background image
background image

Alison Roberts

Mógłbyś znów pokochać

Tłumaczenie: Monika Krasucka

HarperCollins Polska sp. z o.o. 

Warszawa 2021

background image

Tytuł oryginału: Melting the Trauma Doc’s Heart

Pierwsze wydanie: Harlequin Medical Romance, 2019

Redaktor serii: Ewa Godycka

© 2019 by Alison Roberts

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2021

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub

całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo

do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie

przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Medical są zastrzeżonymi znakami należącymi do

Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do

HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane

bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A

www.harpercollins.pl

background image

ISBN 978-83-276-7945-1

Konwersja do formatu EPUB, MOBI: Katarzyna Rek / 

Woblink

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

O ludzie…
Co mu strzeliło do głowy?
Isaac Cameron spojrzał na telefon. W uszach wciąż dźwięczał mu jego

własny  poirytowany  głos.  Może  powinien  zadzwonić  jeszcze  raz
i przeprosić? Przyznać ze skruchą, że niepotrzebnie wtrąca się w nie swoje
sprawy?

Odchylił  głowę  i  odetchnął  krystalicznie  czystym  powietrzem.  Jego

wzrok  powędrował  ku  ośnieżonym  szczytom  gór  okalających  miasteczko
położone w rejonie Central Otago na Wyspie Południowej Nowej Zelandii.
Uwielbiał ten widok i choć odkąd tu zamieszkał, minął prawie rok, górski
pejzaż wciąż go zachwycał.

Co nie zmieniało faktu, że decyzja o przyjeździe w tak odległe strony

była aktem desperacji.

Chciał przeczekać w ukryciu gorszy moment i przy okazji sprawdzić, co

zostało z człowieka, którym był. Nie wiedział, jak i kiedy to się stało, ale
nie  czuł  się  już  uciekinierem.  Zżył  się  z  mieszkańcami  Cutler’s  Creek,
twardymi farmerami żyjącymi z ciężkiej pracy na roli. Zaczęło mu zależeć
na  wiejskim  szpitaliku  i  jego  szefie,  Donie  Donaldsonie,  który  przejął
pałeczkę po ojcu i od dziesięcioleci prowadził tę placówkę, nie bacząc na
powtarzające się groźby jej zamknięcia.

I właśnie dlatego Isaac postanowił zadzwonić.

background image

Wybrał miejsce położone na krańcu świata nie bez przyczyny. Liczył, że

po  latach  zobojętnienia  odżyje  tu  i  znów  zacznie  mu  na  czymś  zależeć.
Nieprzesadnie,  bo  na  własnej  skórze  odczuł,  jak  wyniszczające  bywa
nadmierne  zaangażowanie.  Wystarczy,  by  choćby  coś  zaczęło  go
obchodzić.

I chyba się udało, skoro historia doktora Donaldsona sprowokowała go

do sięgnięcia po telefon. Czyż nie jest tak, że właśnie takie odruchy nadają
życiu  sens?  Isaac  znów  poczuł  swoje  człowieczeństwo.  I  obudziła  się
w  nim  nadzieja,  że  nawet  jeśli  nie  odnajdzie  szczęścia,  to  przynajmniej
zadowolenie z życia.

Wsunął telefon do kieszeni, zastanawiając się, czy nieznajoma odpowie

na wiadomość, którą jej zostawił. I czy w ogóle obchodzą ją sprawy, które
dla niego stały się tak ważne? Pewnie nie, więc nie zaszkodzi, jak usłyszy
parę  gorzkich  słów  prawdy.  Niech  będą  dla  niej  jak  sygnał  alarmowy.
Ponoć każdy powinien go co jakiś czas usłyszeć, nie? Gdy Isaac usłyszał
swój  dzwon  na  trwogę,  bez  wahania  odpowiedział  na  ofertę  pracy
w szpitaliku z mieściny, o której w życiu nie słyszał.

Szef tego szpitala nie przywitał go z otwartymi ramionami.
„Ma  pan  zbyt  wysokie  kwalifikacje.  Po  cholerę  mi  na  takim  zadupiu

chirurg urazowy z pana doświadczeniem? I co panu strzeliło do głowy, żeby
tu przyjeżdżać. Zdechniesz tu, chłopie, z nudów”.

„Mam dość wielkich miast i wojen, skończyłem z tym. Muszę odpocząć

od  fastrygowania  ran,  które  nigdy  by  nie  powstały,  gdyby  ludzie  żyli
w zgodzie. Bez problemu mogę pracować jako lekarz ogólny i jak trzeba,
robić  urazówkę.  Nieraz  byłem  jedynym  lekarzem,  więc  potrafię  ogarnąć
różne sytuacje”.

Nawykł do  niezależnego  działania  i  może  dlatego  znów  wziął  sprawy

w  swoje  ręce  i  wykonał  ten  telefon.  Cóż,  mleko  się  rozlało.  Trochę  za

background image

późno,  by  myśleć  o  konsekwencjach.  Zwłaszcza  teraz,  kiedy  powinien
wracać  do  pracy.  Stanie  na  zewnętrz  przestało  być  przyjemne,  bo  się
ochłodziło.  Prezenterzy  pogody  nie  mylili  się,  ogłaszając,  że  nadciąga
zimny front, zwiastun nadchodzącej zimy.

Ruszył w stronę niskiego drewnianego budynku, w którym mieścił się

szpital. Mieli tu dziesięć łóżek na oddziałach położniczym, geriatrycznym
i  ambulatoryjnym,  a  do  tego  od  lat  nieużywaną  główną  salę  operacyjną
i jeszcze jedną, małą, w której robili drobne zabiegi oraz udzielali pomocy
w nagłych wypadkach.

Jeśli  chodzi  o  sprzęt  diagnostyczny,  dysponowali  USG,  EKG,

rentgenem.  I  jeszcze  mieli  respirator.  Szpital,  choć  mały,  służył  kilku
tysiącom ludzi, więc dwóch lekarzy urabiało się tu po łokcie.

Człowiek, który  sprawnie  zarządzał  tą  placówką,  a  nawet  ją  rozwijał,

właśnie wyszedł przed budynek i ruszył w stronę Isaaca. Łypał spode łba na
prawo i lewo jak stary tur. Isaac zdążył poznać swego szefa na tyle, by nie
przejmować się jego humorami. Don Donaldson był bowiem człowiekiem
o złotym sercu, tyle że z sobie tylko wiadomych powodów chował je pod
skorupą gburowatości graniczącej z chamstwem.

Czy jednak można mieć pretensje o brak manier do człowieka, któremu

los  podsunął  same  trefne  karty?  Doktor  Donaldson  od  lat  żył  samotnie
i miał prawo zgorzknieć.

Po  tym,  jak  żona  zabrała  ich  jedyne  dziecko  i  przeniosła  się  na  drugi

koniec  świata,  przeszła  mu  ochota  na  związki.  Po  jej  odejściu  spakował
manatki i wrócił do domu, gdzie czekała go kolejna przykra niespodzianka.

Jego ojciec był śmiertelnie chory i Don nie mógł mu już pomóc. Przejął

więc  szpital  i  poświęcił  mu  życie,  zapewniając  miejscowej  społeczności
ośrodek, z którego mieli prawo być dumni. Teraz zaś…

background image

Teraz  sprawy  przedstawiały  się  naprawdę  kiepsko.  Historia

najwyraźniej zamierzała się powtórzyć.

- Zac… Dobrze, że jeszcze jesteś.
-  Nie  wybieram  się  do  domu.  Chcę  poczekać  na  Faye  Morris  i  przy

okazji  zrobić  obchód.  Chyba  tym  razem  Faye  naprawdę  rodzi.  Debbie
wiezie ją do szpitala, ale chyba zostanę. Może na coś się przydam.

- Dobrze. Posłuchaj – Don odchrząknął – chciałbym, żeby ta sprawa…,

no wiesz… żeby to zostało między nami. Nie mów o tym nikomu. W takiej
dziurze plotki rozchodzą się lotem błyskawicy, a ja nie chcę denerwować
mamy, zwłaszcza przed jej wielkim świętem. To są moje prywatne sprawy
i sam zdecyduję, komu powiem. I kiedy.

Za  późno,  westchnął  Isaac  i  uciekł  spojrzeniem  w  stronę  górskich

szczytów, by szef nie wyczytał z jego oczu, że jest mu głupio, bo zdradził
poufną  informację,  choć  gdy  to  robił,  nie  miał  pojęcia,  że  obowiązuje  go
tajemnica.

-  Don,  ja  nadal  się  z  tobą  nie  zgadzam  –  odparł  bez  ogródek.  –  Nie

pojmuję, jak możesz zdiagnozować u siebie raka trzustki i tak po prostu się
poddać.  Wziąłeś  pod  uwagę,  że  możesz  się  mylić?  Konsultowałeś  się
z  kimś?  Robiłeś  pogłębioną  diagnostykę?  Pacjentom  na  pewno  byś  ją
zalecił, dlaczego siebie traktujesz inaczej?

- Dlatego że na własne oczy widziałem, jak mój ojciec robi to, co mi

radzisz.  Przebadał  się,  dostał  diagnozę,  zaczęły  się  te  wszystkie
chemoterapie, radioterapie, i co? Przedłużył sobie życie o parę miesięcy, ale
czy  było  warto?  Był  przykuty  do  łóżka,  cierpiał.  Po  prostu  umierał  na
raty.  –  Głos  Dona  brzmiał  nieprzyjemnie.  –  A  ja  tak  nie  chcę,  dziękuję
bardzo! Mam tu różne niedokończone sprawy i będę robił, co uważam za
stosowne, jak długo się da.

background image

- Nawet nie wiesz, czy postawiłeś trafną diagnozę! Pozwól, żebym cię

zbadał. A przynajmniej zrobił ci USG.

-  Mam  objawy  jak  ojciec.  Wiesz  tak  jak  ja,  że  często  dziedziczymy

mutację, która wywołuje raka. Dziesięć procent przypadków raka trzustki
ma podłoże genetyczne. Słuchaj, ja po prostu to wiem, okej? Od dobrych
pięćdziesięciu lat diagnozuję przeróżne choroby. Chcesz mi powiedzieć, że
nie znam się na swojej robocie?

- No co ty! Zawsze będę cię wspierał, jak tylko zdołam.
Nie zamierzał odpuszczać, ale zdawał sobie sprawę, że presja przyniesie

odwrotny skutek, bo Don zamknie się w sobie i w ogóle nie będzie chciał
z nim gadać.

-  Muszę  mieć  pewność,  że  mogę  liczyć  na  twoją  dyskrecję.

Niepotrzebnie  ci  mówiłem.  Słowa  bym  nie  pisnął,  gdybyś  nie  wlazł
znienacka do gabinetu. W dodatku bez pukania. To była chwila słabości…

Don był zażenowany, czemu Isaac się nie dziwił. Na jego miejscu też by

się  tak  czuł.  On  też  był  zakłopotany,  że  stał  się  mimowolnym  świadkiem
sceny, której wolałby nie oglądać. Don nazwał to chwilą słabości. Cóż…

Gdy  Isaac  wszedł  do  gabinetu,  Don...  płakał.  Próbował  to  ukryć

i  upuścił  na  podłogę  pudełko  na  dokumenty,  które  usiłował  postawić  na
górnej półce.

-  Wyjdź  stąd!  –  wrzasnął  do  Isaaca,  ten  jednak  wszedł  dalej  i  zaczął

pomagać  zbierać  papiery.  Były  to  nieotwarte  listy  i  paczki.  „Adresat
nieznany”  oraz  „Odesłano  do  nadawcy”,  krzyczały  czerwone  pocztowe
stemple.

Kim jest Olivia Donaldson?
- Nikim. Wyjdź stąd, Zac.
- Nie wyjdę, dopóki mi nie powiesz, co się dzieje. To jest twoja córka?
- Była…

background image

- Umarła?
- Tak jakby… Od dwudziestu lat nie mam z nią kontaktu. Zresztą teraz to

już nie ma żadnego znaczenia...

Są  chwile,  kiedy  człowiek  docenia  potęgę  internetu.  Wytropienie

kobiety,  która  nie  raczyła  otworzyć  tych  wszystkich  listów  i  przesyłek,
zajęło  Isaacowi  moment.  Potem  wystarczył  telefon  do  znajomego
z Auckland  i  miał  jej  prywatny  numer.  Zgoda,  nie  powinien  był  do  niej
dzwonić,  ale  stało  się.  Nie  podejrzewał,  by  niejaka  Olivia  Donaldson
przejęła się tym, co jej powiedział.

-  Chodź,  Don,  wracajmy  do  środka.  Ten  lodowaty  wiatr  chyba  tu

przyleciał prosto z gór.

- Mhm. Nadciąga burza.
Isaac nie chciał analizować symbolicznego znaczenia słów, które było

czytelne  tylko  dla  niego.  Nie  zamierzał  tracić  energii  na  rozwiązywanie
nieistniejących  problemów.  Po  co  się  zastanawiać,  jak  przekroczyć  most,
którego  nawet  nie  widać?  Dawno  temu  nauczył  się  żyć  teraźniejszością
i  stawiać  czoła  wyzwaniom  rzucanym  przez  los.  Był  samotnym  wilkiem,
który  nieraz  wykaraskał  się  z  poważnych  tarapatów.  Dlatego  się  nie
martwił…

Szpilki stukały w lśniącą posadzkę renomowanego prywatnego szpitala

w  Auckland,  wybijając  równy  rytm.  Olivia  Donaldson  dobrała  je  do
eleganckiej  garsonki  z  gładką  spódnicą  i  dobrze  skrojonym  żakietem.
Włosy  zaczesała  również  gładko.  Jej  stylizacja  idealnie  pasowała  do
wizerunku  chirurg  plastycznej,  która  energicznym  krokiem  podążała
w  stronę  celu,  czyli  na  sam  szczyt  kariery  w  dziedzinie  mikrochirurgii
rekonstrukcyjnej.

background image

Miała  mieszane  uczucia  w  kwestii  wykorzystywania  chirurgii

plastycznej  do  spełniania  kaprysów  zamożnej  klienteli,  która  ma
wystarczające  ciśnienie  w  portfelu,  by  spełnić  marzenia  o  wyglądzie
idealnym.

Po  namyśle  doszła  jednak  do  wniosku,  że  mimo  obiekcji  zatrudni  się

klinice  specjalizującej  się  w  medycynie  estetycznej,  bo  każde
doświadczenie  się  przyda.  W  końcu  lifting  twarzy  wymaga  od  chirurga
takich  samych  umiejętności  jak  mikrochirurgia  rekonstrukcyjna.  Nie  bez
znaczenia  było  sowite  wynagrodzenie,  dzięki  któremu  opłaci  studia
podyplomowe.

Klinika  Chirurgii  Plastycznej  w  Auckland  miała  własny  oddział

w  prywatnym  szpitalu,  a  pacjentki  Olivii  przeszły  tego  ranka  zabiegi
w  dziedzinie  plastyki  piersi.  Pierwszym  było  podniesienie  i  powiększenie
biustu  u  czterdziestoletniej  matki  trojga  dzieci,  drugim  podniesienie
i  zmniejszenie  piersi  u  kobiety  po  pięćdziesiątce,  a  trzecim  usunięcie
implantów  u  młodej  kobiety,  u  której  doszło  do  wycieku  żelu.  Olivia
uznała, że po tak pracowitym poranku może z czystym sumieniem pójść do
domu,  jednak  przed  wyjściem  chciała  jeszcze  sprawdzić,  jak  się  mają
pacjentki dochodzące do siebie po operacji.

-  Przez  czterdzieści  osiem  godzin  proszę  spać  w  pozycji  siedzącej  –

poinstruowała tę, której powiększano biust.

- Nie myślałam, że będzie aż tak bolało.
- No niestety. Przepiszę pani środek przeciwbólowy, ale uprzedzam, że

przez najbliższe dni będzie pani odczuwała spory dyskomfort.

-  Wyczytałam  w  broszurze,  że  przez  dwa  do  trzech  tygodni  muszę

unikać  wysiłku,  zwłaszcza  związanego  z  napinaniem  mięśni.  Przy  trójce
dzieci nie będzie łatwo.

Olivia bardzo się starała, by jej uśmiech wyrażał współczucie.

background image

- Rzeczywiście będzie pani musiała uważać. Nie może pani brać dzieci

na ręce, bo szwy mogą się rozejść.

Kolejna pacjentka była bardzo zadowolona ze swoich nowych kształtów

rysujących się pod bandażem.

-  Nie  wiem,  dlaczego  nie  zrobiłam  tego  wcześniej.  Żałuję,  że  przy

okazji tego zabiegu nie zrobiłyśmy liposukcji brzucha.

-  Wrócimy  do  tematu  innym  razem.  Proszę  pamiętać,  że  to  była

poważna ingerencja chirurgiczna, a nie drobny zabieg. Jak by pani określiła
stopień bólu?

- Szczerze? Tak się cieszę, że nawet nie zwróciłam uwagi na ból. Kiedy

będę mogła wrócić do pracy i pochwalić się moim nowym biustem?

- Kiedy przestanie pani brać środki przeciwbólowe. Myślę, że za jakiś

tydzień, ale konkretną datę podamy pani po pierwszej wizycie kontrolnej,
czyli za kilka dni.

- Będę miała wizytę u pani?
- Oczywiście. – Olivia uśmiechnęła się z lekkim przymusem.
Ostatnimi  czasy  luksusowe  gabinety  w  klinice  stały  się  jej  drugim

domem.  Wstępne  konsultacje  i omawianie  planowanych  zabiegów. Ocena
stanu pacjenta i plan operacji. Wizyty kontrolne. Leczenie powikłań.

Jej  całkowite  zanurzenie  w  świat  prywatnej  medycyny  estetycznej

trwało dopiero pół roku, ale już zdążyła dopracować się pacjentów, którzy
wracali do niej na kolejny zabieg. Pochlebiało jej to i jednocześnie budziło
niepokój.

Ludzie uzależniający się od operacji plastycznych w złudnej nadziei, że

dzięki  skalpelowi  ich  życie  stanie  się  idealne,  nie  byli  żadną  legendą.
Podobnie  jak  osoby  cierpiące  na  zaburzenie  dysmorficzne  polegające  na
obsesyjnym  koncentrowaniu  się  na  najdrobniejszych,  często

background image

wyimaginowanych  defektach  urody.  Olivia  miała  zamiar  zrobić  badania
naukowe na ten temat.

Tymczasem stanęła przy łóżku trzeciej pacjentki, której stan psychiczny

po operacji nie był najlepszy.

-  Mogę  panią  zapewnić,  że  usunęliśmy  wszystkie  zmiany  w  tkance,

zgrubienia  i  blizny.  Kiedy  dojdzie  pani  do  siebie,  na  pewno  poczuje  pani
znaczną poprawę samopoczucia.

- Nie mogę na siebie patrzeć! – Młoda kobieta zalewała się łzami. – Na

pewno będę wyglądała koszmarnie, gorzej niż przed usunięciem implantów.
Znowu będę płaska jak deska i na dodatek będę miała blizny! Jak mogłam
być taką idiotką, żeby jako dwudziestolatka powiększać piersi?

-  Janie,  proszę  się  nie  obwiniać.  –  Olivia  postanowiła  poświęcić

kobiecie  nieco  więcej  czasu,  nawet  za  cenę  spóźnienia  na  spotkanie
o szóstej. Chciała jej powiedzieć o wsparciu psychologicznym, które może
uzyskać w klinice.

-  Nawet  pani  nie  wie,  jakie  ma  pani  szczęście  –  westchnęła  ciężko

Janie,  gdy  Olivia  opuszczała  salę.  –  Nigdy  nie  będzie  pani  musiała
poprawiać urody.

Ze  szpitala  do  kliniki  można  było  przejść  pieszo,  mijając  po  drodze

okazałe  budynki,  w  których  mieściły  się  prywatne  przychodnie.  Niektóre
z nich ulokowano w odrestaurowanych starych rezydencjach, typowych dla
prestiżowych podmiejskich dzielnic Auckland.

Olivia  powinna  cieszyć  się  spacerem  pośród  wirujących  jesiennych

liści, jednak dziś jej głowę zaprzątała myśl, że wypełniony po brzegi dzień
nie dał jej poczucia satysfakcji.

Poczekalnia  w  klinice  była  pełna.  Jak  zawsze  o  tej  porze.  Klienci

prywatnych  placówek  mieli  czas  na  wizyty  dopiero  po  pracy.  Olivia  nie
miała dziś dyżuru, więc wyjaśniła recepcjonistce, po co przyszła:

background image

- Wpadłam na  spotkanie  o  szóstej.  Podobno  Simon  chciał  się  ze  mną

zobaczyć?

- Tak. Czeka na ciebie.
Znaczące spojrzenie recepcjonistki nie uszło uwadze Olivii. Czyżby już

rozeszły się plotki, że coś ją łączy z szefem? A nawet jeśli jeszcze nie, jest
to tylko kwestią czasu. Jako singielka nie ma żadnych zobowiązań, a która
wolna  kobieta  oparłaby  się  urokowi  najbardziej  pożądanego  kawalera
wśród elity Auckland?

Okazuje się, że taka kobieta istnieje. I ma na imię Olivia.
Przytrzymała  młodą  recepcjonistkę  wzrokiem,  dopóki  ta  nie  spuściła

głowy, delikatnie się rumieniąc.

- Możesz powiedzieć szefowi, że jego następny gość już przyszedł? –

poprosiła Olivię.

W gabinecie Simona stało monstrualnych rozmiarów biurko, wygodne

fotele kryte skórą i szklana witryna, w której wyeksponowano zabytkowe
narzędzia chirurgiczne.

- Mam ci powiedzieć, że twój następny gość już tu jest.
- Nic się nie stanie, jak ta pani chwilę poczeka. A nie, przepraszam, to

jest  pan.  Nasza  nowa  kampania  promująca  zabiegi  estetyczne  wśród
mężczyzn zaczyna przynosić efekty. Nie dla każdego natura była tak samo
łaskawa.

Te  słowa  były  echem  gorzkiego  komplementu,  który  padł  z  ust  jej

pacjentki: „Nigdy nie będzie pani musiała poprawiać urody”. Simon też, los
był dla niego tak samo łaskawy jak dla niej. Pod względem męskiej urody
był  ideałem.  Symetryczny,  proporcjonalny,  zadbany,  świetnie  ubrany,  nie
wyglądał  na  swoje  czterdzieści  pięć  lat.  A  nitki  siwizny  w  perfekcyjnie
ostrzyżonych włosach czyniły go jeszcze bardziej atrakcyjnym.

background image

Wygląda  jak  żywcem  wyjęty  z  reklamy  luksusowych  włoskich

garniturów,  pomyślała,  obserwując  jak  wstawszy  zza  biurka,  wkłada
marynarkę.

- Odsłuchałaś moją wiadomość?
- Yyyy…
- Zapomniałaś włączyć telefon po wyjściu z bloku operacyjnego, tak?
- Przepraszam, miałam ciężki dzień. A co to za wiadomość?
- Zaproszenie na galę charytatywną jutro. Gościem specjalnym będzie

lekarz z Londynu, który zadzwonił dziś rano i pytał o ciebie. Mówił, że znał
twoją mamę i chciał ci złożyć kondolencje. Z powodu urlopu naukowego
nie mógł być na pogrzebie, a zanim wrócił, przeprowadziłaś się tutaj.

Każdy, kto cokolwiek znaczył w Lodynie, znał matkę Olivii. Janice była

bowiem  rozpoznawalną  i  cenioną  kardiolożką  ze  świetnie  prosperującą
praktyką  przy  Harley  Street.  Sława  matki  rozciągała  się  na  córkę,
sprowadzając na Olivię presję, która powodowała w niej dyskomfort. Gdy
zainteresowanie stało się trudne do zniesienia, postanowiła przenieść się do
Nowej Zelandii.

- Dziękuję za  zaproszenie,  ale  raczej  nie  skorzystam  –  odparła.  –  Nie

lubię  tłumu,  poza  tym  moje  wyjściowe  ubrania  są  jeszcze  w  pudłach
w magazynie, gdzie czekają, aż kupię mieszkanie.

- Jutro masz wolny dzień, prawda? Idź i coś kup. Na takich imprezach

poznaje się ludzi. Ważnych i wpływowych.

Służbowe  wyjścia  na  imprezy,  w  tym  charytatywne  gale,  były  jedyną

aktywnością  towarzyską  jej  matki.  Olivia  czasem  uczestniczyła  w  tych
wydarzeniach  razem  z  nią.  I  tak  poznała  Patricka,  mężczyznę,  w  którym
wszyscy  widzieli  idealnego  kandydata  na  jej  męża.  Zakończenie  związku
było  kolejnym,  kto  wie,  czy  nie  najważniejszym  powodem  decyzji
o  powrocie  do  kraju  dzieciństwa,  by  zacząć  tu  wszystko  od  nowa.  Olivia

background image

nie miała złudzeń, że matka nie zaprzątałaby sobie głowy nieudaną relacją,
traktując ją jak jeszcze jedną nic nieznaczącą niedogodność. I wiedziała, co
powiedziałaby  o  wieczornej  gali:  „Idź,  Olivio.  Trzeba  się  pokazywać.
Przecież tu chodzi o twoją karierę. Nie ma w życiu ważniejszych spraw niż
praca. Tylko na niej możesz polegać”.

-  Przecież  nie  będziesz  tam  sama  wśród  obcych  –  przekonywał

Simon. – Ja też idę. Zajmę się tobą, obiecuję.

Odruchowo  zerknęła  na  drzwi,  jakby  chciała  się  upewnić,  że  ma

którędy  uciekać.  Simon  nie  mógł  wiedzieć,  jak  drażliwy  temat  poruszył.
Nieświadomie przypomniał Olivii o początku jej znajomości z Parickiem.
I o burzliwym końcu, który nastąpił wkrótce po śmierci matki.

Patrick po prostu wymienił Olivię na partnerkę, która gwarantowała mu

szybszy i bardziej spektakularny awans społeczny.

- Racja. – Simon podążył za jej wzrokiem. – Mój pacjent nie powinien

dłużej  czekać.  –  Wstał  i  otworzył  drzwi.  –  Daj  znać,  co  zdecydowałaś.
Może przed galą wstąpimy gdzieś na drinka i pójdziemy tam razem.

Olivia wyszła na ulicę i wyciągnęła z kieszeni komórkę. Włączyła ją,

myśląc o tym, że nie powinna być niedostępna przez tyle godzin. Z drugiej
strony, gdyby wydarzyło się coś pilnego, personel wiedział, jak ją znaleźć.

Komórka zasygnalizowała nową wiadomość. Zerknęła na ekran, pewna,

że  to  Simon  ze  swoim  zaproszeniem.  Jednak  nie.  Ktoś  dzwoniący
z nieznanego numeru zostawił wiadomość. Odsłuchała ją w samochodzie:

„Nazywam  się  Isaac  Cameron”  przedstawił  się  mężczyzna  mówiący

z  ledwie  wyczuwalnym  obcym  akcentem.  Może  irlandzkim?  „Jestem
lekarzem ze szpitala w Cutler’s Creek”.

Nazwa  miasteczka  w  Central  Otago  wytrąciła  ją  z  równowagi.

W pierwszym odruchu chciała przerwać połączenie i skasować wiadomość,
ale było już za późno. Obcy głos przykuł jej uwagę.

background image

„Domyślam się, że nie ma pani ochoty tego słuchać, ale i tak powiem,

co  mam  do  powiedzenia”.  Usłyszała,  jak  nieznajomy  nabiera  powietrza,
szykując  się  do  wypowiedzi.  Ogarnął  ją  niepokój.  Na  wszelki  wypadek
zatrzymała samochód i zgasiła silnik. Oparła głowę o zagłówek i siedziała
bez ruchu, pewna, że za chwilę usłyszy coś ważnego.

„Uznałem, że powinna  pani  wiedzieć,  że  pani  ojciec  umiera.  Ma  raka

trzustki. Ta sama choroba dwadzieścia lat temu zabiła jego ojca. Ale pani
miała  to  w  nosie,  bo  z  tego,  co  słyszałem,  nie  pofatygowała  się  pani  na
pogrzeb dziadka”.

Oskarżycielski  ton  mocno  ją  dotknął.  Na  miłość  boską,  miała  wtedy

trzynaście lat! Nawet nie pamiętała dziadka. A ojca nie widziała od dnia,
w  którym  odszedł.  Skąd  więc  idiotyczny  pomysł,  żeby  jechała  na  drugi
koniec świata na pogrzeb obcego człowieka?

Tymczasem  mężczyzna  kontynuował  swoje  wywody:  „Pewnie  nie

dowiedziałbym  się  o  pani  istnieniu,  gdybym  nie  stał  się  mimowolnym
świadkiem rozpaczy ojca. Zobaczyłem go, jak płacze nad pudłem pełnym
listów i przesyłek, które mu pani odesłała, nawet ich nie otworzywszy”.

Co? Jakie listy? Jakie paczki? Niczego od ojca nie dostała. Przez lata

nawet  do  niej  nie  zadzwonił.  Do  dziś  miała  w  pamięci  przepłakane  Boże
Narodzenie, pierwsze po tym, jak je zostawił. Matka robiła, co mogła, by ją
pocieszyć. Bezskutecznie.

Olivio, wiem, jak trudna jest dla ciebie ta sytuacja, ale uwierz, że nie

chciałabyś dorastać w takiej dziurze jak Cutler’s Creek. Tam nawet nie ma
porządnej  szkoły.  Moja  nowa  praca  w  Londynie  daje  nam  wspaniałe
możliwości,  wkrótce  sama  się  przekonasz.  Jestem  pewna,  że  będziemy
mogły kupić ci kucyka, o którym marzysz”.

Czy  matka  wiedziała  o  tych  listach?  Niewykluczone.  Kto  wie,  może

postanowiła  odciąć  Olivię  od  wieści  z  prowincjonalnej  mieściny,  by

background image

szybciej  odnalazła  się  w  wielkim  mieście?  Matka  była  zdolna  do  takich
akcji. Determinacji nigdy jej nie brakowało. Mogła wmówić sobie, że tak
będzie dla Olivii lepiej.

Otrząsnęła  się  ze  wspomnień  i  skupiła  na  nagraniu:  „Ojciec  bardzo

panią  kocha.  I  na  pewno  chciałby  pani  o  tym  powiedzieć  przed  śmiercią.
Nie mam pojęcia, ile czasu mu zostało, ale raczej niewiele, bo nie chce się
leczyć”.

Ciekawe  dlaczego?  Jeszcze  mocniej  ściągnęła  brwi.  Jeśli  chory  nie

podejmie leczenia, rak trzustki potrafi zabić w kilka tygodni. Czemu ojciec
nie chce walczyć? Czy nie ma obok siebie ludzi, którzy by go namówili na
leczenie?

Mężczyzna miał odpowiedź również na to pytanie. Jego ton się zmienił.

„Ja wiem, że nie ma pani o tym pojęcia i mało to panią obchodzi, ale chcę
pani  powiedzieć,  że  my  wszyscy  tutaj  przejmujemy  się  losem  pani  ojca.
Zależy nam na nim, bo to dobry i przyzwoity człowiek. Powinna się pani
wstydzić, że odwróciła się pani do niego plecami”.

- Nieprawda! – zawołała. – To nie ja się odwróciłam!
„Rozumiem, że całkowicie odcięła się pani od przeszłości” – zauważył

mężczyzna, jakby naprawdę prowadził z nią rozmowę. „Gdyby miejscowi
wiedzieli,  co  się  dzieje  z  ich  doktorem,  poruszyliby  niebo  i  ziemię,  żeby
spełnić  jego  ostatnią  wolę.  Niestety,  o  niczym  nie  wiedzą,  bo  pani  ojciec
sobie  tego  nie  życzy.  Zresztą  jest  tylko  jedna  osoba,  która  może  coś  dla
niego zrobić. I jest nią pani. Tylko pani może sprawić, że ojciec nie będzie
odchodził pogrążony w żalu”.

Mężczyzna  zrobił  pauzę.  Może  próbował  opanować  emocje,  które

wymknęły  mu  się  spod  kontroli?  Pewnie  tak,  bo  gdy  znów  się  odezwał,
mówił o wiele spokojniej. „Nie znam pani, doktor Donaldson. I chyba nie
chcę poznać, bo nie przepadam za ludźmi, którzy odwracają się od bliskich.

background image

Postanowiłem  opowiedzieć  pani  o  tym,  żeby  była  pani  świadoma,  co  się
dzieje, zanim będzie za późno. Bo tak sobie myślę, że jeśli odziedziczyła
pani  po  ojcu  choćby  ułamek  jego  serdeczności,  nie  odmówi  mu  pani
jedynej rzeczy, która wiele dla niego znaczy”.

Usłyszała  ciężkie  westchnienie,  po  którym  padły  słowa:  „Nigdy  nie

wiadomo, co nas czeka. Może się zdarzyć, że będzie pani gorzko żałowała,
że nie dała ojcu szansy…”.

Kliknięcie  zasygnalizowało  koniec  połączenia.  Wygenerowany

automatycznie  głos  poinstruował  ją,  że  może  skasować,  zachować  lub
jeszcze  raz  odtworzyć  wiadomość.  Nie  wybrała  żadnej  opcji.  Po  prostu
rozłączyła się i długo siedziała w bezruchu. Osłupiała. I poruszona do głębi.

Nie pojmowała, dlaczego tak ją poruszyła ta historia. Dotąd uważała, że

to  stare  dzieje.  Na  pewno  zirytowało  ją,  że  jakiś  obcy  człowiek
bezpodstawnie  ją  oskarża.  Zarzuca  jej,  że  swym  zachowaniem  wywołała
cierpienie.  Tak  wielkie,  że  ojciec,  którego  widziała  ostatni  raz  będąc
dzieckiem,  do  dziś  przez  nią  płacze?  Żołądek  skurczył  jej  się  boleśnie.
Ojciec był jej obojętny. Nieprawda. Nienawidziła go. Zostawił ją i odszedł,
nie oglądając się za siebie.

Czy na pewno?
Naprawdę  do  niej  pisał?  Wysyłał  paczki?  Ciekawe,  co  w  nich  było?

Może  książki.  Nagłe  wspomnienie  pojawiło  się  w  jej  głowie  jak
nieproszony gość. Ojciec często obdarowywał ją książkami. To on jej czytał
na  dobranoc.  Wciąż  pamiętała  taką  scenę:  ojciec  leży  na  brzegu  łóżka
i opiera łokieć o poduszkę, a ona kładzie głowę na jego ramieniu i słucha.

Zacisnęła powieki, próbując powstrzymać łzy. Ostatni raz płakała przez

ojca przed wieloma laty. Była pewna, że już dawno uporała się z emocjami,
jednak  wspomnienie  wieczorów  z  ojcem  czytającym  jej  do  poduszki
ożywiło  uśpione  uczucia.  Bardzo  długo  za  nim  tęskniła.  Brakowało  jej

background image

przytulania,  błysku  dumy  w  jego  oczach,  gdy  opowiadała  mu  o  jakichś
swoich dziecięcych sukcesach, jego śmiechu, a nawet zapachu niemodnej
wody kolońskiej, z którą za nic nie chciał się rozstać.

Negatywne  emocje  atakowały  ją  ze  wszystkich  stron.  Dopiero  co

straciła matkę i nagle dowiaduje się, że zostanie sierotą? Sama na świecie,
bez bodaj jednej bliskiej osoby? Nie mogła wykluczyć, że matka dopuściła
się wobec niej oszustwa. Nawet jeśli tak, dlaczego ojciec odpuścił? Gdyby
tylko  chciał,  na  pewno  znalazłby  sposób,  by  do  niej  dotrzeć.  Jak  mógł
najpierw ją zostawić, a potem zrzucić na nią winę za brak kontaktu? Prawdą
jest,  że  nie  chciała  jechać  na  pogrzeb  dziadka  i  że  napisała  do  ojca  list,
w  którym  informowała  go,  że  nie  chce  o  nim  słyszeć.  Była  wtedy
nastolatką, miała prawo reagować impulsywnie. Ojciec był dorosły. Gdyby
mu na niej zależało, nie poddałby się tak łatwo.

I jeszcze jakiś obcy facet ma czelność ją oceniać. I arogancko stwierdza,

że  nie  chce  jej  poznać,  bo  nie  warto.  Nie  puści  mu  płazem  tak  jawnej
niesprawiedliwości. Nerwowo sięgnęła po telefon.

Zaraz  zadzwoni  to  tego  całego  Isaaca  Camerona  i  powie,  co  myśli

o  impertynentach,  którzy  atakują  bogu  ducha  winnych  ludzi.  A  do  ojca
napisze  i  przypomni  mu,  kto  tu  kogo  zostawił.  Albo…  Jej  drżące  palce
znieruchomiały nad ekranem. Albo powie mu to prosto w twarz.

