background image

SARA ORWIG

ZWARIOWANA RODZINKA

The Mad & The Bad & The Dangerous

Tłumaczył: Michał Wroczyński

background image

1.

- Ki diabeł?

Jason   Hollenbeck   drapał   się   po   brodzie   i   spoglądał   w   gęsty   cień,   zalegający   pod 

wysokimi sosnami. Na stoku pagórka widniał tuzin stożkowatych kopczyków uformowanych 

z piasku na kształt wielkich mrowisk.

Zaintrygowany, pochylił się i wtykając palec w suchą, osypującą się ziemię, zaczaj z 

uwagą   studiować   jeden   z   zagadkowych   stożków.   Nie   dostrzegł   żadnych   przemykających 

mrówek. Po prostu kopczyk z ziemi. I następny... i jeszcze następny. Kopczyk za kopczykiem. 

Wyprostował się oszołomiony.

- Muszę tu częściej przychodzić - mruknął.

Szlak   numer   trzynaście   wiódł   przez   samotne,   odległe   górskie   zbocze   w   parku 

narodowym San Saba w Sangre de Cristo Mountains i Jason doskonale zdawał sobie sprawę z 

tego, że jedyną osobą, która się tutaj pojawia, jest on sam.

Jego   uwagę   przykuł   nagle   pomarańczowy   błysk   między   sosnami.   Natychmiast 

wielkimi krokami ruszył w tamtą stronę. Wydawało mu się, że dostrzega postać ubraną w 

białą koszulę i pomarańczową pelerynę.

Przyśpieszył   jeszcze   bardziej,   nie   spuszczając   oka   ze   zwodniczego   kształtu   przed 

sobą.   Wtem   nieoczekiwanie   ziemia   usunęła   mu   się   spod   nóg   i   Jason   wpadł   do   dołu 

przykrytego liśćmi i gałązkami.

- Ki diabeł...

Wylądował   niezgrabnie   najpierw   na   stopach,   a   następnie   przewrócił   się   na   plecy, 

rozbryzgując   mulistą   wodę.   Kiedy   wreszcie   podniósł   się   i   wyprostował,   zawadził   o   coś 

ramionami. Posypał się na niego deszcz liści, ziemi i gałęzi. Gdy uniósł głowę, dobiegł go 

dźwięczny, dziecięcy śmiech.

Ogarnęła go ślepa furia. Oparł się o krawędź dołu i wydźwignął z niego do połowy; na 

tyle, aby dostrzec znikającego między drzewami chłopca w pomarańczowym skafandrze.

Pod ciężarem jego ramion brzeg jamy osunął się i Jason ponownie wylądował na dnie, 

a z góry posypały się kolejne grudy ziemi. Teraz już wiedział, skąd wzięły się owe stożkowate 

kopczyki. Wiedział też, kim była postać ubrana w białą koszulę i pomarańczowy skafander: 

jednym z przeklętych bachorów Ruarków, który specjalnie czekał tu na Jasona. To właśnie 

jeden z tych upiornych szczeniaków wykopał dziurę w ziemi. Znał nawet ich imiona: Will, 

Brett i Kyle. Przed rokiem sam ich o to zapytał.

Wyciągnął z pochwy nóż, wyżłobił nim stopnie w ścianach jamy i wygramolił się na 

background image

zewnątrz. Stanął na brzegu pułapki i popatrzył na siebie. Jego nowiutki, oliwkowozielony 

mundur strażnika parkowego był cały usmarowany błotem. Przeciągnął palcami po swych 

falistych, czarnych włosach, strącając z czupryny kilka zeschłych liści.

- Cholerne szczeniaki! - wrzasnął. - Natychmiast macie zasypać ten dół!

Odpowiedział mu jedynie szum wiatru w konarach drzew. Ogarnięty wściekłością, 

Jason   ruszył   górską   ścieżką.   Nie   rozmawiał   nigdy   z   rodzicami   chłopców,   ale   teraz   miał 

zamiar to właśnie zrobić. Dotąd próbował porozumieć się bezpośrednio z chłopcami. Chciał 

ich przekonać, że w lesie nie powinni grać na bębnie ani robić prób zespołu muzycznego, 

ponieważ   płoszą   zwierzynę.   Zabraniał   im   kąpać   się   w   rzece.   Przepędzał,   kiedy   między 

drzewami  puszczali   zimne  ognie.  Szczeniaki  Ruarków.  Oczyma  wyobraźni  ujrzał   dwójkę 

młodszych, pulchniutkich bachorów w rozsznurowanych butach, w brudnych podkoszulkach i 

z pokancerowanymi rękami. Ich rodzice byli zapewne jakimiś flejtuchami, żyjącymi z lasu i 

rzeki, których niewiele obchodził los własnych dzieci. Na szczęście pętaki musiały chodzić 

do szkoły. W przeciwnym razie Jason miałby je na głowie przez okrągły rok.

Myślą, że to dowcipne - wykopać dziurę, obserwować, jak wpadnie w nią strażnik, a 

następnie   dać   drapaka.   Sądzą,   że   nie   dosięgnie   ich   jego   gniew,   ponieważ   dom   Ruarków 

znajduje się poza terenem parku, a więc poza jego jurysdykcją. Ale nie tym razem. Tym 

razem ich wybryk naraża na niebezpieczeństwo turystów, którzy pojawiają się w parku. Jason 

wydłużył krok i zamaszyście ruszył po sosnowych igłach w dół doliny. Strome górskie zbocze 

opadało do wąskiej doliny przeciętej wodospadem rzeki San Saba. Łoskot wody zagłuszał 

dźwięk kroków. Przeszedł przez solidny, drewniany most, skręcił na wschód, opuścił żwirową 

drogę i pomaszerował w kierunku polany, na której stał dom Ruarków. Rozpierany złością, 

zbliżył się do zabudowań i przeskoczył długi płot, wyznaczający granice parku, od którego 

domostwo Ruarków było oddalone tylko o kilka metrów.

W   niewielkiej   odległości   od   rzeki   biegła   lokalna,   żwirowa   droga,   przy   której 

znajdował   się   dom,  sprawiający   wrażenie  postawionej   tymczasowo  rudery.   Na  podwórku 

walały   się   dwa   rowery,   opona   samochodowa,   błotnik   i   piłka   nożna.   Jason   przez   chwilę 

zastanawiał się, czy zobaczy też brudne talerze porozrzucane na trawie, jak to było podczas 

jego   ostatniej   wizyty   w   tym   miejscu.   Dom   -   okazały,   jednopiętrowy   budynek   -   z   bliska 

prezentował się nieźle. Jason pomyślał sobie, że, gdyby miał innych właścicieli, wyglądałby 

uroczo; jeśli, naturalnie, nowym mieszkańcom udałoby się posprzątać ten chlew po Ruarkach.

I wtedy dostrzegł w   ogródku okrągły, przykryty pomarańczową  peleryną,  wypięty 

zadek   kogoś,   kto   pochylał   się   właśnie   nad   grządką.   Znów   kopie!   -   pomyślał   ogarnięty 

wściekłością Jason. To zapewne najstarszy szczeniak Ruarków; to jego skafander mignął mu 

background image

między drzewami w lesie.

Mężczyzna zaczął skradać się bezszelestnie, tak jak nauczył się tego w lesie. Nie 

obchodziło   go,   z   którym   z   chłopców   ma   do   czynienia.   Przeskoczył   klomb   z   różowymi 

petuniami i chwycił dzieciaka za kołnierz.

- Spróbuj teraz uciekać, szczeniaku! - warknął. - Za wykopanie tamtego dołu w lesie 

czekają cię grube nieprzyjemności.

- Co? - „Szczeniak” ostrym skrętem ciała odwrócił się w jego stronę i Hollenbeck 

ujrzał w odległości kilku centymetrów od swojej twarzy jego oblicze.

Wstrząśnięty, w ułamku sekundy dostrzegł błysk zielonych oczu i kasztanowe włosy 

ściągnięte w koński ogon. Natychmiast rozluźnił chwyt.

- Kim, do licha...

Dziewczyna z całych sił wyrżnęła Jasona pięścią w klatkę piersiową.

Zaskoczony dał krok do tyłu i stracił równowagę. Zawadził piętą o kamień, rozłożył 

szeroko ramiona i upadł na plecy, prosto w petunie.

- Wynocha - wrzasnęła rozzłoszczona dziewczyna. - Połamiesz wszystkie kwiaty!

Twarz miała zabrudzoną ziemią, a kiedy wywijała małą łopatką, koński ogon obijał się 

jej o plecy. Patrząc na ten kucyk, Jason doszedł do wniosku, że dziewczyna jest stanowczo 

zbyt młoda, by być matką tych utrapionych łobuziaków; chłopcy zatem musieli mieć jeszcze 

starszą siostrę.

Starając się poskromić narastającą w nim wściekłość, podniósł się z ziemi i wsparł 

dłonie na biodrach.

- Gdzie są twoi rodzice?

- Moja   mama   nie   żyje,   a   ojca   nie   ma   w   domu!   -   odparło   dziewczątko,   również 

opierając dłonie na biodrach i obrzucając go płomiennym spojrzeniem.

- A kim ty jesteś? - zapytał.

- Jestem   Jennifer   Ruark,   a   ty   stoisz   na   moich   petuniach.   Zawsze   myślałam,   że 

strażnicy z parku dbają o florę i faunę.

- Zgadza się. Jestem strażnikiem. Nazywam się Jason Hollenbeck i jeszcze wrócę do 

was, żeby porozmawiać z twoim ojcem.

Dziewuszysko było równie nieznośne jak jej braciszkowie, i równie bezczelne.

- Dlaczego złapałeś mnie za kołnierz? - zapytała.

- Wziąłem cię za jednego z chłopców. Wykopali jamę w parku.

- Jamę? Boże drogi, nie waż się nigdy więcej dotykać mnie swoimi łapami! Popatrz, 

połamałeś połowę kwiatów!

background image

- Bo mnie na nie popchnęłaś! Jeszcze tu wrócę! Odwrócił się i przeskoczył klomb.

- Lepiej trzymaj się z dala od tego domu! To teren prywatny. Nie masz tutaj nic do 

gadania.

- Jeszcze   wrócę!   -   warknął,   spoglądając   na   nią   przez   ramię.   W   środku   cały   się 

gotował.

- Następnym razem dostaniesz pan kulą w tyłek!

- Wrócę z szeryfem! - ostrzegł.

Nie mógł przecież pozwolić, by ostatnie słowo należało do dziewczyny.

- Bez nakazu go nie wpuszczę! Inna rzecz, że on nie będzie mi łamać kwiatów!

- Powiedz swemu ojcu, żeby na mnie czekał... powiedz, że strażnik z parku chce z nim 

porozmawiać.

- Dobra, on ma karabin!

Zdegustowany Jason puścił słowa dziewczyny mimo uszu i ruszył w stronę granicy 

parku. Obejrzał się za siebie. Jennifer pogroziła mu łopatką i odwróciła się plecami.

Zupełnie, jakby kilka petunii robiło z tego śmietnika ogród botaniczny! Pomasował 

bolące plecy, w które uderzył się dwukrotnie tego dnia za sprawą Ruarków. Ta mała jędza 

niewiele się różniła od swoich piekielnych braci.

Kiedy ponownie znalazł się na szlaku numer trzynaście, popatrzył na kopczyki ziemi. 

Wyciągnął radiotelefon i połączył się z szefem służb porządkowych.

- Delio,   tu   Hollenbeck.   Mamy   drobny   problem.   Ocenił   wzrokiem   pagórki.   Głupio 

prosić o spycharkę, błysnęło mu w głowie. Ziemi tyle co kot napłakał.

- Potrzebujemy kilku ludzi, żeby zasypali dół. I kilka tabliczek ostrzegawczych dla 

turystów.

- Rozumiem, jeśli spycharka jest wolna...

- Wystarczy kilku ludzi z łopatami - przerwał zniecierpliwiony Jason. - Piasek jest 

porozrzucany po całym stoku.

- Jak duża jest ta dziura?

- Wystarczająca, żeby wpadł do niej człowiek - odparł gładko. - Ma jakieś dwa metry 

głębokości i z półtora szerokości.

- Kto wykopał taką jamę?

- Łobuzy.

Ścisnął  mocniej  radiotelefon.  Z  całego  serca  chciałby  zwrócić   się  z  tą   sprawą   do 

szeryfa, ale właściwie nie miał żadnych dowodów.

- Który szlak?

background image

- Na szczęście ten najmniej uczęszczany. Trzynasty.

- Przecież tamtędy nikt nie chodzi. Jak odkryłeś tę dziurę?

- Co miesiąc patroluję tę drogę - odparł, czując, że znów narasta w nim gniew. - 

Przyślij tu ludzi, zanim znów... zanim ktoś wpadnie do tego dołu!

Wyłączył radio i wsunął je do pokrowca przypiętego do pasa. Obrzucił wściekłym 

wzrokiem kopczyki. Wybryk małolatów! Ponownie pomasował krzyż. Cholerne petunie! Już 

on   pokaże   Ruarkom   gdzie   raki   zimują.   Obejrzał   się   za   siebie.   Wróci   tam   wieczorem   i 

rozmówi się z ich ojcem. W czasie, kiedy prowadził tę idiotyczną sprzeczkę z jego córką, 

reszta bractwa zapewne kryła się w domu.

Gdzieś  w  oddali  przetoczył się grzmot i  zaniepokojony Jason popatrzył na niebo. 

Ulewny deszcz był ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowali w tej części Nowego Meksyku.

Nagle spostrzegł po drugiej stronie jamy rozsypaną ziemię. Kilka pagórków zniknęło. 

Szybko podszedł do dziury i zajrzał do środka.

- Skurczybyki - mruknął i rozejrzał po lesie.

Kiedy tarzał się w petuniach, te małe diabły wróciły do parku i częściowo zasypały 

dół.   Teraz   jednak   nie   było   już   sensu,   ich   wołać;   i   tak   nie   wróciliby,   żeby   dokończyć 

rozpoczętego dzieła.

W pół godziny później, kiedy ustawiono już barierki i tablice ostrzegawcze, zauważył, 

że dwóch pracowników parku bacznie spogląda na jego zabrudzony błotem mundur. Niewiele 

czasu zajmie im zorientowanie się, kto naprawdę wpadł do dołu, i Jason do końca lata nie 

będzie miał spokoju.

Odezwał się radiotelefon i Hollenbeck przełączył guzik.

- Mamy doniesienie, że na trzecim szlaku pojawił się ogień - rozległ się głęboki głos 

Harrisa Lowmana, zarządzającego parkiem. - Czy możesz to sprawdzić?

- Jasne, już idę.

Jason wyłączył radio, polecił pracownikom dokończyć zasypywania dołu i odszedł.

Kiedy ugasił resztki ogniska na polu kempingowym przy szlaku numer trzy, ruszył z 

pomocą   turyście,   który   zabłądził   nad   rzeką.   Później   otrzymał   meldunek,   że   inny   turysta 

widział   niedźwiedzia.   Okazało   się,   że   był   to   owczarek   collie,   należący   do   innego 

wycieczkowicza. O czwartej po południu porozmawiał o przyrodzie z grupą skautów i w 

końcu, już pod wieczór, wsiadł do jeepa i ruszył do Ruarków.

Dom  pogrążony  był   w  ciemnościach  i   Jason  przez  chwilę   zastanawiał  się,  czy  ta 

hołota siedzi po prostu bez światła, nie dając znaku życia, czy też wybrała się do miasta. 

Kiedy pukał do drzwi, popatrzył na połamane petunie. Tak czy siak, na ten gatunek kwiatów i 

background image

tak było za zimno.

Wtedy też o dach domu zabębniły pierwsze duże krople deszczu.

Hollenbeck popatrzył w niebo, które rozdarła błyskawica. Już teraz na północnych 

terenach Nowego Meksyku notowano wyższy o trzynaście centymetrów poziom opadów w 

skali   rocznej,   a   tylko   w   ostatnim   miesiącu   przybyło   siedem   centymetrów.   W   zbiorniku 

Patricka Lamberta stan wody był bardzo wysoki i w ciągu ostatniego tygodnia dwukrotnie 

musiano otwierać śluzy w tamie, żeby spuścić do rzeki nadmiar wody.

Lato było chłodne i na wierzchołkach Sangre de Cristo Mountains nie stopniał cały 

śnieg.   Kiedy   do   spływającej   z   górskich   zboczy   wody   dołączały   opady   deszczu,   poziom 

potoków, rzeki i samego zbiornika niebezpiecznie wzrósł. Obecne załamanie pogody nie było 

jednak zaskoczeniem i jeszcze tego ranka Jason przestrzegł biwakowiczów o możliwości 

powodzi.

Hollenbeck ponownie załomotał do drzwi i kiedy znów nikt nie odpowiedział, wrócił 

do samochodu. Gdy wspinał się po schodach do swojej strażnicy na wieży, skąd rozciągał się 

wspaniały widok na park, z nieba lały się już strugi wody. Jason był bardzo rad, że po tak 

denerwującym dniu trafił wreszcie do domu.

Ściągnął buty i natychmiast opuściła go złość. Niebawem wnętrze domku wypełniły 

dźwięki muzyki Bacha i mężczyzna z zadowoleniem rozejrzał się po swej cichej przystani. 

Wypastowana   podłoga   lśniła,   wszędzie   stały   rośliny   doniczkowe.   W   przeciwieństwie   do 

siedziby Ruarków, u niego wszystko miało swoje miejsce. Na stojaku obok drzwi znajdowały 

się wędki, karabiny i rewolwer leżały w specjalnej, zamykanej na kłódkę szafce, przyrządy 

meteorologiczne   i   termometry   trzymał   na   zewnątrz.   Uklęknął   obok   wolno   stojącego, 

metalowego paleniska kominka i rozpalił ogień. Zanim płomienie zaczęły wesoło trzaskać, 

przejrzał korespondencję, która nadeszła tego dnia.

Za oknami, które sięgały od podłogi do sufitu, co chwilę mrok rozdzierały błyskawice, 

a o szyby tłukł deszcz. Popatrzył na kratę, oddzielającą maleńki salon od maciupciej kuchni; 

ponownie   ogarnął   go   błogi   nastrój   i   radość   na   myśl,   że   jest   pod   własnym   dachem.   W 

skarpetkach   przeszedł   do   niewielkiej   sypialni,   której   ściany   zastawione   były   regałami, 

uginającymi się wprost pod ciężarem książek. W przylegającej do sypialni łazience zdjął z 

siebie zabłocony mundur i mrucząc pod nosem w takt muzyki, ruszył do znajdującej się w 

kuchni pralki.

Po gorącym prysznicu upiekł sobie na kolację pierś kurczaka. Mając trzydzieści sześć 

lat, był bardzo zadowolony z życia, jakie prowadził. Kochał park, kochał samotność i rozległe 

przestrzenie. Z Ruarkami będzie się użerać następnego dnia.

background image

Ale nazajutrz u Ruarków również nikogo nie zastał. Kiedy następnego jeszcze dnia też 

nikt nie otworzył mu drzwi, Jason doszedł do wniosku, że rodzinka wyniosła się do miasta, 

gdzie miała swój drugi dom i gdzie dzieciaki chodziły do szkoły. Dziura na szlaku trzynastym 

została zasypana, sam szlak wyrównany i w gruncie rzeczy Hollenbeck był niezmiernie rad, 

że ma Ruarków z głowy.

Nie miał natomiast z głowy ulewnych deszczów, które przez cały kolejny miesiąc 

trapiły park i obozowiczów. W wyniku nieustannych opadów, w połowie czerwca rzeka tak 

wezbrała, że w narodowym parku San Saba wprowadzono surowy zakaz kąpieli i żeglugi po 

rzece.

Pewnego ranka pod koniec czerwca Jason wrócił do swego domku po kolejny termos 

z   gorącą   kawą.   Kiedy   otwierał   drzwi,   dobiegł   go   dźwięk   telefonu.   Pośpiesznie   zrzucił 

przemoczone obuwie i wbiegł do pokoju.

- Jason?  Tu  Terrell   -   dobiegł   ze   słuchawki   znajomy   tenor   i   przed   oczyma   Jasona 

natychmiast wyłonił się obraz twarzy jego najserdeczniejszego przyjaciela, Terrella Skinnera, 

również   strażnika,   którego   rejon   obejmował   północno   -   wschodnie   rejony   parku.   - 

Rozmawiałem właśnie z Harrisem. Kazał mi się z tobą skontaktować. Inżynierowie odkryli 

pęknięcie w tamie San Saba.

- Boże drogi, według prognoz ma lać cały dzień!

- No właśnie. Zarząd zamierza ewakuować wszystkich obozowiczów oraz właścicieli 

domów w dolinie. Ty masz zająć się osobami przebywającymi na wschód od twojej strażnicy 

aż do samego Rimrock.

- W dolinie, między parkiem a Rimrock stoją ze dwa tuziny domów! - wykrzyknął 

Jason. - Jeśli tama pęknie, woda ze zbiornika zmiecie je natychmiast.

- Powiadomiono   już   szeryfa   Garcię   w   Rimrock.   On   zajmie   się   ewakuacją   stałych 

mieszkańców.   Ekipy   inżynierskie   pracowały   całą   noc,   ale   dopóki   pada,   sytuacja   jest 

beznadziejna... Co z obozowiczami nad rzeką? Wielu ich tam masz?

- W mojej części parku koczują tylko trzy grupy. Dwóch chłopaków, jakiś mężczyzna i 

trzy małżeństwa.

- W porządku, zabierz ich, jeśli sami jeszcze się nie zwinęli; w radiu bez przerwy 

nadają komunikaty meteorologiczne i ostrzeżenia.

- Biwakowicze   nie   słuchają   radia.   To   jeden   z   powodów,   dla   których   tutaj   są. 

Odszukam ich i każę opuścić teren parku. Mam nadzieję, że ekipy inżynierskie uporają się z 

pęknięciem tamy, ponieważ z deszczem nie da się nic zrobić.

- Amen. Będziemy w kontakcie.

background image

Wytropienie   obozowiczów   nad   rzeką   zajęło   mu   dwie   godziny.   Kiedy   wreszcie 

przekroczył granicę parku, skręcił na wschód i pomknął żwirową drogą do rudery Ruarków.

Drzwi otworzył mu chłopak o brązowych włosach i piegowatej twarzy. Nikt inny, 

tylko William Ruark we własnej osobie.

- Czy twój ojciec jest w domu?

- Nie - odparł zadziornie dzieciak.

Najwyraźniej dopraszał się, żeby ktoś udzielił mu lekcji dobrego wychowania.

- Will,   powiedz   ojcu,   że   ewakuujemy   mieszkańców   doliny.   W   tamie   San   Saba 

pojawiło się pęknięcie i może tak się zdarzyć, że wszystko zaleje woda.

- Naprawdę? - zapytał Will, udając przesadne zainteresowanie i Jason przez chwilę 

miał ochotę chwycić szczeniaka za kołnierz i spuścić mu solidne lanie.

- Naprawdę - pozornie niedbale odparł strażnik. - Przekażesz ojcu tę wiadomość?

- Pewnie,   panie   strażniku   Hollenbeck.   Przekażę   mu   wszystko,   co   pan   poleci.   - 

Chłopiec ze znudzeniem oglądał paznokcie. Nagle podniósł wzrok i uśmiechnął się. - Ktoś mi 

mówił, że wpadł pan do dziury. To fatalnie. Chyba nie zrobił pan sobie krzywdy? Kawał 

smroda!

- Kiedy wróci twój ojciec? - zapytał Jason, puszczając słowa dziecka mimo uszu i 

starając się zachować spokój.

- O, nieprędko.

- Dobra, nie zapomnij powiedzieć mu o tamie. Wszyscy musicie się stąd wynieść.

- Tak jest, szefie. A pan niech uważa na dziury. Will Ruark zamknął drzwi.

Poirytowany   Jason   wskoczył   do   jeepa   i   wyrzucając   z   pamięci   upiorną   rodzinkę 

Ruarków, skierował się do następnego domu, stojącego półtora kilometra dalej przy tej samej, 

żwirowej drodze.

Zanim dotarł do maleńkiej mieściny Rimrock, upłynęło pół dnia. Main Street liczyła 

sobie sześć przecznic i miała w sumie tylko cztery pasma ruchu. Najpierw zatrzymał się w 

sklepie   warzywnym,   gdzie   porozmawiał   z   właścicielem,   Juanem   Sanchezem.   Kiedy 

załadował już do jeepa zakupy, odwiedził szeryfa Garcię. Jeszcze później uciął pogawędkę z 

Tedem Jacksonem na stacji benzynowej, a na końcu wstąpił do kawiarni na kawę, gdzie przy 

okazji spotkał się z Barbie Watkins.

Było   już   późne   popołudnie.   Radio   co   piętnaście   minut   nadawało   komunikat   z 

ostrzeżeniem   o   możliwości   powodzi,   radząc   obozowiczom   i   mieszkańcom   zagrożonych 

terenów opuszczenie parku i doliny. Kiedy Jason wracał do domu, rwące potoki znajdowały 

się już tylko kilka metrów od drogi, a w miejscach niżej położonych tworzyły na jezdni 

background image

kałuże błotnistej wody. Jak długo jeszcze wytrzyma tama?

W piątek rano strażnik bacznie zlustrował park z wysokości swojej wieży. Zirytowany, 

skierował lornetkę w kierunku, gdzie po wschodniej stronie unosiła się w powietrzu smuga 

szarego dymu. Dostrzegł ciemny zarys kamiennego komina domu Ruarków. Zawsze znajdzie 

się   ktoś   uparty,   ktoś,   kto   po   swojemu   będzie   walczył   z   naturą   i   za   nic   miał   wszelkie 

przestrogi. Jason z niesmakiem potrząsnął głową.

Sięgnął po słuchawkę telefoniczną i wykręcił numer.

- Tu Terrell Skinner z parku narodowego San Saba - dobiegł ze słuchawki męski głos, 

który   Jasonowi   zawsze   wydawał   się   o   oktawę   czy   dwie   za   wysoki   do   postury   jego 

właściciela.

- Terrell, czy masz jakieś nowe wieści?

- Pokazało się kolejne, niewielkie pęknięcie, a na północy, po ostatnich opadach, rzeki 

już wylały. Ostrzegłem wszystkich w mojej części parku i myślę, że wynieśli się już wczoraj, 

ale zamierzam to jeszcze sprawdzić.

- Zrobię to samo. Z komina Ruarków ciągle unosi się dym, a więc jeszcze nie opuścili 

domu.

- Jakich Ruarków?

- Tej upiornej rodzinki, nie pamiętasz?

- Aaa, od tych dzieciaków z dołem! Prześlemy ci wiadomość, gdyby działo się coś 

złego, ale wtedy zostanie tylko kilka minut, żeby opuścić dolinę przed falą wodną. Ile czasu 

zajmie ci dotarcie do Ruarków?

- W linii prostej to niedaleko. Ale mieszkają po drugiej stronie rzeki.

- Zabierz ich na jakieś wyżej położone tereny.

- Jeśli   tylko   uda   mi   się   ich   skłonić   do   opuszczenia   domu.   Dom   stoi   nad   samym 

brzegiem, a teraz drogę od rzeki dzieli już tylko metr.

- Dlaczego, do licha, ludzie są tacy głupi i uparci?

- Rozmawiałem tylko z tym gówniarzem, Willem, ale on nikogo nie słucha.

- Więc lepiej ich przekonaj. Postrasz, że jeśli nie opuszczą domu teraz, jutro zabierać 

będzie ich helikopter.

- Dobrze, spróbuję.

- I módl się o słońce.

Jason odłożył słuchawkę, po czym podszedł do okna. Nawet bez lornetki widział, że z 

komina Ruarków ciągle unosi się dym. A więc rodzina wciąż przebywała w dolinie. Uparci 

albo głupi; zapewne to i to.

background image

Otworzył drzwi i popatrzył na majaczący w oddali wierzchołek Mount Rainy. Poczuł 

ukłucie w sercu. Kochał park, kochał rozległe przestrzenie i modlił się w duchu, żeby tama 

nie pękła. Wsadził na głowę kapelusz i zbiegł po schodkach.

Deszcz zmienił się z ulewy w drobną, uporczywą mżawkę. Jason wprowadził jeepa na 

podjazd przed domem Ruarków i wysiadł z szoferki. Tym razem, kiedy tylko załomotał do 

drzwi, te otworzyły się i o mało nie zwaliła go z nóg sfora psów - niewielkich terierów i 

jednego kundla. Trzy z nich szczerzyły kły, a dwa podskakiwały, radośnie merdając ogonami.

- Spokój! Spokój! - rozległ się głos starszego mężczyzny. - Utrapione psiska!

Ignorując zwierzęta, Jason popatrzył na wołającego. Łysą błyszczącą czaszkę otaczał 

wianuszek białych włosów. Twarz miał pomarszczoną. Niewątpliwie dziadek dzieciaków.

- Pan Ruark?

- Yyy?

- Nazywam się Jason Hollenbeck i jestem strażnikiem parkowym. - Musiał podnieść 

głos, żeby przekrzyczeć jednego z psów, który zaczął wyć i wydawać dziwne dźwięki, jakby 

chciał włączyć się do rozmowy. - Czy pan Ruark?

- To dom Ruarków. Jestem Osgood MacFee.

- Panie MacFee, lada chwila może pęknąć tama San Saba.

- Zepsuł się panu samochód? - zapytał starzec, spoglądając zza pleców Jasona na jego 

jeepa.

- Nie, sir! - krzyknął głośniej strażnik, odganiając teriera, który zaczął szarpać go za 

sznurowadło. - Tama... tam, w górze rzeki... pękła tama.

- Coś pękło w górze rzeki?

- Tak, sir. Tama.

- Przykro   mi   to   słyszeć.   Może   pan   wejdzie   do   środka...   Snort,   brzydalu!   -   Stary 

mężczyzna pochylił się, chwycił teriera na ręce i popatrzył psu w oczy. - Nie jedz pana 

Hobenecka...

- Hollenbecka. Nazywam się Hollenbeck, panie MacFee.

- Przepraszam, panie Hollowneck. Jason poddał się.

- Proszę pana! - ryknął, aby przekrzyczeć skomlenie teriera, szum bijącego o dach 

werandy deszczu i nieustanny ryk przetaczającego się po niebie gromu. - Póki nie przestanie 

padać, musicie się wynieść do miasta. Ewakuujemy wszystkich mieszkańców okolicznych 

terenów.

- Synu, zanim rzeka dotrze do tego domu, znajdzie sobie inne drogi.

- Tak, ale jeśli puści tama, do rzeki spłynie cała woda ze zbiornika Patricka Lamberta.

background image

- Co? Jeśli pęknie tama, Patrick Hammer spłynie do rzeki?

- Grozi wam niebezpieczeństwo powodzi, panie MacFee! - ponownie ryknął Jason.

Terier uniósł łeb i zaczął wyć potępieńczo.

- Dziękuję, że mi pan to powiedział. Kim jest Patrick Hammer?

Hollenbecka ogarnęła czarna rozpacz.

- Mieszka w górze rzeki!

- Aaa...

Ostatecznie Osgood MacFee zrozumiał, że grozi im powódź. Miał wprawdzie w uchu 

aparat   dla   niesłyszących,   ale   najwidoczniej   go   wyłączył.   Kiedy   Jason   szedł   do   jeepa, 

towarzyszyły mu dwa psy. Ostry gwizd sprawił, że w jednej chwili zawróciły i pobiegły do 

swego pana, z którym zniknęły wewnątrz domu.

Zrobiłem swoje, ostrzegłem Ruarków, pomyślał Jason i zmarszczył brwi. Will Ruark 

nie   przekazał   wiadomości.  W  porządku!   Minął   bramę   parkową   i   skierował   samochód   w 

stronę rzeki. Na jednym z dziewiętnastu mostów w parku zatrzymał się. Pięcioletni most 

oznaczony numerem dziesięć sprawiał wrażenie, iż doskonale wytrzymuje napór wody.

Zazwyczaj od powierzchni rzeki dzieliła go spora odległość, obecnie jednak woda 

znajdowała się najwyżej półtora metra pod nim. Jason wskoczył do samochodu i ruszył krętą 

drogą do swej strażnicy.

Przynajmniej most był bezpieczny.

- Deszcz, deszcz - mruczała Jennifer, kurczowo zaciskając dłonie na kierownicy, kiedy 

jej bronco gwałtownie przechylało się w kałużach wody i w koleinach.

Wycieraczki samochodu z szumem pracowicie zgarniały strugi deszczu, spływające po 

przedniej szybie. Ciężarówka była wyładowana żywnością i kasetami wideo, tak więc rodzina 

Jennifer   mogła   przetrwać   najdłuższą   nawet   ulewę.   Czołowe   światła   reflektorów   cięły 

jaskrawymi smugami półmrok deszczowego popołudnia.

Nagle w polu widzenia mignęła jakaś postać. Przed bronco pojawił się ktoś ubrany w 

długi, czarny płaszcz i kobieta z całych sił wcisnęła hamulce, by nie wjechać na samotnego 

wędrowca. Człowiek w płaszczu szybko przebiegł drogę i skrył się między drzewami.

Serce Jennifer zabiło niespokojnie.

- Cóż to, do licha, było... - powiedziała na głos. - Dlaczego ktoś w taką ulewę włóczy 

się po lesie?

Uważnie patrząc przez zalewaną deszczem szybę, starała się nie zjechać z krętej drogi 

i omijać co większe kałuże. Jednocześnie co chwila zerkała w stronę, gdzie znikła samotna 

postać.

background image

Poczuła dreszcz niepokoju. Zadrżała i mocniej zacisnęła palce na kierownicy.

- Nie bądź  idiotką - mruknęła pod nosem, ale jej głos  wcale  nie brzmiał  pewnie. 

Mogłaby   przysiąc,   że   była   to   kobieta.   Miała   na   sobie   długi,   czarny   prochowiec,   jakiego 

mężczyzna raczej by nie włożył.

Kiedy skręcała w podjazd wiodący do domu, zauważyła, że woda w rzece dochodzi 

już prawie do skraju drogi. Może jednak powinniśmy się jeszcze dzisiaj wynieść do miasta? - 

pomyślała. Przed dwoma laty, kiedy rzeka zalała drogę, zrobili tak, jakkolwiek nie istniała 

potrzeba panicznej ewakuacji. Następnego dnia wyszło słońce i cała rodzina straciła miły 

weekend.   Kiedy   jednak   wróciła   myślą   do   zakrętu,   który   mijała   kilometr   wcześniej,   i   do 

zagadkowej postaci w płaszczu, zapomniała o wysokim stanie wody i niebezpieczeństwie 

powodzi.

Jennifer nacisnęła klakson, wysiadła z szoferki i chwyciła skrzynkę z zakupami. W 

domu otworzyły się drzwi, wybiegł z nich dziesięcioletni Will i złapał za drugą skrzynkę. 

Dwaj młodsi chłopcy zabrali papierowe torby i reklamówki.

Kiedy  rozkładała  w  kuchni  zakupy, nie  słyszała prawie jazgotu chłopców  i  psów. 

Zastanawiała się, czy nie powiedzieć ojcu o dziwnym spotkaniu na drodze. Może powinni 

tam wrócić i wszystko dokładnie sprawdzić?

Przebiegająca obok domu droga prowadziła do parku i była rzadko uczęszczana, ale w 

towarzystwie trzech chłopców, pięciu psów i ojca Jennifer czuła się tu bezpiecznie. Teraz 

jednak,   na   myśl   o   tajemniczym   wędrowcu,   aż   dostała   gęsiej   skórki   i   obeszła   cały   dom, 

sprawdzając, czy wszystko jest dobrze pozamykane.

O osiemnastej na piecu zaczęła bulgotać chili. Jennifer wzięła prysznic i przebrała się 

w gruby zielony sweter oraz w dżinsy. Kiedy szybami jej sypialni wstrząsnął kolejny grzmot, 

wyjrzała   przez   okno   na   górskie   zbocze.   Za   wysokimi   topolami,   ciemnymi   sosnami   i 

świerkami, ze zboczy spływały srebrzyste potoki wody. Zmierzch zapadł wcześnie i choć 

przybór wody w rzece był rzeczywiście bardzo duży, kobiecie nie chciało się wracać do 

miasta.

Kiedy zeszła na dół, rozejrzała się po przestronnym frontowym pokoju, o ścianach 

wykonanych z sosnowych desek. Chłopcy grali z dziadkiem w „Monopol”, a wokół nich na 

podłodze leżały psy.

Przeszła   do   kuchni,   zamieszała  w   garnku  z   chili,   po  czym   wyciągnęła  z   lodówki 

sałatkę. W tej samej chwili dobiegło ją głośne stukanie do okna. Ze strachu zjeżyły się jej 

włosy.

Odstawiła sałatkę i spojrzała za siebie. Stukanie powtórzyło się. Podeszła ostrożnie do 

background image

okna i przekonując samą siebie, że w domu jest dużo osób, przysunęła twarz do zimnej szyby 

i wyjrzała w mrok.

Dostrzegła   wpatrzone   w   siebie   oczy.   Przerażona,   odskoczyła   do   tyłu.   Chciała 

krzyczeć, ale gardło miała ściśnięte strachem. I wtedy spostrzegła przyciśnięty do szyby czyjś 

nos.

- Goldie! - zawołała zdumiona.

background image

2.

Oszołomiona Jennifer gapiła się na swoją młodszą siostrę.

Kiedy minął pierwszy strach, ruszyła do drzwi wejściowych. W progu nikogo nie 

było. Zaintrygowana, wyszła na zewnątrz.

- Goldie, gdzie jesteś?

- Ciii! Pogaś światła i zaciągnij firanki tak, żeby nikt mnie nie zobaczył.

Jennifer wzięła głęboki oddech i szybko zrobiła to, o co prosiła ją siostra. Z Goldie 

musiało być coś bardzo nie w porządku, skoro skradała się po nocy w szalejącej ulewie. 

Czyżby to ona właśnie przebiegała przez drogę, kiedy Jennifer wracała do domu?

Wyłączyła światło w kuchni i zaciągnęła zasłony w oknach.

- Ej! - zawołał Will, który wszedł do kuchni i zapalił lampę. Spoglądał na matkę ze 

zdumieniem.  Potrząsnął  długimi,  brązowymi  włosami  i  odgarnął  je   z  czoła.  -  Co  robisz, 

mamo? Coś, o czym nie chcesz, żebyśmy wiedzieli? Może wsypujesz jakieś witaminy do 

chili?

- A skądże! Czego chcesz?

- Gotujesz po ciemku?

- Nie, Will. Nie gotuję po ciemku - odparła cierpliwie, czekając, aż dzieciak wreszcie 

sobie pójdzie. Goldie była przemoczona do suchej nitki.

- Dobrze, ale co robisz?

Pochylił   głowę,  przez  chwilę   przyglądał   się  bacznie   matce,  a   następnie  ruszył   do 

lodówki.

Jennifer zdawała sobie sprawę, że zanim oznajmi rodzinie o przyjeździe siostry, musi 

najpierw sama rozmówić się z Goldie; z drugiej strony nie chciała okłamywać synka.

- Wydawało mi się, że widziałam za szybą czyjąś twarz.

- W taki deszcz? Mamo, coś ci się przywidziało. Wzruszyła ramionami.

- Słuchaj, zanieś masło na stół, a ja pójdę i sprawdzę. Dobrze wiedziała, że kiedy tylko 

poleci chłopcu coś zrobić, dzieciak w jednej chwili zniknie jak złoty sen.

- Nie ma sprawy - powiedział i już go nie było. Jennifer ponownie zgasiła światło i 

pośpieszyła do drzwi.

Z mroku wyłoniła się ociekająca wodą postać i weszła do domu. Jennifer szybko 

zamknęła drzwi.

- Dzięki Bogu, że już tu jestem - szepnęła Goldie i uścisnęła siostrę, mocząc ją przy 

tym kompletnie.

background image

Spoglądając na Goldie, Jennifer była zdumiona tym, że jej siostra wygląda na dużo 

większą,   niż   pamiętała.   Przeciwdeszczowy   prochowiec   jeszcze   bardziej   pogrubiał   jej 

sylwetkę. Dziewczyna z całą pewnością mocno przybrała na wadze.

Goldie ponownie przytuliła się do Jennifer, która z niepokojem skonstatowała, że jej 

siostra płacze.

- Co ci jest? - zapytała, poważnie już przestraszona. - Co się stało? Dobrze się czujesz?

Mając w pamięci dziwny incydent na drodze, bacznie obserwowała czarny prochowiec 

Goldie.

- Nie.   Nie   czuję   się   dobrze.   Jestem   przerażona.   I   tak   się   cieszę,   że   wreszcie   tu 

dotarłam.

Jennifer przeszedł po plecach znajomy dreszcz niepokoju. Miała trzydzieści lat i choć 

była tylko o dwa lata starsza od siostry, odnosiła czasami wrażenie, że Goldie ciągle jeszcze 

jest dzieckiem. Poza tym nie chciała pytać siostry o mężczyznę jej życia.  Rudolph Allen 

Tabor. Rat, czyli Szczurek. Szczurek Tabor. Zadrżała. Inicjały, na nieszczęście, pasowały doń 

jak   ulał.   Czyżby   miał   coś   wspólnego   z   nieoczekiwanym   pojawieniem   się   Goldie? 

Niewątpliwie tak.

Wyswobodziła się z objęć siostry i położyła jej dłonie na ramionach.

- Goldie, w każdej chwili może się tutaj pojawić tata albo któryś z chłopców. Co mam 

im powiedzieć? I tak się dziwię, że psy jeszcze cię nie wyczuły.

Jak na zawołanie do kuchni wbiegł terier i zaczął radośnie ujadać.

- Cicho,   Snort!   Siad!   -   szepnęła   Jennifer.   Z   frontowego   pokoju   dobiegł   gwizd   i 

zwierzę posłusznie wybiegło. - I tak za chwilę tutaj wróci - dodała.

- Dlaczego mówisz szeptem? - zapytała Goldie. - Boisz się czegoś?

- Nie! Mówię szeptem, ponieważ ty mówisz szeptem.

- Och, no cóż, teraz jestem bezpieczna - odezwała się siostra normalnym głosem. - 

Możesz zapalić światło?

- Pewnie... zgasiłam je, bo sama o to prosiłaś.

Znów rozległo się donośne szczekanie i do kuchni wrócił biało - czarny terier. Za nim 

w progu pojawił się ojciec dziewczyn.

- Cicho, Snort! - rozkazał Osgood i psisko, machając radośnie ogonem, posłusznie 

siadło na tylnych łapach. - Wielkie nieba, Goldie!

- Tato! - wykrzyknęła dziewczyna i padła mu w objęcia. Podobnie jak siostrze, jemu 

również zmoczyła ubranie.

Jennifer, przygotowując dodatkowe nakrycie przy stole, słyszała, jak do hallu zbiegają 

background image

chłopcy.

- Ciocia Goldie! - wrzasnęli chórem i tym razem rozszczekały się już wszystkie psy.

- Will! - Goldie przytuliła czule chłopca. - Ale ty wyrosłeś!

Chłopiec sprawiał wrażenie zakłopotanego. W wieku dziesięciu lat był najwyższy z 

trójki chłopców i o kilkanaście centymetrów górował nad większością swoich rówieśników.

Goldie odwróciła się do Bretta i Kyle’a.

- Uściśnijcie ciotkę - powiedziała, wzburzając niesforną, rudą czuprynę Bretta.

- Ciociu Goldie, mam już dziewięć lat! - zaprotestował.

- Ale nawet w tak dorosłym wieku możesz ciotkę uściskać. Siedem lat też nie jest za 

dużo - dodała, spoglądając roziskrzonym wzrokiem na Kyle’a.

Will odziedziczył wysoki wzrost po ojcu, natomiast Brett i Kyle, tak jak dziadek 

MacFee, mieli zaokrąglone, przysadziste sylwetki.

- Skąd się tu wzięłaś? - zapytał Osgood.

- Dostałam trochę urlopu i pomyślałam sobie, że będzie miło, jeśli do was wpadnę. 

Boże, ale leje!

Jennifer opuściła kuchnię, żeby przygotować siostrze suche ubranie. W dodatkowej 

sypialni zostawiła jej dżinsy i granatowy sweter. Miała nadzieję, że wszystko to będzie na 

Goldie pasować. Wiedziała już, że dopiero późnym wieczorem uda jej się porozmawiać z 

siostrą, a na razie musi uzbroić się w cierpliwość.

Przy stole Goldie z rozjaśnionymi oczyma opowiadała chłopcom o swojej ostatniej 

pracy   w   sklepie   ze   zwierzętami.   Uspokojona   nieco   Jennifer   dumała,   dlaczego   siostra 

zrezygnowała   z   zawodu  hostessy   w   nocnym   klubie   „Blue   Orchid”.  W  dodatku  wyraźnie 

przytyła, co niebywale zdumiało Jennifer, która pamiętała oszałamiającą sylwetkę młodszej 

siostry. Przy kolacji Goldie od czasu do czasy rzucała kawałek wyjętej z chili wołowiny 

terierowi Tuffy’emu.

- Tato - odezwała się karcąco Jennifer, wskazując głową dwa psy siedzące obok niej na 

podłodze.

- Snort, Tuffy, Generał, Priss! Wynocha stąd! - odezwał się ostrym głosem Osgood.

Trzy teriery i kudłaty kundel przemaszerowały przez kuchnię i dołączyły do leżącego 

przy wejściu czwartego teriera, Oatsa. Cała piątka usiadła w równej linii na progu, a Snort 

zaprotestował długim, urwanym nagle skowytem.

Goldie wybuchnęła śmiechem, jej oczy ciskały skry i nikt nie powiedziałby, że ma 

jakieś kłopoty.

- Tato, one są cudowne! A co z ich występami?

background image

- Były w telewizji w zeszłym miesiącu - pochwalił się Brett, cały aż promieniejąc. - 

Mamy to nagrane na taśmie wideo.

- Świetnie, później sobie obejrzę. Dlaczego nie zawiadomiliście mnie? Oglądałabym 

występ na żywo.

- Pokaz transmitowała lokalna stacja w Santa Fe - wyjaśnił Osgood.

Domem wstrząsnął kolejny grzmot pioruna i Jennifer poczuła wibrację powietrza.

- Kiedy byłam w sklepie, powiedziano mi, że pojawiły się następne pęknięcia w tamie 

i powinniśmy się ewakuować do miasta - oświadczyła wyjątkowo głośno, tak aby Osgood 

mógł ją dosłyszeć. - Ale przecież zawsze, kiedy ogłaszają taki alarm, nic się w końcu nie 

dzieje. Czy ktoś słuchał dziś po południu wiadomości?

Rozejrzała się po siedzących przy stole. Patrzyły na nią cztery pary błękitnych oczu i 

jedna zielonych. Tylko Kyle odziedziczył po niej zielone tęczówki.

- Oglądaliśmy wideo - wyjaśnił Will. - Kolejnego „Rambo”.

- Powinniście przecież od czasu do czasu wysłuchać komunikatów.

- Odwiedził nas strażnik Hollowneck - poinformował Osgood, sięgając po krakersa. 

Chłopcy zachichotali.

- Hollenbeck, tato - poprawiła Jennifer, odkładając łyżkę. - Czego chciał? - spytała, 

ponownie czując gniew, jak za każdym razem, kiedy myślała o tym człowieku.

Ojciec wzruszył ramionami.

- Mówił coś o deszczu i o tym, że powinniśmy się stąd wynieść.

- Mówił, żebyśmy się ewakuowali? - Kobietę ogarnął nagły niepokój. - Dlaczego tata 

nie powiedział mi tego od razu? Kiedy pojawił się ten strażnik?

- Jak byłaś w mieście.

- Powinieneś był od razu mi o tym powiedzieć. Musimy natychmiast się pakować i 

wracać do miasta.

Chłopcy   wymienili   z   dziadkiem   konspiracyjne   spojrzenia,   co   tylko   powiększyło 

niepokój Jennifer.

- O co chodzi, tato?

- Ten   facet   to   panikarz.   Sama   najlepiej   wiesz,   że   przy   pierwszych   oznakach 

niebezpieczeństwa  nakazują  ewakuację.  Pamiętasz,  jak  ostatnim razem  z  powodu  takiego 

fałszywego alarmu straciliśmy piękny weekend? Założę się, że jutro wyjdzie słońce.

- Pewnie, mamusiu.

- Tato, gdyby było tak, jak mówisz, strażnik nie pojawiłby się tutaj osobiście. A to 

znaczy, że sytuacja jest poważna. Natychmiast po kolacji spakujemy się i wrócimy do miasta.

background image

Jej oświadczenie spotkało się z powszechnym jękiem zawodu i potępieńczym wyciem 

dobiegającym   z   progu   drzwi.   Nawet   Goldie   chwyciła   Jennifer   za   ramię   i   gwałtownie 

potrząsnęła głową. Oczy miała szeroko rozwarte i wypełnione strachem.

- Spokój! - zawołała Jennifer, dzwoniąc łyżeczką od herbaty o szklankę.

Pierwsze  ucichły  psy.  Przesłała   gniewne   spojrzenie  Willowi  i   ten  również  umilkł. 

Młodsi bracia natychmiast poszli za jego przykładem.

- Po   kolacji   wysłuchamy   w   telewizji   dziennika.   Poza   tym   zatelefonuję   do 

Hollenbecka.

Chłopcy jęknęli głośno i podekscytowane zwierzęta znów zaczęły ujadać. Jennifer 

ponownie zadzwoniła w szklankę.

- Czy mogę prosić o ciszę? - Popatrzyła groźnie na psy i Priss natychmiast położyła się 

na brzuchu, chowając pysk w kudłate łapy. Jennifer spojrzała groźnie w oczy każdego chłopca 

oddzielnie. - Jak tylko skończymy jeść, zadzwonię do Hollenbecka, a wy będziecie słuchać 

wiadomości. Jeśli w parku powiedzą mi, że należy wyjechać, wyjedziemy.

- Czy mogę porozmawiać z tobą po kolacji? - zapytała nieoczekiwanie Goldie.

- Jasne - skinęła głową Jennifer, zastanawiając się, jakie życiowe kłopoty spotkały jej 

siostrę tym razem. Z Goldie nigdy nie było prosto.

- Mamo, nie możemy przecież w taki deszcz jechać do miasta - zaprotestował Brett. - 

Poczekajmy, aż minie ulewa.

- Jenny, też uważam, że powinniśmy poczekać do rana - poparł wnuka Osgood. - Jest 

noc i gdyby wyniknęły jakieś kłopoty z samochodem, będziemy zmuszeni iść w deszczu i po 

ciemku na piechotę.

- Nie chcę już słyszeć ani jednego słowa na ten temat.

- Popatrzyła na psy. a następnie na synów. - Po kolacji dzwonię do Hollenbecka. A 

teraz cisza.

- Nie mogę się wprost doczekać, kiedy mi zagracie - zwróciła się do chłopców Goldie. 

- I koniecznie muszę obejrzeć tę taśmę.

- Najnowszym   nabytkiem   jest   Generał.   Spaceruje   po   rozpiętym   drucie   lepiej   niż 

jakikolwiek inny pies, jakiego spotkałem w życiu. Z okazji święta Czwartego Lipca mamy 

występ w Albuquerque - oświadczył z dumą starszy pan.

Rozmowa zeszła z psów na ostatnie wyczyny chłopców.

Jennifer   siedziała   pogrążona   w   myślach.   Miała   przeczucie   nadchodzącego 

nieszczęścia, ale nie była pewna, czy jej obawy nie biorą się jedynie z panującej za oknem 

pogody, przestróg Hollenbecka i nieoczekiwanego pojawienia się siostry. Kiedy skończyli 

background image

kolację i chłopcy zaczęli sprzątać ze stołu, zwróciła się do ojca:

- Tato,   wysłuchaj   dziennika   telewizyjnego   i   powiedz   mi,   co   mówią   o   tamie.   Ja 

zadzwonię do strażnika. Goldie, chodź ze mną.

Gdy już zamknęły się w sypialni, Jennifer zwróciła się do siostry:

- Najpierw zadzwonię do Hollenbecka, a później pogadamy.

Goldie   popatrzyła   na   nią,   nerwowo   wyłamując   sobie   palce.   Jennifer   była 

przygotowana na najgorsze. Stojąc obok wielkiego łóżka, wsłuchiwała się w bębnienie ulewy 

za oknem i wykręcała numer strażnicy w parku San Saba.

Kiedy w słuchawce rozległ się głęboki, męski głos, kobieta poczuła, że znów zaczyna 

narastać w niej złość.

- Tu... - urwała. - Dzwonię od Ruarków. Chciałabym się dowiedzieć najświeższych 

wieści o tamie i warunkach panujących w dolinie. Czy przewidywane są dalsze opady?

- Czy to Jennifer? - zapytał szorstko mężczyzna.

- Tak - odparła krótko.

- Posłuchaj,  powiedz  ojcu,  że  musicie  się  natychmiast  wynosić  do  miasta.  Ja  was 

ostrzegam, telewizja was ostrzega...

Nie zamierzała wysłuchiwać dalszej części tyrady. Krótko podziękowała i odłożyła 

słuchawkę.

- Musimy natychmiast wyjeżdżać - mruknęła posępnie. Promienny uśmiech Goldie 

zniknął w jednej sekundzie.

- Nie! - Błyskawicznie chwyciła Jennifer za ramię i posadziła obok siebie na łóżku. - 

Nie możemy opuszczać tego miejsca.

W oczach miała łzy.

Jennifer wciągnęła głęboko powietrze w płuca.

- Goldie, o co tu chodzi? Musisz mi zaraz o wszystkim powiedzieć.

Obserwując zmienioną sylwetkę siostry, zastanawiała się, czy przypadkiem przyczyną 

jej dziwacznego zachowania się nie jest ciąża. Było to jednak mało prawdopodobne. W co 

więc tym razem wplątała się Goldie?

- Proszę,   zostańmy   tutaj.   Jeśli   nawet   rzeka   wystąpi   z   brzegów   i   zaleje   parter, 

przeniesiemy się na górę. Meble też tam zabierzemy. To nawet lepiej zostać i uratować cały 

dobytek.

- To prawda, ale obok znajduje się park narodowy San Saba, a w nim usypana z ziemi 

tama, która właśnie pęka. Jeśli puści, rzeka zmiecie wszystkie domy na swej drodze. Przed 

zbudowaniem tej zapory dolina znajdowała się pod wodą.

background image

- Och, nie! To niemożliwe! - wykrzyknęła Goldie i zaczęła płakać. - Jenny, tak się 

boję. Muszę tu zostać. To miejsce leży na uboczu i nikt mnie tu nie znajdzie. A twój adres w 

Santa Fe ludzie znają.

- Czy Szczurek czymś ci grozi? Skrzywdził cię? - Niepokój Jennifer przemienił się w 

dziki   gniew   na   myśl   o   Szczurku   Taborze.   Jego   aparycja   gwiazdora   filmowego   i   wielki 

osobisty czar, jaki wokół siebie roztaczał, zawsze wywierały na Goldie piorunujące wrażenie. 

Ale tak naprawdę Tabor był wyjątkowym palantem.

- Nie, Szczurek nigdy by mnie nie skrzywdził - odparła z oburzeniem siostra, ale 

Jennifer za grosz jej nie wierzyła, i choć bała się tego, co usłyszy, musiała poznać całą prawdę 

o kłopotach, jakie spadły na Goldie.

- Posłuchaj, musisz mi o wszystkim opowiedzieć. Wiem, że Szczurek macza w tym 

wszystkim palce. Co nowego zmalował?

Goldie wybuchnęła płaczem i Jennifer głośno westchnęła. Kochała siostrę, a Rudolph 

Allen Tabor był najgorszą rzeczą, jaka mogła się jej przytrafić.

- Powiedz, o co chodzi - zażądała dobitnie, cedząc słowa.

Dziewczyna   wytarła   oczy,   wstała   i   ściągnęła   z   siebie   dżinsy.   Osłupiała   Jennifer 

patrzyła na opinające ciało jej siostry skórzane pasy wypchane pieniędzmi.

Wokół talii i bioder Goldie owinięte były szerokie taśmy z kieszeniami, a tuż pod 

kolanami wisiały dodatkowe woreczki. Dziewczyna zdjęła granatowy sweter. Pod piersiami 

również miała pas z pieniędzmi. Odpięła go, rzuciła na łóżko i zaczęła wyciągać banknoty.

Jennifer wzięła w palce zielony papierek i wytrzeszczyła oczy. Same studolarówki.

- Goldie, skąd to masz? - zapytała szeptem, czując idące jej po krzyżu lodowate igły 

strachu,   a   jednocześnie,   jak   zahipnotyzowana,   wpatrywała   się   w   rosnący   na   łóżku   stos 

pieniędzy.

Teraz   już   prawie   odchodziła   od   zmysłów   ze   strachu.   Za   taką   masę   pieniędzy 

mężczyźni   rzeczywiście   potrafią   zabić   bez   zmrużenia   oka.   Ktoś   podążał   tropem   Goldie. 

Jennifer   miała   kompletnie   sucho   w   ustach.   Wszystkim   w   domu   zagrażało   śmiertelne 

niebezpieczeństwo.

Z całych sił ścisnęła rękę siostry.

- Przestań! Musimy te pieniądze natychmiast ukryć. W każdej chwili może tutaj wpaść 

któryś   z   chłopców.   -   Zaczęła   z   powrotem   upychać   pieniądze   do   kieszonek.   Kiedy   już 

wszystkie schowała, ponownie usiadła na łóżku. - Dziś po południu, kiedy wracałam z miasta, 

ktoś przebiegł mi drogę. Czy to byłaś ty?

Goldie popatrzyła na siostrę szeroko rozwartymi oczyma.

background image

- Tak. Ale skąd mogłam wiedzieć, że to twój samochód? W przeciwnym razie na 

pewno bym cię zatrzymała.

- Skąd masz te pieniądze?

Dziewczyna zagryzła usta i Jennifer zaczynała się domyślać, co usłyszy.

- Nie spodoba ci się ta historia...

- Wiem. Co zrobił Szczurek? Obrabował bank?

- Nie!   Boję   się.   Jego   i   mnie   ścigają   pewni   ludzie.   Musiałam   się   gdzieś   ukryć   i 

pomyślałam sobie, że tutaj będzie najbezpieczniej.

Ostatnie słowa wymówiła szeptem.

- Wiedząc, że cię ścigają, pojawiasz się tutaj, gdzie żyje trójka małych dzieci?

Sprawdziły się jej najgorsze obawy. Jennifer poczuła nieprzytomny gniew za to, że 

Goldie śmiała narażać chłopców na takie niebezpieczeństwo. Ale gniew szybko minął. Jej 

siostra z całą pewnością nie narażałaby dzieci z premedytacją.

- Udamy się z tym na policję w Rimrock - oświadczyła po długim milczeniu i podeszła 

do okna.

- Nie! - Goldie zerwała się z łóżka i stanęła przed siostrą. - Nie! Proszę, nie rób tego!

- A to dlaczego? - zapytała ze złością Jennifer.

Goldie potrzebowała ochrony, a tego starsza siostra nie była w stanie jej zapewnić.

- Ponieważ   wtedy   zginie   Szczurek.   Obiecałam   mu,   że   nikomu   nie   oddam   tych 

pieniędzy.

- Przede wszystkim muszę myśleć o chłopcach. Goldie zaczęła się trząść i płacząc, 

ciągnęła urywanym głosem:

- Jenny, obiecałam mu, że będę strzec tych pieniędzy jak źrenicy oka. Jeśli je stracę, 

on   zginie.   Nie   chciałam   ani   ciebie,   ani   dzieci   narażać   na   niebezpieczeństwo,   ale   tamci 

próbowali mnie porwać...

- Jezu Chryste! Kto? Kto próbował cię porwać? - Oszołomiona Jennifer usiadła obok 

siostry  i  przytuliła  ją  do  siebie.  - Goldie, uspokój  się.  Na  razie  jesteśmy bezpieczni. Na 

dworze leje jak z cebra i dzisiejszej nocy na pewno nikt cię nie znajdzie.

Miała nadzieję, że są bezpieczni, że tama wytrzyma, a rzeka nie wystąpi z brzegów.

Uspokajająco poklepała siostrę po plecach.

- Przestań się mazać i powiedz dokładnie, co się wydarzyło. Kto próbował cię porwać? 

-   Sięgnęła   do   nocnego   stolika   i   podała   Goldie   chusteczkę   do   nosa,   którą   dziewczyna 

skwapliwie   wytarła   oczy   i   nos.   -  Tylko   zacznij   od   samego   początku.   Skąd   pochodzą   te 

pieniądze?

background image

- Wściekniesz się, kiedy...

- Wścieknę się jeszcze bardziej, jeśli mi wszystkiego nie opowiesz. Skoro już narażasz 

nas na śmiertelne niebezpieczeństwo, mam prawo wiedzieć, co się święci.

Po policzkach Goldie ciągle spływały łzy.

- Wcale nie chciałam narażać was na niebezpieczeństwo. Myślałam tylko, że tutaj 

będę bezpieczna i nikt mnie nie znajdzie. - Znów wytarła oczy. - Nikt mnie nie śledził. Tego 

jestem pewna. Ale muszę się ukryć, a twój dom jest jedynym miejscem, jakie przyszło mi do 

głowy.

- Goldie, co zrobił Szczurek? - przerwała mocno już poirytowana Jennifer.

Goldie splotła nerwowo palce.

- Szczurek i jego kumpel Bobby poznali pewnego bukmachera. Nazywał się Gator. 

Handlował   również   narkotykami.   Szczurek   i   Bobby   dowiedzieli   się,   gdzie   i   kiedy   ma 

przeprowadzić wielką transakcję. Wtedy go obrabowali.

- No nie! Przecież to zupełna głupota! - Serce Jennifer zamarło. Jak Goldie mogła się 

zakochać w takim typie jak Szczurek Tabor. - Co było dalej?

- Wiedzieli, że Gator nie zgłosi kradzieży na policji. I stąd są te pieniądze.

- Ale jak trafiły do ciebie? - zapytała wystraszona już nie na żarty Jennifer. To nie był 

zwykły, drobny szwindel Szczurka.

- Szczurek i Bobby nie znali dobrze Gatora. Nie wiedzieli, że nie działa samotnie. A 

on miał powiązania z organizacją gangsterską.

- Boże drogi! Dlaczego związałaś się z takim człowiekiem?

Goldie szlochała.

- On...   on   jest   dla   mnie   bardzo   dobry.   I   obiecał,   że   już   po   raz   ostatni   robi   coś 

nielegalnego.

- Poczekaj - odezwała się Jennifer, pocierając czoło. - Od samego początku Szczurek 

przysparza ci kłopotów. Wynajął cię jako tancerkę tańców egzotycznych w nocnym klubie 

swego wuja...

- Dzięki czemu mogłam zostać hostessą - odparła, unosząc buntowniczo głowę.

- No dobrze, mów dalej. Goldie wytarła oczy.

- Gator został zabity. Jego ciało wyłowiono z zatoki. Miał w sobie kilka kul. Szczurek 

przyznał się, że jego i Bobby’ego tropi kilku ludzi. Wtedy właśnie dowiedziałam się o ich 

wyczynie. Jeśli oddam pieniądze policji, organizacja pójdzie za Szczurkiem na całego. A on 

chce, żebym ukryła pieniądze do czasu, aż cała afera trochę przycichnie i wtedy on odda 

gangsterom pieniądze. I już nigdy więcej nie zrobi nic nieuczciwego.

background image

- Goldie, nie przekonasz mnie, że Szczurek odda te pieniądze - oświadczyła Jennifer. - 

Żaden człowiek, który z natury jest krętaczem i złodziejem, nie przestanie kombinować i 

kraść. Jak w ogóle mogłaś zakochać się w kimś takim?

- Właściwie Szczurek jest przyzwoitym człowiekiem. Ciebie spotkało szczęście, że 

wyszłaś za kogoś takiego jak Mark.

Na chwilę Jennifer ogarnęła straszliwa tęsknota za mężem i jego niezłomną wiarą w 

siebie. Z takim kłopotem Mark uporałby się bardzo szybko. Czasami, nagle i bez powodu 

napadała ją taka właśnie żałość i smutek; znów ścisnął jej serce stary ból. Świadomość, że 

Mark nigdy już nie wróci do domu, sprawiła, że poczuła w sobie kompletną pustkę. Pamiętała 

jego pogodne, skore do śmiechu, błękitne oczy, jego pewność siebie, wszystko to, co odeszło 

wraz z jego śmiercią podczas pokazów lotniczych w Albuquerque. Od tego czasu minęły już 

prawie   trzy   lata,   ale   kobieta   często   zastanawiała   się,   czy   kiedykolwiek   ból   ją   opuści. 

Popatrzyła na Goldie, która leżała na skraju łóżka i płakała.

- Przekazując   ci   te   pieniądze,   Szczurek   sprowadził   na   ciebie   straszliwe 

niebezpieczeństwo.   Masz   tylko   jedno   wyjście:   oddać   pieniądze   policji.   Wtedy   wszyscy 

będziemy bezpieczni.

Teraz już Goldie wybuchnęła głośnym płaczem.

- Szczurek oświadczył mi, że ty tak właśnie byś postąpiła i dodał, że jeśli i ja tak 

zrobię, on umrze. Jennifer, błagam, nie krzywdź Szczurka.

Starsza siostra starała się zachowywać cierpliwość i zimną krew.

- Słuchaj, Szczurek Tabor jest... jest po prostu szczurkiem. I dlatego zrobił ci coś 

takiego.

Goldie wydęła dolną wargę.

- On jest zabawny... i taki przystojny!

- Jezu Chryste! - wybuchnęła Jennifer. - Zobacz, w jakie kłopoty cię wpędził! Teraz w 

dodatku jesteś wspólniczką przestępstwa. Pomyślałaś o tym?

Oczy dziewczyny zrobiły się okrągłe jak spodki.

- Przecież nic takiego nie zrobiłam. Po prostu wzięłam od niego pieniądze.

- Jeśli je zwrócisz i złożysz zeznania, policja może potraktować cię łagodnie i nie 

wniesie przeciw tobie aktu oskarżenia - odparła Jennifer, mając nadzieję, że się nie myli. - Ale 

na  razie  jesteś  wspólniczką. Musimy jak najszybciej oddać  te pieniądze. W grę wchodzi 

bezpieczeństwo chłopców.

- Zabiję   się,   jeśli   Szczurkowi   przytrafi   się   coś   złego!   -   zawyła   Goldie.   Rozdarta 

między miłością do siostry a instynktem chronienia swej rodziny, Jennifer westchnęła.

background image

- Zrozum, nie mogę narażać chłopców. Pójdziemy do szeryfa w Rimrock albo oddamy 

pieniądze na policji w Santa Fe. Tak czy inaczej musimy się ich pozbyć. Tylko w ten sposób 

zapewnimy sobie bezpieczeństwo.

- Ależ, Jennifer, pomyśl tylko. Tutaj nikt mnie nie znajdzie.

- Szczurek zna ten adres.

- Ale nikogo tu nie sprowadzi. Zresztą, nie widziałam go od dwóch miesięcy.

Jennifer popatrzyła na nią ze zdumieniem.

- Od dwóch miesięcy? To już dwa miesiące nosisz ze sobą te pieniądze?

- Tak. Przez pierwszy miesiąc nic się nie działo. Drugiego zorientowałam się, że ktoś 

mnie   śledzi,  a   trzy   tygodnie  temu   jakieś   typy   próbowały   wciągnąć   mnie   do  samochodu. 

Zaczęłam się bronić. Dwaj chłopcy, którzy przejeżdżali w pobliżu, usłyszeli moje krzyki i 

ruszyli na pomoc. Ocknęłam się w szpitalu. Wtedy zrozumiałam, że muszę opuścić miasto.

- Boże drogi! Tym bardziej musimy zgłosić się na policję - oświadczyła zdecydowanie 

Jennifer  i  nagle  uświadomiła  sobie,  że  Goldie  przybyła  tu  na  piechotę.  -  W jaki  sposób 

dotarłaś do San Saba?

- Po drodze kupiłam i sprzedałam trzy samochody, a w Albuquerque wsiadłam do 

autobusu jadącego do San Jon. Tam z kolei wynajęłam samochód i udałam się do Santa Fe, 

gdzie zwróciłam auto i kupiłam kolejne. Nim dojechałam do miejsca, w którym należało 

opuścić autostradę. Już na terenach parku...

- Przejechałaś cały stan. Może rzeczywiście zgubili twój ślad.

- Ten ostatni samochód ukryłam w krzakach i resztę drogi przeszłam na piechotę. Jeśli 

nawet ktoś znajdzie auto, nie skojarzy go z moją osobą, bo zarejestrowane jest na fikcyjne 

nazwisko.

- Posłuchaj, musimy się stąd wynosić. - Jennifer rzuciła trwożliwe spojrzenie na okno.

- Ależ ja tutaj czuję się bezpieczna!

- Strażnik Hollenbeck powiedział, że musimy wynieść się do miasta i tak zrobimy. 

Czy masz jakieś plany co do tego ukrytego w lesie samochodu?

- Nie zależy mi na nim. Poza tym nie możemy się teraz stąd ruszać. Na pewno nie w 

taki deszcz. Na zewnątrz jest ciemno choć oko wykol. Nie zobaczymy, czy ktoś nas śledzi, 

czy nie.

W   oczach   Goldie   znów   stanęły   łzy   i   Jennifer,   choć   straszliwie   niepokoiła   się   o 

bezpieczeństwo dzieci, zaczęła mięknąć. Muszą wynieść się do miasta i jak najszybciej oddać 

pieniądze. Szczurek Tabor nigdy nie zwróci ich organizacji. Popatrzyła w ciemne okno. Być 

może już są śledzeni?

background image

- Proszę, zostańmy na tę noc w domu i nie jedźmy do Santa Fe, gdzie łatwo nas 

znaleźć.

Jennifer zawahała się. Było już piętnaście po dziesiątej i jej również nie uśmiechała się 

nocna jazda w strugach deszczu. Kilka godzin nie powinno zrobić różnicy.

- W   porządku,   ale   jutro,   z   samego   rana,   zgłosimy   się   na   policję,   a   następnie 

pojedziemy do domu w Santa Fe. Nastawię budzik na piątą tak, żebyśmy mogli o szóstej 

ruszyć. Śniadanie zjemy gdzieś po drodze. A jeśli zauważysz coś podejrzanego, natychmiast 

mi o tym powiedz.

Przez   chwilę   rozważała   problem,   czy   mają   oddać   pieniądze   szeryfowi   Garcii   w 

Rimrock, czy też zabrać je do Santa Fe i tam zgłosić się na policję. Rimrock było bliżej, ale 

nie po drodze. Pomyślała o Danie Garcii, którego dobrze znała i bardzo lubiła. Tak, pieniędzy 

powinny pozbyć się jak najszybciej, a więc w Rimrock.

Goldie zarzuciła siostrze ręce na szyję i przytuliła ją do siebie.

- Bez   względu   na   to,   co   zrobimy,   jestem   najszczęśliwszą   osobą   pod   słońcem. 

