background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

DO ZOBACZENIA W PIEKLE 

Wojciech Pestka 

 
 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Księga piasku 

Podróż pierwsza -przestrzeń manipulacji 

 

 

 

 

 

 

 

... wymierzone razy wrzawę tworzyły rwącą bez wytchnienia 

poprzez powietrze wieczne i zmącone jak piasek...  

Dante Alighieri Boska komedia Piekło, pieśń 

tłum.: Agnieszka Kuciak 

 

 

 

 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

 

Alfred Schreyer, z którym rozmawiam o Schulzu, 

urodził się od niego znacznie  później, 8 maja 1922 

roku. Jego rodziców ten spis mieszkańców z 1921 

roku nie obejmował, mieszkali w Niegłowicach. 

Ojciec –absolwent niemieckiej uczelni, 

doktoryzowany w Zurychu, pracował w tym czasie w Jaśle w rafinerii. 

Wielki kryzys z początku XX wieku zmusił ich do powrotu we 

wrześniu 1932 roku do Drohobycza..  

 

 

Alfred Schreyer, polski muzyk i dyrygent pochodzenia żydowskiego, 

urodzony 8 maja 1922 roku w Drohobyczu. Wykształcenie: wydział 

dyrygentury Konserwatorium  Lwowskiego /1963/, Wydział 

Muzyczno Pedagogiczny Drohobyckiego Instytutu Pedagogicznego 

/1968/. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Zdjęcie: 
Alfred Schreyer 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

Kolaż z bladym księżycem nad miastem. 

 

 

Pół miasta stanowili Polacy, pół miasta Ukraińcy, trzecią 

połowę Żydzi. Półtora miasta. Razem, według danych z 1921 roku, 

Drohobycz liczył 26 736 mieszkańców. Przeglądam stare pocztówki. 

Rynek. Rozrzucone w nieładzie chłopskie furmanki, długie  chałaty 

chasydów, kobieta w białej sukni po kostki i równie białym kapeluszu,  

meloniki, dorożki, worki, nad którymi jak w modlitwie pochylają się 

dwaj Żydzi.  

 

Poniedziałek, czas zamknięty w zaklętym kręgu kolejnych dni. 

Poniedziałek, wpisany w nieśpieszny kalejdoskop pór roku. Wiadomo 

tylko, że duży targ na rynku w Drohobyczu, że poniedziałek. Nie 

słychać turkotu drewnianych kół, rżenie koni nie miesza się z 

krzykami sprzedawców. Strzępy dających się odczytać pod lupą 

napisów z szyldów „...Towarzystwo”, „Teofil Jabłoński”, „Skład”, 

„Фризйер”. Wokół ratusza drewniane budy straganów z 

wystawionym przed drzwi towarem. Świat, który przeminął,  

szczelnie okryty płaszczem milczenia. Księga piasku. 

 

 

Wieczorem ostrożnie,  żeby wyminąć kałuże, idę po 

drewnianych krawężnikach ulicy Solny Stawek. Patrzę na stłoczone 

drewniane domki, postawione byle jak, zabite na krzyż deskami, 

zasłonięte do połowy okna, w których królują pelargonie. Na sznurach 

naciągniętych pomiędzy zdziczałymi jabłoniami w ogrodzie szarzeje 

pościel. Pusto, mieszkający tu ludzie ukryli się za zamkniętymi 

drzwiami koślawych chałup, jakby chcieli przeczekać, ominąć ten 

powracający, cudzy czas. Nad pordzewiałymi dachami cierpki, blady 

jak z odpustowego landszaftu księżyc obok kościelnej wieży. Tu, w 

Drohobyczu, urodził się, jako „dziecko nieślubne”, zgodnie z wpisem 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

do księgi metrykalnej, 12 lipca 1892 roku Bruno Schulz, najmłodsze 

dziecko Jakuba Schulza, właściciela bławatnego sklepu i Hendel 

Henrietty z domu Kuhmerker.  Tekst aktu odnotowuje, ze ojciec 

dziecka „przyznał się do ojcostwa” i zawarł „z matką tego dziecka” 

związek małżeński wedle wymogów ustawy cywilnej dnia 8.X. 1892 r. 

–przytoczę  za Jerzym Ficowskim ten mało znany fakt. To tylko 

formalna figura w urzędniczym tanecznym procederze. Jego rodzice 

wcześniej zawarli ślubu zgodnie z zasadami wiary, ważny w obliczu 

Boga, ale niewystarczający w świetle obowiązującego w Galicji 

prawa. W tym kontekście urzędowy termin,  określenie byłych 

właścicieli realności,  użyte w akcie metrykalnym dla określenia 

zmarłych rodziców panny młodej, tak poetycko i filozoficznie nośne, 

brzmi jak modlitwa zaklinająca pozaziemską rzeczywistość. 

 

 

 

Już nikt z żyjących w Drohobyczu nie może pamiętać Jakuba, 

ojca Brunona Schulza. Zmarł 22 czerwca 1915 roku, w tym samym 

roku spłonął dom przy Rynku 12, w którym mieścił się sklep. I 

pozostaje nam tylko zapisany przez Jerzego Ficowskiego strzęp relacji 

dr Kaufmana: Sklep prowadzony był pod firmą „Hariette Schulz” i 

znajdował się na początku ulicy Mickiewicza tuż obok sklepu 

jubilerskiego Józefa Hamermana. Widywałem często Jakuba Schulza 

siedzącego przed sklepem –zwyczajnie w lecie –najczęściej w niedzielę 

przed południem, gdy sklep oficjalnie był zamknięty, a on witał się z 

klientami, którzy przyjeżdżali z Borysławia.  

„Galicyjska Oklahoma” - mówiono o Borysławiu. Mała 

mieścina w pobliżu Drohobycza za sprawą płytko zalęgającej ropy 

naftowej przeżyła szok. Niewyobrażalne fortuny rodziły się tu z dnia 

na dzień. Miasteczko puchło, przyciągając bezrobotnych, spekulantów 

i oszustów -„poszukiwaczy skarbów”. Każdego dnia wyrastały nowe, 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

sklecone jeden na drugim, naprędce, prymitywne szyby naftowe. 

Przepych i bogactwo sąsiadowały tu z bezgraniczną nędzą W ciągu 

kilku lat od rozpoczęcia eksploatacji to zapomniane przez Boga 

miasteczko znalazło się na trzecim miejscu na świecie pod względem 

wydobycia. Tysiąc trzysta szybów, dziesięć tysięcy robotników. Biura 

turystyczne w swoich reklamach wymieniały pożary szybów 

naftowych jako największą atrakcję Borysławia. 

Alfred Schreyer, z którym rozmawiam o Schulzu, urodził się od 

niego znacznie  później, 8 maja 1922 roku. Jego rodziców ten spis 

mieszkańców z 1921 roku nie obejmował, mieszkali w Niegłowicach. 

Ojciec –absolwent niemieckiej uczelni, doktoryzowany w Zurychu, 

pracował w tym czasie w Jaśle w rafinerii. Wielki kryzys z początku 

XX wieku zmusił ich do powrotu we wrześniu 1932 roku do 

Drohobycza... 

Wieczór. Blady księżyc na tle szarego, jakby pokrytego kurzem 

nieba. Na „dzwonnej” wieży tłusto lśni w świetle brązowa, 

pamiątkowa płaskorzeźba.  Jeźdźcy na koniach z uniesionymi 

szablami, widły, kosy, trudny do przeczytania napis: Jesienią 1648 

roku chłopsko-kozackie zagony oraz powstali mieszkańcy miasta i 

okolicznych wsi rozgromili polsko-szlacheckie wojska i wyzwolili 

miasto. 

Stąd krok do rynku. Siadam na ławce z butelką piwa. 

„Lvivskie”. Tu jeszcze zakazy spożywania napojów alkoholowych w 

miejscach publicznych nie obowiązują. Mam w myślach obraz ...tych 

starych i pełnych godności kupców, którzy obsługiwali klientów ze 

spuszczonymi oczami, w dyskretnym milczeniu, i pełni byli mądrości i 

wyrozumienia dla ich najtajniejszych życzeń (...) Gdzie indziej stały 

grupy Żydów w kolorowych chałatach, w wielkich futrzanych 

kołpakach przed wysokimi wodospadami jasnych materii. Byli to 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

mężowie Wielkiego Zgromadzenia, dostojni i pełni namaszczenia 

panowie, gładzący długie, pielęgnowane brody i prowadzący 

wstrzemięźliwe i dyplomatyczne rozmowy. Ale i w tej ceremonialnej 

konwersacji, w spojrzeniach, które wymieniali, był błysk uśmiechniętej 

ironii.  Wśród tych grup przewijał się pospolity lud, bezpostaciowy 

tłum, gawiedź bez twarzy i indywidualności. Wypełniał on niejako luki 

w krajobrazie, wyścielał tło dzwonkami i grzechotkami bezmyślnego 

gadania (Sklepy Cynamonowe). 

 

Ulica opada w dół, idę miedzy opustoszałymi straganami 

targowiska. Wąskie korytarze zadaszonych kramów, stosy gnijących 

odpadów, puste kartony, folia z opakowań   pod nogami. Watahy 

zdziczałych zwierząt -psie oczy patrzą wrogo, podejrzliwie. Na 

skrzyżowaniu zbierają się do odjazdu ostatnie przed nocą 

„marszrutki”.  „Żydowski „Łan”. Kiedyś poza granicami właściwego 

Drohobycza. Tu od 1616 na wydzielonym obszarze królewskiego łanu 

mieli prawo osiedlać się Żydzi. Stąd nazwa. Wielka synagoga. 

Największa w Galicji. Monumentalna. Wzorowana na tej z 

niemieckiego Kassel.  

Hitlerowcy zrobili w niej stajnię, Sowieci sklep meblowy. 

- Ci Żydzi (schmule), którzy tu mieszkali, na „łanie”, w tych 

chylących się, rozpadających domkach, żyli z żebraniny, jałmużny, 

ale większość mieszkańców stanowili ludzie dobrze sytuowani, 

adwokaci, bankierzy, lekarze, przedsiębiorcy, najwięcej inteligencji 

było wśród Żydów –powie Alfred Schreyer. - Jestem tu ostatnim 

urodzonym przed wojną drohobyckim Żydem. Ta gmina żydowska 

teraz, pożal się Boże, sto sześćdziesiąt, może dwieście osób, bo jak 

można inaczej powiedzieć, nas przed wojną było piętnaście tysięcy. 

Tutaj życie kwitło. 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

- Naukę zacząłem w 1932 roku od szkoły koedukacyjnej, 

imienia Henryka Sienkiewicza. Robiłem tam pierwszą i drugą klasę 

starego typu. W tym czasie wchodziła w życie reforma szkolnictwa. 

Czteroletnie gimnazja i dwuletnie licea. Tam w drugiej klasie naszą 

opiekunką była pani Józefina Szelińska, narzeczona Brunona, osoba 

nadzwyczajnie dystyngowana –Schreyer akcentuje ostatnie słowo –na 

swoje urodziny zapraszała wszystkich uczniów, całą klasę do siebie. 

Rozmowy, słodycze, herbata, śmiechy... to dopiero było. 

... moja narzeczona, stanowi mój udział w życiu, za jej 

pośrednictwem jestem człowiekiem, a nie tylko lemurem i koboldem. 

Ona mnie więcej kocha niż ja ją, ale ja jej więcej potrzebuję do życia. 

Ona mnie odkupiła swoją miłością, zatraconego już prawie i 

przepadłego na rzecz nieludzkich krain, jałowych Hadesów fantazji. 

Ona mnie przywróciła życiu i doczesności. To jest najbliższy mi 

człowiek na ziemi. (...)To jest punkt zerowy, od którego wznoszę się w 

górę na skali fantazji” -pisał o niej Schulz 19.IX.1939 roku w liście 

do Romany Halpern. (Księga listów). 

 

Mówią, że miłość jest ślepa. To podobno tylko, gra jaką 

uprawia z człowiekiem  świat, wyzwalając biologiczny mechanizm 

kopiowania organicznych zasobów, hormonalna manipulacja, która 

burzy przestrzeń naszej wyobraźni. Każdy związek ma taki moment 

kulminacji, po którym wszystko zaczyna się psuć i odmieniać i żaden 

rozsądny kompromis nie jest możliwy. Nawet taki nierozsądny 

niczego nie naprawia. 

Moja narzeczona jest katoliczką (...). Ja zaś nie chcę przyjąć 

chrztu. Dla niej zrobiłem tylko to ustępstwo, że wystąpiłem z gminy 

ż

ydowskiej”. (Księga listów).  

U Grynberga czytam, że w 1936 roku Bruno Schulz zamieścił w 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

„Głosie Drohobycko –Borysławskim” komunikat w tej sprawie. 

 Nie ochrzcił się, ale nie chciał być Żydem - pisze Grynberg.  

Nie wiem. Może tak, a może inaczej. 

...nasze spacery na łąki za domem, do lasu brzozowego całego 

w wiośnie, dawały mi przedsmak cudowności, niepowtarzalnych 

przeżyć, które tak rzadko w życiu się trafiają. Był to sam ekstrakt 

poezji. Tylko gdy ja odczuwałam i odczuwam kontakt z przyrodą 

biologicznie –dla Bruna młody lasek brzozowy, sama nieporadność 

wzruszająca, służyła jako temat do snucia refleksji i gromadzenia 

obrazów, aby dojść niejako do głębi zjawiska. (...) Odnajdywał w 

każdym człowieku jakieś podobieństwo do zwierząt.  

–A jakie zwierzę ja przypominam? –spytałam ciekawie  

–Pani antylopę. –A pan? –Psa. (...)   

Doskonale zdawałam sobie sprawę, że z nas dwojga nie on, lecz 

ja byłam –wbrew pozorom –tą słabszą stroną. On miał swój świat 

twórczości, swoje wysokie regiony, ja nie miałam nic. Nie umiałam 

jednak żyć w takiej szamotaninie i z pomocą przyszła mi ciężka 

choroba –świetna ucieczka (...) Oddaliłam się od Bruna o całe wieki. 

Nie czułam już nic, znikło całe uniesienie, w którym trwałam prawie 

cztery lata.” - kilka urwanych zdań z relacji Józefiny Szelińskiej, 

którą zamieszcza Jerzy Ficowski w komentarzu do Księgi listów

Bardzo mi jej żal, nie wiem, co ona porabia po tak ciężkich 

przejściach, na listy moje nie odpowiada. Żal mi nas obojga i całej 

naszej przeszłości skazanej na zagładę” - to reakcja Schulza na 

rozstanie (Księga Listów). 

 

- Proszę pana, nikt w Drohobyczu wtedy jego powieści nie 

czytał. Uważano go za nawiedzonego - Alfred Schreyer wykonuje 

znaczący ruch ręką  - mówiło się, że pisze jakieś niezrozumiałe rzeczy 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

10 

i maluje gołe kobiety. 

Gdy jego matka wyszła kiedyś z domu do miasta, on namówił 

służącą, młodą dziewczynę, żeby się rozebrała i potem ją malował. 

Matka wróciła i zrobiła mu straszną awanturę. (...) ja to wszystko 

rozumiem, ale dlaczego w moim domu i moją służącą! (Feliks Milan). 

- W 1934 wstąpiłem do gimnazjum państwowego męskiego im. 

Króla Władysława Jagiełły, gdzie przez cztery lata rysunku i prac 

ręcznych uczył mnie Schulz.  

- Uczniowie lubili Schulza –powie Schreyer - chociaż był do 

przesady skromny. Nawet nie dlatego, że im ulegał. Nauczyciele 

patrzyli na niego różnie, rysunek to nie był najważniejszy przedmiot, a 

on do tego był jeszcze dziwny, jakby inny. 

W pierwszej gimnazjalnej Schulz uczył drzewa. Chodził między 

stołami, mierzył, pokazywał, jak posuwać strug, lekko, z wyczuciem. 

Rękę miał doskonałą. W drugiej klasie uczył szklarstwa. Nosił szare 

garnitury, jasnoszary wiosną i latem, ciemnoszary jesienią i zimą. 

Przemykał pod ścianami, ukośnie, prawie bokiem, z opuszczoną 

głową, schodził każdemu z drogi. Występował czasem na niedzielnych 

popołudniach literackich w prywatnym żydowskim gimnazjum imienia 

Leona Sternbacha. Improwizował, opowiadał. Nikt nie czytał Sklepów 

cynamonowych ani Sanatorium Pod Klepsydrą, bo były za trudne, ale 

wszyscy go uważnie słuchali. (...) W trzeciej klasie mieliśmy żelazo, 

ale Schulz wziął urlop ze szkoły...”  -to tak lekko, gładko, bardziej 

literacko, Grynberg (Drohobycz, Drohobycz). 

Nie pamiętam swoich szkolnych nauczycieli, niewiele potrafię o 

nich powiedzieć po latach - myślę o tym, szwendając się między 

betonowymi blokami nowego osiedla. Księżyc coraz bardziej 

przypomina choinkowy gadżet, taką ozdobę z tektury oklejonej 

pomiętym sreberkiem. W moich wspomnieniach zatarły się twarze i 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

11 

sylwetki, pozostały tylko jakieś pozbawione znaczenia bzdury: strzępy 

sytuacji, żenujące wygłupy, których powinienem się teraz wstydzić.  

W miarę jak ubywa przechodniów na ulicach, przybywa 

bezpańskich psów.   

 

Na tym miejscu stanęły bloki. Szeregi okien, tam w środku  

ludzie, o których nic nie mogę powiedzieć, bez twarzy i życiorysu, 

trwają w odurzeniu pomiędzy tym dniem, który wciąż jeszcze trwa a 

zapowiedzią tego, który dopiero nadchodzi. Żydowska dzielnica. Łan. 

Jej mieszkańcy odeszli. Resztę pamięci - „wielki kirkut”, na którym 

przed Bogiem wyznawali swoją ziemską  małość - zrównano w latach 

60. z ziemią. Potrzebne było miejsce dla „nowego” człowieka. 

Za blokami, po drugiej stronie skrzyżowania, zamknięty 

szlabanem z zardzewiałej rury, zaśmiecony plac - dworzec 

międzymiastowych „marszrutek”. W dzień tętni życiem, wtedy te 

niekształtne budki, blaszane pudełka, klatki z drewna okalające plac 

manewrowy zamieniają się w sklepy, kantory, bary. I wstaje zgiełk, 

uderza o wyblakłe niebo 

Nie rozumiem. Więc nauczyciele nie lubili Schulza - może 

drażniła ich ta przesadna skromność i uległość. Ze swej natury 

człowiek nie akceptuje zachowań, które wystawiają go na próbę, 

burzą jego spokój. Nieporadność wyzwala agresję.  Schulz poruszał 

się w próżni, nie zawsze potrafił się obronić.  

Depresja moja niestety nie ustępuje - pisał wciąż to samo na 

różne sposoby - ...jestem teraz tylko człowiekiem prywatnym, 

cierpiącym po ludzku, któremu usunięto grunt spod nóg i który nie 

znajduje sensu w swym życiu (Księga Listów).  

Zachowały się uwagi w sprawozdaniach, czynione przez 

administrację szkolną, typowo urzędnicze stwierdzenia, z których 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

12 

niewiele wynika:  złożył podanie..., przepracował tygodniowo..., 

otrzymał urlop..., chorował. 

- Zawsze chodziła za mną muzyka, była blisko, miałem chyba 

do muzyki słabość,  może taka słabość to się nazywa talent, tego nie 

wiem –mówi o sobie Alfred Schreyer – mój starszy kolega Zygfryd 

Bienstock w 1939 roku założył zespół, zacząłem w nim śpiewać mając 

17 lat, Schulz wymienia jego nazwisko w jednym z listów, proszę 

sprawdzić. 

Znalazłem. Ten list podaję przez p. Zygfruda Bienstocka, 

młodego utalentowanego muzyka, który wziął niedawno I nagrodę na 

konkursie muzycznym za swoje kompozycje jazzowe. Pan Bienstock 

jest pierwszy raz w Warszawie i szuka kontaktów. Cieszyłbym się, 

gdybyś znalazła w nim upodobanie i trochę go wprowadziła w swiat 

warszawski. Pan B. jest bardzo miłym i sympatycznym młodym 

człowiekiem o wielkiej świeżości duchowej i pewnej naiwności 

zapowiadającej bardzo dobry rozwój.

Schulz pisał to do Romy Halpern w 1938 roku, wtedy właśnie w 

Drohobyczu w piłce nożnej mistrzostwo Zagłębia Naftowego wzięli 

Ż

ydzi z „Betaru”. 

 

- Jesienią 1941 roku planowaliśmy przejść do lwowskiego 

Teatru Miniatur, na początek występowaliśmy w kinie, w 

„Dnieparku”, to taki sowiecki zwyczaj łączenia muzyki z filmowymi 

seansami, który przetrwał aż do Chruszczowa. I nagle wszystko 

wzięło w łeb, 29 czerwca  do Lwowa wkroczyli Niemcy - to znów 

Schreyer. 

Ż

yd mógł sobie dokupić życia, oczywiście w rozsądnych 

granicach - o tym czytałem, to podobno znana prawda. 

Złoto dawało najlepsze znajomości. Jednym starczało na 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

13 

miesiąc, dwa miesiące, innym na pół roku. Pracę mogli świadczyć 

wszyscy, miała kiepskie notowania. Schulz malował, to miało walory 

unikalności, dlatego jego cena była inna. Są różne relacje o tym, jak 

zginął. Jedne bardziej prawdopodobne, poparte przysięgą, zeznaniami 

ś

wiadków, spekulacjami. Inne nie, gołosłowne. Która jest prawdziwa i 

na ile? To nie ma chyba większego znaczenia. 

Podobno starczy data -19.XI.1942 

Podobno miał zamiar wstąpić do Judenratu po chleb. Zobaczył 

go na ulicy Scharfürer Karl Günther, podobno krzyknął: Odwróć się!, 

i podobno dwukrotnie strzelił mu w tył głowy.  

Podobno miała miejsce ta rozmowa (Hersz Betman). 

Karl Günther: Zgadnij, kogo dziś zastrzeliłem? Twojego artystę, 

tego Schulza. 

Feliks Landau: Szkoda, szkoda, jeszcze  mi był potrzebny. 

Karl Günther: Właśnie dlatego go zastrzeliłem. 

 

Jestem szczęśliwa, że się uratowałeś, idę teraz spokojnie z twoją 

fotografią na śmierć - napisała mama na marginesie. To był jej 

Ausweis, taki z czerwonym napisem „Jude” po przekątnej. I to, co 

teraz powiem to będzie wielkie, niezrozumiałe dzisiaj gadanie - mówi 

Alfred Schreyer, jakby czytał z kartki. - Mojego tatę, jego brata, jego 

siostrę i babcię zagazowano w 42. w Bełżcu, mamę udało się z tego 

transportu wydobyć, ona ze swoim ojcem została rozstrzelana w 43. w 

lesie bronickim. Mnie i jeszcze pięciu chłopców wyciągnął esesman. 

Nie wiem dlaczego, kto zapłacił. Pracowałem w rafinerii. Był skład 

odzieży, Żydzi segregowali rzeczy rozstrzelanych. Jeden z nich dał mi 

papiery mamy, tam napisała te słowa, wiedziała, że przeżyłem. 13 

kwietnia 1944 roku wywieziono nas do Płaszowa, jeszcze miałem jej 

Ausweis. Miałem pół roku później, kiedy podchodziła Czerwona 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

14 

Armia i zarządzono ewakuację, miałem, dostałem się do Gross -Rosen 

(Rogoźnica), tam byłem krótko, kiedyś kazano się nam rozebrać i 

wszystko straciłem. To nie był jeszcze koniec, wydawało się, że 

okrucieństwo nie ma końca. Przerzucano nas z obozu do obozu.  Do 

Turyngii, do Buchenwaldu, do Tauchy. Piekło szło za nami. 

 

- Taucha to była filia obozu, zakład produkujący „pięści 

pancerne” do niszczenia czołgów. To było najstraszniejsze, od świtu 

do nocy ładowałem skrzynie pełne „panzerfaustów” do wagonów. 

Panował straszliwy głód, cały spuchłem, nogi miałem ogromne jak 

kłody. Amerykanie docierali już do Halle, nie było zaopatrzenia, 

sformowano kolumny i zaczęły się „marsze śmierci”. Dwa tysiące 

więźniów z miejsca na miejsce pod eskortą starych przerażonych 

chłopów z Volkssturmu. Byli okrutni, sparaliżowani strachem. Nie 

mogłem iść, trafiłem do ostatniego rzędu. Koniec. Uratował mnie 

jakiś Niemiec, dyrektor banku skazany za jakieś machlojki. 

Powiedział do tego ogłupiałego wieśniaka w mundurze, który na 

moich oczach bez skrupułów zabijał więźniów jak zwierzęta - 

zamordujesz największego śpiewaka operowego. Nie strzelił. 

Paradoksalnie przeżyłem dzięki śpiewaniu. Bo czasami wieczorem 

próbowałem śpiewać, żeby zapomnieć. Ale to wciąż nie był koniec, 

jeszcze był marsz do Roswein, do Fraibergu. O godzinie 7 rano 7 maja 

wjechał do obozu pierwszy sowiecki czołg. Następnego dnia były 

moje urodziny, moje -Alfreda Schreyera. 

 

- Miałem słuch, szybko nauczyłem się niemieckiego, chociaż w 

gimnazjum obowiązywał francuski. Pracowałem dla Sowietów. 

Początkowo we Fraibergu jako tłumacz, od stycznia 1946 w Dreźnie. 

Drezno w zasadzie nie istniało, tam amerykańskie samoloty dobrze 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

15 

popracowały, wystarczyła jedna noc. I wróciłem tutaj, a przecież 

mogłem zostać albo wyjechać do Argentyny. Ale moi rodzice mówili 

w domu po polsku, chodziłem do polskich szkół, jestem Polakiem. 

Większość tego nie rozumie. Za Sowietów ukończyłem drohobyckie 

liceum muzyczne, w którym później wykładałem przez 42 lata, 

skończyłem studia. Dyrygowałem, śpiewałem, pracowałem przez 

wiele lat w orkiestrze Drohobyckiego Zarządu Kin. Starałem się robić 

to, co umiem. Ten spokój nie do mnie należy, on jest mechaniczny.  

- Udało mi się, byłem tylko sobą, przeżyłem. Ich war immer 

Alfred Schreyer  - to moje słowa, tak zatytułowałem  opowieść o 

swoim życiu „Die Welt”  

 

Wracam na kwaterę, przecież noc i trzeba spać. To w pobliżu 

stadionu „Junaka” przy wylocie na Truskawiec. 

(W nocy śni mi się balowa sala, nie widzę jej końca, kiedy 

wędruję wśród stolików. Gdzieś gra orkiestra, z ukrytego w cieniu 

sufitu zwisają poniszczone dekoracje, jakieś gwizdy, księżyce, znaki 

zodiaku. Przeciąg porusza sznurkami, wprawia gwiazdy w ruch. 

Słyszę chrzęst sztućców, śmiechy kobiet, strzela szampan. Nie mogę 

nikogo odszukać, przestrzeń wokół wypełniają cienie. Taki to bal. 

Realne są jedynie psy biegające między stolikami. Obnażone zęby, 

ś

lina ściekająca z pyska, przekrwione oczy. Słyszę ich warkot tężejący 

w głębi gardła, czuję przerażenie, zaraz...) 

Budzę się, to jedynie komórka przywołuje mnie do 

rzeczywistości, pobudka.  

Idę na miasto. Kiedyś była tu ulica Czackiego. Tu zginął.. W 

tym miejscu w chodnik wmurowano nie tak dawno mosiężną tablicę. 

Nie wiadomo, gdzie jest pochowany. Jedni (Alfred Schreyer) 

twierdzą, że leży w zbiorowej mogile razem z innymi ofiarami 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

16 

„dzikiego czwartku”. Podobno jego ciało było na platformie wśród 

zwłok zebranych następnego dnia na ulicach. Inni (Izydor Fridman), 

ż

e został w tajemnicy pochowany nocą na nowym żydowskim 

cmentarzu.  

Ta prawda, gdzie spoczywa, nie ma znaczenia. 

Zszedł światu z drogi, przemknął się bokiem. 

- W latach dziewięćdziesiątych  pojawiły się pierwsze 

tłumaczenia jego książek na język ukraiński. On dalej jest zbyt trudny, 

mało kto czyta Schulza - mówi Schreyer. – Co innego ta afera z 

malowidłami, o tym mówią wszyscy.  

Kobieta, która kupiła chleb w piekarni obok, zatrzymuje się, 

widząc, że robię zdjęcie.  

- Nie rozumiem tego - mówi po ukraińsku - on nawet nie był 

katolikiem, jedynie pisał po polsku. Dlaczego robicie tyle zamieszania 

wokół jednego Żyda. 

 

Podnoszę głowę, jasny dzień, a jednak na niebie księżyc. 

Pewnie cień Drohobycza w takie dni widać z kosmosu.  

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

17 

 

 „Im chodziło o białoruską wioskę Chatyń, 

spacyfikowaną przez Niemców” –tłumaczył 

„pomyłkę” sowieckich prokuratorów gen. Rudenko, 

główny oskarżyciel z ramienia Związku 

Socjalistycznych Republik.  Stało się to na skutek 

wniesienia przez Związek Radziecki 18.10.1945 roku oskarżenia 

przeciw Niemcom o zamordowanie  11 tysięcy polskich jeńców w 

Katyniu.  

 

 

Chatyń: (Khatyń) nazwa nieistniejącej już wsi, określa dziś muzealny 

kompleks poświęcony spacyfikowanym przez Niemców w latach II 

wojny światowej wsiom białoruskim. Przez 35 lat od jego powstania, 

w to miejsce trafiło ponad trzydzieści pięć milionów zwiedzających z 

ponad stu krajów –tyle mówi oficjalna statystyka. 

Widoczny z daleka, potężny napis „ХАТЫНЬ” ustawiony przy 

drodze do Witebska, jakieś sześćdziesiąt  kilometrów od Mińska 

kieruje zwiedzających w prawo, na boczną, leśną drogę. Stąd jeszcze 

pięć kilometrów do polany na której znajdowała się spalona wioska . 

 

 

 

 

 

 

 

Zdjęcie: 
Widok pomnika 
w  
Chatyniu 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

18 

Chatyń. Obszar zamierzonej tragedii. 

 

 

Brak słów – w latach 40. pod Smoleńskiem dokonano potwornej 

zbrodni. Jednak czy rzeczywiście winę za tę tragedię ponoszą 

przywódcy ZSRR, jak twierdzi w nowym dziele pan Wajda? - pisał w 

dodatku do „Niezawisimoj Gaziety” (bodajże była to gazeta z 

4.02.tego, czyli 2008 roku) Aleksander Szirokorad.  

Siedziałem przy kuchennym stole, piłem sypaną, mocną, 

zaparzoną z trzech łyżeczek kawę i próbowałem obudzić się, 

zrozumieć sens tych słów. To była reakcja moskiewskiej gazety na 

informację o przyznaniu nominacji do Oscara filmowi  „Katyń” 

Andrzeja Wajdy.  Przez kuchenne okno widziałem okna podobnego 

bloku z białej cegły po drugiej stronie drogi. Na patelni skwierczał 

boczek, wyobraźnia podpowiadała mi ciąg dalszy, już czułem 

unoszący się w powietrzu zapach smażonych jajek... 

Szkoda, że nie wiedziałem, w jakim rejonie Mińska usytuowano 

to nowe osiedle i jak stad trafić do centrum. Ochrona na parkingu, 

systemy elektronicznej identyfikacji wchodzących, no i oczywiście 

metraż mieszkania –wszystko to świadczyło, że nie budowano tego 

mieszkania z myślą o przeciętnym obywatelu Mińska. Gdybym miał 

mapę miasta... 

Przypomniałem sobie, że trzy (a może to już cztery albo więcej) 

lata temu, kiedy Andrzej Wajda odbierał tytuł doktora honoris causa, 

nadany mu przez moskiewską szkołę filmową i wspomniał o 

powodach, dla których zamierza zrobić film o zbrodni w Katyniu –

tam przecież zginął jego ojciec –w informacji, będącej komentarzem 

do uroczystości, ukazującej się na ekranie, przetłumaczono słowo 

Katyń na Chatyń. W tym brzmieniu to słowo u obywateli byłego 

sowieckiego imperium wywołuje jednoznaczne skojarzenia: jest 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

19 

synonimem  okrutnego mordu, popełnionego przez Niemców na 

ludności niewielkiej wioski w pobliżu Mińska na Białorusi.  

Chatyń, czyżby to był tylko zwykły błąd? 

 

Dwa dni wcześniej byłem w Chatyniu.  

W nocy spadł śnieg. Zimą śnieg nie budzi zdziwienia. Teraz 

powoli topniał: biały, niezdeptany całun jeszcze okrywał śródleśną 

polanę. Nadawał temu miejscu dostojeństwo i powagę, sprowadzał 

postrzeganie do kadru z dokumentalnego filmu. Pomiędzy biel i czerń, 

radość narodzin i ciemną rozpacz śmierci - jakby nie było pośrednich 

odcieni, innych uczuć. Jedynie takie ostateczne rozstrzygnięcia. 

Ciężkie od wilgoci, ołowiane powietrze  wciska się za kołnierz, plecy 

pokrywa gęsia skórka...dreszcz. Zimno, marzną ręce, chociaż  

temperatura utrzymuje się w granicach zera.  

Jestem sam, przy takiej pogodzie rzadko zaglądają tu wycieczki. 

Chociaż miejsce nie tak odległe, zaledwie jakieś 60 kilometrów od 

Mińska. Rozległy parking przeznaczony dla autobusów jest pusty, 

stąd trzeba iść po rozmarzającym, podchodzącym wodą śniegu w głąb 

polany, w kierunku czarnej, nienaturalnej na tle bieli, bryły pomnika. 

Buty przemakają, lgną w mokrej brei, wyciskany przez podeszwy na 

boki rozwodniony śnieg wydaje charakterystyczny chlupot. Idę, 

odgłos kroków wraca odbity od ściany lasu.  

Przenikliwy, cierpki dźwięk dzwonu nagle wypełnia polanę.  

Jedno uderzenie. Skurcz serca. 

Z bliska poczerniała postać starego mężczyzny o wystających 

ż

ebrach, który niesie na rękach umierającego chłopca, przytłacza 

wielkością, wydaje się jeszcze bardziej monumentalna.. Chropowata, 

surowa bryła pomnika góruje nad polaną.  

Obok blok czarnego marmuru, przypominający powalony na 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

20 

ziemię dach –w  miejscu, gdzie stała spalona szopa. 

Dreszcz zimna, kolejne uderzenie dzwonu gdzieś na granicy 

lasu, za plecami. 

W miejscu, gdzie stały chaty tylko zarys fundamentów, 

betonowe, osmalone obeliski o kształcie kominów. Z dzwonem w 

zwieńczeniu... Na każdym informacja z listą mieszkańców.  

„Miejsce Pamięci”, „Drzewo Życia”, „Ściana Bólu”. 

Nagromadzenie symboli. 

Przedsionek śmierci. Uderzenie dzwonu. Zimno. 

Dreszcz... 

 

 ...22 marca 1943 roku  6 km od Chatynia partyzanci ostrzelali 

samochodową kolumnę faszystów. W rezultacie ostrzału został zabity 

niemiecki oficer. Mieszkańcy wsi nie wiedzieli o tym zdarzeniu. Na 

niczemu niewinnych ludzi faszyści wydali śmiertelny wyrok. Wtargnęli 

do wsi Chatyń, okrążyli ją. Wszystkich mieszkańców wioski, od 

małego do dorosłego –starców, kobiety, dzieci, zapędzili do 

kołchozowej szopy. Kolbami automatów wyrzucali z łóżek chorych, 

starców, nie oszczędzali kobiet z niemowlętami przy piersi. Kiedy 

wszyscy mieszkańcy wsi znaleźli się w szopie, faszyści zaparli wrota, 

obłożyli słomą, oblali benzyną i podpalili. Drewniana szopa 

momentalnie stanęła w ogniu. W dymie dusiły się i płakały dzieci. 

Dorośli próbowali ratować dzieci. Pod naporem dziesiątków ludzkich 

ciał nie wytrzymały i runęły wrota. W płonącej odzieży, ogarnięci 

przerażeniem ludzie rzucili się do ucieczki, ale tych, którzy wyrwali się 

z płomieni, faszyści z zimna krwią zastrzelili z automatów i karabinów 

maszynowych. W ogniu żywcem spłonęło 149 mieszkańców wsi, z nich 

75 to dzieci. Wieś została rozgrabiona i całkowicie spalona. 

Poparzonym,  poranionym dzieciom, które zostały przy życiu, 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

21 

zapewnili opiekę i przyjęli do siebie mieszkańcy sąsiednich wsi. Po 

wojnie dzieci wychowywały się w domu dziecka we wsi Pleszczenica. 

Jedyny dorosły świadek chatyńskiej tragedii, 56 –letni wioskowy 

kowal Josif Kaminskij, odzyskał świadomość późną nocą, kiedy 

faszystów już nie było we wsi. Wśród trupów współmieszkańców 

znalazł swojego syna. Chłopiec był śmiertelnie ranny w brzuch i 

mocno poparzony. Skonał na rękach ojca 

Ten tragiczny moment z życia Josifa Kaminskogo stał się 

inspiracją do stworzenia jedynego pomnika w memorialnym 

kompleksie – „Nieujarzmiony człowiek”.. .- to fragment tekstu ulotki 

wydanej przez muzeum w Chatyniu w 2005 roku. 

 

 Im chodziło o białoruską wioskę Chatyń, spacyfikowaną przez 

Niemców - tłumaczył „pomyłkę” sowieckich prokuratorów gen. 

Rudenko, główny oskarżyciel z ramienia Związku Socjalistycznych 

Republik Radzieckich. W tej postaci po raz pierwszy informacja na 

temat tragedii w Chatyniu pojawiła się podczas procesu w 

Norymberdze.  Stało się to na skutek wniesienia przez Związek 

Radziecki 18 października 1945 roku oskarżenia przeciw Niemcom o 

zamordowanie  11 tysięcy polskich jeńców w Katyniu. Przed 

Międzynarodowym Trybunałem Wojskowym w dniach od 13 do 14 

lutego 1946 roku zarzut referował prokurator J. Pokrowski, 

przestawiając dowody: między innymi raport radzieckiej komisji 

Nikołaja Burdienko, w składzie której znalazł się także pisarz Aleksy 

Tołstoj. Sowieccy oskarżyciele mieli też przygotowanego świadka, 

prof. Marko Markowa, który w 1943 roku był członkiem 

międzynarodowej komisji powołanej przez Niemców do zbadania tej 

zbrodni i zdecydował się na odwołanie podpisanego wówczas 

oświadczenia. Jednak po wystąpieniach obrońców i 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

22 

kompromitujących oskarżycieli zeznaniach stacjonującego w `41 roku 

w Katyniu płk Friedricha Ahrensa z niemieckiej jednostki łączności , 

któremu próbowano przypisać tę zbrodnię, radzieccy prokuratorzy 

wycofali z aktu oskarżenia „sprawę katyńską”.  

Uzasadniano pomyłkę zbieżnością nazw. 

Wówczas to po raz pierwszy nazwano „małym 

nieporozumieniem” tę grę zainicjowaną przez sowiecką propagandę. 

 

Nie wiem, ile prawdy tkwi w informacji, którą kiedyś 

usłyszałem o tym, że w przedwojennej nazwie Chotyń tego 

położonego na leśnej polanie zaścianka (wieś była katolicka, a 

katolicyzm kojarzono z polskością) litera „o” po wojnie przekształciła 

się w „a”. Czy było to działanie nieprzypadkowe i miało upodobnić 

nazwy „Chatyń” i „Katyń”, tego nie da się dziś sprawdzić.  

Nie wiem, ile prawdy tkwi w stwierdzeniu, że Józefa 

Kamińskiego przemianowano na Josifa Kaminskogo, by stał się on 

uosobieniem losu prawdziwych, rdzennych  Białorusinów i nie 

wywoływał skojarzeń z Polską. 

Nie wiem, czy ta zbieżność nazw była powodem, dla którego 

pierwszy sekretarz Białorusi, Piotr Maszerow, postanowił ten 

monumentalny kompleks, upamiętniający spalone przez hitlerowców 

wsie białoruskie, zbudować w tym miejscu. Pierwotnie zdecydował 

się przecież na lokalizację muzeum w okolicach Witebska, w pobliżu  

miejsca swojego  urodzenia.  Zginął w wypadku samochodowym  2 

października1980 roku. Był uważany za następcę Leonida Breżniewa, 

ale podobno nie uzyskał akceptacji służb specjalnych. 

Nie wiem, czy słowem Chatyń próbowano wymazać z historii II 

wojny światowej słowo Katyń. 

To nie zmienia ogromu tragedii tych ludzi, każdego z osobna, 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

23 

mężczyzn, kobiet, dzieci, zamkniętych w kołchozowej szopie, 

skazanych na śmierć w ogniu. 

To może jedynie świadczyć o cynizmie polityków. 

Wiem, takich miejscowości, podobnie doświadczonych przez 

wojnę, było ponad 5 tysięcy na terenie samej Białorusi. Los Chatynia 

podzieliło 618, z nich nigdy nie powróciło na mapy 185 wsi, urny z 

ziemią z tych miejsc umieszczono tu na symbolicznym cmentarzu. 

Wiem, podczas tej wojny został zabity co czwarty Białorusin.  

 

Po muzealnej ekspozycji oprowadza mnie przewodniczka, 

pracuje tu już kilkanaście lat, jest współautorką strony memoriału w 

Internecie (www.khatyń.by), autorką książek i przewodników.  

Oficjalna nazwa wystawy „Fotodokumentacja Chatyń”. 

Opowiada o dyrektywie z 18 grudnia 1940 roku, o planach 

niemieckich określonych kryptonimem „Barbarossa”, o inwazji na 

Związek Radziecki, o bohaterskiej obronie Brześcia w czerwcu 1941 

roku. Pokazuje zdjęcia. 

Pewnie wie, chociaż o tym nie mówi: o obronie Brześcia w `39 

roku, pakcie Ribbentrop –Mołotow, wspólnej defiladzie zwycięstwa 

22 września w Brześciu, w której wzięły udział oddziały Wehrmachtu 

i Armii Czerwonej.  

Pewnie wie, chociaż o tym też nie mówi, o sowieckich mordach 

na polskiej ludności. O Katyniu. 

Pokazuje zdjęcia świadczące o okrucieństwie niemieckiego 

okupanta: spalonych białoruskich wsi, rozstrzelanych chłopów, 

powieszonych zakładników, pomordowanych dzieci, zamarzniętych w 

obozach, zmarłych z głodu. 

Tej tragedii, jej ogromu, nic nie pomniejszy. 

Opowiada o „Chatyniu”, o pracach dokumentacyjnych, 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

24 

pozwalających zlokalizować każdą z dwudziestu sześciu spalonych 

chat, o konkursie ogłoszonym w marcu 1967 roku na architektoniczny 

projekt memoriału, o uroczystym otwarciu w 1969 roku, jednym 

tchem wymienia Richarda Nixona, Gandhiego,  Arafata, Fidela 

Castro..., którzy odwiedzali to miejsce, przypomina rok 2004 –

uroczystości 60. rocznicy oswobodzenia Białorusi z udziałem 

prezydentów: Putina, Kuczmy,  Łukaszenki. 

Pokazuje urnę z ziemią z Oświęcimia  

I na koniec pyta o moje nazwisko: w rosyjskim brzmieniu, bo 

ma obowiązek rejestrowania w sprawozdaniach wszystkich 

obcokrajowców... 

 

Przypadkiem trafiam na informacje o zabitym w `43 roku w 

pobliżu wsi Chatyń niemieckim żołnierzu. Podobno był nim esesman 

Otto Woelke, który w Berlinie, w 1936 roku zdobył złoty medal w 

pchnięciu kulą wynikiem 16,60 m. Ta olimpiada, chociaż wzbudziła 

wiele kontrowersji, przyniosła Niemcom ogromny sukces –zdobyli 

łącznie 99 medali. I to właśnie jeden z jej bohaterów zginął w 

okolicach Mińska w marcu 1943 roku. Był ulubieńcem Hitlera, 

wzorcowym egzemplarzem Aryjczyka, przykładem osobnika, który 

swoimi osiągnięciami potwierdzał tezę o wyższości tej rasy. Dopóki 

nie został zabity. Inna sprawa, że te informacje nie mają żadnego 

znaczenia dla tragedii w Chatyniu. 

Także o tym nie wspominała moja przewodniczka, tych danych 

nie ma na internetowej stronie muzeum. Tak jakby narodowość 

morderców budziła wstyd i zażenowanie. Istnieją dokumenty 

potwierdzające fakt , że za ten mord na ludności cywilnej w Chatyniu 

odpowiadał batalion Schutzpolizei. W oddziale tym służyli radzieccy 

ż

ołnierze, którzy przeszli na niemiecką stronę. Oddziałem dowodził 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

25 

były porucznik Armii Czerwonej, Grigorij Wasiura. Inna sprawa, że to 

również nie ma żadnego znaczenia, na samej tylko Białorusi setki wsi 

doświadczyły podobnego losu z rąk niemieckich żołnierzy, zostały 

spacyfikowane, spalone przez oddziały Wehrmachtu.  

 

Po południu idę „na miasto”, do centrum, pooddychać 

Mińskiem. Szerokie, proste ulice, niska zabudowa, porządek. Po 

Warszawie i Berlinie to trzecie z najbardziej zniszczonych miast w 

czasie ostatniej wojny. Odbudowane prawie w całości.  

Niecałe dwa miliony mieszkańców, tak jak... Warszawa?  

Powszedni dzień. Od czasu do czasu przechodzień, samochód...  

Przy głównej ulicy pomnik Dzierżyńskiego. 

Czystość, sterylna czystość, jak w szpitalu... 

Przejmujące wrażenie, tak jakby ten porządek, ład był obliczony 

nie na człowieka, ale na jakąś zupełnie inną miarę. Jakby miasto 

zapadło się w sobie, zastygło w bezruchu. Uczucie nieufności, 

podejrzliwość. 

Zaglądam przez oszklone drzwi, szukam sklepu sprzedającego 

filmy na płytach DVD. 

 

„Idź i patrz” –to cytat z Pisma Św., z Apokalipsy, z Objawienia 

Ś

w. Jana.  

Film poruszający, szokujący, okrutny. Widzimy pacyfikację 

białoruskiej wioski oczami śmiertelnie przerażonego podrostka, tak 

jak on próbujemy zrozumieć świat, doszukać się sensu w tym, co nas 

otacza. Poruszamy się na granicy paranoi, obłędu. Reagujemy 

biologicznie na sytuację, w której jest jedynie miejsce na zwierzęce 

uczucia, bestialstwo, nienormalność. To świat okaleczony, odarty z 

ludzkich odruchów. Odbijający się w oku martwej, zastrzelonej 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

26 

przypadkowo krowy. 

I scena podpalenia cerkwi z zamkniętymi wewnątrz 

mieszkańcami... 

Ostatni krąg piekła 

Ale to tylko filmowa kreacja, mniej lub bardziej wstrząsająca - 

rzeczywistość była przecież o wiele bardziej okrutna, przerażająca... 

Podstawą scenariusza stała się tragedia, jaka miała miejsce w 

Chatyniu. Jego autor -Aleś Adamowicz - siedem lat czekał na 

realizację filmu. Nie powiedziałem całej prawdy, ażeby film  dał się w 

ogóle oglądać - tłumaczył rosyjski reżyser Elem Klimow, który w 

1985 roku  zrobił rzecz nie do patrzenia

Sześć lat po otwarciu memoriału –kompleksu muzealnego w 

Chatyniu. 

Propaganda?  

Na pewno wstrząsający protest przeciw wojnie –co do tego nie 

można mieć wątpliwości.. 

A może też i propaganda –gigantyczna manipulacja obliczona 

na pomieszanie pojęć, dezorientację? Na poziomie emocjonalnych, 

podświadomych reakcji.  

Przecież świadectwo to trwa do dzisiaj. 

I słowo „Katyń”, tu, w większości krajów byłego Związku 

Radzieckiego, jest słyszane jako „Chatyń” 

Miały miejsce już takie przypadki –kiedy film stawał się 

dokumentem, na podstawie, którego korygowano historię, z 

cynizmem przeinaczano fakty. Wystarczy wymienić tu filmy 

Eisensteina, którymi zafałszowano krwawy obraz socjalistycznej 

rewolucji. 

Ale to nie pomniejsza tej tragedii, jaka miała miejsce w 1943 

roku. 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

27 

 

Znów słyszę płytki, cierpki dźwięk dzwonu, kiedy otwieram 

stronę internetową www.khatyn.by .Wracają wspomnienia –i czuję 

dreszcz zimna na plecach.  

