background image

JENNY CARROLL / MEG CABOT 

KRAINA CIENIA 

background image

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Pamięci A Victora Cabota 

oraz jego brata Jacka „France`a” Cabota 

background image

Powiedziano  mi,  Ŝe  tam  będą  palmy.  Nie  wierzyłam,  ale  tak  mi  powiedziano.  śe 

zobaczę je z samolotu. 

Och,  wiem,  w  południowej  Kalifornii  rosną  palmy,  nie  jestem  skończoną  idiotką. 

Oglądam  telewizję.  Ale  przeprowadzałam  się  do  północnej  Kalifornii.  A  tam  nie 

spodziewałam się palm. Zwłaszcza Ŝe mama kazała mi zabrać swetry. 

- Przydadzą ci się - powiedziała. - Kurtki teŜ. Tam bywa naprawdę zimno. Nie aŜ tak 

jak w Nowym Jorku, ale dość zimno. 

Dlatego w samolocie miałam na sobie czarną skórzaną kurtkę motocyklową. Mogłam 

ją, oczywiście, zapakować razem z innymi rzeczami, ale w niej było mi jakoś raźniej. 

No  więc  leciałam  samolotem  w  czarnej  skórzanej  kurtce,  obserwując  przez  okno 

palmy, podczas gdy samolot zniŜał się do lądowania. Myślałam sobie: cudownie, czarna skóra 

i palmy. Pasuję do tego miejsca jak... Podejrzewałam to od początku... ...Ŝe nie pasuję. 

Mama  nie przepada specjalnie za tą kurtką, ale słowo daję, nie włoŜyłam jej dlatego, 

Ŝ

eby jej zrobić na złość. Nie mam do niej Ŝalu o to, Ŝe wyszła za mąŜ za faceta, który mieszka 

na drugim końcu Ameryki, zmuszając mnie, bym zostawiła szkołę w połowie drugiej klasy i 

porzuciła najlepszą - właściwie jedyną - przyjaciółkę, jaką' miałam od czasów przedszkola, i 

miasto, w którym spędziłam szesnaście lat Ŝycia. 

Och, nie, nie mam o to do niej najmniejszej pretensji. 

Naprawdę  lubię  Andy'ego,  mojego  ojczyma.  Jest  dobry  dla  mamy.  Jest  z  nim 

szczęśliwa. A dla mnie jest bardzo miły. 

Denerwuje mnie tylko ta przeprowadzka do Kalifornii. 

Aha, wspomniałam o dzieciach Andy'ego? 

Cała trójka stawiła się na lotnisku, Ŝeby mnie powitać. Razem z moją mamą i Andym. 

Trzech chłopaków. Śpiący, Przyćmiony i Profesor, jak ich nazwałam. Moi nowi bracia. 

-  Suze!  -  Nawet  gdybym  nie  usłyszała,  jak  mama  wykrzykuje  moje  imię  i  tak  nie 

mogłabym  ich  nie  zauwaŜyć.  Andy  kazał  młodszym  chłopcom  trzymać  w  górze  wielki 

transparent  z  napisem:  Witaj  w  domu,  Susannah!  KaŜdy  pasaŜer  wysiadający  z  mojego 

samolotu,  przechodząc  obok  tej  gromadki,  wołał  do  swoich  towarzyszy  podróŜy:  „Popatrz, 

jakie to miłe!” 

i uśmiechał się do mnie w sposób, który przyprawiał mnie o ból Ŝołądka. 

O, tak, czuję się jak w domu. Jak cholera. 

background image

- No, dobrze - zwróciłam się do komitetu powitalnego. - MoŜecie zwinąć transparent. 

Mama  zaczęła  mnie  jednak  obściskiwać,  z  przejęciem  nie  zwracając  uwagi  na  to,  co 

mówię. „Och, Suzie!”, powtarzała w kółko. Nienawidzę, kiedy ktoś poza mamą nazywa mnie 

Suzie, więc rzuciłam chłopcom przez ramię ostrzegawcze spojrzenie, Ŝeby sobie za duŜo nie 

wyobraŜali.  Stali  jak  barany,  szczerząc  zęby  pod  głupawym  transparentem:  Przyćmiony, 

poniewaŜ  jest  za  tępy,  Ŝeby  przestać,  Profesor,  poniewaŜ...  cóŜ,  chyba  dlatego,  Ŝe  po  prostu 

ucieszył  się  na  mój widok. Jest trochę dziwny... Najstarszy, Śpiący, stał jak kołek i sprawiał 

wraŜenie... niewyspanego. 

-  Jak  tam  podróŜ,  dzieciaku?  -  Andy  zdjął  mi  torbę  z  ramienia  i  zarzucił  na  swoje. 

Zaskoczył go jej cięŜar. - Hej, co ty tam masz? Wiesz, Ŝe nie wolno wywozić z Nowego Jorku 

hydrantów przeciwpoŜarowych? 

Uśmiechnęłam  się.  Andy  jest  troszeczkę  zwariowany,  ale  w  miły  sposób.  Nie  ma 

pojęcia,  co  wolno,  a  czego  nie  wolno  w stanie Nowy Jork, bo był tam najwyŜej z pięć razy. 

Nawiasem  mówiąc,  dokładnie  tyle  wystarczyło,  Ŝeby  przekonać  moją  mamę,  Ŝe  powinna  za 

niego wyjść. 

- To nie jest hydrant przeciwpoŜarowy. To parkometr. Mam jeszcze cztery torby. 

- Cztery? - Andy udawał zaszokowanego. - Co ty sobie właściwie wyobraŜasz, Ŝe się 

tu wprowadzasz, czy co? 

Wspominałam juŜ, Ŝe Andy uwaŜa się za aktora komediowego? Nie jest nim. Pracuje 

jako stolarz. 

-  Suze  -  odezwał  się  Profesor  z  entuzjazmem  -  Suze,  czy  zauwaŜyłaś,  Ŝe  przy 

lądowaniu  ogon  samolotu  lekko  podskoczył  do  góry?  To  z  powodu  prądu  wstępującego. 

Pojawia się, kiedy masa poruszająca się z duŜą prędkością napotyka na swojej drodze wiatr o 

tej samej albo większej prędkości, wiejący w przeciwnym kierunku. 

Profesor,  najmłodszy  syn  Andy'ego,  ma  dwanaście  lat,  ale  sprawia  wraŜenie 

czterdziestolatka. Prawie całe wesele spędził, opowiadając mi o chorobach bydła oraz o tym, 

Ŝ

e Strefa 51 to zwykłe wciskanie ciemnoty przez rząd amerykański, który nie chce, Ŝebyśmy 

zdawali sobie sprawę, Ŝe Nie Jesteśmy Sami w Kosmosie. 

-  Och,  Suzie  -  paplała  mama  -  tak  się  cieszę,  Ŝe  tu  jesteś.  Pokochasz  ten  dom.  Z 

początku  nie  czułam  się  w  nim  jak u siebie, ale teraz, kiedy... przyjechałaś... Och, poczekaj, 

aŜ zobaczysz swój pokój. Andy tak ślicznie go urządził... 

Andy i mama spędzili przed ślubem mnóstwo czasu na szukaniu domu na tyle duŜego, 

Ŝ

eby kaŜde z dzieci miało własny pokój. W końcu kupili wielki dom na wzgórzach Carmelu. 

Było ich na niego stać, poniewaŜ kupili go w stanie na pół zrujnowanym, a firma budowlana, 

background image

dla  której  Andy  wykonuje  mnóstwo  zleceń,  doprowadziła  go  do  stanu  uŜywalności  na 

korzystnych  warunkach  finansowych.  Mama  przysięga,  Ŝe  mój  pokój  jest  najładniejszy  w 

całym domu. 

- Co za widok! - powtarza do znudzenia. - Z okna twojego pokoju widać ocean! Och, 

Suze, będziesz zachwycona. 

Byłam  tego  pewna.  Prawie  tak  samo,  jak  tego,  Ŝe  wolę  kiełki  alfalfi  niŜ  bajgle  oraz 

surfing niŜ jazdę metrem. W końcu i Przyćmiony otworzył buzię i mruknął: 

- Podoba ci się transparent? 

Nie  mogę  uwierzyć,  Ŝe  jest  w  moim  wieku.  NaleŜy  do  szkolnej  druŜyny zapaśniczej, 

więc czego się po nim spodziewać? Jedyne, o czym myśli - wiem, bo siedziałam obok niego 

na  przyjęciu  weselnym,  to  znaczy  między  nim  a  Profesorem,  więc  moŜna  sobie  wyobrazić, 

jak  wspaniale  nam  się  konwersowało  -  to  chwyty  za  gardło  oraz  koktajle  proteinowe  na 

przyrost masy mięśniowej. 

-  Tak,  jest  wspaniały  -  odparłam,  wyrywając  go  z  jego  mięsistych  łap  i  trzymając 

napisem w dół. - MoŜemy juŜ iść? Chcę zabrać swoje torby, zanim ktoś inny to zrobi. 

- Och, dobrze. - Mama uścisnęła mnie po raz ostami. - Och, tak się cieszę, Ŝe nareszcie 

jesteś!  Ślicznie  wyglądasz...  -  A  potem,  choć  widać  było,  Ŝe  robi  to  trochę  wbrew  własnej 

woli, dodała cicho, tak, Ŝeby nikt inny nie usłyszał: 

-  Wydawało  mi  się,  Ŝe  juŜ  rozmawiałyśmy  o  tej  kurtce,  Suze.  Sądziłam  teŜ,  Ŝe 

wyrzucisz te dŜinsy. 

Miałam  na  sobie  stare  dŜinsy,  te  z  dziurami  na  kolanach.  Świetnie  pasowały  do 

czarnej  jedwabnej  koszulki  oraz  butów  za  kostkę,  zapinanych  na  suwak.  DŜinsy  i  buty,  w 

zestawieniu  z  czarną  skórzaną  kurtką  oraz  marynarską  torbą  na  ramię  nadawały  mi  wygląd 

nastoletniej uciekinierki z domu. Zupełnie jak z filmu. 

Ale, ostatecznie, jeśli leci się osiem godzin przez cały kraj, to chyba ma się prawo do 

odrobiny wygody. 

Wyraziłam  tę  opinię  głośno,  a  mama  tylko  podniosła  oczy  do  nieba  i  na  tym  się 

skończyło.  To  jest  fajne  w  mojej  mamie.  Nie  truje  jak  inne  matki.  Śpiący,  Przyćmiony  i 

Profesor nie mają pojęcia, jak im się udało. 

-  W  porządku  -  westchnęła.  -  Chodźmy  po  twoje  torby.  -  I  trochę  podnosząc  głos, 

dodała: - Jake, chodź. Idziemy po bagaŜ Suze. 

Musiała  zwrócić  się  do  niego  po  imieniu,  bo  wyglądał,  jakby  spał  na  stojąco. 

Zapytałam kiedyś mamę, czy Jake, który w tym roku kończy szkołę średnią, nie cierpi czasem 

na narkolepsję albo uzaleŜnienie od narkotyków, a mama na to: 

background image

- Nie, dlaczego pytasz? 

Jakby facet nie zachowywał się jak warzywo, mrugając z rzadka i milcząc jak zaklęty. 

Zaraz,  to  niezupełnie  tak.  Kiedyś  zwrócił  się  bezpośrednio  do  mnie,  mówiąc:  „Hej, 

naleŜysz do jakiegoś gangu?” Zapytał o to na weselu, kiedy złapał mnie na zewnątrz, w kurtce 

narzuconej na sukienkę druhny, ćmiącą papierosa. 

Dajcie Ŝyć, dobrze? To był mój pierwszy i ostatni papieros w Ŝyciu. Byłam w stresie. 

Martwiłam się, Ŝe mama wychodzi za mąŜ i przeprowadza się do Kalifornii, gdzie na pewno o 

mnie  zapomni.  Kiedy  mama  postanowiła  poślubić  Andy'ego,  oboje  uznali,  Ŝe  jej,  z  jednym 

dzieckiem  i  zawodem  dziennikarki  telewizyjnej  będzie  się  łatwiej  przeprowadzić  niŜ  jemu  - 

ojcu trojga dzieci i posiadaczowi własnej firmy. Przysięgam, Ŝe od tamtego czasu nie wzięłam 

papierosa do ust. 

Nie  wyobraŜajcie  sobie  nie  wiadomo  czego  na  temat  Jake'a.  Ma  prawie  metr 

dziewięćdziesiąt  wzrostu,  bujną  blond  czuprynę  i  błyszczące  niebieskie  oczy,  zupełnie  jak 

ojciec,  i  jest  -  jakby  to  ujęła  moja  najlepsza  przyjaciółka,  Gina  -  dziko  przystojny.  Nie  jest 

jednak najpiękniejszym kwiatkiem na klombie, jeśli rozumiecie, o co mi chodzi. 

Profesor  nadal  nawijał  na  temat  wiatru.  „Wyjaśniał,  z  jaką  prędkością  trzeba  się 

poruszać,  Ŝeby  pokonać  przyciąganie  ziemskie.  To  się  nazywa  prędkość  ucieczki.  Uznałam, 

Ŝ

e  Profesor  moŜe  się  okazać  poŜytecznym  stworzeniem,  jeśli  chodzi  o  odrabianie  lekcji, 

chociaŜ jestem o trzy klasy wyŜej od niego. 

Profesor  wykładał,  a  ja  rozglądałam  się  dookoła.  To  była  moja  pierwsza  w  Ŝyciu 

podróŜ  do  Kalifornii  i  pozwolę  sobie  stwierdzić,  Ŝe  choć  nie  opuściliśmy  jeszcze  lotniska  - 

było  to  lotnisko  San  Jose  -  nie  ulega  najmniejszej  wątpliwości,  Ŝe  nie  jesteśmy  w  Nowym 

Jorku.  Po  pierwsze,  wszędzie  jest  bardzo  czysto.  śadnych  śmieci  czy  graffiti.  Halę  lotniska 

pomalowano  na  pastelowe  kolory,  a  wiadomo,  jak  brud  wyłazi  przy  jasnych  barwach.  Jak 

sądzicie, dlaczego nowojorczycy ubierają się na czarno? Nie dlatego, Ŝe chcą być eleganccy. 

O nie. Nie chcą biegać do pralni z naręczem ubrań za kaŜdym razem, kiedy je zdejmą. 

Ten  problem  w  słonecznej  Kalifornii  zdawał  się  nie  istnieć.  Z  tego,  co  zauwaŜyłam, 

pastele  są  na  topie.  Choćby  ta  kobieta,  która  nas  minęła  -  miała  na  sobie  róŜowe  legginsy  i 

białą, niezwykle kusą sportową bluzeczkę. I to wszystko. Jeśli taki strój w Kalifornii uchodzi 

za wzór przyzwoitości, to powinnam się przygotować na powaŜny szok kulturowy. 

A  wiecie,  co  mnie  jeszcze  zaskoczyło?  Nikt  się  z  nikim  nie  kłócił.  Przy  kasach  stały 

małe  kolejki,  ale  nikt  nie  podnosił  głosu,  rozmawiając  z  kasjerką.  Klienci  w  Nowym  Jorku 

kłócą  się  z  kaŜdym,  kto  stoi  za  kontuarem,  niewaŜne,  czy  to  jest  lotnisko,  dom  towarowy 

Bloomingdales, czy stoisko z hot dogami. Wszędzie. 

background image

A tutaj wszyscy nad sobą panują. 

Chyba  wiem  dlaczego.  Po  prostu  w  otoczeniu  nie  ma  niczego  przygnębiającego.  Na 

zewnątrz  w  pełnym  słońcu  kołyszą  się  palmy,  na  parkingu  skrzeczą  mewy  -  nie  gołębie,  ale 

duŜe  białe  i  szare  mewy.  A  przy  odbiorze  bagaŜu  nikt  nie  pofatygował  się,  Ŝeby  sprawdzić, 

czy naklejki na nim zgadzają się z numerami na moim bilecie. Usłyszałam tylko: 

- Do widzenia! Miłego dnia! 

Niewiarygodne. 

Gina,  moja  najlepsza  przyjaciółka  na  Brooklynie,  no  dobrze,  moja  jedyna 

przyjaciółka,  powiedziała  mi  przed  wyjazdem,  Ŝe  posiadanie  trzech  braci  przyrodnich  ma 

swoje  dobre  strony.  Chyba  wiedziała,  co  mówi,  bo  ma  czterech  braci  -  nie  przyrodnich,  ale 

rodzonych. W kaŜdym razie nie wierzyłam jej, tak samo jak nie wierzyłam w te palmy. Kiedy 

jednak  Śpiący  złapał  dwie  moje  torby,  a  Przyćmiony  następne  dwie,  w  związku  z  czym  nie 

miałam  juŜ  nic  do  niesienia,  jako  Ŝe  Andy  wziął  juŜ  przedtem  moją  torbę  na  ramię, 

zrozumiałam, co mogła mieć na myśli: bracia bywają uŜyteczni. Są w stanie nosić naprawdę 

cięŜkie rzeczy i nie robi to na nich specjalnego wraŜenia. 

Sama  pakowałam  te  torby,  więc  wiem,  co  jest  w  środku.  Sporo  waŜą.  Ale  Śpiący  i 

Przyćmiony mruknęli tylko: „Nie ma sprawy. Chodźmy”. 

Ruszyliśmy  na  parking.  Kiedy  automatyczne  drzwi  się  rozsunęły,  wszyscy,  łącznie  z 

moją mamą - sięgnęli do kieszeni i wyjęli okulary przeciwsłoneczne. Najwyraźniej wiedzą o 

czymś, o czym ja nie wiem. A kiedy wyszłam na zewnątrz, uświadomiłam sobie, o co chodzi. 

Kalifornia jest bardzo słoneczną krainą. 

Nie tylko słoneczną, ale świetlistą - tak świetlistą i kolorową, Ŝe aŜ kłuje w oczy. TeŜ 

miałam gdzieś okulary, ale poniewaŜ kiedy wylatywałam z Nowego Jorku, było jakieś osiem 

stopni  i  padał  deszcz  ze  śniegiem,  nie  pomyślałam,  Ŝeby  umieścić  je  na  wierzchu.  Kiedy 

mama po raz pierwszy powiedziała mi, Ŝe się przeprowadzimy, zapewniła mnie, Ŝe zakocham 

się w północnej Kalifornii. 

-  To  tam  właśnie  zrobiono  wszystkie  te  filmy  z  Goldie  Hawn  i  chevroletami!  - 

oznajmiła. 

Lubię Goldie Hawn i lubię chevrolety, ale nie wiedziałam, Ŝe kręcili razem filmy. 

-  Tam  toczy  się  akcja  opowiadań  Steinbecka,  które  czytałaś  w  szkole  -  dodała.  -  No 

wiesz, na przykład Czerwonego kucyka. 

CóŜ,  nie  zrobiło  to  na  mnie  szczególnego  wraŜenia.  Wszystko,  co  pamiętałam  z 

Czerwnego kucyka to to, Ŝe nie było w nim Ŝadnych dziewcząt, ale za to pełno wzgórz. Stojąc 

na  parkingu  i  patrząc  zmruŜonymi  oczami  na  wzgórza  otaczające  Międzynarodowy  Port 

background image

Lotniczy  San  Jose,  stwierdziłam,  Ŝe  jest  ich  mnóstwo  i  Ŝe  porasta  je  wysuszona  brązowa 

trawa. 

No  i  drzewa.  Drzewa,  jakich  w  Ŝyciu  nie  widziałam.  Miały  spłaszczone  wierzchołki, 

jakby spadła na nie z góry potęŜna pięść. Dowiedziałam się później, Ŝe to cyprysy. 

A  wokół  parkingu,  na  obszarze  z  całą  pewnością  nawadnianym,  rosły  rozłoŜyste 

krzewy 

ogromnymi 

czerwonymi 

kwiatami. 

Większość 

przycupnęła 

stóp 

nieprawdopodobnie wysokich i zaskakująco grubych palm. Później odkryłam, Ŝe te kwiaty to 

hibiskusy. A niezwykłe owady, unoszące się nad nimi i wydające wibrujący dźwięk, to wcale 

nie owady, tylko kolibry. 

- Są wszędzie - powiedziała mama, kiedy zwróciłam na to uwagę. - Mamy dla nich w 

domu karmniki. MoŜesz powiesić jeden za oknem, jeśli masz ochotę. 

Kolibry  przylatujące  do  okna  pokoju?  Jedyne  ptaki  na  Brooklynie,  które  odwiedzały 

mój  parapet,  to  gołębie.  Nie  przypominam  sobie,  Ŝeby  mama  zachęcała  mnie  do  ich 

dokarmiania. 

Radosne  uniesienie  z  powodu  kolibrów  przeszło  jak  ręką  odjął,  kiedy  Przyćmiony 

oznajmił znienacka: 

- Ja prowadzę. - I skierował się do siedzenia dla kierowcy w duŜym wozie, do którego 

właśnie podeszliśmy. 

- Ja prowadzę - oświadczył Andy zdecydowanym tonem. 

-  Ojej,  tato  -  jęknął  Przyćmiony  -  jak  ja  w  ogóle  zdam  ten  egzamin,  skoro  nigdy  nie 

dajesz mi poćwiczyć? 

-  MoŜesz  ćwiczyć  w  ramblerze  -  odparł  Andy.  Otworzył  tył  land  -  rovera  i  zaczął 

ładować moje torbiszcza. - To dotyczy takŜe ciebie, Suze. 

To mnie zaskoczyło. 

- Co mnie teŜ dotyczy? 

- MoŜesz jeździć ramblerem. - Pogroził mi Ŝartobliwie palcem. - Ale tylko wtedy, gdy 

obok siedzi ktoś z waŜnym prawem jazdy. 

Zamrugałam zdumiona. 

- Nie umiem prowadzić. Przyćmiony zarechotał jak koń. 

-  Nie  umiesz  prowadzić?  -  Dźgnął  łokciem  Śpiącego,  który  Stał,  opierając  się  o  bok 

wozu, z twarzą zwróconą ku słońcu. - Hej, Jake, ona nie potrafi prowadzić! 

-  Nic  w  tym  niezwykłego,  Brad  -  wtrącił  się  Profesor  -  Ŝe  rodowity  nowojorczyk  nie 

ma  prawa  jazdy.  Nie  słyszałeś,  Ŝe  Nowy  Jork  szczyci  się  najbardziej  rozbudowaną  siecią 

transportu  masowego  w  Ameryce  Północnej,  obsługującą  trzynaście  przecinek  dwa  miliona 

background image

ludzi  na  obszarze  sześciu  i  pół  tysiąca  kilometrów  kwadratowych,  od  Nowego  Jorku,  przez 

Long  Island  aŜ  do  Connecticut?  I  Ŝe  rocznie  jeden  przecinek  siedem  miliarda  pasaŜerów 

korzysta z usług metra, sieci autobusowej oraz kolei? 

Wszyscy spojrzeli na Profesora, a moja mama wyznała: 

-  Nigdy  nie  miałam  samochodu  w  mieście.  Andy  zamknął  tylne  drzwi  wozu  i 

powiedział: 

-  Nie  martw  się,  Suze.  Zaraz  cię  zapiszemy  na  kurs  prawa  jazdy.  Nauczysz  się 

wszystkiego i nie będziesz gorsza od Brada. 

Rzuciłam  okiem  na  Przyćmionego.  Choćbym  Ŝyła  milion  lat,  nie  przyszłoby  mi  do 

głowy, Ŝe ktoś mógłby zasugerować, Ŝe muszę coś zrobić, aby w jakiejś dziedzinie dorównać 

Bradowi. 

Zrozumiałam jednak, Ŝe czeka mnie wiele niespodzianek. Palmy to tylko początek W 

drodze  do  domu,  który  znajduje  się  o  dobrą  godzinę  jazdy  od  lotniska  -  i  to  dość  męczącą 

godzinę, wziąwszy pod uwagę, Ŝe siedziałam zaklinowana między Śpiącym a Przyćmionym, 

mając za plecami Profesora, usadowionego na moim bagaŜu i wygłaszającego peany na temat 

zalet  nowojorskiego  transportu  -  uświadomiłam  sobie,  Ŝe  teraz  wszystko  będzie  inaczej. 

Zupełnie, zupełnie inaczej niŜ się spodziewałam, a takŜe inaczej niŜ do tego przywykłam. 

Nie  tylko  dlatego,  Ŝe  zamieszkam  na  drugim  końcu  kontynentu.  Nie  dlatego,  Ŝe 

wszędzie,  gdzie  spojrzę,  widzę  rzeczy,  których  nie  spotyka  się w Nowym Jorku: przydroŜne 

budki  z  karczochami  albo  granatami  po  dolarze  za  tuzin,  niekończące  się  winnice,  gaje 

drzewek  cytrynowych  i  avocado;  soczyście  zielone  rośliny,  których  nie  potrafiłam  nawet 

nazwać.  A  ponad  tym  wszystkim  kopuła  nieba  tak  błękitnego  i  ogromnego,  Ŝe  balon,  który 

wypatrzyłam  w  górze,  wydawał  się  nieprawdopodobnie  mały.  Jak  guzik  na  dnie  basenu  o 

olimpijskich rozmiarach. 

No  i  ocean,  który  pojawił  się  tak  nagle,  Ŝe  początkowo  uznałam,  Ŝe  to  jeszcze  jedno 

pole.  Po  chwili  jednak  stwierdziłam,  Ŝe  to  pole  lśni,  odbijając  słońce  i  wysyłając  w  moją 

stronę  świetliste  SOS.  Przy  tak  jasnym  świetle  cięŜko  było  obyć  się  bez  okularów 

przeciwsłonecznych. Ale oto, przed moimi oczami rozciągał się Ocean Spokojny... ogromny, 

rozległy jak niebo, Ŝywy, pulsujący, napierający na przecinkowate pasmo białej plaŜy. 

Dla mnie, mieszkanki Nowego Jorku, widok oceanu - zwłaszcza takiego z plaŜą - był 

czymś niezwykłym. Nie mogłam powstrzymać westchnienia zachwytu. A kiedy westchnęłam, 

wszyscy umilkli. Z wyjątkiem Śpiącego, który akurat, oczywiście, spał. 

- Co takiego? - zapytała zaniepokojona mama. - Co się stało? 

background image

-  Nic  -  mruknęłam  zmieszana.  Moi  współpasaŜerowie  przywykli  najwyraźniej  do 

widoku  oceanu.  Mogli  pomyśleć,  Ŝe  jestem  wariatką,  skoro  podniecam  się  czymś  tak 

zwyczajnym. - Ocean. 

- Tak - powiedziała mama - czyŜ nie jest piękny? Przyćmiony na to: 

- Fajne fale. MoŜe wpadnę na plaŜę przed wieczorem. 

- Nie - wtrącił się jego ojciec. - Dopóki nie skończysz pracy semestralnej. 

- Ojej, tato! 

To  skłoniło  mamę  do  długiego  i  szczegółowego  opisu  szkoły,  do  której  miano  mnie 

posłać,  tej  samej,  do  której  chodzili  Śpiący,  Przyćmiony  i  Profesor.  Szkoła,  nazwana 

imieniem  pewnego  Hiszpana,  Junipero  Serry,  który  zjawił  się  tutaj  w  XVIII  wieku  i  zmusił 

miejscowych Indian do porzucenia własnej religii i przejścia na chrześcijaństwo, mieściła się 

w ogromnym budynku misji z palonej cegły, odwiedzanym przez prawie dwadzieścia tysięcy 

turystów rocznie. 

Tak  naprawdę  wcale  jej  nie  słuchałam.  Moje zainteresowanie szkołą zwykle równało 

się zeru. Jedynym powodem, dla którego nie mogłam sprowadzić się tutaj przed świętami, był 

brak  miejsca  w  Szkole  Misyjnej.  Sytuacja  zmieniła  się  dopiero  w  drugim  semestrze.  Nie 

miałam nic przeciwko temu - przez parę miesięcy mieszkałam z babcią, co nie było takie złe. 

Babcia  jest  nie  tylko  świetną  adwokatką  do  spraw  kryminalnych,  ale  równieŜ  powalającą  na 

kolana kucharką. 

Ocean, który właśnie zniknął za wzgórzami, nadal przyciągał moją uwagę, 'wytęŜyłam 

wzrok, mając nadzieję, Ŝe znowu się pokaŜe, kiedy wreszcie dotarły do mnie słowa mamy. 

- Zaraz. Kiedy tę szkołę zbudowano? - zapytałam. 

-  W  XVIII  wieku  -  wyjaśnił  Profesor.  -  System  misyjny,  wprowadzony  przez 

franciszkanów  pod  patronatem  Kościoła  katolickiego  oraz  władz  hiszpańskich,  miał  słuŜyć 

nie  tylko  nawracaniu  Indian  na  chrześcijaństwo,  ale  równieŜ  uczeniu  ich  rozmaitych, 

przydatnych w społeczeństwie hiszpańskim rzemiosł. Pierwotnie zadaniem misji było... 

-  W  XVIII  wieku?  -  powtórzyłam,  pochylając  się  do  przodu.  Siedziałam  między 

Ś

piącym  -  jego  głowa  spoczywała  na  moim  ramieniu,  dzięki  czemu  mogłam  stwierdzić,  Ŝe 

uŜywa szamponu Finesse - i Przyćmionym. OtóŜ Gina nie wspomniała ani słowem o tym, ile 

miejsca  zajmują  chłopcy,  a  zajmują,  jeśli  obaj  mają  jakieś  metr  osiemdziesiąt  i  waŜą  mniej 

więcej po osiemdziesiąt kilo, bardzo duŜo. - WXVIII wieku? 

Matka usłyszała chyba panikę w moim głosie, bo odwróciła się do mnie i powiedziała 

łagodnie: 

background image

- Suze, rozmawiałyśmy juŜ o tym. Mówiłam ci, Ŝe do Roberta Louisa Stevensona jest 

lista  oczekujących,  a  ty  powiedziałaś,  Ŝe  nie  chcesz  do  Ŝeńskiej  szkoły,  więc  Najświętszego 

Serca nie wchodzi w rachubę, a Andy słyszał przeraŜające historie o narkotykach i gangach w 

szkołach publicznych... 

- XVIII wiek? - czułam, Ŝe serce wali mi jak po biegu. - To jakieś trzysta lat! 

- Nie rozumiem - mruknął Andy. 

PrzejeŜdŜaliśmy  właśnie  przez  nadmorskie  miasteczko  Carmel,  z  malowniczymi 

domkami,  niektóre  były  nawet  kryte  strzechą,  ślicznymi  restauracyjkami  i  galeriami  sztuki. 

Andy  musiał  jechać  bardzo  ostroŜnie.  Mnóstwo  samochodów  miało  tablice  z  innego  stanu  i 

ruch  był  duŜy,  natomiast  brakowało  świateł.  Nie  wiedzieć  czemu  miejscowi  uwaŜają  ten 

szczegół za powód do dumy. 

- Co jest takiego złego w XVIII wieku? 

-  Suze  nigdy  nie  przepadała  za  starymi  budynkami  -  wyjaśniła  mama  „głosem  od 

złych  nowin”.  Nazywam  go  tak,  bo  uŜywa  go  w  telewizji,  kiedy  mówi  o  katastrofach 

samolotowych i zabójstwach. 

- Och - westchnął Andy. - To dom chyba teŜ jej się nie spodoba. 

Chwyciłam podgłówek jego fotela. 

- Dlaczego? - zapytałam zduszonym głosem. - Dlaczego dom mi się nie spodoba? 

Zrozumiałam  dlaczego,  kiedy  tylko  przyjechaliśmy  na  miejsce.  Dom  był  wielki  i 

przepiękny,  z  wieŜyczkami  w  wiktoriańskim  stylu  i  tarasem  na  dachu.  Niczego  nie 

brakowało. Mama kazała go pomalować na niebiesko, biało i kremowo, otaczały go wysokie 

sosny  i  krzewy  obsypane  kwiatami.  Trzypiętrowy,  zbudowany  wyłącznie  z  drewna,  a  nie  z 

koszmarnej  mieszaniny  szkła  i  stali  albo  terakoty,  jak  domy  wokół,  był  zdecydowanie 

najładniejszym, najgustowniejszym domem w okolicy. 

A ja nie miałam ochoty w ogóle do niego wchodzić. 

Zgadzając  się  na  przeprowadzkę  do  Kalifornii,  wiedziałam,  Ŝe  czeka  mnie  duŜo 

zmian.  Karczochy  przy  drodze,  gaje  cytrusowe,  ocean...  to  naprawdę  nic  takiego.  W gruncie 

rzeczy  największa  zmiana  polegała  na  tym,  Ŝe  miałam  się  dzielić  mamą  z  innymi  ludźmi. 

Przez  dziesięć  lat,  odkąd  umarł  tata,  byłyśmy  tylko  we  dwie.  I  muszę  przyznać,  Ŝe  mi  to 

odpowiadało.  Gdyby  nie  to,  Ŝe  mama  przy  Andym  jest  w  tak  widoczny  sposób  szczęśliwa, 

uparłabym się i sprzeciwiła całej tej przeprowadzce. 

Wystarczyło  jednak  choćby  raz  na  nich  popatrzeć,  Ŝeby  stwierdzić,  Ŝe  świata  poza 

sobą  nie  widzą.  Jaką  byłabym  córką,  gdybym  stanęła  w  takiej  sytuacji  okoniem? 

Zaakceptowałam więc Andy'ego, zaakceptowałam jego trzech synów i pogodziłam się z tym, 

background image

Ŝ

e  mam  wyjechać  i  zostawić  wszystko,  co  znam  i  kocham  -  najlepszą  przyjaciółkę,  babcię, 

bajgle, Soho - aby dać mamie szczęście, na jakie zasługuje. 

Nie  zastanawiałam  się  jednak  nad  faktem,  Ŝe  po  raz  pierwszy  w  Ŝyciu  zamieszkam 

w... domu. 

I  to  w  nie  byle  jakim,  ale,  jak  z  dumą  oznajmił  Andy,  wyciągając  mój  bagaŜ  z 

samochodu  i  rzucając  go  w  ramiona  swoich  synów,  w  dziewiętnastowiecznym  zajeździe 

przerobionym  na  dom  mieszkalny.  Zbudowany  w  1849  roku,  nie  cieszył  się,  jak  się  wydaje, 

najlepszą sławą w okolicy. W salonie na dole często dochodziło do strzelaniny - przy kartach 

i  z  powodu  kobiet.  W  ścianach  nadal  widniały  dziury  po  kulach.  Andy  otoczył  jedną  taką 

dziurę  specjalną  ramką.  Trochę  ponure,  jak  sam  przyznał,  ale  jakŜe  interesujące.  Gotów  był 

się załoŜyć, Ŝe mieszkamy w jedynym domu na wzgórzach Carmel, który ma w ścianie dziurę 

po dziewiętnastowiecznej kuli. 

„ Ehm”, mruknęłam. Wcale w to nie wątpię. 

Kiedy  wchodziliśmy  po  schodach  na  ganek,  mama  wciąŜ  zerkała  w  moją  stronę. 

Wiedziałam, Ŝe boi się mojej reakcji. Rzeczywiście trochę mnie rozzłościła, nie uprzedzając o 

niczym.  Domyślam  się,  dlaczego  postąpiła  w  ten  sposób.  Gdyby  mi  powiedziała,  Ŝe  kupili 

dom, który ma ponad sto lat, nie przeniosłabym się do niego. Zostałabym z babcią. 

Mama ma rację: nie lubię starych budynków. 

Muszę  jednak  przyznać,  Ŝe,  jak  na  tak  stary  dom,  ta  budowla  jest  naprawdę 

szczególna.  Z  ganku  widać  cały  Carmel,  osadę, dolinę, plaŜę, morze. Widok zapiera dech w 

piersi,  to  za  niego  ludzie  byli  gotowi  -  i  robili  to,  sądząc  po  wymyślnych  domach  wokół  - 

płacić miliony. Tego nie powinnam mieć nikomu za złe. 

Kiedy jednak mama powiedziała: „Chodź, Suze, obejrzyj swój pokój”, zadrŜałam. 

Dom  w  środku  był  równie  piękny  jak  na  zewnątrz.  Połyskujące  drewno  klonowe, 

wesołe błękity i Ŝółcie. Rozpoznałam róŜne rzeczy mamy i poczułam się lepiej: pojemnik na 

ciasto,  który  kupiłyśmy  kiedyś  podczas  weekendowego  wypadu  do  Vermont,  moje  zdjęcia  z 

dzieciństwa  na  ścianie  w  salonie  obok  fotografii  Śpiącego,  Przyćmionego  i  Profesora.  Na 

regałach  były  ksiąŜki  mamy,  jej  rośliny,  które  przetransportowała  za  nieprawdopodobne 

pieniądze,  poniewaŜ  nie  mogła  znieść  rozłąki  z  nimi.  Stały  wszędzie  na  drewnianych 

stojakach,  zwisały  nad  witraŜowymi  oknami,  tkwiły  na  słupkach  na  szczycie  poręczy 

schodów. 

Ale napotkałam takŜe przedmioty, których nie pamiętałam z domu: biały komputer na 

biurku,  przy  którym  mama  zwykła  siadywać,  by  wypisać  czeki  i  sprawdzić  rachunki, 

szerokoekranowy telewizor umieszczony ni w pięć, ni w dziewięć w kominku, do którego w 

background image

dodatku  podłączono  joysticki  od  jakiejś  gry  wideo;  deski  surfingowe  oparte  o  ścianę  przy 

drzwiach do garaŜu. A takŜe potęŜne zaślinione psisko, które podejrzewało chyba, Ŝe chowam 

w  kieszeniach  jakieś  smakołyki,  bo  usiłowało  wpakować  mi  do  nich  swój  wielki  wilgotny 

nos. 

To wszystko wydawało się naleŜeć do świata męŜczyzn. Do tych rzeczy przyzwyczaję 

się dopiero po pewnym czasie. W Ŝyciu; które stworzyłyśmy sobie z mamą, takie przedmioty 

nie istniały. 

Mój  pokój  znajdował  się  na  górze,  nad  daszkiem  ganku.  Mama  prawie  przez  całą 

drogę  z  lotniska  mówiła  z  widocznym  zdenerwowaniem  o  ławie,  którą  Andy  umieścił  w 

oknie wykuszowym. Z okien rozciągał się ten sam widok co z ganku, obejmujący panoramę 

całego  półwyspu.  To  rzeczywiście  miło  z  ich  strony,  Ŝe  dali  mi  taki  ładny  pokój,  pokój  z 

najładniejszym widokiem w całym domu. 

A  potem  zobaczyłam,  ile  zadali  sobie  trudu,  Ŝebym  czuła  się  jak  u  siebie.  MoŜe  nie 

ja...  tylko  jakaś  niezwykle  kobieca  abstrakcyjna  istota.  Oszklone  toaletki  czy  staromodne 

aparaty  telefoniczne  nigdy  nie  były  w  moim  guście.  Andy  okleił  ściany  kremową  tapetą  w 

niebieskie  niezapominajki  -  ponad  białą,  Wymyślnie  wzorzystą  boazerią.  Tą  samą  tapetą 

oklejono  ściany  mojej  własnej  łazienki.  Kupiono  dla  mnie  nowe  łóŜko  -  z  kolumienkami  i 

koronkowym baldachimem, takie, jakie mama zawsze chciała mi kupić i widocznie teraz nie 

zdołała  oprzeć  się  pokusie.  Kiedy  zobaczyłam  to  wszystko,  poczułam  wyrzuty  sumienia  z 

powodu  tego,  jak  zachowywałam  się  w  samochodzie.  Naprawdę.  Przechadzając  się  po 

pokoju,  uznałam,  Ŝe  nie  jest  tak  źle.  Na  razie  w  porządku.  MoŜe  wszystko  będzie  dobrze, 

moŜe  w  tym  domu  nigdy  nie  było  nieszczęśliwych  ludzi,  moŜe  ci,  których  tu  zastrzelono, 

zasługiwali na swój los... 

Pocieszałam  się,  dopóki  nie  odwróciłam  się  do  okna  i  nie  stwierdziłam,  Ŝe  ktoś  juŜ 

zajął ławę, którą Andy umieścił z taką troską o moją wygodę. 

Ktoś,  kto  nie  miał  rodzinnych  powiązań  ze  mną  czy  teŜ  Śpiącym,  Przyćmionym  lub 

Profesorem. 

Spojrzałam na Andy'ego, Ŝeby sprawdzić, czy zauwaŜył intruza. Nie zauwaŜył, mimo 

Ŝ

e obcy siedział na wprost niego. 

Mama  takŜe  go  nie  widziała.  Zobaczyła  tylko  wyraz  mojej  twarzy.  Chyba  nie  był 

najprzyjemniejszy, bo mina jej zrzedła i ze smutnym westchnieniem wyszeptała: 

- Och, Suze, tylko nie to. 

background image

2 

Chyba  powinnam  coś  wyjaśnić.  Nie  jestem  raczej  przeciętną  szesnastoletnią 

dziewczyną. Och, na oko wydaję się zupełnie zwyczajna. Nie biorę narkotyków, nie piję, nie 

palę  -  no,  tylko  ten  jeden  raz,  kiedy  przyłapał  mnie  Śpiący  Poza  uszami  niczego  sobie  nie 

przekłułam,  a  i  to  tylko  po  jednej  dziurce  w  kaŜdym  uchu.  Nie  mam  tatuaŜy.  Nigdy  nie 

farbowałam  włosów.  Jeśli  nie  liczyć  butów  i  skórzanej  kurtki,  nie  ubieram  się  na  czarno. 

Nawet  nie  maluję  paznokci  na  ciemne  kolory.  Jednym  słowem,  jestem  zupełnie  zwyczajną, 

przeciętną, nastoletnią Amerykanką. 

Pomijając fakt, Ŝe rozmawiam z umarłymi. 

MoŜe nie powinnam ujmować tego w ten sposób. MoŜe powinnam powiedzieć, Ŝe to 

umarli rozmawiają ze mną. Nie zachęcam ich do rozmowy. W gruncie rzeczy staram się tego 

unikać, jak tylko się da. 

Ale czasami się nie da. 

Duchy na to nie pozwalają. 

Nie  wydaje  mi  się,  Ŝebym  była  stuknięta.  W  kaŜdym  razie,  nie  bardziej  niŜ  inne 

szesnastolatki.  Pewnie  niektórzy  uwaŜają,  Ŝe  jestem  szalona.  Tego  zdania  była  niewątpliwie 

większość  dzieciaków  z  poprzedniej  szkoły.  Nieraz  napuszczano  na  mnie  szkolnych 

pedagogów. Czasami nawet myślę, Ŝe byłoby prościej, gdyby mnie zamknęli. 

Ale nawet na dziewiątym piętrze Bellevue, gdzie zamyka się nowojorskich szaleńców, 

nie zdołałabym uciec przed duchami. Znalazłyby mnie. 

Zawsze im się udaje. 

Pamiętam pierwszego. Jest to wspomnienie równie wyraźne jak inne z tego okresu, a 

więc  niezbyt  wyraźne,  poniewaŜ  miałam  wtedy  dwa  lata.  Pamiętam  na  przykład,  Ŝe  kiedyś 

odebrałam kotu mysz i tuliłam ją w ramionach, dopóki przeraŜona mama mi jej nie wyrwała. 

CóŜ,  miałam  tylko  dwa  lata?  Nie  wiedziałam,  Ŝe  naleŜy  bać  się  myszy.  Czy  teŜ 

duchów.  Dlatego  teŜ  czternaście  lat  od  tamtego  wydarzenia  duchy  mnie  nie  przeraŜają. 

Czasami mnie tylko zaskakują. Albo denerwują. Ale przeraŜać? 

Nigdy. 

Duch,  podobnie  jak  mysz,  był  mały,  szary  i  bezradny.  Do  dziś  nie  wiem,  kto  to  był. 

Przemówiłam  do  niego  w  dziecinnym  języku,  którego  nie  rozumiał.  Duchy  nie  rozumieją 

dwuletnich dzieci lepiej niŜ Ŝywi. Patrzył na mnie ze smutkiem ze szczytu schodów. Było mi 

background image

go Ŝal, tak samo jak myszy i chciałam mu pomóc. Tylko Ŝe nie wiedziałam jak. Zachowałam 

się więc tak, jak kaŜde dwuletnie dziecko w podobnej sytuacji. Pobiegłam do mamy. 

Wtedy otrzymałam pierwszą lekcję na temat duchów: tylko ja je widzę. 

CóŜ,  rzecz  jasna  inni  ludzie  widzą  je  takŜe.  Skąd  brałyby  się  opowieści  o 

nawiedzonych  domach  i  tym  podobne.  Jest  jednak  pewna  drobna  róŜnica.  Większość  osób, 

które mają takie doświadczenia, widzi jednego ducha. Ja widzę wszystkie. 

Widzę kaŜdego zmarłego, który z jakiegoś powodu włóczy się po ziemi, zamiast udać 

się tam, dokąd po śmierci udać się powinien. 

Zapewniam was, to tłum duchów. 

Tego  samego  dnia,  kiedy  zobaczyłam  pierwszego  ducha,  odkryłam  teŜ,  Ŝe  większość 

ludzi, nawet moja własna mama, wcale ich nie widzi. śaden z ludzi, których znam. Nikt się, 

w kaŜdym razie, do tego nie przyznał. 

A  to  wiąŜe  się  z  drugą  rzeczą,  której  nauczyłam  się  na  temat  duchów  czternaście  lat 

temu: nie naleŜy się przyznawać, Ŝe widziało się ducha. Nigdy. 

Nie  chcę  powiedzieć,  Ŝe  tamtego  popołudnia  mama  domyśliła  się,  Ŝe  widzę  ducha  i 

paplam  o  nim  po  dziecinnemu.  Wątpię,  Ŝeby  to  do  niej  dotarło.  Sądziła  pewnie,  Ŝe  próbuję 

powiedzieć jej coś o myszy, którą mi wcześniej odebrała. 

Pełna  dobrej  woli,  spojrzała  jednak  na  schody,  skinęła  głową  i  powiedziała: 

„Posłuchaj, Suze, co byś zjadła na lunch? Grillowany ser? A moŜe tuńczyka?” 

Nie spodziewałam się takiej reakcji, jak w wypadku myszy. Mama, która opiekowała 

się wtedy noworodkiem sąsiadki, na widok myszy głośno wrzasnęła, a na moje dumne słowa: 

„Popatrz,  mamusiu,  teraz  ja  teŜ  mam  dzidziusia”,  krzyknęła  jeszcze  głośniej.  Zdaję  sobie 

sprawę,  Ŝe  nie  mogła  zrozumieć,  o  co  mi  chodzi,  poniewaŜ  nie  dotarło  do  niej,  co  chciałam 

powiedzieć. 

Spodziewałam  się  jednak,  Ŝe  zareaguje  jakoś  na  widok  istoty  unoszącej  się  nad 

schodami.  Codziennie  udzielano  mi  tysiąca  wyjaśnień  na  kaŜdy  moŜliwy  temat,  od  gaśnic 

przeciwpoŜarowych  po  gniazdka  elektryczne.  Dlaczego  nie  usłyszałam  słowa  na  temat  tego 

czegoś na schodach? 

Trochę później, gryząc kawałek grillowanego sera, uświadomiłam sobie, Ŝe mama nie 

wyjaśniła  mi  niczego,  poniewaŜ  nie  było  nic  do  wyjaśnienia.  Ona  po  prostu  niczego  nie 

widziała. 

W wieku dwóch lat nie wydało mi się to dziwne. Ot, jeszcze jedna rzecz, która róŜni 

dzieci  od  dorosłych.  Dzieci  muszą  zjadać  wszystkie  warzywa  z  talerza.  Dorośli  nie  muszą. 

Dzieci mogą jeździć na karuzeli w parku. Dorośli nie. Dzieci widzą szare istoty. Dorośli nie. 

background image

Ale chociaŜ miałam tylko dwa lata, zrozumiałam od razu, Ŝe o szarej istocie ze szczytu 

schodów nie naleŜało rozmawiać. Z nikim. Nigdy. 

I nigdy tego nie robiłam. Nie opowiedziałam nikomu o moim pierwszym duchu ani o 

setkach innych, które spotkałam w ciągu następnych kilku lat. O czym zresztą miałabym opo-

wiadać?  Widziałam  je.  Przemawiały  do  mnie.  Na  ogół  nie  rozumiałam,  co  mówiły  i  czego 

chciały. W końcu odchodziły. Koniec historii. 

Tak by się to pewnie ciągnęło w nieskończoność, gdyby nagle nie umarł mój tata. 

Jednego dnia gotował i Ŝartował w kuchni, a następnego juŜ go nie było. 

Tydzień po jego śmierci spędziłam, siedząc na schodkach przed domem, i czekając, aŜ 

tata wróci, chociaŜ zapewniano mnie, Ŝe to nigdy nie nastąpi. 

Nie  wierzyłam  w  te  zapewnienia.  Dlaczego  miałabym  wierzyć?  Mój  tata  miałby  nie 

wrócić?  Odbiło  im?  Pewnie,  mógł  umrzeć,  tyle  zrozumiałam.  Ale  z  pewnością  wróci.  Kto 

będzie  mi  pomagał  w  matematyce?  Kto  będzie  budził  się  ze  mną  wcześnie  rano  w  sobotę, 

piekł  belgijskie  wafelki  i  oglądał  filmy  rysunkowe?  Kto  nauczy  mnie,  zgodnie  z  obietnicą, 

prowadzić samochód, kiedy skończę szesnaście lat? Mój tata mógł umrzeć, ale byłam absolut-

nie  pewna,  Ŝe  go  jeszcze  zobaczę.  Codziennie  widywałam  tłumy  zmarłych.  Dlaczego  nie 

miałabym zobaczyć własnego taty? 

Tata  umarł,  bez  cienia  wątpliwości.  Umarł  na  rozległy  zawał  serca.  Mama  poddała 

ciało kremacji, a prochy umieściła w zabytkowym niemieckim kuflu do piwa. Wiecie, takim z 

pokrywką.  Tata  lubił  piwo.  Ustawiła  kufel  wysoko  na  półce,  tak,  Ŝeby  kot  go  nie  strącił  i 

czasami, kiedy sądziła, Ŝe nie ma mnie w pobliŜu, przemawiała do niego. 

Bardzo  mnie  to  smuciło,  ale  nie  mogę  mieć  do  niej  pretensji.  Gdybym  była  mamą, 

chyba teŜ gadałabym z tym kuflem. 

Okazało  się  jednak,  Ŝe  to  ja  miałam  rację.  Tata  umarł,  owszem,  ale  doczekałam  się 

jego powrotu. 

W  gruncie  rzeczy  teraz  widuję  go  chyba  częściej  niŜ  za  Ŝycia.  Kiedy  Ŝył,  musiał 

chodzić do pracy. Teraz nie ma za duŜo do roboty, więc spędzamy razem sporo czasu. MoŜe 

nawet  za  duŜo.  Jego  ulubiona  zabawa  polega  na  materializowaniu  się  w  momencie,  kiedy 

najmniej się tego spodziewam. Trochę działa mi to na nerwy. 

Tata  udzielił  mi  pewnych  wyjaśnień,  więc,  w  pewnym  sensie,  dobrze  się  stało,  Ŝe 

umarł, bo inaczej nigdy niczego bym się nie dowiedziała. 

Kiedyś usłyszałam coś na temat duchów od wróŜki, która wróŜyła z kart do tarota. To 

było podczas szkolnego festynu. Poszłam do niej tylko dlatego, Ŝe Gina nie chciała iść sama. 

UwaŜałam, Ŝe to strata czasu, ale w końcu nie takie rzeczy robi się dla najlepszych przyjaciół. 

background image

Ta  kobieta,  madame  Zara,  medium  obejrzała  karty  Giny  i  powiedziała  jej  dokładnie  to,  co 

tamta  chciała  usłyszeć:  odniesiesz  sukces,  będziesz  neurochirurgiem,  wyjdziesz  za  mąŜ  w 

wieku  lat  trzydziestu,  urodzisz  troje  dzieci,  tralala.  Kiedy  skończyła,  podniosłam  się,  Ŝeby 

wyjść, ale Gina uparła się, Ŝeby madame Zara powróŜyła i mnie. 

MoŜecie  się  domyślić,  co  się  stało.  Madame  Zara  zajrzała  w  karty,  zmieszała  się  i 

potasowała je ponownie. Potem spojrzała na mnie. 

- Rozmawiasz z umarłymi - oznajmiła. 

-  O,  mój  BoŜe!  O,  mój  BoŜe!  Naprawdę?  -  zawołała  podniecona  Gina.  -  Suze, 

słyszałaś? Potrafisz rozmawiać z umarłymi! TeŜ jesteś medium! 

- Nie medium - uściśliła madame Zara. - Mediatorką. 

- Czym? Co to jest? - zdumiała się Gina. 

Aleja  wiedziałam.  Nikt  mi  nigdy  nie  mówił,  jak  to  się  nazywa,  ale  wiedziałam,  o  co 

chodzi. Tata nie wyjaśnił mi tego w ten sposób, ale i tak zrozumiałam: jestem kimś w rodzaju 

łącznika  dla  kaŜdego,  kto  kopnął  w  kalendarz,  zostawiając  po  sobie...  cóŜ,  bałagan.  Jeśli 

potrafię, doprowadzam wszystko do porządku. 

Tylko  tak  jestem  w  stanie  to  wytłumaczyć.  Nie  wiem,  dlaczego  spotkało  to  akurat 

mnie,  pod  kaŜdym  innym  względem  jestem  najnormalniejsza  w  świecie.  Mam  tylko  tę 

nieszczęsną umiejętność komunikowania się ze zmarłymi. 

Nie ze wszystkimi. Tylko z tymi, którzy są nieszczęśliwi. 

Widzicie  więc,  Ŝe  w  ciągu  ostatnich  szesnastu  lat  moje  Ŝycie  było  pasmem 

przyjemności. 

Wyobraźcie sobie, jak to jest, kiedy nawiedzają was duchy - dosłownie nawiedzają - w 

kaŜdej  minucie,  kaŜdego  dnia.  Niezbyt  to  przyjemne.  Idziecie  do  sklepu  po  wodę  -  uaaa, 

nieŜywy  facet  na  rogu.  Ktoś  go  zastrzelił.  Jeśli  doprowadzicie  do  tego,  Ŝe  gliny  przymkną 

mordercę, ofiara będzie mogła spoczywać w pokoju. 

A chcieliście tylko kupić wodę. 

Albo  idziecie  do  biblioteki  po  jakąś  ksiąŜkę  i  zaczepia  was  duch  bibliotekarki, 

domagając  się,  Ŝebyście  przekazali  siostrzenicy,  Ŝe  jest  na  nią  wściekła  za  to,  co  zrobiła  z 

kotami po jej śmierci. 

A  to  są  tylko  tacy,  którzy  wiedzą,  czemu  wciąŜ  plączą  się  po  ziemi.  Połowa  nie  ma 

pojęcia, dlaczego nie trafiła dotąd w zaświaty. 

Jest to denerwujące, bo to ja mam im pomóc się tam dostać. 

Jestem mediatorką. 

Nikomu nie Ŝyczę występowania w takiej roli. 

background image

W  tym  fachu  nie  dostaje  się  wynagrodzenia.  Nie  przypominam  sobie,  Ŝeby  mi 

zaproponowano  pensję,  czy  coś  w  tym  rodzaju.  Od  czasu  do  czasu  ogarnia  mnie  tylko  fala 

ciepłych  uczuć,  bo  wiem,  Ŝe  zrobiłam  coś  dobrego.  Na  przykład,  zapewniłam  jakąś 

dziewczynkę, która nie zdąŜyła poŜegnać się z dziadkiem, zanim umarł, Ŝe dziadek naprawdę 

ją  kocha  i  wybacza  jej,  Ŝe  zniszczyła  jego  ulubioną  fajkę.  Takie  rzeczy  naprawdę  sprawiają 

przyjemność. 

Ale na ogół dostaję jedynie gęsiej skórki. To nie tylko uciąŜliwe, bo ciągle trzeba się 

handryczyć  z  istotami  niewidzialnymi  dla  innych,  ale  bardzo  nieprzyjemne,  poniewaŜ  wiele 

duchów zachowuje się po prostu niegrzecznie. Nie przesadzam. Są jak wrzód na tyłku. To na 

ogół  tacy,  którzy  chcą  się  włóczyć  po  tym  świecie,  zamiast  przenieść  się  do  innego. 

Prawdopodobnie zdają sobie sprawę, Ŝe w związku z ich niecnymi postępkami, nie czeka ich 

serdeczne  przyjęcie  gdzie  indziej.  Dokuczają  więc  ludziom,  zatrzaskując  drzwi,  zrzucając 

przedmioty, strasząc zimnem, jęcząc. Wiecie, o czym mówię. Złośliwe duchy. 

Czasami  stają  się  niebezpieczne.  Próbują  zrobić  ludziom  krzywdę.  To  mnie  zwykle 

wyprowadza z równowagi. Czuję wtedy konieczność dołoŜenia takiemu duszkowi w tyłek. 