Wpadłam w tarapaty, a ty okazujesz mi tyle serca.

Jennifer oddała siostrze uścisk. Zawsze były najlepszymi przyjaciółkami... do chwili, 

kiedy na horyzoncie pojawił się Szczurek.

- Pójdę teraz powiedzieć chłopcom i tacie, że o świcie wyjeżdżamy.

Goldie skinęła głową, a w jej oczach znów zabłysły łzy.

- Proszę, pomyśl też o tym, żebyśmy mogły te pieniądze przetrzymać trochę dłużej.

- Pomyślę, ale na razie zdecydowanie mówię: nie.

O   wpół   do   pierwszej   w   nocy   nałożyła   starą,   niebieską   bawełnianą   koszulę,   która 

należała jeszcze do Marka i teraz była już mocno spłowiała od licznych prań. Podeszła do 

okna i czekała na błyskawicę. Kiedy blask wyładowania elektrycznego spowił na chwilę 

krajobraz srebrzystym blaskiem, Jennifer ze zdumieniem zobaczyła, że na żwirowej drodze 

błyszczy cienka tafla wody. Ogarnęła ją panika. A jeśli podjęła błędną decyzję? Może trzeba 

było wyjechać od razu? Zadrżała i zaczęła rozcierać sobie ramiona. Nie mogła doczekać się 

świtu, kiedy zapakuje wszystkich do bronco i ruszy do Santa Fe.

Gdyby   ojciec   wcześniej   powiedział   o   wizycie   strażnika   Hollenbecka...  Ale   wtedy 

rozminęłaby się z Goldie.

Jeśli tama wytrzyma jeszcze kilka godzin, będą bezpieczni. Przez długie lata swego 

istnienia zapora wytrzymywała najgorsze ulewy, pocieszyła się w  duchu Jennifer. A rano 

człowiek na wszystko patrzy pogodniejszym okiem. Kiedy ustanie deszcz, woda w rzece 

bardzo szybko opadnie.

background image

Oby tylko wytrzymała tama, inne sprawy ułożą się pomyślnie:

Rozbudzony Jason Hollenbeck sięgnął po słuchawkę telefoniczną.

- Tu Hollenbeck, słucham?

W odpowiedzi rozległo się tylko głuche buczenie i Jason usiadł. Uświadomił sobie, że 

to   ktoś   dobija   się   do   domu.   Natychmiast   oprzytomniał,   odłożył   słuchawkę   i   sięgnął   po 

koszulę.   Pośpiesznie   wciągnął   dżinsy   i   podszedł   do   drzwi.   O   dach   i   szyby   strażnicy 

nieustannie bębnił deszcz.

- Jason! Obudź się, Jason!

Rozpoznał   głos   Terrella   i   otworzył.   W   progu   ujrzał   wysokiego   blondyna   o   tak 

szerokich ramionach, że wypełniał sobą prawie całe drzwi. Ociekał wodą.

- Obudź się, do cholery! Tama pęka!

background image

3.

Terrell wkroczył do strażnicy, z szerokiego ronda jego kapelusza kapała woda.

- Dzwonili z tamy. Pęknięcia rosną w oczach i najdalej za pół godziny dolinę zacznie 

zalewać woda!

- Cholera jasna! - Jason pobiegł po mundur. Terrell następował mu na pięty.

- Czy w twojej części parku jeszcze ktoś pozostał w dolinie?

- Wiem, że około dwudziestej Ruarkowie byli w domu.

Rozmawiałem   z   dziewczyną.   -   Hollenbeck   nałożył   granatową   koszulę,   skarpetki   i 

buty. - Idziemy.

Chwycił nieprzemakalny płaszcz i wyszedł z Terrellem na zewnątrz. Wskoczyli do 

patrolowych   jeepów;   Jason   ruszył   przodem.   Jechali   w   dół   najszybciej   jak   mogli.   Smugi 

światła rzucane przez reflektory samochodów to opadały, to znów kłuły niebo. W ich świetle 

rozległe kałuże lśniły srebrzystym blaskiem.

Jason mocniej ścisnął kierownicę i zwiększając szybkość, przejechał przerzucony nad 

rzeką  most. Tafla wody  znajdowała się  już zaledwie  kilkadziesiąt  centymetrów  pod nim. 

Później posuwali się dnem doliny. Tam droga była kompletnie zalana przez rzekę. Napięty, 

pełen   niepokoju   strażnik   zastanawiał   się,   czy   zdążą   do   Ruarków   na   tyle   wcześnie,   żeby 

wydostać się z matni. Pochylał się nisko nad kierownicą.

Być może zostały już tylko minuty, a on nie był nawet pewien, czy zdołają opuścić 

dolinę po tej stronie rzeki, ponieważ stoki były tutaj bardzo strome. Zapewne będą musieli 

ponownie sforsować most i wrócić do jego strażnicy - jeśli, naturalnie, pozwoli na to czas.

U Ruarków było ciemno, ale przed domem stało bronco, a z komina ciągle unosił się 

dym. Hollenbeck wyskoczył z samochodu, podbiegł do drzwi i zaczął łomotać w nie pięścią. 

Rozszczekały się psy; ich jazgot wypełnił nocną ciszę. Załomotał ponownie. Obok pojawił się 

Terrell.

- Myślisz, że w środku ktoś jest?

- Na pewno. Nie słyszysz ujadania psów? - Jeszcze raz walnął pięścią w drzwi. - 

Otwierajcie! Powódź!

- Przecież taki hałas zbudziłby nawet umarłego - stwierdził rozsądnie Terrell.

- Stary jest głuchy jak pień. Jezu, nie mamy przecież chwili do stracenia!

Jason dał krok do tyłu, uniósł nogę i kopnął z całych sił w drzwi. Te otworzyły się z 

hukiem i ze środka wyskoczyła sfora psów. Mężczyzna zachwiał się, zapalił światło w hallu i 

pobiegł w kierunku schodów.

background image

- Sprawdź dół! - zawołał do Terrella.

Kiedy wbiegał po schodach, psy chwytały go za buty. Jeden nawet oddarł mu kawałek 

nogawki dżinsów.

- Powódź! Musicie natychmiast opuścić dolinę! - ryknął strażnik.

W progu stanął ubrany w pidżamę Will Ruark. Oczy miał okrągłe ze zdumienia.

- Strażnik Hollenbeck?

- Obudź braci... musimy się stąd wynosić!

Otworzyły się inne drzwi i w progu stanęli dwaj kolejni chłopcy. W trzecich natomiast 

pojawiła się blondynka, którą Jason widział po raz pierwszy. W jej szeroko rozwartych oczach 

malował się strach, z twarzy odpłynęła ostatnia kropla krwi.

- Powódź! - krzyknął Hollenbeck. Dziewczyna miała na sobie plisowaną, czerwoną 

koszulę nocną, w której wyglądała tak oszałamiająco, że Jason prawie zapomniał, po co się w 

tym domu pojawił. - Powódź - powtórzył dużo ciszej.

- Powódź. Och, dzięki Bogu, że tylko powódź - powiedziała i zatrzasnęła za sobą 

drzwi.

Zirytowany Jason załomotał w nie pięścią. Odrobinę się uchyliły.

- Wszyscy   muszą   natychmiast   opuścić   dom!   -   rozkazał.   -   Fala   wodna   zmiecie 

budynek.

- Dobrze,  za  chwilę   zejdę  na   dół   -  odparła   blondynka,   przesyłając   mu   promienny 

uśmiech.

Odszedł od drzwi, zastanawiając się, kim może być to dziewczątko. Kolejną córką 

Ruarka? Jego narzeczoną? Wiedział tylko, że tak cudownej blondynki dotąd nie spotkał.

- Tutaj nie ma nikogo! - zawołał z dołu Terrell, podczas gdy trójka małych Ruarków 

biegała tam i z powrotem między sypialniami.

- Nie zapomnij o bębnie! - zawołał Kyle.

Obok Jasona przemknął Will, dźwigając instrument i pałeczki.

- Nie zapomnij o swojej siostrze! - dodał zjadliwie Jason.

- O siostrze? Weźmiemy dziadka... ale on bardzo wolno się rusza.

Will   miał   twarz   szarą   jak   popiół   i   mężczyzna   przez   chwilę   zastanawiał   się,   czy 

chłopak przypadkiem nie żałuje teraz tego, że nie przekazał ojcu wiadomości o tamie.

Drzwi jednego pokoju były cały czas zamknięte, więc Jason bezpardonowo wtargnął 

do   środka.   Na   poduszce   ujrzał   rozsypane,   rude   pukle   włosów   i   od   razu   wiedział,   że   to 

Jennifer. Jak mogła spać w takim hałasie i rozgardiaszu?

Bez wahania podszedł do śpiącej i mocno potrząsnął za ramię.

background image

- Wstawaj!

Odwracając się w jego stronę, kobieta przysłoniła oczy ramieniem.

- Wyskakuj z łóżka - oświadczył kategorycznie, chwytając ją za rękę i stawiając na 

nogi. Jennifer była gorąca od snu, miała delikatną skórę, potargane włosy, cudowne kształty i 

nieprawdopodobnie smukłe nogi. Kiedy już stała boso na podłodze, Jason pochylił się nad 

nią. - Obudź się!

Zamrugała oczyma i spojrzała na niego zielonymi oczyma, które nagle rozbłysły.

- Co pan tu robi? - krzyknęła. - Tato, na pomoc!

- Uspokój się! Przyjechałem, ponieważ pękła tama! Zamarła w bezruchu z uniesioną 

jedną ręką. Stali tak chwilę, spoglądając na siebie.

Tata? Na palcu miała złotą obrączkę, a koszulę nocną do połowy rozpiętą. Na widok 

przepysznych krągłości Jasonowi zrobiło się sucho w ustach.

To nie była córka Ruarka; to matka młodych Ruarków. Ale spała sama. Gdzie był 

zatem ich ojciec?

Gdyby nawet w tej chwili w dom uderzyła pierwsza fala powodziowa, Jason nie byłby 

w stanie oderwać wzroku od zarysu smukłych nóg pod skąpą nocną koszulką. Puls zaczął mu 

bić mocniej, a zimna wilgoć w powietrzu w jednej chwili przemieniła się w gorącą parę.

- Tama! - powtórzyła i Jason ponownie przeniósł wzrok na jej twarz. Policzki miała 

różowe; teraz już skromnie ściskała koszulę pod szyją.

- Musicie się natychmiast stąd ewakuować - ostrzegł niskim głosem.

Podczas pierwszego spotkania przy grządce z petuniami nie miał okazji dokładniej 

przyjrzeć się Jennifer. Zapamiętał jedynie zielone oczy, ale nie zauważył długich, czarnych 

rzęs.   Nie   zapamiętał   pełnych,   czerwonych   ust   ani   jedwabistości   kasztanowych   włosów, 

związanych wówczas w koński ogon.

- Nie mogłem się ciebie dobudzić - powiedział, a w każdym razie wydawało mu się, że 

powiedział.

Pani Jennifer Ruark była oszałamiającą, przepiękną kobietą.

Skinęła głową.

- Ubiorę się.

- Nakładaj na siebie co popadnie, a resztę zabierz ze sobą. Woda może uderzyć w 

każdej chwili. Musimy natychmiast opuścić dolinę.

- Rozumiem.

Nie potrafił wykonać ruchu. Gapił się na kobietę, jak cielę w malowane wrota.

- Panie Hollenbeck?

background image

Zamrugał oczyma, odwrócił się na pięcie, opuścił pokój i ruszył na dół, żeby pomóc 

Terrellowi. Chłopcy, poubierani w koszule, dżinsy i trampki, nosili całe naręcza dobytku i 

swoich zabawek. Kiedy Jason wyszedł na dwór, przeraził się. Jeep Terrella załadowany był po 

brzegi - piętrzyły się w nim rzucone bezładnie taśmy wideo, bęben, trąbka i stosy odzieży. Do 

bronco zbliżył się Will z kolejną porcją ładunku, wrzucił go do środka i ruszył z powrotem do 

domu. Mężczyzna chwycił go za łokieć i kazał wracać do ciężarówki.

- Wsiadaj!   -   polecił   i   dał   ręką   znak   pozostałym   chłopcom,   którzy,   obładowani 

ładunkami,   na   uginających   się   nogach,   wynurzyli   się   właśnie   z   domu.   -   Niech   wszyscy 

wsiadają Terrell pomógł wejść do jeepa blondynce, a w chwilę później dołączył do nich 

Osgood   MacFee   oraz   pięć   jego   psów.   Dwójka   młodszych   Ruarków   zajęła   miejsce   w 

samochodzie Jasona. Will czekał w bronco.

Hollenbeck   dostrzegł   przez   ramię,   że   po   schodach   schodzi   Jennifer.   Masa 

przepysznych, niesfornych loków koloru kasztanowo - rudego, spadając kaskadą na plecy, 

falowała   przy   każdym   jej   kroku,   podobnie   jak   niebieski   sweter...  W  jednym   ręku   niosła 

neseser i torebkę, podczas gdy drugie ramię próbowała wsunąć w rękaw żółtej peleryny.

- Dziękuję!   -   zawołała,   przebiegając   obok   Jasona.  Wskoczyła   do   szoferki   bronco. 

Pierwszy ruszył Terrell i Hollenbeck dał znak Jennifer, żeby jechała w środku. Dom szybko 

zniknął im z oczu.

Jason bez reszty skoncentrował uwagę na prowadzeniu samochodu. Koła pojazdów 

wzbijały   fontanny   wody,   której   z   każdą   chwilą   na   drodze   przybywało.   Terrell   jechał 

najszybciej   jak   się   dawało   i   odstęp   między   jego   samochodem   a   ciężarówką   Jennifer 

powiększał   się.   Strażnik   modlił   się   w   duchu,   żeby   zdążyli   sforsować   most,   ale   kiedy 

zamajaczyła przed nimi drewniana konstrukcja, aż zamrugał ze zdumienia oczyma. Fale rzeki 

rozbijały się o most, a po jego deskach płynęły już cieniutkie strużki wody. Poziom rzeki 

osiągnął pełną wysokość mostu. Czegoś takiego Jason nie widział jeszcze w ciągu dziewięciu 

lat pracy w parku.

Zrozumiał, że nie mają ani sekundy do stracenia. Terrell z impetem wjechał na most, 

spod kół samochodu trysnęły strugi wody.

Jennifer posuwała się bez porównania wolniej. Jason nacisnął pedał gazu i prawie 

dotykając maską jeepa zderzaka bronco, wjechał za kobietą na most. Pochylił się do przodu. 

Kierownicę ściskał tak mocno, że pobielały mu kłykcie palców.

- No jedź, jedź! - mruczał do siebie, jakby chciał popędzić Jennifer.

- Czy poganiasz moją mamę? - zapytał jeden z małych Ruarków.

- A żebyś wiedział... no ruszaj się, ruszaj! Połowa drogi... byli w połowie mostu.

background image

Do uszu Jasona dobiegł dźwięk klaksonu samochodu Terrella i w świetle kolejnej 

błyskawicy strażnik popatrzył w górę rzeki. Widok zbliżającej się w ich stronę srebrzystej 

ściany wody zatamował mu dech w piersiach.

- No  jedź,  jedź!   -  wrzeszczał   już   teraz  jak   opętany.  Nacisnął   klakson,  ale  dźwięk 

zatonął w ryku rzeki, łoskocie deszczu i huku piorunów. - Zjeżdżaj z tego cholernego mostu!

Jeśli   fala   wody   zastanie   ich   na   moście,   nie   będą   mieli   najmniejszych   szans.   Nie 

mieliby ich nawet, gdyby uderzyła w nich już po drugiej stronie. Od górnego piętra doliny 

dzieliło ich około pół kilometra pnącej się zakosami po górskim zboczu drogi.

Czuł w żołądku rosnącą kulę strachu. Tama puściła! Terrell był już po drugiej stronie i 

gnał pod górę, wyciskając z maszyny całą moc.

Jennifer   zjechała   wreszcie   z   mostu   i   wzięła   ostry   zakręt,   żeby   podążyć   śladem 

samochodu Terrella. Najechała na jakiś większy kamień, autem zarzuciło i bronco uderzył w 

drzewo,  blokując  drogę Jasonowi. Było za ciasno, żeby między  ciężarówką  a taflą  rzeki 

zmieścił się jego jeep.

Kiedy z szoferki bronco wyskakiwali Jennifer i Will, Jasona doszedł straszliwy ryk. 

Spojrzał przez ramię i poczuł, że serce zaczyna mu boleśnie walić o żebra. Prosto na nich 

parła olbrzymia ściana wody, zmiatająca po drodze wiekowe sosny.

Jednym susem wyskoczył z auta i pomógł wysiąść obu chłopcom.

- W górę! W górę! I trzymajmy się za ręce! - huknął, chwycił chłopców za dłonie i 

zaczął biec.

- Uciekajmy! - krzyczał, wydłużając jeszcze krok, i zbliżając się do Jennifer i Willa.

Grzmot wody był już ogłuszający. Serce Jasona biło jak oszalałe. Biegł, wlokąc za 

sobą chłopców. Zaledwie metr za ich plecami rwała woda, zmiatając wszystko ze swojej 

drogi.

Kiedy zrównali się z Jennifer i Willem, kobieta chwyciła pod pachę Kyle’a, a Jason 

Bretta.

Biegli jak w transie.

Przerażona Jennifer, popychając przed sobą Kyle’a wspinała się po górskim zboczu, 

próbując uciec przed grzmiącymi potokami powodziowej fali. Kiedy obejrzała się za siebie, 

ujrzała, jak jej ciężarówkę, niczym dziecięcą zabawkę, porywa główny prąd. Sosny, w którą 

uderzyła furgonetka, dawno już nie było. Zrobiła kolejny, gorączkowy krok, potknęła się i z 

krzykiem wpadła do lodowatej kipieli.

Młócącą ramionami wodę Jennifer porwał wartki nurt, obracając nią i dusząc. Obijała 

się   o   pnie   drzew   i   kłody,   rozpaczliwie   próbując   się   czegoś   chwycić.   Walczyła   zajadle 

background image

przerażona tym, że i chłopców może porwać fala. Ale bez skutku.

Nagle czyjeś silne ramię chwyciło ją w pasie i Jennifer przylgnęła całym ciałem do 

Jasona. Unosili się na wodzie, kręcąc i wirując jak korki do chwili, kiedy chwycili wreszcie 

pień jakiegoś zbawczego drzewa. Z trudem łapała powietrze. Bolały ją płuca. Z chłodu i ze 

strachu trzęsła się jak galareta.

- Chłopcy...

- Nic się im nie stało - odparł dźwięcznym głosem Jason.

Jennifer starła z twarzy wodę i rozejrzała się. Dzieci nigdzie nie było widać. Pieniąca 

się i bulgocząca woda sięgała jej pasa, a Jason jedną ręką trzymał się pnia drzewa, a drugą 

przyciskał do siebie kobietę.

- Jesteś pewien, że nic się im nie stało?

- Są już wysoko - odparł.

- A ojciec? - zapytała.

- Nie wiem, gdzie podziała się reszta. Myślę, że wydostali się z doliny, zanim nadeszła 

fala.

Wokół nich z szumem toczyła się woda.

- Ta sosna długo nie wytrzyma - zauważyła, widząc, jak mniejsze, pchane prądem 

drzewa, uderzają w pień, którego trzymali się kurczowo.

Kiedy w ich zbawcze drzewo uderzyła kolejna, duża kłoda, sosna zadrżała. Jason objął 

mocniej Jennifer; ta przywarła do jego smukłego, silnego ciała.

- Musimy przedostać się wyżej! - zawołał, ale w tej chwili drzewo, przy którym tkwili, 

gwałtownie pochyliło się, a następnie runęło.

Jennifer zalała lodowata woda i uścisk Jasona stał się jeszcze silniejszy. Kiedy fala 

minęła,   mężczyzna   namacał   nogami   stały   grunt   i   przyciągając   kobietę   do   siebie,   zaczął 

ciągnąć ją za sobą. Kiedy wreszcie złapała oddech i równowagę, ruszyli do góry i niebawem 

brnęli już w wodzie sięgającej tylko do połowy łydek.

- Pośpiesz się - ponaglał Jason.

Posuwali się teraz po mulistym, śliskim górskim stoku, kierując się na zachód. W 

końcu Jennifer dostrzegła między drzewami całą swoją rodzinę.

- Mamo!   -   wrzasnęli   chórem   chłopcy,   biegnąc   w   ich   stronę.   Kobieta   wybuchnęła 

płaczem i przytuliła dzieci do siebie.

Goldie stała obok ojca, który trzymał w ramionach dwa psy. Trzeci siedział u jego 

stóp. Jennifer z radością stwierdziła, że Osgood jest ciepło ubrany i ma w uchu aparat. Ale 

kiedy popatrzyła na jego twarz, serce się jej ścisnęło.

background image

- Gdzie jest reszta psów?

Potrząsnął głową. W oczach stanęły mu łzy.

- Nie wiem. Priss i Oats zaginęły.

- Wrócą, proszę pana - pocieszył jasnowłosy, wysoki strażnik, ale stary MacFee tylko 

smutno pokiwał głową.

Jennifer popatrzyła w dół górskiego stoku i poczuła, że uginają się pod nią kolana. 

Ciężarówki   nigdzie   nie   było.   Nie   było   drzew.   Zapewne   nie   było   również   ich   domu. 

Wprawdzie rodzinny dom znajdował się w Santa Fe, ale i w tym letniskowym domku w 

górach   przechowywała   wiele   bezcennych   pamiątek.   Zamrugała   oczyma,   czując   łzy   pod 

powiekami. Gdyby nie obudzili ich strażnicy... Zadrżała.

- Gdzie jest Priss? - zawołał piskliwie Kyle.

- Nie wiem - odparła Jennifer, czując, że coś dławi ją w gardle. Chłopcy nigdy nie 

pogodzili się ze śmiercią swego ojca, a teraz spotkała ich kolejna strata.

- Chcę   Priss!   Chcę   wracać   do   domu!   -   wołał   Kyle,   a   po   policzkach   płynęły   mu 

strumienie łez.

- Chcę Oatsa! - dołączył do brata Brett, kopiąc ze złością wystający z ziemi kamień.

- Widziałem, jak bronco zmywała woda! - dodał Kyle. - Widziałem to na własne oczy.

Kiedy Osgood przytulił Kyle’a, płaczem wybuchła z kolei Goldie. Nawet Willowi, 

który stał z pięściami zaciśniętymi w bezsilnej złości, płynęły po twarzy łzy. Na ten widok 

rozpłakała się i Jennifer.

Kiedy tak wszyscy szlochali, pociągając nosami, kobieta poczuła, że ktoś klepie ją 

delikatnie po ramieniu. Usłyszała głęboki, dźwięczny głos Hollenbecka:

- Strasznie mi przykro, Jennifer...

Objął ją, a ona nieoczekiwanie przytuliła się do niego i oparła czoło o jego tors.

Po kilku minutach odsunęła się i wytarła oczy. Drugi strażnik trzymał w objęciach 

Goldie, a dziadek pocieszał chłopców. Trzy psy przysiadły u jego stóp i wyły. A z nieba lały 

się strugi wody. Jennifer uświadomiła sobie, że od tych wszystkich nieszczęść, jakie spadły na 

jej rodzinę, drżą pod nią kolana.

- Przepraszam   -   powiedziała,   czknęła   i   mimo   tragicznej   sytuacji   poczuła   się 

idiotycznie.

- Rozumiem - mruknął Hollenbeck, klepiąc ją pocieszająco po ramieniu. Ale w jego 

glosie pojawiły się już nutki zniecierpliwienia. - Posłuchaj, musimy coś zrobić z twoim ojcem 

i chłopcami.

Kiwnęła głową.

background image

- Tato! - zawołała, podeszła do ojca i przytuliła jego i chłopców. - Musimy zabrać 

dzieci w jakieś suche miejsce.

Osgood skinął głową i wszyscy załadowali się do jedynego jeepa, jaki im pozostał.

Goldie usiadła ojcu na kolanach, a chłopcy ścisnęli się na tylnym siedzeniu. W rękach 

trzymali   swoje   instrumenty   muzyczne.   Hollenbeck   skinął   na   Jennifer,   by   siadła   mu   na 

kolanach.

- Czy  jedziemy   do   strażnicy?   -   zapytał   z   tylnego   siedzenia  Will,   kiedy   samochód 

ciężko ruszył.

- Tak - skinął głową Jason.

- Pan strażnik Hollenbeck pokaże wam wszystkie swoje skarby - wtrąciła Jennifer.

- Po   prostu   Jason.   Nie   musisz   mnie   za   każdym   razem   tytułować.  A  z   Terrellem 

poznasz się, kiedy będziemy już na miejscu.

Zamajaczyła   przed   nimi   strażnica   i   w   kilka   minut   później   wygramolili   się   z 

samochodu. Pierwszy po schodkach wszedł Jason, otworzył drzwi i puścił kobiety przodem.

Jennifer weszła do lśniącego czystością pokoju o wypolerowanej, żółtej podłodze i 

poczuła się nagle jak w hotelu. Przez chwilę zastanawiała się, czy tutaj w ogóle ktoś mieszka, 

czy też strażnica pełni jedynie rolę schronienia w takich przypadkach jak ten. Ale wtedy też 

dostrzegła na stole fotografię i pochyliła się nad nią; zdjęcie przedstawiało mężczyznę, który 

wyglądał dokładnie tak jak Hollenbeck. On tu mieszka, błysnęło jej w głowie. Do środka 

wpadli chłopcy, zostawiając na podłodze ślady błota. Psy natychmiast powskakiwały na fotele 

i kanapę, a kobieta spojrzała na Hollenbecka, który stał w progu z rękami wspartymi na 

biodrach; jego fascynujące, niebieskie oczy lśniły.

Jennifer poczuła się nagle intruzem w jego domu.

- Przede   wszystkim   musimy   się   ogrzać   i   wysuszyć   -   oświadczył,   cedząc   słowa.   - 

Słuchajcie, to jest Terrell Skinner, również strażnik z San Saba. Terrell, to jest Jennifer Ruark, 

to Osgood MacFee, Will Ruark, Brett Ruark i Kyle Ruark...

Popatrzył pytająco na Goldie.

- A to Goldie MacFee, moja siostra - szybko wyjaśniła Jennifer.

- Terrell, połącz się z szefostwem i zapytaj, czy jesteśmy potrzebni - powiedział Jason 

i   podrapał   się   po   brodzie.   Zastanawiał   się   chwilę,   jak   najlepiej   porozmieszczać   gości   w 

niewielkim przecież mieszkanku. - Paniom zostawimy sypialnię, a panowie, niestety, muszą 

zadowolić się podłogą. Pan MacFee może spać na kanapie; reszta na materacach.

- Kłaść się spać? - pisnął Brett. - Mamo, zostajemy tutaj? Nie widzę telewizora. Panie 

strażniku, gdzie jest telewizor?

background image

- Nie mam telewizora.

Pokój wypełnił jeden wielki jęk zawodu.

- A to numer - oświadczył Will i z trzaskiem rzucił na podłogę całe naręcze kaset 

wideo, których z narażeniem życia pilnował przez całą drogę. Jeden z terierów zaniósł się 

ujadaniem.

- Will... - ostrzegła groźnym tonem matka.

- Jest tylko jedna łazienka, a każdy pewnie chce zmienić ubranie. Musicie więc robić 

to partiami. Ruarkowie pierwsi - powiedział Jason do Jennifer.

- Jestem głodny - odezwał się nieoczekiwanie Kyle.

- Zatem   co   myślicie   o   wczesnym   śniadanku?   -   spytał   Hollenbeck   czując   z   jednej 

strony, że kiszki zaczynają grać mu marsza z głodu, a z drugiej potrzebę natychmiastowej 

ucieczki ze zdemolowanego salonu, w którym jeszcze tak niedawno panował wzorowy ład i 

nieskazitelna czystość. - Zajmę się tym. Czy ktoś potrzebuje ubrań na zmianę?

- My! - krzyknęli chórem chłopcy.

- Wszystkie nasze rzeczy zostały w bronco - szybko dodała Jennifer.

- Moje  rzeczy i  rzeczy taty  są  w  jeepie Terrella,  więc  nami się  nie  przejmujcie  - 

wtrąciła Goldie.

- Zobaczę, co da się zrobić.

Jason ruszył, aby zarówno dla siebie, jak i dla niespodziewanych gości wybrać suchą 

odzież. Doskonale zdawał sobie sprawę, że dla dwojga młodszych dzieci z pewnością nie 

znajdzie niczego. Otworzył szafę, ale w tej samej chwili do pokoju wkroczył Terrell.

Pocierał czoło z zakłopotaniem.

- Rozmawiałem z biurem. Niestety i mnie będziesz miał na głowie. Della powiedziała, 

że   poszły   już   trzy   mosty:   czwarty,   siódmy   i   ósmy.   Pozostałe,   z   wyjątkiem   pierwszego   i 

osiemnastego,   są   pod   wodą.   Jak   dotąd   nie   ma   doniesień   o   rannych   czy   zabitych. 

Powiedziałem,   że   zjawimy   się,   kiedy   tylko   rozlokujemy   tutaj   rodzinę   Ruarków.   Jeśli 

będziemy potrzebni wcześniej, dadzą nam znać. Jeff i Dan stawiają szlabany u wszystkich 

wejść do parku. Powiedzieli, że nie dopuszczą obozowiczów do rzeki tak długo, póki nie 

opadnie woda. Wydaje się, że wczesne ostrzeżenia odniosły skutek. Podobno woda zabrała 

kilka domów - dodał cicho, spoglądając czujnie w głąb pokoju. - Czy masz dosyć jedzenia?

- Aż nadto. Żywność to najmniejszy kłopot. Byłem wczoraj w Rimrock i przywiozłem 

cały samochód żarcia. Ale w co mam ich ubrać?

- Nie   wygłupiaj   się!   Niech   wypiorą  i   wysuszą  to,  co   mają   na  sobie.  Na  ten   czas 

pożyczysz im płaszcz kąpielowy i piżamę, a reszta po prostu owinie się prześcieradłami.

background image

- Nie mam ani płaszcza kąpielowego, ani tylu prześcieradeł. Terrell, padnij na kolana i 

proś Boga o słońce.

Skinner wyszczerzył zęby.

- W porządku. Kiedy tylko opadnie woda, zabiorę Goldie do siebie.

- Świetnie - odparł Jason, myśląc o chłopcach i psach. - Zastanawiam się, co porabia 

stary Ruark.

- Nie żyje. Jennifer jest wdową.

- A ty skąd o tym wiesz?

- Od Goldie. Poszukaj jakichś suchych okryć, a ja zajmę się śniadaniem.

- Świetnie. Może jak się najedzą, to pójdą w końcu spać.

- Nie licz na to. Wiem coś na ten temat, ponieważ sam to przerabiałem. Miałem kilku 

braci.

Jason otworzył szufladę i przejrzał schludnie złożone podkoszulki. Wybrał po jednym 

dla każdego z Ruarków, zamknął szufladę i otworzył następną. Wyciągnął dwie pary dżinsów 

i pomyślał o chłopcach. Spodnie byłyby dla nich o całe metry za długie. Wyciągnął więc trzy 

pary hawajskich bermudów, których nigdy nie nosił, a które miały elastyczne paski i odłożył 

je na rosnący stosik ubrań.

Do pokoju wsunęła głowę Jennifer.

- Czy można? - zapytała.

- Oczywiście.

Weszła i stanęła na środku z założonymi na piersi rękami.

- Przepraszam, że zwaliliśmy ci się na głowę - powiedziała cicho.

- Przecież nie na zawsze. Jakoś dźwignę ten problem. Kiedy już wszyscy wyschną i 

zjedzą, zrobimy dokładny plan działania. Ty i twoja siostra możecie zająć moje łóżko.

- Prześpimy się w dużym pokoju. Nie chcemy pozbawiać cię wygód.

- To nie problem. Gorzej z rzeczami dla chłopaków. Dla ciebie mam ten sweter i 

dżinsy.

- Dzięki, pożyczę coś od Goldie. - Chuchnęła w dłonie.

- Zmarzłaś, prawda? Natychmiast nakładaj ten sweter.

- Nie ma sprawy, za kilka minut odtaję. Myślę, że powinniśmy ogłosić zawieszenie 

broni - powiedziała cicho. - Dziękuję za to, żeś przybył nam na ratunek, i przykro mi, że 

wtedy tak cię paskudnie potraktowałam.

- Kiedy chwyciłem cię za kołnierz, myślałem, że to jeden z chłopców.

- Byłeś na nich wściekły za ten dół?

background image

Jason pomyślał, że dyskusja na temat jej synów może skończyć się nie najlepiej.

- Posłuchaj, najpierw się wysuszmy i coś zjedzmy. Wtedy pogadamy o petuniach i 

twoich synach.

- Masz coś przeciwko nim?

Z jej oczu sypnęły się skry. Nie mieściło mu się w głowie, że może być matką takich 

łobuzów.

- Jesteś wdową? - zapytał.

- Tak, ale nie odpowiedziałeś mi na pytanie, Hollenbeck.

- Jason. A twoi chłopcy to urocze gałgany.

Cóż   miała   odpowiedzieć   na   takie   dictum?   Było   skuteczne   niczym   rozbłysk 

błyskawicy. W policzkach zrobiły się jej dołeczki i uśmiechnęła się ciepło.

- Przepraszam, ale jestem wykończona i sama nie wiem, co mówię.

Odwzajemnił jej uśmiech.

- A ja przepraszam za petunie. Pralka i suszarka są w kuchni. Łazienka jest tam... - 

Odwrócił się i zobaczył, że zza drzwi unosi się chmura czarnego dymu. - Chryste Panie, co 

zmalowali tym razem!

background image

4.

Jason wyminął Jennifer i wpadł do kuchni. Ujrzał bijące wysoko z rondla płomienie. 

W tej samej chwili Terrell wysypał na ogień mąkę z dużego pojemnika. W powietrze wzbił się 

biały tuman i resztki czarnego dymu.

Hollenbeck obrzucił płonącym wzrokiem przyjaciela i stojącego obok kuchenki Willa.

- Co tu się wydarzyło? - zapytał nieswoim głosem.

- Zapalił się bekon na patelni - wyjaśnił chłopak. - To był czysty przypadek.

- A ja zapomniałem o tostach. Spaliły się - dodał Terrell, rzucając ponad ramieniem 

Jasona spojrzenie na Goldie, która przesłała mu uśmiech.

- Niech wszyscy wyjdą z kuchni. Ja się zajmę śniadaniem - oznajmił poirytowany 

Jason.

- Panie strażniku, pan musi zmienić ubranie - wtrącił Kyle, spoglądając na mężczyznę. 

- Ocieka pan wodą.

- Wynocha stąd wszyscy! Gotować będę ja! - powtórzył krótko i dosadnie Jason.

Nagle strażnicę wypełniło potępieńcze zawodzenie. To siedzący na kolanach Osgooda 

Brett wybuchnął głośnym płaczem, a w chwilę później zawtórowały mu psy, które zadarłszy 

łby, zaczęły wyć. Na dodatek rozpłakał się również sam MacFee.

- Tato, przestań, może jeszcze psy się odnajdą - powiedziała Goldie, podchodząc do 

ojca.

Pogłaskała   Bretta   po   głowię,   wyprostowała   się,   spojrzała   na   Terrella   i   sama   też 

wybuchnęła płaczem.

Jason popatrzył na plączącego się mu pod nogami Kyle’a Ruarka, który jako ostatni 

pozostał jeszcze w kuchni. Hollenbeck wyciągnął rękę i wskazał dzieciakowi salon.

- Wynocha! - powiedział wypranym z emocji głosem. Kiedy chłopiec opuścił kuchnię, 

Terrell zbliżył się do Goldie i poklepał ją po ramieniu.

- Nie płacz - poprosił. - Zaraz po śniadaniu pójdę z Jasonem poszukać tych psów.

Hollenbeck   obrzucił   Terrella   bacznym   spojrzeniem,   ale   ten   unikał   jego   wzroku. 

Potrząsnął więc tylko głową i odwrócił się w stronę kuchni. Przeszył go zimny dreszcz, który 

wcale nie był spowodowany przemoczonym ubraniem. Co się stało z jego uporządkowanym 

życiem? W dziesięć minut dokumentnie zniszczyli mu kuchnię. Drzwiczki w kredensie stały 

otworem.   Na   stole   poniewierały   się   skorupki   po   jajkach.   Kuchenka   była   poczerniała   i 

okopcona, patelnia ginęła pod stosem mąki.

Sprzątając, starał się ignorować mokre ślady, które zostawiał za sobą na podłodze oraz 

background image

mlaszczący dźwięk wydawany przez przemoczone buty. Kiedy już na drugiej patelni smażył 

się bekon, sok pomarańczowy został ponalewany do szklanek, a w kubkach dymiło gorące 

kakao, poczuł, że ktoś delikatnie dotyka jego ramienia.

Jennifer wyjęła mu z ręki widelec i oświadczyła:

- Resztą zajmę się ja. Na ciebie czeka łazienka.

Kiedy   wynurzył   się   z   sypialni   w   suchych  dżinsach  i   czystej   koszuli,   Brett   Ruark 

zaczynał właśnie grać na trąbce do wtóru psich skowytów i Jason pocieszał się tylko w duchu 

tym, że w podręcznej apteczce ma środki uspokajające.

- Jedzenie gotowe - powiedziała bardzo cicho Jennifer ale w jakiś przedziwny sposób, 

w panującym zamieszaniu, wszyscy usłyszeli jej słowa.

Jason patrzył w zadziwieniu, jak bractwo karnie maszeruje do kuchni i ustawia się w 

kolejce. Kobieta zaczęła nakładać jedzenie na talerze.

Stanął na samym końcu i wtedy Kyle uniósł głowę i zapytał z powagą:

- Jak pan może żyć bez telewizora? Czy kiedy zaczynał pan pracę w parku, wiedział 

pan, że nie będzie tu telewizji?

- Wiedziałem. Wcale za nią nie tęsknię. W życiu można robić dużo innych, ciekawych 

rzeczy.

- Na przykład jakich, poza chodzeniem do szkoły?

- Można łowić ryby, słuchać płyt.

- Widzieliśmy pana płyty - powiedział ponuro i odwrócił się do Jasona plecami.

- Czy mogę puścić któryś z pana kompaktów? - zapytał Will.

W   ręku   trzymał   talerz   z   górą   jajecznicy,   tostów,   pasków   bekonu   i   kawałków 

pomarańczy.

- Jasne, że możesz.

Jennifer wręczyła pełny talerz Kyle’owi i zwróciła się do Jasona.

- Nałóż sobie pierwsza - powiedział, wskazując jej talerz. Z uśmiechem wzięła solidną 

porcję, a on poczuł bijącą od kobiety delikatną woń róż, wyczuwalną przez zapach bekonu, 

tostu i unoszącej się wciąż w powietrzu spalenizny.

Chłopcy porozkładali się z talerzami na podłodze. Z odtwarzacza dobiegała muzyka 

Beatlesów, a Osgood, Goldie i Terrell zasiedli przy niewielkim kuchennym stole. Tak zatem 

Jason  i  Jennifer  musieli  przenieść  się  ze   śniadaniem  do  salonu.  Tam   zajęli  miejsce  przy 

malutkim okrągłym stoliku.

- Jak tylko skończymy jeść, wybiorę się z Terrellem na poszukiwania waszych psów.

- Nie sądzę, żeby się znalazły - odparła ze smutkiem.

background image

- Jeśli ich nie znajdziemy, możesz zawsze postarać się o dwa inne.

- Nie wiem... To były tresowane psy. Tata prowadzi psi cyrk.

Jason popatrzył na trzy zwierzaki, które siedziały rzędem przed Osgoodem i czekały 

cierpliwie na jakieś kąski z pańskiego stoły.

- Psiego jedzenia, niestety, nie mam.

Jennifer przygryzła dolną wargę i zmarszczyła czoło w głębokim namyśle.

- Normalnie nie karmimy ich resztkami, ale w tym przypadku chyba trzeba będzie tak 

zrobić. Dostają specjalnie preparowane psie żarcie.

- Zanim nie poprawi się pogoda, czekają je naprawdę ciężkie chwile.

- Powinniśmy byli opuścić dolinę jeszcze wczoraj, ale dopiero późnym wieczorem 

powiedzieli mi, że byłeś z ostrzeżeniem.

- To znaczy, że nie wiedziałaś o mojej wizycie?

- Kiedy most będzie ponownie przejezdny?

- Nie mam zielonego pojęcia. Po śniadaniu wybiorę się z Terrellem w teren i wtedy 

zobaczymy.

- Czy mogę jechać z wami? - natychmiast zapytał Will, patrząc na Jasona z podłogi.

- Pod warunkiem, że będziesz robić dokładnie to, co ci powiem - odparł surowo Jason, 

zaskoczony tym, że chłopiec chce z nim jechać.

- Tak jest, proszę pana - powiedział, salutując.

- Will... - natychmiast wtrąciła groźnie Jennifer.

- Powiedziałem tylko „tak jest, proszę pana” - odparł niewinnie chłopiec.

Okręcił   się   na   podłodze   i   wrócił   do   przerwanego   jedzenia,   a   Jason   znów   zaczął 

zastanawiać się nad Jennifer. Do dzieci odzywała się bardzo cicho, prawie szeptem, ale to w 

zupełności wystarczało. Kiedy jej nie było, w jednej chwili chłopcy przeistaczali się w bandę 

łobuzów pierwszej klasy. Obrzucił wzrokiem mieszkanie i na widok przeraźliwego bałaganu 

aż go zemdliło.

- Może niebawem wyjdzie słońce - przerwała milczenie kobieta.

- Nie   sądzę,   żeby   stało   się   to   dzisiaj.   -   Sięgnął   po   notatnik   i   pióro.   -   Zrobię 

harmonogram. Lunch będzie w południe.

Ja   wstaję   o   szóstej.   Co   z   wieczorem?   Może   ty   i   Goldie   chcecie   pierwsze   zająć 

łazienkę?

- Nie musisz robić żadnych harmonogramów. Ty i twój przyjaciel wstawajcie, o której 

chcecie, i róbcie, co do was należy.

- Niestety, strażnica nie była budowana z myślą o przyjmowaniu gości. Żeby dostać 

background image

się do łazienki, trzeba przejść przez sypialnię.

- Nie będziecie nam przeszkadzać. Mieszkając w jednym domu z trójką chłopców i z 

pięcioma psami, jestem przyzwyczajona do nieustannego zgiełku. Jeśli akurat będziemy się 

przebierały, po prostu zamknę drzwi od sypialni. A później zostawię je otwarte. Czy masz 

płatki owsiane i kaszę? Muszę dbać o cholesterol taty.

- Na śniadania jem jajka z tostem.

- Ty może tak, ale nie ojciec. Coś tam zorganizujemy. - Przesłała mu uśmiech. - Myślę, 

że woda niebawem opadnie.

Jakby zaprzeczając jej słowom, strażnica zatrzęsła się od kolejnego pioruna, który 

uderzył gdzieś w pobliżu; niebo przecięła olbrzymia błyskawica.

- Nie mieszkacie w dolinie okrągły rok, prawda? - zainteresował się Jason.

Potrząsnęła głową i odgryzła kawałek tosta.

- Nie. Mieszkamy w Santa Fe, gdzie chłopcy chodzą do szkoły. Od dwóch tygodni są 

wakacje, ale o tym zapewne wiesz od dzieciaków, którzy z rodzicami pojawiają się w parku. 

Jestem nauczycielką i artystką.

- A więc musisz być bardzo zajęta.

- Rzeczywiście, czasami sama nie wiem, w co włożyć ręce. Myślałam nawet, żeby 

porzucić   nauczanie   i   zająć   się  wyłącznie   sztuką,  ale   wiesz,  jak  to  jest,  kiedy  ma  się   na 

utrzymaniu trójkę takich łobuziaków...

Nie potrafił sobie wyobrazić, jak w takim rozgardiaszu i hałasie, jaki robili chłopcy, 

można było narysować choć jedną prostą linię.

- Jeśli istnieje coś, co człowiek naprawdę chce robić, a przy okazji dzięki temu jest w 

stanie   zaspokoić   swoje  potrzeby   finansowe,  powinien  robić  tylko   to  -   zauważył  Jason.   - 

Ogólnie ludzie, w miarę możliwości, powinni robić w życiu to, co lubią - dodał, wiedząc, że 

brzmi to odrobinę tak, jakby chciał się usprawiedliwić.

Uniosła głowę i popatrzyła na niego.

- Czyżbyś nie robił tego, co lubisz?

- Robię dokładnie to, co lubię. - Roześmiał się i wzruszył ramionami, zaskoczony tym, 

że tak zareagowała na ton jego głosu. - Ale ojciec przez lata, prawie przez całe moje życie, 

próbował skaptować mnie do swego interesu; tak więc miałem spore kłopoty z wyborem tego, 

co naprawdę chcę robić.

- Co twój ojciec chciał, żebyś robił?

Zdziwiło go, że nie skojarzyła nazwiska Hollenbeck.

- Chciał, żebym zajął się Hollenbeck Enterprises. Handel nieruchomościami. Firma 

background image

mieści się w Santa Fe.

- Słyszałam   o   tym   przedsiębiorstwie.  Twój   ojciec   jest   również   właścicielem   stacji 

telewizji   komercyjnej.   Nigdy   nie   miałam   do   czynienia   z   firmą,   zajmującą   się   handlem 

nieruchomościami, ale znam nazwę przedsiębiorstwa twego ojca. Naprawdę nie chcesz wejść 

do tego interesu?

- Nie,   ale   wiele   czasu   upłynęło,   zanim   sam   przed   sobą   się   do   tego   przyznałem. 

Skończyłem na uniwersytecie wydział handlowy, a następnie przerzuciłem się na leśnictwo. 

Moja   praca   magisterska   dotyczyła   spraw   związanych   z   zarządzaniem   parkami.  W   domu 

moich rodziców stanowi to bardzo drażliwy temat.

- Zupełnie sobie tego nie wyobrażam. Tata zawsze mnie zostawiał podjęcie ostatecznej 

decyzji i nie popychał w tym czy w innym kierunku.

- I dziękuj za to Bogu. To okropne dla wszystkich zainteresowanych stron. Nie ma 

zwycięzcy, są sami pokonani.

Jej zielone oczy rozbłysły niekłamanym zdziwieniem.

- Nie masz braci albo sióstr, którzy kontynuowaliby wasz rodzinny interes?

- Niestety.   Jestem   jedynakiem   i   wszystkie   swoje   nadzieje   oraz   ambicje   ojciec 

ulokował   w   mojej   osobie.   Podjęcie   studiów   leśniczych   było   bardzo   bolesną   decyzją.   Od 

dziecka moim przeznaczeniem miał być nasz interes rodzinny.

- Czy twój ojciec zasiada w Izbie Handlowej w Santa Fe? Pamiętam, że widziałam 

jego zdjęcie w gazecie.

- Jest wielkim promotorem miasta. Dobro Santa Fe bardzo mu leży na sercu. Nie chce, 

żeby pojawiali się w nim obcy i cokolwiek zmieniali - wyjaśnił Jason i zaczął się śmiać. - Ale 

się rozgadałem o mojej rodzinie. Zazwyczaj nie rozwodzę się na ten temat. - Tak naprawdę, to 

nigdy z nikim nie poruszał dotąd swoich rodzinnych problemów. - Ale ty umiesz słuchać.

- Dziękuję. Powiedz mi tylko jedno. Nie rozumiem, jak wytrzymujesz tu całe miesiące 

zupełnie sam. Chyba jeszcze trochę, a zaczniesz rozmawiać z drzewami.

Znów się roześmiał i wzruszył ramionami.

- Jako dziecko zawsze byłem sam. Lubię samotność, a poza tym wcale nie jestem tutaj 

sam. Ciągle mam do czynienia z ludźmi: z turystami, z obozowiczami, często podejmuję się 

roli przewodnika po parku. - Spojrzał przez pokój na Goldie. - Czy twoja siostra mieszka z 

wami?

- Nie. Przyjechała tylko w odwiedziny. Mieszka... - popatrzyła na siostrę i zamrugała 

oczyma. - Goldie żyje w Kalifornii. Z nami mieszka tata i psy. Mama nie żyje, ale ojciec 

miewa się dobrze, tylko trzeba mu gotować. Cały wolny czas poświęca psom i jest bardzo 

background image

dobry dla chłopców.

- Czy spotykasz się z mężczyznami? To znaczy, czy chadzasz na randki?

Pytanie to wyrwało mu się, zanim zdołał poskromić język. Po co w ogóle o to pytał? Z 

kim jak z kim, ale z matką tych trzech łobuziaków na pewno nie chciałby mieć randki.

- Mamo,   randka?   -   spytał  Will,   odwracając   się   w   ich   stronę   i   Jason   przesłał   mu 

miażdżące spojrzenie.

- Co ci przychodzi do głowy? - odpaliła Jennifer ze zmarszczonymi brwiami.

- Chce pan umówić się z mamą? - nie ustępował, siadając po turecku twarzą w ich 

stronę.

- Will - powiedziała z lekką naganą.

Chłopiec odwrócił się do braci, coś im szepnął, a oni zachichotali.

Jennifer, kompletnie ignorując synów, wstała od stołu i popatrzyła na Jasona.

- Rób, co masz robić, a ja z chłopcami biorę się do zmywania.

- Strażnik Hollenbeck pozwolił mi ze sobą jechać! - krzyknął Will, zrywając się na 

równe nogi.

- Najpierw odnieś swoje nakrycie do kuchni - fuknęła Jennifer i dzieciak zniknął za 

przepierzeniem.

Po kilku minutach on, Jason i Terrell byli już w pelerynach i butach.

Kiedy ruszali w stronę drzwi, Jennifer zawołała:

- Will... pamiętaj, masz się we wszystkim ślepo słuchać strażników!

- Tak, proszę pani - odparł i Jasona ogarnął lekki niepokój. Jak dotąd, Will Ruark 

słuchał się go wyłącznie w obecności matki.

- Przywieźcie Priss i Oatsa! - pożegnał ich chóralny okrzyk pozostałych chłopców.

- Oats zawsze gdzieś się zawieruszy - wyjaśnił Will. - Dziadek nie pozwala mu nigdy 

opuszczać domu bez innych psów.

- Powinniśmy je znaleźć - oświadczył Jason. - Kiedy przyszła fala powodziowa, psy 

były już po drugiej stronie mostu.

Posuwali się w dół górskiego zbocza jeepem Terrella. Rzeka bardzo mocno wystąpiła 

z brzegów i potoki skłębionej wody parły do przodu z szaleńczą siłą, wlokąc ze sobą głazy i 

całe drzewa. Jasona na ten widok przejmowała zarówno zgroza, jak i smutek. Zastanawiał się, 

jak olbrzymich zniszczeń dokona ta powódź. Dziękował Bogu, że  w ogóle udało im się 

ewakuować Ruarków.

- Coś okropnego - stwierdził Will, wyglądając cały czas przez okno.

- Ba - mruknął cicho Terrell. - Nie myślałem, że to będzie aż tak. Ciekaw jestem, czy 

background image

w tej części parku ocaleje choć jeden most.

- A naszego domu już nie ma, prawda? - zapytał poważnie chłopiec, spoglądając na 

Jasona.

Strażnik popatrzył na skłębioną rzekę i przez chwilę zastanawiał się, czy w dolinie 

cokolwiek się ostało.

- Wasz dom stał w pewnym oddaleniu od wody, więc może ominął go główny nurt. 

Ale w środku na pewno jest zalany.

Dumał przez chwilę nad tym, czy Will czuje wyrzuty sumienia, że nie przekazał matce 

ostrzeżenia o tamie. Chłopiec patrzył w drugą stronę, zagryzał dolną wargę i marszczył brwi. 

Jason doszedł do wniosku, że jest jednak odrobinę skruszony.

- Tutaj zostawimy samochód - oświadczył Terrell, wysiadając z jeepa.

- Idź na wschód, a ja udam się na zachód - odezwał się Jason i wskazał na Willa. - Ty 

pójdziesz ze mną. I nie podchodź do rzeki bliżej niż na metr. Brzegi są zapewne podmyte. 

Drzewa ciągle jeszcze się wywracają.

- Dobrze, strażniku Hollenbeck - odparł posłusznie chłopiec, ale mężczyzna nie był 

wcale przekonany co do jego dobrych intencji. Pod nieobecność matki jej synowie zmieniali 

się we wcielone diablęta.

Deszcz przeszedł w ciągłą, marznącą mżawkę, a ryk wody w rzece tłumił wszelkie 

inne odgłosy. Will szedł trochę przed Jasonem; raz udało mu się schwytać węża, którego 

natychmiast cisnął do rzeki. Zwierzę bez trudu podpłynęło ponownie do brzegu i szybko 

odpełzło. Później Jason spostrzegł, że chłopiec złapał żabę i wsadził ją do kieszeni peleryny.

- Will, wypuść tę żabę. Przecież tutaj jest jej dom. Ty chcesz mieć dom i ona również. 

Stanowimy wyważony ekosystem i należy robić wszystko, żeby nic go nie zachwiało.

Zaskoczony chłopiec posłusznie położył żabę na ziemi.

Jason był wstrząśnięty ogromem rzeki. W tej chwili liczyła już ponad dwadzieścia 

metrów   szerokości.   Obok   mulistego   brzegu   dostrzegł   królika   uwięzionego   w   gałęziach 

zwalonego drzewa. Oswobodził stworzenie i przez chwilę dokładnie je badał, sprawdzając, 

czy nie jest ranne. Kiedy stwierdził, że zwierzęciu nic nie dolega, postawił je na ziemi. Królik 

szybko odkicał do jakiejś sobie tylko znanej kryjówki. Pojawił się Terrell.

- Znalazłeś coś? - zapytał.

- Nic. A ty jak daleko zaszedłeś?

- Do miejsca, gdzie Sowi Potok wpada do rzeki. Wszędzie ogromne zmiany. To już nie 

będzie ta sama rzeka i ta sama dolina. Znalazłem również twojego jeepa. Utkwił w błocie 

zaraz za tym wzniesieniem.

background image

- Woda opadnie, ale nie wiem, czy odbudują tamę.

- A gdzie jest dzieciak?

Jason rozejrzał się, ale nie dostrzegł Willa. Zobaczył dwa jelenie, wspinające się po 

górskim zboczu - chłopca nigdzie nie było.

- Przed chwilą jeszcze się tu pętał.

- Przestrzegałeś go, żeby nie zbliżał się do rzeki, więc nic nie powinno mu się stać.

- To Ruark. Lepiej go poszukajmy.

Jason głośno zawołał i przeraźliwie zagwizdał, ale nikt się nie pojawił. Ogarnął go 

niepokój. Szybko ruszył do przodu; pół kroku za nim posuwał się Terrell.

- Boże drogi!

Terrell gwałtownie przystanął, a Jason poczuł, że serce zamiera mu w piersi.

Po sterczącej gałęzi  amerykańskiej topoli pełzł  Will; pod nim z rykiem kłębił się 

potężny nurt rzeki. Tuż przed chłopcem znajdowała się wysoka sosna, powoli chyląca się ku 

mulistej wodzie. Dzieciak powoli pełzł po konarze w tamtą właśnie stronę.

- Co mu strzeliło do głowy? - mruknął Terrell.

- Will,   wracaj!   -   wrzasnął   Jason,   ruszając   biegiem   w   kierunku   topoli   i   chłopca.   - 

Terrell, popatrz. - Wskazał ręką sosnę. - Jeden z psów utknął w gałęziach.

Kudłate, białe psisko poruszało się niezdarnie na konarze sosny i ochryple szczekało; 

ujadanie   jednak   prawie   całkowicie   ginęło   w   ogłuszającym   huku   wody.   Samo   drzewo 

znajdowało się już prawie w horyzontalnej pozycji i w ciągu najbliższej minuty z pewnością 

porwie je skłębiony nurt.

- Za chwilę woda porwie sosnę! - krzyknął Hollenbeck. - Will, uważaj!

Zupełnie ignorując ich obecność, chłopiec wyciągnął rękę i chwycił psiaka dokładnie 

w chwili, kiedy sosnę runęła i porwał ją bystry prąd. Przyciskając do siebie wijące się i 

skomlące   stworzenie,   Will   zaczął   powoli   wycofywać   się   z   gałęzi.  Ale   topola,   na   której 

siedział, nagle pochyliła się, a z jej korzeni zaczęło pryskać w górę błoto.

- Wali się! - wrzasnął Terrell.

Całkowicie bezradny i wstrząśnięty, Jason spoglądał na rozgrywający się przed jego 

oczyma dramat.

- Will, skacz!

Kiedy drzewo pochyliło się jeszcze bardziej, Will przekręcił się i bez chwili namysłu 

zeskoczył na ziemię. Topola z trzaskiem runęła; do połowy zanurzona w rzece, drugą swoją 

częścią spoczywała jeszcze na brzegu. Jej konary wgniotły chłopca w błoto.

- Przywaliło go! - ryknął Hollenbeck, ruszając biegiem w stronę drzewa. - Will! - W 

background image

plątaninie gałęzi dostrzegł rękę w żółtym rękawie. - Terrell, tutaj!

Jason uklęknął i jak oszalały zaczął odgarniać rękami zwały grząskiego błota.

- Tu, tu jest! - krzyczał. - Przywaliło go drzewo!

- Trzeba zepchnąć pień do rzeki.

- Ale   wtedy   możemy   dzieciakowi   wyrządzić   jeszcze   większą   krzywdę.   Poza   tym 

topola pociągnie go za sobą. Brzeg runie lada chwila.

- Uniosę pień, a ty spróbuj dostać się do szczeniaka.

Terrell   zaparł   się   mocno   stopami   i   rozłożył   ramiona,   a   Jason   kopał.   Nagle   obok 

śmignęła   kula   błota,   odwróciła   się   i   popatrzyła   na   niego   brązowymi   ślepiami.   Psiak 

energicznie otrząsnął się, ochlapując mężczyznę mulistą wodą.

- Will!

Dobiegł ich jęk i Jason ujrzał okrągły kształt głowy chłopca. Rozgarniał rozpaczliwie 

ziemię, a pień centymetr za centymetrem unosił się w mocarnych ramionach Terrella.

- Brzeg się zapada! - krzyknął Skinner. - Coraz bardziej tracę oparcie dla stóp. Za 

chwilę puszczę drzewo, bo sam wpadnę do rzeki.

Tuż obok nich pieniła się woda i pień topoli drżał; ostateczna katastrofa była już 

kwestią sekund. Will zaczął zsuwać się po śliskim błocie do wody, trzymał go tylko konar, 

który przyszpilał jego skafander do ziemi. Jason kopał jak oszalały.

Will odwrócił w jego stronę twarz i wypluł błoto.

- Nic ci nie jest? - wysapał strażnik i wstał, żeby pomóc przyjacielowi dźwignąć pień. 

- Ciągnij mocno, Terrell - polecił, a chłopak próbował o własnych siłach wydostać się z 

zagłębienia w błocie, które zrobił własnym ciałem.

Hollenbeck chwycił dzieciaka za ramię. Nogi Willa spoczywały jednak już w wodzie i 

chłopiec nie miał o co zaprzeć się stopami.

- Nic ci się nie stało? - ponownie zapytał Jason, spoglądając na upiorną maskę z błota, 

w której błyszczało dwoje błękitnych oczu. - Poczekaj, wyciągnę cię. Nic ci się nie stało w 

plecy?

Will lekko potrząsnął głową i chwycił rękę Jasona.

- Szybciej! - ryknął Terrell.

Mężczyzna wsunął chłopcu pod pachy ręce, pociągnął i obaj przewrócili się do tyłu. 

Kiedy Terrell puszczał drzewo, Jason niezdarnie wstał i postawił dzieciaka na nogi. Przez 

chwilę trwali przytuleni do siebie, a drzewo stoczyło się do wody, gdzie natychmiast porwał 

je pędzący szaleńczo prąd.

- Jesteś cały? - zapytał Hollenbeck. Położył ręce na ramionach chłopca i poczuł, że 

background image

dzieciak drży. - Jesteś cały, synu? - powtórzył łagodnie pytanie i podał Willowi chustkę do 

nosa. Chłopak skinął tylko w milczeniu głową.

Will   wytarł   z   twarzy   błotko.   Priss   jak   oszalała   ganiała   wokół   nich,   pryskając   na 

wszystkie strony czarną mazią.

- Dziękuję - odezwał się dzieciak, spoglądając na Jasona. - Musiałem po nią pójść. 

Dziadek tak kocha psy. - Popatrzył rozszerzonymi oczyma na rzekę. - Nie sądziłem, że porwie 

oba   drzewa.   Bałem   się   tylko   o   to,   na   którym   uwięziona   była   Priss...   -   Popatrzył   z 

przestrachem na Jasona. - Uratował mnie pan przed wpadnięciem do rzeki.

- Grunt, że wszystko skończyło się szczęśliwie - odmruknął ciągle jeszcze poruszony 

Jason. - Uratowałeś psa. Dzielnie się spisałeś, Will.

- Myślałem, że będzie pan na mnie wściekły.

- Jesteś   bardzo   odważny.  Ale   teraz   wracajmy   do   domu.   Chłopiec   zachwiał   się   i 

strażnik podtrzymał go, czując pod peleryną wątłe, chłopięce ramiona. Kiedy stanęli przy 

samochodzie, Will popatrzył na Jasona.

- Już dobrze się czuję, proszę pana.

- Wskakuj do środka i trzymaj psa. Zaraz za tym wzniesieniem stoi w błocie mój jeep i 

chcemy go z Terrellem wyciągnąć.

Doczepili łańcuchy i po pół godzinie oba samochody jechały już w kierunku strażnicy. 

Kiedy wysiadali, wokół nich tańczyła rozradowana Priss.

- Poczekaj chwileczkę - powiedział Jason, biorąc Willa za ramię. - Nie możesz wejść 

do środka w takim stanie. Musimy zmyć z ciebie błoto.

Podniósł gumowy wąż i odkręcił wodę.

- Hej, ona jest piekielnie zimna! - zaprotestował Will. - Nie...

Jason przejechał po skaczącym i piszczącym chłopcu strumieniem wody ze szlaucha.

- Bardzo dobrze, a teraz ta szczekająca pacyna błota - mruknął, rozglądając się za 

psem. Terrell w tym czasie wynosił z jeepa Jasona całe naręcze dobytku Ruarków.

- Will! - Jennifer zbiegła pędem po schodkach. Na widok tego, co robił Jason, stanęła 

jak   wryta.   -   Co   ty   wyprawiasz?   -   krzyknęła,   machając   ręką   na   strażnika.   -   Przecież   on 

zamarznie! Co ty wyprawiasz? - powtórzyła.. - Natychmiast zakręć wodę!

Zanim mężczyzna zdążył cokolwiek odpowiedzieć, Will wyciągnął do matki ręce.

- Mamo, on uratował mi życie.

Kobieta zamrugała oczyma i popatrzyła najpierw na synka, a później na Jasona. Will 

odwrócił się i pobiegł w stronę schodków.

- Mamo, znalazła się Priss! - zawołał Kyle z górnej platformy.

background image

Uniosła głowę, ale jej najmłodszy syn zniknął już w domku. Jason zakręcił wodę, 

odłożył szlauch i podszedł do Jennifer.

- Przepraszam - powiedziała. - Co się stało?

- Psiak   utknął   na   drzewie,   które   właśnie   porywała   woda   -   wyjaśnił   Jason.   -  Will 

wdrapał   się   na   gałąź   sąsiedniego   i   w   ostatniej   chwili   uratował   zwierzę.   Teraz   już   jest 

wszystko w porządku. Masz bardzo odważnego synka.

Jennifer zmarszczyła brwi i spojrzała gdzieś za Jasona.

- Ma to po ojcu. Mark zawsze na wszystko im pozwalał. Już dwa razy nas uratowałeś - 

stwierdziła, przenosząc na niego wzrok.

- Wykonuję tylko swoją pracę - odparł, nie zwracając w ogóle uwagi na to, że stoją na 

deszczu. - Ty też pozwalasz im na wszystko? - spytał, zastanawiając się, czy to właśnie nie 

jest powodem, dla którego chłopcy są tak rozwydrzeni i nieposłuszni.

- Wcale nie, ale po śmierci Marka czasami trudno mi nad wszystkim zapanować. Teraz 

dzieci są już starsze i bardzo za ojcem tęsknią. Czasami odnoszę wrażenie, że wszystkie ich 

wariactwa biorą się właśnie z żalu po nim. Jego śmierć szczególnie dotknęła Willa i Bretta.

- Mamo!

Popatrzyła w górę, na Kyle’a, który dawał jej znaki, aby wracała do domu. Jason 

machnął ręką.

- Lepiej uciekajmy z tego deszczu pod dach - powiedział.

- Przepraszam, że tak na ciebie krzyknęłam - bąknęła kobieta, a strażnik wziął ją za 

rękę i zgodnie pomaszerowali w stronę schodków.

- Nie   ma   sprawy   -   powiedział.   -   To   oczywiste,   że   musisz   czuwać   nad 

bezpieczeństwem swoich dzieci.

- Mamo! - Kiedy tylko przekroczyli próg, Kyle wpadł na nich jak bomba. - Znalazła 

się Priss! Will ściągnął ją z drzewa...

- Kyle - przerwał mu Jason, klękając obok psa. - Zabieraj zwierzaka i solidnie go 

wymyj, zanim nam tutaj wszystko zaświni.

- Zrób, co ci mówi - poparła go Jennifer.

Priss   zdążyła   już   kilkakrotnie   oblecieć   mieszkanie,   zostawiając   ślady   błota   na 

podłodze, meblach i kolanach Osgooda.

- Za chwilę będzie kawa - rzuciła Jennifer pod adresem Jasona i Terrella i szybko 

wyszła do kuchni.

Strażnik   udał   się   do   sypialni   i   smętnym   wzrokiem   obrzucił   pobojowisko   -   stosy 

ręczników i pościeli powywalanych z szafy, sterty wypranych i suchych już ubrań. Jego ciche, 

background image

spokojne   życie   legło  w   gruzach,  odeszło  gdzieś   bardzo  daleko.   Z   łazienki   wynurzyli   się 

chłopcy z owiniętą ręcznikiem Priss.

- Już jest czysta... niech pan sam sprawdzi, panie strażniku - oświadczył z dumą Kyle, 

unosząc ociekającego wodą psiaka.

- Widzę.

Dzieciaki   wyszły   i   Jason   zamknął   za   nimi   drzwi   sypialni.   Ściągnął   z   siebie 

deszczowiec, buty, koszulę, a na końcu zdjął z głowy kapelusz. Ktoś zapukał do drzwi.

- Proszę.

W progu stanęła Jennifer i natychmiast zamknęła za sobą drzwi, odcinając pokój od 

wrzasków dzieci i oszalałego ujadania psów. W ręku trzymała filiżankę z parującą kawą.

- Pomyślałam sobie, że to ci się przyda.

- Dzięki - odparł, patrząc na jej wilgotne włosy. Miała na sobie już własną niebieską 

koszulę, która zdążyła wyschnąć. Jason podniósł do ust gorące naczynie. - Skoro pies jest już 

po kąpieli, teraz kolej na mnie - oświadczył.

- Och, Boże, płynie ci krew! - wykrzyknęła nagle, chwytając jego dłoń.

Dopiero teraz zauważył, że ma mocno pokaleczoną rękę.

- Nic wielkiego, do wesela się zagoi. Willa przywaliło drzewo, a kiedy Terrell podniósł 

nieco pień, ja wyciągałem chłopaka. Przy okazji się skaleczyłem. Nic wielkiego - powtórzył, 

patrząc na spoczywające w jego dłoni białe palce kobiety.

- Trzeba to koniecznie opatrzyć.

Ze   stosu   suchej   bielizny   wzięła   chusteczkę   do   nosa   i   przyłożyła   do   najgłębszego 

rozcięcia skóry.

- Myślałem, że jak Will będzie ze mną, nie spotka go żadna zła przygoda. Ale zniknął 

mi z oczu tak nieoczekiwanie...

- Nie jesteś przyzwyczajony do nieustannego pilnowania dzieci - zauważyła, jakby go 

tłumacząc.   Zagryzła   usta   i   odwróciła   wzrok.   -   Z   dziećmi   nic   nie   jest   proste.   Robią   tyle 

niebezpiecznych rzeczy.

- Odnoszę wrażenie, że całkiem dobrze sobie radzisz - odparł z podziwem. - Poza tym 

masz do pomocy swego ojca.

- Och, on jest równie nieznośny jak oni! Oczywiście, nie wspina się na drzewa, nie 

wpada do rzeki, nie wyczynia małpich figli; ale bez przerwy podpuszcza chłopców. - Umilkła 

i  przez chwilę  bacznie  obserwowała  mężczyznę. -  Przepraszam za moje  zachowanie,  ale 

straciłam nad sobą kontrolę - powiedziała cicho, a on przez chwilę żałował, że ma ubłocone 

dłonie, bo naszła go ogromna ochota dotknąć jej ręki.

background image

- Przepraszam, że tak na ciebie krzyknęłam.

- Mówiłem już, że nie ma sprawy. Will chciał po prostu uratować psa i spisał się 

bardzo dzielnie. Ponadto na tym polega moja praca. - Nie zdołał się w końcu powstrzymać i 

dotknął jej dłoni. - No i popatrz, teraz i ty jesteś brudna.

- Nie szkodzi, wymyję ręce - odparła, nie spuszczając z niego wzroku.

- Od jak dawna jesteś wdową?

- Ponad   trzy   lata.   Mark   był   pilotem   w  Aztec   Petroleum   Company.   Miał   własny 

samolot i zginął podczas pokazów w Albuquerque.

- Przykro mi.

- Uwielbiał   ryzyko   -   powiedziała   cicho,   spoglądając   w   przestrzeń,   najwyraźniej 

zatopiona we wspomnieniach. - Próbuję jakoś zapanować nad chłopcami, ale oni mają tyle 

energii... Zapewne Mark i ja zanadto ich rozpuściliśmy.

- Nigdy nie miałem do czynienia z dziećmi, z wyjątkiem wykładów, jakie robię im 

tutaj, w parku, więc nie znam się zupełnie na wychowywaniu.

- Ale dzisiaj z Willem ci się udało. Sprawiamy ci tyle kłopotu.

- Wcale nie - odparł uświadamiając sobie, że właściwie cieszy się z poznania Jennifer, 

a nawet jej synów.

Pamiętał chwilę, kiedy drżący, wystraszony Will tulił się do niego. Jason czuł, że 

między nim a chłopcem zawiązała się pierwsza nić sympatii.

Zza   drzwi   dobiegł   grzmiący   dźwięk   trąbki,   a   w   chwilę   później   zawtórowało   jej 

chóralne   wycie   psów.   Któryś   z   chłopców   wygrywał   melodię,   którą   Jason   próbował 

rozpoznać, ale ta sztuka mu się nie udała. Po chwili do kociej muzyki dołączył bęben.

- Chryste Panie! - jęknął. - Jakie ty masz życie!

- Kręci się wokół chłopców - odparła po prostu.

