background image

Anne–Lise Boge 

 

GRZECH PIERWORODNY II 

 

TAJEMNICA 

  

Wydarzenia przedstawione w serii powieściowej „Grzech pierworodny" rozgrywają się w 

gospodarstwie należącym do rodziny mojej matki. Dwór, przyroda, postaci i tło kulturowe są 
autentyczne. Chciałabym jednak zaznaczy
ćże ani ludzie, ani cała historia opisana w serii nie 
maj
ą żadnego związku z rzeczywistością. To powstało w mojej wyobraźni. 

  
Dzi
ękują wszystkim, którzy we mnie wierzyli, wspierali mnie i pomagali w czasie pracy nad 

„Grzechem  pierworodnym"  -  przede  wszystkim  mojej  rodzinie.  Bez  was  marzenie  nigdy  nie 
stałoby si
ę rzeczywistością

Anne-Lise Boge 
  
 ROZDZIAŁ 1. 
  
Tego  roku  dwudziesty  dzień  lipca  przypadał  w  czwartek,  na  sobotę  więc  po  tej  dacie 

zaplanowano  redyk,  gromadny  wypęd  bydła  i  owiec  na  górskie  pastwiska.  Przez  wiele  dni 
pakowano  żywność,  odzież  i  wyposażenie  niezbędne  podczas  dwóch  długich  miesięcy  w 
górach i mocowano to wszystko na saniach, które koń miał wciągnąć na górę przez rozległe, 
ale  na  szczęście  niezbyt  grząskie  torfowiska.  Ładunek  było  najłatwiej  przetransportować  na 
płozach, przynajmniej ze Stornes. W większości innych dworów objuczano konie, ale wtedy 
często trzeba było obrócić dwa razy, by zabrać ze sobą wszystko. 

Tego  lata  zaszczytne  zajęcie  gospodarowania  na  hali  znów  przypadło  Ane.  Zwykle  w 

położonych na odludziu pasterskich szałasach przebywały po dwie kobiety, które zajmowały 
się  obrządkiem  bydła  i  przetworem  mleka  na  sery.  Ponieważ  jednak  właściciele  dużych 
dworów sąsiadujących ze Stornes wybudowali górskie szałasy blisko siebie na rozległej hali, 
wystarczyła  jedna  służąca  w  każdym  szałasie.  W  razie  potrzeby  we  cztery  zawsze  się 
wzajemnie  wspierały.  Zresztą  każdej  towarzyszył  pastuszek.  Zajęcie  to  przypadało  zwykle 
wyrostkom ze dworów. W Stornes nie było chłopca w takim wieku, dlatego do pomocy brano 
któregoś z synów komorników. Pasterz codziennie wyprowadzał krowy i owce na pastwiska i 
wracał przed porą wieczornego dojenia. W górach grasowały niedźwiedzie i inne drapieżniki, 
które  poczyniłyby  niepowetowane  straty  wśród  stada,  gdyby  nie  pilnowano  zwierząt  przez 
cały czas. Z tego samego powodu trzeba je było na noc zaganiać pod dach, krowy do obory, a 
owce  do  owczarni.  W  zamkniętych  pomieszczeniach  nie  groził  im  atak  drapieżników. 
Zdarzało  się  wszakże  przy  ładnej  pogodzie,  że  owce  wdrapywały  się  wysoko  na  skalne 
rumowiska  pod  szczytem  Stortind  i  tam  pozwalano  im  zostać  na  noc,  następnego  zaś  dnia 
najczęściej wracały ze stadem. 

W  dni  poprzedzające  redyk  Ane  miała  pełne  ręce  roboty  i  pracowała  bez  chwili 

wytchnienia.  Gospodarowanie  letnią  porą  na  górskim  pastwisku  większość  służących 
traktowała  jako  wielkie  wyróżnienie.  Wysoko  w  górach  młode  kobiety  mogły  odpocząć  od 
codziennego  nadzoru  i  monotonnych  zajęć,  które  wykonywały  we  dworze.  Razem  było  im 
zwykle bardzo wesoło i przyjemnie. Poza tym, co wszyscy wiedzieli, w niedziele zachodzili 

background image

tam  młodzi  mężczyźni,  były  więc  żarty,  śmiech  i  ukradkowe  pocałunki.  Takie  odwiedziny 
stanowiły często początek bliższych związków, które kończyły się małżeństwem. 

Ustalono,  że  Sivert  będzie  powoził  saniami  z  ładunkiem  i  weźmie  do  pomocy  Olava. 

Zamierzali obrócić w ciągu jednego dnia i być z powrotem we dworze przed wieczorem, jeśli 
wszystko  pójdzie  zgodnie  z  planem.  Jednak  na  kilka  dni  przed  ustaloną  datą  dotarła  do 
Stornes  wiadomość,  że  umarł  wuj  Beret  i  jego  pogrzeb  odbędzie  się  właśnie  w  sobotę. 
Oznaczało to, że Sivert z Beret muszą jechać na pogrzeb do odległej wsi i wrócą dopiero w 
niedzielę, ponieważ przyjdzie im tam przenocować. 

-    Kto  to  widział  umierać  w  najgorętszym  okresie  prac  polowych,  na  dodatek  w  porze 

redyku - mruczał pod nosem Sivert, pilnując się wszak, by nie usłyszała tego Beret. 

Mali  dobrze  wiedziała,  że  nie  ma  nic  złego  na  myśli,  po  prostu  nagła  zmiana  planów 

wyprowadziła  go  z  równowagi.  Zawsze  się  denerwował,  gdy  coś  układało  się  inaczej,  niż 
wcześniej ustalono. Ostatecznie zdecydowano, że załadowane sprzęty i żywność zawiezie w 
góry Johan razem z Olavem. A ponieważ sianokosy udało im się zakończyć, między innymi 
dzięki  pomocy  uwijającego  się  za  dwóch  Jo,  Johan  postanowił  przenocować  na  hali.  Długa 
zima poczyniła w dachach górskiej obory i w szałasie spore szkody. Johan uznał, że skoro już 
będzie na miejscu, ze spokojem wszystko naprawi. 

Wyszło więc na to, że we dworze zostać miała tylko Mali, babcia i Jo, który na tę lipcową 

sobotę i niedzielę znów przybył do Stornes, aby Ingeborg mogła pojechać do domu. 

-   Przecież  poradzę  sobie  z  przygotowaniem  strawy  dla  trzech  osób  -  oświadczyła  Mali, 

gdy  Beret  zastanawiała  się  głośno,  czy  wszystko  będzie  dopilnowane  pomimo  jej  nie-
obecności. 

Mali nie wspomniała nikomu, że panicznie obawia się zostać we dworze w towarzystwie 

Jo.  Próbowała  uciszyć  niepokój,  tłumacząc  sobie,  że  jest  przecież  babcia.  Odwiedzi  ją  po 
kolacji, a potem wcześnie położy się spać. 

-  Oczywiście, jedź spokojnie, Beret - uspokajała synową staruszka. - Co tu by miało pójść 

nie tak, jak powinno? 

Podczas obiadu Mali starała się nie patrzeć na Jo. Po ich spotkaniu w pralni trzymała się 

od  niego  z  daleka.  Ale  wydawała  się  bezradna,  czując  wciąż  na  sobie  jego  spojrzenia. 
Jakkolwiek  przemawiała  sobie  do  rozsądku,  nie  potrafiła  zapanować  nad  uczuciami,  jakie 
wobec niego żywiła. 

Pomogła babci położyć się do łóżka około godziny dziesiątej i poszła na górę do sypialni 

na  poddaszu.  Gdzie  był  Jo,  nie  miała  pojęcia.  Ostatni  raz  widziała  go  na  kolacji,  podczas 
której  jedli  kaszę.  Niewykluczone,  że  wybrał  się  do  któregoś  z  pobliskich  dworów.  W  tym 
krótkim czasie, gdy pracował w Stornes, swą pogodą ducha i otwartością zjednał sobie wielu 
przyjaciół. 

Mali  otworzyła  okno  i  poczuła  powiew  cieplej  letniej  nocy.  Lekka  bryza  niosła  słony 

zapach morza i wodorostów. Pomyślała, że nie uda jej się zasnąć, nawet jeśli się położy. Poza 
tym był to pierwszy wieczór od ślubu, gdy Johana nie było w domu i nie on decydował o tym, 
kiedy żona powinna pójść spać. 

Po  cichu  zeszła  po  schodach  i  przez  stary  sad,  pośród  jabłoni,  przemknęła  w  kierunku 

szopy,  w  której  przechowywano  łodzie  i  sprzęt  do  połowu  ryb.  Usiadła  na  miękkiej  trawie, 
poluzowała  ciasno  spleciony  warkocz  i  potrząsnęła  głową,  pozwalając  włosom  opaść 
swobodnie.  Potem  oparła  się  o  ścianę  szopy  i  przymknęła  oczy,  wsłuchując  się  w  plusk  fal 
przypływu. 

Zauważyła Jo nagle, gdy był już całkiem blisko. Na odgłos mokrych stóp na ciepłej skale 

wzdrygnęła się przestraszona. Jo najwyraźniej wcześniej przyszedł na cypel i wykąpał się, bo 
był w samych spodniach, koszulę trzymał w jednej ręce, a butów chyba w ogóle nie wziął ze 
sobą.  Wilgotne  czarne  włosy  kręciły  mu  się  na  karku  jeszcze  mocniej  niż  zazwyczaj.  Mali 

background image

czuła, że serce wali jej młotem. Przez moment przeszła ją myśl, czy nie uciec do domu, ale on 
był zbyt blisko. 

-  Siedzisz tu sama? - zapytał, podchodząc do niej. - Mogę ci przez chwilę potowarzyszyć? 
Skinęła  tylko  głową.  Widok  jego  opalonego  torsu  wprawił  ją  w  zakłopotanie,  ale  chyba 

tego nie zauważył, bo nie uczynił żadnego gestu wskazującego na to, że chce się ubrać. Przez 
chwilę siedzieli w milczeniu, wsłuchując się w śpiew samotnego kosa. 

-  Nie jesteś szczęśliwa, prawda, Mali? - zapytał znienacka. - Wiem, że uważasz, że to nie 

moja sprawa, i pewnie masz rację, ale... Ale tak bardzo bym chciał widzieć cię szczęśliwą. 

Mali  nie  odpowiedziała.  Wtedy  dotknął  jej  włosów,  pogładził  je  ciepłą  dłonią,  a  potem 

nabrał całą garść zmierzwionych złotych loków i ukrył w nich swą twarz. Drgnęła i mocniej 
oparła się o ścianę szopy. 

- Nie chcesz, żebym cię dotykał? - zapytał cicho. - Wolisz, bym sobie poszedł? 
Powinna przytaknąć, tymczasem bez słowa podniosła rękę, by  go odsunąć. Kiedy jednak 

ich dłonie się zetknęły, palce w przedziwny sposób same splotły się ze sobą. Mali wstrzymała 
oddech,  a  przez  jej  ciało  przeszła  fala  namiętności,  jakiej  doświadczyła  tylko  raz,  podczas 
pamiętnego spotkania w pralni. Nie pamiętała później, czy to on pocałował ją pierwszy, czy 
też  ona  zbliżyła  wargi  do  jego  ust.  W  górze  niebo  lśniło  odcieniami  miedzi  i  złota,  ona  zaś 
powoli osunęła się na miękką trawę i poddała się pragnieniom. 

Wiedziała, że to szaleństwo, ale nie była w stanie nad tym zapanować. Zresztą nawet nie 

chciała.  Sprawy  posunęły  się  za  daleko.  Jo  delikatnie  wsunął  ciepłą  dłoń  pod  jej  bluzkę  i 
dotknął piersi. Rozpiął wszystkie guziczki i rozchylił materiał. Mali jęknęła, gdy lekka bryza 
owiała jej nagą skórę, a Jo ujął wargami sterczącą twardą brodawkę. 

O Boże, pomyślała oszołomiona. To tak może być? 
Kiedy później o tym myślała, nie potrafiła sobie samej wyjaśnić, jak mogło do tego dojść. 

Jo  uosabiał  mężczyznę,  o  którym  zawsze  marzyła.  Instynktownie,  nie  znając  go  przecież 
wcale, czuła, że to on powinien być jej przeznaczony. Nie kryło się za tym żadne sensowne 
wytłumaczenie, ale porzuciła wtedy wszelki rozsądek. Duszą i ciałem odczuwała, że to, co się 
dzieje, jest nieuniknione i właściwe. Wszystko inne wydawało jej się nieistotne. 

Odpowiedziała  mu  całą  swoją  tęsknotą  i  namiętnością,  którą  skrywało  jej  ciało  i  której 

Johan nie zdołał skutecznie zniszczyć, jak sądziła. Płonęła niczym ogień pod jego delikatnymi 
dłońmi,  pod  palcami,  które  wiedziały,  jak  jej  dotykać.  Przylgnęła  do  niego,  zagłuszając  w 
sobie  głos  rozsądku.  Liczyło  się  tylko  tu  i  teraz,  owo  cudowne  misterium,  które  się 
dokonywało.  Wydawało  jej  się,  że  jest  świadkiem  jakiegoś  cudu,  uczestnikiem  świętego 
rytuału. Otworzyła się przed nim jak pozbawiona przez wiele lat wody pustynna roślina, która 
wreszcie  doświadczyła  życiodajnego  deszczu,  pozwalającego  jej  ożyć  i  rozkwitnąć  pełnym 
kwieciem. Krzyknęła, gdy w nią wszedł, ale nie z bólu, lecz z gwałtownej, niewstrzymywanej 
żą

dzy i radości. Zamknął pocałunkiem jej usta i wprowadził w krainę rozkoszy, o której ist-

nieniu nie miała pojęcia. Nigdy nie przypuszczała, że tak może wyglądać miłosne zbliżenie, i 
zdawało jej się, że otworzyło się przed nią niebo. 

Leżała z twarzą wtuloną w jego nagą pierś, a z oczu płynęły jej łzy.  
Jo uniósł się na łokciach i spojrzał na nią. 
-  Płaczesz, Mali, najdroższa moja? - wyszeptał. - Czy sprawiłem ci ból? 
Zarzuciła mu ramiona na szyję i zaśmiała się cichutko, uszczęśliwiona. 
-  Doznałam  od  ciebie  wyłącznie  rozkoszy  -  odparła  łagodnie.  -  Zgrzeszyłam  i  być  może 

zostanę  za  to  ukarana,  ale  warto  było.  Bo  ja  właściwie  nigdy  naprawdę  nie  kochałam,  Jo. 
Zostałam wzięta silą i myślałam już, że na zawsze zniszczono we mnie zdolność odczuwania. 
Nie wiedziałam, że może być tak pięknie. Nieważne, co się stanie, jestem ci wdzięczna za to, 
co mogłam z tobą przeżyć. 

Leżeli przytuleni, przez długą chwilę nie wypowiadając żadnego słowa. 

background image

-  Chcę, żebyś wiedziała, że nie należę do mężczyzn, którzy jeżdżą od dworu do dworu i 

uwodzą cudze żony - odezwał się nagle Jo. - Gdyby tak było, już dawno rozeszłyby się na ten 
temat plotki i nie pozwolono by nam rozbijać obozowiska w okolicy. Poza tym nie leży to w 
mojej naturze. 

Przez chwilę milczał, jakby coś dusił w sobie. Mali z czułością gładziła wargami jego tors, 

jakby  nie  mogła  się  nim  nasycić.  Wiedziała  już,  że  ta  chwila  nie  potrwa  długo,  i  dlatego 
pragnęła ją przeżyć jak najpełniej. 

-   Miałem  kogoś  -  wyszeptał  znienacka.  -  To  była  wspaniała  kobieta.  Ale  ona  umarła  i 

razem z nią coś we mnie umarło. Po jej śmierci nie miałem żadnej innej... Dopiero ty... 

Mali nie odpowiedziała, ale nie przestawała gładzić jego klatki piersiowej. Nagle pod lewą 

brodawką odkryła coś, co w półmroku wydało jej się jakimś paprochem,  ale  gdy chciała  go 
strzepnąć, przekonała się, że to znamię. 

-  To moje dodatkowe serce - wyjaśnił, uśmiechając się lekko. 
Mali  przyjrzała  się  uważnie  plamce  i  zobaczyła,  że  faktycznie  ma  kształt  serca.  -  To 

znamię przynależne mojemu rodowi,  choć nigdy nie wiadomo, kto zostanie nim obdarzony. 
Czasami nie pojawia się przez dwa pokolenia, by  potem znów dać o sobie znać. Mój ojciec 
miał takie znamię, ja też mam. 

Odgarnął włosy Mali i ujął w dłonie jej twarz. - Spotkanie z tobą było takie niezwykłe. Już 

wtedy w Gjelstad wydawało mi się, jakbym cię znał od zawsze. Jakbym to ciebie szukał przez 
wszystkie moje dni - dodał cicho. 

Uniosła lekko głowę i musnęła ustami jego wargi. 
-  Ja czułam to samo - wyszeptała. - I chociaż wkrótce minie rok od mojego zamążpójścia, 

wydaje mi się, że jesteś moim pierwszym mężczyzną, bo żadnemu nie oddałam się wcześniej 
dobrowolnie.  I zawsze pozostaniesz dla mnie tym jedynym. To,  co łączy  mnie z Johanem... 
nie  ma  żadnego  znaczenia.  Niczego  nie  żałuję,  choć  może  powinnam.  Ale  wspomnienia  tej 
nocy  będą  towarzyszyć  mi  przez  resztę  moich  dni.  Wydaje  mi  się,  że  na  nią  zasłużyłam. 
Każdy człowiek powinien przeżyć taką miłość, przynajmniej raz w życiu. Nawet ja. 

-  Tak bardzo jesteś nieszczęśliwa? - zapytał powoli.  
Wybuchła płaczem. Przytuliła się do niego z całych sił i szlochała wtulona twarzą w jego 

szyję. Głaskał ją pieszczotliwie, póki się nie uspokoiła, a jej ciało znów nie zapłonęło. 

Jęknęła z rozkoszy i nieopisanej tęsknoty. Nigdy dotąd nie czuła się tak intensywnie blisko 

ż

ycia jak wówczas, gdy po raz drugi przyjęła go do swego pulsującego namiętnością łona. 

-   Wyjedź  ze  mną!  -  poprosił  gorąco.  -  Jesteś  moją  kobietą,  Mali.  Nie  mogę  ci  zapewnić 

takiego  dobrobytu  jak  ten,  w  którym  żyjesz  dzięki  małżeństwu  z  dziedzicem,  ale  na  pewno 
uda  mi  się  kupić  jakąś  niewielką  zagrodę  i  tam  moglibyśmy  zamieszkać.  Dalibyśmy  sobie 
radę, bo ja się pracy nie boję. 

Mali nie odezwała się. Leżała pod jego ciężarem w błogim nasyceniu, ich palce splotły się 

ze sobą. Całą sobą pragnęła się zgodzić na tę propozycję, ale powstrzymywała ją niewidzialna 
bariera. Wiedziała, że zostanie tu, w Stornes, w obawie przed skandalem, który by wybuchł 
po jej wyjeździe z Jo. Gdyby tylko dotyczył jej osoby, pewnie by się nie zastanawiała. Ale nie 
wolno jej zrujnować życia rodzicom i rodzeństwu. Nie zniosłaby, żeby  musieli płacić za jej 
uczynek. Nawet za cenę miłości. 

-   Chcę,  ale  nie  mogę,  Jo  -  powiedziała,  siadając.  -  Odpowiedzialność  za  to  spadłaby  na 

moich najbliższych, a z tym nie potrafiłabym żyć. - Pogładziła Jo po twarzy i spojrzała mu w 
oczy. - Dałeś mi ciepło i miłość na całe życie. Wydaje mi się, że teraz przetrwam wszystko, 
ponieważ  pokazałeś  mi,  jak  nieskończenie  piękne  może  być  uczucie  między  kobietą  a 
mężczyzną. Pozostaniesz w moim sercu, nawet kiedy wyjedziesz ze Stornes. Bo ja tu zostanę 
- dodała cicho. 

Siedzieli  przytuleni,  oparci  o  ścianę  szopy,  w  objęciach  cichej,  letniej  nocy.  Mali 

wiedziała,  że  odtąd  zawsze  zapach  morza  i  woń  polnych  kwiatów  będzie  jej  przypominać 

background image

właśnie tę noc. W myślach przyrzekła sobie, że wspomnienie tych chwil chronić ją będzie w 
trudach życia, do którego została sprzedana. 

-  Nie wolno ci nikomu zdradzić, co się między nami zdarzyło! - rzekła gwałtownie, kiedy 

wstali. - Mam nadzieję, że mnie nie zapomnisz, ale nikomu o mnie nie mów! Przyrzekasz? 

Przygarnął ją gorąco, a jego twarz była mokra od łez. 
-  Jak  zdołam  chodzić  tu  w  obejściu,  patrzeć  na  ciebie,  nie  mogąc  cię  nawet  dotknąć?  - 

wyszeptał udręczony. - Przecież jeszcze na razie nie wyjeżdżam. 

-  Tej  nocy  jesteśmy  we  dworze  sami.  Drugi  raz  się  to  nie  powtórzy  -  rzekła  Mali.  - 

Pamiętaj, by nie uczynić niczego, co pozwoliłoby Johanowi na jakiekolwiek domysły. Ja też 
nie wiem, jak zdołam to znieść... 

Przerwała. Na samą myśl, że Johan miałby jej dotykać po tym, co przeżyła z Jo, zrobiło jej 

się słabo. 

-  Jeśli mnie kochasz, Jo, nigdy nie pozwolisz, by ktokolwiek się domyślił - powtórzyła z 

mocą.  -  To  cena,  jaką  musimy  zapłacić  za  te  cudowne  chwile.  Nikt  nie  może  nabrać 
podejrzeń, nikt nie może odkryć... 

Kiedy  Mali  po  cichutku  przemykała  się  po  schodach  do  sypialni  na  górze,  usłyszała,  że 

woła  ją  babcia.  Przerażona  próbowała  otrzepać  się  z  trawy  i  gałązek,  nerwowo  poprawiła 
włosy. 

- Źle się czujesz, babciu? - wyszeptała, uchyliwszy drzwi do izby staruszki. 
Babcia  popatrzyła  na  nią,  mrużąc  oczy,  gdy  tak  stała  w  drzwiach  z  rozpaloną  twarzą  i 

włosami w nieładzie. 

Poczuła ukłucie w piersiach, bo jeszcze nigdy nie widziała Mali w takim stanie. Domyśliła 

się, co się zdarzyło, a jej gardło ścisnął lodowaty strach. 

-  Nie, nic mi nie jest - odparła staruszka i położyła się z powrotem. - Słyszałam tylko, że 

wróciłaś i... 

Na  moment  ich  spojrzenia  spotkały  się  i  Mali  zrozumiała  z  lękiem,  że  babcia  wie  o 

wszystkim. 

-   Straciłam  poczucie  czasu  -  wyszeptała  dziewczyna.  -To  był  taki  piękny  wieczór. 

Zupełnie straciłam poczucie czasu - powtórzyła zdyszana i zamknęła drzwi. 

 
ROZDZIAŁ 2. 
  
Mali  nigdy  nie  przeżyła  równie  trudnych  dni  jak  te,  które  nastąpiły  po  owej  niezwykłej 

nocy. Dziewczyna usychała z tęsknoty, by choć dotknąć Jo, a równocześnie drżała ze strachu, 
ż

e  ktoś  mógłby  przejrzeć  jej  uczucia  bądź  zdemaskować  Jo.  Wciąż  czuła  na  sobie  jego 

spojrzenie, ale rzadko miała odwagę mu odpowiedzieć i bała się nawet zerknąć w jego stronę, 
zwłaszcza w obecności innych. 

Czasami na moment spotykali się bez świadków w pralni, w oborze albo za węgłem domu, 

a  wtedy  żadne  z  nich  nie  było  w  stanie  zapanować  nad  gwałtownymi  uczuciami,  które 
przepełniały  ich  oboje.  W  tych  krótkich  oszałamiających  chwilach  wtulali  się  w  siebie 
desperacko spragnieni bliskości. 

- Ja tego nie wytrzymam - wyszeptał Jo któregoś wieczoru, gdy spotkał Mali wychodzącą 

z piwnicy, gdzie przechowywano ziemniaki. 

Zapewne widział, jak szła w tę stronę z pustym  wiadrem, i przybiegł za  nią. Pośpiesznie 

wciągnął ją za sobą z powrotem do piwnicy i zamknął drzwi. Serce Mali biło jak szalone z 
miłości, ale i ze strachu przed wścibskimi spojrzeniami, które, jak sądziła, śledziły każdy jej 
krok. Kiedy jednak. Jo przytulił ją gwałtownie, zapomniała na krótką chwilę o wszystkim. Ich 
usta odnalazły się w ciemnościach piwnicy, przesiąkniętej stęchłą wonią starych ziemniaków 
i na pól zgniłej rzepy. Niecierpliwe dłonie pieściły jej ciało, przyprawiając ją o zawrót głowy. 
Czuła, jak nogi ugięły się pod nią. 

background image

-   Nie,  Jo  -  wyszeptała  bezbarwnie,  usiłując  go  odsunąć.  -  Ktoś  tu  może  wejść.  Jo, 

kochany... 

Kiedy  jednak  poczuła  między  udami  jego  delikatne  palce,  całkowicie  mu  się  poddała. 

Wziął  ją  na  ręce,  a  ona  udami  objęła  jego  biodra  i  odchyliwszy  głowę,  jęczała  z  rozkoszy. 
Nigdy by nie pomyślała, że w ciemnej piwnicy,  oparta plecami o chłodny  mur, znajdzie się 
tak blisko nieba. 

-   Tak  nie  powinno  być  -  odezwał  się  cicho  Jo,  kiedy  Mali  drżącymi  rękoma  poprawiała 

ubranie. - Czemu musimy się ukrywać? Nie takiej miłości pragniemy oboje. Kiedy patrzę na 
ciebie,  dotykam  twej  dłoni,  czuję  twój  zapach,  chcę  być  blisko  ciebie.  A  przecież  mi  nie 
wolno. Nie wytrzymam tego dłużej! 

Mali pogładziła go pośpiesznie po policzku. Choć była tak intensywnie blisko niego, przez 

cały czas nasłuchiwała czujnie, czy nie słychać jakichś głosów lub kroków. 

Jeśli  ktoś  zobaczy  nas  razem  w  piwnicy,  będziemy  straceni,  myślała  przerażona.  Nie 

pomogą żadne wyjaśnienia. 

-  Kocham cię, Jo! - wyszeptała zdyszana - Ale to, co się tu zdarzyło, nie może się więcej 

powtórzyć. W tym dworze ściany mają oczy i uszy. Przyrzekłeś mi... 

Wyszli  z  piwnicy  osobno.  Gdy  Mali  z  wiadrem  pełnym  ziemniaków  znalazła  się  za 

węgłem,  usłyszała,  że  Jo  zamyka  za  sobą  drzwi.  Pośpiesznie  wygładziła  włosy  i  weszła  do 
kuchni. 

-  A co ty, na miłość boską, robiłaś w piwnicy - roześmiała się na jej widok Ingeborg. - We 

włosach masz pełno piachu i brudną spódnicę z tyłu! 

Mali  poczerwieniała,  ale  w  duchu  dziękowała  Bogu,  że  poza  Ingeborg  akurat  nikogo 

innego nie było w izbie. 

-  Zostało już tak mało ziemniaków, że trzeba wejść na stertę w schowku, żeby sięgnąć - 

odpowiedziała,  wytrzepując  grudki  ziemi  z  włosów.  -  Kiedy  już  nabrałam  pełne  wiadro, 
potknęłam się i upadłam. Pewnie dlatego mam brudną spódnicę. Tam jest tak ciemno - dodała 
zdyszana i postawiła wiadro pod zlewem. - No, ale przynajmniej starczy teraz ziemniaków na 
jutrzejszy obiad - dodała, nie patrząc w stronę Ingeborg. - Pójdę na górę i się trochę ogarnę, a 
ty możesz tymczasem nastawić kaszę na kolację. 

Kiedy  dotarła  do  sypialni  na  górze,  opadła  roztrzęsiona  na  krzesło.  To  było  szaleństwo, 

pomyślała.  Nie  sądziła  nawet,  że  można  się  kochać  przy  piwnicznej  ścianie,  i  na  to 
wspomnienie przeszył ją słodki dreszcz. Równocześnie z ciężkim jak ołów serce uświadomiła 
sobie,  że  tabor  Jo  może  nadjechać  lada  dzień.  Był  ostatni  tydzień  lipca,  żniwa  prawie 
zakończone.  Pozostały  wprawdzie  jeszcze  sianokosy  na  górskich  łąkach,  ale  z  tym  dworscy 
parobkowie  już  sobie  sami  poradzą.  Jo  zrobił  to,  co  do  niego  należało,  pomyślała  Mali  i 
ś

cisnął ją strach, co by się stało, gdyby we dworze się dowiedzieli, co jeszcze uczynił. Czym 

prędzej się więc przebrała i wróciła do swych zajęć. 

Tego  wieczoru  Johan  dopadł  ją,  kiedy  wkładała  nocną  koszulę.  Wzdrygnęła  się  i 

próbowała się odsunąć.  Po nocy spędzonej z Jo  przy szopie na brzegu Johan jej jeszcze nie 
dotykał. Minęło co prawda raptem parę dni, ale dla niej zaczęło się jakby nowe życie. 

-  Co to, młoda żonka nie ma ochoty? - zapytał Johan pogardliwie i ścisnął ją mocniej za 

ramiona. 

Poczuła od niego bimber. Zdziwiła się, bo od dłuższego czasu nie pił. Ciekawe, co skłoniło 

go tym razem do sięgnięcia po butelkę. 

-  Nie... nie czuję się zbyt dobrze - wymamrotała i odwróciła głowę, gdy mąż usiłował ją 

pocałować. 

Wszystko w niej gwałtownie protestowało. Nie mogła znieść nawet myśli, że Johan miałby 

ją teraz posiąść. Jestem kobietą Jo, myślała zrozpaczona, ale zaraz przypomniała sobie, że Jo 
wnet wyjedzie, a jej pozostanie nadal dzielić stół i łoże z Johanem. I tak upływać będzie rok 
za rokiem... 

background image

-  Nie dziś, Johan - ponowiła prośbę. 
Być może łatwiej byłoby jej ścierpieć bliskość męża, gdyby upłynęło trochę więcej czasu, 

gdyby Jo nie było już w Stornes. 

Johan nie próbował nawet niczego tłumaczyć, popchnął Mali na łóżko i wziął ją na swój 

sposób ostro, z jakąś gwałtowną desperacją, bez jednej pieszczoty ani dobrego słowa. 

Następnego dnia przybył do dworu tabor Jo. Mali poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy, 

gdy zobaczyła cygańskie wozy skręcające na podwórze. A więc to koniec, pomyślała. Może 
to i lepiej? 

Mali nie zniosłaby więcej takich nocy jak miniona, mając świadomość, że gdzieś blisko śpi 

Jo.  Przygnieciona  ciałem  męża,  czuła  się  tak,  jakby  zdradziła  Jo  i  najlepszą  cząstkę  samej 
siebie, choć obiektywnie to Johanowi nie dochowała wierności. 

Tabor  cygański  nie  został  nawet  do  następnego  dnia.  Jo  otrzymał  należną  zapłatę  od 

Siverta. Wszyscy się z nim pożegnali i ściskając dłoń, dziękowali za pomoc. Sivert zapewniał, 
ż

e nigdy nie zapomną tego, co zrobił dla dworu Stornes. Nawet Johan podał Jo rękę i wyraził 

podziękowanie. Na ułamek sekundy spojrzenia Jo i Mali spotkały się nad głową Johana. 

Gdyby wiedział, za co dziękuje Cyganowi, pomyślała Mali, czując, jak strach ściska ją w 

piersi. 

A  Jo  obszedł  wszystkich  i  każdemu  podał  rękę  na  pożegnanie,  dziękując  za  miłe  dni  i 

dobre traktowanie. 

-  Żyj dobrze, Mali - powiedział i ująwszy jej dłoń w obie ręce, wcisnął jej jakiś chłodny, 

twardy przedmiot. 

-  Dziękuję  i  wzajemnie  -  odpowiedziała  Mali  zduszonym  głosem  i  zacisnęła  dłoń.  -  Ty 

także żyj dobrze. 

No i Jo odjechał. 
Mali  wymknęła  się  z  domu  i  znalazła  spokojny  kąt  na  strychu  pralni.  Dopiero  tam, 

zamknąwszy za sobą dokładnie drzwi, sprawdziła, co trzyma w dłoni. Oszołomiona patrzyła 
na pięknie cyzelowaną srebrną obrączkę. Powoli wsunęła ją na środkowy palec lewej ręki, bo 
na  palec  serdeczny  była  za  luźna,  i  łzy  napłynęły  jej  do  oczu.  Musnęła  ustami  lśniącą 
obrączkę, którą Jo zapewne sam zrobił, i wzruszona przyrzekła sobie, że na zawsze zachowa 
wspomnienia o mężczyźnie swojego życia, a obrączkę od niego będzie nosić po kres swych 
dni.  Musi  tylko  wymyślić,  co  odpowiedzieć,  gdy  ktoś  o  nią  zapyta.  Ostatecznie  może 
powiedzieć, że to pamiątka od mamy, nikt przecież nie będzie tego sprawdzał. 

  
Lato  minęło  i  nadeszła  jesień.  Szpaki  zbierały  się  do  odlotu,  a  zbocza  gór  ustroiły  się  w 

jesienne  barwy.  Mali  przechwytywała  raz  po  raz  badawcze  spojrzenia  babci,  która  jednak  o 
nic nie pytała. Noce i dni po wyjeździe Jo zlały się Mali w jedno. Wymykała się tak często, 
jak  tylko  mogła,  do  cichej  sypialni  na  poddaszu,  ale  najchętniej  siadała  wieczorami  przy 
drewnianej  szopie  na  łodzie.  Z  zamkniętymi  oczami  wsłuchiwała  się  w  odgłosy  falującego 
morza. W sercu czuła dziwną mieszankę głębokiego smutku i bezmiernej tęsknoty za Jo, za 
miłością, z której zrezygnowała, i cichym szczęściem, które dzięki niemu poznała. Myślała o 
nim w każdej godzinie dnia, a nocą przychodził do niej we snach. 

-  Jesteś jakaś inna - stwierdził któregoś wieczoru Johan, kiedy układali się do snu. 
-  Inna? - zdziwiła się Mali, czując, jak strach ściska ją w piersi. - Co masz na myśli? Jak to 

inna? 

-  No, nie wiem dokładnie - odparł Johan niepewnie. - Wydajesz się trochę... Czy czasem 

się coś nie szykuje, hm? - dodał z równą niepewnością i popatrzył na żonę. 

W pierwszej chwili nie zrozumiała, o co mu chodzi, ale wnet oblała się rumieńcem. Johan 

sądził,  że  ona  spodziewa  się  dziecka!  Już  miała  stanowczo  zaprzeczyć,  gdy  nagle  doznała 
olśnienia.  Przecież  już  dawno  minął  termin  jej  comiesięcznej  przypadłości!  Zaraz...  kiedy 
ostatnio krwawiła? Gorączkowo cofnęła się myślami i przypomniała sobie, że prała płócienne 

background image

opaski tego dnia, gdy Jo przybył do dworu - siódmego lipca. Potem już nie miała miesiączki. 
Od ponad dwóch miesięcy! 

Johan położył dłoń na ramieniu Mali i powoli obrócił ją do siebie. Uważnie przyjrzał się 

ż

onie, która spuściła wzrok i poczerwieniała. 

-  Spodziewasz  się  dziecka,  Mali,  prawda?  -  wyszeptał  chrapliwie.  -  Dobry  Boże,  jesteś 

brzemienna? Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? 

Przytulił  ją  mocno  do  siebie  i  zaszlochał.  Oparta  niewygodnie  o  jego  pierś,  policzkiem 

wyczuwała gwałtowne bicie serca. 

Dobry  Boże,  co  ja  uczyniłam,  pomyślała  przerażona,  bo  nawet  przez  chwilę  nie  miała 

wątpliwości,  że  mąż  ma  rację:  wreszcie  zaszła  w  ciążę.  Równie  pewna  była  tego,  kto  jest 
ojcem  tego  dziecka.  Co  prawda  spała  z  Johanem  kilkakrotnie  w  tym  okresie,  ale  intuicja 
podpowiadała  jej,  że  maleńkie  życie,  które  w  niej  rośnie,  począł  Jo.  W  jej  oszołomionej 
głowie szalały emocje, bezgraniczna radość z powodu dziecka, które nosiła w swym łonie, i 
blady strach, że ktoś odgadnie prawdę. 

Chociaż... czy to możliwe? 
Mali pomyślała o babci i poczuła ucisk w żołądku. Tak, staruszka domyśli się wszystkiego, 

choć  na  pewno  nikomu  nie  zdradzi.  Nie  potrafiłaby  tego  zrobić  Johanowi!  Zresztą  jak 
powiedzieć,  że  dziedzic,  który  jest  w  drodze,  nie  ma  w  sobie  nawet  kropli  krwi  rodu 
Stornesów? Tym bardziej, że nie można tego wiedzieć na pewno, rozmyślała Mali. Przecież 
mimo wszystko utrzymujemy z Johanem kontakty małżeńskie już od ponad roku. Nie, babcia 
raczej będzie milczeć, bez względu na to, co o tym sądzi i czego się domyśla. 

-  Och, Mali, Mali - wyszeptał Johan i delikatnie ją odsunął. - Pomyśl, że będziemy... że ty 

wreszcie... 

Jego  oczy  zalśniły  od  łez,  a  głos  zdradzał  wielkie  wzruszenie.  Obejmował  ją  ostrożnie, 

jakby  była  z  porcelany.  Nigdy  jeszcze  nie  widziała  go  tak  szczęśliwego,  a  zarazem  tak 
uroczystego.  Dla  Mali  stało  się  jasne,  że  odtąd  musi  odgrywać  swoją  rolę  najlepiej,  jak 
potrafi, by Johan nigdy nie nabrał podejrzeń, że żona nosi pod sercem nie jego dziecko. 

Tyle  jestem  winna  swojemu  mężowi,  myślała.  Nie  wolno  mi  zniszczyć  radości,  jaką 

odczuwa! 

Domyślała się, że i jemu nie zawsze było lekko. Nie jest w stanie go pokochać, ale może 

kiedy urodzi im się dziecko, połączy ich miłość do maleństwa? Bo Mali ani przez chwilę nie 
wątpiła, że zarówno Johan, jak i teściowie będą ubóstwiać dziecko, które się narodzi. 

Tyle  mogę  poświęcić,  myślała  oszołomiona  nową  sytuacją.  Pozwolę  im  kochać  swoje 

dziecko.  W  końcu  to  ono  zostanie  kiedyś  dziedzicem  Stornes,  mimo  że  tak  naprawdę  nie 
będzie miało do tego żadnych praw. 

A  jeśli  kiedyś  wyjdzie  na  jaw,  że  to  dziecko  Jo?  Na  myśl  o  tym  przeszedł  ją  dreszcz. 

Dobry Boże, spraw, by dziecko było podobne do mnie, modliła się desperacko. Niech nikomu 
nie przyjdzie do głowy, by podać w wątpliwość ojcostwo Johana. 

- Dlaczego  nic  nie  powiedziałaś?  -  zapytał  Johan  ponownie  i  troskliwie  pomógł  jej  się 

ułożyć w łóżku. 

-  Nie  byłam...  Chciałam  mieć  całkowitą  pewność  -  wyszeptała  Mali.  -  Wiedziałam 

przecież,  że  ty...  Uważałam,  że  nie  powinnam  ci  robić  przedwczesnych  nadziei  –  dodała  i 
zamknęła oczy. 

Kłamstwo jej doskwierało. Nie sądziła, że będzie sobie coś z tego robić, ale teraz czuła się 

po prostu okropnie. Johan nie zasłużył na to, myślała ze smutkiem. Tylko że teraz już na to za 
późno. Czasu nie da się cofnąć. Jedyne, co mogę zrobić, to postarać się być dla niego lepszą 
ż

oną. Pozwolę mu na radość i dumę z potomka. 

Johan  delikatnie  odgarnął  pozlepiane  potem  kosmyki  z  jej  czoła.  Nie  wiedziała,  że  jego 

dłonie potrafią dotykać z taką czułością. 

background image

-  Chyba  nie  czujesz  się  chora?  -  zapytał  z  lękiem.  -Chyba  wszystko...  wszystko  jest 

normalnie? - dodał z lekkim zakłopotaniem i poczerwieniał. 

-  Wszystko jest normalnie - odparła Mali cicho. - Możesz być spokojny. 
Ujęła  go  za  rękę  i  przyłożyła  do  swego  policzka,  a  potem  musnęła  wargami  spracowaną 

dłoń.  Nigdy  wcześniej  tego  nie  robiła,  nigdy  dobrowolnie  nie  okazała  mu  pieszczoty.  Gdy 
Johan  pochylił  się  i  ją  pocałował,  nie  odwróciła  głowy.  Nie  mogła  go  całkiem  odsunąć, 
dręczyło  ją  zbyt  duże  poczucie  winy.  Poza  tym  miała  nadzieję,  że  teraz,  by  nie  zaszkodzić 
dziecku, Johan pozostawi ją przez dłuższy czas w spokoju. 

Lepiej okazać mu więcej dobrej woli, pomyślała z bijącym sercem. 
Znów uderzyła ją myśl, że w życiu wszystko ma swoją cenę. 
Kiedy  po  równym  oddechu  poznała,  że  Johan  zasnął,  wysunęła  się  po  cichu  z  łóżka  i 

podeszła do okna. W wieczornym mroku zamajaczyły w oddali kontury drewnianej szopy. 

Co  ja  zrobiłam?  -  pomyślała  ze  strachem,  którego  powagę  dopiero  teraz  tak  naprawdę 

sobie uświadomiła. 

To dziwne, ale nie wpadło jej do głowy, że chwile przeżyte z Jo mogą mieć konsekwencje. 

W jego obecności właściwie w ogóle nie była w stanie jasno myśleć. 

Zresztą po wyjeździe wcale nie było lepiej, pomyślała z ironią. 
Miesięczne  krwawienia  pojawiały  się  u  niej  regularnie,  powinna  więc  już  dawno 

zrozumieć, że zaszła w ciążę. I nagle przepełniła ją wielka radość, że spodziewa się dziecka 
mężczyzny,  którego  kocha  ponad  wszystko  na  świecie.  Choć  postąpiła  niegodziwie  wobec 
prawowitego małżonka, który spał obok, wszystko w niej śpiewało z radości. 

-  Noszę pod sercem twoje dziecko, Jo - wyszeptała w nocny mrok. 
On nigdy nie spotka tego dziecka, ale ona będzie je kochała za dwoje. Odtąd już na zawsze 

będzie przy niej cząstka Jo, mimo że Mali będzie zmuszona posłużyć się kłamstwem i dzielić 
się dzieckiem z tymi, którzy uważać je będą za potomka rodu, krew ze swej krwi. 

Ale dam radę, pomyślała. Wreszcie życie nabrało sensu, teraz poradzę sobie ze wszystkim. 
W  tym  osobliwym  nastroju  ułożyła  się  wreszcie  do  snu.  Długo  tak  leżała  wpatrzona  w 

ciosane  belki  powały,  rozświetlone  księżycowym  blaskiem.  W  końcu  zasnęła  z  dłońmi 
ułożonymi na ciepłym płaskim brzuchu. 

 
ROZDZIAŁ 3. 
 
Kiedy  po  obiedzie  Johan  wziął  Mali  za  rękę  i  chrząknął,  by  zwrócić  na  siebie  uwagę,  w 

izbie powoli ucichły rozmowy. Wszyscy skierowali spojrzenia na niego i tę, która stała obok 
ze spuszczonym wzrokiem. 

Wielu zapewne zachodziło w głowę, co się święci, bo Johan już od rana promieniał niczym 

słońce.  Chodził  z  dumnie  uniesioną  głową  i,  co  nieczęsto  mu  się  zdarzało,  rozdawał  miłe 
słowa,  które  wprawiały  wszystkich  w  zdumienie.  Johan  bowiem  nie  należał  do  tych,  którzy 
odzywają się bez powodu. 

-  Zręczna  z  ciebie  dziewczyna,  Ane  -  rzekł,  kiedy  służąca  nalewała  mu  kawę  przy 

ś

niadaniu. - Zresztą Ingeborg także uwija się jak fryga. 

Ane  osłupiała  i  omal  nie  upuściła  mu  na  kolana  dzbanka  z  kawą.  Spłonęła  rumieńcem  z 

radości  i  niedowierzania,  bo  we  dworze  rzadko  słyszało  się  pochwały.  Co  się  dzieje  z  tym 
dziedzicem? Na ogól ciskał się po dworze jak wściekły byk, przynajmniej odkąd się ożenił. 
Tego dnia był jednak całkiem odmieniony. 

Może  nie  jest  jednak  taki  zły,  skoro  potrafi  się  uśmiechać  i  przyjaźnie  odnosić  do  ludzi, 

pomyślała Ane. Szkoda, że tak rzadko. 

Beret  także  spojrzała  na  Johana  badawczo,  a  u  nasady  jej  nosa  pojawiła  się  głęboka 

zmarszczka. 

-  Co jest? - zapytała podniesionym głosem. - Zjadłeś coś, co ci zaszkodziło? 

background image

Ale  Johan  tylko  się  uśmiechnął  i  wstał  od  śniadania,  a  kiedy  zniknął  w  drzwiach,  na 

twarzach wszystkich zagościła ciekawość. Nikt nie wiedział też, gdzie jest Mali. 

Przy obiedzie Johan posilał się z apetytem i pilnował, by półmiski wracały wciąż do Mali, 

która jednak nie wykazywała równej chęci do jedzenia. Grzebała sztućcami w talerzu i tylko 
raz po raz brała do ust jakiś kęs. 

-   Powinnaś  jeść,  chyba  rozumiesz  -  zwrócił  się  do  niej  przyjaźnie  Johan  i  poklepał  po 

dłoni. 

Mali  zaczerwieniła  się  po  cebulki  włosów,  a  pozostali  stołownicy  popatrzyli 

zaintrygowani.  Nie  słyszeli,  by  Johan  kiedykolwiek  zamienił  z  żoną  choć  słowo  przy  posił-
kach,  odkąd  ta  pojawiła  się  we  dworze.  Tymczasem  teraz  zdobył  się  nawet  na  czuły  gest 
wobec niej, a kiedy oboje wstali od stołu, chwycił Mali za rękę i odchrząknął znacząco. 

-   No  cóż,  chciałem  tylko  oznajmić,  że  czekają  nas  tu  we  dworze  wielkie  wydarzenia  - 

oświadczył i dumny rozejrzał się wokół. - Mali spodziewa się dziecka! Dziedzic Stornes jest 
w drodze. Przyjdzie na świat w okolicach kwietnia. Prawda? - zwrócił się do żony i objął ją 
ramieniem, a ona tylko skinęła głową, nie podnosząc wzroku. 

Na  krótką  chwilę  w  izbie  zaległa  kompletna  cisza,  a  twarze  zebranych  wyrażały 

prawdziwe zaskoczenie, ale zaraz potem wybuchła radość i gratulacjom nie było końca. Na-
wet Beret podeszła do małżonków i ściskając dłoń syna, popatrzyła nań ze łzami w oczach i 
rzekła: 

-  Ależ z was odmieńcy! Żeby nic wcześniej nie powiedzieć, gdy my tu wszyscy czekamy i 

czekamy... 

Rzuciła Mali wymowne spojrzenie. 
-   Dobrze  już,  dobrze  -  odparł  Johan  zakłopotany.  -  Chcieliśmy  po  prostu  być  pewni, 

prawda? Teraz już wiadomo, że dziedzic urodzi się w kwietniu. 

Nawet nie przyszło mu do głowy, że może urodzić się dziewczynka. 
Beret stała przed Mali trochę zakłopotana,  ale przemogła się i ją objęła.  Mali z wrażenia 

omal nie zemdlała. Nigdy nie przypuszczała, że teściowa ją kiedyś przytuli. Zawstydziła się, 
wiedząc,  że  radość  Beret  opiera  się  na  fałszywych  przesłankach,  i  jeszcze  bardziej 
poczerwieniała.  Nie  czuła  się  dobrze,  okłamując  ludzi,  z  którymi  mieszkała  pod  jednym 
dachem. 

-   Teraz,  moja  droga,  musisz  na  siebie  uważać  -  orzekła  Beret.  -  Odtąd  nie  będziesz 

wykonywać żadnych ciężkich prac. Nie pozwolę, by coś złego się stało naszemu przyszłemu 
dziedzicowi teraz, gdy wreszcie jest w drodze. 

Kiedy Mali podniosła wzrok, napotkała spojrzenie Siverta, które nabrało jakiegoś nowego 

blasku. Zabolało ją i zasmuciło, że robi głupca z tak dobrego człowieka. Babcia także wstała i 
przytuliła ją mocno, a kiedy już wypuściła z objęć, miała łzy w oczach. 

-  Co za radość!  - rzekła cicho.  - Wszyscy tu,  we dworze,  cieszymy się,  ale chyba Johan 

najbardziej. Zasłużył na potomka, chłopaczyna. 

W  izbie  huczało  od  głośnych  rozmów.  Mali  ujęła  dłoń  staruszki  i  przytuliła  mocno  do 

swego policzka. Nikt nie zwracał uwagi na te dwie kobiety, które dzieliła duża różnica wieku. 

-  Tak, zasłużył na potomka - odparła cicho Mali i dodała: - To jest i będzie jego dziecko. 

Wiesz o tym, babciu, prawda? 

Staruszka  nie  od  razu  odpowiedziała,  ale  pogłaskała  Mali  po  policzku  i  nachyliwszy  się, 

szepnęła jej do ucha: 

-  Tak, wiem. Nigdy nie pozwól na to, by miał choć cień wątpliwości, dziecino! 
Mali oblała się rumieńcem, ale babcia zdążyła się odwrócić i pokuśtykała w stronę drzwi. 
Pogłoska  o  tym,  że  w  Stornes  wreszcie  spodziewają  się  potomka,  rozeszła  się 

błyskawicznie.  Do  dworu  zaczęli  się  zjeżdżać  goście:  jedni,  by  życzyć  młodym  rodzicom 
szczęścia, inni spragnieni sensacji. Takie wrażenie miała przynajmniej Mali, gdy wypytywali 
ją o szczegóły i udzielali dobrych rad. Ona sama obyłaby się bez tego całego rozgardiaszu, ale 

background image

Johan  sprawiał  wrażenie,  jakby  nie  mógł  się  tym  wszystkim  nasycić.  Z  rozpromienioną 
twarzą  krążył  wśród  gości  dumny  jak  paw,  często  obejmował  Mali  ramieniem  w  obecności 
innych, jakby chciał ją osłonić. Pozwalała mu na to, starała się jak należy odgrywać swą rolę, 
choć przychodziło jej to z trudem. 

Dla Mali był to przedziwny czas oczekiwania. Przerażona i zrozpaczona wyrzucała sobie, 

ż

e oszukuje dobrych ludzi, zwłaszcza Siverta, choć i Johan, jej zdaniem, na to nie zasługiwał. 

Głównie jednak męczyła ją własna nieuczciwość. Nie powinna korzystać z tego, co jej się nie 
należy. Wychowała się w przekonaniu, że co innego być biednym, a co innego nieuczciwym. 

Często  myślała  o  tym,  że  nie  powinna  nadużywać  dobrej  woli  właścicieli  Stornes. 

Wszyscy, łącznie z Beret, chodzili koło niej, pilnowali, by nie dźwigała, aby się odpowiednio 
odżywiała  i  nie  zrywała  o  świcie.  Troszczyli  się,  by  miała  jak  najwięcej  spokoju.  Mali  nie 
przypuszczała nawet, że czas oczekiwania na przyjście na świat dziedzica Stornes wprowadzi 
tyle zmian w codziennym życiu we dworze. Wolałaby, aby nie robiono wokół jej ciąży tyle 
zamieszania, by nie pilnowano jej na każdym kroku, mimo że czyniono to w dobrej wierze. 
Choć  rozumiała  ich  intencje,  cała  ta  dobra  wola  i  troska  była  trudna  do  zniesienia.  Cichą 
radość,  którą  odczuwała  w  głębi  serca,  każdego  dnia  mąciła  świadomość,  że  wszystkich 
oszukała, i to w taki perfidny sposób. 

Zdarzało  się,  że  Mali  nie  spała  po  nocach,  rozważając,  czy  nie  powiedzieć  prawdy. 

Zastanawiała  się,  czy  tak  nie  będzie  lepiej,  zarówno  dla  niej  samej,  jej  nienarodzonego 
dziecka, jak i właścicieli Stornes. Ale w takich momentach wpadała w panikę. Uświadamiała 
sobie, jaki smutek, gorycz i nienawiść wywoła taka nowina, i wiedziała, że nie jest w stanie 
tego  udźwignąć.  Zresztą  konsekwencje  poniosłaby  nie  tylko  ona,  ale  i  jej  rodzina,  wreszcie 
nienarodzone  dziecko.  A  o  nim  musiała  teraz  myśleć  przede  wszystkim.  Gdyby  wyznała 
prawdę,  zostałaby  wyrzucona  wraz  z  dzieckiem  na  pastwę  losu.  I  choć  na  pewno  w  Buvika 
przygarnięto  by  ją  pomimo  hańby,  jaką  na  siebie  ściągnęła,  niełatwo  byłoby  jej  zapewnić 
dziecku godne życie. Do końca swych dni musiałaby cierpieć upokorzenie za to, że oddała się 
Cyganowi,  będąc  żoną  dziedzica  Stornes.  W  oczach  łudzi  nie  ma  gorszego  grzechu,  nigdy 
więc by jej to nie zostało zapomniane. 

W  takie  noce  przywoływała  wciąż  Jo,  zresztą  i  za  dnia  nie  opuszczały  jej  myśli  o 

ukochanym. Jednak w nocnej ciszy mogła się całkiem poddać tęsknocie, smutkowi i goryczy. 
Zaraz po wyjeździe Jo, Mali usiłowała wymazać go ze swej pamięci, bo każde wspomnienie 
wywoływało  w  niej  dotkliwy  ból.  Kiedy  jednak  zrozumiała,  że  te  cudne  chwile  przeżyte 
razem  przyniosły  owoc  i  że  to  Jo  jest  ojcem  dziecka,  które  Mali  nosi  pod  sercem, 
wspomnienia, tęsknota i miłość wybuchły w niej z nową silą i nie potrafiła prawie myśleć o 
niczym  innym.  Widziała  Jo  koło  siebie,  zarówno  we  śnie,  jak  i  na  jawie;  wspominała  jego 
cudowne oczy ze złotymi plamkami, jego  głos i  gorące, delikatne dłonie. Wszystko wróciło 
do  niej  z  taką  siłą,  że  czasami  pod  wpływem  owych  wspomnień  czuła  w  podbrzuszu  lepką 
wilgoć. 

Wciąż na nowo pytała samą siebie, czy nie powinna wyjechać wraz z Jo, choć przecież już 

wówczas,  gdy  ją  o  to  prosił,  wiedziała,  że  to  niemożliwe.  Tyle  że  wtedy  nie  miała  jeszcze 
pojęcia o dziecku. Czasami odzywał się w niej żal i udręka. Przecież Jo powinien pomyśleć o 
tym, że ich zbliżenia mogą mieć poważne konsekwencje. Nie powinien jej zostawić samej we 
dworze. Ale potem przypominała sobie, że przecież sama dokonała wyboru, bo Jo do samego 
końca błagał, by z nim wyjechała. A to, że nie dawał znaku życia, oznaczało, że dotrzymuje 
słowa, jakie na nim wymusiła. Czasami marzyła o tym, by wrócił, mimo że mu zakazała. By 
przybył  przystojny  i  silny  i  zabrał  ją  ze  sobą.  Zdjął  z  niej  wszelkie  troski,  położył  kres 
kłamstwom i upokorzeniom. Przytulił ją do siebie i powiedział, że należą do siebie. Budziła 
się  z  takich  snów  nieprzytomnie  szczęśliwa,  póki  nie  uświadomiła  sobie,  że  to  tylko  senne 
marzenia,  i  wtedy  znów  ogarniało  ją  rozgoryczenie.  Nawet  jeśli  Jo  nic  nie  wie  o  dziecku, 
myślała,  powinien  się  domyślić,  że  po  tym,  co  razem  przeżyli,  życie  z  Johanem,  każda 

background image

spędzona z nim noc, będzie dla niej piekłem. Przecież jej serce na zawsze należy do Jo! Jak 
może  więc  ją  skazywać  na  taką  udrękę  i  upokorzenie,  skoro  zapewniał  o  swoim  wielkim 
uczuciu? A może tylko jej się wydawało, że mówił o miłości? Może znalazł sobie już kogoś 
innego? 

Podczas ciemnych nocy zazdrość, przemieszana z tęsknotą i rozpaczą, powodowała ból w 

każdym skrawku ciała Mali. Jej myśli plątały się w kompletnym chaosie. Najczęściej wtedy 
nakrywała się kołdrą i płakała. 

   
Budziła  się  co  rano  zmęczona,  z  zaczerwienionymi  oczami.  Johan  otulał  ją  dokładnie 

futrzaną narzutą i patrzył na nią zatroskany. 

