background image

MEG CABOT

GWIAZDKOWY PREZENT

PAMI TNIK KSI NICZKI 6  i ½

Ę

ĘŻ

Tytuł oryginału

TYTUŁ ORYGINAŁU THE PRINCESS PRESENT

background image

Trudno było dziś być księżniczką - powiedziała. - Trudniej niż zwykłe.

Mała księżniczka

Frances Hodgson Burnett

background image

Wtorek, 22 grudnia, południe,

książęca sypialnia w Genowii

O mój Boże, oni przyjeżdżają! Tutaj! Przyjeżdżają! Będą tutaj jutro!

Dlaczego jestem jedyną osobą, którą to obchodzi? Grandmčre tylko spojrzała na mnie 

znad   swojego   soku   cytrynowego   z   ciepłą   wodą   i   powiedziała   do   naszego   kamerdynera 

Antoine'a:

- Proszę przygotować błękitno - złote skrzydło.

I to by było na tyle.

Jest   tak   pochłonięta   planowaniem   Balu   Gwiazdkowego   (królewskie   rody  z   całego 

świata zjadą się na ten bal do Genowii), że nie może myśleć o niczym  innym. Nie żeby 

ktokolwiek inny z moich krewnych przejmował się tym balem. Tata zapytał nawet, czy nie 

moglibyśmy raz dla odmiany spędzić świąt spokojnie, w gronie rodziny.

Grandmčre   przeszyła   go   spojrzeniem   ostrym   jak   sztylet   i   odezwała   się,   sortując 

wszystkie odpowiedzi na zaproszenia, które dostała z pocztą:

- No cóż, jeśli książę Nikolaois z Grecji sądzi, że może do nas przyjechać ze swoim 

kucykiem do gry w polo, to się grubo myli.

Tata tylko westchnął i wrócił do lektury „Wall Street Journal”.

Mówię wam, coś z tą rodziną jest nie tak.

- To wszystko! - zawołałam. - Przyszły książę Michael Moscovitz Renaldo przyjeżdża 

jutro ze swoją pierwszą w życiu wizytą do kraju, którym kiedyś będzie pomagał rządzić, a ty 

mówisz tylko: „Antoine, proszę przygotować błękitno - złote skrzydło”?

Na co tata uniósł głowę znad gazety.

-   Zaręczyliście   się,   wy   dwoje?   -   Między   jego   brwiami   pojawiła   się   taka   totalnie 

głęboka zmarszczka. Zabawne, nigdy przedtem jej nie zauważyłam. Gdybym wetknęła w nią 

drobną monetę, na pewno z ust wyskoczyłoby mu opakowanie gumy do żucia. - A kiedy to 

się stało?

background image

Niestety, byłam zmuszona przyznać, że Michael jeszcze mi się nie oświadczył.

Ale jestem pewna, że to wreszcie nastąpi, bo miłość, jaka łączy Michaela i mnie, nie 

zna przeszkód - nieważne, co sobie wyobrażają różne wytwórnie filmowe kręcące wszystkie 

te filmy rzekomo oparte na moim życiu.

-   Aha   -   powiedział   tata.   I   stracił   zainteresowanie   tematem.   Zmarszczka   zupełnie 

znikła. Właściwie cała jego głowa znów znikła za gazetą.

- Amelio, świeżo ścięte kwiaty zostaną ustawione we wszystkich pokojach w błękitno 

- złotym skrzydle - powiedziała Grandmčre, stukając w skorupkę swojego jajka na miękko 

krawędzią srebrnej łyżeczki. - Czego więcej chcesz? Gali na cześć tego młodego człowieka? 

Jakbyśmy jeszcze nie mieli dość zmartwień w związku z Balem Gwiazdkowym. Dlaczego 

upierasz się, żeby się zamartwiać takimi drobiazgami?

Drobiazgami? Pierwsza wizyta Michaela i Lilly w Genowii to drobiazg? To znaczy, ja 

rozumiem,   że   oni   przylatują   tu   tylko   na   tydzień...   Zaledwie   siedem   dni...   Tylko   sto 

sześćdziesiąt osiem godzin...

Ale spróbuję myśleć pozytywnie, jak zaleca doktor Phil.

- Tydzień to niewiele czasu, żeby nacieszyć się wszystkimi niesamowitymi widokami, 

jakie oferuje ten kraj.

Tylko tyle miała do powiedzenia zgromadzonym przy śniadaniu Filomena, najnowsza 

dziewczyna mojego taty. I pewnie mieliśmy się nie zorientować, że usiłuje mu się w ten 

sposób podlizać. No wiecie, że niby aż tak podoba jej się Genowia. Jakby liczyła na to, że w 

rewanżu tata rzuci gazetę i zawoła: „Filomeno, światło mego życia, bądź moją na zawsze!”

Nieważne.

Nie żebym nie popierała w pełni prawa każdej kobiety do wykorzystania wszystkich 

danych   jej   przez   stwórcę   atutów   w   celu   zmuszenia   jakiegoś   księcia   do   oświadczyn   albo 

zrobienia   kariery,   która   opiera   się   na   lataniu   po   wybiegu   w   stringach   i   z   parą   skrzydeł 

przyczepionych do ramiączek stanika.

Ja tylko, wiecie, mam nadzieję, że ona część dochodów lokuje w jakimś porządnym 

banku albo w funduszu emerytalnym.

Grandmčre   zignorowała   Filomenę.   Tak   się   zwykle   zachowuje   wobec   dziewczyn 

mojego taty.

- Musisz pamiętać  i poprosić Antoine'a, żeby przygotował  jakiś smoking  dla tego 

twojego młodego człowieka - dodała. - Nie chcę, żeby pojawił się na balu w bojówkach. I 

powiedz   Lilly,   że   oczekuję,   iż   pozbędzie   się   tych   wszystkich   okropnych   bransoletek 

przyjaźni, które nosi. Znoszone, złachmanione śmieci: oto, co o nich sądzę. Nie życzę sobie, 

background image

żeby hrabina Trevanni wzięła najlepszą przyjaciółkę mojej wnuczki za bezdomną.

Podczas   całej   tej   przemowy   Rommel,   bezwłosy   miniaturowy   pudel   Grandmčre, 

totalnie wytrzeszczał oczka, z wielką nadzieją, że upadnie mu jakiś okruch tosta, na którym 

rozsmarowywała ugotowaną na miękko jajową breję. Bo Rommel jest teraz na diecie i wolno 

mu   jadać   wyłącznie   specjalnie   przyrządzone   psie   jedzenie.   To   dlatego,   że   nadworny 

weterynarz zdiagnozował u niego niedawno zespół jelita drażliwego. Najwyraźniej ten zespół 

jest wywołany antydepresantami,  które Rommel zażywa  na swoje zaburzenie obsesyjno  - 

kompulsywne, które objawia się tym, że wylizuje sobie do gołej skóry całą sierść.

- A rodzice twoich przyjaciół nie mają nic przeciwko temu, że ich dzieci spędzą święta 

poza domem? - zapytała słodziutko Filomena.

-   Nie   -   wyjaśniłam   jej,   mówiąc   powoli,   bo   ona   jest   Dunką.   I   modelką.   - 

Moscovitzowie nie obchodzą Bożego Narodzenia. Są żydami.

- Ale przylatują do Genowii książęcym odrzutowcem? - spytała Filomena, unosząc 

swoje idealnie wydepilowane brwi. Bo żeby przyjechać do pałacu, ona musiała pofatygować 

się samolotem rejsowym - wprawdzie klasą biznes, ale zawsze - i to właśnie dlatego, że 

odrzutowiec został wysłany po Michaela i Lilly.

- Niektórzy ludzie - odezwał się mój tata zza gazety - odmówili spędzenia świąt w Ge-

nowii (pod pretekstem, że ominie ich pierwsza Gwiazdka młodszego rodzeństwa), o ile nie 

zostaną spełnione pewne warunki.

Filomena zrobiła niepewną minę, bo najwyraźniej nie pojęła, że tata mówi o mnie i o 

awanturze, w której wyniku zmusiłam go, żeby wysłał odrzutowiec po Michaela i Lilly.

- Ależ to straszne - powiedziała Filomena z tym swoim duńskim akcentem. - Kto by 

wolał zostać na święta w Ameryce, zamiast przyjechać do tego pięknego kraju?

Jak mam znosić te antyamerykańskie aluzje, których muszę się nasłuchać w tej części 

świata. Czasami po prostu krew mi się od tego gotuje.

Ale nieważne.

Oni przyjeżdżają! Będą tu już za dwadzieścia cztery godziny! Muszę się zabrać do 

roboty, jeśli mam zdążyć ze wszystkim przed ich przylotem.

LISTA RZECZY DO ZROBIENIA

1.

Przypilnować, żeby Michael dostał Książęcą Sypialnię - pamięci księcia Guillaume'a, 

tę z panoramicznym widokiem na Zatokę Genowiańską - i wcale nie tylko dlatego, że 

jej   balkon   i   mój   się   łączą,   więc   moglibyśmy   wymykać   się   wieczorami   i   oglądać 

wschód księżyca, trzymając się w ramionach. Michael! Moja miłość! To już całe trzy 

background image

dni, odkąd widziałam go po raz ostatni!

2.

Kazać Antoine'owi zanieść dobre mydło dla gości do ich pokojów, a nie to paskudne, 

robione na genowiańskiej oliwie z oliwek, z odciskiem książęcego herbu, które w 

ogóle się nie pieni.

3.

Upewnić się, że w pałacowej kuchni będą mieli ketchup Heinza, bo to jedyny, jaki lubi 

Lilly.

4.

Zadbać, żeby we wszystkich pokojach był dostęp do telewizji satelitarnej!

5.

Sprawdzić, co się właściwie dzieje z moimi włosami.

6.

Zadbać, żeby w pokojach leżały ambitne pisma, takie jak „New Yorker” i „Time”, a 

nie wyłącznie „US Weekly” i „Cosmo Girl”. Nie chcę, żeby Michael pomyślał sobie, 

że obchodzą mnie wyłącznie sławni ludzie i własny wygląd!

7.

Paski wybielające do zębów Crest. Kupić. Używać.

8.

Skórki przy paznokciach. Totalnie je zapuściłam. A teraz wyglądają okropnie i są 

pozadzierane. A to wszystko dlatego, że nie widziałam swojego chłopaka całe trzy dni.

9.

Paznokcie u nóg! Obciąć je! Zaczynam wyglądać jak małpka rezus.

10.

Jeszcze raz przejrzeć listę gwiazdkowych prezentów:

Tata: Prenumerata „Golf Digest”. Załatwione.

Grandmère: Atłasowe, pikowane wieszaki do ubrań, jak zwykle. Sama powiedziała, że żadna 

księżna nigdy nie ma ich zbyt wiele. Załatwione.

Filomena: Co nowoczesna księżniczka powinna kupić najnowszej lasce swojego taty? Wymy-

śliłam   wegański   balsam   do   ust   Pussy   Pucker   Pots,   żeby   przynajmniej   tata   nie 

spożywał  szkodliwych  produktów  ubocznych  pochodzenia  zwierzęcego  za  każdym 

razem, kiedy się z nią całuje. Załatwione.

Mama: Spodnie do jogi. Nie żeby mama ćwiczyła jogę. Ale na tym etapie swojej walki z 

nadwagą po ciąży uwielbia wszystko, co ma elastyczną talię. Załatwione.

Pan G.: Słuchawki Bose, żebyśmy nie musieli słuchać jego AC/DC. Załatwione.

Rocky: Video Baby Mozart, ponieważ badania naukowe sugerują, że istnieje związek między 

słuchaniem Mozarta a rozwojem umiejętności postrzegania przestrzennego i ogólnej 

inteligencji, a ja nie chcę, żeby Rocky cierpiał w taki sposób jak ja, kiedy zacznie się 

uczyć geometrii. Załatwione.

Gruby Louie: Kocimiętka w skarpetce. On nie jest zbyt wybredny. Załatwione.

Lars: Odnowić prenumeratę „Guns & Ammo”. Załatwione.

Tina: Podręcznik pisania romansów i znajdowania wydawcy. Załatwione.

Ling Su: Pędzle malarskie... nie ze zwierzęcej sierści. Załatwione.

background image

Shameeka: Wszystkie odcinki The O.C. Nagrywałam je dla niej w tajemnicy, bo nie pozwa-

lają jej oglądać tego serialu. Załatwione.

Boris: Egzemplarz Gejowskiego poradnika dla heteryka - Jak się lepiej ubierać. Załatwione.

Lilly:   Egzemplarz  Jestem   taka   cudowna,   dlaczego   nadal   nie   mam   chłopaka?   Dziesięć  

wskazówek, które raz na zawsze odmienia twoje życie miłosne.  Bardzo trudno jest 

wymyślić jakiś prezent dla Michaela i Lilly, bo oni obchodzą święto Chanuka, a to 

oznacza po jednym prezencie na każdy z ośmiu wieczorów. My za to musimy mieć 

fart,   żeby   dostać   jednego   dnia   aż   osiem   prezentów.   I   chociaż   Lilly   twierdzi,   że 

prezenty,  jakie dostaje, to w większości bielizna  czy skarpetki, nie mogę  przestać 

myśleć,   że   żydowskim   dzieciakom   trafiły   się   o   wiele   fajniejsze   święta   niż   nam. 

Chociaż Lilly mówi, że to mordęga spróbować znaleźć osiem prezentów dla jej ojca, 

bo ile krawatów i/lub prenumerat czasopism możesz dać jednej osobie?

Pavlov i Rommel: Zabawki do gryzienia z surowej skóry. Załatwione.

Michael: Tu miałam prawdziwy zgryz. Muszę dać Michaelowi coś naprawdę totalnie fajnego 

na tę Gwiazdkę, bo prezent, który mu dałam z okazji Chanuki, był po prostu bez-

nadziejny. Sama chciałam mieć Dance Dance Revolution Party na Playstation 2, więc 

po prostu założyłam, że on też chciałby to mieć. No cóż, okej, wiedziałam, że tak 

naprawdę on wcale tego nie chce, ale stwierdziłam, że kiedy raz już zobaczy, jakie to 

superowe, to też mu się spodoba. Ale widzę, że nigdy go nie używa, chyba że mam do 

niego   przyjść,   bo   mata   na   podłogę   leży   zawsze   zwinięta   dokładnie   tak,   jak   j? 

zwinęłam ostatnim razem.

