background image

Anne-Lise Boge

Saga

Grzech 

Pierworodny

background image

część 5

Księżycowa noc

ROZDZIAŁ 1

Bóle porodowe uderzyły  w  Mali pod koniec  lutego.  Stała  właśnie,  przygotowując 

południowy posiłek, gdy poczuła je niczym cios w krzyż. Ponieważ nie oczekiwała dziecka 

przed końcem marca, a żadne objawy nie zapowiadały, że dzieje się coś szczególnego, dopiero 

po chwili zrozumiała, co to może oznaczać. Po śmierci Johana, inaczej niż w pierwszych 

miesiącach ciąży, nawet nie chorowała. Od czasu do czasu czuła zmęczenie i lekki ból w 

krzyżu, ale to przecież nic dziwnego w tym stanie. 

Oparła się o stół i próbowała oddychać normalnie. Powoli ból minął, ale ona nadal 

stała pochylona, spływając potem.

- Coś się dzieje? - spytała  Ane, zauważając nagle jej pozycję.  - Chyba  nie jesteś 

chora?

Mali powoli wyprostowała się i spojrzała na nią.

-Boże drogi! - wykrzyknęła Ane. - Wyglądasz jak zjawa! Co się stało, Mali? Przecież 

chyba nie dziecko...?

-Nie wiem - odparła Mali, przyjmując wyciągniętą dłoń Ane. - Możliwe, że tylko...

Nowy ból uderzył ją w plecy, niemal ścinając z nóg.

- Pomóż mi, Ingeborg, zrób miejsce na kanapie! Musimy ją tam położyć, przynajmniej 

na razie - rzuciła zdenerwowana Ane, pomagając Mali przejść na miejsce. -Jak się czujesz?

Mali spojrzała na Ane. Jak to dobrze, że nadal służy w Stornes po Bożym Narodzeniu, 

mimo że wyszła za Aslaka i przeniosła się z nim do własnej zagrody. Zawsze czuła coś innego 

względem Ane niż Ingeborg. Nie żeby miała coś do zarzucenia tej drugiej, nie. Ingeborg była 

młodsza i stale rozpraszały ją różne sprawy,  między innymi  mężczyźni.  Ane interesował 

tylko Aslak, poza tym była silna, lojalna i nie narzekała. Mali zdała sobie sprawę, że nie 

spytała jej jeszcze, czy aby nie jest w ciąży. Brała pod uwagę taką możliwość, która nie 

oznaczała przecież odejścia Ane ze Stornes. Tak brzmiała umowa, którą zawarli jeszcze za 

background image

życia Johana: działka ziemi w zamian za to, że Ane pozostanie w służbie.

-Gdzie jest Sivert? - spytała nerwowo Mali.

-

Ubrałam go i wysłałam na dwór - odparła Ingeborg, patrząc na panią ze strachem w 

oczach. - Mężczyźni wrócili właśnie z lasu, a on chciał pomóc wyprzęgać konie.

-Może powinnam przejść na strych, zanim oni tu wejdą - stwierdziła Mali, podnosząc 

się z trudem. - Nie chcę przestraszyć Siverta, a i oni nie...

Urwała nagle, gdy przeszył ją nowy skurcz. Nie miała już wątpliwości: to są skurcze 

porodowe. Poród się zaczął,  i to miesiąc  wcześniej, niż Mali  oczekiwała.  Dziecku, które 

niemal  cudem utrzymało  się w  niej, mimo  że chorowała  i była  bita przez Johana, nagle 

zaczęło   się   spieszyć   do   wyjścia   na   świat.   Więc   może   jednak   je   stracę,   pomyślała 

oszołomiona. Przecież nie może być donoszone. A przedwcześnie urodzone dziecko w środku 

zimy... 

Drzwi się otwarły i wszedł Havard, a tuż za nim Sivert.

- Co się stało? - spytał Havard, podchodząc do kanapy. - Zachorowałaś, Mali?

Ujął jej lodowatą dłoń w swoją i spojrzał zaniepokojony. Sivert przydreptał za nim i 

objął ją za szyję.

- Co to, mamo? Leżysz?

Mali zdjęła jego ramiona i odsunęła delikatnie. Musi wziąć się w garść! Uśmiechnęła 

się i poklepała syna po zaczerwienionym od mrozu policzku.

-Wygląda na to, że dzidziusiowi zaczęło się spieszyć, by cię poznać - powiedziała. - 

Nie zostanie w moim brzuchu na zawsze, wiesz przecież.

-Ale... - Havard odwrócił się w stronę Ane. - Czy to nie za wcześnie?

Ane pokiwała głową i spojrzała znacząco w stronę Siverta.

- Nie powinniśmy go przestraszyć - powiedziała cicho do Havarda. - Ale tak, jest za 

wcześnie i według mnie nie całkiem normalnie. Kiedy Sivert przychodził na świat, tak nie 

było. Może ja się za bardzo na tym nie znam, ale na pewno jest za wcześnie.

Mali   przywarła   nagle   do   ręki   Havarda,   bo   nowy   skurcz   sprawił,   że   aż   stęknęła. 

Havard ukląkł przy kanapie, objął Mali. Gdy już się rozluźniła, otarł dłonią jej spoconą twarz.

-   Sprowadźcie   akuszerkę   i   lekarza   -   polecił,   nie   odwracając   się.   -   Nastaw   wodę, 

Ingeborg. A ty, Ane, pomóż przejść Mali do sypialni. Tu nie jest dobre miejsce dla kobiety, 

która ma rodzić.

Sivert   stał   za   plecami   Havarda,   wpatrzony   w   matkę   przestraszonymi,   wielkimi 

oczami.

background image

- Nic takiego się nie dzieje, Sivert - powiedziała Mali uspokajająco. - Właśnie w ten 

sposób rodzą się dzieci. Ale to i tak potrwa jakiś czas, więc może Gudmund zawiózłby cię do 

Innstad, co ty na to? Możesz tam zostać i pobawić się z Olausem i dziewczynkami...

-Ja się nie bawię z dziewczynami - rzucił Sivert dumnie, zapominając na chwilę, że się 

boi o matkę.

-No to pobawisz się z Olausem - powiedziała Mali, unosząc się na łokciu. - Ubierz go, 

Ingeborg,   i   zadzwoń   do   Innstad.   Jestem   pewna,   że   Margrethe   go   przyjmie,   ale 

zadzwoń. Powiedz Gudmundowi, by w drodze powrotnej zabrał akuszerkę.

-

Nie, to pochłonie zbyt dużo czasu - sprzeciwił się Havard. - Ja po nią pojadę.

Mali chciała protestować, ale gdy napotkała jego pełne lęku spojrzenie, zmilczała.

-Wszystko pójdzie dobrze, Havard - zapewniła cicho. - Nie musisz się...

-To dużo przed czasem, a ty... Nie chcę, żeby ci stało się coś złego - wyszeptał tak 

cicho, że tylko ona go słyszała. -1 dziecku też nie, oczywiście. Ale ty, Mali...

Zanim   zdołała   mu   odpowiedzieć,   nowy   skurcz   przeszedł   przez   nią   niczym   fala 

powodziowa. Mali z całej siły przywarła desperacko do Havarda.

- To naprawdę toczy się zbyt szybko – powiedziała Ane i z niepokojem patrzyła, jak 

Mali z trudem łapie powietrze. - Przecież skurcze nie są takie silne od samego początku, 

prawda?

Mali opadła na oparcie, blada i zlana potem.

- Jedźcie już z Sivertem - rzuciła cicho do Ane. - I masz rację, to idzie zbyt szybko. To 

nie jest normalne.

Ingeborg wzięła chłopca na kolana i zaczęła mu wkładać ciepłe ubranie. Przekazała 

pozdrowienia z Innstad i że oczywiście mogą go tam przyjąć. 

- Ale twoja siostra była zaniepokojona, gdy powiedziałam, dlaczego chcemy przysłać 

do niej Siverta. Pytała, czy nie potrzebujesz pomocy i czy ma przyjechać.

Mali z trudem wstała i oparła się ciężko o Havarda. Odruchowo spojrzała w stronę 

pieca. Ane zdążyła już postawić na ogniu duży kocioł z wodą.

-Masz  rację,  potrzebuję akuszerki  bardzo szybko  -zwróciła  się  do mężczyzny,  nie 

odpowiadając na pytanie Ingeborg. - Dobrze, że po nią pojedziesz. Ale czy jest w 

domu? - zaniepokoiła się nagle.

-Tak, jest - odparła Ane. - Dzwoniłam do niej, siedzi gotowa i czeka na wóz. Doktor 

też przyjedzie, ale nie tak zaraz.

-Nie tak zaraz - powtórzył Havard z przekąsem. -Dlaczegóż to?

-Pewnie   jest   zajęty   -   mruknęła   Mali.   -   To   u   niego   normalne.   Najważniejsza   jest 

background image

akuszerka. Niech Gudmund wstąpi po Johannę z Viken, gdy już odwiezie Siverta. 

Będę pod dobrą opieką, jeśli one obie przyjadą. Chodźmy na górę, Ane, zanim mnie 

znów złapie.

Pochyliła się nad Sivertem, pocałowała go i pogłaskała po włosach. Powiedziała, by 

był grzeczny. Przez głowę przeleciała jej myśl, że może go już nigdy nie zobaczyć. Myśl ta 

sprawiła, że nogi się pod nią ugięły i musiała złapać się oparcia krzesła, na którym siedziała 

Ingeborg z malcem. Przecież aż tak źle nie musi pójść, pomyślała, czując jednak, jak strach 

ściska ją za gardło. Bo przecież nie działo się normalnie, to pewne.

Pocałowała syna jeszcze raz, przytuliła, czując łzy pod powiekami. Ujęła Ane pod 

rękę i poszła w kierunku drzwi.

- Tylko nie zamęcz konia, Havard - rzuciła przez ramię. - Na pewno będzie dobrze - 

dodała z przekonaniem, którego wcale nie czuła. Ane zamknęła za nimi drzwi.

Na górze nic nie było przygotowane do porodu, więc Mali usiadła na krześle, a Ane 

zaczęła wyciągać z szuflad i szaf to, co potrzebne. Pod koc i prześcieradła podłożyła warstwę 

gazet. Wreszcie Mali z trudem weszła do łóżka. W ostatniej chwili, jak się okazało, gdyż po 

kolejnym skurczu poczuła, że coś mokrego spływa jej po nogach.

-Boże jedyny, dopomóż - wykrztusiła, podnosząc się na łokciach, gdy skurcz zelżał. - 

Czy to krew, czy odeszły wody?

Gdy spojrzała po sobie, stwierdziła, że po prześcieradle rozlała się krew zmieszana z 

wodami płodowymi. Przez chwilę panika zupełnie ją sparaliżowała. Opadła na łóżko, zakryła 

ramieniem twarz i zaczęła płakać.

- Mali, no co ty - powiedziała bezradnie Ane i spróbowała ją objąć. - Nie płacz, bo nie 

wiem, co robić. Ty zawsze byłaś taka silna. Nie płacz, słyszysz?

Słowa służącej powoli docierały do otumanionej  głowy Mali. Przetarła wierzchem 

dłoni twarz. Wiedziała, że Ane ma rację: jeśli się podda, panika ogarnie także Ane. Wszyscy 

przywykli, że to Mali zachowuje spokój i rozsądek, że to ona rozwiązuje wszelkie problemy. 

Wzięła z rąk Ane mokrą szmatkę i przetarła swoją gorącą, zalaną łzami twarz.

- Spokojnie, Ane - powiedziała ochrypłym szeptem, biorąc tamtą za rękę i ściskając 

lekko. - Ja po prostu... Ale już będzie dobrze, chociaż wiem, że nie wszystko jest tak, jak 

powinno. Na pewno jest za wcześnie, jesteśmy w środku mroźnej zimy, no i poród idzie za 

szybko.  Trudno będzie utrzymać  dziecko  przy życiu,  musimy to sobie powiedzieć.  O ile 

przyjdzie żywe na świat - dodała powoli.

background image

-   Ale   tobie   nic   nie   grozi,   Mali?   -   spytała   Ane   gorączkowo,   patrząc   na   panią   ze 

strachem w oczach. - To znaczy... Nie, nie powinnam tego mówić, ale się boję - wyszeptała 

przerażona. - Nawet jeśli dziecko umrze, to ty nie... Tobie nic nie grozi, prawda? - dodała 

błagalnym tonem.

Mali zamknęła oczy. To właśnie ją gnębiło. Czuła jednak, że jest silna i ma żelazną 

wolę przeżycia, choćby dla Siverta. Myśl, że mógłby zostać zupełnie sam w Stornes, była nie 

do zniesienia. Więc niezależnie od tego, jak trudne mogą się okazać najbliższe godziny, ona 

musi trzymać się życia. Dla Siverta, powtarzała.

Wzdrygnęła się, gdy uświadomiła sobie, że zupełnie nie bierze pod uwagę nowego 

dziecka,   że   nie   myślała,   jak   to   z   nim   będzie,   gdyby   ona   umarła.   Dobry   Boże,   oby   nie 

spowodowała   śmierci   dziecka   swoimi   złymi   myślami!   Przecież   pragnęła   go!   Ale   czy 

naprawdę?

Drzwi się otworzyły i weszła zdenerwowana Beret.

- Co tu się znowu dzieje? - spytała nienaturalnie wysokim głosem. - Nikt nic mi nie 

mówi, choć rozumiem, że coś się stało. Takie zamieszanie na dziedzińcu... A gdy spytałam 

Ingeborg, to...

Ane, która właśnie zmieniała prześcieradło pod Mali, wzdrygnęła się, jakby została 

przyłapana na knowaniu przeciw starej gospodyni.

-  Nie chciałam cię niepotrzebnie straszyć - powiedziała Mali, unosząc się lekko, by 

pomóc Ane. - Jest za wcześnie i miałam nadzieję, że to fałszywy alarm. Że minie, jeśli się 

położę. Ale obawiam się, że jednak się zaczęło. 

Beret podeszła do łóżka i zauważyła stos mokrych, zakrwawionych prześcieradeł na 

podłodze. Oczy rozszerzyły się jej ze strachu.

-

Czy wody już odeszły? I ty krwawisz? Boże jedyny,  będzie jeszcze jedna tragedia - 

zaczęła lamentować.

-Już i tak jest źle, więc chociaż ty przestań krakać! -rzuciła Mali ostro. - Oczywiście, 

jest za wcześnie, wody odeszły i trochę krwawię, a bóle są za silne i za częste. Może 

nie jest najlepiej, Beret. Ale ani dziecko, ani ja jeszcze nie umarliśmy!

Beret stała jak sparaliżowana, wpatrzona w synową. Po chwili opadła na krzesło i 

ukryła twarz w dłoniach.

- Tak czekałam na to dziecko - wyszeptała. - Straciłam i męża, i syna w ciągu jednego 

roku,   i   nie   wiem,   czy   jestem   w   stanie   znieść   jeszcze   jedną   stratę.   Myślałam,   że   w   tym 

maleństwie przetrwa coś z Johana, a tak...

Mali   nie   chciało   się   odpowiadać,   że   tu   chodzi   także   o   jej   życie,   a   nie   tylko   o 

background image

wytęsknionego przez Beret następcę Johana. Ale chwycił ją kolejny skurcz, silniejszy od 

poprzednich. Zwinęła się, stękając z bólu i rozpaczy. Ane stała, nie wiedząc, co ma robić. 

Beret nagle się ocknęła, odsunęła służącą i przytrzymała Mali, starając się pomóc przetrwać 

ten ból. Gdy minął, pozwoliła synowej opaść na poduszki i otarła mokrą szmatką jej spoconą 

twarz. Już się uspokoiła, tylko w oczach pozostał strach.

- Kiedy wreszcie będzie akuszerka? - spytała Beret, patrząc na Ane. - Zejdź na dół i 

zobacz, czy nie jadą. Boję się, że to już zaraz! Dołóż do pieca. Musimy mieć dużo gorącej 

wody - rzuciła.

Ane wybiegła, a Beret zmoczyła szmatkę i ponownie otarła czoło Mali, która leżała, 

na wpół drzemiąc, zupełnie wyczerpana. Mali miała wrażenie, że kolejne skurcze rozrywają 

jej ciało, i czekała na skurcze parte. 

Wtedy już pójdzie szybko,  pocieszała  się blado. Zmówiła modlitwę, by akuszerka 

przybyła, zanim to nastąpi. Pomoc samej Beret i Ane nie wystarczy, tyle wiedziała.

Pierwszy   skurcz   party   i   akuszerka   nadeszli   jednocześnie.   Mali   trzymała   się 

kolumienek   przy   oparciu   łóżka   i   bezskutecznie   próbowała   powstrzymać   bóle.   W   jej 

otumanionej głowie powstała myśl, że może uda jej się to wszystko opóźnić, jeśli się postara. 

Ale skurcz przypominał osunięcie się zbocza w górach. Spiął jej brzuch, który stwardniał 

niczym kamień i bezlitośnie przesuwał dziecko w dół. Mali poddała się i zawyła z bólu i ze 

strachu.

-   No,   no,   Mali,   już   jestem   -   powiedziała   akuszerka   i   oderwała   jej   dłonie   od 

kolumienek, gdy skurcz minął.

Mali   otworzyła   oczy.   Pot   sprawiał,   że   widziała   jak   przez   mgłę.   Schwyciła   dłoń 

położnej i przywarła do niej.

-Dzięki   Bogu,   że   jesteś   -  wyszeptała.   -  Tak   się   boję.   Wszystko   idzie   nie   tak,   za 

wcześnie i za szybko...

-Za wcześnie i za szybko, to prawda - potwierdziła akuszerka, ocierając jej pot. - Dużo 

wiesz o porodach, więc nie będę owijać w bawełnę. Życie dziecka jest zagrożone, to 

pewne. Wiesz, że ja zawsze walczę o dziecko, ale jeśli będę miała wybierać pomiędzy 

jego życiem a twoim, to...

-Co ty mówisz!  - zaprotestowała  Beret. - Nie chcesz ratować dziecka  Johana?  Ja 

straciłam...

-

Będę   ratowała   oboje,   jeśli   dam   radę   -   odparła   kobieta,   wpatrując   się   w   Beret.   -   Ale 

background image

najważniejsze w takiej sytuacji nie jest ratowanie dziecka, które może będzie na wpół żywe. 

Albo już martwe. - Otarła twarz Mali i dodała: - Musisz zdawać sobie sprawę, że jeśli urodzi 

się żywe, to i tak nie ma dużych szans. A jedno jest pewne, że bez matki i jej pokarmu na 

pewno jest stracone. Ja zawsze się staram i o dziecko, i o matkę, teraz też. Ale powinnaś...

-Nie mogę -jęknęła Beret. - To dziecko ma być pociechą za syna, którego straciłam. 

Nie zniosę, jeśli i ono...

-Uważam, że powinnaś zejść na dół - rzuciła akuszerka ostro. - Tutaj nikomu nie 

pomagasz, a najmniej Mali, chyba tyle rozumiesz. Przyślij tu Ane.

-Chcę tu być - zaprotestowała Beret. - Ja chcę...

-Będzie, jak ja chcę. - Niemal popchnęła starszą panią w stronę drzwi. - Nastaw kawę 

i weź się w garść! Tu nie chodzi o twoje życie.

Zanim otworzyła, weszła Johanna z Viken, wnosząc ze sobą chłód mrozu.

- Dzięki Bogu - odetchnęła akuszerka, wypychając jednocześnie Beret na korytarz. - 

Nikogo bardziej nie chciałam widzieć - mówiła, pomagając staruszce zdjąć szal. - Nie jest 

dobrze, a jeszcze ta Beret...

Krzyk bólu Mali powstrzymał ich dalszą rozmowę. Kobiety podbiegły do jej łóżka.

-   Nie   dam   rady   -   wykrztusiła   rodząca,   na   wpół   unosząc   się   z   posłania.   -   Nie 

wytrzymam tego. Już nie mogę. Chcę umrzeć!

-Jeszcze   czego!   -   rzuciła   akuszerka,   wymierzając   Mali   policzek.   -   Masz   walczyć, 

dziewczyno! Nie chcę słyszeć więcej ani jednego słowa, że nie dasz rady czy nie chcesz, 

żebyś wiedziała. Walcz!

Mali opadła na plecy, oszołomiona.

- Masz w sobie więcej siły niż ktokolwiek inny, przecież wiesz - mówiła dalej kobieta. 

- Użyj jej teraz! Same nie damy rady, jeśli nie pomożesz. 

Mali widziała tylko szarą, niewyraźną sylwetkę mówiącej. Była potwornie zmęczona. 

Skurcze sprawiały taki ból, że strach przed następnym powodował u niej mdłości. Poród 

Siverta też był trudny, ale nie do porównania z tym, który przeżywała teraz.

Sivert, pomyślała otępiała. Jej syn nie może zostać sierotą! Miał tylko ją, bo został 

spłodzony w grzechu i tajemnicy. Już i tak jego życie było trudne, a jeśli jeszcze by teraz 

umarła...

- Pomóżcie mi obie - wyszeptała, chwytając akuszerkę za rękę. - Nie poddam się, 

obiecuję.

-No,   wiedziałam   -   mruknęła   pod  nosem   kobieta   i  pogłaskała   Mali   po   policzku.   - 

Pomożemy wszystkie trzy.

background image

Silne skurcze parte następowały szybko po sobie i po półgodzinie dziecko przyszło na 

świat. Niebieskoliliowy kształt wyskoczył  razem z resztką wód i krwią. Mali nie chciała 

nawet spojrzeć. Opadła na posłanie i czuła, że unosi się gdzieś pod sufitem. Bóle ustały, 

panowała cisza. Powoli uświadamiała sobie, że nie powinno być tak cicho. Dziecko zwykle 

krzyczy... Powoli obróciła głowę,  ale nic się nie zmieniło. A więc ono nie żyje, pomyślała 

zrezygnowana. Może to i lepiej, wszystkim byłoby tak łatwiej.

Nagle zrozumiała, że nigdy nie pragnęła tego dziecka, dziecka Johana, tylko że nigdy 

nie   odważyła   się   do   tego   przyznać.   To   nie   było   dziecko   miłości,   tylko   dziecko   poczęte 

przemocą i rosnące przez pierwsze miesiące  w brzuchu dręczonej matki. Jaki człowiek z 

niego wyrośnie, zwłaszcza jeśli jego ojcem jest Johan? Mali oblizała spieczone, popękane 

wargi i oddała się błogiemu uczuciu unoszenia się ponad łóżkiem, bez odczuwania bólu. 

Nagle ciszę przerwał słaby płacz dziecka. Mali wzdrygnęła się. Z trudem otworzyła oczy i 

uniosła się na łokciach. Pokój wirował wokół niej, poczuła, że zaraz zwymiotuje. Jakaś szara 

postać zbliżyła się do niej: akuszerka z zawiniątkiem w ramionach.

- Oto twój syn, Mali - rzekła cicho, wzruszona. - Biedny chudziaczek, nie wygląda 

najlepiej  po tej  ciężkiej  drodze na świat. Ale chłopak musi  być  wytrzymały,  bo przeżył. 

Uważam, że Bóg ma w tym jakiś cel. Może za wcześnie tak mówić, ale czuję w dziwny 

sposób, że mały da radę. Nie należy do tych, którzy się od razu poddają, o nie.

Złożyła tłumoczek w ramiona położnicy. Mali przetarła piekące oczy i spojrzała na 

dziecko, na jego malutką, czerwonosiną twarzyczkę, na główkę zdeformowaną przez zbyt 

gwałtowny poród, na małe piąstki zaciekle bijące powietrze.

-Czy jest normalnie zbudowany? - wyszeptała, ogarnięta nagłym strachem.

-Całkowicie!   Główka   wróci   do   normy   za   kilka   dni.   Pomyśl,   przez   co   jego   ciało 

niedawno przeszło!

Tak, właśnie, pomyślała Mali i pogładziła palcem pomarszczoną twarzyczkę.

Mały był tak niepodobny do Siverta! Sivert urodził się duży, ładny i z masą czarnych 

włosów. Ten tutaj był chudy, prawie siny i z kilkoma jasnymi kosmykami na łysej główce. 

Był tak podobny do Johana, że Mali poczuła gęsią skórkę. Nagle ogarnęły ją mdłości i zanim 

ktokolwiek zareagował, zwymiotowała na łóżko, po czym zaczęła cicho płakać. Łzy kapały 

na noworodka. Akuszerka szybko go odebrała i wytarła najgorsze. Nie było czasu na zmianę 

ubrania,   bo  kobiety   dostrzegły,   że   zaczęła   krwawić.   Akuszerka   rzuciła   się   do   ugniatania 

brzucha Mali, która straciła przytomność.

Ile czasu upłynęło, nie wiedziała. Powoli uniosła powieki.

- Dzięki Bogu! - wyszeptała akuszerka. - Bałam się, że nie wrócisz. Minął kwadrans...

background image

Ciepłymi, delikatnymi dłońmi zdjęła z niej wilgotną, śmierdzącą koszulę i rzuciła na 

stos prześcieradeł. Mali leżała, rozkoszując się ciepłem wody, którą ją myto, tym, że ktoś o 

nią dba. Nagle przypomniała sobie o dziecku. Dostrzegła Johannę siedzącą z becikiem blisko 

pieca.

-Żyje jeszcze? - spytała niepewnie.

-

Żyjecie oboje, ty i dziecko, i to jest naprawdę cud -odparła akuszerka. Pot perlił jej 

się na czole. - Nie dawałam wam wielkich szans, gdy cię zobaczyłam. Ale powtarzam 

to, co zawsze o tobie mówiłam: że nie jesteś taka jak inne kobiety, Mali Stornes. To 

dlatego ten maluch jeszcze żyje. Coś odziedziczył po matce, to pewne, choć na oko 

podobny najbardziej do ojca. Beret będzie szczęśliwa - zachichotała. - Tak bardzo 

pragnęła drugiego Johana! No, o ile mały przeżyje.

Mali ponownie dostała synka i przystawiła go do wezbranej pokarmem piersi. Leżała, 

patrząc   na   małego,   gdy   nagle   jakby   coś   zimnego   złapało   ją   za   gardło   i   zaczęło   dusić 

strachem, rozpaczą i gryzącym poczuciem winy. To jest także jej syn, myślała z desperacją. 

Ona obdarzy go ciepłem i miłością, której Johan nigdy nie zaznał. Wyrośnie na dobrego i 

szczęśliwego chłopca. Myśl, że on nigdy nie otrzyma dziedzictwa, które właściwie to jemu 

powinno przypadać, odepchnęła. Spróbowała skłonić małego do ssania, ale był tak osłabiony, 

że sutek wypadał mu z ust, a on zasypiał. Mali zrozumiała, że jest bardzo słaby i że upłyną 

dni, a może tygodnie, zanim poczują pewność, że przeżyje.

Gdy  po   raz   pierwszy   dali   jej   w   ramiona   Siverta,   serce   jej   przepełniła   miłość   tak 

wielka, jakiej nigdy wcześniej nie znała. Teraz chciała jedynie spać...

Gnębił   ją   wstyd   i   poczucie   winy.   Próżno   oczekiwała   ciepłej   fali   macierzyńskiej 

miłości. Zamknęła oczy, próbując wywołać w sobie ciepłe uczucia do nowo narodzonego, ale 

czuła tylko pustkę. Wybuchła płaczem. Co się z nią dzieje? Co z niej za matka, że nie umie 

kochać własnego dziecka?

-

Ja... nie wiem, czy jestem w stanie go kochać - za-szlochała, chwytając akuszerkę za 

rękę. - Nie wiem, czy... Nic nie czuję...

-No, no, już. To normalne, że tak się czujesz po tak trudnym i ciężkim porodzie - 

odpowiedziała   akuszerka   uspokajającym   tonem,   głaszcząc   Mali   po   potarganych 

włosach.   -   Oczywiście,   że   kochasz   synka,   ale   jesteś   teraz   wyczerpana.   Nie,   nie 

powinnaś się obawiać, Mali, że nie masz w sobie miłości macierzyńskiej. Nie ma 

lepszej   matki   niż   ta,   którą   ma   Sivert   Stornes!   -   Pogłaskała   ją   po   policzku   i 

uśmiechnęła się. - To przyjdzie, przyjdzie.

Naprawdę? - pomyślała Mali zmęczona. Naprawdę? 

background image

ROZDZIAŁ 2

Mali zadziwiająco szybko stanęła na nogi. Niektóre kobiety leżałyby tygodniami po 

tak   ciężkim   porodzie.   Ona,   mimo   że   nie   czuła   się   jeszcze   zupełnie   sprawna,   wstała   po 

niecałym tygodniu.

Nie mogła już leżeć sama na poddaszu z chudym, niemrawym niemowlęciem przy 

boku. Czuła, jakby w ścianach wokół nich tkwiła pogarda i potępienie, co powodowało w niej 

stałe  poczucie  winy i wstydu.  Bo niezależnie  od tego, jak bardzo próbowała,  nie umiała 

wywołać w sobie uczuć macierzyńskich. Przeciwnie: z każdym mijającym dniem czuła coraz 

większą   pustkę   i   rozpacz.   Nie   miała   apetytu   i   źle   spała,   co   nie   wpływało   dobrze   na   jej 

pokarm.

Gdy się urodził Sivert, jej piersi przepełniało mleko. Teraz było go coraz mniej. W 

panice   próbowała   wyciskać   mleko   z   obolałych   piersi,   by   pomóc   małemu.   Słyszała,   że 

pokarmu jest więcej, gdy piersi są dokładnie opróżniane. Ale mały źle ssał i nie wyglądało, 

by cokolwiek przybierał na wadze. Mali wydawało się, że wręcz chudł. Z płaczem ugniatała 

piersi, próbując skłonić syna do ssania. Jeśli ma umrzeć, niech umrze od razu, pomyślała 

pewnego dnia, gdy był wyjątkowo niemrawy i gdy pierś coraz wysuwała mu się ze słabych 

ust. Patrzenie  na synka,  bardziej  nieżywego  niż żywego,  było  dla niej torturą, której  nie 

mogła już znieść.

Wieczorem po narodzinach odbył się domowy chrzest. Uznano to za konieczne, skoro 

mały   był   tak   słaby.   Mali   domyślała   się,   że   nikt   nie   dawał   mu   szansy   przeżycia   choćby 

tygodnia.   Zwłaszcza   Beret   nie   potrafiła   się   opanować.   Gdy   weszła   zobaczyć   małego, 

rozpłakała się głośno.

-Zupełnie, jakbym widziała Johana! - szlochała, gładząc noworodka. - Bóg wysłuchał 

moich próśb!

-Jeśli masz takie dobre stosunki z Panem Bogiem, poproś, by mały przeżył - rzuciła 

akuszerka. - Ani z nim, ani z jego matką nie jest najlepiej, powinnaś to wiedzieć.

Beret opadła na krzesło i załamała ręce.

-  On  nie   może   umrzeć   -   wyszeptała.   -   Stornes   znów   ma   Johana   w   tym   dziecku, 

widzicie przecież? To zupełnie niepojęte, że bracia mogą być aż tak niepodobni - dodała 

nagle. - Ten jest jak skóra zdjęta z ojca, a Sivert...

Tak, na pewno jeszcze usłyszymy to wiele razy, jeśli on przeżyje, pomyślała Mali 

background image

zmęczona. Bo słowa Beret były prawdą. Długo można by szukać bardziej niepodobnych do 

siebie dzieci. Ale teraz nie miała sił na dyskusję. Wymyśli coś na zamknięcie ludziom ust 

później, jeśli będzie potrzeba.

- Oczywiście dostanie imię ojca - rzuciła Beret w trakcie przygotowań do ceremonii.

Mali spodziewała się, że nie da się tego ominąć. Tak powinno być i w propozycji 

Beret nie było nic dziwnego. Ale myśl, że miałaby znów jakiegoś Johana przy sobie, była dla 

Mali nie do zniesienia. Z tym imieniem wiązało się tyle złego. Może łatwiej pokocha syna, 

jeśli nie będzie nosił imienia ojca? Ale tego nie mogła powiedzieć na głos.

Wpadła na pomysł nadania mu dwóch imion, mimo że było to rzadkością. Poza Brit -

Mali   w   Innstad   nie   było   innych   przypadków.   Jej   narodzinom   towarzyszyły   szczególne 

okoliczności. Teraz jest podobnie, pomyślała Mali.

- Oczywiście, że otrzyma imię ojca - rzekła cicho, nie patrząc na Beret. - Ale skoro 

może   być   moim   ostatnim   dzieckiem,   chciałabym,   by   nosił   także   imię   mojego   ojca. 

Chciałabym go nazwać Ola Johan.

Beret utkwiła w niej niedowierzające spojrzenie.

-Ola Johan? To nie będzie nazwanie go po Johanie. A z twoim ojcem... - Wstała i 

podeszła do okna. - Na pewno znów wyjdziesz za mąż - rzuciła po chwili. -Czuję, że 

będziesz miała więcej dzieci, ale już nie będą naszej krwi. Możesz nazywać je, jak 

chcesz, ale ten ma mieć imię ojca. Nie uważam, by to podlegało dyskusji.

-Jak możesz  wiedzieć,  czy będę  miała  więcej  dzieci  - odparła  Mali cicho.  - Jeśli 

nawet, skąd wiadomo, że to będą synowie? A on przecież nie stanie się mniej synem 

swego ojca, gdy dostanie jeszcze imię Ola.

-To dziwne nosić dwa imiona, wiesz przecież dobrze - rzuciła Beret ostrym tonem. - 

Jeśli już, to niech będzie Johan Ola. Imię ojca powinno być pierwsze.

Ale akurat tego Mali chciała uniknąć. Jeśli będzie Ola Johan, będzie mogła nazywać 

go Ola, choć wiedziała, że nie będzie to mile widziane. Ale tę walkę stoczy we właściwym 

czasie.   Teraz   musiała   przeprowadzić   swoją   wolę,   zanim   nadjedzie   Nikolai,   by   ochrzcić 

dziecko. Imię, które mu nada, wpisze do księgi parafialnej.

Otrzyma! imiona Ola Johan Stornes. Beret miała zaciśnięte usta, gdy Nikolai polał 

wodą święconą główkę małego w imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego. Możliwe, że w ogóle 

nie było się o co kłócić, pomyślała Mali. Biedaczek był tak słaby, że mało prawdopodobne, 

by przeżył noc. Ale dla Beret miało to znaczenie, nawet gdyby umarł. Bo od tej pory będzie 

miał imię Ola Johan Stornes, a tego Beret nie chciała.

-Cudowne? - powtórzyła Mali z niedowierzaniem. -Dlaczego?

background image

-Ja myślę, że to cud, że ten mały szkrab żyje - odparła Ane. - Miał ciężki poród, twoje 

życie też było zagrożone. To było straszne. Nawet akuszerka nie dawała mu wiele 

szans.   I   sądzę,   że   się   uratował.   Naprawdę   jest   w   nim   coś   niezwykłego,   coś... 

nieziemskiego - rzuciła, rumieniąc się. - Nic złego nie mam na myśli - dodała szybko. 

- To cud, że żyje.

-Tak, zgadzam się - odparła Mali spokojnie. - To cud, że on żyje, mimo że jeszcze nic 

nie wiadomo. Ale jest twardy...

Mimo że Mali nie odzyskała jeszcze w pełni sił, wstanie z łóżka dobrze jej zrobiło. 

Kładła się do karmienia z małym kilka razy w ciągu dnia, ale poza tym było mu dobrze w 

kołysce stojącej w pobliżu pieca.

Siverta pochłaniał  nowy braciszek.  Stał często, zapatrzony w stworzenie  leżące  w 

kołysce i płaczące od czasu do czasu. Dla Siverta Ola Johan było zbyt długim i trudnym 

imieniem,   wymyślił   więc   krótsze:   „Oja".   Mali   uznała,   że   tak   było   najlepiej,   i   wkrótce 

wszyscy na dworze nazywali małego Oja. Wszyscy poza Beret. Ona konsekwentnie mówiła 

Ola   Johan,   z   naciskiem   na   drugie   imię,   co   sprawiało,   że   pierwsze   stawało   się   niemal 

niesłyszalne. Ale Mali przyjmowała to spokojnie. Sivert nieświadomie rozwiązał za nią ten 

problem.

Zarówno Ane, jak i Ingeborg często podchodziły do kołyski, by spojrzeć na dziecko. 

Parobcy zerknęli raz czy drugi, ale bez entuzjazmu. Rzucili tylko, że podobny do ojca. Nawet 

oni mogli to przyznać, mruknęli.

- Tak, trzeba być ślepym, by tego nie widzieć - powiedziała Ane, pochylając się nad 

kołyską. - To cudowne dziecko. 

Mężczyzną najbardziej zainteresowanym noworodkiem był Havard. Gdy Mali kładła 

się na kanapie i ktoś miał podać jej syna, często on to robił. Ostrożnie wyjmował Oję z 

kołyski i przenosił do matki.

-   Można   by   pomyśleć,   że   nic   innego   nie   robiłeś,   tylko   opiekowałeś   się   takimi 

maluchami - rzuciła z uśmiechem Mali pewnego razu. - Rzadko mężczyźni mają odwagę 

wziąć na ręce noworodka. Może masz gdzieś takiego na boku? - zażartowała.

Havard nie odpowiedział, przekazał tylko małego Mali i patrzył na nich poważnymi 

oczami.

- Też uważam, że to mały twardziel - powiedział cicho. - Uparty jak ojciec, i tak 

background image

podobny, że... – Przerwał i przeczesał dłonią włosy. - Jesteś teraz szczęśliwa, Mali? - spytał, 

przysiadając na skraju kanapy,  tak blisko, że Mali z wrażenia poczuła pot spływający po 

plecach. - Cieszysz się, że masz coś po mężu?

Mali zerknęła na niego.

- Miałam już Siverta - rzuciła. - Więc i tak mam coś po Johanie, nawet jeśli ten mały...

Havard spojrzał na Mali i pogłaskał Oję po główce tak, że jego ciepłe palce dotknęły 

jej dłoni.

- Sivert... zupełnie nie jest podobny do Johana. Zapominam, że to jego syn! Ale ten 

tutaj... Zupełnie niczym wcielenie Johana. Myślałem, że może ty...

Mali nerwowo otuliła małego kocykiem, unikając spojrzenia Havarda. On zbyt wiele 

rozumie,   pomyślała   z   lekką   paniką.   Przypomniała   sobie,   że   kiedyś   mu   powiedziała,   że 

wystarczy jej jedno małżeństwo, że nie zniesie, by znów kolejny mężczyzna nad nią panował. 

Havard   najwyraźniej   o   tym   nie   zapomniał   i   zapewne   rozumiał,   że   Oja   nie   był   owocem 

miłości. Ale Sivert... Co miał na myśli, mówiąc to o Sivercie? Sugerował, że Sivert nie jest 

dzieckiem Johana?

-Jestem   wdzięczna   za   obu   synów,   których   mam   z   Johanem   -   powiedziała   cicho, 

patrząc mu w oczy. - Są niepodobni, to prawda, ale krew w nich płynie ta sama.

Havard uśmiechnął się i pogładził ją przelotnie po policzku.

-

Nie miałem nic innego na myśli - zapewnił. - Chciałem tylko wiedzieć, czy jesteś 

teraz szczęśliwa. Czy to ważne dla ciebie, że ten malec jest tak podobny do swego 

ojca, gdy jego już nie ma na świecie?

-Wygląd nic dla mnie nie znaczy - odparła Mali cicho. - Do kogo jest podobny albo 

nie. Wszystkich innych niezwykle to zajmuje. Ale może to normalne, gdy rodzą się 

synowie na dworach, wtedy ma to znaczenie. To bzdury - dodała. - On jest tym, kim 

jest!

-Ale czy jesteś szczęśliwa?

Pokiwała głową, nie patrząc na niego. Havard wstał i wyszedł. 

Gdy Mali mogła już usiąść do jedzenia razem z innymi przy stole, wszystko zaczęło 

jej bardziej smakować. Jednak nadal chudła. Havard nie spuszczał z niej zaniepokojonego 

spojrzenia, ale Mali nic nie mówiła. Siedziała w kącie kanapy z szalem owiniętym wokół 

siebie i małego Oi i przysłuchiwała się rozmowom.

Nadal mówiono ó pożarach, które dotknęły w styczniu Bergen i Molde. Gorsza sytuacja 

była w Bergen, ale i tak  w Molde ponad tysiąc osób pozbawione zostało dachu nad  głową. 

Ogień   w   Bergen   zaprószyli   dwaj   mężczyźni,   idący  z   zapaloną   świeczką   przez   podcienie 

background image

oberży Berstad. W Molde przyczyną był piorun. Gudmund powyrywał z gazet zdjęcia i artykuły. 

Sivert nie mógł się nimi nasycić, choć zdjęcia oglądał z ukrytym lękiem. Policzki mu pałały.

-Nie wolno chodzić z nieosłoniętym ogniem - powiedział pewnego popołudnia, gdy 

rozmowa ponownie zeszła na pożary. - Tak mówi mama.

-No i widzisz, ile mama  miała racji - odparł Havard, biorąc chłopca na kolana. - 

Pomyśl, jaki to był pożar, i to przez tych dwóch panów ze świeczką.

Unikał tematu pioruna, który spowodował pożar w drugim mieście, pewnie po to, by 

Sivert nie zaczął się bać burzy, myślała Mali. Ale Sivert jednak to pamiętał.

-Czy   piorun   jest   niebezpieczny?   -   spytał,   bawiąc   się   włosami   Havarda.   -   Często 

widziałem pioruny. I słyszałem grzmoty.

-Nie, nie powinieneś bać się ani pioruna, ani grzmotu - odpowiedział mężczyzna. - 

Rzadko powodują  pożar. Oczywiście,  czasem  się zdarza,  ale  nie możemy  bać się 

wszystkiego, co może być niebezpieczne. Zapomnimy wtedy, jak to dobrze jest żyć.

-Uważasz, że dobrze jest żyć? - upewniał się chłopiec poważnym tonem.

-

Tak, najczęściej tak uważam - uśmiechnął się Havard, burząc czuprynę małego. - 

Teraz na przykład uważam, że to wspaniale, że twoja mama już się dobrze czuje i 

może siedzieć z nami w pokoju, jak kiedyś.

Sivert  uśmiechnął   się  szeroko, zeskoczył   z  kolan  mężczyzny   i  podszedł   do matki 

półleżącej na kanapie. Położył się blisko niej, przytulił buzię do becika braciszka i poklepał 

go. Nagle spojrzał na Mali.

- Ale kochasz mnie jeszcze, mamo? - spytał powoli. - Nie kochasz tylko Oi, prawda?

Mali objęła syna i przytuliła go, chowając twarz w jego ciemnych lokach. Jej serce 

przepełniała miłość, którą jakże pragnęła odczuwać także wobec młodszego syna. A nadal nie 

czuła nic i to ją przygnębiało.

-

No   co   ty,   Sivercie   Stornes?   -   Uśmiechnęła   się   i   pocałowała   krągły   policzek 

pierworodnego.  -  Kocham   cię   tak  bardzo,   że  nie   wiem.  Nie   jest  tak,   że  możemy 

kochać tylko jedną osobę. W naszym sercu jest miejsce dla wielu. Ty zawsze będziesz 

w nim miał miejsce tylko dla siebie, którego ci nikt nie odbierze. A teraz Oja ma też 

swoje miejsce - dodała, nie patrząc na Havarda.

-Czy tata miał też swoje miejsce? - spytał Sivert, owijając wokół palca pasmo jej 

włosów.