-  Czy  ci  czasem  coś  nie  dolega?  -  pytał  pełen  obaw.  Mali  tylko  kręciła  głową  i 

odpowiadała,  że  źle  spała,  co  zresztą  było  zgodne  z  prawdą.  Jakie  były  prawdziwe  powody 
bezsenności, nie wspominała. 

-  Poleż sobie jeszcze trochę - mówił Johan. - Zejdziesz, jak się lepiej poczujesz. Nie ma 

pośpiechu. 

Dobry Boże, myślała Mali zrozpaczona. Dlaczego nagle stał się taki miły i dobry? Byłoby 

jej łatwiej,  gdyby Johan pozostał draniem i brutalem, który  upokarzał ją  od poślubnej nocy. 
Starała się, jak tylko mogła, odwzajemnić troskę, jaką otaczał ją od chwili, gdy dowiedział się 
o jej ciąży, by w ten sposób uciszyć wyrzuty sumienia. On zaś przyjmował każdy jej uśmiech 
z blaskiem w oczach, wzruszony i szczęśliwy. 

Nie znając prawdy, przynajmniej nie cierpi, myślała Mali zmęczona. Przeciwnie, rozsadza 

go duma i radość, jak jeszcze nigdy dotąd. 

No  i  było  jeszcze  coś.  Johan  przestał  ją  zmuszać  do  zbliżeń,  co  go  z  pewnością  wiele 

kosztowało. Raz po raz pieścił jej pierś lub przytulał ją mocno i całował intensywnie, ale dalej 
się nie posuwał. Bał się histerycznie, że przez niego Mali mogłaby stracić dziecko. 

Mali  zaś  chętnie  utwierdzała  go  w  tym  przekonaniu,  mimo  że  dobrze  wiedziała,  iż 

małżeńskie  igraszki  nie  mogą  zaszkodzić  dziecku.  Tyle  przynajmniej  dowiedziała  się  z 
opowieści  innych  młodych  mężatek,  które  dzieliły  się  doświadczeniami  z  okresu  ciąży.  W 
większości  ich  mężowie  nie  trzymali  się  na  uboczu  i  dopiero  w  ostatnim  miesiącu 
powstrzymywali  się  od  współżycia.  A  niektóre  kobiety  przyznawały  z  rezygnacją,  że 
mężowie prawie do dnia porodu korzystali ze swych praw. Dla Mali zaś było wybawieniem, 
ż

e Johan w ogóle jej nie dotykał. 

Leżała przykryta po samą brodę w sypialni na cichym poddaszu i nasłuchiwała odgłosów 

jesiennego sztormu uderzającego z wielką silą w budynki dworu. Nie pozwolono jej pomagać 
przy  myciu  owiec,  a  tym  bardziej  nie  wolno  jej  było  się  schylać  przy  strzyżeniu. 
Uczestniczyła  jednak  w  uboju,  ale  musiała  przyrzec,  że  nie  będzie  dźwigać  nic  ciężkiego. 
Wzięła  też  tak  jak  zwykle  udział  w  odlewaniu  świec,  chociaż  Beret  pilnowała,  by  co  jakiś 
czas  odpoczywała.  Miała  więc  mniej  pracy  niż  zazwyczaj  i  czas  często  jej  się  dłużył. 
Postanowiła zająć się tkaniem. Wybrała się do babki Johana mieszkającej w oddzielnej części 
budynku,  do  której  przenosili  się  zawsze  gospodarze  po  przekazaniu  dworu  w  ręce  swoich 
następców. 

Siedząc przy krosnach, zastanawiała się, czy nie powinna porozmawiać z babcią i poradzić 

się, jak postąpić, ale nie mogła się na to zdobyć. 

Któregoś  popołudnia,  kiedy  razem  piły  kawę,  babcia  spojrzała  na  nią  nagle  i  zapytała 

cicho: 

-  Jak się czujesz, moje dziecko? 
Mali  natychmiast  się  zorientowała,  że  babcia  nie  pyta  o  ciążę,  lecz  po  prostu  ciekawi  ją, 

jak  się  jej  żyje  z  kłamstwem,  którego  się  dopuściła.  Mali  drżącą  ręką  odstawiła  filiżankę  i 
odważyła się spojrzeć w patrzące z powagą szare oczy staruszki. 

background image

- Wiesz, babciu, o wszystkim - powiedziała, szarpiąc nerwowo paznokieć. - Wiedziałaś to 

przez  cały  czas,  prawda?  Ale  przecież  nie  można  mieć  absolutnej  pewności!  Sypiam  w 
jednym łożu z Johanem od ponad roku i oczywiście wielokrotnie próbował... 

Oblała się rumieńcem i spuściła wzrok.  
Babcia przez chwilę się nie odzywała, ale wreszcie zapytała: 
-  Masz wątpliwości? 
Mali pokręciła głową w milczeniu, a do oczu napłynęły jej łzy. 
-  Nie,  chyba  nie.  Nigdy  jednak  nie  sądziłam,  babciu,  że  tak  się  stanie.  Spotkałam  Jo  w 

Gjelstad na krótko przed tym,  gdy zostało postanowione, że poślubię Johana. Wtedy nic się 
między  nami  nie  wydarzyło,  ale  czułam  coś...  -  Odetchnęła  głęboko  i  szlochając,  spojrzała 
staruszce w oczy. - Uwierz mi, że nie kłamię, mówiąc, że nie chciałam, by tak się stało. Ale 
kiedy Jo się tu pojawił i pozostał we dworze przez jakiś czas, to... - zamilkła i zasłoniła dłonią 
oczy. - Nie zrobiłam tego, by się zemścić na Johanie, babciu. To święta prawda. Ale to było 
coś... coś, nad czym nie potrafiłam zapanować. 

-  Tak,  widziałam  -  odparła  staruszka,  a  jej  spojrzenie  wyrażało  bezgraniczny  smutek.  - 

Zdziwiło  mnie  tylko,  że  nikt  inny  tego  nie  zauważył.  Ale  za  to  możemy  tylko  dziękować 
Bogu. Ja nie wyjawię nikomu tego, co wiem. Żywa dusza nie dowie się ode mnie prawdy. Bo 
co by z tego wyszło? Nigdy nie widziałam jeszcze Johana tak szczęśliwego i dumnego. Nie 
mogłabym  go  tego  pozbawić!  Choć  pragnęłabym  całym  sercem,  aby  to  było  jego  dziecko  - 
dodała cicho. - Jemu też nie dane było przeżyć zbyt wiele szczęścia w tym życiu. 

Przez chwilę zaległa między nimi cisza. 
-  Pamiętasz, jak ci kiedyś powiedziałam, że Johan nie potrafił zapanować nad uczuciami 

do ciebie? Dlatego musiał cię zdobyć za wszelką cenę, mimo że przekonywałam go, iż z tego 
będzie  tylko  nieszczęście?  Ale  to  było  silniejsze  od  niego.  Pamiętasz  moje  słowa?  - 
powtórzyła. 

Mali w milczeniu pokiwała głową. 
-  Wtedy chyba nie rozumiałaś, co to znaczy. Ale teraz już wiesz, jak to jest, gdy uczucia 

pozbawią  normalnego  człowieka  rozumu  i  zdrowego  rozsądku.  Kiedy  się  nie  kontroluje 
swoich  uczuć,  można  kogoś  mimowolnie  zranić.  Johan  uciekł  się  do  podstępu,  by  zdobyć 
kobietę, której pożądał nade wszystko. I skrzywdził ciebie. Uczynił to dlatego, że nie potrafił 
oprzeć się uczuciom, tak jak ty. 

Babcia poklepała drżącą rękę Mali, która skubała serwetę na stole. 
-  Proszę cię, Mali, zapamiętaj, że nie jesteś wcale lepsza od Johana. Już nie... 
Mali siedziała w milczeniu, a po policzkach płynęły jej łzy. Nie zgadzała się ze staruszką. 

Przecież  oddała  się  z  miłości  komuś,  kto  ją  równie  mocno  kochał.  Do  Johana  nigdy  nic  nie 
czuła  i  nie  sądziła,  by  go  choć  trochę  obchodziła.  Chciał  ją  tylko  posiąść  na  własność.  Jak 
można więc robić takie porównania? Miłość, której uległa, była miłością zakazaną, ponieważ 
oddała  się  Jo,  będąc  prawowitą  żoną  Johana.  Zgrzeszyła  świadomie,  ale  nic  nie  mogło  jej 
powstrzymać.  Może  więc  rzeczywiście,  uwzględniając  to  wszystko,  nie  jest  wiele  lepsza  od 
swego męża? 

-  Być może w tym, co mówisz, tkwi odrobina racji - odrzekła cicho. - Obiecuję, że będę o 

tym  pamiętać.  Wiesz,  że  nie  mogę  pokochać  Johana,  nigdy  nie  potrafiłam  obudzić  w  sobie 
gorącego  uczucia  do  niego.  Teraz  zaś  mam  pewność,  że  moją  największą  i  jedyną  miłością 
jest  Jo.  To  on  jest  mi  przeznaczony  tu  na  ziemi,  babciu.  Ale  jego  już  nigdy  więcej  nie 
zobaczę, a on nie wie o dziecku - dodała. - Tylko ty i ja znamy prawdę. 

Przez  chwilę  siedziały  w  milczeniu  zasłuchane  we  własne  myśli.  W  końcu  Mali 

wyprostowała się i ujęła dłoń staruszki. 

-  Od  teraz  postaram  się  być  lepszą  żoną  dla  Johana  -  dodała  i  wytarła  mokrą  twarz 

chusteczką,  którą  podała  jej  babcia.  -  Uczynię  wszystko,  co  w  mojej  mocy,  by  nasze 
wzajemne  stosunki  jakoś  się  ułożyły.  Dziecko,  które  się  urodzi,  będzie  wyłącznie  jego 

background image

dzieckiem.  Przynajmniej  tyle  jestem  Johanowi  winna,  skoro  to  dziecko  ma  odziedziczyć 
kiedyś Stornes. 

Stary stojący zegar wybił siedem razy. Za oknami było ciemno jak w nocy, deszcz siekł o 

szyby. 

-  A może lepiej, żebym wyznała całą prawdę, babciu? - zapytała nieoczekiwanie Mali. - 

Myślałam o tym... 

-  Nie,  ta  prawda  zraniłaby  boleśnie  wielu  niewinnych  i  obudziła  nienawiść  trudną  do 

stłumienia w przyszłości - odparła cicho babcia. - Przez chwilę bałam się, że uciekniesz z tym 
Cyganem. Cieszę się, że tego nie zrobiłaś, ale wiem, że nie będzie ci lekko, dziecko. Nigdy 
nie  jest  dobrze,  gdy  życie  i  przyszłość  buduje  się  na  kłamstwie  i  zdradzie.  A  ty  będziesz 
musiała zataić przed dzieckiem, kim ono jest naprawdę. Przyjdzie ci dźwigać ciężkie brzemię 
w całkowitej samotności. Ale to pewnie kara... 

-  Czasami mi się wydaje, że nie dam rady - wyszeptała Mali udręczona. - Tęsknię za Jo i 

boję  się,  że  ktoś  odkryje  prawdę.  Poza  tym  dręczą  mnie  wyrzuty  sumienia,  że  oszukuję 
dobrych ludzi. Nie chciałam tego, babciu. Uwierz mi! 

Staruszka kiwała się na fotelu zapatrzona gdzieś w dal. 
-  Wierzę, że nie zrobiłaś tego celowo, Mali, bo nie jesteś złym człowiekiem. Po prostu ty 

także  nie  potrafiłaś  zapanować  nad  uczuciami.  Będziesz  więc  musiała  wziąć  swój  krzyż  i 
nieść  go  przez  życie  najlepiej,  jak  potrafisz,  dziecino.  I  nie  ma  co  o  tym  więcej  mówić.  To 
cena za miłość, której posmakowałaś tylko odrobinę. Nie możesz być z tym, którego kochasz. 
Może to dla ciebie najcięższa kara... 

Mali wstała, powoli prostując kręgosłup, który jej trochę dokuczał ostatnimi czasy. 
-  Tak,  dla  mnie  to  największa  kara  -  powiedziała  i  mijając  staruszkę,  pogłaskała  ją  po 

policzku. - Moje życie bez niego nie jest pełne. 

-  Wszystko ma swoją cenę, dziecino - powiedziała powoli babcia. 
Mali  przyjęła  jej  słowa  w  milczeniu,  bo  aż  nazbyt  dobrze  poznała  ich  sens.  Po  cichu 

zamknęła za sobą drzwi i odeszła. 

 
ROZDZIAŁ 4. 
  
Wielkimi krokami zbliżało się Boże Narodzenie. 
Za  dnia  Mali  często  siedziała  przy  wełnie  i  grępli.  Tego  roku  udało  się  pozyskać 

wyjątkowo dużo wełny, więc zapewne jeszcze długo po świętach będzie z nią dużo roboty, bo 
choć  i  w  tym  roku  kobiety  zbierały  się,  by  wspólnie  czyścić  i  wyczesywać  włókna,  wciąż 
jeszcze  pozostało  wiele  worków  niezgręplowanej  wełny.  Kiedy  nadeszła  pora  wypieków, 
Mali  z  zapałem  zabrała  się  do  tej  pracy.  Brzuch  miała  dość  duży  i  Beret  już  nie  raz 
zastanawiała się głośno, czy czasem nie urodzą się bliźniaki. Mali wiedziała, że teściowa jest 
w błędzie, i nawet powiedziała jej, że zadowolą się jednym dzieckiem. 

-  W  takim  razie  będzie  to  silny  chłopak  -  mówiła  Beret,  przyglądając  się  synowej 

dokładnie. - Jak na czwarty miesiąc masz spory brzuch, wyczuwasz już ruchy dziecka? 

Mali  pokiwała  głową.  Oczywiście,  że  dziecko  poruszało  się  już  w  jej  brzuchu,  chociaż 

nikomu  o  tym  nie  powiedziała.  Zresztą  po  raz  pierwszy  poczuła  ruchy  niedawno.  Któregoś 
wieczoru leżała, nie mogąc zasnąć, i nagle odniosła wrażenie, że w jej ciele nagle zatrzepotał 
skrzydłami jakiś przerażony ptaszek. Z początku nie zorientowała się, co to, ale po kolejnym 
takim  wrażeniu  zrozumiała,  że  poruszyło  się  w  niej  dziecko.  Delikatnie  ułożyła  dłonie  na 
brzuchu,  czujna  i  rozbudzona.  Raz  za  razem  wyczuwała  te  dziwne  miękkie  ruchy  w 
podbrzuszu.  Leżała  w  nabożnym  skupieniu,  wzruszona  pierwszym  spotkaniem  z 
maleństwem.  Rozsadzało  ją  uczucie  szczęścia  zabarwione  smutkiem  i  tęsknotą  za  tym,  z 
którym  powinna  dzielić  tę  chwilę,  za  Jo.  Gdyby  tu  był,  chwyciłaby  jego  dłoń  i  położyła  na 
swoim brzuchu, aby i on poczuł istotę, której dał życie. Ale Jo nie było przy niej, a obok spał 

background image

twardo  Johan.  Nie  wpadło  jej  do  głowy,  by  budzić  męża,  by  i  on  mógł  uczestniczyć  w  tym 
niezwykłym przeżyciu. 

   
Tuż  przed  świętami  Bożego  Narodzenia  rozsuwane  łoże  w  sypialni  na  poddaszu  zostało 

zsunięte  na  pojedyncze  łóżko,  by  zrobić  miejsce  na  nowe,  które  ustawiono  wzdłuż  drugiej 
ś

ciany.  Obowiązywał  taki  zwyczaj,  że  kiedy  kobieta  była  w  zaawansowanej  ciąży, 

małżonkowie przenosili się do oddzielnych łóżek. Mali z utęsknieniem czekała na ten dzień, 
ale nie miała odwagi o nim przypominać. Tak więc właściwie temat ten podjęła Beret. 

- Najwyższy czas, żeby Mali przeniosła się do swojego łóżka - powiedziała któregoś dnia. 

- Taka się zrobiła wielka, że w waszym małżeńskim łożu jest jej pewnie za ciasno. 

Chyba jeszcze nigdy Mali nie czuła większej wdzięczności wobec teściowej, zwłaszcza że 

gdy  Beret  coś  postanowiła,  to  nie  trzeba  było  długo  czekać  na  efekty.  Już  po  tygodniu  do 
sypialni  zostało  wniesione  świeżo  wyszorowane,  pachnące  czystością  łóżko  ze  świeżą 
pościelą i dużym futrzanym nakryciem, którym można było się dodatkowo dogrzać, jeśli pod 
samą kołdrą było zbyt chłodno. 

Nie tylko z powodu ciasnoty małżonkowie przenosili się do oddzielnych łóżek. Dziecko po 

urodzeniu  spało  zazwyczaj  z  matką.  Było  to  wygodne  przy  karmieniu  piersią,  a  poza  tym 
niemowlę potrzebowało matczynego ciepła, by nie marznąć na zimnym poddaszu. 

Maleństwo  często  spało  z  matką,  póki  ta  nie  rodziła  kolejnego  dziecka.  W  niektórych 

małżeństwach  trwało  to  tylko  rok,  w  innych  dziecko  czasem  dopiero  w  wieku  dwóch  lat 
dostawało  swoje  łóżeczko.  Mali  nie  miała  pojęcia,  jak  długo  jej  dziecko  będzie  z  nią  spało, 
nie  wierzyła  jednak,  że  młodsze  rodzeństwo  odbierze  miejsce  pierworodnemu.  Mali  była 
prawie pewna, że Johan z jakichś powodów nie może mieć dzieci. Ale o tym nie zamierzała 
nikomu mówić. Pogodziła się z tym, że będzie miała tylko jedno dziecko. 

We  dworze  była  też  kołyska,  która  miała  być  używana  za  dnia  na  dole  w  izbie,  tak  by 

zawsze  ktoś  miał  niemowlę  na  oku.  Beret  już  ją  wyszykowała,  choć  Mali  uważała,  że to za 
wcześnie.  Wolała  nie  kusić  losu.  Zdarzało  się  przecież,  że  nawet  bardziej  zaawansowane 
ciąże kończyły się tragicznie. W okolicy, z której pochodziła Mali, nie było w zwyczaju robić 
tak wielkich przygotowań z wyprzedzeniem, by, jak mówiła jej matka, nie zapeszyć. Dopiero 
tuż przed rozwiązaniem szykowano wyprawkę. 

Mali  nie  miała  pojęcia,  czy  Beret  zna  te  przesądy,  ale  nawet  jeśli,  to  najwyraźniej  nie 

zamierzała  się  nimi  kierować.  Nazbyt  była  przejęta  faktem,  że  oto  wreszcie  nastąpi 
przedłużenie rodu. Rozkwitła i promieniała tak, jakby to ona miała powić dziecię. Wprawdzie 
nadal  nie  potrafiła  ukryć,  że  wolałaby,  aby  za  to  wielkie  wydarzenie  odpowiedzialna  była 
kobieta wyższego urodzenia, ale Mali nie brała sobie tego już tak bardzo do serca. Nie był to 
jej  pomysł,  aby  poślubić  dziedzica  Stornes.  Od  samego  początku  wiedziała,  że  jej  ubogie 
pochodzenie  sprawiać  będzie  jedynie  kłopoty.  Osoby  pokroju  Beret  Stornes  do  tych  spraw 
przywiązują  duże  znaczenie.  Wymarzyła  sobie  zapewne,  że  kobieta,  która  da  synowi 
potomka,  będzie  mu  równa  urodzeniem.  Tymczasem  Johan  uparł  się,  by  poślubić  Mali,  i 
Beret musiała się w końcu z tym pogodzić, choć, co zrozumiałe, starała się za wszelką cenę 
nie dopuścić do tego mezaliansu. Na decyzji Mali zaważyła obietnica pokrycia długów jej 
rodziny  i  wykupienia  gospodarstwa.  Zgodziła  się  więc  na  to  małżeństwo,  a  właściwie 
sprzedała się ze względu na najbliższych. 

Wszyscy zauważyli, że Beret bardzo zmieniła swój stosunek do synowej, gdy ta zaszła w 

ciążę. 

Mali nie miała co włożyć na siebie, bo nie mieściła się w żadne swoje odświętne ubrania. 

Johan zatroszczył się o tkaninę na nową luźną suknię odcinaną pod biustem. 

-  Niepotrzebnie  -  protestowała  Mali,  gdy  Johan  wrócił  z  piękną  wełnianą  tkaniną  w 

kolorze  niebieskim.  -  Przecież  mogę  sobie  przerobić  spódnicę  i  na  to  włożyć  odświętną 
bluzkę. 

background image

-   Powinnaś  mieć  elegancką  suknię.  Stać  mnie  na  to,  by  moja  ciężarna  żona  włożyła  coś 

nowego,  wiesz  -  odpowiedział  Johan  zakłopotany,  nie  odrywając  od  niej  oczu,  i  dodał 
nieporadnie:    -  Chcę,  by  wszyscy  zobaczyli,  że  wciąż  jesteś  najpiękniejszą  kobietą,  mimo 
błogosławionego stanu. 

Mali poczerwieniała wzruszona. Nie wiedziała, jak reagować na komplementy męża. 
-   Bardzo  ci  dziękuję  -  odparła  cicho  i  uścisnęła  mu  pośpiesznie  dłoń.  -  Tkanina  jest 

niezwykle piękna. 

   
Poprzednie  święta  Bożego  Narodzenia  Mali  wspominała  z  niechęcią.  Były  to  pierwsze 

ś

więta spędzane poza domem, usychała więc z tęsknoty za najbliższymi. Z trudem udało jej 

się  przetrwać  wieczór  wigilijny.  Stoły  były  suto  zastawione,  przepiękna  choinka  ze 
ś

wiatełkami  stanowiła  widok  sam  w  sobie,  a  zapachy  przypominały  te  z  rodzinnego  domu, 

jednak atmosfera była bardzo napięta. 

Tym razem święta upłynęły w milszym nastroju. Mali przeforsowała swoją wolę i również 

w tym roku kilka dni przed wigilią pojechała do domu, do Buvika.  

Johanowi nie bardzo się to podobało, a Beret uznała, że Mali zwariowała. 
- W środku zimy wybierać się w twoim stanie saniami w tak daleką drogę! - pomstowała. 

Ale  Mali  postawiła  na  swoim.  I  chociaż  towarzyszył  jej  Johan,  spędziła  bardzo  przyjemny 
dzień  w  rodzinnym  domu.  Cieszyła  się  jak  dziecko,  że  może  im  zawieźć  wielki  kosz  z 
jedzeniem  i  obdarować  wszystkich  prezentami.  Mama  promieniała  i  głaskała  jej  okrągły 
brzuch, uśmiechając się z dumą, a Mali przyszło na myśl, że pod tym względem przypomina 
Beret. 

Mama  nie  rozumiała,  że  życie  córki  w  Stornes  nie  jest  usłane  różami,  ale  Mali  nie 

zamierzała jej tego uświadamiać. 

No a potem nadeszła wigilia w Stornes. Kiedy Mali pojawiła się w izbie w swojej nowej 

odświętnej sukni, zauważyła w oczach Johana błysk podziwu. 

-  Proszę, proszę - odezwała się Beret, patrząc na synową. - W takiej pięknej sukni można 

się pokazać w święta! 

Mali zrozumiała, że w ustach teściowej to największy komplement, uśmiechnęła się więc 

leciutko.  Przeglądała  się  na  górze  w  lustrze  i  dobrze  widziała,  że  w  nowym  stroju  wygląda 
bardzo korzystnie. Należała do tych kobiet, które w błogosławionym stanie pięknieją. Włosy 
miała  lśniące,  a  cerę  gładką  jak  jedwab.  Poza  tym  zauważyła  w  swoich  oczach  osobliwe 
skupienie. Gdy tak zerkała na swe odbicie, poczuła, jak zalewa ją fala tęsknoty za Jo. 

To  on  powinien  być  teraz  na  dole  i  czekać  na  nią.  Poczuła,  jak  ściska  ją  w  gardle,  a  do 

oczu  napłynęły  łzy.  Otrząsnęła  się  jednak  pośpiesznie,  uniosła  dumnie  głowę  i  zeszła  po 
schodach w dół. 

-  Dziedzic Stornes będzie miał piękną mamę - oświadczył Sivert i uśmiechnął się ciepło. - 

A do tego, co najważniejsze, pracowitą i dobrą. Będziesz wspaniałą matką, Mali. Jestem tego 
pewien. 

Mali  wydawało  się,  że  nie  zasługuje  na  tyle  ciepłych  słów,  choć  sprawiły  jej  wiele 

przyjemności.  Zwłaszcza  ceniła  sobie  to,  co  powiedział  Sivert,  którego  darzyła  głębokim 
szacunkiem i miłością. 

Już  na  wstępie  nastrój  wieczoru  był  więc  bardzo  miły,  i  wigilia  upłynęła  w  zgodzie  i 

spokoju.  Sivert  odczytał  fragment  Ewangelii  o  narodzeniu  Chrystusa,  potem  zasiedli  do 
wieczerzy,  a  w  końcu  obdarowali  się  prezentami.  Był  taki  zwyczaj,  że  każdy  musiał  dostać 
paczkę.  Mali  przygotowywała  prezenty  przez  całą  jesień.  Uszyła  odświętną  koszulę  dla 
Johana, utkała bieżnik dla Beret i Siverta i piękną makatę dla babci z wyhaftowanym tekstem 
modlitwy Ojcze nasz. 

Od Johana dostała gruby srebrny łańcuszek z otwieranym medalionem, w środku którego 

można  było  umieścić  fotografię.  Położyła  go  sobie  na  kolanach  zakłopotana.  Wolałaby  nie 

background image

dostawać od męża żadnych kosztownych podarków, bo na nie nie zasłużyła. Ponieważ jednak 
Johan  o  tym  nie  wiedział,  podziękowała  mu  najpiękniejszym  uśmiechem  i  na  moment 
dotknęła jego dłoni. 

-  Pozwól,  że  ci  pomogę  -  odezwał  się  Johan  pełen  zapału  i  wziął  do  ręki  naszyjnik.  - 

Dostałaś go po to, żeby nosić, a nie odkładać na bok. 

Mali siedziała sztywno, jakby bała się poruszyć, podczas gdy mąż zawieszał ozdobę na jej 

szyi. Ciepłą dłonią musnął niby przypadkiem jej kark, aż Mali przeszedł dreszcz. 

Ż

eby  tylko  nie  pił  za  dużo  tego  wieczoru,  pomyślała,  zdjęta  nagłym  lękiem.  Bała  się,  że 

Johana  najdzie  ochota  na  amory  po  powrocie  do  sypialni,  ale  zaraz  odrzuciła  od  siebie  tę 
obawę. Skoro do tej pory trzymał się z boku, to tym bardziej nie tknie jej w wieczór wigilijny. 
Jej ciąża była już bardzo widoczna, a Johan panicznie bał się o swojego potomka. 

Kiedy  wreszcie  zmęczona  i  z  bólem  w  krzyżu  ułożyła  się  w  łóżku,  sen  nie  chciał  na  nią 

spłynąć.  Wpatrywała  się  w  księżycowy  blask  migający  na  belkach  powały,  a  myśli  jej 
ulatywały do Jo. Gdzie i z kim spędził ten wigilijny wieczór? Kto go obdarował prezentami? 
Czy  on  także  przygotował  podarki?  Znów  poczuła  ukłucie  zazdrości  i  niepewność.  Czy  Jo 
myślał o niej tego wieczoru, czy też o niej zapomniał? Obracała na palcu obrączkę od niego, a 
jej serce przepełniała tęsknota i miłość. 

Dobry Boże, myślała, czując napływające do oczu łzy. Czy nigdy nie odzyskam spokoju? 

Powoli podniosła dłoń do ust i delikatnie pocałowała srebrną obrączkę. 

- Kocham cię, Jo - wyszeptała w nocny mrok. - Nie zapominaj o mnie! 
   
Tradycyjnie  już  mieszkańcy  położonych  po  sąsiedzku  czterech  dużych  dworów  spotykali 

się w drugi dzień świąt. Tego roku przyjęcie urządzali mieszkańcy Granvold. Ostatnio stałym 
tematem rozmów był oczekiwany  w Stornes potomek. Mali siedziała nieswojo wśród  gości, 
czując  na  sobie  ciekawskie  spojrzenia.  Za  to  Johan  był  w  swoim  żywiole,  a  jego  matka 
wydawała się dużo bardziej rozmowna niż kiedykolwiek. 

Mali  męczyło  to,  że  znalazła  się  w  centrum  zainteresowania  i  że  wszyscy  o  niej 

rozmawiają, nie czuła się jednak odtrącona. W ciągu tego z górą roku od jej przeprowadzki do 
Stornes poznała wielu ludzi, których sobie ceniła, choć z nikim się bliżej nie zaprzyjaźniła, w 
obawie, by nie wyszło na jaw, jak źle układają się stosunki między nią a Johanem. 

Podobnie  jak  w  Stornes,  również  w  Granvold  i  Oppstad  były  młode  gospodynie.  Obie 

urodziły dzieci zaraz po ślubie, nie szybciej jednak, niż nakazuje przyzwoitość, a w Granvold 
przyszło  na  świat  już  nawet  drugie  maleństwo.  Jedynie  spadkobierca  dworu  Innstad  nie 
znalazł sobie jeszcze żony, ale krążyły pogłoski, że i on jest już zaręczony. 

Bengt  Innstad  był  wyjątkowo  przystojnym  mężczyzną.  Mali  wydawał  się  aż  nazbyt 

urodziwy  z  tymi  szafirowymi  oczami  okolonymi  długimi  ciemnymi  rzęsami.  Pomimo  tak 
pięknych rysów Bengt nie był bynajmniej zniewieściały. Mali uśmiechnęła się pod nosem, że 
ktoś mógłby  choćby  przez chwilę nabrać takiego podejrzenia. Nie... trudno sobie wyobrazić 
bardziej męskiego młodzieńca niż barczysty Bengt Innstad! 

Dochodziły  słuchy,  że  straszny  z  niego  podrywacz.  Trudno  się  dziwić,  że  dziewczęta 

zakochiwały  się  i  marzyły,  by  dzielić  z  nim  życie.  W  końcu  dziedzic  Innstad  miał  nie  lada 
pozycję. Ale on żadnej, przynajmniej do tej pory, nie traktował poważnie. Mali domyślała się, 
ż

e  wybranka  Bengta  nie  jest  byle  kim.  Dziewczyna  pochodziła  z  wielkiego  dworu  w 

sąsiedniej wsi. 

-   No  tak,  w  następne  święta  Bożego  Narodzenia  przybędzie  w  naszym  gronie  jeszcze 

jedna młoda gospodyni - powiedziała Ragna Granvold. 

Trzy młode żony siedziały razem na uboczu i popijały kawę. 
-  Jego  przyszła  małżonka  ma  na  imię  Eline  -  ciągnęła  Ragna,  obrzucając  pośpiesznym 

spojrzeniem Bengta. - Ale coś mi się zdaje, że on nie jest zbyt zachwycony zaaranżowanym 
związkiem. Nie śpieszy mu się chyba do małżeńskich okowów. 

background image

-  Wątpię,  czy  porzuci  dotychczasowy  tryb  życia  -  wtrąciła  Lisbeth  Oppstad,  energicznie 

unosząc brodę. - Słyszałam, że on wcale tej Eline nie chce, ale uległ woli ojca. Trygve Innstad 
nie  należy  do  tych,  z  którymi  można  się  spierać,  jeśli  sobie  coś  postanowią.  Bengtowi 
przyjdzie się więc ożenić z Eline, czy tego chce, czy nie. Ta dziewczyna ma wnieść znaczny 
posag, który zapewne przesądził o małżeństwie. 

Nie będę już jedyną we wsi, o której zamążpójściu zadecydował handel - pomyślała Mali. 

Współczuła  serdecznie  tej  Eline,  choć  jej  wcale  nie  znała.  Jeśli  to  prawda,  że  Bengt  jej  nie 
kocha, to czeka ją smutne życie. 

   
Rodzina Stornesów zaprosiła wszystkich na przyjęcie w okresie między Nowym Rokiem a 

ś

więtem  Trzech  Króli.  Tradycyjnie  przy  takich  uroczystościach  otwierano  podwoje 

ś

wiątecznej izby. Na wiele dni wcześniej zaczynano w niej palić, aby wygonić z wnętrza i z 

mebli  chłód.  W  okresie  świątecznym  na  niczym  nie  skąpiono,  zwłaszcza  gdy  tak  jak  w 
Stornes, nie trzeba było wiązać końca z końcem. 

Mieszkańcy Gjelstad przybyli w dwoje sań, Oddleiv i Ruth w jednych, a ich trzej synowie 

w drugich. Z pewnością zmieściliby się w jednych, ale chyba chcieli się pokazać. 

Mali źle się czuła w dni poprzedzające przyjęcie. Od śmierci Kristine nie spotkała nikogo z 

Gjelstad  i  nie  miała  pojęcia,  czy  zdobędzie  się  na  to,  by  podać  rękę  tamtejszemu 
gospodarzowi. 

Ś

mierć Kristine wywołała naturalnie wielkie poruszenie, ale plotki szybko ucichły. Biedna 

służąca,  na  tyle  głupia,  że  dała  się  zwabić  jakiemuś  mężczyźnie  na  siano,  nie  była  wielką 
sensacją.  Ludzie  szeptali,  że  to  wstyd  i  hańba,  mając  oczywiście  na  myśli  nieszczęsną 
dziewczynę. Na domiar złego nikt nie wątpił, że usiłowała pozbyć się dziecka, co ostatecznie 
zniszczyło jej reputację. I tak oprócz żałoby po stracie córki jej szarzy i szpetni rodzice znosić 
musieli niemą pogardę ze strony miejscowych hipokrytów, którzy szeptali z oburzeniem, że 
rozpustę  wynosi  się  z  domu.  Na  skromny  pogrzeb  przybyli  tłumnie  ciekawscy,  którzy  bez 
skrupułów wlepiali wzrok w siedzących w kościelnej ławce zapłakanych biedaków, mając się 
za  kogoś  lepszego.  Mali  pomyślała  z  goryczą,  że  niejeden  wpadłby  w  osłupienie,  gdyby  się 
dowiedział, kto siłą zaciągnął Kristine na siano i ją tam brutalnie zgwałcił! Kristine nigdy się 
ź

le  nie  prowadziła,  stała  się  ofiarą  pozbawionej  skrupułów  bestii!  Czasami  odzywały  się  w 

Mali  wyrzuty  sumienia,  że  nie  powiedziała  tego,  co  wie.  Zapewne  była  jedyną  osobą,  która 
znała  całą  prawdę.  Kto  by  jej  jednak  uwierzył?  Kristine  nie  żyła,  nie  można  więc  było  już 
niczego  udowodnić.  Mali  uznała  więc,  że  lepiej  będzie  milczeć,  zresztą miała  swoją  własną 
tajemnicę, której musiała strzec... 

Powoli przyjęcie rozkręciło się na dobre. Stoły uginały się pod ciężarem tłustego jadła, a 

goście  raczyli  się  mocnymi  trunkami.  Beret  udawała,  że  nie  widzi,  iż  Sivert  i  Johan  bez 
przerwy  wznoszą  toasty  z  gospodarzem  z  Gjelstad,  chociaż  dyskretnie  starała  się  spowolnić 
tempo.  Synowie  Gjelstada  także  zdrowo  pociągali.  Mali  zauważyła,  że  jedynie  najmłodszy 
nie przyłączył się do tej kompanii. 

Przyjrzała  mu  się  ukradkiem.  Havard  Gjelstad  nie  był  podobny  do  swojego  ojca  ani  z 

wyglądu, ani z charakteru. Wysoki, silny młodzieniec, mniej więcej w tym samym wieku co 
ona, miał jasne włosy. Niesforna grzywka wciąż opadała mu na czoło, a uśmiech miał w sobie 
chłopięcy  wdzięk.  Kiedy  się  śmiał,  w  jego  ciemnoniebieskich  oczach  pojawiał  się  blask. 
Spośród  trzech  synów  Gjelstada  Mali  najbardziej  lubiła  właśnie  Havarda.  Wydawał  się  taki 
otwarty i bezpośredni i traktował wszystkich z szacunkiem, także służące. 

Tej  cechy  z  pewnością  nie  odziedziczył  po  swoim  ojcu,  pomyślała  Mali,  posyłając 

właścicielowi  Gjelstad  pełne  pogardy  spojrzenie.  Już  dawno  powinien  przestać  pić,  ale 
ostrożne  napomknienia  żony,  by  trochę  przystopował,  kwitował  lekceważącymi 
komentarzami. 

background image

- Baby nie powinny się wtrącać do nie swoich spraw - wybełkotał pijackim głosem i nalał 

sobie  znowu  kieliszek  do  pełna.  -  Baby  są  od  tego,  by  pilnować  domu  i zadowalać  męża  w 
łóżku.  To  cala  ich  robota.  Poza  tym  mają  milczeć  i  być  posłuszne.  Prawda,  Johan?  - 
uśmiechnął się i błędnym wzrokiem spojrzał na męża Mali. 

Johan  nie  odpowiedział.  Czerwony  jak  burak  unikał  spojrzenia  Mali.  Beret  zaś  zręcznie 

skierowała  rozmowę  na  inne  tory,  ale  jej  zaciśnięte  w  wąską  kreskę  usta  wyrażały 
dezaprobatę. Mali zauważyła, że Havard patrzy na ojca z potępieniem. 

On  tak  by  nigdy  nie  powiedział,  pomyślała  Mali,  nie  wiedząc  nawet,  skąd  czerpie  tę 

pewność. 

Mali udała się do spiżarni, żeby dołożyć ciasta na półmisek, gdy nagle w przejściu pojawił 

się właściciel Gjelstad, który musiał wyjść za potrzebą. 

-  Tak, tak, Mali - wybełkotał, wlepiając w nią przekrwione oczy. - Ty to wiedziałaś, jak 

się urządzić! Taka nędzarka jest teraz młodą gospodynią w Stornes. No cóż, wystarczy ładna 
buzia, by zawrócić w głowie skądinąd mądremu chłopu! 

Ledwie  trzymał  się  na  nogach,  podpierał  się  ściany,  by  nie  upaść.  Nagle  złapał  Mali  i 

przyciągnął ją mocno do siebie, usiłując pocałować. Owionął ją odór wódki. Skąd wzięła siły, 
nie  miała  pojęcia,  ale  odepchnęła  go  mocno,  tak  że  stracił  równowagę  i  upadł  ciężko  na 
podłogę. 

-  Ty łajdaku! - warknęła cicho. - Być biednym to nic w porównaniu z tym, kim ty jesteś, 

gnido  w  ludzkiej  postaci,  bez  krzty  przyzwoitości!  Wiedz,  że  rozmawiałam  z  Kristine  w 
zeszłe święta. To ty ją zabiłeś, kanalio! Wziąłeś ją gwałtem i spłodziłeś jej dziecko. Nie myśl, 
ż

e tego nie wiem! 

Gjelstad  z  trudem  się  podniósł  i  dysząc  ciężko,  stanął  przed  Mali.  Z  jego  oczu  ziała 

nienawiść. 

-  Kiedyś zamknę ci gębę - odezwał się cicho. - Bo zdaje się, że i ty nie jesteś taka święta, 

jaką udajesz, zarozumiała kobyło! 

Mali  ominęła  go  i  weszła  do  izby,  zatrzaskując  za  sobą  drzwi  prosto  w  twarz  pijakowi, 

który ruszył za nią. Dyszała ciężko, a ręce jej się trzęsły. Ten mężczyzna nie pierwszy raz ją 
nagabywał. Był groźnym wrogiem. Z radością zniszczyłby ją, gdyby tylko mógł. Przeraziło ją 
to, co powiedział. Czyżby coś wiedział? 

Muszę mieć się na baczności, pomyślała Mali. Zwłaszcza w obecności tego typa! 
 
ROZDZIAŁ 5. 
  
Mali przytyła bardziej, niż przypuszczała, i pod koniec ciąży czuła się jak cielna krowa z 

nabrzmiałymi  wymionami,  które  miały  napełnić  się  mlekiem.  Johan  spoglądał  na  nią  ze 
zdumieniem, ale też z nieskrywanym zachwytem. 

-  Jesteś  taka  śliczna  -  powiedział  któregoś  wieczoru,  kiedy  przed  pójściem  spać  stała  i 

rozczesywała  włosy.  -  Jeszcze  nigdy  nie  widziałem  równie  pięknej  kobiety  na  krótko  przed 
porodem. 

Mali  spłonęła  rumieńcem,  speszona  niekłamanym  uwielbieniem  męża.  Im  bliżej 

rozwiązania,  tym  bardziej  nasilał  się  jej  strach.  A  jeśli  dziecko  wyglądem  różnić  się  będzie 
tak bardzo, że wszyscy nabiorą podejrzeń? Nie wiedziała nic o rodzinie Jo. Słyszała tylko, że 
Cyganie  są  ludem  wędrownym.  Przybyli  z  dalekiego  Południa,  ale  po  drodze  dołączali  do 
nich  najróżniejsi  wędrowcy:  ludzie,  którzy  żyli  wcześniej  w  niewoli  i  nędzy  i  postanowili 
szukać  szczęścia  i  wolności  razem  z  barwnym  taborem.  A  jeśli  pochodzenie  Jo  zaważy  na 
urodzie  dziecka?  Jeśli  wszyscy  się  domyślą,  że  coś  z  dziedzicem  Stornes  jest  nie  tak,  jak 
powinno... 

background image

Mali  czepiała  się  nadziei,  że  dziecko  będzie  podobne  do  niej.  Jeśli  zaś  odziedziczy  ów 

szczególny kolor oczu Jo, Mali powie, że takie same oczy miała także jej prababka. Nikt tego 
nie sprawdzi, bo prababcia nie żyła już od wielu lat. 

Mali nie spała po nocach i modliła się do Boga, w którego przestała wierzyć. Modliła się, 

by  dziecko  swoim  wyglądem  nie  wzbudziło  podejrzeń.  Prosiła  o  to  nie  przez  wzgląd  na 
siebie, lecz na maleństwo. 

Wieczorami  często  siedziała  z  robótką  w  ręku;  szyła  kaftaniki  i  pieluszki  dla  dziecka, 

dziergała  maleńkie  sweterki,  spodenki  i  czapeczki.  Nawet  Beret  wyrażała  się  z  podziwem  o 
jej pracowitości. Sama także szyła i robiła na drutach ubranka, by potomkowi rodu Stornesów 
niczego nie brakowało, gdy już przyjdzie na świat. 

   
Skurcze  zaczęły  się  pewnego  popołudnia  pod  koniec  kwietnia.  Właśnie  wstali  od 

podwieczorku,  kiedy  Mali  poczuła  ostry  ból  w  okolicach  krzyża.  Wstrzymała  oddech  i 
ś

cisnęła blat stołu. 

 Johan stał nieporadny i tylko na nią patrzy! z lękiem.  
To Beret przystąpiła pośpiesznie do działania i pomogła Mali usiąść na krześle. 
- Zaprzęgaj konia i jedź czym prędzej po akuszerkę - nakazała sucho Gudmundowi, który 

wrócił już do pracy we dworze po tym jak, letnią porą złamał nogę. - A ty, Olav, pojedziesz 
po Johannę z Viken. 

Johanna z Viken wzywana była zawsze, gdy w jakimś dworze miało urodzić się dziecko. 

Nie była fachową akuszerką, ale znała się na zielarstwie i znała wiele sposobów, jak ulżyć i 
pomóc  położnicy,  gdy  niespodziewanie  pojawiały  się  komplikacje  i  poród  się  przeciągał. 
Poza tym akuszerka potrzebowała kogoś do pomocy, a do tego Johanna nadawała się jak nikt. 

Mali  siedziała  na  krześle  i  obserwowała  zamieszanie  wokół  własnej  osoby.  Widząc 

zalęknione spojrzenie Johana, chwyciła go za rękę i uścisnęła, by go uspokoić. Jego nieśmiały 
uśmiech obudził w niej paniczny strach i wyrzuty sumienia. 

Gdyby on wiedział, pomyślała. 
Na  twarzy  Beret  wystąpiły  czerwone  plamy  zdradzające  emocje.  Teściowa  wysłała  Ane, 

by  napaliła  solidnie  w  dużym  czarnym  piecu,  i  wnet  na  palenisku  gotowała  się  już  woda  w 
saganie. 

Mali  siedziała  z  boku  w  milczeniu,  jakby  to  wszystko  jej  nie  dotyczyło.  Skuliła  się,  gdy 

przez jej ciało przeszedł nowy skurcz. 

-   Najlepiej  będzie,  jeśli  wejdziesz  na  górę  i  położysz  się  do  łóżka  -  zarządziła  Beret.  - 

Zaprowadzę cię. 

-  A co ja mam robić? - Johan popatrzył bezradnie na matkę. 
-  Przede  wszystkim  nie  wchodź  do  sypialni  na  poddaszu,  póki  nie  będzie  po  wszystkim. 

Tymi sprawami zajmiemy się my, kobiety. A ty weź się za coś, chłopcze, by czas ci się nie 
dłużył, bo to może trochę potrwać.  Z tym nigdy  nie wiadomo - dodała i  chwyciła Mali pod 
rękę. 

Mali  przyjęła  jej  pomoc  i  pozwoliła  ułożyć  się  w  łóżku.  Teściowa  przyniosła  czyste 

ręczniki i płócienne prześcieradło do zawinięcia niemowlęcia, po czym przysunęła miednicę 
bliżej łóżka. Mali czuła się dziwnie, jakby otumaniona, a jedyną jasną myślą była ta, że oto 
nadszedł czas rozwiązania. 

Nagle chwycił ją strach i do oczu napłynęły łzy. Ręką otarła pot z czoła. 
-  Chciałabym, żeby przyszła do mnie babcia - poprosiła cicho. 
-  A po co ma tu przychodzić? - zdziwiła się Beret. - Już ja sobie z tym wszystkim najlepiej 

poradzę. Zostanę tu przy tobie, póki nie przyjedzie akuszerka i Johanna. 

-  Ale ja chcę porozmawiać z babcią - upierała się Mali. -To przecież będzie jej pierwszy 

prawnuk. Chcę porozmawiać z nią na osobności - dodała cicho. 

Beret zacisnęła gniewnie usta, ale, choć niechętnie, poszła po staruszkę. 

background image

Mali nawet nie zauważyła, kiedy drzwi się uchyliły i babcia znalazła się przy niej. Usiadła 

na krześle przy łóżku i chwyciła lodowatą dłoń Mali. 

-  Boję się, babciu - wyszeptała, poruszając spierzchniętymi wargami. 
Skurcze nasiliły się. Zlana zimnym potem, czuła nachodzące ją falami mdłości. 
-   Rozumiem  cię,  dziecino  -  mówiła  staruszka,  wycierając  pot  z  jej  czoła  wilgotną 

ś

ciereczką. - Sama się lękam, ale teraz już nic nie poradzimy. Nadszedł  czas. Miejmy tylko 

nadzieję,  że  niemowlę  będzie  wyglądało  tak,  by  można  je  uznać  za  dziecko  twoje  i  Johana. 
Pomódlmy się do Pana, by okazał nam miłosierdzie. 

Do  Pana,  pomyślała  Mali  z  goryczą.  Kiedy  On  ostatnio  mi  pomógł?  Ale  może  zechce 

okazać laskę babci, bo przecież ona jest dobrym człowiekiem, a nie jak ja grzesznikiem. 

-  A jeśli... 
-  Teraz jest już za późno, by o tym myśleć, moja Mali - powiedziała babcia i pogłaskała ją 

po policzku. - Skup się tylko na tym, by wszystko poszło dobrze. 

-  Czy zostaniesz przy mnie? - zapytała Mali, kiedy po kolejnym skurczu złapała głęboki 

oddech. - Zostaniesz, babciu, tu ze mną, póki nie urodzę dziecka? 

-  Wydaje mi się, że Beret sobie tego nie życzy. Jest za ciasno na tyle osób. 
-  Ale ja nie chcę, by Beret była tu w czasie porodu! - Mali uniosła się na łóżku, chwytając 

babcię  za  ramię.  -  Chcę,  żebyś  ty  tu  była,  nie  ona.  Nie  poradzę  sobie,  babciu...  nie,  jeśli 
dziecko... Jeśli Beret od razu się domyśli... 

Opadła z jękiem na łóżko, bo znów z krzyża chwycił ją skurcz, ale zdesperowana uczepiła 

się staruszki. 

-   W  takim  razie  zostanę  -  odparła  babcia  cicho  -  żebyś  nie  była  z  tym  sama,  jeśli  coś 

pójdzie nie tak, jak trzeba. 

Akuszerka  i  Johanna  przybyły  niemal  równocześnie  i  od  razu  zaczęły  się  gorączkowo 

uwijać w sypialni na poddaszu. Mali przysypiała między kolejnymi skurczami, mokra od potu 
i z obolałym krzyżem. Johanna podała jej napar, być może dlatego poczuła się taka senna. Po 
kolejnym  ostrym  skurczu  znów  opadły  jej  powieki.  Słyszała  rozmowę,  że  Beret  powinna 
pomóc, ale babcia oznajmiła krótko, że może później, bo tak Mali sobie życzyła. 

To była noc, która zdawała się nie mieć końca. Mali już myślała, że nigdy nie nadejdzie jej 

kres. Nie zdawała sobie sprawy, że człowiek może znieść takie boleści. Chwilami poddawała 
się i wyła jak  ranne zwierzę. Pot zalewał jej oczy, widziała majaki. Przez chwilę wydawało 
się jej nawet, że obok łóżka stoi Jo. Przerażona przecierała piekące oczy. Uprzedzono ją, że 
zbliża się najbardziej bolesna faza porodu. 

Dobry  Boże,  myślała,  kiedy  ból  ustąpił  na  krótką  chwilę.  Nie  mogę  stracić  całkiem 

kontroli nad sobą, bo jeszcze w chwili największej słabości zacznę wykrzykiwać jego imię i 
sama się zdradzę. 

Kiedy  pierwsze  słoneczne  promienie  zsunęły  się  po  zboczach  gór  i  rozświetliły  złotym 

blaskiem  okna  w  paradnej  izbie,  Mali  powiła  zdrowego,  dorodnego  synka.  Akuszerka 
przełożyła go szybko na sąsiednie łóżko, umyła i owinęła w płócienne prześcieradło. 

-  Chcę  go  zobaczyć  -  wyszeptała  chrapliwie  Mali,  z  trudem  poruszając  spierzchniętymi 

wargami. Próbowała unieść się na łóżku. 

-  Oczywiście,  zaraz  zobaczysz  swojego  ukochanego  synka  -  odparła  akuszerka  i 

roześmiała  się.  -  Tylko  go  najpierw  umyjemy  i  ubierzemy.  Nie  możemy  pozwolić,  żeby 
biedaczek nam teraz zmarzł, skoro udało mu się cało i zdrowo przyjść na świat. Ale możesz 
być spokojna, Mali. Urodziłaś rodzinie Stornesów wspaniałego potomka! 

Babcia  uchwyciła  spojrzenie  Mali.  Sztywnym  krokiem  podeszła  do  akuszerki,  która 

trzymała na rękach noworodka. 

-  Urodziłaś  ślicznego  chłopca,  dziecino  -  powiedziała,  odwracając  się  powoli  do  Mali.  - 

Wyjątkowo piękny synek, zupełnie podobny do swej mamy, chociaż wydaje mi się, że nos ma 
po tacie - dodała cicho. 

background image

Mali  opadła  na  posłanie,  a  z  oczu  popłynęły  jej  łzy.  Doznała  ogromnej  ulgi.  Była 

uratowana! 

  
 To  jest  cud,  myślała,  patrząc  na  dziecko,  które  ułożono  jej  w  ramionach.  Śliczny 

chłopczyk  z  okrągłą  buźką  i  gęstymi  ciemnymi  wioskami!  Na  starych  zdjęciach  Mali 
widziała,  że  Beret  miała  w  dzieciństwie  także  ciemne  włosy,  więc  nikomu  nie  wyda  się  to 
podejrzane. To, że dziecko miało rysy i twarzy Jo, nie rzucało się zbytnio w oczy, chyba tylko 
ona  je  dostrzegała.  Uświadomiła  sobie,  że  płacze,  dopiero  gdy  łzy  kapnęły  na  delikatną 
twarzyczkę  dziecka.  Ostrożnie  wytarła  ją,  dotknęła  ustami  główki  synka  i  wciągnęła  w 
nozdrza zapach niemowlęcia. Serce bilo jej mocno ze szczęścia i miłości, jakiej jeszcze nigdy 
nie zaznała. Równocześnie ogarnął ją smutek, rozpaczliwy smutek, że nie ma tu mężczyzny, 
który jest prawdziwym ojcem tego maleńkiego cudu. 

Jak  zdołam  żyć  bez  niego,  pomyślała  znowu.  Nigdy  nie  podzielę  się  z  nim  radością  z 

powodu  naszego  syna,  nigdy  znów  nie  poczuję  jego  bliskości...  Wysoką  cenę  przyszło  jej 
zapłacić za ten owoc miłości. Chwilami nachodziło ją zwątpienie, czy wytrzyma taką udrękę. 

Delikatnie  musnęła  palcem  mięciutki  policzek  maleństwa.  Od  tej  chwili  wszystko  będzie 

się kręcić wokół synka. Dla niego pokona trudy tego życia, które ją czekało. 

-  Bardzo cię kocham  -  wyszeptała  wtulona w jego czuprynkę, a to wyznanie w równym 

stopniu dotyczyło ojca niemowlęcia, ale o tym wiedziała tylko ona. 

   
Johan  stał  przy  jej  łóżku  blady  z  czerwonymi  od  niewyspania  oczami  po  długiej  nocy, 

podczas  której  nie  zmrużył  oka.  Mali  popatrzyła  na  niego  i  odniosła  wrażenie,  że  go  takim 
jeszcze  nie  widziała.  Wydawał  się  całkowicie  bezbronny.  Ostrożnie  podała  mu  maleńkie 
zawiniątko i oznajmiła cicho: 

-  Oto twój syn, Johanie Stornesie. Twój potomek i spadkobierca. 
Johan trochę nieporadnie chwycił zawiniątko i chłonął spojrzeniem każdy szczegół twarzy 

dziecka, które tulił do siebie niezgrabnie. 

-   Syn  -  wyszeptał  zachrypniętym  głosem.  -  Pomyśleć,  że  urodziłaś  mi  syna,  Mali! 

Dziedzica Stornes. 

-  Tak, urodziłam syna, powtórzyła w myślach Mali. Pożyczę ci go, ale naprawdę twój on 

nigdy nie będzie. 

Akuszerka  nie  pozwoliła Johanowi  pozostać  dłużej  u  żony.  Wyprosiła  go  przyjaźnie,  acz 

stanowczo słowami: 

-  Musimy  teraz  obmyć  twoją  żonę  i  pomóc  jej  się  przebrać,  Johan.  -  Wzięła  od  niego 

dziecko  i  dodała:    -  Mali  w  nocy  mocno  się  napracowała,  ale  owoc  jej  wysiłku  wart  jest 
podziwu.  Nieczęsto  dzieci  są  tak  śliczne  zaraz  po  urodzeniu  -  uśmiechnęła  się  i  dotknęła 
leciutko ustami policzek maleństwa. 

-  Przyjdź  później,  Johan  -  powiedziała  Mali,  widząc  zawód,  jaki  odmalował  się  na  jego 

twarzy.  - I przyprowadź ze sobą rodziców. Mam nadzieję, że Beret się na mnie nie gniewa. 
Nie chciałam, by była przy porodzie, ale... 

-  No cóż, rozumiem, bywała często wobec ciebie nazbyt surowa - uśmiechnął się Johan i 

spojrzał przeciągle na zawiniątko, które położna podała Mali z powrotem. - Szybko jej minie, 
kiedy zobaczy, jakim cudem obdarowałaś nas wszystkich w Stornes tej nocy. 

Stał  zakłopotany,  jakby  trudno  mu  było  opuścić  izbę.  Akuszerka  chrząknęła  znacząco  za 

jego  plecami.  Trzymała  już  w  rękach  miskę  z  wodą,  szmatkę,  ręcznik  i  czystą  koszulę  dla 
Mali. Szybko, choć niezgrabnie Johan pogłaskał Mali po policzku i po cichu wyszedł. 

Mali poczuła się odświeżona, gdy akuszerka umyła ją i przebrała. Była bardzo zmęczona i 

obolała,  ale  nie  chciała  zasnąć,  póki  teściowie  nie  przyjdą  i  nie  obejrzą  nowo  narodzonego 
spadkobiercy. 

background image

Potem,  myślała,  nachylając  twarz  nad  główką  otuloną  w  kocyku.  Potem  będę  już  tylko 

odpoczywać i radować się, że mam takiego synka. 

Beret nie kryła niezadowolenia, że nie mogła być  obecna przy porodzie. Mali poznała to 

po  jej  surowej  minie,  gdy  razem  z  Sivertem  weszli  do  sypialni.  Uprzedziła  więc  teściową  i 
podała jej zawiniątko z synkiem. Beret wzięła chłopczyka na ręce. 

-  Przykro mi, że cię tu nie było, Beret - rzekła pośpiesznie Mali. - Ale nie byłam sobą, te 

bóle...  Ty  jesteś  zawsze  taka  silna  -  dodała.  -  Wstydziłam  się  pokazać  przy  tobie  swoją 
słabość... 

