... — wyjąkała żałośnie niczym Annabelle.
Carmen opadła na kolana, płacząc z żalu nad nią, jakby płakała nad losem 
skrzywdzonego dziecka.
— Niech pani nie płacze... proszę... wszyscy tak bardzo panią kochamy... — 
powiedziała, obejmując Alex ramieniem.
Alex potrząsnęła tylko głową i jeszcze mocniej się rozszlochała.
— On mnie znienawidzi... jestem ohydna... znienawidzi mnie...
— Zadzwonię do niego — zaproponowała Carmen. Alex krzyknęła przeraźliwie 
i ukryła twarz w kolanach, błagając Carmen, by tego nie robiła.

— Zostaw 

mnie samą... Proszę...

y .

Carmen próbowała objąć ją i przytulić, Alex się wszakże wyrwała. Nie wiedząc, 
co dalej robić, Carmen wróciła do kuchni i siedziała tam, aż w drzwiach stanęła 
jej pracodawczyni.

background image

— Czy mogłabyś odebrać dziś Annabelle z przedszkola? — spytała słabym, 
wypranym z emocji głosem.
— A może jednak sama ją pani odbierze? Mała na pewno bardzo się ucieszy.
— Nie mogę — odparła Alex głosem, który brzmiał, jakby dobiegał z 
zaświatów.
— Może pani. Jeśli pani chce, pójdziemy razem, dobrze? — Zaprowadziła Alex 
do pokoju, po czym wyjęła z szafy luźną wełnianą suknię. — Proszę, Annabelle 
bardzo ją lubi.
— Nie mogę, Carmen, naprawdę nie mogę. — Ponownie wstrząsnął nią szloch.
Carmen chwyciła ją mocno za ramiona.
— Nieprawda. Pomogę pani.
— Dlaczego? — Alex chciała się poddać, lecz Carmen nie zamierzała na to 
pozwolić.
— Dlatego, że panią kochamy. Będziemy pani pomagać, dopóki pani 
wyzdrowieje. To już niedługo — stwierdziła zdecydowanie, starając się dodać 
jej otuchy.
— Nie wyzdrowieję — wyszeptała Alex wkładając  sukienkę.
— Czeka mnie chemioterapia.
— Och... — Carmen nie zdołała ukryć przerażenia. — To nic
— dodała po krótkiej chwili. — Z tym też sobie jakoś poradzimy.
Gotowa była zrobić co w jej mocy, żeby tylko pomóc Alex. To była dobra 
kobieta, dobra pracodawczyni i z całą pewnością nie zasłużyła na taki los. Miała 
kochającego męża i śliczną córeczkę. Musiała żyć, choćby ze względu na nich, i 
Carmen zamierzała pomóc jej w osiągnięciu tego celu.
— Najpierw pójdziemy po Annabelle, zjemy lunch, później pani się położy i 
prześpi, a ja zabiorę małą do parku — mówiła jak do dziecka.
Pogrążona w rozpaczy Alex wykonywała wszystkie polecenia, nie bardzo 
wiedząc, co robi. Nigdy w życiu nie widziała nic równie okropnego jak to, co 
zostało jej po operacji.
Poszły do przedszkola po Annabelle, potem wolno wróciły do domu. Alex przez 
całą drogę milczała, lecz córka nie zwróciła na to uwagi. W domu Carmen 
podała zupę pomidorową i kanapki z indykiem, później zapakowała Alex do 
łóżka — w czym zresztą pomogła
jej Annabelle, która uznała to za świetną zabawę — i zabrała małą na spacer.
Kiedy po południu Annabelle opowiedziała o wszystkim tacie, ten zaczął się 
zastanawiać, czy Alex znowu „udaje inwalidkę".
— Co się dzieje? — rzucił niedbale, gdy Annabelle poszła już spać. — 
Przespałaś całe popołudnie?
W jego głosie słychać było dezaprobatę. Nie chciał, by Alex mdlała na oczach 
małej. Przeszedł przez to w dzieciństwie i samo wspomnienie nadal było w 
stanie doprowadzić go do szału. Chociaż dawno już dorósł, wciąż cierpiał na 
nieopanowaną nienawiść do wszelkich chorób.

background image

— Musiałam się zdrzemnąć. Byłam bardzo zmęczona. Miałam dziś wizytę u 
doktora Hermana. — Jej głos wydawał się zupełnie pozbawiony życia, oczy zaś 
w ogóle nie zdradzały tego, co czuła.
— Przyszły już wyniki badań patologicznych?
— Tak. Mam zajęte cztery węzły chłonne. Konieczna będzie chemioterapia — 
odparła. — Zdjął mi opatrunek — dodała po chwili.
— Świetnie. Wreszcie jakiś krok naprzód. To cię chyba trochę podbudowało? 
— spytał z entuzjazmem, zupełnie ignorując wiadomość o chemioterapii.
Alex spojrzała na niego, jakby spadł z innej planety.
— Nie bardzo.
— Dlaczego? Są jakieś problemy?
— Właściwie nie. Tylko jeden drobiazg... Zdaje się, że razem z bandażem 
odpadła mi jedna pierś...
— O co ci chodzi? W czym problem? Dlaczego jesteś taka zmęczona?
— A czego się spodziewałeś? — warknęła. — Uśmiechu jak na rodzinnej 
fotografii? Na litość boską, czy ty naprawdę niczego nie rozumiesz? Straciłam 
pierś i dla mnie to jest problem. Może dla ciebie nie, chociaż chyba nie będziesz 
próbował mi wmawiać, że to dla ciebie nic nie znaczący drobiazg. Odkąd 
wróciłam do domu, traktujesz mnie jak trędowatą i trzymasz się jak najdalej ode 
mnie. To, co mam pod bandażem, nie jest zbyt piękne.
— Nigdy nie twierdziłem, że jest. Ale to nie powód, żeby robić aż taką tragedię.
— Może i nie. Pozwól jednak, że coś ci powiem: to z całą pewnością nie jest 
przyjemny widok. — Posłała mu jadowite spojrzenie, nadal zrozpaczona i 
przerażona tym, co ujrzała w lustrze.
— Nie przesadzaj. Przecież lekarz powiedział, że możliwa będzie rekonstrukcja.
— Pewnie, pod warunkiem że zdecyduję się na kolejną bolesną operację, 
przeszczepy skóry, tatuaże i silikonowe implanty, które, jak się zapewne 
orientujesz, do bezpiecznych nie należą. To nie jest taka znowu fraszka, jak ci 
się wydaje.
— W porządku, ale na litość boską, to jeszcze nie powód, żeby się tak mazać. 
Ostatecznie gorsze rzeczy ludzi spotykają. — A co jest najgorsze?
— Śmierć — odparł bez ogródek.
— Daj mi trochę czasu, a może zaliczę także to. Na razie mam dziwne wrażenie, 
że gdzieś podziałam kilka rzeczy, na których mi zależało. Jedną z nich jest lewa 
pierś, drugą mój mąż. Wygląda na to, że wyfrunąłeś przez okno razem z moją 
piersią, a może nie zwróciłeś na to uwagi? Bo ja owszem. Mam już po dziurki w 
nosie tej twojej sztuki znikania, zachowywania się, jakbym nie istniała, tylko 
dlatego, że nie potrafisz sobie poradzić z tym, co się stało.
— To nieprawda — rzekł gniewnie świadom, iż Alex ma rację.
— Akurat! Unikasz mnie, odkąd się dowiedziałam o chorobie, a od operacji 
traktujesz mnie, jakbym była twoją ciotką, a nie żoną. Jak długo to jeszcze 
potrwa, Sam? Jak długa według ciebie powinna być pokuta za grzech utraty 
piersi? Aż do rekonstrukcji, żebym przypadkiem nie wystraszyła cię na śmierć, 

background image

kiedy się rozbiorę, czy do końca życia? Wolałabym wiedzieć, bo nie chciałabym 
cię denerwować, kręcąc się zbyt blisko ciebie, ani psuć ci apetytu, jeśli akurat 
przyjdzie mi do głowy wziąć prysznic.
— Psujesz mi apetyt tymi bezsensownymi rozważaniami i oskarżeniami. Nawet 
gdybyś straciła obie piersi, nie zepsułabyś mi go bardziej.
— Czyżby? A chcesz się założyć? Nawet nie masz pojęcia, jakie to ohydztwo. 
Wygląda dużo gorzej, niż jesteś w stanie sobie wyobrazić.
— Wygląda tak źle, jak chcesz to widzieć. Sama wszystko komplikujesz. To ty 
nie potrafisz się pogodzić z tym, co się stało.
— Tak ci się wydaje?
Nagle przestała nad sobą panować, stanęła przed nim i rozpięła koszulę. Sam 
czuł, że serce wali mu jak młotem, było jednak zbyt późno, żeby ją 
powstrzymać, poza tym wiedział, że sam ją sprowokował. Gwałtownym ruchem 
strząsnęła jedno ramiączko, potem drugie i koszula zsunęła się na podłogę. Sam 
z wrażenia gwałtownie zaczerpnął powietrza i był to w tym momencie jedyny 
słyszalny odgłos. Alex nie miała na sobie opatrunku, zobaczył więc wszystko to, 
co parę godzin wcześniej ujrzała ona. Tak jak Alex przypuszczała, był to dla 
niego okropny wstrząs, o czym jasno świadczyła jego mina. Nie ulegało 
wątpliwości, że za nic w świecie jej nie dotknie.
— Śliczne, prawda, Sam? — Płakała, z trudem chwytając powietrze.
— Przepraszam, Alex. — Dopiero po chwili podszedł i podał jej koszulę. — 
Przepraszam — powtórzył cicho, chwycił ją w ramiona i zapłakał razem z nią. 
To, co przed chwilą zobaczył, było zbyt okropne, by zdołał się powstrzymać.
— Nie potrafię z tym żyć — szlochała, nie mogąc pojąć, dlaczego to musiało ją 
spotkać.
— Wszystko będzie dobrze... przyzwyczaisz się... Oboje się przyzwyczaimy — 
pocieszał ją, modląc się, żeby to była prawda.
— Myślisz, że tak? — zapytała ze smutkiem. — Chcesz, żebym zrobiła tę 
operację?
— Chyba za wcześnie o tym rozmawiać. Poczekaj trochę, zobaczymy, jak 
będzie później.
— Nienawidzę tej blizny. Nienawidzę siebie — wyznała wkładając koszulę. 
Sam pomógł jej, kiedy się w nią zaplątała. Pragnął, by szpetna rana jak 
najszybciej zniknęła pod tkaniną. — Przepraszam, że tak się na ciebie 
wściekam. Po prostu nie potrafię sobie z tym poradzić.
— Ja też nie — wyznał. — Chyba będziemy musieli poczekać.
— Tak — odparła smutnym głosem, patrząc na niego i nie potrafiąc uwierzyć, 
że jeszcze kiedyś zechce się do niej zbliżyć. — Może masz rację.
— Kiedy wrócisz do pracy, na pewno poczujesz się lepiej — próbował ją 
pocieszyć, włączając telewizor, gotów zrobić wszystko, byleby nie musieli 
dłużej rozmawiać.
— Być może — odrzekła bez przekonania.

background image

Bez wahania zrezygnowałaby z pracy, gdyby to jej pomogło odzyskać męża, 
który wpatrywał się w ekran telewizora myśląc jedynie o tym, co przed chwilą 
zobaczył, nie mając pewności, że kiedykolwiek przemoże się i dotknie ciała 
Alex. Przez to jeszcze boleśniej zapragnął Daphne. Dręczyły go okropne 
wyrzuty sumienia, ilekroć pomyślał, jak wspaniałe są jej piersi, jak pięknie 
wyglądały, kiedy uwolnił je spod koszuli. Była młoda, zmysłowa i pełna życia, 
jej ciało nie miało sobie równych.
— Nie czuję się już kobietą — stwierdziła Alex, kiedy około północy Sam 
zgasił światło.
— Nie przesadzaj, Alex. Pierś nie decyduje o tym, kim jesteś, a jej utrata 
niczego nie zmienia. Jesteś kobietą i zawsze nią pozostaniesz.
Jego czyny wszakże bynajmniej tego nie potwierdzały. Kiedy leżał w łóżku, 
trzymając się z dala od żony, w głowie miał tylko Daphne.
W następnych dniach nieco ich do siebie zbliżył tradycyjny obchód z Annabelle 
po mieszkaniach sąsiadów w Halloween. Zgodnie z planami mała przebrała się 
za królewnę. W różowej 'aksamitnej sukience z cekinami i sztucznymi 
diamencikami wyglądała prześlicznie. Na głowie miała srebrną koronę, w dłoni 
dzierżyła berło i przez całe popołudnie świetnie się bawiła. Alex zwykle także 
się przebierała, lecz w tym roku nie miała czasu na załatwienie sobie stroju. 
Dopiero w ostatniej chwili wpadła na pomysł, by włożyć szpakowatą perukę i 
stare futro i wystąpić jako Cruella z „Dalmatyńczyków". Annabelle spodobała 
się ogromnie. Sam jak co roku przebrał się za Drakulę.
— Do twarzy ci ze szpakowatymi włosami — mruknął, patrząc na żonę.
Alex miała na sobie obcisłą czerwoną sukienkę, na co mogła już sobie pozwolić, 
zaczęła bowiem nosić protezę piersi. Sam przyglądał się z podziwem zgrabnej 
sylwetce żony. Chociaż straciła pierś, nadal miała świetne nogi i ciało modelki. 
W ostatnich dniach coraz częściej zwracał uwagę na takie rzeczy, zwłaszcza gdy 
spoglądał na Daphne.
I on, i Daphne zachowywali się wyjątkowo przyzwoicie, mimo że wymagało to 
od nich nadludzkiego wysiłku. Tylko raz Sam uległ pokusie i skradł jej 
namiętny pocałunek, kiedy na chwilę zostali sami w biurze. Poza tym jednak nie 
robili nic, czego nie powinni, i to pomimo wielu spotkań i wspólnych lunchów z 
klientami. Przy okazji kilku transakcji Daphne okazała się bardzo pomocna, nie 
raz udowodniła również, że nieźle się orientuje w sprawach międzynarodowych 
finansów. Sam nie wspomniał o niej Alex ani słowem. Instynktownie wyczuwał, 
że lepiej będzie tego nie robić. Alex na pewno by odgadła, że do czegoś między 
nimi doszło. Jego wspólnicy także się nad tym
zastanawiali, lecz żaden nie ośmielił się spytać. Jedynie Simon pozwalał sobie 
od czasu do czasu na uwagę na temat urody młodych Angielek, zwłaszcza jego 
kuzynki. Sam zawsze przyznawał mu rację, ale nikt oprócz Daphne nie wiedział, 
jak bardzo był w niej zadurzony i jak go pociągała.
— Nieźle. Może być — stwierdziła Alex, zakończywszy nakładanie na jego 
twarz grubej warstwy makijażu.

background image

Od dnia operacji nie spędzili razem i tak blisko siebie więcej czasu niż teraz, 
przed lustrem w łazience. Była to wprost idealna okazja, by Sam powiedział jej 
coś czułego, objął ją albo nawet pocałował, nie potrafił się wszakże na to 
zdobyć. Zanadto obawiał się tego, co by nastąpiło później, ewentualnych 
oczekiwań Alex, którym nie byłby w stanie sprostać. Obecnie ani trochę go nie 
pociągała. Była zbyt chora, jej ciało za bardzo się zmieniło, a on bał się i miał 
zbyt wiele złych wspomnień, żeby chociaż się przemóc.
Wręczyła mu zęby Drakuli, a Annabelle na jego widok wydała okrzyk 
przerażenia.
— Och, tatusiu, kocham cię! — zawołała i roześmiała się.
Sam również się roześmiał, Alex szeroko się uśmiechnęła. Był to dla niej 
najszczęśliwszy dzień od miesiąca. Pozostała część popołudnia oraz wieczór 
minęły równie przyjemnie. Odwiedzali znajomych, popijali z nimi wino, jedli z 
dziećmi słodycze. Kiedy wrócili do domu, Annabelle była na wpół żywa ze 
zmęczenia, jej rodzice zaś w świetnych humorach.
— Fajnie było — stwierdziła Alex.
Odkąd na świat przyszła Annabelle, święto Halloween stało się dniem 
magicznym i niepowtarzalnym. Wcześniej zawsze mijało nie zauważone. 
Myśląc o tym, Alex posmutniała, przypomniała sobie bowiem, że 
prawdopodobnie już nigdy więcej nie będzie mogła zostać matką. Dane 
statystyczne dotyczące bezpłodności po chemioterapii, a także pięcioletnia 
kwarantanna, gdy nie wolno zachodzić w ciążę, nie pozostawiały żadnych 
złudzeń. Nietrudno było policzyć, że zanim ten okres minie, Alex skończy 
czterdzieści siedem lat. Nie miała szans na drugie dziecko.
Wiedziała również, że w wyniku chemioterapii najprawdopodobniej już w 
wieku czterdziestu dwóch lat przejdzie menopauzę. Nadal trudno jej było pojąć 
znaczenie tych wszystkich słów: mastektomia, nowotwór złośliwy, 
chemioterapia, zajęcie węzłów, przerzuty... Nie do wiary! Zasób jej słownictwa 
zmienił się w ciągu zaledwie miesiąca, w wraz z nim całej jej życie i 
małżeństwo. Nie dało się ukryć, jak bardzo
choroba przeobraziła ich związek. Sam zupełnie się od niej odsunął, i to we 
wszystkich liczących się dla niej aspektach życia. Ale oczywiście nie chciał się 
do tego przyznać. Całą energię skupił na udawaniu, że nic się nie stało, przez co 
było im jeszcze trudniej. Jak bowiem mieli próbować naprawiać ten związek, 
skoro nie potrafił przyznać, że w ogóle coś się popsuło?
— Idziesz spać? — spytała zdziwiona, kiedy niedługo po powrocie rozebrał się i 
położył do łóżka. Była dopiero dziesiąta, a jeszcze przed półgodziną żadne z 
nich nie wyglądało na zmęczone.
— Nie mam już nic do roboty — odparł — więc pomyślałem, że położę się 
trochę wcześniej.
Dawniej byłoby to jednoznaczne zaproszenie, lecz teraz Alex wiedziała, że 
zanim wyjdzie z łazienki, on już będzie spał albo udawał, że śpi.

background image

Mniej więcej dwadzieścia minut później jej przypuszczenia w pełni się 
potwierdziły. Po prostu nie był w stanie na nią spojrzeć, a tym bardziej sprostać 
„małżeńskim obowiązkom". Zresztą czegoś takiego w żadnym wypadku nie 
chciała. Skoro już jej nie pragnął, wolała obyć się bez seksu, nawet do końca 
życia.
Długo jeszcze leżała i czytała książkę, aż w końcu humor trochę jej się 
poprawił. W poniedziałek wracała do pracy. Miała do nadrobienia sporo 
zaległości, musiała też wszystko jak najlepiej zorganizować. Do rozpoczęcia 
chemioterapii zostały jej dwa tygodnie — dwa tygodnie względnie dobrego 
samopoczucia i w miarę wydajnej pracy, dwa tygodnie na uporządkowanie 
spraw w biurze, zanim wszystko ponownie stanie na głowie.
W poniedziałek, gdy wyszła do pracy i po drodze odstawiła Annabelle do 
przedszkola, czuła się prawie tak samo jak dawniej — tyle że przy śniadaniu 
Sam prawie się do niej nie odzywał. Nie raczył nawet podnieść nosa znad „The 
Wall Street Journal", aby ją pocałować na do widzenia, do tego jednak zdążyła 
się już przyzwyczaić. Wiedziała, że teraz będzie przynajmniej miała z kim 
porozmawiać. Ostatnie dwa tygodnie były najbardziej samotnym okresem w jej 
życiu i właściwie trudno byłoby sobie wyobrazić, że może ją spotkać coś 
jeszcze gorszego.
— Czy tatuś dalej się na ciebie gniewa? — spytała Annabelle w drodze do 
przedszkola.
Alex popatrzyła na nią zdziwiona, że nawet taki maluch coś zauważył.
— Nie wiem. Chyba nie. A dlaczego tak myślisz?
— Jest jakiś inny. Nie rozmawia z tobą tyle co kiedyś, wcale cię nie całuje, a jak 
wraca z pracy, jest jakiś zły.
— Może po prostu jest zmęczony?
— Dorośli zawsze mówią, że są zmęczeni, kiedy są źli. Ale tak naprawdę są źli. 
Tak jak tatuś. Lepiej go zapytaj.
— Dobra, królewno, zapytam. Wiesz? w Halloween była z ciebie najlepsza 
królewna w mieście.
— Dziękuję, mamusiu — Uścisnęła mamę, po czym wmieszała się między inne 
dzieci i pobiegła do wejścia.
Alex ze wzruszenia o mało się nie rozpłakała. Zatrzymała taksówkę i już po 
chwili jechała w stronę centrum. Nadal musiała trochę uważać na lewy bok, lecz 
po raz pierwszy od dwóch tygodni czuła, że żyje. Teraz gnębiła ją tylko 
perspektywa chemioterapii.
— Patrzcie, patrzcie, kto do nas wrócił! — Liz Hascomb rozpromieniła się na 
jej widok, po czym wyszła zza biurka i delikatnie ją objęła.
Kiedy Alex weszła do swojego gabinetu, zobaczyła na biurku wazon z kwiatami 
od Liz oraz starannie poukładane stosy dokumentów, nad którymi pracował 
Brock i z którymi najwyraźniej się uporał.
— Ha! Widzę, że nieźle sobie beze mnie radzicie.
— Nie wierz w to ani przez chwilę — odparła Liz.

background image

Miała dla niej chyba metrową listę wiadomości, w większości dotyczących 
sposobów, w jaki zostały załatwione poszczególne sprawy. Część z nich przejął 
Matt, niektóre inni wspólnicy, natomiast wszystkimi szczegółami i analizą 
zajmował się pod jej nieobecność Brock. Była również spora liczba klientów, 
którzy zdecydowali się czekać na powrót Alex. Usiadła, by przestudiować te 
informacje, Liz zaś wyszła na chwilę, by zrobić jej kawę.
Kiedy ponownie stanęła w drzwiach, Alex uniosła wzrok i uśmiechnęła się. 
Znowu znalazła się pomiędzy przyjaciółmi, mogła siedzieć w swoim ulubionym 
fotelu i czuła się potrzebna. Chociaż nadal była trochę osłabiona, nie miała 
wątpliwości, że będzie w stanie wszystkiemu podołać. Jakby odzyskała ważną 
część osobowości. Była to może tylko jej połowa, ale lepsze to niż nic.
— Jak się czujesz? — zapytała Liz, stawiając przed nią filiżankę kawy.
— Dobrze. Nawet bardzo dobrze. Sądziłam, że będzie znacznie gorzej. 
Tymczasem jestem po prostu mocno osłabiona.
— Poczekaj jeszcze trochę... To też ci przejdzie — pocieszyła ją i wróciła za 
swoje biurko.
Alex rozglądała się wokół, napawając się atmosferą ukochanego gabinetu. 
Kiedy rozsiadła się wygodnie i zaczęła sączyć kawę, w lekko uchylonych 
drzwiach pojawiła się głowa Brocka Stevensa.
— Witamy w pracy — rozpromienił się.
— Cześć. Miło cię znowu widzieć — odwzajemniła się ciepłym uśmiechem. 
Jeszcze bardziej niż zazwyczaj robił na niej wrażenie dużego jasnowłosego 
chłopca. Na nosie miał okulary, nad oczyma zwisał mu długi kosmyk włosów i 
przez cały czas sprawiał wrażenie, że właśnie obmyśla jakiś kawał. — Wygląda 
na to, że pod moją nieobecność odwaliłeś za mnie całą robotę. Zastanawiam się, 
czy przypadkiem nie powinnam przejść w stan spoczynku.
— Nie ma szans. Zostawiłem ci wszystkie trudniejsze przypadki. Poza tym 
chyba ze sto razy dzwonił Jack Schultz, żeby ci podziękować.
— Cieszę się, że wygraliśmy — odparła. — Jack zasłużył na to.
— Ty również. — Nigdy dotąd nie widział kogoś, kto harowałby równie ciężko 
jak ona, by wygrać sprawę, a przecież musiało jej być naprawdę ciężko. 
Wiedział, że podczas sprawy chorowała. Domyślił się również, że przeszła jakąś 
operację, chociaż nadal nie miał pojęcia, co dokładnie się stało. Ale kiedy 
zapytał o nią Liz, coś w jej oczach powiedziało mu, że nie chodzi o drobiazg. — 
Jakie masz na dzisiaj plany? — Doszedł do wniosku, że trochę schudła, 
sprawiała też wrażenie przemęczonej, ale i tak wyglądała prześlicznie.
— Poczytam sobie, co zdziałałeś pod moją nieobecność, i spróbuję się 
zorientować, co zostało dla mnie.
— Parę rzeczy się znajdzie. Mamy dwóch nowych klientów, z którymi sądzą się 
byli pracownicy. W sumie chyba cztery nowe przypadki, w tym sprawa o 
zniesławienie, którą dostaliśmy od jakiejś gwiazdy filmowej. Matt wie na ten 
temat nieco więcej.

background image

— Szczęściarz. Może mu to zostawię? Powinien się ucieszyć. — Była bardziej 
zrelaksowana niż zazwyczaj. Nie weszła jeszcze w zwykły rytm pracy, na razie 
po prostu rozkoszowała się samym powrotem.
— Powiedz, Alex, czy wszystko już w porządku? — zapytał łagodnie. — Byłaś 
chora, prawda? Mam nadzieję, że to nic bardzo poważnego.
Przez chwilę chciała zapewnić, że już wszystko w porządku, w końcu doszła do 
wniosku, że nie byłoby to dobre wyjście. W nadchodzących miesiącach będzie 
potrzebowała jego pomocy, lepsza więc była szczerość. Tyle że nie bardzo 
wiedziała, jak zacząć.
— W tej chwili wszystko jest w porządku — odezwała się po chwili
— i mam nadzieję, że za jakiś czas też będzie. Ale czekają mnie trudne chwile... 
— zawahała się, wpatrzona w dno filiżanki. Szukanie pomocy u obcych było dla 
niej czymś całkiem nowym, w pewnym sensie poniżającym. Uniósłszy wszakże 
wzrok i spojrzawszy mu w oczy, zdziwiła się ich wyrazem. Brock był tak 
przejęty, że od razu pojęła, iż może mu zaufać. — Za dwa tygodnie zaczynam 
chemioterapię
— wyjaśniła z głośnym westchnieniem.
Wydało się jej, że Brock wstrzymał oddech.
— Przykro mi, Alex — wyjąkał.
— Mnie również. Jeżeli tylko dam radę, będę pracować, ale nie mam pojęcia, 
jak zniesie to mój organizm. Podobno przy odrobinie szczęścia i odpowiednio 
dobranych dawkach można sobie poradzić, pod warunkiem że człowiek za 
bardzo się nie forsuje. Muszę poczekać i przekonać się, na ile wysiłku będę 
mogła sobie pozwolić.
Brock pokiwał głową.
— Zrobię co w mojej mocy, żeby ci pomóc.
— Wiem, Brock — odparła, czując, że głos jej drży. Wzruszyła się na myśl, że 
ma prawdziwych przyjaciół i że może liczyć nawet na tych, których ledwo zna. 
— I dziękuję ci za wszystko, co zrobiłeś dotąd. Bez ciebie bym sobie nie 
poradziła. Trudno mi było prowadzić tę sprawę z widmem operacji wiszącym 
nade mną. Ale przynajmniej to jedno mam już z głowy.
Spojrzał na nią, ale nie spytał, gdzie dokładnie odkryto chore komórki. A 
ponieważ miała na sobie gruby czarno-biały kostium z tweedu, niczego nie 
zauważył.
— Przykro mi, że musisz przez to przejść. Ale zobaczysz, wszystko będzie 
dobrze — stwierdził zdecydowanie, jakby starał się ją przekonać.
— Mam nadzieję. To dla mnie zupełnie nowe doświadczenie
— odstawiła filiżankę. Ta rozmowa sprawiała jej prawdziwą przyjemność. — 
Na ogół to ja kontroluję sytuację, tymczasem tutaj prawie na nic nie mam 
wpływu. Jedyne, co mogę robić, to iść wytyczoną drogą i liczyć, że uda mi się 
dojść do celu. Ale w tej gonitwie nie ma żadnych gwarancji. A i zakłady nie są 
zbyt wysokie. Wydaje mi się, że odkryli chorobę wystarczająco wcześnie, 
przynajmniej mam taką nadzieję. Ale kto wie... — jej głos zadrżał.

background image

Brock delikatnie ścisnął jej dłoń i zaczekał, aż się trochę uspokoi.
— Przede wszystkim musisz chcieć. Już teraz musisz postanowić, że cokolwiek 
by się działo, wszystko będzie w porządku. Nieważne, jak będzie ci ciężko, jak 
fatalnie będziesz się czuła, jak bardzo to będzie bolesne. To rozgrywka, Alex, 
tak jak w sądzie. Kiedy druga strona czymś w ciebie rzuci, ty musisz odrzucić 
tym samym. I to z nawiązką. Ani na chwilę nie wolno ci stracić panowania nad 
sytuacją! — Powiedział to z takim żarem i przekonaniem, że Alex zaczęła się 
zastanawiać, czy przypadkiem sam przez to nie przeszedł. Być może chorował 
ktoś z jego rodziny, a może wcale nie był z niego taki trefniś, na jakiego 
pozował. — Pamiętaj o tym. — Puścił jej dłoń i skinął głową. — Gdybyś mnie 
potrzebowała, mów. Świetnie, że wróciłaś. Wpadnę do ciebie trochę później.
— Dzięki, Brock. Za wszystko.
Matt Billings zaprosił ją na lunch, by opowiedzieć jej o wszystkich nowych 
sprawach, którymi się zajmowali, a przede wszystkim o przypadku 
zniesławionej gwiazdy filmowej. Na szczęście przekazał tę sprawę 
wspólnikowi, co Alex uznała za najlepsze rozwiązanie. Chociaż sama lubiła 
czasami brać udział w takich procesach, ten przypadek uznała za zbyt śliski. 
Kobieta zamierzała pozwać jedno z najbardziej szanowanych czasopism 
twierdząc, że została przez nie oszkalowana. Było to trudne do udowodnienia, 
zwłaszcza jeżeli wziąć pod uwagę ograniczone prawa osób publicznych i 
solidną reputację skarżonego magazynu. Nie ulegało wątpliwości, że obrońcy 
natychmiast podniosą wrzask, iż próbuje się dokonać zamachu na wolność 
prasy, łamiąc Pierwszą Poprawkę do Konstytucji. Alex była rada, że ominęła ją 
ta wątpliwa przyjemność. Tym bardziej że ze słów Matta wynikało, iż powódka 
ma nieszczególny charakter.
— Jednym słowem, Harvey ma szczęście — stwierdziła, mając na myśli 
wspólnika, który ostatecznie przejął sprawę.
— Tak. Uznałem, że chyba nie będziesz żałować, jeśli ominie cię ta zabawa.
Opowiedział jej również o innej dużej sprawie, którą się zajmowali, o paru 
drobiazgach składających się na codzienne życie firmy prawniczej, a wreszcie, 
kiedy doszedł do wniosku, że Alex jest na bieżąco ze sprawami spółki, przyjrzał 
się jej uważnie i spytał:
— A jak tam twoje zdrowie?
— Chyba lepiej — odparła ostrożnie. — Chociaż w gruncie rzeczy nie czułam 
się bardzo chora. Ale miesiąc temu, tuż przed sprawą Schultza, okazało się, że 
na mammogramie mam zacienienie. Postanowiłam najpierw zakończyć tę 
sprawę, a potem zająć się dalszymi badaniami. Tyle że same badania nie 
wystarczyły.
Billings uniósł brwi i słuchał dalej. Zawsze bardzo ją lubił i zmartwił się 
słysząc, że znalazła się w tarapatach. Kiedy szła na urlop, powiedziała mu, że 
czeka ją drobny zabieg, nic poważnego. Wyglądało jednak na to, że wcale tak 
nie było.
— To znaczy?

background image

Alex wstrzymała oddech. Wiedziała, że wcześniej czy później będzie musiała 
wymówić te słowa, może więc należało spróbować już teraz. Tym bardziej że 
Matt był starym, wypróbowanym przyjacielem, któremu z całą pewnością 
mogła zaufać.
— Jestem po mastektomii — wykrztusiła z większym trudem, niż 
przypuszczała. Matta zamurowało. — Za dwa tygodnie zaczynam 
chemioterapię. Chcę dalej pracować, ale nie jestem pewna, w jakiej będę formie. 
Zdaniem lekarzy nie powinno być komplikacji. Mają nadzieję, że udało im się 
wyciąć wszystko co trzeba. Chemia ma być tylko polisą ubezpieczeniową. 
Kuracja potrwa sześć miesięcy, ale nie chcę przerywać pracy. — Chemioterapia 
była polisą, na której wykupienie wcale nie miała ochoty, wiedziała jednak, że 
przy zajętych węzłach i nowotworze drugiego stopnia nie ma wyboru.
Matt słuchał jej w kompletnym osłupieniu. Nie mógł w to wszystko uwierzyć. 
Była taka piękna i młoda i zawsze tak świetnie wyglądała! Nigdy nie przyszło 
mu do głowy, że może jej dolegać coś tak poważnego. Myślał, że to jakaś błaha 
dolegliwość. Ale mastektomia? Chemioterapia?... Trudno mu było to przełknąć.
— Czy nie byłoby lepiej, gdybyś wzięła na ten okres urlop? — zaproponował 
łagodnie, zastanawiając się równocześnie, jak sobie bez niej poradzą.
— Nie, nie chcę — odparła zdecydowanie, trochę wystraszona, że Matt może ją 
do tego zmusić. Nie chciała siedzieć w domu i użalać się nad swoim losem. 
Akurat w tej kwestii w pełni zgadzała się z Samem. Nie chciała myśleć o 
chorobie, chciała pracować i to najlepiej, jak będzie mogła. — Wolałabym 
zostać w pracy. Jeżeli poczuję się zbyt wycieńczona, na pewno ci powiem. Poza 
tym mam w gabinecie sofę. Jeśli naprawdę będę musiała, zawsze mogę zamknąć 
się od środka i położyć na pół godziny. Mogę też odpoczywać w przerwie na 
lunch. Ale nie chcę siedzieć w domu, Matt. To by mnie zabiło.
— Jesteś pewna? — Zaimponował mu ten jej ciąg do pracy.
— Tak. Jeżeli po rozpoczęciu chemii zmienię zdanie, natychmiast dam ci znać. 
Ale na razie chcę zostać w pracy. To raptem pół roku.
Niektóre kobiety w ciąży rzygają jak koty, co mnie akurat omineło a pracują i 
nikt nie każe im siedzieć w domu. Ja też nie chcę. !
— Dobrze wiesz, że to nie to samo. Co powiedział lekarz?        ^
— Uważa, że mogę pracować. — Kazał jej jednak unikać stresu i przemęczenia. 
Powiedział też, że przez cały ten okres nie powinna pojawiać się na sali 
sądowej, ale wszystkim innym może się zajmować. To właśnie zamierzała 
powtórzyć teraz Mattowi. — Tylko będę musiała unikać pojawiania się w 
sądzie. Ale Brock świetnie sobie radzi, może też inni wspólnicy zgodzą się 
wystąpić w niektórych sprawach. Ja mogłabym zająć się całą resztą, 
przygotowaniami, grzebaniem w papierach i obmyślaniem taktyki. Mogłabym 
też siedzieć w sądzie i wszystkim sterować. Bylebym tylko nie musiała 
uczestniczyć w samym procesie i żeby w decydującym momencie nie 
spoczywała na mnie cała odpowiedzialność. To nie byłoby w porządku wobec 
naszych klientów.

background image

— Przede wszystkim nie byłoby w porządku wobec ciebie. — Był zdruzgotany 
tym, czego się dowiedział. Ale widział również, że Alex jest zdecydowana 
pracować w czasie terapii. — Jesteś pewna?
— Na sto procent.
Była niesamowita. Jej decyzja wzbudziła w nim ogromny szacunek. Kiedy 
wyszli z restauracji, delikatnie ją objął.
Wszyscy byli dla niej tacy dobrzy, że w oczach Alex często pojawiały się łzy. 
Wszyscy chcieli jej pomóc, wszyscy oprócz Sama, który nie potrafił się na to 
zdobyć. Doszła do wniosku, że życie czasami płata najdziwniejsze figle. 
Człowiek, którego potrzebowała najbardziej, nie umiał jej pomóc, miała za to do 
dyspozycji pozostałych z otoczenia.
— W jaki sposób mogę ci ulżyć? — zapytał Matt w drodze powrotnej do biura. 
Był chłodny dzień, wiał lodowaty wiatr i Alex drżała z zimna, mimo że miała na 
sobie gruby płaszcz i tweedowy kostium.
— Już i tak robisz wszystko, co możesz. Jak tylko rozpocznę kurację, dam ci 
znać, jak się czuję. I jeszcze jedno, Matt... — spojrzała na niego błagalnie. — 
Nie mów o tym nikomu, jeśli nie będziesz musiał. Nie chcę być obiektem 
zainteresowania ani nadmiernego współczucia. Jeżeli ktoś będzie musiał 
wiedzieć, bo na przykład zostanie wyznaczony do przejęcia części moich 
obowiązków albo prowadzenia za mnie sprawy w sądzie, to w porządku. Ale nie 
wieszajmy tego na tablicy ogłoszeń.
— Rozumiem.
Wydawało mu się, że jest naprawdę dyskretny, lecz w ciągu tygodnia 
wiadomość rozeszła się po prawie całej firmie. Niosła się jak ogień pośród 
sekretarek, wspólników i pracowników, o wszystkim dowiedział się także jeden 
z klientów. Jednakże ku zdziwieniu Alex, chociaż bardzo ją to krępowało, 
wszyscy starali się ją wspomóc. Przesyłali jej pozdrowienia, wstępowali na 
chwilę, aby się przywitać, proponowali pomoc. Początkowo okropnie ją to 
irytowało, potem zrozumiała, że robią to z dobroci serca, że szczerze pragną jej 
pomóc, że robią co potrafią, aby jakoś ją wesprzeć w ciężkiej przeprawie. Ich 
szacunek do profesjonalistki w jednej chwili przeistoczył się w troskę o los 
człowieka. Jej gabinet wypełniły kwiaty, kartki z pozdrowieniami, listy, a nawet 
ciasta domowego wypieku. Dostała kruche ciasteczka, murzynka, bakławę i 
przepyszny domowej roboty strudel z jabłkiem.
— Na litość boską — jęknęła na widok Liz niosącej tort czekoladowy, kiedy 
siedzieli z Brockiem nad jakąś sprawą. — Zanim się to wszystko skończy, będę 
ważyć chyba ze sto kilo.
Wszyscy byli tacy kochani! Od powrotu do pracy praktycznie nie przestawała 
pisać kartek z podziękowaniami. Doszło do tego, że zmuszała Liz i Brocka, by 
brali do domu chociaż część tego, co dostawała, było tego bowiem za dużo 
nawet jak na nią, Sama, Annabelle i Carmen.
— Zjesz coś? — zapytała Brocka z uśmiechem, kiedy zrobili sobie przerwę na 
kawę. — Zaczynam się czuć, jakbym prowadziła restaurację.

background image

— Dobrze ci to zrobi. Przynajmniej wiesz, jak bardzo cię lubimy.
Słyszał jej historię z wielu ust. Wiedział obecnie o wiele więcej, niż mu 
powiedziała. Matt Billings tak się zdenerwował, że zaraz po lunchu z Alex 
zwierzył się swojej sekretarce oraz czterem wspólnikom. Oni z kolei 
powiedzieli swoim sekretarkom, te przekazały wiadomość innym pracownikom, 
ci z kolei... i tak w nieskończoność. Ale równocześnie wszyscy byli szczerze 
przejęci.
— Może to zabrzmi idiotycznie, ale czuję się bardzo szczęśliwa.
— To dobrze. I tak już pozostanie—stwierdził Brock z naciskiem. Kiedy 
rozmawiał z nią o przyszłości, mówił zawsze tak bardzo zdecydowanym tonem, 
że Alex zaczęła się zastanawiać, czy jest religijny.
W domu tymczasem nic się nie zmieniło. Sam poleciał na trzy dni do 
Hongkongu, by spotkać się z jakimś klientem Simona, udało mu się także 
zawrzeć transakcję, która trafiła na pierwszą stronę „The Wall Street Journal". 
Jego życie zawodowe zawsze było nieco hollywodzkie, pełne znanych na całym 
świecie rekinów finansjery i ogromnych pieniędzy, lecz od chwili przyjęcia do 
spółki Simona wszystko to jeszcze się spotęgowało. Wyglądało na to, że po 
prostu nie może przytrafić im się żadna wpadka, on zaś był bardziej 
zapracowany niż kiedykolwiek dotąd. Trzy dni rozłąki jeszcze pogłębiły i tak 
ogromny dystans między nim a Alex. Ponieważ nie wspomniał jej ani słowem o 
tej transakcji, wszystkiego dowiedziała się z prasy. Kiedy więc wrócił do domu, 
nie zdołała się powstrzymać i delikatnie mu to wypomniała.
— Dlaczego mi nic nie powiedziałeś? — spytała, czując się nieco 
zlekceważona.
— Zapomniałem. Poza tym ty też byłaś bardzo zajęta. Przez cały tydzień prawie 
cię nie widywałem.
Alex wiedziała jednak równie dobrze jak on, że taką transakcję przygotowuje się 
nie przez tydzień, lecz przez miesiąc albo nawet dłużej. Zaczynała 
przypuszczać, że Sam zamyka wszelkie drogi ewentualnego porozumienia. A po 
podróży do Hongkongu zaczął kłaść się spać zaraz po kolacji, twierdząc, że to z 
powodu różnicy czasów.
— Czego ty się właściwie boisz, Sam? — spytała któregoś wieczora, kiedy 
zaraz po kolacji zaczął szykować się do snu. Najwyraźniej przyjął taktykę 
zasypiania, zanim Alex znajdzie się w łóżku, a że po dwutygodniowej 
nieobecności miała sporo zaległości w pracy, przed « rozpoczęciem 
chemioterapii zaś chciała zrobić jak najwięcej, kładła się spać raczej późno. — 
Przecież nie rzucę się na ciebie, jeżeli położysz się do łóżka trochę później niż o 
dwudziestej. Zawsze mi się wydawało, że lubisz obejrzeć w telewizji coś więcej 
niż tylko „Ulicę Sezamkową" ' i popołudniowe wiadomości, nie wspominając 
już o rozmowach bez udziału dzieci.
— Już ci mówiłem, że przez tę różnicę czasów nie mogę się , przestawić.
— Powiedz to sędziemu — zadrwiła, czym wyprowadziła go z równowagi.
— Co to miało znaczyć?

background image

— Nic, na litość boską. Żartowałam. Przecież jestem prawnikiem, czyżbyś 
zapomniał? Co się, na Boga, z tobą dzieje?
Ostatnio całkiem stracił poczucie humoru. W ogóle nie rozmawiali, nie śmiali 
się, nie przytulali, przez cały czas byli spięci. W ciągu jednej nocy stali się sobie 
obcy. A wszystko dlatego, że amputowano jej pierś. Zachowywał się tak, jakby 
w ten sposób dopuściła się najgorszej zdrady.
— To wcale nie było zabawne — udało mu się zrobić urażoną minę. — Tylko 
niesmaczne.
— Do licha, Sam, a co twoim zdaniem jest zabawne? Bo z całą pewnością nie 
ja. Odkąd poszłam do szpitala, prawie się do mnie nie odzywasz. A może nawet 
dłużej. Od dnia kiedy dowiedziałam się o wyniku mammografii. — Minęło 
dopiero sześć tygodni od początku tego koszmaru, a Alex zaczynało się 
wydawać, że to trwa już całą wieczność. — Powiedz, co będzie, kiedy zacznę 
chemię?
— Niby skąd mam wiedzieć?
— No cóż, rozważmy to. — Udawała, że dokonuje chłodnej kalkulacji. — 
Skoro wściekłeś się na mnie o mammogram, potem jeszcze bardziej o operację, 
a odkąd wróciłam ze szpitala, prawie się do mnie nie odzywasz, czego mogę się 
spodziewać w czasie terapii? Może po prostu mnie opuścisz? Albo w ogóle 
przestaniesz mnie zauważać? Czego mam się spodziewać i kiedy to się 
skończy? Kiedy będzie już po wszystkim czy też dopiero kiedy się poddam i 
uznam nasze małżeństwo za skończone? Daj mi jakąś wskazówkę.
— Dobrze już, dobrze. — Zbliżył się do niej powolnym krokiem. Annabelle 
spała już od godziny, nie mogła więc ich słyszeć.
— Rzeczywiście, ostatnie sześć tygodni to koszmar. Ale to nie musi oznaczać, 
że wszystko jest skończone. Przecież cię kocham...
— Kiedy tak patrzył na nią, wydawał się zakłopotany, niezdarny i 
nieszczęśliwy. Wiedział, jak bardzo wszystko się pokomplikowało, lecz nie miał 
pojęcia, co z tym począć. Kochał ją, a równocześnie pragnął Daphne, co jeszcze 
bardziej gmatwało sytuację. Wykonując ruch w stronę Alex, oddaliłby się od 
Daphne. Decydując się na zbliżenie do Daphne, zdradziłby żonę. Na razie stał 
więc gdzieś w połowie drogi, odległy od obu. Wiedział zarazem, że nawet stojąc 
w miejscu, niszczy swój związek z Alex. Zdawał sobie sprawę, że powinien 
wykonać jakiś ruch w jej stronę, ale po prostu nie był w stanie. Nawet nie 
potrafił się zmusić, by spojrzeć na jej ciało. Obecnie jedynym ciałem, którego 
pragnął, było ciało Daphne. To wszystko stawało się coraz bardziej 
przerażające. — Potrzebuję czasu, Al. Przykro mi.
Patrzył na nią zrozpaczony, z jednej strony pragnąc jej jakoś to wynagrodzić, a z 
drugiej — nie będąc w stanie zdobyć się na tak ogromny wysiłek. Potrzebował 
czasu, wiedział jednak, że w ten sposób ją krzywdzi. Nie chciał tego, ale nie 
chciał również porzucić marzeń o Daphne. Poza tym nadal nie był pewien, czy 
potrafi udzielić Alex wsparcia.

background image

— Myślę, Sam, że po prostu trudno ci pogodzić się z tą nagłą zmianą w naszym 
życiu, że nie wiesz, jak sobie z nią poradzić. W czasie chemioterapii będę 
potrzebowała twojej pomocy. A prawdę mówiąc...
— zawsze mówiła prawdę, nawet tę najbardziej bolesną. — Prawdę mówiąc 
dotąd ani trochę mi nie pomogłeś. Chyba więc nie mam złudzeń co do 
przyszłości. — Mówiła o tym z dziwnym spokojem, była też coraz mniej na 
niego zła.
— Zrobię co w mojej mocy. Ale jeśli chodzi o choroby, rzeczywiście nie radzę 
sobie zbyt dobrze.
— Zauważyłam — uśmiechnęła się ponuro. — Tak czy owak, pomyślałam, że 
lepiej będzie o tym porozmawiać. Boję się — dodała nieco łagodniej. — Nie 
wiem, jak sobie poradzę.
 Chemioterapia na pewno nie jest aż taka straszna. To tak samo jak z 
opowieściami na temat porodu. Większość z nich to wierutna bzdura.
— Miejmy nadzieję — odparła bez przekonania, słyszała bowiem kilka 
ponurych historii, kiedy brała udział w spotkaniach grupy Liz. Poszła tam 
przede wszystkim po to, by sprawić Liz przyjemność, lecz sporo na tym 
skorzystała. Część kobiet przeszła chemioterapię całkiem nieźle, większość 
jednak uczciwie przyznawała, że to gorsze, niż można sobie wyobrazić. — 
Cieszę się, że tak dobrze idzie ci w interesach. Wygląda na to, że Simon to 
rzeczywiście cenny nabytek. Chyba oboje się pomyliliśmy.
— Na pewno. Nie uwierzyłabyś, gdybym ci powiedział, jakim ludziom 
przedstawił mnie w Hongkongu. Są wprost bajecznie bogaci. Nadziani 
Chińczycy, siedzący w przemyśle stoczniowym. Arabowie to przy nich biedne 
myszki.
— Ile zainwestowali za waszym pośrednictwem? — zapytała, wstawiając 
naczynia do zmywarki. Zawsze interesowała się jego życiem zawodowym i w 
dalszym ciągu był to dla nich stosunkowo bezpieczny temat.
Uśmiechnął się, nad wyraz dumny z siebie, do czego miał zresztą pełne prawo.
— Sześćdziesiąt milionów.
Poczuła się dotknięta, że wcześniej nie raczył jej o tym powiedzieć, że zrobił to 
dopiero, kiedy go przycisnęła.
— Jak na chłopaczka z Nowego Jorku to całkiem niezła sumka
— stwierdziła z uznaniem.
— Prawda?—uśmiechnął się i przez chwilę wyglądał jak mężczyzna, w którym 
przed laty się zakochała.
— Yhm... Jestem z ciebie dumna. — Brzmiało to dość zabawnie, jeżeli wziąć 
pod uwagę, że mówiła do mężczyzny, który trzymał się od niej na długość 
pokoju, do mężczyzny, który tak bardzo ją zranił. Doszła jednak do wniosku, że 
należy mu się pochwała, albowiem sześćdziesiąt milionów dolarów to nie byle 
co. — To musi być wspaniałe uczucie.
Istotnie było. Tym bardziej że do Hongkongu pojechała z nim Daphne. Nawet 
tam wszakże zachowywali się nienagannie. Wprawdzie doprowadzało ich to do 

background image

białej gorączki, jednakże Sam w dalszym ciągu nie chciał oszukiwać Alex i 
gotów był walczyć z najsilniejszą choćby pokusą.
Poszedł do sypialni i przez parę minut oglądał telewizję, lecz nie minęło nawet 
pół godziny, a spał jak zabity. Widząc to Alex tylko pokręciła głową. Był 
beznadziejny. Tak bardzo bał się do niej zbliżyć, że gotów był na wszystko, byle 
tego uniknąć.
— Może cierpi na narkolepsję? — szepnęła do siebie, po czym wzięła teczkę i 
zamknęła się w gabinecie.
Nie wiedziała, czego mu potrzeba, by znowu zaczął jej pożądać, nie miała 
wszakże wątpliwości, że na razie tego nie dostał. Musiała uzbroić się w 
cierpliwość. Jedna z członkiń grupy Liz opowiedziała jej o podobnych 
problemach, które miała ze swoim mężem. Przez rok byli nawet w separacji. 
Nie będąc w stanie sprostać jej podstawowym potrzebom, przestał ją zauważać, 
a wtedy po prostu od niego odeszła. W końcu zeszli się na powrót. Historie takie 
dodawały Alex otuchy, choć nie ułatwiały rozwiązania problemu Sama. Tym 
bardziej że następnego wieczora, zaraz po tym, jak Annabelle poszła spać, 
znowu się pokłócili.
Po kolacji Alex powiedziała małej, że nazajutrz idzie do pana doktora po 
specjalne lekarstwo, po którym będzie się czuła bardzo, ale to bardzo źle, a po 
pewnym czasie mogą jej nawet wypaść włosy. Wyjaśniła też córce, że co 
prawda przez pewien czas jej samopoczucie będzie fatalne, za to później będzie 
zdrowa jak ryba. Poprosiła, by Annabelle była bardzo cierpliwa, bo mama 
czasami będzie się czuła dobrze, czasami gorzej, a czasami może być bardzo 
zmęczona. Było to najlepsze rozwiązanie, jakie udało się jej wymyślić. Kiedy 
skończyła, dziewczynka wyglądała na zmartwioną.
— A będziesz chodziła ze mną na balet?
— Czasami. Jak tylko będę się dobrze czuła. Jeśli będę za bardzo zmęczona, 
będziesz musiała chodzić z Carmen, kochanie. Przez jakiś czas.
— Ale ja chcę z tobą!... — jęknęła Annabelle. Na ogół dobrze znosiła ciągłe 
zmęczenie mamy, czasami jednak wyglądała na bardzo przestraszoną.
— Ja też chcę. Ale musimy poczekać i zobaczyć, jak się będę czuła. Na razie 
jeszcze nie wiem.
— A co zrobisz, jak ci wypadną włosy? Będziesz nosić perukę?
— Może. Zobaczymy — odparła z uśmiechem.
— To by było brzydkie. A odrosną ci?

  T...j

— Tak.