Ś

wiadectwo żywych: Tylko troje dzieci –Wołodia  Jasiewicz, 

jego siostra Sonia i Sasza Żełobkowicz –ukryło się przed 

hitlerowcami. (...) Dwie dziewczynki z rodzin Klimowiczów i 

Fedorowiczów –Marija Fedorowicz i Julia Klimowicz  -cudem 

wydostały się z płonącej stodoły i dopełzły do lasu. Poparzone, ledwie 

ż

ywe, zostały  przygarnięte przez mieszkańców Chworosteni, 

przynależącej do gminy Kamieńsk. Ale i ta wieś wkrótce została 

spalona przez faszystów i obie dziewczynki zginęły. Tylko dwoje dzieci 

ze znajdujących się w stodole przeżyło –siedmioletni Wiktor 

Ż

ełobkowicz i dwunastoletni Anton Baranowskij. Kiedy w płonących 

ubraniach, ogarnięci przerażeniem ludzie wybiegali z płonącej 

stodoły, razem z innymi mieszkańcami wsi wybiegła Anna 

Ż

ełobkowicz. Mocno trzymała za rękę siedmioletniego syna Witię. 

Ś

miertelnie ranna kobieta padając, przykryła swoim ciałem syna. 

Ranne w rękę dziecko przeleżało pod trupem matki do odejścia 

faszystów ze wsi. Anton Baranowskij był ranny w nogę kulą 

rozpryskową. Hitlerowcy uznali go za martwego (...)  6 ludzi zostało 

uznanych za świadków chatyńskiej tragedii. Jeden dorosły i pięcioro 

dzieci. 

Tym dorosłym był Josif Kaminskij urodzony w 1887 roku. 

 

„Męczy mnie życie (...) Niczego mi nie brakuje, zawsze mogę 

zadzwonić do społkomu w Łohojsku, poprosić nawet o wiadro 

czarnego kawioru –i za chwilę dostarczą. Ale następnego dnia 

zadzwonią i powiedzą: panie Kamiński, przyjeżdża ważna delegacja, 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

28 

musisz ich pan oprowadzić. Więc ja muszę pokazywać im Chatyń, po 

raz setny opowiadać, jak to było i przeżywać wszystko od nowa - to 

wyznanie Kamińskiego przytacza jego krewny, Maruis Vaškevičius, 

mieszkający na Litwie (Sarmackie krajobrazy pod red. Martina 

Pollacka, Czarne 2002) .  

 

I może jeszcze jedno –najstraszniejsze z przypuszczeń, które 

znów powtórzę za Maruisem Vaškevičiusem: ...mojego stryjecznego 

dziadka Józefa Kamińskiego nie było w Chatyniu, gdy hitlerowcy 

puścili jego wieś z dymem. Był wtedy na chrzcinach we wsi 

Seredniaja, rodzinnej miejscowości mojego dziadka. 

Bardzo możliwe, że władze ZSRR, wybierając ze wszystkich 

spalonych wsi tę najbardziej odpowiednią brzmieniowo i 

geograficznie, wcale nie interesowały się jej prehistorią. A mojemu 

przodkowi przyszło po sto razy powtarzać legendę, którą wymyślił, 

albo którą mu narzucono: opowiadać o tym, jak płonął w swojej 

zagrodzie, mimo że był gdzie indziej... 

Ale czy jest sens w szukaniu potwierdzenia? 

I czy to coś zmieni?  

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

29 

 

Wpadli przez kuchnię do jadalni, zabili strzałem z 

karabinu organistę, chwycili proboszcza. Ubierałem 

się w sąsiednim pokoju, usłyszałem huk, 

zaryglowałem drzwi, skoczyłem w okno. Rzucili za 

mną granat, upadł mi pod nogi, ale nie wybuchł. 

 

 

Ks. Ludwik Rutyna:  urodzony 10.02.1917  się w Podzameczku koło 

Buczacza. Po maturze wstąpił do seminarium duchownego we 

Lwowie, święcenia kapłańskie otrzymał w 1941. Będąc wikarym w 

Baworowie przeżył  napady ukraińskich nacjonalistów. W 1945 roku, 

tak jak tysiące Polaków, został zmuszony do opuszczenia rodzinnych 

stron w ramach tak zwanej „repatriacji”. Powrócił po rozpadzie ZSSR 

do miejsca urodzenia w 1991 roku   

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Zdjęcie: 
Ks. Ludwik 
Rutyna 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

30 

Nie rzucim świątyń... Obrachunek z sumieniem. 

 

 

Takie jest teraz życie, człowiek pędzi, gdzieś gna w pośpiechu i 

szybko odchodzi. Nie każdy ma tyle szczęścia, żeby dożyć do takich 

lat -wtedy każdy  kolejny dzień jest darem Bożym. Kiedy życie jest 

długie, potrzeba czasu, żeby rozliczyć się z pamięcią, zrobić rachunek 

sumienia.  

 

Ojca zabrali do wojska w 1914 roku. Przyjeżdżał z frontu do 

matki, ale  z wojny wrócił ostatecznie dopiero pod koniec 1919 i 

wtedy postanowił, że opuścimy Buczacz i przeniesiemy się na własne. 

Swoje: to słowo oznaczało gospodarstwo w Podzameczku, które zaraz 

na początku I wojny spalili Moskale. Wtedy właśnie matka, patrząc na 

dogasające pogorzelisko, zdecydowała, że zamieszkamy do powrotu 

taty u krewnych w miasteczku. Jednak ze względu na prace w 

gospodarstwie koczowaliśmy od czasu do czasu na wsi. Powiedzieć; 

wracamy na swoje - to było jedno, wrócić - drugie, o wiele 

trudniejsze. Ocalała jedynie murowana piwnica, taki dół na ziemniaki, 

i musiała nam wystarczyć za cały dom. Była straszna bieda, 

brakowało dosłownie wszystkiego, zaczynając od jedzenia, ubrania, a 

kończąc na miejscu do spania. Miałem wtedy dwa i pół roku, nie 

więcej. Pamiętam żołnierzy na koniach, tumany kurzu, radosne 

okrzyki, czapki na karabinach podniesionych w górę: tak wracała tu 

Polska. Wygramoliłem się na dach naszej piwnicy, skąd był lepszy 

widok, kiedy rozległy się pierwsze strzały. Gdzieś w pobliżu 

bolszewicy urządzili zasadzkę. Nasi zdołali się wyrwać, galopem, w 

nieładzie wymykali się, każdy na swoją rękę: nikt nie zginął, tylko 

dwa konie utonęły w grzęzawisku. Dostałem wtedy pierwsze lanie, za 

to, że nie posłuchałem ojca, nie schowałem się  w dole ze wszystkimi. 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

31 

To były bardzo trudne czasy, nie sposób sobie tego wszystkiego 

wyobrazić. Dziewięcioro dzieci, które trzeba nakarmić i okryć. 

Chorowałem, dziś powiedzą, że był to brak witamin, szkorbut, w 

każdym razie wypadły mi wszystkie mleczne zęby. W siódmym roku 

wziął mnie do Lwowa na wychowanie stryj –nie miał swoich dzieci, 

w ten sposób chciał pomóc ojcu. Pracował w Policji Państwowej, był 

komendantem. Chodziłem do szkoły podstawowej przy ulicy Leona 

Sapiehy. Po przeciwnej stronie ulicy trwała budowa kościoła św. 

Elżbiety, całą klasą tam biegaliśmy, nosiło się po jednej cegle na 

rusztowania, każdy pomagał według  swoich możliwości. 

Ukończyłem cztery klasy szkoły podstawowej i wróciłem do 

Buczacza, na swoje śmieci. Tu uczyłem się w gimnazjum 

humanistycznym i zdałem egzamin maturalny. Wstąpiłem do 

lwowskiego seminarium. 

 

Ostatni dzień sierpnia 1939 roku. Na wyciągnięcie ręki była 

wojna, ten dzień spędziłem wraz z grupą alumnów z mojego rocznika 

na pieszej wycieczce do wsi Zaleszczyki. Seminarium miało swoją 

posiadłość w miejscowości Rzepińce. Pałac, otoczony 

kilkuhektarowym parkiem, położony pomiędzy Buczaczem a 

Jazłowcem, został ofiarowany naszemu seminarium w 1932 roku 

przez hrabinę Wolańską po tragicznej śmierci syna. Do naszych 

obowiązków należał miesięczny pobyt w okresie wakacji w Rzepińcu. 

Wielu moich kolegów traktowało to jak prawdziwe skaranie. To było 

miejsce, gdzie diabeł mówił światu dobranoc, prawdziwe kresy Polski. 

Dotrzeć tu znaczyło skazać się na uciążliwe  podróże. Już wtedy 

wyczuwało się wiszącą w powietrzu wojnę, Ukraińcy zachowywali się 

wrogo, hardo podnosili głowy. Kilka lat wcześniej w liceum 

buczackim wytropiono tajną komunistyczną organizację, czterech czy 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

32 

nawet sześciu moich szkolnych kolegów wydalono ze szkoły w trybie 

dyscyplinarnym. Po wsiach działały komórki bolszewickie, 

nazywaliśmy je „czerezwyczajkami”, od „czeka”..  

Kiedy wybuchła wojna, seminarzystów przebywających w 

Rzepińcu rozesłano do domów. Miałem najbliżej, byłem prawie u 

siebie. Pamiętam, odprowadzałem na stację kolejową w Pyszkowicach 

kolegę ze wsi pod Tarnopolem, nie miał odłożonych pieniędzy na 

powrotny bilet. Nigdy się już nie spotkaliśmy. Gdybym mu nie 

pożyczył pieniędzy - kto wie, może by żył. Jego rodzice byli 

Polakami, osadnikami wojskowymi, wymordowano ich. Jemu kosą 

odcięto głowę. 

   

Sowieci przyszli i wprowadzili swoje porządki, próbowali 

wyłapać polskich żołnierzy, żeby wyjechać z miasteczka konieczne 

było specjalne zezwolenie. Chciałem wrócić do seminarium do 

Lwowa, zaczynał się październik, nowy semestr i szkolne zajęcia. Idę 

w sutannie ulicą Buczacza, nagle drogę zajeżdża mi wojskowy gazik, 

wyskakuje major.  

- Ludwik Rutyna! - krzyczy. Myślę: koniec. Zaczynam się 

modlić.  

- Pamiętasz? –pyta, uśmiechając się z zadowoleniem. 

Bolszewik, komunista wyrzucony z liceum, szkolny kolega.  

-Wiem, że to się nie wszystkim podoba – mówi. -Tak musi być. 

W czym mogę pomóc?  

Tego samego dnia dostałem zezwolenie na przejazd pociągiem 

do Lwowa. Też już go nigdy nie spotkałem, odjechał z wojskiem. I w 

ten sposób z pomocą opatrzności znalazłem się  4 października we 

Lwowie w seminarium. W mieście rządzili Sowieci, odebrali nam 

część seminaryjnych pomieszczeń, najstarszy rocznik jeszcze jesienią 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

33 

tego samego roku otrzymał święcenia, następna grupa wiosną 1940. 

Mój czas przyszedł w 1941 roku, 11 maja, po mszy prymicyjnej w 

Buczaczu jako wikary trafiłem do Baworowa.   

 

Ciało zmarłego, którego wieziono saniami na cmentarz w 

Baworowie, zniknęło z trumny –taki zapis zachował się w księgach 

parafialnych. Oczywiście to świadczy o trudnościach, jakie zimą 

sprawiała droga, nieboszczyka zamarzniętego na kamień w końcu 

znaleziono i pochowano. Inna sprawa, że wieziono go z Tarnopola, 

który był zaledwie osadą i należał do parafii Baworów. Wynika z 

tego, że była to pierwotnie miejscowość spora, z tradycjami, tu w 

1589 roku wojska polskie pokonały Tatarów. Czas to małe miasteczko 

posiadające przywileje kupieckie, żyjące z handlu, pozbawił znaczenia 

i zamienił w wieś. Część mieszkańców stanowili Polacy. Tam 

zacząłem uczyć się języka ukraińskiego, wtedy jeszcze nie używano 

tego określenia, nawet na świadectwie szkolnym pisano:  język 

„ruski”. W Podzameczku, gdzie dorastałem, był tylko jeden 

Ukrainiec, specjalnie sprowadzony kowal. Modlić się chodził do 

cerkwi, Boże Narodzenie u nich wypada później o dwa tygodnie niż u 

nas. Kiedy chodzili kolędnicy, wiadomo, jak to chłopaki, zaszli do 

niego, mówi: mój Pan Bóg jeszcze się nie narodził. A nasz już 

podnosi głowę - oni mu na to, rezolutnie. Był sołtysem za Niemców, 

nawet kiedy zaczęły się bandy i napady też się utrzymał, wyjechał ze 

wszystkimi do Polski, był uczciwym człowiekiem. 

 

 

„Duszochwat”. Ukraińcy baworowskiego proboszcza, księdza 

Karola Procyka nazywali złodziejem dusz. Poza obowiązkami 

kościelnymi, a piastował godność kanonika, był działaczem 

społecznym, angażował się w różnorakie sprawy ludności 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

34 

zamieszkującej teren parafii. Z tego tytułu cieszył się ogromną 

sympatią, był zapraszany na rodzinne uroczystości i poważany nie 

tylko wśród naszych. Szczególnie dużo dobrego robił dla ludności 

ukraińskiej. Bronił ich, ratował z różnych opresji, wstawiał się za nimi 

do władz. Potrafił, wertując parafialne księgi, dowieść polskich 

korzeni części z nich, udokumentować na papierze szlachecki 

rodowód, pochodzenie od Konopnickich, Rzewuskich...  

Na jego imieniny, które wypadały 4 listopada, przychodziły delegacje 

z okolicznych wsi, przyjeżdżali bryczkami państwowi urzędnicy, 

nawet poseł Jankowski bywał wśród gości. Nie liczę naszych parafian, 

a mieliśmy pod opieką pięć kaplic i kilka cmentarzy, rozrzuconych na 

znacznym obszarze. 

 

 

 

Proboszcza zamordowano 2 listopada w 1943 roku, na dwa dni 

przed imieninami, w Święto Zmarłych. Odprawiłem poranną mszę, 

później pojechałem do sąsiedniego kościoła i na cmentarz. Proboszcz 

podobnie: tyle, że w drugą stronę. Spotkaliśmy się dopiero 

wieczorem, przy posiłku. Przyszedł ktoś ze wsi z organistą, że ma do 

sprzedania sznurek do młocarni. Czekali, kiedy będzie wychodził, byli 

już pod  drzwiami. Wpadli przez kuchnię do jadalni, zabili strzałem z 

karabinu organistę, chwycili proboszcza. Ubierałem się w sąsiednim 

pokoju, usłyszałem huk, zaryglowałem drzwi, skoczyłem w okno. 

Rzucili za mną granat, upadł mi pod nogi ale nie wybuchł. Uciekłem. 

Słyszałem krzyki proboszcza, związali go, rzucili na wóz, odjechali. 

Później już na podwórku znalazłem scyzoryk, który nosił zawsze w 

kieszeni. Nie wiadomo, gdzie go zabrali. Przez długi czas znajdowano 

ludzkie kości zakopane w lesie, ukryte w stercie obornika. Często nie 

można było zidentyfikować zabitego, porąbanego, bez głowy, rąk, 

przeciętego piłą na pół. Nigdy nie znaleziono ciała mojego pierwszego 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

35 

proboszcza, przepadł bez śladu, nie wiadomo, gdzie spoczywa. 

 

 

„Istriebitielnyje Bataliony”, czyli „niszczycielskie bataliony”, 

powstały po przejściu frontu i zajęciu tych terenów przez 

bolszewików Dochodziło do starć i walk z bandami. Władze umywały 

ręce, „Wojenkomat” pozwolił jedynie na  utworzenie wśród polskiej 

ludności po wsiach uzbrojonych oddziałów samoobrony. W naszym 

batalionie służyli  chłopcy z Baworowa, Zastawia, Skomorochy, 

Smolanki. Inne wsie, Grabowiec, Białoskórka i Zaścianka, miały 

własne drużyny samoobrony. Dowodzili tym pospolitym ruszeniem 

bolszewiccy komisarze, to jeszcze bardziej potęgowało wzajemną 

wrogość. Używali tych  drużyn jako rezerwy przy obławach na 

banderowców. Dawali naszym po pięć naboi na karabin i kazali 

walczyć z uzbrojonymi po zęby bandytami, którzy nie cofali się przed 

niczym. Ale tak naprawdę byliśmy niewygodni: ani jedna strona ani 

druga nas tu nie chciała. W marcu 1945 roku znów doszło do starć, 

zginęło kilku naszych. Chyba o to właśnie chodziło, żeby nas 

zastraszyć. Władze postawiły nam ultimatum: wyznaczono datę, 

mamy wyjechać, bo nie zapewniają nam po tym terminie ochrony. Od 

ś

mierci proboszcza do samego wyjazdu w maju 1945 roku pełniłem 

obowiązki administratora parafii. Jeździłem po kościołach, 

odprawiałem mszę, chrzciłem dzieci, dawałem śluby, chowałem 

zmarłych. Szukano mnie, miałem swoje skrytki, ale jak długo coś 

może pozostawać tajemnicą. Nocowałem w piwnicy, spałem w zimę 

na wieży w kościele przy trzydziestostopniowym mrozie. Zrobiłem 

sobie nawet pod piszczałami organów takie prowizoryczne legowisko 

do spania. Po tygodniu ktoś zwrócił mi uwagę, że pół wsi słyszy moje 

chrapanie, tak dobrze rezonowały. 

 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

36 

 

Obrachunek z sumieniem. Nie można niczego uogólniać, 

mówić: wy Ukraińcy, wy Żydzi, Polacy. Nie ma takich generalnych 

prawd. Były psychozy podsycane przez propagandę, rodzące się ze 

strachu, chęci odwetu. Takie odium. Wydobywano te wszystkie 

najgorsze rzeczy, żeby dzielić, jednych przeciw drugim nastawiać. 

Bolszewicy opanowali tę sztukę do perfekcji. Ale przecież byli też 

dobrzy komuniści, trafiali się nikczemni Polacy, którzy zdradzali i 

donosili, Niemcy, którzy pomagali innym, ratowali życie, Ukraińcy, 

którzy zabijali i tacy, którzy dzisiaj jeszcze otrzymują z Polski listy z 

podziękowaniem za pomoc. Był taki Niemiec z Opola, nazywał się 

chyba Pec, ten człowiek kierował administracją w Buczaczu, należą 

mu się słowa szacunku i uznania. Ale byli i tacy, nikczemni, którzy 

mordowali dla przyjemności. To, co tu ci Niemcy robili z Żydami, to 

są historie nie do opowiedzenia, straszne rzeczy. A ukraińskie bandy? 

Była taka wieś, jakieś dziesięć kilometrów od  miasta, Puźniki, nie ma 

po niej śladu, nawet fundament kościoła został rozebrany, dziewięćset 

osób, pozostały jedynie zdziczałe owocowe drzewa. Nikt się nie 

uratował. To -ta jedna strona. 

 

 

Jest i inna. Od zawsze byli na tych ziemiach lepsi i gorsi. I byli 

duchowni rzymskokatoliccy i duchowni prawosławni. Te podziały 

religijne pokryły się z tymi narodowymi, to też miało wpływ. Nie jest 

prawdą, że szkoła była zamknięta dla Ukraińców, każdy mógł się 

uczyć. Ale nie każdy mógł awansować: w administracji, 

sądownictwie, wojsku, policji. Te wyższe, odpowiedzialne stanowiska 

były zastrzeżone dla Polaków. Tak jak ziemia z parcelacji, która 

trafiała w ręce osadników wojskowych, rodzin oficerów. Kiedy 

zaczęły się akty terroru, podpalenia stogów ze zbożem, do pacyfikacji 

skierowano oddziały z poznańskiego. Ci młodzi żołnierze nie znali 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

37 

języka ani mentalności ludzi tu mieszkających. Winny uciekł, 

uderzano więc tego, kto został. Cała kara spadała na przyzwoitych i 

niewinnych. To była kolejna kropla goryczy w tym kielichu. Jeśli 

władze pozwoliły na budowę w Buczaczu biblioteki i ukraińskiego 

domu „Proswity” - to dlaczego nie reagowały, gdy młodzież 

strzelecka nocami przewracała rusztowania, obalała ściany. Albo 

napadała na wracających z zajęć przysposobienia wojskowego 

ukraińskich chłopców: z „Siczy”, „Łuhu”. Szydzono z nich, szarpano 

takie wyszywane koszule -„soroczki”, łamano drewniane karabiny, 

zrywano „krasiwki”. Wy nam wstążki, my wam gardła -  te słowa 

łatwo wypowiada się w gniewie. Za to ktoś inny, w innym czasie, 

później, płacił życiem. Pozwalano sobie czasami na zbyt wiele. To 

była ta druga strona. Wszystko według zasady dziel i rządź. 

 

 

Uciekaliśmy przed bandami całą grupą, wszyscy nasi, najpierw 

do Tarnopola, później na zachód, do Polski. W rozsypkę poszli 

dopiero kiedy poczuli się bezpieczni. Już po polskiej stronie. W 

czerwcu w Zabrzu nastąpiło rozlokowanie, nas skierowano do 

Prudnika –Nojsztat. Później były Mieszkowice, Rodziczka, 

Niszkałowice –razem trzynaście lat. I trzeba było ruszać do 

Kędzierzyna Koźla, tam mój poprzednik –mówiono o takich „ksiądz 

patriota”, dostał pozwolenie na budowę kościoła w pobliżu stoczni 

remontowej. Miał poparcie władz, ale nie miał wsparcia od 

mieszkańców. Objąłem parafię w `58, rok później, jesienią, odbyło się 

poświęcenie nowego kościoła. I tak, to tu, to tam, na tej bożej służbie 

przeszło kolejne trzydzieści kilka lat.  

Kiedy wyjeżdżaliśmy całą wspólnotą w 1945, mieliśmy 

przeświadczenie, że ratujemy w ten sposób życie. Zabraliśmy to, co 

można było wziąć: inwentarz, sprzęty gospodarcze, wyposażenie 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

38 

domostw, narzędzia. Niewiele tego było.  

Po czterdziestu pięciu latach wracałem sam. 

 

Chcąc Potockich Pilawa mieć trzy krzyże całe / Dom Krzyżowy 

na Boską wybudował chwalę - taki napis umieścił na portalu Mikołaj 

Bazyli Potocki, fundator fary pod wezwaniem Wniebowzięcia NMP w 

Buczaczu. Władze sowieckie po wypędzeniu ludności polskiej w 1945 

roku urządziły w tym kościele spichlerz, głównym wejściem 

zajeżdżały do środka konne furmanki. Do czasu, kiedy zaczął 

przeciekać dach, przechowywano tu zebrane ziarno, później 

przekształcono kościół na magazyn artykułów przemysłowych. 

Postępująca dewastacja zmusiła Sowietów do zlikwidowania 

magazynu, wtedy postanowiono zrobić w kościele kotłownię. 

Zburzono dzwonnicę, zakopano na przykościelnym cmentarzu 

zbiorniki z ropą, wstawiono do kościelnej krypty olbrzymie piece, 

zaraz przy zachodniej ścianie postawiono stalowy komin. W czasie 

tych prac usunięto z podziemi kościoła  trumny z prochami Potockich. 

Dnia 20 sierpnia 1991 odbyło się ponowne poświęcenie kościoła. W 

uroczystości wziął udział ks. biskup Marcjan Trofimiak. Kościół 

oddano. Ale kotłownia w podziemiach została -stąd szło ogrzewanie 

dla całego miasta. Później przerobiono instalacje i doprowadzono do 

pieca gaz, jakieś dwa lata temu, doszło do wybuchu, sąsiednia 

kamienica wyleciała w powietrze, zginęło kilku Bogu ducha winnych 

ludzi. I wtedy władze poszły po rozum do głowy... 

 

Można by spytać, co mam na sumieniu. Może mogłem zrobić 

więcej. Ale to już nie jest sprawa nasza, ludzi, to rozsądzi Bóg. Nic z 

tego, co udało mi się zrobić, nie jest moją zasługą, ja jako człowiek 

nie miałem takich możliwości. Odzyskałem kościół w Trybuchowcach 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

39 

–był przerobiony na szkolną salę gimnastyczną, w końcu popadł w 

ruinę. Szczęśliwym trafem przy boskiej pomocy udało się nam 

odnaleźć oryginalny, dębowy ołtarz, który przeleżał w kurniku przez 

50 lat. I obraz z głównego ołtarza, ukryty na strychu. Czego żałuję: że 

podczas poświęcenia kościoła noszono mnie na stołku, całkiem 

straciłem władzę w nogach. Jest na mojej liście odzyskanych świątyń 

Złoty Potok, gdzie w kościele urządzono kino –dom kultury. Jest i 

Prochowa, Kuropick, Zielone Ujście, Tarnopol. Albo chociażby ten 

kościół w Starych Petrykowcach, zrównany z ziemią, kiedy tędy 

przewalał się front. Prawie nic nie zostało. Pamiętam jeszcze tę 

ś

wiątynię z czasów szkolnych, tu chodziliśmy jako Sodalicja 

Mariańska. I udało się, chociaż poszło na to dwa lata ciężkiej pracy, 

teraz mamy piękny kościół. Na tym nie kończy się ta lista, nie 

wymieniam kaplic, przedsięwzięć jakie są w trakcie, cmentarzy... 

 

Wikary, administrator, proboszcz, kanonik, prałat, infułat, 

dziekan – to koraliki mojego różańca. Mam swoją emeryturę, na stałe 

jestem zameldowany w domu księży emerytów w Opolu. 

Wyjeżdżałem stad jako kapłan, wracałem jako turysta. To był 

instynkt, tęsknota, tak jak ta, która zmusza do powrotu wędrowne 

ptaki. Na początku było nas trzech na obszarze całego województwa. 

Na zaproszenie mogłem tu przebywać trzydzieści dni, więc żeby nie 

dostarczać argumentów władzy i uniknąć deportacji, musiałem co 

miesiąc odbywać pielgrzymkę ku granicy. Pieszo przejść na polską 

stronę: tam i z powrotem. Moje wracanie zacząłem w marcu od 

kościoła w Krzemieńcu, później był Tarnopol, gdzie odprawiałem 

mszę świętą po domach, Czortków, Borszcz i wreszcie rodzinny 

Buczacz. Pierwszą mszę w zrujnowanym kościele odprawiłem  20 

lipca 1991 roku, miesiąc przed uroczystym poświęceniem...  

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

40 

Czasami pytają mnie, ilu mamy tu Polaków.  

Ot, przychodzi czasem ktoś i mówi: ja Polak.  

Wtedy pytam: jaki? Nazwisko masz ukraińskie, nawet jeśli tego 

nie chciałeś, to ci go zmienili, imię ukraińskie, mówisz po ukraińsku, 

nie znasz po polsku pacierza... Bo nawet jeślibyś był Polakiem, to by 

cię tutaj nie zostawili... Więc jaki ty Polak? Na Boże Ciało brało 

udział w procesji trzydzieści osób. Cztery chrzty przez te szesnaście 

lat. 

Po co mi wiedzieć nazwisko, narodowość, religię.  

Idę –to moja życiowa zasada. Jeśli drugi człowiek wychodzi do 

mnie, otwiera drzwi, zaprasza. Jest takim samym dzieckiem, 

urodzonym z kobiety i tak samo śmiertelnym, jest moim bratem.  

W ten sposób zatoczyłem wielkie koło. W środku tego koła, 

minuta po minucie jest moje całe życie, od 10 lutego 1917 roku, kiedy 

przyszedłem na świat, do dzisiaj –przeszło dziewięćdziesiąt lat. 

Czy to, co teraz jest, było do przewidzenia? Czy dwadzieścia lat 

temu ktoś mógł pomyśleć, że będę tu, na ukraińskiej ziemi, pracował 

jako kapłan? 

Dziękuję Bogu, że mogłem wrócić do miejsca urodzenia nad 

brzegami Strypy. Dziękuję za to, że na koniec jestem tu przywrócony, 

do punktu wyjścia.  

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

41 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Księga przeznaczenia 

Podróż druga -przestrzeń zdarzeń  

 

 

 

 

 

 

 

Choć rozmnożą się jego synowie, pójdą pod miecz  

i jego potomstwo nie nasyci się chlebem  

Księga Hioba 27, tłum. Czesław Miłosz

 

 

 

 

 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

42 

 

...Jedyną rzeczą, której nienawidził, którą gardził, była 

tandeta. We wszystkich dziedzinach: letniość uczuć, 

odmowa płacenia za nie ceny, ozdóbki literackie, 

pretensjonalność, słowa bez znaczenia, obietnice bez 

pokrycia, pozorne racje; wiedza pretendująca do 

wyczerpania całej prawdy, moda pod wszelkimi postaciami i na 

wszystkich szczeblach; strategie uczuciowe czy polityczne; pogoń za 

karierą...  

 

 

Stanisław Vincenz: polski pisarz, eseista, myśliciel, urodził się 30 

listopada 1888 w Słobodzie Rungurskiej na Huculszcyznie. W wyniku 

zagrożenia więzieniem ze strony władzy sowieckiej podjął decyzję w 

maju 1940 roku o porzuceniu rodzinnych stron i ucieczce przez góry 

na Węgry a później, kiedy strefa sowieckich wpływów się rozszerzyła, 

dalej na zachód Europy. Zmarł na emigracji 28 stycznia 1971 w 

Lozannie 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Zdjęcie: 
Stanisław 
Vincenz 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

43 

"On jest stamtąd, skąd wszyscy" * 

 

Vincenz wie, że ludzie tęsknią dzisiaj do ojczyzny, a zamiast niej 

przyznaje się im tylko państwa. Ojczyzna jest organiczna, wrośnięta w 

przeszłość, zawsze nieduża, grzejąca serce, bliska jak własne ciało. 

Państwo jest mechaniczne. Ojczyzna to Walia, Bretania, Prowansja, 

Katalonia, kraj Basków, Siedmiogród, Huculszczyzna - pisał Czesław 

Miłosz w 1958 roku w eseju „La Combe”. 

 

Nafta, po trzykroć nafta... 

Słoboda Rungurska. 30 listopada 1888 roku, data urodzin 

Stanisława Vincenza. Dziesięć lat wcześniej  na tereny Galicji jak 

kohorty barbarzyńców wtargnęły kompanie naftowe. Za nimi szły, w 

poszukiwaniu chleba, armie bezrobotnych, żądnych zysku bankierów i 

aferzystów. Świat stwarzał się od początku: ułomny, naprężony, 

nietrwały, zbudowany z pozorów i blichtru. Jego oparciem była 

chwila, pozbawiona ciągłości, wyrwana z  kontekstu tego co było i 

pozbawiona szansy na czas nazywany przyszłym. Z dnia na dzień 

wyrastały fortuny, rosły sklecone pospiesznie drewniane wieże nad 

szybami wydobywczymi. Pierwsza taka kopalnia ropy naftowej 

powstała w Słobodzie w 1879 roku i wkrótce zyskała miano 

największej w Galicji. Rok później powstała tu fabryka maszyn 

górniczych oraz Pierwsze Towarzystwo Eksploatacji Nafty i Wosku 

Ziemnego, a sześć lat po niej rurociąg naftowy Słoboda Rungurska –

Peczeniżyn.  

 W rodzinnej Słobodzie Rungurskiej, gdzie mieszkał, przed wielu 

laty słynny Szczepanowski dowiercił się ropy naftowej. Stanęły wieże 

wiertnicze i trysnęła nafta. Były to jedne z pierwszych galicyjskich 

kopalń. Niestety - jak większość tamtejszych złóż - wyczerpały się 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

44 

szybko. Pozostały wysokie wieże sklecone z desek, obalane przez byle 

mocniejszy powiew. A wiatry w tamtych stronach wieją przez dużą 

część roku. Trudno było w dwudziestoleciu międzywojennym mówić o 

jakimkolwiek bogactwie. Ot, ledwie jedna, druga pompa wydobywała 

miesięcznie na powierzchnię niewielką ilość baryłek ropy. Pamiętam 

stojące na rampie cysterny. (...) Przejeżdżałem parokrotnie tamtędy, 

mijałem dom nad potokiem za kolejowym torem, udając się czy to do 

Ż

abiego, czy aż na przełęcz jabłoniecką, i dalej na tamtą, niegdyś 

węgierską stronę. Nie miałem jednak niestety szczęścia poznać 

gospodarza Słobody Rungurskiej. Nie przypuszczałem też wówczas, iż 

przyjdzie mi po wielu latach o nim pisać (Andrzej Kuśniewicz, 

przedmowa do książki Na wysokiej połoninie  Stanisława Vincenza 

Pogranicze2002

Prawie w tym samym czasie, 12 lipca 1892 roku, w nie tak 

odległym Drohobyczu, w świecie naznaczonym naftą i pozorem 

realności, urodził się Bruno Schulz, jako najmłodsze z dzieci Hendel 

Henrietty i Jakuba. 

 

Jestem dzieckiem huculskiej krainy 

Rodzina Vincenza ze strony ojca pochodziła z Prowansji i 

opuściła Francję w 1789 roku, po Wielkiej Rewolucji Francuskiej, 

przenosząc się do Wiednia. Jego dziadek był austriackim urzędnikiem 

w Stanisławowie, ojciec Feliks jednym ze sprawców tej galicyjskiej 

gorączkowej pogoni za ropą –inżynierem w przemyśle naftowym. 

Matka Zofia pochodziła ze starej szlacheckiej rodziny 

Przybyłowskich, którzy przywędrowali z Podola w 1864 roku i osiedli 

na Pokuciu, właścicieli wsi Krzyworównia. Młody „Siunia”, bo tak na 

niego wołano, dzieciństwo spędził w domu dziadków, Stanisława i 

Otylii Przybyłowskich. Wielki wpływ na wychowanie chłopca miała 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

45 

niania -Pałahna Slipenczuk –Rybenczuk. To ona opowiadała mu bajki, 

legendy o opryszkach, wróżbitach, znachorach, czarownikach, o 

widmach i  strachach, śpiewała kołomyjki i kołysanki, przygrywając 

na drumli – napisała w eseju o Vincenzie Ołeksandra Komarynec z 

lwowskiego uniwersytetu. im. T. Szewczenki. - Często prowadziła do 

cerkwi w oddalonych wsiach na Boże Narodzenie, Jordan, Wielką 

Noc, do swej rodziny na chrzciny, wesela, pogrzeby, przyuczała do 

huculskich zwyczajów, obrzędów: Zielonych Świąt, Jurija, Jana 

Kupały, Makowieja, Andrzeja, Mikołaja. Małego „Siunia”, z 

wrażliwym sercem, światłym rozumem, rozemocjonowanego, 

zadziwiały barwne ubiory Hucułów, oszałamiały szybkie rytmy muzyki 

i szalone tańce, radowały pięknem otaczające Karpaty,  zdumiewały 

dźwięki trombit, fujar... - taka była jedna strona dziecięcego świata. 

Na tej drugiej, bardziej oficjalnej, był Łuka Harmatija –nauczyciel z 

Krzyworówni i miejscowy pop Josyp Buraczynski, zaprzyjaźniony z 

dziadkami Vincenza, który udostępnił mu swoją bibliotekę. 

 

Żabie -stolica... 

Do Krzyworówni można dotrzeć na wiele sposobów. Można od 

strony Kołomyi przez Worochtę. Albo tak jak my, od strony 

Werchowyny (do 1962 roku nosiła nazwę Żabie i pod tą nazwa 

zapisała się jako kurort w okresie międzywojennym).  Wprawdzie na 

autobusowym placu znieruchomiało kilka „marszrutek”, ale kiedy i w 

którą stronę ruszą - lepiej zdać się na intuicję, wyczucie. To zaledwie 

pięć, może sześć kilometrów.  

Idziemy poboczem. Za plecami zostają zabudowania (dziś 

miasteczko, kiedyś wieś miejskiego typu –to określenie brzmi 

groteskowo), gdzieś powinien być nawet napis, uwieczniający słowa 

Iwana Franko - Oto i Żabie - stolica  Huculszczyzny. Na horyzoncie, 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

46 

daleko, daleko...  ginie we mgle Czarnohora w srebrnej śniegowej 

czapie. Wąska asfaltowa nitka wije się pomiędzy górami wzdłuż 

Czarnego Czeremoszu. Odurzeni zielenią, zaczadzeni, zauroczeni 

górami… Korytarz drogi, po obu stronach wysokie, porośnięte lasem 

ś

ciany. Od czasu do czasu wisząca na linach, rozkołysana kładka z 

połatanych desek pozwala przeprawić się na drugą stronę gniewnego 

strumienia. Ale nawet pędzący na złamanie karku potok staje się 

stroną w tej grze -niesie zieloną, zmętniała wodę.  

Stronami deszcze stronami pogoda stronami czarno stronami 

zielono... - przychodzi mi na myśl Mapa pogody Iwaszkiewicza, on 

też gościł w tych stronach. 

I przy tym asfalt ma odcień... toczy się gra –zielone!.  

Wąskim korytem nieba, pomiędzy brzegami wyznaczonymi 

przez wysokie zbocza, niespiesznie płyną chmurne obłoki. 

Zmarszczone wiatrem, opłukane deszczem, spłowiałe w słońcu. 

Znużone wędrówką, grą przemijania, zabawą zieleni. A tam, w górze, 

usadowione na stromiźnie, przyciągają wzrok drewniane, zdobne 

huculskie chaty.  

Jak dziecięce zabawki -wypolerowane, ozłocone słońcem. 

Drewniana cerkiewka Narodzenia Bogurodzicy z XIX wieku, 

górująca nad drogą. Stąd widać Grażdę –starą huculską chatę z 

połowy XVIII wieku po drugiej stronie Czeremoszu. 

Szukam, rozglądam się wokół, tu w pobliżu świątyni powinna 

się znajdować krypta, w której spoczywają dziadkowie Vincenza.. 

Jedynie krzyż, pod warstwą trawy resztki betonu, tylko tyle. 

Zza rzeki przenikliwe wołanie trombity. 

 

Koło cerkwi... 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

47 

Moja mama Wasyłyna (Micyna) była cioteczną siostrą 

polskiego pisarza Stanisława Vincenza. Bo  mama Stanisława 

Vincenza  -Zofia,  urodziła się w Krzyworówni i była rodzoną siostrą 

mojego dziadka, Stanisława Przybyłowskiego (we wsi jego nazywali 

paniczem). Tak że Stanisław Vincenz to mój wujek. (...) W 

Krzyworówni koło cerkwi pochowano pięcioro ludzi z naszej rodziny: 

pradziad Stanisław, prababcia Otylia,  dziadek Stanisław 

Przybyłowski i dwoje dzieci /Marija Juriwna Zielenczuk -ur. 1940 r.). 

 

Za głosem trombity 

Od pierwowieku, w wyroków noc. Piorun, las i wodospad, trzej 

szumni posłańcy, radeczkę radzą, jak począć trembitę. W rewaszach 

starowieku przekazane tak: „Weź na trembitę suchar ze smereki, 

zdartej przez piorun, skruszonej piorunem. Wydrąż go w trąbę, 

szczelnie spleć i ściśnij łykiem z brzeziny spod wodospadu, z piany i z 

szumu.” 

I tak tłumaczy rewasz dawniej, dziś i jutro: „Niech ma trembita 

gromu moc, donośność! Wodą wygrana, niechaj się osłucha z 

wszelaką tajnią wód, rodem z puszcz. Niechaj zagarnia, niech łączy 

jak woda.” 

Z takim zamysłem sporządzona trembita, wyrzutnia dla grotów, 

co mają przeciąć dal, wyciąga się niezmiernie długo: trzy metry 

przeszło. A zbiera się, ściska w przekrój znikomy: w ustniku niespełna 

cal, w wydechu zaledwie trzy cale. Sucha, gładko spleciona łykiem, aż 

błyszcząca, leciutka, choć długa. Wytworna jak dziewczyna górska, a 

oporna jak gdyby niema. Człek nieświadomy gry nie wie co z nią 

począć, dopiero dla piersi mistrza, dla tchu wataha dostępna. Z 

pioruna, z lasu, z szumu wód, z wyrocznej nocy poczęta, rozdziera 

zapory. Z niej wytryskują jutrzenki, gody radosne i smutne, z niej 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

48 

wylewają się pory roku, lata i wieki. Ona, wyroczna postać kraju i 

ludzi Wierchowin, dzisiaj się światu ogłasza...  (Stanisław Vincenz Na 

wysokiej połoninie)  

 

Wierzę w siłę ducha 

Po ukończeniu gimnazjum w Kołomyi (tam poznał Kazimierza 

Wierzyńskiego i Wilama Horzycę), podejmuje naukę we Lwowie, 

następnie w Wiedniu, gdzie studiuje prawo, biologię, psychologię, 

filozofię, sanskryt, zaś w 1914 roku uzyskuje doktorat z filozofii za 

rozprawę o wpływie Hegla na filozofię Feuerbacha. Bierze udział w I 

wojnie światowej po stronie austro -węgierskiej, później polskiej, w 

tym także w wyprawie Piłsudskiego na Kijów.. Zdemobilizowany w 

1922 podejmuje pracę w redakcji „Drogi” w Warszawie.  

Pierwszy tom jego powieściowego cyklu Na wysokiej połoninie 

ukazuje się w 1936 roku. Syn, Andrzej Vincenz, napisał: Tom ten 

wprowadzał po raz pierwszy w krąg świadomości polskiej pradawną 

kulturę pasterską z całą jej odrębnością, z jej korzeniami religijnymi i 

mitycznymi, wywodzącymi się częściowo ze starej Rusi, Bałkanów i 

Grecji, częściowo z czasów jeszcze dawniejszych. 

Siedemsetstronicowa księga była tak obca ówczesnej modzie, że część 

krytyki odebrała ją jako coś w rodzaju huculskiego Tetmajera, inni zaś 

wprost jako pracę etnograficzną, mimo, ze tak wybitny etnograf jak 

Jan Stanisław Bystroń natychmiast zorientował się w randze 

literackiej dzieła, witając je w obszernej recenzji jako epos na miarę 

„Kalevali”! 

W 20 rocznicę śmierci Iwana Franki –znał go z czasów swojego 

dzieciństwa i młodości –Stanisław Vincenz w Słobodzie Rungurskiej 

w swoim ogrodzie postawił pomnik z napisem Wierzę w silę ducha. 

Pamięci Iwana Franki - Syna tej ziemi.  

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

49 

 

Niejaki Matarżuk... 

Stanisław Vincenz w przededniu wojny był posiadaczem niezbyt 

zabytkowego, lecz niebrzydkiego domostwa w malowniczym parku, 

oraz sadu za nim  - znów sięgnę do relacji Andrzeja Kuśniewicza. – 

(...) Był dla swych huculskich sąsiadów przyjacielem i doradcą, nigdy 

panem czy dziedzicem. I oni potrafili to docenić w roku 1939, jesienią, 

dając mu najlepsze świadectwo. Niejaki Matarżuk, miejscowy Hucuł 

ze Słobody, zapytany przez radzieckiego „komandira”, jaki też jest ten 

„ich pan”, odparł: „Pan dobry sąsiad, żyjemy dobrze, ciągle zaprasza 

nas, u niego odbywają się wieczorynki z naszą muzyką i naszymi 

tańcami”. 

 

Zamykam oczy, opieram się o ścianę... 

Za ogrodzeniem, tuż przy drodze, stara drewniana chata z 

surowych, ledwie ociosanych bali, połączonych na wpusty i zacięcia. 

Obok na trawniku  pomnik, popiersie... w tym miejscu Czeremosz  

oddala się nieco od drogi, tak, że zostaje nawet trochę miejsca po 

drugiej stronie na parking, tam zatrzymują się samochody. 

Niewielka drewniana weranda, mapy, przewodniki, pocztówki, 

korale, rzeźbione łyżki, pamiątki, które niczego nie przypomną, nie 

utkwią w pamięci, ale kiedyś, nagle odnalezione w stercie 

niepotrzebnych rupieci, może pozwolą zatoczyć w myśli koło... 

Muzeum. Tabliczka z napisem: W tym budynku mieszkał i 

pracował w latach 1905 –1914 sławny ukraiński pisarz  Iwan Franko. 

To  tu pewnie zachodził na rozmowy Vincenz. 

Ciemna izba, prosty stół nakryty huculskim kilimem, długa 

ława... w kącie wąskie drewniane łóżko. Ręcznie toczone drewniane 

talerze, misy, żółtawe kubki z gruszy albo jak te o barwie czerwonej z 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

50 

wiśni... takie jeszcze i dziś są w użyciu, można je kupić choćby na 

targu w Kosiwie. Zatrzymany czas. Przy wejściu chlebowy piec 

wyklejony dołem gliną, z nadbudowaną, sięgającą powały częścią 

służącą do ogrzewania. Pięknie, ręcznie zdobione polichromią kafle z 

huculskimi motywami, ptaki, koguty, postacie dziewcząt, 

jeźdźcy...brąz, zieleń –zielone?... wyobraźnia mnie niesie do 

Kuncewiczówki w Kazimierzu, ten piec huculski... i równie silna 

magia tego miejsca 

Siadam na zydlu, opieram się plecami o ścianę, zamykam oczy. 

 

Melancholia nieobecności i śmierci... 

...Jedyną rzeczą, której nienawidził, którą gardził, była tandeta. 

We wszystkich dziedzinach: letniość uczuć, odmowa płacenia za nie 

ceny, ozdóbki literackie, pretensjonalność, słowa bez znaczenia, 

obietnice bez pokrycia, pozorne racje; wiedza pretendująca do 

wyczerpania całej prawdy, moda pod wszelkimi postaciami i na 

wszystkich szczeblach; strategie uczuciowe czy polityczne; pogoń za 

karierą. (...) 

Był również nauczycielem, który potrafił pojąć i przyjąć 

melancholię nieobecności i śmierci. Był wierzącym katolikiem i 

niepoprawnym heretykiem. Nie wydaje mi się, by ktokolwiek bardziej 

niewzruszenie wierzył w Boga, bardziej cierpiał od zła, usilniej się 

buntował (Jeanne Hersch: Gazette de Lausanne, przekład Andrzeja 

Vincenza) 

Skąd się biorą tacy ludzie na tym świecie?  

I dokąd odchodzą? 

 

Tatarską przełęczą... 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

51 

W 1939 roku Stanisław Vincenz został aresztowany przez 

NKWS. Ukraińscy pisarze: Iwan Le i Petro Pancza poręczyli za niego, 

pomogli mu wydostać się z więzienia. Udał się do swojej willi w 

Bystrec. Stamtąd w 1940 roku z pomocą miejscowego Hucuła Petro 

Biłogołowego zbiegł na Węgry, przechodząc zimą z żoną Ireną, 

dziećmi Andrzejem i Barbarą, granicę czornohorską granią. (tatarską 

przełęczą).  

 

Świadectwo... 

Nazywam się  Biłogołowy Dmytro Ylka, urodziłem się w 1924 

roku w wiosce Bystrec w przysiółku Segelba. Moi rodzice Ylko i 

Nastunia byli rodem z Bystrec. W zimie 1946 roku dziadkowie z mamą 

zostali wysiedleni na Sybir do Chabarowskiego kraju. Rodzice nie 

wrócili do Bystrec, a umarli i zostali pochowani na Syberii. Ja 

zostałem i mieszkałem w wiosce u swojej rodzinny w przysiółku Dytuł. 

Nieraz  spotykałem się z Vincenzem w Bystrec. Vincenz miał swoją 

willę w Bystrec w przysiółku Skarby. To była fajna drewniana chata 

na kamiennym fundamencie. Budowali ją  nasi majstrowie z Bystrec 

pod kierunkiem Petra Hotycza. Z niższej strony, poniżej willi, były 

posadzone w jednym rzędzie świerki. Vincenz pobudował się na ziemi 

Petra Biłogołowego. Powyżej pana mieszkała rodzina Biłogołowych. 

Vincenz i Petro oraz Wasyl byli wielkimi przyjaciółmi. U Vincenza 

służyli nasi Huculi. Petro Białogołowy był dobrym myśliwym i w 1940 

roku przeprowadził Vincenza z żoną i dziećmi przez Czernohoru na 

Węgry.  Wtedy w Bystrec był ruski pograniczny posterunek. Jak 

Vincenz uciekł za granicę, to naczelnik posterunku powiedział, że 

lepiej by uciekło stu prostych hucułów niż jeden pan Vincenz. Petro 

Biłogołowy też został wysiedlony na Syberię. Petro już umarł, ale 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

52 

Wasyl jeszcze żyje. Petro Biłogołowy -to był mój wujek. (Dmytro 

Biłogołowy -ur. 1924 r.) 

 

„...żeby żyli w dostatku...” 