Na twarzy Beret pojawił się pojednawczy uśmiech. 
-   Bzdury  opowiadasz  -  powiedziała,  ale  widać  było  po  niej,  że  słowa  Mali  mile  ją 

połechtały. - Jak mogłaś tak myśleć, dziecko! Zapomnijmy o tym! 

Beret długo przyglądała się maleńkiej twarzyczce wystającej z zawiniątka, a serce Mali na 

moment przestało bić. Wreszcie twarz teściowej złagodniała w szerokim uśmiechu. 

-  Jakiż to śliczny chłopiec - powiedziała i pokazała dziecko mężowi. - Pomyśleć, Sivert, 

ż

e wreszcie doczekaliśmy się dziedzica we dworze! Popatrz na niego! 

Musnęła palcem pulchny policzek i pokiwała głową. Mali znów czuła w piersiach ukłucie 

lęku.  Żeby  tylko  teściowa  nie  odkryła  braku  podobieństwa  do  rodziny  Stornesów!  Ale 
podczas takich wzruszających momentów większość ludzi widzi tylko to, co chce zobaczyć. 
Tak samo było z Beret. 

-  Tak mi się zdaje, że jest podobny do Johana i do ciebie - orzekła, spoglądając uważnie 

na  Siverta.    -  Dużo  ma  też  z  Mali,  ale  to  zrozumiale  -  dodała  z  rzadkim  u  niej  ciepłym 
uśmiechem. 

-  Za to po tobie odziedziczył śliczne włosy - wtrąciła Mali. - Słyszałam, że kiedyś miałaś 

ciemne, prawda? 

-  Może masz i rację - odparła Beret, promieniejąc z dumy. - Mój ojciec zawsze powtarzał, 

ż

e nie widział nigdy noworodka z taką ciemną czupryną jak moja. W każdym razie dziecko 

jest wspaniałe. Zdrowe i piękne. Ten mały kawaler z pewnością nie przyniesie nikomu z nas 
wstydu. 

I wreszcie w sypialni zapanowała cisza. Akuszerka i Johanna zeszły na dół, by zjeść jakieś 

ś

niadanie,  a  Mali  leżała  samotnie  z  dzieckiem  przy  piersi.  Otuliła  maleństwo  dokładnie 

kocykiem,  by  nie  zmarzło,  dłonią  otoczyła  jego  główkę  i  poczuła  pulsowanie  ciemiączka. 
Wpatrywała  się  intensywnie  w  twarzyczkę  dziecka,  jakby  chciała  utrwalić  każdy  rys.  Ich 
wspólny syn - Jo i jej. Ojciec, który nie wiedział nawet o istnieniu tego dziecka, przekazał mu 
swoje  znamię.  Mali  sprawdziła  to,  gdy  tylko  została  sama.  Pod  lewą  brodawką  na  drobnym 
ciałku widniało maleńkie znamię, drugie serce, takie samo jak miał jego ojciec. 

-  Dobry Boże, zmiłuj się nad moim synkiem - modliła się cicho Mali. - Nie proszę o łaskę 

dla siebie, bo jestem grzeszna, ale to dziecko jest niewinne. Otaczaj go swoją opieką i daj mu 
dobre życie. Nie karz go za moje nieprawości. 

Maluszek  westchnął  zadowolony  i  wypuścił  z  buzi  brodawkę  mamy.  Popatrzył  na  nią 

zadziwiająco  uważnym  spojrzeniem.  Oczy  miał  granatowe  jak  wszystkie  noworodki,  bo 
właściwą barwę przybierają dopiero po jakimś czasie. 

Czy będą szarozielone ze złotymi cętkami? - zastanawiała się Mali. 
Postanowiła,  że  będzie  go  chronić  jak  lwica.  Skoro  nikt  nie  domyślił  się  prawdy,  nic  nie 

zniszczy przyszłości jej syna. To on odziedziczy kiedyś Stornes. 

  
Przez  pierwsze  dni  po  porodzie  Johanna  czuwała  na  okrągło,  by  nie  zdarzyło  się  nic 

nieprzewidzianego.  Ponieważ  wszystko  było  normalnie,  wróciła  trzeciego  dnia  do  domu, 
pozostawiając młodą mamę z dzieckiem pod opieką Beret. 

Do dworu przybywali goście, jak nakazywał obyczaj. Rodzina i sąsiedzi z innych dworów 

przynosili poczęstunek dla położnicy. W owalnych lub okrągłych drewnianych pojemnikach z 

background image

rączką, zdobionych motywem róż, była kasza z masłem, wafle i słodkie bułki. Smakołyki te 
przynosiły Mali na górę uśmiechnięte, zaciekawione kobiety. Mężczyźni zostawali w izbie na 
dole i rozmawiali z Johanem i Sivertem. Nie było zwyczaju, by obcy mężczyźni zaglądali do 
sypialni  położnicy  w  okresie  połogu.  Musieli  uzbroić  się  w  cierpliwość.  Dopiero  po 
czternastu dniach, o ile nic się nie wydarzy, młoda mama wstanie z łóżka, a dziecko zostanie 
przeniesione na dzień do kołyski w izbie i wtedy zobaczą spadkobiercę Stornes. 

Mężczyznom jednak nie brakowało tematów do rozmów, nawet gdy ich żony przeciągały 

wizytę na górze. Zdobycie bieguna południowego przez Roalda Amundsena w grudniu wciąż 
było  komentowane,  mimo  że  w  te  kwietniowe  dni  wyczyn  rodaka  przyćmiła  wiadomość  o 
katastrofie  „Titanica".  Ludziom  trudno  było  sobie  wyobrazić  wielkość  tego  potężnego, 
ekskluzywnego  parowca  i  ogarnąć  przepych  i  luksus  na  pokładzie.  Wydawało  się  to  tak 
odległe  od  ich  szarej  codzienności.  Pochłaniali  jednak  ciekawie  wszystko,  co  pisały  na  ten 
temat  gazety,  a  w  większości  dworów  wycinano  nawet  artykuły  prasowe,  zarówno  te  o 
Amundsenie,  jak  i  o  „Titanicu".  W  końcu  byli  świadkami  historycznych  wydarzeń  o 
wymiarze światowym. 

Mali  starała  się  zjadać  wszystko,  co  jej  podawano,  lecz  po  kilku  dniach  już  sam  zapach 

przestudzonej kaszy z masłem przyprawiał ją o mdłości. Ale mało kto zwracał na to uwagę, 
ponieważ goście przychodzili obejrzeć nowo narodzonego spadkobiercę Stornes. Podziwiano 
maleństwo,  studiowano  uważnie  wszystkie  luki  i  kanty  na  jego  twarzy.  Jedni  uważali,  że  to 
wypisz, wymaluj Johan, inni, patrząc na Mali, oceniali, że dziecko bardziej podobne jest do 
niej. 

Mali  starała  się  odzywać  jak  najmniej.  Od  mówienia  tu,  we  dworze,  była  Beret.  To  ona 

wprowadzała wszystkich do sypialni na górze, by upajać się zachwytem, jaki goście wyrażali 
na widok nowego dziedzica Stornes. Gdy mówiono, że maleństwo podobne jest też do niej, 
promieniała i ani trochę nie protestowała. 

Któregoś popołudnia w drzwiach stanęła cicho babcia. Zaglądała do Mali już kilkakrotnie, 

ale zawsze było w sypialni tyle ludzi, że nie mogły porozmawiać swobodnie, tak jak tamtej 
nocy,  gdy  dziecko  przyszło  na  świat.  A  nawet  kiedy  goście  już  wyszli,  Beret  czuwała  i 
pojawiała  się  u  Mali  natychmiast,  gdy  tylko  usłyszała  skrzypnięcie  drzwi  sypialni.  Nic  nie 
mogło  się  zdarzyć  bez  jej  udziału,  musiała  być  obecna  przy  każdej  rozmowie.  Tak 
przynajmniej odbierała to Mali, która miała wrażenie, że teściowa ją śledzi. 

-  No i jak się czujesz? - zapytała babcia, siadając na krzesełku przy łóżku. 
-  Dobrze  -  odpowiedziała  Mali.  Ujęła  dłoń  staruszki  i  uścisnęła.  -  Dziękuję,  babciu,  że 

byłaś tu ze mną tej nocy, gdy mały się urodził. Bez ciebie chyba bym sobie nie poradziła. 

Staruszka wyciągnęła swą kościstą, powykręcaną od reumatyzmu dłoń i  palcem dotknęła 

policzka śpiącego przy piersi Mali dziecka. Patrzyła na niego długo, bez słowa, nie przestając 
go głaskać. 

-   Na  pewno  byś  dała  radę  -  odpowiedziała  w  końcu.  -  Dzielna  z  ciebie  kobieta.  Sobie 

zawdzięczasz, że wszystko się udało. 

Odsunęła kocyk, by dokładnie zobaczyć twarzyczkę dziecka. 
Doprawdy studiuje każdy najdrobniejszy rys, pomyślała Mali. 
-   To  śliczny  chłopczyk  -  powiedziała  w  końcu  babcia,  a  jej  pomarszczoną  twarz 

rozpromienił  łagodny  uśmiech.  -  Bóg  nas  wysłuchał,  nie  zapominaj  o  tym,  Mali.  Chłopiec 
został uznany za prawowitego członka rodziny Stornesów. 

Beret twierdzi, że podobny jest do Johana i przodków rodu.  I  powtarzała to w obecności 

wszystkich, tak więc wszyscy widzą teraz to, co ona chce, by widzieli. Zresztą bardzo łatwo 
wziąć  go  za  potomka  rodu,  podobnego  do  ciebie  i  trochę  do  nas.  Ale  ktoś,  kto  zna  prawdę, 
bez trudu pozna, że to syn Jo - dodała powoli. 

Mali leżała przez chwilę bez słowa, a potem wyznała: 

background image

-  Nocami  leżę  tu  i  rozmyślam,  jak  będzie  wyglądał  mój  syn,  gdy  dorośnie.  Czy  będzie 

podobny do swojego ojca z wyglądu i charakteru? Nie znam Jo aż tak dobrze, ale wiem jedno: 
on i Johan są tak różni jak dzień i noc. 

-  Jak będzie, tak będzie, Mali. Pamiętaj tylko to, co ci już powiedziałam wcześniej. Nigdy 

nie  zdradź  się  przed  Johanem  czy  kimkolwiek,  kto  naprawdę  jest  ojcem  dziecka,  bo 
sprowadzisz  nieszczęście  na  nie  i  na  siebie.  Uważaj  więc  na  to,  co  mówisz!  Dziecko,  które 
trzymasz przy piersi, jest synem Johana. Nigdy o tym nie zapominaj, Mali! 

Mali  potrząsnęła  głową.  Jej  długie  włosy  opadły  na  twarz  synka,  ostrożnie  więc  je 

odsunęła. 

-  Na pewno ciężko ci, dziecino, leżeć tu z tak pięknym dzieckiem i nie móc dzielić radości 

z  tym,  którego  naprawdę  kochasz.  Rozumiem  to,  ale  po  Jo  udało  ci  się  zachować  dwie 
pamiątki. Poza tym możesz żyć wspomnieniami. 

-  Dwie? Urodziłam tylko jednego chłopca - zdziwiła się Mali. 
Babcia  chwyciła  jej  lewą  dłoń  i  pogładziła  palec,  na  którym  Mali  nosiła  wąską,  pięknie 

cyzelowaną srebrną obrączkę, którą podarował jej Jo. 

-  Ale to pamiątka rodzinna, babciu... 
Mali  napotkała  spokojne  spojrzenie  szarych  oczu  staruszki  i  poczuła,  że  się  rumieni.  Jak 

mogła pomyśleć, że uda jej się oszukać tę mądrą kobietę. 

-  Masz rację - wyszeptała. - To nie żadna pamiątka rodzinna. Tę obrączkę dostałam od Jo 

tuż przed jego odjazdem. Myślisz, że nie powinnam jej przyjąć? 

-  Przyjęcie  obrączki  nie  było  bardziej  niestosowne  niż  przyjęcie  jej  właściciela  -  rzuciła 

babcia  oschle.  -  Z  czasem  ta  obrączka  stanie  się  pamiątką  rodzinną,  chociaż  nie  będziesz 
mogła dokładnie wyjaśnić, po kim została odziedziczona. 

-  Popełniłam  grzech  -  wyszeptała  Mali.  -  A  ta  obrączka  zawsze  mi  będzie  o  tym 

przypominać. Stanie się symbolem zakazanej miłości. Myślisz, babciu, że kara za mój grzech 
będzie ciążyć także na moich dzieciach, wnukach i kolejnych pokoleniach? - zapytała, patrząc 
uważnie na staruszkę. 

-  Jak  grzech  pierworodny...    -  Babcia  jeszcze  raz  pogładziła  obrączkę,  a  potem  puściła 

dłoń  Mali  i  zgarbiona  wstała  z  trudem.  Z  namysłem  powiedziała:    -  Nie,  każdy  z  nas 
odpowiada  za  własne  grzechy.  Przeważnie  to  więcej,  niż  jest  w  stanie  udźwignąć  zwykły 
człowiek. Ale ta obrączka zawsze będzie ci przypominać o tym, co dobre, i o tym, co bolesne. 
O  ojcu  twojego  dziecka,  mężczyźnie,  z  którym  przeżyłaś  miłość,  którego  zawsze  będziesz 
kochać i za nim tęsknić. Ale pamiętać będziesz także o grzechu... 

Przez  chwilę  babcia  stała  jeszcze  przy  Mali  i  przesuwała  palcem  po  obrączce.  Jej 

spojrzenie wydawało się jakby nieobecne. 

-  Grzech pierworodny, tak...  - pokiwała powoli głową. - Nie wolno nam myśleć, że twój 

grzech będzie miał takie same konsekwencje jak grzech pierwszych rodziców. Bo to byłoby 
straszne... 

Staruszka wyszła równie cicho, jak się pojawiła.  
Mali leżała i obracała na palcu obrączkę. 
Może  w  ogóle  nie  powinnam  jej  zakładać?    -  pomyślała  nieoczekiwanie.  Może 

sprowadzam tylko nieszczęście na siebie i rodzinę? A jeśli naprawdę ta  obrączka przeniesie 
grzech na kolejne pokolenia? 

Maleńki chłopiec ziewnął i machnął pulchnymi malutkimi rączkami. Mali odpięła koszulę 

nocną  i  podała  dziecku  pierś  do  ssania,  a  ponad  głową  synka  dotykała  z  czułością  srebrnej 
ozdoby.  Nagle  na  obrączkę  padł  promień  słońca  i  odbił  się  miriadą  słonecznych  refleksów, 
które zatańczyły na delikatnej główce dziecka. W tej samej chwili Mali zyskała pewność, że 
nigdy,  za  nic  w  świecie  nie  zdejmie  z  palca  podarunku  od  ukochanego,  jedynego  ogniwa 
łączącego ją z Jo. 

background image

To jak ślubna obrączka, pomyślała i postanowiła, że nie będzie się dłużej zadręczać tym, 

czy kara za jej grzech dosięgnie jej potomków. 

 
ROZDZIAŁ 6. 
  
W  ostatnią  majową  niedzielę  w  Stornes  odbyły  się  chrzciny.  Na  szczęście  dzień  wstał 

pogodny  i  bezwietrzny.  Mimo  to  maleństwo  zostało  położone  w  miękkim,  specjalnie  na  tę 
okazję uszytym beciku z pierza i dokładnie otulone, by nie zmarzło w drodze do kościoła i z 
powrotem.  Gdy  wyruszali,  Mali  cieszyła  się,  że  to  wiosna,  a  nie  mroźna  zima,  bo  dzieci 
noszono do chrztu krótko po urodzeniu, niezależnie od pory roku i pogody. Chodziło o to, by 
jak  najszybciej  stały  się  prawowitymi  chrześcijanami.  Źle  było,  gdy  dziecko  umarło,  zanim 
pastor je pobłogosławił i polał jego główkę wodą. 

Na  tę  niedzielę  dwór  w  Stornes  został  odświętnie  przystrojony.  Na  maszcie  powiewała 

flaga, a stoły były już zastawione, gdy Mali zeszła na dół z dzieckiem na ręku. Malec miał na 
sobie tradycyjną szatkę, w której chrzczony był zarówno Johan, jak i jego ojciec. Czapeczka 
jednak  nie  przypadła  chłopcu  do  gustu,  bo  płakał  wniebogłosy,  tak  że  słychać  go  było  w 
całym dworze. 

-  Jakie mocne płuca kryją się w tym maleńkim ciałku - mówił z dumą Johan, biorąc syna 

na ręce. Chodził z nim po izbie w tę i z powrotem i po chwili dziecko uspokoiło się. 

Mali włożyła strój, w którym brała ślub, po raz pierwszy od tej uroczystości. W biuście był 

dość obcisły, ale poza tym pasował, o dziwo, idealnie. Najwyraźniej po ciąży nie pozostały jej 
zbędne  kilogramy,  jak  większości  kobiet,  które  urodziły  dzieci.  Wyłącznie  nabrzmiałe 
mlekiem piersi były większe niż normalnie. Mali zarzuciła na szyję odświętny szal i spięła go 
srebrną szpilką, którą dostała w prezencie od Johana w pierwsze święta Bożego Narodzenia w 
Stornes. W ten sposób nie było widać, że suknia jest trochę za ciasna w biuście. 

Do  chrzcielnicy  niosła  dziecko  promieniejąca  dumą  babcia.  Mali  bardzo  chciała,  by  jej 

mama  mogła  nieść  wnuka,  ale  nie  ośmieliła  się  tego  powiedzieć,  dlatego  że  zgodnie  z  
obyczajem  dziedzica  dworu  trzymała  do  chrztu  babka  ze  strony  ojca.  Mali  poprosiła  swoją 
mamę,  by  podczas  uroczystości,  przed  obrzędem  polania  wodą,  zdjęła  wnukowi  czapeczkę. 
Mama  rozpromieniła  się  z  powodu  wyróżnienia,  bo  przecież  nie  przywykła  do  takich 
honorów. 

Chłopczyk  otrzymał  na  chrzcie  imię  Sivert  po  dziadku  ze  strony  ojca,  ale  w  Stornes  już 

cały czas wołano nań Mały Sivert. Tak było najprościej, gdy dwóch członków rodziny nosiło 
to  samo  imię.  Nestor  rodu  najwyraźniej  promieniał  radością  i  dumą,  że  podtrzymany  został 
zwyczaj, by wnuka nazywać imieniem dziadka. 

Bohater  dnia  przybrał  znacznie  w  ciągu  kilku  tygodni,  które  minęły  od  jego  narodzin. 

Wszyscy  zgodnie  twierdzili,  że  jest  wyjątkowo  ślicznym  i  pogodnym  dzieckiem.  A  Mali 
wprost  nie  mogła  się  nasycić  jego  widokiem.  Kiedy  nocami  leżała  z  dzieckiem  przy  piersi, 
studiowała  w  półmroku  każdy  rys  okrągłej  twarzyczki,  jej  serce  krwawiło  z  tęsknoty  za 
mężczyzną,  który  był  jego  ojcem.  Bo  Mały  Sivert,  choć  miał  nos  i  wysokie  czoło  po  Mali, 
poza tym był wykapanym ojcem. Leżała i nawijając na palec ciemne kosmyki, które skręcały 
się  na  karku  maleństwa,  gdy  się  spociło,  rozmyślała,  co  z  niego  wyrośnie.  Właściwie  nie 
zdążyła dobrze poznać Jo, ale pragnęła wierzyć, że jeśli synek będzie podobny do niego, to w 
przyszłości będzie dobrym człowiekiem. 

Ponadto Sivert jest prawowitym dziedzicem Stornes, myślała z pełną goryczy przekorą. Jej 

syn przejmie majątek, choć z urodzenia mu się nie należy. Niech to będzie jednak zapłata za 
jej  życie,  któremu  musiała  się  poświęcić,  gdy  sprzedano  ją  do  Stornes.  W  księgach 
parafialnych  został  wpisany  jako  syn  Johana  i  tak  już  pozostanie  na  zawsze.  Wszystkie 
formalności  zostały  dopełnione.  Nikt  nie  pozbawi  jej  syna  spadku.  Ciekawe,  czy  ktoś  się 

background image

ośmieli  podać  w  wątpliwość,  kto  jest  ojcem  dziecka,  skoro  Johan  wziął  na  siebie  ojcostwo. 
Czarno na białym jest zapisane: Sivert Johansson Stornes, syn Mali i Johana Stornesów. 

Chrzciny  we  dworze  upłynęły  w  bardzo  miłej  atmosferze.  Rodzina,  sąsiedzi i  przyjaciele 

nie skąpili słów zachwytu nad świeżo ochrzczonym dzieckiem, a Beret i Johan uśmiechnięci 
od ucha do ucha krążyli wśród gości. Mali słuchała rozbawiona nijak mających się do prawdy 
opowieści teściowej o tym, co też malec już potrafi sam robić. 

Najważniejsze,  że  matka  Johana  odnosi  się  tak  przychylnie  i  nie  kryje  dumy  z  wnuka, 

myślała  Mali.  Bo  dzięki  temu  widzi  tylko  to,  co  chce  zobaczyć,  co  wszystkim  wyjdzie  na 
dobre. 

Mali  kładła  właśnie  synka  do  kołyski,  wcześniej  nakarmiwszy  go  na  górze,  gdy  nagle 

dostrzegła za plecami Havarda Gjelstada. 

-   Masz  ślicznego  synka  -  powiedział,  przyglądając  się  uważnie  jej  twarzy.  -  Ale  czego 

innego można się spodziewać po tak pięknej mamie. 

Mali uśmiechnęła się i spłonęła rumieńcem. Pochwała sprawiła jej radość, ale też wprawiła 

w zakłopotanie. 

-  Jesteś teraz szczęśliwa? - spytał nieoczekiwanie Havard. 
-  Szczęśliwa?  -  Mali  spojrzała  na  niego  gwałtownie.  -  Co  masz  na  myśli?  Przecież 

byłam... 

-  Nie,  nie  byłaś  -  odparł  i  szybko  chwycił  jej  dłoń.  -  Pamiętam  cię  w  tamte  letnie  dni, 

kiedy  pracowałaś  u  nas  w  Gjelstad  przez  kolejne  dwa  lata.  Wydawałaś  się  wtedy  całkiem 
inna: młodzieńcza, roześmiana. Po ślubie miałaś zaś najsmutniejsze oczy, jakie kiedykolwiek 
widziałem. Za to teraz znów promieniejesz, więc... 

-   Tak,  teraz  jestem  szczęśliwa  -  odpowiedziała  pośpiesznie  Mali.    -  Dla  kobiety 

największym szczęściem jest urodzić zdrowego syna, wiesz. 

Havard  nie  odpowiedział.  Nachylony  nad  kołyską,  przyglądał  się  dziecku.  W  końcu 

westchnął, wyprostował się i z uśmiechem rzekł do Mali: 

-   W  każdym  razie  cieszę  się,  widząc  cię  taką.  Szczęściarz  z  tego  Johana,  choć  nie 

ukrywam, że wolałbym sam sprawić, by twoje oczy promieniały. 

-  Ależ Havard... 
-    Nie  bierz  mi  tego  za  złe,  nie  miałem  na  myśli  nic  zdrożnego  -  roześmiał  się  szczerze, 

widząc,  że  się  zmieszała.  -  No  wiesz,  w  końcu  każdy  może  pomarzyć.  Ja  też  miałem  swoje 
marzenia, ale... wydawałaś mi się taka młodziutka - dodał cicho i odszedł. 

Mali odprowadziła go przeciągłym spojrzeniem, zastanawiając się przez chwilę, ile z tego, 

co powiedział, było prawdą. Zaraz jednak porzuciła tę myśl. Havard był młodym mężczyzną, 
lubiła go i darzyła zaufaniem, a on najwyraźniej także czuł do niej sympatię. I tyle. W końcu 
to żaden grzech. Ale może rzeczywiście podczas tamtych letnich dni w Gjelstad stała się dla 
niego  na  tyle  ważna,  że...  Nie,  i  tak  by  nic  z  tego  nie  wyszło.  Jego  ojciec  z  pewnością 
sprzeciwiłby się temu, że jeden z jego synów chce się ożenić z ubogą dziewczyną, mimo że 
Havard  nie  jest  dziedzicem  dworu.  Havardowi  nigdy  nie  przyszłoby  na  myśl,  by  ją  kupić. 
Więc, tak czy inaczej, nic by z tego nie było. Chyba że sprzeciwiłby się ojcu i wyjechał z nią 
gdzieś w nieznane. Przez moment rozważała tę możliwość, ale zaraz otrząsnęła się i starannie 
okryła  kocykiem  leżącego  w  kołysce  dopiero  co  ochrzczonego  synka.  Nie,  i  tak  by  z  tego 
nigdy nic nie wyszło, utwierdziła się w myślach. 

-  Tu jesteś, Mali  - zagadnęła ją serdecznie  gospodyni z Gjelstad i otoczyła ramieniem. - 

Jaki to już duży i śliczny chłopczyk! A ty dobrze się czujesz? 

Mali potwierdziła i ucięła sobie krótką pogawędkę ze swoją byłą chlebodawczynią. 
-   Tak,  tak,  a  u  nas  we  dworze  pojawił  się  już  pierwszy  w  tym  roku  cygański  tabor  - 

zmieniła temat gospodyni z Gjelstad. - Ale to i dobrze, bo roboty mamy dla nich dość. Kosy 
trzeba naostrzyć, zanim zacznie się pora sianokosów i żniw. 

background image

Mali  poczuła,  że  oblewa  ją  fala  gorąca.  Nerwowo  odgarnęła  luźne  kosmyki  włosów  i 

zapytał jakby od niechcenia, choć serce waliło jej młotem: 

-  To ci sami Cyganie, którzy zatrzymali się we dworze, kiedy byłam u was na służbie? 
-  A bo ja wiem - zastanowiła się pani Gjelstad. - Jest ich koło dziesięciu, może dwunastu, 

dorośli i dzieci. Wydaje mi się, że ten, który prowadzi tabor, był u nas wcześniej raz czy dwa 
razy. Wyjątkowo urodziwy mężczyzna - dodała i uśmiechnęła się do Mali. - Zresztą wszyscy 
ci  Cyganie  są  bardzo  przystojni.  Doprawdy  nie  jestem  pewna,  czy  to  ci  sami...  Jeśli 
potrzebujesz coś od nich, to zajedź do nas któregoś dnia. Z tego, co słyszałam, zostaną tu parę 
dni, więc jeśli przyjedziesz zaraz po niedzieli... 

-  Nie, nic nie potrzebuję. Tak tylko pytałam - przerwała jej Mali, odchrząknąwszy, by nie 

łamał  jej  się  głos.  Gardło  miała  ściśnięte,  jakby  się  dusiła.  Czy  w  Gjelstad  jest  tabor  Jo? 
Możliwe, że to oni, choć niekoniecznie. Zakręciło jej się w głowie na samą myśl, że mogłaby 
to być prawda. 

-  Widziałam,  jak  służące  zerkają  znacząco  zwłaszcza  na  tego  przystojnego  Cygana  - 

ciągnęła gospodyni z Gjelstad. - Wiesz, jak to jest. Ale chyba na nic ich starania, bo on, zdaje 
się, ma żonę i co najmniej jedno dziecko. Ta żona dobrze  go pilnuje, zresztą na jej miejscu 
robiłabym to samo - dodała z uśmiechem i mrugnęła porozumiewawczo do Mali.  

- Oczywiście gdybym miała równie przystojnego męża. 
Mali  przeprosiła  swoją  chlebodawczynię,  gdy  tylko  wydało  jej  się  stosowne  przerwać 

rozmowę, i wyszła. Policzki jej płonęły, w uszach szumiało. Czy Jo jest w Gjelstad? A jeśli to 
on, czy naprawdę przyjechał z żoną i dziećmi? Jej serce ścisnęła zazdrość. Nie! To nie może 
być  on!  On  by  nie  przybył  w  te  strony!  I  na  pewno  nie  ożeniłby  się  z  inną,  nie  spłodził  jej 
dzieci.  A  może  jednak?  Może  miał  żonę  już  wtedy,  gdy  przed  rokiem  pracował  w  Stornes, 
chociaż mówił jej, że jest wolny? Ta, która była jego miłością, umarła, a Mali podobno była 
pierwsza,  z  którą  się  kochał  po  tych  trudnych  dla  niego  chwilach.  Przecież  nie  mógłby 
wymyślić takich kłamstw? 

Mali  skierowała  się  w  stronę  szumiącego  potoku  za  pralnią,  zmoczyła  chusteczkę  i 

ochłodziła rozpaloną twarz. Skulona usiadła na płaskim głazie przy potoku. 

Czy to Jo? W ten czy inny sposób muszę się koniecznie dowiedzieć, czy to on, myślała z 

desperacją.  Pojadę  jutro  do  Gjelstad,  choć  może  wywoła  to  zdziwienie. Ale  gdyby  schować 
szal gospodyni z Gjelstad, tak by go nie znalazła przy wyjeździe? Mogłabym go znaleźć jutro, 
niby przypadkiem, i zawieźć jej. Dość długo już nie opuszczałam dworu, a pogoda jest ładna. 
Zobaczę... 

-  Wciąż jesteś taka gorąca, Mali? 
Drgnęła, usłyszawszy za plecami głos gospodarza z Gjelstad. Pośpiesznie zebrała spódnicę 

i zeszła z głazu. On stał na trawie tuż przy potoku i uśmiechał się do niej. 

-  No, no, urodziłaś dziecko! Nieźle, nieźle! Najpierw poślubiłaś dziedzica Stornes, a teraz 

dałaś mu potomka, choć to dość długo trwało. Ale ty sobie ze wszystkim poradzisz, prawda? 

-  No  cóż,  z  tym  bym  sobie  sama  nie  poradziła,  bo,  jak  wiadomo,  trzeba  dwojga,  by 

urodzić potomka - skwitowała Mali. 

-  Ależ ja właśnie mówię o tym, że potrzebny był mężczyzna - stwierdził, a na jego twarzy 

pojawił się złośliwy uśmiech. 

Mali  wyminęła  go  i  pośpiesznie  ruszyła  do  izby.  W  drżących  dłoniach  ściskała  mokrą 

chusteczkę. 

O co, na miłość boską, chodziło temu capowi? Zupełnie jakby jej dawał do zrozumienia, 

ż

e wie... 

Mali  zrobiło  się  gorąco,  wzięła  więc  głęboki  oddech,  by  się  nieco  uspokoić.  To 

niemożliwe!  Oprócz  niej  wie  tylko  babcia,  no  i  Jo,  ale  on  przyrzekł,  że  nigdy  nikomu  nie 
zdradzi,  co  ich  łączyło.  A  już  na  pewno  by  nie  powiedział  takiej  kreaturze,  myślała 
wzburzona.  Ale  jeśli  do  Gjelstad  przybył  właśnie  tabor  Jo...  Może  Oddleiv  Gjelstad  upił 

background image

Cygana i coś z niego wyciągnął? Nie, to niemożliwe, by coś takiego się zdarzyło. Jo nikomu 
nie pisnąłby słowa o ich związku, a poza tym wcale nie wiadomo,  czy to rzeczywiście jego 
tabor rozbił obozowisko w Gjelstad. 

Pośpiesznie  weszła  do  budynku  i  skierowała  się  wprost  do  sypialni  na  poddaszu. 

Roztrzęsiona opadła na krzesło przy oknie. Chusteczka, którą ściskała nerwowo w dłoniach, 
zamieniła się w twardą kulę. 

Cokolwiek ten typ sugerował, muszę zachować jasny umysł i nie wolno mi stracić głowy. 

Muszę być ostrożna i bardziej czujna niż dotąd, postanowiła. 

Nagle uderzyła ją myśl, że w tych okolicznościach nie może przecież udać się nazajutrz do 

Gjelstad.  Bo  jeśli  Oddleiv  Gjelstad  ją  podejrzewa,  to  jej  wizyta  tylko  go  utwierdzi  w 
przekonaniu, że ma rację. 

Mali  ukryła  twarz  w  dłoniach  i  rozpłakała  się.  Może  Jo  jest  tak  blisko...  Myśl,  że  nie 

zobaczy  go,  nie  dotknie,  nie  będzie  się  z  nim  kochać,  była  niczym  ostrze  noża  powoli 
szarpiące  jej  wnętrzności.  Nie  wolno  jej  jednak  jechać  do  Gjelstad,  i  to  nie  ze  względu  na 
siebie, ale ze względu na Małego Siverta. Tęsknota to także część ceny, jaką musi zapłacić. 
Wytarła  oczy  wierzchem  dłoni  i  pomyślała,  że  otrzymała  od  Jo  najwspanialszy  prezent  w 
postaci Małego Siverta. Nic więcej nie może oczekiwać. Dokonała wyboru i teraz musi przy 
nim  trwać.  Szybkim  ruchem  zanurzyła  koniec  ręcznika  w  misce  z  wodą  i  obmyła  twarz. 
Potem poprawiła fryzurę i ułożyła kołnierz sukni. 

-  O, jesteś - powitał ją Johan, kiedy znów weszła do izby. - Gdzie byłaś? 
-  Poczułam się trochę gorzej - odpowiedziała cicho Mali i osuszyła czoło. - Odzwyczaiłam 

się od tylu gości, wiesz. 

-  Nie jesteś chyba chora? 
-   Nie,  nie,  już  jest  mi  lepiej.  Poszłam  na  chwilę  do  sypialni  i  obmyłam  się  w  zimnej 

wodzie. Już dobrze. 

Johan z  miną  właściciela  objął  ją  ramieniem  i  poprowadził  do  stołu.  Przez  krótką  chwilę 

Mali  uchwyciła  spojrzenie  gospodarza  z  Gjelstad,  który  siedział  po  drugiej  stronie  izby. 
Uśmiechał się do niej bezczelnie, jakby znał prawdę. 

Boże, co on wie? Mali wpadła w panikę. Co on wie? 
  
Mali  nie  odważyła  się  jechać  do  Gjelstad  ani  nazajutrz,  ani  w  ciągu  kolejnych  tygodni. 

Myśli  jej  krążyły  nieustannie  wokół  cygańskiego  taboru,  który  tam  zawitał.  Jej  spokój 
zburzyła  niepewność,  czy  Jo  znalazł  sobie  inną,  no  i  co  tak  naprawdę  wie  gospodarz  z 
Gjelstad.  Doszła  do  wniosku,  że  powinna  zachowywać  się  naturalnie  i  nie  dać  po  sobie  po-
znać, jak bardzo się denerwuje. Nie wolno jej stwarzać pretekstu, by ludzie zaczęli plotkować 
i  zadawać  pytania.  Kiedy  mimo  upływu  paru  tygodni  od  chrztu  synka  nie  doszły  jej  żadne 
niepokojące pogłoski, powoli odzyskała spokój. 

Wiosna minęła i nadeszło upalne pachnące lato. Odkąd urodził się Mały Sivert, w Stornes 

zapanowało  całkiem  nowe  życie.  Johan  stał  się  innym  człowiekiem.  Przestał  raczyć  się 
mocnymi  trunkami,  a  przynajmniej  Mali  nigdy  go  nie  widziała  pijanego.  Zdziwiło  ją,  że 
narodziny syna tak go odmieniły. Przypuszczała, że rozpierać go będzie duma, zwłaszcza na 
pokaz, ale nie spodziewała się, że mąż będzie się naprawdę troszczył o dziecko. A tymczasem 
tak  właśnie  się  stało!  Właściwie  był  aż  nadto  troskliwy.  Nosił  synka  na  rękach  po  dworze, 
pokazywał  mu  zwierzęta,  narzędzia  i  budynki,  wszystko  to,  co  kiedyś  odziedziczy. 
Maleństwo  nie  rozumiało  nic  z  tego,  co  ojciec  tłumaczył,  ale  gaworzyło  pogodnie  i  się 
uśmiechało, jakby oprowadzanie po dworze bardzo mu się podobało. 

Nawet  Beret  się  zmieniła.  Wprawdzie  wciąż  potrafiła  zwymyślać,  ale  nie  zdarzało  się  to 

tak  często  jak  kiedyś.  A  przy  wnuczku  spływała  na  nią  dziwna  łagodność,  której  nigdy 
nikomu  nie  pokazywała  i  o  którą  nikt  by  jej  nie  podejrzewał.  Nieustannie  zaglądała  do 

background image

kołyski,  by  popatrzeć  na  Małego  Siverta,  często  też  brała  go  na  ręce  i  nosiła  po  izbie  albo 
wychodziła z nim na podwórze. Rozmawiała z wnukiem cichutko i coś mu nuciła. 

Mały Sivert jest niezwykły, myślała Mali. Choć jeszcze niemowlę, potrafi wydobyć z ludzi 

wokół siebie to, co w nich najlepsze. 

Tym  samym  życie  stało  się  prostsze  i  lżejsze  dla  wszystkich.  Czasami  jednak  Mali 

wydawało się, że wolałaby, aby tak bardzo nie hołubiono jej syna. Bo kiedy obserwowała, jak 
w  Stornes  się  cieszą  z  tego  dziecka  i  jak  bardzo  są  szczęśliwi,  to  brzemię,  które  dźwigała, 
stawało się nieznośnie ciężkie. Często rozmyślała, jak by zareagowali, gdyby dowiedzieli się 
prawdy? Ale gdy to sobie wyobrażała, ściskało ją w żołądku ze strachu i zaczynała się jąkać. 
Wolała więc od siebie odsuwać wszelkie obawy. 

   
Przez pierwsze miesiące po porodzie Johan nie podejmował prób zbliżenia się do Mali. Po 

pierwsze taki panował zwyczaj, a ponadto nie było to takie proste, skoro niemowlę spało w 
nocy  w  jednym  łóżku  z  matką.  Wraz  z  upływem  lata  Mali  dostrzegała  coraz  częściej 
pożądliwe  spojrzenia  męża,  które  przyprawiały  ją  o  gęsią  skórkę  na  całym  ciele.  Bo  Johan 
wprost pożerał ją wzrokiem. Z niechęcią myślała o tym, że wnet nadejdzie taki czas, że Johan 
znów  zechce  z  nią  współżyć.  Wcześniej  miała  nadzieję,  że  po  ciąży  straci  trochę 
zainteresowanie jej osobą, uznając, że przestała być atrakcyjna. Tymczasem, sądząc po jego 
spojrzeniach, było dokładnie na odwrót. Zresztą nikogo, kto spotykał Mali, to nie dziwiło, bo 
młoda kobieta nie tylko  zachowała urodę, ale jeszcze nabrała łagodności i dojrzałości, które 
dodały jej wewnętrznego blasku. 

Odkąd  na  świat  przyszedł  Mały  Sivert,  wzajemne  relacje  małżonków  poprawiły  się, 

głównie dlatego, że dziecko tak pochłonęło Johana, że zapominał o całym świecie. 

Wreszcie  mieli  wspólny  temat  do  rozmów.  I  Mali  musiała  przyznać,  że  jej  opinia 

względem Johana zmieniła się na lepsze. Dostrzegła w nim pewne cechy, o których istnieniu 
nie miała pojęcia. Przestał być dla niej wyłącznie brutalem, którym się brzydziła, a czasami, 
gdy śmiał się i bawił z synkiem, wydawał się jej nawet sympatyczny. Kiedy nie musiała się 
obawiać jego zbliżeń, też się trochę rozluźniła w jego obecności. 

Teraz zorientowała się, że Johan czerpał z tego nadzieję, iż ich związek się zmieni. Jednak 

Mali już na samą myśl, że przygniecie ją swym ciałem, sztywniała z niechęci. Gdyby mogli 
ż

yć  tak  jak  przez  tych  kilka  miesięcy  po  narodzinach  Małego  Siverta,  to  może  jakoś 

wytrzymaliby  ze  sobą,  myślała.  Ale  Mali  rozumiała,  że  taki  stan  nie  potrwa  wiecznie.  Nie 
umknie  przed  Johanem  ani  teraz,  ani  w  przyszłości.  To  także  część  ceny,  upominała  siebie. 
Któregoś letniego wieczoru, gdy włożyła nocną koszulę, Johan podszedł do niej znienacka od 
tyłu  i  przyciągnął  ją  mocno.  Wzdrygnęła  się,  bo  się  tego  nie  spodziewała.  Johan  nic  nie 
mówił, dyszał tylko ciężko i nie wypuszczał jej z objęć. 

-  Nie - wyszeptała, usiłując się uwolnić. - Jeszcze nie, Johan. Nie doszłam jeszcze całkiem 

do siebie. 

-   A  co  ci  takiego  dolega?  -  wysapał.  -  Na  moje  oko  wyglądasz  teraz  lepiej  niż 

kiedykolwiek. 

Mali zerknęła pośpiesznie na łóżko, w którym spał Maty Sivert, obawiając się, że dziecko 

się obudzi. I chociaż wiedziała, że nie zrozumie, co się dzieje, nawet gdyby ich zobaczył, to 
jednak  sama  myśl  wydała  jej  się  nieznośna.  Mali  nie  chciała,  by  syn  kiedykolwiek  był 
ś

wiadkiem  brutalności,  jakiej  doświadczała  ze  strony  Johana  w  sypialni.  Z  czasem  pragnęła 

wytłumaczyć mu, co to jest miłość i szacunek, by nigdy nie stał się taki jak Johan. 

Odwróciła się do męża i uciszyła go. 
-  Poczekaj, Johan. Daj mi trochę czasu - poprosiła, obejmując go za szyję. - Obiecuję ci, 

ż

e to nie potrwa już długo. Ale nie dzisiaj. 

Zsunął dłonie wzdłuż jej pleców i ścisnął pośladki tak mocno, że aż jęknęła. Wyczuwała 

jego  podniecenie  i  sztywną  męskość  napierającą  na  jej  podbrzusze.  Kiedy  na  moment 

background image

poluzował uchwyt, uwolniła się pośpiesznie i wślizgnęła do łóżka obok dziecka. On zaś stał 
jeszcze przez chwilę i patrzył na nią przekrwionymi oczami. 

-  Co  to  znaczy  trochę  czasu?  -  zapytał  zdyszany.  -  Czekałem  dłużej  niż  niejeden 

mężczyzna po porodzie żony. Jutro? 

-  Przyjdzie  taki  wieczór  -  odpowiedziała  wymijająco.  -  Poza  tym  musimy  myśleć  o 

dziecku, nie chcę, by się obudziło. 

-  Dobrą stal trzeba wcześnie hartować - zaśmiał się Johan, kładąc się do swojego łóżka. - 

Chłopakowi nie zaszkodzi zobaczyć, jak to się robi. 

Mali  wzdrygnęła  się.  Johan  pod  wieloma  względami  zmienił  się  na  korzyść  w  ostatnim 

okresie. Jednak nadzieja, że zmieni się także w sypialni, okazała się płonna. Mali zrozumiała, 
ż

e im dłużej będzie go trzymała z dala od siebie, tym większa zawładnie nim żądza. 

Dlaczego  taki  jest?  -  zastanawiała  się,  otulając  kocykiem  dziecko.  Czemu  nie  potrafi 

okazać więcej wrażliwości i troski? To prawda, że na co dzień odnosił się do niej przyjaźniej, 
nic jednak nie wskazywało na to, by kiedyś nauczył się kontrolować swą chuć. 

Przypomina naparzonego ogiera, pomyślała z goryczą Mali, której przyszłość jawiła się w 

ciemnych barwach. 

Wymigiwała  się  tak  długo,  jak  tylko  się  dało,  ale  któregoś  wieczoru  Johan  znalazł  się  u 

kresu  wytrzymałości.  Gdy  rozebrał  się  pośpiesznie  i  wszedł  pod  kołdrę,  Mali  odetchnęła  z 
ulgą,  mając  nadzieję  na  jeszcze  jeden  wieczór  spokoju.  Nie  mogła  jednak  znaleźć  swojej 
koszuli nocnej. Stała nago i czuła na sobie palące spojrzenie męża. 

-  Tu jest twoja koszula - odezwał się nagle chrapliwie. - Dostaniesz ją potem, ale najpierw 

chodź tu do mnie do łóżka. 

Mali  zrozumiała,  że  już  się  nie  wymówi,  powoli  więc  odwróciła  się  i  skierowała  w  jego 

stronę.  Przyciągnął  ją  gwałtownie  i  w  jednej  chwili  jego  usta  były  wszędzie,  a  dłonie 
obmacywały jej ciało mocno, niemal brutalnie. Usiłowała go nieco powstrzymać, chciała, by 
zwolnił tempo i dał jej trochę  czasu, żeby mogła mu wyjść na spotkanie. Ale on się nią nie 
przejmował  i  wtargnął  w  nią  brutalnie,  aż  krzyknęła  z  bólu.  Najwyraźniej  jeszcze  go  to 
bardziej  podnieciło,  bo  dyszał  ciężko  i  pojękiwał  z  rozkoszy.  Mali  przygryzała  dłoń,  którą 
zakryła  usta,  powstrzymując  się  od  krzyku.  Nie  myślała,  że  będzie  ją  tak  bolało.  Podczas 
porodu popękała i niewygojone do końca rany wciąż były bardzo wrażliwe. Wydawało jej się, 
ż

e dłużej tego nie zniesie. 

-  Co, u diabła, z tobą? - stęknął Johan, gdy wreszcie opadł na posłanie. - Jesteś sztywna i 

niechętna jak zawsze. A myślałem... 

Mali nie odpowiedziała. Pośpiesznie włożyła koszulę i wymknęła się do synka. Przytuliła 

go  mocno  i  z  twarzą  przy  jego  maleńkim  karku  płakała  bezgłośnie,  zrozpaczona  i  bezsilna. 
Znalazła się w pułapce, z której nie ma ucieczki. 

Ale  to  tylko  część  ceny,  którą  muszę  zapłacić,  powtarzała  sobie.  Johan  do  końca  życia 

będzie miał prawo do mojego ciała. 

I  choć  w  ostatnim  czasie  dostrzegła  w  mężu  wiele  dobrych  stron,  bo  był  naprawdę 

wspaniałym,  kochającym  ojcem  dla  Małego  Siverta,  to  jednak  nie  potrafi  mu  się  oddać  bez 
reszty.  Może  kiedyś  go  zaakceptuje,  ale  nigdy  nie  pokocha.  Bo  jej  serce  należy  do  innego 
mężczyzny. 

Po  tym  wieczorze  Johan  już  nie  przyjmował  żadnych  wymówek.  Wydawało  mu  się,  że 

skoro  wziął  ją  raz,  może  to  robić  tak  często,  jak  przyjdzie  mu  ochota.  Odtąd  co  noc  wy-
muszał,  by  kładła  się  w  jego  łóżku.  Mówił  cicho,  ale  po  tonie  poznawała,  że  nie  warto  mu 
odmawiać. Ostrożnie otulała Małego Siverta i szła na posłanie męża, myśląc tylko o tym, by 
nie zbudzić synka, by nie krzyknąć jak tego pierwszego wieczoru, gdy Johan zaspokajał swe 
żą

dze. 

W  łóżku  znikała  gdzieś  jego  łagodność.  Był  taki  jak  dawniej,  opętany  namiętnością, 

myślący  tylko  o  własnej  przyjemności.  Przychylne  uczucia,  jakie  Mali  czasem  wobec  niego 

background image

ż

ywiła,  szybko  się  ulotniły.  Na  powrót  wrócił  strach  przed  każdym  wieczorem,  przed 

upokorzeniem  i  koniecznością  podporządkowywania  się  mężczyźnie,  którego  obecność  z 
trudem znosiła. 

 
ROZDZIAŁ 7. 
  
Już w maju na chrzcinach rozmawiano o przyjeździe Margrethe do Stornes w czasie lata. 

Siostra  Mali,  jak  zresztą  wszyscy  w  jej  rodzinie,  bardzo  pokochała  Małego  Siverta,  a  poza 
tym  miała  ochotę  spędzić  parę  tygodni  w  okazałym  dworze  i  z  rozpromienionymi  oczami 
przyjęła zaproszenie Johana. 

-  Będziesz  mogła  się  zaopiekować  swoim  siostrzeńcem  -  mówił  Johan  z  uśmiechem.  - 

Poza tym jestem pewien, że Mali miło będzie mieć koło siebie kogoś ze swej rodziny przez 
jakiś  czas.  Teraz  tak  rzadko  bywamy  w  Buvika  -  dodał  z  fałszywym  żalem,  spoglądając  na 
mamę Mali. 

-  Ależ  my  dobrze  rozumiemy,  że  nie  macie  czasu  -  odpowiedziała  mu  z  uśmiechem.  - 

Wkrótce  nadejdzie  pora  prac  polowych.  Poza  tym  dla  takiego  maleństwa  to  zbyt  daleka 
podróż - dodała, poklepując leciutko wnuka po policzku. 

Mali  dziwiło,  że  w  jej  rodzinie  wszyscy  polubili  Johana.  Spotykali  się  co  prawda 

sporadycznie  i  Johan  zawsze  starał  się  być  uprzejmy  i  miły,  więc  nikt  nie  słyszał  fałszu  i 
obłudy w jego głosie, gdy prowadził ugrzecznione rozmowy. Jedynie Eli, najstarsza z sióstr, 
nie  darzyła  go  sympatią  i  jako  jedyna  od  początku  rozumiała,  że  Mali  nie  poślubiła  Johana 
dobrowolnie. Ale nawet z nią Mali nie rozmawiała o tym otwarcie. Rodzice byli bowiem tacy 
dumni  z  zięcia.  Zresztą  trudno  im  się  dziwić.  Wierzyli,  że  małżeństwo  zapewni  ich  córce 
dobrobyt i wpływy, a poza tym byli wdzięczni za to, że ich los odmienił się na lepsze. 

Nie  wiedzą  przecież,  jak  wygląda  moje  życie  i  jaki  naprawdę  jest  Johan,  myślała  Mali  z 

goryczą. 

A że im samym żyło się po ślubie Mali dużo lepiej, nietrudno było zauważyć. Cieszyło ją 

to, a jednak mimo wszystko gdzieś głęboko w sercu czuła żal. 

  
Margrethe  przybyła  do  Stornes  w  połowie  lipca.  Kiedy  Johan  pomagał  jej  wysiąść  z 

powozu,  który  po  nią  posłano,  Mali  zaskoczona  zauważyła,  że  jej  młodsza  siostra  bardzo 
wydoroślała.  A  może  tylko  tak  jej  się  wydawało,  bo  rzadko  ją  widywała?  Margrethe 
skończyła szesnaście lat, ale wyglądała na więcej. Wysoka i szczupła, nabrała już kobiecych 
kształtów.  Włosy  miała  trochę  ciemniejsze  niż  Mali,  a  oczy  duże,  niebieskie,  w  oprawie 
długich, ciemnych rzęs. 

Jak ona wyładniała, pomyślała Mali, patrząc na siostrę. Naprawdę jest piękna! Emanowała 

z niej kobieca łagodność i wdzięk, któremu trudno było się oprzeć. Kiedy się uśmiechała, jej 
niebieskie oczy nabierały blasku, a usta odsłaniały równy rząd śnieżnobiałych zębów. 

Gdyby  tylko  chciała,  zawróciłaby  w  głowie  każdemu  mężczyźnie,  pomyślała  Mali, 

zastanawiając się, czy mama rozmawiała już z siostrą na te tematy. Margrethe wydawała się 
jeszcze  taka  młoda  i  niewinna,  ale  może  to  pozory?  Mali  zauważyła,  że  Johan,  pomagając 
siostrze wysiąść z powozu, przytrzymał ją odrobinę dłużej w pasie, niż to było konieczne. 

Wystarczyłoby, aby podał jej rękę, pomyślała zagniewana, ale równocześnie zdziwiona, bo 

nigdy  nie  przyszło  jej  do  głowy,  że  Johana,  który  przecież  szalał  na  jej  punkcie,  mogłyby 
interesować  inne  kobiety.  Ale  gdy  uważnie  przyjrzała  się  Margrethe,  zrozumiała,  że  jeśli 
Johan  kiedykolwiek  zwróci  spojrzenie  w  kierunku  innej,  to  będzie  to  ktoś  pokroju  jej 
młodszej  siostry.  Patrząc  na  stojącą  w  słońcu  Margrethe,  wyprostowaną  i  uśmiechniętą,  z 
gęstymi,  zaczesanymi  do  tylu  włosami  upiętymi  dwoma  czerwonymi  grzebieniami,  Mali 
uświadomiła sobie, że siostra stanowi jakby jej młodszą, piękniejszą wersję, a przy tym jest o 
wiele łagodniejsza. Posyłając mężowi chłodne spojrzenie, pomyślała sobie, że powinna mieć 

background image

Johana  na  oku,  póki  Margrethe  pozostanie  we  dworze,  przede  wszystkim  ze  względu  na 
siostrę. 

Margrethe  swoją  obecnością  wniosła  ruch  i  ożywienie.  W  izbach  odbijał  się  echem  jej 

wesoły śmiech. Poza tym okazało się, że wspaniale sobie radzi z Małym Sivertem. Czasami 
Mali była nawet z tego powodu trochę zazdrosna. Zresztą nie tylko Mały Sivert ją ubóstwiał, 
ale  wszyscy  mieszkańcy  dworu,  łącznie  z  Beret,  doceniali  obecność  wesołej  dziewczyny. 
Mali zastanawiała się nawet, skąd taka zmiana w teściowej. Z początku nie była zachwycona 
tym, że Margrethe ma pozostać we dworze przez kilka tygodni. Wprawdzie nie powiedziała 
tego  wprost,  ale  Mali  domyśliła  się,  że  według  niej  jedna  uboga  dziewczyna  z  Buvika  wy-
starczy w ich progach. Teraz jednak Beret uśmiechała się pogodnie do Margrethe. 

Może  dlatego,  że  młoda  dziewczyna  miała  dobry  wpływ  na  samopoczucie  Johana? 

Ż

artował z nią i śmiał się, tryskał humorem i był wyjątkowo miły dla innych,  choć i tak po 

przyjściu  na  świat  Małego  Siverta  dokonała  się  w  nim  wielka  przemiana.  Czasami  Mali 
wydawało  się,  że  mąż  trochę  przesadza.  Zauważyła  jego  ukradkowe  spojrzenia  w  stronę 
Margrethe,  gdy  myślał,  że  nikt  go  nie  obserwuje.  Mali  nie  obawiała  się,  że  mąż  ośmieli  się 
tknąć jej siostrę, ale gdzieś głęboko w sercu czuła się trochę zraniona. 

Pewnie  tak  sobie  wyobrażał  nasze  małżeństwo,  myślała.  Sądził,  że  będę  jak  Margrethe 

wesoła, łagodna i oczarowana jego osobą. 

Tak  się  nie  stało,  ale  o  to  może  mieć  pretensje  wyłącznie  do  siebie!  Bo  przecież  nie 

ukrywała, że nic do niego nie czuje, ale jego to nie powstrzymało przed zarzuceniem na nią 
sieci. Mali nigdy mu nie wybaczy, w jaki sposób ją zdobył i jak pozbawił czci. 

Margrethe  też  uważałaby  Johana  za  odrażającego  łajdaka,  gdyby  była  narażona  na  jego 

obleśne zaloty, myślała Mali rozżalona. 

-  Podoba  ci  się  tutaj?  -  zapytała  ją  Mali  któregoś  słonecznego  popołudnia,  kiedy  razem 

wybrały  się  na  spacer.  Wózek  ze  śpiącym  maluchem  postawiły  w  cieniu.  W  tych  okolicach 
był  to  pierwszy  dziecinny  wózek.  Johan  wrócił  z  miasta  z  tym  najmodniejszym  cudem 
wyplecionym  z  wikliny,  na  dużych  kołach.  Nikt  takiego  tu  jeszcze  nie  widział,  chyba  że  w 
gazecie  na  fotografiach  przedstawiających  królową  Maud  z  maleńkim  następcą  tronu. 
Wszyscy goście odwiedzający Stornes podziwiali wózek i nawet Mali uległa tym zachwytom, 
nie kryjąc zadowolenia,  a nawet dumy. Uśmiechała się do Johana z  ganku, gdy ten wkładał 
Małego Siverta do wózka i spacerował z nim po podwórzu. 

-  Nie sądzisz, że to nadmierny zbytek? - zapytała, uścisnąwszy Johanowi dłoń. 
-  Dla przyszłego spadkobiercy Stornes nic nie jest nadmiernym zbytkiem - odpowiedział, 

nie  puszczając  jej  dłoni.  Uwolniła  się  jednak  w  obawie,  że  mąż  pomyśli,  iż  drogimi 
prezentami  można  kupić  jej  przychylność.  W  ciągu  dnia  potrafiła  się  zdobyć  na  uśmiech  i 
dobre słowo wobec Johana, gdy jednak zamykali drzwi sypialni, była taka jak zawsze: zimna, 
niechętna, milcząca. 

-   Poznasz  pana  po  powozie  -  mówiła  Beret  i  widać  było,  że  i  jej  się  podoba  wózek 

dziecinny. Nie było takiej rzeczy, której by pożałowała wnukowi. Podobnie jak Sivert, który 
kiwając głową, tylko się uśmiechał. 

Słoneczny  blask  odbijał  się  w  wodach  fiordu  i  aż  oślepiał.  Nadchodziła  pełnia  lata.  Mali 

bezwiednie  spojrzała  w  stronę  szopy,  gdzie  przechowywano  łodzie.  Podczas  długiej  i  ostrej 
zimy budynek przekrzywił się na wietrze i wydawał się jeszcze bardziej szary. 