To  właśnie  miała  na  myśli  mama,  mówiąc:  „Och,  Suze.  Tylko  nie  to”.  Kiedy  jakiś 

duch dostaje ode mnie po tyłku, robi się... bałagan. 

Nie  miałam  najmniejszego  zamiaru  bałaganić  w  moim  nowym  pokoju.  Dlatego 

odwróciłam się tyłem do ducha siedzącego na ławie pod oknem i powiedziałam: 

-  Nic  się  nie  stało,  mamo.  Wszystko  w  porządku.  Pokój  jest  świetny.  Bardzo  jestem 

wam wdzięczna. 

Widziałam,  Ŝe  mi  nie  wierzy.  Moją  mamę  trudno  nabrać.  Podejrzewa,  Ŝe  coś  jest  ze 

mną  nie  tak,  ale  nie  moŜe  dojść,  co  to  takiego.  To  pewnie  dobrze,  gdyŜ  taka  wiedza 

wstrząsnęłaby jej światem. Jest przecieŜ reporterką telewizyjną. Wierzy tylko w to, co widzi. 

A duchów nie moŜna zobaczyć. 

Nie potrafię wyrazić, jak bardzo chciałabym być taka jak ona. 

- To dobrze - powiedziała. - Cieszę się, Ŝe ci się podoba. Trochę się martwiłam. Wiem, 

Ŝ

e nie przepadasz za... hm, starymi domami. 

Stare  domy  to  dla  mnie  najgorsza  rzecz,  bo  im  starszy  dom,  tym  większa  szansa,  Ŝe 

ktoś w nim umarł i tkwi w nim nadal, oczekując zadośćuczynienia za krzywdy albo pragnąc 

przekazać  komuś  ostatnie  przesłanie.  Kiedy  szukałyśmy  z  mamą  mieszkania,  zdarzało  nam 

się wchodzić do jakieś fantastycznego budynku, a ja oświadczałam: „O, nie. Nie ma mowy”. 

To naprawdę zdumiewające, Ŝe mama nie odesłała mnie po prostu do internatu. 

- PowaŜnie, mamo. Pokój jest wspaniały. Strasznie mi się podoba. 

background image

Andy  zaczął  natychmiast  biegać  po  pokoju,  pokazując  mi  Światła  zapalające  się  i 

gasnące na klaśnięcie (o, rany) oraz rozmaite inne gadŜety, które zainstalował. Kroczyłam za 

nim, wyraŜając zachwyt, starannie unikając spojrzenia w stronę, gdzie Siedział duch. Troska 

Andy'ego naprawdę mnie wzruszyła. 

Postanowiłam,  Ŝe  ze  względu  na  niego  będę  szczęśliwa.  W  kaŜdym  razie  na  tyle,  na 

ile to moŜliwe w wypadku kogoś takiego jak ja. 

Kiedy  Andy  pokazał  mi  juŜ  wszystko,  co  było  do  pokazania,  wyszedł  na  dwór,  Ŝeby 

zająć  się  barbecue,  poniewaŜ  w  związku  z  moim  przyjazdem  mieliśmy  zjeść  superdanie  z 

cielęciny  i  owoców  morza.  Śpiący  i  Przyćmiony  zerwali  się,  Ŝeby  „poskakać  na  fali”  przed 

obiadem,  a  Profesor,  mamrocząc  pod  nosem  o  jakimś  tajemniczym  eksperymencie,  nad 

którym  pracuje,  wyniósł  się  do  innej  części  domu,  zostawiając  mnie  sam  na  sam  z  mamą... 

No, powiedzmy. 

- Jesteś pewna, Ŝe wszystko w porządku, Suze? - dopytywała się mama. - Wiem, Ŝe to 

ogromna zmiana. Wiem, Ŝe duŜo od ciebie wymagam... 

Zdjęłam  kurtkę.  Nie  pamiętam,  czy  juŜ  o  tym  wspominałam,  ale  jak  na  styczeń  było 

bardzo ciepło. Ponad dwadzieścia stopni. W samochodzie prawie się ugotowałam. 

- W porządku, mamo - zapewniłam. - Naprawdę. 

-  Musiałaś  zostawić  babcię,  Ginę,  Nowy  Jork.  To  samolubne  z  mojej  strony,  wiem. 

Wiem, Ŝe nie było ci... łatwo. Zwłaszcza odkąd umarł tata. 

Mama sądzi, Ŝe nie jestem zupełnie taka jak inne nastolatki. Nie jestem teŜ taka, jaka 

ona  była  w  moim  wieku.  A  była  cheerliderką,  królową  balu  absolwentów,  miała  ogromne 

powodzenie.  Za  źródło  wszelkich  moich  niepowodzeń  mama  uznała  śmierć  taty.  Począwszy 

od  tego,  Ŝe  nie  mam  przyjaciół,  z  wyjątkiem  Giny,  a  skończywszy  na  dziwacznym 

zachowaniu w róŜnych sytuacjach. 

Zgadzam  się, Ŝe pewne rzeczy, które zdarzyło mi się robić, muszą się wydawać dość 

niezwykłe komuś, kto nie ma pojęcia, dlaczego i dla kogo coś robię. Kilka razy złapano mnie 

tam, gdzie być mnie nie powinno. Parokrotnie przywoziła mnie do domu Policja. Stawiano mi 

zarzuty naruszania prywatnego terytorium, posądzono o wandalizm albo włamania. 

Nigdy  nie  trafiłam  przed  oblicze  sądu,  ale  spędziłam  wiele  godzin  w  gabinecie 

psychoterapeuty mojej mamy, który zapewniał mnie, Ŝe skłonność do mówienia do siebie jest 

absolutnie normalna, za to prowadzenie rozmów z ludźmi, których nie ma, raczej nie. 

Stąd  moja  niechęć  do  wszystkich  budynków,  których  nie  Wzniesiono  w  ciągu 

ostatnich pięciu lat. 

background image

Dlatego  tyle  czasu  spędzam  na  cmentarzach,  w  kościołach,  Świątyniach,  meczetach, 

mieszkaniach lub domach innych ludzi oraz w szkole po lekcjach. 

Przypuszczam,  Ŝe  synowie  Andy'ego  słyszeli  coś  na  ten  temat  i  stąd  te  wzmianki  o 

gangu. Ale, jak juŜ wspomniałam, za moje poczynania nigdy nie trafiłam do więzienia. 

A  dwutygodniowe  zawieszenie  w  prawach  ucznia  w  ósmej  klasie  nie  zostało  nawet 

odnotowane w moich papierach. 

Więc  moŜe  to  nie  jest  takie  niezwykłe  ze  strony  mamy,  Ŝe  siedzi  na  moim  łóŜku, 

mówiąc  o  „zaczynaniu  wszystkiego  od  nowa”.  Niesamowite,  Ŝe  robi  to,  podczas  gdy  w 

odległości  paru  metrów  od  nas  siedzi  duch  i  nam  się  przygląda.  Ale  mniejsza  o  to.  Wydaje 

się,  iŜ  koniecznie  musiała  mnie  zapewnić,  Ŝe  na  WybrzeŜu  Zachodnim  wszystko  ułoŜy  się 

doskonale. 

Ze  swojej  strony  zamierzałam  bardzo  się  postarać.  Postanowiłam,  Ŝe  nie  zrobię 

niczego, co naraziłoby mnie na aresztowanie, więc była to „nowa karta” w moim Ŝyciu. 

- CóŜ - odezwała się mama, którą opuściła wena po wygłoszeniu mowy na temat: nie 

znajdziesz przyjaciół, jeśli nie wyjdziesz im naprzeciw. - Jeśli nie potrzebujesz pomocy przy 

rozpakowywaniu, to chyba pójdę zobaczyć, jak Andy radzi sobie Z obiadem. 

Andy  nie  tylko  potrafi  zbudować  absolutnie  wszystko,  ale  jest  w  dodatku,  w 

przeciwieństwie do mamy, znakomitym kucharzem. 

- Dobrze, mamo, idź. Trochę się tu porozglądam i za chwileczkę zejdę na dół. 

Mama skinęła głową, ale kiedy juŜ była przy drzwiach, odwróciła się jeszcze z oczami 

pełnymi łez i powiedziała: 

- Chcę tylko, Ŝebyś była szczęśliwa, Suzie. Zawsze tylko tego pragnęłam. Myślisz, Ŝe 

będziesz tutaj szczęśliwa? 

Objęłam ją mocno. W butach na obcasach jestem tak wysoka jak ona. 

- Oczywiście, mamo. - Pewnie, Ŝe będę. JuŜ czuję się jak w domu. 

- Naprawdę? - Mama pociągnęła nosem. - Przysięgasz? 

- Tak jest. 

Wcale nie kłamałam. W pokoju na Brooklynie duchy teŜ były przez cały czas. 

Wyszła,  a  ja  delikatnie  zamknęłam  za  nią  drzwi.  Odczekałam,  aŜ  ucichnie  stukot  jej 

pantofli na schodach, a potem odwróciłam się i zapytałam istotę pod oknem: 

- No, dobrze, kim ty, do diabła, jesteś? 

background image

Nie  moŜna  powiedzieć,  Ŝeby  ducha  męŜczyzny  siedzącego  w  wykuszu  zaskoczył 

sposób,  w  jaki  się  do  niego  zwróciłam.  Obejrzał  się  tylko  przez  ramię,  Ŝeby  sprawdzić,  czy 

rzeczywiście odezwałam się do niego. 

Za jego plecami było jednak tylko okno z niesamowitym widokiem na zatokę Carmel. 

Odwrócił się więc do mnie i zauwaŜył widocznie, Ŝe uwaŜnie mu się przyglądam, bo szepnął 

Nombre  de  Dios  w  taki  sposób,  Ŝe  Gina,  z  jej  słabością  do  Latynosów,  zemdlałaby 

natychmiast. 

-  Nie  ma  sensu  odwoływać  się  do  najwyŜszych  mocy  -  oznajmiłam,  odsuwając  obite 

na róŜowo krzesło od toaletki i siadając na nim okrakiem. - Jakbyś się dotąd nie zorientował, 

On nie poświęca ci zbyt wiele uwagi. Inaczej nie pozwoliłby ci gnić tutaj od... - Przyjrzałam 

się jego strojowi, który przypominał te z filmu Dziki Zachód. - Ile to było, sto pięćdziesiąt lat? 

Czy naprawdę szlag trafił cię aŜ tak dawno temu? 

Spojrzał na mnie oczami czarnymi i lśniącymi jak atrament. 

-  Co  to  jest...  szlag?  -  zapytał  głosem,  który  sprawiał  wraŜenie  zardzewiałego  od 

długiego nieuŜywania. 

Podniosłam oczy do nieba. 

-  Kopnąłeś  w  kalendarz  -  wytłumaczyłam.  -  Wykorkowałeś.  Odwaliłeś  kitę. 

Przekręciłeś się. 

Na  widok  jego  zmieszanej  miny,  wskazującej  na  to,  Ŝe  nadal  nie  rozumie,  o  czym 

mówię, powiedziałam z irytacją: 

- Umarłeś. 

- Och - mruknął. - Umarłem. - Zamiast jednak odpowiedzieć na moje pytanie, pokręcił 

głową.  -  Nie  rozumiem  -  powiedział  zdumiony.  -  Nie  pojmuję,  jak  to  moŜliwe,  Ŝe  mnie 

widzisz. Przez te wszystkie lata nikt nigdy... 

- CóŜ, posłuchaj, czasy się zmieniają - przerwałam mu. Rozumiecie, słucham tego na 

okrągło. - No, to jaki robal cię zŜera? 

Zamrugał  wielkimi  ciemnymi  oczami,  rzęsy  miał  dłuŜsze  niŜ  moje.  Nieczęsto  zdarza 

mi się spotkać ducha, który okazuje się takim przystojniakiem, ale ten chłopak... rany, musiał 

robić niesamowite wraŜenie za Ŝycia, bo mimo Ŝe siedział tu martwy, ja próbowałam zapuścić 

wzrok  pod  jego  rozchełstaną  białą  koszulę  ukazującą  kawałek  torsu,  a  nawet  brzucha.  Czy 

duchy mają muskuły? Nigdy przedtem nie miałam okazji ani teŜ ochoty Zbadać tej kwestii. 

background image

Nie  zamierzałam  jednak  z  tego  powodu  się  rozpraszać.  Jestem  przecieŜ 

profesjonalistką. 

-  Robal?  -  powtórzył.  Głos  miał  czysty,  a  jego  angielski  był  pozbawiony  wyraźnego 

akcentu.  UwaŜam,  Ŝe  mówię  w  podobny  sposób,  pomijając  brooklińskie  naleciałości, 

polegające  na  rozmywaniu  się  t.  Zdecydowanie  miał  w  sobie  coś  z  Hiszpana,  na  co 

wskazywało  westchnienie  Nombre  de  Dios  i  karnacja,  ale  był  w  takim  samym  stopniu 

Amerykaninem,  jak  ja.  Albo  w  takim  stopniu,  jaki  moŜliwy  jest  dla  kogoś,  kto  urodził  się, 

zanim Kalifornia stała się stanem. 

-  Taak.  -  Odchrząknęłam.  Odwrócił  się  lekko,  kładąc  obutą  w  wysoki  but  stopę  na 

bladoniebieskich  poduszkach  pokrywających  ławę,  a  ja  przekonałam  się  bez  cienia 

wątpliwości,  Ŝe,  owszem,  duchy  mogą  mieć  muskuły.  Mięśnie  jego  brzucha  rysowały  się 

bardzo wyraźnie, a pokrywało je jedwabiste czarne owłosienie. 

Przełknęłam ślinę. Głośno. 

-  Robal  -  powtórzyłam.  -  Problem.  Dlaczego  ciągle  jeszcze  tu  jesteś?  -  Spojrzał  na 

mnie  z  zainteresowaniem,  choć  nadal  bez  zrozumienia.  Wyjaśniłam  zatem:  -  Dlaczego  nie 

przeszedłeś na drugą stronę? 

Pokręcił  głową.  Czy  wspomniałam,  Ŝe  ma  krótkie  ciemne  i  sprawiające  wraŜenie 

bardzo, bardzo gęstych włosy? 

- Nie wiem, co masz na myśli. 

Było mi coraz bardziej gorąco, ale wcześniej zdjęłam kurtkę i nie mogłam juŜ bardziej 

się rozebrać. Zwłaszcza Ŝe duch uwaŜnie mi się przyglądał. Zaczynałam być trochę zła. 

-  Co  masz  na  myśli,  mówiąc,  Ŝe  nie  wiesz,  co  mam  na  myśli?  -  warknęłam, 

odgarniając  z  oczu  kosmyk  włosów.  -  Nie  Ŝyjesz.  Nie  powinieneś  być  tutaj.  Powinieneś 

przebywać gdzie indziej, tam, gdzie trafiają ludzie po śmierci. Cieszyć się Ŝyciem wiecznym 

w  niebie  albo  smaŜyć  się  w  piekle,  albo  reinkarnować  się,  albo  przejść  do  innego  stanu 

ś

wiadomości, albo... cokolwiek. Nie powinieneś tak po prostu... cóŜ, po prostu włóczyć się po 

ziemi. 

Popatrzył na mnie z uwagą, opierając łokieć na kolanie. 

-  A  jeśli  ja  po  prostu  lubię  włóczyć  się  po  ziemi?  -  zapytał.  Nie  jestem  pewna,  ale 

odniosłam  wraŜenie,  Ŝe  się  ze  mnie  nabija.  A  tego  nie  lubię.  Naprawdę.  Na  Brooklynie  bez 

przerwy zabawiano się moim kosztem. No, dopóki nie przekonałam się, jak skutecznie moja 

pięść, wchodząc w bliski kontakt z czyimś nosem, moŜe zamknąć temu komuś buzię. 

Nie  byłam  gotowa  przyłoŜyć  temu  chłopakowi.  Jeszcze  nie.  Właśnie  przebyłam 

tysiące  kilometrów,  Ŝeby  zamieszkać  z  bandą  głupich  chłopaczydeł,  nadal  wisiało  nade  mną 

background image

rozpakowywanie klamotów juŜ zdąŜyłam prawie doprowadzić mamę do płaczu; a do tego w 

sypialni znalazłam ducha. Czy moŜna mieć do mnie pretensję, Ŝe jestem trochę za ostra? 

-  Posłuchaj  -  powiedziałam,  podnosząc  się  energicznie  i  przerzucając  nogę  nad 

oparciem krzesła - moŜesz się włóczyć, ile ci się Ŝywnie podoba, amigo, ale nie moŜesz robić 

tego tutaj. 

- Jesse - powiedział, nie ruszając się z miejsca. 

- Co? 

-  Nazwałaś  mnie  amigo.  Pomyślałem,  Ŝe  moŜe  zainteresowałoby  cię,  Ŝe  mam  imię. 

Nazywam się Jesse. 

Skinęłam głową. 

- W porządku. Nie ma sprawy. A zatem, Jesse, nie moŜesz tu zostać. 

- A ty? - uśmiechnął się Jesse. Miał miłą twarz. Dobrą. Twarz, dzięki której w starej 

szkole  zostałby  królem  balu  maturalnego  jak  dwa  razy  dwa  cztery.  Taką  twarz  Gina 

wycięłaby  z  magazynu  ilustrowanego  i  powiesiła  u  siebie  w  sypialni.  Był  piękny.  Ale 

wydawał się teŜ niebezpieczny. Bardzo niebezpieczny. 

- A ja co? - zdawałam sobie sprawę, Ŝe jestem niegrzeczna. Miałam to gdzieś. 

- Jak ci na imię? Spojrzałam na niego wściekła. 

- Posłuchaj, powiedz mi, czego chcesz i spadaj. Jest mi gorąco i chcę się przebrać. Nie 

mam czasu na... 

Przerwał mi łagodnie, jakby w ogóle mnie nie słuchał. 

- Ta kobieta, twoja matka, nazwała cię Suzie. - Jego czarne oczy iskrzyły się wesoło. - 

To zdrobnienie od Susan? 

-  Susannah  -  poprawiłam  go  odruchowo.  -  Jak  w  Och,  Susannah,  nie  płacz,  bo  juŜ 

dość. 

Uśmiechnął się. 

- Znam tę piosenkę. 

-  Taak.  Była  pewnie  w  górnej  czterdziestce  przebojów  roku,  w  którym  się  urodziłeś, 

co? 

Nadal się uśmiechał. 

- A więc teraz to jest twój pokój, Susannah? 

-  Owszem.  Tak,  teraz  to  jest  mój  pokój.  W  związku  z  tym  będziesz  musiał  się 

wyprowadzić. 

- Ja będę musiał się wyprowadzić? - Uniósł czarną brew. - Przez półtora stulecia to był 

mój dom. Dlaczego miałbym go opuścić? 

background image

-  Dlatego.  -  Teraz  juŜ  wściekłam  się  na  dobre.  Głównie  z  powodu  gorąca.  Chciałam 

otworzyć okno, ale okna znajdowały się za jego plecami, a ja nie miałam ochoty podchodzić 

do  niego  zbyt  blisko.  -  To  jest  mój  pokój.  Nie  zamierzam  go  dzielić  z  jakimś  martwym 

kowbojem. 

To go ubodło. Z trzaskiem postawił nogę na podłodze i zerwał się z ławy. Natychmiast 

poŜałowałam  moich  słów.  Był  wysoki,  znacznie  wyŜszy  ode  mnie,  a  w  butach  na  obcasach 

mam prawie metr siedemdziesiąt. 

-  Nie  jestem  kowbojem  -  poinformował  mnie  gniewnie.  Mruknął  teŜ  coś  po 

hiszpańsku,  ale  poniewaŜ  zawsze  uczyłam  się  francuskiego,  nie  miałam  pojęcia,  o  czym 

mówi.  Jednocześnie  antyczne  lustro,  zawieszone  nad  moją  nową  toaletką,  zaczęło  się 

niebezpiecznie  kołysać.  I  nie  był  to  skutek  kalifornijskiego  trzęsienia  ziemi,  ale  odbicie 

gwałtownych uczuć ducha stojącego tuŜ przede mną, którego moce psychiczne miały właści-

wość przekształcania się w energię kinetyczną. 

Tak to juŜ jest z duchami: są niezwykle draŜliwe! Wystarczy byle głupstewko, Ŝeby je 

wyprowadzić z równowagi. 

- Hola! - zawołałam, podnosząc obie ręce do góry. - Spokojnie. Spokojnie, chłopie. 

- Moja rodzina - wściekał się Jesse, machając mi palcem przed nosem - harowała jak 

niewolnicy, Ŝeby coś w tym kraju osiągnąć, ale nigdy, przenigdy, jako yaquero... 

Wtedy  właśnie  popełniłam  powaŜny  błąd.  Wyciągnęłam  rękę  i  złapałam  go  za  palec, 

którym celował w moją twarz, po czym przyciągnęłam go tak blisko, Ŝeby usłyszał mój syk: 

- Uspokój się z tym lustrem. I nie wymachuj mi palcem przed nosem. Spróbuj jeszcze 

raz, to ci go złamię. 

Odsunęłam  jego  rękę,  stwierdzając  z  satysfakcją,  Ŝe  lustro  znieruchomiało.  A  potem 

zobaczyłam jego twarz. 

Duchy nie mają krwi. No, bo skąd? PrzecieŜ nie są Ŝywe. Przysięgam jednak, Ŝe twarz 

Jessego stała się tak blada, jakby odpłynęły z niej ostatnie krople krwi. 

PoniewaŜ  duchy  nie  są  Ŝywe  i  nie  mają  krwi,  nie  są  równieŜ  istotami  materialnymi, 

więc jak mogłam złapać go za palec? To absurd. Moja ręka powinna przejść przez niego jak 

przez powietrze. Zgadza się? 

OtóŜ,  nie.  Tak  jest  z  większością  ludzi.  Ale  nie  z  takimi,  jak  ja.  Nie  z  mediatorami. 

Widzimy  duchy,  moŜemy  z  nimi  rozmawiać  i,  jeśli  to  konieczne,  moŜemy  im  dokopać  w 

tyłek. 

Nie  jest  to  coś,  czym  bym  się  miała  ochotę  chwalić.  Unikam  dotykania  ich.  Prawdę 

mówiąc,  unikam  dotykania  kogokolwiek.  Jeśli  zawodzą  wszelkie  próby  mediacji  i  wobec 

background image

odpornego  ducha  muszę  zastosować  perswazję  fizyczną,  wolę,  Ŝeby  nie  wiedział  przed 

czasem, Ŝe jestem do tego zdolna. Względem przedstawicieli innego świata godne polecenia 

są ataki niespodziewane, gdyŜ z reguły nie moŜna liczyć z ich strony na uczciwą grę. 

Jesse wpatrywał się w swój palec, jakbym wypaliła w nim dziurę. Prawdopodobnie po 

raz  pierwszy  od  stu  pięćdziesięciu  lat  ktoś  go  dotknął.  Coś  takiego  moŜe  przyprawić 

człowieka o zawrót głowy. Zwłaszcza martwego. 

Wykorzystałam jego oszołomienie i powiedziałam tonem nieznoszącym sprzeciwu: 

- Jesse, to jest mój pokój, jasne? Nie moŜesz tutaj zostać. Albo powiesz mi, co mam 

zrobić,  Ŝebyś  przeszedł  na  drugą  stronę,  albo  musisz  poszukać  sobie  innego  domu,  gdzie 

będziesz straszył. Przykro mi, ale tak to właśnie wygląda. 

Jesse  podniósł  wzrok  znad  swojego  palca.  Na  jego  twarzy  nadal  malowało  się 

niedowierzanie. 

- Kim jesteś? - zapytał cicho. - Co z ciebie za... dziewczyna? 

Zanim  wymówił  słowo  „dziewczyna”,  zawahał  się  przez  dłuŜszą  chwilę.  Widocznie 

nie był pewien, czy jest ono odpowiednie w moim wypadku. To mi do reszty popsuło humor. 

MoŜe i nie cieszyłam się w szkole największym powodzeniem, ale nikt nigdy nie podawał w 

wątpliwość  mojej  kobiecości.  Kierowcy  cięŜarówek  trąbią  na  mnie  od  czasu  do  czasu  na 

przejściach  i  to  nie  dlatego,  Ŝe  staję  im  na  drodze.  Robotnicy  budowlani  wykrzykują  róŜne 

sprośności  pod  moim  adresem,  zwłaszcza  kiedy  mam  na  sobie  skórzaną  miniówkę.  Co 

prawda przed chwilą zagroziłam, Ŝe złamię mu palec, ale, na rany Boga, to wcale nie znaczy, 

Ŝ

e nie jestem dziewczyną! 

-  Powiem  ci,  jakiego  typu  dziewczyną  nie  jestem  -  wycedziłam.  -  Nie  jestem 

dziewczyną,  która  miałaby  ochotę  dzielić  pokój  z  przedstawicielem  płci  przeciwnej. 

Zrozumiano?  Więc  albo  sam  się  wyniesiesz,  albo  cię  do  tego  zmuszę.  To  zaleŜy  tylko  od 

ciebie.  Dam  ci  trochę  czasu  do  namysłu.  Ale  kiedy  tu  wrócę, Jesse, Ŝyczę sobie, Ŝeby cię tu 

nie było. 

Odwróciłam się i wyszłam. 

Musiałam.  W  kłótniach  z  duchami  zwykle  jestem  górą,  ale  teraz  czułam,  Ŝe 

przegrywam  i  to  na  całej  linii.  Nie  powinnam  traktować  go  tak  grubiańsko.  Nie  wiem,  co 

mnie napadło. Naprawdę nie wiem. Tylko... 

Chyba  po  prostu  nie  spodziewałam  się  zastać  we  własnej  sypialni  ducha  tak 

przystojnego chłopaka. To wszystko. 

BoŜe, myślałam, pędząc jak burza przez hol, co zrobię, jeśli on nie odejdzie? Nie będę 

mogła się rozebrać we własnym pokoju! 

background image

Głos  w  mojej  głowie  radził  dać  mu  trochę  czasu.  Bardzo  uwaŜałam,  Ŝeby  nie 

wspomnieć o tym głosie psychoterapeucie mamy. 

Daj mu trochę czasu. Zgodzi się na wszystko. Zawsze tak jest. 

CóŜ, w większości wypadków, w kaŜdym razie. 

background image

Obiad  u  Ackermanów  przypomina  obiad  w  kaŜdej  duŜej  rodzinie:  wszyscy  mówią 

jednocześnie, z wyjątkiem, oczywiście, Śpiącego, który odzywa się wyłącznie, gdy ktoś go o 

coś zapyta, i nikomu nie chce się sprzątać ze stołu. Zanotowałam w pamięci, Ŝeby zadzwonić 

do Giny i powiedzieć jej, Ŝe się myliła. Posiadanie braci nie przynosi Ŝadnych bezpośrednich 

korzyści:  przeŜuwają  z  otwartymi  ustami  i  wyŜerają  wszystkie  chrupiące  bułeczki,  zanim 

zdąŜę sięgnąć po chociaŜ jedną. 

Uznałam,  Ŝe  po  obiedzie  rozsądniej  będzie  omijać  mój  pokój  i  dać  Jessemu  więcej 

czasu  na  podjęcie  decyzji,  czy  opuści  go  ze  Wszystkimi  zębami,  czy  tylko  z  częścią.  Nie 

jestem zwolenniczką przemocy, ale w moim zawodzie to, niestety, nieuniknione. 

Czasami udaje się wymusić na kimś chwilę uwagi wyłącznie za pomocą pięści. Wiem, 

Ŝ

e nie jest to sposób zalecany przez podręczniki psychologii, które moŜna znaleźć na półkach 

terapeutów. 

Z drugiej strony, nigdy nie twierdziłam, Ŝe jestem terapeutką. 

Mój  plan  miał  tę  wadę,  Ŝe  była  sobota  wieczór.  W  stresie  przeprowadzki 

zapomniałam,  co  to  za  dzień.  W  Nowym  Jorku  w  sobotę  wieczorem  pewnie  wyszłabym  z 

Giną na miasto, pojechała metrem do Village i obejrzała jakiś film albo po prostu plątałabym 

się  koło  pizzerii  U  Joego,  przyglądając  się  ludziom.  CóŜ,  jestem  dziewczyną  z  wielkiego 

miasta,  ale  to  nie  znaczy,  Ŝe  wiodłam  tam  wspaniałe,  niesamowite  Ŝycie.  Nigdy  nie  umówił 

się  ze  mną  Ŝaden  chłopak,  jeśli  nie  liczyć  tego  razu  w  piątej  klasie,  kiedy  Daniel  Bogue 

poprosił,  abym  z  nim  zatańczyła  na  łyŜwach  jedyny  taniec  dla  par  na  lodowisku  w 

Rockefeller Center. 

Skompromitowałam się wtedy, padając jak kłoda na lód. 

Mama  jednak  nie  mogła  się  doczekać,  kiedy  zaistnieję  na  towarzyskiej  scenie 

Carmelu. Gdy tylko zmywarka została załadowana, zapytała: 

- Brad, co robisz dzisiaj wieczorem? Są jakieś imprezy, czy coś? MoŜe zabrałbyś Suze 

i przedstawił ją paru osobom? 

Przyćmiony, który przygotowywał sobie koktajl proteinowy - najwyraźniej dwa tuziny 

krewetek  oraz  potęŜny  stek,  które  skonsumował  na  obiad,  nie  wystarczyły,  Ŝeby  zaspokoić 

jego apetyt - odparł: 

-  Taak,  moŜe  mógłbym,  jeśli  Jake  dzisiaj  nie  pracuje.  Śpiący,  który  ocknął  się  na 

dźwięk swojego imienia, łypnął na zegarek. 

background image

- A niech to - mruknął, złapał dŜinsową kurtkę i wybiegł z domu. 

Profesor spojrzał na zegar i mlasnął językiem. 

- Znowu się spóźni. W końcu go wywalą. 

Ś

piący pracuje? To coś nowego, więc zapytałam: 

- Gdzie pracuje? 

-  W  Peninsula  Pizza.  -  Profesor  dokonywał  właśnie  jakiegoś  dziwacznego 

eksperymentu  z  udziałem  psa.  Wielkie  psisko,  skrzyŜowanie  bernardyna  z  niedźwiedziem, 

siedziało  cierpliwie  na  podłodze,  podczas  gdy  Profesor  przymocowywał  elektrody  do  wygo-

lonych  placków  na  jego  boku.  Najdziwniejsze  w  tym  wszystkim  było  to,  Ŝe nikt się tym nie 

przejmował, a juŜ najmniej pies. 

- Sp... to znaczy Jake pracuje w pizzerii? Andy, który szorował brytfannę, wyjaśnił: 

- Pracuje jako roznosiciel. Przynosi do domu kupę forsy z napiwków. 

-  Oszczędza  -  poinformował  mnie  Przyćmiony  z  wąsami  białymi  od  koktajlu.  -  Na 

camaro. 

- Hm - mruknęłam. 

-  Chcecie,  Ŝebym  was  gdzieś  podrzucił?  -  zapytał  Andy  wielkodusznie.  -  Zrobię  to  z 

chęcią. Co ty na to, Brad? Chcesz pokazać Suze, co zwykle robicie w centrum handlowym? 

- N - nie. - Przyćmiony wytarł usta rękawem bluzy. - Nikt jeszcze nie wrócił z Tahoe. 

MoŜe w następny weekend. 

Prawie usiadłam z poczucia ulgi. Słowa „centrum handlowe” zawsze napełniały mnie 

grozą, która nie miała nic wspólnego z umarłymi. W Nowym Jorku nie ma takich miejsc, ale 

Gina  uwielbiała  jeździć  pociągiem  do  New  Jersey.  Zwykle  po  godzinie  zaczynałam  cierpieć 

na przeciąŜenie zmysłów i musiałam schronić się w jakimś barku, popijając herbatkę ziołową, 

dopóki mi nie przeszło. 

Poza  tym  nie  zachwycała  mnie  specjalnie  perspektywa  „podrzucenia  w  jakieś 

miejsce”.  Mój  BoŜe,  co  to  za  miasto?  Rozumiem,  Ŝe,  wziąwszy  pod  uwagę  doświadczenia 

San  Andreas,  metro  moŜe  nie  wydawać  się  świetnym  rozwiązaniem,  ale  dlaczego  nie 

pomyślano o przyzwoitej sieci autobusowej? 

-  JuŜ  wiem  -  powiedział  Przyćmiony,  odstawiając  z  trzaskiem  szklankę  na  blat.  - 

PokaŜę ci parę gier z Coolboardera. 

Zamrugałam zdziwiona. 

- Słucham? 

- Pogramy w Coolboardera. - PoniewaŜ wyraz mojej twarzy nie uległ zmianie, dodał: - 

Nie słyszałaś o Coolboarderze? Chodźmy. 

background image

Zaprowadził mnie do szerokoekranowego telewizora w pracowni. Coolboarder okazał 

się  grą  wideo.  Był  to  wyścig  na  deskach  po  rozmaitych  górskich  zboczach.  Prędkość  i 

manewry kontrolowało się za pomocą joysticka. 

Pobiłam Przyćmionego osiem razy, zanim w końcu zaproponował: 

- MoŜe obejrzymy jakiś film? 

Wyczuwając,  Ŝe  popełniłam  błąd  -  pewnie  powinnam  była  pozwolić  biedakowi 

wygrać chociaŜ raz - próbowałam się zrehabilitować i zaproponowałam, Ŝe dostarczę praŜoną 

kukurydzę z kuchni. 

Dopiero wtedy ogarnęła mnie fala zmęczenia. Między Nowym Jorkiem a Kalifornią są 

trzy godziny róŜnicy, więc mimo Ŝe była dziewiąta wieczorem, czułam się, jakby była północ. 

Andy  z  mamą  wycofali  się  do  wielkiej  sypialni,  zostawiając  szeroko  otwarte  drzwi,  pewnie 

dlatego,  Ŝebyśmy  sobie  nie  wyobraŜali,  Ŝe  robią  tam  nie  wiadomo  co.  Andy  zabrał  się  do 

czytania powieści szpiegowskiej, a mama oglądała film w telewizji. 

Sądzę, Ŝe zachowywali się tak wyłącznie ze względu na naszą obecność. ZałoŜę się, Ŝe 

w  inne  soboty  zamykają  drzwi  albo  przynajmniej  wychodzą  gdzieś  z  przyjaciółmi  Andy'ego 

czy nowymi kolegami mamy ze stacji telewizyjnej Monterey. Starali się najwyraźniej ustalić 

jakąś rutynę postępowania w domu, tak, Ŝebyśmy my, dzieci, mieli poczucie bezpieczeństwa. 

Stanowczo naleŜałoby im przyznać punkty za dobre sprawowanie. 

Czekając, aŜ kukurydza zacznie podskakiwać, zastanawiałam się, co o tym wszystkim 

sądzi  mój  tata.  Powtórne  małŜeństwo  mamy  nie  nastrajało  go  entuzjastycznie,  mimo  Ŝe,  jak 

juŜ  wspomniałam,  Andy  to  wspaniały  facet.  Moja  przeprowadzka  na  WybrzeŜe  Zachodnie 

podobała mu się jeszcze mniej. 

- W jaki sposób - zapytał - mam cię odwiedzać, skoro będziesz mieszkała tak daleko 

od Nowego Jorku? 

-  Problem  polega  na  tym,  tato,  Ŝe  nie  powinieneś  w  ogóle  mnie  odwiedzać.  Jesteś 

przecieŜ martwy, zapomniałeś? Powinieneś robić to, co inni zmarli, zamiast szpiegować mnie 

i mamę. 

-  Nie  szpieguję  was  -  oświadczył  uraŜony.  -  Po  prostu  sprawdzam,  co  słychać.  śeby 

się upewnić, Ŝe jesteście szczęśliwe, i tak dalej. 

- No cóŜ, jestem szczęśliwa - zapewniłam. - Bardzo szczęśliwa. Mama teŜ. 

Kłamałam.  Nie  na  temat  mamy,  oczywiście.  Zmiana  domu  przyprawiała  mnie  o 

rozstrój  nerwowy.  Nawet  teraz  nie  byłam  pewna,  czy  wszystko  będzie  dobrze.  Ta  sprawa  z 

Jessem... gdzie właściwie podziewa się tata? Dlaczego nie zjawił się na górze, Ŝeby wykopać 

background image

tego  chłopaka?  Jesse  jest  przecieŜ  facetem  i  siedzi  w  moim  pokoju.  Tata  powinien  jakoś 

zareagować... 

Ale  tak  to  juŜ  jest  z  duchami.  Nigdy  nie  ma  ich  w  pobliŜu,  kiedy  są  naprawdę 

potrzebne. 

Chyba  musiałam  na  chwilę  odjechać,  poniewaŜ  nagle  usłyszałam  brzęczenie 

mikrofalówki.  Przesypywałam  popcorn  na  drewnianą  misę,  kiedy  do  kuchni  weszła  mama, 

zapalając górne światło. 

- Cześć, skarbie - rzuciła i spojrzała na mnie uwaŜnie. - Dobrze się czujesz? 

-  Oczywiście,  mamo  -  zapewniłam.  Wpakowałam  trochę  kukurydzy  do  ust. - Przyć... 

to jest Brad i ja chcemy obejrzeć film. 

- Na pewno? - Mama nie przestawała mi się przyglądać. - Jesteś pewna, Ŝe nic ci nie 

jest? 

- Tak, czuję się dobrze. Jestem tylko trochę zmęczona i tyle. To ją wyraźnie uspokoiło. 

-  Ach,  tak.  Spodziewałam  się,  Ŝe  odczujesz  róŜnicę  czasu.  Ale...  wydawałaś  się  taka 

przygnębiona,  kiedy  weszłaś  do  swojego  pokoju.  Wiem,  Ŝe  z  tym  łóŜkiem  z  baldachimem 

trochę przesadziłam, ale nie mogłam się oprzeć pokusie. 

PrzeŜułam kukurydzę. 

- ŁóŜko jest w porządku, mamo. Pokój teŜ. 

-  Tak  się  cieszę.  -  Mama  odgarnęła  mi  włosy  z  czoła.  -  Tak  się  cieszę,  Ŝe  ci  się 

podoba, Suze. 

Mama  czuła  taką  ulgę,  Ŝe  było  mi  jej  Ŝal.  Dobra  z  niej  kobieta  i  nie  zasługuje  na  to, 

Ŝ

eby  mieć  córkę  mediatorkę.  Wiem,  Ŝe  nigdy  nie  dorastałam  do  jej  oczekiwań.  Kiedy 

skończyłam czternaście lat, załoŜyła mi osobną linię telefoniczną, sądząc, Ŝe będzie do mnie 

dzwonić  tylu  chłopaków,  Ŝe  jej  przyjaciele  nie  zdołają  się  w  Ŝaden  sposób  z  nią 

skontaktować.  MoŜecie  sobie  wyobrazić  jej  rozczarowanie,  kiedy  nikt,  poza  Giną,  nie 

korzystał  z  mojej  prywatnej  linii,  a  Gina  dzwoniła  na  ogół  po  to,  Ŝeby  mi  opowiedzieć  o 

swoich randkach. Jak juŜ wcześniej wspomniałam, chłopcy z poprzedniej szkoły nie palili się, 

Ŝ

eby się ze mną umawiać. 

Biedna  mama.  Zawsze  chciała  mieć  miłą,  zwyczajną, nastoletnią córkę. Zamiast tego 

ma mnie. 

- Skarbie. Nie chcesz się przebrać? Masz na sobie ubranie, w którym przyleciałaś. 

Powiedziała  to  w  momencie,  kiedy  do  kuchni  wszedł  Profesor,  Ŝeby  wziąć  klej  do 

swoich  elektrod.  Nie  zamierzałam,  rzecz  jasna,  powiedzieć czegoś w rodzaju: „Och, prawdę 

background image

mówiąc,  mamo,  chciałabym  się  przebrać,  ale  nie  zachwyca  mnie  myśl,  Ŝe  mam  to  zrobić  w 

obecności martwego kowboja, który mieszka w moim pokoju”. 

Wzruszyłam tylko ramionami i z wystudiowaną obojętnością zapewniłam: 

- Taak, oczywiście, zaraz się przebiorę. 

- Czy na pewno nie pomóc ci się rozpakować? Czuję się okropnie. Powinnam była... 

- Nie, nie potrzebuję pomocy. Rozpakuję się sama. - Popatrzyłam na Profesora, który 

grzebał w szufladzie. - Lepiej juŜ pójdę - powiedziałam. - Nie chcę przegapić początku filmu. 

Oczywiście  przegapiłam  początek,  środek  i  koniec  filmu,  bo  zasnęłam  na  kanapie. 

Trochę po jedenastej obudził mnie Andy, szarpiąc moje ramię. 

- Wstawaj, dzieciaku. Widzę, Ŝe cię ścięło. Nie martw się, Brad nikomu nie powie. 

Wstałam  półprzytomna  i  dowlokłam  się  do  pokoju.  Podeszłam  wprost  do  okna, 

otwierając je na ościeŜ. Ku mojej radości Jesse zniknął. Tak, ma się tę siłę przekonywania. 

Złapałam torbę i poszłam do łazienki, gdzie wzięłam prysznic . A poniewaŜ nie byłam 

całkiem pewna, czy Jesse wziął sobie moje słowa do serca i spłynął z prądem, przebrałam się 

w  piŜamę.  Po  wyjściu  z  łazienki byłam trochę przytomniejsza. Rozejrzałam się, rozkoszując 

chłodnym  powiewem  od  okna,  wciągając  zapach  jodu  unoszący  się  w  powietrzu.  W 

przeciwieństwie  do  Brooklynu,  gdzie  wciąŜ  wyły  syreny  i  hałasowały  samochody,  tutaj 

panowała cisza, przerywana od czasu do czasu pohukiwaniem sowy. 

Ku  mojemu  zaskoczeniu  stwierdziłam,  Ŝe  jestem  sama.  Naprawdę  sama.  W  strefie 

bezduchowej. To jest to, czego zawsze pragnęłam. 

Wskoczyłam do łóŜka i klaśnięciem wyłączyłam światło. Zakopałam się z rozkoszą w 

ś

wieŜej pachnącej pościeli. 

TuŜ przed zaśnięciem miałam wraŜenie, Ŝe słyszę coś jeszcze oprócz sowy. Jakby ktoś 

ś

piewał.  Och,  Susannah,  nie  płacz,  bo  juŜ  dość.  Jadę  sobie  z  bandŜo  na  kolanie,  twój  z 

południa gość. 

Ale to, z pewnością, tylko moja wyobraźnia. 

background image

Dwunastoklasowa  Szkoła  Misyjna  imienia  Juniper  o  Serry  stała  się  koedukacyjna  w 

latach  osiemdziesiątych.  Ostatnio,  jak  się  z  ulgą  dowiedziałam,  przestano  wymagać  od 

uczniów  noszenia  mundurków.  Mundurki,  które  przedtem  obowiązywały,  były  niebiesko  - 

białe, a te kolory nie naleŜą do moich ulubionych. Na szczęście wzbudzały taką niechęć, po-

dobnie  jak  wyłącznie  męski  skład  klas,  Ŝe  w  końcu  z  nich  zrezygnowano;  chociaŜ  nadal  nie 

wolno  nosić  dŜinsów,  uczniowie  mogą  ubierać  się  mniej  więcej  tak,  jak  im  się  podoba.  Ja 

zamierzałam chodzić w ubraniach, które kupowałam w rozmaitych miejscach w New Jersey z 

Giną w charakterze konsultantki, więc taka sytuacja bardzo mi odpowiadała. 

Katolickość  szkoły  stanowiła  jednak  pewien  problem.  MoŜe  nie  tyle  problem,  co 

niedogodność. Wiecie, mamie nie zaleŜało na tym, Ŝeby wychować mnie w jakiejś konkretnej 

religii.  Ojciec  był  niepraktykującym  Ŝydem,  mama  chrześcijanką.  Religia  nigdy  nie 

odgrywała  znaczącej  roli  w  Ŝyciu  rodziców  i  nic  dziwnego, Ŝe dla mnie stanowiła dziedzinę 

raczej  obcą  i  mętną.  Myślicie  pewnie,  Ŝe  powinnam  lepiej  od  innych  orientować  się  w  tych 

sprawach,  ale  tak  naprawdę  nie  mam  zielonego  pojęcia,  co  się  dzieje  z  duchami,  które 

odsyłam  tam,  gdzie  powinny  znaleźć  się  po  śmierci.  Wiem  tylko,  Ŝe  kiedy  to  robię,  nie 

wracają. Nigdy. Koniec, kropka. 

Kiedy  więc  w  poniedziałek  po  moim  przybyciu  do  słonecznej  Kalifornii  zjawiłyśmy 

się  z  mamą  w  sekretariacie  Szkoły  Misyjnej,  doznałam  lekkiego  wstrząsu  na  widok  prawie 

dwumetrowego krucyfiksu wiszącego za biurkiem sekretarki. 

Nie  powinnam  się  jednak  dziwić.  W  sobotę  rano  mama,  pomagając  mi  się 

rozpakować, wskazała szkołę z okna mojego pokoju. 

- Widzisz tę wielką czerwoną kopułę? - zapytała. - To Misja Pod kopułą jest kaplica. 

W pobliŜu plątał się akurat profesor - zauwaŜyłam, Ŝe to jedno z jego ulubionych zajęć 

-  i  zaraz  zabrał  się  do  kolejnego  wykładu,  tym  razem  na  temat  franciszkanów,  zakonu 

opartego  na  regule  świętego  Franciszka,  przyjętej  w  1209  roku.  Ojciec  Junipero  Serra, 

franciszkanin,  to  według  Profesora  postać  zdecydowanie  niedoceniana.  Przez  niektórych 

hierarchów Kościoła katolickiego uwaŜany był za bohatera, w pewnym momencie chciano go 

nawet beatyfikować, ale, jak wyjaśnił Profesor, Indianie amerykańscy uznali to posunięcie za 

„aprobatę  metod  kolonizacji  stosowanych  przez  Hiszpanów.  Jakkolwiek  Junipero  Serra 

opowiadał  się  za  przyznaniem  nawróconym  Indianom  praw  w  kwestiach  ekonomicznych, 

background image

odmawiał im prawa do samostanowienia. Był teŜ zagorzałym zwolennikiem kar cielesnych i 

apelował do władz hiszpańskich o prawo stosowania chłosty wobec Indian”. 

Kiedy Profesor skończył wykład, spojrzałam na niego i powiedziałam: 

- Pamięć fotograficzna? Zmieszał się. 

- No - mruknął. - Dobrze jest znać historię miejsca, w którym się mieszka. 

Zapamiętałam  to  sobie  na  wszelki  wypadek.  Profesor  moŜe  okazać  się  nieoceniony, 

jeśli Jesse zjawi się ponownie. 

Teraz, stojąc w chłodnym biurze starego budynku, który Junipero Serra kazał wznieść, 

by nauczać miejscowych Indian, zastanawiałam się, ile duchów tutaj spotkam. Ten cały Serra 

z  zacięciem  do  kar  fizycznych  z  pewnością  narobił  sobie  wrogów  wśród  Indian.  Ani  przez 

chwilę nie wątpiłam, Ŝe spotkam ich wszystkich. 

A  jednak,  kiedy  wkroczyłyśmy  przez  łukowato  sklepioną  bramę  na  podwórze  Misji, 

mojej uwagi nie zwróciła ani jedna osoba, która wyglądałaby na nienaleŜącą do tego świata. 

Paru  turystów  pstrykało  zdjęcia  imponującej  fontanny,  ogrodnik  uwijał się Ŝwawo przy pniu 

palmy, pasaŜem między dwoma budynkami szedł ksiądz pochłonięty rozmyślaniem. To było 

piękne, ciche miejsce, chociaŜ tak stary budynek musiał być świadkiem śmierci wielu ludzi. 

Nic z tego nie rozumiałam. Gdzie podziały się duchy? 

MoŜe  bały  się  przebywać  w  tym  miejscu?  Sama  czułam  się  niepewnie,  patrząc  na 

krucyfiks.  Nie  mam  nic  przeciwko  sztuce  sakralnej,  ale  czy  trzeba  tak  wiernie  przedstawiać 

ukrzyŜowanie, ze wszystkimi detalami? 

Widocznie  nie  byłam  odosobniona  w  swoich  odczuciach,  bo  chłopak,  który  rozwalił 

się na kanapie stojącej naprzeciwko tej, na której polecono nam z mamą zaczekać, podąŜył za 

moim spojrzeniem i stwierdził: 

- Ma podobno płakać krwawymi łzami, jeśli zdarzy się, Ŝe jakaś dziewczyna ukończy 

tę szkołę jako dziewica. 

Nie  mogłam  się  powstrzymać  od  śmiechu.  Mama  spojrzała  na  mnie  gniewnie. 

Sekretarka, pulchna kobieta w średnim wieku o wyglądzie bigotki, przewróciła tylko oczami i 

powiedziała zmęczonym głosem: 

- Och, Adamie... 

Adam,  przystojny  chłopak  w  moim  wieku,  skierował  ku  mnie  śmiertelnie  powaŜną 

twarz. 

-  To  prawda  -  oznajmił  surowo.  -  To  się  zdarzyło  w  zeszłym  roku.  Moja  siostra.  - 

ZniŜył głos do konspiracyjnego szeptu: - Adoptowana. 

background image

Roześmiałam  się  ponownie,  a  mama  zmarszczyła  brwi.  Poprzedniego  dnia  spędziła 

mnóstwo czasu, wyjaśniając mi, jak trudno było zapisać mnie do tej szkoły, zwłaszcza Ŝe nie 

istnieje  Ŝaden  dowód  na  to,  iŜ  zostałam  ochrzczona.  Przyjęto  mnie  w  końcu  ze  względu  na 

Andy'ego,  którego  trzej  synowie  tutaj  się  uczą.  Przypuszczam,  Ŝe  waŜną  rolę  w  tej  sprawie 

odegrał  spory  datek  na  szkołę,  ale  mama  w  Ŝyciu  by  się  do  tego  nie  przyznała.  Powiedziała 

tylko,  Ŝe  powinnam  się  odpowiednio  zachowywać,  zamiast,  na  przykład,  wyrzucać  róŜne 

przedmioty  przez  okno,  choć  przypomniałam  jej,  Ŝe  akurat  do  tego  incydentu  nie  doszło  z 

mojej  winy.  Walczyłam  z  wyjątkowo  gwałtownym,  młodym  duchem,  który  nie  chciał 

przestać  straszyć  w  szatni  dziewcząt  w  mojej  dawnej  szkole.  Wyrzucenie  go  przez  okno 

wreszcie do niego przemówiło i sprowadziło na właściwą drogę na wieki wieków. 

Mamie  powiedziałam,  Ŝe  ćwiczyłam  uderzenia  tenisa  i  rakieta  wyślizgnęła  mi  się  z 

ręki. Nie była to zbyt wiarygodna historyjka, zwłaszcza Ŝe rakiety nigdy nie znaleziono. 

Akurat w chwili, gdy wróciłam myślami do tego wyjątkowo bolesnego wspomnienia, 

otworzyły się cięŜkie drewniane drzwi i ukazał się w nich ksiądz. 

-  Pani  Ackerman  -  powiedział  -  jak  miło  znowu  panią  zobaczyć.  A  to  musi  być 

Susannah Simon. Zapraszam do środka. - Odsunął się, Ŝeby nas przepuścić, a potem zwrócił 

się jeszcze do chłopca na kanapie: 

- Och, nie, panie McTavish, tylko nie pierwszego dnia nowego semestru. 

Adam wzruszył ramionami. 

- A co ja mogę zrobić? Paniusia mnie nie znosi. 

- Uprzejmie proszę, aby nie wyraŜał się pan o siostrze Ernestynie w ten sposób, panie 

McTavish. Spotkamy się za chwilę, kiedy skończę rozmawiać z paniami. 

Weszłyśmy  i  dyrektor,  ojciec  Dominik,  gawędził  z  nami  przez  jakiś  czas,  wypytując 

mnie  o  wraŜenia  na  temat  Kalifornii.  Powiedziałam,  Ŝe  podoba  mi  się  tutaj,  zwłaszcza 

zachwyca  mnie  ocean.  Przed  wizytą  w  szkole,  kiedy  juŜ  się  rozpakowałam,  sporo  czasu 

spędziliśmy  na  plaŜy.  Znalazłam  okulary  przeciwsłoneczne  i  chociaŜ  na  pływanie  było  za 

zimno, cudownie się bawiłam, leŜąc na kocu i przyglądając się falom. Były wysokie, wyŜsze 

niŜ  na  Słonecznym  patrolu,  a  Profesor  opowiadał  przez  pół  popołudnia,  dlaczego  tak  jest. 

Niczego  nie  zapamiętałam.  Tak  bardzo  odurzyło  mnie  słońce,  Ŝe  nie  słuchałam,  co  mówi. 

Odkryłam,  Ŝe  uwielbiam  plaŜę,  jej  zapach,  wodorosty  na  brzegu,  chłodny  piach  między 

palcami, smak soli na skórze po powrocie do domu. Carmel nie jest moŜe idealnym miejscem 

dla miłośników bajgli, ale na Manhattanie z pewnością nie ma plaŜy. 

Ojciec  Dominik  wyraził  szczerą  nadzieję,  Ŝe  będę  szczęśliwa  w  Szkole  Misyjnej,  a 

następnie  zapewnił,  Ŝe  chociaŜ  nie  jestem  katoliczką,  będę  mile  widziana  na  mszy.  W 

background image

niektóre  dni  studenci  katolicy  są  oczywiście,  zobowiązani  do  uczestnictwa  w  naboŜeństwie. 

Mogą przyłączyć się do nich albo zostać sama w pustej klasie, wybór naleŜy do mnie. 

Rozbawiło  mnie  to  trochę,  ale  zdołałam  się  powstrzymać  i  nie  parsknąć  śmiechem. 

Ojca Dominika, męŜczyznę w mocno podeszłym wieku, moŜna nazwać dziarskim. Z białym 

kołnierzykiem  i  w  czarnej  sutannie  jest  nawet  przystojny.  Oczywiście  jak  na  swoje 

sześćdziesiąt lat. Ma siwe włosy, bardzo niebieskie oczy i starannie utrzymane paznokcie. Nie 

znam  wielu  księŜy,  ale  uznałam,  Ŝe  ten  jest  w  porządku.  Zwłaszcza  Ŝe  nie  rzucił  się  na 

chłopaka przed sekretariatem, który nazwał zakonnicę „paniusią”. 

Ojciec  Dominik  opisał  rozmaite  wykroczenia,  za  które  mogę  być  usunięta  ze  szkoły: 

wagary,  narkotyki  na  terenie  szkoły  i  tak  dalej.  Na  koniec  zapytał,  czy  mam  jakieś  pytania. 

Nie  miałam.  Zwrócił  się  do  mamy,  czy  ma  jakieś  pytania.  Nie  miała.  Ojciec  Dominik  wstał 

więc i powiedział: 

-  Świetnie.  PoŜegnam  zatem  panią,  pani  Ackerman,  i  odprowadzę  Susannah  na 

pierwszą lekcję. Dobrze, Susannah? 

Pomyślałam,  Ŝe  to  dziwne,  Ŝe  dyrektor,  który  pewnie  ma  duŜo  do  roboty,  poświęca 

czas, aby mnie odprowadzić, ale nie odezwałam się. Wzięłam tylko płaszcz - czarny wełniany 

trencz firmy Esprit, tres chic (mama nie pozwoliłaby mi włoŜyć skórzanej kurtki pierwszego 

dnia  w  szkole)  -  czekając,  aŜ  mama  i  ksiądz  się  poŜegnają.  Mama  pocałowała  mnie  na  do 

widzenia  i  przypomniała,  Ŝebym  o  trzeciej  znalazła  Śpiącego,  poniewaŜ  jego  zadaniem  jest 

odwiezienie  mnie  do  domu.  Oczywiście  nie  nazwała  go  „Śpiący”.  Godny  poŜałowania  brak 

publicznego  transportu  oznaczał,  niestety,  Ŝe  chcąc  się  dostać  albo  wrócić  ze  szkoły,  będę 

zdana na łaskę braciszków. 

Mama odeszła, a ojciec Dominik ruszył ze mną przez podwórze, poleciwszy przedtem 

Adamowi, Ŝeby na niego zaczekał. 

-  Nie  ma  sprawy  -  rzucił  Adam,  patrząc  na  mnie  lubieŜnie  zza  pleców  księdza. 

Nieczęsto chłopcy w moim wieku patrzą na mnie w ten sposób. Miałam nadzieję, Ŝe będzie w 

tej  samej  klasie  co  ja.  Marzenia  mamy  dotyczące  mojego  Ŝycia  towarzyskiego  mogłyby 

nareszcie stać się rzeczywistością. 