Do 1946 roku Vincenz mieszkał na Węgrzech. Kiedy środkowa 

Europa została uznana za strefę wpływów sowieckich, przeniósł się do 

Niemiec, a później zamieszkał w Grenoble we Francji. Od 1964 roku 

do końca życia mieszkał w Lozannie w Szwajcarii. Współpracował z 

wydawnictwem paryskiej „Kultury”, kończył kolejne tomy epopei Na 

wysokiej połoninie.  

Sława Jezusowi Chrystusowi!  Siadam do tego listu w nowym 

fotelu, szczerze witam, niskie pokłony, dotąd w naszym sercu. Życzę 

Panu, dzieciom Pana zdrowia i siły, wszystkiego szczęścia rodzinie 

Pańskiej, żeby żyli w dostatku.  Już kilka lat przeminęło jak Pana nie 

widziałam, i tak tęsknie za Panem, czasem i zapłaczę. Bardzo tęsknią 

za Panem i nasi sąsiedzi... (z listu Wasyliny Czornysz, kucharki w 

domu Vincenza, 1966 rok). 

 

Ukraińskie Ateny... 

Z powodu podobieństwa ukształtowania terenu Krzyworówni i 

starożytnej stolicy Grecji, znany etnograf, uczony Wołodymyr 

Hnatiuk, nazwał tę huculską wieś ukraińskimi Atenami.  Ale równie 

często nazywano ją letnią stolicą Ukrainy. Bywał Iwan Franko, bywał 

Mychajło Kociubinski (Cienie zapomnianych przodków), Olga 

Kobylanska, Lesia Ukrainka, Mychajło Gruszewski... 

Miejscowi bez trudu porozumiewali się niemieckim, 

ukraińskim, rumuńskim, polskim... jakby te wszystkie języki w 

naturalny sposób były przypisane do tego miejsca. I dopiero nad nimi 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

53 

była ich huculska gwara i święte obyczaje, którym do dziś pozostają 

wierni. 

...pod Twe ołtarze zanosim błaganie, Ojczyznę wolną 

pobłogosław Panie - to śpiewaliśmy mali jak Piłsudskiego witaliśmy w 

Krzyworówni, marszałka Piłsudskiego. Tam na rozdrożu, przez które 

jechaliście tutaj, rozdroże, tu  droga odchodzi na Jeseniuk, tam 

witaliśmy, takiej pieśni nauczyli nas –tymi słowami powita mnie 

starsza kobieta, kiedy zapukałem do drzwi jej chaty pytając o 

Vincenza (Teodozjja Sorochan –Płytka -ur. 1921 r.). 

 

Czornohora - to droga świata 

Czornohora - to miejsce skąd jednakowo tak do ziemi jak i do 

nieba, do hucuła - czy do Boga - pisał Vincenz. Umarł 28 stycznia 

1971 roku w Lozannie, w 1991 roku prochy Stanisława i Ireny 

Vincenzów zostały przeniesione na cmentarz salwatorski w Krakowie. 

W samotności wędrowca pośród milczących lasów, których 

szept każdy napełnia drżeniem, każdy szum unicestwia człowieka. 

Gdy wędrowiec przyjedzie w sierpniowe przedpołudnie nad 

Czeremosz, na Krzyworównię lub Jasienowo w taki dzień jasny, jakie 

tam tylko bywają, wtedy to woda tak iskrzy się i świeci, że każdą 

kroplinę okiem oddzielnie można odróżnić, wtedy na drzewach 

gałązki, liście, igliwia i szyszki tak nasycone są światłem, że każde z 

osobna odcina się od błękitu. A chociaż korzenie drzew zakryte, 

chociaż cały świat tych bujnych korzeni łąkowych gnieździ się w ziemi, 

jednak w dniu takim myśli się jakoś: gdyby je odkryć, odsłonić, gdyby 

i do nich dotarło światło... Wniknęłoby w każdą miotełkę, w każdą 

nitkę korzenia. W dniu takim uwierzyć można, że cały świat z tkaniny 

ś

wietlnej usnuty. Że wszędzie światło kojarzy się z światłem i rodzi 

ś

wiatło. Że nie ma rzeczy, której nie można by samym okiem pojąć. 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

54 

Może nawet przejście do śmierci nieodwołalne i niepojęte, gdy je 

potężniej światłem nasycisz, w tak przejrzystą grę kroplin się rozsieje 

jak tonie Czeremoszu. 

Ale gdy noc głęboka zatopi Jasienowo, a ponad szczytami z 

przepaści nieba zadrgają przeraźliwie samotne tętna świetlne, a inne 

ś

wiatełka coraz lżejsze, coraz znikomsze pyłami toną w czarnych 

bezdnach, przeczuwa się wtedy, że są moce potężniejsze od światła. 

Samotne promienie ślizgają się po nich, nie przesiąkną ich nigdy. 

W życiu ludzi ponad obcowanie i pracę, ponad świętowanie i 

radość, ponad towarzyskość wszelką, starsza i mocniejsza jest 

samotność... (Stanisław Vincenz Na wysokiej połoninie) 

 

Nasz Vincenz... 

Nasz... mówią o nim w Krzyworówni. Kiedy Vincenz uciekł z 

Bystrec, to jego willę państwo rozebrało i pobudowało klub. Zatem ten 

budynek spłonął. Teraz w Skarbach zostały jedynie chaszcze z 

Vincenza willi. Szkoda, że to wszystko poszło w zapomnienie, bo Pan 

Vincenz rozsławił nas przed światem (Dmytro Biłogołowy -ur. 1924 r.) 

Izbę wypełnia zapach owczych skór, zwisających od powały, 

natłuszczonego łojem rzemienia. Na ścianach trombita, róg, huculskie 

instrumenty, zdjęcia, w szklanych gablotach, kilka pożółkłych gazet, 

naznaczonych czasem książek:  Dialogi z sowietami,  Po stronie 

pamięciBarwinkowy wianek.... 

-Jestem tu w muzeum od czterdziestu lat, ostatnio na 

stanowisku starszego pracownika naukowego - zaczyna rozmowę 

Mykoła Zurak. - Vincenz zainteresował mnie jeszcze w latach 

pięćdziesiątych –sześćdziesiątych, we Lwowie wychodziło pismo 

„Żowten” i tam we fragmentach były drukowane ukraińskie przekłady 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

55 

powieści Na wysokiej połoninie. Później, już tu, poznałem jego 

kuzynów, chodziłem jego śladami..  

W 1991 roku odbyło się po raz pierwszy na Ukrainie w 

Krzyworówni  międzynarodowe sympozjum „Stanisław Vincenz, 

Ukraina i europejska kultura”. Gośćmi honorowymi byli jego syn 

Andrzej, żyjący w Niemczech i córka Barbara ze Szwajcarii, jego 

ż

yjący przyjaciele z czasów filozoficznych dysput w alpejskiej daczy 

Vincenza w „La Combe”, szwajcarscy, czescy, polscy i ukraińscy 

pasjonaci jego twórczości... –czyta list, a może uchwałę uczestników 

tego tygodniowego sympozjum  do władz, uczelni, instytucji kultury, 

która przypomina raczej spis pobożnych życzeń –popularyzować, 

wydać, przetłumaczyć, zlecić, wystąpić, napisać, zebrać i tylko 

ostatnie ze zdań jest konkretne... –w 120 rocznicę śmierci ,30 

listopada 2008 roku, otworzyć w Krzyworówni muzeum Stanisława 

Vincenza. 

Już czas... 

 

* On jest stamtą, skąd wszyscy – słowa użyte przez Miłosza są 

rodzajem zwyczajowego,  ironicznego określenia powojennych 

emigrantów z Europy Środkowej. W tekście zostały wykorzystane 

informacje  zawarte na stronie wydawnictwa „Pogranicze” oraz w 

opracowaniu Oksany Rybaruk dla Huculskiego kalendarza

 

 

 

 

 

 

 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

56 

 

Uzbekistan to koniec świata. Nawet ksiądz pojawiał 

się tu raz w roku z okazji świąt Wielkiej Nocy. 

Wagon, w którym przybywał z Taszkientu, 

odczepiano od pociągu i ustawiano na bocznicy, tam 

odbywały się nabożeństwa. W sumie było w 

Namanganie zaledwie kilka rodzin katolickich ale tylko my byliśmy 

wolni, reszta przebywała na zesłaniu. 

 
 
 Aniela Rutkiewicz: urodzona w 27 sierpnia 1939 roku w Moskwie, 

praprawnuczka księżnej Czewertyńskiej. Wykształcenie wyższe, 

techniczne, związane z techniką radiową, przez wiele lat była 

pracownikiem naukowym Politechniki we Lwowie.  

 
 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Zdjęcie: 
Aniela 
Rutkiewicz 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

57 

Czetwertyna znaczy czwarta część. 

 

Czetwertyna. Czy z tego można wnioskować, jaka krew płynie 

w moich żyłach? Sprawdzałam w książkach, w naszym herbie jest 

nagi jeździec na koniu, przebijający dzidą smoka. Takim znakiem 

pieczętowali się jedynie carowie moskiewscy i Czetwertyńscy. 

Historycy wywodzą ród od Włodzimierza, monarchy ruskiego, od  

jego prawnuka księcia Światopełka, którego siostra Zbisława 

zasiadała jako żona Bolesława Krzywoustego na polskim tronie.  

Tego zaś syn Aleksander dzieląc się ojczystą z innemi braci fortuną, 

gdy mu się Czetwertnia działem dostała nad Styrem, rzeką  leżąca, 

pisać się począł Czetwertyńskim kięciem - to trochę brzmi jak baśń ale  

przeglądając herbarz, przy jakiej okazji znalazłam takie wyjaśnienie. 

Bo my zawsze, odkąd pamiętam, mówiliśmy po polsku i czuliśmy się 

Polakami.  

 

Retrospekcja: Siedzimy przy małym stoliku w kuchni. Podejrzewam, 

ż

e kiedyś, w zamyśle budowniczego, było to duże pomieszczenie, 

które dostawioną ścianą podzielono na dwie części. Powstała mała, 

wąska kuchenka i pokoik. Każdy sobie radzi jak może. Tam, po 

drugiej stronie, za przepierzeniem, jest królestwo Gienka, jej  syna. 

Stare meble przypominają lata pięćdziesiąte minionego stulecia. 

Zgromadzone rzeczy o nieokreślonym przeznaczeniu, wypełniające 

mieszkanie, wywołują wrażenie nadmiaru. To typowy objaw, kto wie, 

czy nie jest to nawet  choroba,  taki nawyk zbieractwa, przekazywany 

z pokolenia na pokolenie, mocniejszy niż rozsądek. Szczególnie silny 

u ludzi, których rewolucja pozbawiła niemal wszystkiego: majątku, 

tożsamości narodowej, religii. Wszystko może się kiedyś przydać, nie 

wiadomo, co w przyszłości  nagle okaże się konieczne. Dlatego 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

58 

przezorność nie pozwala niczego wyrzucić. Tego  nie sposób się 

oduczyć, to pozostaje aż do śmierci. W kacie żeliwny zlew, pod 

stołem plastikowe butelki napełnione wodą. W ciągu dnia krany są 

suche, woda pojawia się między 6 a 9 rano. Później trzeba liczyć na 

swoją zapobiegliwość albo czekać następnego dnia. Tu, w mieszkaniu, 

na pierwszym piętrze przedwojennej willi, złożonym z dwu pokoi i 

dużej niegdyś kuchni, jest zameldowana od 1947 roku. Z chrypiącego 

głośnika, podłączonego do miejskiego radiowęzła, płynie muzyka. 

 

- A może to wszystko nie jest przypadkiem, może przez kogoś 

zostało już wcześniej zaplanowane. Nawet to, przecież w życiu 

miałam więcej szczęścia niż inni. Wstydliwą sprawą, o której 

opowiadano w tajemnicy, którą pamiętam z dzieciństwa, była historia 

skandalu. Wywołała go prababcia, księżna Konstancja Czetwertyńska, 

uciekając z rodzinnego domu do Wiednia. Alfred Apel był tego 

powodem. Prababcia szalenie się w nim zakochała, to częściowo 

tłumaczy jej zachowanie. Wiara w sens i potęgę miłości jest chyba 

konsekwencją genetycznego defektu, który po niej wszyscy 

dziedziczymy. Jej córka, a moja babcia, urodziła się w 1893 roku. W 

akcie urodzenia napisano – „grażdanka”  ziemi krakowskiej. Wtedy 

mówiono - Galicja. Mając osiemnaście lat jeździła do Wiednia, do 

krewnych w odwiedziny. W tym czasie nieświadomy niczego Szymon 

Weselski studiował w Charkowie farmakologię, żeby zostać 

„prowizorem”. Przypadek, znów tylko przypadek sprawił, że jego 

kolegą był brat mojej babci. Tak się poznali moi dziadziowie. I 

historia zaczęła się powtarzać, dały o sobie znać uczucia. Ale tym 

razem moja nierozsądna prababcia Konstancja zachowała się bardzo 

praktycznie i nie pozwoliła, żeby sytuacja wymknęła się spod kontroli. 

Dziadzio przed ślubem musiał zapracować na swoje szczęście, zdobyć 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

59 

pozycję, która zapewniała materialne bezpieczeństwo przyszłej żonie. 

Z własnej woli, w poszukiwaniu pracy i pieniędzy pojechał aż do 

Uzbekistanu, za Taszkient, do miasteczka Namangan. Tam dorobił się 

własnej apteki, domu z ogromnym ogrodem. Dopiero wtedy 

oświadczył się mojej babuni. Przyjechała ze swoją mamą, Konstancją 

z Czetwertyńskich. Po ślubie prababcia zamieszkała w Taszkiencie, 

została już w Uzbekistanie na zawsze, tam jest pochowana. Ogród, 

dom dziadunia, zarośnięty staw, morele –wszystko to mam przed 

oczami, pamiętam, jakby to było wczoraj. Z tego wynika jedynie tyle, 

ż

e jestem prawnuczką księżnej Konstancji - mówi z zakłopotaniem. - 

Dzieciństwo, młodość to piękny czas. Szkoda, że człowiek jest wtedy 

tak bardzo skupiony na sobie, tak mało zapamiętuje z istotnych spraw. 

Dziecka nie ciekawią starzy ludzie, mimo że są na wyciągnięcie ręki, 

dlatego w moich wspomnieniach zostały tylko twarze ciotek, wujków, 

strzępy informacji, a przecież to dzisiaj ważny epizod z naszej historii. 

 

-Takie mieszkanie w centrum Lwowa w willowej dzielnicy to 

luksus –podejmuje wątek rodzinnej sagi w innym, odległym od 

poprzedniego punkcie –dziś może jeszcze większy niż kiedyś. Moja 

mama chodziła tędy, czasami nawet i kilka razy dziennie, do pracy w 

sanatorium dziecięcym na ulicy Engelsa. Z naszego kwaterunkowego  

mieszkania na Grodeckiej naprzeciw cyrku. Kawał drogi. Postanowiła 

sobie, że za wszelką cenę musi tu zamieszkać. I tak się stało. 

 

Retrospekcja: Lwów. Gryzie mnie jak wesz pana Weigla tęsknota za 

Lwowem naszym kochanym - pisał Herbert  w 1944 do swojego 

szkolnego kolegi. Miał dziewiętnaście lat, Kraków jeszcze był w 

rękach Niemców,  zbliżał się koniec wojny. Jednym z powodów 

mojej obecności tutaj, we Lwowie, jest wydany w 2001 roku w 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

60 

dwujęzycznej serii Biblioteki Słowiańskiej Literatury Wybór 

wierszy Zbigniewa Herberta. Honorowym gościem targów książki 

w Warszawie była Ukraina, Dmytro Sapiha, dyrektor 

wydawnictwa Kameniar, którego wówczas poznałem, obiecał mi 

jeden z ostatnich pięciu egzemplarzy z wyczerpanego już nakładu. 

W lipcu Sejm Rzeczpospolitej Polskiej przyjął uchwałę o uznaniu  

nadchodzącego 2008 roku, ze względu na dziesiątą rocznicę 

ś

mierci – „Rokiem Herberta”, to pozwala żywić nadzieję, że 

wcześniej czy później wiersze doczekają się wznowienia.  Zanim 

do tego doszło, 3 maja, prezydent Lech Kaczyński odznaczył 

Herberta pośmiertnie Orderem Orła Białego. Nagromadzenie tak 

silnych bodźców zawsze pobudza aktywność mediów, jak na 

komendę w  gazetach i na internetowych portalach pojawiał się 

ż

yciorys Herberta. W takiej „stadnej reakcji”, wynikającej ze 

swoistej nadgorliwości, można dopatrzeć się symptomów 

patologii, na którą zapada nasza cywilizacja. W poszukiwaniu 

sensacji, a może na odwrót,  z dziennikarskiej rzetelności, na 

każdym kroku cytowano słowa ... przez pewien czas pracował w 

produkującym szczepionki Instytucie Behringa jako… karmiciel 

wszy.    

Godzinę wcześniej rozmawiałem o Herbercie w wydawnictwie. 

Jego symboliczny powrót do Lwowa, nawet teraz, nie jest tak  prosty, 

jak to się by mogło wydawać. ... przez pewien czas...  - Mówimy 

przecież o młodym chłopcu. A jednak  wmurowanie pamiątkowej 

tablicy na domu, w którym się urodził,  wywołało sprzeciwy, 

miało swoistą dramaturgię. 

 

- Ale może po kolei - przywoła samą siebie do porządku pani 

Aniela. - Mama urodziła się w 1912 roku w Uzbekistanie, dostała imię 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

61 

Helena. Miała młodszego braciszka, wujcia Eugeniusza. Dziadunio 

rozumiał, co znaczy wykształcenie, bardzo chciał, żeby została  

lekarzem. Medycyna i zamiłowanie do muzyki należały do rodzinnych 

tradycji.  

Uzbekistan to koniec świata. Nawet ksiądz pojawiał się tu raz w 

roku, z okazji świąt Wielkiej Nocy. Wagon, w którym przybywał z 

Taszkientu, odczepiano od pociągu i ustawiano na bocznicy, tam 

odbywały się nabożeństwa. W sumie było w Namanganie zaledwie 

kilka rodzin katolickich, ale tylko my byliśmy wolni, reszta 

przebywała na zesłaniu.  

Dlatego dziadunio wysłał mamę do Moskwy na studia. Wybrała 

pediatrię, chciała leczyć dzieci. Tam zakochał się w niej wykładowca, 

mój ojciec, młody, zdolny naukowiec z tytułem docenta i świetnymi 

perspektywami na przyszłość. Był z pochodzenia Niemcem, takim 

moskiewskim, osiadłym w Rosji, nazywał się Aleksander Kestner. 

Przyjacielem jego rodziny był ten słynny kompozytor Sergiej 

Rachmaninow, który w pewnym okresie nawet pomagał im 

materialnie śląc pomoc z Ameryki. Tłumy studentów przychodziły na 

wykłady mojego ojca. Mama wyszła za niego. Wybuchła wojna, 

nastał czas zmian, wszystko się rozpadało i ulegało 

przewartościowaniu, źle reagowano na niemieckie pochodzenie. 

Ojciec poprosił o skierowanie do pracy w Chabarowsku, nie mógł 

zostać w Moskwie. Otrzymał zadanie opracowania szczepionki 

przeciw kleszczom wywołującym zapalenie opon mózgowych. Był 

dobrym, bardzo łagodnym człowiekiem, nigdy nie prosił o nic dla 

siebie. Więc inni to wykorzystywali. Kiedy mama pojechała do niego, 

okazało się, że nie ma co jeść, nie ma gdzie spać, jest zimno. To nie 

były warunki dla maleńkiego dziecka, mama to rozumiała. Myślę, że 

ze względu na moje dobro zostawiła pożegnalny bilecik i wróciła. Ja 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

62 

zostałam u dziadunia w Namanganie. Był rok 1942, do Uzbekistanu 

przyszła polska armia. Wśród żołnierzy panowała epidemia czerwonki 

i tyfusu, latem doszła jeszcze do tego plaga żółtaczki i malaria. 

 

Retrospekcja: Pamiętam jeszcze z czasów szkolnych historię 

wyprowadzenia polskich wojsk z bolszewickiej Rosji, swoje naiwne, 

dziecięce dylematy. Nie mogłem się wtedy zdecydować, kogo 

zobaczyć w osobie gen. Andersa, bohatera narodowego czy 

intryganta, któremu przypadek pozwolił zachować twarz. Jego 

nielojalność wobec zwierzchnika,  gen. Władysława Sikorskiego,  

wydawała mi się naganna. Wojsko –tak myślałem  wówczas –opiera 

się na rozkazach i posłuszeństwie, ma w każdych warunkach bronić 

Ojczyzny. Niezrozumiały był dla mnie brak woli walki z Niemcami o 

wolność Polski u boku Armii Czerwonej.  Nie znałem skali 

sowieckich mordów na polskich oficerach, liczby zesłańców, 

rozmiarów represji. Uczono nas, że gen. Anders zabiegał o 

przebazowanie polskich żołnierzy na tereny Kirgizji i Uzbekistanu, 

wbrew krytycznym opiniom radzieckich doradców bo chciał być 

blisko granicy perskiej. Liczył na pomoc ze strony aliantów, dostawy 

broni i żywności. Po swojej stronie miał Churchilla, przeciw sobie 

Stalina, który polskie oddziały chciał jak najszybciej wykorzystać w 

walce. Wmawiano nam, że wybór azjatyckich republik na miejsca 

formowania Armii Polskiej był błędem popełnionym przez Andersa, 

ż

e te trzy i pół  tysiąca zmarłych na skutek epidemii i chorób żołnierzy 

jest skutkiem jego warcholstwa, obciąża jego sumienie. Dziś, mimo 

upływu lat, wciąż sprawiają mi trudność takie rachunki zysków i strat, 

w których miarą  jest ludzkie  życie.  Wiem, że po stronie 

uratowanych trzeba zapisać:  wyprowadzonych do Iranu w marcu 

1942 roku 31 tysięcy żołnierzy z tak zwanych „ nadwyżek” oraz około 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

63 

12 tysięcy cywilów, głównie rodzin wojskowych oraz ewakuowanych  

w sierpniu do Persji oddziałów Armii Polskiej z 44 tysiącami 

ż

ołnierzy i 22 tysiącami ludności cywilnej. I tylko to ma znaczenie.  

Dopóki znajdowaliśmy się w granicach ZSRR, codziennie do 

oddziałów naszych docierali nędzarze, osłonięci łachmanami, goniąc 

resztkami sił i zdrowia. Mieli za sobą dwa lata niewoli i poniżenia, 

przymusowej pracy ponad siły, widok śmierci swoich najbliższych, 

znajdując się tysiące kilometrów od domów i kraju rodzinnego, w 

atmosferze terroru moralnego, który odmawiał im prawa do własnej 

narodowości, religii, cywilizacji napisał we wspomnieniach gen. 

Anders (Bez ostatniego rozdziału).  Świadectwem tego tragicznego 

losu stały się polskie cmentarze rozrzucone wzdłuż linii kolejowej od 

Guzar aż po Krasnowodzk na  wybrzeżu Morza Kaspijskiego. Wierzę, 

ż

e czasami ktoś, nawet przez przypadek, zatrzymuje się na chwilę 

przy tych grobach. 

 

- Wujko Eugeniusz postanowił się zaciągnąć,  pójść z polskim 

wojskiem. Ale jak to w życiu zwykle bywa, znów o wszystkim 

zdecydował przypadek - moja rozmówczyni podniesie się z krzesła, 

by uciszyć przenikliwie gwiżdżący czajnik, naleje do szklanek 

herbatę, wskazując ręką na cukier podejmie opowieść - przypadek, jak 

przystało na środowisko związane z medycyną, nosił nazwę zapalenia 

ś

lepej kiszki. W trakcie operacji „basmaczi”, jak nazywano koczujące 

po lasach bandy, zerwali linie energetyczne, odcięli światło w 

szpitalu. Kończono zabieg przy lampie naftowej, coś przeoczono i 

wdały się powikłania, musiał zostać. Mama też nie poszła, nie mogła 

zostawić rodziców, bała się o mnie. Dom babuni w Namanganie był 

bardzo gościnny i otwarty, polscy oficerowie schodzili się tu na 

spotkania, śpiewy, nawet tańce. To z tego powodu po wyjściu wojsk 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

64 

Andersa bolszewicy aresztowali mojego dziadzia. Oskarżyli go o to, 

ż

e jest szpiegiem i polskim oficerem, chociaż on w swoim życiu nigdy 

nie trzymał karabinu w rękach.  Wtedy ci biedni Uzbecy, których 

odwiedzał w domach, za darmo leczył, którym rozdawał lekarstwa, 

zbuntowali się w jego obronie. Było tak, kiedy siedział w więzieniu, 

ż

e w pilnych przypadkach pozwalano mu opuszczać celę, by mógł się 

udać z wizytą do chorego. Po roku śledztwa wyszedł z aresztu, ale 

ponieważ został uznany za wroga radzieckiego ludu, skonfiskowano 

mu wszystko, odebrano także pieniądze, które uskładał na wyjazd z 

Namanganu. Jego marzenie o powrocie do Polski  prysło, to 

podłamało jego psychikę, naderwało jego siły.  

- Na konto dziadzia, Nela, nikomu nie mów, NKWD, NKWD 

jest wszędzie - pamiętam, jak przestrzegała mnie babcia. Mama 

wyprosiła w Moskwie skierowanie do pracy we Lwowie, był 1945 

rok, jeszcze trwała wojna i wydawało się, że los zachodniej Ukrainy 

nie jest przesadzony. Wtedy urzędnicy byli czujni, we wszystkim 

wietrzono podstęp, na każdym kroku wykrywano szpiegów, nikt nie 

dostawał tego, o co prosił. Więc skierowano ją na wszelki wypadek 

dalej w teren, w rejony działania band, do Turki. Już we Lwowie, na 

schodach „rajkomu”, kiedy wychodziła ze skierowaniem, pewna, że 

jednak sobie jakoś poradzi, spotkała lekarkę z Uzbekistanu, znajomą 

dziadunia. 

-Dziecko, zabiją cię –powiedziała, odbierając mamie 

skierowanie – ja to załatwię, tam są banderowcy, jeśli tam pojedziesz, 

nie wrócisz żywa. 

Miałam sześć lat, gdy tym sposobem mama została naczelną 

lekarką w dziecięcym sanatorium na Engelsa. Miała żal do mojego 

ojca, nie mogła mu wybaczyć, że kiedy decydował się nasz los, 

wybrał pracę naukową i został w Chabarowsku. Do Lwowa ojciec 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

65 

przyjechał za mamą w 1947 roku, już po śmierci dziadunia. Przez 

jakiś czas pracował w instytucie, w którym w okresie wojny 

produkował szczepionkę z  wszy Rudolf Weigl.  

 

Retrospekcja: Słowo tyfus nie budzi dzisiaj przerażenia, ta choroba 

została opanowana w cywilizowanym świecie. Kiedyś oznaczało 

wyrok śmierci. Słyszałem o profesorze Rudolfie Stefanie Weiglu. 

Miał powiedzieć do generała Katzmana, zastępcy Himmlera i szefa 

stacjonujących we Lwowie oddziałów SS  - Człowiek raz na całe życie 

wybiera sobie narodowość. Ja już wybrałem - kiedy ten zaproponował 

mu niemieckie obywatelstwo. Był Niemcem z urodzenia, z wyboru 

Polakiem.  Został, nie opuścił kraju w 1944 roku wraz z wycofującą 

się armią hitlerowską. To on opracował i rozpoczął we Lwowie 

produkcję, na masową skalę, szczepionki przeciw tyfusowi. Uratował 

w ten sposób miliony ludzi przed śmiercią. Za swoje osiągnięcia był 

zgłoszony do Nagrody Nobla. W 1942 roku poparcia jego 

kandydatury odmówili Niemcy. To był rewanż za odmowę podpisania 

Reichslisty i objęcia katedry w Berlinie. Nie wziął również udziału w 

otwarciu przez gubernatora Hansa Franka we Lwowie oddziału 

berlińskiego Instytutu Behringa, którym miał kierować. Takie 

wyjaśnienie wydaje się zrozumiałe. 

W 1948 roku jego ponowną kandydaturę do Nobla, zgłoszoną 

przez Akademię Szwedzką, wycofano na skutek interwencji polskich 

władz. W tym miejscu przebiega granica między normalnością a 

politycznym obłędem. Miał to być protest przeciw odrzuceniu 

kandydatury Jarosława Iwaszkiewicza do nagrody w kategorii 

literatury. W większym jednak stopniu był to efekt niechęci Weigla do 

bolszewików i systemu totalitarnego. Oskarżono go o kolaborację, 

przypomniano odrzucenie propozycji pierwszego sekretarza 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

66 

Ukraińskiej Partii Komunistycznej Nikity Chruszczowowa 

członkostwa we Wszechzwiązkowej Akademii Nauk i kierowania 

instytutem w Moskwie. Po wojnie pracował na uczelniach w 

Krakowie i Poznaniu, zmarł w Zakopanem w 1957 roku. Ale historia 

dopisała ciąg dalszy. I to w chwili, kiedy wydawało się, że zakłamana, 

wywrócona na lewą stronę przez komunistów rzeczywistość zwraca 

się ku obiektywnej prawdzie, kiedy została przywrócona podstawowa 

wartość, jaką jest wolność wypowiedzi.  We Lwowie pracował doktor 

Weigl - Żyd, który produkował szczepionki przeciw tyfusowi. 

Darowano mu życie na pewien czas - w taki paradoksalny sposób  

podsumował jego życie Jacek Kuroń  (Wiara i wina. Do i od 

komunizmu). 

 

- Stary człowiek nosi w sobie ogromne ilości zapamiętanych 

słów i twarzy, sytuacji, obrazów miejsc, zamiarów, których nie dane 

mu było zrealizować. Ten świat rządzi się dziwnymi prawami. Jedne 

rzeczy odchodzą w zapomnienie, inne nie wiadomo z jakiego powodu 

pozostają wciąż żywe, bolą aż do śmierci.  

-Ojciec czekał, prosił o przebaczenie, czekał. Kiedy zobaczył, 

ż

e jego starania  nie dają żadnych rezultatów, uniósł się honorem, 

wyjechał do Użgorodu. Tyle tylko mu pozostało, tam przeżył jeszcze 

dziesięć lat i w 1957 roku  zmarł na serce.  

 

-Teraz muszę cofnąć się w czasie, do początku i muzyki, czyli 

wrócić do Uzbekistanu. Mama kochała muzykę, pierwsze lekcje gry 

na fortepianie brała, będąc jeszcze podlotkiem w Namanganie. W 

Moskwie ,studiując medycynę, próbowała podtrzymać swoje 

muzyczne zainteresowania, poznała przez znajomych wykładowcę z 

konserwatorium, który zgodził się ją uczyć. Nazywał się Aleksander 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

67 

Radkiewicz, twierdził, że w jego żyłach płynie mieszanka krwi 

polskiej i tatarskiej. Pochodził z Krasnojarska, gdzie jest nawet 

muzeum imienia jego ojca,  z polskiej rodziny Sybiraków, którzy tam 

trafili w czasach carskich.  Kiedy po miesiącu mama chciała zapłacić 

za lekcje, odmówił przyjęcia pieniędzy. Zrozumiała to na swój 

sposób, że brak jej zdolności, słuchu, szkoda czasu i wydatków na 

dalszą muzyczną edukację. Czuła się upokorzona,  uciekła jak jakaś 

wariatka i już nigdy nie wróciła. Prawda była inna, mój ojczym, bo jej 

korepetytor Aleksander Radkiewicz został później jej mężem, po 

prostu się w niej zakochał. O tym dowiedziała się dużo później. 

Musiało upłynąć prawie dwadzieścia lat. W tym czasie wydarzyło się 

wiele, w większości były to ponure, tragiczne historie. Ożenił się, ale 

jego żona zmarła, syn mając piętnaście lat zginął w wypadku podczas 

rejsu wycieczkowym statkiem po Moskwie. Jak to chłopiec, biegał, 

skakał, w pewnym momencie chwycił drut pod wysokim napięciem, 

który zwisał nad wodą. Ojczym nigdy do tego nie wracał, chyba nie 

potrafił dać sobie z tym rady. Po tych tragediach, kiedy jakoś się 

otrząsnął z żałoby, postanowił odszukać mamę i tak trafił do Lwowa. 

Poszedł, jak to się mówi, za głosem serca. To było już po śmierci ojca 

w Użgorodzie, pobrali się w 1961 roku, on jeszcze przez rok w 

moskiewskim konserwatorium prowadził klasę fortepianu i 

dyrygentury. Po śmierci babuni w 1962 roku, „Cepunia”, tak go 

nazywałam po swojemu, bo był bezradny jak kurczątko, zamieszkał z 

nami we Lwowie. On dopatrzył się talentu do muzyki u mojego 

Gienka, był pierwszym jego nauczycielem.  

-Ma słuch absolutny, szkoda zmarnować taki dar - powtarzał - 

chyba znalazłem wreszcie „swojego ucznia”. 

-Na mnie tez bogowie rzucili jakiś muzyczny czar, śpiewam w 

lwowskim chórze „Lutnia”. To długa historia, żeby o niej teraz 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

68 

opowiadać. Przychodzą tam ludzie,  którym różnie się układało życie, 

jedni mieli mniej szczęścia, inni więcej. Czasami aż robi się strasznie, 

kiedy słucham ich wspomnień. Jedna z tych kobiet w młodości 

pracowała jako „karmiciel wszy”. 

 

Retrospekcja: W grudniu 2006 roku w Warszawie podczas pokazu 

rękopisów i innych archiwaliów zakupionych przez Bibliotekę 

Narodową, udało mi się wypatrzyć wśród wystawionych dokumentów 

„ausweis” Zbigniewa Herberta. Zaświadczał o zatrudnieniu przy 

wytwarzaniu  szczepionki w instytucie Weigla. W cyklu 

produkcyjnym wykorzystywano wszy, żeby podtrzymać proces i 

zachować hodowlę, należało je karmić ludzką krwią. W tym celu na 

nodze lub podudziu były umieszczane małe klatki, każda z około 500 

–700 insektami, skierowane ekranem z siatki w stronę ciała. Operacja 

karmienia trwała prawie 45 minut. W tym czasie wesz wsysała przez 

skórę karmiciela ilość krwi równą wadze jej ciała, puchła niczym 

balon, jej brzuch zaczynał błyszczeć. Jednorazowo umieszczano na 

ciele od 7 do 11 klatek. „Karmiciele wszy”, zwłaszcza tych 

zakażonych tyfusem, stanowili elitę w czasie II wojny, mieli specjalne 

przepustki, dodatkowe racje żywności, względną swobodę poruszania 

się po mieście. To był zamknięty „salon”, do którego wstęp miała 

intelektualna elita Lwowa, profesorowie uniwersytetu (w tym Stefania 

Skwarczyńska, Stefan Banach, Eugeniusz Romer), muzycy i artyści, 

ale także żołnierze AK. Wyjątek robiono dla szkolnych kolegów 

„Turka”, czyli syna profesora, Wiktora Weigla, w ten sposób do tego 

zamkniętego, elitarnego kręgu trafił także Zbigniew Herbert. Lista 

zatrudnionych obejmowała około cztery tysiące osób. W ten sposób 

Weigl zarówno w pierwszych latach po zajęciu Lwowa przez 

bolszewików, jak i później, w czasie okupacji niemieckiej, uratował 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

69 

setki osób przed wywiezieniem do obozów, rozstrzelaniem i śmiercią. 

 

 

Każdy człowiek w coś wierzy. Może to śmieszne ,ale każdy 

człowiek chce pozostać w czyjejś pamięci na zawsze. W duchy też 

wierzę. Kiedy miałam osiem lat pokazał mi się anioł, to było jeszcze 

na Gorodeckiej. 

-Kiedy nadejdzie  twój czas, przyjdę po ciebie - powiedział do 

mamy dziadunio przed śmiercią. I przyszedł. Nad ranem bo duchy 

przychodzą przed czwartą, mama usłyszała kroki. 

-Nela, zapal światło –zawołała, ale nawet kiedy przekręciłam 

kontakt, dalej było słychać chodzenie po pokoju, jakby ktoś szedł od 

okna do drzwi, później znów od okna do drzwi... I mama wkrótce 

zmarła. Z „Cepunią” była inna sprawa, jemu Cyganka w pociągu 

powiedziała, że umrze, mając  84 lata. Więc śmiał się, kiedy przyszły 

jego urodziny, żyję, mówił, wszystko bujda. Nie minęły dwa tygodnie 

i już, koniec. Umierał bardzo krótko, nawet nie trwało to pięciu minut. 

Przypadek? Kupiłam miód w górach, wyłożyłam na spodeczek do 

próbowania. Nie zauważył, że na łyżeczce siadła osa. Chyba był 

uczulony na użądlenia, chociaż o tym nie wiedział. Niby przypadek. 

Taki jak to, że urodziłam się w Moskwie 27 sierpnia 1939 roku, trzy 

dni przed wybuchem wojny, że w 1948 poszłam do komunii świętej w  

kościele pod wezwaniem Marii Magdaleny, o oddanie którego teraz 

walczymy, że noszę teraz nazwisko Rutkiewicz. Może to, że 

ukończyłam kierunek „radio” –tak nazywano studia radiotechniczne i 

to, że zostałam wykładowcą na Politechnice Lwowskiej w katedrze 

ochrony pracy też było przypadkiem I fakt, że Gienek, będąc na 

studiach w Warszawie, na prośbę ks. Twardowskiego skomponował 

muzykę do jego wierszy. 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

70 

-Oblał mnie zimny pot, kiedy zobaczyłem swoją fotografię na 

cmentarzu w Milanówku na grobie Czetwertyńskich –mówił, jak 

wrócił do Lwowa –takie niesamowite było to podobieństwo. 

Może miałam więcej szczęścia od innych, nie dla wszystkich 

ż

ycie było takie łaskawe.  

Czetwertyna znaczy czwarta część. Czy z tego można 

wyciągnąć wniosek kim jestem, jaka krew płynie w moich żyłach?  

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

71 

 

Teraz mogę wszystkiemu zaprzeczyć i przyznać się 

niemal do wszystkiego –do swoich grzechów i 

pomyłek, złych wyborów, dobrych uczynków, zasług, 

polskiego pochodzenia, ale to niczego, z tego co się 

stało, nie zmieni. Kogo obchodzi, że jestem Polakiem.  

 

 

Waldemar Pożarski: urodzony w październiku 1941 roku w Rosji 

zamieszkały w Rydze pochodzenia Polskiego. Wykształcenie wyższe, 

ukończył studia dziennikarstwa telewizyjnego w Moskwie. Zajmował  

się działalnością wydawniczą, sprzedażą usług internetowych, 

malowaniem obrazów. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Zdjęcie: 
Waldemar 
Pożarski 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

72 

Daugava –Rzeka Przeznaczenia 

 

 

-Wtedy wróciła do Rygi, pozwolono jej... bo była, „znajesz”, 

taką pionierką, jedną pionierką.... no harcerką po polsku, taką 

przewodniczącą harcerek –mówił z przerwami, z trudem szukając 

odpowiednich słów. Podsłuchiwałem, stałem z boku, widziałem jego 

twarz zza pleców rozmówcy. Kiedy mówił, poruszał palcami dłoni, 

jakby liczył pieniądze –miałem wrażenie, że próbuje oszacować 

prawdziwość słowa, które z takim wysiłkiem odnajduje gdzieś w 

pamięci. Jego stopy w rozdeptanych sandałach wykonywały taki 

obrzędowy taniec w miejscu - na granitowych kostkach, którymi 

wybrukowana była ulica, poruszały się nieznacznie to w lewo, to w 

prawo. Wydawało się, że przestępuje z nogi na nogę. Przeciąg, pewnie 

w portowych miastach wiatr przelatujący wąskimi uliczkami jest 

czymś naturalnym, rozwiewał długie, zaniedbane włosy. Wtedy unosił 

rękę ku twarzy, jakby oganiał się od tych podmuchów rozpędzonego 

powietrza. 

Ryga. Ciężkie od morskiej soli powietrze, mewy przenikliwie 

krzyczące nad głową, jak zrzędliwe, wiecznie niezadowolone z życia 

kobiety... 

Polskie przejście –ulica Polu gãtte 

Kościół Matki Boskiej Bolesnej –też nazywany polskim. 

Obok wejścia do kościoła, we wnęce –sztalugi. 

Wreszcie oni dwaj –nieobecni, zatrzymani w czasie, z boku ja, z 

dystansu, odległy... 

 

Własny grób ... Moja rodzina przywędrowała tu z Litwy –

zaczął znów, po chwili przerwy. 

W 1901 roku Józef, mój pradziadek, przeniósł się do Rygi. Jego 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

73 

syn, a mój dzidek, był kowalem, a na kolei, którą wybudowano w 

1861 roku, potrzebowano kowali. Miasto się rozwijało, było trzecim 

co do wielkości ośrodkiem przemysłowym imperium carskiego po 

Moskwie i Sankt Petersburgu. Przepracował na kolei ponad 

pięćdziesiąt lat. Czasami pozwalał sobie na żart, że powinien być 

ekonomistą albo historykiem, bo bez sięgania do archiwalnych 

dokumentów mógł porównywać systemy polityczne i odpowiadające 

im ceny produktów. Zaczynając od czasów carskich, przez okres 

niepodległego państwa łotewskiego, okupacji sowieckiej, okres II 

wojny, do czasów radzieckich. Jego dziełem jest ozdobna brama, 

która strzeże wejścia do ryskiej katedry. To takie symboliczne 

pozdrowienie, przesłanie z tamtego świata –sięgnął drżącymi palcami 

po kolejnego papierosa. 

Mój ojciec miał na imię Ferdynat, urodził się 22 marca w 1911 

roku w Rydze, był rzemieślnikiem budowlanym. W dniu ślubu w 

1937 mama miała osiemnaści lat.. Kiedy w 1940 roku prezydent 

Ulmanis zarządził totalną mobilizację, mój ojciec w wieku 29 lat stał 

się żołnierzem łotewskiej armii. Radzieckie czołgi wjechały na ulice 

Rygi 17 czerwca 1940 roku. Oficerów zgodnie z instrukcją rozstrzelali 

na miejscu, podoficerów wysłali do łagrów, na Workutę, żołnierzy 

wcielili do Armii Czerwonej, zmusili do złożenia przysięgi. Matkę 

razem z innymi kobietami, które były w ciąży, wywieziono za 

Moskwę, w głąb radzieckiej Rosji. Atak Niemców 22 czerwca 1941 

roku był całkowitym zaskoczeniem. Już następnego dnia opanowali 

Lipawę, gdzie znajdowała się baza okrętów podwodnych, po trzech 

dniach zajęli Rygę. Oddział znalazł się w okrążeniu, ojciec trafił do 

Stalagu w Salaspils jako jeniec. Zmarł z głodu w styczniu 42 roku. 

Tylko tyle wiem o swoim ojcu. Dziadek wykupił od Niemców jego 

zwłoki. Dzięki temu ma na cmentarzu swój grób, nie wszyscy w 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

74 

Rydze mogą się pochwalić własnym grobem. 

 

Jestem Polakiem –podniósł wzrok w górę, ku niebu, jakby Boga 

wzywał na świadka –z wileńskiego kraju. 

 

Obrazy... -Jest w czym wybierać, sezon się jeszcze nie zaczął –

zachęci mnie, widząc, że przyglądam się obrazom na sztalugach i 

znów sięgnie po papierosa. 

 

Człowiek z gliny...  Gieroj soctruda –to był najwyższy z 

zaszczytów, na jaki mógł zasłużyć zwykły obywatel. Bohater pracy 

socjalistycznej –tak wtedy mówiono. Za pomocą propagandowej 

manipulacji próbowano zawładnąć umysłami. Każdy zakład zgłaszał 

swoich kandydatów, chciał wywalczyć dla siebie „bohatera”. 

Decydował komitet partii, komunistyczna władza. Nie wiem, jak to 

się mogło stać, chyba nie zbadano życiorysu dziadka. Jeden z jego 

synów, Arkadij, w 1943 roku został wcielony do Legionu 

Łotewskiego –to nie była sprawa wiary i przekonań, jedynie prosta 

konsekwencja faktu, że osiągnął wiek poborowy. Służył w formacji 

SS, której Niemcy użyli także podczas pacyfikacji getta w Warszawie. 

Za to w czterdziestym piątym trafił na Kołymę, wrócił na „wielką 

ziemię” dopiero po dziewiętnastu latach. Drugi z synów – Józef po 

dziadku, zaciągnął się do Armii Ludowej, ale kiedy znalazł się na 

terenie Polski zbiegł, działał w podziemiu i po wojnie trafił do 

polskiego więzienia. Nie wrócił na Łotwę, po odsiedzeniu kary 

zamieszkał w Gdańsku –potrząsnął pudełkiem, obrócił się plecami, 

pochylił, wyczekał na odpowiedni moment, kiedy wiatr zelżał, zanim 

zdecydował się zapalić zapałkę. 

Prócz synów dziadek doczekał się jeszcze dwu córek: Wandy, 

najmłodszej z rodzeństwa i –to imię wynalazła babcia w kalendarzu, 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

75 

Prudencji, która była moją mamą. Nauczycielka w szkole myślała, że 

robię sobie głupie żarty, nie mogła zrozumieć, co to za imię –

zaciągnął się dymem. 

Może to była tylko lekkomyślność partyjnego funkcjonariusza, 

a może jakieś celowe działanie, w rezultacie jednak dziadek został 

bohaterem socjalistycznej pracy. O prawo do wykonania jego 

pomnika ubiegali się najsłynniejsi artyści. Dziadek pozował w 

skórzanym fartuchu i z młotem w dłoni –pamiętam te długie i nudne 

wizyty, byłem dzieckiem i nie chodziłem jeszcze do szkoły. Dziś 

pomnik dziadka stoi w piwnicach muzeum narodowego. 

Jeśli dziadek był jako człowiek twardy jak żelazo, to ja, jego 

wnuk, mógłbym jedynie zasłużyć na tytuł człowieka z gliny. 

 

Teoretycznie... Teoretycznie, podobno wszystko w życiu, od 

początku do końca, jest dziełem przypadku. 

Jak to, że jestem w Rydze. 

I to, że wysiadłem przez pomyłkę z tramwaju przy 

skrzyżowaniu z Kr.Valdemãra ieala ....o jeden przystanek za 

wcześnie. 

Ż

e trafiłem tu, na plac przed kościołem, w to niedzielne 

przedpołudnie. Że chociaż z boku, oddalony... jestem świadkiem tej 

rozmowy. 

Nawet to, chociaż sezon turystyczny jeszcze się nie zaczął, że u 

nabrzeży Daugavy (dla nas Polaków to Dźwina) zacumował prom 

japońskiego armatora i miasto opanowali Azjaci. 

Chociaż z drugiej strony, pewnie zwiedzając stare miasto i tak 

bym tu trafił 

 

Jak to możliwe? Urodziłem się w październiku 1941 roku w 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

76 

Rosji. Nazywam się Waldemar Pożarski –przedstawi się później, 

kiedy zdecyduje się na przyjęcie mojego zaproszenia do kawiarni w 

pobliżu Prochowej Baszty. 

Dziadek przed wojną mieszkał na skraju miasta, na osiedlu 

robotniczym. Kolej dla swoich pracowników wybudowała tam 

mieszkania. Po wojnie dziadkowi zostawiono tylko jeden pokój z 

kuchnią, 16 metrów kwadratowych, żołnierze Armii Czerwonej 

powracający z frontu potrzebowali mieszkań. 

-Wtedy, w lutym 44, wróciła do Rygi moja mama, to nie była 

prosta sprawa, inni wrócili dopiero po śmieci Stalina i też nie tak od 

razu, jej pozwolono... bo była, „znajesz” pionierką, przewodniczącą 

pionierek... –powtórzy tamto zdanie, które zdarzyło mi się słyszeć 

wcześniej i znów zaciągnie się papierosem –mieszkaliśmy w 

jedenaście osób w tym jednym pokoju. Moje miejsce do spania było 

pod kuchennym stołem. Kiedyś, na początku lat dziewięćdziesiątych, 

byłem tam ze swoim synem –wtedy spytał mnie, jak to było możliwe? 

Odpowiedziałem –nie wiem. 

Mama poszła na studia prawnicze. Tam poznała mojego 

ojczyma, później razem pracowali w prokuraturze. Od dziecka 

podróżowałem, raz chodziłem do szkoły łotewskiej, innym razem 

rosyjskiej, prokurator jest jak żołnierz, musi być w stanie gotowości, 

moją matkę przerzucano z miejsca na miejsce. Ale niezależnie od 

tego, jaka to była szkoła, dostawałem lanie –byłem obcy, byłem 

Polakiem. Miałem możliwość podjęcia nauki w szkole kadetów w 

Rydze, to była specjalna placówka dla sierot po żołnierzach 

radzieckich, ale nie zgodził się na to dziadek. Ukończyłem średnią 

szkołę i poszedłem pracować w zakładzie fotograficznym. Pociągała 

mnie fotografia, znalazłem swoje miejsce w życiu.  