Zamiast  oddzwaniać,  dotknęła  ikonki  symbolizującej  przeglądarkę.

Chciała sprawdzić, ile zajmie jej podróż do Cutler’s Creek. Dunedin było
najbliższym większym miastem, ale okazało się, że w Queenstown też mają
lotnisko.  Postanowiła,  że  poleci  właśnie  tam,  a  potem  wypożyczy
samochód  i  pojedzie  w  głąb  Wyspy  Południowej.  Jeśli  wszystko  pójdzie
zgodnie  z  planem,  nazajutrz  późnym  wieczorem  będzie  z  powrotem
w  Auckland.  Na  galę  charytatywną  na  pewno  nie  zdąży,  ale  to  akurat
najmniejsze zmartwienie.

background image

Zanim  ponownie  uruchomiła  silnik  i  stanęła  w  korku,  zawiadomiła

szpital, że bierze dzień urlopu i zorganizowała sobie zastępstwo. Napisała
też  esemesa  do  Simona:  „Przepraszam,  nie  dam  rady  pójść  na  tę  galę.
Wypadło  mi  coś  niespodziewanego  i  muszę  na  jeden  dzień  pojechać  na
południe. W sprawach osobistych”.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Nowozelandzka  wieś  wyglądała  zupełnie  inaczej  niż  angielska.  Była

bardziej dzika i wyludniona.

Przeprowadzka  do  Auckland  nie  była  dla  Olivii  szokiem,  gdyż

doskonale pamiętała je jako miasto swojego dzieciństwa. Natomiast nigdy
nie była w miasteczku takim jak Cutler’s Creek.

Przy  głównej  ulicy  były  kościół,  miejska  świetlica,  stacja  benzynowa

i  pub.  Pomnik  poświęcony  bohaterom  wojny  symbolicznie  wyznaczał
początek  części  handlowej  z  zaskakująco  przyzwoitym  supermarketem,
kawiarenkami  i  ekscentrycznymi  sklepikami  ze  starzyzną.  Nie  mogło  też
zabraknąć  straży  pożarnej,  przed  którą  Olivia  dostrzegła  karetkę
zaparkowaną obok wozu strażackiego.

Czuła  się  znużona  długą  jazdą,  zaparkowała  więc  przy  chodniku

i  wysiadła  rozprostować  kości.  Zaciekawiła  ją  remiza  pełniąca  funkcję
centrum szybkiego reagowania w nagłych wypadkach. Ciekawe, czy mają
tu  stały  zespół  ratowników,  czy  w  ich  roli  występują  członkowie
ochotniczej  straży  pożarnej.  Pewnie  tak,  gdyż  rząd  oszczędzał  na
finansowaniu  pogotowia  i  w  ogóle  publicznej  opieki  medycznej
w  miasteczkach  i  wioskach.  Aż  dziw,  że  w  Cutler’s  Creek  wciąż  działa
szpital.

Olivia  rozejrzała  się  dokoła,  ale  nie  dostrzegła  żywego  ducha.  No,

niezupełnie. Drugą stroną ulicy szła kobieta z psem. Miała na sobie długi
płaszcz z woskowanej bawełny i kalosze. Kiedy mijała Olivię, omiotła ją

background image

podejrzliwym spojrzeniem. Pies też łypał na nią bez entuzjazmu, przez co
poczuła się jeszcze bardziej obca.

Bo też ubrała się na tę podróż bez sensu, w elegancką garsonkę i buty

na  obcasie.  Naprawdę  sądziła,  że  jak  zamieni  niebotyczne  szpilki  na
rozsądnej  wysokości  słupek,  będzie  wyglądała  jak  jedna  z  miejscowych
kobiet?

Odwróciła  się  do  kobiety  i  jeszcze  raz  rozejrzała.  Ośnieżone  szczyty

górujące  nad  miasteczkiem  zrobiły  na  niej  duże  wrażenie.  W  obliczu  ich
majestatu czuła się mała. Może nawet słaba i krucha? Bez przesady. Miała
w  sobie  moc.  Przyjechała  tu,  by  się  bronić  przed  bezpodstawnymi
oskarżeniami i była gotowa wziąć byka za rogi. Ludzie słabi i lękliwi nie
podejmują takich wyzwań, prawda?

Wsiadła  do  samochodu  i  ruszyła  do  szpitala,  kierując  się

drogowskazami.  Jechała  między  domami  zatopionymi  w  cienistych
ogrodach,  w  których  pasły  się  zwierzęta.  Kozy  na  łańcuchu,  od  czasu  do
czasu  jakieś  prosię  albo  kucyk  okryty  derką.  Jej  kucyk  nie  potrzebował
derki.  Mieszkał  w  ciepłej  stajni  i  był  doglądany,  tak  jak  Olivia  w  swojej
prestiżowej  szkole  z  internatem  oddalonej  od  Londynu  o  godzinę  jazdy
samochodem.

Od lat nie myślała o swoim ukochanym koniku. Wspomnienie przyszło

nagle i przepełniło ją smutkiem, nieodłącznym towarzyszem straty.

Wjechała  na  teren  należący  do  szpitala  w  Cutler’s  Creek  i  minęła

mężczyznę  pracującego  w  ogrodzie.  Ten  zaś  na  jej  widok  oderwał  się  do
pracy i odprowadził ją wzrokiem.

-  Co  jest?  –  mruknęła  pod  nosem.  –  Nie  miewacie  tu

niezapowiedzianych gości?

Zerknęła  na  niego  kątem  oka.  On  też  miał  kalosze.  Gdyby  wyszedł

w nich na ulicę w Auckland, ludzie by się na niego gapili. A może nie. Im

background image

większe miasto, tym więcej trzeba się napracować, by się wyróżnić. Matka
ją  tego  nauczyła.  Była  bardzo  dumna  z  córki,  która  błyszczała  na  tle
rówieśników. Nagrody za wyniki w nauce i w skokach przez przeszkody,
świetne  oceny  na  studiach,  wybór  prestiżowej  specjalizacji,  a  ostatnio
związek z odpowiednim kandydatem na męża.

Olivia nigdy do końca nie wiedziała, czy sukcesy i podziw zawdzięcza

własnym talentom, czy raczej temu, że jest córką znanej matki.

Będąc  na  świeczniku,  zawsze  jest  się  baczenie  obserwowanym.

I surowo ocenianym. Nie inaczej będzie w tej mieścinie.

Rozległy  parterowy  budynek  z  drewna  kojarzący  się  ze  starą  willą

w  niczym  nie  przypominał  nowoczesnej  konstrukcji  ze  szkła  i  stali,
w której mieścił się jej luksusowy szpital. Chyba trudno o większy kontrast,
pomyślała, parkując na miejscu dla gości nieopodal wejścia.

Sprawdziła  w  lusterku,  czy  nie  rozmazała  sobie  szminki,  odetchnęła

głęboko i wysiadła.  Niespodziewanie dopadły ją wątpliwości  co do sensu
tej  podróży.  Skoro  jednak  dotarła  do  celu,  nie  zamierzała  się  wycofać.
Chciała załatwić tę sprawę jak najszybciej.

Siwowłosa  kobieta  w  okularach  wstała  zza  biurka.  Nie  kryjąc

zaskoczenia,  obrzuciła  Olivię  taksującym  wzrokiem,  jak  wcześniej
ogrodnik  i  kobieta  z  psem.  Ta  przynajmniej  nie  ma  kaloszy,  westchnęła
Olivia.

- Mogę w czymś pomóc?
-  Mam  nadzieję,  że  tak.  Chciałabym  się  zobaczyć  z  doktorem

Donaldsonem.

- Jest pani umówiona?
- A bez tego się nie da? – Olivia uniosła brwi.
-  To  znaczy  –  kobieta  zerknęła  na  jej  garsonkę  –  jest  pani

przedstawicielką firmy farmaceutycznej?

background image

No nie… Olivia straciła na moment pewność siebie. Naprawdę wygląda

jak  przedstawicielka  handlowa  wciskająca  wyroby  medyczne?  Jak
akwizytorka?

- Nazywam się… - zaczęła chłodno.
- Olivia – dokończył męski głos. – Bo któżby inny!
Zaskoczona odwróciła się, by zobaczyć, kto wszedł za nią do budynku.

Jakiś  mężczyzna.  Wysoki,  z  włosami  w  nieładzie  i  jednodniowym
zarostem, ubrany w lekarski fartuch, pod którym miał… no nie…dżinsy?

Sądząc  po  wyrazie  twarzy,  Olivia  była  ostatnią  osobą,  której  się  tu

spodziewał.

Albo którą chciał zobaczyć?
- A pan to pewnie Isaac Cameron? – domyśliła się.
- Bingo! – Uśmiechnął się zuchwale, by nie powiedzieć bezczelnie. –

Jak pani na to wpadła? Bo ja, przyznaję się bez bicia, namierzyłem panią
w internecie i widziałem zdjęcie.

Tym razem to Olivia się gapiła. Rozpoznała głos z charakterystycznym

celtyckim  zaśpiewem,  na  żywo  bardziej  wyczuwalnym  niż  przez  telefon.
Odsłuchując wiadomość, nie zastanawiała się, jak wygląda człowiek, który
do  niej  dzwonił.  Dlatego  teraz  poczuła  się  skonsternowana.  Więcej,  była
w szoku.

Isaac Cameron był najbardziej atrakcyjnym facetem, jakiego widziała.

Jak to w ogóle możliwe, że dotąd podobali jej się wymuskani i do perfekcji
wystylizowani faceci, tacy jak Simon czy Patrick.

Człowiek,  który  stał  przed  nią,  był  ich  przeciwieństwem.  Od  tygodni

ścigał  go  fryzjer,  bezskutecznie,  sądząc  po  niedbale  odgarniętych  z  czoła
włosach  sięgających  ramion.  I  raczej  przeczesanych  palcami  niż
grzebieniem.

background image

-  Nie  sądzę,  żeby  dwaj  lekarze  mieli  co  robić  w  tym  szpitalu  –

stwierdziła. – A moim ojcem pan nie jest.

Rejestratorka wydała zduszony okrzyk i szybko wróciła za biurko, które

było dla niej niczym port. Olivia czuła na sobie jej niechętny wzrok. Czyli
nie tylko doktor Cameron nie ma o niej najwyższego mniemania?

Nie  podobało  jej  się  to  miejsce.  Niepotrzebnie  przyjechała.  Była

opanowana,  ale  kłębiły  się  w  niej  przeróżne  emocje.  Dziwne,  ale  gdzieś
w środku czuła przyjemne mrowienie, które musiało być objawem stresu.
Bo  przecież  nie  mogło  być  reakcją  na  przeszywające  spojrzenie  oczu
w kolorze ciemnego karmelu.

O rany! Ten facet ją kręci. Serio?! Kręci. I to jak!
On  chyba  jednak  nie  nadawał  na  podobnej  fali,  bo  przerwał  kontakt

wzrokowy  i  przyjrzał  się  jej  ubraniu.  Sądząc  po  lekkim  grymasie,
zachwycony  nie  był,  ale  zaskoczony  też  raczej  nie.  Znów  ją  ocenia?  Nie
podoba  mu  się,  jak  ona  się  ubiera  i  jak  żyje.  I  że  nie  ma  żadnej  relacji
z ojcem. A tak w ogóle, nie podoba mu się…

- Miło, że pani pamięta, jak wygląda ojciec.
Nie  zdołała  powstrzymać  pełnego  irytacji  fuknięcia.  Rejestratorka

odchrząknęła, jakby próbowała zdusić śmiech. Albo dyskretnie ostrzec, że
jest jeszcze jeden świadek tej rozmowy?

Mężczyzna,  który  wyszedł  z  bocznego  korytarza,  sprawiał  wrażenie

poirytowanego.

-  Tu  jesteś,  Zac.  Wszędzie  cię  szukam.  Gdzie,  do  jasnej  cholery,

utknąłeś kartę Geoffreya Watkinsa? Muszę zerknąć na jego ostatnie EKG.

Olivia  zamarła.  Znała  ten  głos  jak  swój  własny.  Na  jego  dźwięk

otworzyły się wrota do kopalni wspomnień. Nie chciała do nich wracać, bo
wraz  z  nimi  odżywał  ból  złamanego  serca.  Nie  kto  inny  jak  ten  właśnie
człowiek  przez  swój  skrajny  egoizm  sprawił,  że  przeszła  gwałtowną

background image

przemianę. Odkąd zniknął z jej życia, wiedziała, że już nigdy nie odważy
się nikogo pokochać równie mocno...

Odwróciła się z ociąganiem, jak w zwolnionym tempie. Jakby chciała

zyskać  na  czasie,  zebrać  siły,  których  potrzebowała,  by  stanąć  twarzą
w twarz z ojcem.

Który  kompletnie  ją  zignorował.  Zaaferowany  ledwie  na  nią  zerknął,

lecz  po  chwili  jego  kroki  zaczęły  gubić  rytm.  Przyjrzał  jej  się  uważniej
i pobladł. Olivia przestraszyła się, że za chwilę dostanie przez nią zawału.
Ze zdumieniem odkryła, że boi się, iż znów może coś stracić.

- Libby?
Zduszony ochrypły szept ojca sprawił jej nadspodziewanie wielki ból.

Ostatni raz słyszała to zdrobnienie, gdy była ośmiolatką. Potem już nikt nie
miał prawa tak jej nazywać. Nigdy...

- Mam na imię Olivia – powiedziała.
- Ale… do licha, co tu robisz?
- Jak to? – zdumiała się. – Przecież to był twój pomysł. To ty chciałeś...
Ojciec wciąż był blady. Widocznie nie spodziewał się, że jego ostatnia

wola zostanie tak szybko spełniona.

-  Posłuchajcie…  –  Isaac  wyciągnął  ręce,  jakby  szykował  się  do

kierowania  ruchem.  –  Przejdźmy  może  do  pokoju  lekarzy.  Postaram  się
wszystko wyjaśnić.

- Do mnie! I to już! – warknął Don. – Nie życzę sobie, żeby trąbiono na

prawo  i  lewo  o  moich  prywatnych  sprawach.  Dziękuję!  –  Zgromił
rejestratorkę surowym wzrokiem, ta zaś poczuła się urażona.

- Doktorze, no wie pan?! Przecież pan mnie zna!
W odpowiedzi burknął coś pod nosem i ruszył w stronę gabinetu. Idąc

za nim, Olivia nie mogła oprzeć się refleksji, że ten gburowaty jegomość
w niczym nie przypomina ojca z jej wspomnień. Może i dobrze, że tak się

background image

zmienił. Nie miała ochoty grzebać się w przeszłości. Wyjaśni sobie z nim
parę spraw i wróci tam, skąd przyszła.

Szedł  posłusznie  za  szefem  i  jego  córką,  obmyślając  linię  obrony.

Nawarzył piwa, ale chciał dobrze. Poza tym, kto mógł wiedzieć, że Olivia
Donaldson  wpadnie  do  szpitala  jak  burza,  na  dodatek  bez  uprzedzenia.
Zaledwie  wczoraj  do  niej  zadzwonił,  a  ona  już  tu  jest?  O  ludzie,  musiał
niechcący trafić w czuły punkt…

Wprawdzie widział jej zdjęcie na stronie Kliniki Chirurgii Plastycznej

w Auckland,  ale  nie  spodziewał  się,  że  na  żywo  będzie…  oszałamiająca.
Wysoka  i  smukła  miodowozłota  blondynka  o  oczach  tak  intensywnie
niebieskich, jakby nie były dziełem natury.

Z  notki  pod  zdjęciem  dowiedział  się,  że  jest  uznanym  chirurgiem

plastycznym,  lecz  gdyby  zapragnęła  zostać  modelką,  sukces  miała
murowany.  Nie  tylko  jej  uroda  wywarła  na  nim  wrażenie.  Tembr  głosu,
sposób, w jaki się poruszała, a może zapach perfum. Wszystko jedno, co go
tak  urzekło.  To  omamy,  pocieszał  się.  Skutek  konsternacji  wizytą,  którą
zaaranżował,  nie  myśląc  o  konsekwencjach.  Będą  one  przykre  dla
wszystkich, a zwłaszcza dla niego.

Za chwilę dojdzie do konfrontacji.
Czuł przez skórę, że Don da mu popalić.
-  Ty  jej  powiedziałeś,  tak?  Chyba  prosiłem,  żeby  to  zostało  między

nami?

-  To  znaczy…  -  Wykonał  ten  telefon,  zanim  został  poproszony

o  dyskrecję.  –  Bardzo  cię  przepraszam,  Don.  Po  prostu  pomyślałem,  że
twoja córka powinna wiedzieć i że…

- Chcesz mnie przed śmiercią jeszcze zobaczyć – wtrąciła Olivia. – Ale

to nieprawda?

background image

- Tak powiedziałeś? – Don przyszpilił Isaaca surowym spojrzeniem.
- Nie pamiętam dokładnie, co mówiłem. Na pewno byłem wkurzony, że

zostałeś  tak  potraktowany.  Jak  zobaczyłem  te  wszystkie  odesłane  listy,
których twoja córka nawet nie raczyła otworzyć, trochę mnie poniosło.

- Jakich listów nie raczyłam otworzyć? O czym pan mówi? – Teraz to

Olivia się zdenerwowała. – Nigdy nie dostałam od ojca żadnego listu!

Zac  odruchowo  spojrzał  na  górną  półkę,  gdzie  stało  pudło

z korespondencją. Olivia i Don wpatrywali się w niego wyczekująco. Mieli
przy  tym  identyczne  marsowe  miny,  które  go  rozbawiły.  Niedaleko  pada
jabłko od jabłoni, pomyślał.

-  Nie  masz  co  się  tam  gapić  –  burknął  Don.  –  Nic  tam  nie  ma.

Wrzuciłem wszystko do niszczarki. A nawet gdybym ich nie zniszczył, i tak
były bez znaczenia. Stare dzieje.

Gdyby  nie  to,  że  Zac  nie  spuszczał  oka  z  Olivii,  może  przeoczyłby

grymas zawodu na jej twarzy. Czyżby te listy były jednak dla niej ważne?
Może  wcale  nie  kłamała,  mówiąc,  że  ich  nie  dostała.  Może  chciałaby  je
przeczytać. Wyczuł, że mimo pozornego spokoju jest wzburzona. Niedbałe
wzruszenie  ramion,  którym  skwitowała  słowa  Dona,  odebrał  jak  typowy
gest obronny.

-  Szczerze  mówiąc,  jest  mi  obojętne,  co  się  z  tymi  listami  stało.

Rozumiem, że spotkanie ze mną nie figuruje na liście twoich priorytetów.
Nic  dziwnego,  skoro  przez  dwadzieścia  pięć  lat  nie  znalazłeś  dla  mnie
czasu. W gruncie rzeczy przyjechałam, żeby ci powiedzieć, że postępujesz
wobec mnie nie fair…

Ledwie  wyczuwalne  drżenie  jej  głosu  wystarczyło,  by  Zac  gorzko

pożałował,  że  do  niej  zadzwonił.  Jakim  prawem  wlazł  z  butami  w  cudze
sprawy  i  spowodował  czyjeś  cierpienie?  Don  był  blady  jak  ściana
i  wyglądał,  jakby  miał  zaraz  paść  trupem.  Jeśli  coś  mu  się  stanie,  będzie

background image

miał  go  na  sumieniu.  Olivia  też  pobladła.  Rozdrapywanie  starych  ran
musiało sprawić obojgu ból.

- Jak możesz opowiadać ludziom, że to ja ciebie odrzuciłam? Przecież

wiesz, że było odwrotnie. Co to za ojciec, który znika z życia dziecka bez
słowa wyjaśnienia?

Zac  chciał  zaprotestować.  Powiedzieć  Olivii,  że  jest  niesprawiedliwa,

gdy  mówi,  że  jej  ojciec  nie  ogląda  się  za  siebie.  Nie  dalej  jak  wczoraj
spoglądał  wstecz.  I  płakał.  A  on  był  tego  mimowolnym  świadkiem.  Nie
odezwał się jednak słowem. Już i tak powiedział za dużo.

-  Taki  ojciec  jest  po  prostu  do  niczego  –  odparł  Don.  –  Nie  mam  do

ciebie  żalu,  że  mnie  nie  lubisz.  Jednego  tylko  nie  rozumiem:  dlaczego
zadałaś sobie trud, żeby tu przyjechać?

- Bo ktoś mi zasugerował, że kiedyś mogę pożałować szansy na ostatnie

spotkanie z tobą. – Uniosła dumnie głowę. – Właściwie przyjechałam, żeby
powiedzieć  ci  prosto  w  oczy,  co  o  tobie  myślę.  A  nie  mam  o  tobie
wysokiego mniemania. Ani jako ojcu, ani mężu mojej mamy. Która zresztą
często powtarzała, że nie wspierałeś jej ambicji. Jako lekarz też wypadasz
słabo, bo co to za doktor, który nie chce się leczyć? Jaki przykład dajesz
pacjentom?  Kto  ci  zaufa  i  zastosuje  się  do  twoich  zaleceń,  skoro  sam
odmawiasz leczenia?

Zac  syknął.  Sam  by  to  chętnie  powiedział  Donowi,  ale  nie  miałby

w  sobie  takiego…ognia.  Przez  Olivię  przemawiała  złość,  ale  dałby  sobie
głowę  uciąć,  że  gniew  jest  tu  jedynie  zasłoną  dymną.  Patrzył  bowiem  na
dorosłą,  pewną  siebie  kobietę,  a  widział  zdezorientowaną  i  skrzywdzoną
dziewczynkę, która nie rozumie, dlaczego ojciec ją porzucił.

Swoją drogą, co temu Donowi strzeliło do głowy, by tak bezwzględnie

postąpić  z  własnym  dzieckiem?  Miał  ochotę  objąć  Olivię  i  przytulić,  ale
domyślał się, że jego gest nie spotka się z ciepłym przyjęciem.

background image

Niepotrzebnie przyszedł z nimi do gabinetu. Don i jego córka powinni

rozprawić się z przeszłością sami. Nie jego sprawa, czy i jak to zrobią.

Don jakby czytał w jego myślach.
- Nie twoja sprawa, czy się leczę, czy nie – warknął do Olivii. – Nikt cię

tu nie zapraszał, a już na pewno nie ja. Po coś tu w ogóle przyjeżdżała? To
nie miejsce dla ciebie. Nie pasujesz tu, tak samo zresztą jak twoja matka.
Zbieraj się stąd, pókim dobry!

O nie… Zac wstrzymał oddech.
- Spokojnie! Nie unoś się tak. – Olivia odwróciła się do ojca plecami. –

Właśnie wychodzę.

Zac  potrzebował  chwili,  by  po  tym,  jak  trzasnęły  drzwi,  zebrać  się

w sobie i spojrzeć Donowi w oczy. Spodziewał się wybuchu złości, który
ku  jego  zdziwieniu  nie  nastąpił.  Don  był  smutny.  Zac  nie  przypominał
sobie, by kiedykolwiek widział równie przybitego człowieka.

- Ty też stąd idź. Zostaw mnie samego, dobrze?

Tak jej ręce drżały, że dopiero za drugim podejściem uruchomiła silnik.

Przejechała parę mil, ale musiała się zatrzymać, bo łzy wciąż napływały jej
do  oczu.  Wytarła  je  wierzchem  dłoni  i  głęboko  odetchnęła.  Dlaczego,  na
Boga, zareagowała tak emocjonalnie? Czego spodziewała się po człowieku,
który  zniknął  z  jej  życia,  gdy  była  o  wiele  za  młoda,  by  zrozumieć  jego
motywy?

Czyżby  gdzieś  głęboko  żywiła  złudną  nadzieję,  że  ojciec  mimo

wszystko ją kocha, jak zasugerował nieznajomy?

Nic  bardziej  mylnego.  Ojciec  jasno  dał  do  zrozumienia,  że  nawet

w  obliczu  śmierci  nie  chce  jej  oglądać.  Do  ich  niepotrzebnego  spotkania
doszło  dzięki  fanaberii  obcego  człowieka,  który  nieświadomie  odgrzebał
zadawnione sprawy. Owszem, mocno to przeżyła, ale sobie z tym poradzi.

background image

Doszła do wprawy już jako kilkunastolatka i nic się pod tym względem nie
zmieniło.

Szkoda,  że  tu  przyjechała.  Popełniła  błąd,  który  szybko  naprawi.  Po

prostu musi uciec jak najdalej od tego przeklętego miejsca i zapomnieć, że
tu była.

Przynajmniej dobrze, że opuściła już miasteczko. Zostawiła je za sobą

i jechała drogą wijącą się pośród pól.

Mijały  minuty,  a  z  każdą  z  nich  w  Olivii  narastało  przeczucie,  że  nie

będzie  jej  łatwo  zapomnieć  o  tym,  co  się  wydarzyło.  Nie  chodzi
o  nieprzyjemną  rozmowę  z  ojcem,  bo  to  akurat  szybko  zepchnęła  do
obszaru,  w  którym  pogrzebała  wszystkie  reminiscencje  z  nim  związane.
Nie, nie ojciec jest tu problemem.

Czuła przez skórę, że ktoś inny będzie zaprzątał jej myśli. Mąciwoda.

Nieodpowiedzialny nicpoń, który pechowym zrządzeniem losu wyskoczył
jak diabeł z pudełka i narobił zamieszania.

Niestety,  Isaac  Cameron  ma  szansę  stać  się  głównym  bohaterem  jej

dociekań,  czy  kiedykolwiek  wcześniej  pożądanie  wybuchło  w  niej
z podobną siłą i czy ma szansę jeszcze raz poczuć ten słodki skurcz w dole
brzucha.

Z niedowierzaniem potrząsnęła głową. Działo się z nią coś niedobrego.

Nie dość, że każda myśl o nim działa jak elektrowstrząs, to jeszcze rzuciło
jej  się  na  uszy.  Słyszała  bowiem  narastający  warkot.  Tak  ogłuszający,  że
skuliła się i spojrzała w górę.

I wcisnęła gaz do dechy.
Opony zapiszczały i samochód stanął prawie w miejscu. Mały samolot

pojawił się nie wiadomo skąd.

Przeleciał tuż przed maską samochodu, ledwie parę centymetrów ponad

dachem. Zdołał nabrać trochę wysokości, lecz już po chwili wyjący silnik

background image

zaczął się krztusić i samolot gwałtownie opadł w dół.

Co  ten  pilot  wyprawia?  Próbuje  lądować  awaryjnie?  Jeśli  tak,  musi

wznieść się o wiele wyżej, by nie zahaczyć o korony cyprysów. Tylko jak,
skoro ma problemy z silnikiem?

Nie  udało  się.  Olivia  z  przerażeniem  patrzyła,  jak  koła  zaczepiają

o  gałęzie,  po  czym  maszyna  zaczyna  się  kołysać,  lecąc  wprost  ku  ziemi.
Wystraszone owce, becząc w niebogłosy, rozbiegły się na wszystkie strony.
Sekundę później koła dotknęły gruntu. Samolot poskoczył, po czym zarył
nosem w trawie, obrócił się i upadł kołami do góry.

Zszokowana  nie  mogła  się  ruszyć.  Na  szczęście  niemoc  trwała  nie

więcej niż sekundę. Opanowała nerwy i wyskoczyła z samochodu. Ruszyła
w stronę pastwiska, dzwoniąc jednocześnie na numer alarmowy.

- Gdzie wydarzył się wypadek?
-  Przy  stanowej  numer  jeden,  jakieś  dziesięć  minut  jazdy  za  Cutler’s

Creek w stronę Dunedin.

- Co dokładnie się stało?
- Mały samolot, chyba cessna, rozbił się na pastwisku.
- Wiadomo, ile osób jest w środku?
-  Nie  mam  pojęcia.  Przeleciał  dosłownie  nad  moją  głową,  ale  nie

zauważyłam…

- Proszę opisać, co się teraz dzieje.
- Niewiele widzę, jestem dość daleko. – Widziała dym unoszący się nad

wrakiem,  ale  nie  mogła  dostrzec,  czy  wewnątrz  lub  na  zewnątrz  ktoś  się
rusza. Nie mogła podejść bliżej, ponieważ teren był ogrodzony.

- Proszę się nie rozłączać – usłyszała od dyspozytora. – Pomoc jest już

w drodze.

background image

Bezradnie  rozejrzała  się  po  pustej  autostradzie.  Oby  zaraz  ktoś

nadjechał i miał pojęcie o udzielaniu pierwszej pomocy. Od strony Cutler’s
Creek  usłyszała  wycie  syreny.  Domyśliła  się,  że  to  sygnał  zwołujący
strażaków ochotników i ratowników medycznych.

Nawet jeśli wyruszą natychmiast, dojazd zajmie im kilkanaście minut.

Te  minuty  są  bezcenne  dla  poszkodowanych,  którzy  na  skutek  obrażeń
balansują na granicy życia i śmierci. Człowiek uwięziony we wraku może
się teraz wykrwawiać. Albo dusić, wisząc na pasach głową w dół.

Jako lekarka nie mogła bezczynnie czekać, aż nadejdzie pomoc. Jednak

myśl, że jako pierwsza dostanie się rannych, mocno ją stresowała. Zdarzało
jej się pracować na oddziałach ratunkowych, ale tam miała do dyspozycji
nowoczesny  sprzęt  i  w  razie  problemów  mogła  liczyć  na  pomoc
specjalistów.  Tu  jest  zdana  na  siebie,  sama  na  bezludziu,  nad  którym
wznoszą się szczyty gór, które onieśmielają  swoją potęgą. I nie ma torby
medycznej…

Chyba pierwszy raz w życiu będzie musiała polegać wyłącznie na sobie.

Czyjeś życie będzie zależało od tego, czy dokona właściwej oceny. A czasu
do namysłu nie będzie, pozostanie instynkt i wiedza.

Jak  na  złość  w  trakcie  praktyki  nie  nauczyła  się  przechodzić  przez

ogrodzenie  zabezpieczone  drutem  kolczastym.  Mimo  to  jakimś  cudem
zdołała przedostać się na drugą stronę, choć nie obyło się bez szkód – jej
wąska  spódnica  strzeliła  w  szwie.  Szczęśliwa,  że  skończyło  się  tylko  na
tym,  ruszyła  po  nierównej  darni.  Nie  miała  pojęcia,  jak  gołymi  rękami
zdoła otworzyć drzwi samolotu i wyciągnąć rannych...

Nim  dobiegła  do  wraku,  zatrzymała  się  nie  tylko  po  to,  by  złapać

oddech.  Kiedyś  brała  udział  w  warsztatach,  podczas  których  ratownicy
uczyli,  jak  powinna  zachować  się  osoba,  która  jako  pierwsza  dotrze  na
miejsce wypadku. Strzępy informacji wypływały z pamięci, między innymi

background image

fragment o tym, że najpierw trzeba ocenić sytuację pod kątem zagrożeń dla
osób idących z pomocą.

Sprawdzić,  czy  na  przykład  nie  wycieka  paliwo  albo  czy  linie

energetyczne nie zostały zerwane, by samemu nie stać się ofiarą.

Rozejrzała się i upewniła, że druty z prądem nie są uszkodzone. Przy

okazji spostrzegła, że przez bramę wjeżdża pojazd z migającymi światłami
na  dachu.  Nie  był  to  ani  wóz  strażacki,  ani  karetka.  Wyglądał  na  zwykły
samochód  terenowy  z  kogutem  przyczepianym  na  magnes.  Odległość  nie
pozwalała  jej  dostrzec  twarzy  kierowcy,  ale  i  tak  wiedziała,  kto  siedzi  za
kierownicą.

Isaac Cameron.
W tej chwili była gotowa wybaczyć mu, że nieproszony ingerował w jej

życie.  Jeszcze  nigdy  tak  bardzo  nie  ucieszyła  się  na  widok  drugiego
człowieka. Nie będzie musiała zmagać się ze wszystkim sama.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Nie przypuszczał, że jeszcze zobaczy tę kobietę.
Gdyby  miał  wybierać  partnera  do  trudnej  akcji  ratunkowej,  na  pewno

nie postawiłby na tę panią, ale musiał przyznać, że się nie oszczędzała.

Gdy  nadjechał,  biegła  przez  pastwisko,  zdeterminowana  pomóc

poszkodowanym. Zatrzymał się w pewnej odległości od samolotu i złapał
torbę medyczną.

Był  skupiony,  ale  zauważył,  że  doktor  Donaldson  rozerwała  spódnicę

garsonki,  a  jej  do  niedawna  nieskazitelna  fryzura  jest  w  nieładzie.  Nie
byłaby zachwycona, gdyby jej powiedział, że jest uwalana owczym łajnem.
Darował to sobie, bo jej wygląd był w tej chwili najmniej istotny.

-  Widziała  pani,  jak  spadł?  –  Rzucił  torbę  na  ziemię  i  przykucnął,

próbując  dostać  się  pod  biegnącą  ukośnie  rozpórkę,  która  łączy  skrzydło
z kadłubem samolotu.

- Widziałam. Przeleciał mi tuż przed maską.
- Próbował lądować? – Zac dostrzegł w kokpicie skuloną postać.
-  Chyba  tak,  ale  zahaczył  kołami  o  drzewa.  Miał  jakieś  problemy

z silnikiem.

Nie wątpił, że musiało dojść do awarii, skoro samolot uderzył w ziemię

z  takim  impetem,  że  śmigło  wbiło  się  głęboko  w  grunt,  a  szyba
z plexiglasu, na której widniały ślady krwi, popękała.

-  Widzę  tylko  jedną  osobę.  To  pewnie  pilot.  Halo,  słyszysz  mnie?!  –

Uderzył pięścią w boczne okno. – Jestem lekarzem. Zaraz ci pomożemy.

background image

- Żyje? – Olivia była bardzo przejęta.
- Nie wiem. Nie reaguje. – Mocno szarpnął za drzwi, ale nie udało mu

się otworzyć ich na tyle szeroko, by mógł dostać się do środka.

Zaparł się więc plecami o rozpórkę i pociągnął z całych sił. Za trzecim

razem  się  udało  –  szczelina  była  wystarczająco  duża,  by  dostać  się  do
poszkodowanego.  Podciągnął  go  i  wyprostował  ile  się  dało,  po  czym
odchylił  mu  głowę,  by  odblokować  drogi  oddechowe.  Gdy  to  robił,  po
czole mężczyzny popłynęła krew. Ranę zasłaniały włosy, więc Zac nie mógł
ocenić, jak jest rozległa i czy stanowi poważne zagrożenie. Ranny głośno
jęknął.

-  Gdzie  cię  boli,  chłopie?  –  Szczęście,  że  to  nikt  z  miejscowych.

Wypadek w miasteczku tak małym jak Cutler’s Creek z reguły oznaczał, że
wśród  ofiar  będzie  ktoś  znajomy,  co  miało  druzgocący  wpływ  na
społeczność.

Zac  pamiętał,  jak  tutejszy  policjant  pojechał  do  wypadku  drogowego,

w którym brał udział jego własny syn.

Dla  Zaca  udzielanie  pomocy  w  nagłych  wypadkach  było  szczególnie

trudne, bo wyzwalało lawinę traumatycznych wspomnień. Zwłaszcza tych
związanych z Mią.

Dla własnego dobra nauczył się odcinać emocje – co z pewnością nie

było  powodem  do  dumy,  bo  za  bardzo  kojarzyło  się  z  powszechnie
krytykowaną  znieczulicą  –  lecz  w  pewnych  przypadkach  było  kołem
ratunkowym.  Jak  wtedy,  gdy  ratował  syna  Bruce’a.  Jednak  zawsze  jest
łatwiej, gdy udziela się pomocy obcej osobie.

- Plecy… Moja noga – wychrypiał mężczyzna.
- Możesz oddychać?
-  Boli  mnie…  -  Mówił  z  trudem,  oddech  miał  płytki,  ale  w  ciasnym

kokpicie Zac nie miał szans go zbadać.

background image

- Jak się nazywasz?
- Dave… Wilson.
- Wiesz, gdzie jesteś?
- Gdzieś niedaleko… Boże, co się stało?
- Miałeś wypadek. Nie ruszaj się, Dave. Zaraz cię stąd wyciągniemy. –

Zac zerknął przez ramię i napotkał spojrzenie Olivii.

Sądząc po wyrazie oczu, była przestraszona. Nie dziwił się. Przywykła

do warunków nowoczesnych szpitali, gdzie zespół specjalistów pochyla się
z  troską  nad  każdym  przypadkiem.  A  tu  nagle  musiała  opuścić  strefę
komfortu. Widział, że chce pomóc. I doceniał to.

- W torbie jest kołnierz ortopedyczny. Dasz mi?
- Jasne.
Musiał  przyznać,  że  jest  szybka.  W  ułamku  sekundy  dostał  kołnierz

i zaczął go zakładać Dave’owi.