1B               ,',   . o

— Ale nie będą już takie długie, prawda? •) *•
— Aha. Będą krótkie, tak jak twoje. Będziemy mogły bliźniaczkami.
Nagle w oczach Annabelle pojawił się strach. Czy mnie też włosy wypadną?
i'. — Oczywiście, że nie — odparła Alex, biorąc ją szybko w ramiona, Kiedy 
mała poszła do łóżka, Sam gwałtownie napadł na Alex.
— Czegoś tak ohydnego w życiu nie słyszałem. Jak mogłaś tak ją wystraszyć?

background image

Spoglądał na nią ze złością, ona zaś, jak zawsze w takich sytuacjach, czuła się 
urażona jego absolutnym brakiem współczucia i zrozumienia.
— Nieprawda. Zanim poszła spać, była całkiem spokojna. Dałam jej nawet 
książeczkę na ten temat. Ma tytuł „Mamusia zdrowieje".
— Ty chyba oszalałaś! Widziałaś jej minę, kiedy jej powiedziałaś, że wypadną 
ci włosy?
— Do diabła, ona musi być na to przygotowana! Musi zdawać sobie sprawę, że 
podczas chemioterapii mogę być za słaba, żeby spełniać wszystkie jej 
zachcianki.
— Czy ty naprawdę nie możesz cierpieć w ciszy? Przez cały czas starasz się 
zrzucić to wszystko na barki moje i jej. Na litość boską, Alex, miejże chociaż 
trochę godności.
— Ty draniu! — Złapała go za koszulę tak mocno, aż ją rozerwała, co 
zaskoczyło ich oboje. Nigdy przedtem nie zdarzył się jej taki wybuch agresji, 
lecz Sam doprowadził ją do szału. W ciągu zaledwie sześciu tygodni utraciła 
tyle naprawdę ważnych dla niej rzeczy, a on potrafił jedynie ją krytykować. — 
Niech cię diabli, Sam! Walczę z tą przeklętą chorobą, robię wszystko, żeby 
tobie nie utrudniać życia, jej nie skrzywdzić, a wspólników nie obciążyć za 
bardzo swoimi sprawami, tymczasem ty traktujesz mnie jak pariasa. Powiem ci 
jedno, Samie Parker! Zamknij się i odpieprz ode mnie, skoro nie stać cię na nic 
więcej!
Cała udręka ostatnich tygodni znalazła w końcu ujście i płynęła z jej słowami 
niczym gorąca lawa. Sam wszakże był zanadto skupiony na własnym cierpieniu, 
by to zauważyć.
— Przestań się chociaż chwalić, jaka to jesteś cierpliwa i szlachetna, bo 
potrafisz się zdobyć tylko na jęczenie z powodu tej przeklętej piersi! Czy 
ktokolwiek w ogóle zauważył jej brak? Ale ty musisz raczyć nas swoimi 
„przygotowaniami" do chemioterapii. Niech to się wreszcie skończy, bo 
zamęczysz nas na śmierć. Annabelle ma dopiero trzy i pół roku, rozumiesz? Po 
cholerę ją w to mieszasz?
— Dlatego, że jestem jej matką, którą kocha, i moje złe samopoczucie na pewno 
nie pozostanie bez wpływu na jej życie.
— Mam już tego dość, rozumiesz?! Nie dam rady tak żyć, nie zniosę tych 
codziennych biuletynów na temat postępów leczenia. Jeszcze trochę i zaczniesz 
wieszać plakaty na słupach ogłoszeniowych.
— Ty szujo! Ciebie nawet nie interesowały wyniki badań patologicznych!
— A jakie miały znaczenie? Przecież i tak amputowali ci pierś.
— Takie miały znaczenie, że właśnie od nich zależało, czy będę żyła czy nie. 
Ale dla ciebie to jest zapewne równie nieistotne jak moja amputowana pierś. 
Być może jeśli zniknę, ty nawet nie raczysz tego zauważyć. Bo na razie 
przestałeś się do mnie odzywać, nie wspominając już o dotykaniu.
— A o czym tu rozmawiać, Alex? O chemioterapii? O węzłach chłonnych? Czy 
może o badaniach patologicznych?... Mam tego dosyć!

background image

— To może po prostu spakujesz się, wyprowadzisz i zostawisz mnie samą? 
Skoro nie chcesz mi pomóc, przynajmniej nie przeszkadzaj.
— Nie licz na to, że zostawię Annabelle! Nigdzie się stąd nie ruszę! — warknął, 
po czym wybiegł z mieszkania. Przez kilka minut stał na ulicy, zastanawiając 
się, czy nie wsiąść w taksówkę i nie pojechać do Daphne, w końcu powstrzymał 
się. Wiedział, że na to nie może sobie pozwolić. Zamiast tego zatelefonował do 
niej i wypłakał się w słuchawkę. Wyjaśnił, że Alex zaczyna następnego dnia 
chemioterapię, a on już nie może tego wszystkiego znieść. Daphne bardzo mu 
współczuła. Spytała, czy nie chciałby wstąpić do niej na chwilę, lecz odmówił.
Wiedział, że w takim stanie nie potrafiłby się jej oprzeć. Za bardzo jej 
potrzebował. A nie mógł przecież pozwolić, by posłużyła jako pretekst do 
definitywnego zakończenia małżeństwa. Potrzebował czasu, aby to wszystko 
przetrwać i znaleźć jakieś sensowne rozwiązanie. Musiał coś postanowić. Nie 
rozumiał, dlaczego nagle poczuł do Alex nienawiść. Nieszczęsna kobieta była 
chora, a on nienawidził ją za to, co robiła z jego życiem. Wniosła w nie chorobę 
i strach. W każdej chwili mogła zostawić go samego. Wszystko niszczyła. 
Nawet o tym nie wiedząc, trzymała go z dala od Daphne.
Doszedł aż do East River, po czym zawrócił.
Przez cały ten czas Alex leżała na łóżku wpatrzona w sufit. Była zbyt wściekła, 
by płakać, zbyt zraniona, by mu przebaczyć. Zostawił ją na łasce losu, zawiódł 
na całej linii. W ciągu sześciu tygodni skutecznie zanegował wszystko, co ich 
kiedykolwiek łączyło, wszystko, co do siebie czuli, zniszczył całą nadzieję i 
wzajemny szacunek, które budowali przez siedemnaście lat wspólnego życia. A 
przysięga „na dobre i na złe, w zdrowiu i w chorobie" stała się nagle 
pustosłowiem.
Kiedy po mniej więcej dwóch godzinach wrócił, Alex nadal leżała w ich 
wspólnym łóżku, on jednak nawet nie zajrzał do sypialni, nie odezwał się do 
niej ani słowem. Tej nocy nie zmrużyła oka, Sam zaś spał na kanapie w 
gabinecie.
Onkologiem poleconym przez doktora Hermana była kobieta. Jej gabinet 
mieścił się przy Pięćdziesiątej Siódmej. Alex powiedziano, że pierwsza wizyta 
będzie trwała ponad półtorej godziny, następne zaś nieco krócej, od czterdziestu 
pięciu do dziewięćdziesięciu minut. Zaplanowano dwie wizyty w miesiącu, 
oczywiście pod warunkiem że nie pojawią się niespodziewane problemy, bo w 
takim wypadku seansów będzie więcej.
Alex umówiła się z lekarką na dwunastą i miała nadzieję wrócić do biura około 
wpół do drugiej.
Zarówno Brock, jak i Liz wiedzieli, że rozpoczyna tego dnia chemioterapię. 
Wiedział o tym również Sam, lecz po wieczornej awanturze wyszedł do pracy 
bez śniadania. Nie raczył też zadzwonić, by przeprosić Alex lub chociaż życzyć 
jej powodzenia, nie wspominając już o tym, by zechciał pójść z nią na tę 
pierwszą wizytę. Alex nie miała już żadnych wątpliwości, że będzie musiała 
przejść przez to bez niego.

background image

Gabinet mieścił się w nowoczesnym budynku w bok od Trzeciej Alei. W 
przestronnej poczekalni dominowały zdecydowanie żywe barwy. Jasne ciepłe 
światło oraz jasnożółte ściany robiły wrażenie niemalże radosne, podczas gdy 
Alex spodziewała się raczej, że znajdzie się w jakimś ciemnym, ponurym lochu. 
Z tego samego powodu poczuła ulgę, kiedy okazało się, że lekarka, Jean 
Webber, jest mniej więcej w jej wieku. Wydawała się spokojna i fachowa. Z 
wiszącego na ścianie dyplomu wynikało, że studiowała na Harvardzie, co 
bardzo ucieszyło Alex.
Najpierw przez chwilę rozmawiały w gabinecie, ponieważ doktor Webber 
chciała jej wyjaśnić znaczenie wyników badań patologicznych. Alex z ulgą 
stwierdziła, że wreszcie jest traktowana jak żywy, inteligentny człowiek. 
Lekarka powiedziała jej, że wbrew powszechnej opinii leki cytostatyczne wcale 
nie są toksyczne, a ich jedynym celem jest zniszczyć komórki rakowe i ocalić 
zdrowie. Poinformowała ją również, że jej nowotwór to rak drugiego stopnia, co 
nie było dla Alex żadną nowością, podobnie jak to, że zajęte są tylko cztery 
węzły chłonne. Do dalszych przerzutów na szczęście jeszcze nie doszło. 
Zdaniem doktor Webber prognozy były bardzo dobre, lecz podobnie jak 
wszyscy inni lekarze uważała, że dla całkowitego wyleczenia niezbędna jest 
chemioterapia. Nie wolno było ryzykować, że przy życiu zostanie chociaż 
fragment komórki rakowej. Tylko stuprocentowe wyleczenie mogło 
gwarantować, że nie dojdzie do nawrotu choroby. Ponieważ zastosowano 
mastektomię, naświetlania były zbędne, a z uwagi na charakter nowotworu 
można było zrezygnować z kuracji hormonalnej. Ostateczne wyniki testów 
wykazały, że nie będzie ona potrzebna. Zrobiono również test chromosomowy, 
by zbadać DNA zajętych komórek i sprawdzić, czy mają normalną liczbę 
chromosomów. Okazało się, że są diploidalne, to znaczy, że mają normalne 
dwie kopie każdego chromosomu. Wszystko to rokowało jak najlepiej. Alex 
przyjęła te informacje z ulgą, tyle że wszystkie dobre wiadomości wynikały ze 
złych. Złą wiadomością było to, że w ogóle zachorowała i że miała przed sobą 
półroczną chemioterapię. Ogromnie ją to przygnębiało.
Kiedy powiedziała doktor Webber o swoich obawach, ta zareagowała ze 
zrozumieniem. Była to niska kobieta o przetykanych siwizną ciemnych włosach, 
które nosiła starannie spięte z tyłu. Na sympatycznej twarzy nie miała śladu 
makijażu, a jej drobne zadbane dłonie poruszały się energicznie, podkreślając 
wagę tego, co mówiła.
Starała się wyjaśnić Alex, że chociaż skutki uboczne chemioterapii mogą być 
rzeczywiście bardzo nieprzyjemne, nie są aż tak straszne, jak twierdzą 
niektórzy, i przy odpowiednim leczeniu da się je znieść. Zapewniła również, że 
żadne z nich nie są permanentne, i poprosiła, by Alex na bieżąco informowała ją 
o wszelkich dolegliwościach. Następnie omówiła pokrótce ewentualne 
problemy: wypadanie włosów, mdłości, różnorakie bóle, zmęczenie oraz tycie. 
Należało się także spodziewać stanów zapalnych gardła, przeziębień oraz 
kłopotów z wydalaniem. Istniało duże prawdopodobieństwo, że po rozpoczęciu 

background image

kuracji Alex przestanie miesiączkować, ale było całkiem możliwe, że po 
pewnym czasie wszystko wróci do normy. Z danych statystycznych wynikało, 
że ma na to około pięćdziesięciu procent szans, a więc być
może uda się jej jeszcze urodzić dziecko. „Jeśli nadal będę miała męża" — 
pomyślała Alex, zmuszając się do słuchania. Lekarka zapewniła, że nie ma 
żadnych dowodów na powiązania między chemioterapią a wadami wrodzonymi 
u dzieci. Istniało za to potencjalne, chociaż bardzo niewielkie 
prawdopodobieństwo problemów ze szpikiem kostnym, mogło też dojść do 
redukcji liczby białych krwinek, ale i to było raczej zagrożeniem potencjalnym, 
nie rzeczywistym. Z kolei prawie na pewno należało oczekiwać problemów z 
pęcherzem. Z całej tej długiej listy Alex zdziwiła jedynie informacja, że 
pomimo nudności i wymiotów będzie przybierać na wadze. Doktor Webber 
wyjaśniła wszakże, iż jest to skutek równie typowy jak utrata włosów. 
Zasugerowała też, by Alex jak najszybciej wybrała się do sklepu i kupiła sobie 
perukę, a najlepiej kilka. Zważywszy na leki, jakie miała przyjmować, należało 
przypuszczać, że straci swoje wspaniałe rude włosy.
Doktor Webber starała się na miarę swoich możliwości przygotować Alex do 
terapii i udzielić jej duchowego wsparcia, Alex natomiast próbowała udawać, że 
rozmawia z nową klientką i że przed podjęciem jakichkolwiek działań musi 
uważnie zapoznać się z całym materiałem. Był to niezły pomysł i przez pewien 
czas nawet się sprawdzał, potem jednak zaczęło do niej docierać, co naprawdę ją 
czeka. Perspektywa nudności, wymiotów, utraty włosów — wszystko to 
dosłownie zapierało jej dech w piersi.
Lekarka wyjaśniła, że przy każdej wizycie będzie na miejscu badać jej krew i 
robić prześwietlenie. Przez pierwsze czternaście dni każdego miesiąca Alex 
miała przyjmować doustnie cytoxan, pierwszego zaś i ósmego dnia miesiąca 
przychodzić do gabinetu na infuzję methotrexatu i fluorouracilu. Po zabiegu 
mogła wracać do biura. Doktor Webber zaznaczyła, że na dzień przez infuzją 
Alex powinna wypoczywać więcej niż zwykle, by zminimalizować skutki 
uboczne i nie dopuścić do nadmiernego obniżenia liczby białych krwinek.
— Wiem, że to nie brzmi zbyt zachęcająco, ale na pewno się pani przyzwyczai 
— dodała z uśmiechem.
Kiedy wstały i przeszły do sąsiedniego pomieszczenia, aby zrobić badania, Alex 
stwierdziła ze zdumieniem, że rozmawiają już od prawie godziny.
Rozebrała się powoli, starannie układając ubrania na krześle, jakby liczył się 
każdy ruch, każdy najdrobniejszy gest. W żaden sposób nie była w stanie 
zapanować nad drżeniem rąk. Lekarka uważnie obejrzała bliznę po operacji i z 
uznaniem pokiwała głową.
— Czy wybrała już pani chirurga plastycznego? — zapytała,    
Alex pokręciła głową. Nie wiedziała nawet, czy w ogóle zdecyduje się na 
rekonstrukcję. W tej chwili wyglądało na to, że będzie to zbędne. Kiedy o tym 
wszystkim pomyślała, w jej oczach pojawiły się łzy. Lekarka zmierzyła jej puls, 

background image

a gdy zaczęła przygotowywać infuzję, Alex wstrząsnął szloch. Na próżno 
próbowała się opanować, przepraszając za swoje zachowanie.
— Nic nie szkodzi — zapewniła doktor Webber. — Niech pani płacze. Wiem, 
jakie to okropne uczucie. Ale tylko za pierwszym razem. Później będzie lepiej. 
Proszę się tak bardzo nie martwić, naprawdę uważamy z tymi lekarstwami.
Alex wiedziała, że właśnie dlatego należy starannie dobierać onkologa. Znała 
już wiele strasznych historii o ludziach, których zabiła źle dobrana dawka 
chemii. Nie była w stanie przestać o tym myśleć. Co będzie, jeśli jej organizm 
nie wytrzyma? Jeśli umrze? Jeśli już nigdy nie zobaczy Annabelle? Ani Sama. 
Nie zdążywszy się z nim pogodzić, po tej piekielnej awanturze? Nie mogła 
znieść tej myśli.
Doktor Webber najpierw chciała jej podać roztwór glukozy, później dodawać do 
niego lekarstwo, jednakże igła ciągle wychodziła, a żyła zapadła się już na 
samym początku. Było to bardzo bolesne, wyjęła więc igłę i najpierw obejrzała 
drugie ramię Alex, potem obie dłonie, nadal mocno drżące.
— Zazwyczaj podaję najpierw glukozę, ale pani żyły nie wyglądają dzisiaj 
najlepiej. Zrobimy zastrzyk, a następnym razem spróbujemy podać roztwór. 
Podam pani dożylnie nie rozcieńczony lek. Będzie trochę szczypało, za to 
wszystko potrwa zaledwie kilka chwil. Będzie pani zadowolona, że ma to już z 
głowy.
Alex nie mogła się z nią nie zgodzić, z drugiej jednak strony brzmiało to bardzo 
złowrogo.
Lekarka ujęła rękę Alex, starannie zbadała żyłę, po czym wstrzyknęła w nią 
lekarstwo, podczas gdy Alex robiła co mogła, by nie zemdleć. Skończywszy, 
doktor Webber kazała Alex mocno przycisnąć żyłę w miejscu ukłucia i trzymać 
tak przez pełne pięć minut, sama zaś w tym czasie wypisała receptę na cytoxan, 
po czym przyniosła tabletkę i szklankę wody do popicia.
— Świetnie — powiedziała zadowolona. — Jest pani po pierwszej chemii. 
Proszę przyjść za tydzień, a gdyby przypadkiem pojawiły się jakieś objawy, 
które wydadzą się pani dziwne, niech pani do mnie natychmiast zadzwoni. I 
proszę się nie wahać, nie wmawiać sobie, że to błahostka. Jeżli będzie się działo 
coś dziwnego albo po prostu poczuje
się pani źle, proszę dzwonić. Zobaczymy, co da się zrobić. — Wręczyła Alex 
kartkę z długą listą możliwych efektów ubocznych, zarówno normalnych, jak i 
nie. — Jestem osiągalna przez dwadzieścia cztery godziny na dobę i naprawdę 
nie mam nic przeciwko telefonom od pacjentów — uśmiechnęła się i wstała.
Była o wiele niższa od Alex i sprawiała wrażenie osoby niezwykle dynamicznej. 
„Musi być szczęśliwa—pomyślała Alex, spojrzawszy na nią. — Robi to, co 
lubi." Tak samo jak ona. Do niej przychodzili ludzie z poważnymi, nawet 
przerażającymi problemami, tyle że prawnymi. A ona opiekowała się nimi i 
starała się im pomóc. Ale to były ich kłopoty, ich strach. Nagle zaczęła 
zazdrościć lekarce.

background image

Wyszedłszy na ulicę, spojrzała na zegarek i ze zdziwieniem stwierdziła, że 
spędziła w gabinecie doktor Webber bite dwie godziny. Było parę minut po 
drugiej.
Nieco obolałą ręką zatrzymała taksówkę i skierowała się z powrotem do biura. 
Miejsce ukłucia miała zaklejone plastrem. Nie czuła się chora, nic strasznego się 
jej nie stało. Lekarka najwyraźniej naprawdę znała się na rzeczy. Gdy taksówka 
mknęła w dół Lexington Avenue, Alex pomyślała, że może dobrze byłoby 
wysiąść i od razu kupić sobie perukę. Już sama myśl o tym była okropnie 
przygnębiająca, z drugiej jednak strony doktor Webber miała rację, że lepiej 
zrobić to od razu, niż później biegać od sklepu do sklepu, zasłaniając łysiejącą 
głowę chustą.
Kiedy weszła do biura, Liz akurat nie było. Oddzwoniła we wszystkie miejsca 
zapisane na leżącej na jej biurku kartce i po jakimś czasie w końcu trochę się 
odprężyła. Świat się nie zawalił. Na razie żyła. Pomyślała, że może nie taki 
diabeł straszny, jak go malują, gdy w drzwiach stanął Brock w samej koszuli, 
dźwigając pokaźną stertę dokumentów. Właśnie minęła czwarta, a więc Alex 
pracowała już od prawie dwóch godzin.
— Jak poszło? — zapytał z zatroskaną miną. Zawsze miał dla niej kilka 
ciepłych słów, przy czym nie było w tym ani krzty lizusostwa czy narzucania 
się. Najwyraźniej lubił ją, ona zaś, wzruszona tą opiekuńczością, zaczynała go 
traktować jak młodszego brata.

— Na razie całkiem nieźle. Chociaż strasznie się bałam. — Znała go zbyt słabo, 
by przyznać się, że płakała, że czekając na ukłucie czuła się jak w piekle.
— Grzeczna z ciebie dziewczynka — powiedział. — Masz ochotę na filiżankę 
kawy?
— Wielką.
Wrócił po pięciu minutach, przez następną godzinę pracowali, a punktualnie o 
piątej Alex wyszła z biura i pojechała do domu, do Annabelle. To był całkiem 
dobry dzień, choć bardzo męczący.
— Dzięki za pomoc — rzekła do Brocka, zanim wyszła.
Właśnie zaczynali pracę nad sprawą drobnego przedsiębiorcy oskarżonego o 
dyskryminację. Kobieta, która zachorowała na raka, twierdziła, że ze względu 
na stan zdrowia została pominięta przy awansach. Prawda zaś była taka, że 
pracodawca zrobił wszystko, by jej pomóc. Przydzielił jej nawet specjalny 
pokój, by mogła odpoczywać tyle, ile będzie potrzebowała, a podczas 
chemioterapii dawał jej trzy dni wolnego w tygodniu. Mimo to postanowiła 
pozwać go do sądu. Twierdziła, że nie dostała awansu ze względu na chorobę, 
tymczasem chciała dostać tyle pieniędzy, by móc siedzieć w domu i mieć 
gotówkę na pokrycie kosztów leczenia i opłacenie adwokata. Choroba została 
pokonana, ale ona nie chciała już pracować. Pozostały jej jednak do opłacenia 
ogromne rachunki za kurację, ponieważ — o czym Alex przekonała się na 
własnej skórze — w przypadku chorób nowotworowych towarzystwa 

background image

ubezpieczeniowe pokrywają jedynie niewielką część kosztów leczenia. Jeżeli 
kogoś nie stać na kosztowną kurację, ma do rozwiązania nie lada problem. Lecz 
przecież nie jest to jeszcze powód, by mścić się na swoim pracodawcy, tym 
bardziej że ten akurat proponował pomoc. Alex jak zwykle szczerze żałowała 
pozwanego. Nienawidziła niesprawiedliwości ludzi, którym zdawało się, że 
mogą naciągać tych, których winą jest to, że mają pieniądze. Chętnie zajęła się 
tą sprawą także dlatego, że miała sporo informacji z pierwszej ręki na temat 
raka.
— Do jutra, Brock — powiedziała, kierując się do drzwi.
— Uważaj na siebie. Dużo odpoczywaj i nie zapomnij o porządnej kolacji.
— Dobrze, tatusiu — roześmiała się. Liz powiedziała jej dokładnie to samo: 
miała trzymać się ciepło i nabierać sił. Nie cieszyła jej perspektywa utycia. Nie 
lubiła nadwagi, co zresztą rzadko się jej zdarzało, a do tego dobrze wiedziała, że 
Sam nie znosi otyłych kobiet. — Jeszcze raz dzięki, Brock.
Pojechała do domu, po drodze rozmyślając o tym, jakich wspaniałych ma 
kolegów i jak dobrze, że ma już za sobą pierwszy kontakt z chemią. Był to dla 
niej większy wstrząs, niż przypuszczała, na szczęście jednak wszystko poszło 
gładko. Nie cieszyła się na powtórkę, która czekała ją za tydzień, lecz 
spodziewała się, że pójdzie lepiej. Potem zaś czekały ją całe trzy tygodnie 
przerwy. Liz zrealizowała jej
receptę, miała więc cytoxan w torebce i czuła się tak, jakby znowu brała leki 
hormonalne. Podobieństwo było niezaprzeczalne — w żadnym wypadku nie 
wolno było zapomnieć o codziennej dawce.
Kiedy dotarła do domu, Annabelle stała pod prysznicem i śpiewała z Carmen 
piosenkę z „Ulicy Sezamkowej". Alex odstawiła teczkę i przyłączyła się do 
nich.
— Co słychać? Wszystko w porządku? — spytała całując małą, kiedy 
dośpiewały piosenkę do końca.
— Tak. Co ci się stało w rękę?
— Nic... aa, to... — Chodziło o plaster po zastrzyku. — Skaleczyłam się w 
pracy.
— Boli?
— Nie.
— Mnie też kiedyś przykleili plaster w przedszkolu — pochwaliła się 
Annabelle, po czym Carmen przekazała Alex, że dzwonił Sam, by powiedzieć, 
że nie wróci na kolację.
Alex nie rozmawiała z nim przez cały dzień i przypuszczała, że wciąż jest na nią 
wściekły. Teraz jednak nie mogła mu nawet powiedzieć, że pierwszy seans 
chemioterapii minął bez kłopotów. W pracy zastanawiała się, czy do niego nie 
zadzwonić, lecz pomyślała, że po wszystkich uprzejmościach, którymi obrzucili 
się poprzedniego dnia, lepiej będzie zaczekać do wieczora, kiedy się spotkają. 
Zauważyła, że ostatnio Sam spotyka się ze swoimi klientami dużo częściej niż 
dotąd. Niewykluczone, że był to kolejny wybieg pozwalający unikać 

background image

towarzystwa żony. Jeżeli tak, był bardzo skuteczny, Alex bowiem odnosiła 
wrażenie, że w ogóle się nie widują.
Zjadła kolację z Annabelle i postanowiła na niego zaczekać., była jednak tak 
bardzo wyczerpana, że już o dziewiątej zasnęła przed telewizorem przy 
zapalonym świetle.
Sam tymczasem siedział w niewielkiej restauracji w towarzystwie Daphne. 
Wyglądał na zrozpaczonego, a ona słuchała go ze szczerym współczuciem. 
Nigdy niczego się nie domagała, nie naciskała, nie miała pretensji o to, czego jej 
nie dawał.
— Nie wiem, co się ze mną dzieje — mówił, podczas gdy jego stek coraz 
bardziej stygł. — Strasznie mi jej żal, wiem, czego potrzebuje, a mimo to czuję 
do niej tylko złość. Jestem na nią wściekły za to, co się stało. Dobrze wiem, że 
to nie jej wina, a jednak wściekam się na nią z byle powodu. Ale przecież ja też 
nie zawiniłem! Zwykły cholerny pech zniszczył nasze życie. Dzisiaj zaczęła 
chemioterapię, a ja nie wyobrażam sobie, jak to zniosę. Nie mogę na nią patrzeć, 
nie chcę
widzieć, co się jej przytrafiło. To okropny widok, a ja nie jestem mocny w 
takich sprawach. Dobry Boże... — z trudem hamował łzy. — Czuję się jak 
potwór.
— Nie masz powodu — zapewniła Daphne, wciąż trzymając go za rękę. — 
Jesteś tylko człowiekiem, a takie sprawy każdego wytrącają z równowagi. Na 
litość boską, przecież nie jesteś siostrą miłosierdzia! Ona nie ma prawa 
oczekiwać, że będziesz się nią opiekował... ani nawet że potrafisz... — przez 
chwilę szukała odpowiednich słów — ...że potrafisz znieść ten widok. To musi 
być okropne.
— Tak — przyznał szczerze. — To istne barbarzyństwo. Wygląda tak, jakby 
ktoś wziął nóż i po prostu oberżnął jej pierś. Kiedy pierwszy raz to zobaczyłem, 
rozpłakałem się.
— Nawet nie wiesz, jak bardzo ci współczuję — powiedziała ciepłym głosem. 
— Ale czy nie sądzisz, że ona rozumie, co czujesz? W końcu jest inteligentną 
kobietą i chyba potrafiła przewidzieć, jakie to zrobi na tobie wrażenie. Czego 
innego mogła oczekiwać?
— Przede wszystkim oczekuję, że będę przy niej, że będę ją trzymał za rękę, 
chodził z nią na terapię i rozmawiał o tym wszystkim z córką. A ja po prostu 
mam już dosyć. Chcę żyć jak normalny człowiek.
— Masz do tego pełne prawo.
Daphne była najbardziej wyrozumiałą i najmniej zaborczą kobietą, z jaką 
kiedykolwiek się zetknął. Pragnęła tylko być z nim w dowolnej sytuacji i 
pomimo wszystkich ograniczeń, którymi obłożył ich związek. Mimo 
początkowych oporów Sam zgodził się w końcu chodzić z nią czasami na 
kolację pod warunkiem, że przyjmie do wiadomości, iż nie mogą ze sobą sypiać. 
Tego żonie nie mógł zrobić. Nigdy dotąd jej nie zdradzał i nie zamierzał zrobić 
tego także teraz, chociaż pokusa była ogromna, w biurze zaś wszyscy byli 

background image

święcie przekonani, że ma romans z Daphne. Daphne natomiast dała mu jasno 
do zrozumienia, że tak mocno się w nim kocha, iż gotowa jest przyjąć każde 
warunki, byle tylko go widywać.
— Tak cię kocham — szepnęła, kiedy spojrzał na nią targany sprzecznymi 
uczuciami.
— Ja ciebie też... Na tym właśnie polega absurd sytuacji. Kocham i ciebie, i ją. 
Pragnę cię, ale wobec niej mam zobowiązania. Zobowiązania... to chyba 
wszystko, co nam zostało.
— To żadne życie, Sam — stwierdziła Daphne ze smutkiem.
— Wiem. Ale może jakoś się to rozwiąże. Alex też na pewno nie jest łatwo. 
Myślę, że prędzej czy później mnie znienawidzi. Może nawet już znienawidziła.
— W takim razie jest głupia. Jesteś najwspanialszym mężczyzną, jakiego w 
życiu spotkałam.
Sam jednak wiedział swoje, Alex zresztą również.
— To ja jestem głupi — odparł z uśmiechem. — Powinienem chwycić cię wpół 
i uciekać, zanim wrócisz do zdrowych zmysłów i znajdziesz sobie kogoś w 
swoim wieku, z życiem mniej skomplikowanym niż moje. — Od dzieciństwa w 
nikim tak się nie zadurzył, chyba nawet w Alex nie był aż tak zakochany.
— Ciekawe, dokąd byś uciekł? — spytała Daphne niewinnie, kiedy zajęli się 
jedzeniem. Ilekroć byli razem, rozmawiali godzinami, zapominając o bożym 
świecie.
— Może do Brazylii? Albo na wyspę w pobliżu Tahiti? W jakieś ciepłe i 
zmysłowe miejsce, gdzie pośród tropikalnych kwiatów i woni miałbym cię tylko 
dla siebie. — Kiedy to mówił, poczuł, że jej ręka wędruje pod stół. Uśmiechnął 
się, gdyż palce miała bardzo wprawne. — Niegrzeczna z ciebie dziewczynka, 
Daphne Belrose.
— Może powinieneś to kiedyś sprawdzić? Zaczynam się czuć jak dziewica — 
droczyła się z nim, aż się zaczerwienił.
— Przepraszam. — Miał wyrzuty sumienia, że tak bardzo komplikuje jej życie.
— Nie przepraszaj — odparła poważnie. — Dzięki temu, jak się już 
zdecydujesz, będzie to jeszcze wspanialsze i cenniejsze.
Trwała w przekonaniu, że to tylko kwestia czasu, i była gotowa zaczekać, czuła 
bowiem, że warto. Sam był jednym z najatrakcyjniejszych i najpopularniejszych 
mężczyzn w Nowym Jorku. Nawet tutaj, w niewielkiej restauracyjce na uboczu, 
ludzie rozpoznawali go i z uznaniem kiwali głowami w jego stronę. Sam Parker 
był jedną z najgrubszych ryb na Wall Street.
— Dlaczego masz do mnie tyle cierpliwości? — zapytał, kiedy zamówili deser, 
a do niego jedyną butelkę Chateau d'Yquem w cenie dwustu pięćdziesięciu 
dolarów za butelkę.
— Już ci mówiłam — dyskretnie zniżyła głos. — Dlatego, że cię kocham.
— Ty chyba oszalałaś — powiedział, po czym pochylił się, by ją pocałować. — 
Zdrowie kuzyneczki Simona — wzniósł niewinny toast, chociaż miał ochotę 
powiedzieć: „Za miłość mojego życia". Nie zrobił tego jednak, gdyż byłoby to 

background image

nielojalne wobec Alex. Jak mogło mu się to przytrafić? Dlaczego Alex 
zachorowała na raka, a on natychmiast zakochał się w innej? Nawet nie przyszło 
mu do głowy, że te dwa wydarzenia mogą mieć ze sobą związek.
— Któregoś dnia będę wdzięczny Simonowi — rzekł cicho. Daphne się 
roześmiała.
— Albo bardzo na niego wściekły. W tej naszej grze wstępnej chyba właśnie to 
jest najgorsze. Masz wobec mnie coraz większe oczekiwania. Zaczynam się 
obawiać, że nie będę w stanie im sprostać.
— Spokojna głowa — stwierdził z przekonaniem, marząc o tym, by móc się z 
nią kochać. Każda chwila spędzona w jej towarzystwie była niczym 
podniecająca pieszczota, torturująca jego ciało.
Po kolacji odprowadził ją do domu, lecz gdy zaproponowała, by wszedł na górę, 
jak zwykle odmówił. Długo stali w drzwiach, całując się i obsypując 
pieszczotami.
— Może jednak wejdziesz? — próbowała go zachęcić, pomagając sobie dłońmi 
i ustami, aż zadrżał z dzikiego pożądania. — Dla moich sąsiadów byłaby to z 
pewnością ogromna ulga.
— Zapewniam cię, że dla mnie również. Nie jestem pewien, jak długo uda mi 
się wytrzymać — dodał, całując ją rozpaczliwie.
— Mam nadzieję, że niezbyt długo — szepnęła mu do ucha, pieszcząc dłońmi 
jego pośladki i przyciągając go bliżej do siebie.
Jej gorące ciało pulsowało zmysłowością. Sam zadrżał z podniecenia, kiedy zdał 
sobie sprawę, że pomimo listopadowego chłodu Daphne nie ma na sobie 
bielizny. Musiał wytężyć wszystkie siły, by mimo wszystko oprzeć się pokusie.
— Wykończysz mnie — zaśmiał się ochryple, cierpiąc z rozkoszy. — A sama 
dostaniesz zapalenia płuc.
— No to lepiej mnie rozgrzej.
— Nawet nie wiesz, jak bardzo bym chciał. — Zacisnął powieki i mocno ją 
przytulił.
W końcu zdołał się jakoś od niej oderwać, wymagało to jednak heroicznego 
wysiłku. Żeby choć trochę uspokoić rozszalałe zmysły, do domu wrócił na 
piechotę. Była już prawie północ i chociaż w sypialni paliło się światło, Alex od 
dawna spała. Długo stał, patrząc na nią, w milczeniu przepraszając za to, co 
zrobił. Prawda była taka, że jego serce wołało o Daphne, nie o nią. Wreszcie 
zgasił światło i poszedł spać.
O szóstej rano ze snu wyrwał go jakiś dziwny charkot, który co chwilę się 
powtarzał, nie dając się zignorować. Początkowo myślał, że to jakaś maszyna, 
potem — że alarm przeciwwłamaniowy, jeszcze później zaś wpadł na 
absurdalny pomysł, że może zepsuła się winda. Kiedy mijały minuty, a odgłos 
nie cichł, w końcu się obudził, przewrócił na drugi bok i zdał sobie sprawę, że to 
Alex wymiotuje w łazience.
Jeszcze przez chwilę leżał, zastanawiając się, czy powinien jej przeszkadzać czy 
nie, w końcu wstał i stanął w drzwiach łazienki.

background image

— Wszystko w porządku?
Przez dłuższą chwilę w ogóle nie reagowała, wreszcie kiwnęła głową.
— Lepiej chyba być nie może. — Humor najwyraźniej jej nie opuszczał, nie 
była jednak w stanie powstrzymać torsji.
— Zjadłaś coś?

 Znowu ta ucieczka od rzeczywistości! 

*>— To chyba chemia.
— Zadzwoń do lekarki.
Kiwnęła głową i dalej wymiotowała. Poszedł do drugiej łazienki wziąć prysznic. 
Kiedy jakieś pół godziny później wrócił, Alex leżała na podłodze z zamkniętymi 
oczyma i zimnym kompresem na czole.
— Chyba nie jesteś w ciąży?
Pokręciła głową, nie otwierając oczu. Była zbyt wyczerpana, żeby obrzucić go 
obelgami. Niby jak i kiedy miałaby zajść w tę ciążę? Poza tym rozpoczęła 
chemioterapię. Jak mógł być taki tępy? Niby inteligentny facet, tymczasem gdy 
rozmowa schodziła na jej chorobę, okazywał się kompletnym durniem.
Po pewnym czasie nabrała dość sił, by przejść na czworakach przez sypialnię i 
zatelefonować do doktor Webber. Dodzwoniła się prawie natychmiast. Lekarka 
powiedziała, że nie jest to nietypowa reakcja na pierwszą dawkę, nie była jednak 
zbyt zadowolona. Zaleciła ostrożnie dobierać pożywienie, przypomniała też, że 
niezależnie od tego, jak źle Alex będzie się czuła, musi koniecznie przyjąć 
tabletkę. Zaproponowała jej również dodatkowy specyfik przeciwko wymiotom, 
lecz Alex bała się szpikować następnymi chemikaliami, tym bardziej że 
lekarstwo mogło wywołać dodatkowe skutki uboczne.
— Dziękuję — wycharczała i znowu powlokła się do łazienki.
Tym razem wszystko trwało zaledwie kilka minut, wymiotowała już tylko 
żółcią. Czuła się jak przenicowana. Ubranie się zajęło jej całe wieki i zanim 
dotarła do kuchni, gdzie Sam i Annabelle jedli już śniadanie, była znowu 
zielona. Sam ubrał wprawdzie Annabelle, za to trzymał się od Alex na 
odległość.
— Jesteś chora, mamusiu? — spytała Annabelle, przyglądając się jej z 
zatroskaniem.
— Troszeczkę. Pamiętasz, jak opowiadałam ci o lekarstwie? Właśnie wczoraj je 
zażyłam i teraz trochę źle się czuję.
— To na pewno bardzo niedobre lekarstwo.
— Ale dzięki niemu będę zdrowa — odparła Alex z determinacją.
Wmusiła w siebie kawałek tosta, chociaż wcale nie miała na niego ochoty. W 
tym momencie zauważyła, że Sam posyła jej znad gazety pełne wściekłości 
spojrzenia. Nie dość, że go obudziła, to teraz jeszcze wdawała się w rozmowy z 
Annabelle na temat swojej choroby, czego on tak nie znosił.
— Przepraszam — odezwała się tonem nieco niegrzecznym, a on natychmiast 
powrócił do lektury.
Do końca śniadania prawie się nie odzywała, Sam również nie wspomniał ani 
słowem o jej porannych przejściach. Kiedy wyszedł z Annabelle, Alex znowu 

background image

popędziła do łazienki. Zaczęła się zastanawiać, czy nie lepiej będzie zostać w 
domu. Siedziała na łóżku i płakała, w końcu zdecydowała się zadzwonić do Liz. 
W ostatniej chwili coś ją jednak powstrzymało. Nie mogła się poddać. 
Postanowiła pracować, choćby miało ją to zabić.
Jeszcze raz umyła twarz i zęby, na chwilę przyłożyła do czoła zimny kompres, 
wreszcie ze zdeterminowaną miną włożyła płaszcz i chwyciła teczkę. Zaraz za 
drzwiami musiała usiąść, ponieważ znowu zaczęło ją mdlić, jakoś jednak 
dowlokła się do windy, zjechała na dół, a na dworze poczuła się trochę lepiej. 
Zimne powietrze bardzo jej pomogło, za to jazda taksówką wcale. Zanim dotarła 
do pracy, mdliło ją tak mocno, że ledwo zdążyła do toalety, z której długo nie 
wychodziła. Kiedy weszła do biura, w którym akurat rozmawiali Liz i Brock, 
wyglądała okropnie. Twarz miała szarozieloną, co wyraźnie nimi wstrząsnęło. 
Poszli za nią do jej gabinetu, a gdy kompletnie wyczerpana opadła na krzesło, 
spojrzeli na nią z zatroskaniem.
— Wszystko w porządku? — spytała Liz.
— Nie bardzo. Miałam ciężki poranek. — Zacisnęła powieki czując, że ogarnia 
ją kolejna fala nudności, nie poddała się jednak i po chwili minęło. Kiedy 
otworzyła oczy, w gabinecie był tylko Brock. Wyglądał na bardzo 
zaniepokojonego.
— Liz poszła zrobić ci herbaty. Chcesz się położyć?
— Chybabym już nie wstała—wyznała szczerze. — Lepiej weźmy się do 
roboty.
— Dasz radę?
— Nie pytaj — odparła ponuro.
Brock kręcąc głową poszedł po dokumenty. Jak zwykle w pracy był bez 
marynarki, z okularami w rogowych oprawkach podniesionymi wysoko na 
czoło. Kiedy wrócił do gabinetu, w kieszeni miał ołówki,
w zębach długopis, a w rękach ogromną stertę papierów i pudełko krakersów dla 
Alex.
— Spróbuj — położył je na biurku, usiadł, po czym zabrali się do pracy.
Przez cały czas uważnie się jej przyglądał. Wyglądała fatalnie, lecz odniósł 
wrażenie, że pracując czuje się trochę lepiej. Liz pilnowała, by nie zabrakło jej 
herbaty, Brock co chwilę podsuwał krakersy.
— Może zrobimy sobie przerwę na lunch? Mogłabyś trochę poleżeć i odpocząć 
— zaproponował, lecz pokręciła głową, bała się bowiem wypaść z rytmu. 
Zajmowali się bardzo drobiazgową pracą nad jedną z nowych spraw. W końcu 
więc zamówili tylko po kanapce z kurczakiem, którą Alex z trudem w siebie 
wmusiła.
Mniej więcej po godzinie znowu ją zemdliło. Gdy poczuła, jak jedzenie 
podchodzi jej do gardła, ogarnęła ją panika. Na szczęście do jej gabinetu 
przylegała niewielka łazienka, wstała więc i bez słowa zniknęła za drzwiami. 
Przez bite pół godziny wymiotowała tak okropnie, że Brock nie mógł tego nie 
usłyszeć. W końcu wstał, wyszedł, a po chwili wrócił z zimnym kompresem, 

background image

woreczkiem z lodem i poduszką. Bez słowa, nawet nie pukając, otworzył drzwi, 
których na szczęście nie zamknęła. Kiedy poczuła, jak chwytają ją jego silne 
ramiona, osunęła się w nie bezwładnie. Przez chwilę myślał, że zemdlała, 
okazało się jednak, że nie.
— Oprzyj się o mnie, Alex — powiedział cicho. — Rozluźnij się.
Nie próbowała się sprzeciwiać, torsje bowiem tak ją wyczerpały, że gotowa była 
przyjąć pomoc od każdego. W maleńkiej łazience we dwoje ledwo się mieścili. 
Kiedy Brock przyłożył jej zimny kompres do czoła, a woreczek z lodem do 
karku, otworzyła na chwilę oczy, lecz w dalszym ciągu milczała. Nie była w 
stanie rozmawiać.
Spuścił wodę, zamknął klapę, po chwili ułożył Alex na poduszce, po czym 
starannie przykrył ją kocem. Była mu za to ogromnie wdzięczna, tym bardziej 
że przez cały czas siedział obok i w milczeniu trzymał ją za rękę.
Minęła prawie godzina, zanim odezwała się słabym głosem. Była tak 
wyczerpana, że nawet mówienie okazało się nie lada wysiłkiem.
— Chyba mogę wstać.
— Może lepiej jeszcze poleż? — zasugerował, po czym wpadł na lepszy 
pomysł: — Poczekaj, przeniosę cię. Nic nie rób, rozluźnij się.
Skończyła wymiotować na tyle dawno, że można było zaryzykować. Brock bez 
wysiłku podniósł ją, dziwiąc się, jak bardzo jest lekka. Na szarej skórzanej sofie 
w gabinecie poczuła się o niebo lepiej. Brock
przykrył ją kocem, podłożył jej pod głowę poduszkę. Było jej trochę wstyd, że 
zupełnie się poddała, tak naprawdę jednak nie dbała o to. Cieszyła się, że Brock 
jest przy niej i chce jej pomagać.
— Zamknij drzwi na zamek — wyszeptała.
— Dlaczego?
— Nie chcę, żeby ktoś mnie zobaczył w takim stanie. — Przez cały czas 
powtarzała, że w trakcie chemioterapii na pewno nie przerwie pracy, tymczasem 
początek nie wyglądał zbyt obiecująco.
Zrobił, o co go prosiła, po czym przystawił sobie krzesło i usiadł tuż obok niej. 
Bał się zostawić ją samą, chociaż wyglądała już trochę lepiej.
— Chcesz, żebym cię odwiózł do domu? — zapytał ostrożnie.
— Zostaję.
— Może się prześpisz?
— Nie. Tylko jeszcze poleżę. Ty pracuj. Za kilka minut wstanę.
— Mówisz poważnie? — Nie był w stanie ukryć zdumienia. Nigdy dotąd tak 
bardzo jej nie podziwiał. Okazała się wyjątkowo twardą sztuką. Nie dała się 
pokonać, chciała walczyć aż do skutku.
— Tak — zapewniła. — Bierz się do pracy... Brock? — szepnęła.
— Dziękuję.
— Nie ma za co. W końcu po to ma się przyjaciół.
Zrobiło się jej smutno na myśl, że Sam nie potrafi się na to zdobyć.

background image

Brock pogasił zbędne światła, a Alex jeszcze przez pół godziny leżała z 
zamkniętymi oczyma, potem wstała i usiadła obok niego. Ubranie miała trochę 
w nieładzie, włosy rozczochrane, a głos ochrypły, czuła się jednak 
wystarczająco dobrze, by kontynuować pracę. Żadne nie wspomniało już ani 
słowem o tym, co się stało.
Trochę później Liz przyniosła herbatę, kawę i coś do przekąszenia, a ponieważ 
Brock pamiętał, by otworzyć drzwi, nikt o niczym się nie dowiedział. O piątej 
zaprowadził Alex do windy, niosąc jej teczkę.
— Wsadzę cię do taksówki i wrócę na górę — oświadczył.
— Czy ty nie masz ciekawszych zajęć niż przeprowadzanie staruszek przez 
jezdnię? — droczyła się z nim świadoma, że w ciągu jednego popołudnia zostali 
prawdziwymi przyjaciółmi i że będzie to pamiętać do końca życia. Nie 
wiedziała, czym właściwie na to zasłużyła.
— Założę się, że byłeś skautem.
— Rzeczywiście byłem. W Illinois nie było ciekawszych rozrywek. Poza tym 
zawsze miałem słabość do starszych pań.
— Nie wątpię — uśmiechnęła się.
Brock poszedł złapać taksówkę, co mogło potrwać kilka minut, każąc jej 
zaczekać w środku. Próbowała dyskutować, lecz nie czekał na
odpowiedź, poza tym wydawał polecenia bardzo zdecydowanym tonem. 
Zatrzymawszy taksówkę, zapłacił z góry za kurs, żeby przypadkiem ktoś nie 
sprzątnął im jej sprzed nosa, zanim zdążą wrócić.
— Wszystko załatwione — powiedział, po czym pomógł Alex wsiąść i 
pomachał jej na pożegnanie, gdy odjeżdżała wciąż zdumiona tym, co dla niej 
zrobił. Nie miała pojęcia, jak mu się odwdzięczy.
Czuła się jak brudna ścierka do naczyń. Chętnie wykąpałaby się z Annabelle, 
lecz mała nie widziała jeszcze blizny, a nie chciała narażać dziecka na tak 
okropny widok. Dlatego wykąpała się sama, zamknąwszy drzwi łazienki na 
zamek. Potem usiadła z córką do kolacji, choć nic nie jadła. Wyjaśniła, że zje 
później, z tatusiem.
Sam wrócił do domu o siódmej, zaprowadził Annabelle do łóżka i przeczytał jej 
bajkę na dobranoc. Później usiedli do kolacji, a Carmen poszła do domu. Alex 
nie była w stanie zmusić się do jedzenia.
— Czy w dzień było lepiej? — spytał Sam z całą troskliwością, na jaką potrafił 
się zdobyć, chociaż wyraźnie nie miał ochoty o tym rozmawiać.
— Tak — odparła, nie wspominając ani słowem o godzinie spędzonej w 
łazience w towarzystwie Brocka Stevensa przykładającego jej lód do karku. — 
Mam dużo nowych spraw.
Właśnie to chciał usłyszeć, nawet jeśli była to tylko część prawdy.
— My też — odrzekł z uśmiechem, starając się zapomnieć o niedawnej 
awanturze i o wszystkich gorzkich słowach, które sobie powiedzieli. — Dzięki 
Simonowi mamy zatrzęsienie nowych klientów.

background image

— Nie boisz się, że jest w tym jakieś hokus-pokus? — spytała podejrzliwie, tylu 
klientów bowiem, do tego takiego kalibru dziwnie ją niepokoiło.
— Przestań szukać dziury w całym. Zachowujesz się jak prokurator — zganił ją 
niezbyt miłym tonem.
— Choroba zawodowa — uśmiechnęła się słabo, albowiem sam zapach jedzenia 
wystarczył, by znowu zrobiło się jej niedobrze.
Kiedy skończył, wzięła się za zmywanie naczyń, zanim jednak uporała się z 
tym, ta odrobina, którą zjadła, zaczęła ją prześladować. Wylądowała znowu w 
łazience na podłodze, okropnie rzężąc. Tym razem nie miała obok Brocka 
Stevensa z lodem i poduszką.
— Co się z tobą dzieje? — spytał w końcu Sam, wchodząc do łazienki. Musiał 
przyznać, że wyglądała okropnie. — Może to jednak coś więcej niż tylko 
chemia? Na przykład wyrostek? — Trudno mu było uwierzyć, że skutki 
uboczne chemioterapii mogą być aż tak dotkliwe.
— To tylko chemia — powiedziała głosem przerywanym torsjami.
Sam wyszedł, nie mogąc znieść tego widoku.
Po pewnym czasie weszła do sypialni i padła na łóżko, zupełnie wyczerpana, on 
zaś spojrzał na nią z nie skrywanym rozdrażnieniem.
— Może nie powinienem pytać, ale czy możesz mi wyjaśnić, dlaczego przez 
cały dzień nic ci nie jest, a kiedy tylko mnie zobaczysz, natychmiast biegniesz 
do łazienki? Czy to pragnienie współczucia czy może po prostu na mój widok?
Nie wiedział, przez co przeszła w ciągu dnia, a ona nie chciała przyznać, że go 
okłamała.
— Bardzo śmieszne.
— A może to reakcja emocjonalna? Albo uczulenie na ten lek? Nic do niego nie 
docierało. Nigdy dotąd nie widział, żeby ktoś wymiotował tak gwałtownie i tak 
często.
— Uwierz mi, to chemia — powtórzyła. — Mam ulotkę, na której są wypisane 
wszystkie możliwe skutki uboczne. Chcesz przeczytać?
— Nie bardzo — przyznał uczciwie. — Wierzę ci na słowo... Ale kiedy byłaś w 
ciąży, w ogóle nie wymiotowałaś — dodał po chwili, jakby nadal nic nie 
pojmował.
— Wtedy nie miałam raka ani nie przyjmowałam takich leków — odparła 
oschle, starając się dojść do siebie. — Może właśnie w tym sęk?
— Ja jednak uważam, że to musi mieć podłoże psychologiczne. Powinnaś 
zadzwonić do lekarki.
— Dzwoniłam. Powiedziała, że to wprawdzie nieprzyjemne, ale normalne.
— Mnie się nie wydaje normalne.
W końcu poszli spać. Nazajutrz rano znowu ją mdliło, lecz nie wymiotowała. 
Do pracy wyszli oboje o zwykłej porze — tego dnia Alex odprowadziła 
Annabelle do przedszkola, dzięki czemu poczuła się lepiej. Najmniejszy choćby 
krok w stronę normalności był dla niej wielkim zwycięstwem, także i to, że 
zdołała przetrwać poranek bez torsji.

background image

Dopiero po południu, gdy pracowali z Brockiem, uległa kanapce z indykiem i 
skończyła w łazience z wrażeniem, że zaraz umrze. Tym razem Brock nie wahał 
się i wszedł do łazienki zaraz za nią. Z ogromnym zdziwieniem stwierdziła, że 
jej to w ogóle nie przeszkadza. Kiedy był obok, wszystko wydawało się mniej 
straszne.
Trochę się wstydziła tych myśli, zastanawiało ją też, dlaczego właściwie to robi.
— Powinieneś był zostać lekarzem — wyszeptała, gdy torsje przeszły, próbując 
się uśmiechnąć. Z całą pewnością znajdowali się na drodze do zawarcia bliskiej 
przyjaźni.
— Nie znoszę widoku krwi.
— A wymiocin? Co z ciebie za fenomen? Czyżbyś gustował w kobietach 
puszczających pawie?
— Wprost je uwielbiam — roześmiał się. — W szkole i na studiach kończyłem 
w taki sposób co drugą randkę, doszedłem więc do sporej wprawy. Ale w 
Nowym Jorku wszystko jest bardziej wyrafinowane. A może się mylę?
— Wariat. — Była jeszcze zbyt słaba, żeby wstać, siedziała więc na podłodze 
oparta o niego. — Ale zaczynam cię lubić.
Zachowywali się tak, jakby byli małżeństwem. Nie mieli żadnych zahamowań: 
skoro Alex była w potrzebie, Brock chciał jej pomóc. Przez chwilę zastanawiała 
się, czy może Bóg zesłał jej odpowiedniego przyjaciela w najbardziej 
odpowiednim momencie.
Nagle Brock spoważniał.
— Wiesz, moja siostra przeszła przez to samo — powiedział ze smutkiem.
— Przez chemioterapię? — spytała z takim zdziwieniem, jakby dotąd sądziła, że 
jest pierwszą osobą na świecie, która tego doświadcza.
— Tak. Też miała raka piersi. Kilka razy chciała zrezygnować z leczenia. 
Byłem wtedy w college'u. Zarwałem rok i pojechałem do domu, żeby się nią 
opiekować. Była o dziesięć lat starsza ode mnie.
— Była? — spytała Alex nerwowo. Brock się uśmiechnął.
— Jest. Wyszła z tego. Ty też wyjdziesz. Ale musisz wytrwać, choćbyś nie 
wiem jak fatalnie się czuła, choćby ci się wydawało, że dłużej nie dasz rady. Po 
prostu musisz.
— Wiem. Ale cholernie się boję. Pół roku... To brzmi jak wieczność.
— Ale to nie jest wieczność. Śmierć jest wiecznością.
— Rozumiem. Naprawdę.
— Nie wolno ci się oszukiwać, Alex. Jeśli chcesz żyć, musisz łykać te tabletki i 
chodzić na zabiegi. Mogę chodzić z tobą. Z siostrą też chodziłem. Nie znosiła 
ich. Strasznie bała się igły.
— Nie mogę powiedzieć, żebym należała do miłośniczek chemioterapii, ale 
dopóki nie zaczęłam wymiotować, dało się ją znieść. Tylko
że teraz zaczynam się obawiać, że za którymś razem wyrzygam mózg. Ale 
niezależnie od wszystkiego muszę przyznać, że to całkiem skuteczna metoda 
znajdowania nowych przyjaciół.

background image

Uśmiechnęli się. Brock był bez okularów, miał przekrzywiony krawat, chłopięcą 
blond czuprynę i dorosłe mądre oczy. Chociaż skończył dopiero trzydzieści dwa 
lata, przeżył więcej, niż przypuszczała. Miał dojrzałą duszę, dobre serce, a do 
tego chyba naprawdę ją lubił.
— To co? Bierzemy się do pracy? — spytała po chwili. Liz kładła właśnie 
pocztę na jej biurku i wyraźnie ją zdziwiło, że oboje wychodzą z łazienki.
— Cześć — rzuciła Alex niedbale. — Mieliśmy ważne spotkanie. Liz 
roześmiała się i wróciła za swoje biurko. Nie miała pojęcia, co takiego robili, 
lecz wydało jej się to bardzo zabawne.
— Jeżeli z tym nie skończymy — zaśmiała się Alex — ludzie zaczną 
plotkować, że dajemy sobie w żyły, wąchamy kokainę albo uprawiamy seks.
— Znam dużo gorsze plotki — odparł Brock ze śmiechem, siadając 
naprzeciwko niej. Wyglądała dużo lepiej.
— Taak. Ja też.
Od prawie dwóch miesięcy nie kochała się z Samem i zdawała sobie sprawę, że 
najprawdopodobniej długo jeszcze nie będą tego robić. Ale seks nie wydawał się 
teraz najważniejszy. Liczyło się przede wszystkim przetrwanie.
Pracowali przez całe popołudnie, potem Brock znowu sprowadził jej taksówkę, 
chociaż próbowała mu wytłumaczyć, że czuje się całkiem dobrze. W piątek zaś 
była w na tyle dobrej formie, że zaprowadziła Annabelle na balet. Właściwie 
robiła wszystko, co musiała. Wprawdzie nie czuła się najlepiej, ale też daleka 
była od myśli, że dłużej już nie wytrzyma. Co więcej, zaczynała wierzyć, że 
może — na razie tylko może — zdoła jakoś przez to wszystko przejść. Czy 
przetrwa także jej małżeństwo? To wydawało się jej dużo mniej 
prawdopodobne.
W poniedziałek Alex udała się na następny zabieg. Doktor Webber była bardzo 
zadowolona z jej stanu.
— Świetnie pani idzie — pochwaliła ją.
Wyniki badań krwi były bardzo dobre, tym razem udała się również infuzja, co 
było dla Alex nieco mniej dolegliwe, tym bardziej że wiedziała, czego się 
spodziewać.
Również i tę porcję chemii strasznie odchorowała, jednakże nie było to już dla 
niej tak ogromne zaskoczenie. Poza tym Brock nadal ją niańczył, a Liz 
pilnowała niczym anioł stróż.
— Mam coraz większe wyrzuty sumienia — rzekła do Brocka, kiedy dzień po 
drugim zabiegu znowu siedzieli na podłodze łazienki.
— Dlaczego? — Sprawiał wrażenie nieco zakłopotanego.
— Bo to ja jestem w trakcie chemioterapii, a nie ty. Dlaczego niby miałbyś 
przez to wszystko przechodzić? W końcu nie jesteś moim mężem. To mój 
koszmar, nie twój. Nie musisz tego robić. — Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego 
jest wobec niej taki opiekuńczy. Nie miał żadnego powodu, a tak bardzo jej 
pomagał. Był właściwie jedyną osobą, na którą mogła obecnie liczyć.

background image

— Widocznie chcę — odparł, szeroko się uśmiechając. — Przecież to normalne. 
Coś takiego może spotkać każdego, tak samo jak każdego może trafić piorun. 
Nie ma tu wyjątków. Teraz ja pomagam tobie, a kiedyś, jeśli będzie trzeba, być 
może ktoś inny pomoże mnie.
— Jeśli tylko będziesz w potrzebie, Brock — rzekła cicho — możesz na mnie 
liczyć. Nigdy nie zapomnę tego, co dla mnie robisz.
— Tak naprawdę robię to tylko dlatego, że liczę na podwyżkę — roześmiał się, 
pomagając jej wstać. W łazience spędzili bitą godzinę. To był naprawdę ciężki 
poranek.
— Wiedziałam, że coś się za tym wszystkim kryje. — Po tygodniu terapii była 
wyczerpana, tymczasem do Święta Dziękczynienia zostały zaledwie dwa dni. 
Na samą myśl o tym, że będzie musiała upiec indyka, robiło się jej słabo. — A 
nie czaisz się przypadkiem na moją posadę? — spytała żartobliwie, kiedy 
usiedli. — Na pewno byś sobie poradził.
— Wolę pracować z tobą — rzekł patrząc jej w oczy.
Przez krótką chwilę Alex miała wrażenie, że coś się między nimi zawiązuje. Nie 
wiedziała co, nie była też pewna, czy powinna się do tego przed sobą 
przyznawać. Nieco speszona odwróciła wzrok. Zaczęła się zastanawiać, czy nie 
za bardzo się przed nim otworzyła, czy nie na zbyt wiele sobie pozwala. W 
końcu jest mężatką. A Brock to przecież dzieciak, o całe dziesięć lat młodszy od 
niej.
— Ja też lubię z tobą pracować, Brock — odparła łagodnie, traktując go znowu 
jak podwładnego, po czym roześmiała się z samej siebie, co Brock lubił w niej 
chyba najbardziej. — Przynajmniej wtedy, kiedy na ciebie nie rzygam.
— Bardzo uważam, żeby stać trochę z tyłu. Był to żart, na jaki mogą sobie 
pozwolić jedynie ludzie, którzy przeszli przez to, przez co Alex i Brock 
przechodzili teraz wspólnie.
— Jesteś okropny.
Po południu rozmawiali na temat swoich planów na Święto Dziękczynienia. 
Brock zamierzał odwiedzić znajomych w Connec-ticut, ona natomiast 
planowała spędzić ten dzień w domu, z Annabelle i Samem. W pewnej chwili 
zwierzyła się Brockowi, że robi się jej niedobrze na samą myśl o pieczeniu 
indyka.
— To czemu nie zajmie się tym twój mąż? Umie gotować?
— Całkiem nieźle, ale akurat indyk to moja specjalność. Poza tym czuję się tak, 
jakbym musiała mu coś udowodnić. — Brock był jedyną osobą, której się do 
tego przyznała. — Jest strasznie wściekły o to wszystko. Czasami wydaje mi 
się, że mnie nienawidzi. Muszę mu pokazać, że nadal stać mnie na wszystko, na 
co było mnie stać przed chorobą, że tak naprawdę nic się nie zmieniło. — Słowa 
te zabrzmiały wprawdzie nieco patetycznie, lecz Brock zrozumiał, co miała na 
myśli. Znacznie lepiej niż Sam.

background image

— Przecież to się zmieniło tylko chwilowo. Czy on tego nie pojmuje? Nawet 
jeśli nie jesteś w stanie zrobić czegoś w tej chwili, za jakiś czas na pewno 
będziesz mogła. -. — Jest zbyt wściekły, żeby to pojąć.
— To musi być dla ciebie strasznie przykre.     ,  -
— Tak.