A do tego przepełniała mnie polskość –nie pozwalałem nawet 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

77 

na znieczulenie ,kiedy chodziłem do dentysty, którego gabinet mieścił 

się w budynku po polskiej ambasadzie z okresu niepodległości Łotwy 

–tyle było we mnie naiwnej wiary. 

Chciałem cierpieć za Polskę. 

Zarabiałem więcej niż mój ojczym prokurator, byłem znany –

powie to tak, jakby sława i pieniądze były rzeczami najważniejszymi 

w życiu człowieka. A po chwili z wyrozumiałością uśmiechnie się do 

swoich myśli, wiadomo, tego nie da się sprawdzić. 

 

„Moskaczka”.  Na Łotwie wszystko rozgrywa się poza  Rygą. 

Stare miasto, brukowane, ciasne przesmyki pomiędzy murami 

kamienic, przechodnie bramy, katedra Najświętszej Marii Panny, 

kościół św. Piotra, ratusz, dom Wielkiej Gildii... to rzeczy dobre dla 

turystów. I wysoka wieża zegara na kolejowym dworcu, jak posąg 

pogańskiego bożka...  

Te nowe osiedla, które otaczają Rygę, wybudowano dla 

napływowej ludności. Teraz mówi się o nich „Moskowie”. Albo 

lekceważąco „Moskaczka”.  

„Ruskich” jest w Rydze  tak samo dużo jak Łotyszy. Złośliwi 

mówią, że więcej. Żyją według swoich, sowieckich praw, wyznają 

swoich bogów po rosyjsku. Przywykli do systemów totalitarnych, bez 

strachu przed karą nie potrafią żyć. Nie chcą przyjąć do wiadomości 

zmian, jakie zaszły. Są wrogo nastawieni do Łotyszy, to efekt 

rosyjskiej propagandy. Ich prezydentem jest Putin, Jak Mojżesz 

przemawia do nich z wysokości nieba nad Rygą przez rosyjskie 

przekaźniki satelitarne.  

 Zmuszeni do wyboru między Niemcami a Rosją, wybrali 

Niemcy, bo wolą cywilizację zachodnią. Władza Niemiec jest dla nich 

mniejszym złem z dwojga. Ogromny wpływ na taką postawę wywarła 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

78 

na nich sowiecka okupacja. Uważają walkę z Rosją za narodowy 

obowiązek. - Ale nawet te słowa dowódcy 15 Dywizji SS oberführera 

Adolfa Axa o łotewskich żołnierzach, wcielonych do Legionu w 

czasie II wojny, nie tłumaczą tych zaszłości. 

 

Życie jest jak teatr...-Może to wszystko, co teraz powiem, 

wyda się niewiarygodne –uprzedzi moje pytania i po raz koleiny 

wzbudzi moje wątpliwości –nie wyglądam teraz na człowieka, który 

należał kiedyś do telewizyjnej elity. 

Matka płaczem wymusiła na mnie decyzję o podjęciu studiów, 

w prokuratorskiej rodzinie wszyscy powinni mieć odpowiednie 

wykształcenie. W 1963 złożyłem w Moskwie dokumenty na 

najbardziej oblegany kierunek, wydział dziennikarski, chociaż 

praktycznie nie miałem żadnych szans. Ale władza prowadziła taką 

podstępną grę w demokrację, dobierała według sobie znanego klucza 

do grona protegowanych a to jakiegoś nierozgarniętego półgłówka z 

zapadłej białoruskiej wioski, czy łotewskiego chłopaka z 

przedmieścia. Padło na mnie –studiowałem na kierunku telewizyjnym, 

duże znaczenie miała znajomość kompozycji, jaka została mi z 

czasów pracy w zakładzie fotograficznym. Mogłem zostać w 

Ostankinie, w stolicy, ale wróciłem w 68 do Rygi, zacząłem pracę w 

programach informacyjnych, wtedy właśnie miały miejsce wydarzenia 

w Czechosłowacji. Byłem w tamtym czasie jednym z niewielu 

dziennikarzy telewizyjnych na Łotwie, który swobodnie, bez obcego 

akcentu, rozmawiał po rosyjsku. Z Moskwy wciąż przychodziły 

telegramy –wyślijcie Pożarskiego na spotkanie do Estonii, na zjazd, na 

uroczystości... 

Los wynosił mnie ku górze, popularność, przyjęcia, alkohol... 

Pieniądze, sława, życie zabawa... i coraz więcej pozorów, mniej 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

79 

prawdy. Zapomniano mi, że byłem obcy, miałem polskie 

pochodzenie, a i ja niespecjalnie spieszyłem się, by o tym 

przypominać. 

Ożeniłem się, urodził się jeden syn, zaraz po nim drugi... 

przeszedłem do gazety –nazywała się wtedy „Głos Rygi” –

potrzebowałem stabilizacji. W ramach wymiany dostawałem teksty 

informacyjne PAP –miałem dodatkowe pieniądze z tłumaczenia. 

Aż przyszedł rok 1981 i okazało się znów, że życie jest jak teatr 

–jak to napisał Szekspir –a ludzie jedynie grają role jakiejś, czasami 

ś

miesznej, a czasami tragicznej sztuki. W tym nieskończonym cyklu 

trwania, śmierci, kolejnych narodzin... 

 

Dokumenty...Ludzie na Łotwie nie mieli dokumentów, 

chodziło o to, żeby kontrola nad nimi była pełna. Nawet bilety 

kolejowe były imienne i żeby kupić bilet na przejazd w dworcowej 

kasie, należało okazać dokument tożsamości. To miało także zapobiec 

ucieczce mieszkańców wsi do miast. W Rosji istniały nawet wioski 

typu miejskiego, u nas termin „sioło” oznaczał najczęściej chutor –

trzy, cztery domy. Nie masz dokumentów –siedź w domu. Bywało 

tak, że przewodniczący kołchozu, któremu brakowało ludzi do pracy, 

przywoził mieszkańców innych republik za obietnicę wydania 

dokumentów, taką cenę miała wolność. Dokumenty to było jak 

zbawienie. 

 

Turyści...Na białym płótnie jeszcze widać ślady czarnego 

flamastra. Miejsca obrysowane kreską wypełnia barwna plama. 

Katedra. Na szczycie katedralnej wieży złoty kogut. Zadzieram głowę. 

Kogut..? 

-Pokazywały wiatr, kierunek –powie, widząc moje zdziwienie –

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

80 

ż

eby żeglarzom było łatwiej, kiedy wprowadzali do portu statki. I 

wierzono, że sprowadzają na ziemię dzień...  

-Turystów przyzwyczajonych do krzyży na kościelnych 

wieżach zawsze to dziwi. 

 

„Głos Ojczyzny”... I to, co dalej zamierzam powiedzieć, 

zabrzmi równie niewiarygodnie –uśmiechnie się, sięgnie po papierosa, 

znów podejmie swoja opowieść –odmówiłem współpracy ze 

służbami. 

To był taki dziwny moment, kiedy raptem KGB straciła oczy i 

uszy. Naczelny redaktor łotewskiego „Głosu Ojczyzny”, jak się 

później okazało, pułkownik KGB, akredytowany przy Organizacji 

Narodów Zjednoczonych, poprosił o azyl. I sypnął wszystkich tajnych 

współpracowników, których zwerbował. 

Odmówiłem nie dlatego, że byłem odważny. Byłem 

przekonany, że komu jak komu, ale mnie nic nie mogą zrobić. Miałem 

mocne plecy. Więcej, poszedłem ze skargą do kolegi ojczyma w 

prokuraturze, który sprawował nadzór nad przestrzeganiem prawa 

przez tajne służby. I okazało się, że tak naprawdę to ten mały 

funkcjonariusz, który ze mną rozmawiał, ma nieograniczona władzę, 

rządzi nawet prokuraturą. Zatrzymano moją „książkę pracy”, a to 

oznaczało, że został wymazany mój dotychczasowy staż pracy. Życie 

zaczęło spychać mnie na bok. Nie przedłużono mi umowy w gazecie. 

Jeszcze ktoś starał mi się pomóc, jeszcze telewizja kupiła mój 

scenariusz, jeszcze od czasu do czasu gdzieś załapałem się na 

dorywczą prace. W końcu został mi tylko rozładunek wagonów, o ile 

w tym dniu przyszedł niezaplanowany transport. To trwało cztery lata. 

Aż wezwano mnie do „domu na rogu”. 

-Nie chcemy, żeby pan skończył w „psychiatryku”, ma pan 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

81 

ż

onę, dzieci, proszę przyjąć od nas pracę w Taszkiencie, w gazecie – 

oficer zaproponował mi takie dobrowolne zesłanie –i proszę nie mieć 

do nas żalu za to wszystko, takie mamy instrukcje, zasady działania, 

procedury. 

I tak trafiłem do Azji, do Uzbekistanu. „Wieczorny Taszkient” 

to była ta gazeta, na którą zostałem skazany. Miałem zakaz wyjazdu z 

miasta, podczas gdy mój średni syn jako laureat olimpiady wiedzy 

fizycznej brał udział w międzynarodowych spotkaniach w Austrii, 

Japonii –jeszcze jeden paradoks. Później był jeszcze epizod, kiedy na 

fali pierestrojki chciałem utworzyć w Moskwie własne wydawnictwo 

w 89 roku. W dalszym ciągu szły za mną jakieś czarne papiery, nie 

miałem „dachu, czyli przykrycia z góry”, zbankrutowałem i po trzech 

latach wróciłem do Rygi.  

 

Pozory..? Nie wiem, co jest prawdą, co zmyśleniem, nie 

potrafię rozdzielić jego historii na pojedyncze epizody, oszacować. 

Tylko język, pewna kultura mówienia, obce słowa, wtrącenia, 

ś

wiadczą o nim, są argumentem za.  

Wszystko inne przemawia przeciw. Ale może to tylko pozory... 

bo przecież otacza nas tyle rzeczy niewiarygodnych... 

 

„Piorun nie uderzy, chłop się nie przeżegna” Zacząłem 

inaczej myśleć o życiu –mówi –to trochę jak w tym przysłowiu.  

Wróciłem do Rygi. 

Mama nie żyje, ojczym, moja żona. 

Dwu moich synów mieszka w Stanach, jeden na Ukrainie. 

Zostałem sam. 

Maluję wspólnie z Igorem. Jest Rosjaninem, ale nie mieszka w 

ich getcie. Ma znakomite wyczucie światła, uzupełniamy się 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

82 

wzajemnie. Ja szkicuję obraz, komponuję, on wypełnia go kolorami. 

Tak żyję. 

Teraz mogę wszystkiemu zaprzeczyć i przyznać się niemal do 

wszystkiego –do swoich grzechów i pomyłek, złych wyborów, 

dobrych uczynków, zasług, polskiego pochodzenia, ale to już niczego, 

z tego co się stało, nie zmieni. Kogo obchodzi, że jestem Polakiem. A 

chciałbym jeszcze pojechać, chciałbym zobaczyć Gdańsk. Żeby 

wiedzieć, czy rzeczywiście jest piękniejszy od Rygi. Tylko czy los mi 

pozwoli? 

Nie wiem. 

Nie darmo Daugavę nazywają „Rzeką Przeznaczenia”  

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

83 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Księga świadectw 

Podróż trzecia -przestrzeń wiary 

 

 

 

 

 

 

 

My co byliśmy żywi umieramy teraz 

U kresu cierpliwości  

Thomas Stearns Eliot Ziemia jałowa  

tłum. Krzysztof Boczkowski 

 

 

 

 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

84 

 

26 czerwca w czterdziestym czwartym, dwa tysiące 

amerykańskich samolotów zrzucało bomby. Najpierw 

było takie brzęczenie jak u komara i coraz bardziej, aż 

stało się jak grzmot, rozdzierało uszy, cały świat był 

ogłuszony. Zrobiło się szaro jak wieczorem, słońce 

zasłoniły samoloty. Całe niebo było w aluminiowej łusce i wtedy 

uderzyły pierwsze bomby. Buchnął czarny słup dymu. 

 

 

Stanisław Winiarz, urodzony w styczniu 1931 w Drohobyczu. Jeden 

z głównych inicjatorów akcji odzyskania a później odnowienia 

przekazanego przez ukraińskie władze   13 grudnia 1989 roku 

zdewastowanego w czasach ZSRR kościoła św. Bartłomieja 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Zdjęcie: 
Stanisław 
Winiarz 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

85 

Ręka, noga, mózg na ścianie. 

 

 

Zawsze zaczyna oprowadzanie turystów po kościele tak samo, 

od słów - jestem Stanisław Winiarz, urodziłem się w styczniu 1931 

roku, niech będzie pochwalony Jezus Chrystus - robi chwile przerwy, 

patrzy uważnie w oczy przybyłych, jakby się zastanawiał, ile 

powiedzieć z tego, co ważne, a ile ominąć, przemilczeć. 

Czasem dodaje - urodziłem się w więzieniu na „brygidkach” 

albo „na górce”. 

I żeby wszystko było jasne, dopowiada - w więzieniu był 

kościółek, cerkiewka i mała synagoga, każdy według swojej „nacji” 

mógł się modlić po swojemu do Boga. Ale ja zostałem ochrzczony w 

kościele, tak chcieli rodzice.  

Nasz kościół nazywają „Ręka, noga, mózg na ścianie”.  

Jestem tu kościelnym.  

 

„Polmin” to była największa rafineria w Drohobyczu. Tam nie 

brali do pracy  Żydów. Ci z „Polminu” to byli państwowi, lepsi, 

trzymali się osobno. Z mniejszych to był jeszcze „Dros”, „Jota”, 

„Nafta”… Żydzi szli do „Galicji”, mieli swoje rafinerie.  

Dwa kilometry za  „Polminem” był w polu chutor. Marcepol, 

dwanaście chałup. Sami Polacy. Kiedy wyjechali w czterdziestym 

czwartym, Sowieci znieśli przysiółek, zrównali z ziemią. Teraz w 

tamtym miejscu po wiosce nie ma śladu.. Z tego chutoru pochodził 

mój dziadek. Młodo umarł. W Drohobyczu był „wielki targ” w 

poniedziałek i „mały targ” w piątek. Dziadek furą pojechał, w 

poniedziałek albo może w piątek, zaszedł po drodze do karczmy. 

Siedem „nożów mu zapchali”. Z Marcepola rodem jest  ojciec, w 1904 

się rodził, dostał imię  Jakub. Siostra ojca, tego nie powiem dokładnie, 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

86 

chyba z 1896, wyszła za mąż za „przodownika”, inaczej naczelnika 

kryminału. To było zanim ja się urodziłem. Rok do wojny wyjechali 

do Zabrza. Mam brata młodszego o sześć lat, mieszka na Łotwie i 

siostrę młodszą o trzy lata..  

Łotysz, Polak, Ukrainiec, Czech –gdyby patrzeć po 

obywatelstwie, wszystko pomieszane, taka to rodzina.  

 

Na początku była sól - zawsze po wygłoszeniu wstępu zaczyna 

mówić o soli, o żupach, topkach solnych w herbie - sól jest ważniejsza 

niż złoto. 

Ale od niej ważniejsza woda, wody zawsze w Drohobyczu 

brakowało, tu wszędzie była ropa solna, nie nadawała się po picia, 

musieli wodę przywozić aż ze Stryja. Warzelnia do dziś pracuje, 

solankę rurami tłoczą z innych miejscowości, trzy kilometry, odwierty 

w kierunku na wioskę Solec porobili. 

Sól, chleb, woda to prawdziwe bogactwo, na soli wyrósł 

Drohobycz. 

 

Ojciec poszedł pracować w kryminale jako „klawisz”, szwagier 

go wziął do siebie, miał dwadzieścia parę lat i wtedy ja się urodziłem. 

„Na górce”. Więzienie pobudowali Austriacy. Do szkoły dzieci 

strażników woziła bryczka. Do wojny skończyłem trzy klasy polskiej 

szkoły u św. Jadwigi, byłem szczyl, miałem dziewięć lat, ale już jako 

dziecko w piłkę grałem. Nie robiłem polityki, nie biegałem za tymi, co 

krzyczeli –„Nie kupuj u Żyda”. Ojciec zabierał mnie na mecze, kiedy 

grał drohobycki Junak.  Przy parkanie, przez płot, na boisku –wszyscy 

krzyczeli: Junak! Junak! A kiedy nagle zapadała cisza, spomiędzy 

trybun dobiegało śpiewne zawodzenie handlarzy: pestki, precli, 

najlepsi precli jajowe, pestki... Nie było silnych na naszych, w 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

87 

trzydziestym ósmym wzięliśmy ligę lwowską. Tylko raz   

Ż

ydzi z „Betaru” wygrywali z naszymi, no i był taki ukraiński zespół 

we Lwowie –„Ukraina”, dwa razy cierpiał „Junak”. Wszyscy ze 

wszystkimi się wtedy bili, robili zadymy, całe miasto walczyło ze 

sobą... „Polmin” kupował zawodników do gry, myśmy krajową ligę 

mieli na wyciągnięcie ręki. Ale wojna, trzydziesty dziewiąty. Ojciec 

pracował może trochę za połowę września. Wychodne czyli wolne 

dostało ich siedmiu tego dnia. Ojciec miał brata, robił jako weterynarz 

przy rzeźni, tam z wieczora zaszedł z matką, poradzić się, pogościć. 

My się w troje dzieci w domu zostali. Wszyscy inni strażnicy mieli 

służbę, a było ich czterdziestu dziewięciu, może pięćdziesięciu, no nie 

chcę kłamać. Kiedy wychodził, zobaczył odkryty „eszelon”, 

ciężarówkę, klęczeli skuci do tyłu kajdankami, po czterech rogach 

„enkawudyści” z karabinami. W sądzie w piwnicach niektórych od 

razu rozstrzelali, resztę wywieźli do Charkowa, nikt nie wrócił. Matka 

wzięła nas po cichutku za ręce, zabrała z domu, wszystko zostało. 

Ojciec ukrył się, wykopał sobie jamę, schron i tak siedział, 

siedemnaście miesięcy, jak tu byli Sowieci.  

Pytaliśmy, jak to dzieci –gdzie tato, gdzie tato?  

Szukali nas, byliśmy raz tu, raz w innym domu, żeby nie 

wywieźli. U Ukraińców, Polaków, gdzie się dało. Dobrzy byli 

sąsiedzi, my też nikomu nic złego, nie zdradzili nas. Szczęść Boże, ich 

siedmiu ocalało.  

 

Nasz kościół nazywają „Ręka, noga, mózg na ścianie”. Podczas 

budowy na tym miejscu znaleziono zrobioną z kamienia figurę 

pogańskiego bożka. Wszystko, co z niego zostało, wmurowano w 

zewnętrzną ścianę. Głowa, ręka, stopa.  

-To było za króla Jagiełły w 1392 roku -prowadzi do 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

88 

odsłoniętych spod warstwy tynku fragmentów średniowiecznych 

malowideł.  

 

W czterdziestym pierwszym przyszli Niemcy. Ojciec wyszedł 

ze schronu. Mieli listy, kto przeżył Sowietów -wszystkich siedmiu 

wezwali do pracy. Matka powiedziała –idź, komuniści pobici, nie 

wrócą. Otworzyli więzienie, bierzcie swoich. Przed odejściem NKWD 

wszystkich politycznych wymordowało. W samym więzieniu może 

dwustu ich zabili. Za magistratem też, węglem ich ciała przysypali. 

Ludzie chodzili, szukali. Po dwu tygodniach ciała zaczęły się 

rozkładać, śmierdziało strasznie, koniec, do jednego dołu ich zakopali. 

Za czas wojny skończyłem jeszcze dwie klasy polskiej szkoły.  

Ż

ydom straszne rzeczy Niemcy zrobili za te lata. Nie 

zazdroszczę im tego głodu, kanałów, piwnic, umierania. Oni mówili –

nie wszystkich nas przecież zabiją, to nie mieści się w głowie. Nam 

też się nie mieściło.   

 

Nie każdej wycieczce pokazuje malowidła na sklepieniu 

kościoła, przedstawiające rzeź Polaków -tu w 1648 była taka 

rewolucja, zaczęła się od Chmielnickiego, po której kościół był 

poniszczony, na dzwonnicy jest wmurowana tablica. Władza 

dzisiejsza tam napisała – Kozacy i chłopi wyzwolili miasto i pokonali 

polsko -szlacheckie wojska. Miasto było otwarte, wszystkich 

wymordowali. Tych, co schronili się w kościele, pochowano za 

progiem. Później, żeby nie deptać ich kości, dostawiono tam kaplicę.  

 

W czterdziestym czwartym, w sierpniu, nikt się nie spodziewał, 

miasto nie było zdobyte, nad ranem aresztowali ojca ci z NKWD, 

zabierali według listy, dopiero po tym  wkroczyły wojska. Wysłali do 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

89 

obozu. „Użłagu”. Z jednego wyroku, naraz, dwa tysiące ludzi osądzili. 

Resztę Polaków wyganiali na ziemie zachodnie. Wszyscy, kto mógł, 

wyjechali. Kościół  był bez księdza, sami się tam zbieraliśmy, 

ostatecznie zamknęli go 30 czerwca 49 roku, zrobili w kościele 

magazyn. My zostaliśmy. Poczekamy na ojca –powiedziała mama. 

Umeblowane mieszkanie przez trzy lata w Szczecinie rodzina nam 

trzymała –trzeba było pojechać –tak dzisiaj myślę. Ciężko było, 

zacząłem pracować w „dachówczarni”, tam za Niemców było 

ż

ydowskie „komando”, szkołę wieczorowo robiłem. Jedno miałem dla 

siebie –piłkę. Zaraz jak się tylko wojna skończyła, graliśmy ulica 

przeciw ulicy, później wzięli mnie do „Buriewiestnika”, przy tartaku 

grałem o wejście do drugiej ligi z miejscowymi: „Naftowykiem” i 

„Spartakiem” –2 : 0 przegraliśmy. W 1950 wzięli mnie do wojska do 

Mińska, w „armijnej” drużynie grałem. Odsłużyłem swoje, po 

czterech latach w grudniu wróciłem i ojciec też tego samego roku 

wrócił, był już w domu. Jako fizyczny w tartaku do emerytury 

pracował. Nie chciał opowiadać, tobie to, co przeżyłem, wiedzieć 

niepotrzebne –mówił, jesteś młody, musisz wierzyć w życie. Wiem 

tylko, że wieźli ich morzem, kto umarł, do wody rzucali. Połowa nie 

dojechała. Paczki wysyłaliśmy na Kirow. 

 

Później prowadzi przez cały kościół do prezbiterium, by 

pokazać zachowane oryginalnie trzy ogromne drewniane tablice, 

wiszące na ścianach, jest na nich spisana historia kościoła i czwartą, 

równie ogromną -o życiu ks. Marcina Laterny, spowiednika Batorego. 

Zginął poćwiartowany przez Szwedów i wrzucony do Bałtyckiego 

Morza.  

-Kiedyś, żeby spisać historię męczeńskiej śmierci jednego 

człowieka, potrzebna była taka tablica –mówi. 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

90 

 

Po wojsku pracowałem jako mechanik samochodowy, przyszedł 

na „sportiwną” –wtedy się nazywała inaczej, główny inżynier z 

tartaku, drużynę piłki zbierał,  dawał dobrą stawkę. Będziesz miał czas 

trenować –obiecał -co drugi dzień wychodne,  etat zawodnika. Żona 

po matce z dziada pradziada tu osiadła, po ojcu nazwisko panieńskie 

Bibr, z Czech jej ojciec, za pracą tu do rafinerii trafił za Polski. W 

„Polminie” zginął podczas bombardowania, 26 czerwca w 

czterdziestym czwartym, dwa tysiące amerykańskich samolotów 

zrzucało bomby. Najpierw było takie brzęczenie jak u komara i coraz 

bardziej, aż stało się jak grzmot, rozdzierało uszy, cały świat był 

ogłuszony. Zrobiło się szaro jak wieczorem, słońce zasłoniły 

samoloty. Całe niebo było w aluminiowej łusce i wtedy uderzyły 

pierwsze bomby. Buchnął czarny słup dymu. Niemcy bramy 

zamknęli, kto próbował uciec –strzelali. Zginęło wtedy w „Polminie” 

osiemset osób. A później na cmentarzu kompania honorowa, „Heil 

Hitler”, uroczyście. W 56 roku ożeniłem się, najbliższy „pracujący” 

kościół mieliśmy w Samborze. Kto by pomyślał –komsomołka, w 

buchalterii w rzeźni pracowała, a tu ślub w kościele. Dwa lata nie 

odbierała legitymacji, dzwonili, wzywali, jej matka od rozumu 

odchodziła –doigrasz się. Udawali, że nie wiedzą, wtedy władze były 

dla mnie łaskawe, później byłem już za stary do piłki. Dom 

zaczęliśmy stawiać, jak to się mówi, z pracy rąk.  W 57 urodziła się 

córka Bogusława, Bogusia, skończyła medycynę, cztery lata później 

Adam, jest lekarzem stomatologiem. No i przyszły wnuki, ochrzczone 

po naszemu, z córką po polsku mówią, z ojcem po ukraińsku, dobrze, 

ż

e porządny człowiek i nie zabrania. Jaki im los pisany, tego nikt nie 

wie, one może teraz będą opowiadać, był sobie dziadek, była też 

babcia... 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

91 

 

Kościół został odbudowany ze zniszczeń na początku XVIII 

wieku –resztę swojej opowieści o historii kościoła wygłasza stojąc na 

ś

rodku, w przejściu pomiędzy ławkami –malowidła na nowo położył 

taki tutejszy malarz, Andrzej Sołecki, na ścianach sceny z życia 

Drohobycza, cała historia. Ile pod nimi zostało tamtych, 

ś

redniowiecznych zdobień, nie wiadomo.  

 

Wojna wszystkich pogodziła, przed wojną nas było piętnaście 

tysięcy, żydów tyle samo jak katolików i prawosławnych reszta –

może osiem. Teraz Drohobycz ma osiemdziesiąt cztery tysiące, 

naszych nie ma tysiąca, mówią, że dziewięćset sześćdziesiąt osiem 

osób, żydów niecałe  dwieście, obcych, przybyłych ze wschodu. Tylko 

jeden przedwojenny drohobycki został. Nic od nas nie zależy, 

jesteśmy tu na wymarciu, musimy po sobie uratować jakiś ślad.   

Był czas, że nie wolno było rozmawiać po polsku, modlić się 

nie było gdzie, świętować nie dawali. Zawsze były jakieś terminowe 

kontrakty, pilne zamówienia, wysyłki, trzeba było iść do zakładu w 

Boże Narodzenie, Wielkanoc, tylko na tygodniu nie było co robić. My 

ż

yliśmy tu jak ci pierwsi chrześcijanie, w tajemnicy się zbieraliśmy, 

czasami przyjechał ksiądz, mszę po kryjomu w domu odprawił.  

 

Kiedy kościół zamknęli, zrobili tu magazyn makulatury, zaczęli 

wszystko niszczyć, witraże pobili, uczniowie Matejki robili do nich 

projekty, prace ukończono w 1923 roku, piękne były, pojedyncze 

szybki na samej górze ocalały. Organy trzyćwierciowe pierwszy 

sekretarz miasta za 300 rubli gdzieś na wschód Gruzinom sprzedał. 

Przyszła zima, był mróz, palili w kościele w takich żelaznych kozach, 

ż

eby się ogrzać, po kolei poszło wszystko na ogień: ołtarze, obrazy, 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

92 

ławki, konfesjonały, bezcenne książki z biblioteki kościelnej spalili. 

Okopcili sklepienia, malowidła poczerniały. Z urządzenia kościoła te 

cztery tablice ocalały… Na koniec tynk zaczęli w prezbiterium zbijać, 

zabielili ściany, muzeum ateizmu otworzyli w kościele. 

 

Gdyby doliczyć wojsko, to pod / ponad?/ pięćdziesiąt lat 

przepracowałem, szmat czasu. Dostałem za to emerytury 536 hrywni, 

to dokładnie 100 dolarów, zimą wypalamy gazu za przeszło połowę, a 

i to jest zimno, chodzimy po domu ciepło ubrani, światło 40, woda 30, 

telefon 50, lekarstwa... aż się nie chce mówić, pod miły Bóg, moja 

emerytura nie wystarcza. Ale nie narzekamy, przychodziła już na nas 

gorsza bieda. Młodzież uciekła do miasta, wioska pustoszeje, na 

starych ludziach stoi, osty, łopuchy, „budakami” pola zarosły, puste 

chałupy po wsiach, krowy wyrzynają. Kto na ziemi ma pracować, co 

on motyką albo łopatą zrobi? Wszystko z dnia na dzień drożeje, 

bochenek chleba  już 2,8 hrywni, kilo cukru 3,80 , kilo mięsa 40 

hrywni, jak żyć? Więc tylko ten kościół uratować mi w głowie, może 

wtedy coś po mnie zostanie. 

 

W 1987 zaczęliśmy się dobijać o kościół, do Kijowa, do 

Moskwy -napisaliśmy sto dwadzieścia cztery listy do władzy, na 

ż

aden nie otrzymaliśmy odpowiedzi. Mieliśmy jeszcze jeden kościół –

kapucynów na Wójtowskiej Górze. Zajęli go Sowieci,  wojsko, 

przebili belki, zrobili na parterze stołówkę, a na piętrze klub. Greko- 

katolicy odbili wszystko, odremontowali i zrobili cerkiew. Nam 

pomógł ksiądz Stanisław Draguła z Wrocławia w 1989 –zbierajcie 

podpisy -mówił, zawiozę wasze listy do Watykanu. Końcem roku 

przyjechał Gorbaczow do Ojca Świętego, wtedy obiecał oddać 

kościół. Wezwali nas do ratusza 13 grudnia, przyszły w tej sprawie do 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

93 

Drohobycza papiery, jeszcze próbowali po swojemu, wy rano 

odprawiajcie nabożeństwa, my wieczorem będziemy tam mieli klub, 

spotkania ateistów. Ale my, jak nam tylko klucze 16 grudnia dali, 

zmieniliśmy zamki. Kościół pusty, pierwsze po czterdziestu pięciu 

latach Boże Narodzenie świętowaliśmy tutaj. Powoli tak pracujemy, 

zbieramy grosz do grosza, dach zrobiliśmy na dwieście lat, woda się 

nam na głowy nie leje, mamy się gdzie modlić, to ławki sprawiliśmy, 

ołtarze boczne z kościoła z Krakowa nam dali, ściany osuszamy, nas 

tylko garstka, może dwieście osób z Polaków, co twardo przy wierze 

stoją. Na tacę rzucają  kopiejki, większość emerytów,  ludzi starych, 

jak mamy kościół za te pieniądze wyremontować. Naszemu papieżowi 

pomnik przed kościołem chcemy postawić, on tak naprawdę kościół 

nam odzyskał, on naszym dobroczyńcą.  

 

Mówi -czasami myślę, z jakiego wyroku, z czyjej woli tu 

jestem, zostałem, w jaki celu.  

Pokazuje puszkę na ofiary i kończy zwykle tymi samymi 

słowami -wszystkich proszę, jeśli możecie pomóżcie nam, bo sami nie 

damy rady kościół do świetności przywrócić.  

I dziękuje zawsze w ten sam sposób  - szczęść Boże, w imię 

Ojca i Syna i świętego Ducha. 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

94 

 

 I wtedy pojawił się umundurowany oddział podający 

się za Sowietów. My swoi, możecie wychodzić –

wołali. Pierwsze: zamordowali księży, później resztę. 

Najbardziej znęcali się nad kobietami, które służyły w 

wojsku niemieckim. Chłopiec, który dowodził obroną, 

zupełnie się stracił, nie oddał ani strzału, zamęczyli go w okrutny 

sposób.  

 

 

Irena Sandecka, urodziła się w Humaniu 11 kwietnia 1912 roku. 

Ukończyła słynne Gimnazjum Krzemienieckie im. Tadeusza 

Czackiego oraz Seminarium Nauczycielskie  im. Hugona Kołątaja. Po  

studiów na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie pracowała jako 

nauczyciel, wojna zastała ja w Belgii. Wróciła do Lwowa, później 

przeniosła się do Krzemieńca. Po wojnie do emerytury pracowała jako 

laborantka w szpitalu, potajemnie ucząc dzieci języka polskiego i 

religii. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Zdjęcie: 
Irena Sandecka 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

95 

Krzemieniecki Elementarz. Kto ty jesteś? 

 

„Błogosławione drzewa, może sprzed stuleci 

Jakiś ojciec rodziny dla swojej pasieki 

Sadził Was, spoglądając w czas przyszły, daleki 

Z myślą w złotych miodach dla wnuków swych dzieci[...] 

Bądźcie błogosławione! Choć burza zwalił 

Młodsze od was olbrzymy, które pod stopami  

Grodzą drogę wędrowcom, grożąc gałęziami, 

Wyście przetrwały wieki: 

 

 

 

        Bo w korzeniach siła.  

 

(Irena Sandecka Wiersze spod góry Bony) 

 

 

Nie lubią nas tutaj. Przeszkadza im nasza religia, my sami, 

nasza historia, którą próbują zmienić. Przed wojną było w naszej 

diecezji 169 kościołów, obecnie jest tylko 22, według danych sprzed 

kilku lat, ale i one są jak ziarno piasku, które utkwiło w oku, kłują. To, 

ż

e teraz budują tu ponad 100 luterańskich zborów, nikomu nie 

przeszkadza. Nasi występują w roli naiwnych, łatwowiernych 

turystów, cukierkami obsypują dzieci. Młodzi Ukraińcy jeżdżą do nas 

na zarobek. Dary z Polski przez nasze ręce trafiają do miejscowych. 

Ź

ródłem i podstawą utrzymania jest tutaj nasz niefrasobliwy rodak i 

emerytura. 

 

- Mają świadomość, że siedzą w kieszeni Rosji - to nie moje 

zdanie, to przeczytałam ostatnio w gazecie - wystarczy, że tam w 

Moskwie zakręca kurki z ropą i gazem i cała tutejsza gospodarka 

padnie na kolana. 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

96 

 

- Bóg, Honor, Ojczyzna - to można było przeczytać na naszych 

sztandarach. Bóg - jest. Ojczyzna - też. Ale gdzie podział się nasz 

honor? Komu podajemy rękę? 

- Tego, co już się stało, nie da się zmienić, trzeba być głupcem -

mówi z pasją, jakby te słowa mogły coś zmienić. 

- Była u mnie ekipa telewizji polskiej. Nie możemy tego puścić 

na antenę - powiedzieli. Mamy zakaz robienia filmów na te tematy. 

Nie chcemy wciąż odwoływać się do przeszłości, która nas dzieli. - 

Odjechali. Ich sprawa. Przyjechali następni. Z Kijowa, z ukraińskiej 

telewizji. Czekałam. W końcu padło to pytanie. Niemcy ukarali 

swoich zbrodniarzy - powiedziałam, zrobili to na oczach całego 

ś

wiata. Na przyznanie się Rosji do swoich zbrodni musieliśmy czekać 

długo, ale w końcu się doczekaliśmy, przyznali się do Katynia, do 

„gułagów”. Od was do tej pory nie usłyszeliśmy słowa - wybaczcie 

nam. Zamiast tego słyszymy, że historia, którą poznaje młodzież, 

powinna być czysta, że winy są po obu stronach, że operacja „Wisła”, 

ż

e musimy poczekać - wam trzeba dużo cierpliwości - aż młoda 

ukraińska demokracja okrzepnie, aż zostanie zbudowana tożsamość 

narodu. 

-W tym czasie różni mądrale poprawiają dokumenty, 

przeinaczają fakty. 

 

- To jest relacja naocznego świadka. Wszystkie polskie domy 

wywrócone na lewą stronę, „wyryte”, od strychu do piwnicy: rozdarte, 

otwarte, zniszczone. Żywego ducha. Wiśniowiec. Byłam tam z 

ostatnim oddziałem Niemców, uprosiłam austriackiego generała, który 

wysłał zwiadowców na rozpoznanie, żeby pozwolił nam się z nimi 

zabrać. Chciałabym poznać chociaż nazwiska tych chłopców. 

Najstarszy z żołnierzy miał 24 lata, najmłodszy 16 - wszyscy z 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

97 

dobrych austriackich rodzin, chyba Niemcy zbierali już ostatki, skoro 

brali dzieci na wojnę. Specjalny oddział motocyklowy. Zadeklarowali, 

ż

e pomogą mi szukać tych, co przeżyli. Weszliśmy do podziemi przez 

okno. Ogromny kościół, niedaleko pałac. W części krypty - 

przysypana gruzami wielkiego ołtarza kobieta z niemowlęciem w 

rękach, na wierzchu chłopczyk, może dziesięcioletni, twarz śliczna, 

długie rzęsy, spuszczone powieki i...  ciach –szeroko otwarta 

czerwona szrama na szyi. Pozostałych od razu zakopali, tak zawsze 

robili. Wtedy spotkaliśmy pierwszego Polaka, który to przeżył - 

Gąsiorowskiego, zarośnięty, obszarpany jak dziad. On nam 

opowiedział, co się stało. Sowiecki porucznik zebrał ich, kazał im 

organizować samoobronę, zamówił chleb w piekarni, wodę do 

kościoła. Ktoś strzelił z ukrycia –i… nie ma sowieckiego porucznika, 

jest trup. Nasi zamknęli się z zakonnikami w środku, część ukryła się 

w podziemiu. I wtedy pojawił się umundurowany oddział, podający 

się za Sowietów. My swoi, możecie wychodzić –wołali. Pierwsze: 

zamordowali księży, później resztę. Najbardziej znęcali się nad 

kobietami, które służyły w wojsku niemieckim. Chłopiec, który 

dowodził obroną, zupełnie się stracił, nie oddał ani strzału, zamęczyli 

go w okrutny sposób. Mam na potwierdzenie dwu świadków –

wszystko widzieli: Kapuściński -uciekinier, w Wiśniowcu zginęli jego 

rodzice i Konopacki -pochodził stamtąd, miał tam znajomych. Relacja 

o wymordowanym miasteczku jest właśnie taka. 

 

Co robić? Proszę sobie wyobrazić przerażenie na wieść, że  

zwiadowcy jadą dalej. Jeśli spróbujemy wracać sami, czeka nas 

ś

mierć, tam w Czarnym Lesie stoją banderowcy. Nie ma nawet 

wyboru. trzeba żyć, jechać dalej. Tak znaleźliśmy się w Zbarażu. 

Pamiętam te zapachy u zakonnic w kuchni, tyle lat, a takie rzeczy się 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

98 

pamięta –dla nas miska pełna wody, krupa goniła krupę –proszę, oto 

sprawiedliwość. A ja co mam zrobić: jednego z tych towarzyszących 

mi pomocników wzięłam od żony, drugiego od matki, jestem za nich 

odpowiedzialna.  

Myślę –mam w domu dobry likier, kiedy odchodzili Sowieci 

tylko to zostało w sklepach, poszła na ten alkohol cała pensja mamy, 

może się dadzą przekonać, poproszę, żeby nas odwieźli do 

Krzemieńca.  

Mówią –nam przecież śmierć pisana, możemy pojechać, ale coś 

chcemy od życia -najpierw pójdziemy razem do kina. Wojna! Ale 

niby dlaczego nie, niech będzie kino. To się może nie mieści w głowie 

–kino! I w czasie filmu pierwsza seria, pocisk z armaty, sowieckie 

„tanki” na ulicach. Sanie, którymi mieliśmy wracać, przepadły. 

Jedyny wolny przejazd przez Tarnopol. W olbrzymim korku 

niemieckie samochody z konserwami, czekoladą, chlebem –

zaopatrzenie.  

„Panzer! -hurra!” Panika.. „Panzer, panzer...! ” Popłoch, 

wszyscy gdzieś biegną, jedni tu, drudzy tam -uciekają. Z tego dnia 

pamiętam ten gęsty, tłusty zapach jedzenia w powietrzu w zakonnej 

kuchni, i film. 

 

Wróciliśmy z Bożą pomocą do Krzemińca.  

Brońmy się! – zaczęłam biegać po domach –widziałam, co się 

stało przecież na własne oczy,  w Wiśniowcu.  

Co się szykuje ? –wyjdą Niemcy, a wtedy oni uderzą.  

Zanim przyjdą Sowieci. Dwie godziny i będzie po nas. 

Wystarczy. Wiedzieliśmy, że tu jest ich dowództwo, na zboczu Bony.  

Na wszelki wypadek –w domu naprzeciwko jest broń, tam 

mamy się zgromadzić, bronić.  

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

99 

Rano wychodzę –sowieckie wojska.  

Nie było alarmu. Całą noc ktoś strzelał w powietrze 

oświetlające rakiety. Generał, ten Austriak czy Ślązak nas uratował. 

Tak -uratował. Zostawił starego żołnierza, zagroził mu rozstrzelaniem, 

to on wypuszczał te rakiety jedną po drugiej w powietrze –myśleli, że 

jeszcze w mieście są Niemcy. A może zrobił to we własnym interesie, 

ż

eby spokojnie się wycofać. Pewnie to takie egoistyczne, ale ja 

wszystkich proszę, żeby dowiedzieli się jego nazwiska. Hitlerowski 

generał -kto to był? Ci chłopcy z jego oddziału, dzień przed, zanim 

odeszli, przyjechali się pożegnać, jeszcze jeden znak 

charakterystyczny –jeden był bez ucha.  

Ż

al mi ich -myślę zginęli. Przecież wiadomo! Austriacy nie 

lubili Hitlera, dlatego rzucono ich Sowietom na pożarcie, zostawiono, 

ż

eby osłaniali wycofujące się oddziały. Na zmarnowanie. 

 

Zarządzenie władzy  z czasów Chruszczowa: do 1980 roku 

religia w ZSRR przestanie istnieć. Ostrzeżono mnie na przesłuchaniu 

w MGB (Ministerstwo Gosudarstviennoj Biezopasnosti utworzone w 

1946, przekształcone w 1953 roku w MWD

 

 -przypis autora), że za 

łamanie obowiązującego prawa zostanę ukarana. Słyszałam o 

procesach dla kobiet uczących polskie dzieci języka i religii, które 

kończyły się wyrokami wieloletniego więzienia albo zesłaniem do 

obozów.  

Napisałam ten elementarz odręcznie, sama. To były tylko dwa 

zwykłe zeszyty do rysunków, które składały się na podręcznik do 

nauki. I te zeszyty szkolne stanowiły zagrożenie dla władzy. 

...Trzeba iść do mamy chrzestnej, która mieszka w Krzemieńcu przy 

ulicy Szerokiej. 

Prawidło: Po „t”,  „ch”,  „k”. „p” pisze się „rz” choć słychać „sz” 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

100 

Wyjątek pszczoła i pszenica 

Olek jest dobry, ale Ala jest lepsza. 

Wala jest duża, ale Jula większa. 

Stasia jest najpracowitsza. 

Ta staruszka jest głucha a ta głuchsza. 

Prawidło: Przy stopniowaniu przymiotników piszemy po „t”, „k”, 

„p” „ch” „sz”. 

To jest Kościół Liceum Krzemienieckiego. 150 i 40 lat temu  

była tu sławna szkoła polska, 150 lat temu uczył polskiego języka w tej 

szkole ojciec Juliusza Słowackiego, Euzebiusz Słowacki. „Mamo 

moja, cudny kraj opuściłem i pewnie już do niego nigdy nie powrócę”, 

pisał Juliusz Słowacki do matki w Krzemieńcu...” -tym podręcznikiem 

posługiwałam się ucząc dzieci polskiego języka (Irena Sandecka 

fragmenty Elementarza Krzemienieckiego Kielce 2002). 

 

„ Jeśli ci trzeba srebra –idź nad Ikwę –rzekę, 

Tam srebrem lśnią krzewiny nadwiślańskich wierzb 

I srebrne groty słońca nurt ikwiany sieką 

I wsród srebrzystej fali słychać srebrny śmiech” 

(Irena Sandecka Wiersze spod góry Bony

 

-Krzemieniec to jest Polska, nie Ukraina. Są na to dokumenty 

w Archiwum Akt Dawnych. Rok 1883, czwarty  zeszyt, strona 777, 

litera „k” – Słownik Geograficzny Królestwa Polskiego i Innych 

Krajów Słowiańskich. Krzemieniec –1064 rok, przybywa Bolesław 

Ś

miały, któremu dobrowolnie oddają gród i zamek Mokosiejowie 

Deniski, jego właściciele. To jest nasze niezbywalne prawo. Nie liczę 

im tego, co tu zrobili. A że później te ziemie przechodziły z rąk do 

rąk...  

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

101 

Mówię to, żeby dać wszystkim Polakom do zrozumienia, że są 

tu u siebie, w swoim domu. Ale i tak nikt nie chce tu wracać –boją się 

przyjechać na stałe. Jeśli bywają tu dzieci i wnuki wypędzonych 

Polaków -to tak, od święta, byle jak, tyle.  

 

Gdyby nie Słowacki, pewnie nikt by tu nie przyjechał. Urodził 

się w domu dziadków, w domu, którego niestety już nie ma. Stał do 

początku I wojny światowej. Władze sprzedały ten dom Żydom. 

Prędko, w pośpiechu, jakby przeczuwając, że wróci tu Polska. Był 

obmurowany doskonałą, starą cegłą, więc chociażby z tego tytułu 

opłacało się go kupić. By uspokoić publiczną opinię, puszczono 

plotkę, że Słowacki urodził się w domu, który kupił jego ojciec. 

To niby kilka kroków, po drugiej stronie ulicy, teraz jest tam 

muzeum. Kiedy ojcu Słowackiego zaproponowano posadę na 

uniwersytecie, razem wyjechali do Wilna. A po jego śmierci –dom 

został sprzedany na pokrycie kosztów kształcenie syna. Matka wróciła 

do Krzemieńca i tam, w domu dziadków, wychowywał się Słowacki 

do dziewiątego roku życia, tu przyjeżdżał na wakacje. Bzdurą  były te 

wszystkie plotki, które wówczas rozpuszczano. Żyli świadkowie z 

rodziny Słowackich, którzy wiedzieli doskonale, gdzie naprawdę się 

urodził. To miejsce zostało przeznaczone na ogród różany, posadzono 

tam trzy topole, zachowały się zdjęcia - ...W dolinie mgłą zawianej, 

wśród kolumn topoli, Niech blade uczuć dziecko o przyszłości marzy... 

(Juliusz Słowacki Godzina myśli). Ale przyszli Sowieci, którzy 

niczego nie mieli zamiaru uszanować  i w tym miejscu wybudowali 

halę sportową. Za chwilę dwusetna rocznica urodzin Słowackiego, 

mamy niecały rok, żeby zburzyć halę, odzyskać ten teren. Tu 

większość jest bardzo wrażliwa na pieniądze, więc to da się zrobić.  

Musimy tylko wszyscy mówić jednym głosem. 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

102 

 

Sowieci pogardzają religią, ale szanują wielkich, wybitnych 

ludzi. Używają ich później do własnych celów. Postanowili zabrać 

pomnik Słowackiego z kościoła. Ale jego twórca, Szymanowski, 

przygotowując pomnik w Paryżu, rozdzielił go na kawałki i tutaj w 

kościele dopiero złożył. Komisja sowiecka uznała, że pomnika ruszyć 

nie można, bo grozi to zniszczeniem rzeźby. I Słowacki uratował nam 

kościół, jako jedyny w łuckiej diecezji nie został zamknięty ze 

względów propagandowych. Utrzymaliśmy kościół wbrew wszystkim. 

Ale to nasze prawo i nasze dziedzictwo, zbudowany został, kiedy po 

powstaniu listopadowym zamieniano wszystkie kościoły na cerkwie.  

Ś

wiadczy o naszej niezłomnej woli.  

Dwanaście lat przeżyłam jako osoba niewierząca, ateistka. Po 

studiach filozofii na uniwersytecie doszłam do wniosku, że umysł 

ludzki jest zbyt słaby, żeby coś powiedzieć w sprawach Boga. Tak 

albo nie. Dlatego wybrałam najuczciwsze rozwiązanie. Powiedzieć -

nie wiem. To znaczy nie chodzę do kościoła, nie modlę się, bo –nie 

wiem. Ale kiedy zaczęli niszczyć kościoły, walczyć z religią –

odezwało się serce. Zaczęłam czytać –Bóg żąda od nas wiary i nie 

daje dowodów. I kiedy w Berdyczowie poszłam na rozmowę do 

księdza, ten odpowiedział mi na kazaniu – niektórzy myślą, że stracili 

wiarę z powodu filozofii, inni, że odzyskali czytając książki, to nie jest 

tak, to przychodzi Duch Święty.  Widocznie przyszedł. 