- Już ja ich uspokoję - obiecał, gwałtownie ruszając do drzwi. Otworzył je i ryknął: - 

Cisza!

Brett opuścił trąbkę, a Will przestał walić w bęben. Umilkły nawet psy - z wyjątkiem 

Priss, która wydała jeszcze dwa skowyty.

- Koniec tych brewerii!

- Ależ oni tylko ćwiczą - odezwała się zza jego pleców Jennifer. - Należą do szkolnej 

orkiestry.

- A ja lubię ciszę i spokój. Poza tym, jeśli nawet grają w orkiestrze, to psy wcale nie 

muszą wyć.

- Czy możemy porozmawiać w cztery oczy?

background image

Wrócili do pokoju i zamknęli za sobą drzwi. Kobieta popatrzyła na Jasona z gradową 

miną.

- Jeśli nie będą ćwiczyć, jesienią nie przyjmą ich do orkiestry. Sama ich namówiłam, 

żeby zainteresowali się grą, ponieważ uważam, że narzuca im to trochę dyscypliny. A bardzo 

jej potrzebują. Nie bądź takim obrzydliwym dzieciożercą.

Obrzydliwy dzieciożerca? Bez względu na to, jakich miała synalków, Jennifer była 

niebywale pociągającą kobietą.

Rozległy się grzmiące tony „Uwertury 1812” i psy znów się rozjazgotały. Chłopcy z 

kolei nastawili kompakt.

- Przecież nawet nie możemy ze sobą rozmawiać...

- Oczywiście, że możemy. Przecież doskonale cię słyszę, a ty mnie.

- Dlaczego te psy nie wyły przy Beatlesach?

- Ponieważ one wyją tylko przy muzyce instrumentalnej.

- Jezu   Chryste,   jak   ty   to   wszystko   wytrzymujesz?   Uśmiechnęła   się   promiennie, 

ukazując śnieżnobiałe jak perły zęby.

- Jest pan bardzo nerwowy, panie Hollenbeck. Zauważyłam, że nawet przyprawy w 

kuchni trzyma pan w porządku alfabetycznym.

- Jestem po prostu normalny - odparł, myśląc, że Jennifer Ruark, gdyby nie te jej 

utrapione, wrzaskliwe bachory i sfora psów, stanowiłaby pokusę dla każdego mężczyzny.

- Muszą ćwiczyć.

- No tak, z tym się zgadzam, ale czy nie mogą poczekać z muzykowaniem, aż w rzece 

opadnie woda?

- Kiedy nie oglądają telewizji, wydaje się im, że tracą czas. Czy wiesz, jak często 

ćwiczą nawet bez zachęty z mojej strony? Może znajdziemy coś, czym będziesz mógł zatkać 

sobie uszy?

- Niech ćwiczą - machnął ręką zdegustowany Jason.

- Dziękuję za poświęcenie.

Kiedy podchodziła do drzwi, obserwował jej krągłe pośladki w obcisłych dżinsach.

- Chłopcy, strażnik Hollenbeck mówi, że możecie ćwiczyć.

- To cudownie, mamo!

Kiedy drzwi zamknęły się za nią, w sąsiednim pokoju znów rozległy się dźwięki 

kociej muzyki.

Jason otworzył szufladę w szafie. Pogrzebawszy między ułożonymi według kolorów 

skarpetkami,   wyciągnął   nauszniki.   Dzieciożerca!   Wyrzucą   ich   z   orkiestry!   A   jeśli   ich 

background image

wyrzucą, to wszyscy, łącznie z Jennifer, jego będą o to obwiniać. A to przecież wyłącznie 

wina tych czterech obrzydłych kundli. Jason Hollenbeck był wykończony, załamany, jego 

ciche, spokojne życie wydawało się odległą przeszłością - a przecież miał do czynienia z 

Ruarkami zaledwie od kilku godzin.

- Boże drogi, niech już się poprawi pogoda! - westchnął głośno.

Znów rozległo się pukanie do drzwi.

- Wejść - powiedział spodziewając się, że to Jennifer. Ale w progu ujrzał Kyle’a.

- Muszę do łazienki.

- Proszę bardzo. - Jason pociągnął łyk kawy. Kyle popatrzył na niego.

- Mama mówi, że nie ma pan braci i dlatego jest pan wypaczony?

- Ooo, tak powiedziała twoja mamusia?

- Co to jest wypaczony?

- Wypaczony znaczy, że nie znoszę chaosu. Wypaczony znaczy, że jestem normalny. 

Wypaczony znaczy, że lubię ciszę i spokój.

Kyle przez chwilę przetrawiał słowa Jasona.

- Will powiedział, że jest pan odważny. Powiedział, że pan i Terrell uratowaliście mu 

życie.

- To racja.

Dzieciak odziedziczył po matce zielone oczy. I był pewnie tak samo jak ona uparty.

Kyle odwrócił się i pomaszerował do łazienki. Kiedy wrócił, wlepił wzrok w Jasona.

- Czy panu jest zimno w uszy? - zapytał. Mężczyzna przypomniał sobie o nausznikach 

i zdjął je.

- Nie.

- Nosi je pan, bo jest wypaczony?

- Tak.

Kyle opuścił sypialnię i Hollenbeck poszedł pod gorący prysznic.

Kiedy już się przebrał i wysuszył włosy, odnalazł Terrella.

- Wychodzę - oświadczył.

- Pójdę z tobą. Rozmawiałem z Delią i obiecałem jej, że sprawdzimy szlaki i miejsca 

kempingowe.

Kiedy byli już na zewnątrz, Jason popatrzył na przyjaciela.

- Jak znosisz te ryki? - zapytał.

- Mnie one nie przeszkadzają. Mam trzech braci.

- Skoro wyrosłeś w takich warunkach, jak wytrzymujesz tutaj, w ciszy?

background image

Terrell uśmiechnął się.

- Byłem na to przygotowany. Ale teraz zamierzam wrócić do cywilizacji. Uwielbiam 

ją. Zbyt długo już żyję bez rodziny. Bez kobiet. A tak smakowitych kobitek jak te dwie od 

Ruarków od wielu, wielu lat już nie spotkałem.

- Naprawdę? - burknął Jason.

- Terrell! - dobiegł ich z tyłu dziecięcy głos. Odwrócili się i ujrzeli Kyle’a. Na nogach 

miał buty i tonął w o wiele za obszernym płaszczu przeciwdeszczowym należącym zapewne 

do Willa. Dzieciak wysoko podwinął rękawy, a na głowę naciągnął kaptur. - Terrell, skoro 

jestem dobry, czy mogę iść z wami?

- Jasne, Kyle.

- Naprawdę uważasz, że to dobry pomysł?

W progu pojawiła się Jennifer. Jason skierował na nią wzrok, ale zupełnie zignorowała 

jego obecność. Smakowite kobitki!

- Pewnie. Będę go pilnować.

Jennifer, ani razu nie spojrzawszy na Jasona, zniknęła wewnątrz domku.

Kiedy   zamknęła   za   sobą   drzwi,   skinęła   na   Goldie   i   obie   siostry   zamknęły   się   w 

sypialni.

- Jennifer, ci strażnicy to uroczy ludzie. Tego Terrella interesuje wszystko, co dotyczy 

mojej pracy, interesuje go, gdzie mieszkam, co lubię. Najwyraźniej chce się wszystkiego o 

mnie dowiedzieć.

- To pysznie, Goldie. Gdzie są pieniądze? Czy zostawiłaś je w domu?

- Czyś ty na głowę upadła? Pasy z pieniędzmi trzymam pod materacem - odparła, 

wskazując łóżko.

- Zabrałaś je ze sobą?

Jennifer nie wiedziała, czy ma się cieszyć, czy być na siostrę zła.

- Nie chciałam, żeby popłynęły z wodą.

- To dobrze. Trzymaj je w ukryciu, a kiedy dotrzemy do szeryfa w Rimrock, oddamy 

je policji. Nie zmieniłam zdania.

- Wiem - odparła z uśmiechem Goldie, ale Jennifer nie miała złudzeń. Młodsza siostra 

tak łatwo pogodziła się z decyzją starszej, ponieważ tego dnia i tak nic z pieniędzmi nie 

zrobią. A Goldie nigdy nie wybiegała myślą dalej niż poza bieżący dzień.

- Przy takich dwóch strażnikach czuję się bezpiecznie - oświadczyła. - Od chwili, gdy 

Szczurek   wręczył   mi   pieniądze,   nie   czułam   się   tak   błogo.   Terrell   i   Jason   to   bardzo 

sympatyczni mężczyźni, prawda?

background image

- Prawda - odparła ze śmiechem Jennifer.

background image

5.

Poprzez panujący w domu zgiełk Jennifer usłyszała ujadanie Priss, a w chwilę później 

dotarł do niej dźwięk otwieranych i zamykanych drzwi wejściowych. Wyjrzała z kuchni i 

zobaczyła Jasona, który otrząsał z wody pelerynę.

Kiedy   wyciągnął   ręce,   żeby   odwiesić   płaszcz   przeciwdeszczowy,   jej   wzrok 

prześlizgnął się po jego szerokich ramionach i długich nogach. Natychmiast przypomniała 

sobie   chwile   w   czasie   burzy,   kiedy   tuliła   się   do   tego   mężczyzny;   wspomnienie   to   było 

niezwykle przyjemne.

Śmiejąc się w duchu z samej siebie, zaczęła mieszać sos do spaghetti. Dużo czasu 

minęło ód chwili, kiedy po raz ostatni umówiła się na randkę i trochę za tym tęskniła, ale 

gdyby nawet strażnik Jason Hollenbeck okazał się najbardziej atrakcyjnym mężczyzną, nie 

był   człowiekiem   stworzonym   dla   niej.   Popatrzyła   na   półkę,   na   której   znajdowały   się 

przyprawy ustawione w porządku alfabetycznym. Jason był człowiekiem systematycznym, 

samotnym i nie darzył sympatią jej rodziny. Musiała wprawdzie sama przed sobą uczciwie 

przyznać,   że   chwilami   oboje   wywierali   na   siebie   jakiś   magnetyczny   wpływ,   ale   z   góry 

wiedziała, że ich związek nie ma najmniejszych perspektyw. Najwyraźniej czekał, aż wyniosą 

się od niego do wszystkich diabłów.

Popatrzyła na harmonogram wypisany na kartce umieszczonej obok telefonu. W całej 

strażnicy   aż   roiło   się   od   harmonogramów   -   harmonogram   spotkań   i   obowiązków, 

harmonogram wypraw do miasta, harmonogram odwiedzin w zarządzie parku narodowego 

San Saba. Potrząsnęła głową. Ona i Jason Hollenbeck niewiele mieli ze sobą wspólnego.

- Cześć, wspaniale tu pachnie.

Słysząc   jego   dźwięczny,   głęboki   głos,   odwróciła   się.   Stał   z   dłońmi   wspartymi   na 

wąskich biodrach i wodził po niej wzrokiem.

- Cześć,   świetnie,   że   już   wróciłeś   -   odparła   z   promiennym   uśmiechem.   -   Zaraz 

siadamy do stołu.

- Nadchodzi kolejna burza i dalsze opady - oznajmił posępnie. - Wracam z zarządu 

parku, gdzie zapoznałem się z najświeższymi prognozami. Do jutra dopadają kolejne trzy 

centymetry wody.

- Och, tylko nie to! - W razie dalszych deszczów ich pobyt w strażnicy przeciągnie się. 

Jennifer przykryła patelnię. - Czy znaleźliście nasze bronco?

- Nie, nie znalazłem. Widziałem jakiś inny żółty samochód. Leży w rzece, kołami do 

góry. Wspaniale tu pachnie - powtórzył.

background image

- Czekałam na ciebie. Jeśli jesteś gotów, możemy od razu jeść. Obudź tylko najpierw 

mego ojca i każ chłopcom umyć ręce.

- Jasne - odparł Jason i zniknął za kratową ścianką. - Myć ręce! - zawołał i muzyka 

umilkła. Chłopcy hurmem ruszyli do łazienki.

Jennifer odcedziła spaghetti i wrzuciła krążek masła do parującego sosu. Wyjęła z 

kuchenki mikrofalowej bochenek francuskiego chleba w folii i położyła go na stole.

- Panie   MacFee!   -   zawołał   teraz   Jason,   dużo   głośniej.   Zawarczał   pies.   Jennifer 

natychmiast zostawiła gorący chleb i wbiegła do salonu.

- Generał, spokój! - krzyknęła na psa szczerzącego zęby na Jasona. - One bardzo 

pilnują taty - wyjaśniła.

Osgood zamrugał oczyma i usiadł na kanapie.

- Tato, siadamy już do stołu - powiedziała Jennifer. - Wstawaj!

Jason wzruszył ramionami i ruszył do łazienki. Z gardzieli Generała dobiegło jeszcze 

jedno, głuche warknięcie.

Jak   zwykle,   Jennifer   i   Jason   nałożyli   sobie   jedzenie   na   samym   końcu.   Jedynym 

wolnym  miejscem, jakie  pozostało, był  niewielki, okrągły stolik w   kuchni;  przy  nim  też 

zasiedli. Na zewnątrz panował już głęboki mrok, rozjaśniany od czasu do czasu oślepiającym 

światłem błyskawicy, po której następował huk gromu.

Jason   popatrzył   na   siedzących   ramię   w   ramię   Terrella   i   Goldie.   Strażnik   coś 

powiedział i dziewczyna wybuchnęła perlistym śmiechem.

- Ty i Goldie jesteście zupełnie różne - zauważył.

- Masz rację. Ona jest bardziej otwarta, wylewna i beztroska. Jest młodsza ode mnie i 

czasami czuję się bardziej jak jej matka niż siostra.

- Kiedy umarła wasza matka?

Jennifer najwyraźniej stanowiła punkt centralny rodziny, jej biegun magnetyczny, i 

dzięki niej wszystko u Ruarków funkcjonowało w miarę sprawnie.

- Miałam wtedy dwanaście lat, ale mama zawsze była bardzo chorowita. Kiedy tata 

wyjeżdżał, miałam na głowie cały dom.

- A co robił twój ojciec?

Oderwała kawałek pachnącego lekko czosnkiem chleba o złocistej skórce.

- Pracował   jako   handlowiec   w   firmie   sprzedającej   maszyny   biurowe.   Jeździł   bez 

przerwy po Nowym Meksyku i Kolorado.

- Odniosłem wrażenie, że czasami słyszy najlepiej z was - mruknął Jason.

Jennifer wybuchnęła śmiechem.

background image

- Tata,   kiedy   nie   chce   czegoś   słyszeć,   wyłącza   aparat.   Nabrał   tego   nawyku   przy 

chłopcach, którzy czasami strasznie go denerwują. Niestety, przeniósł ten obyczaj na innych i 

wyłącza aparat za każdym razem, kiedy coś jest nie po jego myśli.

- Doskonale go rozumiem - odparł i oczy kobiety rozbłysły.

- Marzyłeś o takim aparacie, kiedy chłopcy dziś rano zrobili próbę, prawda?

- Prawda - odparł z pogodnym uśmiechem.

- Czy twoi rodzice odwiedzili cię kiedyś? A może wciąż nie mogę się pogodzić z tym, 

że wyłamałeś się z rodzinnego interesu?

- Byli tu raz, ale odstraszyły ich pionierskie warunki życia.

- Pionierskie warunki! - wykrzyknęła Jennifer, rozglądając się po pomieszczeniu. - 

Masz zmywarkę, pralkę, suszarkę plus cudowne widoki!

Jason rozparł się na krześle i przez chwilę wspominał tamtą wizytę.

- Mama  nie  znosi  tej  strażnicy,  mimo  że,  jak  na   warunki  parkowe,  jest   naprawdę 

luksusowa. Niemniej brakuje tu łoża królewskich rozmiarów, nie ma służby, nikt codziennie 

nie sprząta, wieczorem na poduszce nie czekają świeże kwiaty i pudełko słodyczy. Dla moich 

starych to prymityw.

Jennifer obserwowała chwilę Jasona, zaskoczona jego odpowiedzią. Dla niej strażnica 

była   cudowna.   I   zaczynała   lubić   Hollenbecka.   Mimo   że   troszeczkę   pachniało   od   niego 

naftaliną, miał w sobie coś pociągającego. Ale to i tak nieważne, napomniała się w duchu.

- Kolacja jest pyszna - oświadczył, wywijając widelcem nad spaghetti. - Miałem już 

trochę dosyć własnego pichcenia.

- Czy   nie   dokucza   ci   czasem   samotność?   -   zapytała,   ponieważ   trudno   jej   było 

wyobrazić sobie życie na takim odludziu. - Bo ja nie pamiętam, kiedy miałam całą dobę tylko 

dla siebie.

- Lubię   spędzać   czas   we   własnym   towarzystwie.   Łowię   ryby.   Czytam.   Mam 

obowiązki.

- Odnoszę wrażenie, że taka samotność tobie służy lepiej niż Terrellowi. On sprawia 

wrażenie człowieka bardzo towarzyskiego.

- A ja nie? - zapytał Jason, unosząc brwi.

- Wybacz, ale nie zawsze. Musisz to sam przyznać. - Mimo to okazał się mężczyzną 

rozważnym,   dzielnym   i   bardzo   atrakcyjnym.   Spojrzała   w   okno.   -   Gdyby   nie   powodzie, 

byłoby to najpiękniejsze miejsce na świecie. - Przesłała mu uśmiech. - Oczywiście, niewiele 

miejsc na świecie widziałam. Nie byłam nawet nigdy za granicą. A ty?

Teraz Jason popatrzył w okno i ponownie przeniósł wzrok na kobietę.

background image

- Byłem,   ale   też   lubię   park.   Uwielbiam   rzekę,   uwielbiam   góry.  To   mój   ukochany 

skrawek ziemi.

- A czy byłeś w Paryżu?

- Byłem.

Przypomniał sobie wyprawę do Europy podczas wiosennych ferii. W Paryżu miał 

spotkać się z rodzicami.

- To moje marzenie. Chciałabym zobaczyć Luwr i Notre Dame.

Jason   nie   potrafił   sobie   wyobrazić   wyprawy   do   Paryża   z   trzema   brzdącami   i 

Osgoodem. Bardziej przypominałoby to wędrowny cyrk. Ale na wspomnienie stolicy Francji 

oczy Jennifer rozbłysły i Hollenbeck z uśmiechem wyciągnął rękę przez stół, by dotknąć jej 

dłoni.

- Może kiedyś tam pojedziesz.

Drgnęła, a na policzki wystąpiły jej rumieńce.

- Na razie muszę jak najszybciej pojechać do domu i dać ci spokój. Przykro mi o tym 

mówić, ponieważ i tak jesteśmy dla ciebie ciężarem, ale kończy się jedzenie.

Spojrzał na nią szeroko rozwartymi ze zdumienia oczyma.

- Jak to? Przecież tam są całe worki zapasów!

- Cóż, żywisz osiem osób i pięć... cztery psy. A dorastające dzieci jedzą bardzo dużo.

- Ale przecież nie mogły zjeść wszystkiego!

- Nie, jeszcze troszeczkę zostało, ale nie wystarczy już na długo.

Popatrzył na nią, jakby zupełnie stracił apetyt. Opuścił widelec.

- Mam dużo chleba.

- Już nie. Został jeden bochenek. Pójdzie na śniadanie.

- Mam całą lodówkę kurczaków, mam mrożone obiady...

- Już nie. Zjedli.

- Nie   mogli   przecież   zjeść   ośmiu   mrożonych   obiadów   -   odparł,   kompletnie 

oszołomiony.

- Niewiele wiesz o dorastających chłopcach.

- Sam   również   byłem   kiedyś   chłopcem,   ale   nigdy   nie   wyżarłem   rodzicom   całej 

spiżami!

- Zapewne sam nie pamiętasz, ile naprawdę jadłeś.

- Cóż, pozostał jeszcze szponder. Jest ryż, kartofle i makaron.

- Nie masz masła orzechowego i kaszy.

- Tego akurat nie jadam.

background image

- Wiem, i przepraszam. - Znów popatrzyła w ciemne okno. - Wyniesiemy się stąd przy 

pierwszej nadarzającej się okazji. Niech tylko przestanie padać.

- Z rana pójdę na ryby i złowię coś na kolację. Na obiad będzie szponder, a na kolację 

ryby.

Popatrzyła na niego z powątpiewaniem.

- Jesteś pewien, że coś złapiesz?

- Jak już coś sobie postanowię, zawsze to osiągam - powiedział, patrząc jej uważnie w 

oczy.

- Jesteś tak pewny siebie, że trudno mi wyobrazić sobie, żebyś musiał o cokolwiek 

walczyć.

- Pewny siebie? Ja? Czy twoim zdaniem jestem zimny jak woda w tej rzece?

Popatrzyła na Jasona i zniewolił ją jego wzrok, który z zimnem miał tyle wspólnego 

co lutlampa.

- Może chłód nie jest najwłaściwszym słowem - przyznała.

Pochylił się przez stół w jej stronę.

- A jakie jest, twoim zdaniem, najwłaściwsze? Bardzo mnie to ciekawi.

- Złożony. Jesteś człowiekiem bardzo złożonym. Uniósł brwi.

- Co przez to rozumiesz? - zapytał tak cicho, że ich rozmowa stała się prawie intymna.

- Jesteś pełen rezerwy, indywidualista, zmienny jak rzucona w górę moneta oraz... - 

urwała i zagryzła usta.

Pokiwał zagiętym palcem, wskazując jej, by pochyliła się bardziej w jego stronę i 

powiedział cicho:

- Musisz dokończyć. Jestem zmienny i co jeszcze?

- Dobrze wiesz, kim jesteś, i robisz dokładnie to, co chcesz - odparła prawie resztką 

tchu, zbyt świadoma jego męskości.

- Wcale nie robię tego, co chcę, ponieważ jest tutaj o sześć osób za dużo. Gdybyśmy 

byli sami...

- Jason...

Kiedy wstała, chwycił ją za nadgarstek. Jego dotyk był niczym porażenie prądem. W 

oczach paliło mu się dziwne światło. Dobiegł ich dźwięk czyichś kroków. Mężczyzna puścił 

jej rękę i czar chwili prysł.

- Wybierzesz się ze mną z rana na ryby? - zapytał.

- Nigdy nie łowiłam ryb. Uniósł brwi.

- Nigdy? Przecież mieszkasz nad samą rzeką. Po co więc kupowałaś ten dom?

background image

- To   był   pomysł   Marka.   Uwielbiał   górskie   kajakarstwo,   ale   ryb   nie   łowił.   Był 

niecierpliwy, rozpierała go zbyt wielka energia. Poza tym - przesłała Jasonowi promienny 

uśmiech - wydaje mi się, że wolisz łowić ryby samotnie. Przecież sam oświadczyłeś, że przy 

łowieniu lubisz spokój i ciszę.

Odetchnął z wyraźną ulgą.

Akurat gdy Jennifer skończyła mówić, pojawił się Will z prośbą o dokładkę.

- Ryby? Idziemy na ryby? - spytało dziecko.

- Pan Hollenbeck wybiera się z rana na ryby.

- Czy mogę iść z panem?

- Najwyższa pora, żebyś się czegoś nauczył - odparł gładko Jason po króciutkim jak 

mgnienie oka wahaniu. - Możesz iść, Will. Możesz też zabrać braci. Musicie tylko obiecać, że 

będziecie robić dokładnie to, co wam powiem.

- Super!

- Wstaniemy o piątej trzydzieści.

- Będziemy łowić o świcie! Ej, Kyle, Brett, strażnik Hollenbeck zabiera nas o świcie 

na ryby.

- Hura!

- Ty również możesz iść z nami - powiedział, stając obok Jennifer, kiedy Will już 

odszedł. - Powinnaś przynajmniej spróbować.

- O wpół do szóstej rano nie czuję się najlepiej.

- Dzisiaj wstałaś jeszcze wcześniej i było dobrze. Wyglądałaś bosko; mniej więcej na 

szesnaście lat. Tamtego dnia w petuniach wziąłem cię za siostrę chłopców.

- Siostrę? - spytała oszołomiona.

- Cóż, związałaś włosy w koński ogon i przez to wyglądałaś bardzo młodo...

Wybuchnęła śmiechem.

- Nie musisz tłumaczyć kobiecie, dlaczego wygląda młodo! Ale nie wierzę, że mogłam 

sprawiać wrażenie nastolatki.

- Zgoda, muszę przyznać, że przy bliższych oględzinach odkrywa się w tobie więcej... 

eee... kobiecych atrybutów - wyjaśnił.

Ich spojrzenia skrzyżowały się.

Jennifer   wciągnęła   głęboko   powietrze   do   płuc.   Takie   chwile   uniesienia   u   Jasona 

przychodziły nieoczekiwanie, a na nią wywierały piorunujący efekt.

W kuchni  pojawił  się  Terrell   z  talerzami  w   rękach  i  czar  chwili   ponownie  został 

zmącony.

background image

- Terrell, o świcie idziemy na ryby. Chcesz nam towarzyszyć?

- Jasne. Zapytam jeszcze Goldie.

- Nie wiem, ile ryb złapiemy, skoro idzie nas siedem osób, z których pięć nawet nie 

miało wędki w ręku - odezwał się trochę kwaśno Jason. - Ale spróbujemy. Przygotuję sprzęt. 

Panie MacFee, czy pan również ma ochotę wybrać się z nami?

- Wracamy do domu?

- Nie, jedziemy na ryby! - krzyknęła Jennifer.

- W taki deszcz? Po ciemku?

- Nie,   proszę   pana,   na   ryby   idziemy   o   świcie   -   wyjaśnił   Jason,   podnosząc   głos, 

ponieważ spostrzegł, że Osgood wyjął z ucha aparat.

- Tak czy owak dziękuję za propozycję. Ale wolę sobie pospać.

Hollenbeck z Terrellem wyciągnęli wędki i w asyście chłopców zasiedli przy dużym 

składanym   pudełku   z   przyborami   wędkarskimi.   Dzieciaki   z   zapartym   tchem   oglądały 

przynęty, ołowiane ciężarki i haczyki, a mężczyźni cierpliwie odpowiadali na niezliczone 

pytania   malców.   Kiedy   Hollenbeck   przywiązał   nowy   haczyk   ze   sztuczną   muchą,   Kyle 

uklęknął obok niego i z uwagą studiował barwne piórka i sam haczyk.

- Czy ryba nie pozna, że to tylko pęczek piórek? - zapytał zaniepokojony.

- Nie. Pstrąg pomyśli, że to muszka albo coś równie smakowitego.

- A co to pstrąg? - dopytywał się Kyle, przekładając rękę przez nogę Jasona.

Mężczyzna bacznie popatrzył na niego. Czy on, Jason, kiedykolwiek spoufalił się tak z 

własnym ojcem? Bardzo w to wątpił. Jego ojciec był człowiekiem szorstkim w obejściu, 

wymagającym i nie uzewnętrzniał swoich uczuć.

- Pstrąg to ryba. Jeśli jutro jakąś złapiesz, to zjemy ją na kolację.

- Czy to będzie moja wędka?

- Nie. Dam ci inną. Tej będę używał ja.

- Chcę zobaczyć swoją.

- W porządku, ale za chwilę. Najpierw skończę z tą, a wtedy zabierzemy się do twojej. 

Ale na rybach musisz zachowywać się bardzo cicho. Potrafisz?

Kyle pokiwał głową.

- Jasne. A dlaczego muszę być cicho?

- Bo hałas spłoszy wszystkie ryby.

- Nie ma pan żadnych małych chłopaków?

- Nie, nie mam - odparł Jason, zaciskając węzeł na haczyku. Później ostrożnie nawinął 

żyłkę na kołowrotek.

background image

- A ja już nie mam taty. Mój tata zginął, kiedy rozbił się jego samolot - pochwalił się 

malec.

- Wiem o tym, Kyle. I bardzo mi przykro z tego powodu.

- Hollenbeck odstawił wędzisko i wyciągnął z przybornika spławik. - Teraz zajmiemy 

się twoją wędką. - Sięgnął po długi kij, ściągnął trochę żyłki i założył na nią spławik.

Kyle, ciągle oparty o jego udo, z uwagą śledził wszystkie czynności.

- Świetnie - mruknął Jason, uporawszy się ze spławikiem. - Teraz ciężarki.

- Po co?

- Żeby haczyk zanurzył się w wodzie. Spławik będzie unosił się na powierzchni, a 

kiedy weźmie ryba, zanurzy się. Ale haczyk z przynętą musi być głęboko pod wodą, tam, 

gdzie pływają ryby.

Chłopczyk popatrzył na niego z przejęciem.

- Podoba mi się tutaj - oświadczył nieoczekiwanie.

- Naprawdę?   To   bardzo   dobrze,   ponieważ   dopóki   nie   przestanie   padać,   będziecie 

musieli mieszkać w tej strażnicy.

- Ale pan tego nie chce?

Kyle patrzył na niego nieruchomym wzrokiem i Jason poczuł się bardzo niepewnie. 

Opadły go wyrzuty sumienia.

- Nie,   dlaczego?   Gdybym   was   tutaj   nie   chciał,   nie   siedziałbym   z   tobą   i   nie 

pokazywałbym ci, jak przygotować wędkę.

Dzieciak poważnie skinął głową, jakby przyjmował do wiadomości słowa dorosłego.

- Ponieważ jutro musimy wstać o wpół do szóstej rano, pójdziemy wcześniej do łóżek 

- oświadczył Jason, zamykając składane pudełko z przyborami.

- A  nie   możemy   łowić   ryb   o   wpół   do   jedenastej?   -   zapytał   Brett,   spoglądając   na 

Hollenbecka.

- O tej porze Terrell i ja już dawno będziemy w pracy. Wstaniemy o piątej trzydzieści, 

żeby o szóstej znaleźć się nad rzeką. To najlepsza pora na łowienie. Poza tym o świcie jest na 

świecie bardzo ładnie.

- W czasie deszczu? - spytał krzywiąc się Brett.

- Tak. W czasie deszczu ryby biorą najlepiej.

Osgood dostał kanapę, którą dzieliły z nim psy. Chłopcy spali na rozłożonych na 

podłodze kocach, a Jason i Terrell w śpiworach.

O dwudziestej drugiej malcy i ich dziadek spali już jak susły. W salonie Goldie i 

Terrell rozmawiali przyciszonymi głosami, a Jason w towarzystwie Jennifer siedział w kuchni 

background image

nad kubkami z parującym kakao.

- Terrell i Goldie bardzo sobie przypadli do gustu - zauważył trochę melancholijnie 

Jason. - Nie myślisz czasami, żeby ponownie zacząć spotykać się z mężczyznami?

- A kiedy mam się z nimi spotykać? - spytała, wskazując śpiących chłopców. - Kto 

pójdzie na randkę ze mną, z chłopcami, ich dziadkiem i pięcioma psami?

- Twoi synowie wcale nie są tacy najgorsi - oświadczył beztrosko strażnik, wyciągając 

pod stołem swoje długie nogi.

- Łatwo   ci   mówić,   Hollenbeck   -   odparła   lekko   z   uśmiechem.   -  A  ty?   -   dodała, 

czerwieniąc się. - Co z twoimi randkami? A może jest to pytanie zbyt osobiste?

- Mnie możesz pytać o wszystko. Pewnie, czasami umawiam się z dziewczynami, ale 

niezbyt często.

Nagle   przypomniała   sobie,   że   przecież   Barbie  Watkins   jakiś   czas   spotykała   się   z 

Jasonem Hollenbeckiem. Barbie była śliczną dziewczyną; kiedy przyjeżdżała ze szkoły na 

wakacje, pracowała w kawiarni swego ojca. Teraz liczyła zapewne około dwudziestu dwóch 

lat.

- Pustelnikiem nie jestem - dorzucił z wyraźnym rozbawieniem.

Jennifer potrząsnęła głową.

- Teraz  już  na  pewno nie. Przecież  my  jesteśmy z  tobą. Czy  często zdarza  ci  się 

ratować ludzi?

- Na szczęście rzadko, ale czasami bywa i tak. Większość ludzi, którzy pojawiają się w 

parku, nie ma zielonego pojęcia, jak obcować z dziką naturą. Robią wiele rzeczy, których nie 

powinni. Przecież nawet, jeśli wie się wszystko, można popełnić błąd i napytać sobie biedy. 

Ale z doświadczonymi turystami rzadko miewamy kłopoty.

Kiedy Jennifer popatrzyła mu w oczy, poczuła, że serce zaczyna jej mocniej bić. Nie 

mogła   oderwać   wzroku   od   jego   twarzy,   ale   nie   chciała   też   ujawniać   przed   Jasonem 

Hollenbeckiem swoich prawdziwych uczuć.

- Kiedy wyszłaś za mąż? - zapytał cicho.

- Gdy byłam na pierwszym roku studiów na Uniwersytecie New Mexico.

- I bardzo szybko zostałaś matką. Dlatego w ogródku z petuniami wziąłem cię za 

siostrę Willa.

- Kiedy on się urodził, miałam dwadzieścia lat. Poza tym chłopiec jest wysoki jak na 

swój wiek i ludzie sądzą, że ma więcej lat niż w rzeczywistości.

- Ten   sam   problem   miałem   i   ja.   Od   dziecka,   które   wygląda   na   starsze,   ludzie 

wymagają dużo więcej.

background image

- A ty? Jakie masz plany? - zapytała. - Zamierzasz pozostać w parku na zawsze?

- Na   zawsze   może   nie.  Ale   długo.   Lubię   to   miejsce,   a   życie   strażnika   bardzo   mi 

odpowiada.

- Jeśli się ożenisz, też zechcesz tu zostać? Co na to powie twoja żona?

- W najbliższej przyszłości nie planuję małżeństwa. Rzucił jej bystre spojrzenie znad 

kubka kakao.

- Ja również nie myślę o przyszłości - powiedziała powoli Jennifer.

Jason odstawił kubek i pochylił się w stronę kobiety.

- Musisz myśleć o przyszłości. Pewnego dnia chłopcy dorosną i wyfruną w świat, a ty 

zostaniesz sama.

- Według twoich kryteriów, samotność to najlepsza recepta na życie. Zresztą będę się 

nią martwić wtedy, gdy już będę samotna. Może wówczas przyjmę ją z ulgą?

- Wyraźnie się marnujesz - powiedział miękko Jason i kobieta poczuła, że na policzki 

występują jej rumieńce. - Uczysz w podstawówce czy w liceum? - spytał, nieoczekiwanie 

zmieniając temat.

- Uczę   w   siódmej   klasie   szkoły   podstawowej   i   wykładam   wszystkie   przedmioty. 

Dziennie mam około stu trzydziestu uczniów.

Boże   drogi,   stu   trzydziestu   siódmoklasistów!   Zupełnie   nie   mieściło   mu   się   to   w 

głowie. Nic dziwnego, że tak świetnie radzi sobie z chłopcami.

- Myślałem, że prowadzisz zajęcia plastyczne.

- Nie, przez pewien czas traktowałam sztukę tylko jako hobby, ale kiedy na świecie 

pojawił się Will, rzuciłam nauczanie, które podjęłam ponownie dopiero po śmierci Marka. 

Poświęcałam sztuce każdą wolną chwilę i podchodziłam do tego bardzo poważnie.

- Jason?   -   zza   kratowego   przepierzenia   wyłoniła   się   głowa  Terrella.   -   Już   północ. 

Łazienka wolna i Goldie mówi, że teraz twoja kolej.

Hollenbeck wstał, zdumiony, że zrobiło się tak późno.

- Już idę. - Popatrzył na Jennifer. - Co powiesz o jeszcze jednym kubku kakao? Po 

kąpieli z przyjemnością się napiję.

- Jasne - odparła, odnosząc naczynia do zlewu. Nalewała właśnie mleko do garnka, 

kiedy do kuchni weszła Goldie.

- Napijesz się kakao? - zapytała Jennifer siostry.

- Nie, dziękuję. Czekam, aż Jason zwolni łazienkę, a później idę spać. Cieszę się, że 

woda nie zabrała domu. Terrell powiedział, że skoro nie zmyła go pierwsza fala powodzi, to 

budynek przetrwa.

background image

- Też mam taką nadzieję. Meble wprawdzie będą zniszczone, ale na wszystko mamy 

polisę ubezpieczeniową. Z rana zadzwonię do naszego agenta.

Terrell wkroczył do kuchni akurat w chwili, kiedy Goldie mówiła:

- Czuję się tutaj tak bezpiecznie. Nikt nas nie znajdzie. Nikt...

Jennifer   popatrzyła   ostro   na   siostrę,   a   następnie   przeniosła   wzrok   na   postawnego 

strażnika, który stanął  jak wryty w  progu i z przechyloną  na bok głową ze  zdumieniem 

spoglądał na Goldie.

- Chodzi   mi   o   to,   że   jest   tutaj   tak   prywatnie   -   szybko   wyjaśniła   zarumieniona 

dziewczyna, a Jennifer zastanawiała się chwilę, co sobie myśli Terrell.

- Cóż, drogie panie, dobranoc - powiedział i wyszedł.

Goldie natychmiast ruszyła za nim i w chwilę później Jennifer usłyszała ich szepty 

dobiegające z pogrążonego w mroku salonu.

Przygotowała   dwa   kubki   kakao   i   postawiła   je   na   stoliku.   Popatrzyła   na   zegar. 

Wskazywał wpół do pierwszej. Bardzo cieszyła się z rozmowy z Jasonem; rzadko miewała 

okazję   przebywać   w   towarzystwie   interesujących   mężczyzn   i   była   zmartwiona,   że   tak 

niewiele czasu zostało jej już na pogaduszki tej nocy.

- Położyłem ci na łóżku koszulę. Możesz w niej spać - dotarł do niej dźwięczny głos 

wchodzącego do kuchni Jasona.

Azją zatkało ze wzruszenia, kiedy spojrzała na Hollenbecka. Był nagi do pasa, bosy i 

biła od niego niezaprzeczalna męskość. Usiadł tuż obok niej po prawej stronie.

- Goldie i Terrell ciągle coś szepczą - odezwał się. - Jak myślisz, czy twoja siostra 

poważnie się nim zainteresowała?

- Nie wiem. Ona ma już... jakby to powiedzieć... kogoś w rodzaju chłopaka.

- A ty go nie lubisz, prawda? Popatrzyła na niego ze zdumieniem.

- Skąd o tym wiesz? Wzruszył szerokimi ramionami.

- Po prostu wyraziłaś się o nim bez szczególnego entuzjazmu.

- Jesteś spostrzegawczy.

Zaśmiał się cicho, odstawił kubek i przesłał jej rozbawione spojrzenie.

- Aż tak to tobą wstrząsnęło?

- Przepraszam - mruknęła, ponownie oblewając się rumieńcem.

- Żartowałem. Czy twoja siostra zamierza wyjść za tego chłopaka?

- Mam nadzieję, że nie. On nie jest typem człowieka, który się żeni. Ale są już ze sobą 

pięć lat.

Zatopiony w myślach Jason zajrzał do kubka, po czym pociągnął duży łyk.

background image

- Czy twoje talenty artystyczne dorównują talentowi przyrządzania kakao? - zapytał z 

uśmiechem. - Co właściwie robisz? Malujesz? Lepisz garnki?

- Przeważnie maluję akwarele. Lubię też szkice węglem. Robię dużo portretów.

- Czy większość twoich prac została w domku w dolinie?

- Na szczęście nie. Tylko dwa obrazy malowane farbami akrylowymi. Pracowałam nad 

nimi na  piętrze. Moja sypialnia ma balkon, więc tam tworzyłam, a jednocześnie miałam 

pewność, że płótna nie dostaną się w ręce chłopców.

Przez chwilę zastanawiała się nad tym, ile zamieszania w jego życie wprowadziła ona 

i jej synowie, i co by było, gdyby dowiedział się o pieniądzach, które Goldie ukryła pod jego 

własnym łóżkiem. Wolała nawet o tym nie myśleć.

- Wychowałeś się w Santa Fe? - zapytała pogodnie.

- Tak.

- Czy twoja matka pracuje? Może gdzieś ją poznałam...

- To zależy, w jakich kręgach się obracasz. Ona jest prawnikiem. Jeśli często bywasz 

w sądzie...

- A niech mnie Pan Bóg strzeże! Może ona z kolei chciała, żebyś został prawnikiem?

- Nie. Jak daleko sięgam pamięcią, moją przyszłość stanowił rodzinny interes ojca.

- No   tak...   Och,   Boże!   -   wykrzyknęła,   kiedy   jej   wzrok   padł   na   zegar.   -   Już   po 

pierwszej!

- I co z tego? - zapytał, leniwie przeciągając słowa.

- Nigdy jeszcze tak późno nie kładłam się spać, a za kilka godzin wstajemy na ryby. Ja 

chyba nie będę w stanie nawet utrzymać wędki w dłoni.

Od stołu wstali jednocześnie. Jason wyjął jej z ręki pusty kubek. Ich palce na chwilę 

się zetknęły.

- Pozmywam - powiedział. Stał tuż przy niej. - Dobranoc, Jennifer. Może jutro będzie 

lepszy dzień.

- My też modlimy się o słońce. Naprawdę chcemy już dać ci święty spokój, żebyś 

mógł wrócić do swojego uporządkowanego świata.

- Mnie   tam   nie   przeszkadzacie   -   burknął   i   w   drodze   do   zlewu   obszedł   kobietę. 

Popatrzyła na jego umięśnione plecy i obcisłe dżinsy.

- Dziękuję za wszystko - powiedziała i mężczyzna skinął głową. Ruszyła do wyjścia.

- Jennifer - zawołał cicho.

Zatrzymała się i odwróciła twarz w jego stronę.

- Dobranoc.

background image

- Dobranoc - szepnęła i opuściła kuchnię.

Przeraźliwy   dźwięk   budzika.   Jason   wyłączył   zegarek,   wygrzebał   się   ze   śpiwora   i 

nałożył   dżinsy.   Wszedł   do   sypialni.   Drzwi   do   łazienki   były   otwarte,   dokładnie   tak,   jak 

obiecała Jennifer. Niosąc w ręku ubranie i przechodząc na palcach przez pokój, popatrzył na 

łóżko. Na poduszce przy ścianie rozsypywały się złociste włosy Goldie. Obok spała Jennifer. 

Jedną rękę miała odrzuconą w bok, a na ramiona i twarz spadała jej burza kasztanowych 

loków.

W łazience szybko ogolił się i ubrał. Terrell w tym czasie przygotowywał śniadanie. 

Po upływie kwadransa Hollenbeck popatrzył na kuchenny zegar.

- Gdzie   te   cholerne   baby?   Płatki   są   już   prawie   gotowe.   Najwyższy   czas   budzić 

chłopców.

Dwadzieścia minut później Jason ustawił samochodową lodówkę obok rzeczy, które 

mieli ze sobą zabrać, i popatrzył na Terrella.

- Szlag trafił cały mój harmonogram!

- Podejrzewałem,   że   tak   właśnie   będzie.   Sam   obudzę   chłopców   i   tyle.   -   Terrell 

zatrzymał się w połowie drogi do pokoju i popatrzył na przyjaciela. - Może zamiast mleka 

wlej sobie do kawy solidną porcję bourbona.

- Po co? Przecież wiesz, że prawie nie piję.

- Ale jeśli rzeka szybko nie opadnie, zaczniesz, bracie, popijać, i to tęgo.

Wyszedł i po chwili Jason usłyszał, jak budzi chłopców; niebawem na dwór wybiegła 

sfora psów.

O wpół do ósmej wszyscy już siedzieli w jeepie i jechali w stronę Sowiego Potoku. W 

samochodzie   Jasona  stłoczyli  się  chłopcy,  a  dziewczyny  zajęły  miejsce  w   aucie  Terrella. 

Hollenbeck nie wiedział jeszcze, jak to zrobi, ale postanowił, że w drodze powrotnej zamieni 

się z przyjacielem pasażerami.

- Mama powiedziała, że jest pan zwariowany - oznajmił w pewnej chwili Kyle.

- Dlaczego? Wcale nie jestem zwariowany. - Jason głęboko wciągnął powietrze. - A 

dlaczego twoja mamusia tak uważa?

- Bo   złości   się   pan   z   powodu   jakiegoś   głupiego   harmonogramu.   Przecież   jedna 

godzina nie robi różnicy.

Jason popatrzył w poważne oczy chłopca. Naprawdę nie robiła. On i Terrell zdążą do 

pracy, a z biurem mogą się w dowolnej chwili połączyć drogą radiową.

- Mama powiedziała też, że mam być cicho i siedzieć w jednym miejscu.

- Cicho tak, ale nie musisz siedzieć w jednym miejscu. Oprzemy twoją wędkę na 

background image

widełkach zrobionych z gałęzi i jeśli tylko nie będziesz spuszczał z oka spławika, możesz 

sobie trochę pochodzić.

- Jeżeli złapię rybę, nie wiem czy będę ją chciał jeść - odparł Kyle, marszcząc brwi.

- Jeśli nie, to wypuścisz ją na wolność. Co o tym myślisz?

- Tak chyba będzie lepiej.

- Bo on jest głupi - wtrącił się do rozmowy Brett, patrząc na młodszego brata.

- Dlaczego? - zdziwił się Jason. - Jeżeli tylko wy nałapiecie dosyć ryb, starczy ich na 

kolację.

- Mam nadzieję, że złapię wielką - odezwał się Will.

- Czy w tym potoku są wielkie ryby?

- Bardzo dużo. Przekonasz się sam.

Miał tylko nadzieję, że każdy z chłopców złowi przynajmniej po jednej sztuce tak, by 

żaden z nich nie czuł się rozczarowany. Ryb w potoku rzeczywiście było zatrzęsienie, ale 

Jason nie wierzył, że Ruarkom wystarczy cierpliwości.

Kiedy dotarli na miejsce, Terrell zajął się Brettem, a Jason pokazał Willowi, jak należy 

zarzucać wędkę. Od razu zorientował się, że chłopak ma wrodzony talent do łowienia ryb.

- Pracujesz nadgarstkiem - instruował Hollenbeck. - O, właśnie tak! A teraz powoli 

ściągasz żyłkę kołowrotkiem w taki sposób, żeby mucha ślizgała się po powierzchni wody.

Jason przystanął z boku i obserwował, jak chłopiec sobie radzi.

- Uważaj też, żebyś nie zarzucił żyłki na drzewo - ostrzegł.

Rozejrzał się. Jennifer siedziała nie opodal na kamieniu i bacznie go obserwowała. 

Widząc, że mężczyzna na nią spogląda, przesłała mu promienny uśmiech. Brett próbował 

zarzucić wędkę i naturalnie wplątał żyłkę w konary sosny. Terrell wyciął Kyle’owi widełki z 

gałęzi, wbił je w ziemię i oparł na nich wędzisko. Na fali zatańczył czerwony spławik, ale 

chłopiec zaczął z uwagą studiować okoliczne skałki. Skinner usiadł obok Goldie i tłumacząc 

coś dziewczynie, sięgnął po swoją wędkę.

Po   chwili   namysłu   Jason   ruszył   do   Jennifer,   która   teraz   obserwowała   swego 

najstarszego syna. Chłopiec posługiwał się wędką tak sprawnie, jakby całe życie niczego 

innego nie robił.

- Will jest niezły - oświadczył.

- Ty też - odparła, spoglądając mu w oczy. - Jesteś dobrym nauczycielem i cieszę się, 

że nauczysz ich łowić ryby. To rzeczywiście śmieszne mieszkać nad taką rzeką i nie łowić 

ryb.

- Zgadzam się. - Wyciągnął do niej rękę. - Chodź. Teraz kolej na ciebie. - Pociągnął ją 

background image

za dłoń, postawił na nogi i objął ramieniem. - Will, jeśli będziesz miał rybę, mocno zatnij i 

zacznij kołowrotkiem ściągać żyłkę. Gdybyś miał jakieś kłopoty, zawołaj mnie, to ci pomogę.

- A jak... ej! Żyłka naprężyła się i chłopak szarpnął kijem.

- Will,   masz   rybę!   Właśnie   tak,   teraz   cały   czas   trzymaj   żyłkę   napiętą   i   kręć 

kołowrotkiem - polecił Jason. - Ściągaj niezbyt szybko, a kiedy już ryba będzie przy brzegu, 

wsuń pod nią podbierak i wyciągnij z wody. Dokładnie tak, Will. Dokładnie tak.

W chwilę później chłopiec trzymał trzepoczącego się, srebrzysto - różowego pstrąga.

- Patrzcie, co złowiłem! - wrzasnął, rozradowany.

Matka i ciotka zaczęły bić brawo, a bracia skupili się wokół niego w nabożnej ciszy. 

Jason pokazał chłopcu, jak należy zdjąć  rybę z haczyka i wrzucił ją do wiadra z  wodą. 

Rozgorączkowany Will ponownie zarzucił muchówkę, a Jason wrócił do Jennifer.

- On jest w siódmym niebie - powiedziała ciepło. - Ja też. Will za tobą skoczyłby już w 

ogień.

- Mówisz tak, jakbym podskoczył i złapał gwiazdkę z nieba.

- Cóż, nie sądziłam, że starczy ci cierpliwości, żeby uczyć dzieci - odparła. - Myliłam 

się.

- Może już wystarczy tych pochwał. Po prostu pokazałem mu, jak to robić. A Will ma 

do tego talent. Wielu ludzi po dziesięciu latach nie nauczy się dobrze rzucać.

- Naprawdę? Will? Nigdy dotąd się tym nie interesował. Jason znów wziął ją za rękę.

- Chodź. Niech sam sobie radzi, a pozostałymi chłopcami zajmą się Goldie i Terrell.

Zaprowadził Jennifer za zakole potoku.

- Teraz ty.

Stała naprzeciwko, wspierając dłonie na biodrach. Na sobie miała dżinsy, sweter i 

jeden   z   anoraków   Jasona.   Włosy   związała   wstążką.   Jak   zwykle   wyglądała   ponętnie   i 

mężczyzna poczuł nieprzepartą ochotę cisnąć wędkę i zająć się wyłącznie kobietą. Wiedział 

jednak, że ich samotność we dwoje długo nie potrwa.

- Nie   jestem   pewna,   czy   się   tego   nauczę.   Powinnam   raczej   siedzieć   na   brzegu   z 

Kyle’em i gapić się na spławik.

- Przynajmniej spróbuj.

Dokładnie pokazał jej, jak to się robi, po czym wręczył wędkę. Stojąc tuż za nią, ujął 

jej rękę w nadgarstku.

- Tak trzymaj. Weź lekki zamach i pozwól żyłce swobodnie wychodzić z kołowrotka.

Położył ręce na talii kobiety i obserwował, jak bierze zamach wędziskiem. Jennifer 

była ciepła, pachniała mydłem i jakimiś perfumami...

background image

- Ej!

Odskoczył do tyłu, czując, że haczyk wbił mu się w udo. Odebrał Jennifer wędkę i 

cofnął się o krok.

- Spokojnie - powiedział. - Na razie złapałaś tylko mnie.

- Och!   Mówiłam   przecież,   że   powinnam   siedzieć   nad   brzegiem   i   bawić   się 

spławikiem.

Haczyk łatwo przeszedł przez gruby materiał spodni. Jaskrawożółte piórko sztucznej 

muchy   lekko   furkotało   na   wietrze.   Jason   zacisnął   zęby   i   z   cichym   westchnieniem   bólu 

wyciągnął haczyk. Na dżinsach pojawiło się kilka kropli krwi.

- Przepraszam - odezwała się kobieta.

- Och, daj spokój. To moja wina. Nie powinienem był stać tak blisko.

- Rozproszyłeś moją uwagę - wyznała, spoglądając mu w oczy.

- Naprawdę? - zapytał, zapominając o bólu.

Nawinął żyłkę na kołowrotek i ostrożnie położył wędkę na ziemi.

- Jeśli chcesz zdjąć spodnie i obejrzeć ranę, odwrócę się.

- To tylko draśnięcie. - Jason lekceważąco machnął ręką. - To niewielki haczyk, a poza 

tym wszyscy strażnicy są obowiązkowo szczepieni przeciw tężcowi.

- Mamusiu! - dobiegł ich wysoki, dziecięcy okrzyk i Jason popatrzył w stronę potoku.

Kyle kręcił się na fali, siedząc na samochodowej dętce.

- Skąd   on   to,   do   cholery,   wytrzasnął?   -   krzyknął   Hollenbeck,   obserwując   z 

niepokojem, jak dzieciak wiruje na wodzie. - Jennifer, zawołaj go!

- Kyle, wracaj natychmiast!

- Kyle! - darł się Terrell, przedzierają się przez krzaki i biegnąc wzdłuż potoku. - 

Natychmiast wiosłuj rękami do brzegu!

- Skąd on to wytrzasnął? - zapytał ponownie Jason. - Mieliście go pilnować.

- Pilnowałem! Przed chwilą był jeszcze przy nas, a w sekundę później już płynął. 

Jennifer, przepraszam...

- Jennifer, każ mu natychmiast wracać.

- A niby jak ma wrócić? Nie ma przecież wiosła! Najwyraźniej zaczęła wpadać w 

panikę.

- Niech używa rąk.

- Musimy   natychmiast   ściągnąć   go   na   brzeg!   -   zawołał   Terrell,   kłusując   wzdłuż 

potoku.

Kiedy tak biegli we trójkę, Jason czuł, że coś ściska go w żołądku.

background image

- Kyle, dowiosłuj rękami do brzegu! - krzyknął.

- Mamo, tu jest fajnie!

- Do San Saba mamy około czterystu metrów. Jeśli do niej wpłynie... - Hollenbeck 

ściągnął kurtkę.

- Kyle, czy słyszysz, co do ciebie mówimy?! - wrzasnęła Jennifer.

- Koniecznie trzeba go złapać tutaj - oświadczył Jason. Terrell odwrócił się w jego 

stronę.

- Wejdziesz do wody?

- Ktoś   z   nas   musi   to   zrobić.   Kyle,   czy   wiesz,   co   masz   przed   sobą?!   -   krzyknął 

ponownie. - Natychmiast kieruj się do brzegu! Chyba nie chcesz wpłynąć do rzeki?

Chłopiec zaczął wiosłować rękami, ale dętka wirowała tylko w bystrym prądzie i cały 

czas utrzymywała się na środku potoku.

- Przyciągnę go - oświadczył Jason.

Biegł na przedzie, za nim sadził Terrell, a na końcu starała się dotrzymać im tempa 

Jennifer. Jason, wyprzedziwszy o kilkanaście metrów unoszącą się na falach dętkę, wszedł do 

potoku.

Kiedy wokół łydek zabulgotała mu lodowata woda, Hollenbeck zaklął pod nosem. 

Ostrożnie brnął przed siebie, nie spuszczając oczu z Kyle’a, który zbliżał się w jego stronę. 

Teraz chłopiec był już wyraźnie wystraszony, miał wytrzeszczone oczy i gorączkowo młócił 

rękami wodę. Ciekawe, czy ten bachor naprawdę chce do mnie przypłynąć, czy też uciec 

przede mną? - pomyślał mężczyzna. Dętka zbliżała się do kolejnego zakola potoku i Jason, 

walcząc   z   coraz   silniejszym   prądem,   wszedł   jeszcze   głębiej.   Nogi   miał   już   kompletnie 

zdrętwiałe z zimna. Zaciskał zęby.

Nagle dętka z Kyle’em okręciła się wokół własnej osi i popłynęła prosto na niego. 

Uderzyła w Jasona, który stracił równowagę. Lodowata woda zamknęła się nad jego głową. 

Kyle wypadł z dętki, którą natychmiast porwał prąd.

background image

6.

Jason   parskając   wynurzył   się   na   powierzchnię.   Pod   pachą   ściskał   Kyle’a.   Dętka, 

uwolniona od ciężaru i porwana wartkim nurtem, zawirowała na fali i prawie natychmiast 

zniknęła im z oczu. Mężczyzna dowlókł drące się wniebogłosy i przerażone dziecko na brzeg.

- Dawaj szybko swoją kurtkę! - zawołał do Jennifer. - Chłopaka trzeba w coś owinąć. 

W jeepie mam koc.

- Mamo! - wykrztusił z trudem Kyle.

Jason, nie zwalniając kroku, odebrał od Jennifer kurtkę i otulił nią chłopca. Kobieta, 

obejmując się ramionami, dreptała obok nich. Było jej zimno, ale wiedziała, że jej synek i 

Jason przemoczeni są do suchej nitki i dużo bardziej zmarznięci niż ona.

- Terrell, wyciągnij wreszcie ten koc! - burknął Jason, kiedy zbliżyli się do jeepa.

Posadzono Kyle’a w samochodzie i otulono. Dzieciak szczękał zębami i drżał jak 

listek na wietrze.

Jennifer usiadła obok syna i przytuliła go do siebie. Jason skorzystał z okazji i drugim 

kocem nakrył również jej ramiona.

- Pomyśl lepiej o sobie - zaprotestowała słabo. - Tobie koc bardziej się przyda.

- Dobra, dobra - odparł, poprawiając jej okrycie. - I tak natychmiast jedziemy do 

domu. Terrell i reszta zostają.

Jason zajął miejsce kierowcy, a Jennifer wzięła przemoczonego chłopca na kolana. 

Obserwowała, jak Hollenbeck kładzie dłonie na kierownicy.

- Wiem, że zmarzłeś - oświadczyła, okrywając mu kolana rąbkiem swego koca.

- Za chwilę będziemy w ciepłym domu - stwierdził, włączając ogrzewanie.

Niebawem w samochodzie zrobiło się ciepło i Jennifer poczuła, że Kyle przestaje 

dygotać. Całą drogę do strażnicy siedział bez ruchu na kolanach matki. Chlipał i od czasu do 

czasu wstrząsała nim czkawka.

Kiedy znaleźli się w domu, Osgood ćwiczył właśnie z psami, z których każdy siedział 

na oddzielnym krześle.

- I jak połów... - przywitał Jasona i urwał. - Matko Boska, wpadł pan do rzeki?

- Musiałem wejść do wody po Kyle’a - wyjaśnił bardzo głośno Jason i przeszedł do 

kuchni. - Najpierw przebierz Kyle’a - polecił Jennifer. - Ja w tym czasie przygotuję gorącą 

czekoladę. Czy pan też się napije, panie MacFee?

- Z   przyjemnością.   I   mam   cichą   nadzieję,   że   już   więcej   nie   będzie   pan   musiał 

wyciągać z rzeki kolejnych Ruarków. Jezu Chryste, co kilka godzin ratuje pan któregoś przed 

background image

utonięciem. A przecież już od lat żaden z chłopców nie wpadł do potoku. Kyle, co się stało?

- Tato,   później   opowiemy   ci   wszystko   ze   szczegółami.   Najpierw   musimy   zmienić 

ubrania - odezwała się Jennifer, popychając dziecko w kierunku łazienki. - Przede wszystkim 

zaaplikuję mu gorący prysznic.

Osgood odwrócił się i popatrzył figlarnie na Jasona.

- Nie sądzę, żeby to się jeszcze powtórzyło - odezwał się strażnik.

- Dzieciak   śmiertelnie   się   wystraszył.   Czy   naprawdę   groziło   mu   aż   takie 

niebezpieczeństwo?

Jason popatrzył na Osgooda. Staruszek miał włączony aparat słuchowy.

- Tak, ogromne. Wytrzasnął skądś starą dętkę samochodową i pływał na niej w potoku. 

Kilkaset metrów dalej potok kończył swój bieg w rzece San Saba; stamtąd z całą pewnością 

nie wyłowilibyśmy już dzieciaka.

- Wielkie nieba! Co za nieznośny bachor! Nic dziwnego, że się tak wystraszył.

W sypialni Jennifer uklękła przed Kyle’em.

- To było bardzo niebezpieczne - powiedziała. - Jeszcze kilka minut i znalazłbyś się na 

wielkiej rzece, z której już nikt by cię nie wyratował.

Po twarzy chłopca płynęły łzy wielkie jak groch.

- Słyszałeś przecież, że i Terrell, i ja wołaliśmy, żebyś wiosłował rękami do brzegu. 

Chyba zdawałeś sobie sprawę, że kazaliśmy ci tak zrobić nie po to, żeby psuć ci zabawę.

- Przepraszam - wyjąkał Kyle.

Ramiona zaczęły mu się trząść, usta wygięły w podkówkę i Jennifer mocno przytuliła 

dziecko.

- No,   już   dobrze.   Rozbierz   się   i   biegnij   pod   prysznic,   a   ja   poszukam   ci   suchego 

ubrania. Musisz przeprosić pana Hollenbecka i podziękować za to, co zrobił.

Przemoczony, nieszczęśliwy Kyle skinął głową i ruszył do łazienki.

Kiedy chłopiec się kąpał, Jennifer wyciągnęła z szafy ubranie. Gdy już chłopiec był w 

suchej odzieży, stracił nagle ochotę do opuszczenia sypialni. Matka domyśliła się, że dzieciak 

boi się stanąć przed Jasonem.

- Kyle, czujesz się już dobrze? - zapytała.

- Tak.

- W takim razie chodźmy na gorącą czekoladę.

Otworzyła drzwi i zauważyła kręcącego się po kuchni Jasona. Stary Osgood siedział 

przy stole nad parującym kubkiem.

- Łazienka   wolna   -   oświadczyła,   wchodząc   do   kuchni.   Jason   był   już   bez   butów, 

background image

skarpetek   i   koszuli.   Na   widok   jego   nagiego,   muskularnego   torsu   poczuła   dreszcz 

przebiegający   po   plecach.   Kyle   podszedł   do   strażnika   -   Panie   Hollenbeck,   bardzo 

przepraszam, że musiał pan wchodzić po mnie do wody.

- W porządku - odparł Jason, lekko ściskając chłopca za ramię. Uklęknął i popatrzył 

mu prosto w oczy. - Ale na drugi raz pamiętaj, że zawsze musisz zastanowić się chwilę, co 

chcesz zrobić, bo w przeciwnym razie sprowadzisz sobie na głowę kłopoty.

- Rozumiem, proszę pana - odparł poważnie Kyle.

- A teraz, skoro już się rozgrzaliście, może wrócicie ze mną nad potok? Wezmę szybki 

prysznic i zostanie nam jeszcze dobra godzina na łowienie ryb. Później, niestety, musimy z 

Terrellem zameldować się w pracy.

- Jesteś pewien, że to dobry pomysł? - zapytała Jennifer, zaskoczona tym, że Jason 

chce ponownie zabrać Kyle’a nad rzekę.

Spodziewała się awantury - sam przecież oświadczył, że nie jest przyzwyczajony do 

towarzystwa dzieci - ale jak dotąd wszystko im się upiekło. Podejrzewała też, że syn również 

najbardziej bał się wybuchu gniewu Hollenbecka.

- Naturalnie - odrzekł Jason i popatrzył na Kyle’a. - Chcesz iść ze mną?

Dzieciak skwapliwie skinął głową.

- Tak, proszę pana. Bardzo.

- To   świetnie.   Wypij   czekoladę,   a   ja   w   tym   czasie   się   przebiorę.   -   Jason   wstał, 

podszedł do Jennifer, wziął ją za rękę i popatrzył w oczy. - Dobrze się czujesz? - zapytał 

troskliwie.

- Zarówno Kyle, jak i ja doszliśmy już do siebie - odparła, czując mieszane uczucia, 

zbyt świadoma delikatnego dotyku jego dłoni.

- Zaraz wracam.

Ruszył do sypialni. Odprowadziła go wzrokiem, chłonąc grę mięśni na jego potężnych 

plecach.

Jennifer i Kyle kończyli właśnie czekoladę, kiedy z sypialni wyłonił się Jason. Miał na 

sobie granatowy sweter i dżinsy. Na karku wiło mu się kilka wilgotnych kosmyków.

- Nakładamy kurtki i w drogę - zarządził.

- Czy masz aż tyle suchych kurtek? - zdziwiła się Jennifer.

- Oczywiście. Chyba nie wygrałyby na rewii mody, ale są bardzo ciepłe. Może i pan 

się z nami wybierze? - zwrócił się do Osgooda.

- Piękne dzięki. Po powrocie wyglądaliście jak trzy sopelki lodu.

- Tato, jeśli tylko nie wpadniesz do wody, to wcale nie zmarzniesz.

background image

- Z wami wszystko jest możliwe. Wolę pozostać w cieple i pod suchym dachem.

- Przed wyjściem muszę jeszcze połączyć się z biurem - oświadczył Jason, sięgając po 

słuchawkę telefonu. Zanotował wszystko, co usłyszał, i nacisnął widełki. - Idziemy!

Kiedy dotarli nad potok, Brett natychmiast ruszył biegiem w ich stronę.

- Mamo, pozwoliłaś mu wrócić? - zawołał zdumiony.

- Ty, Kyle, zawsze zrobisz z siebie głupka!

Dzieciak wyskoczył z samochodu, ale słowa starszego brata puścił mimo uszu.

- Złapałeś jakąś rybę? - zapytał.

- Pewnie, chodź i zobacz. Mamo, złowiłem trzy, a Will pięć. Sama tu przyjdź i sobie 

obejrzyj.

- To   wspaniale.   -   Jennifer   była   zarówno   zaskoczona,   jak   i   niezwykle   rada;   Bretta 

przepełniał entuzjazm. Chłopcy pobiegli nad rzekę, a ona odwróciła się do Jasona, który 

niedbałym ruchem objął ją ramieniem. - Jeśli polubią łapanie ryb, będę ci za to wdzięczna do 

grobowej deski.

- Pokazałem im tylko, jak to się robi. A czy polubią wędkowanie, to już ich sprawa. 

Will nawet nie powiedział nam „cześć”. Chodź, obejrzymy sobie ich zdobycze.

Kiedy podeszli do Terrella i Goldie, oczy młodszej z sióstr rozbłysły na widok Jasona.

- Mój Boże, co za odwaga tak wejść do lodowatej wody, żeby uratować Kyle’a!

- To należy do moich zawodowych obowiązków - odparł skromnie i skierował wzrok 

na Terrella. - Rozmawiałem z Delią. Spodziewają się, że po południu poziom wody w San 

Saba jeszcze się podniesie. Chcą, żebyśmy sprawdzili wszystkie mosty. Powiedziałem, że 

zjawimy się u niej za godzinę.

- Doskonale się składa, bo za pół godziny będziemy mieli już wystarczającą ilość ryb 

na kolację.

Jason   i   Jennifer   ruszyli   brzegiem   potoku   w   stronę   chłopców.   Hollenbeck   nie 

zdejmował   ręki   z   ramion   dziewczyny.   Na   ich   widok   Brett   uśmiechnął   się   promiennie   i 

otworzył kaserek.

- Patrzcie,   co   mamy!   -   zawołał   z   dumą.   Jason   wyciągnął   jednego   z   tęczowych 

pstrągów.

- Doskonale, Brett! Dobra robota! - pochwalił.

- Cudownie! - zawołała rozpromieniona Jennifer, zadowolona, że jej synowie nauczyli 

się czegoś nowego, a przede wszystkim sensownego. Popatrzyła z wdzięcznością na Jasona i 

oboje zgodnie ruszyli do Willa.

- Coś niebywałego! - stwierdziła, zwracając się do Hollenbecka. - Ale miałeś z nimi 

background image

trochę urwania głowy...

- I to zarówno przed, jak i po powodzi - wtrącił sucho i Jennifer zaczerwieniła się. 

Objął ją mocniej. - Ale tym akurat się nie przejmuj. Nie ma ludzi, których nie dałoby się 

utemperować.

- Zdaję   sobie   sprawę,   że   chłopcy   są   trochę   dzicy,   a   ty   pomogłeś   im   się   nieco 

ustatkować.

- Założę się o każdą sumę, że Will złapał już bakcyla. Podobnie zresztą jak Brett. Kyle 

nie złowił dotąd żadnej ryby, a ponadto miał wyjątkowo paskudny ranek, więc jego entuzjazm 

ostygł. Jeśli jednak bracia nadal będą wędkować, to zapewne i on w końcu da się skusić.

- Złapałem jeszcze trzy - oświadczył z dumą Will, kiedy podeszli do niego. - Co z 

Kyle’em?

- Na szczęście nic mu się nie stało - uspokoiła go Jennifer.

- To dopiero bęcwał! Czy nie wiedział, że woda w potoku jest zimna jak lód?

- Wydaje mi się, że o tym akurat nie pomyślał.

- Nauczę was oprawiać i przyrządzać pstrągi - zaofiarował się Jason. - Złapcie jeszcze 

ze cztery ryby, a będziemy mieli wyśmienitą kolację.

- Mamo, a ty nie chcesz łowić?

- Chce, chce - Jason wyręczył ją w odpowiedzi i Jennifer dobrodusznie wzruszyła 

ramionami. - Will, wrócimy tu za jakieś czterdzieści minut.

Wrócili do Terrella i Goldie. Młodsza siostra Jennifer siedziała z Kyle’em przy jego 

wędce, a Skinner rzucał muchówką.

- Zamienię z Terrellem kilka słów i przystąpimy do dalszej nauki - oświadczył Jason.

- Wątpię, czy coś z tego wyjdzie. Już raz ciebie złapałam.

- Jakoś to przeżyłem... teraz będę uważał.

Zdjął rękę z jej ramienia i Jennifer przysiadła obok Goldie.

- Co   się   dzieje?   -   zapytał   Terrell.   -   Czy   Della   twierdzi,   że   wszystkie   mosty   są 

nieprzejezdne?

- Masz odciętą drogę do swojej strażnicy. Bardzo wysoka woda. Ale jeśli przestanie 

padać, rzeka szybko opadnie.

Mężczyźni popatrzyli po sobie. Jason podejrzewał, że Terrell myśli o tym samym co 

on. Zatopione mosty oznaczały kolejną noc w towarzystwie Ruarków.

- Mnie w to graj - przyznał szczerze Terrell. - Chciałbym jeszcze lepiej poznać Goldie.

Hollenbeck popatrzył w dół potoku, na Willa. Chłopiec miał na głowie jedną z jego 

podniszczonych   czapeczek   żeglarskich,   spod   której   sterczały   mu   kasztanowe   włosy. 

background image

Wędkowanie pochłaniało go bez reszty.

- Ma do tego talent - zauważył Jason.

- Jego już końmi nie odciągniesz od rzeki. Ten drugi za to jest beznadziejny. Stara się 

jak może, żeby dorównać bratu, ale połowę czasu zajmuje mu wyplątywanie żyłki z gałęzi 

drzew.

- A Goldie?

Terrell ponownie się roześmiał i machnął z rezygnacją ręką.

- Nawet za milion lat nie zostanie wędkarzem. A Jennifer?

- Złapała... ale mnie. Zamierzamy jeszcze raz spróbować.

- Uważaj na latające w powietrzu haczyki.

Jason wrócił do Jennifer, która siedziała obok Goldie i najmłodszego syna. Chłopiec 

trzymał w ręku kij i z uwagą obserwował tańczący na fali spławik.

- Spróbujemy jeszcze raz? - zapytał kobietę Jason.

- Przypilnuję chłopców - wyrwała się natychmiast Goldie. - Idźcie!

- Obawiam się, że znów złapię ciebie - mruknęła Jennifer, kiedy oddalili się spory 

kawałek od miejsca, w którym łowił Will.