,                      

— A jak tam mała?
— Dobrze. Ale martwi się, kiedy wymiotuję, dlatego staram się trzymać ją jak 
najdalej od tego wszystkiego. To też nie jest łatwe.
— Potrzebujesz dobrych, sprawdzonych przyjaciół, żeby jakoś przez to przejść.
— Całe szczęście, że mam ciebie — uśmiechnęła się.
W wigilię Święta Dziękczynienia przytuliła go i powiedziała, że tego roku 
będzie dziękować za niego. Zeszli razem na dół i przez chwilę Alex czuła 
smutek, że muszą się rozstać. Z nim mogła być szczera i nie musiała kryć tego, 
co czuje. Opierając się o niego i wymiotując, nabrała doń prawdziwego 
zaufania, toteż cztery wolne dni, gdy nie będą mogli pogadać, wydały się jej 
wiecznością.
W domu otworzyła lodówkę i popatrzyła na indyka. Czekało ją przygotowanie 
nadzienia, słodkich ziemniaków, bułeczek i warzyw. Do tego Sam uwielbiał 
babeczki z dynią i mięsem, Annabelle natomiast jabłkowe. Co gorsza, Alex 
obiecała też nieopatrznie, że zrobi puree z kasztanów i prawdziwy sos 
żurawinowy. Na samą myśl o tym wszystkim zemdliło ją, wiedziała jednak, że 
właśnie w tym roku, bardziej niż kiedykolwiek dotąd, musi naprawdę się 
postarać. Czuła, że przyszłość jej związku z Samem w dużym stopniu zależy od 
tego, jak sobie poradzi i czy zdoła mu udowodnić, że pomimo choroby jest 
równie sprawna jak dotąd.
Przedświąteczne pożegnanie Sama wypadło znacznie czulej. Daphne wybierała 
się do znajomych do Waszyngtonu. Kiedy Sam odwiózł ją na dworzec i patrzył, 
jak odjeżdża, poczuł w sercu bolesne ukłucie samotności. Był coraz mocniej z 
nią związany i coraz bardziej nieszczęśliwy, gdy jej nie widział. Na myśl o 
czterech dniach w domu, w towarzystwie Alex, ogarnęło go przerażenie. Z 
drugiej strony zdawał sobie sprawę, że być może dobrze im to zrobi. Po 
powrocie do domu zrozumiał jednak, że nie będzie łatwo udawać, iż wszystko 
jest tak samo jak było przedtem.
Annabelle powiedziała mu, że mama przed chwilą wymiotowała i teraz leży w 
łóżku z lodem na głowie.
— Mamusia jest chora — szepnęła. — Nie będziemy mieli indyka?
— Ależ oczywiście, że tak — zapewnił, zaprowadził małą do łóżka i poszedł do 
sypialni, gdzie jego żona leżała w żałosnej pozie na łóżku. — Chcesz dać sobie 
spokój z przygotowaniami i iść jutro do restauracji? — spytał z nutą oskarżenia 
w głosie.
— Chyba oszalałeś — odparła Alex, marząc, żeby to było możliwe. Wiedziała 
jednak, że nic z tego. — Zaraz poczuję się lepiej.

background image

— Wcale na to nie wygląda. — Jak zawsze był rozdarty między współczuciem a 
podejrzeniami, że Alex przesadza i że torsje mają podłoże psychologiczne. Nie 
wiedział, co o tym wszystkim myśleć.
— Może przynieść ci coś do picia? Szklaneczkę coli? Albo coś na żołądek?
W ostatnich dniach wlewała w siebie całe butelki maaloxu, lecz niewiele to 
pomagało.
Parę minut później wstała i poszła do kuchni. Nakryła stół, by rano mieć z 
głowy przynajmniej tyle, ale każdy ruch był istną męką. Całe ciało tak ją bolało, 
że zaczęła się zastanawiać, czy to grypa czy też kolejne skutki uboczne 
chemioterapii. Również pęcherz dawał jej tego wieczora niezłą szkołę. Kiedy 
położyła się do łóżka, Sam, który obiecał, że rano jej pomoże, już spał, ona zaś 
czuła się i wyglądała jak śmierć.
Nastawiła budzik na kwadrans po szóstej, aby wstawić indyka do piekarnika. 
Ptak był wyjątkowo duży i nie ulegało wątpliwości, że będzie się piekł długo. 
Zazwyczaj rozpoczynali ucztę około południa. Po przebudzeniu wszakże 
najpierw musiała pędzić do łazienki, gdzie zmarnowała bitą godzinę, starając się 
robić jak najmniej hałasu.
Kiedy Annabelle wstała, Alex wstawiała indyka do pieczenia. Zaraz potem 
dołączył do nich Sam. Okazało się, że Annabelle bardzo chce zobaczyć defiladę, 
a Alex nie miała serca prosić Sama, by został w domu i jej pomógł. Wyszli 
około dziewiątej.
Alex krzątała się w kuchni. Zdążyła już przygotować nadzienie, warzywa i 
właśnie zabierała się do ziemniaków. Na szczęście Sam kupił babeczki, tak że 
zostały jej do zrobienia jeszcze słodkie bułeczki i kasztany. Zaraz po ich wyjściu 
dostała takiego ataku nudności, że omal się nie udusiła. Była tak przerażona, że 
zastanawiała się, czy nie zadzwonić po pogotowie. Nagle zatęskniła za 
Brockiem. Przyniosła z lodówki lód, w końcu wstrząsana torsjami stanęła pod 
zimnym prysznicem licząc, że może to poskutkuje. O wpół do dwunastej, kiedy 
Sam i Annabelle wrócili, była wciąż w koszuli nocnej. Twarz miała szarą jak 
ściana.
— Jeszcze się nie ubrałaś? — Wyglądała okropnie. Nawet nie raczyła się 
uczesać. Ale przynajmniej indyk pachniał smakowicie, a i wszystko inne było 
już albo w piekarniku, albo na kuchence.
— O której jemy? — spytał włączywszy telewizor, aby obejrzeć mecz.
— Nie wcześniej niż o pierwszej. Trochę za późno wstawiłam indyka.
Wziąwszy pod uwagę, jak się tego ranka czuła, istny cud, że w ogóle to zrobiła.
— Pomóc ci w czymś? — zaproponował niedbale, siadając w fotelu i 
wyciągając nogi.  
Było już trochę za późno, Alex zbyła go więc milczeniem. Sama poradziła sobie 
ze wszystkim, co najbardziej zdziwiło chyba ją. Sam nie miał pojęcia, jak 
ciężkie były to dla niej zmagania.
Przebrała się w białą sukienkę i uczesała włosy, nie czuła się jednak dość dobrze 
ani nie miała czasu, aby się umalować. Kiedy usiadła do stołu, jej twarz prawie 

background image

nie różniła się kolorem od sukienki. Sam zajęty krojeniem indyka, spojrzał na 
nią nie kryjąc niezadowolenia, że nie raczyła zrobić makijażu. Czy koniecznie 
chciała wyglądać na chorą i wzbudzać powszechną litość? Odrobina pudru na 
pewno by jej nie zaszkodziła.
Alex nie zdawała sobie sprawy, jak fatalnie wygląda, chociaż czuła się równie 
źle. Miała wrażenie, że ktoś zatopił całe jej ciało w ołowiu. Podając obiad, 
ledwo się ruszała.
Sam odmówił tę samą modlitwę co zawsze, później Annabelle opowiedziała 
mamie o paradzie. Ale niecałe pięć minut po tym, jak usiedli do stołu, Alex 
zerwała się i popędziła do łazienki. Praca, temperatura w kuchni i mieszanka 
zapachów zrobiły swoje. Próbowała hamować mdłości, lecz na darmo.
— Na litość boską — warknął Sam, stanąwszy w drzwiach łazienki. — Czy nie 
możesz zebrać się w sobie i wysiedzieć do końca obiadu?
Ze względu na Annabelle starał się za wszelką cenę utrzymać pozory 
normalności.
— Nie mogę — odparła pomiędzy konwulsjami. — Nie dam rady.
— Postaraj się, na Boga. Ona zasługuje na coś lepszego. Na normalne Święto 
Dziękczynienia, a nie coś takiego. Wszyscy na to zasługujemy!
— Przestań! — Krzyczała tak głośno, że oboje wiedzieli, iż Annabelle na pewno 
ich słyszy. — Przestań się nade mną znęcać, ty przeklęty draniu! Nic na to nie 
poradzę!
— Akurat, nie poradzisz! Snujesz się przez cały dzień w koszuli, obnosisz się 
jak duch z tą przeklętą bladą twarzą, jakbyś chciała wszystkich przestraszyć. Na 
niczym ci już nie zależy! No, może jeszcze na pracy. Ale nas masz w głębokim 
poważaniu i rzygasz, kiedy ci wygodnie!
— Zostaw mnie... — jęknęła i znowu zaczęła wymiotować. Może rzeczywiście 
miał rację? Może to wszystko brało się z emocji? Może po  prostu miała  już 
dość  tych  jego  przeklętych  bredni?
Jakakolwiek wszakże była przyczyna, Alex nie potrafiła powstrzymać torsji. Do 
stołu wróciła dopiero na deser. Biedna Annabelle siedziała przy stole smutna i 
cicha.
— Czujesz się już lepiej, mamusiu? — spytała cieniutkim głosikiem, szeroko 
otwierając smutne oczy. — Dlaczego musisz chorować?
A może istotnie wszystkim zatruwała życie? Może byłoby lepiej, gdyby umarła? 
Nie wiedziała już, co ma o tym wszystkim myśleć ani co właściwie stało się z 
Samem. Zachowywał się jak człowiek obcy, wszystko, co w nim kochała, cała 
miłość i czułość, które przez tyle lat jej okazywał, zniknęły gdzieś bez śladu.
— Już wszystko dobrze, kochanie — odparła, ignorując Sama.
Po obiedzie położyły się z Annabelle i opowiadała jej bajki. Sprzątanie i 
zmywanie zostawiła Samowi. Skończył targany złością. Annabelle właśnie 
poszła do drugiego pokoju oglądać bajki na wideo, kiedy wyszedł z kuchni i 
zobaczył Alex.

background image

— Dziękuję za wspaniałe święto — odezwał się z sarkazmem. — Przypomnij 
mi w przyszłym roku, żebym wybrał się gdzie indziej.
— Nie ma za co. Cała przyjemność po mojej stronie. — Nie podziękował jej ani 
słowem za wszystkie jej wysiłki.
— Musiałaś popsuć jej ten dzień, prawda? Nie mogłaś wysiedzieć choćby 
godziny, żeby jej nie pokazać, jaka jesteś chora.
— Kiedy właściwie zrobił się z ciebie taki bydlak, Sam? — rzuciła Alex od 
niechcenia, unosząc wzrok. — Wiesz? dotąd nie zdawałam sobie sprawy, że taki 
z ciebie żałosny typ. Widocznie byłam zbyt zajęta.
— Może oboje byliśmy — burknął pod nosem i poszedł do gabinetu oglądać 
mecz.
W przeszłości miewał już podobne święta, kiedy jego matka była zbyt chora, by 
wstać z łóżka i upiec indyka. W tym czasie ojciec pił już na umór. Kiedy Sam 
wyjechał do szkoły, starał się nie odwiedzać domu w Święto Dziękczynienia. 
Było ono dla niego zbyt ważne, dlatego zależało mu, by Alex chociaż trochę się 
wysiliła. Tyle że zachowywała się tak jak jego matka, toteż coraz bardziej jej 
nienawidził.
Po meczu wyszedł na samotny spacer. Długo chodził po parku, a kiedy wrócił, 
Alex była w wyraźnie lepszym nastroju. Nic dziwnego, skoro już zdołała zepsuć 
im święto, mogła się cieszyć i czuć lepiej. Tak przynajmniej on to postrzegał.
Annabelle natomiast w dalszym ciągu była markotna. Kiedy Sama nie było, 
spytała mamę, dlaczego ona i tata ciągle na siebie krzyczą. Alex tłumaczyła jej, 
że to nic takiego, że dorośli czasami tak się zachowują, małej to jednak wcale 
nie pocieszyło.
Tego wieczora Sam położył Annabelle spać, pozwoliwszy sobie wcześniej na 
złośliwą uwagę, że Alex jest zapewne zbyt chora, aby to zrobić. Pamiętając, co 
mała powiedziała o ich kłótniach, Alex zbyła tę zaczepkę milczeniem. 
Pocałowała córkę na dobranoc, po czym poszła do sypialni i położyła się do 
łóżka. Jakże żałosne stało się ich życie, ile znalazło się w nim nagle goryczy! 
Trudno było uwierzyć, że za jakiś czas wszystko wróci do normy.
Kiedy Sam wszedł do sypialni, Alex spojrzała nań ze zrezygnowaną miną, jakby 
w końcu uwierzyła, że ich wspólne życie nie ma już dłużej sensu, że wszystko 
skończone, i powiedziała:
— Skoro nie chcesz, wcale nie musisz tu być. Nie jesteś moim niewolnikiem.
— O co ci chodzi?
Był zaskoczony i nagle zaczął się zastanawiać, czy właśnie na to czekał. Może 
brakowało mu odwagi, by jej powiedzieć, że chce odejść, i czekał, aż to ona 
zakończy ich związek? Ostatnio szukał powodów, aby jej nienawidzić.
— O to, że od pewnego czasu wydajesz się okropnie nieszczęśliwy w moim 
towarzystwie i chyba wcale nie masz ochoty tu być. Pamiętaj, że drzwi są 
otwarte i możesz odejść, kiedy chcesz.
Były to najtrudniejsze słowa w jej życiu, zdawała sobie jednak sprawę, że w 
końcu musi je wypowiedzieć. Zresztą po tym wszystkim, co przeszła w ciągu 

background image

ostatnich dwóch miesięcy, nic już nie było takie trudne jak dawniej. Wiedziała, 
że walczy o życie. I o swoje małżeństwo.
— To znaczy, że mam się wyprowadzić? — spytał z ledwo słyszalną nadzieją w 
głosie.
— Nie. Po prostu chcę, żebyś wiedział, że cię kocham i nadal pragnę być twoją 
żoną, ale jeżeli nie mogę liczyć na wzajemność, jeśli ty już nie chcesz być moim 
mężem, możesz odejść.
— Dlaczego to mówisz? — spytał podejrzliwie. Czyżby coś wiedziała? Może 
ktoś jej powiedział? A może czytała w jego myślach? Albo dotarła do niej jakaś 
plotka o jego związku z Daphne?
— Dlatego, że odnoszę wrażenie, że zaczynasz mnie nienawidzić.
— To nieprawda — odparł ze smutkiem, po czym spojrzał na nią niepewnie, 
bojąc się powiedzieć zbyt dużo, a zarazem wiedząc, że musi być wobec niej 
uczciwy. — Po prostu sam już nie wiem, co czuję. Jestem wściekły z powodu 
tego, co się z nami stało. Dwa miesiące temu jakby spadł na nas grom z jasnego 
nieba. Od tego czasu nic już nie jest takie jak dawniej. — Podobnych słów użył 
Brock, opowiadając Alex o chorobie swojej siostry. Grom. — Jestem wściekły, 
boję się i jest
mi smutno. Nie mogę znieść tych ciągłych rozmów o chorobie i leczeniu.
Prawie wcale na ten temat nie rozmawiali, Alex wiedziała jednak, że Samowi 
wystarczy sama świadomość jej stanu. I      — Przypuszczam, że przypominam 
ci matkę — rzekła bez ogródek
— i właśnie tego nie potrafisz znieść. Może boisz się, że umrę i zostawię cię tak 
samo jak kiedyś ona — mówiła ze łzami w oczach. Sam pozostał tak samo 
chłodny jak dotąd. — Ja też się tego boję. Ale robię wszystko co w mojej mocy, 
by temu zapobiec.
— Może masz rację. Może to wszystko jest dużo bardziej skomplikowane niż 
się nam wydaje. Ja jednak sądzę, że jest inaczej. Myślę, że oboje zmieniliśmy 
się, że coś między nami pękło.
— Tak? Więc co będzie dalej?
— Tego właśnie jeszcze nie wiem.
I      — Daj mi znać, kiedy coś postanowisz. Może chciałbyś pójść ze mną do 
terapeuty? Wiele osób, które przechodzą to samo co ja, chodzi do terapeuty. 
Nasze małżeństwo nie jest pierwszym, które stanęło pod znakiem zapytania 
dlatego, że jeden z pacjentów zachorował na raka.
— Chryste! Czy naprawdę musisz wszystko zwalać właśnie na to?
— Już samo brzmienie tego słowa wprawiało go w zdenerwowanie.
— Co to ma do rzeczy?
— Od tego się zaczęło, Sam. Zanim zachorowałam, wszystko było w porządku.
— A może właśnie nie? Może to tylko sprawiło, że zauważyliśmy to i owo? 
Może to wszystko przez te trzy lata hormonów, seksu według szczegółowego 
harmonogramu i prób poczęcia drugiego dziecka?

background image

— Dotąd nigdy mu to nie przeszkadzało, ale niczego nie można było 
wykluczyć.
— Chcesz, żebyśmy poszli do terapeuty? — ponowiła pytanie, lecz pokręcił 
głową.
— Nie. — Chciał tylko Daphne. To ona była jego lekarstwem, jego ucieczką, 
jego wolnością. — Sam muszę sobie z tym poradzić.
— Nie sądzę, żebyś był w stanie. Ja zresztą chyba też nie potrafię. Zamierzasz 
się wyprowadzić?
— Nie powinniśmy robić tego Annabelle, a już na pewno nie przed gwiazdką i 
jej urodzinami. — Alex miała ochotę wrzasnąć: „A ja? Czy ja już w ogóle się 
nie liczę?", jakoś się jednak powstrzymała. — Ale chcę więcej swobody. 
Uważam, że powinniśmy pójść własnymi drogami, nie tłumacząc się przed 
sobą. Porozmawiajmy o tym za parę miesięcy, może po urodzinach Annabelle.
— Co jej powiemy? — Alex była załamana, choć starała się to ukryć.
— Decyzja należy do ciebie. Dopóki będziemy mieszkać razem, raczej niczego 
nie zauważy.
— Nie byłabym taka pewna. Dzisiaj spytała mnie, dlaczego ciągle na siebie 
krzyczymy. Ona nie jest taka głupia, Sam.
— W takim razie musimy się bardziej pilnować — rzekł z takim wyrzutem, że 
Alex miała ochotę go uderzyć. To już nie był tem sam mężczyzna, którego 
poślubiła i kochała. Ale dla dobra Annabelle gotowa była na wszystko.
— Wydaje mi się, że to będzie trudniejsze, niż ci się wydaje — stwierdziła 
patrząc mu w oczy. Po siedemnastu latach małżeństwa mieli mieszkać w jednym 
mieszkaniu jako współlokatorzy.
— To już zależy przede wszystkim od nas. Poza tym w najbliższych miesiącach 
będę często wyjeżdżał.
— Nigdy dotąd tyle nie podróżowałeś — zauważyła, starając się nie myśleć o 
ich zrujnowanym życiu. — Skąd ta nagła zmiana?
— To dzięki Simonowi. Otworzył przed nami świat.
— Uważam, że nie powinieneś mu ufać, Sam. Co będzie, jeśli twoje pierwsze 
odczucia okażą się jednak prawdziwe?
— Co ty wygadujesz? Przecież to istna paranoja! Lepiej o tym nie 
rozmawiajmy.
— Rozumiem. Powiedz, jak sobie to wszystko wyobrażasz? Czy według ciebie 
nasze kontakty mają się teraz ograniczyć do mówienia sobie na korytarzu dzień 
dobry i do widzenia? Czy chociaż będziemy jeść razem kolacje?
— Jeśli nie będzie to kolidować z naszymi planami. Nie widzę powodu, dla 
którego mielibyśmy wszystko raptownie zmieniać, zwłaszcza w tym, co dotyczy 
Annabelle. Ale myślę, że powinienem spać w pokoju gościnnym.
— Jak jej to wytłumaczysz? — spytała Alex z zainteresowaniem. Wyglądało na 
to, że Sam ma gotowe rozwiązanie każdego potencjalnego problemu, jakby 
wcześniej wszystko szczegółowo zaplanował, a ona jedynie dała mu pretekst. 

background image

Już mu nie ufała, wydawał jej się równie niewiarygodny jak jego nowy 
wspólnik.
— Jesteś taka chora — odparł z sarkazmem, jakby uważał, że Alex symuluje — 
że Annabelle na pewno zrozumie, że nie chcę ci przeszkadzać.
— Cóż za szlachetność! — stwierdziła oschle, starając się ukryć ból i 
rozczarowanie.
— Wydaje mi się, że w tej chwili to jedyne rozwiązanie. Rozsądny kompromis.
— Między czym a czym? Między odejściem ode mnie, ponieważ straciłam 
pierś, a zostawieniem mnie, bo masz mnie dosyć? O jakim kompromisie 
mówisz? Co takiego zrobiłeś, odkąd zaczęłam leczenie? — Była wściekła, 
urażona i przygnębiona. Co do jednego miał rację: to wszystko rzeczywiście 
było jak grom z jasnego nieba. Nie miała wątpliwości, że już na zawsze zostaną 
jej po tym blizny.
— Przykro mi, że tak to widzisz. Ale przynajmniej próbujemy, dla dobra 
Annabelle.
— Wcale nie próbujemy — poprawiła go — a po prostu udajemy. Ukrywamy 
przed nią prawdę. Komu ty właściwie chcesz mydlić oczy, Sam? Nasze 
małżeństwo jest skończone.
— Nie jestem gotów do rozwodu — oświadczył protekcjonalnym tonem.
Alex po raz kolejny tego wieczora miała ochotę go uderzyć.
— To niesłychanie wielkoduszne z twojej strony. Ale właściwie dlaczego nie? 
Może sądzisz, że to by nie wyglądało najlepiej? Nieszczęsna Alex traci pierś, a 
ty czym prędzej pakujesz manatki i się z nią rozwodzisz... Chyba rzeczywiście 
lepiej zaczekać parę miesięcy. Właściwie mógłbyś poczekać całe pół roku, aż 
skończę chemię. Wtedy wszyscy będą chwalić twoją lojalność. Chryste, Sam, 
ależ z ciebie podlec! Jesteś największym oszustem w całym mieście i nie ma dla 
mnie znaczenia, co inni myślą na twój temat. Wystarczy, że ja wiem i ty wiesz. 
Idź do diabła i rób co chcesz. Między nami wszystko skończone.
— Skąd ta pewność? Ja też chciałbym ją mieć — zauważył uczciwie. Marzył o 
wolności, z drugiej strony wcale nie chciał od niej odchodzić. Próbował chwycić 
dwie sroki za ogon, nie biorąc na siebie żadnej odpowiedzialności. Pragnął 
Daphne, ale równocześnie chciał mieć otwartą drogę powrotu do Alex. Nie 
chciał odchodzić od niej na zawsze.
— Przekonałeś mnie — odpowiedziała na jego pytanie. — Od operacji odnosisz 
się do mnie jak najgorsza kanalia. Może nie potrafisz sobie z tym poradzić i to 
cię trochę usprawiedliwia, ale wiesz co? zaczynam mieć tego po prostu dosyć. 
W końcu ile wytłumaczeń można wynaleźć? Zmęczony, przerażony, trudno mu 
zaakceptować, to mu przypomina śmierć matki, nie jest w stanie zrozumieć... 
Jesteś żałosny, wiesz? Po prostu żałosny.
,

Kiedy to mówiła, w jej oczach pojawiły się łzy. Jemu również

|

chciało się płakać.

— Przykro mi, Alex. — Odwrócił się, a ona zaczęła cicho płakać. Jak okropne 
stało się ich życie od dnia, kiedy lekarz zauważył cień na jej mammogramie! 

background image

Ona też uważała, że to niesprawiedliwe, lecz wiedziała, że jakoś musi sobie z 
tym poradzić. — Przykro mi — powtórzył, tym razem patrząc jej w oczy, nie 
zrobił wszakże ani jednego ruchu w jej stronę, nie starał się jej pocieszyć. Już 
nie potrafił.
Wyszedł z pokoju. Słyszała, jak zamyka się w gabinecie, a mniej więcej pół 
godziny później zatrzasnęły się za nim drzwi wejściowe.
Bez słowa wyszedł z mieszkania i przez kilka godzin włóczył się bez celu. 
Najpierw poszedł nad rzekę, potem skierował się na południe, w końcu znalazł 
się na Pięćdziesiątej Trzeciej. Wiedział, czego chce, i zastanawiał się, czy 
zrujnował swoje małżeństwo właśnie po to, żeby to zdobyć. Było już jednak za 
późno na rozmyślania. Zrobił, co musiał, a może tylko co chciał. Nie widział już 
żadnych szans, by poskładać te nędzne okruchy w sensowną całość. Żałował 
tylko, że musiał zranić Alex. Tyle że ona też go zraniła, nawet jeśli to nie była 
jej wina. Miał dziwne uczucie, że go zdradziła.
Na skrzyżowaniu z Drugą Aleją wszedł do budki telefonicznej i wykręcił numer, 
chociaż dobrze wiedział, że to bez sensu. Na Święto Dziękczynienia Daphne 
wyjechała przecież do Waszyngtonu. Chciał jednak usłyszeć chociaż jej głos 
nagrany na automatyczną sekretarkę i zostawić wiadomość, że ją kocha.
Odebrała prawie natychmiast, co tak go zdumiało, że zaniemówił.
— Daphne?
— Tak. — Jej głos był zmysłowy i rozespany. Minęła północ, więc 
prawdopodobnie już spała. — Kto mówi?
— Ja. Co ty tu robisz? Miałaś być w Waszyngtonie. Roześmiała się, a Sam 
oczyma wyobraźni widział, jak leniwie się przeciąga. W budce było okropnie 
zimno.
— Byłam. Zjedliśmy przepyszny lunch, poszliśmy na łyżwy, potem wsiadłam w 
samolot i wróciłam do domu. Jutro i tak każdy rozjedzie się w swoją stronę. A 
ty gdzie jesteś?
Odkąd Alex zaczęła chemioterapię, nie zadzwonił do Daphne wieczorem ani 
razu, ona też robiła to niezwykle rzadko. Miał przecież żonę, Daphne zaś była 
zbyt inteligentna, żeby mu się narzucać. Poza tym szanowała jego decyzję.
W odpowiedzi na jej pytanie Sam roześmiał się swawolnie.
— Mrożę tyłek w budce na skrzyżowaniu Pięćdziesiątej Drugiej i Trzeciej Alei. 
Włóczę się od paru godzin i postanowiłem do ciebie przekręcić.
— Co ty tam, do licha, robisz? Może mnie odwiedzisz? Wpadnij na filiżankę 
herbaty. Obiecuję, że cię nie ugryzę.
— Trzymam cię za słowo — odparł. — Bardzo za tobą tęskniłem — dodał 
cicho zmęczonym głosem. Odkąd ostatnio się widzieli, sporo się wydarzyło.
— Ja za tobą też. — Jej głos zabrzmiał bardziej zmysłowo niż kiedykolwiek 
dotąd. — Co u ciebie? Jak tam indyk?
— Daj spokój. Wolałbym o tym nie rozmawiać. Znowu wymiotowała. 
Wszystkim nam zepsuło to humory, a biednej Annabelle najbardziej... Sam nie 

background image

wiem... Przeprowadziliśmy wieczorem długą rozmowę. Później ci o tym 
opowiem.
Daphne wyczuła, że coś się stało. Sam wydawał się znacznie swobodniejszy, 
bardziej otwarty. I chociaż słychać było, że jest trochę osowiały i zmęczony, nie 
sprawiał wrażenia poirytowanego.
— Chodź już, bo naprawdę zamarzniesz.
— Zaraz będę.
Ponieważ Daphne mieszkała przy następnej przecznicy, pokonał tę odległość na 
piechotę — biegiem. Nagle zdał sobie sprawę, że jej mieszkanie to jedyne 
miejsce, w którym naprawdę pragnie być. I to od dnia, kiedy ją poznał. Była 
taka zdrowa i młoda, i piękna, i doskonała!
Przycisnął guzik domofonu. Wpuściła go do środka, nawet nie podnosząc 
słuchawki. Schody pokonał niczym nastolatek, a zobaczywszy ją, stanął jak 
wryty. Lśniące kruczoczarne włosy miała przerzucone przez ramię, tak że 
zasłaniały jedną pierś, drugą pozostawiając nagą. Była w białej bawełnianej 
koszuli nocnej, ozdobionej drobnym haftem i mocno prześwitującej. Kiedy tak 
przed nim stała, widział całe jej ciało. Bez słowa wszedł do środka i przyciągnął 
ją do siebie, zatrzaskując drzwi.
Mieszkanie było ciepłe i przytulne. Nie czekając ani chwili ściągnął jej przez 
głowę koszulę, odgarnął włosy do tyłu i stał, podziwiając jej ciało — cudowne 
piersi, wąską talię, długie zgrabne nogi i przecudowne miejsce, w którym się 
schodziły.
— O mój Boże... — zdołał z siebie wydusić.
Weszli do sypialni, gdzie paliła się mała lampka. Daphne okazała się jeszcze 
piękniejsza, niż przypuszczał, bardziej doświadczona, niż mógł się spodziewać, 
i umiejętnie doprowadzała go na skraj ekstazy. Zanim wzeszło słońce, dała mu 
rozkosz sześć razy.
Była to najbardziej niesamowita noc w jego życiu. Rozpalił ogień w kominku, 
kochał się z nią na podłodze, później w łóżku, a w końcu pod prysznicem. 
Kochali się przed świtem, a także kiedy zrobiło się już
jasno, potem zaś w południe, kiedy się obudzili. Sam nie mógł wprost uwierzyć, 
że nadal jej pożąda i że nie są to tylko czcze pragnienia. A ona wodziła 
jedwabistymi ustami po jego brzuchu, wędrowała w dół, wzdłuż ud, i z 
powrotem po ich wewnętrznej stronie, aż znalazła to, czego szukała. Zadrżał i 
wkrótce eksplodował po raz kolejny, tym razem w jej ustach.
— O Boże... Daphne... Ty mnie zabijesz... — mruczał. — Ale cóż to za 
cudowna śmierć...
Wziął ją w ramiona i mocno przytulił, nadal nie mogąc uwierzyć w bezmiar 
swojego szczęścia. Czekali na tę noc od miesięcy, Sam nie chciał bowiem 
przyjść do niej, zanim nie uwolni się od Alex. Teraz był wolny, musiał być, a 
ona była jedyną kobietą, której pragnął.
— Kocham cię — wyszeptał, wyczerpany i zaspokojony, kiedy wtulona w niego 
krągłymi pośladkami zaczęła odpływać w sen.

background image

— Ja też cię kocham — odparła z uśmiechem. Był tego wart. Zawsze wiedziała, 
że będzie.
Ukrył jej piersi w swych dłoniach i rozmyślając o tym, jak bardzo jest 
szczęśliwy, zasnął razem z nią, starając się nie myśleć o Alex.
Chyba tylko zasady dobrego wychowania kazały Samowi zatelefonować do 
Alex i poinformować ją, że przynajmniej do niedzieli nie będzie go w domu. 
Nie powiedział, gdzie jest, a ona o nic nie pytała. Obiecał co jakiś czas dzwonić, 
potem zaś poprosił do telefonu Annabelle i powiedział jej, że będzie za nią 
tęsknić. Przez chwilę zastanawiał się, czy Alex wie, gdzie jest i co robi, uznał 
jednak, że lepiej będzie o tym nie myśleć. Później poszedł z Daphne do 
Bloomingdale'a, gdzie kupił pół tuzina koszul, dżinsy, sztruksy, marynarkę , 
skarpetki, bieliznę oraz sweter, następnie odwiedzili sklep kosmetyczny, w 
którym zaopatrzył się w maszynkę do golenia i niezbędne kosmetyki. Na razie 
wolał nie wracać do domu, nie chciał ich widzieć. Pragnął być tylko z Daphne.
Późnym popołudniem wziął się za gotowanie obiadu, Daphne zaś udawała, że 
mu pomaga, ale ponieważ paradowała po kuchni zupełnie naga, niewiele 
brakowało, a puściliby wszystko z dymem. Zostawili jedzenie w mikrofalówce i 
poszli do łóżka. O północy Daphne zrobiła omlet, generalnie jednak większość 
czasu spędzali na poznawaniu swoich ciał i upodobań. Rozmawiali do późna w 
nocy, objadali się prażoną kukurydzą i oglądali stare filmy, lecz zawsze w 
samym środku akcji zaczynali się kochać, a kiedy znów mogli śledzić akcję, 
film się kończył.
Spędzili kolejną upojną noc w swoich ramionach, a w sobotę rano czuli się tak, 
jakby byli kochankami od wielu lat. Sam nie miał już żadnych wątpliwości, że 
pragnie spędzić resztę życia z Daphne. Pozostało mu tylko ostatecznie 
rozmówić się z Alex.
— Co chciałabyś dzisiaj robić? — spytał przeciągając się leniwie i natychmiast 
przyszło mu do głowy, że najlepiej byłoby kochać się
przez cały dzień, wiedział jednak, że powinni przynajmniej spróbować zająć się 
także czymś innym.
— Umiesz jeździć na łyżwach? — spytała siadając. Wyglądała teraz jak 
dziecko, choć nad wyraz dobrze rozwinięte.
— Byłem w hokejowej reprezentacji Harvardu — odparł z dumą.
— Pójdziemy na lodowisko?
Czuł się, jakby zaczynał życie od początku. Daphne była młoda, pełna życia i 
nie dźwigała na barkach bagażu odpowiedzialności.
Pojechali na ślizgawkę do Central Parku. Okazało się, że Daphne jest bardzo 
dobrą łyżwiarką. Tańczyli, robili piruety i pętle. Jeździła z tak wyjątkową 
gracją, że Sam nie mógł wprost wyjść z podziwu. Potem zabrał ją na lunch do 
Tavern-on-the-Green, lecz zanim minęła druga, byli z powrotem w łóżku, 
spragnieni swych ciał tak bardzo, jakby nie kochali się od wieków.
— Co będzie z pracą? — zapytał około wpół do piątej, kiedy po raz kolejny 
leżeli wyczerpani miłosnymi zmaganiami. — Nie jestem pewien, czy potrafię 

background image

wysiedzieć bez ciebie przez cały dzień. — Nie wspominając już o tym, że 
obiecał Alex mieszkać w domu przez najbliższe dwa miesiące, a w styczniu, po 
urodzinach Annabelle, raz jeszcze porozmawiać o przyszłości ich małżeństwa. 
Ale to było, zanim po raz pierwszy kochał się z Daphne. Teraz wszystko uległo 
zmianie, mimo to uważał, że powinien dotrzymać umowy.
Już poprzedniego dnia powiedział o tym Daphne, która uznała, że to rozsądne 
rozwiązanie.
— Mała na pewno ciężko by przeżyła twoje odejście. Szczególnie tuż przed 
świętami.
Sam cieszył się, że go zrozumiała. Bardzo to upraszczało jego skomplikowaną 
sytuację.
— Nie mogę się doczekać, kiedy ją poznasz.
— Powoli, kochanie, powoli — odparła i zaczęła opisywać seksualne tortury, 
którym zamierzała go za chwilę poddać.
Natychmiast zapomnieli o rodzinach. Później Daphne powiedziała mu, że w 
święta planuje zabrać syna na narty do Szwajcarii. To także bardzo ułatwiało mu 
życie, nie musiał bowiem podejmować trudnej decyzji, z kim spędzić Boże 
Narodzenie. Zaproponował, by spotkali się, kiedy jej syn pojedzie już do domu. 
Postanowili spędzić tydzień w Gstaad, a potem jeszcze kilka dni w Paryżu.
Przez ten weekend Sam coraz mocniej się zakochiwał w Daphne. Miał 
wrażenie, że jeszcze nigdy nie zaznał uczucia tak intensywnego, było tak jednak 
również dlatego, że starał się nie myśleć o Alex.
Ona także próbowała o nim zapomnieć. Spędziła spokojny weekend z 
Annabelle, zbierając siły na dalszą walkę. Nadal wymiotowała, chociaż już nie 
tak często. Zadzwoniła do niej Liz, by sprawdzić, jak się czuje, a także parę 
koleżanek, do których doszła już wieść o jej chorobie. Alex nie miała jednak 
ochoty na spotkania. Nie potrafiła też nie myśleć o Samie i przez cały czas 
zastanawiała się, gdzie jest, czy jest sam, czy może ukrywa się przed nią. Na 
szczęście Annabelle uwierzyła w historyjkę o ważnej podróży służbowej.
Wbrew przypuszczeniom Alex także noc z niedzieli na poniedziałek Sam 
spędził poza domem. Wprawdzie nie martwiło jej to, lecz było jej trochę 
smutno. Podczas weekendu dzwonił kilkakrotnie do Annabelle, Alex jednak z 
nim nie rozmawiała. Po prostu oddawała słuchawkę małej, starając się nie 
myśleć o mężu.
Nadejście poniedziałku powitała z ogromną ulgą, mogła bowiem na nowo rzucić 
się w wir służbowych obowiązków i próbować o wszystkim zapomnieć. Po tylu 
dniach wolnego wszyscy wyglądali na wypoczętych i zadowolonych. Nawet 
Alex, dla której święto nie było przecież udane.
— Jak tam weekend? — spytał Brock po południu, gdy usiedli, by razem 
popracować. Bawił się świetnie u przyjaciół w Connecticut, chociaż, jak 
opowiadał, nabawił się sporej liczby siniaków, grając w amerykański futbol.
— Szczerze? — uśmiechnęła się ostrożnie. — Okropny!... Doszliśmy z Samem 
do wniosku, że nasze małżeństwo nie ma już racji bytu. Koniec, kropka, 

background image

skończyło się. W czwartek rzygałam jak kot, a on dostał ataku furii. 
Przypuszczam, że moja choroba kojarzy mu się ze śmiercią matki, która 
pociągnęła za sobą ojca, ale on za nic w świecie nie chce się do tego przyznać. 
Piekli się tylko i zachowuje jak najgorsza kanalia. Tak czy owak, 
postanowiliśmy pójść własnymi drogami, mieszkając na razie pod jednym 
dachem, co chyba nie będzie zbyt łatwe. Za siedem tygodni, po urodzinach 
Annabelle, porozmawiamy o tym raz jeszcze.
— To chyba dość rozsądne rozwiązanie.
— Chyba tak — odparła ze smutkiem. — Ale i patetyczne. Trudno uwierzyć, ile 
zła może wyrządzić jeden człowiek drugiemu, jeśli tylko trochę się postara. 
Nigdy nie przypuszczałam, że coś takiego przydarzy się właśnie nam, ale jak 
widać, życie jest pełne niespodzianek.
Czuła się stara i zmęczona i nie miała już sił na walkę z Samem, chociaż przez 
następne dwa tygodnie miała się dużo lepiej, ponieważ
zgodnie z planem kuracji przestała zażywać leki i czekała na następną infuzję.
Kiedy na nowo zaczęła brać tabletki, jej organizm zareagował dokładnie tak 
samo jak poprzednio, co bardzo ją przygnębiło, gdyż dotąd nie znalazła czasu na 
świąteczne zakupy, a teraz zdała sobie nagle sprawę, że po prostu nie będzie w 
stanie im podołać. Na jej biurku leżał katalog, w którym zaznaczyła kilka 
fatałaszków i innych drobiazgów, lecz brakowało jej sił, aby się po nie wybrać.
— Czuję się jak zużyta ścierka — wyznała Brockowi, leżąc na kanapie w swoim 
biurze. Coraz częściej pracowała na leżąco, oceniając informacje podawane jej 
przez Brocka.
— Mogę ci jakoś pomóc? — zaofiarował się. — Może zrobię za ciebie zakupy?
— Od kiedy to masz na to czas?
Oboje byli wręcz przytłoczeni lawiną nowych spraw. Część z nich Alex 
przekazała Mattowi, ale z resztą musieli sobie jakoś poradzić.
— Mogę pójść wieczorem. Przecież sklepy są otwarte do późna. Daj mi tylko 
listę zakupów i po krzyku.
Alex nie zdążyła odpowiedzieć: popędziła do łazienki i minęło pół godziny, 
zanim znowu była w stanie rozmawiać.
W następnym tygodniu miała kolejną infuzję, po której była jeszcze bardziej 
wycieńczona. Do świąt pozostał zaledwie tydzień, a ona nadal nie kupiła ani 
jednego prezentu. Na szczęście Liz i Brock postanowili wziąć sprawy w swoje 
ręce. Ponieważ czuła się tak fatalnie, że musiała wziąć dzień urlopu, Liz 
przyjechała do niej po listę zakupów. Drzwi otworzyła Carmen. Alex była w 
łazience. Stała przed lustrem i ściskając w palcach kępki rudych włosów, 
zanosiła się płaczem.
— Zobacz... — załkała. Wiedziała, że może ją to spotkać, lecz nie miała czasu, 
by kupić perukę. Niemal cały ranek spędziła w łazience, a gdy stanęła przed 
lustrem, zobaczyła, że włosy wypadają jej garściami. — Mam już dość, dłużej 
nie wytrzymam — szlochała, kiedy Liz objęła ją i próbowała uspokoić. — 
Dlaczego?... To niesprawiedliwe!...

background image

Płakała jak dziecko, toteż Liz rada była, że przyjechała ona, a nie Brock, który 
czcił Alex niemalże bałwochwalczo i z pewnością byłby takim widokiem bardzo 
przygnębiony.
Po chwili zaprowadziła ją do pokoju i posadziła na kanapie. Alex wyglądała 
okropnie — cerę miała trupiobladą, oczy przekrwione, twarz natomiast jakby 
pulchniejszą. Chociaż nadal była niezaprzeczalnie piękna, teraz już wyglądała 
na chorą. Bardzo chorą i bardzo nieszczęśliwą.
— Musisz być silna — zdecydowanym tonem przypomniała jej Liz wiedząc, że 
w żadnym wypadku nie może pozwolić, by Alex pogrążyła się w rozpaczy.
— Byłam!—niemal krzyknęła Alex. — I co z tego mam? Sam mnie rzucił, już 
prawie go nie widuję. Wraca do domu po północy, jeśli w ogóle wraca. Sypia w 
pokoju gościnnym jak ktoś obcy, a rozmawiamy ze sobą tylko w towarzystwie 
Annabelle. Rzygam na okrągło, mała zaczyna się mnie bać i już sobie 
wyobrażam, co będzie, kiedy zobaczy mnie bez włosów. Nie skończyła jeszcze 
czterech lat, a jej matka zmieniła się w monstrum. Co ona zawiniła?
— Przestań! — warknęła Liz, czym bardzo ją zaskoczyła. — Jest wiele rzeczy, 
z których powinnaś się cieszyć. Poza tym dobrze wiesz, że chemia nie będzie 
trwała wiecznie. Zostało ci pięć miesięcy, które musisz jakoś przetrwać. A skoro 
Sam okazał się życiowym niedołęgą, to do diabła z nim! Musisz teraz myśleć o 
sobie i o swojej córce. O nikim innym, rozumiesz?
Alex pokiwała głową i wydmuchała nos, zdumiona jej surowością. Zdawała 
sobie jednak sprawę, że Liz dobrze wie, co mówi, bo przecież sama przez to 
wszystko przeszła. Wprawdzie jej mąż okazał się silniejszy niż Sam, lecz i tak 
była to jej walka, tylko jej.
— Chemioterapia to koszmar, utrata piersi również, ale nie wolno ci się 
poddawać. Włosy za jakiś czas odrosną, a wymiotować też nie będziesz do 
końca życia. Popatrz w przyszłość. Pomyśl o tym, co będzie za pięć miesięcy. 
Skup się na tym, a nie na wypadających włosach, wyznacz sobie jakiś cel.
— Na przykład koniec z wymiotowaniem? To byłby niezły początek.
— Za jakiś czas się przyzwyczaisz. Wiem, że to brzmi okropnie, ale tak jest. 
Nawet do tego można przywyknąć.
— Wiem. Już teraz, kiedy ląduję z głową w muszli, nie jest to dla mnie 
zaskoczeniem. — Spojrzała na nią przerażona. — Ale wypadanie włosów mnie 
zaskoczyło. Wiem, że powinnam była się tego spodziewać, ale chyba liczyłam, 
że mnie ominie.
— Masz perukę?
— Nie miałam kiedy kupić.
— Pochodzę po sklepach i spróbuję jakąś upolować. Rudą. W kolorze twoich 
włosów. — Poklepała ją po ramieniu. — No dobrze, a teraz daj mi wreszcie listę 
zakupów. Po drodze do biura postaram się
załatwić przynajmniej część, a resztą podzielimy się z Brockiem i spróbujemy 
kupić jeszcze dziś wieczorem. Jeśli nie zdążymy, zostaje jeszcze weekend.

background image

Carmen już wcześniej zaproponowała, że zostanie dłużej i popakuje prezenty. Ci 
ludzie byli doprawdy nadzwyczajni! Kto jeszcze trzy miesiące wcześniej mógł 
przypuszczać, że trzema najważniejszymi osobami w jej życiu okażą się 
gosposia, sekretarka i podwładny? Byli istnym darem niebios. Bez nich nijak by 
sobie nie poradziła.
Nigdy również nie przyszłoby jej do głowy, że Sam tak okrutnie ją zawiedzie. 
Już prawie nie bywał w domu, a jeśli nawet zdarzyło mu się wrócić na noc, 
trzymał się z dala od Alex, jakby nie był w stanie znieść jej towarzystwa. Ilekroć 
go widywała, wyglądał, jakby dokądś się spieszył.
Brock i Liz zjawili się późnym wieczorem z kuferkiem pełnym skarbów. 
Wcześniej Alex zadzwoniła do Brocka i poprosiła, by kupił dla Liz jakąś ładną 
torebkę. Wybrał prześliczną, zrobioną z czarnej jaszczurczej skóry, i oboje 
doszli do wniosku, że Liz na pewno będzie zachwycona.
Liz wkrótce poszła do domu, Brock natomiast przyjął zaproszenie i został na 
filiżankę herbaty.
— Dziękuję wam za wszystko. Nie chcę być ciężarem, ale... Ale nie miała 
innego wyjścia, zdawała sobie z tego sprawę i musiała się z tym pogodzić.
— To nic wielkiego — odparł Brock cicho. — Świąteczne zakupy dla 
przyjaciela to w końcu nie wspinaczka na Kilimandżaro. Gdybyś mnie zresztą 
odpowiednio zachęciła, może i na to bym się zdecydował.
Posłała mu pełen wdzięczności uśmiech. Okazał się wspaniałym przyjacielem, 
co Alex umiała docenić. Po dniu spędzonym w domu czuła się trochę lepiej, 
lecz w dalszym ciągu bardzo przeżywała wypadanie włosów. Kiedy poszli, 
miała na głowie chustkę, zresztą Liz uprzedziła Brocka, czego ma się 
spodziewać. Chciała jej kupić perukę, nie udało jej się wszakże dostać żadnej 
choćby w miarę przyzwoitej.
— Jesteś teraz sama? — spytał Brock, mając na myśli jej męża. Alex wzruszyła 
ramionami.
— Przez większość czasu. Już się do tego przyzwyczaiłam. Annabelle jest 
chyba trudniej, chociaż widuje go częściej niż ja.
Brock nagle zdał sobie sprawę, że Alex czekają smutne święta. Jej małżeństwo 
było w rozsypce, stan zdrowia nie do pozazdroszczenia, na dodatek zaczęła 
tracić włosy. Zrobiło mu się jej żal i zapragnął jakoś odmienić tę ponurą 
perspektywę. Na okres między świętami i Nowym
Rokiem zaplanował wyjazd na narty do Yermont, lecz teraz zaczął się 
zastanawiać, czy nie powinien zostać i dotrzymać jej towarzystwa. Doszedł 
jednak do wniosku, że Alex na pewno odrzuciłaby taką propozycję, poza tym 
wpadł mu do głowy znacznie lepszy pomysł.
— Nie chciałbym, żebyś mnie źle zrozumiała, ale może miałabyś ochotę 
wyskoczyć ze mną do Yermont między świętami a Nowym Rokiem? — Znał 
dokładnie harmonogram jej kuracji i wiedział, że w tym okresie nie będzie 
przyjmowała leków, powinna więc być w nieco lepszej formie. — Mogłabyś 
zabrać Annabelle. W Sugarbush mam do dyspozycji domek znajomego. Jeżdżę 

background image

tam co rok. Jest skromny, ale wygodny. Mogłabyś całymi dniami siedzieć przy 
kominku, a ja zabierałbym Annabelle do szkółki narciarskiej.
— Jeśli dobrze się orientuję, Sam przed podróżą do Europy planuje zabrać ją na 
Florydę, żeby zwiedziła Disney World.
Chociaż znali się coraz lepiej i chłopak był naprawdę sympatyczny, nie mieściło 
jej się w głowie, że mogłaby dokądkolwiek z nim pojechać. Brock dostrzegł jej 
wahanie.
— Zastanów się. Tutaj będziesz bardzo osamotniona.
— Dobrze, zastanowię się — obiecała, choć nie sądziła, by mogła zmienić 
zdanie.
Brock posiedział jeszcze parę minut i poszedł do domu, ona zaś położyła się do 
łóżka, dziękując losowi za tak wspaniałych przyjaciół.
Rano czuła się zdecydowanie lepiej, przynajmniej do chwili kiedy spojrzała w 
lustro i zobaczyła, że po nocy na chustce zostały trzy grube pukle. 
Przypatrzywszy się dokładniej stwierdziła, że spod włosów zaczynają wyglądać 
placki gołej skóry. Natychmiast straciła humor i rozpłakała się. Nie czuła się już 
kobietą, lecz niepotrzebnym przedmiotem, ciałem, które powoli się rozpada. 
Czym prędzej zawiązała chustkę i poszła do kuchni, gdzie ku jej ogromnemu 
zaskoczeniu siedzieli już Sam i Annabelle. Mała jadła płatki kukurydziane z 
mlekiem.
— Jak ty dzisiaj ładnie wyglądasz, mamusiu — powiedziała, podziwiając 
ciemnozielony kostium Alex i dobrany kolorystycznie szal. Alex rzeczywiście 
wyglądała szykownie i bardzo po europejsku.
— Cóż to za okazja? — zainteresował się Sam. — Wybierasz się dokądś? — 
spytał chyba tylko po to, by podtrzymać rozmowę. Starał się być miły. Nie miał 
pojęcia, dlaczego włożyła chustkę, a stanowczo za mało go obchodziła, żeby się 
domyślił. Ona zaś nie zamierzała go uświadamiać.
— Mam umówione spotkanie. — Rzeczywiście miała. W sklepie z perukami 
przy Sześćdziesiątej, w tym, który poleciła jej doktor Webber. Podobno mieli 
tam duży wybór fryzur oraz odcieni, a w przypadkach takich jak jej starali się 
być jak najbardziej pomocni. — Powinniśmy chyba porozmawiać o świętach. 
Czy coś się zmieniło w twoich planach? Nadal zamierzasz zabrać Annabelle 
dwudziestego szóstego? Na tydzień, tak?
— Tak. Odwiedzimy Disney World, posiedzimy tam do pierwszego, a potem 
przywiozę ją tutaj i lecę do Szwajcarii. — Uśmiechnął się do małej. — Wrócę 
na jej urodziny.
— Widzę, że masz bardzo napięty rozkład zajęć — stwierdziła Alex nie siląc się 
na uprzejmość, nie wiedząc, co Sam zamierza robić tak długo w Europie. — A 
święta? Spędzisz je z nami czy masz inne plany?
Annabelle natychmiast posmutniała.
— Nie będziesz z nami, tatusiu?
— Ależ oczywiście, że będę — zapewnił, przeszywając Alex spojrzeniem. — W 
święta będziemy wszyscy razem.

background image

Annabelle poweselała, Alex natomiast zacisnęła powieki, tocząc bój z kolejną 
falą mdłości. Przebywanie z nim, a czasami także z Annabelle, było niezwykle 
wyczerpujące. Wysysali z niej wszystkie siły. Chciała im dawać to, czego 
oczekiwali, walczyła o przetrwanie, a także o godność w oczach Sama — 
kosztowało ją to naprawdę wiele. Czuła się, jakby resztkami sił pędziła na oślep 
pod stromą górę.
Sam odprowadził Annabelle do szkoły, niedługo po ich wyjściu Alex pojechała 
do centrum, do sklepu z perukami. W wejściu na moment się zawahała, zdumiał 
ją jednak ogromny wybór. Doktor Webber ani trochę nie przesadzała. Alex 
wybrała dwie peruki do złudzenia przypominające jej włosy, jedną trochę 
krótszą, a także jedną bardzo krótką, wyglądającą jak kędziorki Annabelle. 
Wszystkie cztery miały taki sam odcień jak włosy Alex. Zapłaciła czekiem, po 
czym z wahaniem włożyła jedną. Była odrobinę dłuższa niż jej własne włosy, 
lecz wyglądała zaskakująco naturalnie i świetnie pasowała do zielonego 
kostiumu. Zawiązała szal na szyi i znowu poczuła się jak człowiek. 
Zadziwiające, jak ogromne znaczenie mogą mieć dla człowieka włosy. 
Zrozumiała, że powinna była wcześniej zabezpieczyć się na tę ewentualność.
— O rany! Popatrzcie no tylko!
Na jej widok Brock gwizdnął, Liz uśmiechnęła się od ucha do ucha. Wiedziała, 
gdzie Alex była, i cieszyła się, że udało się jej dobrać perukę tak znakomicie 
imitującą prawdziwe włosy. Była wprawdzie wciąż bardzo blada, wyglądała 
jednak o niebo lepiej niż poprzedniego dnia.
— Byłaś u fryzjera? — spytał Brock i natychmiast zrobiło mu się głupio, bo 
nagle przypomniał sobie, co powiedziała mu Liz.
— Można to tak określić.
— Świetnie wyglądasz — stwierdził z podziwem.
Alex poczuła się nieco zakłopotana jego spojrzeniem. W ciągu ostatnich dwóch 
miesięcy stali się sobie bardzo bliscy, byli jednak po prostu przyjaciółmi. Mimo 
to od czasu do czasu zdawało się jej, że dostrzega w oczach Brocka coś innego, 
jakby patrzył na nią jak na kobietę, a nie tylko koleżankę z pracy.
Niezwłocznie zabrali się do pracy. Na szczęście był to dla Alex spokojny 
poranek. W przerwie na lunch położyła się na kanapie i trochę zdrzemnęła. Inni 
odbywali w tym czasie przedświąteczne spotkania z przyjaciółmi, jej wszakże 
wystarczało energii jedynie na pracę i rozmowy z Annabelle.
Resztę popołudnia spędziła sama, przed wyjściem do domu spotkała się z 
dwoma wspólnikami. Brock znowu wyruszył na świąteczne zakupy. Kiedy 
dotarła do domu, Carmen właśnie pakowała jej prezenty. Alex poczuła się 
bezużyteczna i bezradna, była jednak zbyt wyczerpana, by zaproponować 
pomoc.
Wieczorem zjawił się Sam z choinką. Dość długo ją ubierał, a skończywszy, 
zaraz wyszedł. Przygnębiona Alex siedziała samotnie, wspominając ostatnie 
święta przed przyjściem na świat Annabelle — zaledwie cztery lata wcześniej 
— a także wiele innych. Nie mogła się oprzeć wrażeniu, że wszystko to 

background image

wydarzyło się bardzo dawno temu, gdzieś na drugim końcu świata. Trudno było 
uwierzyć, jak wiele się od tamtego czasu zmieniło. Siedziała w łóżku, czytając 
kartki z życzeniami i starając się nie myśleć o Samie, gdy nagle spostrzegła 
kopertę, którą zostawił otwartą na stole. Było to zaproszenie na świąteczne 
przyjęcie. Nie miała siły na żadne wizyty, a już na pewno nie na przyjęcia.
Z ogromnym trudem przemogła się i w sobotę zaprowadziła Annabelle do 
supermarketu, by córka zobaczyła świętego Mikołaja. Ledwo wróciły do domu, 
dopadła ją nowa fala mdłości. Carmen akurat nie było, po chwili więc Annabelle 
weszła do łazienki i zobaczyła mamę, która leżała na podłodze bez peruki, z 
zamkniętymi oczyma. W ciągu kilku dni straciła prawie wszystkie włosy, resztę 
zaś poprzedniego dnia skróciła tak bardzo, że z głowy sterczały jej teraz 
pojedyncze kępki.
— Mamo! Włosy ci odpadły! — krzyknęła przerażona Annabelle, widząc leżącą 
na podłodze perukę.
Alex poderwała się, chciała bowiem oszczędzić córce tak okropnego widoku. 
Dziewczynka płakała z twarzą ukrytą w ramionach, podczas gdy Alex starała się 
ją pocieszyć.
— To tylko peruka, kochanie. To nic takiego. No, już dobrze. — W tejże chwili 
dostrzegła przerażenie w oczach córki. Zdawała sobie sprawę, że nie 
przedstawia przyjemnego widoku: rzadkie rude kępki krótkich włosów otaczały 
połacie nagiej skóry. — Pamiętasz, jak ci mówiłam, że mogą mi wypaść włosy? 
Ale nie martw się, na pewno odrosną. — Klęczała na podłodze, tuląc Annabelle, 
lecz ta łkała coraz mocniej. — Maleńka, proszę, nie płacz już... Uspokój się.
Nienawidziła peruki i wszystkiego, co się z nią wiązało. Jej życie stawało się 
coraz gorszym koszmarem. Najchętniej zrzuciłaby winę za wszystko na Sama, 
wiedziała jednak, że byłaby to przesada.
Minęło sporo czasu, zanim udało się jej uspokoić Annabelle. Po południu, gdy 
przyszła Carmen, mała była nadal bardzo smutna. Alex opowiedziała opiekunce, 
co zaszło.
— Nic nie szkodzi. Przyzwyczai się. — Carmen delikatnie poklepała ją po 
ramieniu.
Alex miała już na głowie perukę, tym razem tę krótszą. Kiedy Annabelle się 
zdrzemnęła, postanowiła wyjść na spacer. Do świąt pozostały zaledwie dwa dni, 
lecz w ogóle nie czuła ich atmosfery. Zakupy zrobili za nią Liz i Brock — z 
wyjątkiem prześlicznej toaletki, którą zamówiła dla Sama u Tiffany'ego, oraz 
albumu, który kupiła dla niego już przed wieloma miesiącami. Nie była na ani 
jednym przyjęciu, nie spotykała się też z żadnymi znajomymi. Poza Mikołajem 
w supermarkecie i choinką, którą przyozdobili Sam i Annabelle, nie zauważyła 
żadnych oznak zbliżającego się Bożego Narodzenia.
— Na pewno spacer pani nie zaszkodzi? — spytała Carmen z zatroskaniem w 
głosie.
— Nic mi nie będzie. Chcę się tylko przejść w górę Madison Avenue.

background image

— Jest bardzo zimno, niech pani włoży czapkę! — zawołała za nią. Alex posłała 
jej smutny uśmiech. Miała przecież na głowie perukę.
— Nie potrzebuję czapki!
Jadąc windą, pomyślała o Wigilii. Sam obiecał spędzić ją w domu, lecz od 
tygodnia prawie go nie widywała. Przypuszczała, że jak co roku, chodzi na 
przyjęcia. Ani razu nie zaproponował jej, by z nim poszła, chociaż na pewno 
wiedział, że i tak by odmówiła. Nie miała
nawet dość sił, by przyjąć zaproszenie na wspólne śpiewanie kolęd od starych 
znajomych z Greenwich Yillage.
Co chwilę zatrzymywała się przed oknami wystawowymi. Najbardziej spodobał 
się jej wystrój u Ralpha Leureena. Przyglądała się wystawie, gdy ze środka 
wyszła atrakcyjna dziewczyna mówiąca z brytyjskim akcentem. Miała na sobie 
krótki czarny płaszczyk, ukazujący w całej okazałości jej wspaniałe nogi w 
wysokich zamszowych botkach. W czapce z soboli wyglądała bardzo 
romantycznie. Dziewczyna odwróciła się do kogoś i Alex uśmiechnęła się 
widząc, jak się całują. Przed laty ona i Sam też się tak całowali. Zresztą 
mężczyzna trochę Sama przypominał. Miał na sobie świetnie skrojony 
granatowy płaszcz, w obu rękach dźwigał pakunki zawinięte w 
jaskrawoczerwony papier i przyozdobione złotymi wstążkami. Alex 
obserwowała tę parę z zachwytem, ale i z jakąś piekielną goryczą. Byli tacy 
młodzi i zakochani! Pocałowali się raz jeszcze. Kiedy mężczyzna spojrzał na 
dziewczynę, Alex go rozpoznała. To był Sam. Z wrażenia otworzyła usta i 
zastygła w bezruchu. Naraz pojęła, co naprawdę się stało: Sam znalazł sobie 
inną! Wbrew sobie zaczęła się zastanawiać, od jak dawna to trwa, czy jego 
romans zaczął się, kiedy już chorowała, czy może wcześniej. Może jej choroba 
była tylko pretekstem? Może po prostu skorzystał z pierwszej nadarzającej się 
okazji, żeby od niej odejść?
Chciała odwrócić od nich wzrok, lecz nie była w stanie. Sam chwycił kobietę za 
rękę, po czym nie zauważywszy Alex przeszli przez ulicę, kierując się do innego 
sklepu. Zniknęli za drzwiami, Alex zaś poczuła, że po policzkach płyną jej łzy, 
zdała sobie bowiem sprawę, że między nimi naprawdę wszystko skończone. W 
tej walce była bez szans. Dziewczyna wyglądała na dwadzieścia pięć lat, Sam 
również wydawał się znacznie młodszy niż w rzeczywistości. Jeszcze zanim go 
rozpoznała, była przekonana, że ma lat najwyżej trzydzieści, a nie pięćdziesiąt.
Zawróciła i ruszyła pędem w dół Madison, nie słysząc kolędników ani 
dzwonków świętych Mikołajów, nie widząc tłumów ludzi, wielobarwnych 
choinek ani wspaniałych wystaw. Widziała jedynie własne życie leżące w 
żałosnych, niemożliwych do odbudowania gruzach.
Wróciła do domu pół godziny po tym, jak z niego wyszła, i wyglądała 
stanowczo gorzej. Była blada jak śmierć, a gdy wieszała płaszcz, ręce jej drżały. 
Weszła do sypialni, zamknęła drzwi i położyła się do łóżka, zastanawiając się, 
czy będzie w stanie spojrzeć mu w oczy.

background image

A więc dlatego chciał wolności! To była jedna wielka blaga. Nie potrzebował 
czasu, tylko nowej kobiety. I miał ją.
Poszła do łazienki i spojrzała w lustro. Miała wrażenie, że patrzy na stuletnią 
staruszkę. Była okaleczona i łysa. Chorowała na raka, straciła najpierw pierś, a 
teraz włosy. Pomyślała o dziewczynie, którą z nim widziała, i wtedy dotarła do 
niej najbardziej ponura z wszystkich prawd: przestała być kobietą.
W Wigilię Sam zjawił się w domu dość wcześnie, zaraz po tym, jak odwiózł 
Daphne na samolot do Londynu. Planowała odwiedzić rodziców, później zaś 
zabrać syna na narty, Sam natomiast miał jechać z Annabelle do Disney Worldu, 
a zaraz potem spotkać się z Daphne w Gstaad. Przed rozstaniem wręczył jej 
przepiękną bransoletę z diamentami oraz szpilkę z rubinowym sercem, które 
kupił u Freda Leightona. Zawsze był bardzo hojny, nabył więc także kosztowny 
prezent dla Alex, chociaż postarał się, by nie był on tak wymowny. Po krótkim 
namyśle wybrał łaciny zegarek Bulgari, wiedział bowiem, że będzie się Alex 
podobał, nie wyrażał zaś żadnych uczuć. Nie chciał jej robić niepotrzebnych 
złudzeń.
W żaden sposób nie dało się ukryć, że tego roku święta były całkiem inne. 
Chociaż oboje bardzo się starali, Annabelle także to wyczuła i kiedy wyłożyli 
ciastka dla świętego Mikołaja i sól oraz marchewkę dla reniferów, nagle się 
rozpłakała.
— A co będzie, jak nie przyniesie mi tego, o co go prosiłam? — łkała. Sam i 
Alex starali się ją uspokoić, była jednak niepocieszona i w końcu przyznała, że 
boi się, iż święty Mikołaj mógł się na nią pogniewać, bo poprosiła go o coś 
„trudniejszego". — Poprosiłam, żeby mamusia wyzdrowiała już teraz, żeby nie 
musiała brać tego lekarstwa i żeby wyrosły jej nowe włosy.
Alex rozpłakała się tak mocno, że musiała się odwrócić. Nawet Samowi trudno 
było opanować wzruszenie.
— I co ci odpowiedział? — zapytał przez ściśnięte gardło, świadom, że mała 
widziała Mikołaja, kiedy Alex zabrała ją do supermarketu.
— Powiedział, że to zależy od Boga, a nie od świętego Mikołaja.
— Miał rację, królewno — stwierdził Sam. Alex wydmuchała nos i poprawiła 
perukę. — Ale mama na pewno wyzdrowieje i włosy jej odrosną.
Był bardzo zaskoczony, słysząc o włosach, dotąd nie miał bowiem pojęcia, że 
jej wypadły. Nie wspomniała o tym ani słowem. Nagle zdał sobie sprawę, jak 
bardzo stracił z nią kontakt. Przez ostatni miesiąc był tak skupiony na romansie 
z Daphne, że nie miał czasu na nic innego. Nie chciał wiedzieć, co się dzieje w 
domu, co więcej, brakowało mu czasu, by uważnie obserwować funkcjonowanie 
firmy. Larry i Tom pozwolili sobie na kilka złośliwych aluzji pod jego adresem, 
Simon natomiast wyglądał na zadowolonego. Larry wspomniał mimochodem, 
że jemu i Frances jest ogromnie przykro z powodu Alex, dając niedwuznacznie 
do zrozumienia, że jest im również przykro z powodu rodzinnych problemów 
Sama. Prowadzał się z Daphne i praktycznie nie ukrywał, że jego małżeństwo 
znajduje się w rozsypce. Nie było mu jednak ani trochę przykro, a zachowanie 

background image

wspólników tłumaczył zwykłą ludzką zazdrością. Nigdy nawet nie przyszło mu 
do głowy, że mogą uważać jego postępowanie za naganne, że odchodząc od 
Alex, kiedy zmagała się z chemioterapią, postąpił jak szubrawiec.
W końcu Annabelle się uspokoiła i położyli ją spać. Widząc ich razem 
wydawała się taka szczęśliwa, że Alex poczuła w sercu bolesne ukłucie. Parę 
minut później, gdy przeszli do kuchni, Sam wyglądał na bardzo zakłopotanego.
— Nie wiedziałem, że wypadły ci włosy — rzekł, zjadając jedno z ciastek dla 
świętego Mikołaja.
Tego roku wszystkiego mieli mniej: mniej ciastek, mniej ciast, mniej prezentów, 
a przede wszystkim mniej radości. Nawet choinka wydawała się mniejsza. Alex 
była chora, a w świątecznych przygotowaniach nie miał jej kto zastąpić. Nie 
wysłała nawet kartek z życzeniami. Nie miała siły, poza tym nie wiedziała, jak 
je podpisać. „Alex... i być może Sam". Albo coś w tym rodzaju.
— Doszłam do wniosku, że nie będziesz chciał o tym wiedzieć — odparła, 
starając się zapomnieć o kobiecie, z którą go widziała. Najgorsze było to, że o 
przelotnym romansie nie mogło być tutaj mowy. Kiedy ich widziała, wyglądali i 
zachowywali się jak małżeństwo.
— Odrosną — powiedział, czując, że znowu ogarnia go bezradność. Od 
dłuższego czasu w jej towarzystwie czuł się dziwnie nieswojo.
— Włosy tak. Ale nasze małżeństwo nie «• stwierdziła cicho. Pamiętała, że 
postanowili nie rozmawiać o tym przez najbliższy miesiąc, lecz trudno było jej 
się powstrzymać.
— Jesteś tego pewna?
— A ty nie? Odnoszę wrażenie, że już podjąłeś decyzję.
— Nigdy nic nie wiadomo. W końcu trudno zapomnieć o wszystkim, co 
wspólnie przeżyliśmy.
— Dla mnie to nie są odległe czasy. Ale może ty męczyłeś się dłużej ode mnie.
— Męczyłem się?... To chyba nie jest odpowiednie słowo. Odkąd zachorowałaś, 
czuję się... zakłopotany. Bardzo się zmieniłaś. — To nawet nie był zarzut, a po 
prostu stwierdzenie faktu, który, zdaniem Sama, w pełni usprawiedliwiał jego 
zachowanie i był biletem do wolności.
— Odnoszę wrażenie, że oboje się zmieniliśmy. Nie sądzę, żeby coś takiego nie 
zostawiło śladu na psychice. To długa i kręta droga do ocalenia.
— Dla ciebie to chyba straszne — rzekł i Alex po raz pierwszy usłyszała w jego 
głosie współczucie. Ostatnio stał się nieco delikatniejszy. Najwyraźniej świeże 
uczucie zmiękczyło jego serce, na Alex jednak nie robiło to wrażenia. — Wiele 
w ostatnim czasie przeszłaś.
— I jeszcze wiele przede mną — odparła z gorzkim uśmiechem. — Dokładnie 
cztery i pół miesiąca.
— A później?
— Później regularne badania i sprawdzanie, czy nie ma nawrotu. Pięć lat to taka 
magiczna liczba. Prawdopodobnie miałam nowotwór podatny na leczenie, są 
więc spore szansę na wyzdrowienie, a chemioterapia ma być dodatkową polisą. 