Mali tak zaskoczyło to pytanie, że prawie się wzdrygnęła. Zadziwiające, nad czym ten 

mały się zastanawiał, pomyślała, ukrywając płonące policzki we włosach syna.

-Tak, miał - odparła cicho.

background image

-Ale teraz to miejsce jest wolne - zastanawiał się Sivert - bo on nie żyje. Powinniśmy 

znaleźć kogoś na to miejsce, nie uważasz?

Na krótki moment  Mali napotkała  iskrzące spojrzenie niebieskich  oczu Havarda i 

poczuła dziwną słabość. Czuła, że nadal płoną jej policzki z dziwnego zażenowania. Gdy 

Sivert się rozkręci... Potargała mu włosy i odparła z uśmiechem:

- Gdy kogoś takiego znajdziesz, daj mi znać. Ale wiesz, nie zapomina się tak łatwo 

tych, którzy odeszli. W jakiś sposób zawsze mamy ich w swoich sercach, tak jak babcię. Nie 

zapomniałeś jej, prawda?

Sivert pokręcił głową w zamyśleniu i spojrzał na matkę.

- Nie, ale myślę, że mam całkiem duże serce, bo mam w nim wiele osób - oświadczył 

z powagą.

-Wierzę ci - uśmiechnęła się Mali. - Tacy dobrzy chłopcy jak ty zwykle mają duże 

serca.

-Ty też masz duże serce, Havard? - zainteresował się Sivert.

-Tak, chyba też mam - potwierdził mężczyzna. - Od kiedy przybyłem do Stornes, ty 

masz w nim całkiem spore miejsce. Ale jeszcze zostało trochę miejsca, co najmniej na 

jedną osobę - dodał, zerkając na Mali.

Ona nie odwzajemniła jego spojrzenia, przygładziła tylko nerwowym ruchem włosy.

- Zaraz nam znikniesz - rzucił pewnego dnia Havard, obejmując Mali w talii. - Mogę 

cię objąć w pasie dwiema dłońmi. Powinnaś jeść, skoro karmisz jeszcze kogoś.

Mali aż drgnęła pod dotykiem jego ciepłych, silnych dłoni. Obawiała się też, że ktoś 

ich zobaczy.

-Jakoś to będzie - odparła, wywijając się z jego rąk.

-O co chodzi? Boisz się mnie?

Mali poczuła, że robi się jej gorąco. Unikała jego wzroku.

- Nie, nie boję się - zapewniła. - Ale nigdy nie wiadomo, co inni pomyślą...

- Ty się tego boisz? - spytał żartobliwie, ujmując ją pod brodę i obracając jej twarz ku 

swojej. - Nie wierzę ci.

Przytrzymał jej spojrzenie na krótką chwilę, w czasie której Mali czuła, jakby tonęła w 

jego błękitnych oczach. Znów ogarnęła ją przedziwna potrzeba przytulenia się do niego, do 

jego szczupłego, silnego i ciepłego ciała. Zapragnęła poczuć obejmujące ją ramiona Havarda i 

uwierzyć, że ktoś się nią zaopiekuje.

background image

Bez słowa odwróciła się gwałtownie, ale serce biło jej  mocno, a nogi miała dziwnie 

słabe. Havard zajmował spore miejsce w jej sercu, przyznawała, ale przecież już od dawna. 

Jednak coś zaczynało się zmieniać, musiała to przyznać, choć za bardzo nie rozumiała co. 

Przerażało ją to. Pewnie dlatego, że czuła się ogólnie osłabiona i wyzuta z sił. Wtedy łatwo 

pomylić przyjaźń z innymi uczuciami, pomyślała. Tak się nie powinno stać. Tak się nie może 

stać...

Chudy, drobny Oja trzymał się życia. Stopniowo zaczął lepiej ssać, co spowodowało, 

że Mali miała więcej pokarmu. Gdy kalendarz wskazywał marzec, wszyscy zauważyli, że 

mały przybrał na wadze. Niebezpieczeństwo jeszcze nie minęło, ale Mali zaczęła wierzyć w 

słowa akuszerki, że mały da sobie radę. Zasinienie, które utrzymywało się całkiem długo, 

znikło i Oja stał się różowy jak inne niemowlęta. Nawet wyrosło mu więcej włosów. Miał 

duże, ciemne oczy, których spojrzenie przenikało Mali na wskroś. Widziała w nim wyrzut, że 

nie   kocha   go   jak   Siverta.   W   takich   chwilach,   gdy   leżała   z   synkiem   na   poddaszu,   a   on 

wpatrywał się w nią, płakała z ustami przy jego główce.

-   Przecież   kocham   cię,   Oja   -   szeptała.   -   Będę   cię   kochać.   Jesteś   niewinnym 

biedactwem, a ja twoją mamą. Jeśli się tylko lepiej poznamy...

Jego małe paluszki złapały kosmyk jej włosów i pociągnęły. Naprawdę jest silniejszy, 

pomyślała,   rozluźniając   jego   chwyt.   Otarła   łzy,   które   spadły   na   jego   główkę,   i   z 

westchnieniem opadła na posłanie. Jakoś to będzie, pomyślała. Akuszerka miała rację, powrót 

do siebie po tak gwałtownym porodzie wymaga czasu. To normalne, powiedziała. Mimo to 

Mali   odczuwała   zawsze   jakiś   niepokój,   że   nie   kocha   Oi   wystarczająco   mocno.   Leżała, 

obserwując światło księżyca na belkach sufitu, i zastanawiała się, za co może być to kara.

Wreszcie   mogli   zacząć   przyjmować   gości   w   Stornes.   Sąsiedzi   czekali   z 

niecierpliwością, by zobaczyć nowe dziecko. Jednak ani Mali, ani Oja nie byli dostatecznie 

silni, by przyjąć wszystkich naraz. Najpierw przybyli najbliżsi z Buvika i Innstad, pozostali 

mieli jeszcze poczekać.

Matka Mali wzruszyła się, gdy usłyszała, że wnuka nazwano także na cześć dziadka 

ze strony matki. Mali poprosiła ją jednak, by nie mówiła o tym w obecności Beret.

-Kochanie - przestraszyła się matka. - Nie podobało jej się to?

-Chciała, by chłopiec nosił tylko imię Johana - odparła Mali. - Niczego innego nie 

można było oczekiwać.

background image

-No to powinnaś tak zrobić. - Matka rozejrzała się wokół z obawą, czy nikt ich nie 

słyszy. - Nie warto drażnić Beret, tyle przeszła...

-

Ale ja chciałam, by mały nosił także imię mojego ojca - powiedziała z naciskiem 

Mali. - I tak jest za późno, już jest po domowym chrzcie i już ma imię, z którego 

będzie dumny, gdy dorośnie. - Mali miała na myśli głównie „Ola"... - Już się zresztą 

ułożyło, bo od kiedy Sivert zaczął na niego mówić Oja, wszyscy tak mówią. Oprócz 

Beret, ale na to nic nie poradzę. Matka stała, patrząc na małego w kołysce.

- Co słychać u ojca? - spytała Mali. - Jak się wam mieszka w nowym domu?

Nowy dom w Buvika skończono przed jesienią i rodzice przeprowadzili się przed 

Bożym Narodzeniem. Odremontowano też i zmodernizowano stary dom, i najstarszy brat 

Mali   wprowadził   się   tam   z   żoną,   Anną.   Wzięli   ślub   tydzień   po   porodzie   Mali,   więc 

oczywiście   nie   była   na   weselu,   ale   cieszyła   się   na   myśl,   że   pojedzie   złożyć   życzenia 

nowożeńcom i obejrzy nowe porządki w obejściu.

- Jeszcze to do nas nie dociera - odparła matka z uśmiechem. - Nie można tak po 

prostu odzwyczaić się od życia w starym domu. Ale mamy teraz łatwiej, no i tak blisko do 

swoich. Anna Bjarnego jest dla nas taka miła! Naprawdę Bjarne znalazł dobrą żonę. Myślę, 

że wszystko będzie dobrze.

- A ojciec? - powtórzyła Mali, zerkając na ojca, który rozmawiał z Havardem. - Jak 

się ma?

Zauważyła od razu po ich wejściu, że ojciec schudł i nie wydawał się zdrowy. Jego 

twarz przybrała jakiś szarawy odcień i Mali słyszała, że szybko oddycha. Wspomniała swoją 

wizytę przedświąteczną w zeszłym roku, gdy ojciec z takim zapałem pokazywał jej, gdzie 

zbuduje ich nowy dom. Już wtedy domyśliła się, że ma problemy z sercem. Dotrzymała 

jednak   obietnicy   i   nic   nikomu   nie   powiedziała.   Jego   stan   raczej   się   nie   pogorszył, 

przynajmniej nic takiego nie słyszała. W tym roku nie była u nich przed świętami z powodu 

mrozu i swojej ciąży. Ciekawa była, czy ojciec dotrzymał obietnicy i poszedł do lekarza.

-

Tak jak zwykle  - odparła matka,  gładząc  wnuczka po policzku. - Może za dużo 

pracuje. Mówiłam mu, że nie jest już młody, ale on nie słucha. Wiesz, jaki jest. Ale 

niepokoi mnie to, że często jest zmęczony i zdyszany.

-Był u lekarza?

-Kto, ojciec? - Matka zaśmiała się cicho. - Słyszałaś, by ojciec kiedykolwiek poszedł 

do lekarza? Nie, ojciec nie ma zaufania do wiedzy lekarskiej. Mówi: „Ten, kto idzie 

do doktora, za dwa tygodnie nie żyje". Jest o tym przekonany, więc nie da się go 

zmusić...

background image

Nie   poruszały   więcej   tego   tematu,   lecz   Mali   lękała   się   o   ojca.   Niepokoiła   ją   też 

Margrethe. Siostra wydawała się wesoła i w dobrej formie, ale jak na kobietę, która za kilka 

tygodni ma termin porodu, miała zbyt mały brzuch. Ale może to dlatego, że pamiętała ją z 

ostatniej ciąży, gdy jej brzuch mieścił bliźnięta. Może oznacza to tylko, że będzie miała jedno 

dziecko?

-Jak się masz po tym wszystkim? - spytała Margrethe, pomagając w sprzątaniu stołu 

po kawie. - Jesteś za szczupła. Czy w ogóle coś jesz?

-Oczywiście, że tak - uśmiechnęła się Mali. - Już mi o wiele lepiej. Ale tym razem nie 

było   łatwo,   o  nie.   Nikt   nie   ma   apetytu,   gdy  chodzi   i   się  zamartwia,   czy   dziecko 

przeżyje. Znasz ten stan? Oja naprawdę był w słabej formie, bałam się o niego.

-A jest już taki słodki - odrzekła siostra. - Ale doprawdy, jakże podobny do ojca! Aż 

przeszedł mnie dreszcz, gdy go zobaczyłam.

Ja tak mam ciągle, pomyślała Mali, zmywając filiżanki. 

- Jak się czujesz? - spytała, spoglądając na młodszą siostrę. - Wkrótce twoja kolej, co?

Przez twarz Margrethe przebiegł cień. Nerwowym ruchem przygładziła włosy.

- Co się dzieje? - Mali objęła ją.

-Nie, pewnie nic takiego... ale trochę krwawiłam w zeszłym tygodniu. Myślałam, że to 

znak zbliżającego się porodu, ale nic się nie działo. Pewnie to nic takiego? - spytała, patrząc 

na starszą siostrę z nadzieją.

Mali   zrobiło   się   gorąco.   Krwawienia   zawsze   oznaczały   coś   poważnego,   tyle 

wiedziała.

- Czujesz ruchy? - spytała, kładąc dłoń na brzuchu siostry.

-Ja... tak sądzę - szepnęła Margrethe, zwracając na nią oczy pełne łez. - Ale nie jestem 

pewna. Wcześniej było bardziej ruchliwe, ale może teraz ma mniej miejsca, nie uważasz?

-Może   i   tak   -   odparła   Mali,   choć   wiedziała,   że   to   nieprawda.   -   Sądzę,   że   Bengt 

powinien zawieźć cię do akuszerki. Badanie pod koniec ciąży nie zawadzi.

-O nie, nie chcę go niepokoić! - zaprotestowała siostra. - On i tak się boi, że coś ze 

mną może się stać, wiesz, jaki on jest...

-Tak, wiem. Dlatego powinien jeszcze chętniej cię do niej zawieźć - powiedziała Mali 

spokojnym tonem. -Prawdopodobnie wszystko jest w porządku, ale warto sprawdzić. 

Jeśli coś się dzieje, lepiej to wiedzieć wcześniej niż...

-Coś się dzieje... - powtórzyła Margrethe, wpijając wzrok w Mali. Oczy jej błagały o 

pocieszenie, lecz Mali nie umiała kłamać. Zycie siostry znaczyło dla niej więcej, niż 

gdyby miała odjechać stąd z fałszywą nadzieją.

background image

-

Nie mówię, że coś się dzieje złego - powiedziała, gładząc siostrę po policzku. - Chcę 

tylko, żebyś się zbadała. Jeśli nie dla mnie, zrób to dla Bengta i trójki dzieci, które już 

macie. Oni cię potrzebują, wiesz przecież.

- O czym tak szepczecie?

Żadna   nie   zauważyła,   że   podszedł   do   nich   Bengt.   Margrethe   aż   podskoczyła   i 

zaczerwieniła się po czoło. Patrzyła na Mali błagalnym spojrzeniem, by nic nie mówiła.

- Chciałabym, byś zawiózł Margrethe do akuszerki, Bengt - rzekła Mali.

Margrethe jakby zapadła się w sobie.

Bengt spojrzał na żonę z przestrachem i objął ją.

-Co takiego? - spytał cicho. - Coś się dzieje złego? Nic nie mówiła...

-Zapewne   nie   -   odparła   Mali.   -   Ale   mówię   właśnie   Margrethe,   że   najwyżej 

przejedziecie się na próżno. Przecież to nic takiego, prawda, Bengt?

-Oczywiście, że pojedziemy, skoro Mali tak mówi. Ale nic nie mówiłaś, że...

-To nic takiego - zapewniła Margrethe cicho. Mali czuła, że jest na nią zła. - To Mali 

uważa...

-Mali nam zawsze pomagała - rzekł Bengt spokojnie. - Zrobimy tak, jak mówi. Ona 

chce naszego dobra, przecież wiesz, moja Margrethe. Ja też tego chcę. Jesteś dla mnie 

najdroższą osobą na całym świecie - powiedział, przytulając mocno żonę.

Margrethe uśmiechnęła się i spojrzała na niego rozjaśnionymi oczami.

- Skoro tak chcesz - powiedziała cicho.

Mali była spocona i wymęczona, gdy już wszyscy odjechali. Zostawiła sprzątanie i 

zmywanie w rękach Ane i Ingeborg i podeszła do stołu, przy którym siedział Sivert i Havard. 

Chłopiec bawił się drewnianym konikiem, którego wystrugał dla niego Gudmund.

- Czas do łóżka - powiedziała, targając włosy synkowi. - Chodź, pójdę z tobą.

Ale Sivert nie chciał się jeszcze kłaść.

- A jeśli cię zaniosę na górę razem z konikiem? - spytał Havard. - Moglibyśmy zrobić 

mu stajnię pod kołdrą, żeby spał dziś z tobą.

Taka propozycja spotkała się z lepszym przyjęciem. Mali czuła, że to ona powinna 

położyć   Siverta,   jednak   nie   zaprotestowała.   Była   tak   zmęczona...   Nogi   miała   niczym   z 

ołowiu. Dlatego siedziała tylko na stołku przy oknie, podczas gdy Havard zdjął z Siverta 

odświętne ubranie i okrył go kołdrą. Gdy usłyszała, że konik ma już stajnię i że powiedzieli 

mu dobranoc, wstała sztywno i podeszła do łóżka.

background image

- Śpij dobrze - powiedziała cicho i pocałowała syna. - Dobrej nocy tobie i konikowi.

-Czy Havard może mnie jeszcze kiedyś położyć spać? - spytał Sivert, nadal obejmując 

ją za szyję. - Ja lubię Havarda, mamo.

- Tak, wszyscy go lubimy - odparła Mali. - Ale Havard...

- Chętnie położę cię jeszcze kiedyś spać, Sivert - powiedział mężczyzna - o ile twoja 

mama też tu będzie.

Mali odwróciła się i spojrzała na niego, na iskrzące spojrzenie niebieskich oczu, na 

miły uśmiech, mocne białe zęby. Boże, dopomóż, pomyślała, wspierając się na oparciu łóżka, 

on staje się zbyt bliski... Ale nic nie powiedziała.

-Mamo, czy on może...

-

Tak, chyba tak - odrzekła cicho. - Ale teraz już śpij, synku. 

Na korytarzu Havard złapał ją za ramię i przytrzymał mocno.

-Nie chcesz, bym kładł go spać?

-To nie to, Havard - odpowiedziała. - Ja się bardzo cieszę, że on... że ty... Aleja się...

-Boisz się, tak? Boisz się, że zbyt się tu zadomowię?

Mali nie była w stanie spojrzeć mu w oczy, stała tylko, mnąc palcami kołnierzyk. 

Możliwe, że nie jego się bała, ale siebie samej. Ostatnio czuła się tak słaba i pozbawiona 

woli... Gdy uniósł jej twarz ku górze, chciała uciec. Ale nogi miała niczym przyklejone do 

podłogi.

- Wszyscy potrzebujemy trochę ciepła w życiu, Mali - wyszeptał. - Nawet ty. Możliwe, 

że   ty   nawet   więcej   niż   inni,   bo   nie   sądzę,   żebyś   otrzymywała   je   ostatnio.   Nie   będę   się 

narzucał, obiecałem i dotrzymam tej obietnicy. Widzę tylko, że jesteś zmęczona i samotna, i 

że potrzebujesz kogoś. A ja jestem twoim przyjacielem, sama tak powiedziałaś.

Mali chciała coś odpowiedzieć, ale nie mogła wydobyć ani jednego słowa. Jej oczy 

wypełniły łzy. On miał rację. To właśnie było tak trudne z Havardem, że rozumiał więcej, niż 

powinien. Gdy jego usta dotknęły miękko jej ust, wsparła się o niego. Zamknęła  oczy i 

napawała się ciepłem jego ciała. Jego dłonie objęły ją w talii i przytuliły mocniej. Przez 

chwilę stali tak, mocno przytuleni. Jego usta nie żądały więcej, dłonie trzymały ją mocno, ale 

i delikatnie. Nagle Mali opamiętała się i chciała się uwolnić z uścisku.

- Mali, Mali - wyszeptał z ustami przy jej włosach. - Czego się tak obawiasz? Ja chcę 

tylko twojego dobra.

Chciała mu odpowiedzieć, ale gdy uniosła twarz, jego usta znów znalazły jej usta. 

Tym razem żądały więcej, tak samo jak dłonie. Gładziły ją po plecach, po głowie, mocniej 

przycisnęły.   Mali   nagle   poczuła,   że   Havard   jest   podniecony,   i   gwałtownie   zaczerpnęła 

background image

powietrza. Drżące ciepło rozeszło się po jej podbrzuszu i poczuła, że mleko płynie jej z 

piersi. Czy to byłoby złe, gdyby ona...

- Tego nie było w umowie, Havard - rzuciła nagle, łapiąc go za ręce i odsuwając się.

Nie odpowiedział, przeczesał tylko  włosy palcami. Patrzył  na nią. Nadal jest zbyt 

szczupła, pomyślał, lecz poza tym jeszcze piękniejsza niż wcześniej: prosta i giętka niczym 

trzcina, ze wspaniałymi włosami i ciemnymi oczami.

- Czy będę mógł to powtórzyć? - spytał cicho.

Odwróciła się gwałtownie, chciała mu ostro odpowiedzieć. Jej uczucia były jednym 

wielkim chaosem.

- Mam na myśli, czy będę mógł położyć Siverta spać - dodał z uśmiechem.

Mali podeszła do schodów. Dogonił ją, zanim postawiła stopę na najwyższym stopniu, 

i dotknął lekko jej ramienia.

- Jesteś na mnie zła? - rzucił cicho.

Odwróciła  się  i spojrzała  na niego.  Pogłaskała  go po policzku  i powoli pokręciła 

głową.

-Pewnie powinnam, ale nie jestem - powiedziała. -Nie jest łatwo złościć się na ciebie, 

Havard. Ale my...

-Mamy umowę - dokończył za nią. - Nie zapomniałem o niej, mimo że najchętniej...

Tej nocy Margrethe urodziła martwą dziewczynkę.

background image

ROZDZIAŁ 3

Wraz z kwietniem nadeszło upragnione ciepło i słońce. Półsenne muchy tłukły się o 

szyby, potok za pralnią bełkotał pod lodem, wielkie pranie leżało rozłożone do wybielenia na 

resztkach   śniegu   niczym   spadłe   z   nieba   anioły.   Lód   i   śnieg   topniały   w   oczach.   Pod 

nasłonecznionymi ścianami budynków bywało tak ciepło, że i okrycia głowy, i wierzchnie 

warstwy ubrania lądowały na ławce.

Mali   siedziała   przy   spiżarni   z   twarzą   zwróconą   ku   słońcu.   Oparta   o   ścianę, 

rozkoszowała się ciepłem, które wypełniało jej ciało. I zranioną, samotną duszę, dodała w 

myślach i poczuła napływające łzy. O wiele łatwiej jej przychodziły od czasu urodzenia Oi, 

sama nie wiedziała, dlaczego. Może dlatego, że nadal miała wyrzuty sumienia, że nie dość 

kocha tego malca. Kochała go, oczywiście. Już urósł i nabrał ciała, uśmiechał się do niej. 

Czuła   coś   do   niego,   to   pewne.   Ale   nie   dawało   się   tego   porównać   z   wszechogarniającą, 

nieziemską miłością do Siverta, na pewno nie.

Długo sobie powtarzała, że miłość nadejdzie sama, że - jak mówiła akuszerka - nie 

było jej łatwo po tak ciężkim porodzie. Ale to nieprawda, myślała. Czuła, że Oja jest bardziej 

synem Johana niż jej, zwłaszcza ze względu na podobieństwo. Przecież nic na to nie mógł 

poradzić, biedaczek. Byle  nie stał się do niego podobny z charakteru! O to Mali chciała 

najbardziej zadbać. Wydobędzie z niego najlepsze cechy, weźmie go pod swoje skrzydła, 

będzie o niego walczyła i go broniła, bo jest za niego całkowicie odpowiedzialna. Ale kochać 

go tak naprawdę, bez żadnych zastrzeżeń, jak Siverta, nigdy nie potrafi. Ta świadomość ją 

prześladowała.

Siedziała tak, na wpół drzemiąc w słońcu. Aż podskoczyła, gdy dobiegł ją odgłos sań 

zajeżdżających   na   dziedziniec.   Gdy   przymrużyła   oślepione   światłem   oczy,   rozpoznała 

Margrethe i Olausa. Sivert też ich dostrzegł z okna izby i słyszała, że Ane z trudem udaje się 

go ubrać. Mali wstała i podeszła na powitanie siostry.

- Ależ miło, że przyjechaliście - powiedziała, zsadzając Olausa. - Biegnij do domu, 

Sivert już się ubiera!

Margrethe podjechała do ściany stodoły i uwiązała konia.

- Nie chcesz wprowadzić go do środka? - spytała Mali.

- Nie, na słońcu jest ciepło, niech sobie stoi - odparła Margrethe, zeskakując z sań. - 

Nie zostaniemy zresztą długo. Jest już kwiecień i nasi mali dziedzice niedługo mają urodziny. 

background image

Pomyślałam, że możemy porozmawiać, jak je urządzić. No i jeszcze mama. W maju skończy

pięćdziesiąt lat!

Mali przyjrzała się siostrze. Już minął miesiąc, od kiedy tak nieoczekiwanie urodziła 

nieżywą córkę. Mali dowiedziała się dopiero następnego dnia, a pojechała do niej po kilku 

dniach. Margrethe leżała w łóżku, oczywiście bardzo przygnębiona. Wszyscy pogrążeni byli 

w smutku, że dziecko, na które tak czekali, nie żyło. Ale tak już się działo w życiu. Do 

rzadkości należały przypadki, gdy wszystkie urodzone dzieci przeżywały. Mali powiedziała 

to siostrze. Chciała też napomknąć, że powodem mogło być zbyt szybkie zajście w ciążę po 

bliźniaczkach, lecz dała spokój. Dołożyłaby siostrze wyrzutów sumienia, a przecież nie była 

tego tak pewna. Takie rzeczy po prostu się zdarzają.

-Jak się masz? - Mali objęła siostrę. - Czujesz się już lepiej?

-Trochę tak - przyznała Margrethe powoli. - Ale co noc śni mi się córeczka, której nie 

dane było żyć. Czy to moja wina...?

-

Twoja wina? - Mali przytuliła ją. - Oczywiście, że nie twoja, co za głupstwa! Tak się 

czasem zdarza, i już. Tak naprawdę obie jesteśmy szczęściarami. Przecież to istny cud, 

że bliźniaczki przeżyły. Tak jak Oja. Nie, to nie twoja wina, nie powinnaś tak myśleć 

ani przez chwilę!

-

Ale to było... Powinniśmy dłużej odczekać z Bengtem...

-Przecież są takie, które zachodzą w ciążę co roku -rzuciła Mali. - Może nie wszystkie 

dzieci przeżywają, to prawda. Nawet gdybyś  urodziła tylko jedno dziecko, też nie 

byłoby pewne, że dorośnie. To zależy od wielu rzeczy, wiesz.

Margrethe spojrzała na nią oczami pełnymi łez.

-Tak chciałam z tobą o tym porozmawiać - szepnęła. - Było mi potem tak źle...

-Ale Bengt chyba nic ci nie powiedział...

-O   nie,   Bengt   był   dla   mnie   bardzo   dobry,   powiedział,   że   najważniejsze,   że   ja 

przeżyłam. Że może z dzieckiem było coś nie tak, i może lepiej, że nie żyło. Że możemy mieć 

więcej dzieci. 

Tak,   na   pewno   możecie,   pomyślała   Mali,   ale   lepiej   trochę   z   tym   poczekać. 

Powiedziała to Margrethe ostatnio, ale to przecież było ich życie i ich wybór.

Sivert i Olaus wybiegli z impetem na dwór.

-Ulepimy   bałwana   przy   spiżarni!   -   zawołał   Sivert.   -Ane   powiedziała,   że   da   nam 

marchew na nos, jak będzie gotowy!

-My siedzimy przy pralni! - krzyknęła za nimi Mali. - Jeśli nas nie będzie, znaczy, że 

weszłyśmy do środka. O ile chcesz posiedzieć trochę na słońcu - zwróciła się do 

background image

siostry. - Znajdę jakiś pled, żebyś nie zmarzła.

-Chętnie posiedzę na słońcu - odparła Margrethe. -To wspaniałe,  że wreszcie jest 

ciepło. I jasno.

-Właśnie o tym samym myślałam - rzekła Mali. -To była długa i ciężka zima.

-

Tak, ja nie powinnam pewnie narzekać w porównaniu z tym, co ty przeszłaś, Mali - 

powiedziała Margrethe. - Najpierw stary Sivert, potem Johan. Ja nie wiem, co bym 

zrobiła, gdybym straciła Bengta. Chyba bym też umarła!

Mali nie odpowiedziała, wyjęła pledy i rozłożyła przy nasłonecznionej ścianie pralni.

-Ty zawsze byłaś najsilniejsza z nas sióstr - mówiła dalej Margrethe. - No, Eli jest 

silna, na pewno, ale ty... Jakbyś wszystko potrafiła znieść. Jak to robisz?

-Ty   też   jesteś   silna   -   zaprotestowała   Mali.   -   Pewnie   nie   znalazłaby   się   druga 

dziewczyna, która jak ty wyjechałaby z domu, gdyby odkryła, że jest w ciąży. To 

musiał być dla ciebie straszny rok, ale przetrwałaś! Więc nie opowiadaj mi, kto tu jest 

najsilniejszy, dobrze?

Margrethe odgarnęła włosy.

- Tak, nie chciałabym, żeby taki rok się powtórzył - westchnęła. - Gdy o tym myślę, 

sama nie rozumiem, jak temu podołałam. Wiesz, chodziło o wstyd, który przyniosłabym ojcu 

i matce... Nie widziałam innej drogi. Ale w końcu wróciłam do domu, bo już nie mogłam 

dalej. No i teraz jest mi cudownie, ale ty...

Odwróciła się w stronę siostry, która siedziała z zamkniętymi oczami, oparta o ścianę.

-   Wiem,   że   to   nie   moja   sprawa,   ale   zaczęłam   się   zastanawiać...   Ten   twój   ślub   z 

Johanem został tak szybko postanowiony. Czy ty... byłaś z nim szczęśliwa?

Mali poczuła, jak oblewa ją fala gorąca. Im mniej mówiło się o dawnych czasach, tym 

lepiej, pomyślała.

-Masz całkowitą rację, że to nie twoja sprawa - odparła, nie otwierając oczu - tylko 

moja. Wyszłam za niego z własnej woli i pozostałam jego żoną aż do jego śmierci. 

Czy   byłam   z   nim   szczęśliwa,   dotyczyło   tylko   jego   i   mnie.   Czym   właściwie   jest 

szczęście? Można być szczęśliwym, mimo że nie jest się tak szaleńczo zakochanym 

jak ty i Bengt.  Nie żałuję wam  tego szczęścia,  ale  uważam,  że nie  każdemu  jest 

przeznaczone, sama wiesz. Miałam dobrego męża, jestem panią dużego dworu, mam 

syna, którego kocham ponad wszystko. To też jest szczęście...

-Masz dwóch synów...

Mali poczerwieniała i, zakłopotana, poprawiła włosy.

-

Tak, nie zapomniałam o Oi - zaśmiała się nerwowo. - Oczywiście, że nie. Ale był tak 

background image

słaby i mały, źle ssał... Starałam się za bardzo do niego nie przywiązywać, bo nie 

byłam   pewna,   czy   przeżyje.   Pewnie   wytworzyłam   jakiś   dystans   wobec   niego,   na 

wypadek gdyby umarł. Byłoby mi ciężko, tak szybko po śmierci jego ojca... - dodała, 

czując, jak płoną jej policzki od własnego kłamstwa.

-

Ja tak nie czułam przy bliźniaczkach – zamyśliła się Margrethe. - Wiedziałam, że 

mogą umrzeć, mimo to kochałam je aż do bólu. Nie mogłam nic poradzić, tak było. 

Nie umiem wytworzyć dystansu jak ty.

Mali nie odpowiedziała. Odwróciła płonącą wstydem twarz od siostry. Nie miałaby 

żadnego problemu z miłością do Oi, gdyby był synem Jo, myślała często. Nie przynosiło to 

ulgi jej wyrzutom sumienia... Traktowała Oję jako dziecko poczęte przez gwałt. Pewnie tak 

było. Jednak nie rozumiała, dlaczego czuje wobec niego tak mało. Przecież w pierwszym 

okresie życia w Stornes marzyła o dziecku z Johanem!

Jednak nienawiść do Johana rosła w niej wraz z upływem lat. Pogarda wobec niego, 

poniżenie, któremu ją poddawał, to wszystko coś w niej zmieniło. Gdyby jednak to było tylko 

to, może by bardziej kochała jego dziecko. Ale Johan zabił Jo i jednocześnie zabił coś w niej. 

Ona zawsze będzie kochała Jo i jego dziecko. Ich troje: Jo, Sivert i ona, stanowiło całość. Tak 

często myślała tej zimy. Wiedziała, że to źle wobec Oi, ale nie mogła na to poradzić: on nie 

należał do nich...

-Może   tak   się   stało,   bym   dała   radę   przez   to   przejść   -powiedziała   Mali   cicho, 

odwracając się do siostry. - Dopiero teraz mogę odważyć się myśleć, że Oja przeżyje. 

Ale jest coś szczególnego przy pierworodnym - dodała. - Ja w każdym razie tak czuję 

bez względu na to, czy to źle, czy dobrze.

-A może? - zamyśliła się Margrethe. - Ja chyba też czuję do Olausa coś szczególnego. 

Oczywiście,   kocham   też   dziewczynki,   ale   Olaus,   tak...   -   Oczy   siostry   przybrały 

marzący   wyraz   i   Margrethe   posłała   Mali   nieśmiały   uśmiech.   -   Prawie   zawsze 

przychodzi mi na myśl...

Poczerwieniała gwałtownie. Mali poklepała ją po policzku. 

-

Cieszę się, że jesteś szczęśliwa, Margrethe - rzekła. -Że się odnaleźliście z Bengtem. 

Mało kto tak do siebie pasuje jak wy.

-Ale ty nie chcesz wyjść znów za mąż...

-

W każdym razie nie spieszy mi się - odparła Mali. -Teraz mam tak dobrą pomoc w 

gospodarstwie, że nie potrzebuję męża. Ale co się kiedyś zdarzy, nie wiem. Nie myślę 

o tym.

- Wielu myśli o tobie, wiem - rzuciła Margrethe, zerkając szelmowsko na siostrę. - 

background image

Słyszałam o takim i innym...

-Na razie ja nikogo nie chcę - ucięła Mali. - Nie wyjdę za mąż tylko dlatego, by mieć 

męża. Bo i po co?

-Nie, ty nie - odpowiedziała siostra, wstając. - Ale ty nie jesteś jak inne kobiety. Jesteś 

niemal zbyt silna, Mali. Nikogo nie potrzebujesz.

Mali także wstała i zaczęła strzepywać pledy. Rzuciła je na ławkę w pralni i zamknęła 

drzwi. Objęła siostrę za ramiona.

- Potrzebuję moich dzieci, ciebie i mojej rodziny. Nie możesz w to nigdy wątpić, 

Margrethe – oświadczyła z powagą. - Ale może nikogo więcej, to prawda. W każdym razie 

na pewno nie męża.

Lubię   być   wolna,   chciała   dodać,   i   nie   chcę   męża,   który   może   mi   rozkazywać, 

wyżywać się i dręczyć. Ale nie dodała. Siostrę by to zszokowało i zrozumiałaby, że Mali było 

źle z Johanem, w łóżku i poza nim. Najlepiej, jak o tym nie wspomni.

W   niedzielę   czternastego   maja   Brit   Buvik   skończyła   pięćdziesiąt   lat.   Dzień   ten 

obchodziła   w   Buvika   cała   rodzina,   dorośli   i   dzieci.   Eli   i   Johannes   przyjechali   z   małym 

Martinusem, pyzatym chłopczykiem podobnym do matki. Miał już dziesięć miesięcy i był 

mistrzem raczkowania. Eli po ciąży nie straciła dodatkowych kilogramów, ale nie wydawało 

się, by to jej przeszkadzało. Sprawiała wrażenie zrównoważonej i spokojnej.

Z Innstad przyjechali Bengt z Margrethe ze swoją trójką. Pękali z dumy, patrząc na 

swojego ruchliwego trzylatka i śliczne dziewczynki. Mali przyjechała z synami i Havardem.

Nie chciała jechać taki kawał drogi sama. Havard zaofiarował się, że ją podwiezie. Nie 

zostanie na przyjęciu, lecz przyjedzie po nich wieczorem. Ale oczywiście Brit nie zgodziła się 

na to i zaprosiła Havarda, by został. Mali nie podobało się to. Wolała, by nikt nie pomyślał, że 

Havard uzyskał inną pozycję w Stornes niż przewidziana w umowie. Jednak jej mama była 

zachwycona.   Nie   ukrywała,   że   cieszyłaby   się,   gdyby   Mali   wyszła   za   tego   przystojnego, 

porządnego i czarującego zarządcę.

- Ojej, jaki on miły, ten Havard - szepnęła do Mali z uśmiechem. -1 jaką ma rękę do 

twoich dzieci! Jeszcze nie widziałam mężczyzny, który by...

Mali uściskała matkę, powstrzymując w ten sposób jej dalsze słowa.

-Znam jego zalety, mamo - powiedziała. - Jestem wdzięczna, że pracuje w Stornes. 

Ale nic poza tym.

background image

-Ale może będzie - odparła matka, wodząc spojrzeniem za Havardem. - Potrzebujesz 

męża, dziecko.

Mali nie odpowiedziała, nie chciała psuć świątecznego nastroju.

W Buvika zrobiło się bardzo porządnie po rozbudowie i remoncie. Matka z dumą 

pokazała jej ich nowy dom, a ciężarna Anna oprowadziła po reszcie domu. Że też w Buvika 

zapanował   taki   dobrobyt,   pomyślała   Mali,   rozglądając   się   wokół.   Bardzo   się   cieszyła, 

zwłaszcza ze względu na matkę i ojca. Nigdy nie zapomni czasów, gdy ojciec znalazł się na 

skraju   bankructwa,   a   matka,   wychudła,   z   niepokojem   wypatrywała   nowego   dnia.   Długi, 

niepewność jutra... Nie, nie mogła wtedy podjąć innej decyzji, bo pewnie miałaby więcej 

istnień ludzkich na sumieniu.

Po obiedzie Mali wzięła wózek z Oja i ruszyła w dół ścieżką, by uśpić małego. Oja 

poza domem, gdy nie miał swojej kołyski, najlepiej spał w wózku. Majowy dzień był cichy i 

ciepły. Pszczoły brzęczały, rumianki bielały na łące. Gdy dotarła na koniec zbocza, zawróciła, 

bo zobaczyła nadjeżdżający wóz konny z powożącym mężczyzną.

- Czyżby to... Mali?

Odwróciła   się.   Ten   głos...   Spojrzała   na   mężczyznę.   Ciemnowłosy,   przystojny,   z 

opadającą na czoło grzywką, którą odgarniał w sposób, który zaczął jej kogoś przypominać.

- To ty, Magnar! - powiedziała, zatrzymując się. - Minęło tyle lat...

Zeskoczył z kozła. Gdy się zbliżył, Mali dostrzegła, że lata pozostawiły ślad na jego 

przystojnej twarzy. Sprawiał wrażenie przyciężkiego, uwydatnił mu się brzuch. Ale jego oczy 

były   prawie   takie   same,   te   same,   które   wywoływały   u   niej   zmysłowe   sny.   Teraz   jego 

spojrzenie było wilgotne i nieco nieostre.

Kiedyś chciała mu się oddać, w każdym razie marzyła, by zrobił coś jeszcze poza 

pocałunkami   i   niezgrabnymi,   zbyt   mocnymi   pieszczotami.   On   jako   pierwszy   dotknął   i 

całował jej nagie piersi...

Gdy zbliżył się, poczuła jego wódczany oddech. 

W samym środku niedzieli! Co się z nim stało, skoro robił coś takiego, i to pewnie nie 

po raz pierwszy, sądząc po wyglądzie. Odsunęła się, złapała za rączkę wózka i chciała iść 

dalej.

- Nie spiesz się tak bardzo, skoro spotykamy się po latach, Mali - powiedział, kładąc 

dłoń na jej ramieniu. - Myślałem dużo o tobie...

Mali spojrzała mu w oczy. Nie wyglądał na szczęśliwego, choć miał żonę i dzieci.

background image

- Ja też o tobie myślałam - rzuciła lekkim tonem. - Tak już jest, gdy jest się młodym i 

zakochanym. Ale tak nagle odszedłeś. Nie byłam wystarczająco dobra dla twoich rodziców, 

prawda? Albo znalazłeś inną?

Magnar kopał kamyki leżące przy drodze i odgarnął nieposłuszną grzywkę.

-Raczej... rodzice - mruknął. - Twojemu ojcu się wtedy nie wiodło i powiedzieli, że...

-Ależ Magnar - powiedziała Mali spokojnie. - To było tak dawno temu. Wszystko już 

zapomniane!

Spojrzał na nią. Słońce sprawiło, że jej jasne włosy zaświeciły niczym złoto, a oczy 

wydawały mu się większe i ciemniejsze, niż pamiętał. Była tak ładna, że aż przeszedł go 

dreszcz. Spojrzał na jej bluzkę, na wypełniające ją piersi, przypomniał sobie, że kiedyś ich 

dotykał i całował. Poczuł fizyczne podniecenie i postawił stopę na kamieniu, by je ukryć.

- I tak dobrze wyszłaś za mąż, Mali - rzucił. - Pani w Stornes... Tak, mogę zrozumieć, 

dlaczego Johan cię chciał, nawet bez posagu. Ale miałaś być moja... - dodał z błyskiem w 

oku.

- Słyszałam, że masz żonę i kilkoro dzieci – zauważyła lekkim tonem. - Więc też nieźle ci 

się ułożyło. A może nie, skoro czuć od ciebie wódkę w niedzielne przedpołudnie? 

-Ja chciałem ciebie - powtórzył,  nie zważając na jej słowa, nie spuszczając z niej 

spojrzenia. - Ale nie jest za późno, Mali. Jeszcze czas, by dostać to, czego wtedy nie 

dostałem. Słyszałem, że owdowiałaś, a ja...

-A ty jesteś żonaty - ucięła Mali chłodno. - Poza tym wszystko się zmieniło. Czas 

zrobił swoje. Ale miło było cię zobaczyć. Powodzenia - powiedziała, odwracając się.

Nagle poczuła, że chwycił ją wpół. Puściła wózek, bo  Magnar uniósł ją z ziemi i 

pociągnął za kwitnący krzak głogu przy drodze. Rzucił na ziemię i przygniótł sobą. Czuła 

jego gorące, żądające usta, podczas gdy dłonie rozrywały jej bluzkę, aż guziki pryskały na 

boki. Przez chwilę Mali jakby sparaliżowało. Lekki wiatr owiał jej nagie piersi, poczuła usta 

Magnara   wokół   jednego   sutka.   Przez   sekundę   przeszedł   ją   słodki   dreszcz,   jednak   nagle 

ocknęła się i wbiła kolano między jego nogi. Magnar jęknął i zsunął się z niej. Zerwała się, 

zebrała bluzkę w garść i przejechała drżącą dłonią przez włosy.

- Ty wstrętna świnio - zasyczała, kopiąc go. - Co z ciebie za człowiek? Co ty sobie 

myślisz, że tak po prostu możesz...

-Sama tego chciałaś - wyszlochał. - Czułem to!

-

Chyba masz zbyt bujną wyobraźnię, Magnar - rzuciła Mali lodowatym tonem. - Nie 

chciałabym cię, nawet gdybyś był ostatnim mężczyzną na ziemi. Nic o tym nie mów, 

to i ja nie powiem. Ale jeśli usłyszę jakieś plotki, wiedz, że cię usadzę. Pamiętaj, że 

background image

nie   jestem   już   biedną   Mali   Buvik.   Jestem   panią   w   Stornes!   Więc   uważaj,   ty 

obrzydliwcze.

Złapała za wózek i zaczęła szybko iść w górę. W połowie drogi usłyszała za sobą 

tętent kopyt. Zwolniła i obejrzała się powoli. Serce czuła w gardle, biło jak szalone. Co on 

sobie wyobraża? Czy ona w jakiś sposób go zachęciła? Nie, wiedziała, że nie. On musiał 

postradać rozum! Wiedziała z gorzkiego doświadczenia, że pijani tracą hamulce...

Próbowała przygładzić włosy i dokładniej zasłonić piersi, jednak zbyt wiele guzików 

odpadło. Musi poprosić Annę, by pożyczyła jej bluzkę. Powie jej, że... Właśnie, co jej powie?

-Bałem się o ciebie. Długo cię nie było. Mali wzdrygnęła się. Był to głos 

Havarda.