 

Ani domu, ani płotu, ani studni, ani budy, ani... Do tego 

stopnia nas tutaj nie lubią. Kiedy przyjechała tu panna Rogalska, 

której ojciec miał tysiąc hektarów, żeby zobaczyć dom swego dziadka, 

to nic –tylko gołe pole. Wszystko, co polskie, niszczą. Dobrze 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

103 

chociaż, że u  nas w Krzemieńcu nie było rzezi. Tylko do 

Słowackiego to oni mają słabość.  

 

Jeżeli kiedyś - w tej mojej krainie,  

Gdzie po dolinach moja Ikwa płynie,  

Gdzie góry moje błękitnieją mrokiem  

A miasto dzwoni - nad szmernym potokiem,  

Gdzie konwaliją  woniące lewady,  

Biegną na skały...  pod chaty i sady...  

 

Jeśli tam będziesz...  duszo mego łona,  

Choćby z promieni - do ciała wrócona:  

To nie zapomnisz tej mojej tęsknoty,  

Która tam stoi jak archanioł złoty, 

 A czasem miasto jak orzeł obleci  

I  znów na skałach...  spoczywa - i świeci.  

(Juliusz Słowacki Jeżeli kiedyś - w tej mojej krainie...

 

Zapiszmy im na korzyść, że wypierają się swoich zbrodni, to 

znaczy, że zaczynają się wstydzić.  Czytam teraz kolejny raz  Ogniem 

i mieczem - nic się nie zmienili, są tacy sami, jak kiedyś byli. Mówią –

Polak, Niemiec, Francuz kradnie, ale wie, ze robi źle, a Ukrainiec 

odwrotnie, że dobrze, uważa to za powód do chwały. Ale ja ich 

tłumaczę i wierzę, że niepodległość ich z tego wyleczy, dotąd zawsze 

byli od kogoś zależni, okradali kogoś. 

Teraz będą okradali siebie, swój kraj. A to już coś zupełnie 

innego.  

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

104 

Na razie mam inny problem, bo tu w pobliżu robi się najlepszy 

samogon w mieście, po nocy, jak to po nocy, wszystkie koty czarne, 

do mojego okna stukają. 

 

Nie należałam do partyzantki, ale w więzieniu sowieckim 

siedziałam. Za bardzo mnie znali. Tutaj Niemcy traktowali nas inaczej 

niż w Polsce. Nie byliśmy dla nich zagrożeniem, powierzano nam 

kierowanie przedsiębiorstwami, zarządzanie majątkami, bo wiadomo, 

Polak nie kradnie. Tu z Polaków formowano policję. I nie chodziło o 

kolaborację, współpracę z Niemcami, a o broń. 

Może na samym początku okupacji było gorzej, czystkę wśród 

naszych zrobiło ukraińskie Gestapo. To się odmieniło, zwłaszcza 

kiedy nasi „Schutzmani” uratowali Niemca przed bojówką 

banderowską. W 1943 duża część ukraińskich policjantów ze 102 

batalionu zdezerterowała do UPA. Musieliśmy się bronić, potrzebne 

były karabiny, pistolety, amunicja, jak inaczej walczyć o swoich w 

sytuacjach zagrożenia. To zabrzmi niewiarygodnie, ale Niemcy 

podstawili nam osobowy wagon, by kobiety z dziećmi (chociażby 

jedna Przytomska miała ich sześcioro) ewakuować do Krakowa, kiedy 

zbliżał się front. Tak więc tu z Niemcami żyliśmy trochę inaczej, było 

nam lżej. 

 

Nazywam się Irena Sandecka. Urodziłam się 11 kwietnia w 

Humaniu w 1912 roku, mieście bardziej polskim od wielu polskich 

miast dzisiaj, mieliśmy swój kościół, swoich księży, swoją szkołę, 

swój teatr, swoich harcerzy, nasz był przyboczny -druh Kamiński 

autor Kamieni na szaniec... Mogę nawet wymienić nazwiska 

sąsiadów: Czerniejewscy, przez płot Kaniowscy, Winogrodcy, dalej 

Czajkowscy... jednym słowem, Polacy. Moi rodzice pochodzili z 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

105 

Warszawy, mama była nauczycielką w szkole, ojciec –jako że był 

dyplomowanym księgowym, ukończył wiedeńską „Hochschule”, 

pracował w majątkach ziemskich. Po latach studenckich pozostała  mu 

wielka miłość do literatury niemieckiej, uwielbiał Goethego. Jako 

poddany austriacki w 1914 roku został wywieziony w głąb Rosji, 

wrócił po wybuchu rewolucji sowieckiej. Przyszły złe czasy, 

rozstrzeliwania, mordy, przez miasteczko przewalała się rewolucja. 

Raz czerwoni, raz Petlurowcy. I wreszcie wojna polsko -bolszewicka. 

Milczenie Sowietów. Podpisanie w 1921 roku traktatu o przebiegu 

granicy, ku oburzeniu Ukraińców, liczących na niepodległość. 

Sowiecka komisja lekarska dała mamie przepustkę na wyjazd do 

rodziny na podleczenie zdrowia. Liczyła się pieczątka. Cały podstęp 

polegał na tym, że pobyt miał miejsce w pobliżu granicy. 

Zamierzaliśmy uciec, nielegalnie przekroczyć granicę, by znaleźć się 

w Polsce. Cały łańcuch ludzi brał udział w tym przemytniczym 

procederze. Przedostatniej nocy przekraczaliśmy Prypeć. Woda 

uderzała o koła wozu, na którym nas wieziono. Była z nami para 

Rosjan, okropne sprawiali problemy: ona ubrana jak na bal, na 

szpilkach, z ukochanym, który prócz walizki musiał taszczyć także ją. 

A że nie miał dość sił, ciągle zostawał z tyłu. Przewodnik był 

przerażony. Was załapią –odstawią do miejsca zamieszkania, mnie –

od razu kula w łeb. Miałam wtedy dziewięć lat. 

 

 

Całowaliśmy polską ziemię, klęcząc. To też było takie trochę 

zabawne dla dziecka, mamusia uszyła nam wszystkim worki, po dwa 

na takich szelkach: jeden z przodu, drugi z tyłu. Każdy coś niósł, tata 

najwięcej, ja ponieważ byłam najmniejsza, dostałam do dźwigania 

pieniądze i kosztowności. W pewnym momencie zaskoczył nas patrol, 

ukryliśmy się pod mostkiem, słyszałam uderzenia kopyt nad głową, 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

106 

nie zauważyli. I w końcu granica, rzeka, umówiona łódź i przekupiony 

ukraiński pogranicznik. Mieliśmy godzinę – zdążyliśmy: najpierw 

kobiety i dzieci, później mężczyźni. Nasi żołnierze bez pytania zabrali 

nas do szkoły, nakarmili. Wtedy pierwszy raz piłam piwo, w sklepie 

nic innego nie było do kupienia. I przesłano nas do koszar na 

kwarantannę do Równego. No bo wtedy panowała ospa, jeszcze 

zdarzał się tyfus, inne choroby... Karmili nas na okrągło: rano, 

wieczorem, w południe -grochówką, później przez kilka lat nie 

mogłam patrzeć na te zupę. Tam, spotkaliśmy znajomego lekarza, 

wypuszczono nas i wróciliśmy do Warszawy. Uczyłam się na  

Pensji im. Emilii Plater –tak wtedy mówiono o prywatnych szkołach. 

Dyrektor naszej szkoły w Humaniu, Piekarski, który znał moją mamę, 

zaproponował jej pracę w Liceum Krzemienieckim. Tam ukończyłam 

Gimnazjum im. Tadeusza Czackiego, później, mając szesnaście lat, 

eksternistycznie Seminarium Nauczycielskie  im. Hugona Kołątaja i 

rozpoczęłam studia na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. 

Skończyłam pedagogikę i trzy lata pracowałam w szkołach 

powszechnych w Równem, Krzemieńcu, Sosnowcu. 

 

 

Od 1 września 1939 roku miałam podjąć prace w Szkole 

Pedagogicznej w Pszczynie. Ale miałam wakacje. Nasza komendantka 

chorągwi, Maryla Skorupska, piękna i mądra dziewczyna, chodzący 

ideał, zaproponowała mi kolonie dla dzieci polskich robotników z 

Limburgii w Belgii. Chodziło o metodę „zuchową”, pracę z małymi 

dziećmi, ale taki zuch to jest lepszy materiał niż harcerz. Popłynęłam 

statkiem. „Hel” –wspaniała kuchnia, kapitan zarządził –nie ma 

alkoholu podczas obiadu –jedzie z nami harcerka. Drużyny nosiły 

nazwy polskich miast: to był taki nasz pomysł. Ja prowadziłam 

Warszawę, Kraków i Lwów. Czyli bajki, legendy, piosenki, postacie 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

107 

związane z historią. Pamiętam zawołanie warszawskie – sam sobie 

radę dam.  Mieszkałam we wspaniale urządzonym domu, sama jedna, 

fatalnie się tam czułam: za granicą i tylko sama, sama, sama... Już 

zbliżała się wojna, wprowadzała nastrój niepewności. I to zwyczajne 

łajdactwo -podłe warunki pracy dla polskich robotników, bez 

ubezpieczenia chorobowego i emerytury. W bogatej Belgii nic nie 

można było zrobić dla naszych.  

Na uroczystym zakończeniu obozu w Brukseli opowiedziałam taką 

gawędę o bolszewikach, o ich sukcesach i zwycięstwach, kiedy szli na 

Warszawę i tej sromotnej klęsce –to w odniesieniu do Niemców i ich 

deklaracji. Polityków z poselstwa trafiał szlag, nie chcieli zadrażniać 

sytuacji, ale byłam święcie przekonana, że damy radę Niemcom. 

Wszyscy wrócili do Polski tak, jak przyjechali –pociągiem, tylko ja 

jedna nie miałam wizy niemieckiej –a  na statek nie mogli mnie 

zabrać, mieli inne rozkazy. Kupuję bilet w kasie kolejowej –mówią mi 

- Kraków zbombardowany. Wracałam okrężną droga: cały dzień przez 

Francję , w nocy Szwajcarię, później Włochy –w Wenecji 

zdenerwowanie jak cholera, wszędzie patrole, Jugosławia, Węgry i 

Rumunia. To była podróż, ja sama do kraju przez przejście na granicy, 

w odwrotną stronę tłumy uciekających Żydów. We Lwowie alarm 

przeciwlotniczy -byłam na dzień przed zniszczeniem dworca 

kolejowego. 

 

-We Lwowie wzięli mnie do kuchni wojskowej - my nie 

potrzebujemy kobiet do strzelania z karabinu, trzeba nam kobiet do 

obierania kartofli. Wszystkie ochotniczki do wojaczki jak wymiotło. 

Tam nie było strachu, we Lwowie nikt się nie bał Niemców. 

Woziliśmy kapustę i gulasz od placówki do placówki. Później był już 

tylko chleb i herbata. Ta prosta kobieta, która powoziła końmi, 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

108 

powiedziała coś, co zapamiętałam do dziś – Irena, u nas jest tylko 

mąka i cukier, ale dopóki u nas jest, to masz i ty co jeść. Nie trwało to 

długo. Jeszcze skubałam „szarpie” w punkcie opatrunkowym, jeszcze 

później zostałam sanitariuszką, opiekowałam się panią Noworytową, 

która w czasie bombardowania złamała nogę. Widziałam przerażenie 

na jej twarzy, kiedy na pytanie o kwalifikacje  odpowiedziałam, że 

potrafię robić sekcje, bo tego uczyli mnie na biologii. Wróciłam na 

krótki czas do Krzemieńca, akurat na Boże Narodzenie. Ale los uparł 

się, zawrócił mnie do Lwowa, jakby to miasto było mi pisane. 

Znalazłam sobie pracę w Klinice Neurologicznej dr. Halbama. W 

windzie pracował hrabia, odźwiernym był właściciel ziemski –innymi 

słowy miejscowa arystokracja, ja na początek w bibliotece, później na 

nocnych dyżurach. Tam profesor Kmitowicz opowiedział mi o losach 

mojej rodziny, którą jego przodek wypędził z Sądecczyzny. Zyndram, 

o którym wspominał Sienkiewicz w Krzyżakach, miał być moim 

krewnym. A ja zawsze miałam w sobie taką skromność –mój dzidek 

był warszawskim krawcem, stał na czele rzemieślników, wydawał 

cechowa gazetę. 

 

- Wróciłam do Krzemieńca, pracowałam przez 2 lata w 

Białokrynicy jako sekretarka w Szkole Leśnej. Tam mnie zastała 

wojna niemiecko –bolszewicka, kolejna okupacja. W 1941 roku 

zaczęłam pracować jako stenotypistka w biurze niemieckim. Zaczynał 

się czas, kiedy trzeba było organizować pomoc dla uciekających przed 

bandami Polaków, samoobronę. Żywność, miejsce do spania w salach, 

kościele. Trafiali do Krzemieńca ze strasznymi przeżyciami. 

Strasznym obrazem, który zostawał na zawsze w pamięci: 

mordowanych kobiet, dzieci.   

 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

109 

- I znów wrócili bolszewicy. I wszystko zaczęło się od 

początku. Aresztowano mnie, siedziałam w więzieniu MGB w 

Krzemieńcu, w Zbarażu. Z młodymi Ukrainkami z okolic Tarnopola-

och, jak pięknie śpiewały. Tańczyłyśmy w celi tango –mimo 

wszystko. Wypuszczono mnie, chociaż odmówiłam współpracy. One 

tez wróciły na wieś –to było nie do pomyślenia –zamordowali je swoi, 

wydłubali im oczy, podejrzewali, że zdradziły. Mnie dano do wyboru: 

współpracę albo osiem lat więzienia. Ale nic nie wskórali, w ostatnim 

momencie przed wypuszczeniem kazali mi szorować wszystkie 

podłogi, żeby chociaż w ten sposób mnie upokorzyć. Oficjalnie nie 

kontynuowałam swojej pedagogicznej pracy, zbyt dobrze wiedziałam, 

jak to się może skończyć. Zostałam laborantką w szpitalu i tak już 

trwałam do emerytury. A nieoficjalnie - wiadomo, uczyłam dzieci 

polskiego, religii, przygotowywałam do pierwszej komunii. 

Chodziłam z nimi nad rzekę, do lasu, na górę Bony, zapraszałam do 

swojego domu. Narażałam do parafialnego zarządu, rady kościoła, 

który zajmował się wszystkimi sprawami związanymi z 

funkcjonowaniem świątyni, zatrudniał księdza, wypłacał mu 

wynagrodzenie, robił coroczne spisy inwentarza kościelnego. 

 

- Wspólny język w modlitwie... Teraz dziadkowie w modlitwie 

nie znajdują wspólnego języka z wnukami. To smutne. Kościół był tu 

zawsze ostoja polskości. Naszą twierdzą. To też się teraz zmienia i my 

nie mamy na to wpływu. Ukrainizują nasze kościoły. Zapanowała idea 

ekumenizmu. Może kiedyś, w odległym czasie, da to owoce. Ale teraz 

katecheza, liturgia jest tu w języku ukraińskim. Moje zdanie się tu nie 

liczy. Powołam się na artykuł „Polacy na dawnych Kresach 

Wschodnich” Dzwonkowskiego. Oparł się na statystyce z ostatniego 

roku panowania władzy sowieckiej. Polskie korzenie zadeklarowało 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

110 

około miliona Polaków. Pytali –ty Ukrainiec? Nie –„piszy Polak”. Ale 

tylko 12,5 % znało ojczysty język, kiedy w tym samym czasie na 

Litwie wśród Polaków 85 %, a na Białorusi 13,5 % - taka była nasza 

rzeczywistość. Tylko pacierz, święta, kalendarz, obyczaj trzymał ich 

przy polskości. Teraz to wszystko dostali po ukraińsku: pacierz, 

nabożeństwo... i wszystko przepada. Może takim ostatnim bastionem 

polskości jest ten dom, u mnie mówi się tylko po polsku, tu 

obowiązuje nasz język. Kiedyś ten dworek  należał do Wilibaida 

Bessera –światowej sławy botanika. Za jego sprawą w miejscowym 

szkolnym ogrodzie botanicznym znalazły się rośliny ze wszystkich 

kontynentów. Przyznają się do niego Ukraińcy, Rosjanie, Austriacy, 

Niemcy, Polacy... więc na wszelki wypadek nie napisali narodowości, 

tylko -wielki uczony. Zbliżała się dwusetna rocznica założenia tego 

ogrodu. Zrobiono podobno piękną tablicę w dwu językach i nic, 

dokumenty zaginęły. Nic, bo tu przecież siedzi ta stara Sandecka i 

szczeka –że mordowali, że bandy.....  

Bo przecież nic mi nie mogą zrobić –mam już ponad 95 lat. I 

nadzieję, że nie dożyję tych czasów, kiedy w Krzemieńcu nie będzie 

już ani jednego Polaka. 

 

Tak my nie sami! –Za nami miliony 

Ż

ywych i zmarłych dusz hufce walczące (...). 

(Irena Sandecka Wiersze spod góry Bony) 

  

 

- Jestem stara, głucha, ślepa.  

Do tego strasznie pogardzam kopaniem piłki. Wymyślili 

olimpiadę, że to zbliży młodzież. Czytałam, że jakiś tam gracz piłki 

jest tak samo ważny jak prezydent Putin. Jeden dureń, który wpuścił 

piłkę do siatki, popełnił samobójstwo. Taki jest teraz świat 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

111 

Ż

ebyśmy tylko nie dali się zwariować  

Bo o co tak naprawdę walczymy? 

Kiedyś trzeba w końcu zapytać –kto ty jesteś? 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

112 

 

Długie do kostek ciemnoniebieskie płaszcze, rzędy 

złotych guzików. Nie wiem czemu kojarzą mi się z 

reprezentacyjnym batalionem kobiecym, który pełnił 

wartę przed Pałacem Zimowym. Wtedy od ataku 

podnieconych, pijanych marynarzy z „Aurory” 

zaczęła się „czerwona” rewolucja. To teraz tylko epizod z podręcznika 

historii o kolorze krwi.  

 

 

Feliks Popławski: urodzony w Kuleszycach w poblizu Iwieńca na 

Białorusi  9 grudnia 1927 roku. Regionalista   

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Zdjęcie: 
Feliks 
Popławski 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

113 

Białorusy, Białorusy... 

 

...jestem poinformowany również, że w przypadku, gdy 

informacje te okażą się nieprawdziwe, wiza może być anulowana w 

każdym momencie - takim  ostrzeżeniem  kończy się formularz 

wizowy.  

Sprawa sama w sobie jest prosta - myślę o tym, wypełniając 

wniosek wizowy i przewracając szufladę w poszukiwaniu zdjęcia. 

Formularz jest raczej typowy, niepokój budzi jedynie otwarcie 

deklarowana dociekliwość. Te typowe, „zwyczajne” w innej sytuacji, 

pytania  na temat miejsca pracy ( telefonu do pracodawcy, stanowiska 

i adresu zakładu pracy), poprzednich wizyt, osób zapraszających, 

adresów, związanych z tym terminów i miejsc pobytu.  

 

Uczulenie, przewrażliwienie - tłumaczę sobie - nieufność to 

chyba pierwsze objawy choroby. Jej nosicielem są  media.  

 

Ale suchość skóry na dłoniach pozostaje. 

Ostatecznie –nie mam nic do ukrycia. 

Ale przecież każdy tak może powiedzieć. 

A to wcale nie musi być prawdą. 

Wtedy pojechałem z zespołem ludowym, w grupie, chciałem 

uniknąć uciążliwej procedury wizowej. Skorzystałem z okazji, że 

zaproszono ich na występy. 

W autobusie przestrzeń swobody i prywatności jest niewielka, 

wszystko wygląda inaczej, procesy podziałów zachodzą na 

ograniczonej przestrzeni i mają odmienną, wyrazistą dramaturgię. Jest 

zdecydowana mniejszość, zajmująca tył, koniec autobusu -zwykle 

niepokorna i zbuntowana,  jest równie nieliczny przód i większość, 

która zajmuje jak zwykle środek, okupuje nawet te siedzenia z 

pogranicza końca. W pewnym wieku, po przekroczeniu pięćdziesiątki, 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

114 

motywem działania przestaje być młodzieńcza ciekawość świata czy  

urzędniczy obowiązek, inne rzeczy nabierają znaczenia, zmieniają się 

oczekiwania. 

 

Chyba ta psychoza nieufności udzieliła się także pozostałym. 

Nawet po przekroczeniu granicy panowało milczenie. Chociaż Brześć 

został gdzieś za nami i pędziliśmy po autostradzie zbudowanej z 

okazji olimpiady, w czasach, kiedy obóz socjalistyczny był jeszcze 

spójną formacją, „bratnim związkiem”, zmierzającym do opanowania 

ś

wiata. 

Jeszcze pamiętam długą kolejkę do granicy, nerwowe 

zachowania kierowców, arogancję celników. Tak było wtedy. 

Tym razem spróbuję inaczej - zdecydowałem - zawsze to pewna 

odmiana, pojadę pociągiem.  

 

 

Nieśpieszna podróż skrajem wyobraźni 

 

Pociąg wywołuje uczucie nostalgii. Przypomina staroświecki 

dyliżans. Taką sentymentalną podróż skrajem wyobraźni, czasu... 

 

To ekstrawagancja, taka nieśpieszna podróż  –myślę, patrząc na  

toczące się coraz wolniej wagony - dzisiaj, kiedy mamy do dyspozycji 

nowoczesne technologie, pozwalające pokonywać przestrzeń. 

Odległości przestały być problemem. Problemem są różnice 

systemowe, kulturowe, religijne, a nawet ideologiczne. Wtedy nawet 

fizyczna bliskość jest bez znaczenie. 

 

Dworzec Warszawa Zachodnia, noc, zimno, stoję sam na 

pustym peronie. Przy każdym wagonie młoda kobieta w kolejarskim 

mundurze. Długie do kostek ciemnoniebieskie płaszcze, rzędy złotych 

guzików. Nie wiem czemu kojarzą mi się z reprezentacyjnym 

batalionem kobiecym, który pełnił wartę przed Pałacem Zimowym. 

Wtedy od ataku podnieconych, pijanych marynarzy z „Aurory” 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

115 

zaczęła się „czerwona” rewolucja. To teraz tylko epizod z podręcznika 

historii o kolorze krwi. 

 

Oświadczenie imigracyjne -raz 

Deklaracja celna na szarym gazetowym papierze -dwa.  

Na początek waluty, kosztowności, precjoza. Dopiero w 

następnej rubryce broń, narkotyki, dzieła sztuki, książki, nośniki 

informacji, środki parzące i trucizny, radioaktywne materiały,  okazy 

fauny i flory i wytworzone z nich produkty, urządzenia radiowe 

wysokich częstotliwości i środki łączności... Lista zagrożeń, przed 

którymi oficjalne organa chronią obywateli. 

-Nie trzeba, po co sobie i komuś robić kłopot  - sąsiad z dolnego 

łóżka bezceremonialnie mnie moją deklarację w dłoni. 

-Niczego nie mamy, niczego nie wieziemy - oświadcza 

celnikom, chociaż chwilę wcześniej wsunął owinięty ręcznikiem 

notebook pod koc.  

-Tak nie wolno, jest prawo, są określone przepisy, gdyby każdy 

się tak zachowywał... - zwraca mu uwagę po wyjściu celników 

Białorusin z górnego łóżka, mieszkający na stałe w Polsce  

 

Każdemu według zasług  /wtedy/  

Pamiętam, jak wertowałem przewodnik przed poprzednim 

wyjazdem: średnia gęstość zaludnienia to 49 osób na kilometr 

kwadratowy, lasy, torfy, niewielkie złoża gazu są jedynym bogactwem 

naturalnym Białorusi. Te informacje przekładały się na widok za 

oknem. Sosnowy las... miałem wówczas wrażenie, że tak jak w 

baśniach las może nie mieć końca. A kiedy wreszcie zaczynały się 

pola i wzrok sięgał  daleko - znów nic, żadnej osady, domostw 

rzuconych między zagony, skromnego miasteczka. Gdyby nie te 

obsiane kukurydzą połacie, odbity na zaoranej ziemi bieżnik opony 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

116 

rolniczego ciągnika, można by pomyśleć, że przemieszczaliśmy się 

przez niezamieszkałe, wyludnione rejony. Porządek. Trawa skoszona - 

porządek, na poboczu, po rowach - nie ma śladu śmieci, porządek, na 

leśnych parkingach pusto, czysto - porządek, oczy drażnią pobielone 

wapnem narzutowe głazy z rysunkami zwierząt, przypomina to 

zabawy, taką dziecięcą manifestację schludności, niemniej - porządek, 

porządek i jeszcze raz....  

Najwyższy szczyt ma zaledwie 346 metrów nad poziom morza i 

nazwany został imieniem rewolucjonisty Feliksa Dzierżyńskiego,  

-Co wy, Polacy macie przeciw niemu, przecież jest waszym 

rodakiem - pytali mnie rozmówcy. 

No tak, kiedyś mówiono, że każdy naród ma takich bohaterów i 

przywódców, na jakich sobie zasłużył, to prawo zdaje się mieć 

zwrotny, uniwersalny charakter. 

 

 

 

Na powierzchni snu... stukot /teraz

 

Pociąg. W nocnym pociągu światło żarówki zakreśla granice 

ś

wiata oddanego we władanie podróżnych. Tam za oknem czarna 

sadza, zgaszona przestrzeń. Tu pożółkły przedział ruchu... zetlałej 

rozmowy. 

 

-Moja matka, Polka, z domu Dworecka, ojciec Rosjanin - 

zaczyna rozmowę pasażer z góry, trzeba czymś wypełnić czas... 

 

-Moja mama, ze „stara polska rodzina Drzewieckich”, ojca 

zobaczyła w niewoli, w łagrze, w Mohylewie. On był kozak z 

Rostowa, władza przesiedliła ich do Doniecka, w kopalni pracowali 

przy węglu, bo kozaczyzna była zakazana. Jej się podobał, poprosiła, 

a dziadek wykupił go od niemieckiego oficera za „łukoszku” jajek. 

Niemiec tylko: „malo jajka, malo jajka ” – słowa splatają się z 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

117 

uporczywym turkotaniem kół, któremu towarzyszy jęk trącających o 

koła hamulcowych okładzin, pisk  przesuwanych drzwi.  

-Zamieszkali w chutorze Dobrośniewiczi, ojciec nie chciał do 

policji granatowej, poszedł w las, „w czerwone partizany”, pomagali 

dla zwycięstwa radzieckiego. Dziadek Drzewiecki miał 98 lat, kiedy 

zmarł, dwa metry wysoki, w dragonach w carskim wojsku... –

przywołany przez wyobraźnię obraz faluje, zachodzi mgłą, oczy same 

się zamykają i tylko stukot kół, po powierzchni snu... stukot. 

 

Masza modli się za nas /wtedy/ 

 

Wtedy, pierwszym razem, nocleg wypadł w Domu Klasztornym 

w Baranowiczach - jeszcze, żeby dogonić czas, na szybko, pamiętam, 

wieczorny wypad do Zaosia. Być tu i nie doświadczyć tej bliskości... 

Usytuowany wśród bezkresnych pól dworek był zamknięty. Kto 

późno przyjeżdża..., ale dozorca zgodził się uwiązać psy. Możemy 

obejrzeć muzeum z zewnątrz. Typowa drewniana białoruska chata, 

długa, przysadzista, kryta słomą.  

 

-Odtworzona niedawno, w 1996 roku, prawie nowa - podkreśla 

stróż ze wzruszającą szczerością - tu nic nie było, wszystko 

wybudowano już za moich czasów.    

Gdyby nie rozległa łąka, nad którą zbiera się powoli mgła, 

wieczorne światło... i cisza ogarniająca wszystko. Wysokie ramię 

ż

urawia przy studni sięgające gwiazd... 

 

-Co tu gadać, podobne chałupy to można zobaczyć i u nas, w 

Polsce. Tyle tylko, że kryte eternitem. Ale to się zmieni. U nas, bo tu 

po wsiach wciąż na pierwszym miejscu ten syf, eternit, mają go pod 

dostatkiem. 

-Taka Telimena... –zaczyna ktoś prowokacyjne.  

-E, Madonna to dopiero jest „laska” . 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

118 

Wracamy do Baranowicz. Nowicjuszek w klasztorze jest 

kilkanaście, ich wzrok jest uważny, interesują się wszystkim, co 

dotyczy zespołu, strojami, bielizną, kosmetykami. Spuszczają oczy. 

-Białorusinki, w większości... - wyjaśnia siostra przełożona - 

przyzwyczaiły się do gości z Polski. Masza ... och, co za dziewczysko 

- przywołuje jedną z nich do porządku.  

-A tak dla bezpieczeństwa - mówi dalej - prosimy nie opuszczać 

terenu domu. Grupa jest zgłoszona na nocleg na milicji, bramę 

zamykamy o 21. 

Masza ma zamglone, piękne oczy. To po naszemu Marysia.  

Masza modli się za nas... za karę 

 

Mińsk w styczniu i deszczowa piosenka /teraz/ 

„Czaj ili kofie” –pytanie poprzedził zgrzyt energicznie 

otwieranych drzwi, z głośnika popłynęła marszowa muzyka, 

dojeżdżaliśmy do Mińska – „dobrogo utra”. Miasto przywitało nas 

deszczem, chociaż w styczniu śnieg byłby bardziej naturalny. Nie 

mówię nawet mróz (trzaskający i niedźwiedzie na ulicach), potoczne 

stereotypy utrwaliły się w świadomości, dzięki zbaczającym w 

kierunku nierzeczywistości opowieściom przypadkowych podróżnych. 

Człap, człap po lodowym szutrze, który pokrywa  peron, po schodach 

w dół, pod ziemią długim tunelem, schodami w górę i olśnienie, 

zauroczenie: nowoczesny od każdej strony, ku niebu i w poprzek 

kolejowy dworzec. Przez przyciemnione szyby zerkają  do środka 

pierwsze nieśmiałe promienie. Bramę Mińska spowił delikatny welon 

mgły. To parowały w słońcu odmarzające w cieple ściany 

socrealistycznych wieżowców naprzeciw kolejowego dworca. 

 

Iwieniec, franciszkanie i dzwon /wtedy

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

119 

Wtedy właśnie to miasteczko, sięgające swoimi początkami 

szesnastego wieku, było głównym celem naszej podróży. W 1702 

roku za przyzwoleniem stolnika mińskiego, Teodora Wańkowicza, 

osadzono tu ojców franciszkanów. Ich staraniem, ze składek i 

jałmużny, wybudowano murowany kościół i klasztor. Na wieży tego 

kościoła zawisł dzwon, skonfiskowany przez rząd zaborczy w czasie 

wielkiej wojny 1917 roku. Na jego miejsce w 1935 roku ufundowano 

nowy, ze składek strzelców, podoficerów i oficerów garnizonu 

Korpusu Ochrony Pogranicza. Ten odtworzony dzwon ochrzczono 

imieniem Józefa Piłsudskiego , Marszałka Polski. Zamieszczono na 

nim inskrypcję: Św. Michale Archaniele broń nas w walce z potęgami 

ciemności.  Ludwisarzem, który wykonał to zamówienie w swojej 

pracowni, był Jakub Kruszewski, rzemieślnik z Węgrowa. Tędy, 

czterdzieści kilometrów od Mińska, w okresie międzywojennym 

przebiegała granica między odrodzoną po rozbiorach Polską a 

bolszewicką Rosją. Historii odlanego wówczas dzwonu dziś nie 

sposób odtworzyć. Skonfiskowany w 1944 (tu świadkowie się różnią, 

padają różne daty, są tacy, którzy upierają się przy  1943), 

przygotowany do wywiezienia i zniszczenia, pewnie by podzielił los 

swojego poprzednika, ale za przyczyną nieznanych sprawców, ważący 

grubo ponad tonę dzwon, zaginął nocą. Mimo poszukiwań, 

prowadzonych przez ówczesne sowieckie władze, nie udało się go 

odnaleźć. Jedynie już po wojnie, przypadkiem trafiono na księgi 

parafialne i metrykę „Dzwonu Marszałka” we wsi Konopilcze, w ulu, 

w pasiece organisty, który wyjechał do Polski. Tak minęło ponad 

sześćdziesiąt lat.  

 

Podczas spaceru po Mińsku /teraz

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

120 

...myślę o Iwieńcu. Próba ogarnięcia większej całości: miasta z 

tłumem przechodniów spieszących nie wiadomo gdzie i po co, 

regionu i żyjących w nim ludzi, pamięci tkwiącej w nich jak smolna 

drzazga, (nie mówiąc o narodzie, kraju) wymaga dystansu, spojrzenia 

z góry. Ale wtedy zatrącają się konkrety, obraz ulega rozmyciu. 

Prawda tkwi na poziomie szczegółów, można ją przekazać jedynie 

schodząc w dół, opisując z bliska wybrany punkt na mapie. Czy ta 

mała, pozbawiona przemysłu, rolnicza osada z jedną główną ulicą i 

ś

wieżo wybudowaną cerkiewką na rozległym placu w centrum 

wystarczy, by zobaczyć w niej, jak pod lupą, całą Białoruś? Pamiętam  

okazały, murowany i jak by nie było, piętrowy budynek Domu 

Polskiego. Okazały –to słowo ma tu nieco inne znaczenie, większość 

budynków jest parterowa, drewniana, taki pewnie był Iwieniec także i 

przed pięćdziesięciu czy stu laty. Życie toczy tu się leniwie, jego rytm 

wyznaczają pory roku,  przyroda. Sporą część mieszkańców stanowią 

Polacy, większość z nich pracuje w kołchozie. Zachowują ostrożność, 

kiedy przychodzi im mówić o sobie, wolą milczeć. Mimo wszystko 

chciałbym tam wrócić. Ale czy mój powrót będzie miał sens, czy ten 

wybór Iwieńca nie okaże się błędem? 

 

 Nie ma to jak... Mińsk /wtedy

Mińsk robi wrażenie. Zaczyna się bez uprzedzenia i tak samo 

kończy. Nie ma tu przedmieść, przy szosie nie widać reklam 

sygnalizujących bliskość miasta. Jeszcze na dobre nie skończyło się 

zaorane pole i już jest -nagle, skrzyżowanie z sygnalizacją świetlną, 

osiedle na pięćdziesiąt tysięcy mieszkańców zabudowane blokami z 

płyty. Ośmiopiętrowe szare klocki z betonu, każdy długi na prawie 

kilometr. Jest sobotnie popołudnie, ale miasto wydaje się martwe, 

szerokie ulice są puste, od czasu do czasu z wyjścia metra na 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

121 

powierzchnię wysypuje się garstka ludzi. Panuje ład i porządek, ten 

porządek wydaje się tak samo nienaturalny jak tamten na leśnych 

parkingach, taki obliczony na jakąś wyidealizowaną, pozbawioną 

odniesień do rzeczywistości miarę. Budzi podejrzenie, że te dwa 

miliony, może nawet więcej niż te dwa miliony mieszkańców Mińska,  

wykorzystując czas soboty ukryło się w betonowych klatkach w 

oczekiwaniu na poniedziałek. Przechodzimy obok zamkniętych 

sklepów, nieczynnych restauracji.  Wydaje się, że miasto zapadło się 

w sobie, zastygło w bezruchu. Tak jakby się miało nigdy nie obudzić, 

nie poderwać w poniedziałek na głos syreny wołającej nad miastem. 

Jedynie na bulwarze nadrzecznym Świsłoczy coś się dzieje, kręcą się 

grupy młodych ludzi. Może to obowiązek młodości, ta potrzeba 

odcinania się od zachowań ojców, demonstrowania inności. Pod 

cerkiew stojącą na centralnym deptaku podjeżdżają samochody 

nowożeńców. Pewnie w coś wierzą, pewnie zadają sobie pytania, w 

jakim kraju przyjdzie żyć ich dzieciom. 

Zatrzymujemy się na chwilę pod pomnikiem Mickiewicza. Na 

dźwięk obcej  mowy wokół pustoszeją ławki.  

- Biełorusy takie ostrożne, tak się odsuwają, że nie ma do kogo 

otworzyć gęby - nagle komuś przychodzi ochota na rozmowę.  

-Aż dreszcz przechodzi po plecach, jakby mrówki objadły to 

miasto z mięsa do kamienia, betonu - dodaje. 

 

Odpust św. Michała /wtedy

Uroczystości związane z poświęceniem odnalezionego dzwonu 

zaplanowano na 29.09.2006 -dzień odpustu w iwieńskiej parafii pod 

wezwaniem św. Michała Archanioła, mimo że zaczynają się dopiero 

w południe, od rana gromadzą tłumy. 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

122 

To chyba upór franciszkanów sprawił, że większość w Iwieńcu wciąż 

stanowią katolicy. Można powiedzieć, że przetrwali mimo skrajnie 

niesprzyjających warunków i represji. Widzę łzy na wielu twarzach... 

Dobrze, że pogoda wytrzymała i nie pada. 

Pojawiają się pierwsze samochody na dyplomatycznych 

numerach. Mija pół godziny, a wciąż trwają oficjalne powitania. 

Kobiety w ludowych strojach przestępują z nogi na nogę, jest zimno. 

W końcu zaczyna się msza, homilia w dwu językach - tak każe 

protokół. I przychodzi moment ponownego poświęcenia dzwonu. 

Pierwsze uderzenie jakby stłumione przez czas, dźwięk nieśmiało 

odbija się od klasztornych murów, wraca, ale już drugie biegnie jak 

fala, wibruje w powietrzu, wreszcie trzecie i następne... dźwięk, 

wołanie narasta, nabiera mocy, uderza o niebo. 

Dzwon. 

-Cud, nic tylko cud, więcej niż sześćdziesiąt lat leżał w ziemi, 

ż

e też udało się go odnaleźć, chyba już nikt z tych Polaków, którzy go 

wtedy ukryli, nie żyje.  

-Będziemy się za nich modlić –wznosi dłonie ku górze 

odprawiający mszę ojciec Lech, gwardian zakonu franciszkanów,.  

 

Opisywanie z perspektywy pobliskich Kuleszyc /teraz

 

-Pamiętam poświęcenie dzwonu w 1935 roku, miałem wtedy 

siedem lat, chodziłem do pierwszej klasy. Od kilku pokoleń moja 

rodzina mieszkała w pobliżu Iwieńca, w Kuleszycach. Tu właśnie 

urodził się w 1891 roku  mój ojciec Kazimierz i w 1900 roku moja 

matka Genowefa z domu Juchniewicz.  Tylko tyle, że dla nich to była  

Rosja, a ja urodziłem się w Kuleszycach w Polsce 9 grudnia 1927 

roku (wówczas gmina Iwieniec powiat wołożański województwo 

nowogródzkie).  

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

123 

-Nazywam się Feliks Popławski.  –powie, patrząc na nieliczne, 

wirujące za oknem płatki śniegu –pierwszy, najstarszy ślad z 1861 

roku, do którego udało mi się dotrzeć, dokument wymieniający 

czternaście rodzin z naszej wsi, mówi o uwłaszczeniu mojego 

pradziadka na włókę ziemi.  

-W naszej wsi była czteroklasowa szkoła. Wprowadzono kary 

dla rodziców, to się nazywało obowiązek szkolny, ale nie wszyscy 

chcieli się uczyć, byli tacy, że ojciec albo matka na powrozie 

prowadzili ich do klasy. Nasza sąsiadka, wdowa, odsiedziała tydzień 

w areszcie gminnym, bo nie posyłała dzieci do szkoły. Nauczycielem 

był Marian Szachowicz, podporucznik rezerwy urodzony w 1913 

roku. próbowałem go odnaleźć po wojnie. Za jego namowami rodzice 

zapisali mnie do szkoły siedmioklasowej, ale uczyłem się w Iwieńcu 

tylko rok, przyszedł trzydziesty dziewiąty i wkroczyli Sowieci. A po 

nich na nasze karki spadli Niemcy. To niby oni zarekwirowali 

dzwony, ale po ich odejściu wciąż jeszcze były, znikły, kiedy do 

Iwieńca wróciła Czerwona Armia. W podziemiach kościoła urządzono 

skład paliwa i smarów, w głównej nawie ustawiono tokarki do metalu, 

produkowano tu części w kooperacji z mińską fabryką traktorów. 

 

Nauczyciel z Radomia /ustalenia Feliksa Popławskiego/ 

-Co się tyczy nauczyciela Mariana Szachowicza, to próbowałem 

go odnaleźć po wojnie, pytałem ludzi, pisałem do urzędów, wszystkie 

drogi schodziłem, ale co może taki Feliks Popławski, prosty człowiek 

- powie o sobie, szperając w stosie papierów i książek - wiem, że 

urodził się w Radomiu 2 lutego 1913 roku, skończył seminarium 

nauczycielskie w Słonimiu w 1933 roku i zaczął pracę w naszej wsi, 

Kuleszycach, jako nauczyciel czteroklasowej szkoły.  

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

124 

Kiedy szedł drogą, nie sposób było go nie pozdrowić, taki miał 

szacunek, to był żołnierz z krwi i kości.  

Posiadam informację, że ukończył kursy podchorążych rezerwy 

i 1 stycznia 1937 roku otrzymał nominację na podporucznika. Na 

wypadek wojny miał przydział mobilizacyjny, tak jak jego starszy brat 

Zygmunt, do 72 pułku piechoty im. Dionizego Czachowskiego. To 

była jednostka, która brała udział w wojnie z bolszewikami, a od 24 

kwietnia 1922 roku stacjonowała w Radomiu. Sam prezydent 

Rzeczpospolitej, Stanisław Wojciechowski, w sierpniu 1923 roku 

wręczał im sztandar ufundowany przez Komitet Miasta Radom i 

Powiatu Radomskiego.  

Kiedy wybuchła wojna przyszedł do szkoły,  żeby się pożegnać. 

Zmieniono mu przydział i dostał rozkaz stawienia się w Korpusie 

Ochrony Pogranicza „Iwieniec”.  

Jeszcze wojna nie skończona - miał powiedzieć do pana 

Pilarskiego, majora z I wojny, jeszcze z legionów, na wieść o ataku 

bolszewików, to było po 17 września, szła strzelanina od wschodu.  

Sowieci okrążyli ich w okolicach Lidy, zostali rozbrojeni, trafił do 

niewoli.  

Ostatnia wiadomość o nim pochodzi od Piotra Trosianko, 

miejscowego krawca, podoficera rezerwy. Wieziono ich do obozu,  

pociąg zatrzymał się w Mołodecznie, wyłamali deski w podłodze.  

-„Dawaj, będziem uciekać”  – miał zaproponować Trosianko. 

-Wy możecie, ja nie, nie było rozkazu, wojna trwa, za to kula w 

łeb - podobno odpowiedział na to  Szachowicz. 

Wiem, że spotkał w obozie brata Zygmunta. W spisie „Księgi 

Cmentarnej” znalazłem ich zdjęcia. Wiem, że wieziono ich do 

Katynia, tam zginęli.  

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

125 

Napisali, że po jego bracie została żona i córka. Proszę 

wspomnieć, że jego uczeń z Kuleszyc, wciąż o nim pamięta. Mozę 

jeszcze w Radomiu żyje ktoś z jego bliskich, czeka na te słowa... 

 

Pieniądze to wszystko i nie /wtedy

-Trzeba gdzieś wymienić dolary i spróbować tej  Białorusi, jak 

smakuje na języku - trwa w dziwnym uporze umiarkowana większość, 

reprezentująca środkową część autokaru - chociaż piwa albo wódki, 

albo czekolady, słodyczy spróbować, dopóki bank czynny. 

Na Białorusi nie ma prywatnych kantorów, wymiana waluty jest 

zastrzeżona dla państwa. Nie można się rozeznać w tych miejscowych 

pieniądzach, kurs jakiś zawrotny, za dolara dają w bankowej kasie 

dwa tysiące sto czterdzieści rubli białoruskich. Tysiąc dwieście tych 

miejscowych rubli kosztuje piwo, najtańsza wódka, bo to w Polsce 

najbardziej popularny przelicznik, różnie, w granicach pięciu tysięcy.. 

to jakieś niecałe trzy dolary. Wynika z tego, że okres ochronny dla 

turystów odwiedzających Białoruś nie powinien się nigdy kończyć. 

Rzeczywistość w tym względzie mija się z rozsądkiem. Górę bierze 

polityka. 

 

Dlaczego Iwieniec? /teraz

Jest zima, ale brak śniegu na ulicach, ten chwilowy niedobór 

pozbawiający styczeń obrazowości: zasp, czapy puchowej, 

efektownych ram z mrozu i śniegowej bieli, nie zniekształca obrazu 

Iwieńca. Nic się nie zmieniło, jest tylko szarość, codzienność, 

wszystko trwa zanurzone w ciszy, przeciętności. Próbuję przypomnieć 

sobie wyczytane w rocznikach dane z 1931 roku, trzy tysiące 

osiemdziesięciu czterech mieszkańców, domów pięćset siedemdziesiąt 

cztery, z tego murowanych tylko dziesięć. Urząd pocztowy, szpital, 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

126 

sąd grodzki, szkoła powszechna, dom żołnierza,  apteka, kościół św. 

Michała, cerkiew (dawniej kościół św. Trójcy)  posterunek policji, 

dom gminy żydowskiej, koszary Korpusu Ochrony Pogranicza, 

kościół św. Aleksego (zwany czerwonym), sklepy, rzeźnia, młyny, 

cegielnie, rzeka Wołyma... Nawet dwa hotele, kino „Jutrzenka” i 

polowe lotnisko. Nie mówiąc o restauracjach, brukowanych ulicach, 

elektrycznym oświetleniu.... 

Wojna wystawiła Iwieniec na próbę, odarła ze złudzeń, 

postawiła wszystko do góry nogami, na głowie: burząc porządek i 

spokój, zmieniając proporcje pomiędzy dobrem a złem, jednych 

spychając w przepaść, w niegodziwość, innym dając szansę na 

zachowanie człowieczeństwa. Polscy partyzanci z oddziału im. 

Tadeusza Kościuszki 19 czerwca 1943 roku opanowali miasteczko, 

sygnałem do ataku był głos „Dzwonu Marszałka”. Na ich stronę 

przeszła białoruska granatowa policja, dowodził atakiem „Lewand” 

por. Kacper Miłaszewski - mieszkaniec okolic Nalibok, uczestnik 

kampanii wrześniowej. Te cztery dni względnej wolności  nazwano 

później „powstaniem iwienieckim”.  Ale czy  te informacje, 

przepuszczone przez filtr czasu, dadzą się uśrednić, uogólnić  w jeden 

obraz? Nawet jeśli dopełnimy miary, dodając jeszcze po stronie 

okrucieństwa niemieckiego żandarma Sawiniolę, zwanego 

„iwienieckim katem” i po stronie świętości dwóch franciszkanów, 

uznanych przez kościół za błogosławionych, o. Achillesa Puchałę i o. 

Hermana Stępnia, zamordowanych przez Niemców 19 lipca 1943 roku 

we wsi Borowikowszczyzna.  

 

Spacer po linie /wtedy

Wtedy na zakończenie zawieziono nas do Nieświeża, rodowej 

siedziby (od 1533 roku) Radziwiłłów. W podziemiach kościoła 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

127 

Bożego Ciała, zgromadzono prochy przedstawicieli tego magnackiego 

rodu.  Rzędy trumien. Wszystkie jednakowe, zbite z prostych, 

brzozowych desek, pomalowane na ciemny mahoń, farbą, jaką u nas 

kiedyś używano do malowania podłóg. Tych trumien jest ponad sto. 

Ciasno wypełniają pomieszczenia krypty. 

-Zostały zabezpieczone drutem i oplombowane, zamknięte -  

wyjaśniał proboszcz  - wtedy stosowano trumny podwójne, te 

wewnętrzne są wykonane z blachy . 

Patrzę na pordzewiały drut, pałąk prymitywnej kłódki 

przewleczony przez ucho. Dlaczego? W kraju, który eliminuje ze 

szkół ojczysty, białoruski język i zastępuje go obcym, rosyjskim, w 

którym zaciera się narodową tożsamość, pewnie takich zagrożeń, 

takich pytań jest więcej.  

-Życie wciąż płata gorzkie figle, nie wiadomo, jak się im ułoży 

- słyszę szept za moimi plecami.  

-W coś trzeba wierzyć, inaczej wszystko jest do dupy - ktoś 

inny wyraża głośno swoje zdanie. 

-To taki spacer po linie, wszystko może się zdarzyć. 