Minął  dokładnie  rok  od  pobytu  Jo  we  dworze,  pomyślała,  czując,  jak  przenika  ją  fala 

smutku,  ale  i  słodyczy.  Dokładnie  rok  od  najcudowniejszych  dni  w  jej  życiu  oraz 
najtrudniejszej i najbardziej bolesnej decyzji, jaką musiała podjąć, nie godząc się wyjechać z 
Jo. Teraz, gdy wspomnienia naszły ją z taką siłą, uznała, że nie dokonała właściwego wyboru. 

Powinnam pójść za głosem serca i wyjechać z ukochanym, przekonywała siebie w duchu. 
Ale  przecież  nie  mogła  tak  postąpić!  Nawet  gdyby  Jo  ponownie  zjawił  się  w  Stornes  i 

poprosił  ją  o  to  samo,  znów  by  się  nie  zgodziła.  Zbyt  wiele  osób  zraniłaby,  wyjeżdżając  z 

background image

innym  mężczyzną.  Także  tych,  którzy  ją  kupili,  i  tego,  który  wziął  ją  przemocą.  Im  się 
zdawało, że dwór trafi w ręce prawowitego dziedzica. Ona tymczasem dała im potomka, ale 
spłodzonego przez Jo. Gdyby znali prawdę... 

Ocknęła się i zorientowała, że nie słyszała, co odpowiedziała jej Margrethe. 
-  Zamyśliłam się przez chwilę - usprawiedliwiła się, uśmiechając się lekko. - No to jak ci 

się tutaj podoba? Dobrze się czujesz w Stornes? 

-  Jakżeby  inaczej  -  odparła  z  entuzjazmem  Margrethe,  odsłaniając  rząd  bielusieńkich 

zębów.  -  Jak  można  się  źle  czuć  w  takim  wspaniałym  dworze!  Miałaś  szczęście,  Mali,  że 
wyszłaś  tak  bogato  za  mąż.  Poza  tym  masz  dobrego  męża  i  najwspanialszego  synka  pod 
słońcem. 

-  Lubisz Johana? 
Margrethe spiekła raka i zawstydzona zerknęła na siostrę. 
-  Tak, lubię Johana. Jest taki wesoły i sympatyczny, no i tyle opowiada... 
Jej  policzki  znów  oblały  się  purpurą.  Mali  zachodziła  w  głowę,  cóż  takiego  opowiedział 

siostrze mąż. 

-  Może nie jest najprzystojniejszy - dodała Margrethe, rozglądając się czujnie, czy nikt nie 

podsłuchuje ich rozmowy. - No i jest trochę za stary, to znaczy... 

Mali z uśmiechem ujęła dłoń siostry. 
-  Cieszę  się,  że  go  lubisz  -  rzekła  ze  spokojem.  -  Nawet  nie  przyszło  mi  do  głowy,  by 

podejrzewać,  że  podrywasz  mi  męża.  Kiedy  nadejdzie  odpowiednia  pora,  znajdziesz  sobie 
młodszego mężczyznę.  - Zamilkła na chwilę, zastanawiając się, na ile drążyć dalej ten temat. 
- A może jest już ktoś, kogo lubisz jakoś szczególnie? 

-  Nie - odpowiedziała Margrethe, unikając wzroku siostry. - Ale ktoś mi powiedział... 
-  Musisz  się  pilnować,  Margrethe  -  wtrąciła  pośpiesznie  Mali,  kładąc  dłoń  na  karku 

siostry.  -  Jesteś  śliczną  dziewczyną.  Jestem  pewna,  że  dostaniesz,  kogo  zechcesz.  Ale  nie 
oddawaj się nikomu, zanim się nie upewnisz, że go kochasz i że on kocha ciebie. No i musisz 
wiedzieć, czy on rzeczywiście chce cię na żonę - dodała. - Bo są tacy, którym chodzi tylko o 
jedno... 

-  Zupełnie,  jakbym  słyszała  mamę  -  uśmiechnęła  się  Margrethe.  -  Ale  nie  martw  się, 

potrafię  uważać  na  siebie.  Dobrze  wiem,  o  co  chodzi  mężczyznom  i  że...  -  urwała, 
spuszczając wzrok, i zaczerwieniła się po cebulki włosów. 

-  To  dobrze  -  uznała  Mali.  -  Nie  daj  się  nikomu  namówić  na  coś,  na  co  sama  nie  masz 

ochoty.  A  co  do  mężczyzn,  to  musisz  jeszcze  trochę  poczekać,  bo  masz  dopiero  szesnaście 
lat! 

-  Już niedużo mi brakuje do siedemnastych urodzin - odparła Margrethe, zaciskając usta. 
-  Oj dużo, dużo - zaśmiała się Mali. - Mówię to tylko dlatego, że życzę ci jak najlepiej i 

chcę, byś była szczęśliwa. 

-  Tak jak ty? - uśmiechnęła się do niej Margrethe.  
Tym  razem  rumieńcem  oblała  się  Mali.  Odwróciła  się  bokiem  i  spojrzała  w  kierunku 

wózka. 

-   Chyba  słychać  Małego  Siverta?  -  rzuciła,  unikając  odpowiedzi  na  pytanie  siostry. 

Chciała wstać, gdy nagle Margrethe chwyciła jej lewą dłoń i zawołała zachwycona: 

-   Jaka  ładna  i  oryginalna  obrączka!  Wyraźnie  zaintrygowana  oglądała  połyskującą  w 

słońcu ozdobę, którą podarował Mali Jo. 

 - Dostałaś od Johana? 
Mali na moment zamarła. Nie pomyślała, że Margrethe zwróci uwagę na obrączkę. Johan 

zauważył  ją  na  ręku  Mali  wkrótce  po  wyjeździe  Jo  i  zapytał,  skąd  ją  ma.  Skłamała,  że  to 
obrączka po babci, którą podarowała jej mama z prośbą, by ją nosiła. Tak jak przypuszczała, 
odpowiedź nie wzbudziła w nim podejrzeń, bo o nic więcej nie pytał. Ale przecież nie może 

background image

tego  samego  powiedzieć  Margrethe.  Przecież  ona  wie,  że  w  Buvika  nigdy  nie  było  takiej 
obrączki! Znałaby tę pamiątkę rodzinną, gdyby rzeczywiście ich mama ją przechowywała. 

Mali cofnęła dłoń i poderwała się z miejsca. 
-   E  tam,  dostałam  od  babki  Johana  -  rzuciła  krótko.  -Tylko  nie  mów  nikomu  o  tym, 

dobrze?  Zdaje  się,  że  Beret  liczyła  na  to,  że  odziedziczy  wszystkie  cenne  przedmioty  po 
swojej teściowej. Ale babcia Johana chciała, żebym to ja, młoda gospodyni w Stornes, nosiła 
tę obrączkę. Bardzo mnie lubi. Wolałabym, żebyś nie wspominała o obrączce przy innych. Po 
co psuć stosunki tu we dworze. 

Kłamstwo,  kłamstwo  i  jeszcze  raz  kłamstwo,  myślała  wzburzona,  pochylając  się  nad 

wózkiem. Synek spał spokojnie. Obrączka wcale nie była pamiątką rodzinną, w każdym razie 
jeszcze  nie,  lecz  symbolem  grzechu,  którego  się  dopuściła.  Mimo  to  ceniła  ją  bardziej  niż 
swoją obrączkę ślubną, ponieważ dostała ją od tego, którego kochała największą miłością, od 
ojca  jej  synka.  Kiedyś  tę  obrączkę  przekaże  w  spadku,  choć  jeszcze  nie  wie,  komu.  Pewna 
była jedynie tego, że zdejmie ją z palca dopiero na łożu śmierci. Dopiero wtedy odda komuś 
obrączkę, która stanowi dla niej symbol miłości. 

Pogoda  dopisała  tego  dnia,  w  którym  na  górskim  pastwisku  miały  się  odbyć  sianokosy, 

ś

wieciło  słońce  i  w  ogóle  nie  wiało.  Dla  wszystkich  czterech  dworów  w  okolicy  było  to 

prawdziwe  święto.  Kto  żyw  ruszał  na  halę,  by  pomóc  przy  pracy,  a  potem  wziąć  udział  w 
zabawie.  Bo  gdy  już  skoszono  trawę,  wszystkich  częstowano  kaszą  ze  śmietaną,  a  potem 
bawiono się wesoło na łące, nim nadeszła pora powrotu do wsi. 

Margrethe  cieszyła  się  na  ten  dzień  od  dawna.  Nigdy  nie  uczestniczyła  w  takich 

prawdziwych  sianokosach.  Ponieważ  Beret  zostawała  we  dworze,  zadeklarowała  się,  że 
zaopiekuje się Małym Sivertem, by Mali mogła spędzić ten dzień razem z siostrą. 

-  Od urodzenia dziecka prawie nie opuszczałaś  dworu - powiedziała  Beret. -  Zrób sobie 

trochę wolnego i idź ze wszystkimi w góry. 

Mali nie do końca była przekonana do tego pomysłu, chociaż miała wielką ochotę. Wciąż 

jeszcze  karmiła  małego.  Ale  Beret  znalazła  radę.  Przez  dwa  dni  Mali  ściągała  pokarm  do 
dzbanka, który natychmiast schładzano. W ten sposób zgromadzono mleko dla Siverta na ten 
czas, gdy Mali będzie na hali. Zresztą nie zamierzała zostawać tam zbyt długo. Jeśli ściągnie 
pokarm tuż przed wyjściem, piersi nie powinny jej boleśnie nabrzmieć i jakoś wytrzyma do 
powrotu. A jeśli będą jej dokuczały, znajdzie jakieś ustronne miejsce i je trochę opróżni. Dla 
synka  i  tak  starczy  mleka.  Skoro  więc  Beret  sama  zaproponowała  pomoc,  to  czemu  nie 
miałaby skorzystać. 

Poza  tym  chciała  pójść  na  halę  z  innego  jeszcze  powodu.  W  ostatnim  tygodniu  odniosła 

dziwne  wrażenie,  że  Margrethe  jej  unika.  Chwilami  wydawało  się  jej,  że  pewnie  sobie  to 
tylko  ubzdurała,  ale  innym  razem  ogarniał  ją  niepokój.  Kiedy  spotykały  się  ich  spojrzenia, 
Margrethe  pąsowiała  i  odwracała  głowę.  Nie  była  też  już  tak  miła  i  serdeczna  dla  Johana. 
Mali nie pojmowała, co się mogło stać, postanowiła jednak zapytać o to Margrethe w drodze 
na halę. Może siostra po prostu tęskni za domem, a może ktoś zrobił jej przykrość? Pojęcia 
nie miała, jaki mógłby być powód nagłej zmiany usposobienia tak wesołej dziewczyny. 

Dołączyły do grupy wyruszającej ze Stornes w góry wczesnym rankiem. 
Powietrze  było  ciepłe,  przesycone  zapachami  lata.  Na  torfowiskach  kołysały  się, 

połyskując,  białe  wełnianki,  a  z  ciemnego  lasu  dolatywały  delikatne  trele  kosa.  W  miarę 
wspinania się w wyższe partie gór od strony szczytu Stortind poczuli rześki powiew wiatru, 
który  przyjemnie  chłodził  spocone  twarze.  Szli  w  górę  rzeki,  która  spływała  stromo 
wąwozem,  pieniąc  się  i  przetaczając  masy  wody.  Kiedy  dotarli  do  mostu  znajdującego  się 
poniżej  hali,  na  której  stały  szałasy,  wielu  wędrowców  zeszło  w  dół  na  płaskie  kamienie 
wzdłuż brzegów. W tym miejscu rzeka płynęła spokojniej, a tuż przy moście znajdowało się 
urokliwe zakole, gdzie woda była nieco głębsza. Z przyjemnością zmyli z siebie pot i ugasili 

background image

pragnienie lodowatą wodą. Pomimo upału woda w rzece była tak zimna, że kiedy się ją piło, 
dosłownie cierpły zęby. 

Nim Mali zdążyła spytać siostrę o cokolwiek, ich oczom ukazała się zielona hala. Droga w 

góry minęła zbyt szybko, na dodatek przez cały czas szli w gromadzie. 

Wypytam ją później, postanowiła Mali. 
Z kominów wszystkich czterech szałasów unosiły się smużki dymu. Zapewne nastawiono 

już  saganki  z  kaszą.  Gospodarujące  tego  lata  na  górskim  pastwisku  młode  kobiety  stały  w 
odświętnych fartuchach i uroczyście witały przybyłych. Niecierpliwie oczekiwały tego dnia. 

Powoli hala wypełniała  się. Mali przedstawiła Margrethe znajomym z trzech pozostałych 

dworów, których jeszcze nie zdążyła poznać w czasie pobytu w Stornes. 

-  A cóż to za piękną pannę przyprowadziłaś nam tu w góry? - odezwał się jakiś głos za 

plecami Mali. - Może to huldra? 

Mali  odwróciła  się  i  zobaczyła  roześmianego  Bengta  Innstada,  który  wyciągał  dłoń  do 

Margrethe. 

-  To moja najmłodsza siostra, Margrethe – wyjaśniła Mali. 
Zauważyła,  że  siostra  nie  może  oderwać  wzroku  od  lśniących  niebieskich  oczu  Bengta, 

które przyglądały się jej z nieskrywanym podziwem. 

-  W Buvika przychodzą na świat wyjątkowo urodziwe panny - stwierdził, nie puszczając 

dłoni  dziewczyny.  -  Obiecaj  mi,  proszę,  że  będziesz  ze  mną  w  parze,  kiedy  zaczną  się 
popołudniowe zabawy. Znasz chyba berka w parach? 

Margrethe kiwnęła głową. 
Z  wrażenia  chyba  straciła  głos,  pomyślała  Mali  i  w  sercu  poczuła  lekki  niepokój.  Bengt 

Innstad  potrafił  każdej  kobiecie  zawrócić  w  głowie,  a  co  dopiero  takiemu  nieopierzonemu 
podlotkowi jak Margrethe. Postanowiła więc nie spuszczać siostry z oczu w ciągu dnia. 

Do  pracy  stawiło  się  tylu  chętnych,  że  skosili  trawę  w  rekordowym  czasie.  Letnie 

pastwiska  rozbrzmiewały  śmiechem  i  gwarem  rozmów.  Mali  pomagała  Ane  rozłożyć  na 
trawie przed szałasem obrusy i talerze, bo tam mieli wszyscy zgromadzić się na posiłek. 

-  Co słychać we dworze? - zapytała Ane. - Mały Sivert zdrowy? 
-  Tak, rośnie i ma się dobrze - odparła Mali z uśmiechem. - A poza tym wszystko układa 

się dobrze, właściwie nawet lepiej niż do tej pory. Wszyscy są tacy przejęci dzieckiem, wiesz. 

-  Tak,  zauważyłam  to,  zanim  przeniosłam  się  na  górskie  pastwisko  -  powiedziała  Ane.  - 

Nie do wiary, jak takie maleństwo potrafi odmienić ludzi. Nawet Beret jest nie do poznania. 
Tak, wszyscy w Stornes czekali na dziedzica, którego im urodziłaś. 

Mali znalazła torebkę z cukrem i nasypała do miseczki. 
-  A jak tu na hali? - zapytała, by zmienić temat rozmowy. 
-  Dopiero się tu jakoś urządziłyśmy, ale zawsze dobrze mi tu w górach, dlatego nie mogę 

się  nigdy  doczekać,  kiedy  nadejdzie  pora  letnich  wypasów.  Ciągle  nas  tu  ktoś  odwiedza  - 
dodała, oblewając się rumieńcem. 

-  Nie wątpię - roześmiała się Mali. - A kto zachodzi do ciebie? Ktoś, kogo znam? 
-  Nie, teraz nikt! - wykręcała się od odpowiedzi Ane. - Nikt szczególny. 
-  Kłamiesz - uśmiechnęła się Mali, obejmując zaufaną służącą. - Tylko się pilnuj, żeby się 

to źle nie skończyło. 

-  Nie jestem głupia - skwitowała krótko Ane. 
  
Zebrali  się  na  hali  przy  szałasie  i  zjedli  kaszę  ze  śmietaną.  Mali  zauważyła,  że  Bengt 

trzyma się w pobliżu Margrethe. Wciąż jej coś szepcze do ucha, rozśmieszając ją i przypra-
wiając o rumieńce. Przez chwilę nawet obejmował ją ramieniem, wskazując palcem w stronę 
szczytu  Stortind.  Siostra  nie  sprawiała  wrażenia,  by  było  jej  to  niemiłe,  Mali  więc  znów 
poczuła lekki niepokój. Była odpowiedzialna za Margrethe, póki przebywała w Stornes. 

background image

Potem  zaczęły  się  zabawy.  Bengt  zatroszczył  się  o  to,  by  Margrethe  była  jego  partnerką 

podczas większości gier i zabaw. Podczas berka w parach pędzili przez łąkę, by nikt ich nie 
złapał.  Margrethe  rozgrzana,  zarumieniona,  z  rozwianymi  na  wszystkie  strony  gęstymi 
włosami wydawała się taka żywotna, młodzieńcza i śliczna, że Mali poczuła ukłucie w sercu. 
Bengt porwał ją w ramiona i zakręcił dookoła, a ona z blaskiem w oczach uśmiechała się doń 
promiennie. 

Muszę  ją  stąd  zabrać,  kiedy  będę  wracać,  pomyślała  Mali.  Pomogę  jeszcze  tylko 

pozmywać naczynia po posiłku. 

W końcu wszystko było porobione i mogła zdjąć fartuch. 
Nabrzmiałe piersi pobolewały ją, weszła więc do szałasu i odciągnęła trochę pokarmu, by 

sobie  ulżyć.  Rodzice  z  małymi  dziećmi  powoli  zbierali  się  w  drogę  powrotną,  ale  wielu 
planowało jeszcze długo pozostać na hali. Słońce wisiało niczym złocistoczerwona kula nad 
fiordem, jakby ktoś podświetlał je od dołu. Świerszcze zaczęły swój wieczorny koncert. 

Mali  rozejrzała  się  za  Margrethe,  ale  nigdzie  nie  mogła  jej  znaleźć.  Zaniepokojona 

chodziła od szałasu do szałasu i pytała raz po  raz, czy ktoś jej nie  widział. Wszyscy jednak 
odpowiadali, że od jakiegoś czasu nie. 

-  Zdaje się, że poszła z kimś z Innstad - rzucił ktoś, nie do końca tego pewien. 
Przecież nie wróciłaby sama do dworu, nic mi o tym nie mówiąc, zastanawiała się Mali, 

czując wzbierającą w niej złość, ale i strach. Ale w takim razie gdzie jest? 

Mali  nie  mogła  zostać  już  dłużej  i  szukać  siostry,  bo  nie  zdążyłaby  nakarmić  Małego 

Siverta  przed  snem.  Wiedziała,  że  zapas  mleka,  jaki  pozostawiła,  nie  starczy  na  ostatni  w 
ciągu dnia posiłek. Planowała przecież wrócić do tej pory. 

-   Nie  mogę  znaleźć  Margrethe,  a  śpieszę  się  -  powiedziała  do  Ane.  -  Czy  możesz  jej 

przekazać, żeby natychmiast wracała do dworu? Ja i tak już tu jestem za długo - stwierdziła, 
dotykając nabrzmiałych piersi. - Wkrótce muszę nakarmić Małego Siverta. 

Mali  starała  się  nie  okazywać  dręczącego  ją  niepokoju,  by  bez  powodu  nie  wywoływać 

plotek. Miała zresztą nadzieję, że niepotrzebnie się denerwuje. 

-  Gdy tylko ją zobaczysz, poproś, by natychmiast wracała - powtórzyła, patrząc na Ane. - 

Do kogoś na pewno będzie się mogła przyłączyć, a zresztą zna drogę. Musi trzymać się cały 
czas ścieżki. 

I Mali ruszyła z powrotem do dworu. Schodząc zboczem, odwracała się jeszcze parę razy 

w nadziei, że ujrzy gdzieś siostrę, ale bezskutecznie. 

  
ROZDZIAŁ 8. 
 
Margrethe nigdy nie spotkała równie przystojnego mężczyzny jak Bengt Innstad. A kiedy 

patrzył na nią swoimi nieprawdopodobnie niebieskimi oczami i uśmiechał się, gdzieś głęboko 
odczuwała pełne słodyczy wzruszenie. Zupełnie jakby jego uśmiech budził do życia chmarę 
motyli,  które  gdzieś  w  niej  drzemały.  I  jeszcze  na  dodatek  tak  wyraźnie  dawał  do 
zrozumienia,  że  mu  się  podoba.  Czuła  niepokój,  ale  równocześnie  niezwykłe  szczęście,  bo 
przecież  doskonale  wiedziała,  kim  jest.  Mali  powiedziała  jej,  że  to  przyszły  spadkobierca 
dworu w Innstad. Więc to nie byle kto, myślała sobie Margrethe, czując na ramionach gęsią 
skórkę.  A  gdyby  także  ona  wyszła  bogato  za  mąż?  Czemu  nie?  -  myślała  sobie,  odrzucając 
włosy na plecy przekornym szarpnięciem głowy. Skoro mogła Mali, mogę i ja... 

Ale  może  on  jest  już  zaręczony?  -  przyszło  jej  nagle  do  głowy.  Że  nie  jest  żonaty, 

wiedziała, ale czy Mali nie wspominała czasem, że Bengt Innstad się ostatnio zaręczył? Zdaje 
się, że mieli nałożyć sobie obrączki na jesieni... 

-  Biegnij,  Margrethe  -  krzyknął,  budząc  ją  z  rozmarzenia.  -  Biegnij  tak  szybko,  jak 

potrafisz! 

background image

Ruszyła z całych sił, tak że tylko furkotała jej spódnica i włosy fruwały na wietrze. Także i 

tym razem nikt nie zdołał ich dogonić, zanim się nie złapali. Widzowie klaskali i śmiali się, 
teraz była kolej na następną parę. 

Bengt objął dziewczynę ramieniem, kiedy chwycił ją, w dole wzgórza. Straciła równowagę 

i  dusząc  się  ze  śmiechu,  poturlali  się  we  wrzosowiskach.  Kiedy  chciała  wstać,  Bengt 
przytrzymał ją. 

-  Nie jesteś zmęczona? - zapytał. 
Jego  twarz  znalazła  się  tuż  przy  jej  twarzy,  poczuła  na  policzku  jego  gorący  oddech  i 

szybko obejrzała się za siebie. Żeby tylko nikt nie zobaczył, pomyślała nerwowo nie wiadomo 
czemu.  A  zwłaszcza  Mali.  Przecież  to  tylko  zabawa  i  wygłupy.  Gdzieś  jednak  w  głębi 
odezwał  się  ostrzegawczy  dzwonek.  Chyba  jednak  to  było  coś  więcej,  coś,  czego  jeszcze 
nigdy nie przeżywała. 

Przed  konfirmacją  nie  wolno  jej  było  nawet  chodzić  na  tańce.  Od  konfirmacji  ubiegłej 

jesieni  była  dwa  razy  na  zabawie.  Młodzi  chłopcy  obejmowali  ją  i  prawili  komplementy  na 
temat jej urody. Sprawiało jej to przyjemność. Jeden z nich nawet odprowadził ją do domu i 
próbował  pocałować  u  stóp  wzgórza  przy  Buvika.  Był  to  nieporadny  wilgotny  pocałunek 
wyrostka, którego uniknęła, odwracając gwałtownie twarz, tak że ostatecznie pocałował ją w 
policzek. Poczuła wtedy lekkie mrowienie w żołądku, ale nic więcej. 

-  Chodź,  pokażę  ci  moją  zatoczkę,  w  której  się  kąpię.  To  trochę  dalej  w  górę  rzeki  - 

odezwał się Bengt i pomógł jej wstać. - Żadna kobieta nigdy jej jeszcze nie oglądała. Chyba 
już mamy dość zabawy? 

-  Ale  ja  nie  mogę  tak  odchodzić  -  sprzeciwiła  się  Margrethe,  rozglądając  się  w 

poszukiwaniu Mali. - Muszę przynajmniej powiedzieć... 

-  Nie odejdziemy daleko - zapewnił i wziął ją za rękę. -Twoja siostra jest zajęta. Zresztą 

chyba nie potrzebujesz niańki, śliczna Margrethe? A może? 

Ś

miał się do niej tymi oczami, które przyciągały ją ku sobie i pozbawiały woli. Nie była w 

stanie się mu sprzeciwić. Wiedziała, że powinna powiedzieć „nie", a mimo to poszła za nim. 
Trzymając  ją  za  rękę,  pociągnął  ją  szybko  za  sobą  w  dół  przez  trawy  i  jagodziny.  Wkrótce 
zniknęli  z  oczu  ludziom  na  hali,  gwar  i  śmiech  zaś  zagłuszył  szum  rzeki.  Skręcili  w  wąską 
ś

cieżkę,  najwyraźniej  rzadko  uczęszczaną.  Pięła  się  w  górę  łagodnym  łukiem  od  brzegów 

rzeki  w  głąb  wąskiej  doliny,  która  ciągnęła  się  w  dół  Stortind  i  niższych  gór  po  przeciwnej 
stronie. 

-   Czyż  nie  jest  tu  pięknie?  -  zapytał,  zatrzymując  się.  Było  ślicznie.  Ziemię  pokrywał 

mięciutki  jak  aksamit  zielony  mech,  tłumiący  ich  kroki.  Nawet  zwierzęta  nas  nie  słyszą, 
pomyślała  Margrethe.  Lekki  popołudniowy  wietrzyk  zaszeleścił  w  listowiu  karłowatych 
brzóz, tak że zatańczyły cienie nad ich głowami, gdy je mijali. 

Kołysały się bagienne wełnianki, pachniało górami i latem. 
-  Możemy już zawrócić - powiedziała Margrethe. 
Była  zdyszana  nie  dlatego,  że  droga  ją  zmęczyła,  ale  ponieważ  ogarnął  ją  strach.  Lękała 

się, co z tego wyniknie, że ludzie będą gadać, jeśli ktoś odkryje ich zniknięcie. 

-  Boisz się mnie? Dziewico Margrethe? 
Bengt  zatrzymał  się  raptownie  i  odwrócił  do  niej.  Za  późno  zorientowała  się,  że  on 

zamierza stanąć, dlatego wpadła na niego. Objął ją i przyciągnął do siebie. Jego gorące usta 
błądziły  delikatnie  po  jej  twarzy  i  odnalazły  jej  rozchylone  wargi.  Chciała  go  powstrzymać, 
ale on zamknął już jej usta pocałunkiem. Margrethe przymknęła oczy, nogi jej jakby osłabły i 
dziwnie drżały. Gdyby mnie nie trzymał, pewnie bym upadła, pomyślała przelotnie. Gdzieś w 
głowie  odzywało  się  słabo  echo  ostrzeżeń  mamy  i  Mali  przed  mężczyznami.  Upomnień,  by 
nie zrobiła niczego, co sprowadziłoby na nią kłopoty. Że ma dopiero szesnaście lat. Niedługo 
skończę siedemnaście, dodała od siebie. 

Ale przecież nie robię nic złego, przyszłam tylko zobaczyć zatoczkę Bengta. 

background image

-  Margrethe, Margrethe - szeptał jej cicho. - Czekałem na ciebie. Tylko ciebie pragnę. 
-  Ale ja... ja dopiero... - mamrotała ledwie słyszalnie. 
-  Wiem, kim jesteś, moja maleńka dziewico - mówił, uśmiechając się do niej. Zdawało jej 

się,  że  tonie  w  jego  błękitnym  spojrzeniu.  Błysnęły  białe  zęby,  a  jego  usta  muskały 
nieustannie jej policzki. - Jesteś tą, której pragnę. 

Próbowała  odsunąć  się  trochę  od  niego,  spojrzała  na  jego  piękną  twarz  i  niemal 

hipnotyzujące spojrzenie niebieskich oczu. Przynajmniej tak działał na nią: był niebezpiecznie 
pociągający. Czy rzeczywiście prawdą było to, co mówił? Że czekał na nią? Myśl ta wydała 
się  jej  kusząca.  Gdyby  tak  została  żoną  tego  cudownego  przystojnego  mężczyzny  i  młodą 
gospodynią  w  Innstad!  Ależ  to  byłoby  jak  bajka,  myślała  odurzona.  Pulsowało  jej  w 
skroniach.  Bo  kiedy  tak  stała  przytulona  do  niego,  młodziutka  Margrethe  nie  miała  przez 
chwilę wątpliwości, że jest to mężczyzna jej życia, ten, o którym marzyła w bezsenne noce i 
ciepłe  wiosenne  wieczory.  Był  tym,  który  uosabiał  wszystkie  jej  pragnienia  i  był  jej 
przeznaczony. 

Jaki  to  cud,  że  go  spotkała,  a  jeszcze  większym  cudem  zdawało  się  to,  że  on,  dorosły 

przystojny  spadkobierca,  ją  pokochał,  bo  przecież  o  tym  zapewniał.  Och,  jak  bardzo  go 
pragnęła! Chyba więc nie ma w tym nic złego, że pozwoliłam mu się pocałować, tłumaczyła 
sobie,  starając  się  zagłuszyć  męczący  głos  wewnętrzny,  który  mówił  jej,  że  to  wszystko 
odbywa się zbyt szybko i posuwa się zbyt daleko, Że jeszcze jest za młoda i powinna trochę 
poczekać.  Ale  przecież  zdarza  się  tak,  że  dziewczyna  spotyka  tego  jedynego  zupełnie 
przypadkowo  i  od  razu  wie,  że  to  on  jest  jej  wielką  miłością.  Przecież  słyszała  o  takich 
przypadkach, a może czytała, przyszło jej nagle do głowy. 

Wszystkie rozsądne myśli ulotniły się, gdy Bengt zaczął rozpinać jej bluzkę. Przytrzymała 

mu  dłoń,  starając  się  go  odsunąć.  Nie  powinien  tego  robić,  jeszcze  nie  teraz,  ale  znów  jego 
gorące  niecierpliwe  wargi  przykryły  jej  usta  i  rozchyliły  je.  Margrethe  wzdrygnęła  się,  gdy 
wsunął do środka koniuszek swego języka. Boże, pomyślała desperacko, co on robi? O czymś 
takim nigdy nie słyszała. Przedziwne doznanie, jakby ssąca fala przetoczyła się w okolicach 
jej  łona,  przyprawiając  ją  niemal  o  ból.  Poczuła  tam  wilgoć.  Przez  chwilę  pomyślała 
przerażona, że to comiesięczne krwawienie, ale przecież to nie było możliwe. To coś innego, 
jakaś osobliwa słodycz, której jeszcze nigdy nie doznała. 

Gdy  jego  niecierpliwe  palce  znów  dotknęły  guzików  bluzki,  nie  protestowała.  Nie  miała 

siły odepchnąć go od siebie, siły ani ochoty. Rozsądek całkiem uległ pragnieniom ciała. Poza 
tym  Margrethe  obawiała  się  reakcji  Bengta,  gdyby  mu  nie  pozwoliła,  a  za  żadną  cenę  nie 
chciała go stracić. Czuła się już jego wybranką. Przecież to na nią czekał i jej pragnął, a ona 
chciała tego samego. W takim razie to nie jest chyba nic złego? 

Położył ją delikatnie na rozgrzanym mchu pośród wrzosów. Nie przestając obsypywać jej 

pocałunkami,  szeptał  pełne  miłości  wyznania.  Zapewniał,  że  ją  kocha,  że  jest  śliczna,  taka 
młodziutka  i  cudowna.  Jego  miękki  cichy  głos  brzmiał  jak  zaklęcia  i  całkiem  pozbawił  ją 
woli. Kiedy jednak położył dłoń na jej jędrnej młodej piersi, wzdrygnęła się. 

-  Nie,  nie  -  wyszeptała  przestraszona,  usiłując  wstać.  -  Z  tym  musimy  poczekać,  Bengt. 

Nie jesteśmy... 

-  Moja kochana śliczna dziewico Margrethe - szeptał. - Nie ma nic złego w tym, że dwoje 

ludzi pragnie siebie, nie wiedziałaś o tym? Nie chcesz mnie? 

-  Ale przecież ty jesteś zaręczony! - chlipnęła. Bo nagle przypomniało jej się wszystko, co 

opowiadała  jej  Mali.  Pośpiesznie  zasunęła  poły  bluzki,  on  jednak  chwycił  ją  za  ręce  i 
przeciągnął je nad głową dziewczyny, a swym ciałem przytrzymał ją na ziemi. 

-   Nie  powinnaś  wierzyć  wszystkiemu,  co  słyszysz  -  szeptał.  -  To  ciebie  pragnę.  Nie 

wierzysz mi? Nie czujesz, jak płonę z tęsknoty za tobą? 

Nie,  nie  chciała  wierzyć  w  nic  innego!  W  takich  sprawach  nie  można  kłamać,  myślała. 

Przecież nikt nie oszukuje w miłości! 

background image

Bengt  chwycił  gwałtownie  jej  rękę  i  położył  na  swym  kroczu.  Gdy  poczuła  jego 

nabrzmiałą twardą męskość, napierającą na jej podbrzusze, zadrżała na całym ciele. Nigdy nie 
widziała  nagiego  mężczyzny  i  pierwszy  raz  dotykała  zakazanych  rejonów  męskiego  ciała. 
Zabrakło jej tchu, poczuła, że się czerwieni, a równocześnie coś eksplodowało w jej łonie. 

-  Nie czujesz, że cię kocham? - szeptał i przełożył jej rękę z powrotem nad głowę. - Chcę 

ciebie, dziewico Margrethe. Teraz! 

Co się działo później, Margrethe nie pamiętała jasno. Tyle tylko, że Bengt nie przestawał 

jej  obsypywać  głębokimi  pocałunkami,  w  głowie  jej  się  kręciło,  gdy  lizał  jej  piersi,  i  przez 
cały czas miała wrażenie, że za chwilę eksploduje jej łono. Jęknęła, gdy palcami dotknął jej 
mokrej szparki. Gdzieś w głowie dźwięczał ostrzegawczy dzwonek, ale ona słyszała jedynie 
plusk potoku, szum brzóz, gwałtowne uderzenia w skroni i w uszach. 

Pod wpływem bólu krzyknęła. Usiłowała wstać, ale Bengt przygniatał ją, oddychał szybko 

i  jakby  przestał  się  nią  przejmować.  Skończyły  się  kuszące  wyznania,  teraz  tylko  dyszał 
ciężko. Jakby rażona gromem, Margrethe uświadomiła sobie, co się stało. Bengt pozbawił ją 
dziewictwa. Strach ścisnął jej serce. W co się wplątała? Przecież akurat do tego nie powinna 
dopuścić, zanim się nie upewni, czy właśnie tego mężczyzny pragnie i czy on chce jej na całe 
ż

ycie.  Ale  przecież  zapewniał  ją  o  tym.  Powiedział,  że  jej  pragnie,  kilka  razy  powtarzał,  że 

właśnie na nią czekał. Sama zaś nie miała wątpliwości, że chce do niego należeć na zawsze. 

Pojękiwała  żałośnie,  gdy  on,  dysząc,  wchodził  w  nią  raz  za  razem.  To,  co  wydawało  się 

takie pociągające, intrygujące i cudowne, nagle okazało się bolesne i przerażające. I choć była 
taka wilgotna, otwarta i chętna, ból zagłuszył wszelkie inne doznania. Była przecież jeszcze 
taka młoda, a on wcale nie starał się postępować z nią ostrożnie. 

Ale przecież mówił, że jej pragnie... 
Kiedy  wreszcie  zsunął  się  z  niej  i  westchnął  zadowolony,  Margrethe  uniosła  się  na 

łokciach.  Zaczerwieniła  się,  odkrywszy,  że  poza  zrolowaną  w  pasie  spódnicą  nie  ma  nic  na 
sobie.  Majtki  leżały  nieopodal  we  wrzosach,  pośpiesznie  więc  po  nie  sięgnęła.  Ale  gdy 
chciała je włożyć, zorientowała się, że krwawi. 

-  Krew - wyszeptała przerażona. 
Bengt otworzył oczy i spojrzał na nią, a potem pociągnął ją do siebie i zanurzywszy twarz 

w jej włosach, roześmiał się. 

-   Naprawdę  jesteś  taka  niewinna,  Margrethe?  Wszystkie  kobiety  trochę  krwawią  przy 

pierwszym razie. Ale to niegroźne, maleńka. 

Pomyślała niepewnie, skąd on to może wiedzieć, ale go o to nie zapytała. Z pewnością wie 

tak dużo, bo jest od niej starszy i mądrzejszy. 

-   Następnym  razem  nie  poczujesz  bólu,  będzie  wyłącznie  przyjemnie  -  oświadczył  i 

pocałował ją w czubek nosa. - Nie będziesz też krwawić. 

Powiedział  „następnym  razem".  To  znaczy,  że  chce  z  nią  być!  Bolesny  strach  lekko 

ustąpił. Odgarnęła mu wilgotne kosmyki ze spoconego czoła. 

-  Bo ty mnie chcesz, Bengt? - spytała cicho. - Mówiłeś, że mnie chcesz. 
-  Byłbym  kompletnie  pozbawiony  rozumu,  gdybym  cię  nie  chciał.  -  Zaśmiał  się  i 

zmierzwił jej włosy. - Pewnie wielu chciało, a ty nikomu nie pozwoliłaś się dotknąć. Dopiero 
dziś. 

Przez  chwilę  zastanawiała  się,  skąd  o  tym  wie.  Przecież  nikomu  o  tym  nie  mówiła,  ale 

potem przypomniała jej się krew. Pewnie stąd ta jego pewność. 

-  Nigdy nie oddałabym się mężczyźnie, z którym nie chciałabym zostać do końca życia – 

odparła cicho. - Takiemu, który by nie chciał się ze mną ożenić. Bo to by było złe... 

Nie  odpowiedział  jej,  ale  uniósł  się  na  łokciach  i  popchnął  ją  z  powrotem  na  mech. 

Niebieskie oczy popatrzyły na nią. Bluzkę wciąż miała rozpiętą, twarde krągłe piersi unosiły 
się  i  opadały  w  takt  jej  przyśpieszonego  oddechu,  Pociemniałe  brodawki  sterczały 
zachęcająco. Pochylił się i wziął w usta jedną z nich. Przerażona usiłowała go odepchnąć, ale 

background image

gorący  język  już  drażnił  twardy  sutek,  wywołując  na  nowo  rozkoszne  prądy.  Jęczała  z 
rozkoszy, ale też przerażenia, co też z nią robi. Czy to normalne? Czy mężczyźni tak pieszczą 
swoje kobiety? Czy Johan też tak kocha się z Mali, a ona mu na to pozwala? 

-  Co robisz? - wyszeptała bezwolna. 
Jego dłonie zdjęły z niej bluzkę, a ona znów nie miała siły go powstrzymać. Kiedy w nią 

wszedł, nie krzyczała, jedynie pojękiwała żałośnie, bo wciąż odczuwała ból. 

Pomógł jej potem wstać i obmyli się trochę w lodowatej wodzie w strumieniu. Margrethe 

odwróciła  się  zawstydzona,  wkładając  majtki.  Potem  poprawiła  spódnicę  i  zapięła  guziki  w 
bluzce.  Próbowała  też  ułożyć  potargane  włosy,  w  których  zaplątały  się  kawałki  gałązek  i 
mchu.  Czuła  się  taka  szczęśliwa  i  radosna,  choć  równocześnie  dziwnie  niepewna.  Ale  nie 
wiedziała, dlaczego. 

-   Myślę,  że  będzie  lepiej,  jeśli  wrócimy  na  halę  osobno  -  odezwał  się  nieoczekiwanie 

Bengt i ruszył w stronę ścieżki. - Wiesz, jak łatwo o plotki. 

-  Ale... co z tego, że ludzie będą gadać. Przecież ty chcesz... Margrethe zamarła, a strach 

znów chwycił ją w żelazne kleszcze. Coś było nie tak. 

-  Bengt - odezwała się i złapała go za ramię, tak że się musiał zatrzymać. - Co z tego, że 

ludzie  zobaczą  nas  razem?  Czy  nie  jesteśmy...  Przecież  mówiłeś,  że  mnie  chcesz  -  dodała 
cicho i bezradnie. 

-    Chciałem  i  dostałem  -  odparł  spokojnie  Bengt.  Nie  uśmiechał  się  jednak,  a  jego 

niebieskie oczy straciły blask. - Jesteś taka młoda i niewinna, Margrethe - rzekł i pogłaskał ją 
po  policzku.  -  Pewnie,  że  cię  pragnąłem.  Warta  byłaś  tego,  moja  mała,  bo  jesteś  niezwykle 
ś

liczna  i  rozkoszna.  Ale to,  że  mężczyzna  pragnie  dziewczyny,  nie  znaczy,  że  się  od  razu  z 

nią ożeni. Chyba nie myślałaś... 

Margrethe  pobladła,  czując,  że  krew  odpłynęła  jej  z  głowy.  Nogi  się  pod  nią  ugięły, 

trzymała więc go za ramię, by nie upaść. 

-  Powiedziałeś... 
-  Mężczyzna mówi różne rzeczy, żeby dostać dziewczynę, której pragnie. Powiedziałem, 

ż

e  cię  chcę,  a  nie,  że  chcę  się  z  tobą  ożenić.  Zresztą  to  prawda,  że  jestem  zaręczony. 

Zaręczyny zostaną oficjalnie ogłoszone na jesieni, a ślub planowany jest na Boże Narodzenie 
- dodał. 

Margrethe osunęła się na wrzosowisko. Chwyciła go za nogi i przylgnęła do niego. 
-  Nie możesz tak ode mnie odejść - chlipała desperacko. - Mam... Ty masz... 
-  Uczyniłem cię dorosłą kobietą - rzekł i odsunął jej ręce. - Nie wziąłem cię przecież siłą. 

Ty też tego chciałaś. Na Boga, dziewczyno, nie rób z tego takiej tragedii. Przecież nic się nie 
stało. No, poza tym, że straciłaś dziewictwo - dodał z lekką ironią. - Ale przecież kiedyś musi 
być ten pierwszy raz. 

Margrethe osunęła się na ziemię i zapłakała pośród wrzosów. W ciągu paru godzin była w 

raju  i  już  sobie  wyobrażała  siebie  jako  gospodynię  w  Innstad.  Oddała  najcenniejszy  skarb 
temu,  który  teraz  górował  nad  nią  groźnie.  Oddała  nie  tylko  dlatego,  że  chciała  zostać  jego 
ż

oną, ale dlatego, że go pokochała. Tymczasem jemu chodziło tylko o to, by zaspokoić swoje 

żą

dze  i  pozbawić  ją  cnoty.  On,  który  mówił,  zaraz,  co  on  mówił  właściwie?  -  drążyła 

zrozpaczona. Powiedział, że jej chce. To prawda więc że... 

-  Nie miałeś wobec mnie innych zamiarów poza tym, by zabrać mi dziewictwo - odezwała 

się cicho i spojrzała na niego zapłakana. - Wszystko, co mówiłeś, i wszystko, co robiłeś, było 
po to, by mnie do tego nakłonić. Co z ciebie za człowiek? 

-  Nie  musiałem  cię  aż  tak  bardzo  namawiać  -  rzucił  krótko.  -  Byłaś  bardzo  chętna.  I 

podobało  ci  się,  nie  próbuj  mi  tu  teraz  wmawiać,  że  było  inaczej.  Było  ci  dobrze  i  chciałaś 
tego  równie  mocno  jak  ja.  Inaczej  nie  pozwoliłabyś,  abym  cię  wziął  dwa  razy  -  dodał  ze 
zgryźliwą ironią. 

background image

Margrethe wstała powoli i stanęła przed nim blada, z mokrymi od łez oczami. Czuła ból w 

łonie, ale przede wszystkim targała nią rozpacz. Nie tylko z powodu własnej nienawiści, ale 
również  z  powodu  tego,  co  zrobiła  swoim  bliskim,  którzy  tak  ją  kochali  i  się  o  nią  zawsze 
troszczyli. Byli z niej tacy dumni. Strasznie zawiodła ich i siebie samą, zniżając się do takiego 
czynu. Przeszła ją straszna myśl, że jest zepsuta. Nie lepsza od kobiet, które sprzedają się za 
pieniądze, o czym słyszała. 

Kiedy  tak  stała  w  promieniach  zachodzącego  słońca  i  patrzyła  na  mężczyznę,  z  którym 

przez  krótką  chwilę  w  marzeniach  dzieliła  życie,  Margrethe  Buvik  gwałtownie  dorosła.  Nie 
wiedziała,  co  się  teraz  z  nią  stanie.  Przez  moment  uderzyła  ją  straszna  myśl,  że  może  we 
wrzosowiskach; Bengt spłodził jej dziecko. Jęknęła i przytrzymując się pnia, aby nie upaść, 
zwymiotowała. 

-  Na Boga, dziewczyno - odezwał się Bengt zniecierpliwiony. - Gdybym wiedział, że tak 

ciężko to przyjmiesz, nie zawracałbym sobie tobą głowy... 

Wymierzyła mu policzek z taką siłą, że aż się zachwiał. 
-    Idź  stąd,  ty  nędzniku  -  powiedziała  cicho,  a  z  jej  ciemnych  oczu  posypały  się 

błyskawice. - Po prostu idź! 

 
ROZDZIAŁ 9. 
  
Kiedy Margrethe wreszcie dotarła do Stornes, słońce już dawno zaszło. 
Długo  siedziała  oparta  o  przewrócony  pień  brzozy,  nim  zebrała  się  do  powrotu.  Aby  nie 

natknąć  się  na  ludzi  wracających  z  hali,  odbiła  w  górę  i  trochę  pobłądziła  w  trudnym  do 
pokonania  terenie,  nim  odnalazła  ścieżkę  prowadzącą  w  dół.  Bolała  ją  głowa  i  co  chwila 
musiała  się  zatrzymywać,  bo  zbierało  jej  się  na  wymioty,  ale  w  żołądku  miała  już  całkiem 
pusto. 

Myśl  o  tym,  co  zrobiła,  tkwiła  w  niej  niczym  cierń.  Zawsze  jej  powtarzano,  że  cnotę 

należy  zachować  do  ślubu,  a  przynajmniej  do  chwili,  gdy  zyska  się  pewność,  że  z  tym 
mężczyzną chce się dzielić życie. Nigdy wcześniej nie przyszło jej do głowy, by się komuś 
oddać. Dopiero dziś, gdy spotkała Bengta Innstada, nie miała wątpliwości, że to ten właściwy 
mężczyzna. Zapewniał, że czekał właśnie na nią i tylko jej pragnie. Uwierzyła mu, bo sądziła, 
ż

e mężczyźni nie wypowiadają takich wyznań, jeśli nie są szczere. Nie przyszło jej do głowy, 

ż

e  może  być  inaczej.  Bo  przecież  to,  co  się  między  nimi  wydarzyło,  dla  dwojga  ludzi 

powinno być najcenniejsze. 

To  moja  wina,  widocznie  coś  zrobiłam  nie  tak,  zarzucała  sobie,  wycierając  cieknące  po 

twarzy łzy. On mnie chciał, ale pewnie oczekiwał, że mu odmówię, że nie dopuszczę go tak 
blisko pierwszego dnia znajomości. 

Zyskała niemal pewność, że to ona popełniła błąd. Przez swoją lekkomyślność i otwartość 

zraziła  go  do  siebie.  On  ją  kochał,  tego  była  pewna,  ale,  oczywiście,  oczekiwał,  że  jest 
przyzwoitą dziewczyną i strzec będzie swego dziewictwa, jeśli nie do ślubu, to przynajmniej 
jeszcze  przez  jakiś  czas.  Zapewne  tylko  dziewczęta  lekkiego  prowadzenia  pozwalają 
mężczyźnie na wszystko już pierwszego dnia znajomości, tak jak ona pozwoliła. 

Myśl, że straciła Bengta przez to, że nazbyt ochoczo mu się oddała, wywołała nowy potok 

łez. 

Ale  w  takim  razie  czemu  zwabił  ją  na  wrzosowiska,  rozpiął  bluzkę  i... Margrethe  opadła 

bez  sił  na  kamieniu  i  ukryła  twarz  w  dłoniach.  Nic  nie  rozumiała  z  tej  całej  gry.  Przecież 
czuła, że to właściwy mężczyzna, choć rozsądek podpowiadał jej, że nie wszystko jest tak, jak 
należy. Jednak tak bardzo się bała, że straci Bengta, jeśli się nie zgodzi na to, czego od niej 
żą

da!  Tymczasem  tego  właśnie  nie  powinna  robić,  bo  przez  to  on  stracił  dla  niej  szacunek. 

Tak samo pewnie zareagowaliby inni, gdyby się dowiedzieli... 

background image

Margrethe wstała, ale znów naszła ją fala mdłości. Zimny pot oblał jej czoło, musiała się 

zatrzymać przy drzewie i znów zwymiotowała. 

Nikt  nie  może  się  o  tym  dowiedzieć!  Kiedy  wrócę  do  Stornes,  muszę  się  zachowywać 

jakby  nigdy  nic.  Na  szczęście  do  wyjazdu  do  domu  pozostały  tylko  trzy  dni.  Tyle  zdołam 
ukryć przed Mali swą rozpacz i wstyd. Bo jak zareagowałaby siostra, gdyby dowiedziała się, 
co się wydarzyło? 

Margrethe na samą myśl przeszedł dreszcz. Dopiero byłoby zamieszanie. Najgorsze, że z 

tego powodu cień padłby także na Mali. Ludzie gadaliby, że młoda gospodyni w Stornes ma 
siostrę, która źle się prowadzi. 

Nie, nikt nie może się dowiedzieć! Ani we dworze, ani w Buvika, postanowiła. Za nic w 

ś

wiecie nie mogę okryć hańbą tych, którzy zawsze mi ufali. 

Na  wspomnienie  rodziców  na  nowo  wybuchła  płaczem.  Jak  mogła  sprawić  taki  zawód 

tym,  którzy  ją  kochają  i  darzą  zaufaniem?  Oparta  o  pień  drzewa,  miała  ochotę  umrzeć.  Jak 
zdoła żyć po tym wszystkim? Jak spojrzy w oczy  najbliższym? Czy kiedykolwiek będzie w 
stanie  się  śmiać? Wydawało  jej  się,  że już  żadnego  dnia  w  swym  życiu  nie  zazna  radości,  i 
poczuła się nagle taka samotna i przerażona, że najchętniej przytuliłaby się do mamy, opowie-
działa jej wszystko i poprosiła o wybaczenie. Ale akurat tego nigdy nie zrobi! Jakżeby ich to 
zabolało!  Taki  wstyd!  Ich  mała  córeczka  kotłowała  się  w  trawie  z  pierwszym  lepszym.  Nie 
wolno jej narazić ich na takie zmartwienie. Nigdy! 

Muszę szybko wymyślić jakąś historyjkę, w którą uwierzyłaby Mali, myślała rozpaczliwie. 

Na pewno jest na mnie zła jak osa, że tak długo nie wracam. Z pewnością też zauważyła, że 
nie było mnie na hali. 

Strach znów chwycił Margrethe w swe szpony, aż jęknęła głośno. Musi coś wymyślić... 
Nie wiadomo kiedy znalazła się nad brzegiem małego leśnego jeziorka. Wokół panowała 

kompletna cisza. Nikt nie szedł tą ścieżką, wszyscy trzymali się szlaku daleko stąd. Ostatnie 
promienie  słońca  padały  ukosem  przez  gałęzie  starych  świerków  i  listowie  brzóz  i 
rozświetlały lustro wody, które lśniło jak płynne złoto. Margrethe szybko zdjęła ubranie. Na 
wewnętrznej  stronie  ud  odkryła  zaschnięte  smugi  krwi,  majtki  miała  całe  zakrwawione. 
Wzdrygnęła się na ten widok i powoli weszła do lodowatej wody. Było jej zimno, ale stała tak 
jakiś czas, póki się porządnie nie opłukała. W końcu, zebrawszy włosy w węzeł, zanurzyła się 
po szyję. 

W  ten  sposób  pozbyła  się  przynajmniej  zewnętrznych  śladów  swego  występku,  ale  nie 

poczuła się czysta. Zastanawiała się, czy to w ogóle jeszcze możliwe. Po tym, co zrobiła, nie 
zechce  jej  żaden  przyzwoity  mężczyzna,  co  do  tego  nie  miała  wątpliwości.  Mogłaby  to 
oczywiście  zataić,  ale  kłamstwo  wobec  człowieka,  którego  miałaby  poślubić,  wydawało  jej 
się nie do przyjęcia. Znów zaczęła płakać. Skulona siedziała nago na kamieniu i płakała nad 
wszystkim,  co  utraciła  tego  letniego  dnia,  bo  uświadomiła  sobie  wreszcie,  że  chodzi  o  coś 
więcej niż utracone dziewictwo. 

   
-  Gdzie ty byłaś? 
Ujrzawszy siostrę, Mali wybiegła na ganek. Widać było, że jest zdenerwowana i zła. 
-  Wiesz, która jest godzina? Zdawało mi się, że nie potrzebuję cię pilnować jak dziecka, 

ale ledwie się odwróciłam, ty gdzieś zniknęłaś. 

-  Byłam  ze  wszystkimi  podczas  zabaw  -  odpowiedziała  Margrethe  cicho.  -  Ale  potem 

rozbolał  mnie  brzuch  i  długo  siedziałam  w  wychodku...  Wymiotowałam  także  -  dodała, 
unikając wzroku siostry. - Kiedy wróciłam, ktoś mi powiedział, że już poszłaś. 

-   No  i  co  robiłaś  do  tej  pory?  Jestem  w  domu  już  od  kilku  godzin  -  oświadczyła  Mali, 

lustrując siostrę przenikliwym spojrzeniem. 

background image

-  Na hali było dużo ludzi, więc zostałam jeszcze trochę. Gdy już zwymiotowałam, nieco 

lepiej  się  poczułam  -  dodała  nerwowo,  nawijając  na  palec  kosmyki  włosów.  -  Nie 
pomyślałam, że się będziesz o mnie martwić. Przecież wiesz, że uważam na siebie... 

Kłamstwo  zapiekło  ją.  Wybuchnęła  płaczem  nie  dlatego,  że  Mali  była  na  nią  zła,  ale  z 

powodu własnego strachu i rozpaczy. Bolało ją, że nie może opowiedzieć siostrze prawdy, i 
sytuacja ta wydawała jej się nie do zniesienia. 

Kiedy Mali zobaczyła, że siostra płacze, chwyciła ją w ramiona i mocno przytuliła. 
-  Już dobrze, Margrethe - mówiła cicho, głaszcząc ją po włosach. - Nie chciałam na ciebie 

krzyczeć. Ale wiesz, tak bardzo o ciebie się bałam! Przecież jestem za ciebie odpowiedzialna, 
póki jesteś tu, we dworze. Uwierz mi, nie chciałam ci zepsuć tego dnia. 

Wyjęła z włosów Mali kawałek mchu i roześmiała się: 
-  Rzeczywiście, musiałaś się wesoło bawić!  
Margrethe usiłowała się uśmiechnąć, ale z oczu wciąż kapały jej łzy. Wtuliła twarz w szyję 

Mali i szlochała. 

-   No  nie,  przestań  już  płakać.  Przecież  nie  jestem  na  ciebie  aż  taka  zła,  żebyś  mi  tu 

rozpaczała przez resztę nocy. Przecież nic złego się nie stało! 

Gdybyś wiedziała... - pomyślała Margrethe. Gdybyś tylko wiedziała. 
   
Trzy dni później Margrethe wyjechała ze Stornes. Johan osobiście odwiózł ją powozem do 

Buvika. Unikając wzroku Mali, tłumaczył, że ma przy okazji jakąś sprawę do załatwienia w 
Ora.  Mali  nie  skomentowała  tego,  ale  znów  pomyślała,  że  Johan  chyba  trochę  za  bardzo 
polubił  Margrethe.  Uspokajała  się  jednak,  że  w  drodze  do  Buvika  nie  powinno  się  nic 
zdarzyć,  zwłaszcza  że  Margrethe  siedziała  obok  Johana  na  koźle  blada  i  smutna. 
Rzeczywiście musiała się czymś zatruć na górskim pastwisku, bo od tamtej pory była chora. 
Bez przerwy biegała do wychodka i wymiotowała. 

W niczym nie przypomina rozpromienionego dziewczęcia, które dwa tygodnie wcześniej 

przybyło do Stornes, myślała Mali, podając siostrze rękę na pożegnanie. 

-    Co  za  pech,  że  na  sam  koniec  się  rozchorowałaś  -  powiedziała.  -  Mam  nadzieję,  że 

niebawem wydobrzejesz. Pozdrów wszystkich w domu i powiedz, że przyjadę któregoś dnia z 
Małym Sivertem, zanim nastaną chłody. 

Margrethe pokiwała głową. Raz jeszcze podziękowała za miły pobyt i udało jej się nawet 

przywołać na twarz uśmiech. Johan świsnął z bata i wnet powóz zniknął w chmurze kurzu. 