background image

Będę musiała starać się o tym nie myśleć. Rozmawiałam z paroma kobietami, 
które przeżyły wiele lat bez nawrotu choroby. Twierdzą, że myślą o niej tylko 
raz w roku, kiedy zbliża się termin rutynowych badań. Chciałabym być już na 
tym samym etapie co one. To takie przerażające!...
Była to ich pierwsza prawdziwa rozmowa od ponad dwóch miesięcy. Alex 
dziwiła się, że Sam w ogóle ma na nią ochotę. Niezależnie od tego, kim była ta 
dziewczyna, udało się jej wydobyć z niego chociaż odrobinę ludzkich uczuć. 
Alex wszakże nie czuła ani odrobiny wdzięczności. Przeciwnie, zazdrościła jej i 
była na nią wściekła.
— Jestem przekonany, że w przypadku nawrotu poradzisz sobie także z nim — 
starał się być miły.
— To raczej mało prawdopodobne — odparła rzeczowo, marząc o tym, by 
wreszcie zdjąć drapiącą perukę. Za nic w świecie nie pokazałaby mu się łysa. — 
Nawroty udaje się przeżyć nielicznym. Reszta umiera. Właśnie dlatego przy 
pierwszym leczeniu stosuje się tak agresywne metody.
Był wstrząśnięty tym, co usłyszał. Dotychczas nikt nie powiedział mu tego tak 
otwarcie, a może po prostu nie słuchał dość uważnie. Patrząc na nią, czuł 
smutek, ale nic więcej. Cała reszta była przeszłością. Alex budziła w nim teraz 
jedynie współczucie. Współczucie i ciepłe wspomnienia z dawnych, lepszych 
czasów.
— Co będziesz robić, kiedy Annabelle wyjedzie? — spytał, chcąc zmienić 
temat. Ta rozmowa stawała się odrobinę za trudna.
— Nic. Spać, odpoczywać i pracować. Nie prowadzę ostatnio bujnego życia 
towarzyskiego. Całą energię zużywam na Annabelle i na pracę.
— Może gdzieś wyjedziesz? To mogłoby ci dobrze zrobić. Tylko czy możesz?
— Mogłabym. Akurat wtedy będę miała dwutygodniowy odpoczynek od 
chemii. Ale wolę zostać tutaj.
Chociaż Brock ją zapraszał, nie chciała z nim jechać. Pomimo tak bliskich 
ostatnio z nim związków, prawie go nie znała. Na samotny wyjazd też nie miała 
ochoty. Wiedziała, że lepiej będzie jej we własnym domu i łóżku, a także, w 
razie niespodziewanych problemów, blisko opiekującej się nią lekarki. Ostatnio 
stała się bardzo zamknięta w sobie i nie pragnęła nowych doświadczeń. W jej 
życiu było zbyt wiele mocnych wrażeń, by chciała doznawać następnych.
— Nie podoba mi się, że zostaniesz tutaj sama — oświadczył Sam, dręczony 
wyrzutami sumienia. Dziwne, ale po wyjeździe Daphne poczuł brzemię 
odpowiedzialności za Alex. To było jak choroba ciągnąca go to w jedną stronę, 
to w drugą. Zaczynał mieć tego dość i cieszył się, że już niedługo wyjeżdża z 
Annabelle.
— Nic mi nie będzie. Naprawdę nie mam ochoty na wyjazd. Poza tym porobiły 
mi się takie zaległości w pracy, że na pewno nie będę się nudzić.
— Życie to nie tylko praca—stwierdził filozoficznie i uśmiechnął się.
— A co jeszcze? — spojrzała mu w oczy.

background image

Wyszedł z kuchni, nie odpowiedziawszy. Zastanawiał się, czy Alex coś 
przeczuwa albo czy ktoś jej powiedział. Raczej w to wątpił. Była nazbyt zajęta 
sobą i swoją chorobą, by domyślić się, że w jego życiu pojawiła się inna 
kobieta.
Wszystkie prezenty dla Annabelle leżały zapakowane w szafie. Tuż po 
dziewiątej ułożyli je pod choinką, po czym zamknęli się w swoich pokojach. Jak 
całkiem obcy ludzie. Alex trochę poczytała, a około północy usłyszała dzwonek 
telefonu. Nie podniosła słuchawki. Wiedziała, że to nie do niej. Miała rację.
Dzwoniła Daphne, która ledwo dotarła do Londynu, już usychała z tęsknoty. 
Słysząc brzmienie jej głosu, Sam od razu odzyskał dobre samopoczucie i 
natychmiast zdał sobie sprawę, jak bardzo przygnębia go towarzystwo Alex. Nie 
była ostatnio zbyt rozmowna. Odnosił wrażenie, że się poddała, a wszystko w 
niej i wokół niej zdawało się więdnąć i obumierać — jej nastrój, jej włosy, ich 
małżeństwo. Wiedział, że powinien ją wesprzeć, lecz nie potrafił.
— Strasznie tęsknię, kochanie — zapewniała Daphne. — Długo bez ciebie nie 
wytrzymam, więc lepiej spiesz się. Mój Boże, ależ tu zimno!... — Zdążyła już 
zapomnieć, jak dokuczliwe bywają zimy w Londynie, na domiar złego zepsuło 
się ogrzewanie w jej mieszkaniu. Skarżyła się, że pozostał jej tylko kominek, 
lecz przede wszystkim brakowało jej Sama, który na pewno znalazłby sposób, 
by ją rozgrzać.
— Przestań — powiedział, wijąc się w mękach tęsknoty. — Albo wsiądę w 
następny samolot.
— Chciałabym, żeby to było możliwe. — Oboje jednak dobrze wiedzieli, że to 
nierealne. Musieli wypełnić swoje rodzicielskie obowiązki. — Ja naprawdę nie 
wytrzymam.
Leżąc później w łóżku Sam rozmyślał o wspaniałej młodej kobiecie, która 
odmieniła jego życie. Pragnął jej bardziej niż kiedykolwiek dotąd. Nigdy 
przedtem nie poznał nikogo takiego jak ona. Nawet Alex w swoich najlepszych 
latach nie miała w sobie tyle żaru.
Annabelle wstała o szóstej rano. Był to dla niej długi szczęśliwy dzień. Sam i 
Alex również spędzili go całkiem przyjemnie. Mała była zachwycona 
prezentami, Sama szczerze wzruszyła hojność Alex. Zegarek, który od niego 
dostała, spodobał się jej, chociaż bezbłędnie odczytała przekaz, że czas bardziej 
osobistych prezentów już się dla nich skończył. Poczuła się zraniona, była to 
wszakże jedyna tego dnia przykra chwila.
Pomimo mdłości udało jej się wytrwać w kuchni i przygotować obiad, a później 
wysiedzieć przy stole. Ale też nudności nie były tego dnia nawet w połowie tak 
silne jak w Święto Dziękczynienia. Dopiero później położyła się, by odpocząć. 
Przez cały dzień, ponieważ byli
w domu, nosiła dla hecy najkrótszą perukę. Wyglądały z Annabelle jak siostry i 
nawet Sam sprawiał wrażenie rozbawionego.

background image

Po południu wybrali się na krótki spacer, potem Sam złapał taksówkę i zawiózł 
je na lodowisko do Central Parku, żeby sobie pooglądały łyżwiarzy. On patrząc 
na nich, myślał tylko o Daphne.
Alex była tak wyczerpana, że wrócić musieli również taksówką. Piekielnie 
bolały ją stawy i dosłownie nie była w stanie samodzielnie zrobić ani kroku. 
Sam musiał więc nawet pomóc jej położyć się do łóżka.
— Czy mamusi nic nie jest? — spytała Annabelle zmartwionym głosem.
Pokręcił głową targany sprzecznymi uczuciami: współczucia i gniewu.
— Ależ skąd — odparł stanowczo.
— A nic się jej nie stanie, jak pojedziemy na Florydę?
— Nie martw się. Mama zostanie pod opieką Carmen.
Nieco później Alex wstała i zabrała się za pakowanie walizki Annabelle. Była to 
dla niej ogromna przyjemność, lecz nagle ogarnęła ją fala paniki. Co będzie, 
jeśli któregoś dnia okaże się, że nie jest już w stanie zapewnić jej opieki i mała 
będzie musiała wyprowadzić się do ojca? Co będzie, jeśli straci także ją? Na 
samą myśl o tym zrobiło jej się słabo. Usiadła czując, że drży na całym ciele. Po 
chwili zmusiła się do wstania i dokończyła pakowanie. Postanowiła, że za nic w 
świecie do czegoś takiego nie dopuści. Nie odda Annabelle Samowi i tamtej 
kobiecie. Strach sprawił, że przesiedziała z nimi całą kolację, chociaż po 
przedświątecznych przygotowaniach była ogromnie wyczerpana. Jakoś jednak 
wytrwała.
Pomogła Annabelle się ubrać, życzyła jej dużo dobrej zabawy i przypomniała, 
by dzwoniła do domu, ilekroć będzie miała ochotę. Później mocno ją przytuliła i 
długo i nie puszczała, jakby bała się, że już nigdy więcej się nie zobaczą. 
Annabelle rozpłakała się i mocno do niej przywarła. Wiedziała, jak bardzo 
mama ją kocha, i instynktownie wyczuwała, że czuje się samotna.
— Kocham cię! — zawołała Alex stojąc w drzwiach, kiedy Sam i ich córeczka 
wsiadali do windy.
Mąż posłał jej znajome gniewne spojrzenie, Annabelle cicho zapłakała.
— Wszystko będzie dobrze — zapewnił, wściekły, że musi ją pocieszać. Po co 
Alex tuliła ją tak długo? Czy nie wiedziała, że w ten sposób ją wystraszy? Złość, 
którą dobrze zapamiętał z dzieciństwa,
znowu powróciła. Jemu ten wyjazd niósł ukojenie. Samo towarzystwo Alex było 
okropnie przygnębiające, nawet kiedy się bardzo starała.
Wsiedli do taksówki i ruszyli w kierunku lotniska, a w tym czasie Alex stała 
przed lustrem w łazience, samotna i zagubiona. Przez dwa ostatnie dni widywała 
Sama częściej niż w ciągu ubiegłego miesiąca. Z jednej strony było to miłe, z 
drugiej — niesłychanie bolesne, czuła się bowiem tak, jakby z daleka oglądała 
coś, co bardzo kocha, a czego już nigdy nie będzie miała. Chociaż zranił ją i tak 
okrutnie zawiódł, co chwilę musiała sobie przypominać, że nie wolno jej już go 
kochać. Miłość do niego z pewnością by ją zniszczyła, a przecież kiedy 
zobaczyła go z tamtą dziewczyną, natychmiast zrozumiała, że walka o ocalenie 
ich małżeństwa po prostu mija się z celem. Dlatego jego wyjazd przyjęła z ulgą.

background image

Pozmywała naczynia i posłała łóżko Annabelle. Tego dnia dała Carmen wolne. 
Sama nie potrzebowała pomocy, a Annabelle przecież nie było. Trochę 
pokrzątała się po kuchni, w końcu poszła do łazienki wziąć prysznic. Próbowała 
sobie tłumaczyć, że powinna się ubrać i wyjść na spacer, by zwalczyć uczucie 
osamotnienia, lecz na myśl o spacerze przed oczyma stanął jej Sam z tą 
Angielką. Natychmiast straciła chęć na cokolwiek. Pragnęła jedynie położyć się 
do łóżka i spać przez cały dzień. I tak nie miała nic do roboty. Jakiś spartański 
duch kazał jej wszakże przynajmniej wziąć prysznic i ubrać się. Zdjęła więc 
perukę i przypadkiem zerknęła w lustro. Właśnie straciła resztki włosów. Była 
łysa. Ostatnie żałosne kępki włosów zostały na peruce, którą rzuciła na 
umywalkę. Zdjąwszy szlafrok i koszulę nocną, ujrzała swe odbicie w lustrze i 
zdała sobie sprawę, jak musi wyglądać w oczach Sama. Była łysa i okaleczona. 
W miejscu amputowanej piersi widniał teraz biały płat skóry z wąską różową 
blizną, bez sutka. Nie wyglądała nawet jak mężczyzna. Wyglądała jak nic, jak 
manekin, bez włosów i jednej piersi, rzucony na podłogę w domu towarowym w 
dniu, kiedy zmieniany jest wystrój wystawy.
Wybuchnęła płaczem. Uświadomiła sobie naraz, że wyjechał nie tylko Sam, ale 
również Annabelle. Straciła męża, w przyszłości może utracić córkę. Czuła się 
tak, jakby odzierano ją ze wszystkiego, co kiedykolwiek kochała i czego 
pragnęła. Została jej jedynie praca, a i z nią przecież nie radziła sobie tak dobrze 
jak dawniej. Była niczym ptak ze złamanym skrzydłem, kuśtykający po ziemi, 
powoli umierający. Oszpecona, bezużyteczna i chora, zastanawiała się, czy nie 
byłoby prościej umrzeć, poddać się już teraz, zanim straci wszystko, co ma. Po 
co czekać, aż Sam zażąda rozwodu, by ożenić się z tamtą dziewczyną,
a później zabierze jej także Annabelle? Po co czekać, aż ją zabiją? Albo 
zostawią całkiem samą?
Wpatrywała się w siebie i płakała, w pokoju tymczasem dzwonił telefon. Nie 
pofatygowała się jednak, by odebrać. Zrobiło się jej niedobrze, uklękła więc 
naga na podłodze i długo wymiotowała, dopóki nie została w niej sama żółć. 
Znała to uczucie aż za dobrze. Stała się zepsutą maszyną plującą żółcią. Kiedy 
torsje minęły, położyła się na podłodze i dalej płakała, wreszcie powlokła się do 
łóżka i skuliła pod kołdrą. Od rana nic nie jadła. Sam i Annabelle, pochłonięci 
zabawą, żyli w innym, słonecznym świecie, ona zaś leżała w ponurym mroku 
własnej zimy. Łkała w ciemnościach, aż pusty żołądek znowu się zbuntował.
Późnym popołudniem telefon zadzwonił ponownie, lecz nie odebrała. Czuła się 
zbyt chora, zbyt wycieńczona i za bardzo pragnęła umrzeć, by wyciągnąć rękę, 
podnieść słuchawkę i sprawdzić, kto telefonuje. Annabelle jej nie potrzebuje. 
Ma przecież Sama. Nikt jej nie potrzebuje. Jest niczym. Nikim. Już nawet nie 
kobietą.
Telefon dzwonił uparcie, ona zaś leżała ze łzami w oczach, modląc się, żeby 
wreszcie przestał. Bezskutecznie. W końcu ustąpiła. Podniosła słuchawkę, 
przyłożyła ją do ucha i czekała.
— Halo?

background image

Znała skądś ten głos, lecz była zbyt wyczerpana, by skojarzyć, do kogo należy.

t/ -. 

— Halo? Alex?

 

— Tak. Kto mówi?

                              

— Brock Stevens.
Głos Alex brzmiał tak słabo, że Brock zaniepokoił się, czy przypadkiem jej stan 
nagle się nie pogorszył albo czy nie zaordynowano jej dodatkowej dawki leków.
— Cześć, Brock. — Zabrzmiało to niczym wołanie z zaświatów, Brock 
zaniepokoił się więc jeszcze bardziej. — Gdzie jesteś? — Wcale jej to nie 
interesowało, lecz wiedziała, że powinna coś powiedzieć.
— W Connecticut ze znajomymi. Dzwonię w sprawie wyjazdu do Yermont. 
Zdecydowałaś się? To już jutro.
Na twarzy Alex pojawił się blady uśmiech. Pomyślała, że ten chłopak jest 
naprawdę kochany. Ale i strasznie naiwny. Przecież ona umiera. Po co mu 
umierająca przyjaciółka? To strata czasu.
— Nie mogę. Mam dużo pracy.
— Przez najbliższy tydzień nikt nie będzie potrzebował adwokata.
Alex skuliła się czując, że atakuje ją kolejna fala mdłości. Zdawała sobie 
sprawę, że to przede wszystkim rezultat całodziennej głodówki.
— Skłamałam. Ale i tak nie mogę.
— Czy twoja córeczka jest w domu? — spytał, nie mając zamiaru ustąpić bez 
walki. Uważał, że taki wyjazd dobrze by jej zrobił. Liz w pełni się z nim 
zgadzała. Alex potrzebowała rozrywki, świeże powietrze zaś, oczywiście w 
rozsądnych dawkach, na pewno pomogłoby jej dojść trochę do siebie.
— Jest na Florydzie. A Sam prawdopodobnie ze swoją nową dziewczyną — 
dorzuciła dla lepszego efektu. Głodna i odwodniona, miała kłopoty z 
poskładaniem myśli.
— Powiedział ci o tym? — Brock sprawiał wrażenie oburzonego. Uważał jej 
męża za kompletnego durnia nie zasługującego na taką żonę, czuł jednak, że 
nawet jako przyjaciel nie ma prawa jej tego powiedzieć.
— Widziałam ich razem dzień przed Wigilią. Jest bardzo młoda i bardzo ładna. 
I z całą pewnością niczego jej nie brakuje. A Sam nienawidzi wszystkiego, co 
nie jest w stu procentach doskonałe.
— Alex, dobrze się czujesz? — zapytał spoglądając na zegarek i zastanawiając 
się, ile czasu zajmie mu podróż do miasta. Pomyślał, że powinien zatelefonować 
do Liz i poprosić, by odwiedziła Alex. Nie podobał mu się ton jej głosu, a 
wiedział, że jest sama. Nie można było wykluczyć, że ulegnie depresji i zechce 
zrobić coś głupiego.
— Tak — odparła, leżąc bez ruchu z zaciśniętymi powiekami i starając się 
opanować torsje. — Dzisiaj wypadły mi ostatnie włosy. Wygląda to teraz dużo 
schludniej.
— Alex, połóż się i odpocznij, a za jakąś godzinkę znowu zadzwonię, dobrze?

background image

— Dobrze — odparła sennie, po czym odłożyła słuchawkę i natychmiast o nim 
zapomniała.
Chciała zapomnieć o wszystkim. Może gdyby nie jadła i nie piła przez sześć 
dni, po powrocie z Florydy Sam i Annabelle znaleźliby ją już martwą? Takie 
rozwiązanie wydawało się dużo prostsze niż powolne zabijanie się chemią.
Ze snu wyrwał ją dzwonek. Telefon? Budzik? Próbowała go zignorować, w 
końcu zdała sobie sprawę, że ktoś się dobija do drzwi. Nikogo się nie 
spodziewała, więc usiłowała spać dalej, lecz dzwonek nie cichł. Później rozległo 
się walenie w drzwi, Alex wstała, włożyła szlafrok i wyjrzała przez wizjer. 
Brock Stevens. Zaskoczona otworzyła i przez chwilę stali, wpatrując się w 
siebie — ona w beżowym szlafroku z kaszmiru, on w wełnianej bluzie z 
kapturem, sztruksach i ciężkich butach. Pachniał świeżym powietrzem. Na jej 
widok zmarszczył brwi.
— Niepokoiłem się o ciebie.

— Dlaczego?

Al Miała nieco błędny wzrok i chwiała się na nogach, 

Brock wiedział jednak, że na pewno nie piła. Była po prostu osłabiona torsjami i 
prawdopodobnie nic nie jadła. Odsunęła się na bok, aby go wpuścić, wszedłszy 
zaś do pokoju, zerknęła w lustro i zorientowała się, że zapomniała włożyć 
perukę.
— Cholera! — powiedziała i spojrzała na niego żałośnie. — Jeszcze tego 
brakowało!...
— Wyglądasz jak Sinead O'Connor, tylko ładniej.
— Nie umiem śpiewać.
— Ja też nie. — Doszedł do wniosku, że właściwie bardziej przypomina Audrey 
Hepburn. Nawet bez włosów była nadzwyczaj atrakcyjną kobietą, a piękno jej 
twarzy nieodparcie przyciągało wzrok. — Co się stało? — spytał, nie miał 
bowiem ani krzty wątpliwości, że coś się stało. Wyglądało na to, że Alex 
postanowiła poddać się i umrzeć. Brock wyczuł to już przez telefon.
— Nie wiem. Rano zobaczyłam swoje odbicie w lustrze... Annabelle już nie 
było... zrobiło mi się niedobrze... Po prostu nie mam już siły walczyć... Sam i ta 
kobieta... To wszystko jest coraz bardziej pogmatwane — przyznała szczerze.
— To znaczy, że się poddałaś, tak? — krzyknął Brock.
— Mam prawo do własnych decyzji — próbowała się bronić.
— Tak? Masz córkę, a nawet gdybyś jej nie miała, i tak miałabyś zobowiązania 
wobec samej siebie, nie mówiąc już o wszystkich, którzy cię kochają. Musisz 
walczyć, Alex. Ta bitwa potrwa i nie będzie łatwa. Ale nie wolno ci położyć się 
i umrzeć tylko dlatego, że wszystko wydaje ci się zbyt pogmatwane.
— Dlaczego nie?
— Bo ja tak mówię. Czy ty w ogóle coś dzisiaj jadłaś? — pytał coraz bardziej 
rozgniewany. Zgodnie z jego przewidywaniami pokręciła przecząco głową. — 
Idź się ubrać, a ja w tym czasie coś przygotuję.
— Nie jestem głodna.

background image

— Nic mnie to nie obchodzi. Nie mam zamiaru słuchać tych bredni. — Chwycił 
ją za ramiona i delikatnie nią potrząsnął. — Nic mnie nie obchodzi, co ci kto 
zrobił ani co w tej chwili myślisz o swoim
życiu. Z jedną piersią czy z dwiema, z włosami czy bez, masz obowiązek 
walczyć o przetrwanie. Dla siebie. Przede wszystkim dla siebie. Dla nikogo 
innego. Życie to cenny towar, Alex. A kiedy patrzysz w lustro i nie podoba ci 
się to, co widzisz, pomyśl sobie, że ta kobieta to ty. Wygląd nie ma żadnego 
znaczenia. Jesteś dokładnie tą samą osobą, którą byłaś, zanim to wszystko się 
stało. A może nawet kimś więcej. Nie zapominaj o tym.
Stojąc tak i prawiąc jej kazanie, budził w niej respekt, odwróciła się więc bez 
słowa i poszła do łazienki. Zdjęła szlafrok, odkręciła prysznic, potem stała pod 
nim długo wpatrzona w lustro, w którym zobaczyła tę samą kobietę co rano, 
tego samego ptaka ze złamanym skrzydłem, kobietę z blizną w miejscu, gdzie 
kiedyś znajdowała się pierś, kobietę bez włosów. Wpatrując się w to odbicie, 
zrozumiała, że Brock ma rację. Nie dla Annabelle, nie dla Sama, nie dla niego 
ani nikogo innego
—musi walczyć. Dla siebie takiej, jaką była niegdyś, jest teraz i zawsze będzie. 
Straciła pierś, straciła włosy, lecz nie wolno jej stracić siebie. Przynajmniej tego 
Sam nie mógł jej pozbawić. Rozpłakała się cicho, rozmyślając o tym, czego 
Brock właśnie ją nauczył, a później mocniej odkręciła prysznic i stała bez ruchu, 
gdy strumienie ciepłej wody leniwie spływały po całym jej ciele.
Włożyła dżinsy, sweter i krótką perukę, którą rano zostawiła na umywalce, 
potem boso poszła do kuchni.
— Jeżeli o mnie chodzi, nie musisz jej nosić — rzekł Brock z uśmiechem. — 
Chyba że ty wolisz.
— Bez peruki czuję się jakoś dziwnie — przyznała.
Brock zrobił jajecznicę, grzanki i frytki. Frytek nie zdołała w siebie wmusić, za 
to zjadła grzankę i odrobinę jajecznicy. Wolała nie przesadzać, bo nie miała 
ochoty spędzić wieczoru z głową w muszli. Jej żołądek przez cały czas się 
buntował, przypuszczała jednak, że to rezultat nadmiaru emocji. Przynajmniej 
raz Sam miał rację.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu, potem Alex powiedziała Samowi, że 
Annabelle bardzo się podobały wszystkie prezenty.
— Kupując je nieźle się ubawiłem — odparł. — Lubię dzieci
— uśmiechnął się zadowolony, że w końcu zaczęła jeść.
— To dlaczego jeszcze się nie ożeniłeś? — spytała dłubiąc widelcem w 
jajecznicy.
— Praca w Bartlett i Paskin nie zostawia mi zbyt wiele czasu.
— Będziemy musieli dawać ci więcej wolnego — zażartowała. Porozmawiali o 
świętach i o jej kłopotach z Samem, po czym Brock sprzątnął ze stołu i wziął się 
za zmywanie.
— Zostaw, Brock, nie trzeba — próbowała go powstrzymać.
— Poradzę sobie.

background image

— Pewno, czemu nie? Mogłabyś skakać pod samo niebo, prawda?... To jak 
będzie z Yermont? Nie przyszedłem tu ot, tak, dla zdrowia. A właściwie dla 
zdrowia, tylko twojego.
— Nie, Brock, raczej nie.
— Będę nudził tak długo, aż się zgodzisz. Liz też uważa, że powinnaś jechać — 
oświadczył tonem nie dopuszczającym sprzeciwu.
— A cóż to ma znaczyć? Konsylium? — roześmiała się rozbawiona, ale też 
wzruszona. — Czy nikogo nie obchodzi, co ja na ten temat myślę?
— Prawdę mówiąc, nie.
— Nie możesz znaleźć sobie na ten tydzień lepszego towarzystwa?
— Twoje w pełni mnie satysfakcjonuje — odparł. Potrząsnęła głową i wskazała 
mu perukę.
— Nie daj się zwieść tym sztucznym kudłom. Na jazdę na nartach jestem za 
mizerna, na zaloty za stara, na igraszki za słaba, a do tego zamężna.
— Jeśli się orientuję, już niedługo. — Brock nie silił się na subtelności, Alex 
jednak wcale to nie przeszkadzało.
— Miły jesteś, nie ma co. Ale cóż, powiedzmy sobie szczerze: jestem cokolwiek 
przechodzona. — Spojrzała na niego z rozbawieniem.
— Czy mam rozumieć, że chcesz mnie zaprosić jako swoją dziewczynę?
— Za nic w świecie by w to nie uwierzyła, Brock zresztą także się roześmiał.
— Nie, zapraszam cię jako kumpel z pracy, kumpel, któremu zależy, by twoje 
blade lico zobaczyło choć trochę słońca, byś mogła powygrzewać się przy 
kominku popijając gorącą czekoladę i żebyś kładąc się spać wiedziała, że jesteś 
z przyjaciółmi, a nie samotna w pustym mieszkaniu.
— Jak na takiego dzieciaka masz spory dar przekonywania.
— Bo i jest do czego. Poza tym mam spore doświadczenie w opiece nad takimi 
staruszkami jak ty. Moja siostra była... jest ode mnie o dziesięć lat starsza.
— Przekaż jej moje najszczersze kondolencje — uśmiechnęła się szeroko. — 
Potrafisz tak człowieka zagadać, że trudno ci odmówić.
— A myślałaś, że po co tu przyjechałem?
— Byłam pewna, że na darmowy posiłek.
— To przede wszystkim. Ale chciałem też z tobą porozmawiać.
— Musiałeś się strasznie nudzić w Connecticut — zakpiła.
— Rzeczywiście. No więc jak? Jedziesz, czy nie?
— Ho, ho! To znaczy, że mogę wybierać? Już się bałam, że po prostu zarzucisz 
mnie sobie na plecy i siłą zawleczesz do Yermont.
— Jeśli dalej będziesz się stawiać, niewykluczone, że w końcu to zrobię.
— Wariat jesteś, wiesz? Akurat jest ci potrzebna baba, która najpierw będzie 
rzygać przez całą drogę, a na miejscu będzie przez pół dnia blokować łazienkę.
— Nudziłbym się bez tego.
— Szajbus.
— Jesteś fajna, a po to właśnie człowiek ma przyjaciół.

background image

— Czyżby? A ja byłam pewna, że po to, by robili za niego świąteczne zakupy, 
przygotowywali wszystkie sprawy i zdrapywali go z posadzki, kiedy rzyga jak 
kot. — Pomyślała, że w zasadzie tym akurat powinni zajmować się mężowie, 
lecz Sam najwyraźniej nie miał takiego zamiaru.
— Przestań już gadać, tylko pakuj walizki. Onieśmielasz mnie.»{
— To niemożliwe.
— Przyjadę po ciebie o ósmej. Nie za wcześnie? — zatroskał się nagle.
— Może być. Jestem pewien, że wiesz, co robisz? — spytała raz jeszcze. — Co 
będzie, jeśli zechcesz poderwać sobie jakąś pannę?
— To duży dom. A jak będzie trzeba, po prostu zamknę cię w pokoju. Obiecuję.
Odprowadziła go do drzwi. Wprost nie mogła uwierzyć, że zdołał ją namówić, 
lecz nagle uświadomiła sobie, że bardzo się na ten wyjazd cieszy. Zdawała sobie 
sprawę, że przed nią cztery i pół miesiąca ciężkich zmagań z chorobą, ale czuła, 
że zaszła w niej jakaś zmiana. Brock dodał jej otuchy, ocalił w niej ducha. 
Chciała z nim jechać, chciała żyć. A przede wszystkim, chciała wytrzymać. 
Wiedziała, że musi.
Krótkie wakacje w Yermont były dla Alex najszczęśliwszymi dniami, odkąd 
dowiedziała się o chorobie. Kiedy zatelefonowała do Sama i Annabelle, by ich 
poinformować, gdzie jest, Sam nie potrafił ukryć zdumienia.
— Nie wiedziałem, że jesteś w stanie podróżować — powiedział z niepokojem. 
— Jesteś pewna, że to ci nie zaszkodzi? Czy jest ktoś z tobą?
— Kolega z pracy. Nic mi nie będzie. Do zobaczenia w Nowym Jorku. — 
Podała mu numer telefonu, lecz Sam ani razu nie zadzwonił.
Dom wynajęty przez Brocka rzeczywiście okazał się prosty, ale przytulny. Były 
tam cztery sypialnie i przestronny pokój z kominkiem. Alex zajęła największą 
sypialnię na piętrze, Brock natomiast, żeby jej nie przeszkadzać, zamieszkał w 
mniejszej, na parterze. Przesiadywali razem niczym starzy przyjaciele, czytali, 
rozwiązywali krzyżówki i toczyli wojny na śnieżki jak dwójka rozbrykanych 
dzieci. Chodzili na długie spacery, któregoś dnia Alex spróbowała nawet 
pojeździć na nartach, okazało się jednak, że to dla niej zbyt wielki wysiłek. Ale i 
tak czuła się dużo zdrowsza niż w ciągu ostatnich kilku tygodni. Miała tylko 
jeden naprawdę zły dzień, została więc w łóżku i już wieczorem poczuła się 
lepiej. Nazajutrz po przyjeździe Brock wygrzebał w garażu stare sanki i odtąd 
woził ją na nich, żeby za bardzo się nie zmęczyła.
Wieczorem gotował obiady, a kiedy proponowała, by wyszedł gdzieś z 
przyjaciółmi, śmiał się i mówił, że jest za bardzo zmęczony. Lubił spędzać czas 
w jej towarzystwie. Któregoś wieczora poszli razem na kolację do Chez Henri, 
gdzie świetnie się bawili. Pod koniec tygodnia Alex czuła się o niebo lepiej niż 
przed wyjazdem. Był to jeden
z mniej dolegliwych okresów kuracji, co oznaczało, że wkrótce nadejdzie pora 
na kolejną dawkę chemii. Na razie starała się o tym nie myśleć. Nigdy w życiu 
nie miała tak udanych wakacji, nic więc dziwnego, że bardzo się z Brockiem 
zaprzyjaźnili.

background image

Jednego dnia, zanim Brock poszedł na narty, umówili się na obiad w zajeździe. 
Alex zawsze pokazywała mu co ładniejsze dziewczyny, więc i tym razem starała 
się dyskretnie zwrócić jego uwagę na atrakcyjne młode narciarki, wokół których 
jej zdaniem powinien się zakręcić.
— Daj spokój, na Boga, przecież one mają po czternaście lat! Chcesz, żeby 
mnie posadzili do pudła?
— Wcale nie po czternaście — roześmiała się Alex, udając oburzenie. — 
Wyglądają na jakieś dwadzieścia pięć.
— To niczego nie zmienia.
Nawet trzydziestolatki nie robiły na nim wrażenia. Najbardziej odpowiadała mu 
Alex. Nigdy jednak nie pozwolił sobie na próbę zalotów. Dużo i często 
rozmawiali na temat jej męża. Alex wyznała mu, jak bardzo poczuła się 
zraniona, kiedy zobaczyła Sama przed sklepem w towarzystwie tamtej Angielki.
— Na twoim miejscu chybabym go zabił. Albo ją — stwierdził Brock.
— Po co? Przecież i tak wszystko skończone. To nie jej wina. Stało się. Poza 
tym ilekroć spojrzę w lustro, przestaję mu się dziwić.
— Nie opowiadaj bzdur. — Brock niezwykle się denerwował, słuchając takich 
rzeczy. — A gdyby to przytrafiło się jemu? Gdyby stracił rękę, nogę albo jądro? 
Też byś go spisała na straty?
— Nie. Ale właśnie tym się różnimy. Zresztą w tym chyba tkwi... istota 
kobiecości. Przypuszczam, że wielu mężczyzn zachowałoby się dokładnie tak 
samo jak on. Nie każda kobieta ma takiego męża, na jakiego trafiła Liz. — Liz 
zresztą sama przyznała, że nawet on nie jest idealny.
— Więc co? Twoim zdaniem amputacja piersi albo utrata włosów to 
wystarczający powód, by rozpieprzyć małżeństwo? Na litość boską, czy ty 
naprawdę zamierzasz się z tym pogodzić? — Brock był święcie oburzony.
Alex spojrzała na niego z pobłażliwym uśmiechem. Miała przecież o dziesięć lat 
więcej od niego.
— Tak się składa, Brock, że chwilowo nie mam wyboru. Ten facet nie jest już 
zainteresowany dalszą zabawą. Spakował klocki i poszedł. Koniec imprezy. 
Teraz będzie się bawił z inną.
— A ty zamierzasz tak po prostu się poddać? — Wydawał się wstrząśnięty jej 
ustępliwością.
— A co innego możesz mi zaproponować? Mam ją zastrzelić?
— Jego — stwierdził rzeczowo. — Zasłużył na to.
— Ależ z ciebie romantyk.

^

— Z ciebie również — odparował.
— Co by mi to dało? Męża w ten sposób nie odzyskam. Ten facet nie znosi 
deformacji, nienawidzi chorób. I po prostu nie może na mnie patrzeć. Raz jeden 
zobaczył, jak wyglądam po operacji, i biedaczysko o mało nie zemdlał. Na mój 
widok robi mu się słabo. Przyznasz chyba, że w takiej sytuacji trudno mówić o 
fundamentach, na których można by zbudować udany związek.
— Spójrzmy prawdzie w oczy: to śmierdzący tchórz.

background image

— Niewykluczone. Ale za to ma dobry gust. Ta dziewczyna jest cholernie 
ładna. Do tego w wieku odpowiednim dla ciebie. Być może powinieneś rzucić ją 
na łóżko i spróbować się zmierzyć z moim mężem.
Brock nie odpowiedział. Najchętniej ją rzuciłby na łóżko. Tyle że chwila nie 
była odpowiednia. Alex wydawała się w jego towarzystwie tak rozluźniona, że 
nie chciał tego zepsuć.
Sylwestra spędzili w domu, oglądając telewizję, jedząc prażoną kukurydzę i 
rozmawiając o swoich marzeniach, przeszłości i nadziejach na przyszłość. Alex 
życzyła mu dobrej, troskliwej żony, a on jej zdrowia i szczęścia we wszystkim. 
Po północy Alex położyła się do łóżka i jeszcze długo rozmyślała o swojej 
przyjaźni z Brockiem i o tym, jak rzadko spotyka się ludzi tak wspaniałych jak 
on.
Oboje bardzo żałowali, że muszą już wracać do domu. Alex wyglądała o niebo 
lepiej niż zaraz po przyjeździe. Nie ulegało wątpliwości, że zaszła w niej jakaś 
subtelna, lecz niesłychanie istotna zmiana. Miała teraz zdecydowanie więcej 
energii, więcej woli walki. Tak jakby nagle postanowiła pokonać chorobę.
W drodze powrotnej prawie się nie odzywała, rozmyślając o zbliżającym się 
spotkaniu z Samem. Wiedziała, że następnego dnia rano leci do Europy, i 
domyślała się w jakim celu: na spotkanie ze swoją ślicznotką. Od czasu do czasu 
Brock pytał, czy dobrze się czuje, a ona nieodmiennie odpowiadała, że tak, była 
wszakże jakaś osowiała. Kiedy jechali autostradą, trzymał ją za rękę dla dodania 
otuchy. Był jej przyjacielem, kolegą. Byli kumplami.
Do Nowego Jorku dotarli późnym popołudniem. Kiedy zatrzymali się przed jej 
domem, Brock wyraźnie posmutniał. Przez dobrą minutę
Alex siedziała wpatrzona w niego, nie bardzo wiedząc, jak mu dziękować.
— Wiesz, dzięki tobie odzyskałam chęć do życia. I świetnie się bawiłam.
— Ja też. — Dotknął czubkami palców jej policzka. — Nie pozwól, by 
ktokolwiek sprawiał, że poczujesz się kimś gorszym. Jesteś najwspanialszą 
kobietą, jaką znam.
Mówiąc to miał łzy w oczach, ją zaś znowu ogarnęło wzruszenie. Brock bez 
wysiłku potrafił trafić prosto do jej serca.
— Kochany jesteś, ale straszny z ciebie głuptas. To ty jesteś wspaniały. Twoja 
żona będzie miała wyjątkowego męża.
— Zaczekam na Annabelle — rzekł z uśmiechem, który Alex uwielbiała. Tym, 
który nadawał mu wygląd czternastolatka.
— Szczęściara z tej mojej córy. Jeszcze raz dziękuję, Brock — pocałowała go w 
policzek.
Chwilę później dozorca zabrał walizki i ruszył w stronę drzwi.
Sam i Annabelle po powrocie natychmiast zauważyli, że stan Alex znacznie się 
poprawił. Annabelle miała jej tyle do opowiedzenia, że nie wiedziała, od czego 
zacząć, tym bardziej że ziewała i ze zmęczenia ledwo trzymała się na nogach. W 
efekcie zdążyła tylko przywitać się z mamą, po czym poszła spać.

background image

— Wygląda na to, że dobrze się bawiła — stwierdziła Alex, lekko się 
uśmiechając.
— Ja też bawiłem się niegorzej — odparł. — Annabelle to świetny kompan. 
Wcale nie miałem ochoty przywozić jej z powrotem.
— Bardzo mi jej brakowało — wyznała Alex.
Żadne nie powiedziało, że tęskniło za drugim. Nie miało już sensu udawanie, że 
nadal są małżeństwem. Oboje wiedzieli, że to nieprawda.
Późnym wieczorem Sam spakował walizki, a rano, gdy Alex i Annabelle jadły 
śniadanie, wyruszył do Londynu. Obiecał, że ze Szwajcarii zaraz zadzwoni, 
Annabelle zaś przypomniała mu, żeby koniecznie wrócił na jej urodziny. 
Później wprawiła Alex w zdumienie, zwracając uwagę, że tata zapomniał ją 
pocałować. Nie pytała dlaczego. Wiedziała. Nawet mała Annabelle wyczuwała 
różnicę.
Reszta tygodnia przeleciała z szybkością błyskawicy. Alex czuła się na tyle 
dobrze, że poszła z córką na balet, później spędziły razem cichy, spokojny 
weekend, a w poniedziałek koszmar zaczął się od nowa. Nadszedł czas na 
kolejną infuzję. Tym razem organizm Alex zareagował jeszcze gwałtowniej niż 
poprzednio. Początek kolejnego cyklu terapii zawsze znosiła fatalnie, lecz tym 
razem nie zdążyła dotrzeć do
biura, a już miała wrażenie, że umiera. W efekcie wróciła do domu wczesnym 
popołudniem. Annabelle na jej widok rozpłakała się, wstrząśnięta widokiem 
mamy bez peruki.
Nazajutrz Alex zebrała się w sobie i poszła do pracy, miała jednak wrażenie, że 
ten dzień nigdy się nie skończy. O piątej po południu wyszła z pracy i w domu 
zastała tym razem Carmen tonącą we łzach. Ujrzawszy Annabelle, zrozumiała, 
co tak poruszyło Carmen: mała obcięła swoje śliczne rude loki przy samej 
skórze, chcąc upodobnić się do mamy.
— Dziecko, po coś to zrobiła? — spytała Alex wyczerpana, zastanawiając się, 
co powie Samowi.
— Chciałam wyglądać tak jak ty — szlochała Annabelle, dręczona przez 
wyrzuty sumienia i przerażona chorobą matki.
Alex znowu próbowała wyjaśnić córce, na czym polega choroba, przeczytała też 
raz jeszcze książeczkę „Mama zdrowieje", wszystko to jednak nie na wiele się 
zdało. Alex czuła się zbyt słaba, by jej słowa brzmiały przekonywająco, 
Annabelle natomiast była zbyt podenerwowana, by cokolwiek mogło do niej 
dotrzeć. Nawet z przedszkola zadzwoniono, aby powiedzieć, że dziewczynka 
przeżywa trudny okres i ostatnio rozmawia tylko o chorobie mamy. Co prawda 
nigdy tego nie powiedziała, lecz przedszkolanka przypuszczała, iż Annabelle 
boi się, że mama umrze. Alex tymczasem była zbyt chora i przerażona, żeby jej 
pomóc, na pomoc Sama zaś żadna z nich nie mogła liczyć. Przynajmniej w tej 
sprawie.
Co gorsza, wydawało się, że po każdym kolejnym miesiącu chemioterapii stan 
Alex zamiast się poprawiać, coraz bardziej się pogarsza. Pod koniec tygodnia 

background image

nie była już w stanie chodzić do pracy, musiała jednak zebrać wszystkie siły i 
zająć się przynajmniej organizacją przyjęcia urodzinowego Annabelle. Dobrze 
wiedziała, jakie to ważne. Mała koniecznie potrzebowała wsparcia, chociażby w 
postaci odrobiny normalności. A przecież na urodziny czekała od dawna.
Tak jak przed świętami, również i tym razem ciężar zakupów wzięła na siebie 
Liz. Kiedy jednak nadszedł ten dzień, cukiernia przysłała nie ten tort co trzeba, 
Alex zapomniała zamówić klowna, najlepsza koleżanka Annabelle złapała 
grypę, podobnie zresztą jak troje innych dzieci, i w efekcie przyjęcie okazało się 
niewypałem. Widząc rozczarowanie w oczach małej, Alex wybuchnęła płaczem.
Zgodnie z zapowiedzią, Sam zjawił się w domu poprzedniego wieczora. Był 
zmęczony po podróży i wyraźnie niezadowolony, że musiał wrócić, a 
zobaczywszy włosy Annabelle, wpadł w furię.
— Jak mogłaś dopuścić, żeby zrobiła coś takiego? Jak mogłaś? Dlaczego w 
ogóle pozwoliłaś, żeby zobaczyła cię bez peruki? — wrzeszczał.
— Na litość boską, Sam leżałam na podłodze i wymiotowałam. Trudno, żebym 
w takiej sytuacji myślała o peruce. Jestem chora.
Nie wiedzieli, że Annabelle stoi w drzwiach i słucha ich kłótni z szeroko 
otwartymi oczyma.
— W takim razie powinna przebywać z dala od ciebie! — warknął.
Alex z szaleństwem w oczach uderzyła go w twarz. Annabelle zaczęła głośno 
płakać, nic jednak nie było w stanie skłonić jej rodziców do przerwania 
awantury.
— Nigdy więcej nie waż się tego mówić! Nie zabierzesz jej! Zapamiętaj to 
sobie!
— Nie jesteś w stanie zapewnić jej właściwej opieki! — ryknął. Annabelle 
skryła się w ramionach mamy.
— Owszem, jestem — syknęła Alex — a jeśli spróbujesz mi ją odebrać, zrobię 
ci taki proces, że się do końca życia nie pozbierasz, łajdaku! Annabelle zostaje 
ze mną, jasne? — Przytuliła małą drżąc na całym ciele. Sam miotał w jej stronę 
wściekłe spojrzenia.

— W takim razie pilnuj tej przeklętej peruki.
W obliczu gróźb żony i szlochu córki trochę się zmitygował, lecz tylko trochę. 
Annabelle nie chciała, by zabrano ją od mamy, ale też bardzo źle znosiła kłótnie 
rodziców. Wiedziała, że to prawdopodobnie wszystko jej wina, choć nie 
pojmowała dlaczego.
Kiedy poszła spać, Sam wyszedł, nazajutrz zaś odbyli z Alex długą, poważną 
rozmowę. Oboje wiedzieli, że nadszedł czas, by się wyprowadził. Mieszkanie 
pod jednym dachem nie miało już sensu. Karczemna awantura na oczach 
Annabelle bardzo nimi wstrząsnęła. Sam jednak zdumiał Alex twierdząc, że 
powinien zostać aż do końca jej kuracji. Dowodem na to była, według niego, 
sprawa włosów Annabelle. Uważał, że powinien bywać w domu i pomagać w 

background image

opiece nad małą, a także pocieszać ją, kiedy po kolejnych dawkach chemii jej 
mama będzie chora.
— Niańka nie jest mi potrzebna, Sam. Jeśli chcesz, możesz się wyprowadzić.
— Zrobię to w maju, kiedy skończysz leczenie — odparł stanowczo.
— Wprost nie mogę w to uwierzyć. Zostajesz ze względu na kurację?
— Zostaję dla dobra Annabelle, na wypadek gdybyś była zbyt chora, żeby się 
nią zajmować. Jak tylko skończysz kurację, wyprowadzę się.
— Jestem pod wrażeniem. A co będzie potem? — naciskała. Chciała wiedzieć, 
czy planuje ślub z kochanką, chciała wiedzieć, kim ona właściwie jest. Sam 
wszakże nie zamierzał dopuścić jej do swych tajemnic.
— Jeszcze nie wiem.
Ale ona się domyślała. Jak na swój wiek, Sam trzymał się świetnie i był bardzo 
przystojny. Nietrudno było zauważyć, że jest szczęśliwy i zakochany, toteż Alex 
wprost nie mogła uwierzyć, że chce mu się czekać do końca jej chemioterapii. 
Zostały jeszcze cztery miesiące i nikt nie tęsknił za końcem tego koszmaru 
bardziej niż ona.
— Sądzisz, że wytrzymasz aż tak długo? — nie dawała za wygraną.
— Jeżeli ty wytrzymasz, to ja również. Nie będę tu mieszkał przez cały czas, ale 
od czasu do czasu będę się zjawiał i w razie gdyby Annabelle mnie 
potrzebowała, na pewno będę osiągalny.
— Rozumiem — burknęła Alex, nie wiedząc tak naprawdę, czy wolałaby, żeby 
został, czy też żeby na dobre się wyprowadził. Ta decyzja odsuwała tylko w 
czasie nieuniknione rozstania, co do tego Alex nie miała już cienia wątpliwości. 
W pełni zdawała sobie sprawę, że teraz czy za cztery miesiące Sam i tak ją 
opuści. Właściwie już to zrobił.
Nazajutrz opowiedziała o wszystkim Brockowi, który nie mógł uwierzyć, że 
naprawdę zdecydowali się na coś takiego. Być może miało to sens dla dobra 
Annabelle, lecz dla Alex i Sama oznaczało przeciąganie w nieskończoność 
czegoś, co z wolna stawało się coraz gorszym koszmarem.
Nikt nie był bardziej tego świadomy aniżeli Daphne. Kiedy Sam powiedział jej, 
że postanowił zostać z Alex do końca maja, nie potrafiła ukryć zawodu.
— Liczyłam, że zamieszkamy razem już teraz.
Przecież w Europie było im tak dobrze! Spędzili niezapomniane chwile w 
Gstaad, później Sam zabrał ją do Paryża, gdzie kupował jej wszystko, na czym 
tylko położyła rękę. Odwiedzili salony Cartiera i Van Cleefa, Hermesa i Diora, 
Chanel i Givenchy'ego, a także każdy spotkany butik. Daphne wszakże pragnęła 
przede wszystkim Sama, mimo że rozumiała motywy, które kazały mu odłożyć 
przeprowadzkę. Zresztą i tak jej mieszkanie było dla nich dwojga zdecydowanie 
za małe. W maju, po zakończeniu przez Alex chemioterapii, Sam planował 
kupić większe.
— To już naprawdę niedługo — pocieszał ją. — Przecież nie muszę codziennie 
spać w domu.

background image

Zamierzał robić to samo co dotąd, czyli spędzać większość czasu z Daphne. 
Bardzo też chciał przedstawić ją Annabelle, obawiał się jednak, że dla małej 
byłby to zbyt wielki wstrząs, poza tym mogłaby powiedzieć o wszystkim matce. 
Daphne zresztą wcale nie domagała się tego spotkania. Jak wyznała na samym 
początku ich znajomości, jeśli chodzi o dzieci, nie była zanadto sentymentalna. 
Właściwie w ogóle nie była sentymentalna. Za to wprost kipiała zmysłowością i 
wykorzystywała każdą nadarzającą się okazję. W Europie kochali się absolutnie 
wszędzie, nie wyłączając przymierzalni u Diora i u Givenchy'ego. Była dzika i 
namiętna i sprawiła, że Sam znowu poczuł się młody i wolny od wszelkich 
problemów.
Któregoś lutowego popołudnia Alex natknęła się na nich po raz drugi. Właśnie 
wychodzili od Christiego, gdzie Sam zostawił zamówienie na pierścionek ze 
szmaragdem dla Daphne. Kupował jej mnóstwo prezentów i sprawiał wrażenie 
szczęśliwego, że może ją rozpieszczać. Alex widziała, jak idą w górę Park 
Avenue, zapatrzeni w siebie. Ogarnął ją smutek. Ostatnio tak wiele rzeczy ją 
smuciło! Przede wszystkim martwiła ją mina Annabelle, kiedy jej ojciec 
wychodził z domu i kiedy o niego pytała, własne okaleczone ciało oraz to, że 
włosy nie chciały odrastać. Nie ucieszyła się także, gdy doktor Webber 
zasugerowała, że pora zacząć myśleć o rekonstrukcji piersi. Wcale nie miała na 
nią ochoty. Nie mogła powiedzieć, żeby podobało jej się to, co widziała w 
lustrze, ale powoli zaczynała się przyzwyczajać. Zwierzyła się Brockowi, który 
ku jej zdziwieniu stwierdził, że stanowczo powinna się zdecydować na tę 
operację. Właściwie nie było tematu, na który nie mogła z nim porozmawiać. 
Brock Stevens stał się dla Alex prawie bratem.
— A co to za różnica, czy mam dwie piersi czy jedną? Kogo to obchodzi? — 
spytała wojowniczo podczas lunchu w Le Relais, na który wybrali się w okresie 
między dwoma etapami leczenia.
— Ciebie. A przynajmniej powinno cię obchodzić. Przecież nie możesz do 
końca swoich dni żyć jak zakonnica.
— A czemu nie? Sam mówiłeś, że w czarnym mi do twarzy. Do tego nawet nie 
muszę golić głowy. Brock się skrzywił.
— Jesteś obrzydliwa. Mówię poważnie. Któregoś dnia to naprawdę może 
okazać się ważne.
— Wcale nie. Lubię być potworem. Gdyby ktoś naprawdę mnie kochał, to czy 
miałoby dla niego znaczenie, czy mam ten implant? Nie chodzi mi bynajmniej o 
Sama, to chyba jasne. Gdybym chciała konkurować z tą jego brytyjską laleczką, 
musiałabym chyba załatwić sobie dwa implanty, i to fabrycznie nowe.
— Nie szkodzi. — Brock przyglądał się jej w zamyśleniu. — Mimo wszystko 
uważam, że powinnaś się zdecydować. Zobaczysz, że od razu poczujesz się 
lepiej. Nie będziesz się tak na siebie wściekać, ilekroć spojrzysz w lustro.
— Czy dla ciebie miałoby to znaczenie? — spytała bez ogródek. — To znaczy, 
gdybyś poznał dziewczynę z jedną piersią.

background image

— Oszczędność czasu byłaby spora — zażartował. — Nie musiałbym 
podejmować tylu trudnych decyzji... Nie, nie miałoby — dodał szczerze. — Ale 
ja jestem nietypowy. I młodszy. Faceci w twoim wieku zwracają więcej uwagi 
na szczegóły i doskonałość formy.
— Tak, chociażby Sam. Sporo wiem na temat takich typków, dziękuję ci 
bardzo. — Wciąż pamiętała minę Sama, kiedy zobaczył ją po operacji. — A 
więc twierdzisz, że mam do wyboru albo zdecydować się na rekonstrukcję albo 
znaleźć sobie młodszego faceta? Czy tak?
— Mniej więcej — odparł.
Była w dobrym nastroju, a on miał jej do powiedzenia tyle rzeczy, na które 
dotąd się nie zdobył! Nigdy nie udało mu się znaleźć odpowiedniej chwili.
— Mimo wszystko uważam, że to za duży kłopot. Nawet lekarze przyznają, że 
taka operacja to piekielny ból. A cała procedura wydaje się po prostu 
odrażająca. Biorą trochę skóry stąd, trochę stamtąd, robią z nią jakieś cuda, 
mocują implant i tatuują sutek. Dobry Boże, jakbym nie mogła go sobie sama 
namalować, jeśli spotkam kogoś odpowiedniego! Mogłabym nadać mu dowolny 
kształt, kolor i rozmiar. To by dopiero była zabawa!
Brock roześmiał się i rzucił w nią serwetką.
— Ty chyba masz obsesję.