- Wiem, boli, ale musimy zabezpieczyć kark – tłumaczył, słysząc, jak

Dave  syczy  z  bólu.  –  Jak  tylko  cię  stąd  wyciągniemy,  damy  ci  coś
przeciwbólowego.

My...
Jakby byli partnerami z zespołu? Służby ratownicze na pewno już jadą.

W  samochodzie  miał  odbiornik  do  łączności  radiowej,  przez  którą
komunikują  się  ratownicy  i  słyszał,  że  na  łączach  panuje  spory  ruch,  był
jednak  zbyt  daleko,  bo  słyszeć,  co  mówią  koledzy  ze  straży  i  policji.
Powinien  poinformować  ich,  jak  wygląda  sytuacja  i  upewnić  się,  że
wezwali pogotowie lotnicze, lecz nie miał jak tego zrobić.

Tak,  w  tej  chwili  on  i  córka  Dona  Donaldsona  byli  partnerami.  Tak

jakby.

background image

Cały  czas  podtrzymując  głowę  rannego,  wolną  ręką  próbował  odpiąć

jego pas.

- Jasna cholera…
- Co się stało?
- Nie mogę go wypiąć. Nie dosięgam do klamry.
- Może ja spróbuję? – zaofiarowała się Olivia.
Przesunął się, by zrobić jej miejsce, ale i tak ledwie się zmieściła.
-  Ostrożnie.  Nie  skalecz  się.  Tu  jest  od  cholery  ostrych  rzeczy  –

ostrzegł.

- Wiesz, że on krwawi? Bardzo mocno.
- Skąd?
- Nie wiem. Chyba z podudzia.
- Trzeba go wyciągnąć.
- Wiem. Dobra, znalazłam zapięcie, ale nie działa. Czekaj. – Przylgnęła

do Zaca jeszcze mocniej, tak że nie był w stanie się ruszyć. – Nic z tego.
Zakleszczyło się.

- W tylnej kieszeni spodni.
- Co?
- Mam tam narzędzie wielofunkcyjne. Sam nie sięgnę, nie mogę ruszyć

ręką. Wyciągnij je, to przetniemy pas.

Poczuł jej palce na pośladku. Powinien być skoncentrowany na pilocie,

obserwować go, kontrolować jego oddech i planować dalsze kroki, jak już
uda  się  wyciągnąć  go  z  wraku,  ale…  ale  miał  niezwykle  realistyczne
odczucie, że dłoń tej kobiety ślizga się po jego ciele. Przez ułamek sekundy
dosłownie czuł, jak piecze go skóra i przyjemnie mrowi wzdłuż kręgosłupa.

Coś takiego nie przydarzyło mu się od…

background image

O nie! Czyżby wspomnienia związane z Mią nawiedzały go nie tylko

wtedy,  gdy  ratował  czyjeś  życie?  Nie  chciał  być  kompletnie  znieczulony,
gdy jednak wahadło wychylało się zbyt daleko – w stronę emocji trudnych
do okiełznania – zaczynał odczuwać niepokój. Po prostu nie chciał takiej
huśtawki.

- Zdejmij osłonę – polecił. Następnie poinstruował ją, jak ma przeciąć

pas. – Tylko ostrożnie, nie skalecz się!

Cały czas podtrzymywał głowę pilota, by się nie osunął. Jednocześnie

obserwował, jak Olivia zmaga się z pasem. Zauważył, że mimo stresu jest
uważna.  Postępowała  zgodnie  z  jego  wskazówkami  i  cały  czas  zwracała
uwagę  na  stan  rannego.  Kiedy  wreszcie  przecięła  pas,  zabezpieczyła
narzędzie osłoną i schowała do kieszeni żakietu.

Doceniał jej dokładność. I odwagę, bo przecież nie każdy zgodziłby się

wejść do rozbitego samolotu. W dodatku była silna, o czym przekonał się,
gdy pomagała wyciągnąć Dave’a z kabiny.

Okazało  się,  że  jest  poważnie  pokiereszowany.  Gdy  go  dotykali,

krzyczał z bólu, co było dobrym znakiem, że układ oddechowy ma drożny,
ale  wiadomo  było,  że  i  tak  będzie  potrzebował  maski  tlenowej.  Trzeba
podać mu środki przeciwbólowe, a to wymaga wprowadzenia wenflonu do
żyły. Rany też wymagały opatrzenia, by się nie wykrwawił.

Szok pourazowy sprawił, że stał się nienaturalnie pobudzony, aby więc

przetransportować  go  do  szpitala,  konieczne  będą  środki  uspokajające
i krótkotrwała narkoza, bez której nie dałoby się go zaintubować.

Dźwięk  syren  alarmowych  narastał,  strażacy  byli  blisko.  Tyle  że  jako

ochotnicy  zostali  przeszkoleni  z  udzielania  pierwszej  pomocy
w  podstawowym  zakresie.  Ich  wiedza  może  więc  okazać  się
niewystarczająca. Tu naprawdę trzeba być fachowcem.

background image

Oby Olivia sprostała zadaniu i była równie biegła w sztuce medycznej,

co odważna i silna.

Dotąd  nie  widziała  lekarza,  który  skutecznie  prowadziłby  akcję

ratunkową,  mając  do  dyspozycji  jedynie  torbę  z  podstawowym
wyposażeniem. Zac wykorzystywał te ograniczone środki po mistrzowsku.
Dzięki  jego  doświadczeniu  Dave  otrzymał  pomoc  nie  gorszą  niż  na
świetnie wyposażonym oddziale ratunkowym.

Olivia  wzięła  na  siebie  większość  asysty  i  pomagała  Zacowi  nawet

wtedy,  gdy  przyjechała  karetka.  Gdy  zakładała  Dave’owi  wenflon,  Zac
mógł  ocenić  obrażenia  głowy  i  klatki  piersiowej  rannego.  Gdy  podawała
kroplówkę  ze  środkiem  przeciwbólowym,  dwaj  ratownicy  tamowali
krwotok z głębokiej rany ciętej podudzia.

- Hej, czujecie? – zapytał nagle jeden z nich.
Zac wyjął z uszu stetoskop i wciągnął powietrze.
- Masz rację, Ben. Paliwo wycieka.
- Na szczęście chłopaki ze straży zaraz tu będą.
-  Nie  ma  co  czekać,  trzeba  go  stąd  zabrać.  Lecę  po  nosze!  –  Drugi

z ratowników pobiegł do karetki.

-  Odsuń  się  na  bezpieczną  odległość  –  polecił  Zac  Olivii.  Przestał

zwracać  się  do  niej  per  pani,  bo  uznał,  że  nie  czas  ani  miejsce  na
kurtuazję. – Najlepiej stań za karetką, bo tu zaraz może być niebezpiecznie.

-  Wcześniej  też  było.  –  Wzruszyła  ramionami.  –  Nie  ruszę  się  stąd.

Dave, ma pan alergię na jakieś leki?

- Nie, nigdy nie miałem. Jezu, jak to boli…
-  Wiem,  zaraz  coś  na  to  poradzimy.  –  Napełniła  strzykawkę  lekiem

i  włożyła  końcówkę  do  wenflonu.  Wiedziała,  że  Zac  ją  obserwuje  i  że
powinna najpierw zapytać go o zgodę na podanie leku.

background image

Spojrzał jej w oczy i skinął głową. Miała wrażenie, że dostrzega w jego

spojrzeniu  więcej  niż  tylko  zgodę  na  podanie  leku.  Szacunek?  Może.
W każdym razie od razu poczuła się pewniej.

Ratownik  wrócił  z  lekkimi  noszami,  które  rozwierały  się  jak  nożyce,

dzięki czemu łatwiej było ułożyć na nich poszkodowanego z urazem głowy
czy kręgosłupa.

-  Dobra,  próbujemy  go  przełożyć  –  komenderował  Zac.  –  Uwaga  na

kręgosłup.  Ja  zabezpieczam  głowę,  Olivio,  ty  bierzesz  go  pod  ręce,
a chłopaki ogarną resztę. Gotowi? Na trzy obracamy go na prawy bok.

Ostrożnie,  lecz  sprawnie  przekręcili  Dave’a  na  prawą  stronę,  tak  by

dało się wsunąć pod niego połowę noszy, po czym powtórzyli tę czynność,
przewracając go na lewą stronę. Spięli nosze i pośpiesznie odeszli. Olivia
zgarnęła, co leżało w zasięgu ręki, i pobiegła za nimi.

Zdążyła  jeszcze  zobaczyć  wóz  strażacki  wjeżdżający  na  pastwisko

i nagle usłyszała podejrzany świst, znak, że zapaliło się paliwo. Fala gorąca
uderzyła ją w plecy z taką siłą, że upadła. Dopiero po chwili uświadomiła
sobie, że to nie fala uderzeniowa ją przewróciła. Ktoś ją mocno popchnął
i osłonił własnym ciałem.

Leżała  otoczona  silnymi  ramionami  i  ze  zdumieniem  wpatrywała  się

w  brązowe  oczy,  które  miały  tak  niesamowity  wyraz,  że  z  wrażenia
wstrzymała oddech. Czy widziała w nich strach? Nawet jeśli, błyskawicznie
zniknął. Zac wstał i podał jej rękę.

-  Przepraszam,  że  cię  przewróciłem.  Nie  byłem  pewny,  czy  jesteśmy

poza  polem  rażenia.  Nic  ci  nie  jest?  –  pytał  i  jednocześnie  patrzył,  czy
pacjent jest bezpieczny.

- Wszystko w porządku. Trochę się przestraszyłam – przyznała, patrząc

na płonące szczątki.

background image

Chyba  przesadziła  z  tą  szczerością.  Przypomniała  sobie  wiadomość

głosową, którą jej zostawił. Nie krył, że nie ma o niej dobrego zdania. Tego
tylko  brakowało,  by  uznał  ją  za  tchórzliwą  babę.  Jej  obawy  okazały  się
zbędne. Z jego oczu wyczytała, że rozumie jej lęk. I jest pełen uznania dla
tego, co pokazała.

- Chłopaki ze straży zaraz się tym zajmą. Najważniejsze, że nikomu nic

się nie stało.

Rozejrzała  się  dokoła.  Na  pastwisku  panował  nerwowy  ruch,  ludzie

biegali,  pokrzykując.  Nikt  nie  zwracał  uwagi  na  wystraszone  owce,  które
wybiegły  przez  otwartą  bramę  prosto  na  jezdnię,  co  mogło  skończyć  się
wypadkiem. Chwilowo nikt nie miał głowy, by je łapać, zwłaszcza że stan
rannego zaczął się pogarszać.

- Zaraz będzie bez kontaktu – stwierdził ratownik.
Zac zaczął sprawdzać reakcję na bodźce. Dave był półprzytomny. Nie

otwierał oczu i nie był w stanie wydobyć z siebie niczego poza bełkotliwym
jękiem.

- Możesz sprawdzić, za ile będzie śmigłowiec?
- Za jakieś dziesięć do piętnastu minut – odparł Ben.
- Dobra, nie ma wyjścia, muszę mu zrobić szybką intubację, bo w takim

stanie nie nadaje się do transportu.

Ratownik wyjął z torby pakiet z lekami i sprzętem. Spojrzał pytająco na

Zaca, ten zaś skinął głową.

- Będziesz mi asystowała? – zapytał, patrząc na Olivię.
-  Jasne.  –  Wzięła  od  ratownika  zestaw  do  intubacji.  W  czasach

rezydentury bardzo podobała jej się praca na anestezjologii. Z tego czasu
została jej wiedza, jak podawać leki zwiotczające mięśnie i jak bezpiecznie
wsunąć do tchawicy rurkę intubacyjną.

background image

Tyle że wykonywała tę procedurę w sterylnych warunkach szpitalnych.

Perspektywa przeprowadzenia intubacji na środku pastwiska, z tlącym się
wrakiem za plecami i ludźmi, którzy krzykiem próbowali zgonić z jezdni
owce, była… ekscytująca.

Wręcz  przyprawiająca  o  dreszczyk,  stwierdziła,  gdy  podawała

Dave’owi krótko działający anestetyk oraz środek zwiotczający mięśnie.

Zac  przykląkł  za  jego  głową  i  przy  pomocy  laryngoskopu  sprawnie

wprowadził  rurkę  do  tchawicy.  Szybko  przyłączył  maskę  tlenową
i trzymając ją jedną ręką, osłuchiwał Dave’a stetoskopem, by upewnić się,
że  jego  drogi  oddechowe  nie  są  zablokowane.  Wykonał  tę  niełatwą
procedurę tak szybko, że Olivia z wrażenia zaniemówiła.

No no! Co za zwinne ręce! I jaka pewność ruchu!
Śmigłowiec  pogotowia  wylądował  chwilę  po  tym,  jak  zabezpieczyli

rurkę intubacyjną i upewnili się, że parametry życiowe rannego są na tyle
stabilne, że możliwy jest bezpieczny transport.

Gdy maszyna siadała na łące, nadleciał mniejszy helikopter należący do

telewizji. Zrobił kilka kółek nad miejscem wypadku, tak by operator mógł
nakręcić parę ujęć, po czym odleciał. Ratownicy wiedzieli, że pacjent jest
przygotowany do transportu, więc nawet nie wyłączyli wirnika. Olivia stała
w bezpiecznej odległości, ale czuła gwałtowny ruch powietrza młóconego
przez łopaty.

Patrzyła,  jak  ratownicy  zabierają  rannego  na  pokład,  machają  Zacowi

i podrywają śmigłowiec do lotu. Akcja dobiegła końca, lecz Olivia wciąż
czuła, jak buzuje w niej adrenalina. Być może Zac też to czuł, bo gdy szli
w kierunku karetki i jego samochodu, uśmiechnął się do niej. Wprawdzie
półgębkiem, ale to wystarczyło, by twarz mu pojaśniała.

Ten  ni  to  uśmiech,  ni  grymas  sprawił,  że  Olivia  znów  poczuła

przyjemny skurcz w dole brzucha. Taki sam jak wtedy, gdy zobaczyła Zaca

background image

w  szpitalu.  Nie  było  sensu  udawać,  że  to  reakcja  na  stres  związany
z ratowaniem życia, bo przecież nie o to chodzi, prawda?

Isaac  Cameron  miał  poważne  szanse  zostać  najbardziej  trwałym

wspomnieniem  tej  niespodziewanej  perturbacji  w  jej  życiu.  Co
zaniepokoiło ją na tyle, że nie zareagowała uśmiechem na uśmiech i uciekła
spojrzeniem w bok. A konkretnie zerknęła na zegarek z takim skupieniem,
jakby  sprawdzenie  godziny  było  w  tej  chwili  najważniejsze.  Bo,  niestety,
było.

- O nie…
- Stało się coś? – Zac spoważniał.
- Nie zdążę na samolot z Dunedin.
Przelotny uśmiech na jego twarzy mocno ją zirytował. Ciekawe, co go

tak bawi? Spojrzała na niego z wyrzutem i zorientowała się, że on wcale nie
patrzy jej w twarz, tylko gapi się na jej sylwetkę jak jakiś gimnazjalista.

- Pewnie nie masz ubrań na zmianę?
-  Słucham?  –  Ani  przez  moment  nie  zastanawiała  się,  w  jakim  stanie

jest jej garderoba. Dopiero teraz przypomniała sobie, że rozdarła spódnicę.
Spojrzała na siebie i zaniemówiła. Wszystko ubrudzone ziemią, poplamione
krwią  i…  o  nie,  tylko  nie  to…  uwalane  owczym  łajnem?  A  eleganckie
miejskie buty nadawały się do wyrzucenia.

-  Zac,  wrzuciliśmy  ci  torbę  medyczną  na  pakę  –  zawołał  Ben,  który

z kolegą kończył pakować sprzęt do karetki.

- Dzięki, stary!
- Widzimy się jutro wieczorem na szkoleniu, tak?
- Tak jest. Chyba że pogoda pokrzyżuje nam plany.
-  Fakt.  Jak  ta  burza,  którą  zapowiadają,  nadejdzie  szybciej,  będziemy

mieli ręce pełne roboty. Tak czy owak, widzimy się jutro.

background image

Karetka  i  wóz  strażacki  minęły  się  w  bramie  z  radiowozem,  który

podjechał do terenówki Zaca.

-  Cześć,  doktorze!  –  przywitał  go  policjant,  opuściwszy  szybę.  –

Podobno miałeś tu niezłą jazdę?

- Tak, ale ja dotarłem tu już po fakcie. Najlepiej, jak pogadasz z doktor

Donaldson, która była naocznym świadkiem.

-  Doktor  Donaldson?  –  Zaskoczony  policjant  spojrzał  na  Olivię,  ale

szybko przywołał się do porządku. – Chętnie z panią porozmawiam, muszę
spisać  zeznania.  Zaczekam  tu  na  inspektorów  z  Komisji  Badania
Wypadków Lotniczych. Oni też będą chcieli z panią porozmawiać. Zostanie
pani u nas na parę dni?

- Raczej nie. Właśnie wracam do Auckland. – Skinęła w stronę swojego

samochodu,  wokół którego zebrały się owce, tak że widać mu było tylko
dach.

- Dobrze by było, gdyby spotkała się pani z inspektorami.
-  Poza  tym  przydałby  ci  się  prysznic.  No  i  chyba  będziesz  musiała

oddać ubrania do pralni – zauważył Zac. – Jedź ze mną do szpitala, tam się
ogarniesz.

- Nie ma mowy! – Wiedziała jedno: jej noga nigdy więcej nie postanie

w szpitalu w Cutler’s Creek.

Wciąż miała w pamięci lekceważący ton ojca, gdy pytał, po co w ogóle

przyjechała i radził, by zbierała się, póki jest dobry. I jeszcze te spojrzenia
przypadkowo  spotkanych  miejscowych  –  zaciekawione  i  jednocześnie
podejrzliwe, osądzające. Tak samo spoglądał na nią ten policjant.

- Sugerowałbym, żeby mimo wszystko nie opuszczała pani miasta przez

parę godzin – oznajmił, otwierając notes. – Niech mi pani poda swój numer,
żebym  mógł  się  z  panią  skontaktować,  jak  przyjadą  inspektorzy.  Mam
nadzieję, że stanie się to szybko. Trzymaj się, Zac!

background image

- Posłuchaj, skoro nie chcesz odświeżyć się w szpitalu, może zrobisz tu

mnie? – zaproponował Zac, gdy radiowóz potoczył się w stronę wraku. –
Mieszkam niedaleko. Muszę wracać do pracy, ale jeśli chcesz, możesz się
wykąpać  i  uprać  ubrania.  –  Znów  uśmiechnął  się  kątem  ust,  a  Olivia
pomyślała, że łatwo go rozbawić, szkoda tylko, że jej kosztem. – Może uda
ci się przebukować bilet. I nikt nie będzie mógł cię oskarżyć, że złamałaś
prawo  i  wyjechałaś,  nie  złożywszy  zeznań.  Oczywiście  nawet  mi  przez
myśl nie przeszło, że mogłabyś zrobić coś nielegalnego…

Co jest z tym facetem nie tak, że ciągle wysyła sprzeczne sygnały? Raz

jest  wyluzowany  i  miły,  że  do  rany  przyłóż.  A  chwilę  potem  krytyczny
i  pełen  rezerwy.  Wręcz  arogancki,  jak  wtedy,  gdy  nagrał  wiadomość.
I jeszcze ten lęk, który dostrzegła w jego oczach tuż po wybuchu paliwa.
O co w tym wszystkim chodzi?

Intrygował  ją,  lecz  nie  miała  czasu  na  rozgryzanie  jego  tajemnic.

Musiała szybko zdecydować, co dalej. Nie mogła tak po prostu wsiąść do
samochodu i odjechać w siną dal. Pomijając konieczność złożenia zeznań,
nie chciała pokazywać się ludziom w takim stanie.

W  Cutler’s  Creek  z  pewnością  nie  brakuje  sklepów  odzieżowych,  ale

miała  dość  ciekawskich  spojrzeń.  Teraz,  gdy  emocje  zaczęły  opadać,
poczuła,  że  się  ochłodziło.  Zimny  wiatr  przenikał  ją  do  kości,  więc
perspektywa gorącego prysznica wydała jej się kusząca.

Pewnie w miasteczku jest jakiś motel, lecz nim do niego dotrze, minie

sporo  czasu.  Cóż,  w  obecnej  sytuacji  propozycja  Isaaca  jest  najlepszym
rozwiązaniem. A poza tym, czy nie mówią, że lepsze znane złe niż nieznane
dobre?

-  Dobrze,  pojadę  do  ciebie  pod  warunkiem,  że  cię  tam  nie  będzie  –

zgodziła się łaskawie.

Widząc zaś, jak Zac unosi brwi, zawstydziła się i bąknęła:

background image

- Dziękuję. Jestem ci wdzięczna.
-  Przynajmniej  tak  mogę  się  zrewanżować  –  odparł.  –  Bardzo  ci

dziękuję  i  doceniam  pomoc.  Chyba  wspólnymi  siłami  udało  nam  się
uratować komuś życie, prawda?

Odruchowo zagryzła wargę. Nie chciała dać po sobie poznać, że słysząc

pochwałę z jego ust, poczuła się dumna. A fakt, że pewnie ocaliła kogoś od
śmierci, uważała za jedno z najbardziej satysfakcjonujących dokonań.

- Mam nadzieję, że Dave wyjdzie z tego – mruknęła i spojrzała na swój

samochód,  wokół  którego  kłębiły  się  dziesiątki  owiec.  –  Jak  ja  do  niego
wsiądę?

- Miastowa w każdym calu? – rzucił z ironią.
Nawet nie wiesz, jak bardzo się mylisz, odpowiedziała mu w myślach.

Miała  zaledwie  pięć  lat,  jak  wysłano  ją  do  szkoły  z  internatem  gdzieś  na
wsi. Owiec było tam co nie miara. A potem matka posłała ją do kolejnej
takiej  szkoły,  tym  razem  w  Anglii.  I  nawet  miała  kucyka.  Ale  wolałaby
mieszkać w mieście. Z rodzicami…

Oczywiście nie miała zamiaru o tym opowiadać. Jej przeszłość to nie

jego  sprawa.  Poza  tym  pewnie  zaraz  poleciałby  do  ojca  i  wszystko  mu
powtórzył.  Swoją  drogą,  ojciec  na  pewno  ochoczo  przystał  na  pomysł
matki, by posłać Olivię do szkoły oddalonej od domu.

- Nie martw się o te owce – uspokoił ją Zac, poważniejąc. – Zaraz ktoś

je  zagoni  na  pastwisko.  Wskakuj.  –  Otworzył  drzwi  terenówki  po  stronie
pasażera. – Podrzucę cię do samochodu, a potem pojedziesz za mną.

Dzięki  Ci,  Panie,  że  coś  go  tchnęło  i  w  wolnej  chwili  trochę  ogarnął

dom. W kuchni nie było stosu brudnych naczyń, a w łazience nie brakowało
czystych ręczników.

background image

- Proszę. – Wyjął dwa z szafki i podał je Olivii. – Tu jest łazienka, a tu

mój  pokój.  –  Wskazał  drzwi.  –  W  dolnej  szufladzie  komody  są  spodnie
i bluzy dresowe. Pewnie będą za duże, ale przynajmniej będzie ci w nich
ciepło.

Wyobraźnia próbowała spłatać mu figla, ale naprawdę nie chciał teraz

myśleć  o  tym,  co  będzie  albo  czego  nie  będzie  miała  na  sobie  pod
ubraniem. Ani jak będzie stała pod prysznicem.

-  Nie  mam  suszarki  do  ubrań,  ale  w  kuchni  jest  piecyk  koza.  Zaraz

w nim napalę. Jak powiesisz nad nim ubrania, wyschną w mgnieniu oka.

- Dzięki! Podasz mi hasło do Wi-Fi?
- Jasne. Wisi w kuchni na korkowej tablicy.
- Zamknąć drzwi na klucz, jak będę wychodziła?
- Jak chcesz. Ja tego nie robię, bo jest tu bezpiecznie.
Dorzucił  drew  i  zamknął  drzwiczki  piecyka.  Czuł  się  dziwnie

rozstrojony.  Podejrzewał,  że  to  przez  strzelające  w  górę  płomienie,  które
skojarzyły  mu  się  z  gorącem  i  groźnymi  eksplozjami.  Zdaje  się,  że  akcja
ratunkowa wstrząsnęła nim bardziej, niż sądził.

- Dobrze, będę się zbierał. Po drodze zadzwonię do Bruce’a, wiesz, tego

policjanta, z którym rozmawialiśmy, i powiem mu, gdzie cię szukać.

-  W  takim  razie  idę  się  umyć.  –  Niespodziewanie  uśmiechnęła  się  do

niego. – Jeszcze raz wielkie dzięki, Zac.

No  no…  Pierwszy  raz  zobaczył,  jak  się  uśmiecha.  Co  to  był  za

uśmiech!  Ciepły  i  szczery,  uwydatniający  cudny  kształt  jej  ust.  Już
wcześniej podejrzewał, że Olivia jest piękną kobietą, ale jej uśmiech tak go
rozbroił,  że  aż  mu  zaschło  w  ustach.  Był  tak  rozkojarzony,  że  nawet  się
z nią nie pożegnał, jedynie skinął ręką i wyszedł. Całe szczęście, że kiedy
wróci, jej już tu nie będzie. Przeczuwał, że będzie potrzebował sporo czasu,
by odzyskać wewnętrzny spokój, który nieświadomie zakłóciła.

background image

O ile go odzyska…

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Zaskoczył  go  widok  małego  czerwonego  samochodu  stojącego  przed

stodołą.  Nie  potrafił  ocenić,  czy  serce  zabiło  mu  mocniej  z  radości,  czy
z obawy przed potencjalnymi problemami.

Zastał  Olivię  w  kuchni,  ubraną  w  jego  stary  dres.  Poczuł  znajomy

zapach własnego żelu pod prysznic i szamponu, i miał wrażenie, jakby była
tu  od  zawsze.  Z  rozpuszczonymi  wilgotnymi  włosami  i  bez  makijażu
powinna wyglądać mniej atrakcyjnie, lecz było wręcz odwrotnie.

Nadal  zachwycała  urodą,  a  jednocześnie  wyglądała  na  bardziej

przystępną  –  jak  zwykła  dziewczyna,  a  nie  supermodelka  bawiąca  się
w chirurga z prywatnej kliniki.

No dobrze… powiedzmy, że zaskoczenie było przyjemne. Zwłaszcza że

emocje związane z akcją ratunkową opadły, a Olivia nie manifestowała już
wrogiego nastawienia.

-  Bardzo  cię  przepraszam  –  powiedziała.  –  Ludzie  od  badania

wypadków  przyjechali  akurat,  jak  kończyło  się  pranie.  Zajęli  mi  sporo
czasu, a przez to ubrania jeszcze nie wyschły i wciąż tu jestem.

-  Widzę.  –  Spodobało  mu  się,  jak  z  przepraszającą  miną  uroczo

marszczy  nos.  Skruszona  w  niczym  nie  przypominała  pewnej  siebie
szykownej  kobiety,  która  pojawiła  się  w  szpitalu,  burząc  wszystkim
spokój. – Nie ma sprawy. Udało ci się przebukować bilet?

- Tak, ale dopiero na wczesne popołudnie. Próbowałam znaleźć motel,

ale jedyna opcja w promieniu setek mil to jakiś pub. Naprawdę nie ma tu
gdzie przenocować?

background image

-  No  właśnie,  nie  bardzo.  –  Może  powinien  ją  uprzedzić,  że

w  miasteczku  już  się  rozniosło,  iż  przyjechała  córka  Donaldsona,  zrobiła
aferę,  trzasnęła  drzwiami  jak  rozpuszczony  bachor  i  sobie  poszła,
a mieszkańcy nie są zachwyceni jej zachowaniem?

Olivia musiała czytać w jego myślach, bo prychnęła i pokręciła głową.
- Tak właśnie myślałam. Nie przyjmą córki marnotrawnej z otwartymi

ramionami,  co?  Cóż,  w  takim  razie  jadę  do  Dunedin  i  tam  znajdę  jakiś
nocleg.

-  Ściemnia  się.  Moim  zdaniem  to  kiepski  pomysł,  żebyś  jechała  teraz

serpentyną  przez  wąwóz.  Po  pierwsze,  nie  znasz  tej  drogi,  a  po  drugie
zaczyna mocno wiać.

- Ooo…
Zaniepokojona, wydała mu się delikatna i krucha. Nagle przyszła mu do

głowy myśl, która ścięła go z nóg. Pewnie tak wyglądałaby rano, budząc się
w  nie  swoim  łóżku  po  upojnej  nocy  z  kochankiem.  Wyrwana  ze  swojej
strefy komfortu, niepewna, jak się zachować. Ech...

Poczuł,  jak  uginają  się  pod  nim  kolana.  Fajnie  byłoby  być  tym

mężczyzną. Tym megaszczęściarzem…

Czy mu się tylko zdawało, czy jej źrenice się rozszerzyły, przez co oczy

stały się niewiarygodnie niebieskie? Na pewno nie przywidziało mu się, że
zwilżyła usta, a jej głos zabrzmiał ochryple. Czyżby jak on zareagowała na
wyraźnie  wyczuwalne  napięcie  erotyczne,  które  wypełniło  przestrzeń
między nimi?

- Co mi radzisz?
Odpowiedź, która przyszła mu do głowy, była niedorzeczna. I nie miała

formy słów. Po prostu miał ochotę objąć ją i pocałować, by przekonać się,
czy smakuje tak samo słodko jak wygląda. Najchętniej zacałowałby ją na
śmierć. I jak jakiś dziki złapał na ręce i zaniósł do swojego łóżka. Fantazja

background image

go poniosła, ale na tym koniec. Nie popełni błędu, którego skutki byłyby
opłakane.

W ciągu lat po utracie Mii nie żył jak mnich. Jednak teraz było zupełnie

inaczej. Po pierwsze, Olivia była córką szefa – człowieka, którego darzył
szacunkiem.  Po  drugie,  dotąd  traktował  seks  jak  dobrowolne,  ale  krótkie
spotkanie,  nie  zaś  uczuciową  więź.  I  dopiero  dziś,  przy  tej  kobiecie,
obudziły się w nim pragnienia tak silne, że aż niebezpieczne. Olivia stanowi
zagrożenie?

Bez przesady. Potrafi się kontrolować. Gdy się odezwał, jego głos nie

zdradzał emocji, które w nim buzowały.

- I tak musisz zaczekać, aż wyschną ubrania. A potem coś się wymyśli.

W najgorszym razie możesz zanocować tutaj. Mam łóżko dla gości.

Boże,  jak  on  na  nią  spojrzał!  Trwało  to  sekundę,  góra  dwie,  ale  nikt

nigdy  tak na nią  patrzył.  Jakby  poza  nią  nie  istniał  świat.  Zupełnie  jakby
chciał chwycić ją za włosy i… lepiej nie myśleć, co dalej!

Czuła,  że  się  czerwieni.  Całe  szczęście  Zac  był  odwrócony  plecami

i wyglądał przez okno. Gdyby zobaczył, co się z nią dzieje, spaliłaby się ze
wstydu. Nie ma opcji, nie zostanie z tym mężczyzną pod jednym dachem,
bo wiadomo, jak to się może skończyć.

Nie pozwoli sobie na przygodny seks, bo to wbrew jej zasadom. Nawet

z  Patrickiem  poszła  do  łóżka  dopiero  wtedy,  gdy  zadeklarował,  że  myśli
poważnie  o  ich  związku.  A  jednak  cichutki  głos  z  tyłu  głowy  uparcie
przypominał, że Patrick nigdy tak na nią nie patrzył. Ani on, ani żaden inny
facet.  Kto  wie,  może  więcej  się  to  nie  zdarzy?  Poza  tym  zżerała  ją
ciekawość.

Skoro  wystarczyło,  że  facet  na  nią  spojrzał  i  już  ją  wzięło,  to  co  to

będzie, jak jej dotknie? Albo… Aż ją korciło, żeby się przekonać.

background image

-  Masz  rację,  jazda  w  taką  pogodę  krętą  drogą  to  kiepski  pomysł.  –

Chryste, co się dzieje z jej głosem? – Ale tu nie mogę zostać!

Możesz, możesz! Już nie bądź taka cnotliwa. To raptem jedna noc, poza

tym  nikt  się  nie  dowie.  A  może  nic  się  nie  wydarzy.  Może  to  sobie
wymyśliłaś…

- Jak chcesz. – Odwrócił się od okna. – Masz jeszcze trochę czasu do

namysłu. Idę na dwór. Muszę zajrzeć do Chloe.

-  Chloe?  –  Odruchowo  rozejrzała  się  dokoła.  Ktoś  z  nim  mieszka?

A może Chloe to sąsiadka? Albo jego dziewczyna? Uczucie zawodu ukłuło
jak żądło. Co za absurd!

-  Nie  zauważyłaś  największego  konia  na  świecie?  Pasie  się

w  ogrodzie.  –  Roześmiał  się,  wyjmując  marchewkę  z  lodówki.  Kiedy  ją
zamykał,  zabrzęczały  butelki  wina  leżakujące  na  stojaku.  –  Jeśli  masz
ochotę, częstuj się. Korkociąg jest w szufladzie przy zlewie.

Po długim dniu pełnym mocnych wrażeń łyk wina był nie lada pokusą.

Poza  tym  wypicie  kieliszka  lub  dwóch  oznacza,  że  nie  usiądzie  za
kierownicą. Ostatecznie pokusa zwyciężyła nad rozsądkiem.

Otworzyła  wino  i  z  kieliszkiem  w  ręku  patrzyła,  jak  za  oknem  Zac

z torbą marchwi i wiązką siana po pachą idzie w stronę drewnianej zapory,
za którą czekał koń. Ponad nim wznosił się łuk uformowany z żywopłotu,
tło  zaś  stanowiły  góry.  Wszystko  razem  wyglądało  jak  urocza  pocztówka
przedstawiająca  sielski  obrazek.  Jego  naturalne  piękno  sprawiło,  że
wzruszenie ścisnęło Olivię za gardło, a w jej oczach błysnęły łzy.

Od  dawna  nie  wracała  myślą  do  wspomnień,  które  teraz  ożyły.  Ciche

rżenie,  oznaka  radości.  Kojące  ciepło  ukochanego  kucyka  Koko  i  jego
zapach,  gdy  obejmowała  go  za  szyję.  Tęsknota  za  dawno  minionymi
cudownymi  chwilami  była  wręcz  bolesna.  Podobnie  jak  wszystko,  co

background image

wiązało  się  z  ojcem.  Który  właściwie  już  nie  istniał.  Może  go  sobie
wymyśliła?

Wyidealizowała  go,  by  stał  się  ucieleśnieniem  dziecięcych  marzeń

o wspaniałym kochającym tacie?

Pociągnęła łyk wina i patrzyła, jak Zac otwiera zaporę, a koń podchodzi

i ociera się swoim wielkim łbem o jego ramię. Zwierzę rzeczywiście było
potężne.  Zac,  mimo  słusznego  wzrostu,  nie  dosięgał  głową  do  grzbietu
Chloe,  która  miała  charakterystyczne  jedwabiste  białe  futro  na  pęcinach
i gwiazdkę na czole.

- Chloe jest rasy clydesdale? – zapytała, gdy wrócił.
- Podobno, ale nie czystej krwi.
- Jeździsz na niej?
-  Żartujesz?  –  Zaśmiał  się.  –  Musiałbym  się  na  nią  wdrapywać  po

drabinie.  Mówią,  że  jak  już  spadać,  to  z  wysokiego  konia,  ale  wolę  nie
próbować. A tak w ogóle, ponoć ma się niebawem oźrebić.

- Ponoć?
- Nie jestem jej właścicielem. Dostałem ją w pakiecie razem z domem.

Właściciel, który jest teraz za granicą, szukał kogoś, kto zajmie się kurami
i koniem. Mieszkam tu już prawie rok, a źrebaka jak nie było, tak nie ma.
Właściciel będzie rozczarowany. Dolać ci wina?

-  Sama  nie  wiem.  –  Nadeszła  pora  podjęcia  decyzji.  Drugi  kieliszek

oznaczał,  że  nigdzie  już  dziś  nie  pojedzie.  Otworzyła  usta,  by  odmówić,
lecz  ku  swojemu  zaskoczeniu  powiedziała:  -  Chętnie  się  napiję,  ale  nie
sama…

I znowu to spojrzenie...
- Jeden kieliszek nie zaszkodzi – mruknął. – Nie mam dziś dyżuru pod

telefonem, ale nigdy nie wiadomo, co się wydarzy, prawda?

background image

Nie zareagowała. Nie była w stanie. Aluzja była aż nadto czytelna. Nie

mówił o nagłych przypadkach wymagających interwencji. W każdym razie
nie tylko o nich.