-Co się stało? - spytał, obróciwszy ją ku sobie. Otworzył szeroko oczy, gdy dostrzegł 

jej zniszczoną

bluzkę i rozczochrane włosy.

- Co się stało? - powtórzył zmienionym  głosem, pełnym  niedowierzania, strachu i 

jakby gniewu.

- Ja... spotkałam dawnego znajomego - wyjąkała Mali. - Znałam go, gdy byłam młoda, 

i... - I co, wróciliście do dawnych sztuczek? Mali wymierzyła mu policzek.

- Co ty sobie myślisz! - rzuciła wściekła. - Był całkiem... Zresztą, nieważne, to nie 

twoja sprawa. Idź sobie, nie chcę cię widzieć! - dodała drżącymi ustami.

Nagle wybuchła płaczem. Była w szoku, czuła się zbrukana. Wszystkie wspomnienia 

nocy z Johanem stanęły jej przed oczami. Padła na kolana, zanosząc się płaczem.

- Mali, Mali, wybacz mi - wyszeptał Havard, podnosząc ją i przytulając. - Ja tak nie 

myślałem, tylko... straciłem głowę, gdy zrozumiałem, że ktoś mógłby...

Mali oparła się o niego i płakała.

- Zrobił ci coś?

Pokręciła głową, co sprawiło, że warkocz całkiem się rozluźnił i włosy rozsypały się 

złocistą kaskadą po jej plecach. Havard dostrzegł jej półnagie piersi i ostrożnie położył na 

jednej dłoń.

- Nie, Havard - szepnęła Mali. - Nie...

Pochylił się i wziął w usta jej sutek, a dłonie zatopił w jej włosach. Mali stała na 

drżących   nogach.   Wsparła   się   o   Havarda.   Ktoś   musi   się   mną   zaopiekować,   pomyślała 

otępiała, ktoś taki jak on, dla kogo coś znaczę i kto chce mojego dobra. Jego usta odnalazły 

jej usta, ciepłe dłonie pieściły jej piersi. Jak dobrze, pomyślała, dobrze i bezpiecznie. Dlatego, 

że to Havard.

background image

Odstawił wózek ze śpiącym Oja pod drzewo, wziął ją na ręce i ruszył w kierunku łąki. 

Niech to się stanie, pomyślała Mali zmęczona i zamknęła oczy. Czuła pulsowanie podbrzusza 

i rozchodzącą się stamtąd falę ciepła. Nagle Oja zaczął rozdzierająco płakać. Podziałało to na 

Mali   jak   kubeł   zimnej   wody.   Wysunęła   się   z   ramion   Havarda   i   podbiegła   do   wózka. 

Drżącymi rękami wyjęła dziecko i zaczęła kołysać. Oja uspokoił się szybko i Mali ostrożnie 

go odłożyła. Nadal drżącymi, lodowatymi dłońmi Mali poprawiła włosy i bluzkę, spinając ją 

srebrną broszą, którą miała przy szyi. Cały czas czuła obecność Havarda za swoimi plecami, 

jednak jej nie dotykał. W końcu wzięła szal z wózka i otuliła się nim. Wystarczy. Poprosi 

Annę o pożyczenie bluzki, choć nadal nie wiedziała, jak wytłumaczy swój wygląd. Ale coś 

jeszcze wymyśli. Schwyciła rączkę wózka i zaczęła pchać go pod górę.

- Daj mi - rzucił Havard cicho. - Przykro mi, że... Ale jest mi trudno, Mali. Jesteś 

taka...

Spojrzała mu w oczy. Były pełne skruchy.

- Nie powinieneś tego robić - powiedziała. – Mam do ciebie zaufanie, Havard. Jeśli 

nie dajesz rady, powinieneś się wyprowadzić ze Stornes. 

Pokiwał głową powoli. Spojrzeniem prosił o wybaczenie.

- Ja... Jesteś najładniejsza na świecie... Ale nie powinienem tego robić. Obiecałem...

Mali patrzyła na niego. Miała świadomość, że wina nie leży tylko po jego stronie, 

choć bez wątpienia wykorzystał fakt, że była w szoku, przestraszona i zrozpaczona. Nie wie, 

co by się stało, gdyby Oja nie zaczął płakać. Oboje byli winni. Nie uspokoiło jej to, wręcz 

przeciwnie: zaniepokoiło bardziej, niż chciała przyznać. Jej ciało nie było tak nieczułe, jak 

myślała.

-Mogę popchać wózek? - spytał.

-Dobrze - powiedziała, ujmując rączkę po swojej stronie. -1 zapomnijmy o tamtym...

Pokiwał głową, unikając jej wzroku. Przebywanie z nią tak blisko okazało się dla niego 

trudniejsze,   niż   myślał,   gdy   godził   się   na   pracę   w   Stornes.   Czuł   się   chory   z   tęsknoty   i 

pożądania, z miłości, o której nie sądził, że nim zawładnie. Mali była tak blisko, a jednak 

nieosiągalna. Jak długo zdoła tak żyć? Może naprawdę będzie musiał opuścić Stornes, jeśli tak 

będzie najlepiej dla nich obojga?

Mali jakby czytała w jego myślach. Zatrzymała się nagle i spytała:

- Zostaniesz w Stornes, Havardzie? Potrzebuję cię, wiesz przecież.

Havard pokiwał głową. Tak, zostanie, skoro ona go o to prosi. Nie zawiedzie jej i nie 

pozwoli, by inny mężczyzna zajął jego miejsce. Ale ona nie rozumiała chyba, jakiej ofiary 

wymagała. Dziwiło go to, bo przecież nie była złym człowiekiem.

background image

- Dziękuję - powiedziała i poklepała go po przyjacielsku po dłoni.

Poszli dalej.

background image

ROZDZIAŁ 4

Trwała pełnia lata. Dni były ciepłe i pełne woni, długie wieczory zachwycały grą 

kolorów   na   powierzchni   fiordu   i   nad   ciemnymi   górami,   noce   były   jasne   i   ciche.   Plony 

zapowiadały się wspaniale. Wszystko rosło w oczach.

W Stornes praca szła zwykłym rytmem, mimo braku gospodarza. Havard dawał sobie 

świetnie radę. Ciągle w ruchu, planował robotę i dbał o wszystko. Wszyscy go  doceniali i 

lubili, bo nigdy nie okazywał wyższości. Miał szczególną cechę: sprawiał, że ludzie dobrze się 

czuli w jego towarzystwie, nawet w trakcie intensywnej pracy. Szedł za tym szacunek wobec 

niego jako człowieka. Nie zabiegał o to, ale tak po prostu było.

Czasami Mali stwierdzała, że nigdy wcześniej nie panował w gospodarstwie lepszy 

porządek. Co piątek siadali z Havardem nad rachunkami i planowali zadania na nadchodzący 

tydzień,   mimo   że   Mali   nie   uważała   tego   za   niezbędne.   Była   całkowicie   przekonana,   że 

Havard zna się na robocie, do której był zatrudniony.

- Ty rozumiesz to o wiele lepiej niż ja - powiedziała, gdy pewnego piątku wszedł do 

kuchni z naręczem papierów i ksiąg rachunkowych. - Sam to zrób, mam do ciebie zaufanie, 

wiesz przecież. Wszystko idzie dobrze, każdy to widzi. To dzięki tobie - dodała.

Ale on trzymał się swego. Chciał, by brała udział w planowaniu, by pokazać jej i 

wszystkim, że to ona tu rządzi, że jest tego świadom i to respektuje. Mali zrozumiała, że 

ważne jest dla niego, by nikt nie mógł powiedzieć, że pozwala sobie na zbyt wiele. Ze nie 

przekracza granic umowy.

- Zróbmy to razem - odparł. - Możliwe, że kiedyś będziesz zadowolona, że umiesz 

planować i prowadzić rachunki. Nie jest pewne, że będę tu na gospodarstwie całą wieczność - 

dodał, nie patrząc na nią.

Nie rozmawiali o tym, co wydarzyło się wtedy w Buvika. Havard był miły, towarzyski 

i pracowity i tak samo chętnie zajmował się Sivertem. Tylko wobec niej zwiększył dystans. A 

może sobie to tylko wyobraziła? Ale czuła, że nie może  już do niego iść ze wszystkimi 

problemami, że on nie chce przebywać z nią zbyt blisko. Właściwie go rozumiała. Nie można 

mieć   wszystkiego.   Po   wydarzeniu   w   Buvika   wiedziała,   że   Havard   nie   zadowoli   się   już 

okruchami. Jeśli ma coś mieć, to albo wszystko, albo nic.

Zdarzało się, że czuła na sobie jego spojrzenie, gdy wydawało mu się, że ona nie 

patrzy. Jednak gdy spoglądała na niego, udawał, że jest zajęty czymś  innym. Niech i tak 

będzie, pomyślała. Potrzebowała dobrego pracownika i zarządcy, i to jej zapewniał. Mogła 

background image

się obejść bez zaufania i bliskości pomiędzy nimi. Rozumiała, że jemu nie jest łatwo. Sama 

tęskniła za jego ciepłem, uściskiem, może za łagodnym pocałunkiem na poddaszu. Gdy tego 

już nie otrzymywała, czuła, jak było to dla niej ważne - o ile sama mogła ustanawiać granice. 

Czuła się wtedy żywa i kochana, serce biło mocniej, a nawet ogarniała ją gorąca i dziwna 

tęsknota, do której nie chciała się sama przed sobą przyznać. Bo nadal nie chciała wychodzić 

za mąż, choć pewnie nikt nie rozumiał, dlaczego. Nie brakowało mężczyzn, którzy chętnie 

widzieliby się w tej roli. Ale sama myśl, że miałaby znów ulec woli mężczyzny, sprawiała, że 

okrywała się gęsią skórką, choć wyczuwała, że małżeństwo z Havardem byłoby inne niż z 

Johanem.

Mimo to nigdy nie będzie tak, jakby tego pragnęła. Nadal marzyła o Jo, choć myślała 

o   nim   rzadziej.   Na   zawsze   miał   swoje   miejsce   w   jej   sercu.   Wszystkich   mężczyzn 

porównywała z nim i żaden nie wytrzymywał tego porównania, nawet Havard. Nikt nie mógł 

równać się z Jo, myślała Mali, siedząc oparta o ścianę szopy nad morzem. Znów zaczęła tu 

przychodzić, choć przysięgała w dniu śmierci Jo, że nigdy tego nie zrobi. W tym dniu, w 

którym sama o mało nie wskoczyła do fiordu... Ale nawet Mali musiała przyznać, że czas, o 

ile nie leczy - to przynajmniej zabliźnia ranę. Wtedy daje się żyć...

Sivert cały dzień był w ruchu, zwykle trzymając się Havarda. Mały wyciągnął się 

bardzo przez ostatnią zimę, pomyślała Mali, patrząc na syna skaczącego po kępach trawy i 

kamieniach.   Miał  w  sobie  zwinność kota.   Gdy  stanął  w  słońcu  i  uśmiechnął   się do  niej 

szarozielonymi, iskrzącymi oczami, z widocznymi mocnymi, mlecznymi zębami, z ciemnymi 

włosami w szalonym nieładzie, coś aż ją kłuło. Był tak podobny do Jo! I w przeciwieństwie 

do Oi, który ledwo różowiał w słońcu, skóra Siverta była złocistobrązowa na długo przed 

nocą świętojańską.

Oja świetnie się rozwijał, jak już zaczął jeść i mógł przebywać na dworze. Mali sama 

nie wierzyła, że ten różowiutki, jasnowłosy niemowlak o krągłych policzkach był tym samym 

chudziakiem, którego urodziła w lutym i któremu mało kto dawał szanse życia.

Oja był poważniejszym dzieckiem niż Sivert, już teraz mogli to stwierdzić. Sivert 

gaworzył i uśmiechał się do wszystkich, natomiast Oja najpierw oceniał, długo wpatrując się 

w nową osobę ciemnymi oczami. Uśmiechał się rzadko.

- Johan też był taki jako dziecko - mówiła Beret, patrząc na wnuka błyszczącymi 

oczami. - To niesamowite, jaki on jest do niego podobny. To dla mnie zbawienie, że on 

przeżył.

Nadal okazywała, że kocha Siverta, ale on nawet nie  mógł się równać z Oja. Beret 

zawsze była przy niemowlęciu, nosiła je na ręku, brała na kolana i śpiewała piosenki.  Jeśli 

background image

obie, Mali i Beret, podeszły do jego kołyski, Oja wyciągał rączki do babci. Nie żeby Mali 

żałowała   Beret   tego  pocieszenia,   które   najwyraźniej   stanowił   dla   niej   wnuk,   ale  jednak 

odczuwała w takich razach jakieś ukłucie.

Sivert pochłonięty był zbieraniem chrustu i drew na wielkie ognisko świętojańskie, 

które   zgodnie   z   tradycją   mieli   rozpalić   na   cyplu   przy   Stornes.   Pomagały   mu   dzieci   z 

pozostałych dworów i zagród. To Havard wpadł na pomysł zajęcia tym dzieci. Niemało soku 

poszło na ugaszenie pragnienia malców, umorusanych kurzem  i żywicą. Wszyscy mówili o 

wieczorze, gdy będą mogli zostać tak długo, jak zechcą, zapalą wielkie ognisko i będą jedli 

tyle ciastek i pili tyle soku, ile zmieszczą. Takie wspaniałości nie zdarzały się zbyt często.

-Będą też  kanapki - pochwalił  się Sivert  gromadce  dzieci.  Mali  słyszała  go przez 

otwarte okno salonu. -Nie tylko ciastka, nie.

-

Moja mama upiecze herbatniki - odezwało się któreś. 

-

 Dasz spróbować? - spytał Sivert. - Dam ci wtedy kanapkę.

Mali nie dosłyszała odpowiedzi, bo nadszedł Havard i zaczął chwalić dzieci za dobrze 

wykonaną pracę.

- To chyba będzie największe ognisko, jakie kiedykolwiek rozpalono w Stornes - rzekł 

Havard. - Ależ to będzie noc świętojańska, mówię wam!

Przez lata ognisko świętojańskie na cyplu Stornes stało się tradycją w okolicy. Dorośli 

i dzieci z dworów i zagród spotykali się tam, niosąc koszyki z jedzeniem. Oczywiście, o ile 

pogoda pozwalała. A jeśli nawet pogoda nie zdołała zagnać niektórych do domu, czyniły to 

meszki.   W łagodne,   wilgotne  letnie  wieczory potrafiły  doprowadzić  ludzi   do szaleństwa. 

Małe, niemal niewidoczne, nagle były wszędzie: we włosach, w uszach i pod powiekami, pod 

ubraniem.   Czasami   było   ich   tak   wiele,   że   tworzyły   obłok   nad   głową.   Nic   nie   dawało 

odganianie: były wszędzie. Tak, meszki potrafiły zepsuć więcej wieczorów świętojańskich 

niż zła pogoda, myślała Mali.

Ale wszystkie oznaki na niebie i ziemi zapowiadały piękny wieczór. Sivert już od rana 

szalał z podniecenia. Co kwadrans pytał, która godzina, aż wreszcie Mali wysłała go, by 

posprzątał w szopie na drewno. Skrzywił się, ale przynajmniej zniknął. Gdy Mali po jakimś 

czasie   wyszła   do   niego,   nie   znalazła   go   w   szopie.   Siedział   na   dużym   kamieniu   przy 

strumieniu za pralnią i puszczał łódki z kory. Pokręciła głową, ale uśmiechnęła się. To było 

dla niego tak typowe. Nie miał zamiłowania do pracy, uznawał ją za nudną. Istniało tyle 

zabawniejszych zajęć! Oprócz puszczania łódek lubił chodzić po łące i zbierać dla niej kwiaty 

background image

albo   leżeć   na   sianie   w   stodole   i   obserwować   jaskółki,   które   lepiły   gniazda   wysoko   pod 

dachem. Zawsze wiedział, w którym gnieździe są już młode. Czasem przychodził do niej, 

płacząc, z nieżywym pisklęciem, który zbyt wcześnie odważyło się na skok i kończyło na 

klepisku   stodoły.   Wtedy   Mali   musiała   odłożyć   swoje   zajęcia,   znaleźć   kartonik   i   pójść   z 

synem na pogrzeb. Na tyłach domu Sivert urządził mały cmentarzyk, gdzie oprócz piskląt 

grzebał martwe myszy czy rozjechane dżdżownice i stawiał na ich grobach koślawe krzyże. 

Jego   niezwykła   więź   ze   wszystkimi   żywymi   stworzeniami   stawała   się   z   każdym   rokiem 

mocniejsza, zauważyła Mali.

Po   zakończeniu   obrządku   w   oborach   ludzie   zaczęli   napływać   w   kierunku   cypla 

Stornes. Był niezwykle ciepły i piękny letni wieczór, tak jasny, że niemal nie warto było 

zapalać ogniska. Jednak, oczywiście, zapalono je zgodnie z tradycją i ku radości dzieci, także 

tych najmłodszych, aby miały czas się nim nacieszyć, zanim zasną.

Mali siedziała razem z Margrethe, Bengtem, Ane i Aslakiem. Rozglądała się trochę za 

Havardem,  ale  go nigdzie  nie  dostrzegała.  Dziwne, pomyślała,  nic  nie mówił,  że  go nie 

będzie. Właściwie w ogóle nie wspominał o wieczorze...

- Jak się macie, nowożeńcy, tam pod lasem? - spytała Margrethe, spoglądając na Ane.

Ane poczerwieniała i zaczęła kręcić źdźbło trawy w palcach. Aslak uśmiechnął się 

bezradnie.

-Dobrze - odparta w końcu Ane. - Urządziliśmy się...

-

Słyszałam,   że   nie   ty   będziesz   w   tym   roku   na   letnim   pastwisku?   -   pytała   dalej 

Margrethe. - To pierwszy raz od wielu lat, mówiła Mali.

Aslak objął ramieniem Ane i odchrząknął.

-Mali obiecała, że Ane zostanie na gospodarstwie tego lata. Mnie to nie martwi, o nie. 

Inaczej widziałbym ją tylko w niedziele, no i...

-   Tak,   na   pewno   byłoby   ci   trudno   -   zaśmiał   się   Bengt   dobrodusznie.   -   Najlepiej 

przecież mieć żonę w łóżku każdej nocy, zgadzam się!

Aslak poczerwieniał i spuścił wzrok. Nadal mocno obejmował Ane. Mali pochwyciła 

jej spojrzenie i nagle zrozumiała to, nad czym zastanawiała się przez ostatnie tygodnie. Ane 

jadła mniej niż zwykle, była blada mimo słońca i częściej biegała do wychodka.

- Może jesteś ciężarna, Ane? - spytała, dotykając jej ramienia. - Jak się tak zastanowię, 

wszystko by na to wskazywało. Ale jakoś na to nie wpadłam, dopiero teraz...

Ane   spojrzała   na   nią   promiennymi   oczami   i   z   rumieńcami   na   policzkach.   Potem 

background image

zerknęła na Aslaka i splotła swoje palce z jego.

-Tak, jest - obwieścił dumnie Aslak. - Więc tym lepiej, że nie pojedzie na pastwisko. 

To ciężka praca i baliśmy się, że coś mogłoby się stać...

-

Nigdy bym cię nie wysłała na pastwisko w tym stanie! - Mali poklepała Ane po 

plecach. - Ależ wspaniałe wiadomości w ten wieczór świętojański. Gratuluję wam 

obojgu! Tak, to wielka zmiana dla was, no i dla nas w Stornes. Ale zostaniesz z nami, 

Ane, jak obiecałaś? Dziecko będziesz mogła zabierać ze sobą, przecież kołyska jest 

wolna.

-O tak, oczywiście, że zostanę w Stornes - rzuciła Ane szybko. - Przecież mamy 

umowę. A dla dziecka będzie dobrze mieć towarzystwo Siverta i Oi. Nie mogłoby 

być lepiej!

-Kiedy go oczekujesz, Ane? - spytała Margrethe. -Bo nic po tobie nie znać. Choć 

rzeczywiście nie widuję cię zbyt często - dodała z uśmiechem.

-Myślę,  że to  będzie  podarunek na Boże  Narodzenie  - odparła  Ane.  - Wspaniały 

podarunek. O ile wszystko dobrze pójdzie - dodała, zerkając na Margrethe.

Na pewno pomyślała o jej martwym noworodku, albo i o gwałtownym porodzie Mali, 

którego była świadkiem. Takie przeżycia zostają w pamięci kobiety, która ma przed sobą 

pierwszy poród.

- Zajmiemy się tobą, Ane - uśmiechnęła się Mali uspokajająco. - Wszystko pójdzie 

dobrze.

Nagle   dostrzegła   spojrzenie,   które   Margrethe   posłała   Bengtowi.   Było   tak   pełne 

słodyczy i czułości, że Mali już wiedziała, że prawdą jest to, czego się obawiała.

-Ty też jesteś brzemienna - powiedziała cicho, patrząc na siostrę.

-Zostałaś jasnowidzem, czy co? - spytał Bengt, ale czuła, że był lekko zażenowany. - 

Skąd wiesz? My dopiero się zaczęliśmy domyślać...

-Nie, ja...

Mali  przerwała.  Miała  wielką  ochotę   krzyczeć.  Czy oni   nie  mogą   trochę   bardziej 

panować nad sobą?  Pewnie nie, pomyślała,  skoro są nadal tak zakochani.  Przecież  sama 

straciła rozsądek, gdy Jo przybył do Stornes. Wiedziała, że to, co robi, to grzech, ale nic jej 

nie mogło powstrzymać. To samo się powtórzyło, gdy niespodziewanie odwiedził ją jesienią 

na pastwisku. Oddała mu się w dzikiej ekstazie, nie bacząc na konsekwencje. Więc może nie 

jestem   ani   trochę   lepsza   od   Margrethe,   pomyślała.   Raczej   gorsza.   Konsekwencje   tego 

ostatniego razu były... śmiertelne. Bo siostra jest przynajmniej żoną tego, z którym śpi. Ale 

Margrethe będzie miała dziecko przed upływem roku po stracie poprzedniego!

background image

-   Nie   mieliśmy   takiego   zamiaru   -   tłumaczyła   się   młodsza   siostra,   a   policzki   jej 

płonęły. - Ale skoro ty... Nie, to nie będzie dla nas bożonarodzeniowy podarunek. Dziecko 

urodzi się pod koniec stycznia, tak sądzę.

O   Boże   jedyny,   o   czym   oni   myśleli?   Przecież   Margrethe   będzie   wycieńczona. 

Oczywiście, jest zdrowa i młoda, ale niemal bez przerwy w ciąży! Wzdrygnęła się. Gruźlica 

znów zbierała ofiary w pobliskich wsiach, a imała się najsłabszych... Mali nagle poczuła dłoń 

siostry na ramieniu.

- Nie bądź zła...

- Nie  jestem  zła  -  odpowiedziała   Mali,  otaczając  młodszą   ramieniem.  -  Dlaczego 

miałabym być zła? Wiem przecież, jak kochacie swoje dzieci. I jesteście młodzi i zdrowi. 

Nie,   nie   jestem   zła   -   dodała.   -   Jeśli   już,  to   tylko   się   o   ciebie   niepokoję,   że   będziesz 

wymęczona...

- Zaopiekuję się nią - obiecał Bengt. - Ona będzie już tylko dla ozdoby, naprawdę.

Co ty tam wiesz, pomyślała Mali. Młoda gospodyni w dużym dworze, z trójką małych 

dzieci, która miałaby być tylko dla ozdoby! To niemożliwe. Nie, wszyscy mężczyźni są tacy 

sami. Gdy już znajdą się w łóżku, myślą tylko tym, co mają między nogami, a nie głową!

Iskry strzelały z wielkiego ogniska tak, że musieli się odsunąć. Żar buchał. Pęki iskier 

wylatywały w niebo za każdym razem, gdy na pół wypalona belka padała na ziemię. Dzieci 

piszczały   z   radości.   Mali   próbowała   nadążyć   spojrzeniem   za   Sivertem,   ale   było   to 

niemożliwe. 

Biegał, umorusany i podniecony, zbierał patyki i dorzucał do ogniska w nadziei, że 

wieczór się nigdy nie skończy.

Jedna z przechodzących obok dziewcząt z Oppstad włożyła Mali na głowę wianek z 

rumianków, dzwonków i żółtych traw.

- Naprawdę dla mnie? - spytała Mali z uśmiechem. - Jest dla mnie zbyt ładny. To ty 

powinnaś go nosić, młoda i śliczna.

-Nie, to dla ciebie, bo może wyjdziesz za mąż - zaśmiała się dziewczyna. - Moja 

mama  mówi, że dziewczyna,  która ma wianek na głowie w wieczór świętojański, 

wyjdzie za mąż przed końcem roku.

-

No, to mamy się na co cieszyć - zaśmiał się Bengt. -Zobaczymy, czy w Stornes będzie 

wesele na święta. To miła perspektywa!

Mali   nie   odpowiedziała.   Uśmiechnęła   się   do   dziewczyny   i   zostawiła   wianek   na 

background image

głowie. Nie wierzyła w przesądy, więc mogła go zatrzymać. Żaden wianek nie spowoduje, że 

wyjdzie za mąż!

-Chyba  cieszycie  się na próżno - rzekła.  - Zamierzam  być  wolna i swobodna, by 

pomagać choćby w przyjmowaniu waszych dzieci na świat.

-Możesz dać radę obu sprawom - uśmiechnął się szwagier. - Właściwie nie rozumiem, 

dlaczego  jeszcze  jesteś  wolna, skoro jesteś  co  najmniej  tak  samo  ładna  jak twoja 

siostra, a to niemało - dodał, patrząc na nią z nieskrywanym podziwem.

Bo była ładna w tym wianku. W blasku ogniska jej włosy lśniły niczym stare złoto, a 

skóra   sprawiała   wrażenie   złocistego   jedwabiu.   Wiele   spojrzeń   śledziło   jej   postać: 

wyprostowaną jak świeca, wąską w talii i z bujnym biustem. Właściwie nigdy nie wyglądała 

piękniej, pomyślał Bengt, i to pomimo tego, co przeszła przez ostatni rok.

Mali   poczuła,   że   się   rumieni   z   radości   i   zażenowania.  Rzadko   myślała   o   swoim 

wyglądzie, ale gdy Bengt ją pochwalił, poczuła, że to miłe.

- Ja też powinnam chyba tego chcieć - rzuciła lekko. - Ale nie chcę, i mówię to jasno. 

A teraz może zmienimy temat?

Wtedy dostrzegła Havarda. Szedł wzdłuż brzegu razem z Laurą Granvold, córką we 

dworze Oppstad. Była dużo młodsza od swojego brata, Edvarda, który miał już żonę i dzieci. 

Jej   narodziny   były   dużą   niespodzianką   i   radością   dla   rodziców.   Ile   mogła   mieć   lat, 

zastanawiała się Mali. Siedemnaście, osiemnaście? I jakim cudem Havard spacerował właśnie 

z nią? Uświadomiła sobie, że Havard zawarł dużo znajomości, od kiedy zaczął pracować w 

Stornes, i że często bywał z jakimiś sprawami w Oppstad. Ale żeby spacerować z Laurą w 

taki wieczór? Coś skurczyło jej się w brzuchu. Na widok tych dwojga, dziewczyny od czasu 

do czasu otaczanej ramieniem przez mężczyznę. Mali oblała się żarem, choć nie wiedziała, 

dlaczego. Przecież Havard, jako kawaler, mógł sobie być, z kim chciał. Jej nic do tego. Mimo 

to... Mali nie mogła oderwać od nich spojrzenia.

-No proszę, oto Havard - Bengt wskazał dłonią. -I ma ze sobą kobietę. Wygląda na to, 

że na noc świętojańską - zaśmiał się.

-Bengt! - upomniała go żona żartobliwym tonem. -Nawet jeśli idzie razem z Laurą, to 

niekoniecznie znaczy, że on... że on... A może jest coś między nimi, Mali?

Mali wzdrygnęła się. 

- Ja o niczym nie wiem - odparła, unikając wzroku siostry. - W ogóle nie wiem, z kim 

Havard się widuje w czasie wolnym. W każdym razie znalazł sobie niezłą dziewczynę -rzucił 

background image

Bengt. - Laura wyrosła na całkiem ładną pannę, to pewne. Ale jest strasznie młoda.

- I ty to mówisz! - zaśmiała się Margrethe. - Ja byłam młodsza, kiedy ty...

Bengt zaczerwienił się gwałtownie i zaczął częstować wszystkich ciastkami. Havard i 

Laura dotarli do cypla i zaczęli podchodzić w górę.

-To tu jest przyjęcie, widzę - zauważył Havard wcale niezmieszany. - Znajdzie się 

miejsce dla nas?

-

Oczywiście, oczywiście - powiedział Bengt, przesuwając się. - Mamy miejsce, ciastka i 

sok. Czekamy na kawę. Peder Plassen gotuje wielki czajnik kawy, podobno czarnej 

jak   smoła.   -   Mrugnął   do   Havarda.   -   Ale   nie   odmówisz   czegoś   przezroczystego 

dolanego do niej, prawda?

-No nie, to należy do nocy świętojańskiej -uśmiechnął się Havard. - A ty zostałaś 

panną młodą? -powiedział, dotykając wianka Mali. - Gdzie jest ten szczęśliwiec? Ci, z 

którymi tu siedzisz, mają już żony, o ile wiem.

Mali zalała się rumieńcem. Gwałtownym ruchem zerwała wianek z głowy.

-   Dostałam   go   -   oznajmiła.   -   Mówią,   że   ta,   która   ma   wianek   w   czasie   nocy 

świętojańskiej, wyjdzie za mąż przed końcem roku? Więc pewnie on bardziej pasuje tobie - 

dodała z lekką ironią w głosie i włożyła wianek na głowę Laury.

Laura zaśmiała się, zażenowana, ale poprawiła wianek spoczywający na jej długich, 

rozpuszczonych włosach. Ona naprawdę ładnie wyrosła, zauważyła Mali. 

Nie   jest   już   dziewczynką,   ale   dojrzałą   młodą   kobietą   o   wspaniałych   kształtach 

rysujących się pod niebieską sukienką.

Laura rzuciła szelmowskie spojrzenie na Havarda. Było w nim tyle uczucia i czułości, 

że Mali aż przeszedł dreszcz.

-Jest mi w nim ładnie? - spytała cicho, dotykając dłoni mężczyzny.

-Ładnie - uśmiechnął się Havard. - Jest ci ładnie i z wiankiem, i bez - dodał, urywając 

jeden rumianek z jej wianka i zatykając go w dziurkę koszuli.

Miał wiele rozpiętych guzików, niemal aż do pasa, widać było jego złocistą skórę. A 

może nie zapiął koszuli po tym, jak ją zdjął? - pomyślała Mali nagle. Myśl, że może on 

kochał się z Laurą gdzieś na brzegu morza, zanim tu przyszli, sprawiła, że Mali osłabła. A 

przecież  nic jej do tego! Jednak czuła zazdrość palącą jej serce, mimo  że gdyby chciała 

Havarda, mogłaby go mieć w każdej chwili, na pewno przed dzisiejszym wieczorem. On 

nigdy nie ukrywał, że jej pragnie, a ona go odrzucała. Teraz czuła, że go pragnie, o ile nie 

musiałaby wychodzić za niego za mąż.

Ale niech tam! Nigdy nie odda swej wolności, nie po tym, co przeżyła. Bo wszystkim 

background image

chodzi o małżeństwo, Havardowi także. A tego ona nie chciała. Zresztą, wygląda na to, że i 

tak za późno żałować, pomyślała, zerkając z ukosa na Laurę, przytuloną do torsu Havarda. A 

niech tam, pomyślała ponownie, ale poczuła łzy napływające do oczu.

Powoli zapadał zmrok. Góry pałały w łunie zachodzącego słońca. W wodach fiordu 

odbijały się puchate obłoczki o złotych i purpurowych brzegach. Ognisko dogasało. 

- Cóż, poszukam Siverta i idę do domu - rzuciła Mali nagle i wstała. -1 tak siedziałam 

za długo. Beret opiekuje się Oja, a miałam go nakarmić jakiś czas temu.

-Tak, a my poszukajmy Olausa - zgodziła się Margrethe. - Dawno powinien być w 

łóżku, no ale wieczór świętojański jest tylko raz do roku.

Siostry podeszły razem do ogniska. Sivert nie chciał nawet słyszeć o powrocie, mimo 

że był tak zmęczony, że ledwo stał na nogach. To samo było z Olausem.

Mali wzięła syna na ręce i powiedziała stanowczo, że już koniec wieczoru. Wszyscy 

idą do domu, i koniec dyskusji. Sivert na tyle dobrze ją znał, że rozumiał, że na nic protesty. 

Uwiesił się, ciężki i zmęczony, na jej szyi i popłakiwał.

Mali pożegnała się z obecnymi i ruszyła w kierunku domu. Gdy była w połowie drogi, 

usłyszała za sobą czyjeś kroki. Obejrzała się, lekko przestraszona. To był Havard. Sam.

-Pomyślałem,  że potrzebujesz pomocy w niesieniu Siverta - powiedział. - Jest dla 

ciebie za ciężki.

-Dam   sobie   radę   -   rzuciła,   ruszając   dalej.   -  A   ty  masz   kogoś,   kto  czeka,   byś   go 

odprowadził do domu.

-Naprawdę?

Usłyszała po jego głosie, że się uśmiecha, a ona miała ochotę odgryźć sobie język za 

to, że się zdradziła  ze swoją zazdrością.  Nagle poczuła,  że coś spoczęło  na jej włosach. 

Zatrzymała się i dotknęła. Był to wianek.

- To twój wianek, o ile wiem - przypomniał. - Uznałem, że powinnaś go dostać z 

powrotem. Połóż go pod poduszką, to przyśni ci się ten, za którego wyjdziesz za mąż. Moja 

mama tak mówiła.

Bez pytania wziął z jej ramion Siverta, przytulił i zaczął iść. Mali stała jeszcze chwilę, 

skubiąc więdnący już wianek. Ruszyła dalej z wiankiem w dłoni. Nie chciała, by Beret ją 

zobaczyła przystrojoną.

Tej nocy Mali śnił się Havard. Nadszedł brzegiem morza. Miał rozpiętą koszulę i 

uśmiechał się do niej iskrzącymi, niebieskimi oczami i mocnymi, białymi zębami.

Na przyzbie letni wiatr bawił się przywiędłymi kwiatami wianka. 

background image

ROZDZIAŁ 5

W dni poprzedzające wyjście ludzi i zwierząt na letnie pastwisko w Stornes wrzała 

praca. Ingeborg z wypiekami na twarzy biegała tam i z powrotem. Za nią chodziła Ane, 

tłumacząc, pouczając i upominając.

-

Nigdy mi to nie wyjdzie - narzekała Ingeborg. - Czy  nie możesz jednak pojechać, 

Ane?

-

Nie,   ona   na   pewno   nie   może   -   odparła   Mali   stanowczo.   -   A   ty,   jeśli   się   tylko 

uspokoisz,   zrozumiesz,   że   dasz   radę.   Nie   będziesz   tam   sama.   Są   jeszcze   trzy 

dziewczyny do pomocy z innych gospodarstw. Weź się w garść, dziewczyno - dodała 

bez specjalnej nadziei.

Załadowano wielki wóz, który miał przewieźć ładunek przez łąki i bagna. Latem na 

pastwisko mieli przychodzić ludzie po masło i sery, a zanosić jedzenie i inne rzeczy, których 

dziewczyny mogły potrzebować. Jednak najważniejsze rzeczy miały pojechać właśnie tym 

pierwszym transportem.

- Ja też jadę, ja też jadę - triumfował Sivert rozgłośnie. - Jestem duży, pozwolili mi. A 

ty jesteś mały i musisz zostać w domu - zwrócił się do leżącego w kołysce Oi. - Ale opowiem 

ci wszystko, gdy wrócę. O ile nie będziesz spał - dodał. - Ty ciągle śpisz.

-Tak, my z Olą Johanem zostaniemy tu, by pilnować domu - uśmiechnęła się Beret. - 

Masz rację, on jest za mały. A ja za stara.

-Tak, jesteś za stara, babciu - potwierdził chłopiec. Spojrzał na nią z zastanowieniem. - 

Za trudno by ci było iść. I myślę, że byłabyś za ciężka dla Simy. Boja będę jechał na 

Simie, jest do mnie przyzwyczajona.

-Tak, od ciebie można usłyszeć słowa prawdy -przyznała Beret, gładząc go po głowie.

W ciągu ostatniego roku wiele osób zwracało uwagę na wiek Beret, pomyślała Mali, 

zerkając na teściową. Jej twarz wychudła, w ciemnych włosach pojawiły się siwe pasma. Ale 

nadal trzymała się prosto, a sokole spojrzenie i ostry język były nadal w użyciu, choć nie tak 

często jak kiedyś.

-Tam jest daleko, więc lepiej, jak zostaniesz w domu - mówił dalej Sivert z troską w 

głosie. - Powinnaś opiekować się Oja. On nawet nie umie sam jeść.

-Ależ ty jesteś, Sivercie - rzekła Beret, posyłając wnukowi jeden z jej nader rzadkich 

uśmiechów. - Zupełnie niepodobny do ojca, ale i tak niezły...

-Dlaczego   nie   jestem   podobny   do   ojca?   -   spytał   malec,   spoglądając   na   babkę 

background image

poważnie.

Mali pakowała właśnie chleb i resztę jedzenia do skrzynki przy stole kuchennym i 

udawała, że nie słucha, ale serce waliło jej coraz mocniej.

-Dlaczego, dlaczego - odparła Beret wymijająco. -Tego się nie wie. Jesteś bardziej 

podobny do matki, po prostu tak jest.

-A to źle? - spytał Sivert, wspinając się babci na kolana i sięgając po broszę, którą 

miała pod szyją.

Beret zaśmiała się, gładząc go po plecach. 

-

Nie, to nic złego. Poza tym jesteś też podobny do mnie, gdy byłam mała. Też miałam 

ciemne włosy, jak ty.  Nie, to nic złego, że nie jesteś podobny do ojca. I tak jesteś 

moim wnusiem. Ale Oja... - Spojrzała w kierunku kołyski. - Oja wygląda zupełnie jak 

tata, gdy był mały.

-Bardziej kochasz Oję? - spytał Sivert. Broda zaczynała mu się trząść. - Nie kochasz 

mnie już?

Beret  powróciła  wzrokiem na  wnuka siedzącego  na jej  kolanach,  na jego złocistą 

skórę,   ładne   szarozielone   oczy   i   ciemne,   kręcone   włosy.   Coś   było   w   nim   znajomego, 

przypominał jej kogoś... Może tylko zdjęcie jej samej z dzieciństwa? Na pewno był ładny, 

pomyślała, gładząc go po krągłym policzku. Ładny i bystry.

- Jesteś  na pewno podobny do taty w tym,  że jesteś  takim jak on mądralą.  No i 

oczywiście,  że cię kocham - dodała miłym  tonem.  - Przecież  dobrze o tym  wiesz, mały 

Cyganie!

Mali aż się wzdrygnęła, a serce skoczyło jej do gardła. „Cygan", skąd Beret przyszło 

do głowy, by go tak nazwać? Ręce zaczęły jej się tak trząść, że aż upuściła chleb na ziemię. 

Szybko  kucnęła, kryjąc  się za skrzynią.  Przecież  to nic nie znaczy,  starała się uspokoić. 

Przecież tak się czasem mówiło o chłopcach, którzy zachowywali się podobnie jak Sivert, z 

jego pomysłami i dokazywaniem. Beret na pewno to miała na myśli, a nie Cyganów.

Mimo to Mali zrobiło się nieprzyjemnie.

Wczesnym lipcowym rankiem ruszył w góry całkiem spory pochód zwierząt i ludzi. 

Rosa perliła się jeszcze na trawach, a drzewa lasu przy Inndal rzucały długi  cień. Krowy 

zatrzymywały się coraz, by zjeść pęk soczystej trawy, więc parobcy i pastuszkowie często 

musieli zbaczać na mokradła, by je wygonić.

Gudmund byt odpowiedzialny za transport towarów, pozostali za zwierzęta. Havard 

background image

prowadził Simę, którą obciążono dwoma workami i Sivertem. Chłopiec się- I dział wysoko 

jak książątko, obserwując i komentując wszystko, co zobaczył.

-Nie ma odwrotu - powiedziała Ingeborg do Mali. -Okropnie się boję, że nie poradzę 

sobie tak dobrze jak Ane - zaczęła znów narzekanie.

-Nikt tego nie oczekuje - odparła Mali uspokajająco, nie licząc już, który to raz. - Nie 

w pierwszym  roku. Ale jestem pewna, że dasz sobie świetnie radę. Zobaczysz,  w 

przyszłym roku będziecie się kłócić z Ane, która z was ma jechać. To ciężka praca, ale 

nie znam żadnej dziewczyny, której się to nie spodobało. Żyje się tam swobodnie, to 

coś   innego   niż   codzienna   praca   na   gospodarstwie.   Jestem   więcej   niż   pewna,   że 

spodoba ci się taka odmiana.

-A Ane jest w ciąży - Ingeborg zerknęła z ukosa na Mali.

Nowina rozeszła się po dworze już jakiś czas temu i wiadomo było, że to też było 

powodem, by Ane nie jechała.

-W przyszłym roku nie będzie mogła jechać z niemowlakiem - dodała.

-Tak, masz rację - rzekła Mali. - Więc pewnie i ty pojedziesz w przyszłym roku, o ile 

sama nie znajdziesz j męża i nie zajdziesz w ciążę, zanim się zdążymy obejrzeć!

Ingeborg   zaróżowiła   się   lekko.   Mali   wiedziała,   że   dziewczyna   nie   odmówiłaby 

żadnemu z adoratorów, zwłaszcza że nie miała ich wielu. Ingeborg nie była brzydka, ale do 

piękności nie należała. Silnie zbudowana, z brązowymi włosami ściągniętymi do tyłu cienkim 

warkoczykiem.   Zupełnie   pozbawiona   była   wdzięku,   tego   szczególnego   promieniowania, 

które przyciągało mężczyzn do kobiety. Ale wyróżniała się pracowitością, więc ten, który by 

ją zechciał, miałby na pewno dobrą gospodynię. A przecież na pewno są tacy mężczyźni, dla 

których jest to ważniejsze niż wygląd. Poza tym ona wcale nie była brzydka, tylko pospolita i 

ze skłonnością do narzekania. Chociaż mężczyźni nie lubili narzekań...

-Tak, będą was odwiedzać, wiem - uśmiechnęła się Mali. - Uważaj tylko!

-Nie, mnie na pewno nie - stwierdziła Ingeborg.

- Patrz na to jaśniej, to pomoże - westchnęła Mali. Przeszła do przodu i dogoniła Simę. 

Pociągnęła Siverta lekko za stopę.

-Co słychać u wodza? - spytała. - Widziałeś jakiegoś niedźwiedzia czy inne dzikie 

zwierzę?

-Nie, tylko zająca - odparł syn, patrząc na nią rozjaśnionymi oczami. - I widziałem 

duży,   stary   korzeń,   który   wyglądał   zupełnie   jak   troll,   ale   nie   był   trollem   -dodał 

uspokajającym tonem. - To był tylko korzeń, prawda, Havard?

-Tak, to na pewno był tylko korzeń - uśmiechnął się Havard. - Ale Sivert ma rację: 

background image

wyglądał jak troll.