•*

— Dziwisz się? Przecież przez pierś straciłam męża, bo znalazł sobie panienkę, 
która ma obie.
— Moim zdaniem powinnaś zdecydować się na ten zabieg.
— A ja myślę, że zamiast tego zrobię sobie operację plastyczną twarzy. Albo 
nosa.
— Wracajmy do pracy, zanim przyjdzie ci do głowy remontować uszy.
Przepadał za jej towarzystwem, praca z nią sprawiała mu nie lada przyjemność, 
polubił także Annabelle. Widział ją kilka razy, kiedy zawoził Alex papiery z 
biura. Mała uważała, że jest fajny, i bardzo lubiła się z nim bawić. Raz nawet 
zabrał ją na łyżwy, kiedy Alex czuła się naprawdę fatalnie, Carmen złapała 
grypę, a Sam zniknął z Daphne.
W drodze powrotnej do biura rozmawiali na temat najnowszych spraw. Alex nie 
była w sądzie od czterech miesięcy. Zbliżał się termin rozpoczęcia nowego 
procesu i zastanawiała się, czy podoła zadaniu, oczywiście przy pomocy 
Brocka. Bardzo ją kusiło, z drugiej strony nie chciała narażać na szwank dobra 
klienta. Musiała to starannie rozważyć, biorąc pod uwagę wszystkie za i 
przeciw. W końcu postanowiła przekazać sprawę Matthew Billingsowi.
W marcu Brock ponownie zabrał ją do Yermont. Tym razem na weekend, kiedy 
Sam wyjechał z Annabelle. Próbowała jeździć na nartach i szło jej dużo lepiej 
niż poprzednio. Była teraz silniejsza, poza tym miała przed sobą już tylko osiem 
tygodni chemioterapii. Nie mogła się doczekać końca kuracji, chociaż wiązało 
się to z paroma zmianami w jej życiu. Przede wszystkim Sam miał się 
ostatecznie wyprowadzić. Choć Alex nazywała jego kochankę panienką, 
przypuszczała, że zdecyduje się ją poślubić. Wyglądał na bardzo 

background image

zaangażowanego w ten związek, a ilekroć Alex próbowała go podpytywać, 
nabierał wody w usta. Nigdy otwarcie nie przyznał, że w jego życiu ktoś się 
pojawił, miał wszakże świadomość, że Alex wie. Był jednak dżentelmenem, 
toteż nie rozmawiał z Alex na temat Daphne.
Oznaczało to także, że przyjdzie jej na nowo układać sobie życie. Po 
zakończeniu chemioterapii planowała wrócić na salę sądową, lecz na razie nie 
była pewna, co będzie robić poza tym. I chociaż Brock co rusz powtarzał, że 
najgorsze już minęło, coraz bardziej się bała.
Właśnie wracali z wyciągu krzesełkowego w Sugarbush, kiedy powiedział to po 
raz kolejny. Posłała mu spojrzenie pełne melancholii i nagle zdała sobie sprawę, 
że on ma rację. Przetrwanie chemioterapii bez męża było z całą pewnością 
zadaniem bardzo trudnym, ale przecież w każdej chwili mogła liczyć na Brocka. 
Poszedł z nią nawet na infuzję, aby lepiej zrozumieć, na czym polega leczenie, i 
przez cały czas trzymał ją za rękę. W ciągu ostatnich miesięcy tyle dla niej 
zrobił! Był jak brat, z którym mogła pogadać na każdy temat.
Tego wieczora rozmowa znowu zeszła na temat rekonstrukcji piersi. Alex 
przygotowała kolację, którą Brock pochwalił, choć przyznał, że nie gotuje aż tak 
dobrze jak on.
— Akurat. A umiesz robić suflet? — chełpiła się.
Jeśli nie rozmawiali na tematy naprawdę poważne, zachowywali się jak dzieci, 
poszturchujące się, roześmiane, robiące sobie głupie kawały.
— Pewnie, że tak — zełgał. Alex posłała mu krzywy uśmiech.
— Ha! ja też nie — zaśmiała się, po czym powrócili do tematu operacji 
proponowanej przez doktor Webber. Czasami wygłupiali się właśnie dlatego, że 
sprawy, o których mówili, były nadzwyczaj smutne. — Naprawdę mi nie zależy 
— powtórzyła poważnym tonem.
— A powinno.
Znała już ten argument. Odwróciła się i spojrzała mu w oczy. Ani trochę się nie 
krępowała. Od miesięcy patrzył, jak wymiotuje, widział również jej łysą głowę. 
Uważała, że może mu pokazać to, o czym mówili, chociaż zastanawiała się, jak 
zareaguje. Ale wiedziała, że może zaufać jego opinii i szlachetnemu sercu.
— Chcesz zobaczyć? — spytała nieśmiało, niczym dziewczynka proponująca 
koledze, że zdejmie majtki. Przez chwilę czuła się trochę dziwnie i nawet 
nerwowo się zaśmiała.
Brock spojrzał na nią poważnie i skinął głową.
— Tak. Od dawna się zastanawiam, jak to właściwie wygląda. Nie mieści mi się 
w głowie, że może być aż tak źle, jak mówisz.
— Ale jest. To naprawdę nie wygląda ciekawie. Do tego ta blizna... — 
ostrzegła, choć wiedziała, że widok jest znacznie mniej odrażający niż w 
październiku.
Bez ceregieli ściągnęła sweter, wolno rozpięła i zdjęła bluzkę, przez chwilę się 
wahała, po czym jednym ruchem zrzuciła koszulkę, pod którą nie miała stanika, 
i stanęła przed nim naga.

background image

Brock najpierw spojrzał jej w oczy i dostrzegł w nich przyzwolenie. Kiedy na 
nią patrzył, serce zaczęło mu bić jak oszalałe. Wydała mu się taka piękna, młoda 
i bezbronna! Jedna pierś była gładka i jędrna, drugą jakby ktoś odrąbał szablą. 
Wyciągnął ręce i powoli przyciągnął Alex. Dłużej już nie był w stanie ukrywać, 
co naprawdę czuje. Kochał się w niej zbyt długo, by wobec jej prostego, lecz 
iście heroicznego gestu pozostać obojętnym.
— Jesteś tak piękna — szepnął cicho. — Taka doskonała, taka dzielna... i taka 
porządna. — Odsunął się, by przyjrzeć się jej raz jeszcze. — Jesteś piękna — 
powtórzył.
— Z jedną piersią czy z dwiema? — spytała z nieśmiałym uśmiechem. Nie 
spodziewała się takiej reakcji. Nie była pewna, czego
właściwie się spodziewała, lecz czułość w głosie Brocka zdumiała ją i bardzo 
wzruszyła.
— Kocham cię taką, jaka jesteś. Miałaś rację. — Przytulił ją mocno, czując 
ciepło jej ciała. — Kocham cię...
Był w niej zakochany jeszcze bardziej niż dotąd. Ich wzajemna ufność była 
czymś nadzwyczajnym, niepowtarzalnym.
— Nie takiej odpowiedzi oczekiwałam — odparła cicho. — Chciałam, żebyś 
wysilił się na obiektywną ocenę. — Naraz ona także poczuła do niego pociąg, 
czego w ogóle się nie spodziewała. Ich związek pozostawał czysty tak długo, że 
nie była przygotowana na tę nagłą gorączkę miłości i zmysłowości.
— No więc się wysiliłem. To właśnie jest moja obiektywna ocena — wyszeptał, 
pieszcząc ustami jej twarz. — Jesteś bardzo piękna i nie potrafię utrzymać rąk z 
dala od ciebie.
Niespiesznie i z czułością, jakiej dotąd nie zaznała, pocałował ją, jedną ręką 
gładząc delikatnie jej pierś, drugą zaś najpierw bliznę po operacji, potem brzuch 
i plecy.
— Brock... co my wyprawiamy? — wyszeptała nie mogąc zebrać myśli i 
uświadomiła sobie raptem, że wcale nie chce ich zebrać. — Co my... och... — 
jęknęła cicho, gdy rozpiął jej spodnie, wsunął pod nie rękę i powoli je zdjął.
Pomogła mu. Jego dłonie zaczęły błądzić po jej nogach i biodrach. 
Równocześnie zdejmował ubranie, tak że niedługo później stali nadzy 
naprzeciw siebie w domku, który wynajął dla niej już po raz drugi. Położył ją 
powoli na kanapie stojącej koło rozpalonego kominka i jął pieścić ustami każdy 
cal jej ciała. Całował pierś, bliznę, powędrował niżej, aż wygięła się w łuk pod 
jego dotykiem.
Nie mogła uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Jak to możliwe? Przecież jest jej 
przyjacielem! Nagle jednak stał się kimś znacznie więcej. Kiedy w nią wszedł, 
stał się częścią jej świata, jej życia. Oboje wydali z siebie przeciągły jęk 
pożądania.
Długo kochali się w zgodnym rytmie, w blasku ognia strzelającego od czasu do 
czasu iskrami, wreszcie Brock krzyknął, ona zaś zadrżała i oboje spełnili się w 
tym samym momencie. Później zaś długo leżeli w milczeniu, mocno do siebie 

background image

przytuleni. Pragnął jej od tak dawna, choć niczego się nie domyślała! Rośli 
powoli niczym dwa drzewa splatające się gałęziami i korzeniami, aż w końcu 
stali się jednością.
— O mój Boże, Brock, cóż to się stało? — uśmiechnęła się Alex leniwie.
— Chcesz, żebym ci wytłumaczył? — spytał. — Nie wiesz... nigdy się nie 
dowiesz, jak bardzo cię pragnąłem. Nigdy się nie dowiesz, jak bardzo cię 
kocham, ani jak długo marzyłem o tej chwili.
— Gdzie ja byłam, kiedy to wszystko się działo? — zastanawiała się, wciąż nie 
mogąc ochłonąć. Nigdy w życiu nie czuła się szczęśliwsza. Brock był czuły, 
delikatny i niewiarygodnie zmysłowy. A że byli przyjaciółmi od tak dawna, nie 
było jej trudno go pokochać. Alex czuła się związana z nim na zawsze. — Jak 
mogłam nie zauważyć, co czujesz? — spytała, czując się cokolwiek głupio.
— Byłaś zbyt zajęta zwracaniem tego, co zjadłaś.
— Chyba masz rację. Cieszę się, że zdecydowałam się na coś tak subtelnego jak 
zdjęcie bluzki. — Zaczęła się nagle śmiać z własnej naiwności. Nie przyszło jej 
do głowy, do czego może dojść, lecz szczerze się cieszyła, że doszło. Nie mogła 
uwierzyć, że się z nim kochała pomimo swego „kalectwa", pomimo okropnej 
blizny, nie starając się nawet ukryć jej przed nim. A teraz Brock delikatnie 
ściągnął jej z głowy także perukę. Nie potrzebowali jej, nie potrzebowali nic 
sztucznego. — Jeśli dobrze pamiętam, to oznacza, że mam dać sobie spokój z 
operacją. Zamiast niej mam młodszego faceta. Taka zdaje się była alternatywa, 
prawda? — Uśmiechnęła się, a potem nagle posmutniała. — Czy ty aby na 
pewno wiesz, ile mam lat? Jestem o dziesięć lat starsza od ciebie. Na dobrą 
sprawę mogłabym być twoją matką.
— Bzdura. Zachowujesz się jak dwunastolatka. Beze mnie byś zginęła.
— To akurat prawda. Ale i tak jestem od ciebie starsza.
— To nie ma znaczenia.
— A powinno mieć. Kiedy dobijesz do dziewięćdziesiątki, ja będę miała setkę.
— Wtedy w łóżku będę zamykał oczy — zapewnił.

— A ja ci pożyczę perukę.

— Świetnie.
Podniósł perukę z podłogi i włożył na głowę. Alex się roześmiała, pocałowała 
go i poczuła, że znowu jest zwarty i gotowy. Jego pocałunki stały się nagle 
gwałtowniejsze. Było jasne, że nie zaspokoi go nic prócz jej ciała. Kochali się 
więc znowu, leżąc koło kominka, potem zaś Brock przyniósł koc, okrył ją i 
przytulił. Po chwili zasnęła, a on leżał zadowolony i szczęśliwy. Wiedział, że za 
nic w świecie nie pozwoli jej odejść. Zbyt długo na nią czekał. Teraz już była 
jego, nie Sama, bardzo chciał, żeby tak pozostało już na zawsze.
Po powrocie z Yermont poszli razem na chemioterapię. Brock był z nią zarówno 
podczas badania, jak i w czasie infuzji. Wyniki prześwietleń miała czyste, do 
końca kuracji pozostało tylko siedem tygodni. Doktor Webber była bardzo 
zadowolona, ponadto wciągnęła Brocka do rozmowy na temat leczenia. 
Traktowała ich jak małżeństwo.

background image

— To dziwaczne — rzekła Alex nieśmiało, kiedy wracali taksówką do biura. 
Siedziała oparta o Brocka czując, jak ogarniają ją pierwsze fale mdłości, w jego 
towarzystwie była jednak spokojna.
— Co jest dziwaczne? — spytał, przyglądając się jej uważnie.
— My. — Uśmiechnęła się i poprawiła perukę, która trochę się przekrzywiła. — 
Ludzie traktują nas, jakbyśmy byli małżeństwem. Zwróciłeś na to uwagę? 
Wczoraj w Sugarbush sprzedawca w spożywczym myślał, że jesteś moim 
mężem. Doktor Webber też przyjęła twoją obecność jak coś zupełnie 
naturalnego. Czy oni wszyscy nie zdają sobie sprawy, że właściwie mogłabym 
być twoją matką?
Była zaskoczona, że tak łatwo wszystko idzie. Byli ze sobą od zaledwie trzech 
dni, a już wydawało się to całkiem naturalne, i to nie tylko im, lecz także 
wszystkim dookoła.
— Widocznie nie zauważyli — odparł, całując ją w nos. — To rozbija w pył 
twoją teorię, prawda?
— Powinieneś zadawać się z czternastolatkami. Zdrowymi czternastolatkami.
— Lepiej pilnuj swoich interesów, pani mecenas.
Jedno wiedzieli na pewno: pod żadnym pozorem nie mogą zdradzić się ze 
swoim związkiem w pracy. Wspólnikom i podwładnym nie wolno było się 
„spoufalać" ani tym bardziej pobierać albo jedno z nich musiało rozstać się z 
firmą. Tak praktykowano w większości tego typu
firm, a ponieważ Brock był podwładnym Alex, musiałby odejść, gdyby ktoś 
dowiedział się o ich romansie.
Po drodze rozmawiali, lecz na nieszczęście utknęli w korku, zmarnowali w nim 
sporo czasu i w efekcie chemia pokonała Alex na trzy przecznice przed biurem. 
Musieli wysiąść z taksówki. Brock podtrzymywał ją delikatnie, kiedy na oczach 
obcych ludzi wymiotowała do studzienki kanalizacyjnej na Park Avenue. Było 
to okropne uczucie, ale nie potrafiła się powstrzymać. Nawet taksówkarz jej 
współczuł. Widział, że nie jest pijana, tylko ciężko chora. Minęło pół godziny, 
zanim w końcu mogli jechać. Brock chciał zawieźć ją do domu, lecz uparła się, 
że pojedzie z nim do biura.
— Na litość boską, przestań się wygłupiać. Powinnaś wracać do domu, położyć 
się i porządnie odpocząć.
— Mam robotę. — Po chwili uśmiechnęła się żałośnie. — Niech ci się nie 
wydaje, że będziesz mną pomiatać tylko dlatego, że się w tobie kocham.
— To by było zbyt proste.
Zapłacił taksówkarzowi, po czym weszli na górę. Po drodze musiał ją 
podtrzymywać, na szczęście wszyscy, których mijali, byli pewni, że tylko jej 
pomaga. Wspólnicy wiedzieli, że Brock to jej podwładny, wiedzieli także o tym, 
że od paru miesięcy jest ciężko chora. W dalszym ciągu budziła powszechne 
współczucie.

background image

Liz poszła zaparzyć herbatę, Alex zaś spędziła następną godzinę z głową w 
muszli, podczas gdy Brock na zmianę podtrzymywał ją i zabawiał rozmową. 
Kiedy poczuła się trochę lepiej, zajęli się jedną z najnowszych spraw.
— To idiotyczne — stwierdziła w końcu. — Więcej załatwiamy w łazience niż 
przy moim biurku.
— Cierpliwości. Już niedługo — przypomniał.
Oboje wiedzieli, że naprawdę warto było się tak męczyć. Zdaniem doktor 
Webber rak został pokonany — przy odrobinie szczęścia na zawsze.
O piątej odwiózł ją do domu, po czym wrócił do biura, gdzie intensywnie 
pracował do dziewiątej, a zanim poszedł do domu, jeszcze raz do niej 
zadzwonił. Ponieważ Sama znowu nie było, spytał, czy może ją odwiedzić.
— Nie jesteś za bardzo zmęczona?
— Ależ skąd, przyjeżdżaj.

:;

Nadal była zdumiona tym, co zdarzyło się podczas ostatniego
weekendu, lecz brutalne skutki chemioterapii nie pozwalały jej faktycznie się 
tym cieszyć. Wciąż jednak pamiętała upojne godziny spędzone w Yermont.
Brock zjawił się pół godziny później. Wręczył jej kwiaty i delikatnie ją 
pocałował. Alex miała na sobie szlafrok i koszulę nocną, a kiedy poły szlafroka 
się rozchyliły, Brock zaczął ją pieścić i całować. Ponieważ przed jego 
przyjściem włożyła perukę, śmiał się z niej, powtarzając, że •wcale nie musiała 
tego robić.
— Bardziej podobasz mi się bez peruki. Jesteś dużo bardziej seksowna.
— Oszalałeś.
— Owszem. Na twoim punkcie — wyszeptał.
Położył ją z powrotem do łóżka i znowu pocałował. Następnie poszedł do 
kuchni po wazon. Alex wyglądała znacznie lepiej niż po południu, długo więc 
siedział na skraju łóżka i rozmawiał z nią, błądząc ręką po najtajniejszych 
zakątkach jej ciała.
— Szczęściarz ze mnie — stwierdził.
Od tak dawna jej pragnął, chciał być z nią i dla niej obronić ją przed Samem, a 
teraz w końcu była jego. Co za szczęście!
— Głuptas z ciebie, chłoptasiu — odparła z uśmiechem, nie miała jednak 
wątpliwości, że Brock jest mężczyzną, nie żadnym chłoptasiem. Musiała sobie 
przypominać, że jest dużo młodszy od niej. Przy nim czuła się taka bezpieczna! 
I wiedziała, że może zawsze na niego liczyć.
— A dokąd to Sam wybrał się tym razem? — spytał niedbale, gdy poprosiła, by 
usiadł na łóżku obok niej.
— Znowu do Londynu. Ostatnio prawie go nie widujemy. Powiedział, że 
wyprowadzi się, jak tylko skończę chemioterapię. Prawdopodobnie szuka 
odpowiedniego lokum. W zeszłym tygodniu dzwonił do niego pośrednik handlu 
nieruchomościami i proponował mu coś przy Piątej Alei. Przypuszczam, że chce 
uwić sobie przytulne gniazdko ze swoją nową ukochaną. — Starała się nie 
pokazać po sobie, że mimo wszystko ją to boli.

background image

— Wniesiesz pozew?
— Jeszcze nie. Nie ma pośpiechu. Jakie to ma zresztą znaczenie? I tak 
chodzimy własnymi drogami.
Dla Brocka miało znaczenie, lecz zdawał sobie sprawę, że jest za wcześnie, aby 
ją poganiać. Pragnął mieć ją tylko dla siebie, dzielić z nią życie. Chciał, żeby 
Sam raz na zawsze zniknął ze sceny.
Siedział u niej do jedenastej, po czym położył ją do łóżka, pogasił światła i 
wyszedł z mieszkania.
Następnego wieczora przygotował kolację dla niej i dla Annabelle, później 
długo jeszcze pracowali. Tym razem układając ją do snu musiał stoczyć ostrą 
walkę ze swym pożądaniem. Alex była taka piękna i tak bardzo pragnął się z nią 
kochać! Wiedział jednak, że jest jeszcze zbyt słaba, poza tym nie chcieli 
ryzykować, że obudzą Annabelle. Mała świetnie się z nimi bawiła, lecz nie 
miała pojęcia, co się dzieje. Uważała Brocka za przyjaciela i bardzo szybko go 
zaakceptowała.
W sobotę Alex czuła się o niebo lepiej, a ponieważ rano przyszła Carmen, 
mogła z czystym sumieniem spędzić cały dzień u Brocka. Aż do wieczora nie 
wychodzili z łóżka. Nigdy nie przypuszczała, że seks może sprawiać tak 
ogromną radość. Brock okazał się przecudowny. Trzymając się w objęciach, nie 
mieli żadnych zahamowań. Kochali się przez wiele godzin, zapomniawszy o 
całym świecie.
W niedzielę Brock przyszedł na cały dzień do nich. Co prawda Alex 
powiedziała córce, że mają dużo pracy, jednakże do wieczora nie zrobili nic. 
Byli za to w zoo, zjedli lunch, później zabrali Annabelle na plac zabaw i siedząc 
na ławce, jak inni rodzice, patrzyli, jak szaleje z dziećmi.
— Powinieneś znaleźć sobie dziewczynę w swoim wieku — stwierdziła Alex, 
brzmiało to jednak znacznie mniej przekonywająco aniżeli dotąd. Trudno by jej 
było teraz się z nim rozstać. Bystry umysł, czułe serce, delikatność uzależniły ją 
niczym narkotyk. — Powinieneś mieć dzieci.
— A ty będziesz mogła rodzić? — spytał niedbale. Nie było to dlań szczególnie 
ważne. Bardzo polubił Annabelle, nie miałby też nic przeciwko adopcji.
— Nie sądzę. Niedługo po przyjściu na świat Annabelle zaczęliśmy się starać o 
następne dziecko, ale bez skutku. Nikt nie wie dlaczego. Według doktor Webber 
mniej więcej połowa kobiet w moim wieku traci płodność w następstwie 
chemioterapii. Nie wiem, w której połowie się znajdę, ale i tak przez najbliższe 
pięć lat nie będzie mi wolno zajść w ciążę. A potem będzie już za późno. Nie ten 
wiek. Zasługujesz na coś lepszego, Brock.
— Przez cały czas to sobie powtarzam — droczył się. Dała mu lekkiego 
kuksańca.
— Mówię poważnie.
— Dla mnie to nie ma znaczenia. Wcale nie muszę mieć własnych dzieci. 
Uważam, że adopcja to coś wspaniałego. Co o tym sądzisz?

background image

— Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Ale rzeczywiście, to mogłoby być 
całkiem miłe. Tylko czy nigdy nie przyszło ci do głowy,
że kiedyś możesz jednak pożałować, że nie masz własnego potomka? To 
naprawdę wspaniałe uczucie — dodała, patrząc na Annabelle. — Długo nie 
zdawałam sobie z tego sprawy, aż w końcu zrozumiałam, co tracę, i teraz żałuję, 
że nie zaczęłam wcześniej.
— Nie miałaś czasu przy tak bujnym życiu zawodowym. Ja nadal nie pojmuję, 
jak w ogóle dajesz sobie radę.
— To taka żonglerka. Trzeba przerzucać najważniejsze sprawy z ręki do ręki, a 
co jakiś czas wszystko wali się na ziemię. Ale generalnie da się to zrobić. 
Annabelle jest cudowna, więc staram się poświęcać jej jak najwięcej czasu. 
Sam, jak tylko zdarzy mu się zjawić w domu, też radzi sobie całkiem nieźle.
Kolację zjedli razem w lokalu przy Osiemdziesiątej Czwartej. Brock opowiadał 
Annabelle zabawne historie, robił głupie miny i w efekcie zanim ten dzień 
dobiegł końca, byli trójką świetnych przyjaciół.
Nazajutrz Brock znowu pojechał z Alex do doktor Webber. Nie pozwalał jej 
teraz oddalić się na krok. Należała do niego. A później wszystko zaczęło się od 
nowa — torsje, zmęczenie, wreszcie dwa, trzy tygodnie względnego spokoju. 
Czas wszakże zdawał się płynąć coraz szybciej.
Przebywali ze sobą prawie na okrągło. Wieczory spędzali u niej, kiedy nie było 
Sama, czyli przez większość czasu, albo u Brocka, kiedy Carmen zostawała na 
noc. Z dnia na dzień pragnęli się nawzajem coraz mocniej. Raz nawet zaszaleli 
w łazience w jej biurze. Po wyjściu Brock miał nierówno zapiętą koszulę i 
przekrzywiony krawat, co tak rozbawiło Alex, że nieomal tarzała się ze 
śmiechu. Zachowywali się jak dwójka dzieci, lecz zasłużyli na to. Alex zapłaciła 
wysoką cenę, Brock natomiast czekał bardzo długo. Żadne z nich nie było nigdy 
przedtem równie szczęśliwe, do tego Annabelle ogromnie polubiła Brocka, 
podobnie zresztą jak Carmen, która nadal była wściekła na Sama o to wszystko, 
czego w ciągu ostatnich miesięcy nie zrobił dla żony, i szczerze się radowała ich 
szczęściem. Nawet Liz odgadła, co się dzieje, i również się cieszyła, chociaż dla 
ich dobra udawała, że o niczym nie wie.
Pracowali teraz razem praktycznie przez cały czas, dużo intensywniej niż 
dotychczas. Brock pomagał Alex we wszystkich sprawach, którymi się 
zajmowała, co nikogo nie dziwiło, ponieważ chorowała od jesieni i przez cały 
czas właśnie Brock służył jej największym wsparciem. Wszyscy byli pod 
wrażeniem niebywałej skuteczności ich systemu. Był to doskonały układ, który 
pozwalał im być razem niemal
bez przerwy. W ciągu dnia nie było praktycznie godziny, żeby się nie widzieli, 
ale też żadne nie skarżyło się z tego powodu. Przeciwnie.
Nawet Sam zauważył, że Alex się zmieniła. Sprawiała wrażenie szczęśliwszej i 
spokojniejszej, a gdy czasami zdarzyło im się zjeść razem śniadanie, trochę 
nawet żartowała i zdawała się wcale nie mieć do niego pretensji.

background image

Któregoś kwietniowego poranka Carmen zaprowadziła małą do przedszkola, oni 
zaś kończyli śniadanie przeglądając gazety. Wtedy to Alex zdecydowała się 
zapytać, na kiedy Sam planuje wyprowadzkę.
— Spieszysz się? — odpowiedział pytaniem, lekko zdziwiony.
— Nie — odparła ze smutnym uśmiechem. — Po prostu codziennie 
wydzwaniają pośrednicy handlu nieruchomościami z coraz to nowymi 
propozycjami. Byłam pewna, że już coś znalazłeś.
W ostatnich dniach telefon dosłownie się urywał, a Daphne zaczynała tracić 
cierpliwość. Czekała wystarczająco długo, teraz chciała wreszcie mieć go tylko 
dla siebie. Ilekroć wieczorem nie wracał do domu, czuł się trochę rozdarty, nie 
dlatego, żeby nie chciał zostać u Daphne, lecz po prostu miał wyrzuty sumienia 
wobec Annabelle.
— Niczego jeszcze nie znalazłem. Jak znajdę, to ci powiem. Poza tym nie 
skończyłaś terapii — przypomniał jej chłodnym tonem.
Przez chwilę miała wrażenie, że Sam chętnie zrezygnowałby z wyprowadzki, 
wiedziała jednak, że chodzi mu tylko o Annabelle.
— Kończę za cztery tygodnie — odparła z wyraźną ulgą. Minęło już pięć 
miesięcy, najdłuższe pięć miesięcy w jej życiu, ale koszmar zbliżał się wreszcie 
do końca. Ostatnio rozmawiali z Brockiem wyłącznie o wytęsknionym końcu 
kuracji i o tym wszystkim, co będą wtedy robić. Już teraz chodzili do kina, raz 
nawet wybrali się do teatru na premierę. Alex chciała też iść do opery, doszła 
jednak do wniosku, że jest jeszcze zbyt słaba. Zastanawiali się nad wykupieniem 
abonamentu na nadchodzący sezon. — A co u ciebie? Masz już plany na lato? 
— spytała Sama, siląc się na niedbałość.
— Hm... Jeszcze nie wiem. Może polecę do Europy na miesiąc albo dwa.
Nie miał ochoty o tym rozmawiać, choć wiedział, że Daphne chce spędzić 
wakacje na południu Francji, a Simon mówił mu o możliwości wyczarterowania 
luksusowego jachtu. Były to plany nieco bardziej szalone aniżeli wakacje na 
Long Island albo w Maine, z drugiej jednak strony z całą pewnością mógł sobie 
na taki luksus pozwolić. A brzmiało to naprawdę zachęcająco. Poza tym uważał, 
że swoją cierpliwością Daphne zasłużyła na nagrodę.
— Do Europy na miesiąc albo dwa? — Alex spojrzała na niego ze zdziwieniem. 
— Interesy muszą wam iść naprawdę dobrze.
— Idą. Dzięki Simonowi.
— A co z Annabelle? Chcesz ją zabrać?
— Na jakiś czas na pewno. Myślę, że się ucieszy.
Daphne również planowała zabrać swojego syna na dwa tygodnie, aczkolwiek 
bez zbytniego entuzjazmu. Słuchając Sama, Alex zaczęła się zastanawiać, kim 
właściwie jest ta jego dziewczyna i czy potrafi zapewnić Annabelle 
odpowiednią opiekę. Była to niewątpliwie sprawa, którą należało rozwiązać 
jeszcze przed nadejściem lata.

background image

— Annabelle nie wie, że się wyprowadzasz — przypomniała. Niewątpliwie 
trzeba było coś z tym fantem zrobić, lecz było na to za wcześnie, tym bardziej 
że nie znalazł jeszcze mieszkania. — Będzie jej bardzo ciężko.
Oboje wiedzieli, że wszystkim im będzie ciężko. O siedemnastu latach 
małżeństwa nie da się zapomnieć, nawet po tak długich przygotowaniach.
— Będzie na mnie strasznie zła — stwierdził Sam ze smutkiem, licząc mimo 
wszystko, że córka polubi Daphne i chociaż o tyle ułatwi mu przejście przez ten 
trudny okres. „Daphne jest młoda, wesoła i ładna — myślał — jak więc można 
jej nie polubić?"
— Jakoś to przeżyje.
— Widzę, że czujesz się lepiej — zauważył, dostrzegł bowiem w jej 
zachowaniu coś nowego, bardziej kobiecego. W poprzednich miesiącach 
wydawała się wręcz obumarła, lecz teraz powoli odżywała. Przez to odchodząc 
od niej z jednej strony miał mniej wyrzutów sumienia, z drugiej wszakże czegoś 
ku swemu zdumieniu żałował.
— Tak, dużo lepiej — zapewniła.
Mimo wszystko w dalszym ciągu ogarniał ją smutek, a czasami gniew na Sama. 
Trudno jej było się opanować, a jeszcze trudniej nie myśleć o dziewczynie, dla 
której zdecydował się ją zostawić. Alex znowu ich widziała, tym razem w 
restauracji, Sam jednak nadal niczego się nie domyślał. Dla niej natomiast wciąż 
był to wstrząs.
W drodze do pracy Sam wspominał szczęśliwe chwile, które przeżyli z Alex. 
Kiedy się poznali, była taka dzika, piękna i pełna uroku. Pokochał ją za 
uczciwość, bezpośredniość, zasady i honor. Teraz jednak przygasła i stała się 
jakaś inna. Wiedział, że to wszystko nadal gdzieś w niej drzemie, lecz nie był w 
stanie nic poradzić na to, że wydawała mu się obca. Zastanawiał się, ile jest w 
tym jego winy.
— Coś ty dzisiaj taki ponury? — spytała Daphne, kiedy spotkali się w biurze.
— Nie, po prostu staram się załatwić w domu wszystko co trzeba. Musimy w 
końcu znaleźć jakieś lokum. — Chciał rozpocząć nowe życie i raz na zawsze 
zapomnieć o dawnym. Oczywiście z wyjątkiem Annabelle. Wiedział, że 
nadszedł czas, by córka poznała Daphne. Reakcji Alex przestał się już obawiać, 
poza tym miał przeczucie, że chociaż nigdy jej o tym nie powiedział, już dawno 
domyśliła się, że w jego życiu pojawiła się inna kobieta. Nie miał pojęcia, że 
Alex po prostu ich widziała. — Trafiłaś może na coś ciekawego? — spytał z 
nadzieją.
To był istny koszmar. Obejrzeli już dziesiątki mieszkań, ale zawsze coś było nie 
tak, na dodatek większość z nich wymagała gruntownego remontu.
— Daj spokój, zaczynam mieć tego dość — jęknęła Daphne. — Albo jest za 
dużo sypialń, albo widok nie taki, albo za niskie piętro, albo za duży hałas. 
Zawsze jakieś minusy.
Chcieli w mieszkaniu mieć kominek i okna wychodzące na park albo rzekę. 
Najbardziej by im odpowiadał widok Central Parku, oglądali więc głównie 

background image

mieszkania przy Piątej Alei. Sam był zdecydowany zapłacić za odpowiednie 
lokum nawet ponad milion dolarów. Wiedział, że przy dochodach z ostatnich 
transakcji załatwienie kredytu hipotecznego nie powinno być problemem.
Alex oświadczyła już, że niczego od niego nie chce, oczywiście z wyjątkiem 
partycypowania w kosztach utrzymania Annabelle. Zachowywała się bardzo 
lojalnie, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę jej doświadczenie zawodowe. Po 
prostu nie chciała od niego pieniędzy, a tego, czego by chciała, nie potrafił już 
jej dać.
— Nie bądź taki nabzdyczony — rzekła Daphne zamykając drzwi na zamek, po 
czym usiadła mu na kolanach.
Uśmiechnął się. Niepotrzebnie zadręcza się rozmyślaniami o przeszłości. Było, 
minęło. Owszem, było przyjemnie, nie miał jednak wątpliwości, że teraz będzie 
jeszcze przyjemniej. Wsunął dłoń pod jej spódnicę i jak zwykle nie natknął się 
na żadną przeszkodę. Daphne nie miała zwyczaju nosić bielizny. Od czasu do 
czasu wkładała pas i pończochy, miała też imponującą kolekcję seksownych 
biustonoszy, lecz z majtkami już dawno dała sobie spokój.
— Czy mam dzisiaj rano jakieś spotkania, panno Belrose? — spytał całując ją, 
kiedy rozpięła mu rozporek i jej zwinne palce zabrały się do dzieła.
— Chyba nie, panie Parker — odparła tonem wzorowej angielskiej sekretarki. 
— Och, przepraszam... tak... — udawała, że szuka w pamięci. — Już sobie 
przypominam... tak, tu jest...
Zdjęła mu spodnie i przywarła do niego ustami, on zaś rozparł się w fotelu i 
jęknął z rozkoszy. „Spotkanie" nie trwało długo, było jednak niezwykle 
przyjemne. Wychodząc po paru minutach z jego gabinetu Daphne uśmiechała 
się i miała trochę pogniecioną spódnicę.
W majowe popołudnie igła przekłuła jej żyłę po raz ostatni. Po infuzji Alex nie 
zdołała powstrzymać emocji i rozpłakała się. Jak zwykle towarzyszył jej Brock. 
Zostało jej jeszcze do zażycia sześć tabletek cytoxanu, lecz później koszmar 
miał wreszcie dobiec końca. Alex liczyła, że na zawsze. Z ostatniego 
prześwietlenia, badania krwi oraz mammogramu wynikało, że jest „czysta". 
Przetrwanie sześciu miesięcy chemioterapii w dużej mierze zawdzięczała 
Brockowi.
Pożegnała się z doktor Webber i umówiła na wizytę kontrolną za pół roku 
Chociaż tym razem mdłości ogarnęły ją niemal natychmiast, po wyjściu z 
gabinetu poczuła się wolna.
— Jak to uczcimy? — zapytał Brock, kiedy stali na chodniku patrząc na siebie z 
ulgą i niedowierzaniem.
— Mam pomysł — oznajmiła przyglądając mu się filuternie, choć oboje mieli 
świadomość, że nie później niż za godzinę będzie wymiotować. Wiedzieli też 
jednak, że to już ostatni raz, że nigdy więcej się nie powtórzy. Alex była tego 
pewna, postanowiła bowiem, że za nic w świecie nie dopuści do nawrotu 
choroby.

background image

Wrócili do biura, w którym spędzili popołudnie. Alex wymiotowała, lecz nie tak 
bardzo jak zwykle. Nawet jej ciało zdawało się wiedzieć, że cierpienia dobiegły 
kresu, że to już ostatni zmasowany atak chemii.
Noc spędzili razem, zamknąwszy drzwi do sypialni na wypadek, gdyby 
Annabelle przypadkiem się obudziła. Dali już sobie spokój z nadzwyczajnymi 
środkami ostrożności, tym bardziej że jeśli Sam nie wrócił do domu do 
dziewiątej, a najpóźniej do dziesiątej, znaczyło to, że nie wróci w ogóle.
— Więc co robimy? — spytał Brock, tuląc ją w ramionach. Właśnie 
zastanawiali się nad kolejnym wyjazdem na Long Island. Na lato Alex 
zamierzała wynająć domek, w którym mogliby spokojnie wypocząć. Jeden ze 
wspólników zaproponował jej dom w East Hampton, co brzmiało całkiem 
zachęcająco. Nie chciała wprawdzie, by w firmie dowiedziano się o jej romansie 
z Brockiem, nie przypuszczała jednak, żeby ktokolwiek się domyślił. Mieli tak 
dobre alibi, że nikt się nie dziwił widząc ich razem. — Chętnie bym gdzieś z 
tobą wyjechał.
— Na przykład dokąd? — Uwielbiała snuć z nim nawet najbardziej nierealne 
plany na przyszłość. Całe ich dotychczasowe wspólne życie było jednym 
wielkim marzeniem o przyszłości.
— Do Paryża... Wenecji... Rzymu... Albo do San Francisco — dodał nieco 
bardziej realistycznie.
— Dobrze, czemu nie? — zgodziła się. Od roku nie brała urlopu, uważała 
bowiem, że z powodu choroby ma takie zaległości, iż może sobie pozwolić 
jedynie na krótki wypad. — Wygląda na to, że w przyszłym miesiącu nie mamy 
rozpraw, moglibyśmy więc gdzieś wyskoczyć na kilka dni. Na pewno będzie 
przyjemnie.
— Umowa stoi — zgodził się Brock. Potem leżeli i rozmawiali o wyjeździe. — 
Weźmiesz ten dom w East Hampton?
— Chyba tak.
Nareszcie mogli planować przyszłość, prowadzić normalne życie. Mogli też 
wyjeżdżać. Alex na powrót stała się normalnym człowiekiem, mającym 
nadzieje, marzenia i przy odrobinie szczęścia właśnie przyszłość.
Następne tygodnie upłynęły jej w iście szaleńczym tempie. Nadal nadganiała 
zaległości w pracy, brała też na siebie coraz więcej obowiązków. Dzień, kiedy 
po raz ostatni zażyła cytoxan, minął niemal niepostrzeżenie, a już pierwszego 
czerwca czuła się znacznie silniejsza, prawie jak przed operacją. Na koniec 
miesiąca zaplanowali wyjazd do San Francisco, wcześniej jednak ona i Sam 
musieli porozmawiać z Annabelle i poinformować ją o swoim rozstaniu.
Sam i Daphne znaleźli w końcu odpowiednie lokum. Mieściło się niedaleko jego 
obecnego mieszkania, miało pokój dzienny ze wspaniałym widokiem, ładną 
jadalnię, trzy sypialnie oraz służbówkę, a także kuchnię, której zdjęcia 
opublikowano w „House and Garden". Kosztowało majątek, lecz Sam 
zdecydował się na nie, ponieważ Daphne pokochała je od pierwszego wejrzenia.

background image

— Kupimy je? — dopytywała się błagalnie niczym dziewczynka, która 
zobaczyła nową lalkę.
Nie miał serca odmówić. Poza tym mieszkanie wydawało się warte tak 
zawrotnej ceny. Największą sypialnię przeznaczyli dla siebie, mniejszą na pokój 
dla Annabelle, trzecią dla gości. Sam zasugerował, że mógłby tam spać syn 
Daphne, gdyby ich odwiedził, lecz oświadczyła, że woli widywać go w Anglii. 
Twierdziła, że to zbyt duża odległość, by pięciolatek mógł ją pokonać samotnie, 
nie miała natomiast ochoty ściągać do Stanów żadnej z jego piastunek. Zawsze 
znajdowała jakiś pretekst, by chłopiec został w Anglii, aż Sam czasami się 
zastanawiał, czy jej syn to jakiś nieznośny bachor, czy też Daphne jest fatalną 
matką. Doszedł do wniosku, że pewnie po trosze i jedno, i drugie, ale przeszedł 
nad tym do porządku.
Na razie musiał skoncentrować uwagę na Annabelle. Dzień przed Świętem 
Poległych Sam i Alex wrócili do domu wcześniej niż zwykle i powiedzieli 
córce, że tata się wyprowadza.
— Tata się wyprowadza? — powtórzyła i oczy wypełniły się jej łzami.
— Będę mieszkał tylko trzy przecznice stąd — wyjaśnił Sam, próbując ją 
przytulić. Annabelle się wyrwała.
— Dlaczego?... Dlaczego nas zostawiasz? — szlochała. Co takiego zrobiła? 
Dlaczego to musiało spotkać właśnie ją? Nie potrafiła tego zrozumieć, a rodzice 
sami musieli łykać łzy, starając się uspokoić ją i pocieszyć.
— Po prostu mama i ja uważamy, że tak będzie lepiej, kochanie — tłumaczył 
Sam, starając się używać jak najprostszych słów. — I tak rzadko już bywam w 
domu. Dużo teraz podróżuję. Mama i ja myślimy... — Jak to wyjaśnić 
czteroletniemu dziecku? Sami nie bardzo rozumieli, co właściwie się stało. — 
Mama i ja sądzimy, że wszystkim nam będzie lepiej, jeśli mama będzie miała 
swoje mieszkanie, a ja swoje. Będziesz mogła mnie odwiedzać kiedy tylko 
zechcesz, zwłaszcza w soboty i niedziele. Będziemy robić dużo fajnych rzeczy. 
Jeśli zechcesz, pojedziemy znowu do Disney Worldu.
Annabelle nie dała się jednak nabrać na tak słabo zawoalowane przekupstwo.
— Nie chcę jechać do Disney Worldu. Nigdzie nie chcę jechać! Już nas nie 
kochasz, tatusiu?
Sama aż zatkało. o
— Ależ oczywiście, że cię kocham — zapewnił pospiesznie.
— A mamy już nie? Dalej się gniewasz, że zachorowała?
Gdyby chciał być szczery, powinien odpowiedzieć: „Tak". Miał wszakże w 
sobie dość przyzwoitości, aby skłamać.
— Oczywiście, że się nie gniewam. I kocham mamę. Ale... — Ponownie stoczył 
bój ze łzami. — Ale nie chcemy już być małżeństwem. Chcemy mieszkać 
osobno.
— To znaczy, że się rozwiedziecie?

background image

Annabelle była wstrząśnięta. Słyszała o tym w przedszkolu od Libby Weinstein, 
której rodzice wzięli rozwód, po czym mama ponownie wyszła za mąż i 
urodziła bliźniaki, co bardzo nie podobało się Libby.
— Nie, nie rozwodzimy się — zapewnił Sam, chociaż Alex nie bardzo 
wiedziała, dlaczego tego nie robią. Po co umierać po kawałku? Żadne jednak nie 
było jeszcze gotowe na ten ostatni krok, a przecież nie musieli się spieszyć. 
Toteż przynajmniej na razie mogli mówić Annabelle, że się nie rozwodzą. — Po 
prostu od teraz będziemy mieszkać osobno.
— Ale ja tak nie chcę! — Posłała mu wrogie spojrzenie, po czym nagle 
odwróciła się na pięcie i spojrzała na Alex z wrogością jeszcze większą. — To 
wszystko twoja wina! Twoja!... Bo zachorowałaś i tata pogniewał się na nas, a 
teraz się wyprowadza. To przez ciebie nas nie lubi!
Na taki wybuch nie byli przygotowani. Annabelle pobiegła do swojego pokoju, 
z hukiem zatrzasnęła drzwi, potem długo leżała na łóżku i płakała. Sam i Alex 
starali się ją uspokoić, lecz bezskutecznie. W końcu Alex doszła do wniosku, że 
najlepiej będzie zostawić ją na chwilę samą. Wyszła po cichu do kuchni.
Sam już tam był, przytłoczony ciężarem smutku i wyrzutów sumienia. Nigdy 
nie czuł się podlej niż teraz.
— Jak zwykle to wszystko moja wina — powiedziała Alex ze smutkiem.
— Nie martw się. Zobaczysz, że w końcu mnie znienawidzi. To jest niczyja 
wina. Takie rzeczy czasami się zdarzają.
— Za jakiś czas pogodzi się z tym — stwierdziła Alex bez przekonania. — 
Kiedy się upewni, że jesteś niedaleko i może cię widywać, ilekroć chce, 
przestanie jej to przeszkadzać. Ale musisz jej pokazać, że tak właśnie jest.
— Oczywiście — odparł poirytowany, że go poucza. — Może mnie odwiedzać 
tak często, jak jej pozwolisz.
— Ależ zabieraj ją, kiedy tylko zechcesz — zapewniła Alex wspaniałomyślnie, 
chociaż miała wyrzuty sumienia, że rozmawiają
o Annabelle tak, jakby chodziło o pudełko świeczek, a nie o ich córkę.
— Jak będzie w tym tygodniu?
Sam planował, że korzystając z długiego weekendu zabierze Annabelle do 
Southampton, gdzie wynajął na cztery dni dom.
— Jeśli tylko zechce pojechać — zastrzegł.
— Przecież gniewa się na mnie, nie na ciebie. — Oni z Brockiem wybierali się 
na Fire Island. — Na pewno chętnie pojedzie — zapewniła, po czym poszła 
sprawdzić co z małą.
Annabelle już nie płakała, leżała jednak na łóżku ze zrozpaczoną miną 
wpatrzona w sufit.
— Przykro mi, kochanie — cicho odezwała się Alex. — Wiem, że ci smutno. 
Ale tata bardzo cię kocha i będziecie się często widywali.
— A będziesz chodzić ze mną na balet? — spytała mała. Nie wiedziała już, kto 
się wyprowadza, a kto zostaje. Dla czteroletniego dziecka było to stanowczo 

background image

zbyt duże przeżycie. Zresztą dla czterdziestoletniej Alex także. I dla Sama, 
któremu przecież stuknęła pięćdziesiątka.
— Oczywiście, że będę. W każdy piątek. Już nie będę chorować. Skończyłam 
zażywać lekarstwa.
— W ogóle? — spytała Annabelle z niedowierzaniem.
— W ogóle.
— I urosną ci nowe włosy?
— Sądzę, że tak. w
— Kiedy?
— Niedługo. Znowu będziemy bliźniaczkami.
— I nie umrzesz?
To właśnie było sedno całej sprawy, a zarazem coś, co trudno było obiecać.
— Nie — rzekła Alex uznawszy, że przede wszystkim musi ją uspokoić, a 
dopiero potem silić się na prawdomówność. Nie miała żadnej gwarancji, lecz 
nie było też żadnych oznak nawrotu choroby.
— Nie umrę. Już wyzdrowiałam.
— To dobrze. — Annabelle uśmiechnęła się, prawie gotowa pogodzić się z 
odejściem ojca. — Dlaczego tatuś musi się wyprowadzić? — spytała jednak 
płaczliwie.
Alex nie miała pojęcia, jak jej to wytłumaczyć.
— Bo tak mu będzie lepiej. To dla niego bardzo ważne.
— To z nami nie jest mu dobrze?

<$

— Nie. To znaczy, z tobą tak. Ale nie ze mną.
— Mówiłam ci, że się na ciebie gniewa — ofuknęła ją mała. — Trzeba było 
mnie słuchać.
Alex roześmiała się. Już wiedziała, że wszystko się ułoży. Przetrwali. Wszyscy. 
Po drodze doświadczyli wiele zła, lecz udało im się przez to przejść.
Poszła porozmawiać z Samem. Znalazła go w pokoju gościnnym, gdzie właśnie 
pakował walizkę. Większość jego rzeczy nadal była w domu, ale zapowiedział, 
że w ciągu dwóch tygodni na dobre się wyprowadzi. Na razie, do zakończenia 
remontu nowego mieszkania, zamierzał zatrzymać się w hotelu Carlyle. Nie 
chciał wprowadzać się do mieszkania Daphne, wybrał więc Carlyle'a, by 
Annabelle miała do niego jak najbliżej.
— Już ma się lepiej. Jest trochę rozgoryczona, ale za jakiś czas się przyzwyczai 
— powiedziała Alex smutnym głosem.
— W piątek zabiorę ją prosto ze szkoły. Pojedziemy do Southampton, a w 
poniedziałek wieczorem odwiozę ją do domu.
— Dobrze — zgodziła się.
Zrozumiała, że właśnie rozpoczął się w ich życiu nowy etap. Co prawda taki 
stan rzeczy trwał już prawie pół roku, teraz wszakże stał się niejako oficjalny. 
Powiedzieli Annabelle.

background image

— Biedactwo!... — rzekł Brock ze szczerym współczuciem, kiedy wieczorem o 
wszystkim mu opowiedziała. — Na pewno trudno jej to wszystko zrozumieć. To 
ciężkie przeżycie nawet dla dorosłego.
— Uważa, że to moja wina. Powiedziała, że gdybym nie zachorowała, Sam by 
się na mnie nie gniewał. Jest w tym trochę racji, ale wydaje mi się, że zaczęło 
się znacznie wcześniej, że już od dawna się na to zbierało. Widocznie moje 
małżeństwo nie było takie idealne, jak sądziłam. W przeciwnym razie nie 
rozpadłoby się tak szybko.
— Moim zdaniem to, przez co przeszliście, nadwerężyłoby niejeden związek — 
przyznał uczciwie.
Przytaknęła. Nagle o czymś sobie przypomniała.
— Chciałabym poznać twoją siostrę.
Brock pokiwał głową, lecz nie odpowiedział, zaraz też rozmowa zeszła na temat 
wycieczki na Fire Island. Zapowiadał się miły weekend. Zamierzali zatrzymać 
się w niewielkim, przytulnym hoteliku, Alex zaś wiedziała z doświadczenia, że 
jak tylko człowiek wsiądzie na prom i poczuje powiew słonego morskiego 
powietrza, natychmiast zapomina o wszystkich problemach. A właśnie tego 
najbardziej teraz potrzebowała.
Również Sam miał nadzieję na wesoły weekend. W piątek odebrał spakowaną 
Annabelle ze szkoły, a zanim pojechali po Daphne i wyruszyli do Southampton, 
wstąpili do baru coś przekąsić. Sam chciał najpierw porozmawiać z córką, 
przygotować ją na to spotkanie, ona jednak nie bardzo rozumiała, o co chodzi.
— Pojedzie z nami? Ale po co?
— Och... — Sam szukał w myślach jakiejś logicznej odpowiedzi. Nagle poczuł 
się bezradny jak dziecko. — Pomoże mi opiekować się tobą. Zobaczysz, będzie 
nam weselej. — Lepszego wyjaśnienia nie udało mu się wymyślić.
— Tak jak Carmen? — spytała Annabelle, wyraźnie zbita z tropu.
— Nie, głuptasie — zaśmiał się nerwowo. — Pojedzie z nami jako koleżanka.
— To tak jak Brock? — Potrzebowała jakiegoś przykładu, aby to pojąć.
— Właśnie — skwapliwie przytaknął Sam. — Daphne pracuje ze mną w biurze, 
tak samo jak Brock pracuje z mamą. — O innych podobieństwach oczywiście 
nie wiedział. — Jest moją koleżanką i dlatego jedzie razem z nami.
— Będziesz z nią pracować tak jak Brock pracuje z mamą?
— Może. Ale chyba nie. Przede wszystkim będziemy się bawić.
— Dobrze.
Wszystko to najwyraźniej wydawało się jej bezsensowne, lecz przynajmniej nie 
miała nic przeciwko spotkaniu z Daphne.
Plany Sama okazały się wszakże diametralnie różne od planów Daphne.
— Dlaczego, na Boga, nie zabrałeś jakiejś niańki? — Daphne wpatrywała się w 
niego z niedowierzaniem. Annabelle czekała na dole w zamkniętym 
samochodzie, a Sam przez cały czas wyglądał przez okno, nie chcąc ani na 
chwilę tracić jej z oczu. — Albo przynajmniej pokojówki? Przecież z dzieckiem 
w tym wieku nie da się nigdzie wyjść. Przez cały weekend będziemy uwiązani.

background image

Od tej strony dotąd jej nie znał. Nawet nie starała się kryć niezadowolenia.
— Przepraszam, kochanie. Nie pomyślałem o tym. — On i Alex zawsze sami 
zajmowali się Annabelle i nigdy nie mieli z tym problemów. Inna rzecz, że to 
było ich dziecko, nie Daphne. — Następnym razem zabiorę Carmen. Obiecuję. 
— Pocałował ją i trochę się udobruchała. Miała na sobie sukienkę z niebieskiej 
bawełny, przez którą widać było jej piersi. Z doświadczenia wiedział, jak mało 
ma pod
sukienką. — Jestem pewien, że ją polubisz — rzekł na schodach. — To 
naprawdę miłe dziecko.
Jednakże Daphne odniosła zgoła inne wrażenie, tym bardziej że mała była 
wobec niej bardzo nieufna. Podróż na Long Island minęła pod znakiem pytań, 
wykrętnych odpowiedzi i drobnych kłamstewek, a kiedy dotarli na miejsce, Sam 
ociekał potem i ledwo nad sobą panował. Zaniósł rzeczy Daphne do osobnej 
sypialni, później zaprowadził Annabelle do pokoju po drugiej stronie korytarza. 
Widząc to, Daphne gromko się roześmiała.
— Ty chyba kpisz! Przecież ona ma dopiero cztery lata. Niczego się nie 
domyśli.
Wcale jej nie obchodziło, co mała powie mamie. Za to Sama owszem.
— Przecież możesz trzymać tam swoje rzeczy, a spać ze mną. Annabelle nie 
musi o tym wiedzieć.
— A jak coś się jej przyśni?
Na to nie wpadł. Mimo wszystko Daphne trochę znała się na dzieciach.
— Wtedy pójdę do niej.
Uważał, że to rozwiązuje problem, lecz Daphne znowu się zaśmiała.
— Tylko nie zapomnij jej powiedzieć, że pod żadnym pozorem nie wolno jej w 
nocy wstawać z łóżka. Na pewno posłucha.
— Dobrze już, dobrze.
Czuł się coraz bardziej nieswojo, na dodatek musiał przyznać, że przez całe 
popołudnie Annabelle była po prostu nieznośna. Na zakończenie dnia napchała 
się słodyczami, spędziła za dużo czasu na słońcu i w efekcie zwymiotowała na 
Daphne.
— Bardzo zabawne! — syknęła Daphne, kiedy Sam próbował posprzątać. — 
Mój dżentelmen też to ciągle robi. Próbowałam mu wytłumaczyć, że to 
nieładnie, ale bezskutecznie.
— Moja mama też stale wymiotuje — powiedziała Annabelle wyzywającym 
tonem, patrząc na Daphne jak na najgorszego wroga. Już wiedziała, że 
przyjaciółkami za nic w świecie nie zostaną. Daphne wcale nie przypominała 
Brocka. Była zła i niemiła. Poza tym ciągle dotykała i całowała jej tatę. — Moja 
mama jest bardzo dzielna — mówiła dalej, kiedy Sam ściągnął z niej sukienkę i 
wrzucił do zlewu. Sprawdził, czy nie ma gorączki, lecz nie miała. — Bardzo 
zachorowała, tata się na nią pogniewał i teraz wyprowadza się do nowego 
mieszkania.

background image

— Wiem, kochanie, ja też — oznajmiła Daphne, zanim Sam zdążył ją 
powstrzymać. — Wiem o wszystkim. Będę mieszkać z twoim tatą.
— Ty?!—Annabelle spojrzała na nią z grozą, po czym pobiegła do swojego 
pokoju.
Ledwie zniknęła za drzwiami, Daphne rozpięła ramiączka sukienki i stanęła 
przed Samem naga, jak ją Pan Bóg stworzył.
— Zarzygała mi sukienkę — wyjaśniła.
— Przepraszam. Chyba ma na raz zbyt wiele do strawienia
— odparł i uśmiechnął się, zrozumiał bowiem dwuznaczność swoich słów.
— Najwyraźniej. Nie martw się — pocałowała go. Sam nie był w stanie 
utrzymać rąk z dala od niej, chociaż dobrze wiedział, że powinien.
— Lepiej włóż coś na siebie. Pójdę zobaczyć co z Annabelle.
— A niech sobie chwilę posiedzi sama. Będzie musiała się do tego 
przyzwyczaić. Moim zdaniem dzieci nie należy rozpieszczać.
To było jej zdaniem rozpieszczanie? Czyżby właśnie dlatego zostawiła syna w 
Anglii ze swoim byłym mężem?
— Zaraz wracam — powiedział i poszedł do pokoju Annabelle, zastanawiając 
się, jak długo potrwa ta wojna.
Dziewczynka ciągle płakała. Uspokoiła się dopiero zasnąwszy mu na rękach, on 
zaś czuł się po prostu fatalnie. Liczył, że Daphne i Annabelle się pokochają. 
Obie były dla niego bardzo ważne, potrzebował ich obu i chciał, żeby się 
przynajmniej lubiły.
Nazajutrz Annabelle wstała o szóstej rano, gdy oni jeszcze spali
— Daphne naga w ramionach Sama, który nie pomyślał, co może się zdarzyć 
rano. Annabelle weszła bezgłośnie do ich pokoju i ^stygła w bezruchu, 
wpatrując się w nich w niemym przerażeniu. Sam również nie miał na sobie 
niczego, poprosił więc małą, by zeszła na dół i na nich zaczekała. Daphne, 
wcale nie zachwycona tak wczesną pobudką, przez cały poranek chodziła 
nadąsana.
Jego dwie „dziewczyny" gotowe były rzucić się na siebie z pazurami, aby więc 
choć trochę rozładować napięcie, Sam zabrał Annabelle na plażę. Wrócili w 
porze lunchu po Daphne, która wpadła w furię usłyszawszy, że mała ma iść z 
nimi.
— A co niby według ciebie mam z nią zrobić? Zostawić samą w domu?
— Na pewno by jej to nie zaszkodziło. Przecież nie jest niemowlakiem! Muszę 
ci powiedzieć, że macie tutaj osobliwe podejście do dzieci. Rozpieszczacie je, a 
potem wydaje im się, że są pępkiem świata.
Moim zdaniem to wcale im nie służy. Zapewniam cię, Sam, że powinieneś 
traktować ją jak dziecko. Dużo lepiej czułaby się w domu z niańką albo 
pokojówką, niż snując się za tobą jak cień. Skoro jej matka chce tak ją 
wychowywać, bo sama prowadzi żałośnie patetyczne życie, to jej prywatna 
sprawa, ale wiedz, że ja się na coś takiego w żadnym razie nie piszę. Obiecuję 
ci, że będziesz oglądał mojego syna nie dłużej niż przez pięć dni w roku, ale ty 

background image

też nie oczekuj, że będę niańczyć twoją córkę, bo nie mam na to najmniejszej 
ochoty — skończyła z wyniosłą miną.
Sam po raz pierwszy od sześciu miesięcy poczuł się głęboko zraniony i 
zawiedziony i zaczął się nawet zastanawiać, czy w młodości spotkało ją coś, 
przez co znienawidziła dzieci. Nie mieściło mu się w głowie, że można ich nie 
lubić. Kiedy się jednak nad tym głębiej zastanowił, doszedł do wniosku, że 
Daphne od samego początku wysyłała mu takie sygnały. A on w swojej 
naiwności liczył, że coś się zmieni.
Na lunch poszli we trójkę, była to wszakże istna droga przez mękę. Annabelle 
nie odrywała oczu od talerza i prawie nic nie zjadła. Słyszała wszystko, co przed 
wyjściem powiedziała Daphne, i do reszty ją znienawidziła. A po lunchu 
oznajmiła ojcu, że chce wracać do mamy. Sam jednak wyjaśnił jej ze smutną 
miną, że mama także wyjechała.
Na wieczór udało mu się znaleźć szesnastoletnią opiekunkę, mogli więc z 
Daphne wybrać się do klubu, by coś zjeść i potańczyć, dzięki czemu odzyskała 
humor. Po powrocie poprosił, by na noc włożyła koszulę. Roześmiała mu się w 
twarz i oświadczyła, że takowej nie posiada.
Następny dzień minął w podobnej atmosferze, kiedy więc nadszedł czas 
powrotu do domu, wszyscy przyjęli to z wyraźną ulgą.
Alex była już w domu. Daphne została w samochodzie, a Sam odprowadził 
Annabelle na górę.
— Fajnie było? — spytała rozpromieniona Alex, ubrana w niebieskie dżinsy, 
czerwone espadryle i białą bluzkę pachnącą krochmalem. Trudno było nie 
zauważyć, że opalona wygląda bardzo pociągająco, i to pomimo wszystkiego co 
przeszła w ciągu minionego półrocza.
Mina Annabelle również mówiła sama za siebie — dziewczynka spojrzała na 
matkę oczyma pełnymi łez.
— Mieliśmy trochę problemów dostosowawczych — wyjaśnił Sam, kładąc 
małej rękę na ramieniu. — Wygląda na to, że źle oceniłem sytuację. Zabrałem 
ze sobą przyjaciółkę i okazało się, że sprawiłem tym
Annabelle przykrość. — Nie tylko Annabelle. Daphne również.
— Przepraszam — dodał.
Alex patrzyła zdumiona to na jedno, to na drugie i zastanawiała się, co takiego 
zaszło w Southampton.
Tymczasem Annabelle zerknęła na Sama, później na Alex i oświadczyła:
— Nienawidzę jej.
— Nie wolno nikogo nienawidzić — zwróciła jej uwagę Alex, spoglądając 
pytająco na Sama. To musiał być iście upojny weekend. Ciekawiło ją, co 
takiego zrobiła ta Angielka, że aż tak naraziła się małej. Zapewne nic ponad to, 
że z nimi pojechała. — Powinnaś być miła dla przyjaciół taty, córeczko. Nie 
można tak się zachowywać — dodała łagodnie.
Annabelle wszakże nie zamierzała dać się tak łatwo uciszyć.

