background image

 
 
 
 

DAY LECLAIRE 

 

Królewski prezent 

background image

PROLOG 
Pałac króla Hakema bin Abdul Haidara, królestwo Rahmanu 
 -  Zara,  jak  miło  cię  widzieć!  Bardzo  się  cieszę,  naprawdę  ogromnie  się  cieszę,  że  już 

teraz do nas przyjechałaś! - wykrzyknęła Rasha. 

Po  czym,  mimo  już  bardzo  mocno  zaawansowanej  ciąży,  dość  szybkim,  energicznym 

krokiem podeszła do przybyłej i wyciągnęła na powitanie obydwie ręce. 

 - Wcale nie byliśmy z mężem pewni, czy twój ojciec pozwoli ci przyjechać do pałacu 

jeszcze przed ceremonią zaślubin - dodała z ujmującym uśmiechem. 

Zara  usilnie  starała  się  opanować  emocje,  tak  właśnie,  jak  uczono  ją  w  domu  od 

dziecka. Powinna reagować powściągliwie, jak najspokojniej. 

 -  A  ja  nie  miałam  pewności,  czy  będę  tu,  w  pałacu,  mile  widziana...  tak  wcześnie  - 

powiedziała cichym głosem. 

 - Król Hakem, mój mąż... - Rasha przerwała w pół zdania, ponieważ wargi zaczęły jej 

nagle drżeć ze zdenerwowania i głos zaczął się załamywać. 

 - Tak? - rzuciła dla zachęty Zara, chcąc jednak poznać opinię monarchy. 
 - Mój mąż, król Hakem bin Abdul Haidar... i ja, oczywiście również... -  odezwała się 

Rasha  po  dłuższej  chwili  pełnego  napięcia  milczenia,  kiedy  już  opanowała  się  na  tyle,  by 
kontynuować - jesteśmy naprawdę zadowoleni, że już przyjechałaś. 

 -  Dziękuję.  Najserdeczniej  dziękuję.  To  z  waszej  strony  bardzo  miłe...  -  stwierdziła 

Zara i dyplomatycznie zawiesiła głos. Po czym dokończyła rozpoczęte zdanie, ale już tylko w 
myślach, na własny użytek: Chociaż, według mnie, raczej mało prawdopodobne. 

 - Król Hakem, mój mąż, chciałby cię teraz zobaczyć - oznajmiła Rasha. 
 - Jestem gotowa. 
Zara  wypowiedziała  te  słowa,  szczerze  dziwiąc  się  sobie,  że  aż  tak  zręcznie  potrafi 

kłamać. Wcale bowiem nie była gotowa na to spotkanie, nie chciała go, niczego nie pragnęła 
bardziej, jak tego, by nigdy do niego nie doszło! 

Nie miała jednak wyboru. 
Nie  mogła,  nie  miała  prawa  sprzeciwić  się  żądaniu  króla  Hakema  bin  Abdul  Haidara. 

Nikt w Rahmanie nie miał takiego prawa, a już zwłaszcza młoda, dwudziestoletnia kobieta w 
jej  sytuacji  -  zupełnie  pozbawiona  możliwości  decydowania  o  swoim  losie.  Dlatego,  nawet 
wbrew sobie, musiała wyrazić gotowość. 

 - Chodźmy więc, nie zwlekajmy już dłużej, zaprowadzę cię do komnaty  króla - cicho 

rzekła Rasha. 

Opuściły  pomieszczenie  rozświetlone  przez  promienie  słońca,  swobodnie  wpadające 

przez  szereg  przesłoniętych  jedynie  muślinowymi  firankami  okien,  i  ruszyły  długim,  dość 
mrocznym korytarzem w głąb pałacu. 

Szły raczej wolno, pewnie ze względu na zaawansowaną ciążę królewskiej małżonki, a 

być  może  i  dlatego,  by  zyskać  na  czasie  i  maksymalnie  opóźnić  nieunikniony  moment 
spotkania nowo przybyłej z oczekującym na nią Hakemem bin Abdul Haidarem. 

 - Jakże się miewa ostatnio twoja rodzina? - spytała Rasha po drodze. 
 -  Dziękuję,  mój  ojciec  i  moi  bracia  miewają  się  ostatnio  całkiem  dobrze  - 

odpowiedziała Zara, posługując się zdawkową, grzecznościową formułką. 

 -  Było  nam  ogromnie  przykro  usłyszeć  o  przedwczesnej  śmierci  twojej  matki  - 

stwierdziła Rasha z głębokim westchnieniem. 

Nawet  w  to  nie  wątpię,  pomyślała  z  goryczą  i  bolesną  rezygnacją  Zara.  Gdyby  mama 

ż

yła,  wszystko  z  pewnością  potoczyłoby  się  inaczej,  zupełnie  inaczej,  bo  przecież  mama  na 

pewno powstrzymałaby mojego ojczyma przed podjęciem tej bezsensownej decyzji. A tak, po 
jej  śmierci,  ojczym,  Kadar  bin  Abu  Salman,  zdecydował  się  złożyć  mnie  jako  ofiarę  na 
ołtarzu swoich politycznych ambicji. 

background image

 -  Było  nam  niesamowicie  przykro.  Naprawdę!  -  powtórzyła  Rasha,  przerywając 

przedłużające się kłopotliwe milczenie. 

 -  Bardzo  mi  mojej  mamy  brakuje  -  odezwała  się  zdławionym  głosem  Zara.  -  Odkąd 

moja najbliższa rodzina jest niepełna... 

 - Teraz już my, to znaczy mój mąż i ja, będziemy twoją najbliższą rodziną - stwierdziła 

zdecydowanie Rasha, nie pozwalając jej dokończyć zdania. 

Nie  bardzo  wiedząc,  co  powiedzieć  na  te  kategoryczne  słowa  królewskiej  małżonki, 

Zara  na  wszelki  wypadek  zachowała  milczenie  i  nie  wyraziła  opinii  na  temat  swojego 
przymusowego  wejścia  w  koligacje  z  rodziną  Hakema  bin  Abdul  Haidara.  Spojrzała  tylko  z 
ukosa na idącą obok niej Rashę. 

Oto kobieta prawdziwie piękna i w pełnym tego słowa znaczeniu ponętna! - pomyślała. 

Zmysłowe  wydatne  usta,  duże  migdałowe  oczy,  kruczoczarne  gęste  włosy,  cudowna 
złotooliwkowa  karnacja  i  kuszące,  zaokrąglone  kształty,  jakich  ja  nie  mam  i  nigdy  w  życiu 
nie będę miała. 

Z  faktu,  że  jej  typ  urody  zdecydowanie  odbiega  od  ideału  uznawanego  w  Rahmanie, 

zdała  sobie  sprawę  już  w  wieku  dwunastu  lat.  Wtedy  była  smukłą,  zielonooką  i  złotowłosą 
dziewczynką.  Nie  przejmowała  się  tym  jednak  dotychczas  ani  trochę,  bo  ze  swego  wyglądu 
miała  ten  jeden  przynajmniej  pożytek,  że  nie  odpowiadała  kolejnym  mężczyznom,  którym 
ojczym, Kadar bin Abu Salman, był skłonny oddać ją za żonę. 

Myślała, że już zawsze tak będzie. 
Uważała,  że  na  jej  szczęście  nigdy  nie  będzie  odpowiadała  żadnemu  rahmańskiemu 

mężczyźnie,  za  którego  ojciec  zechce  ją  wydać,  a  którego  ona  nie  ma  najmniejszej  ochoty 
poślubić! Aż do chwili gdy... 

 -  Mój  mąż,  król  Hakem  bin  Abdul  Haidar,  czeka  na  nas  w  swoich  apartamentach  - 

odezwała  się  Rasha,  przerywając  milczenie.  -  Wybieramy  właśnie  prezent  urodzinowy  dla 
jego kuzyna, szejka. 

 -  Prezent  dla  szejka  -  powtórzyła  machinalnie  Zara,  wyrwana  przez  królewską 

małżonkę z dość głębokiego zamyślenia. 

 -  Tak,  dla  szejka  Malika  Haidara,  bliskiego  kuzyna  mojego  męża.  Ty  go  chyba  nie 

pamiętasz z dawnych lat, prawda? - zapytała Rasha. 

Zara w istocie nie pamiętała szejka Malika, niemniej jednak doskonałe wiedziała o jego 

istnieniu.  Często  słyszała  w  swoim  rodzinnym  domu,  jak  mówiono  o  nim,  że  jest 
pozbawionym honoru człowiekiem, złym księciem, który chce zniszczyć królestwo Rahmanu, 
a także zrujnować jej ojczyma Kadara bin Abu Salmana i wszystkie jego dzieci, cały ród.  Z 
powtarzanych  konspiracyjnym  szeptem  opowieści  wiedziała,  że  jest  bezwzględnym, 
cynicznym mordercą i w ogóle prawdziwym nieszczęściem całego królestwa. 

 -  Szejk  Malik  Haidar,  kuzyn  króla  Hakema,  był  chyba  niegdyś  pretendentem  do 

rahmańskiego  tronu,  czy  tak?  -  rzuciła  ostrożnie,  nie  chcąc  niepotrzebnie  ujawniać  niczego 
więcej ze swej wiedzy o szejku Maliku. 

 -  Owszem.  Jako  książę  krwi,  pierworodny  syn  i  jedyny  męski  potomek  poprzedniego 

króla, był po przedwczesnej śmierci swego ojca pierwszym w kolejności pretendentem 

 -  uściśliła  Rasha.  -  Na  szczęście  jednak  dobrowolnie  zrezygnował  z  ubiegania  się  o 

tron. 

 -  Na  szczęście  zrezygnował.  -  Zara  znowu  machinalnie  powtórzyła  słowa  swojej 

rozmówczyni. 

 - Tak, na szczęście dla mnie, bo gdyby nie zrezygnował, to byłabym teraz jego żoną, a 

nie żoną Hakema - wyjaśniła Rasha. - A zupełnie nie potrafię sobie wyobrazić, że mogłabym 
być żoną kogokolwiek innego niż Hakem. Jakiegokolwiek innego mężczyzny - dodała. 

Szczęśliwa z niej kobieta, skoro prawdziwie kocha mężczyznę, za którego wydano ją za 

mąż,  a  nawet  wręcz  go  uwielbia!  -  pomyślała  Zara  z  odrobiną  rozżalenia  i  trudnej  do 

background image

stłumienia  zazdrości.  Po  czym,  przypomniawszy  sobie  raz  jeszcze  wszystkie  straszliwe 
opowieści  o  złym  szejku,  zasłyszane  w  rodzinnym  domu,  zapytała  tyleż  zdziwiona,  co 
strwożona: 

 - Dlaczego twój mąż wysyła Malikowi prezenty? Rasha uśmiechnęła się pobłażliwie. 
 - Nie powinnaś bezkrytycznie wierzyć we wszystko, co być może mówiono ci na jego 

temat - stwierdziła. 

 -  Nie  zapominaj,  że  król  Hakem  i  szejk  Malik,  jako  najbliżsi  kuzyni,  pozostają  w 

dobrych, prawdziwie braterskich stosunkach. 

 -  Myślałam,  że  szejk  Malik  wyemigrował  za  granicę  i  na  zawsze  opuścił  kraj  - 

odezwała się Zara. 

 -  Owszem.  Żeby  zapewnić  krajowi  pokój,  a  ludziom  bezpieczeństwo  i  pomyślność, 

szejk Malik dobrowolnie zrezygnował z królewskiego tronu i przeniósł się na stałe do Stanów 
Zjednoczonych. Król Hakem dość często go tam odwiedza. 

 - Doprawdy? - rzuciła ze zdziwieniem Zara. 
Nie  zdołała  jednak  powiedzieć  już  nic  więcej,  ponieważ  akurat  w  tym  momencie 

znalazły  się  przed  masywnymi  ozdobnymi  drzwiami.  Rasha  gestem  dłoni,  pełnym 
prawdziwie  królewskiej  godności,  nakazała  jej  otworzyć.  Zara  posłusznie  nacisnęła  złotą, 
misternie  rzeźbioną  klamkę.  Nieśmiało,  ostrożnie  uchyliwszy  odrzwia,  przepuściła  Rashę 
przodem, po czym wsunęła się za nią do środka. 

Znalazły się w obszernej pałacowej komnacie, bez porównania większej niż ta, w której 

się wcześniej spotkały, ale równie jasnej, przesyconej słońcem. 

Król  Hakem  bin  Abdul  Haidar  siedział  w  ustawionym  na  środku  komnaty  fotelu  i  w 

skupieniu  przyglądał  się  sześciu  młodym,  urodziwym  kobietom,  stojącym  przed  nim  w 
karnym, nieruchomym szeregu. 

Rasha podeszła do niego i odezwała się półgłosem: 
 - Ona już tu jest. 
Zara zatrzymała się tuż przy drzwiach i tak, jak ją uczono w domu, natychmiast uklękła 

z  pochyloną  nisko  głową  i  wzrokiem  wbitym  w  marmurową  posadzkę.  Nie  widziała  więc, 
tylko po trosze słyszała, a po trosze domyślała się, że król Hakem bin Abdul Haidar wstaje z 
fotela i krocząc bez pośpiechu, z prawdziwie monarszą godnością, podchodzi do niej. 

 - Powstań, Zaro! - rozkazał, zatrzymawszy się w niewielkiej odległości, na tyle blisko, 

ż

e widziała już czubki jego butów. 

Posłusznie podniosła się z klęczek. 
 - Odsłoń oblicze! - polecił. - Czy nie powiadomiono jej jeszcze do tej pory - zwrócił się 

z zapytaniem do żony - że nie wymagam od kobiet noszenia kwefu i zasłaniania twarzy tu, w 
murach mojego pałacu? 

 - Ona nosi kwef, bo Kadar bin Abu Salman, jej ojciec, tego od niej wymaga - wyjaśniła 

Rasha. - Jest bardzo surowy i rygorystycznie przestrzega tradycji - dodała. 

 - Rozumiem - mruknął Hakem, kiwając głową. I zaczął uważnie przyglądać się Zarze, 

która  zdążyła  już  odrzucić  do  tyłu  gęsty  czarny  woal,  jeszcze  przed  chwilą  całkowicie 
przesłaniający jej twarz. 

Miała  jasną,  a  nawet  bardzo  jasną,  alabastrową  cerę,  duże  zielone  oczy  i  dość  długie, 

lekko  kręcone  złociste  włosy.  Ponieważ  w  pustynnym  królestwie  Rahmanu  panował 
zastarzały  przesąd,  że  wszystkie  blondynki  są  z  natury  skłonne  do  niezbyt  moralnego 
prowadzenia  się,  te  złociste  pukle  w  większym  jeszcze  stopniu  niż  smukła,  dziewczęco 
wiotka  sylwetka,  chroniły  ją  przed  niechcianym  zamążpójściem.  To  znaczy  -  do  tej  pory  ją 
chroniły. 

 - Zara, czy ty zgodziłaś się na to małżeństwo? - zapytał król. 
 -  Czcigodny  panie!  Mój  ojczym  wyjaśnił  mi,  że  powinnam  się  zgodzić  z  radością  i 

wdzięcznością - odparta dyplomatycznie. 

background image

 - A co do twoich pragnień? 
 -  Moi  najbliżsi,  ojczym  i  przyrodni  bracia,  pragną  dla  mnie  prawdziwego  szczęścia, 

czcigodny  panie.  Mam  już  skończone  dwadzieścia  lat,  moja  matka  nie  żyje  od  roku.  To 
małżeństwo  jest  dla  mnie  uśmiechem  losu  i  zaszczytem,  jakiego  absolutnie  nie  wolno  mi 
odrzucić.  Jest  to  pogląd  całej  mojej  rodziny,  to  znaczy  ojczyma  i  pięciu  przyrodnich  braci  - 
dodała gwoli uściślenia. 

Król Hakem ponownie pokiwał głową. 
 -  A  co  dzieje  się  z  twoją  amerykańską  rodziną,  Zaro?  -  zainteresował  się 

nieoczekiwanie. - Kogo masz w Stanach Zjednoczonych ze strony zmarłego ojca? 

 - Z tego, co wiem od mojej zmarłej matki, czcigodny panie, mam tam tylko jego ciotkę, 

która zresztą być może już nie żyje - odpowiedziała. 

 - A ze strony matki? 
 -  Mam  babkę,  która  nie  chciała  znać  mojej  matki  od  chwili  jej  ślubu  z  Kadarem  i 

zerwała z nią wszelkie kontakty. 

Król Hakem w zamyśleniu pokiwał głową po raz trzeci. 
 - Co będzie, jeżeli ją odeślę? - zwrócił się po chwili milczenia z pytaniem do żony. 
 -  Kadar  bin  Abu  Salman  poczyta  to  sobie  za  śmiertelną  obrazę  -  odparła  bez 

zastanowienia Rasha. 

 -  I  ze  złości  wyda  mnie  za  swojego  owdowiałego  wuja,  czcigodny  panie  -  wtrąciła 

Zara,  nie  zdoławszy  się  opanować  i  zachować  milczenia.  -  Za  swego  owdowiałego 
siedemdziesięcioletniego wuja! 

Król  Hakem  bin  Abdul  Haidar  pokiwał  ze  zrozumieniem  głową  i  uśmiechnął  się 

dobrotliwie. 

 - A ty nie chcesz być żoną starca? - zapytał. 
 - Nie chcę, czcigodny panie - odpowiedziała Zara. 
 -  Już  wolisz  być  drugą  żoną  króla,  chociaż  on  wcale  jej  nie  potrzebuje,  bo  z  całego 

serca kocha swoją pierwszą żonę? - Hakem postawił kolejne pytanie, spoglądając przy tym z 
ogromną czułością i bezgraniczną miłością na Rashę. 

 - Z dwojga złego już wolę! - szepnęła Zara. 
I uzmysłowiwszy sobie, niestety poniewczasie, że popełniła niewybaczalną gafę, padła 

znowu  na  kolana,  aby  pokorną  postawą  złagodzić,  na  ile  tylko  to  będzie  możliwe,  słuszny 
królewski gniew. 

W pełnej napięcia ciszy, jaka zapanowała w komnacie, poszczególne sekundy zdawały 

się  ciągnąć  niczym  godziny.  Nieskończenie  długo  czekała  więc  wylękniona  Zara  na  reakcję 
króla  Hakema,  spodziewając  się,  że  na  jej  pochyloną  nisko  głowę  spadną  lada  moment 
prawdziwe gromy. Ostatecznie doczekała się jednak tylko... gromkiego śmiechu! 

 -  Jak  widzę  i  słyszę,  niesamowicie  rezolutna  z  ciebie  dziewczyna!  Umiesz  dokonać 

właściwego wyboru z dwu możliwości - stwierdził rozbawiony król. - Dlatego wstań teraz... 

Zara posłusznie podniosła się z klęczek. 
 -  ...i  spróbuj  rozwiązać  nieco  trudniejsze  zadanie,  dokonując  właściwego  wyboru 

spośród aż sześciu możliwości - dokończył przerwane zdanie Hakem. 

 - To znaczy, czcigodny panie? - Speszona Zara, mimo wrodzonej bystrości umysłu, nie 

zdołała samodzielnie rozszyfrować królewskich oczekiwań. 

 -  To  znaczy  pomóż  mi  wyszukać  pośród  zgromadzonych  tu  sześciu  kobiet  -  król 

wskazał  na  nieruchomy  szereg  orientalnych  piękności  -  tę  najodpowiedniejszą  dla  mego 
kuzyna,  szejka  Malika  Haidara,  jako  prezent  z  okazji  jego  przypadających  już  niebawem 
okrągłych trzydziestych urodzin. 

 -  Zamierzasz  wysłać  swemu  kuzynowi  w  urodzinowym  prezencie  kobietę,  czcigodny 

panie? - zdumiała się Zara. 

background image

 - Z innych dóbr tego świata ma on już chyba wszystko - rzekł filozoficznym tonem król 

Hakem.  -  A  że  tam,  na  obczyźnie,  w  dalekiej  Ameryce,  w  Kalifornii,  z  pewnością  czuje  się 
trochę  samotny,  powinien  się  ucieszyć  z  towarzystwa  urodziwej  kobiety,  pochodzącej  na 
dodatek z jego rodzinnego kraju i posługującej się jego ojczystą mową, a nie tylko językiem 
angielskim. 

 -  Ale  czy  ona,  czcigodny  panie...  ta  kobieta,  którą  ewentualnie  wybiorę...  czy  ona 

również będzie się cieszyła z wyjazdu z rodzinnego kraju do dalekiej i obcej Ameryki? I jak 
ona  będzie  się  czuła  w  roli  prezentu  dla  szejka,  którego  nawet  nie  zna?  -  Zara  wciąż  była 
pełna wątpliwości. 

 - Wszystkie te piękne i mimo młodego wieku już doświadczone w miłosnym kunszcie 

kobiety  zgłosiły  się  do  pałacu  dobrowolnie,  odpowiadając  na  mój  apel.  Sądzę,  że  poczytują 
sobie za honor możliwość ukojenia tęsknoty królewskiego kuzyna - wyjaśnił Hakem. - Szejka 
Malika  wprawdzie  nie  znają  i  nigdy  nie  widziały  go  na  oczy,  niemniej  jednak  wiedzą 
doskonale ze słyszenia, że jest on wyjątkowo przystojnym mężczyzną. 

 -  A  ja  słyszałam...  -  nieopatrznie  odezwała  się  Zara,  natychmiast  jednak  speszona 

umilkła. 

Król Hakem bin Abdul Haidar zmarszczył czoło, nastroszył  groźnie brwi i zmierzył ją 

przenikliwym spojrzeniem czarnych, roziskrzonych oczu. 

 -  Domyślam  się,  Zaro,  co  mogłaś  słyszeć  w  domu  swego  ojczyma  Kadara  bin  Abu 

Salmana na temat szejka Malika Haidara, mojego najbliższego kuzyna - stwierdził. 

 -  Tutaj,  w  pałacu  Haidar,  gdzie  jako  książę  krwi  przyszedł  na  świat  i  mieszkał  przez 

pierwszych dwadzieścia lat swojego życia, aż do chwili wyjazdu do Ameryki, radzę ci jednak 
zapomnieć  o  wszystkich  tych  złośliwych  pomówieniach  i  wierutnych  kłamstwach.  Czy 
wyraziłem się dość jasno? 

 - Tak, czcigodny panie - potwierdziła skwapliwie. 
 -  No  więc  nie  ociągaj  się  już  dłużej,  tylko  wybieraj!  -  rozkazał  król.  -  Jedną  z  tych 

sześciu urodziwych niewiast, jako prezent dla szejka! 

Zara  postąpiła  kilkanaście  kroków  i  stanęła  naprzeciwko  szeregu  atrakcyjnych 

rahmańskich kobiet, oczekujących w bezruchu na jej decyzję. Król Hakem bin Abdul Haidar 
wymienił kolejno ich imiona, a ona po krótkim namyśle wskazała - rozmyślnie wskazała - na 
tę  najmłodszą  i  najszczuplejszą,  imieniem  Matana.  Wskazała  na  tę  kobietę  zatem,  która 
najbardziej była do niej podobna, przynajmniej jeżeli chodzi o sylwetkę. 

Niespodziewanie przyszło jej bowiem do głowy, że z dwu możliwości można niekiedy 

wybrać...  tę  trzecią!  A  z  sześciu  kobiet,  gotowych  odegrać  rolę  urodzinowego  prezentu  dla 
szejka - tę siódmą. 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 
San Francisco, Kalifornia 
 - Dziękujemy ci, że zechciałeś nas przyjąć, czcigodny książę. 
Dwaj smagli, czarnoocy i czarnowłosi mężczyźni, ubrani w tradycyjne szaty królestwa 

Rahmanu - długie do ziemi luźne białe koszule i białe turbany, haftowane złotem na znak, że 
noszący  je  przynależą  do  królewskiego  dworu  -  wsunęli  się  do  gabinetu  i  zatrzymawszy  się 
tuż przy drzwiach, równocześnie, jak na dany znak, pokłonili się w pas. 

 -  Bądź  pozdrowiony,  czcigodny  książę  -  wypowiedział  w  rahmańskim  języku 

powitalną formułę pierwszy z nich, nieco wyższy i tęższy 

A drugi, drobniejszy i sądząc z powierzchowności, trochę młodszy, uzupełnił powitanie 

prezentacją: 

 - Ja jestem Ali, a to Dżamil, do twoich usług, czcigodny książę. Jesteśmy wysłannikami 

króla Hakema. 

Szejk  Malik  Haidar,  przystojny  mężczyzna  o  typowo  orientalnej  urodzie,  a  zatem, 

podobnie  jak  obydwaj  przybysze,  smagły,  czarnowłosy  i  czarnooki  -  ubrany  jednak  nie  w 
rahmańską  szatę,  tylko  w  klasyczny  garnitur  amerykańskiego  biznesmena  -  skinął  głową  w 
odpowiedzi na ich głęboki ukłon. Po czym uniósł się zza biurka i odezwał się uprzejmym, ale 
naznaczonym pewną rezerwą tonem, jakim zapewne zazwyczaj prowadził wstępne rozmowy 
o interesach: 

 - Miło was widzieć, Ali i Dżamilu. Z czym do mnie przybywacie? 
 -  Ze  specjalną  przesyłką  od  jego  królewskiej  wysokości  Hakema  bin  Abdul  Haidara  - 

odpowiedział Ali. 

 - To znaczy z prezentem urodzinowym dla ciebie, czcigodny książę, od króla Rahmanu 

- uściślił Dżamil. 

Szejk Malik uśmiechnął się z zadumą. 
Kuzyn  Hakem,  na  rzecz  którego  przed  dziesięciu  laty  dobrowolnie  zrzekł  się  tronu, 

przysyłał  mu  corocznie  w  dowód  wdzięcznej  pamięci  o  tym  wielkodusznym  geście  jakiś 
cenny,  ale  całkowicie  nieprzydatny  podarunek.  Na  przykład  kosztowny  klejnot,  którym  jako 
pan  Haidar,  amerykański  biznesmen,  nigdy  potem  nie  miał  okazji  się  przyozdabiać.  Albo 
orientalne  dzieło  sztuki,  którego  nigdy  potem  nie  eksponował  ani  w  swoim  śródmiejskim 
biurze, ani w położonej na przedmieściach San Francisco prywatnej rezydencji. Nie chciał, by 
budziło w nim bolesną tęsknotę za utraconą bezpowrotnie ojczyzną. 

 - Jakiż to prezent? - zapytał, nie tyle z zaciekawienia przesyłką, ile przez kurtuazję dla 

ofiarodawcy i jego niezwykle przejętych swoją rolą wysłanników, przybyłych z urodzinowym 
podarunkiem z drugiego końca świata. 

 - Jeśli pozwolisz, czcigodny książę, to zamiast odpowiadać na to pytanie, za chwilę go 

tutaj  przyniesiemy  i  zaprezentujemy  jako  niespodziankę,  zgodnie  ze  szczegółowymi 
instrukcjami przekazanymi nam przez jego królewską wysokość Hakema bin Abdul Haidara - 
odezwał się Ali. 

 - Prezent jest dość pokaźny, czcigodny książę, więc nie chcieliśmy wchodzić z nim do 

biura  bez  twojego  uprzedniego  zezwolenia  i  zostawiliśmy  go  w  wynajętym  samochodzie 
bagażowym,  który  stoi  na  parkingu  przed  budynkiem  -  dodał  gwoli  dokładniejszego 
wyjaśnienia Dżamil. 

Szejk Malik roześmiał się. 
 - Gdybym nawet wcześniej nie był zainteresowany tym królewskim prezentem, to w tej 

chwili już na pewno nie zdołałbym poskromić ciekawości - stwierdził. - Dlatego idźcie i jak 
najprędzej wracajcie! 

Ali i Dżamil ponownie się pokłonili, po czym wyszli, a właściwie wybiegli z gabinetu 

pośpiesznym  truchcikiem.  Szejk  Malik  ruszył  za  nimi,  dotarł  jednak  tylko  do  otwartych 

background image

drzwi,  w  których  się  zatrzymał,  by  polecić  urzędującej  w  przyległym  frontowym  pokoju 
sekretarce: 

 - Proszę nie przełączać do mnie przez najbliższą godzinę żadnych telefonów, Alice. A 

kiedy znów zjawią się ci dwaj dżentelmeni z Rahmanu, proszę podać do mojego gabinetu trzy 
kawy. 