Dlatego   teraz   muszę   wymyślić   jakiś   świetny   prezent   gwiazdkowy,   żeby   mu 

zrekompensować tę wpadkę z okazji Chanuki. Mam zamiar dać mu oryginalny, jednostronny, 

klasyczny   plakat   z  Gwiezdnych   Wojen  George'a   Lucasa   z   1977   roku,   o   wymiarach 

siedemdziesiąt na sto centymetrów, w niemal idealnym stanie, według sprzedawcy na eBay, 

od którego usiłuję go kupić. Będzie się bardzo ładnie prezentował w pokoju Michaela w 

akademiku. Cena wynosi na razie dwadzieścia trzy dolary siedemdziesiąt dwa centy, ale do 

końca aukcji zostały dwa dni. Wpisałam pięćdziesiąt dolarów jako górną licytowaną kwotę. 

Lepiej, żeby nikt nie przebił mojej oferty, bo zbankrutuję. Musiałam sprzedać moją ukochaną 

figurkę Fiesta Gilesa z  Buffy - postrach wampirów,  żeby uzbierać tyle kasy, żeby w ogóle 

było mnie stać na ten prezent dla Michaela (a to bolało, bo poza figurką Military Xandra, 

której mi brakowało, miałam komplet). Poza tym za Gilesa w tym jego sombrero dostałam 

tylko   dwadzieścia   osiem   dolarów,   więc   wygląda   na   to,   że   będę   musiała   naruszyć 

background image

oszczędności.

Ale nie ma sprawy. Michael jest totaaalnie tego wart.

background image

Papeteria

JKW Amelii Renaldo

Drogi Antoine
Wiem,  
że jesteś  zajęty szykowaniem błękitno - złotego skrzydła dla Moscovitzów, 

którzy   jutro   przyjeżdżają.   Pomyślałam   tylko,   że   dam   Ci   znać   o   paru   rzeczach,   które  
mógłbyś może umieścić w ich pokojach, żeby się tu czuli jak w domu.

Michael Moscovitz:
- teleskop (może być ten naprawdę duży z pałacowego planetarium)

- komputer Power Mac  G5  z dwudziestocalowym monitorem Cinematic Display i 

AirPort Extreme Base Station

- odtwarzacz CD i kompakt Flaming Lips: Yoshimi Battles the Pink Robots
Lilly Moscovitz:

- pojazd Segway Human Transporter
- egzemplarz systemu diagnozy Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego 

DSM - IV

- odtwarzacz CD i kompakt Lash: The Beautiful and the Damned

Ponadto byłabym bardzo wdzięczna za umieszczenie w ich pokojach minilodówek z 

zapasem yoo - hoo i precelków w czekoladzie na późnowieczorne przekąski.

JKW Mia Thermopolis

background image

Wtorek, 22 grudnia, 11.00 wieczorem,

książęca sypialnia w Genowii

W   pełni   respektuję   sprzeciw   mojego   taty   wobec   zakupu   pojazdu   Segway   Human 

Transporter dla Lilly. Ale nie musiał aż tak zrzędzić. Już totalnie usprawnili te transportery i 

wcale nie są teraz wywrotne.

Poza   tym   uważam,   że   taki   transporter   bardzo   by   się   przydawał   do,   na   przykład, 

przeglądów   genowiańskich   sił   zbrojnych.   Myślałam,   że   tata   doceni   moje   wysiłki 

wprowadzenia naszego pałacu w XXI stulecie. Ale chyba się pomyliłam.

I nie wiem, czemu Grandmčre narobiła tyle zamieszania nad moją listą gwiazdkowych 

prezentów. Uważam, że wszystkie rzeczy, o jakie prosiłam, są całkowicie rozsądne:

LISTA ŻYCZEŃ MII THERMOPOLIS:

PREZENTY GWIAZDKOWE

1.

Światowy pokój.

2.

Uratować zagrożony gatunek żółwi morskich.

3.

iPod   i   Power   Book   ze   studolarowym   abonamentem   do   internetowego   sklepu 

muzycznego iTunes.

4.

Powszechny zakaz palenia w pomieszczeniach mieszkalnych.

5.

TiVo.

6.

Rozwiązanie problemu światowego głodu.

7.

Figurka Military Xander z B - pw.

8.

Pojazd Segway Human Transporter.

9.

Likwidacja emisji spalin przyczyniających się do globalnego ocieplenia.

10.

Ab Roller, żebym mogła wyglądać jak Britney Spears.

I co to niby za problem, chciałabym spytać? Przecież Ab Roller jest do kupienia na 

background image

kanale Home Shopping. A transportery Segway sprzedają na 

amazon.com

!

Nieważne. Jakbym nie miała większych zmartwień. Oni tu będą już za dwanaście 

godzin! Poszłam sprawdzić ich pokoje. Antoine nie zaniósł tam ani jednej rzeczy z tych, o 

które   go   prosiłam.   Zamiast   egzemplarza   DSM   -   IV   położył   w   pokoju   Lilly   egzemplarz 

Historii Genowii.  A zamiast teleskopu zostawił w pokoju Michaela lornetkę. (Zabrałam ją 

stamtąd. Ostatnia rzecz, jakiej potrzebuję, to żeby Michael odkrył, iż niemieckie turystki na 

genowiańskiej plaży lubią się opalać topless. Nie potrzebuję tego typu konkurencji!).

A   w   minilodówkach   nie   było   wcale   yoo   -   hoo,   tylko   orangina!   Jakby   oranżada 

pasowała do precelków w czekoladzie! Wow! Można by pomyśleć, że Antoine nigdy w życiu 

nie napił się oranżady, zagryzając potem Oreo. Tak obrzydliwe połączenie może pozostawić 

trwałe ślady na kubkach smakowych człowieka.

Ale   to  jeszcze  nie   jest  najgorsze.  Najgorsze  jest  to,  że   dzisiaj  przy kolacji   ciocia 

Simone   wypytywała   mnie,   czy   zatańczę   na   balu   z   księciem   Williamem,   a   kiedy 

powiedziałam,   że   nie,   Grandmčre   dostała   szału.   Przy   Filomenie   i   tacie,   księciu   René  i 

Sebastianie (obaj przyjechali tu na święta), przy lokajach i przy wszystkich!!!

A potem przyłączyła się do niej ciocia Jean Marie i zaczęła mówić, że w tym morzu 

jest wiele ryb i że nie powinnam się ograniczać w tak młodym wieku do jednego chłopaka, a 

zwłaszcza kogoś, kto sam nie ma ani kropli królewskiej krwi. Nie wiem, co odbiło tym trzem 

- to znaczy Grandmčre i jej siostrom. A ciotki mają przecież swój własny pałac, Miragnac, po 

drugiej   stronie   ulicy.   Dlaczego   nigdy   nie   posiedzą   u   siebie   w   domu?   Ja   rozumiem,   że 

Grandmčre czuje się w obowiązku krzątać się po pałacu taty jako gospodyni, skoro nie ma tu 

żadnej innej, ale...

O   mój   Boże,   i   jak   ja   mam   się   skoncentrować,   kiedy   z   zewnątrz   dochodzą   takie 

okropne hałasy? Rozumiem, że ludzie się cieszą, że święta już za pasem, ale mogliby mieć 

tyle szacunku dla innych, żeby nie miauczeć pod balkonami ich książęcych sypialni...

background image

Środa, 23 grudnia, 1.00 w nocy,

książęca sypialnia w Genowii

Jednak   to   nie   pijani   turyści   narobili   tyle   hałasu   pod   moim   balkonem.   To   była 

przesłodka, mała czarno - biała koteczka! Dlaczego ludzie nie potrafią się lepiej opiekować 

swoimi domowymi zwierzątkami? Przysięgam, była zagłodzona. Kiedy wracałam do pokoju, 

nadal  przeżuwała   ten  kilogram  resztek  homara  Thermidor,  którego  wykradłam  dla  niej  z 

pałacowej kuchni. Ale już udało jej się wsunąć większość kawioru.

W każdym razie na czym to ja stanęłam?

Aha, no właśnie. Na mojej totalnie żenującej rodzinie. Przysięgam, jeśli ktokolwiek z 

nich wspomni chociaż słowem o tym, że powinnam zatańczyć z księciem Williamem, kiedy 

Michael tu będzie, urządzę im totalną powtórkę z Córki prezydenta.

Dziesięć godzin do ich przyjazdu! Muszę trochę się przespać, inaczej jutro będę miała 

podpuchnięte   oczy   i   na   dodatek   tego   wielkiego   pryszcza.   Właśnie   go   przed   chwilą 

przyuważyłam na brodzie. Pacnęłam na niego sporo pasty do zębów z nadzieją, że do rana mi 

zniknie.

background image

Środa, 23 grudnia, południe,

książęca toaleta w Genowii

Już tu są!

Jejku, tak strasznie dziwnie było  zobaczyć  Michaela  i Lilly w otoczeniu palm i z 

morzem w tle. Wysiedli z limuzyny, mrugając oczami w tym jasnym, śródziemnomorskim 

słońcu, i tak dalej, a ja podbiegłam do nich, wołając: „Witajcie w Genowii!” A oni popatrzyli 

na uzbrojoną książęcą straż na warcie przy wjeździe do pałacu i na tych wszystkich turystów, 

którzy się zgromadzili przy bramie, którą właśnie przejechali, i robili zdjęcia, i nawoływali: 

„O, tam jest! Księżniczka Genowii! Mort, rób zdjęcie!”

Lilly się odezwała:

- Ty tu mieszkasz? To miejsce jest większe niż całe cholerne Metropolitan Museum.

To chyba jest, no wiecie, zrozumiała reakcja. No bo ona widziała przedtem pałac tylko 

na zdjęciach. A on jest, w pewnym sensie, przytłaczający, kiedy dowiadujesz się, że są tu 

trzydzieści dwie sypialnie, sala balowa, dwa baseny (pod dachem i na świeżym powietrzu), 

sala kinowa i kręgielnia (dziadek regularnie zaliczał powyżej dwustu punktów).

A kiedy Franco, lokaj, zszedł po schodach i próbował odebrać Lilly jej torbę Emily 

Rocks (!), wyszarpnęła mu ją i rzuciła:

- To moje, pacanie.

Wtedy jej łagodnie wyjaśniłam, że Franco jest książęcym lokajem i płaci mu się za to, 

żeby pomagał pałacowym gościom nosić bagaże.

A wtedy Lilly bardzo się ożywiła i wręczyła  Francowi swoją walizkę na kółkach, 

odtwarzacz   CD,   krótką   kurtkę,   książęcą   genowiańską   maseczkę   na   oczy   do   spania   w 

samolocie   i   docmartensy,   które   powiesiła   sobie   na   szyi.   Nie   chciały   jej   się   zmieścić   w 

walizce, a dla wygody podczas transatlantyckiego lotu na nogi włożyła buty na po nartach.

Michael tylko złapał mnie w ramiona i pocałował. Mogę się założyć, że mnóstwo 

turystów uwieczniło to na swoich zdjęciach. Słyszałam, jak wołają: „Szybko! Złapałeś to? 

background image

Zarobimy   fortunę   na   sprzedaży   zdjęć   dla   »Enquirera«!”,   a   ich   aparaty   cyfrowe   co   rusz 

pstrykały.

Teraz Lilly i Michael „się odświeżają”, bo Grandmčre zmusza do tego natychmiast po 

przyjeździe   każdego   bez   wyjątku   gościa   zatrzymującego   się   w   pałacu   na   noc.   Sama 

zaprowadziłam ich do pokojów (no cóż, Franco szedł za nami, a za nim jeszcze Antoine, 

który bardzo się przejął tym potknięciem z yoo - hoo). Oboje byli chyba bardzo zadowoleni z 

pokojów, jakie im wyznaczono... Zwłaszcza Michael, kiedy zwróciłam mu uwagę na to, że 

nasze balkony do siebie przylegają.

Kiedy się już „odświeżą”, Antoine ma ich zabrać na zwiedzanie pałacu. Ja tymczasem 

będę   miała   krótką   sesję   zdjęciową   z   tatą   i   Grandmčre,   i   adwentowym   kalendarzem   od 

Fabergego w Sali Lustrzanej.

Ale potem cały dzień mamy dla siebie.

No cóż, do chwili, kiedy będę musiała jechać na plac miejski Genowii i zapalić światła 

na choince.

Ale poza tym możemy robić, co nam się żywnie podoba!

Hm, tak, przynajmniej do kolacji. Niektórzy z gości zaproszonych na jutrzejszy bal już 

się   zaczęli   zjeżdżać,   a   ja   obiecałam   tacie   i   Grandmčre,  że   pomogę   zabawiać   młodszych 

członków rodzin królewskich.

Ale poza tym na pewno będziemy mogli się bawić do woli!

background image

Środa, 23 grudnia, 11.00 wieczorem,

książęca sypialnia w Genowii

Porażka.

Po pierwsze, nie mam pojęcia, co się dzieje z Lilly. To znaczy, ja wiem, że ten pałac 

jest pełen bogactw, po których sprzedaży można by wykarmić setki tysięcy głodujących ludzi. 

Sam   kalendarz   adwentowy   od   Fabergego   -   stanowiący   idealną   replikę   genowiańskiego 

pałacu, tyle że w wersji Fabergégo, gdzie okiennice każdego okna można otworzyć, a w każ-

dym okienku ukazuje się perfekcyjnie oszlifowany klejnot, jeden na każdy dzień adwentu - 

został ubezpieczony na siedemnaście milionów dolarów.

Ale uwaga! Adwentowy kalendarz Fabergégo nie jest mój. Szkice da Vinci w galerii 

też nie są moje. Nie jestem właścicielką rembrandtów w Wielkiej Sieni ani rodina, który stoi 

w pałacowym ogrodzie, ani nawet moneta, który wisi nad wanną w mojej własnej książęcej 

łazience.