Havard   zdjął   koszulę   i   słońce   połyskiwało   na   jego   spoconej   skórze.   Jest   dobrze 

zbudowany, pomyślała Mali, zerkając na szerokie barki, muskularne ramiona, płaski brzuch i 

wąskie biodra. Szła tak blisko, że czuła jego zapach. To był zapach potu, lecz z domieszką 

ziół, ciepła... Zapach mężczyzny, pomyślała, odsuwając się od niego.

- Uważam, że powinnaś iść z nami przez most, aby Havard mógł uważać, byś nie 

wpadła   do   wodospadu   -   Sivert   odezwał   się   tonem   mądrali   znad   grzywy   Simy.   -W 

wodospadzie mieszka wodnik, mówiła Ane, a on musi zebrać dziesięć ładnych kobiet.

-Naprawdę Ane tak powiedziała? - spytała Mali z uśmiechem.

-Tak, masz  rację, Sivert  - powiedział  Havard. - Musimy uważać  na twoją mamę. 

Wodnik nie mógłby zna- I leźć ładniejszej kobiety, gdyby ona wpadła do wody.

Mali odwróciła się, zarumieniona, ale nic nie odpowiedziała.

Za   każdym   razem,   gdy   Sivert   mógł   wybrać   się   w   góry,   był   szczególnie 

podekscytowany. Jego oczy dostrzegały najdrobniejsze szczegóły, a usta się nie zamykały.

-Chyba musisz mieć zamęt w głowie - zwróciła się Mali do Havarda. - Kiedy już 

zacznie mówić...

-Nic nie szkodzi - uśmiechnął się Havard. - Uważam, że to wspaniale, gdy dziecko ma 

taką radość; z przyrody. Większość jej nie zauważa, ani dorośli, ani dzieci nie widzą 

tej   wspaniałości   wokół   nich.   Możliwe,   że   dlatego,   że   w   niej   wyrośli   i   się 

przyzwyczaili. A Sivert jest inny. Ciekawe, skąd to ma, ale jest naprawdę wyjątkowy.

Mali pokiwała głową. Otarła pot z czoła. Słońce grzało, było duszno. Może owieje nas 

wiatr od morza, gdy dojdziemy wyżej, pomyślała Mali, dotykając guzików bluzki. Zerknęła 

ukosem na Havarda i rozpięła trzy najwyższe.

- Nie wiedziałem, że będziesz iść na pastwisko -rzekł Havard. - Mogłaś sobie na to 

pozwolić?

- Tak, chciałam się upewnić, że Ingeborg da radę się urządzić. To jej pierwsze lato - 

odpowiedziała Mali. - Poza tym chciałam, by Sivert też przeżył taką wyprawę. On zresztą 

cieszyłby się z każdej wyprawy - dodała, przytrzymując gałąź, która wystawała na drogę. - 

Chcę jeszcze sprawdzić moroszkowe miejsca, zanim zaczną dojrzewać.

To było tylko pół prawdy. Oczywiście, że czuła odpowiedzialność za Ingeborg, że 

chciała dać Sivertowi wyprawę na letnie pastwisko, na którą się cieszył już od dawna. Ale 

najważniejsze było pragnienie ujrzenia miejsca, w którym zginął Jo. Potrzebowała tego od 

czasu, gdy go wtedy przynieśli.

Jakiś czas myślała, by zrezygnować, że to, co minęło, powinno spoczywać w spokoju. 

background image

Ale czuła palącą potrzebę dotarcia do tego miejsca po to, by się pożegnać z Jo. Gdyby istniał 

jakiś grób, który by mogła odwiedzać, byłoby inaczej. Nawet nie wiedziała, gdzie jest jego 

grób, i nie mogła o to nikogo spytać. On umarł z jej powodu, dlatego chciała się z nim 

pożegnać tam, pod urwiskiem. Czuła, że nie zazna spokoju, póki tego nie zrobi, że to nie było 

tylko życzenie, ale i powinność.

Wczesnym rankiem, zanim ktokolwiek wstał, poszła zerwać wielki bukiet polnych 

kwiatów. Zaniosła je do pokoju i uplotła wianek, skrapiając go gorącymi łzami. Ukryła go w 

starej poszewce, którą wzięła ze sobą. Przecież mogła mieć coś na wypadek, gdyby znalazła 

jagody.

Myśl o samotnej wycieczce do urwiska wprawiała ją w drżenie. Nie wiedziała, co 

poczuje, gdy tam się znajdzie. Ale nie miała wyboru. To była ostatnia rzecz, którą mogła 

zrobić dla mężczyzny, którego kochała ponad wszystko i którego doprowadziła do śmierci. 

Nie znała lepszego miejsca, w którym mogłaby położyć wianek i błagać o wybaczenie, niż to, 

w którym umarł. Może sama odnajdzie tam spokój. Ale pewna nie była... 

Z komina letniej zagrody Innstad unosił się dym, gdy wreszcie dotarli na miejsce. 

Mali wiedziała, że ich transport wyruszył poprzedniego dnia. Trzy pozostałe zagrody miały 

zostać obsadzone najpóźniej do jutra. Pastuszkowie pognali dalej krowy i owce. Zwierzęta 

także poczuły wolność, biegały, ryczały i beczały,  aż trudno je było utrzymać w stadzie. 

Żaden z pastuszków nie wątpił, że one także cieszą się ze swobody na letnim pastwisku przez 

dwa miesiące. Chcieli je pognać jak najdalej przed pierwszym wieczorem w letniej stajni.

Sivert twierdził, że może pójść z nimi i poganiać zwierzęta, ale Mali się sprzeciwiła.

- Oni idą daleko - wyjaśniła. - Ale za parę lat możesz popracować jako pastuszek przy 

naszych zwierzętach. Potrzeba takich jak ty, którzy nie boją się ani niedźwiedzi, ani trolli - 

dodała, ukrywając uśmiech.

Sivert uznał jej argumenty. Parobcy z Havardem zaczęli zdejmować bagaże z wozu. 

Ingeborg rozpaliła w piecu, wstawiła wodę na kawę i zaczęła przygotowywać posiłek.

-No, to ja idę - rzuciła Mali. - Mam ze sobą jedzenie, zjem po drodze. To kawał drogi, 

więc ruszam.

-Naprawdę chcesz iść całkiem sama? - zaniepokoił się Havard. - Przecież możesz 

spotkać niedźwiedzia albo rosomaka...

-Jeśli pastuszkowie mogą chodzić sami, to ja też -odparła, unikając jego spojrzenia. - 

No   i   chyba   nie   sądzisz,   bym   chciała   zdradzać   komukolwiek,   gdzie   są   moje   pola 

background image

moroszek. Sama szukałam ich parę lat. Wrócę późno, więc możecie zacząć schodzić, 

zanim wrócę. Sama trafię do Stornes.

Widziała,   że   Havardowi   nie   podobało   się   takie   rozwiązanie,   ale   już   nic   nie 

powiedział. Sivert jednak złapał ją za spódnicę i nagle zaczął marudzić, że też chce z nią iść. 

Wytłumaczyła mu, że to ciężko i daleko, ale że gdy będzie starszy, weźmie go ze sobą. Na 

szczęście mały gaduła szybko znalazł inne, interesujące rzeczy na pastwisku i osoby, które 

mógł zaczepić. Poza tym w dole drogi usłyszeli porykiwania i pokrzykiwania. Kolejna grupa 

dochodziła na miejsce.

-Ojej! - zawołał Sivert. - Idą następni!

-Uważaj na niego, dobrze? - poprosiła Mali Havarda. - Miałam prosić o to Ingeborg, 

ale ona jest dziś zbyt rozbiegana, bym mogła na niej polegać. Zabierzesz go do domu 

wieczorem  z Simą,  a tam zajmie  się nim  Ane, już z  nią rozmawiałam.  Beret  nie 

spuszcza oczu z Oi, więc o niego jestem spokojna.

-Oczywiście, zajmę się nim - odparł Havard. - Ale jak długo zamierzasz tam być? Nie 

sądziłem, że możesz na tak długo zostawić Oję, skoro...

Zerknął na jej piersi i lekko się zaczerwienił. Mali też. Dłonią zebrała rozchyloną 

bluzkę.

- Zrobiłam tak, że on... ma mleko - rzuciła lekko zawstydzona. - Poza tym zaczął już 

jeść inne rzeczy. Beret da radę równie dobrze jak ja.

Havard pokiwał głową.

-To jak długo zamierzasz  tam być?  - powtórzył  pytanie.  - Dziś mamy czas, więc 

możemy na ciebie poczekać, w każdym razie Sivert i ja. Gudmund musi zaraz wracać, 

ale...

-Havard, już nieraz byłam w górach - powiedziała Mali. - Miło, że o mnie myślisz, ale 

też jedź. Nie wiem, ile mi to zajmie, na pewno kilka godzin - dodała wymijająco. - Ale 

nie lubię pilnować czasu, gdy jestem w górach.

W   zamieszaniu,   które   powstało,   gdy   zwierzęta   i   ludzie   z   Oppstad   zjawili   się   na 

pastwisku, Mali znikła niepostrzeżenie.

Szła tak, by jak najszybciej  zniknąć z pola widzenia ludzi na pastwisku. Ominęła 

Seterhaugen   i   zniknęła   za   nim.   Przed   nią   otworzył   się   krajobraz   zwieńczony   szczytem 

Stortind. Nie wydawało się, by to daleko, ale Mali wiedziała, że to złudzenie. Droga była 

trudna i wiodła przez gęste zarośla i rozległe bagna.

background image

Usiadła na kamieniu i aż do pasa rozpięła bluzkę. Było ciepło, a ona szła szybko. Nie 

obawiała się, że kogoś spotka, o tej porze roku nikt nie chodził w góry. Dopiero jesienią wielu 

chodziło zbierać dojrzewające moroszki,  najcenniejsze ze wszystkich rodzajów jagód. Od 

kiedy   Mali   zamieszkała   w   Stornes,   chodziła   zbierać   moroszki   do   wąskiej   doliny   leżącej 

między Stortind a górami po jej drugiej stronie, oddzielającymi ich od Innvik, miejscowości 

leżącej przy końcu drugiego ramienia fiordu. Ale znalazła też inne miejsca, na przykład u 

podnóża Aksla, mniejszego szczytu łączącego się ze Stortind. Mimo że nigdy nie była na 

szczycie żadnej z tych gór, wiedziała, że ścieżka na szczyt Stortind wiedzie wzdłuż Aksla.

Wyjęła   chleb   i   zabrała   się   do   jedzenia,   spoglądając   w   górę.   Stortind   skąpany   w 

promieniach   słońca   zawsze   ją   zachwycał.   Wzrok   jej   przeszedł   wschodnim   stokiem.   U 

podnóża Aksla było urwisko. Pogrążone w cieniu, sprawiało ponure wrażenie. Mali przeszedł 

dreszcz. Spory kawałek w górę urwiska znajdowała się duża, płaska półka. To pewnie tam 

zatrzymał się Johan z Jo, bo stamtąd schodziło urwisko. Nikt nie przeżyłby upadku z takiej 

wysokości.

Jakim sposobem Johan zrzucił Jo? Ta myśl nie dawała Mali spokoju od czasu tamtego 

fatalnego popołudnia. Jego nienawiść musiała być bezgraniczna, myślała, a jedzenie rosło jej 

w ustach. Nienawiść, złość i podłość. I to ona je wyzwoliła, ona i jej miłość, którą czuła do 

Jo. I grzech, który popełniła, którego rezultatem jest Sivert. Ale mimo to...

Nawet jeśli ktoś tak bardzo nienawidzi, ma w głębi sumienia jakąś granicę, której nie 

przekroczy: nie odbierze komuś życia. Ale Johan jej nie miał. Gdy ujrzał Jo i Siverta razem 

na łące i w końcu zrozumiał prawdę o tym, którego przez cały czas uważał za syna, nie 

potrafił zapanować nad sobą. Tylu osób wtedy nienawidził: Jo, jej i nawet pewnie Siverta, 

owocu   tej   miłości,   o   którą   zawsze   zabiegał,   a   której   nawet   nie   posmakował.   Babcia   to 

wiedziała, wiedziała, że Johan ma w sobie pokłady zła, znała mroczne zakamarki w duszy 

wnuka. Dlatego tak bardzo bała się tego, co może się stać. Mali cieszyła się, że babcia nie 

dożyła chwili, w której nienawiść, której tak się bała, doprowadziła do tragedii.

Mali strzepnęła okruchy i poszła dalej. Często napotykała spore bagna, które musiała 

okrążać, co przedłużało jej trasę. Spojrzała na słońce i oceniła, że dochodzi druga. Tamci 

pewnie   już   wracają   do   domu,   pomyślała.   I   dobrze.   Nie   będzie   pewnie   miała   ochoty   do 

rozmowy po tym, co zamierza zrobić. Dobrze, że będzie długo szła z powrotem. Byle nie tak 

długo, by zaczęli się zastanawiać, co tak naprawdę robiła w górach. 

Serce waliło jej ciężko w piersiach, gdy dotarła na dno urwiska, w cień. Gdzieś tutaj 

background image

musiał   upaść   Jo.   Przeszła   tam   i   z   powrotem,   spojrzała   w   górę   na   wystającą   półkę   i 

spróbowała wyobrazić sobie, gdzie mógł spaść.

Nagłe zatrzymała się. Coś błysnęło pomiędzy kamieniami. Ukucnęła, sięgnęła dłonią i 

znalazła scyzoryk: mały, gładki, ładny scyzoryk w srebrnej oprawie. Podniosła, obróciła na 

wszystkie strony i przycisnęła do ust.

To był scyzoryk, który często widziała w dłoniach Jo. Opowiadał, że wymienił się na 

niego dawno temu. Sam wyrył inicjały „J. K.". Mali nie wiedziała, co oznacza „K'\ Nagle 

uświadomiła sobie, że nigdy nie spytała go o nazwisko.

Siedziała tak, gdy nagle ogarnął ją płacz. Padła na kamienie i oddała się tęsknocie, 

rozpaczy, smutkowi i gniewowi. Powinna z nim pojechać, myślała. Ktoś, kogo spotkało to 

niepojęte   szczęście   napotkania   wielkiej   miłości,   nigdy   nie   powinien   pozwolić   jej   odejść. 

Nigdy, bez względu na cenę. Ale ona to zrobiła, pozwoliła, by odeszła miłość razem z Jo. 

Nagle uklękła i zaczęła krzyczeć dziko, z gorzką świadomością, że już nigdy nie odzyska 

tego, co straciła z własnej winy.

- Jo! Jo! - wołała rozpaczliwie. - Jo! Jo!

Od ciemnych gór odbiło się echo i wołało: Jo, Jo, Jo...

Powoli otworzyła poszewkę i wyjęła wianek. Nie był już  świeży i ładny jak rano, 

niektóre płatki się pozaginały. Postarała się go poprawić, oderwać zwiędłe główki. Przytuliła 

wianek do piersi.

-   Kocham   cię   -   wyszeptała   powoli,   ze   spojrzeniem   zwróconym   na   jasne   niebo.   - 

Kocham cię bardziej niż jakiegokolwiek człowieka, byłam i jestem twoja. Ale nie mogłam się 

odważyć. Nie mogłam... Znów wstrząsnął nią szloch.

- Wybacz mi, Jo. Wybacz! - wyszeptała i przetarła dłonią gorącą, mokrą twarz.

To ty nie chciałaś, odezwał się w niej jakiś głos. Nie chciałaś wystarczająco mocno. 

Wtedy nie pozwoliłabyś mu odejść. Nawet tego ostatniego razu, gdy przyszedł do ciebie na 

pastwisko i pokazałaś mu jego syna, nie pojechałabyś z nim, nawet gdyby był wolny. Bo nie 

kochałaś go wystarczająco mocno. Chciałaś mieć wszystko: i jego, i Stornes. Ale nikt nie 

dostaje wszystkiego za darmo.

- To nieprawda - spierała się sama ze sobą. - To nie dlatego...

Ale już sama nie wiedziała.

Dlaczego wybrałaś Johana i Stornes, pytał wewnętrzny głos, skoro kochałaś Jo ponad 

wszystko? Bo... bo... Nie, nie mogła już o tym myśleć.

background image

Powoli zaczęła zbierać kamienie i układać z nich mały kopczyk.  Położyła  na nim 

wianek, splotła dłonie i odmówiła Ojcze nasz. Gdy wstawała, wzięła mały kamyk. Weźmie go 

ze   sobą.   Kamyk   i   scyzoryk.   Wstała   na   nogi,   sztywna   i   zmarznięta.   Gdy   przyszła,   była 

spocona. Teraz marzła tak, że aż szczękała zębami. Nie tylko dlatego, że siedziała w cieniu. 

To był chłód, który pochodził zarówno z zewnątrz, jak i wewnątrz.

Przez moment stała i patrzyła na kopczyk i wianek, którym szarpał wiatr. Zerknęła 

znów na pogrążone w cieniu urwisko. Wzrok przesłaniał jej łzy. Wiedziała, że jest tu po raz 

ostatni, że coś przekreśliła. To, co zostanie jej ze smutku i tęsknoty, będzie żyło w niej.

Odwróciła się gwałtownie i zaczęła wracać. 

background image

ROZDZIAŁ 6

Fala   upału   uderzyła   w   Mali,   jak   tylko   wyszła   z   cienia   wielkiej   góry   na   otwartą 

przestrzeń. Mimo to marzła nadal. Szła, potykając się, na ciężkich nogach. Czuła się całkiem 

pusta,   zlodowaciała   i   śmiertelnie   zmęczona.   Tak   jakby   chwila,   którą   spędziła   w   miejscu 

śmierci Jo, wyssała z niej wszystkie siły.

Było zadziwiająco bezwietrznie, nawet najlżejszy powiew nie dochodził z gór. Mali 

spojrzała   na   słońce   i   dostrzegła,   że   przysłoniła   je   lekka   mgiełka.   Wzdrygnęła   się,   gdy 

uświadomiła  sobie,   jak  nisko  stoi.   Musi  być   co  najmniej   czwarta,   pomyślała   w  panice   i 

zaczęła biec. Straciła poczucie czasu. Przyszło jej nagle na myśl, że mogą zacząć jej szukać.

Źle stanęła i upadła jak długa. Leżała tak, z twarzą pośród mchów, i czuła, jakby miała 

ciało z ołowiu. Nie była  w stanie się podnieść. Znów opanował ją płacz. Leżała  niczym 

nieżywa i płakała w głos. Nigdy nie przypuszczała, że aż tak mocno to przeżyje. Gdy ujrzała 

miejsce śmierci Jo, miniona tragedia stanęła jej przed oczami. Blizny po ranach na jej duszy 

popękały i czuła, że krwawią obficie. Czuła niezmierzony smutek, większy nawet niż wtedy, 

gdy  dowiedziała   się  o śmierci   Jo. Wtedy rozpacz   mieszała  się  z  nienawiścią  do  Johana. 

Wtedy jakby nie mogła pojąć prawdy, nie chciała jej przyjąć. Musiała chronić siebie i Siverta 

w czasie dni, które potem nastąpiły. I nocy. Tych straszliwych nocy...

Dopiero dziś dotarł do niej wymiar tragedii, do jakiej doszło w tych górach. Widok 

ciemnego,  kamienistego  urwiska wbił jej się w pamięć.  Miała nadzieję, że to będzie  jak 

odwiedzenie grobu ukochanego i pożegnanie się z nim na zawsze. Że gdy położy kwiaty i 

powspomina   Jo,   zazna   ukojenia.   Zamiast   tego   z   jeszcze   większą   mocą   wypłynęła   na 

powierzchnię rozpacz. Nie wiedziała, czy będzie w stanie to unieść.

Straciła poczucie, jak długo tak leżała. Powoli wstała, otrzepała się z grubsza i ruszyła 

dalej. Seterhaugen wydawało się tak odległe, a od niego było daleko do szop. No i jeszcze w 

dół   do   Stornes.   Czuła   przemożną   chęć   położenia   się   w   mchu   i   pozostania   na   miejscu, 

przespania   wszystkiego.   Zapomnieć,   pomyślała,   ocierając   łzy.   Chciała   spać,   a   przede 

wszystkim  zapomnieć.  Ale  wspomnienia  prześladowały  ją  niczym   koszmar,   gdy tak  szła 

przez mokradła, w przemoczonych butach i z coraz cięższym skrajem spódnicy.

Przez   cały   czas   stał   jej   przed   oczami   Jo:   jego   brązowe,   szczupłe   ciało,   iskrzące 

szarozielone oczy i promienny uśmiech. Jakże go kochałam, pomyślała z bólem, kochałam 

ponad wszystko. Pozwoliła mu odjechać nie dlatego, że myślała o sobie, wręcz przeciwnie. 

Przecież poświęciła miłość, by chronić innych! Gdyby to tylko dotyczyło jej samej, więcej 

background image

niż chętnie wyrzekłaby się wszystkiego. Ale wplątani w to byli jeszcze inni. Babcia też tak 

powiedziała: że wiele niewinnych osób musiałoby przez nią cierpieć. 

To dlatego odmówiłam, myślała, ocierając wciąż płynące łzy, dlatego poświęciłam i 

Jo, i miłość. Tak, jak się poświęciła, mówiąc „tak" Johanowi. Nie było to zgodne z jej wolą, 

ale uczyniła to dla rodziny.

Wszystko robiła dla innych i dlatego wszystko straciła. Wszystko oprócz Siverta. Myśl 

o synu przeszyła ją niczym strzała. Poczuła, że kocha ponad wszystko to dziecko miłości. 

Tylko   on   jej   pozostał   po   miłości   jej   życia.   On   i   pierścionek.   A   teraz   jeszcze   scyzoryk, 

pomyślała, gładząc chłodny metal.

Gdy okrążyła  Seterhaugen, była tak zmęczona, że się słaniała. Nagle uświadomiła 

sobie,   że   ktoś   ku   niej   idzie.   Zmrużyła   piekące,   zapłakane   oczy,   lecz   widziała   tylko 

niewyraźną sylwetkę. Przez chwilę wydawało się jej, że to Jo, i wyciągnęła rękę w jego 

stronę. Ale Jo przecież nie żyje, nie żyje...

- Co, u licha, wyprawiasz? - spytał Havard z bliska. - Wiesz, która godzina? Nie 

rozumiesz, że się o ciebie boimy, że już myślałem, że...

Zatrzymał się i wpatrzył w Mali. Dostrzegł, że ma brudną twarz i zapłakane oczy. 

Włosy się rozpuściły i otaczały złocistą chmurą jej głowę. Bluzkę miała rozpiętą do pasa, a 

brzeg spódnicy tak ciężki, że ciągnął się po ziemi. Na chwilę pochwycił spojrzenie Mali i aż 

się wzdrygnął. Nigdy nie widział tak bezdennego smutku. Wyglądało, że w oczach ukochanej 

nie ma już życia.

- Ależ Mali - powiedział cicho. - Moja Mali, co się stało?

Wściekłość,   która   się   w   nim   gotowała,   wyparowała   w   sekundę.   Wypełniło   go 

współczucie. Wyciągnął do niej ramiona, a ona w nie wpadła. Havard stracił równowagę, 

nieprzygotowany na taki impet, i upadli, turlając się po mchu. Leżał, obejmując jej szczupłe 

ciało wstrząsane łkaniem.

- Spotkałaś  kogoś? - spytał  przestraszony,  odgarniając jej włosy z twarzy.  - Ktoś 

zrobił ci krzywdę?

Pokręciła głową przecząco, ale tylko wtuliła się mocniej i nie przestawała płakać.

- Ale co się dzieje? Jesteś całkiem... Powiedz, co się dzieje, Mali, na pewno nikogo 

nie spotkałaś?

- Tylko dawne duchy - wykrztusiła ledwo dosłyszalnie.

Nie zrozumiał, co ma na myśli, lecz nadal ją obejmował. Mali powoli przestała płakać. 

background image

Spróbował uwolnić się od jej ramion zaciśniętych na jego karku, lecz nie puszczała.

- Nie zostawiaj mnie, Havardzie - wyszeptała z desperacją. - Nie mam nikogo, i ja... 

Nie mam nikogo, Havardzie...

Havard poczuł jej miękkie ciało wtulone w jego ciało, jej gorący oddech owiewający 

mu szyję, jędrne piersi naciskające na jego tors.

- Mali...

Odchyliła   głowę  i   spojrzała   na  niego.  Potem  przyciągnęła   jego   twarz   do   swojej   i 

pocałowała   dziko,   z   desperacją.   Dłonie   rozpoczęły   wędrówkę   pod  jego   koszulą,   gładziły 

brzuch i plecy, rozpięły pasek i powędrowały w dół, aż stęknął z podniecenia.

Coś się z nią stało w tych górach, pomyślał znów, tylko nie wiedział co. Musiało to 

być jednak coś, co nią wstrząsnęło, ponieważ zachowywała się jak szalona. Bo ta kobieta, 

która wczepiła się w niego i niemal prosiła, by ją wziął, nie była tą samą dumną, silną Mali, 

jaką znał. Tą, która trzymała go na odległość i nigdy nie traciła panowania nad sobą... 

Posłał   Gudmunda   w   drogę,   gdy   wszyscy   zjedli,   rozładowali   ładunek   i   wnieśli 

wszystko do szopy. Nadjechali też z Oppstad. Havard zaczął rozważać, czy nie wrócić już z 

Sivertem, ale ten biegał zadowolony między przybyszami i nie chciał słyszeć o powrocie.

-Przecież nie możemy schodzić, zanim mama nie wróci, prawda? - spytał.

-Ona powiedziała, że powinniśmy tak zrobić - odpowiedział Havard. - Ona ma do 

przejścia długą drogę. To potrwa, wiesz.

-Przecież możemy tu zostać - Sivert patrzył na niego prosząco. - Mama się strasznie 

ucieszy, że na nią zaczekaliśmy.

Havard poddał się. Wiedział, że nie zaznałby spokoju, gdyby wrócił. Już wtedy zaczął 

niespokojnie wypatrywać w górę ścieżki. Sivert tymczasem beztrosko biegał od szopy do 

szopy, częstowany smakołykami.

W miarę upływu godzin Havard stawał się coraz bardziej niespokojny.

-Mali miała być tak długo? - spytała Ingeborg. - Sądziłam, że tylko zajrzy na pole 

moroszek...

-Raczej to właśnie robi - odparł Havard szorstko. -Ale miała się nie spieszyć. Nie tak 

często ma wychodne, prawda?

-Byle   tylko  coś  się  jej   nie  stało  - powiedziała  Ingeborg  z  troską  w  głosie.  - Nie 

powinna iść sama...

Havard   pomógł   przybyszom   rozładować   wozy,   wypił  dużo   kawy   i   usiłował 

zachowywać spokój. Ale jego wzrok coraz to biegł ku wzgórzu Seterhaugen. To stamtąd 

powinna się zjawić, pomyślał po raz kolejny. 

background image

W końcu nawet Sivert się zmęczył.

- Dlaczego mama nie wraca? - spytał, wdrapując się na kolana Havarda i wkładając 

kciuk do ust. Już dawno tego nie robił.

- Tego nie wiem - odparł Havard, targając mu czuprynę. Chciał go uspokoić. - Ale wyjdę 

jej naprzeciw. Ty zostań z Ingeborg, a ja zaraz ją znajdę. Na pewno nie jest daleko.

I poszedł, z bijącym sercem, tak zaniepokojony i rozgniewany, że aż z trudem oddychał. 

Jak ona mogła tak zapomnieć o czasie! Do tego stopnia nie przejmować się innymi!  Przecież 

musiała rozumieć, że Sivert zacznie o nią pytać. No  i dawno już powinna być w Stornes i 

nakarmić Oję.

A może coś się stało... Sama myśl go osłabiła. Kochał ją już od tylu lat. Pragnął jej od 

czasu, gdy wyszła za Johana. Odchodził od zmysłów z zazdrości, widząc tego mężczyznę 

obejmującego ją z miną właściciela i patrzącego na nią z pożądliwością. Tego, który mógł 

wziąć ją do sypialni, kiedy tylko chciał. Mógł jej dotykać, posiadać, mógł ją mieć nagą przy 

sobie...

Myśl o nich dwojgu w łóżku niejednej nocy odbierała mu sen. Długi czas trzymał się 

od  Mali  z  dala,  dopóki  nie  dostrzegł,  że  pomiędzy  małżonkami  nie   układa  się  najlepiej. 

Odgrywali swoje role dobrze, ale Havard domyślał się prawdy po fragmentach pijackiej gadki 

Johana w czasie wieczorów z jego ojcem.

- Jest babą z piekła rodem - słyszał Johana użalającego się nad sobą. - Tej dziewczyny 

nigdy nie dostajesz, Oddleivie, ją musisz brać siłą, żeby coś z tego było. Jest zimna jak lód, 

mimo że dałem jej wszystko: wspaniałe gospodarstwo, dobrobyt, nazwisko. Wariuję, boją 

mam, mogę z niej zerwać ubrania i ją wziąć, ale nie mogę jej mieć. Nigdy jej mieć! Nigdy, 

słyszysz? Leży tylko pode mną jak kłoda drewna... 

Havard słyszał potem „dobre" rady ojca i czerwienił się ze wstydu. Jeśli Johan poszedł 

za tymi radami, Havard mógł dobrze zrozumieć chłód w spojrzeniu Mali, gdy patrzyła na 

męża,  i   oczywistą  niechęć   wobec   jego  dotyku.   Myślał  przez   jakiś  czas,   że  ona   tego  nie 

wytrzyma,   ale   dała   radę:   dumnie   wyprostowana   i   z   uniesionym   czołem.   Tylko   jej   oczy 

stawały   się   mroczniejsze   z   każdym   rokiem,   ciemne   i   pełne   czegoś,   co   przypominało 

nienawiść. No i on sam zaczął jej dotykać w przelocie, gdy spotykali się gdzieś na zewnątrz w 

czasie przyjęć. Trzymała go na dystans, ale czuł, że ceni go jako przyjaciela. Ale on nie chciał 

nim być. I powoli dochodziło do sytuacji, które dawały mu nadzieję... Gdy ona też oddychała 

szybciej...

Szedł   przez   mokradła,   przypominając   sobie   każdą   z   tych   scen.   Mógł   wtedy   jej 

dotknąć, przytulić, dotknąć jej piersi i nawet całować. Po czymś takim leżał długo w nocy i 

background image

wyobrażał sobie, że ją bierze, czuł jej delikatne ciało, bujne piersi... Ale nigdy nie wydarzyło 

się nic więcej.

Gdy Johan zmarł, ucieszył się. Teraz mogła nadejść jego kolej. Pochodził z dobrego 

rodu i miał jej co zaoferować. Poza tym nie czuł do niej tylko pożądania. Kochał ją aż do 

bólu.   Gdy  otrzymał   propozycję   pracy   w   Stornes,   był   przekonany,   że   była   to   możliwość 

konkurów, zanim inni dostaliby szansę. Zamiast tego otrzymał kontrakt i informację, że Mali 

nie zamierza wychodzić za mąż ani za niego, ani za nikogo innego. To go prawie przerosło.

Najpierw chciał odmówić. Ale pomyślał, że jeśli będzie na miejscu, to ona właśnie do 

niego   przyjdzie,   gdy  będzie   potrzebowała   czułości   od   mężczyzny.   Kochał   ją  już  od  tak 

dawna, że nauczył się cierpliwości. Jego ojciec  tłumaczył mu, że nie może pracować jako 

parobek u tej „zarozumiałej wdowy". Musi myśleć o tym, kim jest!

Ale dla niego nie miało to znaczenia. Jedyne, co się liczyło, to Mali. Na początku 

myślał o małżeństwie z nią, potem już rzadziej. To przyjdzie samo, myślał, jeśli w końcu 

będzie mógł obdarzyć ją tą bezgraniczną miłością, którą czuł. Bo jeśli da jej czułość, ciepło i 

przyjaźń,   możliwe,   że   z   czasem   ona   go   też   pokocha.   Ta   nadzieja   sprawiła,   że   został   w 

Stornes.

-

Marznę - wyszeptała  Mali, pociągając go na siebie. -Marznę i nie mam  nikogo - 

powtórzyła ze szlochem.

-Masz mnie - odpowiedział, gładząc ją po policzku. - Ile razy ci już mówiłem, że 

jestem twój?

-Kochasz mnie?

-Tak ~ potwierdził, dotykając ustami jej policzka. -Zawsze kochałem. Dla mnie nie 

ma nikogo innego poza tobą, ale ty nie chciałaś...

Nie pamiętał, kto zaczął pierwszy ściągać ubranie, pamiętał tylko, że oboje szybko 

oddychali.   Jej   usta   były   uchylone,   miękkie   i  chętne,   a   gdy  pochylił   się   ku  jej   piersiom, 

wygięła się ku niemu.

Gdy podciągnął jej spódnicę, Mali nie protestowała. Pozwoliła, by zdjął jej bieliznę, i 

nawet pomogła mu w tym. Havard puścił ją i ukląkł. Zdarł z siebie koszulę i rozpiął spodnie. 

Przez chwilę zatrzymał się i patrzył na nią, półnagą, leżącą przed nim. Łzy wypełniły mu 

oczy.  To było  wspaniałe.  Tyle  marzył  o tej  chwili, śnił i niemal  stracił  nadzieję,   że  ona 

nadejdzie...

-Mali...

background image

- Nic nie mów! - powiedziała, pociągając go na siebie. - Bierz mnie! Kochaj... 

Spojrzała na niego i dostrzegła jego wypełnione łzami oczy. Przez chwilę myślała, że 

to źle, że go wykorzystuje. Lubiła go, zawsze go lubiła, ale go nie kochała. To nie było w 

porządku. Ale odsunęła od siebie tę myśl. Mówiła prawdę: nie miała nikogo. To, co przeżyła 

tego dnia na dnie urwiska, gniotło ją niczym ciężki głaz. Nie miała nikogo. Nie sądziła, że 

będzie kogokolwiek potrzebować, ale tęsknota za Jo i utracona miłość pozostawiły w niej 

przeogromną pustkę; pustkę, którą ktoś musiał zapełnić. Nadarzył się Havard...

Wszedł w nią z jękiem rozkoszy. Była wilgotna i gładka, oddychała szybko. Jej dłonie 

objęły jego pośladki i docisnęły, jakby chciała, by wszedł jak najgłębiej. Zbliżenie nie miało 

w sobie nic ze słodyczy i delikatności, tak jak marzył. Zamiast tego rozwinęło się w szalony 

galop ukrywanych, gorących pragnień, nad którymi żadne z nich nie miało kontroli. Mali 

pospieszała go jeszcze bardziej, jej paznokcie orały mu plecy, a podbrzusze unosiło się ku 

niemu wygięte w łuk. Było w tym coś z desperacji, pomyślał, ale to była jego ostatnia myśl. 

Wszystko zniknęło poza intensywnym uczuciem żądzy i miłości, dziwnej wdzięczności, która 

wyciskała mu łzy z oczu. Z przytłumionym stęknięciem i iskrzącym światłem pod powiekami 

eksplodował w niej.

Przez długą chwilę tylko leżeli, on nadal uniesiony nad nią. Wreszcie podparł się na 

jednym łokciu i spojrzał na nią. Mali leżała z zamkniętymi oczami i spod powiek płynęły jej 

łzy.

-Czemu płaczesz, kochanie? - spytał, całując jej miękkie usta. - Nie możesz teraz 

płakać. Coś cię bolało?

Pokręciła powoli głową. Uniosła powieki i spojrzała na niego. Aż się wzdrygnął, gdy 

zobaczył wyraz jej oczu.

- Nie chciałaś tego?

Mali pogładziła go po twarzy i przyciągnęła do siebie.

-Chciałam - szepnęła mu do ucha. - To ja tego chciałam.

-Ja zawsze tego chciałem - odpowiedział. - Ciebie chciałem. I że mogłem...

Odsunęła go i usiadła. Obciągnęła spódnicę i zaczęła zapinać bluzkę. Włosy zasłoniły 

jej twarz.

-Kocham cię - wyszeptał, obejmując dłońmi jej twarz. - To nie tylko dlatego, że cię 

pragnąłem... Kocham cię, Mali.

- Wiem - odparła, unikając jego spojrzenia. – Jesteś dobrym człowiekiem, Havardzie, 

o wiele lepszym niż ja. Boja... nie sądzę, żebym mogła kogoś jeszcze pokochać.

Odczuł te słowa jak uderzenie w brzuch. Wpatrzył się w nią, całkiem zaskoczony.

background image

-To dlaczego to zrobiłaś? Dlaczego pozwoliłaś, bym...

-Potrzebowałam cię - odpowiedziała cicho.

-Potrzebowałaś mnie - powtórzył. - Co masz na myśli? Że ja... że to nic dla ciebie nie 

znaczyło, poza tym, że...

Wzięła  go za  dłoń, przyłożyła  ją do ust i  ucałowała  gorącymi  wargami.  Jej  oczy 

płonęły czymś, czego nie rozumiał.

- To znaczyło dla mnie więcej, niż możesz pojąć - zapewniła cicho. - Ale wiem, co do 

mnie czujesz, i może to nie było właściwe, że ci pozwoliłam... Ale tak cię potrzebowałam - 

powtórzyła powoli. - Czy nie możemy zostawić tego na jakiś czas, Havardzie? Nie pytaj mnie 

o nic, bo nie mam dla ciebie odpowiedzi.

Wstała, uporządkowała ubranie, na wpół odwrócona. Zebrała włosy i upięła kilkoma 

szpilkami, które udało jej się znaleźć w gęstwinie włosów. Powoli zaczęła schodzić w dół.

Havard stał i patrzył za nią. W sercu czuł chaos. Dopiero co był szczęśliwy, sądził, że 

ona wreszcie zrozumiała, że go kocha. Że dlatego mu się oddała. Ale teraz rozumiał, że to nie 

miłość nią powodowała, że to coś innego. Czy kobiety mogą być takie? Porządne, darzone 

szacunkiem kobiety? Ta myśl nie dawała mu spokoju. Gdy dogonił Mali, wziął ją za rękę.

-Nie będę o nic pytał - powiedział. - Rozumiem, że mnie nie kochasz, ale że mimo to 

mnie potrzebujesz. Stało się tak, bo nawet ty potrzebujesz teraz ciepła, bo inaczej byś 

zamarzła. Nie pytam - powtórzył. - Po prostu sądzę, że tak jest.

-Jesteś   mi   najbliższy   zaraz   po   Sivercie   -   szepnęła,   gładząc   go   po   policzku.   - 

Rozumiem, że możesz sądzić, że cię wykorzystałam, że ja... że jestem...

Zerknęła na niego, rumieniąc się. Nie odpowiedział jej od razu. Ona nie chce za niego 

wyjść, tyle rozumiał. Ale nie rozumiał tego, że kobieta taka jak Mali mogła się oddać z takim 

zapamiętaniem, ale bez miłości. Lecz najwyraźniej tak było. Spojrzał na nią. Poczuł ssanie w 

podbrzuszu   i   przemożną   chęć   położenia   jej   znowu   w   mech,   czy   chciała,   czy   nie.   Ale 

wiedział, że tego nie zrobi. Nie wbrew jej woli. Nie tak, jak robił to Johan. Jednocześnie 

wiedział,   że   jeśli   będzie   go   jeszcze   chciała   -   czy   potrzebowała,   jak   mówiła   -   to   on   ją 

przyjmie.

To na pewno nie było w porządku dla żadnego z nich. Czuł, że to niegodne, że ona go 

wykorzystuje bez miłości. Ale on ma czas, bo nie pragnie żadnej innej. Nawet okruchy od 

Mali były lepsze od czegokolwiek innego, choć czul, że to trochę zawstydzające. Niegodne. 

Dla nich obojga...

Nagle uderzyła go myśl, że ona mogła zajść w ciążę. Co wtedy zrobi? Chyba nie 

zabije nienarodzonego dziecka, poczętego z rozkoszy?

background image

Spojrzał na nią i uświadomi! sobie, że wcale jej nie zna.

ROZDZIAŁ 7

Beret nie żałowała surowych słów, gdy Mali w końcu dotarła do Stornes z Havardem i 

Sivertem. Wyszła do nich, by powiedzieć, co sądzi, zwłaszcza o Mali.

-O czym, u licha, myślałaś, dziewczyno? - spytała, ciskając gromy z oczu. - Całkiem 

zapomniałaś, że masz jeszcze jedno dziecko?

-Przepraszam - wyszeptała Mali. - Poszłam za daleko, a potem...

Beret popatrzyła na nią, na jej rozczochrane włosy, mokrą spódnicę i zabłocone buty. 

Nawet dla niej było jasne, że Mali pada ze zmęczenia. Ale było w niej coś jeszcze, pomyślała 

Beret, jakaś rezygnacja, której nigdy wcześniej u niej nie widziała.

-No już dobrze, bałam się o was - powiedziała nieco spokojniej. - Gudmund wrócił już 

tak dawno, no i przecież  jest Ola Johan... Zresztą  dał sobie radę na mleku,  które 

zostawiłaś - dodała z oporem.

-

Dziękuję.   Jestem   pewna,   że   dobrze   się   nim   zajęłaś.   Był   w   najlepszych   rękach. 

Przepraszam za kłopot i że cię przestraszyłam. Nie chciałam... 

Mali poczuła na sobie wzrok Ane, gdy dawała Sivertowi kolację.

- Jesteś taka blada - zauważyła służąca, przechodząc koło niej po raz któryś. - Nie 

jesteś aby chora? Nic ci się chyba nie stało?

- Nie, jestem tylko strasznie zmęczona - odpowiedziała, nie patrząc Ane w oczy. - 

Głupio zrobiłam, że poszłam tak daleko, ale... Czas mi jakoś przeleciał. Nie wyglądało tak 

daleko, ale się pomyliłam. To było dalej, niż przypuszczałam.

Ane pokiwała głową i już nie pytała, ale Mali czuła, że ona swoje wie.

-Beret była zła - rzuciła Mali. - Rozumiem ją. Ale z Oja wszystko poszło dobrze, 

prawda?

-Beret była zachwycona - uśmiechnęła się Ane. -To był dla niej dzień spełnionych 

marzeń. Miała Oję tylko dla siebie, mogła mu śpiewać i nosić, ile chciała. Nie, nie 

background image

było   żadnych   kłopotów.   Pod   koniec   stała   się   niespokojna,   gdy   tak   długo   nie 

wracaliście. Może nie lubi cię najbardziej na świecie, ale jesteś matką jej wnuków i 

panią w Stornes. Ona nie życzy ci źle, już nie.

Mali udało się w końcu położyć Siverta po opowiedzeniu mu po raz kolejny, jak to 

zabłądziła, ile dużych bagien musiała okrążyć i że czas po prostu jej uciekł. To dlatego 

wróciła tak późno.

-Bałem   się,   że   cię   porwał   niedźwiedź   -   powiedział   Sivert,   patrząc   na   nią 

zmęczonymi oczami. - Albo troll -dodał, mrużąc powieki.

-

No chyba nie troll. - Mali pocałowała syna. - Przecież trolli nie ma, dobrze wiesz. A 

niedźwiedź...   Nie,   ja   musiałam   wrócić   -   powiedziała,   przykładając   policzek   do 

policzka chłopca. - Myślałeś, że nie wrócę? Nigdy, Sivercie, nigdy. 

-

Ale   następnym   razem   pójdę   z   tobą   -   zarzucił   jej   ręce   na   szyję.   -   Havard   też 

powiedział, że potrzebujesz kogoś, kto się będzie tobą opiekował. My, mężczyźni...

-Tak, oczywiście - uśmiechnęła się Mali. - Wy, mężczyźni...

-

To Havard cię znalazł - mruknął Sivert i ziewnął rozgłośnie. - Havard cię uratował.