W  trakcie  spaceru  ojciec Dominik opowiadał mi o budynku - albo raczej budynkach, 

gdyŜ  było  ich  kilka.  Szereg  domów  o  grubych  murach  z  palonej  cegły  łączyły  nisko 

zadaszone  pasaŜe.  Pośrodku  znajdował  się  piękny  dziedziniec  z  palmami,  czynną  fontanną  i 

posągiem  z  brązu  przedstawiającym  ojca  Serrę  z  grupką  typowych  indiańskich  squaw  z 

niemowlętami  na  plecach,  klęczących  u  jego  stóp.  Naprzeciwko  znajdowały  się  kamienne 

ławki,  na  których  moŜna  było  samotnie  kontemplować  urodę  dziedzińca.  Drzwi  do  klas  i 

background image

szafki  wbudowano  wprost  w  ściany.  Jedna  z  tych  szafek,  jak  wyjaśnił  ojciec  Dominik,  ma 

naleŜeć do mnie. Oto szyfr. Czy chcę zostawić płaszcz? 

Kiedy  obudziłam  się  w  niedzielę  rano,  zaskoczył  mnie  fakt,  Ŝe  trzęsę  się  z  zimna. 

Musiałam  wygramolić  się  z  pościeli  i  zamknąć  okna.  Ku  mojemu  ogromnemu  zdumieniu 

dolinę  spowiła  gęsta  mgła,  zasłaniając  widok  zatoki.  Uznałam,  Ŝe  to  skutek  jakiegoś 

gwałtownego  tropikalnego  sztormu,  ale  Profesor  wyjaśnił  mi  cierpliwie,  Ŝe  poranna  mgła  to 

zjawisko typowe na północnym zachodzie i Ŝe Pacifico, po hiszpańsku „Spokojny”, został tak 

nazwany  z  powodu  względnie  rzadko  występujących  burz.  Mgła,  jak  zapewnił,  znika  do 

południa, a później robi się gorąco. 

Miał  rację.  Kiedy  wróciłam  z  plaŜy  do  domu,  mój  pokój  zamienił  się  w  piekarnik  i 

znowu otworzyłam okna na całą szerokość. Rano jednak zastałam je zamknięte. Pomyślałam, 

Ŝ

e to bardzo miło ze strony mamy, Ŝe tak się o mnie troszczy. 

Mam nadzieję, Ŝe to była moja mama. Jak się tak zastanowić... ale nie, nie widziałam 

Jessego  od  dnia,  w  którym  się  wprowadziłam.  To  z  całą  pewnością  moja  mama  zamknęła 

okna. 

W  kaŜdym  razie,  kiedy  wyszłam  na  dwór,  Ŝeby  wsiąść  do  samochodu  mamy, 

stwierdziłam, Ŝe jest lodowato i dlatego włoŜyłam wełniany płaszcz. 

Ojciec Dominik poinformował mnie, Ŝe przydzielono mi szafkę numer 273. Pozwolił, 

Ŝ

ebym  sama  ją  znalazła.  Przechadzał  się  w  tym  czasie  za  moimi  plecami,  wpatrując  się  w 

belki  zadaszenia,  w  których,  jak  z  zadowoleniem  stwierdził,  co  roku  wiły  gniazda  jaskółcze 

rodziny.  Wydaje  się,  Ŝe  bardzo  lubi  ptaki,  właściwie  wszystkie  zwierzęta,  poniewaŜ 

interesował się, jak sobie radzę z Maksem, psem Ackermanów, jak równieŜ otwarcie obruszył 

się  na Andy'ego, który uparcie twierdzi, Ŝe trzeba wymienić drewno w dachu ze względu na 

szkody, jakie wyrządzają jaskółki i ich odchody. 

268,  269,  270.  Wędrowałam  wzdłuŜ  rzędu  szafek,  sprawdzając  numery  na beŜowych 

drzwiczkach.  W  przeciwieństwie  do  szkolnych  szafek  na Brooklynie, te nie były zabazgrane 

graffiti, wgniecione ani pozalepiane plakatami heavymetalowych zespołów. Przypuszczam, Ŝe 

uczniowie  na  WybrzeŜu  Zachodnim  przywiązują  większą  wagę  do  tego,  jak  wygląda  ich 

szkoła, niŜ my, Jankesi. 

271, 272. Zatrzymałam się nagle. 

Obok szafki 273 stał duch. 

Nie był to Jesse, lecz dziewczyna, ubrana podobnie jak ja, tylko Ŝe z długimi jasnymi 

włosami, a nie brązowymi, jak moje. Miała wyjątkowo nieprzyjemny wyraz twarzy. 

background image

- Na co się gapisz? - zwróciła się do mnie. Po chwili, spoglądając na kogoś za moimi 

plecami, zapytała: - A więc kogoś takiego wpuszczono na moje miejsce? Wiedziałam. 

Dobra,  przyznaję,  trochę  mnie  ruszyło.  Odwróciłam  się  na  pięcie,  stając  twarzą  w 

twarz z ojcem Dominikiem, który patrzył na mnie ciekawie. 

- Tak myślałem - mruknął na widok mojej miny. 

background image

Przeniosłam  wzrok  z  ojca  Dominika  na  ducha  dziewczyny  i  znowu  spojrzałam  na 

księdza. 

- Ksiądz ją widzi? - zdołałam wreszcie wykrztusić. Skinął głową. 

-  Tak.  Kiedy  po  raz  pierwszy  usłyszałem  od  twojej  mamy  o  tobie  i  twoich... 

problemach w starej szkole, zacząłem podejrzewać, Ŝe moŜesz być jedną z nas, Susannah. Nie 

byłem jednak pewny, więc milczałem. ChociaŜ imię Szymon

, z czego zapewne zdajesz sobie 

sprawę, pochodzi od hebrajskiego słowa oznaczającego „uwaŜny słuchacz”, a jako mediator... 

Prawie go nie słuchałam. Nie mogłam przejść do porządku dziennego nad faktem, Ŝe 

w końcu, po tylu latach, spotkałam innego mediatora. 

- A więc dlatego nie ma tutaj duchów Indian! - niemal wrzasnęłam. - Ksiądz się nimi 

zajął. Rany, zastanawiałam się, co się z nimi stało. Spodziewałam się spotkać setki... 

Ojciec Dominik skłonił skromnie głowę. 

-  CóŜ,  ściśle  mówiąc,  nie  były  to  setki  -  powiedział  -  jednak  na  początku  mojej 

bytności  tutaj,  dość  duŜo.  Ale  to  nic  takiego,  doprawdy.  Spełniałem  tylko  swój  obowiązek, 

robiąc uŜytek z niebiańskiego daru, otrzymanego od Boga. 

Skrzywiłam się. 

- Czy to właśnie On jest za to odpowiedzialny? 

- AleŜ oczywiście, Ŝe nasz dar pochodzi od Boga. - Ojciec Dominik spojrzał na mnie z 

góry z tym szczególnym rodzajem politowania, jakie wierzący okazują zwykle nieszczęsnym 

Ŝ

ałosnym stworzeniom, które mają wątpliwości. - A skąd, twoim zdaniem, mógłby się wziąć? 

-  Nie  wiem.  Zawsze  miałam  ochotę  porozmawiać  na  ten  temat  z  kimś  dorosłym. 

PoniewaŜ,  gdybym  mogła  wybierać,  wolałabym  raczej  nie  cieszyć  się  błogosławieństwem 

tego rodzaju. 

Ojciec Dominik wydawał się zdziwiony. 

- Ale dlaczego nie, Susannah? 

- PoniewaŜ przez ten dar mam tylko kłopoty. Czy zdaje sobie ksiądz sprawę, ile czasu 

spędziłam w gabinetach psychiatrycznych? Moja mama uwaŜa, Ŝe jestem kompletnie stuknię-

ta. 

                                                 

 Susannah ma na nazwisko Simon, co jest odpowiednikiem polskiego imienia Szymon (przyp. red.). 

background image

- Tak. - Ojciec Dominik pokiwał w zamyśleniu głową. - Tak, rozumiem, Ŝe dla laika 

taki cudowny dar moŜe wydawać się... hm, niezwykły. 

- Niezwykły? Ksiądz Ŝartuje! 

-  Przyznaję,  Ŝe  na  terenie  Misji  jestem  bezpieczny  -  stwierdził  ojciec  Dominik.  - 

Nigdy nie przyszło mi do głowy, Ŝe dla was, eee... Ŝe się tak wyraŜę, w okopach, to musi być 

szalenie trudne, tak bez duchowego wsparcia... 

- Dla nas? - Uniosłam brwi. - Chce ksiądz powiedzieć, Ŝe jest nas więcej niŜ ksiądz i 

ja? 

-  CóŜ,  tak  przypuszczam...  z  pewnością  musi  nas  być  więcej.  Nie  moŜemy  być 

jedyni... Nie, nie, z pewnością są jeszcze inni. 

-  Przepraszam  -  odezwał  się  duch  niecierpliwie  -  ale  czy  ktoś  zechciałby  mi 

powiedzieć, co się tutaj dzieje? Co to za suka? Czy to ona ma zająć moje miejsce? 

-  Hej!  Licz  się  ze  słowami.  -  Posłałam  jej  mordercze  spojrzenie.  -  Ten  człowiek  jest 

księdzem, jak moŜe zauwaŜyłaś. 

Zachichotała złośliwie. 

- Ojejej. Wiem, Ŝe to ksiądz. Cały tydzień próbuje się mnie pozbyć. 

Zerknęłam zaskoczona na ojca Dominika. 

- No, cóŜ, Heather jest trochę uparta... - bąknął zmieszany. 

- Jeśli myślisz - wysyczała Heather - Ŝe będę po prostu stała z boku i pozwolę oddać 

tej suce moją szafkę... 

-  Nazwij  mnie  suką  jeszcze  raz,  panienko,  a  postaram  się,  Ŝebyś  resztę  wieczności 

spędziła wewnątrz tej szafki. 

Heather spojrzała na mnie bez cienia strachu. 

- Suka - wysyczała, przeciągając to słowo, tak jakby zawierało kilka sylab. 

Uderzyłam tak szybko, Ŝe nie zdąŜyła zauwaŜyć podniesionej pięści. Grzmotnęłam ją 

na  tyle  mocno,  Ŝe  wpadła  na  szafki,  zostawiając  w  nich  wgniecenie  w  kształcie  ciała. 

Wylądowała  cięŜko  na  kamiennej  podłodze,  ale  w  mgnieniu  oka  zerwała  się  na równe nogi. 

Spodziewałam się, Ŝe mi odda, ale Heather pognała korytarzem, głośno szlochając. 

-  Phi  -  mruknęłam  właściwie  do  siebie.  -  Tchórz.  Wiedziałam  doskonale,  Ŝe  wróci. 

Odstraszyłam  ją  tylko  na  chwilę.  Miałam  jednak  nadzieję,  Ŝe  do  naszego  następnego  spo-

tkania jej zachowanie trochę się poprawi. 

Kiedy  zniknęła,  chuchnęłam  lekko  na  knykcie.  Duchy  mają  zadziwiająco  twarde 

szczęki. 

- Więc o czym to ksiądz mówił? 

background image

Ojciec Dominik, nie odrywając wzroku od miejsca, w którym przedtem stała Heather, 

zauwaŜył bardzo oschłym jak na księdza głosem: 

- Na Wschodzie nauczają obecnie interesujących technik mediacji. 

-  EjŜe!  -  zawołałam.  -  Wyzywanie  mnie  nikomu  nie  ujdzie  na  sucho.  Nie  obchodzi 

mnie, co wycierpiała za Ŝycia. 

-  Sądzę  -  powiedział  z  namysłem  ojciec  Dominik  -  Ŝe  musimy  pewne  rzeczy 

przedyskutować. 

Nagle  otworzyły  się  boczne  drzwi,  zza  których  wyjrzał  potęŜny  brodaty  męŜczyzna. 

Ksiądz połoŜył palec na ustach. 

- Wszystko w porządku, Dom? - Musiał widocznie usłyszeć uderzenie astralnego ciała 

Heather o szafki. A swoją drogą zabawne, ile waŜą duchy. 

-  W  porządku,  Carl  -  odparł  ojciec  Dominik.  -  W  jak  najlepszym.  I  spójrz,  kogo  ci 

przyprowadziłem. - Ojciec Dominik połoŜył mi rękę na ramieniu. - To twoja nowa uczennica, 

Susannah Simon. Susannah, to twój wychowawca, Carl Walden. 

Wyciągnęłam rękę, którą przed chwilą znokautowałam Heather. 

- Bardzo mi miło, panie Walden. 

- Mnie równieŜ, panno Simon. Mnie równieŜ. - Moja dłoń zniknęła w jego ogromnej 

dłoni.  Nie  wyglądał  na  typowego  nauczyciela.  Raczej  na  drwala.  Musiał  rozpłaszczyć  się na 

ś

cianie, Ŝebym zdołała wślizgnąć się obok niego do klasy. - Cieszę się, Ŝe do nas dołączyłaś - 

dodał grzmiącym głosem. - Dzięki, Dom, Ŝe ją przyprowadziłeś. 

-  Nie  ma  za  co  -  powiedział  ojciec  Dominik.  -  Mieliśmy  niewielki  problem  z  szafką 

Pewnie  słyszałeś.  Nie  chciałem  ci  przeszkadzać.  Poproszę  woźnego,  aby  się  tym  zajął. 

Susannah,  chciałbym,  Ŝebyś  zjawiła  się  w  moim  gabinecie  o  trzeciej,  Ŝeby,  hm,  wypełnić 

resztę papierów. Uśmiechnęłam się słodko. 

- Och, nie mogę, ojcze. O trzeciej jadę z bratem do domu. Ojciec Dominik nachmurzył 

się. 

- Wobec tego zwolnię cię na chwilę z lekcji. Koło drugiej. 

- Dobrze. - Pomachałam mu ręką. - Na razie. 

Podejrzewam, Ŝe na WybrzeŜu Zachodnim nie mówi się dyrektorowi „na razie” ani teŜ 

nie  macha  ręką  na  poŜegnanie,  poniewaŜ,  kiedy  odwróciłam  się  do  klasy,  stwierdziłam,  Ŝe 

moi nowi koledzy wpatrują się we mnie z otwartymi ze zdumienia ustami. 

MoŜe chodzi o moje ubranie? Ze zdenerwowania ubrałam się na czarno, czego zwykle 

nie robię. Zawsze to powtarzam: jak nie wiesz, w co się ubrać, włóŜ coś czarnego. Czarny jest 

zawsze odpowiedni. 

background image

A  moŜe  nie?  Rozejrzałam  się  po  klasie  i  zobaczyłam,  Ŝe  nikt  nie  ma  na  sobie  nic 

czarnego. Biel, trochę brązu, mnóstwo khaki, ale czarny nie. 

Pan Walden nie zauwaŜył chyba mojego zmieszania. Przedstawił mnie i poprosił, aby 

powiedziała  coś  o  sobie.  Powiedziałam,  a  oni  nadal  gapili  się  na  mnie  z  nieodgadnionymi 

minami. Poczułam pot na karku. Czasami mam wraŜenie, Ŝe wolę towarzystwo umarłych od 

towarzystwa rówieśników. Szesnastolatki bywają naprawdę przeraŜające. 

Pan Walden okazał się na szczęście poczciwym facetem. Stałam pod tablicą najwyŜej 

przez minutę, pod obstrzałem tych wszystkich spojrzeń. Potem polecił mi zająć miejsce. 

To  się  wydaje  takie  banalne,  prawda?  Idź  i  zajmij jakieś miejsce. Ale, widzicie, były 

tylko  dwa  miejsca.  Jedno  obok  naprawdę  ładnej  opalonej  dziewczyny  o  gęstych  kręconych 

włosach  koloru  miodu.  Drugie  daleko  w  tyle,  za  dziewczyną  o  włosach  tak  białych  i  skórze 

tak róŜowej, Ŝe musiała być albinoską. 

Nie, nie zgrywam się. Albinoską. 

Na  moją  decyzję  wpłynęły  dwie  rzeczy.  Po  pierwsze,  kiedy  zobaczyłam  to  miejsce  z 

tyłu, zauwaŜyłam takŜe, Ŝe okna tuŜ za nim wychodzą na parking przed szkołą. 

No, w porządku, to moŜe niezbyt wspaniały widok. Ale za parkingiem rozciągało się 

morze. 

Nie  Ŝartuję.  Ta  szkoła  ma  lepszy  widok  na  ocean  niŜ  ten,  który  mogę  podziwiać  z 

okien  mojego  pokoju,  poniewaŜ  znajduje  się  duŜo  bliŜej  plaŜy.  Z  okien  klasy  widać  fale. 

Chciałam więc siedzieć jak najbliŜej okna. 

Drugi  powód  był  prosty:  nie  chciałam  usiąść  obok  opalonej  dziewczyny,  Ŝeby 

dziewczyna albinoską nie pomyślała, Ŝe zniechęcił mnie jej dziwny wygląd. Głupie, prawda? 

Jakby ją to w ogóle obchodziło. Nie wahałam się ani chwili. Zobaczyłam morze, zobaczyłam 

albinoskę i natychmiast to kupiłam. 

Jak  tylko  zajęłam  miejsce,  jakaś  dziewczyna  siedząca  bliŜej  tablicy  zaśmiała  się 

złośliwie, mrucząc pod nosem, ale tak, Ŝeby wszyscy słyszeli: 

- Siadaj sobie koło odmieńca, czemu nie. 

Spojrzałam w jej stronę. Na jej perfekcyjne loki i perfekcyjny makijaŜ. Powiedziałam, 

bynajmniej nie szeptem: 

- Przepraszam cię, czy cierpisz na zespół Tourette'a? 

Pan  Walden  odwrócił  się,  chcąc  napisać  coś  na  tablicy,  ale  powstrzymał  go  ton 

mojego głosu. Wszyscy odwrócili się, Ŝeby na mnie spojrzeć, łącznie z opaloną dziewczyną, 

koło której nie usiadłam. Ta złośliwa zamrugała, zaskoczona. 

- Co? 

background image

- Zespół Tourette'a - potwierdziłam. - To takie zaburzenie nerwowe, które powoduje, 

Ŝ

e ludzie mówią rzeczy, których nie chcą tak naprawdę powiedzieć. Cierpisz na to? 

Jej policzki zaczęły powoli przybierać szkarłatną barwę. 

- Och, a więc byłaś niegrzeczna świadomie. 

- Nie nazwałam odmieńcem ciebie - wyjaśniła dziewczyna pośpiesznie. 

-  Wiem  -  powiedziałam  -  i  dlatego  po  szkole  złamię  ci  tylko  jeden  palec,  a  nie 

wszystkie. 

Odwróciła się natychmiast w stronę tablicy. Usiadłam wygodnie na krześle. Nie wiem, 

o  czym  tak  szeptano,  ale  zauwaŜyłam,  Ŝe  świetnie  widoczna  pod  białymi  włosami  skóra  na 

głowie  albinoski  staje  się  purpurowa.  Pan  Walden  usiłował  przywołać  wszystkich  do 

porządku.  W  końcu  trzasnął  pięścią  w  biurko  i  oświadczył,  Ŝe  skoro  mamy  tyle  do 

powiedzenia,  to  moŜemy  to  wyrazić  w  wypracowaniu  na  tysiąc  słów  na  temat  bitwy  pod 

Bladensburgiem w czasie wojny 1812 roku, z podwójnymi odstępami między wierszami. Do 

złoŜenia na jego biurku następnego dnia rano. 

Och, świetnie. Dobrze, Ŝe nie przyszłam do szkoły, Ŝeby znaleźć przyjaciół. 

background image

A  jednak  znalazłam.  Choć  wcale  się  o  to  nie  starałam.  Nie  zaleŜało  mi.  Mam  dość 

przyjaciół  na  Brooklynie.  Mam  Ginę,  najlepszą  przyjaciółkę,  jaką  moŜna  sobie  wyobrazić. 

Nie potrzebuję więcej znajomych. 

Nie  sądzę  teŜ,  Ŝeby  ktoś  mnie  tutaj  polubił  po  tym,  jak  z  mojego powodu kazano im 

napisać wypracowanie na tysiąc słów. A zwłaszcza po tym, co zaszło, kiedy szliśmy do innej 

sali  na  kolejną lekcję. W Szkole Misyjnej nie ma dzwonków, zmieniamy klasy o ustalonych 

porach,  w  trakcie  pięciominutowych  przerw.  Jak  tylko  pan  Walden  wyszedł,  albinoska 

odwróciła  się  na  krześle  z  wściekłym  błyskiem  we  fioletowych  oczach  za  przyciemnionymi 

szkłami okularów. 

- Spodziewasz się, Ŝe będę ci wdzięczna za to, co powiedziałaś Debbie? - syknęła. 

- Nie musisz - powiedziałam, podnosząc się. RównieŜ wstała. 

- Ale dlatego to zrobiłaś, zgadza się? Broniłaś albinoski? Ulitowałaś się nade mną? 

- Zrobiłam to - włoŜyłam pod ramię zwinięty płaszcz - poniewaŜ Debbie jest trollem. 

ZauwaŜyłam, Ŝe kąciki jej ust lekko zadrŜały. Debbie zgarnęła ksiąŜki i rzuciła się do 

drzwi w chwili, gdy tylko pan Walden pozwolił nam wyjść. Dziewczęta szeptały coś między 

sobą, rzucając mi jadowite spojrzenia, wzruszając ramionami, na których udrapowały swetry 

od Ralpha Laurena. 

Widziałam,  Ŝe  dziewczynę  albinoskę  rozbawiło  moje  porównanie,  ale  nie  pozwoliła 

sobie na śmiech. 

-  Wiesz,  sama  potrafię  walczyć  o  swoje  -  oświadczyła  ostro.  -  Nie  potrzebuję  twojej 

pomocy, Nowy Jorku. 

Wzruszyłam ramionami. 

- W porządku, Carmel. 

Uśmiechnęła  się  wbrew  sobie.  Błysnął  aparat  dentystyczny,  iskrzący  się  równie 

mocno, jak morze za oknem. 

- Cee Cee. 

- Co za Cee Cee? 

-  Tak  się  nazywam.  -  Wyciągnęła  do  mnie  mlecznobiałą  dłoń  o  paznokciach 

pomalowanych jaskrawym pomarańczowym lakierem. - Witaj w Szkole Misyjnej. 

Pan Walden zwolnił nas o dziewiątej. Do dziewiątej zero dwie Cee Cee przedstawiła 

mnie  jakimś  dwudziestu  osobom.  Większość  z  nich  dreptała  za  nami,  kiedy 

background image

przemieszczałyśmy  się  do  następnej  klasy,  wypytując  ciekawie,  jak  to  jest  mieszkać  w  No-

wym Jorku. 

-  Czy  tam  rzeczywiście  jest  -  zapytała  dziewczyna  z  końską  szczęką  -  tak...  tak...  - 

rozpaczliwie szukała odpowiedniego słowa - tak... metropolitalnie, jak mówią? 

Nie  muszę  dodawać,  Ŝe  te  dziewczyny  nie  naleŜały  do  najładniejszych  w  klasie.  Od 

razu zwróciłam teŜ uwagę, Ŝe nie odzywały się do ładnej opalonej dziewczyny oraz tej, której 

obiecałam złamać po szkole palec. Te dziewczyny stanowiły pstrokatą zbieraninę, niektóre z 

trądzikiem,  niektóre  z  nadwagą  albo  zdecydowanie  zbyt  kościste.  Nie  miały  na  sobie 

eleganckich  swetrów  i  spódnic  khaki.  Z  przeraŜeniem  zobaczyłam,  Ŝe  jedna  nosi  sandały. 

Białe. Do beŜowych rajstop. W styczniu! 

Nie zapowiadało się najciekawiej. 

Cee  Cee  wydawała  się  przewodzić  temu  stadku.  Była  redaktorką  szkolnej  gazetki 

„Wiadomości  Misyjne”,  którą  określała  jako  „raczej  przegląd  literacki  niŜ  zwykła  gazeta”. 

Gdy  twierdziła,  Ŝe  nie  potrzebuje  nikogo,  kto  by  walczył  w  jej  sprawie,  mówiła  całkiem 

powaŜnie. Dysponowała zapasem słownej amunicji oraz śmiertelnie powaŜnie podchodziła do 

wszystkiego,  co  robi.  Pierwszą  rzeczą,  o  jaką  mnie  zapytała,  kiedy  przestała  się  na  mnie 

wściekać, było, czy nie miałabym ochoty napisać czegoś dla jej gazety. 

-  Nic  wymyślnego.  MoŜe  na  przykład krótki artykuł, w którym porównałabyś kulturę 

młodzieŜową na WybrzeŜu Wschodnim i Zachodnim. Na pewno dostrzegasz mnóstwo róŜnic 

między  nami  a  swoimi  przyjaciółmi  z  Nowego  Jorku.  Co  ty  na  to?  To  by  zainteresowało 

czytelników,  zwłaszcza  dziewczyny  takie  jak  Kelly  i  Debbie.  MoŜe  napomknęłabyś  coś  o 

tym, Ŝe na WybrzeŜu Wschodnim opaleniznę uwaŜa się za dowód złego gustu? 

Roześmiała się, bez złośliwości, ale teŜ i nie całkiem niewinnie. Ale taka właśnie, jak 

wkrótce odkryłam, jest Cee Cee - cała w uśmiechach, jeszcze bardziej promiennych z powodu 

tego  nieszczęsnego  aparatu,  tryskająca  humorem.  Słynie  nie  tylko  z  ciętego  dowcipu,  ale 

takŜe końskiego śmiechu, którym parska w sposób niekontrolowany, nie mogąc powstrzymać 

przepełniającej  jej  radości.  Uciszają  ją  nieustannie  napuszone  siostry  nowicjuszki,  które 

dyŜurują  na  korytarzu,  starając  się,  abyśmy  nie  przeszkadzali  turystom  pstrykającym  zdjęcia 

Junipero Serry i łaszących się do niego Indianek z brązu. 

Szkoła  Misyjna  jest  małą  szkołą.  Do  drugich  klas  chodzi  zaledwie  siedemdziesięciu 

uczniów.  Cieszę  się,  Ŝe  mamy  z  Przyćmionym  rozbieŜne  plany  zajęć,  więc  spotykamy  się 

tylko  na  lunchu.  Lunch,  nawiasem  mówiąc,  jada  się  na  wielkim  trawiastym  placu  obok 

parkingu, skąd widać morze. Na tych samych ławkach, co uczniowie drugich klas, rozwalają 

się  seniorzy,  najstarsze  roczniki,  a  nad  głowami  tych,  którzy  okazali  się  na  tyle  nierozsądni, 

background image

Ŝ

eby rzucić frytkę, krąŜą mewy. Wiem, bo sama tego doświadczyłam. Siostra Ernestyna - ta, 

którą  Adam,  uczęszczający  ze  mną  na  zajęcia  z  socjologii,  nazwał  „paniusią”  -  podeszła  do 

mnie  i  powiedziała,  Ŝebym  więcej  tego  nie  robiła.  Jakbym  miała  na  to  ochotę  po  tym,  jak 

pięćdziesiątka  ogromnych  skrzeczących  mew  zapikowała  w  moją  stronę,  otaczając  mnie 

niczym gołębie na placu Waszyngtona, gdy rzuciło im się kawałek precla. 

W kaŜdym razie Śpiący i Profesor jadali lunch o tej samej porze co ja. To był jedyny 

moment,  kiedy  spotykałam  Ackermanów  w  szkole.  Obserwowanie  ich  w  naturalnym 

ś

rodowisku  to  interesujące  zajęcie.  Z  zadowoleniem  stwierdziłam,  Ŝe  nie  pomyliłam  się  w 

ocenie  ich  charakterów.  Profesor  trzyma  się  z  grupą  dzieciaków  o  wyglądzie  maniaków 

komputerowych, z których większość nosi okulary i trzyma laptopy na kolanach. Przyćmiony 

przebywa  z  osiłkami,  wokół  których  krąŜą  gromadką  -  jak  mewy  nade  mną  -  ładne  opalone 

dziewczyny  z  naszej  klasy,  łącznie  z  tą,  obok  której  nie  zdecydowałam  się  usiąść.  Dziś  ich 

rozmowy  toczyły  się  wokół  prezentów  gwiazdkowych,  jako  Ŝe  tego  dnia  widzieli  się  po  raz 

pierwszy po feriach zimowych, oraz tego, kto złamał najwięcej kończyn na nartach w Tahoe. 

Najciekawiej  jednak  obserwowało  się  Śpiącego.  Nie  dlatego,  Ŝe  się  obudził.  O,  nie. 

Siedział na ławce z zamkniętymi oczami i twarzą zwróconą do słońca. PoniewaŜ mam to na 

co dzień w domu, nie to mnie zainteresowało. Zainteresowało mnie, co dzieje się obok niego. 

A  siedział  tam  niewiarygodnie  przystojny  chłopak,  który  nie  robił  nic,  poza  tym  Ŝe  patrzył 

przed  siebie  z  wyrazem  przeraźliwego  smutku  na  twarzy.  Od  czasu  do  czasu  jakaś 

dziewczyna,  przechodząc  obok  -  dziewczyny  zawsze  krąŜą  w  pobliŜu  przystojnych 

chłopaków  -  mówiła  mu  „cześć”,  a  on  odrywał  wzrok  od  morza  i odpowiadał „cześć”, Ŝeby 

zaraz powtórnie skierować spojrzenie na hipnotyzujące fale. 

Przyszło  mi  do  głowy,  Ŝe  Śpiący  i  jego  kolega  mogą  być  ćpunami.  To  by  wiele 

wyjaśniało. 

Kiedy  jednak  zapytałam  Cee  Cee,  kim  jest  ten  chłopak,  a  takŜe  czy  nie  ma  on 

przypadkiem problemu z narkotykami, odparła: 

-  Och,  nie.  To  Bryce  Martinson.  Nie,  nie  jest  pod  wpływem  narkotyków.  Jest  tylko 

smutny, wiesz, bo jego dziewczyna umarła podczas ferii. 

-  Naprawdę?  -  PrzeŜuwałam  właśnie  specjał  ze  szkolnego  bufetu.  WyŜywienie  w 

Szkole  Misyjnej  pozostawiało  wiele  do  Ŝyczenia.  Teraz  zrozumiałam,  dlaczego  tyle  osób 

przynosi  jedzenie  z  domu.  Daniem  dnia  były  dzisiaj  hot  dogi.  Nie  Ŝartuję.  Hot  dogi.  -  Jak 

umarła? 

-  Strzeliła  sobie  w  głowę  -  poinformował  mnie  Adam,  chłopak  poznany  przed 

gabinetem  dyrektora,  który  właśnie  się  do  nas  przysiadł.  Zajadał  cheetosy  z  ogromnej  torby 

background image

wyciągniętej ze skórzanego plecaka. Plecaka od Louisa Vuittona, naleŜy dodać. - Odstrzeliła 

sobie tył czaszki. 

- BoŜe, Adamie, jak moŜesz być tak cyniczny? - zgorszyła się jedna z nieefektownych 

dziewcząt. 

Adam wzruszył ramionami. 

-  Nigdy  jej  nie  lubiłem.  Nie  mogę  powiedzieć,  Ŝe  lubię  ją  teraz.  W  gruncie  rzeczy, 

kiedy nie Ŝyje, nie znoszę jej jeszcze bardziej. Słyszałem, Ŝe będziemy musieli przejść dla niej 

w środę stacje krzyŜowe. 

-  Zgadza  się  -  potwierdziła  z  niechęcią  Cee  Cee.  -  Musimy  się  modlić  za  jej 

nieśmiertelną duszę, poniewaŜ popełniła samobójstwo i jej przeznaczeniem jest smaŜyć się w 

piekle przez całą wieczność. 

- Naprawdę? Myślałem, Ŝe samobójcy idą do czyśćca - mruknął Adam w zamyśleniu. 

-  Nie,  głupolu.  A  dlaczego,  twoim  zdaniem,  wielebny  Constantine  nie  chce  wydać 

Kelly  pozwolenia  na  odprawienie  naboŜeństwa  Ŝałobnego?  Samobójstwo  to  grzech 

ś

miertelny.  Wielebny  Constantine  nie  dopuści,  aby  czczono  pamięć  samobójcy  w  jego 

kościele.  Nie  pozwoli  nawet  rodzicom,  aby  ją  pochowali  w  poświęconej  ziemi.  -  Cee  Cee 

wzniosła do nieba fiołkowe oczy. - Nigdy nie lubiłam Heather, ale wielebnego Constantine'a i 

jego głupich zasad nienawidzę jeszcze bardziej. Chodzi mi po głowie artykuł na ten temat, a 

nazwałabym go „Ojciec, Syn i święty Hipokryta”. 

Dziewczęta zachichotały nerwowo. Poczekałam, aŜ im przejdzie i zapytałam: 

- Dlaczego to zrobiła? Adam był wyraźnie znudzony. 

- Z powodu Bryce'a, oczywiście. Zerwał z nią. 

Ładna  czarnoskóra  dziewczyna  o  imieniu  Bernadette,  zdecydowanie  górująca  nad 

nami wzrostem, pochyliła się i szepnęła: 

_ Słyszałam, Ŝe zrobił to w centrum handlowym. MoŜecie w to uwierzyć? 

Inna dziewczyna dodała: 

-  Tak,  w  samą  Wigilię.  Robili  razem  zakupy  przed  świętami,  a ona wskazała palcem 

na brylantowy pierścionek na wystawie u Bergdorfa i oznajmiła, Ŝe chce go mieć. Myślę, Ŝe 

to  go  wyprowadziło  z  równowagi.  Wiecie,  to  był  pierścionek  zaręczynowy.  Zerwał  z  nią  od 

razu. 

- A ona wróciła do domu i się zastrzeliła? - Historyjka wydała mi się naciągana. Kiedy 

wcześniej  zapytałam  Cee  Cee,  gdzie  będziemy  jedli  lunch,  gdyby  BoŜe  broń,  padało, 

wyjaśniła,  Ŝe  wszyscy  zostają  wtedy  w  klasach.  Siostry  roznoszą  róŜne  gry,  na  przykład 

scrabble. Zastanawiałam się, czy ta historia, podobnie jak ta o lunchu w deszczowy dzień, nie 

background image

jest czczym wymysłem. Cee Cee to dziewczyna, która jest w stanie, nie ze złośliwości, tylko 

dla zabawy, naopowiadać nowej koleŜance niestworzonych rzeczy. 

-  Nie  wtedy  -  odpowiedziała  Cee  Cee.  -  Przez  jakiś  czas  próbowała  się  z  nim 

pogodzić. Dzwoniła do niego co dziesięć minut, aŜ w końcu jego matka powiedziała jej, Ŝeby 

przestała.  Potem  zaczęła  przysyłać  mu  listy,  groŜąc  samobójstwem,  jeśli  do  niej  nie  wróci. 

Nie  odpowiadał,  więc  wzięła  czterdziestkę  -  czwórkę  tatusia,  pojechała  do  domu  Bryce'a  i 

zadzwoniła do drzwi. 

W  tym  momencie  opowiadanie  przejął  Adam,  wiedziałam  więc,  Ŝe  nastąpi  jakiś 

makabryczny opis. 

-  Taak  -  zaczął,  podnosząc  się,  Ŝeby  odegrać  scenkę,  posługując  się  cheetosem  w 

charakterze rewolweru. - U Martinsonów było właśnie przyjęcie noworoczne, więc zastała ich 

w  domu.  Otwierają  drzwi,  a  na  progu  stoi  dziewczyna  z  bronią  przyłoŜoną  do  głowy. 

Powiedziała,  Ŝe  jak  Bryce  nie  przyjdzie,  to  pociągnie  za  spust.  Nie  mogli  jednak  zawołać 

Bryce'a, bo wysłali go na Antiguę... 

-  ..  .w  nadziei,  Ŝe  słońce  i  woda  ukoją  jego  stargane  nerwy  -  wtrąciła  Cee  Cee  - 

poniewaŜ,  rozumiecie,  teraz  powinien  raczej  myśleć  o  nauce.  Niepotrzebne  mu  dodatkowe 

stresy w postaci szalonej wielbicielki. 

Adam  łypnął  na  nią  gniewnie  i  podjął  na  nowo  opowieść,  przykładając  cheetosa  do 

głowy. 

-  Taak,  owszem,  to  był powaŜny błąd ze strony Martinsonów. Jak tylko usłyszała, Ŝe 

Bryce'a nie ma w kraju, pociągnęła za cyngiel, odstrzeliwując sobie tył czaszki, aŜ kawałki jej 

mózgu oblepiły świąteczne lampki wiszące przed domem. 

Wszyscy, poza mną, jęknęli z wraŜenia. Ja pomyślałam o czymś innym. 

- Puste krzesło w waszej pracowni, to obok, jak jej tam... Kelly. Tam siedziała zmarła 

dziewczyna, prawda? 

Bernadettę skinęła głową. 

-  Taak.  Dlatego  wydało  nam  się  takie  dziwne,  Ŝe  przeszłaś  obok  niego.  To  było  tak, 

jakbyś wiedziała, Ŝe siedziała tam Heather. Pomyśleliśmy, Ŝe moŜe jesteś medium albo... 

Nie  zadałam  sobie  trudu,  Ŝeby  wyjaśnić,  Ŝe  fakt  ten  nie miał nic wspólnego z moimi 

nadzwyczajnymi  mocami  umysłowymi.  W  ogóle  nic  nie  powiedziałam.  Pomyślałam:  Rany, 

mamo,  ładnie  z  twojej  strony,  Ŝe  mi  powiedziałaś,  dlaczego  tak  nagle  przyjęto  mnie  do  tej 

szkoły, choć przedtem nie było wolnych miejsc. 

background image

Popatrzyłam  uwaŜnie  na  Bryce'a.  Po  wakacjach  na  Antigui  był  bardzo  opalony. 

Siedział  na  długim  stole,  z  nogami  na  ławie,  łokciami  opartymi  na  kolanach,  ze  wzrokiem 

wbitym w Pacyfik. Delikatny wiaterek mierzwił jego piaskowoblond włosy. 

On  nie  ma  pojęcia,  pomyślałam.  Nie  ma  zielonego  pojęcia.  Wydaje  mu  się,  Ŝe  jego 

Ŝ

ycie to koszmar, a najgorsze jeszcze przed nim. 

Wszystko przed nim. 

background image

Nie musiał długo czekać. Zabrała się do dzieła zaraz po lunchu. Oczywiście Bryce nie 

zdawał  sobie  z  tego  sprawy.  ZauwaŜyłam  ją  w  tłumie  natychmiast,  gdy  wszyscy  ruszyli  do 

szafek.  Duchy  roztaczają  wokół  siebie  swego  rodzaju  poświatę,  która  odróŜnia  ich  od 

Ŝ

ywych. Dzięki Bogu, bo inaczej w wielu wypadkach nie umiałabym ich rozpoznać. 

W  kaŜdym  razie  była  tam,  posyłając  mu  pełne  jadu  spojrzenia,  jak  jeden  z 

jasnowłosych bohaterów Wioski przeklętych. Ludzie, nieświadomi jej obecności, przechodzili 

wprost  przez  nią.  Czułam  coś  w  rodzaju  zazdrości.  Chciałabym,  Ŝeby  duchy  były  dla  mnie 

niewidzialne. Wiem, Ŝe wówczas nie cieszyłabym się obecnością ojca przez ostatnich parę lat, 

ale rany, teraz nie stałabym jak głupia, czekając, aŜ Heather zrobi coś okropnego. 

Nie  wiedziałam,  rzecz  jasna,  co  takiego  ma  w  planie.  Duchy  bywają  brutalne.  Ta 

sztuczka  z  lustrem,  którą  zrobił  Jesse,  to  naprawdę  nic  takiego.  Rzucano  we  mnie  róŜnymi 

przedmiotami  z  taką  siłą,  Ŝe  gdybym  się  nie  uchyliła,  sama  w  tej  chwili  naleŜałabym  do 

ś

wiata  duchów.  Miałam  mnóstwo  wstrząsów  mózgu  i  złamanych  kości.  Mama  uwaŜa,  Ŝe 

mam  pecha  i  ciągle  zdarzają  mi  się  wypadki.  Tak,  mamusiu,  zgadza  się.  Złamałam 

nadgarstek,  spadając  ze  schodów.  Aha,  a  spadłam  dlatego,  Ŝe  popchnął  mnie  duch 

trzystuletniego konkwistadora. 

Kiedy  tylko  zobaczyłam  Heather,  wiedziałam,  Ŝe  coś  szykuje.  Nie  opierałam  tego 

załoŜenia na naszej uprzedniej konwersacji. PodąŜyłam za jej wzrokiem i stwierdziłam, Ŝe to 

nie  w  Bryce'a  się  wpatruje.  Jej  uwagę  przyciąga  belka  w  zadaszeniu  w  tej  części  pasaŜu,  w 

której  akurat  znajdował  się  Bryce.  ZauwaŜyłam,  Ŝe  drewno  zaczyna  drŜeć.  Nie  cały  dach. 

Och, nie. Tylko jedna cięŜka belka. Dokładnie nad głową Bryce'a. 

Błyskawicznie  rzuciłam  się  całym  cięŜarem  na  Bryce'a.  Runęliśmy  na  ziemię  i 

poturlaliśmy się kawałek. Nagle rozległ się potęŜny huk. Zasłoniłam rękami głowę, więc nie 

widziałam, jak gruby kawał drewna rozbija się na ziemi. Ale usłyszałam. A takŜe poczułam. 

Obsypały  mnie  drzazgi,  wbijając  się  boleśnie  w  moje  ciało.  Dobrze,  Ŝe  miałam  wełniane 

spodnie. 

Bryce  leŜał  pode  mną  nieruchomo.  Pomyślałam,  Ŝe  moŜe  dostał  kawałkiem  drewna. 

Kiedy  jednak  uniosłam  twarz,  stwierdziłam,  Ŝe  nic  mu  się  nie  stało.  Patrzył  tylko 

przeraŜonym wzrokiem na leŜącą niedaleko nas potęŜną belkę. Wszędzie walały się odłamki 

drewna.  Bryce  zapewne  uświadomił  sobie  właśnie,  Ŝe  gdyby  ten  element  architektoniczny 

zetknął się z jego czaszką, to na kamiennej podłodze walałyby się takŜe szczątki Bryce'a. 

background image

-  Przepraszam.  Przepraszam...  -  dobiegł  mnie  zdenerwowany  głos  ojca  Dominika. 

Przepychał  się  przez  tłum  zdumionych  gapiów.  Na  widok  belki  na  ziemi  zastygł  bez  ruchu, 

ale widok mnie i Bryce'a zmobilizował go do działania. 

-  Dobry  BoŜe!  -  krzyknął,  biegnąc  w  naszą  stronę.  -  Nic  wam,  dzieci,  nie  jest? 

Susannah, czy jesteś ranna? Bryce? 

Usiadłam  powoli.  Często  zdarza  mi  się  sprawdzać,  czy  mam  wszystkie  kości  całe  i 

lata  praktyki  nauczyły  mnie,  Ŝe  im  wolniej  się  podnosisz,  tym  większe  masz  szanse  wykryć 

złamanie i tym mniejsze, Ŝe pogorszysz sprawę. 

Dziś jednak wyglądało na to, Ŝe wszystko mam na swoim miejscu. Podniosłam się na 

nogi. 

- BoŜe święty - powiedział ojciec Dominik - jesteś pewna, Ŝe nic ci się nie stało? 

-  Nic  mi  nie  jest  -  zapewniałam,  otrzepując  ubranie.  Wszędzie  miałam  drzazgi.  A  to 

był  mój  najlepszy  Ŝakiet,  od  Donny  Karan.  Rozejrzałam  się,  szukając  Heather.  Gdybym  ją 

wtedy  dopadła,  zabiłabym,  jak  słowo  daję...  No,  ale  ona  juŜ  jest  martwa.  I  w  dodatku 

zniknęła. 

-  BoŜe  -  jęknął  Bryce,  podchodząc  do  mnie.  Nie  wydawał  się  ranny,  tylko  trochę 

zaszokowany.  CięŜko  byłoby  zrobić  krzywdę  takiemu  wielkiemu  chłopakowi.  Miał  dobrze 

ponad metr osiemdziesiąt i szerokie bary. Prawdziwy niedźwiedź. 

Mówił do mnie. Do mnie! 

- BoŜe, z tobą wszystko w porządku? - zapytał. - Dzięki. BoŜe. Chyba uratowałaś mi 

Ŝ

ycie. 

- To nic takiego, naprawdę - rzuciłam. Nie mogłam się powstrzymać i wyciągnęłam z 

jego swetra drzazgę. Kaszmir. Tak podejrzewałam. 

-  Co  tu  się  dzieje?  -  Drogę  przez  tłum  torował  sobie  wysoki  męŜczyzna  w  grubej 

sutannie  i  czerwonej  czapeczce.  Spojrzał  na  belkę  na  podłodze,  potem  na  dziurę  w  dachu  i 

zwrócił się do ojca Dominika: 

-  Widzisz?  Widzisz,  Dominiku?  Tak  się  kończy  twoja  pobłaŜliwość  wobec  ptaków. 

Zakładają  gniazda,  gdzie  im  się  podoba!  Pan  Ackerman  ostrzegał  nas,  Ŝe  to  się  moŜe  tak 

skończyć. I popatrz, miał rację! Ktoś mógł zginąć! 

A więc to jest wielebny Constantine. 

- Tak mi przykro, monsignor - odparł ojciec Dominik. - Nie mam pojęcia, jak mogło 

do  tego  dojść.  Dzięki  Bogu,  nikomu  nic  się  nie  stało.  -  Popatrzył  na  mnie  i  na  Bryce'a.  - 

Dobrze  się  czujecie?  Wydaje  mi  się,  Ŝe  panna  Simon  jest  trochę  blada.  Zabiorę  ją  do 

background image

pielęgniarki, jeśli nie masz, Susannah, nic przeciwko temu. Resztę dzieci proszę o powrót do 

klas. Nikomu nic się nie stało. To był wypadek. Rozejdźcie się. 

Zdumiewające,  ale  wszyscy  posłuchali.  Ojciec  Dominik  miał  w  sobie  coś,  co 

sprawiało,  Ŝe  nie  moŜna  go  było  nie  posłuchać.  Dzięki  Bogu,  wykorzystywał  to  w  słuŜbie 

dobra, a nie zła! 

Chciałabym  móc  powiedzieć  to  samo  o  wielebnym.  Sterczał  w  opustoszałym  nagle 

korytarzu  ze  wzrokiem  wbitym  w  belkę.  Widać  było,  Ŝe  nie  jest  w  najmniejszym  stopniu 

spróchniała. 

-  Te  ptasie  gniazda  zostaną  usunięte,  Dominiku  -  odezwał  się  cierpko  wielebny.  - 

Wszystkie.  Nie  moŜemy  pozwolić  sobie  na  takie  ryzyko.  A  gdyby  w  tym  miejscu  stał  jakiś 

turysta? Albo, BoŜe broń, arcybiskup. PrzyjeŜdŜa w przyszłym tygodniu, jak ci wiadomo. Co 

by było, gdyby w tym miejscu stał arcybiskup Rivera i ta belka właśnie by spadła? Co wtedy, 

Dominiku? 

Siostry,  które  słysząc  zamieszanie,  wyszły  na  korytarz,  patrzyły  na  biednego  ojca 

Dominika z takim wyrzutem, Ŝe z trudem trzymałam buzię na kłódkę. W pewnym momencie 

otworzyłam nawet usta, ale ojciec Dominik mocniej ścisnął mnie za ramię i ruszył w kierunku 

drzwi. 

-  Oczywiście!  -  zawołał.  -  Masz  całkowitą  rację.  Zaraz  sprowadzę  woźnych, 

monsignor. Nie moŜemy dopuścić, Ŝeby arcybiskup został ranny. Absolutnie nie. 

-  BoŜe,  co  za  kretyn!  -  wykrzyknęłam,  kiedy  tylko  znaleźliśmy  się  w  gabinecie 

dyrektora. - Czy on naprawdę myśli, Ŝe parę ptaków mogło zrobić coś takiego? 

Ojciec Dominik przeszedł przez pokój wprost do małej gablotki, w której znajdowały 

się  trofea i plakietki - nagrody za wyniki w nauczaniu, jak się później dowiedziałam. Zanim 

władze diecezji przydzieliły mu stanowisko administracyjne, ojciec Dominik był powszechnie 

lubianym nauczycielem biologii. Sięgnął za jedną z nagród i wyciągnął paczkę papierosów. 

-  Nie  jestem  pewien,  Susannah,  czy  to  nie  świętokradztwo  -  powiedział,  patrząc  na 

czerwono - białą paczuszkę - Ŝeby nazywać dostojnika Kościoła katolickiego kretynem. 

- No, to dobrze, Ŝe nie jestem katoliczką. MoŜe ksiądz zapalić jednego, jeśli ma ksiądz 

ochotę - skinęłam głową w stronę papierosów. - Nikomu nie powiem. 

Rzucił tęskne spojrzenie na paczkę, potem westchnął głęboko i odłoŜył ją na miejsce. 

- Nie. Dziękuję, ale lepiej nie. 

Oho. MoŜe to i dobrze, Ŝe nigdy nie ciągnęło mnie do fajek. Uznałam, Ŝe lepiej będzie 

zmienić temat, więc zaczęłam oglądać trofea. 

- 1964 - zauwaŜyłam. - Uczył ksiądz kawał czasu. 

background image

-  Owszem.  -  Ojciec  Dominik  zasiadł  za  biurkiem.  - Co tam się, Susannah, na miłość 

boską, zdarzyło? 

-  Och - wzruszyłam ramionami - to tylko Heather. Zdaje się, Ŝe wiemy juŜ, dlaczego 

się tu kręci. Chce zabić Bryce'a Martinsona. 

Ojciec Dominik pokręcił głową. 

-  To  okropne.  Straszne.  Nigdy  nie  spotkałem  się  z  taką...  taką  siłą  niszczycielską  u 

ducha. Nigdy, odkąd jestem mediatorem. 

-  Naprawdę?  -  Wyjrzałam  przez  okno.  Okna  gabinetu  dyrektora  nie  wychodziły  na 

morze, lecz na wzgórza, gdzie stoi mój dom. - Ojej! - zawołałam. - Widać stąd miejsce, gdzie 

mieszkam! 

-  Zawsze  była  taką  miłą  dziewczyną.  Nigdy  nie  mieliśmy  Ŝadnych  kłopotów 

wychowawczych  z  Heather  Chambers  przez  wszystkie  te  lata,  które  spędziła  w  Szkole 

Misyjnej.  Co  mogło  wywołać  u  niej  tyle  nienawiści  do  młodego  człowieka,  którego  ponoć 

kochała? 

Zerknęłam na niego przez ramię. 

- Ksiądz Ŝartuje? 

-  CóŜ,  tak,  wiem,  Ŝe  zerwali  ze  sobą,  ale  tak  skrajne  emocje...  ta  chęć  mordu...  To 

dziwne... 

Cmoknęłam zniecierpliwiona. 

-  Przepraszam,  wiem,  Ŝe  ksiądz  składał  śluby  czystości  i  tak  dalej,  ale  czy  naprawdę 

nigdy nie był ksiądz zakochany? Nie wie ksiądz, jak to jest? Ten chłopak ją spławił. Jeśli to 

nie jest powód, Ŝeby chcieć kogoś zabić, to nie wiem, jaki moŜe być inny. 

Przyglądał mi się zamyślony. 

- Mówisz na podstawie własnego doświadczenia? 

-  Kto,  ja?  Niezupełnie.  To  jest,  zakochiwałam  się  w  róŜnych  takich,  ale  nie  mogę 

powiedzieć,  Ŝeby  któryś  odwzajemnił  to  piękne  uczucie.  -  Ku  mojemu  Ŝalowi.  -  Jednak 

potrafię sobie wyobrazić, jak się czuła Heather, kiedy Bryce z nią zerwał. 

- Pragnęła śmierci - stwierdził ojciec Dominik. 

- Rzeczywiście. Ale okazało się, Ŝe to nie wystarczy. Nie spocznie, dopóki go stąd nie 

zabierze. 

- To przeraŜające. Naprawdę przeraŜające. Rozmawiałem z nią, gardło sobie zdarłem, 

a ona nie chciała słuchać. A teraz zdarza się coś takiego. Będę musiał doradzić temu młodemu 

człowiekowi, Ŝeby pozostał w domu, dopóki tego nie rozwiąŜemy. 

Roześmiałam się. 

background image

-  W  jaki  sposób  zamierza  ksiądz  to  zrobić?  Powie  mu  ksiądz,  Ŝe  jego  martwa 

dziewczyna chce go zabić? O, tak, to się spodoba wielebnemu. 

-  AleŜ  nie.  -  Ojciec  Dominik  otworzył  szufladę  i  zaczął  w  niej  czegoś  szukać.  - 

Wystarczy  odrobina  pomysłowości  i  pan  Martinson  nie  będzie  mógł  przychodzić  do  szkoły 

nawet tydzień. 

- O, BoŜe! - poczułam, jak blednę. - Chce go ksiądz otruć? Czy nie ma jakiejś reguły, 

która tego zakazuje? 

-  Otruć?  Nie,  nie,  Susannah.  Pomyślałem  o  wszach.  Pielęgniarka  przeprowadza 

przegląd raz w semestrze. Dopilnuję, Ŝeby pan Martinson okazał się cięŜkim przypadkiem... 

- To obrzydliwe! - wrzasnęłam. - Nie moŜe ksiądz zarazić wszami tego chłopca! 

Ojciec Dominik podniósł głowę znad szuflady. 

- Dlaczego nie? To się nam ogromnie przyda. Trzeba mu zapewnić bezpieczeństwo do 

czasu, aŜ sprowadzimy pannę Chambers na drogę rozsądku... 

- Nie moŜe go ksiądz zarazić wszami - powtórzyłam ostrzej, niŜ naleŜało. Nie wiem, 

dlaczego  tak  bardzo  mi  się  to  nie  spodobało,  poza  tym  Ŝe...  cóŜ,  ma  takie  ładne  włosy. 

Przyjrzałam im się z bliska, kiedy leŜeliśmy rozciągnięci na ziemi. Miękkie loki, w których z 

przyjemnością  zanurzyłabym  palce.  Na  myśl  o  tym,  Ŝe  mogłoby  się  w  nich  roić  od 

pasoŜytów, robiło mi się niedobrze. Jak to było w tym wierszyku dla dzieci? 

Spojrzałeś mi w oczy  

By mnie zauroczyć.  

Pogłaskałam twoje włosy 

I coś mnie ugryzło. 

Ojej - mruknęłam, siadając na biurku. - Proszę schować te wszy, dobrze? I pozwolić 

mnie załatwić sprawę z Heather. Mówił ksiądz, Ŝe jak długo z nią rozmawiał? Tydzień? 

- Od Nowego Roku. Tak, wtedy pojawiła się po raz pierwszy. Teraz wiem, Ŝe czekała 

na Bryce'a. 

- Zgadza się. Dobrze, proszę mi pozwolić tym się zająć. MoŜe musi po prostu pogadać 

z inną dziewczyną. 

-  Nie  wiem  -  powiedział  ojciec  Dominik,  patrząc  na  mnie  z  powątpiewaniem.  - 

Odnoszę  wraŜenie,  Ŝe  masz  pewne  skłonności  do...  cóŜ,  rozwiązań  siłowych.  Mediator, 

Susannah,  nie  powinien  uciekać  się  do  przemocy.  Mamy  pomagać  znękanym  duchom,  a  nie 

męczyć je. 

-  Słucham?  Był  ksiądz  przypadkiem  przed  chwilą  na  korytarzu?  Sądzi  ksiądz,  Ŝe 

powinnam po prostu stać tam i przekonać tę belkę, Ŝeby nie rozbiła Bryce'owi głowy? 

background image

- Oczywiście, Ŝe nie. Chciałem tylko powiedzieć, Ŝe gdybyś spróbowała okazać trochę 

współczucia... 

-  Mam  w  sobie  mnóstwo  współczucia,  ojcze.  Moje  serce  krwawi  z  powodu  tej 

dziewczyny,  naprawdę.  Ale  to  jest  moja  szkoła.  Rozumie  ksiądz?  Moja.  Nie  jej.  JuŜ  nie. 

Podjęła  decyzję,  od  której  nie  ma  odwrotu.  I  nie  pozwolę  jej  pociągnąć  za  sobą  Bryce'a  ani 

kogokolwiek innego. 

- CóŜ... - ojciec Dominik nie krył sceptycyzmu. - CóŜ, jeśli jesteś pewna... 

- Jestem. - Zeskoczyłam z biurka. - Proszę zdać się na mnie, dobrze? 

- Dobrze - odparł ojciec Dominik. Powiedział to jednak bez przekonania. Poprosiłam 

go  o  przepustkę, Ŝeby siostry się nie czepiały, kiedy będę wracała do klasy. Właśnie jedna z 

nich - nowicjuszka o surowej twarzy - studiowała ją z najwyŜszą uwagą, kiedy otworzyły się 

drzwi z tabliczką PIELĘGNIARKA i na korytarz wyszedł Bryce takŜe z przepustką. 

-  Hej  -  zawołałam.  -  Co  się  stało?  Czy  ona...  znaczy...  Czy  stało  ci  się  coś?  Jesteś 

ranny? 

-  Nie  -  uśmiechnął  się  trochę  nieśmiało.  -  CóŜ,  jeśli  nie  liczyć  tej  paskudnej  drzazgi, 

która dostała mi się pod paznokieć. Usiłowałem strzepnąć te wszystkie kawałeczki drewna z 

ubrania i wtedy tam wlazła i... 