Lato  minęło  i  nastała  złota  jesień.  Mały  Sivert  rósł  jak  na  drożdżach.  Był  pogodnym  i 

wesołym dzieckiem, które domagało się towarzystwa. Johan był wciąż przejęty synem, ale nie 
chodził już taki promienny jak w pierwszym okresie po jego urodzeniu. Mali domyślała się, 
dlaczego. Mąż sądził, że teraz, gdy już mają dziecko, wszystko się między nimi ułoży. Mali 
bardzo się zmieniła podczas ciąży i po urodzeniu syna i Johan liczył, że wreszcie dostanie to, 
za co; zapłacił i czego pożądał, liczył, że Mali odda mu się bez reszty. 

W pierwszych tygodniach życia Małego Siverta leżał i nasłuchiwał, jak żona na sąsiednim 

łóżku  nuci  synkowi,  kołysanki  do  snu.  Obserwował  ją,  jak  dochodzi  do  siebie  po  połogu, 
piękniejsza i bardziej ponętna niż kiedykolwiek:  łagodniejsza, z dorodnym biustem i jakimś 
takim wewnętrznym blaskiem. Czasami nawet uśmiechała się do niego i wtedy budziła się w 
nim  dzika  namiętność.  Myślał,  że  gdy  żona  wróci  do  ich  wspólnego  łoża,  wszystko  się 
zmieni. Był tego wręcz pewny. 

Ale  nadzieje  okazały  się  płonne.  Kolejny  raz  doznał  zawodu.  Mali  przychodziła  do  jego 

łóżka zawsze, gdy jej kazał, ale nie było w niej radości. Dawała mu tylko cząstkę siebie i to 
doprowadzało go wręcz do szału i desperacji. Nie potrafił pogodzić się z tym, że żona go nie 
chce... 

Od  dawna  nie  miał  w  ustach  nic  mocniejszego.  Kiedy  dowiedział  się,  że  zostanie  ojcem, 

stracił  ochotę  do  picia.  Oczywiście  zdarzało  się,  że  wychylił  kieliszek  w  dobrym  to-

background image

warzystwie,  ale  nie  więcej.  Poza  tym  wiedział,  że  Mali  docenia  to,  że  trzyma  się  z  dala  od 
butelki.  Zależało  mu  na  tym,  by  miała  o  nim  dobre  zdanie.  By  wyszła  mu  na  spotkanie  ła-
godna i gorąca, kiedy będą się znów kochać. 

Ale  jaka  nagroda  spotkała  mnie  za  tę  wstrzemięźliwość,  myślał  z  goryczą.  Całą  swą 

czułością Mali obdarzała Małego Siverta, on zaś leżał w sąsiednim łóżku i patrzył, jak żona 
przystawia dziecko do nabrzmiałych od pokarmu piersi. 

Wzdychał  ciężko,  gdy  podawała  małemu  sterczący  sutek,  i  pragnął  w  duchu,  by  i  jemu 

ofiarowała to samo. Jej usta muskały delikatnie główkę maleństwa. 

Tylko mnie żałuje pocałunków, myślał z gniewem. Skąpi mi wszystkiego, czego pragnę. 
  
Któregoś  wieczoru  zajechał  do  nich  dziedzic  z  Gjelstad,  by  coś  pożyczyć.  Poczęstowany 

został  zarówno  kawą,  jak  i  mocniejszym  trunkiem  i  zwłaszcza  tym  ostatnim  raczył  się  bez 
ograniczeń.  A  ponieważ  w  domu  nie  było  ani  Siverta,  ani  Beret,  więc  honory  gospodarza 
pełnił Johan i on też dotrzymywał gościowi towarzystwa. Mali próbowała ograniczyć trochę 
ilość pitego alkoholu, ale jej upomnienia mężczyźni zlekceważyli. 

-   Nie  pozwól,  żeby  baba  tobą  rządziła  -  bełkotał  pijany  Oddleiv  Gjelstad.  -  Strasznie 

wygadana ta twoja kobieta, Johan. Masz z nią twardy orzech do zgryzienia! Pokaż jej, kto tu 
nosi portki. Z takimi nie ma co się pieścić. Wspomnisz moje słowa, chłopie! 

Johan  uśmiechnął  się  głupawo,  wychylając  kolejny  kieliszek,  i  spojrzał  na  Mali.  Pod 

wpływem  tego  spojrzenia  przeszły  ją  ciarki.  Wiedziała  już, że  nie  będzie  dla  niej  miły,  gdy 
wreszcie  wtoczy  się  do  sypialni.  Jego  pożądliwy  wzrok  płonął  nienawiścią.  Dawno  już  go 
takiego nie widziała i ścisnął ją lodowaty strach. 

Kiedy Johan wszedł na górę, było już późno. Mali udawała, że śpi, ale on podszedł wprost 

do jej łóżka i zdjął z niej pościel. 

-  Oddleiv Gjelstad ma całkowitą rację - wybełkotał. -Trzeba cię przywołać do porządku. 

Wybić ci z głowy ten upór. Nie będę dłużej znosił fochów! 

Zachwiał się, przewrócił o krzesło i wyrzucając z siebie stek przekleństw, podźwignął się z 

trudem. Mali wstała pośpiesznie z łóżka, lękając się, że hałas obudzi Małego Siverta. 

-  Zachowuj się jak człowiek - upomniała go cicho. - Nie budź dziecka. Nie odmówiłam ci 

przecież nigdy... 

Johan złapał ją i przyciągnął mocno do siebie. 
-   Nie,  nie  odmówiłaś!  Ale  równie  dobrze  mógłbym  leżeć  z  kłodą  drewna  i  nie 

zauważyłbym różnicy. Wiedz, że odtąd z tym koniec! - Zdarł z niej koszulę nocną, popchnął 
na  swoje  łóżko  i  wycharczał:  -  Dzisiaj  ty  dostarczysz  mi  rozkoszy,  szatańska  babo.  Nie 
będziesz tu leżała jak kłoda, podczas gdy ja próbuję cię rozgrzać i czuję się jak cherlak. Nie, 
dziś ty zadbasz o rozrywkę! 

Wydarzenia tej nocy Mali daremnie usiłowała później, ukryć w zakamarkach niepamięci. 

Zawsze  jej  się  zdawało,  że  już  gorzej  nie  może  się  układać  pożycie  między  nią  a  mężem. 
Tymczasem się myliła. Bo to, do czego zmusił ją Johan tej nocy, nie mieściło jej się w ogóle 
w głowie. Nie miała pojęcia, że można się posunąć tak daleko. Gdyby nie śpiący na sąsiednim 
łóżku syn, uciekłaby ze dworu w samej koszuli albo zabiłaby Johana. 

Ale  wówczas  Mały  Sivert  zostałby  w  Stornes  bez  niej,  a  tego  chciała  mu  oszczędzić. 

Dlatego  pod  przymusem  spełniła  zachcianki  zaślepionego  chorobliwą  żądzą  i  pijacką 
desperacją męża. A kiedy wreszcie się od niego uwolniła, ledwie zdążyła dobiec do miednicy 
i tam zwymiotowała. Rozdygotana, wylała cuchnącą zawartość za okno, a potem wróciła do 
swojego łóżka. 

-  Jeśli  jeszcze  raz  spróbujesz  czegoś  takiego,  biorę  dziecko  i  wyjeżdżam  -  oświadczyła 

cicho, na tyle jednak wyraźnie, by Johan ją usłyszał. - I nigdy więcej nas nie zobaczysz. Złożę 
doniesienie  na  ciebie  u  lensmana,  ty  obleśny  zboczeńcu.  Popamiętasz  mnie!  Trzeba  być 

background image

chorym, by posuwać się do takiego łajdactwa - dodała głosem drżącym od tłumionego gniewu 
i płaczu. 

Johan nie odezwał się. 
Nigdy więcej nie rozmawiali o tej nocy. Ale Mali domyśliła się, że do Johana dotarło, że 

posunął  się  za  daleko,  kiedy  następnego  dnia  obudził  się  skacowany,  z  przekrwionymi  od 
przepicia oczami. Poznała to po jego spojrzeniu. Leżał w łóżku niechlujny i żałosny i patrząc, 
jak  upina  włosy,  próbował  coś  powiedzieć.  Chrząknął  parę  razy,  ale  nie  zdobył  się  na 
przeprosiny.  Ona  sama  nie  odezwała  się  do  niego  ani  słowem  i  nawet  nie  zaszczyciła  go 
spojrzeniem. Kiedy się ubrała i uczesała, wciąż tkwił w łóżku. Wzięła na ręce Małego Siverta 
i skierowała się do drzwi. 

-  Chyba jeszcze trochę poleżę - odezwał się nieśmiało. - Powiedz, że zejdę, kiedy poczuję 

się trochę lepiej. 

-  Dla mnie możesz tu gnić do końca swoich dni - odparła cicho, nie odwracając głowy. Po 

czym wyszła, zatrzaskując za sobą drzwi. 

  
Beret podniosła wzrok, kiedy Mali zjawiła się w izbie z dzieckiem na ręku. 
-  Gdzie  Johan?  -  zapytała,  jakby  domyślając  się,  że  coś  się  stało.  Potrafiła  wyczuwać 

nastroje. 

-  Niedomaga - odparła Mali i usiadła przy stole. - Zejdzie pewnie, jak poczuje się lepiej. 
-  Pójdę  na  górę  i  zajrzę  do  niego  -  powiedziała  Beret,  wycierając  dłonie  w  fartuch.  - 

Pewnie z nim niedobrze. Johan nie zostaje w łóżku z byle powodu. 

-   Razem  z  gospodarzem  z  Gjelstad  stanowczo  za  dużo  wczoraj  wypili  -  odparła  ze 

spokojem Mali. - Nie umrze od tego! Myślę, Beret, że nie musisz się fatygować. Zresztą twój 
syn nie jest akurat teraz usposobiony towarzysko - dodała krótko. 

Twarz  Beret  stężała.  Teściowej  nie  spodobało  się,  że  Mali  wyraża  się  w  taki  sposób  o 

mężu w obecności innych, ale Mali się tym nie przejęła. Gdyby wiedzieli, jakie ziółko z tego 
dziedzica! Właściwie powinna im o wszystkim powiedzieć! 

Jedzenie rosło jej w ustach na wspomnienie wydarzeń minionej nocy. Nigdy Johanowi nie 

zapomni doznanego upokorzenia i tego, do czego ją nakłaniał. Nigdy! To, co się zdarzyło tej 
nocy, tylko rozpaliło tlącą się w niej od dawna  nienawiść za brak szacunku, jaki jej okazał, 
dobijając nad jej głową targu. A teraz zmusił ją, by zachowywała się jak dziwka! 

Łzy napłynęły jej gwałtownie do oczu. Kiedy w bezsenne noce myślała o tym, co zrobiła z 

Jo,  wydawało  jej  się,  że  wielu  ludzi  uznałoby  ją  za  kobietę  zepsutą.  Może  rzeczywiście 
zasłużyła na to miano? 

Wzdrygnęła  się  na  tę  myśl,  ale  zaraz  podniosła  dumnie  głowę  i  otarła  dłonią  twarz. 

Rzeczywiście zdradziła swojego męża. I to nie było dobre. Ale zrobiła to w imię miłości. Za 
niemoralne  uznać  trzeba  raczej  życie  z  mężem,  którego  się  nie  kocha,  a  który  wymusza 
obowiązki małżeńskie i posuwa się do takich łajdactw jak Johan minionej nocy. 

Więc  nawet  jeśli  jestem  dziwką,  to  nie  za  przyczyną  Jo,  ale  Johana,  pomyślała 

rozgoryczona. Dobrego sobie znalazł kompana poprzedniego wieczoru! Nie dość, że spił go 
na  umór,  to  jeszcze  obudził  w  nim  brutala.  Gospodarz  z  Gjelstad  stanowczo  za  dużo  wie  o 
naszym małżeństwie, wie zarówno o tym, jak zostało zaaranżowane, jak i o tym, jak nam się 
układa  pożycie  w  sypialni.  Johan  sam  mu  pewnie  wszystko  opowiedział,  bo  zwykle  po 
pijanemu bardzo się nad sobą użala. Pewnie Gjelstad udzielił mu paru dobrych rad, myślała 
Mali z pogardą. 

Po  Oddleivie  Gjelstadzie  spodziewała  się  najgorszego.  Był  wcielonym  diabłem,  który  na 

nią  czyhał.  Wiedziała  o  tym  już  wcześniej.  Ale  to  w  żadnym  stopniu  nie  usprawiedliwiało 
męża. Pomyśleć, że Johan dał się namówić takiemu łajdakowi! Żałosny z niego człowiek! 

background image

Mali  zanurzała  okruszki  chleba  w  mleku  i  podawała  Małemu  Sivertowi,  który  otwierał 

szeroko  buzię  i  stukał  łyżeczką  o  stół.  Tylko  ze  względu  na  niego  nie  wyjedzie  ze  dworu. 
Gdyby nie on, po tej nocy nikt by jej tu więcej nie zobaczył. 

Ale  zapłacą  mi  za  to,  pomyślała  z  nienawiścią.  Będą  się  przewracać  w  grobach,  kiedy 

Mały Sivert przejmie kiedyś Stornes. Potężny majątek przejdzie w ręce cygańskiego dziecka. 

 
ROZDZIAŁ 10. 
  
Pod koniec sierpnia nastała brzydka deszczowa pogoda.  
Sivert wzdychał ciężko, spoglądając na zacinający nieprzerwanie o szyby deszcz. 
-   Trzeba  się  cieszyć,  że  zdążyliśmy  zwieźć  siano  -  powiedział.  -  Pod  dachem  jest  nawet 

siano z górskich pastwisk. Oby tylko zboże nie ucierpiało zbytnio przez tę niepogodę. 

Mali zamierzała pojechać z Małym Sivertem do rodzinnego domu w Buvika, ale z powodu 

deszczu musiała ten wyjazd odłożyć. Kiedy wreszcie szaruga ustąpiła i znów wyszło słońce, 
rozświetlając podobne do pereł krople deszczu na liściach i osuszając rozmokłe pola i łąki, we 
dworze  zjawił  się  krawiec  wraz  z  szewcem.  Zazwyczaj  przyjeżdżali  do Stornes  jesienią,  ale 
termin  nie  był  ściśle  ustalony  Po  prostu  zjawiali  się,  kiedy  było  im  po  drodze.  Chyba  że 
potrzebny  był  pilnie  garnitur  albo  elegancka  suknia  na  jakąś  okazję,  wówczas  można  było 
zamówić krawca poza terminem. Ale takie specjalne wezwania zdarzały się rzadko. 

Właściwie  Mali  nie  miała  zbyt  dużo  pracy  ani  dla  krawca,  ani  dla  szewca  tego  roku. 

Zamierzała jedynie przerobić suknię od Johana, którą miała na sobie w ubiegłe święta Bożego 
Narodzenia, gdy była w ciąży z Małym Sivertem. Ale Johan się na to nie zgodził. 

-   Ta  suknia  niech  sobie  wisi  w  szafie  i  czeka  —  powiedział  i  czerwieniąc  się,  dodał 

niepewnie: - Może się jeszcze przydać. 

Mali nic mu nie odpowiedziała, choć nie łudziła się, by to miało nastąpić. Wolała jednak 

nie mówić, że w Stornes więcej dzieci nie przyjdzie na świat. 

-  W takim razie ja nic nie potrzebuję od krawca  stwierdziła. - Trzeba spytać mamy, może 

ona albo ojciec mają jakieś życzenie, a jeśli nie, to niech się rzemieślnicy zabierają do szycia 
ubrań i butów dla służby. Bo ci w każdym razie muszą dostać, co im się należy. 

Było w zwyczaju, że służba na stałe związana z dworem jako część zapłaty otrzymywała 

raz do roku nowe ubrania i buty. 

Johan wyciągnął paczkę, którą miał gdzieś schowaną, i podał ją Mali. Odpakowała szary 

papier i zobaczyła w środku piękny materiał na suknię i koronkową tkaninę; której dość było 
nawet na dwie bluzki. 

-  Ale... Ja nie potrzebuję... - zaprotestowała. 
Johan  kręcił  się  niespokojnie,  nie  wiedząc,  jak  jej  spojrzeć  w  oczy.  Zresztą  unikał  jej 

spojrzenia  od  owej  nieszczęsnej  nocy  przed  trzema  tygodniami.  Od  tamtej  też  pory  jej  nie 
tknął.  Mali  jednak  nie  wierzyła,  by  to  miało  potrwać  długo.  Spodziewała  się,  że  Johan  lada 
dzień upora się z wyrzutami sumienia i znów Mali będzie musiała grzecznie wypełniać swoje 
małżeńskie obowiązki w sypialni. Nie bała się jednak, że powtórzą się szczegóły tamtej nocy. 
Była pewna, że Johan także wolałby, aby to się nigdy nie zdarzyło, mimo że nie wspomniał o 
tym słowem. 

-  Pomyślałem, że może się ucieszysz - wymamrotał. Biedny, głupi Johan, pomyślała Mali. 

Zachowuje  się  jak  dziecko,  które  nabroiło.  Wydaje  mu  się,  że  może  sobie  kupić  moją 
przychylność i wybaczenie. Przyzwyczaił się, że pieniądze rozwiązują wszystkie problemy. 

-   Oczywiście,  że  się  cieszę  -  odpowiedziała  pojednawczo.  -  Ale  to  nie  było  konieczne. 

Nigdy nie miałam tyle ubrań i butów co teraz. W każdym razie bardzo ci dziękuję - dodała. 

Nic jej na to nie odpowiedział. Stał niczym kundel w nadziei, że doczeka się przyjaznego 

klepnięcia. Ale ona go nawet nie dotknęła. 

  

background image

W parę dni później na podwórze wjechało kilka cygańskich wozów. Kiedy Mali je ujrzała, 

omal serce jej nie stanęło, bo myślała, że to tabor Jo. Dopiero po chwili zorientowała się że to 
jacyś  inni  Cyganie.  Uspokoiła  się,  choć  znów  zapiekła  niezagojona  rana.  Tabor  cygański 
obudził w niej wszystkie wspomnienia z ubiegłego lata. 

Gdzie jest teraz Jo? - zastanawiała się ze ściśniętym gardłem. Zapomniał o mnie? 
Chwilami tęskniła za nim tak bardzo, że zdawało się jej że nie zdoła bez niego żyć. Kiedy 

siedziała  z  Małym  Sivertem  na  ręku  i  patrzyła  na  jego  czarne  loczki  i  bystre  oczy,  to  dech 
zapierało jej w piersiach. 

Jo powinien zobaczyć swojego syna! Powinni być razem, we troje! 
Pozostając  w  Stornes,  usychała  z  tęsknoty  i  drżała  ze  strachu  przed  zdemaskowaniem. 

Dręczyły ją wyrzuty sumienia. Serce jej pękało z miłości do Jo i tym trudniej było jej znieść 
obok siebie w łóżku innego mężczyznę. Często  kiedy Johan brał ją w posiadanie, zamykała 
oczy i wyobrażała sobie, że kocha się z Jo, mimo że ten nigdy nie zachowałby się jak Johan. 
Czasami przynosiło jej to chwilową ulgę. 

Zręcznie urządziła to tak, że to ona poszła wskazać Cyganom miejsce na nocleg w stodole. 

Objaśniła  też  prowadzącemu  tabor,  jakie  prace  są  do  wykonania,  po  czym  rozejrzała  się 
wśród  wozów.  Zwróciła  uwagę  na  starszą  wiekiem  Cygankę,  która  wydała  się  jej  znajoma. 
Podeszła więc do niej i zapytała: 

-  Byłaś tu, kobieto, przed rokiem? Zdaje się, że pamiętam twoją twarz. 
Para ciemnych oczu zlustrowała Mali, po czym Cyganka uśmiechnęła się przyjaźnie. 
-  Rzeczywiście, zwykle wędrowałam w taborze prowadzonym przez Jo, ale on wybrał w 

tym roku inną trasę. Posuwają się wzdłuż wybrzeża. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego, ale to 
w końcu nie moja sprawa. Pogoda  w tamtych stronach mi nie służy, bo  mam reumatyzm, a 
ponieważ  córka  niedawno  wyszła  za  mąż,  przyłączyłam  się  do  taboru  prowadzonego  przez 
mojego zięcia - wyjaśniła. 

Mali  rozejrzała  się  dokoła.  Wszyscy  byli  zajęci  urządzaniem  się  i  nikt  nie  przysłuchiwał 

się ich rozmowie. 

-   Tak,  Jo  pracował  u  nas  w  zeszłym  roku  -  zaczęła  ostrożnie.  -  Wyjątkowo  pracowity  i 

zręczny z niego pomocnik. Nie wiem, co byśmy bez niego zrobili przy takim spiętrzeniu prac. 
Dzięki niemu zdążyliśmy zwieźć pod dach całe siano. - Kopnęła jakąś starą wiązkę słomy i 
rozejrzała się znów wokół pośpiesznie. Wstrzymując oddech, zapytała: - Pewnie znasz dobrze 
Jo? 

Stara Cyganka uśmiechnęła się, odsłaniając spore braki w uzębieniu. 
-  A  jakżeby  inaczej?  -  odparła  chytrze,  ale  dodała  po  chwili:  -  To  mój  siostrzeniec. 

Poczciwy z niego chłopak! Chodząca dobroć! 

-  Jak  mu  się  wiedzie?  -  zapytała  Mali,  czując,  że  się  oblewa  rumieńcem.  Nerwowo 

poprawiła włosy i dodała pospiesznie: - Wszyscy go tu bardzo polubiliśmy. Może pozdrowisz 
go od... od nas wszystkich tu we dworze. 

Stara  Cyganka  patrzyła  na  Mali  w  milczeniu,  a  ona  miała  wrażenie,  że  ją  przejrzała  na 

wylot. 

-  Dobrze, pozdrowię, kiedy spotkam go tam, gdzie mieszkamy zimą. Jo bardzo się zmienił 

w ostatnim roku. Boję się, że zapadł na jakąś poważną chorobę, ale on twierdzi, że nic mu nie 
jest.  Bardzo  wychudł  i  stał  się  jakiś  taki  osowiały.  Zupełnie  jak  nie  on.  Nikomu  nie  chce 
jednak powiedzieć, co go trapi. Ale ja dobrze znam mojego siostrzeńca i wiem, że ma jakieś 
zmartwienie. 

Mali  poczuła  bolesny  ucisk  w  sercu.  A  więc  Jo  także  cierpi!  Wychudł  i  zmarkotniał, 

trawiony  tęsknotą  i  rozpaczą.  Była  pewna,  że  nie  mógł  tak  po  prostu  odjechać  i  o  niej 
zapomnieć  po  tym,  co  razem  przeżyli.  Przykro  jej  się  zrobiło,  że  Jo  się  zmienił,  choć 
równocześnie sprawiło jej to radość, bo oznaczało, że z jego strony to także była prawdziwa 

background image

miłość,  a  nie  tylko  przelotny,  nic  nieznaczący  romans.  Odkąd  wyjechał,  dręczyły  ją  różne 
obawy... 

Pomyślała,  że  dłużej  nie  wytrzyma  takiego  życia.  Bo  jak  można  żyć  bez  ukochanego 

mężczyzny!  Każdego  dnia  żałowała,  że  z  nim  nie  odjechała.  Ale  odkąd  dowiedziała  się,  że 
będzie  mieć  dziecko,  myśl  o  tym,  że  malec  kiedyś  odziedziczy  Stornes,  stała  się  niemal  jej 
obsesją.  Teraz  jednak  nie  była  taka  pewna,  czy  dokonała  właściwego  wyboru.  Zresztą 
właściwie  nigdy  tej  pewności  nie  miała.  Przed  rokiem  było  dla  niej  ważniejsze,  żeby 
oszczędzić swoim bliskim wstydu i plotek, teraz natomiast zastanawiała się, czy nie powinna 
raczej pomyśleć o sobie i Jo, o ich miłości, no i o dziecku. Może malec byłby szczęśliwszy, 
dorastając  z  prawdziwym  ojcem,  niż  przygotowując  się  do  przejęcia  dworu.  Pierwszy  raz 
pomyślała  o  tym  w  taki  sposób.  Uderzyło  ją,  że  być  może  w  zaślepieniu  i  chęci  zemsty  na 
Johanie  skrzywdziła  swojego  syna.  Wydawało  jej  się,  że  walczy  o  coś  wartościowego  dla 
niego, o majątek Stornes, a tymczasem pozbawiła go prawdziwych korzeni. 

-    Myślę,  że  on  po  prostu  potrzebuje  kobiety  -  ciągnęła  Cyganka,  taksując  Mali 

spojrzeniem.  -  Dorosły  mężczyzna  źle  znosi  samotność.  Nie  brakuje  kobiet,  które  by  go 
chciały - uśmiechnęła się i mrugnęła do Mali. -  Jest przystojny, więc pewnie znajdzie sobie 
ż

onę i znów będzie tym samym dobrym Jo. 

Mali poczuła, że krew odpływa jej z twarzy. Myśl, że Jo mógłby mieć inną, wydała jej się 

nie do zniesienia. Równocześnie zrozumiała, że nie może oczekiwać, że Jo spędzi resztę życia 
sam,  kiedy  nie  ma  nadziei,  że  kiedykolwiek  będą  razem.  Ale  gdy  wyobraziła  go  sobie  w 
miłosnym uścisku z inną, westchnęła ciężko. 

-  A wy, pani, pewnie dobrze poznałyście Jo? 
Mali drgnęła i spojrzała zalękniona na Cygankę. Przeraziła się, że niepotrzebnie naraża się 

na plotki, i postanowiła zwiększyć czujność. 

-  Wszyscy  go tu dobrze poznaliśmy  - odpowiedziała pośpiesznie, siląc się na uśmiech. - 

Właśnie dlatego prosiłam, byście go pozdrowili od nas, od wszystkich mieszkańców Stornes - 
powtórzyła,  kładąc  nacisk  na  słowie  „wszystkich",  by  stara  Cyganka  nie  odniosła  wrażenia, 
ż

e Mali przesyła osobiste pozdrowienia, co musiałoby wywołać zdziwienie. 

-  A jak wy się nazywacie, pani? 
-  Ja jestem Mali - odpowiedziała cicho. - Mali, młoda gospodyni w tutejszym dworze. O 

ile mnie pamięta... 

-  Zdziwiłabym się, gdyby było inaczej - odparła Cyganka, poklepując ją po dłoni. - Was, 

pani, tak łatwo się nie zapomina. Tak mi się przynajmniej wydaje. 

W  drodze  ze  stodoły  do  budynku  mieszkalnego  przez  głowę  Mali  przeleciały  tysiące 

myśli. Obawiała się, że się zbytnio odsłoniła przed starą Cyganką, mimo że wiele nie mówiła. 
Inna sprawa, jak Jo przyjmie jej pozdrowienia. Chyba nie złamie danego słowa i trzymać się 
będzie  z  daleka  od  niej  i  od  Stornes.  Chciała  tylko,  żeby  wiedział,  że  ona  też  go  nie 
zapomniała. 

Jednego  jednak  Mali  była  pewna,  skręcając  za  węgieł  domu  i  po  raz  ostatni  obrzucając 

spojrzeniem  stodołę:  stara  Cyganka  nie  może  zobaczyć  Małego  Siverta,  bo  od  razu  się 
domyśli, kto jest ojcem dziecka. Nie jest to takie trudne, zwłaszcza dla kogoś, kto dobrze zna 
Jo i pamięta go z dzieciństwa. Poza tym coś Mali mówiło, że Cyganka potrafi liczyć miesiące 
i jest jak na staruszkę dość bystra. Nie zajmie jej wiele czasu, by obliczyć, kiedy począł się 
dziedzic Stornes. I jeśli złoży to wszystko razem... 

Ciarki przeszły jej po plecach. Pośpiesznie więc podążyła do budynku. 
  
Mali wzięła Małego Siverta i pojechała do Buvika jeszcze tego samego popołudnia. Johan 

uznał, że dość nieoczekiwanie podjęła decyzję o wyjeździe do rodziców. 

- Oni już i tak długo się na nas wyczekali - odparła Mali, pakując ubranka i inne potrzebne 

rzeczy  dla  dziecka  do  torby  podróżnej.  -  Poza  tym  chcę  wykorzystać  to,  że  się  wreszcie 

background image

wypogodziło.  Nie  musisz  nas  odwozić,  Johan,  może  to  zrobić  Gudmund.  Myślę,  że 
przenocuję  w  Buvika  i  wrócę  za  dwa  dni.  Skoro  już  odbędziemy  z  Małym  Sivertem  taką 
długą drogę - dodała, unikając wzroku męża. 

  
Pierwsze,  co  uderzyło  Mali  po  przyjeździe  do  rodzinnego  domu,  to  fatalny  wygląd 

Margrethe. Właściwie wyglądała równie marnie jak w dniu wyjazdu ze Stornes, a minął już 
prawie  miesiąc.  Nie  powiedziała  jednak  tego  na  głos.  Przyjazd  Małego  Siverta  wywołał 
radosne  zamieszanie  i  długo  wszystkie  rozmowy  krążyły  wyłącznie  wokół  jego  osoby. 
Podziwiano,  że  tak  urósł  i  zmienił  się  od  ostatniego  razu,  gdy  się  widzieli.  Że  jest  śliczny, 
mądry  i  pogodny.  Zachwytom  nie  było  końca.  Zwłaszcza  ze  strony  mamy.  Kiedy  jednak 
wreszcie trafiła się okazja, Mali wyciągnęła siostrę na spacer, by z nią porozmawiać w cztery 
oczy. 

-  Na Boga, Margrethe, co się z tobą dzieje? Nie jesteś czasem chora? 
Siostra popatrzyła na nią, a Mali poczuła, że serce jej się kroi na widok tego pozbawionego 

blasku spojrzenia. Przytuliła ją szybko i pogładziła po włosach. 

-  Co ci jest? No, powiedz! Byłaś u lekarza? 
Margrethe stała przez chwilę w milczeniu, oparta ciężko o siostrę, zaraz jednak odsunęła 

się i uciekła spojrzeniem w bok. 

-   Nic  mi  nie  jest  -  odparła  cicho.  -  Postanowiłam  tylko  wyjechać  do  Trondheim. 

Otrzymałam posadę u pewnej dobrze sytuowanej rodziny. Myślę, że taka praca wyjdzie mi na 
dobre.  Nauczę  się  dobrych  manier  i  prowadzenia  domu,  zanim  sama  znajdę  sobie  męża  i 
założę rodzinę. 

Mali  przyglądała  się  jej  uważnie.  Coś  jej  w  tym  wszystkim  nie  pasowało.  Posada  w 

Trondheim!  Nie  wierzyła,  że  to  prawdziwy  powód  wyjazdu  Margrethe  z  domu.  Gotować 
nauczyła się już dawno  od mamy, a dobrych manier jej nie brakowało.  Zresztą przecież nie 
zanosiło się na to, by kiedyś miała poślubić lensmana czy pastora. Ale w takim razie skąd ten 
nagły pomysł wyjazdu? Może siostra przeżyła zawód miłosny, przyszło jej nagle do głowy. 

-  Masz  może  jakieś  problemy  sercowe,  Margrethe?  -  zapytała,  chwytając  siostrę  za 

ramiona. - Ktoś cię zawiódł? 

-  A niby kto? - zapytała krótko Margrethe. - Nie miałam nigdy żadnej sympatii, przecież 

wiesz. Nie spotykałam się z nikim na poważnie - dodała, bawiąc się guzikiem, i rzuciła nieco 
podenerwowana:  -  Czy  to  takie  dziwne,  że  chcę  wyjechać  z  Buvika?  Przecież  nie  mogę 
całego życia spędzić w jednym miejscu. 

Mali uśmiechnęła się. 
-  Całego  życia?  Dopiero  co  je  zaczynasz!  Jesteś  jeszcze  zbyt  młoda,  by  na  własną  rękę 

wyjeżdżać z domu do Trondheim. Co na to rodzice? Nie sądzę, by im się ten pomysł podobał. 

-  Jestem  już  po  konfirmacji  -  odparła  Margrethe  i  odgarnęła  do  tyłu  długie  włosy.  - 

Pozwolą mi jechać, ponieważ wiedzą, że tego chcę. Wyraźnie im to powiedziałam. Ale wrócę 
do domu - dodała. - Kiedyś wrócę... 

Mali  wróciła  do  chaty,  a  Margrethe  pobiegła  do  stodoły  przesiąkniętej  zapachem  starej 

słomy,  z  której  jeszcze  nie  wymieciono  ubiegłorocznych  resztek.  Dopiero  w  przyszłym 
miesiącu przed młócką będzie tu wysprzątane. 

Usiadła w kącie i oparłszy się plecami o ścianę, ukryła twarz w dłoniach. Z trudem udało 

jej się przy Mali pozorować spokój, teraz jednak nie była w stanie powstrzymać cisnących się 
do  oczu  łez.  Tak  bardzo  pragnęła  szczerze  porozmawiać  ze  starszą  siostrą,  ale  nie  mogła. 
Wszystko  by  się  wtedy  wydało,  a  do  tego  nie  wolno  jej  było  dopuścić.  Sama  musi  sobie 
poradzić. 

Kiedy  zrozumiała,  że  spodziewa  się  dziecka,  ogarnęła  ją  panika.  Wprawdzie  parę  razy 

myślała  o  takim  zagrożeniu  po  tym,  co  się  zdarzyło  na  górskim  pastwisku,  ale  łudziła  się 
gorąco, że uniknie tego problemu. Teraz jednak nie było co do tego żadnych wątpliwości. Nie 

background image

krwawiła  od  tej  nieszczęsnej  wyprawy  na  górską  halę,  a  w  ostatnim  tygodniu  wciąż 
wymiotowała o poranku. Nie była tylko pewna, czy to ze strachu, czy z powodu odmiennego 
stanu. Straciła apetyt i czuła się okropnie. 

Noc  w  noc  leżała,  nie  mogąc  zasnąć,  i  zastanawiała  się,  co  powinna  zrobić.  Rozważała 

różne rozwiązania: od usunięcia ciąży po rzucenie się w przepaść ze wznoszącego się blisko 
Buvika szczytu Storhammer. W niektóre noce znów myślała o tym, by pojechać do Innstad i 
opowiedzieć Bengtowi,  w jakie wpakował ją kłopoty, ale mimo desperacji powstrzymywała 
ją  duma.  Nie  zamierzała  o  nic  żebrać.  Zresztą  nie  wierzyła,  że  Bengt  pomógłby  jej,  nawet 
gdyby  tam  pojechała.  Poza  tym  nie  chciała  sprowadzać  wstydu  na  najbliższych  ani  w 
rodzinnym Buvika, ani na Mali w Stornes. 

W końcu zdecydowała się wyjechać gdzieś daleko, żeby w domu nie spodziewano się jej 

częstych odwiedzin. Tak daleko, by w rodzinne strony nie dotarły plotki. Na razie odsuwała 
myśli, że i tak w końcu  wszyscy dowiedzą się prawdy. Nie miała sił się tym teraz martwić. 
Miała wystarczająco dużo kłopotów. 

Rodzice  stanowczo  się  sprzeciwiali,  by  ich  „jeszcze  dziecko",  jak  mówili,  miało  samo 

jechać  do  Trondheim,  gdzie  czyhało  na  nie  tyle  niebezpieczeństw.  Powinni  wiedzieć,  że 
wystarczy  pojechać  na  górskie  pastwisko  w  okolicach  Inndalen,  by  stało  się  najgorsze. 
Postawiła  jednak  na  swoim.  Namówiła  najlepszą  przyjaciółkę,  aby  napisała  fałszywy  list  w 
imieniu  jakiejś  dobrze  sytuowanej  rodziny  z  Trondheim,  która  chce  ją  przyjąć  na  służbę. 
Miała się zajmować dziećmi i wykonywać lżejsze prace w domu. W liście było napisane, że 
rodzina ta zaopiekuje się Margrethe. 

Tak  więc  w  końcu  rodzice  ulegli,  chociaż  nie  przestawały  ich  dręczyć  wątpliwości.  List 

jednak przesądził o ich decyzji. Spojrzeli na pomysł córki tak, jak ona im przez cały czas go 
przedstawiała. Wyjazd miał służyć zdobyciu nowych kwalifikacji. Jeśli dostanie od rodziny, u 
której  będzie,  na  służbie,  dobre  referencje,  po  powrocie  otworzy  się  przed  nią  więcej 
możliwości. 

-  Przecież nie wyjeżdżam do Ameryki - powiedziała któregoś wieczoru. 
Niemało śmiałków wybierało się w tamtym czasie za wielką wodę. Byli wśród nich młodzi 

ludzie  z  małych  gospodarstw  i  ci  wszyscy,  dla  których  w  okolicznych  dolinach  brakowało 
pracy. 

-   To  zaledwie  sto  pięćdziesiąt  kilometrów!  -  uspokajała  mamę,  dla  której  jednak  ta 

odległość  wydawała  się  równie  duża  jak  do  Ameryki.  Takiej  drogi  nikt  nie  pokonywał  dla 
zachcianki. Właśnie to wzięła pod uwagę Margrethe, wybierając Trondheim, by nie obawiać 
się niezapowiedzianych wizyt rodziców ani znajomych. 

Nie potrafiła sobie wyobrazić, jak sobie poradzi sama w dużym mieście, ale liczyła na to, 

ż

e znajdzie jakąś pracę. Miała odłożone pieniądze z konfirmacji, poza tym ojciec obiecał jej 

dać małą sumkę i pokryć koszty podróży. 

Wystarczy  więc,  by  przetrwać,  nim  trafi  się  jakaś  posada.  Jak  to  będzie,  gdy  jej  ciąża 

stanie się widoczna, nie miała pojęcia. Nie była w stanie nawet o tym myśleć. Pocieszała się, 
ż

e  jakoś  się  to  musi  ułożyć.  A  jeśli  będzie  całkiem  źle,  wróci  do  domu  i  powie  prawdę. 

Może... 

Usłyszała,  że  ktoś  ją  woła,  i  domyśliła  się,  że  czas  na  kolację.  Zerwała  się,  otrzepała 

ubranie, poprawiła włosy i wyszła. 

Muszę  jeszcze  trochę  wytrzymać,  powtarzała  sobie  w  myślach  i  poszczypała  się  w 

policzki, by nabrać trochę kolorów. Za tydzień już mnie tu nie będzie. 

Przyszłość jawiła się jej jak wysoka góra, przez którą musi przejść bez wsparcia i niczyjej 

pomocy. Jeśli jej się nie uda albo sprawy potoczą się źle, oznaczać będzie, że dosięgła ją kara 
boska  za  to,  że  zgrzeszyła.  To,  że  Bóg  ukarze  także  Bengta  Innstada,  trudno  jej  było  sobie 
wyobrazić. Wydawało jej się, że Bóg dość ma już karania tych, którzy i tak wciąż łamią Jego 

background image

przykazania, więc Bengt zapewne wyjdzie z tego bez szwanku i ożeni się z bogatą panną, z 
którą jest zaręczony. 

Czy  pomyśli  o  mnie  kiedyś?  -  zastanawiała  się  Margrethe,  zrywając  liść  z  krzewu 

rosnącego przy ścianie chaty. Czy przypomni mnie sobie, kiedy będzie w łóżku z tą drugą? 

Poczuła  napływające  łzy,  pośpiesznie  więc  otarła  oczy.  Właściwie  powinna  go 

nienawidzić. Oszukał ją przecież i wykorzystał, gdy ona oddała mu się z najczystszej miłości, 
przekonana, że pragnie z nią być na zawsze. Tak, ona go kochała i wciąż kocha. W głębi serca 
wiedziała,  że  trudno  jej  będzie  obdarzyć  miłością  innego  mężczyznę.  Jeśli  zdecyduje  się 
kogoś  poślubić,  to  tylko  po  to,  by  jej  dziecko  miało  ojca  i  tym  samym  oszczędzić  wstydu 
najbliższym. Ale dla niej istniał tylko jeden mężczyzna, ten, który wpędził ją w nieszczęście. 
Upominała siebie, że to niemądre, ale co można poradzić na uczucia. Przez wiele bezsennych 
nocy  po  powrocie  ze  Stornes  Margrethe  wpatrywała  się  w  powałę.  Jej  spłakanym, 
zmęczonym oczom ukazywały się majaki. Wtedy też pojawiała się nad nią twarz Bengta, jego 
promienne, niebieskie oczy, opadająca na  czoło jasna  grzywka i opalony  nagi tors. Czasami 
obraz ten był tak wyraźny, że wyciągała rękę, by go dotknąć, a wspomnienia tego, co przeżyła 
z Bengtem, rozbudzały jej stęsknione ciało. Ale ręka natrafiała w pustkę. Odsuwała kołdrę i 
sprawdzała, czy wilgoć między udami nie jest czasem oczekiwaną niecierpliwie miesiączką. 
Niestety, to tylko jej ciało tęskniło za mężczyzną, który nie był wart tego, by mu poświęciła 
choć jedną myśl. Choć rozgoryczona, Margrethe wiedziała jedno: myśleć i tęsknić za nim nie 
przestanie do końca życia. Miłość odeszła, ona zaś nosi pod sercem dziecko, owoc tej miłości. 

Kiedy indziej znów śniła o tym, że Bengt dowiedział się wszystkiego od innych i przyszedł 

do  niej,  przytulił,  powiedział,  że  ją  kocha  i  tylko  jej  pragnie.  Wyciągał  do  niej  ramiona  i 
uśmiechał  się,  a  ona  biegła  mu  na  spotkanie.  Budziła  się  gwałtownie,  omal  nie  spadając  z 
łóżka,  gdy  chciała  mu  się  rzucić  w  objęcia.  Ale  to  nie  w  ramionach  Bengta  Innstada  się 
budziła, lecz przyciśnięta do twardej drewnianej podpory łóżka. 

   
-    Gdzie  byłaś?  -  zapytała  matka,  otrzepując  z  jej  bluzki  jakiś  drobny  paproch.  -  Mamy 

gości, a ty gdzieś znikasz. 

Margrethe nic nie odpowiedziała, a przez resztę wieczoru siedziała z najbliższymi i czuła, 

jak ściska ją w gardle z rozpaczy. Wiedziała, że będzie za nimi bardzo tęsknić. Teraz, kiedy 
ich najbardziej potrzebuje, będzie od nich tak daleko, zupełnie sama. Przez moment omal nie 
wyznała im całej prawdy. Zapragnęła błagać ich o wybaczenie i prosić o pomoc. Zaraz jednak 
wyprostowała się i odrzuciła tę pokusę. 

Z nieszczęścia, w które sama się wpakowała, musi sama się wydostać. 
Nie było innego wyjścia, a przynajmniej ona go nie widziała. 
  
ROZDZIAŁ 11. 
  
Zima  nadeszła  wcześnie.  Śnieg  spadł  już  pod  koniec  października  i  w  pomieszczeniach 

zapanował chłód. 

-  Czuję w kościach, że zapowiada się ciężka zima - westchnęła babcia któregoś dnia, gdy 

Mali siedziała u niej i tkała. 

Mały Sivert został z Beret w izbie. Teściowa chętnie opiekowała się dzieckiem, nie trzeba 

jej było o to zbytnio prosić i nawet Mali musiała przyznać, że świetnie sobie radzi. 

-  Mówisz tak, babciu, co roku - uśmiechnęła się Mali. - A potem jakoś sobie radzisz. Mam 

nadzieję, że teraz będzie tak samo. 

Babcia nie odpowiedziała.  
Mali odwróciła się więc raptownie i popatrzyła na nią uważnie: 
-   Chyba  nie  jesteś  chora?  -  zapytała,  uważnie  przyglądając  się  staruszce,  i  nagły  strach 

chwycił ją za serce. 

background image

Z  każdym  rokiem  przybywało  babci  siwych  włosów,  ale  ona  sama  jakby  kurczyła  się  w 

sobie.  Mali  dostrzegała  te  zmiany,  ale  starała  się  odsuwać  od  siebie  niepokój,  bo  na  samą 
myśl, że babci kiedyś zabraknie, ogarniała ją kompletna rozpacz. Nie umiała sobie wyobrazić, 
jak  poradzi  sobie  bez  tej  dobrej  staruszki,  jedynej  osoby  we  dworze,  u  której  mogła  szukać 
rady i pociechy, gdy było jej ciężko. 

Starała się co prawda nie męczyć jej swoimi problemami. 
Wiedziała, że staruszkę bardzo boli, że jej pożycie z Johanem nie uległo istotnej poprawie. 

Babcia pewnie miała nadzieję, że wszystko stanie się prostsze po urodzeniu Małego Siverta. 
Mali to rozumiała. Pod wieloma względami tak też się stało. Ale babcia widziała, że przepaść 
między  Johanem  i  Mali  pozostała  równie  głęboka,  o  ile  się  jeszcze  bardziej  nie  pogłębiła. 
Rozumiała znacznie więcej, niż się Mali zdawało. 

Babcia bardzo lubiła, gdy Mali ją odwiedzała razem z Małym Sivertem. Brała dziecko na 

kolana  i  uważnie  mu  się  przyglądała,  gdy  chłopczyk  bawił  się  krzyżem,  który  nosiła  na 
grubym  srebrnym  łańcuszku  na  szyi.  Odziedziczyła  go  po  swojej  babce  i  nigdy  nie 
zdejmowała  z  szyi.  Gdy  babcia  rozchyliła  zaciśniętą  wokół  krzyża  piąstkę  chłopca,  ten 
zaśmiał się. Zwichrzyła mu czarną czuprynkę i uśmiechnęła się do niego. 

-   Wciąż  jest  dla  mnie  zagadką,  że  nikt  nie  domyśla  się  prawdy.  Maluch  jest  przecież 

zupełnie  podobny  do  swojego  ojca  -  mówiła  często.  -  Bardzo  mi  leży  na  sercu  dobro  tego 
chłopca. Boję się, gdy pomyślę, co się stanie, jeśli... 

Mały Sivert chwycił kosmyk siwych włosów babci i pociągnął. 
-  Nie, nie, nie, mały łobuzie! Nie pozbawiaj mnie resztki włosów, które mi pozostały. Nie 

każdy ma taką gęstą czuprynę jak ty - przemawiała babcia, rozchylając piąstkę malucha, a jej 
pomarszczona twarz rozjaśniła się w uśmiechu, kiedy całowała jego czarne loki. 

-  Ależ  z  ciebie  kochany  chłopczyk  -  szeptała  cicho.  -  Może  tobie  się  uda  pogodzić 

wszystkich tu we dworze, zbudować mosty między ludźmi. Może właśnie dlatego zjawiłeś się 
pośród nas... Bo na pewno twoje przybycie ma jakiś sens. Wszystko u naszego Pana ma swój 
sens. 

Siedziała przez chwilę i patrzyła na Małego Siverta wzrokiem zdradzającym nieskończoną 

łagodność. 

-  Bez woli Boga nie ma na tym świecie nawet wróbla - mówiła cicho, jakby do siebie. - 

Musi  być  w  tym  jakiś  sens,  że  się  urodziłeś.  Bóg  już  kiedyś  zesłał  małego  chłopca,  ażeby 
wśród  ludzi  zapanował  pokój.  Nie  żebyś  był  Zbawcą,  malutki,  ale  może  dzięki  tobie  we 
dworze zagości zgoda. Mam nadzieję, że tak będzie... 

-   Nikt  nic  nie  wie,  babciu  -  odpowiedziała  cicho  Mali.  -  I  nikt  się  nigdy  nie  dowie. 

Usycham z tęsknoty za ojcem Małego Siverta, nie przeczę. Ale zostałam tu, w Stornes, więc 
Mały Sivert zawsze będzie tylko synem Johana. Wiesz, babciu, o tym... 

-   A  jeśli  ten  mężczyzna  tutaj  powróci?  Mali  poczuła,  że  robi  się  jej  gorąco.  Jej  palce 

poruszały  niespokojnie  czółenkiem.  Ile  razy  o  tym  marzyła,  pragnęła  tego,  karmiła  się 
nadzieją. 

-  Nie  wróci  -  wyszeptała.  -  Dał  mi  słowo,  że  nigdy  więcej  nie  przyjedzie  do  Stornes. 

Wierzę, że dotrzyma przyrzeczenia. Na Jo można polegać. 

-  Ale  on  nie  wie,  że  ma  tu  we  dworze  syna  -  powiedziała  babcia  i  popatrzyła  na  nią.  - 

Dlatego  też  nie  wie,  jaką  katastrofę  spowodowałby  jego  powrót.  Każdy  jeden  zorientuje  się 
wtedy natychmiast, kto jest ojcem tego pędraka. 

-  Nie przyjedzie - powtarzała cicho Mali, choć słowa staruszki ją zatrwożyły. 
Akurat  o  tym  nie  pomyślała.  Rzeczywiście,  Jo  nie  wie,  że  ma  syna,  i  nie  zdaje  sobie 

sprawy,  że  jego  pojawienie  się  w  Stornes  sprowadziłoby  na  nich  nieszczęście.  Ale  on  nie 
przyjedzie, powtarzała sobie w duchu. Obiecał przecież... 

  
  

background image

Nadeszły  święta  Bożego  Narodzenia,  pora  uroczystości  kościelnych  i  spotkań 

towarzyskich. Wigilia upłynęła wśród radości i ożywienia, głównie dzięki Małemu Sivertowi, 
który  wprawdzie  nie  rozumiał  zbyt  wiele  z  tego,  co  się  wokół  niego  działo,  ale  jego  oczy 
lśniły  radością,  gdy  spoglądał  na  okazałą  choinkę  z  zapalonymi  świeczkami.  Bardziej  od 
prezentów  interesował  go  kolorowy  papier,  w  który  były  zapakowane.  Johan  kupił  synowi 
wiele podarków: modne zabawki, które sprzedawano w mieście, ubranka i słodycze. Nie ma 
umiaru, myślała Mali, wciąż nie mogąc się nadziwić, jak zmienny potrafi być Johan. Synowi 
okazywał  anielską  cierpliwość,  troskę  i  dobroć.  Dlaczego  wobec  niej  nie  potrafił  być  inny? 
Może  dlatego,  że  Mały  Sivert  zawsze  odwzajemniał  się  mu  uśmiechem  i  radością?  Może 
rzeczywiście  jest  prawdą,  że  miłość  rodzi  miłość,  a  nienawiść  nienawiść.  Jeśli  tak,  to  ona 
także  ponosi  winę  za  to,  że  ich  wzajemne  stosunki  z  Johanem  nie  układają  się  najlepiej. 
Szczerze mówiąc, nigdy nie odpłaca mu uśmiechem i ciepłem, a już na pewno nie miłością. 
Zapędziliśmy się w ślepą uliczkę, myślała. Żadnemu z nas nie jest z tym dobrze, ale żadne nie 
potrafi  przerwać  tej  nieznośnej  sytuacji.  Zresztą  po  zastanowieniu  Mali  ze  smutkiem 
stwierdziła, że wcale nie dąży do zgody, bo nie potrafiłaby wybaczyć Johanowi zaznanych od 
niego upokorzeń. 

Mały Sivert jeszcze nie chodził, ale raczkował po mistrzowsku. Mieli pełne ręce roboty, by 

upilnować, aby nie przewrócił choinki, nie zniszczył gwiazdkowych ozdób albo nie ściągnął 
obrusu  ze  stołu.  Dobry  nastrój  utrzymał  się  nawet  wtedy,  gdy  już  położyli  dziecko  spać, 
przynajmniej na pozór. 

Po wigilii babcia wcześniej chciała wrócić do siebie niż w ubiegłych latach, więc Mali ją 

odprowadziła. Coraz częściej nachodziły ją złe przeczucia, że babcia nie pozostanie już długo 
pośród  nich.  Nic  jednak  nie  mówiła,  podobnie  zresztą  jak  inni.  Nawet  kiedy  babcia 
zrezygnowała z udziału w tradycyjnych świątecznych wizytach, usprawiedliwiając się, że nie 
ma siły i że jest już po prostu za stara na takie rozrywki, nikt tego nie komentował. 

Mali wybrała się do Buvika na kilka tygodni przed Bożym Narodzeniem. Wiozła ze sobą 

prezenty i kosz świątecznych smakołyków ze Stornes. W domu wszyscy mieli się dobrze, ich 
radość jednak zmąciła wiadomość, że Margrethe nie przyjedzie do domu na święta. Bardzo na 
to  liczyli,  jednak  Margrethe  przysłała  list,  w  którym  napisała,  że  rodzina,  u  której  pracuje, 
urządza tyle przyjęć świątecznych, że jej chlebodawczyni poprosiła, aby została na ten czas. 
Obiecała  dodatkową  zapłatę.  „Poza  tym  zimą  drogi  są  zasypane  i  podróż  się  ciągnie,  więc 
pewnie  niedługo  bym  mogła  zostać  w  domu",  pisała  Margrethe  i  obiecała,  że  nadrobią  to, 
kiedy wróci do domu latem. 

-  Taką  miałam  nadzieję,  że  przyjedzie  do  domu  na  święta  -  mówiła  mama  strapiona, 

ś

ciskając w dłoniach list. 

-  Margrethe na pewno też by tego bardzo chciała - próbowała ją pocieszyć Mali. - Ale to 

naprawdę długa droga, przecież wszyscy to wiemy. A do lata czas szybko minie, mamo. 

-  Mnie się to wszystko wydaje jakieś dziwne - żaliła się mama. - Margrethe jeszcze nigdy 

nie spędzała wigilii poza domem. A kiedy  wyjeżdżała, zaklinała się na wszystkie świętości, 
ż

e spotkamy się na Boże Narodzenie. Martwię się, czy wszystko u niej dobrze. 

Mali objęła mamę i zachowała przezornie dla siebie, że dręczyły ją takie same obawy. 
-  Możesz być całkowicie pewna, mamo, że Margrethe sobie radzi - odparła ze spokojem. - 

Gdyby  coś  jej  dolegało,  z  pewnością  wróciłaby  do  domu.  Wie  przecież,  że  ma  w  tobie 
oparcie, tak samo jak my wszyscy - dodała Mali i poklepała mamę po plecach. 

-  Skoro tak mówisz... 
Ale Mali wiedziała, że święta bez Margrethe nie będą takie jak zwykle. 
   
W  tym  roku  zrezygnowano  z  tradycyjnych  przyjęć  w  okresie  świątecznym,  ponieważ 

cztery dni po Bożym Narodzeniu w Innstad miał się odbyć ślub, na który zaproszeni zostali 
mieszkańcy  okolicznych  dworów.  Bengt  Innstad  prowadził  do  ołtarza  Eline  Viken.  Mali 

background image

siedziała w kościelnej ławce i przyglądała się młodej parze. Nie widziała Bengta od tamtego 
letniego dnia na górskim pastwisku i gdy go ujrzała, poczuła w sercu jakiś dziwny niepokój, 
jakby przeczucie, a może niejasne wspomnienie  czegoś, co powinna pamiętać, a co  całkiem 
jej uleciało. 

Myślała o Margrethe, która najwyraźniej była nim wówczas oczarowana. 
Jak  wszystkie  kobiety,  pomyślała  Mali,  uśmiechając  się  lekko.  Bengt  już  taki  był,  że 

kobiety  lgnęły  do  niego  jak  muchy  do  miodu.  Stał  przy  ołtarzu  w  śnieżnobiałej  koszuli  z 
kołnierzykiem  i  w  eleganckim  ciemnym  garniturze,  nie  wyglądał  jednak  na  szczęśliwego. 
Może nie był jeszcze gotów wiązać się z jedną kobietą? Wszyscy wiedzieli, jak bardzo cenił 
sobie  swoją  wolność.  Odtąd  przyjdzie  mu  zrezygnować  z  przelotnych  miłostek  i  zadowolić 
się żoną, co w jego przypadku może nie być łatwe. Gdyby mógł sam wybierać, to nie stałaby 
teraz  u  jego  boku  Eline,  myślała  Mali.  Młoda  pani  wydawała  się  strasznie  anemiczna. 
Szeptano po kątach, że jako dziecko wiele chorowała i wciąż była słabego zdrowia. 

-  Młoda  gospodyni  w  Innstad  nie  będzie  raczej  pomocna  we  dworze  -  szeptali  ludzie, 

przyglądając się szczupłej sylwetce kobiety w sukni ślubnej. 

-  Za  to  będzie  ich  stać  na  zatrudnienie  dodatkowej  siły  roboczej,  bo  ta  panna  wniosła 

bogate wiano. Sama będzie musiała jedynie rodzić dzieci, o ile taka chudzina w ogóle jest w 
stanie wydać na świat dziecko - podśmiechiwali się. 

Zazwyczaj gdy szykował się jakiś ślub, ludzie dużo gadali. Mali nie słuchała plotek, choć i 

na  niej  Eline  zrobiła  wrażenie  chorowitej  osoby.  Zdaje  się,  że  i  o  tym  małżeństwie 
zadecydowały  pieniądze.  Tych  dwoje  nie  połączyła  raczej  miłość,  przynajmniej  ze  strony 
Bengta,  bo  Eline  raczej  nie  należała  do  tego  typu  kobiet,  na  które  Bengt  Innstad  spojrzałby 
dwa  razy.  Jemu  bardziej  podobały  się  takie  jak  Margrethe,  myślała  Mali,  czując  tęsknotę  i 
niepokój  na  wspomnienie  młodszej  siostry,  która  była  zupełnie  sama  w  Trondheim.  Jemu 
podobały się urodziwe młode dziewczyny o wesołym spojrzeniu, tryskające życiem. Podobne 
do huldry... 