Dżentelmeni  zjawili  się  niebawem,  z  wyraźnie  widocznym  wysiłkiem  dźwigając  na 

ramionach zwinięty luźno w gruby rulon dywan. Z komicznie tajemniczymi minami położyli 
go na podłodze pośrodku gabinetu i powoli zaczęli rozwijać. 

Oczom  księcia  najpierw  ukazał  się  misterny  orientalny  wzór  wielobarwnego  kobierca, 

pracowicie  utkany  przez  najznakomitszych  rahmańskich  mistrzów,  a  na  koniec...  rahmańska 
kobieta spowita w powłóczystą szatę, osłaniającą ją od stóp po sam czubek głowy, łącznie z 
twarzą! 

Uwolniona z rulonu kobieta natychmiast zerwała się na równe nogi. 
 - Ci dwaj dranie nie uprzedzili mnie, że będę tak zapakowana! - jęknęła. - O mało się 

nie udusiłam w tym nagrzanym samochodzie, zawinięta w tę przeklętą wełnę! 

Otrząsnęła  się,  chcąc  jakoś  uporządkować  na  sobie  zmiętą  w  czasie  nietypowego 

transportu szatę z cieniutkiej bawełnianej tkaniny. Tkanina owa - rodzaj muślinu - była czarna 
i  całkiem  przezroczysta.  Osłaniała  więc  ciało  kobiety  na  tyle  tylko,  by  jeszcze  bardziej 
pobudzić pożądliwe zainteresowanie każdego patrzącego na nią mężczyzny. 

Zaskoczony  niezwykłym  prezentem  szejk  Malik  musiał  zrobić  z  wrażenia  trudną  do 

jednoznacznego zinterpretowania minę, bo Ali, zerknąwszy ostrożnie w jego stronę, spytał z 
obawą: 

 -  Czyżbyś  nie  był,  czcigodny  książę,  zadowolony  z  urodzinowego  podarunku  od  jego 

królewskiej wysokości Hakema bin Abdul Haidara? 

A Dżamil, nie czekając na odpowiedź, dodał szybko: 
 - Jeśliby tak było, czcigodny książę, to zostaliśmy upoważnieni przez króla Hakema do 

odwiezienia  tego  podarunku...  to  znaczy  tej  kobiety,  oczywiście  już  bez  kobierca...  z 
powrotem do Rahmanu. 

 - Ależ, nie ma mowy! - wykrzyknął energicznie szejk, opanowawszy się błyskawicznie 

i odzyskawszy dawny kontenans. - Złóżcie królowi Hakemowi moje stokrotne podziękowanie 
za jego niezwykłą hojność, a prezent zostawcie w spokoju. 

Ali  i  Dżamil  skłonili  się,  potwierdzając  w  ten  sposób  bez  słów,  że  książęca  wola 

zostanie przez nich w całej rozciągłości spełniona. 

Kobieta  w  czerni  również  pochyliła  się  w  ukłonie.  I  akurat  w  momencie,  gdy  cała 

egzotyczna  trójka  gięła  się  czołobitnie  przed  szejkiem,  do  gabinetu  wkroczyła  sekretarka  z 
kawą.  Nie  bardzo  pojmując,  w  jaki  to  magiczny  sposób  z  trzech  obecnych  dotychczas  w 
gabinecie osób zrobiły się nagle cztery, w tym jedna płci żeńskiej, wykrztusiła: 

 - Czy mam... podać... jeszcze jedną... dodatkową filiżankę, panie Haidar? 
 -  Dziękuję,  Alice,  nie  trzeba  -  odparł  łagodnym  tonem  szejk  Malik.  -  Proszę  raczej 

zaprowadzić tych dwu dżentelmenów - wskazał na Alego i Dżamila - do sali konferencyjnej i 
tam w moim zastępstwie wypić z nimi kawę, którą pani przygotowała. 

 - Rozumiem, panie Haidar. 
 - A mnie proszę zostawić sam na sam z tą młodą osobą, która przybyła z Rahmanu w 

tym  oto  „latającym  dywanie".  -  Wskazał  z  lekkim  uśmiechem  na  efektowny  wielobarwny 
kobierzec.  -  Ta  młoda  kobieta  przybyła  do  San  Francisco  aż  z  Rahmanu  jako  mój  prezent 
urodzinowy od mego kuzyna, króla Hakema bin Abdul Haidara - dodał gwoli wyjaśnienia. 

 -  Rozumiem,  panie  Haidar  -  powtórzyła  sekretarka,  kobieta  dobrze  już  po 

pięćdziesiątce. - Wszystko rozumiem. 

Wyraz  jej  twarzy  świadczył  jednak  o  tym,  że  w  istocie  nie  rozumiała  niczego,  a  co 

najwyżej przyznawała w duchu swemu pracodawcy prawo do egzotycznych obyczajów. Tak 

background image

czy inaczej, zachowując profesjonalną powściągliwość, nie próbowała jednak dowiedzieć się 
niczego  poza  tym,  co  szejk  sam  zdecydował  się  jej  wyjawić.  I  zgodnie  z  poleceniem 
wyprowadziła  z  gabinetu  Alego  i  Dżamila,  zabierając  tacę  z  filiżankami  i  kawą  i  dokładnie 
zamykając za sobą drzwi. 

Szejk Malik Haidar pozostał sam na sam ze spowitą w czerń kobietą. 
 -  Podejdź  bliżej  -  polecił  jej,  najpierw  po  angielsku,  a  potem,  na  wypadek  gdyby  nie 

rozumiała tego języka, w rodzimej mowie królestwa Rahmanu. 

Posłusznie postąpiła kilka drobnych, trochę niepewnych kroków w jego stronę. 
 - Odsłoń twarz. 
Kobieta  westchnęła  głęboko,  jakby  w  obawie,  że  widok  jej  oblicza  może  szejka 

zaskoczyć,  a  nawet  wręcz  zdeprymować,  po  czym  energicznym,  po  trosze  desperackim 
gestem zrzuciła gęsty czarny welon, osłaniający ją od czubka głowy po ramiona. 

Miała  świetliste  zielone  oczy  i  kruczoczarne  włosy,  dziwnie  kontrastujące  z  jasną,  a 

nawet bardzo jasną, alabastrową karnacją. 

 -  Pochodzisz z  Rahmanu?  -  zapytał  szejk,  spoglądając  na  nią  przenikliwie  spod  lekko 

zmarszczonych brwi. 

 -  Tak,  czcigodny  książę,  z  Rahmanu.  A  dokładnie,  z  południowej  prowincji  - 

odpowiedziała, wyraźnie zdenerwowana. 

 - To znaczy stamtąd, gdzie wszechwładnie rządzi niejaki Kadar bin Abu Salman? 
Kiedy  kobieta  pochyliła  się  w  niskim  ukłonie,  udzielając  w  ten  sposób  bez  słów 

potwierdzającej  odpowiedzi  na  zadane  jej  pytanie,  spostrzegawczy  szejk  zauważył,  że  jej 
kruczoczarne pukle to... najzwyklejsza i to dość tandetna peruka! 

 - Dlaczego kryjesz przede mną swoje prawdziwe włosy, kobieto? - rzucił dość ostro. 
 -  Bo  moje  prawdziwe  włosy  są  jasnoblond,  czcigodny  książę!  -  jęknęła  zakłopotana, 

zrywając z głowy perukę. 

W  złocistym  obramowaniu  włosów  subtelna  uroda  jej  twarzy  zajaśniała  naturalnym, 

pełnym, wspaniale harmonijnym blaskiem. 

 -  Jesteś  niezwykle  piękna  -  stwierdził  szejk.  Kobieta  zarumieniła  się,  zawstydzona 

nieoczekiwanym komplementem. 

 - I jak widzę, bardzo młoda - dodał Malik. W milczeniu skłoniła się po raz kolejny. 
 - Ale wyglądasz raczej na Amerykankę niż na mieszkankę orientalnego Rahmanu. 
Na  te  słowa  delikatny  rumieniec  na  twarzy  kobiety  przeszedł,  najwyraźniej  pod 

wpływem zdenerwowania, w ognisty pąs. 

 -  Jestem  dziewczyną  z  Rahmanu,  czcigodny  książę,  z  południowej  prowincji!  - 

zdławionym  głosem  zapewniła  szejka.  -  Na  imię  mam  Zara.  Król  Hakem  bin  Abdul  Haidar 
przysłał mnie tu do ciebie do Ameryki jako urodzinowy prezent. 

 - No dobrze już, dobrze... - mruknął pojednawczym tonem Malik. - Znasz angielski? 
Zara skinęła głową. 
 - Więc powtórz w tym języku to samo, co powiedziałaś przed chwilą. 
Angielszczyzna  Zary  okazała  się  bezbłędna,  wręcz  doskonała,  nieznacznie  tylko 

zabarwiona obcym akcentem. 

 - Zadziwiasz mnie - stwierdził szejk. 
 - Staram się, panie - odezwała się rezolutnie. - Urodzinowy królewski prezent powinien 

przecież być zadziwiający! 

 - Cóż, racja - przyznał. 
Zmierzył Zarę raz jeszcze przenikliwym wzrokiem. 
Nie był tego do końca pewien, ale odniósł wrażenie, że poza egzotyczną czarną szatą z 

leciutkiej  niczym  mgiełka  bawełny  nie  ma  na  sobie  niczego  więcej,  żadnych  dodatkowych 
osłon, kryjących łono, pośladki i biust, żadnej bielizny. Z całą pewnością nie miała też butów 
na nogach. 

background image

 -  Jak  na  pobyt  w  Ameryce,  nie  jesteś  najlepiej  wyposażona  -  zauważył  z  lekka 

ironicznie,  starając  się  zachować  dystans,  utrzymać  temperament  na  wodzy  i  nie  poddać  się 
zbyt wcześnie zmysłowej gorączce. -  Dywan, peruka, welon i ta półprzezroczysta orientalna 
kreacja  to  trochę  za  mało.  Trzeba  ci  będzie  sprawić  jakąś  garderobę,  żebyś  nie  wzbudzała 
niepotrzebnej sensacji w San Francisco. 

 -  Och,  czcigodny  książę!  -  wykrzyknęła  Zara,  uradowana  faktem,  że  Malik 

najwyraźniej  akceptuje  ją  jako  urodzinowy  prezent  i  decyduje  się  zatrzymać  ją  w  Stanach 
Zjednoczonych na dłużej. - Jesteś po prostu cudowny w swojej wspaniałomyślności! 

 -  Więc  mnie  pocałuj  -  zarządził  szejk.  Posłusznie  ruszyła  w  jego  stronę,  ale  nagle 

zatrzymała się i wyraźnie zawstydzona, nie wiedziała, co powinna zrobić. 

 - Nie udawaj, że nie potrafisz - mruknął zniecierpliwiony Malik. - Przecież król Hakem 

nie  przysłałby  mi  z  drugiego  końca  świata  w  urodzinowym  prezencie  kobiety,  która  nie 
byłaby odpowiednio doświadczona w miłosnym kunszcie. 

Zara  zarumieniła  się,  po  czym  głęboko  westchnęła  i  na  chwiejnych  nogach  podeszła 

blisko do szejka Malika. 

Pokonawszy  dystans,  jaki  ją  dzielił  od  mężczyzny,  któremu  została  ofiarowana  w 

urodzinowym  prezencie,  musiała  jeszcze  pokonać  własne  skrępowanie.  Nie  mając  innego 
wyjścia,  zdobyła  się  jednak  i  na  to.  Przymknęła  oczy,  zarzuciła  szejkowi  ręce  na  szyję, 
przywarła  do  niego  całym  ciałem  i  z  prawdziwie  straceńczą  brawurą  wpiła  się  wargami  w 
jego gorące usta. 

W  pierwszym  momencie  powodował  nią  tylko  strach.  Bała  się,  że  jeśli  nie  zadowoli 

Malika,  nie  spełni  jego  żądania  i  wszystkich  jego  oczekiwań,  to  odeśle  ją  z  powrotem  pod 
kuratelą Alego i Dżamila tam, skąd przybyła, czyli do królestwa Rahmanu, na monarszy dwór 
swego kuzyna Hakema bin Abdul Haidara. 

Hakem  zaś,  najsłuszniej  rozgniewany  tym,  że  potajemnie  zastąpiła  Matanę  w  roli 

prezentu urodzinowego dla szejka i bez jego królewskiej zgody opuściła pałac, udając się do 
dalekiej Ameryki, nie zechce jej już za drugą po Rashy małżonkę, tylko natychmiast odeśle ją 
do ojczyma, Kadara bin Abu Salmana. 

A rozgniewany Kadar natychmiast za karę wyda ją za lubieżnego i pokracznego starca z 

pustynnej osady, swego owdowiałego siedemdziesięcioletniego wuja. I wobec takiego obrotu 
spraw  jej  pielęgnowane  już  od  wielu  lat  dwa  wielkie  marzenia  -  o  zaznaniu  prawdziwej 
miłości  oraz  o  odwiedzeniu  Stanów  Zjednoczonych,  rodzinnego  kraju  zmarłej  matki  i 
odnalezieniu nieznanych amerykańskich krewnych - nigdy się już nie spełnią! 

W  obawie  przed  tak  fatalnym  zakończeniem  ryzykownej  eskapady  Zara  zdecydowała 

się na mniejsze zło, czyli na pocałunek z szejkiem. Wprawdzie pod wpływem zasłyszanych w 
dzieciństwie  pełnych  grozy  opowieści  szejk  Malik  budził  w  niej  lęk,  był  jednak  naprawdę 
przystojnym mężczyzną i miał zaledwie trzydzieści lat. 

Chcąc odegrać jak najlepiej rolę kobiety doświadczonej w sztuce miłości, przywarła do 

niego  całym  ciałem,  wpiła  się  wargami  w  jego  usta...  i  wtedy  poczuła  nagle,  ku  własnemu 
zdumieniu, że zaczyna dziać się z nią coś dziwnego. Opuszcza ją dotychczasowa niepewność! 
To,  co  uważała  jeszcze  przed  chwilą  jedynie  za  przykry  obowiązek,  staje  się  dla  niej  coraz 
intensywniejszą  przyjemnością,  a  jej  dotychczasowe  skrępowanie,  onieśmielenie  i 
zawstydzenie  przeradza  się  nagle  w  gwałtowną,  niepohamowaną  namiętność,  w  zmysłową 
rozkosz! 

Szejk,  zorientowawszy  się  bez  trudu,  że  nie  jest  mu  niechętna,  objął  ją  ramionami  i 

przycisnął  do  siebie  jeszcze  mocniej.  A  po  chwili,  ciągle  złączony  z  nią  w  gorącym 
pocałunku,  zaczął  wędrować  wprawnymi  dłońmi  po  jej  gibkim  ciele,  szukając  miejsc 
szczególnie wrażliwych na dotyk i odnajdując je z zadziwiającą łatwością. 

Szlak  jego  pieszczot  biegł  z  początku  w  dół,  od  ramion  Zary,  poprzez  jej  plecy,  ku 

wypukłościom  pośladków.  Następnie  zmienił  kierunek,  aby  minąwszy  biodra,  skierować  się 

background image

w  górę,  ku  raczej  drobnym,  ale  cudownie  osadzonym  i  zadziwiająco  jędrnym  piersiom.  A 
później znowu zszedł w dół, dążąc, przez płaski brzuch i kształtny pępek, prosto ku miejscu, 
w  którym  czuła  najsilniejszy,  najintensywniejszy,  ale  zarazem  najsłodszy  i  najbardziej 
obezwładniający napór namiętności. . 

Drżała z przejęcia niczym z zimna, choć jednocześnie czuła, jak całe jej ciało wypełnia 

gwałtowny,  rozbuchany  ogień.  Brakowało  jej  tchu,  a  serce  biło  w  jej  piersi  z  siłą  i 
częstotliwością  werbla.  Poddając  się  woli  mężczyzny,  który  trzymał  ją  w  ramionach  i 
doprowadzał śmiałymi, wyrafinowanymi pieszczotami na skraj ekstazy, na granicę miłosnego 
szaleństwa, traciła coraz bardziej zdolność kontrolowania sytuacji i panowania nad sobą. 

I właśnie obawa, że już za chwilę pogrąży się całkowicie w otchłani namiętności, podda 

się zmysłom i nie będzie zdolna do jakichkolwiek rozsądnych poczynań - a w ten sposób być 
może  zaprzepaści  szansę  uzyskania  pomocy  szejka  w  realizacji  jej  amerykańskich  planów  - 
otóż  ta  właśnie  obawa  nakazała  jej  pohamować  się  resztkami  sił i  podjąć rozpaczliwą  próbę 
powstrzymania  mężczyzny  przed  ostatecznym  szturmem  i  dokonaniem  łatwego,  nazbyt 
łatwego, miłosnego podboju. 

 - Czcigodny książę, proszę cię, przestań! - szepnęła nieśmiało. 
O dziwo, prośba została spełniona! 
Szejk Malik Haidar oderwał gorące usta od jej warg i zdjął rozpaloną dłoń z jej łona. 
A  po  chwili  odsunął  ją  od  siebie  na  odległość  wyciągniętych  ramion  i  spojrzawszy  jej 

głęboko w oczy, z lekkim, melancholijnym nieco westchnieniem stwierdził: 

 -  Masz  rację,  niezwykła  dziewczyno.  Dochodząc  przedwcześnie  do  punktu,  w  którym 

nie  będziemy  się  mogli  już  powstrzymać,  uchybimy  dobrym  obyczajom  i...  pozbawimy  się 
niewątpliwej  przyjemności  oczekiwania  na  najwyższą  rozkosz.  A  zatem  uchybimy  również 
regułom sztuki miłości! 

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 
Bez  względu  na  to,  jakimi  pobudkami  kierował  się  szejk,  Zara  była  mu  głęboko 

wdzięczna.  Nie  ukrywała  tego.  Cofnąwszy  się  o  pół  kroku,  wciąż  jeszcze  podniecona, 
rozgorączkowana, 

równocześnie  zaskoczona  i  skonsternowana  niespodziewaną 

gwałtownością własnej reakcji na jego pieszczoty, skłoniła się i szepnęła: 

 - Dziękuję ci, czcigodny... 
 - Mów mi po prostu Malik - zaproponował, przerywając jej. - Albo pan Haidar, jeśli tak 

wolisz.  Jesteśmy  przecież  w  demokratycznej  Ameryce,  a  nie  w  naszym  królestwie.  Tu  nie 
obowiązują rahmańskie formułki grzecznościowe i książęce tytuły. Tu wszystko jest znacznie 
łatwiejsze i prostsze. Przekonasz się, gdy poznasz ten kraj. 

 - A będę mogła... Malik? - spytała Zara, chcąc się upewnić co do jego intencji. - Będę 

mogła choć trochę poznać Amerykę? 

 -  Skoro  już  tutaj  jesteś,  to  moim  zdaniem  nawet  powinnaś,  bo  Ameryka  to  naprawdę 

ciekawy  kraj  -  odpowiedział.  -  Spróbuję  ci  w  tym  pomóc.  Czy  jest  coś,  co  szczególnie 
chciałabyś  zobaczyć  w  San  Francisco  albo  gdzieś  indziej  w  Kalifornii?  A  może  chciałabyś 
pojechać również dalej, poza granice stanu? 

 - Och, Malik! Ja chciałabym zobaczyć wszystko i pojechać wszędzie! - wykrzyknęła. 
Szejk  roześmiał  się  i  żartobliwie  pogroziwszy  jej  palcem,  powiedział  z  leciutką 

przyganą w głosie: 

 -  Ejże,  Zara!  Ty  chyba  tylko  dlatego  zdecydowałaś  się  tu  do  mnie  przyjechać  jako 

urodzinowy prezent, że byłaś ciekawa Ameryki. 

 -  Nie,  nie,  Malik!  - zaprzeczyła  energicznie.  -  Ameryka  intrygowała  mnie,  to  prawda. 

Ale ty również. Ty przede wszystkim! 

 - Chciałaś mnie poznać? - zapytał szejk. 
 - Oczywiście! 
 -  A  słyszałaś  coś  o  mnie  tam,  w  królestwie  Rahmanu?  Speszona  Zara  milczała  przez 

chwilę, nie bardzo wiedząc, 

jak w dyplomatyczny sposób powinna odpowiedzieć. 
Nie  mogła  przecież  wyjawić  Malikowi,  że  od  dzieciństwa  słuchała  pełnych  grozy 

opowieści  o  nim,  jako  o  złym  księciu,  który  chciał  zniszczyć  całe  królestwo  Rahmanu,  a 
zwłaszcza jego południową prowincję, zarządzaną przez Kadara bin Abu Salmana. Nie mogła 
wyjawić mu, że w domu jej ojczyma nazywano go nieszczęściem Rahmanu i konspiracyjnym 
szeptem  oskarżano  o  morderstwo  Dżeba,  szóstego  z  jej  przyrodnich  braci,  który  -  wedle 
oficjalnej  wersji  wydarzeń  -  zginął  przed  laty  w  tragicznym  wypadku  samochodowym, 
spowodowanym przez nieznanego sprawcę.  

 - Słyszałam - odezwała się w końcu, starannie, niezwykle ostrożnie dobierając słowa - 

ż

e mogłeś zostać królem Rahmanu, ale ustąpiłeś tron Hakemowi. 

 - A wiesz może, dlaczego? 
 - Ponoć dlatego, że chciałeś zapewnić krajowi pokój 
 - odpowiedziała. 
Szejk z powagą skinął głową. 
 -  Zgadza  się!  Masz  o  mnie  właściwe  informacje  -  potwierdził.  Po  czym  zapytał:  -  I 

pewnie ciekawa byłaś, jak żyję tu w Ameryce, już nie jako książę krwi, tylko jako zwyczajny 
biznesmen, prawda? 

 - Raczej byłam ciekawa, jaki jesteś jako mężczyzna 
 -  odpowiedziała  Zara.  -  Czy  naprawdę  aż  tak  przystojny,  jak  mówiono  o  tobie  w 

Rahmanie - dodała z nieśmiałym uśmiechem. 

 -  I  co?  -  wyraźnie  zainteresował  się  szejk.  -  Jak  wypadła  konfrontacja  opowieści  z 

rzeczywistością? 

background image

 -  W  rzeczywistości  jesteś  chyba...  jeszcze  przystojniejszy...  niż  sobie  wyobrażałam  - 

wykrztusiła. 

 - A ty, Zaro, jesteś chyba jeszcze sympatyczniejsza, niż mogłem sobie to wyobrazić, w 

chwili kiedy wyskoczyłaś z dywanu - stwierdził ukontentowany jej słowami. 

Mimo zażenowania komplementem, zdobyła się na uśmiech. 
 - Więc zatrzymujesz mnie na dłużej? - zapytała, wciąż niepewna swego dalszego losu i 

pełna najrozmaitszych obaw. 

 - Oczywiście! 
 - A na jak długo? 
Zara  zadała  to  pytanie,  ponieważ  chciała  się  z  góry  upewnić,  czy  będzie  miała  dość 

czasu,  by  przygotować  ucieczkę  z  książęcego  domu,  jaką  od  początku  planowała.  Pragnęła 
odnaleźć amerykańskich krewnych, podjąć jakąś  pracę i pozostać w Stanach Zjednoczonych 
na  stałe.  Pytanie  to  zadała  jednak  chyba  niepotrzebnie,  bo  szejk,  zmarszczywszy  gniewnie 
brwi, rzucił oschle: 

 - Jak cię zapewne uprzedzano, mam prawo zatrzymać cię na tak długo, jak zechcę. 
 -  Tak,  tak,  oczywiście  -  wtrąciła  skwapliwie,  chcąc  zatrzeć  popełnioną  mimowolnie 

niezręczność. 

 -  Nie  będę  cię  jednak  zatrzymywał  siłą  -  dodał  Malik.  -  Drogę  powrotu  do  Rahmanu 

masz w każdej chwili otwartą. 

Słowa,  którymi  chciał  ją  uspokoić,  w  jej  uszach  zabrzmiały  niczym  najstraszliwsza 

groźba. 

 -  Dziękuję  -  wykrztusiła  jednak,  by  przypadkiem  nie  dać  po  sobie  poznać,  że  ma 

zupełnie inne plany niż powrót do pustynnego królestwa. 

 - Nie będę cię też siłą ciągnął do łóżka - powiedział z absolutną otwartością szejk. - Co 

jednak  nie  znaczy  -  uściślił  -  że  nie  będę  próbował  cię  uwieść.  Czy  zasady  gry,  jakie 
proponuję, są dla ciebie jasne? 

Skinęła głową. 
 - I zgadzasz się na nie? 
 - Tak - szepnęła. 
 -  Cieszę  się,  że  się  rozumiemy  -  podsumował.  –  Pójdę  teraz  pogadać  z  Alim  i 

Dżamilem,  a  tobie  przyślę  tu  moją  sekretarkę,  Alice,  żeby  ci  pomogła  zaopatrzyć  się  we 
wszystko,  co  niezbędne,  przede  wszystkim  w  garderobę.  Zara  zarumieniła  się  już  po  raz 
któryś tam z rzędu podczas nie tak znowu długiego pobytu w gabinecie szejka. 

 - Kategorycznie nakazano mi tak właśnie się ubrać tuż przed zapakowaniem w dywan i 

przyniesieniem mnie tutaj - wyjaśniła. - Ale mam jeszcze inne rzeczy w walizce, którą Ali i 
Dżamil... 

 -  Nieważne  -  szejk  przerwał  jej  w  pół  zdania.  -  Moja  nieoceniona  sekretarka,  Alice, 

zorganizuje ci wszystko, co trzeba. Tylko spokojnie tu na nią zaczekaj. 

Wyszedł, zostawiając ją samą. 
Przysiadła w fotelu i spróbowała podsumować w myślach wszystko, co wydarzyło się w 

jej życiu w ciągu ostatnich kilku dni. A było tych wydarzeń sporo, tak wiele, jak chyba nigdy, 
od  czasu  gdy  jako  pięcioletnia  dziewczynka  znalazła  się  wraz  z  matką,  Amerykanką  ze 
Wschodniego Wybrzeża, w egzotycznym i pustynnym Rahmanie. 

Po pierwsze, wyjazd z domu ojczyma do pałacu Hakema, gdzie miała pozostać na stałe 

jako druga po Rashy królewska małżonka. 

Po wtóre, potajemna ucieczka z pałacu, dzięki zręcznemu podstępowi, który polegał na 

zamianie ról z Mataną, wybraną przez króla na prezent urodzinowy dla kuzyna. 

Po  trzecie,  wymarzona  podróż  samolotem  do  Ameryki,  niestety  w  nieodłącznym 

towarzystwie dwu bezwzględnych cerberów, Alego i Dżamila. 

background image

I  wreszcie  po  czwarte  -  spotkanie  z  szejkiem  w  jego  biurze  w  San  Francisco!  A  szejk 

okazał się nie tylko przystojnym mężczyzną, ale również szlachetnym człowiekiem, w istocie 
kimś  zupełnie  innym  niż  „nieszczęście  Rahmanu"  czy  też  zły  książę,  o  jakim  ojczym  i 
przyrodni bracia opowiadali jej w rodzinnym domu. 

No i ten pierwszy pocałunek, na wspomnienie którego jeszcze w tej chwili przechodził 

ją słodki dreszcz rozkoszy. 

 - Czy można? 
Retoryczne  pytanie,  zadane  przez  uchylone  drzwi  profesjonalnie  grzecznym,  choć 

równocześnie dość stanowczym tonem przez Alice, wytrąciło Zarę z zamyślenia. 

 -  Tak,  oczywiście,  proszę  wejść  -  odpowiedziała.  -  Malik..,  to  znaczy  pan  Haidar  - 

poprawiła się pośpiesznie - polecił mi tu czekać na panią. 

 - Mam nadzieję, że czas oczekiwania nie dłużył się pani - rzuciła Alice, wkraczając do 

gabinetu z pokaźnym notesem w ręku i starannie zamykając za sobą drzwi. 