Na razie.

I dopóki nie stanę się ich właścicielką, nie mogę ich sprzedać i przekazać pieniędzy 

Oxfam czy Human Rights Watch, tak jak zdaniem Lilly powinnam zrobić.

I o co chodziło z tym obrzydliwym materializmem związanym ze świętami Bożego 

Narodzenia, kiedy byłyśmy na uroczystości zapalania lampek na choince? Ja tylko włączyłam 

do prądu lampki na drzewku stojącym na środku miejskiego placu, a wszyscy dokoła klaskali 

w   dłonie.   Czy   to   moja   wina,   że   po   ceremonii   wrócili   zgodnie   do   stolików   baccarata? 

Turystyka   stanowi   bardzo   znaczącą   część   gospodarki   Genowii,   a   najbardziej   przyciąga 

turystów hazard.

A poza tym Genowia zużywa dużą część tych dochodów na pomoc dla biednych; 

wytknęłam   to   Lilly   podczas   drogi   powrotnej   do   pałacu.   My   nawet   nie   każemy   naszym 

obywatelom płacić podatków.

Ale   Lilly   dalej   robiła   niegrzeczne   uwagi,   aż   Michael,   który   jest   najbardziej 

background image

zrównoważonym mężczyzną na świecie, wreszcie się obrócił i powiedział:

- Lilly. Zamknij się.

Oczywiście,   wcale   go   nie   posłuchała.   A   ja   wiedziałam,   że   będzie   jeszcze   gorzej, 

kiedy, na kolacji, Lilly pojawiła się w Kryształowym Pawilonie, gdzie się zebraliśmy przed 

posiłkiem przy kir royalach, ubrana w swój T - shirt z napisem What What Would Joan Jett 

Do?  i   dżinsy   biodrówki.   Wiem   z   całą   pewnością,   że   matka   kategorycznie   zabroniła   jej 

pokazywać się w tych dżinsach publicznie. Musiałam się na nią praktycznie rzucić, żeby za-

słonić Grandmčre ten widok i uratować ją przed zawałem przy koktajlu.

- Lilly - szepnęłam - co ty tu robisz w tych spodniach? Mówiłam ci, że tutejsze kolacje 

to bardzo oficjalne imprezy.

-   A   co?   -   Lilly   miała   zdegustowaną   minę.   -   Chcesz,   żebym   się   ubierała   jak   ta 

pudernica, tam? - Pokazała palcem Camillę Parker - Bowles. - Że niby różowa tafta pasuje do 

mojej osobowości?

- Nie - odparłam. - Ale mogłabyś przynajmniej okazać odrobinę szacunku mojemu 

tacie, który zadał sobie tyle trudu i wysłał po ciebie odrzutowiec, i będzie cię gościł przez 

tydzień. Uważasz, że Michael jest szczęśliwy w tym garniturze?

Obie   zerknęłyśmy   na   Michaela,   który   szarpał   kołnierzyk   koszuli,   pogrążony   w 

rozmowie na temat synchrocyklotronów z księciem Andrzejem. Chociaż wyraźnie nie czuł się 

w swoim garniturze swobodnie, Michael i tak wyglądał seksownie.

-   Widzisz?   -   Obrzuciłam   Lilly   oburzonym   spojrzeniem.   -   Twój   brat   ma   na   tyle 

rozumu, żeby nie obrażać swoich gospodarzy. Czemu ty go nie masz?

Lilly przewróciła oczami.

- Dobra - powiedziała. - Przebiorę się. Ale musisz pokazać mi drogę do pokoju. To 

miejsce jest takie wielkie, że skręciłam nie w tę stronę i trafiłam do jakiejś kręgielni...

Rozejrzałam się wkoło i zobaczyłam Franca, który mijał nas, niosąc tacę z tartinkami. 

Dałam mu znak, a on natychmiast  podszedł i powiedział, że z największą przyjemnością 

wskaże pannie Moscovitz drogę powrotną do jej pokoju. A potem we dwoje wyszli... I w 

sumie zniknęli na bardzo długo.

Ale kiedy Lilly wróciła (tuż zanim Antoine wszedł do sali i powiedział, że kolację 

podano), miała na sobie sukienkę od Betsey Johnson, która przynajmniej pozbawiona była 

wszelkich napisów, więc uznałam, że już wszystko będzie dobrze.

Taa. Jasne.

Nie wiem, czyj to był pomysł, żeby posadzić Lilly między moim kuzynem René a 

Pierre'em,   trzynastoletnim   hrabią   de   Brissakiem.   Wiem   tylko,   że   w   połowie   podanej   na 

background image

pierwsze danie zupy René cisnął serwetkę na stół, wstał i wypadł z jadalni, mrucząc pod 

nosem francuskie przekleństwa i powtarzając, że to faszyści wypędzili jego rodzinę z ich 

rodowego włoskiego pałacu, a nie chów wsobny, jak najwyraźniej zasugerowała Lilly. Wrócił 

dopiero na deser, a i wtedy usiadł po drugiej stronie stołu, na miejscu opuszczonym przez 

pewnego starszego wiekiem księcia, który miał wyraźny problem z kontrolowaniem funkcji 

fizjologicznych, i wbił ponure spojrzenie w swój budyń.

Pierre jednakże nie miał chyba nic przeciwko towarzystwu Lilly. W gruncie rzeczy 

wpatrywał się w nią przez cały siedmiodaniowy posiłek z miną, która przypominała mi Setha, 

kiedy gapił się na Summer we wczesnych odcinkach The O.C.

Ale   atakowanie   członków   mojej   rodziny   najwyraźniej   Lilly   nie   wystarczyło.   Na 

następny ogień poszła Filomena...

...co właściwie, jak się nad tym zastanowić, jest totalnie poniżej Lilly. No bo dla kogoś 

z   jej   uzdolnieniami   -   a   zaliczyła   dwieście   dziesięć   punktów   w   internetowym   teście   na 

inteligencję, który razem robiłyśmy w tym roku, kiedy ja zdobyłam tylko sto dwadzieścia 

(chociaż   w   teście   inteligencji   emocjonalnej   miałam   sto   dwadzieścia,   a   ona   tylko 

dziewięćdziesiąt)  - znęcanie  się nad Filomeną  to jak strzelanie  z gumek  do szczurów  na 

torach kolejki metra.

- A więc, Filo... - zaczęła Lilly tonem swobodnej konwersacji - w swoim zawodzie 

spotykasz zapewne wielu książąt?

Filomena uśmiechnęła się i odparła:

- Och, nie, nie tak znów wielu.

- A więc kiedy wreszcie już jakiegoś poznasz, naprawdę musisz się go mocno trzymać 

- powiedziała Lilly tym tonem: „Och, to tylko tak między nami dziewczynami”.

- No cóż. - Filomena uśmiechnęła się, oglądając się na tatę, czy słucha. Nie słuchał. 

Rozmawiał o golfie z hiszpańskim królem Juanem Carlosem. - Tak, oczywiście.

- Bo - ciągnęła Lilly tym samym  porozumiewawczym tonem - skoro zarabiasz na 

swoim wyglądzie i nigdy nie zadałaś sobie trudu zdobycia wyższego wykształcenia, to kiedy 

tylko biust ci obwiśnie, twoja agencja modelek wykopie cię na zbity pysk i nie będziesz miała 

dwóch euro przy duszy, prawda? Więc lepiej wyjdź za jakiegoś księcia, albo za gwiazdę ro-

cka, i to szybko, albo będziesz musiała się pożegnać z tym balejażem za czterysta dolarów, 

racja?

-   Lilly.   -   Podniosłam   się   z   miejsca.   -   Czy  mogłabym   zamienić   z   tobą   słówko   w 

salonie?

- Nie trzeba - rzekła Lilly z czarującym uśmiechem. - O, patrz. Podano sery.

background image

Na szczęście Filomena nie rozumie wystarczająco dobrze po angielsku - albo jest po 

prostu za głupia, żeby zrozumieć, co Lilly do niej mówiła. Uśmiechnęła się tylko i zrobiła 

zagubioną minę, która zwykle gości na jej twarzy.

Ale Pierre wyglądał,  jakby Lilly totalnie mu zaimponowała. Nawet słyszałam, jak 

mruknął nad swoim kawałkiem kremowego sera St. Andre:

- Mademoiselle, zauroczyła mnie pani.

Na co Lilly rzuciła:

- Masz roquefort na krawacie, mały.

I jakby jeszcze tego wszystkiego nie było dosyć, po kolacji, kiedy dorośli przeszli do 

salonu na porto, cygara i plotki, a ja zostałam zabawiać młodsze koronowane głowy przy 

fancie, bierkach i talii kart, Lilly rozejrzała się wkoło, ziewnęła i oświadczyła:

- Mam jet lag. Idę do łóżka. Do zobaczenia rano.

I znikła!

Michael i ja musieliśmy przez dwie godziny grać w bierki z Pierre'em i paroma innymi 

koronowanymi głowami przed dwudziestką... Którym, przy okazji, ta gra specjalnie się nie 

podobała. Simon, lord Mulberry, daleki kuzyn Windsorów, ciągle mnie pytał, czy zamiast 

tego nie moglibyśmy pograć w rozbieranego pokera.

Wiecie, można by się spodziewać, że członkowie rodzin panujących będą się ze sobą o 

wiele   lepiej   dogadywać,   biorąc   pod   uwagę,   że   wszyscy   co   do   jednego   (no   cóż,   poza 

Michaelem) dźwigają na swoich nastoletnich barkach ciężar korony, a kilkoro z nas wie, jak 

to   jest,   kiedy   robią   filmy   oparte   na   ich   życiu...   Filmy,   które   niekoniecznie   oparte   są   na 

faktach, jeśli wiecie, co chcę przez to powiedzieć,  i traktują z dużą swobodą prawdziwe 

wydarzenia.

Nie wiem, jak Michaelowi udało się nie zasnąć, skoro dopiero co przyleciał z zupełnie 

innej strefy czasowej, i tak dalej. Wiem, że mnie oczy się same zamykały, a już miałam trzy 

dni na to, żeby przywyknąć do czasu genowiańskiego. Ledwie zdołałam pocałować go na 

dobranoc i zaraz padłam na łóżko w swoim pokoju.

A   na   domiar   wszystkiego   złego,   ktoś   przebił   moją   ofertę   pięćdziesiąt   dolarów   za 

plakat z  Gwiezdnych Wojen  dla Michaela! Skoro do końca aukcji zostało tylko dwanaście 

godzin,   weszłam   do   niej   z   górną   kwotą   siedemdziesięciu   dolarów.   Przy   ekspresowym 

transporcie, żeby plakat zdążył tu dojechać przed Gwiazdką, ledwie będę w stanie...

O mój Boże. Co to? Ktoś stoi przy drzwiach mojego balkonu!

Och! Nie żaden ktoś, tylko Michael.

Nagle zupełnie odechciało mi się spać...

background image

Czwartek, 24 grudnia, 1.00 w nocy,

książęca sypialnia w Genowii

Wow! To, co się stało, nie mieści mi się w głowie! Michael i ja spędzaliśmy urocze 

chwile, całując się na moim balkonie pod gwiazdami, wdychając zapach bugenwilli i ciesząc 

się poświatą lampek na choince w centrum miasta, które świeciły tam wyłącznie dla nas 

dwojga, kiedy nagle usłyszeliśmy jakieś niesamowite zawodzenie... Przysięgam, pomyślałam, 

że to duch księcia Guillaume'a, w którego sypialni ulokowano teraz Michaela, wrócił, żeby mi 

zarzucić, że się całuję z kimś, kto nie jest królewskiej krwi...

Ale okazało się, że to nie był duch księcia Guillaume'a. Tylko ta mała czarno - biała 

koteczka!

Ale   tym   razem   przyprowadziła   kolegę!   I   to   nie   jednego,   ale...   pięciu.   Pięć 

zaprzyjaźnionych zagłodzonych kotów!

Michael   był   przeciwny   ich   karmieniu.   Powiedział,   że   to   je   tylko   zachęci,   żeby 

przychodzić tu częściej. Ale co ja miałam zrobić, pozwolić im umrzeć z głodu na moich 

oczach?

Michael powiedział, że wcale mu się nie wydają zagłodzone, i stwierdził - kiedy już 

go zaciągnęłam do ogrodu, żeby im się przyjrzał z bliska - że wszystkie mają chyba normalną 

wagę i że jeden nosi nawet obróżkę.

Ale po obejrzeniu tylu odcinków Miracle Pets  wiem, że obróżka na szyi kota wcale 

jeszcze nie znaczy, że zwierzak nie głodował przez bardzo długi czas, z dala od domu. Na 

przykład, takie jedno małżeństwo zgubiło swojego kota, który wdrapał się do samochodu 

wywożącego  rzeczy sąsiadów w czasie przeprowadzki. Nie widzieli  go potem przez  trzy 

miesiące, aż wreszcie zadzwonił do nich traper handlujący futrami na Alasce, pięć tysięcy 

kilometrów od ich domu, który powiedział, że znalazł należącego do nich kota na drzewie 

pod swoim domkiem myśliwskim, i spytał czy chcą tego kota z powrotem.

Tak więc zakradliśmy się do pałacowej kuchni i zabraliśmy trochę pieczonych żeberek 

background image

i filetów z soli, żeby nakarmić te biedne, zagłodzone stworzenia.

Widać było, że naprawdę się ucieszyły, bo odgłos ich zgodnego mruczenia był niemal 

tak głośny, jak szum fal rozbijających się o brzeg w zatoce.

Po   tym   wszystkim,   oczywiście,   Michael   nie   był   już   w   stanie   dłużej   walczyć   z 

zaburzeniami snu wywołanymi lotem, nawet po to, żeby się całować.

Ale nie ma  sprawy,  bo zawsze zostaje nam jutrzejszy wieczór! Najlepszy prezent 

gwiazdkowy,   jakiego   mogłabym   sobie   życzyć,   to   jeszcze   jeden   wieczór   pocałunków   z 

Michaelem pod genowiańskim rozgwieżdżonym niebem.