Eline w niczym nie przypominała huldry, o nie! 
Mali  siedziała  w  ławce  kościelnej  i  wspominała,  jaka  rozpromieniona  była  Margrethe, 

kiedy przyjechała latem do Stornes. Przypominała pąk, który dopiero miał rozkwitnąć i stać 
się najpiękniejszą różą. Nawet Johan posyłał jej przeciągłe spojrzenia. Krążył wokół młodej 
dziewczyny  niczym  pszczoła  wokół  spodka  z  cukrem,  stary  pryk,  choć  oczywiście  nic  nie 
uszczknął. A może jednak? Margrethe była jakaś inna w te dni przed sianokosami w górach. 
Unikała Mali, a w jej towarzystwie wydawała się jakaś taka zawstydzona. Ale przecież Johan 
nie mógłby... Mali siedziała zatopiona we własnych myślach. Tyle się wydarzyło z siostrą w 
ostatnich  dniach  jej  pobytu  w  Stornes.  Mali  sądziła,  że  to  dziewczęce  fochy  i  przejściowe 
kłopoty  ze  zdrowiem.  Po  powrocie  z  górskiego  pastwiska  miała  straszne  problemy  z 
ż

ołądkiem, Mali sama to widziała, a parę tygodni później, tuż przed wyjazdem do Trondheim, 

nie było z nią wcale lepiej. 

Mali znów ogarnęło niejasne przeczucie, że coś powinna skojarzyć, że nie może odnaleźć 

jakiegoś  elementu  układanki.  Ale  ponownie  odsunęła  od  siebie  tę  natrętną,  niedającą  jej 
spokoju myśl. 

Odbyło się huczne wesele. Mali czuła na sobie bez przerwy czyjś wzrok, więc prostowała 

plecy i dumnie unosiła głowę. Tego dnia jednak nie przyglądano się uważnie, czy przytyła w 
pasie,  lecz  kierowano  na  nią  spojrzenia  pełne  zachwytu.  Bo  rzeczywiście  było  na  co 
popatrzeć.  Młoda  gospodyni  ze  Stornes  miała  na  sobie  bluzkę  uszytą  z  koronki,  którą  na 
jesieni dostała w prezencie od Johana. Wysoka, przylegająca stójka  dodatkowo wysmuklała  
długą  szyję  Mali.  Szerokie  rękawy  zwężały  się  od  łokci  w  dół.  Jako  jedyna  miała  na  sobie 
bordową  spódnicę  u  dołu  ozdobioną  szeroką,  utkaną  własnoręcznie  z  pofarbowanej  przez 
siebie włóczki plisą. 

background image

-  Tej twojej żonce nie ubyło na urodzie po urodzeniu dziedzica - stwierdził gospodarz z 

Innstad do Johana, kiedy wreszcie mogli wstać od stołu. 

Johan  promieniał  z  dumy.  Lubił  słuchać  takich  pochwał.  Objął  Mali  ramieniem,  by 

pokazać wszystkim, kto ma do niej prawo. 

   
Kiedy na Mali i Johana przyszła kolej, by złożyć życzenia młodej parze, Bengt zapatrzył 

się na nią z takim zachwytem, że przyprawił ją o rumieniec. To nieprzyzwoite z jego strony, 
pomyślała z gniewem. Stoi przecież obok swojej świeżo poślubionej żony! 

Ale w pewnym sensie mile ją to połechtało, choć nie chciała się do tego  przyznać nawet 

wobec siebie samej. 

-  Co  tam  słychać  u  twojej  siostry?  -  zapytał  cicho  Bengt,  tak  by  nie  usłyszała  tego  ani 

Eline, ani Johan. 

-  Jak to? - zdumiała się Mali, wbijając weń wzrok. Ku swemu zaskoczeniu zobaczyła, że 

Bengt się zaczerwienił. 

-  Tak tylko pytam. Wesoło się bawiliśmy podczas sianokosów, więc sobie pomyślałem... 
-  Jest w Trondheim - odparła krótko Mali. - Pojechała na początku jesieni, kilka tygodni 

po powrocie ze Stornes. 

Przez moment dostrzegła w jego spojrzeniu coś, co wydało jej się niezrozumiałe, ale wtedy 

Johan pociągnął ją za sobą. 

Stała osobno, kiedy ktoś chwycił ją za ramię. Był to Havard Gjelstad. 
-  No i jak żyjesz? - zapytał. - Nieczęsto się spotykamy, gdy nadejdzie zima, zwłaszcza że 

ty nie należysz do kobiet, które bez potrzeby jeżdżą od dworu do dworu. 

-  U  mnie  wszystko  dobrze  -  odparła  Mali  i  uśmiechnęła  się.  -  A  ty  co,  podobno  nie 

znalazłeś sobie jeszcze żony? 

-  Nie, czekam na ciebie - uśmiechnął się i mrugnął do niej. 
Mali zaczerwieniła się, ale nie umiała się na niego gniewać. 
-  Opowiadasz  głupoty  -  odparła  jedynie,  nawijając  na  palec  niesforny  kosmyk  włosów, 

który zaplątał się przy uchu. 

-  Tak, wiem, że to tylko czcze nadzieje - odparł ze śmiechem. - Ale jesteś najpiękniejsza 

i... 

Mali znów oblała się rumieńcem. Nie wiedziała, jak reagować na komplementy Havarda. 

Ten zaś, spostrzegłszy się, że wpędził ją w zakłopotanie, pogłaskał lekko jej dłoń i zapytał: 

-  Widziałaś prezenty, jakie otrzymała młoda para? - zapytał. - Nie ulega wątpliwości, że 

taki ślub to całkiem intratne przedsięwzięcie. - Nie czekając na odpowiedź, wziął ją za rękę i 
pociągnął za sobą, mówiąc: - Na pewno chcesz zobaczyć stół z prezentami! 

Kiedy  dotknęła  jego  ciepłej  dłoni,  poczuła  dziwne  ukłucie  w  sercu.  Oczywiście,  że  lubi 

Havarda,  zawsze  go  lubiła,  ale  nigdy  nie  myślała  o  nim  inaczej  jak  o  sympatycznym 
młodzieńcu.  Zresztą  teraz  było  podobnie.  A  jednak  przez  moment  nogi  miała  jak  z  waty. 
Czym prędzej więc cofnęła rękę. 

-   Wiesz,  jak  ludzie  lubią  plotkować  -  odezwała  się  cicho  i  dodała  pośpiesznie:  -  Nawet 

jeśli nie ma o czym. A mnie obserwują ze szczególną uwagą. Sam zresztą o tym wiesz. 

Havard popatrzył na nią i też się uśmiechnął swoim szczerym, sympatycznym uśmiechem. 
-   To  się  nazywa  zazdrość,  Mali  -  rzekł  ze  spokojem.  -  Najbardziej  rozpowszechniona 

choroba w okolicy. Dostałaś więcej, niż większość ludzi może to znieść, a przy tym jesteś od 
nich  dużo  piękniejsza.  Jasne  więc,  że  starają  się  ci  teraz  dopiec.  Czego  innego  się 
spodziewałaś?  Moim  zdaniem  jednak  świetnie  sobie  radzisz,  bo  jesteś  silną  kobietą.  Nie 
pozwalasz, by ktoś ci deptał po palcach. Przynajmniej nie bezkarnie. 

Nie odpowiedziała mu, choć zaskoczyło ją, że zna ją lepiej, niż jej się zdawało. 
-  A młodą gospodynię ze Stornes spotykam w towarzystwie coraz to innych mężczyzn - 

usłyszała za plecami pijacki bełkot. - Dzisiaj widać przyszła kolej na ciebie, Havard! Uważaj 

background image

tylko! Ona nie jest taka, jak myślisz. - Odwrócili się oboje równocześnie, omal nie wpadając 
na ojca Havarda, gospodarza z Gjelstad. 

-  Zatrzymaj  dla  siebie  te  bzdury  -  odezwał  się  cicho  Havard.  -  I  przestań  raczyć  się 

trunkami, ojciec. Na trzeźwo nie grzeszysz rozumem, a co dopiero, gdy się upijesz. 

-  Dobrze  już,  dobrze,  nie  denerwuj  się  tak!  Ta  dziewczyna  potrafi  zawrócić  w  głowie 

mocniejszym i przystojniejszym mężczyznom niż ty, synu. 

-  Ona jest mężatką i ja o tym pamiętam - skwitował Havard. 
-  Może i jest - odparł ojciec i zachwiał się, tak że musiał się podeprzeć. - Ale kto wie, czy 

nie wolałaby kogoś innego niż swojego męża. Nigdy nie wiadomo. Pytałeś ją? - uśmiechnął 
się złośliwie. 

Havard ujął Mali za łokieć i wyprowadził ją. Drżała na całym ciele z gniewu i wściekłości. 

Co ten Gjelstad bezustannie sugeruje? Co on wie? 

   
-  Nie przejmuj się moim ojcem - uspokajał ją Havard, kładąc dłoń na jej ramieniu. - To zły 

człowiek, a gdy jeszcze się upije... Niestety, upija się stanowczo za często - dodał z goryczą. - 
Nie pojmuję tylko, jak moja matka z nim wytrzymuje. 

Mali nie odpowiedziała. Zatrzymali się w korytarzu i Havard przyjrzał jej się uważnie. 
-  Chyba nie bierzesz sobie do serca tego głupiego gadania? - zapytał cicho. 
-  Nie, ale nie lubię tego. Bez przerwy mnie zaczepia i mówi tak, jakbym była... 
-  Co on sobie myśli, nie ma żadnego znaczenia. Ty wiesz najlepiej, kim jesteś. 
Mali  pokiwała  głową  zadumana.  Właśnie  o  to  chodzi, że  wiem,  pomyślała  z  lękiem.  Ale 

czy on też wie? 

  
Zimowy chłód ciągnął bezlitośnie od Stortind, przynosząc zawieje i zadymki. Śnieg sypał 

gęsto  i  zacinał  w  twarz,  że  trudno  było  złapać  oddech.  W  niektóre  dni  pogoda  była  taka 
okropna,  że  drwale  nie  mogli  wyjść  do  lasu,  chociaż  mieli  wyjątkowo  dużo  zamówień  na 
drewno tej zimy. 

Był taki zwyczaj, że zainteresowani zakupem drewna pojawiali się we dworze na jesieni i 

szli  do  lasu  sami  wybrać  drzewa  do  wycięcia.  Następnie  je  znakowano.  Nieoznakowane 
drzewa  mieszkańcy  dworów  ścinali  dla  własnych  potrzeb.  W  dużym  dworze  w  ciągu  zimy 
zużywano wiele ton drewna. 

Część  drewna  sprzedawano  także  na  podkłady  kolejowe.  Dużo  takich  podkładów  już 

wcześniej sprzedano kolei poza prowincją, a teraz powstały plany budowy kolei Surnabanen, 
która miałaby łączyć Nedre Surndal przez Rindalen i w górę do Granmo w Meldalen. W tym 
miejscu linia kolejowa Surnabanen miała dochodzić do planowanej linii Orklabanen i w ten 
sposób połączyć się z koleją Dovrebanen przy stacji kolejowej Berkak. 

Okoliczni  mieszkańcy  dokładnie  śledzili  wszystko,  co  mówiono  i  pisano  na  ten  temat. 

Pojawiały  się  liczne  wyjaśnienia,  ile  korzyści  przyniesie  regionowi  kolej.  Powstaną  nowe 
miejsca pracy, skrócą się odległości między miejscowościami, transport  będzie łatwiejszy,  a 
społeczności wiejskie zwiąże z koleją Dovrebanen, ułatwiając i skracając dojazd zarówno do 
Trondheim, jak i do stolicy. Już w 1900 roku wytyczono tę linię i obliczono koszty, ale potem 
więcej  było  pisania  niż  konkretnych  działań.  Wszyscy  jednak  liczyli  na  to,  że  pozostaje 
jedynie  kwestią  czasu,  kiedy  prace  ruszą  pełną  parą.  Wiele  mniejszych  firm  zaczęło  już 
gromadzić podkłady kolejowe, tak by ich nie brakowało, kiedy  prace się zaczną pełną parą. 
Firmy te miały nadzieję na duży zarobek. 

W Stornes huczało w piecu całymi dniami, ale Sivert nigdy nie położył się spać, zanim się 

nie  upewnił,  że  cały  żar  w  piecu  wygasł.  Chyba  niczego  nie  obawiano  się  bardziej  we 
dworach  jak  pożaru,  który  oznaczał  prawdziwą  katastrofę.  Stare,  suche,  drewniane  ściany 
płonęłyby  jak  ognisko  w  noc  świętojańską,  gdyby  zajęły  się  ogniem.  Nie  byłoby  czego  ra-

background image

tować.  Dlatego  z  wielkim  respektem  traktowano  żar  w  piecu  i  zapalone  świeczniki  wzdłuż 
ś

cian. 

Kiedy rano do izby schodziły służące, w pomieszczeniu panował okropny ziąb. Rozpalały 

ogień,  tak  by  pozostałym  mieszkańcom  dworu,  którzy  wstawali  nieco  później,  było  cieplej. 
Gorzej  było  z  rurami,  którymi  dopływała  woda.  W  ciągu  mroźnych  zimowych  nocy  często 
zamarzały,  mimo  że  osłaniano  je  szmatami  i  starymi  workami.  Ale  i  na  to  była  rada. 
Wystarczyło położyć na rury gorące szmaty, by mieć wodę z kranu. 

W  sypialniach  było  strasznie  zimno.  Ludzi  ratowało  jedynie  to,  że  mieściły  się  one  nad 

dolną  izbą.  Podłoga  nie  była  szczelna  i  ciepło  z  izby  unosiło  się  w  górę  i  przenikało  przez 
sufit  do  sypialni,  ogrzewając  trochę  poddasze.  A  jeśli  jeszcze  włożyło  się  na  godzinę  przed 
spaniem  gorącą  cegłę  do  łóżka, jakoś  dało  się  wytrzymać.  Wystarczyło  wtedy  dobrze  otulić 
się skórami i zwinąć się w kłębek, żeby jak najdłużej utrzymać ciepłotę ciała. 

Beret przebąkiwała coś, że należałoby wstawić do sypialni Mali i Johana piec. Jeśli kolejne 

dziecko  urodzi  się  w  porze   zimowej,   koniecznie  będzie  trzeba  porządnie  ogrzać  poddasze. 
Mali  natomiast  powtarzała  sobie  w  duchu,  że  na  tym  wydatku  można  by  zaoszczędzić,  ale 
oczywiście  nie  mówiła  tego  na  głos.  Zaraz  po  świętach  Bożego  Narodzenia  w  sypialni 
podłączono imponujący piec firmy Jotul. 

-   Tak,  teraz  może  się  urodzić  kolejne  dziecko,  kiedy  przyjdzie  czas  -  oznajmiła  Beret, 

patrząc na Mali znacząco. - W każdym razie nie będzie można już zwalać winy na chłód w 
sypialni. 

Mali przyjęła słowa teściowej w milczeniu, ale musiała przyznać, że przyjemnie było kłaść 

się spać w cieple. Johan nie oszczędzał opału, również ze względu na Małego Siverta. 

Od  owej  nocy,  którą  Mali  najchętniej  wyrzuciłaby  z  pamięci,  minęły  dwa  miesiące,  nim 

Johan  zaproponował  jej  znowu,  by  przyszła  do  jego  łóżka.  Gdyby  mogła,  najchętniej 
odmówiłaby mu, ale wiedziała, że to się na nic nie zda. Z konieczności więc opuściła swoje 
posłanie. Teraz, kiedy w sypialni było ciepło, Johan chciał zawsze, by kładła się obok niego 
całkiem naga, nie wystarczyła już mu uniesiona koszula nocna. Nienawidziła, gdy pożerał ją 
wzrokiem,  studiował  każdy  fragment  jej  ciała.  Rozchylał  jej  uda  i  nim  ją  posiadł,  chłonął 
chciwie jej urodę, dysząc przy tym z pożądania. 

-  Przestań, Johan - powtarzała po cichu błagalnie.  
On puszczał to mimo uszu. Śliniąc się lubieżnie, unosił ją ku sobie, by nic nie uronić. Mali 

czuła  się  w  takich  chwilach  jak  zwykła  dziwka,  ale  milczała.  Mały  Sivert  nie  miał  już  tak 
mocnego snu, zaczął się budzić po nocach i popłakiwał z powodu ząbkowania. Mali bała się 
ś

miertelnie, że synek obudzi się, gdy jej nie będzie obok, bała się, że zobaczy lub usłyszy to, 

co  nie  było  dla  niego  przeznaczone.  Dlatego  nie  opierała  się,  ale  miała  nadzieję,  że  szybko 
będzie po wszystkim. W głębi serca jednak nienawidziła męża za takie traktowanie. Dobrze 
przynajmniej,  że  nigdy  więcej  nie  zmuszał  jej  do  świństw  jak  owej  pamiętnej  nocy.  Chyba 
zrozumiał, że posunął się wtedy za daleko. 

Mali wydawało się, że Johan z czasem zrozumiał, że nigdy nie odda mu się dobrowolnie, 

więc świadomie ją upokarzał, żeby się zemścić, choć równocześnie bardzo go to podniecało. 
Jedyną zaletą było to, że końcówka seansu przebiegała już błyskawicznie. Johan nie zawracał 
sobie głowy doznaniami Mali. Zresztą nigdy tego nie robił, myślała z goryczą. Czasami gdy 
mokry od potu ujeżdżał ją, ciężko dysząc, nie pojmowała, że właściwie to samo robiła z Jo. 
Różnica  w  przeżywaniu  miłosnego  aktu  była  jednak  kolosalna.  Zapewne  dlatego,  że  Jo 
kochała,  pragnęła  być  blisko  niego  i  nie  mogła  się  nim  nasycić.  I  chociaż  z  nim  zdradziła 
męża, nie czuła, że robi coś złego, bo oddawała mu się z miłości. To w łóżku z mężem czuła 
się jak zwykła dziwka, godząc się na wszystko, czego od niej żądał, ponieważ traktowała to 
jak obowiązek. Zapłata została uiszczona wcześniej. 

  
  

background image

Pod koniec zimy wszyscy już zauważyli, że babcia jest coraz słabsza. W niektóre dni nie 

wstawała nawet z łóżka. Mali siedziała przy niej tak często, jak tylko mogła, i trzymała ją za 
rękę, z której pozostała już tylko skóra i kości. 

-   Nie  umieraj,  babciu  -  szeptała,  głaszcząc  staruszkę  po  policzku.  -  Nie  zostawiaj  mnie 

samej! Tak cię potrzebuję! 

Staruszka patrzyła na nią spod półotwartych powiek swymi wyblakłymi oczami. 
-   Odtąd  będziesz  sobie  musiała  już  radzić  sama,  moja  Mali  -  wyszeptała  któregoś 

wieczoru tak cicho, że Mali musiała pochylić się nad nią, by usłyszeć, co mówi. - I poradzisz 
sobie,  bo  masz  Małego  Siverta!  Masz  dla  kogo  żyć.  Strzeż  się  tylko,  by  nikt  się  nigdy  nie 
dowiedział  prawdy...  Nigdy!  Bo  wtedy  tu,  w  Stornes,  rozpętałoby  się  piekło.  W  każdym 
człowieku tkwi dobro i  zło, Mali. Boję się, że  gdyby Johan dowiedział się prawdy o twoim 
synu, ogarnęłaby go nienawiść i chęć zemsty. Uważaj więc na siebie i na chłopca. Niech Bóg 
ma was oboje w swojej opiece. 

Położyła  swoje  wychudzone,  wykręcone  reumatyzmem  dłonie  na  piersi  i  wyjęła  krzyż, 

który zawsze nosiła na szyi. 

-  Weź ten krzyż, dziecino - rzekła cicho. - Chcę, żebyś go ode mnie przyjęła. Przyszło ci 

w życiu dźwigać ciężki krzyż, może ten mój trochę ci ulży. Może ześle ci pomoc i pociechę, 
gdy ja sama nie będę ci już mogła pomóc. 

Mali  płakała,  gdy  babcia  z  wielkim  wysiłkiem  założyła  jej  na  szyi  piękną,  starą  ozdobę. 

Uparła  się  bowiem,  że  zrobi  to  osobiście,  choć  kosztowało  ją  to  sporo  siły,  której  już  nie 
miała za wiele. Kiedy  staruszka opadła z powrotem na poduszkę, na jej  czole perlił się pot. 
Wyciągnęła drżącą rękę i chwyciła krzyż, który wisiał teraz na szyi Mali. 

-  Niech Bóg się zmiłuje nad tobą, dziecino - wyszeptała bezgłośnie. 
Pewnego  wieczoru,  wraz  z  nadejściem  łagodnej  wiosny,  wśród  ptasich  śpiewów,  babcia 

zasnęła na wieki. W Stornes oznaczało to koniec pewnej epoki. 

 
ROZDZIAŁ 12. 
  
Odprowadzili  babcię  na  miejsce  jej  wiecznego  spoczynku  w  słoneczny  wiosenny  dzień, 

gdy  po  długiej  i  ciężkiej  zimie  przyroda  wreszcie  obudziła  się  do  życia.  W  kościele  zgro-
madziło  się  dużo  ludzi,  więcej,  niż  się  Mali  spodziewała.  Choć  pogrążona  w  głębokim 
smutku,  radowała  się  jednak,  że  tak  wielu  przyszło  oddać  ostatnią  przysługę  cieszącej  się 
wielkim  szacunkiem  starej  gospodyni  ze  Stornes,  o  której  nikt  nigdy  nie  powiedział  złego 
słowa.  Bo  przecież  nikogo  nie  sprowadziła  tu  ciekawość.  Mali  siedziała  w  pierwszej  ławce 
obok Johana i teściów. Wzrok utkwiła w ołtarzu, tym samym, w który się wpatrywała w dniu 
ś

lubu. Poprzez zasłonę łez patrzyła na świętą rodzinę i myślała o tym, że wraz z Jo i Małym 

Sivertem powinni być razem, we troje. Tęsknota za Jo mieszała się z żalem po stracie babci, 
szlochała więc zrozpaczona. Johan uścisnął jej dłoń, ale ona ją cofnęła. Nie od niego pragnęła 
pociechy. Tęskniła za Jo, za jego miłością i wsparciem, jakim mógłby być dla niej i dla syna. 
Odrzuciła  go,  lękając  się  ludzkiego  gadania  i  życia  w  niepewności,  a  może  i  w  ubóstwie. 
Józef kochał Maryję, dlatego jej nie zawiódł, mimo że dziecko, którego oczekiwała, nie było 
jego. 

Cóż to za wielka miłość, myślała Mali. Jo także był zdolny do takiego uczucia, tylko że ja 

nie chciałam poświęcić  wszystkiego, nie chciałam zrezygnować z dostatku. Chociaż prawdą 
jest, że myślałam także o bliskich, których bardzo bym skrzywdziła, gdybym odjechała z nim 
tamtego lata. 

Mali  siedziała  na  twardej  kościelnej  ławce  przytłoczona  smutkiem  po  stracie  babci  i 

rozpaczą  z  powodu  rozstania  z  Jo.  Żal  palił  ją  w  żołądku  niczym  ogień,  a  łzy  płynęły 
strumieniem  po  policzkach.  Najchętniej  położyłaby  się  na  tej  ławce  i  tak  już  została.  Znów 
naszła ją myśl, prześladująca ją coraz częściej w bezsenne noce, że powinna odnaleźć Jo. Gdy 

background image

jednak nastawał świt i nowy dzień, zabierała się do pracy i odsuwała od siebie te mrzonki. Bo 
w  gruncie  rzeczy  Mali  twardo  stąpała  po  ziemi.  Nie  należała  do  tych,  którzy  poddają  się 
rezygnacji,  lecz  mobilizowała  się,  przyjmując  to,  co  nieuchronne.  Taki  już  miała  charakter. 
Umiała  tęsknić  i  kochać,  ale  równocześnie  potrafiła  przetrwać  w  trudnych  warunkach. 
Zupełnie  jak  wiklinowe  witki,  które  sterczą  sztywne  i  zmarznięte  podczas  mroźnej  zimy,  a 
gdy  nadejdzie  słońce  i  ciepło,  wypuszczają  listki.  Ona  też  ożyła,  kiedy  spotkała  Jo,  i  była 
pewna,  że  gdyby  spotkali  się  ponownie,  znów  by  rozkwitła.  A  jeśli  go  więcej  nie  zobaczy, 
będzie tu tkwiła naga, zmarznięta i pozbawiona kwiecia, ale przetrwa. 

Wytarła pośpiesznie oczy. 
Nie mogę myśleć o Jo tu, w domu Bożym, upomniała samą siebie. 
Przecież  to,  co  z  nim  przeżyła,  w  oczach  Pana  było  grzechem.  Choć  o  tym  dobrze 

wiedziała,  nie  potrafiła  się  zdobyć  na  żal.  Sprawiało  jej  jedynie  przykrość,  że  oszukuje 
godnych szacunku ludzi, udając, że syn Jo jest prawowitym dziedzicem Stornes. Ale przecież 
nawet  babcia  zaklinała  ją,  by  nie  próbowała  tego  zmienić.  Mleko  się  już  rozlało,  mawiała 
staruszka, prosząc, by Mali nigdy nie zdradziła nikomu prawdy. 

Nie, nikt się nie dowie, myślała Mali. Jedyna osoba, która znała prawdę, leży w brązowej 

trumnie blisko ołtarza i weźmie tę tajemnicę ze sobą do grobu. 

Uchwyciła palcami krzyż, który otrzymała od babci tuż przed jej śmiercią. Żadna ozdoba 

nie  zastąpi  jej  ukochanej  staruszki,  a  mimo  to  czuła  pociechę,  trzymając  ten  krzyż  w  dłoni. 
Może rzeczywiście pomoże jej dźwigać brzemię grzechu, tak jak mówiła babcia? 

Otarła  ręką  mokre  od  łez  policzki.  Promienie  wiosennego  słońca  wpadły  ukosem  przez 

wysokie kościelne okna i na czarnych nakryciach głowy i połyskujących łysinach zebranych 
na modlitwie wiernych zatańczyły jasne plamy. Mały promyk rozbłysnął w srebrnej obrączce, 
którą Mali dostała od Jo i nosiła na palcu lewej ręki. Pośpiesznie zakryła go prawą dłonią, ale 
jej ślubna obrączka nie błysnęła... 

  
 Odejście  babci  spowodowało  duże  zmiany  w  Stornes.  Nadeszła  pora,  by  Beret  i  Sivert 

przeszli  na  dożywotnie  utrzymanie.  Mieli  przeprowadzić  się  do  osobnej  części  budynku 
zajmowanej zawsze przez dziadków, a zarządzanie dworu przekazać Johanowi i Mali. 

Przez  całe  lato  trwały  prace  stolarskie,  słychać  było  stukanie  młotków,  a  w  powietrzu 

unosił  się  zapach  farby.  Oprócz  dwóch  stolarzy  we  dworze  przebywało  wielu  robotników 
sezonowych, którzy pomagali w pracach polowych. Mali zdawało się, że te dni nigdy się nie 
skończą.  Miała  dość  bałaganu  i  przenoszenia  mebli  i  sprzętów z  miejsca  na  miejsce.  Chyba 
tylko  Mały  Sivert  doceniał  to  ożywienie  wokół  siebie.  Kilka  miesięcy  wcześniej  skończył 
roczek  i  był  niezwykle  ruchliwym  brzdącem.  Zaczął  chodzić  zaraz  po  swych  pierwszych 
urodzinach, co podkreślali z dumą zarówno Johan, jak i Beret. 

- Rzadko kiedy chłopcy tak szybko zaczynają chodzić - mówiła Beret, wyciągając ręce, by 

złapać  wnuka,  który  kroczył  po  podłodze,  kołysząc  się  z  nogi  na  nogę.  -  Ale  ten  malec  jest 
pierwszy do wszystkiego. Będzie z niego kiedyś pracowity gospodarz. Tak... tu, we dworze, 
nie musimy się martwić o przyszłość. 

Mały  Sivert  kręcił  się  więc  wszystkim  pod  nogami,  wkładał  ręce  do  wiadra  z  farbą  i 

uciekał na swych krótkich, pulchnych nóżkach z młotkiem i obcęgami.  Ale nikt nie potrafił 
się na niego gniewać, bo kiedy spojrzał swoimi szarozielonymi oczami ze złotymi cętkami na 
tęczówkach, promieniował radością. 

-   Tak,  tak  -  powiedział  jeden  ze  stolarzy  zrezygnowany,  goniąc  któregoś  dnia  małego 

złodziejaszka  po  podwórzu,  żeby  odebrać  mu  obcęgi.  -  Trzeba  wcześnie  zaczynać,  jeśli  się 
ma kiedyś przejąć zarządzanie takim dużym dworem.. Będzie z ciebie znakomity gospodarz, 
mały łobuziaku! 

Mali chwyciła synka i podniosła go wysoko. Nakłoniła, by oddał obcęgi, i upomniała, że 

tak nie wolno robić, na co malec chwycił warkocz mamy i mocno pociągnął. 

background image

-  Ależ Mały Sivercie - upomniała go znowu, usiłując nadać swojemu głosowi surowy ton. 

- Tego też nie wolno; robić, przecież wiesz! 

Chłopiec  przytulił  swój  pulchny  ciepły  policzek  do  jej  policzka,  na  którym  złożył 

soczystego całusa, i zarzucił jej na szyję swe miękkie rączki. Mali schowała twarz w czarnych 
spoconych loczkach synka przepełniona wielką miłością. 

Kocham go podwójnie,  myślała.  Za to, że jest moim synem, ale też za to, że jest cząstką 

ukochanego Jo. Kocham go za siebie i za ojca, który wprawdzie nie wie o jego istnieniu, ale 
na pewno ubóstwiałby malucha, gdyby go tylko poznał. | 

-  Ma zła? - zapytał, patrząc na nią. 

     Mali pocałowała go i uśmiechnęła się. 

-   Nie,  mama  nie  jest  zła  na  swojego  kochanego  synka  -odpowiedziała  i  zmierzwiła  mu 

czuprynkę. - Ty mały Cyganie - dodała pieszczotliwie, a zreflektowawszy się, co powiedziała, 
rozejrzała się spłoszona. Na szczęście nie było w pobliżu nikogo, kto mógłby to usłyszeć, a 
pewnie nawet gdyby usłyszał, nie domyśliłby się niczego. 

Mali  czekała  na  wiadomość  z  Buvika,  kiedy  Margrethe  wróci  na  wakacje  do  domu. 

Ostatnio rozmawiała z rodzicami na pogrzebie babci, ale wówczas jeszcze nie mieli wieści od 
najmłodszej  córki.  Mama  wspomniała,  że  napisała  do  niej  list,  ale  nie  dostała  żadnej 
odpowiedzi. Mali rozumiała, że rodzice się martwią, zresztą sama też bardzo się niepokoiła. 
Nie rozumiała tego wyjazdu Margrethe do Trondheim i bardzo ją to drażniło. 

- Jeśli wkrótce nie da o sobie znać, sam do niej pojadę - mówił ojciec. - Chcę wiedzieć, co 

się dzieje. Bo to wszystko jakoś mi nie pasuje do Margrethe. 

Mali przyznała mu w duchu rację. 
Planowała, że w ciągu lata weźmie Małego Siverta i pojedzie z nim do Buvika na parę dni, 

czekała  jednak  na  przyjazd  siostry,  by  i  z  nią  się  spotkać  u  rodziców.  Wciąż  jednak  od 
Margrethe  nie  nadchodziły  żadne  wieści,  a  we  dworze  nieustannie  było  dużo  pracy.  Dzień 
mijał za dniem, a wyjazd wciąż przekładano. 

Wczesną jesienią wreszcie wszystko było gotowe i Johan z Mali mogli przejąć zarządzanie 

dworem. Mali miotały sprzeczne uczucia. Gdy przybyła do Stornes, wielokrotnie dawano jej 
do  zrozumienia,  że  nie  jest  tu  mile  widziana.  Sytuacja  poprawiła  się  nieco  po  narodzinach 
Małego  Siverta,  ale  nigdy  nie  została  uznana  jako  pełnoprawna  młoda  gospodyni,  nigdy  się 
też  tak  nie  czuła.  Teraz  w  ciepłe  dni  sierpniowe  chodziła  od  izby  do  izby  i  zaglądała  na 
poddasze już jako gospodyni Stornes, przyrzekając sobie w duchu, że będzie się starała tak tu 
gospodarować  i  zarządzać,  by  z  czasem  dwór  stał  się  wspaniałym  majątkiem,  który  kiedyś 
odziedziczy jej syn. Zatrzymała się przy oknie na poddaszu i popatrzyła na lśniący w oddali 
fiord,  w  którego  ciemnym  lustrze  wody  odbijały  się  potężne  szczyty.  Mali  chwyciła  pęk 
kluczy,  który  nosiła  przywieszony  w  pasie,  i  poczuła  w  sercu  mieszankę  żalu  i  gorzkiego 
triumfu.  Osiągnęła  swój  pierwszy  cel:  została  gospodynią  we  dworze.  Nic  jej  teraz  nie 
powstrzyma, aby dopiąć swego i przekazać to wszystko Małemu Sivertowi, synowi jej i Jo. 

Nie  zaznała  tu,  w  Stornes,  wiele  szczęścia,  pomimo  dobrobytu  i  wysokiej  pozycji.  Teraz 

jednak wiedziała, że wytrzyma to życie, jakie jest jeszcze przed nią. Jej relacje z Johanem nie 
uległy poprawie, choć nauczyła się jakoś go tolerować. Może dlatego, że coraz częściej przez 
dłuższy czas dawał jej spokój. Ogarnęła go jakaś cicha rezygnacja i ożywiał się tylko, gdy w 
pobliżu był syn. 

Mali zdawała sobie sprawę, że potrzebuje Johana, żeby zrealizować swój zamiar. Tylko z 

jego pomocą Mały Sivert będzie mógł odziedziczyć kiedyś Stornes. Przez te dwa lata bardzo 
wydoroślała.  Nie  pozwalała  sobą  komenderować,  nawet  Beret.  Żyła  jednak  w  nieustannym 
napięciu,  pilnując  się,  by  nikt  nie  nabrał  podejrzeń.  Umiejętnie  jednak  szukała  równowagi  i 
starała  się  nie  tylko  brać,  ale  i  dawać  coś  z  siebie.  Wiedziała,  że  nie  zdoła  przeprowadzić 
swojego  zamiaru,  jeśli  czasem  nie  okaże  dobrej  woli.  Tej  jesieni,  gdy  została  pełnoprawną 
gospodynią  w  Stornes,  poczuła  się  silniejsza  i  bardziej  samodzielna,  dlatego  że  nadała 

background image

swojemu  życiu  sens  i  wyznaczyła  sobie  cel:  zapewnienie  synowi  spadku,  który  z  urodzenia 
mu  się  wprawdzie  nie  należy,  do  którego  jednak  przysługiwało  mu  prawo,  między  innymi 
dlatego,  że  Johan  w  kościelnych  księgach  umieścił  swoje  nazwisko  w  rubryce  „ojciec 
dziecka".  Nie  znał  prawdy  i  był  dumny  jak  paw,  gdy  się  tam  wpisywał.  Z  punktu  widzenia 
prawa Mały Sivert był dziedzicem Stornes. Żeby go tego pozbawić, Johan musiałby się zrzec 
ojcostwa,  gdyby  się  na  przykład  dowiedział,  że  to  nie  on  spłodził  Małego  Siverta.  Ale 
musiałby to przeprowadzić na drodze sądowej. Mali zaś była pewna, że Johan nie podjąłby za 
nic  takich  kroków,  ponieważ  na  zawsze  splamiłoby  to  honor  całego  rodu  Stornesów.  Na  to 
Johan  nigdy  nie  pozwoli.  I  niech  Bóg  broni,  by  kiedykolwiek  dowiedział  się  prawdy.  Dwór 
przejdzie w ręce tego, którego Johan uważa za swojego syna i prawowitego spadkobiercę. Z 
krwi i kości. Niech to będzie zapłata za to wszystko, co tu wycierpiałam, i za miłość, z której 
musiałam zrezygnować, myślała Mali z goryczą. 

Mali nigdy nie sądziła, że Johan będzie takim dobrym ojcem. 
Okazuje się, że i on nie jest na wskroś złym człowiekiem, myślała. 
Długo sądziła, że mąż potrafi myśleć wyłącznie o sobie i swoich własnych zachciankach, 

ale  okazało  się,  że  to  nieprawda.  Przy  Małym  Sivercie  ujawniły  się  jego  najlepsze  cechy. 
Czasami  nawet  Mali  się  dziwiła,  skąd  u  Johana  tyle  cierpliwości.  W  takich  chwilach 
odczuwała wobec niego  coś na kształt dobroci i  dostrzegała, jak mogłoby  się potoczyć jego 
ż

ycie,  gdyby  się  ożenił  z  miłości.  Stało  się  jednak  tak,  jak  się  stało.  Nie  broniła  Johanowi 

radosnych  chwil  ze  swoim  synem,  nigdy  jednak  nie  zapominała,  kto  jest  jego  prawdziwym 
ojcem.  Zresztą  nie  było  to  możliwe,  ponieważ  z  każdym  tygodniem  Mały  Sivert  stawał  się 
coraz bardziej podobny do Jo i patrząc na niego, do serca Mali zakradał się lęk. 

   
Pewnego popołudnia w połowie sierpnia do dworu przybył tabor cygański. Padał deszcz i 

wiał silny wiatr. Na podwórzu z wozów wysypali się przemoczeni wędrowcy. Mali żal się ich 
zrobiło, posłała więc Ingeborg, aby skierowała ich do stodoły, sama zaś nastawiła kocioł zupy 
na  mięsie,  którą  przechowywali  w  chłodnej  piwnicy.  Ane  i  w  tym  roku  doglądała  stada  na 
górskim pastwisku, więc we dworze usługiwała jedynie Ingeborg. 

Już na jesieni ubiegłego roku Mali domyśliła się, że spotkania na górskiej hali przerodziły 

się  w  coś  poważniejszego,  niż  Ane  sama  chciała  przyznać.  Służąca  znikała  w  każdy  wolny 
wieczór  i  w  końcu  Mali  zapytała,  jak  się  sprawy  mają.  Zarumieniona  Ane  opowiedziała  jej 
więc o Aslaku, jednym z parobków w Innstad. 

-  Ale czy to coś poważnego? - upewniała się Mali. 
-  Tak, latem chcielibyśmy się zaręczyć - odparła Ane. - Nie mamy jednak gdzie mieszkać, 

nie mamy pieniędzy, więc będziemy pracować jak do tej pory, zanim się pobierzemy. 

Mali objęła Ane i rzekła serdecznie: 
-  Wiesz, że tu, w Stornes, nie chcielibyśmy cię stracić. Gdzie znajdziemy równie zręczną 

pomoc? Ale cieszę się, że spotkałaś mężczyznę, którego pokochałaś. Może Johan zgodzi się 
odstąpić  wam  kawałek  ziemi  na  skraju  dworskich  posiadłości,  tak  byście  mogli  sobie 
postawić tam chatę. Zapytam go o to. 

-  Naprawdę? - rozpromieniła się Ane. - Wówczas mogłabym nadal tu pracować nawet po 

ś

lubie. Przynajmniej póki nie będziemy mieć dzieci - dodała, oblewając się rumieńcem. 

-  Proponując  ci  grunt  w  granicach  Stornes,  byłam  na  tyle  interesowna,  że  liczyłam,  iż 

będziesz u nas pracować nawet wówczas, gdy urodzisz dziecko. Przecież będziesz mogła je tu 
ze sobą zabierać, gdy już skończy miesiąc lub dwa - dodała. 

Johan nie sprzeciwił się pomysłowi Mali i odstąpił Ane kawałek gruntu na obrzeżach. 
-  Będziemy potrącać jej z zapłaty - rzekł.  
Jemu także zależało na tym, żeby zatrzymać Ane we dworze. 

background image

I  taką  też  sporządzono  umowę.  Zanim  Ane  przeniosła  się  w  lipcu  na  górskie  pastwisko, 

odbyły się jej zaręczyny z Aslakiem. Była tak szczęśliwa, że kiedy Mali na nią patrzyła, czuła 
ukłucie zazdrości, ale całym sercem życzyła jej szczęścia. 

Kiedy  zupa  była  gorąca,  Mali  wzięła  garnek  i  zaniosła  go  do  stodoły.  Zapowiedziała 

surowo  Ingeborg,  by  pilnowała  Małego  Siverta,  tak  by  pod  żadnym  pozorem  za  nią  nie  po-
biegł. Wyjaśniła, że nie chce, aby się przeziębił na deszczu. Tak naprawdę jednak bała się, że 
ktoś z taboru zobaczy malca i nabierze podejrzeń. 

Był  to  ten  sam  tabor,  który  gościł  u  nich  w  ubiegłym  roku.  Mali  pokiwała  na  powitanie 

znajomej Cygance, z którą rozmawiała o Jo. 

-   Dobry  z  ciebie  człowiek  -  powiedziała  stara  ciotka  Jo,  gdy  Mali  postawiła  garnek  z 

parującą zupą na ziemi. - Mam zresztą coś dla ciebie - dodała i pociągnęła Mali na bok. - Jo 
prosił,  żebym  ci  to  oddała,  jeśli  cię  znów  spotkam.  Bo  przekazałam  mu  pozdrowienia  od 
ciebie. 

Wcisnęła Mali do ręki zmięty list. 
-  Kim jesteś, Mali Stornes? - zapytała cicho, wbijając w nią swe bystre oczy. - Nie wiem, 

czy  Jo  kiedykolwiek  w  życiu  napisał  do  kogoś  list.  Dziwnie  zareagował,  gdy  go  od  ciebie 
pozdrowiłam. 

Mali poczuła, że piecze ją twarz. Pośpiesznie wsunęła list do kieszeni fartucha i odezwała 

się cicho: 

-  To  były  pozdrowienia  od  nas  wszystkich  ze  Stornes.  Nie  tylko  ode  mnie,  mówiłam 

przecież. 

Stara pogrzebała w swoich rzeczach i sięgnęła po suchy szal, którym się owinęła. 
-   Coś  tu  jest  chyba  na  rzeczy  -  stwierdziła,  otulając  się  ciepło.  -  Długo  już  żyję  na  tym 

ś

wiecie i swoje wiem. Ale to nie moja sprawa. 

Mali  podała  Cygance  zupę.  Stara  siadła  pośród  snopków  słomy  i  tobołków  i  siorbiąc, 

wlewała w siebie gorącą strawę. 

-   Strzeż  się,  Mali  Stornes  -  odezwała  się  nagle  i  spojrzała  na  nią  przenikliwie.  -  Oczy  i 

uszy są wszędzie, nie tylko tu we dworze. Cyganie to ludzie wścibscy i z igły szybko zrobią 
widły. Miałabyś duże kłopoty, gdyby wyszło na jaw... Tak, tak... bo nie ma dymu bez ognia - 
dodała powoli. 

Serce  dudniło  Mali  w  piersiach,  a  strach  chwycił  ją  za  gardło.  Nic  nie  odpowiedziała  w 

obawie,  że  Cyganka  przejrzy  na  wylot  każde  jej  kłamstwo.  Wprawdzie  ta  stara  kobieta  nie 
wiedziała nic dokładnie, ale przeczuwała więcej, niżby sobie tego Mali życzyła. 

Napotkała spokojne spojrzenie Cyganki. 
-  Ja nic nie wiem - mówiła stara. - Ale bardzo kocham Jo. Wszyscy widzą, że w ostatnim 

czasie  bardzo  podupadł.  Nie  wiem  dlaczego,  bo  nic  nikomu  nie  mówi.  Coś  mi  jednak 
podpowiada, że przyczyny trzeba szukać tutaj, we dworze. 

Mali zebrała spódnicę i skierowała się do wyjścia. Poczuła jednak na ramieniu dłoń starej. 
-  Mnie się nie obawiaj, dziecino. Ja nie roznoszę plotek. Ale uważaj! Jo powiedziałam to 

samo. Gdyby wyszło na jaw, że coś was łączyło, nie darowano by wam tego, zwłaszcza tu, we 
dworze. 

   
Mali  musiała  przystanąć  i  przytrzymać  się  ściany  budynku,  nim  weszła  do  izby.  Deszcz 

zacinał  jej  w  twarz.  Stała  z  ręką  zanurzoną  w  kieszeni  fartucha,  ściskając  list  od  Jo. 
Postanowiła  jak  najszybciej  wyjechać  ze  Stornes  z  dzieckiem,  tak  by  małego  nie  zobaczyła 
stara Cyganka. Wybierze się do Buvika, mimo że Margrethe nie wróciła jeszcze z Trondheim. 

-    Strasznie  zmokłam  -  zawołała  do  Ingeborg,  uchylając  drzwi  do  izby.  -  Uważaj,  żeby 

Mały Sivert nie wydostał się na podwórze. Pójdę na górę i przebiorę się w suche ubrania. 

Nie czekając na odpowiedź, zatrzasnęła drzwi i pobiegła do sypialni na poddaszu. Zdjęła 

mokry szal i zsunęła buty z nóg, a potem usiadła przy oknie i otworzyła list od Jo. 

background image

Czytając  go,  rozpłakała  się  rzewnymi  łzami.  Wszystko  to,  o  czym  starała  się  zapomnieć, 

zalało ją jak wielka fala przypływu. Miała wrażenie, że słyszy ukochanego i go dotyka. Pisał, 
ż

e  o  niej  nie  zapomniał.  Myśli  o  niej  dniem  i  nocą.  Tęsknota  za  nią  przyprawia  go  o 

szaleństwo,  ale  przyrzekł  przecież,  że  się  będzie  trzymał  z  daleka  od  Stornes.  Obietnicy 
dotrzyma, o ile Mali nie prześle mu przez jego starą ciotkę innej wiadomości. 

„Czy  powinno  tak  być,  że  dwoje  ludzi,  którzy  się  kochają,  tak  jak  my,  nie  może  razem 

ż

yć? Czy wciąż uważasz, że opuszczając dwór, skrzywdziłabyś swoich najbliższych? Z tego, 

co mówiłaś, zrozumiałem, że oni Cię bardzo kochają i dobrze Ci życzą. Myślisz, moja Mali, 
ż

e  pożałowaliby  Ci  szczęścia?  Pytałaś  ich  o  to,  czy  może  z  innego  powodu  nie  wolno  mi 

przyjechać  do  Stornes  i  się  z  Tobą  zobaczyć?  Chciałbym  Cię  raz  jeszcze  przytulić,  choć 
wiem, że potem będzie mi jeszcze ciężej odjechać bez Ciebie. Pomyśl o tym, gdy moja ciotka 
przebywać będzie u Was we dworze. Przyślij mi jakąś wiadomość!". 

Przez  długą  chwilę  Mali  siedziała  nieruchomo  i  pustym  wzrokiem  wpatrywała  się  w 

deszcz za oknem. Myśli kłębiły jej się w głowie. A gdyby tak powiedziała starej Cygance o 
wszystkim i poprosiła, by zabrała ją z Małym Sivertem do Jo? Tęsknota za nim sprawiała jej 
niemal fizyczny ból. Na samą myśl, że mogłaby go zobaczyć, być blisko niego, kochać się z 
nim, jęknęła jak ranne zwierzę. Poruszyła się na krześle, a przywieszone do jej paska klucze 
zadźwięczały. Nieco oszołomiona wzięła je do ręki i powoli w jej głowie rozjaśniło się. Nie 
może  nigdzie  pojechać,  nie  teraz,  kiedy  została  gospodynią  w  Stornes!  Może  jej  pragnienie 
władzy było mimo wszystko silniejsze niż miłość? Odsunęła tę męczącą myśl. 

Nie przyłączyłam się do taboru Jo nie tylko ze względu na siebie, usprawiedliwiała się, ale 

przede wszystkim ze względu na innych. A teraz nie pojadę ze względu  na Małego Siverta. 
Mój syn jest za mały i to ja muszę za niego dokonać wyboru. 

W  głębi  serca  wiedziała,  że  już  wybrała.  Mały  Sivert  odziedziczy  kiedyś  Stornes.  Nie 

będzie  musiał  jeździć  od  dworu  do  dworu  jak  Cyganie,  którzy  zatrzymali  się  w  stodole.  Jej 
syn będzie kimś ważniejszym i lepszym. 

Przez moment przemknęła jej myśl, że nie powinno się decydować za innych, ale szybko 

ją porzuciła. Mały Sivert zadecydowałby pewnie tak samo, gdyby był na tyle dorosły, by móc 
wybierać.  Ufała,  że  się  nie  myli.  Pragnęła  w  to  wierzyć,  aby  zagłuszyć  wyrzuty  sumienia. 
Pośpiesznie zmięła list i wrzuciła do pieca. Ukucnęła i patrzyła tak długo, póki nie zamienił 
się w kupkę popiołu. Wtedy wstała i zeszła na dół do izby. 

 
Mali kładła właśnie Małego Siverta, kiedy Johan zawołał, że dzwoni jej ojciec i chce z nią 

rozmawiać.  Mali  zrobiło  się  gorąco.  W  Buvika  nie  używano  na  co  dzień  telefonu.  Ojciec 
musiał  pójść  gdzieś  daleko,  by  znaleźć  aparat,  wiedziała  o  tym.  Nigdy  nie  zadzwoniłby  bez 
powodu.  Musiało  się  więc  wydarzyć  coś  ważnego,  pomyślała  i  zbiegła  po  schodach  z 
zasypiającym dzieckiem na rękach. 

-  Co się stało? - zapytała Johana, który stał w koryta* rzu, trzymając słuchawkę. - Coś z 

mamą? 

-  Nie  wiem,  nic  mi  nie  mówił  -  rzeki  Johan  i  wziął  od  niej  synka.  -  Nie  myśl  od  razu  o 

najgorszym! 

Mali wzięła słuchawkę  w lodowate dłonie. Johan wszedł z malcem do izby i zamknął za 

sobą drzwi. 

-  Halo, czy to ty, tato? Usłyszała ciężki oddech ojca. 
-  Tak, to ja. Pewnie cię przestraszyłem, ale uzgodniliśmy z mamą, że cię zawiadomimy. 

Dobrze by było, gdybyś mogła przyjechać do domu na dzień lub dwa. 

-  Czy ktoś zachorował? Mama źle się czuje? 
-  Nie, ale wczoraj wieczorem wróciła Margrethe - powiedział ojciec z trudem. 
Mali zdziwiła się, że nie słyszy w jego głosie radości. Przecież czekali na Margrethe już od 

ś

wiąt Bożego Narodzenia.   

background image

-  Nie wróciła sama - dodał ojciec. 
-  Ma narzeczonego? - zapytała Mali, czując ulgę. - Nie martw się, tato. Przecież ona jest 

już na tyle dorosła, że... 

Przez długą chwilę w słuchawce panowała cisza. 
-  Tato? Jesteś tam, tato? 
-   Margrethe  nie  wróciła  do  domu  z  narzeczonym.  Wróciła  z  dzieckiem  -  dodał  ojciec 

niewyraźnie. 

Mali oniemiała. Dopiero po dłuższej chwili doszedł do niej sens wypowiedzianych słów. 
-  Z dzieckiem - powtórzyła cicho. - Jakim dzieckiem? 
-  Swoim  dzieckiem.  Margrethe  urodziła  dziecko.  Brakuje  jedynie  ojca.  Twoja  siostra 

wróciła do domu z bękartem! 

 
ROZDZIAŁ 13. 
  
Mali  niewiele  spała  tej  nocy.  Gdy  Johan  zapytał,  po  co  dzwonił  ojciec,  odpowiedziała 

tylko,  że  Margrethe  wreszcie  wróciła  do  domu  i  rodzice  prosili,  aby  i  ona  przyjechała,  by 
zebrać  całą  rodzinę.  Nic  nie  wspomniała  mężowi  o  dziecku  Margrethe,  choć  pomyślała  z 
goryczą, że i tak wkrótce będzie huczało od plotek w całej okolicy. 

Kręciła  się  niespokojnie  w  łóżku.  Nie  mogła  pojąć,  jak  siostra  mogła  popaść  w  takie 

tarapaty. Zupełnie to do niej nie pasowało. Mali była wręcz przekonana, że Margrethe nigdy 
nie oddałaby się mężczyźnie, którego by nie kochała i nie była pewna, że i on ma wobec niej 
poważne zamiary. 

Może w Trondheim ktoś dopuścił się wobec niej gwałtu? Na samą myśl Mali zrobiło się 

gorąco.  Znów  zobaczyła  przed  oczami  bladą  i  oszpeconą  twarz  Kristine  w  tamte  ostatnie 
ś

więta  Bożego  Narodzenia,  gdy  z  nią  rozmawiała.  Czy  podobne  nieszczęście  spotkało 

Margrethe?  Czy  bardzo  cierpiała  tam,  w  dużym  mieście,  przerażona  i  samotna?  Urodzić 
nieślubne dziecko było wstydem i skandalem, pewnie dlatego siostra się do tego nie przyznała 
wcześniej.  Nie  chciała  okryć  hańbą  najbliższej  rodziny.  Teraz  jednak  widocznie  nie  miała 
innego wyjścia. Musiało być z nią bardzo źle, skoro wróciła. 

Mali postanowiła wyjechać następnego ranka i wziąć ze sobą Małego Siverta, tak by mieć 

pewność,  że  stara  Cyganka  nie  zobaczy  dziecka.  Nie  zamierzała  potępiać  siostry,  i  tak  nie 
było jej lekko. 

Poza tym trzeba być ostrożnym w osądzaniu innych, pomyślała z ironią. Ja na pewno nie 

jestem właściwą osobą, by to czynić. 

Mali czuła jednak, że dla rodziców ta nowina była szokiem i wytrąciła ich z równowagi. 

Teraz,  kiedy  w  końcu  wszystko  im  się  jakoś  ułożyło,  znów  staną  się  obiektem  drwin  i 
szyderstw z powodu najmłodszej córki. 

Nikomu  nie  będzie  łatwo,  myślała  Mali.  Ona  także  odczuje  to  na  własnej  skórze.  Wielu 

złośliwych  ucieszy  zapewne,  że  Mali  będzie  musiała  znosić  wstyd  z  powodu  nieślubnego 
dziecka siostry. Wyobrażała sobie już te szepty za jej plecami, że Johan powinien ożenić się z 
kobietą równą stanem, a nie brać sobie na plecy taki garb. Z Mali też są wciąż jakieś kłopoty, 
będą plotkować. Bo nie jest jedną z nich i nigdy nie będzie. 

  
 Mali  poczuła  specyficzny  zapach  niemowlęcia,  gdy  tylko  przekroczyła  próg  domu.  Ojca 

nie  było,  a  mama  zajmowała  się  gotowaniem  obiadu.  Mali  popatrzyła  na  Margrethe,  która 
siedziała  na  krześle  i  karmiła  dziecko  piersią.  Siostra  podniosła  wzrok,  usłyszawszy  trzask 
drzwi, i na moment ich spojrzenia się spotkały. Mali zarejestrowała natychmiast, że ta zawsze 
taka pełna życia młoda dziewczyna wychudła, rysy jej się wyostrzyły, a w oczach pojawił się 
głęboki smutek. Margrethe przestała być dziewczęciem. Ta, która trzymała przy nabrzmiałej 
od mleka piersi maleńką główkę dziecka, była dorosłą kobietą. 

background image

Kobietą,  która  musiała  gwałtownie  dorosnąć,  pomyślała  Mali.  Tak  samo  jak  ja,  kiedy 

wyszłam za mąż za Johana. 

Mały Sivert podreptał do babci i objął ją rączkami za nogę. Ta wytarła dłonie i wzięła go 

na ręce. 

-   No  nie,  czy  to  najukochańszy  wnuczek  babci?  -  zawołała  i  go  pocałowała.  -  Jak  ty 

urosłeś! Pokaż tylko babci, jaki jesteś duży! 

Maluch z dumą wyciągnął rączki w górę i uśmiechnął się promiennie. 
Mali popatrzyła uważnie na mamę, która najwyraźniej przygasła i wyglądała podobnie jak 

wówczas, gdy groziło im wyrzucenie z Buvika, zanim Mali zgodziła się poślubić Johana, co 
rozwiązało  wszystkie  kłopoty.  Mama  uśmiechała  się  do  wnuka,  ale  Mali  widziała,  że 
zaczerwienione od płaczu i niewyspania oczy pozostają smutne. 

Mali  odłożyła  swój  szal  na  krzesło  i  podeszła  do  Margrethe.  Bez  słowa  pogłaskała 

delikatnie główkę dziecka. Siostra siedziała ze spuszczoną głową. 

-  Damy sobie radę - odezwała się cicho Mali, kładąc dłoń na karku siostry. 
Łzy pokapały z oczu Margrethe na twarz dziecka. Jej ramiona drżały, ale dziewczyna nie 

wydobyła z siebie żadnego dźwięku.  

Mali  wzięła  maleństwo  i  podniosła  je.  Zdziwiła  się,  bo  sądziła,  że  ma  miesiąc  czy  dwa, 

tymczasem było starsze. Popatrzyło na nią bystrymi ciemnoniebieskimi oczkami i obdarzyło 
ją szerokim bezzębnym uśmiechem. 

-  Chłopiec? - zapytała Mali, a Margrethe przytaknęła skinieniem głowy.  
- Śliczny - powiedziała Mali, przytulając twarz do pulchnego policzka. - A jakie ma piękne 

oczy! Wygląda na to, że będzie miał jasne włosy w przeciwieństwie do Małego Siverta, który 
ma  całkiem  ciemną  czuprynkę.  Ale  na  razie  nie  masz  jeszcze  tak  dużo  włosków,  malutki  - 
dodała, układając go wygodnie na swym ramieniu. - Ile on ma właściwie miesięcy? 