Jason wręczył jej wędkę.

- O mnie się nie martw - odparł, stając obok i wdychając upajający zapach jej włosów. 

- Tym razem będę bardzo uważał.

Spróbowała zarzucić wędkę, ale haczyk wylądował w wodzie tuż przy brzegu.

- Jason, nic z tego nie będzie!

- Ależ świetnie sobie radzisz. Spróbuj jeszcze raz. - Chwycił ją za nadgarstek. - O tak, 

tak właśnie trzymaj. A teraz zrób zamach i puść żyłkę.

Tym razem haczyk wylądował w gałęziach drzew.

- Stoisz za blisko - powiedziała gniewnie, oglądając się za siebie.

Popatrzył na nią i poczuł naraz nieprzepartą chęć, by wziąć ją w ramiona i pocałować. 

Matkę   młodych   Ruarków?   Niebywałe!   Kątem   oka   dostrzegł   w   oddali   sylwetkę   Willa   i 

zrozumiał, że są zbyt na widoku. Cofnął się więc o krok i pozwolił, aby Jennifer ponownie 

zarzuciła wędkę. Tym razem haczyk wylądował w wodzie daleko od brzegu.

- O to właśnie chodziło - stwierdził cicho Jason.

W dwadzieścia minut później całe towarzystwo ulokowało się w jeepach i ruszyło do 

strażnicy.

Po drugim śniadaniu Jason i Terrell wyjechali do pracy, Goldie poszła pod prysznic, a 

Jennifer usiadła z blokiem rysunkowym na kolanach.

background image

Szybko   naszkicowała   niewielką   podobiznę   Jasona,   a   następnie   zabrała   się   do 

rysowania   jej   w   większym   już   formacie.   Zaczęła   cieniować   jego   policzki.   Co   za 

skomplikowany człowiek, myślała, mozoląc się nad portretem. Jest tak nieugięty w obronie 

stylu swego życia, a przy tym wykazuje tyle cierpliwości i zrozumienia dla chłopców - i ma w 

sobie bardzo dużo zwykłego, ludzkiego ciepła. Żywiła tylko rozpaczliwą nadzieję, że nie 

będzie już musiał żadnemu z nich ratować życia.

Zmarszczyła nos i krytycznie patrzyła na swoje dzieło. Nagle, wyprostowała się jak 

rażona prądem. Uświadomiła sobie, że nigdy dotąd nie próbowała portretować nikogo ze 

swojej   rodziny.   Podejrzewała,   że   byli   zbyt   sobie   bliscy,   aby   mogła   zdobyć   się   na 

obiektywizm. Niezadowolona, ze zdumieniem wpatrywała się w szkic. Dlaczego więc nie 

potrafi narysować również Jasona? Przecież nie jest z nim blisko. Zmięła kartkę bristolu i 

wyrzuciła ją do kosza na śmieci.

Z łazienki wyłoniła się Goldie, wycierając ręcznikiem bujne loki.

- Marzę o tym, żeby padało do końca świata i nie musiałybyśmy wracać do domu. 

Jenny,   Terrell   jest   najbardziej   interesującym   i   uroczym   mężczyzną,   jakiego   znam;   i 

pierwszym, jakiego spotkałam, który chce po prostu ze mną rozmawiać! Nieustannie dopytuje 

się o moją pracę w sklepie ze zwierzętami i o to, co naprawdę chciałabym w życiu robić...

- A co byś chciała? - zaciekawiła się Jennifer, wiedząc, że zainteresowania siostry 

zmieniają się z dnia na dzień.

- Tak   naprawdę?   Chciałabym   mieć   własny   sklep   ze   zwierzętami.   Chciałabym 

przygarniać zabłąkane psy, oswajać je oraz założyć własny zakład hodowli i tresury tych 

zwierząt.

- Goldie, do tego potrzeba fortuny. Bezdomne psy nigdy nie zwrócą ci włożonych w 

interes pieniędzy.

- Wiem   o   tym   -   odparła   z   wyraźnym   żalem.   -  Ale   tak   mi   szkoda   tych   biednych 

stworzeń.

- Dlatego obecnie mamy aż pięć psów - zauważyła Jennifer. - Przygarniamy każdego 

przybłędę, którego znajdzie tata lub chłopcy.

- Wydaje mi się to bardzo sympatyczne. Szczurek nie lubi zwierząt.

- Goldie,   Szczurek   sam   jest   zwierzęciem.   Młodsza   siostra   pochyliła   się   nisko   nad 

Jennifer.

- Wiesz co? - zapytała, ściszając głos.

- No?

- Wydaje mi się, że z Terrellem lepiej się bawię niż ze Szczurkiem.

background image

Jennifer potrząsnęła głową.

- Goldie, ty zawsze najlepiej bawisz się w towarzystwie mężczyzny, z którym akurat 

jesteś.

- Nie, obecna sytuacja to coś wyjątkowego. Terrell jest po prostu... - urwała, jakby 

szukając najlepszego określenia - ...zainteresowany mną. A tak z nikim nie było. Szczurek nie 

cierpi, kiedy opowiadam mu o sklepie ze zwierzętami.

- Ponieważ   twoje   zajęcia   są   po   prostu   nudne   w   porównaniu   z   obrabowywaniem 

handlarzy narkotyków - odparła zjadliwie Jennifer.

Goldie usiadła obok siostry.

- Przemyślałam to wszystko, co mi mówiłaś o Szczurku, i doszłam do wniosku, że 

powinnam z nim zerwać.

Jennifer   poczuła   ulgę,   ale   natychmiast   przyszedł   jej   na   myśl   Terrell.   W   równym 

stopniu jak kochała siostrę i życzyła jej jak najlepiej, nie chciała, żeby ta skrzywdziła kogoś 

tak sympatycznego jak Skinner.

- Goldie,   Terrell   żyje   tu   samotnie   od   lat.   Wiem   to   od   Jasona.   Jest   bezbronny   w 

sytuacjach, kiedy w grę wchodzą kobiety.

- Kto jest bezbronny? Jason?

- Nie, Terrell! Czy ty w ogóle mnie słuchasz? Przecież nie chcesz nikogo skrzywdzić, 

prawda?

- Wcale nie zamierzam go skrzywdzić. Po prostu tak się składa, że jest bardzo miły. 

Więcej niż miły, Jennifer, i bardzo go lubię, więc... - zniżyła głos - ...więc chciałabym, żeby 

nigdy już nie pokazało się słońce i moglibyśmy pozostać tutaj na długo. Od dawna nigdzie nie 

czułam się tak dobrze.

Jennifer z uwagą przyglądała się siostrze i dumała, czy Goldie naprawdę zamierza 

zerwać ze Szczurkiem. W życiu jej siostry bez przerwy pojawiali się jacyś faceci, ale ona 

zawsze w końcu, nieodmiennie, wracała do Szczurka Tabora. Niemniej Terrell, ze swoim 

spokojem i zdrowym rozsądkiem stanowiłby zapewne dla Goldie opokę, czego absolutnie nie 

dałoby   się   powiedzieć   o   Szczurku.  A  swoją   drogą,   co   on   teraz   porabia?   Ile   osób   szuka 

zaginionych   pieniędzy?   Jennifer   czuła   się   bezpieczna   w   strażnicy   -   w   zamkniętym   dla 

turystów parku nikt ich nie mógł znaleźć - ale co będzie po powrocie do Santa Fe?

Kiedy Jennifer wyszła spod prysznica, nie mogła znaleźć sobie w domu miejsca. W 

pewnej chwili dotarło do jej świadomości, że z ogromną niecierpliwością czeka na powrót 

Jasona. Wyszła na dwór i ruszyła krętym szlakiem w dół. W pewnej chwili usłyszała warkot 

samochodu. Przystanęła z boku drogi i czekała, aż zza zakrętu wyłoni się jeep. Jason zwolnił, 

background image

a następnie zatrzymał pojazd przy Jennifer. Z okna wychylił się Will.

- Cześć, mamo! Byliśmy przy moście. Zniosła go woda.

- Wracasz z nami, czy wybierasz się na spacer? - zapytał.

- Wracam. - Wskoczyła do auta i Will przeniósł się do tyłu. - Co słychać w parku?

- Powódź najbardziej dotknęła rejony południowo - wschodnie. Mosty w większości 

są  albo  pod wodą,  albo  kompletnie  zniszczone. Ale  rzeka niebawem  powinna  opaść. Na 

drugim brzegu dostrzegłem nawet dwie osoby. Próbowałem do nich krzyczeć, że park jest 

zamknięty, ale one szybko pobiegły do lasu. Podejrzewam, że ci ludzie dobrze wiedzieli, iż na 

te tereny wstęp jest chwilowo wzbroniony.

- Kręcili się koło naszego domu - dodał Will. - Zalało cały parter. Pan Hollenbeck 

zabrał mnie ze sobą, żeby to pokazać.

- Dzwoniłam do agenta ubezpieczeniowego w sprawie domu i bronco. Pojawi się w 

dolinie, kiedy tylko opadnie woda. - Jennifer pomyślała o pieniądzach ukrytych w strażnicy 

Jasona i ogarnął ją nieokreślony niepokój. - Czy ktoś może przedostać się teraz przez rzekę? - 

spytała.

- Musiałby iść wiele kilometrów w górę rzeki i wrócić. Ale i tego nie jestem pewien, 

bo nie wiem, czy ostały się tam jakieś drogi. - Potrząsnął głową. - Tak, jesteśmy kompletnie 

odcięci od świata, ale jeśli utrzyma się taka pogoda jak teraz, być może już jutro będzie 

można przeprawić się do doliny.

- Pan Hollenbeck znalazł na brzegu karabin, a raz musieliśmy usuwać z drogi zwalone 

drzewo - entuzjazmował się Will. - To było fajne, mamo.

- Widzę, że dzień ci się udał.

Jason zatrzymał pojazd przy schodkach, prowadzących do strażnicy. Will natychmiast 

wyskoczył z samochodu i zaczął wbiegać po dwa stopnie na raz.

- Dziękuję, że tak się nim cały dzień zajmowałeś. Will naprawdę świetnie się bawił. 

Tylko czy nie był dla ciebie ciężarem?

- Ależ skądże. Nawet mi pomagał. Jest wysoki i silny jak na swój wiek i naprawdę jest 

mi miło, że miałem go przy sobie.

- Każdy   z   nich   oddzielnie   zachowuje   się   poważniej.   Dopiero   gdy   są   razem, 

przychodzą im do głowy najdziksze pomysły. Wiesz jak to jest, nakręcają się nawzajem.

Jason roześmiał się i stali chwilę w pierwszych promieniach słońca, które zaczęło 

nieśmiało   przezierać   przez   chmury.   Na   policzkach   mężczyzny   pojawił   się   już   cień   nie 

golonego   od   rana   zarostu,   nadając   jego   twarzy   nieco   surowy   wygląd.   Wspierał   ręce   na 

biodrach i z nie ukrywanym zainteresowaniem przyglądał się kobiecie.

background image

- Umyłaś włosy - stwierdził, obrzucając krytycznym spojrzeniem jej twarz. - Pięknie 

wyglądasz.

- Dziękuję - odparła, świadoma tego, jak uważnie ją obserwuje.

- Ja   również   muszę   się   porządnie   umyć.   Grzęźliśmy   w   błocie   po   kolana.   Ciekaw 

jestem, ile czasu minie, zanim to wszystko wyschnie. Mam nadzieję, że i Terrell niebawem się 

pojawi. Wprost umieram z głodu.

- Czeka nas pstrągowa uczta.

- Osobiście   ją   przygotuję.   Przy   okazji   pokażę  Willowi,   jak   to   się   robi.   Czy   umie 

obsługiwać grill?

- Nie.

- Najwyższy więc czas, żeby się nauczył. Najpierw się wykąpię, a później bierzemy 

się do kolacji.

Weszli na górę. W kuchni, obok zlewu, Will pałaszował na sucho płatki kukurydziane.

- Will! - zawołał Jason do chłopca z sypialni. - Ty kąpiesz się po mnie, a następnie 

przyrządzimy ryby!

- Dobrze, proszę pana.

Jennifer powstrzymała się od uśmiechu. Dobrze wiedziała, jak negatywny stosunek 

miał Will do wszelkich prac domowych. Kiedy zajrzała później do kuchni, pochylony nad 

grillem Jason uczył chłopca obsługiwania urządzenia. Popatrzyła na piecyk. Ryż gotował się 

już dwadzieścia minut.

Terrell,   już   wykąpany,   przebywał   na   dworze   z   Goldie   i   pozostałymi   chłopcami. 

Osgood drzemał. Kyle’owi wrócił dobry humor; najwyraźniej puścił już w niepamięć poranną 

przygodę.   Jennifer   patrzyła   na   coraz   dłuższe   cienie   rzucane   przez   drzewa   i   pomyślała   o 

ludziach,   których   dostrzegł   Jason.   Czyżby   pojawili   się   tutaj,   tropiąc   Goldie   i   pieniądze? 

Próbowała wmawiać w siebie, że strach ma wielkie oczy, ale po plecach przeszedł jej zimny 

dreszcz. A może powinna powiedzieć Jasonowi o wszystkim? Kiedy spoglądała na coraz 

bardziej pogrążające się w mroku drzewa, długą chwilę rozważała ten pomysł. Ostatecznie 

postanowiła trzymać język za zębami. Dopóki nie opadnie woda, nikt ich tutaj nie znajdzie, a 

później odwiozą pieniądze do Rimrock. Po kolacji Will stanął przed szafką na broń.

- Panie Hollenbeck, czy mógłby mi pan pokazać swoje karabiny?

Jason popatrzył na Jennifer.

- Często   poluję   -   wyjaśnił.   -   Kyle   jest   jeszcze   za   mały,   ale   jeśli   pozwolisz, 

zademonstruję Willowi i Brettowi karabin oraz „czterdziestkę piątkę”, którą przeważnie noszę 

ze sobą.

background image

Milczała chwilę, rozważając propozycję mężczyzny.

- Niech   się   uczą   -   wtrącił   nieoczekiwanie   Osgood.   -   Przynajmniej   pokaże   im   to 

fachowiec.

Skinęła   głową.   Naszła   ją   refleksja,   że   Jason   pod  wieloma   względami   przypomina 

Marka. Podobnie jak Mark, uwielbiał przebywać pod gołym niebem i na swój sposób kochał 

ryzyko. Obserwowała, jak otwiera szafę, wyjmuje karabin, opiera go kolbą o udo, a następnie 

demonstruje chłopcom. Był niewątpliwie atrakcyjnym mężczyzną, ale ona nie chciała już 

więcej wiązać się poważnie z kimś, kto kocha ryzyko. Nie, to jej nie groziło! Zapewne już 

niedługo Jason zniknie z jej życia i zacznie widywać go równie rzadko jak przed powodzią; 

najprawdopodobniej   nigdy   więcej   się   nie   spotkają.   Na   myśl   jednak,   że   stanie   się   to   już 

następnego dnia, poczuła przykry skurcz serca. Hollenbeck zdążył zdobyć przyjaźń zarówno 

jej, jak i chłopców. A poza wszystkim ona sama czuła się jak w raju, mając przy sobie tak 

pociągającego   i   inteligentnego   mężczyznę,   z   którym   mogła   przebywać   na   co   dzień   i 

prowadzić długie, poważne rozmowy.

Przysłuchiwała się, jak Jason wyjaśnia chłopcom budowę broni, zasadę jej działania i 

opowiada, jak należy się z nią obchodzić i jak czyścić.

Kiedy zamknął w końcu karabin w szafie, przed matką stanął Will.

- Jason chciałby od jutra uczyć mnie i Bretta strzelania. Musisz się tylko na to zgodzić.

Nie   zachwycała   jej   wprawdzie   myśl,   że   jej   dzieci   będą   bawiły   się   bronią,   ale 

pamiętała, ile radości sprawiło Willowi łowienie z Jasonem ryb. Postanowiła zatem ustąpić.

- W porządku, możecie się uczyć.

Uradowany chłopiec dołączył do braci i dziadka, którzy grali w karty na podłodze.

Jason wskazał głową wyjściowe drzwi.

- Chodźmy się przejść - powiedział.

- Świetny   pomysł   -   odparła,   zastanawiając   się,   czy   Jason   zawsze,   po   całym   dniu 

spędzonym na włóczeniu się po parku, zażywa takich wieczornych przechadzek.

Kiedy wstała i ruszyła do drzwi, zdjął z wieszaka dwie kurtki. Jedną wręczył kobiecie.

Niebo   już   się   rozpogodziło   i   wyszły   gwiazdy.   W   powietrzu   unosił   się   zapach 

sosnowego dymu, bijącego z komina strażnicy.

- Czy zdarza ci się pracować w nocy? - zapytała.

- Oczywiście,   jeśli   akurat   wypada   mi   służba.   Musimy   kontrolować   obozowiska. 

Ludzie wyprawiają tu często hałaśliwe imprezy, dochodzi nawet do bijatyk i wtedy musimy 

interweniować.

- Czy włączasz się osobiście do tych bójek?

background image

- Cóż, na terenie parku jestem przedstawicielem prawa - odparł wymijająco i Jennifer 

ponownie pomyślała o ukrytych pieniądzach.

Ale co zyska, jeśli o wszystkim mu powie? Nie, lepiej o niczym nie wspominać i 

pozostać przy pierwotnym planie.

- Najwięksi awanturnicy to rodzina Blatheyów - ciągnął Jason. - Przyjeżdżają tutaj na 

weekendy co miesiąc, od kwietnia do listopada. Na studiach, oprócz przedmiotów czysto 

zawodowych,   miałem   socjologię   i   psychologię,   żeby   lepiej   sobie   radzić   z   niesfornymi 

obozowiczami. - Objął kobietę ramieniem. - Jeśli oddalimy się trochę od strażnicy, zobaczysz 

dużo więcej gwiazd - dodał dźwięcznym głosem.

Podeszwy ich butów głośno chrzęściły na żwirze, a ona aż do bólu była świadoma 

spoczywającego na jej plecach ramienia mężczyzny.

- Teraz   popatrz   na   niebo   -   przerwał   milczenie.   Gwiazdy   lśniły   niczym   brylanty, 

rozsypane na czarnym aksamicie. Księżyc w pełni zalewał płynnym srebrem wierzchołki 

świerków, osik i topól. Kobieta uniosła głowę i długo patrzyła w niebo.

- Myślę, że dziś w nocy woda znacznie opadnie i z rana będziecie mogli wrócić do 

siebie - powiedział. - Możecie również zostać u mnie jeszcze jedną dobę. I tak chwilowo nie 

będziecie mogli zamieszkać w zalanym wodą domu.

- Nie chcemy ci już dłużej zawracać głowy. Zatrzymamy się w Rimrock.

Odwróciła się w jego stronę. W srebrnym blasku księżyca widać było dokładnie rysy 

jego twarzy.

- W motelu „Shady Acres”? - zapytał ze śmiechem. - Nie życzyłbym tego najgorszemu 

wrogowi. Myślę, że powinniście jeszcze jedną noc spędzić w strażnicy.

- Kiedy  tu przybyliśmy,  sądziłam,  że  nie  starczy ci  do  nas  cierpliwości. A jednak 

doskonale dostosowałeś się do sytuacji. I okazałeś się bardziej niż tolerancyjny dla chłopców. 

Naprawdę cię polubili.

- I ja ich polubiłem. To dobre dzieciaki. - Z uwagą studiował twarz Jennifer. Światło 

księżyca   dodawało   jego   niebieskim   oczom   hipnotycznego   wręcz   blasku.   -   Ich   mamę   też 

polubiłem - dodał cicho. - Życie jest pełne zasadzek i niespodzianek, prawda?

Pod wpływem jego natarczywego wzroku zaczęło jej mocniej bić serce, poczuła, że 

zalewa ją od środka jakieś tajemne ciepło, wzbudzając nieokreśloną tęsknotę.

- Tak, to prawda - szepnęła.

- Jennifer... - Wyciągnął ramiona, objął ją w pasie i przyciągnął do siebie. Wstrzymała 

oddech, pod wpływem dotyku jego krzepkiego, smukłego ciała oblała ją od stóp do głów fala 

straszliwego   gorąca.  Westchnęła. Wszak   tyle  czasu  upłynęło   od  chwili,   kiedy   ostatni   raz 

background image

mężczyzna wziął ją w ramiona. - Wciąż nie potrafisz zapomnieć, prawda?

- Tak - odparła, ponownie zdumiona jego spostrzegawczością.

Chciała wyzwolić się z jego objęć, ale on tylko mocniej przygarnął ją do siebie i 

delikatnie pocałował w skroń, a później w policzek.

- Nie ma pośpiechu. A taka pamięć jest rzeczą jak najbardziej naturalną.

Czuła na twarzy jego gorące wargi i wszelkie wspomnienia odpłynęły. Mark nigdy już 

nie wróci, a to, co razem prze - żyli, Jennifer ma zamknięte głęboko w sercu. Teraz pragnęła 

jedynie pocałunków Jasona, pragnęła znajdować się w jego silnych ramionach.

- To już ostatnia noc, po raz ostatni jesteśmy razem - szepnęła.

Położyła   mu   dłonie   na   barkach,   pod   palcami   czuła   fakturę   materiału,   z   którego 

zrobiona była jego sprana kurtka. Pochylił głowę i pocałował Jennifer.

Zarzuciła mu ręce na szyję i oddała gorący pocałunek, wiedząc, że to już nie będzie 

trwało długo. Nie chciała myśleć o dniu jutrzejszym, o tym, że trzeba będzie się pożegnać.

Jego dłonie zawędrowały na jej biodra i niżej, na uda; gorący, przyprawiający o zawrót 

głowy uścisk. Kiedy jego palce musnęły lekko piersi, kobieta poczuła, że z pożądania kręci 

się jej w głowie. Cicho westchnęła. Dłoń mężczyzny dotknęła naprężonych sutek i Jason jak 

szalony zaczął całować twarz Jennifer. Ile czasu upłynęło od chwili, kiedy po raz ostatni 

mężczyzna rozpalił w niej taki płomień namiętności? Jego pocałunki i pieszczoty były takie 

gorące.   Tyle   już   lat   upłynęło...   Dlatego   tak   drży;   czy   tylko   dlatego,   że   całuje   ją   Jason 

Hollenbeck?

Jego dłoń zawędrowała pod jej podkoszulek i rozkosznie pieściła pełną pierś, kciuk 

zataczał cudowne kręgi wokół sutki, a wargi pozostawiały upajający szlak na jej szyi. Jason 

rozpalił   w   niej   ogień,   chciała   więcej   i   więcej,   choć   zdawała   sobie   sprawę,   że   z   każdą 

upływającą sekundą ryzykuje zdrowym rozsądkiem, ryzykuje własnym sercem, ale było to 

tak rozkoszne, tak rozkosznie trzymał ją w ramionach i tak rozkosznie całował. Wirowały jej 

w głowie ostatnie, ulotne przebłyski rozsądku, szumiały jak wiatr w gałęziach sosen; strzępy 

myśli, mglista świadomość, że Jason wypełnia jakąś lukę w ich życiu, w życiu jej i w życiu 

chłopców, że pocałunki te są niebezpieczne... że ten mężczyzna zbyt szybko staje się częścią 

jej rodziny.

Zaskoczona, uniosła twarz.

- Czy   przypadkiem   nie   igramy   z   ogniem?   Popatrzył   na   nią   poważnie,   nie 

wypuszczając z objęć.

- Jak to?

- Nie chcę niszczyć życia, jakie prowadzę. Ty też nie chcesz niszczyć swojego.

background image

- Wcale   nie   zamierzam   niszczyć   ci   życia   -   odparł   spokojnie.   -   Jak   mógłbym   coś 

takiego zrobić?

- Może i masz rację, ponieważ niedługo wracamy do domu i przypuszczalnie nigdy się 

już nie spotkamy.

- Przecież wiesz, że się spotkamy - odrzekł, dotykając delikatnie palcem kącika jej ust.

- W takim razie ryzykujemy, ponieważ nie chcę drugi raz wiązać się z mężczyzną, 

którego pasją jest ryzyko i przygoda.

- Jeśli nawet ryzykuję, robię to rzadko i niechętnie - odparł.

- W czasie, kiedy jestem z tobą, robiłeś to kilka razy.

- A co innego pozostawało? Stać na brzegu z założonymi rękami i przyglądać się, jak 

toniesz ty, Will i Kyle?

- Oczywiście, że nie, ale jesteś taki sam jak Mark. Kochasz swobodę, kochasz otwartą 

przestrzeń,   kochasz   hazard   i   dziką   naturę,   bez   wahania   podejmiesz   każde   niebezpieczne 

zadanie. Nie chcę wiązać się z takim człowiekiem. - Potrząsnęła głową. - No i sam widzisz, 

pocałowaliśmy się zaledwie kilka razy, a ja już bredzę o całym życiu. Wracajmy lepiej do 

domu.

- Jennifer - powiedział, a w jego głosie zabrzmiały nutki rozbawienia. Kiedy jednak 

palcem uniósł jej podbródek i popatrzył w oczy, z twarzy zniknął mu uśmiech. - Ciągle 

jeszcze przemawia przez ciebie żal. Ale czasem trzeba w życiu ryzykować. Zrobiłem, co 

musiałem, żeby ratować twoich synów. To nie to samo, co z własnej, nieprzymuszonej woli 

wywijać fikołki w samolocie.

- Dla mnie to samo.

- A mnie przerażają pewne rzeczy, które ty robisz.

- Jakie, na przykład?

- Potrafisz tak się przed ludźmi otwierać. Ja z najwyższym trudem mogę się do kogoś 

zbliżyć... bardzo zbliżyć. Może ma to źródło w moim dzieciństwie; moja rodzina była taka 

zimna, próżna i samowystarczalna.

- Ty nie jesteś taki, Jason!

- Ależ oczywiście, że jestem. To tylko w przypadku twoim i twoich chłopców wyszło 

tak dziwnie... ale wy niebawem wyjeżdżacie, a ty stawiasz sprawę jasno. Ale z Terrellem, na 

przykład, zaprzyjaźniałem się przez całe lata. Poza nim nie mam przyjaciół. Moje stosunki z 

kobietami nigdy nie osiągnęły poważniejszego stadium, zatem nie grozi ci, że złamiesz mi 

serce.

Po ostatnich słowach popatrzyła mu prosto w oczy. Znów zastanawiała się chwilę, czy 

background image

pod tą maską opanowania i spokoju tkwi naprawdę czuły i samotny człowiek.

Ujął jej twarz w dłonie.

- Podejmij niewielkie ryzyko - szepnął i pochylił głowę. Ich usta i języki spotkały się.

Zadrżała,   czując,   że   krew   zaczyna   kipieć   w   jej   żyłach,   że   od   środka   zalewa   ją 

rozkoszne ciepło. Przywarła do Jasona całym ciałem i czuła, jak mocno biją im serca. Znów 

jego dłoń zawędrowała na jej pierś, znów kciuk mężczyzny pieścił twardy czubek. Jęknęła z 

rozkoszy i, kiedy wodził wargami po jej szyi, odwróciła lekko głowę.

- Jennifer - szepnął ochryple. Płonął z pożądania.

Odgarnęła z czoła włosy. Przytulona do mężczyzny, wsłuchiwała się w łoskot ich serc. 

Słuchała   miarowego   bicia   i   spoglądała   na   ciemne   drzewa,   porastające   górskie   zbocze. 

Zdumiewała ją nagła zmiana, jaka w ciągu kilku zaledwie minut zaszła w ich wzajemnych 

stosunkach...

Nagle   jej   wzrok   przykuł   błysk   światła   w   ciemnościach   i   wstrzymała   gwałtownie 

oddech.

- Jason! Ktoś jest w lesie!

background image

7.

Jennifer z trwogą obserwowała ruchome światełko i czuła, że serce podchodzi jej do 

gardła - Masz rację - przyznał Jason. - Park jest zamknięty, więc w lesie nie powinno nikogo 

być. Posłuchaj, wracaj do strażnicy i natychmiast przyślij mi tutaj Terrella.

- Nie chcę cię tu zostawiać i sama boję się iść.

- Czego się boisz? Nic ci nie grozi! Usłyszę przecież twój krzyk. Zresztą zaraz ich 

ostrzegę - powiedział i odwrócił się w stronę lasu. - Ej, park jest zamknięty!

Światełko natychmiast zgasło.

- Cholera   jasna!   -   zaklął   zaniepokojony   Jason.   -   Przyszli   tu   nielegalnie,   zapewne 

ciekawi, jak wysoka jest woda w rzece. A może to kłusownicy? Chcą nałowić ryb i dać 

drapaka. Masz rację, lepiej wracajmy razem. Muszę o tym zameldować.

Jennifer   spoglądała   w   stronę   spowitego   ciemnością   lasu,   osrebrzonego   światłem 

księżyca. Na myśl o pieniądzach zadrżała.

- A mówiłeś, że przez rzekę nikt się nie przedostanie.

- Nie   wiem,   jak   to   zrobili.   Musieli   zapewne   powędrować   daleko   w   górę   rzeki,   a 

następnie   wrócić   wzdłuż   któregoś   z   potoków;   tak   samo   zrobiłem   dziś   rano   ja.   Ktoś 

najwyraźniej bardzo chciał się dostać na tę stronę.

Ruszyli do strażnicy spleceni ramionami. Obecność mężczyzny dodawała kobiecie 

otuchy. U stóp schodów odwrócił się i popatrzył Jennifer w oczy.

- Cieszę się, że ty i twoja rodzina jesteście u mnie.

- Ja też - odparła.

- Lepiej będzie, jeśli jak najszybciej zamelduję o nieproszonych gościach.

Z domu przekazał wiadomość do centrali, zamienił na boku kilka słów z Terrellem, a 

następnie nałożyli kurtki i Jason na kilka sekund zniknął w sypialni. Kiedy z niej wyszedł, na 

biodrach wisiał mu pas z rewolwerem.

- Niebawem wrócimy - oświadczył i cicho zamknął za sobą drzwi wyjściowe.

Jennifer   spoglądała   za   nimi   długą   chwilę,   obawiając   się   o   los   obu   mężczyzn, 

niespokojna o swoją rodzinę, ponieważ w pobliżu kręcił się ktoś obcy. Jason przekonywał ją, 

że   nie   lubi   ryzyka,   a   teraz   bez   wahania   wplątał   się   w   coś,   co   mogło   go   bardzo   drogo 

kosztować. Czyżby, nie mówiąc mu nic o pieniądzach, jeszcze podbiła cenę?

Przeszła do sypialni, ale prawie natychmiast pojawiła się tam Goldie.

- Jennifer, co się dzieje? - zapytała. - Co robisz?

- Wyglądam przez okno.

background image

- Posłuchaj, w przyszłą sobotę umówiłam się na randkę z Terrellem - odezwała się z 

błyszczącymi oczyma młodsza siostra. - Powiedział, że jeśli nawet opadnie woda, zostaniemy 

w strażnicy tak długo, aż wyschnie dom. Ale bez względu na to, gdzie będziemy, zaprasza 

mnie do Rimrock, do kina.

- To bardzo miło z jego strony - odparła ostrożnie Jennifer. - Mam tylko nadzieję, że 

nie bawisz się jego kosztem, nie zwodzisz go i nie zamierzasz wyrządzić mu krzywdy.

- O   to   niech   cię   głowa   nie   boli.   Za   skarby   świata   nie   skrzywdziłabym   Terrella. 

Traktuje mnie lepiej niż jakikolwiek mężczyzna, którego dotąd poznałam.

- Goldie, obiecaj mi, że jak już pojedziecie do Rimrock, będziesz mieć oczy szeroko 

otwarte i bacznie uważać na wszelkich nieznajomych. Ciągle mamy te pieniądze i wciąż 

bardzo się tym niepokoję.

- Obiecuję - odparła beztrosko dziewczyna, ale Jennifer doskonale wiedziała, że jej 

siostra ma już głowę zajętą czymś innym.

Kiedy Goldie opuściła pokój i zamknęła za sobą drzwi, Jennifer podeszła do lustra i 

przyjrzała się swemu odbiciu. Wyglądała tak samo jak przed tygodniem, ale dzięki Jasonowi 

Hollenbeckowi czuła się już jak ktoś zupełnie inny.

Kiedy strażnicy wrócili, chłopcy, Osgood oraz psy dawno już spali. Starszy pan nawet 

pochrapywał. Jennifer, Goldie i obaj mężczyźni przeszli do kuchni, gdzie usiedli przy stole. 

Przed nimi stały kubki z gorącą kawą. Jason znalazł paczkę krakersów i ser, które położył na 

stole.

- Wytropiliście kogoś? - zapytała Jennifer. Hollenbeck pokręcił głową.

- Nie. Rozejrzeliśmy się po okolicy, ale nad rzeką nikt nie biwakuje.

- Czyżby  pojawił  się  w  parku  ktoś, kogo  nie  powinno tu być? -  zapytała  Goldie, 

marszcząc brwi i spoglądając uważnie na Terrella.

- Jason   kogoś   zauważył.   Pamiętam   podobny   przypadek,   kiedy   zamknięto   park   z 

powodu   pożaru.   Dostrzegliśmy   smugę   dymu   z   ogniska   i   postanowiliśmy   to   miejsce 

sprawdzić.   Zastaliśmy   tam   cztery   małżeństwa,   które   przybyły   z   jedzeniem   dla   zwierząt. 

Myśleli,   że   z   powodu   ognia   są   głodne.   Przemknęli   się   chyłkiem   do   parku,   porozrzucali 

żywność nad rzeką, a następnie rozbili obóz i rozpalili niewielkie ognisko. Ich obecność 

zwabiła   cztery   niedźwiedzie.   Ludzie   skryli   się   do   samochodu,   ale   kluczyki   zostawili   w 

namiocie. Nie mogli ani odjechać, ani wyjść, ponieważ na zewnątrz czaiły się drapieżniki.

- I co zrobiliście? - zaciekawiła się dziewczyna. Terrell uśmiechnął się.

- Nasze   samochody   wystraszyły   zwierzęta.   Poradziliśmy   ludziom,   żeby   zabrali   z 

namiotu kluczyki i natychmiast się wynieśli. Po namiot mieli wrócili później. Zrobili to, ale 

background image

dopiero pod sam koniec lata.

- Raz nawet mieliśmy lwa, który uciekł z objazdowego cyrku i schronił się w parku - 

wtrącił Jason. - Dopóki go nie schwytano, ludzie trzymali się od parku z daleka.

- Powinieneś te historie opowiedzieć chłopcom - odezwała się Jennifer.

- Czy   kiedy   byłyście   małe,   przyjeżdżałyście   tutaj   z   rodzicami   na   biwaki?   - 

zainteresował się nieoczekiwanie Terrell.

- Nie - odparła Goldie.

Nałożyła na krakersa gruby plasterek żółtego sera i wbiła w niego zęby.

- W   tamtych   czasach   tata   bardzo   dużo   podróżował   w   sprawach   zawodowych   - 

wyjaśniła Jennifer. - Kiedy byłyśmy małe, urządzałyśmy sobie z Goldie biwaki na podwórzu 

z tyłu domu.

- Zawsze się bałam, że przylezie jakiś niedźwiedź - wyznała szczerze jej siostra.

- One   wcale   nie   są   tak   niebezpieczne,   jak   się   o   nich   mówi   -   powiedział   Jason, 

odstawiając   kubek.   -   Rokrocznie   pojawiają   się   tutaj   tysiące   turystów,   ale   jeśli   uważają   i 

przestrzegają przepisów, nic złego się nie dzieje. Po prostu wszystkie rzeczy o intensywnym 

zapachu należy trzymać szczelnie zamknięte; głównie żywność, a nawet pastę do zębów.

- A czy ty jako dziecko jeździłeś na biwaki? - zapytała Jennifer i Jason potrząsnął 

głową.

- Nigdy z rodziną. Od chwili, kiedy skończyłem dziesięć lat, co roku wysyłano mnie 

na   obozy.  Bardzo  mi  się  one   podobały.  Przeważnie  jeździłem   do Wisconsin,  czasami   do 

Missouri lub Kolorado.

Kiedy skończyli jeść ser i krakersy, Terrell wstał.

- Idę  pierwszy   do   łazienki.  Ale   przedtem,   Goldie,   pokaż   mi   te   zdjęcia,   o   których 

wspominałaś.

- Mam je w torebce - odparła, wstając.

Terrell odniósł do zlewu naczynia i oboje wyszli z kuchni.

- Myślę, że jutro pojedziemy obejrzeć wasz dom - oświadczył cicho Jason, rozpierając 

się wygodnie na krześle i pocierając kark.

- Aż   się   boję   tam   jechać.   Wyobrażam   sobie,   jakie   szkody   wyrządziła   woda.  Ale 

chwała Bogu, że go całkowicie nie zniosła. Skąd pochodzi Terrell?

- Jego rodzina mieszka w Albuquerque. W młodości uprawiał football.

- Wygląda na kogoś, kto grał w piłkę. A ty? Czy ty również uprawiałeś jakieś sporty?

- Trochę.

Roześmiała się i Jason uniósł brwi.

background image

- Myślę, że jesteś bardzo skromny. Grałeś w football?

- Nie. W golfa, w tenisa i uprawiałem lekkoatletykę.

- W liceum czy na uczelni? - zapytała, przekonana, że na pewno też biegał. Miał 

przecież takie długie i smukłe nogi.

- Tenis i lekkoatletykę uprawiałem w liceum i na uczelni. Golfa tylko na uczelni.

- Zdobywałeś jakieś  trofea? - zapytała, rozbawiona  jego lakonicznością w  sprawie 

własnych wyczynów sportowych.

- Tak.

- Ale nie lubisz o tym mówić, prawda? Przepraszam, nie chciałam być wścibska.

- Dla mnie sport zawsze niewiele znaczył. Liczył się natomiast dla moich rodziców.

Jennifer postanowiła nie drążyć tego tematu. Każda wzmianka o rodzicach sprawiała, 

że mężczyzna nabierał wody w usta i rozmowa utykała w martwym punkcie.

Przypomniała sobie światełko w lesie.

- Czy dobrze zamknąłeś drzwi wejściowe?

- Tak. Ale nikt nie będzie próbował się do nas włamywać. Kiedy zobaczy, ilu tu ludzi, 

a w dodatku sfora psów, pryśnie na koniec świata - zażartował.

Chyba że będzie wiedział, ile tu jest pieniędzy, dodała w duchu. I ponownie naszła ją 

pokusa, żeby o wszystkim powiedzieć Jasonowi. Podejrzewała jednak, że wyświadczyłaby 

siostrze niedźwiedzią przysługę. Gdyby Terrell pojął, jak bardzo Goldie związana jest ze 

Szczurkiem, mogłoby to fatalnie zaważyć na ich stosunkach.

Odniosła do zlewu resztę naczyń, a kiedy odwróciła się, spostrzegła, że Jason z uwagą 

studiuje jakiś papier. W końcu podarł go i wrzucił do kubła. Popatrzyła nań pytająco.

- Lista zakupów?

- Nie, rozkład jutrzejszego dnia. Ale już nieaktualny.

- Przez   nas,   prawda?   -   spytała,   myśląc   o   tym,   jaki   zamęt   wprowadzili   w   jego 

uporządkowane życie.

Dotknął lekko jej policzka.

- Być   może.   Nie   wydaje   mi   się,   żeby   Ruarkowie   żyli   według   jakichś   sztywnych 

harmonogramów.  Ale   ty   musisz   być   inna.   Przecież   uczysz,   a   twoje   dzieciaki   chodzą   do 

szkoły.

- Masz rację, ale teraz są wakacje i nie potrzebuję żadnych rozkładów dnia. Niemniej, 

od czasu jak tu jesteśmy, robimy to, co nam każesz.

- Na pewno?

Roześmiała   się,   odwróciła   plecami   i   napuściła   wody   do   zlewu.   Kiedy   skończyła 

background image

zmywać, Jason wyłączył górne światło, zostawiając tylko zapaloną lampkę nad piecykiem.

Oparł dłonie o zlew po obu stronach kobiety i szepnął:

- Jesteśmy sami.

- Ale dopiero po północy - odparła również szeptem, unosząc głowę.

Mężczyzna pochylił się i pocałował ją w usta. Wargi miała gorące i wilgotne.

- Mamo...

Rozejrzała się i zobaczyła, że w progu stoi Kyle w za dużej o wiele numerów koszuli 

Jasona.

- Chce mi się pić - oświadczyło dziecko.

- Więc napij się i zmykaj. Myślałam, że już dawno śpisz.

- Spałem,  ale   obudziłem   się  i   zachciało   mi   się  pić.   Sięgnęła   po   szklankę,   a   Kyle 

podszedł do Jasona i zadarł wysoko głowę.

- Całował pan moją mamę - stwierdził.

- Tak.

- Pan kocha moją mamę?

- Kyle, tutaj masz wodę. Wypij ją i marsz spać - powiedziała szybko Jennifer.

Na jej policzkach wykwitły rumieńce. Chłopiec wziął szklankę i pił, nie spuszczając 

wzroku z Jasona.

- No, a teraz wynocha! - nakazała kategorycznie. Kyle odstawił szklankę i wybiegł z 

kuchni.   -   Zadał   ci   pytanie   i   musisz   być   przygotowany   na   to,   że   usłyszysz   je   jeszcze 

wielokrotnie.

- Poradzę sobie - odparł mężczyzna i znów wyciągnął ramiona w jej stronę.

Cofnęła się.

- Na tyle, na ile znam swoich synów, za chwilę pojawi się tu Brett, a po nim Will. - 

Uniosła   głowę   i   popatrzyła   na   niego.   -   To,   co   Kyle   zobaczył,   jest   dla   niego   rzeczą 

niecodzienną i z całą pewnością nie będzie czekał do rana, żeby przedyskutować tę sprawę z 

braćmi.

Jason spojrzał w stronę ciemnego pokoju.

- Panuje tam głucha cisza - mruknął. - I nikt się nie rusza.

- Możesz mi uwierzyć na słowo. - Położyła mu dłonie na ramionach. - Jason, bardzo 

dziękuję za to, co zrobiłeś dla chłopców, zwłaszcza dla Willa, ale nie sądzę, żeby to był 

najmądrzejszy pomysł, abyś brał Bretta i Willa na polowanie.

- Nie poluję w parku, ponieważ jest to zabronione, ale przecież nie stanie się im żadna 

krzywda, jeśli nauczę ich posługiwania się bronią i poznają trochę lepiej naturę. Strasznie ich 

background image

intryguje moja „czterdziestka piątka”.

- Nie wiem, czy rewolwer i przyroda mają ze sobą wiele wspólnego.

- Jeśli łączy się te dwie rzeczy rozsądnie, dlaczego nie? Poluję tylko na ptaki, głównie 

na bażanty.

Pochylił się i pocałował ją w szyję. Jennifer zamknęła oczy.

- I jakoś nie widzę Bretta - szepnął.

- Żebyś się nie zdziwił - powiedziała, cofając się o krok. - Dobranoc, Jason.

- Czy mogę się napić? - zapytał Brett, wchodząc do kuchni i wytrzeszczając oczy na 

Jasona, jakby skóra mężczyzny nabrała nagle purpurowej barwy.

- Jasne, że możesz - odparła Jennifer.

- Dobranoc wszystkim - oświadczył mężczyzna, kierując się do łazienki.

- Dlaczego się z nim całowałaś? - zapytał Brett głośnym szeptem tak, żeby Jason mógł 

go usłyszeć. - Czy on będzie naszym nowym tatą?

Rano,   kiedy   wszyscy   jeszcze   spali,   Jason   i  Terrell   pojechali   skontrolować   mosty. 

Kiedy wrócili, przywitał ich zapach parzonej kawy.

- Jaka sytuacja? - zapytała Jennifer, wchodząc do salonu.

Hollenbeck   miał   podwinięte   rękawy   koszuli   i   zdejmował   właśnie   zabłocone   buty. 

Ręce również miał upaćkane. Ruszył do łazienki.

- Woda znacznie opadła i część mostów jest już przejezdna - oznajmił, zatrzymując się 

w połowie drogi.

Stanął przed Jennifer, która obrzuciła go tęsknym spojrzeniem. Był taki przystojny, 

kipiał energią. Wyciągnął w jej stronę zabłocone ręce.

- Najpierw   muszę   się   umyć.   Później   coś   przekąsimy   i   niezwłocznie   ruszamy   do 

waszego domu. Jest już wpół do siódmej, a my z Terrellem mamy czas do dziewiątej. Czeka 

nas pracowity dzień. Musimy dokonać masy drobnych napraw, a ponadto zjawią się pewnie 

pierwsi turyści.

- A więc park jest już otwarty? - spytała Jennifer, myśląc o pieniądzach.

- Tak, ale jeśli szybko się zbierzemy, pomożemy wam jeszcze przy porządkowaniu 

domu.

- Nie musicie.

- Naturalnie, że musimy. W regulaminie napisano, że do naszych obowiązków należy 

niesienie wszelkiej dostępnej pomocy ofiarom klęsk żywiołowych.

Uśmiechnęła się i ruszyła do kuchni, a on zamknął za sobą drzwi łazienki.

- Czy wracamy dziś do domu? - zapytał Brett, wchodząc do kuchni w poszukiwaniu 

background image

kolejnego, posmarowanego masłem tosta.

- Tak. Pozbieramy szybko nasze rzeczy, a strażnicy w tym czasie zjedzą śniadanie.

- I już nigdy więcej ich nie zobaczymy?

Popatrzyła na synka, który stał przed nią ze zmarszczonymi brwiami. Sprawdziły się 

jej najgorsze obawy. Dziecko uspokoiło się dopiero wtedy, kiedy wyraźnie mu obiecała, że 

Jason nie zostanie ich nowym tatą.

- Będziemy   ich   często   widywać.   Poza   tym   najbliższą   noc   spędzimy   jeszcze   tutaj, 

ponieważ nasz dom jest zdewastowany i kompletnie mokry.

- Oj, mamo, ja chcę zostać w domu.

- Wrócimy tam najszybciej jak to możliwe, Brett. Myślę, że jak sam sobie wszystko 

obejrzysz, będziesz chciał natychmiast tutaj wracać.

- Nie, wcale nie - odparł z uporem i wyszedł z kuchni. Po śniadaniu wsiedli do jeepów. 

Na przedzie jechał Jason z Jennifer, Willem, Kyle’em i dwoma psami. Nie natrafili jeszcze na 

ślad Oatsa i Jennifer żywiła cichą nadzieję, że psisko wróciło samo do domu i tam na nich 

czeka. Hollenbeck zboczył na północ, do najbliższego przejezdnego mostu i dlatego jechali 

okrężną drogą. Jennifer, spoglądając na spieniony, wartki nurt rzeki, pomyślała, że jej życie 

uległo ogromnej przemianie. Odwróciła głowę i zobaczyła, że Goldie śmieje się z czegoś, co 

mówi do niej Terrell.

Rzeka miejscami zniszczyła drogę i jeep często przejeżdżał przez rozległe i głębokie 

kałuże. Kiedy w końcu dotarli do domu, ślady po wodzie sięgały ponad pół metra nad poziom 

parteru, a na schodkach werandy piętrzyły się, naniesione przez powódź, ogromne sterty 

wodorostów,   gałęzi   i   różnych   śmieci.   Na   podwórku   przed   domem   widniały   ślady 

samochodowych opon. Na ich widok Jason zmarszczył brwi. Ślady były zupełnie świeże.

Zatrzymał jeepa i wszyscy wysiedli. Rozmiękła ziemia uginała się im pod stopami, w 

powietrzu wisiał ciężki odór szlamu i mokrego drewna. Jennifer była wdzięczna losowi za to, 

że zesłał im słoneczną pogodę. Będą potrzebowali dużo słońca.

- Macie szczęście, że sam dom ocalał - odezwał się Jason.

Nurt rzeki znajdował się zaledwie kilka metrów od budynku i droga kryła się jeszcze 

pod wodą.

Jennifer pierwsza podeszła do drzwi. Stały otworem.

- Musiałem   wyważyć   je   kopniakiem,   kiedy   przybyliśmy   wam   na   pomoc   - 

usprawiedliwił się Jason. - Nie można się było was dobudzić.

W domu wisiał ciężki, wilgotny fetor stęchlizny.

- Tato,   nie   wchodź   na   razie   do   środka.   Najpierw   trzeba   tu   trochę   przewietrzyć!   - 

background image

zawołała   Jennifer,   przekrzykując   radosne   ujadanie   psów,   które   jak   oszalałe   biegały   po 

podwórku.

Strażnik   rozejrzał   się   po   wnętrzu.   Woda   osiągnęła   wysoki   poziom,   zostawiając 

wszędzie muł i szlam, który grubą warstwą pokrywał podłogę i ściany pokoju. Strasznie 

śmierdziało, ale mężczyzna ze zdumieniem rozglądał się po pomieszczeniu. Tego, że podłoga 

będzie   uszkodzona,   spodziewał   się.   Nie   spodziewał   się   natomiast   połamanych   łóżek, 

wyrąbanych w ścianach dziur i powyciąganych szuflad.

- Jennifer, co u licha... - zaczął i popatrzył w jej stronę. Kobieta była trupio blada i 

miała szeroko rozwarte oczy.

background image

8.

- O, nie!

Obok niej z tupotem przebiegli chłopcy i zatrzymali się jak wryci.

- Co za smród! - jęknął Will.

- Pfe! - wykrzyknął Brett, zatykając palcami nos.

- Mamusiu, co się stało z naszym domem? - zapytał Kyle.

Jennifer popatrzyła na schody i padł na nią blady strach. Dobrze wiedziała, dlaczego 

dom został tak zdemolowany.

- Muszę sprawdzić, co się dzieje na górze - oświadczyła.

Chciała   rozmówić   się   w   cztery   oczy   z  Goldie.  Ktoś   szukał   w   domu   pieniędzy,   a 

panujący w nim bałagan wskazywał jednoznacznie, że ten ktoś jest bardzo niebezpieczny i 

przed niczym się nie cofnie. W jaki sposób odwieźć pieniądze do Rimrock, żeby Jason o 

niczym się nie dowiedział? - pomyślała z rozpaczą.

- Mieliśmy   tutaj   nieproszonych   gości.   Rabusiów   -   powiedziała,   kiedy   Hollenbeck 

prowadził ją pod rękę przez salon.

- To nie jest robota złodziei. Ktoś czegoś tutaj szukał. Złodzieje rabują i uciekają; nie 

prują ścian, materaców i mebli.

Na górze panował taki sam smród pleśni i naniesionego powodzią mułu, a zniszczenia 

były jeszcze większe. Materace podarte, szuflady powyciągane, ich zawartość porozrzucana 

po podłodze. Jennifer zaczerpnęła tchu.

- Nie mam zielonego pojęcia, co się tu wydarzyło.

- Czy istnieje jakiś powód, dla którego ktoś mógł to zrobić? Masz kłopoty?

Kusiło ją, żeby wyznać Jasonowi prawdę, ale przedtem musiała porozumieć się z 

Goldie.

- Coś podobnego nigdy mi się jeszcze nie przytrafiło - odparła wymijająco i odwróciła 

się do mężczyzny plecami.

- Mamo, ktoś zniszczył nam dom - odezwał się Brett, wsuwając do pokoju głowę. - 

Powyciągali wszystkie moje szuflady i pokroili materac.

- Wiem. Musimy najpierw zrobić tu jaki taki porządek i zacząć wszystko suszyć.

- Zamelduję o tym policji - wtrącił Jason. - Zadzwonię do szeryfa w Rimrock. Do 

chwili przybycia detektywów nie wolno wam tutaj niczego dotykać.

- Czy szeryf zjawi się osobiście? - zapytała Jennifer, niepokojąc się rolą Goldie w 

historii z pieniędzmi.

background image

- Naturalnie. Masz coś przeciwko temu?

- Zanim do niego zatelefonujesz, chciałabym porozmawiać z siostrą. Może ona wie 

coś na ten temat.

Jason bacznie obserwował Jennifer i kobieta poczuła, że oblewa się pąsem. Patrzył na 

nią czujnym, nieruchomym wzrokiem.

- W   porządku   -   odparł   po   dłuższej   chwili.   -   Kiedy   skończysz   z   nią   rozmawiać, 

powiedz mi.

Opuścił pokój, a po chwili ona ruszyła jego śladem. Na dole schodów spotkała siostrę.

- Goldie, możesz przyjść na chwilę na górę?

Weszły do sypialni i Jennifer dokładnie zamknęła drzwi.

- Szukali pieniędzy, prawda? - spytała dziewczyna. Twarz miała śmiertelnie bladą.

- Zgadza się.

- Strasznie mi przykro - odparła Goldie, rozglądając się po zrujnowanym pokoju. - Nie 

sądziłam, że komukolwiek przyjdzie do głowy szukać mnie w górach. Ale na pewno nie był 

to Szczurek.

- Pewnie,   że   nie.   Ktoś   szukał   pieniędzy,   a   może   nawet   ciebie.   Jason   zamierza 

skontaktować się z szeryfem. Musimy natychmiast oddać pieniądze policji.

- Nie możemy. - Goldie wyłamywała sobie palce i zagryzała dolną wargę. - Nie mam 

pieniędzy.

- Jak to, nie masz pieniędzy? - spytała Jennifer czując, że po plecach przechodzi jej 

lodowaty dreszcz. - Co z nimi zrobiłaś?

- Zostawiłam w strażnicy.

- Goldie, jak mogłaś? - Starsza siostra zamknęła oczy i myślała o tysiącach dolarów, 

znajdujących się w pustym domu Jasona. - Jak mogłaś je tam zostawić?

- Przecież miałyśmy wrócić na noc. Myślałam, że tak będzie najbezpieczniej.

Jennifer potarła czoło w zafrasowaniu.

- Muszę mu o wszystkim powiedzieć i natychmiast po nie pojechać.

- Proszę, nie rób mi tego - odezwała się błagalnie Goldie, chwytając siostrę za dłoń. - 

Jenny, proszę. Terrell nawet na mnie nie spojrzy, jeśli dowie się, że chowałam tyle pieniędzy 

dla Szczurka. I nie chcę, żeby dowiedział się o ich pochodzeniu.

- Goldie,   jeśli   myślisz   o   nim   poważnie,   musisz   być   względem   niego   uczciwa. 

Wcześniej czy później i tak o wszystkim się dowie. - Popatrzyła na zegarek. - Boże, oni za 

godzinę muszą być w pracy.

- To kolejny powód, żeby o niczym nie wspominać. Dzień czy dwa zwłoki nie zrobi 

background image

różnicy. Dzisiejszą noc i tak spędzimy w strażnicy.

- Nie   wolno   nam   zwlekać   -   powiedziała   zdecydowanie   Jennifer,   spoglądając   na 

poprute materace i myśląc o chłopcach. - Jeszcze dzisiaj oddamy te pieniądze policji. Gdzie je 

schowałaś?   -   Podeszła   do   siostry   i   objęła   ją.   -   Nie   rozumiesz?   Im   szybciej   się   ich 

pozbędziemy, tym szybciej będziemy bezpieczne. A dla ciebie to jedyna szansa, żebyś nie 

stanęła przed sądem.

- Jak mogą mnie o cokolwiek oskarżyć, skoro to nie ja zabrałam te pieniądze?

- Ale je ukryłaś. Jesteś wspólniczką - tłumaczyła cierpliwie, jak dziecku. - Goldie, to 

najgorsza rzecz, jaką w życiu zrobił Szczurek. Naraził ciebie na niebezpieczeństwo, a historia, 

w którą cię wplątał, może rzucić ponury cień na całą twoją przyszłość.

Goldie wybuchnęła płaczem i Jennifer uspokajająco poklepała ją po plecach.

- Powiedz, gdzie je ukryłaś?

- W szafce w sypialni Jasona... za książkami - odparła, z trudem tłumiąc szloch i 

Jennifer zrobiło się żal siostry.

- Goldie, nie zapominaj, ile już łez wylałaś przez Szczurka. A teraz idę ze wszystkim 

do Jasona.

Zeszła na dół. Hollenbeck z Willem oglądali właśnie poczynione szkody.

- Jason, czy mogę z tobą chwilę porozmawiać? - zapytała, czując, że serce wali jej 

niespokojnie.

Nie   wiedziała,   jak   mężczyzna   zareaguje   na   to,   co   zamierzała   mu   powiedzieć.   Na 

terenie   parku   reprezentował   prawo,   jak   policjant.   Wiedziała,   że   za   żadne   skarby   nie 

zaakceptuje   tego,   co   łączy   jej   siostrę   ze   Szczurkiem.   Czy   natychmiast   aresztuje   Goldie? 

Zatarła   ręce,   jakby   owiał   ją   znienacka   lodowaty   wicher,   mimo   że   stała   w   ciepłych 

promieniach słońca.

Kiedy Jason podszedł do niej, w jego oczach malowało się wyraźne zaciekawienie.

- Muszę porozmawiać z Johnem Wainworthem, naszym agentem ubezpieczeniowym. 

Wybiera się tu, żeby oszacować straty. Ale z tym należy się wstrzymać. Najpierw chcę odbyć 

rozmowę z tobą. - Wzięła Jasona pod ręką i poprowadziła w stronę jeepa. - Wiem, że niedługo 

musisz iść do pracy. - Stanęli przy samochodzie w miejscu, gdzie nikt nie mógł ich usłyszeć. - 

Ale mam ci coś ważnego do powiedzenia.

- Śmiało - odparł beztrosko, zakładając ręce na piersi i opierając się o auto.

Powiew wiatru wzburzył mu ciemne włosy, nawiewając na czoło kilka kosmyków. 

Jennifer zastanawiała się, czy za kilka minut będzie do niej nastawiony równie przyjaźnie jak 

teraz.

background image

- Moja   siostra   związała   się   z   mężczyzną,   który   wplątał   się   w   kradzież   pieniędzy, 

pochodzących   z   handlu   narkotykami.   Kazał   jej   ukryć   zrabowane   pieniądze,   ponieważ 

poszukiwał go gang.

Kiedy wyraz twarzy Jasona nie uległ zmianie, poczuła przypływ nadziei.

- Przekazał gotówkę Goldie, a sam zniknął. Miesiąc temu jacyś ludzie próbowali ją 

porwać, ale zdołała uciec. Kiedy jednak włamano się do jej mieszkania, wystraszyła się i 

przyjechała do mnie.

- Do ciebie i twoich chłopców? - spytał, marszcząc brwi. Oczy rozbłysły mu gniewem.

- Tak, ponieważ nie miała dokąd pójść. Twierdzi, że bardzo uważała...

Wykonał niecierpliwy ruch ręką.

- Masz trzech synów i nawet nie umiesz posługiwać się bronią. Czy nie pomyślała o 

tym?

- Obawiam się, że nie. Zawsze byłam dla niej jak matka. Nie miała do kogo udać się 

ze swoim problemem.

- No dobrze, opowiadaj wszystko po kolei - powiedział grobowym głosem.

- Pojawiła  się  u mnie  tej  nocy, kiedy przyszła  powódź.  Pieniądze  miała  ukryte  w 

specjalnych pasach. Zdecydowałam, że oddamy je szeryfowi w Rimrock. Ale przez to, że 

pękła ta cholerna tama i dolinę zalała woda, musieliśmy się schronić u ciebie. Goldie zabrała 

pieniądze do twego domu...

Urwała, bojąc się mówić dalej, ponieważ to już bezpośrednio wplątało Jasona w całą 

aferę.

- I...? - zapytał zduszonym głosem.

- Pieniądze   są   cały   czas   w   strażnicy   -   powiedziała   szybko   w   przewidywaniu 

nadciągającej burzy.

Zaczerpnął głęboko powietrza i wyprostował się.

- Jedziemy po nie.

Popatrzyła   na   Hollenbecka   szeroko   rozwartymi   oczyma,   zaskoczona   jego   reakcją. 

Spodziewała się wybuchu gniewu, a w najlepszym wypadku gorzkich wymówek. Pamiętała 

furię, jaka go ogarnęła, kiedy wpadł do dołu wykopanego przez jej chłopców, pamiętała, jak 

stracił cierpliwość, kiedy jej synowie dokazywali, a psy wyły. Znów pomyślała o pieniądzach.

- Chcę je oddać szeryfowi, ale wtedy Goldie stanie przed sądem. Jason, jeśli  ona 

dobrowolnie do wszystkiego się przyzna, czy grozi jej więzienie?

- Raczej   nie.   Garcia   jest   bardzo   wyrozumiały.   -   Popatrzył   na   zegarek.   -   Najlepiej 

będzie, jak sami zawieziemy mu pieniądze. Zaraz połączę się z pracą i powiem, dokąd i w 

background image

jakiej sprawie się wybieram. Zawiozę was do Rimrock.

Z wyrazem ulgi na twarzy zamknęła oczy.

- Chwała   Bogu.   Tak   się   boję   o   chłopców.   Praktycznie   od   przyjazdu   Goldie 

mieszkaliśmy u ciebie i tam czułam się bezpiecznie.

Jason obrzucił spojrzeniem dom, po czym znów popatrzył na kobietę.

- Jeśli nawet oddasz te pieniądze, oni w dalszym ciągu będą ich szukać.

- Wiem, ale chcę uchronić Goldie przed odpowiedzialnością karną.

- Powinna była pomyśleć o tym, kiedy brała tę forsę - odparł bardzo szorstkim teraz 

tonem. - Musi przepadać za tamtym facetem.

- Myślę, że już ze sobą zerwali - powiedziała szybko Jennifer, ponieważ domyśliła się, 

że Jason jest wściekły z powodu Terrella.

- Jedźmy po gotówkę, a wracając, zabierzemy Goldie. Czy twoja siostra zwierzyła się 

ze wszystkiego Terrellowi?

- Nie  wiem. Wydaje  mi  się,  że  teraz  będzie  musiała  to  zrobić.  Zaczekaj  sekundę. 

Powiem jej tylko, że jedziemy.

Spiesznie ruszyła do domu, gdzie zastała ojca, zbierającego szmatami wodę z podłogi.

- Tato, jadę z Jasonem do strażnicy. Gdzie jest Goldie?

- Wyszła z Terrellem.

- Powiedz jej, że niedługo po nią wrócimy. Musimy zgłosić włamanie na policji w 

Rimrock.

Osgood skinął głową.

- A co z tym gościem od ubezpieczeń?

- Skontaktuję się z nim zaraz po powrocie. Sprawa włamania jest pilniejsza.

- Jenny, równie dobrze ja mogę się z nim porozumieć. Powiem, że tu jesteśmy i w 

każdej chwili może przyjechać.

- Dzięki, tato - odparła z uśmiechem. - Tutaj masz numer telefonu. - Wyciągnęła z 

kieszeni świstek papieru i wręczyła go ojcu. - Jak wrócę, posprzątamy.

- Dobrze. Miałem nadzieję, że Oats będzie tu na nas czekać.

- Może jeszcze się pojawi. Sam najlepiej wiesz, jaki z niego powsinoga.

- Gdzie ukryłyście pieniądze? - zapytał Jason, kiedy już jechali, rozchlapując kołami 

głębokie kałuże wody.

- Goldie ukryła je w szafce z książkami.

- Terrell zaprosił ją gdzieś na sobotę wieczór. - Mimo że Jason powiedział to bardzo 

cicho, Jennifer wyczuła gniew w jego głosie.

background image

- Wiem. Bardzo jest tym podekscytowana. Kiedy wyjeżdżaliśmy, właśnie rozmawiali.

- Jennifer, co to za gość? Dreszcz przeszedł jej po plecach.

- Nazywa się Szczurek, Rudolph Allen Tabor, i Goldie zna go od bardzo dawna. Nigdy 

dotąd nie wplątał się w aż tak grubą aferę. To drobny kombinator, który w gruncie rzeczy 

niewiele szkodzi.

- Może to głupie pytanie, ale co ona w nim widzi?

- Jest przystojny jak gwiazdor filmowy, ma wiele osobistego uroku i na swój sposób 

jest dla mojej siostry bardzo dobry. Od dawna już próbowałam jej go wyperswadować. Ale 

któż wie, czym kierują się ludzie w sprawach sercowych?

- Jason popatrzył na nią i Jennifer przez chwilę zastanawiała się, o czym tak naprawdę 

myśli. - Szczurek jest współwłaścicielem nocnego klubu w San Francisco - ciągnęła. - Goldie 

do niedawna u niego pracowała.

- Co tam robiła?

- Najpierw śpiewała, a później została hostessą. Kiedyś też występowała w tańcach 

egzotycznych.

- Chryste Panie, Terrell i tancerka tańców egzotycznych - mruknął, marszcząc brwi.

- Uważaj, mówisz o mojej siostrze!

- I o swoim przyjacielu. Przez kilka lat nie spotykał się z żadną dziewczyną i jest 

bardzo wrażliwy.

- Ja też nie spotykałam się z nikim przez kilka lat, więc doskonale to rozumiem - 

odparła sztywno, dumając, że Jason równie łatwo podbił jej serce jak Goldie Terrellowi.

- Jennifer,   wcześniej   czy   później   Szczurek   zgłosi   się   po   pieniądze.   Czy   może 

skrzywdzić twoją siostrę?

- Raczej nie. W każdym razie nigdy dotąd coś takiego się nie zdarzyło. On lubi tylko 

szeptać czułe słówka.

- Zwrot   forsy   na   policję   niczego   nie   załatwi.   Gang   będzie   szukać   tych   pieniędzy. 

Musisz się z tym poważnie liczyć.

- Tak, wiem o tym. Kiedy wrócimy do domu, zadzwonię do sąsiadki w Santa Fe. Sally 

ma zapasowy komplet kluczy do naszego domu. Może i tam ktoś się włamał?

Jason zatrzymał samochód i wysiadł.

- Czy Szczurek miał już jakieś kłopoty z prawem?

- Tak, za kradzież i fałszowanie czeków. Zdaję sobie sprawę, jak okropnie to brzmi, 

ale mam też nadzieję, że Goldie dojdzie w końcu do rozumu i skończy z nim.

- Mówiłaś, że twoja siostra jest z nim od dawna.

background image

- Zgadza się. Wiem, że Skinner jest twoim przyjacielem, ale ja też nie chcę, żeby 

ktokolwiek go skrzywdził. Goldie zresztą nikogo świadomie by nie skrzywdziła. A Terrella 

wyjątkowo   lubi.   Jason,   on   ma   w   sobie   coś,   czego   ona   nie   spotkała   dotąd   w   żadnym 

mężczyźnie. I bardzo to sobie ceni.

- Mam nadzieję, że nie traktuje Terrella wyłącznie jako świetnej zabawy.

- Zapewne nie, ale ona jest trochę jak duże dziecko...

- Ale nie jest dzieckiem - przerwał szorstko Jason, otwierając drzwi do strażnicy. - Jest 

już dojrzałą, dorosłą kobietą. Jennifer, ona musiała zdawać sobie sprawę z tego, na jakie 

wystawia się niebezpieczeństwo, musiała dobrze wiedzieć, że jest wspólniczką przestępcy.

Jennifer ze spuszczoną głową weszła za nim do środka.

- Jason, wiem, że nie spotkałeś jeszcze w życiu nikogo, na kim tak by ci zależało, że 

zrobiłbyś dla niego dosłownie wszystko, ale Goldie naprawdę ma miękkie serce i nie grzeszy 

zbyt wielkim rozumem. Jestem jednak przekonana, że pojmie w końcu, iż istnieją na świecie 

mężczyźni bardziej wartościowi od Szczurka. Ona po prostu boi się, co pomyśli o niej Terrell.

- I tu ma rację - odrzekł posępnie Jason.

- Gdy   przyjmowała   te   pieniądze,   niestety,   nawet   nie   zaświtało   jej   w   głowie,   że 

dopuszcza się przestępstwa. Do dzisiaj zresztą nie uświadamia sobie w pełni, w jakie wpadła 

tarapaty.

Mężczyzna wszedł do sypialni. Jennifer podążyła za nim.

- Twierdzi, że ukryła pieniądze na samym dole szafki, za książkami.

Jason przyklęknął, odsunął książki i wyciągnął pasy z pieniędzmi.

- Gdybym tylko wcześniej tu zajrzał... - Urwał. Głos mu się zmienił. - Matko Boska, 

ile tego tutaj jest? - jęknął, wyciągając z pasa studolarowe banknoty. Popatrzył na kobietę 

rozognionym wzrokiem. - Cholera jasna, Jennifer! - wykrzyknął, ogarnięty nagłą furią. - Za 

takie pieniądze ludzie mordują bez zmrużenia oka. Myślałem, że mówisz o kilku tysiącach 

dolarów. Kto ściga twoją siostrę?

- Nie wiem, jakaś zorganizowana grupa - odparła niechętnie.

- Chryste, musimy natychmiast jechać na policję. - Spojrzał poważnie na Jennifer. - 

Twoja siostra jest w wielkich opałach. Twierdzi, że ktoś próbował ją porwać. Czy mówiła 

kto?

- Nie pytałam.

- Poszukują zarówno jej, jak i forsy. Jeśli potrafi zidentyfikować ludzi, którzy chcieli 

ją porwać, i jeśli powiążą ją ze Szczurkiem, Goldie okaże się świadkiem, którego należy 

uciszyć na zawsze.

background image

Jennifer ze świstem wciągnęła powietrze.

- Twierdzisz, że bez względu na to, czy oddamy pieniądze, czy nie, będą ją ścigać?

- Dokładnie   tak!   Do   licha,   Jennifer,   Garcia   musi   natychmiast   skontaktować   się   z 

federalnymi. To nie jest jakaś tam gówniana kradzież. Natychmiast dzwoń do tej sąsiadki. 

Niech sprawdzi twoje mieszkanie. Zrób to na mój rachunek.

Kiedy ruszyła do salonu, Jason podszedł do szafy z bronią. Wyjął pas z rewolwerem i 

założył   go   na   biodra.   Następnie   wyciągnął   automatyczny   pistolet   i   karabin,   po   czym 

dokładnie zamknął drzwi od szafy.

- Sally? - spytała kobieta, kiedy usłyszała w słuchawce znajomy głos. - Tu Jennifer. 

Czy mogłabyś coś dla mnie zrobić? Mieliśmy tutaj włamanie i boję się o nasz dom w mieście. 

Weź   Jacka,   sprawdź   i   natychmiast   oddzwoń.   Numer   telefonu   znasz.   Nie   musicie   tam 

wchodzić. Po prostu zajrzyjcie przez okno do kuchni.

- Podaj jej mój - odezwał się cicho Jason.

- Posłuchaj,   zapisz   sobie   inny   numer,   ale   ja   niedługo   muszę   stąd   wyjść.   Pięćset 

pięćdziesiąt pięć, trzydzieści jeden, siedemdziesiąt dwa. Czy u ciebie wszystko w porządku?

Przez chwilę słuchała, po czym nacisnęła widełki i popatrzyła na Jasona.

- Należy natychmiast skontaktować się z zarządem parku i z Garcią - oświadczył, 

sięgając po słuchawkę. - I pamiętaj, że twój telefon jest na podsłuchu.

Spojrzała na Hollenbecka rozszerzonymi ze stracha oczyma.