Atmosfera  wyraźnie  się  zmieniła  –  jakby  Olivii  nagle  wyostrzyły  się

zmysły. Widziała, jak głęboka czerwień wina faluje w szkle. Wyłapywała
każdy oddech Zaca i ledwie wyczuwalny zapach Chloe, którym przesiąkło
jego ubranie. Czuła też jego zapach. Zapach mężczyzny. Mogła przysiąc, że
dociera do niej bijące od niego ciepło.

Nie miała złudzeń, że robi błąd, zostając tutaj na noc, ale nie było na

świecie takiej siły, która teraz by ją stąd wyciągnęła.

O  rety!  Człowieku,  co  ty  wyprawiasz?  Po  co  igrasz  z  ogniem?  Żeby

sobie udowodnić, że potrafisz nad sobą zapanować? Możliwe.

- Może usiądziemy? – zaproponował.
Olivia poszła za nim i zajęła miejsce przy kuchennym stole. Unikała go

wzrokiem  i  błądziła  spojrzeniem  po  przestronnej  kuchni.  Jej  oczy
wędrowały  od  drewnianej  belki,  z  której  zwisały  miedziane  garnki,  do
wymurowanej  z  cegły  wnęki  paleniska,  gdzie  stał  piecyk,  a  nad  nim  jej
suszące się ubrania.

- Ładna ta kuchnia – pochwaliła. – Taka rustykalna.
- Też mi się podoba. Kojarzy mi się z farmą, na której się wychowałem.

W County Cork w Irlandii.

- Tak mi się zdawało, że masz irlandzki akcent.
Jej  błękitne  oczy  mówiły  mu,  że  mogłaby  tak  siedzieć  i  słuchać  go

w nieskończoność. I że nie tylko akcent jej się w nim podoba. Cieszyło go,
że skupił na sobie jej uwagę.

-  Co  przygnało  Irlandczyka  do  najmniejszego  miasteczka  w  Nowej

Zelandii?

background image

-  Po  pierwsze  Nowa  Zelandia  była  krótkiej  liście  krajów,  w  których

jeszcze nie byłem. Po drugie, miałem dość wielkich miast.

- Dużo podróżujesz?
-  Sporo.  Chyba  urodziłem  się  z  głodem  adrenaliny.  Odkąd  pamiętam,

szukałem przygód i mocnych wrażeń. Nic dziwnego, że moja mama szybko
osiwiała.

-  Dlaczego  więc  zostałeś  lekarzem,  a  nie…  dajmy  na  to,  pilotem

śmigłowca?

-  Będziesz  zaskoczona,  jak  często  lekarze  latają  śmigłowcami.

Zwłaszcza  gdy  pracują  w  strefie  działań  wojennych  albo  na  oddziałach
ratowniczych w miastach typu Boston czy Chicago.

- W strefie działań wojennych? Poważnie?
- Kiedy zdobyłem kwalifikacje, byłem pierwszy na liście chętnych do

wyjazdu.  Zaliczyłem  kilka  wojen,  ale  nie  można  zbyt  długo  pracować
w takich warunkach. Ciężko jest po prostu.

- Nawet nie potrafię sobie tego wyobrazić – przyznała półgłosem.
Tym  razem  patrzyła  mu  w  oczy.  Z  szacunkiem.  I  czymś  jeszcze.

Z troską? Ze współczuciem?

-  Teraz  rozumiem,  skąd  twoja  błyskawiczna  reakcja,  jak  wybuchło

paliwo. I dlaczego byłeś tak bardzo…

- Tak bardzo co? – Napił się wina, nie spuszczając z niej wzroku. Co

takiego dostrzegła?

- Bo ja wiem… Jakiś taki udręczony. Jakby działo się coś okropnego.

Albo jakby coś strasznego ci się przypomniało.

- Minęło mnóstwo czasu – odparł z namysłem. – Myślałem, że już się

otrząsnąłem, ale najwyraźniej wybuch przypomniał mi to, o czym nie chcę
pamiętać.

background image

Słuchała go w milczeniu. Z zaciekawieniem. Chyba dlatego postanowił

podzielić  się  z  nią  tym,  co  dotąd  zachowywał  dla  siebie.  A  może
wydarzenia tego zwariowanego dnia na tyle wytrąciły go z równowagi, że
odważył  się  przekroczyć  granice  prywatności?  Tylko  czy  warto  grzebać
w starej ranie, by się przekonać, czy już się zabliźniła?

-  Jak  służyłem  w  wojsku,  miałem  koleżankę,  Mię.  Właściwie

przyjaciółkę.  Wyjątkowo  bliską.  Po  zakończeniu  służby  mieliśmy  się
pobrać. Pewnego dnia Mia szła przede mną i trafiła na minę. – Co za ulga!
Jednak  potrafi  już  mówić  o  tym  bez  emocji,  jakby  opowiadał  scenę
z filmu. – Nie skończyło się to dla niej dobrze. Straciła obie nogi i w ciągu
kilku minut zmarła.

Życie tliło się w niej na tyle, ile potrzebował, by podbiec i ostatni raz

wziąć ją w ramiona. Dziś był w stanie zmierzyć się z tym wspomnieniem.
Już się nie bał, że pęknie tama i zaleje go fala złych emocji. Nie miał jednak
odwagi  zrobić  ostatniego  kroku  i  przyznać,  że  Mia  zginęła  przez  niego.
Gdyby jej nie namówił, by przedłużyła służbę i zaczekała, aż on zakończy
swoją, byłaby cała i zdrowa.

Olivia zasłoniła dłonią usta. Była zszokowana.
Ciekawe, jak by zareagowała, gdy wyznał, że po śmierci Mii odgrodził

się murem od wszelkich uczuć, bo wydawało mu się, że jeśli przestanie mu
zależeć, będzie bezpieczny. I że w zobojętnieniu osiągnął mistrzostwo.

Potrafił  tak  się  zdystansować,  że  nawet  śmierć  dziecka  nie  zrobiła  na

nim  wrażenia.  I  to  był  punkt  zwrotny.  Po  tym  doświadczeniu  był  gotów
rzucić  medycynę.  Akurat  z  tego  nie  chciał  się  zwierzać.  Zresztą  i  tak
nadmiernie się otworzył.

- Cóż, chyba powiedziałem więcej, niż chciałaś usłyszeć. – Postanowił

skierować rozmowę na inne tory. – Porozmawiajmy o tobie. Intryguje mnie,

background image

dlaczego wystarczył jeden telefon, żebyś przyjechała. I dlaczego twój ojciec
nie zrobił tego wcześniej.

- Jego o to zapytaj. – Wzruszyła ramionami.
- A ty nie chcesz wiedzieć?
- Podobnie jak ty o pewnych sprawach wolę zapomnieć.
- Jasne.
Desperacko  odsuwał  od  siebie  obrazy  zdarzeń,  o  których  nie  miał

odwagi  jej  powiedzieć.  Zwłaszcza  wspomnienie  chwili,  gdy  trzymał  na
rękach umierające dziecko i nie czuł absolutnie nic. Żadnego żalu, buntu.
Nic. Był całkowicie wyprany z emocji. Wypalony.

- Dolać ci wina? – zapytał, byle się czymś zająć.
- Tak, pyszne jest.
Jak urzeczony obserwował czubek jej języka, którym wodziła po dolnej

wardze.  Wiedział,  że  Olivia  robi  to  nieświadomie.  Gdyby  podniosła  oczy
i  dojrzałby  w  nich  kuszący  wyraz,  który  widział  wcześniej,  nie  byłoby
odwrotu. Pośpiesznie poszedł po wino.

Na  dworze  zapadł  zmrok.  Wiatr  przybrał  na  sile  i  napierał  na  okna

z taką mocą, że dzwoniły szyby. Drugi kieliszek wina oznaczał, że Olivia
nigdzie już nie pojedzie. Zerknął przez ramię i zdziwił się, że jej miejsce
przy stole jest puste. Podeszła do niego z pustym kieliszkiem i stanęła tuż
za jego plecami.

Długo  patrzyli  sobie  w  oczy  i  w  milczeniu  oswajali  się  z  brutalną

prawdą, że nie uda im się zignorować erotycznego napięcia, które nie niosło
z  sobą  żadnych  zobowiązań,  bo  pewnie  nigdy  już  się  nie  spotkają,
a pojawiło się, bo wypadki tak się potoczyły, że niechcący uchylili przed
sobą drzwi do tych sfer życia, które ukrywali przed światem.

Zac  zorientował  się,  że  Olivia  nie  przepracowała  traumy  związanej

z  odejściem  ojca,  on  zaś  opowiedział  jej  o  Mii,  bo  czuł,  że  i  tak  potrafi

background image

dostrzec jego prawdziwe oblicze ukryte pod maską luzaka.

Poczucie  silnej  więzi  sprawiło,  że  postanowił  zrezygnować

z samokontroli, która była jego tarczą.

Jeśli okaże się, że popełnił błąd, pomyśli o konsekwencjach jutro. W tej

chwili nie był w stanie oprzeć się pokusie i nie miał wątpliwości, że Olivia
pragnie go tak mocno jak on jej. Niespiesznie zabrał jej kieliszek, odstawił
na kuchenny blat i czekał na reakcję.

Olivia  miała  wrażenie,  że  traci  równowagę.  Naprawdę  wystarczyło

trochę wina, by zaczęła się zataczać? Nie, to nie alkohol. Przydarzyło jej się
coś, co spotyka ludzi raz w życiu i jest udziałem nielicznych: oczarowanie
tak przemożne, że nie sposób się przed nim bronić.

Kiedy  dopadało  jednocześnie  oboje,  musiało  dojść  do  zwarcia.

W przytulnej kuchni Zaca chyba zabrakło tlenu, bo jej nagle zabrakło tchu.
Trudno. I tak nie myślała teraz o oddychaniu, tylko o tym

Usta  Zaca  na  jej  ustach.  Jego  dłonie  na  jej  skórze.  I  jego  skóra,  tak

gładka, jakby dotykała jedwabiu.

Jeszcze mogli się wycofać. Gdy na moment oderwali się od siebie, Zac

spojrzał na drzwi, a potem na nią. W ten wymowny sposób zapraszał ją, by
przenieśli  się  gdzieś,  gdzie  będzie  im  wygodniej.  Na  przykład  do  jego
łóżka…

- Ja naprawdę nie… - Nie miała zamiaru opowiadać, że tego nie chce,

bo wyczułby, że kłamie. – Ja naprawdę nie robię takich rzeczy. Nie chcę,
żebyś sobie pomyślał, że…

-  Nie  pomyślę  sobie  –  szepnął.  –  A  jeśli  już,  to  tylko  i  wyłącznie,  że

jesteś cudowna. I że przeżyjemy razem tę noc, a potem pewnie już się nie
spotkamy, prawda?

Skinęła głową. Na więcej nie było jej stać, bo miała dziwnie zamglony

umysł. Jedno wiedziała na pewno. Nie wycofa się, choć przerażała ją siła

background image

pożądania.

Nad  ich  głowami  coś  huknęło,  jakby  dach  uniósł  się  i  opadł.  Dziki

podmuch wiatru uderzył w okna, a po chwili ulewa zabębniła o dachówki
jak werbel zapowiadający to, co nastąpi. Olivia była niemal pewna, że już
nigdy  nie  przeżyje  tak  wielkiego  uniesienia,  dlatego  chciała  poczuć  na
własnej skórze, jak to będzie.

Ten jeden jedyny raz…

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Obudził ją głuchy grzmot przetaczającej się gdzieś daleko burzy.
Długo  nie  otwierała  oczu.  Miała  ochotę  naciągnąć  kołdrę  na  głowę

i  grzać  się  w  cieple  łóżka.  Wiedziała,  że  jest  w  nim  sama.  Nie
przeszkadzało jej to. Miała czas, by przeciągnąć się leniwie, poczekać, aż
mięśnie  się  obudzą.  I  spokojnie  powspominać  noc,  która  już  się  nie
powtórzy.

Przeżyła na jawie cudowną fantazję erotyczną. W najśmielszych snach

nie przypuszczała, że seks może być tak wspaniały i uskrzydlający. Że ktoś
będzie  w  stanie  zaprowadzić  ją  na  szczyt  rozkoszy.  Najbardziej  jednak
zdumiało  ją,  do  czego  sama  jest  zdolna.  Nie  posądzała  się  o  takie
wyrafinowanie w miłosnej sztuce. Zachowywała się, jakby nagle puściły jej
wszystkie hamulce. Aż się zaczerwieniła, wspominając, co wyprawiała.

Dość  leniuchowania.  Otworzyła  oczy  i  usiadła.  Nawet  nie  usłyszała,

kiedy wstał Zac. Nic dziwnego, po dniu pełnym mocnych wrażeń i jeszcze
bardziej intensywnej nocy spała jak kamień.

- Jak się obudzisz, pewnie mnie już nie będzie – uprzedził.
Owinęła się kołdrą i wstała. Ciało wiąż miała ociężałe od miłości. Fakt,

że nie oszczędzali się i długo nie mieli dość. Która godzina? Przecież musi
jechać na lotnisko. Zostawić za sobą tej bajkę i wrócić do rzeczywistości.

- Zac?
Jej  wołanie  odbiło  się  od  ścian  holu.  Nie  ma  go.  Wiedziała,  że  jest

w  domu  sama,  bo  nie  czuła  napięcia,  które  wczoraj  niemal  odbierało  im

background image

rozum.

Po  Zacu  zostały  wspomnienia.  Był  częścią  snu,  z  którego  właśnie  się

obudziła.

Wzięła  szybki  prysznic  i  poszła  po  ubranie,  które  wyschło,  ale  było

w opłakanym stanie. Trudno. Musi w nim dojechać do Dunedin i tam coś
sobie kupi. Nie miała prostownicy, więc zaplotła włosy w luźny warkocz,
by  nie  wpadały  jej  do  oczu.  Na  szczęście  miała  w  torebce  podstawowe
kosmetyki, więc mogła zrobić lekki makijaż.

W  kuchni  był  bałagan  po  uczcie,  którą  urządzili  nad  ranem,  jak  już

zgłodnieli. Zrobili sobie kanapki z jajkiem sadzonym i konfiturą z cebuli na
grubej pajdzie chleba i popili je resztką wina. W życiu nie jadła lepszego
posiłku.  W  pierwszym  odruchu  chciała  pozmywać,  ale  dała  sobie  z  tym
spokój. Wprawdzie miała wystarczająco dużo czasu, by zdążyć na samolot,
ale musiała wziąć poprawkę na jazdę serpentyną. Zwłaszcza że pogoda się
pogarszała.

Przez okno nad zlewem spojrzała na ołowiane chmury kotłujące się nad

ziemią. Nagle rozdarła je błyskawica tak oślepiająca, że musiała odwrócić
głowę.  Zaraz,  a  co  to…?  Kątem  oka  dostrzegła  coś,  co  ją  zaniepokoiło,
więc spojrzała uważnie, czy się nie myli. Nie.

Zapora  w  żywopłocie,  za  którą  ciągnęło  się  pastwisko,  była  otwarta.

Przysunęła twarz do szyby, by dojrzeć więcej. O nie! Aż jej serce stanęło.
Chloe,  która  musiała  wystraszyć  się  grzmotów,  weszła  do  ogrodu  i  stała
w warzywniku.

Olivia  mogła  zostawić  zlew  pełen  naczyń,  ale  nie  konia  na  dworze

podczas burzy. Co będzie, jak się spłoszy i pogna przed siebie, wprost pod
koła samochodu?

Wzięła kilka marchewek i wyszła do ogrodu. O dziwo, klacz nawet nie

spojrzała  na  smakołyk.  Stała  ze  spuszczonym  łbem,  nienaturalnie

background image

przygarbiona. Po chwili przyklękła na przednie kopyta i przewróciła się na
bok.

-  O  Boże!  Chloe,  co  się  dzieje?  –  Olivia  przykucnęła  i  uspokajająco

pogłaskała  ją  po  szyi.  –  Nie  bój  się,  kochana.  Będzie  dobrze.  Zaraz
zadzwonię do Zaca. On będzie wiedział, jak ci pomóc.

Biegnąc do domu, uświadomiła sobie, że nie ma numeru jego komórki,

ale  może  zadzwonić  do  szpitala.  Zaczęła  szukać  numeru  w  internecie
i właśnie wtedy padła jej bateria. Nie zabrała ładowarki, bo nie przyszło jej
do  głowy,  że  utknie  tu  na  dwa  dni.  Westchnęła  poirytowana.  Nie
pozostawało jej nic innego, jak zostawić Chloe i jechać po Zaca. Najpierw
jednak postanowiła sprawdzić, jak klacz się czuje.

Nadal leżała na boku i wydawała z siebie chrapliwe odgłosy, które nie

były  rżeniem.  Pod  jej  ogonem  pojawiło  się  coś,  co  wyglądało  jak  biały
półprzezroczysty balon.

-  Jezu,  ty  się  źrebisz!  –  Przyklękła  i  zaczęła  gładzić  splątaną  grzywę

zwierzęcia.  –  Pewnie  przyszłaś  tu  szukać  pomocy,  tak?  Mądry  koń!
Wszystko będzie dobrze, mała. Jakoś we dwie damy radę.

Nie  było  mowy,  by  zostawiła  teraz  klacz  samą.  Musi  tu  zaczekać,  aż

źrebak  przyjdzie  na  świat.  Potem  będzie  się  martwiła,  co  dalej.  Teraz
najpilniejszą  sprawą  było  zabranie  klaczy  i  dziecka  pod  dach,  gdzie
bezpiecznie  przeczekają  burzę.  Zostawiła  ją  na  moment  i  zajrzała  do
stodoły.

Na  szczęście  pomieszczenie  było  prawie  puste,  nie  licząc  kilku  bel

słomy i siana. Znalazła coś ostrego, przecięła szpagat, którym skrępowana
była  słoma,  i  rozłożyła  grubą  warstwę  na  wybrukowanym  klepisku,  po
czym  wróciła  do  Chloe.  Na  szczęście  poród  postępował.  Przez  worek
owodniowy widać było kopytka i przytulony do nich łeb.

background image

- Zuch dziewczyna! – Olivia delikatnie poklepała klacz. – Świetnie ci

idzie. Przyj mocno!

Nie  miała  pojęcia,  ile  czasu  upłynęło,  zanim  źrebak  wyśliznął  się  na

ziemię.  Chwilami  martwiła  się,  że  akcja  porodowa  idzie  za  wolno
i  próbowała  przygotować  się  na  sytuację,  gdy  będzie  potrzebna  pomoc
weterynarza. Kiedy więc Chloe po ostatnim silnym skurczu wydała źrebaka
na świat, odetchnęła z ulgą.

Pochyliła  się  nad  maluchem  i  przebiła  membranę  worka,  by  mógł

złapać pierwszy oddech.

Chloe przez chwilę odpoczywała, po czym podniosła się, przerywając

przy  okazji  pępowinę.  Podeszła  do  swojego  dziecka,  dokładnie  je
obwąchała i zaczęła lizać mokrą sierść. Konik próbował się podnieść, ale
był jeszcze zbyt słaby. Olivia spojrzała na ołowiane niebo.

Zerwał się wiatr i zaczęło padać. Wiedziała, że musi zabrać zwierzęta

do  stodoły.  Konik  był  spory  i  ciężki,  ale  jakimś  cudem  zaciągnęła  go  do
środka  i  ułożyła  na  sianie.  Chloe  spokojnie  poszła  za  nią  i  pozwoliła  jej
wytrzeć małego wiązką siana, podczas gdy sama lizała mu łebek.

-  No  dobrze.  Jesteście  bezpieczne.  –  Olivia  uśmiechnęła  się,  lecz

w oczach miała łzy. – Chloe, wiesz, co masz robić, prawda? Cudny ten twój
maluszek.

Nalała  do  wiadra  wody,  a  potem  ze  wzruszeniem  obserwowała,  jak

klacz i jej źrebiątko poznają się nawzajem. W końcu rozsądek wziął górę
i wróciła do domu, by się przebrać i wyruszyć w drogę.

Tym  razem  jej  garsonka  nadawała  się  do  wyrzucenia.  Włożyła  więc

dres, który dał jej Zac, zebrała swoje rzeczy i poszła do samochodu.

Wprawdzie  zarzekała  się,  że  jej  noga  więcej  nie  postanie  w  Cutler’s

Creek, ale postanowiła złamać słowo. Musiała przecież przekazać Zacowi
radosną  nowinę.  Dokładnie  obliczyła  czas  i  wyszło  jej,  że  nawet  jeśli

background image

nadłoży te dwadzieścia minut, przy odrobinie szczęścia zdąży na swój lot.
Ledwie jednak wyjechała  na drogę, przekonała  się, że odrobina szczęścia
może nie wystarczyć.

Pioruny waliły jeden za drugim, a ich błysk co chwila ją oślepiał. Przy

tym  lało  jak  z  cebra  i  wycieraczki  nie  nadążały  zbierać  wody.  Niewiele
widziała przez zalaną deszczem szybę, ale zagryzła zęby i w żółwim tempie
posuwała się w stronę miasteczka.

Swoją drogą, co to za pechowe miejsce. Kto jej uwierzy we wszystko,

co  ją  tu  spotkało  w  ciągu  doby?  Jedyny  plus,  że  będzie  miała  o  czym
opowiadać  na  przyjęciach.  Jest  wszakże  coś,  o  czym  nikomu  nie  powie.
Wspomnienie miłosnej nocy będzie należało wyłącznie do niej.

-  Popatrz  no  tylko,  George,  co  tu  się  dzieje?  Jak  ty  w  taką  nawałnicę

pojedziesz z mamą do domu?

Zac podszedł do okna z noworodkiem na rękach.
-  Fay,  jesteś  pewna,  że  chcesz  jechać?  Może  zostaniesz  do  jutra?  –

zapytał jego mamę, która z pomocą położnej Debbie pakowała rzeczy.

To, co widział za szybą, nie napawało optymizmem. Miał nadzieję, że

Olivia  zdążyła  pokonać  wąwóz,  nim  burza  rozszalała  się  na  dobre.  Jazda
górską  serpentyną  w  tych  warunkach  była  skrajnie  niebezpieczna.  Tego
tylko brakowało, że przydarzy jej się wypadek.

-  Wolę  wracać  na  farmę.  Powiem  szczerze,  że  już  nie  mogę  się  już

doczekać, kiedy usiądę przy kominku we własnej kuchni – odparła Fay. –
Podjadę  samochodem  pod  drzwi  i  się  przemkniemy.  A  kto  to  się  tak
spieszy? – zaciekawiła się, zerkając na smagany deszczem podjazd.

Zacowi wystarczyło jedno spojrzenie na człowieka, który ślizgając się

na  mokrych  deskach  dopadł  drzwi,  i  już  wiedział,  że  sprawa  jest  pilna.
Podał noworodka Fay i ruszył do rejestracji.

background image

Dotarł  tam  w  tym  samym  momencie  co  ludzie,  którzy  mimo  fatalnej

aury  musieli  jechać  do  szpitala,  jednak  płacz  i  krzyk  słyszał  już  na
korytarzu.

Szukającym  pomocy  okazał  się  Mike,  miejscowy  strażak  ochotnik,

który  niósł  na  rękach  płaczącą  dziewczynę  przyciskającą  do  twarzy
zakrwawiony ręcznik.

- Dawaj ją tutaj. – Zac wskazał mu drzwi do gabinetu zabiegowego. –

Co się stało?

-  Shayna  szła  do  autobusu  szkolnego,  jak  zerwał  się  wiatr.  Dostała

w twarz kawałkiem blachy, który oderwał się z zagrody dla psów.

-  Co  ci  przygotować,  Zac?  –  zapytała  Debbie,  która  zostawiła  Fay

i pospieszyła za nim.

-  Na  razie  zwykły  opatrunek  i  sól  fizjologiczną  –  odparł,  pomagając

Mike’owi  ułożyć  szesnastolatkę  na  leżance.  –  Shayno,  spróbuj  się  trochę
uspokoić.  Weź  kilka  oddechów,  dobrze?  Straciła  przytomność?  –  zapytał
Mike’a.

-  Raczej  nie.  Upadła,  ale  zaraz  wstała  i  przybiegła  do  domu  zalana

krwią. Złapałem ręcznik i kazałem jej przycisnąć do rany, żeby zatamować
krwawienie.

- Dobra robota. Krwawienie ustało, czyli nie jest źle.
Rzeczywiście bardzo źle nie było, ale dobrze też nie. Dziewczyna miała

głębokie  rozcięcie  w  kształcie  litery  V,  a  płat  skóry  zwisał  jej  tuż  nad
okiem.

- Nie mam oka, nic nie widzę. Będę ślepa – szlochała.
Zac  ostrożnie  uniósł  kawałek  skóry  i  zabezpieczył  jałowym

opatrunkiem.

- Nic nie widzisz, bo masz zamknięte oczy – tłumaczył. – Otwórz je,

a zobaczysz, że wszystko jest w porządku.

background image

- Nie otworzę, bo mi krew wleci!
- Obiecuję, że nie wleci. Przybandażuję ci opatrunek, żeby się dobrze

trzymał, a teraz cię zbadamy. Mike, wszystko z nią w porządku – uspokoił
po  chwili  zaniepokojonego  ojca.  –  Nie  ma  zmian  neurologicznych  ani
żadnych obrażeń poza rozcięciem.

- Trzeba będzie szyć?
- Tak, rana jest spora i głęboka. Ale nerwy nie są uszkodzone, no i nie

ma  wstrząśnienia  mózgu.  Jeśli  chodzi  o  szwy,  lepiej,  żeby  założył  je
specjalista.  Wiesz,  to  młoda  dziewczyna,  a  tu  chodzi  o  twarz.  Wystawię
wam  skierowanie  do  chirurga  plastycznego  i  zamówię  transport  do
Dunedin.

Chirurg plastyczny…
Czy musi cały boży dzień myśleć o Olivii? Robił, co mógł, by odsunąć

wspomnienia jak najdalej i skupić się na tym, co tu i teraz, ale łatwo nie
było. Co to była za noc! Naprawdę niezapomniana.

-  Nigdzie  nie  będziemy  jej  teraz  transportowali  –  rzucił  Mike.  –  Po

pierwsze nikt nie poderwie maszyny, a po drugie Bruce zastanawia się, czy
nie  zamknąć  drogi  przez  wąwóz.  Robi  się  niewesoło.  Zanim  tu
przyjechałem,  już  zaczęliśmy  dostawać  pierwsze  zgłoszenia.  A  właśnie,
muszę powiedzieć chłopakom, gdzie jestem. Mogę skorzystać z telefonu?
Mam  w  samochodzie  radio,  ale  przez  tę  burzę  łączność  jest  fatalna,  nie
idzie się dogadać.

-  Jasne,  zadzwoń  z  rejestracji  –  rzucił  Zac,  myśląc  przy  tym,  że  sam

również powinien wykonać parę telefonów i wezwać posiłki, zanim zrobi
się gorąco.

- Jill, gdzie jest Don? – zapytał rejestratorkę.
- W drodze do szpitala. Musiał wstąpić do mamy, bo wiatr potłukł jej

szyby w oknach. O, chyba przyjechał.

background image

Niestety, to nie był Don, tylko jego córka. Zac zachodził w głowę, co

musiało  się  przydarzyć,  że  wyglądała  jeszcze  gorzej  niż  wczoraj  po  akcji
ratunkowej na pastwisku. Pasma mokrych włosów wysunęły się z warkocza
i  przykleiły  do  jej  twarzy,  ubranie  miała  ubłocone  i…  A  tak  w  ogóle,
dlaczego wciąż miała na sobie jego stary dres?

- Zac, twoja klacz właśnie się oźrebiła!
- Nie?! – Wiedział, że się w nią wgapia, ale trudno.
Wcale nie chodziło o nieład, w jakim była. Po prostu miał wrażenie, że

poza nią nie ma nikogo. Nie tylko tu, ale na całym świecie.

- Jak Chloe?
- Dobrze, nie było komplikacji. Jest ze źrebakiem w stodole. Chciałam

cię  zawiadomić,  ale  padł  mi  telefon,  dlatego  przyjechałam.  –  Zerknęła
w stronę Mike’a. – Mogę skorzystać z telefonu? Muszę sprawdzić, czy nie
odwołali mojego lotu.

Mike, który właśnie skończył rozmawiać, musiał usłyszeć jej słowa.
-  Zamknęli  lotnisko  w  Dunedin  –  poinformował.  –  Tak  samo

w Queenstown i Invercargill. Samochodem też się pani stąd nie wydostanie,
bo policja zamknęła drogę przez wąwóz. Ziemia się tam osunęła.

- Ale… ja muszę wracać. Nie mogę tu zostać.
Zac  zauważył  jej  rozbiegane  spojrzenie  i  domyślił  się,  że  obawia  się

ponownego spotkania z ojcem. Na szczęście to nie Don wszedł do recepcji,
tylko Debbie.

-  Mike,  córka  cię  woła.  I  pyta,  kiedy  przyjedzie  mama  –  oznajmiła

położna, po czym dostrzegła Olivię i głos jej zamarł.

Nagle wszystkie oczy zwróciły się na nią.
Zac  instynktownie  chciał  ją  ochronić  przed  naporem  tych  wścibskich

spojrzeń. Zwłaszcza że sumienie go gryzło i czuł, że zwykłe przepraszam

background image

nie wystarczy. Po tym, co się między nimi wydarzyło, było mu wstyd, że
tak pochopnie ją ocenił, nie wiedząc o niej absolutnie nic.

Stanął więc obok niej i próbował przekazać spojrzeniem, że ma w nim

sprzymierzeńca.

-  Posłuchajcie,  to  jest  Olivia  Donaldson  –  zwrócił  się  do  Mike’a

i  Debbie.  –  Swoją  drogą,  też  doktor.  Tak,  to  prawda,  Olivia  jest  córką
naszego  szefa,  ale  nie  będziemy  się  tym  interesować,  bo  to  nie  nasza
sprawa.  Zbieg  okoliczności  sprawił,  że  utknęła  u  nas  na  dłużej,  niż
planowała  i  zostanie,  dopóki  nie  otworzą  drogi,  więc  bardzo  proszę
postarajmy  się,  żeby  miło  wspominała  swój  pobyt  w  Cutler’s  Creek.
Debbie, czy możesz poszukać jakiegoś stroju chirurgicznego dla Olivii?

- Oczywiście. Pani doktor, chodźmy, zaraz coś znajdę.
- Przepraszam cię – powiedział półgłosem – ale musimy wykorzystać tę

beznadziejną sytuację najlepiej jak się da.

Jakby  na  potwierdzenie  jego  słów  rozległ  się  ogłuszający  grzmot.

Budynek zadrżał w posadach, światło zamrugało i zgasło na dobre. I choć
był środek dnia, zapanował półmrok.

-  O  nie  –  jęknęła  Debbie.  –  Lecę  do  Shayny,  pewnie  się  biedna

przestraszyła.

- Spokojnie, zaraz włączy się generator – uspokoił ją Zac.
-  Kurczę,  nie  wiem,  co  robić.  –  Mike  wyglądał  na  skołowanego.  –

Muszę jechać do straży, a przecież nie zostawię tu Shayny samej.

- Jedź, nie martw się. Krzywda jej się tu nie stanie – zapewnił go Zac. –

Mamy cholerne szczęście, że doktor Donaldson musi z nami zostać.

- A to dlaczego?
-  Dlatego,  że  jest  chirurgiem  plastycznym.  Poproszę,  żeby  obejrzała

Shaynę.  Olivio?  Córka  Mike  ma  paskudnie  rozcięte  czoło  nad  łukiem
brwiowym. Zgodzisz się ją skonsultować?

background image

Ledwie  to  powiedział,  sylwetka  Olivii  uległa  nagłej  odmianie.

Wyprostowała się i odetchnęła. Była w miejscu, w którym nie chciała być
i  w  którym  nie  była  mile  widziana.  Nie  miała  kontroli  nad  sytuacją,  lecz
gdy padła propozycja związana z tym, w czym czuła się kompetentna, na
jego  oczach  zmieniła  się  w  profesjonalistkę  pewną  swoich  kwalifikacji.
I wręcz z nich dumną.

-  Oczywiście,  doktorze  Cameron.  Gdzie  znajdę  strój  i  gdzie  mogę  się

umyć?

Zac chciał się uśmiechnąć, ale nie zdążył. Drzwi wejściowe rozsunęły

się i do środka wtargnął lodowaty wiatr, a wraz z nim deszcz.

- O nie, tylko nie to!
Zdławiony  szept  Olivii  sprawił,  że  ze  współczucia  ścisnęło  mu  się

serce.  Przysunął  się  do  niej  bliżej,  tak  że  stykali  się  ramionami.  Miał
wrażenie, że jest mu wdzięczna za ten gest.

Don  Donaldson  wszedł  do  środka  w  towarzystwie  starszej  pani,  która

opierała się na jego ramieniu. Wiatr wywrócił mu parasol na drugą stronę,
deszcz  zmoczył  ubranie,  wiatr  potargał  włosy.  A  widok  córki  wprawił
w osłupienie.

- A ty wciąż tutaj?!
Zac  wyczuł,  że  Olivia  się  spięła,  ale  nie  zmieniła  dumnej  postawy.

Widać było, że nie da się przestraszyć i spróbuje opanować sytuację.

A on…
Cóż, był z niej dumny.

Starsza  pani  była  niewysoka  i  korpulentna.  Z  zaciekawieniem

przyglądała się zebranym, próbując dojrzeć coś przez zaparowane okulary.

-  A  to  ci  niespodzianka,  co?!  –  Uśmiechnęła  się  do  Zaca

przepraszająco. – Don uparł się, żebym z nim jechała. Jak wiatr wytłukł mi

background image

szyby w oknach, bałam się, że mnie pokaleczy szkło. Chciałam uciec, no
i się przewróciłam. A Don uparł się, że złamałam rękę i koniecznie trzeba
mi prześwietlić nadgarstek.

Olivia zauważyła, że ojciec ma dziwny wyraz twarzy. Oczywiście była

ostatnią osobą, którą spodziewał się zobaczyć, ale chyba nie był wściekły.
Raczej zdenerwowany. Albo wystraszony?

- Mabel, nie ma problemu. Dobrze, że nie została pani sama w domu –

odezwał się Zac. – Zaraz obejrzę ten nadgarstek.

- Bardzo panu dziękuję. A ty jesteś Olivia, prawda? – Przyjrzała jej się

tak  przenikliwie,  że  przeszedł  ją  dreszcz.  –  Słyszałam,  że  do  nas
przyjechałaś i bardzo się cieszę, że jeszcze tu jesteś.

- Tak? – Olivia, widząc, że kobieta idzie w jej stronę, chciała się cofnąć,

ale  nawet  nie  drgnęła.  Jakby  nagle  przestała  mieć  władzę  nad  własnym
ciałem.

Obserwowała zmarszczki na twarzy nieznajomej, które, o dziwo, wcale

nie kojarzyły jej się ze starością, tylko z ciepłem uśmiechu nie znikającego
z jej twarzy. Ta kobieta naprawdę cieszyła się, że ją widzi.

- Nazywam się Mabel Donaldson. Jestem twoją babcią.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Światło  zapaliło  się  akurat  wtedy,  gdy  Mabel  wyciągała  rękę,  by

pogłaskać Olivię po policzku.

- Nawet nie wiesz, kochanie, jak się cieszę, że w końcu cię widzę. Nie

mogę się doczekać, kiedy sobie usiądziemy na pogaduszki.

Olivia była zbita z tropu. Ani przez chwilę nie sądziła, że ma w Cutler’s

Creek  jakąś  rodzinę  poza  ojcem.  Od  śmierci  dziadka  minęło  wiele  lat
i nawet nie przyszło jej do głowy, że babcia może jeszcze żyć.

Jej  szczera  radość  ze  spotkania  zdumiała  Olivię.  Podobnie  jak  to,  że

babcia  powiedziała  do  niej  „kochanie”.  Nikt  nigdy  tak  się  do  niej  nie
zwracał. Nawet Patrick.

Niezręczną ciszę przerwał telefon.
- Szpital w Cutler’s Creek. W czym mogę pomóc? – zapytała uprzejmie

Jill.  Przez  chwilę  słuchała  rozmówcy,  po  czym  wyciągnęła  rękę  ze
słuchawką: - Doktor Donaldson.

Don podszedł to kontuaru, ale Jill pokręciła głową:
- To do pani doktor, szefie. Dzwoni Simon Ellis.
- Co to za jeden? – zainteresował się Zac.
- Mój szef.
Perspektywa rozmowy z Simonem nieco ją zestresowała. Podejrzewała,

że będzie robił jej wyrzuty, że nie poszła z nim na galę. I będzie musiała mu
powiedzieć, że nie ma pojęcia, kiedy uda jej się stąd wydostać i wrócić do
pracy. Pewnie nieprędko.

background image

Ku jej zaskoczeniu Simon wcale nie był zły.
-  Dzięki  Bogu,  jesteś  cała  i  zdrowa!  Od  rana  próbuję  się  do  ciebie

dodzwonić. Już myślałem, że coś się stało.