Znów  spojrzenia  sióstr  się  spotkały.  Blade  policzki  Margrethe  pokryły  się  słabym 

rumieńcem i dziewczyna pośpiesznie zaczęła zapinać guziki bluzki. 

-  Ma... Urodził się piętnastego kwietnia - odpowiedziała cicho. 
-  Piętnastego kwietnia? - Mali spojrzała z niedowierzaniem. - W takim razie... 
Umilkła  gwałtownie  i  oddała  dziecko  siostrze.  Piętnastego  kwietnia?  To  znaczy,  że 

Margrethe była już w ciąży, kiedy wyjeżdżała do Trondheim, pomyślała oszołomiona. I nagle 
wszystkie  elementy  układanki  znalazły  się  na  swoim  miejscu.  Więc  to  dlatego  siostra 
wyjechała! Dlatego była tak zmieniona, wychudła i nieszczęśliwa. Wiedziała, że będzie miała 
dziecko, i uciekła stąd w nadziei, że oszczędzi im wszystkim wstydu. 

Ale jeśli to prawda, zastanawiała się dalej Mali, to kto jest ojcem dziecka? Margrethe nie 

miała żadnego chłopaka. Sama jej mówiła, kiedy przyjechała latem do Stornes. Latem? Mali 
błyskawicznie  policzyła  miesiące  i  opadła  na  ławę,  ujrzawszy  przed  oczami  Margrethe  na 
górskim  pastwisku  podczas  sianokosów.  Przypomniała  też  sobie  spojrzenia,  jakie  posyłał 
siostrze Bengt Innstad, jak obejmował ją ramieniem i nie ukrywał zachwytu jej osobą. Kiedy 
siostry  znów  spojrzały  na  siebie,  Mali  poznała,  że  Margrethe  domyśliła  się,  że  ona  już  wie. 
Błagalnym wzrokiem dawała jej do zrozumienia, by nic nie mówiła na głos.  

Mali odetchnęła gwałtownie, jakby zabrakło jej powietrza, i podeszła do mamy. 
-  Potrzebujesz, mamo, pomocy przy przygotowaniu obiadu? Jeśli nie, to my z Margrethe 

weźmiemy dzieci i wyjdziemy na spacer - powiedziała i spojrzała na siostrę. - Akurat zrobiło 
się ładnie i przestało wiać, więc jeśli włożysz mu czapeczkę i otulisz porządnie, na pewno nie 
zmarznie. 

Siostra  pokiwała  głową  w  milczeniu.  Kiedy  wstała,  Mali  zobaczyła,  jak  bardzo 

wyszczuplała. Tylko w biuście ubranie na niej nie wisiało. 

Dobrze, że przynajmniej nie brakuje jej pokarmu dla dziecka, pomyślała. 
Kiedy  Margrethe  pochyliła  się,  by  sięgnąć  po  kocyk  i  czapeczkę,  padły  na  nią  słoneczne 

promienie.  Gęste  włosy,  które  jakby  wyjaśniały,  błysnęły  złotem.  Mali  pomyślała  ze 

background image

zdumieniem,  że  siostra  jest  jeszcze  piękniejsza,  niż  była.  Cerę  ma  wprawdzie  bladą,  ale 
delikatną  jak  jedwab.  Jeśli  trochę  przytyje,  a  jej  twarz  nabierze  kolorów,  będzie  skończoną 
pięknością. Tylko jaki ona będzie miała pożytek ze swojej urody? Zapewne wielu mężczyzn 
będzie spoglądać na nią chciwie, gdziekolwiek się pojawi. Wielu będzie jej pragnąć także po 
tym,  co  jej  się  przytrafiło,  ale  tylko  po  to,  by  zaspokoić  swe  żądze,  najchętniej  gdzieś 
ukradkiem  na  sianie.  Żaden  mężczyzna  jednak  z  dobrej  rodziny  nie  ożeni  się  z  nią  po  tym 
wszystkim. Na tyle Mali znała ludzi w okolicy. 

Co się więc stanie z Margrethe i jej dzieckiem? - martwiła się Mali. 
  
Odeszły kawałek drogą i usiadły na łące. Mały Sivert dreptał dookoła na krótkich nóżkach 

i zrywał kwiaty, a właściwie tylko ich główki, bo łodyżki go nie interesowały. Coś sobie przy 
tym wesoło gwarzył. Margrethe położyła dziecko na kolanach, zerwała źdźbło trawy i bawiła 
się nim od niechcenia. 

-   Opowiedz  mi  teraz  wszystko  -  odezwała  się  Mali.  -  Nikomu  nie  pisnę  ani  słowa,  ale 

chyba rozumiesz, że domyślam się, co się wydarzyło. Tak mi się przynajmniej zdaje. 

Cichym  głosem,  nie  patrząc  na  siostrę,  Margrethe  opowiedziała  o  swoim  spotkaniu  z 

Bengtem na górskim pastwisku. O tym, jak dała się oszukać, o swoich uczuciach... 

-  Byłam strasznie głupia - mówiła cicho. - Ale myślałam, że go kocham. A on powiedział, 

ż

e  pragnie  ze  mną  być  i  że  czekał  na  mnie.  Naiwna  sądziłam,  że  pragnie  być  ze  mną  przez 

całe życie i że on także mnie kocha - dodała stłumionym głosem, z trudem powstrzymując się 
od płaczu. 

Przez długą chwilę siedziały w milczeniu. Mali czuła, jak gotuje się w niej złość. 
Mężczyźni, pomyślała z niechęcią. Wszyscy są tacy sami! 
-   Wiedziałam,  że  robię  źle  -  ciągnęła  Margrethe  cicho.  -  Ale  nie  potrafiłam  się 

przeciwstawić. Nie, nie wziął mnie siłą - dodała pośpiesznie. - Chciałam tego. Nie pragnęłam 
niczego  bardziej  niż  oddać  się  właśnie  jemu.  Bo  ja  go  kochałam,  więc  to,  co  robiłam, 
wydawało  mi  się  właściwe,  ale...  -  Łzy  popłynęły  po  jej  bladych  policzkach.  -  Dopiero  po 
wszystkim powiedział... powiedział, że jest zaręczony, a ja nie jestem dla niego odpowiednią 
partią. Owszem, pragnął mnie i dostał to, czego chciał. I to wszystko... 

-  A kiedy zorientowałaś się, że jesteś w ciąży...  
Margrethe uśmiechnęła się blado uśmiechem pełnym goryczy. 
-  Pytasz, czy mu o tym powiedziałam? Czy pojechałam do Innstad, by go powiadomić, że 

wieczór  na  wrzosowisku  ma  swoje  konsekwencje?  Nie!  Wstydzę  się  tego,  jak  się  wtedy 
zachowałam,  ale  pozostało  mi  jeszcze  trochę  dumy.  Nigdy  o  nic  nie  poproszę  Bengta 
Innstada! Wystarczy mi to, co już od niego dostałam - dodała gorzko i popatrzyła na śpiące na 
kolanach dziecko. - Nie dowie się ode mnie, że ma syna. Mama opowiadała, że się ożenił w 
ś

więta Bożego Narodzenia. Nie chcę mu psuć małżeństwa. 

-  Ale to przecież on zniszczył ci życie - przerwała jej z gniewem Mali. - Przecież ty byłaś 

jeszcze  dziewczynką,  a  on  dobrze  wiedział,  co  robi.  Tak,  rozumiem,  że  nie  wziął  cię  siłą  - 
dodała, gdy siostra znów zaczęła protestować. - Ale cię oszukał i powinien wiedzieć... 

Margrethe wbiła w nią wzrok. Jej spojrzenie wydawało się jakieś obce i mroczne. 
-   To  moja  sprawa,  nie  twoja  -  rzekła  cicho.  -  Bardzo  mi  przykro,  że  przyniosłam  wstyd 

całej rodzinie. Miałam nadzieję, że poradzę sobie sama w Trondheim i że nikt się nie dowie o 
dziecku. Ale... 

Przerwała na moment, wsłuchana we własne myśli. 
-   Nie  miałam  żadnej  posady,  kiedy  jechałam  do  Trondheim.  Po  jakimś  czasie  jednak 

dostałam  pracę  w  domu  u  starego  małżeństwa.  Wydaje  mi  się,  że  było  im  mnie  żal,  bo 
pozwolili  mi  zostać  nawet  wtedy,  gdy  zobaczyli,  że  się  spodziewam  dziecka.  Ale  w  lipcu 
starszy  pan  umarł,  a  jego  żona  sprzedała  dom  i  przeprowadziła  się  do  córki.  I  wtedy...  Nie 
miałam  dokąd  pójść.  Wróciłam  ze  względu  na  dziecko  -  rzekła,  zerkając  na  maleństwo.  - 

background image

Gdybym  została  w  Trondheim,  musiałabym  pójść  do  pracy,  co  wtedy  zrobiłabym  z  nim? 
Dlatego  przyjechałam  do  domu,  choć  wolałabym  poradzić  sobie  sama  i  wam  oszczędzić 
wstydu... Nie widziałam jednak innego wyjścia - dodała cicho. 

Mali wzięła siostrę za rękę i powiedziała: 
-  Wszystko będzie dobrze. Przeżyliśmy razem niejedną zawieruchę. Przecież wiesz. 
-  Tylko  że  ja  przysporzyłam  wstydu  i  zmartwień  mamie  i  ojcu  -  wyszeptała  Mali  i 

rozszlochała  się  na  dobre.  -  Wszystkich  was  zawiodłam,  Mali!  Co  będzie  z  dzieckiem? 
Zawsze  będzie  na  nim  ciążyło  piętno  bękarta.  Najgorsze  jest  dla  mnie,  że  on  także  będzie 
cierpiał przez całe życie za to... 

Mały  Sivert  przydreptał  z  rączkami  pełnymi  kwiatów  i  wysypał  je  na  głowę  Mali,  która 

roześmiała się rozbawiona. 

-  Ty  łobuzie  -  uśmiechnęła  się  i  posadziła  go  sobie  na  kolanach,  zanurzywszy  twarz  w 

jego lokach. 

-  Zupełnie nie są do siebie podobni, ci cioteczni bracia  - powiedziała Margrethe, patrząc 

ze zdumieniem na Małego Siverta. - Jak on urósł i jaki jest śliczny! Ale nie wiem, do kogo 
podobny.  W  każdym  razie  nie  do  Johana  -  oświadczyła,  a  przez  jej  twarz  przemknął  słaby 
uśmiech. - Ale pewnie nie martwisz się z tego powodu - dodała z lekką ironią. 

Mali poczuła, że robi się jej gorąco. Nie chciała roztrząsać tego tematu, ale Margrethe się 

nie poddawała. 

-  Ma najpiękniejsze oczy, jakie kiedykolwiek widziałam - mówiła,  głaszcząc siostrzeńca 

po  policzku.  -  Szarozielone  ze  złotymi  plamkami.  I  te  śliczne  włosy!  -  Nawinęła  na  palec 
ciemny kosmyk. - Zdaje się, że ty najbardziej jesteś podobny do samego siebie, Mały Sivercie 
Stornesie! - uśmiechnęła się Margrethe i poklepała go po policzku. 

Gdyby wiedziała, jak wierną kopią swojego ojca jest ten jej siostrzeniec, pomyślała Mali 

przygnębiona.  Nie  tylko  ona  trzyma  na  kolanach  owoc  grzechu.  Obie  doświadczyły  tego 
samego. 

   
Kiedy  wieczorem  ułożyły  dzieci  do  snu,  cała  rodzina  zebrała  się  w  izbie.  Mali  była 

ciekawa,  jak  rodzice  odnoszą  się  do  przyjazdu  Margrethe  i  czy  pozwolą  jej  zamieszkać  z 
dzieckiem w domu. 

-  Oczywiście, że może tu zostać razem z dzieckiem - skwitował ojciec. - Stać nas teraz na 

to - dodał, zerkając pośpiesznie na Mali. - Ale szczęśliwy z tego powodu... 

-  Nikogo nie cieszy ta sytuacja - przerwała mu Mali. - A chyba najmniej samą Margrethe. 

Niełatwo  żyć  z  poczuciem  winy,  że  zawiodło  się  tych,  których  się  kocha.  Zawiodło  ich 
zaufanie.  Ale  co  się  stało,  to  się  nie  odstanie.  Teraz  musimy  być  razem  i  wzajemnie  się 
wspierać.  Wszystko  się  ułoży.  Przez  jakiś  czas  ludzie  będą  gadać,  ale  wkrótce  znajdą  sobie 
nowe tematy do plotek i wszystko się uspokoi. 

-  Ale  Margrethe  nie  jest  zamężna  i  dziecko  pozostanie  na  zawsze  bękartem,  biedactwo  - 

odezwała się mama. 

Nikt nie odpowiedział. 
-  Pytaliśmy  Margrethe,  kto  jest  ojcem  dziecka,  ale  ona  nie  chce  powiedzieć  -  pożalił  się 

ojciec. - Na co ci to przyjdzie? Bo przecież chyba wiesz, kto nim jest - dodał ostro, patrząc na 
najmłodszą córkę. 

-  Tak, wiem - odparła Margrethe cicho z oczami pełnymi łez. - Ale powiedziałam już, że 

to moja sprawa. Bardzo mi przykro, że przyniosłam wam wstyd, jestem ogromnie wdzięczna, 
ż

e pozwoliliście mi zamieszkać tu z dzieckiem, ale nie pytaj mnie, tato, bez przerwy, kto jest 

jego ojcem, bo i tak ci nie powiem. To moja sprawa, tylko moja - powtórzyła. 

-    Moim  zdaniem  to  także  sprawa  mężczyzny,  który  spłodził  dziecko...  -  nie  dawał  za 

wygraną ojciec, ale Margrethe nie odpowiedziała. 

  

background image

  
Kiedy po dwóch dniach Mali wróciła z Buvika, tabor cygański zdążył odjechać. Było już 

dość późno i Mały Sivert zasnął po drodze w bryczce. Johan wziął go na ręce od Mali i wniósł 
na górę do sypialni. Malec nie obudził się, kiedy Mali go rozebrała, przewinęła i włożyła mu 
piżamkę. Otuliła go kocem, pocałowała, a potem odwróciła się do Johana. 

-  A  co  ty  tu  jeszcze  robisz?  -  zapytała.  -  Nie  masz  w  zwyczaju  patrzeć,  jak  układam 

dziecko do snu. 

-  Jestem ciekawy, jak było w Buvika - odpowiedział. - Na dole jest pełno ludzi i nie da się 

porozmawiać spokojnie, a czuję, że coś się wydarzyło, skoro ojciec tak nagle wezwał cię do 
rodzinnego domu. Chyba nie chodzi jedynie o przyjazd Margrethe? 

Mali zastanawiała się, czy powiedzieć o wszystkim Johanowi. Uznała jednak, że wkrótce i 

tak  się  dowie,  więc  lepiej,  by  usłyszał  to  z  jej  ust.  Zwłaszcza  że,  tak  czuła,  bardzo  by  go 
rozgniewało, gdyby taką nowinę przyniósł mu ktoś obcy, co zresztą poniekąd rozumiała. 

-  Margrethe wróciła do domu... - zaczęła, zdejmując szal i rozpinając eleganckie trzewiki. 

- Wróciła do domu z dzieckiem. 

Johan na chwilę znieruchomiał, otwierając usta ze zdumienia. 
-  To  tak  się  prowadziła,  że  zdążyła  się  dorobić  bękarta  tam  w  Trondheim?  -  zapytał  w 

końcu z niedowierzaniem. 

-  Gdzie spotkała ojca dziecka, nic mi nie wiadomo - odparła krótko Mali. - Margrethe nie 

chce  o  tym  mówić.  Ale  tak  się  sprawy  mają  i  teraz  już  wiesz.  Pewnie  wkrótce  rozejdą  się 
plotki po całej okolicy, więc lepiej, żebyś był przygotowany. 

Johan siedział i przyglądał się Mali,  gdy zdejmowała przez głowę swą elegancką suknię. 

Zanim udadzą się na spoczynek, zejdą jeszcze na kolację. Nie chciała niepotrzebnie brudzić 
odświętnego stroju. Brązowa płócienna spódnica i bluzka leżały na krześle przy łóżku. 

-   Tak,  tak,  te  dziewczęta  z  Buvika  -  odezwał  się  nagle  Johan.  -  Jedna  zimna  jak  ryba  i 

niechętna w łóżku, że nie ma na nią sposobu, druga zaś taka chutliwa, że ledwie wyjechała z 
domu,  od  razu  przespała  się  z  mężczyzną.  Nie  wiem  tylko,  jaka  jest  Eli,  ale  może 
dowiedziałbym się tego i owego, gdybym popytał w okolicy - roześmiał się złośliwie. 

Mali odwróciła się gwałtownie, a jej oczy zapłonęły z gniewu. 
-  Że też masz czelność mówić takie rzeczy - syknęła. 
-  A może to nieprawda? - zapytał z ironią. - Rozumiem mężczyznę, który tak skutecznie 

zajął  się  Margrethe.  Sam  miałem  na  to  ochotę,  kiedy  tu  była  u  nas  latem.  Nie  protestowała 
zresztą zbytnio, kiedy ją obejmowałem. Pewnie o tym nie wiesz? Nie mówiła, że skradłem jej 
całusa?  Wcale  się  nie  wzbraniała,  gdy  ją  dotykałem  tu  i  tam.  Nie,  nie  była  niechętna  ta 
dziewka! - dodał z uśmiechem. 

Mali  poczerwieniała  i  rzuciła  się  na  Johana,  by  mu  wymierzyć  policzek.  Ogarnęła  ją 

wściekłość, choć w głowie kołatała jej niepojęta myśl. Widziała przecież, że Margrethe lubi 
Johana,  w  każdym  razie  bardziej  niż  ona  sama.  Widziała,  że  imponuje  jej  zainteresowanie  i 
podziw dorosłego mężczyzny, i to samego dziedzica Stornes. Ale żeby pozwoliła mu... Mali 
nie mieściło się to w głowie. Przypomniała sobie jednak, że siostra jakoś dziwnie jej unikała 
przed  sianokosami  w  górach.  Czy  to  dlatego,  że  między  nią  a  Johanem  do  czegoś  doszło? 
Boże, może to Johan jest ojcem dziecka Margrethe, przeleciało jej przez myśl. 

Oczywiście, że nie! Brakowało jej tchu, ale starała się uspokoić. Margrethe opowiedziała 

jej prawdę o ojcu dziecka, tego była pewna. Ale nie wykluczała też, że Johan obmacywał jej 
siostrę.  Pewnie  dlatego  była  taka  speszona  i  zakłopotana  pod  koniec  pobytu  we  dworze. 
Zawstydziło  ją,  że  mąż  siostry  stał  się  wobec  niej  nazbyt  nachalny.  A  teraz  Johan  próbuje 
odwrócić kota ogonem, mówiąc, że to jej siostra mu się nadstawiała. 

Mali uderzyła go z dziką furią, on jednak wykręcił jej rękę, przyciągnął mocno do siebie i 

pocałował. 

-  Co ty robisz? - wycharczała Mali, próbując się uwolnić. 

background image

-   Zabawmy  się  tak,  że  ty  będziesz  twoją  siostrą  -  zaśmiał  się  Johan,  nie  zwalniając 

uścisku. - Ale musisz być nieco bardziej chętna, prawda, taka jak Margrethe. 

Mali uświadomiła sobie, że stoi w samej tylko halce. Podczas szarpaniny potargały jej się 

włosy.  Jęknęła,  gdy  Johan  nieostrożnie  wyjął  grzebienie  i  wsuwki  podtrzymujące  fryzurę  i 
włosy spłynęły na jej nagie ramiona. 

-  Nie odważysz się... - wycedziła. 
Ale po jego spojrzeniu poznała, że nic go nie powstrzyma. 
-  Nie dość, że są nędznego urodzenia te dziewczęta z Buvika - odezwał się rozeźlony - to 

jeszcze  im  się  zdaje,  że  mogą  robić,  co  chcą.  Ciekawe,  jak  ty  byś  się  zachowała,  gdybyś 
spotkała kogoś, kto by ci się spodobał. Coś mi się zdaje, że nie byłabyś ani trochę lepsza niż 
twoja siostra. Tymczasem myślisz, że mnie możesz odmawiać  wszystkiego, prawda? Ale to 
wciąż ja jestem twoim mężem i panem tu we dworze. Nie zapominaj tego! - Sapiąc, szarpał 
jej  bieliznę.  -  Tak  więc  teraz  zrobisz  to,  co zrobiłaby  twoja  siostra,  gdybym  ją  zaciągnął  na 
siano.  A  jeśli  będziesz  niemiła,  to  obudzę  dziecko,  które  sobie  tak  smacznie  śpi.  Będzie 
mogło  zobaczyć,  jak  jego  ojciec  tłucze  matkę,  by  wziąć  to,  co  mu  się  prawnie  należy  - 
wysyczał wprost do ucha Mali.  

Przeraziła się. 
-  Nie zrobiłbyś tego, Johan - wyszeptała. 
-  Możesz sprawdzić - zaśmiał się złośliwie. - Chłopak powinien się w końcu nauczyć, jak 

należy się obchodzić z kobietami, prawda? 

Mali  zamilkła.  Johan  w  takim  stanie  zdolny  był  do  wszystkiego.  Na  tyle  go  już  znała. 

Najwyraźniej bardzo go podnieciło to, że Margrethe oddała się całkiem obcemu mężczyźnie. 
Słusznie  się  domyślała,  że  kiedy  siostra  była  u  nich  latem  we  dworze,  sam  miał  na  nią 
chrapkę. 

Mali sądziła, że Johan pociągnie ją za sobą do łóżka, jak to zazwyczaj bywało, on jednak 

pchnął ją na ścianę tuż u wezgłowia łóżka, w którym spał Mały Sivert.  

Mali ledwie miała odwagę oddychać, lękając się, że obudzi dziecko. 
-  Nie tu - wyszeptała cicho. - Jeszcze usłyszy... 
-   Nie,  jeśli  będziesz  miła  -  sapnął  Johan.  -  Nie  usłyszy,  jeśli  nie  będę  się  musiał  z  tobą 

szarpać. Rozbieraj się! 

Puścił  ją,  by  mogła  zdjąć  majtki,  ale  opierał  się  rękami  o  ścianę,  tak  by  Mali  się  mu  nie 

wymknęła. 

-  Teraz podnieś halkę! - rzucił z uśmiechem. 
Mali  posłusznie  wykonała  polecenie  i  oparła  się  nagimi  pośladkami  o  zimną  ścianę. 

Zamknęła  oczy,  gdy  Johan  chwycił  ją  w  pasie  i  kolanem  rozchylił  uda.  Jej  myśli  krążyły 
wokół  tamtego  razu,  kiedy  stała  oparta  o  ścianę  w  wilgotnej  piwnicy.  Jej  ciało  na  moment 
zapłonęło  na  wspomnienie  tamtej  chwili.  Wstrzymała  oddech,  by  nie  jęknąć,  a  potem 
zamknęła się na wszystkie zmysły prócz słuchu. Nasłuchiwała czujnie, czy z łóżka, w którym 
ś

pi  syn,  nie  dochodzą  jakieś  odgłosy.  Poza  tym  nie  wydała  z  siebie  żadnego  dźwięku, 

poddając się bezwolnie mężowi. Bez słowa protestu pozwoliła Johanowi na to, by posiadł ją 
opartą  o  ścianę  poddasza.  Kiedy  skończył  i  ją  puścił,  Mali  opadła  na  kolana  przy  łóżku 
Małego  Siverta.  Dziecko  oddychało  cichutko,  a  na  jego  okrągłych  policzkach  malowały  się 
rumieńce  po  podróży  w  rześki  jesienny  wieczór.  Położyła  głowę  na  poduszce  obok  synka  i 
cicho zapłakała. 

   
ROZDZIAŁ 14. 
  
Po  powrocie  z  Buvika  z  Mali  jakby  całkiem  uszła  wola  walki  i  radość  życia.  Czuła 

wewnętrzną  pustkę,  rozpaczliwie  zmagając  się  w  samotności  ze  wszystkimi  problemami. 
Musiała się przygotować na złośliwe plotki, które zaczną krążyć, gdy tylko wyjdzie na jaw, że 

background image

w  Buvika  pojawiło  się  nieślubne  dziecko.  Niejeden  odczuje  złośliwą  satysfakcję  i  odbije  to 
sobie na niej. Ludzie będą okazywać jej lekceważenie, ponieważ wywodzi się z rodziny, która 
nie  dość,  że  biedna,  to  na  dodatek  wywołuje  zgorszenie.  A  przecież  odkąd  ojciec  wykupił 
gospodarstwo, ich życie zmieniło się na lepsze. Ale teraz wścibscy mogą zacząć drążyć, skąd 
nagle  w  Buvika  wzięli  na  to  pieniądze.  Krążyły  najróżniejsze  pogłoski,  niektóre 
niebezpiecznie bliskie prawdy. Mimo że transakcja pomiędzy Sivertem Stornesem i jej ojcem 
odbyła się po cichu, w oficjalnych dokumentach jednak wszystko zostało zapisane. I chociaż 
prości ludzie nie mieli wglądu w te dokumenty, Mali przeczuwała, że prędzej czy później ktoś 
się  dopatrzy  prawdy  i  ze  złośliwą  satysfakcją  rozpowie  o  wszystkim.  Najbardziej  się 
wstydziła  tego,  że  ludzie  mogą  gadać,  że  sprzedała  się  do  Stornes,  choć  było  to  zgodne  z 
prawdą.  Tyle  tylko,  że  ludzie  uznają,  że  uczyniła  to  dla  pozycji  i  majątku.  Mało  komu 
przyjdzie do głowy, że w ten sposób chciała ratować swoich bliskich. 

Zresztą jaka to różnica, myślała z rezygnacją. Ludzie uwielbiają plotki, zwłaszcza na temat 

osób mojego pokroju. 

Inną  sprawą,  która  nie  dawała  jej  spokoju,  był  powracający  wciąż  lęk,  że  ktoś  nabierze 

podejrzeń, iż Mały Sivert nie jest synem Johana. Za dnia odsuwała od siebie te myśli zajęta 
pracą, jednak powracały do niej nocą. Niekiedy nabierała przekonania, że musi opowiedzieć 
swojemu  synowi,  kto  naprawdę  jest  jego  ojcem,  że  Mały  Sivert  ma  prawo  o  tym  wiedzieć. 
Kiedy  indziej  stanowczo  odrzucała  ten  pomysł,  pewna,  że  nic  dobrego  nie  wyniknęłoby  z 
tego,  gdyby  wyjawiła  prawdę  o  pochodzeniu  syna.  Równocześnie  dręczyła  ją  obawa,  jak 
zareaguje  Mały  Sivert,  gdy  się  kiedyś  o  tym  dowie.  Nie  zniosłaby  utraty  jego  miłości  i 
zaufania. Zbyt wiele w życiu straciła, by poświęcić również to, co najdroższe, miłość tego, dla 
którego  żyła.  Rozumiała  jednak,  że  okłamywanie  syna  przez  cale  życie  będzie  dla  niej 
większym ciężarem niż to, że poczęła go nie z mężem, lecz z innym mężczyzną. 

Związek z Johanem też bardzo szarpał jej nerwy. Sądziła, że weszli w taką fazę pożycia, że 

jakoś  zdoła  wytrzymać  u  jego  boku,  nawet  jeśli  od  czasu  do  czasu  będzie  musiała  znieść 
uciążliwości  wypełniania  małżeńskich  obowiązków.  Ale  po  takich  zdarzeniach  jak  to,  które 
miało  miejsce  wieczorem  po  jej  powrocie  z  Buvika,  wpadała  w  czarną  rozpacz,  gniew  i 
frustrację.  Czuła,  że  Johan  wykorzystuje  każdą  okazję,  by  ją  poniżyć,  że  odczuwa 
perwersyjną  radość,  używając  wobec  niej  przemocy,  zmuszając  do  tego,  by  posłusznie 
poddawała się jego woli. Właśnie to najbardziej rozpalało jego żądze. I tego nie była w stanie 
znieść.  Ponieważ  jednak  Mały  Sivert  spał  z  nimi  w  jednej  sypialni,  nie  mogła  się 
przeciwstawić mężowi, gdy obchodził się z nią brutalnie. Zastanawiała się, czy nie przenieść 
dziecka do innej sypialni na poddaszu, ale myśl ta ściskała jej serce. Przecież nie może kłaść 
dziecka samotnie w osobnym zimnym pomieszczeniu! Jeszcze na to za wcześnie! Mały Sivert 
nie miał przecież jeszcze półtora roku i wciąż jej bardzo potrzebował. Postanowiła, że zostawi 
go  jeszcze  na  jakiś  czas  w  swoim  łóżku.  Trudno,  będzie  musiała  znieść  humory  Johana  i 
spełniać jego zachcianki, gdy tego zażąda. 

  
Mali  nie  była  w  Innstad  od  świąt  Bożego  Narodzenia,  kiedy  to  odbyło  się  tam  huczne 

wesele.  Zazwyczaj  nie  składano  sobie  wizyt,  jeśli  nie  było  konkretnego  powodu.  Ale  w 
pierwszą niedzielę września matka Bengta obchodziła sześćdziesiąte urodziny i wyprawiała z 
tej okazji przyjęcie. Zaprosiła wielu gości, bo chciała się wszystkim pochwalić, że Eline jest 
w  zaawansowanej  ciąży.  Ku  ogólnemu  zdumieniu  ta  drobna  i  chorowita  kobieta  zaszła  w 
ciążę  już  w  kilka  miesięcy  po  ślubie.  Plotki  o  tym  rozeszły  się  w  okolicy  błyskawicznie, 
jednak mało kto widział młodą gospodynię z Innstad. Powiadano, że przez pierwsze tygodnie 
chorowała  i  wolała  nie  wychodzić  z  domu.  Pod  koniec  lata  pojawiły  się  pogłoski,  że  Eline 
strasznie przytyła. Każdy dostrzega to, co chce, myślała Mali. Sama nie widziała Eline, odkąd 
ta  zaszła  w  ciążę.  Niektórzy  byli  pewni,  że  drobnej  budowy  kobieta  urodzi  bliźnięta,  a  kto 

background image

wie,  czy  nie  trojaczki.  Ludzie  nachylali  się  do  siebie  i  szeptem  przekazywali  sobie  plotki  i 
domysły. 

-  Ona  jest  taka  chuda!  Czym  to  ma  wyżywić  dziecko,  które  nosi  pod  sercem?  Ledwie 

starczy dla niej! Nie wygląda mi to dobrze! 

-  No, tak, nie zawsze trzeba czekać lata, nim kobieta zajdzie w ciążę - powiedziała Beret, 

gdy dowiedziała się o Eline, rzucając Mali znaczące spojrzenie. 

Odkąd  z  Sivertem  przekazali  gospodarstwo  młodym  i  przenieśli  się  do  osobnej  części 

budynku, Beret nieczęsto pozwalała sobie na złośliwości względem Mali. Ta czerpała wielką 
radość z tego, że już nie natyka się na teściową na każdym kroku. Nie musiała dzień w dzień 
wysłuchiwać,  co,  jej  zdaniem,  znów  źle  zrobiła.  Ale  Beret  oczywiście  często  zachodziła  do 
izby. Kilka razy nawet próbowała powiedzieć, że coś nie jest dopilnowane tak jak wtedy, gdy 
ona była gospodynią w Stornes, ale Mali zbywała ją, mówiąc chłodno: 

-  Być może, ale teraz ja tutaj rządzę. Chyba jesteście z Sivertem zadowoleni, że nie ciąży 

już na was odpowiedzialność za cały dwór, ale my bardzo się cieszymy, że mamy was blisko 
- dodawała już przyjaźniejszym tonem. - Dobrze wiem, że jeszcze muszę się dużo od ciebie 
nauczyć, Beret! 

Tymi  słowami  udobruchała  Beret,  która  bardzo  nie  lubiła,  gdy  ktoś  się  jej  sprzeciwiał. 

Wzięła na ręce Małego Siverta i zapytała, czy nie chciałby wyjść z babcią na spacer. Malec 
ochoczo na to przystał. Rzadkie uśmiechy, które pojawiały się na twarzy Beret, przeznaczone 
były najczęściej dla wnuka. Mali kilkakrotnie przyłapała ją na tym, jak częstuje malca cukrem 
i  innymi  smakołykami,  ale  nie  robiła  teściowej  uwag.  Zależało  jej  na  tym,  by  Beret 
ubóstwiała  jej  syna.  Bo  nawet  jeśli  powstaną  jakieś  plotki,  Mali  liczyła  na  to,  że  Beret 
zareaguje ostro i zamknie ludziom usta. Przynajmniej taką miała nadzieję. 

   
Kiedy Mali zeszła elegancko ubrana do izby, pozostali domownicy już czekali gotowi do 

wyjazdu do Innstad. 

-  Ty,  Mali,  jesteś  wciąż  tak  samo  piękna  jak  w  dniu,  kiedy  wychodziłaś  za  mąż  - 

powiedział Sivert pogodnie, przyglądając się synowej z podziwem. 

Mali  aż  się  zarumieniła  z  radości,  bo  rzadko  kiedy  tu,  we  dworze,  słyszała  miłe  słowa. 

Miała na sobie bordową spódnicę i swoją najładniejszą koronkową bluzkę. Wysoko na głowie 
zawinęła włosy w kok i przewiązała go grubo plecioną taśmą z tej samej włóczki, co plisa u 
dołu  spódnicy.  Zauważyła,  że  i  Johan  się  jej  przygląda,  choć  nic  nie  mówi.  Za  to  oczy  mu 
nieco pociemniały i rozbłysły. 

Beret natomiast zatrzymała spojrzenie na talii Mali. 
Spódnica  z  wysokim  stanem  jeszcze  bardziej  podkreślała  i  tak  szczupłą  sylwetkę  Mali. 

Kiedy się myła, sama widziała, że tej jesieni ubyło jej parę kilo. Zmartwienia i kłopoty często 
odbierały jej apetyt. 

-  No  cóż,  wygląda  na  to,  że  póki  co  nie  możemy  się  spodziewać  kolejnego  dziecka  we 

dworze  -  odezwała  się  skwaszona  Beret.  -  Mały  Sivert  skończył  już  półtora  roku,  czas 
pomyśleć o następnym. Skoro w końcu udało wam się spłodzić jedno dziecko, to nie powinno 
być problemu z drugim i trzecim. Bo chyba nie zamierzacie poprzestać na jednym potomku? - 
dodała. 

-  To nie twoja sprawa, Beret - skwitował krótko Sivert. - Jedźmy już, bo się spóźnimy! 
  
Powitał  ich  przystrojony  na  tę  uroczystość  dwór.  W  Innstad  także  ustawiono  maszt  i 

wielka flaga łopotała, poruszana gwałtownymi podmuchami wiatru, które dochodziły od stro-
ny  Stortind.  Na  podwórzu  było  już  dużo  ludzi.  Większość  zwlekała  z  wejściem  do  środka. 
Czekali, aż goście zostaną zaproszeni do stołów. W izbie szybko robiło się gorąco i duszno. 

Mali  czuła  na  sobie  spojrzenia  wielu  ludzi.  Nie  była  pewna,  jaka  jest  ich  przyczyna. 

Niektórzy byli pewnie ciekawi, czy w Stornes można się spodziewać kolejnego potomka. Ale 

background image

kobiety  patrzyły  na  nią  wzrokiem  pociemniałym  z  zazdrości,  bo  nie  wszystkim  udało  się 
zachować tak dobrą figurę po porodzie. Poza tym Mali wyróżniała się urodą i nie wszystkim 
było  to  w  smak.  Nigdy  nie  pogodziły  się  z  tym,  że  nędzarka  z  Buvika  zajęła  tak  wysoką 
pozycję  tylko  dlatego,  że  była  ładna  i  pociągająca.  Zwłaszcza  te,  które  chciałyby  wyglądać 
tak jak ona. Im z urodzenia należało się wysokie miejsce w drabinie społecznej, zasługiwały 
na nie. Piękna gospodyni ze Stornes była im solą w oku. 

Mali  wyczuła,  że  plotki  o  Margrethe  dotarły  już  do  Inndalen.  Widziała,  jak  ludzie 

pochylają  głowy  i  coś  do  siebie  szepczą,  dostrzegała  skierowane  na  nią  złośliwe  i  gniewne 
spojrzenia. Była na nie przygotowana. Nauczyła się wznosić ponad ludzkie gadanie i zawiść. 
Uniosła dumnie głowę i ruszyła w stronę ganku. 

-   No  nie,  jest  i  Mali,  piękna  i  szczupła  w  talii,  aż  miło  popatrzeć!  Ale  słyszałem,  że 

pozostawiłaś siostrze rodzenie dzieci, bękartów! 

Mali  poczuła  na  twarzy  gniewny  rumieniec,  patrząc  na  obleśny  uśmiech  gospodarza  z 

Gjelstad, który już miał czerwone z przepicia oczy i ledwie trzymał się na nogach. 

-  Co to, nie dopuszczasz Johana? - rechotał. - A może wolisz innych, Mali? 
-  A co takiego masz na myśli? - zapytała ze spokojem, choć serce łomotało jej pod bluzką 

ze strachu, że ten diabeł w ludzkiej skórze nabrał jakichś podejrzeń. 

-  Mam na myśli tylko to, że powinnaś się wstydzić, że jesteś tak niechętna w łóżku. Johan 

sam  mi  mówił,  że  jesteś  zimna  jak  ryba.  A  oziębłe  kobiety  nie  zachodzą  w  ciążę,  nie 
słyszałaś? Gdybyś była moją żoną, już ja bym... 

-  Na  szczęście  nie  jestem  -  odparła  lodowato.  -  Zdaje  się,  że  nie  możesz  się  pogodzić  z 

tym,  iż  nie  zaciągnąłeś  mnie  na  siano,  kiedy  jeszcze  służyłam  u  was  we  dworze?  To  cię 
dręczy, ty stary capie, prawda? I jeszcze pijaństwo - dodała i przecisnąwszy się obok niego, 
weszła do środka. 

Wszystko  się  w  niej  gotowało.  A  więc  o  tym  rozmawiają  po  pijanemu  Johan  i  Gjelstad. 

Podejrzewała,  że  to  właśnie  Gjelstad  namówił  Johana,  by  potraktował  ją  jak  dziwkę  tamtej 
pamiętnej  nocy.  On  się  tak  pewnie  zabawia,  ten  lubieżnik!  I  pewnie  miał  niezłą  uciechę,  że 
udało  mu  się  napuścić  na  nią  Johana.  Równocześnie  serce  jej  łomotało  ze  strachu.  Ten 
człowiek był groźny. Nie wolno jej o tym zapominać. 

Wzdrygnęła się, kiedy poczuła na ramieniu czyjąś dłoń, i odwróciła się gwałtownie. 
-  Co z tobą? Wyglądasz, jakbyś zobaczyła diabła. 
Mali spojrzała w uśmiechnięte niebieskie oczy Havarda Gjelstada i omal mu nie wyznała, 

ż

e  sądziła,  iż  dotknął  jej  sam  diabeł,  czyli  jego  rodzony  ojciec.  Nic  jednak  nie  powiedziała. 

Jak zawsze na widok Havarda poczuła miłe ciepło w sercu i cichą radość, że istnieje ktoś taki 
i że ma w nim zaufanego przyjaciela, na którego zawsze może liczyć. 

-  Czy wiesz, że jesteś piękna? - zapytał znienacka, przyglądając się jej twarzy. 
Mali speszyła się i oblała gwałtownym rumieńcem. 
-   Ależ  Havardzie  -  rzuciła  na  pozór  lekko.  -  Jestem  mężatką,  mam  męża  i  dziecko. 

Powinieneś rozejrzeć się za jakimiś ładnymi, młodymi dziewczętami. 

Nie  odpowiedział.  Wziął  ją  jedynie  za  rękę  i  przytrzymał  przez  chwilę.  Coś  w  jego 

spojrzeniu  budziło  jej  niepokój,  więc  pośpiesznie  cofnęła  dłoń  i  uśmiechnąwszy  się, 
powiedziała: 

 -  Zobaczymy się później. 
Po czym weszła do środka. 
  
Mali  przeraziła  się,  gdy  ujrzała  Eline  Innstad,  która  wstawiała  do  wazonów  kwiaty 

przywiezione przez gości. Szeroka suknia nie była w stanie zatuszować ogromnego brzucha. 

-   Witaj,  Eline  -  powiedziała  Mali,  podchodząc  do  niej.  -  Wstyd  mi,  że  nie  zajrzałam  tu 

wcześniej, by ci pogratulować! - Skinęła głową na jej brzuch. 

background image

Szare  oczy  Eline  zdawały  się  być  pozbawione  życia.  Blada  była  już  wówczas,  gdy 

wychodziła  w  święta  za  mąż,  ale  teraz  cera  zdawała  się  wręcz  ziemista.  Wygląda  szaro  i 
niezdrowo, pomyślała Mali. I bynajmniej wcale nie wydaje się szczęśliwa. 

-   Wielkie  święto  dziś  we  dworze  -  ciągnęła  Mali.  -  To  wielka  radość,  że  tak  krótko  po 

ś

lubie  dziedzic  jest  już  w  drodze.  Ja  kazałam  swoim  czekać  znacznie  dłużej  -  dodała  z 

uśmiechem. - Ale pewnie już słyszałaś o mnie, o ślubie i o tym, że długo nie miałam dziecka. 
Tu, w okolicy, ludzie lubią opowiadać sobie takie rzeczy. 

Przez szarą twarz Eline przemknął grymas. 
-  Tak, zauważyłam - odparła. - Sama parę razy miałam ochotę wybrać się do Stornes, by z 

tobą  porozmawiać.  To  ty  rodziłaś  jako  ostatnia  tu  w  okolicy,  poza  tym  miałam  ochotę 
pomówić z kimś... o tym, co mnie niepokoi, nie obawiając się, że następnego dnia będzie to 
na  językach  całej  wsi.  Domyślam  się,  że  i  tobie  nie  było  lekko,  kiedy  zostałaś  młodą 
gospodynią. Ale może teraz, kiedy odpowiadasz za dwór, jest lepiej? 

Mali  wzruszyła  ramionami.  Ze  słów  Eline  domyśliła  się,  że  małżeństwo  nie  spełniło 

marzeń  Eline  i  że  ta  młoda  kobieta  czuje  się  bardzo  samotna.  Jednak  Mali  mimo  wszystko 
wolała ważyć słowa. Nie znała Eline na tyle, by powiedzieć jej szczerze, co czuje. Poza tym 
zwykle dusiła w sobie troski i wstyd i z nikim się nimi nie dzieliła. 

Doleciały ich głosy nawołujące gości do stołu. 
-  Muszę odszukać mojego męża - rzekła Mali i rozejrzała się wokół. 
-  Nie  poszłabyś  ze  mną  potem  na  górę,  żeby  zobaczyć,  co  mam  już  przygotowane  dla 

dziecka?  -  zapytała  pośpiesznie  Eline.  -  Może  udałoby  nam  się  też  chwilę  porozmawiać  - 
dodała, a w jej wzroku kryła się błagalna prośba. 

-  Bardzo  chętnie  -  odpowiedziała  Mali.  Zdziwiło  ją,  że  Eline  tak  bardzo  zależy  na 

rozmowie 
z nią, ale może nie miała specjalnego wyboru... 

Kiedy się odwróciła, by wyjść i rozejrzeć się za Johanem, natknęła się na Bengta. Poczuła, 

jak  wzbiera  w  niej  gniew  i  pogarda.  Proszę,  stoi  tu  sobie  wystrojony  i  przystojny,  nie 
przejmując  się,  że  zmarnował  jej  siostrze  życie.  Wyglądał  bezwstydnie  zdrowo  obok  swej 
szarej, nieforemnej żony. Po długim lecie pozostała mu na twarzy opalenizna, a spłowiałe na 
słońcu włosy wydawały się niemal białe. Niesforna grzywka jak zawsze opadała mu wciąż na 
czoło. 

-   To  z  gospodynię  ze  Stornes  sobie  tu  stoisz  i  rozmawiasz  -  rzekł  i  nie  patrząc  na  żonę, 

pożerał  wzrokiem  Mali.  -  Nieczęsto  cię  widuję,  ale  jak  widzę,  trzymasz  się  znakomicie  - 
dodał,  nie  kryjąc  zachwytu.  -  A  twoja  siostra  podobno  wróciła  z  Trondheim  -  dodał  niby 
mimochodem. 

-    Tak,  z  dzieckiem  -  odparła  chłodno  Mali,  wbijając  w  niego  wzrok.  -  Chyba  już  o  tym 

wiesz? 

Przez moment poczerwieniał, ale zaraz odgarnął grzywkę i uśmiechnął się rozbrajająco. 
-  Tak, coś słyszałem. Ale to jej sprawa - dodał. 
-  No  cóż,  trzeba  dwojga,  żeby  spłodzić  dziecko  -  odparła  krótko  Mali.  -  Porozmawiamy 

później, Eline - rzuciła na odchodnym i odwróciła się plecami. 

   
Biesiada trwała długo, przy stole wygłoszono liczne mowy. Mali miała już ochotę wstać i 

trochę  rozprostować  kości.  Ława,  na  której  siedziała,  była  twarda  i  nie  miała  oparcia,  więc 
rozbolał ją kręgosłup. Johan był zły, kiedy go wreszcie znalazła, zanim zasiedli do stołu. 

-  To nie uchodzi, żeby żona znikała mężowi z oczu zaraz po wyjściu z bryczki! Wszyscy 

myślą, że przyjechałem sam. 

-  Chciałam się tylko przywitać z Eline - odpowiedziała Mali spokojnie. - Nie widziałam 

jej od dnia ślubu. 

background image

-  Byli  tacy,  co  widzieli,  że  witałaś  się  nie  tylko  z  Eline  -  odparł,  wbijając  w  nią 

pociemniały z gniewu wzrok. - Dla Havarda Gjelstada zawsze znajdziesz czas, prawda? 

Mali  całkiem  oniemiała.  A  więc  tak  niewiele  trzeba.  Ktoś  zawsze  miał  ją  na  oku  i 

ż

yczliwie donosił, co widział i co zdawało mu się, że widział. 

-  Przecież rodzina Gjelstadów to nasi starzy znajomi. Jasne, że witam się z Havardem, tak 

samo jak z innymi członkami rodziny. Chyba nie wypada, żebym zachowywała się inaczej. 

Johan  nic  na  to  nie  odpowiedział,  szarpnął  ją  tylko  za  ramię  i  poprowadził  do  stołu. 

Siedzieli  tak  obok  siebie,  nie  zamieniając  ani  jednego  słowa  podczas  przedłużającej  się 
biesiady.  Jak  zwykle  Johan  raczył  się  chętnie  trunkami  i  w  miarę  posiłku  coraz  bardziej  się 
pocił, a wzrok mu zmętniał. 

-   Musisz  wiedzieć,  że  widzę,  jak  tu  się  wszyscy  na  ciebie  patrzą  -  zagadnął  cicho, 

pochylając się do Mali. 

Odsunęła się, bo cuchnął bimbrem, ale on objął ją ramieniem i przyciągnął ku sobie. 
-  I niech się patrzą, wolno im, u licha. Ale nie zamierzam tolerować tego, że mizdrzysz się 

jak młoda dziewka na oczach wszystkich. Nie zapominaj, do kogo należysz i kto jest twoim 
mężem. 

-  Tak,  wiem,  kto  mnie  kupił  -  odparła  Mali.  -  Jak  mogłabym  kiedykolwiek  o  tym 

zapomnieć? 

-  No  to  się  zachowuj,  jak  należy  -  odparł,  uwalniając  ją  z  uścisku.  -  Nie  chcę,  by  ktoś 

sobie pomyślał, że nie potrafię postępować z własną żoną. Wystarczy już jedna czarna owca 
w twojej rodzinie - dodał chłodno. 

Mali  poczuła,  jak  wzbiera  w  niej  złość.  Odpowiedziałaby  coś  mężowi,  ale  mądrzej  było 

milczeć.  Johan  bywał  nieobliczalny,  kiedy  wypił  za  dużo.  Nie  chciała,  żeby  doszło  między 
nimi do głośnej sprzeczki. Zamiast tego odsunęła się od niego, na ile mogła, i wyprostowała 
dumnie plecy. 

   
Eline nie musiała pomagać sprzątać po skończonym posiłku, więc razem z Mali poszły na 

poddasze.  Eline  z  trudem  wspinała  się  po  schodach.  Kiedy  uniosła  spódnicę,  żeby  się  nie 
potknąć, Mali zauważyła, że ma strasznie opuchnięte nogi i stopy ledwie jej się mieszczą w 
butach. Zaraz też po wejściu do sypialni zdjęła buty. 

-  Też tak ci puchły nogi? - zapytała, masując sobie kostki. 
-  Pod koniec ciąży buty były trochę ciasne - odparła Mali wymijająco. - Ale tak bywa w 

tym stanie. 

Tak naprawdę Mali nie widziała jeszcze nigdy takich opuchniętych nóg u młodej osoby. 
-  Rozmawiałaś o tym z lekarzem? - zapytała. 
-  Nie, nie tak często bywam u doktora, sama wiesz - odparła cicho Eline. - Tu we dworze 

mówi się, że ciąża to nie choroba, i pewnie mają rację. Ale od dawna nie jestem w najlepszej 
formie. Często mam bóle i zawroty głowy i w ogóle jakoś dziwnie się czuję. No i te nogi... 

-  Ile czasu zostało jeszcze do porodu? - zapytała Mali. Zwróciła uwagę, że Eline nie tylko 

nogi ma opuchnięte. 

Kiedy  układała  kwiaty  w  wazonie,  widziała  jej  palce.  Obrączka  całkiem  jej  się  wpiła  w 

skórę. 

-  Już niewiele. Mam rodzić pod koniec listopada. I dzięki Bogu - dodała, czerwieniąc się. 
-  Myślę,  że  powinnaś  poprosić  Bengta,  żeby  po  niedzieli  zawiózł  cię  do  lekarza,  Eline. 

Nie sądzę, by coś było nie tak, ale wydaje mi się, że lekarz powinien dokładnie cię zbadać. To 
normalne,  kiedy  zbliża  się  czas  rozwiązania.  Masz  dość  duży  brzuch  -  dodała.  -  Trzeba 
sprawdzić, czy to nie bliźnięta, żeby tu wszystko przygotować na czas porodu. 

Eline wstała i otworzyła szufladę w starej komodzie. 
-  Bengt... Nie, nie chciałabym niepotrzebnie fatygować Bengta. Jego denerwuje, że jestem 

chora i ociężała... 

background image

Podeszła do Mali ze ślicznym komplecikiem zrobionym na drutach. Uśmiech rozjaśnił na 

moment jej twarz. 

-   Sama  zrobiłam  -  odezwała  się  zawstydzona.  -  Jak  myślisz,  Bengt  ucieszy  się  z 

dziedzica? No, jeśli to będzie chłopiec - dodała cicho. - On mówi wyłącznie o chłopcu. A co, 
jeśli urodzi się dziewczynka? 

Popatrzyła na Mali bezradnie. 
-   Kochana  Eline,  będzie  się  cieszył  obojętnie,  co  się  urodzi.  Jeśli  teraz  będzie 

dziewczynka, to później przyjdzie na świat chłopiec. Nie wygląda na to, byś miała problemy z 
zajściem w ciążę - dodała z uśmiechem. 

Eline  nic  na  to  nie  odpowiedziała.  Siedziała  na  łóżku  obok  Mali,  bawiąc  się  maleńkim 

kaftanikiem. 

-  Bengt... On nie mnie chce - powiedziała nagle chrapliwie. - Jest taki przystojny, mógłby 

mieć każdą. Ale tak się złożyło, że jego ojciec i mój... 

O Boże, pomyślała Mali z rozpaczą, kolejne zaaranżowane nieszczęśliwe małżeństwo. 
-  Ale ty chciałaś Bengta, prawda? 
Eline oblała się rumieńcem, na chwilę jej oczy nabrały blasku, ale zaraz znów zgasły. 
Zupełnie jakby ktoś zdmuchnął świecę, pomyślała Mali, 
-  Ja tak, chciałam go. Długo o nim marzyłam, więc mój ojciec powiedział... 
Łzy  płynęły  jej  po  poszarzałej  twarzy.  -  Ale  ja  nie  jestem  taką  kobietą,  jaką  wymarzył 

sobie Bengt, zwłaszcza w łóżku - wyszeptała udręczona. - Powiedział, że jestem za chuda i za 
kanciasta, że ma siniaki od leżenia na mnie. I opowiedział mi, jaką kobietę chciałby mieć przy 
sobie: piękną, radosną młodą gospodynię z okrągłymi biodrami i dużym biustem. Taką, którą 
by można porządnie objąć. Chudych i ponurych nigdy nie lubił, tak powiedział. 

Mali poczuła, jak wzbiera w niej gniew i rozpacz. To nie może być prawda, myślała. Jak 

mężczyzna może powiedzieć coś takiego kobiecie, z którą się ożenił! Ale Eline nie kłamała, 
tego Mali była pewna. Już podczas wesela zwróciła uwagę na to, że Eline wygląda zupełnie 
inaczej,  niż  wyobrażała  sobie  żonę  Bengta.  Ale  on  też  nie  miał  swobody  wyboru  i 
sfrustrowany, mścił się na tej, której powinien dziękować. 

Poza tym nie żałował sobie przyjemności przed ślubem pomyślała gniewnie Mali. Między 

innymi z moją siostrą. 

Mężczyźni! Co to za gatunek ludzki. 
Tylko jeden mężczyzna  spośród tych, których spotkała, różnił się od pozostałych. To był 

Jo. 

No i może jeszcze Havard, pomyślała niepewnie. On by na pewno nie powiedział czegoś 

takiego kobiecie. Żadnej... 

-  Ale przecież urodzisz mu dziecko - odezwała się Mali cicho i ujęła ciepłą dłonią chłodną 

dłoń Eline. 

Minęła długa chwila, nim Eline zdołała odpowiedzieć. Szybko otarła twarz z łez i posłała 

jej bezsilne spojrzenie. 

-   Kocham  go  -  wyszeptała.  -  Jest  piękny  jak  młody  bóg.  Gdybyś  widziała...  -  Znów  się 

zaczerwieniła. - Tak, zaszłam z nim w ciążę, ale nie wydaje mi się, by  kochał się ze mną z 
radością. Wziął mnie tak, jakbym była kawałkiem drewna, szybko, bez pieszczot i bliskości. 
Powtarzał tak kilka razy w tygodniu, póki nie okazało się, że jestem... 

Siedziała i bawiła się ślicznym kaftanikiem, wstydząc się spojrzeć Mali w oczy. 
-  Jak mężczyzna może zrobić coś takiego? - mówiła cicho. - Brać kobietę bez ochoty ani 

radości. Myślałam... A potem już się do mnie nie zbliżył - dodała. - Jeśli teraz urodzę syna, to 
pewnie  nigdy  więcej  mnie  nie  tknie.  Znajdzie  sobie  inne  do  zabawy,  takie  jak  lubi,  młode, 
krągłe i urodziwe dziewczęta. A ja do końca życia będę tylko matką dziedzica dworu. I chyba 
umrę z rozpaczy i tęsknoty - zaszlochała. 

Mali objęła drobne ramiona Eline i przytuliła ją do siebie. 

background image

-  Tak  mi  przykro,  Eline  -  wyszeptała.  -  Ale  mężczyźni  są  tacy  dziwni.  Zobaczysz,  że 

wszystko  się  zmieni,  gdy  tylko  urodzisz  mu  dziecko,  dziedzica.  Wyzdrowiejesz,  wróci  ci 
apetyt  i  nabierzesz  rumieńców.  Wtedy  będzie  widział  tylko  ciebie  i  z  tobą  będzie  chciał  się 
zabawiać w łóżku. 

-  Tak  myślisz?  -  wyszeptała  Eline  i  spojrzała  na  Mali  ze  słabą  nadzieją  w  ciemnych 

oczach. 

Nie, Mali w to nie wierzyła. Na tyle znała Bengta Innstada, by wiedzieć, że Eline nigdy nie 

stanie się obiektem jego westchnień. Ale może któregoś dnia on także dorośnie i zrozumie, że 
niszczy dobrą kobietę, którą wprawdzie nie dobrowolnie, ale jednak pojął za żonę. Chyba nie 
jest na wskroś zły. 

A ty? - odezwał się w niej glos sumienia. Czy ty nie robisz tego samego Johanowi? 
Nie,  broniła  się  Mali.  Chciałam  okazać  dobrą  wolę,  kiedy  przy  ołtarzu  odpowiedziałam 

sakramentalne „tak", ale on zepsuł wszystko, gwałcąc mnie w noc poślubną. To co innego. 

Mali wstała i oddała Eline kaftanik. 
-  Chodźmy  na  dół,  zanim  ktoś  zauważy  nasze  zniknięcie  -  powiedziała.  -  Nigdy  nie 

zdradzę  nikomu  ani  słowa  z  naszej  rozmowy,  przyrzekam.  A  jeśli  zechcesz  znów  ze  mną 
porozmawiać,  to  daj  znać  albo  sama  przyjedź  do  Stornes.  Nie  zadręczaj  się  myślami  w 
samotności, Eline. I koniecznie jedź do lekarza! 