 

...najpierw to będzie moda, potem namiętność /teraz

Iwieniec –osiedle typu miejskiego. Ten świat małego 

miasteczka, zepchniętego po wojnie przez nowy porządek gdzieś na 

pobocze życia, w przeszły czas, pozwala prześledzić reguły, określić 

prawidłowości, którymi  w globalnej skali rządzi się państwo. 

Wszystko jest widoczne jak na dłoni. Przez te pięćdziesiąt lat Iwieniec 

trwał. Zmiany miały powierzchowny, pozorny charakter, dotykały 

zewnętrznych parametrów funkcjonowania jednostki administracyjnej, 

terminologii i symboliki. Zmieniły się hasła, nazwy urzędów, 

przeznaczenie budynków, Iwieniec dostał nawet muzeum Feliksa 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

128 

Dzierżyńskiego z filią w  pobliskim Dzierżyniowie. Kamienie, 

którymi wybrukowano przed wojną ulice, ukryto pod warstwą asfaltu, 

postawiono z betonu mieszkalne bloki. I aż tyle, chociaż tak naprawdę 

nic się nie zmieniło. Nawet kiedy w końcu przyszła niepodległość i 

wolność. W coś jednak trzeba wierzyć, na coś czekać, o coś walczyć. 

Pewnie na wszystko przyjdzie czas. Chociaż to przed wolnością, 

nieopatrznie podarowaną ludowi, ostrzegał panujących poseł na 

dworze Aleksandra I w 1881, Joseph de Maistre, pisząc:  ...najpierw 

to będzie moda, potem namiętność, w końcu szał. (...) Swoboda działa 

na takie natury jak mocne wino i szybko uderza do głowy, 

nieprzywykłej do niego

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

129 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Księga liczb 

Podróż czwarta -przestrzeń wróżb/ 

 

 

 

 

 

 

 

I widziałem w prawej ręce „siedzącego na tronie 

księgę zapisaną wewnątrz i zewnątrz zapieczętowaną”  

siedmiu pieczęciami...  

Apokalipsa św. Jana część II 5, 1 tłum. ks. Jakub Wujek 

 

 

 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

130 

 

 Wyjścia były od szczytów, dwa. Zamknęli nas w 

ś

rodku, dokładnie pamiętam datę -piątego marca 1953 

roku, i trzymali tak dwa tygodnie. Nie wiedzieli co 

będzie dalej. Bali się buntu. Na robotu nie pajdiom, 

Stalin podoch - powiedział strażnik. Tylko toalety, 

takie przenośne „parasze” pozwalali opróżniać.  

 

 

 

Maria Szegda: urodzona w Czeknie koło Łucka 27 kwietnia 1925 

roku. Wywieziona z rodzicami na Syberię, skazana na piętnaście lat 

obozu o zaostrzonym rygorze wróciła do Polski w 1957 roku. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Zdjęcie: 
Maria Szegda 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

131 

My z Workuty 

 

 

Nie chcę podawać swojego imienia i nazwiska. To nikomu nie 

jest potrzebne. 

 

Nie chcę, żeby ktoś nawet przypadkiem dowiedział się, że 

przeszłam przez to piekło. 

Człowiek potrafi się przystosować do każdych warunków. 

Zbudować świat wokół siebie. 

I wtedy jest łatwiej. 

 

Nie chce pamiętać, jak to było. 

Ale nawet w piekle można żyć. 

 

 

 

Jeśli pamięć mnie nie myli i dobrze to sobie przypominam, 

wywieźli nas 10 albo 12 lutego 1940 roku. Pamiętam, że ojciec 

jeszcze próbował w ostatniej chwili zabić świnię, żeby zabrać chociaż 

trochę jedzenia na drogę. Miał na imię Maciej, mama zaś Eufrozyna. 

Mieszkaliśmy w Czeknie pod Łuckiem, tam moi rodzice pobudowali 

dom. Wprowadziliśmy się do niego w 1935 roku, ta data mocno tkwi 

w mojej głowie - w tym roku zmarł 12 maja marszałek Józef 

Piłsudski. Ojciec był sołtysem, nosił się po pańsku, do pracy w  

ogródku zakładał rękawiczki. Ziemi ornej uprawialiśmy sporo, a nad 

samym Styrem w naszym użytkowaniu był kawał łąki. Konie, wóz, 

narzędzia, krowy –mieliśmy wszystko, co konieczne było do 

gospodarzenia. I pomoc rodziny i sąsiadów.  

Nikogo już nie ma. Nic nie zostało po Szlichtach. Nie ma takiej 

potrzeby, żeby teraz o tym wspominać. 

 

 

W Czeknie mieszkali razem Ukraińcy i Polacy. Obok siebie. 

Przez środek wsi szła główna droga, od niej odchodziły dwie boczne. 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

132 

Najbliższa czteroklasowa szkoła była w wiosce Jałowycz. Latem szło 

się na skróty, przez strumyk. A zimą do szkoły wożono dzieci 

saniami, raz dawali podwodę oni, raz my. Nikt z tego nie robił 

problemu. Był sklep, który prowadzili Żydzi. Był też dwór, tuż obok 

cerkwi, we dworze mieszkał pułkownik, między nim a rodzicami 

panowała zażyłość…  

Pamiętam piękne lipy wokół dworu.  

Pułkownika z rodziną i część naszych osadników, tych, co to 

mieszkali bliżej Styru, wywieźli wcześniej. Na nas przyszyła kolej w 

drugim rzucie. Wywozić – „dom pod srebrom” – kułak, bo dach 

pokryty był ocynkowana blachą.. Zasypać studnie –bo kułaka. Zanim 

wykopano nową, przez rok cały chutor po wodę jeździł do rzeki.. 

 

 

Rodziców wywieźli na Szoksze, do wyrębu lasu  koło 

Archangielska. Mnie oddzielnie, dali do obozu na Workutę. 

Towarowy pociąg, którym nas wieźli, stał tygodniami na bocznicach. 

Wyjechaliśmy wiosną, dotarliśmy pod koniec lata.  W tym, co kto 

miał na sobie. Ubranie: waciaki, walonki, dostaliśmy dopiero w 

obozie. Po drodze jedni się rodzili, bo przecież jechały z nami 

ciężarne kobiety, inni umierali, chorowali... Wielu nie dojechało do 

obozu...  „Podjom” –wstawać, będzie liczenie W nocy przychodzili 

sprawdzać, czy nikt nie uciekł.  

Dlaczego nam było wtedy do śmiechu - nie wiem, chyba tylko to nam 

zostało - śmiech. Byliśmy młodzi, wszystko wydawało się tak 

niedorzeczne, że aż śmieszne.  

 

Osobne wagony przeznaczono dla kobiet, osobne dla mężczyzn. 

Były surowe kary za łamanie tego zakazu. Ale kiedy dojechaliśmy na 

miejsce, to do czasu, aż stanęły baraki - spaliśmy razem, mężczyźni 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

133 

po lewej, kobiety po prawej. Szła zima i jedni drugich popędzali, sami 

stawialiśmy sobie obóz. Może to wydaje się dziwne, ale więcej 

zainteresowania wzbudzała kromka chleba niż rozebrana, naga, młoda 

kobieta. Wyroki były różne: najmniej dziesięć lat, piętnaście, ale były 

i takie po dwadzieścia. Szukali szpiegów, wrogów Stalina. Ludzie 

przyznawali się do wszystkiego. Każdy człowiek ma jakiś poziom 

odporności, później już przestaje reagować rozumnie...  Torturowali 

podczas przesłuchań, wyrywali paznokcie, miażdżyli palce, że moja 

głowa nie chce tego nawet wspominać, dusi mnie w gardle.  

 

Dla nowych pobyt w obozie zaczynał się od kwarantanny. 

Trzeba było się do naga rozebrać i golili włosy, niby od wszy, żeby 

nie zawlec epidemii. Trafiłam do drugiego obozu, tak było to 

podzielone według liczb, mieliśmy może więcej niż kilometr od 

kopalni. Każdy dostał swój numer. Miał naszyty na ubraniu, na 

„buszłacie”, na czapce, na jednym kolanie spodni.  

Nie chcę pamiętać swojego numeru, ale śni mi się po nocach. 

Najpierw badała wszystkich komisja lekarska i byliśmy przydzielani 

do różnych prac. Najsłabsi pracowali na powierzchni, w obozie. 

Najsilniejsi w kopalni.  Na bramie wyczytywali wszystkich po kolei, 

według numeru. Zimą szliśmy w takim tunelu ze śniegu, nawet głowy 

nie wystawały. Na łopacie się zjeżdżało po szynie od wózków na 

wyrobisko, na dół.  Każdy miał swoją lampkę na ropę: śmierdziało, 

kopciło, wystarczył przeciąg i lampka gasła. Wtedy głową w słup, na 

oślep, po omacku, żeby pożyczyć od kogoś światła. Kopalnia 

pracowała na trzy zmiany, ci wychodzą, my w dół, tak na okrągło. 

Węgiel biło się kilofem, później łopatą „nagrużało” na taśmociąg, tam 

podchodziły „wagonetki”. Konie, takie małe „mongoły”, wyciągały 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

134 

wagoniki na powierzchnię. Jak któryś zdychał, było święto. 

Następnego dnia była „końska zupa”.  

 

Nie robili różnicy - mężczyzna czy kobieta. Kopalnia była pod 

dnem rzeki. Z góry kapała woda. Nadstawiało się łopatę, kiedy chciało 

się pić. Te „tiulki” (szprotki) i „kambuły” (może to były flądry) -

solone tak bardzo, że wydawało się, że nie da się ich zjeść, 

wywoływały straszne pragnienie. Woda była zimna i czysta jak 

kryształ, przesiąkała przez skałę, drążyła ja na wylot. Zawalały się te 

stropy raz za razem. Idzie nas na dół piętnaście, wraca dziesięć. Nikt 

nie wiedział, czy wróci. Przyszło i na mnie, też przywaliło.  

Powiedzieli w szpitalu - może będzie chodzić. Napisali, że numer.... - 

uszkodzenie kręgosłupa. Wtedy poznałam  swojego męża - w szpitalu. 

Był krawcem, pisali mu w papierach: chory, trzeba było komuś szyć. 

Dlatego trzymali go w szpitalu.  

 

Ale zaczęło się inaczej. Tu, w obozie, chorowała większość. 

Najbardziej podatni byli Litwini, padali jak muchy. Jak ktoś umierał 

na miejscu, to wykreślano go z ewidencji, do palca nogi 

przywiązywano deseczkę z numerem napisanym kopiowym 

ołówkiem. Jak na budowie albo w lesie –zakopywano albo zostawiano 

na śniegu. To zależało, czy była zima, czy lato. Wtedy w ewidencji 

pisano: wybył w nieznane

Mój przyszły mąż, jeszcze zanim go poznałam, w 1948 zaczął 

chorować na gruźlicę kości. .Puchł. Na szyi, na piersiach. Wysłali go 

do „ołapa 9 i 10” –tak mówili na ten obóz, gdzie lekarz z Łucka robił 

operacje, wyjmował żebra i wkładał w to miejsce kawałki ebonitu. 

Nie zgodził się, wszyscy po tym umierali, odesłano go  z powrotem. 

Leżał  trzy dni z trupami w piwnicy pod barakiem. Nie umarł, więc 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

135 

taka lekarka ze Lwowa, której rodzinę rozrzucono po wszystkich 

obozach, od Kazachstanu po Syberię, zrobiła mu na miejscu operację. 

Przecięła opuchliznę i wypłynęła ropa z kawałkami kości. I rany się 

zagoiły.  

A jak okazało się, że umie szyć i jest krawcem…. 

Kiedyś, jak szedł pod eskortą poza obóz, żeby wziąć miarę na mundur 

dla naczelnika, znalazł porwaną teczkę z ceraty na śmietniku. Nie 

wiem, jak ją przeniósł, w każdym razie uszył sobie z koca granatowy 

płaszcz i z tą teczką przychodził do mnie, do kobiecego obozu. Nikt 

nawet nie przypuszczał, że ktoś mógłby się na to poważyć. Były dwie 

warty na bramie, nawet mu salutowali. Wiadomo – urzędnik, a od 

urzędnika dużo zależy. Życie zawsze jest silniejsze od wszystkiego, co 

wymyśli człowiek. A w tym najsilniejsza, największa jest miłość.  

 

Po wypadku byłam miesiąc w szpitalu. Nie wróciłam na 

kopalnię, dali mnie do tartaku. Później do cegielni, do pieca. W 

ś

rodku było tak gorąco, że ludzie mdleli po kilka razy na dzień. Wtedy 

polewali ich zimną wodą z węża i gonili do pracy. Na koniec trafiłam 

do brygady budowlanej.  

Dużo, może najwięcej zależało od brygadiera. Dobry, taki co miał 

głowę na karku,  potrafił zakombinować tak, że na papierze 

wypracowaliśmy piąty kocioł. Na pierwszy tylko 300 gram chleba i 

„bałanda” –woda z owsem. Na piąty prawie kilogram chleba, kasza, 

czasem się trafił kawałek końskiego mięsa, raz w miesiącu naparstek 

czerwonego cukru.  

Szósty kocioł był w październiku, na rewolucję, wtedy dokładali białą 

bułkę. 

Najgorzej robiło się w czerwcu, kiedy przychodziło ciepło. Te 

wszystkie ściany i kominy stawiane zimą na lodzie zaczynały się 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

136 

przewracać. I trzeba było udowadniać, pisać wyjaśnienia. Wszystko 

zależało od naczelnika. Wystarczyło, że powiedział –sabotaż.  I już 

nie było brygadiera. 

 

W obozie rodziły się dzieci. Niby teoretycznie nie było takiej 

możliwości. Kobiety za to karali. Kiedy byłam w ciąży, wywieziono 

mnie do obozu oddalonego o prawie dwieście kilometrów. 

Pracowałam przy kołchozie. Jak tylko robiło się ciepło, w powietrzu 

pojawiały się tysiące komarów. Powietrze było szare. Rozmoczonym 

w wodzie mydłem i gliną smarowało się twarz, uszy, kark, ręce, aż 

powstała na skórze skorupa. Nie dało się żyć od tych komarów. 

Pamiętam letnią burzę, w furmankę przed nami, na której wieziono 

kosy, uderzył piorun. Zakopaliśmy sparaliżowanego woźnicę aż po 

szyję w ziemi. Wyszedł z tego. Ale wszyscy najbardziej się cieszyli, 

ż

e zabiło konia. 

 

Nam urodziła się córka. Cały czas, od samego początku, 

pisałam do swoich - każdy miał jeden list na rok. Ale bali się 

odpisywać. I ktoś wreszcie mi odpowiedział, podał adres do rodziców 

na Szokszy. Tak się dowiedziałam, że żyją. 

Dzieci zabierali  do domu dziecka. Od rodziców, żeby wychować na 

radzieckich ludzi. Chcieliśmy, żeby naszą córkę wzięli na 

wychowanie dziadkowie. Ale nie było prosto. Urzędnicy się bali, 

jeden drugiego. To miejsce dla dziecka, w domu u moich rodziców na 

Szokszy, mąż kupił  za swoje szycie. Igiełką.  

 

Barak miał na oko ze trzydzieści metrów długości. Po obu 

stronach były piętrowe prycze. Na środku stały piecyki, zimą było 

przy nich gorąco, a na ścianach szron, w kątach sople. Każdy 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

137 

przynosił bryłkę węgla z kopalni w kieszeni i takie było nasze 

niepisane prawo. Wyjścia były od szczytów, dwa. Zamknęli nas w 

ś

rodku, dokładnie pamiętam datę -piątego marca 1953 roku, i trzymali 

tak dwa tygodnie. Nie wiedzieli co będzie dalej. Bali się buntu. Na 

robotu nie pajdiom, Stalin podoch - powiedział strażnik. Jedni się 

cieszyli, inni płakali, że umarł ojciec narodu. Tylko toalety, takie 

przenośne „parasze” pozwalali opróżniać. Ale u mężczyzn w obozie 

były rozruchy. Bili się między sobą : kryminaliści z politycznymi 

Po tym jak Stalin zdechł i nastał Malenkow, wszyscy już tylko mówili 

o amnestii.  

 

Ale nie do wszystkich przyszła amnestia. My byliśmy 

polityczni, nas wypuścili w 1956 na wolność. Bez prawa wyjazdu z 

Workuty. Jeszcze udało nam się zobaczyć, jak burzą pomnik Stalina w 

samym centrum miasteczka. Zaczepili linę do traktora i...  rozleciał 

się, jakby był z gipsu.  

Wzięliśmy ślub, miałam suknię ze spadochronu, welon z 

opatrunkowej gazy, mąż garnitur z obozowego koca, kwiaty były z 

papieru. Dostałam pracę na wolności, jako nocny stróż. Miałam 

karabin, pilnowałam banku. Był egzamin ze strzelania. Na tarczy 

miałam trzy trafienia. Ale to nie ja strzelałam. W każdym razie 

zdałam. Tak to wyglądało. Nasze papiery na wyjazd mąż podsunął 

naczelnikowi, dostaliśmy zgodę na powrót do Polski   

 

Powrót, ale gdzie? Wyjeżdżaliśmy dokładnie, kiedy tam 

obchodzono rocznicę rewolucji październikowej, 7 listopada 1957.  

Po drodze było przejście graniczne w Terespolu i punkt repatriacyjny 

w Białej Podlaskiej. 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

138 

W walizkach wieźliśmy pomarańcze - wszyscy w Polsce później 

mówili, jak wam dobrze tam było.  

 

Obowiązuje was milczenie we wszystkim co dotyczy Workuty. 

Wygadacie się komuś i wracacie tam.., już my się o to postaramy - 

powiedzieli nam na miejscu na komendzie milicji - będziemy mieć na 

was oko, będziemy was sprawdzać, pilnujcie się. 

Nam tu nie potrzeba wrogiej propagandy. 

Podpiszcie. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

139 

 

Nadija Iwaniwna Artiomowa,  miejsce zamieszkania 

Łuck. 

W baraku stoimy, dwieście ludzi, pod ścianami 

piętrowe prycze z żerdzi, kora na okrąglakach, nic, 

ż

adnego koca, poduszki pod głowę, przerażenie. 

Akurat „Rizdwo” - Boże Narodzenie. Straszna cisza. Nic. I ktoś 

zaczyna cicho płakać. Jedno pociągnięcie nosem, cichy płacz.  I... 

dwieście osób, na środku baraku  szlocha, ryczy.  

 

Teodozija (Odosija) Płytka –Sorochan, miejsce 

zamieszkania Krzyworównia. 

 W obozie przejściowym zaprowadzili nas do „zony” 

faszystowskiej, stosy ciał (wygrażają im: trupy jedzą, 

„ot swołocz”),  obok kuchni, niech widzą, wam też 

trzeba abyście zobaczyły, jeść im nie dają a nam mówią: połuczajtje 

chleb diewczata. To nawet dla nas było straszne. 

 

Nadija Iwaniwna Artiomowa: urodzona w 1923 roku w Hołobach w 

pobliżu Kowla, aresztowana w 1943 roku, skazana na dzieisęć lat 

obozu o zaostrzonym reżimie, zwolniona po odbyciu kary bez prawa 

powrotu, po dziesięciu latach przymusowego osiedlenia w Magadanie 

powróciła do Łucka 

 

 

Teodozija (Odosija) Płytka –Sorochan, urodzona w Krzyworówni w  

Karpatach 9 czerwca 1921 roku. Aresztowana w 1945 skazana na 

dziesięć lat ciężkiego obozu i dożywotnie zesłanie. Zwolniona bez 

prawa powrotu  w 1954 roku uzyskała zgodę na zamieszkanie w 

rodzinnej wsi w październiku 1956 roku. 

Zdjęcie: 
Nadija 
Artomowa 

Zdjęcie: 
Teodozja Płytka 
-Sorochan 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

140 

Dwie kobiety w podeszłym wieku  

 

Wprowadzenie   

Nadija: Moja córka, której dobrze się powodzi, opływa w 

dostatki, mieszka w Rosji, wybrała się ze swoim  synem w zeszłym 

roku do Magadanu. Polecieli samolotem. Wynajęli taksówkarza na 

cały dzień. Przywieźli zdjęcia, film. Byli w porcie (tutaj przywozili 

więźniów, „zeka”, stąd wieźli ich etapami do obozów wzdłuż całej 

Kołymy - tłumaczył taksówkarz), oglądali pomnik ofiar (wszystkie 

narodowości na tablicy, podobno nawet Amerykanki tu były - 

pokazywał z dumą tablicę na cokole), zjeździli miejsca po obozach 

(szkoda, kto tu przyjedzie, jaki turysta, ślady się zacierają - ubolewał).  

Córka się nie przyznała, że tam urodzona, nie wiadomo, kto on. 

(Nadija Iwaniwna Artiomowa , miejsce zamieszkania- Łuck) 

Teodozija: O wujku, który walczył o wolną Ukrainę, napisałam 

w wierszu : kto Boga prosi to wróg  strzelać będzie, a Bóg kule nosi

A o Moskalach i Parasce napisałam: obiecali Moskale raj i wolność 

nam, ja im uwierzyłam i w niewolę popadłam, wróciłam z niewoli i 

doznałam niełaski, a z powodu kogo, z powodu Paraski. Byłyśmy jak 

dwie brzozy, białe siostry w płaczu, w Krzyworówni jest muzeum 

Paraski*. Ona mała, ledwie odrosła od ziemi, siedzi na ławie z 

rozdziawionymi ustami, słucha: chcę to wszystko zjeść, o czym wujko 

rozpowiada, za co wojowali –pamiętam jej słowa. Modlitewnik, o 

którym Moskale mówili, że spalony, przekazałam do muzeum z 

przykazaniem, aby opisali jego historię. A w kącie sali domu kultury 

w Wierchowinie, tam, gdzie teraz stoi fortepian,  czekałam na śmierć, 

rozstrzelanie. (Teodozija (Odosija) Płytka –Sorochan, miejsce 

zamieszkania - Krzyworównia) 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

141 

* (Paraska Płytka –Horycwit, 1927 –1998, ludowa twóczyni i poetka,–

przypis autora} 

 

 

Przed rokiem 1918 

 

Nadija: Z dawien dawna moja rodzina wywodzi się ze wsi 

Hołoby w pobliżu Kowla. 

 

Teodozija: Wszyscy rodziliśmy się na Huculszczyźnie, w 

Krzyworówni. Brat mamy był wcielony do armii za monarchii w 1914 

roku, służył do 1917, zdezerterował, w pełnym uzbrojeniu z parą koni 

i karabinem maszynowym przedarł się do Strzelców Galicyjskich, 

nazwanych później Siczowymi. Kureń jego brał udział w zdobyciu 

Kijowa w marcu 1918 roku,  aż do rozgromienia walczył pod 

komendą Konowalca, dostał się  do niewoli u Moskali. 

 

 

Od uzyskania niepodległości do 17 września 1939 roku 

 

Nadija: Urodziłam się tu w 1923 roku, w Polsce. Powiat 

kowelski, wieś Hołoby. Ojciec był „chleborobem”, ale kim innym 

mógłby być, używając dzisiejszych określeń: producentem rolnym, 

wiejskim gospodarzem. My przy ziemi, handel przy Żydach, po 

urzędach i na kolei siedzieli Polacy. Żyliśmy zgodnie, jak wielka 

rodzina, razem. Domy ukraińskie, polskie, razem święta: raz u nich i 

zaraz u nas, nasze, zabawy wspólne, majówki wiosną, zimą sanki, 

kulig na śniegu, ale od Żydów z daleka, niech sobie tam po ichniemu.  

Wieś duża, ludna, prawie cztery tysiące, swoje urzędy, swoja stacja 

kolejowa, swój kościół i cerkiew, tylko pałac Wilgów, ale też 

mówiono na niego swój.  I nawet swój stary, czyli polski cmentarz. 

Szkoła jedna, polska, siedmioklasowa, powszechna, nie to, co te 

czteroklasowe po wioskach. Nas w niej zapisywali jako uskich, ale 

nikt nie robił różnicy, tylko w domu mówiono: ty nie Ruska, ty 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

142 

Ukrainka. W Polsce do 1939 roku sześć klas w polskiej szkole 

skończyłam. 

(zdjęcie: plac, w tle drzewka, grupa podlotków w szkolnych 

mundurkach, stoją cztery z nich , Jadzia Łabędzka. moja przyjaciółka, 

Polka , a ta też, teraz w Holandii, Pierepadis Basia,  jej córka jest 

posłem, dwie siedzą na trawie,  tu ja, reszta nasze, Ukrainki). 

Teodozija: Uciekając od Moskali „wujko” trafił na Polaków, 

zasądzili go na rozstrzelanie, ale wyrwał się, wrócił, a kiedy i tu 

przyszli, ukrywał się, przekradł na Rumunię, przeżył tam, zarobił 

„hroszy”wrócił, zamieszkał w domu za chatą Paraski, w której teraz 

jest muzeum.  

Mówię o sobie: grzeszna  Dozja, urodziłam się 9 czerwca 1921 roku. 

Brałam nauki  jeden rok, na szkołę oddał izbę Wasyl Jakibjuk, 

gospodarz, u którego niejeden raz zatrzymywał się Iwan Franko. Co 

do Polaków, prawda, wyszło to brzydko, drugiej klasy nie 

dochodziłam, bo na mnie zawzięli się chłopcy komendanta posterunku 

policji: Roman i Zbyszko. Ale z drugiej strony miałam też 

przyjaciółkę z tego samego roku, Józię Tomaszewska, „szykarną” 

dziewczynę, piękną „Polaczkę”. Słuchałam opowiadań wujka i 

zastanawiałam się ,gdzie jest ta Ukraina, o którą oni wojowali, w 

szkole też o niej nie słyszałam. 

 

 

Do ataku Niemiec 22 czerwca 1941 roku 

 

Nadija: Siódma klasę już kończyłam w szkole sowieckiej, w 

Rosji. Na początku, jak przyszyli, to nas nie ruszali, był spokój, tylko 

po cichu wywozili Polaków, policjanci uciekli, więc tych ,co zostali, 

lekarza, nauczycieli...  Ojca zabrali do Armii Czerwonej. 

 

Teodozija: Przyszli Moskale i robili swoje porządki. Zaczęli 

uciekać na zachód  inteligenci. Worochta była pilnowana, tam była 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

143 

stacja kolejowa, więc szli przez nasze „sioło”, przedzierali się przez 

góry. Punkt, w którym się zatrzymywali, etap, był w cerkwi, tam 

zwykle zostawiali część bagażu, zbędne rzeczy, książki. Szli szlakiem 

tatarskim. 

 

 

Przez okres Wielkiej Wojny Ojczyźnianej do wyzwolenia 

 

Nadija: Przyszli Niemcy. Pierwsze spędzili Żydów „w jeden 

kutok”ogrodzony płotem. Młodych i starych, dzieci, kobiety, 

mężczyzn, wierzących w Boga i przechrzczonych: ateistów, 

agitatorów. Dwa razy ich rozstrzeliwali w lesie, do jednego dołu. 

Dopiero wtedy zaczęli ruszać nas na roboty, najpierw niby 

dobrowolnie, zaczęli od mężczyzn, dawali wybór: do ukraińskiej 

policji albo do Niemiec. Z tych, co nie pojechali, reszta do batalionów 

pomocniczych albo do lasu. Partyzantka była różna: polska, ukraińska 

i komunistyczna, sowiecka. Jedni szli przeciw drugim, a tylko czasami 

razem, przeciw niemieckim żołnierzom. W maju 1943 przyszedł z 

lasu od ukraińskiej armii rozkaz: wszyscy policjanci jak jeden zabrali 

broń, przeszli do UPA.  Wtedy zaczęły się prawdziwe represje od 

Niemców - polowania na mężczyzn, nie pytali o nic: kto, dlaczego, 

tylko pod płot i zabity. Straszny czas, kto chciał strzelić to szedł i 

zabijał. Wieś opustoszała, nikt nie został, wszyscy uciekli, gdzie kto 

mógł, ale drzwi do domu zostawiali otwarte, samogon, słonina, jajka 

na stole, żeby chaty nie spalili. 

 

Teodozija: Po Moskalach pojawili się Niemcy, zaczęli 

wywozić na roboty. Wtedy przyszedł czas i na mnie, musiałam 

zarejestrować się w ukraińskim komitecie, żeby mnie nie wywieźli 

poszłam na służbę do cerkwi. Miałam już 20 lat i byłam wielu rzeczy 

ś

wiadoma. Czytałam nocami książki o wielkim głodzie, tam były i 

takie ilustrowane, ze zdjęciami i płakałam, nie mogłam uwierzyć. Z 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

144 

tamtego czasu miałam zostawiony przez uciekinierów z Winnicy 

modlitewnik. Rozgromili nas Niemcy, podejrzewali organizację, 

cudem przeżyłam, wzięli ze wsi na przesłuchania 25 osób, tylko jeden 

chłopiec wrócił, niespełna rozumu. Wtedy już zaczęły się zbierać 

kobiety, szyły koszule dla naszych, szykowały bandaże, piekły chleb. 

 

 

Wyzwolenie, Armia Czerwona 

 

Nadija: Przez Hołoby przeszła Czerwona Armia, o wieś jeszcze 

zawadzały resztki oddziałów niemieckich. Wrócił ojciec i został, 

mówili o nim „frontowik”, stacjonował  w Łucku. KGB w tym czasie 

nie działało we wsi, robili wypady z zaplecza, z tyłów, mieli swoje 

listy. Otoczyli dom, pokazali  nakaz podpisany przez wojskowego 

prokuratora. Broni nie znaleźli, bo skąd,  szukali radia, ale też nie 

znaleźli, nie mieliśmy radia, w końcu tylko zabrali książkę „Historia 

Ukrainy”, to wystarczy: „ wot swołocz, chwatit”.  

Noc trzymali w areszcie, gdzieś na tyłach, później było śledztwo w 

Łucku, bili i znęcali się tydzień, na okrągło tylko: mów, powiedz, 

mów kto jeszcze..., zabrali na sąd. Brali nas po pięcioro, siadać na 

podłodze, w pokoju stół, za stołem ludzie w mundurach, czytali: ty 

dwadzieścia, ty piętnaście, tamtemu dwadzieścia pięć lat. Prosiłam 

(wstać, o co prosisz sad, ostatnie słowo), żeby rodziców nie wywozili 

„w Sybir”, wszyscy o to samo prosili.   

Teodozija: Wiedzieliśmy kto idzie, którędy, chociaż telefonów 

nie było. Sotnie stały po tamtej stronie gór, jak przyszli Moskale, to z 

tamtej strony, przez Czeremosz trudno było przejść, strzelali. Niemcy 

wiadomo, mordowali, po lasach znajdowaliśmy poczerniałe zwłoki, 

ale nie tak jak  Ruscy. Z Polakami nie walczyliśmy, tu ich nie było. 

Wiosną 1945 pojechałam na szewczenkowskie święta nad Białym 

Czeremoszem, wróciłam, a tu niemal z każdej chaty ktoś aresztowany, 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

145 

wujko, Paraseczka też, byliśmy zdradzeni przez chłopca, który wokół 

niej się kręcił. Schwytali mnie po tygodniu, ruszyła nocą obława z 

Kosiwa, za późno mnie ostrzegli. Zapędzili nas do Wierchowiny, tam 

zabici, ledwie żywi, pomieszani leżeli nasi i ludzie ze świata, 

mężczyźni i kobiety, wśród nich i pop. Wtedy odebrali mi 

modlitewnik, na spalenie. Straciłam przytomność, przesłuchiwali 

mnie, później jeszcze raz i jeszcze... bili, kaleczyli, miałam czarne 

całe piersi. Z wszystkiego pisali protokół. Wywozili nas nocą, po kilka 

osób, żeby nie wzbudzać paniki. Było mi wszystko jedno, chciałam  

zwrotu modlitewnika, postawiłam się. Zapisali mnie na rozstrzelanie. I 

pewnie by to zrobili ale wstało już słońce a oni mordowali tylko po 

cichu, nocą. Komendant „istriebitielnego” batalionu przyniósł mi moją 

książeczkę do nabożeństwa. A ja, żeby znów nie odebrali, podałam 

przez innych mojej mamie. Dopiero w 1948 modlitewnik wrócił do 

mojego domu, długo tułał się po świecie. Tego dnia wsadzili nas do 

więziennego pociągu w Worochcie, ale wagony wyleciały w 

powietrze, nasi wysadzili tory. Część zginęła, przeżyli ze środkowych 

wagonów, „sołowieckich”, dla najstraszniejszych „zeka”. Wypiłowali 

kraty, wyciągnęli nas ze środka i samochodami powieźli do 

Stanisławowa. Miesiąc trzymali w piwnicy bez okna, na rozmiękłej 

glinie. Ludzie z celi umierali. Sądzili nas 18 sierpnia 1945 roku, to się 

nazywało „wojenna trojka”. Byłam słaba, przed sądem zagonili nas do 

bani, polewali wodą i zdzierali strupy z kawałkami gliny. A w łaźni 

coś niezwykłego, na korytarzu stały kosze z jagodami, wiśniami... w 

powietrzu unosił się wszędzie zapach lata, owoców... i nikt nie 

spróbował sięgnąć po chociaż jedną jagódkę.  

Skazali mnie na 10 lat ciężkiego obozu i dożywotnie zesłanie. 

 

 

Wywózka, pierwszy etap

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

146 

 

Nadija: Lipiec gorący, upalny, konwój ze wszystkich stron, 

każdy w czym go zabrali, prowadzili nas na dworzec kolejowy w 

Łucku. Odprowadzał mnie ojciec, „ frontowik”, po trotuarze szedł w 

mundurze, na początku panowała straszna cisza, prosił żołnierzy z 

konwoju (pożegnać się z córką, pozwólcie, nie pozwolili), ktoś 

krzyknął pierwszy i naraz, jak na komendę,  wszyscy: sam krzyk, nie 

było słów. Czekał na nas specjalny pociąg, wieźli nas „eszelonem”, 

specwagony, kraty zamiast drzwi, w środku kraty. Trafiłam do 

Charkowa na punkt „pieresielenia”, był sierpień, upał. Trzy 

pięciopiętrowe ogromne bloki pełne więźniów. Głód (strażnik: jeszcze 

karmić faszystowską swołocz), dwa razy na dzień rozgotowana dynia 

na wodzie, raz „kusoczok” chleba. Od rana wołanie wisiało w 

powietrzu nad miastem, jak modlitwa: chleba, chleba.... 

  

W październiku wsadzili nas w wagony, towarowe, zwykłe, po 

trzydzieści osób, odzież swoja, jaką kto na sobie miał, pomiędzy 

deskami szczeliny, od środka ściany pokrywały się lodem, raz na 

dzień „kipiatok” (wrzątek), chleba 400 gram i „bałanda”, zupa na 

wodzie z posiekanych chwastów i plew z ziarna, siedem tygodni 

jechaliśmy, wreszcie: Buchta Nachodka, koniec, japońska granica.  

Teodozija: Z sądu powieziono nas do jakiegoś innego 

więzienia, szykowano transport. Cela z podłogą, pryczami, oknem 

przez które wpadało do środka słońce. Ale ani siąść, ani się położyć. 

Zaraz szczury: po rękach, na plecy, w nogach, wszędzie gryzły, 

tryskała krew. Boże, zmiłuj się nad nami... W sąsiedniej celi zagryzły 

wszystkich więźniów, był wtedy dym, straszny smród, chcieli je 

wytruć gazem, bo nie pozwalały wejść za drzwi, rzucały się na 

strażników. Przyszło nam tam być 23 dni, zanim załadowali nas do 

więziennych ciężarówek, powieźli „woronami” do Lwowa. Wysadzili 

nas na pustym placu przy kolejowej bocznicy. I wtedy wjechał 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

147 

„szykarny” pociąg, sama pierwsza klasa, eleganckie wagony. To 

wracali na łono ojczyzny przesiedleńcy z zachodu, zaagitowani przez 

Moskali, sowiecką propagandę. Otoczyli ich ze wszystkich stron, 

pociąg odjechał, a wtedy rzucili się na nich, odarli ze wszystkiego, do 

naga, wyglądało, jakby otworzyło się nagle piekło: krzyk, 

przekleństwa, ujadanie psów, płacz, krew, między sobą się bili o 

łańcuszki, zegarki. To nazywało się: ścierwa, praklata  faszystowska 

swołocz. Połączyli nas w jeden konwój i zabrali do więzienia, 

upchnęli w drewnianych barakach. Z Lwowa dalej ruszyliśmy dopiero 

po Nowym Roku, 14 stycznia. Wróble nam to wywróżyły, była 

odwilż, wszystkie, jeden przez drugiego pod naszym barakiem 

baraszkują w kałużach i nagle alarm, formują kolumnę, na dworzec, 

do towarowego pociągu. Na końcu składu taka otwarta, pusta 

platforma do przewożenia drzewa. Pod wieczór pociąg ruszył, rano 

staje w szczerym polu, wynoszą na platformę trupy z  wagonów, nie 

może nikogo zabraknąć, liczą żeby stan się zgadzał. Kiedy 

dojechaliśmy pod koniec lutego do Nowosybirska, góra ciał była taka, 

ż

e ostatni wagon nie mieścił się pod wiaduktami. 

 

„Toczka pieresielenia” (punkt przesiedlenia). 

Nadija: W baraku stoimy, dwieście ludzi, pod ścianami 

piętrowe prycze z żerdzi, kora na okrąglakach, nic, żadnego koca, 

poduszki pod głowę, przerażenie. Akurat „Rizdwo” - Boże 

Narodzenie. Straszna cisza. Nic. I ktoś zaczyna cicho płakać. Jedno 

pociągnięcie nosem, cichy płacz.  I... dwieście osób na środku baraku  

szlocha, ryczy. 

Teodozija: Nowosybirsk otulała mgła, kapało z dachów, nie 

było mrozu. Zaprowadzili nas na punkt, do baraków. Piecyk był tylko 

w kącie u blokowej, nie było innego ogrzewania. Pracowaliśmy przy 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

148 

rozładunku węgla, ciągnęłyśmy sanie bo nie było koni, wywoziliśmy 

ś

nieg, oczyszczaliśmy lotnisko. Pod koniec marca, 23 albo 24, kiedy 

uderzyła wiosna i odmarzły na dobre tory, przywieźli uciekinierów, 

Wiktora i Lidę. Z tej okazji spędzono „zeków” z okolicznych obozów 

na wiec, żeby pokazać ich ciała. Podobno schwytali ich Francuzi i 

wydali naszym, tak ogłosił naczelnik od skazanych, Szewczenko.  

Zakwitła lipa, zrobiło się ciepło, ogłoszono następny etap. Na północ. 

Naczelnik eszelonu, „chachoł”, zatrzymuje nagle pociąg w szczerym 

polu, gdzieś biegną konwojenci, ktoś krzyczy, że będą rozstrzeliwać, 

zaczynamy się obejmować, żegnać.. i ani jednej łzy. Odsuwają się 

drzwi wagonu a on daje nam kwiaty, składa życzenia z okazji 

uroczystości Trójcy Świętej. Z tego wszystkiego miałam dziwny sen, 

sterta siana, w której się zgubiłam, wieża z zegarem, na wieży posąg 

Chrystusa z koroną cierniową, opuszczona głowa... 

 

Obóz przejściowy 

Teodozija: Dojechaliśmy do Komsomolska na brzegu Amuru, 

nie było mostu, kończyły się tory. Na drugą stronę powieźli nas 

promem. A tam sami nasi, wywiezieni ze Wschodu w latach 20., 

częstują nas świeżym śledziem, pytają o Ukrainę. Powieźli rzeką, 

wysadzili z barki na piasek i odpłynęli. W nocy „błatni”, „żuliki” 

podeszli, zaczął się krzyk, kradli, gwałcili, zabijali. Statek wrócił rano, 

wysadzili dwu strażników, słońce, ciepło, drugiego brzegu nie widać, 

woda mętna, ale chce się pić. Znów wszyscy chorują, następni 

umierają, gorączka, wrzody. Obóz na bagnach, środek lata, sianokosy. 

Utworzono siedem brygad, każda po stu ludzi, całe siano zwozimy na 

jedno miejsce, można się zgubić, przypomniał mi się sen. Nad nami 

muszka, straszna kara, czepia się, w miejscu na brwi robią się rany. 

Dwa lata, może więcej tam byłam, w tej biedzie. I wtedy „padoch” 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

149 

Beria. Zlikwidowali obóz, powieźli nas promem, później 

samochodami na północ. 

 

Otwarcie sezonu żeglugowego. 

 

Nadija: Do maja morze było skute lodem. Kiedy podniosło się 

słońce, przyszedł lodołamacz (sezon żeglugi „otkryty”), wsadzili nas 

na parowiec. Wieźli morzem  siedem dni. Wysadzili za wodą, w 

Magadanie. Połowa maja, a tu wszędzie świeży śnieg po kolana. 

Znów punkt „pieresielenia”, bania i odwszawianie. Zostawić: buty, 

sukienki, ręczniki... co kto na sobie miał, jednymi drzwiami do środka 

i przez drugie drzwi. Buty uszyte z brezentu, na to kawałek gumy od 

spodu (mówią: bieri walonki), sukienka z brezentu, majtki, koszula z 

szarej bawełny, kufajka, czapka. Jak w tym chodzić, nie dali 

sznurowadła, żeby te brezentowe buty podwiązać pod kolanami. Kraj 

Rad, wart radzieckich ludzi, dobrze, że pod „narami” w baraku 

znalazłam onucę, zrobiłam sznurki żeby uwiązać buty, z czapki 

wyprułam podszewkę i miałam mały ręczniczek. Wsadzili nas na 

„gruzawiki” /ciężarowe samochody /, wiozą, wiozą i końca nie widać, 

w tajgę, trzysta kilometrów, tylko las albo obozy. Na punktach 

kontroli nie wierzą: dziewczata, szto wy, tu mordercy, bandytów 

trzymamy.  

Wreszcie koniec drogi, wysiadać, niczego wokół, przed nami góry, 

tam wasz obóz, pod drugiej stronie, trzeba dalej na nogach. 

 

Teodozija: Zima zastała nas w przejściowym obozie Buchta 

Nachodka. W obozie bunt, rozruchy, „błatni” opanowali kuchnię, 

spalili stołówkę, palą baraki, trzy dni bez jedzenia, ze sobą walczą. 

Rozpędzali ich wodą, strzelali jak popadnie. Tak to, nad Ochockim 

Morzem w czterdziestym dziewiątym czekaliśmy na otwarcie sezonu 

ż

eglugowego. Statek daleko na morzu, wożą nas łódkami, zamknęli 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

150 

wszystkich w ładowni. Płyniemy, na dziesiąty dzień zabrakło chleba, 

Bunt, „błatni” zdobyli broń, noże, biją się między sobą, porobili 

dziury w burtach, sztorm. Statek tonie, tym, co byli przy drzwiach, 

pozwolili wyjść, potem poczekali, aż woda wszystko zalała i dopiero 

uruchomili pompę. Wszyscy w środku się potopili, później wyrzucali 

zwłoki za burtę.  

W obozie przejściowym zaprowadzili nas do „zony” faszystowskiej, 

stosy ciał (wygrażają im: trupy jedzą, „ot swołocz”),  obok kuchni, 

niech widzą, wam też trzeba, abyście zobaczyły, jeść im nie dają, a 

nam mówią: połuczajtje chleb diewczata. To nawet dla nas było 

straszne. 

 

Ech Kołyma, piękna rzeka... 

 

Nadija: Powiedziano nam, że będziemy pracować w kopalni w 

pobliżu Kołymy. W naszym obozie baraków 8, w każdym po 100 

ludzi, „nary” piętrowe i gołe okrąglaki. Kopalnia ołowiu, zakład pod 

nadzorem, produkcja strategiczna. W sztolniach odpalali ładunki, to, 

co się w wybuchu zerwało - na wagoniki, na I zakład, tam 

rozdrabniali, i na II, gdzie mielili, wypłukiwali, czarna czysta ruda 

szła do huty. Dla tych na sztolniach „pajka” solidna: 1100 gram 

chleba, kasza dwa razy na dzień, „bałanda”: szczaw, kapusta. Dla tych 

na rozdrabnianiu i młynach mniejsza, jedynie 800 gram. Przez 

jedenaście lat ani razu nie miałam tyle chleba, żeby najeść się do syta. 

Na noc: na żerdziach kufajka, poduszka z kaloszy nakrytych czapką, 

w dole brezentowa spódnica, żeby się czymś nakryć, druga dawała 

swój waciak, spałyśmy po dwie. 

 

Teodozija: Trafiliśmy do kopalni, w brygadzie nad nami 

„Ruska”, Maryja Woronkowa, sprawiedliwa kobieta, „frontowik”, 

droga zrobiona ludzkimi rękami, ziemia nie rozmarza głębiej niż na 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

151 

łopatę, wieczny lód. A w innych miejscach z ziemi fontanna ciepłej 

wody tryska i szybko opadając marznie, dźwięczy jak szkło. W rzece 

nurt straszny, ale pod wodą lód. Kiedyś wieźli łódkami inną brygadę 

na drugi brzeg, burty obrosły lodem, nabrała wody, kto wpadł do 

wody, ubranie przymarzło, ruszył kilka razy rękoma, krzyknął i został, 

jak figura z wosku, zamarzł. Tam trafiłam do karnej brygady, znaleźli 

u mnie puszkę po konserwie. Ale też uratowałam od pożaru garaż, w 

którym było 12 ciężarowych samochodów. Przenieśli mnie do pracy 

w remontowej brygadzie. W składzie części zamiennych znalazłam 

dwa kawałki płótna. Zszyłam je w mały ręczniczek, wyhaftowałam na 

nim koronę cierniową, nitkę brązową i niebieską miałam z trykotażu, 

z majtek, a czerwoną z gałgana do wycierania smarów. Zakładałam 

ten ręczniczek na głowę pod czapkę , do garażu dwa kilometry, 

człowiek marzł, wieczorem wieszałam na ścianie, bo szpary były 

zaklejone torfem i kiedy wysychał, sypał się na twarz, we włosy. W 

nocy podczas rewizji zobaczył to naczelnik. Numer każdy miał na 

kolanie spodni, kufajce, na czapce i na łóżku. U mnie numer 1318. 

Pozbawienie praw i dożywotnia zsyłka za propagandę, pod sąd (kiedy 

u Marijki Szeczenki znaleźli książkę, to już nigdy jej w baraku nie 

zobaczyliśmy). Nieżywa, sparaliżowana ze strachu nie mogłam nawet 

myśleć. Może dadzą tylko izolator. Nawet się nie rozbierałam, bo brali 

do izolatora jak kto stał. A tam beton, ciasno, z góry dziurawe deski, 

trudno wytrzymać noc, inaczej trup. Wiktor Iwanowicz, naczelnik 

warsztatów remontowych, dwa lata u niego w brygadzie pracowałam, 

napisał wyjaśnienie, że to ściereczka, jaką znaleziono w skrzyni z 

częściami, dał w nagrodę za dobra pracę. Ale nie bardzo chcieli 

wierzyć. Dobrze, że nikt nie wiedział, że ja to wyszyłam. Cztery 

litery. S - „sytoj”, s – „serce”,  n – na, cz – „czużynie”. 

 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

152 

 

W Magadanie 

Nadija: W 1954 obóz „zakryli”, wrócili nas w Magadan, w 

porcie na taczkach woziłam kamienie, sypali nadbrzeża, w cegielni - 

w piecu, przy glinie, gdzie kazali, jak widmo rewolucji, na czerwono, 

w pyle i pocie, człowieka trudno było rozpoznać. Nazwiska się 

pozacierały, ale z całego świata tam byli: o „Polaczki”Rosjanki, no 

Ukrainek większość: z Kowla, Stanisławowa, Poczajewa... Po 

czterech latach „posyłka z doma” raz na rok:  kasza, sól, cukier, 

„sało”, suchary, a mnie nawet przysłali chustkę z owczej wełny. 

(zdjęcie: śnieg, tak jakby fotograf wypalił kwasem tło, na śniegu 

grupa około 30 młodych dziewcząt w kufajkach, część leży, siedzi w 

ś

niegu, większość stoi, uśmiechają się radośnie, tu w chustce ja. Za 

plecami w oddali druty,  wieża wartownicza. Konwojent jak 

niedźwiedź, w szubie baraniej, odwrócony plecami; 

zdjęcie: napis - pozdrowienia z Kołymy,  dwa świerki, pod nimi 

chatka, na dachu pierzyna śniegu, światło w oknach, wydeptana w 

ś

niegu kręta ścieżka, na pierwszym planie kwitnące róże. W okienku 

ja, na odwrocie data, wiersz). 

Teodozija: Tam urodziłam się drugi raz, 20 czerwca 1954 roku. 