- Jason, tak się boję o chłopców. Myślałam, że jak oddamy te przeklęte pieniądze, cała 

sprawa się zakończy.

- Dopóki te typy nie wiedzą, że Goldie ani nie ma już tej forsy, ani też nie potrafi ich 

rozpoznać, to nic się nie zakończy. Czy twoja siostra zdaje sobie z tego sprawę?

Zanim   Jennifer   zdążyła   cokolwiek   odpowiedzieć,   Jason   zaczął   rozmawiać   przez 

telefon:

- Della? Tu Jason. Wynikła mała afera.

Kobieta   potarła   czoło   i   popatrzyła   na   szerokie   ramiona   Hollenbecka.   Poczuła   się 

pewniej, widząc jego zdecydowanie  i spokój. Nie wpadło jej do głowy, że Goldie  może 

jednak rozpoznać napastników. Teraz była już wystraszona nie na żarty.

Przeszła   z   pokoju   do   kuchni,   żeby   napić   się   wody.   Jason   przyciszonym   głosem 

konferował z Delią. Później wykręcił kolejny numer i poprosił szeryfa Dana Garcię.

Kiedy skończył rozmawiać, zwrócił się do Jennifer:

- Czy masz adwokata?

- Nie mam.

background image

- Mój dobry znajomy ma w górach domek. Sądzę, że mogę się z nim w każdej chwili 

skontaktować. Dotrze do Rimrock mniej więcej w tym samym czasie co my. Myślę, że Goldie 

bardzo przyda się ktoś taki jak on.

- Jason,   moja   siostra   jest   załamana.   Nigdy   jeszcze   nie   wpadła   w   takie   kłopoty. 

Zapewne ucieszy się, że istnieje ktoś, kto zajmie się jej sprawami.

- Nie wygląda na załamaną. Ale adwokata musi mieć.

Podejrzewam zresztą, że obie nie macie wyboru. Dzisiejszej nocy u mnie będziecie 

bezpieczni. Nic też nie zagraża waszemu domowi do chwili, póki nie wyschnie. A kiedy 

opuścicie   strażnicę,   ja   zamieszkam   z   wami.  Do  czasu,  dopóki   wszystko  się   nie   ułoży,  a 

bandziorów nie aresztują.

- A  jeśli   ich   nigdy   nie   złapią?   -   wykrzyknęła   wzburzona   Jennifer.   -   Przecież   nie 

możesz mieszkać u nas tylko po to, żeby nas strzec!

- Dlaczego? - zapytał.

Jego głos stał się chrapliwy od emocji i kobieta odniosła wrażenie, że Jasonowi chodzi 

o coś więcej niż tylko o chronienie jej i jej rodziny.

- Bo nie chcę komplikować ci życia.

- Nie   komplikujesz.   Gdybym   sam   tego   nie   chciał,   nie   proponowałbym.   Naprawdę 

potrzebujecie ochrony.

- Może już się więcej nie pojawią - odparła z nadzieją w głosie, ale kiedy ujrzała 

nieprzejednany wyraz twarzy Jasona, słowa zamarły jej na ustach.

Podniósł pasy z pieniędzmi.

- Daję ci najuroczystsze słowo honoru, że się pojawią - powiedział grobowym tonem. - 

W grę wchodzą setki tysięcy dolarów i wrócą choćby po to, żeby dać lekcję Szczurkowi.

- Boże! - wybuchnęła Jennifer. - Co ją napadło, żeby plątać się w taką sprawę!

Zadzwonił telefon i mężczyzna podniósł słuchawkę.

- Hollenbeck przy telefonie... - urwał. - Tak, jest tutaj... Wręczył kobiecie słuchawkę.

- Jennifer - dobiegł ją głos Sally i poczuła, że na ciele występuje jej gęsia skórka; w 

głosie przyjaciółki wyczuła strach.

Ktoś   był   w   domu?   -   spytała   jednym   tchem.   Przed   oczyma   stanął   jej   obraz 

zdewastowanego domku w górach.

- Tak, nie czekałam wcale na Jacka i weszłam do twego mieszkania tylnymi drzwiami. 

Kuchnia jest kompletnie zniszczona. Natychmiast stamtąd uciekłam.

- Sally, proszę, zawiadom policję. Podaj im mój tutejszy numer telefonu. Powiedz im, 

że tu również było włamanie, i że jadę właśnie do szeryfa Garcii w Rimrock.

background image

- Poczekaj, niech sobie zapiszę - odparła przyjaciółka, a Jennifer pomyślała o swoich 

obrazach, pokojach chłopców i o albumach z rodzinnymi fotografiami.

- Zadzwonię na policję - odezwała się Sally. - Tak mi przykro, Jennifer.

- Dzięki za wszystko. Skontaktuję się z tobą wieczorem. - Odwróciła się do Jasona. - 

Słyszałeś, dom został splądrowany.

- Dzwonię do adwokata - oświadczył, kiedy kobieta skończyła rozmowę.

Jej wzrok prześlizgnął się na pas z rewolwerem. Pistolet i karabin leżały obok na 

kanapie, sprawiając złowieszcze wrażenie. Jason mówił coś niskim głosem, po czym odłożył 

słuchawkę. Odwrócił się do Jennifer.

- Co ci jest? - zapytał, obrzucając ją bacznym spojrzeniem.

- Nic... boję się... ta broń... czy ona jest konieczna?

- Mam nadzieję, że nie, ale wolę mieć ją przy sobie. Dziwię się, że twój mąż nie miał 

broni.

- Miał, ale trzymał ją w Santa Fe. Nigdy z niej nie strzelałam.

- Dobra, wracamy po Goldie. Garcia już na nas czeka. Jason wsunął pistolet do kabury 

i sięgnął po karabin.

- Czy nie przesadzasz z ilością broni? - zapytała Jennifer.

- Pistolet biorę dla Terrella, a karabin przyda się w waszym domu. Gdzie możemy go 

umieścić, żeby nie dobrali się do niego chłopcy?

- W moim pokoju. Tam nie zaglądają. Schowamy do szafy.

- Na  razie   jest   nie   naładowany.  Pistolety   są  gotowe   do   strzału.   Zabiorę   go,  kiedy 

wrócimy tutaj na wieczór, ale w ciągu dnia, gdy będę z Terrellem u was, chcę go mieć pod 

ręką. Czy twój ojciec potrafi obchodzić się z bronią?

- Walczył w Korei, ale nie sądzę, żeby od tamtego czasu miał karabin w ręku.

- W porządku, jedziemy - powiedział, otwierając drzwi.

- Myślę, że powinnam przestrzec chłopców, aby uważali na obcych - odezwała się, 

kiedy byli już w drodze.

- Naturalnie. I Osgooda. Te wasze kundle są zbyt przyjacielskie...

- Ale zaczynają szczekać, kiedy ktoś obcy pojawi się w okolicy. Generalnie bronią 

taty, ale masz rację, nikomu krzywdy nie zrobią...

- Jeśli ktoś zechce zrobić krzywdę wam, cała ta sfora będzie siedzieć cicho. Trzech 

chłopców, starszy człowiek i dwie kobiety... i nikt nie wie, jak posługiwać się bronią... a na 

dodatek pięć... cztery psy, które...

Ma zupełną rację, pomyślała Jennifer.

background image

- Jason, bukmacher, któremu skradli te pieniądze, został wyłowiony z zatoki z wielką 

dziurą w brzuchu.

Mężczyzna łypnął na nią ponuro i Jennifer potarła czoło. Chodziło jej już tylko o 

bezpieczeństwo własnej siostry.

- Będę szczęśliwa, kiedy skończy się ten dzień. Przykro mi, że to wszystko zwaliło się 

na ciebie.

- To nie twoja wina, więc nie musisz mnie przepraszać. Zdaję sobie sprawę, że leży ci 

na sercu los Goldie i całej rodziny. Masz jakiś pomysł na chłopców?

- W Santa Fe wcale nie będą bardziej bezpieczni niż tutaj. Tu z kolei mam ich przy 

sobie  i  czuję się  spokojniejsza.  - Umilkła, przejęta  myślą o  losie  chłopców. -  Kiedy już 

załatwimy sprawę w Rimrock, o wszystkim ich poinformuję. Zajmą się doprowadzaniem 

domu do porządku, więc nie powinni włóczyć się po okolicy.

Jason zatrzymał samochód na podjeździe. Z domu wyszli Goldie i Terrell. Podeszli do 

Jennifer.

- Terrell pojedzie z nami - poinformowała dziewczyna zakłopotanym głosem.

- Chcę jeszcze zamienić kilka słów z tatą - powiedziała Jennifer.

Jason wysiadł z samochodu i wręczył Terrellowi pistolet.

- Goldie, poczekaj w aucie - mruknął Terrell i dziewczyna śpiesznie odeszła.

Jason spoglądał za nią zamyślonym wzrokiem.

- Wyznała mi wszystko o Szczurku Taborze i o pieniądzach - oświadczył ochryple 

Terrell. - Jest wspólniczką. A ja sądziłem, że zerwała z tamtym facetem.

- Myślę, że naprawdę zerwała. Tak w każdym razie twierdzi Jennifer.

- Wiesz,   czuję   się   wystrychnięty   na   dudka.   Musi   być   w   tamtym   zakochana   jak 

wariatka, skoro ważyła się dla niego na coś takiego.

- O niczym nie wiedziała - pocieszył przyjaciela Jason. Równie dobrze mógł nic nie 

mówić.

- To się nie mieści w głowie. Jak w ogóle mogła związać się z kimś, kto wystawił ją na 

takie niebezpieczeństwo?

- Podobno facet po raz pierwszy wykręcił taki numer - odparł Hollenbeck, starając się 

nie okazywać złości. Nie chciał, żeby przyjaciela spotkała choćby najmniejsza przykrość. Był 

miłym,   łagodnym,   wrażliwym   i   inteligentnym   człowiekiem,   a   Goldie   najwyraźniej   go 

skrzywdziła. - Chcę porozmawiać z Garcią. Musi wszystko tak urządzić, żeby dziewczyna nie 

stanęła przed sądem. Zapewne będzie musiała złożyć zeznanie obciążające tego Szczurka.

- Nie   wiem,   czy   zgodzi   się   to   zrobić.   Zupełnie   nie   rozumie,   dlaczego   ma   iść   do 

background image

więzienia. Ona jest niesamowicie naiwna.

- Całkowicie się od siebie różnicie, ale z drugiej strony wiadomo, że przeciwieństwa 

się przyciągają.

- Co chcesz przez to powiedzieć? - zapytał ochryple Terrell.

- Nie pasujecie do siebie i dziwię się, że tak do siebie przylgnęliście.

- Ty   i   Jennifer   też   się   różnicie,   a   jednak   coś   tam   między   wami   jest   -   odciął   się 

przyjaciel, spoglądając ponad ramieniem Jasona na czekającą w jeepie Goldie. - Wiem, że 

stanowimy dwa odmienne światy. Ona jest kapryśna i nieodpowiedzialna, występowała nawet 

jako tancerka w tańcach egzotycznych.

- Powiedziała ci o tym?

- Jasne. Ale poza tym to bardzo dobra dziewczyna; pogodna, miła. Ma wiele zalet, 

jakich mnie brakuje.

Myśli Jasona skierowały się ku Jennifer. Ona też stanowiła odmienny typ od niego, ale 

ujęła go swoim ciepłem bardziej, niż by się tego spodziewał. Do licha, przyzwyczaił się nawet 

do jej synów!

- Kiedy już wrócą do tego domu, powiem Jennifer, że zostanę u nich na noc. Wydaje 

mi się, że grozi im większe niebezpieczeństwo, niż się wydaje.

Terrell wsunął pistolet do kabury.

- Masz rację. Byłem tak wściekły, że nie pomyślałem o tym. Zapewne ci, którzy ich 

ścigają, pojawią się po pieniądze... i po Goldie.

- Jennifer   poprosi   Osgooda,   żeby   szczególnie   uważał   na   dzieciaki.   Po   powrocie 

wszystko im wytłumaczy. A na razie Garcia przyśle tu ekipę śledczą.

Dobiegł ich dźwięk zamykanych drzwi od domu i Jason popatrzył w tamtą stronę. Z 

domu wyszła Jennifer. Przebrała się w granatową sukienkę i niebieskie pantofle na wysokim 

obcasie. Na widok jej smukłych, zgrabnych nóg Jasonowi mocniej zabiło serce. W jednej 

chwili zapragnął zabrać ją gdzieś daleko, tam, gdzie byliby sami.

Kiedy opuścili już górskie drogi, wjechali na autostradę, która zawiodła ich prosto do 

Rimrock.   W   miasteczku   Jason   zatrzymał   samochód   przed   parterowym,   kamiennym 

budynkiem posterunku policji.

Hollenbeck, trzymając w jednej ręce pasy z pieniędzmi, drugą przytrzymał drzwi i 

puścił   wszystkich   przodem.   Na   spotkanie   wyszedł   im   szeryf   Dan   Garcia.   Przez   chwilę 

taksował ciemnymi oczyma postać Goldie.

- Cześć, Dan! - zawołał Jason, ściskając dłoń ciemnowłosego, potężnie zbudowanego 

policjanta.

background image

- Jason, Terrell - odezwał się szeryf, potrząsając z kolei ręką Skinnera. Odwrócił się do 

Jennifer i popatrzył na nią z ciekawością.

- Cześć, Jennifer - powiedział.

- To moja siostra, Goldie MacFee. Goldie, to jest szeryf Dan Garcia.

- Dzień dobry panu - odparła lękliwie dziewczyna.

W głębi korytarza otworzyły się drzwi i Jason odwrócił się w tamtą stronę.

- Cześć, Rick - odezwał się, podając rękę wysokiemu mężczyźnie w okularach bez 

oprawki i w ciemnozielonym garniturze, a następnie przedstawił go wszystkim, z wyjątkiem 

szeryfa, który najwyraźniej dobrze znał nowo przybyłego.

Na koniec Jason wskazał Jennifer.

- Rick, to jest Jennifer Ruark, siostra Goldie. Jennifer, poznaj Ricka Waverlya.

- Dziękuję, że pan przyjechał - powiedziała i mężczyzna energicznie potrząsnął jej 

dłoń.

- Chciałbym porozmawiać chwilę z Goldie - oznajmił Rick i Garcia przyzwalająco 

skinął głową.

- Jasne, pokój po prawej jest wolny. Ja w  tym czasie pogwarzę sobie z Jasonem. 

Chodźmy do mego biura. Nie zajmie nam to dużo czasu.

Jennifer popatrzyła na pasy z pieniędzmi, które szeryf trzymał już w swych potężnych 

dłoniach. Skinęła Jasonowi głową i usiadła na mahoniowej ławie, stojącej pod ścianą.

Terrell   stanął   przy   oknie   i   Jennifer   spostrzegła,   że   nie   ma   już   pistoletu.   Skinner 

odwrócił się w jej stronę.

- To zajmie kilka godzin. Rozejrzę się trochę po mieście.

- Naturalnie   -   odparła,   myśląc,   że   w   Rimrock   nie   może   przecież   dziać   się   nic 

wielkiego.

Omiotła   spojrzeniem   korytarz.   Budynek   postawiono   przed   dziesięciu   laty,   ale   w 

porównaniu z niektórymi innymi domami w mieście wyglądał na prawie nowy. Za biurkiem 

siedział   oficer   dyżurny,   a   sam   korytarz   przegradzały   oszklone   drzwi,   prowadzące   do 

poszczególnych   biur.   Po   dwudziestu   minutach   pojawił   się   Rick   Waverly   i   Goldie. 

Dziewczyna   miała   zaczerwienione   oczy.   Natychmiast   usiadła   obok   siostry,   a   prawnik 

rozejrzał się wokół.

- Gdzie są wszyscy? - zapytał.

- Jason rozmawia w biurze z szeryfem, a Terrell poszedł rozejrzeć się po mieście.

Rick w milczeniu skinął głową i ruszył korytarzem do biura szeryfa.

- Jennifer, pan Waverly twierdzi, że muszę złożyć zeznania w sprawie próby porwania 

background image

mnie oraz zaświadczyć, że pieniądze dał mi Szczurek.

- Powinien pomyśleć o wszystkim, zanim to zrobił. Na przesłuchaniu, niestety, musisz 

wyznać całą prawdę.

Goldie zaczęła płakać.

- Miałaś rację. Boże, nie chcę już widzieć Szczurka na oczy. To straszne!

- Nie, dlaczego? Nie ma w tym nic strasznego. Znaczy tylko, że wyrwałaś się już spod 

jego wpływu.

- Masz rację. Terrell nigdy by mi nie zrobił takiego świństwa. Przede wszystkim nie 

wplątałby się w taką historię...

- Zamilkła i po chwili dodała cicho: - Tak, ze Szczurkiem definitywny koniec.

Jennifer obserwowała czujnie siostrę, mając nadzieję, że postanowienie Goldie jest 

nieodwołalne.

- Jennifer? - Oczy dziewczyny były pełne łez, głos drżał.

- Boję się, że po tym wszystkim Terrell nie będzie chciał mieć ze mną nic wspólnego. 

Zachowuje się uprzejmie, ale w środku cały się gotuje.

- Dziwisz  się?  Musi   wszystko   przemyśleć.   Stało   się  to  tak  nagle.   Daj  mu  czas.  I 

powiedz, że naprawdę zerwałaś ze Szczurkiem.

- Nie   wiem,   czy   mi   uwierzy.   Poza   tym   naraziłam   na   niebezpieczeństwo   ciebie   i 

chłopców. Terrell twierdzi, że ci ludzie wrócą i nie dadzą wam spokoju tak długo, dopóki nie 

pochwycą mnie i Szczurka i nie odzyskają pieniędzy.

Jennifer wyjrzała przez okno na główną ulicę miasteczka, na której leniwie toczyło się 

życie. Świeciło słońce, a w donicach przed posterunkiem kwitły kolumbiny. Amerykańska 

flaga   powiewała   na   wietrze.   Świat   wydawał   się   cichy,   spokojny   i   bezpieczny,   ale   ona 

wiedziała, że gdzieś tam czają się ludzie, którzy polują na jej siostrę.

Popatrzyła na oszklone drzwi biura szeryfa i modliła się w duchu, żeby pojawił się 

Jason.   Na   widok   automatu   telefonicznego   przy   drzwiach   rozbłysły   jej   oczy.   Postanowiła 

zadzwonić do ojca.

- Goldie, zatelefonuję do domu. Chcę się przekonać, czy tam wszystko w porządku.

- Myślisz, że pod naszą nieobecność mogły się tam zacząć jakieś cuda?

- Nie, ale chcę sprawdzić.

- Jennifer, tak mi przykro, że sprawiłam ci tyle kłopotów.

- Już   dobrze.   Wszystko   jakoś   się   ułoży.   Podeszła   do   aparatu   i   wsunęła   kartę 

magnetyczną.

- Halo   -   dobiegł   ją   z   drugiej   strony   drutów   pogodny   głos   Osgooda   i   Jennifer 

background image

odetchnęła z ulgą.

- Tato? Pobyt w mieście trochę się przedłuży. Dzwonię, żeby ci to powiedzieć. Nie 

chciałam, żebyś się niepokoił. Czy w domu wszystko w porządku?

- Pewnie. Chłopcy harują jak woły. Rozmawiałem już z tym agentem od ubezpieczeń. 

Pojawi się dziś po południu. Byli również policjanci, ale zrobili swoje i pojechali.

- Sądzę, że wrócimy za jakieś trzy godziny - powiedziała, mając cichą nadzieję, że nie 

zajmie to już aż tyle czasu.

- Nie przejmuj się nami. Porządkujemy dom. Dziękuję za telefon.

- Cześć, tato.

Odłożyła słuchawkę i w tej samej chwili pojawił się Jason.

- Goldie, pozwól do nas - powiedział i zbliżył się do Jennifer. Wziął ją za rękę i zaczął 

uspokajająco gładzić palcami jej dłoń. - Dan chce porozmawiać z Goldie. A ty jak się czujesz?

- Nie najgorzej. Czy mogę z nią tam wejść? Goldie jest taka zdenerwowana. Pierwszy 

raz w życiu ma do czynienia z policją. Czy wiesz, że ona w życiu nie zarobiła nawet mandatu 

drogowego. Zdaję sobie sprawę, że uważasz ją za rozkapryszoną...

- Kochanie,   twojej   siostrze   nic   się   nie   stanie   -   przerwał   Jason.   -   Nie   sądzę,   że 

powinnaś z nią tam iść. Niech sama stoczy tę walkę. Już najwyższy czas. Gdzie jest Terrell?

- Poszedł do miasta. Skończyłam właśnie rozmawiać przez telefon z tatą. W domu 

spokojnie. Jason, wydaje mi się, że ci ludzie splądrowali nasz dom albo w nocy, albo dzisiaj 

rano. Wcześniej droga była zalana i żaden samochód by nią nie przejechał.

- Równie   dobrze   mogli   przyjść   na   piechotę.   Ale   masz   rację,   prawdopodobnie 

buszowali po domu dziś rano, tuż przed naszym przyjazdem. Wrócimy tam najszybciej, jak 

się   da.  Ale   na   razie   muszę   iść.   Dan   chce,   żebym   uczestniczył   w   rozmowie   z   Goldie. 

Wytrzymasz jeszcze trochę?

- Naturalnie. Tylko bardzo niepokoję się o nią.

- Daj   spokój.   Sądzę,   że   jeśli   tylko   zgodzi   się   współpracować   z   policją,   Garcia   i 

federalni okażą jej dużą wyrozumiałość.

- Będzie współpracować. Oświadczyła mi, że nie chce Szczurka znać, a tym razem jej 

wierzę. Naprawdę zależy jej na dobrej opinii u Terrella.

- To się da zrobić - odparł i puścił do Jennifer perskie oko, a ona chwyciła go mocno 

za ramię.

- Powiedziałeś: federalni? Czy to konieczne?

- W grę wchodzą pieniądze pochodzące z handlu narkotykami, wplątana jest w to 

zorganizowana grupa przestępcza, a na dodatek Goldie przekroczyła granicę stanu. A to już 

background image

sprawa federalna. Jest tutaj człowiek z FBI, Hube Tumbull.

- Boże, Jason! - wykrzyknęła przerażona, ale mężczyzna uspokajająco poklepał ją po 

ramieniu.

- Jennifer, władze naprawdę okażą twojej siostrze wyrozumiałość i jestem najgłębiej 

przekonany,   że   Goldie   nie   spotka   najmniejsza   krzywda.   Istnieje   tylko   jeden   problem   - 

dorzucił dźwięcznym, poważnym głosem. - Na ile twoja siostra okaże się lojalna w stosunku 

do Szczurka.

Jennifer popatrzyła na Jasona, ale nie zdobyła się na żadną odpowiedź. Wiedziała 

tylko to, co powiedziała jej sama Goldie. Chciała w to wierzyć. I wierzyła. Ale trudno było 

przewidzieć, co naprawdę myśli i co zamierza zrobić jej postrzelona siostrzyczka.

Dwadzieścia minut później z miasta wrócił Terrell.

- Ciągle są w środku - ni to spytał, ni to stwierdził.

- Goldie i jej prawnik rozmawiają z szeryfem Garcią oraz z człowiekiem z FBI. Jest 

tam też z nimi Jason.

Mężczyzna założył ręce na piersi, rozparł się wygodnie na ławie i cierpliwie czekał. 

Jennifer ponownie naszła refleksja, jak bardzo ten mężczyzna różni się od Szczurka. Terrell 

Skinner był spokojny i flegmatyczny, ale kobieta święcie wierzyła, że stanowiłby pewną 

ostoję dla jej siostry.

W końcu otworzyły się szklane drzwi i w progu stanęła Goldie.

background image

9.

Goldie   miała   zaczerwieniony   nos,   podpuchnięte   oczy   i   tak   nieszczęsną   minę,   że 

Jennifer na jej widok ścisnęło się serce. Terrell powoli ruszył w stronę dziewczyny, wyciągnął 

ręce i po chwili Goldie tonęła już w jego objęciach, wypłakując mu się w klapy munduru. 

Jason zamienił kilka słów z szeryfem i Rickiem Waverlym. Za nimi stał jakiś obcy mężczyzna 

i Jennifer domyśliła się, że jest to agent FBI. Kiedy wreszcie Jason ruszył w jej stronę, z 

wyrazu jego twarzy nie potrafiła wyczytać, co wydarzyło się za zamkniętymi drzwiami biura 

szeryfa.

Ujął ją za ramię.

- Porozmawiamy na zewnątrz, ale najpierw Garcia chce zamienić z tobą słówko.

Zaintrygowana, ruszyła za Jasonem.

- Jennifer - odezwał się szeryf. - Rozmawiałem z policją w Santa Fe. Powiedziałem im 

o   włamaniu   do   twego   tutejszego   domu   i   o   pieniądzach.   Hollenbeck   mówi,   że   w   sobotę 

wybierasz się do miasta. Chcę cię zatem prosić, żebyś zgłosiła się do tamtejszej policji.

- Oczywiście, zdaję sobie sprawę z tego, że to konieczne.

- Nasi   ludzie   byli   już   w   twoim   domu   nad   rzeką   i   wszystko   dokładnie   obejrzeli. 

Będziemy obserwować wasz dom, więc nie musisz obawiać się więcej nieproszonych gości.

- Dobrze, zgłoszę się w sobotę na policję w Santa Fe. I wielkie dzięki za wszystko.

- Drobiazg   -   mruknął   szeryf   i   odwrócił   się   do   Jasona.   -   Będziemy   w   kontakcie, 

Hollenbeck.

Ten skinął głową i ujął Jennifer pod rękę. Popatrzyła na niego z niepokojem.

- Czy Goldie jest wolna? Czy może wrócić z nami do domu?

- Naturalnie - odparł, przytrzymując przed Jennifer oszklone drzwi. - Powiedziałem 

Terrellowi,   że   pójdę   z   tobą   do   kawiarni.   Chciał   zostać   chwilę   sam   na   sam   z   Goldie. 

Umówiłem się z nimi tutaj za godzinę. Po południu Garcia osobiście obejrzy wasz dom.

- Chwała Bogu, że przynajmniej to załatwiliśmy - powiedziała Jennifer, wdzięczna 

Jasonowi za wszystko. - Tak się cieszę, że pozbyliśmy się tych pieniędzy.

Jason   zachowywał   ponure   milczenie.   Zadrżała.   Kiedy   szli   ulicą,   na   jego   twarzy 

malował się wprawdzie całkowity spokój, ale Jennifer wiedziała, jak bardzo niepokoi się o 

bezpieczeństwo jej rodziny. Posuwali się szerokim chodnikiem, mijając sklepy - spożywczy, 

magazyn z obuwiem, lodziarnię. Jezdnią powoli przejeżdżały samochody, a wokoło szalała 

dzieciarnia na rowerach. Weszli na niewielką drewnianą werandę i znaleźli się w kawiarence. 

Pod sufitem leniwie obracały się wentylatory, nawiewając chłodne powietrze w  kierunku 

background image

ustawionych pod ścianą stolików.

Jennifer usiadła naprzeciwko Jasona i cierpliwie, w milczeniu, czekali, aż kelnerka 

przyniesie im po szklance wody.

- Cześć, Jason, cześć, Jennifer!

Cześć, Terri! - powiedziała do wysokiej blondynki, która od trzech już lat pracowała 

w tej kawiarni.

- Słyszałam, że włamano się do twego domu. Ale chyba nie zdążyli niczego zabrać?

- A ty skąd już o tym wiesz? - zapytała zdziwiona Jennifer.

- Rano wpadł tu na kawę Terrell i powiedział, że jesteście właśnie w biurze szeryfa. 

Myślę, że ktoś chciał skorzystać z zamieszania, jakie zapanowało podczas powodzi. Terrell 

powiedział też, że wasz dom ocalał.

- Zgadza   się.   Musimy   tylko   wszystko   solidnie   wysuszyć   i   dobrze   posprzątać.   W 

salonie brodzimy na razie po kostki w błocie.

- Miałaś i tak wiele szczęścia. Domy Wilsonów i Lomaxesów zabrała woda.

- Nie wiedziałam o tym - mruknęła, współczując sąsiadom. - Dzięki Bogu, że w ogóle 

udało się nam ujść z powodzi z życiem - Co wam podać?

- Sama   nie   wiem.   Nie   jestem   głodna.   -   Zdziwiło   ją   to,   że   jest   już   kwadrans   po 

jedenastej.

- Lepiej jednak coś zjeść - wtrącił Jason. - Na co masz ochotę?

- Na tosta z serem - odparła po chwili namysłu. Jason zamówił dla siebie hamburgera i 

kelnerka odeszła.

- Co się wydarzyło w biurze szeryfa? - zapytała Jennifer, z góry bojąc się tego, co 

usłyszy.

- Jeśli twoja siostra zgodzi się być świadkiem, nie grozi jej sprawa karna. Podała 

rysopisy mężczyzn, którzy usiłowali ją porwać.

- Świadkiem zostanie chętnie, ale co ze Szczurkiem? To będzie dla niej trudne.

- Jeśli go złapią, musi zeznawać przeciw niemu. Ale obiecała już Rickowi, że tak 

właśnie postąpi. - Jason ujął nadgarstek Jennifer. - Jeśli tylko nie będzie nic kombinowała, 

wyjdzie z tego obronną ręką.

- A jak sądzisz, czy Terrell jej wybaczy? On jest taki flegmatyczny, spokojny. Nie 

wiem nawet, czy wpadł w gniew, czy też był wyłącznie przybity.

- Dostał ślepej furii, ale nie zostawił twojej siostry. Kiedy sobie wszystko poukłada, a 

ona   rzeczywiście  zerwie  z  tamtym   facetem,  uspokoi  się.  Jennifer,  Goldie  będzie  musiała 

wrócić tu za dwa dni. Terrell obiecał, że z nią pojedzie, ale gdyby coś mu wypadło, zrobię to 

background image

ja. Twoja siostra ma się spotkać z artystą, który na podstawie jej opisu stworzy portrety 

pamięciowe porywaczy. Niech tobie też ich dokładnie opisze. Jeśli pojawią się w okolicy, 

będziesz od razu wiedziała, z kim masz do czynienia. Garcia skomunikuje się z San Francisco 

i wyciągnie od nich wszystko, co zdoła.

Jennifer skinęła głową.

- Strasznie  ci  jestem  wdzięczna  za  wstawiennictwo  u szeryfa i  załatwienie  Goldie 

adwokata - oświadczyła impulsywnie.

Zupełnie   nie   wiedziała,   jak   poradziłaby   sobie   bez   jego   spokojnej,   życzliwej,   a 

jednocześnie dyskretnej pomocy.

- Nie dziękuj... Teraz gorsza sprawa. Podejrzewam, że lada chwila pojawią się ludzie, 

żeby wydobyć z Goldie informację, gdzie przebywa Szczurek i gdzie są pieniądze. A kiedy 

ona im powie, że pieniądze ma policja, nie będą tym zachwyceni.

Jennifer popatrzyła na Jasona z niepokojem.

- Kiedy, twoim zdaniem, mogą się pojawić? - spytała, świadoma jego kciuka, którym 

delikatnie muskał jej dłoń. - Chłopcy już bardzo chcą wracać do domu.

- Lada chwila - powtórzył. - Tym facetom najwyraźniej bardzo zależy na odzyskaniu 

gotówki. Kiedy już na stałe wrócicie do domu nad rzeką, na zmianę z Terrellem będę was 

pilnować. Niestety, jutro służba wypada nam w dzień, tak więc zostaniecie sami i pod naszą 

nieobecność musicie zachowywać wyjątkową czujność.

- Oczywiście.

- Chcę cię nauczyć posługiwania się z bronią. Potrząsnęła głową, myśląc, jak bardzo 

Jason przypomina jej nieżyjącego męża.

- Mark też zawsze chciał mnie tego nauczyć. Ale ja nigdy do nikogo bym nie strzeliła.

- A jeśli zagrożą twoim chłopcom?

Długi czas spoglądała w okno i rozważała tę myśl.

- Jak w ogóle mogliśmy się wplątać w taką historię! - wybuchnęła nieoczekiwanie. - 

To brzmi jak bajka o żelaznym wilku.

- Podziękuj chłopakowi swojej siostry.

- Mam nadzieję, że Goldie mówiła poważnie o tym, że skończy ze Szczurkiem. Ona 

ma takie miękkie serce. - Poważnie się martwiła, że siostra popełni jakieś głupstwo przez źle 

pojętą lojalność. Wolała nawet nie myśleć o takim wariancie. - Dziś rano rozmawiałam przez 

telefon z agentem w sprawie bronco. Ubezpieczenie pokryje mi wynajem samochodu do 

czasu, póki nie kupię nowego. Ale żeby dopełnić wszystkich formalności, muszę pojechać do 

Santa Fe.

background image

- Mogę cię tam podrzucić. Pojedziemy w sobotę. A na koniec, kiedy już wszystko 

pozałatwiasz, zapraszam cię na wytworną kolację. Terrell zostanie z chłopcami.

- Wspaniale   -  odparła  z   zapałem  Jennifer,   ale   natychmiast   się   nachmurzyła.  -  Ale 

przecież on i Goldie wybierają się w sobotę do Rimrock.

- Obawiam   się,   że   zanim   do   tego   dojdzie,   muszą   odbyć   ze   sobą   wiele   bardzo 

poważnych rozmów - odparł z przekonaniem Jason. - Ale na wszelki wypadek zapytam.

- W Santa Fe będę musiała również wpaść do domu i obejrzeć szkody. Coś mi się 

wydaje, że po tych włamaniach bardzo nam wzrosną stawki ubezpieczeniowe - powiedziała, 

ale ta praktyczna myśl zbytnio nie zaprzątała jej uwagi.

W sobotni wieczór pójdzie na kolację z Jasonem! Ich pierwsza randka z prawdziwego 

zdarzenia, choć od chwili powodzi prawie nie rozstawali się ze sobą. Perspektywa budziła w 

niej dreszcz emocji.

Dostrzegła, że w ich stronę zmierza Terri z wielką tacą, i szybko uwolniła dłoń z 

uścisku Jasona.

Kelnerka postawiła przed Hollenbeckiem talerz z hamburgerem, a przed Jennifer tosta, 

ser i frytki.

- Cześć, Jason! - dobiegł ich czyjś radosny okrzyk i Jennifer odwróciła się. Ujrzała 

Barbie Watkins. - Cześć, Jennifer! Słyszałam już o włamaniu. Terri mi powiedziała. Dużo 

wam ukradli?

- Nawet jeszcze nie zdążyliśmy dokładnie oszacować strat - odparła wymijająco.

Jason   wstał   i   wskazał   Barbie   miejsce   przy   stoliku,   ale   dziewczyna   potrząsnęła 

odmownie głową. Przesłała mężczyźnie uśmiech i znów zwróciła się do Jennifer:

- Terrell mówił, że musieliście się chwilowo schronić całą rodziną w strażnicy Jasona.

- To prawda.

- Wyobrażam   sobie,   jaka   tam   panuje   ciasnota   -   roześmiała   się   Barbie   i   znów 

popatrzyła na Hollenbecka. - Ale podejrzewam, że fajnie się bawicie.

Ostatnie słowa skierowała bezpośrednio do Jennifer.

- Przede wszystkim nie mamy chwili wolnego czasu. Wciąż nie możemy odnaleźć 

jednego z psów.

- To fatalnie... - Barbie urwała i znów popatrzyła na Hollenbecka. - Cieszę się, że 

woda opadła na tyle, iż w parku znów mogą pojawić się turyści. Do szybkiego zobaczenia, 

Jason.

Dziewczyna odeszła, a Jennifer wbiła zęby w tosta. Zapadła chwila niezręcznej ciszy. 

Czy Jason przypadkiem nie wolałby spędzić sobotniego wieczoru w Rimrock z Barbie? - 

background image

przemknęło jej przez myśl.

- Jason - zaczęła, przypominając sobie o umówionym wcześniej spotkaniu. - W piątek 

mam zacząć pracę nad portretem Harveya Rotha; to jeden z farmerów mieszkających na 

północ  stąd.  Chce   przywieźć   mi  swoje  fotografie.  Wolę  pracować  ze   zdjęć   niż  z   natury. 

Jesteśmy umówieni u mnie w domu. Jak myślisz, czy to rozsądne, żeby przyjeżdżał w tej 

sytuacji? Może odwołać spotkanie?

Jason chwilę się zastanawiał.

- Chyba masz rację - mruknął w końcu.

- Zatem  ustalone.  Zadzwonię  i   poproszę,  żeby  przysłał  mi   fotografie  pocztą,  a  na 

spotkanie umówimy się w innym terminie.

- Tak, tak chyba będzie najlepiej. I w dalszym ciągu upieram się przy tym, żebyś 

rozpoczęła naukę strzelania.

Kiedy skończyli lunch, Jason zapłacił i oboje wrócili na posterunek policji. Terrell i 

Goldie   czekali   na   nich   na   ławce   przed   budynkiem.  Widząc   siostrę,   Goldie   wytarła   oczy 

chusteczką i wstała. W milczeniu wsiadła na tył jeepa. Terrell zajął miejsce obok niej.

W  drodze   powrotnej   w   samochodzie   panowała   atmosfera   pełna   napięcia.   Jason   z 

Terrellem   cichym   głosem   prowadzili   rozmowę   o   sprawach   zawodowych.   Skinner 

poinformował,   że   podczas   nieobecności   Jasona   i   Jennifer   porozumiał   się   z   Delią.   Kiedy 

samochód stanął już na podjeździe, Goldie wyskoczyła z auta i szybko pobiegła do domu. 

Terrell nie opuszczał pojazdu.

- Teraz najcięższe zadanie! - westchnęła dramatycznie Jennifer. - Muszę o wszystkim 

powiadomić tatę i chłopców.

- Posłuchaj, zarówno Terrell, jak i ja mamy indywidualne przywoływacze. W razie 

jakichkolwiek oznak niebezpieczeństwa dzwoń po nas.

- Zadzwonię. I jeszcze raz dzięki za wszystko.

- A teraz przyślij do mnie Willa. Chcę z nim porozmawiać.

- Dobrze, ale obiecaj, że nie dasz mu broni do ręki - odparła z wahaniem.

Potrząsnął głową.

- Pewnie, że nie. A swoją drogą najwyraźniej nie doceniasz najstarszego syna. Kiedy 

ratował Priss, wykazał wiele odwagi i błyskawiczny refleks.

Skinęła głową i wysiadła z jeepa, starając się nie wdepnąć w wielką kałużę.

- Will!

W   drzwiach   pojawił   się   chłopak.   Od   stóp   do   głów   upaćkany   był   błotem   i   miał 

potargane włosy.

background image

- Wołałaś mnie, mamo?

- Jason chce zamienić z tobą parę słów - wyjaśniła, zastanawiając się, co Hollenbeck 

zamierza chłopcu powiedzieć i czego się po nim spodziewa.

Ruszyła w stronę domu, ale w progu zatrzymała się i obejrzała przez ramię. Will stał 

obok samochodu po stronie kierowcy i z uwagą słuchał tego, co mówił mu Jason. Dzieciak, 

coraz mocniej marszcząc brwi, kiwał głową i naraz Jennifer uświadomiła sobie, że Jason 

traktuje Willa jak równego sobie. A i chłopcu w towarzystwie Hollenbecka jakby przybyło lat.

Osgooda zastała w kuchni. Mył lodówkę.

- Nie było prądu i popsuła się cała żywność - poinformował córkę posępnie. - Mam 

nadzieję, że uda mi się wywabić ten smród.

- Tato, chcę porozmawiać z tobą i z chłopcami. Poszukam ich. Gdzie jest Goldie?

- Pognała na piętro, jakby sam Lucyfer siedział jej na karku - odparł ojciec z nagle 

rozbudzonym zainteresowaniem spoglądając na córkę.

Jennifer skinęła tylko głową i miała właśnie ruszyć na poszukiwania Bretta i Kyle’a, 

kiedy w progu kuchni pojawił się Will.

- Poszukaj braci. Muszę porozmawiać z wami i z dziadkiem.

- O cioci Goldie? - zapytał Will, opierając ręce na biodrach.

- Tak. Czy Jason powiedział ci o pieniądzach?

- Jasne.   Uważa,   że   grozi   nam   ogromne   niebezpieczeństwo   i   prosił,   żebym   bardzo 

uważał. Dał mi radio. W każdej chwili mogę się z nim połączyć.

Popatrzyła z uwagą na synka, który wydał się jej nagle bardzo pewien siebie i bardzo 

dorosły. Po raz setny chyba błysnęła jej myśl, że Jason jest dla chłopaka bardzo dobry.

- Nic mi nie mówił, że zamierza dać ci radio. Will, nie spuszczaj oka z Bretta i Kyle’a. 

Jason twierdzi, że ci ludzie wrócą i są bardzo niebezpieczni.

- Dobrze, mamo. A co słychać w Santa Fe? Czy w domu wszystko w porządku?

- Zadzwoniłam do Sally. Tam również mieliśmy włamanie.

- Psiakość! - wykrzyknął chłopiec, tupiąc nogą w bezsilnej złości. - Tutaj rozbili mi 

skarbonkę. Tam pewnie zrobili to samo.

- Wybacz, kochanie, ale jeśli straty ograniczą się tylko do tego, świat się nie zawali.

- Mamo, żeby ich tylko złapali. Nie chcę, żeby te typy włóczyły się w okolicy. - 

Ostatnie słowa powiedział już tonem małego, wystraszonego dziecka.

Pojawili się Brett i Kyle. Jennifer dała im znak, aby poszli za nią do kuchni i tam 

opowiedziała całą historię o Goldie i pieniądzach.

Brett czujnie popatrzył na matkę.

background image

- Czy pan Hollenbeck ciągle będzie z nami mieszkał? - zapytał.

- Tak - odparła i widząc nieszczęśliwą minę dziecka, zapytała szybko: - Nie chcesz, 

żeby tu mieszkał?

- On jest w porządku, ale nie należy do rodziny.

Myślałem,   że   jak   już   wrócimy   do   domu,   nie   będziemy   się   z   nim   widywać.   Czy 

musimy na noc wracać do jego strażnicy?

Jennifer skinęła głową.

- On tylko stara się nam pomóc - wtrącił Will. - Czy mogę już wyjść na dwór?

- Możesz.

- Chodź, Kyle. Pomożesz mi - powiedział chłopiec, opuszczając kuchnię.

Młodszy brat posłusznie podreptał za nim.

- Brett, dzisiejszą noc spędzimy w strażnicy pana Hollenbecka, a kiedy już wrócimy 

tutaj na dobre, on i Terrell przez pewien czas będą z nami mieszkać.

- Nie potrzebujemy strażnika. Przecież jesteśmy bezpieczni.

- Ale z nimi będziemy bezpieczniejsi. Nie lubisz pana Hollenbecka?

- Po prostu nie chcę, żeby cały czas z nami mieszkał - odparł Brett. - Nie będzie, 

prawda, mamusiu?

Dała   dziecku   znak   ręką,   aby   wyszło   z   nią   z   kuchni,   w   której   pozostał   Osgood 

mozolący się z lodówką.

- Na   razie   będzie   z   nami   mieszkał.   Uważa,   że   tamci   ludzie   niebawem   znów   się 

pojawią. Dlatego ty i Will musicie bardzo pilnować Kyle’a.

- W porządku.

- W sobotę pojadę z Jasonem do Santa Fe, żeby załatwić sprawę samochodu.

- Czy tam pójdziecie na randkę?

- Pójdziemy.

Chłopiec wojowniczo wysunął szczękę.

- Mamo, ale on nie zostanie naszym nowym tatą?

- Nie, nie zostanie - odparła cicho. - On lubi swój styl życia i jest przyzwyczajony do 

samotności. Jesteśmy po prostu przyjaciółmi, Brett. Lubię Jasona i lubię wychodzić z nim 

wieczorami.

- Nie chcę nowego taty. Chcę swojego tatę. Jennifer ścisnęło się serce i przytuliła 

synka do piersi.

- Kochanie, twój tata już nigdy nie wróci. Wiem, że kochałeś tatę i zawsze będziesz go 

kochał. On jest twoim prawdziwym ojcem i tego faktu nic nie zmieni. - Widząc, że dziecko 

background image

zesztywniało ze złości, a w oczach odmalował mu się wyraz bólu, odsunęła nieco malca od 

siebie. - Brett, lubię umawiać się z Jasonem. Ale to niczego nie dowodzi.

Popatrzył na nią, a usta wykrzywiły mu się w podkówkę.

- Nie chcę, żebyś się z nim spotykała. Całowałaś go.

- Tak, ale to wcale nie znaczy, że stanie się częścią naszej rodziny. Brett, uspokój się. 

On nigdy nie zajmie w twoim sercu miejsca taty.

Zrobiłaby wszystko, aby tylko syn był szczęśliwy, ale nie chciała przy tym wyrzucać 

Jasona ze swego życia. Potrzebowała jego opieki i pomocy - i dopiero teraz uświadamiała 

sobie, jak przez tych kilka dni go polubiła.

Brett odwrócił się, by odejść, ale nagle obejrzał się na matkę.

- Nie chcę tu pana Hollenbecka! - wrzasnął i wybiegł z domu.

Westchnęła, przeciągnęła dłonią po twarzy i wróciła myślą do Goldie i kłopotów, jakie 

sprowadziła im na głowy. Westchnęła jeszcze raz i ruszyła na poszukiwanie siostry.

Znalazła ją na piętrze w sypialni. Dziewczyna miała podpuchnięte, zaczerwienione 

oczy.

- Jennifer! - zawołała i z płaczem padła jej w ramiona.

Starsza siostra poklepała ją po ramieniu.

- Siadaj i opowiedz mi wszystko po kolei.

- Jeśli   zgodzę   się   wystąpić   w   charakterze   świadka,   nie   postawią   mnie   w   stan 

oskarżenia. - Popatrzyła posępnie na Jennifer. - Ale muszę zeznawać przeciw Szczurkowi i 

zrobię to, ponieważ nie powinien był wikłać mnie w taką historię. Nie powinien dawać mi 

tych pieniędzy, a później uciekać. - Po policzkach znów popłynęły jej łzy. - Nawet mi do 

głowy nie przyszło, że mogłabym pójść do więzienia! - Wytarła oczy i wyprostowała się. - 

Zakochałam się w Terrellu, a on jest na mnie wściekły.

- Goldie, znasz Skinnera bardzo krótko. Nie możesz już być w nim zakochana.

- Jestem. On jest kimś szczególnym. Nigdy jeszcze nie spotkałam w życiu człowieka 

takiego jak on. Myślę, że jest po prostu cudowny. Ale teraz kompletnie przestał się mną 

interesować. Wpadł w szewską pasję.

- Czy wspominał ci, że od czasu do czasu będzie u nas nocować?

- Tak. -  Chwyciła siostrę  za  rękę  i  w  napięciu  patrzyła  jej  w  oczy.  - Wybacz, że 

sprowadziłam na ciebie, chłopców i tatę niebezpieczeństwo. Naprawdę tego nie chciałam.

- Wiem o tym. Dziękuj Bogu, że znalazł się ktoś, kto stanął w naszej obronie, i módl 

się,   żeby   tamtych   bandziorów   złapano.   Goldie,   bądź   po   prostu   sobą,   a   Terrell   wróci. 

Wspomnisz jeszcze moje słowa.

background image

- Nie   wiem.   On   nie   tak   łatwo   wpada   w   gniew,   ale   jeśli   już   wpadnie,   trudno   go 

udobruchać.

- Chyba nie masz racji.

Ucałowała siostrę w mokry od łez policzek i poszła do swego pokoju.

Wieczorem ponownie ulokowali się w jeepach i pojechali do strażnicy Jasona. Zaraz 

po przybyciu na miejsce Terrell pożegnał się i odjechał do swego domu. Goldie obserwowała 

jego odjazd oczyma pełnymi rozpaczy i Jennifer miała nadzieję, że mimo wszystko sprawy 

między nimi ułożą się pomyślnie.

Jason pokazał Willowi, jak piecze się na grillu hamburgery, a kiedy po kolacji Jennifer 

zajrzała do salonu, zobaczyła, że Jason pomaga Kyle’owi rozplątywać żyłki wędkarskie i 

zakładać spławiki. Obok nich Will segregował przynęty. Ale Brett stronił od ich towarzystwa. 

Siedział po drugiej stronie pokoju, przy dziadku i psach.

W miarę upływu wieczoru coraz lepiej zdawała sobie sprawę z tego, że jeśli Will i 

Kyle lgną do Jasona, to Brett trzyma się od niego z daleka. Czy mężczyzna to zauważył? A 

jeśli nawet, czy miało to dla niego jakiekolwiek znaczenie?

Kiedy   w   końcu   dzieci   poszły   spać,   Jennifer   odważyła   się   głośno   wypowiedzieć 

nurtujące ją obawy.

- Zastanawiam się, czy nasz dom w dolinie jest bezpieczny? - odezwała się do Jasona.

- Nikt już nie ma powodu ponownie go plądrować - odparł. - Bandyci są przekonani, 

że pieniądze macie ze sobą.

Siedział   pochylony   nad   stołem   w   kuchni.   Był   bez   butów,   na   sobie   miał   sprane, 

poprzecierane na kolanach dżinsy i rozpiętą do pasa koszulę. Odruchowo wodziła wzrokiem 

po jego smukłych nogach i porośniętym włosami torsie.

- Muszę natychmiast wracać do malowania, ponieważ nad obrazami pracuję głównie 

latem, podczas wakacji szkolnych. Poza tym powinnam przygotować już jesienny rozkład 

zajęć   w   szkole   i   zapoznać   się   z   nowym   programem.   Mam   nadzieję,   że   w   Santa   Fe   nie 

poniszczyli moich rzeczy. Mogli na przykład, połamać mi sztalugi.

- Mam u siebie jedne. Jakiś obozowicz zostawił je w strażnicy i później już się po nie 

nie zgłosił. Jeśli chcesz, pójdę do szopy i przyniosę.

- Byłoby cudownie.

Wsunął stopy w mokasyny i zaprowadził Jennifer do niewielkiego baraku. Tam zapalił 

światło.   Wszędzie   piętrzyły   się   stosy   kartonów.   Na   ścianach   rzędem   wisiały   narzędzia, 

zapasowy sprzęt wędkarski oraz torby z kijami do golfa i rakiety tenisowe. Kiedy Jason 

szperał wśród sterty pudeł, Jennifer zauważyła półkę z tuzinem pucharów sportowych. Wzięła 

background image

jeden do ręki; napis głosił, że jest to nagroda w zawodach pływackich.

- Jason?

Odwrócił się i dostrzegł, że zainteresowała się trofeami.

- Czy to wszystko ty zdobyłeś?

- Tak. W liceum i na uczelni.

- Dlaczego trzymasz te puchary tutaj? Wzruszył ramionami.

- Nie   zależy   mi   na   nich.   Przysłała   mi   je   matka,   ale   powinienem   ponownie   je 

zapakować i odesłać ojcu. On jeden przykłada do nich wielką wagę. Dawno już chciałem się 

ich pozbyć, ale jakoś o tym zapominałem. Zresztą te puchary to kawał historii mego życia.

Jennifer chwilę zastanawiała się nad stosunkami Jasona z rodzicami. Zapewne nie 

miał najszczęśliwszego dzieciństwa. Ale przecież z jej chłopcami bardzo szybko nawiązał 

kontakt.

- Jestem ci wdzięczna za to, że tyle uwagi poświęcasz moim synom.

- Masz   bardzo   miłe   dzieciaki   -   odparł,   prostując   się   i   obrzucając   ją   bacznym 

spojrzeniem.   -   Tylko   Brett   mnie   nie   zaakceptował.   Zmienił   się   od   chwili,   kiedy   Kyle 

przyłapał nas na tym, jak się całowaliśmy.

- Jason,   on   okropnie   tęskni   za   Markiem.   Próbuję   przekonywać   go,   że   jesteśmy 

wyłącznie  przyjaciółmi, że  nam  pomagasz, że lubię  z  tobą  przebywać,  ale  to  nie  odnosi 

skutku...

Urwała, kiedy spostrzegła, że wcale jej nie słucha, tylko wpatruje się w nią dziwnym 

wzrokiem. Spoglądał na nią bacznie i wyraźnie było widać, że sztalugi są ostatnią rzeczą, o 

jakiej myśli.

- To mogłoby być coś więcej niż przyjaźń, Jennifer - powiedział schrypniętym głosem, 

odkładając pudło, które właśnie przekładał.

Postąpił   krok   w   jej   stronę   i   kobiecie   mocniej   zabiło   serce.   Położył   dłonie   na   jej 

ramionach, pochylił głowę i pocałował ją w usta.

Poczuła,   że   od   środka   zalewa   ją   jakieś   rozkoszne   ciepło   i   z   radością   zatonęła   w 

objęciach Jasona. Jej smukłe ciało przylgnęło do masywnego torsu mężczyzny. Pod wpływem 

jego   dłoni   wędrujących   po   ciele   ogarnęła   ją   straszna   tęsknota.   Przez   chwilę   odnosiła 

wrażenie, że jej miejsce zawsze było w jego ramionach. Zarzuciła mu ręce na szyję, wtuliła 

się w niego najmocniej jak mogła i z radością oddała pocałunek.

- Jennifer - szepnął. - Pragnę czegoś więcej niż zwykłej przyjaźni. Dużo więcej.

Wodził ustami po jej wargach, policzkach i szyi. Ich języki spotykały się. Tulili się w 

objęciach.

background image

Serce waliło jej młotem, krew pulsowała w skroniach. Oddawała namiętnie pocałunki 

i chciała, by już zawsze tak trzymał ją w ramionach, by ją kochał; a jednocześnie czuła, że 

rośnie w niej opór. Nie mogli zostać kimś więcej niż przyjaciółmi; wprowadziłoby to w jej 

życie zbyt wiele komplikacji. Po chwili jednak wszelka rozsądna myśl uleciała i Jennifer 

poddała się fali namiętności.

Pieścił delikatnie jej kark, głęboko penetrował językiem usta, nabrzmiała męskość 

napierała na uda Jennifer.

- Mamo! - usłyszała stłumiony odległością głos. - Mamo!

Odskoczyła od Jasona - Słuchaj, ktoś mnie woła.

- Mamo! Jason!

Dobiegł ich jazgot psów i Hollenbeck zaczął uważnie nasłuchiwać. Oddychał ciężko, 

ale słysząc, że ktoś ponownie woła jego imię, jak szalony wybiegł z szopy.

background image

10.

Chłopcy stali na schodach z latarkami w rękach, a wokół nich uwijały się jak oszalałe 

ujadające psy. Drzwi strażnicy były szeroko otwarte i ze środka sączyło się światło.

- Mama? - zapytał Will, wodząc wzrokiem to po niej, to po Jasonie. - Brett obudził się 

i kiedy nigdzie nie mógł cię znaleźć, zbudził nas. Przestraszyliśmy się, że coś ci się stało.

Nieoczekiwanie w jego głosie pojawił się ton zakłopotania.

- Jason szukał dla mnie sztalug - wyjaśniła, idąc w kierunku schodów. - Przepraszam, 

że tak was wystraszyłam.

- Zajmij się dziećmi, a ja wrócę do szopy i przyniosę te nieszczęsne sztalugi.

- Zrobisz to rano - odparła, obserwując Kyle’a, który w towarzystwie psów wracał już 

do domu, podczas gdy Brett i Will ciągle tkwili na schodach.

- Dostrzegłem je w głębi szopy. Mogę iść nawet teraz - oświadczył Jason i zniknął w 

mroku.

Skinęła głową i podeszła do chłopców.

- Przepraszam, mamusiu - odezwał się Will.

- Nic wielkiego się nie stało. Lepiej dmuchać na zimne. Nie pomyślałam o tym, że 

możecie   się   obudzić   i   tak   bardzo   przestraszyć.  W   przeciwnym   razie   nie   opuszczałabym 

strażnicy - Bałem się, że coś ci się stało - powiedział Brett i Jennifer popatrzyła na syna.

Nie sprawiał wrażenia wystraszonego i zaczęła podejrzewać, że chodziło mu głównie 

o to, iż została sam na sam z Jasonem. Chłopcy, gdy budzili się w nocy, nie mieli zwyczaju 

szukać jej po domu.

Wrócili na górę i dzieciaki znów pochowały się pod kocami. Jennifer przeszła do 

kuchni, odniosła do zlewu naczynia, usiadła przy stole i czekała na Jasona.

Przyniósł sztalugi i oparł je o ścianę w kuchni.

- Masz.   Wyglądają   na   całkiem   nowe.   Miło   mi,   że   ci   się   przydadzą.   Nawet   nie 

wiedziałem, jaki mam w szopie bałagan. W wolnej chwili muszę tam zrobić porządek.

- Gdybyś nie miał nas na głowie, zrobiłbyś to zaraz. Jason, to już dwie doby... no 

dobrze, idę spać.

Skinął głową, a kiedy wstała, znów przygarnął ją do siebie.

- Dobranoc - powiedział cicho.

Wysunęła się z jego ramion i na palcach ruszyła do sypialni, zastanawiając się, czy 

chłopcy ich podsłuchiwali.

O świcie Jason z Willem wybrali się na ryby, a około siódmej pojawił się Terrell, żeby 

background image

pomóc Ruarkom w przeprowadzce do domu. Kiedy znaleźli się już na miejscu, a z jeepa 

wysiadł Osgood i jego młodsza córka, mężczyzna pożegnał się i odjechał, odprowadzany 

pełnym rozpaczy spojrzeniem Goldie.

Z   samochodu   Hollenbecka,   czyniąc   wiele   wrzasku   i   zamieszania,   wytoczyli   się 

chłopcy i psy. W aucie zostali Jason i Jennifer.

- Jak tylko dostrzeżesz coś podejrzanego, natychmiast do mnie dzwoń - oświadczył, 

biorąc ją za rękę. - Najchętniej zabrałbym was ze sobą do pracy. Niestety, to niemożliwe.

Uśmiechnęła się.

- I tak już zrobiłeś dla nas aż za dużo. Nic nam się tutaj nie stanie. - Rozejrzała się. - 

Kiedy słońce tak jasno świeci, a chłopcy hałasują w domu, trudno uwierzyć, że w okolicy 

może czaić się niebezpieczeństwo.

Położył dłonie na jej ramionach.

- Ani   na   chwilę   nie   zapominaj,   że   wam   wszystkim   grozi   śmiertelne 

niebezpieczeństwo.   Nawet   gdyby   Goldie   wyjechała,   oni   nadal   będą   sądzić,   że   pieniądze 

ukryła u was lub, w najgorszym przypadku, wiecie, gdzie one są. Kochanie, dopóki nie złapią 

tych ludzi, musicie zachowywać maksymalną czujność.

Słysząc te ponure słowa, wzdrygnęła się.

- Będziemy uważać.

- Chciałbym   nie   iść   do   pracy   i   zostać   z   wami.   Czasami  Terrell   i   ja   mamy   różny 

dobowy rozkład obowiązków i wtedy któryś z nas ciągle tu będzie. Ale dzisiaj pracujemy 

jednocześnie. Jeśli mi się uda, wpadnę na lunch.

- Aż tak bardzo się nami nie przejmuj. W razie czego mam twój numer telefonu i 

zadzwonię.

Pocałował   ją   delikatnie   w   policzek,   wsiadł   do   jeepa   i   odjechał.   Dłuższą   chwilę 

spoglądała za nim, a kiedy odwróciła się, spostrzegła, że kilka metrów za nią stoi Brett i 

patrzy na nią z niechęcią.

- On wróci wieczorem, prawda?

- Tak,   wróci   i   jeśli   uda   się   nam   wywietrzyć   dom   i   zrobić   jaki   taki   porządek, 

zostaniemy tutaj na noc.

- Ja nie chcę, żeby pan Hollenbeck u nas mieszkał.

- Kochanie, przecież potrzebujemy jego pomocy. Dlaczego tak nie lubisz Jasona? Will 

i Kyle bardzo się z nim zaprzyjaźnili.

- On ich przeciągnął na swoją stronę.

- Wcale nie. Poza tym bardzo chce, żebyś i ty go polubił. Bądź dla niego miły.

background image

Znów popatrzył na matkę wilkiem i odwrócił się.

Jennifer   spojrzała   na   spieniony,   wartki   nurt   rzeki   i   ciemny,   zbity   gąszcz   lasu.   Po 

plecach przeszedł jej dreszcz niepokoju. Między drzewami zalegał gęsty cień, w którym mógł 

się ktoś ukrywać. A może rzeczywiście powinnam nauczyć się obchodzić z bronią? - błysnęła 

jej myśl. Wbrew temu, co powiedziała Hollenbeckowi, gdyby ktoś zagroził jej dzieciom, bez 

wahania zrobiłaby użytek z karabinu. Ponownie popatrzyła na zbity gąszcz świerków. Tak, 

wieczorem poprosi Jasona, żeby dał jej kilka lekcji strzelania.

Po południu pojawił się John Wainworth, agent ubezpieczeniowy, który ocenił szkody 

i porobił bardzo dużo zdjęć. W domu wciąż śmierdziało mułem i pleśnią, ale na górze dawało 

się mieszkać i Jennifer zdecydowała, że nie wrócą już na noc do strażnicy.

W chwili, kiedy nakładała buty, w progu pojawiła się Goldie.

- Jennifer, gdzie jest tata?

- Niedawno jeszcze tu był. Chyba wyszedł z psami.

- Wyszedł o dziesiątej. Teraz jest pierwsza, a jego nie ma. Jennifer wstała.

- Nie jadł lunchu z tobą i z chłopcami?

- Nie. Nie ma również psów.

- Może wybrał się na ryby?

- Wędki są na tylnej werandzie.

- To do niego niepodobne. - Wyjrzała przez okno na górskie zbocze i wyobraziła sobie, 

że   ojciec   mógł   zemdleć   albo   dostać   zawału.   Gdyby   stało   się   to   dalej   od   domu,   psy   z 

pewnością siedziałyby przy nim. - Jesteś pewna, że nie ma go w pobliżu?

- Jestem.

- Lada chwila wróci Jason. Rozejrzę się za chłopcami, a później poszukamy taty.

Jennifer zbiegła na dół i wyszła na werandę. Goldie miała rację. Ojciec z pewnością 

nie poszedł na ryby, ponieważ jego wędki i pudełko z przyborami stały w kącie na podłodze. 

Gdzie  się   zatem   podział?  Wyszła   przed   dom   i  zlustrowała   spojrzeniem   górę   i   dół  rzeki. 

Ogarnął ją lęk. Osgood nigdy na tak długo nie opuszczał domu.

Dobiegł ją odległy dźwięk silnika samochodowego. Kiedy na podjeździe pojawił się 

jeep Jasona, Jennifer pobiegła mu na spotkanie.

Mężczyzna wyskoczył z pojazdu i zbliżył się do niej.

- Coś nie w porządku? - zapytał na widok jej chmurnej twarzy.

- Kilka godzin temu ojciec wyszedł z psami i do teraz go nie ma.

- Może poszedł na ryby?

- Powiedział, że wybiera się na spacer z psami. Jego wędki stoją na werandzie.

background image

- Zadzwonię do Terrella. Niech wyśle na poszukiwania któregoś ze strażników... - 

Urwał na widok Goldie, która biegła w ich stronę. W ręku trzymała kartkę papieru.

- Jennifer! - zawołała. Po policzkach płynęły jej łzy. Jennifer, zdając sobie sprawę z 

tego, że wydarzyło się coś okropnego, bez słowa odebrała od siostry papier. Jason przysunął 

się tak, że oboje mogli czytać:

Do moich dziewczynek!

Zrozumiałem, że najwyższa pora, żebym się wyniósł. Obie spotkałyście przyzwoitych 

mężczyzn, którzy się wami poważnie zainteresują, jeśli tylko nie będziecie zawracać sobie  

głowy   starym   ojcem   i   czterema   psami.   Czuję   się   ciężarem   i   nie   chcę   stawać   na   drodze  

waszemu szczęściu. Nie martwcie się o mnie. Kiedy się urządzę, napiszę. Poradzę sobie.  

Życzę wszystkiego najlepszego wam i chłopcom. Wiem, że tak będzie najlepiej.

Tata.

PS. Nie byłem w stanie zabrać całej żywności dla psów, więc zostawiłem ją w spiżarni.  

Oddajcie ją Matthewsowi. On ma dwa psy myśliwskie.

Och, nie! - Jennifer popatrzyła na drogę i pomyślała o Osgoodzie, który na piechotę 

brnął gdzieś przez góry.

- Chyba  zbyt  wiele ze sobą nie zabrał  - odezwała  się Goldie. - Wszystkie rzeczy 

należące do psów zostały.

- Zapewne dotarł do autostrady i tam próbuje złapać jakieś auto. - Jennifer zdawała 

sobie   sprawę   z   tego,   że   w   czasach,   kiedy   jej   ojciec   był   młodszy,   autostop   był   rzeczą 

względnie bezpieczną i z pewnością żaden inny pomysł nie przyszedłby mu do głowy. - Ale 

przecież nikt nie zabierze pasażera z czterema psami, a on sam jest za stary, żeby przebyć na 

piechotę całą drogę do miasta... poza tym na pewno zapomniał włączyć aparat słuchowy.

- Uspokój się - powiedział Jason. - Odnajdziemy twojego ojca. Zawiadomię innych 

strażników, a ponadto skontaktuję się z patrolem policji drogowej. - Odwrócił się i popatrzył 

na Goldie. - Posłuchaj, jeśli nawet Terrell nie będzie mógł chwilowo pojawić się osobiście, i 

tak zrobi wszystko co możliwe, żeby odnaleźć Osgooda. Kiedy zniknął wasz ojciec?

- Jakieś trzy godziny temu.

- Muszę zadzwonić, a potem wybiorę się na poszukiwania. Gdyby jednak wasz ojciec 

wrócił w czasie mojej nieobecności, natychmiast zawiadomcie o tym zarząd parku.

Jennifer skinęła głową, ale nie potrafiła opanować ogarniającej ją paniki.

Jason uspokajająco położył jej rękę na ramieniu.

- Nie martw się. Znajdziemy Osgooda. Starszy człowiek z czterema psami nie znika 

tak łatwo.

background image

- Jeśli jednak udało mu się złapać jakiś pojazd, może być w tej chwili dosłownie 

wszędzie.

- Znajdziemy go. - Mężczyzna sięgnął po słuchawkę samochodowego telefonu, odbył 

krótką rozmowę, po czym usiadł za kierownicą.

Szybko ruszył górską drogą, minął most i wjechał na autostradę, prowadzącą do Santa 

Fe. Tutaj zwolnił i jadąc powoli, bacznie rozglądał się po okolicy. W wąskim kanionie, przez 

który biegła szosa, zwolnił jeszcze bardziej i uważnie lustrował wzrokiem strome zbocza po 

obu stronach.

Brzegi rzeki San Saba porastały topole i wierzby. Tutaj już Jason jechał ślimaczym 

tempem; w okolicy istniało wiele miejsc, gdzie MacFee mógł zatrzymać się na odpoczynek.

- Oj,   Osgood,   Osgood!   -   westchnął,   nie   mogąc   powstrzymać   się   od   złośliwego 

uśmiechu na myśl o pomysłach staruszka.

Szybko jednak spoważniał, uświadamiając sobie, że sytuacja jest bardzo poważna i nie 

czas na żarty. Kiedy minął kolejny zakręt, ujrzał ojca Jennifer. Stary człowiek siedział na 

walizce na skraju drogi, wyciągając w górę kciuk. Obok starca karnie przysiadły psy.

Jason   zatrzymał   samochód,   powiadamiając   jednocześnie   centralę,   że   odnalazł 

uciekiniera.

Osgood zmrużył oczy i potrząsnął głową. Generał zawarczał ostrzegawczo.

- Czas wracać do domu - oświadczył głośno Hollenbeck. - Jennifer i Goldie bardzo się 

o pana niepokoją.

- Jason, nie mam numeru twojego telefonu.

- Mówię, że czas wracać do domu - powtórzył głośniej Jason. - Dziewczęta bardzo się 

martwią. Niech pan, panie MacFee, wpuści psy do samochodu i sam też wsiada.

- Panu też życzę wszystkiego najlepszego. Niech pan nie wspomina Jennifer i Goldie, 

że mnie pan spotkał. Proszę tylko o podrzucenie do miasta i wszystko będzie w porządeczku.

- Niech pan wreszcie włączy aparat! - wrzasnął zdesperowany Jason.

- Wiem, że mogę zamarznąć, jeśli wejdę do rzeki. Wcale nie zamierzam się przez nią 

przeprawiać.

Jason wychylił się z samochodu i ryknął:

- Powinien pan wracać do domu! Generał wyszczerzył kły.

- Jeśli to psisko się nie uspokoi, zwiążę mu pysk i wrzucę zwierzaka do bagażnika!

- Ależ ten pies wcale nie jest na sprzedaż.

- Niech pan włączy aparat! - ryknął ponownie Jason.

- Dlatego tutaj się zatrzymałem.

background image

- Gdzie się pan zatrzymał?

- Co powiedziałeś, Jason?

- Gdzie się pan zatrzymał?

- Tutaj. W cieniu.

- Proszę pana, biorę Generała do samochodu.

- Chce pan zabrać Generała? On chyba pana nie lubi. Jason odpiął pas bezpieczeństwa.

- Skoro ten pies ma być w moim samochodzie, nie chcę mieć z nim kłopotów.

- Nie będzie pan miał żadnych kłopotów, bo będziemy bardzo krótko.

A więc stary jednak wyśmienicie słyszał to, co chciał słyszeć. Strażnik poczuł, że 

nerwy zaczynają odmawiać mu posłuszeństwa.

Osgood wstał.

- Generał, spokój! - Pies posłusznie przysiadł na zadnich łapach i przestał warczeć. - 

Musi pan tylko postępować z nim zdecydowanie.

Dostałeś nauczkę, Hollenbeck.

- Proszę pana, proszę zabrać psy i wsiąść do samochodu.

- O, nie! Nie mam zamiaru wracać. Dla Jennifer, a zapewne i dla Goldie, stanowię 

jedynie zawadę. Któregoś dnia poślubi pan moją córkę; nie potrzebuje pan ani mnie, ani 

moich psów, ani chłopców...

- Miło mi to słyszeć, panie Osgood, ale z pańską córką łączy mnie wyłącznie przyjaźń.

MacFee popatrzył bacznie na niego i Hollenbeck poczuł, że coś ściska go w żołądku.

- Czy chce pan po prostu wykorzystać moje dziecko?

- Nie, proszę pana.

Osgood nie spuszczał wzroku z Jasona.

- Jest pan młodym człowiekiem. Jeśli weźmie pan kobietę obciążoną trojgiem dzieci, 

nie będzie panu łatwo. Nie chcę swoją osobą przysparzać jeszcze kłopotów. Martwię się 

również Terrellem. Nie dopuszczę do tego, aby z mojego powodu przestał spotykać się z 

Goldie. - Starzec ponownie zajął miejsce na walizce i machnął Jasonowi ręką. - Wracaj sam, 

synu. Powiedz dziewczętom, żeby się o mnie nie martwiły.