-  Dziękuję  -  odpowiedziała  cicho  Eline.  -  Pojadę.  Nie  powinnam  ci  tego  wszystkiego 

mówić - dodała, unikając wzroku Mali. - Nie chciałam się skarżyć na Bengta, ale taka jestem 
samotna, że... 

O  mój  Boże,  pomyślała  Mali,  patrząc  na  młodą  kobietę.  Ona  jest  prawie  tak  samo 

nieszczęśliwa jak ja. Ale ona przynajmniej nosi pod sercem prawowitego dziedzica. Nie musi 
ż

yć  w  strachu,  że  popełniła  grzech.  Ale  może  to  za  mało,  jeśli  mężczyzna,  którego  kocha  i 

któremu  pragnie  oddać  się  z  całego  serca,  jej  nie  chce  i  traktuje  ją  tylko  jako  maszynę  do 
rodzenia dzieci? Ona przynajmniej przeżyła chwile miłosnych uniesień z mężczyzną, którego 
pokochała  nad  życie,  choć  teraz  musi  dźwigać  nadludzkie  wręcz  brzemię.  Mimo  to  nie 
chciałaby  cofnąć  czasu.  Bo  tylko  dzięki  tym  chwilom  i  miłości,  jaką  obdarzył  ją  Jo,  jest  w 
stanie  stawić  czoło  codzienności.  Wiedząc,  że  na  tym  świecie  istnieje  miłość,  gorączka 
zmysłów, fizyczna bliskość... i grzech. 

Ale z tym grzechem mogę żyć, pomyślała sobie i zebrała spódnicę. Przynajmniej na razie. 
  
 ROZDZIAŁ 15. 
  
Mali nie mogła przestać myśleć o Eline. 
W ciągu trzech lat, które spędziła w tych stronach, nie zaprzyjaźniła się z nikim. Głównie 

dlatego, że nikogo nie dopuszczała zbyt blisko siebie. Spotykała się wprawdzie co jakiś czas z 
młodymi  gospodyniami,  zawsze  jednak  utrzymywała  pewien  dystans,  lękając  się,  że  ktoś 
mógłby  zacząć  wypytywać  ją  o  małżeństwo  i  Małego  Siverta.  Wolała  rozmawiać  o  tkaniu  i 
zajęciach w  gospodarstwie niż o sobie i sprawach osobistych. Dlatego też nikt nie był z nią 
tak otwarty i szczery jak Eline Innstad. Mali domyśliła się, że młoda gospodyni z Innstad nie 
utrzymuje kontaktów z innymi młodymi gospodyniami we wsi. Mieszkała tu od niedawna, a 
po ślubie dużo chorowała i nie wychodziła z domu. Zapewne słyszała, że Mali także nie było 
lekko, gdy została żoną dziedzica Stornes, i dlatego zwróciła się do niej. 

Mali  wciąż  nie  przestawała  być  tematem  rozmów,  ludzie  mieli  ją  na  oku  i  komentowali 

każdy krok, choć teraz kiedy urodziła dziedzica, poczuła większą akceptację z ich strony. 

Jeśli  Eline  urodzi  syna,  i  na  nią  spojrzą  inaczej,  pomyślała  Mali.  Tyle  że  Eline  nie 

przyniesie to pociechy, bo jej, bogato urodzonej, nie obchodzi, co sądzą o niej inni. Pragnie 
jedynie  miłości  mężczyzny,  którego  poślubiła.  Wątpliwe  jednak,  czy  kiedykolwiek  zostanie 
nią  obdarzona,  nawet  jeśli  mu  urodzi  niejednego,  a  dwóch  synów.  Chociaż...  może  coś  się 

background image

zmieni?  Bengt  Innstad  pewnie  kiedyś  wreszcie  dorośnie  i  wtedy  można  mieć  nadzieję,  że 
doceni, iż trafiła mu się niezwykle miła i dobra żona, która kocha go bardziej niż wszystkie 
inne kobiety. Problem polega jedynie na tym, że dla Bengta Innstada miłość niewiele znaczy. 
Jego  ekscytuje  wyłącznie  zdobywanie  kobiet,  których  pożąda,  a  Eline,  niestety,  do  nich  nie 
należy. Mali westchnęła ciężko i postanowiła odwiedzić wkrótce nieszczęśliwą żonę Bengta. 

   
Mali zyskała z czasem szacunek wśród ludzi nie tylko dlatego, że urodziła syna, dziedzica 

Stornes,  ale  także  z  innego  powodu.  Okazała  się  bowiem  niezwykle  utalentowaną  tkaczką  i 
prawdziwą  mistrzynią  w  farbowaniu  wełny.  Jej  wyroby  budziły  duże  zainteresowanie  nie 
tylko  we  wsi,  ale  też  w  dalszej  okolicy.  Ludzie,  którzy  przybywali  do  dworu,  chcieli 
koniecznie  obejrzeć,  czym  się  zajmuje,  a  na  widok  suszących  się  w  pralni  na  drągu 
kolorowych  motków  wełny  otwierali  usta  ze  zdumienia.  Kobiety  zachwycały  się  pięknymi 
barwami, zwłaszcza odcieniami niebieskiego, które niełatwo było uzyskać i tylko nielicznym 
się to udawało. Ale  choć Mali chętnie dzieliła się swoimi umiejętnościami z osobami, które 
były  tego  ciekawe,  to  jednak  pewne  sprawy  wolała  zachować  dla  siebie.  Wypytywana  o 
niebieski kolor wełny, uśmiechała się tylko i kręciła głową, mówiąc: 

- To niech pozostanie moją tajemnicą. 
Jak  miała  powiedzieć,  że  do  farbowania  używa  moczu  zlanego  z  nocników  we  dworze. 

Mieszała, gotowała i płukała we właściwy sposób i tak uzyskiwała fantastyczne, podziwiane 
przez wszystkich odcienie błękitu, które stały się znakiem rozpoznawczym jej wyrobów. 

Pod  koniec  lata  rada  parafialna  zwróciła  się  do  niej  z  prośbą,  by  utkała  nowy  obrus  na 

ołtarz  do  kościoła  w  Kvannes.  Wiadomość  ta  szybko  rozeszła  się  we  wsi.  Mali  rozsadzała 
duma, choć starała się tego po sobie nie pokazywać. Tkanie i farbowanie wełny stało się dla 
niej czymś więcej niż tylko zajęciem, po które sięgała, by dać upust swoim emocjom, jak na 
początku  pobytu  w  Stornes.  Dzięki  niemu  stała  się  znana  i  zyskała  uznanie,  które  mile  ją 
łechtało, choć nie dawała tego po sobie poznać. Czuła, że ma szansę stać się kimś więcej niż 
tylko żoną dziedzica Johana Stornesa. 

Po  śmierci  babci  Beret  i  Sivert  wprowadzili  się  do  jej  izby,  a  Mali  przeniosła  krosna  na 

górę do sypialni, w której grzał piec. Mogła teraz pracować w ciszy i spokoju niezależnie od 
pory roku. Johan, dokładając do pieca za dnia, mruczał pod nosem, że niepotrzebnie marnuje 
drewno,  ale  Mali  udawała,  że  tego  nie  słyszy.  Johan  nie  zabraniał  jej  tkać,  chociaż  czasami 
burczał,  że  gospodyni  we  dworze  ma  dość  innych  prac  i  nie  powinna  bez  przerwy 
przesiadywać  przy  krosnach.  Wprawdzie  rozumiał,  że  dworowi  nie  przynosi  ujmy,  gdy 
gospodyni  jest  zręczna  i  zdolna,  ale  podobnie  jak  matkę  zżerała  go  zazdrość.  Każde  z  nich 
jednak z innego powodu. 

Johan  był  zdania,  że  to  gospodarz  powinien  być  obiektem  zainteresowania,  jego  ludzie 

powinni poważać, pytać o radę i prosić o pomoc, a nie jego żonę. Nie mógł jednak nic zrobić, 
ponieważ  jego  ojciec  bardzo  zachęcał  Mali  do  tkania.  Siverta  cieszyło,  że  młoda  gospodyni 
przejęła wieloletnią tradycję artystycznego tkactwa w Stornes, tradycję, którą zapoczątkowała 
jego matka, kiedy przybyła tu jako dwudziestoletnia panna młoda przed sześćdziesięciu laty. 

Siverta  cieszył  bliski  kontakt  matki  i  Mali  i  wdzięczny  był  synowej  za  to,  że  umiliła 

staruszce ostatnie lata, które na pewno nie byłyby równie radosne, gdyby teściową opiekowa-
ła się Beret. Dlatego też po pogrzebie swej matki, kiedy dzielił po niej spuściznę, oznajmił, że 
krosna,  których  babcia  użyczała  Mali,  stanowią  odtąd  jej  własność.  Tym  samym  ukrócił 
wszelką krytykę na temat zajmującej się tkaniem Mali. 

 Sivert nie tylko akceptował zajęcie synowej, ale gorąco ją zachęcał. Ponieważ to on nadal 

decydował  o  wielu  sprawach  we  dworze,  choć  formalnie  odpowiedzialność  spoczywała  na 
Johanie, nikomu nie przyszło do głowy, żeby przeciwstawić się staremu gospodarzowi. Sivert 
wiedział o tym, tak samo jak wszyscy inni. 

background image

Teść wciąż wyrzucał sobie sposób, w jaki Mali trafiła do Stornes. W głębi serca wiedział, 

ż

e  nigdy  nie  powinien  przystać  na  to,  co  zrobił.  A  kiedy  z  czasem  pojął,  że  małżeństwo 

Johana i Mali nie układa się najlepiej, i nie miał wątpliwości, że winę za to ponosi syn, stało 
się  dla  niego  ważne,  by  umilić  Mali  życie  w  inny  sposób,  skoro  już  doszło  do  tego 
nieszczęsnego  małżeństwa.  Pokochał  tę  dumną,  piękną  synową  i  szanował  ją  za  to,  że  nie 
pozwalała sobą pomiatać tym, którzy uważali się za coś lepszego. Wprawdzie wydawała się 
dość  chłodna  i  zamknięta  w  sobie,  a  wobec  innych  zachowywała  rezerwę,  Sivert  jednak 
rozumiał,  że  okoliczności  sprawiły,  iż  jest  taka,  a  nie  inna.  Sam  często  dostrzegał  ciepło, 
uśmiech  i  radość  w  jej  ciemnych  oczach.  Niejasno  pojmował,  kim  mogłaby  być,  gdyby  nie 
trafiła  do  Stornes  jako  obiekt  handlu.  Przypominała  pięknego  dzikiego  ptaka,  któremu  ktoś 
podciął skrzydła, i przygnębiało go, że sam brał w tym udział. 

Miłość  i  szacunek,  jakim  darzył  synową  Sivert,  Mali  odwzajemniała  z  całego  serca. 

Bardzo  kochała  ojca  Johana  i  wiele  razy  nie  mogła  wprost  pojąć,  jak  taki  dobry  człowiek 
może mieć takiego syna. Ale wtedy patrzyła na teściową i znajdowała wyjaśnienie. Bo Johan 
był bardziej podobny do matki, co do tego nie miała żadnych wątpliwości. 

   
Któregoś  dnia  w  październiku  do  Stornes  zajechał  Bengt  Innstad.  Kiedy  Mali  go 

zobaczyła, natychmiast pomyślała o Eline. Wielokrotnie planowała wybrać się do Innstad, ale 
wciąż coś stawało jej na przeszkodzie. I tak mijał tydzień za tygodniem. 

Jesień była pogodna i owce wciąż wypasały się na łąkach na granicy lasu. Wszyscy jednak 

zdawali sobie sprawę, że aura może się w każdej chwili zmienić, bo o tej porze roku często 
następowały takie gwałtowne załamania pogody. Właśnie o owcach przyszedł porozmawiać z 
Johanem Bengt. Zastanawiał się, czy nie wymienić się z nim paroma sztukami rozpłodowymi. 
Stornes  słynął  ze  zdrowych  i  żywotnych  owiec,  które  dawały  dorodne  potomstwo.  Wielu 
zgłaszało się do dworu w tej samej sprawie co Bengt, ale Johan był ostrożny w pozbywaniu 
się zbyt wielu sztuk. Te sprawy zawsze dokładnie omawiał z Sivertem, który przez cale lata 
zapisywał, które gatunki warto rozmnażać i jakie aktualnie owce zasilają stado. 

Kiedy we dworze pojawiali się ważniejsi goście, było w zwyczaju zapraszać ich do izby na 

kawę.  Mali  zauważyła,  że  Bengt  bardzo  zeszczuplał,  był  też  bardziej  milczący  niż  zwykle. 
Nie sypał jak z rękawa żartami, a jego niebieskie oczy nie były już takie wesołe i pełne życia. 
Widocznie  małżeństwo  i  jemu  nie  służyło.  Mali  była  ciekawa,  czy  wreszcie  zrozumiał,  że 
Eline  potrzebuje  troski  i  dobroci  z  jego  strony,  zwłaszcza  teraz,  gdy  zbliża  się  czas 
rozwiązania. Już tylko sześć tygodni pozostało do porodu. Mali weszła do izby i zastanawiała 
się, kiedy wypada zapytać o Eline, ale on ją uprzedził. 

-  Eline prosiła, by cię zapytać, czy nie miałabyś czasu przyjechać do Innstad któregoś dnia 

- odezwał się nieoczekiwanie. Sprawiał wrażenie trochę zakłopotanego, ale Mali czuła, że coś 
go  gnębi.  Chyba  się  bał.  A  więc  i  jego  wreszcie  dopadły  trudy  życia.  Nie  żałowała  go.  Po 
tym, co zrobił Margrethe, trudno jej było zachować się normalnie w jego towarzystwie. Była 
w Buvika jeszcze dwukrotnie po przyjeździe Margrethe z Trondheim i przekonała się, że pod 
wieloma  względami  wszystko  ułożyło  się  lepiej,  niż  się  obawiała  na  początku.  Pewnie,  że 
ludzie  gadali,  ale  Margrethe  przebywała  głównie  w  domu  i  rzadko  pokazywała  się  gdzieś  z 
małym synkiem. Tym samym pozostały ciekawskim tylko domysły, bo nikt nie miał odwagi 
spytać  o  szczegóły  ich  ojca.  Gospodarz  z  Buvika  zawsze  cieszył  się  powszechnym  sza-
cunkiem, nawet wtedy, gdy miał poważne kłopoty. Dużym zawodem dla ciekawskich było to, 
ż

e  nie  odbyły  się,  jak  się  spodziewano,  huczne  chrzciny.  Margrethe  oznajmiła  krótko,  że 

dziecko zostało ochrzczone przed powrotem do domu, ale Mali wątpiła, czy to prawda, bo po 
jakimś czasie Margrethe zgodziła się jednak urządzić cichy chrzest w Buvika. 

Mali  z  radością  zgodziła  się  zostać  matką  chrzestną  siostrzeńca,  chociaż  Johanowi  nie 

bardzo się to podobało. Z pogardą w głosie zastanawiał się, po co chrzcić bękarty. 

background image

-  Co ci będę tłumaczyć, skoro i tak nie zrozumiesz - odparła krótko Mali. - Jeśli nie chcesz 

ze  mną  jechać,  to  nie  musisz.  Zostań  w  domu.  Twoja  nieobecność  nie  przeszkodzi  nam 
ochrzcić dziecka. 

Ale Johan w końcu pojechał, kierowany głównie ciekawością. Chciał zobaczyć Margrethe 

z  bękartem.  Jakież  było  jego  zdumienie,  gdy  ujrzał  ich  oboje.  Jego  spojrzenie  wyrażało 
bezgraniczny zachwyt. Margrethe przywitała ich z synem na ręku. Trochę przytyła i nabrała 
rumieńców.  Mali  zdawało  się,  że  jeszcze  nigdy  nie  wyglądała  tak  pięknie.  Wydawała  się 
dojrzalsza  nad  swój  wiek.  A  jej  synek  urósł  i  nabrał  ciałka.  Pięciomiesięczny  brzdąc 
uśmiechał  się  i  gaworzył  i  był  tak  podobny  do  Bengta,  że  Mali  poczuła  ukłucie  w  piersi. 
Strasznie się bała, że Johan się domyśli, kto jest ojcem dziecka, ale on głównie wpatrywał się 
w młodą mamę. Podczas cichej uroczystości malec otrzymał na imię Olaus. Mali aż zadrżała, 
gdy to usłyszała. Takie imię nosił bowiem ojciec Bengta! Jak Margrethe odważyła się na coś 
podobnego? Spojrzała na siostrę, ale ona to przyjęła ze spokojem, a nawet z lekką przekorą. 

-  Jak mogłaś go nazwać Olaus? - zapytała Mali, gdy sprzątały ze stołu. - Kiedy ludzie go 

zobaczą i usłyszą imię... 

-    Niech  sobie  myślą,  co  chcą  -  odpowiedziała  Margrethe  nieporuszona.  -  Dziecko  jest, 

niestety, bękartem, ale mimo wszystko łączą je więzy krwi z rodziną Innstadów! 

  
Takie myśli niczym błyskawice przelatywały Mali przez głowę, kiedy tak stała i patrzyła 

na Bengta. Aż się paliła, by mu powiedzieć, co o nim sądzi. Ale może on naprawdę nie ma 
pojęcia o synu, który przebywa w Buvika? 

Nie potrafi skojarzyć prostych faktów? Czy nie potrafi liczyć miesięcy? - zastanawiała się 

Mali  z  pogardą.  Bo  z  tego,  co  się  domyślała,  sądził,  że  Margrethe  przespała  się  nie  tylko  z 
nim.  Gdyby  nie  Eline,  chętnie  by  mu  wyłożyła  kawę  na  ławę.  Rozsadzał  ją  gniew,  ale 
przyrzekła  Margrethe,  że  nic  nie  powie.  Zresztą,  po  prawdzie,  to  nie  jest  jej  sprawa. 
Margrethe  niech  robi  to,  co  uważa  za  słuszne.  Przecież  to  jej  życie  i  jej  dziecko!  A  jednak 
Mali  uważała,  że  syn  siostry  ma  prawo  wiedzieć,  że  nie  jest  jakimś  pierwszym  lepszym 
bękartem, ale pierworodnym potomkiem Innstadów. Gdyby ludzie się dowiedzieli! 

A gdyby wiedzieli, kto jest ojcem Małego Siverta? Jak zwykle, gdy nachodziła ją ta myśl, 

Mali zrobiło się gorąco ze strachu. Sumienie wciąż jej dokuczało, że to, czego się dopuściła, 
nie uchodzi nikomu bezkarnie. Bała się gniewu samego Boga, ale i mściwych ludzi. Bała się, 
ż

e  kara,  jaka  ją  dosięgnie,  dotknie  także  jej  syna,  którego  kochała  ponad  wszystko.  Otarła 

dłonią twarz i spojrzała na Bengta. 

-  Coś się stało? - zapytała niespokojnie. - Eline była u lekarza? 
-  Tak, po urodzinach mamy gorzej się poczuła i nie wstawała z łóżka, posłaliśmy więc po 

doktora. Nie wiem dokładnie, co stwierdził, ale chyba nie jest całkiem dobrze. 

-  To znaczy? - zapytała Mali niecierpliwie. 
-  Szczegółów  nie  znam,  kobiece  sprawy  zostawiam  kobietom  -  odpowiedział  Bengt, 

częstując  się  kolejnym  kawałkiem  ciasta.  -  Eline  chciała  przyjechać  sama  tu  do  was,  ale 
lekarz zalecił jej, by jak najwięcej leżała w łóżku. Zresztą ona właściwie nic innego nie robi, 
odkąd wprowadziła się do dworu - dodał z goryczą. - Dlatego prosiła, bym cię zapytał... 

-  Oczywiście, że przyjadę - odparła Mali. - Pozdrów ją i powiedz, że będę jutro. 
-  Tyle  zachodu,  żeby  urodzić  dziecko  -  westchnął  Bengt  z  rezygnacją.  -  Ona  wciąż 

choruje. Normalnie kobiety pracują niemal do rozwiązania, tymczasem Eline... 

-  Co  ty  możesz  o  tym  wiedzieć?  -  odparła  ostro  Mali.  -  Chciałabym  zobaczyć,  ile 

rodziłoby się dzieci, gdyby to mężczyźni zachodzili w ciążę i wydawali je na świat. Dopiero 
by było narzekanie! I nie wszystkie kobiety przechodzą lekko ciążę. Eline jest bardzo dzielna, 
bo przez cały czas ma jakieś bóle. Ty pierwszy powinieneś o tym wiedzieć, Bengt, chyba że 
nie widujesz często swej żony? 

background image

-  Mali,  co  ty  sobie,  u  licha,  myślisz!  -  Johan  poczerwieniał  na  twarzy,  wbijając  w  nią 

gniewne spojrzenie. - To nie twoja sprawa. 

-  Nie,  nie  moja.  To  sprawa  Bengta  -  odparła  rozzłoszczona  Mali.  -  Prawda  jest  taka,  że 

mężczyznom wszystko uchodzi na sucho. Zawsze wykręcą się sianem. 

Nie  czekając  na  dalsze  komentarze  Johana,  wyszła  z  izby.  Na  krótką  chwilę  uchwyciła 

wzrok  Bengta,  ale  on  natychmiast  spuścił  oczy,  a  kiedy  unosił  filiżankę  z  kawą,  ręka  mu 
lekko zadrżała. 

   
-  Powinnaś trzymać  gębę na kłódkę!  - rzucił Johan, kiedy tego wieczoru układali się do 

snu. - Proszę, jaka się zrobiłaś pyskata! Nie życzę sobie, żebyś mi tu wyzywała porządnych 
sąsiadów, tak jak dziś Bengta Innstada. To nie twoja sprawa, że... 

-  Zdenerwowałam  się  tylko,  że  mężczyźni  mogą  być  tacy  głupi  -  odparła  krótko.  -  Ale 

może już tacy po prostu są? Eline choruje, a on się w ogóle nie przejmuje jej stanem zdrowia. 
Myślisz, że jak ona się z tym czuje? 

-  Może  nam  układałoby  się  lepiej,  gdybyś  równie  dużo  troski  co  cudzym  żonom 

okazywała swojemu mężowi - warknął Johan. 

Mali nie odpowiedziała. 
-  Matka ma rację, już dawno powinnaś zajść znowu w ciążę. Ale ty taka jesteś niechętna, 

ż

e... 

-  Bzdura - odparła Mali, odwracając się plecami i wkładając nocną koszulę. - Dobre chęci 

nie wystarczą, by począć dziecko, tyle powinieneś już sam wiedzieć. Niektóre małżeństwa nie 
mają więcej potomstwa. Na przykład twoja matka. 

Wzdrygnęła się, gdy poczuła na ramionach jego dotyk. 
-   Ale  to  nie  ze  złej  woli  -  syknął  jej  wprost  do  ucha.  -  Wiele  razy  zachodziła  w  ciążę, 

wiesz  przecież.  Skoro  nie  brakuje  ci  dobrych  chęci,  to  może  problemem  jest  to,  że  nie 
próbujemy dość często? Co o tym sądzisz? 

Mali usiłowała się wywinąć, ale on ścisnął ją mocniej. Uświadomiła sobie, że powiedziała 

coś,  czego  nie  powinna  była  mówić,  i  pożałowała,  że  nie  ugryzła  się  w  porę  w  język. 
Zdecydowanie nie miała ochoty spać z mężem częściej niż do tej pory. On tymczasem wziął 
ją na ręce i przeniósł do swojego łóżka. 

-  Będziemy to w takim  razie robić dużo częściej - powtórzył  chrapliwie  i podciągnął jej 

nocną koszulę do pasa. 

Mali zakryła twarz, ale on odciągnął jej rękę i szarpiąc ją za włosy, wycedził: 
-  Masz na mnie patrzeć i mnie obejmować! I mi się oddawać, rozumiesz? Chcesz czy nie 

chcesz - dodał i wszedł w nią ostro i brutalnie. 

Mali jęknęła z bólu, ale jego to tylko dodatkowo podnieciło. Zmusił ją, by uniosła biodra, i 

zaczął ją ostro ujeżdżać. Myślała, że ją rozerwie, zdawało się to nie mieć końca. 

-  Boli mnie, Johan - zachlipała w końcu. 
-  Gdybyś była bardziej chętna, toby cię nie bolało - syknął, a przez jego twarz przemknął 

cyniczny uśmiech. - Sama jesteś sobie winna. 

Potem już nic nie powiedział. Mali znów próbowała odgrodzić się psychicznie od niego i 

tego, co jej robił. Myślała o Jo. Wyobrażała sobie jego piękne oczy i czarne włosy. Usiłowała 
sobie wmówić, że to jego ciężar ciała czuje na sobie, ale to nie było łatwe. Bo z Jo było jej 
dobrze,  Johan  zaś  poniżał  ją  i  zadawał  jej  taki  ból,  że  z  trudem  powstrzymywała  się  od 
krzyku.  Nie  dawał  łatwo  za  wygraną,  jakby  ogarnął  go  szał.  Kiedy  w  końcu  mogła  opuścić 
nocną koszulę i wymknąć się z jego łóżka, z trudem trzymała się na nogach. 

-   Jutro  kolejna  próba  -  zaśmiał  się  i  wymierzył  jej  ostrego  klapsa  w  pośladek.  -  Może 

rzeczywiście trzeba to robić częściej. I postaraj się, by mieć ochotę, żebyś mi tu nie leżała i 
nie jęczała jak jakaś młoda dziewica. 

background image

Mali  wsunęła  się  do  łóżka  obok  Małego  Siverta  i  wtuliła  twarz  w  jego  policzek.  Była 

półprzytomna, nie miała siły myśleć ani szukać sposobu, jak uniknąć prześladowań Johana. 

Nie teraz, kołatało jej w głowie, później... Ale w głębi serca ściskał ją strach o przyszłość. 

Bo  wiedziała  aż  nadto  dobrze,  że  nie  urodzi  dziecka,  jakkolwiek  Johan  będzie  się  starał. 
Gdyby  się  nie  bała,  że  odbije  się  to  na  Małym  Sivercie,  zabroniłaby  mu  się  tknąć.  Chętnie 
cisnęłaby  mu  prosto  w  twarz,  że  może  sobie  oszczędzić  wysiłków,  bo  nie  jest  w  stanie 
spłodzić dziecka. Taki z niego mężczyzna! Ale tego nie wolno jej powiedzieć. Nigdy! Nawet 
w  wielkiej  złości,  nawet  gdyby  Johan  okazał  się  wobec  niej  nie  wiem  jak  brutalny.  Bo  to 
oznaczałoby  koniec  dla  nich  wszystkich.  Stałoby  się  tak,  jak  wróżyła  babcia:  w  Stornes 
zapanowałaby nienawiść, która nie miałaby końca. Mali otarła łzy z twarzy. 

Muszę milczeć i cierpliwie znosić to piekło, pomyślała, muskając wargami policzek synka. 

Dla Małego Siverta... 

Następnego  dnia  po  obiedzie  Mali  pojechała  sama  do  Innstad.  Na  ganku  powitała  ją 

Halldis  Innstad.  Była  to  pulchna  wesoła  kobieta,  którą  Mali  od  początku  darzyła  wielką 
sympatią. 

Albo  jest  naprawdę  szczęśliwa,  albo  tak  znakomicie  udaje,  pomyślała  Mali.  Bo  Halldis 

była zawsze uśmiechnięta i przyjazna i wyglądało na to, że ze swym mężem stanowią dobraną 
parę. 

Nietrudno  było  stwierdzić,  po  kim  Bengt  odziedziczył  swoją  powierzchowność.  Już 

podczas pierwszego spotkania z właścicielami dworu Innstad uderzyło Mali, jak bardzo Bengt 
podobny  jest  do  ojca.  Olaus  Innstad  był  wysokim  barczystym  mężczyzną  z  czupryną 
szpakowatych włosów i iskrzącymi niebieskimi oczami. Choć już kilka lat temu przekroczył 
sześćdziesiątkę, wciąż był bardzo przystojny. Był pracowity i można było na nim polegać. Na 
temat gospodarzy Innstad nigdy nie krążyły żadne plotki. 

Oni także mieli tylko jednego syna, co stanowiło rysę na ich szczęściu. Ale jedynak okazał 

się zdrowy i żywotny, więc była nadzieja, że majątek dworski pozostanie w rękach rodu przez 
kolejne  lata.  Pewnie  dlatego  tak  im  zależało,  by  ożenić  Bengta,  myślała  Mali.  Zdziwiło  ją 
jedynie,  że  Olaus  wybrał  taką  drobną  i  chorowitą  kobietę  na  żonę  dla  syna.  Przy  jednym 
potomku  tym  ważniejsze  jest,  aby  jego  wybranka  mogła  rodzić  dzieci  i  zarządzać  dworem. 
Póki co okazało się, że Eline jest płodna, ale Mali powątpiewała, czy kiedykolwiek okaże się 
pomocna w gospodarstwie. 

Zresztą  stać  ich  tu  na  wynajęcie  kogoś  do  pomocy,  myślała  Mali.  Zwłaszcza  że  Eline 

wniosła bogate wiano. 

-   Miło  z  twojej  strony,  że  znalazłaś  czas,  by  nas  odwiedzić  -  powiedziała  Halldis, 

pomagając  Mali  zejść  z  wozu.  -  Eline  źle  się  czuje  i  pyta  o  ciebie.  Wiesz,  ona  nie  zdążyła 
zawrzeć  tu  we  wsi  zbyt  wielu  przyjaźni.  Dużo  chorowała,  kiedy  zaszła  w  ciążę,  i  pewnie 
biedaczka czuje się trochę samotna. 

-   Co  z  nią?  -  zapytała  Mali.  -  Bengt  wspominał,  że  był  u  niej  lekarz,  ale  nie  umiał 

powiedzieć, co właściwie stwierdził. 

-  Nie, Bengt... - odrzekła Halldis zrezygnowana. - On nie lubi choroby. Próbowałam mu 

wytłumaczyć, że Eline jest bardzo dzielna, ale... - Wzruszyła ramionami. 

Mali pocieszyło, że przynajmniej jedna osoba we dworze troszczy się o Eline. 
-  Lekarz orzekł, że Eline ma zbyt wysokie ciśnienie. Poza tym dziecko jest duże, za duże 

na tak drobną osóbkę jak ona. Ona jest taka słabowita, wiesz... 

-  Może lepiej by było w takim razie posłać ją do szpitala? - zapytała Mali. - Jeśli podczas 

porodu pojawią się komplikacje, trudno będzie ją przewieźć. 

-  Doktor się nad tym zastanawia. Przyjedzie znów w przyszłym tygodniu - odpowiedziała 

gospodyni  Innstad,  biorąc  Mali  pod  rękę  i  prowadząc  do  środka.  -  Wejdź  sama  na  górę. 
Myślę, że Eline woli pomówić z tobą na osobności. 

background image

Mali omal nie zemdlała, kiedy zobaczyła leżącą w łóżku Eline. Twarz miała tak bladą, że 

zlewała  się  niemal  z  bielą  poduszki.  Tylko  jej  duże  ciemne  oczy  błyszczały  w  gorączce. 
Długie włosy były potargane i przepocone. 

W sypialni panował straszny zaduch. 
-  Och, Mali, tak się cieszę, że przyjechałaś - wyszeptała Eline, poruszając spierzchniętymi 

wargami. 

Mali przystawiła do łóżka krzesło i usiadła. Chwyciła gorącą dłoń chorej. 
-  Co z tobą, Eline? Wydaje mi się, że masz gorączkę. 
-  Możliwe, nie wiem. Całą noc źle się czułam, ale nie chcę sprawiać kłopotu Bengtowi i 

innym. Lekarz już u mnie był, więc jeśli trochę poleżę... 

-  Chyba  otworzę  tu  na  chwilę  okno  -  powiedziała  Mali.  -  Trochę  świeżego  powietrza  na 

pewno ci nie zaszkodzi. 

Wstała  i  wpuściła  trochę  rześkiego  jesiennego  chłodu.  W  pomieszczeniu  od  razu  łatwiej 

było oddychać. Gdy odwróciła się, zauważyła, że Eline kuli się z bólu, na czoło wystąpił jej 
pot, a szczupłymi palcami uczepiła się drewnianej podpory przy łóżku. 

-  Ależ, Eline - zawołała przestraszona i nachyliła się nad nią. - Eline, co ci jest? Boli cię? 
Eline z jękiem chwyciła Mali za rękę i ścisnęła z niepojętą siłą. Zagryzała wargi do krwi. 

Strach chwycił Mali za gardło i przez chwilę nie mogła złapać tchu. Było źle, bardzo źle. 

Powoli uchwyt zelżał i Eline opadła na poduszki blado-szara i spocona jak szczur. 
-  Chyba... chyba coś się zaczyna - wyszeptała, wbijając w Mali przestraszone, pozbawione 

blasku oczy. - Ale to przecież za wcześnie! Coś jest nie tak, co Bengt powie... 

-   Do  diabła  z  Bengtem  -  wyszeptała  z  pasją  Mali.  Uwolniła  dłoń  i  pogłaskała  Eline  po 

spoconym czole. 

-  Zejdę na dół i powiem, że trzeba sprowadzić akuszerkę i lekarza. 
-  Nie  odchodź  ode  mnie,  Mali!  -  Eline  uczepiła  się  jej  w  dzikiej  desperacji,  powtarzając 

błagalnie:    -  Nie  odchodź!  Obiecaj,  że  tu  zostaniesz!  Nie  poradzę  sobie  bez  ciebie, 
przyrzekasz? 

Mali  pokiwała  głową,  ale  nim  odwróciła  się  do  drzwi,  Eline  znów  skręciła  się  w  ostrym 

bólu. 

-  Jestem mokra - wyszeptała, gdy znów mogła oddychać. 
W pierwszej chwili Mali sądziła, że Eline mówi o tym, że się spociła, ale gdy ta odchyliła 

kołdrę, serce przestało jej na moment bić. Eline krwawiła jak zarzynany zwierz. 

 
ROZDZIAŁ 16. 
  
Na widok rozlewającej się na łóżku kałuży krwi Mali wpadła w panikę. 
-   Jest  bardzo  źle?  -  zapytała  szeptem  zalękniona  Eline,  usiłując  się  podnieść,  by  to 

sprawdzić. 

Mali zdecydowanym ruchem pchnęła Eline na posłanie i nakryła ją kocem. Eline zaczyna 

rodzić, ale coś jest nie tak, skoro tak mocno krwawi, myślała gorączkowo. 

Nie miała pojęcia, co jest przyczyną krwotoku, ale nie miała wątpliwości, że sytuacja jest 

ś

miertelnie poważna i nie ma czasu do stracenia. 

-  Wygląda na to, że dziedzic się nieco pośpieszył - zwróciła się do Eline, nie pojmując, że 

mówi takim opanowanym głosem. Instynktownie jednak wyczuwała, że nie może dopuścić do 
tego, by Eline wpadła w panikę. Najbliższe godziny będą dla niej wystarczająco trudne. Nie 
wiadomo, ile czasu upłynie do szczęśliwego rozwiązania. 

Szczęśliwego rozwiązania? Strach znów złapał Mali za gardło. Zbyt wiele nasłuchała się o 

młodych kobietach, które umarły przy porodzie z powodu komplikacji. A coś jej mówiło, że 
w tym przypadku szykuje się wiele komplikacji. 

background image

-  Leż spokojnie, Eline - nakazała z naciskiem. - Zejdę szybko do izby, by powiedzieć, że 

należy przygotować wszystko do porodu. Trzeba też posiać po akuszerkę, doktora i Johannę z 
Viken. Wrócę za chwilę. 

Złapała  brzeg  spódnicy  i  zbiegła  czym  prędzej  po  schodach,  mając  nadzieję,  że  uda  się 

sprowadzić akuszerkę i lekarza od razu, że nie są zajęci w innym miejscu. Ale nawet jeśli są 
wolni, to i tak chwilę potrwa, nim przyjadą do dworu. Tymczasem czas naglił. 

-  Pomóż, Boże - modliła się gorąco. - Eline cię potrzebuje. To taki dobry człowiek, wiesz 

przecież. Pomóż jej, do kogo innego mam się zwrócić?! Kto inny zasługuje na pomoc, jak nie 
ona, uosobienie dobroci. 

Mali  omal  nie  spadła  z  ostatniego  stopnia,  szarpnęła  drzwi  do  izby  tak  gwałtownie,  że 

Halldis i służące poderwały się i odwróciły przestraszone. 

-  Eline zaczęła rodzić - powiedziała, z trudem łapiąc oddech. - Boję się, że to nie będzie 

łatwy  poród,  bo  strasznie  krwawi.  Nie  wiem,  co  robić.  Halldis,  każ  Bengtowi  i  Olausowi 
sprowadzić doktora i akuszerkę, i to jak najprędzej. 

Kobiety zamarły. Patrzyły na nią szeroko otwartymi oczami, nieruchome jak słupy soli. 
-  Róbcie coś, bo może być źle! - krzyknęła Mali zdesperowana. - Zagrzejcie wodę, dużo 

wody i sięgnijcie po wszystko, co potrzebne. Niech któraś z was - zwróciła się do służących - 
zaniesie  na  górę  czysty  koc  i  ręczniki  albo  coś,  co  można  by  jej  podłożyć  w  łóżku.  I 
przynieście potem wodę, żebym mogła umyć Eline.  Znajdź mężczyzn, Halldis! Bengt może 
jechać prosto do Stornes i stamtąd zatelefonować po doktora. Niech powie, że życie Elene i 
dziecka  jest  w  niebezpieczeństwie,  żeby  nie  myślał,  że  to  jakieś  fanaberie.  A  Olaus  niech 
pośle kogoś po Johannę z Viken. Czas nagli - powtórzyła głośno histerycznym głosem. 

Nagle  wszyscy  jakby  się  ocknęli.  Przerażeni  popatrzyli  na  Mali,  robiąc  wszystko,  co  im 

kazała.  Nikt  nie  zareagował  chyba  na  to,  że  to  ona,  obca  kobieta,  przejęła  dowodzenie  we 
dworze. 

-    Chyba  zostaniesz,  Mali?  -  zapytała  Halldis  Innstad,  patrząc  na  nią  w  nerwowym 

napięciu. - Nie poradzimy tu sobie bez ciebie. 

-  Tak, zostanę, obiecałam to Eline - odparła krótko Mali. - Może nie mam dużej wprawy, 

zwłaszcza przy takich komplikacjach, ale zrobię wszystko, co w mojej mocy, by pomóc Eline. 
Powiedz  Bengtowi,  by  przekazał  Johanowi,  co  się  dzieje,  i  uprzedził,  że  wrócę  do  domu 
dopiero po wszystkim - dodała i pobiegła do drzwi. 

Gdy  cicho  weszła  do  sypialni  na  poddaszu,  Eline  leżała  skulona  z  bólu.  Wyglądała 

niedobrze  z  bladą,  poszarzałą  twarzą  i  czarnymi  jak  węgle,  przerażonymi  oczami.  Mali 
szybko podeszła do łóżka i wytarła jej twarz ręcznikiem, który złapała w biegu na dole. 

-   Jestem  już  przy  tobie,  Eline  -  powiedziała  cicho.  Chwilę  trwało,  nim  Mali  udało  się 

uchwycić jej wzrok. 

Wycierając twarz Eline, nie wiedziała, czy to pot, czy łzy. 
-  Wciąż krwawię - wyszeptała. - To chyba nie jest normalne. Co się dzieje, Mali? Tak się 

boję, że coś złego się stanie dziecku. Bengt... 

-  Nie myśl o nim, Eline - przerwała jej Mali, odchylając kołdrę. - Wszystko będzie dobrze. 

Już posłano po doktora i akuszerkę, no i po Johannę z Viken. Poradzisz sobie! 

-  Ale ty, proszę, nie odchodź ode mnie - wyszeptała Eline, uczepiając się desperacko jej 

ręki.  -  Nawet  jak  przyjadą  tamci.  Potrzebuję  cię,  Mali!  Tylko  ty  możesz  uratować  mnie  i 
dziecko, bo ci ufam. A niewielu osobom ufam. Tak się boję - dodała żałośnie. 

Mali zrobiło się gorąco, gdy zobaczyła, że Eline miała kolejne krwotoki, gdy ona zeszła na 

dół.  Boże,  co  się  robi  w  przypadku  takiego  krwawienia?  Wiedziała,  że  to  oznaczało,  że 
sytuacja jest groźna i że Eline powinna otrzymać fachową pomoc w szpitalu. Straciła już tyle 
krwi. Jest całkiem blada i słaba. 

-  Jak często masz skurcze? - zapytała. 
-  Wydaje mi się, że nie ma chwili przerwy - wyszeptała Eline. 

background image

Mali umyła ręce w miednicy i podeszła do łóżka. 
To  się  dzieje  zbyt  szybko,  myślała  gorączkowo.  Eline  jest  taka  drobna,  a  dziecko  duże. 

Ona  nie  ma  dość  sił,  by  przeć.  Dziecko  nie  przesunie  się,  póki  nie  nastąpi  odpowiednie 
rozwarcie.  Rozchyliła  uda  rodzącej  i  wsunęła  dwa  palce  w  nadziei,  że  może  się  myli  i 
wyczuje  główkę  płodu.  Zwykle  tak  robiła,  gdy  owca  miała  problemy  z  ocieleniem  się,  i  w 
desperacji pomyślała, że i w tym przypadku może się uciec do tego sposobu. 

Ale otwór był bardzo ciasny. Mali wyjęła ociekające krwią palce. Zrozumiała, że jedyne, 

co  może  zrobić,  to  nieść  ulgę  rodzącej,  obmywać  ją,  pocieszać  i  być  po  prostu  blisko  niej. 
Więcej pomóc nie może. Czuła, jak ogarnia ją bezsilność i strach. Kiedy  przyjedzie doktor? 
Bała się, że z Eline ujdzie życie, jeśli nadal będzie tak krwawić. 

Drgnęła,  słysząc  odgłos  otwieranych  drzwi.  Do  sypialni  weszła  Halldis  z  gorącą  wodą, 

ś

cierkami,  czystymi  prześcieradłami  i  ręcznikami.  Zbladła,  gdy  ujrzała  zakrwawione  łóżko, 

zachwiała się i musiała oprzeć o ścianę, by się nie przewrócić. Mali podeszła do niej i wzięła 
od niej czyste ręczniki. 

-  Nie daj po sobie poznać, że się boisz - szepnęła. - Ja sama umieram ze strachu, ale Eline 

to  nie  pomoże,  jeśli  ją  przerazimy.  I  tak  już  odchodzi  od  zmysłów,  że  coś  pójdzie  nie  tak  i 
Bengt nie doczeka się swojego upragnionego syna. 

Halldis spojrzała na Mali i uścisnęła jej dłoń. 
-  Zrobię wszystko, o co prosisz - wyszeptała. - Dzięki Bogu, że przyjechałaś właśnie dziś. 

Kto by przypuszczał... 

Bengt powinien się domyślić, pomyślała Mali z gniewem. Gdyby zainteresował się trochę 

ż

oną, zrozumiałby, że coś jest nie tak. Właściwie wszyscy tu powinni zauważyć, że sytuacja 

jest  poważna,  ale  oni  byli  wyłącznie  przejęci  dziedzicem  Innstad.  Od  Eline  oczekiwali,  że 
urodzi im upragnionego chłopca, a ona, cicha i cierpliwa, cierpiała w milczeniu w obawie, by 
nie  być  dla  nikogo  ciężarem,  zwłaszcza  dla  mężczyzny,  którego  kochała  rozpaczliwie  i  tak 
bardzo chciała zadowolić. 

Boże,  pomyślała  Mali.  Do  czego  człowiek  jest  zdolny  w  imię  miłości.  Przez  moment 

wydawało  jej  się,  że  słyszy  plusk  fal,  czuje  zapach  lata  i  pocałunki  Jo  na  całym  ciele. 
Przeszedł ją dreszcz. Tak, człowiek dla miłości zrobi wszystko... 

-   Moja  Eline  -  szepnęła  Halldis  i  pogładziła  gorące,  pokryte  potem  czoło  synowej.  - 

Powinnaś  powiedzieć,  że  nie  czujesz  się  dobrze.  Widziałam,  jak  się  męczysz  w  ostatnim 
czasie, ale nie przypuszczałam... że to już... 

Eline  wbiła  swe  pozbawione  blasku  oczy  w  teściową  i  oblizując  spierzchnięte  usta, 

wyszeptała: 

-  Mali tu zostanie, prawda? 
-    Mali  zostanie  -  potwierdziła  ze  spokojem  Halldis.  -  A  ty,  chociaż  taka  drobna,  jesteś 

niezwykle  dzielną  kobietą.  Wiem,  że  nie  było  ci  łatwo  w  czasie  ciąży,  ale  nigdy  nie  sły-
szeliśmy z twoich ust słowa skargi. 

Odgarnęła  z  twarzy  Eline  długi,  mokry  od  potu  kosmyk  włosów.  Mali  patrzyła  z 

podziwem, jak szybko Halldis zebrała się w sobie. Pochylała się nad synową spokojna, dając 
jej  poczucie  bezpieczeństwa.  -  Mówiliśmy  ci,  jak  bardzo  się  cieszymy  z  takiej  młodej 
gospodyni  we  dworze?  -  spytała  łagodnie.  -  Może  nie  potrafimy  na  co  dzień  okazywać 
wdzięczności, ale chcę, żebyś o tym wiedziała. Z wyglądu jesteś drobna i niepozorna, jednak 
masz  wielki  hart  ducha.  Wspaniała  żona  trafiła  się  mojemu  synowi!  Wytrzymaj  jeszcze 
trochę, zaraz nadejdzie pomoc. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. 

To były dobre słowa, pomyślała Mali. Beret nigdy by się na takie nie zdobyła, cokolwiek 

by  się  działo.  Mimo  to  Mali  wiedziała,  że  Eline  nie  od  Halldis  oczekuje  wsparcia,  choć  na 
pewno w duchu je docenia. Dla niej liczył się wyłącznie Bengt. On zaś nigdy nie powiedział 
jej  nic  miłego,  pomyślała  Mali  z  goryczą.  I  pewnie  nie  powie,  jeśli  Eline  z  powodu 
komplikacji urodzi martwe dziecko. 

background image

Razem z Halldis oporządziły Eline, obmyły ją z krwi, zmieniły prześcieradło. Na niewiele 

się  to  zdało,  bo  Eline  nie  przestawała  krwawić.  Mali  wzięła  ręcznik  i  zwinąwszy  w  ciasny 
rulon, włożyła rodzącej między uda. 

-  Trzymaj nogi razem, może to zatrzyma krwotok - powiedziała cicho. 
Ale Eline tylko się skuliła, bo nowy skurcz szarpał jej drobnym ciałem. Mali położyła rękę 

na jej brzuchu, wyczuwając, jak się napina pod wpływem skurczu. Ale dziecko nie przesunęło 
się,  skurcz  powodował  jedynie  ból  nie  do  wytrzymania,  pod  którego  wpływem  Eline  wyła. 
Halldis dygotała, nie mogąc znieść cierpienia synowej. 

-  Zejdź na dół - zwróciła się do niej Mali. - Sprawdź, czy służące wszystko przygotowały. 

I sprowadź doktora i akuszerkę natychmiast, gdy się pojawią we dworze. 

   
Upłynęła cała godzina, nim przybył lekarz i akuszerka. Johanny z Viken nie było w domu. 

Sąsiedzi  powiedzieli,  że  wybrała  się  z  wizytą  do  córki  do  sąsiedniej  wsi.  W  Innstad 
zamówiono ją dopiero za parę tygodni, a we wsi żadna inna kobieta nie spodziewała się teraz 
dziecka, więc Johanna z czystym sumieniem pojechała do córki. Jej miejsce zajęła Mali. 

Kiedy  przyjechał  lekarz,  Eline  była  całkowicie  wyczerpana.  Prawie  nie  było  z  nią 

kontaktu. Lekarz zbladł, gdy odkrył koc, by ją zbadać, i zobaczył przesiąknięty krwią ręcznik 
między udami. 

-  Powinna być w szpitalu - powiedział cicho do akuszerki. - Są komplikacje i nie wiem... 
-  Zrobimy  w  każdym  razie,  co  się  da  -  odparła  akuszerka,  kierując  na  niego  surowe 

spojrzenie.  -  Przecież  nie  możemy  jej  tak  zostawić.  Teraz  jest  już  za  późno,  by  ją  wieźć  do 
szpitala. Od dawna powinna tam być - dodała z goryczą. 

Lekarz  podniósł  wzrok  i  popatrzył  na  kobietę.  Nie  było  tajemnicą,  że  jego  stosunki  z 

akuszerką często układały się bardzo źle. Różnili się opiniami na temat tego, co należy zrobić 
i co najlepsze dla rodzącej. Ale autorytet lekarza był niepodważalny i nikt nie kwestionował 
jego  decyzji.  Nikt  prócz  dzielnej  i  nieustraszonej  akuszerki,  dla  której  rodząca  kobieta  i  jej 
dziecko byli ważniejsi niż cieszący się wśród ludzi niemal boską czcią lekarz. 

-  Kiedy badałem ją ostatnio, nie było żadnej potrzeby skierowania jej do szpitala - odparł 

krótko. - Wszystko wyglądało normalnie. 

-  Powiedzmy! Już ja swoje wiem - skwitowała jego słowa akuszerka. - Moim zdaniem od 

dłuższego czasu musiało być coś nie tak. To się nie stało w ostatnim tygodniu. 

Lekarz nie odpowiedział, ale Mali zwróciła uwagę, że poczerwieniał i twarz mu zastygła. 

Pomacał  twardy,  nabrzmiały  brzuch,  a  potem  zbadał  Eline  wewnętrznie.  Uniósł  brwi  ze 
zdumienia: 

-  Nie ma rozwarcia - mruknął i pobladł. - Czy już od dawna ma skurcze? 
-  Przynajmniej  odkąd  tu  przyjechałam  -  odpowiedziała  Mali  -  a  to  już  ponad  dwie 

godziny. Ale mówiła mi, że w nocy źle się czuła, być może już wtedy miała skurcze. Nikomu 
nic nie powiedziała, bo ona tak strasznie nie lubi sprawiać kłopotów. 

  
A  potem  rozpętało  się  piekło,  którego  Mali  nigdy  nie  zapomni.  Eline  trzęsła  się  w 

gorączce,  a  podczas  bolesnych  skurczów  chlustała  z  niej  krew.  Słabła  coraz  bardziej. 
Chwilami całkiem tracili z nią kontakt. 

-  Sądzę, że powinniśmy mimo wszystko przewieźć ją do szpitala - odezwał się lekarz po 

kolejnym bolesnym skurczu.  

Eline wyła tak, że jej krzyk odbijał się od ścian. 
-  Teraz do szpitala? - warknęła akuszerka, ciskając z oczu błyskawice. - Nie dojedzie tam 

ż

ywa, oboje dobrze o tym wiemy. Jeśli coś się ma stać, niech stanie się tutaj. Nie możemy jej 

teraz przenosić. 

Mali siedziała u wezgłowia łóżka i ocierała pot z czoła Eline. Kiedy przez ciało rodzącej 

przetaczała się fala skurczów, biedna Eline wczepiała się w jej dłonie z nadspodziewaną siłą. 

background image

Mali,  mimo  bólu,  nie  jęczała,  tylko  uspokajała  cicho  kobietę.  Usiłowała  dodać  jej  odwagi  i 
wlać w nią trochę własnych sil. Ale w miarę upływu dnia, gdy nadeszło pochmurne i wietrzne 
popołudnie,  dla  trojga  opiekunów  rodzącej  stało  się  jasne,  że  jest  bardzo  źle.  Eline  leżała 
nieprzytomna,  a  gdy  nadchodziły  skurcze,  jej  ciało  prężyło  się,  a  krwotok  nasilał.  Mali 
obawiała się, że w tej bladej, kruchej osóbce pozostało już niewiele krwi. 

Akuszerka nasłuchiwała  bicia serca dziecka i nagle wyprostowała się ze łzami w oczach. 

Odwróciła się tyłem do łóżka i chrząknęła. 

-   Dziecko  nie  żyje  -  wyszeptała  wreszcie.  -  Serce  przestało  bić.  Obawiam  się,  że  to  nie 

koniec. Eline nie ma szans, wykrwawi się. 

Lekarz,  blady  jak  kreda,  pochylił  się  nad  Eline  ze  stetoskopem  i  długo  nasłuchiwał. 

Wreszcie wyprostował się z trudem i powoli pokręcił głową. 

-  Wydaje mi się, że powinnaś tu sprowadzić Bengta - zwrócił się do Mali, ale unikał jej 

wzroku. 

Na  te  słowa  Mali  zadrżała,  bo  oznaczały  tylko  jedno.  Lekarz  prosi  męża  do  pokoju 

rodzącej tylko wtedy, gdy zbliża się koniec. Mali delikatnie uwolniła dłonie. Eline na moment 
spojrzała na nią. Zupełnie jakby jej oczy pokrywała ciemna błona, pomyślała Mali i spuściła 
wzrok. Jakby śmierć ją już dostała w swoje szpony i powoli zabierała ze sobą. 

Po cichu wyszła z pomieszczenia. 
   
Mieszkańcy  dworu  Innstad  siedzieli  właśnie  przy  podwieczorku,  kiedy  Mali  weszła  do 

izby.  Gdy  otworzyła  drzwi,  wszyscy  odwrócili  się  gwałtownie.  Na  ich  bladych  twarzach 
malowała się niepewność i strach. Nawet opalona, urodziwa twarz Bengta wyrażała niepokój. 
Oczy mu poszarzały, a usta miał zaciśnięte. 

-   Bengt,  musisz  pójść  ze  mną  na  górę  -  odezwała  się  cicho  Mali.  -  Dziecko  nie  żyje,  a 

Eline... to tylko kwestia czasu. 

Odniosła wrażenie, że Bengt jakby się zapadł w sobie. Patrzył na Mali, nie rozumiejąc, co 

do niego mówi. Gdy Halldis wybuchła płaczem, odwrócił się i spojrzał na matkę: 

-  Na górę? - wyszeptał. - Po co? 
-  Żeby się pożegnać z żoną - odpowiedziała cicho Mali. - Ona niedługo umrze. 
Przeciągłe  wycie  Eline  dotarło  do  nich  z  całą  mocą,  gdy  wchodzili  po  schodach.  Bengt 

zatrzymał  się  gwałtownie  i  odwrócił  do  Mali.  Krew  odpłynęła  mu  z  twarzy,  a  na  czoło 
wystąpiły krople potu. 

-  Nie dam rady - wyszeptał i chciał się wycofać. – Nie mogę... 
Mali chwyciła go za ramię i powstrzymała. 
-  Twoje odczucia tu się nie liczą - rzekła cicho z naciskiem. - Chodzi o to, że twoja żona 

umiera.  Jeśli  nie  zdajesz  sobie  z  tego  sprawy,  to  wyjaśnię  ci,  że  ona  cię  kocha,  pomimo 
wszystko - dodała z goryczą. - Narażała swoje życie, starając się urodzić tobie dziedzica. A ty 
nie wiesz, czy dasz radę się z nią pożegnać? Człowieku, co z ciebie za tchórz! 

Mali popchnęła go w stronę Eline. Stanął przy wezgłowiu łóżka, wpatrując się w białą jak 

kreda twarz na poduszce, na potargane, przepocone włosy i stertę zakrwawionych ręczników 
piętrzących  się  na  podłodze.  Zachwiał  się,  ale  Mali  go  przytrzymała  i  popchnęła  w  stronę 
krzesła, na którym wcześniej siedziała. 

-  Eline - wyszeptała i pogłaskała umierającą kobietę po policzku. - Eline, Bengt do ciebie 

przyszedł. 

Cienkie powieki zadrżały  leciutko i Eline otworzyła oczy. Minęła chwila, nim dostrzegła 

męża. Jej spojrzenie nagle nabrało blasku. 

-  Bengt? Czy to ty? - wyszeptała tak cicho, że musiał się pochylić, by usłyszeć, co mówi. - 

Urodzę ci pięknego syna... 

Powieki znów jej opadły.  
Bengt spojrzał na Mali bezradnie. Był niemal równie blady jak Eline. 

background image

-  Mów  do  niej  -  szepnęła  Mali,  stukając  go  w  ramię.  -  Przytul  ją  i  bądź  przy  niej, 

człowieku! 

-  Eline - wyszeptał chrapliwie i podłożył jej pod głowę swoje ramię. 
Znów  otworzyła  oczy.  Na  jej  wychudzonej,  obolałej  twarzy  pojawiło  się  coś  na  kształt 

uśmiechu. 

-  Troszczysz się jednak o mnie? 
Eline  patrzyła  na  męża,  który  siedział  przy  niej  i  ją  tulił,  a  jej  słowa  były  ciche  niczym 

tchnienie. 

-  Tak - odpowiedział cicho. - Pewnie, że się troszczę, przecież wiesz! 
Kłamca, pomyślała Mali, mimo wszystko szczęśliwa, że Bengt zdobył się w takiej chwili 

na to wyznanie. Eline powoli podniosła szczupłą rękę i pogładziła męża po twarzy. Jej twarz 
rozpromieniła się. 

-   Pomyśleć,  że  jednak  mnie  kochasz...  Dłoń  opadła  bezwładnie  na  koc.  Jeszcze  przez 

krótką  chwilę  blada  twarz  Eline  jaśniała  jakby  pozaziemskim  blaskiem,  wreszcie  kobieta 
westchnęła cicho i opadła na posłanie. Eline Innstad umarła.