Wyciągnął prawą rękę. Miał zabandaŜowany kciuk. 

- Au! - Skrzywiłam się. 

- Tak. - Zrobił ponurą minę. - UŜyła maści rtęciowo - chromowej, której nienawidzę. 

- Rany, ale miałeś paskudny dzień. 

- Nie aŜ tak. - Opuścił rękę. - W kaŜdym razie gdyby nie ty, byłby gorszy. Gdyby cię 

tam nie było, juŜ bym nie Ŝył. 

ZauwaŜył, Ŝe przed chwilą wyszłam z gabinetu dyrektora i zapytał: 

- Masz jakieś kłopoty? 

- Nie, skąd. Ojciec Dominik chciał, Ŝebym wypełniła jakieś formularze. Jestem nowa, 

wiesz. 

-  Jako  nowa  uczennica  -  odezwała  się  surowym  głosem  nowicjuszka  -  powinnaś 

przyjąć  do  wiadomości,  Ŝe  nie  pozwala  się  na  zbijanie  bąków  na  korytarzu.  Oboje 

powinniście udać się do swoich klas. 

Przeprosiłam  i  odebrałam  przepustkę.  Bryce  zaoferował  szarmancko,  Ŝe  pokaŜe  mi 

salę,  w  której  mam  kolejną  lekcję  i  siostra  zostawiła  nas,  usatysfakcjonowana.  Jak  tylko 

oddaliła się wystarczająco, by nas nie słyszeć, Bryce powiedział: 

background image

-  Masz  na  imię  Suze,  tak?  Jake  opowiadał  mi  o  tobie.  Jesteś  jego  nową  przyrodnią 

siostrą z Nowego Jorku? 

- Zgadza się - powiedziałam. - A ty jesteś Bryce Martinson. 

- Och, Jake o mnie wspomniał? 

Niemal roześmiałam się na myśl, Ŝe Śpiący mógłby się rozgadać na jakikolwiek temat. 

- Nie, nie Jake. 

Powiedział „och” takim smutnym tonem, Ŝe prawie zrobiło mi się go Ŝal. 

- Ludzie pewnie o mnie mówią, co? 

-  Trochę.  -  Poszłam  za  ciosem.  -  Przykro  mi  z  powodu  tego,  co  stało  się  z  twoją 

dziewczyną. 

- Mnie teŜ, moŜesz mi wierzyć. - Jeśli nie był zadowolony, Ŝe poruszyłam ten temat, 

nie okazał tego. - Nie chciałem nawet tu wrócić po... no, wiesz. Usiłowałem przenieść się do 

RLS,  ale  tam  jest  pełno.  Nawet  w  państwowej  szkole  mnie  nie  chcieli.  CięŜko  jest  zmienić 

szkołę, kiedy został tylko jeden semestr nauki. Nie musiałbym w ogóle wracać, gdyby nie to, 

Ŝ

e... wiesz. W college'ach zwykłe Ŝyczą sobie świadectwa ukończenia szkoły średniej. 

Roześmiałam się. 

- Słyszałam o tym. 

- Wszystko jedno. - Bryce zauwaŜył, Ŝe niosę płaszcz. Targałam go ze sobą cały dzień, 

poniewaŜ  nie  mogłam  uŜywać  szafki.  Drzwi  wgniotły  się  tak,  Ŝe  nie  dało  się  ich  otworzyć, 

kiedy cisnęłam w nie ciałem Heather. - Chcesz, Ŝebym to wziął? 

Tak mnie zaszokowała jego uprzejmość, Ŝe odparłam bez namysłu: 

- Pewnie. - I podałam mu płaszcz. Wsunął go pod ramię. 

- Więc pewnie wszyscy obwiniają mnie o to, co się stało z Heather - powiedział. 

- Nie wydaje mi się. Jeśli juŜ, to obwiniają Heather o to, co się stało z Heather. 

- Taak - mruknął Bryce. - Ale to ja ją do tego doprowadziłem, rozumiesz? Na tym to 

polega. Gdybym z nią nie zerwał... 

- Masz dość wysokie mniemanie o sobie, co? 

- Słucham? - Był wyraźnie zdumiony. 

-  Przyjmujesz,  Ŝe  zabiła  się  z  twojego  powodu,  a  mnie  nie  wydaje  mi  się,  Ŝeby  tak 

właśnie było. Popełniła samobójstwo, poniewaŜ była chora. Nie miałeś z tym nic wspólnego. 

To zerwanie mogło pełnić rolę katalizatora, doprowadzić ją do załamania nerwowego, które i 

tak  mogłoby  nastąpić  z  jakiejś  innej  przyczyny.  Rozwód  rodziców,  nieprzyjęcie  do  druŜyny 

cheerliderek,  śmierć  kota.  Cokolwiek.  Więc  nie  rób  sobie  takich  wyrzutów.  -  Dotarliśmy  do 

background image

drzwi  klasy.  Następną  lekcją  była  geometria  z  siostrą  Mary  Catherine.  Odwróciłam  się  do 

niego i wzięłam płaszcz. - CóŜ, tu wysiadam. Dzięki za podwiezienie. 

Przytrzymał rękaw płaszcza. 

-  Poczekaj.  -  Nie  widziałam  jego  oczu  -  szeroki  okap  chronił  przez  słońcem  i 

powodował,  Ŝe  w  pasaŜach  panował  półmrok.  Pamiętałam  jednak,  Ŝe  są  niebieskie.  W 

naprawdę  ładnym  odcieniu  błękitu.  -  Posłuchaj.  Pozwól  gdzieś  się  zaprosić  dzisiaj 

wieczorem. Chcę ci podziękować za uratowanie Ŝycia i za wszystko. 

-  Dziękuję  -  powiedziałam,  ciągnąc  płaszcz.  -  Ale  mam  juŜ  plany  na  dzisiaj.  -  Nie 

dodałam, Ŝe moje plany wiąŜą się jak najściślej z jego osobą. 

- No, to jutro wieczorem. - Ciągle nie puszczał płaszcza. 

- Posłuchaj, w ciągu tygodnia nie wolno mi nigdzie wychodzić - oznajmiłam. 

Nie  była  to  prawda.  Mimo  Ŝe  kilkakrotnie  odwiozła  mnie  do  domu  policja,  mama 

ufała  mi  całkowicie.  Gdybym  umówiła  się  z  jakimś  chłopcem,  na  pewno  nie  miałaby  nic 

przeciwko temu. Sęk w tym, Ŝe jak dotąd nie zaprosił mnie dokądkolwiek Ŝaden chłopak. Ani 

w dzień powszedni, ani w Ŝaden inny. 

Nie  dzieje  się  tak  dlatego,  Ŝe  jestem  brzydka.  Nie  przypominam  co  prawda  Cindy 

Crawford,  ale  nie  jestem  taka  znowu  najgorsza.  Chodzi  o  to,  Ŝe  w  szkole  zawsze  uwaŜano 

mnie  za  dziwadło.  Tak  się  zwykle  sądzi  o  dziewczynach,  które  gadają  same  ze  sobą  i  mają 

czasem do czynienia z policją. 

Nie zrozumcie mnie źle. Od czasu do czasu w szkole pojawiał się jakiś nowy chłopak i 

bywało, Ŝe okazywał mi zainteresowanie, dopóki ktoś nie naopowiadał mu o mnie dziwnych 

historii. Wtedy omijał mnie jak zadŜumioną. 

Chłopcy z WybrzeŜa Wschodniego. Co oni wiedzą? 

Teraz  jednak  miałam  szansę  zacząć  nowy  rozdział  Ŝycia,  z  nową  nieświadomą  mojej 

przeszłości  populacją  chłopców.  CóŜ,  jeśli  nie  liczyć  Śpiącego  i  Przyćmionego,  a  wątpię, 

Ŝ

eby  któryś  z  nich  puścił  parę  z  ust,  jako  Ŝe  Ŝaden  nie  naleŜy  do...  powiedzmy,  ludzi 

rozmownych. 

W kaŜdym razie, Ŝaden z nich z pewnością nie naopowiadał niczego Bryce'owi, gdyŜ 

jego następne słowa brzmiały: 

- Zatem w weekend. Co robisz w sobotę? 

Nie  byłam  przekonana,  czy  to  rzeczywiście  dobry  pomysł,  Ŝeby  wiązać  się  z 

chłopakiem, którego chce zabić jego zmarła dziewczyna. A jeśli na to wpadnie i spróbuje się 

na mnie mścić? Ojciec Dominik z pewnością by tego nie pochwalił. 

background image

A  z  drugiej  strony,  jak  często  takiej  dziewczynie  jak  ja  zdarza  się  umawiać  z  tak 

przystojnym chłopakiem jak Bryce Martinson? 

- W porządku. Sobota będzie dobra. Podjedziesz po mnie o siódmej? 

Uśmiechnął się szeroko, pokazując śliczne zęby - białe i równe. 

- O siódmej - powtórzył, puszczając wreszcie płaszcz. - Do zobaczenia o siódmej, jeśli 

nie wcześniej. 

- Do zobaczenia. - Stałam z ręką na klamce. - Och, Bryce, jeszcze jedno. 

Szedł korytarzem w stronę swojej klasy. 

- Tak? 

- UwaŜaj na siebie. 

Wydaje mi się, Ŝe puścił do mnie oko, ale trudno mieć pewność w tym półmroku. 

background image

Kiedy  po  lekcjach  wdrapałam  się  do  ramblera,  Profesor  wrzasnął,  podskakując  z 

podniecenia: 

-  Wszyscy  o  tobie  mówią!  Wszyscy  widzieli!  Uratowałaś  temu  chłopakowi  Ŝycie! 

Uratowałaś Ŝycie Bryce'owi Martinsonowi! 

- Nie uratowałam mu Ŝycia - stwierdziłam, spokojnie przekręcając tylne lusterko, Ŝeby 

sprawdzić, jak wyglądają moje włosy. Doskonale. Słone powietrze zdecydowanie im słuŜy. 

-  Właśnie,  Ŝe  tak.  Widziałem  tę  belkę.  Jeśliby  wylądowała  na  jego  głowie,  zabiłaby 

go! Uratowałaś mu Ŝycie, Suze. Naprawdę. 

- No, dobra - mruknęłam i rozsmarowałam odrobinę błyszczku na wargach. - MoŜe i 

tak. 

- BoŜe, byłaś tylko jeden dzień w szkole, a juŜ jesteś najpopularniejszą dziewczyną! 

Profesor  był  niesłychanie  podniecony.  Zastanawiam  się,  czy  to  nie  skutek  zaŜywania 

jakichś  medykamentów.  Lubię  go.  W  gruncie  rzeczy  lubię  go  najbardziej  spośród  synów 

Andy'ego. 

To właśnie on złoŜył mi wizytę poprzedniego wieczoru, kiedy zastanawiałam się, w co 

się  ubrać  pierwszego  dnia  do  szkoły,  i  zapytał  -  twarz  miał  przy  tym  bardzo  bladą  -  czy  nie 

chciałabym zamienić się z nim sypialniami. 

Spojrzałam  na  niego,  jakby  spadł  z  księŜyca.  Profesor  ma  miły  pokój,  ale  dlaczego 

mam zrezygnować z własnej łazienki i widoku na morze? Ani mi się śni. Nawet jeśli dzięki 

temu  miałabym  się  pozbyć  nieproszonego  współlokatora,  Jessego,  który  nie  pojawił  się, 

odkąd wysłałam go do wszystkich diabłów. 

- Skąd ci przyszło do głowy, Ŝe chciałabym się zamienić? - zapytałam. 

Wzruszył ramionami. 

- Nic, tylko... ten pokój jest taki trochę niesamowity, nie wydaje ci się? 

Wytrzeszczyłam  na  niego  oczy.  Nocna  lampka  rzucała  wesołą  róŜową  poświatę,  z 

odtwarzacza CD leciały piosenki Janet Jackson tak głośno, Ŝe mama juŜ dwa razy krzyczała, 

Ŝ

ebym  przyciszyła  „Niesamowity”  to  ostatnie  określenie  jakie  mogłoby  pasować  do  mojej 

sypialni. 

-  Niesamowity?  -  powtórzyłam,  ogarniając  spojrzeniem  całe  wnętrze.  Jessego  ani 

widu,  ani  słychu.  śadnych  duchów.  Znajdowaliśmy  się  zdecydowanie  w  świecie  Ŝywych.  - 

Co jest w nim niesamowitego? 

background image

Profesor wydął wargi. 

-  Nie  mów  tacie,  ale  badałem  historię  tego  domu  i  doszedłem  do  wniosku,  Ŝe  tu 

straszy. 

Zamrugałam nerwowo. Mała piegowata buzia była bardzo powaŜna. 

- ChociaŜ współczesna nauka odrzuciła większość rzekomych świadectw dotyczących 

zjawisk  paranormalnych  w  naszym  kraju  -  ciągnął  Profesor  -  istnieje  jednak  mnóstwo  do-

wodów  na  to,  Ŝe  owe  niewyjaśnione  zjawiska  rzeczywiście  mają  miejsce.  Badania,  jakie 

prowadziłem  w  tym  domu,  nie  wykazały,  jak  dotąd,  obecności  istot  niematerialnych,  na  co 

mogłoby  wskazywać  tak  zwane  „zimne  miejsce”.  Zaobserwowałem  jednak  w  tym  pokoju 

zdecydowane fluktuacje temperatury, co skłania mnie do przypuszczenia, iŜ niegdyś doszło tu 

do  bardzo  emocjonującego  wydarzenia,  moŜe  nawet  do  morderstwa,  i  Ŝe  jakaś  pozostałość 

ofiary  -  moŜemy  ją  nazwać  roboczo  „duchem”  -  nadal  tu  przebywa,  być  moŜe  w  próŜnej 

nadziei uzyskania zadośćuczynienia za przedwczesną śmierć. 

Oparłam się o kolumienkę przy łóŜku, bojąc się, Ŝe upadnę z wraŜenia. 

-  Oho  -  wydusiłam,  z  trudem  powstrzymując  drŜenie  głosu.  -  Wiesz,  jak  stworzyć 

przyjemną atmosferę. 

Profesor wyraźnie się zmieszał. 

- Przepraszam - mruknął, a koniuszki jego odstających uszu mocno poczerwieniały. - 

Nie powinienem był tego mówić. Wspomniałem o tym Jake'owi i Bradowi, ale oni sądzą, Ŝe 

mi  odbiło.  Pewnie  tak  jest.  -  Przełknął  ślinę  jak  bohater,  który  musi  zrobić,  co  do  niego 

naleŜy. - Uznałem jednak, Ŝe moim obowiązkiem jako męŜczyzny jest zaproponowanie ci tej 

zamiany. Widzisz, ja się nie boję. 

Uśmiechnęłam  się.  Szok  minął  i  ogarnęła  mnie  fala  czułości.  Byłam  wzruszona.  Ta 

oferta wymagała nie lada odwagi z jego strony. Naprawdę wierzył, Ŝe w moim pokoju straszy, 

a  jednak  gotów  jest  poświęcić  się  dla  mojego  dobra,  powodowany  staromodną  galanterią 

wobec kobiety. Nie moŜna go nie lubić. Wiem, co mówię. 

-  W  porządku,  Profesorku  -  powiedziałam,  zapominając  w  porywie  uczuć,  Ŝe  ten 

pseudonim  wymyśliłam  wyłącznie  na  własny  uŜytek.  -  Sądzę,  Ŝe  potrafię  sobie  poradzić  z 

kaŜdym zjawiskiem paranormalnym, jakie moŜe mieć tu miejsce. 

Nie wydawało się, Ŝeby obraził się za przezwisko. 

- CóŜ, jeśli naprawdę nie masz nic przeciwko temu... - powiedział z widoczną ulgą. 

- Nie, wszystko jest jak trzeba. Ale pozwól, Ŝe cię o coś zapytam. - Ściszyłam głos, na 

wypadek,  gdyby  Jesse  czaił  się  w  pobliŜu.  -  Czy  w  trakcie  swoich  badań  nie  natrafiłeś 

przypadkiem na imię tego nieszczęśnika, którego dusza nawiedza rzekomo mój pokój? 

background image

Profesor pokręcił głową. 

-  OtóŜ  jestem  pewien,  Ŝe  potrafiłbym  znaleźć  dla  ciebie  tę  informację,  jeśli  ci 

naprawdę zaleŜy. Mogę sprawdzić w bibliotece. Przechowują wszystkie gazety, jakie wyszły 

w  tym  rejonie,  odkąd  uruchomiono  pierwszą  drukarnię,  na  krótko  przed  zbudowaniem  tego 

domu. Są na mikrofilmach, ale jeśli poświęcę trochę czasu... 

Wydawało  mi  się  trochę  porąbane,  Ŝeby  dzieciak  spędzał  wolny  czas  w  jakimś 

ciemnym  magazynie  bibliotecznym,  przeglądając  mikrofilmy,  podczas  gdy  o  przecznicę  czy 

dwie dalej rozciąga się przepiękna plaŜa. Ale cóŜ, kaŜdy robi to, co lubi, no nie? 

- Świetnie - powiedziałam więc. 

Zrozumiałam teraz, Ŝe pewne zauroczenie Profesora moją osobą moŜe w kaŜdej chwili 

przybrać  niepokojące  rozmiary.  Najpierw,  z  własnej  i  nieprzymuszonej  woli  zgodziłam  się 

pozostać  w  pokoju  rzekomo  nawiedzanym  przez  ducha,  następnie  uratowałam  Ŝycie 

Bryce'owi Martinsonowi. Co dalej? Mam przebiec kilometr w trzy minuty? 

-  Posłuchaj  -  odezwałam  się,  podczas  gdy  Śpiący  walczył  z  zapłonem,  który  zwykł 

zapalać się dopiero za którymś razem - zrobiłam po prostu to, co kaŜdy by zrobił, gdyby stał 

dostatecznie blisko. 

- Brad stał dostatecznie blisko - stwierdził Profesor - i nic nie zrobił. 

Na to Przyćmiony: 

- Jezu Chryste, nie widziałem tej cholernej belki, jasne? Gdybym widział, teŜ bym go 

odepchnął. 

- Taak, ale nie widziałeś. Pewnie byłeś zbyt zajęty gapieniem się na Kelly Prescott. 

To kosztowało Profesora potęŜnego kuksańca w ramię. 

- Zamknij się, Dawidzie - burknął Przyćmiony. - Nic ci do tego. 

-  Wszyscy  się  zamknijcie  -  odezwał  się  Śpiący,  zdumiewająco  zrzędliwie,  jak  na 

niego.  -  Nigdy  nie  uruchomię  tego  przeklętego  samochodu,  jeśli  będziecie  mi  ciągle 

przeszkadzali.  Brad,  odczep  się  od  Dawida,  Dawidzie,  przestań  mi  ryczeć  nad  uchem,  a  ty, 

Suze, jeśli nie zabierzesz swojej wielkiej głowy sprzed lusterka, nie będę wiedział, jak jechać. 

Do diabła, nie mogę się doczekać, kiedy będę miał to camaro! 

Telefon  zadzwonił  po  obiedzie.  Mama  musiała  krzyczeć  z  dołu,  bo  akurat  miałam 

słuchawki  na  uszach.  Mimo  Ŝe  był  to  dopiero  pierwszy  dzień  nowego  semestru,  miałam 

mnóstwo  pracy  domowej,  zwłaszcza  z  geometrii.  W  starej  szkole  doszliśmy  do  siódmego 

działu.  Druga  klasa  w  Szkole  Misyjnej  była  juŜ  w  dwunastym.  Wiedziałam,  Ŝe  marnie 

skończę, jeśli nie zdołam nadrobić zaległości. 

background image

Kiedy  zeszłam  na  dół,  Ŝeby  odebrać  telefon,  mama  była  na  mnie  tak  wściekła,  Ŝe 

musiała  krzyczeć  -  oszczędza  struny  głosowe  ze  względu  na  pracę  -  Ŝe  nie  powiedziała  mi, 

kto dzwoni. Podniosłam słuchawkę. 

- Słucham? 

Po chwili ciszy usłyszałam głos ojca Dominika. 

-  Halo?  Susannah?  Czy  to  ty?  Przepraszam,  Ŝe  cię  niepokoję  w  domu,  ale  myślałem 

nad tym intensywnie i uwaŜam, tak, uwaŜam, Ŝe powinniśmy niezwłocznie coś z tym zrobić. 

Nie mogę przestać myśleć o tym, co by się stało z nieszczęsnym Bryce'em, gdyby nie ty. 

Obejrzałam się przez ramię. Przyćmiony grał w Coolboarderów - z tatą, jedyną osobą 

w  domu,  która  dawała  mu  wygrać  -  mama  pracowała  przy  komputerze,  Śpiący  wyszedł, 

zastępując  jakiegoś  roznosiciela  pizzy,  który  akurat  zachorował,  Profesor  natomiast  siedział 

przy stole w jadalni, opracowując jakiś projekt naukowy. 

- Eee... - bąknęłam - nie mogę teraz swobodnie rozmawiać. 

- Zdaję sobie z tego sprawę - powiedział ojciec Dominik. - I nie martw się, poprosiłem 

jedną z nowicjuszek, Ŝeby zaczęła tę rozmowę zamiast mnie. Twoja mama myśli pewnie, Ŝe 

to jakaś twoja nowa przyjaciółka ze szkoły. Ale chodzi o to, Susannah, Ŝe musimy coś zrobić 

i, jak sądzę, najlepiej dziś wieczorem... 

- Proszę posłuchać, nie ma powodu do niepokoju. Wszystko jest pod kontrolą. 

- Naprawdę? - zdziwił się ojciec Dominik. - Naprawdę? A to jakim sposobem? Jakim 

cudem wszystko jest pod kontrolą? 

- NiewaŜne. Ale robiłam to juŜ wcześniej. Wszystko będzie dobrze. Obiecuję. 

- Tak, dobrze, to ślicznie, Ŝe przyrzekasz, Ŝe będzie w porządku, ale widziałem cię juŜ 

w  akcji,  Susannah,  i  muszę  przyznać,  Ŝe  twoje  metody  nie  wywarły  na  mnie  pozytywnego 

wraŜenia. Za miesiąc spodziewamy się wizyty arcybiskupa i nie moŜemy... 

Odezwał się sygnał, Ŝe ktoś czeka na rozmowę. 

- Och, proszę chwilkę poczekać. Mam drugą rozmowę. - Wcisnęłam klawisz, mówiąc: 

- Mieszkanie państwa Ackerman - Simon. 

- Suze? - odezwał się głos, którego nie rozpoznałam. 

- Tak... 

- Cześć, tu Bryce. Co słychać? 

Spojrzałam na mamę. Marszczyła czoło, pogrąŜona w pracy. 

- Hm... Nic takiego. Czy moŜesz chwilę poczekać, Bryce? Mam kogoś na drugiej linii. 

- Jasne. 

Przełączyłam się znowu do ojca Dominika. 

background image

- Eee... cześć - rzuciłam, uwaŜając, Ŝeby nie zwrócić się do niego w sposób oficjalny. - 

Muszę  kończyć.  Mama  ma  waŜny  telefon  na  drugiej  linii.  Od  senatora.  Od  senatora 

stanowego. - Prawdopodobnie czeka mnie za to piekło, jeśli rzeczywiście ono istnieje, ale nie 

mogłam  wyjawić  ojcu  Dominikowi  prawdy:  Ŝe  zamierzam  chodzić  z  byłym  chłopakiem 

ducha. 

- Ach, oczywiście - powiedział ojciec Dominik. - Ja... cóŜ, jeśli masz juŜ jakiś plan... 

-  Mam.  Proszę  się  nie  martwić.  Nic  nie  zakłóci  wizyty  arcybiskupa.  Przyrzekam.  Do 

widzenia. - Rozłączyłam się i wróciłam do Bryce'a. - Cześć. Przepraszam. Co słychać? 

-  Och,  nic  takiego.  Właśnie  o  tobie  myślałem.  Na  co  byś  miała  ochotę  w  sobotę? 

Chciałabyś pójść gdzieś na kolację albo do kina, a moŜe jedno i drugie? 

Znów odezwał się sygnał drugiej linii. 

-  Bryce,  przepraszam  cię  bardzo,  tutaj  jest  prawdziwe  zoo,  czy  moŜesz  chwilkę 

poczekać? Dzięki. Halo? 

- Och, cześć, czy to Suze? - zapytał nieznany dziewczęcy głos. 

- Tak, słucham. 

-  Cześć  Suzie,  mówi  Kelly.  Kelly  Prescott.  Z  twojej  klasy.  Posłuchaj,  chciałam  ci 

tylko  powiedzieć,  Ŝe  to,  co  zrobiłaś  dzisiaj  dla  Bryce'a,  było  wspaniałe.  Nigdy  w  Ŝyciu  nie 

widziałam,  Ŝeby  ktoś  zachował  się  tak  odwaŜnie.  Powinni  to  podać  w  wiadomościach.  W 

kaŜdym razie, w sobotę urządzam małe spotkanie, nic specjalnego, takie tam party na basenie. 

Moi  starzy  wyjeŜdŜają,  a  basen  jest,  oczywiście,  podgrzewany,  więc  pomyślałam,  Ŝe  jakbyś 

miała ochotę, mogłabyś wpaść. 

Stałam  ze  słuchawką  w  ręku,  jakby  we  mnie  uderzył  piorun.  Kelly  Prescott, 

najbogatsza, najpiękniejsza dziewczyna w drugiej klasie, zaprasza mnie na party tego samego 

wieczoru,  kiedy  umówiłam  się  na  randkę  z  najseksowniejszym  chłopakiem  w  całej  szkole. 

Który akurat czeka na drugiej linii. 

_ Taak, pewnie, Kelly. Z największą przyjemnością. Czy Brad wie, gdzie to jest? 

- Brad? - zdziwiła się Kelly. - Och, Brad. Zgadza się, to twój przyrodni brat, prawda? 

Och, tak, zabierz go ze sobą Poza tym... 

-  Chętnie  bym  pogadała,  Kelly,  ale  mam  kogoś  na  drugiej  linii.  Czy  moŜemy  o  tym 

porozmawiać jutro w szkole? 

- AleŜ naturalnie. Cześć. 

Przełączyłam  się  znowu  do  Bryce'a  i  poprosiłam,  Ŝeby  poczekał  jeszcze  chwilę. 

Zakrywszy dłonią słuchawkę, wrzasnęłam: 

- Brad, party na basenie u Kelly Prescott w tę sobotę. Idziesz albo chrzań się. 

background image

Przyćmiony wypuścił joystick z ręki. 

- NiemoŜliwe! - ryknął radośnie. - Cholera, niemoŜliwe! 

- EjŜe! - Andy trzepnął go po głowie. - UwaŜaj, jak się wyraŜasz! 

Wróciłam do Bryce'a. 

- Kolacja to świetny pomysł. Wszystko, poza zdrową Ŝywnością. 

Bryce na to: 

- Fantastycznie! TeŜ nienawidzę zdrowej Ŝywności. Nie ma nic lepszego niŜ kawałek 

mięsa z frytkami i sosem... 

- Eee, tak, Bryce. Posłuchaj, znowu ktoś się usiłuje dodzwonić. Naprawdę mi przykro, 

ale powinnam odebrać, dobrze? Porozmawiamy jutro w szkole. 

- Och, jasne. - W głosie Bryce'a brzmiało zdumienie. Przypuszczalnie jestem pierwszą 

dziewczyną, która rozmawia z kimś jeszcze, kiedy on dzwoni. - Cześć, Suze. I, hm, dzięki raz 

jeszcze. 

- Nie ma sprawy. Zawsze do usług. - Znowu przełączyłam. - Halo? 

- Suze! Mówi Cee Cee! 

W tle usłyszałam ryk Adama: 

- I ja teŜ! 

- Słuchaj, dziewczyno - odezwała się Cee Cee - idziemy do Clutcha. Zabierzesz się z 

nami? Adam właśnie zrobił prawo jazdy. 

- Jestem legalny! - wrzasnął Adam do słuchawki. 

- Do Clutcha? 

- Taak, do Coffee Clutch, w centrum. Pijesz kawę, no nie? Jesteś przecieŜ z Nowego 

Jorku, co? 

Musiałam się chwilę zastanowić. 

- Um, tak, tylko Ŝe... muszę coś zrobić. 

-  Och,  daj  spokój.  Co  musisz  zrobić?  Wyprać  pelerynę?  Wiem,  Ŝe  jesteś  bohaterką  i 

pewnie nie masz czasu dla nas, maluczkich, ale... 

-  Nie  skończyłam  wypracowania  na  tysiąc  słów  na  temat  bitwy  pod  Bladensburgiem 

dla  pana  Waldena.  I  muszę  się  ostro  wziąć  do  geometrii,  jeśli  mam  nadąŜyć  za  wami, 

geniuszami. 

- Psiakość - mruknęła Cee Cee. - W porządku. Ale musisz obiecać, Ŝe jutro usiądziesz 

koło  nas  podczas  lunchu.  Chcemy  usłyszeć,  jak  to  było,  kiedy  przycisnęłaś  swoje  ciało  do 

ciała Bryce'a. Jak się czułaś i w ogóle. 

- Ja nie chcę - odezwał się pełen zgrozy głos Adama. 

background image

- Dobra - rzuciła Cee Cee. - No, więc to ja chcę wiedzieć wszystko na ten temat. 

Zapewniłam,  Ŝe  nie  pominę  Ŝadnego  szczegółu  i  rozłączyłam  się.  Przyjrzałam  się 

telefonowi.  Ku  mojemu  zachwytowi  nie  zadzwonił  ponownie.  AŜ  trudno  w  to  uwierzyć.  W 

Ŝ

yciu nie byłam tak rozchwytywana. Czułam się dziwnie. 

Okłamałam  ich,  oczywiście,  w  kwestii  pracy  domowej.  Wypracowanie  napisałam  i 

przerobiłam  dwa  rozdziały  z  geometrii.  Tyle  mniej  więcej  byłam  w  stanie  zdziałać  w  jeden 

wieczór. Prawda była taka, Ŝe miałam do załatwienia pewną sprawę poza domem i musiałam 

się trochę przygotować. 

Mediator  nie  potrzebuje  właściwie  narzędzi.  śadnych  krzyŜy  czy  święconej  wody, 

które ponoć przydają się do walki z wampirami. Zresztą nigdy dotąd nie spotkałam wampira, 

chociaŜ  spędzam  sporo  czasu  na  cmentarzach.  Co  do  duchów  jednak,  trzeba  zdać  się  na  łut 

szczęścia. 

Czasami, Ŝeby wykonać robotę jak naleŜy, trzeba się gdzieś włamać. A tego nie zrobi 

się bez narzędzi. Bardzo polecam przedmioty, które moŜna znaleźć na miejscu. Człowiek nie 

chodzi  wtedy  obładowany.  Zabieram  jednak  ze  sobą  pas  z  narzędziami  -  latarką, 

ś

rubokrętami, obcęgami itd. - który zakładam na czarne legginsy. Zapinałam go właśnie koło 

północy, zadowolona, Ŝe wszyscy w domu śpią - łącznie ze Śpiącym, który do tej pory zdąŜył 

wrócić z pizzerii - i akurat narzuciłam kurtkę, kiedy złoŜył mi wizytę stary znajomy. 

-  Ojej  -  zawołałam,  kiedy  dostrzegłam  jego  odbicie  w  lustrze,  przed  którym 

poprawiałam moją kreację. Słowo daję, widuję duchy od lat, ale nadal dostaję dreszczy, kiedy 

któryś  się  przy  mnie  materializuje.  Odwróciłam  się  gwałtownie,  zła  nie  dlatego,  Ŝe  się 

pojawił, ale Ŝe udało mu się mnie zaskoczyć. - Dlaczego ciągle tu jesteś? Wydawało mi się, 

Ŝ

e miałeś się wynieść. 

Jesse  przybrał  swobodną  pozę,  opierając  się  o  jedną  z  kolumienek  przy  łóŜku.  Jego 

ciemne  oczy  powędrowały  od  czubka  mojej  zakapturzonej  głowy  do  czubków  czarnych 

wysokich butów. 

-  Trochę  późno  na  wyjście  z  domu,  nie  sądzisz,  Susannah?  -  zapytał  obojętnie, 

jakbyśmy dyskutowali właśnie na temat drugiej ustawy o zbiegłych niewolnikach, którą, o ile 

się nie mylę, wydano mniej więcej w czasie, kiedy umarł. 

-  Uhm  -  burknęłam,  ściągając  kaptur.  -  Słuchaj,  bez  obrazy,  Jesse,  ale  to  mój  pokój. 

MoŜe byś zechciał go opuścić? I nie mieszaj się w moje sprawy, dobrze? 

Jesse ani drgnął. 

- Twojej mamie nie spodoba się, Ŝe tak późno wychodzisz. 

background image

-  Moja  mama.  -  Rzuciłam  mu  wściekłe  spojrzenie,  zadzierając  głowę.  Był  naprawdę 

niepokojąco wysoki jak na kogoś, kto nie Ŝyje. - Co ty moŜesz wiedzieć o mojej mamie? 

-  Bardzo  lubię  twoją  mamę  -  odparł  Jesse  spokojnie.  -  To  dobra  kobieta.  To 

prawdziwe  szczęście  mieć  tak  kochającą  matkę.  Myślę,  Ŝe  bardzo  by  ją  zmartwiło,  Ŝe 

wkraczasz na tak niebezpieczną drogę. 

Niebezpieczna droga. Zgadza się! 

- Taak, cóŜ, coś ci powiem, Jesse. Od dłuŜszego czasu wymykam się nocami z domu, 

a mama nigdy nie robiła z tego powodu afery. Wie doskonale, Ŝe potrafię o siebie zadbać. 

No dobrze, to kłamstwo, ale skąd on moŜe wiedzieć? 

- Doprawdy? - Jesse uniósł powątpiewająco czarną brew. Zwróciłam uwagę, Ŝe przez 

ś

rodek owej brwi biegnie blizna, jakby ktoś ciął Jessego noŜem po twarzy. Byłam w stanie to 

zrozumieć.  Zwłaszcza  kiedy  parsknął  śmiechem,  mówiąc:  -  Nie  sądzę,  querida.  Nie  w  tym 

wypadku. 

Podniosłam do góry obie ręce. 

-  W  porządku.  Po  pierwsze,  nie  mów  do  mnie  po  hiszpańsku.  Po  drugie,  nie  masz 

pojęcia, dokąd idę, więc bądź łaskaw się odczepić. 

- AleŜ wiem, dokąd się wybierasz, Susannah. Idziesz do szkoły, Ŝeby porozmawiać z 

tą  dziewczyną,  która  próbuje  zabić  chłopca,  tego  chłopca,  który  chyba  ci  się...  podoba. 

Zapewniam cię, querida, Ŝe sama nie dasz sobie z nią rady. Powinnaś zabrać ze sobą księdza. 

Wytrzeszczyłam  oczy.  Miałam  wraŜenie,  Ŝe  wychodzą  mi  z  orbit,  ale  to  mi  się 

naprawdę nie mieściło w głowie. 

- Co? - wyjąkałam. - Skąd wiesz to wszystko? Czy ty... mnie szpiegujesz? 

Po wyrazie mojej twarzy zorientował się, Ŝe powiedział za duŜo, bo wyprostował się i 

oświadczył stanowczo: 

- Nie wiem, co masz na myśli. Wiem tylko, Ŝe naraŜasz się na niebezpieczeństwo. 

- Śledziłeś mnie - stwierdziłam, celując w niego oskarŜycielsko palcem. - Zgadza się? 

BoŜe, Jesse, mam juŜ starszego brata, wielkie dzięki. Nie musisz za mną łazić... 

-  O,  tak  -  powiedział  Jesse  z  sarkazmem  -  ten  brat  niezmiernie  się  o  ciebie  troszczy. 

Prawie tak samo jak o to, Ŝeby się wyspać. 

-  EjŜe!  -  zawołałam,  poczuwając  się  do  obrony  Śpiącego.  -  On  pracuje  po  nocach, 

jasne? Oszczędza na camaro! 

Jesse wykonał coś, co, jak podejrzewam, w 1850 roku uchodziło za wulgarny gest. 

- Nigdzie nie pójdziesz. 

- Tak? - Odwróciłam się i ruszyłam do drzwi. - Spróbuj mnie zatrzymać, truposzu. 

background image

Znał  się  na  swojej  robocie.  Kiedy  połoŜyłam  rękę  na  klamce,  zasuwka  wskoczyła  na 

miejsce.  Przedtem  nawet  nie  zauwaŜyłam,  Ŝe  na  drzwiach  jest  zasuwka.  Musi  być  bardzo 

stara. Jednej części brakowało, a klucz z pewnością zginął dawno temu. 

Stałam  przez  pół  minuty,  wpatrując  się  w  zadziwieniu  we  własną  dłoń,  naciskającą 

bezskutecznie  klamkę.  W  końcu  wciągnęłam  głęboko  powietrze,  tak  jak  radził 

psychoterapeuta  mamy.  Nie  sugerował,  Ŝebym  stosowała  tę  technikę,  mając  do  czynienia  z 

uciąŜliwym duchem. Radził robić to wtedy, kiedy będę w stresie. 

Pomogło. Bardzo. 

- No, dobrze - westchnęłam, odwracając się. - Jesse. To nie w porządku. 

Jesse  wydawał  się  zmieszany.  Widziałam  wyraźnie,  Ŝe  nie  jest  z  siebie  zadowolony. 

Ktoś,  kto  zabił  go  w  poprzednim  Ŝyciu,  z  pewnością  nie  uczynił  tego  w  odwecie  za  jakiś 

okrutny  uczynek.  Jesse  nie  lubił  ranić  ludzi.  Był  dobrym  człowiekiem.  W  kaŜdym  razie 

próbował. 

-  Nie  mogę.  Susannah,  nie  chodź  tam.  Ta  kobieta...  ta  dziewczyna,  Heather,  nie  jest 

taka, jak duchy, które spotykałaś do tej pory. Jest przepełniona nienawiścią. Zabije cię. 

Uśmiechnęłam się do niego zachęcająco. 

- No więc muszę się jej pozbyć, prawda? Daj spokój. Otwórz drzwi. 

Zawahał  się.  Przez  sekundę  myślałam,  Ŝe  to  zrobi.  W  końcu  jednak  nie  zdecydował 

się. Stał tylko z zakłopotanym, ale... zdecydowanym wyrazem twarzy. 

-  Jak  sobie  chcesz.  -  OkrąŜyłam  go  i  skierowałam  się  wprost  do  okna.  Postawiłam 

nogę  na  lawie,  którą  zrobił  Andy  i  bez  wysiłku  uniosłam  siatkę  w  środkowym  oknie. 

PrzełoŜyłam nogę przez parapet, kiedy poczułam, Ŝe chwyta mnie za nadgarstek. 

Odwróciłam  głowę.  Nie  widziałam  jego  twarzy,  poniewaŜ  w  pokoju  paliła  się  tylko 

mała lampka, ale słyszałam wyraźnie błagalną nutkę w jego głosie. 

- Susannah. 

I tyle. Tylko moje imię. 

Nie odezwałam się. Nie mogłam. Właściwie mogłam, bo nie zaschło mi w gardle... Po 

prostu... nie wiem. 

Zamiast tego zerknęłam na jego dłoń, duŜą i śniadą, nawet na tle mojej czarnej kurtki. 

Miał  mocny  chwyt,  jak  na  nieŜywego  faceta.  Nawet  jak  na  Ŝywego.  PodąŜył  za  moim 

wzrokiem i zobaczył swoją dłoń ściskającą mój nadgarstek. 

Puścił  mnie,  jakby  moja  skóra  pokryła  się  nagle  bąblami.  Wygramoliłam  się  przez 

okno. Kiedy udało mi się bez szwanku przejść po dachu nad gankiem, a następnie zeskoczyć 

na ziemię, spojrzałam w okno mojego pokoju. 

background image

Jessie, oczywiście, zniknął. 

background image

10 

Była chłodna jasna noc. Pełnia księŜyca. Stojąc przed domem, widziałam, jak wisi nad 

morzem niczym Ŝarówka. Nie taka stuwatowa jak słońce, ale moŜe dwudziestka piątka, jakich 

uŜywa się do lamp biurowych z obracanym kloszem. Pacyfik, który z tej odległości wydawał 

się  gładki  niczym  szkło,  był  doskonale  czarny,  jeśli  nie  liczyć  białego  jak  papier  cienkiego 

pasma księŜycowego światła. 

W  tym  świetle  widziałam  wyraźnie  czerwoną  kopułę  kościoła  Misji.  To  jednak  nie 

oznacza  wcale,  Ŝe  Misja  jest  blisko.  Czekały  mnie  dobre  dwa  kilometry  drogi.  W  kieszeni 

miałam  kluczyki  od  ramblera,  które  zwinęłam  pół  godziny  wcześniej.  Metal  nagrzał  się  od 

mojego  ciała.  Rambler,  turkusowy  w  świetle  dnia,  teraz,  w  cieniu  podjazdu,  sprawiał 

wraŜenie szarego. 

Dobra, wiem, Ŝe nie mam prawa jazdy, ale jeśli Przyćmiony daje sobie radę... 

No, niech będzie. Stchórzyłam. Czy nie lepiej się stało, Ŝe postanowiłam zrezygnować 

zjazdy? W końcu nie za bardzo wiem, co i jak. Nie, no umiem prowadzić, tylko nie miałam 

okazji pojeździć, poniewaŜ całe Ŝycie spędziłam w światowej stolicy transportu publicznego. 

Och,  niewaŜne.  Odwróciłam  się  i  ruszyłam  w  stronę  garaŜu.  W  domu  jest  trzech 

chłopaków, zgadza się? Musi więc być przynajmniej jeden rower. 

Znalazłam.  Chłopięcy  rower  z  tą  cholerną  poprzeczką  i  z  obrzydliwie  twardym 

wąskim  siodełkiem.  Wydawał  się  jednak  w  porządku.  Nie  miał,  w  kaŜdym  razie,  płaskich 

opon. 

Ale  jak  ja  będę  wyglądała?  Ubrana  na  czarno  dziewczyna,  mknąca  o  północy  na 

rowerze ulicami miasta. 

Nie  sądziłam,  Ŝe  znajdę  jakąś  odblaskową  taśmę,  ale  uznałam,  Ŝe  kask  rowerowy 

zupełnie wystarczy. W garaŜu wisiał jeden na kołku. Zsunęłam kaptur bluzy i zapięłam kask. 

O, tak. Elegancja i dbałość o bezpieczeństwo - to cała ja. 

Ruszyłam w dół. świrową alejką nie jedzie się specjalnie wygodnie, zwłaszcza na dół. 

A,  jak  się  okazało,  droga  przez  cały  czas  prowadziła  w  dół,  jako  Ŝe  dom,  z  którego  tak 

ś

wietnie  widać  zatokę,  stoi  uczepiony  zbocza  czegoś,  co  jest  w  gruncie  rzeczy  górą. 

ZjeŜdŜanie  w  dół  jest  zdecydowanie  łatwiejsze  niŜ  jazda  pod  górę.  Nie  liczyłam  na  to,  Ŝe 

pokonam tę drogę na rowerze w drugą stronę. Czeka mnie pchanie roweru pod górę. Jazda w 

dół nieźle dała mi się we znaki. Górka była tak stroma, droga tak kręta, a nocne powietrze tak 

background image

zimne, Ŝe jechałam z duszą na ramieniu, a po policzkach spływały mi łzy, wywołane wiatrem. 

No i te wyboje... 

BoŜe!  Jak  to  przeklęte  siodełko  wbijało  mi  się  w siedzenie, kiedy podskakiwałam na 

nierównej drodze! 

Ale  wzgórze  nie  było  jeszcze  najgorsze.  Na  dole  znalazłam  się  na  skrzyŜowaniu.  To 

przeraziło  mnie  dziesięć  razy  bardziej  niŜ  jazda  w  dół,  poniewaŜ,  chociaŜ  było  dobrze  po 

północy,  nadal  panował  duŜy  ruch.  Zatrąbił  na  mnie  jakiś  samochód.  Nie  moja  wina. 

ZjeŜdŜając,  nabrałam  takiego  rozpędu,  Ŝe  gdybym  usiłowała  zahamować,  to  przeleciałabym 

przez kierownicę. Jechałam więc dalej, o włos uniknąwszy zderzenia z pikapem, a potem, nie 

wiem jak, znalazłam się na parkingu koło szkoły. 

Misja w nocy wygląda zupełnie inaczej niŜ w dzień. Na parkingu nie ma ani jednego 

wozu i panuje taka cisza, Ŝe słychać, jak na plaŜy w Carmelu fale uderzają o brzeg. 

Ponadto,  pewnie  ze  względu  na  turystów,  zainstalowano  reflektory,  które  oświetlały 

kopułę  i  cały  front  kościoła  z  ogromną,  łukowato  sklepioną  bramą.  Z  tyłu,  gdzie  się 

zatrzymałam,  panował  mrok.  Co  mi  akurat  niezwykle  odpowiadało.  Ukryłam  rower  za 

pojemnikiem na śmieci, powiesiłam kask na kierownicy i podeszłam do okna. Misja powstała 

w  czasach  dinozaurów,  kiedy  nie  znano  klimatyzacji  czy  centralnego ogrzewania, więc Ŝeby 

utrzymać  chłód  latem  i  ciepło  zimą,  stawiano  domy  o  naprawdę  grubych  murach.  A  to 

oznacza,  Ŝe  okna  są  osadzone  dość  głęboko  w  ścianie  z  palonej  cegły  i  mają  szerokie 

parapety.  Wdrapałam  się  na  jeden  z  takich  parapetów  i  rozejrzałam  dokoła,  Ŝeby  sprawdzić, 

czy nikt mnie nie śledzi. Nie było nikogo, jeśli nie liczyć kilku borsuków grzebiących w po-

jemniku  na  śmieci  w  poszukiwaniu  resztek  lunchu.  Osłoniłam  twarz  dłońmi,  Ŝeby  nie 

przeszkadzało mi światło księŜyca i zajrzałam do środka. 

Klasa pana Waldena. Noc była na tyle jasna, Ŝe widziałam zapisaną jego ręką tablicę i 

plakat przedstawiający Boba Dylana, jego ulubionego poetę. 

Wybicie  jednego kwadracika szyby w staromodnej Ŝelaznej ramce, wsunięcie ręki do 

ś

rodka  i  otwarcie  okna  zajęło  mi  chwilę.  Jeśli  chodzi  o  włamywanie  się  przez  okno,  to 

najtrudniejszą  rzeczą  nie  jest  wybijanie  szyby  ani  nawet  wkładanie  ręki  do  wewnątrz. 

Najbardziej  trzeba  uwaŜać,  wyciągając  ją,  bo  wtedy  moŜna  się  najdotkliwiej  pokaleczyć. 

Mimo  Ŝe  wkładałam  specjalne  rękawice  do  walki  z  duchami,  czarne,  grube,  wzmocnione 

gumą na kostkach, zdarzało mi się zaczepiać rękawem i wyjmować podrapaną rękę. 

Tym  razem  nie  przytrafiło  mi  się  nic  takiego.  Okno  otwierało  się  do  środka,  więc 

mieściłam się w nim z łatwością. Zdarzało mi się włamać do pomieszczeń wyposaŜonych w 

system alarmowy, co kończyło się niezbyt przyjemną przejaŜdŜką na tylnym siedzeniu wozu 

background image

naleŜącego  do  nowojorskiej  policji,  jednak  Misja  nie  wprowadziła  jeszcze  tak 

wyrafinowanych  zabezpieczeń.  Ograniczano  się  do  zamykania  drzwi  i  okien,  z  nadzieją  Ŝe 

moŜe nic złego się nie stanie. 

To takŜe bardzo mu odpowiadało. 

Kiedy stanęłam na podłodze klasy, zamknęłam okno. Po co alarmować stróŜa? Szybko 

przeszłam  między  ławkami,  poniewaŜ  drogę  oświetlał  mi  księŜyc.  A  kiedy  udało  mi  się 

otworzyć drzwi i wyjść pod daszek od strony dziedzińca, stwierdziłam, Ŝe latarka w ogóle nie 

będzie mi potrzebna. Podwórze było zalane światłem. Przypuszczam, Ŝe Misję udostępnia się 

turystom  do  późnych  godzin  wieczornych,  bo  wszędzie  na  dachu  porozstawiano  wielkie, 

ś

wiecące na Ŝółto reflektory, skierowane na róŜne interesujące miejsca: najwyŜszą palmę, tę z 

największym krzewem hibiskusa u stóp, fontannę, która nadal tryskała wodą. Oświetlony był 

teŜ oczywiście posąg ojca Serry, przy czym jeden reflektor wydobywał z mroku jego brązową 

głowę, inny zaś głowy klęczących u jego stóp Indianek. 

Dobrze się składa, Ŝe ojciec Serra jest od dawna w parku sztywnych. Mam wraŜenie, 

Ŝ

e posąg nie przypadłby mu raczej do gustu. 

Na dziedzińcu nie było Ŝywego ducha. Nikogusieńko. Poza cichym pluskaniem wody 

i  graniem  świerszczy,  nie  rozlegał  się  Ŝaden  dźwięk.  Panował  nieziemski  spokój.  Byłam 

zaskoczona,  poniewaŜ  Ŝadna  z  moich  szkół  nigdy  nie  robiła  na  mnie  takiego  wraŜenia.  A  ta 

owszem, dopóki za moimi plecami nie odezwał się ktoś szorstkim głosem: 

- A co ty tutaj robisz? 

Odwróciłam się na pięcie i stanęłam z nią twarzą w twarz. Opierała się o swoją szafkę 

-  przepraszam,  moją  szafkę  -  patrząc  na  mnie  gniewnie,  z  ramionami  skrzyŜowanymi  na 

piersi.  Miała  na  sobie  bardzo  ładne  ciemnografitowe  spodnie  i  szary  kaszmirowy  sweterek. 

Na  szyi  zawiesiła  naszyjnik  z  pereł  -  jedna  perła  na  kaŜde  święta  BoŜego  Narodzenia  i 

urodziny  -  otrzymany  zapewne  od  kochających  dziadków.  WłoŜyła  równieŜ  czarne 

błyszczące  mokasyny.  Włosy,  lśniące  w  świetle  reflektorów,  wydawały  się  gładkie  i 

szczerozłote.  Była  naprawdę  piękną  dziewczyną.  Tym  bardziej  szkoda,  Ŝe  strzeliła  sobie  w 

głowę. 

- Heather - powiedziałam, ściągając kaptur. - Cześć. Przepraszam, Ŝe przeszkadzam... 

- zawsze lepiej zacząć od uprzejmości - ale sądzę, Ŝe powinnyśmy porozmawiać. 

Heather  ani  drgnęła.  ZmruŜyła  tylko  oczy.  Bardzo  jasne,  chyba  szare.  Długie  rzęsy 

pociągnęła tuszem, a na powiekach miała kreski zrobione grafitową kredką. 

-  Porozmawiać?  -  powtórzyła  Heather.  -  Och,  pewnie.  Jakbym  miała  ochotę  z  tobą 

rozmawiać. Wiem o tobie wszystko, Suzie. 

background image

Skrzywiłam się. 

- Mam na imię Suze - sprostowałam. 

- Wszystko jedno. Wiem, po co tu przyszłaś. 

- To dobrze - stwierdziłam. - W takim razie nie muszę niczego wyjaśniać. Usiądziemy 

gdzieś, Ŝeby pogadać? 

-  Pogadać?  Dlaczego  miałabym  z  tobą  gadać?  Co  ty  myślisz,  Ŝe  na  głupią  trafiłaś? 

BoŜe, wydaje ci się, Ŝe jesteś sprytna. Myślisz, Ŝe moŜesz się tak po prostu wepchać, co? 

- Słucham? 

- Na moje miejsce. - Wyprostowała się i ruszyła w stronę fontanny. - Ty - rzuciła mi 

spojrzenie przez ramię - nowa dziewczyna. Nowa dziewczyna, która sądzi, Ŝe moŜe się tak po 

prostu  wślizgnąć  na  miejsce,  które  ja  zostawiłam.  Dostałaś  moją  szafkę.  Prawie  ci  się  udało 

ukraść  moją  najlepszą  przyjaciółkę.  Wiem,  Ŝe  Kelly  dzwoniła  do  ciebie  i  zaprosiła  cię  na 

swoją głupią imprezę. A teraz ci się wydaje, Ŝe moŜesz ukraść mojego chłopaka. 

Oparłam ręce na biodrach. 

-  To  nie  jest  twój  chłopak,  Heather,  zapomniałaś?  Zerwał  z  tobą.  Dlatego  umarłaś. 

Przestrzeliłaś sobie głowę w obecności jego matki. 

Heather otworzyła szeroko oczy. 

- Zamknij się - warknęła. 

- Strzeliłaś sobie w głowę w obecności jego matki, bo byłaś zbyt głupia, Ŝeby zdawać 

sobie sprawę, Ŝe Ŝaden chłopak, nawet Bryce Martinson, nie jest wart takiej ceny. - Przeszłam 

obok  niej  na  jedną  ze  Ŝwirowanych  ścieŜek  między  klombami  ogrodu.  Nie  chciałam 

przyznać,  nawet  sama  przed  sobą,  Ŝe  stanie  pod  dachem,  po  tym,  co  się  przydarzyło 

Bryce'owi,  napawa  mnie  niepokojem.  -  BoŜe,  musiałaś  być  wściekła,  kiedy  zrozumiałaś,  co 

zrobiłaś. Zabiłaś się. I to z powodu takiej bzdury. Z powodu chłopaka. 

-  Zamknij  się!  -  Tym  razem  wrzasnęła.  Zacisnęła  dłonie  w  pięści,  zamknęła  oczy  i 

lekko  się  zgarbiła.  Dzwoniło  mi  w  uszach.  Nikt  jednak  nie  nadbiegł  od  strony  probostwa, 

gdzie paliły się światła. Gołębice, gruchające na dachu, umilkły, gdy pojawiła się Heather, a 

ś

wierszcze przerwały nocną serenadę. 

Ludzie na ogół nie słyszą duchów, zwierzęta, nawet owady są nadzwyczaj wyczulone 

na  zjawiska  paranormalne.  Maks,  pies  Ackermanów,  z  powodu  Jessego  nie  zbliŜa  się  do 

mojego pokoju. 

- Nie drzyj się, to bez sensu - powiedziałam. - Nikt poza mną cię nie usłyszy. 

- Będę krzyczała, ile mi się podoba! - wrzasnęła. 

background image

Ziewając,  podeszłam  do  ławki  pod  posągiem  ojca  Serry  i  usiadłam.  U  podstawy 

posągu zauwaŜyłam tabliczkę. Dzięki światłu księŜyca i reflektorom odczytałam ją bez trudu. 

Czcigodny  ojciec  Junipero  Serra  -  głosił  napis  -  1713  -  1784.  Jego  prawość  i 

skromność były lekcją dla Wszystkich, którzy go znali i korzystali z jego nauk. 

Słuchasz mnie? - krzyknęła Heather. Spojrzałam na nią uwaŜnie. 

Przestała krzyczeć, podeszła bliŜej, a jej twarz zamieniła się w maskę nienawiści. 

- Posłuchaj mnie, suko - wysyczała, zatrzymując się o kilka centymetrów ode mnie —

chcę, Ŝebyś stąd zniknęła, rozumiesz? Chcę, Ŝebyś odeszła z tej szkoły. To jest moja szafka. 

Kelly  Prescott  jest  moją  najlepszą  przyjaciółką.  A  Bryce  Martinson  jest  moim  chłopakiem! 

Wynoś się stąd, wracaj, skąd przyszłaś. Zanim się pojawiłaś, wszystko było w porządku. 

Musiałam jej przerwać. 

-  Wybacz,  Heather,  ale  to  nieprawda,  Ŝe  wszystko  było  w  porządku.  Wiesz,  skąd 

wiem?  Bo  nie  Ŝyjesz.  Rozumiesz?  Nie  Ŝyjesz.  Zmarli  nie  mają  szafek  ani  najlepszych 

przyjaciółek, ani chłopaków. A wiesz, dlaczego? PoniewaŜ nie Ŝyją. 

Heather  wyglądała  tak,  jakby  zaraz  znowu  miała  zacząć  wrzeszczeć,  ale  zdusiłam  jej 

krzyk w zarodku, mówiąc spokojnie i łagodnie: 

- Wiem, Ŝe popełniłaś błąd. Straszliwy, przeraŜający błąd... 

-  To  nie  ja  popełniłam  błąd  -  powiedziała  Heather  cicho.  -  Bryce  popełnił  błąd.  To 

Bryce ze mną zerwał. 

-  Taak,  zgadza  się,  nie  ten  błąd  miałam  na myśli. Mówiłam o twoim samobójstwie z 

powodu głupiego chłopaka, który z tobą... 

-  Jeśli  uwaŜasz,  Ŝe  jest  głupi  -  przerwała  mi,  chichocząc  złośliwie  -  to  dlaczego 

umówiłaś  się  z  nim  na  sobotę?  Słyszałam,  jak  cię  zapraszał.  Szczur.  Prawdopodobnie 

zdradzał mnie kaŜdego dnia, kiedy ze sobą chodziliśmy. 