-  Przepraszam,  nie  wzięłam  ładowarki  i  padł  mi  telefon.  Nie

planowałam dłuższego pobytu, ale na moich oczach rozbił się mały samolot
i…

- Wiem, widziałem cię w wiadomościach. Brawo! Dopilnowałem, żeby

media podały, że pracujesz u nas. To nam zapewni dobrą prasę i pozytywny
rozgłos. Ludzie w końcu uwierzą, że chirurg plastyczny to taki sam lekarz
jak każdy inny.

Pochwalny ton Simona nie sprawił jej przyjemności. Czy byłby dla niej

równie  miły,  gdyby  nie  reklama,  którą  przypadkiem  zapewniła  klinice?
Wolał wzmiankę w wiadomościach od jej towarzystwa podczas gali?

- Posłuchaj, jak na złość akurat teraz rozszalała się burza, pozamykali

lotniska  i  jedyną  drogę  wyjazdową.  Utknęłam  tu  nie  wiem  na  jak  długo.
Bardzo przepraszam.

- Nie martw się, damy radę. Twoi pacjenci są pod dobrą opieką.
- Dziękuję. I jeszcze raz przepraszam.
Wokół niej panował ruch. Mike wychodził, jej ojciec prowadził matkę

w głąb szpitala, Debbie szła za nimi. Tylko Zac stał jak posąg i wpatrywał
się w nią tak intensywnie, że czuła na sobie ten palący wzrok…

- Muszę kończyć. Pacjent na mnie czeka – powiedziała Simonowi.
- Jaki znowu pacjent? Nie musisz dorabiać na boku. Bardzo cię proszę,

nie angażuj się w sprawy, z których mogą wyniknąć problemy.

I zaszkodzić dobremu imieniu kliniki? Zdegustowana pokręciła głową.
- Będę w kontakcie. Odezwę się, jak już będę wiedziała, na czym stoję.

background image

- Chodź, pokażę ci, gdzie jest szatnia i umywalnia. – Zac odczekał, aż

skończy rozmowę. – Potem przyjdź do zabiegowego.

Uśmiechał się z takim samym przyjaznym ciepłem jak jej babcia. Jego

irlandzki zaśpiew był przyjemniejszy dla jej uszu niż krótko artykułowane
samogłoski Simona.

Przebierając się, myślała o tym, że ku swemu zaskoczeniu ma ochotę tu

być. O wiele bardziej niż w Auckland. Może dlatego, że Zac chciał, by tu
była.  I  babcia,  która  tak  bardzo  ucieszyła  się  ze  spotkania  z  wnuczką.
I która powiedziała do niej „kochanie”.

W tej chwili nie chodziło już tylko o to, jak szybko minie burza. Miała

wrażenie, że ziemia kołysze się pod jej stopami, ale tym razem nie wolno
jej  uciec.  Musi  stawić  czoła  wszystkim  wyzwaniom,  z  których
najpilniejszym jest zszycie rany na twarzy młodej dziewczyny, tak by nie
szpeciła jej blizna.

Ruszyła  do  pokoju  zabiegowego,  lecz  już  za  pierwszym  zakrętem

natknęła się na przeszkodę.

W ludzkiej postaci. Konkretnie w postaci ojca, który nadal wyglądał na

zdenerwowanego.

- Ach, Lib… Olivio, mogę zamienić z tobą słowo?
Miała  ochotę  ominąć  go,  ale  nie  wiedzieć  czemu  nogi  znów  nie

posłuchały polecenia wysłanego przez mózg.

- Po pierwsze muszę cię przeprosić za wczoraj. Nie powinienem był tak

się zachować.

Nie mogła się z nim nie zgodzić. Nie skomentowała jednak jego słów,

więc stali naprzeciwko siebie.

- Nie spodziewałem się, że jeszcze tu będziesz.
- Ja też. – Miała wrażenie, że otwiera się nie do końca zabliźniona rana

i było to uczucie paskudne. – Nie martw się, wyjadę najszybciej jak się da.

background image

- Moja mama… twoja babcia chciałaby z tobą porozmawiać.
- Zdaje się. – Nie miała nic przeciwko tej rozmowie. Wręcz przeciwnie,

nawet się na nią cieszyła.

Dziadkowie ze strony matki już nie żyli, a w każdym razie tak jej się

zdawało.  Wiedziała,  że  niebawem  wyjdą  na  jaw  różne  sprawy  związane
z  matką  i  być  może  zostaną  wyjaśnione  różne  wątpliwości  czy
niedopowiedzenia.

-  Twoja  babcia  o  niczym  nie  wie.  –  W  głosie  ojca  pobrzmiewało

zniecierpliwienie.  –  Nie  wie,  że…  mam  raka.  Będę  wdzięczny,  jeśli
zachowasz tę informację dla siebie.

Poczuła się skonsternowana. Ojciec nie zamierza powiedzieć rodzonej

matce, że jest śmiertelnie chory?

-  Za  kilka  tygodni  babcia  skończy  dziewięćdziesiąt  lat.  Wszyscy  tu

przygotowujemy  się  na  ten  dzień.  Naprawdę  nie  chciałbym  zepsuć  jej
święta. Potem jej powiem…

Dobrze, że chociaż na matce mu zależy, pomyślała cierpko.
- Jak byłeś łaskaw zauważyć, nie mój interes, co robisz. – Nie mówiła

prawdy. Los ojca nie był jej obojętny. Mimo wszystko.

- Dziękuję za zrozumienie i jeszcze… – Miał taką minę, jakby trawił go

wewnętrzny ból. – Przepraszam cię. Za wszystko.

-  Naprawdę  myślisz,  że  to  wystarczy?  Powiesz  przepraszam  za

wszystko,  co  zrobiłem,  i  sprawa  będzie  załatwiona?  A  może  powinieneś
mnie przeprosić za to, czego nie zrobiłeś?

- Właściwie nie wiesz, co chciałem zrobić i niestety, nie udało mi się.
- Na pewno nie udało ci się być dobrym mężem. I ojcem.
-  Olivio,  małżeństwa  się  rozpadają.  Ludzie  mają  różne  oczekiwania

wobec  życia.  Niektórzy  są  gotowi  iść  po  trupach  do  celu,  raniąc  tych,
którzy staną im na drodze.

background image

-  O  czym  ty  mówisz?  Tak  bardzo  chciałeś  tu  wrócić,  że  byłeś  gotów

poświęcić rodzinę?

- Nigdy nie ukrywałem, że to moje miejsce na ziemi i właśnie tu chcę

spędzić życie. Twoja mama mówiła, że przeprowadzka na wieś nie będzie
dla niej problemem. Była typową dziewczyną z miasta i nie zdawała sobie
sprawy, co ją tu czeka. Męczyła się i ostatecznie doszła do wniosku, że ma
dość.  Nie  chciała,  żebyś  wychowywała  się  na  prowincji.  Powtarzała,  że
Cutler’s Creek nie ma ci nic do zaoferowania, że nie będziesz mogła się tu
prawidłowo rozwijać. Chciała dla ciebie jak najlepiej.

Słowa ojca obudziły wspomnienia, które wróciły echem, niosąc strzępy

rozmów.  Matka  mówiąca,  że  w  Cutler’s  Creek  nie  ma  porządnej  szkoły.
Zac, który uznał ją za miastową dziewczynę, choć jej nie znał.

Nigdy dotąd nie myślała, że jest jak matka, jednak gdyby dwa dni temu

ktoś zapytał ją, co jest w życiu najważniejsze, bez wahania odparłaby, że
kariera.

Dziś  nie  była  już  tego  pewna.  Matka  była  specyficzna,  to  prawda,

jednak trudno przypisać jej całą winę za rozpad małżeństwa.

-  Nie  zadbałeś  o  to,  żebyśmy  mieli  kontakt.  Nie  chciało  ci  się  –

rzuciła. – Masz pojęcie, jak się z tym czułam?

- Wiem, że przeprosiny nie wystarczą i niczego nie zmienią, ale w tej

chwili  tylko  tyle  mogę  zaoferować.  –  Przygnębienie  sprawiło,  że  nagle
przybyło mu lat.

Olivia  wpatrywała  się  w  jego  twarz,  zwłaszcza  w  ciemnoniebieskie

oczy, identyczne jak jej własne, i widziała w nich szczerość. Czuła ulotny
zapach wody kolońskiej, tej samej, którą zapamiętała z dzieciństwa, i miała
wrażenie, że wehikuł czasu przeniósł ją do przeszłości.

Nie  wymyśliła  sobie  pogodnych  scen,  by  wyidealizować  ojca.  One

wydarzyły się naprawdę. Znów była małą dziewczynką. Pragnęła rzucić mu

background image

się  na  szyję  i  wtulić  w  jego  ramiona.  Wiele  by  dała,  by  przeprosiny
wymazały wszystko, co złe.

Żeby dało się cofnąć czas…
- Liv?
Odetchnęła, słysząc Zaca. Nieświadomie wyrwał ją z chaosu, który ją

ogarnął.  Z  wdzięczności  była  skłonna  wybaczyć  mu,  że  nazywa  ją
zdrobnieniem  zarezerwowanym  tylko  dla  przyjaciół.  Zresztą  w  tej  chwili
był przyjacielem. Jedynym, jakiego tu miała.

- Jestem gotowa. – Ruszyła w jego stronę. – Zobaczmy, co tam mamy

i co się da z tym zrobić.

Praca  kolejny  raz  okazała  się  wybawieniem.  Zajęta  Shayną,  wreszcie

mogła skupić się na tym, co umiała robić, i uwolniła się od emocjonalnego
zamętu.

-  I  co  o  tym  myślisz?  –  zapytał  Zac,  gdy  wyszli  na  korytarz.

Najwyraźniej ufał jej ocenie.

- Na szczęście  gałąź czołowa nerwu twarzowego  nie jest uszkodzona,

ale  rana  jest  głęboka  i  właściwie  nie  ma  nawrotu  kapilarnego  przy  jej
brzegach. Jeśli założymy zwykłe szwy, powstanie blizna, która za jakiś czas
będzie wymagała ponownej interwencji.

- Możesz temu zapobiec?
-  Zależy,  jakim  sprzętem  dysponujecie.  Będą  mi  potrzebne

powiększające okulary chirurgiczne, porządne nici i więcej niż podstawowe
narzędzia.

- Mamy wszystko. Twój ojciec cieszy się ogromnym szacunkiem, ludzie

chętnie  wspierają  finansowo  szpital,  więc  uwierz  mi,  jest  świetnie
wyposażony.

- Super. Zastosuję blokadę nerwu nadczołowego, bo gdybym jej podała

znieczulenie miejscowe, w miejscu wkłucia powstanie wybrzuszenie i nie

background image

da się tego porządnie zszyć. Shayna jest spanikowana, więc trzeba dać jej
coś na uspokojenie. Najchętniej zszyłabym ją w znieczuleniu ogólnym, ale
to pewnie niemożliwe?

- Mamy w pełni wyposażoną salę operacyjną, tyle że stoi nieużywana.

Moglibyśmy ją uruchomić, gdyby to był stan zagrażający życiu.

- Wobec tego zastosujemy umiarkowaną sedację, ale chciałabym, żebyś

cały czas monitorował jej stan.

- Cały jestem twój. – Uśmiechnął się. – Dzięki, Liv. Jestem wdzięczny,

że zgodziłaś się pomóc.

Tym razem zdrobniała forma jej imienia zabrzmiała całkiem naturalnie,

jakby  byli  starymi  przyjaciółmi.  A  uśmiech  sprawił,  że  głęboko  w  sercu
poczuła przyjemne ciepełko. Nie miała czasu analizować swoich odczuć, bo
czekało na nią ważne zadanie. Jeśli wczoraj pole do popisu miał Zac, dziś
to ona miała być mistrzynią ceremonii. I zamierzała dać z siebie wszystko.

Dla Shayny. I dla Zaca.

Z uwagą przyglądał się poczynaniom Olivii i był pod coraz większym

wrażeniem  jej  fachowości.  Chwilami  czuł  się  jak  student  obserwujący
profesora.

- Widzisz to zasinienie? – Nacisnęła brzeg rany kleszczami. – Krew nie

wraca do naczyń, czyli tkanka jest martwa.

- I co? Usuniesz ją?
- Zaraz ci pokażę mały trik. – Sięgnęła po igłę z nicią. – Zakładam szew

tak, żeby brzegi rany się zeszły. Nie będę usuwała fragmentów tkanki ani
martwiła się o szwy wewnętrzne. A teraz – wzięła skalpel – odetnę szew
z jednej i z drugiej strony. Widzisz? Teraz mamy równiutkie brzegi z żywą
tkanką,  która  bez  problemu  się  zrośnie.  Możemy  zakładać  rozpuszczalne
szwy wewnętrzne.

background image

Zac  wpatrywał  się  w  jej  wprawne  zwinne  dłonie.  Podziwiał  szybkość

i precyzję, z jaką posługiwała się zakrzywioną igłą.

- Dobra jesteś! – Gwizdnął z uznaniem. – Wiem, co mówię, bo przez

parę lat nie robiłem nic innego, tylko ciągle kogoś zszywałem.

- Uwielbiam tę robotę – przyznała – choć nadal widzę pole do poprawy.

Jak  skończę  drugi  stopień  specjalizacji,  chcę  się  zająć  chirurgią
rekonstrukcyjną. Dzięki temu będę mogła poprawić komuś jakość życia.

- Już zdecydowałaś?
- Tak. Nie chcę robić tylko medycyny estetycznej.
Jednym  słowem  nie  widzi  siebie  w  roli  chirurga  plastycznego  dla

możnych  tego  świata,  którzy  w  pogoni  za  ideałem  ciągle  majstrują  przy
wyglądzie. Nie był tym zaskoczony. Dopiero ją poznał, a zdawało mu się,
że sporo o niej wie, choć z niczego mu się nie zwierzała.

Widział  wyraz  zagubienia  na  jej  twarzy,  gdy  rozmawiała  z  ojcem,

i radość, kiedy ją zawołał. Poczuł wtedy coś, czego nie czuł od… wieków.
A konkretnie od śmierci Mii. Pragnienie, by być z kimś naprawdę blisko.
I silny impuls, żeby zrobić, co w jego mocy, by to się spełniło. Zapomniane
uczucie, że znowu mu na kimś zależy. Tak bardzo, że jeśli tylko pozwoliłby
się temu rozwinąć, mógłby znów pokochać.

Świadomość, że wciąż jest zdolny do wyższych uczuć, przyniosła ulgę,

z  którą  mieszał  się  lęk,  bo  nie  potrafił  zapomnieć,  że  zaangażowanie
oznacza  cierpienie.  A  cierpienie,  jeśli  się  powtarza,  może  skończyć  się
utratą  wiary  w  ludzi  i  w  samego  siebie.  Dlatego  bezpieczniej  zostać
samotnym wilkiem i nie narażać się na ból.

Wiedział,  jak  zdusić  w  zalążku  przywiązanie,  przez  lata  robił  to

nagminnie.  Najlepiej  być  w  ciągłej  podróży.  Docierać  do  nowych  miejsc
i spotykać ludzi, którzy są zupełnie obcy. Zapewnić im możliwie najlepszą
opiekę medyczną, ale nic poza tym.

background image

Nigdy  nie  przekraczać  granicy,  za  którą  zaczynają  się  emocje.  I  pod

żadnym  pozorem  nie  pozwalać  sobie  na  taką  intymną  bliskość,  która
sprawia, że chce się z kimś być. Patrzeć, jak oddycha…

- Prawie gotowe – mruknęła i w tym samym czasie Shayna zaczęła się

kręcić i mamrotać. – Chyba narkoza przestaje działać. Idealnie zgrałyśmy
się w czasie.

- Faktycznie. Jaki chcesz opatrunek?
-  Maść  z  antybiotykiem  i  gazę.  Na  pierwszy  dzień  wystarczy.

Porozmawiam z mamą Shayny i wytłumaczę, co z tym robić.

- Poproszę, że tu przyszła. A teraz lecę prześwietlić nadgarstek twojej

babci.  Lepiej,  żeby  na  swojej  imprezie  urodzinowej  nie  musiała  wystąpić
z ręką w gipsie.

Uważnie przyglądał się jej twarzy. Ciekawiło go, co myśli o spotkaniu

z nieznaną członkinią rodziny.

- Gdyby zaczęła wymachiwać nią w tańcu, byłoby niebezpiecznie.
Olivia w skupieniu zakładała ostatni szew, ale zerknęła na niego, czyli

temat  nie  był  jej  obojętny.  Nie  odezwała  się  jednak  i  niemal  natychmiast
odwróciła wzrok.

Kurtyna  opadła.  Wysłała  wyraźny  sygnał,  że  nie  chce  poruszać

drażliwych kwestii.

-  Powiem  Debbie,  żeby  zaprowadziła  cię  do  pokoju  lekarzy,  a  potem

posiedziała  przy  Shaynie,  dopóki  się  nie  wybudzi.  Poczęstuj  się  kawą
i herbatnikami. Kto wie, czy nie będę musiał jeszcze prosić cię o pomoc.
Przy tej pogodzie wszystko jest możliwe.

Kto wie...
To chyba ulubione powiedzenie doktora Camerona. Wczoraj oznajmił,

że  wypije  tylko  jeden  kieliszek  wina,  bo  kto  wie,  co  się  może  wydarzyć.

background image

Cóż, oboje już wiedzą.

Myślała  o  tym,  siedząc  samotnie  w  pokoju  lekarzy.  Każdy  donośny

grzmot,  od  którego  drżały  ściany,  prowokował  ją  do  snucia  wspomnień
z minionej nocy. Wiedziała, że ta przygoda się nie powtórzy i pogodziła się
z  tym.  Skąd  więc  to  przygnębiające  uczucie,  że  już  nigdy  nie  przeżyje
niczego równie ekscytującego?

Obrazy  przesuwały  się  przed  jej  oczami  jak  kolorowe  szkiełka

w kalejdoskopie. Namiętne pocałunki, czułość przemieszana z pożądaniem,
obezwładniające  uczucie  spełnienia.  Wspomnienia  wciąż  były  żywe,
a w niej rosło pragnienie, by to powtórzyć.

Gdy  więc  Zac  dołączył  do  niej  w  pokoju  lekarzy,  poczuła  się  jak

złodziej przyłapany na gorącym uczynku. Uśmiechnął się do niej niewinnie,
ale to wystarczyło, by zaparło jej dech w piersi.

I tak jak wczoraj miała wrażenie, że brakuje tlenu.
- Niezła burza, co?
-  Mhm  –  wykrztusiła,  ale  nawet  Zac  nie  zauważył,  że  nagle  siadł  jej

głos.

- Twoja babcia zwichnęła nadgarstek.
- Och, to dobrze… To znaczy niedobrze, ale zawsze lepiej, niż żeby go

złamała.

-  Uprzedzam,  postanowiła  zaprosić  cię  na  urodziny.  Uparła  się,  żeby

mimo pogody ktoś ją zawiózł do domu po zaproszenie dla ciebie i coś, co
koniecznie musi ci pokazać.

-  Raczej  nie  skorzystam  z  zaproszenia.  To  moja  pierwsza  i  ostatnia

wizyta w Cutler’s Creek.

-  Zabawne.  –  Zac,  który  nalewał  kawę,  odwrócił  się  w  jej  stronę.  –

Podobno  twoja  matka  podczas  pierwszej  wizyty  powiedziała  to  samo.
Mabel sporo mi o niej opowiada. Mówiła na przykład, że nigdy nie spotkała

background image

nikogo  równie  zdeterminowanego  w  dążeniu  do  celu.  Jej  zdaniem  twoja
matka zawsze dostawała to, czego chciała.

- Nie interesują mnie miejscowe plotki – ucięła.
- Nawet jeśli tłumaczą, dlaczego twój ojciec się poddał i przestał szukać

kontaktu?

Milczała, nie spuszczając z niego wzroku.
- Co ty opowiadasz? – wyszeptała.
- Twoi rodzice postanowili się rozstać. Ojciec musiał wracać do Cutler’s

Creek, żeby pomóc twojemu dziadkowi, który był bardzo chory. Gdyby nie
przejął po nim praktyki, szpital zostałby zamknięty. Nie zgodził się, żeby
matka  wyjechała  z  tobą  za  granicę,  ale  ona  i  tak  postawiła  na  swoim.
Wynajęła  sztab  prawników,  którzy  zaczęli  go  straszyć,  że  jeśli  nie
przestanie  cię  nękać,  do  końca  życia  nie  wyjdzie  z  sądu.  Mimo  to  nie
poddawał się, dzwonił do ciebie regularnie, ale matka nigdy nie pozwoliła
mu z tobą porozmawiać. Tłumaczyła, że nie możesz odnaleźć się w nowym
środowisku i prosiła, żeby zaczekał, aż się zaaklimatyzujesz.

Zac zamyślił się na chwilę, po czym dodał:
-  Szantażowała  go  emocjonalnie,  że  to  wszystko  dla  twojego  dobra,

więc jeśli cię kocha, powinien czekać. Więc pokornie czekał, jak miał się
przekonać, w nieskończoność. Pisał do ciebie listy i wysyłał prezenty, ale
wszystkie  wracały  nieotwarte.  Za  każdym  razem,  gdy  je  odbierał,  czuł,
jakby ktoś dźgał go w serce. Aż w końcu dostał od ciebie list. Napisałaś, że
nie chcesz mieć z nim nic wspólnego i żeby dał ci spokój.

Zacisnęła powieki. Pamiętała, i to aż za dobrze, paskudny czas, gdy „nie

mogła  odnaleźć  się  w  nowym  środowisku”.  Z  tęsknoty  za  ojcem  wylała
morze łez.

Czy  matka,  kierowana  niepohamowaną  ambicją,  naprawdę  uznała,  że

dobrze  robi,  izolując  ją  od  wszystkiego,  co  może  stanąć  na  drodze  do

background image

kariery?  Wierzyła,  że  dzięki  takim  metodom  zapewni  jej  świetlaną
przyszłość? Odsyłała ojcu listy, by nic nie zmąciło wersji, którą wbijała jej
do głowy?

Olivia  nigdy  nie  zapomniała,  jak  z  pomocą  matki  pisała  do  ojca

osławiony list. I jak wielki czuła wtedy gniew. Wolała to niszczące uczucie
niż  bezgraniczną  tęsknotę,  bo  dawało  jej  złudne  poczucie  kontroli  nad
sytuacją.

- Dobrze się czujesz?
Zatopiona w myślach, nawet nie zauważyła, kiedy do niej podszedł. Ani

tego, że instynktownie złapała się za głowę, by powstrzymać świat, który
wszedł w niebezpieczny korkociąg i zatrzymał się dopiero wtedy, gdy Zac
uścisnął jej dłoń.

Zupełnie jakby rzucił jej kotwicę.
- Ty w to wierzysz? – zapytała bezradnie.
-  Wiem,  co  widziałem  i  co  usłyszałem  od  twojej  babci.  To  szczera

i  uczciwa  kobieta,  a  już  na  pewno  nie  plotkara.  Byłem  mimowolnym
świadkiem  tego,  jak  twój  ojciec  płakał,  przeglądając  listy,  których  nie
przeczytałaś.

Z  trudem  przełknęła  ślinę.  Matka  była  wybitną  specjalistką  w  swojej

dziedzinie. Kobietą szalenie ambitną. Sukcesy i osiągnięcia były miarą jej
akceptacji i jedynym sposobem, by Olivia zasłużyła na jej miłość.

-  Nawet  jeśli  to  wszystko  prawda,  i  tak  jest  już  za  późno,  żeby

cokolwiek zmienić.

-  Tak  myślisz?  Liv,  twój  ojciec  nie  jest  złym  człowiekiem.  Wręcz

przeciwnie.  Czasem…  trzeba  odciąć  się  od  tego,  co  najbardziej  boli.  Bo
jeśli  tego  nie  zrobisz,  zginiesz.  Istnieje  cierpienie,  które  może  człowieka
zniszczyć. I zniszczy.

background image

Domyśliła  się,  że  Zac  mówi  to  na  podstawie  własnych  doświadczeń.

Patrzyła  na  jego  plecy,  gdy  pochylony  nad  zlewem  mył  kubek,  i  miała
ochotę podejść i przytulić się do niego. Tęskniła za jego dotykiem. Jej dłoń,
jeszcze przed chwilą rozgrzewana jego ciepłem, zrobiła się zimna. Wiele by
dała,  by  pomóc  mu  uwolnić  się  od  złych  wspomnień.  Okoliczności,
w jakich stracił ukochaną, były tak straszne, że na samą myśl cierpła skóra.

Nic  dziwnego,  że  koszmarne  obrazy  wracały  i  osaczały  go  jak  sfora

wściekłych  psów.  Najchętniej  otoczyłaby  go  ramionami  i  powiedziała,  że
doskonale go rozumie. Gdyby wiedziała, jak zdjąć z jego ramion brzemię
przeszłości, zrobiłaby to bez wahania.

Zaskoczyła ją intensywność tych pragnień. Jak to możliwe, że aż tak ją

obchodzi dobrostan człowieka, którego ledwie zna? Określenie „obcy” nie
pasowało do Zaca, bo czuła, że zna go od zawsze. I że przy nim odnalazła
coś, czego szukała przez całe życie.

Nie, nie coś. Kogoś.
Nie wierzyła w braterstwo dusz. Ani w miłość od pierwszego wejrzenia.

Jedno  i  drugie  opierało  się  na  emocjach,  a  więc  z  definicji  było  ulotne
i  nietrwałe.  Przecież  nie  ma  gwarancji,  że  ludzie,  których  kochamy
najbardziej, zostaną z nami na zawsze.

Poza  tym  silne  uczucia  mącą  w  głowie  i  nie  pozwalają  skupić  się  na

rzeczach istotnych. Ten, kto im ulega, odkrywa swoje słabości i naraża się
na cios.

Zac ma rację: nadmierne zaangażowanie może cię zniszczyć.
Nagle  ogarnął  ją  strach,  że  może  stracić  coś  cennego.  Czyżby  już

wpadła w sidła, które zastawił na nią los? Zdumiewający zbieg wypadków
zatrzymał ją w miejscu, które niczym wir ciągnęło ją ku przeszłości, gdzie
czekał  kochający  ojciec,  którego  niegdyś  uwielbiała.  I  babcia,  nigdy

background image

wcześniej  nie  widziana,  ale  ciepła  i  serdeczna,  gotowa  przyjąć  ją
z otwartymi ramionami.

A  także  wyjątkowy  mężczyzna,  na  którego,  być  może,  czekała  przez

całe życie.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Burza  nie  odpuszczała  i  z  wściekłością  atakowała  Cutler’s  Creek.

Tymczasem w szpitalu dzień toczył się swoim zwykłym rytmem. Nadeszła
pora lunchu i kto tylko chciał, mógł posilić się w tutejszej kuchni, nawet
jeśli nie był pracownikiem szpitala.

Przemiła kobieta o imieniu Betty ugotowała zupę jarzynową, do której

podała grzanki z serem.

- Zrobiłem szybki obchód. Pacjenci mają się dobrze, nikt się na nic nie

skarży – relacjonował Zac, biorąc od niej talerz zupy. – Dzięki, Betty. Co za
zapach! Pychota!

- Pan sobie jeszcze weźmie tosta, doktorze.
-  Przejechałem  przez  twoje  obejście  –  poinformował  go  Bruce,

policjant,  który  również  wpadł  coś  przekąsić.  –  Dom  i  stodoła  stoją,
dachów nie zerwało. Dobrze, że zamknąłeś źrebaka i klacz w bezpiecznym
miejscu.

- To nie ja, to Olivia.
-  Aha,  nie  wiedziałem,  że  pani  u  nas  została.  Jednym  słowem  znów

znalazła się w pani w odpowiednim czasie w odpowiednim miejscu?

Nie  była  pewna,  ale  miała  wrażenie,  że  policjant  mrugnął  do  niej

porozumiewawczo.  W  milczeniu  pochyliła  się  nad  parującą  zupą.  Pewnie
od niej zaróżowiły jej się policzki.

Domyślała  się,  że  miejscowi  wzięli  ją  na  języki.  Teraz  będą  mieli

dodatkowe używanie, bo pewnie już się rozeszło, że nocowała u Isaaca.

background image

Jakie  to  typowe  dla  małych  miasteczek.  Wszyscy  wiedzą  tu  wszystko

o  wszystkich.  Dlatego  nigdy  nie  chciała  mieszkać  na  prowincji  i  była
w stanie wybaczyć matce, że stąd uciekła. Jaka z tego nauka?

Że należy szukać partnera o podobnym pomyśle na życie. Tylko wtedy

uda się zbudować trwały związek.

Cóż,  za  pierwszym  razem  nie  wybrała  najlepiej.  Nie  wyszło  jej

z  Patrickiem,  ale  nie  wiadomo,  jak  by  wyglądał  ich  związek,  gdyby  była
w nim naprawdę zakochana i gdyby budził w niej tak intensywne emocje
jak Zac.

Do stołu dosiadł się Ben, ratownik medyczny, i przez chwilę rozmawiał

z  Zakiem  o  sytuacji  w  miasteczku  oraz  o  tym,  do  kogo  zajrzał,  robiąc
objazd okolicy.

- Przy okazji powiedziałem chłopakom, że nie mamy dziś szkolenia.
- Dzięki, mam nadzieję, że niedługo to nadrobimy – odparł Zac. – Chcę

się w końcu nauczyć tego zjazdu po linie.

-  Zjazdu  po  linie?  –  zadziwiła  się  Olivia.  –  Myślałam,  że  to  będzie

szkolenie medyczne.

- My tu z doktorem robimy taki mały barterek – roześmiał się Ben. –

Doktor  szkoli  nas,  a  my  jego.  Większość  chłopaków  ma  uprawnienia
ratowników górskich. Rzadko musimy wychodzić w góry, ale czasem coś
się zadzieje i wtedy mamy ręce pełne roboty.

Kolejną osobą, która przyszła na zupę, była położna Debbie. Przy okazji

przekazała wieści od rodziców Shayny.

-  Dotarli  bezpiecznie  do  domu.  Jej  mama  przed  chwilą  dzwoniła

i prosiła, żeby jeszcze raz serdecznie pani podziękować, doktor Donaldson.

- Nie ma o czym mówić. Cieszę się, że mogłam pomóc. I proszę mówić

do mnie po imieniu, po prostu Liv. Dzięki temu nie będzie nieporozumień,

background image

czy chodzi o mnie czy o… – Urwała, bo słowa „mojego ojca” nie chciały
jej przejść przez gardło.

- A właśnie, gdzie jest Don? – zainteresował się ktoś z zebranych.
- Pewnie w gabinecie – podsunęła Jill. – W ogóle o siebie nie dba, ten

nasz doktor. Może ktoś po niego pójdzie i powie, żeby przyszedł na lunch?

-  Don  odwiózł  mamę  do  domu,  pewnie  niedługo  wróci  –  powiedział

Zac. – Proszę, o wilku mowa.

Mabel  Donaldson  stanęła  w  progu  i  wszyscy  doznali  szoku.  Po

uśmiechniętej, zadowolonej z życia starszej pani nie było śladu. Przed nimi
stała blada wystraszona staruszka, która wyglądała na swój wiek.

-  Błagam,  pomóżcie  –  szepnęła  drżącym  głosem.  –  Coś  się  stało

Donowi. Źle z nim…

- Gdzie on jest? – Zac zerwał się od stołu, a z nim Olivia.
- W rejestracji.
Znaleźli go skulonego na podłodze, nakrytego swetrem bezradnej Jill,

która przycupnęła obok. Zac podbiegł do niego i zaczął sprawdzać puls.

- Szefie?! Co się dzieje?
Don był blady jak ściana, z czoła płynął mu pot, na twarzy widać było

ślady krwi.

-  Częstoskurcz?  –  zapytała  Olivia,  domyślając  się  po  minie  Zaca,  że

puls nie jest taki jak powinien.

- Tak. – Skinął głową. – Puls słabiutki, bardzo mu spadło ciśnienie.
- A skąd ta krew?
Don poruszył się i potarł twarz rękami.
-  Wszystko  dobrze  –  wybełkotał.  –  Co  się  tak  gapicie?  Pomóżcie  mi

wstać!

background image

Dopiero teraz Olivia zorientowała się, że wszyscy się zbiegli i stanęli

w kręgu za ich placami.

-  Narzekał  na  brzuch  –  oznajmiła  Mabel,  która  właśnie  nadeszła,

podtrzymywana  przez  Betty.  –  Tak  się  zwijał  z  bólu,  że  ledwie  wysiadł
z  samochodu.  A  potem  zaczął  strasznie  wymiotować.  W  życiu  nie
widziałam tyle krwi...

Olivia i Zac wymienili spojrzenia. Rozumieli, że sytuacja jest poważna.

Na skutek utraty znacznej ilości krwi Don doznał wstrząsu krwotocznego.

-  Panowie?  –  Zac  zwrócił  się  do  Bruce’a  i  Bena.  –  Pomóżcie  mi

przenieść szefa do zabiegowego.

- Nie rób zamieszania. Sam pójdę – bronił się Don.
- Przestań się awanturować, dobrze? – poprosił go Zac spokojnie. – Tak

się złożyło, że teraz ty jesteś pacjentem, a ja i Liv lekarzami. Jasne?

Olivia  uważnie  obserwowała  twarz  ojca,  więc  gdy  ich  spojrzenia  się

spotkały,  bezbłędnie  odczytała,  co  dzieje  się  w  jego  głowie.  Był
przestraszony,  co  było  zrozumiałe,  bo  przecież  zdawał  sobie  sprawę,  że
wymiotowanie krwią to nie błahostka. Chyba też chciał jej coś powiedzieć.

Jego  oczy  miały  błagalny  wyraz.  Czy  była  to  prośba  o  ratunek  czy

raczej  o  to,  by  miał  szansę  zostać  wysłuchany?  A  może  prosił,  by  Olivia
była przy nim, bo jest mu to potrzebne? Obojętne, jakie były jego intencje.

I tak nigdzie się nie wybierała.

Nie  było  mu  to  obojętne.  Nie  dlatego,  że  chodziło  o  ratowanie  życia,

a  pacjent  był  kolegą  po  fachu,  którego  lubił  i  szanował.  Nie  było  mu  to
obojętne,  bo  dostrzegł  w  oczach  Olivii  lęk.  Może  nie  była  gotowa
wybaczyć  ojcu  realnych  czy  urojonych  win,  ale  tym  bardziej  nie  była
gotowa go stracić. Mogła być na niego zła, ale zależało jej na nim bardziej,
niż była skłonna przyznać.

background image

Podzielili  się  tak,  że  on  zbada  Dona  palpacyjnie,  a  ona  w  tym  czasie

założy  wenflon  i  podłączy  kroplówkę  z  płynem,  by  uzupełnić  niedobory
w  wyniku  utraty  krwi.  Pomagała  im  Debbie,  która  założyła  opornemu
pacjentowi maskę tlenową i umieściła na jego piersi elektrody.

-  Przez  chwilę  będzie  bolało  –  uprzedziła  Olivia,  szykując  się  do

wkłucia.  –  Dobrze,  mamy  to.  Nie  ruszaj  ręką,  bo  muszę  zabezpieczyć
kaniulę plastrem.

- Nawet nic nie poczułem. – Uśmiechnął się słabo.
-  Ale  to  czujesz,  prawda?  –  zapytał  Zac,  delikatnie  naciskając  mu

brzuch.

- Co za pytanie? – Don nie próbował ukryć, że cierpi. – Pewnie, że boli

jak cholera. Przy tej chorobie to normalne.

- Jakiej znowu chorobie? – zaniepokoiła się Debbie.
- Tego jeszcze nie wiemy – odparł Zac – bo nie ma diagnozy. Na tyle,

na  ile  ja  znam  się  na  medycynie,  to  ostry  ból  brzucha  połączony
w  krwawymi  wymiotami  nie  jest  objawem  raka  trzustki,  tylko  pęknięcia
wrzodu  żołądka.  Masz  ciśnienie  jak  nieboszczyk  i  książkowe  objawy
wstrząsu krwotocznego. Musiałeś stracić mnóstwo krwi.

- Częstoskurcz nie mija – dodała Olivia, patrząc na monitor. – Ciśnienie

wciąż  spada,  skurczowe  dziewięćdziesiąt.  Jak  daleko  jest  najbliższy  bank
krwi?

