background image
background image

DIANA PALMER

Dama i pastuch

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY
Wysoki m

ęŜ

czyzna i szczupła młoda blondynka stali naprzeciw siebie w

pozycji gotowych do walki bokserów.
-Nigdy! - powtórzyła z błyskiem w oczach kobieta. - Wiem, 

Ŝ

e potrzebny

jest nam ten kontrakt i dla ciebie zrobiłabym wszystko - w granicach
rozs

ą

dku. Ale to nie jest rozs

ą

dne i dobrze o tym wiesz!

Terry Black westchn

ą

ł gł

ę

boko i podszedł do okna.

- B

ę

d

ę

 zrujnowany - rzekł cicho.

- Sprzedaj jeden ze swoich cadillaków - odparła.
- Amando...!
- Wcze

ś

niej mówiłe

ś

 do mnie Mandy - przypomniała z u

ś

miechem,

odrzucaj

ą

c na plecy swe długie, srebrzystoblond włosy. - Nie przesadzaj.

Nie jest tak tragicznie.
- Mo

Ŝ

e i nie - zgodził si

ę

 w ko

ń

cu Terry. Oparty o 

ś

cian

ę

 przygl

ą

dał si

ę

 jej

mi

ę

kkim, powabnym kształtom.

ś

aden m

ęŜ

czyzna, w którego 

Ŝ

yłach płynie krew a nie woda, nie

mógłby ci

ę

 nie lubi

ć

.

- Jason Whitehall nie ma w swoich 

Ŝ

yłach ani odrobiny krwi -

sprostowała - tylko lodowat

ą

 wod

ę

 z domieszk

ą

 whisky.

- To nie Jason zaproponował mi t

ę

 robot

ę

, tylko jego brat Duncan.

- Ale to Jason ma lwi

ą

 cz

ęść

 udziałów - przekonywała go Amanda. - I

nigdy nie korzystał z usług agencji reklamowej.
- Teraz b

ę

dzie musiał, je

ś

li chce sprzeda

ć

 te działki na Florydzie. I mo

Ŝ

e

skorzysta

ć

 z naszej oferty. Jeste

ś

my przecie

Ŝ

 najlepsi - dodał z

u

ś

miechem.

- Mnie to mówisz!
    - Naprawd

ę

 potrzebujemy tego kontraktu - tłumaczył Terry. Na jego

szczupłej, chłopi

ę

cej twarzy pojawił si

ę

 wyraz zamy

ś

lenia. - Czy wiesz,

jak wielkie jest imperium Whitehallów? Samo ranczo w Teksasie ma
dwadzie

ś

cia pi

ęć

 tysi

ę

cy akrów!

- Wiem - westchn

ę

ła ze smutkiem. - Zapominasz, 

Ŝ

e ranczo mojego ojca

przylegało do ich ziemi, zanim... No, a poza tym mo

Ŝ

esz pojecha

ć

 tam

sam.
- Niestety nie.
Amanda spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Nie rozumiem.
- Je

ś

li ty nie pojedziesz, nic z tego nie b

ę

dzie.

- Dlaczego?
- Bo jeste

ś

my wspólnikami. A głównie dlatego, 

Ŝ

e Duncan Whitchall nie

chce omawia

ć

 tej sprawy bez ciebie. Wybrał nasz

ą

 agencj

ę

 z przyja

ź

ni

dla ciebie. I co ty na to? Chodziło mu konkretnie o nas.
To dziwne. Amanda i Duncan byli starymi przyjaciółmi, ale Jason to
zupełnie co

ś

 innego i Duncan o tym wie.

- Ale Jace mnie nienawidzi - wyj

ą

kała. - Nie chc

ę

 jecha

ć

, Terry.

- Dlaczego ci

ę

 nienawidzi, na miło

ść

 bosk

ą

?

background image

- Ostatnio dlatego, 

Ŝ

e przejechałam jego byka warto

ś

ci 

ć

wier

ć

 miliona

dolarów. -
- Co takiego?

background image

- No mo

Ŝ

e niezupełnie ja, tylko mama, ale ona tak si

ę

 go bała, 

Ŝ

e

wzi

ę

łam win

ę

 na siebie. To tylko pogorszyło stosunki miedzy nami. Był

medalist

ą

.

-Jace?
- Nie, byk! Matka nie chce zaakceptowa

ć

 faktu, 

Ŝ

e sko

ń

czyły si

ę

 ju

Ŝ

czasy, kiedy mieli

ś

my pieni

ą

dze. Ja tak. Daj

ę

 sobie rad

ę

 sama, ale ona

nie potrafi. Nie zniosłaby, gdyby nie mogła co roku sp

ę

dza

ć

 kilku tygodni

u Mar

ą

uerite w Casa Verde, udaj

ą

c, 

Ŝ

e nic si

ę

 nie zmieniło. - Amanda

wzruszyła ramionami. - A skoro Jace i tak mnie nienawidzi, to niech
sobie my

ś

li, 

Ŝ

e to ja okaleczyłam jego zwierz

ę

.

- Kiedy to było? - zainteresował si

ę

 Terry. - Nic nie mówiła

ś

 po

powrocie... wygl

ą

dała

ś

 co prawda jak 

ś

mier

ć

, ale ja byłem bardzo zaj

ę

ty

t

ą

 francusk

ą

 modelk

ą

...

- Wła

ś

nie - skomentowała z u

ś

miechem Amanda.

- To bez znaczenia - westchn

ą

ł Terry.- Je

ś

li ze mn

ą

 nie pojedziesz, nie

dostaniemy tej roboty.
- Je

ś

li Jason b

ę

dzie miał tu co

ś

 do powiedzenia, to i tak jej nie

dostaniemy - przypomniała mu. - To si

ę

 zdarzyło sze

ść

 miesi

ę

cy temu i

zało

Ŝę

 si

ę

Ŝ

e wci

ąŜ

 jest na mnie w

ś

ciekły.

Terry zmru

Ŝ

ył oczy.

- Czy ty si

ę

 go naprawd

ę

 boisz, Amando?

- Nie s

ą

dziłam, 

Ŝ

e to wida

ć

.

- Owszem. Nie jeste

ś

 mimoz

ą

 i wiem, 

Ŝ

e masz charakterek. Dlaczego

si

ę

 go boisz? Amanda odwróciła si

ę

.

- To dobre pytanie, ale niestety, mój przyjacielu, nie potrafi

ę

 na nie

odpowiedzie

ć

.

- Czy bije?
- Kobiet nie - odparła. - Raz jednak widziałam, jak uderzył m

ęŜ

czyzn

ę

.

A

Ŝ

 wzdrygn

ę

ła si

ę

 na to wspomnienie.

- Z powodu kobiety? - dopytywał si

ę

 Terry.

- Szczerze mówi

ą

c - z mojego powodu - odparła unikaj

ą

c jego wzroku. -

Nie podobało mu si

ę

Ŝ

e jeden z jego pracowników zbyt si

ę

 ze mn

ą

zaprzyja

ź

nił, wi

ę

c podbił mu oko, a potem wyrzucił z pracy. Duncan te

Ŝ

przy tym był, ale nawet nie zd

ąŜ

ył zareagowa

ć

. Jason jak zwykle chciał

kierowa

ć

 moim 

Ŝ

yciem - dodała.

- My

ś

lałem, 

Ŝ

e Jason jest stary.

- Owszem - przyznała. - Ma trzydzie

ś

ci trzy lata i z ka

Ŝ

dym dniem jest

coraz starszy. Terry wybuchn

ą

ł 

ś

miechem.

- Jest o dziesi

ęć

 lat starszy od ciebie. Amanda nastroszyła si

ę

.

- Ju

Ŝ

 widz

ę

, jak przyjemna b

ę

dzie ta wyprawa.

- Jestem pewny, 

Ŝ

e Jason ju

Ŝ

 dawno zapomniał o tym byku -

przekonywał j

ą

 Terry.

- Tak my

ś

lisz? Musiałam patrze

ć

, jak pó

ź

niej go zabijał. Nigdy nie

zapomn

ę

 ani jego miny, ani tego, co wówczas powiedział - dodała z wes-

tchnieniem. - Ja i matka ledwo unikn

ę

ły

ś

my 

ś

mierci, uciekaj

ą

c

background image

po

Ŝ

yczonym samochodem. A wierz mi, 

Ŝ

e z nadwer

ęŜ

onym

nadgarstkiem nie było to łatwe.
- Nie powinni

ś

cie pomy

ś

le

ć

 o zakopaniu topora wojennego?

- Jasne. Powiedz o tym Jace'owi.
- Mo

Ŝ

e jednak pójdziesz do domu si

ę

 spakowa

ć

? - zaproponował z

u

ś

miechem Terry.

- Do domu - za

ś

miała si

ę

 Amanda. - Tylko ty mo

Ŝ

esz nazwa

ć

 domem t

ę

moj

ą

 klitk

ę

. Matka tak jej nie znosi, 

Ŝ

e chyba dlatego wci

ąŜ

 odwiedza

kogo

ś

 z dawnych przyjaciół. Odwiedza. Jest na to inne okre

ś

lenie wisi u

klamki - i Jace ch

ę

tnie go u

Ŝ

ywa. Gdyby wiedział, 

Ŝ

e to Beatrice Carson,

a nie jej córka przejechała jego byka-czempiona, wyrzuciłby j

ą

 ze swego

domu, nie zwa

Ŝ

aj

ą

c na protesty matki.

- Ale teraz nie ma jej u Whitehallów? - zapytał niepewnie Terry. Amanda
pokr

ę

ciła głow

ą

.

- Teraz jest wiosna, a to znaczy, 

Ŝ

e sp

ę

dza czas na Bahamach.

Beatrice miała dokładny i ustalony rozkład swoich wizyt. Aktualnie była u
Lacey Bannon i jej brata Reese’a. Wkrótce jednak przyjdzie kolej na
Marguerite Whitehall i Amanda bardzo si

ę

 tego bała. Je

ś

li Beatrice powie

co

ś

 o tym głupim byku...

- Mo

Ŝ

e Duncan mnie obroni-westchn

ę

ła w zamy

ś

leniu. - To przecie

Ŝ

 był

jego pomysł, 

Ŝ

eby 

ś

ci

ą

gn

ąć

 mnie do Casa Verde. A ja my

ś

lałam, 

Ŝ

e jest

moim przyjacielem-j

ę

kn

ę

ła.

Terry przekładał jakie

ś

 papiery na swoim biurku.

- Nie jeste

ś

 na mnie zła?

- Jeszcze nie wiem – wzruszyła ramionami Amanda.
- Ale nie miej do mnie pretensji, je

ś

li Jace nie podpisze z nami kontraktu.

Duncan powinien zaprosi

ć

 tylko ciebie. Ja przynios

ę

 ci pecha.

- Na pewno nie - zapewnił j

ą

 Terry. - Zobaczysz, 

Ŝ

e nie b

ę

dziesz

Ŝ

ałowa

ć

.

- To samo mówiła mi matka, kiedy pół roku temu namawiała mnie na
wizyt

ę

 w Casa Verde. Mam nadziej

ę

Ŝ

e twoje przypuszczenia sprawdz

ą

si

ę

 lepiej ni

Ŝ

 jej.

Wieczorem, zwini

ę

ta wygodnie w starym fotelu, Amanda siedziała przed

telewizorem i ogl

ą

dała pó

ź

nowieczorne wiadomo

ś

ci, którym jednak nie

po

ś

wi

ę

cała wiele uwagi. Wpatrywała si

ę

 w jedno ze zdj

ęć

 w le

Ŝą

cym na

jej kolanach albumie. Kolorowa fotografia przedstawiała, dwóch
m

ęŜ

czyzn. Jeden był wysoki, drugi niski. Jeden powa

Ŝ

ny, drugi u

ś

miech-

ni

ę

ty. Jace i Duncan na schodach wiktoria

ń

skiego Casa Verde, z białymi

kolumnami i szerok

ą

 frontow

ą

 werand

ą

, z bujanymi fotelami i wisz

ą

c

ą

hu

ś

tawk

ą

. Duncan jak zwykle si

ę

 u

ś

miechał. Jace ze zmarszczonym

czołem i srebrzy

ś

cie mieni

ą

cymi si

ę

 oczami patrzył wprost w aparat.

Amanda a

Ŝ

 zadr

Ŝ

ała pod tym spojrzeniem. To ona zrobiła to zdj

ę

cie i

Jace patrzył wtedy na ni

ą

.

Zastanawiała si

ę

, jak by tu wykr

ę

ci

ć

 si

ę

 od tej podró

Ŝ

y. Chciała zamkn

ąć

drzwi na klucz, schowa

ć

 głow

ę

 pod poduszk

ę

 i uciec od tego

background image

wszystkiego. Gdyby ojciec 

Ŝ

ył, to on zajmowałby si

ę

 Be

ą

. Matka była jak

dziecko uciekaj

ą

ce przed rzeczywisto

ś

ci

ą

. Nawet me zaprotestowała,

kiedy Amanda o

ś

wiadczyła, 

Ŝ

e to ona spowodowała ten wypadek z

bykiem. Siedziała sobie, jak gdyby nigdy nic i pozwalała, by córka wzi

ę

ła

na siebie cał

ą

 win

ę

, tak jak wiele razy przedtem.

Na długo przed tym wypadkiem Jace miał powody, by nie znosi

ć

 jej

matki. Amanda była teraz zbyt zm

ę

czona, by o tym rozmy

ś

la

ć

.

Wydawało si

ę

 jej, 

Ŝ

e całe swoje 

Ŝ

ycie po

ś

wieciła na opiekowanie si

ę

Be

ą

. Gdyby tylko zjawił si

ę

 jaki

ś

 obł

ą

kany m

ęŜ

czyzna

i zdj

ą

ł jej z głowy ten kłopot, zabieraj

ą

c matk

ę

 na Alask

ę

 albo Tahiti, albo

na Syberi

ę

.

Przed zamkni

ę

ciem albumu jeszcze raz spojrzała na braci Whitehallów.

Dlaczego Duncanowi tak zale

Ŝ

ało, 

Ŝ

eby przyjechała razem z Terrym?

Owszem, byli wspólnikami, ale to Terry był wa

Ŝ

niejszy i bardziej

do

ś

wiadczony. No tak, Marguerite j

ą

 lubi i mo

Ŝ

e to ona namówiła

Duncana. Amanda u

ś

miechn

ę

ła si

ę

. To mogło by

ć

 jakie

ś

 wytłumaczenie.

Uło

Ŝ

yła si

ę

 wygodniej w fotelu i przymkn

ę

ła oczy. Głos lektora stawał si

ę

coraz cichszy. Zasn

ę

ła.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI
Przez okienko samolotu Amanda patrzyła na zbli

Ŝ

aj

ą

ce si

ę

 lotnisko w

Victorii. Dobrze znała t

ę

 cz

ęść

 Teksasu. Przed wyjazdem do szkoły w

San Antonio tu był jej dom. Tu sp

ę

dziła dzieci

ń

stwo, w

ś

ród hodowców

bydła i przedsi

ę

biorców, dzikich hiacyntów i historycznej spu

ś

cizny, która

była tak bliska jej sercu.
Splotła dłonie na kolanach. Kochała ten stan, od jego zachodnich,
pustynnych kra

ń

ców po 

Ŝ

yzne pola na obrze

Ŝ

ach wschodnich, nad

którymi wła

ś

nie lecieli. Od Victorii niedaleko było do Casa Verde, rancza

Whitehallów, i małej osady, zwanej Whitehall Junction, poło

Ŝ

onej na

skraju olbrzymiej posiadło

ś

ci Jace'a.

- A wi

ę

c to jest twoje rodzinne miasto - stwierdził Terry, kiedy ich niewielki

samolocik wyl

ą

dował.

- Tak, to wła

ś

nie Victoria - u

ś

miechn

ę

ła si

ę

 Amanda, przypominaj

ą

c

sobie inne podró

Ŝ

e i inne przyloty. - Bardzo miłe miasteczko. Uwielbiam

je. Przodkowie mojego ojca osiedlili si

ę

 tutaj w czasach, kiedy nikt nie

ruszał si

ę

 bez pistoletu. Jeden z przodków Jace'a był Komanczem -

dodała. - Casa Verde nale

Ŝ

ało do wuja Jace'a, a jego ojciec odziedziczył

je, kiedy chłopcy byli bardzo mali.
- Przyja

ź

nili

ś

cie si

ę

 chyba, co? - zapytał Terry. Amanda zaczerwieniła

si

ę

.

- Przeciwnie. Moja matka nie 

Ŝ

yczyła sobie 

Ŝ

adnych z nimi kontaktów.

Nale

Ŝ

eli wtedy zaledwie do klasy 

ś

redniej - dodała gorzko - i matka nigdy

nie pozwoliła im o tym zapomnie

ć

. To cud, 

Ŝ

e Margucrite jej to

wybaczyła. W odró

Ŝ

nieniu od Jace'a.

- Chyba zaczynam rozumie

ć

, o co tu chodzi - parskn

ą

ł 

ś

miechem Terry.

Wysiedli z samolotu i Amanda z przyjemno

ś

ci

ą

 wci

ą

gn

ę

ła w płuca czyste

powietrze.
- To wcale nie jest takie małe miasto - powiedział rozgl

ą

daj

ą

c si

ę

 Terry.

- Ma prawie sze

ść

dziesi

ą

t tysi

ę

cy mieszka

ń

ców - wyja

ś

niła Amanda. -

Jeden z moich dziadków pochowany jest na Placu Pami

ę

ci. To

najstarszy tutejszy cmentarz. Jest tak

Ŝ

e zoo, muzeum i nawet orkiestra

symfoniczna. W czerwcu odbywaj

ą

 si

ę

 festiwale muzyki Bacha. S

ą

tak

Ŝ

e...

- Mówisz jak przewodnik-przerwał jej ze 

ś

miechem Terry.

-Dzi

ę

kuj

ę

.

- Kto po nas wyjedzie? Amanda wolała o tym nie my

ś

le

ć

.

- Ten, kto b

ę

dzie miał czas - odparła, maj

ą

c nadziej

ę

Ŝ

e to wyklucza

Jace'a. - W normalnej porze Duncan albo Jace przylecieliby po nas do
San Antonio. Maj

ą

 dwa samoloty i hangary, ale jest wiosna

- powiedziała, jakby to wszystko wyja

ś

niało.

- Nie rozumiem.
- Sp

ę

d - wyja

ś

niła. - Robi si

ę

 przegl

ą

d bydła, znaczy je i dzieli na stada.

W zasadzie powinien robi

ć

 to zarz

ą

dca rancza, ale Jace zawsze chce

mie

ć

 na wszystko oko. A to znaczy, 

Ŝ

e Duncan zajmuje si

ę

 pozostałymi

background image

rzeczami, tak

Ŝ

e nieruchomo

ś

ciami. 

- A czasu jest niewiele - stwierdził Terry. - Nie pomy

ś

lałem o tym, bo

poczekałbym do przyszłego miesi

ą

ca. Problem polega na tym -

westchn

ą

ł - 

Ŝ

e naprawd

ę

 potrzebujemy tego zlecenia. Cał

ą

 zim

ę

 nie

najlepiej nam szło, wszystko przez ten zastój w gospodarce.
Amanda kiwała głow

ą

, ale tak naprawd

ę

 wcale go nie słuchała. Z

rosn

ą

cym niepokojem obserwowała srebrnego mercedesa mkn

ą

cego

drog

ą

 i zbli

Ŝ

aj

ą

cego si

ę

 w ich kierunku. Jace je

ź

dził srebrnym

mercedesem.
- Wygl

ą

dasz na przestraszon

ą

 - zauwa

Ŝ

ył Terry.

- Rozpoznała

ś

 samochód, prawda?

Amanda skin

ę

ła głow

ą

, a jej serce biło coraz szybciej. Samochód

podjechał bli

Ŝ

ej i zatrzymał si

ę

 przed hal

ą

 przylotów. Drzwi otworzyły si

ę

i Amanda odetchn

ę

ła z ulg

ą

.

Ubrana w eleganckie, ró

Ŝ

owe spodnium i sandały, starannie uczesana i

promieni

ś

cie u

ś

miechni

ę

ta szła ku nim Marguerite Whitehall.

- Tak si

ę

 ciesz

ę

 - powiedziała, tul

ą

c do siebie Amand

ę

 i owiewaj

ą

c j

ą

zapachem perfum Niny Ricci i pudru.
- Ja te

Ŝ

 si

ę

 ciesz

ę

Ŝ

e tu jestem - skłamała Amanda, patrz

ą

c w ciemne

oczy Marguerite. - To Terrance Black, mój wspólnik z agencji reklamowej
w San Antonio - przedstawiła jej przyjaciela.
- Miło mi - powiedziała uprzejmie Marguerite.
- Duncan opowiadał mi o waszej ofercie. Mam nadziej

ę

Ŝ

e Jace si

ę

zgodzi. Jest konkretna i rzeczowa, ale mój starszy syn jest cz

ę

sto taki...

nieobliczalny
- dodała zerkaj

ą

c na Amand

ę

.

- Ju

Ŝ

 nie mog

ę

 si

ę

 doczeka

ć

, kiedy porozmawiam z Duncanem — rzekł

z u

ś

miechem Terry.

 Bardzo mi przykro, ale Duncan musiał wyjecha

ć

. Ma co

ś

 pilnego do

załatwienia w San Francisco. Ale jest Jace.
Na te słowa Amanda przez moment zastanawiała si

ę

, czy nie wskoczy

ć

z powrotem do samolotu i nie uciec. Przemogła si

ę

 jednak i wsiadła do

samochodu.
- Pi

ę

kna pogoda - zauwa

Ŝ

ył Terry.

- Owszem - zgodziła si

ę

 Margurite. - Ale jest straszna susza - dodała z

westchnieniem. Nie wdawała si

ę

 w dalsze rozwa

Ŝ

ania na temat skutków

takiej pogody dla rolników. Amanda znała je a

Ŝ

 za dobrze, a

wytłumaczenie tego komu

ś

, kto nie wie nic o hodowli bydła, zaj

ę

łoby co

najmniej godzin

ę

.

- Nie mog

ę

 si

ę

 doczeka

ć

, kiedy zobacz

ę

 ranczo - powiedział Terry.

Marguerite u

ś

miechn

ę

ła si

ę

 do niego.

- Jeste

ś

my z niego dumni. Bardzo mi przykro, 

Ŝ

e musieli

ś

cie odby

ć

 tak

m

ę

cz

ą

c

ą

 podró

Ŝ

. Jace przyleciałby po was, ale jest z nim Tess i

wydawało mi si

ę

Ŝ

e jej towarzystwo nie byłoby dla was

najprzyjemniejsze - dodała.

background image

- Tess? - zdziwił si

ę

 Terry.

- Tess Andersen - wyja

ś

niła Marguerite. - Jej ojciec i Jace s

ą

wspólnikami w tym przedsi

ę

wzi

ę

ciu na Florydzie. Duncan, oczywi

ś

cie,

te

Ŝ

.

- Czy b

ę

dziemy musieli rozmawia

ć

 tak

Ŝ

e z nim na temat tego kontraktu?

- zapytał Terry.
- Nie s

ą

dz

ę

 - odparła swobodnie Marguerite. - On zawsze zgadza si

ę

 z

tym, co postanowi Jace.
- Jak si

ę

 ma Tess? - zapytała cicho Amanda.

- Jak zwykle, Amando., Zawsze jest w pobli

Ŝ

u Jace’a.

Amanda nie

zapomniała o tym. Od dzieci

ń

stwa Tess zawsze si

ę

 koło niego kr

ę

ciła.

Kiedy

ś

 Jace zaprosił Amancie na ta

ń

ce. Zaproszenie wydało si

ę

podejrzane i przera

Ŝ

ona Amanda oczywi

ś

cie je odrzuciła. Tess

dowiedziała si

ę

 o tym i zrobiła Amandzie straszn

ą

 awantur

ę

, jakby to

była jej wina, 

Ŝ

e Jace j

ą

 zaprosił.

- Tess i Amanda były razem w szkole - wyja

ś

niła Marguerite Terry’emu. -

W Szwajcarii.
Wydawało si

ę

Ŝ

e od tamtego czasu min

ę

ło sto lat. Bob Carson

zaanga

Ŝ

ował si

ę

 finansowo w pewien podejrzany interes. Przera

Ŝ

ony

skutkami nierozwa

Ŝ

nej decyzji rozchorował si

ę

 i wkrótce zmarł na atak

serca, zostawiaj

ą

Ŝ

on

ę

 i' córk

ę

 w długach i niesławie. Po spłaceniu

wierzycieli nie miały ani grosza. Jace zaoferował pomoc. Amanda do tej
pory rumieniła si

ę

, przypominaj

ą

c sobie jego propozycj

ę

. Nigdy o tym

nikomu nawet nie pisn

ę

ła. Wspomnienie było jednak wci

ąŜ

 

Ŝ

ywe, a

Amanda była przekonana, 

Ŝ

e jej odmowa pogł

ę

biła jeszcze jego

niech

ęć

.

Po sprzeda

Ŝ

y rancza Amanda, z dyplomem uko

ń

czenia studiów

dziennikarskich pod pach

ą

, zgłosiła si

ę

 do pracy w biurze Terry'ego

Blacka. Wkrótce zostali wspólnikami. Kiedy Bea przebywała z długimi
wizytami u bogatych przyjaciół, udawało im si

ę

 jako

ś

 wi

ą

za

ć

 koniec z

ko

ń

cem. Oszcz

ę

dza

ć

 potrafiła tylko Amanda. Bea lubiła iadne stroje i

eleganckie obuwie, kupowała je wi

ę

c bez opami

ę

tania, płacz

ą

c potem i

przepraszaj

ą

c. Amanda codziennie dzi

ę

kowała Bogu za stał

ą

 posad

ę

. A

co drugi dzie

ń

 zastanawiała si

ę

, czy matka kiedykolwiek wydoro

ś

leje.

- Pytałam, jak si

ę

 ma Bea? - powtórzyła Marguerite, przerywaj

ą

c te

smutne rozmy

ś

lania.

- W porz

ą

dku - odparła szybko Amanda. - Jest w tej chwili u Bannonów.

- Wyspy Bahama - westchn

ę

ła Marguerite. - Pi

ę

kne słomkowe

kapelusze, muzyka i białe pla

Ŝ

e. Ch

ę

tnie bym tam pojechała.

- Co stoi na przeszkodzie? - zapytał Terry.
- Gdyby cho

ć

 raz pani Brown zwróciła Jasonowi uwag

ę

Ŝ

e nie zjadł

ś

niadania, wyrzuciłby j

ą

 natychmiast, a mnie po raz pierwszy udało si

ę

utrzyma

ć

 kuchark

ę

 dłu

Ŝ

ej ni

Ŝ

 trzy miesi

ą

ce. Mam zamiar strzec jej jak

oka w głowie.
- Wygl

ą

da na to, 

Ŝ

e trudno go zadowoli

ć

 - za

ś

miał si

ę

 nerwowo Terry.

background image

- To zale

Ŝ

y od jego nastroju - wyja

ś

niła Marguerite. - Jason potrafi by

ć

bardzo miry. Znakomicie si

ę

 z nim 

Ŝ

yje, kiedy 

ś

pi. Dopiero kiedy si

ę

obudzi, zaczynaj

ą

 si

ę

 problemy. .

- Wystraszysz Terry'ego - za

ś

miała si

ę

 Amanda.

- Nie b

ę

dzie tak 

ź

le - zapewniła Marguerite. - Po prostu trzymaj si

ę

 od

niego z daleka, kiedy wraca prosto od stada, Terry. Najlepsze s

ą

niedzielne wieczory, je

ś

li ni

ć

 si

ę

 nie zepsuło lub...

- Najpierw porozmawiamy z Duncanem - obiecała przyjacielowi Amanda.
- On nie gryzie.
- I nie ma te

Ŝ

 zawsze przy sobie Tess - dodała z lekk

ą

 niech

ę

ci

ą

Marguerite.
- Mo

Ŝ

e Jace pewnego dnia zmi

ę

knie i o

Ŝ

eni si

ę

 z ni

ą

.

- Miałam nadziej

ę

Ŝ

e kiedy

ś

 ty zostaniesz moj

ą

 synow

ą

, Amando -

westchn

ę

ła matka Jasona.

- Dzi

ę

ki Bogu, 

Ŝ

e tak si

ę

 nie stało - za

ś

miała si

ę

 Amanda. - Ja i Duncan

razem doprowadziliby

ś

my ci

ę

 do szału.

- Nie my

ś

lałam o Duncanie - odparła szczerze Margucritc, a jej

spojrzenie przyprawiło Amand

ę

 o przyspieszone bicie serca.

Odwróciła wzrok.
- Jace nigdy nie wybaczy mi tego, 

Ŝ

e przyczyniłam si

ę

 do 

ś

mierci jego

ulubionego byka.
- To przecie

Ŝ

 nie była twoja wina. Ten potwór staranował płot. - Jace był

taki w

ś

ciekły. My

ś

lałam, 

Ŝ

e mnie uderzy.

- Ja za

ś

 miałam wra

Ŝ

enie, 

Ŝ

e mój syn był w

ś

ciekły z całkiem innego

powodu. O, cholera - j

ę

kn

ę

ła wje

Ŝ

d

Ŝ

aj

ą

c w alej

ę

 prowadz

ą

c

ą

 do Casa

Verde. - To auto Tess.
Amanda te

Ŝ

 je zauwa

Ŝ

yła - małe ferrari zaparkowane obok fontanny

przed domem.
- Przynajmniej wiesz, gdzie jest Jace - powiedziała lekkim tonem, cho

ć

jej serce biło dwa razy szybciej ni

Ŝ

 normalnie.

- Owszem, ale kiedy 

Ŝ

yła Gypsy, te

Ŝ

 wiedziałam, gdzie jest Jace, a

Gypsy lubiłam - odparła twardo Marguerite.
- Kim była Gypsy? - zapytał Terry, kiedy obie kobiety wybuchn

ę

ły

ś

miechem.

- Psem Jace’a - wyja

ś

niła wci

ąŜ

 roze

ś

miana Amanda.

Marguerite zaparkowała obok ferrari. Dom miał ponad sto lat, ale wci

ąŜ

wygl

ą

dał solidnie i godnie. Mimo anten telewizyjnych na dachu zachował

dawn

ą

 atmosfer

ę

. Dla Amandy, która znała go od dziecka, nie był to

Ŝ

aden zabytek, lecz po prostu dom Whitehallów.

- Oboje z Duncanem cz

ę

sto wspinali

ś

my si

ę

 na ten d

ą

b - opowiadała

Terry’emu, id

ą

c alejk

ą

 wysadzan

ą

 azaliami. - Pewnego razu Duncan

spadł i gdyby Jace nie złapał go w ostatniej chwili, połamałby sobie r

ę

ce

i nogi.
-Robi mi si

ę

 zimno na samo wspomnienie

- wtr

ą

ciła Marguerite. - Duncan do dzisiaj nie mo

Ŝ

e usiedzie

ć

 na miejscu.

background image

To Jace zapu

ś

cił tu korzenie.

Amanda zacisn

ę

ła palce na torebce. Wcale nie chciała my

ś

le

ć

 o

Jasonie, ale patrz

ą

c na znajom

ą

 werand

ę

 przypomniała sobie tyle

rzeczy. A nie wszystkie były przyjemne.
- Duncan wspomniał, 

Ŝ

e jutro b

ę

dziemy mogli rozejrze

ć

 si

ę

 po

posiadło

ś

ci - przypomniał Terry.

- Mo

Ŝ

e dzi

ś

 wieczór mógłbym porozmawia

ć

 z jego bratem o naszym

projekcie.
- Je

ś

li uda ci si

ę

 go schwyta

ć

 w locie - za

ś

miała si

ę

 Marguerite. -

Amanda pewnie ci mówiła, jak bardzo jest zaj

ę

ty. Ja te

Ŝ

 musz

ę

 za nim

biega

ć

, je

ś

li mam do niego jak

ąś

 spraw

ę

.

- To dobrze, 

Ŝ

e umiem je

ź

dzi

ć

 konno - ucieszył si

ę

 Terry. - B

ę

d

ę

 za nim

galopował.
- Trudno ci b

ę

dzie mu sprosta

ć

 - rzekła cicho Amanda.

Marguerite otworzyła drzwi i wprowadziła go

ś

ci do 

ś

rodka. Drobna,

ciemnoskóra kobieta wzi

ę

ła sweter Amandy, a podobny do niej

m

ęŜ

czyzna uwolnił Terry'ego od ci

ęŜ

aru walizek.

- To Diego i Maria - przedstawiła ich Marguerite Terry’emu, bo Amanda
oczywi

ś

cie dobrze ich znała.

- Lopezowie. Nasze główne podpory. Bez nich by

ś

my zgin

ę

li.

Główne podpory u

ś

miechn

ę

ły si

ę

, ukłoniły i oddaliły, by pilnowa

ć

Ŝ

eby

rodzina Whitehailów nie zgin

ę

ła.

- Najpierw napijemy si

ę

 kawy i chwil

ę

 porozmawiamy - powiedziała

Marguerite, prowadz

ą

c ich do du

Ŝ

ego, wyło

Ŝ

onego białym dywanem

salonu,, pełnego starych, d

ę

bowych mebli. - Wiem, 

Ŝ

e biały dywan

zupełnie nie nadaje si

ę

 na ranczo, ale cho

ć

 cz

ę

sto musi by

ć

 prany, nie

mog

ę

 si

ę

 oprze

ć

 temu zestawowi kolorów. Usi

ą

d

ź

cie, a ja powiem Marii,

Ŝ

e wypijemy kaw

ę

 w salonie. Jace na pewno jest w stajniach.

- Wcale nie - usłyszeli znudzony głos i w salonie pojawiła si

ę

 Tess

Andersen. W bladoniebieskiej spódnicy i wyci

ę

tym pod szyj

ą

 sweterku

wygl

ą

dała jak z 

Ŝ

urnala. Miała ciemne, rozpuszczone, lekko wij

ą

ce si

ę

włosy, ciemne oczy i smagł

ą

 cer

ę

, wspaniale kontrastuj

ą

c

ą

 z

krwistoczerwon

ą

 szmink

ą

, któr

ą

 poci

ą

gni

ę

te były jej usta.

- O! - szepn

ą

ł Terry, zachwycony stoj

ą

cym w drzwiach zjawiskiem.

Tess przyj

ę

ła ten zachwyt jak nale

Ŝ

ny sobie hołd i ostrym spojrzeniem

obrzuciła elegancki, ale raczej zwyczajny kostium Amandy.
- Jace ogl

ą

da z Bilion Johnsonem nowy kombajn - wyja

ś

niła oboj

ę

tnym

tonem. - Stary zepsuł si

ę

 dzi

ś

 rano.

- Mo

Ŝ

e ugrz

ą

zł w sianie - za

Ŝ

artowała Marguerite, robi

ą

c aluzj

ę

 do

ogromnej suszy, panuj

ą

cej w całym stanie. - Czy mój syn przestał ju

Ŝ

kl

ąć

?

Tess nie u

ś

miechn

ę

ła si

ę

.

- Jasne, 

Ŝ

e si

ę

 zdenerwował. To bardzo droga maszyna. Prosił mnie,

Ŝ

ebym wst

ą

piła i powiedziała, 

Ŝ

e si

ę

 spó

ź

ni.

- Czy on kiedykolwiek nie spó

ź

nił si

ę

 na posiłek? - skomentowała

background image

kwa

ś

no Marguerite. Tess odwróciła si

ę

.

- Musz

ę

 ju

Ŝ

 jecha

ć

 do domu. Tata na mnie czeka. Interesy. - Spojrzała

przez rami

ę

 na Terry'ego i Amand

ę

. - Podobno Duncan chce zatrudni

ć

wasz

ą

 agencj

ę

 w zwi

ą

zku z inwestycj

ą

 na Florydzie. Poniewa

Ŝ

zainwestowali

ś

my w to przedsi

ę

wzi

ę

cie całkiem spor

ą

 sum

ę

, tata i ja

chcemy by

ć

 obecni przy wszystkich rozmowach na ten temat.

- Oczywi

ś

cie - odparł Terry, oblewaj

ą

c si

ę

 rumie

ń

cem.

- No to na razie. Dobranoc, Marguerite - rzuciła niedbale.
Jej wysokie obcasy zastukały na wypolerowanej, sosnowej podłodze.
Zatrzasn

ę

ła za sob

ą

 drzwi i w pokoju zapanowała podejrzana cisza.

- Nie przypominam sobie, 

Ŝ

ebym pozwoliła jej zwraca

ć

 si

ę

 do mnie po

imieniu - warkn

ę

ła przez zaci

ś

ni

ę

te z

ę

by Marguerite.

Terry z zainteresowaniem przygl

ą

dał si

ę

 swoim butom.

- Mamy problem - wymamrotał. - Mogłem si

ę

 czego

ś

 takiego

spodziewa

ć

.

- Nie przejmuj si

ę

 - próbowała go pocieszy

ć

 Amanda. - Pan Andersen

jest zupełnie inny ni

Ŝ

 jego córka.

Terry nieco si

ę

 rozchmurzył, ale Marguerite wci

ąŜ

 mruczała co

ś

 pod

nosem.
Maria przyniosła kaw

ę

 na olbrzymiej, srebrnej tacy, zastawionej star

ą

,

równie

Ŝ

 srebrn

ą

 zastaw

ą

 i cieniusie

ń

kimi, porcelanowymi fili

Ŝ

ankami

ozdobionymi biało-czcrwonym ornamentem.
Amanda przygl

ą

dała si

ę

 zawarto

ś

ci eleganckiej serwantki stoj

ą

cej pod

ś

cian

ą

. Było w niej miniaturowe muzeum historii Zachodu - nó

Ŝ

Komanczów w pochwie z ko

ź

lej skóry, zniszczony pas na pistolety, stara

rodzinna Biblia, któr

ą

 przodkowie Jasona przywie

ź

li z Georgii, pistolet i

czapka konfederatów. Była tam nawet india

ń

ska fajka pokoju.

- Uwielbiasz na to patrze

ć

, prawda? - zapytała cicho Marguerite.

- Rzeczywi

ś

cie - u

ś

miechn

ę

ła si

ę

 Amanda.

- Ty te

Ŝ

 mo

Ŝ

esz by

ć

 dumna ze swoich przodków. Udało ci si

ę

 odzyska

ć

co

ś

 z waszych mebli i sreber? Amanda pokr

ę

ciła głow

ą

.

- Tylko drobiazgi, niestety - westchn

ę

ła z 

Ŝ

alem.

- Nawet nie miałabym ich gdzie trzyma

ć

, a poza tym

nie mam przecie

Ŝ

 pieni

ę

dzy. Tyle poszło na spłat

ę

długów - dodała.
Terry zauwa

Ŝ

ył jej smutek i wtr

ą

cił si

ę

 do rozmowy.

- Prosz

ę

 mi opowiedzie

ć

 histori

ę

 tego domu - zwrócił si

ę

 do Marguerite.

Godzin

ę

 pó

ź

niej Marguerite wci

ąŜ

 snuła sw

ą

 dług

ą

 i szczegółow

ą

opowie

ść

.

Amanda te

Ŝ

 siedziała zasłuchana, maj

ą

c jakie

ś

 dziwne poczucie

bezpiecze

ń

stwa. Nagle drzwi do salonu gwałtownie si

ę

 otworzyły i

Amanda podniosła wzrok. Spojrzała w oczy tego samego koloru, co
srebrna zastawa. Jace!

background image

ROZDZIAŁ TRZECI
Jason Everett Whitehall był niezwykle podobny do swego zmarłego ojca.
Wysoki i silny, z oczami koloru wypolerowanego srebra, opalon

ą

 twarz

ą

 i

grzyw

ą

 kruczoczarnych włosów musiał zosta

ć

 zauwa

Ŝ

ony. Wzorzysta

sportowa koszula podkre

ś

lała jego szerokie ramiona, a dobrze skrojone

d

Ŝ

insy uwydatniały umi

ęś

nione uda i w

ą

skie biodra. Drogie skórzane

kowbojskie buty były zakurzone, ale odpowiednie do stroju. Jedyn

ą

fałszyw

ą

 nut

ą

 w całym tym stroju był zniszczony, czarny kapelusz, który

Amanda dobrze pami

ę

tała ze swej ostatniej wizyty w Casa Verde.

Nie mogła oderwa

ć

 od niego wzroku. Wpatrywała si

ę

 w jego twarz,

szukaj

ą

c, jak zawsze, siadów jakich

ś

 uczu

ć

.

Jason przywitał si

ę

 z Terrym, krótko, ale uprzejmie.

- Moj

ą

 wspólniczk

ę

 oczywi

ś

cie znasz - u

ś

miechn

ą

ł si

ę

 Terry, wskazuj

ą

c

na siedz

ą

c

ą

 obok niego Amand

ę

.

- Owszem - odparł Jace, obrzucaj

ą

c Amand

ę

 szybkim, oboj

ę

tnym

spojrzeniem, które prze

ś

lizgn

ę

ło si

ę

 po jej smukłych kształtach

podkre

ś

lonych krojem granatowego kostiumu.

- Dzi

ś

 wieczorem nie b

ę

d

ę

 miał czasu na rozmow

ę

 - poinformował bez

zb

ę

dnych wst

ę

pów. - Byłem ju

Ŝ

 z kim

ś

 wcze

ś

niej umówiony. Duncan

wraca jutro, a ja postaram si

ę

 znale

źć

 kilka minut w tym tygodniu, 

Ŝ

eby

omówi

ć

 z wami warunki współpracy. Podstawowe dane mo

Ŝ

ecie mi

poda

ć

 przy kolacji.

- Znakomicie - ucieszył si

ę

 Terry. Amanda z u

ś

miechem patrzyła, jak jej

wspólnik uruchamia cały swój wdzi

ę

k, 

Ŝ

eby wkra

ść

 si

ę

 w łaski Jasona.

- Jak si

ę

 miewa twoja matka? - zapytał Jace podchodz

ą

c do barku.

Amanda zesztywniała.
- Dzi

ę

kuj

ę

, dobrze - odparła.

- Komu si

ę

 narzuca w tym miesi

ą

cu? - wypytywał dalej Jace.

- Jason! -krzykn

ę

ła zaburzeniem Marguerite i zwróciła si

ę

 do go

ś

ci. -

Mo

Ŝ

e chcesz si

ę

 od

ś

wie

Ŝ

y

ć

, Amando? A ty, Terry, chod

ź

 ze mn

ą

, poka

Ŝę

ci twój pokój.
Wyprowadziła ich szybko z salonu, po drodze obrzucaj

ą

c syna

w

ś

ciekłym spojrzeniem.