- No, cudownie. Jeszcze jeden powód, Ŝeby się przez niego zabić. 

Na  jej  rzęsach  zabłysły  łzy,  lśniące  jak  kryształki,  które  kupuje  się  w  sklepie  i 

przyczepia do paznokci. 

- Kochałam go - szepnęła. - Skoro nie mogłam go mieć, nie miałam po co Ŝyć. 

- A teraz, kiedy nie Ŝyjesz - powiedziałam zmęczonym tonem - uznałaś, Ŝe powinien 

do ciebie dołączyć, zgadza się? 

-  Nie  podoba  mi  się  tutaj  -  ciągnęła  cicho.  -  Nikt  mnie  nie  widzi.  Tylko  ty  i  ojciec 

Dominik. Jestem taka samotna... 

- Tak. To zrozumiałe. Ale nawet jeśli zdołasz go zabić, prawdopodobnie nie będzie ci 

za to specjalnie wdzięczny. 

background image

-  Sprawię,  Ŝe  mnie  polubi  -  w  głosie  Heather  zabrzmiała  pewność.  -  W  końcu 

będziemy tylko we dwoje, on i ja. Będzie musiał mnie polubić. 

Pokręciłam głową. 

- Nie, Heather, to nie działa w ten sposób. Popatrzyła na mnie w napięciu. 

- Co masz na myśli? 

-  Jeśli  zabijesz  Bryce'a,  nie  ma  gwarancji,  Ŝe  on  trafi  tutaj,  do  ciebie.  Nie  wiem  na 

pewno,  co  się  dzieje  z  ludźmi  po  śmierci,  ale  wydaje  mi  się,  Ŝe  w  kaŜdym  przypadku  jest 

inaczej.  Jeśli  go  zabijesz,  pójdzie  tam,  gdzie  mu  przeznaczone.  Niebo,  piekło,  kolejne 

wcielenie, nie jestem pewna. Wiem jednak, Ŝe nie znajdzie się tutaj, z tobą. To nie wygląda w 

ten sposób. 

- Ale... - zdenerwowała się Heather - to niesprawiedliwe! 

- Mnóstwo jest niesprawiedliwych rzeczy, Heather. Na przykład to, Ŝe musisz cierpieć 

przez  całą  wieczność  z  powodu  błędu,  który  popełniłaś  pod  wpływem  impulsu.  Gdybyś 

wiedziała, co się dzieje po śmierci, z pewnością byś tego nie zrobiła. Ale to nie musi być tak. 

Spojrzała na mnie. Łzy zastygły na jej rzęsach, jak okruszki lodu. 

- Nie musi? 

- Nie, nie musi. 

- Chcesz powiedzieć... chcesz powiedzieć, Ŝe mogę wrócić? Skinęłam głową. 

- MoŜesz. MoŜesz zacząć wszystko od początku. Pociągnęła nosem. 

- W jaki sposób? 

- Musisz się tylko zdecydować. 

Jej piękną buzię wykrzywił na chwilę grymas zawodu. 

- Ale ja juŜ dawno uznałam, Ŝe tego właśnie chcę. Jedyne, czego chcę, odkąd... odkąd 

to się wydarzyło... to odzyskać swoje Ŝycie. 

Pokręciłam głową. 

-  Nie,  Heather,  źle  mnie  zrozumiałaś.  Nigdy  nie  wrócisz  do  swojego  poprzedniego 

Ŝ

ycia.  Ale  moŜesz  zacząć  nowe.  Będzie  lepsze  niŜ  to  tutaj,  niŜ  wieczna  samotność, 

wściekanie się na ludzi, ranienie ich... 

-  Powiedziałaś,  Ŝe  mogę  odzyskać  swoje  Ŝycie!  -  wrzasnęła.  W  jednej  chwili 

zrozumiałam, Ŝe ją straciłam. 

- Nie chodzi mi o twoje poprzednie Ŝycie. Miałam na myśli Ŝycie w ogóle... 

Było jednak za późno. Ogarnęło ją szaleństwo. 

background image

Stało się dla mnie jasne, dlaczego rodzice Bryce'a wysłali go na Antiguę. śałowałam, 

Ŝ

e  mnie  tam  nie  ma.  Chciałam  być  gdzie  indziej,  byle  nie  stać  na  drodze  tej  dziewczyny, 

kiedy jest wściekła. 

-  Powiedziałaś  -  krzyczała  Heather  -  powiedziałaś,  Ŝe  mogę  odzyskać  swoje  Ŝycie! 

Okłamałaś mnie! 

- Heather, nie okłamałam cię. Chciałam tylko powiedzieć, Ŝe twoje Ŝycie minęło, sama 

je ucięłaś. Wiem, Ŝe to straszne, powinnaś była pomyśleć o tym, zanim... 

Przerwała mi nieludzkim wyciem. 

- Nie pozwolę ci, nie pozwolę ci przejąć mojego Ŝycia! 

- Heather, juŜ ci mówiłam, Ŝe nie próbuję zrobić niczego takiego. Mam swoje własne 

Ŝ

ycie. Niepotrzebne mi twoje... 

Teraz, kiedy ptaki i świerszcze umilkły, na dziedzińcu słychać było tylko plusk wody 

w  fontannie.  Ten  dźwięk  nagle  wydał  mi  się  dziwny.  Pojawiło  się  jakieś  bulgotanie. 

Zerknęłam w tamtą stronę. Z powierzchni wody unosiła się para. To by mnie tak bardzo nie 

zdziwiło,  ostatecznie  jest  zimno,  a  temperatura  wody  moŜe  być  wyŜsza  od  temperatury 

powietrza, gdyby nie wielki bąbel, który nagle prysnął na wzburzonej tafli. 

Wtedy zrozumiałam. Woda się gotowała. Wściekłość Heather spowodowała, Ŝe woda 

osiągnęła temperaturę wrzenia. 

- Heather - zawołałam z ławki - Heather, posłuchaj, musisz się uspokoić. Nie moŜemy 

rozmawiać, kiedy jesteś... 

-  Powiedziałaś...  -  zauwaŜyłam  z  przeraŜeniem,  Ŝe  oczy  uciekły  jej  w  głąb  czaszki.  - 

Ze... mogę... zacząć... od nowa! 

NaleŜało  coś  zrobić.  Ławka  pode  mną  nie  musiała  trząść  się  tak  gwałtownie,  Ŝebym 

zrozumiała, Ŝe powinnam się podnieść. 

Wstałam, i to szybko. Na tyle szybko, Ŝe nie oberwałam ławką. Na tyle szybko, Ŝeby 

dopaść Heather, zanim się zorientowała, i dołoŜyć jej pięścią w podbródek. 

Tyle  Ŝe,  ku  mojemu  zaskoczeniu,  to  nie  zrobiło  na  niej  najmniejszego  wraŜenia.  Za 

bardzo zapamiętała się w złości. Zdecydowanie za bardzo. Cios nie odniósł skutku, poza tym 

Ŝ

e zabolały mnie kostki. No i Ŝe wprawiło ją to w jeszcze większą wściekłość. 

-  Teraz  -  odezwała  się  Heather  głębokim  głosem,  który  w  Ŝaden  sposób  nie 

przypominał szczebiotania cheerliderki - tego poŜałujesz. 

Woda  w  fontannie  zaczęła  wrzeć  i  przelewać  przez  brzegi  basenu.  Strugi  wody 

wystrzeliły  na  pięć  metrów  w  górę,  opadając  kaskadą  w  bulgoczącą  parującą  czeluść.  Ptaki 

siedzące na gałęziach zerwały się do lotu, na chwilę zasłaniając księŜyc. 

background image

Miałam dziwne wraŜenie, Ŝe Heather nie Ŝartuje. Co więcej, miałam wraŜenie, Ŝe jest 

w stanie spełnić groźbę, nie ruszając małym palcem. 

Moje  przypuszczenia  potwierdziły  się,  kiedy  głowa  Junipero  Serry  odpadła  nagle  od 

odlanego w brązie ciała. Urwała się z taką łatwością, jakby twardy metal zamienił się w watę 

cukrową. 

Nie towarzyszył temu Ŝaden hałas. Głowa zawisła na chwilę w powietrzu. Dziwaczny 

kąt, pod jakim wisiała, zmienił wyraz ciepłego współczucia na twarzy ojca Serry w szatański 

grymas.  Stałam  jak  zahipnotyzowana,  patrząc  na  światło  odbijające  się  od  metalowej  kuli, 

gdy nagle stwierdziłam, Ŝe zaczyna spadać... 

Mknęła  w  moją  stronę  tak  szybko,  Ŝe  stanowiła  jedynie  smugę  na  nocnym  niebie, 

niczym kometa albo... 

Nie miałam okazji zastanowić się nad dalszymi porównaniami, poniewaŜ w następnej 

sekundzie coś cięŜkiego grzmotnęło mnie w Ŝołądek i rzuciło na ziemię. RozłoŜyłam się jak 

długa, patrząc w rozgwieŜdŜone niebo. Było takie piękne. Noc taka czarna, a gwiazdy zimne, 

odległe i migotliwe jak... 

-  Wstawaj!  -  Rozległ  się  szorstki  męski  głos  tuŜ  przy  moim  uchu.  -  Myślałem,  Ŝe 

lepiej sobie z tym radzisz! 

Coś  wybuchło  o  centymetr  od  mojego  policzka.  Odwróciłam  głowę  i  zobaczyłam 

obsceniczny uśmiech Junipero Serry. 

Jesse  jednym  szarpnięciem  postawił  mnie  na  nogi,  a  następnie  pociągnął  w  stronę 

pasaŜu przed budynkiem. 

background image

11 

Wróciliśmy  do  klasy  pana  Waldena.  Nie  wiem,  w  jaki  sposób,  ale  nam  się  to  udało. 

Głowa posągu przez cały czas gnała za nami, prując powietrze ze złowieszczym świstem, jak-

by  ojciec  Serra  coś  wykrzykiwał.  W  końcu  z  impetem  kuli  armatniej  wyrŜnęła  w  cięŜkie 

drewniane drzwi w momencie, w którym zatrzasnęliśmy je za sobą. 

-  Jesus  Cristo  -  wysapał  Jesse,  kiedy  staliśmy,  dysząc  z  wysiłku,  oparci  plecami  o 

drzwi, jakbyśmy własnym cięŜarem byli w stanie powstrzymać Heather, która mogła przejść 

przez  ścianę,  jeśli  tylko  miałaby  na  to  ochotę.  -  „Potrafię  sama  sobie  radzić”,  powiedziałaś. 

„Muszę się tylko jej pozbyć”, powiedziałaś. Świetnie! 

Starałam  się  oddychać  równo  i  myśleć  o  tym,  co  robić  dalej.  Nigdy  nie  widziałam 

czegoś podobnego. Nigdy. 

- Zamknij się - burknęłam. 

-  Truposz.  -  Jesse  odwrócił  głowę  w  moją  stronę.  Jego  pierś  wznosiła  się  i  opadała 

rytmicznie. - Czy zdajesz sobie sprawę, Ŝe tak właśnie mnie nazwałaś? To zabolało, querida. 

Naprawdę. 

- Mówiłam ci... - Coś cięŜkiego waliło w drzwi. Czułam, jak uderza w mój kręgosłup. 

Nie trzeba być geniuszem, Ŝeby się domyślić, Ŝe to głowa fundatora pewnej szkoły misyjnej. - 

.. .Ŝebyś mnie nie nazywał w ten sposób. 

- Dobrze, byłbym wdzięczny, gdybyś nie wyraŜała się pogardliwie na temat mojej... 

- Posłuchaj, te drzwi nie będą się trzymały wiecznie. 

- Nie - zgodził się Jesse. Akurat wtedy metalowa głowa przebiła się częściowo przez 

drzwi w miejscu, które udało jej się nadwyręŜyć. - Czy mogę coś zasugerować? 

Patrzyłam,  przeraŜona,  na  głowę,  która  tkwiła  w  drzwiach,  gapiąc  się  na  mnie 

zimnymi  brązowymi  oczami.  To  wariactwo,  ale  mogłabym  przysiąc,  Ŝe  się  do  mnie 

uśmiechała. 

- Pewnie - wysapałam. 

- Biegnij. 

Bez  namysłu  posłuchałam  jego  rady.  Podbiegłam  do  parapetu  i,  nie  zwracając  uwagi 

na ostre kawałki szkła, wskoczyłam na niego. Otwarcie okna zajęło mi tylko parę sekund, ale 

Jesse,  który  nadał  zmagał  się  z  czymś,  co  przypominało  wyjący  huragan,  i  tak  zdąŜył 

powiedzieć: 

- Hm, czy mogłabyś się pośpieszyć? 

background image

Zeskoczyłam  na  parking.  Zabawne,  Ŝe  gdy  stało  się  na  zewnątrz  grubych  murów 

Misji, nie sposób było się zorientować, Ŝe wewnątrz szaleją siły nadprzyrodzone. Na parkingu 

nadal  było  pusto.  Panowała  cisza,  jeśli  nie  liczyć  dobiegającego  z  oddali  łagodnego  szumu 

oceanu. 

- Jesse! - syknęłam w stronę okna. - Chodź! - Nie wiedziałam, czy Heather nie będzie 

miała ochoty wyładować wściekłości na kimś niewinnym, zamiast na mnie, ani teŜ, czy Jesse 

takŜe ma w zanadrzu jakieś sztuczki, w rodzaju tej z głową posągu. Wiedziałam tylko, Ŝe im 

prędzej oboje znajdziemy się poza zasięgiem jej złości, tym lepiej. 

Pozwolę sobie w tym miejscu zaznaczyć, Ŝe nie jestem tchórzem. Ale nie jestem takŜe 

kretynką.  UwaŜam,  Ŝe  kiedy  mamy  do  czynienia  z  siłą,  której  nie  jesteśmy  wstanie  stawić 

czoła, nie pozostaje nic innego jak ucieczka. 

Nie naleŜy jednak zostawiać nikogo w potrzebie. 

- Jesse! - wrzasnęłam przez okno. 

-  Wydawało  mi  się,  Ŝe  mówiłem  -  odezwał  się  mocno  poirytowany  głos  za  moimi 

plecami - Ŝebyś uciekała. 

Sapnęłam  z  wraŜenia  i  zakręciłam  się  na  pięcie.  Jesse  stał  na  asfaltowym  parkingu, 

plecami do księŜyca, z twarzą w cieniu. 

- O, mój BoŜe. - Serce biło mi tak mocno, Ŝe o mało nie eksplodowało. Nigdy w Ŝyciu 

tak się nie przestraszyłam. Nigdy. 

MoŜe dlatego zrobiłam to, co zrobiłam, a mianowicie chwyciłam Jessego za koszulę. 

- O, mój BoŜe - wysapałam znowu. - Jesse, nic ci nie jest? 

- Oczywiście, Ŝe nic. - Wydawał się zdziwiony tym pytaniem. To chyba rzeczywiście 

było głupie z mojej strony. W jaki sposób Heather moŜe zaszkodzić Jessemu? PrzecieŜ go nie 

zabije. - A czy tobie nic się nie stało? 

-  Mnie?  Wszystko  w  porządku.  -  Spojrzałam  w  stronę  ciemnych  okien  klasy  pana 

Waldena. - Czy myślisz, Ŝe ona... skończyła? 

- Na razie - odparł Jesse. 

- Skąd wiesz? - Stwierdziłam niezwykle zdumiona, Ŝe cała się trzęsę. - Skąd wiesz, 

Ŝ

e zaraz nie przelezie przez ścianę i nie zacznie wyrywać drzew, Ŝeby w nas nimi rzucać? 

Jesse  pokręcił  głową.  ZauwaŜyłam,  Ŝe  się  uśmiecha.  Jak  na  kogoś,  kto  zmarł,  zanim 

wynaleziono ortodoncję, miał bardzo ładne zęby. Prawie tak ładne jak Bryce. 

- Nie zrobi tego. 

- Skąd moŜesz wiedzieć? 

background image

-  Bo  tak.  Ona  jeszcze  nie  wie,  Ŝe  jest  w  stanie  to  zrobić.  To  wszystko  jest  dla  niej 

nowe, Susannah. Nie wie, na co ją stać. 

Jeśli  to  miało  mnie  pocieszyć,  to  odniosło  przeciwny  skutek.  Jesse  przyznał  właśnie, 

Ŝ

e  Heather  jest  w  stanie  wyrywać  drzewa  i  rzucać  nimi  w  ludzi,  a  nie  robi  tego  jedynie  z 

powodu braku doświadczenia. To wystarczyło, Ŝebym przestała drŜeć i puściła jego koszulę. 

Wiem,  Ŝe  Heather  mogłaby  mnie  ścigać,  gdyby  chciała.  Mogłaby,  tak  samo  jak  Jesse,  który 

poszedł  za  mną  do  szkoły.  Chodzi  jednak  o  to,  Ŝe  Jesse  zdaje  sobie  sprawę  ze  '  swoich 

umiejętności.  Jest  duchem  o  wiele  dłuŜej  niŜ  Heather,  która  dopiero  dowiaduje  się,  na  co  ją 

stać. 

To było najbardziej przeraŜające. Jest duchem tak krótko... i juŜ ma taką moc. 

Zaczęłam chodzić po parkingu tam i z powrotem. 

- Musimy coś zrobić - powiedziałam. - Musimy ostrzec ojca Dominika. I Bryce'a. Mój 

BoŜe, musimy ostrzec Bryce'a, Ŝeby nie przychodził jutro do szkoły. Ona go zabije. Zabije go 

w chwili, gdy postawi stopę na progu szkoły... 

- Susannah... - zaczął Jesse. 

- Chyba powinniśmy do niego zadzwonić. Jest pierwsza w nocy, ale moŜemy do niego 

zadzwonić  i  powiedzieć  mu...  nie  wiem,  co  mamy  mu  powiedzieć.  MoŜemy  powiedzieć,  Ŝe 

ktoś groził mu śmiercią, czy coś. MoŜe to go przekona. Albo moglibyśmy sami zagrozić mu 

ś

miercią.  Tak  zróbmy!  Zadzwońmy  do  niego,  ja  udam  kogoś  innego  i  powiem:  „Nie 

przychodź jutro do szkoły, bo zginiesz”. MoŜe się przestraszy. MoŜe... 

- Susannah - powtórzył Jesse. 

-  Albo  moŜemy  poprosić  ojca  Dominika,  Ŝeby  to  zrobił!  Ojciec  Dominik  moŜe 

zadzwonić do Bryce'a i powiedzieć mu, Ŝeby nie przychodził do szkoły, Ŝe coś się stało... 

- Susannah. - Jesse zagrodził mi drogę w chwili, gdy odwróciłam się, Ŝeby przejść ten 

sam odcinek dwóch metrów, który przemierzałam w obie strony od paru minut. Zatrzymałam 

się  nagle,  zaskoczona  jego  bliskością,  uderzając  nosem  w  miejsce,  gdzie  rozchylał  się 

kołnierz jego koszuli. Jesse chwycił mnie za ręce, pomagając utrzymać równowagę. 

To  mi  się  nie  spodobało.  Pamiętam,  Ŝe  chwilę  przedtem  to  ja  go  złapałam.  No, 

właściwie  nie  jego,  tylko  jego  koszulę.  Ale  i  w  zwykłych  okolicznościach  nie  lubię,  kiedy 

ktoś mnie dotyka, a zwłaszcza duchy. A juŜ szczególnie takie, które mają dłonie równie duŜe 

i silne jak Jesse. 

- Susannah - powtórzył znowu, zanim zdąŜyłam mu powiedzieć, Ŝeby zabrał ode mnie 

swoje wielkie Ŝylaste łapy. - Wszystko w porządku. To nie twoja wina. Nie mogłaś nic zrobić. 

background image

- Nic nie mogłam zrobić? śartujesz? Powinnam była dać jej takiego kopa, Ŝeby znowu 

znalazła się w grobie! 

- Nie - Jesse pokręcił głową. - Zabiłaby cię. 

- Gówno! Mogłam ją pokonać. Gdyby nie zrobiła tej sztuczki z głową... 

- Susannah... 

- Mówię powaŜnie, Jesse. Poradziłabym sobie, gdyby nie wpadła w taką furię. ZałoŜę 

się, Ŝe jeśli poczekamy, aŜ ochłonie i wrócimy tam, to zdołam ją przekonać... 

- Nie. - Puścił moje ręce, ale tylko po to, Ŝeby objąć mnie ramieniem i poprowadzić w 

stronę pojemnika na śmieci za którym zostawiłam rower. - Chodźmy. Wracajmy do domu. 

- Ale co... 

Ś

cisnął mnie jeszcze mocniej. 

- Nie. 

- Jesse, nic nie rozumiesz. To moja praca. Muszę... 

- To takŜe zadanie ojca Dominika, prawda? Pozwól mu się tym zająć. Nie ma powodu, 

Ŝ

eby cała odpowiedzialność spoczywała na tobie. 

- Owszem, jest. To ja nawaliłam. 

- To ty przyłoŜyłaś jej pistolet do głowy i pociągnęłaś za cyngiel? 

-  Oczywiście,  Ŝe  nie.  Ale  to  przeze  mnie  wpadła  w  taką  złość.  Nie  mogę  prosić  ojca 

Dorna, Ŝeby po mnie sprzątał. To byłoby zdecydowanie nie w porządku. 

-  Zdecydowanie  nie  w  porządku  jest  to,  Ŝe  ktoś  moŜe  oczekiwać,  iŜ  młoda 

dziewczyna,  taka  jak  ty,  stanie  do  walki  z  demonem  z  piekła  rodem  -  Jesse  z  trudem 

zachowywał spokój. 

-  Ona  nie  jest  demonem  z  piekła.  Jest  tylko  wściekła.  Jest  wściekła,  bo  chłopak, 

któremu ufała, okazał się... 

-  Susannah.  -  Jesse  zatrzymał  się  nagle.  Jeśli  nie  poleciałam  na  buzię  i  nie 

rozpłaszczyłam na asfalcie, to tylko dlatego, Ŝe nadal obejmował mnie ramieniem. 

Przez  chwilę,  tylko  przez  chwilę,  naprawdę  myślałam...  cóŜ,  myślałam,  Ŝe  mnie 

pocałuje. Nikt mnie nigdy dotąd nie pocałował, ale, jak się wydaje, wszystkie warunki zostały 

spełnione.  No,  wiecie,  księŜyc,  mocno  bijące  serca,  emocje  związane  z  ucieczką  przed 

wściekłym duchem... 

Oczywiście nie bardzo wiedziałam, co sądzić o tym, Ŝe mój pierwszy pocałunek miał 

być pocałunkiem kogoś naleŜącego do świata umarłych, ale cóŜ, Ŝebracy nie mogą grymasić, 

a  ponadto,  zapewniam  was,  Ŝe  Jesse  jest  o  niebo  przystojniejszy  od  wszystkich  Ŝywych 

chłopaków,  jakich  ostatnio  poznałam.  Nigdy  nie  widziałam  takiego  przystojnego  ducha.  W 

background image

momencie  śmierci  nie  mógł  mieć  więcej  niŜ  dwadzieścia  lat.  Byłam  ciekawa,  z  jakiej 

przyczyny umarł. Duchy zmarłych ludzi zazwyczaj wyglądają tak, jak wyglądali ci ludzie tuŜ 

przed śmiercią. Na przykład mój tata teraz, kiedy mnie nawiedza, nie wygląda inaczej niŜ na 

dzień przedtem, jak poszedł pobiegać po parku dziesięć łat temu. 

Przypuszczam,  Ŝe  Jesse  został  zamordowany,  poniewaŜ,  jak  na  mój  gust,  wygląda 

cholernie zdrowo. Niewykluczone, Ŝe trafiła go jedna z tych kul, po których zostały dziury w 

domu na dole. Ładnie ze strony Andy'ego, Ŝe oprawił je w ramki na pamiątkę dla potomności. 

A  teraz  ten  niesamowicie  przystojny  duch  sprawia  wraŜenie,  jakby  zamierzał  mnie 

pocałować. CóŜ, kimŜe ja jestem, Ŝeby mu w tym przeszkodzić? 

No,  więc,  rozumiecie,  odchyliłam  lekko  głowę  do  tyłu,  patrząc  na  niego  spod  rzęs  i 

rozchylając  usta. Wtedy zauwaŜyłam, Ŝe jego uwaga nie skupia się na moich wargach, tylko 

duŜo niŜej. I to nie na moim biuście, co teŜ nie byłoby złe. 

- Ty krwawisz - stwierdził. 

Czar prysnął. Oczy o mało nie wyskoczyły mi z orbit. 

-  Wcale  nie  -  odparłam  odruchowo,  poniewaŜ  nie  czułam  Ŝadnego  bólu.  Jednak  gdy 

spojrzałam  w  dół,  zobaczyłam,  Ŝe  u  moich  stóp  wykwitają  na  chodniku  drobne  plamki.  Po 

ciemku  trudno  było  określić  ich  kolor.  W  świetle  księŜyca  wydawały  się  czarne.  Z 

przeraŜeniem zauwaŜyłam podobne plamy na koszuli Jessego. 

Z  całą  pewnością  to  moja  krew.  Przyjrzałam  się  sobie  uwaŜnie  i  stwierdziłam,  Ŝe 

udało  mi  się  przeciąć  drobną,  ale  jednak  waŜną  Ŝyłkę  na  nadgarstku.  Kiedy  rozmawiałam  z 

Heather,  ściągnęłam  rękawice  i  schowałam  je  do  kieszeni,  a  później,  podczas  pośpiesznej 

ucieczki, zapomniałam włoŜyć je z powrotem. Skaleczyłam się pewnie, wskakując na usłany 

szkłem  parapet.  Co  tylko  potwierdza  moją  teorię,  Ŝe  właśnie  przy  wychodzeniu  przydarzają 

się najgorsze rzeczy. 

- Och - mruknęłam, obserwując strumyczek krwi. Nic innego nie przychodziło mi do 

głowy, jak tylko: - Ale paskudnie. Przepraszam za koszulę. 

- To nic. - Jesse sięgnął do kieszeni czarnych obcisłych spodni i wyciągnął coś białego 

i miękkiego. Owinął tym mój nadgarstek kilka razy. Robił to w milczeniu, bardzo skupiony. 

Pierwszy  raz  zdarzyło  mi  się,  Ŝeby  duch  udzielał  mi  pierwszej  pomocy.  To  nie  aŜ  tak 

interesujące jak pocałunek, ale teŜ niezłe przeŜycie. 

- Dobrze - powiedział wreszcie. - Boli? 

- Nie - odparłam zgodnie z prawdą. Wiedziałam z doświadczenia, Ŝe boleć zacznie po 

paru godzinach. Odchrząknęłam. - Dziękuję. 

- Drobiazg. 

background image

-  AleŜ  nie.  -  Nagle,  to  idiotyczne,  zebrało  mi  się  na  płacz. Naprawdę. A ja nigdy nie 

płaczę. - Mówię powaŜnie. Dziękuję. Dzięki, Ŝe przyszedłeś, Ŝeby mi pomóc. Nie powinieneś 

był tego robić. To znaczy, cieszę się, Ŝe tak się stało. I... cóŜ, dziękuję. To wszystko. 

Zmieszał się. Chyba zachowałam się dość naturalnie, rozklejając się w takiej sytuacji. 

To  było  silniejsze  ode  mnie.  Nie  mogłam  w  to  uwierzyć.  śaden  duch  nie  był  dla  mnie  taki 

miły. Och, tata próbował. Ale tata nie jest osobą, na której specjalnie moŜna polegać. Nigdy, 

tak naprawdę, nie mogłam na niego liczyć, zwłaszcza w potrzebie. 

Co innego Jesse. Tyle dla mnie zrobił, choć go o nic nie prosiłam. W gruncie rzeczy, 

byłam dla niego dość nieprzyjemna. 

- Nie ma za co - powiedział w końcu. A potem dodał: - Chodźmy do domu. 

background image

12 

To „chodźmy do domu” zabrzmiało tak ciepło. Tylko Ŝe dom, w którym mieszkamy, 

nie wydawał mi się jeszcze domem. Przebywałam w nim przecieŜ zaledwie od paru dni. 

No i, naturalnie, Jesse nie mieszka tam na takiej zasadzie jak ja. 

A jednak, duch, nie duch, uratował mi Ŝycie. Nie da się zaprzeczyć. Pewnie zrobił to, 

Ŝ

eby mnie udobruchać i Ŝebym go nie wykopała na ulicę. 

Bez względu jednak na motywy, zachował się wspaniale. Nikt, jak dotąd, nie pomagał 

mi  z  własnej  i  nieprzymuszonej  woli,  głównie  dlatego,  Ŝe  nikt  nie  zdawał  sobie  sprawy,  Ŝe 

potrzebuję pomocy. Nawet Gina, przy której madame Zara odkryła, Ŝe jestem mediatorką, nie 

wiedziała, dlaczego przychodzę do szkoły z podkrąŜonymi oczami ani gdzie znikałam, kiedy 

zrywałam  się  z  lekcji,  co  zdarzało  się  nagminnie.  A  ja  nie  byłam  w  stanie  jej  tego 

wytłumaczyć. Nie chodzi o to, Ŝe Gina uznałaby mnie za wariatkę, ale na pewno komuś by o 

tym  powiedziała.  Czegoś  takiego  nie  sposób  utrzymać  w  tajemnicy,  chyba  Ŝe  przytrafia  się 

nam samym. Poza tym bałam się, Ŝe dojdzie to w końcu do mojej mamy. 

A mama wpadłaby w obłęd. Tak zachowują się matki, a moja nie stanowi wyjątku. JuŜ 

zdąŜyła  posłać  mnie  na  terapię,  podczas  której  musiałam  wymyślać  skomplikowane 

kłamstwa, w nadziei Ŝe to wyjaśni moje aspołeczne nastawienie. Nie zamknięto mnie w domu 

bez klamek, ale trafiłabym tam z całą pewnością, gdyby mama odkryła prawdę. 

Więc, owszem, cieszę się z obecności Jessego, chociaŜ czuję się trochę niepewnie. Po 

klapie  mojej  misji  w  szkole  odprowadził  mnie  do  domu,  a  więc  postąpił  jak  prawdziwy 

dŜentelmen.  Pchał  nawet  mój  rower.  Przypuszczam,  Ŝe  gdybyś  ktoś  wyjrzał  przez  okno 

któregoś  z  mijanych  przez  nas  domów,  stwierdziłby,  Ŝe  ma  omamy.  Zobaczyłby  idącą 

zmęczonym krokiem dziewczynę, a obok niej sunący lekko rower. 

Dobrze się składa, Ŝe ludzie na WybrzeŜu Zachodnim chodzą wcześnie spać. 

Przez  całą  drogę  do  domu  myślałam  obsesyjnie  o  tym,  w  którym  momencie 

popełniłam  błąd,  jeśli  chodzi  o  Heather.  Nie  zastanawiałam  się  nad  tym  głośno,  bo  nie 

chciałam  zachowywać  się  jak  zacięta  płyta  czy  mechaniczne  pianino,  czy  co  tam  mieli  w 

czasach  Jessego.  Jednak  o  niczym  innym  nie  mogłam  myśleć.  W  całej  mojej  paroletniej 

karierze  mediatorskiej  nie  spotkałam  tak  gwałtownego,  zachowującego  się  tak  irracjonalnie 

ducha. Po prostu nie miałam pojęcia, co robić. A wiedziałam, Ŝe muszę szybko coś wymyślić; 

od momentu, kiedy zaczną się lekcje, a Bryce znajdzie się w śmiertelnym niebezpieczeństwie, 

dzieliło mnie zaledwie kilka godzin. 

background image

Nie  wiem,  czy  Jesse  odgadł,  dlaczego  milczę,  czy  moŜe  takŜe  myślał  o  Heather.  W 

kaŜdym razie odezwał się nagle, przerywając ciszę: 

-  „Niebo  nie  zna  wściekłości,  jak  miłość  zamieniona  w  nienawiść,  ani  piekło  takiej 

furii, jak zraniona kobieta”. 

Spojrzałam na niego zdziwiona. 

- Mówisz na podstawie własnego doświadczenia? 

W świetle księŜyca zobaczyłam, Ŝe uśmiecha się lekko. 

- Cytuję Wiliama Congreve'a. 

-  Och.  -  Zastanawiałam  się  przez  chwilę.  -  Ale,  wiesz,  czasami  zraniona  kobieta  ma 

powody, Ŝeby się wściekać. 

- Mówisz na podstawie własnego doświadczenia? - zainteresował się. 

- Niespecjalnie. 

Chłopak  musi  okazać  ci  zainteresowanie,  zanim  cię  zrani.  Nie  powiedziałam  jednak 

tego  głośno.  Nie  dbam  o  to,  co  Jesse  o  mnie  myśli.  Dlaczego  miałoby  mnie  obchodzić,  co 

myśli o mnie martwy kowboj? 

Ale  nie  zamierzałam  uświadamiać  mu,  Ŝe  nigdy  nie  miałam  chłopaka.  Nie  mówi  się 

takich rzeczy przystojnym chłopakom, nawet jeśli są martwi. 

- Nie wiemy przecieŜ, tak naprawdę, co zaszło między Heather a Bryce'em. MoŜe ma 

powody, Ŝeby czuć do niego Ŝal? 

- Do niego, pewnie tak - powiedział Jesse z niechęcią. - Ale nie do ciebie. Nie miała 

prawa cię atakować. 

W jego głosie zawrzał taki gniew, Ŝe uznałam, iŜ moŜe lepiej zmienić temat. Pewnie 

powinnam  wściec  się  na  Heather  za  to,  Ŝe  dybie  na  moje  Ŝycie,  ale  z  drugiej  strony,  często 

mam do czynienia z ludźmi niemyślącymi racjonalnie. Dobrze, moŜe nie do tego stopnia, co 

Heather,  ale  wiecie,  co  mam  na  myśli.  Poza  tym  nauczyłam  się  jednego:  nie  naleŜy  niczego 

brać  do  siebie.  Owszem,  próbuje  mnie  zabić,  ale  kto  wie,  moŜe  inaczej  nie  potrafi?  Skąd 

moŜemy  wiedzieć,  jakich  miała  rodziców?  MoŜe  mordowali  kaŜdego,  kto  działał  im  na 

nerwy... 

Jakkolwiek,  w  związku  z  tym  naszyjnikiem  z  pereł  dodawanych  z  róŜnych  okazji, 

miałam co do tego wątpliwości. 

Myśl  o  morderstwie  kazała  mi  się  równieŜ  zastanowić,  co  tak  bardzo  poruszyło 

Jessego.  Przyszło  mi  do  głowy,  Ŝe  przecieŜ  on  sam  prawdopodobnie  zginął  gwałtowną 

ś

miercią.  MoŜe  teŜ  sam  się  zabił?  Nie  wydaje  mi  się  jednak,  Ŝeby  był  typem  samobójcy. 

MoŜe umarł na jakąś wyniszczającą chorobę... 

background image

To chyba nie było specjalnie taktowne z mojej strony, ale cóŜ, nikt nigdy nie chwalił 

mnie  za  szczególny  takt.  Poszłam  za  ciosem  i  po  prostu  zapytałam  go  o  to,  kiedy  szliśmy 

Ŝ

wirową alejką pod górę. 

- Hej, a jak ty właściwie umarłeś? 

Jesse  nie  odpowiedział  od  razu.  Prawdopodobnie  się  obraził.  ZauwaŜyłam,  Ŝe  duchy 

nie  lubią  tego  tematu.  Czasami  nawet  nie  pamiętają,  jak  doszło  do  ich  śmierci.  Ofiary 

wypadków  samochodowych  na  ogół  nie  mają  o  niczym  pojęcia.  Wiele  razy  widziałam,  jak 

szukały  swoich  współpasaŜerów.  Wyjaśniam  im  wtedy  wszystko,  a  potem  staram  się  dojść, 

gdzie  są  ci  ludzie  których  oni  usiłują  znaleźć.  To  jest  naprawdę  okropne.  Muszę  trafić  do 

odpowiedniego  urzędu,  gdzie  przechowuje  się  protokoły  z  wypadków  i,  udając,  Ŝe  dostałam 

takie zadanie w szkole zanotować nazwiska ofiar i dowiedzieć się o ich dalsze losy. 

Mówię wam, czasami mam tego wszystkiego dość. 

Tak czy inaczej, Jesse milczał przez jakiś czas i sądziłam, Ŝe juŜ nic nie powie. Patrzył 

przed siebie, na dom, w którym umarł i który miał nawiedzać, dopóki... cóŜ, dopóki nie upora 

się ze sprawą, która trzyma go na tym świecie. 

KsięŜyc  nadal  jaśniał  na  niebie,  teraz  juŜ  dość  wysoko  i  widziałam  twarz  Jessego 

wyraźnie  jak  w  dzień.  Nie  wyglądał  jakoś  inaczej  niŜ  zwykle.  Jego  wąskie  usta  wykrzywiał 

lekki  grymas,  a  okolone  gęstymi  rzęsami  oczy  pod  lśniącymi  czarnymi  brwiami  ujawniały 

tyle,  co  lustro.  Mogłabym  się  w  nich  przejrzeć,  ale  nie  byłam  w  stanie  domyślić  się  ich 

wyrazu. 

- Hm - mruknęłam. - Wiesz co? NiewaŜne. Jeśli nie masz ochoty o tym mówić, to nie 

musisz... 

- Nie, wszystko w porządku. 

- Byłam tylko ciekawa, to wszystko. Ale jeśli to zbyt osobiste... 

-  To  nie  jest  zbyt  osobiste.  -  Doszliśmy  do  domu.  Oparł  rower  o  ścianę  garaŜu.  - 

Wiesz, ten dom nie zawsze był domem rodzinnym - odezwał się, stojąc w cieniu. 

A ja na to: 

- Ojej, naprawdę? - Udałam, Ŝe słyszę o tym po raz pierwszy. 

- Tak. Kiedyś był tu hotel. No, moŜe bardziej zajazd niŜ hotel. 

- A ty zatrzymałeś się tam, jako gość? - zapytałam wesoło. 

-  Tak.  -  Wyszedł  spod  daszka  nad  garaŜem,  ale  nie  patrzył  w  moją  stronę.  Zerkał  na 

morze. 

- I... - usiłowałam go skłonić do dalszych wynurzeń. - Coś się stało, kiedy tam byłeś? 

background image

- Tak. - Teraz spojrzał na mnie. Patrzył bardzo długo, a potem powiedział: - To długa 

historia, a ty na pewno jesteś nieźle zmęczona. PołóŜ się i odpocznij. Rano zdecydujemy, co 

zrobić z Heather. 

To nie w porządku. 

- Zaraz, zaraz, nigdzie nie pójdę, dopóki nie skończysz tej historii. 

Pokręcił głową. 

- Nie. Jest juŜ późno. Opowiem ci innym razem. 

- Ojej! - Zachowywałam się jak małe dziecko, które mama wysłała wcześnie do łóŜka, 

ale  miałam  to  gdzieś.  -  Nie  moŜesz  tak  po  prostu  zacząć  jakiejś  historii i jej nie dokończyć. 

Musisz... 

Jesse otwarcie sobie ze mnie Ŝartował. 

-  Idź  się  połoŜyć,  Susannah.  -  Podszedł  do  mnie  i  popchnął  delikatnie  w  stronę 

schodów. - Dość przeraŜających przeŜyć jak na jedną noc. 

- Ale ty... 

-  Kiedy  indziej  -  powtórzył.  Stałam  na  najniŜszym  stopniu  ganku,  patrząc  na  jego 

roześmianą twarz. 

- Przyrzekasz? 

Jego zęby błysnęły bielą w świetle księŜyca. 

- Przyrzekam. Dobranoc, querida. 

Mówiłam ci - burknęłam, wchodząc po schodach - Ŝebyś mnie tak nie nazywał. 

Była  prawie  trzecia  nad  ranem  i  stać  mnie  było  jedynie  na  symboliczne  oburzenie. 

Nadal  funkcjonowałam  według  czasu  nowojorskiego,  to  jest  z  trzygodzinnym 

wyprzedzeniem. CięŜko wstać rano do szkoły, nawet jeśli spało się pełne osiem godzin. Jak to 

będzie po czterech godzinach? 

Wślizgnęłam  się  do  domu  najciszej,  jak  się  dało. Na szczęście wszyscy, z wyjątkiem 

psa,  spali  jak  zabici.  Maks,  rozwalony  na  kanapie,  popatrzył  na  mnie  i  pomachał  przyjaźnie 

ogonem.  Czujne  zwierzątko.  Do  tego  moja  mama  nie  Ŝyczy  sobie,  Ŝeby  sypiał  na  bielutkiej 

kanapie.  Nie  miałam  jednak  zamiaru  zrobić  sobie  z  Maksa  wroga,  spędzając  go.  Jeśli 

przymruŜenie oka na fakt, Ŝe wyleguje się na kanapie, mogło powstrzymać go od postawienia 

wszystkich na nogi, to warto było zapłacić tę cenę. 

Powlokłam się na górę, zastanawiając się, co zrobić z Heather. Wiedziałam, Ŝe muszę 

wstać  wcześnie  rano,  zadzwonić  do szkoły i uprzedzić ojca Dominika, Ŝeby znalazł Bryce'a, 

jak tylko ten przekroczy bramę szkoły, i odesłał go pod byle pretekstem do domu. Nawet jeśli 

background image

tam  pretekstem  miałyby  być  wszy.  Trzeba  za  wszelką  cenę  przeszkodzić  Heather  w 

osiągnięciu celu. 

Jednak  perspektywa  wstania  tak  wcześnie  rano  nawet  po  to,  Ŝeby  uratować  Ŝycie 

chłopakowi, z którym umówiłam się na sobotę, nie wydawała mi się zbyt pociągająca. Teraz, 

kiedy spadł poziom adrenaliny, uświadomiłam sobie, Ŝe jestem potwornie zmęczona. Ledwie 

trzymając się na nogach, poszłam do łazienki i przebrałam w piŜamę. Byłam pewna, Ŝe Jesse 

mnie nie szpieguje, ale nie powiedział mi, w jaki sposób umarł, więc nie chciałam ryzykować. 

Mogli  go  powiesić  za  podglądanie,  co  chyba  zdarzało się od czasu do czasu sto pięćdziesiąt 

lat temu. Dopiero zmieniając opatrunek na skaleczonym nadgarstku, przyjrzałam się szmatce, 

której uŜył Jesse. 

To  była  chusteczka.  W  tamtych  czasach  wszyscy  takie  nosili,  bo  nie  było  chusteczek 

higienicznych.  Ceniono  je  sobie,  wyszywano  na  nich  inicjały,  tak,  Ŝeby  nie  zgubiły  się  w 

praniu. 

Chusteczka  Jessego  nie  miała  jego  inicjałów,  co  stwierdziłam,  kiedy  wypłukałam  ją 

starannie  i  wyŜęłam  nad  umywalką.  Był  to  duŜy  kwadratowy  kawałek  białego  płótna,  no, 

teraz  właściwie  róŜowego,  obszyty  delikatną  koronką.  Trochę  za  bardzo  kobieca  jak  dla 

męŜczyzny. Zaczęłabym się być moŜe zastanawiać nad orientacją seksualną Jessego, gdybym 

nie  zauwaŜyła  inicjałów  w  rogu.  DuŜe  ozdobne  litery  MDS  wyszyto  drobniutkim  ściegiem, 

białą nitką na białym tle. MDS. Ani śladu J.. 

Dziwne. Bardzo dziwne. 

Powiesiłam chusteczkę, Ŝeby wyschła. Nie musiałam się martwić, Ŝe ktoś ją zobaczy. 

Po pierwsze, poza mną nikt nie korzystał z tej łazienki, nikt inny nie mógłby jej teŜ zobaczyć, 

tak  samo  jak  Jessego.  Jutro  będzie  tam,  gdzie  ją  zostawiłam.  MoŜe  zaŜądam  od  Jessego, 

zanim mu ją oddam, aby mi wyjaśnił, co oznacza MDS. 

W  momencie,  gdy  zasypiałam,  uświadomiłam  sobie,  Ŝe  MDS  musi  oznaczać 

dziewczynę.  Stąd  ta  koronka.  I  ozdobny  krój  liter.  CzyŜby  Jesse  nie  zginął  w  wyniku 

strzelaniny, jak sądziłam, tylko podczas kłótni kochanków? 

Nie wiem, dlaczego to przypuszczenie tak bardzo wytrąciło mnie z równowagi, ale tak 

właśnie  było.  Nie  mogłam  zasnąć  przez  całe  trzy  minuty.  Potem  przewróciłam  się  na  bok, 

zatęskniłam przez chwilę za starym łóŜkiem i zapadłam w sen. 

background image

13 

Zasnęłam  z  niezłomnym  zamiarem,  Ŝeby  obudzić  się  wcześnie,  zadzwonić  do  ojca 

Dominika i ostrzec go przed Heather. Zamiary są jednak tyle warte, co ludzie, którzy je mają. 

Ja  chyba  nie  jestem  wiele  warta,  bo  obudziłam  się  dopiero  wtedy,  gdy  mama  zaczęła  mną 

energicznie potrząsać. Dochodziła siódma trzydzieści i samochód odjeŜdŜał beze mnie. 

Tak  się,  w  kaŜdym  razie,  chłopcom  wydawało.  Śpiący  jednak  stwierdził,  Ŝe  zgubił 

kluczyki od ramblera, zdołałam więc zwlec się z łóŜka i jakoś ubrać. Nie mam pojęcia, co na 

siebie  włoŜyłam.  Zeszłam  po  schodach  chwiejnym  krokiem,  czując  się  tak,  jakby  ktoś 

grzmotnął  mnie  kilka  razy  w  głowę  workiem  pełnym  kamieni.  Akurat  wtedy  Profesor 

opowiadał wszystkim, Ŝe siostra Ernestyna zagroziła mu powtarzaniem klasy, jeśli jeszcze raz 

spóźni się na apel przed lekcjami. 

Wówczas  dopiero  przypomniałam  sobie,  Ŝe  klucze  do  ramblera  nadal  spoczywają  w 

kieszeni mojej skórzanej kurtki, bo tam zostawiłam je poprzedniego wieczoru. 

Cofnęłam  się  chyłkiem  po  schodach  i  udałam,  Ŝe  znalazłam  kluczyki  na  półpiętrze. 

Nastąpił wybuch radości, ale Śpiący marudził, Ŝe zostawił je na haczyku w kuchni i nie mógł 

zrozumieć,  jakim  cudem  trafiły  na  schody.  Przyćmiony  stwierdził:  „To  pewnie  ten  duch 

Dawida” i uśmiechnął się drwiąco do Profesora, który się zmieszał. 

A potem wszyscy władowaliśmy się do samochodu i ruszyliśmy. 

Spóźniliśmy się, oczywiście. Apel w Szkole Misyjnej imienia Junipero Serry zaczyna 

się  punktualnie  o  ósmej.  Dotarliśmy  na  miejsce  jakieś  dwie  minuty  po.  Podczas  apelu  kaŜą 

nam  stać  na  dziedzińcu,  chłopcy  osobno,  dziewczęta  osobno,  jakbyśmy  byli  kwakrami. 

Sprawdzają obecność, czytają ogłoszenia i tak dalej. Trwa to jakieś piętnaście minut. 

Zamierzałam  pobiec  wprost  do  gabinetu  ojca  Dominika,  ale  siostra  Ernestyna 

zauwaŜyła,  jak  się  przekradamy  i  śledziła  nas  złym  wzrokiem,  dopóki  nie  stanęliśmy  w 

odpowiednich  rzędach.  Nie  obchodziło  mnie  specjalnie,  co  siostra  Ernestyna  notuje  na  mój 

temat  w  swoim  małym  czarnym  notesiku,  ale  zorientowałam  się,  Ŝe  bardzo  trudno  będzie 

przedostać  się  do  gabinetu  dyrektora,  ze  względu  na  Ŝółtą  taśmę  rozpiętą  między 

kolumienkami wokół dziedzińca, no i, naturalnie, gliniarzy. 

Jak się łatwo domyślić, księŜa i zakonnice wstali rano na poranną mszę i ujrzeli posąg 

załoŜyciela  szkoły  bez  głowy,  fontannę,  w  której  prawie  nie  było  wody  oraz  przewróconą  i 

połamaną ławkę, jak równieŜ rozwalone drzwi do klasy pana Waldena. 

background image

Nic więc dziwnego, Ŝe wpadli w panikę i wezwali gliny. Ludzie w mundurach kręcili 

się po całej szkole, zdejmując odciski palców i mierząc róŜne rzeczy, na przykład odległość, 

jaką  pokonała,  lecąc  w  powietrzu,  głowa  Junipero  Serry,  oraz  prędkość,  jaką  musiała 

osiągnąć,  Ŝeby  wybić  tyle  dziur  w  grubych  na  siedem  centymetrów  drzwiach.  Jakiś  gość  w 

granatowej wiatrówce, z literami CBTSPD - policja miasta Carmel? - na plecach, konferował 

z  ojcem  Dominikiem,  który  wyglądał  na  wykończonego.  Nie  mogłam  podchwycić  jego 

spojrzenia  i  uznałam,  Ŝe  będę  musiała  poczekać  do  końca  apelu,  Ŝeby  wymknąć  się  do  jego 

gabinetu i za wszystko przeprosić. 

Na  apelu  siostra  Ernestyna,  zastępczyni  dyrektora,  oznajmiła  nam,  Ŝe  to  akt 

wandalizmu. Wandale włamali się przez klasę pana Waldena i dokonali spustoszeń w szkole. 

Całe  szczęście,  powiedziała,  Ŝe  taca  i  masywny  złoty  kielich  na  mszalne  wino  i  hostie  nie 

zostały  ukradzione,  ale  nadal  znajdują  się  w  szafeczce  za  ołtarzem.  Wandale  brutalnie 

pozbawili głowy pomnik załoŜyciela szkoły, ale nie ruszyli rzeczy naprawdę wartościowych. 

Wezwano  nas,  Ŝebyśmy  natychmiast  wystąpili  do  przodu,  jeśli  wiemy  cokolwiek  na  temat 

tego  straszliwego  wypadku.  Oraz  Ŝe  jeśli  czulibyśmy  się  niepewnie,  występując  jawnie,  to 

moŜemy  to  zrobić  anonimowo.  Wielebny  Constantine  będzie  spowiadał  przez  całe 

przedpołudnie. 

Mój BoŜe! To nie moja wina, Ŝe Heather odbiło. W kaŜdym razie, nie do końca. Jeśli 

ktoś powinien się spowiadać, to właśnie ona. 

Stanęłam w szeregu za Cee Cee, która nie była w stanie ukryć zachwytu nad tym, co 

się stało. Niemal dało się przeczytać nagłówek, który właśnie rodził się w jej głowie: „Ojciec 

Serra  traci  głowę  dla  wandali”.  Wyciągałam  szyję,  zerkając  w  stronę  starszych  klas,  Ŝeby 

sprawdzić, czy jest tam Bryce. Nie zauwaŜyłam go. MoŜe ojciec Dominik dotarł juŜ do niego 

i odesłał do domu. Widocznie zorientował się, Ŝe bałagan na dziedzińcu to wynik działalności 

istot nie z tego świata i postąpił, jak nakazuje przezorność. Miałam tylko nadzieję, ze względu 

na Bryce'a, Ŝe ojciec Dominik nie zaaplikował mu wszy. 

Dobrze,  przyznaję,  Ŝe  ze  względu  na  siebie.  Bardzo  pragnęłam  tej  randki  w  sobotę  i 

nie chciałam, Ŝeby została odwołana z powodu wszy. Czy to zbrodnia? śadna dziewczyna nie 

moŜe  poświęcać  całego  czasu  na  walkę  z  zaburzeniami  parapsychicznymi.  Potrzebuje  takŜe 

odrobiny romantyzmu. 

Kiedy tylko apel się skończył, a ja próbowałam zerwać się z godziny wychowawczej i 

prysnąć do gabinetu ojca Dominika, zatrzymała mnie siostra Ernestyna. 

background image

- Przepraszam, panno Simon - powiedziała, gdy właśnie usiłowałam zanurkować pod 

Ŝ

ółtą  taśmą.  -  Być  moŜe  w  Nowym  Jorku  nie  zwraca  się  uwagi  na  ostrzeŜenia  policji,  ale 

tutaj, w Kalifornii, uwaŜamy takie zachowanie za wysoce niewskazane. 

Wyprostowałam  się.  Niemal  mi  się  udało.  Pomyślałam  sobie  róŜne  nieprzyjemne 

rzeczy o siostrze Ernestynie, ale zdobyłam się, z trudem, na w miarę uprzejme: 

-  Och,  siostro,  tak  mi  przykro.  Widzi  siostra,  ja  muszę  dostać  się  do  gabinetu  ojca 

Dominika. 

-  Ojciec  Dominik - odparła siostra Ernestyna lodowato - jest dzisiaj ogromnie zajęty. 

Rozmawia właśnie z policją na temat nieszczęsnych wypadków dzisiejszej nocy. Będzie miał 

czas dla interesantów najwcześniej po lunchu. 

Wiem,  Ŝe  to  raczej  niewłaściwe  wyobraŜać  sobie,  jak  się  powala  zakonnicę  ciosem 

karate, ale nic nie mogłam na to poradzić. Doprowadzała mnie do szału. 

-  Proszę  posłuchać,  siostro,  ojciec  Dominik  prosił,  abym  zgłosiła  się  do  niego  dziś 

rano.  Przyniosłam  pewne,  hm,  dokumenty  ze  starej  szkoły,  które  dyrektor  chciał  zobaczyć. 

Musiałam sprowadzić je FedEksem z Nowego Jorku, właśnie dotarły, więc... 

Myślałam,  Ŝe  z  tymi  dokumentami  i  FedEksem  to  dobre  zagranie  i  dowód 

przytomności umysłu, ale siostra Ernestyna wyciągnęła rękę, mówiąc: 

- Daj mi je, a z największą chęcią zaniosę je ojcu Dominikowi. Cholera! 

- Eee - mruknęłam, przechodząc na pozycje obronne - niewaŜne. No, to chyba... chyba 

pójdę do niego po lunchu. 

Siostra  Ernestyna  posłała  mi  spojrzenie  mówiące:  „Aha,  właśnie,  tak  myślałam”,  a 

następnie skierowała uwagę na jakieś niewinne dziecię, które popełniło błąd, pojawiając się w 

szkole  w  levisach,  co  stanowiło  jaskrawe  pogwałcenie  obowiązujących  w  szkole  reguł 

dotyczących stroju. 

-  To  są  moje  jedyne  czyste  spodnie!  -  zawyło  dziecię,  ale  to  nie  wzruszyło  siostry 

Ernestyny.  Stała  jak  skała,  nadal  blokując  przejście  do  gabinetu  dyrektora  i  notując  coś  w 

czarnym notesiku. 

Nie  miałam  wyboru,  musiałam  iść  na  lekcję.  Poza  tym,  co  takiego  mogłabym 

powiedzieć ojcu Dominikowi, czego sam nie wie? Z całą pewnością zdaje sobie sprawę, Ŝe to 

Heather  zdewastowała  pół  szkoły,  ja  natomiast  rozbiłam  okno  w  klasie  pana  Waldena. 

Prawdopodobnie nie był zachwycony rezultatami moich starań, więc po co mu się narzucać? 

Powinnam raczej schodzić mu z drogi. 

Pozostawało jednak pytanie... co z Heather? 

background image

Sądzę,  Ŝe  nadal  dochodziła  do  siebie  po  wybuchu  wściekłości  poprzedniej  nocy.  W 

drodze na lekcję nie zauwaŜyłam nigdzie śladu jej obecności i to mnie ucieszyło. Ojciec Dom 

i ja zyskaliśmy trochę czasu, Ŝeby wymyślić jakiś plan działania, zanim uderzy ponownie. 

Na lekcji usiłowałam przekonać samą siebie, Ŝe wszystko będzie dobrze. Nie mogłam 

jednak  pozbyć  się  wyrzutów  sumienia  w  stosunku  do  pana  Waldena.  Zniszczenie  drzwi  do 

klasy  zniósł  dość  dobrze.  Nie  wydawało  się  równieŜ,  Ŝeby  martwił  się  jakoś  strasznie  z 

powodu  wybitego  okna.  Cała  szkoła,  naturalnie,  huczała  od  plotek  na  ten  temat.  Byli  tacy, 

którzy  twierdzili,  Ŝe  pozbawienie  Junipero  Serry  głowy  to  zwykły  kawał  najstarszego 

rocznika.  Kiedyś,  jak  opowiedziała  mi  Cee  Cee,  najstarsi  uczniowie  obwiązali  dzwony 

poduszkami,  więc  kiedy  zaczęto  w  nie  bić,  rozległy  się  jedynie  stłumione  pacnięcia.  Teraz, 

zdaje się, podejrzewano, Ŝe to coś podobnego. 

Gdyby  znali  prawdę.  Krzesło  Heather  obok  Kelly  Prescott  nadal  pozostawało 

znacząco  puste,  a  jej  szafka  ciągle  nie  dawała  się  otworzyć  w  związku  z  wypaczeniem 

drzwiczek, do którego doszło, kiedy ją na nie pchnęłam. 