I   kolejna  dziwna   sprawa:   kiedy  Michael   i   ja   wracaliśmy   na   górę   po  nakarmieniu 

kotów, chyba widziałam Franca, lokaja, który wychodził z błękitno - złotego skrzydła jakiś 

taki... zarumieniony.

Ciekawe, co on tam mógł robić?

No cóż, może Lilly obudziła się w środku nocy i potrzebny jej był kogel - mogel czy 

coś. Zapytam ją o to rano.

W głowie mi się nie mieści, że Michael śpi w pokoju tuż za ścianą. Rozdziela nas 

tylko ta jedna ściana - i łazienka z jacuzzi i całą hydrauliką do jego obsługi. Dobranoc, mój 

drogi wybawco! Śpij smacznie!

O kurczę, mam nadzieję, że jeśli będę chrapała, on tego przez ścianę nie usłyszy.

background image

Czwartek, 24 grudnia, 5.00 po południu,

książęca sypialnia w Genowii

Jak na razie o wiele lepszy dzień niż wczoraj. W sumie jeden z najlepszych dni, jakie 

kiedykolwiek spędziłam w Genowii!

Po pierwsze, wygrałam licytację tego plakatu z Gwiezdnych Wojen! Tak! Moja oferta 

była   najwyższa!   Już   kontaktowałam   się   ze   sprzedawcą,   a   on   zgodził   się   wysłać   plakat 

ekspresem lotniczym, żeby dotarł do nas w porę, na jutrzejszą Gwiazdkę.

Tak! Chcesz i masz.

I jakby nie było dość tego dobrego, Lilly była dzisiaj w naprawdę świetnym humorze. 

Śmiała  się  i   żartowała   już   od  śniadania.   Zupełnie  jakby  przez  jedną  noc   zmieniła   się  w 

zupełnie inną osobę. Nie stawała na głowie, żeby wyprowadzić z równowagi Grandmčre albo 

księcia René (który i tak trzymał się od niej z daleka; oświadczył, że idzie strzelać do rzutków 

z   panią   Parker   -   Bowles   i   księciem   Walii,   i   wrócił   do   pałacu   dopiero   na   popołudniową 

herbatę).   Nie   powiedziała   ani   słowa   na   widok   trzech   i   pół   kilo   wędzonych   śledzi   na 

śniadaniowym   bufecie   i   nawet   chyba   się   nieźle   bawiła,   maczając   paski   posmarowanego 

masłem tosta w swoim pierwszym w życiu jajku na miękko.

A potem zdarzył się prawdziwy cud: Grandmčre - która uwijała się po pałacu z walkie 

- talkie w ręku, powarkując polecenia dla Antoine'a, podczas gdy coraz więcej koronowanych 

głów (szybowiec księżnej Matyldy Belgijskiej o mało nie wylądował na dachu planetarium) 

zjeżdżało się tu z całej Europy i nie tylko - kazała nam wynosić się z pałacu. Powiedziała, że 

męczy ją, kiedy tyle dzieci kręci jej się pod nogami. Rozkazała więc, żeby kapitan książęcego 

jachtu zabrał nas na wycieczkę wzdłuż wybrzeża Genowii na resztę dnia!

No i dobrze, ale musieliśmy zabrać ze sobą inne nastoletnie - i młodsze - latorośle 

królewskich rodów.

Ale i tak dzień na morzu  jest fajniejszy od wałęsania  się po pałacu  i potrząsania 

prezentami ułożonymi pod sześciometrową choinką w Wielkiej Sieni, żeby dojść do wniosku, 

background image

że żaden z nich nie jest dość duży, by zmieścił się w nim pojazd Segway Human Transporter. 

Nie   trzeba   też   uczestniczyć   w   takich   nudnych   świątecznych   rytuałach   jak   ten   wstrętny 

zwyczaj związany z gałązką oliwną. Polega on na tym, że najmłodszy członek rodziny (to 

znaczy ja) musi wziąć gałązkę namoczoną w oliwie z oliwek i wymachiwać nią we wnętrzu 

kominka,   mrucząc   jakieś   bzdury   typu,   żeby   rodzina   była   zdrowa   i   szczęśliwa   w 

nadchodzącym roku, podczas gdy wszyscy inni popijają sobie grappę, czyli mocną wódkę 

pędzoną z resztek winogronowych wytłoczyn pozostających przy produkcji wina.

To ja już wolę dzień na morzu.

Już teraz na pewno się domyślacie, czemu tak walczyłam, żeby móc spędzić święta w 

Nowym Jorku. Jedyne świąteczne zwyczaje mojej mamy i pana G. to: ozdobienie choinki 

powycinanymi  zdjęciami sławnych osób, które zmarły w ciągu mijającego roku, a potem 

zamówienie kaczki po pekińsku z Number One Noodle Son i zajadanie jej podczas oglądania 

Christmas story po raz chyba milionowy. Raj.

W każdym razie wszyscy poszliśmy się przebrać w stroje odpowiednie na rejs (dżinsy 

i sweter dla Michaela, dla mnie bojówki i wiatrówka, dla Lilly rybaczki i koszulka z napisem 

Touqhtitties   -  ale   nie   ma   sprawy,   bo   karczek   rybaczek   zakrył   napis,   więc   Pierre,   książę 

William i Harry oraz inne koronowane głowy płci męskiej nie muszą się gorszyć - spodnie 

khaki, granatowy blezer i czerwono - złoty krawat oraz kompletne zestawy od Lilly Pulitzer 

dla księżniczki Yorku i kilku dziewczyn z rodziny Grimaldich, które, tak nawiasem mówiąc, 

nadal udają, że wcale nie jesteśmy spokrewnione).

Tak bardzo chciałam, żeby pojechała z nami japońska księżniczka Aiko (jest moim 

zdaniem   zdecydowanie   najsłodszą   koronowaną   głową,   jaką   kiedykolwiek   miałam   okazję 

poznać), ale jej mama nie chciała się zgodzić, nawet kiedy wyjaśniłam, że mając w domu 

młodsze rodzeństwo, potrafię się nią zaopiekować - biorąc pod uwagę, że tata Rockiego jest, 

no  rozumiecie,   mężczyzną,   a   moja   mama   z  kolei   anarchistką   -  jestem   chyba   najbardziej 

odpowiedzialną członkinią królewskiego rodu na tej planecie, jakiej można powierzyć małe 

dziecko.

Ale księżna Masako totalnie się nie zgodziła. I kropka.

Kiedy już znaleźliśmy się przy kei, przy której przycumowany był jacht, rozdałam 

wszystkim   potrzebującym   dramaminę   przeciwko   chorobie   morskiej   (Michael   i   Lilly 

skorzystali z propozycji, ale nikt z arystokracji nie chciał lekarstwa. Niektórzy z Windsorów, 

ich imion tu nie wymienię... - no dobra, lord Mulberry - wręcz się ze mnie śmiali. Kurczę, 

bardzo przepraszam. Tylko dlatego, że ktoś z was spędzał wszystkie wakacje swojego życia 

na jachcie  albo na nartach wodnych,  to jeszcze nie powód, żeby się wyśmiewać  z tych, 

background image

którym się to nie zdarzało. Chciałabym zobaczyć, jak byście sobie poradzili z przejazdem z 

rogu Czternastej ulicy i Dziewiątej Alei aż do skrzyżowania Siedemdziesiątej Siódmej i Lex 

na jednym bilecie metra. Ha! Coś wam jakoś rzedną miny, moje drogie Jaśnie Oświecone 

Wysokości!)

Kapitan Marco w mgnieniu oka wyprowadził nas z genowiańskiego portu - mijając 

wszystkie   te   mniejsze   jachty   należące   do   niemieckich   turystów   oraz   olbrzymi   statek 

wycieczkowy, który zawinął do portu, żeby jego pasażerowie mogli spędzić Gwiazdkę w 

Genowii - a potem na otwarte morze. Kiedy już mknęliśmy po przejrzyście błękitnej wodzie, 

z   wiatrem   we   włosach   i   promieniami   słońca   na   twarzach,   zrobiło   się   naprawdę   bardzo 

pięknie.

Oczywiście było za zimno na pływanie, ale kiedy siedzieliśmy na słońcu, popijając 

oranginę i pojadając koktajlowe krewetki, zrobiło się nam całkiem ciepło. Tak ciepło, że paru 

chłopców musiało zdjąć blezery. Nie spuszczałam oka z Michaela i moją uwagę totalnie mi 

wynagrodził widok nagiej  klatki piersiowej, która mignęła,  kiedy wreszcie zaczął  ściągać 

sweter. Bo ze swetrem podciągnął sobie częściowo T - shirt i dopiero po chwili udało mu się 

go z powrotem obciągnąć.

Wszystko razem biorąc, uroczy dzień.

Zdarzyło się też coś niezwykłego, kiedy bowiem podeszłam do leżaka Lilly, żeby ją 

zapytać, czy chce trochę sałatki caprese, zobaczyłam lorda Mulberry'ego siedzącego obok 

niej. Ich głowy - jej ciemna i jego rudawa - były jakoś tak blisko siebie.

A   to   dziwne,   bo   Lilly   jest   zajadłą   przeciwniczką   brytyjskiej   monarchii.   Pomysł 

opodatkowania obywateli, żeby utrzymywać głowę państwa, która nie jest wybierana przez 

obywateli, jest dla niej nie do przyjęcia i mówi, że niecierpliwie czeka na upadek angielskiej 

arystokracji (twierdzi, że Genowia jest w porządku, bo my nie pobieramy podatku od naszych 

mieszkańców... i dlatego aż tylu ludzi chciałoby w naszym księstwie zamieszkać).

Ale jakoś mi się nie wydawało, żeby Lilly dzieliła się swoimi  opiniami z lordem 

Mulberrym, który, tak się składa, jest dwudziesty w kolejce do brytyjskiego tronu. Zwłaszcza 

że kiedy do nich podeszłam, śmiał się z czegoś, co właśnie powiedziała, jakby w życiu nie 

słyszał zabawniejszego żartu.

Ale kiedy mnie zobaczył, zamknął się w sobie jak ostryga i oświadczył:

- Muszę się z kimś zobaczyć w sprawie takiego jednego psa.

A potem przeszedł na dziób jachtu. A tam byli  tylko  jacyś  moi  kuzyni  z rodziny 

Grimaldich;   wszyscy  oni  mają   alergię  na  psią   sierść.   A  przynajmniej   tak  zawsze   mówią 

Grandmčre, ile razy prosi ich, żeby się na trochę zaopiekowali jej Rommlem.

background image

Kiedy pytałam Lilly, o co w tym wszystkim chodzi, powiedziała tylko, że rozmawiała 

z lordem Mulberrym o pogodzie.

Niemniej   kiedy   odeszłam,   hrabia   de   Brissac   wyskoczył   zza   szalupy   ratunkowej   i 

poinformował   mnie   cichym   głosem,   że   lord   Mulberry   przez   cały   dzień   „zadręcza 

mademoiselle Moscovitz”.

...A potem, jakby tego jeszcze było mało, dodał, że Franco, lokaj, zaczął tak często 

podchodzić   i   pytać,   czy   nic   Lilly   nie   potrzeba,   na   przykład   masażu   stóp   albo   „Herald 

Tribune”, że on (Pierre) doszedł do wniosku, że Franco na „zbyt wiele sobie pozwala”, i 

chciałby zobaczyć, jak „ten sługus dostaje chłostę za spoufalanie się z młodą damą”.

Na co jedyną sensowną odpowiedzią było:

- Pierre, ty to masz zdrowo nakopane.

Ale hrabia totalnie wziął to za komplement. Skłonił się i powiedział:

- Uważam za swój obowiązek przy każdej sposobności bronić słabszej płci.

Potem podeszłam do leżaka Lilly i zapytałam ją, czy lord Mulberry jej się narzuca i 

czy Franco się z nią spoufala.

Lilly zsunęła okulary przeciwsłoneczne, żeby dobrze mnie widzieć, i odezwała się:

- Hę?

Więc   jej   wyjaśniłam,   co   powiedział   mi   hrabia,   a   Lilly   parsknęła,   znów   nasunęła 

okulary i stwierdziła:

- A to mała francuska gnida. Franco po prostu wykonuje swoją pracę. A lord Mulberry 

tylko  smarował   mi  emulsją   do  opalania  łydki   tam,   gdzie  nie  mogłam  sama   dosięgnąć.   - 

Zauważyłam, że podwinęła nogawki swoich rybaczek. - Był naprawdę całkiem pomocny.

- No cóż... To chyba w takim razie w porządku.

Ale   kiedy   poszłam   i   powtórzyłam   to   Pierre'owi,   on   tylko   zaśmiał   się   cynicznie   i 

powiedział:

-   Czy   kiedykolwiek   zdarzyło   ci   się   nie   móc   dosięgnąć   z   tyłu   własnych   łydek, 

księżniczko? Bo mnie się to jeszcze nie zdarzyło.

Hm. Chyba Lilly trochę za bardzo zaczyna się podobać styl życia bogatych członków 

królewskich rodów.

Ale nieważne. To i tak był miły dzień. Nikt nie został wepchnięty do wody, a jedna z 

księżniczek Yorku nawet złapała rybę!

Teraz wszyscy musimy się przebrać na bal. Już sprawdziłam garderobę Lilly. Ma w 

niej taką totalnie przyjemną czarną sukienkę z satyny i tiulu, z różową szarfą (dzięki Bogu, że 

pani   Moscovitz   uparła   się   przy   wycieczce   do   Norman   Marcus,   zanim   wsadziła   Lilly   do 

background image

samolotu). Grandmčre nie powinna mieć zastrzeżeń.