- Nie mam poj

ę

cia, co si

ę

 z nim dzieje -

Ŝ

aliła si

ę

, kiedy wraz z Amanda

znalazły si

ę

 same w pokoju go

ś

cinnym.

. Było to po kobiecemu urz

ą

dzone wn

ę

trze, z niebieskimi tapetami,

ę

kitn

ą

 pikowan

ą

 kap

ą

 na łó

Ŝ

ku i mnóstwem ro

ś

lin w mosi

ęŜ

nych

naczyniach.
- Zachowuje si

ę

 zupełnie normalnie - odparła Amanda, cho

ć

 zgodnie z

intencj

ą

 Jace’a czuła si

ę

 zraniona jego słowami. - Odk

ą

d pami

ę

tam,

zawsze tak było.
Marguerite spojrzała w ciepłe, br

ą

zowe oczy dziewczyny i u

ś

miechn

ę

ła

si

ę

.

- Masz racj

ę

. Po prostu go ignoruj.

- Nie potrafi

ę

 - odparła Amanda i zatrzepotała rz

ę

sami z udan

ą

background image

przesad

ą

. - Jest taki zabójczy, taki... m

ę

ski.

Marguerite zachichotała jak mała dziewczynka. Usiadła na łó

Ŝ

ku i

patrzyła, jak Amanda wiesza w szafie sw

ą

 skromn

ą

 garderob

ę

.

- Jeste

ś

 jedyn

ą

 znan

ą

 mi kobiet

ą

, która go ignoruje - zauwa

Ŝ

yła. -

Uwa

Ŝ

any jest za znakomit

ą

 parti

ę

.

- Mnie to nie interesuje - odparła spokojnie Amanda. - Jak na mój gust
jest zbyt agresywny, zbyt dominuj

ą

cy. Chyba si

ę

 go nawet troch

ę

 boj

ę

 -

przyznała uczciwie.
- Wiem.
- Za to Tess si

ę

 go nie boi - westchn

ę

ła: Amanda. - Pasuj

ą

 do siebie -

dodała ze zło

ś

liwym u

ś

mieszkiem.

- Tess! Je

ś

li on si

ę

 z ni

ą

 o

Ŝ

eni, wyjad

ę

 do Australii - zagroziła Marguerite.

- A

Ŝ

 tak 

ź

le?

- Moja droga, kiedy ostatni raz pomagała Jace'owi przy sprzeda

Ŝ

y,

doprowadziła Mari

ę

 do tez, a jedna z pokojówek odeszła bez

wymówienia. Jak sama widziała

ś

, rz

ą

dzi tu wszystkim, a Jace nie robi

nic, 

Ŝ

eby j

ą

 powstrzyma

ć

.

- To przecie

Ŝ

 twój dom - przypomniała delikatnie Amanda. Marguerite

wzruszyła ramionami.
- Te

Ŝ

 tak my

ś

lałam. Ostatnio wspominała co

ś

 o przerobieniu mojej

kuchni.
Amanda bezmy

ś

lnie obracała w palcach guzik jednej z powieszonych w

szafie skromnych bluzek.
- Czy s

ą

 zar

ę

czeni?

- Nie wiem. Jace mi nic nie mówi. Obawiam si

ę

Ŝ

e je

ś

li si

ę

 o

Ŝ

eni, to ja

dowiem si

ę

 o tym z gazet.

- Nie wyobra

Ŝ

am sobie Jace’a jako m

ęŜ

a - za

ś

miała si

ę

 cicho Amanda.

- A ja od paru miesi

ę

cy zupełnie go nie poznaj

ę

 - rzekła Marguerite

wstaj

ą

c. - Chodzi z kwa

ś

n

ą

 min

ą

, nie słyszy, co si

ę

 do niego mówi i jest

taki zaj

ę

ty, 

Ŝ

e nie mo

Ŝ

na od niego wyci

ą

gn

ąć

 ani słowa. I wiesz co,

wydaje mi si

ę

Ŝ

e nawet Tess traktuje jak uprzykrzon

ą

 much

ę

. Jest tylko

zbyt zaj

ę

ty, by si

ę

 od niej skutecznie ogania

ć

.

Amanda wybuchn

ę

ła 

ś

miechem. Porównanie tej eleganckiej damy do

muchy było zupełnie niestosowne. Tess, zawsze z nieskazitelnym
makija

Ŝ

em, nienagann

ą

 fryzur

ą

 i w modnych strojach, byłaby oburzona,

słysz

ą

c, 

Ŝ

e mówi

ą

 o niej w taki sposób.

Marguerite u

ś

miechn

ę

ła si

ę

.

- Ciesz

ę

 si

ę

Ŝ

e nie bierzesz sobie do serca tego, co mówi Jace. Twoja

matka jest moj

ą

 najlepsz

ą

 przyjaciółk

ą

, a to co on mówi,, to po prostu

nieprawda.
- Ale

Ŝ

 Jace ma racj

ę

 - zaprotestowała cicho Amanda. - Obie o tym

wiemy. Mama ci

ą

gle 

Ŝ

yje przeszło

ś

ci

ą

. Nie przyjmuje rzeczy takimi, jakie

s

ą

.

- To jeszcze nie powód, 

Ŝ

eby Jace si

ę

 z niej wy

ś

miewał - odparła

Marguerite. - Musz

ę

 z nim o tym porozmawia

ć

.

background image

- Je

ś

li sposób, w jaki na mnie patrzył, mo

Ŝ

e by

ć

 tu jak

ąś

 wskazówk

ą

,

radziłabym ci go nakarmi

ć

 i upi

ć

, zanim zaczniesz - powiedziała

Amanda.
- Nigdy nie widziałam go pijanego -cicho odparła Marguerite. - Cho

ć

pewnego dnia wypił rzeczywi

ś

cie sporo -dodała obrzucaj

ą

c Amand

ę

znacz

ą

cym spojrzeniem. - Spotkamy si

ę

 na dole. Nie musisz si

ę

przebiera

ć

 ani specjalnie stroi

ć

. Nie przywi

ą

zujemy do tego wagi.

No i całe szcz

ęś

cie, my

ś

lała chwil

ę

 pó

ź

niej Amanda, przegl

ą

daj

ą

c sw

ą

skromn

ą

 garderob

ę

. Kiedy

ś

 na wszystkim widniały metki znakomitych

projektantów,dzi

ś

 musiała ogranicza

ć

 wydatki do rzeczy absolutnie

koniecznych. Wrodzony dobry gust sprawił, 

Ŝ

e udało si

ę

 jej

skompletowa

ć

 atrakcyjne, cho

ć

 nieliczne stroje. Koncentrowała si

ę

jednak wył

ą

cznie na ubraniach odpowiednich do pracy. W

ś

ród jej rzeczy

nie było wieczorowej sukni. No, ale przecie

Ŝ

 wcale jej nie potrzebuje.

Amanda wzi

ę

ła prysznic i wło

Ŝ

yła biał

ą

 układan

ą

 spódnic

ę

 i ładn

ą

granatow

ą

 bluzk

ę

. Biały koronkowy szalik dopełnił prostej, ale

eleganckiej cało

ś

ci. Włosy zwi

ą

zała biał

ą

 wst

ąŜ

k

ą

, na stopy wsun

ę

ła

ciemnoniebieskie sandały. Jeszcze odrobina wody kolo

ń

skiej, mu

ś

ni

ę

cie

warg szmink

ą

 i była gotowa.

Pierwsz

ą

 osob

ą

, jak

ą

 zobaczyła w salonie, był Terry.

- Nareszcie jeste

ś

 - u

ś

miechn

ą

ł si

ę

. - Wybierasz si

ę

 na 

Ŝ

agle? -

skomentował jej strój.
- A mo

Ŝ

e? - odparła wesoło. - Popłyniesz ze mn

ą

 i b

ę

dziesz odp

ę

dzał

rekiny? Terry pokr

ę

cił głow

ą

.

- Od dziecka mam awersj

ę

 do rekinów. Podobno jeden z nich zjadł

kiedy

ś

 moj

ą

 ciotk

ę

.

Ze 

ś

miechem, którego echo napełniło cały dom, Amanda weszła do

salonu i nagle znalazła si

ę

 twarz

ą

 w twarz z Jace'em. Napi

ę

te spojrzenie

jego srebr-noszarych oczu zbiło j

ą

 z tropu. Spu

ś

ciła wzrok.

- Chcesz troch

ę

 sherry? - zapytał. Amanda pokr

ę

ciła głow

ą

 i przysun

ę

ła

si

ę

 do Terry'ego jak dziecko, które ze strachu tuli si

ę

 do matki.

- Nie, dzi

ę

kuj

ę

.

Terry przyjacielskim gestem obj

ą

ł j

ą

 za ramiona.

- Amanda nie pije. J

ą

 interesuje tylko kawa - poinformował Jace'a.

Wydawało si

ę

Ŝ

e Jace zmia

Ŝ

d

Ŝ

y swymi silnymi, br

ą

zowymi palcami

trzymany w r

ę

ku kieliszek, po czym wdepcze go w dywan. Amanda

jeszcze nigdy nie widziała go w takim stanie. Odwrócił si

ę

, zanim

zd

ąŜ

yła zastanowi

ć

 si

ę

 nad przyczyn

ą

 takiej reakcji.

- Chod

ź

my. Mama zaraz zejdzie.

Ruszył w kierunku jadalni. Id

ą

c za nim Amanda podziwiała jego

wspaniał

ą

 posta

ć

 w br

ą

zowym garniturze. Był atrakcyjnym m

ęŜ

czyzn

ą

.

Zbyt atrakcyjnym.
Z przykro

ś

ci

ą

 stwierdziła, 

Ŝ

e przypadło jej miejsce obok Jace'a. Siadaj

ą

c

niechc

ą

cy musn

ę

ła stop

ą

 jego błyszcz

ą

cy, skórzany br

ą

zowy but.

Ś

wiadoma jego poirytowanego spojrzenia szybko cofn

ę

ła nog

ę

.

background image

- Wyja

ś

nijcie mi, dlaczego Duncan uwa

Ŝ

a, 

Ŝ

e potrzebna nam jest

współpraca z agencj

ą

 reklamow

ą

 - zacz

ą

ł arogancko Jace, rozpieraj

ą

c

si

ę

 na krze

ś

le. Silne mi

ęś

nie jego klatki piersiowej napi

ę

ły mocno biały

jedwab koszuli. Koszula była rozpi

ę

ta pod szyj

ą

, a poprzez cienki

materiał prze

ś

witywały g

ę

ste, ciemne włosy. Pod

ś

wiadomie Amanda

przypomniała sobie, jak Jace wygl

ą

da bez koszuli. Spu

ś

ciła oczy na

obficie zastawiony stół. Ju

Ŝ

 dawno nie jadła tylu wspaniałych da

ń

, w

dodatku tak pi

ę

knie podanych.

Delektowała si

ę

 ka

Ŝ

dym k

ę

sem wyszukanych potraw i niezbyt uwa

Ŝ

nie

słuchała wyja

ś

nie

ń

 Terry'ego.

Dopiero w połowie posiłku doł

ą

czyła do nich Marguerite i usiadła na

swym stałym miejscu.
- Przepraszam za spó

ź

nienie, ale zupełnie straciłam poczucie czasu. W

radio nadawali słuchowisko kryminalne i nie mogłam si

ę

 oderwa

ć

 -

wyja

ś

niła z u

ś

miechem.

-

Słuchowisko kryminalne - zakpił Jace. - Nic dziwnego, 

Ŝ

e potem

boisz si

ę

 zgasi

ć

 w nocy 

ś

wiatło. 

-

- Wiele osób 

ś

pi przy zapalonym 

ś

wietle - odparła Marguerite.

- Owszem, ale ty palisz a

Ŝ

 trzy lampy - nie ust

ę

pował Jace. Jego szare

oczy rozbłysły, mrugn

ą

ł do Amandy porozumiewawczo i u

ś

miechn

ą

ł si

ę

.

Dziewczyna poczuła jakie

ś

 dziwne ciepło rozlewaj

ą

ce si

ę

 po całym ciele.

ś

adna kobieta nie oparłaby si

ę

 urokowi tego u

ś

miechu. Amanda widziała

go w takim nastroju tylko raz, dawno temu. Znów spu

ś

ciła oczy i z

westchnieniem sko

ń

czyła sałatk

ę

 owocow

ą

.

W samym 

ś

rodku wyja

ś

nie

ń

 Terry'ego w gł

ę

bi domu rozległ si

ę

 dzwonek

telefonu i Jace opu

ś

cił towarzystwo.

ś

eby cho

ć

 raz nikt nie przeszkadzał nam w czasie posiłku - mrukn

ę

ła

Marguerite. - Zawsze co

ś

 si

ę

 dzieje. Zarz

ą

dca ma jakie

ś

 kłopoty na

ranczo, s

ą

 kłopoty w którym

ś

 przedsi

ę

biorstwie, jaki

ś

 facet chce

sprzeda

ć

 traktor lub byka, albo kto

ś

 z prasy prosi o wywiad. W zeszłym

tygodniu jakie

ś

 pismo chciało wiedzie

ć

, czy Jace si

ę

 

Ŝ

eni. Powiedziałam

im, 

Ŝ

e tak - dodała z nie ukrywan

ą

 irytacj

ą

 - i nie mog

ę

 si

ę

 doczeka

ć

,

kiedy kto

ś

 podsunie mu ten artykuł pod nos!

Amanda 

ś

miała si

ę

, a

Ŝ

 łzy spływały jej po policzkach.

- Jak mogła

ś

?

- O co chodzi? - Jace wła

ś

nie wrócił i słyszał t

ę

 ostatni

ą

 uwag

ę

.

Amanda pokr

ę

ciła głow

ą

 i otarła łzy serwetk

ą

. Marguerite przybrała

niewinny wyraz twarzy.
- Znowu jaka

ś

 katastrofa? - zapytała. - Czy 

ś

wiat si

ę

 zawali, je

ś

li zjesz w

spokoju jeden posiłek? Jace zmarszczył czoło.
- Chcesz przej

ąć

 interes?

- Z najwi

ę

ksz

ą

 ch

ę

ci

ą

 - odparła Marguerite. - Natychmiast bym wszystko

sprzedała.
- I skazała mnie i Duncana na hodowl

ę

 ró

Ŝ

? - dra

Ŝ

nił si

ę

 z ni

ą

 syn.

Marguerite poddała si

ę

.

background image

- Gdyby

ś

my cho

ć

, raz zjedli razem cały posiłek, Jasonie...

- Nie wiedziałaby

ś

 jak si

ę

 zachowa

ć

 -v

Ŝ

artował Jace. - Przecie

Ŝ

 to si

ę

jeszcze nigdy nie zdarzyło.
- Kiedy 

Ŝ

ył twój ojciec, było jeszcze gorzej - przyznała. -Raz rzuciłam w

niego talerzem, kiedy w Bo

Ŝ

e Narodzenie odszedł od stołu, 

Ŝ

eby

porozmawia

ć

 ze swoim prawnikiem.

Jace u

ś

miechn

ą

ł si

ę

 kpi

ą

co.

- A ja pami

ę

tam co było, kiedy wrócił - przypomniał i Marguerite Whitehall

zarumieniła si

ę

 jak pensjonarka.

- A, wła

ś

nie t zacz

ę

ła Marguerite - chciałam... Nie sko

ń

czyła, bo weszła

Maria i oznajmiła, 

Ŝ

e dzwoni Tess i chce rozmawia

ć

 z Jace’em.

- Mo

Ŝ

e zamówisz specjalny telefon wmontowany w talerz? -

zaproponowała zło

ś

liwie Marguerite.

- Tdefon-widelec byłby jeszcze lepszy, mógłby

ś

 jednocze

ś

nie je

ść

 i

rozmawia

ć

.

Amanda wybuchn

ę

ła 

ś

miechem. Whitehallowie maj

ą

 niesamowite

poczucie humoru. Marguerite tak samo rozmawiała z m

ęŜ

em.

Pani Whitehall spojrzała na Terry’ego z figlarnym u

ś

miechem.

- Opowiedz mi o tych planach reklamowych, Terry. Nie podpisz

ę

 co

prawda z tob

ą

 kontraktu, ale przynajmniej w połowie rozmowy nie

pobiegn

ę

 do telefonu.

Terry u

ś

miechn

ą

ł si

ę

, unosz

ą

c do ust bułeczk

ę

.

- Nie ma sprawy, pani Whitehall. Mamy mnóstwo czasu. B

ę

dziemy tu

przecie

Ŝ

 przez tydzie

ń

.

A przez ten czas, pomy

ś

lała Amanda, mo

Ŝ

e uda ci si

ę

 porozmawia

ć

 z

Jace’em przez dziesi

ęć

 minut. Ale nie powiedziała tego gło

ś

no.

Po kolacji, salon opustoszał Jace był na górze, a Marguerite zabrała
Terry'ego, 

Ŝ

eby pokaza

ć

 mu swoj

ą

 kolekcj

ę

 figurek z nefrytu. Amanda

została sama.
Sko

ń

czyła kaw

ę

 i odstawiła fili

Ŝ

ank

ę

. Uznała, 

Ŝ

e lepiej b

ę

dzie znikn

ąć

,

nim wróci Jace. Nie chciała by

ć

 z nim sam na sam.

Wyszła szybko do holu i znalazła si

ę

 twarz

ą

 w twarz z Jace’em. Zało

Ŝ

br

ą

zowozłoty krawat i wygl

ą

dał niesamowicie elegancko.

-

Uciekasz? - zapytał ostro patrz

ą

c na ni

ą

 z niech

ę

ci

ą

.

ROZDZIAŁ CZWARTY
Amanda zatrzymała si

ę

 w pół kroku i patrzyła na niego bezradnie. Przy

Jasonie zawsze traciła pewno

ść

 siebie.

- Wła

ś

nie... szłam na chwile do swego pokoju - wyj

ą

kała.

Jason podszedł bli

Ŝ

ej i Amanda poczuła zapach jego wody kolo

ń

skiej.

- Po co? - zapytał ironicznie. - Po chusteczk

ę

?

- Raczej po tarcz

ę

 i jaki

ś

 miecz. -Amanda usiłowała 

Ŝ

artem pokry

ć

zdenerwowanie. Jason nie u

ś

miechn

ą

ł si

ę

.

- Nic si

ę

 nie zmieniła

ś

 - zauwa

Ŝ

ył. - Wci

ąŜ

 błaznujesz. - Obrzucił j

ą

oboj

ę

tnym spojrzeniem.

- Po co tu przyjechała

ś

? - zapytał lodowatym tonem.

background image

- Duncan nalegał.
- Dlaczego? Przecie

Ŝ

 pracujesz dla Blacka?

- Jeste

ś

my wspólnikami - odparła. - Nie wiedziałe

ś

? Popatrzył na ni

ą

uwa

Ŝ

nie.

- Jak ci si

ę

 to udało? - zapytał pogardliwie. - Wła

ś

ciwie nic mnie to nie

obchodzi.
Amanda zrozumiała, do czego Jace zmierza i oblała si

ę

 rumie

ń

cem.

- To wcale nie tak - odparła zduszonym głosem.

-

Czy

Ŝ

by? Ja przynajmniej proponowałem ci co

ś

 wi

ę

cej ni

Ŝ

 prac

ę

 w

jakiej

ś

 trzeciorz

ę

dnej firmie.

Twarz Amandy płon

ę

ła.

- Wła

ś

nie tak traktujesz kobiety. Jak zabawki, czekaj

ą

ce na półce, 

Ŝ

eby

kto

ś

 je kupił.

- Tess nie jest zabawk

ą

 - odparł z zamierzonym okrucie

ń

stwem.

- To bardzo dobrze o niej 

ś

wiadczy - odparowała Amanda.

Jace wsadził r

ę

ce w kieszenie i przygl

ą

dał jej si

ę

 uwa

Ŝ

nie. Jego płon

ą

ce

oczy miały nowy i obcy wyraz, który zaniepokoił Amand

ę

.

- Zeszczuplała

ś

 - zauwa

Ŝ

ył. .Amanda wzruszyła ramionami.

- Ci

ęŜ

ko pracuj

ę

.

- A co takiego robisz? Sypiasz z szefem?
- Nie! - wybuchn

ę

ła Amanda. Pobladła, ale spojrzała mu prosto w twarz.

- Dlaczego mnie tak nienawidzisz? Czy ten byk był taki wa

Ŝ

ny?

- Taki wspaniały okaz, a ty jeszcze pytasz! Nawet nie powiedziała

ś

:

przepraszam.
- Czy to by mu wróciło 

Ŝ

ycie? - zapytała ze smutkiem.

- Nie. - Szcz

ę

ka mu lekko drgn

ę

ła.

- Ale twoja niech

ęć

 do mnie nie wpłynie negatywnie na współprac

ę

 z

nasz

ą

 agencj

ą

, nieprawda

Ŝ

? - zapytała niespodziewanie Amanda.

- Boisz si

ę

Ŝ

e szef nie zarobi? - ironizował Jace.

- Co

ś

 w tym sensie.

Popatrzył na ni

ą

 z zaci

ś

ni

ę

tymi ustami.

- Dlaczego nie powiesz mi prawdy? Duncan wcale ci

ę

 tu nie zaprosił.

Przyjechała

ś

 z własnej inicjatywy. - U

ś

miechn

ą

ł si

ę

 zło

ś

liwie. -

Doskonale pami

ę

tam, 

Ŝ

e zawsze za nim latała

ś

. A teraz masz jeszcze

wi

ę

cej powodów.

W oczach jej pociemniało. Po tylu latach zebrała si

ę

 wreszcie na

odwag

ę

.

- A id

ź

 do diabła - powiedziała lodowatym tonem i z w

ś

ciekło

ś

ci

ą

spojrzała mu prosto w oczy. Jace patrzył na ni

ą

 rozbawiony, ale i

zdziwiony.
-Co?
Nim zd

ąŜ

yła powtórzy

ć

, pojawił si

ę

 Terry z Marguerite.

- A, tu jeste

ś

 - ucieszył si

ę

 Terry. Wła

ś

nie zako

ń

czył zwiedzanie domu. -

Posied

ź

 jeszcze z nami. Za wcze

ś

nie, 

Ŝ

eby si

ę

 kła

ść

 do łó

Ŝ

ka.

Jace zmru

Ŝ

ył oczy i odwrócił si

ę

, zanim Amanda dostrzegła co

ś

, co

background image

nagle pojawiło si

ę

 w jego spojrzeniu.

- Znowu wychodzisz? - zapytała go uprzejmie Marguerite. - Idziecie
gdzie

ś

 z Tess?

- Wychodzimy - odparł wymijaj

ą

co Jace i pocałował j

ą

 w policzek. -

Dobranoc. Odwrócił si

ę

 na pi

ę

cie i wyszedł. Terry spojrzał na Amand

ę

.

- Czy powiedziała

ś

 mu to, co wydawało mi si

ę

Ŝ

e powiedziała

ś

?

- Ja te

Ŝ

 chciałam o to zapyta

ć

 - dodała Marguerite. Amanda weszła do

salonu, unikaj

ą

c ich spojrze

ń

.

- Zasłu

Ŝ

ył sobie na to - mrukn

ę

ła. - Aroganckie bydl

ę

.

Marguerite za

ś

miała si

ę

 zachwycona, starannie ukrywaj

ą

c tajemniczy

błysk, jaki pojawił si

ę

 w jej oczach.

- Co jest mi

ę

dzy wami? - zapytał Terry. - Nigdy jeszcze nie widziałem,

Ŝ

eby dwoje ludzi tak si

ę

 nienawidziło.

- Moja matka nazwała kiedy

ś

 Jace'a pastuchem - odparła Amanda. -

Bardzo go tym uraziła i nigdy jej tego nie wybaczył.
- Od tego czasu zacz

ą

ł nazywa

ć

 Be

ę

 i Amand

ę

 damami - dodała

Marguerite i u

ś

miechn

ę

ła si

ę

. - To oczywi

ś

cie prawda. Amanda była i jest

dam

ą

, ale Jace miał co innego na my

ś

li.

ź

niej, ju

Ŝ

 na górze, w sypialni, nawiedziły Amand

ę

 wspomnienia z

przeszło

ś

ci. Powtórne spotkanie z Jace'em odnowiło stare rany. Amanda

czuła, jak ból przeszywa jej serce na wskro

ś

. Wróciła pami

ę

ci

ą

 do

owego pi

ą

tku sprzed siedmiu lat. Spaceruj

ą

c wzdłu

Ŝ

 płotu

oddzielaj

ą

cego pastwisko jej ojca od posiadło

ś

ci Whitehallów zobaczyła

Jace’a uje

Ŝ

d

Ŝ

aj

ą

cego swego czarnego rumaka. On te

Ŝ

 j

ą

 zauwa

Ŝ

ył i

podjechał bli

Ŝ

ej.

- Szukasz Duncana? - zapytał chłodno.
- Nie, ciebie - sprostowała Amanda, spogl

ą

daj

ą

c na niego nie

ś

miało. -

Jutro wieczorem urz

ą

dzam przyj

ę

cie. Ko

ń

cz

ę

 szesna

ś

cie lat.

Ju

Ŝ

 wtedy przygl

ą

dał jej si

ę

 dziwnie i wprawiał w zakłopotanie. Tamtego

dnia czuła si

ę

 taka szcz

ęś

liwa i nikt by si

ę

 nie domy

ś

lił, z jakim trudem

zdobyła si

ę

 na odwag

ę

 i udała na poszukiwanie Jace'a. Z Duncanem

zawsze dobrze jej si

ę

 rozmawiało. Z Jace'em znacznie trudniej.

Fascynował j

ą

, ale jednocze

ś

nie bardzo si

ę

 go bała. Był ju

Ŝ

 m

ęŜ

czyzn

ą

,

a jego dojrzała zmysłowo

ść

 budziła w niej nie znane wcze

ś

niej uczucia.

- No i co w zwi

ą

zku z tym? - zapytał oboj

ę

tnie. U

ś

miech znikn

ą

ł z jej

twarzy, a wraz z nim cała odwaga.
- Chciałam... chciałam zaprosi

ć

 ci

ę

 na moje urodziny - wyj

ą

kała.

Jace zapalił papierosa i przygl

ą

dał jej si

ę

 uwa

Ŝ

nie.

- A co twoja matka na to?
- Zgadza si

ę

 - odparła bez wahania.

Nie wspomniała ani słowem o walce, jak

ą

 musiała stoczy

ć

 z Be

ą

Ŝ

eby

zgodziła si

ę

 na zaproszenie braci Whitehallów.

- Akurat - nie dał si

ę

 zwie

ść

 Jace.

Amanda odrzuciła na plecy swe srebrnoblond włosy.
- Przyjdziesz, Jason? - zapytała cicho, ryzykuj

ą

c, 

Ŝ

e narazi na szwank

background image

swoj

ą

 dum

ę

.

- Tylko ja? A Duncana nie zapraszasz?
- Oczywi

ś

cie, b

ę

d

ę

 szcz

ęś

liwa goszcz

ą

c was obu, ale Duncan

powiedział, 

Ŝ

e nie przyjdziesz, je

ś

li nie otrzymasz specjalnego

zaproszenia - odparła zgodnie z prawd

ą

.

Jace westchn

ą

ł gł

ę

boko i wypu

ś

cił kł

ą

b dymu. Przygl

ą

dał si

ę

 jej młodej,

pełnej oczekiwania twarzy.
- Przyjdziesz? - zapytała nie

ś

miało.

- Mo

Ŝ

e - zabrzmiała enigmatyczna odpowied

ź

.

Spi

ą

ł konia i odjechał, pozostawiaj

ą

c j

ą

 w niepewno

ś

ci.

Najdziwniejsze było to, 

Ŝ

e Jace przyszedł jednak na przyj

ę

cie wraz z

Duncanem, ubrany w elegancki ciemny garnitur i biał

ą

, jedwabn

ą

koszul

ę

 z rubinowymi spinkami w mankietach. Wygl

ą

dał jak z 

Ŝ

urnala i,

ku 

Ŝ

alowi Amandy, natychmiast otoczył go rój dziewcz

ą

t.

Prawie wszystkie jej kole

Ŝ

anki były pi

ę

kne, obyte i 

ś

wiatowe. Zupełnie

nie

ś

wiatowa i przera

Ŝ

aj

ą

co nie

ś

miała Amanda, mimo 

Ŝ

e przez cały

wieczór zajmował si

ę

 ni

ą

 Duncan, wci

ąŜ

 szukała wzrokiem Jasona.

Nienawidziła swej biało-zidonej organdynowej sukienki. Skromny dekolt i
bufiaste r

ę

kawy na pewno nie wydałyby si

ę

 Jace'owi ekscytuj

ą

ce. Poza

tym i tak, maj

ą

c dwadzie

ś

cia pi

ęć

 lat, nie mógł by

ć

 zainteresowany

szesnastolatk

ą

. Wiedziała o tym, ale marzyła, 

Ŝ

eby j

ą

 zauwa

Ŝ

ył.

Ta

ń

czyła z Duncanem i innymi chłopcami, cały czas 

ś

ledz

ą

c wzrokiem

Jace'a. Tak bardzo chciała, 

Ŝ

eby cho

ć

 raz z ni

ą

zata

ń

czył.

Zagrano ostatni taniec, spokojn

ą

 melodi

ę

 o utraconej miło

ś

ci, która

wydała si

ę

 Amandzie bardzo odpowiednia do sytuacji. Jace nie poprosił

jej do ta

ń

ca. Wyci

ą

gn

ą

ł po prostu r

ę

k

ę

, a ona podała mu swoj

ą

. Nawet

sposób, w jaki ta

ń

czył, był podniecaj

ą

cy. Przyciskał jej ciało do swojego,

obejmuj

ą

c j

ą

 w talii i płyn

ę

li leniwie w takt muzyki. Jeszcze dzi

ś

 przypo-

minała sobie zapach jego wody kolo

ń

skiej i ciepło jego silnego ciała

przenikaj

ą

ce j

ą

 poprzez materiał sukienki. Serce waliło jej jak młotem.

Ogarn

ę

ły j

ą

 nowe, przera

Ŝ

aj

ą

ce uczucia i poczuła, jak słabnie w jego

ramionach. Uczucia te były wyra

ź

nie widoczne w jej Wzniesionych ku

niemu oczach. Jace nagle przerwał taniec i chwyciwszy j

ą

 za r

ę

k

ę

,

wyprowadził na ciemny taras.
- Czy to jest to, czego pragniesz? - zapytał gniewnie, przyciskaj

ą

c j

ą

mocno do siebie. - Chcesz sprawdzi

ć

, jakim jestem kochankiem?

- Jace, ja nie... - zacz

ę

ła protestowa

ć

 Amanda, ale nie doko

ń

czyła

zdania, bo Jace mocno i zdecydowanie, celowo bole

ś

nie, zamkn

ą

ł jej

usta pocałunkiem. J

ę

kn

ę

ła, troch

ę

 z bólu, troch

ę

 ze strachu. Zrozumiała,

jak niebezpieczny mo

Ŝ

e by

ć

 flirt z do

ś

wiadczonym m

ęŜ

czyzn

ą

.

Przera

Ŝ

ona poczuła, jak jego du

Ŝ

a, ciepła dło

ń

 przesuwa si

ę

 z jej talii na

pier

ś

, łami

ą

c wszelkie opory.

- Jeste

ś

 jak jedwab - szepn

ą

ł i odsun

ą

ł si

ę

 lekko, by na ni

ą

 popatrze

ć

. -

Spójrz na mnie - powiedział ochrypłym głosem. - Chc

ę

 zobaczy

ć

 twoj

ą

background image

twarz.
Amanda uniosła ku niemu przera

Ŝ

one oczy i próbowała odsun

ąć

 jego

r

ę

k

ę

.

- Nie - szepn

ę

ła.

- Dlaczego? - zapytał, nie odrywaj

ą

c dłoni od dekoltu jej sukni. - Czy nie

po to mnie tu dzisiaj zaprosiła

ś

, Amando? Chciała

ś

 zobaczy

ć

, czy

pastuch potrafi si

ę

 kocha

ć

 jak d

Ŝ

entelmen?

Z oczami błyszcz

ą

cymi od łez upokorzenia wyrwała si

ę

 z jego ramion.

- Co, prawda w oczy kole? - zapytał ze 

ś

miechem i zapalił spokojnie

papierosa. - Mo

Ŝ

e ci

ę

 rozczaruj

ę

, ale nie jestem ju

Ŝ

 zwykłym pastuchem.

Teraz jestem wła

ś

cicielem ziemskim. Nie tylko spłaciłem Casa Verde, ale

mam zamiar uczyni

ć

 z niej wzorow

ą

 farm

ę

. B

ę

d

ę

 miał najwi

ę

ksz

ą

posiadło

ść

 w całym Teksasie. A wtedy, by

ć

 mo

Ŝ

e, dam ci jeszcze jedn

ą

szans

ę

. - Popatrzył na ni

ą

 taksuj

ą

cym spojrzeniem. - B

ę

dziesz jednak

musiała troch

ę

 uty

ć

. Jeste

ś

 za chuda.

Zabrakło jej słów, ale na szcz

ęś

cie pojawił si

ę

 Duncan i wybawił j

ą

 z

opresji. Nigdy ju

Ŝ

 nie zaprosiła Jace'a na 

Ŝ

adne przyj

ę

cie i unikała go jak

mogła. Jace'owi to nie przeszkadzało. Amanda cz

ę

sto podejrzewała, 

Ŝ

e

on naprawd

ę

 jej nienawidzi.

Tej nocy Amanda bardzo kiepsko spała, niepokojona złymi snami,
których po obudzeniu nie mogła sobie przypomnie

ć

. Przed za

ś

ni

ę

ciem

nie zamkn

ę

ła okna i teraz w pokoju było chłodno. Narzuciła na siebie

stary, niebieski szlafrok. Z 

Ŝ

alem pomy

ś

lała o przyozdobionych futerkiem

atłasowych pomiarach, jakie kiedy

ś

 nosiła. No, có

Ŝ

, takie jest 

Ŝ

ycie,

pomy

ś

lała wzruszaj

ą

c ramionami.

Kto

ś

 zapukał do drzwi i Amanda, my

ś

l

ą

c ze to Maria, boso poszła

otworzy

ć

. W drzwiach stał u

ś

miechni

ę

ty Duncan.

- Dzie

ń

 dobry - powitał j

ą

 wesoło.

- Duncan! - krzykn

ę

ła Amanda i nie zwa

Ŝ

aj

ą

c na konwenanse rzuciła mu

si

ę

 w ramiona.

- T

ę

skniła

ś

 za mn

ą

, co? - szepn

ą

ł jej wprost do ucha, był bowiem tylko

odrobin

ę

 wy

Ŝ

szy. - Przez pół roku nie dostałem od ciebie nawet kartki.

- My

ś

lałam, 

Ŝ

e ci na tym nie zale

Ŝ

y - mrukn

ę

ła Amanda.

- Dlaczego? To przecie

Ŝ

 nie był mój byk.

- Jasne. Byk był mój - dobiegł j

ą

 zza pleców Duncana ostry głos i

Amanda mimo woli zesztywniała.
Wyrwała si

ę

 z obj

ęć

 Duncana i spojrzała na Jace'a. Był w drogich, ale

spłowiałych d

Ŝ

insach i szarej koszuli, idealnie harmonizuj

ą

cej z barw

ą

jego oczu. Na głowic miał oczywi

ś

cie swój stary, czarny kapelusz.

- Dzie

ń

 dobry, Jace - powiedziała z lodowat

ą

 słodycz

ą

. - Zapomniałam ci

wczoraj podzi

ę

kowa

ć

 za gor

ą

ce powitanie.

- Nie wysilaj si

ę

, moja damo.

- Mam na imi

ę

 Amanda. Mo

Ŝ

esz te

Ŝ

 mówi

ć

 do mnie panno Carson, albo:

hej, ty, ale nie mów do mnie: damo. Nie lubi

ę

 tego.

- W towarzystwie jeste

ś

 odwa

Ŝ

na. Ciekaw jestem, co zostanie z twojej

background image

odwagi, jak b

ę

dziemy sam na sam.

- Radz

ę

 najpierw sprawdzi

ć

, czy jeste

ś

 ubezpieczony na 

Ŝ

ycie, dobrze? -

odparowała Amanda z jadowitym u

ś

miechem.

- Ej, ludzie, nie psujcie pi

ę

knego poranka. W dodatku jeszcze nie

jedli

ś

my 

ś

niadania.

- Naprawd

ę

? - zapytała Amanda. - Twój brat ugryzł mnie ju

Ŝ

 co najmniej

dwa razy. Oczy Jace'a ciskały skry jak bryłki lodu.
- Uwa

Ŝ

aj, kochanie, bo oberwiesz.

- Bardzo prosz

ę

, nie kr

ę

puj si

ę

 - odwa

Ŝ

nie podj

ę

ła wyzwanie.

- W stosownym czasie i o odpowiedniej porze. Jak poszło spotkanie? -
zwrócił si

ę

 do Duncana.

- Jenkins jest zainteresowany - rzekł z u

ś

miechem młodszy brat. - Chyba

połkn

ą

ł haczyk. Jutro da nam zna

ć

. A czy Black wyja

ś

nił ci, co ich

agencja mo

Ŝ

e zrobi

ć

 w sprawie reklamy naszego przedsi

ę

wzi

ę

cia na

Florydzie?
- Tylko ogólnie - odparł Jace. Wyj

ą

ł papierosa i zapalił go złot

ą

zapalniczk

ą

. Amanda przypomniała sobie Bo

Ŝ

e Narodzenie, kiedy dostał

j

ą

 od ojca.

- Co o tym my

ś

lisz? - nalegał Duncan.

- Na razie za mało wiem. O wiele za mało.
- Zapowiada si

ę

 pracowity tydzie

ń

 - westchn

ą

ł Duncan.

- Dla niektórych mo

Ŝ

e by

ć

 a

Ŝ

 za pracowity

- brzmiała zdecydowana odpowied

ź

, a para srebrzystoszarych oczu

spojrzała wprost w oczy Amandy.
- A je

ś

li nasza dama nie zrezygnuje ze swoich zło

ś

liwo

ś

ci, to Black

zabierze swój kontrakt do San Antonio bez mojego podpisu.
Amanda była w

ś

ciekła. Zdawała sobie spraw

ę

Ŝ

e to nie jest tylko czcza

pogró

Ŝ

ka. Niech

ęć

 Jasona do niej na pewno zawa

Ŝ

y na ocenie ich

propozycji. Jace nigdy nie blefował. Nie musiał. Zawsze osi

ą

gał to,

czego chciał.
- Ale

Ŝ

  Jace - próbował załagodzi

ć

 sytuacj

ę

 Duncan.

- Spiesz

ę

 si

ę

 - przerwał mu Jace. - Zajrzyj do mnie po 

ś

niadaniu. Poka

Ŝę

ci nowego byczka.
- Mog

ę

 wzi

ąć

 ze sob

ą

 Amand

ę

? - zapytał Duncan.

- Nie chciałbym go straci

ć

 - ostrzegł zimno Jace i ruszył ku schodom.

Amanda z gniewem spojrzała na muskularne plecy oddalaj

ą

cego si

ę

m

ęŜ

czyzny.

- Chciałabym, 

Ŝ

eby spadł z tych schodów - mrukn

ę

ła.

- Jace nigdy si

ę

 nie przewraca - przypomniał jej Duncan. - Ale

Ŝ

 si

ę

zmieniła

ś

! Kiedy

ś

 mu si

ę

 tak nie stawiała

ś

.

- Mam dwadzie

ś

cia trzy lata i nie zamierzam słu

Ŝ

y

ć

 mu za wycieraczk

ę

 -

o

ś

wiadczyła wynio

ś

le Amanda.

Duncan skin

ą

ł głow

ą

 i Amandzie wydało si

ę

Ŝ

e dostrzegła w jego

oczach cie

ń

 aprobaty.

- Ubierz si

ę

 i zejd

ź

 na dół. Chciałbym dowiedzie

ć

 si

ę

 czego

ś

 o

background image

proponowanej przez was kampanii reklamowej - powiedział.
- Czy Tess i jej ojciec te

Ŝ

 musz

ą

 si

ę

 z tym zapozna

ć

? - zapytała nagle

Amanda.
- Tess! Zupełnie o niej zapomniałem. T

ę

 przeszkod

ę

 we

ź

miemy pó

ź

niej.

Jace i ja mamy wi

ę

ksze udziały ni

Ŝ

 Andersenowie, wi

ę

c nasz głos b

ę

dzie

decyduj

ą

cy.

- Jace we

ź

mie ich stron

ę

 - oznajmiła z przekonaniem Amanda.

- Nie b

ą

d

ź

 taka pewna. Jestem nawet gotów si

ę

 zało

Ŝ

y

ć

 - dodał

tajemniczo. - Ubieraj si

ę

, szkoda traci

ć

 czas.

- Tak jest! - zasalutowała Amanda.

ź

nym popołudniem Duncan zabrał go

ś

ci na konn

ą

 przeja

Ŝ

d

Ŝ

k

ę

. Terry,

jako pocz

ą

tkuj

ą

cy je

ź

dziec, dostał wierzchowca spokojnego i łagodnego.

Otoczone biało-zielonym płotem ogromne ranczo było wyra

ź

nie

znakomicie prowadzone.
- Jace ma komputer, w którym zmieszcz

ą

 si

ę

 dane dotycz

ą

ce ponad stu

tysi

ę

cy sztuk bydła - wyja

ś

nił Duncan Terry’emu. - Hodujemy zarówno

bydło czystej rasy, jak i krzy

Ŝ

ówki. A je

ś

li chodzi o pasz

ę

, jeste

ś

my

całkowicie samowystarczalni.
Terry słuchał z otwartymi szeroko oczami. Nie miał poj

ę

cia o hodowli, ale

Amanda, która znała i kochała tu ka

Ŝ

dy kamie

ń

, słuchała z

zainteresowaniem.
- Pami

ę

tasz tego starego byka twojego ojca, który biegał za psami? -

rozmarzyła si

ę

.

- Po tym, jak stratował jej spaniela, matka wci

ąŜ

 odgra

Ŝ

ała si

ę

Ŝ

e

sprzeda go rze

ź

nikowi. Po 

ś

mierci ojca spełniła sw

ą

 gro

ź

b

ę

 - dodał

Duncan. - Najlepszej jako

ś

ci wołowina warto

ś

ci ponad sto tysi

ę

cy

dolarów. Zjedli

ś

my go. Strasznie m

ś

ciwa kobieta z mojej matki.