Ironia  losu  sprawiła,  Ŝe  kiedy  przypomniałam  sobie  to  wydarzenie,  Kelly  Prescott 

podniosła  rękę  i  zapytała  pana  Waldena,  czyjego  zdaniem  to  sprawiedliwe,  Ŝe  w  związku  z 

decyzją wielebnego Constantine'a msza Ŝałobna w intencji Heather się nie odbędzie. 

Pan Walden oparł się na krześle i połoŜył obie nogi na biurku. 

- Nie patrz na mnie - powiedział. - Ja tutaj tylko pracuję. 

- No, tak - mruknęła Kelly. - Czy nie uwaŜacie, Ŝe to niesprawiedliwe? - zwróciła się 

do  całej  klasy.  Jej  obramowane  tuszem  oczy  wyraŜały  prośbę.  -  Heather  Chambers  chodziła 

tutaj przez dziesięć lat. To niewybaczalne, Ŝe jej pamięć nie zostanie uczczona w jej szkole. 

A, prawdę mówiąc, uwaŜam, Ŝe to, co stało się wczoraj, to był znak. 

Pan Walden wydawał się ogromnie rozbawiony. 

- Znak, Kelly? 

-  Tak  jest.  Wierzę,  Ŝe  wypadki  ostatniej  nocy  oraz  to, co spotkało Bryce'a - łączy się 

ze  sobą.  Nie  sądzę,  Ŝe  posąg  ojca  Serry  został  zbezczeszczony  przez  wandali,  ale  przez 

anioły.  Anioły,  które  mają  za  złe  to,  iŜ  wielebny  Constantine nie pozwala rodzicom Heather 

na urządzenie jej tutaj pogrzebu. 

W  klasie  rozległ  się  szmer.  Patrzono  z  niepokojem  na  krzesło  Heather.  Normalnie 

niechętnie  wypowiadam  się  w  szkole  publicznie,  ale  tego  nie  mogłam  puścić  mimo  uszu. 

Odezwałam się więc: 

- Chcesz zatem powiedzieć, Kelly, Ŝe twoim zdaniem, to anioł wybił to okno za moimi 

plecami? 

background image

Kelly musiała odwrócić się na krześle, Ŝeby na mnie spojrzeć. 

- CóŜ - powiedziała. - To mogło... 

-  Dobrze.  Myślisz,  Ŝe  to  anioły  wywaŜyły  drzwi  do  klasy,  odcięły  głowę  posągu  i 

nabałaganiły na dziedzińcu? 

Kelly wysunęła wyzywająco brodę. 

- Tak. Zgadza się. Anioły, które rozgniewały się na wielebnego Constantine'a za to, Ŝe 

nie pozwolił nam wyprawić mszy Ŝałobnej za duszę Heather. 

Pokręciłam głową. 

- Bzdura - oznajmiłam. Kelly uniosła brwi. 

- Przepraszam? 

- Powiedziałam, Ŝe to bzdura, Kelly. Sądzę, Ŝe twoja teoria jest bzdurna. 

Twarz  Kelly  przybrała  interesujący  odcień  czerwieni.  Podejrzewam,  Ŝe  zaczęła 

Ŝ

ałować, Ŝe zadała to pytanie. 

- Nie wiesz, czy to nie były anioły, Suze - odezwała się szorstko. 

-  OtóŜ  przypadkiem  wiem.  PoniewaŜ,  o  ile  mi  wiadomo,  anioły  nie  krwawią,  a  tutaj 

wszędzie  na  wykładzinie  znaleziono  krew  wandala,  który  zranił  się  podczas  włamania. 

Dlatego policja wycięła kawałki chodników i zabrała je do laboratorium. 

Nie  tylko  Kelly  sapnęła  ze  zdumienia.  Wszystkich  to  zaskoczyło.  Zapewne  nie 

naleŜało  wspominać  o  krwi,  zwłaszcza  Ŝe  była  moja,  ale  mój  BoŜe,  nie  mogłam  pozwolić, 

Ŝ

eby bajdurzyła o tych aniołach. Anioły, cholera jasna. Co jej się roi? Myśli, Ŝe to Autostrada 

do nieba ? 

-  W  porządku  -  powiedział  pan  Walden.  -  Tym  miłym  akcentem  zakończymy  tę 

dyskusję. Pora na lekcję. Susannah, czy moŜesz zostać chwilę? 

Cee Cee odwróciła się do mnie, unosząc do góry białe brwi. 

- No, to masz przechlapane, bidulo - syknęła. 

Nie wie nawet, do jakiego stopnia ma rację. Wystarczyło spojrzeć na bandaŜ na moim 

nadgarstku, aby się domyślić, Ŝe o pochodzeniu tej krwi mam wiadomości z „pierwszej ręki”. 

Z drugiej strony, nie było powodu, Ŝeby mnie podejrzewać, prawda? 

Z  duszą  na  ramieniu  podeszłam  do  biurka  pana  Waldena.  On  zamierza  cię  wydać, 

myślałam rozpaczliwie. Ale się wkopałaś, Simon. 

Ale  pan  Walden  pragnął  jedynie  pochwalić  mnie  za  przypisy  w  wypracowaniu  o 

bitwie pod Bladensburgiem, które rzuciły mu się w oczy, gdy oddawałam pracę. 

- Eee. To naprawdę nic takiego, proszę pana. 

background image

- Tak, ale przypisy... - westchnął. - Nie widziałem właściwie opracowanych przypisów 

od czasów, gdy uczyłem w college'u. Wykonałaś dobrą robotę. 

Wymamrotałam  skromne  „dziękuję”.  Nie  chciałam  wdawać  się  w  wyjaśnienia,  Ŝe 

moja  rozległa  wiedza  na  temat  bitwy  pod  Bladensburgiem  wzięła  się  stąd,  Ŝe  kiedyś 

pomogłam  weteranowi  tej  bitwy  naprowadzić  jego  następców  na  zakopaną  w  ziemi  torbę  z 

pieniędzmi, którą zgubił w ogniu walki. Przedziwne, jakie rzeczy nie dają ludziom spokojnie 

Ŝ

yć... czy teŜ raczej zaznać spokoju po śmierci. 

JuŜ  miałam  powiedzieć  panu  Waldenowi,  Ŝe  w  normalnej  sytuacji  wolałabym 

posiedzieć  z  nim  i  porozmawiać  na  temat  słynnych  amerykańskich  bitew,  ale  teraz  muszę 

koniecznie  pójść  sprawdzić,  czy  siostra  Ernestyna  nadal  pilnuje  przejścia  do  gabinetu  ojca 

Dominika, kiedy słowa pana Waldena sprawiły, Ŝe znieruchomiałam: 

- Dziwnie się złoŜyło, Ŝe Kelly akurat teraz wspomniała Heather Chambers, Susannah. 

Spojrzałam na niego z niepokojem. 

- Ach tak? Dlaczego? 

-  CóŜ,  nie  wiem,  czy  to  do  ciebie  dotarło,  ale  Heather  była  wiceprzewodniczącą 

przedostatnich klas. Teraz, kiedy odeszła, zbieraliśmy głosy na nowego wice. Myśl sobie, co 

chcesz, ale nominowano ciebie. Dostałaś dwanaście głosów. 

Oczy  zaokrągliły  mi  się  jak  spodki.  Zapomniałam  kompletnie  o  tym,  Ŝe  chciałam  się 

zobaczyć z ojcem Dominikiem. 

- Dwanaście głosów? 

- Tak, wiem, to niezwykłe, prawda? To mi się nie mieściło w głowie. 

- Byłam przecieŜ w szkole tylko jeden dzień! 

-  Owszem,  ale  wywarłaś  duŜe  wraŜenie.  Osobiście  nie  sądzę,  Ŝebyś  narobiła  sobie 

wczoraj  wrogów,  groŜąc,  Ŝe  połamiesz  palce  Debbie  Mancuso.  Nie  naleŜy  do  najbardziej 

lubianych dziewcząt w klasie. 

Otworzyłam  oczy  jeszcze  szerzej.  A  więc  pan  Walden  usłyszał  jednak  moją  cichą 

groźbę.  Ten  fakt  w  połączeniu  z  tym,  iŜ  nie  ukarał  mnie  za  to  kozą,  wzbudził  we  mnie 

szacunek, jakiego dotąd nie czułam w stosunku do Ŝadnego nauczyciela. 

- Och, to, Ŝe odepchnęłaś Bryce'a Martinsona w momencie, gdy kawał drewna spadał 

mu na głowę, teŜ ci raczej nie zaszkodziło - dodał. 

-  O  rany  -  jęknęłam.  Chyba  nie  muszę  wyjaśniać,  Ŝe  w  starej  szkole  nie  zdarzyło  mi 

się  wygrać  Ŝadnego  konkursu  na  popularność.  Nie  starałam  się  nigdy  o  miejsce  w  druŜynie 

cheerliderek czy zwycięstwo w wyborach królowej balu. Pomijając fakt, Ŝe w dawnej szkole 

zajęcie cheerliderki uwaŜano za idiotyczną stratę czasu, a na Brooklynie określenie „królowa” 

background image

niekoniecznie  jest  komplementem.  Zresztą  i  tak  nigdy  bym  się  nie  dostała  do  druŜyny. 

Nigdzie teŜ, absolutnie nigdzie, nie nominowano mnie dotąd do czegokolwiek. 

Za bardzo mi to pochlebiło, Ŝeby pójść za pierwszym odruchem i bąknąć: „Dziękuję, 

bardzo dziękuję” i uciec. 

- A co - zapytałam zamiast tego - robi wiceprzewodniczący? 

Pan Walden wzruszył ramionami. 

-  Głównie  pomaga  przewodniczącemu  ustalić,  na  co  wydać  budŜet  klasowy.  Nie  jest 

tego  duŜo,  trochę  ponad  trzy  tysiące  dolarów.  Kelly  i  Heather  miały  zamiar  zorganizować 

wieczór taneczny w Carmel Inn, ale... 

-  Trzy  tysiące  dolarów?  -  Szczęka  prawdopodobnie  opadła  mi  do  kolan,  ale  nie 

przejęłam się tym. 

- Tak, wiem, Ŝe to nieduŜo... 

-  I  moŜemy  je  wydać,  jak  nam  się  podoba?  -  Kręciło  mi  się  w  głowie.  -  Jak  byśmy 

chcieli,”  na  przykład,  urządzić  jakieś  imprezy  połączone  z  gotowaniem  na  plaŜy,  to  nie 

byłoby problemu? 

Pan Walden spojrzał na mnie z zainteresowaniem. 

-  Oczywiście.  ChociaŜ  reszta  klasy  musi  wyrazić  zgodę.  Mam  wraŜenie,  Ŝe 

administracja moŜe zaproponować zuŜycie pieniędzy na naprawę posągu ojca Serry, ale... 

Cokolwiek  pan  Walden  chciał  powiedzieć,  nie  dane  mu  było  skończyć.  Do  klasy 

wpadła  Cee  Cee.  Za  przyciemnionymi  szkłami  okularów  widać  było  jej  szeroko  otwarte  z 

przeraŜenia oczy. 

- Chodź szybko! - wrzasnęła. - Był wypadek! Ojciec Dominik i Bryce Martinson... 

Odwróciłam się natychmiast. 

- Co? - zapytałam ostrzej, niŜ zamierzałam. - Co z nimi? 

- Chyba nie Ŝyją! 

background image

14 

Biegłam  tak  szybko,  Ŝe  później  siostra  Mary  Claire,  trenerka  lekkoatletyki,  pytała 

mnie, czy nie chciałabym starać się o przyjęcie do druŜyny. 

Cee  Cee  pomyliła  się  jednak  co  do  trzech  rzeczy.  Ojciec  Dominik  nie  zginął.  Bryce 

równieŜ nie. 

No i w całym wydarzeniu nie było cienia przypadku. 

Z  tego,  co  dotarło  do  wiadomości  publicznej,  rzecz  miała  się  następująco:  Bryce  z 

jakiegoś  powodu,  nikt  nie  wiedział  z  jakiego,  wszedł  do  gabinetu  dyrektora.  MoŜe  po 

przepustkę w związku z tym, Ŝe się spóźnił, poniewaŜ nie było go na apelu. Bryce stał przed 

biurkiem  sekretarki  pod  ogromnym  krucyfiksem,  o  którym  Adam  mówił,  Ŝe  spłynie 

krwawymi łzami, jeśli jakaś dziewica ukończy Szkołę Misyjną (sekretarki akurat nie było na 

miejscu; podawała kawę policjantom, którzy nadal kręcili się po dziedzińcu), kiedy ogromny 

krzyŜ  zsunął  się  nagle  ze  ściany.  Ojciec  Dominik  otworzył  właśnie  drzwi  i  zobaczył  zsu-

wający  się  krzyŜ,  który  z  pewnością  rozbiłby  Bryce'owi  czaszkę,  gdyby  ojciec  Dominik  nie 

zdąŜył go odsunąć. Skończyło się na złamaniu kości obojczyka. 

Na  nieszczęście  ojciec  Dominik  przyjął  na  siebie  cięŜar  spadającego  krzyŜa,  który 

przycisnął go do podłogi, łamiąc mu większość Ŝeber oraz nogę. 

Pan  Walden  z  gromadką  sióstr  próbował  zagnać  nas  do  klas  z  dziedzińca,  gdzie 

staliśmy tłumnie, czekając, aŜ ojciec Dominik i Bryce wyłonią się z gabinetu dyrektora. Kilka 

osób odeszło, kiedy siostra Ernestyna zagroziła wszystkim zostaniem po lekcjach, ale nie ja. 

Musiałam się upewnić, czy nic im się nie stało. Siostra Ernestyna rzuciła coś na ten temat, Ŝe 

panna  Simon  nie  zdaje  sobie  sprawy,  jak  nieprzyjemne  bywa  zostanie  po  lekcjach  w  Szkole 

Misyjnej. Zapewniłam siostrę Ernestynę, Ŝe jeśli ma na myśli karę fizyczną, to wezwę mamę, 

dziennikarkę  lokalnej  telewizji,  która  zjawi  się  w  szkole  z  kamerami  szybciej,  niŜ  trwa 

zmówienie jednego Zdrowaś Mario. 

To jej zamknęło buzię. 

Wkrótce potem zauwaŜyłam Profesora, który przecisnął się do mnie. 

-  Co  ty  tu  robisz?  -  zapytałam,  spoglądając  na  niego  z  góry.  Małe  dzieci  zwykle 

przebywają w innej części budynku. 

- Chcę zobaczyć, czy nic mu nie jest. - Na bladej twarzy Profesora piegi rysowały się 

niezwykle wyraźnie. 

background image

-  Wpakujesz  się  w  kłopoty  -  ostrzegłam  go.  -  Siostra  Ernestyna  z  zapałem  spisuje 

nazwiska. 

- Nie obchodzi mnie to - powiedział Profesor. - Muszę zobaczyć. 

Wzruszyłam  ramionami.  Śmieszny  dzieciak  ten  Profesor.  W  niczym  nie  przypomina 

swoich starszych braci, a nie chodzi wcale o rude włosy. Przypomniałam sobie kpiącą uwagę 

Przyćmionego  o  kluczykach  samochodowych  i  „duchu  Dawida”  i  zastanowiłam  się  na  ile, 

jeśli w ogóle, Profesor orientuje się, co kryje się za ostatnimi wydarzeniami w szkole. 

Trwało to, jak się wydawało, wieki, ale w końcu wyniesiono ich z gabinetu. Pierwszy 

ukazał się Bryce, jęczący na noszach jak, z przykrością stwierdzam, małe dziecko. Wiele razy 

miałam  połamane  i  przemieszczone  kości  i  wierzcie  mi,  to  boli,  ale  nie  aŜ  tak,  Ŝeby  leŜeć  i 

biadolić.  Zwykle  w  takich  wypadkach  nawet  nie  zauwaŜam,  Ŝe  coś  mi  się  stało.  Jak  na 

przykład  poprzedniej  nocy.  Kiedy  naprawdę  boli,  jestem  w  stanie  tylko  się  śmiać,  poniewaŜ 

ból jest taki silny, Ŝe to aŜ śmieszne. 

Dobra,  przyznaję,  Ŝe  Bryce  stracił  w  moich  oczach,  kiedy  zobaczyłam,  Ŝe  zachowuje 

się jak mazgaj... 

A  zwłaszcza  kiedy  ujrzałam  ojca  Doma,  którego  sanitariusze  wynieśli  w  drugiej 

kolejności.  Był  nieprzytomny,  potargany,  nad  jego  prawym  okiem  widniała  poszarpana, 

częściowo przykryta gazą, rana. Nie jadłam śniadania i teraz widok biednego ojca Dominika z 

zamkniętymi oczami, bez okularów, sprawił, Ŝe trochę zakręciło mi się w głowie. 

Musiałam  faktycznie  się  zachwiać  i  pewnie  przewróciłabym  się,  gdyby  Profesor  nie 

złapał mnie za rękę, mówiąc poufnym tonem: 

- Wiem. Widok krwi teŜ na mnie źle działa. 

Ale to nie od widoku krwi ojca Dominika, sączącej się przez bandaŜe, zrobiło mi się 

słabo.  Uświadomiłam  sobie,  Ŝe  zawiodłam.  Zawiodłam  na  całej  linii.  Ślepy  przypadek 

sprawił,  Ŝe  Heather  nie  zdołała  ich  zabić.  śyli  dzięki  szybkiemu  refleksowi  ojca  Dorna.  Nie 

dzięki mnie. Ja nie miałam z tym nic wspólnego. 

Gdybym  poradziła  sobie  lepiej  poprzedniej  nocy,  w  ogóle  by  do  tego  nie  doszło.  W 

Ŝ

aden sposób. 

Poczułam wściekłość. Zimną wściekłość. 

Zrozumiałam nagle, co naleŜy zrobić. 

-  Czy  w  szkole  jest  komputer?  -  zwróciłam  się  do  Profesora.  -  Z  dostępem  do 

Internetu? 

- Pewnie - odparł zaskoczony Profesor. - W bibliotece. Dlaczego? 

Puściłam jego rękę. 

background image

- NiewaŜne. Wracaj na lekcję. 

- Suze... 

-  KaŜdy,  kto  w  ciągu  minuty  nie  wróci  do  klasy  -  oświadczyła  siostra  Ernestyna 

stanowczo - zostanie zawieszony, aŜ do odwołania! 

Profesor pociągnął mnie za rękaw. 

- Co się dzieje? - nie ustępował. - Do czego potrzebny ci komputer? 

-  Nic  -  powiedziałam.  Za  bramą  z  kutego  Ŝelaza,  wiodącą  na  parking,  sanitariusze 

właśnie  zatrzasnęli  drzwi  karetki.  W  chwilę  później  odjechali  z  wyciem  syren,  w  blasku 

migających  świateł.  -  Tylko...  to  jest  coś,  czego  byś  nie  zrozumiał,  Dawidzie.  To  nic 

naukowego. 

Profesor wyglądał na mocno uraŜonego. 

- Rozumiem mnóstwo rzeczy, które nie naleŜą do świata nauki. Na przykład muzykę. 

Sam  nauczyłem  się  grać  Szopena  na  keyboardzie.  To  nie  jest  nic  naukowego.  Przyjemność 

obcowania  z  muzyką  czy  sztuką  w  ogóle  to  kwestia  emocji.  Rozumiem  muzykę  i  sztukę. 

Więc  nie  krępuj  się,  Suze  -  ciągnął  -  moŜesz  mi  powiedzieć.  Czy  to  ma  coś  wspólnego  z... 

tym, o czym mówiliśmy wczoraj wieczorem? 

Odwróciłam się, patrząc na niego ze zdumieniem. 

-  To  logiczna  konkluzja.  -  Wzruszył  ramionami.  -  Dokonałem  pobieŜnych  oględzin 

posągu.  PobieŜnych,  gdyŜ  nie  zdołałem  podejść  dostatecznie  blisko  ze  względu  na  taśmę  i 

zespół prowadzący śledztwo. Nie doszukałem się śladów piły czy innych wskazówek, w jaki 

sposób  odcięto  głowę.  Brązu  nie  da  się  ciąć  równie  czysto  bez  uŜycia  cięŜkich  maszyn,  ale 

takie urządzenia nigdy by się nie zmieściły... 

- Panie Ackerman! - Ton siostry Ernestyny nie był bynajmniej Ŝartobliwy. - Czy chce 

pan, abym pana zapisała? 

- Nie - bąknął poirytowany Dawid. 

- Nie, co? 

-  Nie,  siostro.  -  Spojrzał  na  mnie  przepraszająco.  -  Chyba  muszę  juŜ  iść.  Ale 

porozmawiamy  o  tym  wieczorem  w  domu,  dobrze?  Znalazłem  coś  o...  wiesz,  o  tym,  o  co 

prosiłaś. Pamiętasz? - Popatrzył na mnie znacząco. - O domu. 

- Och. Świetnie. 

- Panie Ackerman? 

Dawid odwrócił się do zakonnicy. 

- Proszę chwilę poczekać, dobrze, siostro? Właśnie próbuję z kimś porozmawiać. 

Cała krew odpłynęła z twarzy tej niemłodej juŜ kobiety. To było niesamowite. 

background image

Zareagowała tak dziecinnie, jakby to ona miała dwanaście lat, a nie mój brat. 

- Chodź ze mną, miody człowieku - syknęła, chwytając Dawida za ucho. - Widzę, Ŝe 

siostra  przyrodnia  nakarmiła  cię  jakimiś  wielkomiejskimi  pomysłami  dotyczącymi  tego,  jak 

mały chłopiec ma się zwracać do starszych... 

Dawid  jęknął  niczym  zranione  zwierzę,  ale  poszedł  z  zakonnicą  zgarbiony  z  bólu. 

Przysięgam, Ŝe nic bym nie zrobiła, gdybym nagle nie zauwaŜyła Heather stojącej w bramie i 

ś

miejącej się do rozpuku. 

-  O,  BoŜe  -  zawołała,  rŜąc  ze  śmiechu.  -  Gdybyś  widziała  swoją  minę,  jak  się 

dowiedziałaś,  Ŝe  Bryce  nie  Ŝyje!  Przysięgam!  To  najśmieszniejsza  rzecz,  jaką  widziałam!  - 

Odrzuciła  do  tyłu  długie  włosy.  -  Wiesz  co?  Dzisiaj  załatwię  jeszcze  paru  ludzi  w  podobny 

sposób. MoŜe zacznę od tego małego, tam... 

Zrobiłam krok w jej stronę. 

- Tylko dotknij mojego brata, a odeślę cię prosto do grobu, z którego się wyczołgałaś. 

Heather  parsknęła  śmiechem,  za  to  siostra  Ernestyna,  która,  jak  sobie  właśnie 

uświadomiłam, wzięła moje słowa do siebie, puściła Dawida tak gwałtownie, jakby dzieciak 

nagle stanął ' w płomieniach. 

- Coś ty powiedziała? 

Zakonnica spurpurowiała na twarzy. Za jej plecami Heather chichotała radośnie. 

- No, teraz będziesz miała za swoje. Przez tydzień zostajesz po lekcjach! 

W tym momencie duch zniknął, a ja musiałam radzić sobie z bałaganem, jaki zostawił. 

Ku  mojemu  zdumieniu  siostra  Ernestyna  była  w  stanie  jedynie  patrzeć  na  mnie 

szeroko otwartymi oczami. Dawid rozcierał ucho, wyraźnie oszołomiony. 

- Wrócimy do naszych klas - wykrztusiłam. - Niepokoiliśmy się tylko o ojca Dominika 

i chcieliśmy go poŜegnać. Dziękujemy, siostro. 

Siostra Ernestyna nadal gapiła się na mnie. Nie wypowiedziała ani słowa. Była kobietą 

pokaźnych  rozmiarów,  nie  taką  wysoką,  jak  ja  na  obcasach  -  dziś  miałam  na  sobie  czarne 

botki  -  ale  duŜo  tęŜszą,  z  wyjątkowo  pokaźnym  biustem,  na  którym  wisiał  srebrny  krzyŜ. 

Patrząc  na  mnie,  odruchowo  dotykała  go  palcami.  Później  Adam,  który  obserwował  całą  tę 

scenę,  twierdził,  Ŝe  siostra  Ernestyna  trzymała  krzyŜ,  jakby  miał  ją  przede  mną  obronić.  To 

nieprawda. Dotykała krzyŜa, jakby nie była pewna, czy nadal tam jest. A był. Zdecydowanie 

był. 

To chyba wtedy Profesor przestał być dla mnie Profesorem, a stał się Dawidem. 

background image

-  Nie  martw  się  -  powiedziałam,  kiedy  kaŜde  z  nas  miało  pójść  w  swoją  stronę. 

Wydawał  się  taki  przygnębiony  i  milutki  z  tymi  rudymi  włosami,  piegowatą  buzią  i 

odstającymi uszami. Zmierzwiłam mu lekko czuprynę. - Wszystko będzie dobrze. 

Dawid podniósł głowę. 

- Skąd wiesz? - zapytał. Cofnęłam rękę. 

PoniewaŜ  prawda  była  taka,  Ŝe  oczywiście,  nie  wiedziałam,  czy  wszystko  będzie 

dobrze. Nie miałam o tym zielonego pojęcia. 

background image

15 

TuŜ po lunchu złapałam Adama. Prawie całą lekcję spędziłam w bibliotece, gapiąc się 

w ekran komputera. Nic nie jadłam, ale prawdę mówiąc, w ogóle nie byłam głodna. 

- Cześć - powiedziałam, siadając obok niego i zakładając nogę na nogę, tak Ŝe czarna 

spódnica podjechała odrobinę do góry. - Przyjechałeś dziś do szkoły samochodem? 

Adam  uderzył  się  w  pierś.  Zakrztusił  się  fritosem  w  momencie,  kiedy  się  dosiadłam. 

Kiedy wreszcie udało mu się przełknąć, oznajmił dumnie: 

-  Pewnie,  Ŝe  tak.  Odkąd  zrobiłem  prawo  jazdy,  jeŜdŜę  jak  stary.  Szkoda,  Ŝe  nie 

pojechałaś  z  nami  wczoraj  wieczorem,  Suze.  Było  super.  Wpadliśmy  najpierw  do  Coffee 

Clutch, a potem przejechaliśmy się Seventeen Mile Drive. PrzeŜyłaś coś podobnego? 

Rany, przy wczorajszym księŜycu ocean był taki piękny... 

- Czy zechciałbyś zabrać mnie gdzieś po szkole? 

Adam zerwał się z miejsca, płosząc dwie tłuste mewy, siedzące niedaleko ławki, którą 

dzielił z Cee Cee. 

-  śartujesz?  Powiedz  tylko dokąd, Suze, a zabiorę cię tam. Vegas? Chcesz jechać do 

Vegas? Nie ma sprawy. No, wiesz, ja mam szesnaście lat, ty masz szesnaście lat. MoŜemy się 

tam  pobrać  bez  problemu.  Rodzice  pozwolą  nam  mieszkać  razem  u  nas  w  domu,  spokojna 

głowa.  Nie  masz  nic  przeciwko  temu,  Ŝeby  dzielić  ze  mną  pokój,  prawda?  Przysięgam,  Ŝe 

będę po sobie sprzątał... 

- Adamie - wtrąciła się Cee Cee - nie świruj. Wątpię, Ŝeby chciała za ciebie wyjść. 

-  Nie  sądzę,  aby  to  był  dobry  pomysł  poślubić  kogoś,  zanim  rozwód  z  moim 

pierwszym  męŜem  nie  zostanie  sfinalizowany  -  stwierdziłam  z  powagą.  -  Chciałabym 

pojechać do szpitala i zobaczyć się z Bryce'em. 

Adam przygarbił się. 

- Och - powiedział niewątpliwie bardzo rozczarowany. - Tylko tyle? 

Zrozumiałam,  Ŝe  powiedziałam  coś  niewłaściwego.  Nie  mogłam  tego  odkręcić.  Cee 

Cee pomogła mi, na szczęście, mówiąc z namysłem: 

- Wiecie, historia o tym, jak Bryce i ojciec Dominik dzielnie zmagają się ze słabością, 

dochodząc  do  zdrowia,  nie  byłaby  złym  materiałem  na  artykuł.  Czy  nie  masz  nic  przeciwko 

temu, Ŝebym się z wami zabrała? 

- Ani trochę. - Kłamałam, oczywiście. Przy Cee Cee moŜe być mi trudno zrobić to, co 

zamierzam, nie wdając się w zbędne wyjaśnienia... 

background image

A mam wybór? śadnego. 

Kiedy  juŜ  zapewniłam  sobie  transport,  zaczęłam  się  rozglądać  za  Przyćmionym. 

Znalazłam go opartego o ogrodzenie, pogrąŜonego w drzemce. Szturchnęłam go stopą. Kiedy 

łypnął  na  mnie  zza okularów przeciwsłonecznych, powiedziałam, Ŝeby nie czekał po szkole, 

bo wracam z kimś innym. Burknął coś i znów zasnął. 

Potem  odnalazłam  automat  telefoniczny.  Dziwne,  kiedy  się  nie  zna  numeru  telefonu 

własnej  mamy.  Nadal  pamiętam  nasz  numer  brookliński,  ale  nie  mam  pojęcia, jaki jest nasz 

miejscowy telefon. Dobrze, Ŝe zapisałam go w notesie. Otworzyłam na S - jak Simon - i był 

tam. Wybrałam go. Wiedziałam, Ŝe nikogo nie ma w domu, ale chciałam się zabezpieczyć na 

wszystkich  frontach.  Powiedziałam  automatycznej  sekretarce,  Ŝe  mogę  wrócić  później, 

poniewaŜ  po  szkole  wybieram  się  gdzieś  z  nowymi  przyjaciółmi.  Wiedziałam,  Ŝe  mama 

będzie  zachwycona,  kiedy  to  usłyszy.  Na  Brooklynie  martwiła  się,  Ŝe  jestem  aspołeczna. 

Powtarzała  do  znudzenia:  „Suzie,  jesteś  taką  ładną  dziewczyną.  Nie  mogę  zrozumieć, 

dlaczego Ŝaden chłopak nigdy do ciebie nie dzwoni. MoŜe gdybyś nie robiła wraŜenia takiej... 

twardej. Co ty na to, Ŝeby odstawić na trochę skórzaną kurtkę?” 

Prawdopodobnie  umarłaby  z  radości,  gdyby  znalazła się na parkingu przed szkołą po 

lekcjach i usłyszała Adama, kiedy podchodziłam do samochodu. 

-  Och,  Cee  Cee,  oto  i  ona.  -  Adam  otworzył  przede  mną  drzwi  samochodu,  który 

okazał się przypadkiem nowym volkswagenem bugsem. Przypuszczam, Ŝe rodzice Adama nie 

narzekają specjalnie na brak pieniędzy. 

-  Chodź,  Suze,  usiądź  z  przodu,  przy  mnie.  Zerknęłam  przez  okulary 

przeciwsłoneczne. Poranna mgła zniknęła jak zwykle bez śladu i teraz, o trzeciej po południu, 

słońce stało wysoko na doskonale czystym błękitnym niebie. 

- Eee, nie, Cee Cee była pierwsza. Usiądę z tyłu. Nie ma problemu. 

- W Ŝadnym wypadku. - Adam stał obok samochodu, wciąŜ trzymając drzwi. - Jesteś 

nową dziewczyną. Nowa dziewczyna siada z przodu. 

-  Taak  -  odezwała  się  Cee  Cee  z  czeluści  tylnego  siedzenia  -  dopóki  mu  nie 

oświadczysz, Ŝe nie pójdziesz z nim do łóŜka. Wtedy ciebie takŜe releguje na tyły. 

Adam odezwał się głosem z Czarodzieja z krainy Oz: 

-  Nie  zwracaj  uwagi  na  człowieka  za  kotarą.  Wślizgnęłam  się  więc  na  przednie 

siedzenie, a Adam delikatnie zamknął drzwi. 

- Mówisz powaŜnie? - zapytałam Cee Cee, odwracając się, podczas gdy Adam okrąŜał 

samochód, Ŝeby usiąść za kierownicą. 

Cee Cee wytrzeszczyła oczy. 

background image

- Czy naprawdę myślisz, Ŝe ktoś mógłby pójść z nim do łóŜka? Przełknęłam to. 

- Rozumiem - powiedziałam. - A zatem, nie. 

- Zgadza się - powiedziała Cee Cee w momencie, gdy Adam siadał za kierownicą. 

- A więc - odezwał się, poruszając palcami w powietrzu przed włączeniem zapłonu. - 

Myślę,  Ŝe  cała  ta  sprawa  z  posągiem,  ojcem  Dominikiem  i  Bryce'em  zestresowała  nas 

wszystkich.  U  moich  rodziców  jest  sauna,  idealne  miejsce  na  odreagowanie  po  takich 

przeŜyciach  jak  dzisiejsze,  więc  proponuję,  Ŝebyśmy  najpierw  udali  się  do  mnie  i  trochę  się 

odmoczyli... 

-  Coś  ci  powiem  -  przerwałam  mu.  -  Dajmy  sobie  na  razie  spokój  z  sauną  i  jedźmy 

prosto do szpitala. MoŜe później będzie trochę czasu... 

- Tak. - Adam był wniebowzięty. - Bóg istnieje. Cee Cee na to, z tylnego siedzenia: 

-  Powiedziała  „moŜe”,  baranie.  BoŜe,  spróbuj  się  opanować.  Adam  spojrzał  na  mnie 

przelotnie, wyjeŜdŜając z parkingu. 

- Czy jestem zbyt nachalny? 

- Hm - mruknęłam. - MoŜe... 

-  Chodzi  o  to,  Ŝe  juŜ  strasznie  duŜo  czasu  minęło,  odkąd  pokazała  się  tutaj  jakaś 

choćby  trochę  interesująca  dziewczyna.  -  Adam,  jak  zauwaŜyłam  z  ulgą,  był  bardzo 

ostroŜnym kierowcą. W przeciwieństwie do Śpiącego, który, jak się wydaje, uwaŜał, Ŝe znaki 

„stop”  oznaczają  w  istocie  „zwolnij”.  -  Wiesz,  przez  szesnaście  lat  otaczały  mnie  Kelly 

Prescotty  i  Debbie  Mancusosy.  To  taka  ulga,  Ŝe  dla  odmiany  pojawiła  się  Susannah  Simon. 

Wbiłaś Kelly w podłogę dzisiaj rano uwagą: „Hm, czy anioły zostawiają krwawe plamy? Nie 

sądzę”. 

Adam ciągnął w tym duchu przez resztę drogi do szpitala. Nie byłam pewna, jak Cee 

Cee  to  zniesie.  O  ile  się  nie  mylę,  ona  czuje  do  niego  to  samo,  co  on najwyraźniej czuje do 

mnie.  Nie  sądzę  jednak,  Ŝeby  jego  zauroczenie  moją  osobą  było  powaŜne.  W  przeciwnym 

razie  nie  Ŝartowałby  sobie  w  ten  sposób.  Uczucia  Cee  Cee  wydawały  mi  się  za  to  głębsze. 

Och,  mogła  się  z  nim  draŜnić,  a  nawet  obraŜać,  ale  parę  razy  spojrzałam  w  tylne  lusterko  i 

złapałam  ją  na  tym,  jak  wpatruje  się  w  tył  jego  głowy  wzrokiem,  który  moŜna  by  określić 

jedynie jako cielęcy. 

Ale  tylko  wtedy,  kiedy  miała  pewność,  Ŝe  on  tego  nie  widzi.  Kiedy  Adam  zatrzymał 

się  przed  szpitalem,  pomyślałam,  Ŝe  przez  pomyłkę  zaparkował  przed  jakimś  klubem  albo 

prywatną  rezydencją.  W  porządku,  naprawdę  wielką  prywatną  rezydencją  ale  cóŜ,  trzeba 

obejrzeć niektóre takie miejsca w dolinie. 

background image

Po  chwili  spostrzegłam  dyskretną  tabliczkę  z  napisem  SZPITAL.  Wysiedliśmy  z 

samochodu  i  ruszyliśmy  przez  nienagannie  utrzymany  ogród  z  klombami  pełnymi  barwnych 

kwiatów. Dokoła uwijały się kolibry, zauwaŜyłam teŜ więcej tych palm, o których myślałam, 

Ŝ

e nie występują tak daleko na północ od równika. 

W  informacji  zapytałam  o  pokój  Bryce'a  Martinsona.  Nie  byłam  pewna,  czy  go 

rzeczywiście  przyjęto,  ale  wiedziałam  z  doświadczenia,  niestety  z  pierwszej  ręki,  Ŝe  kaŜda 

ofiara wypadku z urazami głowy zostaje w szpitalu na obserwację, przynajmniej na jedną noc. 

I  miałam  rację.  Bryce  i  ojciec  Dominik  znajdowali  się  w  szpitalu,  umieszczeni  w  dwóch 

pokojach naprzeciwko siebie. 

Nie  byliśmy  jedynymi  odwiedzającymi.  W  pokoju  Bryce'a  panował  tłok.  Wydaje  się, 

Ŝ

e  nie  było  Ŝadnych  ograniczeń  co  do  liczby  gości,  bo  w  pokoju  Bryce'a  na  oko  znajdowała 

się  większość  najstarszego  rocznika  Szkoły  Misyjnej.  Na  środku  słonecznego  wesołego 

pokoju,  w  którym  na  kaŜdej  płaskiej  powierzchni  stały  wazony  z  kwiatami,  leŜał  Bryce  z 

zagipsowanym  ramieniem  i  prawą  ręką  na  wyciągu.  Wyglądał  duŜo  lepiej  niŜ  rano, 

prawdopodobnie  dlatego,  Ŝe  naszpikowano  go  środkami  znieczulającymi.  Kiedy  ujrzał  mnie 

w progu, jego twarz rozjaśnił niezbyt inteligentny uśmiech. 

- Suze! - zawołał. 

Wymówił to „su - u - z”, tak, jakby moje imię składało się z więcej niŜ jednej sylaby. 

- Cześć, Bryce - bąknąłem, nagle onieśmielona. Wszyscy w pokoju odwrócili się, Ŝeby 

zobaczyć,  do  kogo  Bryce  mówi.  PrzewaŜały  dziewczyny.  Zrobiły  to,  co  robi  większość 

dziewcząt - zlustrowały mnie od stóp do głów, a dziś rano nie wzięłam prysznica, poniewaŜ 

bardzo się śpieszyłam, więc moje włosy nie wyglądały szczególnie świeŜo. 

Potem uśmiechnęły się złośliwie. 

Bryce oczywiście nie zwrócił na to uwagi. Ale tak było. 

Mimo  Ŝe  nie  obchodziło  mnie,  co  banda  dziewczyn,  których  nie  znam  i  których 

prawdopodobnie  nie  będę  miała  okazji  więcej  spotkać,  myśli  na  mój  temat,  zaczerwieniłam 

się. 

- Hej, wszyscy - Bryce był trochę oszołomiony lekarstwami. - To jest Suze. Suze, to są 

wszyscy. 

- Cześć, wszyscy. 

- Och, to ty jesteś tą dziewczyną, która uratowała mu wczoraj Ŝycie, siostrą przyrodnią 

Jake'a - odezwała się dziewczyna w białej, idealnie wyprasowanej luźnej sukience, siedząca w 

nogach łóŜka Bryce'a. 

- Owszem, to ja. 

background image

W  obecności  tych  wszystkich  ludzi  nie  było  sposobu,  Ŝebym zapytała Bryce'a o to, o 

co  miałam  go  zapytać.  Cee  Cee  zabrała  Adama  do  pokoju  ojca  Dominika,  Ŝebym  mogła 

spędzić trochę czasu sam na sam z Bryce'em, ale zdaje się, na próŜno. Nie miałam szansy na 

rozmowę z nim chociaŜ przez minutę. Chyba Ŝe... 

CóŜ, chyba Ŝe o to poproszę. 

-  Słuchajcie  -  powiedziałam.  -  Muszę  porozmawiać  z  Bryce'em  w  cztery  oczy.  Czy 

macie coś przeciwko temu? 

Dziewczyna na łóŜku nie kryła zdumienia. 

-  Więc  rozmawiaj.  Nikt  ci  nie  przeszkadza.  Spojrzałam  jej  prosto  w  oczy  i 

powtórzyłam swoim najbardziej stanowczym mediatorskim głosem: 

- W cztery oczy. 

Ktoś  gwizdnął  przeciągle,  ale  nikt  się  nie  poruszył.  W  kaŜdym  razie,  dopóki  nie 

wtrącił się Bryce: 

-  Hej,  ludzie.  Słyszeliście,  co  powiedziała.  Wyjdźcie.  Bogu  niech  będą  dzięki  za 

morfinę! 

Seniorzy  z  ociąganiem  opuścili  pokój,  rzucając  mi  złe  spojrzenia.  Bryce  uniósł  rękę 

podłączoną do kroplówki i zawołał: 

- Hej, Suze. Chodź i popatrz na to. 

Podeszłam do łóŜka. Teraz, kiedy zostaliśmy sami, stwierdziłam, Ŝe pokój Bryce'a jest 

naprawdę  duŜy.  Do  tego  bardzo  wesoły,  pomalowany  na  Ŝółto,  z  oknem  wychodzącym  na 

ogród. 

-  Widzisz,  co  ja  mam?  -  Bryce pokazał mi urządzenie wielkości dłoni z guzikiem na 

górze.  -  Moja  własna  pompka  środków  przeciwbólowych.  Jak  tylko  poczuję  ból,  naciskam 

guzik i uwalnia się kodeina. Prosto do krwi. Fajne, co? 

Facet wyraźnie odjechał. To się rzucało w oczy. Uświadomiłam sobie nagle, Ŝe moje 

zadanie nie będzie takie trudne, jak myślałam. 

-  To  wspaniale,  Bryce.  Naprawdę  zmartwiłam  się,  kiedy  dowiedziałam  się  o  tym 

wypadku. 

-  Taak.  -  Zachichotał  głupkowato.  -  Szkoda,  Ŝe  cię  tam  nie  było.  Miałabyś  okazję, 

Ŝ

eby mnie uratować, tak jak wczoraj. 

- Tak. - Chrząknęłam zmieszana. - Ostatnio jakoś los cię prześladuje. 

-  Taak.  -  Powieki  mu  opadły  i  przez  jedną  okropną  chwilę  bałam  się,  Ŝe  zaśnie. 

Otworzył jednak oczy i spojrzał na mnie smętnie. - Suze, nie sądzę, Ŝebym stąd wyszedł. 

Wytrzeszczyłam oczy. BoŜe, co za dzieciak! 

background image

-  Oczywiście,  Ŝe  wyjdziesz.  Masz  tylko  zmiaŜdŜony  obojczyk,  i  tyle.  Dojdziesz  do 

siebie w mgnieniu oka. 

Znowu zachichotał. 

-  Nie,  nie.  Chodziło  mi  o  to,  Ŝe  nie  wyjdę  stąd  na  czas,  Ŝeby  spotkać  się  z  tobą  w 

sobotę wieczór. 

-  Och,  nie,  oczywiście,  Ŝe  nie.  Nie  sądzę,  Ŝeby  to  było  moŜliwe.  Posłuchaj,  Bryce, 

chcę  cię  o  coś  prosić.  Pomyślisz,  Ŝe  to  dziwne...  -  W  gruncie  rzeczy,  w  stanie  takiego 

zamroczenia,  chyba  nic  nie  powinno  go  zdziwić.  -  Czy  masz  jakąś  rzecz,  którą  dostałeś  od 

Heather? 

Popatrzył na mnie półprzytomnie. 

- Dostałem? Masz na myśli jakiś prezent? 

- Tak. 

-  CóŜ,  owszem.  Dała  mi  kaszmirową  kamizelkę  na  święta.  Pokręciłam  głową. 

Kaszmirowa kamizelka nie przyda się do moich celów. 

- Aha. Coś jeszcze? MoŜe... swoje zdjęcie? 

- Och, pewnie, pewnie. Dała mi swoje szkolne zdjęcie. 

-  Naprawdę?  -  Starałam  się  ukryć  podniecenie.  -  Nie  masz  go  przypadkiem  ze  sobą? 

MoŜe  w  portfelu?  -  Szanse  były  nikłe,  wiedziałam  o  tym,  ale  większość  ludzi  porządkuje 

takie rzeczy raz w roku, nie częściej... 

Skrzywił  się.  Sądzę,  Ŝe  myślenie  sprawiało  mu  ból,  bo  widziałam,  jak  parę  razy 

nacisnął pompkę. Po chwili jednak się odpręŜył. 

- Pewnie - powiedział. - Nadal mam jej zdjęcie. Mój portfel jest w tamtej szufladzie. 

Otworzyłam  szufladę  w  stoliku  obok  łóŜka.  Cienki,  czarny  skórzany  portfel  istotnie 

znajdował  się  w  środku.  Podniosłam  go  i  otworzyłam.  Fotografię  Heather  znalazłam 

wciśniętą  pomiędzy  złotą  kartę  American  Express  i  bilet  na  wyciąg  narciarski.  Wyglądała 

zachwycająco, z długimi jasnymi włosami przerzuconymi przez ramię. Patrzyła kokieteryjnie 

w  obiektyw.  Na  szkolnych  zdjęciach  zawsze  wyglądam  tak,  jakby  ktoś  przed  chwilą 

wrzasnął:  „PoŜar!”  Nie  mieściło  mi  się  w  głowie,  Ŝeby  chłopak,  który  chodził  z  taką 

dziewczyną, mógł umówić się z dziewczyną taką jak ja. 

- Czy mogę poŜyczyć to zdjęcie? Jest mi do czegoś potrzebne. Wkrótce ci oddam. 

- Pewnie, pewnie - powiedział, machnąwszy ręką. 

-  Dzięki.  -  Wsunęłam  zdjęcie  do  plecaka  akurat  w  chwili,  gdy  do  pokoju  wkroczyła 

wysoka kobieta po czterdziestce, obwieszona złotą biŜuterią, z pudełkiem ciastek w ręku. 

background image

- Bryce, kochanie, gdzie się podziali twoi przyjaciele? Poszłam specjalnie do cukierni 

po jakieś łakocie dla nich. 

-  Zaraz  wrócą,  mamo  -  odparł  Bryce  sennym  głosem.  -  To  jest  Suze.  Uratowała  mi 

wczoraj Ŝycie. 

Pani Martinson wyciągnęła gładką opaloną rękę. 

- Milo mi cię poznać, Susan - powiedziała, leciuteńko ściskając czubki moich palców. 

-  Nie  do  wiary,  co  się przydarzyło biednemu Bryce'owi. Jego ojciec jest wściekły. Jakby nie 

wystarczyła historia z tą okropną dziewczyną. No, wiesz... A teraz to. Słowo daję, tak, jakby 

na szkole ciąŜyło przekleństwo, czy co. 

- Tak. Miło mi panią poznać. Pójdę juŜ. 

Nikt  nie  miał  nic  przeciwko  mojemu  odejściu.  Ani  pani  Martinson,  poniewaŜ  nie 

obchodziło jej to w najmniejszym stopniu, ani Bryce, bo właśnie zasnął. 

Adam i Cee Cee stali na korytarzu po drugiej stronie. Kiedy do nich podeszłam, Cee 

Cee połoŜyła palec na ustach. 

- Posłuchaj - szepnęła. Zaczęłam nasłuchiwać. 

-  To  po  prostu  nie  mogło  zdarzyć  się  w  gorszym  momencie  -  mówił  znajomy  męski 

głos. - Wizyta arcybiskupa jest za niecałe dwa tygodnie... 

- Tak mi przykro, Constantine. - Głos ojca Dominika brzmiał słabo. - Wiem, w jakim 

napięciu Ŝyjecie... 

-  I  w  dodatku  Bryce  Martinson!  Wiesz,  kim  jest  jego  ojciec?  To  jeden  z  najlepszych 

prawników w Salinas! 

- Ojciec Dominik dostaje burę - szepnął Adam. - Biedny staruszek. 

-  Chciałabym,  Ŝeby  kazał Constantine'owi wskoczyć do jeziora. - Fiołkowe oczy Cee 

Cee rozbłysły. - Wysuszona stara... 

-  Spróbujmy  mu  pomóc  -  szepnęłam.  -  MoŜe  uda  się  wam  odwrócić  uwagę 

wielebnego,  a  ja  się  dowiem,  czy  ojcu  Dominikowi  czegoś  nie  potrzeba.  Wiecie,  tak  raz  - 

dwa, zanim stąd pójdziemy. 

Cee Cee wzruszyła ramionami. 

- W porządku. 

- Zgoda - dodał Adam. Wobec tego zawołałam głośno: 

- Ojciec Dominik? - I wpadłam do pokoju. 

Pokój  nie  był  ani  taki  duŜy,  ani  wesoły,  jak  pokój  Bryce'a.  Ściany  pomalowano  na 

beŜowo,  nie  na  Ŝółto  i  stał  w  nim  tylko  jeden  wazon  z  kwiatami.  Okno  wychodziło  na 

parking.  Nikt  teŜ  nie  podłączył  ojca  Dominika  do  urządzenia  pompującego  środki 

background image

znieczulające.  Nie  wiem,  jaki  rodzaj  ubezpieczenia  mają  księŜa,  ale  warunki  mógłby  mieć 

zdecydowanie lepsze. 

Stwierdzenie,  Ŝe  ojciec  Dominik  wydawał  się  zaskoczony  moim  widokiem,  byłoby 

eufemizmem.  Opadła  mu  szczęka.  Nie  był  w  stanie  wydusić  słowa.  Na  szczęście  za  mną 

wpadła Cee Cee, wołając: 

- O, monsignor! Wspaniale. Wszędzie wielebnego szukaliśmy. Chcielibyśmy, o ile to 

moŜliwe,  przeprowadzić  wywiad  na  temat  wpływu  wczorajszego  aktu  wandalizmu  na 

zbliŜającą  się  wizytę  arcybiskupa.  Niezbyt  dobrze  się  złoŜyło,  prawda?  Jakiś  komentarz? 

MoŜe zechciałby wielebny wyjść na korytarz, gdzie ja i mój współpracownik... 

Lekko poirytowany, wielebny Constantine ruszył za Cee Cee, mrucząc: 

- Słuchaj no, młoda damo... 

Podskoczyłam do ojca Dominika. Trudno powiedzieć, Ŝebym była uszczęśliwiona tym 

spotkaniem. Byłam pewna, Ŝe ksiądz raczej nie jest ze mnie zadowolony. To we mnie Heather 

rzuciła  głową  ojca  Serry  i  podejrzewałam,  Ŝe  ojciec  Dominik  zdaje  sobie  z  tego  sprawę  i  to 

nie usposabia go Ŝyczliwie w stosunku do mnie. 

Myliłam  się  jednak.  Dobrze  mi  idzie  odgadywanie  myśli  zmarłych,  ale  z  Ŝywymi 

radzę sobie znacznie gorzej. 

-  Susannah  -  odezwał  się  ojciec  Dominik  łagodnie.  -  Co ty tutaj robisz? Wszystko w 

porządku? Bardzo się o ciebie martwiłem... 

Chyba mogłam się tego spodziewać. Ojciec Dominik nie miał do mnie najmniejszych 

pretensji. Martwił się o mnie, i tyle. Ale to o niego naleŜało się martwić. Pomijając paskudną 

ranę  nad  okiem,  był  takŜe  straszliwie  blady,  a  nawet  szary. Tylko oczy, niebieskie jak niebo 

na zewnątrz, wyglądały jak zawsze, błyszcząc mądrością i humorem. 

-  O  mnie?  -  zrobiłam  wielkie  oczy.  -  Dlaczego  ksiądz  się  o  mnie  martwił?  To  nie  ja 

dostałam krucyfiksem dziś rano. 

Ojciec Dominik uśmiechnął się smutno. 

-  Nie,  ale  sądzę,  Ŝe  masz  mi  coś  do  powiedzenia.  Dlaczego  nie  dałaś  mi  znać, 

Susannah?  Dlaczego  nie  uprzedziłaś,  co  zamierzasz?  Gdybym  wiedział,  Ŝe  zamierzasz 

pojawić się w szkole sama, w środku nocy, nigdy bym na to nie pozwolił. 

-  Właśnie  dlatego  księdzu  nie  powiedziałam.  Ojcze,  przykro  mi  z  powodu  posągu  i 

drzwi do klasy pana Waldena, i w ogóle. Musiałam jednak spróbować z nią porozmawiać sam 

na sam, rozumie ksiądz? Jak kobieta z kobietą. Nie wiedziałam, Ŝe tak jej odbije. 

-  A  czego  się spodziewałaś? Susannah, widziałaś, co wczoraj próbowała zrobić temu 

młodemu człowiekowi... 

background image

-  Tak,  ale  to  było  dla  mnie  jakoś  tam  zrozumiałe.  Ona  go  kochała,  jest  na  niego 

naprawdę  wściekła.  Nie  sądziłam,  Ŝe  mnie  zaatakuje.  Nie  miałam  przecieŜ  z  tym  nic 

wspólnego. Chciałam jej tylko uprzytomnić, jaki ma wybór... 

- To właśnie starałem się zrobić, odkąd pojawiła się w szkole. 

-  Zgadza  się.  Ale  Heather  nie  odpowiada  Ŝadna  z  opcji,  które  jej  przedstawiliśmy. 

Mówię księdzu, ta dziewczyna zwariowała. Teraz się uspokoiła, bo myśli, Ŝe zabiła Bryce'a. 

Gdzieś się przyczaiła, ale juŜ wkrótce znowu się pojawi i Bóg jeden wie, co zrobi teraz, kiedy 

jest świadoma, do czego jest zdolna. 

Ojciec  Dominik  spojrzał  na  mnie  ciekawie,  zapomniawszy  najwyraźniej  o  troskach 

związanych ze zbliŜającą się wizytą arcybiskupa. 

- Co masz na myśli, mówiąc: „teraz, kiedy jest świadoma, do czego jest zdolna”? 

-  CóŜ,  poprzedniej  nocy  odbyła  się  jedynie  próba  generalna.  MoŜemy  się  po  niej 

spodziewać bardziej efektownych występów, poniewaŜ teraz juŜ wie, co potrafi. 

Ojciec Dominik pokręcił głową, zaniepokojony. 

- Widziałaś ją dzisiaj? Skąd to wszystko wiesz? 

Nie  mogłam  powiedzieć  ojcu  Dominikowi  o  Jessie.  Po  pierwsze,  to  nie  jego  sprawa. 

Bałam się takŜe, Ŝe informacja o chłopaku mieszkającym w moim pokoju mogłaby go zaszo-

kować. Ojciec Dominik jest przecieŜ księdzem i w ogóle. 

- Proszę posłuchać - powiedziałam. - DuŜo myślałam na ten temat i nie widzę innego 

wyjścia. Próbował ksiądz przemówić jej do rozumu, ja teŜ. I proszę spojrzeć, do czego nas to 

doprowadziło.  Ksiądz  trafił  do  szpitala,  a  ja  muszę  się  ciągle  oglądać  przez  ramię, 

gdziekolwiek jestem. UwaŜam, Ŝe nadszedł czas, Ŝeby tę sprawę rozstrzygnąć raz na zawsze. 

Ojciec Dominik zamrugał nerwowo. 

- Co masz na myśli, Susannah? O czym ty mówisz? Wciągnęłam głęboko powietrze. 

- Mówię o tym, co robimy my, mediatorzy, kiedy zawodzą wszelkie inne środki. 

Nadal wyglądał na zaniepokojonego. 

- Wszelkie inne środki? Obawiam się, Ŝe nie rozumiem, o co ci chodzi. 

- Mówię o egzorcyzmach. 

background image

16 

-  Nie  ma  mowy  -  powiedział  ojciec  Dominik.  -  Proszę  posłuchać.  Nie  widzę  innego 

wyjścia. Ona nie odejdzie z własnej woli, oboje o tym wiemy. A jest zbyt niebezpieczna, Ŝeby 

jej pozwolić włóczyć się po świecie bez końca. Sądzę, Ŝe musimy dać jej kopa. 

Ojciec Dominik odwrócił wzrok, wpatrując się ponuro w jakiś punkt na suficie. 

-  Nie  po  to  istniejemy,  ludzie  tacy  jak  ty  i  ja,  Susannah  —  odezwał  się tak smutnym 

głosem, jakiego jeszcze u niego nie słyszałam. - Jesteśmy straŜnikami strzegącymi bram Ŝycia 

po  śmierci.  Pomagamy  zbłąkanym  duszom  odnaleźć  miejsce  ostatecznego  przeznaczenia. 

Wszystkie dusze, którym pomagałem, przekroczyły tę bramę z własnej woli... 

Taak. Przypuszczam, Ŝe to przyjemne patrzeć na świat oczyma ojca Dominika. Pewnie 

wydaje  się  uroczym  miejscem.  DuŜo  lepszym  od  tego,  na  którym  spędziłam  ostatnich 

szesnaście lat. 

- Aleja nie widzę innego wyjścia. 