Mali poczuła, że się rumieni. Tak, to Havard ją znalazł. Ale czy uratował, to inna 

sprawa.

Sivert   zasnął,   zanim   dośpiewała   do   końca   pierwszą   kołysankę.   Wstała   sztywno   i 

podeszła   do   okna.   Gdy   ich   nie   było,   przybył   tabor   cygański.   Podobno   był   już   u   nich, 

powiedziała Ane. Mali oblała się potem, gdy to usłyszała. A jeśli jest wśród nich siostra Jo? 

Mimo że zmęczona do granic, Mali poszła do stodoły. Co zrobi, jeśli będzie tam jego siostra, 

nie wiedziała. Jeśli zobaczy Siverta...

Ale to nie był tabor Karolinę. Mali rozpoznała niektórych starszych, ale reszty nie.

- To ty jesteś Mali Stornes, prawda?

Mali wzdrygnęła się i obróciła. Za nią stał jeden z tych starszych mężczyzn, którego 

znała z widzenia.

- Tak, to ja - odparła z rezerwą.

- Karoline prosiła mnie, bym przekazał ci wiadomość, że ciotka Jo nie żyje. Umarła w 

zimie na zapalenie płuc, no i była stara - powiedział. - I tak nie przyszła do siebie po tym, co 

zdarzyło się z Jo. On tu pracował kilka lat temu i w zeszłym roku spadł z urwiska. Był wtedy 

razem z gospodarzem, prawda?

Mali pokiwała głową.

- Wiele osób żałowało Jo - dodał mężczyzna. – Był świetnym towarzyszem, jednym z 

najlepszych. Jego wdowie też było ciężko... 

background image

- Rozumiem - powiedziała Mali. - To był straszny wypadek. Pozdrów Karolinę ode 

mnie. Spotkałam ją tylko raz, gdy jej tabor był w Innstad, i nie znam jej zbyt dobrze. Nie 

wiesz, czy będzie tu tego lata?

Wtedy będzie musiała usunąć jej z oczu Siverta, pomyślała. On uwielbiał Cyganów i 

spędzał z nimi dużo czasu. Mali nie mogła go powstrzymywać, to wzbudziłoby podejrzenia. 

Ale zawsze się bała, gdy przybywał tabor, bała się, że ktoś dostrzeże podobieństwo Siverta 

do nich, bała się pytań, na które nie mogła odpowiedzieć.

Przez chwilę pomyślała, że skoro ciotka Jo nie żyje, nie ma się czego bać. Zresztą 

nigdy   nie   musiała,   bo   ona   kochała   Jo   równie   mocno,   jak   babcia   ją.   To   także   dlatego 

pokazała jej Siverta tego dnia, gdy zginął Jo. Teraz się cieszyła, że to zrobiła. Była jednak 

pewna, że więcej osób niż Karolinę dostrzeże podobieństwo między dziedzicem Stornes a 

Jo.

Ale przecież nie mogła ukrywać syna przed wszystkimi taborami pojawiającymi się 

w okolicy, więc już tak musiało być, pomyślała zmęczona. Podejrzenie, że Sivert mógłby 

być synem Jo, jednego z nich, także dla nich było tak niewiarygodne, że nigdy by go nie 

wypowiedzieli. W każdym razie nie w Stornes. A o czym rozmawiali gdzie indziej, to ich 

sprawa.   Cyganie   nie   rozpowiadali   plotek.   Nigdy   nie   słyszała,   by   mówili   coś 

nieprzychylnego o gospodarzach, u których się zatrzymywali, mimo że na pewno słyszeli i 

widzieli   niejedno.   Wtedy   straciliby   możliwość   ponownej   gościny.   Byli   zależni   od 

schronienia  i pracy,  którą dostawali  w gospodarstwach. Na utratę  tego  nie mogli  sobie 

pozwolić.

Mali poszła do sypialni po czyste ubrania. Stanęła w otwartym oknie. Jej spojrzenie 

skierowało się w kie-  I runku szopy na łodzie. W sercu poczuła głuchy ból. To już minęło, 

pomyślała. Dziś ostatecznie pożegnała się z Jo, marzeniami i miłością. Czy to dlatego tak 

bezwstydnie oddała się Havardowi? Wspomnienie tego, co wydarzyło się na Seterhaugen, 

wprawiło jej serce w szybsze bicie. Była zrozpaczona, spragniona do szaleństwa kogoś, kto 

mógłby jej dać ciepło i pocieszenie. I sprawiło jej to przyjemność, mimo całego bólu. Nadal 

nie rozumiała, czemu tak wykorzystała Havarda, jak mogło jej to przyjść na myśl po tym, jak 

pożegnała   się   z   Jo?   Ale   nie   miała   takiego   zamiaru,   jeśli   w   ogóle   można   mówić   o 

jakimkolwiek zamiarze z jej strony. Teraz czuła, jakby zdradziła Jo na jego grobie. A Havard 

był taki miły... Nie powinna jednak wykorzystywać jego uczucia wobec niej. Rozumiała, że z 

jego strony to poważne. A jeśli znów się zdarzy...

Ale Mali nie sądziła, by to znów się wydarzyło. Za bardzo lubiła Havarda i nie chciała 

wyrządzić mu krzywdy. Takim zachowaniem jak dziś krzywdziła go, bo wiedziała, że on to 

background image

traktował poważnie, a ona nie. Dlatego powinna trzymać się od niego z daleka. Jeśli znów 

odda się mężczyźnie i może nawet za niego wyjdzie, powinien to być ktoś, kto obudzi w niej 

pożądanie, tak jak Jo. Sprawi, że zapomni o czasie i przestrzeni. A taki Havard nie był. Był 

dla niej tak dobry tam w górach, widziała, że płakał. Zasługiwał na kogoś lepszego niż ona. 

Powie mu to i przeprosi za to, co zrobiła. Poprosi, by zapomniał, bo to się już nie powtórzy. I 

jeśli jeszcze będzie potrzebowała mężczyzny, lepiej, by znalazła innego.

A jeśli wydarzenie z gór będzie miało skutki? Ta myśl przyszła jej do głowy dopiero 

teraz i wstrząsnęła nią. Minione lata przekonały ją, że z trudem zachodzi w ciążę, skoro 

dopiero po tak długim czasie doczekała się potomka Johana. Ale z Jo... 

Pot   wystąpił   jej   na   czoło   i   zacisnęła   nerwowo   dłonie.   Przecież   to   nie   mogło   się 

zdarzyć? Nadal karmi Oję piersią, więc jest chroniona. Do pewnego stopnia. Przecież były 

kobiety, które rodziły dzieci rok po roku i karmiły jedno, póki następne nie przejmowało 

piersi. Przecież tak było z Margrethe. Nie była bezpieczna mimo dziecka u piersi.

Zrobi sobie napar, pomyślała. Wśród rzeczy, których się nauczyła od Johanny, był 

napar, który mógł „oczyścić macicę", jak mówiła stara. Z wahaniem podzieliła się recepturą z 

Mali, bo dla Johanny każde życie było święte. Ale zdawała sobie sprawę, na co mogły być 

narażone   biedne   dziewczyny   ze   strony   bogatych   gospodarzy   i   silnych   mężczyzn.   Często 

brano je siłą i nie miały nikogo, by je obronił. W takich wypadkach zdarzało się, że Johanną 

robiła im ten napar, jeśli biedaczki zdążyły powiedzieć jej na czas. Działał dzień lub dwa po 

gwałcie, potem już nie. Właściwie Mali nie wiedziała, czy on rzeczywiście działa, ale musiała 

spróbować.

Boże   jedyny,   pomyślała,   ocierając   spocone   czoło.   Musiała   dziś   chyba   postradać 

rozum...

Mali wzięła  duże wiadro gorącej  wody i poszła do pralni. Napełniła  ceber wodą, 

wykąpała się i umyła włosy. Ciepła woda ukoiła ból zmęczonych mięśni, więc siedziała w 

niej długo, aż niemal zasnęła. Zerwała się, gdy usłyszała głosy na podwórzu. Zamoczyła w 

wodzie brudne ubrania i włożyła czyste.

Powiedziała wcześnie wszystkim dobranoc, unikając wzroku Havarda, wzięła Oję z 

kołyski i poszła na poddasze. Gdy nakarmiła i przewinęła małego, a on zasnął przy niej, 

leżała bezsennie i patrzyła w sufit. Miała w sobie niepokój, który nie dawał jej zasnąć. W 

końcu   wstała,   owinęła   się   szalem   i   usiadła   przy   oknie.   Ze   stodoły   dobiegała   muzyka 

skrzypiec. Mali siedziała tak, z głową w dłoniach, i słuchała kuszących tonów, czuła zapach 

background image

morza i letniej nocy, i wspominała.

Dostrzegła   Havarda,   który   szedł   przez   ogród   z   koszulą   w   ręku   i   ręcznikiem 

przewieszonym przez szyję. Najwyraźniej on też poczuł potrzebę umycia się po długim dniu 

w górach, pomyślała. Nagłe zdecydowała się, że porozmawia z nim poważnie. Jeśli ma to 

zrobić, nie było powodu, by czekać. Może nie wypadało iść do męskiej sypialni, mając na 

sobie tylko koszulę nocną i szal, ale nie było wiele miejsc, w których mogła z nim rozmawiać 

na osobności. Dookoła ludzkie oczy i uszy.

Co by powiedziano, gdyby zobaczono ją, jak idzie do sypialni Havarda, wolała nie 

wiedzieć. Ale to było mało prawdopodobne. Ona sama poszła na górę już dwie godziny temu, 

a dawno nie słyszała ani Beret, ani służących. Na pewno już śpią, więc jeśli będzie cicho...

Uchyliła   drzwi   i   nasłuchiwała   kroków   Havarda   na   schodach.   Gdy   usłyszała,   że 

zamyka za sobą drzwi sypialni, przebiegła na bosaka, zapukała i wśliznęła się do środka.

Havard siedział na stołku i zdejmował buty. Mali położyła palec na ustach, by nic nie 

powiedział. W domu było tak cicho...

- Pomyślałam, że skoro my... Chcę z tobą porozmawiać - wyszeptała. - Może nie 

wypada   wchodzić   do   sypialni   mężczyzny   w   ten   sposób,   ale   trudno   znaleźć   miejsce,   by 

pogadać w cztery oczy. Więc...

Nie odpowiadał, siedział tylko i patrzył na nią. Jego twarz chowała się w cieniu, więc 

nie   widziała  go  dobrze.   Ale  oczy  dostrzegała.   Były  ciemne   i  iskrzące.   A   może  to   tylko 

odbicie światła? Nie zaciągnął zasłon i światło księżyca oświetlało wnętrze pokoju.

Muzykę skrzypiec słychać tu było jeszcze wyraźniej, bo okno wychodziło na stronę 

stodoły. Mali poznała melodię, był to powolny walc, ale nie znała jego tytułu.

- Powinnam z tobą porozmawiać - powtórzyła cicho, otulając się ciaśniej szalem. - To, 

co dziś zrobiłam, Havardzie... nie powinnam...

Nie mogła dalej mówić i spojrzała na niego bezradnie. On wstał powoli, zsunął na 

podłogę ręcznik i koszulę i zrzucił buty. Podszedł do niej. To nie było  światło księżyca, 

pomyślała, czując, jak mocno bije jej serce, jego oczy naprawdę iskrzą w półmroku!

- Havardzie, co robisz...

Położył palec na jej ustach. Zdjął z niej szal, mimo że usiłowała go przytrzymać. Ale 

była dziwnie słaba.

- Czy tańczyłaś kiedyś nago w świetle księżyca, Mali Stornes? - wyszeptał prosto w jej 

ucho, muskając ustami jej policzek.

Nie była w stanie odpowiedzieć, stała tylko i czuła serce bijące w gardle. Havard był 

inny niż zwykle, takiego go nie znała.

background image

-Tańczyłaś? - powtórzył.

-Havardzie, ja chciałam...

-A ja chcę zatańczyć  z tobą w świetle księżyca -przerwał jej z uśmiechem i objął 

ramionami.

Nie wiedziała, jak to się stało, ale zdjął z niej koszulę. Nie protestowała. Nie wiedziała 

nic poza tym,  że czuła podniecenie, gdy przyciągnął ją nagą do siebie i zaczął się z nią 

obracać w powolnym walcu. Jego usta nakryły jej usta, a dłonie pieściły tak, że aż wzdychała 

z rozkoszy.

Przecież   to   nie   tak   miało   być,   pomyślała   zmieszana,   próbując   się   wyzwolić. 

Przyciągnął ją mocniej, jednocześnie zrzucił spodnie i przytulił ją mocno do swojego nagiego, 

ciepłego ciała. Pomyślała o tym, co chciała mu powiedzieć: że ani nie chce, ani może... Że to, 

co zdarzyło się w górach, nie może się powtórzyć. Że nie jest mężczyzną, który sprawia, że 

drży z pożądania. Tak myślała. Teraz stała na nogach tylko dlatego, że on ją trzymał.

Bez słowa podniósł ją i położył na łóżku. Jego usta muskały jej ciało niczym skrzydła 

motyla i sprawiły, że drżała z takiego podniecenia, jakiego doświadczyła wcześniej w nocy z 

Jo nad morzem. Jego język stawał się na zmianę twardy i miękki, bawił się jej sutkami, 

schodził w dół brzucha, dalej po wewnętrznej stronie ud... Gdy rozsunął jej nogi, poddała się 

z westchnieniem. Przyjęła go z niewysłowioną radością i pozwoliła na to, co chciał. Że też on 

tak umie, pomyślała oszołomiona i wplątała palce w jego włosy. Były nadal wilgotne po 

kąpieli w morzu, czuła smak soli, gdy lizała go po szyi i torsie.

Gdy wreszcie w nią wszedł, jęknęła z rozkoszy. Położył dłoń na jej usta i szepnął 

„cicho” do jej ucha. Poruszał się powoli i leniwie, pozwalał jej rozkoszować się każdym 

pchnięciem. Wreszcie ujął jej pośladki i wbijał się mocniej, aż stęknęła. Światło księżyca 

igrało na suficie. Mali zamknęła oczy i pozwoliła się porwać lawie dzikiego i zmysłowego 

pożądania. Nigdy nie sądziła, że to jej się jeszcze przydarzy...

Gdy   odzyskała   oddech,   walc   się   skończył.   Na   wietrze   szeleściły   liście   gruszy 

przytulonej do ściany domu. Chyba wiatr zmienił kierunek, pomyślała Mali leniwie.

- Mali... - Havard przyciągnął ją do siebie i zbliżył usta do jej czoła. - Mali, chcesz... 

Nagle odzyskała jasność umysłu i zaczęła szukać czegoś do okrycia nagiego ciała. 

Boże jedyny, znów to zrobili! I tym razem nie wyniknęło to z potrzeby pocieszenia, lecz z 

dzikiej żądzy. Uwiódł ją tak, jak nigdy nie przypuszczała, że potrafi. Jej ciało ją zdradziło i 

przystało na szaleństwo. Jaką kobietą była naprawdę? Ladacznicą?

-  Mali... - poczuła jego głos niczym powiew w uchu. -  Kocham cię, wiesz o tym. I 

teraz... Chcesz...

background image

Położyła dłoń na jego ustach i przyciągnęła jego głowę do swoich piersi.

Skrzypce znów zaczęły grać. Muzyka wpadła przez otwarte okno razem z zapachem 

morza i wodorostów.

- Nie pytaj mnie, Havardzie - wyszeptała Mali. – Nie pytaj...

background image

ROZDZIAŁ 8

Lipiec przeszedł w sierpień. Dni były ciepłe i pełne letnich zapachów, a pola zboża 

zaczęły przebłyskiwać złotem, mimo że do żniw pozostał jeszcze miesiąc.

Pewnego popołudnia Mali farbowała wełnę w pralni. Nagle dostrzegła cień, który padł 

na podłogę przez otwarte drzwi. Odwróciła się gwałtownie i spojrzała prosto w oczy Havarda. 

Rumieniec zalał jej twarz i spuściła wzrok.

Od   czasu   szalonej   nocy   w   jego   sypialni   obchodzili   się   z   dala   jak   dwa   kocury. 

Zachowywali się normalnie, ale często czuła na sobie jego spojrzenie. Nigdy jednak o nic nie 

pytał ani niepotrzebnie nie dotykał. Po prostu był taki jak zawsze: uśmiechnięty, pracowity i 

miły dla wszystkich.

Przynajmniej Sivert kochał go na pewno, pomyślała Mali z goryczą. Ale rozumiała, że 

jest to łatwe, o ile się przed tym nie broni.

Bała   się,   że   on   odejdzie   ze   Stornes,   skoro   mu   znów   odmówiła.   Jednak   pozostał. 

Płynęły dni, a żadne z nich ani słowem nie wspomniało tej nocy. Ale czasami, gdy ich dłonie 

się zetknęły przy podawaniu półmiska przy stole, Mali zalewała się rumieńcem. Jak jakaś 

płocha dziewczyna, upominała się w myślach, usiłując ukryć drżenie rąk.

- Strasznie  gorący dzień na farbowanie wełny - powiedział  Havard, wchodząc do 

pralni.

Miał mokre włosy, a krople wody lśniły jeszcze na jego twarzy. Otaczał go zapach 

słonej wody. Na pewno kąpał się w morzu, pomyślała Mali.

-Już dawno to postanowiłam - rzuciła Mali. - Muszę robić takie rzeczy w dni, kiedy 

nie mam więcej zajęć. No i poza tym dobrze dziś wyschnie.

-Lepiej poszłabyś ze mną się wykąpać - uśmiechnął się.

Odwróciła się i zaczęła mieszać w garze, w którym farbowała się wełna. Nie chciała 

patrzeć mu w oczy. Nagle poczuła jego dłoń na karku i zesztywniała.

-Co robisz? - spytała, gdy obrócił ją ku sobie. - Nie powinieneś...

-Chcę   tylko   zobaczyć,   jak   dziś   wyglądasz   -   powiedział,   odgarniając   jej   włosy  ze 

spoconego   czoła.   -   Unikasz   mnie,   jakbym   zarażał   dziwną   chorobą.   Przecież   nie 

możesz się mnie bać - dodał, zaglądając jej w oczy.

-

Nie   boję   się   ciebie   -   rzuciła   Mali   dziwnie   zdyszana  i  wzięła   go  za  rękę,   by się 

uwolnić. - Dlaczego miałabym  się ciebie bać? - Serce biło jej jak oszalałe, czuła się 

osłabiona. - Przecież powiedziałam, że nie chcę... nie chcę wychodzić za mąż.

background image

- Ja o to nie pytałem, prawda?

Jego błękitne oczy iskrzyły.

-Nie... - Mali nie udało się uwolnić od jego dłoni i stali nadal blisko siebie. - Nie, nie 

pytałeś, ale sądziłam, że...

-

Że znów się oświadczę - dokończył za nią. - Nie, coś ty? Ja dostałem już odpowiedź 

na to pytanie.

Objął ją w talii i przyciągnął do siebie. Zamknęła oczy, zanim jego usta dotknęły jej 

ust. Wiedziała, że to nastąpi, i wiedziała, że nie będzie w stanie temu zapobiec. I nie będzie 

chciała...

Jego usta zsunęły się na jej szyję, ku rozpiętej bluzce. Powoli rozsunął bluzkę na boki 

i dotknął jej piersi. Mali gwałtownie nabrała powietrza i spróbowała się uwolnić.

- Nie chcę tego, Havardzie - wyszeptała. - Tak nie można, ja nie chcę...

Nie zwracał uwagi na jej słowa, tylko rozsunął bluzkę jeszcze szerzej. Gdy poczuła na 

sutkach jego ciepły oddech, z ust jej wyrwał się jęk. Nogi dziwnie osłabły i nie myśląc, co 

robi, splotła dłonie na jego karku.

- Havardzie, nie chcę - wyszeptała ochryple i przycisnęła się do niego z całej siły. - Nie 

chcę...

-Tak, tego właśnie chcesz - powiedział cicho. -Oboje tego chcemy.

Nie pamiętała, jak to się stało, ale w pralni zapadł półmrok. Chyba zamknął drzwi, 

pomyślała oszołomiona.

Wziął ją na ręce i zaniósł na ławę. Próbowała się podnieść, ale położył ją z powrotem. 

Nie gwałtownie, ale stanowczo. Leżała, patrząc na niego. Dłonie Havarda weszły pod jej 

spódnicę, wtedy położyła na nich swoją dłoń.

- Nie - wyszeptała cicho, unosząc się ku niemu. 

- Dlaczego mówisz „nie", kiedy masz na myśli „tak"? - wyszeptał wprost do jej ucha.

Nie potrafiła odpowiedzieć. I nagle jakby puściła w niej tama. Poddała się całkowicie, 

i nawet pomagała ściągnąć mu ubranie. Nie mogła się doczekać, kiedy w nią wejdzie. Nigdy 

jeszcze nie czuła tak zwierzęcego pożądania, które nie potrzebowało słów ani uprzednich 

pieszczot. Była wilgotna i chętna, wygięła się ku niemu,  gdy wreszcie w nią wszedł. Nigdy 

nie było lepiej, pomyślała, jęcząc z rozkoszy, nigdy...

Gdy on już opadł na nią, przejęła inicjatywę. Jej łono nadal było nienasycone i nie 

chciało zakończyć przyjemności. Jej usta odnalazły jego usta, a dłoń odszukała jego wiotką 

męskość. Efekt był taki, jakby dotknęła go żywym ogniem.

- Co robisz? - stęknął, zesztywniały od jej dotyku. - Mała wiedźmo! Czy to nie ty nie 

background image

chciałaś?

- Chcę - wyszeptała Mali zdyszana. - Chcę więcej!

Zaśmiał się, pokazując mocne, białe zęby,  i pochylił się nad nią. Z jego mokrych 

włosów kapała morska woda na jej twarz. Ugryzł ją lekko w szyję, w pełne piersi i sterczące 

sutki, aż traciła oddech z rozkoszy. Jego męskość w jej dłoni znów stała się twarda jak skała.

- Wpuść mnie - wyszeptał.

Mali cofnęła rękę i otworzyła się przed nim niczym kwiat ku wiosennemu słońcu.

Po wszystkim Havard zsunął się na kolana przy ławie i obejmował ją, dopóki nie 

odzyskali   równego   oddechu.   Odwróciła   głowę,   znów   zażenowana.   Jaką   kobietą   była,   że 

wyczyniała takie rzeczy? Albo wyjdzie za niego za mąż, albo będzie się trzymała od niego z 

daleka. Ale nie była w stanie trzymać się od niego z daleka, nie w takiej sytuacji. Jej własne 

pożądanie gubiło ją, gdy tylko on jej dotykał. No to w takim razie go kocha? Możliwe, że tak, 

ale niewystarczająco. Nie na tyle, by go poślubić i pożegnać marzenie...

Leżała, zastanawiając się, jak teraz będzie w stanie spojrzeć mu w oczy. Co powie. 

Ale on nie czekał. Przelotnie musnął ustami jej policzek i zanim się zorientowała, zniknął. 

Drzwi pralni zostawił uchylone.

Mali unikała jego spojrzenia podczas kolacji. Była zawstydzona i zmieszana. Mimo to 

nie żałowała tego, co zdarzyło się w pralni. Sama myśl o Havardzie sprawiała, że zalewała się 

rumieńcem. Ale przecież to nie może trwać! A jeśli ktoś się dowie? Mimo że Beret i pewnie 

wszyscy inni uważają, że byłoby w porządku, gdyby wyszła za Havarda, to na pewno nie 

uznają za właściwe, jeśli ciągle będzie lądowała z nim w łóżku. To nie uchodziło, i Mali 

wiedziała o tym bardzo dobrze.

Dlatego trzeba położyć temu koniec, pomyślała Mali, rzucając ukradkowe spojrzenie 

na Havarda. Przeszył ją słodki dreszcz, gdy ujrzała jego opaloną, przystojną twarz, włosy 

wyblakłe na słońcu, wrażliwe usta. I jego dłonie... Zadziwiało ją, że jego przywykłe do pracy 

dłonie   mogły   być   takie...   Delikatne   i   odważne   zarazem.   Nigdy   nie   podejrzewała,   że   on 

wiedział tak wiele o kobietach i o tym, co może sprawiać im przyjemność. W każdym razie 

jej, pomyślała i znów zalał ją rumieniec. Pochyliła się niżej nad talerzem.

Wiedziała, że nie wszystkie kobiety są takie jak ona. Może to ona miała silniejszy 

popęd niż inne, taki, nad którym nie panowała - o ile ktoś potrafił ją rozpalić. Nie, musi z tym 

skończyć! To nieprzyzwoite i niegodne.

Nagle Havard uniósł wzrok i ich oczy się spotkały. Mali aż upuściła łyżkę z wrażenia i 

background image

zanim się po nią schyliła, on już zdążył ją jej podać.

- Dziękuję - powiedziała cicho, unikając jego spojrzenia.

Nie odpowiedział, ale wyczuła, że się uśmiecha. 

Tego wieczora Sivert bardziej niż zwykle opierał się przed pójściem spać. Już było późno, 

gdy Mali powiedziała stanowczo, że już dosyć i że ma iść na górę.

-Ale ja jeszcze tylko...

-Nie, zrobisz to jutro - ucięła Mali i wzięła go za rękę. - Już noc.

-A Oja jeszcze leży w kołysce - protestował. -A przecież jest mały. Dlaczego jego nie 

kładziesz?

-On śpi dużo w ciągu dnia, przecież wiesz - odpowiedziała. - Takie maluchy często 

jedzą i dużo śpią. Ja go kładę, gdy ty już śpisz. No chodź już, Sivert. - Mali zaczynała 

tracić cierpliwość. Pociągnęła go za rękę i podniosła z podłogi, gdzie siedział wśród 

zabawek.

-Ja nie chcę... - marudził. Dolna warga zaczęła mu się trząść. - Nie chcę...

-A jeśli ja będę twoim koniem i zaniosę cię do łóżka? - wtrącił Havard. - Możesz 

siedzieć na moim grzbiecie.

-

Tak, jeśli Havard mnie położy, to tak - powiedział Sivert, rzucając matce spojrzenie 

pełne triumfu.

Wiedziała, że nie powinna na to pozwolić. Nawet jeśli Havard położy Siverta do 

łóżka, ona i tak będzie musiała tam pójść, by pocałować synka na dobranoc. A na pewno nie 

chciała znaleźć się sam na sam z Havardem, a zwłaszcza nie przy sypialni. Mimo to pokiwała 

głową.

- Przyjdę za chwilę powiedzieć ci dobranoc - rzuciła. - I masz być w łóżku! Ale 

później nie chcę słyszeć o takim zachowaniu jak teraz. Nawet nie próbuj.

Havard   wsadził   Siverta   na   plecy   i   poszli   na   górę,   pogrążeni   w   rozmowie.   Mali 

popatrzyła za nimi, kręcąc głową. Sivert wkraczał chyba w wiek przekory. Wszyscy narzekali 

na dzieci w tym wieku i chyba tylko ona miała nadzieję, że Siverta to ominie. Myliła się. 

-Według mnie to dobrze, że Sivert tak się przywiązał do Havarda - odezwała się Ane, 

gdy zostały same. -Całkiem zastąpił Johana.

-Nie wiem, na ile to dobre - odparła Mali. - A jeśli odejdzie, jak zniesie to Sivert?

-

Ale przecież nie odchodzi, prawda? - przestraszyła  się Ane. - Wydaje się, że dobrze 

mu w Stornes. Sam ciągle to powtarza.

-Przecież może nadejść dzień, kiedy znajdzie sobie kobietę i będzie chciał się żenić - 

rzuciła Mali, zaczynając sprzątać po Sivercie. - Zobaczymy wtedy tylko podeszwy 

background image

jego butów!

-Tak, wiele chętnie by go przyjęło - westchnęła Ingeborg znad zmywania. - Jest tak 

strasznie miły i przystojny - dodała z westchnieniem tęsknoty w głosie.

-Sama go weź, Mali - uśmiechnęła się Ane. - Nietrudno dostrzec, że patrzy na ciebie 

przychylnie.

-Głupstwa - rzuciła Mali, rumieniąc się.

-Na pewno nie - poparła Ane Ingeborg. - Sama widziałam!

-Ja nie chcę wychodzić za mąż - ucięła Mali. - Chyba powiedziałam to jasno.

-Tak, powiedziałaś to zaraz potem, jak Johan umarł -odparła Ane. - Może dlatego, że 

byłaś wtedy zdenerwowana. Przecież można zmienić zdanie. A Havard...

-

Ale ja nie zmieniłam zdania - Mali objęła Ane. -Po prostu nie chcę znów wychodzić 

za mąż. Ale jeśli już,  to masz rację, że Havard byłby dobrym kandydatem z wielu 

względów. Ale kto powiedział, że on mnie chce?

-

Jeśli w to wątpisz, to jesteś ślepa - uśmiechnęła się Ane. - Na oboje oczu. Dobranoc! 

Mali miała nadzieję, że Havard zejdzie na dół, ale już nie mogła dłużej czekać.

- Zerknij na Oję - poprosiła Ingeborg. - Skoczę tylko powiedzieć Sivertowi dobranoc.

I zniknęła za drzwiami, z bijącym sercem i lodowatymi dłońmi.

Zatrzymała   się na  chwilę  przed  pokojem  Siverta.  Z  wewnątrz  dobiegał   niski  głos 

Havarda i jasny śmiech jej syna, ale nie dosłyszała, o czym rozmawiają. Otworzyła drzwi i 

weszła. Dwie pary oczu wpatrzyły się w nią, aż ze zmieszania zaczęła skubać skraj fartucha.

- No dobrze - powiedziała, unikając wzroku mężczyzny. - Widzę, że Havardowi udało się 

wpakować cię do łóżka.

- I opowiedział mi dwie przygody - obwieścił Sivert z jaśniejącymi oczami. - Spotkał 

niedźwiedzia, wiedziałaś, mamo? Naprawdę wielkiego niedźwiedzia, i on...

- Nie, nie wiedziałam - przerwała mu Mali i podeszła do łóżka. - On nie opowiada mi 

wszystkiego.

Havard potargał czuprynę małego i wstał z krzesła. Mali uważała, by nie dotknąć 

mężczyzny, gdy pochyliła się nad synem i ucałowała jego krągły, ciepły policzek.

- Śpij dobrze, synku - powiedziała cicho. - Ale bądź pewny jednego: Havard ma inne 

rzeczy do roboty niż cię kłaść, więc tak nie będzie zawsze. Nic nie pomogą płacze - dodała 

tonem ostrzeżenia. - Nie chcę żadnego marudzenia.

Sivert oplótł ramionami jej szyję i Mali poczuła jego ciepły oddech przy swoim uchu.

background image

- Ale czy nie będzie mógł...

-Tak, czasem - odparła. - Gdy będzie miał czas i gdy będzie chciał.

- On chce - oświadczył chłopiec triumfująco. - Powiedział mi to. Prawda, że chcesz, 

Havardzie? 

- Pewnie, że chcę - rzucił mężczyzna. - Ale to mama decyduje, wiesz przecież.

Mali, nadal pochylona nad łóżkiem, miała nadzieję, że Havard wyjdzie przed nią. Ale 

stał nadal. W końcu uwolniła się z ramion syna i wyprostowała.

- Dobranoc - powtórzyła. - Spij dobrze.

Havard otworzył przed nią drzwi i przytrzymał. Nie mogła uniknąć otarcia się o niego 

w przejściu. Poszła szybko korytarzem.

-Dziękuję za pomoc - rzuciła przez ramię. - To było miłe z twojej strony.

-Nie, ja sam tego chciałem - odparł, stojąc zadziwiająco blisko niej. - Lubię Siverta. 

Jest dobrym chłopcem i sądzę, że dobrze mu robi przebywanie z mężczyzną po tym, 

jak stracił swojego ojca.

-Tylko  nie  zapominaj,   że  nie   jesteś  jego  ojcem  -burknęła   Mali,   zatrzymując   się  i 

odwracając ku niemu. -To ważne dla was obu.

-

Nie musisz mi o tym przypominać - odparł spokojnie. - Czego się obawiasz, Mali? 

Nie możesz tak po prostu odprężyć się i cieszyć życiem, a nie czuwać, czy ktoś nie 

wchodzi na twoje terytorium? Ja nigdy nie zrobię niczego, czego ty nie chcesz, i nie 

będę cię męczył pytaniami. Ale nie możesz zapobiec, by Sivert mnie pokochał, bo już 

to zrobił. Dla niego nie stanowi to problemu - dodał z naciskiem w głosie.

-

Nie chciałam być niewdzięczna - powiedziała Mali,  spuszczając oczy. - Pomagasz 

nam wszystkim, Havardzie, i ja się bardzo cieszę, że Sivert miał w tobie oparcie w tym 

czasie.   Bardziej   się   boję   o   to,   by  nie   cierpiał,   gdy   odejdziesz   -  dodała,  nerwowo 

poprawiając włosy.

-

Ja nie mam planów, by stąd odejść - odparł. - Chyba że ty będziesz tego chciała. 

-Ja nie chcę - rzuciła Mali, podnosząc na niego wzrok. - Ale nie możemy dalej... To 

znaczy, powinniśmy...

-Co powinniśmy? - spytał, a w oczach pojawił się błysk.

-Powinniśmy przestać...

Zalała   się   rumieńcem   i   poszła   w   kierunku   schodów.   Nagle   poczuła   jego   dłoń   na 

ramieniu. Obrócił ją ku sobie.

-Czy ja kiedykolwiek zrobiłem coś, czego ty sama nie chciałaś? - spytał, stojąc blisko 

niej. Ujął jej podbródek i uniósł do góry, by spojrzeć jej w oczy. - Zrobiłem?

background image

-Nie - szepnęła Mali. - Nie, ja tego nie mówiłam. Ale powinniśmy...

-Tak,   to   zrozumiałem   -   odparł,   odsuwając   się.   -Chciałem   tylko   wiedzieć,   że   nie 

sprawiłem ci jakiejś przykrości.

Mali powoli pokręciła głową.

- Nie utrudniaj, Mali - powiedział Havard spokojnie. - Daj sobie prawo do życia. Bo o 

to tu chodzi, by żyć... Żyć teraz, Mali.

Jego dłoń pogładziła jej policzek, po czym Havard obrócił się i poszedł do swojej 

sypialni. 

background image

ROZDZIAŁ 9

Tej   jesieni   był   urodzaj   czarnych   jagód.   Sivert   ciągle   wracał   z   umorusaną   buzią   i 

dłońmi, bo nie trzeba było daleko odejść, by je znaleźć. Poza tym często udawało mu się 

zwabić którąś ze służących, by poszła z nim dalej, i wracał do domu z pełnym brzuchem i 

jagodami nawleczonymi na źdźbła traw. Mali zauważyła, że nawet Havard po zakończonej 

pracy czasem chodził z nim do lasu. Stała wtedy i patrzyła za nimi, za wysokim mężczyzną i 

małym chłopcem, i serce wypełniała jej wdzięczność wobec Havarda, że poświęcał swój czas 

jej synowi. Mimo że miał prawo być niezadowolony, że wszystko dzieje się na jej warunkach. 

Ale nie dawał tego poznać ani jej, ani ludziom na gospodarstwie, ani zwłaszcza Sivertowi. 

Coraz częściej uderzało Mali, jak on jest miły, tak zupełnie bezinteresownie miły. Wprawiało 

ją   to   w   onieśmielenie   i   przelotne   wyrzuty   sumienia.   Może...   może   mogłaby...   Ta   myśl 

przechodziła jej coraz częściej przez głowę.

Mali zadzwoniła do Margrethe i zaproponowała, by któregoś przedpołudnia zrobiły 

sobie wolne i z synami poszły na jagody do lasu. Mogą wziąć ze sobą jedzenie i sok i spędzić 

milo czas. Wiedziała, że Sivert uwielbiał takie wyprawy, a poza tym mogła nazbierać jagód 

na przetwory, dobre do naleśników i na chleb w czasie zimy. Margrethe nie odmówiła.

Dzień był słoneczny i bezwietrzny, powietrze przejrzyste. W słońcu czuło się ciepło, 

ale w cieniu dawało się zauważyć,  że nadchodzi jesień. Ale wkrótce Mali zaczynała  być 

wdzięczna za każdy odcinek cienia, gdy tak szli wzdłuż łąk i pól. Rozpięła bluzkę i odgarnęła 

włosy z wilgotnego czoła.

- Jak ci idzie? - spytała, odwracając się do siostry. - Nie za ciężko?

Margrethe zatrzymała się i uśmiechnęła.

-Ależ skąd! Czuję się tak sprawna jak nigdy.  Ten maluch dobrze się obchodzi ze 

swoją mamą - powiedziała, gładząc się po lekkim zaokrągleniu brzucha.

-

Dobrze to słyszeć - Mali odpowiedziała uśmiechem. -Widać po tobie, że jesteś zupełnie 

inna niż w ostatniej ciąży.

To nie był czczy komplement. Margrethe stała, oświetlona sierpniowym słońcem. Jej 

jedwabista skóra zyskała złocisty blask po lecie, włosy błyszczały, grube i gładkie, błękitne 

oczy promieniały. Mali chętnie przyznała, że siostra wyglądała ładniej niż kiedykolwiek. T na 

bardziej szczęśliwą, jeśli to w ogóle możliwe w jej związku z Bengtem.

Margrethe jakby czytała w jej myślach.

background image

- Jeśli się zastanawiasz, jak nam jest razem, mogę  tylko powiedzieć, że każdy dzień 

jest jak w raju. Zwłaszcza teraz - dodała, zalewając się rumieńcem. - Nie musimy już myśleć, 

że mogę zajść w ciążę, i nie musimy... no wiesz, uważać... 

Mali zaśmiała się i objęła młodszą siostrę.

-

Ech, wy dwoje! - westchnęła. - Ale cieszę się z twojego każdego dnia w raju. Bardzo 

się cieszę, że zeszliście się z Bengtem.

-A ty? - spytała Margrethe i spojrzała na siostrę badawczo. - Nadal twierdzisz, że nie 

chcesz żadnego mężczyzny?

-Mam Havarda - rzuciła Mali, odwracając się i zaczynając iść. - Trudno o lepszego 

gospodarza od niego.

-Tak, wiem, ale ja mam na myśli mężczyznę... do łóżka.

Mali cieszyła się, że jest odwrócona do siostry plecami, bo nie tylko ciepło słońca 

sprawiło, że poczerwieniała aż po szyję.

-Możesz sądzić, co chcesz, ale daję radę bez tego -odparła, choć tchu jej brakło, gdy 

tak kłamała.

-Ale Havard... - Margrethe nie chciała tak łatwo się poddać - mógłby się nadać do 

czegoś więcej niż tylko jako zarządca. Jest przystojny i dobry. A ty zawsze go lubiłaś, 

tak mówiłaś.

Mali nie odpowiedziała, tylko parła w górę. Ich synkowie byli już daleko przed nimi.

- No i Havard jest w ciebie zapatrzony – mówiła Margrethe coraz bardziej zdyszana. - 

Wszyscy to widzą, a on tego nie ukrywa. Jak on może chodzić koło ciebie codziennie i nie...

Mali zatrzymała się i odwróciła.

- Nie mówmy więcej o tym - ucięła. - W Stornes idzie zupełnie dobrze w tym układzie 

z Havardem. I już.

-Nie, ja nie chciałam się wtrącać - broniła się siostra. - Chcę po prostu, żebyś była 

szczęśliwa...

- No i jestem - zaśmiała się Mali w nieco wymuszony sposób. 

- Ale nie zdarza się, że... że chcesz... że masz ochotę... - Margrethe wsparła rękami 

krzyż i wpatrzyła się w starszą siostrę.

-Nie, nic nie zauważyłam - odpowiedziała, nie patrząc jej w oczy. - Mam wszystko, 

czego pragnę.

I   to   przecież   prawda,   pomyślała   z   ironią,   ale   nikt   nie   musi   wiedzieć,   że   Havard 

posłużył jej nie tylko za zarządcę. Nawet Margrethe. Porządne kobiety nie robią tak jak ona. 

Ale teraz to już koniec, tak postanowiła. Lepiej skończyć, póki zabawa jeszcze trwa.

background image

Gdy weszły do lasu pod wysokie jodły,  ujrzały,  że rosnące pod nimi  jagodowiska 

pełne są dojrzałych jagód. Sivert i Olaus zapiszczeli z radości i rzucili się na kolana w środek 

tej wspaniałości. Zrywali garściami jagody i pakowali do ust, nie zwracając uwagi, że jedzą 

też listki. Mali i Margrethe usiadły na polance, oparły się o pień większego drzewa i zaczęły 

wyciągać jedzenie.

- Powinni zaraz coś zjeść - uśmiechnęła się Mali, obserwując małych łakomczuchów. 

- Inaczej nic dziś nie zjedzą poza jagodami.

Margrethe patrzyła na nich jaśniejącymi oczami.

-Ależ czas leci - powiedziała. - Zobacz, jak wyrośli. Któż by pomyślał, że każda z nas 

osiądzie na dwóch z największych gospodarstw w Inndalen, wyjdzie dobrze za mąż, 

urodzi  dzieci...   Jak to  nigdy  nie  wiadomo,  co  się  zdarzy  - dodała   z zamyślonym 

spojrzeniem.

-

No i dobrze - ucięła Mali. - Dobrze, że nie wiemy nic o przyszłości. Powinniśmy brać 

dany dzień takim, jaki jest.

Margrethe   spojrzała   na   nią   zdziwiona,   ale   nic   nie   odpowiedziała.   Wyłożyły 

zawiniątka z jedzeniem i otworzyły butelki z sokiem. 

-   Chodźcie,   chłopcy,   jedzenie!   -   zawołała   Mali.   -   Powinniście   coś   zjeść,   zanim 

napchacie się jagodami.

Gdy nie uzyskała odpowiedzi, wstała i spojrzała w ich kierunku. Ciemno- i jasnowłosa 

głowa pochylone były nad jagodowiskiem. Obaj chłopcy byli tak zajęci pochłanianiem jagód, 

że niemal ze sobą nie rozmawiali.

- Chodźcie! - powtórzyła. - Potem będziecie mogli zbierać, ile chcecie. Jeszcze nie 

wracamy do domu.

Zobaczyła, że Olaus się podnosi i mówi coś do Siverta. Ten odwrócił się i spojrzał na 

matkę, ale potem coś przykuło jego wzrok. Mali zobaczyła, jak pochyla się nad korzeniem 

leżącym na słońcu. Nie zdążyła usiąść, gdy dziki wrzask poderwał je na równe nogi. Sivert 

stał z lewą ręką wyciągniętą przed siebie i krzyczał.

- Co się stało? - krzyknęła Mali, biegnąc ku niemu. - Uderzyłeś się?

Nie odpowiedział,  nadal  szlochając. Olaus odsunął się od niego, patrząc  wielkimi 

oczami.

-Co się stało? - spytała zdyszana Mali, gdy do nich dobiegła. - Co się mu stało, Olaus?

-To nie był patyk - powiedział mały. - On się ruszał.

Mali schwyciła rękę Siverta. Powyżej łokcia widniały dwa wyraźne, czerwone ślady 

po ugryzieniu. Uświadomiła sobie, że to ugryzienie węża. Ten korzeń to była żmija! Poczuła 

background image

ogarniający ją paniczny strach i złapała Siverta w objęcia.