- I Jace nie próbował jej przeszkodzi

ć

? - zapytała z niedowierzaniem

Amanda.
- Nie miał o niczym poj

ę

cia - za

ś

miał si

ę

 Duncan. - Matka kazała mi

trzyma

ć

 j

ę

zyk za z

ę

bami. Jace cz

ę

sto je

ź

dził na inne rancza, wi

ę

c nawet

nie zauwa

Ŝ

ył braku tego byka.

- A co si

ę

 stało, jak si

ę

 w ko

ń

cu dowiedział?

- Po prostu wybuchn

ą

ł 

ś

miechem - wyja

ś

nił Duncan.

- Przecie

Ŝ

 to tyle pieni

ę

dzy... - Amanda uniosła brwi.

- To dziwne, jak inaczej Jace zachowuje si

ę

 w twojej obecno

ś

ci -

zauwa

Ŝ

ył Duncan. - Staje si

ę

 bardzo agresywny.

Amanda odwróciła si

ę

, unikaj

ą

c jego spojrzenia.

- Miałe

ś

 nam pokaza

ć

 nowego byka - zmieniła temat.

- Ale

Ŝ

 oczywi

ś

cie. Jed

ź

cie za mn

ą

.

Sp

ę

d trwał w najlepsze. W hałasie, kurzu, pal

ą

cym sło

ń

cu i przy

okrzykach zaganiaczy badano setki ciel

ą

t. Jace Whitehall nadzorował

cał

ą

 akcj

ę

. Był teraz bogaty, jego 

Ŝ

yłka do interesów dała mu eleganckie

biuro w centrum Victorii i do ko

ń

ca 

Ŝ

ycia mógłby nie wkłada

ć

 spłowiałych

d

Ŝ

insów i wypłowiałego kapelusza. I w istocie człowiekowi z jego pozycj

ą

background image

to nie uchodziło, ale on nie dbał o konwenanse. Kochał prac

ę

 na

ś

wie

Ŝ

ym powietrzu, nie potrafił usiedzie

ć

 za biurkiem.

Jace od razu zauwa

Ŝ

ył zbli

Ŝ

aj

ą

c

ą

 si

ę

 Amand

ę

 i ju

Ŝ

 z daleka wida

ć

 było

wrogo

ść

 w jego spojrzeniu. Amanda wyprostowała si

ę

 dumnie i z

wysiłkiem przybrała oboj

ę

tny wyraz twarzy. Nie chciała dopu

ś

ci

ć

, aby

spostrzegł, jak bardzo dra

Ŝ

ni j

ą

 jego niech

ęć

.

- Nie daj si

ę

 sprowokowa

ć

, Mandy - szepn

ą

ł Duncan.- Jace zaczepia, ci

ę

tylko z przyzwyczajenia, a nie ze zło

ś

liwo

ś

ci. Naprawd

ę

 chodzi mu o

umy

ś

lne dokuczenie ci.

- Nie pozwol

ę

 mu ju

Ŝ

 nigdy na 

Ŝ

adne zaczepki - odparła Amanda. - Nie

obchodzi mnie, czy dokucza mi naumy

ś

lnie, czy nie.

- A wi

ę

c wojna?

- Armaty gotowe.
- Przyjechałem zobaczy

ć

 ciel

ę

ta! - zawołał Duncan do brata.

Jace zeskoczył z płotu i ocieraj

ą

c r

ę

kawem pot z czoła zbli

Ŝ

ył si

ę

 ku nim.

- Musiałe

ś

 przyprowadzi

ć

 delegacj

ę

? - zapytał, patrz

ą

c znacz

ą

co na

Amand

ę

 i Terry’ego.

- Rozwa

Ŝ

ali

ś

my nawet mo

Ŝ

liwo

ść

 wynaj

ę

cia autobusu i przywiezienia

całej słu

Ŝ

by - oznajmiła zuchwale Amanda.

- Skoro jeste

ś

 taka odwa

Ŝ

na, to zejd

ź

 z konia i chod

ź

 tutaj -

zaproponował zimno Jace.
- Jestem uczulona na traw

ę

 - odparła. - Na kurz te

Ŝ

. Okropnie. '

- Uparte dziecko - za

ś

miał si

ę

 Duncan.

- Jak ty wytrzymujesz w tym kurzu i upale? - zdziwił si

ę

 Terry. - No i ten

hałas!
- Kwestia przyzwyczajenia - wyja

ś

ni Jace. -I konieczno

ś

ci. To nie jest

łatwa praca.
- Ju

Ŝ

 nigdy nie b

ę

d

ę

 narzekał na ceny wołowiny - obiecał Terry,

przygl

ą

daj

ą

c si

ę

 ci

ęŜ

kiej pracy robotników.

- Cze

ść

, Happy - zawołała Amanda do starszego, siwego kowboja.

- Cze

ść

, Mandy- powitał j

ą

 bezz

ę

bnym u

ś

miechem Happy, zsuwaj

ą

c z

czoła stary, wytłuszczony kapelusz.
- Przyszła

ś

 nam pomóc?

- Tylko je

ś

li dostan

ę

 potem soczysty befsztyk - za

Ŝ

artowała Amanda.

Happy był kiedy

ś

 ulubionym pracownikiem jej ojca.

- Jak si

ę

 miewa mama? - zapytał Happy.

- W porz

ą

dku, dzi

ę

kuj

ę

 - odparła Amanda, nie zwracaj

ą

c uwagi na

ironiczny u

ś

mieszek Jace'a. 

- Miło było ci

ę

 znów zobaczy

ć

. No to wracam do roboty - dodał

zauwa

Ŝ

aj

ą

c znacz

ą

ce spojrzenie Jace'a.

- I to natychmiast - rzucił zimno Jace.
- To moja wina, Jace - powiedziała cicho Amanda. To ja go zawołałam.
Jace zignorował jej słowa.
- Poka

Ŝ

 Blackowi araby - zwrócił si

ę

 do brata.

-Mo

Ŝ

e si

ę

 nawet przejecha

ć

, je

ś

li jego ciało to wytrzyma - dodał

background image

spogl

ą

daj

ą

c na Terry'ego, który poruszył si

ę

 w strzemionach z tłumionym

j

ę

kiem.

- Dzi

ę

kuj

ę

, ch

ę

tnie - zgodził si

ę

 Terry przez zaci

ś

ni

ę

te z

ę

by.

- Lepiej si

ę

 nie forsuj - poradził mu ju

Ŝ

 łagodniej Jace. - Po dzisiejszej

je

ź

dzie i tak b

ę

dzie ci

ę

 wszystko bolało.

- Dzi

ę

kuj

ę

 - odparł tym razem szczerze Terry.

- Chyba rzeczywi

ś

cie na dzisiaj mi wystarczy.

- No to wracamy! - zawołał Duncan, spinaj

ą

c swego wierzchowca. -

Ś

cigamy si

ę

, Amando?

- Stój! - Głos Jace'a przebił si

ę

 przez ryki bydła. Amanda omal nie

wypadła z siodła, kiedy Jace zdecydowanym ruchem chwycił jej konia za
uzd

ę

.

- Nie ma mowy o wy

ś

cigach - oznajmił tonem nie znosz

ą

cym sprzeciwu.

- Ona zbyt cz

ę

sto ulega wypadkom.

- Jak sobie 

Ŝ

yczysz! - Duncana najwyra

ź

niej rozbawiły słowa brata.

- Nie jestem dzieckiem - zaprotestowała Amanda.
Jace spojrzał jej prosto w oczy i Amanda dostrzegła w jego spojrzeniu
co

ś

 dziwnego, fascynuj

ą

cego i elektryzuj

ą

cego zarazem.

Zmienił si

ę

 na twarzy i pu

ś

cił uzd

ę

.

- Gdyby kto

ś

 mnie szukał, wy

ś

lij słu

Ŝą

cego - polecił bratu i nie zwracaj

ą

c

ju

Ŝ

 na nich uwagi wrócił do swoich zaj

ęć

.

W drodze powrotnej Duncan nie odezwał si

ę

 ani słowem, ale z jego

twarzy nie schodził znacz

ą

cy u

ś

mieszek. Amanda cieszyła si

ę

Ŝ

e Terry

zbyt zaj

ę

ty jest swymi obolałymi mi

ęś

niami, by zwraca

ć

 uwag

ę

 na to, co

si

ę

 dzieje wokół niego. Na samo wspomnienie spojrzenia, jakim obrzucił

j

ą

 Jace, serce zaczynało jej szybciej bi

ć

. Nie było w nim pogardy ani

nienawi

ś

ci. Był tylko dziki, z trudem skrywany głód. Amanda była

przera

Ŝ

ona tym, co wyczytała we wzroku Jace'a. Od swego

katastrofalnego przyj

ę

cia urodzinowego trzymała si

ę

 od niego z daleka.

Dopiero teraz zrozumiała naprawd

ę

, co ni

ą

 powodowało. Nigdy nie

do

ś

wiadczyła owej nami

ę

tno

ś

ci, która powoduje, 

Ŝ

e kobiety goni

ą

 za

m

ęŜ

czyznami. Tylko Jace budził w niej to niezwykłe, gwałtowne uczucie,

ale zdawała sobie spraw

ę

Ŝ

e za 

Ŝ

adn

ą

 cen

ę

 nie mo

Ŝ

e pozwoli

ć

, by to

odkrył. Miałby wtedy znakomity pretekst, by odpłaci

ć

 jej za wszystkie

wyimaginowane krzywdy, a jej uczucie uczyniłoby j

ą

 wobec niego

całkiem bezradn

ą

.

Terry sp

ę

dził reszt

ę

 popołudnia unikaj

ą

c najmniejszego ruchu. Drzemał

wyci

ą

gni

ę

ty wygodnie na le

Ŝ

aku nad basenem, w cieniu magnolii. Obok,

pod parasolem, Amanda rozmawiała Duncanem. Miała na sobie
bladozielon

ą

, dług

ą

 do kostek, wygodn

ą

 sukni

ę

, wydekoltowan

ą

 i

rozci

ę

t

ą

 po bokach. Była to pami

ą

tka po dawnych, lepszych czasach,

kiedy jeszcze mogła sobie pozwoli

ć

 na takie luksusy.

Wokół basenu kwitły krzewy oraz ró

Ŝ

owe, białe i czerwone ró

Ŝ

e - duma i

rado

ść

 Marguerite.

- Co naprawd

ę

 my

ś

lisz o naszym planie kampanii reklamowej? -

background image

zapytała Amanda Duncana.
- Mnie si

ę

 podoba, ale musimy poczeka

ć

 na opini

ę

 Jace'a. Nie jest on

szczególnie przekonany do całego przedsi

ę

wzi

ę

cia, ale rozumie, 

Ŝ

e

niełatwo b

ę

dzie namówi

ć

 ludzi do zamieszkania w gł

ę

bi Florydy. Blisko

ść

pla

Ŝ

y jest zawsze czym

ś

 atrakcyjnym.

- Na pewno damy sobie z tym rad

ę

 - odparła z przekonaniem Amanda.

- Czy to jest ta sama nie

ś

miała dziewczyna, która wyjechała st

ą

d par

ę

 lat

temu? - zapytał z u

ś

miechem Duncan. - Panno Carson, bardzo si

ę

 pani

zmieniła. Zauwa

Ŝ

yłem to ju

Ŝ

 pół roku temu, ale teraz ró

Ŝ

nica jest jeszcze

wi

ę

ksza.

- Naprawd

ę

 tak si

ę

 zmieniłam? - zdziwiła si

ę

 Amanda.

- Twój stosunek do Jace'a jest inny. Doprowadzasz go do w

ś

ciekło

ś

ci.

- Nie zauwa

Ŝ

yłam. - Amanda oblała si

ę

 rumie

ń

cem.

- Ja tak.
- Dlaczego tak ci na tym zale

Ŝ

ało, 

Ŝ

ebym przyjechała razem z Terrym? -

zapytała bez ogródek.
- Kiedy

ś

 ci .powiem - obiecał jej Duncan. - Na razie ciesz si

ę

 sło

ń

cem.

- Chyba pójd

ę

 pomóc Marguerite wypisywa

ć

 zaproszenia na przyj

ę

cie -

oznajmiła, podnosz

ą

c si

ę

 z fotela.

Podeszła do drzwi obro

ś

ni

ę

tych kaskadami białych ró

Ŝ

. Mimowolnie

si

ę

gn

ę

ła po jedn

ą

 z nich, kiedy nagle usłyszała warkot silnika.

Z siedzenia dla pasa

Ŝ

era wyskoczył Jace. Z jego r

ę

ki, owini

ę

tej jakim

ś

cienkim, niebieskim materiałem, płyn

ę

ła krew.

- Wracaj do obór - krzykn

ą

ł do kierowcy. - Duncan odwiezie mnie z

powrotem. Kierowca zawrócił i odjechał. Amanda wpatrywała si

ę

 w

krwawi

ą

c

ą

 mocno ran

ę

.

- Zraniłe

ś

 si

ę

 - powiedziała z niedowierzaniem, jakby to było co

ś

niemo

Ŝ

liwego.

- Je

ś

li masz zamiar zemdle

ć

, to raczej ust

ą

p mi z drogi.

- Nie zemdlej

ę

 - o

ś

wiadczyła zdecydowanie Amanda. - Pozwól, 

Ŝ

e ci

ę

opatrz

ę

. Jedn

ą

 r

ę

k

ą

 nic nie zdziałasz.

- Dla mnie to nie pierwszyzna - odparł Jace, id

ą

c za ni

ą

 do łazienki na

parterze.
- Nie w

ą

tpi

ę

. Ju

Ŝ

 widz

ę

, jak opatrujesz sobie ran

ę

 na plecach.

- Ty mała 

Ŝ

mijo - warkn

ą

ł.

- Nie obra

Ŝ

aj mnie, bo zało

Ŝę

 ci banda

Ŝ

 na lew

ą

 stron

ę

.

Amanda wprowadziła Jace'a do łazienki i podsun

ę

ła mu stołek. Jace

usiadł, zdj

ą

ł z głowy kapelusz i rzucił go na podłog

ę

.

Przygl

ą

dał si

ę

, jak Amanda, nachylona nad apteczk

ą

, szuka banda

Ŝ

y i

ś

rodków dezynfekuj

ą

cych. Jego oczy w

ę

drowały po jej szczupłym ciele,

przylgn

ę

ły do delikatnych, długich, wij

ą

cych si

ę

 włosów.

- Wodna nimfa – mrukn

ą

ł. Amanda spojrzała na niego, zaszokowana t

ą

dziwn

ą

 uwag

ą

 i zaczerwieniła si

ę

.

- Nie odpowiadała ci k

ą

piel w moim basenie? -zapytał.

- Nie chciałam kusi

ć

 Terry'ego - u

ś

miechn

ę

ła si

ę

 Amanda, zwil

Ŝ

aj

ą

c

background image

wod

ą

 kawałek gazy. - B

ę

dziesz musiał zdj

ąć

 koszul

ę

 - dodała

niepotrzebnie.
- Tess by mi pomogła - zauwa

Ŝ

ył znacz

ą

co.

- Tess le

Ŝ

ałaby na podłodze, zemdlona - nie dała si

ę

 sprowokowa

ć

Amanda. Ten flirt dziwił j

ą

 i niepokoił. Było to co

ś

 nowego,

podniecaj

ą

cego i odrobin

ę

 przera

Ŝ

aj

ą

cego. - Wiesz, 

Ŝ

e nie znosi widoku

krwi.
Jace za

ś

miał si

ę

 cicho i zsun

ą

ł z ramion zakurzon

ą

 i poplamion

ą

 krwi

ą

koszul

ę

.

Amanda, ze zwil

Ŝ

on

ą

 gaz

ą

 w r

ę

ku, odwróciła si

ę

 ku niemu i zamarła.

Wpatrywała si

ę

 jak zaczarowana w jego opalony, muskularny tors,

pokryty g

ę

stwin

ą

 czarnych, kr

ę

conych włosów. Czuła przyspieszone

bicie serca i była w

ś

ciekła na siebie za tak

ą

 reakcj

ę

. Był taki m

ę

ski, 

Ŝ

e

patrz

ą

c na niego czuła si

ę

 słaba i bezradna.

- Dlaczego tak mi si

ę

 przygl

ą

dasz? - zapytał cicho Jace.

- Przepraszam - wymamrotała zupełnie bez sensu i pochyliła si

ę

sztywno, by obmy

ć

 dług

ą

, poszarpan

ą

 ran

ę

 powy

Ŝ

ej łokcia. - Gł

ę

boka -

stwierdziła.
- Wiem. Nie rób zb

ę

dnych uwag, tylko j

ą

 oczy

ść

 - odgryzł si

ę

, t

ęŜ

ej

ą

c

przy najl

Ŝ

ejszym dotkni

ę

ciu.

- Trzeba j

ą

 zszy

ć

 - upierała si

ę

 Amanda.

- Jak i kilka poprzednich, a przecie

Ŝ

 nie umarłem.

- Mam nadziej

ę

Ŝ

e przynajmniej byłe

ś

 szczepiony przeciw t

ęŜ

cowi. 

- Chyba 

Ŝ

artujesz.

Miał racj

ę

, o

ś

mieszyła si

ę

 podejrzewaj

ą

c go o tak

ą

 głupi

ą

nieodpowiedzialno

ść

. Sko

ń

czyła oczyszczanie rany i wzi

ę

ła pojemnik ze

ś

rodkiem dezynfekuj

ą

cym.

- Polej ran

ę

, a nie mnie całego - ostrzegł Jace, widz

ą

c, jak gwałtownie

potrz

ą

sa pojemnikiem.

- Powinnam ci

ę

 obla

ć

 jodyn

ą

. Dopiero by ci

ę

 zabolało - dodała z

nieprzyjemnym u

ś

miechem.

- Nie radz

ę

. Mógłbym ci

ę

 niemile zaskoczy

ć

. Amanda zignorowała t

ę

zawoalowan

ą

 gro

ź

b

ę

 i zaj

ę

ła si

ę

 banda

Ŝ

owaniem rany.

- Powiniene

ś

 jednak pokaza

ć

 to lekarzowi - powtórzyła.

- Je

ś

li po twoich amatorskich wysiłkach zacznie zielenie

ć

, to na pewno to

zrobi

ę

 - obiecał.

Amanda spojrzała mu w oczy i zamiast gro

ź

by zobaczyła w nich

u

ś

miech.

- Krew mi si

ę

 burzy, jak na ciebie patrz

ę

, Jasie Whitehall! - warkn

ę

ła.

Wypadło ostrzej, ni

Ŝ

 zamierzała.

Ś

wi

ę

te słowa, panno Carson - odparł uprzejmie, obserwuj

ą

c, jak na jej

twarzy wykwitaj

ą

 rumie

ń

ce.

- Nie to miałam na my

ś

li! - zaprotestowała bez zastanowienia.

- Czy

Ŝ

by?

Amanda odwróciła si

ę

 i zacz

ę

ła chowa

ć

 lekarstwa do apteczki. Nie

background image

chciała na niego patrze

ć

. To było zbyt niebezpieczne.

- Ksi

ęŜ

niczka w łachmanach - skomentował, bystrym okiem oceniaj

ą

c

wiek jej sukienki. - Czy twojego wspornika nie sta

ć

 na lepsze stroje dla

ciebie?
Amanda zamarła w bezruchu.
- On nie kupuje mi ubra

ń

.

- Akurat w to uwierz

ę

 - odparł zimno Jace. - Te twoje kostiumy to 

Ŝ

adne

starocie. Najnowsza moda, mała, a ty przecie

Ŝ

 tyle nie zarabiasz.

- One naprawd

ę

 nie s

ą

 nowe! - krzykn

ę

ła zrozpaczona. - Kupuj

ę

 rzeczy

proste i dobrze skrojone, Jace, takie ubrania nie wychodz

ą

 szybko z

mody!
Wzruszył ramionami, jakby znudziła go ta rozmowa i si

ę

gn

ą

ł po koszul

ę

.

- Niezłe tłumaczenie, moja damo.
- Przesta

ń

 mnie tak nazywa

ć

 - wycedziła przez z

ę

by. - Dlaczego nie

mo

Ŝ

esz tak jak Duncan zaakceptowa

ć

 mnie tak

ą

, jaka jestem, bez

wyobra

Ŝ

ania sobie o mnie jakich

ś

 niestworzonych rzeczy?

- Bo nie jestem i nigdy nie bytem Duncanem. Wci

ąŜ

 go chcesz? To

dlatego przyjechała

ś

 razem z Blackiem?

- W porz

ą

dku! - wybuchn

ę

ła Amanda. - Owszem, chc

ę

 go. Chodzi mi o

jego pieni

ą

dze. Chc

ę

 wyj

ść

 za niego za m

ąŜ

, ukra

ść

 mu cały maj

ą

tek i

kupi

ć

 wszystkim moim przyjaciółkom filtra gronostajowe! Cieszysz si

ę

?

- Pr

ę

dzej znajdziesz si

ę

 w piekle, ni

Ŝ

 wyjdziesz za mojego brata -

oznajmił z lodowatym spokojem.
- Dlaczego tak mnie nienawidzisz? - zapytała cicho Amanda.
- Dobrze wiesz, dlaczego. - Jego oczy pociemniały. Amanda spu

ś

ciła

wzrok.
- To było dawno temu - przypomniała. -1 nie jest to przyjemne
wspomnienie.
- Dlaczego? - warkn

ą

ł, mn

ą

c trzyman

ą

 w r

ę

ce koszul

ę

. - To by

rozwi

ą

zało wszystkie twoje problemy. Ty i ta twoja wstr

ę

tna matka

byłyby

ś

cie urz

ą

dzone na całe 

Ŝ

ycie.

- Musiałabym tylko zrezygnowa

ć

 z szacunku dla samej siebie -

mrukn

ę

ła, spogl

ą

daj

ą

c mu prosto w oczy. - Nie b

ę

d

ę

 niczyj

ą

 kochank

ą

,

Jasonie, a ju

Ŝ

 na pewno nie twoj

ą

.           

Wygl

ą

dał, jakby dostał w twarz, jego oczy straciły cały blask.

- Kochank

ą

? - warkn

ą

ł. Amanda uniosła dumnie głow

ę

.

- A jak okre

ś

liłby

ś

 nasze stosunki? - zapytała. - Proponowałe

ś

 mi, 

Ŝ

ebym

z tob

ą

 zamieszkała!

- Owszem, ze mn

ą

 - odparł. - W tym domu. To dom mojej matki, do

cholery! Czy my

ś

lisz, 

Ŝ

e jej poczucie przyzwoito

ś

ci pozwoliłoby na co

ś

takiego? Proponowałem ci mał

Ŝ

e

ń

stwo, Amando. Miałem w kieszeni

pier

ś

cionek, ale nie zd

ąŜ

yłem ci go nawet pokaza

ć

.

Amandzie wydawało si

ę

Ŝ

Ŝ

ycie z niej ucieka. Jej ciało przeszył nagły,

niezno

ś

ny ból. Mał

Ŝ

e

ń

stwo! Mogła by

ć

 

Ŝ

on

ą

 Jasona Whitehalla,

mieszka

ć

 z nim i dzieli

ć

 wszystko... mo

Ŝ

e nawet urodziłaby mu ju

Ŝ

background image

syna...
Oczy zaszły jej łzami. Jace zauwa

Ŝ

ył to i na jego twarzy pojawił si

ę

okrutny, zimny u

ś

miech.

ś

ałujesz, co? Zaczynałem ju

Ŝ

 wtedy odnosi

ć

 sukcesy. Pierwsze

inwestycje przynosiły zyski. Nawet si

ę

 nad tym nie zastanowiła

ś

.

Popatrzyła

ś

 na mnie i zatrzasn

ę

ła

ś

 mi drzwi przed nosem. Twoje

szcz

ęś

cie, 

Ŝ

e nie rozwaliłem tych drzwi.

- Spodziewałam si

ę

 tego - przyznała. Serce jej si

ę

 krajało. - Nawet bym

nie miała o to pretensji. Ale byłe

ś

 taki w

ś

ciekły, Jace. Po prostu fizycznie

si

ę

 ciebie bałam. Dlatego uciekłam.

- Bała

ś

 si

ę

 mnie? Dlaczego? Amanda odwróciła wzrok.

- Byłe

ś

 taki brutalny na moich urodzinach - przypomniała mu, rumieni

ą

c

si

ę

. - Nawet nie wyobra

Ŝ

asz sobie, jak młode dziewczyny boj

ą

 si

ę

 takich

m

ęŜ

czyzn.

Wszystko, co fizyczne, jest takie tajemnicze i nieznane. Byłe

ś

 du

Ŝ

o ode

mnie starszy i do

ś

wiadczony, Kiedy tak po prostu poprosiłe

ś

Ŝ

ebym z

tob

ą

 zamieszkała, przypomniał mi si

ę

 tamten wieczór. Zapadła długa,

przykra cisza.
- Zraniłem ci

ę

, prawda? - zapytał cicho, wpatruj

ą

c si

ę

 w jej plecy. -

Zrobiłem to specjalnie. Duncan powiedział, 

Ŝ

e zaprosiła

ś

 mnie tylko

przez grzeczno

ść

, bo w rzeczywisto

ś

ci nie mo

Ŝ

esz znie

ść

 mojego

widoku. Dodał jeszcze, 

Ŝ

e twoim zdaniem nawet nie wiedziałbym, co

zrobi

ć

 z kobiet

ą

.

Amanda odwróciła si

ę

 ku niemu z ogromnym zdziwieniem.

- Nie powiedziałam mu, dlaczego ci

ę

 zaprosiłam - odparła i spu

ś

ciła

głow

ę

. -A je

Ŝ

eli chodzi o tamto... Po prostu 

Ŝ

artowałam. Ludzie cz

ę

sto

Ŝ

artuj

ą

 z rzeczy, których si

ę

 boj

ą

. Bałam si

ę

 ciebie, ale cz

ę

sto marzyłam

o tym, 

Ŝ

eby

ś

 mnie pocałował. - Odwróciła głow

ę

.

- W marzeniach było to mniej brutalne ni

Ŝ

 w rzeczywisto

ś

ci. - Wzruszyła

ramionami i roze

ś

miała si

ę

 cicho, 

Ŝ

eby ukry

ć

 ból. - Teraz to ju

Ŝ

 nie ma

znaczenia. To były dziewcz

ę

ce marzenia, a teraz jestem ju

Ŝ

 kobiet

ą

.

- Naprawd

ę

? - zapytał wstaj

ą

c. Widz

ą

c jak si

ę

 cofa, u

ś

miechn

ą

ł si

ę

sarkastycznie. - Masz dwadzie

ś

cia trzy lata i wci

ąŜ

 si

ę

 mnie boisz. Nie

-zgwałc

ę

 ci

ę

, Amando.

- Musisz mnie obra

Ŝ

a

ć

?

- Nie zauwa

Ŝ

yłem, 

Ŝ

eby tak łatwo było ci

ę

 obrazi

ć

 - powiedział chłodno,

rozbieraj

ą

c j

ą

 wzrokiem.

- Biedna mała bogata dziewczynka. Có

Ŝ

 za upadek. Ile lat ma ta

sukienka?
- Wci

ąŜ

 jeszcze mnie okrywa - odparła dumnie Amanda.

- Ledwo. Matka wspominała, 

Ŝ

e chce ci kupi

ć

 troch

ę

 ubra

ń

. Najwyra

ź

niej

lepiej przyjrzała si

ę

 twojej garderobie ni

Ŝ

 ja. Ale nie rób sobie nadziei,

moja droga. Nie po to pracuj

ę

 jak wół, 

Ŝ

eby ubiera

ć

 ciebie i twoj

ą

 matk

ę

w jedwabie i atłasy. Je

ś

li potrzebujesz ubra

ń

, załatw to z Blackiem, a nie

z moj

ą

 matk

ą

.

background image

Usta jej zadr

Ŝ

ały.

- Wolałabym chodzi

ć

 nago, ni

Ŝ

 przyj

ąć

 od ciebie cho

ć

by chustk

ę

 do nosa

- odparła dumnie.
- Twój chłopak te

Ŝ

 na pewno by wolał.

- Jest moim wspólnikiem i nic wi

ę

cej.

- Je

ź

d

ź

cem te

Ŝ

 jest kiepskim - dodał z ironi

ą

 Jace.

- Skoro nie radził sobie nawet z takim łagodnym koniem, to jak ma
zamiar poradzi

ć

 sobie z tob

ą

? A wła

ś

nie - gdzie on jest?

- Przy basenie z Duncanem. Rozmawiaj

ą

 o projekcie - wyja

ś

niła

Amanda, obrzucaj

ą

c go chłodnym spojrzeniem. - Cho

ć

 to i tak na nic si

ę

nie zda. I tak si

ę

 przecie

Ŝ

 nie zgodzisz.

- Nie podejmuj decyzji za mnie, Amando - powiedział cicho Jace. - Wcale
mnie nie znasz. Nigdy nie znała

ś

.

- Nie pozwalasz ludziom si

ę

 zbli

Ŝ

y

ć

 do siebie, Jasonie.

- A chciałaby

ś

? - zapytał chłodno.

- Raczej nie, dzi

ę

kuj

ę

. Zbyt cz

ę

sto mnie ranisz.

- My

ś

lisz, 

Ŝ

e bez powodu? - zapytał, podchodz

ą

c bli

Ŝ

ej. - Ile razy si

ę

 tu

zjawiasz, zawsze jest jaka

ś

 katastrofa.

- Przecie

Ŝ

 wcale nie chciałam zrani

ć

 tego byka

- zaprotestowała Amanda. -I nic musiałe

ś

 na mnie tak wrzeszcze

ć

.

- A co my

ś

lała

ś

ś

e padn

ę

 na kolana i podzi

ę

kuj

ę

? Przecie

Ŝ

 mogła

ś

 si

ę

zabi

ć

, kretynko - warkn

ą

ł.

. - A to by ci

ę

 bardzo ucieszyło, prawda? - wybuchn

ę

ła Amanda i

odwróciła si

ę

, nie zauwa

Ŝ

aj

ą

c wyrazu jego twarzy. - Zamierzałam ci

ę

przeprosi

ć

, ale nadwer

ęŜ

yłam sobie nadgarstek i z bólu nie mogłam

wykrztusi

ć

 ani słowa.

- Zwichn

ę

ła

ś

 r

ę

k

ę

? I mimo to pojechała

ś

 do San Antonio? Ty wariatko! -

Jego oczy zapłon

ę

ły.

- A co, miałam ci

ę

 prosi

ć

 o podwiezienie? Zastrzeliłe

ś

 byka na miejscu,

wi

ę

c wolałam ucieka

ć

Ŝ

eby i mnie to nie spotkało!

Odwróciła si

ę

 na pi

ę

cie i nie zwa

Ŝ

aj

ą

c na jego wołanie wybiegła z

łazienki.
Dogonił j

ą

 w holu, chwycił mocno za ramiona i spojrzał prosto w oczy.

Amanda poczuła, 

Ŝ

e słabnie.

- Dok

ą

d to si

ę

 wybierasz? - zapytał.

- Uwie

ść

 Duncana - odparła słodko Amanda. - Przecie

Ŝ

 według ciebie

wła

ś

nie po to przyjechałam.

- Nigdy za niego nie wyjdziesz - zagroził.
- Nie musz

ę

 za niego wychodzi

ć

Ŝ

eby z nim spa

ć

, prawda? - zapytała. -

O co chodzi, Jace? Nie zniósłby

ś

, gdyby twojemu bratu udało si

ę

 to, co

tobie nie wyszło? - dodała i pobiegła do salonu. Chciała zamkn

ąć

 za

sob

ą

 drzwi, ale nie zd

ąŜ

yła. Jace wbiegł tu

Ŝ

 za ni

ą

 i zatrzasn

ą

ł je. Zostali

sam na sam, odci

ę

ci od 

ś

wiata.

Jace stał przed ni

ą

, ze 

ś

ci

ą

gni

ę

t

ą

 twarz

ą

 i płon

ą

cymi oczami, półnagi i

niebezpieczny.

background image

- Zobaczymy teraz, jaka jeste

ś

 odwa

Ŝ

na - powiedział głosem ochrypłym

od powstrzymywanego gniewu. Zbli

Ŝ

ał si

ę

 do niej wolno.

- Wcale tak nie my

ś

lałam - wyj

ą

kała bez tchu Amanda, trac

ą

c cał

ą

odwag

ę

 i posuwaj

ą

c si

ę

 krok za krokiem do tyłu. - Naprawd

ę

 tak nie

my

ś

lałam, Jace!

Dotkn

ę

ła plecami 

ś

ciany. Była w pułapce. Jace chwycił j

ą

 mocno za

ramiona.
- Nie - błagała, próbuj

ą

c si

ę

 wyrwa

ć

. - Pu

ść

 mnie! To boli!

- To ty zadajesz mi ból od lat - warkn

ą

ł Jace i przycisn

ą

ł j

ą

 do siebie. -

Spała

ś

 z Duncanem? Mów!

- Nie! - wyszeptała. - Nigdy mnie nawet nie dotkn

ą

ł, przysi

ę

gam!

Ujrzała ulg

ę

 na jego twarzy. Dostrzegła te

Ŝ

Ŝ

e t

ęŜ

ej

ą

 mu mi

ęś

nie.

Amanda nie miała stanika i przez cienki materiał sukienki czuła jego
nag

ą

 pier

ś

. Zadr

Ŝ

ała.

- Czy pod tym materiałem jest co

ś

 oprócz skóry?

- zapytał szeptem Jace. - Czy

Ŝ

by

ś

 była tylko w majtkach?

- Jace! - zaprotestowała zawstydzona Amanda.
- Nie, nie wyrywaj si

ę

 - ostrzegł. Jego r

ę

ce pieszczotliwym gestem

przesun

ę

ły si

ę

 wzdłu

Ŝ

 jej pleców i spocz

ę

ły na talii. Przycisn

ą

ł j

ą

 mocno.

- Czy Black nigdy si

ę

 z tob

ą

 nie kochał? - zapytał zdziwiony, obserwuj

ą

c

jej przera

Ŝ

one oczy i zarumienion

ą

 twarz. - Reagujesz zbyt nerwowo, jak

na kobiet

ę

 przyzwyczajon

ą

 do pieszczot.

- Mo

Ŝ

e to wła

ś

nie na ciebie reaguj

ę

 tak nerwowo- wybuchn

ę

ła.

R

ę

ce, którymi opierała si

ę

 o jego pier

ś

, zacisn

ę

ły si

ę

, jakby walczyła z

pokus

ą

 pogładzenia jego chłodnego ciała.

- Wła

ś

nie na mnie? - zdziwił si

ę

 Jace.

- Poprzednim razem zraniłe

ś

 mnie - szepn

ę

ła.

- Poprzednim razem miała

ś

 szesna

ś

cie lat, a ja byłem nieprzytomny z

w

ś

ciekło

ś

ci - przypomniał.

- Chciałem ci

ę

 zrani

ć

.

- Co takiego zrobiłam, oprócz tego, 

Ŝ

e si

ę

 w tobie podkochiwałam? -

zapytała 

Ŝ

ało

ś

nie.

Jason nie poruszył si

ę

 i przez chwil

ę

 Amanda my

ś

lała, 

Ŝ

e nie dosłyszał.

Jego dłonie na ułamek sekundy zacisn

ę

ły si

ę

 bole

ś

nie na jej ramionach.

Westchn

ą

ł gł

ę

boko.

- Podkochiwała

ś

 si

ę

 we mnie? - powtórzył głucho.

- Na miło

ść

 bosk

ą

, przecie

Ŝ

 zawsze uciekała

ś

, je

ś

li tylko na ciebie

spojrzałem!
- Pewnie, 

Ŝ

e tak. Przera

Ŝ

ałe

ś

 mnie - wybuchn

ę

ła i spojrzała na niego

wzrokiem pełnym wyrzutu.
- Wiedziałam, 

Ŝ

e nie znosisz mojej matki i uwa

Ŝ

ałam, 

Ŝ

e t

ę

 niech

ęć

przenosisz na mnie. Nieustannie na mnie warczałe

ś

 i zło

ś

liwie

dokuczałe

ś

.

- Chyba tak rzeczywi

ś

cie było. W 

Ŝ

yciu nie byłem tak zaskoczony, jak

wtedy, gdy zaprosiła

ś

 mnie na urodziny.

background image

Amanda spojrzała mu w oczy badawczo.
- Dlaczego przyszedłe

ś

? - zapytała cicho.

- Sam nie wiem. odparł wzruszaj

ą

c ramionami.

- Niezbyt dobrze si

ę

 tam czułem. Ju

Ŝ

 wcze

ś

niej miewałem kobiety,

byłem przyzwyczajony do dziewcz

ą

t du

Ŝ

o bardziej wyrafinowanych ni

Ŝ

twoje kole

Ŝ

anki. Amanda poczuła1 ukłucie zazdro

ś

ci.

- Tak te

Ŝ

 podejrzewałam -mrukn

ę

ła.

- A co ty mogła

ś

 o tym wiedzie

ć

? Była

ś

 bez w

ą

tpienia dziewic

ą

.

Pami

ę

tam, 

Ŝ

e zastanawiałem si

ę

 wtedy, z iloma chłopcami si

ę

całowała

ś

. Nawet nie potrafiła

ś

 wła

ś

ciwie otworzy

ć

 ust

Amanda spu

ś

ciła wzrok, czuj

ą

c, jak rumieni

ć

 za

Ŝ

enowania oblewa jej

twarz.
- Nikt mnie nie całował - wyznała nie

ś

miało. - Ty byłe

ś

 pierwszy. I

wła

ś

ciwie tak

Ŝ

e ostatni - dodała.

- To głupio tak si

ę

 wystraszy

ć

. Ale ty całowałe

ś

 tak bole

ś

nie.

Jace chwycił j

ą

 pod brod

ę

 i zmusił, by spojrzała na niego.

- A wi

ę

c brutalnie pogwałciłem twoje młodzie

ń

cze uczucia? - zapytał

łagodnie. - Pó

ź

niej pami

ę

tałem ju

Ŝ

 tylko mi

ę

kko

ść

 twego ciała i to, jak

dr

Ŝ

ała

ś

 w moich ramionach. Rzeczywi

ś

cie, czułem, 

Ŝ

e ci

ę

przestraszyłem, ale byłem zbyt w

ś

ciekły, by mnie to obeszło. Gdybym

znał prawd

ę

...

- Niewiele by to pewnie zmieniło - przerwała Amanda. - Mam wra

Ŝ

enie,

Ŝ

e nie potrafisz by

ć

 czułym i łagodnym kochankiem, Jace.

- Naprawd

ę

? - Przyci

ą

gn

ą

ł j

ą

 wolno do siebie.

- Chyba ju

Ŝ

 czas, 

Ŝ

ebym wpłyn

ą

ł na zmian

ę

 tego pierwszego wra

Ŝ

enia.

- Jason, nie... - zacz

ę

ła nerwowo.

- Szsz... - szepn

ą

ł. - Słowa s

ą

 niepotrzebne... tak długo czekałem,

Amando.
Jego ciepłe wargi zamkn

ę

ły si

ę

 delikatnie na jej ustach, a silne ramiona

otoczyły j

ą

 mocno i czule. Uczył j

ą

, jak wiele dwoje ludzi mo

Ŝ

e sobie

powiedzie

ć

 jednym długim pocałunkiem.

Amanda z trudem mogła uwierzy

ć

Ŝ

e dzieje si

ę

 to naprawd

ę

, w biały

dzie

ń

, w salonie, w którym wczoraj wieczorem siedzieli, prowadz

ą

c

uprzejm

ą

 konwersacj

ę

 i nawet si

ę

 nie dotkn

ę

li..

Było to jak cofni

ę

cie si

ę

 w czasie, do dnia jej szesnastych urodzin, tylko

pocałunek był zupełnie inny. Delikatny i łagodny. Amanda nie

ś

miało

pie

ś

ciła jego pier

ś

, z 

Ŝ

arliwo

ś

ci

ą

, która brała si

ę

 z t

ę

sknoty, a nie z

do

ś

wiadczenia. Chciała pozna

ć

 cale jego ciało i czuła, 

Ŝ

e on te

Ŝ

 jej

pragnie. Jego palce delikatnie zacz

ę

ły rozsuwa

ć

 suwak w jej sukience,

ale Amanda powstrzymała je nerwowo.
- Chciałbym na ciebie patrze

ć

 - szepn

ą

ł chrapliwie.

- Chc

ę

 widzie

ć

 twoj

ą

 twarz, gdy ci

ę

 pieszcz

ę

.

U

ś

wiadomiła sobie, 

Ŝ

e tak

Ŝ

e za tym t

ę

skni i bardzo tego pragnie.

Pami

ę

tała, 

Ŝ

e Jason był jej wrogiem, 

Ŝ

e pogardzał ni

ą

, a jej zgoda na

tak

ą

 intymno

ść

 to wr

ę

cz samobójstwo.

background image

- Nie - szepn

ę

ła stanowczo.

Uj

ą

ł j

ą

 pod brod

ę

 i spojrzał chłodno w oczy.

- Znowu chcesz udawa

ć

Ŝ

e to pierwszy raz?

- zapytał. - Za cwany jestem na takie numery, moja droga. Wyczuwam je
na odległo

ść

.

Próbowała si

ę

 wyrwa

ć

 w przypływie nagłego gniewu, ale Jason był

oczywi

ś

cie silniejszy.

- Pu

ść

 mnie! - krzykn

ę

ła. - Nie mam poj

ę

cia, o co ci chodzi!

- Czy

Ŝ

by? Jeste

ś

 sprytna, Amando, ale ja nie dam si

ę

 nabra

ć

. Takie

rozmy

ś

lnie prowokacyjne zachowanie bywa niebezpieczne i na drugi raz

lepiej si

ę

 zastanów. Nast

ę

pnym razem zobaczysz, co m

ęŜ

czyzna mo

Ŝ

e

zrobi

ć

 z kobiet

ą

.

- Nie b

ę

dzie 

Ŝ

adnego nast

ę

pnego razu! - wybuchn

ę

ła Amanda.

- Dlaczego nie? - zapytał wypuszczaj

ą

c j

ą

 z obj

ęć

.

- Takie kobiety, jak ty, nie s

ą

 szczególnie wybredne.

- Nienawidz

ę

 ci

ę

! - szepn

ę

ła i w tym momencie była tego absolutnie

pewna. Jak on 

ś

miał tak o niej mówi

ć

!

- Naprawd

ę

? Ciesz

ę

 si

ę

, Amando. Przykro by mi było, gdyby

ś

 umierała z

nie odwzajemnionej miło

ś

ci do mnie. Ale je

ś

li zmienisz zdanie, skarbie,

wiesz, gdzie jest mój pokój - dodał. - Tylko nie licz na mał

Ŝ

e

ń

stwo.