-  Egzorcyzmy  -  mruknął  ojciec  Dominik.  Wymówił  to  słowo  z  taką  odrazą,  jak 

„odchody” czy coś równie obrzydliwego. 

-  Chwileczkę  -  powiedziałam,  Ŝałując,  Ŝe  w  ogóle  podjęłam  ten  temat.  -  Proszę  mi 

wierzyć,  to  nie  jest  metoda,  którą  bym  polecała.  Nie  wydaje  mi  się  jednak,  Ŝebyśmy  w  tym 

wypadku  mieli  wybór.  Heather  zagraŜa  nie  tylko  Bryce'owi.  -  Nie  chciałam  mu  mówić,  Ŝe 

groziła  takŜe  Dawidowi.  Oczami  wyobraźni  widziałam,  jak  zrywa  się  z  łóŜka,  wrzeszcząc, 

Ŝ

eby  dać  mu  kule.  PoniewaŜ  jednak  wygadałam  się  co  do  swoich  planów,  musiałam  jakoś 

uzasadnić  uŜycie  tak  ekstremalnego  środka.  -  Stanowi  zagroŜenie  dla  całej  szkoły  - 

stwierdziłam. - Trzeba ją powstrzymać. 

Skinął głową. 

-  Tak.  Tak,  oczywiście,  masz  rację.  Susannah,  musisz  mi  jednak  przyrzec,  Ŝe  nie 

będziesz tego robiła, dopóki stąd nie wyjdę. Rozmawiałem z lekarką, mówiła, Ŝe moŜe mnie 

wypuści  juŜ  w  piątek.  To  da  nam  mnóstwo  czasu,  Ŝeby  zastanowić  się  nad  stosowną 

metodologią...  -  Zerknął  na  stolik  przy  łóŜku.  -  Podaj  mi  tę  Biblię,  Susannah,  dobrze?  Jeśli 

zastosujemy się dokładnie... 

Wręczyłam mu ksiąŜkę. 

- Jestem pewna - oznajmiłam - Ŝe znam to na wyrywki. Wbił we mnie błękitne oczy. 

Szkoda, Ŝe jest taki stary i do tego ksiądz. Ciekawe, ile serc złamał, zanim odkrył swoje po-

wołanie. 

background image

-  Jak  to  moŜliwe  -  odezwał  się  -  Ŝebyś  znała  coś  tak  skomplikowanego,  jak 

egzorcyzmy Kościoła rzymskokatolickiego, na wyrywki? 

Poruszyłam się niespokojnie. 

- No, właściwie nie miałam zamiaru zastosować wersji Kościoła rzymskokatolickiego. 

- Jest jakaś inna? 

-  Och,  pewnie.  Większość  religii  je  stosuje.  Osobiście  wolę  Mecumbę.  Jest  bardzo 

praktyczna. śadnych długich inkantacji, czy czegoś takiego. 

- Mecumba? - powtórzył zbolałym głosem. 

- Tak. Brazylijskie wudu. Ściągnęłam to z Internetu. Trzeba tylko mieć trochę krwi z 

kurczaka i... 

- Mario, Matko BoŜa - westchnął ojciec Dominik. - Nie ma mowy. Heather Chambers 

została  ochrzczona  jako  rzymska  katoliczka  i,  bez  względu  na  przyczynę  śmierci,  zasługuje 

na  rzymskokatolickie  egzorcyzmy,  jeśli  nie  pogrzeb.  Jej  szanse  na  dostanie  się  do  nieba  są 

nikłe,  przyznaję,  ale  pragnę  dopilnować,  aby  stworzono  jej  moŜliwość  przywitania  świętego 

Piotra u wrót nieba. 

- Ojcze Dominiku, nie sądzę, Ŝeby miało jakiekolwiek znaczenie, jakich egzorcyzmów 

uŜyjemy. Chodzi o to, Ŝe jeśli niebo istnieje, Heather Chambers nie dostanie się tam w Ŝaden 

sposób. 

Ojciec Dominik cmoknął z dezaprobatą. 

-  Susannah,  jak  moŜesz  mówić  coś  podobnego?  W  kaŜdym  człowieku  tkwi  dobro.  Z 

pewnością nawet ty zdajesz sobie z tego sprawę. 

- Nawet ja? Co ksiądz ma na myśli, mówiąc: „nawet ty”? 

-  To,  Ŝe  nawet  Susannah  Simon,  która  potrafi  być  bardzo  twarda  dla  innych,  musi 

wiedzieć,  Ŝe  nawet  w  najokrutniejszym  z  ludzi  moŜe  rosnąć  kwiat  dobra.  MoŜe  zaledwie 

kiełeczek, któremu potrzeba słońca i wody, ale kwiat tak czy inaczej. 

Ciekawe, jakie środki przeciwbólowe zastosowano w wypadku ojca Dominika. 

- W porządku, ojcze. Wiem tylko, Ŝe tam, dokąd uda się Heather, to nie będzie niebo. 

O ile niebo istnieje. 

Uśmiechnął się melancholijnie. 

-  Chciałbym  -  odparł  -  Ŝebyś  miała  choć  w  połowie  tyle  wiary  w  dobrego  Boga, 

Susannah,  ile  masz  odwagi.  Posłuchaj  mnie  przez  chwilę.  Nie  wolno  ci,  nie  wolno  pod 

Ŝ

adnym  pozorem,  próbować  powstrzymać  Heather  na  własną  rękę.  Nie  ma  cienia 

wątpliwości, Ŝe wczorajszej nocy omal cię nie zabiła. Nie wierzyłem własnym oczom, kiedy 

zobaczyłem  rozmiar  szkód,  jakich  dokonała.  Masz  szczęście,  Ŝe  uszłaś  z  Ŝyciem.  Z  tego  co 

background image

zaszło  dziś  rano  wynika  jasno,  Ŝe  robi  się  coraz  silniejsza.  Byłoby  głupotą,  niewybaczalną 

głupotą, gdybyś znowu próbowała zrobić coś na własną rękę. 

Wiedziałam,  Ŝe  ma  rację.  Co  więcej,  jeśli  rzeczywiście  wprowadziłabym  mój  plan  z 

egzorcyzmami  w  Ŝycie,  nie  mogłabym  skorzystać  z  pomocy  Jessego,  poniewaŜ  egzorcyzmy 

odesłałyby go do Stwórcy w towarzystwie Heather. 

-  Ponadto  -  ciągnął  ojciec  Dominik  -  nie  ma  powodu  do  pośpiechu,  nieprawdaŜ? 

Teraz, kiedy udało jej się wyprawić Bryce'a do szpitala, nic złego nie zrobi. Przynajmniej do 

czasu, gdy on wróci do szkoły. Bryce wydaje się jedyną osobą, wobec której Ŝywi mordercze 

zamiary... 

Nic nie powiedziałam. Biedny ksiądz wyglądał tak Ŝałośnie na szpitalnym łóŜku. Nie 

chciałam  przysparzać  mu  więcej  powodów  do  zmartwień.  Prawda  jest  jednak  taka,  Ŝe  nie 

mogę  czekać,  aŜ  ojciec  Dominik  wyjdzie  ze  szpitala.  Heather  nie  Ŝartuje.  Z  kaŜdym  dniem 

nabiera  siły  i  staje  się  coraz  bardziej  złośliwa  i  przepełniona  nienawiścią.  Muszę  się  jej 

pozbyć i to jak najszybciej. 

Zrobiłam  w  związku  z  tym  coś,  co  z  pewnością  jest  grzechem  śmiertelnym. 

Okłamałam księdza. 

Dobrze, Ŝe nie jestem katoliczką. 

- Proszę się nie martwić, ojcze Dominiku. Poczekam, aŜ ojciec poczuje się lepiej. 

Ojciec Dominik nie jest jednak głupi. 

- Daj słowo, Susannah - zaŜądał. Ja na to: 

- Daję słowo. 

SkrzyŜowałam, naturalnie, palce za plecami. Miałam nadzieję, Ŝe jeśli Bóg istnieje, to 

w ten sposób wymaŜę kłamstwo wobec jednego z jego najbardziej oddanych mu sług. 

-  Niech  się  zastanowię  -  mruczał  ojciec  Dominik.  -  Będziemy,  oczywiście, 

potrzebowali święconej wody. To nie problem. No, i krucyfiksu. 

Kiedy tak układał listę rzeczy niezbędnych do egzorcyzmów, do pokoju wpadli Adam 

i Cee Cee. 

- Cześć, ojcze Dominiku - rzucił Adam. - Kurczę, ale ksiądz okropnie wygląda. 

Cee Cee dźgnęła go łokciem. 

- Adam - syknęła. 

Zwracając się do księdza, powiedziała wesoło: 

- Proszę go nie słuchać, ojcze Dominiku. Moim zdaniem wygląda ksiądz świetnie. No, 

w kaŜdym razie, jak na kogoś, kto ma tuzin połamanych kości. 

background image

- Dzieci. - Ojciec Dominik wydawał się naprawdę uszczęśliwiony ich widokiem. - Co 

za  radość! Ale dlaczego marnujecie takie piękne popołudnie, odwiedzając starego człowieka 

w szpitalu? Powinniście siedzieć na plaŜy i korzystać z pogody. 

- Przygotowujemy artykuł do „Wiadomości Misyjnych” na temat wypadku - oznajmiła 

Cee Cee. - Właśnie skończyliśmy wywiad z wielebnym. Naprawdę źle się składa, z tą wizytą 

arcybiskupa i posągiem ojca Serry bez głowy. 

- Taak - przytaknął Adam. - Cholerna wpadka. 

-  CóŜ  -  powiedział  ojciec  Dominik.  -  To  niewaŜne.  Na  arcybiskupie  największe 

wraŜenie powinna zrobić wasza troskliwość i dobroć, dzieci. 

- Amen - podsumował Adam uroczyście. 

Zanim  któreś  z  nas  zdąŜyło  zgromić  go  za  sarkazm,  do  pokoju  weszła  pielęgniarka  i 

poprosiła, Ŝebyśmy wyszły razem z Cee Cee, bo musi umyć ojca Dominika. 

-  Umyć  -  narzekał  Adam,  kiedy  szliśmy  do  samochodu.  -  Ojca  Dominika  będą 

pucować gąbką, podczas gdy ja, który naprawdę doceniłbym coś takiego, co dostaję? 

-  Szansę,  aby  słuŜyć  za  szofera  dwóm  najpiękniejszym  dziewczynom  w  Carmelu  - 

podsunęła Cee Cee Ŝyczliwie. 

-  Taak  -  odparł  Adam.  -  Zgadza  się.  -  Zerknął  na  mnie.  -  To  nie  to,  Ŝe  nie  jesteś 

najpiękniejszą dziewczyną w Carmelu, Suze... ja tylko... No, wiesz... 

- Wiem - przyznałam z uśmiechem. 

-  No, wiesz, mycie. A widziałaś tę pielęgniarkę? - Adam odchylił przedni fotel, Ŝeby 

Cee  Cee  mogła  się  wsunąć  do  tyłu.  -  Coś  musi  być  z  tymi  księŜmi.  MoŜe  powinienem  się 

zaciągnąć? 

-  Nie  zaciągasz  się,  tylko  odkrywasz  powołanie  -  spróbowała  Cee  Cee.  -  Wierz  mi, 

Adamie, nie spodobałoby ci się. KsięŜom nie pozwalają grać w Nintendo. 

Adam przełknął i to. 

-  MoŜe  mógłbym  załoŜyć  nowy  zakon  -  powiedział  z  namysłem.  -  Jak  franciszkanie, 

tylko  my  bylibyśmy  Zakonem  Joysticka.  Naszym  mottem  byłoby:  „DuŜo  punktów  dla 

jednego, pizza dla wszystkich”. 

Cee Cee na to: 

- UwaŜaj na tę mewę. 

Jechaliśmy  nadbrzeŜnym  bulwarem.  Zaraz  za  niskim  kamiennym  murem  po  prawej 

stronie  rozciągał  się  Pacyfik,  rozświetlony  jak  klejnot  przez  ogromną  Ŝółtą  kulę  słońca, 

wiszącą  tuŜ  nad  horyzontem.  Chyba  patrzyłam  w  tamtą  stronę  trochę  tęsknie  -  ten  widok 

background image

ciągle  mi  nie  spowszedniał  -  bo  Adam  mruknął:  „O,  do  diabła”  i  zajął  miejsce  na  parkingu, 

które akurat zwolniło bmw. Spojrzałam na niego pytająco. 

- Co? Nie masz czasu posiedzieć i obejrzeć zachodu słońca? - odpowiedział. 

W mgnieniu oka wyskoczyłam z samochodu. 

Jak mogłam, zastanawiałam się później, mieć jakieś obiekcje przed przeprowadzeniem 

się tutaj? Siedząc na kocu, który Adam wydobył z bagaŜnika, i przyglądając się biegaczom i 

amatorom  sportów  wodnych,  psom  polującym  na  frisbee  i  turystom  z  aparatami 

fotograficznymi,  poczułam  się  lepiej  niŜ  kiedykolwiek.  MoŜe  dlatego,  Ŝe  byłam  potwornie 

niewyspana?  MoŜe  zapach  wody  morskiej  tłumił  moje  zmysły.  Ale  po  raz  pierwszy  od  nie 

wiem, jak dawna, czułam, jak ogarnia mnie spokój. 

Zdumiewające,  jeśli  wziąć  pod  uwagę,  Ŝe  za  parę  godzin  miałam  stoczyć  walkę  z 

siłami zła. 

Do  tego  czasu  jednak  postanowiłam  zajmować  się  tylko  przyjemnymi  rzeczami. 

Skierowałam twarz ku zachodzącemu słońcu, grzejąc policzki w jego promieniach, słuchałam 

szumu fal, skrzeku mew i paplania Cee Cee i Adama. 

-  No,  więc  mówię  do  niej:  „Claire,  masz  prawie  czterdziechę.  Jeśli  ty  i  Paul  chcecie 

mieć drugie dziecko, to się lepiej pośpieszcie. Czas ucieka”. - Adam sączył latte, którą kupił 

w kawiarence niedaleko parkingu. - A ona na to: „Ale twój ojciec i ja nie chcemy, Ŝebyś się 

czuł  zagroŜony  z  powodu  dziecka”,  a  ja  na  to:  „Claire,  nie  boję  się  niemowlaków.  Wiesz, 

czego  się  boję?  Napakowanych  sterydami  mięśniaków,  takich  jak  Brad  Ackerman.  Oni 

stanowią dla mnie zagroŜenie”. 

Cee Cee rzuciła Adamowi ostrzegawcze spojrzenie, a potem zerknęła w moją stronę. 

- Jak ci się układa z braćmi, Suze? Otworzyłam oczy. 

- Chyba dobrze. Czy Przyć... to jest, Brad, rzeczywiście bierze sterydy? 

-  Nie  powinienem  był  o  tym  mówić.  Przepraszam.  Jestem  pewien,  Ŝe  nie.  Ale  ci 

wszyscy zapaśnicy mnie przeraŜają. I są tacy homofobiczni... cóŜ, aŜ trudno nie zastanawiać 

się nad ich orientacją seksualną. Oni uwaŜają, Ŝe ja jestem gejem, ale nie złapałabyś mnie na 

tym, jak w obcisłych gatkach sięgam drugiemu chłopakowi między uda. 

Poczułam, Ŝe powinnam przeprosić za brata i uczyniłam to, dodając: 

-  Nie  jestem  taka  pewna,  Ŝe  jest  gejem.  Bardzo  się  podniecił,  kiedy  Kelly  Prescott 

zadzwoniła wieczorem, zapraszając nas na imprezę na basenie w najbliŜszą sobotę. 

Adam gwizdnął, a Cee Cee zapytała: 

-  Czy  jesteś  pewna,  Ŝe  ten  koc  jest  dla  ciebie  odpowiedni?  MoŜe  wolałabyś  plaŜowy 

koc z kaszmiru. Kelly i jej przyjaciele tylko na takich siadają. 

background image

Zamrugałam, zdając sobie sprawę, Ŝe popełniłam faux pas. 

- Och, przepraszam. To Kelly was nie zaprosiła? Myślałam, Ŝe zaprasza całą klasę. 

-  Oczywiście,  Ŝe  nie.  -  Cee  Cee  parsknęła  pogardliwie.  -  Tylko  osoby  z  dobrego 

towarzystwa, do którego my z Adamem nie naleŜymy. 

- AleŜ ty jesteś wydawczynią szkolnej gazety - przypomniałam. 

-  Zgadza  się  -  dodał  Adam.  -  Przetłumacz  to  na  kretyński,  a  zrozumiesz,  dlaczego 

nigdy  nie  zostaliśmy  zaproszeni  na  Ŝadne  party  na  basenie  wydawane  przez  księŜniczkę 

Kelly. 

-  Och  -  mruknęłam.  Przez  chwilę  siedziałam  cicho,  słuchając  szumu  fal,  a  potem 

oznajmiłam: 

- CóŜ, i tak nie miałam zamiaru tam iść. 

- Nie? - Cee Cee wytrzeszczyła na mnie oczy. 

- Nie. Po pierwsze, miałam randkę z Bryce'em, która nie wypaliła. A teraz... cóŜ, jeśli 

wy dwoje nie idziecie, to z kim będę tam gadała? 

Cee Cee odchyliła się do tyłu. 

-  Suze,  zastanawiałaś  się  kiedyś  nad  tym,  Ŝeby  kandydować  na  stanowisko 

wiceprzewodniczącego klasy? 

Roześmiałam się. 

- Och, jasne. Jestem przecieŜ nowa, nie pamiętasz? 

- Owszem - zgodził się Adam. - Ale coś w tobie jest. Kiedy wczoraj dałaś po uszach 

Debbie  Mancuso,  zauwaŜyłem  u  ciebie  prawdziwy  talent  przywódcy.  Chłopcy  podziwiają 

dziewczyny,  które  robią  wraŜenie,  jakby  w  kaŜdej  chwili  były  gotowe  przyłoŜyć  drugiej 

dziewczynie piąchą w zęby. To silniejsze od nas. - Wzruszył ramionami. - MoŜe to geny. 

-  Dobra.  Wezmę  to  pod  uwagę.  Doszły  mnie  plotki,  Ŝe  Kelly  zamierza  wydać  cały 

budŜet klasowy na jakieś tańce... 

- Tak jest - potwierdziła Cee Cee. - Robi to co roku. Głupie wiosenne tańce. To takie 

nudne. To znaczy, jeśli nie masz chłopaka, to po co? Tam moŜna tylko tańczyć. 

- Zaraz - wtrącił się Adam. - Pamiętasz, jak przynieśliśmy balony z wodą? 

- Tak, owszem, wtedy było fajnie. 

-  Tak  sobie  myślę  -  usłyszałam  własne  słowa  -  Ŝe  coś  takiego  byłoby  lepsze.  No, 

wiecie. Piknik na plaŜy z grillem. MoŜe nawet kilka pikników. 

-  Hej!  -  wykrzyknął  Adam.  -  Taak!  I  ognisko!  Piroman,  który  we  mnie  tkwi,  zawsze 

chciał rozpalić ognisko na plaŜy. 

Cee Cee na to: 

background image

-  Zdecydowanie.  To  jest  zdecydowanie  to,  co  powinniśmy  zrobić.  Suze,  musisz 

startować w wyborach! 

Ś

więty BoŜe, cóŜ uczyniłam? Nie chcę zostać wiceprzewodniczącą klasy! Nie chcę się 

w to mieszać! Nie jestem przejęta „duchem” szkoły, nie mam zdania na temat tego, co się tam 

dzieje! Co ja zrobiłam? Odbiło mi, czy co? 

- Och, popatrzcie - odezwał się Adam, wskazując nagle na słońce. - Zachodzi. 

Wielka  pomarańczowa  kula  zaczęła  zanurzać  się  w  morzu,  zsuwając  się  powoli  pod 

linię horyzontu. Woda nie pryskała ani nie parowała gwałtownie, ale dałabym się posiekać, Ŝe 

słyszałam, jak słońce plasnęło o powierzchnię wody. 

- „Słońce zachodzi” - zaśpiewała cicho Cee Cee. 

- „ Da da da da da” - zamruczał Adam. 

- „Słońce zachodzi” - zawtórowałam. 

Dobrze,  przyznaję,  to  było  dziecinne,  tak  siedzieć  i  śpiewać,  obserwując  zachodzące 

słońce.  Ale  takŜe  strasznie  przyjemne.  W  Nowym  Jorku  siadywaliśmy  w  parku  i 

obserwowaliśmy, jak tajniacy przymykają dealerów narkotykowych. Ale tamto nie było ani w 

przybliŜeniu takie przyjemne, jak siedzenie na plaŜy o zachodzie słońca i śpiewanie. 

Działo się coś dziwnego. Nie byłam pewna co. 

- „I powiadam” - śpiewaliśmy we trójkę - „Ŝe to dobrze”! 

Dziwne, ale w tej chwili byłam głęboko przekonana, Ŝe tak będzie. To znaczy, dobrze. 

Wtedy teŜ zdałam sobie sprawę, co się dzieje. 

Odnalazłam  się.  Ja,  Susannah  Simon,  mediatorka,  znalazłam  swoje  miejsce  po  raz 

pierwszy w Ŝyciu. 

I  byłam  z  tego  powodu  szczęśliwa.  Naprawdę  szczęśliwa.  Wierzyłam,  Ŝe  wszystko 

będzie dobrze. 

Rany, skąd mogłam wiedzieć? 

background image

17 

Budzik zadzwonił o północy. Nie wcisnęłam przycisku wyłączającego sygnał na parę 

minut,  tylko  wyłączyłam  budzik,  klasnęłam  w  dłonie,  Ŝeby  zapalić  nocną  lampkę, 

przewróciłam się na plecy i zapatrzyłam w baldachim nad łóŜkiem. 

To dzisiaj. D - day. Dzień ostatecznych rozstrzygnięć, a moŜe tylko dzień duchów. 

Po kolacji byłam tak zmęczona, Ŝe musiałam się zdrzemnąć. Powiedziałam mamie, Ŝe 

idę  na  górę,  Ŝeby  odrobić  lekcje,  atak  naprawdę  ucięłam  sobie  drzemkę.  W  starym domu na 

Brooklynie  to  nie  byłby  problem.  Mama  zostawiłaby  mnie  w  spokoju,  tak  jak  prosiłam.  U 

Ackermanów  jednak  stwierdzenie:  „Chcę  pobyć  sama”  nie  miało,  jak  się  wydaje,  Ŝadnego 

znaczenia.  I  wcale  nie  dlatego,  Ŝe  po  domu  włóczą  się  jakieś  duchy.  Nie,  to  Ŝywi,  dla 

odmiany, nie dawali mi spokoju. 

Pierwszy  był  Przyćmiony.  Kiedy  zasiadłam  do  przepysznej  kolacji,  przygotowanej 

przez  ojczyma,  zaczęło  się  coś  w  rodzaju  przesłuchania,  poniewaŜ  nie  wróciłam  do  domu 

przed  szóstą.  Nie  zabrakło  zwyczajowego  „Gdzie  byłaś?”  ze  strony  mamy  (chociaŜ  nie 

omieszkałam zostawić jej stosownego wyjaśnienia na automatycznej sekretarce). Andy dodał 

swoje: „Dobrze się bawiłaś?” A potem było: „Z kim się spotkałaś?”, i to ze strony Profesora. 

A  kiedy  powiedziałam:  „Z  Adamem  McTavishem  i  Cee  Cee  Webb”,  Przyćmiony  parsknął 

pogardliwie i, przeŜuwając klopsika, stwierdził: 

- Chryste. Klasowe dziwadła. Andy na to: 

- UwaŜaj, co mówisz. 

- O rany, tato - jęknął Przyćmiony. - Jedno to zwariowana albinoska, a drugie pedał. 

Tym  sposobem  zarobił  od  ojca  porządne  trzepnięcie  po  głowie  plus  zakaz 

wychodzenia  przez  tydzień.  A  to  oznacza,  na  co  później,  kiedy  sprzątaliśmy  ze  stołu, 

zwróciłam Przyćmionemu uwagę, Ŝe nie będzie mógł uczestniczyć w basenowym party Kelly 

Prescott, na które ja, Królowa Dziwadeł, zdobyłam dla niego zaproszenie. 

- Szkoda. - Poklepałam Przyćmionego po policzku. Odtrącił moją rękę. 

-  Taak?  -  syknął.  -  CóŜ,  przynajmniej  nikt  nie  będzie  mnie  jutro  nazywał  pedalską 

babą. 

-  Och,  mój  drogi  -  westchnęłam.  Wyciągnęłam  rękę  i  uszczypnęłam  go  w  ten  sam 

policzek.  -  Nie  musisz  się  przejmować,  Ŝe  ludzie  tak  o  tobie  mówią.  Mówią  o  tobie  duŜo 

gorsze rzeczy. 

background image

Ponownie odepchnął moją rękę. Z wściekłości, jak się wydaje, przez chwilę nie był w 

stanie wymówić słowa. 

- Obiecaj, Ŝe się nie zmienisz - poprosiłam. - Jesteś taki cudowny. 

Przyćmiony  nazwał  mnie  w  sposób  wyjątkowo  paskudny  w  momencie,  gdy  jego 

ojciec wkroczył do kuchni z resztkami sałatki. 

Andy  dodał  mu  jeszcze  tydzień  siedzenia  w  domu  i  odesłał  do  jego  pokoju.  Dając 

upust niezadowoleniu z takiego obrotu spraw, Przyćmiony nastawił Beastie Boys tak głośno, 

Ŝ

e  nie  mogłam  zasnąć...  przynajmniej  do  czasu,  gdy  Andy  zabrał  mu  głośniki.  Zrobiło  się 

bardzo cicho i juŜ miałam zapaść w sen, gdy ktoś zapukał do drzwi. To był Profesor. 

- Eee - mruknął, spoglądając z przestrachem w głąb pokoju za moimi plecami. Pokoju 

nawiedzonego  przez  duchy.  -  Czy  to  dobry  moment,  Ŝeby,  eee,  porozmawiać  o  tym,  co 

znalazłem? To znaczy, na temat domu? I ludzi, którzy tu umarli? 

- Ludzi? Masz na myśli wielu ludzi? 

-  Och,  pewnie  -  odparł  Profesor.  -  Udało  mi  się  znaleźć  zaskakująco  duŜo 

dokumentów  dotyczących  przestępstw  popełnionych  w  tym  domu,  z  których  większość  to 

morderstwa.  PoniewaŜ  był  to  zajazd,  przewijało  się  tutaj  mnóstwo  ludzi,  którzy  wracali  do 

domu, zbiwszy majątek podczas gorączki złota na północy stanu. Wielu zabito we śnie, a ich 

złoto  zrabowano.  Niektórzy  mogli  zginąć  z  rąk  właścicieli  zajazdu,  ale  bardziej 

prawdopodobne, Ŝe z rąk innych gości... 

Bałam  się  usłyszeć,  Ŝe  Jesse  zginął  w  taki  właśnie  sposób. Wcale nie miałam ochoty 

poznawać szczegółów jego śmierci, zwłaszcza Ŝe mógł być gdzieś w pobliŜu. 

-  Posłuchaj,  Profesorze,  to  znaczy,  Dave.  Wydaje  mi  się,  Ŝe  jeszcze  nie 

przyzwyczaiłam się do zmiany czasu, więc chciałabym się trochę zdrzemnąć. Czy moŜemy o 

tym porozmawiać jutro w szkole? MoŜe zjemy razem lunch? 

Oczy Profesora zaokrągliły się. 

- Mówisz powaŜnie? Chcesz zjeść ze mną lunch? Spojrzałam na niego zdumiona. 

- No, tak. Dlaczego? Czy jest jakiś przepis, który mówi, Ŝe starsi uczniowie nie mogą 

jadać lunchu w towarzystwie młodszych? 

- Nie - odparł Profesor. - Tylko Ŝe... nigdy tego nie robią. 

- A ja zrobię. W porządku? Ty kupisz picie, ja kupię deser. 

-  Wspaniale!  -  wykrzyknął  Profesor  i  wyszedł  z  taką  miną,  jakbym  następnego  dnia 

zobowiązała się koronować go na króla Anglii. 

JuŜ  miałam  zapaść  w  drzemkę,  kiedy  ponownie  rozległo  się  pukanie  do  drzwi.  Tym 

razem na progu stał Śpiący, który w tym momencie wyglądał na przytomniejszego niŜ ja. 

background image

-  Posłuchaj  -  zaczął.  -  Nie  obchodzi  mnie,  czy  bierzesz  samochód  w  nocy,  odwieś 

tylko kluczyki na miejsce, dobra? 

Wybałuszyłam oczy. 

- Nie brałam w nocy samochodu, Śpią... to jest, Jake. 

-  Wszystko  jedno.  Po  prostu  odłóŜ  kluczyki  na  miejsce.  I  nie  byłoby  źle,  gdybyś  od 

czasu do czasu kupiła benzynę. 

-  Nie  brałam  w  nocy  twojego  samochodu,  Jake  -  powtórzyłam  wolno,  tak,  Ŝeby  do 

niego dotarło. 

- Co robisz ze swoim czasem to twój biznes - odparł Śpiący. - To znaczy, nie uwaŜam, 

Ŝ

eby  gangi  były  fajne,  czy  coś.  Ale  to  twoje  Ŝycie.  Po  prostu  odłóŜ  kluczyki  tak,  Ŝebym  je 

znalazł. 

Nie  było  sensu  z  nim  dyskutować,  więc  powiedziałam:  „W  porządku”  i  zamknęłam 

drzwi. 

Udało  mi  się  wreszcie  przespać  parę  godzin,  czego  tak  bardzo  potrzebowałam.  Po 

przebudzeniu nie czułam się specjalnie odświeŜona - mogłabym spać jeszcze przez rok - ale, 

w kaŜdym razie, duŜo lepiej. 

Na tyle dobrze, Ŝeby kopnąć ducha w tyłek. 

Wszystkie  potrzebne  rzeczy  zgromadziłam  wcześniej.  Do  plecaka  włoŜyłam  świece, 

pędzle, metalowe pojemniki z krwią kurczaka, którą kupiłam w mięsnym w Safeway, dokąd 

po  drodze  do  domu  zabrał  mnie  Adam,  oraz  innymi  akcesoriami  niezbędnymi  do 

brazylijskich egzorcyzmów. Byłam przygotowana. Wystarczy się przebrać i mogę ruszać. 

Tylko Ŝe, naturalnie, Jesse musiał się pojawić akurat w chwili, gdy skakałam z dachu 

ganku. 

-  Dobra  -  powiedziałam,  prostując  się.  Wylądowałam  na  miękkim  gruncie,  ale  i  tak 

zabolały mnie stopy. - Postawmy sprawę jasno. Dzisiaj nie pokaŜesz się w szkole, rozumiesz? 

Jeśli się tam zjawisz, moŜesz tego bardzo, ale to bardzo Ŝałować. 

Jesse  opierał  się  o  wielką  sosnę  na  podwórzu.  Stał  niedbale,  z  ramionami 

skrzyŜowanymi na piersi, patrząc na mnie, jakbym była jakąś ciekawostką przyrodniczą. 

-  Wiem,  co  mówię  -  ciągnęłam.  -  To  będzie  niedobra  noc  dla  duchów.  Naprawdę 

niedobra. Więc na twoim miejscu nie pokazywałabym się tam. 

A  Jesse  tylko  się  uśmiechał.  Noc  nie  była  taka  jasna  jak  poprzednio,  ale  księŜyc 

ś

wiecił na tyle jasno, Ŝe mogłam stwierdzić, iŜ kąciki jego ust unoszą się do góry. 

- Susannah - odezwał się. - Coś ty wymyśliła? 

- Nic. - Podeszłam do garaŜu i wzięłam rower. - Mam pewne sprawy do załatwienia. 

background image

Jesse zbliŜył się do mnie wolnym krokiem, kiedy wkładałam kask. 

- Z Heather? - zapytał obojętnym tonem. 

-  Zgadza  się.  Z  Heather.  Wiem,  Ŝe  ostatnio  sytuacja  wymknęła  się  spod  kontroli,  ale 

tym razem będzie inaczej. 

- A dokładnie, jak? 

Przerzuciłam  nogę  ponad  tą  idiotyczną  rurą,  którą  mają  męskie  rowery.  Stałam  u 

szczytu dróŜki, z rękami na kierownicy. 

- Dobrze. Będę z tobą szczera. Chcę odprawić egzorcyzmy. Jego prawa ręka opadła na 

kierownicę między moimi dłońmi. 

- Co takiego? - zapytał głosem, w którym nie było ani śladu dobrego humoru. 

Przełknęłam  ślinę.  Nie  czułam  się  tak  pewnie,  jakby  wskazywało  na  to  moje 

zachowanie. Tak naprawdę, to trzęsłam się ze strachu w ciuchach a la Batman. Ale co miałam 

robić? Muszę powstrzymać Heather, zanim zrani kogoś innego, i bardzo potrzebuję wsparcia. 

- Nie moŜesz mi pomóc - powiedziałam drewnianym głosem. - Nie moŜesz tam pójść, 

Jesse, bo sam moŜesz zostać wyegzorcyzmowany. 

- Jesteś — stwierdził Jesse tonem równie beznamiętnym jak mój - chora umysłowo. 

- Prawdopodobnie - przyznałam Ŝałośnie. 

- Ona cię zabije. Nie rozumiesz? Właśnie do tego dąŜy. 

-  Nie.  -  Pokręciłam  głową.  -  Ona  nie  chce  mnie  zabić.  Najpierw  chce  pozabijać  tych 

wszystkich,  na  których  mi  zaleŜy.  A  na  końcu  mnie.  -  Pociągnęłam  nosem.  Zaczęło  mi,  nie 

wiadomo  dlaczego,  z  niego  kapać.  Pewnie  z  powodu  zimna.  Nie  rozumiem,  jak  te  palmy  to 

znoszą. Na zewnątrz musi być jakieś osiem stopni. - Ale ja jej na to nie pozwolę, rozumiesz? - 

ciągnęłam. - Powstrzymam ją. A teraz puść rower. 

Jesse pokręcił głową. 

- Nie, nie. Nawet ty nie mogłabyś zrobić czegoś tak głupiego. 

- Nawet ja? - Poczułam się uraŜona. - Dziękuję. Nie zwrócił na to uwagi. 

- Czy ksiądz o tym wie, Susannah? Powiedziałaś księdzu? 

- Hm, pewnie. Wie o tym. Mamy się tam, eee, spotkać. 

- Spotkasz się tam z księdzem? 

-  Owszem  -  zaśmiałam  się  niepewnie.  -  Nie  sądzisz  chyba,  Ŝe  próbowałabym  zrobić 

coś takiego samodzielnie, co? To jest, o rany, nie jestem aŜ taka głupia, bez względu na to, co 

ty tam sobie myślisz. 

Jego chwyt na kierownicy nieco zelŜał. 

- CóŜ, jeśli ksiądz tam będzie... 

background image

- Oczywiście. Oczywiście, Ŝe będzie. 

Ponownie zacisnął dłoń na kierownicy. Palcem drugiej pogroził mi przed nosem. 

-  Kłamiesz,  co?  Księdza  tam  w  ogóle  nie  będzie.  Zraniła  go,  prawda?  Dzisiaj  rano? 

Tak myślałem. Zabiła go? 

Pokręciłam głową. Nagle straciłam ochotę do rozmowy. Czułam w gardle gulę. 

-  Dlatego  tak  się  złościsz  -  mruknął  Jesse  w  zamyśleniu.  -  Powinienem  był  się 

domyślić. Idziesz tam, Ŝeby jej odpłacić za to, co zrobiła księdzu. 

-  A  jeśli  tak,  to  co?  -  wybuchnęłam.  -  ZasłuŜyła  na  to!  Teraz  złapał  za  kierownicę 

obydwiema  rękami.  A  zapewniam  was,  Ŝe  jak  na  umarlaka,  był  całkiem  silny.  Nie  mogłam 

ruszyć tego głupiego roweru. 

- Susannah, to nie tak. Nie dlatego otrzymałaś ten niezwykły dar, nie po to, Ŝeby... 

- Dar! - omal się nie roześmiałam. Musiałam zacisnąć zęby. - Tak, zgadza się, Jesse. 

Otrzymałam  cenny  dar.  I  wiesz  co?  Jest  mi  od  tego  niedobrze.  PowaŜnie.  Myślałam,  Ŝe  jak 

tutaj  przyjadę,  to  zacznę  nowe  Ŝycie.  Myślałam,  Ŝe  będzie  inaczej.  I  wiesz  co?  Jest  inaczej. 

Gorzej. 

- Susannah... 

-  Co  ja  mam  zrobić, Jesse? Kochać Heather za to, co zrobiła? Pocieszyć jej zranioną 

duszę?  Wybacz,  ale  to  niemoŜliwe.  MoŜe  ojciec  Dom  byłby  do  tego  zdolny,  ale  nie  ja.  On 

wypadł  z  konkurencji,  więc  załatwię  to  po  swojemu.  Pozbędę  się  jej,  a  jeśli  wiesz,  co  dla 

ciebie dobre, będziesz się trzymał z daleka! 

Kopnęłam  wściekle  nóŜkę  roweru,  szarpnąwszy  jednocześnie  za  kierownicę. 

Zaskoczony Jesse mimowolnie ją puścił. W sekundę później juŜ mnie nie było. Spod tylnego 

koła  pryskał  Ŝwir,  spowijając  Jessego  obłokiem  kurzu.  Słyszałam,  jak  wykrzykuje  coś  po 

hiszpańsku. Przypuszczam, Ŝe przekleństwa. Słowo querida nie dotarło do moich uszu. 

Jadąc  w  dół,  niewiele  widziałam.  Wiał  zimny  wiatr  i  po  policzkach  ciekły  mu 

strumienie  łez.  Dzięki  Bogu,  prawie  nie  było  ruchu,  więc  kiedy  przemknęłam  przez 

skrzyŜowanie to, Ŝe nie widzę, nie miało znaczenia. Samochody i tak zatrzymywały się, Ŝeby 

mnie przepuścić. 

Wiedziałam, Ŝe tym razem będzie trudniej włamać się do szkoły. Na pewno wzmocnili 

system zabezpieczeń po wydarzeniach ubiegłej nocy. Wzmocnili? Przede wszystkim powinni 

jakiś wprowadzić. 

I zrobili to. Na parkingu, ze zgaszonymi światłami, stał wóz policyjny. Po prostu sobie 

stał,  a  światło  księŜyca  odbijało  się  od  zamkniętych  okien.  Kierowca  -  jakiś  nieszczęśnik, 

background image

który  dostał  tak  nudne  zadanie  -  słuchał  zapewne  muzyki,  chociaŜ  stojąc  na  zewnątrz  przy 

wejściu na parking, nie słyszałam Ŝadnego dźwięku. 

Muszę  więc  znaleźć  inną  drogę.  Drobiazg.  Schowałam  rower  w  krzakach,  a  potem 

wybrałam się na spacer wokół szkoły. 

Niewiele  jest  budynków,  do  których  nie  mogłaby  się  dostać  szczupła  szesnastoletnia 

dziewczyna. Chodzi mi o to, Ŝe jesteśmy bardzo elastyczne. Mamy chyba więcej stawów niŜ 

inni ludzie. Nie opowiem wam, jak udało mi się włamać, bo nie chcę, Ŝeby władze szkolne na 

to wpadły - nigdy nie wiadomo, moŜe kiedyś znowu będę musiała to zrobić - zaznaczę tylko, 

Ŝ

e  jeśli  ktoś  zakłada  bramę,  to  powinien  zwrócić  uwagę,  Ŝeby  sięgała  do  samej  ziemi. 

Szczelina  między  cementowym  chodnikiem  a  samą  bramą  to  dokładnie  tyle,  ile  taka 

dziewczyna jak ja potrzebuje, Ŝeby się wślizgnąć do środka. 

Na dziedzińcu bardzo się zmieniło od poprzedniej nocy. W powietrzu wisiała jeszcze 

większa  groza.  Wyłączono  reflektory.  Wydaje  mi  się,  Ŝe  z  punktu  widzenia  bezpieczeństwa 

nie było to dobre posunięcie, ale nie moŜna, oczywiście, wykluczyć, Ŝe to Heather zniszczyła 

Ŝ

arówki. Teren szkoły pogrąŜony był w mroku. Fontanna nie działała. Nie słyszałam niczego 

poza cykadami w krzewach hibiskusa. 

Ani śladu Heather. Ani śladu kogokolwiek. To mi odpowiadało. 

Podkradłam się tak cicho, jak się dało, do szafki, którą dzieliłam z Heather. Uklękłam 

na zimnych kamieniach posadzki i otworzyłam plecak. 

Najpierw zapaliłam świece. Dzięki temu coś widziałam. Przytykając zapalniczkę - nie 

prawdziwą zapalniczkę, tylko takie urządzenie z długą rączką do zapalania ognia - do spodu 

ś

wiecy,  roztopiłam  stearynę,  która  kapała  na  ziemię.  Umieściłam  świecę  w  miękkiej  kałuŜy, 

dzięki  czemu  się  nie  przewracała.  Tak  samo  postąpiłam  z  pozostałymi  świecami,  tworząc 

krąg. Następnie otworzyłam pojemnik z krwią kurczaka. 

Nie  opiszę  wzoru,  jaki  musiałam  namalować  w  kręgu  świec,  Ŝeby  egzorcyzmy 

podziałały.  Nie  powinno  się  próbować  egzorcyzmów  w  domu,  na  własną  rękę,  bez  względu 

na  to,  w  jakim  stopniu  jesteśmy  nawiedzani  przez  duchy.  Mogą  je  odprawiać  jedynie 

profesjonaliści,  tacy  jak  ja.  Nikt  nie  chciałby  przecieŜ  skrzywdzić  jakichś  niewinnych 

duchów,  które  kręcą  się  akurat  w  pobliŜu.  Na  przykład  przypadkowe  wyegzorcyzmowanie 

babci nie przysporzyłoby nam popularności. 

A Mecumba, brazylijskie wudu, teŜ nie naleŜy do zjawisk, z którymi moŜna Ŝartować, 

więc  nie  przytoczę  inkantacji,  jaką  odmówiłam.  Była  zresztą  po  portugalsku.  Powiem  tylko, 

Ŝ

e  zanurzyłam  pędzel  w  krwi  kurczaka  i  namalowałam  odpowiednie  figury,  wypowiadając 

background image

odpowiednie  słowa.  Dopiero  kiedy  sięgnęłam  do  plecaka  i  wyjęłam  fotografię  Heather, 

zwróciłam uwagę, Ŝe cykady umilkły. 

-  Co  takiego  -  odezwała  się  zirytowana  zza  mojego  prawego  ramienia  -  ty  tu 

wyprawiasz? 

Nie  odpowiedziałam.  PołoŜyłam  fotografię  w  centrum  namalowanej  figury.  W 

płomieniach świec widać ją było wyraźnie. Heather podeszła bliŜej. 

- Hej! - zawołała. - To moje zdjęcie. Skąd je masz? 

Nie  powiedziałam  niczego  poza  portugalskimi  słowami  naleŜącymi  do  rytuału.  To 

zdenerwowało Heather. No, ale Heather denerwowało właściwie wszystko. 

- Co ty robisz? - zapytała znowu. - Po jakiemu mówisz? I po co ta czerwona farba? - 

Kiedy nie uzyskała odpowiedzi, stała się agresywna. - Hej, suko! - wrzasnęła, kładąc rękę na 

moim ramieniu i niezbyt delikatnie szarpiąc. - Słyszysz mnie?! Przerwałam inkantację. 

- Czy moŜesz coś dla mnie zrobić, Heather? Stań obok swojego zdjęcia. 

Heather potrąciła głową. Jej długie jasne włosy zalśniły w blasku świec. 

- Co z tobą? Jesteś na haju, czy co? Nigdzie nie stanę. Czy to... czy to jest krew? 

Wzruszyłam ramionami. Jej dłoń nadal spoczywała na moim ramieniu. 

- Tak. Ale nie martw się. To tylko krew kurczaka. 

- Krew kurczaka? - Heather się skrzywiła. - Obrzydliwe. śartujesz sobie ze mnie? Na 

co ci to? 

- śeby ci pomóc. śeby pomóc ci wrócić. 

Heather zacisnęła zęby. Drzwiczki szafek przede mną zaczęły trzaskać. Nie za bardzo. 

Akurat tyle, abym się zorientowała, Ŝe Heather nie jest zadowolona. 

- Sądziłam - syknęła - Ŝe wyjaśniłam ci dość dobitnie, Ŝe nigdzie nie pójdę. 

- Mówiłaś, Ŝe chcesz wrócić. 

-  Owszem  -  odparła  Heather.  Tarcze  z  numerami  przy  sejfowych  zamkach  szafek 

zaczęły obracać się z hałasem. - Do poprzedniego Ŝycia. 

-  Dobrze.  Znalazłam  sposób,  Ŝebyś  mogła  to  zrobić.  Drzwiczki  się  coraz  bardziej 

trzęsły. 

- Bzdura - mruknęła Heather. 

- Wcale nie. Musisz stanąć między świecami, obok zdjęcia. Nie trzeba było jej dłuŜej 

zachęcać. W mgnieniu oka znalazła się tam, gdzie sobie Ŝyczyłam. 

- Jesteś pewna, Ŝe to podziała? - zapytała podniecona. 

-  Dobrze  by  było.  W  przeciwnym  razie  wydałam  kieszonkowe  na  świece  i  krew 

zupełnie bez potrzeby. 

background image

- I wszystko będzie tak jak przedtem? To znaczy, zanim umarłam? 

-  Pewnie.  -  Czy  powinnam  czuć  się  winna,  okłamując  ją?  Nie  czułam  się.  Czułam 

tylko ulgę. To było zbyt łatwe. - Teraz zamknij się na chwilę, kiedy będę mówiła te słowa. 

Posłuchała. Powiedziałam, co miałam do powiedzenia. I jeszcze raz. I jeszcze. 

JuŜ  zaczęłam  się  martwić,  Ŝe  nic  się  nie  dzieje,  kiedy  płomyki  świec  zadrŜały.  A nie 

zerwał się najmniejszy podmuch wiatru. 

-  Nic  się  nie  dzieje  -  poskarŜyła  się  Heather,  ale  uciszyłam  ją.  Płomyki  znowu 

zadrŜały. A potem nad głową Heather, tam, gdzie normalnie znajdował się dach, pojawił się 

otwór wypełniony wirującym czerwonym gazem. Patrzyłam zdumiona. 

- Eee, Heather, moŜe lepiej, Ŝebyś zamknęła oczy. Posłuchała całkiem chętnie. 

- Dlaczego? Coś się zaczęło dziać? 

- Och, tak. To działa, wszystko w porządku. 

Heather  powiedziała  coś,  co  brzmiało  jak  „fajnie”,  ale  nie  byłam  pewna.  Nie 

słyszałam  jej  zbyt  dobrze,  poniewaŜ  przypominający  dym  wirujący  czerwony  gaz  zaczął 

spływać  spiralą  w  dół,  czemu  towarzyszyło  ciche  buczenie,  jakby  odgłos  odległej  burzy. 

Zaraz potem długie mackowate pasma gazu zaczęły owijać się wokół Heather, delikatnie jak 

mgła. Mając zamknięte oczy, nie zdawała sobie z tego sprawy. 

- Słyszę coś - szepnęła. - Czy to to? 

Dziura w dachu nad jej głową poszerzyła się. Widziałam w górze lśnienie błyskawicy. 

Nie  wydawało  się,  Ŝe  jest  to  najprzyjemniejsze  miejsce,  do  którego  moŜna  by  się  udać.  Nie 

chcę powiedzieć, Ŝe otworzyłam bramy piekieł - taką przynajmniej miałam nadzieję - ale był 

to  zdecydowanie  inny  wymiar  i,  szczerze  mówiąc,  nie  wyglądało  to  zachęcająco,  zwłaszcza 

jeśli miałoby się spędzić w takim miejscu całą wieczność. 

-  Jeszcze  minutka  -  powiedziałam,  podczas  gdy  coraz  więcej  węŜowych  czerwonych 

macek oplątywało szczupłe ciało Heather - i będziesz tam. 

Heather potrząsnęła długimi włosami. 

-  Och,  BoŜe,  nie  mogę  się  doczekać.  Pierwsze,  co  zrobię,  to  pójdę  do  szpitala  i 

przeproszę Bryce'a. Nie sądzisz, Ŝe to dobry pomysł, Suzie? 

-  Pewnie.  -  Odgłos  burzy  narastał,  błyskawice  pojawiały  się  raz  po  raz.  -  To  świetny 

pomysł. 

-  Mam  nadzieję,  Ŝe  mama  nie  pozbyła  się  moich  ubrań  -  ciągnęła  Heather  -  tylko 

dlatego,  Ŝe  umarłam.  Nie  sądzisz,  Ŝe  mama  nie  pozbyła  się  moich  ubrań,  co,  Suzie?  - 

Otworzyła oczy. - Co? 

- Nie otwieraj oczu! - krzyknęłam. 

background image

Ale  było  za  późno.  Zobaczyła!  Ujrzała  czerwone  pasma  dymu  wokół  siebie  i 

podniosła wrzask. 

Nie  ze  strachu,  bynajmniej.  O,  nie.  Heather  się  nie  przestraszyła.  Była  wściekła. 

Naprawdę wściekła. 

-  Ty  suko!  -  ryknęła.  -  Nie  odsyłasz  mnie  z  powrotem!  Wcale  mnie  nie  odsyłasz  z 

powrotem! Odsyłasz mnie zupełnie gdzie indziej! 

A potem, kiedy burza zahuczała najgłośniej, Heather wyszła z kręgu. 

Tak  po  prostu.  Zwyczajnie  wyszła.  Jakby  nigdy  nic.  Jakby  to  była  gra  w  klasy. 

Czerwone pasma gazu owinięte wokół jej ciała opadły. Zniknęły jak sen. A otwór na górze się 

zamknął. 

W porządku. Przyznaję, wściekłam się. Rany, tyle pracy włoŜyłam w to wszystko. 

- O, nie, nie wyjdziesz - warknęłam. Podbiegłam do Heather i złapałam ją za szyję. - 

Właź z powrotem - syknęłam przez zaciśnięte zęby. - Wracaj natychmiast. 

Heather zaśmiała się tylko. Ściskałam dziewczynę za gardło, a ona tylko się śmiała. 

Za jej plecami jednak drzwiczki szafek zabrzęczały ponownie. Głośniej niŜ przedtem. 

- Jesteś - krzyczała - trupem! Jesteś trupem, Simon. I wiesz co? Dopilnuję, Ŝeby reszta 

poszła za tobą. Reszta twoich głupich przyjaciół. Ten twój przyrodni braciszek teŜ. 

Mocniej zacisnęłam palce na jej gardle. 

- Nie sądzę. Myślę, Ŝe wrócisz tam, gdzie byłaś, jak grzeczny mały duszek. 

Zaśmiała się znowu. 

- Zmuś mnie. - Jej oczy lśniły niesamowicie. CóŜ. Skoro tak... 

Uderzyłam  ją  z  całej  siły  prawą  pięścią.  Potem,  zanim  zdąŜyła  dojść  do  siebie, 

dołoŜyłam lewą. Jeśli czuła uderzenia, nie dała tego po sobie poznać. Nie, nieprawda. Wiem, 

Ŝ

e  czuła,  bo  drzwiczki  szafek  zaczęły  się  nagle  otwierać  i  zamykać.  Trzaskać.  Mocno.  Tak 

mocno, Ŝe trząsł się cały dach. 

Wiem, co mówię. Cały dach nad dziedzińcem kołysał się, jakby w dole szumiały fale 

oceanu. Grube drewniane kolumny, podtrzymujące łukowate sklepienie od jakichś trzystu lat, 

poruszały się w ziemi. Wytrzymały trzysta lat trzęsień ziemi, poŜarów, powodzi, a nie mogły 

oprzeć się duchowi cheerliderki. 

Mówię wam, pertraktowanie z duchami to nic przyjemnego. 

A potem jej palce ścisnęły moje gardło. Nie wiem, jak to się stało. Chyba straciłam na 

chwilę  czujność,  zaskoczona  tym,  co  działo  się  wokół.  Niedobrze.  Złapałam  ją  za  ramiona  i 

próbowałam  pchać  w  stronę  kręgu  świec.  Mruczałam  jednocześnie  portugalską  inkantację, 

background image

wpatrując  się  w  rozkołysane  belki  dachu  w  górze  i  mając  nadzieję,  Ŝe  znowu  pojawi  się 

przejście do krainy cienia. 

- Zamknij się - warknęła Heather. - Zamknij gębę! Nie odeślesz mnie. Tutaj jest moje 

miejsce! 

Mamrocząc słowa formuły, pchałam ją z całej siły. 

-  WyobraŜasz  sobie,  Ŝe  kim  ty  jesteś?  -  Twarz  Heather  poczerwieniała.  Kątem  oka 

zobaczyłam, jak z kamiennej balustrady unosi się w powietrze Ŝardyniera z geranium. - Jesteś 

nikim. Jesteś w tej szkole dopiero dwa dni. Dwa dni! Myślisz, Ŝe moŜesz tak po prostu sobie 

przyjść  i  wszystko  zmienić?  Myślisz,  Ŝe  moŜesz  tak  po  prostu  zająć  moje  miejsce?  Kim  ty 

niby jesteś? 

Trzymając  ją  za  ramiona,  kopnęłam  jej  nogi  tak,  Ŝe  straciła  równowagę  i  obie 

rąbnęłyśmy  na  twardą  kamienną  podłogę.  śardyniera  poleciała  za  nami,  nie  dlatego,  Ŝe  ją 

strąciłyśmy,  tylko  dlatego,  Ŝe  Heather  posłała  ją  za  mną.  Uchyliłam  się  w  ostatniej  chwili  i 

cięŜka  gliniana  donica  rozbiła  się  z  łoskotem  o  drzwi  szafki,  pryskając  dookoła  geranium, 

ziemią i odłamkami ceramiki. Chwyciłam garście jasnych lśniących włosów Heather. To nie 

było sportowe zagranie, tak samo jak sztuczka z geranium. 

Wrzeszczała,  kopiąc  i  wijąc  się  jak  węgorz,  podczas  gdy  pół  ciągnęłam  ją,  pół 

pchałam w stronę kręgu świec. Zaczęła unosić w powietrze inne przedmioty. Zamki szyfrowe 

wyskoczyły  z  drzwiczek  i  sunęły  ku  mnie jak flotylla maleńkich latających spodków. Potem 

zerwało  się  tornado,  wyrzucając  na  zewnątrz  zawartość  szafek.  KsiąŜki  i  zeszyty  z 

drucianymi  grzbietami  ruszyły  na  mnie  ze  wszystkich  stron.  Schyliłam  głowę,  ale  nie 

zwolniłam  chwytu,  nawet  kiedy  czyjaś  trygonometria  wyrŜnęła  mnie  w  ramię.  Powtarzałam 

słowa, które, jak wiedziałam, otworzą ponownie przejście. 

- Dlaczego to robisz? - wrzasnęła Heather. - Dlaczego nie zostawisz mnie w spokoju? 

- Bo nie. - Byłam poobijana, ledwie dyszałam, spływałam potem i niczego bardziej nie 

pragnęłam,  jak  puścić  ją,  odwrócić  się  na  pięcie  i  wrócić  do  domu,  wślizgnąć się do łóŜka i 

spać przez milion lat. 

Ale nie mogłam. 

Zamiast  tego  kopnęłam  ją  w  pierś,  posyłając  na  środek  kręgu.  W  momencie,  gdy 

chwiejąc  się  na  nogach,  stanęła  przy  fotografii,  którą  dała  Bryce'owi,  otwór  nad  jej  głową 

ukazał się ponownie. Tym razem czerwony dym otoczył ją tak ściśle, jak gruby wełniany koc. 

Nie mogła się wyrwać. Nie miała szans. 

background image

Zniknęła w czerwonej mgle. Ale wciąŜ ją słyszałam. Jej wrzaski obudziłyby zmarłych 

-  tyle  Ŝe  ona  była  jedyną  zmarłą  w  okolicy.  Nad  jej  głową  rozległ  się  piorun.  W  czarnej 

dziurze w dachu dostrzegłam błyszczące gwiazdy. 

- Dlaczego? - krzyczała Heather. - Dlaczego mi to robisz?! 

- PoniewaŜ jestem mediatorką! 

A potem czerwony dym otaczający Heather uniósł się do góry, znikając w wirującym 

otworze  wraz  z  Heather,  a  masywne  kolumny  podtrzymujące  dach  nad  moją  głową  złamały 

się nagle wpół, jakby miały dwa centymetry, a nie prawie metr grubości. 

A potem zwalił się na mnie dach. 

background image

18 

Nie  mam  pojęcia,  jak  długo  leŜałam  pod  deskami  i  cięŜkimi  glinianymi  płytkami. 

Przypuszczam, Ŝe musiałam stracić przytomność, przynajmniej na kilka minut. 

Pamiętam tylko, Ŝe coś ostrego uderzyło mnie w głowę, a potem otworzyłam oczy, ale 

wokół panowały kompletne ciemności. Czułam, Ŝe się duszę. 