 - Nie, nie, absolutnie nie! 
 -  To  świetnie.  Przystąpmy  zatem  do  rzeczy,  czyli  do  kwestii  wprowadzenia  zmian  w 

pani  garderobie.  -  Sekretarka  obrzuciła  krytycznym  spojrzeniem  zwiewną  czarną  szatę  z 
przezroczystego  muślinu,  jaką  Zara  miała  na  sobie,  taktownie  powstrzymując  się  jednak  od 
jakichkolwiek uwag na jej temat. - Czy ma pani jakieś ulubione kolory? 

 - W zasadzie... nie... - wykrztusiła Zara, przywykła do konwencjonalnej czerni i bieli, 

kolorów typowych dla rahmańskich strojów. 

Alice poczyniła stosowny zapisek w notesie. 
 - A ulubione fasony? - zapytała. 
 - Też chyba... 
Adnotacja  została  dokonana  błyskawicznie,  zanim  jeszcze  Zara  zdążyła  dokończyć 

zdanie. 

 - Pan Haidar uprzedził mnie - wyjaśniała sekretarka, zamknąwszy notatnik - że raczej 

trudno będzie pani podjąć decyzję odnośnie doboru strojów, odpowiednich do noszenia tu, w 
Ameryce. 

 -  Czy  moja  bezradność  w  tej  dziedzinie,  moja  kompletna  nieznajomość  najnowszych 

trendów amerykańskiej mody, to dla pani duży kłopot? - z troską w głosie spytała Zara. 

 - Skądże znowu, żaden - zaprzeczyła Alice. - Pan Haidar podyktował mi dość dokładną 

listę zakupów, jakie mam zrobić dla pani... 

 - Naprawdę?! - wykrzyknęła Zara, zdumiona przezornością szejka. 
 - ...ale polecił mi też nie mówić pani z góry, co się na tej liście znajduje - dokończyła 

sekretarka. - To ma być niespodzianka. 

 - Naprawdę? - powtórzyła Zara. 
Alice uśmiechnęła się dobrodusznie i pokiwała potakująco głową. 
 - Jestem pewna, że niespodzianka okaże się przyjemna, bo pan Haidar jest mężczyzną 

obdarzonym doskonałym gustem - stwierdziła. 

 - Och, nie wątpię. 
 -  I  słusznie!  Proszę  nadal  spokojnie  czekać  tutaj  w  gabinecie  -  poleciła  sekretarka, 

kierując się ku drzwiom. 

 -  Niedaleko,  w  najbliższej  okolicy,  jest  kilka  dobrych  butików  z  elegancką  damską 

odzieżą, więc zakupy nie powinny potrwać zbyt długo. Na pewno dostanie pani nowe rzeczy, 
zanim wróci pan Haidar, który w tej chwili musiał na pewien czas opuścić biuro. 

 - Na długi czas? - zaniepokoiła się Zara. 
 - Nie, nie - zaprzeczyła pośpiesznie sekretarka. - Na krótki. 
 - To znaczy? 
 - Mniej więcej na godzinę, a najwyżej na dwie. Proszę spokojnie czekać - powtórzyła 

Alice. - Czy może podać pani tymczasem coś do zjedzenia albo do picia? 

background image

 - Nie, dziękuję - odmówiła Zara. 
Była  wprawdzie  spragniona  i  dość  głodna  po  wielogodzinnej  podróży,  miała  jednak 

nieodparte  wrażenie,  że  wciąż  jest  nazbyt  zdenerwowana,  by  zaryzykować  konsumpcję 
czegokolwiek. 

 - Proszę więc czekać. Ja wkrótce tutaj do pani wrócę 
 - zapewniła Alice. - Pan Haidar również, jak się spodziewam - dodała już od drzwi. Po 

czym wyszła. 

Zara podniosła się z fotela i kilkakrotnie przemierzyła obszerne biurowe pomieszczenie 

tam i z powrotem. Uspokoiło ją to na tyle, że poczuła, jak bardzo jest zmęczona. A ponieważ 
w  gabinecie  szejka  stały  nie  tylko  wygodne  rozłożyste  fotele,  ale  i  dość  obszerna  sofa, 
postanowiła, że dla odprężenia, bodaj na krótką chwilę, położy się na niej. 

Chciała sobie w wygodnej pozycji to i owo rozważyć, zaplanować. 
Nim jednak zdążyła zebrać myśli, znużona, po prostu usnęła, zapominając w ten sposób 

nie tylko o wszystkich swoich projektach, ale w ogóle o całym realnym świecie. 

Gdy  szejk  Malik  wrócił  do  swego  gabinetu,  w  pierwszej  chwili  nie  zauważył  śpiącej 

Zary. Nabrał więc natychmiast podejrzeń, że zniknęła. Zirytowany, już zaczaj sobie w duchu 
czynić wyrzuty, że zostawił ją samą w swoim biurze, a sekretarkę Alice wysłał w tym czasie 
po  zakupy,  zamiast  zlecić  jej  pilnowanie  dziewczyny,  gdy  nagle  dojrzał  złocisty  pukiel, 
wysuwający się zza wysokiego narożnika rozłożystej sofy. 

Podszedł troszeczkę bliżej i przystanął. 
W  spokojnym  i  głębokim  śnie,  jaki  ją  ogarnął,  Zara  wyglądała  niesamowicie  kusząco. 

Leżała bowiem w dość niedbałej pozie, odprężona i swobodna, a jedynym jej okryciem była 
przezroczysta mgiełka muślinowego stroju, pod którym nie miała bielizny. 

Szejk przykląkł przy niej i leciutko pogładził ją po złocistych włosach. Ich niezwykła - 

jak na kobietę orientu - barwa elektryzowała go w stopniu niewiele mniejszym niż powabne 
kształty  jej  smukłego  ciała.  I  nie  wiadomo,  co  zrobiłby  dalej  ze  swoim  wspaniałym 
urodzinowym  prezentem,  porwany  gwałtownie  narastającą  falą  zmysłowej  namiętności, 
gdyby w tym akurat momencie nie rozległo się lekkie, ale zdecydowane pukanie do drzwi. 

Na jego odgłos szejk zerwał się na równe nogi i szybko oddalił na dość dużą odległość 

od sofy. 

 - Proszę - rzucił ściszonym głosem, by przypadkiem nie zbudzić śpiącej Zary. 
Do gabinetu wsunęła się sekretarka. 
 -  Panie  Haidar,  mam  już  garderobę  dla  pańskiego  uroczego  gościa  -  poinformowała 

szejka półgłosem. 

 -  To  świetnie,  Alice,  dziękuję.  Proszę  wszystko  tutaj  przynieść  i  zostawić,  mój  gość 

tymczasem śpi po podróży. 

Sekretarka  cofnęła  się  i  po  chwili  wróciła  z  kilkoma  pokaźnymi,  eleganckimi 

reklamówkami, które ulokowała, jedną przy drugiej, na podłodze pod ścianą. 

 -  Wciąż  śpi,  biedactwo  -  szepnęła  ze  współczuciem,  zerkając  na  Zarę.  -  Musiała  być 

bardzo  zmęczona.  Panie  Haidar,  czy  może  mam  poszukać  dla  tej  młodej  damy  jakiegoś 
wygodnego  hotelu,  żeby  mogła  sobie  spokojnie  odpocząć?  -  zwróciła  się  z  pytaniem  do 
szejka. 

 -  Nie,  nie,  Alice,  dziękuję.  Ta  młoda  dama  zamieszka  tymczasem  u  mnie,  w  moim 

domu. 

 -  Rozumiem,  zamieszka  tymczasem  u  pana...  -  powtórzyła  sekretarka  z  lekkim 

przekąsem. 

 -  Ta  dziewczyna  przybyła  z  dalekiego  kraju  o  zupełnie  innej  niż  tutejsza  kulturze,  o 

innych obyczajach, więc w amerykańskim hotelu z całą pewnością nie czułaby się bezpieczna 
- wyjaśnił. 

 - Rozumiem, a pan jej to poczucie bezpieczeństwa zapewni. 

background image

 - Oczywiście! - syknął, trochę zirytowany wyraźnie ironicznym tonem głosu Alice. 
Sekretarka w zadumie pokiwała głową. 
 - Czy będę panu jeszcze dzisiaj potrzebna? - spytała. 
 - Nie, Alice, proszę już jechać do domu. Spotkamy się w biurze jutro rano, jak zwykle. 
 - Zatem, do jutra, panie Haidar. 
 - Do jutra, Alice. Do widzenia. 
Sekretarka wyszła, starannie zamykając za sobą drzwi. 
Malik  zerknął  na  śpiącą  Zarę,  jednak  nie  podszedł  już  do  niej,  tylko  zasiadł  za  swoim 

biurkiem i westchnąwszy kilka razy głęboko, zaczął w skupieniu studiować jakieś papiery. 

Minęły  pełne  dwie  godziny,  nim  Zara  wreszcie  ocknęła  się,  usiadła  na  sofie  i 

zakłopotana wykrztusiła: 

 - Przepraszam. 
 - Ależ ja się wcale nie gniewam - rzucił szejk pół żartem, pół serio. 
 - Zdrzemnęłam się. 
 -  Nic  nie  szkodzi  -  powiedział,  unosząc  głowę  znad  rozłożonych  na  blacie 

dokumentów. 

 - Długo spałam? - spytała Zara. 
 - Przy mnie pełne dwie godziny. 
 - Nagle, w pewnym momencie poczułam się bardzo zmęczona - wyjaśniła. 
 - Zmęczenie to normalny objaw po długiej podróży. A teraz pewnie jesteś głodna? 
 - Prawdę mówiąc, niesamowicie - przyznała. 
 - Ja zjadłem już lunch z Alim i Dżamilem, zanim wyekspediowałem ich na lotnisko, by 

mogli jak najprędzej wrócić do Rahmanu - wyjaśnił szejk. 

 - A ja? 
 - Ty możesz tymczasem coś przekąsić tutaj, w biurze. Moja nieoceniona Alice zawsze 

ma  w  lodówce,  tak  na  wszelki  wypadek,  jakieś  specjały.  A  później,  jak  już  się  trochę 
pokrzepisz, pojedziemy do domu na kolację. 

 - Do czyjego domu? - zapytała Zara, wyraźnie spłoszona. 
 -  Do  mojego,  oczywiście!  -  odparł.  -  Gdzie  miałbym  ulokować  swój  prezent 

urodzinowy, jeżeli nie we własnym domu? No, sama powiedz? 

Zakłopotana Zara nie powiedziała nic, tylko w milczeniu pokiwała głową. 
Szejk uniósł się zza biurka. 
 - Pójdę i przyniosę ci  coś do zjedzenia - oświadczył. - W tych torbach są twoje nowe 

rzeczy  -  dodał,  wskazując  na  szereg  ustawionych  pod  ścianą  pękatych  reklamówek.  - 
Przebierz się tymczasem! 

 - A zdążę? - rzuciła niepewnie Zara. 
 - Nie będę się przesadnie śpieszył. Dam ci trochę czasu. Szejk wyszedł, a Zara zaczęła 

z zaciekawieniem przeglądać zawartość toreb z zakupami. 

Znalazła  białe  koronkowe  majteczki  i  natychmiast  je  wciągnęła,  a  następnie  jednym 

energicznym  ruchem  zrzuciła  przez  głowę  swą  orientalną  szatę  z  muślinu  i  czym  prędzej 
włożyła biały koronkowy biustonosz, na który również natrafiła w reklamówce z bielizną. 

Odetchnąwszy  z  ulgą,  że  nie  wygląda  już  jak  egzotyczna  odaliska  z  haremu,  tylko  jak 

normalna  amerykańska  dziewczyna  w  białej  koronkowej  bieliźnie,  spokojniej  już,  bez 
dotychczasowego pośpiechu, ubrała się w długą do pół łydki bawełnianą spódnicę w kolorze 
kości  słoniowej  i  w  zharmonizowaną  z  nią  kolorystycznie  jedwabną  koszulową  bluzkę. 
Przeglądając resztę zakupionej przez Alice odzieży, w jednej z toreb natknęła się również na 
grzebień  i  spinkę  do  włosów.  Uczesała  więc  swoje  rozpuszczone  i  mocno  potargane  jasne 
pukle i zebrała je w luźny węzeł na czubku głowy. 

Ledwie  zdążyła  się  uporać  z  porządkowaniem  fryzury,  gdy  wrócił  szejk,  niosąc  duży 

talerz osłonięty porcelanową pokrywą. 

background image

 - Widzę, że Alice spisała się znakomicie - ocenił pozytywnie nowy,  w stu procentach 

amerykański ubiór Zary. 

 - Zapomniała tylko o butach. 
 - Naprawdę? A ty nie miałaś żadnego obuwia? 
 -  Miałam  sandały  -  odparła  -  ale  przed  zapakowaniem  mnie  w  dywan,  kazali  mi  je 

zdjąć i schować do walizki. Czy Ali i Dżamil nie zostawili ci mojej walizki? 

 - Ano, nie! W pośpiechu widocznie zabrali ją ze sobą z powrotem do Rahmanu. Ale to 

nic!  -  Szejk  lekceważąco  machnął  ręką.  -  Dokupimy  później  wszystko,  czego  ci  będzie 
brakowało, buty również, a na razie jakoś sobie bez nich poradzimy. Tymczasem usiądź przy 
biurku i zjedz co nieco. 

Postawił trzymany w ręku talerz na skraju blatu i przysunął Zarze jeden z foteli. A sam 

usiadł po drugiej stronie pokaźnego biurka i zaczaj porządkować porozkładane dość niedbale 
papiery. 

Podniosła  pokrywę.  Na  talerzu  stał  kubek  z  jogurtem,  a  obok  leżały  apetyczne  małe 

kanapki, świeże truskawki i dojrzałe winogrona. 

 - To wszystko dla mnie? - zapytała. 
 - Tak - potwierdził. - Zjedz to, co ci przyniosłem, a potem napijemy się kawy. 
Zara  jadła  z  dużym  apetytem  i  w  niedługim  czasie  opróżniła  talerz  do  czysta,  a 

zaparzoną przez szejka w ekspresie aromatyczną kawę wypiła z prawdziwą rozkoszą. 

 - Może już teraz pojedziemy? - zagadnęła, odstawiając pustą filiżankę. 
 - Tak ci się śpieszy? - rzucił z filuternym uśmiechem. 
 - Ciekawa jestem, gdzie i jak mieszkasz. 
 - Jedźmy więc! 
Wstał zza biurka i nim  Zara zorientowała się, co zamierza zrobić, podszedł do niej i... 

porwał ją na ręce. 

 - Chcesz mnie zanieść do swojego domu? - zapytała zdziwiona. 
 -  Co  to,  to  nie!  Tylko  do  samochodu,  który  przewidująco  zaparkowałem  tuż  przed 

moim biurem - odpowiedział ze śmiechem. 

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 
Po  mniej  więcej  trzydziestu  minutach  jazdy  luksusowym  książęcym  autem  - 

najnowszym  modelem  jaguara  -  dotarli  do  ekskluzywnej  dzielnicy  willowej,  położonej 
zdecydowanie wyżej niż handlowo - biznesowe centrum San Francisco. 

 -  Jesteśmy  na  miejscu  -  oświadczył  szejk,  zatrzymując  się  w  jednej  z  malowniczych 

bocznych uliczek. 

Po  czym  otworzył  pilotem  bramę,  wjechał  na  dziedziniec,  zaparkował  samochód  i 

wprowadził  zaciekawioną  Zarę  do  domu,  który  wyróżniał  się  wśród  okolicznych  rezydencji 
nowoczesną, szczególnie wyrafinowaną prostotą formy architektonicznej. A kiedy znaleźli się 
już  w  środku,  pozwolił  jej  swobodnie  pozwiedzać  wnętrze,  nie  komentując  niczego,  a  tylko 
pilnie obserwując jej reakcję. 

Zara przechodziła z pomieszczenia do pomieszczenia, rozglądała się uważnie dookoła i 

coraz mocniej marszczyła brwi w grymasie... rozczarowania? A może raczej zdziwienia? 

 -  Czy  coś  nie  tak?  -  zapytał  w  końcu  szejk,  nie  będąc  w  stanie  jednoznacznie 

zinterpretować wyrazu jej twarzy. 

 - To nie jest to, czego się spodziewałam - odparła. 
 - Czy to znaczy, że spodziewałaś się czegoś ciekawszego? 
 - Nie, nie! - zaprzeczyła. - Ale, hm... - Zawahała się. 
 - Tak? 
 - Spodziewałam się zupełnie czegoś innego - przyznała po chwili. 
 - A konkretnie... czego? 
 -  Po  prostu  czegoś  zupełnie  innego.  -  Zara  najwyraźniej  miała  kłopoty  ze 

skonkretyzowaniem  swojej  opinii  na  temat  kalifornijskiej  rezydencji  Malika.  -  Bo  tutaj 
wszystko jest takie jakieś... - Znów zawiesiła głos, nie znajdując odpowiedniego określenia. 

 - Ascetyczne? - podpowiedział jej szejk. - Istotnie, starałem się, żeby mój dom nie był 

niepotrzebnie  przeładowany  meblami  czy  ozdobami.  Urządzając  go,  świadomie  dążyłem  do 
maksymalnej prostoty... 

 - Prostota wcale mi nie przeszkadza ani też mnie nie dziwi - weszła mu w słowo Zara. 
 - Co w takim razie budzi twoje zdziwienie? - spytał. Zara spojrzała na niego przelotnie, 

trochę  z  ukosa,  po  czym,  opuściwszy  w  lekkim  zakłopotaniu  głowę,  odpowiedziała  po 
namyśle: 

 -  Dziwi  mnie,  że  nie  ma  tu,  w  tych  wnętrzach,  absolutnie  niczego,  co  mogłoby  się 

kojarzyć z twoją ojczyzną, z królestwem Rahmanu. 

 - Nie ma, to prawda - przytaknął szejk. 
 - Z założenia? 
 - Tak. 
 -  Ależ,  Malik.  -  Zara  znów  popatrzyła  na  szejka,  tym  razem  zdecydowanie  śmielej, 

wytrzymując przenikliwość jego wzroku. - Dlaczego? 

 -  Bo  nie  potrzebuję  wokół  siebie  niczego,  co  przypominałoby  mi  świat,  który  przed 

dziesięciu laty bezpowrotnie porzuciłem, z którym na zawsze się pożegnałem - wyjaśnił. 

 - Naprawdę nie potrzebujesz? - spytała z niedowierzaniem. 
 -  Naprawdę  -  potwierdził  bez  wahania.  -  Z  moim  królestwem  rozstałem  się 

definitywnie. 

 - Bez żalu? 
 - Żal, jeśli nawet był, to po latach zniknął bez śladu. 
 -  A  może  raczej  został  siłą  zdławiony?  -  zasugerowała  ostrożnie  Zara.  -  I  właśnie 

dlatego zniknęło z twojego otoczenia wszystko, co mogłoby ci przypominać ojczyznę? 

 - Daj spokój! - Szejk najwyraźniej nie miał ochoty rozmawiać o przeszłości. - Chodź, 

obejrzysz teraz pokój gościnny, który tymczasem będzie twoim królestwem. 

 - Królestwo Rahmanu... - Zara nie dawała za wygraną. 

background image

 -  Królestwo  Rahmanu  leży  na  drugim  końcu  świata,  a  my  jesteśmy  w  Ameryce,  w 

Kalifornii, w San Francisco! 

 -  Ale  jakaś  cząstka  Rahmanu  tkwi  mimo  wszystko  w  naszych  sercach,  w  naszych 

duszach! - obstawała przy swoim Zara. 

 - Daj spokój - mruknął posępnie szejk. - Nie przyjechałaś tu po to, żeby się troszczyć o 

moje serce czy duszę. 

Powinnaś ofiarować mi zmysłową rozkosz i miły relaks, a nie zamęczać mnie uwagami 

godnymi amerykańskiego psychoanalityka. 

 -  Chciałabym  ofiarować  ci  prezent,  Malik  -  oświadczyła  Zara,  rozmyślnie  ignorując 

jego ostatnie uszczypliwe stwierdzenie. 

 -  Przecież  to  ty  jesteś  moim  prezentem!  -  obruszył  się.  -  Dostałem  cię  na  trzydzieste 

urodziny od króla Hakema. 

 - Od króla dostałeś mnie, ale ode mnie nie dostałeś jeszcze nic. 
 - To prawda - przytaknął zniecierpliwiony. - A powinienem dostać. 
 -  Trzy  dni,  Malik!  Daj  mi  trzy  dni  -  odważyła  się  zażądać  Zara,  nie  bacząc  na  jego 

narastające zdenerwowanie. - I pozwól mi w tym czasie ofiarowywać ci takie prezenty, jakie 
sama dla ciebie wybiorę i przygotuję. 

 -  Ofiaruj  mi  je zaraz,  teraz,  zamiast  niepotrzebnie  czekać  -  zaproponował,  starając  się 

nie wpaść w gniew i próbując obrócić wszystko w żart. 

 -  Nie  mogę  -  wyjaśniła  całkowicie  serio.  -  Nie  mam  ich  przecież,  nie  mam  niczego, 

muszę wszystko dopiero zdobyć, zaaranżować. 

Szejk ciężko westchnął, najwyraźniej kapitulując wobec jej nieustępliwego uporu. 
 - Potrzebujesz trzech dni, tak? - upewnił się. Skinęła na potwierdzenie głową. 
 - Dokładnie za trzy dni wypadają moje trzydzieste urodziny - zauważył. 
 - Och, Malik, to świetnie! - ucieszyła się Zara. 
 - Czy chcesz przez to powiedzieć, że do tego czasu skończysz z eksperymentowaniem i 

dasz mi w końcu to, co powinnaś mi dać, czyli własne wspaniałe ciało? 

 - Jeśli zechcesz - szepnęła. 
 - Ba! Jeśli nie zamęczysz mnie wcześniej nadmiarem żądań. 
 - Będzie jeszcze tylko jedno, Malik - zastrzegła. - Tylko jedno. 
 - Doprawdy? Jeszcze tylko jedno? - zakpił. - A jakie? 
 - Chciałabym, żebyś oddelegował mi do pomocy swoją sekretarkę. 
 - Moją nieocenioną Alice? Na całe trzy dni? - obruszył się. 
 -  Nie,  nie,  każdego  dnia  najwyżej  na  kilka  godzin,  a  nawet  mniej,  na  godzinę,  może 

dwie. 

 - Czy to już wszystko? 
 -  No...  prawie  -  wykrztusiła,  w  pełni  świadoma  tego,  że  wystawia  cierpliwość  i 

opanowanie szejka na bardzo ciężką próbę. 

 - A jaki jeszcze masz problem? 
Zara zarumieniła się, zawstydzona, nim odpowiedziała: 
 - Problem wydatków. Malik wybuchnął śmiechem. 
 -  A  to  dobre!  -  wykrzyknął.  -  Więc  to  ja  sam  mam  ci  zapewnić  środki  na  prezenty 

przeznaczone dla mnie? 

 - Skoro król Hakem tego nie uczynił... 
 -  Widocznie  nie  przewidział,  co  zaczniesz  wymyślać  po  przyjeździe  do  Ameryki  - 

mruknął  szejk,  ni  to  do  Zary,  ni  to  do  siebie.  -  No,  ale  trudno  -  dodał,  z  rezygnacją 
machnąwszy  ręką.  -  Niech  już  będzie!  Upoważnię  Alice  do  pokrycia  wszystkich  twoich 
wydatków z mojego konta. Tylko bądź rozsądna. 

 - Obiecuję! 
Uśmiechnął się i podszedł bliżej do Zary. 

background image

 -  Obiecaj  mi  jeszcze  -  zażądał  -  że  po  tych  trzech  dniach  eksperymentowania 

nieodwołalnie zaczniesz robić to, co powinnaś, czyli dzielić ze mną łóżko. 

Zbladła lekko z przejęcia, ale odważnie odwróciła się w jego stronę i stanąwszy z nim 

twarzą w twarz, powiedziała z powagą: 

 - Masz moje słowo. 
Malik  ujął  ją  za  rękę.  Przez  chwilę  miała  wrażenie,  że  zerwie  umowę  i  pociągnie  ją 

prosto  do  swej  sypialni,  nie  czekając,  aż  upłyną  trzy  obiecane  dni  -  tak  bardzo  gorącą  miał 
dłoń  i  tak  bardzo  wydawał  się  spragniony  miłości.  On  jednak  zaprowadził  ją  tylko  do 
przeznaczonego dla niej gościnnego pokoju. 

 -  Wystawiasz  mnie  na  niesłychanie  ciężką  próbę,  dziewczyno  -  wyznał.  -  Ale  cóż, 

słowo się rzekło, więc zostawiam cię samą do rana. Moja gospodyni, pani Parker, za chwilę 
przyniesie ci twoje bagaże, a potem poda jakąś kolację. Rozgość się, wypocznij. Do jutra! 

 - Do jutra, Malik. Do zobaczenia - odpowiedziała Zara. - Śpij dobrze. 
 - Nie drwij! 
 - Przecież nie śmiałabym nawet. Dobranoc. 
 - Dobranoc, Zaro. Miłych snów! - I szejk wyszedł. Nim Zara zdążyła trochę dokładniej 

rozejrzeć  się  po  swoim  lokum,  które  w  istocie  nie  było  pojedynczym  gościnnym  pokojem, 
tylko  dużym  apartamentem,  składającym  się  z  trzech  pomieszczeń  -  saloniku,  sypialni  i 
łazienki,  ktoś  zastukał  do  drzwi.  Był  to  Benjamin,  nieśmiały  nastoletni  wnuk  gospodyni 
szejka.  Przyniósł  bagaże.  Po  chwili  zjawiła  się  sama  pani  Parker  -  dość  korpulentna  starsza 
kobieta - z ciepłym posiłkiem na tacy. 

 - Życzę smacznego - " rzuciła, nie wdając się w żadną dłuższą konwersację. 
 - Dziękuję - odpowiedziała Zara. 
Zjadła  kolację  z  apetytem  i  poczekała,  aż  pani  Parker  wróci  i  zabierze  tacę.  Po  czym 

najpierw rozpakowała wszystkie swoje rzeczy, lokując odzież w szafie, bieliznę w komodzie, 
a drobiazgi kosmetyczne w łazience, a potem wzięła prysznic i ubrała się w nocną koszulę. 

Była  zmęczona  i  zamierzała  od  razu  położyć  się  spać.  Zanim  doszła  do  łóżka, 

zatrzymała  się  jednak  na  moment  przy  oknie.  Na  granatowym  nocnym  niebie  srebrzył  się 
księżyc  i  połyskiwały  gwiazdy.  A  na  ziemi,  jak  okiem  sięgnąć,  jarzyły  się  liczniejsze  od 
gwiazd światła nocnego San Francisco. 

 - Więc tak pięknie wygląda Ameryka?! - szepnęła z podziwem. - Tak pięknie wygląda 

mój rodzinny kraj, do którego cudem udało mi się powrócić! 

Od wielu lat, żyjąc w pustynnym orientalnym królestwie Rahmanu, marzyła o podróży 

do Stanów Zjednoczonych. Jej ojczym, Kadar bin Abu Salman, nie chciał jednak nawet o tym 
słyszeć.  Obawiał  się,  że  jeśli  Zara  wyjedzie  do  Ameryki,  to  już  nigdy  z  niej  nie  powróci  na 
pustynię. 

I słusznie się obawiał! -  pomyślała, wciąż stojąc przy oknie i zachłannie kontemplując 

efektowną  nocną  panoramę  kalifornijskiej  metropolii.  W  Rahmanie  musiałaby  zostać  albo 
drugą żoną króla, nie kochaną przez niego i poślubioną wyłącznie z politycznych względów, 
albo  żoną  siedemdziesięcioletniego  starca.  A  tutaj,  w  Stanach,  będzie  nowoczesną  kobietą  i 
całkowicie wolnym człowiekiem! 

Droga do wolności miała wprawdzie prowadzić przez sypialnię szejka Malika, ale taka 

perspektywa jakoś nie wydawała się  Zarze zbytnio przykra. Trochę się bała, to prawda, tym 
bardziej  że  była  jeszcze  dziewicą  i  o  miłosnym  kunszcie  wiedziała  tyle,  co  nic,  ale 
wspomnienie  cudownego,  namiętnego,  elektryzującego  pocałunku,  jakim  obdarzył  ją  szejk, 
dodawało  jej  odwagi  i  stwarzało  nadzieję  na  przeżycie  niezapomnianych  chwil.  A  może 
nawet  na  przeżycie  prawdziwej  miłości,  o  której  marzyła  i  za  którą  tęskniła  od  lat,  równie 
mocno jak za Ameryką. 