Wiem, jak bardzo ty i twoja matka potrzebujecie pieni

ę

dzy, ale nie dam

si

ę

 wrobi

ć

.

background image

ROZDZIAŁ PI

Ą

TY

Amanda obmyła chłodn

ą

 wod

ą

 rozpalone policzki. Przyło

Ŝ

yła tak

Ŝ

e

wilgotny r

ę

cznik do swych obrzmiałych warg. Przymkn

ę

ła -oczy i wróciła

pami

ę

ci

ą

 do dnia, kiedy Jace zło

Ŝ

ył jej ow

ą

 niesamowit

ą

 propozycj

ę

.

Był słoneczny i ciepły dzie

ń

. Amanda była sama w domu. Usłyszała

podje

Ŝ

d

Ŝ

aj

ą

cy samochód i wyszła na werand

ę

. Jace, wracaj

ą

c

najwyra

ź

niej prosto z obory, wbiegł po schodkach, zatrzymał si

ę

 tu

Ŝ

przed ni

ą

 i zdj

ą

ł swój stary kapelusz.

- Wygl

ą

dasz jak 

ś

mier

ć

 na chor

ą

gwi - zauwa

Ŝ

ył bezlito

ś

nie, obrzucaj

ą

c

spojrzeniem jej szczupł

ą

 posta

ć

. -Jak leci?

Amanda wyprostowała si

ę

 z godno

ś

ci

ą

 i spojrzała mu prosto w oczy.

Duma nie pozwalała jej pokaza

ć

, z jakimi trudno

ś

ciami musi si

ę

 boryka

ć

po 

ś

mierci ojca.

- Dajemy sobie rad

ę

 - odparła. Zmusiła si

ę

 nawet do u

ś

miechu.

Ale Jace, oczywi

ś

cie, nie dał si

ę

 nabra

ć

. Rozszyfrował j

ą

 natychmiast.

- Podobno wystawiła

ś

 dom na sprzeda

Ŝ

 - zacz

ą

ł bez ogródek. - Je

ś

li

twoja matka dalej b

ę

dzie tak szasta

ć

 pieni

ę

dzmi, wkrótce zaczniesz

wyprzedawa

ć

 własne ubrania.

- Poradz

ę

 sobie. - Amanda zacisn

ę

ła dr

Ŝą

ce wargi.

- Nie musisz, Amando - oznajmił. W jego głosie wyczuła jakie

ś

 dziwne

wahanie, które powinno było j

ą

 ostrzec. - Mog

ę

 wszystko wzi

ąć

 na

siebie, płacenie rachunków, prowadzenie rancza. Mog

ę

 nawet, cho

ć

niech

ę

tnie, utrzymywa

ć

 t

ę

 twoj

ą

 roztrzepan

ą

 rodzicielk

ę

.

- W zamian za co? - zapytała ostro

Ŝ

nie Amanda.

- Zamieszkaj ze mn

ą

.

Jego słowa podziałały na ni

ą

 jak kubeł zimnej wody. Poczuła, jak krew

odpływa jej z twarzy. Bała si

ę

 Jasona, bała si

ę

 wszelkiego fizycznego

kontaktu z tym człowiekiem. Mo

Ŝ

e gdyby był delikatniejszy tamtego

wieczora, kiedy wbrew jej oczekiwaniom pojawił si

ę

 jednak na jej

urodzinach... ale stało si

ę

 i jego obecna propozycja zmroziła jej krew w

Ŝ

yłach. Nawet mu nie odpowiedziała. Wbiegła do domu i zatrzasn

ę

ła

drzwi. A wspomnienie tamtego dnia na zawsze stworzyło mi

ę

dzy nimi

barier

ę

 nie do pokonania.

Na szcz

ęś

cie Jace uznał jej zachowanie za gr

ę

. Gdyby tylko wiedział, 

Ŝ

e

po prostu nie potrafi mu si

ę

 oprze

ć

, miałby przeciw niej znakomit

ą

 bro

ń

.

A tego by nie zniosła.
Miło

ść

. W 

Ŝ

aden sposób nie mogła zaprzeczy

ć

 temu uczuciu. Chciała

równocze

ś

nie 

ś

mia

ć

 si

ę

ś

piewa

ć

 i płaka

ć

, pobiec do Jace'a z

wyci

ą

gni

ę

tymi ramionami,

wszystko mu ofiarowa

ć

, dzieli

ć

 z nim 

Ŝ

ycie, da

ć

 mu synów...

Łzy przysłoniły jej oczy. Tess da mu synów. Wspaniałych, m

ą

drych

synów, czystych, dobrze wychowanych, doskonałych. Tess ju

Ŝ

 o to

zadba, a Jace’owi b

ę

dzie wszystko jedno. Jemu potrzebni s

ą

spadkobiercy, a nie miło

ść

. Nawet nie zna tego słowa.

background image

Dlaczego akurat Jace? zastanawiała si

ę

 udr

ę

czona Amanda. Dlaczego

nie Terry albo Duncan, albo który

ś

 z m

ęŜ

czyzn, z którymi czasami si

ę

spotykała? Dlaczego wybrała akurat tego, którego mie

ć

 nie mogła?

Jak to dobrze, 

Ŝ

e wyje

Ŝ

d

Ŝ

a pod koniec tygodnia. Teraz, kiedy nareszcie

poznała przyczyn

ę

 swego strachu przed Jace'em, b

ę

dzie ju

Ŝ

 potrafiła

Ŝ

y

ć

 z dala od niego. Wyjedzie z Casa Yerde i nigdy ju

Ŝ

 nie zobaczy tego

człowieka. B

ę

dzie to na pewno mniej bolesne, ni

Ŝ

 ci

ą

głe przebywanie

obok niego.
Zadowolona z tego postanowienia otarła oczy i przebrała si

ę

 w d

Ŝ

insy i

Ŝ

ow

ą

 bluzk

ę

. Dług

ą

, pla

Ŝ

ow

ą

 sukienk

ę

 wepchn

ę

ła na dno walizki i po-

stanowiła ju

Ŝ

 nigdy jej nie nosi

ć

.

Marguerite wci

ąŜ

 jeszcze zaj

ę

ta była adresowaniem kopert w swoim

pokoju na pi

ę

trze.

- Witaj, kochanie. Poopalała

ś

 si

ę

 troch

ę

? - miło powitała wchodz

ą

c

ą

Amand

ę

.

- Troszeczk

ę

 - odparła Amanda. - Wła

ś

nie szłam ci pomóc, kiedy

natkn

ę

łam si

ę

 na Jace'a. Skaleczył si

ę

, wi

ę

c opatrzyłam mu r

ę

k

ę

.

- Co

ś

 powa

Ŝ

nego? - zapytała z niepokojem Marguerite.

- Rana jest dosy

ć

 gł

ę

boka, ale nic mu nie b

ę

dzie

- uspokoiła j

ą

 Amanda. - Nawet nie wiem, jak to si

ę

 stało. Pewnie zraniła

go krowa.
- Te wstr

ę

tne bydl

ę

ta! - wykrzykn

ę

ła Marguerite.

- Czasami wydaje mi si

ę

Ŝ

e Whitehallowie maj

ą

 wi

ę

cej lito

ś

ci dla swoich

zwierz

ą

t ni

Ŝ

 dla kobiet! Na szcz

ęś

cie Duncan jest inny.

Amen, dodała w my

ś

lach Amanda siadaj

ą

c na krze

ś

le.

- A wi

ę

c Jace pozwolił ci opatrzy

ć

 ran

ę

? - zdziwiła si

ę

 Marguerite. -

Czy

Ŝ

by Tess nie było na posterunku?

- Na to wygl

ą

da - odparła Amanda, maj

ą

c nadziej

ę

Ŝ

e z jej twarzy nie da

si

ę

 wyczyta

ć

, co si

ę

 naprawd

ę

 stało. Nie wiedziała jednak, 

Ŝ

e mimo

zimnych kompresów jej usta nadal s

ą

 obrzmiałe, a lekkie otarcie na

policzku ewidentnie wskazuje na bliski kontakt z m

ę

sk

ą

, nie ogolon

ą

twarz

ą

.

Marguerite wyczuła napi

ę

cie w swojej towarzyszce i milczała.

- Na pewno chcesz mi pomóc? - zapytała, podsuwaj

ą

c jej kilka kopert i

list

ę

 go

ś

ci.

- Z przyjemno

ś

ci

ą

. - Amanda wzi

ę

ła do r

ę

ki pióro i zabrała si

ę

 do roboty.

- Czy Jace nie protestował przeciwko takiej piel

ę

gniarce? - ci

ą

gn

ę

ła dalej

Marguerite.
- Z pocz

ą

tku tak.

- Przyjdziesz, oczywi

ś

cie, na przyj

ę

cie. Robimy je u Sullevanów, bo maj

ą

du

Ŝą

 sal

ę

 balow

ą

.

Amanda pokr

ę

ciła głow

ą

, przypominaj

ą

c sobie ogromn

ą

, go

ś

cinn

ą

posiadło

ść

 Sullevanów.

- Niestety, nie b

ę

d

ę

 mogła pój

ść

 - powiedziała cicho. Marguerite

spojrzała na ni

ą

 z pełnym zrozumienia u

ś

miechem.

background image

- Kupi

ę

 ci jak

ąś

 sukienk

ę

.

- Nie! - wykrzykn

ę

ła Amanda, z przera

Ŝ

eniem przypomniawszy sobie

gro

ź

b

ę

 Jace'a.

Ale Marguerite ju

Ŝ

 zaj

ę

ła si

ę

 zaproszeniami. Nie

ś

wiadoma lekkiego

u

ś

miechu rozbawienia na twarzy swej towarzyszki, Amanda te

Ŝ

 skupiła

si

ę

 na pisaniu.

Kiedy po bezsennej nocy Amanda zeszła na 

ś

niadanie, przy stole

zastała tylko Duncana i Marguerite. Jace, jak jej powiedzieli, ju

Ŝ

 dawno

wyszedł do biura, i to w

ś

ciekły.

- Ostatnio z ka

Ŝ

dym dniem coraz z nim gorzej - zauwa

Ŝ

ył Duncan

spogl

ą

daj

ą

c na Amande. - Nie wiesz przypadkiem dlaczego, Amando?

Amanda pochyliła si

ę

 nad fili

Ŝ

ank

ą

Ŝ

eby ukry

ć

 rumie

ń

ce.

- Ja? A niby sk

ą

d?

- Wczoraj wieczorem 

Ŝ

adne z was nie pojawiło si

ę

 na kolacji. Ciebie

bolała głowa, a Jace miał jak

ąś

 piln

ą

 prac

ę

 w biurze.

Marguerite szybko powi

ą

zała fakty. Uniosła brwi do góry tak, jak zwykł to

robi

ć

 jej starszy syn.

- Czy pokłóciła

ś

 si

ę

 wczoraj z Jace'em, Amando? -zapytała.

- Ostatnio lepiej nie przebywa

ć

 z nimi w tym samym pokoju - zauwa

Ŝ

Duncan. - Jace zaczepia Amande, ona mu si

ę

 odgryza. I tak w kółko.

- Ciekawe, gdzie jest Terry? - zmieniła temat Amanda, nakładaj

ą

c sobie

porcj

ę

 jajecznicy.

- Wczoraj do pó

ź

na omawiali

ś

my plan kampanii reklamowej - wyja

ś

nił

Duncan. - Pewnie zaspał. Musz

ę

 dzi

ś

 polecie

ć

 w interesach do Nowego

Jorku.
- Poci

ą

gn

ą

ł łyk kawy i spojrzał na Amande. - Jace obiecał, 

Ŝ

e wieczorem

porozmawia z Terrym.
- Naprawd

ę

? Ciesz

ę

 si

ę

 - mrukn

ę

ła. Marguerite sko

ń

czyła 

ś

niadanie i

odło

Ŝ

yła sztu

ć

ce.

- Jak to miło zje

ść

 chocia

Ŝ

 jeden nie przerywany posiłek - westchn

ę

ła. -

Duncanie, uwielbiam te spokojne 

ś

niadania z tob

ą

.

- To nie ja mam kontrolne udziały w naszych interesach - przypomniał jej
Duncan. Oczy Marguerite rozbłysły.
- Najch

ę

tniej wszystko bym sprzedała - oznajmiła. - Wystarczyłby mi

tylko kawałek rancza. Kiedy

ś

 nie byli

ś

my mo

Ŝ

e tacy bogaci, ale nikt nie

musiał odchodzi

ć

 od stołu w czasie posiłku. I Jace si

ę

 tak nie m

ę

czył.

- Czy

Ŝ

by? - zapylał cicho Duncan. - Moim zdaniem zawsze tak robił. I

oboje wiemy, dlaczego.
- A jak, twoim zdaniem, mo

Ŝ

e si

ę

 to sko

ń

czy

ć

?

- Wydaje mi si

ę

Ŝ

e jest du

Ŝ

a szansa na sukces - odparł tajemniczo

Duncan i, jak w toa

ś

cie, uniósł do góry fili

Ŝ

ank

ę

.

- Ale

Ŝ

 dziwne rozmowy prowadzicie - zauwa

Ŝ

yła mi

ę

dzy k

ę

sami

Amanda.
- Przepraszam ci

ę

, kochanie - powiedziała z u

ś

miechem Marguerite. - To

tylko nasze domysły.

background image

-Chcesz pojecha

ć

 ze mn

ą

 do Nowego Jorku? - zwrócił si

ę

niespodziewanie do Amandy Duncan. - Jad

ę

 tylko na jeden dzie

ń

.

Popłyniemy promem do Staten Island i b

ę

dziemy mogli ponarzeka

ć

 na

straszliwy ruch.
Amanda rozpromieniła si

ę

. Cudownie b

ę

dzie cho

ć

 na jeden dzie

ń

oderwa

ć

 si

ę

 od wszystkich kłopotów, a w dodatku unikn

ąć

 w ten sposób

kontaktów z Jace'em.
- Naprawd

ę

 mog

ę

? No tak, ale Terry... - przypomniała sobie i

spochmurniała.
- Ja si

ę

 nim zaopiekuj

ę

 - zaproponowała wesoło Marguerite. - A

wieczorem i tak b

ę

dzie zaj

ę

ty pertraktacjami z Jace'em. Naprawd

ę

powinna

ś

 pojecha

ć

, moja droga. Przyda ci si

ę

 troch

ę

 rozrywki.

- Skoro tak...
- Id

ź

 i włó

Ŝ

 jak

ąś

 ładn

ą

 sukienk

ę

. Daj

ę

 ci na to cafe pół godziny -

powiedział Duncan.
- Robi si

ę

! - krzykn

ę

ła podekscytowana Amanda i zerwała si

ę

 od stołu.

Czuła si

ę

 tak, jakby znowu była dzieckiem. Ju

Ŝ

 zapomniała, jak to

wspaniale jest by

ć

 bogatym i w ka

Ŝ

dej chwili móc pojecha

ć

 dok

ą

d si

ę

chce. Dla Whitchallów to rzecz zupełnie naturalna. Amand

ę

 te

Ŝ

 kiedy

ś

było na to sta

ć

, ale to było dawno temu. Teraz musiała liczy

ć

 si

ę

 z

ka

Ŝ

dym groszem. Nie mogła sobie pozwoli

ć

 na 

Ŝ

adne wycieczki czy

wakacje.
Wło

Ŝ

yła cienk

ą

, biał

ą

 sukienk

ę

 z 

Ŝ

ółtymi stokrotkami na przedzie, któr

ą

kupiła w zeszłym roku na wyprzeda

Ŝ

y. Na ramiona narzuciła br

ą

zowy

sweter, sprawdziła makija

Ŝ

 i poprawiła szpilki we włosach, upi

ę

tych w

skromny kok. Zapomniała wzi

ąć

 torebk

ę

 i musiała po ni

ą

 wróci

ć

. Było

tam, co prawda, tylko kilka dolarów, ale Amanda czuła si

ę

 z nimi pewniej.

Zeszła na dół i zastała tam Terry'ego. Był zaspany i lekko skacowany, ale
u

ś

miechn

ą

ł si

ę

 do niej na powitanie.

- Cze

ść

 - powiedziała Amanda. - Co ty na to, 

Ŝ

e opuszcz

ę

 ci

ę

 na jeden

dzie

ń

 i wybior

ę

 si

ę

 do Nowego Jorku?

- W porz

ą

dku. Baw si

ę

 dobrze. A ja posiedz

ę

 nad basenem i przejrz

ę

papiery.
- Tylko nie wpadnij do wody. Terry nie umie pływa

ć

 - wyja

ś

niła

pozostałym.
- Je

ś

li jeste

ś

 gotowa, to mo

Ŝ

emy rusza

ć

 - powiedział Duncan wkładaj

ą

c

br

ą

zow

ą

 marynark

ę

.

- Jak najbardziej - odparła Amanda.
Duncan ze zdziwieniem spojrzał na jej lekki sweter.
- Wiesz, w Nowym Jorku jest du

Ŝ

o chłodniej ni

Ŝ

 w Teksasie, a b

ę

dziemy

wraca

ć

 ju

Ŝ

 po zmroku. My

ś

lisz, 

Ŝ

e sweter ci wystarczy?

Amanda kiwn

ę

ła głow

ą

, zbyt dumna, by przyzna

ć

Ŝ

e jej jedyny płaszcz

został w San Antonio. Zreszt

ą

 nadaje si

ę

 on co najwy

Ŝ

ej do wyj

ś

cia na

zakupy w najbli

Ŝ

szym sklepie.

- Po

Ŝ

ycz

ę

 ci mój płaszcz - wtr

ą

ciła si

ę

 z u

ś

miechem Marguerite. -

background image

Płaszcze zajmuj

ą

 zbyt du

Ŝ

o miejsca, by zabiera

ć

 je w ka

Ŝ

d

ą

 podró

Ŝ

,

Duncanie.
Amanda była jej wdzi

ę

czna za t

ę

 uwag

ę

.

Marguerite wróciła nios

ą

c lekki, szary, bardzo elegancki i bardzo drogi

płaszcz.
- Nie mog

ę

... - zacz

ę

ła protestowa

ć

 Amanda.

- Ale

Ŝ

 mo

Ŝ

esz. Mam jeszcze kilka. We

ź

, przymierz. Chyba nosimy ten

sam rozmiar. Płaszcz rzeczywi

ś

cie le

Ŝ

ał doskonale.

- Bawcie si

ę

 dobrze i nie wracajcie za pó

ź

no - powiedziała Marguerite.

- Nie czekajcie na nas z kolacj

ą

. Zjemy co

ś

 w Nowym Jorku - krzykn

ą

ł

ju

Ŝ

 od drzwi Duncan.

Dwusilnikowy samolot sprawował si

ę

 znakomicie, a Duncan był dobrym

pilotem. Prawie tak dobrym jak Jace, ale nie tak ryzykanckim. Amanda
nawet nie zauwa

Ŝ

yła, kiedy l

ą

dowali ju

Ŝ

 w Nowym Jorku.

Z talentem do

ś

wiadczonego podró

Ŝ

nika Duncan szybko złapał

taksówk

ę

. Podał kierowcy adres i rozparł si

ę

 wygodnie na siedzeniu.

- Tak wła

ś

nie powinno si

ę

 podró

Ŝ

owa

ć

 - powiedział. - 

ś

adnych walizek i

szczoteczek do z

ę

bów, tylko po prostu hop w samolot i w drog

ę

.

Amandzie natychmiast udzielił si

ę

 jego dobry nastrój.

- Masz racj

ę

. A skoro zalecieli

ś

my ju

Ŝ

 tak daleko, to mo

Ŝ

e skoczymy na

Martynik

ę

?

- Ale

Ŝ

 to wspaniała wyspa, prawda? Pami

ę

tasz, jak polecieli

ś

my tam z

wujem Macklinem i zapomnieli

ś

my uprzedzi

ć

 o tym rodziców? I potem ta

okropna awantura, kiedy nas w ko

ń

cu znale

ź

li? Ale bawili

ś

my si

ę

znakomicie, prawda?
- Wspaniale - przytakn

ę

ła Amanda i przyjrzała mu si

ę

 uwa

Ŝ

nie. Był tak

niepodobny do Jace’a. Lubiła jego chłopi

ę

c

ą

 twarz i wesołe

usposobienie. Gdyby tylko mogła si

ę

 w nim zakocha

ć

.

- Nie znosz

ę

, kiedy to robisz - powiedział Duncan.

- Kiedy co robi

ę

? - zapytała cicho Amanda.

- Porównujesz mnie z Jace'em. Nie, nie zaprzeczaj - uci

ą

ł jej protesty. -

Znam ci

ę

 zbyt długo. Wła

ś

ciwie to mi nawet nie przeszkadza. Jace

rzeczywi

ś

cie jest wyj

ą

tkowy. Wi

ę

kszo

ść

 m

ęŜ

czyzn nie wytrzymuje z nim

porównania.
Amanda bezmy

ś

lnie wpatrywała si

ę

 w licznik.

- Przepraszam. Nie chciałam ci

ę

 urazi

ć

.

- Wiem - rzekł Duncan bior

ą

c j

ą

 za r

ę

k

ę

. - Lubi

ę

 by

ć

 z tob

ą

, Mandy, bo

przy tobie mog

ę

 by

ć

 sob

ą

. Ciesz

ę

 si

ę

Ŝ

e si

ę

 przyja

ź

nimy.

- Ja te

Ŝ

. - u

ś

miechn

ę

ła si

ę

 Amanda.

- Oczywi

ś

cie, to nie zawsze była przyja

źń

. Podkochiwałem si

ę

 w tobie,

kiedy miała

ś

 szesna

ś

cie lat. Nawet tego nie zauwa

Ŝ

yła

ś

, zbyt zaj

ę

ta

unikaniem Jace'a. Byłem strasznie zazdrosny, wiesz?
- Naprawd

ę

? Tak mi przykro, Duncanie! - A wi

ę

c mo

Ŝ

e tu znajdowało si

ę

wytłumaczenie, dlaczego naopowiadał bzdur Jace'owi przed jej
urodzinowym przyj

ę

ciem.

background image

- Eee tam, to było tylko podkochiwanie i szybko si

ę

 pozbierałem. Bardzo

si

ę

 z tego ciesz

ę

. Ty nic do mnie nie czuła

ś

, prawda? - Zadał to pytanie

tak powa

Ŝ

nym tonem, jakiego jeszcze u niego nie słyszała.

- Masz racj

ę

 - przyznała uczciwie Amanda.

- Czy mógłbym ci jako

ś

 pomóc? - zapytał niespodziewanie.

Jego serdeczno

ść

, szczególnie w porównaniu z wrogo

ś

ci

ą

 Jace'a,

zupełnie j

ą

 rozbroiła. Gor

ą

ce łzy wypełniły jej oczy i spłyn

ę

ły po

policzkach.
- Mandy - powiedział ze współczuciem Duncan i przytulił j

ą

 do siebie.

-Moja biedna mała, ci

ęŜ

ko ci, co? Szkoda, 

Ŝ

e tak długo si

ę

 nie

widzieli

ś

my. Potrzebujesz opieki.

Amanda pokr

ę

ciła głow

ą

.

- Dam sobie rad

ę

 - szepn

ę

ła.

- Nie w

ą

tpi

ę

 - roze

ś

miał si

ę

 Duncan i poklepał j

ą

 po ramieniu.

- Tylko, 

Ŝ

e... mo

Ŝ

e gdyby udało mi si

ę

 wyda

ć

 mam

ę

 za kogo

ś

 o du

Ŝ

ych

dochodach - za

ś

miała si

ę

.

- Nie bój si

ę

, w ko

ń

cu zjawi si

ę

 jaki

ś

 bogaty m

ęŜ

czyzna i wybawi ci

ę

 z

kłopotu. Twoja matka jest przecie

Ŝ

 wci

ąŜ

 pi

ę

kn

ą

 kobiet

ą

, Mił

ą

,

inteligentn

ą

...

- ... pró

Ŝ

n

ą

 i samolubn

ą

 - doko

ń

czyła gorzko Amanda. - Rzadko u

Ŝ

alam

si

ę

 nad sob

ą

. Przepraszam. Czasami naprawd

ę

 nie mog

ę

 unie

ść

 ci

ęŜ

aru

takiej odpowiedzialno

ś

ci.

- Rzeczywi

ś

cie to za du

Ŝ

o jak na twój młody wiek - zauwa

Ŝ

ył Duncan. -

Od 

ś

mierci ojca zajmujesz si

ę

 tylko utrzymywaniem matki. Twierdzisz, 

Ŝ

e

ci to nie przeszkadza, ale przecie

Ŝ

 zupełnie nie masz własnego 

Ŝ

ycia.

Cały czas zarabiasz tylko na Be

ę

. Nieustannie spłacasz rachunki i nie

masz czasu na nic innego. To niesprawiedliwe, Amando.
- Któ

Ŝ

 inny mógłby si

ę

 tym zaj

ąć

, Duncanie? - zapytała cicho Amanda. -

Matka nie umie pracowa

ć

. Nigdy nie musiała. Co by si

ę

 z ni

ą

 stało?

- Ludzie mogliby wynajmowa

ć

 j

ą

 na godziny, 

Ŝ

eby stała w rogu pokoju i

wygl

ą

dała pi

ę

knie, trzymaj

ą

c lamp

ę

 albo co

ś

 takiego.

- Jeste

ś

 okropny. - Amanda wybuchn

ę

ła 

ś

miechem.

- I dlatego mnie lubisz - odparł. - Pami

ę

tasz, jak którego

ś

 lata tu

Ŝ

 przed

aukcj

ą

 zawi

ą

zali

ś

my kokardy na ogonach wszystkim bykom Jace'a?

Amanda cicho gwizdn

ę

ła.

- Jasne! Nigdy nie udałoby si

ę

 nam uciec, gdyby

ś

 nie wpadł na ten

genialny pomysł i nie wypu

ś

cił po drodze jego klaczy.

- To go jeszcze bardziej rozw

ś

cieczyło - dodał Duncan. - Tego samego

wieczora, jeszcze zanim Jace wrócił do domu, musiałem wyjecha

ć

 na

tydzie

ń

 do ciotki. I ty te

Ŝ

, je

ś

li dobrze pami

ę

tam, od razu wyjechała

ś

 do

internatu.
- Uznałam, 

Ŝ

e b

ę

d

ę

 bezpieczniejsza w Szwajcarii - u

ś

miechn

ę

ła si

ę

Amanda.
- To były czasy - westchn

ą

ł Duncan.

- Jaka szkoda, 

Ŝ

e musieli

ś

my dorosn

ąć

. Teraz takie zabawy ju

Ŝ

 nam nie

background image

przystoj

ą

.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY
Wracali zm

ę

czeni. Amanda drzemała. Obudził j

ą

 jaki

ś

 dziwny odgłos.

Otworzyła oczy i zobaczyła, 

Ŝ

e Duncan, z zatroskan

ą

 min

ą

, walczy ze

sterami.
- Co si

ę

 dzieje? - zapytała zaniepokojona.

- Chyba co

ś

 si

ę

 dzieje z lewym magnetem - odparł Duncan. - Musz

ę

wszystko sprawdzi

ć

, zanim zdecyduj

ę

, czy mo

Ŝ

emy lecie

ć

 dalej.

Okropne wibracje wstrz

ą

sały cał

ą

 maszyn

ą

. Duncan jeszcze przez

chwil

ę

 próbował je opanowa

ć

, po czym zrezygnowany zakl

ą

ł pod nosem.

- Miałem racj

ę

. Musimy l

ą

dowa

ć

 w Seven Bridges i zreperowa

ć

 to

magneto. Nie mam zamiaru ryzykowa

ć

.

Duncan skierował dziób samolotu lekko w dół, w kierunku
przebłyskuj

ą

cych przez g

ę

st

ą

 mgł

ę

 

ś

wiateł.

- Mam nadziej

ę

Ŝ

e na pas startowy nie zapl

ą

tała si

ę

Ŝ

adna krowa -

mrukn

ą

ł, z trudem panuj

ą

c nad wibruj

ą

cym samolotem.

- Przy tobie czuj

ę

 si

ę

 taka bezpieczna, Duncanie - podtrzymywała go na

duchu Amanda, ukrywaj

ą

c niepokój. - Gdzie jeste

ś

my?

- Seven Bridges, Tennessee. Trzymaj si

ę

, l

ą

dujemy.

- Ufam ci - powiedziała Amanda. - Wszystko b

ę

dzie dobrze.

- Mam nadziej

ę

.

Amandzie wydawało si

ę

Ŝ

e prze

Ŝ

ywa, najstraszniejsze chwile swego

Ŝ

ycia. Miała wra

Ŝ

enie, 

Ŝ

e silniki zaraz rozpadn

ą

 si

ę

 na drobne kawałki.

Ś

wiatła pasa startowego były prawie niewidoczne. Gdyby to Jace był

przy sterach, wcale by si

ę

 nie bała. Zawstydziła si

ę

 tych my

ś

li, bo

wiedziała, 

Ŝ

e Duhcan stara si

ę

 jak mo

Ŝ

e. Ale Jace miał nerwy ze stali, a

jego młodszy brat, mimo do

ś

wiadczenia w pilotowaniu dwusilnikowych

samolotów, nie. W pewnym momencie Amanda omal nie zemdlała ze
strachu, kiedy na ułamek sekundy Duncan stracił kontrol

ę

 nad przy-

rz

ą

dami i musiał jeszcze raz powtórzy

ć

 manewr l

ą

dowania. Jej r

ę

ce,

zaci

ś

ni

ę

te na oparciu fotela, zbielały, ale nie powiedziała ani słowa.

Modliła si

ę

 bezgło

ś

nie.

Duncan, z oczami utkwionymi w tablicy kontrolnej, powoli sprowadzał
samolot w dół. Rozlu

ź

nił si

ę

 nieco, bo wszystko szło dobrze. Delikatnie,

z lekkim tylko piskiem, posadził samolot na pasie startowym i wył

ą

czył

silnik.
- No, w sam

ą

 por

ę

 - westchn

ą

ł z ulg

ą

.

- Dobra robota - pochwaliła go, te

Ŝ

 ju

Ŝ

 odpr

ęŜ

ona, Amanda. - A jak

dostaniemy si

ę

 do domu?

- Autostopem - za

Ŝ

artował Duncan.

- Mo

Ŝ

e wezwiemy posiłki? - zaproponowała.

- Mogliby

ś

my liczy

ć

 tylko na Jace'a - westchn

ą

ł Duncan - a moja

szcz

ę

ka jeszcze si

ę

 nie zagoiła po ostatniej awanturze.

O tym nie pomy

ś

lała. Obiecali wróci

ć

 do domu przed północ

ą

, a była

ju

Ŝ

... Amanda tylko westchn

ę

ła.

- Mo

Ŝ

e maj

ą

 tu do wynaj

ę

cia jaki

ś

 dom z ładnym widokiem? -

background image

za

Ŝ

artowała nerwowo. - I prac

ę

 dla dwóch osób?

- Je

ś

li tak, to w ogóle nie b

ę

dzie warto wraca

ć

 do domu.

Z o

ś

wietlonego hangaru wyszedł im na spotkanie wysoki, siwy

m

ęŜ

czyzna w roboczym kombinezonie.

- Zdawało mi si

ę

Ŝ

e słysz

ę

 silnik samolotu - powitał ich z u

ś

miechem. -

Jakie

ś

 kłopoty?

- Wysiadło magneto - wyja

ś

nił Duncan. - Trzeba je wymieni

ć

.

- Jaki to typ? Wygl

ą

da na pipera - próbował zgadn

ąć

 mechanik. - Chyba

b

ę

d

ę

 go mógł naprawi

ć

. Mieszkamy z 

Ŝ

on

ą

 w przyczepie obok hangaru -

wyja

ś

nił. - Nie mogłem spa

ć

, wiec wzi

ą

łem si

ę

 do jakiej

ś

 roboty. No có

Ŝ

,

zobaczmy, co si

ę

 da zrobi

ć

.

Chwil

ę

 pó

ź

niej Amanda siedziała wygodnie w przyczepie z 

Ŝ

on

ą

mechanika i odpoczywała, popijaj

ą

c najlepsz

ą

 na 

ś

wiecie kaw

ę

.

Omawiały wła

ś

nie stan gospodarki, kiedy w przyczepie pojawił si

ę

Duncan z mechanikiem.
- Donald mówi, 

Ŝ

e awari

ę

 mo

Ŝ

na usun

ąć

 - poinformował Amand

ę

Duncan.
- Bogu dzi

ę

ki - ucieszyła si

ę

 Amanda. - Musimy koniecznie zadzwoni

ć

 do

twojej matki. Poprosimy j

ą

Ŝ

eby nic nie mówiła Jace'owi.

- Niestety, nic z tego - wtr

ą

cił si

ę

 Donald. - Kabel jest uszkodzony i

dopiero jutro maj

ą

 go naprawi

ć

.

- Wida

ć

 los tak chciał - westchn

ą

ł Duncan. - Ale mi si

ę

 dostanie.

- Obroni

ę

 ci

ę

 - obiecała Amanda.

- Obawiam si

ę

Ŝ

e i tobie si

ę

 dostanie. No có

Ŝ

, b

ę

dzie co b

ę

dzie.

- Pospiesz

ę

 si

ę

 - próbował ich pocieszy

ć

 Donald.

- Wkrótce b

ę

dziecie mogli ruszy

ć

 w drog

ę

 - obiecał.

Owo, „wkrótce" okazało si

ę

 trwa

ć

 dwie godziny. Tylko umiej

ę

tno

ś

ciom

Donalda zawdzi

ę

czali, 

Ŝ

e w ogóle mogli odlecie

ć

.

Sło

ń

ce wła

ś

nie zaczynało wschodzi

ć

, kiedy wyładowali w Casa Verde.

Zm

ę

czeni i niewyspani wysiedli z samolotu i rozejrzeli si

ę

 po u

ś

pionej

okolicy.
- Có

Ŝ

 za spokój, prawda? - powiedział Duncan, wci

ą

gaj

ą

c w płuca

ś

wie

Ŝ

e, wiejskie powietrze.

- Nie mów hop - ostrzegła go Amanda. - Na pewno słyszeli, jak
ładowali

ś

my.

Jakby w odpowiedzi na t

ę

 uwag

ę

 doleciał ich warkot półci

ęŜ

arówki.

- Chcesz si

ę

 zało

Ŝ

y

ć

, kto jest za kierownic

ą

?

-zaproponował nadrabiaj

ą

c min

ą

 Duncan. ,    - Chyba si

ę

 domy

ś

lam -

odparła Amanda.
Poczuła, 

Ŝ

e ma kolana jak z waty. Była pewna reakcji Jace'a i pragn

ę

ła

uciec jak najdalej. Jace wysiadł ju

Ŝ

 z ci

ęŜ

arówki i szedł ku nim z

morderczym błyskiem w oczach.
On te

Ŝ

 nie spał cał

ą

 noc. Był nie ogolony i blady. W szarych spodniach i

zamszowej kurtce, w czarnym, zsuni

ę

tym na jedno oko kapeluszu

wygl

ą

dał bardzo gro

ź

nie.

background image

- Cze

ść

, Jacek- powitał go niepewnie Duncan. Ledwo wypowiedział te

słowa, ju

Ŝ

 le

Ŝ

ał na ziemi, powalony pot

ęŜ

nym ciosem.

- Czy wiesz, co prze

Ŝ

yli

ś

my? - wrzasn

ą

ł Jace.

- Mieli

ś

cie by

ć

 przed północ

ą

, a ju

Ŝ

 jest 

ś

wit. Nawet nie wpadło wam do

głowy, 

Ŝ

eby zadzwoni

ć

. Matka odchodzi od zmysłów!

- To długa historia - tłumaczył Duncan masuj

ą

c szcz

ę

k

ę

. - Uwierz,

my

ś

my te

Ŝ

 przeszli piekło. Lewe magneto wysiadło i l

ą

duj

ą

c omal nie

rozbiłem samolotu.
Amanda była gotowa przysi

ą

c, 

Ŝ

e Jace zbladł. Przez chwil

ę

 przygl

ą

dał

si

ę

 jej dokładnie, badawczo.

- Nic ci nie jest? - zapytał szorstko.
Amanda kiwn

ę

ła tylko głow

ą

. Nigdy go takim nie widziała.

Duncan podniósł si

ę

 z ziemi, obmacuj

ą

c szcz

ę

k

ę

. Krótko opisał kłopoty z

samolotem, dodaj

ą

c, 

Ŝ

e telefon był zepsuty.

- Mogłe

ś

 zatelefonowa

ć

 przed wylotem z Nowego Jorku - przypomniał

mu brat.
- Wiem, ale bawili

ś

my si

ę

 tak wspaniale, 

Ŝ

e nawet o tym nie

pomy

ś

lałem. A potem było ju

Ŝ

 pó

ź

no i nie chciałem traci

ć

 czasu.

- Nawet dzwoniłem na lotnisko w Nowym Jorku, 

Ŝ

eby si

ę

 czego

ś

 o was

dowiedzie

ć

.

- Wiem, 

Ŝ

e jestem winny - zgodził si

ę

 potulnie Duncan. - Nie mam

Ŝ

adnego usprawiedliwienia. Po prostu nie pomy

ś

lałem...

- Ciekawe, jak wytłumaczysz to matce.
Duncan wyci

ą

gn

ą

ł r

ę

k

ę

 do Amandy, ale Jace był szybszy. Chwycił j

ą

 za

rami

ę

 tak mocno, jakby chciał j

ą

 ukara

ć

. Spojrzał na jej płaszcz i oczy

mu pociemniały.
- Nie przywiozła

ś

 ze sob

ą

 płaszcza - powiedział gro

ź

nie.

- Nie, ale...
- Ostrzegałem ci

ę

 przed przyjmowaniem prezentów, prawda? Tego było

ju

Ŝ

 dla Amandy za wiele. Ta straszna noc i teraz w

ś

ciekło

ść

 Jace'a. Z jej

gardła wyrwał si

ę

 szloch, a po policzkach popłyn

ę

ły strumienie łez.

- Na miło

ść

 bosk

ą

, Amando! - krzykn

ą

ł Jace.

- Zostaw j

ą

 w spokoju, Jace - powiedział cicho Duncan i przyci

ą

gn

ą

ł

Amand

ę

 do siebie. - Naprawd

ę

 du

Ŝ

o przeszła. A je

ś

li przeszkadza ci to

palto, to miej pretensje do matki. Amanda nie wzi

ę

ła ze sob

ą

 nic

ciepłego i matka po prostu po

Ŝ

yczyła jej swój płaszcz.

Jace z w

ś

ciekło

ś

ci

ą

 odwrócił si

ę

 na pi

ę

cie i wskoczył za kierownic

ę

.

Duncan i Amanda wsiedli do auta bez słowa.
W domu musieli jeszcze raz wyja

ś

ni

ć

 wszystko bladej i zapłakanej

Marguerite. Ku rado

ś

ci Amandy Jace gdzie

ś

 znikn

ą

ł.

- Jak to dobrze, 

Ŝ

e nic wam nie jest - powtarzała Marguerite, 

ś

ciskaj

ą

c w

r

ę

ku mokr

ą

 od łez chusteczk

ę

.

- Tak si

ę

 martwiłam.

- Wiem, 

Ŝ

e powinni

ś

my da

ć

 wam zna

ć

, ale naprawd

ę

 nie było okazji -

usprawiedliwiała si

ę

. - Tak mi przykro, 

Ŝ

e si

ę

 martwiła

ś

.

background image

- Jace jeszcze bardziej - powiedziała Marguerite.
- Wydeptał mi dziury w dywanie. Nigdy nie widziałam go tak
zdenerwowanego.
- Uderzył Duncana - zauwa

Ŝ

yła z uraz

ą

 Amanda.

- Bo na to zasłu

Ŝ

ył i dobrze o tym wiesz - wtr

ą

cił si

ę

 osobnik, o którym

była mowa.
- I tak masz szcz

ęś

cie, 

Ŝ

e tylko na tym si

ę

 sko

ń

czyło - westchn

ę

ła

Marguerite. - Kiedy na was czekali

ś

my, groził ci du

Ŝ

o gorszymi rzeczami.

Wypalił te

Ŝ

 cały karton papierosów.

- Czy mogłabym pój

ść

 na gór

ę

 i troch

ę

 si

ę

 przespa

ć

?

- zapytała cicho Amanda. - Wiem, 

Ŝ

e wy te

Ŝ

 jeste

ś

cie zm

ę

czeni, ale...

-Ale

Ŝ

 oczywi

ś

cie. Id

ź

, kochana -powiedziała serdecznie Marguerite. - My

tak

Ŝ

e postaramy si

ę

 troch

ę

 odpocz

ąć

.

- A gdzie jest Terry? - przypomniała sobie nagle Amanda.
- Poło

Ŝ

ył si

ę

 wcze

ś

nie i nawet go nie budzili

ś

my - wyja

ś

niła Marguerite. -

Omin

ę

ła go cała zabawa.

- Jeszcze raz przepraszam - powtórzyła Amanda i pocałowała
Marguerite.
Zm

ę

czenie i brak snu dopadły Amand

ę

 tu

Ŝ

 za progiem jej sypialni.

Zsun

ę

ła sukienk

ę

 i sandały. Na reszt

ę

 nie miała siły. Zasn

ę

ła, zwini

ę

ta w

ę

bek w nogach łó

Ŝ

ka.

Jak przez mgi

ę

 poczuła, 

Ŝ

e kto

ś

 unosi j

ą

 i przykrywa czym

ś

 ciepłym i

puszystym. Uniosła z wysiłkiem powieki i, jak we 

ś

nie, zobaczyła nad

sob

ą

 m

ę

sk

ą

, opalon

ą

 twarz.

Ś

pi

ą

ca? - zapytał kto

ś

 głosem zbyt mi

ę

kkim, by mógł to by

ć

 głos

Jace'a.
Kiwn

ę

ła głow

ą

. Wydawało jej si

ę

Ŝ

ś

ni. I mo

Ŝ

e rzeczywi

ś

cie tak było.

Przykrywaj

ą

c j

ą

 musiał zauwa

Ŝ

y

ć

 pełn

ą

 kr

ą

gło

ść

 jej piersi, lekko tylko

przysłoni

ę

tych koronk

ą

 stanika.

- Jestem nie ubrana - szepn

ę

ła pół

ś

pi

ą

co.

- Zauwa

Ŝ

yłem - odparł z lekkim u

ś

miechem.

- Jeste

ś

 na mnie zły - mruczała. - Nie pami

ę

tam... dlaczego... ale...

- Nie my

ś

l o tym. 

Ś

pij.