Ulubioną sztuczką pewnego rodzaju złośliwych duchów jest siadanie na piersi ofiary, 

kiedy ta przytomnieje, takŜe nieszczęśnik ma wraŜenie, Ŝe coś go przygniata, ale nie wie co. 

Nie wiedziałam, co przygniata mnie i przez krótką chwilę myślałam, Ŝe mi się nie udało i Ŝe 

Heather nadal przebywa na tym świecie, siedzi mi na piersi i znęca się nade mną, mszcząc za 

to, co próbowałam zrobić. 

Potem pomyślałam: MoŜe ja nie Ŝyję? 

MoŜe  tak  wygląda  śmierć?  Przynajmniej  na  początku.  Tak  pewnie  odebrała  to 

Heather,  kiedy  obudziła  się  w  trumnie.  Musiała  czuć  się  tak  samo  jak  ja:  schwytana  w 

pułapkę, przyduszona, śmiertelnie przeraŜona. BoŜe, nic dziwnego, Ŝe przez cały czas była w 

tak  złym  humorze.  Nic  dziwnego,  Ŝe  tak  bardzo  chciała  wrócić do świata, który znała przed 

ś

miercią. To było okropne. Gorsze niŜ okropne. To było piekło. 

Potem poruszyłam ręką - jedyną częścią ciała, którą mogłam poruszać - i namacałam 

coś szorstkiego i chłodnego leŜącego na mnie. Wtedy zrozumiałam, co się stało. Załamał się 

dach. Heather uŜyła resztki swojej mocy, Ŝeby mnie zranić za to, Ŝe ją wyekspediowałam do 

innego  świata.  Wykonała  świetną  robotę,  bo  oto  leŜałam,  nie  mogąc  się  ruszyć,  uwięziona 

pod nie wiadomo iloma kilogramami drewna i hiszpańskiej ceramiki. 

Dzięki, Heather. Wielkie dzięki. 

Powinnam  być  przeraŜona.  Nie  mogę  się  ruszyć,  przygwoŜdŜona  gruzem,  w 

atramentowych ciemnościach. Zanim jednak zdąŜyłam wpaść w panikę, usłyszałam, jak ktoś 

woła mnie po imieniu. Najpierw przeszło mi przez głowę, Ŝe zwariowałam. Nikt przecieŜ nie 

wie, Ŝe wybrałam się do szkoły. Z wyjątkiem Jessego, a jego uprzedziłam, co się stanie, jeśli 

się  tam  pokaŜe.  Nie  jest  głupi.  Wie,  Ŝe  dokonuję  egzorcyzmów.  CzyŜby  postanowił  przyjść 

mimo  wszystko?  Czy  juŜ  jest  tu  bezpiecznie?  Tego  nie  wiedziałam.  Jeśli  stanąłby  w  tym 

samym kręgu świec i krwi kurczaka, czy wessałoby go do tej samej krainy cienia, co Heather? 

Dopiero teraz wpadłam w panikę. 

background image

-  Jesse!  -  wrzasnęłam,  tłukąc  ręką  w  drewno  nad  głową  i  ściągając  sobie  na  twarz 

deszcz  kurzu  i  drzazg.  -  Nie  rób  tego!  -  krzyczałam  rozpaczliwie.  Kurz  dostał  mi  się  do 

gardła, ale nie zwaŜałam na to. - Wracaj! Tu nie jest bezpiecznie! 

Z  mojej  piersi  podniesiono  wielki  cięŜar  i  nagle  zaczęłam  widzieć.  Nade  mną 

rozpościerało się nocne niebo, aksamitnie granatowe i usiane złotym pyłem gwiazd. A na tle 

gwiazd ujrzałam czyjąś zatroskaną twarz. 

- Tutaj jest! - zawołał Profesor drŜącym, piskliwym głosem. - Jake, znalazłem ją! 

Obok  pierwszej  pojawiła  się  druga  twarz,  otoczona  grzywą  trochę  przydługich  blond 

włosów. 

-  Jezu  Chryste!  -  zawołał  przeciągle  Śpiący,  spojrzawszy  na  mnie.  -  Nic  ci  się  nie 

stało, Suze? 

Zaprzeczyłam ruchem głowy. 

- PomóŜcie mi wstać - wycharczałam. 

We  dwóch  zdołali  ściągnąć  ze  mnie  większość  desek.  Następnie  Śpiący  polecił, 

Ŝ

ebym  objęła  go  rękami  za  szyję,  co  zrobiłam,  a  Dawid  złapał  mnie  w  pasie.  Podczas  gdy 

obaj mnie ciągnęli, a ja odpychałam się nogami, gruz opadł i zdołałam wreszcie wstać. 

Przez chwilę siedzieliśmy na ciemnym dziedzińcu, opierając się o podium, na którym 

stal  bezgłowy  posąg  Junipero  Serry.  Dyszeliśmy  i  gapiliśmy  się  na  ruiny,  które  kiedyś  były 

naszą  szkołą.  CóŜ,  to  odrobinę  dramatyczne.  Większość  budynku  stała  nadal.  Nawet 

większość  dachu  pozostała  nietknięta.  Runął tylko fragment nad szafką Heather, przed klasą 

pana  Waldena.  Bezładny  stos  drewna  ukrył  skutecznie  ślady  mojej  nocnej  działalności,  ze 

ś

wiecami  włącznie.  Po  Heather  nie  zostało  ani  śladu.  Noc  była  cicha,  nie  licząc  naszych 

oddechów. Oraz świerszczy. 

Dzięki  temu  uświadomiłam  sobie,  Ŝe  Heather  odeszła.  Znowu  słychać  było 

ś

wierszcze. 

-  Jezu  -  powtórzył  Śpiący,  nadal  sapiąc  cięŜko  -  jesteś  pewna,  Suze,  Ŝe  nic ci się nie 

stało? 

Odwróciłam  się,  Ŝeby  na  niego  spojrzeć.  Miał  na  sobie  tylko  dŜinsy  i  wojskową 

kurtkę, narzuconą pośpiesznie na nagi tors. Tors miał prawie taki sam jak Jesse. 

Jak to jest, Ŝe omal nie zginęłam pod kupą gruzu, a parę minut później byłam w stanie 

zwrócić uwagę na coś takiego, jak mięśnie brzucha mojego przyrodniego brata? 

-  Tak  -  powiedziałam,  odsuwając  kosmyk  włosów  z  oczu.  -  W  porządku.  Trochę 

potłuczona, owszem. Ale nie mam nic złamanego. 

background image

- Powinna iść do szpitala, Ŝeby to sprawdzili. - Głos Dawida nadal drŜał mocno. - Nie 

sądzisz, Ŝe powinna iść do szpitala, Ŝeby ją zbadali, Jake? 

- Nie - zaprotestowałem. - śadnego szpitala. 

-  MoŜesz  mieć  wstrząs  mózgu  -  powiedział  Dawid.  -  Albo  uszkodzenie  czaszki. 

MoŜesz  wpaść  w  śpiączkę  w  nocy  i  nigdy  się  nie  obudzić.  Powinnaś  przynajmniej  zrobić 

rentgen. Albo moŜe USG... 

- Nie. - Wytarłam ręce o legginsy i wstałam. Czułam się niepewnie, ale byłam cała. - 

Chodźmy. Zabierajmy się stąd, zanim ktoś przyjdzie. Musieli to słyszeć. - Skinęłam w stronę 

części  budynku,  w  której  mieszkali  księŜa  i  zakonnice.  W  niektórych  oknach  zapaliło  się 

ś

wiatło. - Nie chcę, Ŝebyście mieli kłopoty. 

-  Taak  -  mruknął  Śpiący,  podnosząc  się.  -  Mogłaś  o  tym  pomyśleć,  zanim  prysnęłaś, 

co? 

Wyszliśmy tą samą drogą, którą weszliśmy. Podobnie jak ja, Dawid przecisnął się pod 

bramą, a potem otworzył ją od środka dla Śpiącego. Wymknęliśmy się tak cicho, jak się dało i 

pobiegliśmy  do  ramblera,  którego  Śpiący  zaparkował  w  głębokim  cieniu,  by  policjanci  z 

wozu  nie  mogli  go  dostrzec.  Czarno  -  biały  samochód  stał  tam,  gdzie  przedtem,  z  kierowcą 

nieświadomym tego, co się działo zaledwie parę metrów dalej. Bałam się jednak ryzykować, 

próbując  przemknąć  się  koło  niego,  Ŝeby  zabrać  rower.  Zostawiliśmy  go, mając nadzieję, Ŝe 

nikt go nie zauwaŜy. 

Przez całą drogę do domu mój nowy starszy brat Jake udzielał mi pouczeń. Sądził, jak 

się wydaje, Ŝe w szkole, w środku nocy, uczestniczyłam w jakimś tajnym zebraniu gangu. Nie 

Ŝ

artuję. Był tym wszystkim szczerze oburzony. Dopytywał się, co to byli, moim zdaniem, za 

kumple,  którzy  zostawili  mnie  pod  stosem  dachówek  na  pewną  śmierć.  Sugerował,  Ŝe  jeśli 

dokucza mi nuda albo szukam mocnych wraŜeń, to powinnam zająć się surfingiem, poniewaŜ, 

cytuję: „Jeśli masz mieć rozwaloną głowę, to równie dobrze moŜesz się o to postarać, płynąc 

na fali”. 

Przyjęłam  jego  pouczenia  tak  wdzięcznie,  jak  umiałam.  Nie  mogłam  przecieŜ 

uświadomić  go  co  do  prawdziwych  powodów,  dla  których  znalazłam  się  w  szkole  o  tak 

dziwnej porze. Przerwałam Jake'owi tylko raz w trakcie jego antygangowego przemówienia, a 

to po to, Ŝeby dowiedzieć się, jak wpadli z Dawidem na to, Ŝeby mnie szukać. 

-  Nie  wiem  -  powiedział  Jake,  podjeŜdŜając  pod  dom.  -  Wiem  tyle,  Ŝe  kiedy  spałem 

jak anioł, nagle zjawił się Dawid i zaczął marudzić, Ŝe musimy jechać po ciebie do szkoły A 

tak, swoją drogą, to skąd wiedziałeś, Dave, Ŝe ona jest w szkole? 

background image

Twarz Dawida pobladła dziwnie, czego nie wyjaśniało nawet padające na nią światło 

księŜyca. 

- Nie wiem. Miałem przeczucie. 

Odwróciłam się, patrząc na niego uwaŜnie. Nie spojrzał mi w oczy. 

Ten dzieciak wie, pomyślałam. 

Ale  byłam  zbyt  zmęczona,  Ŝeby  o  tym  mówić.  Zakradliśmy  się  do  domu,  szczęśliwi, 

Ŝ

e  jedynym  mieszkańcem,  którego  obudziliśmy,  jest  Maks.  Machał  ogonem  i  usiłował  nas 

polizać, kiedy rozchodziliśmy się do swoich pokoi. Zanim zamknęłam drzwi mojego pokoju, 

rzuciłam  Dawidowi  jeszcze  jedno  spojrzenie,  Ŝeby  sprawdzić,  czy  chce  albo  musi,  coś  mi 

powiedzieć.  Ale  on  tylko  wszedł  do  swojego  pokoju  i  zamknął  drzwi.  Przestraszony  mały 

chłopiec. Zrobiło mi się ciepło na sercu. 

Ale tylko przez ułamek sekundy. Byłam zbyt zmęczona, Ŝeby myśleć o czymkolwiek 

poza  łóŜkiem.  Nawet  o  Jessie.  Rano,  powiedziałam  sobie,  ściągając  zakurzone  łachy. 

Porozmawiam z nim rano. 

Nie  zrobiłam  tego.  Kiedy  się  obudziłam,  za  oknem  było  dziwnie  jasno.  Podniosłam 

głowę  i  spojrzałam  na  zegar.  Była  druga  po  południu.  Poranna  mgła  rozwiała  się  i  słońce 

paliło tak, jakby to był lipiec, a nie styczeń. 

- Cześć, śpiochu. 

Zerknęłam  w  stronę  drzwi.  Stał  tam  Andy,  z  ramionami  skrzyŜowanymi  na  piersi, 

opierając  się  o  framugę.  Uśmiechał  się,  co  pewnie  oznaczało,  Ŝe  nie  wpakowałam  się  w 

tarapaty. Co zatem robiłam w łóŜku o drugiej po południu w zwykły dzień? 

- Lepiej się czujesz? - zapytał troskliwie Andy. Odsunęłam odrobinę kołdrę. CzyŜbym 

miała być chora? 

CóŜ,  nietrudno  byłoby  udawać.  Czułam  się  tak,  jakby  ktoś  spuścił  mi  na  głowę  tonę 

cegieł. 

Co, w pewien sposób, faktycznie miało miejsce. 

- Eee - mruknęłam. - Niekoniecznie. 

-  Przyniosę  ci  aspirynę.  Myślę,  Ŝe  to  skutki  zmiany  czasu.  Kiedy  nie  mogliśmy  cię 

dziś  rano  dobudzić,  postanowiliśmy  pozwolić  ci  spać.  Mama  prosiła,  Ŝebym  cię  przeprosił, 

ale  musiała  iść  do  pracy.  Zostawiła  mnie  na  stanowisku.  Mam  nadzieję,  Ŝe  nie  masz  nic 

przeciwko temu. 

Próbowałam  usiąść.  Było  mi  naprawdę  trudno.  Czułam  ból  w  kaŜdym  mięśniu. 

Odsunęłam włosy z oczu i zamrugałam nieprzytomnie. 

- Nie musiałeś zostawać w domu z mojego powodu. Andy wzruszył ramionami. 

background image

-  To  nic  takiego.  Nie  miałem  okazji  z  tobą  porozmawiać,  odkąd  przyjechałaś,  więc 

pomyślałem, Ŝe teraz to nadrobimy. Zjesz lunch? 

Kiedy tylko wypowiedział te słowa, zaburczało mi w brzuchu. 

Usłyszał to i uśmiechnął się. 

-  Nie  ma  sprawy.  Ubierz  się  i  zejdź  na  dół.  Zjemy  lunch  na  tarasie.  Jest  naprawdę 

piękny dzień. 

Z trudem zwlokłam się z łóŜka. Miałam na sobie piŜamę. Nie chciało mi się ubierać, 

więc  tylko  włoŜyłam  skarpetki  i  szlafrok,  umyłam  zęby  i  postałam  chwilę  przy  oknie, 

wyglądając  na  zewnątrz  i  usiłując  doprowadzić  włosy  do  porządku.  Czerwona  kopuła 

kościoła  Misji  lśniła  w  słońcu.  W  oddali  falował  ocean.  Trudno  było  uwierzyć,  Ŝe  zeszłej 

nocy była to scena straszliwego zniszczenia. 

Wkrótce  potem  niezwykle  apetyczny  zapach  dolatujący  z  kuchni  skłonił  mnie  do 

zejścia na dół. Andy robił kanapkę z soloną wołowiną, serem szwajcarskim i kiszoną kapustą. 

Machnięciem  ręki  wyprawił  mnie  jednak  z  kuchni  na  obszerny  taras  za  domem.  Był  cały  w 

słońcu. Wyciągnęłam się na miękkim szezlongu i udawałam przez chwilę, Ŝe jestem gwiazdą 

filmową. Potem zjawił się Andy z kanapkami i dzbanem lemoniady i przeniosłam się do stołu 

pod zielonym parasolem, gdzie natychmiast zabrałam się do dzieła. Jak na kogoś, kto nie po-

chodzi z Nowego Jorku, Andy przyrządza niezłe kanapki. 

Andy  przykładał  się  nie  tylko  do  robienia  kanapek.  Wypytał  mnie  drobiazgowo  o 

róŜne  rzeczy,  ani  słowem  nie  wspominając  o  wydarzeniach  poprzedniej  nocy.  Ku  mojemu 

zdumieniu  okazało  się,  Ŝe  Śpiący  i  Profesor  nie  puścili  pary  z  ust.  Andy  nie  miał  zielonego 

pojęcia, co zaszło. Interesowało go jedynie, czy podoba mi się w nowej szkole, czy czuję się 

szczęśliwa, tralala... 

Pomijając  jeden  drobiazg.  W  pewnym  momencie  oznajmił:  -  A  więc,  zdaje  się, 

przespałaś swoje pierwsze trzęsienie ziemi. 

Omal nie zakrztusiłam się jedzeniem. 

- Co? 

- Swoje pierwsze trzęsienie ziemi. Nastąpiło w nocy, koło drugiej. NieduŜe, najwyŜej 

czwartego stopnia, ale obudziło mnie. Nie ma większych szkód, poza szkołą, gdzie zawalił się 

dach  nad  dziedzińcem.  Ale  tego  moŜna  się  było  spodziewać.  Od  lat  ostrzegałem  ich,  Ŝe 

drewno  długo  nie  wytrzyma.  Jest  prawie  tak  stare  jak  sama  Misja.  Trudno  się  spodziewać, 

Ŝ

eby przetrwało wieki. 

Starannie  przeŜułam  jedzenie.  No,  no.  Heather  naprawdę  odeszła  z  hukiem,  skoro 

mieszkańcy doliny, a nawet ci na wzgórzach, to odczuli. 

background image

To jednak nie wyjaśniało, skąd Dawid wiedział, gdzie mnie szukać. 

Poszłam  na  górę,  usiadłam  na  ławie  przy  oknie  i  zaczęłam  bezmyślnie  przerzucać 

magazyn  mody,  zastanawiając  się,  gdzie  się  podział  Jesse  i  jak  długo  mam  czekać  na  jego 

pojawienie  się.  Byłam  ciekawa,  czy  wygłosi  kolejny  wykład  i  czy  są  szanse,  Ŝeby  znowu 

nazwał mnie querida. Jednak wrócili ze szkoły chłopcy. Przyćmiony przeszedł obok mojego 

pokoju - nadal winił mnie o to, Ŝe został uziemiony w domu na popołudnia - ale za to Śpiący 

wsadził głowę przez drzwi, spojrzał na mnie, stwierdził, Ŝe wszystko w porządku i cofnął się, 

marszcząc  czoło.  Tylko  Dawid  zapukał,  a  kiedy  zawołałam,  Ŝeby  wszedł,  wsunął  się  nie-

ś

miało do środka. 

-  Hm  - mruknął. - Przyniosłem ci twoją pracę domową. Pan Walden przekazał ją dla 

ciebie. Powiedział, Ŝe ma nadzieję, Ŝe czujesz się lepiej. 

- Och. Dziękuję, Dawidzie. PołóŜ to na łóŜku. 

Dawid  połoŜył  zeszyt  tam,  gdzie  prosiłam,  ale  nie  wyszedł.  Stał,  wpatrując  się  w 

kolumienkę  podtrzymującą  baldachim.  Domyśliłam  się,  Ŝe  chce  porozmawiać,  więc 

postanowiłam nie odzywać się pierwsza. 

-  Cee  Cee  cię  pozdrawia.  I  ten  chłopak.  Adam  McTavish.  Czekałam.  I  nie 

rozczarowałam się. 

- Wiesz, wszyscy o tym mówią - odezwał się znowu. 

- O czym? 

- No, wiesz, o trzęsieniu ziemi. Ze na Misji ciąŜy jakieś przekleństwo, bo epicentrum 

znajdowało się... tuŜ obok klasy pana Waldena. 

Mruknęłam: „uhm” i przewróciłam kartkę magazynu. 

-  A  więc  -  ciągnął  Dawid  -  nie  zamierzasz  mi  powiedzieć,  tak?  Nie  patrzyłam  na 

niego. 

- Powiedzieć o czym? 

-  Co  się  dzieje.  Dlaczego  znalazłaś  się  w  szkole  w  środku  nocy.  Jak  doszło  do 

zawalenia się dachu. Nic z tych rzeczy. 

- Lepiej, Ŝebyś nie wiedział - stwierdziłam, przewracając stronice. - Wierz mi. 

- Ale to nie ma nic wspólnego z... z tym, o czym mówił Jake? Z gangiem? Prawda? 

- Nie. 

Podniosłam wzrok. Wpadające do pokoju promienie słońca malowały róŜowe ślady na 

jego  skórze.  Ten  chłopiec,  rudowłosy  chłopiec  z  odstającymi  uszami,  uratował  mi  Ŝycie. 

Byłam mu winna jakieś wyjaśnienie. 

- Wiesz, widziałem go - oznajmił Dawid. 

background image

- Widziałeś kogo? 

- Jego. Ducha. 

Patrzył na mnie w napięciu, z bladą twarzą. Wyglądał stanowczo zbyt powaŜnie jak na 

dwunastolatka. 

- Jakiego ducha? - zapytałam. 

-  Tego,  który  tu  mieszka.  W  tym  pokoju.  -  Rozejrzał  się,  jakby  spodziewał  się 

zobaczyć  Jessego  czającego  się  w  kącie  mojego jasnego słonecznego pokoju. - Przyszedł do 

mnie zeszłej nocy - powiedział. - Przysięgam. Obudził mnie. Mówił o tobie. Stąd wiedziałem. 

Stąd wiedziałem, Ŝe masz kłopoty. 

Patrzyłam  na  niego  z  rozdziawioną  buzią.  Jesse?  Jesse  mu  powiedział?  Jesse  go 

obudził? 

-  Nie  chciał  mnie  zostawić  w  spokoju  -  ciągnął  Dawid  drŜącym  głosem.  -  Nie 

przestawał  mnie...  dotykać.  Mojego  ramienia.  Był  zimny  i  lśnił.  Był  zimnym,  połyskującym 

zjawiskiem,  a  w  mojej  głowie  odzywał  się  głos,  który  kazał mi iść do szkoły i pomóc ci. Ja 

nie kłamię, Suze. Przysięgam, tak było naprawdę. 

-  Wiem,  Dawidzie.  -  Zamknęłam  magazyn.  -  Wierzę  ci.  Otworzył  buzię,  Ŝeby  raz 

jeszcze przysiąc, Ŝe nie zmyśla, ale kiedy zapewniłam, Ŝe mu wierzę, zamknął ją gwałtownie. 

Otworzył ją znowu, mówiąc ze zdumieniem: 

- Naprawdę? 

- Tak - odparłam. - Nie miałam okazji powiedzieć ci tego zeszłej nocy, więc robię to 

teraz. Dziękuję ci, Dawidzie. Ty i Jake uratowaliście mi Ŝycie. 

Trząsł się cały. Musiał usiąść na moim łóŜku, bo inaczej by się przewrócił. 

- Więc... Więc to prawda. To naprawdę był... duch? 

- Naprawdę. Przełknął głośno. 

- A dlaczego byłaś w szkole? 

- To długa historia. Ale daję ci słowo, Ŝe to nie ma nic wspólnego z Ŝadnymi gangami. 

- Czy ma to coś wspólnego z... duchami? 

- Nie z tym, który złoŜył ci wizytę. Ale, owszem, to miało związek z pewnym duchem. 

Usta Dawida poruszyły się, ale nie sądzę, aby był tego świadom. Wydobyło się z nich 

pełne zdumienia: 

- To jest jeszcze jakiś inny duch? 

- Och, jest ich duŜo więcej niŜ ten jeden. Wytrzeszczył oczy. 

- A ty... ty je widzisz? 

- Dawidzie, to nie są sprawy, o których jest mi łatwo rozmawiać... 

background image

- Czy widziałaś tego z zeszłej nocy? Tego, który mnie obudził? 

- Tak, Dawidzie, widziałam. 

- Wiesz, kim jest? To znaczy, jak umarł? Pokręciłam głową. 

- Nie. Pamiętasz? Miałeś tego dla mnie poszukać. Dawid poweselał. 

-  Och,  tak!  Zapomniałem.  Zajrzałem  wczoraj  do  paru  ksiąŜek.  Poczekaj  chwilę. 

Nigdzie nie odchodź. 

Wybiegł  z  pokoju.  Zostałam  tam,  gdzie  byłam,  dokładnie  tak,  jak  polecił.  Byłam 

ciekawa,  czy  Jesse  jest  gdzieś  w  pobliŜu  i  słucha  naszej  rozmowy.  Uznałam,  Ŝe  miałby  za 

swoje, gdyby tak było. 

Dawid  wrócił,  zanim  się  obejrzałam,  dźwigając  stos  zakurzonych  wielkich  ksiąg. 

Sprawiały wraŜenie bardzo starych, a kiedy usiadł obok mnie i zaczął je z zapałem kartkować, 

przekonałam się, Ŝe faktycznie są tak stare, jak wyglądają. śadnej nie wydano po 1910 roku. 

Najstarsza pochodziła z 1849 roku. 

-  Popatrz  -  powiedział  Dawid,  przeglądając  wielkie,  oprawne  w  skórę  tomiszcze, 

zatytułowane Moje Monterey. 

Wyszło  ono  spod  pióra  pewnego  pułkownika,  Harolda  Clemmingsa.  Pułkownik  pisał 

dość suchym stylem, ale w ksiąŜce znajdowały się obrazki, co pomagało w lekturze, mimo Ŝe 

były czarno - białe. 

- Spójrz - powtórzył Dawid, otwierając księgę na reprodukcji fotografii naszego domu. 

Wyglądał  inaczej  -  nie  miał  ganku  ani  garaŜu.  Drzewa  wokół  były  znacznie  mniejsze.  - 

Spójrz, widzisz, to jest dom w czasach, gdy mieścił się w nim hotel. Albo zajazd, jak wtedy 

mówiono. Tutaj piszą, Ŝe cieszył się złą sławą. Zamordowano w nim wielu ludzi. Pułkownik 

Clemmings  opisuje  szczegółowo  wszystkie  przypadki.  Czy  przypuszczasz,  Ŝe  duch,  który 

wczoraj  do  mnie  przyszedł,  jest  jednym  z  nich?  To  znaczy,  jednym  z  ludzi,  którzy  tutaj 

umarli? 

- CóŜ, najprawdopodobniej tak. 

Dawid  zaczął  czytać  na  głos  -  szybko  i  z  przejęciem,  nie  potykając  się  na  długich 

staromodnych  wyrazach  -  historie  ludzi  zmarłych  w  domu,  który  pułkownik  Clemmings 

nazywał Domem na Wzgórzach. 

ś

aden z nich jednak nie nosił imienia Jesse. śaden z nich nawet w przybliŜeniu go nie 

przypominał. Skończywszy czytać, Dawid spojrzał na mnie wyczekująco. 

- MoŜe to duch tego chińskiego posługacza - powiedział. - Tego, którego zastrzelono, 

poniewaŜ nie dość starannie wyprał koszule tamtego dandysa. 

Pokręciłam głową. 

background image

- Nie. Nasz duch nie jest Chińczykiem. 

- Och. - Dawid ponownie zajrzał do ksiąŜki. - A ten? Ten, który zginął z rąk własnych 

niewolników? 

- Nie sądzę. Miał niecałe metr sześćdziesiąt wzrostu. 

-  No,  a ten? Duńczyk, którego przyłapano na oszustwach karcianych i zastrzelono na 

miejscu? 

- Nie jest Duńczykiem - odparłam z westchnieniem. Dawid wydął wargi. 

- No, to kim on jest? Ten duch? 

-  Nie  wiem.  Jest  chyba  z  pochodzenia  Hiszpanem.  I...  -  Nie  chciałam  się  w  to 

zagłębiać w pokoju, w którym Jesse mógłby nas podsłuchać. No, wiecie, chodzi mi o te jego 

oczy, długie, brązowe palce, itd. 

Nie chciałam, Ŝeby nabrał przekonania, Ŝe mi się podoba. 

Potem przypomniałam sobie chusteczkę. Wyleciała mi z pamięci, kiedy sprałam z niej 

krew i powiesiłam. Wyszyto na niej inicjały MDS. Powiedziałam o tym Dawidowi. 

- Czy te litery coś ci mówią? 

Zamyślił  się.  Zamknął  ksiąŜkę  pułkownika  Clemmingsa  i  sięgnął  po  inną  -  jeszcze 

starszą  i  bardziej  zakurzoną.  Dawid  otworzył  ją  i  zobaczyłam  tytuł:  śycie  w  północnej 

Kalifornii, 1800 - 1850 

Dawid przejrzał indeks na końcu i powiedział: 

- Aha. 

- Aha co? - zapytałam. 

- Aha, tak myślałem - oznajmił. Otworzył ksiąŜkę na jednej z ostatnich stron. - Proszę 

-  powiedział.  -  Wiedziałem.  To  jest  jej  podobizna.  -  Podał  mi  ksiąŜkę  ze  stroną  nakrytą 

cieniutką warstwą ligniny. 

- Co to? - zapytałam. - W ksiąŜce jest chusteczka higieniczna. 

-  To  nie  chusteczka.  To  bibułka.  UŜywano  jej  dla  ochrony  ilustracji  w  ksiąŜkach. 

Podnieś ją. 

Podniosłam.  Pod  spodem  na  lśniącym  papierze  widniała  czarna  -  biała  reprodukcja 

obrazu.  Był  to  portret  kobiety.  Pod  portretem  widniał  napis:  Maria  de  Silva  Diego,  1830  - 

1916. 

Szczęka mi opadła. MDS! Maria de Silva! 

Wyglądała  na  kogoś,  kto  mógłby  nosić  taką  chusteczkę  w  rękawie.  Miała  na  sobie 

białą  koronkową  suknię  -  w  kaŜdym  razie  na  czarno  -  białym  zdjęciu  wydawała  się  biała. 

Lśniące  czarne  włosy  piętrzyły  się  w  lokach  po  obu  stronach  jej  głowy,  z  długiej  szyi 

background image

zwieszał  się  okazały  klejnot  na  złotym  łańcuchu.  Piękna  kobieta  o  dumnym  wyglądzie 

patrzyła  z  ram  portretu  z  wyrazem  twarzy,  którego  nie  dało  się  określić  inaczej  jak...  wyzy-

wający. 

Spojrzałam na Dawida. 

- Kim ona była? - zapytałam. 

- Och, to jedna z najpopularniejszych kobiet w Kalifornii mniej więcej w tym okresie, 

kiedy  zbudowano  ten  dom.  -  Dawid  odebrał  mi  ksiąŜkę  i  zaczął  przerzucać  strony.  -  Do  jej 

ojca,  Ricardo  de  Silvy,  naleŜała  wówczas  większość  Salinas.  Była  jego  jedyną  córką  i 

przeznaczył dla jej piękny posag. Jednak nie dlatego dobijano się o jej rękę. W kaŜdym razie, 

nie  tylko  dlatego.  W  tamtych  czasach  dziewczęta,  które  wyglądały  tak  jak  ona,  uwaŜano  za 

piękne. 

- Jest bardzo piękna. 

Dawid spojrzał na mnie z lekkim uśmieszkiem. 

- Taak - powiedział. - Owszem. 

- AleŜ naprawdę. 

Dawid zauwaŜył, Ŝe mówię powaŜnie i wzruszył ramionami. 

-  No,  wszystko  jedno.  Jej  tata  chciał,  Ŝeby  poślubiła zamoŜnego ranczera - dalekiego 

kuzyna,  który  był  w  niej  nieprzytomnie  zakochany  -  ale  jej  podobał  się  inny  męŜczyzna, 

męŜczyzna  o  nazwisku  Diego.  -  Zerknął  do  ksiąŜki.  -  Felix  Diego.  To  był  podejrzany  typ. 

Zajmował  się  handlem  niewolnikami.  W  ten  sposób  przynajmniej  zarabiał  na  Ŝycie,  zanim 

przybył  do  Kalifornii,  Ŝeby  zbić  majątek,  poszukując  złota.  Tata  Marii  nie  akceptował 

niewolnictwa tak samo, jak nie uznawał poszukiwaczy złota za godnych ręki jego córki. Tak 

więc  Maria  pokłóciła  się  z  ojcem,  który  w  końcu  zagroził  jej  wydziedziczeniem,  jeśli  nie 

wyjdzie za mąŜ za kuzyna. To natychmiast uspokoiło Marię, poniewaŜ naleŜała do dziewcząt, 

które  lubią  pieniądze.  Miała  jakieś  sześćdziesiąt  sukien  w  czasach,  gdy  większość  kobiet 

posiadała dwie, jedną do pracy i jedną do kościoła... 

-  No,  więc  co  się  stało?  -  przerwałam  mu.  Nie  obchodziło  mnie,  ile  miała  sukien. 

Chciałam się dowiedzieć, jaki był w tym udział Jessego. 

Dawid szukał czegoś w ksiąŜce. 

- CóŜ, to ciekawe, ale Maria w końcu postawiła na swoim. - Jak? 

- Kuzyn nie stawił się na ślub. 

- Nie stawił się na ślub? Co to znaczy, nie stawił się? 

background image

- Po prostu. Nie pojawił się. Nikt nie wie, co się z nim stało. Opuścił rancho na parę 

dni przed ślubem, no, wiesz, Ŝeby zdąŜyć na czas, ale potem wszelki słuch o nim zaginął. Na 

zawsze. Koniec pieśni. 

- A... - Znałam odpowiedź, ale i tak musiałam zapytać: - A co się stało z Marią? 

-  Wyszła  za  mąŜ  za  poszukującego  złota  handlarza  niewolników.  To  znaczy,  po 

stosownej  zwłoce.  Wtedy  panowały  surowe  zasady  dotyczące  tych  rzeczy.  Jej  tata  tak  się 

rozczarował nieodpowiedzialnością kuzyna, Ŝe w końcu oświadczył Marii, Ŝe moŜe robić, co 

jej się podoba i iść do diabła. Tak teŜ zrobiła. Ale nie poszła do diabła. Miała z handlarzem 

niewolników  jedenaścioro  dzieci  i  przejęła  wraz  z  męŜem  majątek  ojca  po  jego  śmierci  i 

zajmowali się jego utrzymaniem... 

Podniosłam rękę. 

- Poczekaj. Jak się nazywał ten kuzyn? Dawid zajrzał do ksiąŜki. 

- Hektor. 

- Hektor? 

-  Tak.  -  Dawid  znowu  spojrzał  na  stronę  w  ksiąŜce.  -  Hektor  de  Silva  Ale  matka 

nazywała go Jesse. 

Kiedy  podniósł  wzrok,  coś  musiało  go  zastanowić  w  wyrazie  mojej  twarzy,  bo 

odezwał się cicho: 

- To nasz duch? 

- Tak - odparłam równie cicho. - To jest nasz duch. 

background image

19 

Chwilę  później  zadzwonił  telefon.  Przyćmiony  wrzasnął  z  dołu,  Ŝe  to  do  mnie. 

Podniosłam słuchawkę i usłyszałam piskliwy głos Cee Cee. 

-  Pani  wiceprzewodnicząca  -  powiedziała.  -  Czy  pani  wiceprzewodnicząca  chciałaby 

coś powiedzieć prasie? 

Ja na to: 

- Nie. Dlaczego nazywasz mnie wiceprzewodniczącą? 

- PoniewaŜ wygrałaś wybory. - W tle usłyszałam, jak Adam krzyczy: 

- Moje gratulacje! 

- Jakie wybory? - zapytałam oszołomiona. 

- Na wiceprzewodniczącego! - W głosie Cee Cee brzmiała irytacja. - Rany! 

- Jak mogłam je wygrać? - powiedziałam. - PrzecieŜ mnie tam nie było. 

- Nic nie szkodzi. I tak zdobyłaś dwie trzecie głosów drugiego rocznika. 

- Dwie trzecie? - Przyznaję, byłam w szoku. - AleŜ, Cee Cee, dlaczego ludzie na mnie 

głosowali? Nawet mnie nie znają. Jestem nowa. 

Cee Cee na to: 

- CóŜ ci mogę powiedzieć? Emanujesz pewnością siebie urodzonej przywódczyni. 

- Ale... 

-  I  pewnie  nie  jest  bez  znaczenia,  Ŝe  pochodzisz  z  Nowego  Jorku,  ludzie  tutaj  są 

zafascynowani wszystkim, co pochodzi z Nowego Jorku. 

- Ale... 

- A poza tym, mówisz naprawdę szybko. 

- Tak? 

-  Owszem.  A  to  sprawia,  Ŝe  wydajesz  się  inteligentna.  To  znaczy,  uwaŜam,  Ŝe  jesteś 

inteligentna,  ale  takŜe  robisz  takie  wraŜenie,  bo  szybko  mówisz.  I  ubierasz  się  na  czarno,  a 

czarny jest, no, wiesz, kultowy. 

- Ale... 

- Och, no i to, Ŝe uratowałaś Bryce'a przed tą spadającą belką Ludziom to się podoba. 

Dwie trzecie rocznika drugich klas głosowałoby zapewne na zajączka wielkanocnego, 

gdyby ktoś go skłonił do ubiegania się o to stanowisko. Nie powiedziałam jednak niczego w 

tym stylu. Zamiast tego stwierdziłam: 

- CóŜ. A to dobre. 

background image

-  Dobre?  -  powtórzyła  zdumiona  Cee  Cee.  -  Dobre?  To  wszystko,  co  masz  do 

powiedzenia,  „dobre”?  Czy  zdajesz  sobie  sprawę  z  tego,  jak  świetnie  będziemy  się  bawili 

teraz,  kiedy  udało  nam  się  dobrać  do  tej  całej  kasy?  Jakie  fantastyczne  rzeczy  będziemy  w 

stanie robić? 

- No, to... świetnie. 

-  Świetnie?  Suze,  to  niesamowite!  Będziemy  mieli  niesamowity,  niesamowity 

semestr! Taka jestem z ciebie dumna! I pomyśleć, Ŝe to przewidziałam! 

Rozłączyłam  się,  mając  poczucie,  Ŝe  zdarzyło  się  coś  niezwykłego.  Nie  co  dzień 

zdarza  się,  Ŝeby  wybrano  kogoś  na  wiceprzewodniczącego  klasy  w  sytuacji,  gdy  ta  osoba 

chodzi do tej klasy krócej niŜ tydzień. 

Nie  zdołałam  dobrze  odłoŜyć  słuchawki,  gdy  telefon  znowu  zadzwonił.  Tym  razem 

odezwał  się  dziewczęcy  głos,  którego  nie  rozpoznałam,  a  który  prosił  o  rozmowę  z  Suze 

Simon. 

- To ja - powiedziałam i Kelly Prescott wrzasnęła mi do ucha: 

- O mój BoŜe! Słyszałaś? Nie jesteś podniecona? Ale będziemy mieli zajebisty rok. 

„Zajebisty”. W porządku. 

- Z przyjemnością podejmę współpracę z tobą - powiedziałam spokojnie. 

- Posłuchaj - odezwała się Kelly, przechodząc nagle na ton negocjacji biznesowych. - 

Musimy się spotkać i wybrać muzykę. 

- Muzykę do czego? 

-  Na  tańce,  oczywiście.  -  Dobiegł  mnie  szelest  kartek  jej  terminarza.  -  Załatwiłam 

didŜeja. Przysłał mi listę i mamy wybrać piosenki. Jak, na przykład, jutro wieczorem? A poza 

tym, co się z tobą dzieje? Nie było cię dzisiaj w szkole. Nie zaraŜasz chyba, co? 

-  Eee,  nie.  Posłuchaj,  Kelly,  co  do  tych  tańców...  Nie  wiem.  Pomyślałam,  Ŝe  byłoby 

zabawniej wydać pieniądze na coś takiego, jak. .. no, na przykład, piknik na plaŜy. 

Powtórzyła beznamiętnym tonem: 

- Piknik na plaŜy. 

-  Taak.  Do  tego  siatkówka,  ognisko  i  takie  rzeczy.  -  Owinęłam  sobie  sznur 

telefoniczny wokół palca. - Po tym, jak uczcimy pamięć Heather, oczywiście. 

- Co takiego? 

- Uroczystość Ŝałobna. Widzisz, domyślam się, Ŝe wynajęłaś juŜ salę w Carmel Inn na 

tańce,  prawda?  Ale  zamiast  tańców,  moglibyśmy  wyprawić  Heather  uroczystość  Ŝałobną. 

Wiesz, sądzę, Ŝe to by jej odpowiadało. 

Ton głosu Kelly nie wyraŜał Ŝadnych uczuć. 

background image

- Nawet jej nie znałaś. 

-  CóŜ,  to  prawda.  Ale  wydaje  mi  się,  Ŝe  wiem,  jakiego  typu  osobą  była.  I  sądzę,  Ŝe 

uroczystość Ŝałobna w Carmel Inn to jest dokładnie to, czego by sobie Ŝyczyła. 

Kelly  milczała  przez  minutę.  CóŜ,  owszem,  przyszło  mi  do  głowy,  Ŝe  moŜe  nie 

podobają jej się moje sugestie. Jestem w końcu wiceprzewodniczącą. A nie sądzę, Ŝeby dało 

jej się zdjąć mnie ze stanowiska, chyba Ŝe wyrzucono by mnie ze szkoły. 

-  Kelly?  -  PoniewaŜ  nie  odpowiedziała,  ciągnęłam:  -  Słuchaj,  Kelly,  nie  przejmuj się 

tym teraz. Porozmawiamy. Aha, a co do tego party w sobotę. Mam nadzieję, Ŝe nie będziesz 

miała  nic  przeciwko  temu,  Ŝe  zaprosiłam  Cee  Cee  i  Adama.  Wiesz,  to  dziwne,  ale  oni 

twierdzą,  Ŝe  nie  zostali  zaproszeni.  Ale  w  tak  małej  klasie  jak  nasza,  to  naprawdę  nie  w 

porządku  nie  zaprosić  wszystkich,  rozumiesz,  o  co  mi  chodzi?  Ludzie,  których  się  nie 

zaprasza, mogą pomyśleć, Ŝe się ich nie lubi. Jestem pewna, Ŝe w wypadku Cee Cee i Adama 

po prostu zapomniałaś, prawda? 

- Czy ty jesteś chora na głowę? Nie zniŜyłam się do odpowiedzi. 

- Do zobaczenia jutro - rzuciłam jedynie. 

Parę minut później telefon zadzwonił jeszcze raz. Odebrałam, gdyŜ jak się wydawało, 

jestem rozchwytywana. Nie pomyliłam się. Dzwonił ojciec Dominik. 

- Susannah - odezwał się swoim przyjemnie głębokim głosem - mam nadzieję, Ŝe nie 

masz  mi  za  złe,  Ŝe  cię  niepokoję  w  domu.  Dzwonię,  Ŝeby  ci  pogratulować  wygranej  w 

wyborach... 

- Proszę się nie martwić, ojcze Dominiku. Nikt nie słucha na drugiej linii. To tylko ja. 

-  Co  ty  sobie  wyobraŜasz?  -  powiedział  zupełnie  innym  tonem.  -  Przyrzekłaś  mi! 

Przyrzekłaś, Ŝe nie pójdziesz do szkoły sama! 

- Przepraszam, ale groziła, Ŝe skrzywdzi Dawida, więc... 

- Nie obchodzi mnie to, choćby groziła twojej matce, młoda damo. Następnym razem 

masz  na  mnie  czekać.  Rozumiesz?  Nigdy  więcej  nie  wolno  ci  próbować  czegoś  tak 

ryzykownego jak egzorcyzmy bez Ŝadnej pomocy! 

- CóŜ, dobrze. Miałam jednak nadzieję, Ŝe nie będzie następnego razu. 

-  Nie  będzie  następnego  razu?  Jesteś  niemądra!  Jesteśmy  mediatorami,  pamiętaj  o 

tym.  Dopóki  istnieją  duchy,  będzie  dla  nas  następny  raz,  młoda  damo,  i  radzę  o  tym  nie 

zapominać. 

Jakbym naprawdę mogła zapomnieć. Wystarczyło rozejrzeć się po pokoju w dowolnej 

porze  dnia  i  oto  pojawiała  się  moja  chusteczka  z  zawiązanym  rogiem,  czyli  zamordowany 

kowboj. 

background image

Nie  widziałam  jednak  potrzeby  informowania  o  tym  ojca  Dominika.  Powiedziałam 

tylko: 

- Przykro mi z powodu dachu. Biedne ptaki. 

- Pal sześć moje ptaki. Nic ci się nie stało i tylko to się liczy. Kiedy wyjdę ze szpitala, 

usiądziemy  sobie  razem,  Susannah,  i  odbędziemy  długą  pogawędkę  na  temat  właściwych 

technik  mediacji.  Nie  podoba  mi  się  ten  twój  obyczaj  wkraczania  na  scenę  i  nokautowania 

nieszczęsnych dusz, kiedy się tego najmniej spodziewają. 

Roześmiałam się. 

-  Dobrze.  Przypuszczam,  Ŝe  dokuczają  księdzu  Ŝebra?  Odpowiedział  łagodniejszym 

tonem: 

- Owszem, trochę. Skąd wiesz? 

- Bo jest ksiądz taki miły. 

-  Przepraszam.  -  Po  głosie  poznałam,  Ŝe  mówił  powaŜnie.  -  Ja...  tak,  rzeczywiście 

odczuwam bóle w Ŝebrach. Och, Susannah. Słyszałaś nowiny? 

-  Które?  To,  Ŝe  wybrano  mnie  na  wiceprzewodniczącą  klasy,  czy  to,  Ŝe  rozwaliłam 

szkołę wczoraj w nocy? 

- Nic z tego. U Louisa Stevensona zwolniło się jedno miejsce dla Bryce'a. Przeniesie 

się tam, jak tylko będzie w stanie chodzić. 

- Ale... - To Ŝałosne, wiem, ale poczułam się skonsternowana. - Ale Heather odeszła. 

Nie musi się przenosić. 

- Heather mogła odejść - powiedział łagodnym tonem ojciec Dominik - ale jej pamięć 

trwa wśród tych, których... dotknęła jej śmierć. Nie moŜesz chyba mieć do chłopaka pretensji 

o to, Ŝe chce zacząć od nowa w innej szkole, gdzie nikt nie będzie szeptał za jego plecami? 

Ja na to, bez specjalnego entuzjazmu, myśląc o miękkich jasnych włosach Bryce'a: 

- Pewnie nie. 

- Podobno do poniedziałku dojdę do siebie na tyle, Ŝe będę mógł wrócić do pracy. Czy 

moŜemy się spotkać w moim gabinecie? 

- Pewnie tak - odparłam z równym zapałem co poprzednio. Ojciec Dominik zdawał się 

tego nie zauwaŜać. 

- Do zobaczenia zatem - powiedział. Zanim odłoŜyłam słuchawkę, usłyszałam jeszcze, 

jak  mówi:  -  Och,  Susannah.  Postaraj  się  w  międzyczasie  nie  rozwalić  tego,  co  zostało  ze 

szkoły. 

- Ha, ha - mruknęłam i rozłączyłam się. 

background image

Siedząc  na  ławie  przy  oknie,  oparłam  podbródek  na  kolanach  i  zapatrzyłam  się  na 

krzywiznę zatoki po drugiej stronie doliny. Słońce zachodziło powoli. Mój pokój opromieniło 

złoto  -  czerwone  światło,  a  niebo  wokół  słońca  wydawało  się  pasiaste.  Kolorowe  chmury  - 

niebieskie,  fioletowe,  czerwone  i  pomarańczowe  -  wyglądały  jak  wstąŜki,  które  widziałam 

kiedyś powiewające na majowym palu podczas renesansowego jarmarku. Przez otwarte okno 

wpadał  zapach  morza.  Nadmorska  bryza  niosła  wysoko  na  wzgórza,  tam,  gdzie  siedziałam, 

słony aromat. 

Zastanawiałam  się,  czy  Jesse  teŜ  tak  siedział  w  oknie,  wdychając  zapach  oceanu, 

zanim umarł. Zanim, czego byłam pewna, kochanek Marii de Silvy, Felix Diego, zakradł się 

do pokoju i zabił go. 

Jakby czytając w moich myślach, Jesse zmaterializował się o kilka kroków ode mnie. 

- Rany! - zawołałam, przyciskając rękę do serca, które biło tak mocno, Ŝe bałam się, Ŝe 

eksploduje. - Czy ty musisz to robić? 

Opierał się nonszalancko o słupek przy moim łóŜku. 

- Przykro mi - powiedział. Ale widać było, Ŝe to nieprawda. 

-  Słuchaj,  jeśli  mamy,  w  pewnym  sensie,  mieszkać  razem,  musimy  wypracować 

pewne zasady. A zgodnie z zasadą numer jeden nie moŜesz mnie w ten sposób zaskakiwać. 

-  A  jak  mam  dawać  znać  o  swojej  obecności?  -  zapytał  Jesse  ze  śmiejącymi  się 

oczami. 

- Nie wiem. Czy mógłbyś, na przykład, brzęczeć łańcuchami? 

Pokręcił głową. 

- Nie sądzę. Jaka byłaby zasada numer dwa? 

-  Zasada  numer  dwa...  -  Głos  mi  zamarł,  kiedy  tak  na  niego  patrzyłam.  To  nie  w 

porządku. Naprawdę nie. Zmarli faceci nie powinni być tacy przystojniak Jesse, którego twarz 

opromieniało w tej chwili zachodzące słońce, uwydatniając jej regularne rysy... 

Uniósł brew, tę z blizną. 

- Coś nie tak, querida ? - zapytał. 

Popatrzyłam  na  niego  uwaŜnie.  Było  jasne,  Ŝe  nie  zdaje  sobie  sprawy,  Ŝe  wszystko 

wiem.  Chciałam  go  o  to  zapytać,  ale  właściwie  nie  chciałam  się  niczego  dowiadywać.  Coś 

trzymało Jessego na tym świecie, nie dając mu przejść do tego, do którego naleŜał, a to coś, 

jak  przeczuwałam,  wiązało  się  bezpośrednio  ze  sposobem,  w  jaki  umarł.  PoniewaŜ  jednak 

wyraźnie nie zaleŜało mu na tym, Ŝeby o tym dyskutować, uznałam, iŜ to nie mój interes. 

Coś  takiego  zdarzyło  mi  się  po  raz  pierwszy.  Zazwyczaj  nie  mogłam  opędzić  się  od 

duchów, które domagały się mojej pomocy. Ale nie Jesse. 

background image

Przynajmniej na razie. 

-  Pozwól,  Ŝe  cię  o  coś  zapytam  -  odezwał  się  Jesse  tak  niespodziewanie,  Ŝe  przez 

chwilę myślałam, Ŝe czyta w moich myślach. 

- O co? - zapytałam ostroŜnie, odrzucając magazyn i wstając. 

- Zeszłej nocy, kiedy ostrzegłaś mnie przed pójściem do szkoły, poniewaŜ zamierzałaś 

odprawić egzorcyzmy... 

Otworzyłam szeroko oczy. 

- Tak? 

- Dlaczego mnie ostrzegłaś? Roześmiałam się z ulgą. Tylko o to mu chodzi? 

-  Ostrzegłam  cię,  bo  gdybyś  się  tam  zjawił,  wessałoby  cię  do  innego  świata  jak 

Heather. 

-  Ale  czy  to  nie  byłby  doskonały  sposób,  Ŝeby  się  mnie  pozbyć?  Miałabyś  pokój  dla 

siebie, dokładnie tak, jak sobie Ŝyczysz. 

Popatrzyłam na niego przeraŜona. 

- Ale to byłoby... to byłoby nieuczciwe! Uśmiechnął się. 

- Rozumiem. Wbrew zasadom? 

- Owszem - odparłam. - Pewnie, Ŝe tak. 

-  A  więc  ostrzegłaś  mnie...  -  zrobił  krok  w  moją  stronę  -  ...poniewaŜ  odrobinę  mnie 

polubiłaś? 

Poczułam ze zgrozą, Ŝe się czerwienię. 

-  Nie.  Nic  podobnego.  Próbuję  po  prostu  postępować  zgodnie  z  zasadami.  Które  ty 

złamałeś, nawiasem mówiąc, budząc Dawida. 

Jesse podszedł o krok bliŜej. 

-  Musiałem.  Powiedziałaś,  Ŝe  nie  mogę  sam  przyjść  do  szkoły.  Jaki  miałem  wybór? 

Gdybym nie wysłał ci brata na pomoc - stwierdził - byłabyś w tej chwili odrobinę nieŜywa. 

Zdawałam  sobie,  niestety,  sprawę,  Ŝe  ma  rację.  Nie  miałam  jednak  zamiaru 

przyznawać mu tego. 

- A skąd. Panowałam nad wszystkim. Ja... 

-  Nad  niczym  nie  panowałaś  -  zaśmiał  się  Jesse.  -  Wpakowałaś  się  tam  bez  Ŝadnego 

planu, bez jakiegokolwiek... 

-  Miałam  plan.  -  Zrobiłam  jeden  zamaszysty  krok  w  jego  stronę  i  nagle  stanęliśmy 

praktycznie nos w nos. - Kim ty jesteś, Ŝeby twierdzić, Ŝe nie miałam planu? Robię to od lat, 

rozumiesz? Od lat. I nigdy nie potrzebowałam pomocy. Od nikogo. A na pewno nie od kogoś 

takiego jak ty. 

background image

Przestał się nagle uśmiechać. Na jego twarzy malowała się wściekłość. 

- Takiego jak ja? Jak ty mnie nazwałaś? Od kowboja? 

- Nie. Od kogoś, kto jest martwy. Jesse drgnął, jakbym go uderzyła. 

- Ustalmy, Ŝe zgodnie z zasadą numer dwa ty się nie wtrącasz w moje sprawy, a ja w 

twoje - powiedziałam. 

- Świetnie - odparł Jesse krótko. 

-  Świetnie  -  powtórzyłam.  -  I  dziękuję.  Nadal  był  wściekły.  Zapytał  nadąsanym 

głosem: 

- Za co? 

- Za uratowanie mi Ŝycia. 

Gniew natychmiast zniknął z jego twarzy. Przestał marszczyć brwi. 

A potem wyciągnął ręce i połoŜył je na moich ramionach. 

Gdyby wbił we mnie widelec, chyba nie byłabym taka zdumiona. Przyzwyczaiłam się 

do radzenia sobie z duchami za pomocą pięści, ale nie przyzwyczaiłam się do tego, Ŝe patrzą 

na mnie tak, jakby... jakby... 

CóŜ, jakby chciały mnie pocałować. 

Zanim  jednak  zdąŜyłam  zastanowić  się,  co  dalej  -  zamknąć  oczy  i  poddać  się  jego 

woli czy teŜ powołać na zasadę numer trzy: Ŝadnego dotykania - z dołu rozległ się głos mojej 

mamy. 

- Susannah? - zawołała. - Suzie! Jestem w domu. Spojrzałam na Jessego. Zdjął ręce z 

moich ramion. Chwilę później mama otworzyła drzwi, a Jesse zniknął. 

- Suzie - powiedziała. Podeszła bliŜej i objęła mnie. - Jak się masz? Mam nadzieję, Ŝe 

nie jesteś zła, Ŝe pozwoliliśmy ci spać. Wydawałaś się taka zmęczona. 

-  Nie.  -  Nadal  czułam  się  lekko  oszołomiona  tym,  co  zaszło między mną a Jessem. - 

Nie jestem zła. 

- Przypuszczam, Ŝe to wszystko w końcu cię zmogło. Spodziewałam się, Ŝe to nastąpi. 

Czy dobrze ci tu było z Andym? Mówił, Ŝe zrobił ci lunch. 

- Zrobił świetny lunch - stwierdziłam automatycznie. 

-  Słyszałam  teŜ,  Ŝe  Dawid  przyniósł  ci  pracę  domową.  -  Puściła  mnie  i  podeszła  do 

okna. - Myśleliśmy, Ŝeby zrobić spaghetti na obiad. Co ty na to? 

- Brzmi dobrze. - ZauwaŜyłam, Ŝe mama wygląda przez okno. A potem stwierdziłam, 

Ŝ

e nie pamiętam, kiedy moja mama wyglądała tak... cóŜ, pogodnie. 

MoŜe to dlatego, Ŝe odkąd przeprowadziłyśmy się na zachód, przestała pić kawę. 

Bardziej prawdopodobne jednak, Ŝe to miłość. 

background image

- Na co patrzysz, mamo? - zapytałam. 

-  Och,  na  nic  takiego,  kochanie  -  powiedziała  z  lekkim  uśmiechem.  -  Na  zachód 

słońca.  Jest  taki  piękny.  -  Odwróciła  się,  Ŝeby  objąć  mnie  ramieniem  i  stałyśmy  tak  razem, 

patrząc,  jak  słońce  zanurza  się  w  Pacyfiku  w  płomieniach  czerwieni,  fioletów  i  złota.  -  W 

Nowym  Jorku  z  pewnością  nie  mogłabyś  oglądać  takiego  zachodu  słońca  -  westchnęła.  - 

Prawda? 

- Nie. Z pewnością nie. 

- A więc - powiedziała mama, obejmując mnie mocniej. - Co o tym myślisz? Sądzisz, 

Ŝ

e powinnyśmy trochę tu zostać? 

ś

artowała, oczywiście. Ale nie do końca. 

- Pewnie - stwierdziłam. - Zostańmy. 

Uśmiechnęła  się  do  mnie,  a  potem  znowu  popatrzyła  na  słońce.  Jaskrawa 

pomarańczowa kula znikała za horyzontem. 

- „Oto zachodzi słońce” - zanuciła mama. 

- „I tak jest dobrze” - dokończyłam. 

 

Podziękowania dla AScarlett za skan