Dotknął aparatu słuchowego i Hollenbeck pomyślał, że Osgood za chwilę go wyłączy.

- Proszę pana, gdyby był pan uprzejmy zająć miejsce w samochodzie...

Osgood obrzucił go taksującym spojrzeniem.

- Chyba trochę za wcześnie, żeby jechać do baru. Zresztą i tak nie wiem, czy jest jakiś 

w okolicy.

- Po prostu chcę, żeby pan wsiadł do mego jeepa.

background image

- Zamierza pan pobiec do potoku?

Kompletnie   wytrącony   z   równowagi,   Jason   wychylił   się   z   samochodu,   chwycił 

starszego człowieka za ramię, a drugą ręką wskazał, żeby wsiadł do środka. Osgood popatrzył 

na dłoń mężczyzny zaciśniętą na swoim ramieniu; psy ostrzegawczo zawarczały.

- Na Boga! - wykrzyknął Jason, patrząc na rozwścieczone zwierzęta i cofnął dłoń. - 

Czy może pan wsiąść do samochodu? - wrzasnął prosto w ucho Osgooda.

Psy zaczęły jeszcze bardziej szczekać i szczerzyć na niego zęby.

MacFee dotknął dłonią aparatu.

- Słucham?

- Niech pan wsiada! Jennifer zamartwia się na śmierć!

- Nie, Jason, tego nie zrobię.

- Proszę pana, wszyscy na pana czekają! - wykrzyknął Jason, ponownie chwytając 

Osgooda za ramię.

- Czy potrzebuje pan pomocy? - dobiegł ich głos innego kierowcy, który zatrzymał 

swój pojazd tuż za nimi.

- Ja i moje psy chcemy dojechać do Santa Fe - odparł natychmiast Osgood, wstając z 

walizek.

- Proszę państwa - odezwał się strażnik, wyskakując z samochodu i podchodząc do 

furgonetki, w której siedziała jakaś para, obserwując go ze zmarszczonymi brwiami. Kobieta 

szybko   zasunęła   szybę   po   swojej   stronie.   -   Nazywam   się   Jason   Hollenbeck.   Jestem 

strażnikiem parkowym w San Saba. Ten pan jest ojcem mojej przyjaciółki i zamierza właśnie 

uciec od rodziny, ponieważ sądzi, że on i jego psy stanowią dla niej ciężar. Po prostu chcę go 

zabrać do domu.

Małżeństwo popatrzyło na siebie, po czym mężczyzna bacznym spojrzeniem obrzucił 

mundur Jasona. Ten szybko wyjął portfel i pokazał legitymację.

- Chcieliśmy tylko pomóc.

- To miło z państwa strony - odparł Jason, chowając portfel. - Ale to sprawa rodzinna i 

myślę, że jakoś sobie poradzę. Dziękuję, że państwo się zainteresowali.

Kiedy furgonetka odjechała, Osgood zmarszczył brwi.

- Jason, dlaczego to zrobiłeś?

Strażnik bez słowa wrócił do jeepa i sięgnął po radio.

- Della, połącz się z Ruarkami i powiedz im, gdzie jestem. Nie potrafię poradzić sobie 

z panem MacFee i już obcy ludzie zatrzymują się, sądząc, że napastuję staruszka.

Z głośnika dobiegło parsknięcie śmiechem.

background image

- Dobrze, Jason.

Odwrócił się do Osgooda, który spoglądał na niego zagniewanym wzrokiem.

- Jason, daj sobie spokój i jedź własną drogą. Nie zamierzam wracać do domu. Poza 

tym wyłączyłem aparat, więc możesz gadać sobie tak długo, aż spuchniesz.

Czy córeczka Osgooda odziedziczyła upór po ojcu? - zastanawiał się przez chwilę 

mężczyzna.   Popatrzył   na   starszego   człowieka.   Jennifer   w   taki   sam   sposób   buńczucznie 

zadzierała brodę.

Hollenbeck rozparł się wygodnie w fotelu, przygotowany na dłuższe czekanie. Zsunął 

kapelusz na tył głowy i pomyślał nawet, czy by nie wyjąć wędki i nie spróbować złowić kilku 

ryb. Ale w czasie, kiedy on zajmowałby się wędką, Osgood mógłby dać drapaka.

Pojawił się następny samochód i stary człowiek uniósł kciuk. Jason natychmiast wstał, 

zasłonił   uniesioną   rękę   starca   i   auto   ich   minęło.   Sytuacja   powtórzyła   się   z   kolejnym 

przejeżdżającym samochodem.

- Jason, dlaczego jesteś taki nieprzyjemny?

Strażnik uniósł dłoń, po czym opuścił ją i promiennie się uśmiechnął. Osgood ponuro 

łypnął na niego okiem.

- Nie będziesz siedział tutaj cały dzień. Musisz wracać do pracy.

Jason z uśmiechem wskazał zegarek.

Osgood włączył aparat słuchowy.

- Co powiedziałeś?

- Powiedziałem, że twoja rodzina jest już w drodze.

- Dlaczego   to   robisz?   Niech   cię   diabli   wezmą!  Wiesz,   ile   trudu   kosztowało   mnie 

dotarcie do tego miejsca? I to jeszcze z psami!

- Wyobrażam sobie. MacFee wstał z walizki.

- Kocham swoje córki i nie chcę im przysparzać kłopotów.

- Zatem niech pan wraca do domu.

- A poślubisz kobietę obarczoną trójką dzieci, starym ojcem i czterema psami?

- Może - odparł Jason obojętnym tonem, zaskoczony własnymi słowami. - Może...

- Synu, nie starczy ci na to hartu ducha. Jesteś miłym człowiekiem, ale nie ze stali. Nie 

wyrobisz.

- Wyrobię. Mam elastyczny charakter.

Dlaczego poruszam ten temat? - błysnęło mu w głowie. Pół godziny później Osgood 

oznajmił:

- No, już są.

background image

Jason   odwrócił   się   i   ujrzał   hamującego   jeepa   Terrella.   Z   samochodu   wyskoczyli 

chłopcy i ze łzami zaczęli tulić się do dziadka. Hollenbeck poszedł do auta.

- Ze starym wszystko w porządku? - zapytał Terrell.

- Nieznośny  jak  cholera.  Uparty  jak  kozioł.  Niech  załatwiają  to  sobie   w  rodzinie. 

Zostawmy ich i wracajmy do pracy.

Zbliżyła się Jennifer.

- Łaska boska, że go odnalazłeś!

- Nic mu się nie stało. Posłuchaj, powinniśmy jechać do domu, a później mamy z 

Terrellem trochę pracy.

- Oczywiście, ale musicie nam jeszcze pomóc przekonać tatę.

Ostatecznie wnuki skłoniły dziadka do powrotu do domu.

Jason   tego   wieczoru   musiał   być   w   parku   trochę   dłużej,   aby   odpracować   czas 

poświęcony na poszukiwania Osgooda. Ostatecznie jednak nadeszła chwila, kiedy został sam 

na sam z Jennifer.

Chłopcy, ich dziadek oraz psy spali już, kiedy on i kobieta, wyłączywszy w domu 

wszystkie światła, usiedli obok siebie na tarasie. Dom od frontu był zamknięty, a zamki i okna 

chronił dodatkowo nowo zainstalowany system alarmowy.

Jennifer bardzo podnosiła na duchu obecność Jasona, ale jednocześnie czuła lekkie 

drżenie serca na myśl, że siedzą sobie tak beztrosko na zewnątrz. Wszystkie psy, z wyjątkiem 

Priss, która leżała u jej stóp, znajdowały się w środku domu, w sypialni Osgooda. Ale nawet 

świadomość, że suka warknięciem ostrzeże ich, gdyby w odległości kilkuset metrów od domu 

pojawił się ktoś obcy, nie potrafiła jej uspokoić.

- Osgood najwyraźniej jest zadowolony z powrotu do domu - zauważył Jason.

- Odbyłam z tatą długą rozmowę i obiecał, że nigdy już nie wykręci nam podobnego 

numeru - odparła Jennifer, ale myślami była już gdzie indziej. - Przemyślałam sobie wszystko 

- ciągnęła cicho - i doszłam do wniosku, że jednak powinnam nauczyć się strzelać.

- Naprawdę? Mądra dziewczynka! Pierwszą lekcję dam ci jutro o dziewiątej rano. Jeśli 

wstanę trochę wcześniej, wygospodaruję pół godziny czasu.

- Nauka zajmie mi chyba z rok. Mężczyzna wybuchnął śmiechem.

- Nie będzie tak źle. Jeśli tylko nauczysz się odpowiednio trzymać broń i celować 

prosto w przeciwnika, powstrzymasz każdego. Ludzie przeważnie nie dyskutują, kiedy ktoś 

ma ich na muszce.

- Jason, jestem taka spięta. Sytuacja mnie przerosła. Ostatnie wypadki tak podziałały 

mi na nerwy, że aż boję się jechać w sobotę do miasta.

background image

- Terrell zadba o bezpieczeństwo twojej rodziny. Specjalnie w tym celu wziął wolną 

sobotę i niedzielę. Nie masz powodów do obaw. On sobie poradzi.

- Pan   Roth   przyśle   mi   zdjęcia   pocztą.   Muszę   tylko   odebrać   je   w   Rimrock   na 

posterestante. Okropnie zapóźniłam się w pracy. Na przyszły miesiąc powinnam przygotować 

aż trzy portrety.

- Zacznij więc malować od jutra. Moim zdaniem w domu zrobiłaś już wszystko i teraz 

kolej na fachowców.

- Właśnie  jutro  się  pojawią,  żeby  naprawić  ściany.  Jeśli   znajdziemy  chwilę   czasu, 

postaram się kupić w Santa Fe kilka nowych mebli. A gdy ściany będą gotowe, pomaluję je 

przy pomocy Willa i Bretta.

- Jeśli będziesz sama malować ściany, kto skończy portrety? - zapytał, ujmując jej rękę 

i podnosząc ją do ust.

- Tak. Chyba masz rację. W razie czego kogoś wynajmę, ale nie sądzę, żeby zaszła 

taka potrzeba.

Pociągnął ją lekko za rękę.

- Chodź do mnie na kolana - powiedział cicho.

Usiadła, a on przytulił ją mocno i zaczął całować. W jednej chwili opuścił ją lęk i 

pragnęła jedynie, żeby tak właśnie trzymał ją w ramionach i całował. Mgliście uświadamiała 

sobie, jak ważnym elementem jej życia stał się Jason.

W końcu jednak odsunęła się od mężczyzny.

- Powinnam wrócić do domu - odezwała się. Skinął głową i oboje wstali.

- Dobrze, zobaczymy się jutro rano około szóstej trzydzieści. Wracaj do środka. Ja 

jeszcze obejdę na wszelki wypadek dom. Wezmę ze sobą Priss.

- Tylko uważaj na siebie! Jak się dowiem, że już wróciłeś?

- Poczekaj na mnie na dole. Obejdę tylko dom i podwórko.

- Zaczekam we frontowym pokoju.

Zostawiła go i weszła do domu, zamykając za sobą cicho drzwi. Kiedy wyjrzała przez 

okno, taras był już pusty. Poszła do frontowego pokoju, usiadła i czekała. Niepokoiła ją myśl, 

że gdzieś tam, w ciemności, Jason obchodzi dom. Siedziała zdenerwowana na kanapie, aż 

dobiegł ją dźwięk otwieranych drzwi, a w chwilę później do pokoju wbiegła Priss.

- Wygląda na to, że wszędzie panuje spokój - oznajmił Jason.

- Dzięki Bogu. Naprawdę jestem ci wdzięczna za to, że zostałeś z nami na noc. Łóżko 

masz już przygotowane, a w łazience czysty ręcznik i nową gąbkę. Jeśli będziesz czegoś 

potrzebował, to poszukaj sam, albo zapytaj mnie.

background image

- Dam sobie radę - mruknął i przyciągnął ją do siebie. Złożył na jej ustach długi 

pocałunek.

- Dobranoc, Jason - szepnęła.

Serce biło jej jak oszalałe. Ostatnią rzeczą, jakiej w tej chwili pragnęła, to odejść od 

niego, ale odwróciła się i pośpiesznie poszła na piętro. Jasonowi do towarzystwa została 

jedynie Priss.

W południe następnego dnia Jennifer siedziała w cieniu drzew przed frontem domu i 

pracowała   na   sztalugach,   które   podarował   jej   Jason.   Kawałkiem   węgla   zacieniowała   tło 

portretu, a następnie, spoglądając z uwagą na niewielkie zdjęcie, zarysowała ołówkiem owal 

twarzy.

Od pracy oderwał ją dopiero warkot zbliżającego się samochodu. To wracał Jason. Na 

jego   widok   krew   w   żyłach   Jennifer   popłynęła   szybciej   i   kobieta   zerwała   się   z   miejsca. 

Przesłała wysiadającemu z samochodu mężczyźnie promienny uśmiech. Hollenbeck ruszył w 

jej stronę.

- Oho, ho, świetny portret! - wykrzyknął, zerkając przez ramię Jennifer na rozpięty na 

sztalugach wizerunek.

- Dziękuję. Starałam się malować szybko, ponieważ chcę ten portret wysłać w sobotę 

z Santa Fe.

- Naprawdę   świetny   -   powtórzył   Jason   i   przeniósł   wzrok   na   Jennifer.   -   Dzwonili 

dzisiaj moi starzy. Wybierają się na dwa miesiące w podróż. Opowiedziałem im co nieco o 

tobie i o chłopcach - Naprawdę? - zapytała, zdumiona. Wzruszył ramionami.

- W twojej rodzinie panuje ciepło i jesteście sobie bardzo bliscy. Wiele o tym ostatnio 

myślałem i doszedłem do wniosku, że usposobienie samotnika w dużej mierze zawdzięczam 

swoim   rodzicom.   Może   powinienem   zacząć   oswajać   ich...   -   Urwał   i   ponownie   wzruszył 

ramionami. - To niewielki problem.

- Powiedziałeś im, że moja rodzina i ja to niewielki problem? - spytała ze śmiechem.

Odwzajemnił jej uśmiech, po czym pochylił się, by pocałować ją w usta.

- Przeciwnie, stanowisz wielki problem - odparł. Drzwi otworzyły się z trzaskiem i 

wybiegł z nich Brett.

Na widok matki i Jasona stanął jak wryty, a następnie wolnym krokiem odmaszerował 

w inną stronę.

- Zaraz wracam - mruknął Hollenbeck i pobiegł za chłopcem.

Kiedy  się  z   nim  zrównał,  położył   mu  dłonie  na  ramionach  i  Jennifer  ujrzała,  jak 

dziecko strąca z siebie ręce mężczyzny. Na ten widok zagryzła usta. Gdyby tylko jej synek 

background image

potrafił odrzucić uprzedzenia i spojrzeć na Jasona łaskawszym okiem.

Kiedy Brett odchodził, Jason stał z rękami wspartymi na biodrach i w zamyśleniu 

spoglądał za dzieckiem. Po chwili wrócił do Jennifer.

- Twój średni syn kompletnie mnie skreślił.

- Strasznie mi przykro. Po prostu traktuje ciebie jak wroga. W jego pojęciu stanowisz 

zagrożenie dla naszej rodziny.

- Dopóki nie zobaczył, jak się całujemy, nasze stosunki układały się dobrze. Może z 

czasem zmieni zdanie. A co w domu? Wszystko w porządku?

- Tak. Może ci ludzie już nie wrócą? Może doszli do wniosku, że Goldie nie ma 

pieniędzy?

- Wobec tego, dlaczego uciekła z San Francisco? Oni są pewni, że ma te pieniądze 

albo wie, gdzie one są.

- W każdym razie chwilowo przestali nas niepokoić - odrzekła Jennifer. - Chodź do 

domu. Przygotuję ci jakieś kanapki. - Zdjęła portret ze sztalug i delikatnie zawinęła go w 

papierową kalkę. - Masło orzechowe, szynka czy ser? Aha, dziękuję za zakupy, które wczoraj 

zrobiłeś.

- Szynka i ser, na to mam ochotę.

Kiedy Will i Kyle dostrzegli Jasona, natychmiast puścili się biegiem w jego stronę. Po 

chwili dołączył Osgood. Niebawem pojawił się również Brett, ale trzymał się jak najdalej od 

Jasona.

Jennifer w podnieceniu myła się, ubierała i szykowała rzeczy, które chciała zabrać ze 

sobą do Santa Fe. W końcu ona i Jason będą mieli trochę czasu wyłącznie dla siebie. Kiedy 

chowała rysunki do skórzanej teczki, do pokoju wkroczył Brett.

- Nie wyjeżdżaj - powiedział krótko.

- Muszę kupić kilka mebli i wynająć samochód - odparła, patrząc dziecku w oczy. - 

Posłuchaj, jak mnie nie będzie, ty i Will musicie tu wszystkiego pilnować. Dziadek słabo 

słyszy, więc cały dom będzie na waszych głowach. Pilnujcie Kyle’a. I nie oddalajcie się od 

Terrella.

- Obiecał nam wyprawę na ryby. Poza tym planuje zorganizować jutro przejażdżkę 

łodzią.

- To   wspaniale!   -   odparła,   choć   poczuła   lekki   skurcz   serca   słysząc,   z   jakim 

entuzjazmem Brett wyraża się o Terrellu.

Położyła dłoń na ramieniu synka.

- Jeszcze raz cię proszę, nie spuszczaj oka z Kyle’a.

background image

- Będę na niego uważał, mamo.

Uścisnęła   dziecko   i   po   chwili   Brett   wybiegł   z   pokoju,   a   Jennifer   udała   się   na 

poszukiwanie Willa, żeby przekazać mu to samo co młodszemu synowi.

Pierwszy po pracy pojawił się Terrell i chłopcy natychmiast zasypali go gradem pytań 

na temat tego, co będą razem robić. Następnie przed dom zajechał Jason. W dwadzieścia 

minut później wyruszył z Jennifer w kierunku szosy, wiodącej do Santa Fe.

Kiedy już mieli za sobą błotniste parkowe drogi i wjechali na autostradę, kobietę 

opuściły wszystkie codzienne troski. Postanowiła, że przez ten weekend nie będzie myślała 

ani   o   przeszłości,   ani   o   przyszłości,   a   jedynie   o   dniu   bieżącym.  W  wysoko   położonych 

górskich kotlinkach połyskiwał bielą wieczny śnieg. Gdy zostawili już góry za plecami i 

zbliżyli się do jeziora Snow Wind, z rozległej tafli wody unosiła się mgła. Minęli usiany 

bazaltowymi   głazami   płaskowyż,   który   opadał   stokami   porośniętymi   bawolą   trawą, 

karłowatymi sosenkami i jałowcem. Później droga wiodła kanionem, który wyprowadzał na 

wielką równinę aluwialną San Saba, rozciągającą się na północ od Santa Fe.

- Uwielbiam te tereny - oświadczył Jason. - Uwielbiam swoją pracę, choć przyznaję, 

że dla kobiety życie w strażnicy nie stanowi zbyt wielkiej atrakcji.

- A ile kobiet o to pytałeś?

- Jak dotąd, żadnej - roześmiał się i zmienił temat. - Gdzie wstawiasz swoje prace?

- Do galerii Seanz. Poza tym trochę w galeriach w Taos i w Phoenix. Ale głównie u 

Seanz w Santa Fe.

- Chciałbym odwiedzić którąś z nich i obejrzeć więcej twoich obrazów.

- Będziesz miał okazję. Muszę wpaść do Seanz i zostawić jej kilka najnowszych prac.

Przysunęła się do otwartego okna i rozkoszowała chłodnym wiatrem.

Kiedy minęli Pojoaque i wjechali na Highway 84, Jennifer odwróciła się w stronę 

Jasona i zaczęła bacznie mu się przyglądać. Przesłał jej nieodgadnione spojrzenie.

- Przestań zamartwiać się o chłopców. Zapewniam cię, że przy Terrellu nic się im nie 

stanie.   Kto   jak   kto,   ale   on   nie   spuści   z   nich   oka.   Poza   tym   możesz   polegać   na 

odpowiedzialności Willa.

- Jeszcze dwa miesiące temu słowa te nie przeszłyby ci przez gardło - zażartowała, a 

twarz mężczyzny zmarszczyła się w uśmiechu.

- Przyznaję   ci   rację   -   odparł   i   dziwnie   posmutniał.   -   Kiedy   byłem   chłopcem, 

straszliwie chciałem mieć brata. Chłopcy nie powinni wychowywać się sami.

- Czy chciałbyś założyć rodzinę? - zapytała i w tej samej chwili błysnęła jej myśl, że 

wtyka nos w nie swoje sprawy.

background image

- Każdy by chciał, ale jak dotąd niewiele się nad tym zastanawiałem. - Popatrzył na 

nią i uświadomił sobie, że nie jest to już prawdą. Jennifer i jej rodzina stali się dla niego 

czymś szczególnym. - Zawsze wiedziałem, że któregoś dnia przyjdzie mi ochota ożenić się, a 

nawet mieć dzieci. A kiedy już to zrobię, chcę być z nimi bez przerwy, poświęcając im jak 

najwięcej czasu i uwagi. Mam nadzieję, że nie każę robić im rzeczy, na które nie będą miały 

ochoty. Wracając pamięcią do czasów dzieciństwa, dochodzę do wniosku, że usiłowania mego 

ojca,   abym   zajmował   się   sportem,   kiedy   byłem   jeszcze   zbyt   mały,   żeby   samodzielnie 

podejmować decyzje - wiesz, liga podwórkowa i te rzeczy - na dłuższą metę wyszły mi na 

korzyść. Ale na pewno popełnił ogromny błąd, wpajając we mnie przekonanie, że jeśli nie 

zostanę gwiazdą numer jeden w zespole, jeśli nie osiągnę mistrzowskich wyników, jestem 

kompletnie do niczego.

- Ale może właśnie dzięki temu tak dobrze wykonujesz swoją pracę. Kiedy ratowałeś 

Kyle’a, odniosłam wrażenie, że nikt i nic nie jest w stanie stanąć ci na drodze. I nie wiem, co 

by się z nami stało, gdybyś tamtego wieczoru, kiedy pękła tama, nie przybył na odsiecz.

- Jesteś bardzo zaradna - odparł lekko. - Spokojnie sama dałabyś sobie radę.

- Ze względu na chłopców staram się, jak mogę, ale...

- Wiem.   Twoje   dzieci   pod   tym   względem   są   szczęśliwe.   Ja   miałem   dzieciństwo, 

którego   inne   dzieciaki   mogłyby   mi   pozornie   pozazdrościć.   Nie   brakowało   mi   niczego. 

Miałem piękny dom, podróżowałem i robiłem to wszystko, o czym marzy każde dziecko. Ale 

w   moim   domu   nie   było   rodzinnej   atmosfery,   jaką   ty   zapewniasz   swoim   szkrabom. 

Przebywanie z wami to ogromna przyjemność. Jennifer wybuchnęła śmiechem.

- Mój Boże, co za zmiana! Podczas pierwszej godziny naszego pobytu w strażnicy 

sprawiałeś wrażenie, jakbyś lada chwila miał wyjść z domu i poderżnąć sobie gardło.

- Może i tak było - odparł i ukazał w uśmiechu białe zęby. - Twoi chłopcy bardzo 

odmienili moje życie, ale może tego właśnie było mi potrzeba? - Popatrzył w zielone oczy 

Jennifer, ujął jej dłoń i pocałował. - Teraz już cieszy mnie wasze towarzystwo.

- A mnie cieszy perspektywa weekendu, podczas którego nie będzie nam przeszkadzał 

harmider robiony przez dzieci i psy - odparła, czując, że w oczekiwaniu na to, co się wydarzy, 

krew żywiej płynie jej w żyłach.

Od pewnego czasu zresztą ogarniało ją takie podniecenie, ilekroć patrzyła na Jasona. 

W niebieskiej koszuli z krótkimi rękawami i w dżinsach, które opinały jego kształtne, smukłe 

nogi, wyglądał wspaniale.

- Jaki porządek dnia? - zapytał. - Jestem do twojej dyspozycji.

- To miło z twojej strony. Myślę, że zaczniemy od mego domu. Obejrzymy szkody, a 

background image

następnie udamy się na policję. O, tutaj mam spis, co trzeba zrobić... w pierwszej kolejności 

musimy załatwić sprawę bronco, później obstalować nowy alarm w domu oraz odwiedzić 

agencję   ubezpieczeniową.   Dalej   sklep   z   meblami...   -   Urwała,   zagryzła   wargę   i   zaczęła 

wyglądać oknem na drgającą w upale migotliwym blaskiem nawierzchnię szosy. Odległe już 

góry nabrały niebieskiej barwy, a przed nimi pojawiły się drzewa i dachy miasta. - Może w 

domu też wszystko jest zniszczone? Ścisnął lekko jej ramię.

- Pamiętaj, meble zawsze można wymienić.

- Tak, masz rację. Muszę też udać się do galerii sztuki, ale to może poczekać do 

popołudnia. Aha, jeszcze bank. Czy jesteś pewien, że mogę swobodnie i do woli dysponować 

twoim czasem?

- Jestem tylko szoferem, proszę pani... w każdym razie do zachodu słońca. Wtedy 

wyrzucimy przez okno wszystkie obowiązki i zaczniemy prawdziwą randkę.

I znów krew popłynęła żywiej w jej żyłach.

- A  więc   postanowione,   strażniku   Hollenbeck.   Wjechali   do   Santa   Fe   i   skręcili   w 

Guadelupe.

- Który lokal lubisz najbardziej? - zapytał.

- W „La Fonda” dają pyszne kukurydziane tortille, a w „La Hacienda” możemy dostać 

tortille z mięsem i sosem chili. Decyduj.

Minęli Plaza, końcówkę starego Santa Fe Trail, przejechali wzdłuż długiego Pałacu 

Gubernatorów i hotelu „La Fonda”.

- Zadziwię cię dziś wieczorem.

- Czy nigdy już nie chciałbyś zamieszkać w mieście? - zapytała, oglądając ukochane, 

znajome ulice.

- Na pewno nie w  najbliższej przyszłości. Lubię  zawód strażnika i lubię góry. Ty 

chyba też, bo w przeciwnym razie nie kupiłabyś tamtego domu.

- Lubię tam bywać, ale przede wszystkim uwielbiam Santa Fe; budynki z suszonej na 

słońcu cegły, sztukę, ludzi. To miasto jest jedyne w swoim rodzaju, zachowało dawny klimat 

kultury hiszpańskiej i indiańskiej... och, na najbliższym skrzyżowaniu skręć w prawo.

Mówiła mu, jak ma jechać do kanionu, w którym stał jej dom, i po kilku minutach 

skręcili w wijącą się drogę, okoloną drzewami i krzakami, osłaniającymi stojące na zboczach 

wąwozu rezydencje.

- Teraz w prawo - dyrygowała i Jason posłusznie opuścił asfaltówkę, wjeżdżając na 

boczną, żwirową drogę.

Pokonał ostatni zakręt i Jennifer wskazała mu dom - rozległy budynek z wypalanej na 

background image

słońcu cegły.

- Stać cię na to z nauczycielskiej pensji? - zdziwił się, kiedy wysiedli z jeepa.

Spodziewał się czegoś znacznie mniejszego i w bardziej wiejskim stylu; czegoś, co 

przypominałoby jej dom w górach. Rozmiary oraz elegancja budowli zaskoczyły go.

- Ach, skądże! Kupił go jeszcze mój mąż za zarobki pilota. Ale dysponując pieniędzmi 

z obrazów, rentą po nim oraz dochodami nauczycielki, mogłam ten dom zachować. To jest 

właściwie dom chłopców.

- W porównaniu z tamtym nad rzeką to pałac. Nie wyobrażałem sobie, że masz takie 

domostwo.

- Domyślam się - odparła sucho, z trwogą spoglądając na budynek.

Jason podszedł i objął ją w pasie. Wiedział, co czuje Jennifer.

- Jeśli   nawet   zniszczyli   coś   w   środku,   da   się   to   łatwo   naprawić   -   pocieszył   ją.   - 

Ubezpieczenie wszystko pokryje.

- Tak,   ale   mam   tam   obrazy   i   wiele   innych   rzeczy,   które   darzę   ogromnym 

sentymentem. Może ich nie zniszczyli?

Wyjął jej z ręki klucz.

- Więc nie stój tak i nie gap się na dom jak sroka w gnat. Wejdźmy i sprawdźmy.

Otworzył drzwi, spodziewając się najgorszego.

Zniszczenia   przypominały   tamte   z   domu   w   górach.   Powyciągane   szuflady,   ich 

zawartość rozsypana na podłodze. Oderwane od ściany lustro. Jennifer weszła do środka i z 

ponurą miną położyła torebkę na stole przy zlewie. Wokół poniewierały się porozrzucane 

garnki, rozsypane przyprawy i potłuczone naczynie. Płótna stały oparte o ściany.

- To wszystko twoje? - zapytał.

- Nie zniszczyli ich! - wykrzyknęła, odgarniając z twarzy kosmyk włosów. - Chwała 

Bogu!

Zaczęła rozglądać się dookoła.

- Jennifer,   może   i   jesteś   najładniejszą   nauczycielką   na   świecie,   ale   artystką   jesteś 

najlepszą. Dlaczego nie poświęcasz malowaniu całego czasu? - zapytał Hollenbeck, studiując 

malowidła.

- Co roku sama się nad tym zastanawiam. Boję się zamienić stałe czeki, pensje i 

ubezpieczenie na niepewny los artysty - odparła nieobecnym tonem. Całą uwagę skupiała na 

panującym wokół bałaganie. - Muszę obejrzeć resztę domu. Gdybym nie zaczęła się już uczyć 

obchodzić  z   bronią,  teraz  na   pewno  poprosiłabym  cię  o  kilka  lekcji   -  dodała  grobowym 

głosem. - Jestem tak wściekła za to, co mi zrobili, że strzelałabym do nich z zimną krwią.

background image

Jason skinął głową.

- Obejdźmy   lepiej   resztę   domu.   Później   pojedziemy   na   policję   -   przywołał   ją   do 

rzeczywistości. - Noc spędzimy w hotelu. Zaraz zadzwonię i zarezerwuję pokoje.

- Zostanę tutaj.

- Jeśli zostaniesz ty, zostanę i ja. Co myślisz o tym, żeby w czasie, gdy będziemy 

załatwiali sprawy na mieście, zatrudnić tu firmę porządkarską? Oni doprowadzą dom do ładu.

- Och, Jason, to wspaniały pomysł! - wykrzyknęła uradowana.

Mężczyzna  skinął   głową,  podszedł  do  telefonu  i   zadzwonił  do  agencji  usługowej. 

Później dołączył do Jennifer, która rozglądała się po jadalni.

- Chwała Bogu, że tutaj nic nie poniszczyli. Wprawdzie obrusy trzeba będzie wyprać, 

ale mogło być dużo gorzej.

- Sprzątaczki pojawią się za dwadzieścia minut. Przegląd domu zakończyli w pokoju 

Jennifer.

Było   to   duże   pomieszczenie   ze   szklanymi,   rozsuwanymi   drzwiami,   kominkiem   i 

łożem   królewskich   rozmiarów.   Na   ścianach   wisiały   obrazy   -   głównie   pejzaże   Zachodu   - 

malowane farbami wodnymi i akrylowymi. Na podłodze leżało kilkanaście sztalug. Jason 

otworzył szklane drzwi i ujrzał taras z malutkim basenem, przylegającym do wysokiego na 

trzy metry płotu.

Kiedy robili przegląd pokoju, który nosił niewielkie ślady zniszczenia, rozległ się 

dzwonek u drzwi wejściowych.

Jason wpuścił do środka sprzątaczki.

- Proszę wejść. Nazywam się Jason Hollenbeck.

- Mea   Whitcomb   -   odparła   kobieta   o   wyglądzie   matrony.   Przedstawiła   trzy   inne 

niewiasty w żółtych spodniach i koszulach tej samej barwy.

- Zamówiłem dwie ekipy, ponieważ miało tu miejsce włamanie i panuje nieziemski 

bałagan   -   wyjaśnił   mężczyzna,   obrzucił   wzrokiem   opustoszałą   uliczkę   przed   domem   i 

zamknął drzwi.

- Tak, proszę pana. Poinformowano nas o tym.

- No cóż, gdybyście panie mogły się jakoś z tym uporać do osiemnastej...

- To będzie półtorej dniówki - zastrzegła natychmiast Mea Whitcomb.

- Naturalnie. Zamówiłem też kwiaty w kwiaciarni. Mają je dostarczyć po południu. 

Byłbym zobowiązany, gdyby mogła je pani przyjąć i postawić w salonie.

- Oczywiście, proszę pana.

- Rodziny nie ma w mieście, więc gdyby ktoś podejrzany kręcił się w okolicy, proszę 

background image

natychmiast dzwonić na policję.

- Czy spodziewa się pan kolejnego włamania? - zapytała kobieta, obrzucając Jasona 

czujnym spojrzeniem.

Pokręcił głową.

- Nie. Ale ostrożności nigdy dosyć.

- Dobrze, będziemy uważały - odparła i pozostałe kobiety ruszyły w głąb mieszkania.

- W agencji poinformowano mnie, że przyślą rachunek.

- Zgadza się, proszę pana.

Jason wyciągnął z kieszeni portfel, wyjął kilka banknotów i wręczył je kobiecie.

- Proszę, tutaj jest dla pań coś ekstra. Ufam, że wykonacie dobrą robotę.

- Dziękuję, panie Hollenbeck - odparła Mea z promiennym uśmiechem i schowała 

pieniądze do kieszeni.

Kiedy Jason wszedł do kuchni, Jennifer ustawiała na półkach przyprawy. Ujął ją za 

łokieć i wskazał drzwi.

- Tym zajmą się tamte kobiety. Ruszajmy załatwiać nasze sprawy. Mamy dużo do 

zrobienia.

Zawiózł ją na policję, a następnie do wypożyczalni samochodów. Tam się rozstali, 

umawiając na lunch.

O pierwszej po południu siedzieli na ocienionym tarasie, pośrodku którego szemrała 

fontanna, a Jennifer studiowała listę czynności.

- Cóż, pozostał mi jeszcze salon z meblami, bank, no i galeria.

- A co powiedzieli w agencji ubezpieczeniowej?

- Muszę dostarczyć im dokładny wykaz strat i dopiero wtedy wszystko wycenią. W 

tym domu meble nie są tak uszkodzone jak w domu w górach.

- To oczywiste. Przecież tutaj nie było Goldie z pieniędzmi.

- Nie. Pojawiła się w dolinie tego wieczoru, kiedy pękła tama. Ścigający ją zapewne 

dobrze o tym wiedzieli. - Uśmiechnęła się i zmieniła temat. - Pojedziesz ze mną do sklepu z 

meblami?

- Jasne.

- Nie musisz. Nie wydaje mi się, żebym proponowała ci najatrakcyjniejszy sposób 

spędzania sobotniego popołudnia w Santa Fe.

- Skoro mam to popołudnie spędzić w twoim towarzystwie, nawet wizyta w salonie 

meblowym może okazać się fascynującą przygodą.

Popatrzyła w jego niebieskie jak górski potok źrenice i roześmiała się. Czuła, że spada 

background image

jej kamień z serca. Lunch bardzo jej smakował i cieszyła się perspektywą bycia z Jasonem 

przez całe popołudnie. Wyciągnęła rękę przez stół i ujęła jego dłoń.

- Jason, jesteś cudowny. Dziękuję ci za wszystko, co dla mnie robisz.

W jego oczach zapalił się jakiś osobliwy płomyk i mocniej ścisnął jej palce.

- Ruszamy? - zapytał.

- Oczywiście.

Pół godziny później stali między długimi rzędami kanap. Jennifer nabyła dwie do 

dwóch domów oraz dwa fotele klubowe do chałupy w górach. Kiedy kupowała materace i 

umawiała się na ich dostawę w następnym tygodniu, Jason kręcił się za jej plecami. Sally 

miała   wpuścić   dostawców   do   garażu,   skąd   Jennifer   zamierzała   później,   przy   pomocy 

chłopców, przenieść wszystko do mieszkania. Kupiła też nowe poduszki i ścienny zegar na 

miejsce zniszczonego.

Na koniec wsadziła poduszki do wynajętego samochodu i odwróciła się do Jasona.

- Jestem wykończona. Chyba zadzwonię do galerii i przełożę wizytę na jutro.

- Pewnie. Pozostał jeszcze do rozwiązania jeden problem: gdzie chcemy nocować? W 

hotelu czy też wygospodarujesz mi jakąś sypialnię u siebie? Nie możesz przecież być sama.

- Chcesz spać na poprutych materacach? Nowe dostarczą dopiero w poniedziałek.

- Mnie wszystko jedno. Nie będzie to gorsze niż nocleg w rozłożonym na podłodze 

śpiworze.

- Przepraszam. Nie spałeś we własnym łóżku od czasu, kiedy zwaliliśmy ci się na 

głowę. Jeśli zniesiesz jakoś podarte materace, wolałabym wrócić do domu.

- Racja, co dom to dom.

- Sąsiedzi zainteresują się twoją osobą.

- Aż tak ci to przeszkadza?

- Nie   -  odparła  z   uśmiechem.  -   Zawsze  mogę   powiedzieć,  że  czuwasz   nad   moim 

bezpieczeństwem.

- W   porządku.   Wracam   teraz   do   swego   samochodu   i   spotkamy   się   przed   twoim 

domem.   -   Kiedy   ruszyła   do   wynajętego   auta,   chwycił   ją   za   łokieć.   -  Ale   pamiętaj,   jeśli 

będziesz tam przede mną, nie wysiadaj i czekaj na mnie.

- Dlaczego mnie straszysz?

- Nie   straszę.   Po   prostu   wolę   zachować   ostrożność.   Skinęła   głową.   Idąc   do 

samochodu, zastanawiała się, jak długo jeszcze będzie bawić się w takie podchody, obawiać 

się o bezpieczeństwo chłopców, lękliwie oglądać za siebie, bać się własnego cienia.

Na miejsce przybyła przed Jasonem. Samochodu sprzątaczek już nie było. Czując się 

background image

śmiesznie, siedziała w aucie i czekała. Po kilku minutach pojawił się jeep, skręcił na podjazd i 

stanął obok jej samochodu. Wysiadła z auta i chciała właśnie wyciągać z niego poduszki, 

kiedy w dłoni Jasona ujrzała pistolet. Znieruchomiała z otwartymi ustami.

- Jason?

- Mieszkasz w bardzo rozległym domu. Po co ryzykować? Daj mi klucze i pozwól, że 

pierwszy wejdę do środka.

- Przecież nie mogę za każdym razem wchodzić do własnego domu w taki sposób!

- Chodzi wyłącznie o ten weekend. Daj klucze.

W milczeniu obserwowała, jak cicho otwiera drzwi i znika w środku domu. Po kilku 

minutach pojawił się w progu.

- Wszystko w porządku - oświadczył, schodząc po schodkach.

Pomógł wyciągnąć jej z samochodu poduszki. Kiedy Jennifer wkroczyła do kuchni, 

stanęła jak wryta na widok panującego tam porządku.

- Och, Jason! Nie podejrzewałam, że tak dokładnie posprzątają! To cudownie!

- Po to są agencje. Co mam zrobić z poduszkami?

- Połóż je na razie na stole.

- Lepiej od razu zaniosę do sypialni - odparł, otwierając drzwi prowadzące do wnętrza 

domu. - Kiedy zamierzasz zainstalować alarm?

- Dopiero po powrocie do miasta. Muszę przecież być przy tym w domu.

Jennifer przeszła do salonu. Gdyby nie to, że obrazy wisiały inaczej, a obicie kanapy 

było pocięte, pokój wyglądałby normalnie.

- Jason! - zawołała nagle, widząc na stole olbrzymi bukiet kwiatów: pąsowych róż, 

żółtych, białych i błękitnych stokrotek, gipsówek. - Jakie cudowne! - Rzuciła poduszki na 

podłogę, objęła mężczyznę za szyję i gorąco go pocałowała. - Nigdy jeszcze nie dostałam tak 

pięknych kwiatów! I jeszcze raz dziękuję ci za pomysł z firmą porządkarską. Mnie by nigdy 

takie rozwiązanie nie  wpadło do głowy. To cudowne wrócić do domu i zastać wszystko 

prawie w całkowitym porządku.

- Kochanie, staram się jak mogę - odparł cicho, obrzucając gorącym spojrzeniem jej 

śliczną twarz. - Już niedługo skończą się wszelkie kłopoty i wasze życie wróci do normy.

Jennifer   przez   chwilę   zastanawiała   się,   czy   rzeczywiście   wszystko   będzie   tak   jak 

dawniej. Podniosła z podłogi poduszki.

- Którą sypialnię mogę zająć?

- Willa   albo   Bretta.   Masz   do   wyboru:   albo   tę   z   plakatami   piłkarskimi,   albo   z 

fotografiami psów.

background image

Wybrał   plakaty,   ponieważ   ozdobiony   nimi   pokój,   należący   do   najstarszego   z 

chłopców, znajdował się najbliżej wielkiej sypialni Jennifer. Popatrzył na zegarek.

- Stolik zarezerwowałem na dziewiętnastą. Odpowiada ci ta godzina?

- Oczywiście. Może masz ochotę na drinka i kąpiel w basenie z podgrzewaną wodą?

- To najlepsza oferta, jaką mi dzisiaj złożono - odparł, odbierając od Jennifer poduszki. 

Kiedy ruszał do pokoju Willa, odwrócił się do niej. - Ale nie mam plażowych spodenek.

- Włóż dżinsy. Później je wysuszysz.

- Jesteś pewna, że spodnie będą lepsze od stroju adamowego?

Wybuchnęła śmiechem, ale nic nie odpowiedziała i Jason ruszył na górę.

Dwadzieścia minut później siedzieli w parującej wodzie, popijając zimną margaritę, 

którą przyrządził Jason.

- Zaczynam rozumieć, dlaczego tak lubisz Santa Fe - odezwał się mężczyzna. Miał 

wilgotne włosy, które układały mu się na czole w urocze loczki. Wyglądał tak samo jak w noc 

powodzi,   kiedy   ratując   Jennifer,   wskoczył   do   wody.   -   Panuje   tutaj   taki   spokój,   jesteście 

odcięci od świata... ale podejrzewam, że kiedy w domu przebywa cała twoja rodzina, nie jest 

to już aż tak sielskie miejsce.

Jennifer roześmiała się.

- Chłopcy   większość   wolnego   czasu   spędzają   przed   telewizorem.   Dopiero   ty 

wprowadziłeś rewolucję w ich obyczajach.

- Co? Gapią się w telewizję?

- Tak. Ale teraz każdą wolną chwilę wolą spędzać nad rzeką, łowiąc ryby. Terrell 

obiecał im wyprawę łodzią. Mam nadzieję, że po powrocie do Santa Fe również znajdą inne 

ciekawe zajęcia, które można robić na świeżym powietrzu. Mark był człowiekiem czynu, 

przepełniała go energia i zawsze brakowało mu czasu i cierpliwości, żeby uczyć ich różnych 

rzeczy.

- Czasem samo patrzenie jest najlepszą nauką.

- Tak, ale on nigdzie ich ze sobą nie zabierał. Byli jeszcze za mali.

Jason  wyciągnął  się   w  gorącej  wodzie  i  przymknął  oczy.  Jedną  ręką  gładził  bark 

Jennifer, a w drugiej, opartej o krawędź baseniku, trzymał szklaneczkę z lodowato zimną 

margaritą. Kobieta obserwowała jego twarz, długie, ciemne rzęsy, wydatne kości policzkowe, 

wrażliwe usta, lekki zarost na szczękach. Później jej wzrok powędrował na muskularny tors 

porośnięty ciemnymi włosami, na wąskie, opięte dżinsami biodra. Wzięła głęboki wdech, 

czując, że ogarnia ją podniecenie. Zapragnęła nagle, by mężczyzna pochylił się nad nią i 

wziął ją w ramiona.

background image

Przypomniała sobie, co mówił o jej malarstwie. Był najwyższy czas, by zawiadomić 

szkołę,   iż   po   wakacjach   nie   zamierza   podjąć   pracy.   Umowy   z   nowymi   nauczycielami 

podpisywano w sierpniu. Spojrzała na Jasona. To on powiedział, że każdy powinien robić w 

życiu  to,  co  lubi.  Jeśli   skoncentruje   się  wyłącznie  na   sztuce,  będzie  mogła  więcej  czasu 

poświęcać chłopcom.

- Jennifer, daję pensa za twoje myśli.

- Zastanawiałam się właśnie nad tym, czy powinnam po wakacjach wracać do szkoły.

- I...?

- Nie mogę się zdecydować. Kiedy pomyślę o tym, że ta praca zapewnia mi byt, boję 

się ją rzucić.

- Przecież dostajesz rentę.

- Tak, dostaję, ale praca w szkole daje mi dodatkowe pieniądze. A malarstwo? Jednego 

dnia mogę sprzedać obraz, a drugiego nie.

- Nie o to mi chodzi. Problem sprowadza się do dwóch rzeczy: czy zdołasz wyżyć z 

malowania, a o tym jestem najgłębiej przekonany, oraz czy naprawdę chcesz robić tylko to.

- Chyba masz rację. Z malarstwa mogłabym wyżyć. Ale praca w szkole i dochody ze 

sprzedawanych obrazów zapewniają nam komfortowe życie. Z drugiej strony, najbardziej 

lubię malować i chciałabym się temu poświęcić bez reszty.

- A jeśli zrezygnujesz ze szkoły? Czy będziecie wtedy żyli gorzej?

Jennifer chwilę się zastanawiała.

- Malując przez cały rok, a nie tylko w czasie wakacji, zarobiłabym więcej, niż w 

szkole. Boję się jedynie utraty stabilizacji, jaką daje mi posada nauczycielki. - Wypiła łyk 

margarity. - Ach,  zapomniałam ci  powiedzieć o  jednej  rzeczy. Kiedy  przebierałam  się w 

kostium...

- ...który jest bombowy - wtrącił dźwięcznym głosem.

- Dziękuję - odparła z uśmiechem. - No więc, kiedy się przebierałam, zadzwonił agent 

ubezpieczeniowy.   Znaleziono   moje   bronco.   Samochód   leżał   w   rzece   prawie   w   samym 

Rimrock.

- To dobrze, że go znaleźli - mruknął, objął ją i namiętnie pocałował. - Chodźmy na 

kolację... - umilkł i dodał schrypniętym głosem: - Po prostu nie mieści mi się w głowie, że 

mam   cię   wyłącznie   dla   siebie.  Żadnych   bębenków,  żadnych   trąbek,  żadnych  ujadających 

psów. Nie do wiary!

- Jason,   ja   również   z   utęsknieniem   czekałam   na   taką   chwilę.   Z   przystojnym 

mężczyzną nie umawiałam się... och, sama już nie wiem od kiedy.

background image

- Naprawdę? - zapytał kpiąco. - Z przystojnym mężczyzną? Też mi coś! Może więc 

zrezygnujemy z kolacji i zostaniemy w domu? - powiedział, przyciągając ją do siebie.

Odepchnęła go ze śmiechem.

- Wiem,   że   bez   trzech   posiłków   dziennie   nie   wytrzymasz.   A   lunch   jedliśmy   w 

południe.

- Mój żołądek przyznaje ci całkowitą rację, ale cała reszta pragnie pozostać w domu. - 

Wstał i przeciągnął się. Pod dżinsami wyraźnie odznaczała się jego naprężona męskość.

Jennifer   szybko   obrzuciła   spojrzeniem   to   miejsce   i   odwróciła   głowę.   Sięgnęła   po 

ręcznik.

- Spotkamy się w salonie.

- O rany, a już miałem nadzieję, że powiesz: Spotkamy się pod prysznicem.

- Za dużo szczęścia, panie Hollenbeck. Wynocha! - powiedziała, wskazując drzwi.

Jason   uśmiechnął   się,   ogarnął   namiętnym   spojrzeniem   jej   kształtną   sylwetkę   w 

turkusowej   barwy   kostiumie   kąpielowym   i   wyszedł.   Jennifer   długą   chwilę   spoglądała   na 

zamknięte drzwi, a na jej ustach pojawił się radosny uśmiech.

background image

11.

Siedzieli   na   tarasie   w   „La   Hacienda”.   Na   niewielkiej   estradzie   grało   trzech 

gitarzystów, a w powietrzu unosił się zapach skwierczącego na ogniu mięsa. Jennifer upiła łyk 

wody z lodem i popatrzyła na Jasona. Zastanawiała się, czy jemu również drży serce na myśl 

o czekającym ich wspólnym wieczorze.

- Jason, czuję się bosko. Sama nie pamiętam, kiedy po raz ostatni byłam na takiej 

kolacji. Podczas roku szkolnego mam napięty rozkład dnia: obowiązki nauczycielki, próby 

zespołu, koszykówka Willa.

- Nie pojmuję, jak sobie radzisz z tym wszystkim - odparł cicho, pociągając z kufla 

piwo.

Nieoczekiwanie   uświadomił   sobie,   jaką   przyjemność   sprawia   mu   towarzystwo 

Jennifer; uświadomił sobie, że kiedy wróci już do rutyny swego życia, będzie czuł się bardzo 

samotny. Nie potrafił wyobrazić sobie życia bez niej i chłopców. Obiecał Willowi, który 

niebywale zainteresował się jego pracą, że któregoś dnia, idąc na służbę, zabierze go ze sobą 

do parku. Nie mieściło mu się w głowie, że po całym pracowitym dniu nie zobaczy Jennifer, 

nie zasiądzie z nią przy stole w kuchni, nie będą prowadzili ze sobą długich, wieczornych 

rozmów. Już teraz, kiedy był poza domem, tęsknił za Jennifer jak pies za swoim panem.

- Zastanawiam się nad tym, co powiedziałeś.

- A cóż ja takiego powiedziałem? - zapytał z rozbawieniem Jason. - Mówiłem wiele 

rzeczy.

- O   tym,   że   każdy   powinien   robić   w   życiu   to,   co   lubi.   Zamierzam   w   tym   roku 

wszystko zmienić. Chcę zrezygnować z pracy w szkole.

- Doszłaś do wniosku, że jakoś sobie poradzisz? - wydawał się bardzo zadowolony z 

jej decyzji.

- Tak.   Zresztą   ta   kwestia   nie   dawała   mi   spokoju   od   dłuższego   czasu.  Ale   teraz 

dokładnie wszystko rozważyłam i przekalkulowałam. Obliczyłam, ile zarabiam w szkole i ile 

wynosi renta po Marku. Jeśli porzucę pracę i zacznę malować przez cały rok, a nie tylko 

przez trzy miesiące wakacji, zarobię więcej. Niczym nie ryzykuję. W najgorszym wypadku 

wrócę do nauczania.

- Na pewno będziesz mogła wrócić do szkoły? - zapytał, spoglądając w jej wielkie, 

błyszczące, zielone oczy.

Była   piękną,   ekscytującą   kobietą,   którą   podziwiał   za   to,   że   tak   świetnie   potrafi 

pogodzić dwie prace i jeszcze zajmować się dużą rodziną. Umiała sobie radzić.

background image

- Oczywiście - odparła, odgarniając z czoła kosmyk włosów. Loki spadały połyskliwą 

kaskadą   na   jej   ramiona.   Wydekoltowana,   turkusowa   sukienka   pięknie   harmonizowała   z 

zielonymi tęczówkami Jennifer. Wzrok mężczyzny wędrował po jej odkrytych ramionach i 

Jason najwyższym wysiłkiem woli opanował chęć dotknięcia jej szyi. - Poza tym mogę brać 

zastępstwa - dodała.

- To cudownie.

Podejrzewał, że Jennifer zbyt skromnie ocenia swoje przyszłe dochody ze sztuki.

- Z jednej strony, cieszę się, że podjęłam tę decyzję, ale z drugiej, boję się samotności. 

Boję się porzucić dotychczasowy styl życia, zerwać wiele znajomości...

- Wszystko ułoży się jak najlepiej - przerwał jej Jason. - Zobacz sama, już teraz ci się 

wiedzie.

- Zatrudnię agenta, który poprowadzi moje sprawy. Taki agent ma kontakty, o jakich 

mi się nie śni.

- A zatem należy to stosownie oblać - oświadczył Hollenbeck, unosząc kufel z piwem. 

- Zamówię szampana - dodał i skinął na kelnera.

Odpowiedziała mu promiennym uśmiechem, ale pokręciła odmownie głową.

- Jason, z szampanem to chyba lekka przesada. Przecież nic takiego nie zrobiłam.

- Wręcz przeciwnie. Jest to wieczór, który nam obojgu zostanie w pamięci na zawsze... 

to początek twojej oszałamiającej kariery. - Zwrócił się do kelnera. - Prosimy o szampana. 

Dzisiaj jest nasze święto.

- Nie musiałeś od razu zamawiać szampana - powiedziała z wyrzutem, kiedy zostali 

sami.

- Mylisz się. To jest szczególny wieczór - odparł cicho, przeszywając ją wzrokiem.

Ujął   Jennifer   za   rękę.   Poczuła   na   plecach   rozkoszny  dreszcz.   Po   raz   setny   chyba 

uświadomiła sobie, jak ważną osobą stał się dla niej Jason.

- To był najpiękniejszy dzień w moim życiu - powiedział lekko schrypniętym głosem.

Wybuchnęła śmiechem.

- Jasne, strażnik parkowy i kupowanie poduszek! Cudowna sobota!

Uśmiechnął się i potrząsnął głową.

- Lepiej kupować poduchy z tobą niż siedzieć samotnie nad potokiem - odparł cicho, a 

Jennifer coś zagrało w duszy.

- To ciekawa uwaga w ustach kogoś, kto uwielbia samotność - odrzekła poważnie. - 

Ale cieszę się, że tak uważasz, ponieważ dla mnie ten dzień jest również wyjątkowy.

Pojawił   się   kelner,   otworzył   butelkę   szampana   i   nalał   im   do   kieliszków.   Jennifer 

background image

obserwowała musujące bąbelki. Jason uniósł kieliszek.

- Za twoją wspaniałą przyszłość.

- Dzięki - odparła, stukając się z nim kieliszkiem. Przez chwilę zastanawiała się, do 

jakiego stopnia ten mężczyzna stanie się częścią jej przyszłości.

Bąbelki   szampana   zakręciły   jej   w   nosie;   alkohol   był   pyszny,   niezbyt   słodki.   W 

towarzystwie Jasona Jennifer opuściły wszelkie troski. Rozejrzała się po tarasie. Zatrzymała 

na chwilę wzrok na samotnym, ciemnowłosym mężczyźnie, siedzącym przy stoliku stojącym 

pod   przeciwległą   ścianą.   Obrzuciła   bacznym   spojrzeniem   jego   koszulę   w   szkocką   kratę, 

muskularne ręce i masywny kark. Kiedy jednak jej wzrok spoczął na brązowych palcach 

zaciśniętych na kuflu, poczuła w gardle skurcz przerażenia.

- Może   to   tylko   moja   wyobraźnia   albo   zbieg   okoliczności,   -   powiedziała,   patrząc 

Jasonowi   w   oczy   -   ale   ten   samotny   mężczyzna   naprzeciwko   nas   dokładnie   odpowiada 

opisowi jednego z napastników, którzy chcieli porwać Goldie.

- Spróbuj go opisać, nie patrząc w tamtą stronę - polecił spokojnie Hollenbeck.

- Ciemne włosy, ciemne oczy. Zdaję sobie sprawę, że taki opis  pasuje do połowy 

mężczyzn  na  tej  sali,  ale  Goldie  mówiła,  że  jeden  z   bandziorów  miał  kciuk  ucięty  przy 

pierwszym stawie. Ten mężczyzna jest dokładnie tak okaleczony. Dostrzegłam to, kiedy brał 

do ręki kufel.

- Twoja siostra musi być bardzo spostrzegawczą osobą, skoro w sytuacji, kiedy ktoś 

wciągał ją do samochodu, dostrzegła taki szczegół.

- Goldie ma oko do mężczyzn - odparła sztywno Jennifer. - Dostrzeże w nich każdy 

feler.

- Dlatego jest dobrym świadkiem. Widziałem, że Garcia jest bardzo zadowolony z jej 

zeznań. Pójdę teraz niby do toalety, ale tak naprawdę zadzwonię pod pewien numer, który 

podała mi policja.

- A jeśli się mylę?

- Ten facet o niczym się nie dowie. Po prostu agenci będą mieli go na oku.

- Oni jego, a on nas?

- Coś w tym rodzaju - roześmiał się krótko Jason. - Na pewno nie zaczepią go w 

restauracji. Nic nie zrobił i po prostu wszystkiego się wyprze. Za chwilę wracam.

Nieznajomy wyraźnie obserwował oddalającego się Jasona. Niepokój zmącił dobre 

samopoczucie Jennifer. Teraz już była pewna, że ten człowiek ich śledzi. Nie wiedziała tylko 

od jak dawna.

Ucieszyła się, kiedy Jason znów pojawił się przy stoliku.

background image

- Zrobione - oświadczył.

- Kiedy opuszczałeś salę, bacznie cię obserwował. Jak myślisz, czy śledzi nas od San 

Saba?

- Nie,   zapewne   przejął   nas   już   tutaj.   Kiedy   jechaliśmy   do   miasta,   uważnie 

obserwowałem   szosę   za   nami.   Przez   cały   zresztą   dzień   byłem   czujny,   ale   przegapiłem 

moment, kiedy ten facet się pojawił. - Popatrzył ciepło na Jennifer, a po wargach przemknął 

mu lekki uśmieszek. - Moją uwagę zaprzątało coś zupełnie innego. Muszę być ostrożniejszy.

Wypili jeszcze po kieliszku szampana i nie zaszczyciwszy ciemnowłosego mężczyzny 

spojrzeniem, opuścili restaurację. Kiedy posuwali się w tłoku ulicznym, Jennifer odwróciła 

się w fotelu i popatrzyła na Jasona.

- Czy ktoś za nami jedzie? - zapytała.

- Tak - odparł krótko Hollenbeck.

Nie zwalniając, przechylił się nad nią, wyciągnął ze schowka pistolet i położył go 

między fotelami.

- Nie jest to zanadto krzepiące - mruknęła. - Może nie powinniśmy wracać do mnie?

- Dlaczego? Niczego się bój.

- A jeśli zechcą nas porwać albo włamać się do domu?

- Niech tylko spróbują - warknął Jason. - Poradzę sobie, a ponadto na plecach już mu 

siedzi policja.

Jennifer nieco się rozluźniła.

- Przy tobie jestem spokojniejsza, ale po powrocie do domu natychmiast zadzwonię do 

Goldie i upewnię się, czy u nich wszystko w porządku.

- Jasne. Ale możesz mi wierzyć, że nad rzeką nic się nie wydarzyło.

Kiedy zajechali pod ciemny dom, zadrżała i Jason ścisnął ją za ramię.

- Szkoda, że wychodząc, nie zostawiłam zapalonych świateł.

- Wszystko będzie dobrze... rozluźnij się - powiedział i otworzył drzwi.

Kiedy Jennifer przekroczyła próg, biegiem ruszyła do aparatu telefonicznego.

Porozmawiała z Goldie, a następnie z Willem. Odłożyła słuchawkę i rozejrzała się za 

Jasonem. Mężczyzna opierał się o futrynę kuchennych drzwi, a na stole przy zlewie stały 

dwie szklanki z zimną margaritą.

- Co myślisz o kąpieli w basenie? Jennifer skinęła głową.

- Doskonała  myśl...  Jason,  taras  jest  otoczony  płotem.  Jeśli  ktoś  stanie  po  drugiej 

stronie, może podsłuchiwać, o czym rozmawiamy.

- Nastawimy   muzykę   i   będziemy   rozmawiać   cicho.   Jeśli   śledzący   nas   mężczyzna 

background image

podejdzie zbyt blisko, natychmiast aresztuje go policja.

- Za co?

- Naruszenie   prywatnej   posiadłości,   podglądactwo...   istnieje   kilka   ciekawych 

rozwiązań. Chodź, kochanie.

Kilka minut później siedzieli już w ciepłej wodzie, popijali zimny, słonawy napój i 

słuchali muzyki płynącej z odtwarzacza kompaktów.

Jason robił wszystko, żeby Jennifer wrócił dobry nastrój. W świetle księżyca jego 

skóra   jaśniała   srebrzystym   blaskiem,   a   porastające   tors   włosy   były   czarne.   Siedzieli   i 

rozmawiali blisko godzinę. Hollenbeck pieścił delikatnie palcami kark i ramiona kobiety, 

którą stopniowo opuszczał lęk i stawała się coraz bardziej świadoma bliskości mężczyzny.

- Chciałbym, żebyś poznała moich rodziców - powiedział cicho.

- Z twoich opowieści wynika, że ja i moja rodzina nie przypadniemy im szczególnie 

do gustu. Chłopcy, którzy nie odnoszą sukcesów w sporcie, moja siostra, hostessa w nocnym 

klubie, tata ze sforą cyrkowych psów... nie, dla większości ludzi to trochę za dużo!

Jason roześmiał się cicho i objął Jennifer.

- Twoi chłopcy są wspaniali i zapewne tysiąc razy bardziej otwarci, niż ja byłem w ich 

wieku. Może jeszcze zainteresują się sportem, a jeśli nie, to świat się od tego nie zawali. 

Boże, nigdy bym nie zmuszał dzieci do uprawiania sportu w sposób, w jaki mnie zmuszano. A 

jeśli chodzi o twego ojca, jest to postać kuriozalna, ciekawostka etnograficzna. Moi rodzice 

nie są łatwymi ludźmi. Twoja rodzina przynajmniej łatwo przystosowuje się do otoczenia.

- Musieliśmy tacy być - mruknęła, nie zdając sobie sprawy z tego, co mówi.

Cały wieczór narastało w niej podniecenie, a z chwilą, kiedy zetknęły się ze sobą ich 

biodra, poczuła, że ogarnia ją pożądanie. Zapragnęła nagle znaleźć się w ramionach Jasona.

- Jennifer - odezwał się cicho i kobieta odwróciła twarz w jego stronę.

Przyciągnął ją do siebie, a kiedy popatrzył pożądliwie na jej usta, Jennifer zabrakło 

tchu. Dotknął wargami ust kobiety, a ona oddała mu pocałunek, wkładając w niego tłumione 

od dawna namiętności. Rozchlapując wodę, zarzuciła mu ramiona na szyję. Przytulił do siebie 

jej gorące, mokre, smukłe ciało. Na torsie czuł nacisk bujnych piersi.

Zadrżała   z   podniecenia,   czując   jego   twardą,   napiętą   męskość.   Ciepło   jego   ciała 

burzyło w niej krew, upajało, rozpalało żądze. Dłoń Jasona ześlizgnęła się z szyi Jennifer, 

przez chwilę pieściła piersi, po czym zawędrowała na jej biodra.

Jego pocałunek był palący, namiętny i natarczywy. Jason uniósł jej szczupłą postać, 

posadził sobie na kolanach i ściągnął z Jennifer kostium. Zamknęła oczy, odchyliła do tyłu 

głowę i drżała z rozkoszy pod dotykiem jego czułych dłoni, które łagodnie tańczyły na jej 

background image

piersiach, a palce muskały naprężone sutki.

- Jennifer, pragnę cię - szepnął namiętnie, czując, jak wzbierają w nim powściągane 

przez tyle dni uczucia. Wstał i drżącymi dłońmi ściągnął mokre dżinsy. Światło księżyca 

grało na jego męskiej postaci, malując srebrzystym blaskiem szerokie ramiona i załamując się 

na wspaniale rozwiniętych mięśniach.

Zafascynowana Jennifer patrzyła na Jasona. Jego męskość na tle jasnego, płaskiego 

brzucha była prawie czarna i dziewczyna zaczęła pieścić gorące, pulsujące ciało. Hollenbeck 

jęknął w ekstazie. Jennifer powiodła wzrokiem po całej jego sylwetce, po czym znów spuściła 

oczy na czarne włosy między udami mężczyzny. Na smukłych, muskularnych nogach osiadły 

kropelki wody, które drżały, lśniąc w blasku księżyca.

Jason wsunął ręce pod ramiona Jennifer i podniósł ją.

Natychmiast przylgnęła do jego muskularnego ciała. Twardy członek napierał na jej 

kobiecość.

- Jason, pragnę cię - szepnęła.

Z nadmiaru wzruszeń łopotało jej serce.

Chwycił ją za biodra, pochylił głowę i złożył na wargach Jennifer gorący pocałunek. 

Później przyklęknął w wodzie i zaczął całować jej brzuch, biodra i uda. Opadła na kolana i po 

chwili oboje wyciągnęli się w basenie. Ich ciała, gorące i przepełnione pożądaniem, wiły się 

spazmatycznie w ciepłej wodzie. Wsunął jej dłoń między uda i kobieta aż zachłysnęła się z 

rozkoszy.

- Chodź, kochanie, chodź. Och, Jen! - wychrypiał Jason, pieszcząc jej najsekretniejsze 

miejsce. Wyprężyła ciało i przytuliła się do mężczyzny. - Jen, chcę się z tobą kochać całą noc, 

chcę poznać ciebie, poznać, co lubisz.

- Jason...

Dotyk   jego   dłoni   doprowadzał   ją   do   szaleństwa,   rozbudzał   namiętności   i   emocje, 

jakich nigdy jeszcze nie doświadczyła. Była gotowa, rozpalona...

- Jason - szepnęła. - Jason, proszę...

Serce tłukło się jej jak oszalałe. Mężczyzna wziął ją za rękę, wyprowadził z basenu i 

położył na miękkim dywaniku. Wodził ustami najpierw po jej twarzy, później po piersiach, 

brzuchu, aż w końcu dotarł do samego jądra jej kobiecości. Wyprężyła ciało.

Nieoczekiwanie Jennifer usiadła między jego rozsuniętymi nogami, ujęła męskość i 

zaczęła ją pieścić; pochyliła się i dotknęła językiem. Jasonowi z rozkoszy zabrakło tchu. 

Poczuł, że traci  nad sobą  kontrolę, że mąci mu się w  głowie. Objął  kobietę, położył  na 

plecach i rozsunął jej aksamitne uda. Jego członek dotknął kobiecości, po czym łagodnie ją 

background image

wypełnił.   Jason   doznał   nieprzytomnej   rozkoszy.   Pchnął   mocniej   i   całkowicie   wszedł   w 

Jennifer. Wiła się i drżała, jęcząc w miłosnej ekstazie.

- Jason - szepnęła resztką tchu, obejmując go w pasie długimi, smukłymi nogami.

Zamknęła   oczy   i   wychodziła   naprzeciw   żądzy   mężczyzny,   potęgując   ją.   Odnosiła 

wrażenie, że zapada się w jakąś rozkoszną, słodką otchłań. Chciała oddać się Jasonowi bez 

reszty, chciała tworzyć z nim jedność, chciała zamknąć go w sobie na wieki.

A  on   wchodził   głębiej   i   głębiej,   obsypując   jej   twarz,   ramiona   i   szyję   oszalałymi, 

gorączkowymi   pocałunkami.   Kiedy   jego   twarda   męskość   doprowadzała   ją   do   szczytu, 

wyprężyła   się   i   wydała   krzyk   stłumiony   jego   pocałunkiem.   Krzyknęła   ponownie   i   oboje 

zadygotali. Wybuchnął w niej, a Jennifer przycisnęła twarz do jego szyi. Rozpalony, oszalały 

z rozkoszy Jason tulił do siebie drżącą kobietę.

- Jennifer - powiedział w końcu schrypniętym głosem. - Kocham cię.

Jego ciałem wstrząsały dreszcze spełnienia.

Powoli wracała do rzeczywistości, do swego świata, do swego domu. Wracała do tego 

cudownego, wyjątkowego mężczyzny, który trzymał ją w objęciach i któremu serce łopotało 

jak skrzydła orła. Leżeli syci miłości, ze splecionymi nogami, a on obsypywał pocałunkami 

jej policzki, uszy i skronie.

W końcu uniósł twarz i popatrzył w oczy.

- Jennifer, kocham cię - powtórzył. Zakręciło się jej w głowie od nadmiaru szczęścia.

- To dobrze, Jason - odparła i pocałowała go w kącik ust.

- Naprawdę - dodał z powagą. Uniósł się lekko na łokciu i spoglądał jej prosto w oczy. 

-   Nigdy   w   życiu   do   nikogo   nie   czułem   tego   co   do   ciebie.   Potrzebuję   cię,   Jen   -   mówił 

matowym ze wzruszenia głosem.

Jennifer grały w sercu wszystkie dzwony świata. Dotknęła palcami jego policzka, na 

którym pojawił się już pierwszy cień zarostu.

Od  fizycznej   rozkoszy   miała   zamęt   w   głowie,   ale   jej   uczucia   sięgały   dużo,   dużo 

głębszych   poziomów   psychiki,   sięgały   do   samego   serca,   do   dna   duszy.   Tak   bardzo 

potrzebowała Jasona. Wypełniał sobą pustkę w jej życiu.

Odwróciła głowę, wtuliła twarz w zagłębienie jego szyi i z trudem powstrzymywała 

płacz.

- Ej, co się dzieje? - zapytał miękko, unosząc jej podbródek. Przez chwilę stawiała 

opór, jakby chciała odepchnąć mężczyznę od siebie.

- Jason...

- Kochanie - powiedział czule. Słysząc ton jego głosu, Jennifer wybuchnęła płaczem. 

background image

Mężczyzna pocałował ją w oko i zaczął kciukiem wycierać płynące po policzkach łzy. - 

Kochanie, o co chodzi?

- Ja też cię kocham. I jest mi z tym dobrze. Tak długo byłam sama. Kiedy pojawiłeś się 

tamtej szalonej nocy, odmieniłeś życie zarówno chłopców, jak i moje.

Przygarnął kobietę i odsunął jej z czoła kosmyk włosów.

- Mnie również jest z tym dobrze. I chcę być z tobą cały czas. Czuję się tak, jakbym 

czekał na ciebie od początku świata. Moje obecne stosunki z Brettem może nie układają się 

najlepiej, ale to się z czasem zmieni. Obiecuję i...

- Pozostała dwójka zwariowała na twoim punkcie. Will i Kyle łażą za tobą jak dwa 

cienie - odparła, wycierając mokre policzki.

- No widzisz. A ta noc jest najwspanialszą rzeczą, jaka mi się w życiu przytrafiła - 

powiedział ochrypłym głosem. Przytuliła twarz do jego torsu i słuchała, jak mocno bije mu 

serce. On gładził jej goły bark, później przesunął dłoń wzdłuż słodkiej linii bioder i zatrzymał 

rękę na jędrnym pośladku. - Jesteś przepiękną kobietą, Jennifer - dodał, myśląc o tym, że 

pojawiła   w   jego   życiu   niczym   złocisty   promień   słońca,   który   wpada   do   pogrążonej   w 

ciemnościach jaskini. I nie tylko sama Jennifer, ale również jej chłopcy błysnęli mu przed 

oczyma nadzieją rodzinnego ciepła, którego tak niewiele w życiu zaznał.