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 
Zara przespała noc, śniąc słodko przez większą jej część, że oczekuje w swojej sypialni 

na  przybycie  Malika.  Sen  spełnił  się  rano,  zaraz  po  przebudzeniu.  Ledwie  wstała  z  łóżka  i 
zdążyła się umyć i ubrać, gdy szejk osobiście pojawił się w drzwiach jej pokoju. 

 - Dzień dobry, Zaro! - rzucił z lekkim, ale bardzo sympatycznym, ciepłym uśmiechem. 

- Jak się czujesz po pierwszej nocy spędzonej w moim domu? 

 -  Wspaniale!  -  odpowiedziała.  -  Spałam  wyjątkowo  dobrze,  noc  minęła  mi  spokojnie, 

doskonale wypoczęłam po wczorajszym naprawdę ciężkim dniu. 

 - I jesteś już gotowa, żeby zejść na śniadanie? - zapytał. 
Zara,  ubrana  w  lekki,  doskonale  skrojony  bladozielony  kostiumik  z  naturalnego 

jedwabiu  prezentowała  się  naprawdę  elegancko,  ale...  nie  miała,  niestety,  do  kompletu 
ż

adnych butów. 

Dlatego mruknęła: 
 - Jeżeli mogę zejść na śniadanie boso. 
 - Mogłabyś, ale nie będziesz musiała! - rzucił szejk Malik. 
Po czym podszedł do niej i wziął ją w objęcia. 
Czując,  że  za  chwilę  może  jej  być  już  zbyt  trudno  powstrzymać  falę  błyskawicznie 

narastającego zmysłowego podniecenia, Zara szepnęła w odruchu samoobrony: 

 - Obiecałeś... trzy dni. 
 -  Wszystko  się  zgadza,  obiecałem  ci  trzy  dni  bez  wspólnego  łoża  i  świetnie  o  tym 

pamiętam - potwierdził szejk. - Ale nie obiecywałem przecież, że nie będę cię w tym czasie 
całował! 

Pocałunek  był  równie  porywający,  zniewalający,  obezwładniający,  elektryzujący, 

słowem  -  równie  nadzwyczajny,  jak  ten  poprzedni.  Zara  całkowicie  poddała  się  cudownej 
pieszczocie warg trzymającego ją w ramionach mężczyzny. I całkowicie poddała się własnym 
zmysłom,  własnej  burzliwej  namiętności,  niemal  natychmiast  tracąc  kontrolę  nad  sobą  i 
zapominając  o  wszelkich  postanowieniach.  Szejk  panował  jednak  nad  sytuacją  i  w  pewnym 
momencie oderwał usta od jej warg. 

 - Przestałeś... - rzuciła tonem ni to wdzięczności, ni to rozczarowania. 
 - Zara, zmusiłem się najwyższą siłą woli, żeby przestać.. . a raczej, żeby poprzestać na 

pocałunku - wyjaśnił. - Dałem ci przecież słowo honoru, że nie przekroczę pewnych granic w 
ciągu najbliższych trzech dni. 

 - Dałeś mi słowo... - powtórzyła z zadumą. 
 - A danego słowa zawsze należy dotrzymać! - dodał dobitnie. 
 - Czy to twoja niewzruszona zasada? 
 - Tak - potwierdził bez wahania. - Nie wierzysz? 
 - Nie mam żadnych podstaw, żeby ci nie wierzyć, ale... - Zawahała się i nagle umilkła. 
 - Ale co? No mów, nie bój się! - zachęcił ją do szczerości. 
 - Nie spodziewałam się tego - wyjaśniła dość enigmatycznie. 
 - Czego, Zaro? Czego się nie spodziewałaś? - zaczął niecierpliwie wypytywać. 
 -  Hm...  -  Nie  bardzo  wiedziała,  jak  powinna  wyrazić  to,  co  miała  na  myśli.  -  Nie 

spodziewałam się... to znaczy nie sądziłam... że jesteś mężczyzną... z takimi niewzruszonymi 
zasadami - wykrztusiła w końcu, mocno speszona. 

 - Doprawdy? - zdziwił się szejk. - W takim razie musiałaś słyszeć o mnie coś niezbyt 

miłego. 

 - Słyszałam różne rzeczy - rzuciła wymijająco. 
 -  Zapewne  różne  niestworzone  rzeczy!  -  uściślił.  Mocno  zakłopotana  wzruszyła 

bezradnie  ramionami  i  nie  wypowiedziawszy  ani  jednego  słowa,  głęboko  westchnęła. 
Zmierzył ją przenikliwym wzrokiem i zapytał: 

 - Nie bałaś się mnie po tym wszystkim, co usłyszałaś w Rahmanie na mój temat? 

background image

 - Bałam się... trochę się bałam - przyznała. 
 - Więc jesteś bardzo odważna, skoro mimo to zdecydowałaś się tu do mnie przyjechać! 

- stwierdził z podziwem. - Bo przecież król Hakem, mój kuzyn, chyba cię do tego nie zmusił, 
prawda? 

 -  Nie,  nie!  -  zaprzeczyła  energicznie.  -  Przybyłam  do  Stanów  Zjednoczonych...  to 

znaczy... do ciebie - poprawiła się - wyłącznie z własnej woli, z własnej chęci. Chciałam cię 
osobiście poznać, chciałam skonfrontować zasłyszane w domu opowieści z rzeczywistością. 

 - I jak wypadła konfrontacja? - spytał z uśmiechem. 
 - Jak na razie, jestem bardzo mile zaskoczona! - odpowiedziała. 
 - Świetnie! - ucieszył się. - Mam nadzieję, że twoja opinia o mnie nigdy się nie zmieni. 
 - Czas pokaże - rzuciła filozoficznie. 
 -  Jasne  -  przytaknął  szejk.  -  Ale  zanim  pokaże,  chodźmy  na  dół  na  śniadanie.  Bez 

butów! - dodał. 

Po  czym,  nie  uprzedzając,  co  zamierza  zrobić,  wziął  Zarę  na  ręce,  żeby  ją  zanieść  do 

pokoju jadalnego. 

Z  ufnością  objęła  go  za  szyję.  Przekonała  się  przecież  przed  chwilą,  że  w  większym 

stopniu może polegać na nim niż na sobie. 

Po  śniadaniu,  kiedy  szejk  wyjechał  już  do  swego  biura,  zapowiadając  powrót  z  pracy 

dopiero  późnym  popołudniem,  Zara  niezwłocznie  skierowała  się  do  królestwa  pani  Parker, 
czyli do kuchni. 

 - Chciałabym dzisiaj trochę tutaj popracować - oświadczyła. 
 - Tutaj, panienko? W mojej kuchni? - zdumiała się gospodyni. 
 - Proszę mówić mi Zara. 
 - Czemu nie, bardzo chętnie - zgodziła się z uśmiechem pani Parker. - A właściwie, co 

ty chcesz tutaj robić, moje drogie dziecko? 

 - Chciałabym przygotować urodzinowy upominek dla Malika. 
 -  Już  dzisiaj,  w  środę?  -  zdziwiła  się  gospodyni.  -  Przecież  pan  Haidar  ma  urodziny 

dopiero pojutrze, w piątek! Nie wiesz o tym, moje drogie dziecko? 

 - Wiem, oczywiście, że wiem! - obruszyła się Zara. 
 -  Ale  ja  chciałabym  mu  sprawić  jakąś  urodzinową  niespodziankę  każdego  z  trzech 

nadchodzących dni. 

 - Za każdym razem w kuchni? 
 - Nie, nie! W kuchni tylko dzisiaj. 
 -  No  cóż,  skoro  już  tak  to  sobie  umyśliłaś...  -  Pani  Parker,  nie  kończąc  zdania, 

wzruszyła  ramionami  na  znak  niechętnego  przyzwolenia.  -  Muszę  ci  jednak  powiedzieć  w 
zaufaniu,  że  pan  Haidar  w  ogóle  nie  przepada  za  świętowaniem  swoich  urodzin.  Odkąd  u 
niego  jestem,  a  we  wrześniu  tego  roku  będzie  już  pełnych  dziewięć  lat,  nigdy  nie  urządzał 
ż

adnego  urodzinowego  przyjęcia,  nigdy  nikogo  do  domu  nie  zapraszał.  Jeśli  się  w  ogóle  z 

kimś ze znajomych z tej okazji spotykał, to najwyżej gdzieś na mieście, w lokalu. A życzenia 
i upominki dostawał tylko od tego swojego kuzyna z dalekich stron! 

 - Od króla Hakema bin Abdul Haidara z Rahmanu - wtrąciła Zara. 
 -  Tak,  tak,  ponoć  od  jakiegoś  tam  zamorskiego  króla  o  strasznie  długim  i  wyjątkowo 

dziwnym  nazwisku,  którego  nigdy  nie  mogłam  zapamiętać.  Znasz  go  może,  tego  króla?  - 
zaciekawiła się pani Parker. 

 - Znam - potwierdziła Zara. - Właśnie król Hakem przysłał mnie tutaj, do szejka. 
 - W jakim celu? 
 -  Jako  urodzinowy  prezent.  To  znaczy  -  poprawiła  się  pośpiesznie,  nie  chcąc 

niepotrzebnie szokować starszej kobiety, kompletnie nie znającej rahmańskich obyczajów 

 -  przysłał  mnie,  żebym  przygotowała  dla  szejka  Malika  jakiś  urodzinowy  prezent...  a 

właściwie kilka prezentów... tu, w San Francisco, na miejscu. 

background image

 - To ten wasz zamorski król nie mógł postarać się o coś gotowego tam, u siebie, jak to 

zawsze robił do tej pory? - wypytywała zaintrygowana gospodyni. 

 -  Mógł,  oczywiście,  że  mógł,  ale  tym  razem  chciał  wprowadzić  troszeczkę 

urozmaicenia  i  zrobić  kuzynowi  niespodziankę.  I  dlatego  właśnie  jestem  tu  od  wczoraj  - 
wyjaśniła Zara. 

 - Znałaś wcześniej pana Haidara? 
 - Nie. 
Pani Parker westchnęła i pokręciła głową na znak dezaprobaty. 
 - Jak na mój gust, to trochę dziwne macie zwyczaje w tym swoim kraju - stwierdziła. - 

Ż

eby  wysyłać  młodą  dziewczynę  na  drugi  koniec  świata,  do  obcego  samotnego  mężczyzny, 

na dodatek jeszcze bez butów? 

 - Miałam sandały, ale zginęły mi w czasie podróży. 
 - Mniejsza z tym - machnęła ręką pani Parker. – Tak czy inaczej, ten wasz król wysłał 

cię samą do zupełnie obcego faceta! A co na to twoja matka? 

 - Moja matka nie żyje już od roku - odpowiedziała ze smutkiem Zara. 
 - Moje biedactwo! - szczerze wzruszyła się gospodyni i przytuliła ją ze współczuciem. 

- Więc jesteś sierotą. 

 - Tak - potwierdziła Zara - bo mój ojciec zmarł, kiedy byłam jeszcze całkiem malutka. 

Mam teraz tylko ojczyma. 

 - Tylko ojczyma, rozumiem. - Gospodyni z powagą pokiwała głową. - No, ale powiedz 

mi  tak  całkiem  szczerze,  czy  gdyby  twoja  matka  żyła,  to  zgodziłaby  się  na  tę  amerykańską 
eskapadę? 

 - Chyba nie - odparła z lekkim zakłopotaniem Zara. 
 -  Rozumiem  -  powtórzyła  z  zadumą  pani  Parker.  -  Więc  jesteś  dobrze  wychowana, 

tylko troszeczkę postrzelona. 

 - Tak pani myśli? 
 -  Ja  nie  myślę,  moje  dziecko,  ja  to  wiem!  -  stwierdziła  autorytatywnie  gospodyni.  -  I 

dlatego  -  dodała  -  pozwalam  ci  dzisiaj  popracować  w  mojej  kuchni,  chociaż,  szczerze 
mówiąc, nie lubię, żeby ktokolwiek mi się tutaj kręcił. 

 - Zara? 
Szejk Malik, zamknąwszy za sobą drzwi wejściowe, rozglądał się po mrocznym holu i 

nawoływał, mając nieodparte wrażenie, że czyni to zupełnie niepotrzebnie, ponieważ w domu 
nie ma absolutnie nikogo. Wokół było cicho i ciemno. 

 - Zara? - powtórzył. - Pani Parker? 
Milczenie. Żadnej odpowiedzi. 
Nagle  w  głębi  obszernego  domu  zabrzęczały  garnki.  Najwyraźniej  ktoś  jednak  był  i 

urzędował w kuchni. 

Ruszył  przez  hol  w  kierunku,  z  którego  dobiegały  odgłosy.  Idąc,  wyczuł  w  pewnym 

momencie  zapamiętany  z  lat  dzieciństwa  zapach  jednej  z  najbardziej  popularnych 
rahmańskich  potraw,  pomieszany,  niestety,  z  nieprzyjemnym  swędem  spalenizny.  Ponieważ 
pani  Parker  nigdy  nie  próbowała  przyrządzać  czegokolwiek  orientalnego  ani  też  nigdy 
niczego  nie  przypalała,  szejk  zaczął  się  domyślać,  że  niefortunną,  choć  pełną  najlepszych 
chęci kucharką jest Zara. 

Nie pomylił się. 
Gdy  wszedł  do  kuchni,  ujrzał  ją  stojącą  przy  garnkach  i  rondlach,  ustrojoną  w 

zdecydowanie  zbyt  obszerny  fartuch  gospodyni  i  najwyraźniej  mocno  zdenerwowaną. 
Policzki  miała  zaczerwienione,  a  oczy  załzawione.  Całe  pomieszczenie  wypełnione  było 
szarym dymem o ostrym zapachu spalenizny. 

 - To ty już jesteś? - rzuciła spłoszona na widok szejka. 

background image

 -  Byłbym  nawet  wcześniej,  gdyby  mnie  w  ostatniej  chwili  nie  zatrzymał  w  biurze 

niespodziewany telefon od jednego z klientów - odpowiedział. 

 - Boże, ty już jesteś, a tu wszędzie taki straszny bałagan! - jęknęła Zara. - Nie gniewaj 

się, ale jakoś nie mogę sobie ze wszystkim poradzić - poskarżyła się. 

 - A gdzie jest pani Parker? - zainteresował się szejk. 
 -  Ma  dziś  wychodne,  wolny  dzień.  Wybrała  się  ze  swoim  wnukiem  Benjaminem  w 

odwiedziny do jakichś krewnych i wróci dopiero późnym wieczorem. 

 - A ty... co ty robisz w kuchni? 
 -  Gotuję  dla  nas  dwojga  obiad.  To  znaczy...  właściwie.  ..  przypalam  go  -  wykrztusiła 

Zara, spostrzegłszy, że z elektrycznego piekarnika znowu wydobywa się pokaźny kłąb dymu. 

 - Nie umiesz gotować? - spytał Malik. 
 -  Umiem  gotować...  ale...  na  ognisku  -  odpowiedziała  speszona.  -  Ta  tutejsza 

nowocześnie  wyposażona  kuchnia  ani  troszeczkę  nie  chce  mnie  słuchać  -  dodała  gwoli 
wyjaśnienia  tonem  skargi.  -  Wszystkie  urządzenia  uparcie  robią  mi  na  złość.  Twoja 
gospodyni  to  chyba  mnie  zabije,  kiedy  wróci  i  zobaczy,  jakiego  strasznego  bałaganu 
narobiłam! Chyba że wcześniej ty mnie zabijesz, jak skosztujesz moich nieudanych potraw. 

Szejk uśmiechnął się dobrodusznie i przytulił zrozpaczoną Zarę do siebie. 
 -  Nic  się  nie  przejmuj  -  szepnął,  całując  jej  przesiąknięte  kuchennymi  zapachami 

włosy.  -  Zaraz  zrobimy  tu  trochę  porządku,  a  potem  zjemy,  co  się  da.  Mam  nadzieję,  że 
przyrządzasz coś orientalnego. 

 - Tak - potwierdziła. - Jagnięcinę z ryżem i różnymi dodatkami. 
 - Czyżby pani Parker miała w spiżarni wszystko, co trzeba dodać do mięsa i ryżu, żeby 

zapach był dokładnie taki, jak ten, jaki pamiętam z dawnych lat i który teraz czuję? - zdziwił 
się szejk. 

 - Nie, nie - zaprzeczyła Zara. - Nie miała niczego z potrzebnych mi rzeczy. Musiałam 

zrobić  przed  południem  zakupy  w  takim  specjalnym  sklepie  z  żywnością  dla  chorych...  nie, 
inaczej... dla zdrowych... - zaczęła się plątać w nie znanym jej amerykańskim nazewnictwie. 

 - Mówisz chyba o sklepie ze zdrową żywnością, prawda? - poprawił ją szejk. 
 -  O,  właśnie!  -  potwierdziła.  -  Nawet  nie  wiedziałam,  że  w  Ameryce  takie  sklepy 

istnieją,  matka  nigdy  mi  o  nich  nie  opowia...  -  Zara  przerwała  nagle  w  pół  słowa, 
zorientowawszy się, trochę za późno, że i tak z rozpędu powiedziała już zbyt wiele. 

Oho,  wygląda  na  to,  że  jej  zmarła  matka  znała  Amerykę!  -  wydedukował  w  myślach 

szejk. Może nawet była rodowitą Amerykanką? 

Przemilczał jednak tę kwestię i udał, że niczego niezwykłego nie usłyszał. Zdecydował 

się  bowiem  dyskretnie  sprawdzić  w  stosownym  momencie,  kim  tak  naprawdę  jest 
podarowana mu przez króla Hakema rahmańska kobieta o blond włosach, zielonych oczach i 
jasnej  karnacji.  Nie  chciał  otwarcie  pytać  ją  o  to,  budząc  jej  czujność  i  dając  okazję  do 
wymyślenia naprędce na jego użytek jakiegoś niewinnego kłamstewka. 

 - Więc powiadasz - zmienił temat - że umiesz gotować tylko na ognisku? 
 - Tak - szepnęła. 
 - No, to trzeba było rozpalić ogień na kominku w salonie i tam robić obiad! 
Zara wybuchnęła śmiechem. 
Szejk, zadowolony, że żart mu się udał, pocałował ją w czubek głowy i uwolnił z objęć. 

Po  czym  zdjął  marynarkę,  rozluźnił  krawat,  zakasał  rękawy  koszuli  i  zaproponował  pomoc 
przy uporządkowaniu kuchni i wspólne zjedzenie tego, co okaże się jadalne. 

Zara, nie mając w gruncie rzeczy żadnego innego wyjścia, skwapliwie przystała na taki 

plan. 

 -  Orientalna  sałatka  z  warzyw  i  owoców  na  pewno  będzie  dobra  -  zapewniła.  - 

Przynajmniej ona mi się nie przypaliła. 

background image

Uśmiechnął się i załadował do zmywarki wszystkie naczynia, łyżki i noże, których Zara 

używała podczas przygotowywania potraw. Ona z kolei dokładnie wytarła pobrudzony mąką, 
solą,  cukrem  i  przyprawami  blat  kuchennego  stołu  i  zaczęła  wykładać  po  kolei  na  talerze  i 
półmiski wszystko, co przyrządziła. 

Jagnięca  pieczeń  była  wprawdzie  z  jednej  strony  ciut  zwęglona,  z  drugiej  jednak  - 

zupełnie dobra. Ryż na szczęście w ogóle się nie przypalił. Wyjęte z elektrycznego piekarnika 
pszenne  placuszki  okazały  się  takie,  jak  trzeba,  a  pikantny  sos,  w  którym  należało  je 
zamaczać  -  wprost  wyborny!  W  sumie,  obiad  był  wystarczająco  obfity,  jak  dla  dwojga.  I 
naprawdę smaczny! 

Kiedy go zjedli, szejk wstał od stołu, podszedł do Zary i pocałował ją. 
 -  Poobiedni  pocałunek  to  taka  amerykańska  tradycja  -  wyjaśnił,  spostrzegłszy  jej 

zaskoczoną  minę.  -  Tak  samo  -  zaczął  wyliczać  -  jak  pocałunek  na  dobry  wieczór,  na 
dobranoc, na dzień dobry. 

 - Aż tyle tu takich tradycyjnych pocałunków? - zdumiała się jeszcze bardziej niż przed 

chwilą. 

 -  Mnóstwo  -  przytaknął  ze  śmiechem.  -  Chyba  więcej  niż  gdziekolwiek  indziej  na 

ś

wiecie. Jest również taka tradycja, że po obiedzie rozmawia się w domu o tym, jak każdemu 

z domowników minął dzień. 

 - Mnie minął na gotowaniu - stwierdziła. - A tobie? 
 - Jak zwykle, na prowadzeniu interesów. 
 - A jakie właściwie to są interesy? - zaciekawiła się Zara. - Ali i Dżamil nie chcieli mi 

o nich absolutnie nic powiedzieć. 

Wzruszył ramionami. 
 - Nie chcieli, mądrale - mruknął lekceważącym tonem - bo nie mieli o nich zielonego 

pojęcia.  Musiałabyś  zapytać  Alice,  moją  sekretarkę,  ona  jest  dokładnie  zorientowana  w 
specyfice biznesu, jakim się tutaj zajmuję. 

 - Czy to jakiś tajemniczy biznes, powiązany może z międzynarodową polityką? 
 - Ani trochę - zaprzeczył szejk. - Najnormalniejsza w świecie działalność finansowo - 

inwestycyjna.  Jestem  amerykańskim  finansistą.  Staram  się  inwestować  pieniądze  tak,  by  je 
pomnożyć. 

 - Swoje pieniądze? 
 - W przeważającej mierze cudze, które inwestuję w ramach świadczonych przez moje 

biuro usług. Choć, oczywiście, własne też. 

 - Dobrze ci idzie z tym inwestowaniem i pomnażaniem? 
 - Nie najgorzej. 
 - Uczyłeś się tego kiedyś, jeszcze w Rahmanie? Szejk Malik Haidar pokręcił przecząco 

głową. 

 -  W  Rahmanie  uczyłem  się  tylko  rządzenia  królestwem  -  wyjaśnił.  -  Ale  reguły 

zarządzania  państwem  można,  jak  się  okazuje,  z  powodzeniem  zastosować  do  zarządzania 
firmą. A ty, czego się uczyłaś, poza gotowaniem na ognisku? - zapytał. 

 -  Jak  wszystkie  kobiety  w  Rahmanie,  właściwie  niczego  szczególnie  ciekawego  - 

odpowiedziała Zara, wzruszając ramionami. - Uczono mnie przede wszystkim posłuszeństwa 
wobec mężczyzn. A moimi nauczycielami byli wyłącznie mężczyźni. 

 - Wielu ich było? 
 - Kilku. Ojciec, starsi bracia... 
 - Ach, tak! - szejk wyraźnie ucieszył się, że Zara nie wylicza mu byłych mężów czy, o 

zgrozo, kochanków. - I co, nauczyli cię posłuszeństwa? 

 - Do pewnego stopnia... - odpowiedziała wymijająco i dość mocno się zarumieniła. 

background image

 -  Skoro  tak  mówisz  i  tak  się  czerwienisz  -  odpowiedział  na  to  szejk,  patrząc 

przenikliwie prosto w jej oczy  - to domyślam się, że twój przyjazd do mnie nastąpił bez ich 
aprobaty. Prawda? 

Zara głęboko westchnęła i po chwili wahania przyświadczyła: 
 -  Ano  prawda,  bez.  Nie  było  sensu  prosić  ich  o  zgodę  na  mój  wyjazd,  bo  z  całą 

pewnością  by  jej  nie  udzielili.  Oni  są  strasznie  konserwatywni,  niesamowicie  staroświeccy. 
Nigdy by się nie zgodzili na tę moją eskapadę do Ameryki. 

 -  Cóż,  ważne,  że  uzyskałaś  zgodę  króla  -  rzucił  szejk  rozmyślnie  obojętnym  tonem, 

starając się zasugerować jej, że kompletnie lekceważy całą sprawę. 

W duchu jednak postanowił jak najprędzej zadzwonić do Hakema, aby dowiedzieć się o 

niej i jej konserwatywnej rodzinie czegoś więcej. 

Kiedy  więc  tylko  do  końca  uporządkowali  kuchnię  po  obiedzie,  zaproponował  Zarze, 

by zaparzyła kawę, a sam, pod pretekstem zmiany ubrania z biurowego na domowe, wymknął 
się do swego pokoju, gdzie znajdował się aparat telefoniczny. 

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 
Po  pośpiesznym  wykręceniu  wielocyfrowego  numeru,  szejk  ku  swemu  zdziwieniu 

rozpoznał  w  słuchawce  głos  samego  Hakema  bin  Abdul  Haidara,  a  nie  któregoś  z  licznych 
królewskich adiutantów, sekretarzy czy doradców. 

 - Czy to naprawdę ty, kuzynie, we własnej osobie? - upewnił się. 
 - We własnej osobie - mruknął naburmuszony król. 
 - Czy ty wiesz, Malik, która jest teraz tu u nas, w Rahmanie, godzina? 
 - Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia - przyznał szejk. 
 - Ciągle gubię się w przeliczeniach stref czasowych. 
 - Bardzo późna! A właściwie to jest sam środek nocy! - dobitnie stwierdził król. - Ale 

mniejsza z tym. Czy ty wiesz, jakie ja mam tu teraz kłopoty? 

 - Z czym? 
 - Zapytaj raczej... z kim! 
 - Zatem, z kim masz kłopoty, kuzynie? 
 - Nietrudno chyba się domyślić, że ciągle z tym samym człowiekiem!  Z Kadarem bin 

Abu Salmanem! 

 - A co takiego znów wymyślił ten stary intrygant? - zainteresował się szejk. 
 - Wyobraź sobie, że przysłał mi tu do pałacu swoją córkę - wyjaśnił król. 
 - Córkę? Do pałacu? A po co? 
 - Żebym ją zgodnie z tradycją zaślubił jako moją drugą żonę! 
Szejk,  mimo  wieloletniego  pobytu  poza  rodzinnym  krajem,  był  nadal  nieźle 

zorientowany  w  najważniejszych  sprawach  Rahmanu,  wiedział  więc,  że  pierwsza  małżonka 
króla Hakema bin Abdul Haidara, Rasha, wydała jak dotąd na świat trzy córki. Jeśliby więc ta 
druga żona urodziła królowi upragnionego syna, to właśnie on zostałby następcą tronu, a jego 
dziadek,  Kadar  bin  Abu  Salman,  zyskałby  tym  samym  wyjątkowe  wpływy  na  królewskim 
dworze. 

Dlatego szejk, zbulwersowany usłyszaną wiadomością, wykrzyknął: 
 - A to historia! 
 - Prawda? - rzucił w słuchawkę król. - Niesamowita. 
 -  Kuzynie,  a  czy  ty  nie  mogłeś  odmówić  Kadarowi  przyjęcia  tej  jego  córki  na  swój 

dwór? - zapytał Malik. 

 -  Odmówić  mu,  znaczyłoby  to  samo,  co  świadomie  go  obrazić  -  wyjaśnił  Hakem  -  a 

tym samym sprowokować go do wszystkiego, co najgorsze... do intryg, spisku, a nawet buntu. 
I  wtedy  naraziłbym  na  szwank  ten  błogosławiony  pokój,  który  z  takim  trudem  i 
poświęceniem,  przede  wszystkim  z  twojej  strony,  Malik,  zapewniliśmy  naszemu  krajowi 
przed dziesięciu laty. 

 - No tak - przyznał szejk. - Ale... 
 - Ale co, Malik? 
Szejk  wahał  się  przez  moment  i  milczał,  ostatecznie  jednak  zdecydował  się  zadać 

królowi to dość drażliwe pytanie: 

 - Ale jak Rasha to wszystko przyjmuje, kuzynie? 
 - Rasha bardzo się stara przyjąć to wszystko jak najspokojniej - odparł Hakem. - Choć 

bynajmniej  nie  przychodzi  jej  to  łatwo,  zwłaszcza  że  jest  w  odmiennym  stanie  i  oczekuje 
rychłego rozwiązania - dodał. 