-  Za  daleko  –  mruknął  Zac.  –  Mamy  tu  niewielki  zapas.  Koncentrat

krwinek  czerwonych  ORh-  i  plazmę.  Debbie,  możesz  nam  przynieść
torebkę krwinek?

Gdy położna wyszła, spojrzeli sobie w oczy.
Sytuacja nie wyglądała dobrze. Przy tej pogodzie transport lotniczy do

większego szpitala był niemożliwy, podobnie jak dostawa krwi potrzebnej

background image

do  transfuzji.  Jeśli  Donowi  pękł  wrzód,  pewnie  wciąż  miał  krwawienie
wewnętrzne, co stanowiło zagrożenie życia.

Bał  się  raka  trzustki,  a  nagły  zgon  mógł  nastąpić  z  całkiem  innej

przyczyny.

- Przydałoby się zrobić tomografię, ale musimy sobie poradzić z tym, co

mamy  –  westchnął  Zac.  –  Zrobimy  USG,  a  potem  rentgen  w  pozycji
siedzącej.  Jeśli  na  zdjęciu  zobaczymy  powietrze  pod  przeponą,  będziemy
wiedzieli, że doszło do perforacji wrzodu.

I co wtedy? Operacja?
W sali nieużywanej do lat?
Don wydał gardłowy jęk i z trudem przekręcił się na bok, zrywając przy

okazji  elektrody,  na  co  urządzenie  rejestrujące  parametry  zareagowało
świdrującym piskiem. Olivia chwyciła go za ramiona.

- Co się dzieje? Tato?!
Zac nie zdążył się ucieszyć, że wreszcie nazwała Dona tatą, bo musieli

opanować  sytuację,  która  stawała  się  coraz  bardziej  krytyczna.  Dona
chwyciła bowiem kolejna fala torsji i w ułamku sekundy wyrzucił z siebie
ogromną ilość krwi. Na dodatek zaczynał tracić przytomność.

Błyskawicznie założyli mu wkłucie centralne, przez które podali płyny

i krew. Nie mieli ani sekundy do stracenia. Jeśli Don miał przeżyć, musiał
natychmiast trafić na stół.

-  Masz  jakieś  doświadczenie  z  podawaniem  znieczulenia  ogólnego?

Poradzisz sobie? – spytał Zac półgłosem, gdy ułożyli Dona na plecach, by
mógł go ponownie zbadać.

- Przez pół roku pracowałam na anestezjologii. Tak mi się spodobało, że

zastanawiałam się nad specjalizacją. A ty? – Spojrzała na niego. – Mówiłeś,
że  pracowałeś  w  szpitalach  polowych,  ale  czy  masz  doświadczenie
w chirurgii?

background image

-  Zanim  wysłali  mnie  na  wojnę,  musiałem  zrobić  specjalizację

z  chirurgii  urazowej.  Pracowałem  w  największych  szpitalach  w  Anglii,
a  ostatnio  byłem  ordynatorem  chirurgii  urazowej  największego  szpitala
w Bostonie. Powinienem dać radę.

Uśmiechnął  się  kącikiem  ust.  Nie  wyrecytował  swojego  CV,  by  jej

zaimponować, tylko żeby ją uspokoić.

- Razem damy radę – dodał. – Jako zespół.
Uniosła głowę ruchem, który widział już wcześniej. Wiedział więc, co

to  oznacza:  zbierała  siły,  by  stawić  czoło  sytuacji,  która  była  wyjątkowo
trudna. Był z niej dumny, ale to nie wszystko. Chciał się o nią troszczyć,
chronić  ją,  dać  z  siebie  wszystko,  by  uratować  jej  ojca.  Nie  zniósłby
bowiem widoku jej cierpienia.

Wszystkie niezbędne narzędzia chirurgiczne czekały przykryte sterylną

chustą, ale chyba nikt w Cutler’s Creek nie przypuszczał, że zostaną użyte
do  ratowania  życia  szefa  szpitala,  który  od  lat  toczył  niemal  samotną
heroiczną walkę, by dzieło jego ojca nie poszło na marne.

Teraz zaś leżał pod narkozą, w którą wprowadziła go jego własna córka.

To  ona  kontrolowała  jego  funkcje  życiowe,  czuwała  nad  przebiegiem
transfuzji  i  podawała  mu  dożylnie  leki.  Kiedy  Zac  zapytał,  czy  mogą
zaczynać, bez wahania skinęła głową.

Stanęli  nad  stołem  we  trójkę,  ona,  Zac  i  Debbie,  która  miała  im

asystować.

-  Słuchajcie,  nie  wiem,  czy  pamiętam  nazwy  wszystkich

instrumentów – wyznała Debbie. – Szmat czasu, odkąd ostatni raz byłam
w sali operacyjnej.

- Nie martw się, będzie dobrze – uspokoił ją Zac. – Skalpel rozpoznasz,

prawda? To poproszę.

background image

Zrobił  pierwsze  nacięcie,  otwierające  jamę  brzuszną.  Musiał  być

ostrożny.  Starał  się  jak  najszybciej  zlokalizować  miejsce  krwawienia,  ale
pośpiech nie był wskazany, zwłaszcza że nie mógł pracować w skupieniu.
Musiał  bowiem  zerkać  na  Debbie  i  pilnować,  czy  dobrze  trzyma  ssak
i tłumaczyć, co ma podać.

Z drugiej strony ani na moment nie zapominał, że u szczytu stołu stoi

Olivia, która kontroluje stan ojca i jednocześnie patrzy na ręce jemu…

Czuł jej obecność każdą komórką ciała.
- Dobra, mam to.
- Perforację?
- Tak. Krwawi tętnica żołądkowo-dwunastnicza.
Ustawił lampę pod odpowiednim kątem i odsączył krew wacikiem, po

czym obserwował, jak z powrotem zalewa oczyszczone miejsce.

-  Dobra,  Debbie,  będzie  potrzebny  ssak  i  imadło  do  igły.  Teraz  przy

pomocy ssaka i wacików musisz usuwać krew, żebym widział, gdzie mam
szyć. Liv, a jak sytuacja u ciebie?

- Ciśnienie nadal niskie. Będę musiała podać drugą torebkę koncentratu

krwinek. Od czasu do czasu ma zaburzenia rytmu serca, więc im szybciej
zatamujesz krwawienie, tym lepiej.

- Właśnie się za to biorę.
Za chwilę zszyje pęknięte naczynie i powstrzyma uratę krwi. Wziął igłę

i miał zamiar podwiązać tętnicę, a następnie usunąć pęknięty wrzód.

I nagle stało się. Drgnęła mu ręka.
Trwało to ułamek sekundy i nikt poza nim niczego nie zauważył, jednak

wyraźnie czuł wagę tego, co się wydarzyło. I rozumiał dlaczego.

Przytłoczył  go  ciężar  odpowiedzialności.  Ta  operacja  nie  była  jeszcze

jednym trudnym przypadkiem, z którym najpewniej sobie poradzi, bo nie

background image

brakuje  mu  wiedzy  ani  umiejętności.  Jako  chirurg  wierzył  w  siebie.
Problem w tym, że nie potrafił odciąć emocji i podejść do tego na zimno.
Don nie był anonimowym pacjentem, z którym nic go nie łączyło. Był dla
Zaca ważny, ale nie najważniejszy.

Najważniejsza  była  Olivia.  To  na  niej  zależało  mu  najbardziej.  Tak

bardzo, że to, co do niej czuł, zaczynało wyglądać jak miłość…

I  coraz  bardziej  przypominało  uczucie,  którym  darzył  Mię  i  które

niemal  doprowadziło  go  do  zguby,  gdy  po  jej  śmierci  nie  mógł  poradzić
sobie  z  pustką  i  poczuciem  winy.  Cieszyło  go,  że  wreszcie  wyleczył  się
z martwicy, na którą cierpiał, gdy przyjechał do Cutler’s Creek. A jednak
spanikował.  Chciał  tylko  uchylić  małe  okienko  w  murze,  którym  się
obwarował, tymczasem Olivia wyważyła drzwi. A on miał ochotę wyjść jej
na spotkanie.

Przecież nie chciał. Powinien szybko je zatrzasnąć.
Emocjonalne tornado trwało chwilę, ale i tak za długo. Błyskawicznie

wziął się w garść i skupił na zadaniu. Później będzie czas na analizę, jak to
się stało, że spełnił się najczarniejszy scenariusz. Dopuścił do sytuacji, gdy
emocje niemal uniemożliwiły mu działanie.

Tym  razem  szybko  przezwyciężył  słabość,  lecz  czy  następnym  razem

będzie równie twardy? A jeśli całkiem się posypie? Nie mógł teraz o tym
myśleć,  ale  gdy  przyjdzie  odpowiedni  czas,  zastanowi  się,  co  zrobić,  by
odzyskać kontrolę i już nigdy nie dopuścić do takiej sytuacji.

-  Udało  się!  –  Widok  wacika  bez  śladu  świeżej  krwi  sprawił  mu

olbrzymią satysfakcję.

Ze spokojem przeszedł do następnego etapu i oczyścił jamę brzuszną,

by za chwilę ją zamknąć.

Teraz podadzą Donowi antybiotyk i będą monitorowali jego stan, a gdy

ten się ustabilizuje, przetransportują go do większego szpitala.

background image

- Ciśnienie zaczyna rosnąć. Świetna robota, Zac!
Nawet  na  nią  nie  spojrzał,  zajęty  swoją  robotą.  Nie  chciał  jej

wdzięczności  ani  podziwu.  Po  prostu  nie  chciał  patrzeć  w  te  cudne
ciemnoniebieskie oczy, bo wiedział, że spojrzy raz i wpadnie po same uszy.
Im szybciej to się skończy, tym lepiej. Nie chodziło o operację, tylko czas
z Olivią.

Gdyby wiedział, że…
Nigdy by do niej nie zadzwonił.

Niesamowite…
Stanęli  w  obliczu  wyzwania,  które  nawet  w  dużej  nowoczesnej

placówce mogło skończyć się źle, mieli do dyspozycji podstawowe środki
i własne doświadczenia oraz wiedzę. I mimo wielu przeciwności udało im
się!

Olivia wyszła do zebranych w rejestracji, by przekazać wiadomość, na

którą czekali, wstrzymując oddech.

-  Operacja  się  udała.  Doktor  Donaldson  jest  w  stanie  stabilnym,  jego

życiu  nic  nie  zagraża,  więc  jak  tylko  warunki  pogodowe  pozwolą,
przewieziemy go do Dunedin.

- Czyli niedługo, bo pogoda się poprawia. Wiatr zaczyna słabnąć. Zaraz

wyślę  ludzi,  żeby  uprzątnęli  osuwisko  w  wąwozie,  a  przynajmniej
odblokowali  jeden  pas.  Na  wypadek,  jak  by  trzeba  było  wieźć  doktora
karetką  –  wyjaśnił  Bruce.  –  Dzięki  Bogu,  że  wszystko  dobrze  się
skończyło. – Urwał i odchrząknął, bo z emocji załamał mu się głos.

- Kochanie, jestem ci taka wdzięczna. – Mabel otarła łzy. – Tak bardzo

się o niego bałam!

-  Domyślam  się.  Chciałabym  powiedzieć,  że  wszystko  z  nim

w porządku, ale jeszcze sporo przed nim. Najważniejsze, że zatamowaliśmy

background image

krwawienie.

Mabel otworzyła staromodną torebkę, którą kurczowo ściskała, i wyjęła

kopertę zaadresowaną do Olivii.

- Proszę, to dla ciebie. Zaproszenie na moje dziewięćdziesiąte urodziny.

Mam nadzieję, że będziesz i że Don do tego czasu się wykaraska i wróci do
domu.

- Też mam taką nadzieję. – Olivia wzięła kopertę, ale nie sprecyzowała,

czy chodzi jej o urodziny, czy powrót ojca do zdrowia.

Nie  było  mowy,  by  znów  tu  przyjechała,  ale  nie  chciała  robić  babci

przykrości, zwłaszcza przy ludziach.

- Mam tu jeszcze coś. – Mabel znów sięgnęła do torebki. – To portfel

Dona. – Otworzyła go i zaczęła czegoś szukać. – Jest! Don od trzydziestu
lat ma to zawsze przy sobie.

Na  niedużym  zdjęciu  uwieczniono  dziewczynkę,  w  której  Olivia

rozpoznała  siebie.  Miała  wtedy  cztery  albo  pięć  lat,  długie  złociste  loki,
wielkie ufne oczy i radosny uśmiech. Czy to ojciec ją sfotografował?

Do niego tak się śmiała?
-  Jest  tyle  rzeczy,  o  których  chcę  ci  powiedzieć  –  cichy  głos  Mabel

brzmiał łagodnie i kojąco – ale musimy to odłożyć na inną okazję. Bruce
zaraz podwiezie mnie do domu, bo chcę spakować trochę rzeczy dla Dona
i dla siebie, o ile pozwolą mi z nim jechać. Olivio, czy możesz podać mu
portfel? Wiem, że chce go mieć przy sobie.

Jak  miała  odmówić,  skoro  Mabel  patrzyła  na  nią  z  taką  ufnością?

I miłością.

- Don bardzo cię kocha – zapewniła. – I ja też. Jesteśmy rodziną, choć

może tego nie czujesz. Pamiętaj, że tu masz dom. Będzie na ciebie czekał,
a my zawsze przyjmiemy cię z otwartymi ramionami.

background image

Olivia  otworzyła  usta,  by  podziękować  i  wyjaśnić,  że  ma  już  dom,

piękny  i  nowy,  w  największym  mieście  w  kraju,  najdalej  jak  się  da  od
takich  miasteczek  jak  Cutler’s  Creek.  Nic  nie  powiedziała,  bo  słowa
uwięzły jej w gardle.

Czy tego chciała, czy nie, istniały więzy łączące ją z tym miejscem już

do końca życia. Mabel miała rację, mówiąc, że tu jest jej rodzina. I Zac.

Gdy z portfelem w ręku zajrzała do ojca, zastała przy nim Zaca. Ojciec

leżał na szpitalnym łóżku podłączony do aparatury i kroplówek, przez które
dostawał  płyny,  krwinki  i  leki.  Wybudził  się  z  narkozy,  ale  był  jeszcze
senny.

Mimo  to,  słysząc  jej  kroki,  uniósł  powieki.  Wiedziała,  że  się  w  nią

wpatruje. Podobnie jak Zac, który przytrzymał ją wzrokiem, po czym lekko
się uśmiechnął. Nagle uświadomiła sobie, jak mocna stała się łącząca ich
więź.

-  Mamy  wszystko  pod  kontrolą  –  zapewnił  ją.  –  Możesz  chwilę

posiedzieć  z  ojcem?  Muszę  wypełnić  dokumentację  i  przygotować  raport
dla zespołu, który przejmie go w szpitalu w Dunedin.

- Jasne.
-  Gdybyś  czegoś  potrzebowała,  będę  u  siebie,  czyli  w  pokoju  obok

gabinetu ojca. Pamiętasz, gdzie to jest?

Skinęła  głową.  Długo  nie  zapomni  dziwacznego  i  krępującego

spotkania  z  ojcem,  którego  nie  widziała  od  paru  dekad.  Odruchowo
zacisnęła palce na portfelu. Minął szmat czasu, a on wciąż nosi przy sobie
jej zdjęcia?

-  Mam…  Mable  prosiła,  żeby  ci  to  dać  –  powiedziała,  gdy  zostali

z ojcem sami i położyła portfel na szafce.

Wyciągnął  rękę,  ale  nie  dosięgnął,  zapewne  dlatego,  że  każdy  ruch

sprawiał mu ogromny ból. Podała mu więc portfel, lecz zamiast go wziąć,

background image

zacisnął palce na jej dłoni.

Drugą ręką ściągnął maskę tlenową.
-  Dziękuję  –  szepnął  ochryple.  –  Zac  mówił,  że  bez  ciebie  nie  dałby

rady.

- Chyba jest zbyt skromny – odparła, siląc się na lekki ton. Delikatnie

wysunęła rękę z jego uścisku, bo czuła, że emocjonalnie już nie podoła.

Nie przestawała myśleć o zdjęciu leżącym w przegródce, gdzieś w pół

drogi  między  ich  dłońmi.  Wesoły  okruch  wspomnień  ze  szczęśliwych
czasów, zanim została zdradzona przez człowieka, który był dla niej całym
światem.

- Mam kupę szczęścia, że tu jesteś. I to nie tylko dlatego, że uratowałaś

mi życie.

Uciekła  przed  spojrzeniem  ojca,  którego  oczy  lśniły  szczęściem.

Emocje ścisnęły ją za gardło, ale się przemogła.

- To naprawdę nie musiało się tak skończyć – stwierdziła rzeczowo. –

Choroba  wrzodowa  jest  stosunkowo  łatwa  do  wyleczenia,  zwłaszcza
w dzisiejszych czasach.

-  Przecież  wiem.  –  Nasunął  maskę  na  twarz  i  wziął  kilka  głębokich

oddechów. – Byłem głupi. Nie pierwszy zresztą raz.

-  Posłuchaj,  jak  Zac  robił  USG,  przy  okazji  obejrzeliśmy  ci  trzustkę.

Nie  widać  tam  żadnych  zmian,  zwłaszcza  nowotworowych.  W  szpitalu
dokładnie cię przebadają, ale moim zdaniem nic nie wskazuje na to, żebyś
w najbliższym czasie miał przenieść się na tamten świat.

Głos jej zadrżał, bo dotarło do niej, że naprawdę nie chce stracić ojca.

Łza popłynęła po policzku akurat w chwili, gdy Don otworzył oczy.

- Och, Libby…
To nie zdrobnienie, którym ją nazwał, lecz głos przepełniony miłością

sprawił, że stało się to, co się stało. Nie wiadomo, kto pierwszy wyciągnął

background image

rękę,  ale  skończyło  się  tak,  że  ojciec  objął  ją,  a  ona  utonęła  w  jego
ramionach jak wtedy, gdy była ukochaną córeczką tatusia.

Gdyby  tylko  potrafiła  mu  zaufać,  pewnie  poczułaby  się  tak  samo

bezpieczna  jak  wtedy.  Chyba  była  już  na  to  gotowa.  Łzy  popłynęły  tak
gwałtownie,  że  musiała  wyswobodzić  się  z  objęć  i  wyciągnąć  z  pudełka
garść chusteczek.

-  Jednym  słowem  –  zaczęła,  przełamując  ciszę,  która  między  nimi

zapadła – jeszcze nie umierasz. Co bardzo mnie cieszy.

Przelotny uśmiech przesunął się po jego twarzy jak smuga światła.
- Było mi przykro, kiedy dowiedziałem się, że Janice umarła – przyznał,

choć  mówienie  było  dla  niego  wysiłkiem.  –  Wyobrażam  sobie,  jak  tobie
było ciężko.

- Śmierć rodzica to zawsze cios. Nawet jeśli nie było się z nim bardzo

blisko…

Ojciec zapewne pomyślał, że zrobiła aluzję do ich wzajemnych relacji,

lecz jej intencje były zgoła inne.

Gdy  spoglądała  wstecz  na  swoje  stosunki  z  matką,  dochodziła  do

wniosku,  że  były  dość  chłodne.  Między  nią  a  matką  nie  było  zażyłości.
Zawsze  musiała  zabiegać  o  akceptację  i  uczucia.  Matka  nigdy  nie
okazywała  bezwarunkowej  sympatii  i akceptacji,  którą emanowała babcia
Mabel.

Olivia nie przypominała sobie, by matka kiedykolwiek wypowiedziała

jej imię z miłością, jak robił to ojciec, lub używała czułych zdrobnień.

-  Wielka  szkoda,  że  odeszła  tak  wcześnie.  Mam  nadzieję,  że…  była

zadowolona z życia w Londynie.

- Odniosła sukces, więc miała satysfakcję. Wielkie nazwisko w wielkim

mieście.

background image

Ojciec  skinął  głową.  Olivia  zrozumiała,  że  nie  powie  złego  słowa

o  byłej  żonie.  Może  zawarli  niepisaną  umowę,  że  zostawiają  za  sobą
wspólną  przeszłość  i  każde  rusza  w  swoją  stronę.  W  pewnym  sensie
współczuła  matce,  że  nie  potrafiła  dostrzec  radości  i  poczucia  spełnienia,
jakie daje praca dla małej społeczności, jak ta tutaj.

Czy naprawdę była szczęśliwa, goniąc za prestiżem, który szedł w parze

z  opinią  najlepszego  fachowca  w  stolicy?  I  czy  ona,  Olivia,  nie  popełnia
przypadkiem tego samego błędu?

-  Myślałem,  żeby  skontaktować  się  z  tobą  po  jej  śmierci.  Parę  razy

brałem do ręki telefon, zacząłem pisać list, ale... doszedłem do wniosku, że
nie będziesz zadowolona. Uznałem, że już za późno, żeby naprawić nasze
relacje. Nie lubisz mnie. Nienawidzisz…

- Nieprawda! – wyszeptała.
Nie czuła do niego nienawiści. Już nie. Kiedyś owszem. Ze smutnego

dziecka  zmieniła  się  w  gniewną  nastolatkę,  która  żal  i  rozgoryczenie
zamieniła na nienawiść. Na szczęście te trudne lata miała już za sobą. Jako
w pełni świadoma dorosła kobieta odgrodziła się od emocji, bo uznała, że
tak będzie dla niej bezpieczniej.

Ludzie często zapominają, że miłość i nienawiść dzieli zaledwie krok,

dlatego lepiej unikać jednego i drugiego. Przez lata udawało jej się. Aż do
dnia, gdy zawitała do małego miasteczka.

-  Mniej  więcej  wtedy  zdrowie  zaczęło  mi  szwankować  –  ciągnął

ojciec. – Byłem na sto procent pewny, że mam raka trzustki.

- Boli cię? – zaniepokoiła się, słysząc jego zduszony jęk.
- Trochę boli…
- Jak bardzo? W skali do jednego do dziesięciu.
- Siedem. Może osiem.

background image

-  Zwiększę  ci  dawkę  leku.  –  Z  ulgą  zajęła  się  procedurami,  które

wymagały skupienia i pozwalały uciec od niewygodnych tematów.

Zbadała ojca i upewniła się, czy zwiększenie dawki mu nie zaszkodzi,

po czym odnotowała to w karcie pacjenta.

Lek zadziałał szybko. Ojciec odetchnął i przymknął oczy.
- Wciąż je mam – mruknął sennie. – Listy do ciebie. W pudełku. Weź je

sobie, jeśli chcesz.

Zasnął,  nim  zdążyła  odpowiedzieć.  Nawet  nie  drgnął,  gdy  delikatnie

nasunęła mu maskę tlenową na twarz. Przy okazji dotknęła jego policzka
i wzruszenie ścisnęło ją za gardło. Już wiedziała, że nigdy nie przestała go
kochać.  Zakopała  to  uczucie  głęboko  na  dnie  serca,  licząc  na  to,  że
z czasem całkiem zgaśnie.

Czy  jest  szansa,  by  wzniecić  na  nowo  tę  bezwarunkową  dziecięcą

miłość  i  nadrobić  stracony  czas?  Bardzo  za  nim  tęskniła,  a  jednocześnie
bała się, gdyż odbudowanie zerwanej więzi z ojcem oznaczało wyjście ze
strefy komfortu i podjęcie ryzyka.

Pytanie, czy się odważy?
Czy  jeśli  otworzy  pudełko  z  listami,  będzie  miała  dość  siły,  by  je

przeczytać?

-  Liv?  –  Zac  stał  w  drzwiach  pokoju  pooperacyjnego.  –  Śmigłowiec

będzie  tu  za  pół  godziny.  Mogłabyś  do  mnie  na  chwilę  przyjść?  Muszę
wpisać do raportu informacje o znieczuleniu. Debbie zaraz cię zastąpi przy
Donie.

- Jasne, już idę.
Wciąż  miał  na  sobie  chirurgiczny  strój,  a  na  czole  odciśnięty  ślad  po

gumce  od  czepka,  pod  który  upchnął  potargane  włosy.  Był  poważny

background image

i skupiony, lecz w jego spojrzeniu było mnóstwo ciepła, które przenikało ją
aż do kości, budząc w niej przyjemną ekscytację i radość.

Tłumaczyła  sobie,  że  ten  cudowny  stan  intensywnego  przeżywania

emocji  przemija  z  dorastaniem  i  przemianą  w  rozsądnego  dorosłego.
Okrycie,  że  znów  przepełnia  ją  młodzieńcza  radość,  było  wspaniałe,
przerażające i dezorientujące.

Zupełnie jak tworzenie nowej więzi z ojcem.
Jedno  wiedziała  na  pewno:  w  niewiarygodnie  krótkim  czasie  oddaliła

się od świata, który znała i w którym czuła się niezagrożona.

A powrotu nie ma i nie będzie.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

- Jakiś problem?
- Nie. Dlaczego?
Usiadła  przy  biurku  Zaca  i  sięgnęła  po  formularz,  który  miała

uzupełnić.  Doskonale  wiedziała,  co  ma  zrobić  i  jak,  a  jeśli  już  miała
z czymś problem, to jedynie z tym, że jego bliskość ją rozpraszała.

- Daj mi pięć minut i raport będzie gotowy – dodała, wyjmując notatki

dotyczące leków użytych do znieczulenia.

-  Super.  Jak  skończysz,  wydrukuj  to,  dobrze?  Idę  zajrzeć  do  Dona,

a potem sprawdzę, czy Bruce przygotował parking do lądowania. Mówiłem
mu,  że  trzeba  uprzątnąć  gałęzie  i  śmieci,  które  przygnał  wiatr.  Polecisz
z ojcem?

- Nie, Mabel chce z nim lecieć. Oczywiście będę w stałym kontakcie ze

szpitalem,  ale  muszę  wracać  do  Auckland.  Miało  mnie  nie  być  w  pracy
jeden  dzień.  Poza  tym  muszę  oddać  samochód,  nie  mogę  go  trzymać
w nieskończoność.

-  Jasne.  –  Wyraz  jego  twarzy  nagle  się  zmienił,  ale  odwrócił  się

i wyszedł tak szybko, że nie zdążyła mu się przyjrzeć.

Wpisała  do  formularza  wymagane  informacje  i  na  wszelki  wypadek

dwa  razy  sprawdziła,  czy  nigdzie  się  nie  pomyliła.  Przez  cały  czas
odczuwała emocjonalny zamęt. Radość, lęk, ekscytacja, ulga, ufność.

Wszystkie  te  uczucia,  świeże  i  delikatne,  kłębiły  się  niczym  bańki

mydlane gotowe pęknąć, jak tylko spróbuje je złapać, chcąc sprawdzić, czy

background image

są autentyczne.

Reakcja Zaca na jej słowa o powrocie do Auckland tylko powiększyła

chaos  w  jej  głowie.  Ni  stąd,  ni  zowąd  powróciły  echem  słowa  Mabel:
„Pamiętaj,  że  tu  jest  twój  dom.  Będzie  na  ciebie  czekał,  a  my  zawsze
przyjmiemy cię z otwartymi ramionami”.

Tyle że Cutler’s Creek nie było jej miejscem na ziemi. Czy na pewno?
Nie  zamierzała  być  tu  tak  długo.  Czemu  więc  zwleka  z  wyjazdem?

I popatruje na skórzaną kurtkę na wieszaku, walcząc z nagłym pragnieniem,
by podejść, wtulić w nią twarz i poczuć zapach mężczyzny, który ją nosi?

Miała  okazję  to  zrobić,  gdy  szła  sprawdzić,  dlaczego  drukarka  nie

drukuje.  Okazało  się,  że  skończył  się  papier,  zaczęła  więc  szukać  nowej
ryzy na regale przy drzwiach.

Te zaś otworzyły się z impetem i Zac prawie na nią wpadł.
- Przepraszam, że zauważyłem cię.
- Nic nie szkodzi. Szukam papieru do drukarki.
- Tam jest. – Wskazał jedną z półek. – Zaraz ci podam.
Podeszli  do  regału  niemal  jednocześnie  i  znaleźli  się  bardzo  blisko

siebie. Czas jakby stanął w miejscu.

Olivia  pomyślała  o  wczorajszym  wieczorze,  gdy  jak  teraz  dzieliły  ich

milimetry.  Znów  ogarnęło  ją  przyjemne  podniecenie,  jak  wtedy,  gdy  Zac
odstawił  jej  kieliszek  i  ją  pocałował.  To,  co  wydarzyło  się  potem,  było
najcudowniejszym erotycznym doświadczeniem w jej życiu. Nic dziwnego,
że jakaś siła ciągnęła ją do tego człowieka niczym magnes.

Chciała się do niego przytulić, dać do zrozumienia, że z utęsknieniem

czeka  na  jego  pocałunki.  Nie,  wcale  nie  chciała  czekać.  Najchętniej
objęłaby  go  za  szyję,  przyciągnęła  do  siebie  i  zasypała  pocałunkami.
Tęskniła  za  smakiem  jego  ust,  żarem  rozpalonego  ciała  i  dotykiem  rąk.
Wiedziała, że nigdy nie będzie miała dość…

background image

Zac syknął, jakby był poirytowany. Zamarła, a on po prostu ominął ją

i sięgnął po papier.

-  Bruce  mówił  mi  przed  chwilą,  że  oczyścili  jeden  pas  drogi  przez

wąwóz. – Jego głos zabrzmiał sucho i szorstko. – Będziesz musiała jechać
wolno i ostrożnie, ale masz spore szanse dojechać jeszcze dziś do Dunedin.
Chyba że…

Jej  serce  zgubiło  na  moment  rytm.  Czyżby  chciał  zaproponować,  by

została dłużej?

-  Chyba  że  naprawdę  chcesz  pomóc  ojcu  w  szybkim  powrocie  do

zdrowia – dokończył, nie patrząc na nią.

- Co konkretnie masz na myśli?
- Zanim Don odzyska siły i wróci do pracy, będzie potrzebny ktoś na

zastępstwo. Pomyślałem, że może skorzystasz z okazji, żeby lepiej poznać
babcię,  będziesz  na  jej  urodzinach.  A  właśnie,  zostawiłaś  zaproszenie
w zabiegowym.

Odniosła  wrażenie,  że  okrężną  drogą  próbuje  przekazać  jej  ukrytą

wiadomość.  Że  w  gruncie  rzeczy  chodzi  o  to,  by  to  jego  poznała,  nie
babcię.

Czy  on  też  czuje  niezwykle  silną  więź  i  boi  się,  że  ktoś,  kto  jest  mu

przeznaczony, za chwilę zniknie z jego życia?

- Ja naprawdę nie mogę – wyszeptała bez przekonania.
Przecież  wcale  nie  chcesz  wyjeżdżać,  podpowiadał  wewnętrzny  głos.

A  może  to  mówiło  serce?  Możesz  sobie  wmawiać,  że  to  dziura  dechami
zabita, a ty nigdy nie chciałaś mieszkać na wsi, ale wiesz, że to nieprawda.
Niczym nieograniczona przestrzeń, którą oferują góry i dzika natura, wcale
cię nie przytłacza. Wręcz przeciwnie. Sprawia, że czujesz się wolna.

Nie  potrzebujesz  pogniecionego  zdjęcia,  by  wiedzieć,  że  ojciec  nigdy

nie przestał cię kochać. Jakaś część ciebie zawsze wierzyła w jego miłość,

background image

nigdy  jednak  nie  odważyłaś  się  zaryzykować  i  sprawdzić,  jak  jest
naprawdę. Bałaś się, że się okaże, że się pomyliłaś.

A  Zac?  Naprawdę  nadal  nie  wierzysz  w  miłość  od  pierwszego

wejrzenia?

Nie  miała  odwagi  zaufać  swoim  uczuciom.  A  jeśli  to  błąd?  Powinna

zaufać.

Ojcu na pewno. I Zacowi też?
Marzyła, by wziął ją w ramiona i przekonał, że Auckland to nie miejsca

dla niej. Namówił, żeby z nim została, dała sobie i jemu czas, by mogli się
przekonać, czy to, co ich połączyło, ma szansę przetrwać.

Nic takiego się nie stało. Zac zaczął zbierać zadrukowane strony, uznała

więc,  że  to  ona  musi  zrobić  pierwszy  krok.  Już  otwierała  usta,  by  mu
powiedzieć,  że  pojedzie  do  Auckland,  pozamyka  różne  sprawy  i  wróci
najszybciej, jak się da. Jeśli on tego chce.

Nie zdążyła.
Zac okazał się szybszy.
-  To,  co  się  wczoraj  między  nami  wydarzyło,  nie  powinno  w  żaden

sposób wpływać na twoje plany. Ze swojej strony mogę cię zapewnić, że to
się nie powtórzy.

Zamarła.  Jak  to?  Ta  wspaniała  noc  tak  niewiele  dla  niego  znaczy,  że

nawet nie chce jej powtórzyć?

- Swoją drogą, ja też niedługo stąd wyjeżdżam.

Sprawił jej przykrość swoim lekceważącym zachowaniem.
Chyba od początku było wiadomo, że finał tej historii będzie dla niej

przykry.

Wcale  go  to  nie  pocieszyło.  Miał  wrażenie,  że  emocjonalna  więź

między  nimi  została  brutalnie  przerwana.  Gdy  przed  chwilą  wszedł  do

background image

gabinetu  i  podchwycił  jej  tęskne  spojrzenie,  bał  się,  że  nad  sobą  nie
zapanuje.

Nawet teraz korciło go, by rzucić papiery w kąt i wziąć ją w ramiona.

Zanurzyć twarz w jej włosach i wdychać ich zapach. Całować ją do utraty
tchu. Zabrać ją do domu, zatrzasnąć drzwi i zapomnieć o bożym świecie.

Przeraziły go te żądze. Tak jak chwila zawahania w sali operacyjnej czy

instynktowna  ochrona  Olivii,  gdy  wybuchło  paliwo.  Były  to  bowiem  aż
nadto czytelne znaki, że znów zaangażował się zbyt mocno.

A to grozi zachwianiem wewnętrznej równowagi, którą z takim trudem

odzyskał.

Chciał  mieć  Olivię  blisko.  Zaczął  ją  namawiać,  by  została  w  Cutler’s

Creek. Tak jak kiedyś namówił Mię, żeby przedłużyła służbę? Zgodziła się
i kosztowało ją to życie. Gdyby Olivię spotkało tu coś złego, chyba by tego
nie przeżył.

Musiał  przeciąć  ten  węzeł  i  wiedział,  jak  to  zrobić,  ale  Bóg  mu

świadkiem, była to wyjątkowo ciężka próba.

- Uzmysłowiłaś mi, że szkoda życia na siedzenie na takim odludziu –

rzucił  ze  sztuczną  swobodą.  –  Nigdy  nie  planowałem  zostać  tu  na  stałe
i czuję, że już czas wracać do normalnego świata. Trochę się zasiedziałem,
więc pora ruszać w drogę. Na świecie wciąż toczy się tyle wojen, że mam
w czym wybierać. Tam zawsze brakuje wolontariuszy.

Głośno myślał, więc nie przeszkadzało mu, że mówi do siebie. Jednak

absolutny brak reakcji ze strony Olivii wydał mu się na tyle podejrzany, że
postanowił sprawdzić, czy przypadkiem nie opuściła gabinetu.

Spojrzał w stronę biurka, przy którym ostatnio siedziała, i natychmiast

tego pożałował.

Te jej oczy…

background image

Przez  jedną  straszną  chwilę  widział,  jak  wyglądała  Olivia,  będąc

dzieckiem. W czasach, gdy uwierzyła, że ukochany ojciec odszedł i nawet
się  nie  obejrzał.  I  teraz,  jak  wtedy,  czuła  się  zagubiona.  Oszołomiona.
Bezbronna i wystawiona na cios.

Podejrzewał, że właśnie tak by wyglądała, gdyby porzucił ją ukochany.

Skąd nagle szalona myśl, że to się właśnie dzieje? Trudno, nie miał wyjścia.

Musi zabić tę miłość jednym cięciem dla ich wspólnego dobra. Gdyby

uległ temu, co czuje, skrzywdziłby ją jeszcze bardziej. Co by było, gdyby tu
z nim została i była nieszczęśliwa? Albo gdyby, nie daj Boże, coś jej się
stało? Nie zniósłby tego.

Załamałby się pod ciężarem wyrzutów sumienia.
Ponoć  gdy  nie  wiadomo,  jak  się  zachować,  należy  zachować  się

przyzwoicie.

I być szczerym, nawet do bólu.
-  Przykro  mi,  ale  taki  teraz  jestem  –  powiedział  cicho.  –  Nie

przywiązuję się. Ani do miejsc, ani do ludzi.

-  Nie  możesz  tak  po  prostu  sobie  wyjechać!  –  obruszyła  się.  –  Masz

zobowiązania.  Chcesz  zostawić  ten  szpital  bez  lekarza?  Przecież  go
zamkną!