I udało mi się przez drzwi balkonowe rzucić okiem na Michaela w smokingu, (wcale 

go nie podglądałam. Musiałam wyjść na balkon i sprawdzić, czy jest wystarczająco chłodno 

na   satynową   narzutkę,   która   stanowi   komplet   z   moją   suknią,   czy   nie)   i   mogę   tylko 

powiedzieć... Orlando Bloom, spadówa.

background image

Czwartek, 24 grudnia, 11.30 wieczorem,

książęca sypialnia w Genowii

Nic mnie nie obchodzi, co mówi Grandmčre. Ja wcale nie zepsułam jej balu. Nic 

podobnego.

To Lilly go zepsuła.

A przynajmniej w większej części. Przyznam, że miała trochę pomocników.

Wszystko  szło   świetnie,   póki  nie  kazali   mi   zatańczyć   z  księciem  Williamem.  Jak 

miałam pilnować Lilly, skoro okropnie się denerwowałam, że mój chłopak może w każdej 

chwili dopaść następcy tronu Anglii w ataku szału z zazdrości i rozkwasić mu nos? Nie żeby 

Michael   w   ogóle   wyglądał,   jakby   zauważył,   że   tańczę   z   kimś   innym,   tak   bardzo 

zaabsorbowany był rozmową z księciem Karolem Filipem Szwedzkim na temat roli enzymów 

i regulacji genetycznej w biotechnologii i inżynierii genetycznej.

Mimo wszystko dziewczyna może sobie pomarzyć.

W związku jednak z rozczarowaniem faktem, że Michael nie okazuje najmniejszej 

zazdrości z powodu mojego tańca z najbardziej pożądanym kawalerem świata, zapomniałam 

zerknąć na to, co robi Lilly...

I to właśnie wtedy Pierre wpadł ślizgiem na sam środek Sali Balowej - a poły fraka 

powiewały za nim jak peleryna - wyhamował na tych swoich skórzanych trzewikach do tańca 

i wrzasnął:

- Powstrzymajcie ich! Niech ktoś ich powstrzyma!

Oczywiście   Grandmčre   z   miejsca   założyła,   że   ktoś   próbował   ukraść   kalendarz 

adwentowy od Fabergégo. Wyrwała się z ramion faceta, z którym tańczyła - okazuje się, że to 

był książę Hashem z Jordanii - i rzuciła się w stronę hrabiego, wołając:

- Tylko nie Fabergé! Wszystko, tylko nie Fabergé!

Ale kiedy runęliśmy śladem Pierre'a, przekonaliśmy się, że hrabia biegnie w stronę 

kręgielni, a nie do Sali Lustrzanej.

background image

To w kręgielni zobaczyliśmy najpotworniejszy widok, jaki kiedykolwiek ujrzały moje 

oczy: Lilly i mniej więcej siedmioro czy ośmioro młodych arystokratów - których tożsamości 

nie   odważę   się   zdradzić   nawet   we   własnym   pamiętniku,   w   razie   gdyby   któregoś   dnia 

paparazzi mieli go dorwać w swoje łapy - zajętych grą, którą można opisać tylko jako...

Rozbierane kręgle.

Jakby   nie   wystarczył   nam   widok   Lilly   zbijającej   kręgle   w   bieliźnie   Hello   Kitty, 

jeszcze bardziej przeraził nas widok rozwścieczonego Franca, który cisnął na ziemię tacę 

tartinek i wyzwał jednego z powszechnie znanych  męskich przedstawicieli pewnego rodu 

panującego (który grał w kręgle, mając na sobie wyłącznie białe obcisłe slipki) na pojedynek 

o honor Lilly!

Cała ta scena wywarła na uczestnikach balu co najmniej piorunujące wrażenie. Książę 

René uśmiechnął się od ucha do ucha i podszedł bliżej, jakby sam chciał włączyć się do gry - 

to znaczy,  póki tata  nie powstrzymał  go, kładąc  mu  rękę na ramieniu.  Hrabina  Trevanni 

jęknęła i zakryła oczy swojej wnuczki, żeby ochronić dziecko przed szokującą sceną. Uszy 

księcia Karola poczerwieniały niczym para ulicznych świateł. Książę William natychmiast 

zaczął pstrykać zdjęcia aparatem w swojej komórce, najwyraźniej z zamiarem późniejszego 

szantażowania pewnego swojego krewnego. Młody hrabia wskazał palcem na Lilly i krzyknął 

tonem pełnym rozpaczy:

- Ja bym cię traktował jak królową... Ale twoim popychadłem nie będę!

Koronowany   młodzieniec   w   białych   gatkach   powiedział   Francowi,   że   nie   ma 

najmniejszego zamiaru z nikim się bić, na co Franco zerwał z dłoni jedną ze swoich białych 

rękawiczek   i   trzasnął   go   po   twarzy...   Rażąco   łamiąc   podstawowe   zasady   kodeksu 

zawodowego genowiańskich lokajów.

Na co książę René natychmiast zaczął się kręcić między gośćmi i zbierać zakłady o 

wynik  bójki, a sekundę później pięść pewnego członka rodu Windsorów weszła w bliski 

kontakt z mięśniami brzucha Franca. Biednego małego hrabiego trzeba było powstrzymywać 

siłą - kto by pomyślał, że księżniczka Anna ma tyle pary? - bo też chciał się rzucić do bicia.

Myślę, że może wszystko by się dobrze skończyło, gdyby dwóch walczących nie po 

turlało się pod stół; stał na nim kalendarz adwentowy od Fabergégo, który z hukiem runął na 

posadzkę.

I wtedy Grandmčre padła zemdlona.

Dzięki Bogu, że Michael i książę Filip stali w pobliżu i zdołali ją złapać.

-   Musimy   wynieść   ją   na   powietrze   -   powiedział   Michael   rozkazującym   tonem. 

Naprawdę, on jest niezastąpiony w chwilach kryzysu. To może człowiekowi zaimponować. - 

background image

Z drogi!

Ochroniarze   wszystkich   gości   rozstąpili   się,   a   Michael   i   książę   Filip   -   z   pomocą 

mojego taty - zanieśli Grandmčre do najbliższych drzwi, które, tak się złożyło, prowadziły do 

ogrodu...

...tego samego ogrodu, w którym znalazłam tamtą biedną małą czarno - białą koteczkę.

Tylko że dziś wieczorem zamiast czwórki przyjaciół przyprowadziła z siedem czy 

osiem kotów...

A konkretnie, dwanaście.

Cały   ogród   wypełniało   kocie   pomiaukiwanie.   Koty   białe.   Koty   szare.   Koty 

trójkolorowe.   Grube   koty.   Chude   koty.   Koty   na   drzewach.   Koty   wylegujące   się   na 

obramowaniu fontanny. Na szczycie kamiennego murku. W życiu nie widziałam naraz tylu 

kotów w jednym miejscu.

Wszystkie, głośno miaucząc, domagały się dokładki homara Thermidor.

Ludzie   stali   tam   i   gapili   się   na   koty   w   osłupiałym   milczeniu,   aż   wreszcie   jeden 

zwierzak - ta mała czarno - biała koteczka, z którą pierwszą się zaprzyjaźniłam - podszedł i 

zaczął ocierać się łebkiem o moje nogi przez satynę wieczorowej sukni.

I   nagle   Grandmčre   uniosła   głowę,   otworzyła   oczy,   obrzuciła   niedowierzającym 

spojrzeniem całą scenę, a potem spojrzała na mnie i wrzasnęła:

- Mia!

No cóż. Przynajmniej raz na odmianę zwróciła się do mnie poprawnie.

Jestem zbyt zmęczona, żeby dalej pisać. Więcej później.

background image

Piątek, 25 grudnia, 8.00 rano,

książęca sypialnia w Genowii

Mamy już święta. Ale nie ma w nich nic wesołego.

Wczorajszy wieczór to była totalna klapa. Biorąc pod uwagę te rozebrane koronowane 

głowy   -   nie   mówiąc   już   o   Lilly   -   bójkę   między   pewnym   członkiem   rodu   Windsorów   a 

Frankiem (René był niepocieszony, bo nie dało się jasno określić zwycięzcy, jako że awanturę 

szybko przerwała Genowiańska Straż Pałacowa), kalendarz adwentowy (podobno da się go 

odratować... Ale nie zdążą z tym przed przyszłoroczną Gwiazdką) i te koty, Bal Gwiazdkowy 

Grandmčre   przejdzie   chyba   do   historii   jako   najbardziej   nieudana   genowiańska   impreza 

wszech czasów.

Nawet nie mogę spać, bo ciągle mnie budzi trzaskanie drzwiczek samochodowych, to 

oburzeni   członkowie   rodzin   panujących   ładują   się   do   rolls   -   royce'ow   i   wyjeżdżają. 

Większość z nich - według Jeanette, jednej z pokojówek, która właśnie przyniosła mi na tacy 

czekoladę na gorąco - twierdzi, że mają uczulenie na kocią muzykę.

Widać   jednak,   że   chcą   wyjechać   głównie   po   to,   żeby   ochronić   dzieci   przed 

demoralizującym wpływem Lilly. Nawet książę i księżna z Japonii, a przecież ich mała ma 

zaledwie cztery lata czy coś koło tego.

Chociaż, szczerze mówiąc, niektórzy z tych nastoletnich przyszłych władców... krótko 

mówiąc,   bardzo   wątpię,   żeby   pierwszy  raz   większość   z   nich   -  a   zwłaszcza   ci   z  rodziny 

Grimaldich - brała udział w partyjce rozbieranych kręgli.

A co mi  tam.  Przynajmniej  teraz tata będzie miał spokojne święta, na których  od 

samego początku tak mu zależało.

Chyba powinnam się ubrać i iść zobaczyć, co się dzieje tam na dole. Wiem, że to nie 

może być nic dobrego.

background image

Piątek, 25 grudnia, 11.00

przed południem,

genowiańska Wielka Sień

No cóż, zaczęło się rozdawanie prezentów.

Tata chyba się naprawdę ucieszył z prenumeraty „Golf Digest”. I nawet Grandmčre 

nie   zdołała   powstrzymać   zadowolonej   miny,   kiedy   zobaczyła   swoje   atłasowe,   pikowane 

wieszaki. Przez całe śniadanie i w kaplicy trzymała fason, ani słowem nie wspominając o 

tym, co się wydarzyło wczoraj wieczorem, nawet kiedy Lilly pojawiła się przy stole w dresie, 

którego   używa   jako   piżamy.   Ale   przynajmniej   narzuciła   na   siebie   szlafrok   frotté   z 

emblematem pałacu Genowii, z tych, które Antoine wiesza we wszystkich pokojach gościn-

nych.

Wyglądało to trochę zabawnie do tych butów na po nartach.

Spodziewałam się, że Lilly przeprosi - nie mnie, ale przynajmniej Grandmčre. Zamiast 

tego sięgnęła po kawałek tosta i zaczęła go smarować masłem. Widać nadal jest jej przykro, 

że tata zwolnił z pracy Franca za uderzenie członka panującego rodu.

Ale tata nie miał przecież żadnego wyboru. No bo książę Karol miał pełne prawo 

zgłosić sprawę na policję. Dzięki Bogu, nie zrobił tego. Ale mógł. Zamiast tego zadowolił się 

zaciągnięciem synów i lorda Mulberry'ego na weekend na Ibizę, w nadziei że spotkanie z 

Paris Hilton zatrze zły wpływ Lilly.

Lilly,   ze   swojej   strony,   dowodziła,   że   Franco   doznał   chwilowego   pomieszania 

zmysłów ze względu na swoją namiętność do niej i że jest rzeczą niewłaściwą pozbawiać 

człowieka źródła utrzymania tylko dlatego, że na moment pozwolił, żeby rządziło nim jego 

id.

Ale   Franco,   z   zadziwiającą   godnością,   powiedział   jej,   żeby   nie   walczyła   o   jego 

sprawę. A potem zwrócił swoją lokajską liberię Antoine'owi i raz na zawsze opuścił pałac.

Lilly   rozpłakała   się   i   powiedziała,   że   ją   i   Franca   połączył   związek   głębszy   niż 

background image

zwyczajna przyjaźń czy miłość. Ale skoro dokładnie to samo powiedziała w zeszłym roku o 

tym   kelnerze   -   nie   wspominając   już   o   lordzie   Mulberrym   poprzedniego   wieczoru   -   nie 

przejęłam się tym za bardzo.

Zauważyłam,  że Michael  też nie wyglądał  na przejętego. Przez  całe  śniadanie  nie 

zwracał uwagi na siostrę, więc ja robiłam to samo. Chociaż nie było to łatwe, bo przy stole 

byli tylko Michael, Lilly, tata, ciocie Simone i Jean Marie, Grandmčre, i ja. Filomena nadal 

leżała w łóżku, twierdząc, że ma migrenę (co być może jest najinteligentniejszą rzeczą, jaką 

mogła zrobić), książę René uciekł potajemnie z wnuczką hrabiny Trevanni, z czego hrabina 

ogromnie   się   ucieszyła,   a   Sebastiano   wczesnym   rankiem   znikł   w   towarzystwie   księcia 

Alberta. Zostawili nam stół zastawiony dla setki gości i wystarczającą ilość bekonu, żeby 

zatkać arterie całemu narodowi Bułgarii.

Po   kościele   Grandmčre   oświadczyła,   że   czas   już   na   rozdawanie   prezentów,   więc 

siedzimy teraz tutaj i otwieramy paczki. W domu, w Nowym Jorku, otwieramy wszystkie 

prezenty naraz i mamy to z głowy w dziesięć minut.  Tutaj, w Genowii, Grandmčre lubi 

chodzić   w   kółeczko,   zmuszając   każdą   osobę,   żeby   rozpakowała   jeden   prezent,   a   potem 

pokazuje się go wszystkim i osobiście dziękuje się ofiarodawcy. Trwa to godzinami.

Oto, co dostałam do tej pory:

Różowe ocieplacze na nogi Dolce & Gabbana od Filomeny.

Pozytywkę z baletnicą od cioci Simone (której się wydaje, że nadal mam dziewięć lat).

Ciepły, zrobiony ręcznie szydełkiem szal od cioci Jean Marie. Bo wiecie, w Genowii zdarzają 

się straszne chłody (średnia roczna temperatura to plus 21 stopni).