Ze żmijami nie ma żartów, zwłaszcza gdy ukąszą dzieci oraz gdy zranią tak wysoko jak 

Siverta. Tyle pamiętała. W dodatku to lewa ręka! Bliżej do serca, mówili ludzie.

-Co się stało? - spytała Margrethe, gdy dotarła do nich. - Sivert się uderzył?

-

Nie.   Ugryzła   go   żmija   -   rzuciła   Mali   ochrypłym   głosem   i   spojrzała   na   siostrę   z 

rozpaczą. 

-

Żmija - powtórzyła Margrethe z niedowierzaniem. - Gdzie?

Mali pokazała jej ramię syna, gdzie widniały dwie czerwone dziurki. Ramię zaczynało 

już puchnąć.

- Boże drogi, co robić? Jesteśmy tak daleko od domu...

Olaus   zrozumiał,   że   dzieje   się   coś   złego,   i   też   zaczął   płakać.   Objął   nogi   matki   i 

zanurzył twarz w jej spódnicę. Wzięła go na ręce, próbując uspokoić.

-No już... - powiedziała cicho. - Siverta ugryzła...

-To był patyk - zaszlochał Olaus. - Żywy patyk! Mali otrząsnęła się z szoku. Przez 

chwilę czuła się

sparaliżowana strachem i niezdolna do żadnej decyzji. Teraz uniosła spódnicę i urwała 

pas materiału z halki.

-Co ty robisz? - Margrethe spojrzała na siostrę, jakby ta postradała zmysły.

-Trzeba przewiązać ramię powyżej ugryzienia - rzuciła Mali, obwiązując mocno ramię 

Siverta. - Wtedy jad się nie przemieszcza. Przynajmniej nie tak szybko - dodała. - 

Słyszałam, że można zrobić nacięcie, wyssać truciznę, ale nie wiem, jak to zrobić. 

Nigdy tego nie przeżyłam - dodała bezradnie. - Zresztą nie mam nic ostrego, a i tak 

bałabym się pogorszyć sprawę.

Spuchnięte ramię, dodatkowo przewiązane płóciennym paskiem, najwyraźniej bolało 

Siverta, bo płakał rozdzierająco. Gdy usłyszał słowa Mali o nacięciu, wpadł w histerię.

-Nie tnij mnie, mamo! - zaszlochał. - Nie tnij!

-Nie, nie będę - Mali otarła jego zapłakaną twarz. -Oczywiście, że nie, kochanie - 

wyszeptała zrozpaczona i przytuliła go. - Zbierz rzeczy i schodź sama - rzuciła do 

Margrethe.   -   Ja   biegnę   z   nim   na   dół.   Musi   jak   najszybciej   jechać   do   lekarza   po 

surowicę, bo inaczej...

Nie skończyła, tylko wzięła syna na ręce i pobiegła. To była ciężka i długa droga. 

Popłakujący Sivert wisiał jej ciężko na szyi. Objął ją prawą ręką tak mocno, że prawie dławił. 

Był też ciężki, a teren nierówny. Gdy w końcu dotarła do letnich obór, zatrzymała się na 

chwilę,  by złapać  oddech.   Była   zlana   potem,   włosy się  rozpuściły  i   otaczały  ją  chmurą. 

background image

Ledwo trzymała się na nogach. Jednak gdy zerknęła na lewe ramię syna, rzuciła się naprzód. 

Ramię spuchło jeszcze bardziej i zaczęło sinieć. Sivert oddychał nierówno i walczył o każdy 

oddech.

Mali stękała z wysiłku i strasznego zmęczenia.  Boże, musi się udać, pomyślała  z 

desperacją. Słyszała o ludziach ugryzionych przez węża, którzy przeżyli. Ale też o takich, 

zwłaszcza dzieciach, którym się nie udało. Kiedy dotrą do lekarza? Nie wiedziała, skąd miała 

siły, ale biegła chyba najszybciej w życiu.

Havard   stal   na   podwórzu,   rozsiodłując   konia,   gdy   wbiegła.   Przerażony   upuścił 

wszystko, co miał w rękach, i podbiegł do niej.

- Co się dzieje? - spytał, patrząc w jej oszalałe oczy. - Co jest, Mali?

Odebrał od niej Siverta, a Mali osunęła się na ziemię. Nie mogła złapać oddechu, by 

cokolwiek powiedzieć, ale nie było to potrzebne. Havard dostrzegł rękę Siverta i zrozumiał 

wszystko.

- Cholera ciężka - zaklął i przytulił chłopca. - Musimy jechać do doktora - powiedział, 

oddając go Mali. - Siedźcie tu spokojnie, a ja...

Pobiegł do domu, zanim skończył zdanie. Wrócił z finką, a Ane za nim.

- Znajdź Gudmunda i powiedz, że ma zaprząc konia do wozu - rzucił do służącej. 

Pochylił się nad Sivertem i pogłaskał go po buzi.

- Wąż wpuścił w ciebie jad - powiedział spokojnie. -Pojedziemy do doktora, a on da ci 

coś, co zabije jad węża. Ale teraz muszę wyciągnąć z twojej ręki jak najwięcej tego jadu. 

Rozumiesz?

Sivert wpatrzył się w niego wielkimi oczami.

- Zrobię małe nacięcie w skórze - mówił dalej Havard - i wyssę wszystko, co się da. 

To może trochę boleć, ale jesteś już dużym chłopcem, prawda? Zniesiesz to?

Sivert chciał zaprotestować, lecz spokojny głos Havarda podziałał na niego. Wolno 

pokiwał głową, ale gdy zobaczył ostrze finki, zmienił zdanie. Próbował ukryć się u Mali, ale 

nie zdążył. Havard złapał go za ramię i zrobił nacięcie pomiędzy śladami ugryzienia. Pochylił 

się nad ranką, ssał i wypluwał, ssał i wypluwał. Sivert płakał wniebogłosy i wyrywał się, ale 

Mali trzymała go mocno.

-

A jeśli masz jakąś ranę w ustach? - wyszeptała przerażona, patrząc na mężczyznę. - 

Wtedy jad cię zatruje!

-Dam sobie radę - uciął. - Tu chodzi o Siverta. Aha, opaliłem nóż - dodał.

background image

Wstał i podbiegł do Gudmunda, który zaprzągł konia. Ane podeszła do Mali i otuliła 

kocem Siverta. Leżał z półprzymkniętymi oczami i oddychał nierówno, ale już nie płakał. 

Oczy Ane rozszerzyły się, gdy zobaczyła ramię chłopca.

- Zmoczę szmatkę - rzuciła. - Może pomóc na opuchliznę.

Opuchlizna to jedno, pomyślała Mali. Ona nie była niebezpieczna, tylko jad, który już 

dostał   się   do   krwi.   Pytanie,   ile   jadu   udało   się   wyssać   Havardowi.   Mali   kołysała   syna   i 

próbowała się do niego uśmiechnąć, ale wyszedł jej tylko dziwny grymas. 

-Tyle  zamieszania,   widzisz?  -  powiedziała   z  udawanym   spokojem.   - Ale  ten  wąż 

wpuścił w ciebie jad, to dlatego ręka ci spuchła i cię boli, i dlatego Havard starał się 

go wyssać. Chciał ci pomóc. Ale doktor ma lekarstwo, które jest mocniejsze od jadu, i 

dlatego teraz do niego pojedziemy. Będzie dobrze...

-Boli... - Sivert znów zaczął popłakiwać. - Ja muszę...

Zanim skończył, zwymiotował wprost przed siebie. Mali próbowała się odsunąć, ale 

większość granatowego strumienia wylądowała na niej. Gdy Ane nadbiegła ze szmatką, użyły 

jej do czyszczenia ich obojga.

-Gdzie  jest  Ingeborg?  -  spytała  Mali.   -  Zawołaj,  by  przyniosła   więcej   ręczników. 

Mogą nam się przydać po drodze.

-Dzwoniła do doktora - odparła Ane. - Jest w gabinecie i wie, że jedziecie.

Nadbiegł Havard i wziął Siverta na ręce.

- Siadaj do wozu - polecił Mali. - Zawiń go w koc, bo może mieć dreszcze. No i 

trzymaj się mocno - dorzucił. - Będę ostro gonił konia.

Dzień przechodził w wieczór. Zachodzące słońce barwiło góry na czerwono, a lekki 

wietrzyk przynosił przez okno zapach morza i wodorostów. Mali siedziała przy łóżku Siverta 

od czasu, kiedy wrócili od lekarza.

Starszy pan zmarszczył brwi z zastanowieniem, gdy ujrzał spuchnięte ramię, lecz nie 

powiedział wiele. Ranę przemył i opatrzył, a Sivert dostał dawkę surowicy.

- Będzie dobrze, prawda? - spytała Mali cicho, patrząc na lekarza błagalnie.

- Powinno być - odparł. - Chłopak wygląda na silnego. Ale dawno nie widziałem tak 

gwałtownej reakcji na ukąszenie żmii. Czy jest uczulony?

- Niczego nie zauważyłam...

W drodze do domu trzymała syna w ramionach i modliła się. Tylko nie Sivert, błagała, 

background image

tylko nie Sivert. Ale dławił ją potworny strach, gdy głaskała go po rozpalonym  j czole i 

słyszała świszczący, urywany oddech. Musiała użyć wszystkich sił, by nie płakać. On nie 

może się bać, i pomyślała, zagryzając usta do krwi.

-Jak z nim? - spytał Havard, odwracając się ku nim.

-

Nie wiem - odparła cicho, patrząc na niego z rozpaczą. - Tak się boję, Havard.

-Będzie dobrze - rzucił. - Musi być dobrze - dodał przez zaciśnięte zęby i pogonił 

konia.

Beret zaglądała kilka razy na poddasze, siadała i patrzyła bezradnie.

-Wyzdrowieje, prawda? - spytała słabym głosem.

-Jeszcze nie wiadomo - odparła Mali cicho. - Zobaczymy. Ale doktor powiedział, że 

surowica powinna zadziałać przez wieczór. O ile zadziała...

-Ja   się   zajmuję   Oja   -   powiedziała   Beret.   -   Ale   zejdź   na   dół   go   nakarmić,   gdy 

będziesz mogła.

-Tak, ale nie odejdę od Siverta. Lepiej przynieś mi Oję, tu go nakarmię.

Wzdrygnęła się, gdy drzwi się otworzyły. To był Havard. Zaglądał już wiele razy. 

Stanął przy łóżku bez słowa i patrzył na chłopca. Mali odszukała jego dłoń i uścisnęła. 

- Dziękuję. Nie wiem, co bym zrobiła...

- Wtedy Gudmund albo ktoś inny by ci pomógł -przerwał jej Havard.

Mali pokręciła powoli głową i przycisnęła jego dłoń do ust.

- Nie, nikt nie zrobiłby tego, co ty - powiedziała, a łzy spływały po jego dłoni. - Nie 

przeżyję, jeśli stracę Siverta - dodała zduszonym głosem. - Nie przeżyję... On jest dla mnie 

najdroższy...

- Rozumiem, ale go nie stracisz - odparł Havard, obejmując jej ramiona. - Już mu 

lepiej.

Mali spojrzała na niego.

-Lepiej? Skąd wiesz? Przecież tylko leży i...

-

Już nie jest gorący i śpi spokojnie. Oddycha normalnie, a to znaczy, że jad przestaje 

działać. Najgorsze  minęło! Ręka będzie go bolała przez kilka dni, ale to wytrzyma. 

Najgorsze minęło - dodał z przekonaniem.

Mali położyła dłoń na czole syna. Było ciepłe, ale nie gorące i spocone jak wcześniej. 

Może na chwilę sama zasnęła, bo nie zauważyła, że on śpi spokojnie. Oddychał równo i 

background image

niemal niesłyszalnie, a puls bił regularnie pod skórą szyi.

Mali powoli opadła na łóżko i załkała bezgłośnie. Całym jej ciałem wstrząsał szloch. 

Havard ukląkł przy niej, objął ją i głaskał uspokajająco po plecach.

- No już, już, Mali - wyszeptał. - Jesteś wykończona, dlatego tak reagujesz. Uspokój 

się - dodał, gdy zarzuciła mu ręce na szyję i przywarła do niego.

Trwali tak, aż się uspokoiła. W końcu wyprostowała się i przetarła dłonią zapłakaną 

twarz. Wpatrzyła się w jego oczy i wzięła go znów za rękę. Ale nic nie powiedziała. Siedzieli 

tak razem długo, czas się jakby zatrzymał.  Powoli zapadał zmrok. Nagle Sivert otworzył 

oczy. 

- Dlaczego tu siedzicie w nocy? - spytał, patrząc na nich zaspanym wzrokiem. - Chcę 

ciasta...

Zanim Mali dobiegła do niego z kawałkiem ciasta, znów zasnął.

-No, możesz się teraz położyć - powiedział Havard. - Potrzebujesz tego. Z Sivertem 

już dobrze. A Beret wzięła Oję do siebie na noc, miałem ci przekazać.

-Nie odejdę od niego. Chcę tu zostać.

-To ja przy nim posiedzę - odparł Havard spokojnie. - Jesteś wykończona, blada jak 

duch. Ja tu posiedzę i zawołam cię, jakby co.

Mali nagle poczuła, jak potwornie jest zmęczona. Powoli wstała, niezdecydowana.

- Idź już - pogonił ją. - Okaż mi zaufanie, co?

I poszła, niechętnie  i osłabiona  strachem.  W sypialnie  zrzuciła  nieświeże  ubranie, 

półprzytomna umyła się i padła na łóżko. Sen ogarnął ją szybko i przyniósł jakże oczekiwany 

spokój dla duszy i odpoczynek dla obolałego ciała.

Obudziła się gwałtownie, gdy ktoś jej dotknął. To Havard okrywał ją kołdrą. Nie 

zrobiła tego przed zaśnięciem, pomyślała zmieszana i poczuła, że marznie. Odkryła wtedy, że 

nie tylko o tym zapomniała. Była naga.

-Coś się stało? - spytała, otulając się kołdrą.

-Nie, Sivert śpi spokojnie. Nie ma gorączki i oddycha normalnie. Nie musisz się już 

niepokoić, Mali. Wszystko jest w porządku.

Zarzuciła mu ręce na szyję z wdzięczności i pocałowała. Czuła ogromną potrzebę 

podziękowania temu człowiekowi, który uratował jej syna.

- Połóż się obok mnie - wyszeptała. 

-Chciałem   wracać   do   siebie   -   rzucił   Havard   wymijająco.   -   Już   niedługo   czwarta, 

background image

powinienem się przespać choć kilka godzin, zanim...

-

Możesz   spać   jutro   cały   dzień,   jeśli   chcesz   -   uśmiechnęła   się   Mali,   przepełniona 

szczęściem, i pociągnęła go ku sobie. - Och, Havardzie, Havardzie...

Nagle zaczęła gwałtownie ściągać z niego koszulę i rozpinać pasek. On położył dłoń 

na jej ręce i zatrzymał ją.

- Nie wiesz, co robisz, Mali - powiedział cicho. -Najlepiej będzie, jak pójdę.

Ale ona się nie poddała. Oddech Havarda stał się szybki. On nie spuszczał z niej 

wzroku. Gdy już leżał nagi obok niej, ustami gładziła jego tors, płaski brzuch... Przytrzymał 

ją za włosy, gdy chciała zejść niżej.

-Ja tego chcę - wyszeptała cicho, spoglądając na niego. - Chcę, Havardzie.

Powoli uniosła się i położyła na nim. Nigdy tego wcześniej nie robiła, nie z własnej 

woli, pomyślała mgliście. Pochyliła się nad nim, pocałowała delikatnie w usta i ocierała się 

swoim gorącym, nagim ciałem o jego ciało.

- Boże - wyszeptał. - Mali, co ty robisz...

Pomogła   mu   dostać   się   na   miejsce   i   powoli   zaczęła   się   poruszać.   Jego   dłonie 

odgarnęły jej włosy i ujęły jej pełne piersi. Już nie mógł leżeć spokojnie, tylko wychodził jej 

na spotkanie każdym pchnięciem. Mali odrzuciła głowę do tyłu i łapała oddech z rozkoszy, 

tracąc świadomość, gdzie jest. Wreszcie osunęła się na niego.

Po   chwili   Havard   zebrał   ubranie   i   bez   słowa   zniknął   za   drzwiami.   Mali   włożyła 

koszulę nocną i wśliznęła się do pokoju Siverta. Havard miał rację, od razu to zauważyła. 

Chłopiec spał spokojnie i mocno. Przeżyje! Pochyliła się i pocałowała synka ostrożnie, by go 

nie obudzić. Wróciła do swojego łóżka. Pachniało Havardem, pomyślała, naciągając kołdrę. 

Havardem i kochaniem. Zalała ją fala gorąca na wspomnienie tego, co robili, ale odwróciła 

się na bok i zamknęła oczy. Ten mężczyzna uratował Siverta!

background image

ROZDZIAŁ 10

Wrzesień zaczął się ulewnymi deszczami i wiatrem burzącym fale fiordu.

Wszyscy myśleli o zbożu. Było już dojrzałe i musiało zostać zżęte przed pierwszymi 

przymrozkami. Gdy udawało się skończyć inne prace i zboże dojrzało, starali się rozpoczynać 

żniwa już w sierpniu. Wrzesień bywał kapryśny. Mógł przynieść zarówno nocne przymrozki, 

jak i pełne słońca dni niczym w lecie.

Padało całymi dniami. Havard wychodził na pola od razu po śniadaniu, by zobaczyć, 

czy deszcz i wiatr nie wyrządziły szkód w ciągu nocy, czy dojrzałe zboże nie wyległo. Wtedy 

plony byłyby wątpliwe. Ale na szczęście  kierunek wiatru był korzystny i zboże stało, choć 

kłosy były ciężkie od deszczu.

- Tak, dziś też stoi - powiedział Havard, gdy wrócił pewnego dnia na obiad. - Ale 

pogoda powinna się już odmienić. Nie możemy dużo dłużej czekać.

Podszedł do okna i spojrzał na fiord i ciężką mgłę schodzącą nisko po zboczach gór.

- O tej porze zwykle zaczyna wiać od lądu - powiedział bardziej do siebie. - W domu 

w Gjelstad ojciec zawsze mówił, że można czekać spokojnie, gdy pada na początku września, 

choć zboże jeszcze niezżęte. Mawiał, że niedźwiedź nie chodzi spać na mokrym mchu.

-Jaki niedźwiedź? - spytał od razu Sivert, obejmując go za nogi. Mężczyzna wziął go 

na ręce.

-

Żaden   konkretny   -   odparł,   targając   mu   włosy.   -   Ale  wiesz,   że   misie   robią   sobie 

legowisko, w którym śpią całą zimę. A mokry mech się do tego nie nadaje. Więc my 

teraz czekamy na pogodę, by zebrać zboże, a niedźwiedź czeka, by wysechł mech na 

jego legowisko.

-A czym się przykrywa?

-Niczego nie potrzebuje. Ma gęste futro i ono mu wystarcza.

-Wieczorem jest pełnia - rzucił Gudmund, podchodząc do okna. - Pogoda zmienia się 

przy pełni, więc możemy mieć nadzieję, że teraz też. Już dłużej nie można z taką 

pogodą - dodał, drapiąc się w głowę.

Tej nocy Mali przebudziła się, nie wiedząc czemu. Oja spał przy niej spokojnie, w 

domu panowała cisza. Uświadomiła sobie, co ją obudziło. Wiatr. Uderzenia wiatru od lądu 

unosiły firanki. Już nie padało.

Wstała i podeszła do okna. Zapatrzyła się na niezwykły widok. Wiatr rozgonił mgłę i 

chmury,  jedynie  małe,  uparte  chmurki  unosiły się  przy szczytach  gór oblanych  światłem 

background image

księżyca. Czarne wody fiordu połyskiwały srebrem. Zboże było uratowane, westchnęła z ulgą 

Mali i wróciła do ciepłego łóżka.

To zupełnie inny świat, pomyślała Mali, gdy rano wyszła na dół z Oja na ręku. Przez 

dłuższy   czas   słoty   musiała   rano   zapalać   lampy,   by   zrobić   śniadanie.   Teraz   pierwsze 

promienie słońca lśniły w oknach. Z mokrych pól unosiła się mgła. Gdy uchyliła drzwi i 

wyjrzała, było tak pięknie, że aż westchnęła. Kolory jesieni płonęły na łąkach i na drzewach, 

a Stortind przybrał białą czapę na szczycie. Wrzesień to piękny miesiąc, zawsze tak uważała.

-Ani o dzień za wcześnie - stwierdził Havard, gdy usiedli do stołu. - Dziś damy zbożu 

wyschnąć w słońcu, a jutro zaczynamy żąć.

-Czyli uda się uratować zbiory i w tym roku - powiedziała Mali, spoglądając na niego. 

- Prawda?

Ich spojrzenia zetknęły się na chwilę i Mali, jak zwykle, poczerwieniała. Trzymała się z 

dala od niego po tamtej  nocy,  gdy zaciągnęła  go do łóżka, a i on nie wspomniał  o niej 

słowem. Zachowywał się normalnie, ale Mali czuła czasem jego spojrzenie na plecach, gdy 

szła z Sivertem na górę.

- Tak, prawda - potwierdził z uśmiechem. – Wiatr od lądu daje dobrą pogodę i suche 

powietrze, więc jesteśmy uratowani. O ile się nie odmieni w czasie tych dwóch tygodni. Tyle 

czasu   potrzebujemy,   co   najmniej.   -   Skinął   głową   w   kierunku   Ane,   która   podeszła   z 

dzbankiem kawy. - Potomek rośnie, jak widzę – uśmiechnął się. - Dobrze się czujesz?

Ane zarumieniła się i zerknęła na niego z nieśmiałym uśmiechem. Mężczyźni rzadko 

pytali o zdrowie ciężarne służące. Ale Havard był inny niż wszyscy mężczyźni, pomyślała 

Mali.

-Dobrze, dziękuję - odparła Ane. - Czuję się w pełni sił. I mam nadzieję, że nadal tak 

będzie - dodała, zerkając na Mali.

-

Ale nie musisz się przemęczać - powiedziała Mali. -Czeka nas zaraz dużo ciężkiej 

pracy, mycie i strzyżenie owiec, potem ubój. Będziesz się oszczędzała przez tę jesień, 

Ane. Już umówiłam się z dziewczyną z okolic Buvika, że przyjdzie tu z pomocą od 

przyszłego   miesiąca.   Ale   miejsce   w   tym   domu   jest   nadal   twoje   -  dodała,   widząc 

niepewność w oczach służącej. - Możesz tu być, jak długo chcesz, i wrócić, gdy już 

powrócisz do sił po  porodzie. Dziecko możesz  zabierać ze sobą, już ci mówiłam. 

Przecież kołyska jest wolna.

Ane uśmiechnęła się z wdzięcznością.

background image

-Nie tak źle pracować w Stornes, co? - rzucił Havard z uśmiechem. - Pani tutaj jest 

szczodra.

-Tak, na pewno - potwierdziła Ane.

Tylko Mali odczytała aluzję w słowach Havarda i zaczerwieniła się, gdy spojrzał na 

nią. Zaraz potem wstał, a Ane i Ingeborg zaczęły sprzątać ze stołu.

- Dziś ostrzymy sierpy - rzucił do Mali - a potem zawozimy stojaki na pola, by już 

czekały. Jutro pracujemy cały dzień, choć to sobota - dodał, patrząc na parobków. - Szkoda, 

że nie możemy skorzystać z niedzieli, jak już doczekaliśmy się pogody.

Stojaki na zboże różniły się od tych na siano tym, że miały pozostawione kawałki 

gałęzi na dole po to, by pierwszy snop nie dotykał ziemi i nie gnił. Zwykle na jednym stojaku 

mieściło się siedem snopów.

Dla kobiet były to też pracowite dni, bo to one szły za mężczyznami żnącymi zboże, 

wiązały je w snopy i kładły na stojaki. Mali pomyślała, że poprosi Beret, by zaopiekowała się 

Oja, bo Sivert na pewno pójdzie w pole ze wszystkimi. Ane będzie pracowała krócej, za to 

zajmie się gotowaniem.

Piątek był dniem prania i pieczenia chleba. Chlebem Mali zajmowała się osobiście, a 

pranie pozostawiała służącym. Gdy ciasto rosło, Mali wykorzystywała czas na tkanie. Tkała, 

kiedy tylko miała okazję. Ale pani domu z dwojgiem dzieci nie zawsze było łatwo znaleźć 

wolną chwilę, mimo że tkanie stawało się dla niej coraz ważniejsze. Zdawała sobie sprawę, że 

ma uzdolnienia w tym kierunku, i coraz bardziej ją to fascynowało. Już miała gotowe trzy 

duże kilimy, choć nie za bardzo wiedziała, co z nimi zrobić. Na ścianie salonu już nic więcej 

nie mogło się zmieścić. Ale zawsze może dać je w prezencie z ważniejszej okazji.

Tkanie stało się dla niej czymś więcej niż przyjemnością. Stało się czymś, co musiała 

robić, prawie jak powołanie, pomyślała z uśmiechem. Goście, gdy przyjeżdżali do Stornes, 

prosili, by mogli zobaczyć jej prace. Mali czuła wtedy zażenowanie, lecz ku jej radości i 

zaskoczeniu ludzie kupowali i zamawiali u niej wyroby. I nie szczędzili słów pochwały, co 

rzadkie u ludzi z tych stron.

Pewnego razu, gdy tkała w pokoju na poddaszu, przyszedł do niej Havard. Jedna z 

krów miała się cielić, ale coś go zaniepokoiło  i zamierzał  dzwonić po weterynarza, lecz 

background image

najpierw chciał spytać ją o zdanie.

-Ale   oczywiście,   że   dzwoń   -   rzuciła   Mali,   nie   przerywając   pracy,   choć   palce   jej 

zadrżały. - Przecież wiesz, czy to konieczne.

-Mamy umowę o współpracy - odparł spokojnie. -Przecież ją podpisywałem, prawda?

Tak, to prawda, podpisali umowę przed Bożym Narodzeniem. Ale od tamtej pory 

wiele   się   zmieniło,   i   to   pod   wieloma   względami.   Już   nie   musiała   myśleć   o   pracy   w 

gospodarstwie, bo wszystkim bez specjalnego wysiłku zajmował się Havard. Byłaby całkiem 

bezradna, gdyby on zniknął.

-Zdolna jesteś - powiedział, stojąc za nią. - Mama zawsze cię chwaliła, pamiętam.

-To ona pierwsza dała mi spróbować tkania na krosnach - rzuciła Mali. - Beret nie 

dopuszczała mnie nawet do tkania dywaników, gdy tu przybyłam. Teraz też nie jest 

zachwycona moimi pracami, ale już nic nie mówi.

-Pewnie zrozumiała, że to na wiele się nie zda - zaśmiał się Havard. - To, czego 

chcesz, po prostu robisz - dodał.

Mali czuła jego bliskość tak intensywnie, że aż spociły jej się dłonie.

-Co masz na myśli? - spytała, nadal się nie odwracając.

-Tylko to, co powiedziałem.

-Z tkania na pewno nie zrezygnuję - rzuciła Mali. -Jestem wdzięczna twojej matce, że 

mnie nauczyła. Nauczyłam się też wiele od babci. Bez niej bym nie tkała, to pewne. A 

twoja matka to dobry człowiek, tak w ogóle.

-W   przeciwieństwie   do   mojego   ojca,   prawda?   -   zaśmiał   się  Havard   cicho.   -   Tak, 

zgadzam się z tobą w pełni.

Przez krótką chwilę Mali zastanawiała się, co ma na myśli, ale nie spytała. O pewne 

rzeczy lepiej nie pytać i o nich nie mówić.

Ustalili z Havardem, że zadzwoni po weterynarza, i zaraz potem wyszedł z pokoju, 

nawet jej nie dotykając. Mali czuła jednak, że chciała tego, choć to nie miało sensu. 

- Mali, telefon! - zawołała Ane, aż echo poszło po schodach.

Mali wstała od krosien, zebrała spódnicę i zeszła po schodach.

-Tak, słucham.

-

Mówi Knut Rostad, dyrektor banku w Ora - odezwał się głos w słuchawce. - Czy 

rozmawiam z Mali Stornes?

-Tak, to ja - odpowiedziała Mali, czując ogarniający ją niepokój. Czegóż mógł od niej 

background image

chcieć dyrektor banku? Przecież dbali o porządek w rachunkach i nie mieli żadnych 

zatargów z bankiem. Ojciec, pomyślała nagle. Boże jedyny, a może coś z Buvika? 

Może ojciec wziął pożyczkę na nowy dom, albo... Ale przecież nie dzwoniliby wtedy 

do niej. Ona nie może być odpowiedzialna za ekonomiczne decyzje ani ojca, ani braci.

-Proszę mnie posłuchać - mówił dalej. - Mieliśmy dzisiaj zebranie i jednym z tematów 

była dekoracja lokalu naszego banku. Na razie nie przywiązywaliśmy do tego zbyt 

dużej wagi, przyznaję. Ale uznaliśmy, że musimy go jakoś ozdobić, a komitet uważał, 

że powinniśmy także wspierać miejscową sztukę. I wtedy padło pani nazwisko. Pani 

tka kilimy, prawda?

Mali   zadrżała:   z   ulgi,   że   to   nic   złego,   i   z   radości,   że   dyrektor   banku   jest 

zainteresowany jej pracami! To niewiarygodne.

-Halo, słyszy mnie pani?

-Tak, tak - odchrząknęła Mali. - Po prostu jestem... To taka niespodzianka - dodała.

Dyrektor zaśmiał się.

- Pani już sprzedawała swoje kilimy, prawda? Nakrycie ołtarza w kościele to pani 

dzieło, słyszałem. Czy byłoby możliwe, by ktoś z komitetu przyjechał do Stornes i obejrzał 

pani   prace?   Wtedy   zdecydowalibyśmy,   czy  weźmiemy   coś   z   gotowych,   ale   raczej 

zamówilibyśmy coś nowego.

-Oczywiście, możecie państwo przyjechać, zapraszam.

-Zadzwonię w takim razie w przyszłym tygodniu -powiedział dyrektor. -1 umówimy 

się na wizytę jeszcze przed sobotą. Czy to pani odpowiada?

Przez moment Mali pomyślała o żniwach, ale przecież taka wizyta nie potrwa długo, a 

możliwe, że do końca przyszłego tygodnia i tak skończą. A takiej okazji nie mogła stracić.

- Tak, oczywiście - odparła. - I dziękuję. To dla mnie zaszczyt - dodała, czując dumę i 

radość.

- Ja też dziękuję, do usłyszenia. - Dyrektor Rostad odłożył słuchawkę.

Mali stała przez chwilę i tylko się uśmiechała. W końcu otworzyła drzwi salonu. Ane 

nakrywała tam do obiadu, a Ingeborg sprzątała na poddaszu.

- Chyba ciasto na chleb już przerosło - rzuciła Ane, odwracając się do gospodyni. - Co 

się stało? Dlaczego tak się uśmiechasz?

Mali objęła w pasie Ane i okręciła ją wokół siebie w radosnym tańcu.

-Dzwonił dyrektor banku w 0ra - powiedziała. -Chcą przyjechać i zamówić u mnie 

kilim do powieszenia w banku. No, jeśli im się spodobają moje prace - dodała.

-Coś takiego! - Ane spojrzała na nią zaskoczona. -I to w banku! Wspaniale, Mali! 

background image

Będziesz sławna!

-Nie, no nie wiem - odparła, zakasując rękawy, by wyrobić ciasto. -1 tak miło, że 

zadzwonił. Przecież to jeszcze nic nie znaczy. Ci miastowi są dziwni...

-Nie,   na   pewno   zamówią   -   stwierdziła   Ane   stanowczo.   -   Jesteś   zbyt   skromna. 

Słyszałam nieraz, co ludzie mówią o twoich kilimach. Ale żeby tacy oficjele się nimi 

zainteresowali... Nie, wspaniale! Żadna nie usłyszała, że ktoś wchodzi.

- Co tu się dzieje? - spytała Beret ostro. – Słychać was aż w sieni.

-Dzwonił dyrektor banku w 0ra - odparła Ane z uśmiechem. - Chcą zamówić u Mali 

kilim do przystrojenia lokalu. Czy to nie cudowne?

Beret uniosła brwi. Zaimponowało jej, że dzwonił sam dyrektor banku, ale nie dała 

tego po sobie poznać. Nigdy nie mogła pogodzić się z tym, że Mali tka i że to zajmuje jej 

czas. Mali wiedziała jednak, że ona jej po prostu zazdrości i niechętnie widzi, że synowa 

odnosi sukcesy na tym polu.

- Przyszłam tylko po to, by zobaczyć, czy zdążyłaś już upiec chleb - rzuciła, wpatrując 

się w Mali. – Chcę z tobą porozmawiać.

O co może jej chodzić? - zastanawiała się Mali, wyrabiając osiem dużych bochenków 

i   układając   je   w   formach.   Ostatnio   panował   pomiędzy   nią   a   teściową   spokój,   nie   miała 

pojęcia, o co może jej chodzić. Zostawiła chleby do wyrośnięcia i umyła ręce.

- Nie sądzę, by nasza rozmowa trwała długo - rzuciła do Ane. - Ale w razie czego 

wstaw je do pieca, dobrze? No i spojrzyj na dzieci - dodała, zerkając na Oję śpiącego w 

kołysce. Za mało czasu mu poświęca, przemknęło jej przez myśl. Często zostawia go pod 

opieką Beret lub Ane, ale to z powodu obowiązków! Ale może nie tylko. Dla Siverta zawsze 

miała czas i rzadko powierzała go obcym.

Westchnęła. Oja stanowił dla niej źródło wyrzutów sumienia. Musi coś z tym zrobić, 

pomyślała.

Beret siedziała w bujanym fotelu i robiła na drutach.

- Siadaj - wskazała na kanapę.

Mali posłuchała, choć poczuła lekki niepokój. Beret nie była w najlepszym nastroju i 

na pewno nie będzie jej chwaliła.

- Wiesz, że byłam zadowolona, gdy powiedziałaś, że nie chcesz znów wychodzić za 

mąż - zaczęła starsza pani. - W każdym  razie nie od razu. Sądziłam, że to dlatego, że... 

chciałaś   uczcić   pamięć   Johana.   I   wydawało   mi  się,   że   dobrym   rozwiązaniem   było 

sprowadzenie   Havarda.   On   jest   mądry   i   pracowity,   nadal   tak   uważam.   -   Przerwała   i 

zadzwoniła drutami. - Ja na pewno się starzeję - mówiła dalej, wpatrując się w Mali - ale 

background image

jeszcze nie jestem ani ślepa, ani głucha, mimo że tak pewnie sądzisz. Słyszałam niejeden raz, 

że byłaś u Havarda w sypialni!

Mali poczerwieniała  gwałtownie i spuściła wzrok. Nienawidziła  uczucia, że jest u 

Beret na cenzurowanym. Ale Beret z pewnością nasłuchiwała wszelkich odgłosów z sypialni 

od pierwszego dnia, kiedy Mali przybyła do Stornes, a teraz jej sypialnia na poddaszu nie 

była tak bardzo odległa od sypialni Havarda. Powinna była o tym pamiętać...

-Co ja robię, to moja sprawa - rzuciła. - Jestem dorosła.

-Ale rozsądku nie masz - odparła Beret gwałtownie. - Co ludzie powiedzą na to, że 

wdowa ze Stornes spędza noce...

-

To ty musiałabyś  to im powiedzieć  - przerwała  Mali. -Nie   słyszałam,   by   ktoś   we 

dworze...

-

A co mieliby mówić? To służący, wiesz dobrze. Ale oni też słyszą i widzą. Na pewno 

o tym wiedzą!

-Co wiedzą? - Mali spojrzała na teściową wyzywająco.

-

Że pani ze Stornes to nic innego tylko bezwstydna dziewka! - prychnęła Beret. - 

Sprowadzisz wstyd na dwór i nas wszystkich. Nie myślisz nawet o dzieciach? Nie 

chcę, by ktoś powiedział, że synowie Johana...

Mali nic nie odpowiedziała. Nawet nie wiedziała za bardzo, co ma odpowiedzieć. Do 

pewnego   stopnia   rozumiała   oburzenie   teściowej.   To,   że   była   w   łóżku   z   Hazardem,   i   to 

niejeden   raz,   nie   uchodziło.   Sama   to   musiała   przyznać,   choć   nie   cierpiała,   gdy   ją 

krytykowano, a szczególnie gdy robiła to Beret. Ona chyba specjalnie nie spała, by czuwać, 

czy na poddaszu nie dzieje się nic zdrożnego.

-Co na to powiesz? - spytała ostro Beret, a jej druty zadźwięczały.

-Nic - odparła Mali. - To... to się nie powtórzy.

-Jest   tylko   jedna   rzecz,   którą   możesz   zrobić,   zanim   będzie   z   tego   skandal   - 

powiedziała Beret. - Wyjdź za Havarda. To odpowiedni kandydat. Ja przeżyję fakt, że 

to on zajmie miejsce Johana, byle stało się to w przyzwoity sposób.

-Ale ja mówiłam, że nie chcę...

-

Uważaj, co mówisz, Mali Stornes - rzuciła Beret cicho i groźnie. - Jeżeli chodzisz z 

nim   do   łóżka,   to   mam  nadzieję,   że   rozumiesz,   że   powinnaś   za   niego   wyjść.   Nie 

chcemy,  byś  coś  jeszcze  zniszczyła  tu  we dworze.  Synowie  Johana   nie   będą   mieli 

puszczalskiej matki, to jest jasne.

-Zniszczyłam? - spytała Mali drżącym głosem. - Co masz na myśli, mówiąc, że coś 

zniszczyłam? Wiesz, że to nieprawda. Wręcz przeciwnie, nigdy nie...

background image

-Można   zniszczyć   ludzi   -   odparła   Beret,   patrząc   złym   spojrzeniem   na   Mali.   Mali 

wstała, zdenerwowana.

-Coś jeszcze?

-

Nie,   ale   liczę   na   to,   że   zrozumiałaś,   co   masz   robić.   A   właściwie   co   z   ciebie   za 

kobieta, by iść do łóżka z zarządcą? Można zacząć się zastanawiać...

Mali poczuła, że zalewa ją fala gorąca. Ostatnią rzeczą, jakiej pragnęła, było, by Beret 

zaczęła się „zastanawiać". Wyszła, nieco za mocno zamykając za sobą drzwi. Brakło jej 

oddechu   ze   strachu,   złości   i   uczucia   przekory.   Nie   chce   wychodzić   za   mąż,   nawet   za 

Havarda! Ale rozumiała, że nie powinna już mu się oddawać. Nie miała usprawiedliwienia. 

Będzie trzymała dystans właściwy dla wdowy ze Stornes. Może gdy sytuacja się j uspokoi, 

Beret odstąpi od swego pomysłu małżeństwa. Przecież tylko Beret wiedziała...

Uderzyło ją ponownie, że nie powinna niedoceniać teściowej. Żyły w stanie swego 

rodzaju zawieszenia broni, od kiedy umarł Johan i Havard przybył na gospodarstwo. Powinna 

jednak wiedzieć, że ona wykorzysta każdą okazję do skrytykowania Mali. Od tej pory nie 

będzie miała do niej zaufania, zwłaszcza jeśli chodzi o mężczyzn. To nie było dobre, bo jeśli 

Beret zwątpi w moralność Mali, w najgorszym wypadku może zacząć patrzeć , badawczym 

wzrokiem na Siverta...

Co za chaos, pomyślała Mali, odgarniając włosy z czoła spoconymi  dłońmi. Czas 

pomoże, musi mieć taką nadzieję. Przez moment pożałowała, że już nigdy nie będzie mogła 

przytulić się do Havarda. Już nigdy nie pozwoli sobie na ciepło, bliskość i rozkosz. Ale to 

musi się skończyć, pomyślała i wróciła do salonu.

Przy   obiedzie   Ane   z   szerokim   uśmiechem   wspomniała,   że   dzwonił   sam   dyrektor 

banku.

- No, wreszcie ktoś zauważył twoje prace - powiedział Havard. - Jesteś bardzo zdolna, 

mówiłem ci. 

Mali poróżowiała z radości i zerknęła na niego. Havard uśmiechnął się do niej, sięgnął 

po jej dłoń i uścisnął.

- Gratuluję - powiedział. - To wspaniałe.

Mali poczuła ciepło płynące z ręki, którą tak dobrze znała, i zarumieniła się. Cofnęła 

dłoń. Wspomnienie słów Beret sprawiło, że bała się dotyku Havarda.

-Dziękuję, ale jeszcze nie wiadomo, czy coś z tego będzie - broniła się. - Możliwe, że 

nawet nie zadzwonią.

background image

-Na pewno będzie - zapewnił ją Havard. - Rostad nie zawraca ludziom głowy bez 

powodu, na pewno zadzwoni.

Gdy następnego  wieczora  Mali  położyła  Siverta  spać i szła  korytarzem  poddasza, 

drzwi do pokoju Havarda uchyliły się. Mężczyzna wyszedł, odświeżony, w białej koszuli i 

odświętnych spodniach. Był tak przystojny, że Mali aż zakłuło w sercu.

-Ależ   ładnie   wyglądasz   w   sobotę   -   powiedziała.   Przecież   mogła   z   nim   chyba 

rozmawiać, nawet na korytarzu poddasza. Beret tego nie powinna jej mieć za złe.

-   Człowiek   powinien   się   stroić,   gdy   wychodzi   -   odparł   z   uśmiechem   Havard, 

zamykając drzwi.

Mali poczuła jakby uderzenie w żołądek. Sądziła, że przebrał się na wieczór tutaj. 

Wcale się nie spodziewała, że on mógłby gdzieś wyjść.

Po wieczorze świętojańskim, który spędził z Laurą z Oppstad, nie wyglądało na to, by 

z kimś wychodził. Zajeżdżał czasem do Innstad, jak mówiła Margrethe. Dobrze dogadywał 

się   z   Bengtem.   Zdarzało   się,   że   nie   było   go   wieczorem,   ale   przecież   się   nad   tym   nie 

zastanawiała.

Sądziła, że... Tak, co właściwie sądziła? Że Havarda zadowolą chwile, które czasem 

mu poświęcała? Że tak go fascynowała, że wystarczały mu te rzadkie razy, gdy oddawała mu 

się, za każdym razem zaznaczając, że to ostatni raz? Po tym miał prawo robić to, co chce, 

zwłaszcza teraz, gdy nie mogła sobie pozwolić nawet na jego uścisk. -Idziesz na zabawę? - 

spytała, usiłując zachować spokój, choć serce biło jej w gardle.

- Zabawę? Nie, idę na spotkanie z kimś - odpowiedział, przeciągając dłonią przez 

włosy. - Ale może będzie wesoło, kto wie?

Uśmiechnął się, aż błysnęły białe zęby.

Mali zebrała spódnicę i zaczęła schodzić po schodach.

- Nie, właściwie to nie moja sprawa - rzuciła, choć wszystko w niej się burzyło.

Myśl o Havardzie z jakąś inną sprawiła, że czuła niechęć i coś, co przypominało... 

zazdrość, pomyślała zdziwiona.

- Tak, to prawda. To nie twoja sprawa.

Gdy doszli do drzwi na dole, złapał ją mocno za łokieć i odwrócił ku sobie. Usiłowała 

się wyrwać, ale trzymał ją mocno.

- Jesteś na mnie zła? - spytał z dobroduszną ironią w głosie.

Zdenerwowało ją, że najwyraźniej ją przejrzał.

background image

-Zła? - spytała. - Nie mam przecież powodu. Dlaczego tak uważasz?