 - Więc może zaczekałbyś trochę z tymi drugimi zaślubinami, kuzynie, przynajmniej do 

momentu, aż twoja pierwsza żona wyda na świat czwarte dziecko? - zasugerował szejk. 

 - Cóż, mój drogi kuzynie, w tej chwili wszystko wskazuje na to, że nawet będę musiał 

zaczekać - powiedział król, wyraźnie zafrasowany. 

 - Dlaczego? 
 - Bo moja narzeczona niespodziewanie zniknęła z pałacu! 

background image

Szejk nie zdołał się opanować i wybuchnął śmiechem. 
 - Żartujesz, kuzynie? - rzucił. 
 - Ech, chciałbym... - westchnął król Hakem. - Ale to, niestety, najprawdziwsza prawda, 

a nie żarty. Dziewczyna zniknęła z mojego pałacu, przepadła jak kamień w wodę! I teraz jej 
bliżsi i dalsi krewni zjeżdżają się tu, grożąc, że jeśli w najbliższym czasie jej nie odnajdę, to 
wtedy oni sami zaczną szukać. 

 -  Dają  ci  w  ten  sposób  do  zrozumienia,  że  pewnie  celowo  gdzieś  ją  ukryłeś,  chcąc  w 

ten sposób uniknąć małżeństwa? 

 -  Otóż  to,  Malik!  -  potwierdził  król.  -  Moja  sytuacja  staje  się  w  związku  z  tym  dość 

niezręczna, z każdym dniem coraz bardziej kłopotliwa. 

 - A co naprawdę stało się z tą dziewczyną? - wtrącił szejk, przerywając kuzynowi jego 

narzekania. - Jak sądzisz? 

 -  Sądzę,  że  podobnie  jak  ja,  też  nie  chciała  tego  bezsensownego  małżeństwa,  w  jakie 

wplątał ją ojciec. I po prostu uciekła. 

 - Z własnej inicjatywy? 
 - Tak. 
 - Miała odwagę sprzeciwić się Kadarowi? - zdziwił się szejk. 
 -  Na  to  wygląda  -  potwierdził  król.  -  Bo  widzisz,  kuzynie,  ona  jest...  hm...  -  Zawahał 

się, poszukując w myślach najodpowiedniejszego określenia. 

 - Krnąbrna? Nieposłuszna? 
 -  Nie,  nie!  Powiedziałbym  raczej:  niezwykła...  całkiem  nietypowa  jak  na  rahmańską 

kobietę. 

 - Doprawdy? To zupełnie tak samo, jak dziewczyna, którą przysłałeś mi na urodziny - 

stwierdził szejk. - Wielkie dzięki za ten wspaniały prezent, kuzynie! 

 - Wyobraź sobie, że to właśnie córka Kadara wybrała ci tę dziewczynę, a zaraz potem 

zniknęła. 

 - Jak to? 
 - Po prostu. Wybrała ci jedną kobietę spośród sześciu, bo osobiście ją o to poprosiłem - 

wyjaśnił król. 

 - Niesamowite! Wybrała prezent dla mnie i zaraz potem uciekła? 
 - Właśnie! 
 - Może z kochankiem? - zasugerował szejk. 
 -  Oby  tak  było!  -  westchnął  król.  -  Kadar  bin  Abu  Salman  nie  mógłby  wówczas 

proponować mi jej za żonę, gdyby się okazało, że ma kochanka i nie jest już dziewicą. 

 - Z całego serca życzę ci takiego właśnie obrotu spraw, kuzynie! 
 - A ja życzę ci wszystkiego najlepszego z okazji trzydziestych urodzin! 
 - Dziękuję. 
 - Ja tobie również, Malik. I do ponownego usłyszenia! 
 -  Do  usłyszenia,  kuzynie!  Spokojnych  snów.  Obydwaj  -  król  w  swoim  pałacu  w 

Rahmanie i szejk w swojej rezydencji w Ameryce - jednocześnie odłożyli słuchawki. 

Malik  miał  wprawdzie  chęć  zadać  Hakemowi  jeszcze  kilka  pytań  na  temat  Zary, 

zrezygnował  jednak,  nie  chcąc  dłużej  zakłócać  nocnego  wypoczynku  rahmańskiemu 
monarsze. 

Cóż, nie mam tu, w Kalifornii, pałacu i tronu, tylko gabinet biznesmena i zwykły fotel 

za  biurkiem,  ale  nie  mam  też  tych  rozlicznych  kłopotów,  z  jakimi  musi  się  dzień  w  dzień 
borykać  mój  kuzyn,  pomyślał  szejk  Malik  nie  bez  satysfakcji.  Jako  zwyczajny  pan  Haidar, 
amerykański  finansista,  mogę  robić,  co  chcę,  nie  oglądając  się  ani  na  tradycję,  ani  na 
powiązania polityczne, ani na rację stanu. Jestem wolny! 

 -  A  skoro  tak,  to  mogę  w  dżinsach  i  podkoszulku  wrócić  do  Zary  na  kawę  -  mruknął 

półgłosem do siebie. 

background image

Po  czym  przebrał  się  szybko  i  zbiegł  do  kuchni,  stęskniony  za  swym  niezwykłym 

„urodzinowym prezentem". 

 - Już jedzie! Wszyscy na miejsca! - zawołała Zara, klasnąwszy głośno w dłonie. 
 - Jest mały problem, proszę pani! - odkrzyknął jej z głębi domu Benjamin, wnuk pani 

Parker. 

 - Babcia sama nie da sobie z nim rady? 
 - Nie, potrzebujemy pani pomocy! 
 - Ale pan Haidar już przyjechał, właśnie wysiada z samochodu. 
Zara  obserwowała  ulicę  przed  domem  i  dziedziniec  przez  półprzezroczyste 

bladoróżowe szyby umieszczone we frontowych drzwiach. Obraz miała lekko zniekształcony, 
była  jednak  w  stanie  się  zorientować,  że  szejk  Malik  podjeżdża,  zatrzymuje  samochód, 
wysiada, rozgląda się uważnie dookoła. 

 - Panno Zaro, jest problem! - raz jeszcze zawołał z głębi domu Benjamin. 
 - Później, bo pan Haidar już idzie! - odkrzyknęła i otworzyła szejkowi drzwi. 
Wszedł  do  środka,  znów  rozejrzał  się  dookoła,  zupełnie  jakby  pierwszy  raz  widział 

wnętrze, w którym się znalazł. 

 - Zara, co ty zrobiłaś z moim domem? - zapytał. 
Z  tonu  jego  głosu  nie  potrafiła  wywnioskować,  czy  jest  tylko  zadziwiony,  czy  może 

zdegustowany przygotowaną przez nią niespodzianką. 

 -  To  wszystko  wynajęte,  wypożyczone,  ale  tylko  na  dzisiaj,  na  jeden  dzień  - 

odpowiedziała pośpiesznie. - Już jutro twój dom znowu będzie wyglądał tak, jak zwykle. 

 - Ale teraz wygląda jak... - Zawahał się i umilkł. 
 - Teraz wygląda jak twój pałac w Rahmanie! - dokończyła za niego Zara. 
Bardzo  się  starała,  żeby  odtworzyć  w  kalifornijskim  domu  szejka  jak  najwięcej 

elementów orientalnego wnętrza królewskiej rezydencji. Sprowadziła więc z kilku kwiaciarni 
całą  masę  bujnych  egzotycznych  roślin  w  pokaźnych  donicach,  żeby  zrobić  z  nich  zielony 
szpaler  przed  wejściem.  Postarała  się  o  dwa  ogromne  złociste  leopardy,  z  cętkami  ze 
sztucznych  onyksów  i  oczami  ze  sztucznych  szmaragdów,  ponieważ  takie  same  -  tyle  że 
przyozdobione autentycznymi kamieniami szlachetnymi ogromnej wartości - strzegły odrzwi 
królewskiej  siedziby  w  Rahmanie.  Hol  przyozdobiła  mosiężnymi  wazami  i  wyłożyła 
wielobarwnymi,  ręcznie  tkanymi  kobiercami.  Ze  sklepu  zoologicznego  wypożyczyła  dużą 
błękitno - zieloną papugę, ponieważ taka sama, imieniem Cash - Cash, witała gości w pałacu. 

 - Nie do  wiary, jest tu teraz całkiem tak samo, jak tam - stłumionym  głosem odezwał 

się szejk. 

 - Starałam się, żeby... 
Zara nie dokończyła zdania, ponieważ jej słowa całkowicie zagłuszył przeraźliwy ptasi 

krzyk.  Do  holu  dumnie  wkroczył  paw,  prowadząc  za  sobą  cały  harem  pawic  i...  Benjamina, 
który bezskutecznie usiłował przepłoszyć ptaki. 

 - Sprowadziłaś nawet pawie?! - wykrzyknął szejk. 
 - Tak, ale miały przebywać w ogrodzie - wyjaśniła Zara. 
 - Kocur sąsiadów... zanadto się nimi interesował, panie Haidar, więc zapędziłem je do 

pralni, żeby były bezpieczne - wtrącił się zasapany i zakłopotany Benjamin, biegając po holu 
za  ptaszyskami.  -  Ale  babcia  niepotrzebnie  otworzyła  drzwi  i  wypuściła  te  pawie...  i  one 
wybiegły z pralni i wpadły do domu, na pokoje. 

Przy współudziale Zary i szejka, po kilku minutach bieganiny, chłopak zdołał ponownie 

zamknąć hałaśliwe ptaki w pomieszczeniu gospodarczym. 

 - Benjamin, natychmiast zadzwoń do właściciela, żeby je sobie zabrał - polecił Malik. 
 -  Oczywiście,  panie  Haidar.  Babcia  się  ucieszy,  bo  te  pawie  tak  ją  przestraszyły,  jak 

wyskoczyły prosto na nią z tej pralni, że... 

background image

 -  Przejdźmy  może  dalej  -  zaproponowała  Zara,  przerywając  Benjaminowi  wywód  z 

obawy, by nie ujawnił szejkowi jakichś kłopotliwych, kompromitujących szczegółów. 

 - Czy mam się spodziewać dalszych niespodzianek? - zapytał Malik. 
 - Tylko kilku. 
 - Cóż, dobrze, że wiem. O, papuga! - Szejk zwrócił uwagę na ptaka, umieszczonego w 

klatce zawieszonej pod sufitem, w głębi holu. 

Papuga,  jak  na  komendę,  wyrzuciła  z  siebie  w  tym  momencie  głośną  serię 

najohydniejszych amerykańskich przekleństw. 

 - Ona coś mówi! - ucieszyła się Zara. - Tylko jakoś nie bardzo rozumiem, co. 
 - Na szczęście - mruknął Malik. 
 - Dlaczego? - zdziwiła się. 
 - Bo ona klnie, na czym świat stoi! 
 -  Niestety,  nie  znam  amerykańskich  przekleństw,  tylko  rahmańskie  -  przyznała  z 

niejakim zakłopotaniem Zara. 

 -  Na  szczęście  -  powtórzył  szejk.  -  Zostawmy  w  spokoju  tę  źle  wychowaną  papugę  i 

wejdźmy do salonu - zaproponował, po czym, nie czekając na odpowiedź Zary, chwycił ją za 
rękę i pociągnął za sobą. 

W salonie całą wolną przestrzeń wypełniały większe i mniejsze klatki z ptakami. Były 

tu zięby, papużki faliste, kanarki. Cała ptaszarnia! 

 -  Moja  matka  uwielbiała  ptaki  i  hodowała  ich  mnóstwo  w  pałacu  -  odezwał  się 

półgłosem Malik, ni to do Zary, ni to sam do siebie. 

 - Wiem, Rasha mi opowiadała. 
 - Poznałaś Rashę, przebywając w pałacu? - zainteresował się szejk. 
 -  Tak,  poznałam  ją  -  potwierdziła  Zara.  -  To  cudowna,  wspaniała  kobieta,  urodziwa, 

dobra i mądra. 

 -  Ta  kobieta  najprawdopodobniej  byłaby  w  tej  chwili  moją  żoną,  gdyby  polityczne 

sprawy w Rahmanie potoczyły się inaczej - zauważył szejk. - A tak, jest żoną mojego kuzyna 
Hakema. 

 - Żałujesz? 
 - Nie. 
 - To dobrze! - ucieszyła się Zara. - Mogłam wprawdzie zamienić twój dom w królewski 

pałac, ale nie dałabym rady sama zamienić się w Rashę. 

 -  Fakt  -  potwierdził  Malik  i  uśmiechnął  się.  -  Zupełnie  nie  jesteś  podobna  do  Rashy, 

przypominasz  raczej  moją  matkę.  No,  może  nie  z  wyglądu,  ale  na  pewno  z  usposobienia  - 
dodał. - Podobno była niezwykłą kobietą, inteligentną, trochę ekscentryczną. 

 - De miałeś lat, kiedy zmarła? - spytała Zara. 
 - Pięć. 
 - A ja miałam cztery, kiedy umarł mój ojciec. 
 - To strasznie przykre, tracić rodziców tak wcześnie - zauważył szejk. 
 - Fakt. 
 -  Chwileczkę!  Ale  ty  przecież  mówiłaś mi  wczoraj,  że  ojciec  uczył  cię  posłuszeństwa 

wobec mężczyzn, prawda? 

 -  Malik,  spostrzegłszy  pewną  wyraźną  sprzeczność  w  zwierzeniach  Zary,  nawiązał 

nieoczekiwanie do rozmowy z poprzedniego dnia. 

 - No... tak... - wykrztusiła speszona. 
 - Uczył cię, zanim skończyłaś cztery lata? I ty to pamiętasz? - zdziwił się. 
Zara zaczerwieniła się gwałtownie. 
Nieopatrznie  powiedziała  o  sobie  zbyt  wiele  i  zupełnie  nie  miała  teraz  pojęcia,  jak 

wybrnąć z kłopotliwej sytuacji. Nie wiedziała, co powinna potwierdzić, a czemu zaprzeczyć, 

background image

aby  jej  wyjaśnienie  zachowało  bodaj  pozory  konsekwencji  i  prawdopodobieństwa,  i  aby  nie 
wzbudziło jakichś niepotrzebnych podejrzeń ze strony szejka. 

Po dłuższej chwili wahania i rozterki ostatecznie zdecydowała się na... szczerość! 
 -  Moi  rodzice  byli  Amerykanami  -  wyznała.  -  Kiedy  miałam  cztery  lata,  mój  ojciec 

zmarł, a w rok później moja matka wyszła ponownie za mąż za przebywającego czasowo w 
Stanach Zjednoczonych mężczyznę z Rahmanu. I przeniosła się tam razem z nim i ze mną na 
stałe. Odkąd skończyłam pięć lat i opuściłam Stany Zjednoczone, mieszkałam w Rahmanie, w 
południowej  prowincji  i  wychowywałam  się  w  domu  ojczyma.  I  to  właśnie  on  uczył  mnie 
posłuszeństwa. 

 - A więc to tak!  - wybuchnął szejk. - Jak widzę, nie byłaś ze mną szczera - zauważył 

cierpko. 

 - Malik, przecież cię nie okłamywałam! - broniła się Zara. - Przemilczałam tylko kilka 

faktów z mojego życiorysu i to wszystko. Do tego się sprowadza całe moje przewinienie. 

Szejk  zmarszczył  brwi,  przymrużył  oczy  i  zamyślił  się,  najwyraźniej  analizując  jej  i 

swoje racje. Wreszcie, nie ujawniając, czy uważa Zarę za godną potępienia kłamczuchę, czy 
też nie, zapytał ją: 

 - Masz tu w Ameryce jakąś rodzinę? 
 - Prawdopodobnie mam babcię, matkę mojej matki - odpowiedziała. - No i z pewnością 

mam jakieś ciotki, wujów, bliższych i dalszych kuzynów. 

 - Chciałabyś pewnie ich odnaleźć.  A z kim konkretnie  chciałabyś się spotkać spośród 

twoich amerykańskich krewnych? 

 - Tak, bardzo bym chciała się spotkać z moimi kuzynami, najchętniej ze wszystkimi! - 

przyświadczyła z nie ukrywanym entuzjazmem. - Bardzo bym chciała ich poznać! 

 - I tylko dlatego zdecydowałaś się na wyjazd do Stanów Zjednoczonych w roli mojego 

prezentu urodzinowego, prawda? - zasugerował szejk. 

Po krótkiej chwili wahania Zara potwierdziła: 
 -  Owszem,  początkowo  myślałam  tylko  o  tym...  ale  kiedy  cię  poznałam  -  dodała  - 

sprawa odnalezienia mojej amerykańskiej rodziny straciła dla mnie na znaczeniu, przestała aż 
tak bardzo się liczyć. 

 - Na rzecz...? - rzucił i znacząco zawiesił głos. 
 -  Na  rzecz  tego,  co  rozgrywa  się  w  tej  chwili  pomiędzy  nami!  -  Zara  dokończyła 

rozpoczęte przez niego zdanie. 

 -  A  co  się  teraz  pomiędzy  nami  rozgrywa,  według  ciebie?  -  Szejk  nie  ustawał  w 

indagacjach. 

 - A czy musimy to w tej chwili nazywać po imieniu? 
 - odpowiedziała pytaniem na pytanie. - Proszę cię, Malik 
 -  z  emocji  podniosła  lekko  głos  -  pozwólmy  sprawom  toczyć  się  dotychczasowym 

torem!  Kontynuujmy  to,  co  rozpoczęliśmy,  zgodnie  ze  wspólnie  ustalonym  planem!  Dzisiaj 
jest  drugi  z  trzech  dni,  jakie  ofiarowałeś  mi  na  przygotowanie  dla  ciebie  urodzinowych 
niespodzianek. Jutro nastąpi dzień trzeci i ostatni. 

 - I noc, którą spędzisz w moim łóżku! Pamiętasz o tym? - spytał cicho. 
 - Tak, pamiętam - odpowiedziała lakonicznie. 
 - A co nastąpi potem? Rozstanie? 
 -  Niekoniecznie  od  razu  -  stwierdziła  łagodnym,  nieco  melancholijnym  tonem.  - 

Chociaż... - dodała z pewnym wahaniem po krótkiej chwili. - Widzisz, jeżeli zechcę odnaleźć 
moich amerykańskich krewnych i poznać trochę całe Stany Zjednoczone, nie ograniczając się 
do  Kalifornii,  to  w  końcu  będę  musiała  opuścić  tę  złotą  klatkę,  jaką  jest  dla  mnie  twoja 
rezydencja w San Francisco. 

 - No cóż, pomogę ci odnaleźć twoją amerykańską rodzinę - zadeklarował szejk. 
 - Nie musisz. 

background image

 -  A  jednak  ci  pomogę!  -  obstawał  przy  swoim.  -  I  pozwolę  ci  odejść  z  mojego  domu 

dopiero  wtedy,  kiedy  się  przekonam,  że  jesteś  w  tej  rodzinie  mile  widziana,  że  masz  w  niej 
jakieś oparcie. 

Zara milczała, nie próbując odbierać Malikowi ostatniego słowa w tej sprawie. 
Perspektywa rozstania napełniała ją smutkiem. Ponieważ jednak uważała, że jest ono w 

ich sytuacji czymś nieuchronnym, cieszyła się przynajmniej z tego, że szejk rozumie jej chęć 
poznania  kraju,  w  którym  przyszła  na  świat,  i  nie  grozi  jej  odesłaniem  do  Rahmanu 
natychmiast po zaspokojeniu własnych żądz. 

To  z  pewnością  dobry,  uczciwy,  wielkoduszny  człowiek,  przyznawała  w  myślach, 

stojąc przed nim i wpatrując się w jego czarne, pałające oczy. Opowieści, jakie o nim słyszała 
w domu ojczyma, musiały być kłamliwe. To wspaniały człowiek! Ktoś, kogo można polubić, 
ktoś, w kim można się nawet zakochać. 

 -  Zara,  dlaczego  milczysz?  -  zapytał  szejk,  podchodząc  do  niej  i  ujmując  ją  lekko  za 

ramiona. 

 - Milczę, bo rozmyślam - odpowiedziała zgodnie z prawdą. 
 - A o czym? 
 - O naszej jutrzejszej nocy. 
 - Boisz się jej? 
 - Już teraz nie - szepnęła. 
I oczywiście nie protestowała, kiedy wziął ją w ramiona i zaczął namiętnie całować. 
 -  Pani  Parker,  co  to  ma  znaczyć,  że  jej  nie  ma?  Co  to  ma  znaczyć,  pani  Parker?  - 

powtarzał  podniesionym  głosem  szejk  Malik  Haidar  następnego  dnia,  gdy  po  powrocie  z 
biura nie zastał Zary w swoim domu. 

 -  To  ma  znaczyć,  że  wyjechała,  panie  Haidar  -  ze  stoickim  spokojem  wyjaśniła 

wzburzonemu pracodawcy gospodyni. 

 - Jak to, wyjechała? - zdziwił się. - Tak po prostu? 
 -  Po  prostu  -  potwierdziła  pani  Parker.  –  Wyjechała  i  już!  Nie  jest  przecież  pańskim 

więźniem, a ja nie jestem więziennym strażnikiem, żebym ją miała siłą trzymać, kiedy chciała 
wyjechać. Ale przed wyjazdem napisała do pana ten list - dodała, podając szejkowi zaklejoną 
kopertę. 

Zdenerwowany wziął ją bez słowa i czym prędzej udał się do swojego gabinetu. 
Nie  chciał  w  obecności  pani  Parker  czytać  listu,  w  którym  spodziewał  się  odnaleźć 

tylko  słowa  pożegnania,  wolał  uczynić  to  na  osobności.  Obawiał  się  bowiem,  że  nie  zdoła 
zareagować  odpowiednio  powściągliwie  na  wiadomość  o  ucieczce  Zary.  A  niestety,  takiej 
właśnie, a nie innej wiadomości spodziewał się w tym momencie. 

Zamknąwszy  za  sobą  drzwi,  drżącymi  rękoma  rozerwał  kopertę.  Wydobył  z  niej 

pojedynczą  kartkę  białego  listowego  papieru,  zapisaną  mniej  więcej  do  połowy,  i  zaczął 
czytać. 

I niemal natychmiast wybuchnął głośnym śmiechem. 
Ś

miał się z samego siebie, z własnych nieuzasadnionych obaw, bo Zara bynajmniej nie 

ż

egnała  się  z  nim  w  liście  ani  też  nie  tłumaczyła,  dlaczego  zniknęła.  Podawała  natomiast 

wskazówki, jak ma ją odnaleźć! 

Szejk wybiegł z gabinetu i wpadł do kuchni. 
 - Wyjeżdżam, pani Parker - oświadczył gospodyni. 
 - Pan też? - zdziwiła się. 
 - Jadę do Zary! 
 - To już pan wie, gdzie ona jest? 
 - Dowiedziałem się z listu. Jadę do niej i wrócę dopiero razem z nią, pani Parker. Nie 

wcześniej niż jutro! 

background image

 -  W  takim  razie  życzę  panu  szerokiej  drogi,  panie  Haidar  -  powiedziała  z 

dobrodusznym  uśmiechem  gospodyni.  -  I  życzę  panu  wszystkiego  najlepszego  w  dniu 
urodzin! - dodała. - Dużo szczęścia! 

 -  Dziękuję,  pani  Parker!  -  odkrzyknął  już  z  holu,  zdążywszy  wypaść  w  pośpiechu  z 

kuchni. 

 - Panie Haidar, chwileczkę! - zawołała gospodyni i wybiegła za nim, przypomniawszy 

sobie o czymś, co miała  mu przekazać, kiedy  wróci po pracy do domu. - Ten pański kuzyn, 
król Hakem, telefonował i mówił, że ma do pana jakąś ważną sprawę. 

 -  Zadzwonię  do  niego  jutro,  pani  Parker!  -  rzucił  przez  ramię  szejk,  stojąc  już  w 

otwartych drzwiach. 

 - Ale on mówił, że to pilne! - krzyknęła z głębi holu gospodyni. 
Szejk  wybiegł  jednak  z  domu  i  wsiadł  do  samochodu  nazbyt  szybko,  by  mógł  to 

ostatnie zdanie usłyszeć. 

 -  A  może  to  i  lepiej,  że  nie  usłyszał  i  pojechał  do  Zary,  zamiast  wydzwaniać  do  tego 

zamorskiego kuzyna w koronie na głowie - mruknęła pół żartem, pół serio, machnąwszy ręką. 

No,  bo  jakie  tam  królewskie  sprawy  mogą  być  ważniejsze  i  pilniejsze  niż  zew 

prawdziwej miłości? - dodała już w myślach. 

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 
„Zew miłości" kazał szejkowi wciskać niemalże do oporu pedał gazu jaguara i pędzić w 

szaleńczym  tempie  nad  niewielkie  górskie  jeziorko  położone  w  ustronnej  dolinie  oddalonej 
mniej więcej o godzinę szybkiej jazdy od San Francisco. Tam, wedle wskazówek zawartych 
w liście, miał odnaleźć Zarę. 

Istotnie odnalazł ją... w obozie Beduinów! 
Najpierw,  z  daleka,  jeszcze  z  samochodu,  spostrzegł  beduińskie  namioty,  rozstawione 

nad brzegiem jeziorka, na piaszczystej plaży, z całą pewnością sporządzonej sztucznie tylko 
po  to,  by  nadać  scenerii  pewne  podobieństwo  do  tej  oryginalnej,  tworzonej  przez  piaski 
pustyni. 

A  potem,  kiedy  podjechał  już  bliżej,  zaparkował  wóz  i  wysiadł,  zauważył,  że  przed 

każdym  z  namiotów  pali  się  ognisko  i  krzątają  się  ludzie  -  mężczyźni,  kobiety  i  dzieci  - 
wszyscy bez wyjątku ubrani w oryginalne beduińskie stroje. 

Beduiński  obóz  -  zaaranżowany  w  Kalifornii  -  wyglądał  zupełnie  jak  prawdziwy, 

nieopodal pasło się nawet stadko kóz. Jeśli iluzja nie była stuprocentowa, to jedynie dlatego, 
ż

e brakowało wielbłądów. 

Szejk  nie  zastanawiał  się  jednak  nad  tym,  bo  przecież  nie  wielbłądów  szukał,  tylko 

Zary.  A  ponieważ  nie  dojrzał  jej  nigdzie  na  zewnątrz,  ruszył  szybkim  krokiem  w  kierunku 
największego i najpiękniejszego z namiotów, ustawionego na uboczu, dość daleko od innych i 
oznakowanego królewskimi emblematami. 

Skoro  ja  wywodzę  się  z  królewskiego  rodu  -  rozumował  -  to  ten  namiot  jest  z 

pewnością  przeznaczony  dla  mnie.  A  skoro  Zara  również  została  dla  mnie  przeznaczona,  to 
powinna w nim na mnie czekać. 

W namiocie nie było jednak nikogo. Na szejka czekał tam tylko oryginalny męski strój 

noszony w Rahmanie: długa do ziemi, luźna biała koszula i haftowany złotem biały turban. 

Miałbym to teraz włożyć, tak ni stąd, ni zowąd? - zamyślił się szejk Malik. Przecież od 

dziesięciu  lat  ubierał  się  jak  typowy  Amerykanin;  w  pracy  nosił  garnitur,  w  domu  dżinsy  i 
sportowy  podkoszulek.  Owszem,  umiał  na  kilka  sposobów  wiązać  krawat,  ale  już  chyba 
nawet nie pamiętał, jak wiąże się turban, żeby wyglądał tak, jak trzeba i żeby nie spadł przy 
pierwszym gwałtowniejszym ruchu głowy. 

Po  dłuższej  chwili  wahania  zaryzykował  jednak.  Zdjął  ubranie  i  przebrał  się  w 

tradycyjny strój pustynnego koczownika. A raczej, mówiąc ściśle, w strój władcy pustynnych 
koczowników,  wkładając  na  głowę  turban,  na  którym  złotą  nicią  były  wyszyte  emblematy 
królewskiego rodu Haidarów! 

Gdy  był  już  gotów  i  prezentował  się  jak  prawdziwy  egzotyczny  szejk,  a  nie  jak 

amerykański  biznesmen,  usłyszał,  że  przed  namiotem  ktoś  się  krząta,  najprawdopodobniej 
rozpalając ognisko. Natychmiast wyszedł na zewnątrz. .. i ujrzał Zarę. 