background image

— Przez cały czas chodziła na golasa. I spała w tym samym łóżku co tatuś. — 
Skrzywiła się i popędziła do swojego pokoju, nawet się nie żegnając z ojcem.
Alex stała bez słowa, zdziwiona nieco, że wykazali się takim brakiem dyskrecji.
— Chyba powinieneś porozmawiać ze swoją przyjaciółką. Jeżeli Annabelle 
mówi prawdę, nie wydaje mi się, żeby to był odpowiedni widok dla dziecka.
Była szczerze zmartwiona. Nie zamierzała dopuścić, by tak wyglądały spotkania 
Annabelle z ojcem. Nie mogła zrozumieć, dlaczego sobie na coś takiego 
pozwolił.
— Wiem — odparł markotnie. — Przepraszam. Cały ten wyjazd to jeden wielki 
koszmar. Od początku nic nam się nie układało. — Prawdę mówiąc, obie 
zachowywały się po prostu nieznośnie.
Powinna była mu współczuć, lecz nie potrafiła, martwiła się natomiast tym, że 
Daphne paraduje nago przed ich dzieckiem.
— Jeżeli planujecie razem zamieszkać, będziesz musiał znaleźć jakieś 
rozwiązanie. — Po raz pierwszy dała mu do zrozumienia, że wie o jego 
romansie. Ale nie ona poruszyła ten temat. — Annabelle jest na takie rzeczy 
stanowczo za mała.
— Wiem. A ja za stary. Coś wymyślę. Nie widziała nic zdrożnego
— zapewnił. — Aha, w piątek trochę wymiotowała.
— Mieliście niezły ubaw, prawda? — roześmiała się Alex.
Sam wspomniał nagle dawne czasy. Śmiała się z niego, a on musiał przyznać, że 
to wszystko było rzeczywiście na swój sposób zabawne.
Poszedł pożegnać się z Annabelle, lecz nadal się na niego gniewała i nie chciała 
go pocałować. Była zła na cały świat. Sam posłał jej więc tylko całusa, 
pomachał ręką do Alex i zbiegł po schodach.
— Jak tam, wrócił ci humor? — spytała Daphne, przysuwając się do niego, Sam 
jednak był nazbyt rozczarowany nieudanym weekendem i zachowaniem córki, 
poza tym przy każdym spotkaniu z Alex tracił humor. Nie tylko ją 
prześladowały trudne do przepędzenia wspomnienia dawnych dni.
— Przykro mi, że nic z tego nie wyszło — rzekł cicho, przyznając się do 
porażki.
— Wszystko będzie dobrze — zapewniła Daphne i chcąc czym prędzej zmienić 
temat, zaczęła mówić o nowym mieszkaniu.
Po przeprowadzce Sama do Carlyle'a sytuacja jeszcze bardziej się 
skomplikowała. Daphne była tam cały czas, Annabelle zatem zrozumiała, że jest 
skazana na jej towarzystwo.
— Nienawidzę jej! — powtarzała po każdej wizycie u ojca.
— Nieprawda — odpowiadała Alex.
— A właśnie że tak.
Zabrali ją do nowego mieszkania, lecz oświadczyła, że jest brzydkie. Wyglądało 
na to, że podoba się jej tylko lemoniada i ciastka czekoladowe w Carlyle'u.
Na wakacje Sam wynajął jacht i dom w Antibes. Alex zgodziła się, by 
Annabelle pojechała z nimi, Daphne z kolei gwałtownie się temu sprzeciwiła. 

background image

Twierdziła, że za nic w świecie nie zgodzi się na wyjazd z Annabelle, i to nawet 
jeśli zabiorą niańkę.
— Na miłość boską, przecież to moja córka — rzekł ze zgrozą w głosie 
dotknięty Sam. Nie spodziewał się tego po kobiecie, z którą pragnął dzielić 
życie. A przecież jechali na całe sześć tygodni. To zbyt długi okres, by nie 
widzieć własnego dziecka.
— Świetnie. W takim razie weź ją ze sobą, kiedy skończy osiemnaście lat. Nie 
możemy zabrać jej ani na jacht, ani do Antibes. Co będzie, jeśli wypadnie za 
burtę? Nie mam zamiaru przez cały czas się o nią zamartwiać. Poza tym ja 
swojego syna nie zabieram.
Zamierzała spędzić z nim zaledwie tydzień wakacji, co uważała za niebywałe 
poświęcenie. Kłócili się o to prawie bez przerwy, lecz Sam postanowił, że tym 
razem nie ustąpi. Decyzję podjęła za niego Annabelle: oświadczyła, że nie chce 
jechać do Europy, woli zostać z mamą. Sam i Daphne planowali spędzić tydzień 
w Londynie, dwa w Cap d'Antibes i trzy na jachcie, odwiedzając w tym czasie 
Francję,
Włochy oraz Grecję. Alex uważała, że to bajeczne wakacje, Annabelle zaś była 
zgoła odmiennego zdania.
— Chyba jest jeszcze na to za mała — stwierdziła Alex. — Może w przyszłym 
roku.
Zakładała, że do tego czasu Sam i Angielka wezmą ślub, a wtedy Annabelle 
będzie musiała pogodzić się z losem. Co prawda Sam dotąd nie wspomniał ani 
słowem o rozwodzie, Alex sądziła jednak, że to tylko kwestia czasu. 
Przypuszczalnie nie chciał sprawiać wrażenia, że się spieszy. Alex dała już za 
wygraną i pogodziła się z tym, że ich małżeństwo należy do przeszłości. Nigdy 
zresztą nie miało w sobie tyle blasku co obecny związek Sama z Daphne — na 
przykład ani razu do głowy mu nawet nie przyszło, że mogliby pojechać na 
południe Francji albo wynająć jacht.
— Jak sobie z nią poradzisz? — spytał zmartwiony, że przez całe lato nie będzie 
widział córki.
— Wynajęłam domek w East Hampton. Zabiorę ją ze sobą. Porozmawiam z 
Carmen, może zgodzi się mieszkać tam z nami w ciągu tygodnia.
Wyglądało na to, że nie powinno być problemów. Kiedy zakomunikowali to 
Annabelle, mała nie posiadała się z radości.
— To nie muszę jechać z tatą i Daphne? — spytała z niedowierzaniem. — 
Hurra!
Jej reakcja mocno zraniła Sama, toteż po powrocie do Carlyle'a był bardzo 
rozdrażniony.
— Na litość boską, przestań się już dąsać — przekonywała Daphne, nalewając 
mu whisky. — Przecież to tylko dziecko. Wcale by jej się tam nie podobało, a 
my musielibyśmy bez przerwy pilnować, żeby sobie nie zrobiła krzywdy. To by 
była jedna wielka męczarnia, a nie wakacje. — Uśmiechnęła się zadowolona, że 

background image

problem sam się rozwiązał. — Co chciałbyś dzisiaj robić? Wybierzemy się 
dokądś czy zostaniemy w domu?
— Powinienem popracować — burknął.
Ostatnio zostawił wszystkie sprawy na barkach wspólników. Razem z Simonem 
mieli za zadanie zajmować się tylko obsługą nowych transakcji. Simon 
rzeczywiście wydawał się pracować dzień i noc, Sama natomiast tak pochłaniały 
podróże i układanie sobie życia, że nie starczało mu czasu na pracę. Dręczyły go 
z tego powodu wyrzuty sumienia.
— Och, tylko nie to! — jęknęła Daphne. — Zróbmy lepiej coś zabawnego.
' Zanim jednak zdążył cokolwiek zaproponować, usiadła na nim okrakiem i 
wysoko zadarła koszulę. Położył ją na hotelowej wersalce i posiadł z 
namiętnością jeszcze większą niż zwykle. Był na nią wściekły, ale też kochał się 
w niej jak oszalały. Daphne go zawiodła i dotknęła, mimo to nadal wzbudzała w 
nim dziką żądzę.
Alex i Brock wprowadzili się do letniego domku tuż przed końcem czerwca. 
Oboje byli nim zachwyceni. Okazał się prosty, lecz bardzo wygodny: w oknach 
miał zasłony w biało-niebieską kratkę, a na podłodze sizal. Duża przytulna 
kuchnia wyłożona była portugalskimi płytkami, zadbany ogródek wydawał się 
idealnym placem zabaw. Annabelle zresztą również bardzo się tam podobało.
Wcale nie wyglądała na zdziwioną obecnością Brocka, Alex zaś była dużo 
ostrożniejsza aniżeli Sam. Brock oficjalnie spał na dole, w pokoju gościnnym, i 
zawsze wracał tam wczesnym świtem, jeszcze zanim Annabelle wstała. Kiedyś 
zdarzyło im się zaspać, szybko więc włożył dżinsy i udawał, że naprawia coś w 
łazience.
Annabelle bardzo lubiła jego towarzystwo i chętnie chodziła z nimi na 
wycieczki. Alex wracała do sił w zadziwiającym tempie, samopoczucie miała 
świetne. Pewnego ranka około połowy lipca sprawiła im ogromną 
niespodziankę, schodząc na dół bez peruki. Okazało się, że zaczęły jej odrastać 
krótkie kręcone włosy.
— Jak ślicznie wyglądasz, mamusiu! Zupełnie jak ja! — roześmiała się 
Annabelle i pobiegła do ogrodu.
Brock uśmiechnął się, po chwili zaś zadał pytanie, które niepomiernie ją 
zdumiało:
— No to jak będzie, pani Parker? Kiedy bierzemy ślub?
Uśmiechnęła się z wahaniem. Bardzo go kochała, jednakże z rozmaitych 
powodów nigdy nie pozwalała sobie na rozważania o przyszłości.
— Sam nic jeszcze nie mówił o rozwodzie...
— Chce ci się czekać? Nie lepiej będzie, jeśli to ty zażądasz rozwodu, jak tylko 
wróci z Europy?
Brock miał nadzieję, że Alex natychmiast się zgodzi, ona wszakże spojrzała nań 
z poważną miną i odparła:

background image

— To nie byłoby w porządku wobec ciebie, Brock. Co prawda teraz czuję się 
dobrze, ale co będzie, jeśli choroba powróci? Nie chcę ci tego robić. Masz 
prawo do pewnej przyszłości.
— Bzdura — oburzył się. — Nie możesz przecież czekać pięć lat, Musisz 
prowadzić normalne życie i radzić sobie ze wszystkim, co ono przyniesie. 
Naprawdę chcę, żebyśmy się pobrali — zapewnił, po czym ujął jej dłoń i 
pocałował. — Nie chcę czekać. Chcę mieszkać z tobą i Annabelle i opiekować 
się wami. Nie chcę, żeby wszystko skończyło się wraz z nadejściem jesieni.
— Ja też nie — odparła. Tyle że ona była dziesięć lat starsza od niego i przeszła 
raka. — Co by powiedziała na to twoja siostra? — Nie miała dotąd okazji jej 
poznać, lecz wiedziała, ile znaczy dla Brocka. Dało się to wywnioskować z jego 
opowieści, chociaż mówił o niej rzadko i raczej niewiele. — Czy nie byłaby 
niezadowolona? Powinieneś ożenić się z młodą dziewczyną i zmajstrować jej 
gromadkę dzieciaków.
— Siostra kazałaby mi robić to, co uważam za najlepsze. A dla mnie najlepsza 
jesteś ty. Mówię poważnie. Chcę, żebyś zażądała rozwodu po powrocie Sama z 
Europy. Potem weźmiemy ślub.
— Kocham cię, Brock — uśmiechnęła się, patrząc przez okno jak Annabelle 
bawi się w ogrodzie.
— Chcę, żebyś za mnie wyszła. I nie przestanę cię namawiać, dopóki się nie 
zgodzisz — powtarzał uparcie. Alex się roześmiała.
— Ja nie twierdzę, że nie chcę, ale sam pomyśl: co będzie na przykład z twoją 
pracą? — spytała poważnie. Musiał wybierać: albo ślub z Alex, albo posada w 
firmie.
— Miałem w tym roku dwie inne propozycje. Całkiem niczego sobie. Myślę 
nawet, że płaciliby mi trochę lepiej. Zanim jednak zdecyduję się odejść, 
chciałbym porozmawiać z szefostwem. Być może ze względu na twoją chorobę 
zgodzą się zrobić wyjątek i pozwolą nam pracować razem.
— Niewykluczone. Tworzymy zgrany zespół. A w przyszłym roku mógłbyś 
zostać wspólnikiem.
— Porozmawiamy z nimi — rzekł spokojnie. — Ale najpierw rozmówisz się z 
Samem.
— Przecież jeszcze się nie zgodziłam — przypomniała mu z filuterną miną.
— Ale się zgodzisz — odparł z głębokim przekonaniem. 
I nie mylił się, albowiem już pod koniec tygodnia Alex ustąpiła i powiedziała 
„tak".
— Ja chyba postradałam zmysły! Przecież jestem prawie dwa razy starsza od 
ciebie.
— O dziesięć lat, a to żadna różnica. Tym bardziej że wyglądasz, jakbyś była 
młodsza.
W jego słowach nie było przesady. Alex istotnie wyglądała nadzwyczaj dobrze. 
Skutki chemioterapii stawały się coraz mniej widoczne, włosy miała teraz 
grubsze i mocniejsze niż wcześniej, a po otyłości spowodowanej terapią 

background image

pozostało już tylko wspomnienie. Prezentowała się równie atrakcyjnie jak przed 
chorobą, może nawet lepiej. Podczas wypraw na plażę w weekendy wszyscy 
troje zachowywali się niczym rozbrykane dzieci, w poniedziałek zaś Alex 
wracała do miasta wypoczęta i zrelaksowana. Carmen zjawiała się w letnim 
domku w niedzielę późnym wieczorem, by w poniedziałek rano Alex i Brock 
zdążyli dotrzeć do pracy. W czwartek zaś wychodzili z biura tak wcześnie, jak 
tylko się dało, i spieszyli z powrotem na wyspę. Większość prawników miała w 
lecie wolne piątki — ich firma także już około południa zamykała swe podwoje.
W niewielkim domku w pobliżu plaży Annabelle zawsze na nich niecierpliwie 
czekała, szczęśliwa i podekscytowana. W ciągu tygodnia Alex i Brock mieszkali 
u niego albo u niej w zależności od tego, co akurat bardziej im odpowiadało. 
Było to lato jak z najwspanialszych snów.
Sam kilkakrotnie telefonował do Annabelle, przysłał jej też chyba z tuzin 
widokówek, nigdy jednak nie zdarzyło się, by zadzwonił, kiedy w domu była 
Alex. Zresztą i tak nie zamierzała rozmawiać z nim o rozwodzie przez telefon. 
Nie miała już żadnych wątpliwości. Brock ją przekonał. Zrobił dla niej więcej 
niż ktokolwiek, skoro twierdził, że wie, na co się decyduje i chce tego, nie miała 
powodów, by kwestionować jego wolę. Kochała go przecież i czuła się z nim 
szczęśliwa.
Pewnego dnia w połowie lipca, gdy leżeli na plaży, Brock najpierw długo 
wpatrywał się w jej kostium kąpielowy, potem pochylił się i pocałował ją.
— Jesteś piękna — powiedział. Alex posłała mu ciepły uśmiech.
— Czy przypadkiem nie masz kłopotów ze wzrokiem? — zagadnęła, mrużąc 
oczy.
Brock dotknął delikatnie jej piersi, aż przez ciało Alex przebiegł dreszcz.
«— Chyba powinniśmy się wybrać do chirurga plastycznego. — Po co? — 
spytała niechętnie, nie lubiła bowiem poruszać tego tematu. Miała kompleksy na 
tle swojego wyglądu i na ogół nosiła |*>tezę. — Moim zdaniem powinnaś.
— Mam sobie zoperować nos czy zlikwidować zmarszczki?
** — Nie musisz od razu się dąsać. Po prostu jesteś za młoda, żeby przez resztę 
życia ukrywać ciało. Przy swojej urodzie powinnaś przez cały czas paradować 
nago.
— Chciałbyś, żebym zachowywała się jak ta panienka Sama? Chyba nie mam 
na to ochoty. — Na samą myśl o Daphne nadal ogarniała ją złość.
— Dobrze wiesz, że wcale nie o to mi chodzi. Porozmawiaj przynajmniej z 
lekarzem, dowiedz się, jak taka operacja wygląda i z czym się wiąże. Mogłabyś 
załatwić to jeszcze tego lata i do końca życia mieć kłopot z głowy.
— Sama nazwa brzmi okropnie, a podobno to okropnie boli.
— Skąd wiesz?
— Rozmawiałam z paroma kobietami. Zresztą doktor Webber też tak mówi. 
Rekonstrukcja piersi... Brr, potworność!
— Nie bądź taka delikatna.

background image

Wiedzieli, że delikatna wcale nie jest, lecz Brock pragnął, by odzyskała dawną 
pewność siebie, by znowu poczuła się zdrowa i piękna. Namawiał ją i nawet dał 
jej adres chirurga plastycznego, do którego dotarł przez znajomego lekarza.
 — Umówiłem cię na wizytę — oznajmił pewnego popołudnia.
Alex szeroko otworzyła oczy.
 — Czy ty przypadkiem nie pozwalasz sobie na zbyt wiele? Nie
pójdę!
— Pójdziesz. Pójdziemy razem. Przynajmniej z nim porozmawiaj
* namawiał. — To przecież nie będzie bolało.
Jeszcze w dniu wizyty dąsała się na niego, w końcu jednak uległa i dała się 
zawieźć. Zdziwiła się niepomiernie widząc, jak bardzo ten chirurg różni się od 
tych, których dotąd poznała. Podczas gdy tamci byli chłodni, rzeczowi aż do 
bólu i gotowi poinformować o najokrutniejszej nawet prawdzie, ten starał się 
wszystko upiększać i robił co mógł, by poprawić pacjentowi nastrój. Był niski i 
pulchny, miał dobrotliwy wygląd i spore poczucie humoru.
Najpierw przez kilka minut gawędził o tym i owym, dopiero potem nawiązał do 
zasadniczego powodu jej wizyty. Zbadał pierś Alex,
a raczej miejsce po niej, uważnie przyjrzał się drugiej i stwierdził, że jego 
zdaniem operacja powinna przynieść bardzo dobre efekty. Zaproponował albo 
implant, albo wszycie ekspandera, który jednak dla osiągnięcia pożądanych 
rezultatów wymagał cotygodniowych zastrzyków z solą fizjologiczną przez 
okres dwóch miesięcy. Z dwojga złego Alex wolała już implant, choć i tak nie 
była do końca przekonana. Lekarz nie krył, że operacja byłaby kosztowna i nie 
obyłoby się bez bólu, lecz powtarzał, że w jej wieku warto się na nią 
zdecydować.
— Chyba nie chce pani wyglądać tak do końca życia? Proszę mi wierzyć, 
naprawdę możemy sprawić pani piękną pierś.
Zaproponował również przeszczep sutka oraz tatuaż, jednakże pomimo 
wszystkich słów zachęty Alex nadal przerażała sama myśl o jakiejkolwiek 
operacji.
Kiedy tego wieczora kochali się, spytała Brocka, czy jeśli się nie zdecyduje, 
będzie miał do niej żal.
— Ależ skąd! Chociaż uważam, że powinnaś. Dla siebie. Ale decyzję musisz 
podjąć sama. Ja bym cię kochał nawet bez obu piersi.
Później już na ten temat nie rozmawiali.
Mniej więcej dwa tygodnie później Alex, skończywszy zmywać naczynia po 
śniadaniu, oświadczyła:
— Zrobię to.
— Co zrobisz? — spytał Brock podnosząc oczy znad gazety, zdziwiony, lecz 
jak zawsze zainteresowany tym, co Alex ma mu do powiedzenia. — Masz na 
dzisiaj jakieś szczególne plany?
— Nie na dzisiaj. Zadzwonię w poniedziałek.

background image

— Zadzwonisz? Do kogo? — Podejrzewał, że nie usłyszał czegoś, co wcześniej 
mówiła.
— Do Greenspana.
— A któż to taki? — Nie pamiętał nikogo o tym nazwisku, poza tym jeszcze nie 
do końca się obudził. Może chodziło o nowego klienta?
— Lekarz, do którego mnie zaciągnąłeś. Ten chirurg. — Sprawiała wrażenie 
zdeterminowanej i była trochę podenerwowana.
— Naprawdę? — rozpromienił się, był bowiem pewien, że nie pożałuje tej 
decyzji. — Świetnie! — uściskał ją.
W poniedziałek zgodnie z obietnicą Alex skontaktowała się z chirurgiem i 
oświadczyła, że zdecydowała się na implant. Bała się operacji, a jeszcze bardziej 
związanego z nią bólu, lecz skoro już raz podjęła decyzję, nie zamierzała jej 
zmieniać. Greenspan powiedział, że akurat pod koniec tygodnia będzie miał 
wolne miejsce, albowiem jedna z pacjentek zrezygnowała z zabiegu, i kazał jej 
się przygotować na
mniej więcej czterodniowy pobyt w szpitalu. Zapewnił jednak, że zaraz po 
wyjściu będzie mogła wrócić do pracy. Przyznał, że operacja jest wprawdzie 
nieco bardziej bolesna niż amputacja, pod względem wszakże dyskomfortu nie 
może się nawet równać z chemioterapią.
W czwartek Alex wzięła urlop. Wcześniej poprosiła Carmen, by została na 
weekend w New Hampton. Córce skłamała, że wyjeżdża w interesach, ponieważ 
nie chciała jej przestraszyć. Kiedy wyjawiła Carmen, dokąd się wybiera, ta 
najpierw się zmartwiła, potem pogratulowała jej decyzji. Ona również uważała, 
że to dobry pomysł, podobnie zresztą jak Liz. Alex zaś tak się bała, że w 
ostatniej chwili zaczęła się wahać. W nocy ze środy na czwartek nie zmrużyła 
oka, leżąc obok Brocka i żałując, że się zdecydowała.
O siódmej rano Brock odwiózł ją do Lenox Hill, gdzie pielęgniarka i 
anestezjolog wyjaśnili szczegółowo przebieg operacji, po czym Alex przebrała 
się w szpitalną koszulę. Kiedy pielęgniarka zaczęła przygotowywać kroplówkę, 
wybuchnęła mimowolnym płaczem. Wszystko tutaj kojarzyło się jej z 
chemioterapią i poprzednią operacją, czuła się więc okropnie.
Doktor Greenspan, raz na nią spojrzawszy, zaordynował środek uspokajający.
— Zależy nam, by wszyscy tutaj byli zadowoleni — oświadczył, po *•• czym 
popatrzył z rozbawieniem na Brocka. — Panu chyba też coś by się przydało.
— Chyba tak.
Alex już zasypiała, gdy wieziono ją do sali operacyjnej. Podenerwowany Brock 
został w poczekalni, krążąc po niej, to znowu siadając. Po pięciu godzinach 
zjawił się Greenspan i oznajmił, że już po wszystkim, a chociaż zabieg był dość 
skomplikowany, wszystko poszło gładko.
— Sądzę, że pani Parker będzie zadowolona, kiedy zobaczy rezultaty. — 
Ponieważ Alex miała niewielkie piersi, implant również nie był duży, co 
znacznie uprościło operację. Możliwe były także inne sposoby osiągnięcia celu, 
jednakże Alex wolała rozwiązanie najszybsze, jakim niewątpliwie był implant, 

background image

chociaż wymagało to regularnych badań, czy nie doszło do wycieku silikonu, 
oraz zgody na przynależność do grupy kontrolnej, dostarczającej danych do 
badań naukowych. — Za jakiś miesiąc albo dwa konieczne będą ostateczne 
drobne poprawki. Myślę, że generalnie wszystko będzie w porządku.
Minęły dwie godziny, zanim Alex, wciąż jeszcze mocno odurzoną, 
przewieziono z sali pooperacyjnej do jej pokoju.
— Cześć — wyszeptała. — Jak poszło?
— Wygląda świetnie — zapewnił Brock, choć oczywiście jeszcze nie widział 
efektu.
Cztery dni spędzone w szpitalu nie należały do przyjemnych, a kiedy w 
poniedziałek wróciła do pracy, nadal skarżyła się na ból. Za to mogła być 
przynajmniej pewna, że ta operacja nie będzie miała wpływu na jej poczucie 
kobiecości.
Chociaż bandaż mocno ograniczał jej ruchy, jakoś radziła sobie z pracą. 
Ponieważ większość osób była na urlopach, w biurze siedziała w luźnej koszuli 
Brocka, który przynosił jej lunch, by nie musiała wychodzić, po pracy zaś 
jechali do niego. W czwartek, tydzień po operacji, zdjęto jej opatrunek oraz 
szwy, po czym pojechali do East Hampton. Na ich widok Annabelle 
zareagowała eksplozją radości. Kiedy rzuciła się Alex na szyję, ta nie zdołała 
powstrzymać lekkiego grymasu.
— Znowu się skaleczyłaś, mamusiu? — zaniepokoiła się Annabelle.
— Ależ skąd! — zapewniła.
— I nie jesteś chora?
Widząc, że oczy córki robią się wielkie jak spodki, Alex przytuliła ją mocniej.
— Nic mi nie jest, kochanie — rzekła łagodnie, trzymając ją w ramionach.
Jednakże doszła do wniosku, że małej należą się dokładniejsze wyjaśnienia, w 
najprostszych więc słowach powiedziała, że kiedy przed dziesięcioma 
miesiącami miała wypadek, lekarze musieli uciąć jej kawałek piersi, którą teraz 
na nowo przyszyli. Takie wytłumaczenie wydawało się najlepsze. Wieczorem 
do Annabelle zadzwonił ojciec, któremu natychmiast przekazała radosną 
nowinę, że mama znalazła swoją pierś i na nowo ją przyczepiła. Nad wyraz go 
to zdenerwowało, ale ponieważ obok była Daphne, nie poprosił Alex do 
telefonu. Nawet nie przyszło mu do głowy, że mogła się zdecydować na 
rekonstrukcję.
Tymczasem Brock niemal codziennie przypominał Alex, że zaraz po powrocie 
Sama z Europy ma go poprosić o rozwód. Wprost nie mógł się doczekać, kiedy 
wreszcie wezmą ślub.
— Dobrze, dobrze — odpowiadała Alex, uśmiechając się i czule go całując. — 
Spokojnie. Jak tylko wróci, natychmiast z nim porozmawiam.
Gdyby szybko złożyli papiery w sądzie, ślub mogliby wziąć już na wiosnę. 
Brockowi niezwykle na tym zależało. Czasami jego młodzieńczy zapał sprawiał, 
że Alex czuła się stara. Na ogół dzieląca ich różnica wieku wydawała się 

background image

niezauważalna, aczkolwiek bywało, że Brockowi brakowało odrobiny 
dojrzałości. Alex starała się jednak nie zwracać na to uwagi.
Lato skończyło się stanowczo za szybko. Daphne wcale się nie cieszyła z 
powrotu do Ameryki i gdyby nie uczucie do Sama, zostałaby zapewne w 
Europie. Któregoś dnia przyznała, że coraz bardziej tęskni za Londynem. Życie 
w Stanach nie sprawiało jej tyle radości, Sam liczył jednak, że w nowym 
mieszkaniu szybko zapomni o smutkach. Obiecał jej także, że odtąd będą więcej 
podróżowali. Wiedział, iż przy takim nawale obowiązków trudno mu będzie 
dotrzymać słowa, lecz z drugiej strony miał wielu klientów za granicą, poza tym 
gotów był niemal na wszystko, byle tylko ją uszczęśliwić. W ostatnich 
miesiącach spędzał z nią tyle czasu, że poważnie zaniedbał interesy. Okazała się 
niezwykle wymagającą partnerką, na dodatek przywykła dostawać wszystko to, 
na co miała ochotę.
Alex i Brock również żałowali zbliżającego się końca lata. Domem w East 
Hampton dysponowali do końca sierpnia. Zaraz po powrocie z Europy Sam 
zabrał Annabelle na weekend do Bridgehampton, gdzie on i Daphne umówili się 
z przyjaciółmi. Po półtoramiesięcznym rozstaniu Daphne nie protestowała 
przeciwko obecności małej.
— Sądzisz, że tym razem będą się zachowywać lepiej? — spytał Brock.
Alex rozłożyła ręce. Po poprzednim spotkaniu z Daphne Annabelle wydawała 
się taka nieszczęśliwa!
Sam odwiózł małą w niedzielę. Alex natychmiast się zorientowała, że coś się 
stało. Wydawał się bardzo spięty, nie było z nim Daphne i chociaż Alex 
wiedziała, że Brock nie może się doczekać, kiedy wreszcie porozmawia z nim o 
rozwodzie, nie udało jej się znaleźć odpowiedniej okazji. Tym bardziej, że 
zamienili raptem ze dwa słowa.
Kiedy pojechał, spojrzała na Annabelle i spytała:
— Co się stało?
— Nie wiem. Tatuś bardzo dużo rozmawiał przez telefon. Prawie nie odkładał 
słuchawki i bardzo krzyczał na panów, którzy do niego dzwonili. A dzisiaj 
powiedział, że musimy wracać, zapakował moje rzeczy i przywiózł mnie do 
domu. Daphne też strasznie krzyczała, powiedziała, że jak nie będzie dla niej 
dobry, to się spakuje i wróci do Anglii. Ja tam bym się cieszyła. Ona jest taka 
niedobra i głupia.
Alex nie miała wątpliwości, że coś musiało się wydarzyć, lecz na podstawie 
relacji Annabelle trudno było odgadnąć prawdę.
Dopiero następnego ranka w pociągu, w drodze do miasta, Alex wzięła do ręki 
gazetę i ujrzała na pierwszej stronie zdjęcia Sama, Larry'ego i Toma. Okazało 
się, że są oskarżeni o sprzeczne z prawem operacje finansowe, a także o wiele 
innych drobniejszych wykroczeń, w tym także o defraudację.
— O cholera!... — szepnęła i wręczyła Brockowi gazetę. Nie mogła w to 
uwierzyć. Sam zawsze był nieskazitelnie uczciwy.

background image

Brock z wrażenia aż gwizdnął. Wszystko to wyglądało bardzo poważnie. 
Śledztwo obejmowało również Simona, chociaż on akurat nie został jeszcze 
postawiony w stan oskarżenia. Na razie los ten spotkał jedynie trzech głównych 
udziałowców firmy.
— To grubsza afera. Nic dziwnego, że wczoraj był taki zdenerwowany — 
powiedział Brock unosząc wzrok znad gazety.
Alex siedziała jak skamieniała. Co on zrobił ze swoim życiem w ciągu zaledwie 
kilku miesięcy? W co się wpakował? Zarzuty były na tyle poważne, że miał 
spore szansę trafić do więzienia, i to na dwadzieścia, trzydzieści lat. Co, do 
diabła, się stało?
— Zadzwonię do niego, jak tylko dojedziemy — powiedziała.
W biurze okazało się, że Sam dzwonił do niej już dwa razy. Weszła do gabinetu, 
zamknęła drzwi i wykręciła jego numer. Odebrał prawie natychmiast.
— Dziękuję, że zadzwoniłaś. — Był niezwykle zdenerwowany.
— Co się dzieje? — spytała, nadal nic nie rozumiejąc. Dotąd sądziła, że przez 
tyle lat zdążyła go poznać.
— Ba! żebym to wiedział! To znaczy, wiem trochę, ale nie wszystko. I nie 
sądzę, żeby kiedykolwiek udało mi się poznać całą prawdę. Jedno jest pewne: 
jestem skończony. Potrzebuję adwokata.
Alex wiedziała, że ma bardzo dobrego prawnika, nie był on jednak adwokatem.
— Nie zajmuję się sprawami kryminalnymi, Sam — rzekła cicho, współczując 
mu i nie mogąc pojąć, jak to możliwe, że utracił kontrolę nad własnym życiem 
do tego stopnia, iż nie zdołał się zorientować, w co się pakuje. Zastanawiała się, 
czy Daphne maczała w tym palce, co do osoby Simona bowiem, chociaż nie 
został jeszcze formalnie oskarżony, nie miała żadnych wątpliwości.
— Ale możesz mi przynajmniej poradzić, co robić. Czy moglibyśmy 
porozmawiać, Alex? Mogę do ciebie przyjechać? Proszę!...
Błagał o pomoc. Uważała, że po siedemnastu latach wspólnego życia powinna 
przynajmniej go wysłuchać. Poza tym mimo wszystko nadal na swój sposób go 
kochała.
— Zobaczę, co się da zrobić, chociaż w końcu i tak będę musiała przekazać 
sprawę specjaliście od takich przypadków. Nie jestem aż tak głupia, żeby z 
powodu własnej ignorancji wpakować cię w jeszcze gorsze bagno. Ale jeśli mi 
opowiesz dokładnie, co się stało, zrobię co w mojej mocy. Kiedy chcesz 
przyjechać?
— Zaraz — Nie byłby w stanie dłużej znieść tego napięcia.
Właśnie minęła dziesiąta. O wpół do drugiej Alex miała umówione spotkanie, 
jednakże do tej pory dysponowała czasem. Papierkowa robota mogła poczekać
— Dobrze. Przyjeżdżaj. — Odłożyła słuchawkę i poszła porozmawiać z 
Brockiem.
— Nie sądzisz, że byłoby lepiej, gdyby od razu zajął się tym fachowiec?
— Najpierw chcę z nim porozmawiać. Będziesz ze mną?

background image

Prośba mogła się wydać cokolwiek dziwna, lecz przecież nie chodziło o 
prywatną pogawędkę, Alex zaś bardzo ceniła sobie zdanie Brocka.
— Jak chcesz. A mogę dać mu w pysk, jak już skończy? — spytał, krzywo się 
uśmiechając. Uważał, że dwadzieścia lat za kratkami to odpowiedni koniec dla 
szubrawca pokroju Sama Parkera. Zgadzał się mu pomóc wyłącznie ze względu 
na Alex.
— Nie. Dopiero jak zapłaci rachunek — odparła z takim samym uśmiechem. 
Obecnie w jej życiu najważniejszym mężczyzną był Brock, a nie Sam 
niezależnie od tego, w jakich tarapatach się znalazł.
— Tylko nie zapomnij o pytaniu za milion dolarów — przypomniał jej o 
rozwodzie, chociaż zdecydowanie nie był to najodpowiedniejszy moment.
— Spokojnie. Najpierw interesy.
Sam zjawił się po dwudziestu minutach, trupio blady pomimo pięknej 
opalenizny. Pod oczyma miał ciemne sińce, ręce mu drżały. Był w szoku. W 
ciągu tych sześciu tygodni, które spędził z Daphne w Europie, jego reputację 
diabli wzięli, a całe życie i wszystkie osiągnięcia legły w gruzach.
Alex zapytała, czy będzie miał coś przeciwko temu, żeby w ich rozmowie 
uczestniczył Brock. Sam zgodził się, choć bez entuzjazmu, uważał bowiem, że 
powinien jej zaufać. Zapewnił, że uważa ją za najlepszego prawnika, jakiego 
zna, i chociaż nie dodał nic więcej,
popatrzyli sobie w oczy jak ludzie, którzy znają się od dawna i wiele razem 
przeżyli. Trudno było wymazać z pamięci przeżyte wspólnie lata.
Sprawa nie wyglądała wesoło, na dodatek Sam rzeczywiście nie potrafił 
odpowiedzieć na wiele pytań. Z tego jednak, co dotychczas udało mu się ustalić, 
wynikało, że wkrótce po przystąpieniu do spółki Simon wziął się za interesy z 
klientami o przynajmniej wątpliwej reputacji, fałszując ich referencje i raporty z 
europejskich banków, później zaś w sposób, którego Sam nie zdołał jeszcze 
rozgryźć, zaczął defraudować pieniądze zarówno firmy, jak i uczciwych 
klientów. Na koniec doszło do prania brudnych pieniędzy. Trwało to przez wiele 
miesięcy. Sam — między innymi z powodu choroby Alex i wszystkich napięć, 
które między nimi powstały — nie kontrolował transakcji tak uważnie, jak 
powinien. Dopóki nie musiał, nie chciał dodawać, że głównym powodem tego 
braku uwagi był jego romans z Daphne. Powiedział natomiast, że nie jest 
pewien, czy Simon użył jej jako przynęty, chociaż moment jej przybycia do 
Nowego Jorku wydawał się dobrany wręcz idealnie.
Następnie Sam wyznał, że już wiosną zaczął podejrzewać Simona o brudne 
transakcje, wykrył bowiem pewne nieprawidłowości w dokumentach, w dodatku 
wyglądało na to, że pewna suma pieniędzy trafiła nie w te ręce, w które 
powinna. Kiedy jednak powiedział o tym wspólnikom, ci zapewnili go, że 
wszystko jest w jak najlepszym porządku i absolutnie nie ma się czym 
przejmować. Teraz rozumiał, że po prostu chciał im wierzyć. Co dziwne, było to 
akurat wtedy, kiedy Alex po raz kolejny podzieliła się z nim podejrzeniami 
wobec Simona, które Sam tak zdecydowanie odrzucił.

background image

— Ależ ze mnie dureń! Simon to największa kanalia, jaką w życiu spotkałem. 
Miałaś rację. Do tego okazało się, że Tom i Larry weszli z nim w konszachty. 
Nie od początku, dopiero mniej więcej od lutego, kiedy też go na czymś 
przyłapali. Przemówił im do kieszeni i dali się przekonać, że jeśli będą siedzieć 
cicho, nikt się o niczym nie dowie. Dostali po milionie dolarów na konta w 
Szwajcarii. Przez pół roku knuli do spółki z nim! Nie mogę wprost zrozumieć 
jak mogłem być taki głupi i ślepy. Simon wymyślił nawet, jak mnie spławić na 
dwa miesiące, żebym im nie przeszkadzał w interesach, bo akurat wtedy zabrali 
się za najgorsze machlojki. Wynalazł dla mnie jacht, a ja, jak ten idiota, dałem 
się w to wpuścić!... Kiedy mnie nie było, ktoś w banku zaczął coś podejrzewać i 
powiadomił kogo trzeba. Później sprawa trafiła do Departamentu 
Sprawiedliwości i cały ten cholerny domek
z kart zwalił się nam na głowę. A ja, przeklęty dureń, pozwoliłem się w to 
wpakować. Będąc w Londynie rozmawiałem z jednym z byłych wspólników 
Simona i coś mnie tknęło. Facet najwyraźniej sądził, że wiem więcej, niż 
wiedziałem w rzeczywistości. Ale kiedy skontaktowałem się z Tomem i Larrym, 
żeby spytać, co właściwie jest grane, ci oczywiście kryli go jak mogli. Za bardzo 
się trzęśli ze strachu. Pod moją nieobecność narobili machlojek na jakieś 
dwadzieścia milionów dolarów. A ja siedzę w tym bagnie razem z nimi.
Był załamany i przerażony. Wszystko, co przez tyle lat budował, legło w 
gruzach.
— Ale przecież nie było cię tutaj, kiedy robili te interesy — zauważyła Alex. — 
Nie sądzisz, że to ci pomoże?
— Te transakcje to zaledwie czubek góry lodowej. Są jeszcze gorsze rzeczy. 
Poza tym dzwoniłem prawie codziennie, przysyłali mi papiery do podpisu, a ja 
je podpisywałem. Pisali je tak, żebym się nie domyślił, że coś jest nie w 
porządku. W efekcie jestem tak samo odpowiedzialny jak oni. Nie chciałem 
uwierzyć, że coś jest nie tak, wmawiałem sobie, że moje podejrzenia na pewno 
się nie sprawdzą. Po prostu bałem się spojrzeć prawdzie w oczy. Ale w zeszłym 
tygodniu, kiedy wróciłem z Europy, sprawdziłem parę spraw, zadałem kilka 
pytań, przestraszyłem się i zacząłem drążyć. Nawet nie wiesz, ile się w ciągu 
ostatniego roku wydarzyło. Jak ja mogłem być tak głupi i dopuścić do tylu 
spustoszeń! Zniszczyli nie tylko moją reputację, ale całą firmę. Jestem 
skończony, Alex. — W oczach miał łzy. — Ci dwaj durnie sprzedali mnie za 
milion dolarów, a teraz wszyscy zgnijemy w więzieniu.
Zamknął oczy, próbując wziąć się w garść. Alex współczuła mu, lecz nie 
zanadto. W pewnym sensie zasłużył sobie na to. Zaufał Simonowi, czego w 
żadnym razie nie powinien był robić, co więcej, zrobił to wbrew własnemu 
instynktowi. A na dodatek udawał, że nic nie widzi, kiedy Simon niszczył nie 
tylko jego karierę, ale i całe życie.
Sam otworzył oczy i spojrzał na Alex, nawet nie próbując kryć przerażenia.
— Jak to wygląda?

background image

— Dość kiepsko — odparła po chwili wahania. — Porobiłam notatki i przekażę 
je jednemu ze wspólników. Ale nie sądzę, żebyś się łatwo z tego wywinął. Zbyt 
wiele mogą ci zarzucić i naprawdę trudno będzie przekonać sąd, że o niczym nie 
wiedziałeś, nawet jeśli tak naprawdę jest.
— Wierzysz mi?
— Do pewnego stopnia — przyznała szczerze. — Myślę, że nie chciałeś 
wiedzieć, co się dzieje, i pozwoliłeś, by sprawy toczyły się bez twojego udziału.
Brock, chociaż milczał, w pełni się z nią zgadzał.
— Co mam teraz robić?
— Mówić prawdę. Jak najwięcej prawdy. Szczególnie swoim adwokatom. 
Musisz im powiedzieć wszystko, co wiesz. To dla ciebie jedyny ratunek. A co z 
Simonem?
— Dziś po południu postawią go w stan oskarżenia.
— A ta dziewczyna? Jego kuzynka? Jaką grała w tym rolę?
— Jeszcze nie wiem. — Odwrócił wzrok. — Twierdzi, że nie miała z tym nic 
wspólnego, że o niczym nie wiedziała. Ale ja przypuszczam, że wkrótce po 
przyjeździe zorientowała się, w czym rzecz, i postanowiła trzymać się od tego z 
daleka. A może nie?... Może wiedziała o wszystkim od początku? — 
zastanawiał się, mierzwiąc sobie palcami włosy.
Zapłacił za ten romans wysoką cenę. Zrujnował swoją reputację, karierę, firmę, 
a być może całe życie. Alex jednak gotowa była mu pomóc. W końcu nadal był 
jej mężem.
Poszła zatelefonować do Phillipa Smitha, jednego ze starszych wspólników, 
który specjalizował się w sprawach finansowych. To była jego działka. Obiecał 
przyjść za pięć minut.
— A ty? Czy ty też będziesz brała w tym udział? — dopytywał się Sam głosem 
tak płaczliwym, że Brock miał szczerą ochotę mu przyłożyć. Alex nie należała 
już do niego, lecz mimo że tak ją skrzywdził, nadal uważała, iż jest mu coś 
winna, choćby ze względu na córkę.
— Nic by to nie dało. To nie moja specjalność — odparła, tym bardziej że choć 
mocno mu współczuła, wolała osobiście nie angażować się w sprawę.
— Może więc zgodzisz się chociaż być konsultantem? Alex. proszę...

Brock odwrócił się. Nie chciał na to patrzeć. Sam próbował swoich 

sztuczek, Alex zaś czuła się zobowiązana mu pomóc.
— Zobaczę, co da się zrobić. Ale uwierz mi, nie będę ci potrzebna. Zresztą 
poczekajmy, co powie Phillip Smith.
Mówiła tonem bardzo łagodnym. Brocka drażniło, że chociaż tyle z powodu 
Sama wycierpiała, wciąż łączy ich jakaś więź.
— Potrzebuję cię — rzekł Sam półgłosem.
W tym momencie drzwi się otworzyły i stanął w nich Phillip Smith. Chwilę 
później Brock wyszedł.

background image

Przedstawiwszy ich sobie, Alex wręczyła Smithowi notatki. Przejrzał je, 
pokiwał głową i zmarszczył brwi. Po chwili zajął miejsce obok Alex, 
naprzeciwko Sama.
— Będzie lepiej, jeśli zostawię was samych — powiedziała, po czym wstała i 
spojrzała na Sama, który nagle wydał się jej żałosny i bezradny. Sprawiał 
wrażenie kompletnie zdruzgotanego tym, co się stało.
— Nie idź — patrzył na nią wzrokiem przerażonego dziecka.
Naraz przypomniała sobie, co czuła dowiedziawszy się, że ma raka, jak bardzo 
się wtedy bała i jak okropna była jej samotność, kiedy Sam zostawił ją samą 
sobie. Beztrosko uganiał się za Daphne i pozwalał, by banda oszustów 
rujnowała jego karierę, podczas gdy Alex wiła się w cierpieniach na posadzce 
łazienki.
— Wrócę — obiecała cicho.
Nie chciała się w to angażować, tym bardziej że nie miała wątpliwości, iż będzie 
to bardzo skomplikowana sprawa, która skończy się na sali sądowej i potrwa 
długie miesiące, jeśli nie lata.
Kiedy weszła do swojego gabinetu, Brock chodził w tę i z powrotem ze 
wściekłą miną.
— Co za rozmazany sukinsyn! — warknął, patrząc na nią gniewnie, jakby to 
była jej wina. — Co najmniej od roku ma cię głęboko gdzieś, a teraz nagle 
zjawia się i skamle tylko dlatego, że lada dzień mogą go wsadzić do pierdla. 
Chyba naprawdę powinnaś pozwolić, żeby to zrobili. Nie zaszkodziłoby mu. To 
po prostu genialne! Jego panienka z kuzynem wrabiają go w aferę, a on 
przybiega do ciebie i skamle, żebyś go ratowała. — Był tak wściekły, że z 
trudem nad sobą panował. Zupełnie jakby to on padł ofiarą zdrady, nie Alex.
— Uspokój się, Brock. Mimo wszystko nadal jest moim mężem.
— Mam nadzieję, że już niedługo. Co za obmierzły bubek! Siedzi opalony na 
heban w tym swoim szykownym garniturku, błyska zegarkiem za dziesięć 
tysięcy dolarów i dziwi się, że jego wspólnicy to banda oszustów i że 
postawiono go w stan oskarżenia. A mnie to nie dziwi, co więcej, uważam, że 
od początku o wszystkim dobrze wiedział.
— A ja nie — odparła spokojnie, podczas gdy Brock nadal przemierzał pokój, 
zionąc nienawiścią do jej męża. — Przypuszczam, że większa część tego, co 
nam powiedział, to prawda. Zabawiał się i na nic nie zwracał uwagi, tymczasem 
oni go wrabiali. To go oczywiście nie usprawiedliwia, bo powinien był trzymać 
rękę na pulsie. Ale fakt pozostaje faktem, że kiedy on używał życia, jego 
wspólnicy robili lewe interesy.
— Mimo to uważam, że sobie na to zasłużył.
— Możliwe. — Nie wyrobiła sobie jeszcze jasnego zdania.
Kiedy kwadrans po drugiej wyszła z umówionego spotkania, Sam l Phillip 
Smith nadal rozmawiali, a po paru minutach poprosili, by do nich dołączyła. 
Tym razem poszła bez Brocka, co wydawało się rozwiązaniem znacznie 
prostszym. Poza tym poniewczasie dotarło do niej, że w tej akurat sprawie nie 

background image

powinna była prosić go o pomoc. Nie miała prawa oczekiwać, że będzie 
obiektywny.
— No i? — spytała siadając, Sam zaś wbrew sobie zwrócił uwagę, że jej figura 
znowu wygląda naturalnie, i dopiero po chwili skoncentrował się na własnych 
problemach. — Jak idzie?
Skupiona wyłącznie na sprawie, była niczym lekarz — rzeczowa i pozbawiona 
emocji.
— Obawiam się, że nie najlepiej — odparł Smith.
Nie ukrywał, że czeka ich trudna przeprawa. Uważał, że Sam znalazł się w 
sytuacji nie do pozazdroszczenia i że niełatwo będzie doprowadzić do oddalenia 
zarzutów. W dodatku istniało niebezpieczeństwo, że oskarżenie jeszcze się 
rozrośnie. Przypuszczał, że sprawa znajdzie finał przed sądem, a ostateczny 
wyrok był nie do przewidzenia. Należało się nawet liczyć z przegraną, 
zwłaszcza gdyby sąd nie uwierzył w jego wersję wydarzeń. Najmocniejszym 
punktem obrony wydawało się to, że Sam prawie do końca nie zdawał sobie 
sprawy, co naprawdę się stało. Zdaniem Smitha pozostali wspólnicy nie zdołają 
się wybronić, widział wszakże nikłą szansę ocalenia Sama, gdyby udało się 
oddzielić jego sprawę od innych i pozyskać sympatię sędziów. Jego żona 
zachorowała na raka, był więc zaabsorbowany problemami osobistymi i nie 
dość wnikliwie zajmował się interesami. Zaufał wspólnikom, nie popełnił 
świadomie żadnego przestępstwa, a jedynie był narzędziem w rękach oszustów.
Takie rozumowanie wydawało się dość logiczne, Alex wszakże uważała, iż 
byłoby nie w porządku, gdyby Sam użył jej jako tarczy, skoro zrobił dla niej tak 
niewiele. Miała świadomość, że właśnie takie są realia rozpraw sądowych, 
mimo wszystko mocno ją to irytowało.
— Jak myślisz, są szansę, że sędziowie to kupią? — zapytał Phillip bez ogródek. 
Wiedział, że są w separacji, i chciał zobaczyć reakcję Alex.
— Być może — odparła ostrożnie. — Pod warunkiem że nie zażyczą sobie 
dokładniej się temu przyjrzeć. Obawiam się, że sporo ludzi wie o rozpadzie 
naszego małżeństwa i o tym, że Sam, delikatnie mówiąc, niespecjalnie mi 
pomagał.
Usłyszawszy to, Sam aż się skulił, ponieważ jednak nie mógł zaprzeczyć, 
milczał.    — Czy dużo osób o tym wie?
— Sporo. Nie chwaliłam się tym, ale Sam zdaje się prowadził w tym okresie 
dość burzliwe życie. — Popatrzyła mu w oczy. Nie wiedział, co teraz usłyszy. 
— Od jesieni, a przynajmniej od wczesnej zimy był zaangażowany w związek z 
inną kobietą.
Sam zdumiał się, lecz zdołał zachować zimną krew. Nigdy dotąd nie przyszło 
mu do głowy, że Alex wie o Daphne od tak dawna.
Phillip Smith spojrzał nań chłodno.
— Czy to prawda?
Sam nie miał ochoty rozmawiać na ten temat, zdawał sobie jednak sprawę, że 
niezależnie od wszystkiego, musi być absolutnie szczery.

background image

— Tak. To kobieta, o której panu mówiłem, Daphne Belrose, kuzynka Simona.
— Czy ona także została oskarżona?
— Na razie nie, ale boi się, że wkrótce tak się stanie. Powiedziała, że jeśli do 
tego dojdzie, natychmiast wyjedzie do Anglii.
— To by było najgłupsze rozwiązanie — stwierdził Smith oschle.
— Zostałoby odczytane jako ucieczka przed odpowiedzialnością i 
prawdopodobnie skończyłoby się ekstradycją. Nadal jesteście związani?
— Tak. Przynajmniej byliśmy do dzisiaj — odparł, czując się jak kompletny 
dureń.
— Rozumiem... No cóż, panie Parker, potrzebuję trochę czasu, żeby to wszystko 
przetrawić, musimy też zobaczyć, jakie będą dalsze poczynania sądu. Kiedy ma 
pan składać zeznania?
— Pojutrze.
— To daje nam trochę czasu na podjęcie decyzji co do linii obrony.
Nie wyglądał na zadowolonego, najwyraźniej też Sam nie zrobił na nim dobrego 
wrażenia, postanowił wszakże wziąć tę sprawę ze względu na Alex. Nie miał 
wątpliwości, że będzie to ciekawy i bardzo głośny proces. Zanim wyszedł, 
obiecał Samowi, iż rano do niego zadzwoni. Alex i Sam po raz pierwszy od 
dawna zostali sam na sam.
— Przepraszam. Nie przypuszczałem, że wiesz — odezwał się Sam, przybity i 
zrezygnowany.
— Wiedziałam  wystarczająco  wcześnie i wystarczająco  dużo.
— Nie chciała o tym rozmawiać. To już nie miało sensu. Niezależnie od wciąż 
łączącej ich więzi, pomimo wspólnego dziecka, ich małżeństwo było skończone. 
— Wpadłeś w okropne bagno, Sam. Mam nadzieję, że Phillip zdoła ci pomóc.
— Ja też. — Spojrzał na nią ze szczerym smutkiem. — Przepraszam, że cię w to 
mieszam. Nie zasłużyłaś na to.
— Ty też nie. Należy ci się solidny kopniak w tyłek — uśmiechnęła się 
niewesoło. — Ale nie aż taki.
— Sam już nie wiem — odparł, zżerany przez coraz mocniejsze wyrzuty 
sumienia. — Kiedy dowiedziałaś się o Daphne?
— Tuż przed świętami. Widziałam, jak wychodziliście od Ralpha Laureena. 
Wasze miny mówiły za siebie. Nietrudno było domyślić się reszty, ale 
przypuszczam, że tak samo jak ty w przypadku Simona, po prostu nie chciałam 
znać prawdy. Była zbyt bolesna, poza tym miałam za dużo innych zmartwień.
Nie powiedziała mu, jak wtedy cierpiała, domyślił się wszakże i żałował, że nie 
może cofnąć czasu i wszystkiego odwrócić. Było jednak stanowczo za późno.
— Chyba coś mnie zaćmiło. Myślałem tylko o tym, jak umierała moja matka. 
Wbiłem sobie do głowy, że umrzesz tak samo jak ona i pociągniesz mnie za 
sobą, jak ona pociągnęła ojca. Wpadłem w panikę. To było niczym jakieś 
obłędne deja vu. Straciłem zdolność logicznego myślenia i cały mój dziecięcy 
gniew na matkę skupił się nagle na tobie. To był istny szał. Podobnie zresztą jak 
cały ten romans. Uciekałem w ten sposób przed rzeczywistością, raniąc po 

background image

drodze bliskich. A teraz nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. Nie mam nawet 
pojęcia, czy Daphne mnie wystawiła. To okropne uczucie. Nie jestem już 
pewien, czy w ogóle ją znam.
Znał za to Alex, dobrze wiedział, jak bardzo ją skrzywdził, i nienawidził siebie 
za to. Zdawał sobie również sprawę, że do końca życia będzie za to płacił.
— Być może stało się to, co musiało się stać — stwierdziła filozoficznie.
Było już za późno, by cokolwiek naprawiać, ale przynajmniej Samowi wrócił 
rozum na tyle, że pojął, jak bardzo ją zranił. Wszystko co zrobił, wynikało ze 
strachu, że straci ją tak samo jak matkę.
— Domyślam się, że chcesz rozwodu — powiedział, bezbłędnie czytając w jej 
myślach.
Alex widząc, jaki jest bezbronny, przerażony i niepewny przyszłości, nie 
potrafiła się zmusić do rzeczowej rozmowy na ten temat.
— Pomówimy o tym, jak się uporasz ze swoimi problemami.
Uważała, że byłoby nie w porządku, gdyby przytłoczyła go jeszcze tym. 
Chociaż Brock przez cały czas ją naciskał, tak naprawdę nie było powodu do 
pośpiechu. Miesiąc czy dwa nie miały znaczenia.
— Zasłużyłaś na coś więcej, niż ci dałem — rzekł żałosnym tonem.
Chciał jeszcze coś dodać, podejść do niej, lecz był dość mądry, aby się 
powstrzymać. Doceniał jej wielkoduszność i nie chciał jej nadużywać.
Alex nie mogła się nie zgodzić z tym, co mówił, tyle że teraz rozumiała 
wszystko odrobinę lepiej. Na szczęście wiedziała, że Brock pomoże jej przez to 
przejść.
— Być może nie miałeś wyjścia — stwierdziła. — Może nie byłeś w stanie nic 
na to poradzić.
— Zasłużyłem na kopniaka. Byłem takim głupcem!...
— Wyjdziesz z tego, Sam — pocieszyła go. — W głębi serca jesteś dobrym 
człowiekiem, a Phillip to świetny adwokat.
— Ty również. Do tego jesteś prawdziwym przyjacielem — odparł, z trudem 
powstrzymując łzy. Stali naprzeciw siebie, rozdzieleni dużym stołem.
— Dzięki, Sam — uśmiechnęła się. — Będę trzymać rękę na pulsie. Gdybyś 
mnie potrzebował, zadzwoń.
— Ucałuj Annabelle. W weekend postaram się ją odwiedzić. Pod warunkiem, że 
do tego czasu mnie nie posadzą.
— Nie posadzą. Do zobaczenia.
Wróciła do biura, gdzie czekał na nią Brock. Znowu chodził w tę i z powrotem, 
niezwykle zdenerwowany. Od Liz dowiedział się, że Alex znów rozmawiała z 
Samem. Widział też, jak Phillip wychodził.
— Powiedziałaś mu?
— Mniej więcej. Mówił, że domyśla się, że chcę rozwodu, a ja 
zaproponowałam, żebyśmy o tym porozmawiali, jak rozwikła swoje problemy.
— Co? Dlaczego nie powiedziałaś, że chcesz rozwód teraz?

background image

Brock nie potrafił opanować gniewu, Alex zaś czuła się stłamszona i 
wyczerpana. Rozmowa na temat przyczyn rozpadu jej małżeństwa nie była 
przyjemna, tym bardziej że Alex zdała sobie sprawę z powagi sytuacji, w jakiej 
znalazł się Sam. Wiedziała, że jeśli trafi do więzienia, Annabelle bardzo to 
przeżyje.
— Dlatego, że nie ma znaczenia, czy złożymy papiery w sądzie w tym miesiącu 
czy w przyszłym. Nigdzie się nie wybieramy, miejmy więc dla tego faceta 
chociaż odrobinę szacunku albo przynajmniej współczucia. Dopiero co wrócił z 
Europy i dowiedział się, że jest
oskarżony o oszustwo i defraudację. Po siedemnastu latach małżeństwa mogę 
chyba dać mu parę tygodni na wyjście z tarapatów?
— A czy on w zeszłym roku był wobec ciebie równie miłosierny? Czy okazał ci 
współczucie? Przypomnij sobie! — warknął Brock, co rzadko mu się zdarzało.
Zdaniem Alex zachowywał się jak rozwydrzony dzieciak, wolała jednak mu 
tego nie mówić.
— Pamiętam, Brock. Ale to jeszcze nie powód, żebym postępowała tak samo. 
To małżeństwo umarło i nie ma znaczenia, kiedy dostaniemy świadectwo zgonu. 
Wiem o tym i ja, i on.
— Jeśli chodzi o tego łajdaka, wcale nie byłbym taki pewien. Założę się, że 
kiedy tylko ta cizia puści go kantem, natychmiast zacznie stukać do twoich 
drzwi. Widziałem, jak dzisiaj na ciebie patrzył.
— Na miłość boską, przestań wreszcie! Przecież to idiotyczne!
Nie zamierzała dłużej o tym dyskutować. Brock obrócił się na pięcie i zionąc 
gniewem poszedł do swojego gabinetu. Nie rozmawiali aż do siódmej, kiedy 
wyszli z biura, lecz jeszcze podczas kolacji boczył się na nią i trzeba było wielu 
zabiegów, aby się w końcu rozchmurzył. Nigdy dotąd tak się nie zachowywał.
Tymczasem w mieszkaniu przy Piątej Alei Daphne zachowywała się jeszcze 
gorzej niż on: trzaskała drzwiami, tłukła szklanki i rzucała czym popadło, co 
Samowi wcale nie wydawało się zabawne.
— Ty sukinsynu! Jak śmiesz mnie o coś takiego podejrzewać? — wrzeszczała. 
— Jak w ogóle śmiesz mówić, że cię wrobiłam? Za nic w świecie nie 
zniżyłabym się do czegoś takiego! Jak śmiesz zrzucać na mnie winę za swoje 
występki? Nie myśl sobie, że się w ten sposób wywiniesz! Simon obiecał, że 
jeśli będzie trzeba, załatwi mi najlepszego adwokata. Zresztą i tak nie 
zamierzam siedzieć tu i czekać, aż mnie posadzą. Jeśli ta cała zadyma się nie 
uspokoi, wracam do Londynu. Nie mam zamiaru siedzieć i patrzeć, jak pakują 
cię do więzienia, a ty próbujesz pociągnąć mnie za sobą.
— No cóż, kochanie, jak widzę, byłabyś raczej marnym towarzyszem niedoli. 
— Patrzył na porozrzucane dookoła szczątki potłuczonych przedmiotów, nie 
miał już jednak siły na dalszą walkę. — Ciekawe, co ty byś pomyślała na moim 
miejscu? Przez cały rok goniłaś mnie dookoła swojego łóżka, co zresztą, muszę 
przyznać, było bardzo przyjemne, a w tym czasie Simon krok po kroku niszczył 
moją firmę. Trudno uwierzyć, że o niczym nie wiedziałaś, chociaż bardzo bym 

background image

chciał, żeby tak było. A tak w ogóle właśnie się dowiedziałem, że moja żona 
wie o nas już od dawna. Uważam, że zasługuje na słowa uznania.
Potraktowałem ją najgorzej, jak tylko mogłem, zmieniłem jej życie w piekło, 
kiedy leżała półżywa i wymiotowała po lekach, a ona i tak miała dość klasy, 
żeby nawet słowem nie wspomnieć, że wie o naszym romansie. Chylić czoło! 
To prawdziwa dama. — „W przeciwieństwie do niejakiej Daphne Belrose" — 
pomyślał, lecz tego już nie powiedział.
— Czemu w takim razie do niej nie wrócisz? — spytała, siadając na brzegu 
czarnego skórzanego krzesła i zakładając nogę na nogę tak, żeby widział, co ma 
pod spódnicą. Widział to jednak już tyle razy, że czar przestał w końcu działać.
— Alex jest za mądra, żeby się na to zgodzić — rzekł cicho w odpowiedzi na 
sugestię Daphne. — I nie mam do niej o to pretensji. Uważam, że po tym 
wszystkim mam psi obowiązek trzymać się od niej z daleka.
— Dobraliście się jak w korcu maku. Państwo Doskonali. Pan Uczciwy, pan 
Czysty, który nie miał pojęcia, w jaki sposób Simon pomnaża jego kapitał!... 
Czy ty naprawdę jesteś taki naiwny, Sam? Taki tępy i głupi? Nie próbuj mi 
wciskać, że o niczym nie wiedziałeś. Ja mu nie pomagałam, ale dobrze 
wiedziałam, co jest grane. Nie wmówisz mi, że ty się niczego nie domyśliłeś.
— Cały absurd tej sytuacji polega właśnie na tym, że na nic nie zwracałem 
uwagi. Byłem tak zajęty zaglądaniem ci pod spódnicę, że w ogóle nie 
widziałem, co się dzieje dokoła. Oślepiłaś mnie, moja droga. Zachowałem się 
jak kompletny dureń i chyba w pełni zasłużyłem na to, co się teraz dzieje.
— Nic się nie dzieje, Sam. Już po wszystkim. Jesteś skończony — stwierdziła 
bezlitośnie.
— Wiem, że jestem. Dzięki Simonowi.
— Jak to się skończy, nie dostaniesz pracy nawet jako urzędnik w banku.
— A ty, Daphne? Co zamierzasz? Czy kiedy będę wracał wieczorem z jakiejś 
idiotycznej pracy, na przykład jako sprzedawca pinezek, będziesz czekać na 
mnie z kolacją? — Patrzył na nią z pogardą i mówił głosem ociekającym 
sarkazmem. W końcu pojął, z kim ma do czynienia.
— Nie sądzę — odparła, lekko rozsuwając uda i pokazując mu wszystko, czego 
niedawno tak bardzo pragnął. Zmarnował życie dla tego, co miała między 
nogami, i dopiero teraz zrozumiał, że wcale nie było warto. — Zabawa 
skończona, Sam. Na mnie już czas. Ale było całkiem miło, prawda?
— Nawet bardzo — zgodził się.
Daphne powoli podeszła do niego i wsunęła dłoń pod jego rozpiętą koszulę. 
Czuła pod palcami jego sutki, tors i twardy brzuch, lecz kiedy próbowała zsunąć 
rękę niżej, Sam ją powstrzymał. W gruncie rzeczy tylko to ich łączyło — dziki, 
zwierzęcy seks w nadmiernych ilościach. Przyszło mu zapłacić za tę rozkosz 
wysoką cenę.
— Będzie ci mnie brakowało? — spytała i bliżej się do niego przysunęła, jakby 
chciała coś udowodnić, raz jeszcze rzucając na niego urok. On jednak na to nie 
pozwolił.