Pocałował kobietę w skroń, a następnie przesunął usta na jej policzek. Tak, nie chciał 

utracić tego wszystkiego. Pokona niechęć Bretta... jeszcze sam nie wiedział jak, ale wiedział, 

że to mu się uda... i pokocha chłopców, jakby naprawdę był ich ojcem.

- Potrzebuję ciebie, Jennifer... ciebie i twojej rodziny. Staliście się już najważniejszym 

elementem mego życia.

Cicho westchnęła, uniosła głowę i ujrzała wbity w siebie wzrok Jasona. Mężczyzna 

pochylił się i pocałował ją w usta. Ich języki spotkały się i zaczęły rozkoszny, przyprawiający 

o zawrót głowy taniec.

- Jason... - szepnęła, patrząc w jego zamglone żądzą oczy.

Czuła,   że   jego   wzrok   prawie   fizycznie   jej   dotyka.   Znów   naprężyły   się   jej   sutki, 

poczuła  falę  ciepła,  które  zalało  dolne  partie  jej  brzucha,  i  namiętność  Jennifer  stała  się 

prawie nie do zniesienia, aż bolesna. Jason pocałował ją tak żarliwie, że uleciały jej z głowy 

wszelkie rozsądne myśli. Sunął wargami po jej piersiach, wąskiej talii, płaskim brzuchu, aż 

sięgnął   ustami   do   gorącej,   wilgotnej   konchy   jej   kobiecości.   Wydała   pomruk   rozkoszy. 

Wyprężyła ciało, zanurzyła palce w jego włosach i lekko falując biodrami, jęczała cicho w 

ekstazie. Zadrżała, kiedy położył się obok niej i przyciągnął ją do rozpalonego namiętnością 

ciała.

background image

Uniósł kobietę, posadził na sobie i z ochrypłym jękiem wszedł w nią. Jennifer zaczęła 

hipnotyczny, przyprawiający o zawrót głowy ruch. On wodził gorączkowo dłońmi po jej 

piersiach,   sutkach,   później   jego   palce   zsunęły   się   do   jej   kobiecości,   potęgując   jeszcze 

rozkoszne doznania kobiety. Osiągając szczyt, krzyknęła namiętnie.

- Och,   Jennifer!   -   wykrzyknął   Jason,   czując,   jak   eksploduje   w   nim   oszałamiająca 

rozkosz.

Ściskając go z całych sił udami, pochyliła głowę i obsypała jego twarz pocałunkami. 

Jason drżał i mruczał coś, czego Jennifer nie potrafiła zrozumieć.

- Jennifer, kochana... Jakaś ty piękna. Nigdy nie będę miał dosyć... - Położyła się na 

nim, oplatając go ramionami. On przytulił ją, wiedząc, że jest to jedyna kobieta na świecie, o 

którą dba. - Jen, nigdy jeszcze nie byłem tak szczęśliwy - powiedział głębokim, dźwięcznym 

głosem.

Przez chwilę oboje milczeli, aż w końcu Jason zaczął śmiać się cicho.

- Co cię tak rozśmieszyło?

- Przypomniałem   sobie,   jak   podczas   naszej   pierwszej   rozmowy   Osgood   wyłączył 

aparat słuchowy, żeby mnie nie słuchać.

- Ty również byś wyłączył. Co twoi rodzice sądzą o nas? Jason nie miał zamiaru 

relacjonować Jennifer rozmowy z matką.

„Sfora cyrkowych psów!” - wykrzyknęła piskliwym głosem, po raz pierwszy w życiu 

tracąc opanowanie.

„Tak,   mamo.   Osgood   ma   teriery,   które   występują   w   telewizji   i   na   ulicznych 

pokazach.”

„Wielki Boże, Jason! Trójka chłopców i jeszcze ich dziadek z cyrkowymi psami?”

„Oni są czarujący, mamo” - odparł, nie wspominając o aferze z Goldie.

„Czarujący!” - parsknęła matka.

„Chciałbym, żebyś ty i tata poznali Ruarków. Ich nie można nie polubić.”

W tym momencie pomyślał ze wstydem o swoim pierwszym wrażeniu.

„Jason, ty chyba upadłeś na głowę. Sam teraz widzisz, co dzieje się z ludźmi, którzy 

zbyt długo żyją samotnie w lesie.”

„Ja ich kocham, mamo. Najświętsze słowo honoru.”

Jason   mocniej   przytulił   do   siebie   Jennifer.   Był   bardziej   przywiązany   do   jej 

zwariowanej rodziny niż do własnych rodziców. Nie mieściło mu się po prostu w głowie, by 

ktoś mógł nie lubić Ruarków... naturalnie, kiedy już ich bliżej pozna.

Kiedy na taras padł pierwszy blask budzącego się dnia, Jason popatrzył z miłością na 

background image

Jennifer.

- To   była   najcudowniejsza   noc.  A  teraz   jest   najcudowniejszy   świt   -   oświadczył, 

odgarniając włosy z jej twarzy.

- Jestem zmęczona - powiedziała, ocierając się o jego gorące ciało i prężąc jak kotka.

Mężczyzna wziął ją za rękę i weszli do basenu.

- Jason - zaprotestowała słabo. - Już niedziela, a my mamy jeszcze kilka spraw do 

załatwienia.

- Wiem, ale na razie cieszmy się każdą chwilą spędzoną razem - odparł niskim głosem, 

mocno przytulając kobietę.

Kiedy pojawili się w galerii, poza nimi było tam tylko trzech innych klientów. Jennifer 

stała przy biurku i rozmawiała z właścicielką, nie spuszczając jednak wzroku z Jasona.

Na widok jego spoczywającej na biodrze ręki przypomniała sobie cudowną noc, kiedy 

błądził dłońmi po jej ciele. Jego palce na tle jej jasnej skóry były ciemne i doprowadzały ją do 

szczytów niebiańskiej rozkoszy. Przypominała sobie żarliwe słowa, szeptane jej do ucha tej 

magicznej nocy, że ją kocha; pamiętała, jak mocno biło jej serce.

- Jennifer?

- Och, przepraszam, Leah - odparła, odwracając się do kobiety za biurkiem.

Leah Saenz popatrzyła na Hollenbecka.

- Chyba domyślam się, dlaczego nie dotarło do ciebie ani jedno słowo z tego, co 

powiedziałam.

- Przepraszam - powtórzyła z uśmiechem Jennifer. - Możesz powtórzyć?

- Dostarczyłam te rysunki. Przykro mi z powodu włamania do twego domu i powodzi 

w San Saba. Ale mogło być gorzej - powiedziała, nie spuszczając oczu z Jasona.

Mężczyzna podszedł do nich z książeczką czekową w dłoni.

- Chcę kupić obraz - oświadczył. Jennifer odwróciła się w jego stronę.

- Po co? Wcale nie musisz tego robić.

- Uważasz, że chcę go kupić wyłącznie z grzeczności?

- Nie, wcale nie - odrzekła, dobrze wiedząc, że Jason zawsze robi to, co chce, a jej 

obrazy naprawdę mu się podobają.

- Numer dwadzieścia trzy.

- To   jeden   z   moich   ulubionych   pejzaży   -   odparła   i   jej   wzrok   spoczął   na   dużym 

malowidle, przedstawiającym srebrzysty wodospad na rzece San Saba. Na tle brązowych skał 

migotały tysiące kropel rozpryskującej się wody, mieniąc się wszystkimi kolorami tęczy.

Kiedy opuścili galerię, załadowali obraz do jeepa i pojechali do „La Fonda” na chili i 

background image

kukurydziane   tortille.   Później   wrócili   do   domu   Jennifer.   Jason   zatrzymał   samochód   na 

podjeździe, chwycił ją za ramię i nie pozwolił wysiąść z auta.

- Pozwól, że ja wejdę pierwszy - powiedział, wyciągając broń.

- Czy ktoś nas śledził?

- Tak - odparł poważnie. - Ale nie próbowałem go zgubić. Nie widzę też większego 

sensu uciekać mu w drodze powrotnej do San Saba. I tak dobrze wie, dokąd jedziemy.

- Jason, odnoszę nieprzyjemne wrażenie, iż prowadzimy tych bandziorów prosto do 

mego domu.

Ponownie ścisnął lekko jej ramię i Jennifer, mimo nurtującego ją niepokoju, rozluźniła 

się. Zeszłej nocy pękły w niej jakieś emocjonalne bariery i od tej chwili Jason stał się częścią 

jej serca i, miała gorącą nadzieję, życia. Chwilę spoglądał na nią w milczeniu.

- Nigdzie ich nie zaprowadzimy. Dobrze wiedzą, że masz dom w dolinie, a co więcej, 

zdążyli go już odwiedzić. Muszą wykonać jakiś kolejny ruch; jest to tylko kwestia czasu.

- Czuję się jak kaczka na stawie w sezonie myśliwskim.

- Nie jest tak źle, słoneczko. Macie mnie i Terrella, a ponadto dom pozostaje pod 

obserwacją FBI. A teraz zaczekaj chwilę w samochodzie.

Ruszył   w   stronę   domu.   Z   pistoletem   w   ręku   wyglądał   bardzo   groźnie.   Po   kilku 

minutach   pojawił   się   w   progu   kuchennych   drzwi   i   dał   znak   ręką.   Jennifer   wysiadła   z 

samochodu, bojaźliwie rozejrzała się i poszła w kierunku Jasona.

Zamknął drzwi, położył pistolet na stole i przekręcił klucz w zamku. Podszedł do 

kobiety; jego oczy odbijały te same pragnienia, które i ją ożywiały. Wyciągnął ramiona i 

przygarnął do siebie Jennifer.

- Jason - szepnęła, ale on zamknął jej usta pocałunkiem.

- Chciałbym bez przerwy przebywać tylko z tobą - odezwał się po chwili. - Nie chcę 

wracać do kłopotów i problemów, które nas rozdzielają. Gdyby nie ludzie, którzy idą naszym 

śladem...

- Też jestem rozdarta między chęcią pozostania tu z tobą na zawsze a powrotem do 

domu.

Jason dotknął jej policzka i poważnie popatrzył w oczy.

- Również nie chcę, żeby chłopcom, Goldie czy Osgoodowi cokolwiek się przytrafiło, 

ale  zapewniam  cię,  że  przy  Terrellu  są  bezpieczni.  Na   sekundę  nie  spuści  z   nich  oka.  - 

Pocałował Jennifer w kącik ust. - A nam jest tak dobrze ze sobą - dokończył.

- Jason,   jednak   musimy   wracać   -   powiedziała,   ponownie   ogarnięta   niepokojem   o 

dzieci.

background image

Tuż przed opuszczeniem domu przytulił ją  i pocałował tak namiętnie, że Jennifer 

zaparło ze wzruszenia dech. Nigdy jeszcze nie pożądała Jasona tak mocno jak w tej chwili.

- Jedziemy - powiedział, unosząc w końcu głowę i wypuszczając kobietę z objęć.

Każde z nich wsiadło do swego samochodu i ruszyli w stronę gór. Jeśli nawet ktoś 

jechał   ich   tropem,   Jennifer   nikogo   nie   dostrzegła.   Obserwowała   znajomy   krajobraz: 

postrzępione górskie granie, wyniosłe szczyty, lśniące osiki, wysmukłe topole i gdyby nie 

dręczący ją strach, niczego nie brakowałoby jej do absolutnego szczęścia. Spędziła cudowny 

weekend i była zakochana. Aż dotąd nie wierzyła, że po śmierci Marka może jeszcze kogoś 

pokochać. Hollenbeck jednak wypełnił sobą pustkę w jej życiu, pustkę, której nawet nie była 

świadoma.   Popatrzyła   we   wsteczne   lusterko   i   pomachała   mężczyźnie   ręką.   On   dotknął 

palcami ust i przesłał jej pocałunek.

Jason uśmiechnął się i pomyślał, że bardzo by chciał, aby Jennifer siedziała w tej 

chwili obok niego. Znów ogarnęło go podniecenie. Ciągle mu było mało jej aksamitnego 

ciała. Nie wyobrażał już sobie życia bez niej i bez chłopców. I miał cichą nadzieję, że w 

końcu uda mu się zjednać Bretta. Doskonale rozumiał obawy i niepokój dziecka, ale też 

święcie wierzył w to, że z czasem przekona chłopca do siebie.

Popatrzył we wsteczne lusterko na długą wstęgę uciekającej do tyłu szosy. Niedługo 

wjadą w góry. Ich ogon towarzyszył im przez dwadzieścia mil, a następnie skręcił w którąś z 

bocznych dróg. Jason podejrzewał, że kiedy opuszczą autostradę, na górskich drogach ktoś 

będzie na nich czekać. Sam dom znajdował się pod obserwacją agentów FBI, tak więc tam 

Jennifer i chłopcy będą bezpieczni.

Zastanawiał się chwilę, ilu bandziorów ściga Goldie. A może to robota tylko jednego 

człowieka, tego, który śledził ich w restauracji? Ktokolwiek by to był, zapewne pojawi się w 

domu w ciągu dnia, zakładając, że Ruarkowie nie orientują się, iż ktoś śledzi każdy ich ruch. 

Po   co   uderzać   w   nocy,   kiedy   w   domu   jest   strażnik?   Jason   był   przekonany,   że   bandyci 

niebawem   wykonają   kolejny   ruch   i   zastanawiał   się,   dlaczego   tak   długo   zwlekają.   Czy 

spodziewają się, że Goldie opuści dolinę? Mało prawdopodobne. Może liczą na to, że w domu 

pojawi   się   Szczurek?   Tak,   taka   możliwość   istniała.  A  może   z   wykonaniem   następnego 

posunięcia czekają na coś lub na kogoś?

Bez   względu   na   to,   jaki   był   powód   zwłoki,   cały   czas   szli   tropem   Jennifer   i 

obserwowali jej dom. Co uczynią, kiedy dowiedzą się, że pieniądze ma już policja? Jason 

modlił się w duchu, by bandyci zostali schwytani, zanim dotrze do nich ta wiadomość.

Jego myśli zbłądziły z kolei na Jennifer i ich wspólne, przyszłe życie. Czy ona i 

chłopcy zgodzą się zamieszkać w San Saba? Podejrzewał, że Will i Kyle przywitają takie 

background image

rozwiązanie z radością. Pomyślał o Willu, który nie był już małym chłopcem, choć nie był też 

mężczyzną. Chłopak okazał się dużo bardziej odpowiedzialny, niż wydawało się jego matce. 

Z drugiej strony, nie dziwił się, że Jennifer ciągle traktowała syna jak małe dziecko.

Tego wieczoru planował jeszcze raz zadzwonić do swoich rodziców i opowiedzieć 

więcej o Jennifer. Uśmiechnął się pod nosem na myśl, jak zareagują matka i ojciec, kiedy 

zakomunikuje im radosną wieść, że ich jedyny syn się zakochał. Pomyślał o kobietach, które 

raiła mu matka, kobietach posiadających pozycję społeczną i powszechnie akceptowanych. 

Jego rodzice będą, delikatnie mówiąc, wstrząśnięci.

Jennifer skręciła w wijącą się, górską drogę i Jason stracił jej pojazd z oczu. Na chwilę 

ogarnęła   go   panika.   Przycisnął   mocniej   pedał   gazu   i   na   najbliższym   zakręcie   dostrzegł 

niknący tył wynajętego czerwonego samochodu. Kiedy minął kolejny zakręt, w perspektywie 

drogi ujrzał zaparkowane na poboczu auto z bagażnikiem na dachu, do którego przywiązane 

zostały wędki. Kierowca miał na sobie brązowy sweter i szukał czegoś w bagażniku. Na 

dźwięk silnika jeepa podniósł na chwilę głowę, po czym wrócił do przerwanego zajęcia.

Jason przejechał obok samochodu, wziął kolejny zakręt, ale myślami ciągle był przy 

tamtym mężczyźnie. Nie był to człowiek z restauracji w Santa Fe, ale Hollenbecka dręczyło 

przeczucie, że mężczyzna wcale nie przybył tu na ryby.

- Dostajesz paranoi - mruknął pod nosem, po czym zatrzymał samochód i zawrócił.

Zdecydował, że i tak za kilka minut dogoni Jennifer.

Wrócił do miejsca, w którym zaparkowany był samo - chód. Liście osik lśniły w 

popołudniowym słońcu, trawa była zgnieciona kołami samochodu, ale samego pojazdu nie 

było.

Ponownie zawrócił i ruszył w pościg za Jennifer. Dopóki nie dostrzegł czerwonego 

bagażnika jej wozu, w żołądku czuł lodowatą kulę strachu. Wyprzedził kobietę. Zdecydował, 

że   teraz   już   on   powinien   jechać   pierwszy.   Tamten   mężczyzna   mógł   przekazać   przez 

radiotelefon wiadomość swemu koleżce, że Jennifer zbliża się do domu, a Jason gotów był 

założyć   się   o   tygodniową   pensję,   że   tamten   facet   czekał   na   nich.   Sięgnął   po   słuchawkę 

telefonu i połączył się z Danem Garcią.

Dwadzieścia minut później wjechali do doliny. Ponów - nie spojrzał we wsteczne 

lusterko, upewniając się, że Jennifer podąża za nim. Żadnego innego samochodu nie do - 

strzegł.

Kiedy zbliżał się do wysypanego żwirem podjazdu przed domem Ruarków, dostrzegł 

przyczepioną do drzewa tabliczkę z napisem: MAMA i strzałką w bok. Na środku drogi 

widniała   olbrzymia   kałuża   wody.   Skąd   się   tu   wzięła?   -   błysnęło   mu   w   głowie   pytanie. 

background image

Przecież   od   kilku   dni   nie   padało.   Zdecydował,   że   jeep   zdoła   sforsować   tę   przeszkodę   i 

przyśpieszył.

Kiedy wjechał do wody, auto zaczęło tonąć.

background image

12.

Jason zaklął, błyskawicznie odwrócił się i chwycił leżący na tylnym siedzeniu obraz. 

Ze   wszystkich   stron   samochodu   pieniła   się   woda;   dziura   w   drodze   okazała   się   bardzo 

głęboka.

We wstecznym lusterku dostrzegł, że Jennifer wysiadła już ze swego auta i biegnie w 

jego stronę.

- Żeby to piekło pochłonęło! - zaklął ponownie.

Jeśli otworzyłby drzwi, woda wtargnęłaby do środka. Wysunął więc nogi przez okno, 

przecisnął resztę ciała i wyskoczył na zewnątrz. Zniknął kobiecie z oczu.

- Jason!

Klnąc jak szewc, z błyszczącymi gniewnie oczyma, Jason wygrzebał się z dołu. Był 

mokry i ubłocony do pasa. Do ubrania przylgnęły mu liście, źdźbła trawy i gałązki.

- To znowu oni! - ryknął, ogarnięty nagłą furią.

- Skąd wiesz, że to chłopcy... - Urwała. - Co z obrazem?

- Zapakowany jest w plastik, a ponadto trzymałem go cały czas nad głową - burknął.

- Jason, widzisz ten znak na drzewie? On miał nas ostrzec.

- Wiem, że na drzewie jest jakiś cholerny znak. Jennifer, dlaczego oni to robią? Czy 

mają obsesję na punkcie kopania jam w ziemi? To jakaś choroba! Nie mogą wytrzymać, łapy 

ich swędzą. - Hollenbeck zacisnął szczęki. Popatrzył spode łba na Jennifer. - Tylko się nie 

śmiej!

- Jason, zobacz, na drzwiach wejściowych również wisi jakiś znak.

- Pójdę i sprawdzę.

Kipiąc ze złości, ruszył zamaszystym krokiem przez podwórko. W butach chlupotała 

mu woda. Zatrzymał się przed drzwiami. Na tabliczce ponownie dostrzegł słowo: MAMA i 

strzałkę wskazującą, iż należy obejść dom.

Jennifer powoli i z uwagą objechała dół z wodą, w którym utknął samochód Jasona. 

Mężczyzna w tym czasie obchodził dom wokół. Nagle coś uderzyło go w kostki i jak długi 

rozłożył się na ziemi.

- Jason! - krzyknęła Jennifer, wyskoczyła z samochodu i pobiegła w jego stronę.

- Uważaj! - warknął, gramoląc się na nogi.

Jennifer dostrzegła drut, rozciągnięty między wbitym w ziemię kołkiem a rosnącym 

nie opodal drzewem.

- Zrobili z domu jedną wielką pułapkę!

background image

- Lepiej poczekajmy tutaj.

- Poradzę sobie - odburknął i ruszył w dalszą wędrówkę dookoła budynku.

Jennifer nagle wrzasnęła piskliwie i Jason w ostatniej chwili pochylił głowę, dzięki 

czemu uniknął zetknięcia z kolejnym drutem, tym razem rozpiętym na wysokości jego szyi.

- Boże, przecież ktoś może sobie tym wyrządzić straszną krzywdę! - wykrzyknął. - 

Pomyśl, co by się stało, gdyby na moim miejscu był Osgood!

- Wiem... już ja powiem im to i owo do słuchu - odparła, zastanawiając się, jaki szatan 

tym razem wstąpił w chłopców. Ujrzała malującą się w oczach Jasona furię i zapragnęła 

nagle, by mężczyzna wsiadł do samochodu i odjechał. Ale jego pojazd był unieruchomiony w 

wykopanym przez jej synów dole. - Jason, każę im wyciągnąć jeepa z wody. Wtedy zdążysz 

do domu jeszcze przed nastaniem zmroku.

Odwrócił się w jej stronę i obrzucił Jennifer zimnym spojrzeniem.

- Sądzisz, że coś takiego nie może człowieka wytrącić z równowagi? Jamy w ziemi, 

doły, druty? Jak to wytrzymuje twój ojciec? Nie wiem!

- Jakoś   sobie   radzi   -   odparła,   buńczucznie   zadzierając   podbródek,   a   Jasonowi 

natychmiast przypomniał się stary Osgood. Tak, tak, Jennifer dużo odziedziczyła po tatuśku.

Bez słowa ruszyła za Hollenbeckiem na tyły domu, gdzie znaleźli kolejną tabliczkę: 

„Mamo. Niedługo wrócimy. Zastawiliśmy pułapki, żeby uchronić dom przed włamywaczami. 

Nie próbuj wchodzić do środka. Po prostu czekaj. My niedługo wracamy. Will”.

Jennifer popatrzyła na Jasona.

- Teraz już wiesz, dlaczego zrobili to wszystko.

Dotarł do nich dźwięk silnika samochodowego i oboje odwrócili się w stronę drogi.

- To oni - oświadczył mężczyzna.

- Jason, zostaw wszystko mnie. Próbowali się tylko zabezpieczyć i nie ich wina, że nie 

stosowałeś się do wskazówek.

Jennifer odniosła wrażenie, że w oczach Hollenbecka rozbłysły iskierki rozbawienia.

Obserwowali, jak Terrell parkuje samochód. Ze środka, ujadając i merdając ogonami, 

wypadła sfora psów. Za zwierzętami wysypali się chłopcy, a na końcu wysiedli Goldie, Terrell 

i Osgood. Dorośli nieśli jakieś paczuszki.

- Hm - mruknął dyplomatycznie Terrell, taksując wzrokiem ubłocone ubranie Jasona. 

Powszechny zachwyt wzbudził jednak dopiero widok jego jeepa.

- Specjalnie znaki postawiliśmy - wyjaśnił Will.

- Panie Hollenbeck, wjechał pan do dziury - oświadczył Kyle i zasłonił dłonią usta. 

Oczy miał rozradowane.

background image

- Nie zauważył pan znaku? - włączył się do rozmowy Brett.

- Nie wiedziałem, że to takie ważne - odparł Jason, siląc się na obojętność.

Osgood wybuchnął śmiechem i odwrócił się w stronę strażnika.

- Wjechał pan prosto do jamy! - Zachichotał i potrząsnął głową. - Mówiłem chłopcom, 

że nikt nie wjedzie do dziury, jeśli postawią znak. Ale życie pokazało, że to oni mieli rację, 

nie ja.

- Tato, zanieś  do kuchni tę pizzę - odezwała się pojednawczo Jennifer widząc, że 

Goldie i Terrell znikają już w środku domu.

Osgood ruszył posłusznie, cały czas chichocząc i kręcąc z podziwem głową. Za nim 

ruszyli chłopcy. Will co chwila wybuchał gromkim śmiechem. Jennifer popatrzyła na Jasona i 

wzruszyła ramionami.

- Twój ojciec ma wypaczone poczucie humoru.

- Ale ma.

I znów dostrzegła w jego oczach figlarny błysk.

- Twój ojciec ma wypaczone poczucie humoru i najweselszą córeczkę na świecie. 

Mogłabyś iść przodem i śmiać się, a za tobą reszta rozbawionej czeredki.

- Już się na nich nie gniewasz?

- Robili   to   w   dobrych   intencjach.   A   zastawianie   pułapek   to   specjalność   twoich 

niebożątek.

Popatrzył na nią i uśmiechnął się. Pod wpływem tego uśmiechu serce Jennifer zmiękło 

jak wosk.

- Wracajmy lepiej do domu, bo z pizzy zostaną nam tylko puste pudełka. Ale co z tobą 

zrobimy? Pozostaje chyba szlauch ogrodniczy.

- Nie jest to zły pomysł. Najlepiej będzie, jeśli zjem tutaj, na dworze.

- Amy dołączymy do ciebie.

Spoglądali chwilę po sobie, po czym wybuchnęli śmiechem.

- Chodź, kochanie, w me ramiona - powiedział Jason, wyciągając ręce.

Jennifer cofnęła się.

- O, nie! Dopiero, kiedy zdejmiesz z siebie trochę tego błocka.

Jason ponownie się roześmiał i zgodnie ruszyli w kierunku domu.

- Po kolacji chłopcy pomogą ci wyciągnąć samochód. W progu pojawił się Terrell. 

Stanął   z   rękami   wspartymi   na   biodrach   i   obserwował   nadchodzących   ze   zmarszczonymi 

brwiami.

- Obiecałem im wyprawę po pizzę. Teraz widzę, że muszę zostać i pomóc tobie.

background image

- Zajmę się pizzą - powiedziała szybko Jennifer i zniknęła w głębi domu.

Jason popatrzył na przyjaciela.

- Dogadałeś się z Goldie?

- Nie. Zamierzałem pojechać do siebie zaraz po twoim powrocie. Aleś się uświnił. 

Dlaczego nie zastosowałeś się do poleceń, wypisanych na znakach?

- Terrell...

- Dobrze, już dobrze - Skinner ugodowym gestem podniósł ręce. - Chodźmy jeść.

Następnego dnia, kiedy Jennifer czesała się, Will leżał rozwalony na kanapie i bacznie 

obserwował matkę.

- Mamo, czy chcesz wyjść za mąż za Jasona?

- A co powiedziałbyś, gdybym naprawdę za niego wyszła?

Usiadł.

- Myślę, że byłoby fajnie. - Zmarszczył brwi. - Ale nie musielibyśmy mieszkać w 

strażnicy?

- Chciałam tylko poznać twoją opinię. Nie planujemy małżeństwa.

- Na razie - odparł chłopiec, roześmiał się i ponownie wyciągnął na kanapie. - Ha, 

byłoby kapitalnie. Jason jest w porządku. Czy chcesz poznać jego rodzinę? Czy jego tata też 

jest strażnikiem?

- Nie. Jego ojciec robił wszystko, żeby Jason nie został strażnikiem.

- Żartujesz! A czego chciał?

- Chciał, żeby syn razem z nim prowadził interes. Chciał zrobić z niego dyrektora 

przedsiębiorstwa.

- Jezu! To fatalnie. Mamo, ja zostanę strażnikiem.

- Naprawdę? - spytała, spoglądając na odbicie syna w lustrze.

- Jasne. To fajna praca - odparł chłopiec, zarzucając nogi za głowę. - Jason obiecał, że 

w przyszłym tygodniu zabierze mnie ze sobą do parku.

Stoczył się z kanapy.

- To praca dla samotników.

- Dla   samotników?  A  czego   mu   brakuje?   Chyba   tylko   telewizora.   Zobacz,   jakie 

ciekawe rzeczy robi. Mieszka na stałe w San Saba, pracuje na świeżym powietrzu, łowi ryby, 

poluje. Ja chcę robić to samo.

Chłopiec stanął na głowie.

Jennifer z uwagą spoglądała na syna. Ponownie uświadomiła sobie, jakim wstrząsem 

dla jej rodziny było pojawienie się Hollenbecka. Will jest już po jego stronie, z Kyle’em 

background image

pójdzie łatwo. Tylko Brett... Brett od rana nie odezwał się do Jasona słowem.

- Jennifer... - w progu pojawiła się Goldie. - Och, nie wiedziałam, że rozmawiasz z 

Willem.

- Nie, nie. - Chłopak usiadł na kanapie i spuścił nogi. - Muszę włączyć telewizor. Za 

chwilę będą „Gliniarze z Los Angeles”.

Kiedy Will opuścił pokój, Goldie rozejrzała się i zamknęła drzwi.

- Jenny, dzwonił Terrell. Umówił się ze mną na piątek wieczór.

- A widzisz! - wykrzyknęła Jennifer. - Mówiłam ci, że to wyłącznie kwestia czasu.

- Tak,   Terrell   jest   dla   mnie   bardzo   uprzejmy,   ale   zachowuje   ogromny   dystans. 

Oświadczył,   że   musimy   porozmawiać   i   dlatego   chce   spotkać   się   ze   mną   gdzieś,   gdzie 

będziemy sami. Jak sama wiesz najlepiej, tutaj to raczej niemożliwe... Jenny, jestem taka 

szczęśliwa. Kocham Terrella. Rozumiesz, kocham go naprawdę. Tym razem jest inaczej.

- Mam   nadzieję   -   westchnęła   Jennifer,   modląc   się   w   duchu,   żeby   okazało   się   to 

prawdą. Wiedziała, że wcześniej czy później pojawi się Szczurek Tabor. - Musisz po prostu 

dać mu czas. Kiedy ostatecznie zerwiesz ze Szczurkiem, sprawy z Terrellem ułożą się same.

- Być może nigdy już ani nie zobaczę, ani nie usłyszę Szczurka - odparła Goldie z 

nadzieją w głosie.

- I zobaczysz, i usłyszysz. Na to, Goldie, masz moje słowo honoru. - Chyba że już nie 

żyje, dodała w duchu, ale nie wypowiedziała tej myśli głośno. - Dobrze wiesz, że zgłosi się 

choćby po to, żeby odebrać pieniądze.

- No cóż, kiedy się pojawi, usłyszy ode mnie kilka ciepłych słów! Jennifer, czy mogę 

w piątek włożyć twoją niebieską sukienkę? Tę obcisłą.

Jennifer roześmiała się i wskazała szafę.

- Bierz, którą chcesz. Goldie popatrzyła na zegarek.

- Przyjdę po nią później. Teraz obiecałam Brettowi i Kyle’owi, że zagram z nimi w 

krykieta. Muszę gnać...

- Mamo, przyjechał Jason! - wrzasnął Will.

- Już idę! - zawołała Jennifer, przekrzykując ujadanie psów i obie siostry opuściły 

pokój.

Kiedy weszły do salonu, Jason rozmawiał z Osgoodem, głaszcząc Priss po łbie.

- Cześć - powiedziała Jennifer i Hollenbeck odwrócił się w jej stronę.

Popatrzył na nią tak ciepło, że na chwilę zapomniała o bożym świecie.

- Cześć. Wszystko w porządku?

- Jasne. Na podwórku grają w krykieta...

background image

- Wiem - odparł. - Zapraszali też do gry ciebie i mnie. A pan, panie Osgood?

- Myślę, że chłopcy się ucieszą - odparł starszy pan, dźwigając się z miejsca.

- My przyjdziemy za chwilę! - zawołał za nim Jason. Przeszedł przez pokój i objął 

Jennifer w pasie. - Nie widziałem cię chyba z osiemdziesiąt lat - powiedział miękko. - Tak 

chciałbym, żebyśmy mogli być sami.

- Wiem, ale to może się stać dopiero po północy. Jason przygarnął ją do siebie i gorąco 

pocałował w usta.

Ona wsparła ręce na jego krzepkich ramionach, delektując się bijącym od mężczyzny 

ciepłem. W końcu wysunęła się z jego objęć. W oczach Hollenbecka malował się bezmiar 

miłości.

- Jestem zdumiona, że nikt nas jeszcze nie woła.

- Chodźmy na dwór, zanim ktoś rzeczywiście tu po nas przyjdzie.

Spletli dłonie i ruszyli do wyjścia. Jennifer świetnie zdawała sobie sprawę z tego, że 

chłopcy natychmiast zauważą, że ona i Jason trzymają się za ręce, ale Brett musi przywyknąć 

do podobnych widoków. Jason stał się już częścią ich życia.

Kiedy skończyli grę, zasiedli na tarasie i jedli lody. Przez cały wieczór Jennifer była 

świadoma bliskości Hollenbecka;

cieszyła się, że słyszy jego dźwięczny, głęboki głos, że słyszy jego śmiech.

Wreszcie rodzina udała się do łóżek i na tarasie zostali tylko oni dwoje. Na czarnym 

niebie ostro świeciły gwiazdy, u ich nóg leżała Priss. Wtuliła nos w łapy, ale ślepia miała 

czujne. W pewnej chwili Jason wstał i wyciągnął rękę do Jennifer.

- Chodźmy się przejść.

- Sądzisz, że to bezpieczne? - zapytała, patrząc na mroczny górski stok porośnięty 

gęstym lasem.

- Nie odejdziemy daleko, a poza tym sama mówiłaś, że w razie czego Priss ostrzeże 

nas szczekaniem. Ponadto w lesie czuwają agenci federalni, którzy dzień i noc obserwują 

dom.

- Ktoś ciągle nas obserwuje?

- Na   wszelki   wypadek   -   wyjaśnił   z   rozbawieniem   Jason.   Jennifer   przez   chwilę 

odniosła przykre wrażenie, że cała intymność, jaka panowała w jej górskim domu, rozwiała 

się jak dym. Czy ten koszmar kiedykolwiek się skończy? Hollenbeck zdawał się czytać w jej 

myślach.

- No cóż, osobiście cieszę się, że ktoś pilnuje was w ciągu dnia, kiedy ja jestem w 

pracy.

background image

- A po powrocie nie rozstajesz się z pistoletem. Jason, czasami aż się ciebie obawiam. 

Już raz wyszłam za człowieka, który nie bał się żadnego ryzyka. Coraz bardziej przekonuję 

się, że znów podbił mi serce podobny mężczyzna.

- Podbił ci serce? Bardzo ładnie to powiedziałaś - odrzekł, delikatnie pocałował ją w 

usta i ruszyli w stronę drzew. - Ale nie martw się. Nie jestem taki jak Mark.

- Jesteś, i to mnie właśnie przeraża. Wiem, że nie zawahałbyś się użyć broni.

- Ani ja, ani żaden inny strażnik - odparł sucho. - Jennifer, posłuchaj, ja podejmuję 

wyłącznie konieczne ryzyko.

Rozważała przez chwilę jego słowa.

- Może i tak, ale czasami myślę, że byłabym szczęśliwsza z jakimś zatabaczonym 

buchalterem, który boi się własnego cienia.

- Przykro mi - odparł pogodnym tonem. - Ale popatrz na własnych synów. Will jest 

bardzo odważny i uwielbia pracę w terenie. To samo Brett. Kyle jest jeszcze mały, ale myślę, 

że   dziecko,   które   odważyło   się   popłynąć   na   dętce   po   wzburzonej,   lodowatej   rzece,   nie 

wyrośnie na tchórza.

- Zapewne masz rację, ale ja wiem swoje, i zawsze już będę o nich drżała.

Lekko ścisnął jej ramię.

- Przecież tak naprawdę wcale nie chcesz, żeby któryś z nas był tchórzem, prawda?

- To ty tak myślisz - odburknęła i przez długą chwilę szli w milczeniu. Ich stopy cicho 

chrzęściły na żwirze. Noc była chłodna, powietrze przesycone zapachem świerkowej żywicy, 

a księżyc świecił jasno. Jennifer pragnęła zapomnieć o strachu i cieszyć się wieczorem oraz 

bliskością Jasona. - Jak myślisz, czy teraz też nas obserwują?

- Chyba tak, ale jeszcze dziesięć metrów i wejdziemy między drzewa, gdzie nikt nas 

nie zobaczy. - Odwrócił kobietę twarzą do siebie i zaczął całować. Kiedy wypuścił ją z objęć, 

popatrzył jej poważnie w oczy. - Jennifer - powiedział cicho. - Ostatnio dużo o nas myślałem. 

Nigdy jeszcze do żadnej kobiety nie czułem tego co do ciebie. Wiem, czego chcę, podobnie 

jak wiedziałem, kiedy wybierałem zawód strażnika parkowego. - Uniósł lekko jej podbródek. 

- Chcę się z tobą ożenić.

Jego słowa długo jeszcze dźwięczały w nocnym powietrzu, a serce Jennifer biło jak 

oszalałe. Chciała przytulić do siebie Jasona i wykrzyknąć: tak!

- Jason...

Odchyliła głowę do tyłu i długo studiowała twarz mężczyzny. Dotknęła jego policzka. 

Dawno już przekonała się, że jej życie stało się dużo szczęśliwsze od chwili, kiedy wkroczył 

w nie Jason.

background image

Delikatnie pocałował ją w usta i spojrzał jej w oczy.

- Jennifer, chcę, żeby i chłopcy stali się częścią mego życia. Wiem, że Brett nigdy się 

ze mną nie zaprzyjaźni, ale go rozumiem. Najpierw stracił ojca, a teraz traci część ciebie.

Mimo że przepełniała ją ogromna radość i szczęście, zawsze na pierwszym miejscu 

stawiała interes swojej rodziny. Wiedziała, że teraz musi być wyjątkowo ostrożna. W grę 

wchodziła również przyszłość chłopców i Osgooda.

- Cieszę się, że lubisz chłopców, ale istnieje tyle innych spraw, które należy omówić. 

Muszę uwzględnić uczucia synów.

- Ściśle mówiąc, tylko Bretta. Nie sądzę, żeby Will czy Kyle mieli coś przeciwko 

naszemu małżeństwu.

- Wiem o tym. Lgną do ciebie jak muchy do miodu. Ale trzeba również liczyć się z 

Brettem. I gdzie będziemy mieszkali? Czy porzucisz pracę i przeniesiesz się do Santa Fe?

Potrząsnął głową i Jennifer miała przeczucie nadchodzącego nieszczęścia.

- Kocham   swoje   zajęcie.  Ale   wiem,   że   nie   będę   mógł   już   mieszkać   w   strażnicy. 

Żonatym strażnikom park przydziela domy. Możemy też zamieszkać w twoim albo w ogóle 

wybudować nowy. To już parku nie interesuje. Obecnie mieszkam w strażnicy, bo tak mi 

najwygodniej i to mi odpowiada. Ale zawodu nie porzucę.

- Jason, nie możemy przenieść się tutaj na stałe. Chłopcy muszą chodzić do szkoły.

- W Rimrock jest niezła szkoła okręgowa. A do Santa Fe możemy jeździć, kiedy nam 

się żywnie spodoba. Wcale nie musisz pozbywać się tamtego domu. A na porzucenie pracy w 

szkole już się przecież zdecydowałaś.

- To ogromna rewolucja w naszym życiu. Chłopcy lubią szkołę w Santa Fe. Ja mam 

swoje sprawy w mieście...

- Malować możesz tutaj i dowozić potem prace do galerii. Przecież latem zawsze tak 

robisz.

- Nie - odparła, odwracając się gwałtownie w jego stronę. - Nie, tu nie o pracę chodzi. 

Chodzi   o   chłopców,   zwłaszcza   o   Bretta.   Muszę   najpierw   z   nimi   porozmawiać.   Czy 

rozważałeś w ogóle myśl o zmianie miejsca pracy? Terrell, na przykład, powiedział Goldie, że 

nosi się z zamiarem przeniesienia do jednego z biur departamentu parków narodowych.

- Tak,   myślałem,   ale   szybko   odrzuciłem   ten   pomysł.   Nie   cierpię   pracy   biurowej. 

Gdybym się na nią zdecydował, to równie dobrze mógłbym wejść do interesu mego ojca. A 

tego nie chcę.

- Ale ja muszę brać pod uwagę chłopców, ich przyjaciół, poziom szkoły...

- Są jeszcze bardzo młodzi i łatwo adaptują się do nowych warunków. Przywykną do 

background image

wszystkiego szybciej, niż sądzisz.

- To   jest   jednak   ogromna   rewolucja   -   powtórzyła,   zastanawiając   się,   czy   Jason 

rozumie, co oznacza taka zmiana dla dzieci. - Nie jestem pewna tej szkoły okręgowej w 

Rimrock. Szkoły w Santa Fe oferują dużo większe możliwości.

- No tak, ale z drugiej strony, tutaj twoje dzieci będą żyły w otoczeniu przyrody, a 

szkoła w Rimrock nie jest najgorsza. Mieszkając w San Saba, unikniesz wielu poważnych 

problemów wychowawczych, jakie miałabyś w wielkim mieście.

To, co mówił miało sens, ale jego propozycja oznaczała drastyczne zmiany w ich 

życiu i wymagała wnikliwego rozważenia. Odeszła kilka kroków i w zadumie tarła czoło. 

Jason zbliżył się do niej i wziął ją w ramiona.

- Jennifer, potrzebuję ciebie - powiedział miękko. - Myślę, że Brett w końcu pogodzi 

się z sytuacją.

- Żaden z nich może się nie zgodzić, kiedy wspomnę o zmianie szkoły.

- Więc   porozmawiaj  z   nimi,   daj   im   czas   do  namysłu  -   poprosił   cicho.  -   Jennifer, 

dopóki was nie spotkałem, sądziłem, że mam w życiu wszystko. Teraz nie wyobrażam sobie 

życia bez ciebie.

- Porozmawiam   z   chłopcami   o   przeprowadzce   i   o   naszym   małżeństwie.  Ale   i   ty 

pomyśl o zmianie pracy. Domagasz się ofiar wyłącznie od naszej czwórki. I od taty, ponieważ 

on pójdzie tam, gdzie i ja.

- Sama najlepiej wiesz, że Osgoodowi jest wszędzie dobrze. Chłopcom też się tutaj 

spodoba. Ale przemyślę sprawę - obiecał. - A ty zastanów się, gdzie chcesz spędzić miodowy 

miesiąc. Wspominałaś coś o Luwrze i Paryżu.

Uniosła głowę i dotknęła policzka mężczyzny.

- Myślę,   że   wolałabym   coś   prostszego,   coś,   w   czym   mogłaby   uczestniczyć   cała 

rodzina.

- Na pewno nie przez pierwszy tydzień - burknął Jason, obejmując ją w talii.

- Może gdzieś na zachodzie... w jakimś miejscu, które lubisz. Co powiesz o Wielkim 

Kanionie?

- Uwielbiam Wielki Kanion. Ale czy naprawdę chcesz poświęcić dla niego Paryż?

- Tak, chętnie, bo na razie jest to znacznie prostsze rozwiązanie.

- W porządku. Zatem najpierw spędzimy kilka dni w Phoenix, gdzie wynajmiemy 

sobie apartament, w którym nikt nam nie będzie przeszkadzał. Później ruszymy do Wielkiego 

Kanionu. Reszta rodziny dołączy tam do nas samolotem. A na koniec zabierzemy chłopaków 

do Disneylandu.

background image

- O, ty chytrusku! Wiesz, czym przekupić dzieci. Za wyprawę do Disneylandu zgodzą 

się na wszystko.

Jason roześmiał się i potrząsnął głową.

- Nie, wcale nie będę im o tym mówić, dopóki same nie przystaną na moje propozycje. 

Pragnę, żeby zaakceptowały mnie dla mnie samego, a nie z tego względu, że dam im bilet do 

Disneylandu.

- Zgadzam   się   z   tobą.   Tak,   to   będzie   cudowny   miesiąc   miodowy   -   odparła, 

zastanawiając   się,   czy   znajdą   w   końcu   takie   rozwiązanie,   które   będzie   odpowiadać 

wszystkim.

- Ale z drugiej strony rezygnujesz z Paryża - dodał cicho Jason. - Wybór należy do 

ciebie.

- Wielki Kanion i Disneyland jest lepszym pomysłem. Ale zanim do tego dojdzie, 

musimy uporać się z innymi problemami. Nie możemy się pobrać, dopóki wisi nad nami 

niebezpieczeństwo. Nie  wiem, co będzie, jeśli tych bandziorów  nie złapią  do czasu, gdy 

chłopcy pójdą do szkoły.

Skinął   głową,   popatrzył   na   Jennifer,   znalazł   ustami   jej   wargi   i   na   kilka   minut 

zapomniała o wszystkich kłopotach. Przestała myśleć o przyszłości i bez reszty oddała się 

czarowi chwili.

Następnego ranka, kiedy Jason pojechał do pracy, odbyła rozmowę z ojcem. Usiadła 

obok   Osgooda,   który   właśnie   naprawiał   niewielką   drabinkę,   używaną   podczas   psich 

występów.

- Tato, Jason mi się oświadczył. Zapytał, czy chcę za niego wyjść.

Stary mężczyzna popatrzył czujnie na córkę i odstawił drabinę.

- Kochanie, to cudownie! Bardzo się cieszę.

- Jeszcze   nie   dałam   mu   zdecydowanej   odpowiedzi,   ponieważ   najpierw   chcę 

porozmawiać z chłopcami. Poza tym trzeba ustalić masę innych rzeczy.

- Wiem, że martwisz się Brettem, ale jak podrośnie, polubi Jasona. On jest dobry dla 

chłopców. Jenny, od chwili, kiedy się tu pojawił, wszystko zmieniło się na lepsze. Nauczyli 

się wielu nowych rzeczy, nabrali nowych zainteresowań. Nawet Brett.

- Wiem. Jason ma na nich zbawienny wpływ, ale Brett go nie akceptuje. A Hollenbeck 

nie rzuci pracy w parku, co znaczy, że my musimy się tu przenieść, a chłopcy pójść do szkoły 

w Rimrock.

- Zapewne. Ale oni są zbyt mali, żeby przykładać wagę do takich szczegółów. Po kilku 

godzinach zdobędą masę nowych przyjaciół i będą po prostu szczęśliwi.

background image

- Nie   wiem   -   odparła,   zdumiona   reakcją   ojca.   -  A  ty?   Niebieskie   oczy   staruszka 

rozbłysły.

- Co ja? Jeśli się pobierzecie, będę najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem. Jason 

jest dla ciebie bardzo dobry.

Jennifer uśmiechnęła się i skinęła głową.

- Pozmywam naczynia. Później pojadę do Santa Fe odebrać nowe bronco i zwrócić 

pożyczony  samochód.  Z  rana  dzwonił  dealer.  Jesteśmy  umówieni.  Kiedy  Jason  wróci   na 

lunch, powiedz mu, gdzie jestem. Ale przed wyjazdem chcę odbyć rozmowę z chłopcami.

- Kochanie, z Jasonem będzie ci dobrze jak z nikim. To przyzwoity człowiek.

Osgood ścisnął ją za ramię.

Jennifer ucałowała ojca i ruszyła do kuchni. Po śniadaniu Will zamierzał segregować 

wędziska, ale matka zatrzymała całą trójkę w kuchni i poleciła chwilę jeszcze pozostać przy 

stole.

- Chcę   oznajmić   wam   coś   ważnego.   -   Kyle   bawił   się   puszką   wypełnioną   ziemią. 

Jennifer podejrzewała, że trzyma w niej dżdżownice na ryby. - Jason poprosił mnie o rękę.

- Super! - wykrzyknął Will.

- Bomba! - dodał Kyle. - Jason będzie naszym tatą.

- Nie będzie! - wybuchnął Brett. Popatrzył na matkę roziskrzonymi oczyma. Twarz 

miał czerwoną jak burak. - Nie chcę, żeby Jason był moim tatą. On nie jest naszym tatą!

- Nie jest - przyznała cicho Jennifer. - Mieliście jednego ojca i nic tego faktu nie 

zmieni. Nikt nie zajmie jego miejsca. Nigdy. - Mówiła bezpośrednio do Bretta. Na widok jego 

twarzy ściskało się jej serce. - Nic tego nie zmieni, ale Jason chce stać się częścią naszej 

rodziny i chce, żebyśmy byli jego rodziną.

- Myślę, że to doskonały pomysł - oświadczył Will. - Jason jest kapitalny. Brett, tylko 

się nie rozbecz!

- Co ty tam wiesz! - odwarknął chłopiec.

Twarz miał jeszcze bardziej nachmurzoną, pięści mocno zaciśnięte.

- Chłopcy! - Jennifer podniosła głos. - Proszę o spokój!

- Kiedy chcecie się pobrać? - zapytał Kyle. - W sobotę?

- Nie. Daty jeszcze nie ustaliliśmy, ponieważ najpierw chciałam porozmawiać z wami 

i   z   dziadkiem.   Poza   tym   musimy   omówić   inne   rzeczy.   Nie   dałam   Jasonowi   konkretnej 

odpowiedzi. Być może będziemy musieli zamieszkać tutaj na stałe, a wy pójść do szkoły w 

Rimrock - Nie chcę! - zaprotestował gwałtownie Brett.

- Będzie fajnie mieszkać tutaj cały rok - odrzekł Will. - Nauczymy się jeździć na 

background image

nartach.

Kyle   skinął   głową,   ale   Jennifer   wiedziała,   że   chłopiec   jest   jeszcze   za   mały,   aby 

przejmować się takimi sprawami. Zdumiewał ją raczej zupełny brak sprzeciwów ze strony 

Willa. Popatrzyła uważnie na syna.

- Naprawdę nie masz nic przeciwko temu, żeby tu mieszkać i chodzić do szkoły w 

Rimrock?

Wzruszył ramionami.

- Mnie   się   tu   podoba.   Może   być   kapitalnie.  A  i   w   szkole   pewnie   nie   będą   tyle 

wymagać.

- Na to nie licz - odparła Jennifer.

Brett milczał jak zaklęty. Wbił wzrok w podłogę. Pięści zacisnął tak, że pobielały mu 

kłykcie. Kyle zaczął wiercić się na krześle.

- Czy mogę wyjść na dwór? - zapytał.

- Oczywiście - zgodziła się. - Powrócimy jeszcze do tego tematu.

- Wspaniale, mamo - powiedział Will, wstając od stołu. Wyszedł z Kyle’em przed 

dom. Jennifer cieszyła się, że obaj chłopcy tak łatwo pogodzili się z sytuacją.

- Nie chcę, żeby stał się naszą rodziną - odezwał się żałośnie Brett.

- Jeśli go poślubię, wszyscy będziemy szczęśliwsi - odparła cicho.

- Mamo, proszę, nie rób tego - błagał chłopiec.

- Brett, wiele nad tym myślałam. Daj Jasonowi szansę. Widzisz, jak polubili go Will i 

Kyle. On dobrze wie, że nigdy nie zajmie miejsca waszego taty.

- Właśnie to próbuje zrobić.

- Sam najlepiej wiesz, że to nieprawda... w każdym razie w głębi serca wiesz o tym.

- Ale jeszcze się nie zgodziłaś? - zapytało dziecko z nadzieją w głosie.

- Nie,   i   nie   zamierzam   go   poślubić,   jeśli   wszyscy   nie   będziecie   z   tego   powodu 

szczęśliwi.

- Ja nigdy nie będę szczęśliwy. Nie chcę, żebyś... nigdy...

Popatrzył na matkę oczami pełnymi łez. Jennifer przytuliła go do siebie.

- Brett, daj przynajmniej Jasonowi szansę. Zrób to dla mnie, ponieważ kocham go i 

chcę, żeby stał się moją rodziną. Zrobisz to, o co cię proszę?

- W porządku - powiedział i odwrócił się gwałtownie. - Chcę iść na dwór.

Jennifer skinęła głową i obserwowała, jak Brett wybiega z domu i woła coś do Willa. 

Przeciągnęła   dłonią   po   oczach.   Wiedziała   już,   że   chłopiec   nieprędko   pogodzi   się   z   jej 

małżeństwem. Poczuła, że z żalu i bólu ściska się jej serce.

background image

W mieście wstąpiła do domu, żeby zabrać pocztę, oddała samochód, odebrała nowe 

bronco, a w drodze powrotnej zatrzymała się w Rimrock, gdzie zrobiła zakupy. O drugiej po 

południu jechała krętą, górską drogą, prowadzącą do domu. Omiatała wzrokiem porośnięte 

lasem   zbocza,   zastanawiając   się,   gdzie   urządził   sobie   kryjówkę   agent   federalny.   Kiedy 

wjechała   na   podjazd  przed  domem,   ujrzała   zaparkowaną   na   podwórku   lśniącą,  czerwoną 

corvette. Czyją? Jennifer poczuła, że zamiera jej serce. Mógł nią przyjechać tylko Szczurek 

Tabor.

Kiedy wchodziła do domu, gardło dławił jej strach. Obejrzała się ponownie na górskie 

zbocze. Czy obserwujący dom agent domyślił się, że w środku jest Szczurek? Czy ktoś go 

śledził? Z pewnością zażąda pieniędzy. Podejrzewała, że pod olbrzymim urokiem osobistym 

Szczurka kryje się zwykły łajdak. Zostawiła zakupy w kuchni i przeszła do salonu.

- Spójrz, kogo tu mamy - powiedziała Goldie.

Na jej bladych policzkach wykwitły krwiste rumieńce.

- Jennifer! - wykrzyknął jowialnie Szczurek, podchodząc do kobiety.

Jennifer zdążyła już zapomnieć, jak zabójczo był przystojny. Roztaczał wokół siebie 

aurę   jakiegoś   erotyzmu   i   na   jego   widok   zawsze   podświadomie   poprawiała   fryzurę, 

prezentując   najbardziej   olśniewające   uśmiechy.   Miał   faliste,   kasztanowej   barwy   włosy, 

błękitne oczy w oprawie przepysznych, długich rzęs i niezwykle regularne rysy twarzy. Był 

ideałem męskiej urody. Obcisłe dżinsy i koszula podkreślały jego wspaniałą muskulaturę.

- Cześć, Szczurek - odparła chłodno.

Nie zwrócił uwagi na jej rezerwę. Przytulił kobietę do swego mocarnego ciała, po 

czym odsunął ją na długość wyciągniętych ramion i otaksował bacznym spojrzeniem - Za 

każdym razem, kiedy cię widzę, jesteś piękniejsza.

- Dziękuję - rzekła cicho.

Postanowiła skorzystać z pierwszej nadarzającej się okazji, by zadzwonić do Jasona.

- Za długo mnie tu nie było - odezwał się Szczurek poważnym tonem. - Wróciłem 

najszybciej, jak mogłem i co? Dowiaduję się, że moja mała, ukochana dziewczynka ma już 

innego kawalera. - Odwrócił się do Goldie. - Tak w każdym razie utrzymuje twoja siostra. - 

Podszedł do niej. - Ale ja tej sprawy tak nie zostawię. Przyjechałem tutaj, żeby zaproponować 

ci małżeństwo.

Ujął dziewczynę za rękę, ale ta ją wyrwała.

- Muszę z tobą porozmawiać. I nie o Terrellu.

- Ja w tym czasie zajmę się zakupami - wtrąciła szybko Jennifer i wyszła.

Zamiast jednak iść do kuchni, pobiegła na górę do swego pokoju. Zamknęła drzwi i 

background image

zadzwoniła   do   Jasona.   Kiedy   w   słuchawce   usłyszała   głos   Delii,   powiedziała   cicho   do 

mikrofonu:

- Della, możesz wywołać Jasona i powiedzieć mu, że pojawił się Szczurek Tabor?

- Naturalnie. Jason jest teraz na  tamie, ponieważ inżynierowie zwołali  tam naradę 

wszystkich strażników. Połączę się z nim tak szybko, jak to będzie możliwe.

- Jeśli go nie złapiesz, przekaż tę wiadomość Terrellowi.

- On również jest na tamie. Ale spróbuję.

- Dzięki, to bardzo ważne.

Odłożyła   słuchawkę   i   spoglądała   na   nią   z   głębokim   namysłem.   Może   powinna 

zadzwonić do Dana Garcii? Podeszła do okna i popatrzyła na górskie zbocze. Zastanawiała 

się chwilę, czy agent tkwi na posterunku. Jeśli tak, powinni być bezpieczni.

Osgooda   i   chłopców   nigdzie   nie   było   i   przez   chwilę   zastanawiała   się,   czy   to 

przypadkiem nie Szczurek wysłał ich gdzieś, żeby zostać sam na sam z Goldie. Zeszła na dół 

i zaczęła wynosić z samochodu resztę zakupów. Kiedy zgromadziła już w kuchni wszystkie 

zapasy, wyjrzała na korytarz i zawołała:

- Goldie, mogę cię prosić na minutę?

W progu pojawiła się jej siostra. Twarz miała czerwoną.

- Czy Szczurek zostanie na kolacji? - zapytała cicho Jennifer.

Pojawił się Tabor i objął Goldie muskularnym ramieniem.

- Moja mała laleczka powiedziała mi, że mieliście tutaj powódź.

- Zgadza się - odrzekła gładko Jennifer. - To wtedy właśnie Goldie poznała Terrella 

Skinnera.

- Pana Skinnera może spotkać nielicha niespodzianka, jeśli mu to i owo opowiem - 

oświadczył Tabor, przesuwając dłoń na biodro dziewczyny.

W tej samej chwili na dole rozległ się hałas i do pokoju wpadli Will, Kyle, Osgood i 

psy.

Teriery natychmiast zaczęły obszczekiwać Szczurka, który wzniósł oczy do nieba.

- Małe, krwiożercze potworki. Cześć, chłopcy... witam pana, panie MacFee. - Uścisnął 

dłoń ojcu Jennifer, ale zignorował chłopców. - Właśnie wybieraliśmy się z Goldie na spacer.

- Szczurek, powinnam...

- Wiem, że powinnaś pomóc siostrze w kuchni, ale teraz ma już pomocników, prawda, 

chłopcy? - odezwał się pogodnym tonem. - Tak więc chodź ze mną na spacer i pokaż mi 

okolicę. Od lat nie byłem w górach.

Kiedy wyszli na dwór, Jennifer obserwowała ich przez okno. Goldie powiedziała coś 

background image

do Szczurka i biegiem zawróciła do domu. W chwilę później weszła do kuchni, zamknęła za 

sobą drzwi i oparła się o nie.

- Jenny, jeszcze mu nie powiedziałam o pieniądzach. Chcę to zrobić teraz.

- Im szybciej to uczynisz, tym szybciej on się stąd wyniesie. W każdej chwili zresztą 

możemy zadzwonić na policję. Telefonowałam do parku i prosiłam o połączenie z Jasonem. 

Ale zarówno jego, jak i Terrella nie było. Zostawiłam wiadomość, że jest u nas Szczurek 

Tabor.

- Chryste Panie, Jenny, czy Terrell może się tu zaraz pojawić?

- Byłabym z tego bardzo rada. Nie odchodźcie zbyt daleko od domu. Nie sądzę, żeby 

Szczurek zachował pogodę ducha, gdy dowie się, że zwróciłaś pieniądze szeryfowi Garcii.

- No cóż, przede wszystkim nie powinien był mi ich dawać. Ale lepiej będzie, jeśli już 

pójdę. Wrócimy niebawem.

Otworzyła drzwi i wybiegła z domu. Szczurek przesłał jej szeroki uśmiech i objął 

dziewczynę ramieniem.

Jennifer popatrzyła na telefon, żywiąc rozpaczliwą nadzieję, że Della jednak złapała 

Jasona lub Terrella. Nie wiedziała, jak Szczurek zareaguje na wieść o postępku jej siostry.

Kiedy   ponownie   wyjrzała   oknem,   Goldie   energicznie   przekonywała   o   czymś 

Szczurka. Po chwili oboje zniknęli między drzewami.

- Mamo!   Mamo!   -   Wstrzymała   oddech.   W  głosie  Willa   przebijał   wyraźny   strach. 

Wytarła ręce i wybiegła z kuchni, kierując się w stronę schodów. Kiedy była w połowie 

korytarza,   na   górnym   podeście   pojawił   się   Will,   za   nim   dreptał   Kyle.   Starszy   chłopiec 

wymachiwał jakimś papierem. Oczy Kyle’a były okrągłe jak piłki tenisowe.

Nieoczekiwanie psy, które przebywały z Osgoodem w salonie, zaniosły się ujadaniem 

i hurmem rzuciły do tylnych drzwi domu. To zapewne wracała Goldie ze Szczurkiem.

- Mamo! - wykrzyknął rozgorączkowany Will. - Brett uciekł z domu!

background image

13.

- Och, nie! - Jennifer poczuła, że od stóp do głowy przechodzi przez nią fala żaru. - 

Will, nie powinieneś był puszczać młodszego brata samego! Pojawił się u nas Szczurek, a 

jego z kolei mógł ktoś śledzić.

- O Jezu, mamo, Brett był cały czas z nami, ale w pewnej chwili oświadczył, że idzie 

do domu, więc nic nie mówiliśmy. Widziałem zresztą, jak wchodzi na werandę. Myślałem, że 

poszedł do cioci Goldie. - Chłopiec sprawiał wrażenie wystraszonego. - Teraz już wiem, że 

nie powinienem był go nigdzie puszczać.

- To nie twoja wina, Will. To ja powinnam o wszystkim pomyśleć wcześniej.

Osgood   zagwizdał   i   psy   posłusznie   wbiegły   do   pokoju,   ale   prawie   natychmiast 

ponownie ruszyły do kuchennych drzwi, wściekle ujadając.

Jennifer,   niepomna   zgiełku   robionego   przez   zwierzęta,   odebrała   od   Willa   list. 

Rozłożyła papier, noszący ślady brudnych rąk.

Mamo! Wszyscy chcą, żebyś poślubiła Jasona. Ja nie chcę, nie potrafię dogadać się z 

braćmi, więc odchodzę i Jason może już się z tobą ożenić.

Brett

PS. Nie martw się o mnie. Dam sobie radę.

Och, nie! - wykrzyknęła ponownie, starając się zapanować nad nerwami - Will, idę 

zadzwonić   do   szeryfa   Garcii.   Później   połączę   się   z   parkiem   i   poproszę   Delię,   żeby 

zaalarmowała strażników. - Mógł pójść w kierunku autostrady i tam łapać okazję, pomyślała, 

ogarnięta jeszcze większą paniką. - Kiedy widzieliście go po raz ostatni?

Will i Kyle popatrzyli po sobie i młodsze dziecko wzruszyło ramionami.

- Gdzieś tak w okolicach lunchu - odparł Will.

A więc w południe. Jennifer popatrzyła na zegarek. Dochodziła piętnasta. Zakręciło 

się jej w głowie. Z najwyższym trudem panowała nad roztrzęsionymi nerwami.

- Idź po dziadka. Musimy natychmiast zacząć poszukiwania - poleciła, starając się 

mówić spokojnie. Ujadanie psów wyprowadzało ją z równowagi. - Will, dlaczego psy tak 

hałasują? Gdzie jest dziadek?

W progu stanął Osgood.

- Ktoś mnie wołał?

- Tato, Brett uciekł z domu. Zaraz zadzwonię na policję i do parku. Czy mógłbyś 

zabrać chłopców i rozejrzeć się po okolicy?

- Chryste, nie mógł uciec daleko. Był z nami jeszcze na lunchu.

background image

Gwizdnął na psy. Do pokoju wpadł Generał, ale natychmiast ponownie zawrócił do 

kuchni.

- Co, do licha, napadło te psiska? - zapytała Jennifer, ruszając za Generałem. Kiedy 

weszła   do  kuchni,  dostrzegła  przez  okno  dwie  postacie  na   tarasie. To  wróciła  Goldie  ze 

Szczurkiem. - Cisza! - krzyknęła na psy. - Tato, zabierz stąd tę sforę!

Z salonu dobiegł ostry gwizd i psy wybiegły z kuchni, z wyjątkiem Generała, który, 

zanim   podążył   śladem   reszty   terierów,   zaszczekał   jeszcze   kilka   razy.   Jennifer   zawsze 

podziwiała ojca za to, że potrafił trzymać psy w takich ryzach. Podniosła słuchawkę telefonu i 

zaczęła wykręcać numer policji w Rimrock.

W tej samej chwili otworzyły się tylne drzwi domu i do kuchni weszła Goldie. Była 

blada   jak   ściana,   a   w   oczach   miała   wyraz   zgrozy.   Za   nią   wkroczył   Szczurek.   Miał 

wpółotwarte, zakrwawione usta i mocno skaleczony policzek.

Na widok Szczurka Jennifer zesztywniała. Za jego plecami stał wysoki, jasnowłosy 

mężczyzna z rewolwerem w ręku. Za nim tłoczyło się jeszcze dwóch, każdy uzbrojony. W 

jednym dziewczyna natychmiast rozpoznała ciemnowłosego gościa z restauracji w Santa Fe. 

Blondyn machnął bronią w jej stronę.

- Odłóż to!

Jennifer wpadła w panikę. Jej pierwszą myślą byli chłopcy.

- Nie - szepnęła.

Blondyn podszedł do niej, wyrwał z ręki słuchawkę i z trzaskiem odłożył na widełki.

- Proszę grzecznie założyć ręce na kark i przejść do pokoju. Tam porozmawiamy.

- Nie róbcie krzywdy mojej rodzinie.

- Niech się pani zamknie. I marsz do pokoju! Jennifer wyszła na korytarz, gdzie stali 

Osgood i chłopcy.

- Tato, przyszli jacyś...

- Zamknij się! - warknął jeden z mężczyzn, grubas, który wyglądał, jakby złożono go z 

worków cementu. Potężne karczysko i prawie kwadratowa głowa.

Psy warczały i szczekały.

- Ucisz je!

Osgood zamrugał oczyma, po czym zmarszczył brwi.

- Brać ich, pieski! - krzyknął i sfora rzuciła się na obcych.

Goldie   wrzasnęła,   a   MacFee   cisnął   w   nieproszonych   gości   wazonem.   Rozległ   się 

strzał. Will zaczął wbiegać po schodach, biorąc po trzy stopnie. Gruby bandyta ruszył za nim 

w pościg.

background image

- Will! - krzyknęła Jennifer przerażona tym, że mężczyzna zacznie strzelać do dziecka.

Z furią rzuciła się na ciemnowłosego. Broń wyprysnęła mu z dłoni i poszybowała pod 

sam   sufit,   gdzie   stłukła   żarówkę   w   jednej   z   lamp.   Ale   mężczyzna   szybko   odzyskał 

równowagę i pchnął Jennifer tak mocno, że kobieta, jak długa, rozłożyła się na podłodze. 

Kiedy się podniosła, napastnik znów celował w nią z pistoletu, a grubas, trzymając Willa za 

kołnierz, wlókł chłopca po schodach na dół.

- Do pokoju - powtórzył ostro blondyn, wskazując rewolwerem salon. Najwyraźniej to 

on wydawał tutaj rozkazy.

Kiedy wszyscy już znaleźli się w salonie, grubas brutalnie popchnął Willa.

- Wy, dzieciaki, siadajcie na podłodze! - wrzasnął. - A ty - wskazał bronią Jennifer - 

dołącz do reszty towarzystwa.

Goldie i Jennifer usiadły na kanapie, a Osgood na krześle. Jedno spojrzenie na twarze 

chłopców sprawiło, że po Jennifer przeszła fala strachu.

- To tylko dzieci - zaprotestowała drżącym głosem.

- Zamknij ryj! - warknął gruby mężczyzna i na odlew uderzył Jennifer w twarz.

Osgood, chłopcy i Goldie zaczęli krzyczeć.

- Spokój!

Postawny   blondyn   wypalił   w   powietrze   i   w   pokoju   zapadła   głucha   cisza.   Goldie 

płakała bezgłośnie, Szczurek miał szarą, ściągniętą twarz. Ale chłopcy sprawiali wrażenie 

bardziej rozgniewanych niż wystraszonych.

- Oddałem pieniądze Bobby’emu - odezwał się Szczurek.

- Wiemy,   że   nie   oddałeś...   Bobby   powiedział,   że   przekazałeś   je   dziewczynie.   - 

Blondyn wskazał rewolwerem Goldie.

- Więc gdzie są te pieniądze? - Na jego wąskiej twarzy malował się gniew; grozy temu 

obliczu   dodawała   długa   blizna,   biegnąca   od   skroni   do   podbródka.   Patrzył   na   Szczurka   i 

Goldie płonącym wzrokiem. - I tak je znajdziemy. Możecie więc zaoszczędzić sobie czasu i 

bólu. Dawajcie forsę i już nas nie ma.

Szczurek drgnął i Jennifer błysnęło w głowie, że komu jak komu, ale jemu bandyci nie 

darują życia; być może zresztą ich wszystkich czeka śmierć. Napastnicy nie starali się nawet 

ukrywać, kim są naprawdę. Pomyślała o ukrytym w lesie agencie. Gdyby tylko udało się jej 

pozwodzić trochę bandziorów, w jakikolwiek sposób, byleby tylko zyskać na czasie. Na myśl 

o czasie ponownie ogarnęła ją panika. Gdzie, na Boga, podziewa się teraz Brett? Czy jest 

bezpieczny? Przecież to jeszcze mały chłopiec! Żywiła rozpaczliwą nadzieję, że nic mu się 

nie stało. Nigdy dotąd nie czuła się tak bezradna. Czas - tylko czas - był po jej stronie. Musi 

background image

więc jakoś wykorzystać ten atut.

Nieoczekiwanie grubas dwukrotnie wyrżnął Szczurka w twarz.

- Gadaj!

- Oddałem jej!

Teraz  Jennifer  sama  miała  ochotę  uderzyć  Tabora. A więc  tak  w  jego  wykonaniu 

wygląda   lojalność   i   obrona   ukochanej?   W   Szczurku   naprawdę   tkwiła   szczurza   dusza. 

Bandzior   podszedł   do  Goldie   i   jej  siostrze  zamarło  serce.  Pomyślała,   że   najwyższy   czas 

powiedzieć, że pieniądze ma policja. Ale oni na pewno w to nie uwierzą. A jeśli nawet, trudno 

przewidzieć ich reakcję.

- Nikt nie usłyszy waszych wrzasków! - warknął głucho bandyta.

Kyle zaczął cicho płakać i Jennifer zagryzła usta. Mężczyzna wyjął nóż, trzasnęła 

sprężyna zwalniająca ostrze. Kiedy przysuwał je do twarzy Goldie, w lśniącej klindze odbiło 

się światło. Dziewczyna miała szeroko rozwarte oczy i twarz barwy popiołu.

- Nie! Ja ich nie mam!

- Gadaj, gdzie ukryłaś pieniądze, a damy wam spokój - powiedział. Przystawił ostrze 

do szyi Goldie i popatrzył na Szczurka. - No, gdzie jest forsa? Albo porznę ci tę śliczną 

buziuchnę.