Miała  na  sobie  kuszący,  muślinowy  strój,  podobny  do  tego,  w  którym  została 

przywieziona  w  zrolowanym  dywanie,  z  tą  różnicą,  że  nie  był  czarny,  lecz 
szmaragdowozielony,  haftowany  w  złociste  ptaki.  I  podobnie  jak  wtedy  nie  miała  na  sobie 
ż

adnych dodatkowych osłon, żadnej bielizny. 

 - Jesteś! - wykrzyknął uradowany na jej widok. 
 -  Jestem,  mój  władco  -  odezwała  się  z  figlarnym  uśmiechem,  jednocześnie  składając 

mu  przesadnie  niski  ukłon.  -  Czekam  na  ciebie  w  pustynnym  obozie  Beduinów,  dokładnie 
takim  samym,  jak  prawdziwy,  chociaż  niestety  bez  wielbłądów.  Chciałam  je  tu  sprowadzić, 
ale  Alice  doszła  do  wniosku,  że  koszty  byłyby  niebotycznie  wysokie,  zupełnie  jak  te  góry 
dookoła. - Wskazała na otaczające dolinę strzeliste wierzchołki. 

Szejk uśmiechnął się. 
 -  Dla  kogoś,  kto  jak  ja  nie  był  w  pustynnym  obozie  od  przeszło  dziesięciu  lat,  ta 

dekoracja,  jaką  tu  stworzyłaś,  jest  wystarczająco  sugestywna,  nawet  bez  wielbłądów  - 

background image

stwierdził. - A najbardziej sugestywny ze wszystkiego jest twój strój - dodał, wpatrując się w 
przejrzysty  niczym  klarowna  morska  woda  szmaragdowy  muślin,  pod  którym  rysowały  się 
wdzięcznie kształty jej zgrabnego, smukłego ciała. 

 - To strój nałożnicy z królewskiego haremu - wyznała, lekko się rumieniąc. 
 - Właśnie! Skoro już się tak ubrałaś, to teraz pójdź w moje ramiona - zażądał. - I całuj 

mnie, Zaro, całuj, całuj, całuj! 

 - Z przyjemnością, mój niecierpliwy władco. - Podbiegła do niego i zarzuciła mu ręce 

na szyję. 

Objął  ją  wpół  i  przyciągnął  mocno  do  siebie.  Złączyli  się  wargami  w  namiętnym, 

gorącym pocałunku i trwali w tym zespoleniu długo, bardzo długo. Aż w końcu oderwał usta 
od jej warg i rozgorączkowany wyszeptał: 

 - Przejdźmy teraz do naszego namiotu. Tam będziemy mogli pozwolić sobie na więcej, 

na znacznie więcej niż tutaj, na oczach ludzi. 

 - Najpierw zjedzmy posiłek - zaproponowała i poprowadziła go do ogniska. 
Zasiedli  przy  ognisku,  na  rozesłanym  bezpośrednio  na  pustynnym  piasku 

wielobarwnym dywanie. Zaczęli posilać się egzotycznymi owocami i upieczonymi na rożnie 
soczystymi kawałkami mięsa, wybierając dla siebie nawzajem najsmaczniejsze kąski. Płonące 
ż

ywiczne  polana  rytmicznie  trzaskały  i  pachniały  niczym  balsam,  a  płomienie  ogniska 

rozświetlały purpurowym blaskiem coraz głębszą ciemność zapadającej stopniowo nocy. 

W  którymś  momencie  z  oddali,  z  głębi  obozowiska,  zaczęła  dobiegać  zmysłowa 

orientalna  muzyka,  wykonywana  na  egzotycznych  instrumentach  przez  specjalnie 
sprowadzony na ten wieczór zespół. 

 - Cudownie grają - zauważył szejk. 
 -  Są  też  niezwykle  atrakcyjne  tancerki,  potrafią  wykonać  perfekcyjny  taniec  brzucha. 

Chcesz je zobaczyć? - zapytała go Zara. 

Pokręcił przecząco głową. 
 - Chcę zobaczyć tylko ciebie... całkiem nagą... w naszym namiocie - szepnął. -  I chcę 

cię  wreszcie  posiąść  po  tych  trzech  nieskończenie  długich  dniach  i  jeszcze  dłuższych 
samotnych nocach wyczekiwania. 

Szejk  zapalił  nastrojową  oliwną  lampę  i  wprowadził  Zarę  do  namiotu.  Stanęła 

pośrodku,  w  migotliwym  świetle  niewielkiego  płomienia,  wyraźnie  zawstydzona, 
zakłopotana, spłoszona. 

 - Boisz się? - spytał ją szejk. 
 - Tak. Nawet bardzo - szepnęła. 
 - Dlaczego, Zaro? - zdziwił się. 
 -  Bo  ta  noc,..  Ta  dzisiejsza  noc  może  wiele  pomiędzy  nami  zmienić.  Bardzo  wiele  - 

wyjaśniła po chwili wahania. 

 - Dlaczego, Zaro? - powtórzył. 
 -  Bo  dotychczas  byliśmy  obydwoje  wolni,  niezależni,  a  ta  noc  w  pewien  sposób  nas 

połączy.  Tego,  co  się  pomiędzy  nami  stanie,  nie  będzie  można  już  potem  ani  cofnąć,  ani 
wymazać. To będzie taki... nieodwracalny... akt zespolenia - wykrztusiła. 

 - Obawiasz się mnie? - zapytał szejk. - Może z powodu tych mrożących krew w żyłach 

historii, jakie słyszałaś o mnie w domu swego ojczyma, w Rahmanie? 

 -  Tak  -  potwierdziła  Zara,  nie  chcąc  nadal  kłamać.  -  W  domu  ojczyma  od  dziecka 

słyszałam, że jesteś niebezpiecznym człowiekiem, zbrodniarzem, zabójcą, który uciekł z kraju 
w niesławie. 

 - Nikogo nie zabiłem - zapewnił z powagą. - Mogę przysiąc! 
Spojrzała  przenikliwie  w  jego  czarne  oczy.  Nie  opuścił  pałającego  wzroku,  patrzył  jej 

prosto w twarz, odważnie, dumnie, szczerze. 

 - Nie musisz przysięgać, wierzę ci - szepnęła. 

background image

 - Dzięki! 
 - Nie musisz mi też dziękować. 
 - A mogę ci zadać pytanie? 
 -  Jedno  pytanie?  -  próbowała  się  upewnić,  ogarnięta  nagłą  falą  niepokoju,  że  szejk, 

zamiast gry miłosnej, podejmie indagacje i zmusi ją do powiedzenia o sobie całej prawdy, a 
zatem również tego wszystkiego, co jednak chciała przed nim ukryć. 

 - Na początek jedno - odpowiedział wymijająco. 
 -  Proszę,  pytaj  -  zgodziła  się  w  obawie,  że  sprzeciw  z  jej  strony  tylko  pobudzi  jego 

dociekliwość. - Pytaj, o co tylko chcesz. 

 - Jak to się stało, że znalazłaś się w pałacu króla Hakema? 
 - Mój ojczym mnie tam wysłał - odparła. 
 - Po co? Chciał, żebyś została moim urodzinowym prezentem? 
 - Nie - zaprzeczyła Zara. - Chciał, żebym została drugą żoną króla. 
Usłyszawszy  te  słowa,  szejk  Malik  zmarszczył  brwi.  Przypomniał  sobie  telefoniczną 

rozmowę  z  kuzynem  i  zaczął  kojarzyć  w  myślach  pewne  fakty.  Jednakże,  starając  się  nie 
formułować przedwcześnie wniosków idących zbyt daleko, stwierdził tylko: 

 - Hakem zbyt kocha Rashę, żeby brać ślub z jakąkolwiek inną kobietą. 
 -  Bardzo  ją  kocha,  wiem  -  przytaknęła  Zara.  -  Mimo  to  jego  ślub  z  inną  kobietą  jest 

możliwy... w pewnych okolicznościach. 

 - W jakich? 
 - Pod przymusem. 
 - Pod przymusem, powiadasz? - rzucił szejk, mrużąc oczy i wpatrując się podejrzliwie 

w jej zarumienioną pod wpływem zakłopotania twarz. - A któż w Rahmanie mógłby, twoim 
zdaniem, zmusić do czegokolwiek króla Hakema bin Abdul Haidara? 

Zara wzięła głęboki oddech. 
 -  Kadar  bin  Abu  Salman  -  odpowiedziała  lakonicznie.  -  Zarządca  południowej 

prowincji. 

Szejk Malik podszedł do niej i ujął ją lekko za ramiona. 
 - Jesteś jego córką? - zapytał. 
 - Jestem jego pasierbicą. 
 - Uciekłaś z pałacu Hakema? 
 - Tak, do ciebie, do Ameryki. 
 - W jaki sposób? 
 - Podstępem. 
 - Dlaczego? 
 -  Żeby  nie  sprawiać  bólu  Rashy,  a  satysfakcji  Radarowi  -  wyjaśniła.  -  I  żeby  nie 

pozwolić mojemu ojczymowi na zdobycie zbyt wielkich wpływów na dworze króla Hakema. 
Kadar  przy  swoich  nadmiernie  wybujałych  politycznych  ambicjach  na  pewno  nie 
wykorzystałby  ich  dla  dobra  kraju,  tylko  dla  zaspokojenia  własnej  niepohamowanej  żądzy 
władzy. 

 - Więc poświęciłaś się dla Rahmanu? 
 - W jakimś sensie, podobnie, jak niegdyś ty. 
 - I poświęcasz się dla Rahmanu również teraz? 
 - Teraz już nie - odparła całkiem szczerze. - W ciągu tych trzech dni, które spędziliśmy 

razem, obudziłeś we mnie... 

 - Pożądanie? - podpowiedział jej, ponieważ nagle umilkła. 
 -  Właśnie!  -  przytaknęła  skwapliwie,  by  nie  mówić  przedwcześnie  o  uczuciach  i  nie 

ujawniać  szejkowi  od  razu  wszystkich  tajemnic  swojego  serca.  -  Teraz  nie  muszę  już  się 
poświęcać, bo naprawdę cię pragnę. 

background image

 -  Jesteś  tego  w  stu  procentach  pewna?  -  zapytał.  -  Bo  jeśli  nie,  to  gotów  jestem 

pohamować własną namiętność i zrezygnować... 

 - Nie, Malik! - Nie pozwoliła mu nawet dokończyć. - Jestem stuprocentowo pewna, że 

cię  pragnę!  -  krzyknęła  w  uniesieniu.  -  Weź  mnie  w  ramiona!  Jestem  twoja!  Tylko...  - 
zawahała się.  

 - Jaki jeszcze masz problem, najmilsza? - zapytał, obejmując ją. - Co cię trapi? 
Oparła głowę na jego ramieniu, by w ten sposób ukryć mocny rumieniec zawstydzenia, 

który parzył jej twarz. 

 -  Boję  się,  Malik  -  wykrztusiła  zdławionym  ze  zdenerwowania  głosem  -  że  będziesz 

rozczarowany  moją...  kompletną...  nieporadnością  w  miłosnym  kunszcie.  Bo  widzisz,  ja... 
jeszcze nigdy... nie byłam... nie spędziłam nocy... z mężczyzną. Ja jestem jeszcze dziewicą! - 
wyznała. 

 -  Król  Hakem  bin  Abdul  Haidar  wysłał  do  mnie  dziewicę?  -  zdumiał  się  szejk.  -  To 

przecież wbrew rahmańskim obyczajom! Nie daje się w prezencie dziewic! 

 -  Malik  -  zaczęła  wyjaśniać  -  król  Hakem  nic  nie  wiedział.  Ja  podstępem  zamieniłam 

się rolami z inną kobietą, młodziutką wdową, która miała na imię Matana. 

 -  Aha!  Więc  to  tak  się  odbyło?!  -  Nareszcie  wszystko  zaczęło  mu  się  układać  w 

logiczną  całość.  -  Cóż,  więc  raz  jeszcze  cię  zapytam,  moja  ty  odważna  dziewico.  Czy 
naprawdę chcesz spędzić ze mną tę noc? 

 -  Tak,  Malik,  tak!  Bardzo  chcę!  -  wyszeptała.  I  poddała  się  jego  namiętnym 

pieszczotom. 

Po  cudownie  upojnej  miłosnej  nocy  obudził  ją  o  świcie  kuszący  zapach  kawy.  Wstała 

naga z posłania i wyjrzała ostrożnie z namiotu. Malik przyrządzał przy ognisku aromatyczny 
napar. Poza nim nigdzie w pobliżu nie było nikogo, ponieważ statyści z San Francisco, którzy 
udawali  koczujących  Beduinów,  zostali  zaangażowani  tylko  na  jeden  dzień  i  późnym 
wieczorem  opuścili  sztuczną  plażę  nad  jeziorem,  zabierając  wszystkie  rekwizyty,  łącznie  z 
namiotami i kozami. 

 - Spójrz, jesteśmy zupełnie sami - odezwała się cicho. - Tylko we dwoje. 
Szejk uśmiechnął się do niej. 
 -  To  wspaniale,  najmilsza.  W  spokoju  napijemy  się  kawy,  a  potem...  -  Znacząco 

zawiesił głos. 

 - Co potem? - rzuciła kokieteryjnie. 
Podszedł do niej i wziął ją - taką całkiem nagą - w ramiona. 
 -  Potem  będziemy  się  kochać...  -  zaczął  jej  szeptać  pomiędzy  jednym  a  drugim 

pocałunkiem. 

 - I co jeszcze? 
 - I kochać. 
 - I jeszcze. 
 - Kochać. 
 - To wiesz co, Malik? 
 - Słucham? 
 - Darujmy sobie tę kawę - zaproponowała. 
 - Zgoda! - przystał z ochotą. 
I  w  tym  momencie,  nim  zdążyli  skryć  się  w  namiocie  i  rozpocząć  miłosne  igraszki, 

panującą  wokół  ciszę  zakłócił  warkot  samochodowego  silnika,  z  początku  stłumiony,  lecz  z 
każdą chwilą coraz wyraźniej narastający. 

 - Ktoś tu jedzie - szepnęła Zara. 
 -  Czy  to  może  ma  być  jakaś  twoja  kolejna  urodzinowa  niespodzianka  dla  mnie?  - 

zapytał żartobliwym tonem szejk. 

background image

 - Nie, Malik - zaprzeczyła z powagą. - Z nikim się nie umawiałam na dzisiaj i nikogo tu 

do nas nad jezioro nie zapraszałam. 

 -  W  takim  razie  wejdź  do  namiotu  i  na  wszelki  wypadek  ubierz  się  -  zarządził  -  a  ja 

zaczekam  na  zewnątrz  na  nieproszonych  gości  i  postaram  się  odprawić  ich  stąd  jak 
najprędzej. 

Ogarnięta  dziwnym  niepokojem  Zara  bez  słowa  weszła  do  namiotu  i  w  pośpiechu 

zaczęła  wkładać  na  siebie  wszystko,  w  czym  poprzedniego  dnia  przyjechała  nad  jezioro: 
bieliznę, spódnicę, bluzkę, sportowe buty. 

Nim  zdążyła  je  do  końca  zasznurować,  nadjeżdżający  samochód  zatrzymał  się  z 

piskiem  opon  gdzieś  bardzo  blisko  namiotu.  Po  chwili  ktoś  z  niego  wysiadł,  trzasnąwszy 
drzwiami i zaczął wykrzykiwać coś do Malika... po rahmańsku! 

Przerażona  Zara  natychmiast  rozpoznała  ten  podniesiony  męski  głos.  Był  to 

charakterystyczny, lekko schrypnięty głos Kadara bin Abu Salmana, jej ojczyma. 

 -  Gdzie  ona  jest?  Mów,  niegodziwcze!  Mów  zaraz,  gdzie  ona  jest?!  -  wrzeszczał 

rozwścieczony Kadar. 

Bojąc  się,  że  w  napadzie  złości  może  zrobić  Malikowi  coś  złego,  wyszła  natychmiast 

przed  namiot,  gotowa  bronić  szejka.  Ujrzała  zaparkowaną  nieopodal  limuzynę, 
rozgniewanego ojczyma, a także... swoich pięciu przyrodnich braci, z obnażonymi sztyletami 
z rękach. 

 - Oddaj mi moją córkę, niegodziwcze! - zażądał groźnie Kadar. 
 - Twoją córkę? - rzucił dosyć prowokacyjnie Malik. 
 - Nie udawaj, że nie wiedziałeś, kim ona jest! 
 - Zara jest tylko twoją pasierbicą. 
 - Cóż z tego, skoro ją kocham jak rodzone dziecko! - obruszył się Kadar. - I pragnę dla 

niej tylko samego dobra! To dlatego oddałem ją królowi Hakemowi za małżonkę! 

 -  A  król  Hakem,  mój  kuzyn,  oddał  ją  mnie  i  ona  teraz  do  mnie  należy  -  stwierdził  ze 

stoickim spokojem Malik. 

 - Niedoczekanie twoje!  Prędzej ty stracisz życie, niż ja stracę moją ukochaną córkę! - 

wykrzyknął Kadar i skinął na uzbrojonych w sztylety synów. 

Otoczyli bezbronnego Malika ciasnym kręgiem, uniemożliwiając mu jakikolwiek ruch, 

jakiekolwiek działanie. A Kadar chwycił Zarę za rękę i siłą pociągnął do samochodu. 

 -  Nawet  nie  próbuj  się  wyrywać,  bo  ten  niegodziwiec  natychmiast  zginie,  przebity 

pięcioma ostrzami - przestrzegł ją. 

 - Nie róbcie mu krzywdy, ja go kocham - jęknęła. 
 - Straciłaś rozum, dziewczyno? - syknął ojczym, wpychając ją do limuzyny i blokując 

jej drogę ucieczki własnym ciałem. - Zadurzyłaś się w mordercy? 

 - Malik nie jest mordercą, ojcze, to nieprawda. 
 -  Prawda,  bez  względu  na  to,  co  ci  próbował  wmawiać  podczas  tej  kilkudniowej 

znajomości! On jest mordercą, Zara, jest mordercą twojego brata Dżeba! - Wypowiedziawszy 
te złowrogie słowa, Kadar dał synom znak do odwrotu. 

Nie  opuszczając  noży,  posłusznie  cofnęli  się  i  wsiedli  do  obszernej  limuzyny. 

Zatrzasnęli  za  sobą  drzwi.  Paz,  najmłodszy  z  braci,  usiadł  za  kierownicą  i  uruchomił  silnik. 
Samochód ruszył i pomknął w stronę San Francisco, uwożąc zapłakaną Zarę. 

A  bezradny  szejk  Malik  pozostał  sam  nad  jeziorem,  zupełnie  nieoczekiwanie 

pozbawiony  towarzystwa  pięknej  Zary,  która  była  prawdziwie  królewskim  prezentem 
urodzinowym. 

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 
Pałac króla Hakema bin Abdul Haidara, królestwo Rahmanu 
 -  Ona  należy  do  mnie,  więc  chcę  ją  jak  najszybciej  odzyskać!  -  oświadczył 

kategorycznym tonem szejk Malik, stanąwszy naprzeciwko królewskiego tronu. 

Hakem bin Abdul Haidar zmierzył go ironicznym spojrzeniem. 
 - W dosyć oryginalny sposób witasz swojego króla, Malik - stwierdził z przekąsem. - 

Ech,  to  chyba  przez  te  amerykańskie  demokratyczne  obyczaje,  którymi  zdążyłeś  nasiąknąć 
przez te dziesięć lat! - dodał z westchnieniem, kręcąc głową na znak dezaprobaty. 

 - Wybacz, kuzynie - zreflektował się szejk i złożył Hakemowi należny mu niski ukłon. 

- Bądź pozdrowiony! 

Król z ukontentowaniem skinął głową. 
 - Mimo wszystko, miło cię widzieć, Malik - powiedział. - Pozwól ze mną, pójdziemy 

tam,  gdzie  będziemy  mogli  spokojnie  porozmawiać.  -  Wstał  i  wyprowadził  szejka  z 
przeznaczonego  do  oficjalnych  audiencji  salonu  tronowego,  w  którym  się  spotkali 
natychmiast  po  przyjeździe  Malika  z  lotniska.  Król  poprowadził  szejka  w  głąb  swoich 
prywatnych apartamentów. 

Pokoje,  przez  które  kolejno  przechodzili,  należały  niegdyś  do  ojca  Malika  i  teraz 

należałyby  do  niego,  gdyby  nie  zrezygnował  przed  dziesięciu  laty  z  sukcesji  tronu  i  nie 
opuścił królestwa Rahmanu. Zdawał sobie z tego sprawę, a jednak nie odczuwał już ani żalu, 
ani gniewu. 

Czyżby to czas uleczył moje rany? - pytał siebie w myślach, idąc za królem doskonale 

zapamiętaną  z  dzieciństwa  i  wczesnej  młodości  amfiladą  komnat.  Czy  raczej  pewna 
jasnowłosa, zielonooka dziewczyna o złotym sercu i przenikliwym umyśle? 

 -  Usiądźmy  tutaj  -  zadecydował  Hakem,  kiedy  znaleźli  się  w  niewielkim,  ustronnym 

gabinecie, tworzącym wraz z salonikiem i sypialnią jego najbardziej osobiste królestwo. 

Zajęli miejsca w głębokich skórzanych fotelach, ustawionych po przeciwnych stronach 

okrągłego  niskiego  stolika  o  bogato  rzeźbionych  nogach  i  blacie  misternie  intarsjowanym 
orientalną mozaiką z najszlachetniejszych gatunków drewna. 

 - Odmieniła cię ta Ameryka, Malik, nie sposób tego ukryć - odezwał się król. 
 -  Moje  przystosowanie  się  do  tamtejszych  obyczajów  było  konieczne,  kuzynie,  skoro 

musiałem opuścić własny kraj - stwierdził szejk. 

 - Nie tyle musiałeś, ile chciałeś. 
 -  Raczej:  zdecydowałem  się  -  uściślił  Malik.  -  Zdecydowałem  się  wyjechać,  jak 

pamiętasz, pragnąc uchronić kraj przed sporami i waśniami, a może nawet przed bratobójczą 
walką. Pozostawiłem ci tron Rahmanu, kuzynie. 

 - I wszystkie tutejsze problemy! - wtrącił król. - Owszem, straciłeś koronę, to prawda, 

ale  w  zamian  zyskałeś  w  Stanach  Zjednoczonych  osobistą  niezależność  i  święty  spokój  - 
dodał z leciutką, niemniej jednak wyraźnie słyszalną nutą zazdrości w głosie. 

 - Zyskałem spokój, powiadasz. A cóż to, twoim zdaniem, znaczy? - spytał szejk. 
 - A choćby to, Malik, że nie musiałeś przez te wszystkie lata myśleć o Kadarze bin Abu 

Salmanie, o jego niezdrowych ambicjach i niecnych intrygach. 

 - Ale teraz muszę! - żachnął się szejk. 
 - Fakt - przyznał Hakem. - Jeśli w istocie chcesz odzyskać tę jasnowłosą dziewczynę... 
 - Ja ją muszę odzyskać, kuzynie! - wykrzyknął Malik, ośmielając się przerwać królowi. 
 - Musisz? - rzucił Hakem. 
 -  Zrozum,  że  ja  po  prostu  nie  mogę  bez  niej  żyć!  Jeżeli  Kadar  nie  odda  mi  jej  po 

dobroci, to osobiście wyruszę na południe i odbiorę mu ją podstępem albo siłą. 

Król w zadumie pokiwał głową. 
 -  Strasznie  porywczy  jesteś,  Malik,  niesamowicie  popędliwy  -  stwierdził.  -  Gdybyś 

teraz,  kiedy  już  doprowadziłeś  Kadara  do  wściekłości,  pojawił  się  na  południu  Rahmanu, 

background image

czyli  tam,  gdzie  on  ma  władzę  i  setki  popleczników,  to  pewnie  natychmiast  zniknąłbyś  bez 
ś

ladu  i  tyle!  Wedle  oficjalnej  wersji  zarządcy  prowincji  zaginąłbyś  na  przykład  na  pustyni 

albo coś w tym rodzaju. Więc lepiej się tak nie śpiesz z wyprawą w tamte strony! 

 - To co w takim razie mam robić? 
 - Przede wszystkim napij się ze mną kawy, Malik, prawdziwie orientalnej, zaprawionej 

kardamonem  i  innymi  korzeniami,  takiej,  jakiej  z  całą  pewnością  nie  dostaniesz  nigdzie  w 
Ameryce - zaproponował z trochę tajemniczym uśmiechem król Hakem. 

 - A potem? 
 -  A  potem,  gdy  już  ta  wspaniała  kawa  odpowiednio  rozjaśni  nam  obydwu  umysły, 

porozmawiamy i może coś wspólnie zaplanujemy. 

Król  nie  musiał  dzwonić  na  służbę,  bowiem  aromatyczny  mocny  napar  stał  już 

zawczasu  przygotowany  w  wysokim  srebrnym  dzbanie.  Osobiście  nalał  Malikowi  i  sobie 
kawy do filiżanek. 

 - Dobra, prawda? - rzucił z uśmiechem, kiedy obydwaj wypili już po pierwszym łyku. 
 - Doskonała - przytaknął szejk, delektując się wyśmienitym, niepowtarzalnym smakiem 

rahmańskiej kawy. 

Przez dłuższą chwilę pili kawę w milczeniu, popatrując na siebie od czasu do czasu. Aż 

w końcu król Hakem bin Abdul Haidar powrócił do przerwanej rozmowy. 

 -  Co  do  Kadara  i  jego  jasnowłosej  pasierbicy  imieniem  Zara...  -  odezwał  się.  - 

Nawiązując  do  naszej  rozmowy  telefonicznej  sprzed  kilku  dni,  winien  ci  jestem  kilka 
wyjaśnień.  Otóż,  Kadar  bin  Abu  Salman  ofiarował  mi  Zarę  jako  drugą  żonę  w  związku  z 
faktem, że moja pierwsza żona, Rasha, wydała jak dotychczas na świat tylko trzy córki i nie 
dała mi, niestety, męskiego potomka. 

 - Kadar dał ci swoją pasierbicę, żeby urodziła ci syna, czy tak? - upewnił się szejk. 
 -  Właśnie!  -  przyświadczył  król.  -  Mnie  syna,  a  jemu  wnuka,  który  w  przyszłości 

przejąłby po mnie tron Rahmanu. 

 -  Kadar  bin  Abu  Salman,  jako  dziadek  następcy  tronu,  zyskałby  ogromne  polityczne 

wpływy w królestwie Rahmanu - zauważył szejk. 

 - Ma się rozumieć! - przytaknął król Hakem. - Na to właśnie liczył i dlatego tak bardzo 

nalegał,  żeby  mój  ślub  z  Zarą  odbył  się  jak  najprędzej,  zanim  jeszcze  Rasha  wyda  na  świat 
nasze czwarte dziecko. 

 - Ale przeliczył się, stary intrygant! 
 -  Otóż  to!  Kadar  przeliczył  się,  ponieważ  Zara,  zanim  jeszcze  doszło  do  zaślubin, 

zniknęła bez śladu z mojego królewskiego pałacu. 

 - Naprawdę zniknęła z pałacu bez twojego królewskiego udziału, kuzynie? - zapytał z 

odrobiną niedowierzania w głosie szejk.  

 -  Naprawdę,  Malik,  wyłącznie  z  własnej  inicjatywy  -  potwierdził  z  powagą  król 

Hakem.  -  Sama,  w  całkowitej  tajemnicy,  nakłoniła  pewną  kobietę  imieniem  Matana,  młodą 
wdowę, która miała być urodzinowym podarunkiem dla ciebie, by ta zrzekła się swojej roli na 
jej korzyść. I jako „prezent dla szejka" wyjechała do Ameryki pod eskortą moich dworzan. 

 -  I miała zamiar pozostać w Ameryce na dłużej, kuzynie, być może nawet na zawsze, 

ale porwano ją i pod przymusem sprowadzono z powrotem do Rahmanu! - wszedł królowi w 
słowo zbulwersowany szejk Malik. 

 - Uczynił to jej ojczym wraz ze swoimi pięcioma synami! 
Król Hakem bin Abdul Haidar pokiwał głową. 
 - Cóż, Kadar miał prawo to uczynić, skoro okazała mu nieposłuszeństwo i wbrew jego 

woli udała się w zamorską podróż, na domiar złego na spotkanie z obcym mężczyzną - rzucił. 