-  Damy  ogłoszenie,  że  szukamy  kogoś  na  zastępstwo.  Chyba  że

zmienisz zdanie i zostaniesz?

- A ty? Zaczekasz, aż kogoś znajdziemy?
-  Jeśli  będę  mógł.  Zanim  przyjechałem,  twój  ojciec  doskonale  sobie

radził. Nie każdy będzie chciał tu pracować. Może powinniśmy poszukać
małżeństwa lekarzy, którzy będą chcieli osiąść tu na stałe i przejąć szpital.
Dzięki temu twój ojciec będzie mógł pójść na emeryturę, kiedy uzna, że już
czas.

background image

-  Nie  możemy  mu  tego  zrobić!  Jeszcze  pomyśli,  że  jest  niepotrzebny.

Przecież to jego szpital!

- Mówisz, jakby ci na nim zależało – odparł cicho, myśląc o tym, jak

bardzo się pomylił w jej ocenie.

Gdy zostawiał jej wiadomość na poczcie głosowej, miał ją za egoistkę,

która nie jest zdolna do współczucia.

Wystarczyły dwa dni, by całkowicie zmienił zdanie. Kiedy dziś patrzył

na  nią  siedzącą  przy  łóżku  Dona,  czuł  wyraźnie,  że  na  linii  ojciec-córka
zaszła wielka zmiana.

Życie potrafi zmienić się w jednej chwili, nie?
Nagle  zaczynamy  wątpić  w  prawdy,  które  uznawaliśmy  za

niepodważalne.  Jak  to,  czy  wciąż  jesteśmy  zdolni  do  miłości.  Można  się
w tym łatwo pogubić.

I poczuć się zagrożonym.
- Niby dlaczego miałoby mi nie zależeć? – Olivia przyglądała  mu się

uważnie.  –  Mój  dziadek  stworzył  ten  szpital.  Domyślam  się,  że  ojciec
będzie w nim pracował, póki starczy mu sił, bo na emeryturę raczej się nie
wybiera. Babcia Mabel za chwilę będzie obchodziła okrągłe urodziny. Nie
sądzisz,  że  zamknięcie  szpitala  byłoby  kiepskim  prezentem  z  tej
wyjątkowej okazji?

- Uważasz, że to mój problem? Olivio, to jest twoja rodzina, nie moja.
- Nie wmówisz mi, że nic cię to nie obchodzi. Możesz próbować, ale ja

widziałam na własne oczy, jak ciężko ci było operować kogoś, kto nie jest
ci  obojętny.  A  jednak  sobie  poradziłeś.  Uratowałeś  życie  mojemu  ojcu.
Dlatego  nie  wierzę,  że  pozwolisz,  aby  stracił  to,  co  jest  dla  niego
najważniejsze.

O  Boże…  jednak  zauważyła  tę  chwilę  słabości  w  sali  operacyjnej.

Jakżeby  inaczej,  skoro  zorientowała  się,  że  po  wybuchu  paliwa  miał

background image

retrospekcję.

Ciekawe, czy domyśliła się, że ręka zadrżała mu również z jej powodu?
Nie  mógł  jej  o  tym  powiedzieć,  bo…  Bo  nawet  sam  przed  sobą  nie

chciał  się  przyznać,  jak  bardzo  mu  na  niej  zależy.  A  na  tak  silne
zaangażowanie nie mógł sobie pozwolić. Żeby jakoś funkcjonować, musiał
mieć stuprocentową kontrolę nad emocjami.

Tymczasem przy Olivii tę kontrolę tracił. Aby ją odzyskać, musiał uciec

jak najdalej od tej kobiety, bo mąciła mu w głowie. I w życiu.

-  Już  ci  mówiłem,  co  jest  dla  twojego  ojca  najważniejsze  –  dodał,

mijając ją w drodze do drzwi. – Jednak to nie wystarczy, żebyś zechciała tu
zostać?

Nie  chciała  zostawać  w  Cutler’s  Creek  ani  minuty  dłużej  niż  to

konieczne. Dlatego gdy tylko śmigłowiec pogotowia wzbił się w powietrze,
wsiadła do samochodu i wyruszyła w drogę do Dunedin.

Przedtem  pożegnała  się  ze  wszystkimi  i  podziękowała  za  ciepłe

przyjęcie.

-  Będę  w  stałym  kontakcie  ze  szpitalem  –  obiecała  ojcu  i  babci.  –

Odezwę się do was, jak tylko ogarnę najpilniejsze sprawy w pracy.

Tak jej się spieszyło z wyjazdem, że nawet się nie przebrała. Usiadła za

kierownicą tak jak stała, czyli w stroju chirurgicznym. Wolała to niż ubrania
Zaca.

Na  pewno  kupi  coś  na  lotnisku,  a  jeśli  nie,  poleci  w  tym,  co  ma  na

sobie.  Była  zdesperowana,  by  jak  najszybciej  wrócić  do  dawnego  życia,
które świadomie wybrała.

- Wypiorę ten strój i ci odeślę – rzuciła Zacowi na odchodnym.
- Nie rób sobie kłopotu. Wielkiej straty nie będzie.

background image

Nie  wyglądał  na  przejętego  faktem,  że  prawdopodobnie  już  się  nie

zobaczą.

- Jedź ostrożnie – dodał, po czym pomachał jej na pożegnanie i wszedł

do budynku.

I nawet raz się nie obejrzał.
Jeszcze  padało,  ale  wiatr  trochę  przycichł,  a  Bruce  zapewnił  ją,  że

przejazd przez wąwóz jest bezpieczny.

-  Tylko  proszę  nie  myśleć,  że  chcemy  się  pani  stąd  pozbyć  –  rzekł

z  uśmiechem.  –  Wszyscy  tu  mamy  nadzieję,  że  skoro  pogodziła  się  pani
z  tatą,  szybko  pani  do  nas  wróci.  Na  przykład  jak  doktor  wyjdzie  ze
szpitala?

-  Oczywiście,  chętnie  znów  odwiedzę  Cutler’s  Creek.  Tyle  że  jeszcze

nie wiem kiedy.

To  była  z  jej  strony  czysta  kurtuazja.  Właściwie  myślała  tylko

o jednym: byle dalej od tego miejsca.

I od Isaaca Camerona.
Tym  razem  nie  zatrzymała  się  obok  boiska  do  rugby,  by  otrzeć  łzy.

Przez  chwilę  kusiło  ją,  żeby  zajechać  do  domu  Zaca  i  zobaczyć,  jak  się
miewa Chloe i jej źrebak, ale wiedziała, że to kiepski pomysł.

Po pierwsze, nie miała czasu, a po drugie, na pewno by sobie tą wizytą

nie pomogła.

Jechała  więc  przed  siebie,  myśląc  o  tym,  że  nic  jej  już  nie  zatrzyma.

Samolot  drugi  raz  nie  spadnie,  żaden  przystojny  doktor  z  irlandzkim
akcentem nie napoi jej winem i nie sprowokuje do złamania wielu zasad.

Cóż, dostała nauczkę. I wyciągnęła wnioski.
Nie  płakała,  oddalając  się  od  tych  dawnych  i  tych  całkiem  świeżych

wspomnień, jednak czuła przytłaczającą wewnętrzną pustkę.

background image

Była całkiem wyprana z emocji.
Rozbita.
Przecież to idiotyczne! Ledwo co poznała Isaaca, a czuje się, jakby ją

zostawił. Wręcz porzucił.

Najgorsze,  że  znów  odważyła  się  zaufać  i  ponownie  skończyło  się  to

dla  niej  źle.  Co  nie  wróżyło  dobrze  na  przyszłość,  jeśli  chodzi
o odbudowywanie relacji z ojcem.

Przykry  finał  historii  z Zakiem podsycał  w niej  obawę,  że musi  z nią

być coś nie tak, skoro mężczyźni od niej odchodzą…

Och,  daj  spokój!  –  zirytowała  się.  Dobrze  wiesz,  że  rozgrzane  do

czerwoności emocje nie wróżą niczego dobrego. Gorzkie rozczarowanie to
i tak najlepsze, co mogło cię spotkać. Ryzykowałaś czymś o wiele gorszym.
Przecież to cię mogło emocjonalnie zniszczyć.

Matka nauczyła ją na swoim przykładzie, że samokontrola w połączeniu

z konsekwencją w realizacji ambicji to klucz do sukcesu.

A samokontrola polega na nieuleganiu emocjom, które ze swej natury

są nietrwałe.

Czy  dlatego  matka  tak  wcześnie  posłała  ją  do  szkoły  z  internatem?

Dlaczego  uważała,  że  ma  prawo  zmienić  zdanie  co  do  pracy
w prowincjonalnym szpitalu i odejść od mężczyzny, którego musiała kiedyś
kochać?

Dlaczego uczyła córkę, że kariera jest ważniejsza niż relacje z ludźmi?

I czy ona jest taka sama jak matka z powodu genów czy wychowania?

Nie.  Wcale  nie  jest  jak  matka.  W  niczym  jej  nie  przypomina.  Jeśli

będzie miała dziecko, zrobi wszystko, by czuło się kochane. Nie pośle go
do szkoły z internatem i przy każdej okazji będzie mówiła do niego skarbie,
słoneczko czy kochanie.

background image

Wiedziała już, że ojciec stanie się częścią jej życia, pytanie tylko, jak

istotną.

Na tylnym siedzeniu wiozła nieduże pudełko pełne listów. A w uszach

wciąż słyszała matkę, która wbijała jej do głowy, że w życiu najważniejsza
jest kariera. Wiedziała, że nie rozstrzygnie teraz tego dylematu, bo potrzeba
do tego wewnętrznego spokoju.

A  tego  nie  miała.  Poza  tym  musiała  skupić  się  na  prowadzeniu,  bo

zbliżała się do osuwiska, gdzie wciąż pracowały służby drogowe.

Miała nadzieję, że jeszcze dziś złapie jakiś lot do Auckland. A przedtem

kupi  coś  do  ubrania.  I  ładowarkę.  Chciała  jak  najszybciej  zadzwonić  do
szpitala, by zapytać o stan ojca. Jeśli się okaże, że wraca do zdrowia, z ulgą
postawi  grubą  kreskę  pod  wydarzeniami  dwóch  ostatnich  dni  i  wróci  do
normalnego życia.

Wszystko było jakieś inne, nienormalne.
Deszcz przestał padać kilka godzin po tym, jak śmigłowiec zabrał Dona

do Dunedin.

Zac  mógł  zakończyć  dzień  i  jechać  do  domu.  Nim  wyszedł,  zrobił

szybki obchód i zadzwonił do paru pacjentów, by upewnić się, czy niczego
nie potrzebują.

Pierwszą  rzeczą,  jaką  zrobił  po  powrocie  do  domu,  były  oględziny

źrebaka. Chloe przywitała go cichym rżeniem i z ufnością zaczęła ocierać
się o jego ramię.

-  Wspaniale  się  spisałaś,  dziewczynko!  –  Pogładził  ją  po  chrapach.  –

Masz piękne dziecko!

W  stodole  było  ciepło  i  pachniało  sianem  oraz  końmi.  Mógłby  tu

siedzieć  i  siedzieć,  ale  w  końcu  musiał  pójść  do  domu.  Odwlekał  ten
moment, bo wiedział, że będzie ciężko. I było.

background image

W zlewie wciąż leżały naczynia, pozostałość po nocnej uczcie. Kuchnia

wydała mu się dziwnie pusta, ale w pewnej chwili przywidziało mu się, że
kątem  oka  spostrzegł  Olivię.  A  właściwie  bardziej  poczuł  jej  obecność,
zupełnie jakby była duchem.

Doznanie  było  tak  niesamowite,  że  aż  dostał  gęsiej  skórki.  Domyślał

się, że w sypialni będzie jeszcze gorzej. Nawet jeśli w pomiętej pościeli nie
ma  już  jej  zapachu,  i  tak  nie  będzie  w  stanie  zmrużyć  oka.  Będzie  się
obracał  z  boku  na  bok,  odtwarzając  w  pamięci  szczegóły  najbardziej
namiętnej nocy, jaką przeżył.

Cóż, musi jakoś sobie z tym poradzić. Najlepiej, jak zajmie się czymś

konkretnym. Na początek pozmywa, a potem zmieni pościel, ale jeszcze nie
teraz.

Wyjął z plecaka laptop i usiadł przy stole. Po chwili zalogował się na

stronie, z której korzystał wiele razy.

Na  świecie  jest  mnóstwo  miejsc,  w  których  Lekarze  bez  Granic  są

witani z otwartymi ramionami. Takich jak Afganistan, Jemen, Bangladesz,
Boliwia.

Smutne,  że  w  ponad  siedemdziesięciu  krajach  potrzebowano  pilnej

pomocy humanitarnej, a Zac potrafił i chciał jej udzielić.

Musiał tylko zdecydować, dokąd tym razem pojedzie.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Owalne okno samolotu kadrowało znajomy miejski pejzaż z dominantą

w  postaci  smukłej  sylwetki  Sky  Tower,  strzelającej  w  niebo  spomiędzy
wysokich budynków lśniących w promieniach wschodzącego słońca, które
już się wynurzyło z szafirowego morza upstrzonego wyspami. Gdy samolot
przeleciał  nad  centrum  miasta  i  skierował  się  w  stronę  lotniska,  Olivia
westchnęła.

-  Co  za  wspaniały  widok,  prawda?  –  entuzjazmował  się  jej  sąsiad

wyciągający szyję, by dojrzeć jak najwięcej. – Nic dziwnego, że Auckland
każdego  roku  zajmuje  wysoką  pozycję  w  rankingu  miast  z  najwyższą
jakością życia. Nie wyobrażam sobie, żebym miał mieszkać gdzie indziej.

- Ja też – mruknęła, ignorując wewnętrzny głos, który mówił, że chyba

mija się z prawdą.

- Wraca pani z urlopu?
- Niezupełnie. – Uśmiechnęła się krótko do współpasażera. – To miała

być  jednodniowa  podróż,  ale  burza  pokrzyżowała  moje  plany.  Musiałam
zostać w Central Otago nieco dłużej.

- A tak… Coś o tym słyszałem w wiadomościach. Jakiś samolot się tam

rozbił czy coś takiego?

Olivia ograniczyła się do „Mhm”, z ulgą witając komunikat załogi, że

zaraz  będą  lądowali,  więc  pasażerowie  są  proszeni  o  zapięcie  pasów.  Nie
miała ochoty zwierzać się obcemu człowiekowi. Uśmiechnęła się w duchu
na  myśl,  jak  potoczyłaby  się  rozmowa,  gdyby  nadal  miała  na  sobie  strój
chirurgiczny.

background image

Okazało  się,  że  wieczorem  nie  ma  żadnych  lotów  z  Dunedin  do

Auckland.  Pojechała  więc  do  pięciogwiazdkowego  hotelu,  który  oprócz
pokoju  z  dobrze  wyposażoną  łazienką  miał  mały  butik,  w  którym  kupiła
garsonkę  –  drogą  i  elegancką,  jak  na  panią  chirurg  z  prywatnej  kliniki
przystało.

Samolot  wystartował  tuż  przed  świtem,  by  po  dwóch  godzinach

wylądować.  Olivia  uznała,  że  nie  ma  sensu  wstępować  do  domu
i postanowiła z lotniska jechać do kliniki. Liczyła, że jeśli wszystko pójdzie
zgodnie z planem, płynnie przejmie od kolegów swoje obowiązki i zanurzy
się w bezpiecznej rutynie.

Naprawdę wierzyła, że wystarczy powrót do codzienności, by poczuła,

że wszystko będzie dobrze?

Póki  co  zgadzała  się  w  myślach  ze  współpasażerem.  Auckland

naprawdę  było  wymarzonym  miejscem  do  życia.  Tęskniła  za  jego
atmosferą i rytmem, więc gdy koła dotknęły pasa, od razu poprawił jej się
humor.

Ona  również  nie  wyobrażała  sobie,  że  mogłaby  zamieszkać  gdzie

indziej. Tu się urodziła.

Tu był jej dom.
Ponad godzinę później siedziała skwaszona w taksówce, która utknęła

w korku na autostradzie, gdzie doszło do wypadku. Jak by tego było mało,
zaczęło padać.

Widok kropel spływających po szybie sprowokował ją do wspomnień,

do  których  wolała  nie  wracać.  Bębnienie  deszczu  o  dach,  gdy  siedzieli
w przytulnej ciepłej kuchni. Zimne krople na skórze, gdy w ulewie targała
do stodoły źrebaka.

I och, cudowny zmysłowy dotyk dłoni Zaca…

background image

Dzwonek  komórki  brutalnie  sprowadził  ją  na  ziemię.  Wyjęła  telefon

z torebki, pełna bezpodstawnej nadziei, że za chwilę usłyszy jego głos.

Z bijącym sercem spojrzała na ekran i… co za rozczarowanie. Dzwonił

szef.

- Simon, bardzo przepraszam. Myślałam, że już dawno będę w klinice,

ale  od  godziny  sterczę  w  korku  na  autostradzie.  –  Mówiła  szybko,
zastanawiając się, czy Simon zwróci uwagę na jej sztucznie ożywiony ton.

- Spokojnie. Pierwszą wizytę masz o jedenastej, więc chyba dojedziesz?
-  Mam  nadzieję.  Niewiarygodne,  jak  tu  się  wszystko  zatkało…  -

westchnęła, wyglądając przez okno.

To,  co  za  nim  widziała,  w  niczym  nie  przypominało  pustej  wiejskiej

drogi  u  podnóża  gór.  Tam  nie  było  korków.  Jedyny  minikorek,  który
widziała, utworzył się po tym, jak wystraszone owce wtargnęły na jezdnię.

- Takie są minusy życia w największym mieście małego kraju. – Simon

nie  był  zły,  że  jest  spóźniona.  –  Złapiemy  się  jutro,  bo  zaraz  wychodzę.
Mam  umówioną  konsultację  za  miastem.  Nie  mogę  zdradzać  szczegółów,
ale  wkrótce  o  wszystkim  się  dowiesz  –  mówił  zadowolony  z  siebie.  –
Wiesz,  to  delikatna  sprawa,  chodzi  o  celebrytów.  Światowej  sławy…  To
może  być  początek  grubszego  tematu.  Nowa  Zelandia  to  idealne  miejsce
dla  tych,  którzy  chcą  dyskretnie  poprawić  sobie  to  i  owo,  a  potem
w spokoju wrócić do formy bez użerania się z mediami.

Powinna być zainteresowana. A nawet podekscytowana jak jej szef. Ale

nie była.

- A ta pacjentka o jedenastej? Znam ją czy jest nowa?
Próbowała przestawić myśli na właściwe tory, bo czuła przez skórę, że

powrót do obowiązków nie pójdzie tak gładko, jak sądziła. Zakładając, że
w  ogóle  dojedzie,  co  z  uwagi  na  ślimacze  tempo,  w  jakim  się  posuwali,
wcale nie było takie pewne.

background image

- Twoja pacjentka to ktoś, kogo znasz. – Zorientowała się po głosie, że

Simon się uśmiecha. – Tylko posłuchaj! Sama Peggy Eglington zażyczyła
sobie, żebyś to ty się nią zajęła.

Peggy  rzeczywiście  była  znana  w  całym  Auckland,  głównie

z  zakrojonej  na  szeroką  skalę  działalności  dobroczynnej.  Dla  nikogo  nie
było tajemnicą, że przeszła niezliczoną ilość operacji plastycznych.

A skoro już o niej mowa, nie dalej jak parę dni temu Olivia zanotowała

sobie,  że  musi  zainteresować  się  bliżej  problemem  zaburzeń
dysmorficznych. których Peggy była wręcz książkowym przykładem.

Domyśliła  się,  że  Peggy  umówiła  się  na  wizytę,  bo  chce  sobie

wstrzyknąć  kolejne  wypełniacze.  Albo  wypatrzyła  nieistniejący  garb  na
nosie.

Jak się wkrótce okazało, tym razem chodziło o coś zgoła odmiennego.
-  Czy  pani  to  widzi?  –  zapytała  Peggy  dramatycznym  tonem  osoby,

której zawalił się świat. – Nie mogę patrzeć na siebie w lustrze. Odkąd to
zauważyłam, nie pozwalam robić sobie żadnych zdjęć.

- Peggy, proszę mi wierzyć, wygląda pani olśniewająco. Jak zawsze.
- Ale no, niech pani spojrzy! Moje oczy są różnej wielkości, a brwi nie

są symetryczne. Wszystko przez to, że je kiedyś podniosłam. To było wiele
lat temu i niestety, nie u was. Wiedziałam, że robię błąd. Powinnam złożyć
reklamację. Albo ich pozwać. Jak pani sądzi?

- Tak jak pani mówi, zabieg został wykonany dawno. Z upływem czasu

w tkance zachodzą zmiany i zaczyna wiotczeć. – Olivia stawała na rzęsach,
by w jej głosie zabrzmiało współczucie.

Siedząca naprzeciwko niej kobieta była już dobrze po siedemdziesiątce.

Chyba  najwyższy  czas,  by  pogodziła  z  wiekiem  i  zaczęła  starzeć  się
z godnością. Jak babcia Mabel, która była w tym niedoścignionym wzorem.

background image

Każdy,  kto  patrzył  na  jej  pooraną  zmarszczkami  twarz,  wiedział,  że

wyrzeźbił je serdeczny uśmiech.

Peggy  odłożyła  lusterko  i  przysunęła  twarz  do  Olivii,  by  ta  mogła

dokładnie zobaczyć przyczynę zmartwień.

- Widzi pani? Da pani radę skorygować ten nieudany lifting?
- Peggy, to byłby kolejny zabieg w znieczuleniu ogólnym. Biorąc pod

uwagę  pani  nadciśnienie  i  chorobę  serca,  odradzam  poddawanie  się
poważnym operacjom.

- Ale czy da się to poprawić? Tak, żeby nie zostały widoczne blizny?
Wzmianka o bliźnie sprawiła, że Olivia pomyślała o Shaynie. Ciekawe,

czy  stosuje  się  do  wskazówek  mających  przyspieszyć  gojenie?  Wiele  by
dała, żeby być z dziewczyną w dniu, gdy szwy zostaną zdjęte.

Miałaby  okazję  przekonać  się,  czy  rzeczywiście  wykonała  tak  dobrą

robotę, jak jej się wydawało.

Jak  na  ironię,  musiała  teraz  zastanawiać  się  nad  tworzeniem  zupełnie

niepotrzebnych  blizn  zamiast  pomagać  ludziom,  którzy  naprawdę  tego
potrzebują.

-  Blizny  po  liftingu  brwi  są  prawie  niewidoczne,  bo  ukryte  we

włosach – tłumaczyła cierpliwie, lecz bez entuzjazmu. – Z pewnością uda
się  skorygować  nierówność,  która  pani  przeszkadza,  ale  jak  mówiłam,
istnieje ryzyko…

- Nie! Żadnych „ale! – przerwała jej Peggy. – Nie namówi mnie pani do

zmiany  decyzji.  Proszę  wyznaczyć  mi  termin  zabiegu.  Oczywiście
najbliższy możliwy – zaznaczyła, wstając. – Wiem, że zaraz każe mi pani
robić  te  wszystkie  badania,  ale  szanuję  panią  za  to.  Jest  pani  ostrożna
i dokładna, dlatego wiem, że jestem w dobrych rękach. Proszę o telefon, jak
ustali pani termin.

background image

Późnym popołudniem  Olivia sięgnęła po słuchawkę.  Wcale nie po to,

by zawiadomić Peggy Eglington, kiedy ma się stawić na zbieg. Zamierzała
skontaktować się ze szpitalem na przeciwległym krańcu kraju.

- Chciałabym zapytać o stan zdrowia Dona Donaldsona, który wczoraj

po południu został przywieziony śmigłowcem z Otago. Czy jest jeszcze na
intensywnej terapii?

- Kim pani jest dla pana Donaldsona? I jak się pani nazywa?
- Olivia Donaldson. Jestem jego córką.
Nie czuła się dziwnie, podając te informacje. Zresztą nie miała wyjścia.

Bez tego niczego by się nie dowiedziała.

- Dziękuję. Przełączę panią na intensywną terapię.
- Pacjent jest w stanie dobrym – zapewnił ją lekarz. – Dziś rano miał

wykonaną endoskopię, bo chcieliśmy się upewnić, czy nie wymaga kolejnej
operacji.

W  słuchawce  zapadła  cisza,  a  potem  lekarz  wypuścił  powietrze  przez

nos, z pewnością kręcąc przy tym głową.

-  Niewiarygodne,  że  ktoś  był  w  stanie  przeprowadzić  tak  poważną

operację  w  wiejskim  szpitaliku,  w  którym  od  lat  nie  wykonuje  się
poważnych zabiegów. Powiem pani, że lekarz, który pracuje z pani ojcem,
to  bohater.  Mają  szczęście  w  tym  Cutler’s  Creek,  że  trafił  im  się  taki
fachowiec.

Poczuła  nieprzyjemny  ucisk  w  sercu.  Przed  oczami  miała  Zaca

pochylonego nad stołem operacyjnym. Była z niego taka dumna…

Szkoda,  że  Cutler’s  Creek  nie  nacieszy  się  długo  jego  obecnością.

Ciekawe, czy ojciec już o tym wie?

- Skoro stan się poprawia i rokowania są dobre, dlaczego ojciec wciąż

leży na intensywnej terapii?

background image

- Wolimy dmuchać na zimne. Stracił dużo krwi, więc przynajmniej do

wieczora chcemy go mieć na oku. Aha, zrobiliśmy też rezonans. Pewnie się
pani ucieszy z wyniku. Nie ma żadnych zmian nowotworowych w trzustce.
Nie wiem tylko, czy nam uwierzy.

Uśmiechnęła  się  lekko.  Zac  może  być  zadowolony,  jego  diagnoza

okazała się trafna. Bez trudu wyobraziła sobie błysk radości w jego oczach.

Fajnie, gdyby pierwsza mogła przekazać mu tę wiadomość.
-  Słuchaj,  Zac.  Chirurdzy  ze  szpitala  w  Dunedin  byli  pod  wrażeniem

twoich umiejętności.

Wyobraziła  sobie,  jak  patrzy  jej  głęboko  w  oczy.  Jak  wtedy,  gdy

wyjmował z jej ręki kieliszek i oboje wiedzieli, co się wydarzy.

Powrót do rzeczywistości zabolał jak siarczysty policzek.
Zac  nie  podzielał  jej  pragnień.  Nie  miał  zamiaru  kontynuować

znajomości.  Woli  wyjechać  na  kolejną  wojnę,  by  szukać  tam  ucieczki  od
problemów. Już nigdy nie zapomni sceny, gdy widzieli się ostatni raz: Zac
odwraca  się  od  niej  i  unosząc  do  góry  rękę,  wchodzi  do  szpitala.  Nie
oglądając się za siebie.

-  …więc  wdrożyliśmy  standardową  terapię  antybiotykową  stosowaną

przy wrzodach żołądka.

Dopiero po chwili zorientowała się, że lekarz coś do niej mówi.
-  Pani  ojciec  będzie  musiał  brać  inhibitory  pompy  protonowej,  żeby

zmniejszyć wydzielanie kwasów. Plan jest taki, że jutro rano położymy go
na gastrologii, a pod koniec tygodnia damy wypis i zamówimy transport do
Cutler’s Creek. Czy chce pani porozmawiać z tatą? Albo z babcią? Zaraz
przekażę im telefon. Pani babcia mówiła, że to pani znieczulała tatę. Jest
z pani bardzo dumna.

-  Och.  –  Znów  ten  przykry  ucisk.  Ktoś  wreszcie  jest  z  niej  dumny

i mówi o tym głośno.

background image

Ten sam ktoś powiedział do niej „kochanie”, tak ciepło i szczerze.
- W tej chwili nie mogę rozmawiać, bo mam pacjenta, ale zadzwonię,

jak tylko będę mogła.

- Hej, to wcale nie jest małe urwisko!
-  Spoko,  doktorku!  Przypilnujemy,  żebyś  nie  skręcił  sobie  karku!  –

roześmiał się Ben. – Pokaż, sprawdzę, jak zawiązałeś węzeł Prusika. Muszę
mieć pewność, że pamiętasz, jak się go robi.

- W domu przy kominku jakoś lepiej mi szło niż tutaj. Pewnie dlatego,

że palce mi zgrabiały.

- Dobrze jest. – Mike rzucił fachowym okiem na węzeł. – Przełóż pętlę

liny przez przyrząd asekuracyjny, a potem przez karabińczyk i porządnie go
zakręć.

Zac  wykonał  polecenie  i  przymocował  linę  oraz  węzeł  Prusika  do

uprzęży.

- Dobra, wszystko gra. Jesteś gotowy do zjazdu. Pamiętaj, żeby ręka na

linie  zawsze  była  nad  węzłem  –  przypomniał  Mike.  –  Teraz  stań  na
krawędzi i chwyć linę.

To  nie  był  jego  pierwszy  zjazd,  ale  jeszcze  nie  zjeżdżał  z  takiej

wysokości. Zależało mu, by się tego nauczyć, bo nie chciał, żeby ratownicy
górscy musieli nieść do niego ofiarę wypadku. Byłoby to stratą czasu.

Z drugiej strony, poznawanie tajników ratownictwa górskiego nie było

priorytetem,  bo  już  podjął  decyzję  o  wyjeździe  z  Cutler’s  Creek.  Nie
podejrzewał,  że  podczas  tułaczki  po  świecie  zdarzy  mu  się  dołączyć  do
zespołu ratowników górskich, ale kto wie?

Minęło  kilka  dni,  odkąd  Olivia  wróciła  do  swojego  naturalnego

środowiska, więc nie było powodu, by o niej myślał. A jednak mimo woli
zaczął się zastanawiać, czy spodobałaby jej się taka zabawa.

background image

Chyba tak, sądząc po tym, jak zachowywała się, ratując pilota. Zac był

wtedy pod wrażeniem.

-  Sprawdź  uprząż,  a  jeśli  jest  za  luźna,  dociągnij.  Zanim  zaczniesz

zjazd, musisz mieć pewność, że dobrze przylega, ale cię nie ciśnie.

Jego  życie  zależało  od  paru  lin,  karabińczyków  i  urządzeń

asekurujących, więc powinien się skupić na tym, co robi. A tymczasem gdy
poruszył nogami, by sprawdzić, czy paski uprzęży dobrze przylegają do ud,
jego myśli niebezpiecznie zdryfowały w rejony, w które dla własnego dobra
nie powinien się zapuszczać.

Oczywiście  bohaterką  tych  niepokojących  wizji  była  Olivia.  Zły  na

siebie,  energicznie  potrząsnął  głową,  by  uwolnić  się  od  irytującego
roztargnienia.

Te  natrętne  myśli  były  najlepszym  dowodem,  że  dwa  dni  z  Olivią

wystarczyły, by wytrącić go z równowagi.

Obawiał się, że odzyskanie panowania nad sobą wcale nie będzie łatwe.
- Jestem gotowy! – zawołał, stając na krawędzi urwiska.
Bezpieczny  zjazd  po  linie  był  jednym  z  elementów  szkolenia.

U  podnóża  czekali  pozostali  uczestnicy  z  noszami,  na  których  leżał
manekin udający rannego wspinacza. Mieli go wciągnąć na górę, by potem
ponownie zwieźć na dół i donieść do zaparkowanego dość daleko pojazdu.

Gdy po kilku godzinach wracali górskim szlakiem do samochodów, byli

mocno zmęczeni, ale nie mieli zamiaru rozjechać się do domów.

- Jak tam, chłopaki, kto idzie na piwo?
- Ja – zgłosił się Zac. – Pójdę z wami do pubu, ale piwa się nie napiję,

bo jestem tu jedynym lekarzem.

- Kiedy wraca doktor? – zapytał Ben.
- Jutro. Bardzo szybko doszedł do siebie.

background image

- Ma chłop szczęście, że żyje – zauważył Bruce. – Dzięki tobie, Zac.
-  Nie  zrobiłem  tego  sam  –  przypomniał,  chwytając  mocniej  uchwyt

noszy, na których oprócz manekina nieśli sprzęt wspinaczkowy. – To była
praca zespołowa.

- Prawda – przyznał Mike. – Nie tylko Don miał farta, moja Shayna też.

Cud boski, że akurat trafił się chirurg plastyczny.

-  Tych,  którym  się  poszczęściło,  było  więcej  –  uśmiechnął  się  Ben,

zerkając na Zaca. – Podobno u ciebie nocowała?

- Kto ci tak powiedział?
- Nie ja! – zastrzegł się Bruce.
-  Może  Debbie?  –  podsunął  Mike.  –  Albo  moja  pani.  Pewnie  zaczęła

kombinować, jak Shayna opowiedziała jej, że z samego rana, jak rozpętała
się burza, córka doktora była u ciebie, jak się oźrebiła twoja klacz.

-  Nie  jest  moja.  Opiekuję  się  nią,  dopóki  Steve  nie  wróci  z  podróży,

która ma go wyrwać z kryzysu wieku średniego.

- Steve nie wraca. Nie słyszałeś? Zakochał się po uszy w jakiejś babce,

którą poznał na wycieczkowcu. Chce sprzedać dom i przeprowadzić się do
niej do… Hej, Bruce, gdzie ona mieszka?

- Nie pamiętam. W Islandii?
- Chyba w Anglii. Doktorku, a ty nie chcesz kupić jego obejścia?
- Ja? Nie. Nie potrzebuję żadnych nieruchomości.
- Dlaczego?
-  Bo  nigdzie  nie  mogę  dłużej  zagrzać  miejsca.  Ciągle  mnie  gdzieś

niesie.

Zapadła cisza. Wszyscy wiedzieli, że Zac już długo mieszka w Cutler’s

Creek, więc pewnie niebawem znów ruszy w drogę. Nikt jednak nie chciał
powiedzieć tego głośno, łącznie z samym zainteresowanym.

background image

Przez  ten  rok  stał  się  jednym  z  nich.  Miał  im  teraz  oznajmić,  że

wyjeżdża, bo za bardzo się z nimi zżył? Że z zasady nie chce przywiązywać
się do ludzi oraz miejsc? Zwłaszcza do jednej osoby, która wywróciła jego
poukładany świat do góry nogami.

Ostatecznie  ciszę  przerwał  Mike,  gdy  zwolnili  przed  stromym

fragmentem szlaku.

- Oby tylko Don wydobrzał do urodzin mamy. Zapowiada się niezły bal.

Moja pani razem z koleżankami przygotowują jedzenie.

-  W  ostatni  weekend  pomagałem  transportować  bele  słomy  do  starej

stodoły  McDrury’ego  –  dodał  Ben.  –  Widziałem  dekoracje.  Naprawdę
fajnie to wygląda.

- Podobno zagra najlepszy zespół country. Oj, będzie się działo!
Rozmowa zeszła na temat, w co się ubrać, gdyż motywem przewodnim

imprezy  miały  być  lata  pięćdziesiąte,  czyli  czasy  młodości  Mabel
Donaldson.

- A ona przyjedzie, nie?
- Kto? – zapytał Zac, choć wiedział, o kim mowa.
- Córka Donaldsona.
- Nie sądzę – mruknął, układając nosze na pace terenówki. – Nawet nie

wzięła zaproszenia.

Znalazł je na stoliku w pokoju zabiegowym, parę minut po wyjeździe

Olivii.

Wina za to, że sprawy potoczyły się tak a nie inaczej, spadała wyłącznie

na niego. Odtrącił ją. To przez niego nie będzie jej na urodzinach babci.

-  Moim  zdaniem  ona  tu  nie  przyjedzie  –  powiedział.  Przynajmniej

dopóki on tu jest.

Bruce klepnął go w ramię.

background image

-  Wyślij  jej  to  zaproszenie  –  powiedział  cicho,  siadając  na  miejscu

pasażera. – Może zapomniała zabrać.

- Olivio?
- Tak? – Przystanęła obok recepcji.
- Mam pocztę dla ciebie. Jakiś dziwny list.
- Pokaż.
Wzięła do ręki kopertę i od razu wiedziała, co jest w środku. Zdziwiła

się  tylko,  że  przesyłkę  wysłano  na  adres  kliniki.  Przy  okazji  którejś
z  rozmów  z  ojcem,  do  którego  dzwoniła  niemal  codziennie,  obiecała,  że
postara się przyjechać na urodziny babci.

Kto więc przysłał jej zaproszenie, które celowo zostawiła w szpitalu?
Ten,  kto  je  znalazł  i  postanowił  przypilnować,  by  nie  zapomniała

o imprezie? Zac?

Zajęta pracą, nie miała czasu otworzyć listu.
Zrobiła to dopiero, gdy na chwilę usiadła w gabinecie tuż przed kolejną

wizytą Peggy Eglington, która nie dawała wybić sobie z głowy operacji.