Zauwa

Ŝ

yła lekki zarost na jego opalonej twarzy i mimowolnie dotkn

ę

ła

go palcami. Jak na sen, wra

Ŝ

enie było zbyt realne.

- Ty te

Ŝ

 nie spałe

ś

 - szepn

ę

ła.

- Nie mogłem - odparł lekko ochrypłym głosem.
- Naprawd

ę

 si

ę

 niepokoiłe

ś

? - zapytała.

- Czy si

ę

 niepokoiłem! - za

ś

miał si

ę

 krótko.

- Wyobra

Ŝ

ałem sobie was dwoje pogrzebanych we wraku samolotu

gdzie

ś

 w górach! A wy spacerowali

ś

cie sobie po Broadwayu!

Spu

ś

ciła oczy na wilgotne, g

ę

ste, kr

ę

cone włosy widoczne w rozchyleniu

jego koszuli, jakby przed chwil

ą

 wyszedł z k

ą

pieli.

- Dobrze si

ę

 bawili

ś

my - powiedziała.

- Z Duncanem zawsze si

ę

 dobrze bawiła

ś

 - rzucił z gorycz

ą

.

background image

- A od ciebie zawsze uciekałam - szepn

ę

ła. Palcami obrysowała lini

ę

jego zaci

ś

ni

ę

tych ust. - Nigdy nie potrafiłam si

ę

 do ciebie zbli

Ŝ

y

ć

. Tego

dnia, kiedy zaprosiłam ci

ę

 na urodziny, 

ś

miertelnie si

ę

 bałam. Tak bardzo

chciałam, 

Ŝ

eby

ś

 przyszedł, a ty byłe

ś

 jak kamie

ń

.

- Samoobrona, Amando - odparł cicho, nie odrywaj

ą

c oczu od białej

skóry widocznej nad koronk

ą

.- Bardzo nie podobały mi si

ę

 uczucia, jakie

we mnie budziła

ś

. Czułem si

ę

 taki bezbronny.

- Przecie

Ŝ

 nie udało mi si

ę

 wyprowadzi

ć

 ci

ę

 z równowagi - za

ś

miała si

ę

.

- Czy jeste

ś

 tego pewna? - Przycisn

ą

ł jej r

ę

k

ę

 do swej ciepłej, twardej

piersi, by poczuła mocne bicie jego serca.-Czujesz, co ze mn

ą

wyprawiasz? - szepn

ą

ł.

- Wystarczy, 

Ŝ

e na ciebie spojrz

ę

, a serce zaczyna mi bi

ć

 jak oszalałe.

Tak jest od lat, a ty nawet tego nie zauwa

Ŝ

yła

ś

.

Otworzyła usta ze zdziwienia. Jace był zawsze taki opanowany. Nie
mogła uwierzy

ć

Ŝ

e wywoływała w nim te same uczucia, co on w niej.

- Chyba... bałam si

ę

 zauwa

Ŝ

y

ć

 - szepn

ę

ła dr

Ŝą

cym głosem. - Bo tak

bardzo tego chciałam...
Oddychał szybko i ci

ęŜ

ko. Jak w transie pochylił si

ę

 nad ni

ą

 i spojrzał jej

prosto w oczy.
Napi

ę

cie było wr

ę

cz nie do zniesienia. Czuła na wargach jego ciepły

oddech. 
- Jasonie... - szepn

ę

ła z obaw

ą

 w głosie.

Musn

ą

ł wargami jej usta.

Ćśś

...- szepn

ą

ł. - Chc

ę

 ci

ę

 tylko dotkn

ąć

, poczu

ć

Ŝ

e jeste

ś

 cała i

zdrowa, tutaj, a nie gdzie

ś

 na polu, rozerwana na kawałki. Bo

Ŝ

e, nigdy w

Ŝ

yciu tak si

ę

 nie bałem!

- Nakrzyczałe

ś

 na mnie - wypomniała mu.

- A czego si

ę

 spodziewała

ś

? Odchodziłem od zmysłów ze strachu o

ciebie - mrukn

ą

ł. Oparł r

ę

ce na jej ramionach i wpatrywał si

ę

 w

zarumienion

ą

 twarz. - Ty mały głuptasie, czy nie mo

Ŝ

esz zrozumie

ć

Ŝ

e

przy tobie przestaj

ę

 zachowywa

ć

 si

ę

 racjonalnie? Czy naprawd

ę

 sprawia

ci przyjemno

ść

 wyprowadzanie mnie z równowagi, tak jak ostatnio w

salonie?
- Nie miałam poj

ę

cia, 

Ŝ

e... mog

ę

 ci

ę

 wyprowadzi

ć

 z równowagi.

Jason spu

ś

cił wzrok na prawie przezroczysty stanik jej halki.

- Le

Ŝ

ysz tu sobie taka mi

ę

kka i słodka, a ja snuj

ę

 jakie

ś

 opowiastki, cho

ć

marz

ę

, by rozebra

ć

 ci

ę

 do naga i całowa

ć

 ka

Ŝ

dy jedwabisty centymetr

twego ciała.
Serce Amandy waliło jak młotem.
- Która godzina? - zapytała szybko.
- Boisz si

ę

, tak? - Bardzo delikatnie dotkn

ą

ł jej piersi i u

ś

miechn

ą

ł si

ę

,

kiedy przesun

ę

ła mu r

ę

k

ę

 na swoje rami

ę

. - Ju

Ŝ

 tak kiedy

ś

 zrobiła

ś

 -

przypomniał.
- Wtedy na przyj

ę

ciu. Do dzi

ś

 nosze w sobie to wspomnienie, jak

wyblakł

ą

 fotografi

ę

. Była

ś

 tak cudownie niewinna. - Jego twarz st

ęŜ

ała. -

background image

Teraz jeste

ś

 ju

Ŝ

 kobiet

ą

, wcale nie tak niewinn

ą

, wiec po co udajesz?

Amanda nie miała siły zaprzeczy

ć

.

- Jestem zm

ę

czona, Jasonie - powiedziała słabym głosem.

- A ja nie? Chodziłem w kółko po pokoju, próbuj

ą

c si

ę

 pozbiera

ć

.

Wiedziałem, 

Ŝ

e je

ś

li tylko zamkn

ę

 oczy, ujrz

ę

 twoj

ą

 twarz, tak

ą

 jak w

momencie, gdy napadłem na ciebie za ten płaszcz.
- Ale Marguerite...
- Nalegała. Wiem. Duncan mi przecie

Ŝ

 powiedział.

- Delikatnie odsun

ą

ł z jej twarzy kosmyk włosów.

- Byłem taki zdenerwowany, kochanie - rzekł cicho. -I ura

Ŝ

ony.

- Nie potrafiłabym ci

ę

 urazi

ć

 - szepn

ę

ła Amanda.

- Czy

Ŝ

by? Nawet nie wiesz, jak bardzo cierpiałem

- mrukn

ą

ł i pochylił si

ę

, by j

ą

 pocałowa

ć

.

Chciała go powstrzyma

ć

, ale chwycił jej r

ę

ce i poło

Ŝ

ył sobie na piersi.

- Czy

Ŝ

by

ś

 nie wiedziała, jak dotyka

ć

 m

ęŜ

czyzny?

Nerwowymi, niepewnymi palcami pie

ś

ciła jego pier

ś

, a jego usta

doprowadzały j

ą

 do szale

ń

stwa.

- Pocałuj mnie mocno - szepn

ę

ła.

- Chwileczk

ę

 - odparł z triumfuj

ą

cym u

ś

miechem.

- Tak wła

ś

nie lubi

ę

. Wolno i spokojnie, a ty? No, kochanie, czemu tak

le

Ŝ

ysz? Pomó

Ŝ

 mi.

Omal mu nie powiedziała, 

Ŝ

e po prostu nie wie, jak si

ę

 zachowa

ć

Ŝ

e

nigdy z nikim oprócz niego nie była w tak intymnej sytuacji. Z nikim
innym nie posun

ę

ła si

ę

 a

Ŝ

, tak daleko.

Poddała si

ę

 jego ustom i mocno obj

ę

ła jego cieple ciało.

- Nie tak mocno, kochanie - szepn

ą

ł Jace. - Ju

Ŝ

 od tak dawna nie

starałem si

ę

 sprawi

ć

 przyjemno

ś

ci kobiecie. Nie spieszmy si

ę

.

- Ja naprawd

ę

 nie umiem.

- Nie szkodzi. Przecie

Ŝ

 chcesz mnie dotyka

ć

, prawda? - szepn

ą

ł i

przeci

ą

gn

ą

ł dło

ń

mi wzdłu

Ŝ

 jej ciała. - Nie zrobi

ę

 ci krzywdy.

- Wiem. Ja... potrzebuj

ę

 czasu.

Jace oparł si

ę

 na łokciu i spojrzał jej w oczy.

- Miała

ś

 na to siedem lat - zauwa

Ŝ

ył.

- Przez te siedem lat mnie nienawidziłe

ś

-przypomniała mu ze smutkiem.

- Nie spodziewaj si

ę

Ŝ

e... ci zaufam, 

Ŝ

e...

ś

e dasz mi siebie, tak? - doko

ń

czył za ni

ą

 i pocałował j

ą

 mocno w usta.

- Dobrze, zgadzam si

ę

. Potrzebujesz czasu, 

Ŝ

eby oswoi

ć

 si

ę

 z t

ą

 my

ś

l

ą

,

ale nie dam ci go du

Ŝ

o, Amando. Zbyt długo czekałem i moja cierpliwo

ść

ju

Ŝ

 si

ę

 ko

ń

czy. Zbyt długo byłem bez kobiety.

Chciała co

ś

 powiedzie

ć

, ale Jace nachylił si

ę

 nagle i poczuła jego wargi

na swojej piersi. Z jej ust wyrwał si

ę

 krótki j

ę

k.

- Przyjemnie? - zapytał i jeszcze bardziej odsłonił jej piersi. Amanda
oblała si

ę

 rumie

ń

cem.

- Czy

Ŝ

by

ś

 do tej pory zawsze robiła to po ciemku? - zapytał z

u

ś

miechem. - Ciesz

ę

 si

ę

, bo przynajmniej w jednym mog

ę

 by

ć

 pierwszy.

background image

Jak to mówi

ą

 - małe jest pi

ę

kne, co?

- Jeste

ś

 wstr

ę

tny! - szepn

ę

ła, rumieni

ą

c si

ę

 jeszcze bardziej.

Za

ś

miał si

ę

 lekko, widz

ą

c, jak podci

ą

ga pod brod

ę

 prze

ś

cieradło. Usiadł

zadowolony jak tygrys, który ju

Ŝ

 jedn

ą

 łap

ą

 trzyma zdobycz.

- Małe, ale doskonałe - rzekł cicho i przez moment jego szare oczy były
prawie łagodne.
Pod wpływem impulsu Amanda wyci

ą

gn

ę

ła r

ę

k

ę

 i dotkn

ę

ła jego nagiej

piersi, a w jej oczach pojawiły si

ę

 wszystkie skrywane pytania.

- Tak mi przykro, 

Ŝ

e si

ę

 o nas martwili

ś

cie. Jason tylko kiwn

ą

ł głow

ą

.

- Lepiej si

ę

 prze

ś

pij.

- Ty te

Ŝ

, bo nie b

ę

dziesz zdolny do pracy.

- W

ą

tpi

ę

, czy w ogóle b

ę

d

ę

 si

ę

 mógł skupi

ć

 na pracy - przyznał i nachylił

si

ę

 nad ni

ą

. Jego wygłodniałe usta mia

Ŝ

d

Ŝ

yły jej wargi. Odpowiedziała

mu cał

ą

 sob

ą

. Tak bardzo go kochała i przez chwil

ę

 naprawd

ę

 nale

Ŝ

ał do

niej. Chciała da

ć

 mu wszystko, zapomnie

ć

 o kłótniach i ostrych słowach.

Jace z trudem opanował swoje po

Ŝą

danie. Odsun

ą

ł j

ą

 delikatnie i opu

ś

cił

na poduszki.
- Wolałbym odci

ąć

 sobie rami

ę

, ni

Ŝ

 odchodzi

ć

 od ciebie - szepn

ą

ł. - Tak

bardzo ci

ę

 pragn

ę

!

Westchn

ą

ł ci

ęŜ

ko i znów, tym razem leciutko, przywarł do jej ust.

- Mogłaby

ś

 ze mn

ą

 spa

ć

 - rzekł cicho, patrz

ą

c w jej zamglone oczy. - Nic

wi

ę

cej, tylko spa

ć

. Trzymałbym ci

ę

 w obj

ę

ciach i patrzył, jak 

ś

pisz.

Amanda oblała si

ę

 rumie

ń

cem od stóp do głów.

- A gdyby weszła twoja matka albo Duncan? - zapytała niepewnie, cho

ć

najbardziej na 

ś

wiecie chciała wła

ś

nie tego, co proponował.

- Wtedy musiałbym si

ę

 z tob

ą

 o

Ŝ

eni

ć

, prawda? - zapytał z u

ś

miechem i

podszedł do drzwi.
- Miłych snów, kochanie. Mo

Ŝ

e chocia

Ŝ

 ty b

ę

dziesz mogła zasn

ąć

.

- Dobranoc, Jasonie - szepn

ę

ła. - A mo

Ŝ

e nale

Ŝ

ałoby powiedzie

ć

 „dzie

ń

dobry"?

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY
Amanda obudziła si

ę

 w zalanym sło

ń

cem pokoju. Przez chwil

ę

 le

Ŝ

ała

jeszcze w łó

Ŝ

ku i wpatruj

ą

c si

ę

 w sufit wspominała wizyt

ę

 Jace'a. Jace!

Czy to wszystko zdarzyło si

ę

 naprawd

ę

? Dotkn

ę

ła swych ust i spojrzała

w lustro, szukaj

ą

ś

ladów jego pocałunków. Na ramieniu dostrzegła

leciutkie zadrapanie. A wi

ę

c to nie był sen. Czy Jace te

Ŝ

 czuł to samo co

ona? Czy w blasku dnia 

Ŝ

ałuje tego, co si

ę

 stało? Czy teraz b

ę

dzie inny?

Czy zacznie si

ę

 u

ś

miecha

ć

? A mo

Ŝ

e jeszcze bardziej b

ę

dzie jej

nienawidził?
Amanda wło

Ŝ

yła d

Ŝ

insy i bladoniebiesk

ą

 bluzk

ę

 i, wci

ąŜ

 rozmarzona,

zbiegła na dół.
Było ju

Ŝ

 po dziesi

ą

tej i wła

ś

ciwie nie spodziewała si

ę

 zasta

ć

 Jace'a, ale

mimo to nie ukrywała rozczarowania, kiedy otworzyła drzwi do jadalni i
ujrzała tam tylko Marguerite i Terry’ego.
- Jeste

ś

 nareszcie - powitał j

ą

 zdenerwowany wspólnik. - Wiesz, Mandy,

b

ę

dziesz musiała sama poprowadzi

ć

 spraw

ę

 z Whitehallami. Przed

chwil

ą

 dzwonił Jackson. Nie podoba mu si

ę

 reklama, któr

ą

 dla niego

przygotowali

ś

my - twierdzi, 

Ŝ

e jest zbyt sugestywna.

- Ale przecie

Ŝ

 jego syn j

ą

 zaaprobował - przypomniała Amanda.

- Wygl

ą

da na to, 

Ŝ

e zrobił to bez jego zgody - mrukn

ą

ł Terry. Wypił

ostatni łyk kawy i wstał od stołu. - Przepraszam, 

Ŝ

e ci

ę

 zostawiam sam

ą

,

ale naprawd

ę

 nie mo

Ŝ

emy straci

ć

 tego zamówienia od Jacksona. Sama

wiesz, jak bardzo jest nam potrzebne.
- Jasne. Ale nie martw si

ę

 - odparła z u

ś

miechem.

- Na pewno dam sobie rad

ę

.

- Nie udało mi si

ę

 porozmawia

ć

 wczoraj z Jace'em. Mo

Ŝ

e ty b

ę

dziesz

miała wi

ę

cej szcz

ęś

cia.

Terry podzi

ę

kował Marguerite za go

ś

cin

ę

, przypomniał Amandzie, 

Ŝ

eby

zadzwoniła do niego zaraz po powrocie do San Antonio i wybiegł do
czekaj

ą

cej przed domem taksówki.

- Co

ś

 mi si

ę

 wydaje, 

Ŝ

e przestała

ś

 ju

Ŝ

 si

ę

 ba

ć

 Jace'a - zauwa

Ŝ

yła

Marguerite z kpi

ą

cym u

ś

miechem.

- Co si

ę

 stało?

- Tajemnica - za

ś

miała si

ę

 Amanda.

- Czy powiedział ci, jak bardzo si

ę

 wczoraj denerwował? - zapytała

Marguerite. - Nigdy go takim nie widziałam. Wiesz co, mam dla ciebie
wspaniał

ą

 niespodziank

ę

 - dodała.

- Jak

ą

? - zapytała zdziwiona Amanda.

- Wkrótce si

ę

 dowiesz - odparła tajemniczo Marguerite. - Jason poszedł

do biura, ale powinien wróci

ć

 na obiad. A Duncan jest u dentysty -

parskn

ę

ła 

ś

miechem. - Jason uszkodził mu dwie koronki.

Po 

ś

niadaniu Marguerite wyszła na jakie

ś

 spotkanie, a Amanda jeszcze

raz przejrzała plan kampanii reklamowej, przygotowuj

ą

c si

ę

 do rozmowy

z Jace’em. Nie bardzo liczyła na sukces. By

ć

 mo

Ŝ

e ch

ę

tnie by si

ę

 z ni

ą

kochał, ale je

ś

li chodzi o interesy, to z pewno

ś

ci

ą

 nie lubi robi

ć

 ich z

background image

kobietami. Pewnie w ogóle nie zechce jej wysłucha

ć

.

Przypomniała sobie ich rozmow

ę

. A wi

ę

c wtedy, przed laty, prosił j

ą

 o

r

ę

k

ę

. Amanda westchn

ę

ła i przymkn

ę

ła oczy. By

ć

 jego 

Ŝ

on

ą

, móc go

dotyka

ć

, wita

ć

 go wracaj

ą

cego z pracy, opiekowa

ć

 si

ę

 nim, pilnowa

ć

,

Ŝ

eby si

ę

 nie przem

ę

czał, kupowa

ć

 mu ubrania... wszystko to mogła ju

Ŝ

dawno mie

ć

, gdyby tylko wtedy wła

ś

ciwie zrozumiała jego propozycj

ę

. A

teraz kochała go i pragn

ę

ła tak, jak tylko kobieta mo

Ŝ

e pragn

ąć

m

ęŜ

czyzny, ale zdoby

ć

 go nie mogła. Lubił trzyma

ć

 j

ą

 w ramionach, ale

w

ą

tpił w jej niewinno

ść

 i nie my

ś

lał ju

Ŝ

 o mał

Ŝ

e

ń

stwie. Chciał tylko z ni

ą

sypia

ć

. Bo teraz on miał pieni

ą

dze, a ona była biedna. Nigdy nie b

ę

dzie

pewny, czy zale

Ŝ

y jej na nim, czy na jego maj

ą

tku. Wiedziała, 

Ŝ

e ju

Ŝ

nigdy nie zaproponuje jej mał

Ŝ

e

ń

stwa.

Była tak pogr

ąŜ

ona w my

ś

lach, 

Ŝ

e nawet nie usłyszała telefonu. Kiedy

pokojówka poinformowała j

ą

Ŝ

e kto

ś

 do niej dzwoni, przypuszczała, 

Ŝ

e

to Terry.
- Halo? - odezwała si

ę

 niepewnie.

- Cze

ść

 - usłyszała aksamitny głos Jace'a. - Co porabiasz?

- Pr

ą

... pracuj

ę

 na kampani

ą

 - odparła.

-Nic zabrzmiało to szczególnie przekonywaj

ą

co - zauwa

Ŝ

ył Jace. - Skoro

ty sama nie jeste

ś

 pewna własnych kompetencji, to jak chcesz

przekona

ć

 mnie?

- Mam pełne zaufanie do naszej agencji. - Jej palce, zaci

ś

ni

ę

te na

sznurze telefonu, dr

Ŝ

ały. - Tylko... nie spodziewałam si

ę

 twojego

telefonu.
- Nawet po tym, co mi

ę

dzy nami zaszło? - zapytał cicho. - Zostawiła

ś

 mi

na pami

ą

tk

ę

 pi

ę

kne zadrapania na plecach.

Amanda zaczerwieniła si

ę

, przypomniawszy sobie, z jak

ą

 nami

ę

tno

ś

ci

ą

wbijała paznokcie w jego ciało.
- To twoja wina - szepn

ę

ła z u

ś

miechem. - Nie zwalaj wszystkiego na

mnie.
- Ty czarownico - parskn

ą

ł 

ś

miechem Jace.

- Przyjd

ź

 do mnie do biura o jedenastej trzydzie

ś

ci. Zabior

ę

 ci

ę

 na obiad.

- Ch

ę

tnie.

- Ch

ę

tnie to ja zrobiłbym co

ś

 zupełnie innego -odparł.

- Ty zbere

ź

niku!

- Tylko z pani

ą

, panno Canon. Ma pani takie cudowne ciało.

-Jace!
- Nie bój si

ę

, telefon nie jest na podsłuchu. A mój gabinet jest

d

ź

wi

ę

koszczelny.

- Dlaczego? - zapytała Amanda bez zastanowienia.

ś

eby personel nie słyszał, jak bij

ę

 sekretark

ę

 - odparł powa

Ŝ

nie Jace.

- Wszystkich pracowników tak traktujesz? - zapytała rozbawiona
Amanda.
- Tylko nieposłusznych. Nie spó

ź

nij si

ę

. Udało mi si

ę

 wetkn

ąć

 ci

ę

 mi

ę

dzy

narad

ę

 zarz

ą

du i słu

Ŝ

bowy obiad.

background image

- Obiad? - zdziwiła si

ę

. - B

ę

dziesz jadł dwa obiady?

-Z nimi wypij

ę

 tylko kaw

ę

. Powiem, 

Ŝ

e si

ę

 odchudzam.

- Nikt ci nie uwierzy. Jeste

ś

 taki szczupły.

- A wi

ę

c jednak zwracasz na mnie uwag

ę

?

- Jeste

ś

 bardzo przystojny - szepn

ę

ła i poczuła, 

Ŝ

e si

ę

 rumieni. W

słuchawce rozległ si

ę

 pomruk zadowolenia.

- Jedenasta trzydzie

ś

ci. Nie zapomnij.

Amanda znalazła si

ę

 w tym budynku po raz pierwszy. Był to nowoczesny

biurowiec w centrum Victorii, z fontann

ą

 przed wej

ś

ciem i licznymi

ro

ś

linami w 

ś

rodku. Biuro Jace'a mie

ś

ciło si

ę

 na pi

ą

tym pi

ę

trze.

- Czy Jace... czy pan Whitchall jest u siebie?
- zapytała Amanda siedz

ą

c

ą

 przy biurku przystojn

ą

, ciemnowłos

ą

sekretark

ę

.

- Słyszy pani te krzyki? - zapytała z u

ś

miechem sekretarka, wskazuj

ą

c

zamkni

ę

te drzwi, zza których dochodził przytłumiony głos Jace'a. -Jaki

ś

kontrakt w ostatniej chwili nie wypalił i szef jest w

ś

ciekły. Od rana ci

ą

gle

s

ą

 jakie

ś

 problemy. Przepraszam, nie powinnam si

ę

 przed pani

ą

 u

Ŝ

ala

ć

.

Naprawd

ę

 chce si

ę

 pani z nim widzie

ć

? - zapytała unosz

ą

c brwi.

- Owszem. Jestem bardzo odwa

Ŝ

na - zapewniła j

ą

 Amanda.

- Angelo, przynie

ś

 mi papiery dotycz

ą

ce Bronson Corporation - rozległ

si

ę

 z interkomu głos Jacc'a.

-I daj mi zna

ć

, jak przyjdzie panna Carson.

- Ju

Ŝ

 przyszła. Mam j

ą

 wpu

ś

ci

ć

, czy najpierw da

ć

 jej jak

ąś

 osłon

ę

?

- Nie b

ą

d

ź

 taka dowcipna.

.

Niepewnym krokiem i z bij

ą

cym sercem Amanda weszła do gabinetu

Jace'a. Nic si

ę

 nie zmienił. Jego twarz była powa

Ŝ

na, a w oczach nie

potrafiła wyczyta

ć

 

Ŝ

adnych uczu

ć

. Dla niej miniona noc stanowiła punkt

zwrotny, czy

Ŝ

by dla niego była bez znaczenia? Czy wróci do dawnych

kłótni?
Ubrany w ciemnobr

ą

zowy garnitur Jace był taki m

ę

ski, 

Ŝ

e z trudem

powstrzymała si

ę

, by go nie dotkn

ąć

.

-  - Boisz si

ę

? - zapytał cicho Jace.

- Twoja sekretarka obawiała si

ę

Ŝ

e b

ę

dzie mi potrzebna tarcza -

u

ś

miechn

ę

ła si

ę

 niepewnie Amanda.

- Tobie nigdy - odparł i podszedł ku niej wolnym, pewnym krokiem.
- Cze

ść

 - powiedziała cicho. Stał tak blisko, 

Ŝ

e prawic czuła ciepło i

zapach jego ciała.
- Cze

ść

 - szepn

ą

ł i co

ś

 nowego, nieokre

ś

lonego pojawiło si

ę

 w jego

oczach. Nachylił si

ę

 nad ni

ą

 i dotkn

ą

ł ustami jej warg .

- Pocałuj mnie - szepn

ą

ł.

Amanda nie potrafiła si

ę

 oprze

ć

 tej pokusie. Stan

ę

ła na palcach, otoczyła

go ramionami i mocno przywarła do jego ust.
- Tak, Jasonie? - zapytała po chwili.
- Wła

ś

nie tak - szepn

ą

ł i przyci

ą

gn

ą

ł j

ą

 mocno do siebie. Z jej ust wyrwał

si

ę

 krótki j

ę

k.

background image

- Teraz ju

Ŝ

 wiesz - szepn

ą

ł.

- Co? - zdziwiła si

ę

 Amanda.

- Dlaczego mój gabinet jest d

ź

wi

ę

koszczelny - za

ś

miał si

ę

 Jace. Amanda

zaczerwieniła si

ę

 i spu

ś

ciła oczy.

- Kocham te twoje rozkoszne j

ę

ki - mówił dalej.

-Ju

Ŝ

 nie zachowujesz si

ę

 jak zdenerwowana dziewica. Ciesz

ę

 si

ę

.

Gdyby tylko znał prawd

ę

! - pomy

ś

lała z bólem. Umiała tylko to, czego

nauczyła si

ę

 od niego.

Jace spojrzał na zegarek.
- Musimy ju

Ŝ

 i

ść

, bo inaczej nie zd

ąŜ

ysz nic zje

ść

. Mam tylko godzin

ę

.

- Czy na pewno... - zacz

ę

ła Amanda.

- Na pewno - odparł i pocałował j

ą

 mocno w usta.

-Jeste

ś

 głodna?

- Umieram z głodu — u

ś

miechn

ę

ła si

ę

 niepewnie.

- Có

Ŝ

 za wyznanie! - Spojrzał na jej mi

ę

kkie, lekko obrzmiałe usta. -

Idziemy - rzekł i chwycił za klamk

ę

.

- Szminka! - powstrzymała go w ostatniej chwili.
- Nie potrzebujesz 

Ŝ

adnej szminki - odparł, spogl

ą

daj

ą

c na jej usta. -

Wygl

ą

dasz pi

ę

knie bez 

Ŝ

adnej tapety.

- Nie o to chodzi. Teraz ty masz j

ą

 na całej twarzy - wyja

ś

niła.

Podał jej chusteczk

ę

 i obj

ą

wszy j

ą

 w pasie pozwolił, by usun

ę

ła 

ś

lady z

jego policzków.
Zabrał j

ą

 do eleganckiej restauracji, z wi

ś

niowym dywanem, lnianymi

obrusami i skórzanymi meblami. Nie czekaj

ą

c, a

Ŝ

 Jace wybierze co

ś

 dla

nich obojga, Amanda sama zamówiła dla siebie sałatk

ę

.

- Jestem wolna od przes

ą

dów - wyja

ś

niła mu.

- Ja te

Ŝ

. I co ty na to?

Zasiniała si

ę

, nerwowo obracaj

ą

c w palcach szkla

ń

-k

ę

.

- Miałam wra

Ŝ

enie, 

Ŝ

e ci

ę

 to troch

ę

 zirytowało.

- Moja droga, przyznaj

ę

Ŝ

e według mnie kobiety lepiej wygl

ą

daj

ą

 w

spódnicy ni

Ŝ

 w spodniach, ale w interesach s

ą

 tak samo dobre jak

m

ęŜ

czy

ź

ni.

Amanda otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.
- Nie podejrzewałam ci

ę

 o takie pogl

ą

dy.

- Ju

Ŝ

 ci mówiłem, Amando, 

Ŝ

e zupełnie mnie nie znasz - przypomniał.

- Na to wygl

ą

da. - Chwyciła mocniej szklank

ę

.

- Czy mog

ę

 ci wyja

ś

ni

ć

, dlaczego uwa

Ŝ

am, 

Ŝ

e nasza agencja potrafi

zorganizowa

ć

 reklam

ę

 waszego przedsi

ę

wzi

ę

cia na Florydzie?

- Spróbuj.
- A wi

ę

c słuchaj. Wasze osiedle powstanie w gł

ę

bi l

ą

du. Daleko od

oceanu czy zatoki. Nie ma tam nawet 

Ŝ

adnej rzeki. Niedaleko jest jednak

du

Ŝ

e jezioro, a sama okolica jest bardzo malownicza. Idealna dla

emerytów. Na tym wła

ś

nie skupimy si

ę

 w naszej reklamie. Jest tam cisza

i spokój, nie ma hała

ś

liwych turystów. Osiedle, z własnymi sklepami i

ogrodami, b

ę

dzie wła

ś

ciwie samowystarczalnym miastem. Ludzie

background image

szukaj

ą

 sło

ń

ca i spokoju. Damy im to.

- O jakim rodzaju reklamy my

ś

licie? - zapytał powa

Ŝ

nie zainteresowany.

- B

ę

dziecie gotowi za pół roku, tak? - zapytała Amanda, a Jace skin

ą

ł

głow

ą

. - Mamy wiec czas, 

Ŝ

eby zareklamowa

ć

 osiedle we wszystkich

powa

Ŝ

niejszych pismach, czytanych przez starszych, niezale

Ŝ

nych

finansowo ludzi. W okolicy wychodz

ą

 dwa dzienniki i tygodnik, działaj

ą

trzy du

Ŝ

e stacje radiowe. Wykorzystamy je wszystkie. Dowiemy si

ę

 te

Ŝ

,

sk

ą

d najcz

ęś

ciej pochodz

ą

 nowi mieszka

ń

cy Florydy i b

ę

dziemy

reklamowa

ć

 twoje przedsi

ę

wzi

ę

cie tak

Ŝ

e w innych stanach. Wymy

ś

limy

dla osiedla jak

ąś

 atrakcyjn

ą

 nazw

ę

, urz

ą

dzimy uroczyste otwarcie,

przemówi gubernator i kilku polityków, roze

ś

lemy zaproszenia do prasy

i...
- Chwileczk

ę

! - Jace ze 

ś

miechem przerwał t

ę

 wyliczank

ę

. - Nie wiem,

czy b

ę

dzie mnie sta

ć

 na taki zmasowany atak.

Zdziwił si

ę

, kiedy Amanda podała mu cen

ę

.

- Nie spodziewałem si

ę

 tak umiarkowanych kosztów - przyznał.

- Dlaczego?
- Zgłosiła si

ę

 ju

Ŝ

 do nas pewna agencja z Nowego Jorku - wyja

ś

nił,

spogl

ą

daj

ą

c jej w oczy. - Kwota, któr

ą

 podali, była o kilka tysi

ę

cy wy

Ŝ

sza.

- A niech ich g

ęś

 kopnie - skomentowała Amanda z udawan

ą

 zło

ś

ci

ą

.

Jace te

Ŝ

 si

ę

 u

ś

miechn

ą

ł, ale u

ś

miech szybko znikn

ą

ł z jego twarzy.

- Kto si

ę

 b

ę

dzie tym zajmował, Amando, ty czy twój wspólnik?

- Oboje, ale poniewa

Ŝ

 ja uko

ń

czyłam studia dziennikarskie, opracowuj

ę

wszystkie teksty, a Terry zajmuje si

ę

 stron

ą

 techniczn

ą

.

- A je

ś

li, mimo waszej kampanii, nie uda mi si

ę

 sprzeda

ć

 tych mieszka

ń

?

- Wtedy rzuc

ę

 si

ę

 pod koła twojego mercedesa z ponur

ą

 pie

ś

ni

ą

 na

ustach.
Jace zgasił papierosa. Na jego wargach bł

ą

kał si

ę

 lekki u

ś

miech.

- No i co? -dopytywała si

ę

 niecierpliwie Amanda.

- Musz

ę

 wszystko przemy

ś

le

ć

. Dam ci odpowied

ź

 na przyj

ę

ciu u

Sullevanów. Zgadzasz si

ę

?

- Trudno - westchn

ę

ła.

Dopiero kiedy zacz

ę

li je

ść

, Amanda u

ś

wiadomiła sobie, jak bardzo była

głodna. Odmówiła jednak deseru i z zazdro

ś

ci

ą

 patrzyła, jak Jace

pochłania olbrzymi

ą

 porcj

ę

 placka truskawkowego z bit

ą

 

ś

mietan

ą

.

- Ach, te kalorie - westchn

ę

ła.

- Nie musz

ę

 uwa

Ŝ

a

ć

 na lini

ę

. Wszystko spalam.

- Wiem. Cały czas pracujesz.
- Nie cały - poprawił j

ą

, spogl

ą

daj

ą

c znacz

ą

co na jej usta.

Odwiózł j

ą

 pod biurowiec i zaparkował w pobli

Ŝ

u samochodu, którym

przyjechała z Casa Verde.
- Dzi

ę

kuj

ę

 za miły obiad i zapoznanie si

ę

 z planami naszej kampanii -

powiedziała.
- Cała przyjemno

ść

 po mojej stronie, panno Carson. Wieczorem idziemy

na wyst

ę

py do „Parisienne". Maj

ą

 tam bardzo dobry zespól. B

ę

dziemy

background image

mogli pota

ń

czy

ć

.

Serce podskoczyło jej do gardła.
- My?
Jace nachylił si

ę

 ku niej i leciutko musn

ą

ł wargami jej usta.

- My - szepn

ą

ł. - Porozmawiamy te

Ŝ

 troszeczk

ę

.

- O czym?
- O tobie i o mnie, kochanie, i o naszej przyszło

ś

ci. Po tym, co wydarzyło

si

ę

 ostatniej nocy, ju

Ŝ

 nigdy nie pozwol

ę

 ci uciec.

- Ale

Ŝ

, Jace...

- Teraz nie mam czasu. Wysiadaj, goł

ą

beczko. Musz

ę

 wraca

ć

 do roboty.

Porozmawiamy wieczorem. Włó

Ŝ

 co

ś

 seksownego -dodał z chytrym

u

ś

mieszkiem.

Amanda wysiadła, nachyliła si

ę

 do okna i pokazała mu j

ę

zyk.

O czym Jace chce ze mn

ą

 rozmawia

ć

?- zastanawiała si

ę

 gor

ą

czkowo

Amanda w drodze powrotnej do Casa Verde. Mo

Ŝ

e o mał

Ŝ

e

ń

stwie?

Oddała si

ę

 słodkim marzeniom - ona w białej sukni, Jace w smokingu

stoj

ą

 przed ksi

ę

dzem w ko

ś

ciele z pi

ę

knymi witra

Ŝ

ami. Ach, wyj

ść

 za

Jace'a, dzieli

ć

 z nim nazwisko, dom, łó

Ŝ

ko, mie

ć

 wspólne dzieci... byłoby

to spełnienie wszystkich jej marze

ń

. Oczywi

ś

cie Jace mo

Ŝ

e jej zło

Ŝ

y

ć

zupełnie inn

ą

 propozycj

ę

, ale w jego oczach i pocałunkach było przecie

Ŝ

co

ś

 wi

ę

cej, ni

Ŝ

 tylko po

Ŝą

danie. Nie, na pewno chodzi mu o co

ś

trwałego. Jej oczy rozbłysły jak gwiazdy. Ach, gdyby on dzielił jej uczucia!
Niech tak si

ę

 stanie, modliła si

ę

, prosz

ę

, prosz

ę

, prosz

ę

!

Zaparkowała przed wej

ś

ciem do Casa Verde i szybko wbiegła po

schodkach.
-Czy to ty, kochanie? - powitał j

ą

 w holu głos Marguerite. - Jestem w

salonie!
Amanda weszła do pokoju i ju

Ŝ

 otwierała usta, 

Ŝ

eby opowiedzie

ć

, jaki

miły był obiad z Jace'em, kiedy spostrzegła, 

Ŝ

e Marguerite nie jest sama.

- Widzisz? Mówiłam, 

Ŝ

e mam dla ciebie niespodziank

ę

! - zawołała

uradowana Marguerite.
- Witaj, kochanie - powitała córk

ę

 Beatrice Carson, cała w ró

Ŝ

owym

szyfonie.
Amanda pozwoliła si

ę

 obj

ąć

 i pocałowa

ć

, my

ś

l

ą

c równocze

ś

nie o

wszystkich problemach, jakie spowoduje wizyta matki w Casa Verde.
Wszystko układało si

ę

 ju

Ŝ

 tak cudownie, Jace tak bardzo si

ę

 zmienił. A

teraz przyjechała Bea i wszystkie marzenia na nic. Jason pomy

ś

li, 

Ŝ

e to

ona 

ś

ci

ą

gn

ę

ła tu matk

ę

, nigdy nie uwierzy, 

Ŝ

e to Marguerite j

ą

 zaprosiła.

B

ę

dzie w

ś

ciekły, bo nienawidzi Bei.

- No, co, kochanie, nie chcesz wiedzie

ć

, dlaczego przyjechałam? -

zapytała słodkim głosem Bea.
- Dlaczego przyjechała

ś

, mamo? - zapytała posłusznie Amanda.

- Wychodz

ę

 za m

ąŜ

, kochanie! B

ę

dziesz miała ojczyma!

Amanda musiała usi

ąść

. Tego ju

Ŝ

 było naprawd

ę

 za wiele.

- Za m

ąŜ

?

background image

- Tak, kochanie - odparła matka siadaj

ą

c obok niej i chwytaj

ą

c j

ą

 za r

ę

ce.

Jej dłonie były chłodne i Amanda zauwa

Ŝ

yła, jak bardzo jest

zdenerwowana. - Za Recsc'a Bannona. O

ś

wiadczył mi si

ę

 dwa dni temu i

powiedziałam „tak". Polubisz go. To bardzo powa

Ŝ

ny i odpowiedzialny

człowiek. B

ę

dziesz mogła mieszka

ć

 z nami, jak długo zechcesz.

- Ale dlaczego przyjechała

ś

 do Casa Verde?

- Marguerite była taka miła, 

Ŝ

e obiecała mi pomóc w skompletowaniu

wyprawy i zaplanowaniu przyj

ę

cia

- wyja

ś

niła z u

ś

miechem Bea. - Wiedziałam, 

Ŝ

e i ty b

ę

dziesz chciała

wzi

ąć

 w tym udział. Najpierw we

ź

miemy cichy 

ś

lub w Nassau, a potem

wyprawimy małe przyj

ę

cie w domu. Dom te

Ŝ

 na pewno ci si

ę

 spodoba.

Jest uroczy, ma mał

ą

 prywatn

ą

 pla

Ŝę

. Woda

jest cudowna, taka przezroczysta i niesamowicie zielona.
- Kiedy b

ę

dzie 

ś

lub? - zapytała Amanda. Wła

ś

nie u

ś

wiadomiła sobie, 

Ŝ

e

teraz Reese przejmie odpowiedzialno

ść

 za matk

ę

 i jej długi.

- W przyszłym tygodniu - westchn

ę

ła Bea. - Wiem, 

Ŝ

e to zbyt szybko, ale

Reese nalegał, wiec si

ę

 poddałam. Jestem strasznie przej

ę

ta!

- Ja te

Ŝ

 - u

ś

miechn

ę

ła si

ę

 Amanda, 

ś

ciskaj

ą

c matk

ę

 za r

ę

k

ę

. Bea jest

taka dziecinna, tak spontanicznie na wszystko reaguje. Mimo jej wad po
prostu nie mo

Ŝ

na jej nie kocha

ć

.

- A je

ś

li chodzi o wypraw

ę

, mamo... nie mamy du

Ŝ

o pieni

ę

dzy... - zacz

ę

ła

ostro

Ŝ

nie Amanda.

- Wyprawa b

ę

dzie moim prezentem 

ś

lubnym - wyja

ś

niła z dum

ą

Marguerite. - Nie mog

ę

 si

ę

 doczeka

ć

, kiedy zaczniemy j

ą

 kompletowa

ć

,

Beo. Jutro wcze

ś

nie rano ruszamy do Saksa. Mamy tak mało czasu!

- Tak, rzeczywi

ś

cie - przyznała Bea i obie przyjaciółki natychmiast

zacz

ę

ły rozmawia

ć

 o weselu.

Amanda przysłuchiwała si

ę

 ich rozmowie i dopiero pod wieczór poszła

na gór

ę

 przebra

ć

 si

ę

 do kolacji. Bała si

ę

 reakcji Jace’a. Czul

ą

Ŝ

e wcale

nie uciesz

ą

 go odwiedziny Bei.

Ubrała si

ę

 w eleganck

ą

, szar

ą

 spódnic

ę

 i haftowan

ą

 ró

Ŝ

ow

ą

 bluzk

ę

,

ładnie podkre

ś

laj

ą

c

ą

 jej szczupł

ą

 figur

ę

. Ubranie rzeczywi

ś

cie le

Ŝ

ało

znakomicie i wygl

ą

dało jak nowe, cho

ć

 wcale takie nie było. Amanda

bardzo starannie dobierała sw

ą

 garderob

ę

. Dodaj

ą

c jak

ąś

 broszk

ę

 czy

apaszk

ę

, potrafiła uatrakcyjni

ć

 i od

ś

wie

Ŝ

y

ć

 nawet stare rzeczy. Na

pocz

ą

tku miała problem z butami, ale szybko nauczyła si

ę

 kupowa

ć

 je

pod koniec sezonu, na wyprzeda

Ŝ

ach. Wszystko kupowała na

wyprzeda

Ŝ

y. Na nic innego nie mogła sobie pozwoli

ć

.