Egzemplarz  Królowej   Ameryki:   życie   Jacqueline   Kennedy   Onassis  od   Sebastiana,   który 

uważa Jackie Onassis za uosobienie piękna, zaraz po księżnej Di.

Elektryczną brzytwę od Paola (bardzo śmieszne, cha, cha).

Lalkę „księżniczka Mia” Madame Alexander od babci i dziadka (do nich najwyraźniej nie do-

tarło, że nie jestem specjalnie zachwycona faktem, że ktoś robi ze mnie lalkę, a w 

dodatku ta lalka ma w oczach wyraz szaleństwa, ani tym, że lalka nosi rybaczki do 

diademu, a na nich ma idiotyczny napis: Ratujcie wieloryby).

Oba filmy nakręcone na podstawie mojego życia na DVD od księcia René (znów bardzo 

zabawne. Chyba żeby nie).

Nowy diadem od Grandmère. Bo przecież rozumiecie, że księżniczka nie może się obyć bez 

dwóch; w razie gdyby jeden diadem już się nie nadawał do użytku, zawsze będzie 

mogła posłać po ten drugi.

Jak do tej pory dostałam tylko jedną rzecz, o którą prosiłam - PowerBooka i iPoda od 

background image

mamy i taty, i abonament do iTunes od pana G. Przynajmniej wiem, że nie będę jedyną osobą 

w całym stanie Maine, która się jeszcze nie przestawiła na Maca. Nie zanosi się na to, żebym 

miała dostać figurkę Military Xandra ani światowy pokój czy cokolwiek innego z mojej listy, 

ale nie ma sprawy. Na tym etapie mojego życia całkiem nieźle przywykłam do rozczarowań.

Mój prezent dla Michaela dotarł specjalnym kurierem, kiedy byliśmy na mszy. Za 

przesyłkę musiałam zapłacić tyle, ile za sam prezent, żeby dostać ją na czas. Ale wiem, że 

totalnie było warto, bo kiedy otworzy paczkę, oszaleje z radości, widząc ten niesłychanie 

rzadki kolekcjonerski rarytas.

Teraz kolej na Lilly. Otwiera prezent ode mnie. Trochę teraz żałuję, że nie dałam jej 

czegoś innego, skoro w ostatnim czasie nie ma żadnych problemów ze znajdowaniem sobie 

partnerów...

Ups. Lilly nie ma zbyt zachwyconej miny...

background image

Piątek, 25 grudnia, południe,

genowiańska plaża

Taa. Plaża. Aż tu musiałam zaciągnąć Lilly, żeby cały pałac nie musiał wysłuchiwać, 

jak się na mnie drze.

Dlaczego ja się z nią w ogóle zadaję? To znaczy,  fajnie jest z nią być, kiedy nie 

zachowuje się w taki sposób.

Ale to jest już po prostu śmieszne. Ona nadal wrzeszczy na mnie, że ja nie mam 

najmniejszego prawa wmawiać jej, że nie jest zdolna do znalezienia miłości, bo przecież 

wiem, że ona i Boris Pelkowski chodzili ze sobą przez niemal cały rok.

Taa, zanim go rzuciła dla innego mężczyzny.

Chociaż nie mam zamiaru jej tego wytykać. Zresztą i tak nie uda mi się wtrącić ani 

słowa.

Ale gdybym mogła, przypomniałabym jej, że ja też nie skaczę z radości z powodu 

prezentu od niej. W przeciwieństwie do tego, co się Lilly wydaje, ja nie potrzebuję uczyć się, 

Jak  wyrażać  swoje   poglądy  i   ich  bronić  w  związkach   uczuciowych.   To  podtytuł  książki 

Asertywna kobieta, którą mi podarowała. Jestem totalnie asertywna. Przecież wyciągnęłam ją 

z   pałacu   i   zmusiłam,   żeby   zeszła   ze   mną   na   plażę,   gdzie   może   się   wydzierać,   nie 

przeszkadzając nikomu, nieprawdaż?

Dobrze, że wybrałam tę plażę. Nie ma na niej nikogo. Pewnie dlatego, że jest zaledwie 

z jakieś dziesięć stopni, a na niebie pełno chmur. A poza tym, hm, jest Gwiazdka. Wszyscy - 

pomijając nas dwie - siedzą w domach i miło spędzają czas z rodzinami, pewnie robiąc te 

głupoty z wymachiwaniem gałązką oliwną albo przynajmniej oglądając Christmas story. Ale 

nieważne. Nawet statek wycieczkowy szykuje się do wypłynięcia. Na zatoce podskakuje na 

falach tylko jedna motorówka - z rodzaju tych, którymi przewozi się turystów ze statku na 

brzeg - a w niej tylko kilka osób.

Ale   i   tak   założę   się,   że   słyszą,   jak   Lilly   wrzeszczy,   kiedy   wiatr   zawiewa   w 

background image

odpowiednią stronę.

- Dlaczego się do tego nie przyznasz?! - drze się właśnie. - Zazdrościsz mi, że ja w 

ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin miałam trzech chłopaków, a ty w całym swoim 

życiu tylko jednego!

- Trzech? - W głowie mi się to nie mieści. - Liczysz Pierre'a? Lilly, on ma dwanaście 

lat!

- Trzynaście. - Lilly ma wściekłą minę. - I co w tym złego, że adoruje mnie młodszy 

mężczyzna? Jeśli Demi i Cameron mogą sobie na to pozwalać, to dlaczego nie ja?

- Lilly... - Naprawdę czasem nie wiem, czemu ją toleruję. - Nie o to chodzi.

- Nie, nie o to! - wrzeszczy Lilly. - Dlaczego raz wreszcie nie powiesz prawdy? Nie 

pochwalasz   moich   związków   z   lordem   Mulberrym   i   Pierre'em,   bo   oni   są   członkami 

arystokratycznych rodów, a ja nie. Z kolei mojego związku z Frankiem nie aprobujesz, bo to 

służący! Taka jesteś, księżniczko!

Usiłuję zachować spokój w tym oceanie jadu, który na mnie wylewa, ale nie jest to 

wcale łatwe, bo mam coraz większą ochotę, żeby odwrócić się na pięcie i pójść z powrotem 

do   pałacu.   Przecież   tam   jest   Michael.   Zamiast   siedzieć   na   tym   gruzłowatym   pniaku 

wyrzuconym przez morze, mogłabym być w ramionach Michaela. No cóż, gdyby tata patrzył 

w inną stronę.

- To nieprawda, Lilly - mówię, mam nadzieję, że bardzo asertywnym tonem. - Nie 

pochwalam   twojego  związku   z  lordem   Mulberrym,   bo  on   jest   miłośnikiem   polowań,   jak 

zapewne   wiesz.   A   poza   tym   to   nie   ma   przyszłości.   Jak   tylko   odkryje   twoje 

antymonarchistyczne przekonania, ucieknie od ciebie niczym spłoszony jelonek. A twojego 

związku z Pierre'em nie pochwalam dlatego, że jesteś za duża, żeby spotykać się z kimś, kto 

jest taki niski, że mógłby jeździć nowojorskim metrem za darmo. A twój związek z Frankiem 

nie podobał mi się, bo przeszkadzał mu w wykonywaniu obowiązków zawodowych, a teraz, 

przez ciebie, chłopak stracił pracę.

- Jakbym trzymała go na muszce rewolweru i kazała mu uderzyć Simona - stwierdziła 

Lilly zjadliwie.

-   Masz   w   sobie,   Lilly,   pewne   cechy,   którym   niektórzy   mężczyźni,   i   chłopcy,   nie 

potrafią się oprzeć.

Nie   chciałam   tego   mówić,   bo   to   zabrzmiało   jak   komplement,   a   ja   w   tej   chwili 

niekoniecznie chcę prawić Lilly komplementy. Ale to prawda. To była ostatnia rzecz, jaką 

hrabia de Brissac powiedział mi, kiedy rodzice ciągnęli go w stronę ich rollsa.

- Twoja przyjaciółka ma w sobie coś - udało się Pierre'owi wykrztusić, kiedy ojciec 

background image

usiłował go wepchnąć na tylne siedzenie - co oszołomi każdego mężczyznę bez wyjątku. 

Proszę, powiedz jej, że zawsze będę ją kochał, chociaż ludzie będą pewnie próbowali nas 

rozdzielić!

- Jak sobie chcesz, wariacie - powiedziałam.

Coś w tym może być. To by wiele wyjaśniało, jeśli chodzi o - eee - urozmaicone życie 

uczuciowe Lilly.

Lilly, ku mojemu niemałemu rozgoryczeniu, ma minę, jakbym jej pochlebiła.

- Naprawdę? - grucha.

Robi mi się niedobrze, kiedy na nią patrzę.

- Najwyraźniej - potakuję. - Mówiąc szczerze, ja tego nie dostrzegam. Lilly, czy ty nie 

czujesz się ani odrobinę winna z powodu tego, co zrobiłaś Francowi?

- Chodzi ci o to, co Franco zrobił z miłości do mnie? - Lilly ma rozgwieżdżone oczy. - 

Mia, ty się nie martw o Franca. Nic mu nie będzie. On i tak pracował jako lokaj tymczasowo, 

zanim nie dostanie pracy, na której naprawdę mu zależy.

- To znaczy?

- Instruktora snowboardu w Zermatt.

-   No   cóż   -   mówię.   -   Będzie   miał   teraz   mnóstwo   czasu,   żeby   popracować   nad 

spełnieniem swojego marzenia, nieprawdaż?

Czy mnie się tylko wydaje, czy ci ludzie w motorówce tam na falach do nas machają?

- Ta uwaga jest tak bardzo w twoim stylu. - Lilly już nie jest taka rozpromieniona. 

Teraz wydaje się naprawdę wściekła. - Oczywiście nie w stylu prawdziwej ciebie. Ale tej 

zadzierającej nosa, którą się stajesz, kiedy jesteś w Genowii.

- Co? - Teraz już jestem pewna, że Lilly oszalała. Najwyraźniej mózg jej wypadł do 

oceanu w czasie tego transkontynentalnego lotu odrzutowcem. - O czym ty mówisz? Ja nie 

zadzieram nosa.

- I owszem. - Lilly jest naprawdę poirytowana. - Kiedy jesteś w Genowii, zadzierasz 

go. Przyznaj się do tego, Mia. Jesteś naprawdę dwulicowa. W Nowym Jorku jesteś nieśmiała i 

nazbyt skromna; zachowujesz się jak nastolatka cierpiąca na zaniżoną samoocenę. Ale kiedy 

przyjeżdżasz do Genowii, stajesz się zupełnie inną osobą! Nie masz najmniejszych oporów 

mówić   ludziom,   a   zwłaszcza   swojej   tak   zwanej   najlepszej   przyjaciółce,   jak   mają   się 

zachowywać i w co się ubierać...

Okej, teraz to już posunęła się za daleko.

- Dla twojej informacji, Lilly, mnie jakoś specjalnie nie cieszy to, że muszę ci mówić, 

żebyś nie nosiła T - shirta z obraźliwymi napisami przy mojej babce albo że niewłaściwe jest 

background image

organizowanie partyjki rozbieranych kręgli w czasie balu w pałacu. W teście na inteligencję 

zaliczyłaś   dwieście   dziesięć   punktów.   Można   by   się   spodziewać,   że   będziesz   umiała   się 

znaleźć w różnych sytuacjach. Ale najwyraźniej w takich przypadkach jak ten to inteligencja 

emocjonalna   się   liczy,   a   obie   wiemy,   że   w   tym   zakresie   nie   jesteś   jakoś   szczególnie 

obdarzona przez los, prawda? Więc czy ja mam jakieś inne wyjście niż mówić ci, co masz 

robić, skoro najwyraźniej sama nie możesz na to wpaść?

Lilly się rumieni. Ale nie ma ochoty się poddać.

- Ale kiedy wracasz do Nowego Jorku - kontynuuje - wyśmiewasz się ze swojej babki, 

że tak się przejmuje ciuchami i imprezami. Tam bardziej cię obchodzi globalne ocieplenie i 

nadmierny przyrost naturalny niż to, czy ktoś przyjdzie na śniadanie w piżamie, czy nie. 

Tutaj, wygląda na to, jakbyś gubiła samą siebie w zalewie rzeczy nieważnych, jak zapalanie 

lampek na choince czy kalendarze adwentowe...

- Te rzeczy nie są nieważne - przerywam jej. - Może inaczej. Nie są tak ważne jak 

globalne   ocieplenie,   ale   to   jest   tradycja,   Lilly.   A   tradycja   też   jest   ważna.   Tak   samo   jak 

szacunek. A to jest brak szacunku, przychodzić na śniadanie w piżamie, będąc gościem w 

czyimś pałacu.

Ale Lilly nadal się nie poddaje.

- Nie jestem tu jedyną osobą, którą rozstawiasz po kątach - oświadcza. - Wszystkim 

mówisz,   co mają   robić.  Francowi  i  Antoine'owi,  i  tej   pokojówce,  która  rano  przynosi  ci 

czekoladę na gorąco...

-   Bo   jestem   ich   szefową,   Lilly   -   wyjaśniam.   -   Jak   myślisz,   co   to   znaczy   być 

księżniczką? To znaczy,  że któregoś dnia będę szefowała całemu krajowi. Żeby to robić, 

czasem muszę wydawać polecenia. Ale staram się być przy tym grzeczna, mówię „proszę”, 

„dziękuję”. To właśnie mają robić księżniczki. My rządzimy.

Lilly wreszcie wygląda tak, jakby się trochę zawstydziła.

- No cóż - mówi. - Nie jestem do tego przyzwyczajona. To bardzo dziwne widzieć cię, 

jak tak... rządzisz.

- Mam wrażenie, że Michaelowi jakoś to nie przeszkadza - wytykam jej.

- Michael uważa, że to seksowne - mówi Lilly nie bez nutki obrzydzenia w głosie.

Wow. Michael uważa, że to seksowne, kiedy rozstawiam ludzi po kątach? Może już 

czas, żebym jego spróbowała porozstawiać...