 -  W  Ameryce  to,  co  Kadar  uczynił,  jest  karygodnym  bezprawiem!  -  wykrzyknął  z 

oburzeniem szejk. 

Król machnął lekceważąco ręką. 

background image

 -  Ale  w  myśl  naszych  rahmańskich  praw  Zara  nie  została  skrzywdzona  -  stwierdził.  - 

Tak czy inaczej, po tym, co zaszło, raczej nie kwalifikuje się już na królewską małżonkę. 

 - Martwi cię to, kuzynie? Hakem uśmiechnął się i zaprzeczył. 
 - Raczej nie, Malik. A ciebie? Szejk wzruszył ramionami i odparł: 
 - Mnie również nie, skoro pragnę Zary dla siebie! 
 -  A  zatem  problem  konfliktu  pomiędzy  nami  dwoma  nie  wchodzi  w  grę  -  zauważył  z 

nie ukrywanym zadowoleniem król Hakem. 

 - Na szczęście nie ma mowy o konflikcie między nami, kuzynie - potwierdził, również 

nie kryjąc zadowolenia szejk Malik. 

 - Pozostaje nam zatem do rozwiązania jedynie problem uwolnienia Zary z rąk Kadara - 

przypomniał król. 

Szejk wypił resztkę kawy, odstawił filiżankę i z rozmachem palnął się dłonią w czoło. 
 - Kuzynie! - wykrzyknął z entuzjazmem. - Mam chyba pomysł! 
 - Mów szybko, jaki?! - żywo zainteresował się król. 
 - A ja cały zamieniam się w słuch. 
 - Czy naprawdę słuch mnie nie myli?! - wykrzyknęła zdumiona Zara do najmłodszego 

ze  swoich  przyrodnich  braci,  Paza,  gdy  ten  przekazał  jej  najświeższą  wiadomość  z 
królewskiego pałacu. 

Paz pokręcił przecząco głową. 
 -  Wiem,  że  trudno  ci  w  to  uwierzyć  -  stwierdził  -  tak  samo  zresztą,  jak  mnie.  Jednak 

król  Hakem  bin  Abdul  Haidar  naprawdę  żąda,  abyś  niezwłocznie  stawiła  się  przed  jego 
obliczem. 

 - Ale po co? - dziwiła się Zara. - W jakim celu mam stanąć przed królem? 
 -  Zdaniem  naszego  czcigodnego  ojca,  król  Hakem  albo  chce,  żebyś  osobiście  mu  się 

wytłumaczyła ze swego karygodnego wybryku i poprosiła o przebaczenie, albo... 

 - Paz zawiesił znacząco głos. 
 -  Albo  co?  -  rzuciła  niecierpliwie  Zara,  obawiając  się  czegoś  znacznie  gorszego  niż 

kajanie się przed królem, bodaj na klęczkach. 

 - Albo zamierza mimo wszystko doprowadzić do swoich zaślubin z tobą, jako dragą po 

Rashy królewską małżonką. 

 - Nie, nie, to niemożliwe! - wykrzyknęła Zara. - Królewskie zaślubiny są już absolutnie 

niemożliwe po tym, co zaszło między mną a szejkiem w Ameryce! 

 - Więc jednak byliście kochankami? - spytał Paz. 
 - Miałeś w tej kwestii jakiekolwiek wątpliwości? - odpowiedziała pytaniem na pytanie. 
Paz ciężko westchnął i bezradnie wzruszył ramionami. 
 - Ja z tego prawie nic nie rozumiem, Zaro - przyznał. 
 - Czy ty kompletnie straciłaś zdolność odróżniania dobrych uczynków od złych? Czy ty 

zupełnie  straciłaś  poczucie  honoru  i  poczucie  obowiązku  wobec  rodziny?  Oddałaś  się  temu 
mężczyźnie, żeby... 

 -  Żeby  uniemożliwić  ojcu  zmuszenie  mnie  do  niechcianego  małżeństwa  z  królem 

Hakemem! - weszła mu w słowo. 

 - Do małżeństwa, którego król Hakem również nie chciał! 
 - Jesteś tego pewna? 
 -  Tak  -  potwierdziła  Zara  z  przekonaniem.  -  Tak  samo,  jak  jestem  pewna,  że  szejk 

Malik Haidar nie zabił naszego brata Dżeba. 

Paz spojrzał na nią z ukosa. 
 - Zabił go - mruknął, pośpiesznie opuściwszy głowę. 
 - Nie wierzę! - wykrzyknęła. - Jak to się stało? Jak doszło do tego wypadku? Opowiedz 

mi! - domagała się od brata dokładniejszych wyjaśnień. 

background image

 - Nie pamiętam - odparł wymijająco Paz, - Byłem wówczas jeszcze mały, nie pamiętam 

szczegółów. 

 - Pamiętasz, Paz, tylko nie chcesz mówić. Dlaczego? 
 - Twoja matka... nigdy nie chciała... żeby ci o tym opowiadać... - wykrztusił. 
 -  Moja  matka  już  nie  żyje,  więc  mów!  -  zażądała.  Paz,  dziwnie  zdeprymowany  i 

najwyraźniej niezdolny w tym momencie do przeciwstawienia się przyrodniej siostrze, zaczaj 
niechętnie wspominać: 

 - To było przeszło dziesięć lat temu. Szejk Malik przyjechał w odwiedziny do naszego 

brata Asima, z którym się wówczas blisko przyjaźnił i... 

 - Tak? 
 - .. .i pokłócił się z nim o coś - dokończył po chwili wahania Paz. 
 - O co się pokłócili? - spytała Zara. 
 -  Nie  pamiętam.  Może  chodziło  o  jakieś  sprawy  polityczne?  A  może  o  kobietę?  Nie 

mam pojęcia. Wiem tylko, że to była bardzo gwałtowna kłótnia. 

 - Czym się skończyła? 
 - Tym, że szejk Malik wpadł we wściekłość. W prawdziwą furię! 
 - I co robił? 
 - Krzyczał! Przeklinał! Odgrażał się, że zniszczy dom naszego ojca! I cały jego ród! W 

końcu,  trzasnąwszy  drzwiami,  wypadł  na  dziedziniec  naszego  domu.  A  na  dziedzińcu  bawił 
się pod drzewem nasz mały Dżeb. 

 -  Nie  wierzę,  że  Malik  mógłby  go  zabić,  nawet  w  największej  złości!  Nie  wierzę,  że 

mógłby zabić niewinne dziecko! - wykrzyknęła Zara. 

 -  Dżeb  bawił  się  wtedy  pod  drzewem,  w  jego  cieniu  -  kontynuował  Paz,  ignorując  ją 

całkowicie.  -  Kiedy  nasz  ojciec  wybiegł  na  dziedziniec,  ujrzał  swojego  małego  synka 
przygniecionego do pnia przez terenowy wóz szejka Malika. Mały Dżeb umierał, a szejk stał 
obok i spokojnie przyglądał się temu. 

Zara rozpłakała się. 
 - To nie mogło być tak, jak ty mówisz! Musi być jakieś inne wyjaśnienie! To na pewno 

nie Malik zabił Dżeba! To na pewno nie on! - powtarzała z uporem przez łzy. 

 -  Dość!  -  wrzasnął  zniecierpliwiony  Paz.  -  Przyjmij  do  wiadomości  to,  co  ci 

powiedziałem  i  nie  próbuj  z  nikim  innym  o  tym  rozmawiać,  a  zwłaszcza  z  naszym  ojcem! 
Chyba  że  chcesz  sprowadzić  na  siebie  jeszcze  większy  niż  dotąd  jego  gniew!  Bądź  chociaż 
raz rozsądna, Zaro. Nie drażnij ojca. Poproś go o przebaczenie. 

Wciąż pochlipując, Zara przecząco pokręciła głową. 
 - To Malika powinnam poprosić, by mi wybaczył - stwierdziła. 
 - On miałby ci coś wybaczyć? - zdumiał się Paz. - A cóż takiego? 
Zara otarła łzy i patrząc mu śmiało prosto w oczy, odpowiedziała: 
 -  To,  że  podstępem  wdarłam  się  do  jego  domu  -  zaczęła  wyliczać.  -  To,  że  nie 

powiedziałam  mu,  kim  jestem.  To,  że  go  naraziłam  na  brutalną  agresję  ze  strony  ojca  i  was 
wszystkich, moich przyrodnich braci... nożowników! 

 - Przecież nie uczyniliśmy mu żadnej krzywdy tymi sztyletami. 
 -  Na  szczęście!  -  wykrzyknęła  Zara.  -  Bo  jeślibyście  to  zrobili,  gdyby  szejk  Malik 

zginął z ręki któregoś z was, to ja też bym się zabiła z rozpaczy. 

 - Kochasz go? - spytał Paz. 
 - Tak, kocham - potwierdziła Zara. 
 - Więc musisz zdławić to uczucie w swoim sercu, musisz wyrzec się go jak najszybciej 

raz na zawsze. 

 - Dlaczego? 

background image

 -  Bo  ojciec  nigdy  ci  na  to  pozwoli.  On,  Kadar  bin  Abu  Salman,  nigdy  nie  pozwoli  ci 

kochać człowieka, który zabił mu syna, nigdy nie pozwoli ci do niego odejść, choćby miał cię 
tu więzić do końca życia. 

 - Sprzeciwię się mu! - wybuchnęła Zara. - Ucieknę! 
 -  Już  raz  przecież  uciekłaś,  no  i  co z  tego?  -  rzucił  drwiącym  tonem  Paz.  -  Ojciec  cię 

znalazł, nawet na drugim końcu świata, w Kalifornii, w Stanach Zjednoczonych. Odnalazł cię 
i  sprowadził  z  powrotem.  Jest  zbyt  potężny,  byś  mogła  mu  się  skutecznie  sprzeciwić.  Zbyt 
wiele może. Pomyśl tylko, co zrobił kiedyś z Malikiem, prawowitym następcą rahmańskiego 
tronu! Wygnał go z kraju i nie pozwolił mu zostać królem! Z tobą tym bardziej może zrobić, 
co tylko zechce. 

 -  A  jednak,  mimo  nacisków,  nie  zdołał  mnie  zmusić,  żebym  została  drugą  żoną  króla 

Hakema - zauważyła z przekąsem Zara. 

 -  Tak  myślisz?  A  jeśli  król  Hakem  wzywa  cię  teraz  właśnie  po  to,  aby  wziąć  z  tobą 

ś

lub? 

 - To po raz drugi znajdę sposób, żeby do tego ślubu nie doszło! 
 - Ech, Zara! - westchnął Paz i lekceważąco machnął ręką. - Każdy cud ma to do siebie, 

ż

e  zdarza  się  tylko  jeden  raz.  A  nasz  ojciec,  Kadar  bin  Abu  Salman,  jest  już  takim 

człowiekiem, że zawsze, prędzej czy później, osiąga cel, który sobie wyznaczył. 

 -  Narobiłaś  sporego  galimatiasu,  dziewczyno!  -  stwierdził  król  Hakem  bin  Abdul 

Haidar, gdy zalękniona Zara stanęła w milczeniu przed jego obliczem w sali tronowej pałacu. 
-  I  teraz  trzeba  znaleźć  jakiś  sensowny  sposób  na  jego  uporządkowanie  -  dodał  z  powagą.  - 
Wciąż  jeszcze  się  zastanawiam,  co  zrobić,  ale  myślę  ostatnio  coraz  częściej,  że  sposobem 
najlepszym i najrozsądniejszym ze wszystkich możliwych byłby ślub. 

 - Czy... nasz ślub... czcigodny panie? - wykrztusiła zbulwersowana. 
 - Wciąż jeszcze się zastanawiam, wciąż jeszcze myślę - powtórzył enigmatycznie król, 

-  I  wkrótce  zapewne  podejmę  ostateczną  decyzję  -  dodał  po  chwili.  -  A  tymczasem 
postanowiłem,  że  nie  wrócisz  już  na  południe,  do  domu  swojego  ojca,  Kadara  bin  Abu 
Salmana, tylko pozostaniesz tutaj, w moim pałacu. 

 - Czy mój ojciec się na to zgodził? - odważyła się zapytać Zara. 
Król Hakem wzruszył ramionami i odparł: 
 -  Twój  ojciec  musiał  się  zgodzić,  skoro  taka  właśnie  jest  moja  wola,  a  ja  jestem  jego 

królem! A zatem... 

W tym momencie do tronowej komnaty wsunął się dyskretnie ktoś z pałacowej służby i 

szeptem przekazał Hakemowi jakąś wiadomość. 

 -  Pilne  sprawy  mnie  wzywają,  a  zatem  musimy  przerwać  naszą  rozmowę  -  oznajmił 

monarcha,  podnosząc  się  z  tronu  i  nie  kończąc  poprzedniego  zdania  -  Pospaceruj  sobie 
tymczasem po ogrodzie, być może wezwę cię nieco później. 

Zara skłoniła się w milczeniu i pośpiesznie opuściła królewską komnatę. 
Poczuła  ulgę,  znalazłszy  się  w  ogrodzie,  poza  murami  pałacu,  wśród  bujnej, 

wypielęgnowanej roślinności. Zieleń koiła jej wzrok, śpiew ptaków zachwycał słuch, zapach 
kwiatów odurzał ją i wprawiał w stan rozmarzenia. 

Zaczęła  sobie  wyobrażać,  że  oto  w  królewskim  ogrodzie  spotyka  nieoczekiwanie 

ukochanego  mężczyznę.  Zaczęła  sobie  wyobrażać,  że  oto  szejk  Malik  Haidar  wyłania  się 
nagle zza jakiejś zielonej ściany, idzie w jej stronę alejką, zbliża się coraz bardziej i w końcu, 
stanąwszy  naprzeciwko,  w  odległości  zaledwie  dwu  lub  trzech  kroków,  mówi  do  niej 
łagodnym tonem: 

 - Witaj, najmilsza! To wspaniale, że znowu się spotykamy! 

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 
Wyobrażenie  było  tak  wyraziste,  tak  plastyczne,  tak  namacalne,  że  usłyszawszy  słowa 

szejka,  Zara  zaczęła  się  gorączkowo  zastanawiać,  czy  wytwór  jej  imaginacji  nie 
urzeczywistnił się w zupełnie nieoczekiwany sposób. 

 -  Czy  to  naprawdę  ty?  -  szepnęła  oszołomiona,  kiedy  szejk  Malik  podszedł  do  niej 

jeszcze bliżej i ujął ją delikatnie za ramiona. - Czy może jednak tylko jakaś nierealna postać z 
moich marzeń? 

 -  To  ja,  moja  najmilsza,  jak  najbardziej  ja,  we  własnej  najprawdziwszej  osobie  - 

zapewnił ją. - Przyjechałem specjalnie do ciebie, a właściwie to... po ciebie - poprawił się. 

 - Czy król Hakem bin Abdul Haidar o tym wie? - spytała pośpiesznie, zaniepokojona w 

najwyższym stopniu o jego osobiste bezpieczeństwo. 

 - Oczywiście! - odparł z uśmiechem szejk. - Jest przecież tutaj gospodarzem. 
 - A ty przypadkiem nie jesteś nieproszonym gościem w Rahmanie? Nie jesteś kimś, kto 

mógłby zostać uznany przez króla na przykład za politycznego intryganta albo, co gorsza, za 
niebezpiecznego spiskowca? - próbowała się upewnić. 

 -  Nie  jestem,  z  całą  pewnością  nie  jestem  -  uspokoił  ją  szejk.  -  Przebywam  w 

królewskim pałacu za zgodą mojego kuzyna Hakema. 

 - Chcesz powiedzieć, że król Hakem cię zaprosił? - rzuciła z niedowierzaniem Zara. 
Malik uśmiechnął się ponownie. 
 -  Mój  kuzyn,  król  Hakem  bin  Abdul  Haidar,  nie  zapraszał  mnie  wprawdzie  do 

Rahmanu,  ale  też  nie  zabronił  mi  przyjazdu  -  wyjaśnił.  -  Najwyraźniej  nie  ma  do  mnie 
ż

adnych pretensji o to, co zaszło w Ameryce pomiędzy tobą a mną. 

 -  Trochę  to  dziwne,  ale  do  mnie  też  chyba  nie  żywi  szczególnej  urazy  o  to,  że 

podstępem  wydostałam  się  z  pałacu  i  poleciałam  do  Stanów  Zjednoczonych,  do  ciebie,  jako 
urodzinowy prezent - powiedziała z lekką zadumą Zara. - Rozmawiał dzisiaj ze mną całkiem 
spokojnie, wspominał nawet o ślubie. 

 - Chciałabyś zostać jego drugą żoną? - spytał szejk, z wyraźną nutą niepokoju w głosie. 
 - Nie, Malik! - zaprzeczyła energicznie Zara. - Przecież wiesz doskonale, że nie! Chcę 

tylko ciebie! - zapewniła ze łzami wzruszenia w oczach. 

 - Więc broń się przed królewskim małżeństwem - stwierdził szejk. 
 - Tylko jak? - zafrasowała się. - Skoro król Hakem nie pogniewał się na mnie nawet o 

to, że uciekłam z Rahmanu i zostałam w Ameryce twoją kochanką... 

 - ...to powiedz mu, że nosisz moje dziecko - zasugerował Malik, wchodząc jej w słowo. 
Spojrzała na niego z ukosa spod zmarszczonych brwi, najwyraźniej mocno zaskoczona 

tym, co usłyszała. 

 - Przecież nie mogłabym wiedzieć już w tej chwili, że jestem z tobą w ciąży! - żachnęła 

się. - Nie mogłabym już teraz mieć pewności... 

 -  Powiedz,  że  to  przeczucie  -  przerwał  jej  znowu.  -  I  że  trzeba  poczekać,  czy  się 

sprawdzi, czy nie. 

 - A jeśli nie? 
Szejk przyciągnął ją do siebie, objął mocno ramionami i szepnął jej czule do ucha: 
 -  Nic  się  nie  bój,  najmilsza.  Po  to  właśnie  tu  jestem,  żeby  się  sprawdziło.  Będę 

odwiedzał cię każdej nocy w twoim pokoju. 

 -  Ale  to  przecież  może  być  niebezpieczne  dla  ciebie  i  dla  mnie!  -  Na  samą  myśl  o 

takich nocnych spotkaniach w jaskini lwa, czyli w pałacu króla Hakema, Zara przelękła się do 
tego stopnia, że aż zadrżała w objęciach szejka. 

 -  Dlatego  niech  to  będzie  nasza  słodka  tajemnica  -  powiedział  Malik  ze  stoickim 

spokojem. 

Po  czym,  złożywszy  na  ustach  Zary  namiętny,  gorący  pocałunek,  zniknął  wśród 

zielonego ogrodowego gąszczu równie niespodziewanie, jak się pojawił. 

background image

 -  Wiedziałaś  od  króla  Hakema,  że  szejk  Malik  jest  w  Rahmanie?  -  spytała  Zara 

pierwszą  królewską  małżonkę,  gdy  nieco  później  tego  samego  dnia  odwiedziła  ją  w  jej 
apartamencie. 

 - Owszem, wiedziałam - przyznała Rasha. 
 - Zatem wygląda na to, że ja dowiedziałam się ostatnia 
 - stwierdziła Zara z nutką lekkiej pretensji w głosie. 
Rasha uśmiechnęła się i przecząco pokręciła głową. 
 -  Ostatni  dowie  się  Kadar  bin  Abu  Salman,  twój  ojczym  -  wyjaśniła.  -  Takie 

przynajmniej są intencje króla. 

 - Słuszne intencje, bardzo słuszne! - ucieszyła się Zara. - Kadar jest wściekły, mógłby 

znowu zrobić Malikowi jakąś krzywdę. 

 - Na pewno nie pod naszym dachem - uspokoiła ją Rasha. - Tutaj szejk jest całkowicie 

bezpieczny! A zresztą 

 -  odezwała  się  po  chwili  milczenia  -  czy  ty  naprawdę  uważasz,  że  Kadar  skrzywdził 

Malika? 

 - No, przecież pozbawił go tronu. 
 - Fakt, tronu go pozbawił. Równocześnie jednak uwolnił go od wszelkich politycznych 

kłopotów, jakie się nierozerwalnie wiążą ze sprawowaniem najwyższej władzy w państwie! - 
podkreśliła Rasha. - Teraz szejk Malik nie ma wprawdzie korony Rahmanu, ale ma w Stanach 
Zjednoczonych firmę wartą wiele milionów dolarów, autorytet w świecie międzynarodowego 
biznesu  i  stuprocentową  osobistą  wolność.  W  odróżnieniu  od  Hakema  i  wszystkich  innych 
monarchów, władców i prezydentów, może robić, co chce. I może przebywać, gdzie chce! 

 - Z wyjątkiem Rahmanu - wtrąciła nieśmiało Zara. 
 - A któż ci to powiedział? 
 - Myślałam... 
 -  W  takim  razie  byłaś  w  błędzie  -  przerwała  jej  Rasha.  -  Szejk  Malik  nie  jest 

politycznym  banitą,  wygnańcem,  który  miałby  raz  na  zawsze  odciętą  drogę  powrotu  do 
ojczyzny. Wyjechał kiedyś z kraju, bo sam tego chciał, a skoro teraz zechciał wrócić, to, jak 
wiesz, wrócił. 

 - Myślisz, że istotnie z mojego powodu? 
 - Nie mam pojęcia - odparła dyplomatycznie Rasha. - Najlepiej sama go o to zapytaj. 
 -  A  kogóż  to  Zara  ma  pytać  i  o  co?  -  odezwał  się  król  Hakem,  który  akurat  w  tym 

momencie stanął w progu komnaty. 

 -  Twego  kuzyna,  szejka  Malika,  o  powody  jego  przyjazdu  do  Rahmanu  -  wyjaśniła 

małżonkowi Rasha. 

 -  Rahman  jest  jego  ojczyzną,  więc  może  przyjeżdżać  tu,  kiedy  zechce,  bez  żadnych 

konkretnych  powodów  -  stwierdził  z  powagą  król  Hakem.  -  Widziałaś  się  już  z  nim  tu  w 
pałacu? - zwrócił się z zapytaniem do Zary. 

 -  Z  szejkiem  Malikiem?  Tak,  czcigodny  panie...  widziałam  się  przypadkowo...  w 

pałacowym ogrodzie - wykrztusiła zmieszana. 

 - Co robiliście? - zaciekawił się król. 
 - Rozmawialiśmy przez krótką chwilę. 
 - Czy powiedziałaś mu, że niedługo wychodzisz za mąż? I co on na to? Gratulował ci? 
 - Więc już zdecydowałeś, czcigodny panie? - pytaniem na pytanie odpowiedziała Zara. 
 - Na razie zdecydowałem, że powinnaś wyjść za mąż. I to jak najprędzej - odparł król. - 

Nie podjąłem jeszcze tylko decyzji, za kogo. - Wypowiedziawszy te wieloznaczne słowa, król 
Hakem dał gestem znak, że chciałby teraz zostać sam na sam z małżonką. 

Pośpiesznie wyszła więc i zamknęła za sobą drzwi. Jednak zamiast udać się do swego 

pokoju, zatrzymała się w korytarzu, mając nadzieję, że kiedy król Hakem zakończy wizytę u 

background image

Rashy  i  wyjdzie  z  jej  komnaty,  to  może  zechce  z  nią  porozmawiać  i  powie  coś  więcej  na 
temat jej przyszłych losów. 

Czekała  dość  długo,  pełna  męczącego  niepokoju  i  napięcia.  Udręczona  niepewnością, 

zdenerwowana i zalękniona, musiała wyglądać wyjątkowo mizernie, bo kiedy król wyszedł z 
komnat małżonki i zauważył ją w korytarzowym wykuszu, zapytał: 

 - Czy wszystko z tobą w porządku, Zaro? Dobrze się czujesz? 
 -  Tak,  czcigodny  panie,  czuję  się  dobrze,  nic  mi  nie  jest  -  odpowiedziała,  pośpiesznie 

ocierając łzy, jakie z przejęcia zakręciły się jej w oczach. - Czy Rasha mnie potrzebuje? 

 -  Rasha  w  tej  chwili  odpoczywa,  więc  potrzebuje  przede  wszystkim  spokoju  - 

stwierdził król Hakem. - Natomiast ja miałbym do ciebie prośbę. 

 - Tak, czcigodny panie? 
 -  Zwróć  na  nią  baczną  uwagę.  Bo  widzisz,  ona  nie  chce  mnie  kłopotać  swoimi 

sprawami,  uważa  je  za  nie  dość  ważne,  bym  miał  się  nimi  zajmować  -  wyjaśnił.  - 
Tymczasem... - Zawiesił na moment głos, jakby chciał zastanowić się nad doborem dalszych 
słów.  -  Cóż,  wszystko,  co  jej  dotyczy,  jest  dla  mnie  niezwykle  ważne  w  tej  chwili... 
oczywiście ze względu na jej odmienny stan i na bardzo już bliskie rozwiązanie - dokończył. - 
Dlatego, proszę cię, Zaro, obserwuj Rashę uważnie i informuj mnie na bieżąco o wszystkim, 
co się z nią dzieje. 

 -  Możesz  na  mnie  liczyć,  czcigodny  panie!  -  zgodziła  się  skwapliwie  i  złożyła 

Hakemowi niski ukłon. 

 -  Będę  więc  czekał  na  wiadomości  od  ciebie  -  powiedział  król  i  ruszył  korytarzem  w 

kierunku swoich apartamentów. 

 -  Czcigodny  panie,  ja  też  mam  prośbę!  Chciałabym  dokończyć  naszą  wcześniejszą 

rozmowę  -  odważyła  się  zaproponować  Zara,  stawiając  wszystko  na  jedną  kartę  i  z 
rozmysłem biorąc na siebie ryzyko wzbudzenia królewskiego gniewu. 

Zaskoczony jej zuchwałą śmiałością król Hakem zatrzymał się. 
 - A co chciałabyś mi jeszcze powiedzieć? - zapytał, odwróciwszy się w jej stronę. 
Podeszła do niego bliżej. 
 -  Czcigodny  panie...  -  wykrztusiła  zdławionym  głosem.  -  Czy  wiesz...  czy  jesteś 

ś

wiadom faktu... że szejk Malik i ja... że doszło pomiędzy nami... 

 -  Chcesz  mi  powiedzieć,  że  zostaliście  kochankami,  tak?  -  Król  najwyraźniej 

zniecierpliwił się jej nieskładną próbą owijania w bawełnę prostego faktu. 

 - Właśnie! - potwierdziła. 
 - Cóż, brałem to pod uwagę. 
 - Samo miłosne zbliżenie to jeszcze nie wszystko, czcigodny panie! - Zara zdołała się 

jakoś opanować i zaczęła mówić konkretniej, bardziej zdecydowanym tonem. - W grę mogą 
przecież wchodzić również konsekwencje tego zbliżenia. 

 - To znaczy? - Król Hakem domagał się nazwania rzeczy po imieniu. 
 - To znaczy, że ja mogę być teraz w ciąży, czcigodny panie! 
 - Cóż, brałem to pod uwagę. - Król z lekkim westchnieniem powtórzył wypowiedziane 

już przed chwilą słowa. - To też! - podkreślił. 

 - I co? - spytała Zara lakonicznie i nie całkiem zgodnie z dworskim protokołem. 
Król Hakem bin Abdul Haidar zmierzył ją przenikliwym wzrokiem. 
 -  Tak  szczerze  mówiąc,  dziewczyno  -  stwierdził  z  powagą  -  to  miałem  wyrzuty 

sumienia, że nie zdołałem cię ochronić przed czymś, co może teraz przesądzić o całym twoim 
dalszym życiu, o całej twojej przyszłości. 

 -  Czcigodny  panie,  nie  powinieneś  czuć  się  niczemu  winny!  -  wykrzyknęła.  -  Ja 

przecież wyjechałam do szejka Malika bez twojej wiedzy! 

 - Wyjechałaś jednak z mojego domu, w którym miałem otoczyć cię opieką. 

background image

 - Ale wyjechałam z własnej woli, czcigodny panie! I również z własnej woli oddałam 

się szejkowi! 