Wła

ś

nie ko

ń

czyła si

ę

 czesa

ć

, kiedy usłyszała delikatne pukanie do drzwi

i do pokoju weszła Bea, elegancko ubrana i uczesana.
- Pomy

ś

lałam sobie, 

Ŝ

e mogłyby

ś

my razem zej

ść

 na dół - powiedziała

cicho. - Rozumiesz... wiem, 

Ŝ

e Jason mnie nie lubi, a przy tobie mo

Ŝ

e

nie powie mi czego

ś

 nieprzyjemnego - dodała z nerwowym u

ś

miechem. -

Nie powiedziała

ś

 mu o byku, prawda, kochanie?

- Oczywi

ś

cie, 

Ŝ

e nie - uspokoiła j

ą

 Amanda i przytuliła mocno do siebie. -

background image

Tak si

ę

 ciesz

ę

Ŝ

e kogo

ś

 sobie znalazła

ś

. Wiem, jaka czuła

ś

 si

ę

 samo-

tna.
- Nie tak bardzo, kochanie. - Bea pogłaskała córk

ę

 po policzku. - Mam

przecie

Ŝ

 ciebie. Marguerite powiedziała mi, 

Ŝ

e mi

ę

dzy tob

ą

 a Jace’em

zaczyna si

ę

 lepiej układa

ć

 - dodała po chwili. - Czy to prawda?

Amanda zarumieniła si

ę

 i odwróciła głow

ę

.

- Sama nie wiem. Nawet nie jestem pewna, czy on mnie lubi.
- Posłuchaj, Amando. Cz

ę

sto zastanawiałam si

ę

, czy te kłótnie mi

ę

dzy

wami nie s

ą

 oznak

ą

 czego

ś

 du

Ŝ

o gł

ę

bszego ni

Ŝ

 niech

ęć

. Unikała

ś

 go

przez wiele lat. Mam nadziej

ę

Ŝ

e nie z powodu mojego paskudnego

stosunku do niego, kiedy miała

ś

 kilkana

ś

cie lat Byłam okropn

ą

 snobk

ą

.

Szkoda, 

Ŝ

e nie u

ś

wiadomiłam sobie tego w por

ę

, zanim narobiłam tylu

szkód.
- Jakich szkód?
- W stosunkach mi

ę

dzy tob

ą

 a Jace'em - odparła Bea, wpatruj

ą

c si

ę

 w

dywan. - Wiesz, Amando, mało jest takich m

ęŜ

czyzn jak Jace Whitehall.

Dzisiaj kobiety wol

ą

 m

ęŜ

czyzn, którzy płacz

ą

, cierpi

ą

, popełniaj

ą

 bł

ę

dy, a

potem przepraszaj

ą

 na kolanach. I mo

Ŝ

e to dobrze. 

Ś

wiat si

ę

 zmienia.

Ale m

ęŜ

czy

ź

ni tacy jak Jace. s

ą

 teraz rzadko

ś

ci

ą

. Oni sami dyktuj

ą

warunki i nigdy nie padaj

ą

 na kolana. Szcz

ęś

liwa b

ę

dzie kobieta, któr

ą

pokocha taki m

ęŜ

czyzna. Och, Mandy, je

ś

li go kochasz, nie uciekaj

przed nim. Ja ju

Ŝ

 straciłam moje szcz

ęś

cie, ale ty wci

ąŜ

 masz jeszcze

szans

ę

.

- Nie rozumiem, o czym mówisz, mamo - szepn

ę

ła Amanda.

- Dobra z ciebie dziewczyna, kochanie, ale wobec niektórych m

ęŜ

czyzn

nie wystarcz

ą

 szlachetne intencje,

- Bea, jeste

ś

 tam? - usłyszały głos Marguerite.

- Tak, kochanie, ju

Ŝ

 schodzimy! - zawołała lekko zirytowana Bea i

poklepała Amand

ę

 po ramieniu. - Kiedy

ś

 ci to wytłumacz

ę

. B

ę

d

ę

 musiała

tak

Ŝ

e zdradzi

ć

 ci pewn

ą

 tajemnic

ę

. Porozmawiamy pó

ź

niej, dobrze?

- Tak, mamo - odparta zaskoczona Amanda.
- Chod

ź

my na dół.

Siedziały we trzy w salonie, czekaj

ą

c a

Ŝ

 podadz

ą

 obiad, kiedy zjawił si

ę

Jace. Od razu zauwa

Ŝ

ył Be

ę

 i wydawało si

ę

Ŝ

e eksploduje.

- Co ty tu, do cholery, robisz? - warkn

ą

ł i spojrzał na pobladł

ą

 Amand

ę

. -

Czy nie za bardzo si

ę

 po

ś

pieszyła

ś

 z tym zapraszaniem mamusi? Nie

przypominam sobie, 

Ŝ

ebym ci co

ś

 obiecywał.

Amanda zamierzała wszystko wyja

ś

ni

ć

, ale uprzedziła j

ą

 Bea.

- Sama si

ę

 zaprosiłam - odwa

Ŝ

nie stawiła mu czoło. - Wychodz

ę

 za m

ąŜ

,

Jasonie. Przyjechałam zaprosi

ć

 moj

ą

 córk

ę

 na wesele.

- A wi

ę

c w ko

ń

cu udało ci si

ę

 kogo

ś

 złapa

ć

?- skomentował jej słowa

Jace. - Czy jemu te

Ŝ

 b

ę

dziesz tak wierna, jak temu poprzedniemu?

- Jasonie, jak 

ś

miesz! - zaprotestowała gwałtownie Marguerite. - Bea jest

moj

ą

 przyjaciółk

ą

!

- Akurat - odparł zimno Jace, patrz

ą

c prosto w oczy Beatrice. Amanda

background image

zauwa

Ŝ

yła, jak twarz matki stała si

ę

 kredowobiała.

- O czym ty mówisz? - domagała si

ę

 wyja

ś

nie

ń

 Marguerite.

- Zapytaj swoj

ą

... przyjaciółk

ę

 - warkn

ą

ł Jace.

- Ona wie. Prawda, pani Carson? - Słowo „pani" zabrzmiało jak obelga.
- Zostaw moj

ą

 matk

ę

 w spokoju - powiedziała wstaj

ą

c Amanda. - Nie

masz prawa jej obra

Ŝ

a

ć

. Nic o niej nie wiesz.

- Nawet nie wyobra

Ŝ

asz sobie, jak du

Ŝ

o wiem, moja droga - odparł

zimno. - Pewnego dnia ci opowiem i przejrzysz na oczy.
- Ty... ty... pastuchu! - wykrzykn

ę

ła przez łzy Amanda.

- Dawno ju

Ŝ

 tak mnie nie nazywała

ś

 - odparł, a po jego twarzy przemkn

ą

ł

cie

ń

. -To nawet lepiej, 

Ŝ

e przestała

ś

 udawa

ć

. Powtarzam ci jeszcze raz,

Ŝ

e nie dostaniesz ani grosza z moich- pieni

ę

dzy. A mamusi

ę

 - dodał,

spogl

ą

daj

ą

c na Be

ę

 - mo

Ŝ

esz odesła

ć

 do domu. Nie mam zamiaru

finansowa

ć

 jej wesela. Tobie te

Ŝ

 zabraniam, mamo - poinformował

Marguerite.
- Je

ś

li kupisz tej dziwce cho

ć

by chustk

ę

 do nosa, stracisz wszystkie

kredyty - zako

ń

czył i wyszedł z pokoju. Marguerite chwyciła B

ę

c w

ramiona.
- Tak mi przykro, kochanie! Zupełnie nie wiem, co mu si

ę

 stało!

Bea łkała jak dziecko, po jej policzkach spływały strumienie tez,
- Nie płacz, mamo - próbowała j

ą

 pocieszy

ć

 Amanda. - Wszystko b

ę

dzie

dobrze.
Sama w to zw

ą

tpiła. Cały jej 

ś

wiat legł w gruzach. Jace znowu jej

nienawidzi, a ona nie ma poj

ę

cia, dlaczego. Czy to jaka

ś

 dawna uraza?

Czy nienawidzi Beatrice za co

ś

, co powiedziała tyle lat temu? I dlaczego

nazwał j

ą

 dziwk

ą

? Owszem, ró

Ŝ

ne rzeczy mo

Ŝ

na o Bei powiedzie

ć

, ale

na pewno nie jest dziwk

ą

. Jej zachowanie było zawsze nienaganne. Nie

splamiłaby swej reputacji jakim

ś

 pozamał

Ŝ

e

ń

skim romansem. Jace

potrafi by

ć

 taki okrutny. Amanda przymkn

ę

ła oczy. Jak mógł powiedzie

ć

co

ś

 takiego po tym, co miedzy nimi zaszło? My

ś

lała, 

Ŝ

e mu na niej

zale

Ŝ

y, szczególnie po podró

Ŝ

y do Nowego Jorku i po tych wszystkich

pocałunkach. Myliła si

ę

. Jak ma ochroni

ć

 sw

ą

 bezbronn

ą

 matk

ę

 przed

jego nienawi

ś

ci

ą

? Jej te

Ŝ

 chciało si

ę

 płaka

ć

. Dzie

ń

 zacz

ą

ł si

ę

 tak pi

ę

knie,

a teraz wszystko legło w gruzach.
Do kolacji zasiadły same. Jace zszedł na dół po godzinie i bez słowa
wyszedł z domu. Pewnie na spotkanie z Tess, pomy

ś

lała Amanda.

- Nie rób takiej tragicznej miny, kochanie - starała si

ę

 j

ą

 pocieszy

ć

 Bea. -

Wszystko si

ę

 uło

Ŝ

y, zobaczysz.

- Tak, na pewno - próbowała si

ę

 u

ś

miechn

ąć

 Amanda.

- Udusz

ę

 kiedy

ś

 tego mojego syna - powiedziała Marguerite, z furi

ą

atakuj

ą

c widelcem kawałek mi

ę

sa.

- Nie przejmuj si

ę

, moja droga-poprosiła Beatrice.

-Jace zawsze taki był w stosunku do mnie i ma ku temu powody. To
przecie

Ŝ

... - przerwała i przygryzła warg

ę

. - To przecie

Ŝ

 ja przejechałam

jego byka, nie Amanda.

background image

- Ty? - nie mogła uwierzy

ć

 Marguerite. - Ale przecie

Ŝ

 Amanda

przyznała...
- Chciała mnie ochroni

ć

. Nie, to nieprawda - westchn

ę

ła. - Błagałam j

ą

,

Ŝ

eby mnie ochroniła. Wiedziałam, jak Jace mnie nienawidzi. Bałam si

ę

,

Ŝ

e wyrzuci mnie z Casa Verde, pozwoliłam wi

ę

c, 

Ŝ

eby biedna Amanda

wzi

ę

ła cał

ą

 win

ę

 na siebie - popatrzyła na córk

ę

 ze łzami w oczach. -

Wiem, kochanie, 

Ŝ

e byłam dla ciebie ci

ęŜ

arem. Po... po 

ś

mierci twojego

ojca chodziłam jak bł

ę

dna.

- To jeszcze nie powód, 

Ŝ

eby, Jace ci

ę

 obra

Ŝ

ał - przerwała jej Marguerite.

- To niedopuszczalne i powiem mu to, kiedy si

ę

 troch

ę

 uspokoi.

Amanda z trudem powstrzymała u

ś

miech. Je

ś

li chodzi o stawianie czoła

gniewowi Jace'a, Marguerite była równie odwa

Ŝ

na, jak ona.

Nast

ę

pnego dnia Bea i Amanda trzymały si

ę

 Marguerite i unikały Jace'a.

On te

Ŝ

 wolał przebywa

ć

 w biurze i na ranczo, ale kiedy kilka razy

spojrzał na Amand

ę

, jego oczy były lodowate. Wydawało si

ę

Ŝ

e nigdy

nic mi

ę

dzy nimi nie zaszło, 

Ŝ

e nigdy nie pie

ś

cił jej czule i nie całował.

Bea te

Ŝ

 czuła si

ę

 winna. Reese Bannon obiecał przysła

ć

 jej pieni

ą

dze na

wypraw

ę

, chocia

Ŝ

 Marguerite chciała dotrzyma

ć

 obietnicy. Obie panie

sp

ę

dziły wi

ę

c wi

ę

ksz

ą

 cz

ęść

 dnia na zakupach, a Amanda, w swoim

pokoju, opłakiwała utracone szcz

ęś

cie.

Po kolacji Bea i Marguerite poszły z wizyt

ą

, a Amanda, przebrawszy si

ę

w d

Ŝ

insy i bluzk

ę

, wyszła na werand

ę

 odetchn

ąć

 

ś

wie

Ŝ

ym 'powietrzem.

Usiadła na du

Ŝ

ym, bujanym fotelu.

- Nie uciekaj - usłyszała nagle głos Jace'a. - Nie jestem uzbrojony. Z
trudem zmusiła si

ę

 do pozostania na miejscu.

- My

ś

lałam, 

Ŝ

e wyszedłe

ś

 - zauwa

Ŝ

yła chłodno.

- Jasne, inaczej nie wysun

ę

łaby

ś

 nosa z pokoju. Kiedy był w takim

nastroju, czuła si

ę

 od niego oddalona o tysi

ą

ce lat 

ś

wietlnych.

- Kiedy

ś

 ju

Ŝ

 tak ze mn

ą

 siedziała

ś

 - odezwał si

ę

 nagle Jace. - Pami

ę

tasz,

Amando?
- Tej nocy, kiedy umarł twój ojciec - odparła, przypomniawszy sobie
pustk

ę

 domu pozbawionego dominuj

ą

cej osobowo

ś

ci Jude'a Whitehalla i

płacz Bei i Marguerite. - Nie odezwali

ś

my si

ę

 do siebie wówczas ani

słowem.
- Siedziała

ś

 obok i trzymała

ś

 mnie za r

ę

k

ę

. Tylko tyle. 

ś

adnych łez. Po

prostu siedziała

ś

 i trzymała

ś

 mnie za r

ę

k

ę

.

Tylko to przyszło mi do głowy. Wiedziałam, jak bardzo go kochałe

ś

...

chyba nawet bardziej ni

Ŝ

 Duncan. Niełatwo ci

ę

 pocieszy

ć

, Jasonie.

Nawet wtedy bałam si

ę

Ŝ

e mnie odepchniesz. Ale nie zrobiłe

ś

 tego.

M

ęŜ

czy

ź

ni wstydz

ą

 si

ę

 chwil słabo

ś

ci, kochanie, nie wiesz o tym? -

zapytał dziwnie łagodnym tonem i Amanda przypomniała sobie, 

Ŝ

e ju

Ŝ

kiedy

ś

 powiedział co

ś

 podobnego. - Wiesz, tamtej nocy nie zniósłbym

obok siebie nikogo innego. Tylko ty zawsze potrafiła

ś

 by

ć

 przy mnie w

takich sytuacjach. Pozwoliłem ci opatrzy

ć

 ran

ę

, której nie dałbym tkn

ąć

nawet lekarzowi.

background image

Amanda czuła, jak mocno bije jej serce. Uwa

Ŝ

aj, mówiła do siebie, dla

niego to tylko gra, a graczem jest 

ś

wietnym. Nie pozwól, 

Ŝ

eby ci

ę

skrzywdził.
Chyba ju

Ŝ

 pójd

ę

 - powiedziała wstaj

ą

c gwałtownie. - Robi si

ę

 pó

ź

no.

Porozmawiaj ze mn

ą

, Amando – poprosił Jace.

O czym? O mojej matce? O mnie? Jeste

ś

my dziwkami, jak powiedziałe

ś

,

i wszystko o nas wiesz, bo jeste

ś

 Jace Bóg Wszechmog

ą

cy Whitehall! -

wybuchn

ę

ła i nie dopuszczaj

ą

c go do głosu, wbiegła do domu.

Nast

ę

pnego dnia równie nieszcz

ęś

liwa Amanda wybrała si

ę

 do stajni

obejrze

ć

 nowo narodzonego, 

ś

nie

Ŝ

nobiałego araba. Przypomniały si

ę

 jej

dawne czasy na ranczu ojca, kiedy sp

ę

dzała całe godziny w stajniach,

podziwiaj

ą

ź

rebi

ę

ta.. Pogr

ąŜ

ona we wspomnieniach, dopiero w ostatniej

chwili usłyszała kroki zbli

Ŝ

aj

ą

cego si

ę

 ku niej Jace'a.

background image

Jeste

ś

 sama? - zapytał ostro. - A gdzie si

ę

 podziewa braciszek Duncan?

Jest w biurze - odparła.
- A inni? - dodał, unikaj

ą

c wymówienia imienia Bei.

- W mie

ś

cie na zakupach Ale nie za twoje pieni

ą

dze. Amanda z trudem

powstrzymywała si

ę

 od rzucenia si

ę

 mu w ramiona. Tak bardzo chciała

poczu

ć

 jego ciało, zapach, pocałunki Odwróciła wzrok i próbowała

uspokoi

ć

 oddech.

-

Pi

ę

kny jest ten 

ź

rebak - zmieniła temat.

Jace stan

ą

ł tu

Ŝ

 za ni

ą

. Była jak w pułapce. Czuła ciepło jego ciała, jego

zapach.
-

Czy... czy masz jeszcze jakie

ś

 inne? – ci

ą

gn

ę

ła niezbyt pewnie.

Poczuła jego oddech na swoich włosach.
Pachniesz kwiatami - szepn

ą

ł.

To szampon.
Jace przysun

ą

ł si

ę

 jeszcze bli

Ŝ

ej.

Ile masz teraz arabów? - zapytała dziwnie obcym głosem.
Sporo - szepn

ą

ł i przywarł ustami do jej szyi.

Jason!
Dotkn

ą

ł ustami ucha, potem skroni.

-

Masz cudown

ą

 skór

ę

. Jak aksamit. Atłas.

Jej ciało nie słuchało głosu rozs

ą

dku, czuła, 

Ŝ

e za chwil

ę

 si

ę

 podda.

Nie, Jasonie! - błagała. - Nie po tym wszystkim, co powiedziałe

ś

!

Niemnie nie obchodzi, co powiedziałem - odparł. - Tak bardzo ci

ę

pragn

ę

!

Amanda próbowała si

ę

 odsun

ąć

, ale Jace obrócił j

ą

 ku sobie i przywarł

do niej całym ciałem. Spojrzała na niego błagalnie oczami pełnymi tez.
- Po co ta gra? - zapytał. - Wiem, jak na ciebie działam, czuj

ę

 to. Czy

musisz udawa

ć

? Nic mnie nie obchodzi, czy jeste

ś

 do

ś

wiadczona, czy

nie!
Pu

ść

 mnie! - krzykn

ę

ła. - Nie jestem  do

ś

wiadczona, nie jestem łatwa i

niczego nie udaj

ę

!

My

ś

lisz, 

Ŝ

e w to uwierz

ę

? Przecie

Ŝ

 dr

Ŝ

ała

ś

 w moich ramionach. Chciała

ś

tego tak samo, jak ja!
Nigdy z nikim nie spałam!
Ale twoja matka owszem - odparł ostro.
Spojrzała mu prosto w oczy.
Mo

Ŝ

e oszcz

ę

dzisz sobie tych uwag, pastuchu?

Jego oczy błysn

ę

ły niebezpiecznie.

Przyłapałem j

ą

 w sypialni mojego ojca - wypalił.

-

Miesi

ą

c przed jego 

ś

mierci

ą

. Wci

ąŜ

 jeszcze była 

Ŝ

on

ą

 tego twojego

nieszcz

ę

snego tatusia.

Amanda pobladła. To niemo

Ŝ

liwe! Jace kłamie! Na pewno! Ale w jego

spojrzeniu nie było ani 

ś

ladu niepewno

ś

ci.

- Moj

ą

 matk

ę

? - powtórzyła z niedowierzaniem.

Twoj

ą

 matk

ę

. Na szcz

ęś

cie nikt o tym nie wiedział, nawet Duncan, a

background image

przede wszystkim moja matka. Tylko ja. I od tamtej pory, ile razy j

ą

widz

ę

, mam ochot

ę

 ukr

ę

ci

ć

 jej t

ę

 pi

ę

kn

ą

 szyj

ę

!

A wi

ę

c to nie miało zwi

ą

zku z tym, 

Ŝ

e traktowała ci

ę

 z lekcewa

Ŝ

eniem? -

zapytała Amanda z trudem przełykaj

ą

ś

lin

ę

.

Nie. Dlatego, 

Ŝ

e miała romans z moim ojcem i nie mogłem temu

zaradzi

ć

. Mogłem tylko próbowa

ć

 chroni

ć

 moj

ą

 matk

ę

. To mi si

ę

 udało,

ale Bea skróciła 

Ŝ

ycie mojego ojca.

Amanda zamkn

ę

ła oczy.

-

I my

ś

lisz, 

Ŝ

e ja jestem taka sama szepn

ę

ła. - St

ą

d to przekonanie,

Ŝ

e sypiam z Terrym.

- Co

ś

 w tym sensie - parskn

ą

ł 

ś

miechem Jace.

- Chyba nie przypuszczała

ś

Ŝ

e jestem zazdrosny?

Z gorzkim u

ś

miechem pokr

ę

ciła głow

ą

.

Nigdy mi to nie przyszło do głowy. Spakuj

ę

 si

ę

 i jeszcze dzisiaj wyjad

ę

.

Jeszcze nie. A co z kontraktem? Twój wspólnik b

ę

dzie w

ś

ciekły.

Dlaczego mnie po prostu nie zastrzelisz? - krzykn

ę

ła ze łzami w oczach.

- Dr

ę

czysz mnie od tak dawna... i jeszcze matka i te jej wydatki... i teraz

mówisz... 

Ŝ

e oszukiwała mojego ojca... o, Bo

Ŝ

e, tak bym chciała umrze

ć

!

Jak

ąś

 nadludzk

ą

 siła wyrwała si

ę

 z jego ramion i wybiegła ze stajni. Przy

drzwiach stał ko

ń

 Jace'a. Bez chwili namysłu wskoczyła na siodło i,

ignoruj

ą

c protesty Jace'a, ruszyła przed siebie.

Zwierz

ę

, jakby wyczuwaj

ą

c nastrój je

ź

d

ź

ca, p

ę

dziło szybkim kłusem.

Nagle poprzez łzy Amanda zobaczyła nisko zwisaj

ą

cy, gruby konar. Za

ź

no. Poczuła przera

ź

liwy ból i ogarn

ę

ła j

ą

 ciemno

ść

.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Amanda otworzyła oczy. Pokój, w którym si

ę

 znajdowała, był du

Ŝ

y, biały i

pełen jakiej

ś

 aparatury medycznej. Okropnie bolała j

ą

 głowa.

-  Mo

Ŝ

e to głupie pytanie - powiedziała ze słabym u

ś

miechem do

siedz

ą

cego obok łó

Ŝ

ka Duncana - ale chciałabym wiedzie

ć

, kto mi tak

przyło

Ŝ

ył?

-Konar orzecha - wyja

ś

nił Duncan bior

ą

c j

ą

 za r

ę

k

ę

. - Nie uchyliła

ś

 si

ę

.

-  Nie zd

ąŜ

yłam. - Pomacała pulsuj

ą

ce bólem czoło. - Długo tu jestem?

- Cał

ą

 noc. Jace przez ten czas snuł si

ę

 po korytarzach, palił papierosa

za papierosem i wrzeszczał na ka

Ŝ

dego, kto si

ę

 do niego zbli

Ŝ

ył.

Jace! Przypomniała sobie wszystko. Cał

ą

 kłótnie, powód, dla którego tak

bardzo nienawidził jej i Bei, swoje własne przera

Ŝ

enie. Przymkn

ę

ła oczy.

- Co on ci powiedział, Mandy? - zapytał cicho Duncan.
- Nic - skłamała.
- Nie kłam - powiedział bez zło

ś

liwo

ś

ci. - Nigdy tego nie robiła

ś

. Zranił

ci

ę

, prawda?

-  To sprawa tylko miedzy nami - odparła. - A 

Ŝ

e spadłam z konia? No,

Ŝ

, to si

ę

 mo

Ŝ

e przydarzy

ć

 ka

Ŝ

demu.

-  Jace czuje si

ę

 cholernie winny - powiedział, przygl

ą

daj

ą

c si

ę

 jej

uwa

Ŝ

nie. - Co chwila tu zagl

ą

dał i patrzył na ciebie.

- Daj sobie spokój, Duncan, nic ci nie powiem.
- Twoja matka przyjdzie niedługo - poinformował j

ą

, rezygnuj

ą

c z

wypytywania. - Była tu ju

Ŝ

 wcze

ś

niej.

- Kiedy b

ę

d

ę

 mogła wróci

ć

 do domu?

-  Chc

ą

 jeszcze zrobi

ć

 kilka bada

ń

.

-  Nie potrzebuj

ę

 

Ŝ

adnych bada

ń

 - oznajmiła zdecydowanie, my

ś

l

ą

c o

rachunku za te usługi.
Duncan wła

ś

ciwie odczytał maluj

ą

cy si

ę

 na jej twarzy niepokój.

- Nie martw si

ę

 o pieni

ą

dze - powiedział. - Rachunkiem my si

ę

 zajmiemy.

-Mowy nie ma! - krzykn

ę

ła Amanda siadaj

ą

c gwałtownie. - Nie,

Duncanic, nie chc

ę

 mie

ć

 

Ŝ

adnego długu u Jasona Whitehalla.

Duncan, oczywi

ś

cie, próbował wykorzysta

ć

 t

ę

 uwag

ę

.

- O jakim długu mówisz? - zapytał ostro. Amanda zaczerwieniła si

ę

 i

spojrzała w okno,
unikaj

ą

c jego wzroku.

- To miło z twojej strony, 

Ŝ

e mnie odwiedziłe

ś

, Duncanie - wywin

ę

ła si

ę

ze słodkim u

ś

miechem. - Kiedy b

ę

d

ę

 mogła i

ść

 do domu? - powtórzyła

pytanie.

background image

- Zapytam lekarza, dobrze? - westchn

ą

ł z rezygnacj

ą

 Duncan.

- Powiedz mu, 

Ŝ

e opuszczam szpital jutro rano i 

Ŝ

e mo

Ŝ

e zrobi

ć

 badania

i...
- Spokojnie, spokojnie - mitygował j

ą

 Duncan. Nachylił si

ę

 i odsun

ą

ł jej

włosy z czoła. - O, Bo

Ŝ

e, b

ę

dziesz miała blizn

ę

! - szepn

ą

ł. 

-  Mam nadziej

ę

Ŝ

e purpurow

ą

 - o

ś

wiadczyła wesoło Amanda. - Mam

wspaniał

ą

 bawełnian

ą

 sukni

ę

 haftowan

ą

 w purpurowe kwiaty, b

ę

dzie

znakomicie pasowa

ć

.

- Jeste

ś

 niepoprawna - u

ś

miechn

ą

ł si

ę

 Duncan.

-  Takie ciosy w głow

ę

 najwyra

ź

niej mi słu

Ŝą

- przyznała, odwzajemniaj

ą

c u

ś

miech.

-  Nie radz

ę

 ci nara

Ŝ

a

ć

 si

ę

 na nie zbyt cz

ę

sto. Mogłaby

ś

 si

ę

przyzwyczai

ć

.

-  Powtórz to jeszcze raz. - Dotkn

ę

ła czoła i skrzywiła si

ę

 znowu. - A jak

tam ko

ń

 Jace'a? Zupełnie o nim zapomniałam.

- W porz

ą

dku - odparł Duncan. - Dzi

ę

ki tobie. On nie dostał w łeb.

Chciała doda

ć

 co

ś

 jeszcze, ale drzwi akurat si

ę

 otworzyły i wszedł Jace.

Był wci

ąŜ

 w

ś

ciekły, ale tak

Ŝ

e wyra

ź

nie zm

ę

czony.

Amanda zesztywniała. Czuła si

ę

 jak dzikie zwierz

ą

tko schwytane w

klatk

ę

.

- Jak si

ę

 czujesz? - zapytał ostro Jace.

- Cudownie, dzi

ę

kuj

ę

 - odparła nadrabiaj

ą

c min

ą

. Udało jej si

ę

 nawet

u

ś

miechn

ąć

, ale jej oczy pozostały czujne.

- Lekarz mówi, 

Ŝ

e miała

ś

 szcz

ęś

cie - powiedział cicho Jace, ignoruj

ą

c

Duncana. - Gdyby

ś

 siedziała w siodle odrobin

ę

 inaczej, złamałaby

ś

sobie kark.
- Przepraszam, 

Ŝ

e ci

ę

 rozczarowałam - odparła ponuro Amanda.

Zadr

Ŝ

ała pod jego zimnym, bezlitosnym spojrzeniem.

- Zdaje si

ę

Ŝ

e byłe

ś

 umówiony z Donovanem - zwrócił si

ę

 Jace do

Duncana.
Amanda po raz pierwszy zobaczyła, jak Duncan przeciwstawia si

ę

Jace'owi.
- Ten cholerny kontrakt mo

Ŝ

e poczeka

ć

. Mo

Ŝ

e ty potrafisz na zawołanie

wył

ą

cza

ć

 swoje uczucia, ja nie. Niepokoiłem si

ę

 o Amand

ę

.

- Ale teraz ju

Ŝ

 wiesz, 

Ŝ

Ŝ

yje - odparował Jace.

- I to mówi człowiek, przez którego wyl

ą

dowała w szpitalu!

Jace zrobił krok w kierunku Duncana, ale zdołał si

ę

 opanowa

ć

. Przeniósł

pełne wyrzutu spojrzenie na Amand

ę

, która jednak uniosła dumnie brod

ę

i nie odwróciła wzroku.
- To wszystko moja wina, Duncanie - powiedziała. - Nie obwiniaj za to
brata.
-  Nie prosiłem ci

ę

 o obron

ę

 - warkn

ą

ł Jace.

Amanda opu

ś

ciła wzrok na prost

ą

, zielon

ą

 szpitaln

ą

 koszul

ę

. W podró

Ŝ

zabrała ze sob

ą

 tylko dwie koszule, ale w 

Ŝ

adnej z nich nie mogłaby

pokaza

ć

 si

ę

 publicznie. Na szcz

ęś

cie nikt nie wpadł na pomysł, 

Ŝ

eby

background image

któr

ąś

 z nich przynie

ść

 jej do szpitala.

-  Nawet mi do głowy nie przyszło, 

Ŝ

eby ci

ę

 broni

ć

 - szepn

ę

ła z bólem.

-  Wracaj na ranczo i u

Ŝ

alaj si

ę

 nad swoim ukochanym koniem - poradził

Duncan Jace’owi. - Jest du

Ŝ

o wi

ę

cej wart ni

Ŝ

 jaka

ś

 tam kobieta!

- Wyjd

ź

 ze mn

ą

 na chwil

ę

 - rzekł gro

ź

nie Jace.

- Przesta

ń

cie! - poprosiła Amanda, czuj

ą

c, jak ból rozsadza jej czaszk

ę

. -

Wyjd

ź

cie obaj i zostawcie mnie w spokoju.

- Przynie

ść

 ci co

ś

? - zapytał Duncan. Pokr

ę

ciła przecz

ą

co głow

ą

 i

zamkn

ę

ła oczy. Nie chciała patrze

ć

 na 

Ŝ

adnego z nich.

-

Nie, dzi

ę

ki. Powiedz tylko lekarzowi, 

Ŝ

e rano wychodz

ę

.

- Wyjdziesz, kiedy ci lekarz pozwoli i ani minuty wcze

ś

niej - rzekł

zdecydowanym tonem Jace.
- Wyjd

ę

, kiedy zechc

ę

 - odparła i usiadła sztywno wyprostowana na

łó

Ŝ

ku. - Jak mi to cz

ę

sto przypominasz, nie mam 

Ŝ

adnego maj

ą

tku i nje

mog

ę

 sobie pozwoli

ć

 nie tylko na odpowiedni

ą

 garderob

ę

, ale tak

Ŝ

e na

ten pi

ę

kny, najlepszy szpital. Jutro wychodz

ę

. Kropka.

-  Mowy nie ma - krzykn

ą

ł Jace. - Ja zapłac

ę

.

-  Nie! - wybuchn

ę

ła Amanda. - Pr

ę

dzej umr

ę

 z głodu, ni

Ŝ

 przyjm

ę

 od

ciebie cho

ć

by kromk

ę

 suchego chleba! Nienawidz

ę

 ci

ę

!

Przez twarz Jace’a przemkn

ą

ł cie

ń

. Bez słowa wyszedł z pokoju.

- Ufff - westchn

ą

ł Duncan. - Jeste

ś

 mistrzyni

ą

 ostatniego słowa.

-  Ty te

Ŝ

 masz zamiar si

ę

 ze mn

ą

 kłóci

ć

?

- Ale

Ŝ

 sk

ą

d, moja droga. Nigdy bym ci nie dorównał.

- Ciesz

ę

 si

ę

Ŝ

e to rozumiesz - u

ś

miechn

ę

ła si

ę

 Amanda.

- Chciałbym tylko wiedzie

ć

, co dzieje si

ę

 mi

ę

dzy tob

ą

 a moim bratem -

dodał cicho Duncan.
Amanda unikała jego spojrzenia. Nie mogła mu zdradzi

ć

 tego, o czym

powiedział jej Jace. Chciała mu oszcz

ę

dzi

ć

 takich nowin. Przymkn

ę

ła

oczy. Miała ju

Ŝ

 dosy

ć

 Jacc'a, jego nienawi

ś

ci i pot

ę

pienia. Przynajmniej

kiedy jej nienawidził, nie zbli

Ŝ

ał si

ę

 do niej na tyle, by zauwa

Ŝ

y

ć

, jak

bardzo go kocha.
Jak

ąś

 godzin

ę

 pó

ź

niej odwiedziła Amand

ę

 Bea. Była bardzo blada i

smutna. Przytuliła mocno córk

ę

 i rozpłakała si

ę

.

-  Tak si

ę

 o ciebie martwiłam - wyznała. - To wszystko przeze mnie.

-  Mamo! Jak mo

Ŝ

esz tak mówi

ć

?

- Duncan powiedział mi, 

Ŝ

e kłóciła

ś

 si

ę

 z Jacc'em - powiedziała, Bea. -

Zało

Ŝę

 si

ę

Ŝ

e z mojego powodu, prawda, kochanie?

Amanda spu

ś

ciła oczy.

- Tak - westchn

ę

ła, zbyt słaba, by dalej udawa

ć

.

- Powiedział ci o mnie i swoim ojcu? - zapytała z wahaniem Bea.
Amanda skin

ę

ła głow

ą

, nie podnosz

ą

c wzroku.

- Miałam nadziej

ę

Ŝ

e nigdy si

ę

 nie dowiesz - szepn

ę

ła Bea. - Byłam

pewna, 

Ŝ

e Jason wie, ale miałam nadziej

ę

Ŝ

e... - przerwała i spojrzała z

bólem na córk

ę

. - Kochałam Jude'a, Amando. Jason jest taki do niego

podobny. Te

Ŝ

 taki silny i pewny siebie. Nienawidziłam siebie za to, co

background image

robiłam, ale to było silniejsze ode mnie. Poszłabym za nim na koniec

ś

wiata. Kochałam twojego ojca, Amando, naprawd

ę

. Ale nie ma

porównania mi

ę

dzy t

ą

 miło

ś

ci

ą

 a tym, co czułam do Jude'a.

Skrzywdziłam twojego ojca i Marguerite, i zawsze b

ę

d

ę

 tego 

Ŝ

ałowa

ć

,

ale do ko

ń

ca 

Ŝ

ycia zapami

ę

tam te cudowne chwile, kiedy Jude trzymał

mnie w ramionach. Potrzebowałam go jak powietrza.
Amanda patrzyła na ni

ą

 nieprzytomnym wzrokiem. Jej usta dr

Ŝ

ały. Teraz

ju

Ŝ

 nie mogła w

ą

tpi

ć

Ŝ

e to, co powiedział jej Jace, było prawd

ą

. Bea

przyznała si

ę

 do miło

ś

ci tak samo silnej, jak ta, któr

ą

 Amanda czuła do

Jace'a. Co by si

ę

 stało, gdyby Jace był 

Ŝ

onaty? Czy zmieniłoby to jej

uczucia do niego? Czy potrafiłaby mu odmówi

ć

? Tak łatwo jest os

ą

dza

ć

innych.
- Ty czujesz to samo do Jace’a, prawda? - zapytała ostro

Ŝ

nie Bea,

patrz

ą

c córce w oczy.

Amanda kiwn

ę

ła głow

ą

 i u

ś

miechn

ę

ła si

ę

 gorzko.

- Ale co z tego. On mnie tylko po

Ŝą

da, mamo, a nie kocha.

- Z Jude’em było to samo. Wida

ć

 syn jest podobny do ojca. Twoja

sytuacja jest jednak łatwiejsza, kochanie. Jace nie jest 

Ŝ

onaty.

- On mnie nienawidzi - odparła smutno Amanda. - Nie przeszkadza mu
to mnie po

Ŝą

da

ć

, ale tego po

Ŝą

dania tak

Ŝ

e nienawidzi.

-  Mo

Ŝ

e b

ę

dziesz musiała zrobi

ć

 pierwszy krok ku niemu - u

ś

miechn

ę

ła

si

ę

 Bea. - Nie ma nic wa

Ŝ

niejszego od miło

ś

ci, Amando. Te tygodnie z

Jude'em dały mi tyle szcz

ęś

cia. B

ę

d

ę

 je pami

ę

tała do ko

ń

ca 

Ŝ

ycia. Mam

mnóstwo czuło

ś

ci dla Reese'a Bannona, tak samo jak dla twojego ojca.

B

ę

d

ę

 z nim szcz

ęś

liwa, ale to Jude był miło

ś

ci

ą

 mojego 

Ŝ

ycia, tak jak

Jace jest miło

ś

ci

ą

 twojego. Ja nie miałam 

Ŝ

adnej szansy. Moje szcz

ęś

cie

powstałoby na gruzach szcz

ęś

cia innej kobiety. A ty masz szans

ę

. Nie

odrzucaj jej tylko z powodu dumy. 

ś

ycie jest takie krótkie.

W oczach Amandy zabłysły łzy. Dopiero teraz u

ś

wiadomiła sobie, 

Ŝ

e

przecie

Ŝ

 jej matka jest tak

Ŝ

e kobiet

ą

Ŝ

e ma swoje marzenia i potrzeby.

Mo

Ŝ

e jej dziecinne zachowanie to forma protestu przeciwko

zawiedzionym nadziejom.
- Kocham ci

ę

 - szepn

ę

ła.

- Jestem tak

ą

 słab

ą

, niegodn

ą

 istot

ą

 - odparła Bea przez łzy.

Amanda pokr

ę

ciła głow

ą

.

- Jeste

ś

 po prostu kobiet

ą

, która potrzebuje miło

ś

ci. Gdyby Jace mnie

pokochał, nie przejmowałabym si

ę

 nawet tym, 

Ŝ

e ma dziesi

ęć

 

Ŝ

on. Tak

bardzo go kocham!
- Ju

Ŝ

 dobrze, malutka - szepn

ę

ła Bea, bior

ą

c córk

ę

 w ramiona. -

Wszystko si

ę

 uło

Ŝ

y, zobaczysz.

Amanda przymkn

ę

ła oczy i pozwoliła płyn

ąć

 łzom. Jeszcze nigdy matka

nie była jej tak bliska.
Gdy Marguerite odwiedziła nast

ę

pnego ranka Amand

ę

, zastała j

ą

siedz

ą

c

ą

 na du

Ŝ

ym, składanym krze

ś

le, ubran

ą

 w te same rzeczy, które

miała na sobie podczas wypadku.

background image

- Czy

Ŝ

by

ś

 ju

Ŝ

 wybierała si

ę

 z powrotem na ranczo, moja droga? -

zapytała delikatnie Marguerite.
- Wracam do domu - o

ś

wiadczyła zdecydowanie Amanda, cho

ć

wygl

ą

dało na to, 

Ŝ

e nawet siedzenie sprawia jej ból. -1 to natychmiast.

Wiem, 

Ŝ

e mama chciałaby, 

Ŝ

ebym pomogła jej w weselnych przygoto-

waniach, ale naprawd

ę

 

ź

le si

ę

 czuj

ę

. Ona to zrozumie.

- Tego si

ę

 wła

ś

nie obawiałam, wi

ę

c przedsi

ę

wzi

ę

łam niezb

ę

dne 

ś

rodki

zapobiegawcze. Mam nadziej

ę

Ŝ

e kiedy

ś

 mi to wybaczysz. 

Amanda zamrugała gwałtownie powiekami. W głowie jej si

ę

 kr

ę

ciło i było

jej niedobrze. Dopiero kiedy do pokoju wszedł Jace, dotarło do niej
znaczenie słów Marguerite.
- Amanda chce wraca

ć

 autobusem do domu - poinformowała syna

Marguerite.
- Gdzie jest Duncan? - zapytała Amanda, chc

ą

c zmieni

ć

 temat.

- W pracy - odparł ostro Jace. - Tam gdzie i ja powinienem by

ć

.

- Jace! - zaprotestowała Marguerite.
- Ja Ci

ę

 tu nie zapraszałam - powiedziała słabym głosem Amanda. -

Dam sobie znakomicie rad

ę

 sama.

- Co za odwaga! - skomentował jej słowa Jace.
- Tak, odwaga - szepn

ę

ła jeszcze słabiej. Nie miała ju

Ŝ

 siły walczy

ć

. - Tak

mnie boli - j

ę

kn

ę

ła, a z jej oczu popłyn

ę

ły łzy.

Jace błyskawicznie znalazł si

ę

 przy niej i chwycił j

ą

 na r

ę

ce.

- Nie - próbowała protestowa

ć

 Amanda. - S

ą

 przecie

Ŝ

 fotele na kółkach.

- Ani mi si

ę

 

ś

ni czeka

ć

 -mrukn

ą

ł Jace. - Idziemy, mamo.

Ju

Ŝ

 załatwiłem wszystkie formalno

ś

ci -zwrócił si

ę

 do Amandy. - A je

ś

li

powiesz cho

ć

 słowo o rachunku, to popami

ę

tasz.

Nast

ę

pnego ranka, mimo protestów Marguerite i Amandy, Bea wyjechała

do Nassau. Postanowiła poczeka

ć

 ze 

ś

lubem, a

Ŝ

 Amanda wydobrzeje.