O mój Boże! A motorówka z tymi wszystkimi ludźmi w środku... Ona podpłynęła 

naprawdę blisko brzegu. A ci ludzie coś do nas krzyczą. Nie rozumiem, co wołają. Ale są 

jacyś podenerwowani. A kilku wylewa dłońmi wodę za burtę z powrotem do morza, bo...

background image

Bo ich łódź tonie!

background image

Piątek, 25 grudnia, 2.00 po południu,

książęca jadalnia w Genowii

Dobrze,   że   szef   kuchni   szykował   lunch   dla   pięćdziesięciu   osób.   Starczy   nam 

wszystkiego.

Świetnie, bo ci ludzie ze statku pasażerskiego są naprawdę wygłodniali.

Pochłaniają zupę z homara w takim tempie, że można by pomyśleć, że nie mieli nic w 

ustach od tygodni, chociaż tak naprawdę - według Patty z Oklahomy - zjedli spore śniadanie 

zaledwie parę godzin temu.

Ale pewnie los rozbitka na morzu stymuluje apetyt.

Zwłaszcza kiedy, no wiecie, zapłaciło się sto czterdzieści cztery dolce (pięćdziesiąt 

cztery za dzieci poniżej dwunastego roku życia, jak poinformowała mnie Patty, która dwójkę 

swoich zostawiła na statku ze względu na koszty i dlatego, że i tak wolały oglądać Christmas 

Country Bear Jamboree na płatnej pokładowej kablówce) za przywilej przespacerowania się 

historycznymi  ulicami  Genowii, z jej staroświeckimi sklepikami i bazarkami na świeżym 

powietrzu, żeby się potem przekonać, że wszystkie sklepiki i bazarki są zamknięte ze względu 

na święta Bożego Narodzenia.

I jakby tego jeszcze było mało, w drodze powrotnej na statek motorówka zaczyna 

tonąć. Jak to powtarza co chwila Daryl z Seattle: „Człowieku, padaka!”

Całkiem nieźle podsumowuje to odczucie Joan z New Paltz w stanie Nowy Jork. Nie 

wspominając  już  o Jessice   i  Mike'u  z  Goshen  w  Indianie,   Ann  i  Ricku  z Ann  Arbor  w 

Michigan, a także Chrisie i Jake'u z San Francisco.

Ale nastrój im się zdecydowanie poprawił - jak zapewniają nas wszyscy pasażerowie 

motorówki - teraz, kiedy mieli okazję zobaczyć kilka prawdziwych koronowanych głów... Nie 

wspominając już, że jedzą z nimi lunch i mogli się wytrzeć do sucha pałacowymi książęcymi 

genowiańskimi ręcznikami.

Byłoby to spore niedopowiedzenie stwierdzić, że Grandmčre się zdziwiła, kiedy Lilly i 

background image

ja wróciłyśmy z plaży, ciągnąc za sobą ludzi ze statku wycieczkowego. Kiedy weszliśmy do 

Wielkiej Sieni, gdzie nadal trwało rozpakowywanie prezentów, obrzuciła spojrzeniem grupę 

ludzi stojącą za nami - dygoczących w swoich dresach i wiatrówkach - i tak mocno zacisnęła 

wargi, że zupełnie znikły. Lilly później powiedziała, że słyszała, jak Grandmčre mruknęła:

- Najpierw koty, teraz Amerykanie. Co ona jeszcze przywlecze do domu?

Ale potem przeważyły naturalne odruchy gościnności i Grandmčre wysłała Antoine'a 

po ręczniki, gorącą herbatę i ubrania na zmianę dla naszych gwiazdkowych gości.

Tata potraktował sprawę znacznie mniej pogodnie. Natychmiast złapał za telefon i 

zaczął  się domagać  informacji,  dlaczego linie  żeglugowe nie ruszyły  na pomoc  własnym 

pasażerom...   Nie   mówiąc   już   o   tym,   gdzie   się   podziała   Genowiańska   Książęca   Straż 

Przybrzeżna, skoro jego córka ze swoją przyjaciółką musiały same sprzątać bałagan, za który 

to oni byli odpowiedzialni. (Chociaż, prawdę mówiąc, nic takiego wielkiego nie musiałyśmy 

robić. Tyle że wrzeszczałyśmy: „Macie grunt! Macie grunt!”, kiedy motorówka tych ludzi ze 

statku wycieczkowego wywróciła się, a oni próbowali płynąć. Byli przecież tylko ze trzy 

metry od brzegu. Nawet tej małej - Olivii, córeczce Janice i Paula z Reno w Nevadzie - woda 

sięgała tylko do pasa).

Ale   nieważne.   Książęca   Genowiańska   Straż   Przybrzeżna   była   totalnie   zajęta 

wznoszeniem   toastów   ajerkoniakiem,   podziwianiem   zdjęcia   płonących   szczap   na 

wyświetlaczu swojego radaru i słuchaniem bożonarodzeniowych kolęd przez krótkofalówkę, 

więc   tej   motorówki   (autentycznie)   nie   zauważyli.   Ale   doprawdy,   trudno   mieć   do   nich 

pretensje.   Bo   przecież   niecodziennie   w   Zatoce   Genowiańskiej   tonie   jakaś   jednostka 

pływająca. Właściwie to pierwszy taki przypadek, o jakim wiemy.

Teraz   tata   usiłuje   zdecydować,   co   z   nimi   zrobić.   To   znaczy,   z   ludźmi   ze   statku 

wycieczkowego.   Kazał   przyjechać   Nadwornemu   Lekarzowi   Pierwszego   Kontaktu   i 

sprawdzić, czy nie cierpią na hipotermię, no bo przecież zupełnie przemokli, i tak dalej. Ale 

fizycznie   nic   im   nie   dolega   poza   tym,   że   niemal   wszyscy   mają   nadwagę   wskutek   zbyt 

częstego zaglądania do bufetu z deserami na pokładzie „Księżnej Mórz” (tak się nazywa ten 

ich statek wycieczkowy).

A   ponieważ   wszyscy   są   bardzo   grzeczni   -   o   wiele   grzeczniejsi   niż,   na   przykład, 

pewien nasz nowojorski gość - wspomniałam, że byliby o wiele mniej kłopotliwymi gośćmi 

niż te koronowane głowy, które dopiero co wyjechały. Tata powiedział, że w zasadzie się ze 

mną zgadza... Na co Grandmčre jeszcze mocniej zacisnęła wargi.

Ale, będąc księżną, i tak dalej, z wdziękiem zaproponowała Budowi siódmą dokładkę 

zupy z homara, którą on z radością przyjął.

background image

Mam nadzieję, że Lilly przyjrzy się temu wszystkiemu uważnie i zrozumie, że rola 

księżniczki to coś więcej niż tylko imprezy, ciuchy i rozstawianie ludzi po kątach. Że chodzi 

też o gościnność i ratowanie ludzi przed potencjalnym utonięciem w wodzie o głębokości pół 

metra.

Mam   nadzieję,   że   pojmie,   iż   goście   też   mają   pewne   zobowiązania,   a   mianowicie 

uprzejme zachowanie i niedoprowadzanie do utraty pracy przez domowy personel na skutek 

bójek z arystokracją.

Ale może to zbyt wygórowane nadzieje, nawet jak na okres świąt Bożego Narodzenia.

Patty mówi, że od zawsze jej marzeniem było poznać jakąś prawdziwą księżniczkę, 

więc pozowałam jej do zdjęcia z Budem, a Antoine obiecał, że wyśle im odbitkę pocztą, jak 

tylko zdjęcia będą wywołane, bo ich własny aparat (na szczęście jeden z tych jednorazowych) 

zamókł na plaży.

A potem Patty oświadczyła, że jej kolejnym życiowym marzeniem było poznać jakąś 

królową. Ale miała tu na myśli Grandmčre, a nie królową Elżbietę, która odleciała stąd swoim 

nadwornym helikopterem wczoraj, parę minut po wybuchu całego zamieszania. Próbowałam 

jej wyjaśnić, że Genowia jest księstwem, a nie monarchią i że Grandmčre to księżna wdowa. 

Ale Patty oświadczyła, że to wszystko jedno.

Zamiast   tego   wstała   od   stołu,   pomaszerowała   do   krzesła,   na   którym   siedziała 

Grandmčre, z pełną przerażenia fascynacją obserwując brzuch Buda, i odezwała się:

- Wasza Wysokość, czy mogę prosić o autograf?

Bałam się przez sekundę, że Grandmčre może jej odmówić. Ale w ostatniej chwili 

chyba jednak poddała się i powiedziała:

- Tak.

A potem naskrobała swoje imię w albumie. Patty wyjaśniła mi, że bez niego nigdzie 

się   nie   rusza,   bo   nigdy   nie   wiadomo,   kiedy   można   się   znaleźć   w   sytuacji,   jaką   należy 

uwiecznić dla potomności. Już włożyła pąk bugenwilli sprzed pałacu na swoją nową stronę 

„Genowia”, razem z chusteczką higieniczną z pojemnika w łazience dla gości i kłaczkiem z 

futerka Rommla, który polatywał w powietrzu.

Chyba to futerko zwróciło uwagę Grandmčre, która zaczęła przewracać kartki albumu, 

pytając:

- A to co?

Patty zrobiła skromną minę.

- To mój album z pamiątkami.

- Pani co? - spytała ciocia Jean Marie.

background image

- Mój album z pamiątkami - powtórzyła Patty. A potem, kiedy zobaczyła, że wszystkie 

trzy książęce siostry mają zbaraniałe miny, roześmiała się i dodała: - To wy tu nie wiecie, co 

to jest album z pamiątkami? No cóż, należę do trzech klubów, które zajmują się tworzeniem 

takich albumów: Lubię Albumy, Album to Album i Albumowi Albumowicze. Spotykamy się 

tak ze dwa - trzy razy w miesiącu - a czasem częściej - żeby uzupełniać albumy.

Grandmčre nadal miała nic nierozumiejącą minę, a Patty ciągnęła:

-   Żeby   wklejać   tu   nasze   drogocenne   wspomnienia,   które   możemy   przekazywać 

naszym dzieciom i wnukom.

-   Taa,   Grandmčre   -   powiedziałam,   zawstydzona,   że   moja   własna   babka   nie   ma 

zielonego pojęcia o istnieniu tego odwiecznego amerykańskiego hobby. Chociaż, oczywiście, 

moja własna matka jest tak stanowczo przeciwna tworzeniu albumów z pamiątkami, że ten, 

który   dostała   od   kogoś   po   narodzinach   Rocky'ego,   zabiła   gwoździami   i   owinęła   drutem 

kolczastym, żeby nikt nie mógł go nigdy otworzyć. - Jak to się stało, że ty nie prowadzisz 

albumu z pamiątkami?

Grandmčre rzuciła mi gniewne spojrzenie.

-   Księżne   -   oświadczyła   majestatycznym   tonem   -   nie   prowadzą   albumów   z 

pamiątkami.

- No cóż, to wielka szkoda - stwierdziła Patty. - To bardzo odpręża. I jeśli się pani nie 

pogniewa, Wasza Wysokość, mam wrażenie, że przydałaby się pani odrobina relaksu.

Grandmčre   zrobiła   wtedy   strasznie   obrażoną   minę,   ale   Patty   tego   nie   zauważyła. 

Zaczęła przerzucać strony swojego albumu i pokazywać Grandmčre wszystkie te miejsca, 

które z Budem i dzieciakami zwiedziła w czasie rejsu tym statkiem wycieczkowym - jak do 

tej pory Barcelonę, Cannes i Monte Carlo - o każdym mnóstwo jej opowiadając.

Grandmčre przez jakiś czas słuchała w milczeniu, a potem, kiedy Patty coraz bardziej 

elokwentnie rozwodziła się nad tym,  jak świetnie bawili się z Budem przy baccaracie w 

Monte Carlo, zaczęło wyglądać na to, że dłużej nie wytrzyma.

-   Przypuszczam   -   odezwała   się   Grandmčre   lodowatym   tonem   -  że   wróci   pani   do 

Ameryki i opowie wszystkim, że spośród zwiedzonych miejsc Genowia okazała się najgorsza.

Ale Patty miała zaszokowaną minę.

- Ależ skąd, Wasza Wysokość! - zawołała. - Powiem im, że Genowia okazała się 

najlepsza!

Grandmčre zrobiła skonsternowaną minę.

- No ale... Wasza motorówka w drodze z Genowii na statek zatonęła.

- Ach, to? - Patty z lekceważeniem machnęła ręką. - A kto by się tym przejmował? 

background image

Kiedy   pokażę   wszystkim   pani   autograf,   i   pani   wnuczki   też,   przyjaciółki   zzielenieją   z 

zazdrości.

- A poza tym - dodał Bud - kuchnia tu jest o niebo lepsza niż w Monaco. Po małżach, 

które zjedliśmy w Monte Carlo, dostałem niestrawności.

Słysząc   to,   Grandmčre   zaczęła   bardzo   szybko   mrugać   powiekami.   Wiem,   że   to 

zabrzmi nieprawdopodobnie, ale mogłabym niemal przysiąc, że zobaczyłam w jej oku łzę.

Tak właśnie. W oku Grandmčre.

Wiem za to z całą pewnością, że ujęła i ścisnęła dłoń Patty.

- Dziękuję - szepnęła. - Być może... Być może ma pani rację. Może powinnam zająć 

się tym... albumowaniem.

Patty   podniosła   wzrok   znad   strony  Drzewka   bożonarodzeniowe   nad   Morzem 

Śródziemnym i powiedziała z uśmiechem:

- Wasza Wysokość, jestem pewna, że ma pani do tego wrodzony talent.

I  jestem  przekonana,   że  to  najmilsza  rzecz,   jaką  od rana  Grandmčre  usłyszała  od 

swoich gości. A przynajmniej sądząc po uśmiechu Grandmčre.

background image

Piątek, 25 grudnia, 4.00 po południu,

Wielka Sień, pałac w Genowii

Pasażerowie wrócili na statek wycieczkowy zdrowi i cali. „Księżna Mórz” wysłała po 

nich kolejną motorówkę.