-Wydajesz się zdenerwowana - powiedział, odgarniając luźne kosmyki włosów z jej 

twarzy. - No, to idę.

-Pozdrów, jeśli to ktoś znajomy - rzuciła, czując, że chętnie odgryzłaby sobie za to 

język.

-Dobrze, pozdrowię - odparł z uśmiechem. - Doprawdy pozdrowię.

Mali   leżała   bezsennie.   Myślała   o   słowach   Beret.   Gdyby   teściowa   niczego   nie 

zauważyła, pewnie znów wylądowałaby w łóżku Havarda. Musiała to przyznać, mimo że 

stale się zastrzegała, że to ostatni raz. Ale on rozbudził w niej instynkty, które nią targały, 

pomyślała, czerwieniejąc. Teraz musiała się pilnować.

Za każdym razem, gdy usłyszała jakiś odgłos, sztywniała. Czy to drzwi? Czy Havard 

wrócił? Ale to był tylko wiatr. Nie opuszczała jej myśl o tym, gdzie i z kim on był. Czy może 

nadal spotykał się z Laurą? Jeżeli nawet tak, miał do tego prawo. Do kochania, kogo chce. Ona 

nie miała mu nic do zaoferowania, ciągle mu to powtarzała. Oddawała mu się z pożądania. Nie 

chciała za niego wychodzić, ale kochać się z nim chciała. Nie można mieć wszystkiego!

A może była puszczalska, jak twierdziła Beret? Prześladowało ją to. Powinna przecież 

zrozumieć, że Hazardowi na dłuższą metę to nie wystarczy. Więc może i dobrze, że znalazł 

sobie kogoś. Uciszy to wszystkie plotki na ich temat.

Zerwała się, gdy usłyszała wołanie Siverta.

- Co się dzieje? - spytała, pochylając się nad jego łóżkiem.

Zarzucił jej ręce na szyję i przytulił się mocno.

-Wielki niedźwiedź chciał mnie zjeść - zaszlochał. -Stał tam przy oknie! Błyszczały 

mu oczy...

-Śniło ci się - szepnęła Mali. - Nie ma tu żadnego niedźwiedzia, wiesz przecież. Śniło 

ci się, mój mały.

Uwolniła się delikatnie z jego objęć i podeszła do okna.

-Już sobie poszedł - mruknął chłopiec.

-Nigdy go tu nie było - uśmiechnęła się matka. -Śniło ci się tylko. Śpij już, posiedzę 

przy tobie.

-

Zaśpiewaj mi - poprosił cienkim głosikiem. - Zaśpiewaj jedną piosenkę. 

Mali okryła go kołdrą i pocałowała. Zaczęła śpiewać piosenkę, którą najbardziej lubił. 

Zanim skończyła, on zasnął. Pogłaskała go po policzku i wyszła cicho.

background image

Wyrwał   jej  się  zdławiony krzyk,  bo  za  drzwiami  stał  człowiek.   W  ciemności   nie 

wiedziała, kto to.

-Cicho - powiedział Havard, kładąc dłoń na jej ustach. - Obudzisz cały dom.

-To dlaczego mnie straszysz? - wyszeptała zła. - Nie wiedziałam, że tu będziesz w 

środku nocy.

-Słyszałem, że woła cię Sivert, więc czekam, by powiedzieć ci dobranoc - wyszeptał.

Mali zadrżała. W korytarzu było zimno, a ona stała w samej koszuli. Ale drżała nie 

tylko z zimna. Myśl, że Beret mogła wszystko słyszeć, wzbudzała w niej strach.

-Marzniesz - stwierdził Havard, przyciągając ją do siebie. - Chodź do mnie, to cię 

ogrzeję.

-Nie   dostałeś   wszystkiego,   czego   chciałeś,   w   ten   jeden   wieczór?   -   spytała   przez 

zaciśnięte zęby. - Nie myśl sobie, że ja chcę...

Ale chciała. Gdy jego dłonie zaczęły sunąć po jej ciele, zarzuciła mu ręce na szyję i 

pozwoliła się podnieść. Zapomniała o Beret i jej groźbach. Havard zaniósł ją na swoje łóżko, 

zrzucił ubranie i położył się obok niej.

- Masz pozdrowienia - szepnął jej do ucha.

Mali zesztywniała i usiłowała się odsunąć, ale przytrzymał ją.

- Od twojej siostry i Bengta - dodał, drażniąc się z nią. - Żałowali, że nie przyjechałaś.

Mali wpatrzyła się wielkimi oczami w pochyloną nad nią twarz.

- Byłeś w Innstad? - spytała bez tchu. - Nie byłeś razem z...

Nie odpowiedział. Jego usta przykryły jej usta. Mali zamknęła oczy z westchnieniem. 

Zdjął z niej koszulę i poczuła chłodne, wrześniowe powietrze. Sutki jej zesztywniały.

-Havard, ja...

- Co mówisz? - mruknął koło jej policzka.

Nie skończyła. Prawie powiedziała, że go kocha. Że wyjdzie za niego, bo nie zniesie 

myśli,   że   on   znajdzie   inną.   No   i   z   powodu   Beret.   Czy   nasłuchiwała   pod   ich   drzwiami? 

Całkiem możliwe...

Palce Havarda odnalazły najwrażliwsze miejsce, a ona przykryła usta dłonią, by nie 

jęczeć głośno z rozkoszy. Więc i tak mu tego nie powiedziała, zamiast tego przyciągnęła go 

do siebie gwałtownie i ofiarowała usta i ciało. Miłość poczeka...

background image

ROZDZIAŁ 11

Pogoda trzymała się przez kolejne tygodnie. Wrześniowe dni były klarowne niczym 

kryształ, a wspaniałość jesiennych barw oszałamiała. Zboże schło na stojakach i już po ledwo 

czternastu dniach zaczęli je zwozić do stodoły. Snopy układali w dawny sposób: ciasno przy 

ścianie i kłosami w dół, jedne na drugich. W ten sposób ani ptaki, ani myszy nie mogły się 

częstować cennym ziarnem. Póki trwała ładna pogoda, mieli jeszcze dużo innych prac w polu. 

Dopiero gdy zaczynały padać porządne deszcze i potok przy pralni wzbierał, włączali koło 

wodne i wyciągali młockarnię. Wtedy oddzielali ziarno od słomy i zsypywali je do worków, 

które potem przewozili do spichrza i wysypywali do większych zbiorników. Późną jesienią, 

albo nawet wczesną zimą, dzwonili do młyna i umawiali się na mielenie mąki.

Sivert był ciągle razem ze wszystkimi: i na polu, i w stodole. Wciąż chciał być tam, 

gdzie   coś  się  działo.  Jak  zwykle   zadawał  masę  pytań,  co  czasem  irytowało  pracujących. 

Zwykle przyczepiał się do Havarda, ale on wykazywał wobec niego anielską cierpliwość.

- Znajdź sobie teraz coś do roboty, Sivercie - powiedziała Mali pewnego dnia, gdy 

ładowali snopy na wóz. -Havard nie ma czasu, by...

- Nie, ja sam powiem, kiedy nie będę miał dla niego czasu - przerwał jej Havard, nie 

patrząc na nią.

Od czasu tej sobotniej nocy, gdy znów znalazła się z nim w łóżku, Mali chodziła jak 

po   rozżarzonych   węglach.   Bała   się,   że   Beret   coś   zauważyła.   Ale,   jak  na   razie,   nic   nie 

powiedziała. Albo czekała, że ogłoszą ślub.

Ślub coraz częściej gościł w myślach Mali nie dlatego, że Beret o nim wspomniała, 

ale że sama zaczynała się czuć jak byle dziewka. Poza tym zastanawiała się, co by było, 

gdyby pewnego dnia Havard rzucił pracę w Stornes. To równałoby się katastrofie, choć 

pewnie   znalazłaby   innego   zarządcę.   Nie   brakło   przecież   kawalerów   równie   dobrego 

pochodzenia jak Havard, którzy nie tracili nadziei, że dostaną i wdowę ze Stornes, i dwór. 

W końcu nadal była wolna, a Havard nadal pracował jako rządca.

Ale nikt nie mógł go zastąpić, pomyślała Mali, pod ; żadnym względem. Jak by to 

przeżył Sivert, który po i śmierci Johana przelał na Havarda całe zaufanie i miłość. Nie mogła 

na coś takiego narażać swojego dziecka. A jeśli chodzi o nią...

Sama myśl  o ślubie kłuła ją boleśnie, choć jednocześnie coś ciężkiego i słodkiego 

rozlewało się po jej ciele. Ona też nie chciała go stracić, to musiała uczciwie przyznać. Nie 

zniosłaby myśli, że ma inną kobietę, nie po tych szalonych chwilach, które ze sobą spędzili. 

background image

Chciałaby   przeżyć   ich  więcej,   czuła   to,   gdy   zawadzała   o   niego   spojrzeniem   lub  gdy 

przypadkiem dotykała. Czerwieniała wtedy jak uczennica i miękły jej kolana. Czy to była 

miłość?

Ale przecież Jo... Jo i to, co przeżyli razem. To zawsze żyło gdzieś w jej sercu. 

I tak mijały tygodnie, a ona chodziła niepewna i niespokojna.

Dyrektor banku miał przybyć do Stornes razem z trzema innymi osobami. Mali niemal 

nie   wierzyła   własnym   uszom,   gdy   zadzwonił.   Głos   jej   drżał   lekko,   gdy   ustalała   termin. 

Zleciła Ane i Ingeborg sprzątanie i pieczenie, a sama przeniosła gotowe prace z poddasza do 

pralni.   U   powały   wisiała   tam   w   grubych   zwojach   ufarbowana   wełna.   Mali   czuła   się 

podniecona jak mała dziewczynka i wiele razy sprawdzała, czy wszystko wygląda jak należy

- To zrobi wrażenie, na pewno - odezwał się za jej plecami Havard tego popołudnia, 

gdy oczekiwali gości. - Jesteś zdolna, Mali.

Jak zwykle pochwała ucieszyła ją i zmieszała. Ale Havard nigdy nie mówił niczego 

innego niż to, co myśli.

-Naprawdę? - spytała, odwracając się ku niemu. -Nie jestem szkolona, i ja...

-Nie wszyscy muszą się uczyć z książek - odrzekł, biorąc w rękę mniejszy kilim, który 

przewiesiła przez poręcz. - Niektórzy, jak ty, po prostu mają to w sobie.

-Dziękuję - powiedziała cicho, biorąc go za rękę. -Potrzebowałam takich słów teraz, 

bo czuję, jakbym miała motyle w brzuchu - uśmiechnęła się.

Nagle Havard objął ją za szyję i przyciągnął do siebie.

-   To   ty   jesteś   najpiękniejszym   motylem   –   zapewnił   cicho,   patrząc   jej   w   oczy.   - 

Gdybym   mógł,   złapałbym   cię   i   trzymał   w   dłoni,   choć   tak   się   nie   robi   z   motylami,   bo 

umierają. Nie, one powinny przyjść z własnej woli.

Mali stała i czuła jego zapach, jego ciepło...

- Nie możemy... 

- Czego nie możemy? Zawsze mówisz, że nie możemy, ale gdy cię dotknę, to...

-Przecież wiesz - Mali przerwała. - Ja nie chcę...

-Dlaczego aż tak nie chcesz się wiązać? Czy małżeństwo z Johanem było aż tak złe?

-To nie twój problem - rzuciła zdyszana, próbując się uwolnić. - To moja sprawa.

Gdy ją puścił, stała, patrząc na niego. Tęsknota aż w niej wolała, ale nie mogła jej 

usłuchać. Kolejny raz.

- Havardzie...

background image

Patrzyła na niego nadal. Dlaczego tak się broni? Przecież go lubiła, nawet kochała, 

pożądała go prawie ciągle. Gdyby się zgodziła, rozwiązałoby to tyle problemów. Jednak coś 

ją powstrzymywało.

Nagle zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała gwałtownie. Przycisnęła się do niego i 

wplątała dłonie w jego włosy. Drżała.

- Uważam, że powinnaś się zdecydować, czego chcesz, Mali Stornes - powiedział, 

zdejmując z karku jej ręce. - Bardzo cię kocham, wiesz przecież. Ale nie mogę być dla ciebie 

zabawką, po którą sięgasz, kiedy chcesz. Nie zniosę tego dłużej.

Poczerwieniała ze wstydu. Znów zachowała się nieprzystojnie, pomyślała i odwróciła 

się od niego.

-Nie chciałam - szepnęła. - Przykro mi...

-Mali, Mali...

Jego ramiona  objęły ją od tyłu.  Mali oparła się o niego. Odwrócił  ją do siebie i 

pocałował długim, gorącym pocałunkiem, który sprawił, że straciła oddech. Jego ręce zaczęły 

wędrówkę po jej ciele, a ona odchyliła głowę do tyłu i jęknęła. Ktoś otworzył drzwi pralni, i 

odskoczyli od siebie jak oparzeni. To była Ane.

- Nadjeżdżają ci z banku - rzuciła, patrząc na nich badawczo. - Nie słyszałaś powozu?

- Nie, ja... Drzwi były zamknięte, a my rozmawialiśmy o...

Mali spojrzała bezradnie na Havarda.

- Rozmawialiśmy o sztuce - rzeki z uśmiechem. - Ale wpuśćmy ich teraz do Mali, a 

my chodźmy do domu, Ane.

I poszli.

Rostad   i   jego   towarzystwo,   mężczyzna   i   dwie   kobiety,   nie   szczędzili   pochwał. 

Chodzili po pralni i oglądali wszystko, co utkała. Zwłaszcza jedna z kobiet dopytywała się o 

techniki, jakich używała Mali.

-

Tak, nie znam się na tym - powiedziała, biorąc w ręce bardziej wyszukaną robotę - ale 

moja babka tkała podobne rzeczy. To przypomina mi jeden z jej wzorów...

-

To się nazywa tęczowe łóżko - wyjaśniła Mali, zarumieniona. - Na spodzie technika 

krzyżykowa, a wierzch -jak nazwa wskazuje - inspirowany tęczą.

-A to? - spytał dyrektor.

-To jest kapa na łóżko - wytłumaczyła Mali. - Kładzie się ją albo osobno na futrzak, 

albo naszywa na niego. Można ją też kłaść na fotel bujany, zwłaszcza zimą. Częściej 

background image

spotyka się je na północy regionu.

-Lubi pani kolory - odezwała się druga z kobiet, stojąca przed kilimem. - Szczególnie 

niebieski, jak widzę. Widywałam już wcześniej kilimy, ale nigdy nie widziałam tak 

niewiarygodnych odcieni niebieskiego. Jak je pani uzyskuje?

Przez moment Mali przypomniały się wszystkie nocniki opróżniane do kadzi, w której 

uzyskiwała niebieski barwnik, i poczerwieniała. 

- Wolałabym o tym nie mówić - odparta. - Nie chcę być nieuprzejma, ale...

-

Nie, nie, oczywiście  - zaśmiał  się dyrektor.  - Rozumiemy przecież,  że chce pani 

zachować swoje tajemnice. Ale muszę przyznać, Mali Stornes, że jest pani o wiele 

zdolniejsza, niż przypuszczałem, mimo że słyszałem dużo dobrego o pani pracach. 

Ale to wszystko zaimponowało mi. Co wy na to?

Pozostali byli z nim zgodni, i po półgodzinie ustalono zamówienie.

- Pani zdecyduje o motywie - powiedział Rostad. - Pani jest artystką, więc jestem 

całkowicie przekonany, że będzie dobrze. Doprawdy, nie przypuszczałem, że jest pani aż tak 

zdolna  - dodał, posyłając  jej spojrzenie, w którym  poza podziwem dla  jej prac było  coś 

jeszcze.

Gdy pili kawę w salonie, weszła Beret. Rostad wstał, z galanterią ujął starszą panią za 

rękę i ukłonił się lekko.

- Tak, słyszałem, że ostatnio mieliście tu dużo zmartwień. Ale widzę, że jakoś się 

ułożyło. No i jestem pod wrażeniem prac pani Mali.

Beret   zacisnęła   usta,   ale   nie   zaprotestowała.   Przyjęła   propozycję   wypicia   kawy   z 

gośćmi. Pewnie po to przyszła, pomyślała Mali, by się mogła pochwalić, że piła kawę z 

dyrektorem banku, a nie po to, by wysłuchiwać pochwał pod adresem synowej.

W   dniu,   kiedy   całe   zboże   znalazło   się   pod   dachem,   Mali   przyniosła   ze   spiżarni 

kiełbaski   na   obiad,   mimo   że   to   był   środek   tygodnia.   Uważała,   że   wszyscy   zasłużyli   na 

nagrodę.   Pracowali   ciężko   i   nie   narzekali   na   późne   godziny,   ani   parobcy,   ani   służące. 

Wszyscy bali się, że pogoda może się zmienić i zniszczyć plony. Mali uważała, że dobrą 

pracę należy nagradzać. Mało kto słyszał o takim daniu w czasie tygodnia, lecz Mali była 

przekonana, że to się opłaci.

- Aż na korytarzu pachnie niedzielnym obiadem - powiedział Havard, który pierwszy 

zjawił się na obiad. - Wielkie nieba, kiełbaski i tłuczone ziemniaki w środę?

Mali zarumieniła  się i biegała  tylko  między kuchnią a stołem z półmiskami.  Ane 

background image

odpowiedziała za nią.

-To   Mali   postanowiła   -   rzekła,   z   coraz   większym   trudem   manewrując   swoim 

rosnącym brzuchem. - Mówi, że zasłużyliśmy na lepszy obiad, nawet we środę, bo dobrze 

pracowaliśmy.

-Nie, zawsze dobrze pracujecie - rzuciła Mali, nie podnosząc wzroku. - Dziś po prostu 

zwieźliście zboże, więc...

-Nie, ja nie mam  nic  przeciwko takiemu  obiadowi  -powiedział  Gudmund,  patrząc 

łakomie na półmiski z kiełbaskami i parującymi ziemniakami. - Wspaniałe rzeczy!

Havard podszedł do zlewu, by umyć ręce, i otarł się w przelocie o biodro Mali. Ona aż 

podskoczyła.

-Co się tak boisz? - spytał cicho, by tylko ona słyszała. - Ostatnio się nie bałaś, o ile 

pamiętam?

-Cicho - szepnęła, zerkając do tyłu. - Nie chcę, by się domyślili...

-Chyba   za   późno,   Mali   -   powiedział,   nie   zakręcając   kranu.   Ona   zbyt   głośno 

przestawiała garnki. - Nikt tu nie jest głupi, nie sądzisz chyba? Wszyscy mają oczy i 

uszy.

Niemal upuściła półmisek z wrażenia

- Co masz na myśli? Słyszałeś, by ktoś...

Havard nie odpowiedział, tylko spokojnie wytarł ręce. Gdy mijał Mali, położył  na 

chwilę dłoń na jej piersi i zaraz podszedł do stołu. Mali stała w miejscu z bijącym sercem i na 

miękkich nogach.

-Czułam   zapach   kiełbasek,   ale   nie   mogłam   w   to   uwierzyć   -   rzekła   Beret,   zanim 

jeszcze zamknęła za sobą drzwi. - Co też się tu dzieje? Przecież dziś mamy środę, o ile wiem?

-Jest okazja do świętowania - odpowiedziała Ane, zerkając na Mali.

-Co takiego świętujesz? - spytała Beret, świdrują Mali zaciekawionym spojrzeniem. - 

Jakieś nowiny?

-

Tak, przecież dziś zwieźliśmy całe zboże - odparł Mali. - Dzięki temu, że wszyscy 

ciężko pracowali prze ostatnie tygodnie. W ogóle mamy szczęście do pracowników 

w Stornes, więc pomyślałam, że...

Beret zacisnęła usta.

-Tutaj   zawsze   mieliśmy   dobrych   pracowników   -rzuciła.   -   Ale   z   tego   powodu   nie 

marnotrawimy ni dzielnego jedzenia. To jeden z powodów dobrobytu tym gospodarstwie.

-Na pewno nie zbiedniejemy, jeśli zjemy dziś na obiad kiełbaski - powiedziała Mali. - 

Sądziłam,   że  zjesz  dziś  z   nami  -  dodała,  udając,  że   nie  zauważa  niechętnego  spojrzenia 

background image

teściowej.   Pewnie   zawiodła   się,   że   nie   ogłosili   ślubu.   -   Przecież   ty   też   się   do   tego 

przyczyniłaś, Beret. Co bym zrobiła, gdybyś nie zajmowała się Oja?

- No tak. Opieka nad Olą Johanem to czysta przyjemność - odparła Beret udobruchana 

i   podeszła   do   kołyski,   gdzie   Oja   leżał   wsparty   o   dwie   poduszki,   by   mógł

obserwować, co się dzieje.

Mali wspomniała, że Siverta w tym wieku nie można już było utrzymać w kołysce. 

Kręcił się tak, że bała się, że wypadnie. Oja był spokojniejszy. Siedział sobie, byle miał w 

łapce coś do gryzienia. Gdy Beret do niego podeszła, rozjaśnił się w uśmiechu i wyciągnął do 

niej rączki. Beret bez wahania wzięła go na ręce.

-Ależ on jest podobny do ojca, ten Ola Johan -uśmiechnęła się, przykładając twarz do 

jego buzi. - Jesteś moim wnusiem. Moją pociechą - dodała, zerkając z ukosa na Mali.

-A   ja,   babciu?   -   spytał   Sivert,   pociągając   ją   za   spódnicę.   -   Ja   nie   jestem   twoim 

wnusiem?

Beret poczerwieniała i pogłaskała go szybko po głowie.

-   Oczywiście,   że   jesteś   -   powiedziała.   -   Ale   już   jesteś   duży.   No   i   nie   jesteś   tak 

podobny do ojca - dodała, odwracając się.

W Mali się zagotowało. Dlaczego ona zawsze musi to powtarzać? Sivert zawsze potem 

smutniał   i   pytał,   dlaczego   babcia   tak   mówi.   Mali   nigdy   nie   umiała   podać   dobrego 

wytłumaczenia. Poza tym wszyscy zaczynali się wtedy wpatrywać w obu chłopców z nowym 

zainteresowaniem i wynajdywać różnice pomiędzy nimi. Musi w końcu o tym porozmawiać z 

Beret, postanowiła zirytowana.

Wreszcie   zasiedli   do   stołu.   Jedzenie   bez   wątpienia   wszystkim   smakowało.   Sivert 

pałaszował, aż wreszcie stęknął i położył się na ławie.

-Siedź grzecznie, Sivercie - upomniała go Mali. -Nie kładziemy się przy stole.

-Ale ja tak się najadłem, że nie mogę siedzieć - poskarżył się chłopiec.

-To nie powinieneś tyle jeść - odparła Mali spokojnie. - Usiądź.

-

To   nic   takiego   -   rzuciła   Beret,   patrząc   na   nią   dziwnie.   -   Są   gorsze   rzeczy   niż 

kładzenie się przy stole... 

Znowu   zaczyna,   pomyślała   Mali,   czując,   jak   palą   ją   policzki.   Tak,   Beret   łatwiej 

zniesie, że Sivert kładzie się przy stole, niż że ona kładzie się do łóżka z Havardem! Udała 

jednak, że nie słyszy.

- Usiądź - syknęła do Siverta, który wreszcie usłuchał.

background image

Gdy   Mali   sprzątała   ze   stołu,   chowając   resztki   do   misek,   które   miała   zanieść   do 

piwnicy, nagle ogarnęła ją fala mdłości, a zimny pot wystąpił na czoło. Zmieszana, przetarła 

dłonią  czoło  i  napiła   się  wody.  Ale   nudności   nie   ustępowały,  a  dodatkowo   poczuła   taki 

zawrót głowy, że aż oparła się o ścianę. Wzięła szybko kilka misek i wyszła na dwór. Może to 

jakaś zaraza, pomyślała, odstawiając naczynia, choć nie słyszała, by w okolicy ktoś chorował, 

a takie wieści rozprzestrzeniały się szybko. Zapach jedzenia uderzył ją nagle i rzuciła się do 

wyjścia. Nie dobiegła nawet do pralni, gdy zaczęła wymiotować.

Zgięta wpół oparła się o ścianę pralni. Gdy wreszcie była w stanie się wyprostować, 

przed oczami pojawiły jej się mroczki i wydało jej się, że trawa faluje. Ponownie ogarnęła ją 

fala   mdłości.   Zdążyła   schować   się   za   pralnię,   gdzie   ostatnie   resztki   obiadu   wylądowały 

między gałęziami. Na koniec pluła tylko żółcią. Zeszła na płaski kamień przy strumieniu i 

przetarła twarz zimną wodą, przepłukała usta i umyła ręce.

Cóż   ona   podała   na   ten   obiad,   pomyślała,   siadając   na   kamieniu.   Przecież   nie 

zwymiotowałaby od razu po dobrym obiedzie! Oby kiełbaski nie okazały się zepsute, bo 

wtedy wszyscy by się pochorowali. Zerknęła za siebie, czy nie ma  nikogo w drodze do 

ustępu, jednak zbocze  zasłaniało  jej widok. I dobrze, bo znaczyło  to, że jej też nikt  nie 

widział. Miała nadzieję, że to tylko chwilowa niedyspozycja, a kiełbaski były dobre. Przecież 

zostały i uwędzone, i ugotowane, i nikt wcześniej z ich powodu nie chorował! To na pewno...

Nagle oprzytomniała. Drżącymi, lodowatymi dłońmi zakryła twarz i jęknęła. Pozostali 

na pewno się nie pochorują, bo jedzenie było dobre. To z nią jest coś nie tak! Jest znowu w 

ciąży!

Gdy   raz   to   sobie   uświadomiła,   nie   wątpiła   dłużej.   Myślała   o   takiej   możliwości 

wcześniej, nawet za pierwszym razem na pastwisku w lipcu. Pocieszała się wtedy, że nadal 

karmi   Oję,   a   to   chroni   przed   ciążą.   A   potem   po   prostu   zapomniała,   wierząc,   że   jest 

bezpieczna.

Nadal karmiła Oję piersią, ale tylko rano i wieczorem. Miała już mniej pokarmu, ale 

przecież   nadal   karmiła!   Nie   mogła   zajść   w   ciążę!   Może   to   jednak   nie   to,   pomyślała 

zrezygnowana.   Po   porodzie   nie   miała   krwawienia,   co   wydawało   jej   się   dziwne,   bo   po 

Sivercie wróciło po czterech miesiącach. Oja niedługo kończy osiem miesięcy. Oczywiście te 

sprawy   różnie   wyglądały   u   różnych   kobiet,   niektórym   miesiączka   wracała   po   kilku 

miesiącach, u innych mógł minąć i rok. Dlatego nie przychodził jej na myśl inny powód.

Który to mógł być miesiąc? Nie miała pojęcia. Jeśli zaszła w ciążę już po pierwszym 

razie, byłby to drugi miesiąc. Przy poprzednich ciążach zaczynała się czuć źle dopiero po 

miesiącu. Skoro nie mogła tego obliczyć według krwawienia...

background image

Siedziała, zatopiona w myślach, i nie usłyszała, że ktoś nadchodzi.

- Co się dzieje?

Mali aż podskoczyła, gdy usłyszała za sobą głos Havarda.

- Tak nagle wyszłaś...

- Ja... źle się poczułam - odparła, nie odwracając się. - To pewnie kara za to, że 

odważyłam się podać kiełbaski w środku tygodnia - zażartowała, próbując się zaśmiać.

Wyszedł jej bardziej szloch niż śmiech. Oparła głowę o podciągnięte kolana. Poczuła, 

że Havard usiadł koło niej.

-Chora   jesteś?   -   spytał,   obejmując   ją   ramieniem.   -Jesteś   blada   jak   kreda   -   dodał, 

odgarniając jej wilgotne włosy. - Czoło masz gorące. Masz gorączkę?

-Nie - ucięła Mali. - Po prostu jedzenie mi nie posłużyło. Może się zdarzyć każdemu - 

dodała ostrym tonem.

Nie   odpowiedział.   Nadal   ją   obejmował.   Mali   zreflektowała   się,   że   powinna   już 

wracać, bo inaczej zaczną jej szukać. Gdyby zobaczyli ją siedzącą tak z Havardem, mieliby 

powody do plotek. Poczuła, że w całej swojej rozpaczy musi się uśmiechnąć: przecież plotki i 

tak wkrótce powstaną, gdy wdowa ze Stornes zacznie chodzić z coraz większym brzuchem! 

Uświadomiła sobie, że nie może do tego dopuścić. Nie może ściągnąć takiego wstydu ani na 

siebie, ani na synów, ani na Stornes! Musi jak najszybciej wyjść za Havarda. Jeśli ktoś się 

doliczy, że dziecko zostało poczęte przed ślubem, nie będzie z tego sprawy, gdy już i tak będą 

małżeństwem.

Zerwała długie źdźbło trawy i zaczęła je nerwowo obracać w palcach.

- Havardzie, ja...

Spojrzała   na  niego.   Jak  ma  mu   to  powiedzieć?   Poczuła  się   nagle  jak  prostaczka. 

Havard był kimś do zaspokajania jej potrzeb, zawsze to powtarzała. A teraz będzie musiała 

poprosić go, by się z nią ożenił! Nie wątpiła, że nadal ją kocha. Ale zdawała sobie sprawę, że 

wolałby  usłyszeć jej zgodę na małżeństwo, gdyby nie był to jedyny sposób uratowania jej 

czci.   Teraz  też   tego  pragnęła:   by powiedzieć  mu   „tak", zanim  wiedziała  to,  co  wie. Bo 

przecież go kocha! Na swój sposób...

- Co tam? - spytał Havard, unosząc jej podbródek. - Wyglądasz jak mała dziewczynka 

przyłapana na kłamstwie.

Nie mógł tego lepiej ująć, pomyślała Mali, zalewając się rumieńcem. Właśnie tak się 

czuła.

- Ja... jestem w ciąży.

Zapadła cisza. Havard puścił ją i zapatrzył się w potok. Mali nagle poczuła strach 

background image

ściskający jej gardło. A jeśli on jej nie zachce?

- To dlatego się źle poczułaś? - powiedział w końcu, spoglądając na nią. - Wygląda na 

to, że ja pierwszy mogę ci pogratulować.

Wyczuła w jego głosie jakiś ton, który ją zaniepokoił. -Nie mogliśmy spodziewać się 

niczego innego -mruknęła cicho.

-To raczej ty się tego nie spodziewałaś - odparł, rzucając kamyki do potoku. - Pewnie 

miałaś nadzieję, że będziesz miała w łóżku, kogo chcesz, bez żadnych problemów. Bo 

to teraz jest dla ciebie problem, czy nie to starasz się mi powiedzieć.

-Problem... - szepnęła Mali. - Ja... miałam nadzieję, że ty...

-Że będę skakał z radości? - spytał spokojnym tonem. - Że będę dziękować ci na 

kolanach, że wreszcie stałem się poważnym kandydatem na męża, a nie tylko tym, 

którego czasem wypożyczasz sobie do łóżka? Przecież nie chciałaś ślubu, prawda?

Mali pochyliła głowę i zapłakała. Wszystko, co mówił, to prawda, ale nie sądziła, że 

to   powie.   Nie   w   ten   sposób.   I   że   spojrzy   na   to   z   tej   strony.   Ale   przecież   tak   było! 

Uświadomiła sobie, że on tak musiał się czuć: dobry na kochanka, a nie na męża.

- Nie płacz - objął ją. - Kochanie moje, nie płacz. Wiem, byłem zbyt ostry, ale...

Przytuliła twarz do jego szyi. -Masz do tego prawo - wyszlochała. - Zachowywałam 

się jak... jak...

- To przecież nie tylko twoja wina - powiedział, gładząc ją po plecach. - Sam mogłem 

nad sobą bardziej panować, ale... Wiesz, że ja zawsze... Że nie chciałem nikogo innego, tylko 

ciebie.

Siedzieli przez chwilę, ciasno przytuleni, nie mówiąc nic.

- Wiedz w każdym razie, że nigdy nie chodziło mi o gospodarstwo - rzucił Havard. - 

Czułbym do ciebie to samo, gdybyś nadal mieszkała w Buvika.

Uniosła ku niemu zapłakaną twarz i spojrzała mu w oczy. Włosy jej się rozpuściły, a 

na policzki wróciły kolory.

-Wiem, kim jesteś, Havardzie - powiedziała cicho. -W tym wypadku nie masz się 

czego wstydzić, to ja... Ale wiedz jedno, że nie wylądowałabym w twoim łóżku, gdybym do 

ciebie  nic nie  czuła.  Musisz  mi  wierzyć.  Ale po Johanie...  - Przełknęła  ślinę.  Łzy nadal 

płynęły po jej twarzy. - Nie sądziłam, że będę się czuła na siłach wyjść za kogokolwiek za 

mąż - wyszeptała. - O tylu rzeczach nie wiesz... Myślałam poza tym, że nie mam w sobie 

uczuć, które ty... Ale ty nie jesteś taki jak Johan - dodała gwałtownie i wtuliła w niego twarz. 

Jej ciałem wstrząsał rozpaczliwy płacz.

- Mali, moja Mali - powiedział Havard, odsuwając ją. - Spójrz na mnie. 

background image

Popatrzyła na niego przez zasłonę łez i dostrzegła, że jego oczy błyszczą radością. 

Radością i miłością.

-Czy ty... kochasz mnie jeszcze trochę mimo to? -wyszeptała, obejmując go za szyję. - 

Ożenisz się ze mną, mimo że ja...

-Właśnie dlatego - uśmiechnął się. - Dlatego, że ty jesteś Mali, na dobre i na złe. 

Zawsze wiedziałem, że nie jesteś słodka i naiwna, ale kochałem cię od pierwszego 

lata, gdy przybyłaś  do Gjelstad. Miałem nadzieję,  że poprosisz mnie  o pomoc  po 

śmierci   Johana.   Że   może   mnie   zechcesz.   Ale   rozumiem.   Pewnie   masz   gorzkie 

wspomnienia. Przeżyłaś więcej złego niż...

Pochylił się i pocałował delikatnie. Odgarnął jej włosy. Spojrzenie jego jaśniało.

- Nosisz moje dziecko - wyszeptał ochrypłym ze wzruszenia głosem. - To cud!

Skoczył   na   równe   nogi,   pociągając   ją   za   sobą.   Obrócił   wokół   siebie,   krzycząc   z 

radości jak chłopak. Mali zakręciło się w głowie. Przytrzymała się go mocno, by nie upaść.

- Ożenisz się ze mną? - spytała, patrząc mu w oczy.

Zaśmiał się, spoglądając na nią figlarnie.

- Muszę się zastanowić...

-Havardzie! Mówię poważnie! - powiedziała Mali, mierzwiąc mu włosy. - Chcesz...

-

No pewnie, dziewczyno - zaśmiał się, przytulając ją mocno. - No pewnie! 

background image

ROZDZIAŁ 12

W sobotę osiemnastego listopada Mali po raz drugi wyszła za mąż.

Dzień był pogodny i chłodny. Gdy rano odsłoniła zasłony, aż westchnęła z zachwytu. 

Po dniach pochmurnych i zamglonych nagły mróz pokrył wszystko szadzią. Blade słońce 

błyszczało w milionach kryształków lodu, zupełnie jakby natura przez całą noc stroiła się na 

ten wielki dzień. To musi być dobry znak dla tego małżeństwa, pomyślała Mali.

Nowinę przyjęto wszędzie z wielką radością.

-Czekałam na to, tak - rzuciła podniecona Ingeborg znad zmywania. - Wiedziałam, że 

wcześniej czy później to nastąpi.

-Skąd taka pewność? - spytała Mali, która karmiła łyżeczką Oję. - Przecież mówiłam, 

że...

-Ale często słyszałam was... - Ingeborg poczerwieniała i spojrzała na Mali przerażona. 

- Nie, nie podsłuchiwałam, ale gdy w domu jest tak cicho, że...

Teraz poczerwieniała Mali i pochyliła się nad talerzem kaszki. A więc Havard miał 

rację, że wszyscy w gospodarstwie muszą o nich wiedzieć. Mali myślała, że tylko Beret, ale się 

myliła.

- Przecież nie tylko ja śpię na poddaszu - rzuciła Mali. - Nie wiem, o czym mówisz.

Ingeborg nie odpowiedziała, zmywając dalej. Ale w oczach miała iskierki śmiechu.

Beret przyjęła nowinę aprobującym skinieniem głowy w stronę Havarda i chłodnym 

spojrzeniem skierowanym do Mali. Widać było jednak, że cieszy się, że synowa posłuchała 

jej rady.

-  Chcielibyśmy, by ślub odbył się jeszcze przed świętami - rzuciła Mali, bawiąc się 

nerwowo serwetką na stole. - Wiemy, że to gorący okres, ale jeśli uwiniemy się z wełną i 

ubojem, damy radę. Bo ani Havard, ani ja nie chcemy dużego wesela - dodała. - Tylko obie 

rodziny.

- Przecież  się  nie  spieszy  - zaprotestowała  Beret,   nieświadoma  prawdy.   - Ślub  w 

środku uboju, topienia świec i czyszczenia wełny? Przecież tak się nie robi!

- Ale my tak zrobimy - obwieścił Havard, ściskając dłoń Mali. - Wszystko będzie 

dobrze, Beret. Zdążymy ze wszystkim przed świętami.

background image

Beret zacisnęła usta i oparła się w fotelu.

-Wydawać by się mogło, że wam się spieszy -stwierdziła, wbijając spojrzenie w Mali. 

- Może macie powody?

Mali poczerwieniała i spuściła wzrok.

-   Pragnąłem   tego,   od   kiedy   tu   przybyłem   –   wyznał   Havard   z   rozbrajającym 

uśmiechem - Więc gdy Mali w końcu się zgodziła, ja ustaliłem datę. Gdyby to całkiem ode 

mnie zależało, ślub mógłby być i jutro - zaśmiał się. - Nie chcemy długo czekać. Poza tym 

Mali nie chce zamieszania. Jest przecież wdową.

Beret   pokiwała   głową,   ale   dobrze   przypatrzyła   się   Mali.   Nie   całkiem   uwierzyła 

tłumaczeniu  Havarda, ale  dała  już spokój. Mali  westchnęła  bezgłośnie  i z  wdzięcznością 

uścisnęła dłoń mężczyzny.

Sivert był zachwycony. Uwiesił się na szyi Havarda, a buzia mu się nie zamykała.

- To zostaniesz tu na zawsze - paplał zadowolony. - Będziesz mógł mnie kłaść spać 

tak często, jak chcesz, bo już nie tylko mama będzie rządzić, prawda?

Havard zaśmiał się.

-To już wiesz, jak to działa? - spytał, burząc włosy chłopca. - Tak, będę cię kładł 

częściej   spać.   Ale   nie   myśl,   że   mama   już   nie   będzie   miała   nic   do   powiedzenia. 

Będziemy decydować wspólnie. Tak jest najlepiej.

-Ale będziesz moim ojcem, Havardzie? - spytał Sivert poważnym tonem. - Bo ja nie 

mam ojca. On jest gwiazdką na niebie.

-

Nie, ty masz ojca - odparł Havard spokojnie, napotykając spojrzenie Mali. - Johan 

jest twoim ojcem, mimo że nie żyje. Ważne jest, byś wiedział, czyim jesteś synem. 

Wszyscy musimy to wiedzieć. Johan jest twoim ojcem. Ja mogę spróbować nim być 

dla ciebie. Chciałbym tego.

-Ja też! - Sivert zarzucił mu ręce na szyję. - Chcesz, by Havard był moim nowym 

ojcem, prawda, mamo?

-Tak, chcę - odparła Mali. - Nie mógłbyś mieć nikogo lepszego, to pewne.

Myślała o słowach Havarda, że ważne jest wiedzieć, czyim jest się synem. Nie czuła 

się z tym dobrze. Nie powinna wchodzić w to małżeństwo z tyloma tajemnicami. Ale nie 

widziała   innej   drogi.   Co   się   stało,   to   się   nie   odstanie.   Nawet   Havardowi   nie   mogła 

opowiedzieć o Jo, i nie wszystko o życiu z Johanem. Niech przeszłoś pozostanie przeszłością. 

Powinna postarać się z wszystkich sił o dobre życie z Havardem. Może wreszcie nastanie 

spokój?

background image

Tego wieczora Havard przyszedł do jej sypialni. Ma przełożyła  Oję do kołyski, a 

Havard położył się do jej łóżka.

-Przecież   jeszcze   nie   mamy   ślubu   -   wyszeptał   przytulając   się   do   jego   ciepłego, 

szczupłego ciała. Przecież to grzech...

-Trochę grzechu więcej czy mniej już nie robi różnicy - zaśmiał się Havard, wsuwając 

rękę pod jej koszulę nocną. - Sądziłaś, że poczekam do nocy poślubnej?

Mali nie odpowiedziała,  tym  bardziej  że zakrył  jej usta swoimi  ustami  i całował. 

Ciepłe dłonie pieściły jej sutki, gładziły po brzuchu i rozsunęły uda.

- Czy mogę zaszkodzić dziecku? - spytał nagle, zaniepokojony.

Mali pokręciła głową z bijącym sercem. Przebiegło jej przez myśl, przez co przeszedł 

Oja, gdy rósł w jej brzuchu... Gładziła plecy i jędrne pośladki Havarda. Uniósł się na łokciach 

i spojrzał na nią.

- Wiesz, jak ja... wiesz, że nigdy nie sądziłem, że do kogokolwiek będę czuł to, co do 

ciebie - powiedział cicho. - Dla mnie istniałaś tylko ty, zawsze. Nikogo bym tak nie pokochał.

Mali nie odpowiedziała. Nie mogła powiedzieć mu tego samego, i to nie ze względu 

na Johana. Chodziło o Jo, o którym Havard nie wiedział. Dla niej istniał tylko Jo, aż do teraz. 

Myślała właśnie tak jak Havard, że nikogo nie jest w stanie pokochać tak jak Jo. Czuła, że 

nadal tak jest, mimo że drżała z podniecenia pod dłońmi innego mężczyzny.

Wyciągnęła ręce za głowę i dała ściągnąć z siebie koszulę. W migającym  świetle 

świecy klęczał nad nią i przyglądał się jej, nagiej. Jego dłonie gładziły każdy fragment jej 

ciała. Pochylił się i zasypał ją deszczem pocałunków. Całował wnętrze jej ud, aż jęknęła, 

łapiąc go za włosy. Powoli rozchylił całkiem jej uda i dotknął językiem jej najintymniejszego 

punktu.

Nigdy nie lubiła, gdy robił to Johan. Teraz leżała, otwarta, i chciała, by nigdy nie 

przestał. Nagle język wszedł do wnętrza jej ciała. Wzdrygnęła się, tego nie znała. Ale wkrótce 

zalała ją rozkosz, zniknęło poczucie czasu i miejsca, w uszach szumiało.

Gdy wreszcie wszedł w nią, przyciągnęła jego głowę i pocałowała mocno. Całowała 

własne soki, pomyślała. Objęła go nogami i oddała się ekstazie.

Mali nie chciała włożyć swojej pierwszej sukni ślubnej. Zamówiła krawca, który uszył 

jej prostą, czarną sukienkę z dobrej wełny. Kupiła też nowy, duży koronkowy kołnierz. Nic 

starego nie wejdzie z nią w to małżeństwo. W każdym razie nic z ubrania, pomyślała z ironią.

background image

- Dlatego pytam ciebie. Mali Stornes: czy chcesz pojąć...