background image

— Będzie — odrzekł z żalem. — Będzie mi brakowało iluzji. — Przehandlował 
prawdziwe życie za fantazję, tracąc po drodze Alex.
Daphne przywarła ustami do jego ust i nie ustępowała tak długo, aż w końcu, 
odnajdując w sobie resztki dawnej pasji, odwzajemnił pocałunek. Później 
wszakże odsunął się i spojrzał na nią ze smutkiem, zrozumiał bowiem, że nigdy 
się nie dowie, czy przyłożyła rękę do jego upadku czy też było to wyłącznie 
dzieło jej kuzyna. Ta nieświadomość była straszna.
— Jeszcze ten jeden raz — szepnęła Daphne ochryple.
Przywiązała się do niego znacznie bardziej, niż chciała. Nie miała zwyczaju 
angażować się w związki, nie lubiła też, by trwały zbyt długo. Z nim było 
inaczej, lecz nawet ona rozumiała, że to już koniec.
Sam tylko pokręcił głową, po czym wyszedł na długi spacer. Miał sporo do 
przemyślenia. Wrócił po dwóch i półgodzinie. W mieszkaniu panowała głucha 
cisza. Rozejrzał się i zrozumiał, że Daphne odeszła. Mieszkanie było tak puste 
jak jego serce. Zabrała wszystko, co jej dał, nie zostawiając nic z wyjątkiem 
wspomnień i pytań bez odpowiedzi.
Tego wieczora ogłoszono, że Simon Barrymore został postawiony w stan 
oskarżenia pod zarzutem szesnastokrotnego oszustwa i defraudacji. Nie 
wspomniano ani słowem o jego kuzynce i przypuszczalnej wspólniczce, Daphne 
Belrose, która właśnie wyruszała w drogę powrotną do Londynu.
Przesłuchanie w sądzie było dla Sama ogromnym przeżyciem, trwało prawie 
cały dzień i nie przyniosło żadnych zmian w charakterze oskarżenia. Samuel 
Livingston Parker został oskarżony o dziewięć różnych przestępstw. Jego 
wspólnikom zarzucono po trzynaście czynów karalnych, a Simonowi 
Barrymore'owi szesnaście.
Alex nie brała udziału w przesłuchaniu, lecz zadzwoniła do Sama zaraz po 
rozmowie z Phillipem Smithem.
— Przykro mi — powiedziała cicho.
Spodziewała się, że zarzuty nie zostaną wycofane, teraz jednak nie miała już 
żadnych złudzeń, że Sam będzie musiał albo walczyć o uniewinnienie, albo 
zdecydować się na jakieś targi, w wyniku których przyzna się do części 
zarzucanych mu czynów, w zamian za co prokurator wycofa się z pozostałych 
oskarżeń. Termin rozprawy wyznaczono na 19 listopada, zostały więc trzy 
miesiące na przygotowanie najlepszej linii obrony.
Phillip Smith wziął do współpracy trzech najlepszych prawników w firmie. 
Larry'ego i Toma reprezentowała inna znana firma, natomiast o adwokacie 
Simona Alex nigdy dotąd nie słyszała.
— A ta dziewczyna? — spytała Alex rzeczowo. — W ogóle nie została 
oskarżona. Jak to możliwe?
— Chyba miała szczęście.
— Musi się bardzo cieszyć — chłodno stwierdziła Alex.
— Może, nie mam pojęcia. Wyjechała do Londynu, jak tylko wyczuła, że dobre 
czasy się skończyły.

background image

Miała nosa. Sam dobrze wiedział, co go czeka. Sukces w świecie finansów jest 
czymś niesłychanie kruchym i po takim skandalu-natychmiast traci się nie tylko 
pieniądze i najlepsze transakcje, ale
także szacunek i uznanie. Wprawdzie jeszcze tego nie sprawdzał i na razie 
wcale nie miał zamiaru, był wszakże przekonany, że gdyby zadzwonił do La 
Grenouille, Le Cirąue albo do Four Seasons, mógłby liczyć na rezerwację 
jedynie w najgorszych porach, o wpół do szóstej albo o wpół do dwunastej, i z 
całą pewnością jego stolik znajdowałby się przy kuchni. Skoro skończyły się 
pieniądze, natychmiast wysechł również strumień szampana. Było też więcej niż 
pewne, że nawet po dwudziestu latach sukcesów nazwisko Samuela Parkera 
zostanie wkrótce zapomniane.
Dotąd Sam zawsze wmawiał sobie, że nie ma to dla niego znaczenia, a teraz 
zrozumiał nagle, że się mylił. Sama świadomość, że jego nazwisko zostało 
zbrukane, firma zaś, a wraz z nią jego reputacja spłynęły rynsztokiem, 
sprawiała, iż czuł się skończony. Dopiero teraz pojął, co musiała czuć Alex, 
kiedy straciła pierś, a wraz z nią poczucie kobiecości, seksapilu oraz płodność. 
Musiało się jej wydawać, że stała się przez to kimś gorszym. A on zamiast jej 
pomóc, znalazł sobie inną. Ależ ze mnie szubrawiec, pomyślał. Teraz zostały 
mu jedynie żal i wyrzuty sumienia, gdyż wraz z utratą pozycji i opartego na niej 
ogólnego szacunku przestał czuć się mężczyzną.
— Phillip montuje dla ciebie świetny zespół obrońców — pocieszała go Alex 
przez telefon.
Najgorsze było to, że zdawała się nie czuć do niego urazy. Jakby całe zło, które 
jej wyrządził, nie miało dla niej znaczenia. Wyglądało na to, że pogodziła się z 
tym, co ją spotkało. Sam nie miał pojęcia, jak tego dokonała, nie wiedział 
bowiem o jej związku z Brockiem. Alex o niczym mu nie powiedziała, a z 
opowieści Annabelle wynikało jedynie, że Alex i Brock przyjaźnią się.
— A ty? Wejdziesz w skład tego zespołu?
Sam wstydził się o to pytać, lecz był bezradny i przerażony jak dziecko. Nie 
wiedział nawet, co ze sobą począć do czasu rozprawy. Firma była w trakcie 
likwidacji, wszystkie jej środki i konta zamrożono, prowadzone sprawy powoli 
się kończyły. Sam starał się pokryć chociaż część strat klientów z własnych 
funduszy, choć i tak nie ulegało wątpliwości, że afera odbije się na sytuacji 
finansowej bardzo wielu osób. Głównym winowajcą był oczywiście Simon, 
Tom i Larry także mieli spory udział, Sam zaś nieświadomie pomógł im, 
podpisując się pod niektórymi dokumentami. Okazał się zbyt nieostrożny i 
chociaż gnębiły go teraz wyrzuty sumienia, było za późno, by cokolwiek 
zmienić. Pozostało mu jedynie ponieść konsekwencje. Czasami myślał, że 
należy mu się więzienie choćby za samą głupotę. Tym spostrzeżeniem podzielił 
się z Alex, zanim zdążyła odpowiedzieć na jego poprzednie pytanie.
— Z tego co wiem, to akurat nie jest przestępstwo. A jeżeli chodzi o obrońców, 
to nie wejdę w skład zespołu, ale będę uważnie śledzić, jak sprawy się toczą.
Sam wiedział, że nie zasłużył nawet na to, nie śmiał więc prosić o więcej.

background image

— Dziękuję ci, Alex. W ciągu tygodnia, najwyżej dwóch zamkniemy firmę. 
Zresztą prawie nic już w niej nie ma. — Opróżnienie biur zajęło dokładnie trzy 
dni, a nikt z klientów nie chciał mieć z nimi do czynienia dłużej niż trzeba. Z 
dnia na dzień stali się pariasami. — Później zostanie mi już tylko szykować się 
do procesu. Wiesz? sprzedaję mieszkanie — rzekł nagle. — Nie będzie mi już 
potrzebne. — Kupił je przecież wyłącznie ze względu na Daphne. — A poza 
tym pilnie potrzebuję gotówki. Zresztą, gdybym miał iść do więzienia, nie 
chciałbym zostawiać ci na głowie dodatkowego ciężaru. Zamieszkam w 
Carlyle'u.
— Annabelle na pewno się ucieszy.
Starała się dodać mu otuchy, lecz tak jak w przypadku jej choroby, prognozy nie 
były zachęcające. Czekał go bardzo trudny okres. Nie ulegało wątpliwości, że 
zostanie publicznie obnażony, odarty z wszelkich tajemnic, że opinia publiczna 
pozna wszystkie jego grzechy, występki i porażki, a później jego los zależeć 
będzie od dwunastu wybranych, którzy podejmą decyzję ostateczną i 
nieodwołalną. Było to zaiste przerażające.
Nagle Alex przypomniała sobie, że przecież zbliża się 4 września, Święto Pracy.
— Chcesz mimo wszystko zabrać Annabelle? — spytała.
— Chciałbym.
Zamierzał spędzić ten czas tylko z córką i czuł ogromną ulgę, że nie będzie 
musiał toczyć boju z Daphne. Przypuszczał, że zostaną w mieście, lecz chciał 
nacieszyć się towarzystwem małej.
Carmen przywiozła ją do miasta, a kiedy po nią przyjechał, Alex już nie było. 
Nie spotykała się z nim także w biurze, chociaż wiedziała, że regularnie 
przychodzi na rozmowy z Phillipem. Starała się oficjalnie stać z boku, 
równocześnie z boku obserwowała, jak sprawa się rozwija. Obiecała też 
Samowi, że w czasie procesu będzie mu towarzyszyć, a wcześniej, w miarę 
możliwości, uczestniczyć w jego spotkaniach ze Smithem. Z drugiej jednak 
strony nie chciała, by Phillip odniósł wrażenie, że próbuje się mieszać w jego 
sprawę, starała się więc zachować umiar.
Zanim w piątek po południu wyjechali z Brockiem na weekend do East 
Hampton, oboje przeżyli swoje. Brock nadal miał do niej pretensje, że nie 
chwyciła byka za rogi i nie zażądała od Sama natychmiastowego rozwodu, ona 
zaś uważała, że Brock zachowuje się jak smarkacz. W piątek wieczorem znowu 
się pokłócili i po raz pierwszy od pięciu miesięcy poszli spać gniewając się na 
siebie. Po przebudzeniu wszakże Brock mocno ją przytulił i przeprosił.
— Wiem, że zachowuję się jak idiota, ale on mnie po prostu przeraża — 
powiedział.
— Sam? Na miłość boską, dlaczego? Przecież ten biedak siedzi jedną nogą w 
kryminale. Ma dość własnych kłopotów, czego więc tu się bać?
— Przeszłości. Czasu. Annabelle... Niezależnie od tego jak parszywie zachował 
się w zeszłym roku, nadal jest twoim mężem i zanim to wszystko się zdarzyło, 

background image

przeżyliście razem siedemnaście lat. To nie może pozostać bez znaczenia, w 
dodatku trudno z tym walczyć.
Trudno było temu zaprzeczyć, lecz przecież jego także kochała i chciała, by o 
tym wiedział.
— Nie masz się czym martwić, Brock — zapewniła, tuląc go jak dziecko i 
głaszcząc po włosach. Czasami czuła się starsza od niego o wiele lat, była 
jednak wzruszona jego uczuciem, poza tym niewątpliwie przynajmniej 
częściowo miał rację. Łączyło ją z Samem prawie dwadzieścia wspólnie 
przeżytych lat. Ale jej romans z Brockiem także miał już swoją historię, historię 
niewiarygodnej dobroci, której w żadnym razie nie dało się zignorować. — Nie 
przejmuj się nim, Brock. Zaraz po procesie załatwię to. Wiesz, po prostu wydaje 
mi się, że wcześniej nie powinnam tego robić. W końcu nawet on zaczekał z 
wyprowadzką, aż skończyłam chemioterapię. A jestem pewna, że miał ochotę 
zrobić to jak najszybciej. Czasami to po prostu kwestia minimum przyzwoitości 
i dobrego wychowania — uśmiechnęła się.
Brock odwzajemnił uśmiech i przytulił ją. Po raz pierwszy od kilku dni czuł się 
odprężony.
— Tylko postaraj się, żeby to twoje dobre wychowanie nie kazało ci z nim 
zostać, bo wtedy ja mogę nagle zapomnieć o swoim i na przykład go zabić.
Brock był najdelikatniejszym mężczyzną, jakiego w życiu spotkała, toteż nie 
miała wątpliwości, że za nic w świecie by tego nie zrobił. Pragnął po prostu, by 
jak najszybciej rozwiodła się z Samem, o co nie mogła mieć do niego pretensji. 
Ona także tego pragnęła. Ale chciała
zrobić to we właściwy sposób, w odpowiednim momencie i bez dodatkowych 
szkód.
Spędzili miły weekend nad morzem, a w poniedziałek z żalem spakowali 
rzeczy. Brock wynajął duże kombi, by wszystko się zmieściło. Kiedy 
rozpakowywali się w domu, zjawił się Sam z Annabelle. Mała sprawiała 
wrażenie o wiele bardziej zadowolonej niż po wyjazdach z Daphne, za to Sam 
był wyraźnie zaskoczony. Widząc, że Brock wypakowuje z Alex bagaże, 
zrozumiał nagle, że łączy ich coś znacznie więcej niż tylko przyjaźń i wspólna 
praca.
— Może pomóc? — zapytał, po czym wniósł do holu spory karton.
W domu, który kiedyś należał do niego, czuł się teraz jak obcy i zdał sobie 
sprawę, że nie ma tam już dla niego miejsca. Brock traktował go z przesadną 
uprzejmością, Alex również była bardzo miła, lecz gdy spojrzał na nich i na 
Annabelle, pojął, że ci troje stanowią jedność, której on nie ma prawa ani szans 
rozbić.
Niedługo potem wyszedł, kompletnie zdruzgotany, Brock natomiast sprawiał 
wrażenie zadowolonego. Komunikat był jasny i czytelny: „Alex jest teraz 
moja". I Sam go zrozumiał.
Po Święcie Pracy Annabelle wróciła do przedszkola, dorośli zaś wpadli w wir 
codziennej rutyny. Alex pracowała równie intensywnie jak przed chorobą i 

background image

niemal codziennie zjawiała się w sądzie. Brock nadal jej pomagał, prowadził 
jednak także własne sprawy, nie przebywali więc z sobą równie często jak 
podczas jej chemioterapii. Zgodnie przyznawali, że bardzo im tego brakuje.
Większości wspólników bardzo imponowało, że w trakcie choroby Alex uparcie 
pracowała, toteż w firmie otaczało ją coś na kształt legendy. I chociaż nadal 
prawie codziennie spędzała z Brockiem długie godziny, dotąd nikt się nie 
domyślił, że łączy ich coś więcej niż tylko przyjaźń i praca. Ich romans 
pozostawał dobrze strzeżoną tajemnicą.
Brock odwiedzał ją właściwie co wieczór, lecz w dalszym ciągu miał swoje 
mieszkanie i tam na ogół sypiał. I on, i Alex uważali, że ze względu na 
Annabelle nie byłoby dobrze, gdyby zamieszkał razem z nimi, zrywał się więc z 
łóżka w środku nocy i wracał do siebie, czego szczerze oboje nienawidzili. 
Tylko w weekendy sypiał u nich, choć i tak zawsze w pokoju gościnnym. Nie 
mogli się już doczekać chwili, kiedy Alex zażąda od Sama rozwodu, a oni 
uporządkują swe życie, chociażby po to tylko, by wreszcie porządnie się 
wyspać. A ponieważ Annabelle wprost przepadała za Brockiem, byli pewni, że 
nie będzie miała nic przeciwko temu, by z nimi zamieszkał.
W październiku znacznie wzrosła częstotliwość spotkań Sama z Phillipem 
Smithem i stworzonym przezeń zespołem obrońców. Wszyscy wiedzieli, że 
będzie to trudna sprawa i że szansę wygranej nie są zbyt wielkie. Nawet Sam 
zbytnio się nie łudził. Jego firma zakończyła już działalność, pracownicy zostali 
zwolnieni. W końcowym rozrachunku okazało się, że straty oszukanych 
klientów
sięgnęły dwudziestu dziewięciu milionów dolarów. Byłoby znacznie gorzej, 
gdyby Sam nie postarał się zminimalizować szkód, uruchamiając wszelkie 
możliwe polisy ubezpieczeniowe, mogące wynagrodzić poszkodowanym to, co 
już przepadło.
Mimo to jego sytuacja wyglądała niewesoło — trzeba zresztą przyznać, że nie 
zrobił tego po to, by wzmocnić szansę skutecznej obrony, lecz dlatego, że taki 
miał charakter. Dużo bardziej przypominał obecnie siebie z dawnych lat. 
Wydawał się szczęśliwy i spokojniejszy, choć kiedy spotykał się z Alex po 
naradach z Phillipem Smithem, często był spięty i podenerwowany. 
Perspektywa więzienia przerażała go, a była wysoce prawdopodobna. Phillip nie 
krył przed nim, że utrzymanie go na wolności będzie zadaniem niezwykle 
trudnym.
Pod koniec października w światku finansowym zaczęto przyjmować zakłady, a 
oskarżyciele robili co mogli, by skłonić współpracowników do przyznania się 
do winy. W zamian proponowali zmniejszenie wyroków, co i tak nie brzmiało 
zachęcająco. Zwłaszcza dla Sama, którego obrona opierała się na twierdzeniu, 
że zachował się jak kompletny dureń, nie jest natomiast oszustem.
— Sądzisz, że to przejdzie? — spytał Brock w któryś weekend, gdy przyglądali 
się, jak Annabelle szaleje na placu zabaw.
— Nie jestem pewna — odparła Alex po dłuższym namyśle.

background image

— Mam nadzieję, że tak, ale prawdę mówiąc, gdybym była przysięgłą i ktoś 
powiedziałby mi, że nie zauważył, jak wspólnicy go wrabiają, bo był zbyt 
pochłonięty romansem, uśmiałabym się do łez, a potem bez chwili 
zastanowienia wysłałabym faceta do pudła.
— Ja też tak sądzę — przyznał bez specjalnego współczucia, nadal bowiem 
uważał, że Sam w pełni na to wszystko zasłużył, choć Alex nigdy się z nim nie 
zgadzała.
— Nie można posłać do więzienia faceta za to, że zachował się wobec własnej 
żony jak kanalia. To bzdura, Brock. To, że zdradził mnie, kiedy się leczyłam, 
oznacza, że jest draniem, ale nie przestępcą. Tu przecież nie chodzi o mnie, lecz 
o to, czy świadomie dopuścił się oszustwa.
— Świadomie, nawet nie próbuj mnie przekonać, że nie. Być może nie chciał 
wiedzieć. Ale musiał zdawać sobie sprawę, że Simon nie może być czysty. 
Sama tak mówiłaś.
— Ten facet od początku mi się nie podobał — rzekła po namyśle
— ale Sam zawsze go bronił. Wszystko wydawało mu się takie proste, pieniądze 
płynęły strumieniami i z tego co mówił, wynikało, że chciał
wierzyć, że Simon jest w porządku. Był naiwny, to więcej niż pewne, ale to też 
jeszcze nie jest przestępstwem.
— Powinien był dokładniej go sprawdzić. Dużo dokładniej — obstawał przy 
swoim Brock.
— Tak, to prawda. Przypuszczam, że przeszkodził mu w tym romans.
— Szykuje się głośny proces.
Brock nie mylił się. Już od pierwszych przesłuchań w prasie wprost roiło się od 
relacji, a jeszcze przed piętnastym października w świecie finansjery 
prowadzono zakłady o wysokie stawki, kto pójdzie do więzienia, a komu uda się 
od niego wykręcić. Generalnie uważano, że Simon zdoła jakoś się wywinąć, był 
bowiem zbyt szczwany, by dać się posadzić. Nawet czekając na proces nie 
zaprzestał prowadzenia podejrzanych interesów w Europie i wyglądało na to, że 
nic nie jest w stanie go powstrzymać. Zgadzano się również, że Tom i Larry 
prawdopodobnie trafią za kratki, Sam natomiast był prawdziwym czarnym 
koniem. Sporo osób twierdziło, że trafi do więzienia, wiele było przeciwnego 
zdania. Przez bardzo długi czas cieszył się nieskalaną reputacją, toteż niemało 
starszych inwestorów z Wall Street wierzyło w jego wersję. Młodsi raczej 
utrzymywali, że powinien był wiedzieć albo nawet wiedział i tylko udawał 
ślepego. Taka również była opinia Brocka.
Kiedy rozpoczął się proces, Alex starała się towarzyszyć Samowi. Obserwowała 
wybór ławy przysięgłych i naradzała się z Samem na korytarzu, choćby tylko po 
to, by na chwilę odwrócić jego uwagę od tego, co się dzieje. Miał czterech 
adwokatów, prócz nich na sali było jeszcze pięciu innych, zajmujących się 
obroną pozostałej trójki. Proces stał się wielkim wydarzeniem, roiło się zatem 
od reporterów. Alex zaproponowała Brockowi, by uczestniczył w procesie 
razem z nią, lecz nie chciał, mimo że szykowało się wielkie widowisko.

background image

Brock nadal był wściekły na Sama i nie mógł się doczekać, kiedy Alex się z nim 
rozwiedzie. Powtarzał, że nie uwierzy w ten rozwód, dopóki odpowiednie 
dokumenty nie znajdą się w sądzie, a ona wciąż mu obiecywała, że zadba o to 
natychmiast po zakończeniu procesu. Była z nim związana od pięciu miesięcy, 
przyjaźnili się jeszcze dłużej i naprawdę miała zamiar tak uczynić. Tym bardziej 
że go kochała. Sama jednakże znała od osiemnastu lat i tyle też trwała ich 
miłość. Uważała więc, że jemu jest także coś winna. Choć Brockowi wcale się 
to nie podobało, musiał przyznać jej rację. Mimo wszystko jednak był o nią 
niezwykle zazdrosny.
Główna część procesu rozpoczęła się popołudniem trzeciego dnia i od tej chwili 
na sali panowało nieprzerwanie ogromne napięcie. Przysięgli zostali dobrani 
nadzwyczaj starannie i już na początku oznajmiono im, że sprawa, w której mają 
wyrokować, jest niesłychanie pogmatwana, a na dodatek dotyczy finansów. 
Czterem oskarżonym stawiano bardzo zróżnicowane zarzuty, które 
przedstawiono wyjątkowo dokładnie, z najdrobniejszymi szczegółami. Sprawa 
Sama omawiana była jako ostatnia i Alex musiała przyznać, że sędzia nie 
dopuścił się żadnych uchybień. Znała go, miała z nim dotąd tylko dobre 
doświadczenia, to jednak niczego nie zmieniało. Fakty świadczyły przeciwko 
Samowi i trudno było uwierzyć, że obrońcom uda się przekonać przysięgłych o 
jego niewinności. Chociaż zawsze był uczciwym człowiekiem, prawda 
wydawała się trudna do zaakceptowania.
Przesłuchania trwały trzy tygodnie, Święto Dziękczynienia minęło niemal nie 
zauważone. Alex upiekła z Brockiem indyka u niego, Sam zabrał Annabelle do 
Carlyle'a, chociaż wcale nie miał nastroju do świętowania. Alex nie była w 
stanie zapomnieć, że właśnie w Święto Dziękczynienia, równo przed rokiem, 
przebrała się czara goryczy. On również pamiętał, że w ten dzień stracił nad 
sobą panowanie i w efekcie po raz pierwszy znalazł się w łóżku z Daphne. Jakże 
teraz żałował, że nie może cofnąć czasu!
Kiedy nazajutrz, ubrany w ciemny garnitur, stanął przed sądem, wydawał się 
bardzo wysoki i pełen godności. Alex wcześniej spytała, jak się czuje. 
Wiedziała, że jest mu ciężko, że bardzo się przejmuje i że stawką tej gry jest 
jego przyszłość, a przynajmniej najbliższe dziesięć lub dwadzieścia lat. Na samą 
myśl o tym Sama przebiegał zimny dreszcz.
— Dzięki, że przyszłaś — wyszeptał.
Dostrzegła niepokój w jego oczach, wydawało się jednak, że jest przygotowany 
na wszystko. Wiedział już, że jeśli przegra, będzie miał trzydzieści dni na 
załatwienie wszystkich spraw, a później, czyli już po świętach, sędzia ogłosi 
wyrok i pośle go do więzienia. Sama myśl o tym była przerażająca.
Sędzia zastukał młotkiem, przywołując zebranych do porządku. Kiedy przyszła 
jego kolej, Sam wstał, po czym wygłosił mowę płomienną i bardzo poruszającą. 
Raz czy dwa musiał nawet przerwać, zanadto się bowiem uniósł, co natychmiast 
dostrzegli obecni na sali dziennikarze. Alex wierzyła w jego słowa. Wiedziała 

background image

przecież, jak burzliwe było wtedy ich życie, a romans z Daphne z całą 
pewnością
jeszcze bardziej przyćmił jego umysł. Dziwiła się, że podchodzi do jego 
opowieści bez większych emocji, lecz nie dopuszczała myśli, że Sam może 
trafić za kratki, podobnie jak starała się nie pamiętać, że niegdyś go kochała.
Później swe mowy wygłosili czterej obrońcy. Część tych przemówień była 
porywająca, Phillip Smith natomiast przedstawił fakty w sposób niezwykle 
jasny i rzeczowy. Podkreślił wszystko to, co wcześniej powiedział Sam, czyli że 
tkwiąc w mani choroby żony i własnej głupoty, dał się przekonać, że to, co się 
dzieje, jest zgodne z prawem, podczas gdy prawda była diametralnie różna. Ale 
kluczowym twierdzeniem obrony było, iż Sam nie miał świadomości, co robią 
pozostali wspólnicy. Nigdy nie dopuścił się celowego oszustwa i ani przez 
chwilę nie był dobrowolnym uczestnikiem tego, co się wydarzyło. Krótko 
mówiąc, nie brał udziału w spisku.
Dyskusje i rozważania zajęły przysięgłym pięć dni. W końcu podjęli ostateczną 
decyzję. Podsądni siedzieli bladzi na ławie oskarżonych. Gdy przysięgli weszli 
na salę, kazano im wstać. Alex zauważyła, że Simon próbuje zdobyć się na 
pogardliwy wyraz twarzy, był wszakże zbyt blady, by ktokolwiek dał się zwieść. 
Podobnie jak pozostali był śmiertelnie przerażony, lecz Alex współczuła 
wyłącznie Samowi. Jeszcze bardziej było jej żal małej Annabelle. Co będzie, 
jeśli jej ojciec pójdzie do więzienia? Ktoś w przedszkolu powiedział jej, że 
może się tak zdarzyć, Sam i Alex próbowali więc jakoś jej to wytłumaczyć — z 
miernym niestety skutkiem. W końcu powiedzieli jej, że nie wiadomo, czy tata 
będzie musiał wyjechać, ale mają nadzieję, że nie.
W imieniu ławy przysięgłych wystąpiła kobieta, która odczytała orzeczenia 
głośno i wyraźnie. Zaczęła od Toma. Wyliczała po kolei trzynaście zarzutów i 
po każdym wypowiadała jedno krótkie słowo: winny... winny... winny... 
Rozbrzmiewało ono niezmiennie także w przypadku Larry'ego i Simona. Na sali 
zapanował gwar, błysnęły flesze, reporterzy zaczęli zwykłą w takich sytuacjach 
przepychankę. Sędzia przez dłuższą chwilę stukał młotkiem, starając się 
przywołać obecnych do porządku.
Następnie przyszła kolej Sama. Tym razem werdykt brzmiał „niewinny" w 
przypadku oskarżenia o defraudację, natomiast w sprawie oszustwa i jego 
świadomego przygotowania uznano go winnym. Alex siedziała jak skamieniała 
nie odrywając od niego oczu. Stał bez ruchu, uważnie słuchając sędziego, który 
oznajmił, że oskarżeni mają się stawić przed sądem za trzydzieści dni, kiedy 
odczytane zostaną
wyroki. Wszyscy zostali zwolnieni za kaucją w wysokości pięciuset tysięcy 
dolarów. Sędzia przypomniał jeszcze, że podsądnym nie wolno opuszczać kraju 
ani stanu, po czym zastukał młotkiem i zakończył posiedzenie.
Natychmiast rozległ się dziki gwar, znowu rozbłysły flesze. Alex musiała się 
długo przepychać, by dotrzeć do miejsca, gdzie stali Sam i Phillip. Sam 
wyglądał na wstrząśniętego, w oczach miał łzy, co było w pełni zrozumiałe. 

background image

Żony Larry'ego i Toma nawet nie próbowały powstrzymać płaczu, Alex jednak 
nie odezwała się do nich ani słowem. Simon natomiast zaraz po ogłoszeniu 
werdyktu wyszedł z sali razem ze swoim adwokatem.
— Tak mi przykro, Sam — powiedziała na tyle głośno, by usłyszał. W tym 
momencie ktoś zrobił im zdjęcie.
— Chodźmy stąd — szepnął bezsilnie.
Alex szeptem spytała Phillipa, czy chce porozmawiać z Samem. Pokręcił głową. 
Był bardzo rozczarowany werdyktem. Teraz wszystkie ich wysiłki musiały się 
skupić na staraniach o możliwie niski wyrok, szansę wszakże były nikłe. Nie 
ulegało wątpliwości, że Sam pójdzie do więzienia.
Przeciskali się przez gąszcz obiektywów i mikrofonów. Szybko znaleźli 
taksówkę i wsiedli do niej, zanim ktokolwiek zdążył ich zatrzymać.
— Jak się czujesz? — spytała.
Wyglądał tak źle, że Alex zaczęła się obawiać, czy nie dostanie ataku serca albo 
zawału. W wieku pięćdziesięciu lat nie można było tego wykluczyć.
— Nie wiem. Jestem jakiś odrętwiały. Powtarzam sobie, że przecież się tego 
spodziewałem, ale chyba w głębi duszy liczyłem, że jednak się uda... Jedźmy do 
Carlyle'a.
Przed hotelem także czekali dziennikarze, zajechali więc od strony Madison 
Avenue, chyłkiem wśliznęli się do środka, po czym Sam poprosił, by Alex 
wstąpiła do niego na parę minut. W pokoju zamówił przez telefon dla siebie 
szkocką, a dla Alex, która nie piła alkoholu, kawę.
— Nie wiem, co ci powiedzieć — rzekła Alex, na próżno szukając 
odpowiednich słów. Zostały jej tylko uczucia: żal i współczucie dla niego i dla 
Annabelle, która wkrótce miała stracić ojca na dwadzieścia lat albo i dłużej. 
Trudno było to sobie wyobrazić. Oboje wiedzieli, że trzydzieści dni do 
ogłoszenia wyroku będzie bardzo trudnym okresem. — Czy mogę ci jakoś 
pomóc? — Czuła się prawie tak samo bezsilna jak wtedy, gdy dowiedziała się, 
że ma raka.
— Opiekuj się Annabelle — odparł i wybuchnął płaczem.
Długo szlochał z twarzą ukrytą w dłoniach, Alex zaś usiadła obok i otoczyła go 
ramieniem. Kiedy rozległo się pukanie do drzwi, odebrała tacę, po czym podała 
Samowi szklankę ze szkocką. Przyjął ją z wdzięcznością i przeprosił za swoje 
zachowanie.
— Nie przejmuj się, nie szkodzi — rzekła łagodnie, kładąc mu dłoń na 
ramieniu.
Łyknął whisky i spojrzał na Alex.
— Pewno czułaś się podobnie, kiedy ci powiedzieli, że masz raka.
— Chyba tak — uśmiechnęła się ze smutkiem. — Ale gdybym miała wybierać, 
wolałabym raczej chemioterapię niż więzienie. Roześmiał się gorzko i znowu 
upił szkockiej.
— Wątpię, żeby mi zaproponowano taki wybór.
— Wierz mi, nie byłbyś zachwycony.

background image

— Wiem. Pamiętam — odrzekł ponuro, szczerze żałując, że tak bardzo ją 
zawiódł. — Dobry Boże, tak strasznie cierpiałaś, a ja uparcie wszystko 
bagatelizowałem, bo nie potrafiłem pogodzić się z rzeczywistością! Uciekając 
przed nią, rzuciłem się w ramiona Daphne. Przez cały czas zamiast tobie, 
współczuła mnie, a ja nie miałem nic przeciwko temu. Dobrana była z nas para, 
nie ma co!...
— Miałeś od niej wieści? — spytała z czystej ciekawości.
— Ależ skąd! Od wyjazdu nie dała znaku życia. Słodka istotka! Pewnie 
przeniosła się na jakieś zieleńsze pastwisko. Gdziekolwiek teraz jest, cokolwiek 
robi, na pewno spadnie na cztery łapy. Daphne to mądra dziewczyna, zwłaszcza 
gdy w grę wchodzi jej interes. — Popatrzył na Alex z niewysłowionym 
smutkiem. — Dlaczego właściwie tu jesteś? Powinnaś być zupełnie gdzie 
indziej.
Istotnie, nie tu było jej miejsce, tyle że Alex należała do osób wiernych i 
lojalnych. Poza tym Brock miał rację: osiemnaście lat małżeństwa stworzyło 
między nimi naprawdę silną więź.
— Zbyt długo cię kochałam, żeby szybko o tym zapomnieć — odparła szczerze, 
nie obawiając się już, że Sam może ją raz jeszcze skrzywdzić. Wiedziała, że nie 
jest w stanie. Myślami był teraz w całkiem innym świecie.
— Lepiej zapomnij. I to jak najszybciej. Trzydzieści dni!... Do tego czasu złożę 
w sądzie papiery. Jestem pewien, że twojemu młodemu przyjacielowi bardzo 
wtedy ulży. Biedak próbuje zabić mnie wzrokiem przy każdym spotkaniu. 
Powiedz mu, żeby się uspokoił. Niedługo idę za kratki. — Uśmiechnął się, gdy 
dotarła do niego ironia własnych słów. Tak dobrze się znali, a tak długo nie 
dostrzegał, co
łączy Brocka z Alex! Zajęło mu to znacznie więcej czasu niż potrzebowała 
Alex, by odkryć jego romans z Daphne. — Nie uważasz, że jest dla ciebie 
trochę za młody? — W jego głosie pobrzmiewał cień zazdrości.
Alex na myśl o Brocku lekko się uśmiechnęła.
— Codziennie mu to powtarzam, ale on się uparł. Podczas chemioterapii był dla 
mnie bardzo dobry. Przez pięć miesięcy siadywał ze mną na posadzce w 
łazience, kiedy miałam torsje, a dopiero później odważył się gdziekolwiek mnie 
zaprosić.
— To dobry chłopak — uczciwie przyznał Sam. — Żałuję, że ja nie potrafiłem 
zdobyć się na coś takiego. — Znowu przypomniał sobie o werdykcie sądu i 
wzruszył ramionami. — Może zresztą dobrze, że cię zostawiłem?... Nie 
chciałbym cię w to mieszać. Potrzebujesz wolności.
— Ty także — zauważyła.
— Powiedz to sędziemu — powiedział i wstał. Wiedział, że nie ma prawa dłużej 
jej zatrzymywać, poza tym jej bliskość jeszcze go przybijała. Było przecież 
jasne, że uważała ich małżeństwo za skończone. — Powiedz Annabelle, że jutro 
po nią przyjdę. Chciałbym przez ten miesiąc spędzić z nią jak najwięcej czasu.

background image

Chętnie spędziłby te dni także z Alex, lecz za nic w świecie nie śmiałby o to 
poprosić. Zdawał sobie sprawę, że nie ma prawa.
Alex wróciła do domu mocno przygnębiona. Brock zadzwonił do niej z biura i 
powiedział, że o wszystkim dowiedział się z wiadomości i że jest mu przykro. 
Ponieważ pracował do późna, wpadł do niej tylko na chwilę i zirytował ją 
swoim stosunkiem do Sama. Zdawał się triumfować i nawet nie próbował kryć 
zadowolenia z werdyktu. Powtarzał, że Sam zrujnował sobie życie na własne 
życzenie i generalnie zasługuje na to, co go spotkało.
— Dwadzieścia lat więzienia to chyba trochę za wysoka kara, nie sądzisz? Kto, 
do diabła, nie popełnia błędów? To prawda, zachował się jak głupiec i egoista, 
do tego naiwnie zaufał wspólnikom, ale to jeszcze nie powód, żeby pozbawiać 
go wszystkiego, tym bardziej że odczuje to także Annabelle. Ona bardzo 
potrzebuje ojca.
— Powinien był o tym pomyśleć, zanim wszedł w interesy z Simonem. Do 
licha, Alex, przecież ten facet to oszust. Sama tak mówiłaś.
Alex nie mogła zaprzeczyć. Nigdy nie ufała Simonowi, zaufał mu natomiast jej 
mąż i teraz gorzko tego żałował.
Nazajutrz, gdy Sam, wciąż załamany, przyjechał po Annabelle, Alex uznała, że 
Brock jest dla niego przesadnie niemiły.
— Ten facet ma wystarczająco dużo kłopotów, Brock — powiedziała po ich 
wyjściu. — Więc chyba nie musisz być dla niego taki niegrzeczny.
Rzadko miewali odmienne zdania, lecz tym razem dla Alex była to kwestia 
lojalności i podstawowej kultury.
— Wcale nie byłem niegrzeczny, tylko chłodny. A to chyba coś zupełnie 
innego.
— Nie byłeś chłodny, Brock — odparła Alex tonem matki rugającej syna za złe 
zachowanie. — Byłeś po prostu chamski. Coś takiego każdego może spotkać. 
Dał się nabrać bandzie oszustów, którzy wykorzystali jego łatwowierność. 
Jesteś pewien, że tobie by się to nie zdarzyło? — spytała ostro.
Brock odparł, że na pewno nie, Alex wszakże sądziła inaczej.
— Dlaczego tak uparcie go bronisz? Czyżbyś go jeszcze kochała?
— Patrzył jej w oczy niczym prokurator, który stara się zmusić oskarżonego, by 
przyznał się do winy.
— Nie sądzę. Ale nie jest mi obojętny i żal mi go po tym, co się stało.
— Nie uważasz, że na to zasłużył? — naciskał Brock. Byli sami w domu, toteż 
dopóty zamierzał drążyć, aż się dowie, co Alex naprawdę czuje.
— Nie, nie uważam. Być może zasłużył na utratę firmy, pracy, statusu... a nawet 
reputacji. Zachował się jak głupiec i przez swoje zaślepienie skrzywdził wielu 
ludzi. Ale to nie powód, żeby go wsadzać za kratki, Brock. Tak samo jak to, że 
mnie tak okropnie zawiódł. To nie w porządku — dodała z naciskiem. — Na coś 
takiego nie zasłużył.
— Jesteś stanowczo zbyt wyrozumiała — stwierdził Brock, uważnie ją 
obserwując. Podszedł do niej i położył jej ręce na ramionach.

background image

— Chyba dlatego właśnie cię kocham. — Zamknął oczy i przytulił ją tak 
mocno, że z trudem oddychała. — Nie chcę cię stracić, tylko o to mi chodzi... 
Ciągle słyszę, jak o nim mówisz, i po twoich oczach widzę, że wciąż ci na nim 
zależy. To się wcale jeszcze nie skończyło, nawet jeśli tak myślisz. On ciągle 
żyje gdzieś głęboko w twoim sercu... Może to normalne po tylu latach 
małżeństwa, tym bardziej że łączy was dziecko? Nie wiem... Ale nie chcę cię 
stracić — powtórzył i pocałował ją.
Kiedy się od siebie oderwali, Alex dotknęła palcem jego warg. 
— Nie stracisz mnie, Brock. Obiecuję.
 — Ale jego też kochasz.
 — Możliwe, tylko że o tym nie wiem. Myślę, że kocham niegdysiejszego Sama 
i naszą wspólną przeszłość. Byliśmy razem przez wiele lat. Wydawało mi się, że 
mamy wszystko, czego pragniemy... a potem nasze życie się zawaliło. To 
niepojęte. — Łączyły ich więzy krwi, tak jak członków tej samej rodziny, a te 
niezwykle trudno było zerwać. — Czuję jego ból i chyba rozumiem to, co 
zrobił. Wiem, co on czuje. Trudno to wytłumaczyć, a tym bardziej przestać to 
odczuwać tylko dlatego, że coś się między nami zmieniło.
— A jesteś pewna, że naprawdę się zmieniło?
— Tak. Zdecydowanie. Już nie jestem jego żoną. Jestem kimś innym, niż 
byłam. Sama nie wiem... Po tym, co się stało, nie ma już powrotu. Mogę iść 
tylko do przodu.
Tak właśnie uczyniła, idąc prosto w ramiona Brocka, mimo że jego żoną 
również nie była. Nie należała teraz do nikogo, tylko do siebie. Po raz pierwszy 
od wielu lat. I chociaż początkowo czuła się samotna, zaczynało jej to 
odpowiadać. Przynajmniej chwilami.
— Gdyby coś się zmieniło, daj mi znać — rzekł z prostotą patrząc jej w oczy, w 
których dostrzegł coś, co tylko utwierdziło go w przekonaniu, że się nie myli. 
Czuł, że szarpią nią sprzeczne emocje: współczucie dla Sama i lojalność wobec 
niego. Na swój sposób kochała ich obu, a także Annabelle, i chciała dla nich 
wszystkich jak najlepiej. A to nie zawsze było łatwe.
— Nie mów tak — zganiła go. — Nic się nie zmieni. Ale Sama czeka bardzo 
trudny okres i chciałabym jakoś go wesprzeć.
— Dlaczego? On ciebie w zeszłym roku nie wspierał, więc niby czemu ty 
miałabyś postąpić inaczej?
— Może ze względu na dawne czasy?
Jednakże Brock tego samego chciał od niej. Pragnął takich samych wieloletnich 
więzów, jakie łączyły ją z Samem, nawet na odległość.
— Nie przesadź tylko z tym współczuciem — ostrzegł, całując ją delikatnie. — 
Potrzebuję cię.
— Ja ciebie też — szepnęła.
Później kochali się w łóżku, które ongiś dzieliła z Samem.
Po południu poszła do Carlyle'a po Annabelle. Sam był bardzo podenerwowany, 
zupełnie jakby w ciągu minionych dwudziestu czterech godzin pojął w pełni 

background image

znaczenie orzeczenia sądu i zaczynał ulegać panice. Wkrótce miał pożegnać się 
ze wszystkim — wolnością, córką, a nawet resztkami tego, co niegdyś łączyło 
go z Alex. Raptem
stracił filozoficzne podejście do swojej sytuacji, na jakie silił się jeszcze 
poprzedniego dnia przy szklaneczce whisky, pobyt z Annabelle uświadomił mu 
bowiem, jaką cenę musi zapłacić, a widok Alex jeszcze bardziej go rozżalił.
Tego dnia powiedział Annabelle, że sprawy nie ułożyły się dla niego pomyślnie, 
mała jednak nie wszystko zrozumiała, a on nie czuł się na siłach, by jej to 
wytłumaczyć. Nie wspomniał ani słowem, że będą musieli się rozstać ani że 
pójdzie do więzienia. Odłożył to na później. Zostało mu przecież jeszcze 
trzydzieści dni.
— Fajnie było? — spytała Alex z uśmiechem. W czasie kiedy ona była u Sama, 
Brock poszedł do sklepu kupić coś na kolację.
— Świetnie — odparł Sam i trochę się rozchmurzył, choć nadal był bardzo 
spięty. — Byliśmy na łyżwach. — Kiedy Annabelle poszła do drugiego pokoju 
po sweter i lalkę, spojrzał na Alex ze zbolałą miną.
— Przykro mi z powodu twojego przyjaciela. Chyba mocno działam mu na 
nerwy.
Alex skinęła głową, zastanawiając się, ile może mu powiedzieć.
— Obawia się naszej przeszłości, Sam. I trudno mieć o to do niego pretensje. 
Osiemnaście lat to szmat czasu i naprawdę trudno to wytłumaczyć. Boi się, że 
lojalność okaże się silniejsza od miłości, a to nieprawda.
— Tak? — spytał cicho, patrząc jej w oczy. To, co w nich zobaczył, sprawiło 
mu ból. Widział kobietę, z którą przeżył tyle lat i którą głęboko zranił. — 
Została już tylko lojalność? — dodał. — Przykro mi to słyszeć, chociaż po tym, 
co ci zrobiłem, powinienem się chyba cieszyć, że została chociaż ona. — Przez 
całą poprzednią noc leżał w łóżku i rozmyślał o niej oraz o tym, jak bardzo ją 
skrzywdził.
— Sam, proszę, nie mówmy o tym...
Było już za późno na wyrzuty. Z dobrymi wspomnieniami zmieszało się zbyt 
wiele złych.
— Dlaczego? Może rzeczywiście powinienem milczeć, ale mam osobliwe 
uczucie, że czas przecieka mi przez palce. Chociaż po wczorajszym werdykcie 
to nic dziwnego. Może pewne słowa powinny paść właśnie teraz, na wypadek 
gdyby później nie nadarzyła się już okazja? — Alex rozumiała jego uczucia, 
lecz nie była w stanie mu pomóc. Mogła się starać, mogła spróbować razem z 
nim wytłumaczyć to wszystko małej, mogła mu współczuć, ale nie mogła dać 
nic ponadto. Ta część jej życia należała teraz do Brocka. — Ciągle cię kocham, 
Alex
— powiedział cicho, rozdzierając jej serce, akurat w chwili kiedy do
pokoju weszła Annabelle ze swetrem i lalką. — Naprawdę — dodał głośniej.
Alex zignorowała to wyznanie, żałując, że je usłyszała. Nie miał prawa tego 
mówić.

background image

Drżącymi rękoma bez słowa pomogła Annabelle włożyć sweter i płaszcz. 
Odezwała się dopiero, kiedy mała pobiegła w stronę windy, a oni ruszyli za nią.
— Nie komplikuj wszystkiego jeszcze bardziej. Wiem, że jest ci ciężko, ja też 
zresztą czuję się fatalnie, ale, Sam... nie rań nas wszystkich po raz kolejny. Nie 
rób tego.
— Nie chciałem cię zranić — rzekł w zamyśleniu. Pragnął jej tyle powiedzieć! 
— Chyba niezależnie od tego, co czuję, powinienem zdobyć się na to, by dać ci 
spokój, tym bardziej że prawdopodobnie niedługo wyląduję w więzieniu. 
Obiecałem sobie, że tak zrobię. Ale nie wiem, czy nie byłoby większym błędem, 
gdybym pozwolił, żebyś odeszła nie wiedząc przynajmniej, że cię kocham. 
Wiem, że nie mam do ciebie prawa. Zresztą, do diabła, nie czuję się już 
mężczyzną. To, na czym opierałem swoją osobowość, przepadło: pieniądze, 
sukces, status... Pewnie ty po mastektomii czułaś się tak samo. Ale to bzdura. 
Twoja kobiecość nie zależy od piersi, a moja męskość od firmy... One są w 
naszych sercach, duszach, w tym, kim jesteśmy i w co wierzymy. Nie wiem, 
dlaczego wcześniej nie zdawałem sobie z tego sprawy. Teraz rozumiem o wiele 
więcej, a cała ironia tej przeklętej sytuacji polega na tym, że jest na wszystko za 
późno, nic nie da się zmienić. Przynajmniej między nami... Jedyne, czego 
naprawdę bym pragnął, to cofnąć czas i zacząć raz jeszcze.
— Nie mogę, Sam — wyszeptała wstrząśnięta tym, co powiedział, zaciskając na 
chwilę powieki, by nie patrzeć na cierpienie i miłość w jego oczach. — I proszę 
cię, nie mów takich rzeczy... Nie mogę wrócić, nie mogłabym zrobić tego 
Brockowi.
— Czemuś się z nim związała? — dziwił się Sam rozdrażniony.
— Przecież to dzieciak. Owszem, miły, i był dla ciebie naprawdę dobry, ale 
pomyśl, co będzie za dziesięć lat? Czy potrafi dać ci to, czego naprawdę 
potrzebujesz?
— Nie chodzi o to, co on może mi dać — odrzekła zdecydowanie.
— Już i tak dał mi bardzo wiele. Teraz moja kolej.
— Nie możesz poświęcić własnego życia, żeby odwdzięczyć mu się za to, co 
dla ciebie zrobił, tak samo jak ja nie mogę poświęcić swojego, by wynagrodzić 
ci wszystko to, czego nie zrobiłem. Ale wciąż cię kocham, Alex... i nadal jesteś 
moją żoną. Być może nie mam już do
ciebie prawa, na pewno nie, ale chcę, żebyś wiedziała, że zawsze będę cię 
kochał. I zawsze kochałem... nawet w tym najgorszym, najbardziej idiotycznym 
okresie. Nie chciałem cię zostawić, ale nie mogłem też zostać. Uciekałem przed 
wszystkim: przed tobą, przed duchem matki, przed rzeczywistością. Ta 
dziewczyna mną zawładnęła, a ja nie miałem sił, żeby się jej pozbyć. Źle 
postąpiłem, tyle że byłem jak w amoku. Wierz mi, nigdy nie chciałem cię 
zranić.
Pragnął jej to wszystko powiedzieć, zanim pójdzie do więzienia. Jednakże to nie 
było w porządku. Dotknął rany, która się jeszcze nie zabliźniła i okropnie 
zabolała. Alex nie chciała go kochać.

background image

Patrząc na stojącą przy windzie Annabelle odpowiedziała głosem głębokim i 
przepełnionym smutkiem:
— Byłoby chyba dużo łatwiej, Sam, gdybyśmy rozstali się w sposób czysty. Nie 
patrzmy wstecz, nie płaczmy nad przeszłością... Bo jaki to ma teraz sens?
— Może faktycznie nie ma. Ale po osiemnastu latach nie ma czegoś takiego jak 
czyste rozstanie. Nie wiem, gdzie ty się zatrzymasz ani od czego ja zacznę — 
mówił ze łzami w oczach. — Czy naprawdę potrafisz tak po prostu odejść? Czy 
naprawdę nie czujesz już nic oprócz lojalności? Nie wierzę.
Ona też nie wierzyła, raptem wszakże ogarnął ją gniew, że akurat teraz 
zapragnął wyznać jej wszystkie grzechy, obnażyć duszę, że pomimo całego zła, 
które wyrządził, nie chciał jej stracić.
— Czego ty właściwie oczekujesz, Sam? Mam powiedzieć, że cię kocham, po 
to, żeby łatwiej ci było iść do więzienia?... Pozwól mi odejść... Przecież sam 
powiedziałeś, że oboje potrzebujemy wolności. Nie ciągnij tego za sobą do 
więzienia.
— Nie potrafię wyrzec się własnych uczuć — odparł. Przez całą noc nie spał, 
rozmyślając o niej i o orzeczeniu sądu. Nagle wszystko się zmieniło. Nie chciał, 
by po cichu wyśliznęła mu się z rąk. — Nie wiem, jak mam to zrobić — dotknął 
jej ramienia marząc o tym, by ją pocałować. — Kocham cię.
— Ja ciebie też, Sam — przyznała. Brock także o tym wiedział. — Ale jest już 
za późno. — Oboje zdawali sobie z tego sprawę, Sam jednak ciągle nie chciał 
się poddać. Annabelle kiwała na nich ręką, zaraz potem otworzyły się drzwi 
windy. — Nie rób tego, proszę... dla dobra nas obojga.
O ileż łatwiej było, gdy odchodził do Daphne! Wydawał się wtedy taki 
stanowczy, teraz był kompletnie załamany. Alex zaś sama już nie wiedziała, ile 
jest mu winna.
— Przepraszam, Alex. Zobaczymy się jeszcze? — spytał z rozpaczą, nie 
potrafiąc ukryć paniki. Winda czekała.
— Nie — potrząsnęła głową i pobiegła ku Annabelle żałując, że w ogóle tu 
przyszła. — Nie mogę, Sam... — Nie mogła zrobić tego Brockowi. Ani sobie. 
Po prostu nie mogła. — Przykro mi.
Weszła do windy i stanęła obok Annabelle, patrząc w jego błyszczące oczy, 
dopóki nie zamknęły się drzwi.
Przez całą drogę do domu starała się wyrzucić go z myśli, zapomnieć o 
wszystkim, co powiedział, myśleć wyłącznie o Brocku i córce.
— Czy tatuś znowu się na ciebie gniewał? — spytała Annabelle wyraźnie 
zaniepokojona, kiedy szły, zmagając się z lodowatym wiatrem, mijając 
dziesiątki przechodniów robiących świąteczne zakupy.
— Nie, kochanie. Ani trochę — skłamała, zastanawiając się, dlaczego dzieci 
zawsze widzą to, czego nie powinny.
— Był bardzo smutny.
— Był zmartwiony, że musisz już iść, ale nie gniewał się. Naprawdę.

background image

Ulżyło jej dopiero, gdy dotarły do domu i poczuła smakowite zapachy 
dochodzące z kuchni. Brock przygotowywał spaghetti i pieczywo czosnkowe. 
Alex obiecała zrobić zupę, sałatkę i płonące lody.
— Jak poszło? — spytał patrząc, jak Alex zdejmuje płaszcz i rozgrzewa dłonie. 
Sprawiała wrażenie przemarzniętej i mocno poruszonej.
— Świetnie — odparła, zarzucając mu ręce na szyję i starając się zapomnieć o 
Samie.
Chociaż jednak przez całą noc tuliła się do Brocka, słowa Sama prześladowały 
ją niczym zmora.
W pierwszy dzień świąt Alex odprowadziła Annabelle do Sama, który miał z nią 
spędzić cały następny tydzień. Nie chcąc się z nim widzieć, wsadziła małą do 
windy i wyszła z hotelu. Od poprzedniego spotkania nie rozmawiali ze sobą, 
doszła więc do wniosku, że pogodził się z rzeczywistością i wrócił do zdrowych 
zmysłów. A nawet jeśli nie, ona wróciła i nie miała co do tego żadnych 
wątpliwości.
Wigilia z Brockiem i Annabelle była cudownym przeżyciem. Na okres między 
świętami a Nowym Rokiem wynajęli ten sam dom co poprzedniej zimy. Tym 
razem Alex jeździła na nartach i bawiła się jak nigdy dotąd. Włosy miała już 
dłuższe, nosiła je upięte w niewielki kok, który nadzwyczaj podobał się 
Brockowi. Po tych kilku dniach spędzonych w Yermont Brock przestał wreszcie 
przejmować się Samem. Zrozumiał, że Alex go kocha, i nagle zaczął się sobie 
dziwić, że w ogóle się martwił.
Dostali także wiadomość, że tuż po świętach Sam złożył w sądzie wniosek o 
rozwód. Dowiedziawszy się o tym, Alex poczuła ogromną ulgę. Najwyraźniej 
Sam rzeczywiście doszedł do siebie. Zerwanie z przeszłością na pewno nie 
należało do łatwych, lecz nie ulegało wątpliwości, że muszą to zrobić.
Planowali z Brockiem cichy ślub w czerwcu, znowu wrócił też temat 
poukładania spraw w firmie. W sylwestra, leżąc przy kominku, zastanawiali się, 
gdzie spędzić miodowy miesiąc. Alex powiedziała rozmarzonym tonem, że 
najchętniej pojechałaby do Europy.
— Chyba dałoby się to załatwić — odparł Brock głosem ciepłym i zmysłowym.
Właśnie skończyli się kochać, leżał więc senny, uśmiechnięta Alex zaś 
pieszczotliwie odgarniała mu włosy z czoła. Chwilami nie mogła
oprzeć się wrażeniu, że to duży chłopak, zbyt wyrośnięte dziecko, tak bardzo 
naiwne i niewinne, że nie sposób go nie kochać.
Do Nowego Jorku wrócili w Nowy Rok. Podróż trwała długo, najpierw 
pojechali więc do domu, by zostawić narty i walizki, po czym nawet się nie 
przebierając, Alex poszła do Carlyle'a po Annabelle. Z recepcji zadzwoniła do 
Sama, który zaproponował, by na chwilę zajrzała na górę. Zawahała się, lecz 
stwierdziła, że nie będzie w tym nic złego. Przecież złożył już w sądzie 
dokumenty, rozumiał zatem jej oczekiwania.
Kiedy otworzył jej drzwi, Alex przeżyła szok: Sam wyglądał jak obłąkany. Na 
widok jego cierpienia wszystko nagle powróciło. Znowu cierpiała razem z nim i 

background image

wprost nie mogła znieść myśli, że wkrótce zostanie zamknięty w więzieniu. 
Stojąc z nim twarzą w twarz, nie była w stanie odpędzić uczuć, których tak 
bardzo się wystrzegała.
Annabelle, nieświadoma położenia ojca, oznajmiła radośnie, że przez cały 
tydzień świetnie się bawili.
— Cieszę się, kochanie. — Alex objęła ją i mocno przytuliła. Sam posłał jej nad 
głową córki tęskne spojrzenie. Marzyła, by tego nie robił, cierpiała bowiem z 
powodu tego, co powiedział ostatnio.
— Tęskniłem za tobą — rzekł cicho, gdy Annabelle poszła do drugiego pokoju 
spakować swoje rzeczy. Nie chciał, by słyszała ich rozmowę.
— Nie powinieneś — odparła Alex równie cicho, po czym podziękowała mu, że 
złożył pozew o rozwód. Wiedziała, że zrobił to tylko ze względu na nią i była 
mu bardzo wdzięczna.
— Przynajmniej tyle jestem ci winien — wyszeptał smutno, szukając w jej 
oczach czegoś, czego w nich nie było, a nawet jeśli było, to starannie przed nim 
ukryte. — Jestem ci winien bardzo wiele, ale większości z tego nigdy nie będę 
w stanie ci dać.
— Zrobiłeś wystarczająco dużo — zapewniła i nie było w tych słowach cienia 
złośliwości. Spędzili razem wiele szczęśliwych chwil, była mu również głęboko 
wdzięczna za córkę. Zwłaszcza teraz. — Naprawdę, Sam, nie jesteś mi nic 
winien.
— Choćby dane mi było zostać z tobą do końca życia, nie byłbym w stanie 
wynagrodzić ci tego, co zrobiłem. — Tylko to przychodziło mu teraz do głowy, 
po tylu bezsennych nocach spędzonych na rozmyślaniach o tym, jak strasznie ją 
zawiódł.
— Daj spokój, Sam — starała się rozładować atmosferę. — Przestań się tym 
zadręczać. Było, minęło, musimy się z tym pogodzić. Oboje.
Podszedł bliżej. Annabelle pakowała rzeczy w sąsiednim pokoju, Alex 
natomiast modliła się, żeby się pospieszyła. Chętnie poszłaby jej pomóc, lecz 
nie chciała wchodzić do sypialni Sama. Stał tuż obok wstrzymując oddech, w 
jego oczach widziała wszystko to, co kiedyś tak bardzo kochała — czułość, 
miłość i dobroć, dzięki którym przed laty ją zdobył. Był tym samym mężczyzną 
co niegdyś, ale ona się zmieniła. Teraz już wszystko wydawało jej się inne. Czy 
aby naprawdę?...
— Alex... — wyszeptał z tęsknotą w głosie.
Kiedy uniosła wzrok, wziął ją w ramiona i zanim zdążyła go powstrzymać, 
delikatnie pocałował. Próbowała się wyrwać, lecz przytulił ją jeszcze mocniej, 
aż raptem zapomniała, dlaczego właściwie powinien przestać. Jakby nic się nie 
zmieniło, jakby cofnęli się w czasie, jakby znowu była tylko jego. Naraz 
pomyślała o Brocku i uświadomiła sobie, że teraz należy do niego, nie do Sama, 
i zrozumiała, że nie może na to pozwolić. Zaczęła się zastanawiać, po co 
właściwie weszła na górę, czy przypadkiem nie było tak, że tego chciała. Na 
samą myśl o tym poczuła się winna.