- Zakopana w górach - oświadczyła nieoczekiwanie Jennifer, doskonale zdając sobie 

sprawę, jak ryzykowną podejmuje grę. Niemniej, jeśli uda się jej dzięki temu zyskać trochę 

czasu, mogło to mieć ogromne znaczenie. Pod warunkiem, oczywiście, że Della przekazała 

Jasonowi   wieść   o   Szczurku.   W   głowie   kobiety   panował   kompletny   zamęt.   Te   typy   nie 

uwierzą, że to ona schowała pieniądze, a Goldie nie była już w stanie podjąć jej gry. - Tata 

pomógł mi to zrobić.

Goldie płakała i wyglądała tak, jakby miała zemdleć. A przecież każda nadzieja - 

nawet najmniejsza - była lepsza od bezczynnego siedzenia i czekania na śmierć.

Blondyn podszedł do Jennifer i brutalnie uniósł jej podbródek.

- Nie opowiadaj głupot.

Uderzył ją mocno w twarz. Will rzucił się matce na pomoc. Bandyta wyrżnął również 

jego i chłopiec upadł na ziemię.

- Przestańcie! - krzyknęła Jennifer. - Nie chciałam mieć tych pieniędzy w domu, więc 

wyniosłam je z tatą w góry i tam zakopaliśmy! Jeśli mi nie wierzycie, przeszukajcie dom.

Mężczyźni popatrzyli po sobie. Grubas obserwował bacznie Jennifer i kręcił głową.

- Nie wierzę. Kto zakopywałby taką forsę w górach, gdzie każdy może ją znaleźć?

- A ja wierzę - wtrącił ciemnowłosy. - Popatrz na to tatałajstwo. Trzęsący się staruch i 

background image

dzieciaki. Cóż lepszego mogli wymyślić?

Szef grupy z uwagą przyglądał się Jennifer. Wiedziała, że czeka ją marny los, jeśli 

bandzior domyśli się, że skłamała.

Ożywiała   ją   tylko   nadzieja,   że   pomoc   nadejdzie   szybko.   Bladoniebieskie   źrenice 

blondyna przeszywały Jennifer i kobieta poczuła nagle, że ogarnia ją furia. Popatrzyła na 

bandytę   płomiennym   wzrokiem.   Paliła   ją   obita   twarz,   ale   najbardziej   nienawidziła   tego 

człowieka za to, że podniósł rękę na Willa.

- W porządku - odezwał się w końcu. - Ona i staruch pójdą z nami. Cham - wskazał na 

grubasa - zostaniesz tutaj i przypilnujesz reszty towarzystwa. Szczurek idzie z nami.

Na widok wyrazu twarzy Tabora Jennifer poczuła, że żołądek podchodzi jej do gardła. 

Przed   powrotem   do   domu   zastrzelą   go,   jak   amen   w   pacierzu,   błysnęło   jej   w   głowie. 

Zrozumiała również, że jeśli nie nadejdzie pomoc, żadne z nich nie ma większych szans na 

przeżycie.

Kiedy   opuszczali   pokój,   spojrzała   na   Willa.   W   oczach   chłopca   płonął   ogień 

nienawiści.

- Will, rób dokładnie to, co ci każą.

Dzieciak skinął głową, a Jennifer miała tylko nadzieję, że chłopcu naprawdę nie strzeli 

jakiś niemądry pomysł do głowy.

- Potrzebne będą łopaty - zauważył rozsądnie Osgood.

- To je weźcie.

- Są w szopie za domem.

Jennifer   gorączkowo   zastanawiała   się   nad   jakąś   bronią.   Wychodząc   z   domu,   z 

rozpaczą pomyślała o konsekwencjach swojej decyzji. Gdy bandyci przekonają się, że w 

górach nie ma pieniędzy, dostaną szału. Czas mijał, a jej nie przychodził do głowy żaden 

fortel. Co, do diabła, robi ten agent, który rzekomo obserwował ich dom?

- Tam - odezwał się Osgood, wskazując piętrzącą się za domem górę.

- Bierzcie łopaty - polecił blondyn.

Jedną niosła Jennifer, a drugą Szczurek. Osgood prowadził. Za starcem i Szczurkiem 

maszerował   blondyn   z   rewolwerem.   Za   nim   posuwała   się   Jennifer,   a   dziwaczny   pochód 

zamykał ciemnowłosy. Kobieta natychmiast zorientowała się, że Osgood idzie dużo wolniej, 

niż to miał w zwyczaju. Dyszał, sapał, parskał i Jennifer domyśliła się, że ojciec również gra 

na zwłokę. Panowała cisza, którą mącił jedynie chrapliwy oddech Osgooda i szelest trawy 

pod ich stopami. Cienie zaczynały się wydłużać, ale do zmroku brakowało jeszcze kilku 

godzin.

background image

- Muszę chwilę odsapnąć - wychrypiał starzec i pochód zatrzymał się.

Jennifer popatrzyła w dół, w kierunku domu. Gdyby nie dodatkowy samochód na 

podjeździe, wszystko wyglądałoby normalnie. Jej wzrok prześlizgnął się w kierunku rzeki. 

Gdzie jest Brett?

- Idziemy - burknął do Jennifer ciemnowłosy i blondyn odwrócił się w ich stronę.

- Jeśli   szukasz   kolesia,   który   obserwował   dom,   to   wiedz,   że   nim   zajęliśmy   się 

wcześniej.

Serce w niej zamarło. A więc teraz już wszystko zależy od tego, czy Della przekazała 

wiadomość Jasonowi albo Terrellowi, pomyślała. Jeśli nie, obaj strażnicy wpadną w łapy 

bandziorów, kiedy niczego nieświadomi wrócą po służbie do domu.

Wspinali się górskim zboczem, które znała równie dobrze jak podwórko własnego 

domu.   Bywała   tutaj   z   chłopcami   niezliczoną   ilość   razy.   Osgood   coraz   bardziej   dyszał, 

charczał i coraz częściej przystawał. Dobiegł ich dźwięk samochodu, ale pojazd znajdował się 

bardzo daleko.

Przechodzili nad stromym urwiskiem i Jennifer postanowiła wykorzystać szansę. Z 

całą   pewnością   ciemnowłosy   bez   wahania   otworzy   ogień,   kiedy   zorientuje   się   w   jej 

zamiarach, ale przecież musiała zaryzykować.

Odczekała chwilę, aż mężczyzna skupił uwagę na tym, gdzie stawia stopy, i całym 

ciałem rzuciła się do tyłu. Uderzyła go w ramię. Zupełnie, jakby walnęła w mur. Próbowała 

wytrącić mu broń z ręki. W górach rozległo się gromkie echo wystrzału. Kiedy bandyta łapał 

równowagę, wyrwała mu z ręki pistolet. Nacisnęła kilkakrotnie spust, po czym wycelowała w 

ciemnowłosego.

- Rzuć broń! - odezwał się lodowatym głosem blondyn. - W przeciwnym razie twój 

ojciec umrze.

Trzymał rewolwer przy szyi Osgooda. Ciemnowłosy podskoczył do Jennifer, chwycił 

ją za włosy i obalił na ziemię.

- Jeszcze raz zaczniesz coś kombinować, a dostaniesz kulkę - ostrzegł, odbierając jej 

broń. - A teraz marsz.

Oszołomiona,   ruszyła   na   uginających   się   nogach   za   ojcem.   Starszy   mężczyzna 

posuwał się jeszcze jakiś czas, zanim przystanął.

- Myślę, że to tutaj - sapnął.

- Kopcie we trójkę.

- Mamy tylko dwie łopaty - odparł Szczurek.

- Kopać będę ja i on - odezwała się Jennifer. - Mojemu ojcu pozwólcie odpocząć.

background image

Kopali najpierw w trawie, a później w wilgotnej ziemi. Jennifer zastanawiała się, do 

jakiej głębokości będą ryli, zanim bandyci zorientują się, że wszystko to jest jedną wielką 

mistyfikacją. Jeszcze nigdy w życiu nie bała się tak bardzo. Lada chwila bandyci odkryją 

prawdę i była przekonana, że wtedy bez litości ich zamordują.

Kopała jak szalona, bolały ją mięśnie rąk i grzbietu, twarz paliła. I bała się o los 

dzieci.

- Chyba coś kręcisz - odezwał się blondyn do Osgooda. - Ani tu, ani nigdzie w tych 

górach nie ma zakopanych pieniędzy. Przestańcie kręcić, bo gorzko tego pożałujecie. - Zbliżył 

się do starca. - Gadaj, gdzie jest forsa.

- Chyba   tutaj   -   odparł   Osgood   i   wzruszył   ramionami.   Blondyn   odwrócił   się   do 

Jennifer.

- Ty wiesz, gdzie jest forsa. Lepiej będzie, jak mi powiesz.

- Tu. Przysięgam. Dajcie nam jeszcze z dziesięć minut.

Nie przestawała kopać. Spojrzała szybko w oczy Szczurka. Malował się w nich strach, 

ale kobieta zdawała sobie sprawę z tego, że to jest już ich ostatnia szansa. Zrozpaczona, 

uderzyła ostrzem łopaty w szpadel Tabora.

- Tutaj! - zawołała. - Trafiłam w pudełko.

- J. L.! - zawołał ciemnowłosy.

Ale Jennifer gwałtownie się odwróciła i choć wiedziała, że w każdej chwili może paść 

strzał, z impetem wyrżnęła blondyna ostrzem łopaty w rękę.

- Tato! - krzyknęła, w chwili, kiedy broń bandziora szerokim łukiem szybowała w 

powietrzu.

Szczurek   rzucił   się   na   ciemnowłosego,   a   Jennifer   rozpaczliwie   rozglądała   się   za 

rewolwerem   blondyna   -   Nie   ruszać   się!   -   dobiegł   ich   groźny,   męski   głos   i   zza   świerka 

wysunął się Jason.

W dłoni ściskał pistolet.

background image

14.

- Rączki   bardzo   wysoko!   -   zakomenderował   Hollenbeck,   trzymając   na   muszce 

postawnego blondyna. - Wygląda na to, że nie potrzebowałaś wcale naszej pomocy - dodał, 

spoglądając na Jennifer zaciskającą dłonie na kolbie pistoletu. - Świetnie sobie poradziłaś, 

Jen.

Terrell kierował broń na Szczurka i ciemnowłosego. Obaj mężczyźni mieli uniesione 

ręce.

Terrell wsunął pistolet do kabury i podszedł do Tabora.

- Jestem  Terrell   Skinner   -   przedstawił   się,   po   czym   wziął   błyskawiczny   zamach   i 

wyrżnął   mężczyznę   w   szczękę.   Ten   runął   na   plecy,   ale   Jennifer   nie   oglądała   dalszego 

przebiegu zdarzeń.

Odwróciła się do Hollenbecka.

- Jason... chłopcy...?

- W domu wszystko w porządku. - Popatrzył bacznie na jej twarz. - Te skurwysyny cię 

biły!

Jennifer chwyciła go za ramię.

- Jason, Brett uciekł z domu!

- O, cholera! Kiedy to się stało?

- W południe. Muszę jak najszybciej wracać do dzieci - powiedziała, czując nagle, że 

miękną pod nią kolana. - Ci ludzie wiedzieli o agencie, który obserwował nasz dom.

- Garcia już tam kogoś wysłał. Federalni wszystkim się zajmą.

- Czy   w   tym   dole   jest   forsa?   -   zapytał   blondyn,   cedząc   słowa.   W   jego   oczach 

malowała się wściekłość.

Jennifer popatrzyła mu w twarz i wojowniczo uniosła brodę.

- Pewnie, że nie. Już dawno oddaliśmy ją policji. - Odwróciła się do Jasona. - Chcę 

wracać do domu.

- Will nie spuści z muszki tamtego gościa.

- Will?   -   Jennifer   oniemiała   ze   zdumienia.   Nie   potrafiła   wyobrazić   sobie   swego 

maleństwa z bronią. - Och, nie!

- Twój syn zachował się wspaniale, a my przecież musieliśmy śpieszyć z odsieczą 

tobie i Osgoodowi. Zadzwoniłem do szeryfa. Policja jest już w drodze, a poza tym w domu 

pojawi się jeszcze jeden strażnik.

- Jason - powtórzyła z uporem. - Chcę wracać do chłopców.

background image

Kiedy w milczeniu skinął głową, rzuciła się na łeb, na szyję w dół zbocza. Serce 

waliło jej młotem, nie czuła chłoszczących jej ciało gałęzi drzew i krzaków. Jak burza wbiegła 

na podwórko.

- Will! - wrzasnęła ostatkiem tchu, kiedy wpadła do domu.

- Tu   jestem,   mamo   -   odparł   spokojnie   chłopiec.   Szybko   weszła   do   salonu. 

Zapowiedziany   przez   Hollenbecka   strażnik   trzymał   broń   wycelowaną   w   grubasa.   Obaj 

chłopcy byli cali i zdrowi. W rogu kanapy siedziała skulona Goldie i cicho płakała. Obok niej 

przycupnął Kyle i uspokajająco poklepywał ciotkę po ramieniu. Na widok matki malec zerwał 

się na równe nogi, ruszył w jej stronę i po chwili tonął już w jej objęciach.

- Nazywam się Jennifer Ruark - powiedziała, wyciągając rękę do strażnika.

- A ja Baker. Lada chwila pojawi się tu szeryf Garcia i policja. Ma pani dzielnych 

synów - dodał, spoglądając na Willa.

- Mamo, co z dziadkiem? - zapytał Will.

- Wszystko   w   porządku.   Wraca   z   Jasonem   i   Terrellem.   Will   podszedł   do   matki. 

Jennifer wypuściła z objęć Kyle’a i przytuliła z kolei starszego chłopca.

- Co tu się wydarzyło? - zapytała synka.

- Kiedy Will odebrał temu gościowi broń, wpadli Jason i Terrell - odparł za starszego 

brata Kyle. - Wtedy buch, buch - chłopiec zadał pięściami dwa ciosy w wyimaginowanego 

przeciwnika - i bandzior już leżał pod ścianą!

- Odebrałeś mu broń? - zapytała ze zgrozą Jennifer, patrząc na najstarszego syna.

Dopiero teraz dostrzegła, że grubas ma rozbitą twarz i spuchnięte usta.

- Kyle powiedział, że chce iść do ubikacji. Rozproszył jego uwagę i to wystarczyło - 

wyjaśnił Will, uśmiechając się do młodszego brata.

- Powiedzieliśmy Jasonowi i Terrellowi, gdzie mniej więcej mają was szukać - dodał 

Kyle.

- Mamo, a co z Brettem? - zapytał nieoczekiwanie Will.

- Zaraz się tym zajmiemy - odparła i zwróciła się do Bakera. - Zaginął mój średni syn.

- Porwali go ci bandyci?

- Nie. Po południu uciekł z domu - wyjaśniła. - Jego list znaleźliśmy na chwilę przed 

tym, jak wdarli się tutaj ci ludzie.

Zatęskniła   naraz   za   Hollenbeckiem,   za   jego   spokojem,   opanowaniem,   poczuciem 

bezpieczeństwa, jakie dawała jej jego bliskość, a przede wszystkim zdawała sobie sprawę, że 

bezpośrednią przyczyną ucieczki Bretta była jej miłość do Jasona.

Strażnik uruchomił radio.

background image

- Niech pani poda mi rysopis dzieciaka. Postawię na nogi pozostałych strażników. Czy 

pani zdaniem chłopak przebywa jeszcze na terenie parku?

- Nie wiem - odparła, patrząc na Willa, który wzruszył tylko ramionami.

- Jennifer, gdzie jest Terrell? - odezwała się nieoczekiwanie Goldie.

- Spuszcza manto Szczurkowi - odparła sucho i siostra, jak rażona prądem, zerwała się 

z kanapy i wybiegła do kuchni.

Rozległ się dźwięk otwieranych i zatrzaskiwanych drzwi wyjściowych. W sekundę 

później   dotarł   jękliwy   dźwięk   syren   i   niebawem   dom   wypełnili   umundurowani   ludzie. 

Pojawili się również Jason, Osgood i Terrell, prowadzący więźniów. Szczurek stał cicho; ręce 

miał skute kajdankami, a twarz okropnie spuchniętą. Na tarasie Terrell tulił do siebie Goldie.

Jason odciągnął na bok Jennifer.

- Porozumiałem   się   z   Delią.   Zorganizowano   już   poszukiwania.   Garcia   zajmie   się 

terenami leżącymi poza parkiem. Sam park podzieliliśmy na sektory i do każdego z nich 

wysłano grupę ratowniczą. Robiliśmy to już nie raz. Brett nie jest pierwszym dzieckiem, które 

zabłądziło w San Saba.

- Ależ on mógł już dawno opuścić park - odparła z niepokojem. - Jason, pozwól mi iść 

z tobą.

- Jasne. Musisz tylko chwilę zaczekać. Zamienię kilka słów z szeryfem i jeszcze raz 

skontaktuję się z Delią.

- A ja porozmawiam z Willem i nałożę spodnie.

- Aha, i powiedz swemu ojcu, że jeśli znajdzie Bretta pierwszy, niech natychmiast 

zadzwoni pod ten numer... i do Delii. - Jason wyciągnął długopis i zapisał wszystko na kartce.

Kiedy Jennifer rozmówiła się z chłopcami i Osgoodem, zmieniła ubranie i zeszła do 

kuchni, Jason ciągle jeszcze konferował z Garcią. Na widok kobiety powiedział coś szybko 

do szeryfa i ruszył w jej stronę.

- Od początku wiedziałem, że w razie potrzeby użyjesz broni - oświadczył, biorąc ją 

za rękę.

- Nie miałam wyjścia. Trudno było dłużej ciągnąć tę grę. Powiedziałam bandziorom, 

że pieniądze zakopaliśmy w górach.

- I bardzo słusznie. Gdy tylko Della przekazała mi wiadomość o Szczurku, połączyłem 

się   z   Terrellem.   Ci   goście   okazali   się   bardzo   beztroscy.   Zostawili   nawet   samochód   na 

podjeździe waszego domu. Sądzili, że po prostu zgarną forsę i dadzą nogę. Pobili i związali 

agenta, który obserwował wasz dom. Ale większej krzywdy mu nie wyrządzili. - Popatrzył 

bacznie   na   Jennifer.  -   Dlaczego  od   razu   po  pojawieniu   się   Szczurka   nie   zadzwoniłaś   na 

background image

policję? Milczała dłuższą chwilę.

- Wiem...   masz   rację   -   odparła   prawie   bojaźliwie.   -   Widzisz,   choć   Szczurek   jest 

zwykłym   łajdakiem   i   choć   robiłam   wszystko,   żeby   odciągnąć   od   niego   Goldie,   na   swój 

sposób był u nas zadomowiony. Chciałam dać siostrze szansę odbycia z nim rozmowy... 

później zapewne zadzwoniłabym. Dzięki Bogu, że moja wiadomość dotarła do ciebie.

- Było   minęło,   teraz   już   po   wszystkim.   Jesteście   bezpieczni.   Pozostaje   nam   tylko 

odszukać Bretta i wszystko wróci do normy.

Objął serdecznie Jennifer i ruszyli do wyjścia.

Brett,   wspinając   się   po   skałkach,   ocierał   z   policzków   łzy.   Mount   Rainy   był 

najwyższym wierzchołkiem w parku i Will od dawna planował wejście na szczyt, ale matka 

nigdy mu na to nie pozwoliła. Tak więc teraz, przed opuszczeniem San Saba, Brett postanowił 

samotnie zdobyć ten wierzchołek. W kieszeni niósł złożony kawałek czerwonego jedwabiu. 

Była to stara apaszka, którą matka dała im do zabawy. Od dwóch lat Brett i Will troskliwie 

przechowywali   tę   chustkę,   planując,   że   kiedy   już   wejdą   na   Mount   Rainy,   zostawiają   na 

szczycie jako proporzec.

Na początku wspinaczki znalazł odpowiedni patyk, który schował do plecaka. Miał on 

posłużyć za drzewce flagi.

Rozważał nawet myśl, czy nie zrezygnować z wywieszania proporczyka. Will szybko 

się zorientuje, że apaszka zniknęła, a wierzchołek widoczny był z bramy wjazdowej do parku 

i z wielu innych miejsc. Kiedy więc jego starszy brat zobaczy czerwoną flagę, domyśli się, że 

Brett samotnie wszedł na szczyt.

Wiatr   zawodził   w   gałęziach   świerków.   Chłopiec   przystanął   na   skraju   przepaści   i 

popatrzył na rozciągający się daleko w dole krajobraz parku i na srebrzystą wstęgę rzeki San 

Saba.

- Super! - wykrzyknął.

Nigdy w życiu nie wspiął się jeszcze tak wysoko.

Usiadł na zwalonym pniu i wyciągnął z plecaka baton czekoladowy. Rozwijając go, 

rozglądał się po górskim stoku. Niedaleko kończyły się drzewa i gdyby przeniósł się trochę 

wyżej,   znalazłby   się   w   ciepłym   słońcu.   Pomyślał   o   tacie,   przypomniał   sobie,   jak   ojciec 

podrzucał go nad głowę albo nosił na ramionach. Straszliwie tęsknił za nim, z całego serca 

pragnął, aby wrócił. Znów wytarł oczy. Nie chciał innego ojca. Ani Jasona, ani nikogo innego. 

Poczuł nagły wyrzut sumienia, ponieważ w plecaku niósł jedną z wędek Hollenbecka, którą 

strażnik  zostawił  u  nich  w  domu.  Chłopiec   dobrze  wiedział,  że  łowiąc  ryby,  przeżyje,  a 

przecież umiał już łowić pstrągi, oprawiać je i piec na ognisku. Miał też trochę pieniędzy, 

background image

które wyciągnął ze skarbonki. Mama zwróciła im pieniądze, które padły łupem złodziei - 

dokładnie dwadzieścia trzy dolary i czterdzieści dwa centy. Ta suma powinna starczyć mu na 

długo.

Wstał i ruszył pod górę, wsłuchując się w szum wiatru w koronach drzew. Dla dodania 

sobie animuszu zaczął podśpiewywać. Z oddali dobiegło ujadanie psa i chłopiec gwałtownie 

przystanął.   Wciągnął   ze   świstem   powietrze   do   płuc.   Wiedział,   że   w   parku   żyją   dzikie 

zwierzęta. Serce zaczęło mu głośno bić ze strachu. Rozejrzał się, szukając jakiegoś wysokiego 

drzewa, na którym mógłby się schronić w razie niebezpieczeństwa. Dobre były wysmukłe 

topole, jeszcze lepsze świerki. Ujadanie powtórzyło się i chłopiec uświadomił sobie, że to 

tylko szczeka pies.

Pokonując stromy stok, bacznie nadsłuchiwał. Szczekanie do złudzenia przypominało 

ujadanie   terierów   dziadka.   Jeśli   puścili   jego   tropem   psy,   znajdą   go   bardzo   szybko. 

Zdenerwowany,   odwrócił   się.  A   przecież   opuścił   dom   pod   nieobecność   dziadka   i   jego 

zwierzaków.

Przyśpieszył kroku, ale ujadanie stawało się coraz głośniejsze. Las rzedniał i w końcu 

chłopiec stanął na gołym skalistym zboczu, zalewanym potokami słonecznego światła. Pies 

cały czas podążał jego śladem, więc ostatecznie Brett przystanął i czekał. Spomiędzy drzew 

wyłoniło się małe, pokryte futrem stworzenie i gnało w stronę dziecka.

- Oats!

Uradowany Brett zrzucił plecak i pobiegł na spotkanie psa. Zwierzę wskoczyło mu w 

ramiona i chłopak tulił wychudzone stworzenie, któremu sterczały wszystkie żebra, a sierść 

miało skołtunioną i pełną rzepów. Uradowany terier jak oszalały lizał twarz Bretta.

- Ej, Oats! Gdzie się podziewałeś? Koleś! Ileśmy się ciebie naszukali! Ale dziadek się 

ucieszy!

I nagle chłopiec przypomniał sobie, że przecież uciekł z domu. Postawił psa na ziemi, 

wyciągnął   z   plecaka   niewielki   woreczek,   w   którym   miał   kawał   zimnej   szynki,   i   odkroił 

solidną porcję.

Oats chciwie pożarł mięso.

- Piesku, gdzieś ty się szlajał? Od razu widać, że ostatnio nie najlepiej ci się wiodło. - 

Usiadł na ziemi i zaczął głaskać zwierzę. - Wiesz, ja też uciekłem z domu.

Brett popatrzył w dół, na rozciągającą mu się pod stopami dolinę i zmarszczył brwi. 

Właściwie   powinien   odprowadzić   psa   do   domu.  Ale   jeśli   to   zrobi,   jego   również   już   nie 

wypuszczą.   Jeśli   natomiast   nie   odprowadzi   Oatsa,   sprawy   się   skomplikują;   podróż   ze 

zwierzęciem nastręcza wiele trudności. Ze zmarszczonym czołem głaskał psa i zastanawiał 

background image

się, co ma dalej robić.

Postanowił w końcu, że wejdzie na wierzchołek góry, później przenocuje w lesie, a 

rano podejmie ostateczną decyzję, czy iść dalej, czy też wracać do domu. Jeśli wróci, powie 

wszystkim, że nie tylko samotnie zdobył Mount Rainy, ale jeszcze odnalazł Oatsa.

Wstał, nałożył plecak i gwizdnął na psa.

- Chodź, piesku. Tylko nie zbliżaj się zanadto do przepaści.

Trzydzieści minut później znaleźli się już pod samym szczytem. Brett ściągnął plecak 

i położył go na ziemi. Zdecydował, że wróci po niego w drodze powrotnej. Zabrał ze sobą 

tylko   patyk,   który   miał   służyć   za   stylisko   proporca   i   raźno   ruszył   do   góry.   Nad   głową 

zawodził potępieńczo wiatr, a Brett, który posuwał się teraz grzbietem postrzępionej grani, 

musiał przeciskać się między wielkimi, skalnymi blokami. W pewnej chwili zawisł nawet na 

rękach nad przepaścią. Posuwając się z mozołem po śliskich kamieniach, dotarł wreszcie na 

zwieńczony ostrym wierzchołkiem szczyt. Daleko w dole krążyły jastrzębie.

- Ej! Jesteśmy na górze! Zdobyliśmy szczyt! Weszliśmy na samą górę Mount Rainy! 

Oats, tylko ty i ja! Will pęknie z zazdrości! - Brett rozejrzał się i dopiero teraz spostrzegł 

posępny   wał   granatowych,   burzowych   chmur   otulających   sąsiedni   wierzchołek.   -   Lepiej 

wracajmy - mruknął.

Ciężko dysząc z emocji, popatrzył na gęste obłoki i wyciągnął z kieszeni czerwoną 

apaszkę. Zrobił z niej proporzec, mocno wbił kij w skalną szczelinę i ponownie rozejrzał się 

po niebie. Czarne chmury spowijały już prawie cały park.

- Idziemy, Oats - powiedział chłopiec i dał pierwszy krok.

W drodze powrotnej stok wydawał się bardziej stromy, niż kiedy nim podchodził, a 

podszczytowa   grań   dużo   trudniejsza.   Ponownie   popatrzył   na   ciemne,   skłębione   obłoki   i 

zapragnął nagle, by był tu z nim Will. Bał się wracać samotnie, ale nie miał wyboru.

- Oats, trzymaj się blisko mnie - polecił i kontynuował zejście.

Raz spod stóp wysunął mu się olbrzymi głaz i z hukiem runął w bezdenną przepaść. W 

powietrzu rozniósł się smród siarki.

Niebo przecięła błyskawica i dobiegł grzmot pierwszego pioruna.

- Mam nadzieję, że w nas nie trafi - mruknął płaczliwie do Oatsa, który posłusznie 

trzymał   się  jego  nóg. W  pewnym   miejscu  pies  żałośnie  zaskomlał   i  zatrzymał  się.  Brett 

wyciągnął do zwierzęcia rękę.

- No, idziemy, piesku. Wszedłeś tutaj bez mojej pomocy - powiedział chłopak, czując, 

że sam zaczyna wpadać w panikę. Lada chwila mógł lunąć deszcz.

Z   duszą   na   ramieniu   ruszył   przed   siebie   i   niebawem   dotarł   do   jednej   z   wąskich, 

background image

skalnych półek przecinających urwisko.

Przystanął i chwilę wypatrywał dalszej drogi. Brett przypomniał sobie Jasona i spokój, 

jaki   zachowywał   w   chwilach,   kiedy  Willowi   czy   Kyle’owi   zagrażało   niebezpieczeństwo. 

Chłopiec zacisnął zęby. Bał się wkroczyć na stromy gzyms, ale wiedział, że musi to uczynić, 

że musi zachować zimną krew, jak Jason.

Obok siedział Oats i merdał ogonem.

- Pieseczku, tutaj należy bardzo uważać - odezwał się, starając nadać swemu głosowi 

najbardziej dorosłe brzmienie.

Ale po chwili znów był tylko małym chłopcem.

- Mamo! - zawołał, czując się bezradny i beznadziejnie samotny.

Wziął   głęboki   oddech   i   kurczowo   czepiając   się   ściany,   bojąc   się   spojrzeć   w 

otwierającą się pod nogami przepaść, wkroczył na skalistą półkę. Ostrożnie, centymetr po 

centymetrze, przesuwał stopy i cichutko płakał. Tak bardzo chciał być już w domu. Wiedział, 

że gdy tylko zejdzie z góry, natychmiast biegiem wróci z Oatsem do mamy. W pewnej chwili 

poślizgnął się i z impetem uderzył siedzeniem w skalny gzyms. Oats natychmiast wskoczył 

mu na kolana, a chłopiec zaczął głośno płakać.

- Mamo!

Bojąc się ruszyć z miejsca, siedział na zimnej skale, spoglądał na zbliżającą się burzę 

płakał.

background image

15.

Jason zatrzymał jeepa i sięgnął po słuchawkę telefonu. Jennifer szybko zorientowała 

się, że mężczyzna rozmawia z Willem. Kiedy skończył, popatrzyła nań pytająco.

- Will twierdzi, że Brett próbował wejść na Mount Rainy. Mieli jakąś twoją starą 

chustkę, którą podarowałaś im kilka lat temu. Zawsze chcieli zdobyć górę i zatknąć na niej 

apaszkę jako proporzec - jakby wchodzili na Everest. Will powiedział, że chustka zniknęła.

- Jason, Mount Rainy jest najwyższym wierzchołkiem w okolicy, a ze względu na 

techniczne   trudności   wspinaczki,   mało   kto   na   niego   wchodzi   -   odparła,   jeszcze   bardziej 

zaniepokojona.

- Ale przynajmniej mamy jakiś punkt zaczepienia. Ta góra leży w mojej części parku.

Silnik   jeepa   zawył,   kiedy   Jason   pokonywał   stromą,   górską   drogę.   Hollenbeck 

popatrzył na zegarek.

- Chyba wybrałeś nie ten kierunek.

- Chcę objechać całą górę, a ponadto za kilka minut dotrzemy do punktu widokowego, 

skąd będziesz miała panoramę...

- Jason, czyś ty na głowę upadł? Chcesz pokazywać mi widoki...

- Z tamtego miejsca najlepiej widać górę - wyjaśnił spokojnie. - Musimy dokładnie 

zlustrować jej północne stoki.

- Przepraszam   -   odparła,   skruszona.   -   Ale   jestem   już   na   krawędzi   załamania 

nerwowego.   Sama   powinnam   się   domyślić,   że   nie   zabierasz   mnie   na   wycieczkę 

krajoznawczą.

Ujął kobietę za rękę.

- Jeśli tylko chcesz, możesz do woli na mnie prychać, warczeć i krzyczeć - powiedział 

pogodnie.

Minęli kolejny zakręt i otworzył się przed nimi przepyszny widok na cały park i 

potężne, górujące nad wszystkim stoki Mount Rainy.

- Cholera jasna! - mruknął, kiedy przez lornetkę dostrzegł na szczycie czerwony strzęp 

materiału, furkoczący w porywach wiatru. - Jednak twój synalek wdrapał się na tę górę.

- Jezu Chryste, Jason! - jęknęła Jennifer. - Czy widzisz gdzieś Bretta?

- Nie, po tej stronie stok jest bardzo urwisty i chłopak nie dałby rady ani tędy wejść, 

ani   tym   bardziej   wrócić   Wręczył   jej   lornetkę,   przez   którą   natychmiast   dostrzegła 

jaskrawoczerwoną apaszkę. Wpadła w panikę. Góra wyglądała przerażająco i od razu było 

widać, że jest za stroma jak na możliwości małego chłopca.

background image

Oddała lornetkę Jasonowi. Mężczyzna rozejrzał się po niebie, oceniając w duchu, ile 

pozostało im czasu. Nie wspominał Jennifer o zbliżającej się burzy; nie chciał pogłębiać jej 

niepokoju. Miał tylko nadzieję, że Brettowi uda się przed nadejściem deszczu opuścić górne, 

skalne partie szczytu. Ulewa niebywale utrudniłaby wspinaczkę, czyniąc ją jeszcze bardziej 

ryzykowną, ale największym niebezpieczeństwem były pioruny. Will poinformował, że Brett 

zabrał ze sobą plecak, a Jason wiedział, iż jego stelaż wykonany jest z aluminiowych rurek. 

Jeśli burza zastanie chłopca na górze, dzieciak zamieni się w chodzący piorunochron.

Odłożył lornetkę, wrzucił bieg i zaczął ostrożnie zawracać samochód. Później ruszył 

najszybciej,   jak   się   dawało   na   krętych,   wyboistych   drogach.   Zdawał   sobie   sprawę,   że 

rozpoczęli wyścig z burzą.

Znów   sięgnął   po   telefon   i   połączył   się   z   Delią.   Powiadomił   ją   o   czerwonym 

proporczyku.

- Przekaż Garcii - powiedział - że chłopak prawdopodobnie znajduje się na Mount 

Rainy.

- Dobrze. Zaraz  podeślę  ci  w  tamten rejon wszystkich strażników. Myślisz,  że  on 

ciągle jest na górze?

Jason popatrzył na zegarek.

- Był   na   szczycie.   Nie   sądzę,   żeby   zdążył   zejść   na   dół.   Zapewne   ciągle   jeszcze 

znajduje się w pobliżu wierzchołka.

- W porządku. Niebawem nadejdą posiłki.

- Dzięki.

Odłożył słuchawkę i delikatnie dotknął ramienia Jennifer.

Policzki kobiety były białe jak śnieg, a twarz wykrzywiał jej grymas przerażenia.

- Wydaje mi się, że poszedł na szczyt od strony waszego domu. Moim zdaniem wybrał 

południową   ścianę.   Zachodnia   jest   zbyt   stroma,   a   ponadto   musiałby   długo   wędrować   na 

wschód, żeby do niej dotrzeć. Nie starczyłoby mu czasu.

Popatrzył  na granatowe, napęczniałe deszczem niebo i mocniej  zacisnął dłonie na 

kierownicy. Południowa ściana była bardzo rozległa. Modlił się w duchu, żeby znaleźli Bretta 

przed nadejściem burzy i ulewy.

Po   krótkiej   chwili,   która   wydawała   się   trwać   całą   wieczność,   zatrzymał   jeepa   i 

wysiadł. Popatrzył na górski stok i poczuł się przeraźliwie bezradny. Nie miał zielonego 

pojęcia, z którego miejsca zacząć poszukiwania. Musiał działać na ślepo.

- Pójdę   się   rozejrzeć   -   oświadczył,   wyciągając   z   tyłu   samochodu   zwój   liny.   Do 

kieszeni wsunął skórzane rękawiczki.

background image

Jeszcze raz popatrzył na ścianę i wrócił do szoferki. Podniósł słuchawkę.

- Della, tu Jason. Jestem na drodze w punkcie „południe dziesięć”. Stąd wyruszam w 

górę. Kiedy pojawią się inni strażnicy, poleć im, żeby również przeszukiwali południowe 

zbocza. Rozrzuć ich rozsądnie po terenie. Nie sądzę, żeby chłopak wybrał inną drogę.

- Przyjęłam. Powodzenia, Jason. Pomoc jest już w drodze. Rozmawiałam z Terrellem. 

Jedzie w twoją stronę.

- I łaska boska! Potrzebuję tutaj jak najwięcej ludzi.

- Nadchodzi straszna burza. Uważaj na siebie.

- Jasne - odparł, spoglądając na Jennifer.

Zielone oczy dziewczyny były półprzytomne ze strachu.

- Jason,   chciałabym   iść   z   tobą,   ale   jeśli   uważasz,   że   będę   ci   tylko   przeszkadzać, 

zostanę w samochodzie.

- Chodź - powiedział, wskazując drogę. - Co chwila wołaj imię syna. Tutaj głos niesie 

się bardzo daleko.

- Czy już mam wołać? - zapytała i kiedy Jason skinął głową, wrzasnęła: - Brett! Brett!

Odpowiedziała jej cisza, więc bez słowa podjęli wędrówkę. Po kilku minutach Jason 

był mokry od potu. Popatrzył przez ramię na Jennifer, która szła kilka metrów za nim, i 

przyłożył do ust złożone dłonie.

- Brett! Brett!

Chwilę nasłuchiwał, ale nie doczekał się odpowiedzi. Niebawem do ich uszu dotarł 

dźwięk samochodowego silnika. Jason popatrzył w dół i dostrzegł smugę kurzu wzbijanego 

kołami   jeepa   jakiegoś   innego   strażnika.   Pojazd   skierował   się   nieco   dalej   na   południowy 

wschód.

- Widzisz, nadchodzą posiłki - odezwał się pozornie beztrosko, wskazując samochód.

Las gęstniał i niebawem otoczył ich zbity gąszcz roślinności, całkowicie zasłaniając 

widok. Jason przystanął.

- Brett! - zawołał, ale odpowiedział mu tylko wiatr, gwiżdżący w gałęziach świerków.

Po pewnym czasie znów przystanął i spoglądając w mroczniejące niebo, huknął:

- Brett!

- Jason... - zaczęła Jennifer i zagryzła usta.

- Mount Rainy jest bardzo rozległą górą. To, że dzieciak nie odpowiada, o niczym 

jeszcze nie świadczy.

Wspinali   się   wyżej   i   wyżej.   Chmury   zakryły   już   słońce   i   powietrze   wyraźnie 

pochłodniało.   Przed   nimi   drzewa   zaczynały   rzednąć   i   Hollenbeck   przyśpieszył   kroku.  W 

background image

twarze uderzył ich podmuch zimnego wiatru. Jason popatrzył na rozciągający się w przedzie 

skalisty stok i ponownie krzyknął:

- Brett! Brett!

Z oddali dobiegło ujadanie psa i mógłby przysiąc, że dochodzi ono z góry.

- Jennifer, wołaj!

- Brett! Brett!

Jej słowa porwał wiatr, ale Jason ponownie usłyszał szczekanie. Usłyszała je również 

Jennifer.

- Przecież nie zabrał ze sobą żadnego z psów, prawda?

- zdziwił się Jason.

- Nie. Cała czwórka została w domu... Jason, nadchodzi burza.

Mężczyzna   w   pierwszej   chwili   chciał   się   zatrzymać   i   jakoś   pocieszyć   kobietę. 

Wiedział jednak, że nie ma na to czasu.

- Jennifer,   musimy   się   śpieszyć.   To   zapewne   jakiś   zbłąkany   kundel,   choć   w   tych 

okolicach psy raczej się nie pętają.

- Pomyślał chwilę. - Zawołaj jeszcze raz!

- Brett!

Tym   razem   nie   mieli   już   wątpliwości:   w   górze   ujadał   pies.   Jennifer   chwyciła 

Hollenbecka za ramię i popatrzyła na niego szeroko rozwartymi oczyma.

- Jason!

- Co takiego!

- A może to Oats?

- Spieszmy się - odparł i ruszył w górę, w kierunku skąd dobiegało szczekanie.

Na twarz spadły mu pierwsze krople deszczu. Jason jeszcze bardziej wydłużył krok. 

Po chwili odwrócił się do Jennifer.

- Posłuchaj, od tego miejsca mogą zagrażać nam pioruny. Zostań tutaj i poczekaj na 

mnie.

Pokręciła odmownie głową.

- Tam jest mój syn.

Skinął ustępliwie głową. Nie było czasu na jałowe spory.

- Zawołaj jeszcze raz.

- Brett! Brett! Oats!

Ujadanie było już całkiem wyraźne i Jason ruszył w stronę, gdzie przypuszczalnie 

znajdował się pies. Niebo gwałtownie pociemniało i lunął deszcz; lodowato zimny i tnący. 

background image

Syk kropel wody zagłuszył wszelkie inne dźwięki.

- Niech to szlag! - zaklął strażnik.

I nagle ze ściany deszczu wyłoniło się jakieś stworzenie.

- Oats! - krzyknęła Jennifer, przyklęknęła i chwyciła na ręce psiaka, który piszcząc z 

radości, zaczął wić się w jej ramionach. Popatrzyła na Jasona, oczy miała okrągłe ze strachu. - 

To naprawdę Oats! Czy myślisz, że spotkał Bretta?

- Chyba tak. Nie mogli przecież jednocześnie włóczyć się po tym samym stoku i nie 

natknąć się na siebie. Chodźmy. Puść go przodem, może zaprowadzi nas do Bretta.

- Wątpię. Raczej zostanie przy mnie. Ale nie zaszkodzi spróbować - odparła, stawiając 

psa na ziemi.

Zwierzę obiegło ją wkoło, usiadło na tylnych łapach i zaczęło merdać ogonem.

- Zostaw go. Może za minutę lub dwie sam pobiegnie do chłopca. I cały czas wołaj 

imię syna. Skoro pies nas usłyszał, może usłyszy i Brett. Trzymajmy się dokładnie kierunku, z 

którego nadbiegł Oats.

Parli przed siebie w strugach deszczu, a zwierzak dreptał u nóg Jennifer. W pewnej 

chwili dostrzegła leżący na skałach plecak syna i chwyciła Jasona za rękę.

- Popatrz! - krzyknęła i podbiegła do plecaka. - Dlaczego on go tu zostawił?

- Zapewne nie chciał go dźwigać na górę. Wiedział, że będzie tędy wracać. Musi być 

gdzieś wyżej.

Podjęli   marsz.   Nagle   pies   wyrwał   do   przodu   i   zaczął   kluczyć   między   wielkimi 

głazami. Nieoczekiwanie przestał ujadać, zatrzymał się i obejrzał w ich stronę. W Jennifer 

wstąpiła nadzieja.

- Jen, za nim! Krzycz!

- Brett!

Oats   gnał   do   przodu   i   Jason,   torując   sobie   drogę   między   skałami,   z   najwyższym 

trudem dotrzymywał mu tempa. Na chwilę stracił zwierzę z oczu, ale niebawem ponownie 

ujrzał je przycupnięte na skalnym występie.

Mężczyzna   wspiął   się   na   skałę   i   przez   dłuższą   chwilę   ciężko   łapał   powietrze. 

Odwrócił się i popatrzył w dół, na kobietę, która przystanęła u stóp bardzo stromej ściany.

- Zostań tam, gdzie jesteś! - zawołał, machając do niej ręką.

Dostrzegł już drobną figurkę chłopca skulonego na wąskiej półce. Jeden niebaczny 

ruch i Brett mógł runąć w przepaść. Jason odchylił się nieco od skały i popatrzył w dół; cała 

dolina tonęła we mgle. Zauważył jeszcze wielką, piętrzącą się za Brettem skalną ścianę i 

wrócił do Jennifer.

background image

- Posłuchaj, widziałem chłopaka, ale trudno będzie do niego dotrzeć. Muszę użyć liny 

- oświadczył, przewiązując się w pasie.

Jednym   końcem   liny   obwiązał   w   pasie   Jennifer,   na   drugim   zrobił   kluczkę   i 

wyszukawszy ostry występ skalny, nałożył na niego pętelkę.

- Zostań tutaj i pilnuj, żeby kluczka się nie ześlizgnęła - powiedział.

- Jason, co się dzieje? Czy tam w górze jest coś, czego nie powinnam zobaczyć.

- Brett jest w bardzo niebezpiecznym miejscu - przyznał Jason, wyciągając z kieszeni 

rękawiczki. - Pilnuj Oatsa i uważaj, żeby lina nie ześlizgnęła się z dziobu.

Przyciągnęła do siebie psa.

- Czy mam wołać Bretta?

- Dopiero wtedy, kiedy już mnie zobaczy. Nie chcę, żeby chłopak przestraszył się, 

słysząc nieoczekiwane wołanie.

Jason   sforsował   ściankę,   pod   którą   siedziała   Jennifer,   i   zatrzymał   się   na   chwilę. 

Wskazał coś ręką i nagle kobieta zamarła z przerażenia, w uszach jej zadzwoniło. Oto ujrzała 

Bretta, siedzącego na wąskim, skalnym gzymsie. Z najwyższym trudem opanowała krzyk. 

Jason zaczął robić krótki trawers w kierunku chłopca.

- Brett! - odezwał się spokojnym tonem.

- Jason!

- Synu, nie ruszaj się. Siedź, a ja do ciebie podejdę - nakazał łagodnie.

Jennifer  uświadomiła  sobie,  że  chłopiec   jeszcze  jej   nie  spostrzegł,  i  zachowywała 

milczenie, wiedząc, że każdy nieopatrzny dźwięk może sprawić, iż spadnie z półki. Oats 

wiercił się i skomlał, chcąc zejść na dół, ale mocno go trzymała i z zapartym tchem patrzyła, 

jak Jason, oddalony od niej kilkanaście metrów, ostrożnie wchodzi na półkę. Serce biło jej jak 

szalone na widok Bretta. Między podmuchami wiatru słyszała cichy szloch chłopca.

- Zobaczyliśmy   twoją   flagę   na   szczycie   góry   i   stąd   wiemy,   że   wdrapałeś   się   na 

wierzchołek - mówił Jason, posuwając się w stronę dziecka. - Synu, nie ruszaj się, póki do 

ciebie nie dojdę. Czy tą drogą dostałeś się na szczyt?

- Tak, proszę pana. Ale w górę było dużo łatwiej.

- W górę zawsze jest łatwiej.

- Teraz już o tym wiem. Jason, zabierz mnie stąd.

- Właśnie staram się to zrobić. Brett, posłuchaj mnie uważnie. Wlazłeś na górę, a teraz 

musisz z niej zejść. Nie myśl o niczym. Myśl tylko o tym, jak będzie ci w domu smakowała 

kolacja. Jesteś głodny?

- Nie,   proszę   pana.   Miałem   ze   sobą   kilka   batonów   czekoladowych,   a   z   lodówki 

background image

zabrałem trochę jedzenia. Spotkałem Oatsa, ale nie wiem, gdzie się podział.

- Z Oatsem wszystko w porządku - odparł Jason i ściągnął odrobinę liny. - Brett, nie 

patrz ani w górę, ani w dół. Patrz tylko na mnie. Rozumiesz?

- Tak, proszę pana.

Jennifer wstrzymała oddech i nieświadomie zacisnęła palce na futrze psa, obserwując, 

jak Jason walczy o życie jej syna. Czuła się taka bezradna. Mogła się tylko modlić.

- Podaj mi rękę i opierając się plecami o ścianę, ostrożnie wstań - instruował chłopca 

Jason i kobieta ujrzała, że Brett powoli dźwiga się na nogi. W sekundę później Hollenbeck 

trzymał już chłopca za rękę. - Doskonale, właśnie tak. A teraz, trzymając się jak najdalej od 

krawędzi półki, przesuwaj się pomalutku w moją stronę.

- Nie mogę się ruszyć! - zawołał chłopiec i Jennifer stanęły łzy w oczach.

- Brett, rób, co ci mówi - szepnęła z rozpaczą.

- Możesz, możesz. Po prostu opieraj się o ścianę i pomalutku przesuwaj stopy. O, 

właśnie tak! Doskonale, Brett. Idź i patrz tylko na mnie. A teraz chwileczkę zaczekaj.

Jason przyklęknął, ściągnął jeszcze trochę liny i przełożył ją chłopcu przez plecy i pod 

ramieniem.

- No, teraz możesz spokojnie iść. Widzisz, trzymam cię na linie, która na dole jest 

mocno przywiązana do skały. Jeszcze trochę... no, jeszcze troszeczkę.

Byli już przy ściance, pod którą siedziała Jennifer, i Jason dał znak Brettowi.

- Chodź tutaj. Wezmę cię na ręce i opuszczę w dół.

- Mamo!

- Rób, co ci mówi Jason - odparła.

Po twarzy płynęły jej łzy. Byli już tak blisko, prawie bezpieczni.

- Teraz uważaj - odezwał się Hollenbeck.

Ujął chłopca pod pachy i opuścił najniżej jak mógł. Jennifer zdjęła z kolan Oatsa, 

wspięła się na palce, wyciągnęła ramiona i chwyciła dziecko. Kilka sekund później dołączył 

do nich Jason.

- Zejdźmy   trochę   niżej.   Tam   będziemy   zupełnie   bezpieczni   -   powiedział   i   w 

kilkanaście sekund później cała trójka siedziała już na mokrej ziemi.

- Mamo! - zawołał z płaczem Brett i zatonął w objęciach również płaczącej Jennifer.

Popatrzyła   przez   ramię   na   Jasona,   który   zwijał   linę.   Wzrok   chłopca   również 

powędrował w tamtą stronę. Dzieciak wstał, wytarł rękawem łzy i podszedł do mężczyzny.

- Dziękuję, Jason - powiedział.

Strażnik odwrócił się w jego stronę, przyciągnął Bretta do siebie, a ten impulsywnie 

background image

objął go za szyję.

- Cieszę się, że nic ci się nie stało. Teraz możemy umieścić twoje imię i nazwisko na 

liście osób, które zdobyły Mount Rainy - odparł z uśmiechem Jason.

Brett przylgnął do niego całym ciałem.

- Dziękuję, że po mnie przyszedłeś. Już nigdy nie pójdę wspinać się na tę górę.

- Muszę   zawiadomić   innych   strażników,   że   cię   znaleźliśmy   -   Jason   wyciągnął   z 

kieszeni radiotelefon.

Kiedy rozmawiał, chłopiec wrócił do matki.

- W lesie spotkałem Oatsa - Wiem. To wspaniale. Dziadek bardzo się ucieszy, kiedy 

ujrzy was obu. Już nigdy nie będziesz uciekać z domu, prawda?

- Nie, mamo - chłopiec poważnie pokręcił głową.

- Wracajmy - powiedział Jason, kładąc dłoń na ramieniu Bretta.

Kiedy doszli do granicy lasu, deszcz zupełnie przestał padać.

- Popatrzcie!   -   zawołał   nagle   Brett,   wyciągając   rękę.   Jennifer   popatrzyła   w   tamtą 

stronę i ujrzała nad górami wielobarwny łuk.

- Tęcza - szepnął Jason i lekko uścisnął Jennifer za ramię.

Popatrzyła na niego z uśmiechem, czując, że opuszcza ją całe napięcie.

Zanim dotarli do podnóża góry, Brett biegał już beztrosko w przedzie, baraszkując 

wesoło z Oatsem. Jason niósł wędkę, a Jennifer plecak.

- Zachowuje się tak, jakby nic się nie stało - zauważyła.

- Takie   są   dzieci.   A   co,   chciałabyś,   żeby   po   tej   przygodzie   zostały   mu   jakieś 

kompleksy i zahamowania?

- Nie, ale mnie na pewno długo jeszcze będą trapić koszmary.

- Jennifer, przygoda skończyła się szczęśliwie, więc postaraj się zapomnieć o złych 

chwilach.   Zobaczysz,   jak   po   powrocie   do   domu   Brett   będzie   się   puszył   przed   braćmi 

samotnym   wejściem   na   Mount   Rainy.   Muszę   koniecznie   pogadać   z   Willem,   bo   z   całą 

pewnością zechcą powtórzyć wyczyn.

- Chryste Panie, Jason, nie! Brett nawet nie spojrzy w stronę Mount Rainy.

- Przekonasz   się   sama,   że   już   jutro   nie   będzie   pamiętał   złych   momentów. 

Porozmawiam z nimi.

- Jason, myślę, że teraz już sprawy ułożą się pomyślnie. Brett tak bardzo ucieszył się 

na twój widok.

- Wiem, kochanie. Po prostu bał się, że straci ciebie, i tęsknił za ojcem. To naturalne.

Jason pomógł Jennifer przebyć ostatni, stromy kawałek drogi  i zgodnie ruszyli w 

background image

stronę jeepa, obok którego stał inny pojazd. Na spotkanie wyszedł im Terrell. Uściskał Bretta 

i pochylił się, żeby pogłaskać Oatsa.

- Słyszałem, że wdrapałeś się na sam wierzchołek - odezwał się do chłopca.

- Zgadza się, proszę pana. - Popatrzył z niepokojem na Jennifer. - Ale już więcej tego 

nie zrobię. Jason pomógł mi zejść. Tam jest okropnie.

- Ja też mam nadzieję, że drugi raz się tam nie wybierzesz. A gdzie znalazłeś psa?

- W górach - Musimy wracać do domu - oświadczył Terrell. - Możesz jechać ze mną - 

dodał i popatrzył na Jasona i Jennifer. - W porządku?

- Jasne, jeśli tylko będzie chciał - odparła.

- To pojadę z Terrellem - ucieszył się chłopak.

- No i widzisz - stwierdził Jason, patrząc na Jennifer, która obserwowała oddalającego 

się Bretta takim wzrokiem, jakby miała stracić go na zawsze.

- Jason, czuję się, jakby mnie wcale nie było.

- Więc może po kolacji wstąpimy do strażnicy? Taka chwila odprężenia dobrze nam 

zrobi.   Terrell   zostanie   z   chłopcami.   W   domu   i   tak   wszyscy   będą   na   okrągło   gadali   o 

przygodzie Bretta i o historii Szczurka oraz jego kompanów.

- Propozycja jest kusząca...

- A zatem znów jesteśmy umówieni na randkę.

Było   już   po   dwudziestej   pierwszej,   kiedy   wreszcie   Jasonowi   i   Jennifer   udało   się 

wyrwać z objęć rodziny.

W drodze do strażnicy kobieta położyła swemu towarzyszowi głowę na ramię.

- Co za dzień! - westchnęła. - Will i Kyle bez przerwy opowiadają o gangsterach, a 

Brett o wspinaczce na Mount Rainy. Psy oszalały z radości, kiedy wrócił Oats, a dziadek jest 

w siódmym niebie. Nawet Terrell i Goldie są szczęśliwi.

- Cieszę się z tego, że Szczurek znikł z horyzontu wydarzeń, a oni dogadali się ze 

sobą.

- Jason, porozmawiam jeszcze na wszelki wypadek z Brettem, ale sądzę, że nie będzie 

już ani uciekać z domu, ani stawiać przeszkód. Przez cały wieczór on i pozostali chłopcy nie 

odstępowali ciebie na krok. Tak więc myślę, że problem jest rozwiązany.

- Również tak uważam.

- Rozmawiałam z chłopcami o zmianie szkoły.

- I co?

- Pomysł im się podoba.

- A więc nic już nie stoi nam na drodze, prawda? - zapytał cicho.

background image

- Niemniej chcę jeszcze raz porozmawiać z Brettem. Wydaje mi się, że to ja będę 

miała największe problemy z zaadaptowaniem się w nowym miejscu. Wiesz, jak kocham 

duże miasto.

- Nie musisz pozbywać się domu w Santa Fe i w każdej wolnej chwili możemy tam 

jeździć.

Nic nie odpowiedziała. Jason skręcił i skierował się do mostu nad San Saba - Ilekroć 

tędy przejeżdżam, przypominam sobie noc, kiedy pękła tama. Wtedy właśnie wszystko się 

zmieniło - odezwała się zamyślonym głosem Jennifer.

- Na lepsze - dodał mężczyzna, pokonując strome wzniesienie.

Niebawem   w   mroku   zamajaczyła   strażnica.   Kiedy   weszli   do   środka,   Jason   wziął 

Jennifer w ramiona. Pochylił głowę i odezwał się drżącym z emocji głosem:

- Czy obrazisz się, jeśli cię pocałuję?

- Obrażę się, jeśli mnie nie pocałujesz. Dotknął jej spuchniętego policzka.

- Chciałbym zamknąć się z tym gościem na dziesięć minut w piwnicy - oświadczył.

Pochylił głowę i ich usta spotkały się. Później leżeli przytuleni do siebie, a on bawił 

się kosmykiem jej włosów.

- Jennifer, musimy ustalić datę ślubu, i to szybko. Następnie zadzwonimy do moich 

starych. Powiedziałem im już, że się oświadczyłem.

- Podejrzewam, że twoja matka zemdlała na wieść, iż zamierzasz poślubić wdowę z 

trojgiem dzieci, głuchym ojcem, piątką psów i zwariowaną siostrą.

Jason zachichotał. Jennifer odwróciła się w jego stronę, uniosła lekko na łokciu i 

popatrzyła mu w oczy. Jej palce wplątały się w porastające jego tors włosy.

- Przyznaj, że mam rację - nalegała.

- Byli nieco zaskoczeni.

W   jego   niebieskich   oczach   malował   się   wyraz   bezbrzeżnej   miłości.   Pochylił   się, 

pocałował Jennifer w usta, a następnie położył głowę na jej piersiach i słuchał, jak bije serce.

- Jason, chłopcy nigdy nie przestaną mnie zdumiewać. Do dziś nie mieści mi się w 

głowie, że Will trzymał w rękach ten pistolet. Cały czas drżę na myśl, co mogło się wydarzyć.

- Nie myśl za dużo. Twoi chłopcy to paczka dobrych łobuziaków. Poradzą sobie w 

każdej sytuacji.

- Sama nie wiem, co o tym myśleć. Jason roześmiał się cicho.

- To dobre dzieci. Brett po prostu napytał sobie biedy, ponieważ wpadł w panikę. Jest 

dumny z tego, że tak spokojnie wszedł na wierzchołek.

- Myślę, że o swoich przygodach będą rozprawiać przez najbliższe miesiące.

background image

- Tu w pełni się z tobą zgadzam. A gdy cała historia zostanie opisana w gazecie w 

Rimrock, chłopcy, po wakacjach, pojawią się w szkole w aureoli sławy.

- Masz rację... Jason, zapewne będziesz chciał mieć swoje dziecko.

- Może. Czy istnieje jakiś problem?

- Jestem stara.

- Pewnie! Trzydzieści lat!

Popatrzyła na jego szeroki, rozrośnięty tors.

- Może to będzie  dziewczynka?  - powiedziała  z nadzieją, rozmarzonym głosem. - 

Obiecaj, że się postarasz.

- A jeśli wyjdzie chłopiec?

- Będę go kochała jak pozostałych - odrzekła, znów uniosła się na łokciu i spojrzała 

mu w oczy. On ujął w dłonie jej twarz i obsypał pocałunkami.

Było już dobrze po północy, kiedy dotarli wreszcie z powrotem do domu Jennifer. W 

całym budynku paliły się światła.

- Jason, skoro nikt jeszcze nie śpi, może powiemy im o wszystkim teraz?

- Nie mam nic przeciwko temu - odparł, biorąc ją za rękę.

- Chciałabym tylko zamienić jeszcze kilka słów z chłopcami.

- Naturalnie. A później ja chwilę z nimi porozmawiam. Uniosła jego dłoń, pocałowała 

palce Jasona, a następnie przyłożyła je do policzka.

- Jestem taka szczęśliwa!

- Ja też. Moje życie było takie puste i samotne, a ja nawet o tym nie wiedziałem - 

odparł schrypniętym głosem. - Od teraz nigdy już nie będę samotny.

W progu natychmiast napadli ich Brett i Will.

- Mamo! Jason! Widzieliście nas w telewizji?

- Nie - odparła. - W strażnicy nie ma przecież telewizora.

- Pokazali nas w dzienniku wieczornym! - wykrzyknął Will. - Wszystko mamy na 

kasecie. Musiałem dokładnie opowiedzieć o tym, jak Kyle zagadał tego faceta, a ja odebrałem 

mu broń. Potem szeryf Garcia mówił o pieniądzach, a na koniec pokazali Terrella.

- Świetnie! Za chwilę obejrzymy tę kasetę. Ale najpierw zawołajcie Kyle’a, gdyż mam 

do was kilka słów.

- Jasne - Will obrzucił matkę i Hollenbecka bacznym spojrzeniem. - Pewnie chcecie 

się pobrać?

- Trafiłeś w dziesiątkę! - roześmiała się Jennifer.

- Poczekam   w   kuchni   -   wtrącił   Jason,   wymijając   Bretta.   Jennifer   przyciągnęła   do 

background image

siebie średniego syna.

- Kochanie, chcę wyjść za Jasona. Chłopiec skinął głową - On jest w porządku, mamo. 

Tak się ucieszyłem, kiedy go dziś ujrzałem.

- I nie masz nic przeciwko temu, żeby stał się częścią naszej rodziny? - zapytała z 

niepokojem.

- Pewnie, że nie. Wydaje mi się, że musi być z nami cały czas, żeby co chwila kogoś 

ratować.

Czując szczypanie pod powiekami, przytuliła do siebie syna.

- Brett, tata by się cieszył, gdyby to widział. Jason będzie dla nas dobry, a tata zawsze 

chciał, żebyśmy byli szczęśliwi.

- W porządku - odparł i wyrwał się z objęć matki, ponieważ pojawili się Will i Kyle.

- Chcę wam oznajmić, że zamierzam poślubić Jasona - powiedziała po prostu.

- Bardzo dobrze, mamo - odparł Will.

- Doskonale - dodał Brett i bracia popatrzyli na niego ze zdumieniem.

Kyle skinął tylko głową i spytał:

- Czy oglądałaś nas w telewizji?

- Nie. Ale zaraz obejrzę - odparła z uśmiechem. - Poczekajcie jeszcze chwilę, bo Jason 

ma do was dwa słowa. Zaraz go zawołam.

Stała przy oknie i obserwowała, jak Hollenbeck tłumaczy coś chłopcom.

- Och, Mark, muszę to zrobić - szepnęła do siebie, myśląc o mężu i o Jasonie, wiedząc, 

że   postępuje   słusznie.   Jason   będzie   dla   nich   dobry.  Wytarła   oczy,   odwróciła   się,   zgasiła 

światło i czekała.

Do kuchni wpadli chłopcy.

- Mamo, znów gotujesz po ciemku? - zapytał Will, zapalając lampę. - Masz takie 

dziwaczne obyczaje. Chodź obejrzeć wideo. Z Santa Fe telefonowali już Chase i Bob. Też 

widzieli nas w telewizji.

- To wspaniale - odparła Jennifer.

Jason objął ją w pasie i ruszyli za chłopcami do salonu. Tam czekali już Terrell, Goldie 

i Osgood, u którego stóp drzemał Oats.

Trzy dni później Jennifer postawiła na stole ogromną salaterkę z mięsem w cieście i z 

sosem. Jason wrócił z pracy, a w kilka minut później pojawili się Terrell i Goldie, którzy byli 

w Rimrock; szeryf Garcia chciał jeszcze raz porozmawiać z dziewczyną. Kiedy wszyscy już 

mieli   pełne   talerze,   Goldie   popatrzyła   przez   długość   stołu   na   Jennifer.   Oczy   jej   lśniły. 

Położyła rękę na ramieniu Skinnera.

background image

- Wiem, że jesteście ciekawi, co wydarzyło się w Rimrock, ale najpierw chcę wam 

przekazać inną wiadomość Terrell uśmiechnął się i popatrzył na Goldie.

- Nie tylko Jason i Jennifer zamierzają się pobrać. Terrell właśnie mi się oświadczył - 

To cudownie! - wykrzyknęła Jennifer.

Wstała, podeszła do młodszej siostry i wyściskała ją. Kyle wywracał oczyma.

- To będziesz naszym wujkiem? - zapytał rozsądnie Will.

- Na to wygląda - odparł Terrell, uśmiechając się do Jasona.

- No tak, rodzina się powiększa - stwierdził Brett.

Dłuższy czas rozmowa toczyła się wokół ślubów, aż w końcu Goldie zaczerpnęła tchu 

i powiedziała:

- Teraz   chcę   wam   przekazać   resztę   wiadomości.   Odbędzie   się   proces   sądowy   na 

którym   wystąpię   w   charakterze   świadka.   Muszę   wyjechać   do   Kalifornii,   ponieważ   tam 

właśnie ukradziono pieniądze. - Popatrzyła na siostrę. - Zeznam przed sądem, że to Szczurek 

dał mi te pieniądze.

- Naprawdę tak zrobisz? - zapytała cicho Jennifer. Goldie skinęła głową.

- Nie powinien był narażać mnie na takie ryzyko. Z drugiej strony, ja również nie 

powinnam była brać tych pieniędzy i przyjeżdżać tutaj...

- Już w porządku, Goldie - przerwała jej Jennifer.

- Ale gdybyś nie wzięła tych pieniędzy, nie spotkałabyś Terrella - odezwał się Kyle i 

wszyscy wybuchnęli śmiechem.

background image

16.

W pierwszą sobotę sierpnia Jennifer stała w pobliżu ołtarza i przysłuchiwała się, jak 

Goldie składa przysięgę małżeńską. Pół godziny później sama szła przez główną nawę tego 

samego kościoła, prowadzona pod rękę przez Hollenbecka. Miała na sobie długą do połowy 

łydek   jedwabną   sukienkę   turkusowego   koloru,   a   na   szyi   brylantowy   naszyjnik,   który 

podarował jej Jason.

Z dumą popatrzyła na mężczyznę, który za chwilę miał zostać jej mężem, a następnie 

przeniosła wzrok na swoją rodzinę. W oczach błyszczały jej łzy.

Kiedy   złożyli   już   przysięgę,   Jason   gorąco   pocałował   żonę,   a   Jennifer   ogarnęła 

ogromną radość pomieszana ze zdumieniem i tęsknotą. Oszołomiona, dołączyła do weselnych 

gości zgromadzonych w przykościelnym salonie.

Podczas pożegnania z rodzicami Jasona Jill Hollenbeck objęła Jennifer i pocałowała ją 

w policzek.

- Witaj   w   rodzinie.   Mam   nadzieję,   moja   droga,   że   wywrzesz   na   naszego   syna 

pozytywny wpływ.

- Dziękuję - odparła Jennifer, kiedy Jason pochylał się, by pocałować matkę. Później 

serdecznie uściskała młodszą siostrę.

- Tak się cieszę - powiedziała. Z oczu Goldie sypnęły się skry.

- Ja też się cieszę, że tak ci się ułożyło z Jasonem. Chłopcy za nim przepadają i 

najwyraźniej podoba im się również nowy wujek.

Jennifer wybuchnęła śmiechem i spojrzała w kierunku swoich synów. Stali przy stole i 

zgodnie pałaszowali czekoladowe ciasto. Podeszła do nich, a w chwilę później dołączył Jason 

- No, chłopcy - powiedział. - Teraz zajmijcie się swoim dziadkiem.

- Zajmiemy się - odparli chórem, spoglądając na Jasona szeroko rozwartymi oczyma, 

w których malował się wyraz absolutnej niewinności.

Mężczyzna pochylił się nad nimi.

- Will, dopilnuj, żebyście nie spóźnili się na samolot. Liczę na ciebie.

- Pewnie. Dziadek trzyma wszystkie bilety, a my spotkamy się na lotnisku w Los 

Angeles w następną sobotę o dziesiątej rano - wyrecytował chłopiec.

- I   pojedziemy   do   Disneylandu   -   przypomniał   Kyle,   któremu   na   samą   myśl   o 

wyprawie roziskrzyły się oczy. Z brody skapywała mu czekolada.

Jennifer wycałowała każdego z synów, a Jason wziął za łokieć Osgooda.

- Tato, my się zbieramy.

background image

- Jasne. Chłopcy są duzi.

- Tato! - wrzasnęła Jennifer i wskazała mu na ucho.

- Ach, prawda - mruknął starszy pan i włączył aparat. - Za dużo tu hałasu i wdów. 

Nigdy w życiu nie rozmawiałem z taką liczbą kobiet.

- Tato, my już wyjeżdżamy. Plan znasz. Lecimy do Phoenix, gdzie zatrzymamy się na 

trzy dni. Później pojedziemy do Wielkiego Kanionu. W przyszłą sobotę rano czekamy na was 

na lotnisku w Los Angeles. Tylko nie spóźnijcie się na samolot.

- Nie ma strachu. - Popatrzył na Jasona. - Dbaj o moją dziewczynkę.

- Nie ma strachu - odparł ten ze śmiechem.

Jennifer pocałowała ojca, po czym ruszyła z Hollenbeckiem w stronę wyjścia.

- Wychodzą; - zawołał Will i wszyscy goście tłumnie ruszyli za młodą parą.

Przed kościołem na Jasona i Jennifer posypał się deszcz ryżu. Młodzi odwrócili się w 

stronę czekającej limuzyny i zamarli w bezruchu.

- No,   nie!   -   sapnął   Jason,   rozglądając   się   wokoło.   Chłopcy   chyłkiem   przemykali 

między   gośćmi,   starając   się   uniknąć   wzroku   mężczyzny.   Tylko   Will   bezczelnie   tkwił   w 

niewielkiej odległości i robił zdjęcia.

- Jennifer...

Zdumiona wpatrywała się w limuzynę. Samochód stał podparty na cegłach. Tylne koła 

nie dotykały ziemi.

- Przecież chłopcy nie unieśliby samochodu - bąknęła.

- Twoich chłopców stać na wszystko. Terrell, pomóż mi. Z pomocą pośpieszyli też inni 

mężczyźni, a Jennifer z uwagą lustrowała tłum gości. Chłopcy jakby zapadli się pod ziemię. 

Przy pomocy gości Jason i Terrell unieśli samochód, a szofer wyciągnął cegły.

- A teraz, kochanie, zanim twoje niebożątka zdążą wykręcić nam jeszcze jakiś numer...

Jason otworzył drzwi limuzyny i Jennifer wślizgnęła się do środka. Kiedy oddalili się 

od kościoła, Hollenbeck zasunął przegrodę, oddzielającą ich od szofera.

- Kierowca powie nam, kiedy będziemy już na lotnisku w Albuquerque - mruknął.

W Phoenix, gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi hotelowego apartamentu, Jason 

wziął Jennifer w ramiona. - W końcu sami, pani Hollenbeck - oświadczył.

- Tak jest, proszę pana.

- W   głowie   się   nie   mieści   -   odparł.   -   Przez   cały   tydzień   nikt   nam   nie   będzie 

przeszkadzał.

Wplotła palce w jego gęste, ciemne włosy, a on mocno przytulił żonę.

- Jason - powiedziała, zdejmując mu marynarkę.

background image

Opadła na podłogę, a on już sięgał do guzików jej sukienki. Jedwab barwy turkusu 

ześlizgnął się z cichym szelestem i kobieta głęboko westchnęła.

- Kochana - szepnął.

Serce   Jennifer   waliło   jak   oszalałe   z   podniecenia   i   pożądania,   gdy   tuliła   się   do 

twardego, muskularnego ciała męża.

- Jason - szepnęła - Nie mogę uwierzyć w swoje szczęście.

- Nawet w połowie nie jesteś tak szczęśliwa jak ja - odparł z przejęciem.

Pochylił się i zaczął namiętnie całować jej usta. Jennifer zamknęła oczy, myśląc, że 

oto jej cudowny, rodzinny krąg poszerzył się o Jasona.


Document Outline