 

 

Przypadkowe tematy 

Nadija: Amerykanki w obozie. Widzę w obozie, na uboczu 

trzy kobiety. Pytam swoje „dziewczata”, skąd przywiezione, nikt nie 

wie. Bo „pribałtyka” tu była, one też się odróżniały, trzymały osobno: 

Finki, Litwinki, Łotyszki, wysokie, wiotkie, jasne włosy, Niemki i 

inne narodowości: Mołdawianki, Gruzinki... Wtedy nam było 

wszystko jedno, czort z nimi, kto by nie był, w obozie jednakowo. Ale 

te jakieś inne: podstrzyżone na dziwną modę, płaszcze na nich 

cienkie, nie nasze i dziwne ubrania, nawet buty. Amerykanki, między 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

153 

sobą mówili konwojenci. Zabrali je, wtedy władza nie lubiła się długo 

martwić, najlepiej zastrzelić, zatrzeć ślady, wtedy kłopot z głowy. 

Teraz pisali w gazetach, kto widział, wie, podobno w dokumentach 

szukają amerykańskich więźniów. 

 

Teodozija: Wielkanoc. To było w obozie, w kopalni, ktoś 

powiedział, że to święto zmartwychwstania, Wielka Niedziela. 

Przerwaliśmy pracę, zaczęliśmy się modlić. Strażnik udawał, że tego 

nie widzi, został na górze, na powietrzu, nie chciał o tym wiedzieć. 

Wtedy nie zrobiliśmy normy. Wszyscy byli w strachu, w poniedziałek 

szychtę z niedzieli rozliczali. Idziemy w kolumnie, osiem kilometrów 

do kopalni, słonko pięknie świeci, wszystko się złoci, lśni. Jedni 

drugich witają. „Chrystus woskres”. A tam na miejscu zbiegowisko 

wokół sztolni, z ziemi sterczą poskręcane szyny. Wraca strażnik, 

blady, kto by matce napisał, gdzie  zginąłem. Obwał, ziemia się 

zapadła. Zasypało całą brygadę i konwojentów. Nikt się nie uratował. 

 

Pierwszy dzień na wolności  

Nadija: Ubraną tak, jakbym szła do roboty, wyprowadzili mnie 

za bramę (dzień wcześniej: przychodzę do baraku, zmarznięta na kość, 

głodna, zmęczona, wszyscy na mnie patrzą, ciebie „oswobodzili” nie 

dociera do mnie, głupi żart, myję ręce, wołają do naczelnika, źle, 

posadzą w izolator, za co, w głowie się kręci, mówi do mnie na wy-

siadajcie, stoję, melduję: normę wypełniłam, proszę, „nie karajcie”, 

on: jesteście wolni, podaje papier, a ja płaczę, proszę: zostawcie mnie 

w obozie, gdzie pójdę). Zamknęli za mną bramę, boję się odejść, nie 

wiem, jak wolność  wygląda (przez noc wywianowali mnie w baraku: 

podszyli, wyrychtowali kufajkę, poreperowali walonki, rękawiczki 

pocerowali). Jadę przez miasto  autobusem, konduktor nie bierze „ze 

mnie hrosza”ktoś podsuwa mi bułkę (wciska do kieszeni: bieri 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

154 

diewoczka). Szukam stołówki, samo południe, w niej przyjaciółka 

pracuje, jakiś czas, jak wyszła na wolność, ona mówi: poczekaj, 

odpocznij. Sadza mnie za stół, tam czterech ludzi, przyniosła zupę, 

przyniosła kurę, ziemniaki, przyniosła kompot. Dłubię widelcem, 

dłubię, wstyd. Zostawiłam kurę, nigdy później z takim skurczem w 

ż

ołądku i żalem nie patrzyłam na mięso.  

(oswobodzeni: zdjęcie w atelier, w tle plansza, na niej las, stoi pięć 

młodych, elegancko ubranych kobiet, ciemne, praktyczne sukienki, 

fryzury prosto od fryzjera, na pierwszym planie ława, siedzą dwie 

kobiety, pomiędzy nimi młody mężczyzna w garniturze.) 

 

 

Bez prawa powrotu. 

Nadija: Mieszkałam u mojej przyjaciółki tydzień, w końcu 

znalazłam dla siebie miejsce. Trafiłam do rodziny żydowskiej na 

służbę, oboje byli naczelnikami, dostałam u nich spanie, jedzenie. 

Każdego miesiąca wzywają do biura meldunkowego (to się nazywało 

-robią „otmietku”), tych, co przyszli, o nic nie pytają, tylko na 

samochód i rozwożą, na Czukotkę, na Alaskę... po całej Syberii (mój 

gospodarz tak to tłumaczył: nam trzeba ludźmi tereny zasiedlać, 

wysiadaj i jak sobie chcesz tak żyj). Boję się iść na „otmietku”, ale 

jeszcze większy strach: nie iść. Gospodarz dzwoni po znajomych 

naczelnikach, gospodyni odsyła wezwania. Zostałam, widać to było 

mi zapisane. Moi gospodarze posłali mnie na kursy, zostałam 

kucharzem. Żebyś całe życie nie spędziła z chochlą przy garnkach, 

posłali do szkoły, uczyłam się żywienia. Przyodziałam się, wyszłam 

za „czełowieka”,  mąż mój ze Smoleńska, „zeka”, z tych ,co  skazani 

na 25 lat. Darowali mu część kary. Dziesięć lat tam żyliśmy bez prawa 

powrotu, w Magadanie urodziła się moja córka.  

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

155 

 

Teodozija: Ludzie nie mieli litości, Bóg się zmiłował, wyszłam 

na wolność. Wysłali mnie na osiedlenie bez prawa powrotu. Dostałam 

taki dokument, „dowierennost”, żeby się ruszyć, nawet do sąsiedniej 

wsi, trzeba się meldować. Trafiłam się do dobrych ludzi, pracowałam 

w wiejskim kołchozie dwa lata, po 40 rubli wypłacali. W sąsiednim 

kołchozie był więzień taki jak my, wolny bez prawa powrotu, pop ze 

Lwowa, w tajemnicy, przy większych świętach odprawiał 

nabożeństwa, nocą. To było trzydzieści kilometrów w jedną stronę, 

ale każdy był spragniony Boga. Dzieliliśmy się chlebem i zaraz trzeba 

było wracać, być na miejscu przed świtem. Pop pracował jako 

traktorzysta w kołchozie tamtejszym. Pamiętam pierwszą Wielkanoc 

na wolności. Pojechaliśmy na dwa traktory kołchozową brygadą jak 

do pracy, w tajemnicy, nikt nie doniósł. Świętowałyśmy pod drzewem 

w polu. 

 

 

Powrót do domu 

Nadija: Wtedy, po urodzeniu córki, pierwszy raz zdobyliśmy 

się na odwagę, pojechaliśmy w Hołowy. A tam drzewa, kwiaty, nawet 

ziemia pachnie, wszystko takie swoje, jakby czekało. I już tylko jedna 

myśl waliła po głowie. I już nie było spokoju. 

Wróciliśmy.  

 

Teodozija: Do Krzyworówni wróciłam 30 października 1956 

roku. Mama też wróciła, była na zesłaniu w Karagandzie. Nasza 

chałupka przetrwała, pochyliła się, zapadł się dach, w środku maliny 

przerosły podłogę... Reszta chałup rozebrał kołchoz, gorsze na opał, 

lepsze na budulec. Katorgi nie zaliczyli mi do emerytury. Napisałam, 

ż

eby zrehabilitowali albo dali dokument, że nie zasługuję na to. To 

przysłali pieniądze, za te dziesięć lat zapłatę po 50 hrywien przysłali, 

to nie jest nawet 10 dolarów za rok pracy. Jeszcze w 1984 roku zrobili 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

156 

rewizję, najmniejszego papierka nie zostawili, wszystko, kalendarze, 

książki, listy, zdjęcia, nawet modlitewnik zabrali. Oddali tylko dwie 

rzeczy i książeczkę do nabożeństwa. Resztę zatrzymali. 

 

Co mam robić? 

Ż

yję sama, daleko od ludzi. Żyję.  

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

157 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Księga osobna 

Podróż piąta -przestrzeń nieufności 

 

 

 

 

 

 

 

...

 tam się waży 

Przestronna, mglista, zaludniona śmierć. 

Jorge Luis Borges Twórca Tłum. Krystyna Rodowska -Wiesiołowska

 

 

 

 

 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

158 

 

 Gdzie dokładnie ukrywał się Szuchewycz –oni jeszcze 

nie wiedzieli. No, tak jak i  z grypsem Darki Husiak 

pomógł przypadek. Mały synek gospodyni zobaczył 

funkcjonariuszy, od razu zrozumiał, na kogo  polują i 

rzucił się do swojego domu z krzykiem: „Romanie, 

uciekaj, uciekaj!”. Funkcjonariusze rzucili się za chłopcem... 

 

 
Daria Husiak, urodzona 4 lutego 1924 roku w Truskawcu koło 

Drohobyczu na Ukrainie. Ukończyła średnią szkołę o profilu 

handlowym. Związana z ukraińskim ruchem nacjonalistycznym,  

członkini OUN, łączniczka głównodowodzącego UPA Romana 

Szuchwycza. Aresztowana w 1950 roku, skazana na dwadzieścia pięć 

lat więzienia. Po odbyciu kary zwolniona bez prawa powrotu do 

miejsca zamieszkania. Obecnie mieszka we Lwowie. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Zdjęcie 
Darki Husiak 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

159 

Proporce jeźdźców niezapowiedzianej apokalipsy 

 

Zamiast wstępu - treść grypsu z więzienia 

  

Moi drodzy! Miejcie na uwadze, że trafiłam do bolszewickiego 

więzienia, gdzie nie ma człowieka, który by to wytrzymał, co mnie 

czeka i się nie złamał. 

Po pierwszym etapie trzymam się, ale nie wiem, co będzie dalej. 

M. (rzecz idzie o Monetę, to jest o  K. Zarycką. - aut.) przyprowadzili 

na konfrontację, jest bohaterką, dlatego, że wytrzymała 5 miesięcy. 

Całuję Nuśka. 

O mnie wiedzą bardzo dużo, a główne pytanie –to o SZU i DY 

(to jest o Szuchewycza i Dydyk – aut.). Schwytali mnie w sześciu i nie 

było możliwości popełnienia samobójstwa. Wiedzieli, że mam pistolet i 

truciznę. („Dzerkało Tyżnia” 16-22 lutego, 2002 Roman Szuchewycz: 

Tajemnycia zahybeli)  

 

 

  

Do 1918 roku 

Truskawiec jako uzdrowiskowa wieś zasłynął pod koniec XIX 

wieku za sprawą mineralnej wody „naftusi”. Tam żyli moi rodzice, 

Maria i Jurko Husiak. Należeli do miejscowej ukraińskiej elity i na 

warunki wiejskie byli zamożnymi ludźmi, Ojciec był działaczem 

społecznym, nie skończył szkoły średniej, przeszkodził mu w tym 

wybuch I wojny światowej. 

 

Do 01.09.1939 roku -wybuchu II wojny światowej 

Do samej wojny w 1939 roku ojciec mój prowadził w Truskawcu kasę 

Raiffeisenbanku?, stał na czele miejscowej „Proswity”, prowadził 

społecznie  księgowość w wiejskiej spółdzielni. Urodziłam się 4 

lutego 1924 roku. Miałam dwie siostry, Łesia była starsza, Zenia 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

160 

młodsza, nie miałam braci. Chodziłam do polskiej szkoły 

powszechnej. Do Truskawca, ktory był modny pośród Polaków, 

przyjeżdżał na odpoczynek Piłsudski, członkowie rządu.  Tu 29 

sierpnia 1931 roku został zastrzelony podczas pobytu w sanatorium 

Tadeusz Hołowko, działacz Stronnictwa Niezawisłości Narodowej. 

Wasyl Biłas i Dmytro Danyłyszyn , którzy to uczynili, zostali skazani 

na karę śmierci. W 1938 roku rozpoczęłam naukę w polskiej szkole w 

Drohobyczu, w Gimnazjum Kupieckim. 

Zamiast komentarza: Legendarni ukraińscy patrioci, Wasyl Biłas i 

Dmytro Danyłyszyn, którzy zginęli z rąk polskiego okupanta w 1932 

roku we Lwowie, byli bliskimi krewnymi matki pani Odarky –Marii 

Husiak ("Nacija i Derżawa” luty 2004, Z  kohorty neskorenych

Zamiast komentarza:  W Truskawcu zawsze nienawidzili okupantów... 

początkowo Polaków. Daria Husiak wspomina: jakoś, jeszcze 

uczyliśmy się w drugiej klasie truskawieckiej szkoły, razem z 

przyjaciółmi po lekcjach pozdejmowaliśmy portrety ówczesnych 

polskich liderów i powykłuwaliśmy im oczy, a później powiesiliśmy do 

góry nogami. Taka była dziecięca zemsta za straconych ukraińskich 

patriotów Wasyla  Biłasa i Dmytra Danyłyszyna.. (Pro Dariju Husiak 

www.kreschatic.kiev.ua, 17 stycznia 2007) 

 

II wojna światowa 

Z wybuchem wojny pojawili się Niemcy, ale wkrótce cofnęli się 

za San, jego bieg wyznaczał granicę, która nosiła nazwę Linii 

Curzona. Bolszewicy zajęli ich miejsce, zmienili nazwę i profil szkoły 

na „Drohobieckij Torgowelnyj Gimnazij”, wprowadzili język rosyjski, 

nauczanie marksizmu –leninizmu. W Truskawcu, gdzie ojciec był 

przewodniczącym wiejskiej rady, zarządzili wybory. Mieszkańcy 

ponownie głosowali na mojego tatę: uważano go za człowieka 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

161 

sprawiedliwego, cieszył się dużym autorytetem. Zaczęło się 

wyczekiwanie. Po wsiach witano bolszewików jak wyzwolicieli, 

chlebem i solą, z ukraińskimi żółto –niebieskimi  sztandarami. 

Wkrótce te miejscowości objęły masowe represje, wsie ukraińskie 

spacyfikowano, mieszkańców wywieziono na Syberię. W 1940 roku  

aresztowano mojego ojca i skazano na 17 lat ciężkiego więzienia. 

Miałam wtedy 16 lat. 

 

Wybuch Wielkiej Wojny Ojczyźnianej 

Niemcy otworzyli więzienia, wypuścili więźniów, których nie 

zdołali zamordować bolszewicy. (NKWD, uciekając przed Niemcami, 

w 1941 roku w samym tylko Lwowie zamordowało około 7 tysięcy 

więźniów pochodzenia polskiego i ukraińskiego –przypis autora) 

Obiecali wolność, zaczęli formować ukraińskie oddziały policji, służb 

pomocniczych, SS: Nachtigall, Roland... Zmienili nazwę szkoły na 

Handelsfachschule. W czerwcu 1941 roku Bandera proklamował we 

Lwowie „państwo ukraińskie”. Prawda była gorzka, okazało się, że 

Niemcy nie chcą dać nam wolności, wymuszali odwołanie 

proklamacji. Większym złem byli jednak komuniści, wciąż jeszcze 

obowiązywała zasada: wróg mojego wroga jest moim 

sprzymierzeńcem, ale właśnie wtedy zaczęło się tworzyć ukraińskie 

podziemie. 

Siostra mojego taty, Natalia, weszła do znanej ukraińskiej rodziny 

Rizniaków, trzech moich ciotecznych braci było członkami OUN 

(Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów), z nich najbardziej znany był 

Roman (pseudonim Makomackij) , on wprowadził mnie do 

podziemia. 

Zamiast komentarza: Roman Rizniak, urodzony w 1922 roku w 

Truskawcu. W OUN z młodych lat, 1940 –podziemie, szkoła 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

162 

zwiadowcza na terytorium Polski, „Nachtigal”. Po przyjściu 

bolszewików stworzył spec bojówkę (ok. 80 ludzi) dla likwidacji grup 

enkawudzistów, które działały udając banderowców, wywiadu.  

Fantastyczna odwaga i pomysłowość. (...) Za jego głowę wyznaczono 

nagrodę: 30 tysięcy i order Lenina. Zginął w sierpniu 1948 roku w 

zasadzce w pobliżu truskawieckiego posiółka Pomirki... (oun-

upa.org.ua/encyclopaedia). 

 

Powrót bolszewików 

Kiedy wrócili bolszewicy, dziewczęca siatka OUN 

przekształciła się Ukraiński Czerwony Krzyż, na czele którego stała 

Katarina Zarycka. Zaczęło się mną interesować NKWD, zrobiło się 

ciasno. Przeszłam ze swoja matką i Martoju Paszkoskoju do 

podziemia, przejechałyśmy jako przesiedleńcy z Polski do wsi 

Hrimno, tworząc tam zakonspirowaną kwaterę. Jesienią przebywał w 

niej Roman Szuchewycz, komendant oddziałów UPA. Mieszkałyśmy 

w wiejskiej chacie, drugą połowę zajmował miejscowy pop. Miało to 

wyglądać na zakład usługowy, mama potrafiła szyć, w młodości 

ukończyła szkołę „Trud”, gdzie organizowano  kursy krawieckie. Po 

wyjeździe Szuchewycza w 1947 roku na leczenie do Odessy doszło do 

przypadkowej dekonspiracji, zginął żołnierz sowiecki.  Musiałyśmy 

uciekać, trafiłam do Lwowa. Zostałam łączniczką.  

Zamiast komentarza: We wsi Hrimno rejonu gródeckiego obwodu 

lwowskiego otwarto muzeum generała UPA Romana Szuchewycza. 

Sześćdziesiąt lat temu na plebanii miejscowego popa działał sztab 

konspiracyjny, gdzie generał przebywał wraz z najbliższymi 

współpracownikami, spośród których żyje jeszcze łączniczka Daria 

Husiak ze Lwowa. (Na Horodoczyni oswiatyły muzej henerału 

Romanu Szuchewyczu stryi.ugcc.org.ua  07 października 2007)   

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

163 

Zamiast komentarza: ...We Lwowie dziewczynę nauczyli nieprostego 

rzemiosła –podrabiania dokumentów. Ona opanowała go tak 

mistrzowsko, że później miała swoich uczniów. A jeszcze jako 

zwiadowczyni jeździła do Połtawy i Kijowa. Zimą 1950 roku 

przebywała nawet w Moskwie –wyjaśniała, na ile dokładnie chroniona 

jest przez specsłużby amerykańska ambasada... (Pro Dariju Husiak 

www.kreschatic.kiev.ua, 17 stycznia 2007) 

 

Aresztowanie, śledztwo 

Zostałam aresztowana we Lwowie 2 marca 1950 roku, chodzili 

już za mną, to miało być ostatnie spotkanie przed moim wyjazdem. 

Łapali mnie za ręce, żebym nie mogła sięgnąć po broń albo truciznę. 

Skrępowali, wrzucili do samochodu, byłam im potrzebna. Śledztwo 

prowadził kapitan Huziejew, obcięli mi włosy, bili po głowie, uszach, 

rękach, nogach. Moje nogi przypominały deskę do prania.  Przypalali 

papierosami, miażdżyli palce w drzwiach, bili gumowymi pałkami. 

Ż

eby zmusić mnie do mówienia, na moich oczach katowali moją 

matkę. Zaczęli podawać mi środki psychotropowe. Bałam się, że 

nieświadomie coś powiem. Żeby ostrzec wszystkich, podałam list 

przez więźniarkę, która miała wyjść na wolność.  

Zamiast komentarza: ...Stale wyczuwała: śledzą ją. Po naradzie z 

Szuchewyczem i Hałynoju, zdecydowali, że dla Darki jest 

niebezpieczne dalsze przebywanie we Lwowie – trzeba uciekać za 

granicę. W marcu 1950-go sfałszowane dokumenty już były gotowe, 

pozostało do wykonania ostatnie zadanie naczelnika  - danie 

wskazówek dwóm łączniczkom... (Schwytali ją 2.03.1950 jak jechała 

na to spotkanie - przypis autora) Która z nich była zdrajczynią... (Pro 

Dariju Husiak www.kreschatic.kiev.ua, 17 stycznia 2007) 

 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

164 

Zamiast komentarza:  Ująć ją dopomogła agentka Szewczenkowskiego 

oddziału KGB „Pawłyczka”, która wcześniej pod wpływem H. 

(Husiak –przypis autora) zerwała z KGB i poszła do podziemia, 

zmuszona, jak później się okazało. (oun-upa.org.ua/encyclopaedia). 

Zamiast komentarza:  Według słów Jurija Szuchewycza ( syna 

Romana Szuchewicza - przypis autora) „ nieświadomie stała się 

winowajczynią zguby Romana Szuchewycza”. Darka była także 

łączniczką i wykonywała odpowiedzialne zadania (na przykład 

wyjeżdżała do Moskwy w celu ustanowienia kontaktów z ambasadą 

USA.  („Dzerkało Tyżnia”, jak wyżej) 

Zamiast komentarza: Już było jasno, kiedy obława czekistów ruszyła 

przez wieś. Gdzie dokładnie ukrywał się Szuchewycz –oni jeszcze nie 

wiedzieli. No, tak  jak i  z grypsem Darki Husiak pomógł przypadek. 

Mały synek gospodyni zobaczył funkcjonariuszy, od razu zrozumiał, 

na kogo  polują i rzucił się do swojego domu z krzykiem: „Romanie, 

uciekaj, uciekaj!”. Funkcjonariusze rzucili się za chłopcem...(„Fokus” 

29 lipca 2007, Roman Szuchewycz –„Taras Czuprynka”

 

Sąd, transport, obozy 

Przez jakiś czas utrzymywano mnie w przeświadczeniu, że 

Szuchewycz zyje . Śledztwo we Lwowie trwało prawie rok, później 

kolejny rok prowadzono śledztwo w Kijowie. Wyrokiem sądu skazano 

mnie na 25 lat więzienia, zamknięto w sześcioosobowej celi kobiecej, 

w której nie było nawet światła Początkowo w więzieniu Wierchńo –

Uralskim, później Wołodymyrskim. W tym czasie pionierzy płakali, 

protestując na wiecach  przeciwko uwięzieniu w Stanach 

Zjednoczonych komunistycznej agentki Angeli Davis. Cały świat 

obiegła komunistyczna kampania na rzecz jej uwolnienia. Z więzienia 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

165 

wyszła po 18 miesiącach. W jej obronie śpiewali John Lennon i 

Rolling Stones.  

A według obowiązującego w ZSRR prawa maksymalny wyrok 

więzienia dla kobiety mógł wynosić 15 lat. Pod naciskiem światowej 

opinii w 1969 roku zmieniono mi wyrok na obóz o zaostrzonym  

reżimie. Po 19 latach więzienia trafiłam do obozu o zaostrzonym 

rygorze w Mordowji. 

Zamiast komentarza: Po tragedii w Biłohoroszczy przekonali ja 

(NKWD –przypis autora), że Szuchewycz żyje, pokazali sfałszowane 

protokoły śledztwa, zaczęła mówić. Powiedziała, że niedawno była w 

Moskwie, próbowała skontaktować się z ambasadą amerykańską

(oun-upa.org.ua/encyclopaedia) 

Zamiast komentarza: To był obóz więźniów politycznych (...) Ze 

starszych Ukrainek tam były Darka Husiak i Marijka Palczak (juz 

nieżyjąca).  Katrusia Zarycka (żona jednego z liderów OUN  Mychajła 

Soroky)  akurat przed tym została zwolniona.  (...)  Dla mnie(Nadija 

Switłyczna – przypis autora)  to było, zwyczajnie, bardzo duże 

odkrycie –ten obóz. (...) A one tam już czekały na mnie, nawet 

zorganizowały miód i porobiły wszystkie zapasy. Byłam ostatnia, na 

którą czekały. Przygotowały dla mnie pyszne przyjęcie! Darka Husiak 

(wybitna uczestniczka nacjonalistycznego podziemia, zaufana osoba 

Romana Szuchewicza) była mistrzem ceremonii, dysponowała całą 

ż

ywnością i wydawała po jednej czy dwie „poduszeczki” (cukierki), ile 

wypadało na dzień, wszyscy mieliśmy do niej zaufanie. Później, kiedy 

przyniesiono mi na widzenie limon, cytrynę i przyszłam z tą paczką, 

którą mi przekazali, Darka spytała „Jak chcesz się nią rozporządzić? 

U nas każdy może swobodnie decydować, jak chce”. (...) 

Powiedziałam „Chciałabym cytrynę podzielić między wszystkich”. A 

było nas 26 kobiet. Tylko jak jedną cytrynę podzielić na dwadzieścia 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

166 

sześć części, żeby było sprawiedliwie? Ona powiedziała: „No, 

spróbuję”. I ona rozkroiła tę cytrynę na 26 równiuteńkich 

plastereczków... (www.obozrevatel.com Czas bez Nadiji  19 sierpnia 

2006) 

 

Uwolnienie 

Zabroniono mi wrócić na zachodnią Ukrainę. Ale do kogo 

miałam wracać: rodzinę wymordowano, dom splądrowano, rodzice na 

wieki zostali pod śniegami Syberii, siostra Łesia żyła na wiecznym 

zesłaniu w Jakucji. W marcu 1975 roku zamieszkałam u Katrusi 

Zaryckiej w pobliżu Wołoczyska. Podjęłam pracę w pracowni 

krawieckiej i pomagałam tym, którzy zostali w obozie, gdzieś 

daleko... Miejscowych ustawiono przeciw nam, rozpętano nagonkę, 

wybijano okna, smarowano drzwi smołą, zmuszano do pisania 

donosów... Po śmierci Zaryckiej zostałam sama. Wszystko zmieniło 

się ,kiedy Ukraina odzyskała niepodległość. Wróciłam, by zamieszkać 

we Lwowie. 

Zamiast komentarza: Mieszkańcy Lwowa do 15 kwietnia (2008 roku –

przyp. autora) mogą zagłosować na jednego z pretendentów do tytułu 

„Honorowy obywatel miasta” oraz „Szlachetna lwowska rodzina” na 

stronie oficjalnej Lwowskiej Rady Miejskiej. W konkursie na tytuł 

Honorowego Obywatela miasta udział biorą: Petro Franko, Rognida 

Sendećka, Wołodymyr Peczer, Wasyl Kujbida, Daria Husiak oraz 

kardynał Lubomyr Huzar (novynar.com.ua/politics/, www.city-

adm.lviv.ua 08 kwietnia 2008)/ 

Od autora: Pani Darka Husiak mieszka w jednopokojowym 

mieszkaniu na piątym piętrze. Podobne bloki budowano u nas w 

latach siedemdziesiątych. Przedpokój wypełniają paczki z książkami. 

W pokoju tylko proste, funkcjonalne przedmioty, na ścianie dywan, na 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

167 

biurku czerwono -czarny proporzec, zdjęcie Szuchewycza. Bardziej 

ten pokój przypomina klasztorną celę niż normalne mieszkanie. 

Rozmawiamy w kuchni, bo akurat w pokoju odbywa się spotkanie  

Ukraińskiej Ligi Kobiet. W jej zachowaniu nie ma kokieterii, na 

pytania odpowiada wprost, nie ucieka się do wykrętów. Wygląda na 

osobę zrównoważoną, nieskorą do wzruszeń, która szuka czegoś 

ważniejszego od chwilowej prawdy, niemożliwej do przyjęcia przez 

wszystkich. Kiedy pytam o Polaków, mówi: Szkoda, że było między 

nami tyle uprzedzeń, które wykorzystano, nawet teraz polityka Rosji w 

takim samym stopniu jest zagrożeniem dla Ukrainy, jak i Polski.  

Nie uśmiecha się, jej oczy są nieobecne, jakby zwrócone w inną 

stronę, w przeszłość.  

A przecież mogła być po drugiej stronie i wtedy wszystko 

potoczyłoby się inaczej. 

 

Wyjaśnienie 

 

Gryps o tej treści, przytoczonej we wstępie, został podany przez 

współwięźniarkę z celi (istnieją rozbieżności co do jej nazwiska), jak 

się później okazało, agentkę Ministerstwa Bezpieczeństwa 

Państwowego ZSSR. W wyniku przejęcia tej informacji przez służby 

sowieckie doszło do śmierci Romana Szuchewycza. 

Tekst ten nie był  autoryzowany, rozmowa z panią Darką Husiak 

(pseudonimy: „Niusia”, „Czorna”, „Ałejka”)odbyła się we Lwowie na 

początku 2008 r.  

Roman Szuchewycz: pseudonim Taras Czuprynka (ur. 30 czerwca 

1907 w Krakowcu pow. jaworowski, syn sędziego powiatowego, 

student Politechniki w Gdańsku i we Lwowie. Działacz OUN, w 1926 

roku brał udział w zamachu  na kuratora szkolnego Jana Sobińskiego.  

Brał też udział w zabójstwie ministra Bronisława Pierackiego w 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

168 

czerwcu 1934 roku. Więzień Berezy Kartuskiej, zwolniony w 1938 

roku na podstawie amnestii. Podczas niemieckiej okupacji oficer 

batalionu Nachtigall, współtwórca, a później główny dowódca UPA, 

do której zdezerterował z armii niemieckiej wraz z ukraińskimi 

podkomendnymi, policjantami i żołnierzami formacji pomocniczych, 

zmarł zastrzelony przez NKWD w zasadzce 5 marca 1950 w 

Biłohoroszczy 

...Odpowiedzialny za rzezie ludności polskiej na Wołyniu i w Halicji... 

- „Głos Kresowian” ( Stosunki polsko –ukraińskie, Muzeum Historii 

Polskiego Ruchu Ludowego, Warszawa 2005)  

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

169 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Księga wiatru 

Podróż szósta -przestrzeń nietrwałego czasu  

 

 

 

 

 

 

 

...Podobny do chwytającego cień i goniącego wiatr 

jest ten kto się opiera na marzeniach... 

Mądrość Syracha 34, 1-6 tłum. o. Karol Winiarski  

 

 

 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

170 

 

 Cela aresztu miała może osiemdziesiąt centymetrów 

szerokości i półtora metra długości. Nie można było 

siąść ani się położyć. Przez cała noc wywoływano nas 

na korytarz, robiono zdjęcia, pokazywano tajniakom 

do rozpoznania. Rano, w sobotę, upchnięto nas w 

ciężarówkach i powieziono do więzienia. Obok mnie stał 

szesnastoletni chłopak, który z rówieśnikami świętował na placu 

urodziny. 

 

 

Jazep Januszkiewicz, urodził się w 1959 roku w miejscowości 

Raków w pobliżu Mińska na Białorusi. Ukończył Wydział 

Filologiczny Uniwersytetu w Mińsku, w 1987 roku uzyskał tytuł  

doktorski za rozprawę o twórczości  Dunina –Marcinkiewicza, pisarza 

z pogranicza polsko –białoruskiego. Członek Związku Pisarzy 

Białoruskich.  

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Zdjęcie: 
Jazep 
Januszkiewicz 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

171 

Samuraj z Rakowa na Białorusi 

 

 

Nie wygląda na terrorystę ani wariata, chociażby takiego 

nieszkodliwego jak Don Kichot. Jest skupiony, poważny, patrzy 

prosto w oczy. Przywykł do pracy fizycznej, ruchu, przebywania poza 

miastem - wskazuje na to jego sylwetka, sposób, w jaki się porusza. 

Kiedy patrzę na niego z boku, mam wrażenie, że cierpi na nadmiar  

energii,  że rwie się do działania. 

 

Nie porzucajcie mowy naszej białoruskiej, żebyście nie umarli –

posłuży się frazą Franciszka Bohuszewicza. Walczę z wiatrakami –

powie, pochylając się nad stolikiem i wpisując swoją uwagę do 

książki skarg –Do administracji dworca kolejowego w Mińsku: 

zwracam się z postulatem, aby urzędniczki obsługujące podróżnych na 

dworcu kolejowym, zwłaszcza w kasach międzynarodowych, znały 

także ojczysty język i używały go w kontaktach z klientami. Goście 

zaproszeni do naszego kraju są zaskoczeni, że wszystkie kasjerki 

posługują się wyłącznie językiem rosyjskim, mim że pracują w 

przedsiębiorstwie państwowym, a język białoruski jest oficjalnym 

językiem. Jest mi wstyd z tego powodu. Jazep Januszkiewicz (Książka 

ż

yczeń i zażaleń, kasy międzynarodowe, Mińsk Osobowy).  

 

Nie miecz, nie tarcz – bronią Języka,/ Lecz - arcydzieła! – 

zakończy, zapożyczając się u Cypriana Norwida. 

 

Szarpał milicjanta za „szynel”  

Przypadek chciał, bym Jazepa /po naszemu Józef/ poznał w 

pociągu, właśnie zakończył cykl wykładów w Poznaniu i wracał do 

Rakowa, miejsca, które uważa za swoje, podarowane mu przez los. 

Jechałem wtedy pierwszy raz do Mińska, kończył się styczeń, szyby 

wagonu, zalepione mokrym śniegiem, wyglądały jak zaklejone 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

172 

papierem, temperatura na zewnątrz utrzymywała się w granicach zera. 

Rozmawialiśmy o książkach. O tym, że należy do Związku Pisarzy 

Białoruskich powiedział dopiero kiedy zbieraliśmy się do wyjścia, 

pociąg zwalniał bieg. Znacznie później dowiedziałem się, że był 

aresztowany za udział w nielegalnej manifestacji. W akcie oskarżenia 

napisano, że: zaczepiał przechodniów i szarpał za szynele milicjantów.  

-Miałem śmieszne przezwisko, wołali na mnie w więzieniu „bóbr” –

będzie się usprawiedliwiał, kiedy przypadkiem dowiem się o tym 

epizodzie z więzieniem –bo jak szkolna higienistka pilnowałem 

porządku, sprawdzałem, czy wszyscy umyli nogi zanim położyli się 

spać.  

Nie ma w tym nic nadzwyczajnego, taka sytuacja jest dość typowa, 

nie wymaga specjalnej odwagi –powie, kiedy wyjdziemy z metra na 

plac Jakuba Kołasa –tu właśnie zostałem zatrzymany w kwietniu 1996 

roku, w czasie wiecu w rocznicę Czarnobyla. Nachyliłem się nad 

leżącym na ziemi, pobitym przez milicjantów starszym mężczyzną, w 

tym momencie spadły na mnie uderzenia pałek, zostałem 

przewrócony, obezwładniony, zatrzymany. Cela aresztu miała może 

osiemdziesiąt centymetrów szerokości i półtora metra długości. Nie 

można było siąść ani się położyć. Przez cała noc wywoływano nas na 

korytarz, robiono zdjęcia, pokazywano tajniakom do rozpoznania. 

Rano, w sobotę, upchnięto nas w ciężarówkach i powieziono do 

więzienia. Obok mnie stał szesnastoletni chłopak, który z 

rówieśnikami świętował na placu urodziny. Mieli tort, butelkę 

szampana, ale nim zdążyli wznieść pierwszy toast, otoczyła ich 

milicja. Ich rodzice mieszkali w otaczających plac kamienicach, tu 

zwyczajowo przydzielano kwatery cieszącym się zaufaniem władzy 

funkcjonariuszom, ludziom z wyższych urzędniczych sfer.  

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

173 

- Nie obchodzi mnie polityka, ale jak tylko mnie wypuszczą –żalił się, 

pociągając nosem, tamten chłopaczyna –pójdę na manifestację, żeby 

w ten sposób wyrównać rachunki. Za to, że nas tak pobili.  

 

Mińsk po raz pierwszy /subiektywnie

Po południu miasto podchodzi światłem, żółknie. Patrzę na 

rozległy, pusty plac, wyłożony betonowymi płytami po drugiej stronie  

ulicy. Wokół budynki użyteczności publicznej, biurowce podobne do 

tych, jakie u nas budowano w latach 80 -tych. Przypomina pośpieszny 

szkic, kilka szybkich ruchów ręki, pociągnięcie węglem, granice 

płaszczyzn zakreślone tuszem, brak szczegółów. Puste ławki, mimo że 

wpisano w ten rysunek miejsce dla człowieka. Nawet ten chwilowy 

nadmiar ciepła, słonecznego światła, tak nietypowy we wrześniu... 

powoduje, że miasto płowieje od upału. Na przystanku zaledwie kilka 

osób, przejazd 600 białoruskich rubli, w autobusie kasjerka z 

bloczkiem biletów tam i z powrotem... „wy uże pakupili”? Zabudowa 

wzdłuż ulicy  jednolita, typowa socrealistyczna architektura 

pierwszych powojennych lat: monolit, ornamenty, płaskorzeźby, 

pomniki, wysokie bramy, wszystko jak teatralne dekoracje, 

scenografia z innej epoki. Przystanek przy reprezentacyjnym placu 

Niepodległości, z jednej strony pomnik Lenina, z drugiej „czerwony 

kościół” (cegła spod Częstochowy, dachówka z Włocławka, kielecki 

marmur we wnętrzach, w czasach komuny kino „Sawieckaja 

Biełaruś”, ale to szczegóły) pod wezwaniem św. Szymona i św. 

Heleny. Dwa piętra w ziemi, pod placem nowoczesne centrum 

handlowo –usługowe, lśnienie, refleksy, szkło i zimny chrom. Nie 

potrafię tego nazwać... wydaje się, że wszystkiego jest tu za mało. 

Ludzi na chodnikach, w sklepach, w cerkwi św. Ducha, w metrze, 

przed teatrem, pod placem, na placu, nad brzegiem Świsłoczy, w 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

174 

barze... Nawet sklepów, toalet, stacji benzynowych, towaru w 

sklepach, w restauracji dań, samochodów na ulicach. Ale chyba 

najbardziej brakuje radości w twarzach, głośnej rozmowy, beztroskiej 

zabawy, śmiechu... 

 

Interesują mnie inne sprawy 

Jazep należy od 1995 roku do Związku Pisarzy Białoruskich, 

nazywanego potocznie starym. Władza próbowała podporządkować 

sobie pisarzy, szukała pretekstu, żeby zdelegalizować związek. Kiedy 

to się nie udało, 18 listopada 2005 roku utworzyła nową organizację 

literatów. Przyjęła ona nazwę o podobnym brzmieniu, Związek 

Pisarzy Białorusi,  wywołując zamieszanie wśród  

niewtajemniczonych i pozwalając mediom na propagandową 

manipulację. Wybrany na przewodniczącego nowego związku 

Mikołaj Czarhiniec zapowiedział: Chcemy stworzyć związek pisarzy, 

którego członkowie odrzucą szalone, wrogie państwu działania,  

skierowane przeciwko władzy i prezydentowi Republiki Białoruś. To 

się musiało podobać władzy, po takiej deklaracji nowy związek 

szybko urósł w siłę. ..Jego zadanie jest inne: zmierzyć się ze 

Związkiem Pisarzy Białoruskich, z którym władze albo nie mogły, albo 

nie chciały rozprawić się same... - wypowie swoją opinię na ten temat 

Uładzimir Niaklajeu, znakomity poeta, przewodniczący Białoruskiego 

PEN Clubu, a prywatnie przyjaciel Jazepa.  

Wtedy, w 2005 roku, Jazep Januszkiewicz jeszcze pracował w 

Instytucie Literatury im. Janki Kupały Akademii Nauk Białorusi, 

zwolniono go dopiero w kwietniu następnego roku. Ale nie wyrzekł 

się przyjaciół ani przynależności do starego związku, opowiada się za 

białoruskim językiem, wierzy w odpowiedzialność pisarza wobec 

własnego narodu.  

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

175 

Myślę sobie, wędrując z Jazepem ulicami Mińska, ile jest w nas 

dziecięcej, naiwnej wiary, że jest jakaś niewzruszona, obiektywna 

prawda o historii, że fakty powinny być białe, jak ogryziona do czysta 

i wypolerowana przez wiatr kość. 

 

  

„Triasianka” –kilka uwag odnoszących się do języka 

W Mińsku w zasadzie nie rozmawia się po białorusku. To, co 

daje się słyszeć na ulicy to żargon, powstały z połączenia białoruskiej 

fonetyki i rosyjskiego słownictwa. W naukowej terminologii –

kontaminacja dwu języków, w mowie potocznej –„triasianka”. 

Polskim odpowiednikiem tego słowa jest technologiczny termin 

oznaczający karmę dla krów albo koni, czyli popularną „sieczkę”. W 

drugiej połowie lat trzydziestych, kiedy nasiliła się walka z 

„nacdemamai” (inaczej nacjonalizmami lokalnymi i demokracją), a 

białoruscy literaci byli masowo zsyłani do obozów i rozstrzeliwani, 

następuje rozwój tego specyficznego żargonu. Słabo wykształcona 

większość białoruskiego społeczeństwa, chcąc uniknąć represji, z 

pogwałceniem językowych reguł, w pośpiechu zaczyna sobie 

przyswajać rosyjskie słownictwo, które wraz z przemieszczaniem się 

ludności wiejskiej w tej postaci trafia do miast. Pewne żargonowe 

elementy języka na tyle utrwalają się w potocznej mowie, że 

zaczynają przenikać do mediów. Przykładem może być jedyna 

codzienna gazeta wydawana w całości w języku białoruskim, nosząca 

zapożyczony z „trasianki” tytuł „Zviazda” (chociaż zgodnie z 

białoruskim słownictwem powinna nosić nazwę „Zorka”). 

 

Kochankowie Wielkiej Niedźwiedzicy 

Jazep Januszkiewicz urodził się w 1959 roku w Rakowie, małej 

osadzie położonej jakieś trzydzieści pięć kilometrów na zachód od 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

176 

Mińska (i oczywiście jako rasowy pisarz nie mógł się powstrzymać od 

napisania książki o swoim Rakowie: Świątynia nad Isłoczą,  2004). W 

okresie międzywojennym tędy przebiegała granica, z tego tytułu 

miasteczko trafiło do książki Sergiusza Piaseckiego Kochanek 

Wielkiej Niedźwiedzicy o życiu przemytników z pogranicza polsko –

rosyjskiego.  

-Mój ojciec, po którym otrzymałem imię, był fryzjerem, mama Maryla 

(z domu Grzybowska herbu Lubicz, w radzieckim paszporcie miała 

wpis –pochodzenie: polskie) księgową wiejskiej spółdzielni –powie, 

kiedy spytam go o rodziców.  W 1981 ukończyłem Wydział 

Filologiczny Uniwersytetu Białoruskiego w Mińsku, uzyskałem 

stopień doktorski w 1987 za  rozprawę o twórczości Dunina -

Marcinkiewicza, pisarza z pogranicza polsko-białoruskiego. Dzięki 

niemu poznałem swoją żonę. Pracowałem wtedy na drugim piętrze 

Białoruskiej Akademii Nauk, zajmowałem się redakcją utworów 

Marcinkiewicza, robiłem kolejne korekty, często spoglądałem w okno 

i nawet mi się nie śniło, że po drugiej stronie ulicy studentka Wyższej 

Szkoły Plastycznej przygotowuje opracowanie graficzne jego książki 

w ramach pracy dyplomowej. W końcu musiało dojść do naszego 

spotkania. Mamy dwoje dzieci, syn Dominik skończył Uniwersytet 

Lingwistyczny, będzie pracował jako tłumacz, zna język angielski, 

niemiecki, szwedzki, córka Kamila zdawała w tym roku na studia, 

chce się zajmować edytorstwem i poligrafią. Typowa sytuacja 

rodzinna - dodaje, żebym czasem nie pomyślał, że się przechwala. 

 

Skoro mówimy o języku, wykład 

-Trwa proces uwstecznienia języka, zaledwie kilka procent 

książek, które stanowią ofertę księgarską  jest wydana po białorusku –

Jazep prowadzi mnie do mińskiej księgarni naukowej (ul. 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

177 

Niepodległości 72, Mińsk), otwiera przypadkowo wybrane z półek 

egzemplarze na stronie tytułowej –zdecydowana większość, czyli 

ponad dziewięćdziesiąt procent to książki wydane w języku rosyjskim, 

w Rosji.  

- Skoro mówimy o języku –zapomina, że stoimy na przystanku i 

trzeba będzie przerwać naukowe rozważania, kiedy nadjedzie autobus 

- warto wspomnieć o pewnych specyficznych zjawiskach 

historycznych, które wywarły wpływ na proces kształtowania się 

zasad obowiązujących w języku białoruskim (klasyfikowanym w 

grupie języków indoeuropejskich, podgrupie języków 

wschodniosłowiańskich). Był oficjalnie używany w czasach 

Wielkiego Księstwa Litewskiego. Pierwsze próby kodyfikacji, 

odnoszące się do pierwotnej jego postaci, nazywanej językiem 

starobiałoruskim, mają miejsce w XVI, wtedy też Franciszek Saryna 

wydaje Biblię. Po unii litewskiej zaczyna dominować mowa polska i 

dopiero w drugiej połowie XIX wieku następuje odrodzenie języka 

białoruskiego. To czasy Wincenta Dunin –Marcinkiewicza  (w jego 

twórczym dorobku jest także białoruski przekład poematu Adama 

Mickiewicza „Pan Tadeusz” — pierwsze z tłumaczeń tej epopei na 

języki słowiańskie, którego wydanie  w 1859 roku w Wilnie zostało 

przez cenzurę skonfiskowane i spalone), Władysława Syrokomli, 

Franciszka Bahuszewicza, Adama Hurynowicza...  – niestety, na 

przystanku nieruchomieje autobus, ciąg dalszy po przerwie, jak by to 

powiedzieli studenci.  

 

Trochę prywatności, inaczej podnoszenie poziomu cukru 

Jazep mieszka w otoczonym starym sadem  drewniany domu po 

rodzicach. Nazywa to siedlisko „Miejscem twórczego postoju”, ale 

kiedy widzi swoje dzieci, przekornie, prowokacyjnie zmienia nazwę 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

178 

na „Ja wnuków się nie boję”. Dobudował do domu duży pokój, 

wypełnił książkami, sam zrobił półki, stół... do wszystkiego 

przykładał rękę. Wstaje o świcie, lubi pracować rano, tak jak Ernest 

Hemingway, pisząc korzysta z laptopa. Pierwszy komputer przywiózł 

z Paryża w 1995 roku.  Wtedy już przestał czuć się pisarzem, nie 

pozwolił sobie na pamiętanie tamtych młodzieńczych uniesień, kiedy 

siedząc nad morzem z żoną i dzieckiem tylko pisał, pisał .... i pisał, 

pracował nad książką W przeczuciu odkrycia (jesień 1988). Teraz 

wydanie własnych tekstów odłożył do lepszych czasów. Hierarchia 

wartości uległa zmianie, na pierwszym miejscu stawia obowiązki 

wobec poprzedników, klasyków literatury białoruskiej. Zbiera 

rozproszone, często nigdy nie drukowane utwory, zabiega o ich 

publikację, redaguje, szpera... w archiwach Warszawy, Wrocławia, 

Wilna, Kijowa, Krakowa, Lwowa, Moskwy, Paryża, Petersburga. 

Efektem tych fascynacji stała się książka Za progiem archiwalnym 

(2002), która siedem lat przeleżała w wydawnictwie, czekając na 

druk. Wiosną gromadzi brzozowy sok (potrafi zebrać nawet 500 

litrów) z myślą o letnich upałach, jesienią nastawia rakowiankę 

(dokładnie 62%), ściągającą do niego tłumy gości. Lubi pracować 

fizycznie, szczególną przyjemność sprawia mu rąbanie drew na zimę. 

Zaprzecza obiegowym opiniom, jakoby jego sukcesy brały się z tego, 

ż

e potrafił bywać jednocześnie w wielu miejscach. 

 

Mińsk po raz drugi, nocą  /subiektywnie

Podświetlone światłem fasady, pulsujące reklamy, gra cieni z 

wyobraźnią. Gum (Gławnyj Uniwersalnyj Magazyn po naszemu dom 

towarowy), za rogiem skręcam w ulicę Lenina, która łagodnie opada 

w dół. Kobiety w pomarańczowych odblaskowych kamizelkach na 

kolanach szorują ryżowymi szczotkami krawężnik od strony jezdni. 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

179 

Nie ma pijaków, włóczęgów, nikt nie wyciąga ręki, nie prosi o 

wsparcie. Sterylna czystość. Przede mną staromiejski ratusz (zburzony 

w 1857, odbudowany w 2004). Uderzenia  zegara, na oświetlonej 

wieży herb, Matka Boska unoszona do niebieskiego nieba przez 

anioły. Przechodzę na drugą stronę jezdni, w górę i... niezwykły  

widok, od którego zawraca się w głowie: biała cerkiew na wzgórzu, w 

dole pochmurna Świsłocz w gorączce ogni, potoki świateł 

spływających po ścianach mieszkalnych mrówkowców. Nadbrzeżny 

bulwar oblepiony tłumem młodzieży, natłok gwaru, piwo, wino, 

wrzenie. Po ciemnej toni śmigają białe łódki jak świętojańskie 

robaczki. Na Troickim Przedmieściu samba, dyskdżokej przed 

restauracją śpiewa do mikrofonu, młoda kobieta samotnie tańczy na 

ulicy. Jej oczy są przymknięte, zamglone... 