Zegnaliśmy   się   niemal   ze   łzami,   odprowadzając   naszych   gości   do   limuzyn 

podstawionych na pałacowy podjazd; czekały, żeby ich zabrać do portu. Chris i Jake obiecali, 

że napiszą. Olivia nie mogła się nacieszyć moją podobizną - lalką Madame Alexander, którą 

jej   podarowałam.   Patty   obiecała,   że   każdej   z   nas   wyśle   minialbum   pamiątkowy   z 

dwugodzinnego   pobytu   w   pałacu   Genowii,   o   ile   tylko   Antoine   wywiąże   się   ze   swojej 

obietnicy i prześle jej zrobione przez siebie zdjęcia.

A ponieważ to są obowiązki służbowe Antoine'a, zapewniłam Patty, że może być o to 

spokojna.

Ponadto   po   wręczeniu   pasażerom   prowiantów   na   ich   dwudziestominutową   drogę 

powrotną   na   statek   -   nie   wspominając   już   o   całej   masie   innych   drobiazgów,   które 

podostawaliśmy na Gwiazdkę, a których wcale nie chcieliśmy, takich jak ocieplacze na nogi 

Dolce & Gabbana, które podarowała mi Filomena (dobrze, że nadal leży w łóżku z migreną), 

a którymi Chris i Jake totalnie się zachwycili, oraz książka Lilly o asertywności dla Ann i 

moja książka o znajdowaniu idealnego mężczyzny dla Joan (obie się zgodziłyśmy, że już ich 

nie potrzebujemy) - odprowadziliśmy ich do czekających limuzyn. Wtedy Patty obróciła się i 

ze łzami w oczach powiedziała:

- Nie wiem, jak mamy państwu dziękować za tę niezwykłą gościnność. Jeśli wszyscy 

w Europie będą tak mili, ja wy tutaj, to reszta naszej podróży będzie niezapomniana. - A 

potem zwróciła się do Grandmčre: - Wasza Wysokość, oficjalne zgłoszenie członkostwa w 

Lubię Albumy i podręcznik  Zaczynam albumować  wyślę  pani pocztą, jak tylko  dotrę do 

domu. Pokocha pani albumy z pamiątkami. Jestem tego pewna.

Następnie wszyscy wsiedli do limuzyn i pojechali w stronę portu i czekającej na nich 

background image

motorówki.

A ja odwróciłam się do Lilly.

- Widzisz?

Na co ona odparła obronnym tonem:

- Co?

A ja powiedziałam:

- To właśnie znaczy być księżniczką.

Lily   tylko   prychnęła   i,   wzburzona,   zawróciła   do   pałacu.   Kiedy   poszliśmy   za   nią, 

Michael odezwał się do mnie cicho:

- Moim zdaniem to właśnie oznacza być człowiekiem, ale nie ma sprawy.

I oczywiście ma zupełną rację. Ale cieszę się, że Lilly go nie dosłyszała.

A potem weszliśmy do środka rozpakować resztę prezentów.

Ale   i   tak   jestem   pewna,   że   Lilly   już   zrozumiała.   Jest   o   wiele   uprzejmiejsza   dla 

wszystkich   i   nawet   dała   Rommlowi   kawałeczek   bűche   de   Noël,   tradycyjnego 

bożonarodzeniowego ciasta.

Aaa,   pod   choinką   zostały   już   tylko   dwa   prezenty...   Jeden   wielki   (ode   mnie   dla 

Michaela) i jeden średni (od niego dla mnie). Grandmčre właśnie poleciła Antoine'owi, żeby 

je nam wręczył, i powiedziała zmęczonym głosem (i kto mógłby ją winić? Przecież wiele 

przeszła w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin):

- Otwórzcie je, proszę, żebyśmy mogli pójść wszyscy na górę i zdrzemnąć się przed 

obiadem.

Ale Michael, ku mojemu kompletnemu zaskoczeniu i zachwytowi, spytał:

- Wasza Wysokość, czy miałaby pani coś przeciwko temu, żebyśmy z Mią te swoje 

prezenty dla siebie otworzyli na osobności?

A Grandmčre zrobiła minę, jakby jej ulżyło, i powiedziała:

Mazel tow.

A potem poszła prosto w stronę tacy z sidecarem, z którą Antoine na nią czekał.

A więc swoje prezenty otworzymy na osobności!

Co on takiego mógł mi dać, że nie chce, żeby wszyscy to zobaczyli?

background image

Piątek, 25 grudnia, 6.00 wieczór,

książęca sypialnia w Genowii

O mój Boże! Michael jest najlepszym chłopakiem na świecie. Najlepszym.

Zabraliśmy swoje prezenty do ogrodu, gdzie nadworni ogrodnicy wreszcie pozbyli się 

ostatniego z kotów, umieszczając miseczki z octem wokół wszystkich rabatek kwiatowych. 

(Koty nie lubią tego zapachu i trzymają się z dala od wszelkich miejsc, w których się unosi. 

Odkryliśmy to, kiedy Gruby Louie był kociakiem i mścił się, obsikując mój futon do spania 

za   każdym   razem,   kiedy   wyjeżdżałam   do   Genowii.   Przez   jakiś   czas   stawialiśmy   przy 

materacu miseczki z octem i wreszcie przestał).

Więc   nasze  pałacowe  ogrody  pachniały  nieco  mniej   bungewillą,  a  trochę   bardziej 

dressingiem sałatkowym.

Ale to mi nie przeszkadzało. Bo nic nie mogłoby zepsuć chwili tak romantycznej. 

Nawet słońce wyszło zza chmur, kiedy tam siedzieliśmy, i woda tryskająca ze wszystkich 

fontann mieniła się tęczami, a gdzieś w miasteczku zaczęły dzwonić kościelne dzwony na 

mszę   o   szóstej   wieczorem,   a   w   porcie   „Księżna   Mórz”   włączyła   syrenę   pokładową   na 

pożegnanie, ruszając w stronę Livorno. A więc to wszystko było takie znaczące...

Powiedziałam Michaelowi, żeby otworzył pierwszy, więc ściągnął papier z plakatu, 

który dla niego kupiłam, a ja siedziałam na skraju fontanny, spodziewając się, że zachwyci się 

moim przemyślanym i wysmakowanym prezentem, który zdobyłam dla niego z takim trudem, 

i myśląc o tym wspaniałym francuskim pocałunku, jaki otrzymam w nagrodę.

Ale   zamiast   zachwytu   na   widok   Luke'a   i   Leii   na   jego   twarzy   odmalowała   się 

konsternacja. A potem spojrzał na mnie i powiedział:

- Skąd to masz?

Byłam dumna ze swojej pomysłowości i powiedziałam:

- Kupiłam na eBay! To oryginalny, jednostronny plakat kinowy z 1977...

- .. .w niemal idealnym stanie - dokończył Michael za mnie.

background image

Ku mojemu niejakiemu zdziwieniu. Bo skąd wiedział, co mam zamiar powiedzieć? 

Chyba że...

- Michael. - Nagle zrobiło mi się nieco niedobrze. I to wcale nie z powodu nadmiernej 

porcji świątecznego ciasta. - Ty chyba nie... To znaczy, skąd miałbyś taki mieć? Nigdy go nie 

widziałam u ciebie na ścianie.

-   Bo   wygrałem   go   w   zeszłym   miesiącu   na   stronie   fanów  Gwiezdnych   Wojen  

powiedział Michael z taką miną, jakby coś go zaczynało bawić. - Stwierdziłem, że jak go 

sprzedam,   to   będę   miał   dość   kasy,   żeby   ci   kupić   na   Gwiazdkę   coś,   co   ci   się   naprawdę 

spodoba.

Popatrzyłam na plakat, kompletnie zbita z tropu.

- Ale, Michael - powiedziałam. - To nie może być ten sam plakat. Przecież byłeś w 

Genowii, kiedy wygrałam tę aukcję. A jeśli ty byłeś tu... To kto mi go sprzedał?

- Mój tata. Prosiłem, żeby się tym zajął.

- Twój tata? - W głowie mi się to nie mieściło. - Ale... Nie zorientował się, że adres 

odbiorcy to pałac w Genowii?

- Tata łatwo gubi się w drobiazgach - oświadczył Michael, nie ukrywając rozbawienia. 

- W głowie mi się nie mieści, że to ty kupiłaś mój plakat!

Spojrzałam na plakat z oburzeniem. Nie wyglądał już ani w połowie tak ładnie jak w 

chwili, kiedy go pakowałam. Miałam teraz wrażenie, że księżniczka Leia uśmiecha się do 

mnie   szyderczo.   Coś   niebywałego.   Najpierw  Dance   Dance   Revolution   Party,  a   teraz   to. 

Dlaczego ja nigdy nie mogę wymyślić porządnego prezentu dla swojego chłopaka?

- No to teraz ja go sprzedam - zdecydowałam, wyciągając rękę, żeby zabrać mu plakat. 

- I kupię ci zamiast tego coś naprawdę fajnego, co ci się naprawdę spodoba.

- Nie ma mowy - rzekł Michael i szarpnął plakat w swoją stronę. - On jest naprawdę 

fajny i naprawdę mi się podoba.

- Ale... - Czułam się okropnie. - Ja ci kupiłam coś, co już masz!

- Taa - zgodził się Michael. - I co chciałem zatrzymać. A teraz właśnie dostałem.

Odłożył plakat na bok i wyciągnął ku mnie prezent dla mnie.

- Teraz ty otwórz swój.

Nadal czując się okropnie, rozwiązałam srebrną wstążkę z paczki, którą mi postawił 

na kolanach. Myślałam o swoim nieudacznictwie. Jest tylu sprzedawców na eBay... Jak ja 

zdołałam kupić coś dla Michaela od Michaela? Dlaczego firma Madame Alexander nie robi 

lalek „księżniczka Mia” z napisem Nieudacznica zamiast Ratujcie wieloryby? Bo to by było o 

wiele bardziej adekwatne.

background image

A potem otworzyłam pudełko z prezentem od Michaela dla mnie i aż sapnęłam.

Bo w środku był Military Xander, jedyna figurka z Buffy - postrach wampirów, której 

mi brakowało do kolekcji.

-   Och,   Michael!   -   zawołałam,   kiedy   już   wreszcie   odzyskałam   głos.   -   To   coś 

wspaniałego!

- Naprawdę? - Uśmiechnął  się szeroko. - Miałem nadzieję, że ci się spodoba. To 

jedyna, której ci brakowało, prawda?

A wtedy, zupełnie jakby ktoś mnie kopnął, przypomniałam sobie.

Musiałam chyba zzielenieć czy coś, bo uśmiech Michaela zbladł, a on sam spojrzał na 

mnie z nagłym niepokojem.

- Mia? - odezwał się. - Nic ci nie jest?

- Och, Michael - zdołałam wykrztusić, kiedy robiło mi się coraz bardziej niedobrze.

Oczywiście, nie chciałam mu powiedzieć.

Ale co będzie, jeśli on do mnie przyjdzie i zobaczy puste miejsce na oknie tam, gdzie 

kiedyś stał Giles?

- Już nie mam pełnej kolekcji - wykrztusiłam z rozpaczą. - Ja... ja sprzedałam Fiesta 

Gilesa, żeby zdobyć kasę na plakat dla ciebie.

Kąciki warg Michaela zadrżały.

- Żartujesz, prawda? - spytał.

Pokręciłam głową.

- Chciałabym, żeby tak było.

Kiedy podniosłam wzrok, zobaczyłam, ze zdziwieniem, że Michael się śmieje.

- Michael - powiedziałam, oszołomiona. - Z czego się śmiejesz?

- A ciebie to nie bawi? - odpowiedział pytaniem.

- Nie, bo to twoja pierwsza Gwiazdka w Genowii. I chciałam, żeby była naprawdę 

niezapomniana. A zamiast tego wszystko poszło źle! Myślałam, że chociaż dam ci naprawdę 

świetny prezent, i nawet to mi się nie udało.

- No cóż, ja nie mam z nimi zbyt wielkiego doświadczenia, to znaczy z prezentami 

gwiazdkowymi  - rzekł Michael poważniejszym tonem. - Ale muszę przyznać, że ten jest 

zupełnie niezapomniany. To najlepszy prezent gwiazdkowy, jaki dostałem w życiu.

-   Jak   to   możliwe?   -   Za   każdym   razem,   kiedy   spoglądałam   na   ten   głupi   plakat, 

ogarniała mnie coraz większa rozpacz. - To znaczy, że to najlepszy prezent, jaki dostałeś w 

życiu? Przecież najwyraźniej go nie chciałeś, skoro go sprzedałeś.

- Żartujesz sobie? - spytał Michael, biorąc mnie w ramiona. - Sprzedanie go to ostatnia 

background image

rzecz, na jaką miałem ochotę. Zrobiłem to tylko po to, żeby zdobyć kasę na coś specjalnego 

dla ciebie.

- No cóż - powiedziałam, kładąc rękę na Military Xandrze, w razie gdyby chciał mi go 

odebrać, tak jak ja przedtem usiłowałam odebrać mu plakat. - Ja sprzedałam Fiesta Gilesa 

tylko po to, żeby kupić coś specjalnego tobie.

- Więc jesteśmy kwita - powiedział Michael ze śmiechem. - A teraz mój plakat podoba 

mi się jeszcze bardziej, bo to ty go dla mnie zdobyłaś.

Cóż innego mogłam potem zrobić, jak tylko go pocałować?

Dopiero po bardzo długiej chwili Michael uniósł głowę i stwierdził:

- Ale mina twojej babki, kiedy rozejrzała się po ogrodzie i zobaczyła te wszystkie 

koty... To też był niezły prezent.

Na co jedyną rozsądną odpowiedzią mogło być:

- Michael, zamknij się już i pocałuj mnie jeszcze raz.

A on posłuchał.

background image

PODZIĘKOWANIA

Serdecznie dziękuję Beth Ader, Julie Beckham, Jennifer Brown, Barb Cabot, Sarah 

Davies, Michele Jaffe, Laurze Langlie, Abigail McAden, a przede wszystkim Benjaminowi  

Egnatzowi.