Nic nie wskazywało na to, że nadawcą listu był Zac.
Na  zaproszeniu  wydrukowano  zdjęcie  ślicznej  młodej  dziewczyny

w  sukience  w  grochy,  będącej  kwintesencją  stylu  lat  pięćdziesiątych.
Roześmiana  dziewczyna  tańczyła,  a  jej  rozkloszowana  spódnica  falowała
wdzięcznie, odsłaniając zgrabne nogi.

Olivia przyjrzała się twarzy tancerki. Babcia Mabel w młodości?
Treść zaproszenia rozwiała wszelkie wątpliwości.

„Mabel nigdy nie przestała tańczyć!
Właśnie  mija  dziewięćdziesiąty  rok,  jak  nieprzerwanie  cieszy  się

życiem i czerpie z niego pełnymi garściami.

background image

Dołącz do nas w dniu Jej święta.
Zapraszamy  na  imprezę  urodzinową,  która  odbędzie  się  w  stodole

McDrury’ego.

Do zobaczenia…”.

Odwróciła zaproszenie i spostrzegła małe zdjęcie, a pod nim odręczny

dopisek. To nie było pismo Zaca.

Oczywiście, że nie. Skąd w ogóle pomysł, że on miałby to napisać?

„Wyjęłam  to  zdjęcie  z  ramki  stojącej  na  szafce  nocnej  Twojego  taty.

Może  jak  przyjedziesz  na  moje  urodziny,  przy  okazji  mu  je  oddasz?”  –
pisała Mabel.

Zdjęcie  przedstawiało  Olivię,  gdy  była  ośmiolatką.  Doskonale  je

pamiętała.  Zostało  zrobione  chwilę  przed  tym,  jak  zawalił  się  jej  świat
i  ukochany  tata  zniknął.  Bardzo  je  lubiła.  Miała  identyczne.  Stało
w srebrnej ramce w kształcie serca na jej nocnej szafce.

To  były  zawody  jeździeckie  zorganizowane  na  terenie  szkoły

z internatem. Olivia startowała w nich na swojej ukochanej Koko i wygrała
konkurs skoków. Na zdjęciu widać ją i Koko, jak zmordowane leżą obok
siebie na sianie, a czerwony kotylion zwycięzcy poniewiera się gdzieś na
ziemi, ciśnięty w kąt.

Wystarczyło  jedno  spojrzenie,  by  przypomniała  sobie  kojące  ciepło

żywego  stworzenia,  które  tak  kochała.  Czuła  się  wtedy  bezpieczna
i szczęśliwa. Nie miała pojęcia, że to cisza przed burzą…

Niechciane łzy popłynęły jej po policzkach, gdy wzruszona wspominała

zatrzymaną w kadrze magiczną chwilę. Nie chodziło jedynie o to, że trzyma
w dłoni kolejny dowód bezgranicznej miłości ojca.

background image

Myślała  o  poczuciu  absolutnego  szczęścia  i  bezpieczeństwa,  którego

wtedy  doświadczyła.  Drugi  raz  w  życiu  poczuła  to,  leżąc  w  ramionach
Zaca, zawieszona między cudowną jawą a snem.

Musiała  postradać  zmysły,  skoro  aż  do  bólu  tęskni  za  człowiekiem,

który  nie  chce  mieć  z  nią  nic  wspólnego.  Trudno.  To,  że  ją  odrzucił,  nie
zmienia faktu, że przez niego lub dzięki niemu jej poukładany świat stanął
na głowie.

Życie już nigdy nie będzie takie samo. Chciała o tym mu powiedzieć.

Nawet jeśli nic do niej nie czuje i z powodu przeżyć nie chce się z nikim
wiązać, powinien wiedzieć, że mimo woli zmienił jej życie na lepsze. Może
gdyby wiedział, jak bardzo jest kochany, zmieniłby decyzję o wyjeździe?

I też zmienił swoje życie na lepsze? Zasługiwał na to. Ma prawo być

szczęśliwy.

Wytarła łzy, wyprostowała plecy i wyjęła z kieszeni telefon. Odszukała

wiadomość,  od  której  wszystko  się  zaczęło.  Numer  Isaaca  był  oznaczony
jako nieznany. Śmieszne. Czuła się tak, jakby znała go od zawsze.

Musiała  zebrać  się  na  odwagę,  by  nacisnąć  przycisk.  Zawahała  się.

Przypomniała  sobie,  jak  zaraz  po  odsłuchaniu  wiadomości  chciała
oddzwonić do intruza, który nieproszony wlazł w jej życie. Była na niego
taka zła! Po chwili ochłonęła i uznała, że lepiej zrobi, jak powie ojcu prosto
w twarz, co o nim myśli.

Istniał jeszcze jeden powód, głęboko ukryty i dokuczliwy  jak jątrząca

się rana, dla którego postanowiła spotkać się z ojcem. Musiała wreszcie się
dowiedzieć, jak to jest z nimi naprawdę.

Czy  spychana  przez  lata  na  dno  serca  tęsknota  za  ojcem  jest

uzasadniona. I czy on też za nią tęsknił.

Intuicja podpowiadała jej, że z Zakiem jest podobnie. Nie czułaby tak

silnej z nim więzi, gdyby była mu obojętna.

background image

Simon nie będzie zachwycony, jak mu powie, że znów wyjeżdża. Jego

problem.  Fakt,  że  następną  pacjentką  miała  być  Peggy,  pomógł  jej
uświadomić sobie jeszcze jedną fundamentalnie ważną rzecz.

Klinika Chirurgii Plastycznej nie jest odpowiednim miejscem dla niej.

Nie chciała tu dłużej być.

Gdy  po  rozmowie  z  Simonem  wychodziła  z  kliniki,  minęła  się

w poczekalni z Peggy.

-  Bardzo  panią  przepraszam,  ale  dziś  przyjmie  panią  doktor  Simon.

Niestety, coś mi nagle wypadło. Ważne sprawy osobiste…

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Niemożliwe!  Zac  jeszcze  raz  przyjrzał  się  autku  parkującemu  przed

szpitalem. Serce mu stanęło, gdy zorientował się, kto z niego wysiada.

Olivia.  Tyle  że  ubrana  zupełnie  inaczej  niż  za  pierwszym  razem.

Dopasowaną  garsonkę  zmieniła  na  dżinsy,  porządne  buty,  ciepły  sweter
i kurtkę.

Wyglądała jak ktoś, kto się tu urodził i od dziecka wie, że zimy bywają

srogie, a lata gorące.

Sam jesteś sobie winny, mruczał pod nosem, idąc do rejestracji. Gdyby

nie posłuchał Bruce’a i nie wysłał zaproszenia, może tak szybko by tu się
nie pojawiła i spokojnie zdążyłby wyjechać.

Już  sobie  wszystko  poukładał  w  głowie,  czuł,  że  sprawy  zmierzają

w dobrym kierunku, a tu proszę.

Zabawa zaczyna się od nowa.
Z  drugiej  strony,  powrót  Olivii  ma  pewne  plusy.  Może  uda  jej  się

wytłumaczyć ojcu, że nie pora wracać do pracy, jak się ledwie co stanęło na
nogi.

On  już  próbował,  ale  Don  nie  chciał  słuchać  i  upierał  się,  że  będzie

wykonywał same lekkie prace, które na pewno mu nie zaszkodzą.

Wszedł  do  rejestracji  równo  z  Olivią.  I  znów  miał  do  przedziwne

wrażenie,  że są jedynymi  ludźmi na całym bożym świecie. Przypomniało
mu  się  ich  pierwsze  spotkanie  oraz  to,  jak  przyjechała  powiedzieć  mu

background image

o źrebaku. Był wtedy oszołomiony po ich wspólnej nocy i zdumiony siłą
łączącej ich więzi. W tamtej chwili liczyła się tylko ona i więcej nic.

Teraz znów zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Jego zmysły gwałtownie

się  wyostrzyły,  nagle  dostrzegł  szczegóły,  o  których  zaczynał  już
zapominać.  Na  przykład  intensywną  barwę  jej  tęczówek  i  przyjemny
zapach  włosów.  Swoją  drogą,  jakim  cudem  go  poczuł,  skoro  dzieliła  ich
spora odległość?

Boże, i ten jej uśmiech! Kompletnie wyparł go z pamięci.
Tak… I to by było na tyle, jeśli chodzi o wewnętrzny spokój. Skąd więc

ta rozpierająca go radość i poczucie, jakby każda komórka ciała odżywała
na nowo?

Jej piękny uśmiech zgasł. Dlatego, że on się nie uśmiechnął?
- Jeszcze tu jesteś...
- A myślałaś, że już mnie nie będzie?
- Mówiłeś, że wyjeżdżasz.
- Bo to prawda.
Tak  jest  lepiej.  Neutralna  rozmowa  o  planach  na  przyszłość  pomaga

odzyskać kontrolę.

-  Niełatwo  znaleźć  kogoś  na  zastępstwo.  Nie  każdy  zgodzi  się

przyjechać do takiej dziury.

-  Chyba  znam  jedną  chętną  –  odparła.  –  Co  prawda  będzie  musiała

odświeżyć wiedzę z interny i przejść szkolenie, ale powinna dać radę.

- Mówisz o sobie? – zapytał z niedowierzaniem. – A myślałem, że za

skarby świata nie chcesz tu mieszkać.

- Bo nie chciałam. I to był błąd. Zaczynam dochodzić do wniosku, że tu

jest moje miejsce. A wszystko to dzięki tobie.

background image

- Słucham? – Przeszły go ciarki, jakieś bliżej nieokreślone  przeczucie

sam nie wiedział czego. – Niby jak?

-  Powiedziałeś  mi  o  listach  i  prezentach  od  ojca.  Zabrałam  je

i przeczytałam, choć nie była to łatwa lektura. Moja matka chyba domyślała
się ich treści i dlatego mi ich nie przekazywała. Gdybym przeczytała te listy
i  książki,  od  dawna  marzyłabym,  żeby  tu  zamieszkać.  Pewnie  nie
studiowałabym medycyny, co byłoby dla matki wielkim ciosem. Już czuję,
jak by mi gadała, że zmarnuję sobie życie.

- A co to były za książki?
-  Historie  o  kucykach,  albumy  poświęcone  Central  Otago  z  pięknymi

zdjęciami. W listach tata barwnie opisywał Cutler’s Creek. Snuł opowieści
o  ludziach,  którzy  tu  mieszkali,  opisywał  góry  i  ich  tajemnice.  Wreszcie
zrozumiałam,  dlaczego  małżeństwo  rodziców  było  skazane  na  porażkę
i dlaczego matka odcięła mnie od ojca, święcie przekonana, że robi to dla
mojego  dobra.  Jednak  najważniejsze  jest  to,  że  dzięki  listom  wiem,  jak
bardzo ojciec mnie kochał, jak za mną tęsknił. W każdym liście pisał, że ma
nadzieję, że do niego przyjadę. Więc jestem. I zamierzam zostać.

Zac  szukał  słów,  by  wyrazić,  jak  bardzo  go  cieszy  to,  co  właśnie

usłyszał.

Po pierwsze ze względu na Dona i Mabel, którzy będą wniebowzięci,

jak się dowiedzą. Po drugie, ze względu na siebie, bo wreszcie będzie mógł
jechać  dokąd  oczy  go  poniosą.  Słowa  jednak  nie  przychodziły,  cisza  się
przedłużała, aż w końcu przerwał ją znajomy dźwięk.

Olivia od razu go rozpoznała.
- Syrena obrony cywilnej. Coś się stało?
- Ano tak. – Zac sięgnął po telefon. – Bruce?

Wpatrywała się w niego, gdy rozmawiał z Bruce’em.

background image

Nie spuszczała z niego oka, odkąd go zobaczyła. Wiedziała, że czuje na

sobie jej wzrok. I że czuje tę więź między nimi. Okej, na początku pchnął
ich  ku  sobie  silny  pociąg  seksualny,  jednak  wystarczyło  kilka  wspólnie
spędzonych  godzin,  by  narodziło  się  między  nimi  coś  znacznie
cenniejszego.

Mogli  potraktować  to  jak  fundament  do  budowania  związku,  ale  to

wiązało się z ryzykiem. Tak to już jest, że kochając, ryzykujemy. Zac chyba
nie był na to gotowy.

Jak echo wróciły do niej jego słowa:
„Czasem trzeba odciąć się od tego, co najbardziej boli. Bo jeśli tego nie

zrobisz,  zginiesz.  Istnieje  cierpienie,  które  może  człowieka  zniszczyć.
I zniszczy”.

Rozumiała go. Ktoś, kto jak on stracił ukochaną osobę, miał prawo bać

się, że historia może się powtórzyć.

Sama też bała się zaangażowania, bo nie miała dobrych doświadczeń.

Przyjechała, by ofiarować mu swoje serce. Nie chciała nawet myśleć, jak
sobie poradzi, gdy on go nie przyjmie i każe jej zabrać tę miłość. A przecież
może się tak stać.

Nie zmienił planów, nadal chciał wyjechać. I nawet raz się do niej nie

uśmiechnął.

A teraz, sądząc po minie, w ogóle nie było mu do śmiechu.
- Co?!! O nie…
Zbladł, a Olivia pomyślała o tej przerażającej chwili, gdy za ich plecami

wybuchło paliwo i wrak samolotu stanął w płomieniach.

Wtedy, tak jak teraz, pod wpływem nagłych zdarzeń Zac przeniósł się

do  innego  wymiaru.  I  na  nowo  przeżywał  coś,  co  niemal  zniszczyło  mu
duszę.

background image

Kątem  oka  dostrzegła  Jill  wracającą  na  swoje  miejsce  za  kontuarem.

Obok niej wolno szedł Don.

-  Dobrze.  Powiedz  chłopakom,  żeby  wzięli  ambulans  –  instruował

Bruce’a Zac. – Zaraz do was dojadę, spotkamy się na farmie.

-  Libby!  –  Twarz  Dona  pojaśniała.  –  Nikomu  nie  mówiłem,  że

przyjedziesz. Babcia będzie miała niespodziankę, jak jutro pojawisz się na
imprezie.  Co  się  stało?  –  zapytał,  widząc,  że  Zac  skończył  rozmawiać.  –
Słyszałem syreny.

- Gavin Morris miał wypadek na quadzie. Jak na złość, stało się to na

najwyżej  położonym  padoku.  Quad  go  przygniótł,  ale  jakoś  się  wydostał,
tyle że chyba złamał nogę w kostce. Jak na złość wypadł mu telefon i nie
mógł go znaleźć, więc musiał zwlec się na dół, żeby wezwać pomoc.

- I co? Pojedziesz po niego?
-  Tak,  ale  to  jeszcze  nie  wszystko,  więc  sam  nie  wiem,  gdzie  będę

bardziej potrzebny.

Olivia  od  razu  zorientowała  się,  że  Zac  toczy  wewnętrzną  walkę,  by

zachować spokój. I nie przychodzi mu to łatwo.

Widocznie  wydarzyło  się  coś  naprawdę  złego.  I  dla  niego  wyjątkowo

bolesnego…

- Gavin nie był na tym quadzie sam. Zabrał Jamiego, żeby Faye mogła

się zdrzemnąć razem z noworodkiem.

- O nie… - Don ściągnął brwi. – I co z Jamiem? Jest ranny? Przecież to

maluch. Ile on ma? Ze dwa latka?

- Nic nie wiadomo o jego stanie – odparł Zac. – Musiał się wystraszyć

i  zanim  Gavin  wygramolił  się  spod  quada,  uciekł.  I  gdzieś  przepadł.
Kamień  w  wodę.  Pewnie  się  ukrył  gdzieś  na  zboczu,  ale  nie  wiadomo
gdzie.

- Jadę z tobą!

background image

-  Bądź  rozsądny,  Don.  Najlepiej  nam  pomożesz,  jak  tu  zostaniesz.

Zobaczę, co z tą nogą Gavina i jak będzie trzeba założyć gips, chłopaki go
przywiozą – mówił, idąc do wyjścia. – Liv, zostaniesz tu z Donem? Przyda
się ktoś do pomocy.

-  Nie  zostanę!  –  Nie  zamierzała  negocjować.  Nie  było  mowy,  by  Zac

wyszedł stąd bez niej. – Jadę z tobą.

- Jedź! – zachęcił Don. – Poradzę sobie.
Zrównała się z Zakiem w drzwiach. Po raz pierwszy spojrzał jej w oczy.

Poczucie  zażyłości  i  pełnego  zrozumienia  stało  się  tak  silne,  że  niemal
namacalne. Olivia wiedziała ponad wszelką wątpliwość, że Zac chce mieć
ją obok bez względu na to, z czym przyjdzie im się zmierzyć.

Że jej potrzebuje.

Wyboista  droga  pięła  się  stromo  w  górę  zbocza,  prowadząc  do  farmy

Morrisonów. Na padoku, gdzie doszło do wypadku, stał radiowóz Bruce’a,
karetka i terenówka Zaca, który dotarł na miejsce jako pierwszy.

Jako ostatni nadjechali strażacy, a po nich zaczęli schodzić się sąsiedzi.

Wieść o zaginięciu  Jamiego rozeszła się po miasteczku  lotem błyskawicy
i każdy, kto tylko mógł, chciał pomóc w poszukiwaniach.

Bruce ustawił ludzi w szpaler i poinstruował, jak metr po metrze mają

przeczesywać  kamienisty  teren  porośnięty  kępami  szarozielonej  ostrej
trawy.

Po  paru  minutach  niedaleko  miejsca,  w  którym  przewrócił  się  quad,

odnaleziono kask Jamiego. Po chłopczyku nie było śladu.

Jakby zapadł się pod ziemię.
Olivia i Zac założyli Gavinowi szynę usztywniającą.
-  Możliwe,  że  złamałeś  nogę,  ale  na  szczęście  bez  przemieszczenia  –

tłumaczył Zac. – Ben zawiezie cię na rentgen, a jak się okaże, że faktycznie

background image

doszło do złamania, będziesz musiał jechać do miasta na założenie gipsu.

-  Nigdzie  nie  jadę,  dopóki  Jamie  się  nie  znajdzie!  Daj  mi  coś

przeciwbólowego i idę z wami go szukać.

- Co z Faye?
-  Ktoś  po  nią  poszedł.  Chryste…  -  Gavin  ukrył  twarz  w  dłoniach.  –

A jeśli… Ja się chyba zabiję…

-  Wiem,  stary.  –  Zac  ścisnął  go  za  ramię.  –  Posłuchaj,  dam  ci  coś

przeciwbólowego i położysz się w karetce. Ktoś z tobą zostanie. Jakbyś się
gorzej poczuł, zawiezie cię do szpitala, okej?

-  A  wy?  –  Gavin  patrzył  na  nich  błagalnie.  –  Pójdziecie  go  szukać?

Proszę, znajdźcie mojego syna…

Jak daleko mógł zawędrować dwulatek?
Minęła  pierwsza  godzina  poszukiwań.  Potem  druga.  Ludzie  podzielili

się na pary i zataczali coraz szerszy krąg, coraz bardziej oddalając się od
miejsca wypadku.

Olivia okrążała głazy, zaglądając w każdą szczelinę, w której mogło się

schować dziecko.

- Jamie?! Jesteś tu? Odezwij się, jeśli mnie słyszysz!
W przejmującej ciszy, która odpowiedziała na jej wołanie, podeszła do

Zaca  i  jak  on  osłoniła  dłonią  oczy,  by  coś  dojrzeć  w  ostrym  świetle
zachodzącego słońca.

- Wiesz, co z Gavinem?
- Bez zmian – odparł. – Czeka w karetce razem z Faye.
- Nawet nie chcę myśleć, co teraz przeżywają. Na pewno odchodzą od

zmysłów. Widziałeś tę przyczepę? Wcześniej jej tu nie było.

- To panie z Koła Gospodyń przyjechały z jedzeniem i napojami. Twoja

babcia na pewno z nimi jest. W końcu to szefowa.

background image

- Niesamowita kobieta! Nie mogę się doczekać, żeby ją lepiej poznać.

Jestem pod wrażeniem, jak wszyscy tu sobie pomagają. Naprawdę przejęli
się tym nieszczęściem.

Zac  dostrzegł  w  jej  oczach  łzy  wzruszenia.  Sam  z  trudem  wciągał

powietrze, tak wielki czuł ciężar na sercu.

- Jak tu się nie  przejąć?  – skwitował  szorstko.  – Przecież  to dwuletni

szkrab.  Chodź,  trzeba  dalej  szukać.  Sprawdźmy  tę  kępę  drzew  na  skraju
urwiska.

Ruszył  szybko  przed  siebie,  ale  Olivia  nie  pozwoliła  zostawić  się

w tyle.

- Zac? Co się dzieje? Przecież widzę, że coś jest nie tak. Powiedz mi,

o co chodzi? Proszę…

Milczał. Dopiero po kilku krokach uznał, że może już czas, by podzielił

się  z  nią  historią,  o  której  z  nikim  nie  rozmawiał.  Niech  pozna  jego
najbardziej mroczny sekret. Niech się dowie, jaki jest. Może to go uratuje.

-  To  był  jeden  z  powodów,  dlaczego  tu  przyjechałem  –  rzekł

półgłosem. – Dzieciak był równolatkiem Jamiego.

- Też zaginął?
- Nie. Skatował go ojczym. Naćpana matka nawet nie pofatygowała się

na ratunkowy. Nie mogliśmy mu pomóc. Został sam, nikt nie trzymał go za
rączkę, kiedy umierał.

Olivia zamknęła jego rękę w dłoniach.
- A ty? – zapytała. – Co zrobiłeś?
- Nic. Trzymałem go na rękach.
-  Rozumiem,  dlaczego  chciałeś  uciec.  Po  czymś  takim  łamie  się

człowiekowi serce.

background image

- Nic nie rozumiesz! – Oswobodził rękę z uścisku. – Po tym zdarzeniu

chciałem  porzucić  medycynę.  Po  śmierci  Mii  nauczyłem  się,  jak
zobojętnieć. Nie zależało mi na niczym ani na nikim. Wmówiłem sobie, że
jak stanę się nieczuły, będę mógł wykonywać dobrze pracę.

Wspomnienie tamtej chwili do dziś napawało go przerażeniem.
-  Doszedłem  do  takiej  wprawy,  że  trzymając  umierające  dziecko,  nie

czułem absolutnie nic. Byłem emocjonalnie odrętwiały. I zdruzgotany tym,
co się ze mną  stało.  Chciałem  się gdzieś  ukryć.  Nie  miałem  pojęcia,  kim
jestem. Przestałem lubić siebie. Obojętność jest dużo gorsza niż nadmierna
troska,  bo  odbiera  życiu  sens.  Przyjechałem  do  Cutler’s  Creek,  żeby  się
schować przed światem. I sprawdzić, czy jeszcze żyję.

- Ty nie jesteś obojętny, dobrze o tym wiesz. I ja też wiem. Zależy ci.

I między innymi za to cię kocham.

Jej  słowa  przeleciały  mu  przez  głowę,  nim  zdążył  pojąć  ich  sens.

W  jednym  na  pewno  miała  rację.  Znów  zaczęło  mu  zależeć.  I  to  bolało,
uwierało, odbierało spokój.

Teraz  jednak  potrafił  już  zapanować  nad  tymi  trudnymi  emocjami.

Umiał odciąć się od cierpienia, które szło w parze z zaangażowaniem.

Olivia pierwsza doszła do krawędzi  urwiska. Nagle stanęła jak wryta,

a Zac, który się tego nie spodziewał, prawie na nią wpadł.

Odruchowo  złapał  ją  za  rękę,  by  nie  poleciała  w  dół.  Rozejrzał  się,

zaintrygowany, dlaczego tak nagle się zatrzymała. I zamarł.

Ostatnie z drzew w zasięgu jego wzroku rosło na takiej stromiźnie, że

przechyliło się pod kątem niemal dziewięćdziesięciu stopni. Korona wisiała
nad  urwiskiem,  a  część  korzeni  nie  trzymała  się  gruntu,  tylko  sterczała
w powietrzu.

I  właśnie  wśród  tych  grubych  korzeni  siedział  skulony  chłopczyk

ubrany w ciepłą kurtkę z kapturem i kalosze. Oczy miał zamknięte i się nie

background image

poruszał. Zac poczuł, jak z przerażenia cierpnie mu skóra i staje serce.

W głowie miał galopadę myśli. Czy Jamie zasnął ze zmęczenia? Może

stracił przytomność? Albo stało się najgorsze?

Nie...
Olivia wyśliznęła się z jego ręki i zaczęła schodzić z urwiska. Ledwie

zrobiła  dwa  kroki,  zsunęła  się  ostro  w  dół.  Gdyby  w  ostatniej  chwili  nie
chwyciła się gałęzi niedużego drzewka, nie byłoby ratunku.

Przerażony Zac nagle poczuł, jak coś w nim pęka.
Obezwładniło go poczucie winy.
To  przez  niego  przyjechała  do  Cutler’s  Creek.  Za  pierwszym  razem

dlatego,  że  do  niej  zadzwonił,  a  teraz,  bo  wysłał  jej  zaproszenie.  Przez
niego  znalazła  się  w  śmiertelnym  niebezpieczeństwie.  Tak  samo  jak
chłopczyk wciśnięty między korzenie wiszącego nad urwiskiem drzewa.

Czyżby historia miała się powtórzyć, łącząc w jedno najtragiczniejsze

wydarzenia z jego życia? Znów miał bezradnie patrzeć, jak ginie ktoś tak
mu bliski?

Nie zastanawiając się, co robi, zaczął ześlizgiwać się po zboczu. Musiał

dostać się do Olivii.

- Nie ruszaj się! – polecił, gdy był na tyle blisko, by móc ją chwycić. –

Nie  wiemy,  co  jest  pod  nami.  Musimy  zaczekać,  aż  nam  dostarczą
odpowiedni sprzęt.

- Nie możemy czekać, nie mamy czasu. Jamie może w każdej chwili się

obudzić. Jak zacznie wspinać się po korzeniach, spadnie.

-  Spróbuję  się  do  niego  dostać.  –  Trzymał  ją  mocno  za  ramię  i  nie

puszczał.  –  Wszystko,  co  złe,  stało  się  przeze  mnie  –  powtarzał  jak
mantrę. – Dlatego ja to załatwię.

- Co ty wygadujesz? Niby co się przez ciebie stało?

background image

- Przyjechałaś tu. Sama tak mówiłaś. Jeśli teraz stanie ci się krzywda,

nie przeżyję tego. Liv, błagam. Nie ruszaj się stąd! Zrób to dla mnie…

Nie  dał  jej  czasu  na  dyskusję.  Ostrożnie  puścił  najpierw  jej  ramię,

a  potem  gałąź  drzewka,  które  było  ich  kotwicą.  Siedząc  na  ziemi
i zapierając się rękami i nogami, opuszczał się centymetr po centymetrze,
aż dotarł do głazu, o który mógł się oprzeć.

Chwilę  odpoczął  i  znów  się  zsunął.  Był  już  na  tyle  blisko

przechylonego  drzewa,  że  mógł  dosięgnąć  Jamiego.  I  gdy  wyciągał  po
niego rękę, chłopczyk otworzył oczy.

- Gdzie mama? Jestem głodny.
Zanim  Zac  się  odezwał,  musiał  parę  razy  chrząknąć,  by  pokonać

bolesny ucisk w gardle.

-  Zaraz  znajdziemy  mamę  –  obiecał  spokojnym  głosem.  –  Dobrze  się

czujesz? Nic cię nie boli?

Jamie pokręcił główką.
- Nóżki trochę mnie bolą, bo się zmęczyły.
Zac objął go i przycisnął do siebie.
- Trzymaj się mnie najmocniej jak potrafisz, dobrze?
Chwytając się jedną ręką gałęzi i wystających z ziemi kamieni, zaczął

mozolną  wspinaczkę.  Kiedy  dotarł  do  krawędzi  urwiska,  Olivia  ostrożnie
wzięła  od  niego  Jamiego,  a  potem  asekurowała  go,  dopóki  nie  stanął  na
stabilnym gruncie.

Gdy wszyscy troje byli już bezpieczni, Zac poczuł na twarzy chłodne

łzy. Otarł je rękawem i zadzwonił do Bruce’a.

- Znaleźliśmy go. Nic mu nie jest. Idziemy w waszą stronę.
Głos mu się załamał na ostatnim słowie. Popatrzył na Olivię z Jamiem

na rękach, po czym objął ją i przytulił.

background image

- Już dobrze – szepnęła, ale pociągnie nosem zdradziło, że też płacze. –

To prawda, że przyjechałam z twojego powodu. Ale jestem tu, bo tego chcę.
Tak wybrałam. Bez względu na to, co się wydarzy, właśnie tu chcę być. Nie
ma w tym żadnej twojej winy. Niepotrzebnie się tak zadręczasz.

Dopiero teraz dotarło do niego, co mu powiedziała wcześniej.
Że go kocha…
Znów doświadczył przedziwnego uczucia, że coś w nim pęka. Niemal

fizycznie czuł, jak wypełnia go uczucie.

Nie lęk ani ból, tylko radość, której nie potrafiłby wyrazić słowami.
I miłość.
Furtka awaryjna w murze, za którym się schronił, otwarła się na oścież.

Bardzo  chciał  przez  nią  przejść.  Chciał  znów  poczuć,  że  żyje
i rozsmakować się w tym życiu. Już nie musiał dusić w sobie uczuć.

Wręcz przeciwnie, chciał je okazywać osobie, dzięki której się odrodził

i  odzyskał  wiarę  w  sens  rzeczy  najważniejszych.  Wiarę  w  życie.
I w miłość…

Przytulił  Olivię  jeszcze  mocniej,  oparł  czoło  o  jej  czoło.  Nie  mógł

wydobyć z siebie słowa, ale nie musiał nic mówić. W tej chwili słowa były
zbędne.

Przytuleni do siebie schodzili w dół padoku. Zac niósł Jamiego, który

znowu  zasnął.  W  dole  zebrali  się  ludzie,  którzy  jeszcze  przed  chwilą
przeczesywali teren.

Wiedzieli  już,  że  chłopczyk  się  odnalazł,  ale  chcieli  na  własne  oczy

zobaczyć szczęśliwy finał.

- Chyba całe Cutler’s Creek na nas patrzy – zauważył Zac z uśmiechem.
- To lepiej się od ciebie odsunę, bo zaczną się plotki.
- Za późno. Wiedzą, że u mnie nocowałaś.

background image

- Ale nie mają pojęcia, co się wydarzyło.
Podchwycił  jej  spojrzenie  i  dostrzegł  w  jej  oczach  odbicie  swoich

własnych myśli. Tamto spotkanie i tamta noc były niezwykłe.

- Pokochałem cię, Liv. To szaleństwo, prawda? Przecież prawie się nie

znamy.

- Ja mam wrażenie, że znam cię od zawsze. I jestem w tobie zakochana.

Przez całe życie na ciebie czekałam, szukałam cię. I w końcu znalazłam.

Zbliżali  się  do  ogrodzenia,  przy  którym  skupili  się  ludzie.  Wszyscy

chcieli ich powitać i na wszelki wypadek upewnić się, że mały Jamie, który
napędził im tyle strachu, naprawdę jest cały i zdrowy.

Zac zwolnił, by jeszcze chwilę pobyć z Olivią sam na sam.
- Mówisz, że masz wrażenie, jakbyś znała mnie od zawsze. To tyle, ile

ja chcę z tobą być. Na zawsze.

-  Czyli  do  końca  świata.  I  jeden  dzień  dłużej.  –  Uśmiechnęła  się  ze

łzami szczęścia w oczach. – Ten jeden dodatkowy dzień zawsze się przyda.

- Jasne – mruknął, gdy był już pewien, że głos mu się nie załamie. – Do

końca świata i jeden dzień dłużej.

background image

EPILOG

Rok później…

- Popatrz. Wciąż jest na mnie dobra.
Olivia miała na sobie tę samą sukienkę, którą rok wcześniej włożyła na

urodziny babci. Ciemnoniebieska kreacja w stylu lat pięćdziesiątych miała
rozkloszowaną spódnicę z klinów w białe groszki i dekolt w serce, obszyty
falbanką. Śmiejąc się, wykonała przed mężem kilka obrotów.

- Długo się nią nie nacieszysz. Za parę tygodni już będzie widać.
Spojrzeli  sobie  w  oczy,  szczęśliwi  i  dumni  na  myśl  o  radosnej

wiadomości, którą od tygodni trzymali w tajemnicy. Niebawem w ich życiu
miała nastąpić rewolucja. Czekali na tę zmianę z utęsknieniem.

Trochę  zwlekali  z  decyzją  o  powiększeniu  rodziny,  bo  Olivia  chciała

najpierw  dokończyć  specjalizację,  a  potem  spokojnie  poznać  nowe
obowiązki jako kolejna doktor Donaldson w szpitalu w Cutler’s Creek.

Tak, przez rok wiele wydarzyło się w ich życiu.
Latem  wzięli  ślub,  na  który  zaprosili  całe  miasteczko.  Złożyli  sobie

przysięgę na tle malowniczych gór, które Olivia pokochała tak mocno jak
jej ojciec.

Po uroczystej ceremonii gości zostali zaproszeni do miejskiej świetlicy

na wesele, które w pamięci uczestników zapisało się tak samo dobrze jak
urodzinowa impreza Mabel.

Olivia wykonała jeszcze jeden obrót i przytuliła się do Zaca. Nigdy nie

sądziła, że człowiek może być tak szczęśliwy. Zarzuciła mu ręce na szyję

background image

i pocałowała.

Naraz  uświadomiła  sobie,  że  w  tym  samym  miejscu  całowali  się

pierwszy  raz.  Teraz  dom  należał  do  nich  wraz  z  całym  dobrodziejstwem
inwentarza, w tym z największą klaczą na świecie i jej potomkiem, który
już dorównał wzrostem postawnej matce.

- Chodź, pora jechać. – Z ociąganiem wysunęła się z ramion męża. – Ja

wezmę bułeczki, a ty sos pomidorowy.

- Myślisz, że będą te różowe ciasteczka, co w ubiegłym roku?
- Na pewno! Cieszę się, że babcia znów urządza urodziny w stylu lat

pięćdziesiątych. Rok temu byłam zbyt oszołomiona, żeby naprawdę dobrze
się bawić.

- W tym roku twój ojciec będzie mógł poszaleć na parkiecie.
- Ja myślę! Już widzę, jak się popisuje. W końcu po coś chodzili z Jill

na kurs tańca!

- Myślisz, że oni się mają ku sobie? – zapytał Zac.
- Mam taką nadzieję.
- Może dzisiaj wieczorem coś oficjalnie ogłoszą?
- To może my też powinniśmy? – podrzuciła.
- Może i tak.

Przyszła  pora,  kiedy  Mabel  Donaldson  musiała  przerwać  taniec.  Ale

tylko na chwilę, żeby złapać oddech.

I odnaleźć swój kieliszek szampana, który gdzieś się zawieruszył.
Oparła się o belę słomy i z satysfakcją obserwowała gości, którzy jak

zwykle dopisali.

Muzycy  się  nie  oszczędzali,  więc  na  parkiecie  szalał  tłum.  Mabel

patrzyła  na  Dona  tańczącego  z  uroczą  Jill,  która  miała  po  niej  przejąć
obowiązki szefowej Koła Gospodyń. Rety, jak oni wywijają.

background image

Pierwszy  raz  widziała  syna  tak  szczęśliwego.  Niewątpliwie

największym powodem tego szczęścia była ukochana córka, która po latach
odnalazła  drogę  do  rodzinnego  domu.  Wzruszona  Mabel  patrzyła  na
wnuczkę  tańczącą  z  przystojnym  mężem.  Młodzi  byli  tak  w  siebie
wpatrzeni, jakby oprócz nich nie istniał świat.

Zeszłoroczna  impreza  z  okazji  dziewięćdziesiątych  urodzin  była

wyjątkowym  świętem.  A  niezapowiedziany  przyjazd  Olivii  najlepszym
prezentem, jaki Mabel mogła sobie wymarzyć.

I  tu  życie  ją  zaskoczyło.  Przed  chwilą  usłyszała  bowiem,  że  za  sześć

miesięcy zostanie prababcią.

Życie, jeśli tylko zechce, potrafi być cudowne, prawda? A ją, Mabel, od

roku po prostu rozpieszcza.

No dobrze, ale gdzie się podział ten kieliszek szampana?

background image

SPIS TREŚCI:

OKŁADKA
KARTA TYTUŁOWA
KARTA REDAKCYJNA
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ROZDZIAŁ DRUGI
ROZDZIAŁ TRZECI
ROZDZIAŁ CZWARTY
ROZDZIAŁ PIĄTY
ROZDZIAŁ SZÓSTY
ROZDZIAŁ SIÓDMY
ROZDZIAŁ ÓSMY
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
EPILOG


Document Outline