Nagle przypomniał jej się poprzedni ślub, ten straszny dzień, kiedy chciała krzyczeć 

„nie",   a   nie   mogła.   A   przecież   było   to   przed   okropną   nocą   poślubną,   która   obróciła  jej 

małżeństwo w ruinę, zanim jeszcze przetrwało dobę. 

Tym razem odpowiedziała „tak" pewnym, jasnym głosem. Gdy ksiądz nakazał im 

podać   sobie   ręce   znak   tej   obietnicy,   którą   złożyli   wobec   Boga   i   lud   uniosła   wzrok   na 

Havarda.   Ogarnęła   ją   ciepła   fala   radości   i   uścisnęła   jego   dłonie.   Będzie   go   kochała   i 

szanowała, pomyślała, on na to zasługuje. Lepszego mężczyzny nie mogła dostać, skoro Jo 

nie żył. Tym razem wszystko pójdzie dobrze, jeśli tylko uda się nie wracać do przeszłości.

Gdy   pochód   weselny   wyjechał   z   lasu,   ujrzeli   przed   sobą   całą   dolinę   Inndalen 

roziskrzoną słońcem odbijającym się w kryształkach lodu. Nawet Stortind miał na sobie jakby 

welon. Wody fiordu były spokojne, flaga na maszcie Stornes ledwo się poruszała na słabym 

wietrze.

- Teraz Stornes jest nasze - powiedziała Mali, przytulając się do Havarda. - Ty jesteś 

panem Stornes.

Powoli pokiwał głową. Patrzył na bogate gospodarstwo rozciągające się przed nimi.

- Tak, chyba tak - powiedział. - Ale nigdy nie będzie całkiem moje. Będę je dobrze 

prowadził,   póki   starczy   mi   sił,   ale   dziedzica   ma   już   zapewnionego.   Wiesz   o   tym.   Jeśli 

mielibyśmy syna, nie będzie miał praw dziedziczenia. To Sivert jest dziedzicem, a po nim 

Oja.

Mali skubnęła swój szal i podciągnęła derkę. Też o tym myślała. Mimo że wyszła teraz 

za Havarda, będzie  tak, jak zawsze chciała: jej półcygańskie dziecko odziedziczy Stornes. 

Gdyby małżeństwo mogło cokolwiek  pod tym względem zmienić, nie wyszłaby za mąż, w 

ciąży  czy  nie.   Bo   cena,   którą   zapłaciła   za   prawo  Siverta   do  Stornes,   była   zbyt   wysoka. 

Wyższa niż cokolwiek innego. 

-Jest ci z tym źle? - spytała, zerkając na niego. - Nie czujesz się panem we własnym 

dworze?

-Nie, to nie tak - uśmiechnął się, całując ją w zimny czubek nosa. - Możliwe, że 

czułbym się gorzej, gdyby to na gospodarstwie mi zależało. Ale tak nigdy nie było. To 

ciebie  zawsze   chciałem.   Będziemy   nim   zarządzać  razem.  Wykarmimy   i  te   dzieci, 

które nam się urodzą.

-Dzieci? - podchwyciła Mali. - Nie wystarczy to jedno, które już jest w drodze?

background image

-

Powinno   się   przyjmować   to,   co   się   dostaje   -   uśmiechnął   się   Havard   zaczepnie.   - 

Przecież jest to całkiem prawdopodobne, biorąc pod uwagę, co robimy...

-Ech, Havardzie - zaśmiała się Mali, rumieniąc się. - Przecież nie możemy stawać w 

zawody z Bengtem i Margrethe!

Wzięła   jego   dłoń   i   przyłożyła   do   zimnego   policzka.  W   głębi   duszy   czuła   lekki 

niepokój. Nie chciała mieć więcej dzieci. Troje na pewno wystarczy. Ale ponieważ wydawało 

się,   że   z   Havardem   łatwo   zachodzi   w   ciążę,   musiała  brać   to   pod   uwagę.   Porozmawia   z 

Johanną, czy nie ma jakiegoś naparu, który zapobiegałby poczęciu. A może po prostu powinni 

trzymać na wodzy swoje chęci i ograniczać się do bezpiecznych okresów? Mali wciągnęła w 

płuca zimne powietrze i pozwoliła, by troski uleciały z wiatrem.

- Jesteś teraz szczęśliwa?

Havard ujął ją pod brodę i zajrzał w oczy z powagą.

-Tak, jestem - odparła. - Dziękuję Bogu, że mogę być szczęśliwą panną młodą.

-Przedtem nie byłaś?

-

Nie - powiedziała cicho. - To pierwszy raz. 

Wesele było przyjemne, zupełnie inne niż to z Johanem. Na radość Mali cieniem kładł 

się jedynie fakt, że po jej lewej stronie przy stole siedział jej nowy teść.

Ruth   Gjelstad   mówiła,   że   od   razu,   kiedy   się   dowiedziała,   była   szczęśliwa,   że   się 

pobierają. Gdy zdejmowali z siebie okrycia w korytarzu, Ruth objęła Mali, wzruszona do łez.

-Że też w końcu została z was para - rzekła. - Nie wiem, czy wolałabym widzieć inną 

na twoim miejscu.

-A ja wiem - wtrącił pan z Gjelstad. - Ta dziewczyna nie jest taka, jaka się wydaje. 

Ale dwór jest apetyczny - dodał ze śmiechem. - A ty trzymaj ją mocno w cuglach od 

pierwszego dnia - trącił łokciem syna. - Ta klaczka, z którą masz teraz ciągnąć wóz, 

powinna chodzić na krótkich wodzach.

Mali bała się, że Havard odpowie coś ostro ojcu, ale tak się nie stało. Sama nawet się 

zaśmiała, choć najchętniej uderzyłaby tego złośliwca. Zrozumiała, że w żaden sposób nie 

powinna drażnić teścia. Nie miała pojęcia, ile on wiedział i ile zła chciał jej zadać, nawet 

mimo tego, że została jego synową.

Przez krótką chwilę ich spojrzenia się zetknęły. W jego małych, złych oczach była 

żądza, która ją przeraziła. Wiedziała, że nadal zaciągał na siano niejedną dziewkę. Chyba nie 

zamierzał dobierać się do żony własnego syna? Tak, on mógł, pomyślała Mali. Po nim można 

background image

się było wszystkiego spodziewać.

Nagle ogarnął ją strach. A jeśli on czekał z ujawnieniem tego, co wiedział, aż do jej 

ślubu z Havardem? Jeśli wiedział coś o Sivercie, powie to właśnie teraz: że dziedzic Stornes 

to bękart! Cygańskie dziecko, a nie syn Johana, jak wpisano w księdze parafialnej. Że biedny 

Johan został oszukany, tak jak wszyscy inni. To, że zniszczyłby tym samym małżeństwo Mali 

i Havarda, nie miało dla niego znaczenia. On chciał ją zniszczyć, tego chciał zawsze.

Mimo to nie mogła uwierzyć, że byłby w stanie to zrobić. Jeśli naprawdę wiedział coś 

o Sivercie i udałoby mu się odebrać jego prawo do dziedziczenia, to przecież następny byłby 

Oja,   a   nie   Havard.   Ale   gospodarz   Gjelstad   na   pewno   o   tym   nie   myślał.   Jego   myślom 

przyświecał jeden cel: uderzyć w nią i jej cygańskie dziecko.

Zadrżała i weszła do odświętnie przystrojonej izby.

Sprzątnęli po kawie, by można było potańczyć. Nie zaproszono tak wielu gości, jak 

zwykle na weselach w dużych dworach, więc gdy przybysze rozdzielili się na dwie  izby, 

zostało sporo miejsca na tańce. Normalnie tańczono by w stodole, ale teraz zimno na to nie 

pozwalało. Beret zmarszczyła brwi, gdy o tym wspomnieli, ale nie protestowała.

- Czy mogę prosić...?

Przed Mali pojawił się Havard z wyciągniętą rękę.

-   Ale   przecież   Trygve   nie   zaczął   jeszcze   grać!   -uśmiechnęła   się   Mali,   dając   się 

podnieść z krzesła. -Przecież nie możemy zacząć tańczyć bez muzyki!

- Będzie muzyka - stwierdził Havard, obejmując ją w talii. - Powiedziałem mu, że 

chcę zatańczyć pierwszy taniec z moją żoną. On czeka.

Mali   uśmiechnęła   się   do   Havarda.   Pięknie   wyglądał   w   ciemnym   garniturze   i 

śnieżnobiałej koszuli z wysokim kołnierzykiem. Skórę miał nadal ogorzałą po lecie. Jego 

oczy wydawały się jeszcze bardziej niebieskie niż zwykle, a gęste włosy lśniły w blasku lamp. 

Poczuła ciepło i dziwną słabość, gdy poprowadził ją do zamaszystego polsa. 

Późno wieczorem Mali poszła na poddasze zajrzeć do synów. Oja zasnął już wcześniej, 

lecz Sivert mógł zostać na dole tak długo, jak chciał. Zmęczony zasnął w końcu na kanapie i 

zaniesiono go na górę. Mali stanęła nad jego łóżkiem i patrzyła na uśpionego chłopca. Spał 

mocno, z wypiekami na policzkach, rozczochrany i nadal w odświętnej koszuli. Nie chciała 

go budzić, by ją zdjąć.

Zerknęła do pokoju przyszykowanego dla niej i Havarda. Widok ustrojonego łóżka 

sprawił, że przeszedł ją dreszcz. Już niedługo będą mogli tu przyjść... W drugim łóżku spał 

background image

Oja. Mali westchnęła i pogłaskała go po włoskach. Już wkrótce będzie spał sam, pomyślała. 

Ona chętniej będzie dzieliła łoże z Havardem niż z synem Johana. A gdy urodzi się dziecko, 

Oja przeniesie się do pokoju Siverta.

Przetarła twarz nad miską z wodą i poprawiła włosy. Nagle ktoś otworzył drzwi i Mali 

odwróciła się.

-Havardzie...

-Pomyślałem sobie, że jako jego ojciec...

Mali   zesztywniała,   patrząc   na   Oddleiva   Gjelstada.   Pewnie   zauważył,   że   wyszła,   i 

poszedł za nią.

- Co tu robisz? - syknęła. - Wynoś się!

Zanim się zorientowała, popchnął ją na łóżko i przygniótł sobą. Jego dłonie zaczęły 

grzebać pod jej halkami. Przez krótką chwilę Mali leżała sparaliżowana strachem. Potem 

zaczęła go odpychać, ale stary był silny, silniejszy, niż przypuszczała. Leżał na niej, zionąc 

alkoholem, a jego palce brutalnie wpijały się w jej intymne części ciała.

-Co robisz? - stęknęła. - Zwariowałeś!

-Zawsze miałem na ciebie ochotę - wydyszał prosto w jej ucho. - Tamtego lata udało 

ci   się,   ale   tym   razem   nie   przepuszczę.   Dlaczego   ja   nie   miałbym   cię   mieć,   skoro 

dopuszczasz tylu innych? Przecież nie spałaś tylko z Johanem i moim synem, choć 

biedny Johan chciał w to wierzyć. Havard też wierzy, że jest twoim drugim. - Zaśmiał 

się ochryple, trzymając w żelaznym uścisku jedną dłonią obie jej ręce nad głową Mali. 

- Ale  ty  i  ja  wiemy,   że  było   ich  więcej, prawda,  Mali?  -  śmiał  się  z  diabelskim 

błyskiem w oku.

Mali poczuła, że ciemnieje jej w oczach. Próbowała się wyrwać, ale jej opór dodawał 

mu tylko podniecenia i nieludzkich sił. Podciągnął jej spódnicę i halki i zaczął ściągać jej 

majtki.

Później nie wiedziała, skąd wzięła na to siły, ale udało jej się zgiąć kolano i uderzyć 

go w krocze. Wrzasnął, puścił ją i zwinął się z bólu. Mali zwinnie wyskoczyła  z łóżka, 

podbiegła do komody i złapała ciężki świecznik. Zgasiła świeczkę i podeszła do mężczyzny.

- Jeśli mnie tylko dotkniesz, zabiję cię – wysyczała zdyszana. - I nie sądź, że się nie 

odważę. Zabiję cię. Powinnam to zrobić dawno temu!

Zsunął się z łóżka, zgięty wpół i z obiema rękami wciśniętymi między nogi. Musiałam 

go dobrze trafić, pomyślała. Gdy uniósł twarz, był blady, a oczy lśniły iście diabelską mocą. 

Mali aż się cofnęła.

-Jesteś piekielną babą - wyszeptał ochryple. - Myślisz, że uda ci się ze wszystkim. Ale 

background image

tu się przeliczyłaś, Mali Stornes. Ja cię w końcu dorwę.

-Co z ciebie za człowiek? - spytała Mali cicho. - Naprawdę chciałeś mnie zgwałcić w 

dzień mojego ślubu z twoim synem?

Uniosła w górę świecznik, gdy Gjelstad zrobił krok w jej stronę.

-  Ty   nie   jesteś   człowiekiem   -   syknęła.   -   Jesteś   diabłem  wcielonym.   Sprawię,   że 

Havard... 

-Chyba będzie lepiej dla ciebie trzymać Havarda z dala - zachichotał złośliwie. - Bo 

jeśli powiesz o tym choćby słowo, powiem wszystkim, co ja wiem. I wtedy to nie ja wyjdę na 

tym najgorzej, sama wiesz najlepiej...

Mali poczuła, jak ściska jej się gardło.

-Nie wiem, co miałbyś opowiedzieć...

-Mały dziedzic śpi dobrze? - spytał, wbijając w nią złe spojrzenie. - Nie niszcz jego 

snu ani dziedzictwa, Mali. To byłoby bardzo źle...

-Wyjdź. - Odsunęła się, by mógł przejść. - Znikaj z mojego życia, ty diable. I nie 

próbuj nigdy więcej, bo nigdy mnie nie dostaniesz. Nigdy.

-Nie mów  tak  - rzucił.  - Może  jedna przysługa  warta  drugiej, gdy dojdzie  co do 

czego...

Mali stała z bijącym głośno sercem, gdy wyszedł. Czuła się zbrukana i otępiała ze 

strachu.

On coś wiedział, tyle zrozumiała. Ale jak wiele? I czy naprawdę chce zniszczyć tylu 

ludzi, w tym i własnego syna, by zmusić ją do padnięcia na kolana?

Nie, on sugerował rodzaj „handlu". Nie, nigdy!  Nigdy nie odda się temu staremu 

wieprzowi. Raczej go zabije!

Z trudem się uspokoiła. Gdy wróciła na dół, podeszła do siostry i szwagra.

-Twój mąż myślał, że uciekłaś, i to przed nocą poślubną - uśmiechnął się Bengt.

-Nie,   byłam   u   dzieci   -   odparła,   wykręcając   lodowate   palce.   -   No   i   trochę   się 

ogarnęłam,   bo   przecież   powinnam   się   podobać   mojemu   mężowi,   zwłaszcza   dziś 

-uśmiechnęła się z trudem.

-O to możesz być spokojna - rzekła Margrethe, patrząc na nią z podziwem. - Jesteś 

piękna niczym obraz. Mali odwzajemniła jej uśmiech i rozejrzała się po izbie. Kilka 

par tańczyło, inni siedzieli i rozmawiali. Najstarsi goście już opuścili wesele.

-Zmarzłam na tym poddaszu - zwróciła się Mali do Bengta. - Nie masz łyczka czegoś 

background image

mocniejszego, szwagrze? Podejrzewam, że trzymasz coś w zanadrzu.

-Pierwszy raz słyszę, byś prosiła o coś takiego -uśmiechnął się Bengt, wyciągając na 

wpół pustą butelkę. - Ale pamiętam, ślub szarpie nerwy - dodał, obejmując żonę i 

klepiąc ją po wypukłym brzuchu.

Mali wzięła butelkę i pociągnęła porządny łyk. Aż zakaszlała, bo trunek był mocny. 

Jednak wódka wlała w nią ciepło i ukoiła nerwy. Po jeszcze jednym łyku oddała butelkę.

- Dzięki, potrzebowałam tego - powiedziała. - No, idę szukać męża.

Ale to Havard pierwszy ją znalazł. Gdy poczuła nagle ramiona obejmujące ją w talii, 

wzdrygnęła się i obróciła gwałtownie, przerażona, czy nie ujrzy twarzy teścia.

- Co się dzieje? - spytał Havard, przyciągając ją do siebie. - Ty drżysz! Wyglądasz jak 

osaczona sarna.

Mali przytuliła się do niego na moment.

- Chyba zaczynam być zmęczona - wyznała cicho. – To był długi dzień i ja... tęsknię za 

łóżkiem - dodała, ściskając jego dłoń.

Była to prawda, choć on odczytał ją inaczej, bo uśmiechnął się i pogładził po plecach 

swymi   ciepłymi   dłońmi.   Oczywiście,   że   go   pragnęła,   także   tej   nocy.   Jednak   najbardziej 

marzyła w tej chwili, by móc się do niego przytulić i poczuć bezpiecznie. I mieć świadomość, 

że on ją kocha bez względu na wszystko. Ale czy nadal by ją kochał, gdyby jego ojciec 

rozpuści! swoje rewelacje? Czy Havard stałby u jej boku, gdyby dowiedział się, że jego żona 

puściła się z Cyganem, a potem sprawiła,  że wszyscy uwierzyli, że Sivert pochodzi z rodu 

Stornes? Żołądek podszedł jej do gardła, gdy przypomniała sobie incydent na poddaszu. Nie 

chciała myśleć o groźbach teścia.

- Tak, jesteś zmęczona, widzę - szepnął Havard. - Zaraz sobie pójdziemy, ale najpierw 

chcę zatańczyć z moją żoną na dobranoc. Dasz radę?

Pokiwała głową, a on podszedł do skrzypka i powiedział mu coś. Wrócił do niej, objął 

jedną ręką w talii, a drugą ujął jej lodowatą dłoń. Rozległa się muzyka, a on poprowadził ją w 

powolnym walcu.

Dopiero po chwili Mali zorientowała się, że już wcześniej go tańczyli. Spojrzała w 

oczy Havarda, a on uśmiechnął się przebiegle.

- Nasz walc - szepnął. - Pamiętasz?

Pokiwała głową powoli i przytuliła się do niego całym ciałem. Ostatnim razem, gdy 

go tańczyli, była naga...

-Och, Havardzie - szepnęła, patrząc na niego ze łzami w oczach. - Tak cię kocham. 

Obiecaj mi, że zawsze będziesz ze mną, nieważne, co się stanie. Ja cię potrzebuję. 

background image

Obiecujesz, Havardzie?

-Obiecuję   -   odparł   cicho.   -   Nie   wyobrażam   sobie,   że   mógłbym   cię   kiedykolwiek 

opuścić.

Bo nie wiesz wszystkiego, pomyślała Mali. Oparła głowę o jego ramię i znów poczuła 

strach jak twardą kulę w żołądku. Nie wiesz wszystkiego...

background image

ROZDZIAŁ 13

Pomimo   zamieszania   związanego   ze  ślubem  stało   się  tak,  jak  Havard  powiedział: 

zdążyli ze wszystkim przed świętami Bożego Narodzenia.

Mięso zasolono, świece wytopiono, a czyszczenie wełny przeszło weselej niż zwykle. 

Odbyło   się   w   tym   roku   w   Oppstad,   kilka   tygodni   po   ślubie   Mali.   Oczywiście   ślub   był 

głównym tematem rozmów. Wszystkie kobiety cieszyły się, że Mali ma nowego męża.

- I to jakiego męża! - uśmiechnęła się Margrethe. -Trudno o takiego drugiego jak 

Havard   Gjelstad.   Nie,   Havard   Stornes   -   poprawiła   się.   -   Przyjął   przecież   nazwisko   od 

gospodarstwa? Taki jest zwyczaj, prawda?

- Tak, zrobił to - powiedziała Mali. - Nie wiem, czy jego ojciec był tym zachwycony, 

bo nadal uważa, że Havard to jeden z Gjelstadów. Ale taki jest zwyczaj. No i jest dobrym 

człowiekiem - dodała.

Jedyną osobą, która nie brała udziału w tej rozmowie, była Laura, najmłodsza córka w 

Oppstad.   Siedziała   nad   swoją   robotą   z   pochyloną   głową.   Mali   wspomniała   wieczór 

świętojański, gdy Havard nadszedł brzegiem morza, otaczając ramieniem Laurę. Pamiętała 

gorące spojrzenia, które dziewczyna mu posyłała, i nagle zastanowiła się, co zaszło wtedy 

między nimi.

Havard, gdy go ostrożnie wypytywała, mówił, że nic takiego. Może dla niego nie, ale 

z jej strony mogło to być poważne. Dziewczyna schudła, zauważyła Mali kątem oka.

- Co u ciebie? - spytała ją Mali, gdy w przerwie piły kawę. - Jakie masz plany?

Przez chwilę ich spojrzenia zetknęły się i Mali uderzył chłód bijący z oczu młodej 

kobiety.

-Można mieć różne plany - rzuciła Laura. - Ale zdarza się, że nie idzie tak, jak się 

planuje. A co będę robiła? To chyba nie twoja sprawa.

Mali poczerwieniała.

-

Nie zamierzałam do niczego się wtrącać - odparła cicho. - Ale zrozumiałam, że... Jesteś 

jeszcze młoda, Lauro...

-A co to ma do rzeczy? - ucięła dziewczyna. - Ty i tak zawsze przeprowadzisz swoją 

wolę,   Mali.   Powinnam   to   wiedzieć.   Popełniłam   błąd,   nie   przypuszczałam,   że 

postanowiłaś go wziąć za męża. Wszyscy mówili, że nie chcesz wychodzić za mąż.

-Jeśli chcesz powiedzieć, że zabrałam ci Havarda, to nieprawda - odparła Mali. - Nie 

wiedziałam, że ty... według słów Havarda nie było między wami... niczego.

background image

-Doprawdy?

Laura utkwiła w Mali wzrok i odrzuciła na plecy długie włosy.

-Tak, tak mówił Havard - dodała Mali bezradnie. -Powiedział, że...

-

Sądzisz, że powiedziałby ci o nas, skoro mógł dostać ciebie i Stornes na dokładkę? 

Musiałby być głupi. Ja nie mam żadnego dworu do zaoferowania. Miałam tylko... 

tylko siebie - dodała, rumieniąc się. 

Mali nie odpowiedziała. Poczuła tylko ssącą niepewność. Wstała. Co ta dziewczyna 

wygadywała? Sugerowała, że ona i Havard...

To nie mogła być prawda! Mali podeszła do zlewu, drżącymi rękami wzięła szklankę i 

nalała zimnej wody.

Chyba nie mógł z nią się przespać? Przecież by nie skłamał. Poza tym to jeszcze 

dziewczyna, pomyślała, rzucając spojrzenie na postać na krześle. Wyładniała, Mali zauważyła 

to już wtedy. Była ładna, kształtna i kusząca. Ale czy Havard...

I tak nie miała z tym nic wspólnego, upomniała się w myślach. Był wtedy wolny i miał 

prawo robić, co chce.  Nagle aż ją zamroczyło. Jeśli był z Laurą na trawie czy gdzie tam, 

dziewczyna mogła być w ciąży! Nie, byłoby już po niej widać, pomyślała, przesuwając mokrą 

dłonią po czole. A może? Zależy, jak długo oni... byli razem. Mogli być, dopóki ona nie 

odkryła, że jest w ciąży!

Ale on przecież powiedział... Tak, co on właściwie powiedział? Mali poczuła palącą 

zazdrość. Odprowadziła Laurę wzrokiem, gdy ta wstała pozbierać filiżanki po kawie. Była 

szczupła w talii, nic nie było znać. Ale po niej też nie było nic znać! Młode dziewczyny, które 

jeszcze nie rodziły, długo mogły chodzić szczupłe, nawet do czwartego miesiąca. Musiała go 

o   to   znów   spytać,   pomyślała.   Musiała   to   wiedzieć,   choć   zdawała   sobie   sprawę,   że   nie 

powinna. To, co było pomiędzy nimi, to już przeszłość.

Gdy położyli się do łóżka, Havard przyciągnął ją do siebie i odgarnął jej włosy.

- Co z tobą? - spytał. - Nie jesteś taka jak zwykle, od kiedy wróciłaś z Oppstad. Źle się 

czujesz?

Mali leżała przez chwilę, milcząc. Czuła, że nie powinna pytać Havarda o Laurę, bo to 

jego sprawa. A gdyby tak on spróbował wypytywać ją? Nie podobałoby jej się to, o nie! 

Mimo to zazdrość i niepewność nie dawały jej spokoju.

-Nie, dobrze - odparła, przytulając się do niego. -Ale ja... ja...

-Powiedz wreszcie - uśmiechnął się. - Coś cię gryzie, widzę to.

-Spotkałam Laurę - zaczęła Mali powoli, wtulając twarz w jego szyję, by nie widział 

jej rumieńców. -I ona... nie była zadowolona, że to ja za ciebie wyszłam.

background image

Nie odpowiedział, leżał tylko, obejmując ją. Mali w końcu odsunęła się i spojrzała na 

niego. On patrzył na nią spokojnie.

- Wiem, że nic mi do tego - mruknęła Mali z zażenowaniem. - Byłeś wtedy kawalerem 

i mogłeś robić to, co chciałeś. Aleja widziałam wtedy w noc świętojańską, gdy przyszedłeś z 

Laurą, że ona...

Zamilkła,   nie   wiedząc,   jak   ma   spytać   o   to,   co   ją   najbardziej   gnębiło.   Havard 

bynajmniej jej nie pomagał.

-Laura chyba myślała wiele o tobie - mówiła dalej, bawiąc się guzikiem koszuli, w 

której spal. - Powiedziała, że... Zasugerowała, że wy dwoje... że wy...

-A co to jest właściwie? - spytał nagle. - Przesłuchanie?

-Nie, nie, to nie tak, ale...

-Sądziłem, że już rozmawialiśmy o Laurze - powiedział. -1 masz rację, to nie twoja 

sprawa. Ale rozumiem, o co chcesz spytać: czy ją miałem, czy nie. A co za różnica? 

Nie   zdradziłem   cię   w   każdym   razie,   bo   niezależnie   od  tego,   co  się   między   nami 

zdarzyło, było to, zanim uznałaś mnie za odpowiedniego kandydata na męża!

Mali dosłyszała  irytację  w  jego głosie  i skuliła  się. -1 pytałaś  mnie  już  o to raz. 

Powiedziałem ci wtedy,  że między nami nie było nic poważnego. Ale co, nie wierzysz mi? 

Chcesz szczegółów?

- Nie, wierzę - wyszeptała, zarzucając mu ręce na szyję. - Nie powinnam pytać, ale 

ja... chyba jestem zazdrosna - dodała, czując łzy pod powiekami.

Havard leżał chwilę bez słowa. Potem uniósł się na łokciu i spojrzał na nią.

- Zazdrosna - mruknął, ujmując jej podbródek i zmuszając, by na niego spojrzała. - 

Nie wiem, Mali. Może tylko chcesz mieć kontrolę nad wszystkim. Nie podoba ci się myśl, że 

mógłbym mieć Laurę.

- Pomyślałam tylko, że jeśli ona... jeśli jest...

- W ciąży - dokończył. W jego oczach coś zabłysło, nie wiedziała, czy złość, czy 

rozbawienie. - Nie jest - rzekł spokojnie. - Więc skandalu nie będzie, a już z pewnością nie z 

tego   powodu.   A   teraz   nie   chcę   więcej   o   tym   mówić   -   uciął.   -   Laura   Granvold   jest 

przeszłością. W każdym razie dla mnie. Powinna więc być przeszłością i dla ciebie.

Mali leżała bez ruchu i czuła łzy spływające po policzkach. Słowa Havarda bolały. A 

może jednak jej nie kochał? Bo dlaczego by tak mówił?

Przecież   wiedziała,   że   miał   przed   nią   inne   kobiety,   świadczyły   o   tym   jego 

umiejętności w łóżku. Coś innego byłoby nienormalne, skoro jest tak przystojny! Wcześniej 

nie zastanawiała się nad tym. Ale ta Laura...

background image

Ta   zarozumiała   młódka,   pomyślała   Mali   z   niechęcią.   Nie   chciała,   by   Havard 

porównywał ją z tą ładną i szczupłą dziewczyną, która może nawet była dziewicą. A ona... 

Dziewictwa na pewno nie mogła mu ofiarować.

Aż się wzdrygnęła, gdy poczuła jego dłoń wsuwającą się pod koszulę nocną. Chciała 

się odsunąć.

- Ale z ciebie gąska - wyszeptał z uśmiechem. – Czy naprawdę możesz być zazdrosna 

o taką dzierlatkę jak Laura? Nie sądziłem, że w ogóle możesz być zazdrosna...

Jego   usta   przykryły   jej   usta,   dłonie   powędrowały   wzdłuż   brzucha,   po   okrągłych 

biodrach   i   rozdzieliły   jej   uda.   Mali   oddała   się   pieszczotom,   choć   właściwie   nie   chciała. 

Powinien jej odpowiedzieć, pomyślała. Ale on wiedział, jak ją podniecić, by tylko wzdychała 

z tęsknoty, by go poczuć jak najbliżej. I gdy wreszcie, jakby od niechcenia, wszedł w nią, 

pękła w niej tama. Przeszła ją fala najwyższej rozkoszy, zanim jeszcze zdążył się poruszyć.

Oszalała z podniecenia zaplotła na nim nogi i przyciągnęła go mocno do siebie. Nigdy 

jeszcze nie była tak chętna, tak rozgrzana. Uświadomiła sobie, że to właśnie z powodu Laury 

i myśli, że oni robili to razem. Widok ich nagich, splecionych ciał stanął jak żywy w jej 

wyobraźni. Niemal słyszała jęki Laury, niemal widziała Havarda, jak rozdziela jej uda, jak...

Uniosła się i przewróciła na niego, zaczęła pieścić jego ciało, ustami skubała i ssała 

jego brodawki, aż wzdychał z przyjemności. Czubkiem języka dotknęła jego męskości, a 

wtedy aż się wzdrygnął, przerzucił ją na prześcieradło i położył na niej. Nigdy jeszcze ich 

jazda nie była bardziej szalona! Gdy wreszcie opadł obok niej, zdyszany. Mali z uśmiechem 

pogładziła go po policzku.

- Jestem wystarczająco dobra, wiem - wyszeptała równie zdyszana.

Zaśmiał się i przyciągnął ją do siebie. Sięgnął po jej włosy i rozpostarł nad nimi 

niczym zasłonę.

- To tego się bałaś? Nikt nie jest lepszy, wiesz o tym, ty huldro - powiedział cicho. - 

Nie chcę żadnej innej. Dla mnie istniejesz tylko ty, teraz i zawsze.

Mali   westchnęła   i   przesunęła   ustami   po   szyi   Havarda.   A   niech   tam   tę   Laurę, 

pomyślała leniwie, cała miękka i ciepła z rozkoszy.

- Nigdy zresztą jej nie miałem - wyszeptał w jej ucho. - Nigdy. Jak mogłaś tak myśleć, 

gąsko!

Dwa tygodnie przed Bożym Narodzeniem przyszła do Stornes nowa służąca, która 

miała pomagać do czasu, gdy Ane wróci po porodzie. Nazywała się Sigrid. Pochodziła z 

background image

małego gospodarstwa z głębi fiordu. Była wysoką, szczupłą dziewczyną o ciemnych, gęstych 

włosach i szarych oczach.

Ingeborg martwiła się, jak będzie się jej pracować z kimś innym niż Ane, ale wkrótce 

okazało się, że znalazły wspólny język. Sigrid była pogodna i często się śmiała. Emanowała 

dobrym humorem od pierwszego dnia, choć czuła pewnie na sobie szacujące spojrzenie Ane. 

Ane była jeszcze w Stornes, choć już bardzo ciężka i z bolącym krzyżem. Nie pracowała już 

tak dobrze, więc Mali cieszyła się z nowej służącej, choć tego nie powiedziała.

- No, możesz już wziąć wolne, Ane – powiedziała Mali, gdy już pokazały Sigrid jej 

łóżko w pokoju Ingeborg. - Odpocznij przed porodem.

- Mogę zostać jeszcze kilka dni - zaprotestowała Ane. - Lepiej, jeśli ja wprowadzę 

Sigrid w obowiązki. Boję się być sama w domu. A jeśli się zacznie, gdy Aslaka nie będzie? 

Co zrobię?

- Myślałam o tym - rzekła Mali. - Zauważysz, że się zaczyna, zanim jeszcze będzie się 

spieszyło. Jeśli będziesz sama, wywieś płachtę na kiju. Widzę stąd twój dom, więc przyjdę.

To uspokoiło Ane. Po trzech dniach pobytu Sigrid Ane została już w domu. Pomimo 

że   domownikom   z   początku   brakowało   Ane,   wszystko   poszło   dobrze   i   z   Sigrid.   Była 

pracowita   i   szybka.   Mali   zauważyła,   że   Gudmund   nie   może   oderwać   od   niej   oczu,   i 

pomyślała, że musi mieć na niego oko. Nie mieli już więcej miejsca na nowe domy dla 

służby, i nie chciała tracić dobrego parobka, gdyby musiał się żenić. Może to stałoby się 

szybko, bo nigdy nie widziała, by Gudmund aż tak potykał się o własne nogi, gdy tylko Sigrid 

się do niego uśmiechała.

Dwa dni przed Wigilią Mali pomagała przy narodzinach dużej i zdrowej dziewczynki 

w małym domku Ane i Aslaka. Wszystko poszło dobrze, a akuszerka była zadowolona i z 

dziecka,  i z matki.  Pewnie małej  uda się przetrwać zimę.  Trudno było  o szczęśliwszych 

rodziców niż Ane i Aslak, pomyślała Mali, kładąc dziewczynkę w ramiona matki.

-Nie wiedziałam, że to aż tak się czuje - powiedziała Ane ze łzami w oczach. - Czy 

ona to nie cud?

-Największy cud, o jakim wiem - potwierdził Aslak grubym ze wzruszenia głosem. - 

Będziemy o nią dbać jak o skarb, zawsze.

Styczeń   zaczął   się   straszliwą   niepogodą.   Wiatr   gwizdał   w   kominach   i   szarpał 

okiennicami. Śnieg padał nieprzerwanie. Mało kto odważył się wyjść na zewnątrz. Mężczyźni 

background image

nie jeździli do lasu przez kilka dni, więc wykorzystywali wolne chwile na naprawę narzędzi i 

inne zajęcia, na które zwykle nie mieli czasu.

W piecu palono na okrągło i Mali musiała ciągle pilnować, by Oja się nie oparzył. 

Zaczął chodzić w święta, wcześniej, niż oczekiwała. Beret nie posiadała się z dumy i nie 

szczędziła słów pochwał, jak on jest podobny do ojca i jak to Johan też był mądry i zręczny 

jako   malec.   To   może   wtedy   był   mądry,   pomyślała   Mali   złośliwie.  No,   gospodarzem   był 

dobrym, musiała przyznać. Pewnie dlatego, że miał dobry wzór w swoim ojcu.

Oja spał nadal w sypialni Mali i Havarda, ale najczęściej osobno. Mali otulała go 

dobrze i zostawiała w jednym łóżku, a sama szła do łóżka Havarda. Ale w noce niepogody 

wstawała nieraz, by sprawdzić, czy mały jest okryty i czy nie marznie.

Zdarzało się, że w tych nocnych godzinach stawała nad nim i wpatrywała się w niego, 

kucała   i   odgarniała   jasnobrązowe   włoski   z   jego   czoła.   Wyładniał   przez   ten   niecały   rok, 

zauważyła. Buzia stała się okrągła, a oczy jasnoniebieskie. Gdy się uśmiechał i wyciągał do 

niej rączki, czuła w sercu ciepło. Przytulała go i całowała w szyję, a on gulgotał z radości. 

Oczywiście, że go kochała. Choć bardziej kochała tylko pierworodnego...

Pewnego   wieczoru,   gdy   szykowali   się   spać,   ktoś   zapukał   mocno   w   drzwi.   Mali 

poderwała się, przestraszona. Kto mógł przybywać w tak straszną niepogodę? Strach ścisnął 

ją za gardło. Zanim zdążyli otworzyć, do środka wpadł Bengt. Był zaśnieżony od stóp do 

głów i szczękał zębami z zimna.

- Ależ Bengt! - Mali podbiegła do niego. - Co się stało? Dlaczego przyjeżdżasz tak 

późno? Nie mogłeś zadzwonić? - Nagle przypomniała sobie o stanie Margrethe i pobladła. - 

Coś z Margrethe, tak? Dlaczego nie dzwoniłeś? - prawie krzyczała.

- Telefon nie działa - odparł. - Wiatr musiał zerwać przewody. Musisz nas uratować i 

tym razem, Mali. Twoja siostra ma już skurcze, a nie mogę sprowadzić ani akuszerki, ani 

doktora. Ledwo tu dojechałem...

Mali zrobiło się gorąco. Ech, te porody na Innstad! Czy wszystkie muszą przypadać 

na najczarniejszą zimę? Odwróciła się do Havarda.

-Muszę...

-

Oczywiście,  że musisz  jechać  - powiedział.  - Powiem  Ingeborg, by czuwała  nad 

dziećmi. Ja jadę z wami. Może się przydam, choć nie wiem, do czego. Ale pojadę.

-Naprawdę? - Bengt uścisnął dłoń szwagra. - To wspaniale. Tym razem będziesz i 

background image

akuszerką, i doktorem, Mali. Jesteś naszą jedyną nadzieją...

Mali nigdy nie zapomni  tej  nocy.  Margrethe zapłakała  z ulgi i wdzięczności,  gdy 

teściowa wprowadziła Mali do jej sypialni.

-O, Mali, Mali - wyszlochała, spocona i blada. - Co zrobimy?

-Co   zrobimy?   -   powtórzyła   Mali,   przytulając   siostrę.   -   Zrobimy   wszystko,   by 

przyszedł na świat nowy mieszkaniec Innstad, o ile wiem.

-Ale akuszerka i doktor...

- Tym razem damy sobie radę bez nich - powiedziała Mali spokojnie, mimo że serce 

waliło jej ze strachu. Przecież akuszerką nie była, choć pomagała przy kilku porodach.

Jeśli ma się udać, wszystko musi pójść normalnie, a dziecko musi być silne i zdrowe. 

Żaden słabeusz nie przetrwa tak ciężkiej zimy. Bo jak Margrethe przeżyłaby śmierć jeszcze 

jednego dziecka, Mali wolała nie myśleć.

Jedna ze służących  weszła dołożyć  drew do pieca i uciekła, rzuciwszy przerażone 

spojrzenie na Margrethe wyjącą z bólu podczas kolejnego skurczu.

-Nie dam rady - wyszeptała Margrethe, ściskając dłoń Mali. - Nie dam rady...

-Bzdury - ucięła Mali, odchyliła kołdrę i zbadała siostrę. - Wszystko idzie, jak należy, 

zaraz powinny przyjść skurcze parte. Wtedy nie możesz mówić, że nie dasz rady. 

Musisz dać radę! Słyszysz, musisz!

Nie wiadomo, czy faza rozwarcia przebiegła zbyt szybko, czy dziecko było większe 

niż   zwykle,   w   każdym   razie   skurcze   parte   niczego   nie   dały   poza   nowymi   krzykami 

Margrethe.

-  Sprowadź   Bengta,   Halldis   -   rzuciła   Mali,   odgarniając   włosy  i   prostując   obolałe 

plecy.

Zauważyła, jak starsza pani skurczyła się w sobie, i przypomniała sobie ostatni raz, 

gdy o to poprosiła. Wtedy Bengt miał się pożegnać z rodzącą Eline.

- Nie chodzi o jej życie, Halldis - powiedziała spokojnie. - Potrzebuję Bengta, by 

dodał jej odwagi. Ona się poddaje, a tego jej nie wolno.

Wkrótce nadszedł Bengt, blady i spięty.

-   Damy   radę,   Bengt   -   powiedziała   Mali   uspokajającym   tonem   i   poklepała   go   po 

ramieniu. - Usiądź za Margrethe w łóżku i obejmij ją. Gdy nadejdą skurcze, pomóż jej przeć. 

Rozumiesz? Ona potrzebuje twojej siły. Pomocy...

Nic nie odpowiedział, zdjął tylko buty i wszedł do łóżka żony. Margrethe spojrzała na 

background image

niego nieprzytomnie. 

- Przecież nie uchodzi, by mąż był przy...

-Nieważne, co uchodzi — odparł i delikatnie odgarnął włosy z jej spoconego czoła. - 

Zrobimy tak, jak Mali każe, i na pewno będzie dobrze.

Mali   zerknęła   na   niego   i   uśmiechnęła   się   przelotnie.   Dorósł   z   latami   ten   Bengt, 

musiała  przyznać.  Nie   był  już  tym  samym   przerażonym  biedakiem,   którego   wezwała  do 

umierającej Eline. Teraz zrobiłby wszystko, o co by go poprosiła, byle uratować Margrethe. 

Taka była siła miłości...

Blade światło poranka zaczęło przenikać przez zasłony, gdy Margrethe urodziła syna. 

Mali schwyciła go, zacisnęła pępowinę i szybko przecięła. Zaniosła dziecko na  stolik przy 

piecu i wytarła ze śluzu i krwi, po czym uniosła za nóżki głową do dołu i dała klapsa w 

pośladki. W odpowiedzi otrzymała wściekły krzyk.

-

Dziecko żyje - wyszeptał Bengt i przytulił twarz do  twarzy Margrethe. - Słyszysz, 

dziecko żyje!

-

Tak, żyje - zaśmiała się Mali w glos. - Macie dużego, zdrowego chłopaka z silnymi 

płucami. Złośnik z niego, przekonacie się!

Owinęła   noworodka   w   ciepły   kocyk   i   położyła   w   ramiona   Margrethe,   której   łzy 

spływały po policzkach.

-

O, Mali, Mali, jak mam ci dziękować - wyszeptała, łapiąc ją za dłoń. - Bez ciebie...

-

To ty wykonałaś całą robotę - odparła Mali z uśmiechem. - No i ty też byłeś bardzo 

potrzebny, Bengt. Naprawdę dorosłeś przez te lata.

Ich oczy spotkały się na chwilę ponad głową położnicy.  Pomyśleli o tym samym. 

Potem Bengt uśmiechnął się do niej z wyrazem szczęścia w niebieskich oczach. 

- Dziękuję - wyciągnął dłoń do jej dłoni. - Z ciebie też wspaniała kobieta, Mali. Już 

wielu w naszej wiosce ma za co ci dziękować. Przybyłaś do nas jako obca i na pewno nie 

było ci lekko na początku, to wiem. Ale teraz jesteś jedną z nas. Tak mówią wszyscy.

Ciekawe, jak długo to potrwa, pomyślała Mali, sprzątając zakrwawione prześcieradła. 

Jeśli kiedykolwiek ktoś ze wsi się dowie, co ona zrobiła, nie będzie już jedną z nich. Odwrócą 

się do niej plecami i zaczną gadać, że wreszcie dostała to, na co zasługuje. W każdym razie 

większość. Nie, nigdy nie będzie jedną z nich.

Zadrżała i odsunęła strach od siebie.

Nagle   wyprostowała   się   i   położyła   dłoń   na   brzuchu.   Stała   tak,   z   niewidzącym 

background image

spojrzeniem   skierowanym   jakby   w   głąb   siebie,   nasłuchując   czegoś,   co   tylko   ona   mogła 

usłyszeć.

Dziecko, które nosiła, poruszyło się.