- Reese mnie zrozumie - zapewniała córk

ę

. - To taki dobry człowiek. Na

pewno go polubisz.
Amanda bardzo 

Ŝ

ałowała, 

Ŝ

e stan jej zdrowia wyklucza na razie

jakiekolwiek podró

Ŝ

e. Marzyła o wyje

ź

dzie, a zamiast tego le

Ŝ

ała po

prostu w łó

Ŝ

ku, w go

ś

cinnym pokoju Whitehallów.

Jedynym miłym akcentem tego dnia było pojawienie si

ę

 posła

ń

ca z

ogromnym bukietem go

ź

dzików, ró

Ŝ

, lilii, irysów i chryzantem.

- Dla mnie? - zapytała zdziwiona Amanda.
- Je

ś

li tylko nazywa si

ę

 pani Amanda Carson - odparł z u

ś

miechem

posłaniec.
- Gdybym nawet nazywała si

ę

 inaczej, to z powodu tego bukietu ch

ę

tnie

zostałabym pann

ą

 Carson – za

ś

miała si

ę

 Amanda.

Usiadła i zanurzyła twarz w kwiatach. Ten, kto przystał ten bukiet, musiał
dobrze zna

ć

 jej gust. Dominowały w nim 

Ŝ

ółte ró

Ŝ

e i stokrotki, które lubiła

najbardziej.
Drzwi otworzyły si

ę

 znowu i do pokoju wszedł u

ś

miechni

ę

ty Duncan.

Kiedy tylko znalazł si

ę

 koło niej, Amanda obj

ę

ła go mocno za szyj

ę

. Łzy

background image

wzruszenia pojawiły si

ę

 w jej oczach i nie zauwa

Ŝ

yła, 

Ŝ

e w pokoju zjawił

si

ę

 tak

Ŝ

e Jace.

- Och, Duncanie, jeste

ś

 prawdziwym aniołem, s

ą

 naprawd

ę

 cudowne -

mówiła to 

ś

miej

ą

c si

ę

, to płacz

ą

c i całowała go, nie zwracaj

ą

c uwagi na

jego zdziwion

ą

 min

ę

 i na w

ś

ciekło

ść

 Jace'a.

-H

ę

?

- Mówi

ę

 o kwiatach, ty głuptasie – za

ś

miała si

ę

 Amanda. Z rozja

ś

nion

ą

rado

ś

ci

ą

 twarz

ą

, otoczon

ą

 kaskad

ą

 srebrzystoblond włosów, w cienkiej

zielonej nocnej koszuli podkre

ś

laj

ą

cej jej brzoskwiniow

ą

 cer

ę

 wygl

ą

dała

przepi

ę

knie. - S

ą

 takie cudne. Wiesz, 

Ŝ

e nikt jeszcze nigdy nie przysłał

mi kwiatów? A ja... o co chodzi? - zapytała widz

ą

c, 

Ŝ

e patrzy na ni

ą

 ze

zdziwieniem.
- Ciesz

ę

 si

ę

Ŝ

e ci si

ę

 podobaj

ą

, ale nie ja je przysłałem, kochanie -

odparł.
-  Wi

ę

c kto?

Jace bez słowa wyszedł z pokoju. Czy

Ŝ

by... czy

Ŝ

by to on? - pomy

ś

lała.

Dr

Ŝą

cymi palcami si

ę

gn

ę

ła pp przyczepiony do bukietu bilecik.

-

To na pewno Terry... nie, jednak nie - poprawił si

ę

 Duncan - bo

przecie

Ŝ

 nic mu nie mówili

ś

my. Nie chcieli

ś

my go niepokoi

ć

.

Amanda przeczytała bilecik, upu

ś

ciła go na koc i przymkn

ę

ła oczy.

Na białym kartoniku widniało tylko czteroliterowe imi

ę

, napisane

charakterem pisma znanym jej tak dobrze, jak własny. "Jace".

ROZDZIAŁ DZIEWI

Ą

TY

Jace znikn

ą

ł na reszt

ę

 dnia i Amanda wiedziała, 

Ŝ

e go zraniła. Było

oczywiste, 

Ŝ

e jego niech

ęć

 do Beatrice Carson nie przeniosła si

ę

 na jej

córk

ę

. Ale czy

Ŝ

 kwiaty nie były propozycj

ą

 zawarcia pokoju?

Duncan sp

ę

dził z ni

ą

 cały wieczór, graj

ą

c w remika i wygrywaj

ą

c. Po

kilku godzinach zniech

ę

cona Amanda odmówiła dalszej gry.

- Ty paskudo - zaprotestował Duncan. - Jeszcze wcze

ś

nie. Zmuszasz

background image

mnie, 

Ŝ

ebym wyszedł i poszukał sobie jakiej

ś

 innej rozrywki.

- Nie m

ę

cz mnie, ty szulerze - za

ś

miała si

ę

 Amanda i oparła wygodniej o

poduszki. - Dzi

ę

kuj

ę

 ci za dotrzymanie mi towarzystwa, Duncanie. Czuj

ę

si

ę

 ju

Ŝ

 du

Ŝ

o lepiej. Chyba rano spróbuj

ę

 nawet wsta

ć

.

- Nie spiesz si

ę

.

- Musz

ę

. Musz

ę

 jak najszybciej wyjecha

ć

. Nie chc

ę

 by

ć

 w pobli

Ŝ

u Jace'a.

- Nie ugryzie ci

ę

 - zapewnił j

ą

 Duncan.

- Zało

Ŝ

ysz si

ę

? - u

ś

miechn

ę

ła si

ę

 słabo Amanda.

- Czy zechcesz mi w ko

ń

cu powiedzie

ć

, co si

ę

 dzieje?

- Niestety, to sprawy wył

ą

cznie miedzy nami.

- To brzmi gro

ź

nie, jakby

ś

 chciała wyzwa

ć

 go na pojedynek - za

Ŝ

artował.

- Kto wie, czy to nie rozwi

ą

załoby sprawy - przyznała Amanda . -

Załatwiłby mnie w pierwszej rundzie. Z Jace'em nikt nie wygra. 
- Nie jestem pewien.
- Ja jestem.

Ś

pi

ą

ca?

Amanda pokr

ę

ciła głow

ą

.

-  Tylko zm

ę

czona. Nawet nie jadłam kolacji.

- To pewne, 

Ŝ

e przed 

ś

witem b

ę

dziesz pl

ą

drowa

ć

 kuchni

ę

 - zbeształ j

ą

Duncan.
-  Mo

Ŝ

liwe.

Słowa Duncana spełniły si

ę

 tu

Ŝ

 po północy, kiedy to Amanda nie była ju

Ŝ

w stanie znie

ść

 burczenia w brzuchu.

Narzuciła na siebie szlafrok i wyszła do holu. Min

ę

ła na palcach pokój

Jace’a i cichutko zeszła na dół.
W ogromnej, znakomicie urz

ą

dzonej kuchni Amanda czuła si

ę

 jak u

siebie. Wiedziała, 

Ŝ

e gospodyni nie b

ę

dzie miała nic przeciwko temu, 

Ŝ

e

co

ś

 przek

ą

si. Wyj

ę

ła z lodówki jajka i szynk

ę

. Pochłoni

ę

ta gotowaniem

nie od razu zauwa

Ŝ

yła, 

Ŝ

e do kuchni wszedł Jace.

W zamszowej kurtce i starym kapeluszu nie wygl

ą

dał wcale jak powa

Ŝ

ny

biznesmen. Wygl

ą

dał tak, jak wygl

ą

dał Jason Whitehall, kiedy Amanda

była mał

ą

 dziewczynk

ą

.

- Dlaczego wstała

ś

? - zapytał cicho, zamykaj

ą

c za sob

ą

 drzwi.

- Byłam głodna - wyja

ś

niła spokojnie.

- Co

ś

 tu pachnie jak omlet - rzekł spogl

ą

daj

ą

c na patelni

ę

 stoj

ą

c

ą

 na

kuchni.
- Zgadza si

ę

. Z szynk

ą

.

- Pachnie cudownie.
On te

Ŝ

 wygl

ą

dał na głodnego. I na zmarzni

ę

tego oraz zm

ę

czonego. Na

jego skroniach pojawiło si

ę

 kilka siwych włosów, których Amanda

wcze

ś

niej nie zauwa

Ŝ

yła.

- Chcesz troch

ę

? - zapytała cicho.

- A wystarczy dla dwojga?
- Tak. Zaraz zaparz

ę

 kaw

ę

.   

- Ja to zrobi

ę

. Kobiety zawsze robi

ą

 za słab

ą

. Jace zdj

ą

ł kurtk

ę

 i fachowo

background image

zabrał si

ę

 do napełniania ekspresu. Amanda wło

Ŝ

yła chleb do opiekacza.

Zdj

ę

ła z ognia patelni

ę

 i, z trudem zachowuj

ą

c spokój, zacz

ę

ła nakłada

ć

omlet na talerze.
- Chwileczk

ę

 - rzekł Jace chwytaj

ą

c j

ą

 za r

ę

k

ę

.

- Dała

ś

 mii wi

ę

cej ni

Ŝ

 pół. Amanda oblała si

ę

 rumie

ń

cem.

- Ja... nie jestem tak bardzo głodna - szepn

ę

ła.

- A .ty chyba w ogóle nie jadłe

ś

 kolacji.

- Rzeczywi

ś

cie.

Amanda odstawiła patelni

ę

 do zlewu.

- Co si

ę

 stało? - zapytała.

- Nie mogłem zasn

ąć

 - westchn

ą

ł. Wpatrywała si

ę

 w patelni

ę

.

-  Przepraszam za te kwiaty - szepn

ę

ła. - Nie wiedziałam, 

Ŝ

e to ty je

przysłałe

ś

. Byłe

ś

 wcze

ś

niej taki okrutny.

- Bo powiedziałem prawd

ę

 o twojej matce? - zapytał. - A dlaczego nie?

Nie jeste

ś

 ju

Ŝ

 dzieckiem.

Amanda odwróciła si

ę

 i spojrzała mu prosto w oczy.

- Czy musiałe

ś

 by

ć

 taki brutalny? - zapytała.

- Inaczej nie chciałaby

ś

 słucha

ć

.

- Nie rozumiem.
- Pewnie, 

Ŝ

e nie - za

ś

miał si

ę

 ponuro Jace.

-

Czy naprawd

ę

 nie masz ani odrobiny lito

ś

ci dla mojej matki? - W

oczach Amandy dostrzegł błaganie.

- Wybaczy

ć

 jej? To przecie

Ŝ

 dziwka! - warkn

ą

ł. - Tak jak jej córka - dodał

zimno.
- My

ś

lisz, ze wszystko o mnie wiesz, co? - zapytała z bólem Amanda.

- To, co wiem, zupełnie mi wystarcza - o

ś

wiadczył.

- Zazdroszcz

ę

 ci przekonania, 

Ŝ

e nigdy nie popełniasz bł

ę

dów i nigdy si

ę

nie mylisz!
- Popełniam bł

ę

dy - poprawił j

ą

 spokojnie. - Najwi

ę

kszy bł

ą

d popełniłem

w zwi

ą

zku z tob

ą

.

- Bo mnie nie zastrzeliłe

ś

 zamiast tego byka? - wykrztusiła Amanda.

- Bo nie wzi

ą

łem ci

ę

 do łó

Ŝ

ka, kiedy miała

ś

 szesna

ś

cie lat - odparł

zupełnie powa

Ŝ

nie.

Amanda poczerwieniała ze zło

ś

ci.

- Akurat bym poszła! - krzykn

ę

ła.

- Tamtej ostatniej nocy te

Ŝ

 mogłem ci

ę

 mie

ć

 -przypomniał jej. - Kiedy

miała

ś

 szesna

ś

cie lat, była

ś

 du

Ŝ

o bardziej niewinna i pragn

ę

ła

ś

 mnie

du

Ŝ

o bardziej ni

Ŝ

 teraz.

- To kłamstwo! - wykrzykn

ę

ła z oburzeniem Amanda.

- Ró

Ŝ

nica polega na tym - ci

ą

gn

ą

ł Jace - 

Ŝ

e wtedy nie wypadało ci tego

zrobi

ć

, bo Whitehallowie byli zbyt biedni. Teraz, kiedy role si

ę

 odwróciły,

mo

Ŝ

esz otwarcie przyzna

ć

Ŝ

e mnie po

Ŝą

dasz i nawet mi si

ę

 odda

ć

. No

wi

ę

c czemu nie, to i tak nie byłby pierwszy raz.

- Wolałabym za

Ŝ

y

ć

 trucizn

ę

 - sykn

ę

ła.

- Naprawd

ę

? Ja te

Ŝ

. Nawet udaje ci si

ę

 mnie podnieci

ć

, ale to udałoby

background image

si

ę

 ka

Ŝ

dej. Dla wygłodzonego m

ęŜ

czyzny ka

Ŝ

de ciało jest dobre.

- Id

ź

 do diabła!

- Ju

Ŝ

 byłem. I nie polecam ci takich spotka

ń

Chod

ź

 i zjedz omlet, zanim wystygnie. Mam ju

Ŝ

 dosy

ć

 tych twoich

przedstawie

ń

. Amanda zrobiła krok w kierunku drzwi. Marzyła o

ucieczce.
- Nigdzie nie pójdziesz - rzekł Jace chwytaj

ą

c j

ą

 za r

ę

k

ę

. - Kazałem ci

usi

ąść

.

Amanda półprzytomnie zrobiła, co jej kazał. Patrzyła przez łzy na stoj

ą

cy

przed ni

ą

 talerz. Jace odło

Ŝ

ył widelec i przysun

ą

ł si

ę

 do niej.

- Amando?
W jego głosie była jaka

ś

 nieznana mi

ę

kko

ść

. Tego ju

Ŝ

 było dla niej za

wiele. Z jej gardła wyrwał si

ę

 szloch i po policzkach popłyn

ę

ły łzy.

- Błagam ci

ę

, nie płacz! -j

ę

kn

ą

ł.

- Pozwól mi wróci

ć

 do łó

Ŝ

ka - załkała cichutko.

- Prosz

ę

!

- O, Bo

Ŝ

e! - Jace wyj

ą

ł z kieszeni chusteczk

ę

 i  delikatnie otarł jej twarz. -

Jedz - powiedział delikatnie jak do dziecka. - No, ty pierwsza.
- Dlaczego?
- Podobno kiedy

ś

 odgra

Ŝ

ała

ś

 si

ę

Ŝ

e nafaszerujesz mnie muchomorami

— wyja

ś

nił z lekkim u

ś

miechem.

- Nie wiem, co jest wewn

ą

trz tego omletu. Amanda nie mogła

powstrzyma

ć

 u

ś

miechu, jej

twarz rozja

ś

niła si

ę

.

- Nigdy bym ci

ę

 nie otruła - szepn

ę

ła.

- Naprawd

ę

? - zapytał i delikatnie dotkn

ą

ł jej twarzy. - Nawet po tym

wszystkim, co nagadałem?
Spojrzała na niego ze smutkiem.
- Przepraszam - powiedziała.
- Za co?
- Za to, co zrobiła moja matka.
- Jedz swój omlet - poprosił Jace i sam zabrał si

ę

 do jedzenia. - Hm,

niezły. Kiedy nauczyła

ś

 si

ę

 gotowa

ć

?

- Kiedy przeprowadziły

ś

my si

ę

 do San Antonio - powiedziała, kroj

ą

c

omlet. - Nie miałam wyboru. Matka w ogóle nie umie gotowa

ć

, a na

jadanie w restauracjach nie było nas sta

ć

. - U

ś

miechn

ę

ła si

ę

 i wsun

ę

ła

do ust pot

ęŜ

ny k

ę

s. - Kiedy pierwszy raz chciałam udusi

ć

 mi

ę

so,

wkroiłam je wprost do garnka i nie dałam ani odrobiny tłuszczu.
Spalenizn

ę

 czu

ć

 było w całym domu. Makaronu te

Ŝ

 nie posoliłam -

westchn

ę

ła na samo wspomnienie. - I dzi

ś

 nie jestem najlepsz

ą

kuchark

ą

. A ty nauczyłe

ś

 si

ę

 gotowa

ć

 w wojsku, prawda?

Jace spojrzał na ni

ą

 zdziwiony.

- Moj

ą

 specjalno

ś

ci

ą

 był sma

Ŝ

ony w

ąŜ

 - potwierdził sucho.

- Słu

Ŝ

yłe

ś

 w Zielonych Beretach, prawda? - przypomniała sobie Amanda.

- Pami

ę

tam, jak wspaniale wygl

ą

dałe

ś

 w mundurze.

background image

- Była

ś

 wtedy malutka.

- I dzi

ę

ki Bogu - odparła gwałtownie, bo u

ś

wiadomiła sobie, co

prze

Ŝ

ywałaby, gdyby ju

Ŝ

 wtedy kochała go tak bardzo jak teraz, a on

walczyłby w Wietnamie.
- O co chodzi?
- O nic.
Jace dopił kaw

ę

 i zapalił papierosa.

- Gdzie mieszkasz? w San Antonin? - zapytał.
Amanda obrzuciła go krótkim spojrzeniem. Rozmawiali teraz tak jak
wtedy w restauracji - swobodnie, szczerze, jak dwoje zaprzyja

ź

nionych

ludzi. I jakby Bea w ogóle nie istniała.

-

W małym dwupokojowym mieszkaniu - odparła.

- W samym centrum. Blisko do sklepów i do pracy mog

ę

 chodzi

ć

piechot

ą

.

- Nie masz samochodu?
- Nie sta

ć

 mnie - wyja

ś

niła. - Auta zbyt cz

ę

sto si

ę

 psuj

ą

 - dodała

zaczepnie.
Jace westchn

ą

ł gł

ę

boko. Rozpi

ą

ł koszul

ę

 pod szyj

ą

, jakby zrobiło mu si

ę

za gor

ą

co. Zobaczył, ze Amanda go obserwuje i u

ś

miechn

ą

ł si

ę

 do niej

zmysłowo.
- Chcesz, 

Ŝ

ebym j

ą

 zdj

ą

ł? - zapytał ochryple. Amanda zadr

Ŝ

ała,

mimowolnie przypomniawszy sobie wra

Ŝ

enie, jakie zrobił na niej kiedy

ś

dotyk jego nagich ramion. Spu

ś

ciła wzrok i mocno chwyciła fili

Ŝ

ank

ę

.

- Bo

Ŝ

e, ale

Ŝ

 jestem zm

ę

czony - ziewn

ą

ł Jace.

- Dlaczego przysłałe

ś

 mi kwiaty? - zapytała Amanda i w tej samej chwili

ugryzła si

ę

 w j

ę

zyk.

- Przecie

Ŝ

 mogła

ś

 umrze

ć

 i to ja byłbym za to odpowiedzialny - wyja

ś

nił.

- Kwiaty były na przeprosiny - dodał.
Wiedziała, jak trudno było mu wyrzec te słowa. I w tej samej chwili
zrozumiała, jak bardzo prze

Ŝ

ył niewierno

ść

 swego ojca. Wiedział o tym i

próbował chroni

ć

 matk

ę

.

- Chciałabym ci co

ś

 wyja

ś

ni

ć

. Posłuchasz? - poprosiła.

- Je

ś

li chcesz mówi

ć

 o twojej matce, to nie - odparł zdecydowanie.

- Jasonie, czy ty kiedy

ś

 byłe

ś

 zakochany? - zapytała ostro. - Tak bardzo

zakochany, 

Ŝ

e wszystko inne było bez znaczenia? Nie mam poj

ę

cia, co

czuł twój ojciec, ale moja matka kochała go ponad wszystko. Dla niej
liczył si

ę

 tylko Jude. To była miło

ść

 jej 

Ŝ

ycia, a on, niestety, był 

Ŝ

onaty.

Nie rozgrzeszam jej, ale jestem w stanie zrozumie

ć

, dlaczego to zrobiła.

Kochała go, Jace.
Przez chwil

ę

 przygl

ą

dał si

ę

 swemu papierosowi, po czym zgasił go

gwałtownie.
- Kiedy 

ś

lub? - zapytał.

- Za miesi

ą

c. Pojad

ę

 do nich na Bahamy.

- A przedtem?
- Jak tylko si

ę

 lepiej poczuj

ę

, wracam do San Antonio - przyznała ze

background image

ś

ci

ś

ni

ę

tym gardłem. - Daj zna

ć

 Terry'emu o swojej decyzji - dodała

szeptem.
- Je

ś

li o .mnie chodzi, kontrakt jest wasz. Szczegóły mo

Ŝ

ecie omówi

ć

 z

Duncanem - dodał wstaj

ą

c.

- Skoro tak bardzo chcesz jecha

ć

, to ja ci

ę

 nie zatrzymuj

ę

.

Spojrzała na niego ze łzami w oczach. A wi

ę

c nie ma zamiaru ani troch

ę

si

ę

 ugi

ąć

. Bez bólu pozwoli jej znikn

ąć

 ze swego 

Ŝ

ycia. Ale ona kochała

go zbyt mocno.
- Czy tego wła

ś

nie chcesz? - zapytała odwa

Ŝ

nie.

- Wiesz, czego chc

ę

.

Owszem, wiedziała. Mo

Ŝ

e Bea ma racj

ę

. Miło

ść

 to najwa

Ŝ

niejsza rzecz.

Kilka godzin w ramionach Jace'a, a potem cudowne wspomnienia na
długie, samotne, puste lata. Tak bardzo go kocha. Czy naprawd

ę

 nie

powinna sp

ę

dzi

ć

 z nim tej nocy?

- Dobrze - powiedziała cicho, ale zdecydowanie.
- Dobrze? - Spojrzał na ni

ą

 zdziwiony. Amanda uniosła dumnie głow

ę

.

- Prze

ś

pi

ę

 si

ę

 z tob

ą

.

- W zamian za co? - zapytał ostro.
- Czy wszystko musi mie

ć

 karteczk

ę

 z cen

ą

? - zapytała ze smutkiem

wstaj

ą

c..- Niczego od ciebie nie chc

ę

!

- Amando!
Przystania w progu i spojrzała na niego. -Tak?
- Je

ś

li mnie chcesz, to wró

ć

 tu i udowodnij to. - Zapadła znacz

ą

ca cisza

Podbiegła do niego. To wła

ś

nie powinna zrobi

ć

 ju

Ŝ

 par

ę

 miesi

ę

cy temu.

Ale teraz ju

Ŝ

 wiedziała, jak potrafi by

ć

 czuły i cierpliwy. Tak bardzo go

chciała i kochała, 

Ŝ

e mógł od niej za

Ŝą

da

ć

 wszystkiego. Spojrzała mu

prosto w oczy.
- No wiec? - zapytał Jace, ale nie poruszył si

ę

. Amanda podeszła jeszcze

bli

Ŝ

ej. Zastanawiała si

ę

 gor

ą

czkowo, czego Jace od niej oczekuje. Nigdy

jeszcze nie próbowała uwie

ść

 m

ęŜ

czyzny. Przypomniała sobie dwa filmy,

które kiedy

ś

, bardzo dawno temu, widziała, ale w pierwszym kobieta po

prostu wpełzła m

ęŜ

czy

ź

nie do 

ś

piwora, a w drugim czekała naga w jego

łó

Ŝ

ku. Niepewnie zarzuciła mu r

ę

ce na szyj

ę

, wspi

ę

ła si

ę

 na palce i

dotkn

ę

ła wargami jego brody. Jace stał nieporuszony.

- Mógłby

ś

 mi troch

ę

 pomóc - poskar

Ŝ

yła si

ę

, zmieszana nieco lekkim

rozbawieniem, jakie zauwa

Ŝ

yła w jego szarych oczach.

- Co mam zrobi

ć

? - zapytał posłusznie.

- Gdyby

ś

 odrobin

ę

 pochylił głow

ę

...

Jace pochylił si

ę

. Amanda, zdenerwowana i zawstydzona, zdobyła si

ę

tylko na przyci

ś

ni

ę

cie warg do jego ust

Przymkn

ę

ła oczy i przywarła do niego całym ciałem. Miała wra

Ŝ

enie, 

Ŝ

e

miło

ść

 do niego rozpływa si

ę

 w jej 

Ŝ

yłach jak narkotyk. Ale to nie

wystarczyło. Mogła równie dobrze całowa

ć

 kamie

ń

. Jace nie reagował

na jej wysiłki.
Odsun

ę

ła si

ę

 troch

ę

 i spojrzała mu niepewnie w oczy.

background image

- Och, Jace, naucz mnie - szepn

ę

ła.

W odpowiedzi Jace leniwym gestem rozwi

ą

zał pasek od jej szlafroka.

Chwyciła go za r

ę

ce, kiedy zsun

ą

ł szlafrok z jej ramion i stan

ę

ła przed

nim jedynie w przezroczystej, mi

ę

towozielonej koszuli.

- Ofiarowała

ś

 mi siebie - przypomniał. - Tchórzysz? Amanda nerwowo

przełkn

ę

ła 

ś

lin

ę

.

- Nie - skłamała. Pozwoliła mu zsun

ąć

 szlafrok.

- Jasonie, robi si

ę

 pó

ź

no - szepn

ę

ła czuj

ą

c, jak ogarnia j

ą

 odwieczny

strach - strach, który czuje kobieta, kiedy po raz pierwszy ma odda

ć

 si

ę

m

ęŜ

czy

ź

nie.

- Spokojnie, kochanie - mrukn

ą

ł Jace. Poczuła delikatny dotyk jego r

ą

k

na swoich plecach. Jego wargi czule muskały jej rozognion

ą

 twarz:

- Odpr

ęŜ

 si

ę

, Amando. Wiem, co robi

ę

. Nie b

ę

d

ę

 ci

ę

 pop

ę

dzał, dobrze?

O, tak lepiej - dodał, czuj

ą

c, jak stopniowo mi

ę

knie w jego ramionach. -

Boisz si

ę

 ze mn

ą

 kocha

ć

? - szepn

ą

ł.

- Oczywi

ś

cie, 

Ŝ

e nie - usiłowała nada

ć

 głosowi kusz

ą

ce brzmienie.

- Poka

Ŝ

 mi.

Spojrzała na niego błagalnie. Czuła si

ę

, jakby kto

ś

 kazał jej gra

ć

 na

jakim

ś

 instrumencie, a ona nawet nie znała nut.

Spojrzał na ni

ą

 z lekkim triumfem i delikatnie rozwi

ą

zał rami

ą

czka jej

koszuli. Cienki materiał zsun

ą

ł si

ę

 bezszelestnie i obna

Ŝ

ył j

ą

 do pasa.

Zaczerwieniła si

ę

 jak pensjonarka, nienawidz

ą

c własnego

niedo

ś

wiadczenia i jego biegło

ś

ci, przera

Ŝ

ona intymno

ś

ci

ą

 sytuacji, któr

ą

sama przecie

Ŝ

 stworzyła.

Jace studiował w milczeniu obna

Ŝ

one kształty.

- Jeste

ś

 taka pi

ę

kna - szepn

ą

ł. - Słodka jak modlitwa.

- Có

Ŝ

 za dziwne, porównanie.

- A czego si

ę

 spodziewała

ś

, Amando? Jakiej

ś

 wulgarnej uwagi? To, co

dzieje si

ę

 mi

ę

dzy nami, nie jest czym

ś

 zwykłym, a ty nie jeste

ś

 pierwsz

ą

lepsz

ą

 kobiet

ą

 poderwan

ą

 na ulicy. Ka

Ŝ

dy centymetr twojego ciała

nale

Ŝ

y do mnie i nie ma nic niewła

ś

ciwego w tym, 

Ŝ

e na ciebie patrz

ę

.

Jeste

ś

 wyj

ą

tkowa.

- Ja... ja te

Ŝ

 lubi

ę

 na ciebie patrze

ć

 - przyznała, delikatnie gładz

ą

c g

ę

ste,

spl

ą

tane włosy na jego piersi.

- Mandy - szepn

ą

ł, przyci

ą

gaj

ą

c j

ą

 delikatnie do siebie. - Pocałuj mnie

teraz i zobaczysz, jak wiele mo

Ŝ

emy sobie powiedzie

ć

 bez słów.

Dr

Ŝą

c obj

ę

ła go za szyj

ę

. Przywarła do niego cała, czuj

ą

c, 

Ŝ

e tylko

ś

mier

ć

 mogłaby ich rozdzieli

ć

. Tak bardzo go kochała! Była w jego

ramionach, czuła jego głodne usta.
- Powiedz mi jedno - odezwał si

ę

 stłumionym, dr

Ŝą

cym głosem Jace. -

Czuj

ę

 si

ę

 jak młody chłopak ze swoj

ą

 pierwsz

ą

 dziewczyn

ą

 i za chwil

ę

nie wytrzymam.
Wiedziała dokładnie, o co mu chodzi. Była na to tylko jedna odpowied

ź

.

Kochała go nad 

Ŝ

ycie i cho

ć

 jutro pewnie znienawidzi siebie i Jace'a,

słodkie wspomnienie jego ciała pozostanie w niej na długie, samotne

background image

lata.
Nie zd

ąŜ

yła odpowiedzie

ć

. Nagły warkot podje

Ŝ

d

Ŝ

aj

ą

cego samochodu

przerwał ich cudowne chwile.
Jace warkn

ą

ł co

ś

 pod nosem i jeszcze na ostatni

ą

 sekund

ę

 przywarł

wargami do jej szyi.
- Jaka szkoda - szepn

ę

ła.

- Naprawd

ę

 tak my

ś

lisz?

- Nie rozumiem.
Jace odsun

ą

ł si

ę

 i spojrzał na ni

ą

 uwa

Ŝ

nie.

- Jeste

ś

 dziewic

ą

, prawda, Amando? Gwałtowny rumieniec na jej twarzy

był jedyn

ą

 odpowiedzi

ą

.

- Powinienem był si

ę

 domy

ś

li

ć

 - szepn

ą

ł i delikatnie zawi

ą

zał z powrotem

rami

ą

czka jej koszuli.

- Próbowałam ci to powiedzie

ć

 - wyj

ą

kała - ale nie chciałe

ś

 słucha

ć

.

- Byłem cholernie zazdrosny - odparł. - Zazdrosny o Blacka i o mojego
brata. My

ś

lałem, ze przyjechała

ś

 z powodu Duncana i chciałem was

oboje udusi

ć

.

- Zawsze chciałam tylko ciebie - szepn

ę

ła, a jej oczy powiedziały reszt

ę

.

Chwycił j

ą

 za biodra i przyci

ą

gn

ą

ł mocno do swoich silnych ud,

obserwuj

ą

c jej reakcj

ę

.

- Lubi

ę

 patrze

ć

 na twoj

ą

 twarz, kiedy ci

ę

 tak trzymam. Kiedy jeste

ś

podniecona, twoje oczy staj

ą

 si

ę

 złote.

- Jace - szepn

ę

ła, przywieraj

ą

c do niego mocniej.

- Ja te

Ŝ

 oi

ę

 chc

ę

. Tylko ten cholerny Duncan! -dodał.

Wypu

ś

cił j

ą

 z obj

ęć

, ale nie odrywał od niej wzroku.

- Lepiej id

ź

 na gór

ę

 - powiedział. - Nie mam nastroju na wysłuchiwanie

uwag Duncana i nie chc

ę

 zako

ń

czy

ć

 dnia, wybijaj

ą

c mu kolejne z

ę

by.

- Biedny Duncan - u

ś

miechn

ę

ła si

ę

 Amanda.

- Akurat! - warkn

ą

ł. Pomógł jej wło

Ŝ

y

ć

 i zawi

ą

za

ć

 szlafrok. Jeszcze raz

przyci

ą

gn

ą

ł j

ą

 do siebie i pocałował w usta, mocno i prawie bole

ś

nie. -

Jeste

ś

 moja, kochanie. I nie mam zamiaru z nikim si

ę

 tob

ą

 dzieli

ć

. Jak

ju

Ŝ

 pójdziemy razem do łó

Ŝ

ka, zabij

ę

 ka

Ŝ

dego m

ęŜ

czyzn

ę

, który si

ę

 do

ciebie zbli

Ŝ

y.

- Jace! - szepn

ę

ła Amanda, zdziwiona gwałtowno

ś

ci

ą

 jego słów.

- Czekałem na ciebie siedem lat - odparł ostro. -I wystarczy. Zanim ten
weekend si

ę

 sko

ń

czy, b

ę

dziesz do mnie nale

Ŝ

ała całkowicie.

Spojrzała na niego bezradnie.
- Miałam... miałam wraca

ć

 do San Antonio zaraz po jutrzejszym

przyj

ę

ciu.

- Zgadza si

ę

 - miała

ś

. A teraz zostajesz. Chc

ę

Ŝ

eby cały 

ś

wiat wiedział,

Ŝ

e jeste

ś

 moja. Nie b

ę

dzie potajemnych spotka

ń

 w twoim mieszkaniu i

skradania si

ę

 na palcach do twojej sypialni. Wszystko b

ę

dzie postawione

jasno. Mo

Ŝ

esz ju

Ŝ

 zacz

ąć

 robi

ć

 plany. - Wypu

ś

cił j

ą

 z obj

ęć

 i popchn

ą

ł

lekko w kierunku drzwi. - Id

ź

 do łó

Ŝ

ka. Porozmawiamy o tym jutro.

- Czy... czy wszyscy musz

ą

 o tym wiedzie

ć

? - zapytała od drzwi.

background image

- A dlaczego nie?
No tak, dla m

ęŜ

czyzn to 

Ŝ

adna ró

Ŝ

nica. Co go to mo

Ŝ

e obchodzi

ć

?

- Amando! Posmutniała

ś

. Co si

ę

 stało? Czy co

ś

 powiedziałem nie tak?

- Jestem po prostu zm

ę

czona - odparła ze słabym u

ś

miechem. -

Dobranoc.

ROZDZIAŁ DZIESI

Ą

TY

Ubrana w biało-

Ŝ

ółt

ą

 a

Ŝ

urow

ą

 letni

ą

 sukienk

ę

 Amanda zeszła na dół. Z

braku snu miała lekko podkr

ąŜ

one oczy i serce jej waliło. Rozmy

ś

lała

cał

ą

 noc nad tym, co si

ę

 wydarzyło i nie doszła do 

Ŝ

adnego wniosku.

Czy Jace my

ś

li, 

Ŝ

e b

ę

dzie w stanie znie

ść

 pot

ę

pienie w oczach jego

matki i Duncana, kiedy spokojnie oznajmi im, 

Ŝ

e Amanda jest jego now

ą

kochank

ą

? Ale kochała go tak bardzo, 

Ŝ

e wolałaby umrze

ć

, ni

Ŝ

 wyjecha

ć

Ŝ

y

ć

 bez niego. To tak, jakby pozbyła si

ę

 połowy własnej duszy.

Przeszła przez jadalni

ę

 i od razu napotkała wzrok siedz

ą

cego przy stole

Jace'a.
- Dzie

ń

 dobry, moja droga - powitała j

ą

 z u

ś

miechem Marguerite. - To

background image

dobrze, 

Ŝ

e wcze

ś

nie wstała

ś

. Musimy jeszcze tyle zrobi

ć

 przed

dzisiejszym przyj

ę

ciem. Najpierw sprawa twojej sukienki...

- To zostaw mnie - przerwał jej z u

ś

miechem Jace. - Ja si

ę

 tym zajm

ę

.

Marguerite uniosła brwi. Spojrzała na rozpromienion

ą

 twarz syna, a

ź

niej na zarumienion

ą

 Amand

ę

 i u

ś

miechn

ę

ła si

ę

.

- Jak sobie 

Ŝ

yczysz, kochanie - odparła. Ziewaj

ą

cy Duncan wpadł

spó

ź

niony do jadalni.

- Dzie

ń

 dobry - rzekł siadaj

ą

c przy stole. - Wszyscy dobrze spali?

Amanda poczerwieniała jeszcze bardziej, a Jace oparł si

ę

 łokciami o stół

i spojrzał gro

ź

nie na brata. Nie powiedział ani słowa, ale nie było to

konieczne. Samo jego spojrzenie wystarczyło. Duncan skrzywił si

ę

 i

si

ę

gn

ą

ł po cukier.

- A mówi

ą

Ŝ

e wzrok nie potrafi zabija

ć

! Na miło

ść

 bosk

ą

, Jace, przecie

Ŝ

nic złego nie powiedziałem.
- Czy co

ś

 si

ę

 stało? - zapytała Marguerite.

- Te

Ŝ

 chciałbym wiedzie

ć

 - mrukn

ą

ł Duncan - Kiedy dzi

ś

 w nocy wróciłem

koło drugiej, zastałem w kuchni samego Jace'a. Wygl

ą

dał jak zraniony

nied

ź

wied

ź

.

- O drugiej nad ranem Jace zawsze wygl

ą

da jak zraniony nied

ź

wied

ź

 -

przypomniała mu matka.
- Miał opuchni

ę

te wargi - dodał Duncan, rzucaj

ą

c krótkie spojrzenie w

kierunku Amandy, która zbyt szybko przełkn

ę

ła łyk kawy i zakrztusiła si

ę

.

- To niczego nie dowodzi - odparł lekko rozbawiony Jace i zaci

ą

gn

ą

ł si

ę

papierosem.
Amanda przypomniała sobie, jak nami

ę

tnie całowała te wargi. Spojrzała

na Jace'a i w jego szarych oczach zobaczyła odbicie własnych uczu

ć

.

- Zachowuj si

ę

 przyzwoicie - ostrzegła Marguerite Duncana. - A gdzie ty

si

ę

 włóczyłe

ś

 do drugiej w nocy?

- Brałem przykład z brata - odparł Duncan spogl

ą

daj

ą

c na Jace'a.

- Pracowałe

ś

?

- Jace nie pracuje cały czas - zauwa

Ŝ

ył z westchnieniem Duncan.

- Jeste

ś

 dzisiaj w dziwnym nastroju, Duncanie. Przydałyby ci si

ę

wakacje.
- Masz racj

ę

 - zgodził si

ę

 szybko Duncan. - Co powiesz na Hawaje?

Pojed

ź

 ze mn

ą

, mamo, morze dobrze ci zrobi.

- Morskie powietrze 

ź

le działa na moje zatoki -przypomniała mu

Marguerite. -A poza tym z matk

ą

 u boku trudno by ci było podrywa

ć

dziewczyny. Przemy

ś

l to jeszcze raz.

- Och, mamo, dla mnie liczysz si

ę

 tylko ty-zasiniał si

ę

 Duncan.

- No, musz

ę

 i

ść

 - powiedziała Marguerite wstaj

ą

c od stołu. - Jace... -

popatrzyła przez chwil

ę

 uwa

Ŝ

nie na syna - b

ę

dziesz grzeczny dla

Amandy?
Jace spu

ś

cił oczy.

- Postaram si

ę

 - obiecał.

- To dobrze. Podrzucisz mnie, Duncanie? Mój samochód nawala.

background image

- Ale jeszcze nie zjadłem 

ś

niadania-zaprotestował.

- Sko

ń

czysz, jak wrócimy - odparła zdecydowanie Marguerite.

Duncan z 

Ŝ

alem odsun

ą

ł talerz.

- Kupi

ę

 sobie p

ą

czka - mrukn

ą

ł. - No to pa - rzucił przez rami

ę

, mrugaj

ą

c

do Amandy.
- Hej - rzekł cicho Jace, kiedy zostali sami.
- Hej - odparła Amanda, a jej oczy rozbłysły jak gwiazdy.
- Ładnie ci w białym i 

Ŝ

ółtym - zauwa

Ŝ

ył Jace.

- Przypominasz mi stokrotk

ę

.

- Stokrotki nie mówi

ą

 - za

Ŝ

artowała i chwyciła fili

Ŝ

ank

ę

, by ukry

ć

 dr

Ŝ

enie

r

ą

k.

Jace u

ś

miechał si

ę

. Jego dolna warga rzeczywi

ś

cie była lekko

spuchni

ę

ta.

-  Duncan wszystko zauwa

Ŝ

ył - rzekł. Amanda zarumieniła si

ę

.

-  Przepraszam - szepn

ę

ła.

-

Dlaczego? Lubi

ę

 te małe, ostre z

ą

bki. Le

Ŝ

ałem ju

Ŝ

 w łó

Ŝ

ku i nadal

je czułem.

Amanda nawet nie zdawała sobie sprawy, jak gor

ą

ca jest fili

Ŝ

anka, któr

ą

trzyma w r

ę

ku.

- My

ś

lałam, 

Ŝ

e nigdy nie zasn

ę

.

- Chod

ź

 tutaj.

Amanda odstawiła fili

Ŝ

ank

ę

 i podeszła do niego. Wci

ąŜ

 nie mogła

uwierzy

ć

Ŝ

e potrafi na niego patrze

ć

 bez strachu, 

Ŝ

e nie widzi w jego

oczach gniewu i pot

ę

pienia.

Jace chwycił j

ą

 w pasie i posadził sobie na kolanach. Pachniał drog

ą

wod

ą

 kolo

ń

sk

ą

, a jego jedwabna koszula miło chłodziła jej rozpalon

ą

twarz,
- Omal nie przyszedłem wczoraj do ciebie - szepn

ą

ł.

- To cholerne łó

Ŝ

ko było takie ogromne i puste, ledwo mogłem wytrzyma

ć

z t

ę

sknoty za tob

ą

.

- Ja te

Ŝ

 nie spałam - przyznała.

Musn

ę

ła palcami jego usta. Zauwa

Ŝ

yła, 

Ŝ

e jest 

ś

wie

Ŝ

o ogolony, nie tak,

jak poprzedniej nocy. . Jace nachylił si

ę

 ku niej i leciutko, delikatnie

rozchylił jej wargi w długim, gł

ę

bokim pocałunku. Przyci

ą

gn

ą

ł j

ą

 mocno

do siebie, a ona poddała mu si

ę

 bez oporu.

Pół

ś

wiadoma tego co robi, rozpi

ę

ła powoli jego koszul

ę

 chc

ą

c dotkn

ąć

go całego, poczu

ć

 zmysłow

ą

 m

ę

sko

ść

 jego owłosionego ciała.

- Je

ś

li mnie dotkniesz, ja zechc

ę

 dotyka

ć

 ciebie - szepn

ą

ł Jace,

powstrzymuj

ą

c jej r

ę

k

ę

. - A na to, do czego by to doprowadziło, nie

mamy teraz czasu.
- Czy naprawd

ę

 doprowadziłoby to do czego

ś

? - zapytała oblizuj

ą

c

spieczone wargi.
- S

ą

dz

ą

c po tym, co teraz czuj

ę

, to na pewno - odparł muskaj

ą

c wargami

jej przymkni

ę

te powieki.

- Uwielbiam, jak mnie dotykasz.

background image

Amanda u

ś

miechn

ę

ła si

ę

 i oparła rozpalony policzek o jego pier

ś

.

- Jakie to dziwne. 
- Co?

ś

e si

ę

 nie kłócimy.