 

  

Po przerwie... 

Jesteśmy w XIX wieku,  po upadku powstania styczniowego, ze 

względu na całkowity zakaz druku po białorusku, dla ominięcia 

restrykcji stosowany jest alfabet łaciński –chyba sumienność 

naukowca nie pozwala mu zapomnieć o przerwanym  wątku. - 

Początek XX wieku to czas świetności języka białoruskiego –z tego 

okresu pochodzą dzieła Janka Kupały, Jakuba Kołasa, Maksyma 

Hareckaha... Dopiero w 1918 roku język białoruski stał się jednym z 

obowiązując języków urzędowych, obok języka rosyjskiego, 

polskiego i jidysz. I wtedy powstaje pierwsza gramatyka 

współczesnego języka literackiego dla szkół średnich Bronisława 

Taraszkiewicza (rozstrzelanego w czasie „stalinowskich czystek 

etnicznych” w 1938 roku). Zaproponowane wówczas zasady ortografii 

nazwane zostały „taraszkiewicą”. Taka sytuacja, jeśli chodzi o język,  

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

180 

mimo kolejnych zmian sytuacji politycznej i struktur państwowych 

utrzymuje się aż do ataku Niemiec w 1941 roku. 

- Po odzyskaniu niepodległości 27 lipca 1990 roku oficjalnie 

przywrócono w 1991 roku język białoruski - podejmuje temat – ale 

szansa została zmarnowana. No cóż, w 1995 roku w wyniku 

powszechnego referendum, rozpisanego przez Prezydenta Białorusi i 

za jego przyzwoleniem wprowadzono rosyjski jako drugi 

obowiązujący język i powrócono do flagi w barwach z czasów 

Związku Radzieckiego. I tak wróciliśmy do punktu wyjścia, zamiast 

białoruskiego języka mamy wszędzie rosyjski.  

 

A wraz z językiem - kończy z nutą pesymizmu  - obumiera 

białoruska tożsamość.  

 

 

Samuraj czy książkowy mol? 

 

Odnoszę wrażenie, że urodził się jako wojownik w 

ś

redniowiecznej Japonii, samuraj i gdyby była konieczność 

popełnienia harakiri –zrobiłby to. Mógłby go powstrzymać jedynie  

nieprzeczytany rękopis. Wtedy by powiedział –najpierw rękopis, 

później harakiri. - napisał o nim białoruski prozaik A. Nawarycz 

(„Wałożynszczyna Litaraturnaja” 2006 Cyiałkouski archiunych 

netrau). 

 

-Przeznaczeniem pisarza jest pisać. Tylko patrzeć, a w Polsce 

ukaże się moja książka Równi w niewoli –mówi Jazep Januszkiewicz, 

kiedy przeglądam listę ponad trzystu jego książek i naukowych 

publikacji. Jest współautorem Historii Literatury Białoruskiej (wyd. 

1998), odkrywcą i pierwszym wydawcą Pinskiej szlachty W.Dunina-

Marcinkiewicza (wyd. 1984), Listów  spod szubienicy Kastusia 

Kalinowskogo (wyd. 1988),  Testamentu Adama Kirkora (wyd. 

1998)...  

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

181 

 

W 2007 roku został laureatem nagrody Leona Sapiehy, 

nazywanej nagrodą pięciu uniwersytetów. Podczas uroczystości 

ogłoszenia werdyktu jury Jan Andrzej Dąbrowski, dyrektor 

wrocławskiego Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka-

Jeziorańskiego, powiedział o Jazepie Januszkiewiczu: Nagroda 

wręczana jest osobom zasłużonym dla stosunków polsko-białoruskich. 

W tym roku nagrodę otrzymała bardzo wybitna osoba, która m.in. 

kilkanaście lat temu doprowadziła do wydania po białorusku „Pana 

Tadeusza". 

Kim zatem jest Jazep? –z coraz większym trudem szukam odpowiedzi 

na to stosunkowo proste pytanie. 

Za to celnik, kiedy wracam do Polski, o nic nie pyta, milczy, może 

uważa, że nie warto, patrzy mi tylko uważnie w oczy... 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

182 

 

Raptem, tak jak fakir, cyrkowy sztukmistrz, który 

wyciąga królika z kapelusza, mój rozmówca -Adam 

Michnik, nie wiadomo skąd wyczarował prezydenta 

Kwaśniewskiego. Rozmawialiśmy po polsku. 

Czy już wybrany został prezydent Łotwy? –spytał 

Przepraszam –odpowiedziałem –ale musimy jeszcze trochę poczekać. 

Łotwa wciąż bez prezydenta, przeczytałem w hotelu w „Ekspresie 

Wieczornym”.  

 

Knuts Skujenieks, urodził się 5 września 1936 w Rydze na Łotwie, w 

rodzinie Marii i Emila. Ukończył moskiewski Literacki Instytut im. 

Gorkiego, za działalność polityczną został skazany na siedem lat 

obozu o zaostrzonym reżimie, jeden z największych żyjących poetów 

łotewskich, tłumacz języków słowiańskich, członek Związku Pisarzy 

Łotwy i PEN Clubu. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Zdjęcie: 
Knuts 
Skujenieks 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

183 

Pocztówka z Salaspils -impresja 

/ rzecz o Knutsie Skujenieksie / 

 

 

 

Tak się składa, że tu wszystko jest proste. 

 

„Prosta” wódka na chrzanie, prosty stół, obok stołu czerwony, 

masywny piec centralnego ogrzewania. Na stole razowy chleb, plastry 

wędzonego łososia, w kubkach najbardziej miętowa herbata z mięty 

(jak twierdzi jego żona, z wykształcenia botanik). 

 

-Przysmak, pieczony język, język to bardzo poetyckie danie –

ś

mieje się Knuts, wskazując talerz z kawałkami mięsa. 

 

Jego polski jest poprawny, chociaż surowy, krótkie zdania 

buduje z prostych, najczęściej używanych słów. Pasuje do surowego 

wnętrza, tu wszystko jest funkcjonalne, nawet zasuszone wieńce z 

kwiatów i traw na ścianie zatraciły swój ozdobny charakter. 

 

Wszędzie książki, półki wypełnione książkami, na półpiętrze, 

na piętrze, za plecami, na ławie.. 

Słucham wierszy, łowię ich muzykę, po łotewsku brzmią 

chropawo, sucho.  

Zaraz będzie po polsku - uprzedza, opierając się o krzesło. 

Ś

wiat według Skujenieksa składa się z prostych dróg i prostych 

wyborów. 

 

Knuts o sobie: 

Przynajmniej się nie pomylę w zeznaniach, pozwala sobie na 

ż

art, otwierając książkę o sobie - urodziłem się w 1936 roku 5 

września w Rydze, w rodzinie Marii i Emila Skujenieksów. W 

trzydziestym siódmym umiera matka, mnie z bratem Leonem oddają 

na wychowanie do rodziców ojca, Jurija i Anny - zaczyna jak 

pokerzysta - w pobliże Bauska  nad Niemnem na samej litewskiej 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

184 

granicy. W czterdziestym drugim zaczynam naukę w szkole 

podstawowej, w czterdziestym czwartym front oddziela nas od Rygi i 

ojciec wykorzystuje sytuację -ratuje się emigracją. Naukę w średniej 

szkole zaczynam w roku pięćdziesiątym (Jełgawa) i wtedy ma miejsce 

pierwsza publikacja w radzieckim dziecięcym piśmie. Rok później 

przenoszę się do Rygi, kontynuuję naukę w średniej szkole nr 2. Pisze 

wiersze, zaczynam interesować się polityką. W pięćdziesiątym 

czwartym rozpoczynam naukę na uniwersytecie, na Wydziale Historii 

i Filologii. Publikuję coraz więcej –uśmiecha się do swoich myśli. W 

pięćdziesiątym szóstym opuszczam uniwersytet i zaczynam naukę w 

Moskwie, w Literackim Instytucie im. Gorkiego. W sześćdziesiątym 

pierwszym kończę studia i ... –zawiesza głos, wyciąga rękę w stronę 

krzątającej się wokół stołu Inty –żenię się, przenoszę się do Salaspils 

(później w słowniku sprawdzam znaczenie tego słowa –oznacza 

twierdzę na wyspie, chociaż wcześniej za pomocą podobnej 

konstrukcji leksykalnej nazwano to miejsce Kircholmem –kościelną 

wyspą). Rok później, w sześćdziesiątym drugim, zostaję aresztowany 

za przestępstwa polityczne, uznany za winnego, skazany na siedem lat 

więzienia o zaostrzonym rygorze... 

Pada zdanie po zdaniu, słowa –stuk, stuk, jak suche patyczki 

jeden o drugi. 

 

...Encyklopedia Brytannica 

... Skujenieks trafił do mordowskich obozów niemalże od razu 

po zakończeniu prestiżowego moskiewskiego Litinstytutu imienia 

Maksyma Gorkiego. Na Łotwę powrócił po siedmiu latach –w 1969 

roku.. Już w następnym wyszedł drukiem pierwszy poetycki zbiorek 

przekładów –wybrane liryki Lesi Ukrainki  „Sestra hromowyci” 

(Siostra błyskawicy –przypis autora). Tam w Mordowi było w tych 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

185 

latach pod dostatkiem wykwalifikowanych nauczycieli ukraińskiego 

języka. W półtoramilionowym łotewskim narodzie poetycka książka w 

nakładzie ośmiu tysięcy egzemplarzy rozeszła się momentalnie i 

zdobyła rozgłos, choć dotyczyła ona życia, na przełomie dwu stuleci, 

innego, pozbawionego państwowości narodu. Później były inne 

książki, z wielu innych języków.(...) 

...Knuts ma książek wiele i każda –jest jak osobna spowiedź-pokuta, 

chociaż pokutować powinien nie on, a ci, którzy wobec niego 

zawinili. Został zrehabilitowany jeszcze w czasach radzieckiej 

władzy, kilka lat przed odzyskaniem wolności przez Republikę 

Łotewską, kiedy nikt nie miał wątpliwości, że to już –już ma się stać. 

Jego reakcja była tak samo ironiczna, jak i większość jego wierszy: 

„Chwała Bogu, teraz, kiedy mnie znowu będą sądzić za czytanie 

Encyklopedii Brytannica,  znów stanę jako początkujący przestępca, a 

nie recydywista...” - napisał o Skujenieksie w posłowiu do 

ukraińskiego wydania wierszy z tomiku Nasinia w snihu  („Ukrainskyj 

pysmennyk” 1994, Kijów Ziarno na śniegu–przypis autora)  tłumacz 

Jurij Zawhorodnij 

 

Mężczyzna z opuszczonymi spodniami /Lekcja architektury

Knuts ma własną wizję architektury. Wysyła mnie w 

nieoszukaną  (niczym Jndiana Jones w czas przeszły, za próg dnia 

dzisiejszego) rzeczywistość, na  zwiedzanie  trzech targowych  hala za 

kolejowym dworcem. Zostały postawione w czasach pierwszej wojny. 

-To drugi co do wielkości kryty rynek na świecie / po Los Angeles /, 

który się zachował w niezmienionej postaci –namawia, przekonuje. 

Inna sprawa z „silosem”, pozbawionym wdzięku drapaczem chmur w 

centrum miasta, podarowanym Rydze przez Stalina. Kiedyś oficjalnie 

był to „pałac kołchoźników”, dziś mieści się tam Akademia Nauk. 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

186 

Krępy, przysadzisty, przypomina budowle stawiane z klocków przez 

przedszkolaków. 

Taka architektura jest jak mężczyzna, któremu opadły spodnie –

zaśmiewa się, cytując uwagę pani Katarzyny Suchodolskiej, 

przedstawicielki delegacji literatów ze Szczecina, która kiedyś gościła 

w Rydze 

 

Knuts i Inta 

Inta (z Aluksne, panieńskie nazwisko Beiere) pracowała 

naukowo, brała udział w wyprawach badawczych na Sachalin, 

pochodzi z rodziny znanych na Łotwie botaników - mówi Knuts, 

pokazując czerwoną leszczynę, kiedy spacerujemy po ogrodzie - 

rośliny, drzewa to jej pasja. A dopiero na drugim miejscu profesja. 

Ż

ycie „zeka” związane jest z łyżką. Kto ją straci, ten umiera. Dlatego 

każdy ją nosi na sercu, w kieszonce - uśmiecha się z zażenowaniem, 

jak chłopiec - kobiety są później. W obozie po dwu tygodniach 

zapomina się o drutach, zamknięciu, to zupełnie odrębny świat, który 

wypełnia w człowieku wszystko. 

Kiedyś wieczorem: siedzimy, śpiewamy. Z wieżyczki obserwuje nas 

wartownik z karabinem, wiadomo, jeśli tylko coś –będzie strzelał. 

Zawołałem do niego - chodź do nas, będzie ci weselej. Ja to mam w 

dupie - odpowiedział i zatoczył ręką koło, pokazując obóz i wszystko 

inne - może bym i przyszedł, ale nic z tego, za politycznych dają 

cholernie duże wyroki. 

Tam byli też i nasi chłopcy - dodaje Inta - kiedy przyjeżdża się do 

obozu, robią rewizje. Wsadził mi rękę pod spódnicę i ... co to –mówi, 

wyciągając papierosy: nasze, łotewskie 

Kiedy słucham Knutsa i Inty, przychodzi mi na myśl hymn Łotwy. - 

Boże błogosław Łotwę, naszą drogą ojczyznę (...) Gdzie łotewskie 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

187 

córki kwitną, gdzie łotewscy synowie śpiewają, daj nam tam w 

szczęściu tańczyć, na naszej Łotwie! 

 

Co to znaczy być Łotyszem? 

 

...Nie jest  lekko, ale w tym samym momencie, gdybym był 

głęboko wierzący, to swoją poranną modlitwę rozpoczynałbym od 

podziękowania Bogu za to, że stworzył mnie przedstawicielem 

małego, a nie wielkiego  narodu. To z powodu wielu czynników 

utrudnia moje fizyczne  istnienie, ale to  także zmusza mnie do o wiele 

głębszego i pełniejszego zastanowienia się nie tylko nad losem 

swojego narodu –jego boleścią, ale i  jego odnową. I ten ból, jeśli się 

w nim nie zamykać, nie czynić go naczelną zasadą –staje się ożywczy. 

Dla ludzi i narodu. Własny ból czyni go szczególnie wrażliwym na 

cudzy ból, gotowym do rozumienia i rozmowy.  Z innym narodem, ale 

nie z wynarodowionymi elementami. Z nimi nie mam możliwości 

kontaktu...( Nasinia w snihu –jak wyżej)  

 

To dowód, jak bardzo prosto, wręcz po staroświecku  (mimo 

postępu technicznego i zachodzących zmian),  Knuts rozumie rolę 

pisarza - dla niego jest to odpowiedzialność wobec drugiego 

człowieka i narodu, obowiązek zabierania głosu w sprawach ważnych. 

 

 

Świat prezydentów /lekcja pokory/ 

Często telewizja pokazuje spotkania prezydentów - dobrze, że 

w końcu zaczęli poważnie rozmawiać. Ostatnia z narad miała miejsce 

w Wilnie 23 maja, aż łzy leciały z oczu, tak śmiesznie to wyglądało. 

Stali w jednym szeregu i im mniejszy kraj reprezentowali, tym 

potężniejszej byli postury. Byliśmy górą, najwyższy był oczywiście 

nasz - łotewski. 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

188 

Pamiętam, jak w 1999 roku wybierano Vairę Viķe –Freibergę, naszą 

panią prezydent...  

Byłem na bankiecie w Warszawie podczas Międzynarodowego 

Kongresu Pen Clubu. Wódka płynęła szerokim strumieniem - można 

powiedzieć, zapożyczając określenie z rosyjskiego języka.  Raptem, 

tak jak fakir, cyrkowy sztukmistrz, który wyciąga królika z kapelusza, 

mój rozmówca -Adam Michnik, nie wiadomo skąd wyczarował 

prezydenta Kwaśniewskiego. Rozmawialiśmy po polsku. 

Czy już wybrany został prezydent Łotwy? –spytał. 

Przepraszam –odpowiedziałem –ale musimy jeszcze trochę poczekać. 

Łotwa wciąż bez prezydenta, przeczytałem w hotelu w „Ekspresie 

Wieczornym”. Następnego dnia wszyscy składali nam gratulacje –

„Viķe –Freiberga” -krzyczały nagłówki gazet, z pierwszej strony 

patrzyły jej zdjęcia. Znałem ją, miałem z nią dobre kontakty i ceniłem 

ją jako psychologa i specjalistę od folkloru.  

 

 

Stuk, puk.. 

W sześćdziesiątym trzecim zacząłem znów pisać w obozie. W 

sześćdziesiątym piątym umiera mój ojciec w Stanach Zjednoczonych i 

tu, na Łotwie, dziadek, który mnie wychował –suche patyczki znów 

dają o sobie znać, zaczynają stukać: stuk, puk... 

Wracam z obozu i zaczynają się pojawiać pierwsze moje publikacje, 

w siedemdziesiątym roku bezskutecznie próbuję złożyć w 

wydawnictwie tomik wierszy. Do Związku Pisarzy zostaję przyjęty w 

siedemdziesiątym drugim roku jako tłumacz. Wychodzą w postaci 

książek kolejne przekłady (w Internecie można przeczytać, że Knuts 

tłumaczy z piętnastu języków). W siedemdziesiątym piątym 

otrzymuje upomnienie ze strony sekretarza komunistycznej partii 

Łotwy. Dopiero w siedemdziesiątym ósmym, faktycznie zaś rok 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

189 

później wychodzi pierwsza autorska książka, na którą czekałem 

dziewięć lat. W osiemdziesiątym czwartym ukazuje się  Jabłoneczka -

polskie pieśni ludowe, rok później polskie pismo „Literatura 

Ludowa”, poświęcone folklorowi Łotwy, z artykułem przyszłej pani 

prezydent –Vairy Viķe-Freibergi, w osiemdziesiątym szóstym zaś, na 

pięćdziesiątą rocznicę urodzin, dwie książki: Liryka i głosy oraz tomik 

wierszy miłosnych Zawiń w białą chustkę. I pierwsza zagraniczna 

podróż –na sympozjum w Pradze. W osiemdziesiątym siódmym tenże 

sam oficjalny organ, który udzielał mi przestrogi w siedemdziesiątym 

piątym, teraz udziela mi pochwały i daje pierwszą nagrodę za 

przekłady litewskich ludowych pieśni. A w osiemdziesiątym 

dziewiątym podróż: Niemcy, Holandia, Belgia, Francja... i w trakcie 

nagrania dla radia Wolna Europa dostaję wiadomość z Moskwy o 

mojej rehabilitacji - jak w czarnej komedii. Wstępuję do 

emigracyjnego Pen Clubu  i... równolegle znów - dostaję medal 

zasłużonego działacza kultury Łotwy Socjalistycznego Związku 

Republik Radzieckich. Dopiero w roku dziewięćdziesiątym wychodzą 

moje obozowe wiersze Nasiona w śniegu na Łotwie i w Szwecji. I 

wreszcie dzień 21 sierpnia 1991 roku, w którym Łotwa odzyskuje 

niepodległość.... 

 

Zdjęcie z Szymborską 

Orden de Isabella Catolica  (Order Izabelli Katolickiej) daje mi 

prawo do zamorskich terytoriów i tubylczej ludności, to zwykle 

wywołuje uśmiech na twarzach moich gości - Knuts robi zabawną 

minę - komandorami tego odznaczenia byli Vasco da Gama i 

Krzysztof Kolumb...  

Tych nagród, listów gratulacyjnych od koronowanych głów, 

odznaczeń, honorowych tytułów nazbierało się wiele - pokazuje ręką 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

190 

gdzieś do góry w kierunku antresoli zastawionej książkami - jestem 

jedynym obcokrajowcem, honorowym członkiem Związku Pisarzy 

Litwy, kiedyś, gdy żył  Czesław Miłosz, z nim dzieliłem ten zaszczyt. 

W 1997 roku byłem w Krakowie, tam trochę mogliśmy sobie 

porozmawiać, zasiedzieć się - występowałem wtedy razem z polskimi 

pisarzami: Urszulą Kozioł. Julią Hartwig, Krynickim, Zagajewskim, 

Janem Kaplinskim (z Estonii – przypis autora), Tomasem Venclovą, 

wyciąga artykuł z polskiej gazety… pokazuje zdjęcie z Wisławą 

Szymborską.  

,,Gazeta Wyborcza” pisała wówczas, cytując jego słowa: 

Zorganizowanie w Krakowie spotkania poetów to bardzo dobry 

pomysł. Dla mnie to okazja do odnowienia kontaktów z polskimi i 

zagranicznymi poetami, które w ostatnich latach trochę osłabły. 

Jeszcze w tym roku ukaże się u nas obszerny wybór wierszy Wisławy 

Szymborskiej, w przyszłym zamierzamy wydać tom Czesława 

Miłosza („Gazeta Wyborcza” w Krakowie, 26 września 1997 Poeci 

Wschodu i Zachodu) 

 

„Moskowie” 

Ż

eby trafić do jego domu, konieczna jest podróż. Nie chodzi 

nawet o pokonanie dystansu mierzonego w kilometrach. To dystans 

będący efektem minionego czasu, sposobu myślenia, składający się ze 

stereotypów, uprzedzeń, wyobrażeń. Wszystko zaczyna się od  Rygi. 

Stare miasto, brukowane, wąskie uliczki, pochylone kamienice, nad 

głową mewy kołujące w obrzędowym tańcu... Wysoka wieża zegara 

na kolejowym dworcu patrzy w cztery strony świata. Przypomina 

posąg pogańskiego bożka.  

Stąd można się dostać busem do Salaspils.  

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

191 

Na przystanku autobusowym króluje język rosyjski -młodzi ludzie w 

czarnych strojach hałaśliwie demonstrują swoją inność.. Dla ich 

rodziców czas stanął w miejscu, ma tylko jeden, przeszły wymiar. Nie 

przyjmują zmian do wiadomości. Te nowe osiedla, które otaczają 

Rygę, wybudowano z myślą o nich, żarliwych komsomolcach, 

komunistach, którzy przybyli tu  nawracać świat na inną wiarę. Życie 

skorygowało ich oczekiwania, ale swoje ideały zdołali zaszczepić 

dzieciom.  

Jedziemy, omijając maszyny drogowe układające asfalt, równolegle 

jest budowana druga jezdnia, wkrótce będzie tu droga szybkiego 

ruchu. 

Gdzieś z boku zostaje obóz, tam w 1940 Rosjanie więzili Łotyszy, 

później Rosjan i Żydów mordowali Niemcy, później odwróciła się 

kolej rzeczy, przyszedł czas stalinowskich mordów.. Sowieci nie 

mogli darować Łotyszom, że stanęli po stronie niemieckiej, nie mogli 

im zapomnieć Legionu Łotewskiego, który walczył  w ramach Szóstej 

Armii Waffen SS.  

Łotysze też mają swoje rachunki krzywd -pamiętają o wcielonych w 

odwecie do radzieckiej armii żołnierzach, z których utworzono  43 i 

208 Dywizję Strzelców Łotewskich. To ich w odwecie Sowieci użyli 

do bratobójczej walki. 

Bus zjeżdża z obwodnicy, tam na przystanku, w dzielnicy 

jednorodzinnych domków czeka na mnie Knuts. 

 

Zdrowie pięknych pań 

Próg domu Skujenieksa w Salaspils przekroczyłam w 

listopadzie 2007 roku. Takie spotkania zapamiętuje się na długo. 

Knuts jest uosobieniem serdeczności i otwartości, otacza go unikalna 

energia. 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

192 

Dom sprawiał wrażenie nieukończonego, tak jakby czas zatrzymał się 

w roku 1962, kiedy został skazany na 7 lat pracy w łagrze. Od razu 

zostałam oprowadzona po mieszkaniu, usłyszałam historie związane z 

różnymi przedmiotami. Najwięcej uwagi zajmowała w tych 

opowieściach jego biblioteka, gdzie od wielu lat gromadzi książki z 

dziedziny europejskiego folkloru. To największy tego typu zbiór na 

Łotwie. Cały czas towarzyszyła nam „pełnoprawna mieszkanka 

domu” ( jak mówi o niej Skujenieks) -jamniczka Zara.   

Nie musiałam zadawać pytań...  

Skujenieks  opowiadał  o dzieciństwie, obozie, powrocie z wygnania  

na Łotwę. Robił to z  wyjątkowym poczuciem humoru, ironicznie 

podchodząc do swoich tragicznych przeżyć. Nie litował się nad sobą. 

Wciąż podkreślał, że to, co stało się dla niego trudnym osobistym 

przeżyciem, było udziałem wielu innych jego rodaków. Nie wyczułam 

w jego głosie cienia dumy. Chociaż miałam świadomość że jest w nim 

coś wyjątkowego. „Zdrowie pięknych Pań pije kawaler” -pamiętam 

moment, kiedy wzniósł toast czystą polszczyzną, z lekko tylko 

wyczuwalnym akcentem –tak pierwszą wizytę u Knutsa wspomina 

Justyna Spychalska, tłumaczka przygotowująca polskie wydanie jego 

wierszy 

Moja wizyta w domu Skujenieksów przypadła na łotewskie Święto 

Wieczności (Mūžības svētdiena), które odbywa się zawsze w ostatnią 

niedzielę przed adwentem. Do tradycji należy odwiedzanie cmentarzy, 

Knuts i Inta zaproponowali mi wspólną wyprawę na największy ryski 

cmentarz – Brāļu kāpi (Groby braci), na groby łotewskich poetów i 

pisarzy. Knuts szeptem opowiadał mi o ich losach, snuł historie 

związane z ich życiem. Zapadał zmierzch, cmentarze łotewskie nie 

maja oświetlenia, mrok rozjaśniał płomień tysięcy świec, który nie był 

w stanie oświetlić ani nagrobków, ani drogi... 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

193 

 

Pocztówka  

Reżimy przychodzą i przepadają w niepamięci, a poezja żyje 

wiecznie  -  takie stwierdzenie zamieścił ukraiński wydawca na 

okładce książki Skujenieksa.  

Chciałbym w to uwierzyć, ale nie potrafię, to wywołuje mój sprzeciw 

–myślę, wrzucając do pocztowej skrzynki na kolejowym dworcu 

widokówkę z pozdrowieniami z Salaspils. 

To tylko niczym nieuzasadniony nadmiar wiary w człowieka, to zbyt 

wiele rozsądnej zgody na niedoskonałość świata. 

Ale... co innego pozostaje.  

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

194 

 

Zawróciłem, a ją dziesięciu ludzi, w tym nawet 

kobiety, kłuje bagnetami, krzyczą „Masz, faszystowska 

swołocz!”. Widziałem, jak podcięli jej gardło. (...) 

Katia, moja siostra wyskoczyła, prosi „Nie 

strzelajcie!”. Wydostała komsomolską legitymację.  

 

 

Wiktar Chursik: urodził się 9 maja 1953 roku na kolejowym dworcu 

Uborok linii Wieriejcy –Grodzianka na Białorusi. W 1972 roku 

ukończył mińskie technikum. Służył w wojsku w składzie Centralnej 

Grupy Wojsk w Czechosłowacji. W 1982 roku zaocznie ukończył 

studia o specjalności inżynier –mechanik. Pracował jako konstruktor 

obrabiarek w zakładzie imienia Kirowa. Od 1991 roku pracuje jako 

dziennikarz w redakcji „Zviazdy”, od 1992 roku prowadzi 

wydawnictwo. Członek Związku Pisarzy Białoruskich i Białoruskiego 

Stowarzyszenia Dziennikarzy. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 „Krew i popiół Drażna” 

 

Zdjęcie: 
Wiktar Chursik 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

195 

-Wszystko, co mnie spotkało, wydarzyło się według najgorszego 

scenariusza z 1937 roku, najpierw ukazał się artykuł w „Białoruskiej 

wojskowej gazecie”, w konsekwencji zostałem zatrzymany i osądzony 

na podstawie tegoż artykułu, przypominał żałosny, znany tekst  sprzed 

70 lat o antyradzieckiej agitacji i propagandzie. –powiedział 

dziennikarzom BiełaPAN zaraz po wyjściu z aresztu tymczasowego 

30 maja 2008 Wiktar Chursik, autor i jednocześnie wydawca książki 

Krew i popiół Drażna.  

-Mnie, człowieka apolitycznego, próbują winić czort wie za co, 

wciskają pomiędzy szeregi dysydentów, opozycjonistów, hien 

cmentarnych. 

  

Historia wsi Drażna, czyli rzecz o masakrze 

Zdarzenia opisane w książce Krew i popiół Drażna miały 

miejsce 65 lat temu. W dniu 14 kwietnia 1943 roku wieś Drażna 

została zaatakowana przez radzieckich partyzantów z oddziału 1-szej 

Mińskiej Brygady Partyzanckiej, którą dowodził  „kombryg” Siergiej 

Iwanow. Jednakże atak partyzantów na umocniony garnizon 

białoruskich policjantów zakończył się niepowodzeniem. W odwecie 

spalili wioskę i wymordowali jej mieszkańców. Wykonał tą „krwawą 

robotę” (zgodnie z rozkazem № 35, który podpisał Iwanow) piąty 

oddział im.Kutuzowa, który wchodził w skład brygady i którym 

dowodził Izrael Abramowicz Łapidus. Zginęło wówczas dwudziestu 

pięciu mieszkańców wsi, w większości kobiet i dzieci, spalonych 

zostało trzydzieści siedem domów. Świadkowie, którzy przeżyli 

masakrę, milczeli, na Białorusi nie było wyjątków od zasady, że za 

wszystkie wojenne zbrodnie odpowiadają Niemcy. Nic ani nikt nie 

może umniejszać ogromu tych tragedii ani  rozmiarów ludobójstwa, 

za którym stali hitlerowscy żołnierze, to oczywista i 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

196 

niekwestionowana prawda dla każdego człowieka przy zdrowych 

zmysłach. I dlatego niedopuszczalne jest kwestionowanie faktów i 

traktowanie jak wrogów narodu wszystkich, którzy ujawniając 

cząstkowe prawdy, obnażają mit radzieckiego żołnierza, obrońcy 

cywilnej ludności i wyzwoliciela.  Mit, za wszelką cenę forsowany w 

dalszym ciągu przez propagandę, w którym radziecki partyzant jest 

„ludowym  mścicielem”, symbolem walki narodu z faszyzmem. Na 

Białorusi, chcąc nie chcąc, nie da się zapomnieć o wojnie. Co gorsza, 

nie jest to jedynie świadectwo pamięci o tragedii, ale też narzędzie 

polityczne władz. Kraj ten już sześćdziesiąt lat żyje ze świadomością 

powojenną, gdzie największą wartością jest to, że się przeżyło, a 

rodzina nie przymiera głodem – cóż to więc za różnica, kto rządzi

(Marius Ivaśkievićius, Sarmackie krajobrazy, wyd. Czarne 2006) 

 

Świadectwo uczestnika tamtych wydarzeń 

 

Wiktar Chursik odsyła mnie do „Komsomolskoj Prawdy w 

Biełorussii” (28 września 2007, autor Jewgenij Wołoszin), która 

zamieszcza relację świadka tamtych zdarzeń: Strzały obudziły nas 

około czwartej rano. Matka krzyczała: „Dzieci, palimy się!”.  Goli 

wyskoczyliśmy na podwórze, patrzymy: wszystkie chaty płoną, 

strzelanie, krzyki... Pobiegliśmy ratować się do ogrodu, a mama 

wróciła do domu, chciała coś wynieść. Słomiany dach chaty do tego 

czasu  już płonął. Leżałem, nie ruszałem się, mama długo nie wracała. 

Zawróciłem, a ją dziesięciu ludzi, w tym nawet kobiety, kłuje 

bagnetami, krzyczą „Masz, faszystowska swołocz!”. Widziałem, jak 

podcięli jej gardło. (...) Katia, moja siostra, wyskoczyła, prosi „Nie 

strzelajcie!”. Wydostała komsomolską legitymację. Przed wojną była 

przewodniczącą pionierów, komunistką  z przekonania. Legitymację i 

partyjne zaświadczenie ojca podczas okupacji nosiła ze sobą zaszyte w 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

197 

płaszczu. Mimo t, wysoki partyzant w skórzanych butach, mundurze 

zaczął celować do Katii. Krzyknąłem „Wujeczku, nie zabijaj mojej 

siostry!.” Ale rozległ się strzał. Płaszcz siostry momentalnie nasiąkł 

krwią. Umarła na moich rękach. Na zawsze zapamiętałem twarz 

mordercy – to wyznanie osiemdziesięcioletniego Nikołaja Iwanowicza 

Piotrowskogo (syna komunisty, przewodniczącego wiejskiej 

spółdzielni –przyp. autora), uczestnika tamtych wydarzeń. Los 

pozwolił mu przeżyć, jest jednym ze świadków tego mordu. Prawie 60 

lat szukał sprawiedliwości, zanim trafił do redakcji gazety „Zviazda”. 

Jego słowa są jednoznaczne: Przecież partyzanci, którzy zabili swoich 

rodaków, zostali bohaterami. To tragedia straszniejsza od Chatynia. 

 

„Kombryg”  Iwanow /dowódca brygady –przyp. autora/ 

Taktyka „spalonej ziemi” została sformułowana przez Stalina 3 

lipca 1941 roku i na szeroka skalę zastosowana podczas bitwy o 

Moskwę. Do palenia wsi w imię zwycięstwa albo w celu wymierzenia 

kary (czasem razem z ich mieszkańcami, którzy nie mając „klasowej 

ś

wiadomości” próbowali ratować swój dobytek) na tyłach niemieckich 

zostały skierowane specjalnie szkolone dywersyjne grupy i radzieccy 

partyzanci. Wieś Drażna była takim przykładem. Zaskakująca jest 

jedynie ocena skuteczności działań partyzantów. We wsi broniło się 

79 policjantów (z tego 15 miejscowych), według zachowanych relacji  

ż

aden z nich nie zginął, nie udało się też atakującym zdobyć żadnego 

z punktów oporu, mimo że przeniknęli między zabudowania.  Na tym 

tle wydaje się niezrozumiały przywołany w książce Krew i popiół 

Drażna meldunek kombriga Iwanowa  ...walka zakończyła się 

sukcesem. Swoje zadanie wypełniliśmy, garnizon rozgromiony w pełni, 

z wyjątkiem pięciu bunkrów, do których wejść się nie udało, reszta 

policji zniszczona, zabitych i uduszonych dymem liczy się do 217 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

198 

swołoczy...  (Narodowe Archiwum Republiki Białorusi, akta nr 

42/4057). Może to zabrzmi cynicznie, ale takie zestawienie relacji 

budzi podejrzenie, że cywilni mieszkańcy wsi zginęli tylko dlatego, 

ż

eby „kombryg” oddziału partyzanckiego mógł się pochwalić 

sukcesami swojego oddziału, wykazać skutecznością. Pytany o 

Iwanowa autor książki Wiktar Chursik mówi: pochodził z Leningradu, 

miał 21 lat, kiedy mianowano go na dowódcę partyzanckiej brygady. 

Brakowało mu doświadczenia. Był jednym z nielicznych partyzanckich 

dowódców, którzy nie otrzymali tytułu Bohatera Związku 

Radzieckiego. Według informacji jakie uzyskałem, w 1975 roku 

popełnił samobójstwo. 

 

  

Głosy polemicznie... 

Teoretycznie, biorąc pod uwagę ilość egzemplarzy, książka 

Wiktara Chursika Krew i popiół Drażna nie powinna zostać 

zauważona. Pierwsze wydanie ukazało się w czerwcu 2003 roku w 

Mińsku w nakładzie 150 egzemplarzy, drugie, z kwietnia  2006 roku, 

liczyło  200 egzemplarzy. A jednak książka wywołała gwałtowną 

dyskusję. 

W krytycznym eseju w obronie oskarżonych partyzantów stanął 

Jakow Basin: Równocześnie z książką Chursika wyszło w Mińsku 

wznowienie  wydania książki "Partyzancka przyjaźń", zakazanej przez 

stalinowskich cenzorów w 1948 roku. Jest w niej również zapis 

odnoszący się do oddziału imienia Kutuzowa. Partyzanci tego 

oddziału wysadzili 21 pociagów, na ich koncie jest 14 zasadzek, 

zniszczone policyjne garnizony w Chotlanach, Doszczenkach, 

Omielno... I jest w niej prawda o losie partyzanckiego dowódcy 

Izraela Łapidusa, napisana na gorąco, w pierwsze powojenne lata.  A 

w innym miejscu jako usprawiedliwienie dodaje: W tym dniu zginęło 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

199 

234 kolaborantów („swołoczy”, jak ich nazywają w swoich analizach 

operacyjnych dowódca brygady Iwanow, komisarz Czapajew i 

naczelnik sztabu Tiszenko) ... (były przypadki, kiedy wsie w całości 

pozostawały na służbie okupanta). ( Zeszyt Naukowy –Aktualne 

problemy nauczania o Holokauście na terytorium Białorusi w czasie 

niemiecko-faszystowskiej okupacji, Mińsk 2006).  

Zachowała się także inna partyzancka  relacja o tych wydarzeniach: 

Oddział im. Czapajewa otrzymał rozkaz zniszczenia bunkrów i 

schronów przeciwnika, rozmieszczonych po wschodniej stronie 

garnizonu. Walka trwała 3 godziny. (...) Oddział wypełnił postawione 

przed nim zadania: zniszczył bunkry i przeniknął na ulice garnizonu. Z 

uwagi na to, że policjanci prowadzili ogień z domów, zostały 

podpalone te domy. O 9.00 zgodnie z umówionym sygnałem (rakieta) 

oddziały brygady zaczęły odejście (…) Spalono budynki, gdzie 

znajdowali się policjanci, zniszczono głównie bunkry (…) Straty 

oddziału, zabici i ranni - 13 ludzi – oto fragment sprawozdania innego 

oddziału, który wziął udział w ataku na Drażne, opublikowanego w 

zbiorze Ogólnonarodowy partyzancki ruch w Białorusi w lata Wielkiej 

Ojczyźnianej wojny (Mińsk, 1978, t.2). 

 

Książka i polityka 

Doktor nauk historycznych Emmanuił Ioffe,  główny oponent 

Wiktara Chursika, w cytowanym już artykule z „Komsomolskoj 

Prawdy” nie ocenia faktów, jedynie usprawiedliwia partyzantów: 

Partyzanci są niewinni, oni wypełniali rozkazy z góry (...) Oczywiście, 

nie można idealizować dowódców partyzanckich brygad, ja nie 

zdejmuję z nich udowodnionej winy. Prywatnie rozmawiałem z 

wieloma dowódcami, wojna jest wojną, wszystko zdarzało się w 

gorączce walki. A rozkazy niszczenia wrogów dawała Moskwa. Do 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

200 

„kombriga” Iwanowa mam dwojaki stosunek. Z jednej strony, 

sumiennie wypełniał rozkazy, ale błędy zdarzają się wszystkim. 

Początkowo nie mogłem w to uwierzyć, że partyzanci byli zdolni do 

podobnego bestialstwa, uczyłem się przecież historii z sowieckich 

podręczników - mówi Wiktar Chursik, kiedy rozmawiamy na 

początku 2008 roku w Mińsku – ale wszystkie relacje świadków w 

trakcie pracy w archiwum uzyskały potwierdzenie. Mogłem udać, że o 

niczym nie wiem. Możliwe, że jako były pionier postąpiłem źle. Ale 

przecież, powołując się na przykład Pawlika Morozowa uczono nas, 

ż

e najwyższym dobrem jest prawda.   

 

„Partyzancki terror” 

Nie bronię białoruskich policjantów, chcę tylko pokazać, czym 

był niejednokrotnie „partyzancki terror”. Jest wielu takich, których 

krewni polegli, walcząc w partyzanckich oddziałach, nie umniejszam 

ich bohaterstwa i zasług. Ale i są tacy, zwłaszcza wśród cywilnej 

ludności, którzy niewinnie ginęli z rąk tych, którzy siebie nazywali 

partyzantami – podczas rozmowy znów padają ważkie słowa, autor 

książki Krew i popiół Drażna jeszcze raz precyzuje swoje stanowisko 

w sprawie mordu z 14 kwietnia 1943 roku. 

Wiem, że kiedy ukazała się książka, Ministerstwo Informacji 

przekazało ją do wewnętrznej recenzji specjalistom mającym 

autorytet. Uczeni doszli do wniosku, że fakty, które przywołuję w 

książce, odpowiadają rzeczywistości. Przewidziałem taką reakcję. 

Swoją postawę uważam za państwową, tak jak i podejście 

ministerstwa.  Miałem jeden cel –poszukiwanie prawdy. Z polityką 

książka „Krew i popiół Drażna” żadnego związku nie ma –to 

fragment wypowiedzi Wiktara Chursika ze wspomnianego już 

artykułu dla „Komsomolskoj prawdy” 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

201 

 

Krzyż na cmentarzu... 

Bałoruskie stowarzyszenie „Memoriał” 19 kwietnia 2008 roku 

postanowiło ustawić krzyż na miejscowym cmentarzu z nazwiskami 

zamordowanych przez radzieckich partyzantów mieszkańców Drażna.  

-Znalazłem się tam w pewnym sensie przypadkowo - powiedział 

Wiktar Chursik - mnie, jako badacza tej historii, zaprosili na 

uroczystość poświęcenia krzyża, w której brały udział także 

miejscowe władze. Ale gdybym nie zajmował się tym mordem sprzed 

65 lat, też pewnie bym tam był. Dziennikarza obowiązują pewne 

podstawowe zasady, czuję się zobowiązany do ich zachowania.  

 

Dalszy ciąg 

Ciąg dalszy tej historii znam z niezależnych gazet, 

internetowych portali, radiowych audycji -pisano o niej, podając 

szczegóły. W dniu 14 maja Wiktar Chursik został wezwany do urzędu 

rejonowego w miejscowości Staryje Darogi  (do którego należy wieś 

Drażna) i zatrzymany. Sędzia Siergej Jepichanau w dniu 15 maja 

skazał go za udział w „nielegalnym zgromadzeniu” na cmentarzu na 

piętnaście dni aresztu. Kara nie ominęła innych uczestników 

uroczystości.  Także Wiaczesław Siwczyk, opozycyjny polityk, został 

skazany na pobyt w areszcie, prawosławnego duchownego cerkwi 

autokefalicznej Leanida Akałowicza za poświęcenie krzyża ukarano 

grzywną (o równowartości  około 400 dolarów, jak podała agencja 

BiełaPAN), nawet miejscowy rolnik, który pożyczył łopatę, też został 

uznany za winnego (grzywna o równowartości 70 dolarów). Sam 

krzyż został zdemontowany i przewieziony do wsi Załużje, odległej o 

kilka kilometrów od Drażna.  

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

202 

Mimo, że fakt mordu jest udokumentowany – podsumuje naszą 

rozmowę Wiktar Chursik - i nikt go nie kwestionuje, nie wolno o nim 

mówić. A przy takiej interpretacji prawa każdy pogrzeb można 

traktować jako nielegalną manifestację. Sam areszt:  

czterdziestowatowa żarówka pali się na okrągło: w nocy nie pozwala 

zasnąć, w dzień jest zbyt słaba, żeby dało się przy niej czytać, w celi 

panuje ciasnota, a o warunkach sanitarnych lepiej nie mówić...  

 

Jako wydawca 

Książki wydane w języku białoruskim mają znikomy udział w 

naszym rynku wydawnictw, nie wiem, czy można to dokładnie 

oszacować, na pewno jest to mniej niż dziesięć procent.  Bez  

fałszowania obrazu, uciekania do uogólnień, może nawet z goryczą 

mówię: nie ma zainteresowania wśród czytelników książkami w 

języku białoruskim. I nawet jeśli jakaś pozycja ukazuje się drukiem, 

rzadko trafia na księgarskie półki - rozmawiam z Wiktarem 

Chursikiem, siedzimy przy stoliku w piwnym ogródku. – System 

dystrybucji pozostaje pod ścisłą kontrolą państwa. Niezależny 

wydawca może sprzedawać książki za pośrednictwem poczty albo 

wśród czytelników bibliotek. Wrócił język rosyjski. Rynek jest zalany 

byle jaką książką z Rosji. Ludzie zauważyli, że nikt nie wymaga 

używania języka ojczystego w urzędach, a że nawykli do rosyjskiego i 

posłuszeństwa wobec przedstawicieli władzy, więc nie ma w tym nic 

dziwnego. W tej sytuacji książka wydana po białorusku w nakładzie 

stu egzemplarzy ma szansę zwrócić się w ciągu dwu lat, jeśli nie 

będziemy uwzględniać wzrostu cen. Podobno, według badań 

białoruskiego Instytutu Gallupa, języka białoruskiego na co dzień 

używa tylko osiem procent Białorusinów Ale i tak gotów jestem 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

203 

zaryzykować, jeśli tylko mam wewnętrzne przekonanie, że rzecz jest 

tego warta. 

 

Z internetowej strony 

Wita Państwa na swojej internetowej stronie wydawca książek z 

Mińska, Wiktar Chursik. Moim celem jest wydanie tych książek, które 

nie mogą zostać wydane przez innych wydawców. W pierwszej 

kolejności o historii i kulturze Białorusi –to deklaracja, którą znajduję 

na stronie wydawnictwa (http://publisher-khursik.iatp.by/)  

Sytuacja dodatkowo skomplikowała się po utworzeniu (18 listopada 

2005 roku –przypis autora) mocno uzależnionego od polityki Związku 

Pisarzy Białorusi, w strukturach którego znaleźli się pracownicy 

aparatu ideologicznego. Znów powróciło kryterium „literackiej  

poprawności”. Pokolenie wybitnych pisarzy lat powojennych się 

kończy, młodym pisarzom, nawet jeśli wyróżnia ich talent, 

zrealizować się w tej sytuacji trudno. Ale wierzę, że podobnie do fali 

tsunami,  przyjdzie takie pokolenie nowych pisarzy, którym ani 

władza, ani wydawcy nie będą mogli zamknąć ust. 

Otwarte pozostaje jednak pytanie, jak mamy budować naszą narodową 

tożsamość. 

 

Pamięć i pomniki 

Niezależne państwa powstałe po rozpadzie Związku 

Radzieckiego mają wiele podobnych problemów.  Różne są jedynie 

działania systemowe i pozasystemowe, podejmowane dla ich 

rozwiązywania. W procesie budowania tożsamości narodowej każde z 

tych państw kroczy własną drogą. Jest jednak coś wspólnego, co 

można dostrzec w pierwszym, nawet bardzo zewnętrznym oglądzie –

słabość do pomników.  Na Białorusi pomniki stawiane ofiarom II 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

204 

wojny światowej można spotkać na każdym kroku, w każdym 

mieście, miasteczku, wsi, można odnieść wrażenie, że cały kraj jest 

muzeum poświęconym Wielkiej Ojczyźnianej Wojnie. Mają 

podtrzymywać pamięć o poległych, wyzwolicielach, zwycięzcach, 

niewinnych ofiarach mordów, cywilnych mieszkańcach, bohaterskich 

czynach, spalonych wsiach. To wydaje się normalne w kraju, w 

którym zginął co czwarty obywatel, dopóki żyją pokolenia 

pamiętające tamten straszny czas. 

Szkoda, że tej pamięci, którą symbolizuje prosty krzyż, nie 

wystarczyło dla zamordowanych mieszkańców wsi Drażne. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

DO ZOBACZENIA W PIEKLE........................................................1 

background image

Do zobaczenia w piekle 

 

Wojciech Pestka  

205 

 
 
Księga piasku .......................................................................................2 

Kolaż z bladym księżycem nad miastem. .......................................4 
Chatyń. Obszar zamierzonej tragedii. ...........................................17 
Nie rzucim świątyń... Obrachunek z sumieniem. ..........................30 

 
Księga przeznaczenia ........................................................................41 

"On jest stamtąd, skąd wszyscy" * ................................................43 
Czetwertyna znaczy czwarta część................................................57 
Daugava –Rzeka Przeznaczenia ....................................................72 

 
Księga świadectw...............................................................................83 

Ręka, noga, mózg na ścianie. ........................................................85 
Krzemieniecki Elementarz. Kto ty jesteś? ....................................95 
Białorusy, Białorusy... .................................................................113 

 
Księga liczb ......................................................................................129 

My z Workuty..............................................................................131 
Dwie kobiety w podeszłym wieku ..............................................140 

 
Księga osobna ..................................................................................157 

Proporce jeźdźców niezapowiedzianej apokalipsy .....................159 

 
Księga wiatru ...................................................................................169 

Samuraj z Rakowa na Białorusi ..................................................171 
Pocztówka z Salaspils -impresja .................................................183 
„Krew i popiół Drażna”...............................................................194