background image

— Nie! — zdołała z siebie wydusić, kiedy ich usta się rozłączyły. Z trudem 
chwytała oddech, była oszołomiona i przerażona. Nie mogła dopuścić, by 
znowu nią zawładnął, w żadnym wypadku nie mogła mu na to pozwolić. — 
Sam, nie mogę... — Do oczu napłynęły jej łzy.
Sam poczuł się jak najgorszy szubrawiec. Wykorzystał jej chwilę słabości, a 
przecież dobrze wiedział, że nie ma do tego prawa. Zostało mu zaledwie kilka 
dni wolności, później zaś miał przez długie lata gnić w więzieniu. Dlatego 
właśnie zgodził się na rozwód. Dlatego i z tysiąca innych powodów, o których 
zapomniał, kiedy ją pocałował.
— Przepraszam, Alex... To było silniejsze ode mnie.
Wyraźnie zżerało go poczucie winy. Kiedy tak stał przed nią skruszony, był 
niezwykle pociągający. Wydawał się bezbronny, przerażony, zakochany po uszy 
i bardzo bliski.
— Spróbuj przynajmniej nad sobą panować — odparła głosem lekko ochrypłym 
i bardzo zmysłowym. — Wiem, że ci trudno. — Posłała mu gorzki uśmiech. 
Chciała okazać mu gniew, lecz widząc, jak jej pragnie, nie potrafiła. — Ale 
przynajmniej próbuj, dobrze?
Skinął głową potulnie niczym skarcony sztubak i uśmiechnął się, akurat kiedy 
Annabelle stanęła w drzwiach, dźwigając walizeczkę i torbę świątecznych 
prezentów. Raz jeszcze wymienili spojrzenia ponad jej głową. Alex 
rozpaczliwie starała się wykrzesać z siebie gniew, nadaremnie jednak.
Odprowadził je na dół, potem patrzył za nimi z drzwi hotelu, machając ręką na 
pożegnanie. Annabelle kilkakrotnie oglądała się za siebie, Alex nie odwróciła 
się ani razu. Bała się tego, co mogłaby zobaczyć. Nie chciała na to patrzeć. 
Myślała, że przeszłość odeszła w niepamięć, tymczasem grubo się myliła. Nie 
mogła się jej poddać, nie mogła kochać ich obu. Ona i Brock mieli przed sobą 
przyszłość. Idąc do domu wiedziała tylko, że musi raz na zawsze zapomnieć o 
Samie.
W domu czekał na nią Brock. Zarzuciła mu ręce na szyję, mocno go przytuliła i 
pocałowała.
— A cóż to się stało? — spytał mile zaskoczony namiętnym pocałunkiem. Nie 
ulegało wątpliwości, że pobyt w Yermont dobrze im zrobił. Widocznie 
potrzebowali właśnie czegoś takiego.
Zjedli kolację, potem Alex pomogła córce rozpakować bagaże, Brock natomiast 
puścił jakąś muzykę i poszedł zmywać naczynia. Parę godzin później, gdy 
Annabelle już spała, a Brock brał prysznic, zadzwonił Sam.
Siedziała właśnie w gabinecie i rozmyślała o nim, toteż aż drgnęła usłyszawszy 
w słuchawce jego głos. Zupełnie jakby czytał w jej myślach.
— Chciałbym ci powiedzieć, że wcale nie żałuję, że cię pocałowałem — 
oświadczył. Alex o mało nie cisnęła słuchawki na widełki. Nie wiedziała, czy 
ma się śmiać czy płakać. Kochała go mimo wszystko i w tym właśnie był cały 
kłopot. — I chcę cię o coś spytać.

background image

— O co? — Miała wyrzuty sumienia, że w ogóle z nim rozmawia. Trudno było 
uwierzyć, że ten człowiek był jej mężem. Bardziej już przypominał kochanka.
— Chcę wiedzieć, czy ty żałujesz, Alex. Jeżeli tak, jeżeli naprawdę mnie już nie 
kochasz, dam ci święty spokój niezależnie od tego, co do ciebie czuję.
Najwyraźniej odzyskał siłę i pewność siebie, jakby ten jeden pocałunek 
przywrócił w nim do życia coś, co zdawało się obumierać.
— Nie kocham cię — odparła, lecz nie zabrzmiało to przekonywająco, 
roześmiał się więc, a ton jego głosu przypomniał jej dawne czasy. Serce mocniej 
jej zabiło.
— Straszna z ciebie kłamczucha.
Chociaż Alex nie widziała jego twarzy, nie miała wątpliwości, że Sam szeroko 
się uśmiecha.
— Mówię poważnie — powiedziała, dręczona coraz większymi wyrzutami 
sumienia wobec Brocka.
— Ani przez chwile nie żałowałaś. Przecież odwzajemniłaś pocałunek.
Alex nie była w stanie powstrzymać uśmiechu. Zachowywał się niczym psotny 
nastolatek.
— Ależ z ciebie bydlak, wiesz? — Nagle oprzytomniała. — Nie potrzebuję 
więcej komplikacji, Sam. Mam dość, chcę chociaż odrobiny normalności.
— Wszystko wróci do normalności za parę tygodni, kiedy mnie posadzą. Chcę 
się z tobą zobaczyć.
— Przecież dopiero co widzieliśmy się — rzekła z determinacją znacznie 
większą, niż czuła. Wystarczyło, że usłyszała jego głos, a ta część serca, która 
wciąż go kochała, natychmiast zmiękła. Bała się jednak ustąpić.
— Dobrze wiesz, o co mi chodzi — nalegał. — Zjedzmy razem kolację.
— Nie chcę.
— Proszę... — powiedział tonem tak błagalnym, że miała ochotę krzyczeć.
— Przestań!
— Alex, proszę...
Nalegał coraz mocniej, doprowadzając ją do obłędu, lecz uparcie odmawiała. W 
końcu nie wytrzymała i odłożyła słuchawkę. Chwilę później z łazienki wyszedł 
Brock. Nie miał pojęcia, że ktoś telefonował.
Nie zdążyła jeszcze dojść po tym do siebie, gdy nazajutrz Sam ponownie do niej 
zadzwonił. Tym razem do biura. Nie chciała z nim rozmawiać, ale po 
osiemnastu latach małżeństwa czuła, że jednak coś mu się od niej należy.
— Czego ode mnie chcesz? — spytała z rezygnacją.
— Tylko tego jednego spotkania. Później dam ci spokój. Obiecuję.
— Po co? — westchnęła. — Jaki to ma sens?
— Dla mnie ma — odparł cicho i w końcu zgodziła się na tę jedną jedyną 
wspólną kolację.
Nie powiedziała o niej Brockowi, przez co czuła się jeszcze gorzej. Umówiła się 
z Samem na dzień, kiedy Brock siedział do późna w biurze, a Annabelle wyszła 
na dłużej z Carmen.

background image

— Musiałaś się wymknąć przez okno? — zażartował Sam na powitanie.
— Czy ty przypadkiem nie zanadto sobie schlebiasz? — burknęła, patrząc na 
niego z wyrzutem.
— Przepraszam.
Poszli do niewielkiej restauracji, zamówili spaghetti i wino i przez chwilę czuli 
się tak, jakby czas naprawdę się cofnął, jakby znowu byli przed ślubem, 
umawiali się i powoli w sobie zakochiwali. Prawda jednak była inna — to nie 
był początek, tylko koniec. Sam był spokojniejszy niż podczas poprzednich 
spotkań, lecz ani na moment nie zapominał, że wkrótce idzie do więzienia.
Do domu wracali na piechotę. Szli powoli, wspominając dawne czasy, starych 
znajomych i miejsca, w których razem byli, rozmawiając o rzeczach, o których, 
zdawało się, zapomnieli już dawno. Alex czuła się tak, jakby przeglądali stare 
albumy. Kiedy zatrzymali się na rogu ulicy na czerwonym świetle, Sam objął ją 
i pocałował. Była zła na siebie, że odwzajemniła pocałunek.
Nie odezwała się ani słowem. Przeszli jeszcze kawałek, po czym Sam delikatnie 
wciągnął ją do bramy i znów pocałował.
— Rok temu nie zrobiłbyś tego nawet za grube pieniądze — rzekła ze 
smutkiem, nie kryjąc żalu. Trafiła w dziesiątkę. Sam aż się skulił.
— Byłem głupi... — szepnął i znowu ją pocałował, a później stał bez ruchu nie 
wypuszczając jej z objęć.
Alex pamiętała, jak bardzo jej go brakowało, gdy była chora, jak go kochała i 
jak boleśnie ją zranił. Nigdy nie przypuszczała, że dojdzie po tym wszystkim do 
siebie. Tymczasem teraz tamten okres wydawał się bardzo odległy, a obecność 
Sama dużo ważniejsza i bardziej realna. Alex zaczęła się zastanawiać, czy 
przebaczenie to rzeczywiście coś więcej niż tylko zapomnienie.
— Wiele się przez ten rok nauczyłam — szepnęła zamyślona, tuląc się doń.
— Czego?
— Że nie wolno być od nikogo zależną, że należy żyć przede wszystkim dla 
siebie. Poza tym przeżyłam po prostu dlatego, że postanowiłam nie poddać się 
śmierci... To była ważna lekcja... Może powinieneś o tym pamiętać, kiedy 
pójdziesz do więzienia.
— Nie potrafię sobie tego wyobrazić — wyznał cicho, po czym spojrzał jej w 
oczy i ciepło się uśmiechnął. — Dziękuję ci, Alex. Dziękuję, że pozwoliłaś mi 
się objąć... i pocałować... Mogłaś zdzielić mnie butem przez łeb albo zawołać 
gliny. Cieszę się, że tego nie zrobiłaś.
— Ja też, Sam — uśmiechnęła się ze smutkiem i nagle przestała się bronić przed 
myślą o tym, że go kocha. — Będę za tobą tęsknić.
— Nie powinnaś. Masz przecież Annabelle. I tego cudownego chłopca — dodał 
z sarkazmem.
Alex parsknęła śmiechem i ruszyli dalej.
— Jest bardzo dobry dla Annabelle. 'Ą
— Cieszę się. A dla ciebie?

-,|

— Też.

background image

— Tym bardziej się cieszę — zapewnił, oboje wszakże wiedzieli, że to 
nieprawda. Chociaż w pełni zdawał sobie sprawę, że to do niczego nie 
prowadzi, z całego serca pragnął, by Alex była świadoma, jak bardzo ją kocha.
— Dbaj o siebie — powiedziała, gdy skręcili w Sześćdziesiątą Szóstą i zdążali 
w stronę Carlyle'a.
Alex mieszkała zaledwie przecznicę dalej i chciała wrócić do domu sama, lecz 
Sam na to nie pozwolił.
— Będę się starał. Nie mam pojęcia, dokąd mnie poślą. Być może do 
Leavenworth, bo tam sadzają i za sprawy stanowe, i federalne. Mam nadzieję, że 
to w miarę cywilizowane miejsce.
— Może Phillip znajdzie jakieś cudowne wyjście i wywalczy coś w ostatniej 
chwili? — wyraziła na głos nierealną nadzieję.
Wydawało się pewne, że Sam trafi za kratki, chociaż Phillip liczył, że nie na 
długo. Poza tym istniała szansa, że po kilku miesiącach zostanie przeniesiony do 
zakładu o lżejszym rygorze.
Kiedy mijali hotel, Sam próbował ją namówić, by zaszła na górę, odmówiła 
jednak. Wiedziała, że teraz już nie może ufać ani jemu, ani sobie. A gdy po 
chwili stanęli przed jej domem, pocałowała go w policzek i podziękowała za 
miły wieczór. Na górę poszła pieszo. Miała tyle do przemyślenia, tyle uczuć do 
poukładania!
Brock nie pytał, gdzie spędziła poprzedni wieczór, lecz nazajutrz przez całe 
przedpołudnie panowało między nimi wyczuwalne napięcie. Zupełnie jakby o 
wszystkim wiedział, tylko nie chciał zapytać. Podczas lunchu nie wytrzymał.
— Byłaś z nim wczoraj, prawda?
— Z kim? — spytała, bezsensownie udając, że nie wie, o co mu chodzi, i 
gardząc sobą za to.
— Z mężem — odparł chłodno. Wiedział. Miał idealne wyczucie.
— Z Samem? — Przez chwilę milczała, szykując się do kłamstwa, i naraz 
zdecydowała się powiedzieć prawdę. Była Brockowi to winna. I nie tylko to. 
Tyle że jego zazdrość ją przerażała. Podobnie jak jej własne uczucia. Najgorsze 
było to, że w końcu uświadomiła sobie, że kocha ich obu. Miała zobowiązania 
wobec Sama za wszystkie minione
lata, wobec Brocka za ostatni rok. A wobec siebie?... Na to pytanie nie potrafiła 
odpowiedzieć. — Zaprosił mnie na kolację, bo chciał porozmawiać o 
Annabelle... Nie przypuszczałam, że będziesz miał coś przeciwko temu.
A jednak skłamała! Czuła się zażenowana i zagubiona. Chciała nienawidzić 
Sama za poprzedni wieczór, lecz nie potrafiła.
— Dlaczego mi nie powiedziałaś?
— Bo się bałam, że będziesz wściekły, a chciałam się z nim zobaczyć. — Choć 
trudno było się zdobyć na słowa prawdy, wiedziała, że musi to zrobić.
— Po co?
— Dlatego, że idzie do więzienia. Prawdopodobnie na długo. Współczuję mu, a 
jak sam zauważyłeś, wciąż jest moim mężem.

background image

Było jej smutno i nie wiedziała, co począć. Z jej oczu dało się wyczytać dużo 
więcej.
— Całowałaś się z nim?
Brock nie był naiwny, a jego zazdrość była widoczna niczym gęsia skórka na 
ciele.
— Brock, przestań!... — Nie chciała o tym rozmawiać.
— Nie odpowiedziałaś na moje pytanie — naciskał bezlitośnie, nie zamierzając 
ustąpić.
— A jakie to ma znaczenie? — burknęła w końcu, dręczona poczuciem winy i 
równocześnie coraz bardziej na niego zła.
— Dla mnie ma.
Zaczynała podejrzewać, że Brock ją śledził, aczkolwiek dotąd była przekonana, 
że za nic w świecie nie posunąłby się do tego.
— W porządku, całowałam się z nim. I co z tego?
— Ten facet to skończony sukinsyn! — warknął i zaczął chodzić w tę i z 
powrotem. — Za parę dni idzie do więzienia, ale nadal robi wszystko, żeby cię 
znowu omotać. Na co on właściwie liczy? Że będziesz czekać na niego przez 
dwadzieścia lat? Wspaniała perspektywa, nie ma co!... Czy ty naprawdę nie 
widzisz, jaki z niego egoista?
— Masz rację, Brock, jest egoistą. Ale jest też przerażonym człowiekiem, który 
na swój sposób mnie kocha.
— A ty?
— Co ja?
— Czy ty go kochasz?
— Przez osiemnaście lat byliśmy małżeństwem, a to do czegoś zobowiązuje. 
Przynajmniej do przyjaźni. Przypuszczam, że jedyne, czego pragnie, to zawrzeć 
pokój ze światem, zanim pójdzie siedzieć,
zaleczyć stare rany i pozałatwiać wszystkie zaległe sprawy. On zdaje sobie 
sprawę, co go czeka, Brock. I wcale nie próbuje mnie omotać. Nie zapominaj, że 
złożył pozew o rozwód.
— A jeśli go nie posadzą? — Odwrócił się twarzą do Alex, która zadrżała.
— To nierealne, Brock. Nie ma szans. Dobrze o tym wiesz.
— A gdyby jednak? Wrócisz do niego?
Było to trudne pytanie i nie chciała na nie odpowiadać. Trudne zarówno dla 
niego, jak i dla niej. Nie było szans, żeby Sam wywinął się od więzienia. 
Wiedziała o tym ona, wiedział też Sam. Phillip Smith ani przez chwilę nie 
próbował tego kryć. Problem jednak nie polegał na tym.
— A co to ma do rzeczy? Gdybym go naprawdę kochała, zostałabym z nim 
niezależnie od tego, czy siedziałby w więzieniu czy byłby wolny. A jestem z 
tobą. To chyba coś oznacza?
— Owszem, ale jak go wsadzą, będzie do ciebie pisał, będzie prosił, żebyś go 
odwiedzała... Spójrzmy prawdzie w oczy, Alex. Ty go nadal kochasz.

background image

Brock nie zamierzał ustąpić ani o krok. Alex zaczynała mieć tego dość. Chciał 
dostać wszystko naraz, a w życiu tak się nie da. Rozumiała to znacznie lepiej niż 
on.
— Stare rany nie od razu się goją, Brock. Musisz być cierpliwy.
— Dlaczego nie chcesz przyznać, co czujesz? Myślę, że do niego wrócisz.
— Kiedy ty wreszcie dorośniesz i przestaniesz się czepiać? — warknęła.
— Nie przestanę, bo cię kocham — rzekł ze łzami w oczach. Kochał ją i 
pożądał, lecz nie potrafił dłużej udawać, że nie widzi, iż Alex nadal kocha 
Sama. Wyraźnie to czuł. I pomimo jej zapewnień ciągle nie miał pewności, co 
będzie dalej.
Przytuliła się do niego i oboje płakali. Nic nie było proste. Chciała mu jakoś 
wytłumaczyć, że potrzebuje trochę czasu. Aby zmienić temat, napomknęła o 
jego siostrze i wtedy dostrzegła w jego wzroku panikę. Zrazu nie chciał 
powiedzieć, o co chodzi, w końcu zrozumiał, że nie ma wyjścia. Planował to 
zrobić już od dłuższego czasu, lecz dla jej dobra wciąż zwlekał. Najtrudniej 
było, gdy rozmawiali o ślubie i Alex powiedziała, że muszą koniecznie zaprosić 
jego siostrę.
— Ona nie żyje, Alex — rzekł cicho. — Umarła dziesięć lat temu. Miała to 
samo co ty: mastektomię, potem chemioterapię. Ale nie wytrzymała. Tak bardzo 
cierpiała, że w końcu postanowiła rzucić
kurację i umrzeć. Zresztą po jej śmierci i tak się okazało, że było już za późno. 
Rak za bardzo się rozprzestrzenił. Poddała się... — wybuchnął płaczem.
Alex patrzyła na niego w niemym osłupieniu. Tak długo to przed nią ukrywał! 
Dawał jej siostrę za przykład, że chemię można wytrzymać, że nie jest taka 
straszna. Po to, żeby nie zrezygnowała.
— Po prostu się poddała — mówił Brock. — Nie była w stanie wytrzymać. 
Umierała przez rok... Miałem wtedy dwadzieścia jeden lat i przez cały czas się 
nią opiekowałem. Chciałem coś zrobić, żeby żyła, ale była zbyt chora. A jej mąż 
okazał się takim samym sukinsynem jak Sam. Aż do jej śmierci nie ruszył nawet 
palcem, a pół roku później ożenił się powtórnie. Miała trzydzieści dwa lata i 
była taka piękna...
Alex objęła go mocno.
— O Boże, tak mi przykro!... Dlaczego mi nie powiedziałeś? Czuła się 
okropnie. Brock dał jej tyle nadziei, a dopiero teraz zrozumiała, przez co 
przeszedł.
— Nie chciałem, żebyś się poddała — wyjaśnił, ocierając łzy. W pewnym 
sensie dzięki miłości do Alex czuł się tak, jakby otrzymał od losu jeszcze jedną 
szansę ocalenia siostry. Tym bardziej że pod wieloma względami były do siebie 
bardzo podobne. — Dlatego tak chciałem, żebyś dotrwała do końca terapii... Nie 
chciałem, by spotkało cię to samo co ją, i nie chciałem ci mówić, że ona umarła. 
Bałem się, że się poddasz. Tak jak ona.
— Trzeba mi było powiedzieć. — Milczał, zatopiony we wspomnieniach. — 
Zresztą powinnam była sama się domyślić — wyrzucała sobie, kiedy wycierał 

background image

nos. Zastanawiała się, czego jeszcze jej nie powiedział, ale to jedno 
zdecydowanie świadczyło o jego dobroci.
— Tak bardzo się boję — wyznał. — Boję się, że do niego wrócisz... On ciągle 
cię kocha, to widać... Nie mogę znieść jego obecności przy tobie.
Sam istotnie ją kochał, a ona nie miała na to żadnego wpływu. Co więcej, 
nabrała pewności, że jej miłość również jeszcze nie wygasła. Było wszakże za 
późno — ich związek nie miał już racji bytu. Powtarzała sobie, że wkrótce Sam 
pójdzie do więzienia i nigdy więcej go nie zobaczy. Wtedy skończą się jej 
rozterki, zostanie tylko pamięć, żal i rozczarowanie. I o wiele szczęśliwsze 
wspomnienia sprzed choroby. Ale tego właśnie Brock obawiał się najbardziej.
Zabrali się do pracy, nazajutrz zaś Alex przystąpiła do przygotowań w związku 
z urodzinami Annabelle. Wiedziała, że Sam też przyjdzie, i miała nadzieję, że 
Brock zdoła jakoś nad sobą zapanować.
On jednak po długim namyśle postanowił, że będzie lepiej dla wszystkich, jeśli 
go nie będzie. Alex nie protestowała, chociaż Annabelle była bardzo 
zawiedziona.
— Ciekawe, ile będę miał lat, kiedy wyjdę — rzeczowo rozważał Sam, jedząc 
tort.
Alex skrzywiła się na ten brak subtelności. Czasami pozwalał sobie na odrobinę 
czarnego humoru, lecz od ich wspólnej kolacji był w wyraźnie lepszym nastroju.
— Mam nadzieję, że przynajmniej sto. Są szansę, że do tego czasu zapomnisz, 
że w ogóle mnie znałeś.
— Nawet na to nie licz. — Odstawił talerzyk. — Jeżeli nie masz nic przeciwko 
temu, to w przyszłym tygodniu, jeszcze przed ogłoszeniem wyroku, chciałbym 
zaprosić cię na kolację. Chciałbym z tobą pomówić o paru sprawach związanych 
z Annabelle. Udało mi się odłożyć trochę pieniędzy i chciałbym ci je przekazać 
na jej utrzymanie i naukę.
W poprzednim miesiącu sprzedał mieszkanie. Część otrzymanej kwoty musiał 
przeznaczyć na honoraria prawników, resztę zaś planował oddać Alex i córce.
— Mogę ci zaufać? — spytała Alex, na co Sam się roześmiał. Cały problem 
polegał na tym, że nie mogła ufać także sobie. Sam wciąż bardzo ją pociągał, 
lecz obiecała sobie, że więcej mu nie ulegnie. Przecież należała do Brocka.
— Jeśli chcesz, możesz przyjść z obstawą. Byle tylko nie z tym swoim 
cudownym chłopcem.
— Przestań go tak nazywać. Ma na imię Brock — zganiła go.
— Przepraszam. Nie wiedziałem, że jesteś na jego punkcie taka czuła... — 
Spoważniał, dostosowując się wreszcie do nastroju Alex. — Czy zostanie 
ojczymem Annabelle?
— Chyba tak — cicho odparła Alex. Ona i Brock bardzo się kochali, chociaż 
ostatnio, głównie z powodu Sama, pojawiały się między nimi pewne tarcia. 
Liczyła jednak, że kiedy Sam odejdzie, wszystko wróci do normy. Odejdzie... 
Nienawidziła tego słowa. Odejdzie... Odejdzie na zawsze.
— No to jak? Zjesz ze mną kolację? — nastawał.

background image

— Spróbuję.
— Nie mam wiele czasu, Alex. Nie baw się ze mną w kotka i myszkę. W 
poniedziałek w Carlyle'u?
— W porządku. Będę.
— Dzięki.
Kiedy powiedziała o tym Brockowi, wpadł w dziką furię.

«

— Na litość boską, o co ci chodzi? Mogłam cię okłamać, ale tego nie zrobiłam.
— Po co tym razem chce się z tobą widzieć?
— Chce mi przekazać pieniądze dla Annabelle. To chyba wystarczający powód?
— Powiedz mu, żeby przysłał czek.
— Nie. — Miała już dosyć jego zazdrości. — Przestań wreszcie zachowywać 
się jak smarkacz i zastanów się nad tym, co właściwie wyprawiasz. Umówiłam 
się na kolację z byłym mężem, czy to jasne? — wyszła, trzaskając drzwiami do 
sypialni.
Kiedy wróciła, Brocka już nie było. Poszedł do siebie, lecz wcale tego nie 
żałowała. Była wykończona presją, jaką na nią wywierał.
Zgodnie z umową w poniedziałek wieczorem zjawiła się w apartamencie Sama 
w hotelu Carlyle. Ubrany w ciemnoszary garnitur, białą koszulę i granatowy 
krawat wyglądał bardzo poważnie. Popołudnie spędził na rozmowach z 
prawnikami.
— Jak poszło? — spytała niedbale, siadając na kanapie. Widziała po nim 
zmęczenie. W ostatnim czasie mocno się postarzał, lecz przy tylu stresach 
trudno było się temu dziwić.
— Nieszczególnie — odparł. — Smith przypuszcza, że sędzia da mi spory 
wyrok. Ale przejdźmy do rzeczy. — Wyjął dwa czeki i położył je na stole. — W 
zeszłym miesiącu sprzedałem mieszkanie. Dostałem za nie milion osiemset. Po 
spłaceniu kilku drobnych długów, z którymi zostawiła mnie panna Daphne 
Belrose, i honorarium agencji nieruchomości, zostało mi milion pięćset. Tutaj 
masz czek na pół miliona, to na potrzeby Annabelle. Chciałbym, żebyś 
ulokowała gdzieś te pieniądze. Pół miliona zostawiam dla siebie na wypadek, 
gdyby kiedyś udało mi się wyjść na wolność. A ostatnie pięćset tysięcy jest dla 
ciebie jako zadośćuczynienie czy jak to nazwiemy. Zasługujesz na dużo więcej, 
ale to wszystko, co mi zostało, skarbie. Po firmie mam tylko długi i 
odpowiedzialność za straty klientów.
— Dobry Boże, Sam... — wyjąkała zdumiona. — Nie chcę od ciebie pieniędzy.
— Należą ci się.
— Za co? Za to, że byłam twoją żoną? Chyba żartujesz! — Nie dawała mu dojść 
do słowa, roześmiał się więc. — Nie ma mowy. Za nic w świecie ich nie 
wezmę. Zatrzymaj je albo daj Annabelle.
Ponieważ nie chciał się na to zgodzić, postanowiła wpłacić je na jego konto. 
Wiedziała, że będzie ich potrzebował dużo bardziej
niż ona. Przecież pracowała, a nigdy nie miała wygórowanych wymagań.

background image

Później Sam zamówił kolację: dla siebie stek, dla Alex, która bardzo pilnowała 
diety, rybę. Gawędzili o wielu sprawach, starannie omijając temat sądu i 
więzienia. Alex cieszyła się, że przyszła. Wieczór minął im w bardzo 
przyjemnej atmosferze. W ciągu ostatnich dwóch tygodni Sam jakby się 
uspokoił, nie starał się już wywierać na nią presji i trzymał ręce przy sobie — do 
chwili kiedy włożyła płaszcz. Wtedy delikatnie ją pocałował.
— Dobranoc... dziękuję, że przyszłaś — powiedział i znowu ją pocałował.
Nie była w stanie się ruszyć. Zdumiewało ją, że mimo woli nie potrafi mu się 
oprzeć. Było w nim coś, co ją obezwładniało. Jakby nawet po tym wszystkim 
musiała z nim zostać.
— Lepiej przestańmy — wyszeptała, po czym zarzuciła mu ręce na szyję i 
mocno go pocałowała. Wmawiała sobie, że robi to tylko ze względu na dawne 
czasy i że to nie ma znaczenia. Dla nikogo oprócz nich. I Brocka Stevensa.
— Mamy przestać? Dlaczego? — wyszeptał. Roześmiała się i znów go 
pocałowała.
— Właśnie próbuję sobie przypomnieć — odparła, napawając się tą chwilą, 
mimo że nie dawały jej spokoju wyrzuty sumienia, w których wszakże 
dostrzegała coś dziwnego, nienaturalnego. Ostatecznie Sam wciąż był jej 
mężem! Tyle że Brock był o niego piekielnie zazdrosny, nie powinni więc się 
całować. Teraz jej mężczyzną był Brock, a z Samem właśnie się rozwodziła.
— Kocham cię — wyszeptał.
Alex cofnęła się o krok, świadoma, że muszą to natychmiast przerwać. Nie 
chciała nikogo zranić, nie chciała również, by Sam ją ponownie zranił. Jednakże 
Sam przytulił ją tak mocno, że poczuł jej serce bijące naprzeciwko swojego. 
Następny pocałunek nie był już delikatny. Był zachłanny i namiętny. Za dwa dni 
Sam miał zniknąć na wiele lat. Może już nigdy jej nie zobaczy...
Delikatnie rozpiął guziki jej płaszcza, rzucił go na krzesło, potem wolno 
przesunął dłoń po prawym boku Alex i poczuł pod palcami znajomy kształt 
piersi, którą karmiła jego córkę. Początkowo starał się unikać lewej strony, lecz 
kiedy w końcu się przemógł, aż szeroko otworzył oczy, Alex zaś uśmiechnęła 
się, rozbawiona jego zdumieniem.
— No co? Odrosła mi!
Było mu głupio. W dotyku pierś wydawała się całkiem naturalna, najbardziej 
jednak dziwiło go, kiedy Alex zdążyła to zrobić.
— Dlaczego mi nic nie powiedziałaś? — spytał z wyrzutem i znowu ją 
pocałował.
— Bo to nie był twój interes — odparła cicho, coraz bardziej podniecona, mimo 
że tego nie chciała.
Sam pragnął jej wprost rozpaczliwie, i to nie tylko ze względu na przeszłość, ale 
i teraźniejszość.
Rozbierali się powoli i z rozmysłem. Alex była coraz bardziej przerażona tym, 
co robią, albowiem pociąg, jaki do siebie czuli, wydawał się nie do pokonania. 
W tej chwili nie mogła ich powstrzymać żadna siła.

background image

— Jesteś piękna...
Odsunął się, spojrzał na nią, po czym wolno rozpiął jej bluzkę i spódnicę, Alex 
zaś zrzuciła je na podłogę. Zdawała sobie sprawę, że to szaleństwo, Sam jednak 
odchodził na wiele lat, a ona go kochała. Chciała w ten sposób pożegnać się z 
nim, powiedzieć mu, jak wielkim go niegdyś darzyła uczuciem. Niegdyś — bo 
nie było już dla nich przyszłości.
— Kocham cię, Sam...
— Ja ciebie też kocham... tak bardzo... — szepnął tak podniecony, że ledwo 
mówił. Pragnął mieć ją po raz ostatni i obiecał sobie, że później na zawsze da jej 
spokój. Nie miał prawa rujnować jej życia. Już dość zła wyrządził. Chciał tylko 
tego ostatniego podarunku, a jej pocałunki jasno świadczyły, że chociaż tak 
długo ze sobą walczyła, pragnęła tego tak samo jak on. Przywarła do niego i 
myślała jedynie o tym, jak bardzo zawsze go kochała.
Kochali się w ciszy, było w tym piękno i spokój, ale także namiętność i 
przebaczenie. Oboje pragnęli tego już od dłuższego czasu, tylko nie mieli 
odwagi się przyznać. Czuli się jak stworzeni tylko dla siebie.
Później długo leżeli bez ruchu, wiedząc, że chociaż to już ostatni wspólny 
wieczór, na długo go zapamiętają.
— Tak bardzo cię kochałam... — powiedziała Alex, patrząc Samowi w oczy.
— Ja ciebie też — odparł, uśmiechając się przez łzy. — Nadal cię kocham, 
Alex, i zawsze będę. Nie mówię tego dlatego, że idę do więzienia, ale dlatego, 
że byłem taki głupi i że zbyt późno to zrozumiałem. Bądź mądrzejsza i nie 
schrzań sobie życia tak jak ja.
— Niczego nie schrzaniłeś.
— Jak to nie? Pomyśl tylko, gdzie będę pojutrze... Ależ ze mnie dureń!
Leżał na plecach i rozmyślał, marząc o tym, by móc cofnąć czas. Potem Alex 
pochyliła się nad nim i delikatnie go pocałowała. Popatrzył jej w oczy i dojrzał 
w nich całą dobroć świata. Pomyślał, że straszny szczęściarz z tego Brocka i że 
tak naprawdę na nią nie zasługuje. I chociaż wierzył, że jej życie jakoś się ułoży, 
nie miał wątpliwości, że ten chłopak jest dla niej za młody. Ale może 
wydorośleje. Może okaże się mądrzejszy niż on.
Alex chętnie spędziłaby tę noc z Samem, nie ośmieliła się jednak. Gdyby 
Annabelle się obudziła, bardzo by się przestraszyła, a gdyby przypadkiem 
zadzwonił Brock, chyba oszalałby z zazdrości. Wiedział, że Alex jest u Sama, i 
już z tym ledwie potrafił się pogodzić.
— Muszę już iść — powiedziała, nie mogąc znieść myśli o rozstaniu.
— Idiotyczne, prawda? Mąż i żona nie mogą spędzić razem nocy. Cóż za 
ironia!... — popatrzył na nią z powagą. Koniecznie musiał powiedzieć jej coś 
jeszcze. — Chcę, żebyś wiedziała, że bardzo żałuję tego, co ci zrobiłem. Za 
bardzo się bałem. Wiem, że jest już za późno, by cokolwiek zmienić, ale teraz 
na pewno bym ci pomógł. Nie byłoby mi łatwo i pewnie nie byłbym w tym taki 
dobry jak twój przyjaciel, ale robiłbym co w mojej mocy. Nigdy sobie nie 
wybaczę, że zawiodłem cię w takiej chwili. Wierz mi, dla mnie to także okropna 

background image

lekcja. — Podczas tej lekcji stracił żonę i pobiegł za spadającą gwiazdą 
imieniem Daphne tylko dlatego, że w panicznym strachu uciekał przed 
wspomnieniem matki.
— Wiem, że się bałeś — odparła, przebaczając mu cały ból, który jej sprawił. 
Wierzyła, że naprawdę czegoś się nauczył.
— Nie możesz wiedzieć, Alex. To był obłęd. Nie mogłem na ciebie
patrzeć, bo natychmiast widziałem matkę. Dureń. Kompletny dureń!
Alex leżała w jego ramionach i starała się nie pamiętać tego, co było.
— Wiem. No cóż, czasami tak bywa — dodała filozoficznie.
Wierzyła, że Sam szczerze żałuje, i uważała, że nie ma sensu dręczyć go tym, co 
się stało, choć gdyby Brock dowiedział się, że mu przebaczyła, byłby oburzony. 
Byłby zresztą oburzony nie tylko tym. Ta noc wszakże nie należała do niego. 
Należała do niej i do Sama i była dla obojga bardzo cenna.
Nieco później Sam odprowadził ją do domu. Szli powoli, objęci, po drodze co 
jakiś czas przystawali i znów się całowali. Długo nie mogli się rozstać przed 
drzwiami jego dawnego domu. Alex miała ochotę
zaprosić go na górę, wiedziała jednak, że nie powinna. Nie mogli kurczowo 
trzymać się przeszłości. Nadeszła chwila pożegnania. Zostawały im tylko ciepłe 
wspomnienia.
— Dziękuję, Sam — wyszeptała i jeszcze raz go pocałowała. — Do jutra.
Miał przyjść pożegnać się z małą. Oboje wiedzieli, że będzie to dla nich 
wszystkich trudne przeżycie. Alex zabrała czek dla córki, lecz przeznaczony dla 
niej zostawiła na stole w Carlyle'u, czego Sam nie zauważył.
— Kocham cię — powiedział po raz ostatni, myśląc tylko o tym jaka jest piękna 
i jak bardzo ją kocha.
Przez chwilę jeszcze patrzył za nią, potem markotny wrócił do hotelu, przez całą 
drogę zastanawiając się, jak mógł być takim durniem. Zniszczył całe swoje 
życie i nie miał już nic, ani przyszłości, ani Alex. Nie wiedział nawet, czy w 
ogóle chce dalej żyć.

Alex leżąc samotnie w łóżku wspominała, jak się kochali. „Było tak jak za 
dawnych czasów — pomyślała z uśmiechem — tylko o niebo lepiej." W ciągu 
minionego roku wiele się oboje nauczyli. O miłości i o przebaczeniu. Modliła 
się tylko, by więzienie, do którego trafi Sam, było w miarę znośne i by znalazł 
sobie jakiś cel, dla którego będzie chciał żyć. Ona już nie mogła mu pomóc. 
Zbyt wiele była winna Brockowi. I chociaż wciąż kochała Sama, wiedziała, że 
musi go opuścić. Dobry Boże, jakże miało go jej brakować!
Pożegnanie Sama z Annabelle było przejmujące. Kiedy wychodził, nie mógł 
powstrzymać łez, podobnie zresztą jak Annabelle, Alex i Carmen. Małej zdołał 
jedynie wytłumaczyć, że pracował z pewnymi panami, którzy zrobili dużo złych 
rzeczy, a on był nieostrożny i niczego nie zauważył. Ci panowie zabierali 
pieniądze innym ludziom, czego nie wolno robić, i teraz on i ci źli panowie 
muszą iść do więzienia, by za wszystko odpokutować.

background image

Mógł jej skłamać, że wyjeżdża w długą podróż, lecz nie zrobił tego. Obiecał, że 
kiedyś będzie mogła go odwiedzić, ale musi poczekać, aż będzie trochę większa, 
bo to nie jest przyjemne miejsce. Powiedział też, że ma słuchać mamy, być 
grzeczna i zawsze pamiętać, że tata bardzo ją kocha. Mówiąc to trzymał ją 
mocno w objęciach i tulił. Annabelle nie bardzo pojmowała, co właściwie się 
dzieje. Była zdenerwowana tym, że jej tata musi wyjechać i że źli ludzie zabrali 
komuś pieniądze, nie rozumiała wszakże, ile to jest dwadzieścia albo trzydzieści 
lat. Zresztą żadne z nich tak naprawdę nie rozumiało. To było niepojęte. 
Wydawało się, że to wieczność.
Alex odprowadziła go do windy i jeszcze raz mocno się do niego przytuliła. 
Wcześniej poprosiła Brocka, by przed wieczorem raczej nie przychodził. 
Wkrótce po wyjściu Sama zadzwoniła do Carlyle'a.
— Jak się masz? — Niepokoiła się o niego. Bała się, że tego nie wytrzyma, tym 
bardziej że przecież jego udział w przestępstwie był tak nieznaczny. Jego 
główne przewinienie polegało na tym, że mu nie zapobiegł.
— Dobrze. Myślałem, że nie dam rady się z nią rozstać. I z tobą też. — Teraz 
już wiedział, co znaczy umrzeć. Czuł się, jakby nie żył. Nie miał nic do 
stracenia.
— Przyjdę jutro — obiecała Alex.
Żałowała, że nie może być z nim tej nocy, lecz to nie byłoby mądre. Po jednym 
spędzonym razem wieczorze oboje czuli się tak, jakby wciąż byli małżeństwem 
i należeli tylko do siebie. Kolejna taka noc wszystko by jeszcze bardziej 
skomplikowała. Przeciąganie tego w nieskończoność nie miało sensu. I tak 
stojąc obok Sama albo z nim rozmawiając Alex czuła, że należy do niego. W 
jednej chwili dawne więzy odżyły, to wszakże tylko utrudniło nieuniknione 
przecież rozstanie. Sam również zdawał sobie z tego sprawę, dlatego nie prosił, 
by do niego przyszła. Poprzedniego wieczora, kiedy się kochali, przypomniał 
sobie, jak bardzo ją kocha, i pragnął uchronić ją przed cierpieniem. A już teraz 
pożegnanie było wystarczająco bolesne.
— Do zobaczenia w sądzie — odparł spokojnie.
„Do końca zachowuje klasę" — pomyślała.
Kiedy zjawił się Brock, w domu nadal panowała atmosfera przygnębienia. 
Annabelle zasnęła płacząc mimo rozpaczliwych wysiłków Alex, by ją uspokoić, 
sama Alex natomiast nie była w stanie nic jeść ani nie miała ochoty na 
rozmowę.
— Chryste! Niech to się wreszcie skończy! — powiedział Brock oschłym 
tonem, czym bardzo ją uraził. Zachowywał się tak, jakby nie mógł się doczekać 
egzekucji.
— Wszyscy na to czekamy. Nawet Sam. I zapewniam cię, że nikomu nie 
sprawia to przyjemności.
Dlaczego nie potrafił zdobyć się na choćby odrobinę wyrozumiałości? Przecież 
teraz Sam w żaden sposób już mu nie zagrażał.
— To on stworzył całe to zamieszanie. Nie zapominaj o tym.

background image

— Nie wydaje mi się. Czy ty przypadkiem nie zapominasz o faktach?
— Daj spokój, Alex. Ten facet to oszust i musisz to wreszcie zrozumieć.
Miała ochotę rzucić się na niego z pięściami. Tak bardzo bał się ją stracić, że 
gotów był się modlić, by Sam jak najszybciej trafił za kratki, za co Alex 
chwilami szczerze go nienawidziła.
Sprzeczali się tak długo, że w końcu Brock po raz kolejny postanowił wracać do 
domu. Zanim jednak wyszedł, wybuchła kolejna awantura, tym razem o to, że 
Alex wybiera się do sądu.
— Chcę tam być, kiedy ogłoszą wyrok — tłumaczyła jak dziecku.
— To tak jakbyś odprowadzała skazańca na szafot, prawda? — spytał złośliwie 
i kłótnia zaczęła się od nowa, a zenitu sięgnęła parę minut później. — A jeśli go 
nie posadzą, Alex? Co wtedy?
— Dlaczego, do diabła, tak się tego uczepiłeś? Masz na jego punkcie obsesję, 
Brock. Skąd mam wiedzieć, co by się wtedy stało?
— Ty go wciąż kochasz.
— Kocham ciebie, rozumiesz? — Starała się przemówić mu do rozsądku, lecz 
nie chciał słuchać.
— Ale jego też, może nie?
— Brock, przestań wreszcie! — wrzasnęła, nie dbając o to, czy obudzi się 
Annabelle albo Carmen. — Kocham ciebie. Byłeś ze mną, kiedy zostałam sama 
jak palec. Pomogłeś mi przetrwać cały zeszły rok. Bez ciebie pewnie bym 
umarła. Czy to ci nie wystarcza? Czy chciałbyś, żebym wymazała z pamięci całą 
przeszłość tylko po to, żeby ci udowodnić, jak bardzo cię kocham? Sam jest 
ojcem mojego dziecka. Był moim mężem. Ale zranił mnie, skrzywdził i nasze 
małżeństwo się rozpadło. Poza tym idzie do więzienia. To wszystko, co mam ci 
na ten temat do powiedzenia. Nie jestem w stanie przewidzieć, co by się stało, 
gdyby został na wolności. Ale to nie ma znaczenia, bo nie zostanie.
— Za to ja jestem w stanie przewidzieć — odparł ponuro. Alex pokręciła tylko 
głową. Było coraz gorzej.
— Starając się go zniszczyć, niszczysz nas, Brock. Przestań, zanim będzie za 
późno. Proszę... nie rób tego.
— Jeśli zostanie na wolności, wracam do Illinois.
Nigdy dotąd nie wspomniał o takiej ewentualności. Alex zrozumiała nagle, jak 
bardzo musi cierpieć, skoro robi plany, nie mówiąc jej o nich.
— Dlaczego?
— Bo nie ma tu dla mnie miejsca. Ty należysz do niego, wiem o tym. 
Niezależnie od tego jak podle się zachował, jak bardzo cię skrzywdził, ty wciąż 
należysz do niego — mówił z płaczem. Alex nie mogła zaprzeczyć. — Jeśli go 
zamkną, to co innego, bo zostaniesz sama. Będziesz wolna. Ale jeśli nie, 
wracam do domu. Chyba jestem już na to gotowy. Wyjechałem z powodu 
siostry, ale dzięki tobie rany się zabliźniły. Zawsze czułem się odpowiedzialny 
za to, że przerwała chemioterapię. Sądziłem, że powinienem był jakoś na nią 
wpłynąć. Teraz już wiem, że to nie zależało ode mnie. Zrobiła, co chciała.

background image

Wydawał się teraz bardziej pogodzony z losem i dojrzalszy niż kiedykolwiek 
dotąd. Dojrzewanie to trudna sprawa. I piekielnie bolesna.
— Uratowałeś mi życie, Brock.
— Beze mnie też byś sobie poradziła, bo po prostu taki masz charakter. Nie 
rezygnujesz, nie poddajesz się. Dlatego nadal go kochasz.
W jego słowach było więcej prawdy, niż Alex przypuszczała, uważała jednak, 
że przetrwała chemioterapię wyłącznie dzięki Brockowi.
— Nie masz pojęcia, jak dużo ci zawdzięczam — powiedziała.
— Miło to słyszeć, ale co do tego nie możesz mieć pewności.
— Posłał jej smutny uśmiech. — Będę cię zawsze kochał, wiesz?
— Mówisz tak, jakbyś to ty wyjeżdżał, a nie Sam — rzekła ze łzami w oczach.
Brock wzruszył ramionami.
— Może tak właśnie powinienem zrobić? — odparł ze smutkiem.
Ostatnie trzy miesiące zebrały straszne żniwo. Co dziwne, w ich związku 
układało się lepiej w trakcie chemioterapii aniżeli po niej.
— Zostań, Brock. On naprawdę nie ma szans się z tego wywinąć
— starała się go pocieszyć, choć coraz bardziej smutniała.
— Nawet jeśli to prawda, ty i tak będziesz go zawsze kochać.
— To prawda — przyznała. — Będę. Ale on jest przeszłością, a ty przyszłością. 
Sam musisz zdecydować, czy potrafisz żyć ze świadomością, że go kochałam.
Pokiwał głową, lecz nie odpowiedział. Po jego wyjściu Alex miała dziwne 
przeczucie, że już nie wróci, że nigdy nie będzie w stanie zaakceptować tego, co 
łączyło ją i Sama, pogodzić się z faktem, że naprawdę go kochała. Chciał, żeby 
go nienawidziła, a to było niemożliwe. Liczył, że wyrzeknie się przeszłości, 
związku z mężczyzną, na którym nadal tak bardzo jej zależało. Życie wszakże 
nie jest takie proste. Nie rozdaje dobrych kart. Nie ma w nim błyskawicznych 
wygranych. Za to aż się roi od skomplikowanych sytuacji i dylematów, z 
którymi trzeba sobie jakoś radzić. Alex nie miała teraz wyboru. Było więcej niż 
pewne, że Sam pójdzie do więzienia, a Brock albo wreszcie dojrzeje, albo nie, 
albo nauczy się żyć z jej przeszłością, albo nie. Miała jednak przeczucie, że na 
dłuższą metę dziesięć lat różnicy wieku okaże się dla nich obojga przepaścią nie 
do przeskoczenia. Do Brocka też chyba w końcu to dotarło. Wydawało się, że 
dojrzał do tego, by odejść. Byli dla siebie nawzajem lekiem, teraz ich czas chyba 
się kończył. Była to smutna myśl, jednakże przez ostatni rok Alex nauczyła się 
przyjmować życie takim, jakie jest, i wiedziała, że nawet jeśli zostanie sama, 
poradzi sobie, choć dziwne to było uczucie: utracić naraz obu najważniejszych 
mężczyzn w jej życiu. Może nadeszła pora, by rozpocząć samotne życie?
Tej nocy leżała w łóżku, rozmyślając o Brocku i o tym, co dla niej zrobił, 
później w jej myśli znów wkradł się Sam. Sam, który tak bardzo potrzebował 
teraz jej wsparcia. Sam, który wydawał się na zawsze spleciony z jej duszą. 
Kiedy to sobie uświadomiła, naraz ogarnął ją osobliwy spokój. Nie miało sensu 
z tym walczyć, Sam już od dawna był nieodłącznym elementem jej życia, 
chociaż dotąd tego nie zauważała.

background image

O szóstej była już na nogach, a o siódmej włożyła elegancki czarny kostium. 
Nie mówiła Annabelle, dokąd idzie, ale Carmen wiedziała. Przy śniadaniu Alex 
prawie się nie odzywała. Szybko zjadła i wyszła z domu. Chciała być w sądzie, 
zanim zjawi się tam Sam.

Kiedy przybyła na miejsce, sala była już pełna ludzi. Panowało w niej wielkie 
poruszenie, okazało się bowiem, że Simon Barrymore uciekł z kraju, toteż 
sędzia miał pełne ręce roboty. Załatwiwszy jednak formalności związane z 
wydaniem nakazu aresztowania, był gotów zająć się pozostałymi.
Znowu, tak jak poprzednio, na pierwszy ogień poszli Tom i Larry. Zostali 
skazani na dziesięć lat więzienia i milion dolarów grzywny każdy. W sali 
najpierw rozległy się pojedyncze szmery, chwilę potem, jak zawsze przy takich 
okazjach, rozbłysły flesze, reporterzy wpadli w szał i minęło trochę czasu, 
zanim sędziemu udało się przywołać ich do porządku.
Najpierw długo stukał młotkiem, kiedy zaś zapanował względny spokój, polecił 
Samowi wstać. Sam był bardzo poważny i skupiony. W sali znowu rozległy się 
podekscytowane szepty, albowiem od samego początku wszyscy uważali, że 
jego sprawa bardzo się różni od pozostałych. Do końca utrzymywał, że o 
niczym nie miał pojęcia, a w związku z ciężką chorobą żony i z powodu własnej 
głupoty, nie wspominając już o romansie z Daphne, nie zwrócił należytej uwagi 
na praktyki wspólników. Przysięgli wzięli to pod uwagę i dlatego uwolnili go od 
zarzutów defraudacji. Ale w sprawie oszustwa uznali go winnym.
Sędzia długo się w niego wpatrywał, po czym powoli i wyraźnie odczytał 
wyrok:
— Sąd skazuje Samuela Livingstona Parkera na grzywnę w wysokości pięciuset 
tysięcy dolarów oraz na dziesięć lat pozbawienia wolności... — Rozległy się 
krzyki i gwizdy, dziennikarze ruszyli w jego stronę, podczas gdy sędzia krzyczał 
i stukał młotkiem. Sam zamknął oczy, lecz tylko na ułamek sekundy, Alex 
natomiast opanowały mdłości nie mniej dokuczliwe niż w czasie chemioterapii. 
— Na dziesięć lat pozbawienia wolności — powtórzył sędzia, patrząc groźnie 
najpierw na tłum, potem na Sama — z zawieszeniem wykonania kary na lat 
dziesięć. Sąd zaleca również, panie Parker, aby poszukał pan sobie innej pracy. 
Mógłby pan na przykład zostać hyclem albo kimkolwiek pan zechce, byle tylko 
trzymał się pan z dala od operacji kapitałowych i od Wall Street.
Sam stał jak skamieniały, wpatrując się w sędziego z niedowierzaniem, 
podobnie zresztą jak wszyscy na sali. Przez chwilę panowała głucha, niczym nie 
zmącona cisza. Dziesięć lat w zawieszeniu!... Był wolny. No, prawie. Alex nie 
mogła w to uwierzyć.
To, co się później działo, trudno określić inaczej niż jako pan-demonium.
Adwokaci ściskali się i podawali sobie ręce, Toma i Larry'ego wyprowadzono, a 
Sam stał oniemiały. Sędzia odczytał jeszcze uzasadnienie wyroku, po czym 
ogłosił zakończenie rozprawy. Fotoreporterzy wszystkich gazet Ameryki zaczęli 
błyskać fleszami. Alex przez dwadzieścia minut nie zdołała się dopchać do 

background image

Sama, stała więc tylko i patrzyła na niego, wciąż nie mogąc ochłonąć. Phillip 
Smith dokonał rzeczy niewiarygodnej, sędzia zresztą także, a wszystko to było 
możliwe dzięki zaleceniu stanowego urzędu kuratorskiego, który uznał, że Sam 
jest głupcem, ale nie przestępcą, więc posłanie go do więzienia nie byłoby 
celowe. Rozmyślając o tym, Alex przypomniała sobie o czeku, którego nie 
przyjęła zaledwie dwa dni wcześniej. Nie miała wątpliwości, że bardzo się teraz 
Samowi przyda.
Czekała na niego w holu. Pogratulowała Phillipowi Smithowi oraz reszcie jego 
zespołu, później stanęła przed Samem, który wciąż nie do końca wierząc w 
swoje szczęście, stał i nieśmiało się do niej uśmiechał.
— To ci dopiero niespodzianka, prawda? — odezwał się.
— Kiedy to usłyszałam, o mało nie zemdlałam — przyznała z uśmiechem. — 
Byłam pewna, że cię posadzą.
Sam zaśmiał się radośnie. Czuł się jak nowo narodzony, tak samo jak ona po 
zakończeniu chemioterapii.
— Biedna Annabelle, tyle się wycierpiała i całkiem niepotrzebnie... Jedźmy po 
nią do szkoły — zaproponował, przyglądając się Alex z dziwną miną. — Ale 
najpierw chodźmy gdzieś porozmawiać.
— Może u ciebie w hotelu? — szepnęła mu do ucha. Bez słowa skinął głową.
— W takim razie do zobaczenia za pół godziny — powiedziała, po czym wyszła 
z sądu razem z Phillipem Smithem.
Zastanawiała się, czy nie zadzwonić do Brocka, lecz co mu miała powiedzieć? 
Przewidział, jaki będzie wyrok, podobnie zresztą jak wszystkie wynikające z 
niego komplikacje. Nie chciała po raz kolejny składać mu tych samych obietnic, 
tym bardziej że teraz już sama nie wiedziała, co naprawdę czuje. Ostatniej nocy 
przemyślała wiele spraw i podejrzewała, że Brock również. Po wyjściu od niej 
nie dał znaku życia.
Bez żadnego ostrzeżenia Sam wrócił nagle do jej życia, ona zaś nie była w 
stanie nie myśleć o tych paru godzinach spędzonych razem z nim przed 
zaledwie dwoma dniami i o wszystkich wspomnieniach, które się w nich wtedy 
obudziły. Wiedziała, że wciąż kocha Sama, ale czy mu ufała? Czy gdyby znowu 
nastał dla niej trudny czas, pomoże jej czy raz jeszcze zawiedzie? Czy jego 
obietnice są szczere czy może to tylko zły sen? Gdzie w tym wszystkim jest 
miejsce dla Brocka? Co jest mu winna i czego sama od niego pragnie? Teraz 
jednak nie chodziło o Brocka, ale o Sama z całą jego siłą i wszystkimi 
słabościami. Chodziło o nich, o to, co dalej z nimi będzie. Oboje wiedzieli, że 
życie nie daje żadnych gwarancji, tylko obietnice, życzenia i marzenia, a także 
cierpienie, kiedy marzenia się nie spełniają.
Jadąc taksówką do Carlyle'a czuła, że od nadmiaru myśli kręci jej się w głowie. 
Zobaczyła Sama we foyer z samochodu. Chodził nerwowo w tę i z powrotem, 
jakby już nie był w stanie dłużej czekać. Taksówka zatrzymała się, odźwierny 
otworzył drzwi i Alex wysiadła, a kiedy Sam spojrzał jej w oczy, natychmiast 
zrozumiała, że Brock miał rację. Kochali się. To było takie proste!

background image

Samowi zdarzyło się na krótko zbłądzić, jej — nigdy. Na dobre i na złe... To 
dalej obowiązywało pomimo całego bólu i cierpienia, których jej przysporzył. 
Chciała powiedzieć Brockowi, że się myli. Chciała wznieść się ponad to, być 
inna, nowoczesna, bardzo silna. Ale nie była. Była człowiekiem. Była lojalna. I 
nadal bardzo kochała swego męża.
— Cześć, Sam — powiedziała.
Wsunął jej dłoń pod swoje ramię i wprowadził ją do hotelu. Wciąż był 
wstrząśnięty tym, co zdarzyło się w sądzie. Czuł się osłabiony i niewiarygodnie 
szczęśliwy.
— Pójdziemy na górę? — spytał, gdy przechodzili przez obrotowe drzwi.
Z uśmiechem skinęła głową.
— Pójdziemy.
Zaczynali wszystko od początku. Nadal pozostawali przyjaciółmi, chociaż Sam 
tak okrutnie ją skrzywdził. Nie była jednak pewna, czy są jeszcze kimś więcej. 
Nie potrafiła przewidzieć przyszłości.
Stała obok niego w windzie zastanawiając się, co będzie dalej, czy uda im się 
poskładać szczątki małżeństwa w całość, co powiedzą Annabelle i co ona powie 
Brockowi. Czuła, że to nie będzie łatwe, nieświadoma, iż wrażliwy Brock 
przeczuł przyszłość. Już rano zaczął się pakować. Rozstanie poprzedniego 
wieczora było pożegnaniem, chociaż wtedy jeszcze nie zdawali sobie z tego 
sprawy.
Wszystkie zmartwienia Alex zbladły nagle, gdy winda zatrzymała się na ósmym 
piętrze; a Sam odwrócił się i spojrzał jej w oczy. Wyjął z kieszeni klucz i przez 
dłuższą chwilę patrzył na nią, aż w końcu się uśmiechnęła. W uśmiechu tym był 
smutek, była prawda, wiedza i mądrość. Tak wiele się nawzajem nauczyli, 
przeszli tyle trudnych lekcji!... Brock miał rację: Sam nadal był jej mężem.
Przekręcił klucz w zamku, delikatnie pchnął drzwi, wziął ją na ręce i przeniósł 
przez próg. Przez cały czas spoglądał na nią niepewnie, czy ona także tego 
pragnie. Alex lekko skinęła głową. Otrzymali od życia drugą szansę, dar 
najrzadszy. Dostali ją oboje, należało zatem chwycić ją i zacząć od nowa. Kiedy 
w środku Sam postawił Alex na podłodze, uśmiechnęła się i pchnęła drzwi, aż 
się zatrzasnęły.