- Strasznie bytem dla ciebie niedobry - rzekł z westchnieniem Jace.
- Mo

Ŝ

e miałe

ś

 powody. Jace, tak mi przykro, ze mama...

Jace delikatnie poło

Ŝ

ył palec na jej ustach.

- Jeszcze si

ę

 z tym nie pogodziłem - wyznał cicho. - Ale chyba zaczynam

rozumie

ć

. Niełatwo jest panowa

ć

 nad uczuciami. Ja sam trac

ę

 głow

ę

,

kiedy trzymam ci

ę

 w ramionach.

- Czy to jest a

Ŝ

 tak złe? - u

ś

miechn

ę

ła si

ę

 zalotnie Amanda.

- Dla mnie tak. Nigdy nie byłem szczególnie wylewny. Owszem,
miewałem kobiety, ale zawsze na własnych warunkach i nigdy takiej,
której nie potrafiłbym opu

ś

ci

ć

. Ty obudziła

ś

 we mnie uczucia, o jakie si

ę

wcale nie podejrzewałem. Kiedy ci

ę

 dotykam, płomienie ogarniaj

ą

 całe

moje ciało.
- Czy naprawd

ę

 jestem twoja? - zapytała cicho, lekko dotykaj

ą

c jego

policzka.
- A chcesz tego?
Zdecydowanie kiwn

ę

ła głow

ą

, a jej oczy wielbiły ka

Ŝ

dy rys jego twarzy.

Przesun

ą

ł r

ę

k

ę

 wzdłu

Ŝ

 jej talii, potem wy

Ŝ

ej, na ciepł

ą

 tward

ą

 pier

ś

okryt

ą

 mi

ę

kk

ą

 bawełn

ą

 i obserwował jej reakcj

ę

.

- Przyzwyczaisz si

ę

 do tych pieszczot, zobaczysz -rzekł cicho.

- Naprawd

ę

? - wyszeptała z trudem.

- Nigdy 

Ŝ

aden m

ęŜ

czyzna nie widział ci

ę

 takiej, jak ja wczoraj, prawda?

Zawsze wydawało mi si

ę

Ŝ

e jeste

ś

 do

ś

wiadczona, ale zobaczyłem ten

rumieniec na twojej twarzy. A kiedy wzi

ą

łem ci

ę

 w ramiona... -

u

ś

miechn

ą

ł si

ę

 leciutko. - B

ę

d

ę

, to pami

ę

tał do ko

ń

ca 

Ŝ

ycia. Tak bardzo

chciałem by

ć

 pierwszym m

ęŜ

czyzn

ą

 w twoim 

Ŝ

yciu. Bałem si

ę

Ŝ

e kto

ś

mnie ju

Ŝ

 ubiegł i nienawidziłem ci

ę

 za to.

- Zawsze chciałam tylko ciebie - odparła szczerze i posmutniała,
pomy

ś

lawszy sobie, jak krótko go b

ę

dzie miała. Szybko znudzi mu si

ę

 jej

niewinno

ść

, znudzi mu si

ę

 ona sama. Mieli ze sob

ą

 tak du

Ŝ

o wspólnego,

ale on chciał tylko jej ciała, nie chciał duszy ani serca.
- Co si

ę

 stało? - zapytał.

- Nic - wzruszyła ramionami. - Mówiłe

ś

 co

ś

 o sukience.

- Rzeczywi

ś

cie - za

ś

miał si

ę

. - A wi

ę

c chod

ź

my.

Zaprowadził j

ą

 do eleganckiego magazynu, prosto do działu z

najdro

Ŝ

szymi sukniami Chciała si

ę

 cofn

ąć

, ale przytrzymał j

ą

 mocno za

r

ę

k

ę

. Młodej ekspedientce wyja

ś

nił dokładnie, o jak

ą

 sukni

ę

 mu chodzi.

- Ale ja nie chc

ę

Ŝ

eby

ś

 kupował mi sukienki - zaprotestowała Amanda,

kiedy sprzedawczyni na chwil

ę

 znikn

ę

ła na zapleczu.

- Dlaczego? Chcesz i

ść

 na przyj

ę

cie w spodniach? - zapytał z

u

ś

miechem Jace.

Nauczyła si

ę

 obywa

ć

 bez pi

ę

knych kreacji, ale dopiero w tej chwili zdała

background image

sobie spraw

ę

, ile j

ą

 to kosztowało. Wszyscy w tym eleganckim sklepie

widz

ą

Ŝ

e Jace kupuje jej ubrania. Co sobie o tym pomy

ś

l

ą

ś

e jest jego

utrzymank

ą

. W jej oczach pojawiły si

ę

 łzy. No, có

Ŝ

, do pewnego stopnia

to prawda. Przecie

Ŝ

 ju

Ŝ

 mu siebie obiecała.

Zbladła i spu

ś

ciła oczy.

- Co si

ę

 stało? - zapytał Jace, unosz

ą

c jej brod

ę

. - Kochanie, czy

Ŝ

bym

powiedział co

ś

 złego?

Na szcz

ęś

cie wróciła sprzedawczyni i Amanda nie musiała udziela

ć

 mu

tej bolesnej dla niej odpowiedzi.
- Mam tu co

ś

 wyj

ą

tkowego - zachwalała ekspedientka, . trzymaj

ą

c na

wieszaku obłok r

ę

cznie malowanego tiulu. Był lekko przezroczysty, w

kolorze ko

ś

ci słoniowej, malowany w delikatne, zielone listki. Amanda

nigdy, nawet wtedy, kiedy miała pieni

ę

dzy jak lodu, nie kupiła sobie

czego

ś

 tak pi

ę

knego.

- Jest wspaniała. - Ekspedientka wymieniła nazwisko projektanta. Nie
zwa

Ŝ

aj

ą

c na protesty Amandy, zaprowadziła j

ą

 do przymierzami.

Amanda przygl

ą

dała si

ę

 swemu odbiciu. Ju

Ŝ

 od dawna nie miała na

sobie tak drogiej sukni, nie czuła mi

ę

kko

ś

ci tiulu spowijaj

ą

cego jej ciało.

Bladozielony kolor listków roz

ś

wietlił br

ą

z jej oczu, dodał tajemniczo

ś

ci

twarzy.
- Czy b

ę

dziesz tam siedzie

ć

 cały dzie

ń

? - rozległ si

ę

 zza zasłony

niecierpliwy baryton. '
Amanda wyprostowała si

ę

 i lekkim krokiem wyszła z przymierzalni.

- Czy

Ŝ

 nie le

Ŝ

y doskonale? - zapytała z u

ś

miechem sprzedawczyni.

- Doskonale - przyznał cicho Jace, ale patrzył nie na sukni

ę

, tocz na

zarumienion

ą

 twarz Amandy.

- Bior

ę

 j

ą

.

Amanda zdj

ę

ła sukni

ę

 i czekała, a

Ŝ

 j

ą

 zapakuj

ą

.

- Nie zapytałam o cen

ę

 - odezwała si

ę

 niepewnie - ale na pewno

kosztuje maj

ą

tek, Jace. Wolałabym co

ś

... co

ś

 ta

ń

szego.

- Nie jestem biedny - przypomniał jej. - Zapomniała

ś

?

Amanda spu

ś

ciła oczy. Zrobiło jej si

ę

 słabo. A wiec Jace my

ś

li, 

Ŝ

e mu si

ę

po prostu sprzedała, 

Ŝ

e dała si

ę

 kupi

ć

 za kilka ładnych strojów?

Jace zapłacił i podał jej firmowe pudło. Wzi

ę

ła je od niego z oboj

ę

tn

ą

min

ą

.

- Idziemy - rzekł z ci

ęŜ

kim westchnieniem. Otworzył drzwi swego

srebrnego mercedesa, wyj

ą

ł jej z r

ą

k pudełko i rzucił niedbale na tylne

siedzenie, po czym usiadł za kierownic

ą

. Gwałtownym ruchem przekr

ę

cił

kluczyk w stacyjce i uruchomił silnik.
- Zapal mi papierosa - powiedział, rzucaj

ą

c jej na kolana paczk

ę

.

Amanda, bez słowa, posłusznie wykonała polecenie.
- Nie podoba ci si

ę

 ta cholerna sukienka? - zapytał sucho.

- Jest bardzo ładna. Dzi

ę

kuj

ę

.

- Czy mo

Ŝ

esz mi, do diabła, powiedzie

ć

 o co chodzi? - krzykn

ą

ł,

obrzucaj

ą

c j

ą

 w

ś

ciekłym spojrzeniem.

background image

- O nic - odparła cicho. Patrzyła prosto przed siebie.
- O nic - powtórzył, zaci

ą

gaj

ą

c si

ę

 papierosem. - Nie najlepiej zaczyna

si

ę

 nasz zwi

ą

zek, goł

ą

bku.

- Wiem - przyznała cicho Amanda. - Suknia jest cudowna, Jace, tylko...
wolałabym, 

Ŝ

eby

ś

 tyle na mnie nie wydawał.

- Moim zdaniem jeste

ś

 tego jak najbardziej warta, kochanie. - Wzi

ą

ł j

ą

 za

r

ę

k

ę

.

Amanda patrzyła na jego ciemnobr

ą

zowe, silne palce, tak bardzo

kontrastuj

ą

ce z jej własnymi.

- Jeste

ś

 taki opalony - szepn

ę

ła.

- A ty bladziutka - odparł. - Szkoda, 

Ŝ

e musz

ę

 wraca

ć

 do biura. Wolałbym

sp

ę

dzi

ć

 ten dzie

ń

 z tob

ą

.

Amanda westchn

ę

ła rozmarzona.

- Ja te

Ŝ

.

- Przyjad

ę

 dopiero w ostatniej chwili - rzekł, kiedy zajechali przed Casa

Verde. - Czekaj na mnie. Idziesz do Sullevanów ze mn

ą

, nie z

Duncanem.
- Tak, Jasonie - potwierdziła posłusznie.
Jason pochylił si

ę

Ŝ

eby otworzy

ć

 jej drzwi. Jego twarz znalazła si

ę

 tu

Ŝ

obok jej twarzy. Poczuła zapach wody kolo

ń

skiej i ciepło oddechu.

Mimowolnie nachyliła si

ę

 odrobin

ę

 do przodu i dotkn

ę

ła wargami jego

ust.
Oczy Jace'a rozbłysły.
- Przepraszam - szepn

ę

ła Amanda, poruszona gwałtowno

ś

ci

ą

 jego

spojrzenia.
- Za co?- zapytał Jace. - Czy musisz mie

ć

 specjalne pozwolenie, 

Ŝ

eby

mnie całowa

ć

 czy dotyka

ć

?

- To... to dla mnie ci

ą

gle co

ś

 nowego.

- Powiedziałem ci ju

Ŝ

 rano - rzekł szorstko - 

Ŝ

e lubi

ę

, kiedy mnie

dotykasz. Na miło

ść

 bosk

ą

, przecie

Ŝ

 mo

Ŝ

esz wskoczy

ć

 mi do łó

Ŝ

ka,

kiedy tylko zechcesz, a ja zawsze powitam ci

ę

 z otwartymi ramionami.

Amanda spojrzała na niego niepewnie i czułym gestem odgarn

ę

ła

kosmyk włosów z jego czoła.
- To wszystko jest takie nowe - szepn

ę

ła.

- Tak. - Nachylił si

ę

 ku niej, uj

ą

ł j

ą

 pod brod

ę

 i pocałował delikatnie. -

Uwielbiam twoje usta - szepn

ą

ł czule. - Mógłbym je całowa

ć

 do ko

ń

ca

Ŝ

ycia.

- Ja te

Ŝ

 lubi

ę

 ci

ę

 całowa

ć

 - szepn

ę

ła Amanda i obj

ą

wszy go za szyj

ę

,

oddała pocałunek.
- Nie id

ź

 do pracy - poprosiła cicho.

- Je

ś

li zostan

ę

, to b

ę

d

ę

 si

ę

 z tob

ą

 kochał - od-parł, wci

ąŜ

 całuj

ą

c jej

twarz. - A nie chc

ę

 jeszcze tego robi

ć

.

- Dlaczego?
- Bo chc

ę

Ŝ

eby ten pierwszy raz był dla ciebie najpi

ę

kniejszym

wspomnieniem - odparł.

background image

Amanda poczuła fal

ę

 podniecenia, ogarniaj

ą

c

ą

 całe jej ciało. Wyobraziła

sobie Jace'a lez

ą

cego obok niej w chłodnej, 

ś

wie

Ŝ

ej po

ś

cieli, otaczaj

ą

c

ą

ich ciemno

ść

, jego usta bł

ą

dz

ą

ce po jej ciele.

- Zadr

Ŝ

ała

ś

 - szepn

ą

ł czule Jace. - Pomy

ś

lała

ś

, jak to b

ę

dzie, tak?

- Tak - przyznała.
- Bo

Ŝ

e! - Jace gwałtownym gestem przyci

ą

gn

ą

ł j

ą

 do siebie, a jego

głodne usta mia

Ŝ

d

Ŝ

yły jej wargi. Z ust Amandy wyrwał si

ę

 cichy j

ę

k.

Pu

ś

cił j

ą

 nagle i odsun

ą

ł od siebie.

- Wysiadaj, zanim wgniot

ę

 ci

ę

 tu w podłog

ę

 - mrukn

ą

ł.

- Okrutnik - szepn

ę

ła.

- Kusicielka - odparował. - Do zobaczenia wieczorem. I nie upinaj
włosów. Zostaw je rozpuszczone.
- To nie b

ę

dzie eleganckie - zaprotestowała.

- Nie chc

ę

Ŝ

eby

ś

 była elegancka - upierał si

ę

, patrz

ą

c jej w oczy. - Chc

ę

,

Ŝ

eby

ś

 była sob

ą

. Nie musisz si

ę

 upi

ę

ksza

ć

. Czekaj na mnie.

- Dobrze.
Jace zatrzasn

ą

ł drzwiczki i odjechał.

Amanda, ubrana w sukni

ę

, któr

ą

 kupił jej Jace, stała przed lustrem.

Znakomity krój podkre

ś

lał jej długie nogi, szczupł

ą

 tali

ę

 i małe, kształtne

piersi. Kolory sukni stanowiły znakomit

ą

 opraw

ę

 jej jasnej karnacji. Z

rozpuszczonymi srebrnoblond włosami wygl

ą

dała jak modelka, a nie

pracownica agencji reklamowej.
Bardzo zdenerwowana i przej

ę

ta zeszła do salonu, gdzie czekali na ni

ą

Jace, Duncan i Marguerite.
Pogr

ąŜ

eni byli w rozmowie, ale wej

ś

cie Amandy nie umkn

ę

ło uwagi

Jace'a. Jego oczy rozbłysły. Pojawiło si

ę

 co

ś

 jeszcze... duma...

ś

wiadomo

ść

 posiadania...

Amanda te

Ŝ

 nie mogła oderwa

ć

 od niego wzroku. W ciemnym garniturze

ś

nie

Ŝ

nobiałej jedwabnej koszuli był tak m

ę

ski, 

Ŝ

e zapragn

ę

ła si

ę

 do

niego przytuli

ć

. Wydawał si

ę

 by

ć

 zupełnie nie

ś

wiadomy swej atrak-

cyjno

ś

ci.

Nagła cisza sprawiła, 

Ŝ

e Duncan i Marguerite te

Ŝ

 zwrócili si

ę

 ku drzwiom.

- No, no - skomentował Duncan. Podszedł i przygl

ą

dał si

ę

 jej z

podziwem ewentualnego kupca ogl

ą

daj

ą

cego elegancki, nowy

samochód. - Istne cudo. Sk

ą

d masz t

ę

 sukni

ę

?

- Od dobrej wró

Ŝ

ki - odparła wesoło Amanda, unikaj

ą

c władczego

spojrzenia Jace’a.
- Wygl

ą

dasz jak zjawisko, Amando - u

ś

miechn

ę

ła si

ę

 Marguerite, -

Pi

ę

kna suknia!

- Dzi

ę

kuj

ę

 - odparła skromnie Amanda. Duncan chciał uj

ąć

 j

ą

 pod rami

ę

,

ale Jace oczywi

ś

cie go uprzedził.

- Dzisiaj moja kolej - powstrzymał go ostro.
- Gdzie

Ŝ

 bym 

ś

miał si

ę

 sprzeciwia

ć

? - za

ś

miał si

ę

 Duncan. - Mamo? -

zwrócił si

ę

 do Marguerite.

Marguerite, ubrana w eleganck

ą

 bladoniebiesk

ą

 atłasow

ą

 sukni

ę

 i etol

ę

 z

background image

lisów, podeszła do syna.
- Ale

Ŝ

, Amando, powinna

ś

 co

ś

 narzuci

ć

 na ramiona. Zobaczysz, 

Ŝ

e

zmarzniesz!
- Nie, nie s

ą

dz

ę

! - odparła szybko Amanda, zbyt dumna, by znowu

korzysta

ć

 z czyjej

ś

 dobroczynno

ś

ci.

- Bzdura! Mam pi

ę

kny szal. Zaczekaj - poleciła Marguerite.

Wróciła z czarnym, cieniutkim szalem i narzuciła go na ramiona Amandy.
- Znakomicie! Dodaje ci tajemniczo

ś

ci!

- Bo tak si

ę

 dzi

ś

 czuj

ę

 - odparła z u

ś

miechem Amanda.

Amanda jeszcze nigdy nie odczuwała tak blisko

ś

ci Jace'a jak podczas

jazdy do Sullevanów. Jej wzrok bezwiednie w

ę

drował ku jego profilowi i

ustom. Dr

Ŝ

ała na wspomnienie jego pocałunków. Raz, kiedy przystan

ą

ł

na czerwonym 

ś

wietle, ich oczy si

ę

 spotkały. Siła jego spojrzenia

pozbawiła j

ą

 tchu. Spu

ś

ciła wzrok na jego szczupłe, silne dłonie zaci

ś

-

ni

ę

te na kierownicy i z trudem powstrzymała si

ę

, by ich nie dotkn

ąć

.

Gdyby tylko sprawy inaczej si

ę

 uło

Ŝ

yły. Była teraz kobiet

ą

 Jace’a, ale nie

o to jej chodziło. Jace uwa

Ŝ

ał, 

Ŝ

e interesuj

ą

 j

ą

 jego pieni

ą

dze, podczas

gdy ona chciała tylko, by pozwolono jej go kocha

ć

. Zastanawiała si

ę

ponuro, jak te

Ŝ

 Jace wszystko zorganizuje. Czy b

ę

dzie miała mieszkanie

w mie

ś

cie? A mo

Ŝ

e kupi jej dom? Zarumieniła si

ę

 na sam

ą

 my

ś

l o reakcji

Marguerite. 

ś

adnych tajemnic, powiedział, nie my

ś

l

ą

c zupełnie o tym, jak

bardzo j

ą

 to zrani. Wiadomo, m

ęŜ

czy

ź

ni. My

ś

l

ą

 tylko o własnych

przyjemno

ś

ciach. Przecie

Ŝ

 nic nie zagrozi jego reputacji.

- Wpaniale! - skomentował Duncan wchodz

ą

c wraz z Jace'em i Amanda

do holu roz

ś

wietlonego blaskiem kryształowych 

Ŝ

yrandoli.

- Sullevanowie maj

ą

 klas

ę

, no i wielkie pieni

ą

dze od pokole

ń

 - zauwa

Ŝ

chłodno Jace.
- To wida

ć

. Twoja suknia, Amando, znakomicie tutaj pasuje. Nie

powiedziała

ś

 mi, sk

ą

d j

ą

 masz.

Jace spojrzał ostrzegawczo na brata i gestem posiadacza uj

ą

ł j

ą

 za r

ę

k

ę

.

- Ja jej kupiłem - wyja

ś

nił spokojnie, ale z ukryt

ą

 gro

ź

b

ą

.

Duncan a

Ŝ

 za dobrze .znał ten ton.

- Przepraszam - zwrócił si

ę

 do Amandy. - Chyba pójd

ę

 rozejrze

ć

 si

ę

 za

jakimi

ś

 wolnymi panienkami. Zobaczymy si

ę

 pó

ź

niej.

- Czy to było konieczne? - zapytała zawstydzona Amanda.
- Jeste

ś

 moja - odparł zdecydowanie Jace. - Im szybciej si

ę

 o tym dowie,

tym lepiej dla niego.
- Poczułam si

ę

 jak sprzedajna dziewczyna. - Głos Amandy dr

Ŝ

ał z

upokorzenia.
Jace spojrzał na ni

ą

 z niedowierzaniem.

- O czym ty, do cholery, mówisz? Nie rozumiem ci

ę

, Amando.

Ofiarowałem ci wszystko, co mam. Zdecyduj si

ę

, chcesz tego, czy nie?

Z lekkim okrzykiem Amanda wyrwała mu r

ę

k

ę

 i pobiegła w kierunku

stoj

ą

cego przy bufecie Duncana.

Popijaj

ą

cy poncz Duncan spojrzał na jej pobladł

ą

 twarz i podał jej

background image

szklank

ę

. Rozejrzał si

ę

 po sali w poszukiwaniu Jace'a. Ujrzał go

pogr

ąŜ

onego w rozmowie z miejscowymi hodowcami bydła.

- Nic ci nie grozi - zwrócił si

ę

 do Amandy. - Przez najbli

Ŝ

sze pół godziny

b

ę

dzie gadał tylko o krowach. Co si

ę

 tym razem stało?

Amanda przygryzła warg

ę

.

- Powiedział, 

Ŝ

e... Ach, nic, Duncanie - westchn

ę

ła - to bez sensu.

Jedyn

ą

 zalet

ą

 Jace'a jest wypchany portfel - za

ś

miała si

ę

 ponuro. - Mo

Ŝ

e

zostan

ę

 zawodow

ą

 naci

ą

gaczk

ą

.

- Nie z twoim charakterem - odparł łagodnie Duncan. - Zjedz kanapk

ę

.

- Czy wygl

ą

dam na głodn

ą

? - dała si

ę

 nabra

ć

 Amanda.

- Tak jakby

ś

 chciała kogo

ś

 ugry

źć

 - mrugn

ą

ł do niej Duncan. - Nie

przejmuj si

ę

 nim, Mandy, on sam nie wie, czego chce.

Gdyby

ś

 tylko znał cał

ą

 prawd

ę

, pomy

ś

lała. Spojrzała na trzyman

ą

 w r

ę

ce

szklaneczk

ę

 z ponczem i zdała sobie spraw

ę

Ŝ

e lekko kr

ę

ci jej si

ę

 w

głowie.
- Co w tym jest? - zapytała.
- Chyba cała zawarto

ść

 barku - u

ś

miechn

ą

ł si

ę

 Duncan. - Lepiej uwa

Ŝ

aj.

- Dzi

ś

 nie mam ochoty uwa

Ŝ

a

ć

- odparła wychylaj

ą

c reszt

ę

 napoju. - Nalej

mi nast

ę

pn

ą

 kolejk

ę

.

- To nie jest zbyt rozs

ą

dne - ostrzegł j

ą

, ale napełnił szklank

ę

.

- Zgadzam si

ę

, ale czasami lepiej za du

Ŝ

o nie my

ś

le

ć

.

- Wiesz co? - rzekł cicho Duncan, przygl

ą

daj

ą

c si

ę

 jej uwa

Ŝ

nie.

- Co? - spojrzała na niego znad szklanki.
- Ciesz

ę

 si

ę

Ŝ

e zostaniesz moj

ą

 bratow

ą

.

Nie była ju

Ŝ

 w stanie powstrzyma

ć

 łez. Duncan, kochany Duncan, nic nie

rozumie. Jason nie potrzebuje 

Ŝ

ony, tylko kochanki, kogo

ś

, kto zaspokoi

jego 

Ŝą

dze. A je

ś

li kiedy

ś

 si

ę

 o

Ŝ

eni, to na pewno nie z ni

ą

.  -  Mandy!

- A jakie b

ę

dzie mi

ę

dzy nami pokrewie

ń

stwo, je

ś

li zostan

ę

 jego

kochank

ą

? - szepn

ę

ła smutno. - Bo tylko do tego jestem mu potrzebna.

Odwróciła si

ę

 gwałtownie i wybiegła na ciemny taras, gdzie dała upust

swojej rozpaczy.
- Co

ś

 ty jej, do cholery, powiedział? - zapytał ostro Jace, który

błyskawicznie pojawił si

ę

 u boku Duncana.

- Chyba za du

Ŝ

o - odparł cicho Duncan. - Powiedziałem, 

Ŝ

e b

ę

dzie mi

miło zosta

ć

 jej szwagrem. By

ć

 mo

Ŝ

e zbytnio si

ę

 pospieszyłem, ale

obserwowałem was ostatnio i wydawało mi si

ę

Ŝ

e to ju

Ŝ

 pewne.

- Masz za długi j

ę

zor - uci

ą

ł oschle Jace.

- Amen - potwierdził ponuro Duncan i zmarszczył czoło. - Czy naprawd

ę

chcesz, 

Ŝ

eby została twoj

ą

 kochank

ą

? - zapytał nagle.

- Kochank

ą

?! - krzykn

ą

ł zdumiony Jace.

- Ona tak wła

ś

nie my

ś

li - odparł chłodno brat. - Powiedziała, 

Ŝ

e uwa

Ŝ

asz

j

ą

 za naci

ą

gaczk

ę

.

- O mój Bo

Ŝ

e - westchn

ą

ł Jace.

- O co chodzi? - zapytał Duncan.
- Historia si

ę

 powtarza - j

ę

kn

ą

ł Jace, ale nie patrzył na brata. Jego wzrok

background image

skierowany był na drzwi prowadz

ą

ce na taras. Bez słowa ruszył w ich

kierunku.
Amanda otarła łzy. Pragn

ę

ła jak najszybciej wsi

ąść

 w samolot i znale

źć

si

ę

 jak najdalej od Casa Verde. Chyba zwariowała, 

Ŝ

e zgodziła si

ę

zosta

ć

 i pój

ść

 na to przyj

ę

cie. Dlaczego nie wyjechała z Be

ą

? Byłaby ju

Ŝ

daleko od Jace'a, jego sarkazmu i pot

ę

pienia. Nie powinna ofiarowywa

ć

mu siebie, to tylko pogorszyło jego opini

ę

 o niej. Znowu poczuła łzy pod

powiekami. Nie, tak nie mo

Ŝ

na. Musi przesta

ć

 płaka

ć

, wróci

ć

 do go

ś

ci,

u

ś

miecha

ć

 si

ę

, odgrywa

ć

 rol

ę

 królowej balu. Potem poprosi Duncana,

Ŝ

eby odwiózł j

ą

 na lotnisko.

- Jak tu cicho. 
Zamarła, słysz

ą

c za sob

ą

 ten głos. Zacisn

ę

ła r

ę

ce na balustradzie, ale

nie odwróciła si

ę

.

- Tak-mrukn

ę

ła.

Poczuła ciepło jego ciała na swoich plecach, jego oddech we włosach.
Palce Jace'a delikatnie pogładziły jej rami

ę

. Zamarła w bezruchu.

- Amando... - zacz

ą

ł niepewnie.

- Wyje

Ŝ

d

Ŝ

am - przerwała mu zdecydowanym tonem, wierzchem dłoni

ocieraj

ą

ś

lady łez. - Mo

Ŝ

esz sobie zabra

ć

 sukienk

ę

, nie chc

ę

 jej. Oddaj

j

ą

 której

ś

 z twoich kochanek - dodała.

- Nigdy nie było 

Ŝ

adnej innej kobiety - rzekł spokojnie i z naciskiem Jace.

- Nikogo od dnia twoich urodzin, kiedy po raz pierwszy dotkn

ą

łem twoich

ust
Amanda zamarła. Czy

Ŝ

by si

ę

 przesłyszała? Chyba ma co

ś

 nie w

porz

ą

dku z uszami. Odwróciła si

ę

 wolno i spojrzała mu w oczy. Ich

srebrny blask był ledwo widoczny w nikłym 

ś

wietle padaj

ą

cym na taras z

sali balowej.
Jace, z r

ę

kami w kieszeniach, stał na lekko rozstawionych nogach i

patrzył na ni

ą

 ironicznie.

- Zdziwiła

ś

 si

ę

? - zapytał. - Czy naprawd

ę

 nie rozumiesz, jak bardzo ci

ę

pragn

ę

, skoro od lat nie miałem 

Ŝ

adnej kobiety?

- Na pewno nie... nie z braku okazji - wyj

ą

kała.

- Zgadza si

ę

. Jestem bogaty .'Wi

ę

kszo

ść

 kobiet dla pieni

ę

dzy zrobi

wszystko.
- Mo

Ŝ

e niektóre chciały tylko ciebie - powiedziała cicho Amanda,

- Do tego trzeba dwojga. Mnie zale

Ŝ

ało tylko na tobie.

Ciszy, jaka mi

ę

dzy nimi zapadła, towarzyszyła jaka

ś

 sentymentalna

melodia dobiegaj

ą

ca z sali balowej.

Podszedł do mej tak blisko, 

Ŝ

e musiała unie

ść

 głow

ę

, by widzie

ć

 jego

twarz.
- Cholera, czy naprawd

ę

 musz

ę

 to mówi

ć

?—spytał cicho.

Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami.
- Kocham ci

ę

, Amando - wyznał aksamitnym głosem.

Z jej oczu popłyn

ę

ły niepohamowane strumienie łez. Usta jej dr

Ŝ

ały. Nie.

była w stanie powiedzie

ć

 ani słowa.

background image

Jace nie potrzebował słów. Przyci

ą

gn

ą

ł j

ą

 do siebie i poszukał jej warg.

Przywarł do nich, jak spragniony do 

ź

ródła.

Amanda zanurzyła palce w g

ę

stych włosach Jace'a, paznokciami

delikatnie drapała jego szyj

ę

. Z cichym j

ę

kiem poddała si

ę

 pocałunkom.

- Powiedz to - szepn

ą

ł nie odrywaj

ą

c warg od jej ust.

- Ja te

Ŝ

 ci

ę

 kocham. Na zawsze, cał

ą

 sob

ą

. - Reszta słów rozpłyn

ę

ła si

ę

w cichym westchnieniu. Pocałował j

ą

 znowu, najpierw mocno, potem

delikatnie, czule. Jego usta zadawały pytania, jej usta odpowiadały -
wszystko bez słowa.
- Wyja

ś

nijmy sobie jedn

ą

 rzecz - szepn

ą

ł jej do ucha. - Kiedy mówiłem,

Ŝ

e jeste

ś

 moja, miałem na my

ś

li cale 

Ŝ

ycie i na dowód tego wło

Ŝę

 na

twój palec dwa pier

ś

cionki. Och, Amando, nie chodzi mi tylko o rozkosz,

któr

ą

 b

ę

dziemy dzieli

ć

 w ciemno

ś

ciach. Chc

ę

 dzieli

ć

 z tob

ą

 

Ŝ

ycie, chc

ę

,

Ŝ

eby

ś

 ty dzieliła ze mn

ą

 swoje. Chc

ę

 ci

ę

 przytula

ć

, kiedy b

ę

dzie ci 

ź

le i

ociera

ć

 twoje łzy, kiedy płaczesz.

Chc

ę

 patrze

ć

, jak si

ę

 

ś

miejesz i widzie

ć

 

ś

wiatło w twoich oczach, kiedy

si

ę

 kochamy. Chc

ę

 ci da

ć

 dzieci i patrze

ć

, jak dorastaj

ą

 w Casa Verde. -

W jego oczach pojawił si

ę

 ów blask, na który tak długo czekała. - Czy

wiesz, 

Ŝ

e kocham ci

ę

 ponad wszystko? Sprawiałem ci ból, bo sam

cierpiałem. Po

Ŝą

dałem ciebie, była

ś

 mi potrzebna i nie mogłem ci tego

powiedzie

ć

, bo zawsze przede mn

ą

 uciekała

ś

. Czy nie uwa

Ŝ

asz, 

Ŝ

e czas

ju

Ŝ

 z tym sko

ń

czy

ć

? Wyjd

ź

 za mnie. Zamieszkaj ze mn

ą

. Jeste

ś

 dla mnie

jak powietrze. Bez ciebie zgin

ę

, Amando. . U

ś

miechn

ę

ła si

ę

 do niego

przez łzy.
- Ja te

Ŝ

 - wyj

ą

kała. - Chc

ę

 by

ć

 z tob

ą

. Chc

ę

 ci da

ć

 wszystko, co mam.

- Chc

ę

 tylko twojego serca, najdro

Ŝ

sza. W zamian ch

ę

tnie oddam ci

swoje.
Jej dr

Ŝą

ce wargi dotkn

ę

ły jego ust. Pocałunek był tak gwałtowny, jakby

oznaczał rozstanie.
Czuła, jak ich ciała po

Ŝą

daj

ą

 siebie, jak mocne bicie ich serc stapia si

ę

 w

jeden rytm.
- Czy jeste

ś

 pewien, 

Ŝ

e chcesz tylko mojego serca? -zapytała

rozkoszuj

ą

c si

ę

 niespodziewanym szcz

ęś

ciem.

- Niezupełnie - przyznał. - Swe ocalenie w tej chwili zawdzi

ę

czasz tylko

nie sprzyjaj

ą

cym okoliczno

ś

ciom.

Amanda leciutko ugryzła go w warg

ę

.

- Mógłby

ś

 zawie

źć

 mnie do domu.

- I zrobi

ę

 to. - zapewnił j

ą

 z u

ś

miechem. - Ale najpierw musz

ę

 na kilka dni

pozby

ć

 si

ę

 matki i Duncana, A o ile znam moj

ą

 matk

ę

, panno Carson,

b

ę

dzie to mo

Ŝ

liwe dopiero po 

ś

lubie.

U

ś

miechn

ę

ła si

ę

 do niego swymi ciemnymi, przepełnionymi miło

ś

ci

ą

oczami.
- Pozostaje samochód - zaproponowała.
- To nie dla mnie - odparł.
- S

ą

 te

Ŝ

 motele...

background image

- Czy

Ŝ

by

ś

 próbowała mnie uwie

ść

, Amando? Oblała si

ę

 rumie

ń

cem.

- Wła

ś

ciwie tak.

Popatrzył na jej mi

ę

kkie, lekko obrzmiałe wargi i przytulił j

ą

 czule.

- Wczoraj wieczorem prawie ci si

ę

 to udało - zauwa

Ŝ

ył, spuszczaj

ą

c

wzrok na jej dekolt. - To wspomnienie pozostanie ze mn

ą

 na zawsze, jak

to twoje zdj

ę

cie, które od siedmiu lat nosz

ę

 w portfelu.

- Masz moje zdj

ę

cie? - otworzyła szeroko oczy. Jace skin

ą

ł głow

ą

.

- To, które kiedy

ś

 zrobił Duncan -biegniesz z rozwianymi włosami,

roze

ś

miana i promienna. Chciałbym, 

Ŝ

eby kto

ś

 ci

ę

 tak namalował. Było

takie pi

ę

kne, 

Ŝ

e nie oparłem si

ę

 i ukradłem mu je, a potem przez tydzie

ń

miałem wyrzuty sumienia.
- Dlaczego po prostu nie poprosiłe

ś

Ŝ

eby Duncan ci je podarował? -

zapytała zdziwiona.
- Domy

ś

liłby si

ę

 wszystkiego - odparł Jace i musn

ą

ł wargami jej czoło. -

Kocham ci

ę

 ju

Ŝ

 tak długo, najdro

Ŝ

sza, - szepn

ą

ł. - Nawet kiedy

wmawiałem sobie, 

Ŝ

e ci

ę

 nienawidz

ę

, kiedy byłem dla ciebie okrutny i

raniłem ci

ę

, to tylko dlatego, 

Ŝ

e sam cierpiałem. Uciekała

ś

, a ja

cierpiałem coraz bardziej. Tego dnia, kiedy si

ę

 skaleczyłem, a ty

powiedziała

ś

 co

ś

 o Duncanie, my

ś

lałem, 

Ŝ

e zwariuj

ę

. Nie mogłem znie

ść

my

ś

li, 

Ŝ

e ci

ę

 pie

ś

cił, tak jak ja chciałem to robi

ć

.

- Pocałowałe

ś

 mnie - przypomniała rozmarzona.

- Czułem si

ę

, jakbym dostał skrzydeł. Trzymałem ci

ę

 w ramionach,

dotykałem... Czekałem tyle lat i wiem, 

Ŝ

e warto było. Ale potem zacz

ą

łem

mie

ć

 w

ą

tpliwo

ś

ci i to ci

ę

 odstraszyło. Nigdy nie ufałem kobietom,

Amando. Du

Ŝ

o mnie kosztowało, by nauczy

ć

 si

ę

 ufa

ć

 tobie — dodał i

pogłaskał j

ą

 czule po plecach.

- Nigdy ci

ę

 nie zdradz

ę

 - zapewniła go 

Ŝ

arliwie.

- Zawsze chciałam tylko ciebie, Jasonie, mimo 

Ŝ

e moja matka...

Uciszył j

ą

 szybkim, gwałtownym pocałunkiem.

- Pojedziemy na jej 

ś

lub, chcesz? - zapytał. - Gdyby

ś

 była ju

Ŝ

 czyj

ąś

Ŝ

on

ą

, te

Ŝ

 prawdopodobnie nie umiałbym trzyma

ć

 si

ę

 od ciebie z daleka.

Tak pewnie było z twoj

ą

 matk

ą

 - dodał wzruszaj

ą

c ramionami. - Nigdy nie

przypuszczałem, 

Ŝ

e b

ę

d

ę

 ci

ę

 tak kochał. Zrozumiałem to dopiero tej

nocy, kiedy tak długo nie wracała

ś

 z Nowego Jorku. Modliłem si

ę

 tak jak

nigdy w 

Ŝ

yciu, a kiedy wróciła

ś

, cala i zdrowa, potrafiłem tylko

wrzeszcze

ć

.

- Ale potem przyszedłe

ś

 do mnie - szepn

ę

ła, rumieni

ą

c si

ę

 na to

wspomnienie.
- I kochali

ś

my si

ę

 - dodał muskaj

ą

c jej usta.

- W najsłodszy, najwolniejszy, najczulszy sposób. Ten pierwszy,
prawdziwy raz miedzy nami te

Ŝ

 b

ę

dzie taki. I b

ę

dzie trwał cał

ą

 noc.

- Jason! - zaprotestowała i przytuliła si

ę

 do jego piersi.

- B

ę

dzie pi

ę

knie - szepn

ą

ł, bior

ą

c j

ą

 w ramiona.

- Zawsze jest pi

ę

knie, kiedy mnie dotykasz - stwierdziła przymykaj

ą

c

oczy. - Tak bardzo ci

ę

 kocham, Jasonie!

background image

- I nigdy nie przestawaj - szepn

ą

ł. - Nigdy!

- Czy teraz ju

Ŝ

 mog

ę

 jej powiedzie

ć

, jak si

ę

 ciesz

ę

Ŝ

e zostanie moj

ą

bratow

ą

? -rozległ si

ę

 za nimi wesoły głos.

Jace za

ś

miał si

ę

 i gestem posiadacza obrócił Amancie twarz

ą

 do brata.

- Pozwol

ę

 ci nawet by

ć

 dru

Ŝ

b

ą

 - obiecał..

- Mama ju

Ŝ

 planuje wesele - dodał Duncan z u

ś

miechem. - Par

ę

 minut

temu przechodziła, hm, przypadkiem koło okna.
- Chcesz powiedzie

ć

Ŝ

e j

ą

 tutaj zaci

ą

gn

ą

łe

ś

 - poprawiła go Amanda.

- Niezupełnie. Raczej... przyprowadziłem. Kiedy ogłosicie to wszystkim?
- Za jakie

ś

 pi

ęć

 minut - oznajmił Jace, czuj

ą

c, jak Amanda sztywnieje w

jego ramionach. - Zanim moja dziewczyna zmieni zdanie.
- Mowy nie ma - zaprzeczyła, topniej

ą

c pod spojrzeniem jego szarych

oczu.
Ni st

ą

d, ni zow

ą

d Duncan wybuchn

ą

ł 

ś

miechem.

- Wła

ś

nie przypomniałem sobie, jak kilka lat temu wymy

ś

lali

ś

cie sobie od

dam i pastuchów. I patrzcie, jak si

ę

 sko

ń

czyło.

- Ona naprawd

ę

 jest dam

ą

 - mrukn

ą

ł Jace, a w jego głosie nie było ani

ś

ladu ironii.

- A on moim ulubionym pastuchem - dodała Amanda.
- A teraz was przeprosz

ę

 i poszukam tej ładniutkiej Sullevanówny - rzekł

Duncan. - A wam - dodał - radz

ę

 odsun

ąć

 si

ę

 od okna. Matka was

obserwuje.
- Duncan - powstrzymała go Amanda. -Tak?
- Dlaczego wła

ś

ciwie 

ś

ci

ą

gn

ą

łe

ś

 tutaj mnie i Terry'ego? Dlaczego

zaproponowałe

ś

 nam ten kontrakt?

Duncan u

ś

miechn

ą

ł si

ę

 od ucha do ucha.

- Bo kiedy wyjechała

ś

 st

ą

d sze

ść

 miesi

ę

cy temu, zauwa

Ŝ

yłem, 

Ŝ

e Jace

chodzi w

ś

ciekły i wpada w szał, kiedy kto

ś

 wymienia twoje imi

ę

.

Pomy

ś

lałem sobie, 

Ŝ

e spróbuj

ę

 mu pomóc. Zadzwoniłem wi

ę

c do twego

wspólnika, który okazał si

ę

 bardzo uczynny - wyja

ś

nił, patrz

ą

c to na

jedno, to na drugie. - A mówi

ą

Ŝ

e Amor u

Ŝ

ywa łuku. Bzdura, ł

ą

czy ludzi

przez telefon. Na razie, braciszku - mrugn

ą

ł wesoło do Jace'a.

Jace wybuchn

ą

ł 

ś

miechem i Amanda, nie po raz pierwszy zreszt

ą

,

stwierdziła, jak bardzo, w gruncie rzeczy, bracia si

ę

 kochaj

ą

.

- Chcesz, 

Ŝ

eby

ś

my zaraz ogłosili nasze zar

ę

czyny? - szepn

ą

ł Jace do

ucha Amandy. - Niech wszyscy wiedz

ą

Ŝ

e jeste

ś

 moja.

- I to si

ę

 nigdy nie zmieni.

Jeszcze raz chwycił j

ą

 w ramiona. Stoj

ą

ca w oknie w sali balowej

siwowłosa dama u

ś

miechn

ę

ła si

ę

 do siebie. Planowała ju

Ŝ

przygotowania do pierwszego chrztu w rodzinie.