 -  Żeby  uniknąć  niechcianego  małżeństwa  ze  mną?  Zara  zarumieniła  się  i  głęboko 

westchnęła. 

 -  Taki  był  mój  pierwotny  plan,  czcigodny  panie  -  przyznała.  -  Jednak  później,  już  po 

przyjeździe do Stanów Zjednoczonych... - Zawahała się. 

 - Tak? - Hakem zachęcił ją do dalszych zwierzeń. 
 -  Później  pokochałam  szejka  Malika  -  szepnęła  i  opuściła  nisko  głowę,  kryjąc  w  ten 

sposób intensywny rumieniec, jaki wystąpił nagle jej na twarz. 

 - Pokochałaś szejka. I wstydzisz się tego uczucia? - zapytał król. 
 - Nie, panie, nie wstydzę się - odpowiedziała. - Ale nie jestem całkowicie pewna, czy 

mam do niego prawo - dodała. 

 -  Cóż,  prawo  do  miłości  mają  wszyscy  na  tym  świecie,  nawet  królowie  -  powiedział 

łagodnym, z lekka autoironicznym tonem. 

 -  Ale  czy  ma  takie  prawo  rahmańska  kobieta,  która  zgodnie  ze  starym  rahmańskim 

obyczajem  została  podarowana  mężczyźnie  w  prezencie  i  w  związku  z  tym  zobowiązana 
sprawiać mu zmysłową przyjemność, a nie uczuciowe kłopoty? 

Zakłopotany król wzruszył bezradnie ramionami na te przesycone goryczą słowa. 
 - Cóż, nigdy nie zastanawiałem się nad tym problemem - przyznał szczerze. - Ale, ale, 

jeśli  mówimy  już  o  prezentach!  -  Wykorzystując  chwilowe  milczenie  Zary,  dyplomatycznie 
zmienił temat. - Szejk Malik wyznał mi natychmiast po przyjeździe do Rahmanu, że tam, w 
Ameryce,  otrzymał  od  ciebie  jakieś  wspaniałe  podarunki  i  teraz  chciałby  się  zrewanżować. 
No więc ja... - Zawiesił na moment głos. 

 - Tak, czcigodny panie? 
 - Zgodziłem się! - stwierdził król. - Dałem mu na to trzy dni, o które mnie prosił. Ten 

czas, który liczy się już od jutra, jest dla was, Zaro, tylko dla was, dla ciebie i szejka Malika, 
na uporządkowanie waszych spraw! Czy wyraziłem się jasno? 

 - Tak, czcigodny panie! - przyświadczyła Zara i pochyliła się w niskim ukłonie. 
Hakem  bin  Abdul  Haidar  nie  powiedział  już  nic  więcej,  tylko  skinął  jej  lekko  głową  i 

odszedł  korytarzem  w  głąb  pałacu,  do  swoich  królewskich  komnat  i  swoich  królewskich 
problemów. 

Zara  została  sama,  wciąż,  tak  samo  jak  przedtem,  niepewna  swoich  dalszych  losów. 

Uradowana,  że  przez  najbliższe  trzy  dni  będzie  mogła  -  za  zgodą  króla  -  przebywać  w 
towarzystwie  ukochanego  mężczyzny,  a  równocześnie  zasmucona  i  zaniepokojona  myślą  o 
tym, że kiedy te trzy darowane dni miną, czeka ją wielka niewiadoma! 

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 
Reszta dnia minęła Zarze jak we śnie. Cały czas była rozgorączkowana, półprzytomna z 

emocji, pełna najrozmaitszych - dobrych i złych - oczekiwań. Natomiast kiedy nadeszła noc, 
sen całkowicie ją odszedł, toteż przeleżała na posłaniu, nie zmrużywszy oka niemal do świtu, 
pogrążona  w  męczących,  denerwujących  rozmyślaniach.  A  kiedy  nad  ranem,  znużona 
wielogodzinnym czuwaniem, zapadła wreszcie w kojącą drzemkę, niemal natychmiast została 
z niej obudzona przez służącą, która wkroczyła do jej pokoju i oznajmiła: 

 - Książę Haidar panią wzywa! Proszę się ubierać, proszę się pośpieszyć! 
 - Malik mnie wzywa do siebie? Szejk Malik? - upewniła się Zara. 
 -  Tak,  szejk  Malik  Haidar,  kuzyn  naszego  króla.  Czeka  na  panią  w  gościnnym 

apartamencie - usłyszała w odpowiedzi. 

Podekscytowana zerwała się z posłania. 
 - Proszę powiedzieć księciu, że przyjdę do niego tak szybko, jak będę mogła - rzuciła. 
Służąca  wyszła,  a  ona  zaczęła  pośpiesznie  robić  poranną  toaletę.  Najpierw  wzięła 

prysznic, rozczesała włosy i związała je w luźny węzeł na czubku głowy. Następnie włożyła 
białą koronkową bieliznę, długą spódnicę z naturalnego jedwabiu w kolorze kości słoniowej i 
koronkową białą bluzkę w wiktoriańskim stylu. Po czym wybiegła ze swego pokoju, kierując 
się w stronę komnaty szejka. 

Przy  drzwiach  apartamentu  Malika  zatrzymała  się  na  chwilę,  chcąc  odczekać,  aż 

uspokoi  się  gwałtowne,  intensywne  bicie  jej  serca.  Ponieważ  jednak  z  każdą  upływającą 
sekundą stawało się ono coraz szybsze, machnęła ręką i zdecydowała się wejść. 

Uchyliła  drzwi  i  wsunęła  się  do  środka.  W  pokoju,  który  okazał  się  sypialnią, 

dominowało  ogromne,  staroświeckie,  bogato  rzeźbione  łoże  z  ozdobnym  baldachimem  ze 
złocistego jedwabiu. 

Był  tam  również  kominek,  a  na  tym  kominku  płonął  ogień!  Równocześnie  działał  na 

najwyższych  obrotach  klimatyzator,  ponieważ  w  pustynnym  Rahmanie,  w  połowie  lipca,  w 
rozkwicie lata, nie tylko nie trzeba ogrzewać pomieszczeń, lecz wręcz przeciwnie, należy je w 
miarę możliwości chłodzić. 

 - No i co o tym sądzisz, Zaro? - spytał szejk Malik, wyłaniając się z głębi apartamentu. 
 -  Dlaczego  ty  tak...  jednocześnie  ogrzewasz  i  chłodzisz  ten  pokój?  -  wykrztusiła 

zdumiona, odpowiadając pytaniem na pytanie. 

 -  W  tym  pozornym  szaleństwie  jest  mimo  wszystko  pewien  sens,  pewna  metoda  - 

stwierdził dość tajemniczo. 

Po  czym  wręczył  jej  trzymaną  w  ręku  paczkę,  owiniętą  w  pergamin  i  przewiązaną  na 

krzyż kolorową wstążką. 

 - Co to jest? - zainteresowała się Zara. 
 - Coś dla ciebie... do przebrania się - odparł. - Bo widzisz - dodał gwoli wyjaśnienia - 

twój obecny strój nie jest odpowiedni do tego, co zaplanowałem jako pierwszą niespodziankę 
dla ciebie. 

 - Czy... tutaj mam się... przebierać? - wyszeptała tak zawstydzona, jakby zupełnie nie 

pamiętała  w  tym  momencie,  że  przecież  szejk  Malik  widział  ją  już  nie  tylko  ubraną  bardzo 
skąpo, w przezroczystą muślinową szatę, ale nawet całkowicie roznegliżowaną. 

 - Możesz wejść do łazienki. - Wskazał na boczne drzwi. 
Zara z ulgą ukryła się za nimi i drżącymi ze zdenerwowania rękoma otworzyła paczkę. 

W  środku  znalazła  bawełnianą  nocną  koszulę  z  krótkimi  rękawami,  ozdobioną  dużym, 
wielobarwnym wizerunkiem myszki Miki. 

Roześmiała  się  na  widok  tej  komicznej  kreacji  rodem  z  supermarketu,  absolutnie 

odmiennej  od  eleganckiej  nocnej  bielizny  z  ekskluzywnych  butików,  do  jakiej  była 
przyzwyczajona. 

background image

Dlaczego  szejk  chce,  żebym  włożyła  na  siebie  coś  takiego?  -  zachodziła  w  głowę, 

zdejmując kolejno bluzkę, spódnicę, biustonosz, majteczki i na koniec wciągając przez głowę 
tandetny nocny strój. 

Nie znalazłszy odpowiedzi na to pytanie, wyszła w końcu z łazienki. 
Malik też nie miał już na sobie tradycyjnego rahmańskiego ubioru, w jakim powitał ją 

przed chwilą, tylko... kolorowe bawełniane bokserki w zabawny wzorek. 

Na jego widok mimo woli roześmiała się znowu, jak przed chwilą. 
 - No i z czego się tak cieszysz, kobieto? - mruknął z nie całkiem autentyczną irytacją. - 

Wskakuj do łóżka! - polecił jej, wskazując ręką na olbrzymi, rozłożysty mebel z jedwabnym 
baldachimem. 

 - Do łóżka? Ale po co? - jęknęła przerażona. - Proszę cię, Malik, nie róbmy tego teraz, 

przecież  król  Hakem  dał  nam  trzy  dni  na  uporządkowanie,  a  nie  na  dodatkowe 
skomplikowanie  naszych  spraw  -  próbowała  argumentować,  broniąc  się  przed  niepokojącą 
perspektywą sam na sam z szejkiem. 

 - Mój kuzyn Hakem dał mi trzy dni na przygotowanie dla ciebie takich niespodzianek, 

jakie tylko zechcę. Jestem pewien, że w związku z tym nie będzie wnikał w szczegóły tego, 
co  robimy  -  wyjaśnił  Malik.  -  Dlatego  nie  ociągaj  się  już  dłużej  i  nie  wyszukuj  przeszkód, 
tylko grzecznie wskakuj do łóżka! 

Zara posłusznie wsunęła się pod koc. 
 - Trochę się posuń, żebym i ja się zmieścił - wesoło zadysponował szejk. 
Zrobiła mu miejsce u swego boku, a on natychmiast je zajął. 
 - Czego ode mnie teraz oczekujesz? - odważyła się zapytać. 
 - Absolutnie niczego - odparł. - To ty masz przecież zostać obdarowana, a nie ja. 
 -  A  co  będzie  tym  podarunkiem  dla  mnie,  poza  nocną  koszulą  z  myszką  Miki?  - 

zaciekawiła się Zara. 

 -  Śniadanie!  -  Jakiś  obcy  mężczyzna,  chyba  ktoś  ze  służby  księcia,  otworzył  drzwi  i 

pchając przed sobą barek na kółkach, przystanął w progu komnaty. 

Zaskoczona  i  lekko  przestraszona  Zara  dała  nura  pod  koc,  kryjąc  się  pod  nim  wraz  z 

głową. 

 - Proszę zostawić - polecił służącemu Malik. 
A kiedy drzwi się zamknęły, szepnął wyraźnie rozbawiony: 
 - Jesteśmy znowu sami, możesz wyjść z kryjówki. Zara ostrożnie wysunęła głowę spod 

koca. 

 - Nie widział mnie? - zapytała. 
 -  Nie  mam  pojęcia  -  niefrasobliwie  odpowiedział  szejk,  wyraźnie  drocząc  się  z  nią.  - 

Może tak, a może nie. 

 -  Boże!  -  jęknęła  Zara.  -  Przecież  jeśli  ten  człowiek  widział  nas  razem  w  łóżku  i 

doniesie o tym królowi Hakemowi, to król nas zabije! A jeśli na dodatek poinformuje mojego 
ojczyma, to Kadar też nas zabije. 

 - Drugi raz, tak? - wszedł jej w słowo szejk Malik i wybuchnął głośnym śmiechem. 
 - No... nie - wykrztusiła, zorientowawszy się, że ze zdenerwowania plecie głupstwa. - 

To byłoby raczej niemożliwe. 

 -  A  widzisz!  Więc  ani  trochę  się  nie  przejmuj  - uspokoił  ją  -  tylko  śmiało  korzystaj  z 

mojego prezentu. 

 - A gdzie jest ten prezent? 
Malik  wyskoczył  z  łóżka  i  przyciągnął  ruchomy  barek,  na  którym,  na  dużej  tacy, 

znajdowało się trochę rozmaitych wiktuałów i gazeta. 

 -  Proszę,  oto  klasyczne  amerykańskie  śniadanie  najczęściej  spożywane  w  niedzielny 

poranek - wyjaśnił, wróciwszy na posłanie. 

 - To znaczy? 

background image

 - Naleśniki z syropem klonowym, owoce... - zaczął wyliczać. 
 - I będziemy jedli to śniadanie w łóżku? - przerwała mu, nadal bardzo zdziwiona. 
 - Owszem - potwierdził szejk. - Tak, jak to robią wszystkie amerykańskie małżeństwa, 

jeśli już nawet nie w każdą niedzielę, to przynajmniej raz w miesiącu. Będziemy jedli w łóżku 
niedzielne  śniadanie  i  czytali  na  głos  niedzielne  wydanie  gazety,  na  zmianę,  trochę  ty  mnie, 
trochę ja tobie. 

 -  Twój  pierwszy  prezent  dla  mnie  bardzo  przypomina  ten,  który  ja  przygotowałam 

tobie zaraz na początku naszej znajomości w San Francisco - zauważyła Zara. - Z tą różnicą, 
ż

e  wtedy  nie  jedliśmy  śniadania,  tylko  obiad,  a  nasze  menu  nie  było  amerykańskie,  tylko 

rahmańskie. 

 - No i nie czytaliśmy w łóżku żadnej gazety! - dokończył ze śmiechem, wchodząc jej w 

słowo. 

Następnego  dnia  szejk  Malik  przypomniał  sobie  o  zniecierpliwionej  długim 

wyczekiwaniem Zarze dopiero wieczorem, gdy zaszło słońce, wzeszedł księżyc, a niebo nad 
Rahmanem  zrobiło  się  już  całkiem  ciemne.  Wtedy  to  w  jej  pokoju  zjawiła  się  służąca  i 
wypowiedziała niemal dokładnie te same słowa, co poprzedniego dnia; 

 - Książę Haidar panią wzywa! Proszę się pośpieszyć! 
 - Czy mówił coś na temat ubioru? 
 -  Książę  wspomniał,  że  pani  wczorajszy  strój  byłby  najstosowniejszy  na  dzisiejszą 

okazję - stwierdziła służąca i skłoniwszy się, wyszła. 

Nie  chodziło  mu  chyba  o  nocną  koszulę  z  myszką  Miki,  tylko  o  to,  w  co  sama  się 

ubrałam, pomyślała Zara, wkładając jedwabną spódnicę i koronkową bluzkę. 

Szejk Malik potwierdził słuszność jej przypuszczeń. 
 - Tak, właśnie o to mi chodziło! - wykrzyknął na jej widok. - Ten strój będzie najlepszy 

na dzisiejszy wieczór. 

 - Czy spędzimy ten wieczór we dwoje? - spytała. 
 - I tak, i nie - odparł enigmatycznie. 
 - Nie rozumiem. 
 - Nie szkodzi. Zrozumiesz później, kiedy już dotrzemy na miejsce. 
 - Czy to znaczy, że będziemy gdzieś wyjeżdżali? 
 - Owszem - przytaknął. - Zapraszam cię do samochodu. 
Ujął  Zarę  za  rękę  i  wyprowadził  ją  z  pałacu  na  dziedziniec,  gdzie  zaparkowana  była 

elegancka  biała  limuzyna.  Pomógł  jej  wsiąść  do  auta,  sam  zajął  miejsce  za  kierownicą. 
Uruchomił  pojazd  i  skierował  go  dość  wąską  wewnętrzną  drogą  w  odległy  kraniec 
pałacowych włości króla Hakema bin Abdul Haidara. 

W miejscu, w którym się znaleźli, wysoki kamienny mur oddzielał i osłaniał królewską 

posiadłość  od  napierającej  z  zewnątrz  pustyni.  Naprzeciwko  tego  muru  stało  kilkanaście 
jeepów.  Wśród  nich,  pośrodku,  było  jeszcze  jedno  wolne  miejsce  i  szejk  wprowadził  tam 
swoją białą limuzynę. Zatrzymawszy samochód, wyłączył silnik i zgasił przednie światła. 

 -  Już  zrozumiałam,  co  miałeś  na  myśli,  mówiąc,  że  równocześnie  będziemy  i  nie 

będziemy sami - stwierdziła Zara. - W tych wszystkich samochodach są przecież jacyś ludzie, 
ale ani my nie widzimy ich w tych ciemnościach, ani oni nas. 

 - Właśnie! - potwierdził Malik. 
 - Ale po co znaleźliśmy się pod tym murem... tak po ciemku, my i oni? - spytała. 
 -  Poczekaj  cierpliwie,  zaraz  zobaczysz.  O,  już!  Ciemny  mur  rozjaśniło  nagle  coś  w 

rodzaju silnego 

reflektora,  wyrysowując  na  nim  światłem  spory  poziomy  prostokąt.  Z  ukrytych  gdzieś 

w pobliżu głośników buchnęła dość głośna muzyka. 

 - Co to będzie, Malik?! - wykrzyknęła zdumiona Zara. 
 - Kino - wyjaśnił szejk. 

background image

 - Kino, w którym widzowie oglądają film na wolnym powietrzu? 
 - Owszem - przytaknął.  - Ogląda się film, siedząc we własnym samochodzie. To taka 

amerykańska  tradycja,  kino  dla  zmotoryzowanych.  Czyli  dla  wszystkich,  bo  przecież  w 
Stanach każdy ma jakiś tam wóz. 

 - Amerykanie lubią filmy? - zaciekawiła się Zara. Malik roześmiał się. 
 - Lubią kino, to pewne! - stwierdził rozbawiony. 
 - A przecież w kinie ogląda się filmy. 
 - Niekoniecznie. 
 - A co jeszcze można robić? 
Nie odpowiedział, tylko opuścił boczną szybę i odebrał od kogoś, kto krążył pomiędzy 

zaparkowanymi  samochodami,  dwie  spore  torby  z  kolorowego  papieru  i  dwie  plastykowe 
butelki. 

 -  To  prażona  kukurydza,  czyli  popcorn,  a  do  tego  woda  sodowa  -  wyjaśnił  Zarze, 

podając  jej  torbę  i  butelkę.  -  Jak  widzisz  -  nawiązał  do  postawionego  przez  nią  pytania  -  w 
amerykańskim kinie dla zmotoryzowanych można poza oglądaniem filmu także jeść i pić. A 
także... - Zawiesił głos, bo właśnie rozpoczął się film. 

 - Także co? - dopytywała się, zaciekawiona. Malik jednak nic nie odpowiedział, tylko 

objął ją 

i przytulił. 
Film miał smutne zakończenie i wzruszył Zarę do łez. Jego bohaterowie kochali się, ale 

zmuszeni byli rozstać się wbrew własnej woli, co oczywiście przypomniało jej, iż pozostał im 
jeszcze tylko jeden wspólny dzień, zagwarantowany wspaniałomyślnie przez króla Hakema. 

A  potem  najprawdopodobniej  zostaniemy  na  zawsze  rozdzieleni,  pomyślała  przybita  i 

zatroskana.  On  wróci  do  Kalifornii,  do  swego  domu  w  San  Francisco,  a  ja  zostanę  tutaj,  w 
Rahmanie, w królewskim haremie Hakema bin Abdul Haidara. Doszła jednak do wniosku, że 
zanim  to  nastąpi,  powinni  przynajmniej  wyjaśnić  sobie  wszystko,  co  ważne,  tak  by  mogli 
rozstać się bez niedomówień. I zapytała: 

 - Opowiesz mi o Dżebie? 
Na  dźwięk  imienia,  które  wypowiedziała,  szejk  odruchowo  odsunął  się  od  niej  i 

spojrzawszy na nią z ukosa, rzucił: 

 - A co chciałabyś usłyszeć? 
 -  Chciałabym  usłyszeć  historię  inną  niż  ta,  którą  ostatnio  opowiedział  mi  Paz  - 

stwierdziła. 

 - A co ci mówił? 
 -  Że  tamtego  strasznego  dnia  pokłóciłeś  się  z  Asimem,  wpadłeś  w  gniew,  miotałeś 

groźby pod adresem wszystkich synów Kadara, a potem... -  Zara umilkła, nie mając odwagi 
dokończyć. 

 - A potem, co? 
 -  A  potem...  rozjechałeś  swoim  terenowym  samochodem...  swoim  jeepem... 

najmłodszego z nich, Dżeba. - wykrztusiła. 

Szejk  wziął  głęboki  oddech.  Widać  było  po  nim,  że  z  najwyższym  trudem  opanowuje 

się, by nie wybuchnąć, nie wykrzyczeć Zarze prosto w twarz swoich racji, nie wyładować na 
niej swojej złości. Zacisnął zęby, przygryzł wargi, odczekał w najwyższym napięciu dłuższą 
chwilę  i  wreszcie  zdławionym,  lekko  schrypniętym  z  nadmiaru  emocji  głosem  wyrzekł  dwa 
słowa: 

 - To kłamstwo! 
 - To dobrze - szepnęła Zara i odetchnęła z ulgą. 
 - Dlaczego dobrze? - zdziwił się. 
 - Bo wolę, żeby to Paz był kłamcą, niż żebyś ty miał być... - Zawiesiła głos. 

background image

 -  ..  .mordercą  -  dokończył  rozgorączkowany.  -  Czy  tak?  To  straszne  słowo  miałaś 

zamiar wypowiedzieć, prawda? 

Skinęła potakująco głową. 
 - Jak już ci kiedyś mówiłem, Zaro, nie jestem mordercą - zapewnił. - Jeżeli chcesz, to 

opowiem  ci  wszystko,  co  sam  wiem  na  temat  wydarzeń  tamtego  strasznego  dnia,  w  którym 
zginaj twój przyrodni brat Dżeb... 

 - Nie chcę, Malik - przerwała mu. 
 - Dlaczego? 
 - Bo ci wierzę! Jeśli chcesz mówić, to opowiedz mi raczej coś innego - dodała. 
 - A mianowicie? 
 -  W  jaki  sposób  mój  ojczym,  Kadar  bin  Abu  Salman,  zdołał  zmusić  cię  do  abdykacji 

przed dziesięciu laty. 

Szejk westchnął. 
 - No cóż.;. - zaczął. - Mój ojciec, znękany długą i ciężką chorobą, zmarł w tym samym 

tygodniu, w którym zginaj tragicznie twój przyrodni brat Dżeb. A ja miałem wtedy zaledwie 
dwadzieścia  lat  i  zupełnie  brakowało  mi  politycznego  doświadczenia.  Nie  potrafiłem  się 
skutecznie  bronić  przed  pomówieniami  Kadara.  Dlatego  on  bez  szczególnego  trudu  zdołał 
przekonać  przedstawicieli  większości  najbardziej  wpływowych  rahmańskich  rodów,  że  nie 
jestem człowiekiem honoru i nie nadaję się na króla Rahmanu. 

 -  Czy  nikt  nie  sprzeciwił  się  wówczas  mojemu  ojczymowi?  -  spytała  Zara.  -  Nikt  nie 

stanął w twojej obronie? 

 -  Tylko  Hakem  bin  Abdul  Haidar,  mój  kuzyn  -  rzekł  melancholijnie  szejk.  -  Dlatego 

zdecydowałem się dobrowolnie oddać mu koronę. 

 - Jako jedynemu sprawiedliwemu? 
 - Otóż to! 
 - I Kadar się zgodził na Hakema? 
 -  Owszem  -  przytaknął  Malik.  -  Miał  wobec  niego  pewien  dług  wdzięczności,  mój 

kuzyn uratował kiedyś na pustyni życie jego synowi. 

 - Któremu? 
 - Pazowi właśnie, czyli temu, który tyle ci o mnie nakłamał. Nieważne zresztą. - Szejk 

machnął  ręką.  -  W  każdym  razie  Kadar  się  zgodził,  a  wraz  z  nim  cała  rodowa  starszyzna 
Rahmanu.  Hakem  również  się zgodził  i  w  ten  sposób  zasiadł  na  tronie i został  królem.  A ja 
zasiadłem  za  biurkiem  i  zostałem  biznesmenem.  I  rozpocząłem  wszystko  od  nowa  na 
obczyźnie, w Ameryce.  I żyłem tam sobie w miarę spokojnie przez dziesięć lat,  aż w moim 
ż

yciu pojawiłaś się ty! 

 - Pojawiłam się w twoim życiu, żeby zniknąć, i to niestety już pojutrze - odezwała się 

Zara ze smutkiem. 

Malik ponownie objął ją i przytulił. 
 - Nie myśl o tym, co może być pojutrze - szepnął. - Pomyśl raczej, że mamy dla siebie 

jeszcze cały jutrzejszy dzień, zagwarantowany nam przez króla Hakema. 

 - Na pewno dobrze się czujesz? - z troską w głosie zapytała Zara, gdy następnego dnia 

wczesnym  popołudniem  odwiedziła  brzemienną  małżonkę  króla  Hakema  w  jej 
apartamentach. 

 -  Tak.  Wszystko  ze  mną  w  najzupełniejszym  porządku  -  odpowiedziała  Rasha,  która 

odpoczywała  akurat,  półleżąc  na  rozłożystej,  wygodnej  otomanie.  -  Nie  przejmuj  się  ani 
trochę  moim  stanem,  jest  przecież  całkowicie  naturalny.  Lepiej  mi  coś  opowiedz  o 
wczorajszym podarunku szejka. 

 - Byliśmy w kinie - bąknęła Zara. 
 - W prawdziwym kinie? Tu, w Rahmanie? 

background image

 -  Nie,  nie  -  zaprzeczyła  Zara.  -  W  takim  specjalnie  urządzonym  przez  Malika...  w 

typowo  amerykańskim  stylu.  W  kinie  dla  zmotoryzowanych,  na  wolnym  powietrzu. 
Siedzieliśmy w limuzynie szejka, oglądaliśmy film... 

 -  Naprawdę  oglądaliście  film?  -  wtrąciła  ze  śmiechem  Rasha,  przerywając  Zarze 

opowieść. - Czy może raczej... 

Rozbawiona  małżonka  króla  Hakema  nie  zdążyła  sformułować  do  końca  drugiego 

pytania,  bo  w  komnacie  nagle  pojawiła  się  służąca  z  wiadomością,  że  książę  Haidar  wzywa 
Zarę do siebie. 

 - Idź więc, idź, moja droga, skoro szejk czeka, nie będę cię zatrzymywała ani chwili! - 

ś

miała się Rasha. 

 -  A  może  jednak  powinnam  zostać  z  tobą?  -  Zara  nie  była  pewna,  czy  ma  prawo 

opuścić  królewską  małżonkę  w  sytuacji,  kiedy  dosłownie  w  każdej  chwili  mógł  się  u  niej 
rozpocząć poród. 

 - W żadnym wypadku! - kategorycznie sprzeciwiła się Rasha. - W pałacu jest mnóstwo 

ludzi, którzy będą mogli mi pomóc w razie potrzeby, jest służba, są dworzanie, jest też lekarz. 
A  ty  masz  dziś  trzecią  i  ostatnią  okazję  otrzymania  od  Malika  specjalnego  prezentu  i  nie 
powinnaś  tej  niepowtarzalnej  okazji  zmarnować.  Zwłaszcza  -  dodała  po  krótkiej  chwili 
milczenia - że nie wiadomo przecież, co będzie z wami dalej. 

 -  Fakt,  nie  wiadomo  -  potwierdziła  z  zadumą  Zara.  -  Wszystko  zależy  od  jutrzejszej 

decyzji króla Hakema. 

 - Wszystko, moja droga, zależy od wyroków losu, którym podlegają nawet królowie - 

uściśliła  z  lekkim,  ale  nad  wyraz  ciepłym  i  życzliwym  uśmiechem  Rasha.  -  Nie  martw  się 
więc zawczasu o jutro, które dopiero nadejdzie, tylko raduj się dniem dzisiejszym, który jest 
ci w tej chwili dany - dodała filozoficznie. - A teraz biegnij na spotkanie z Malikiem! 

Zara skłoniła się królewskiej małżonce i wyszła z apartamentu na korytarz, kierując się 

szybkim  krokiem  w  stronę  swojego  pokoju.  Służąca  wybiegła  za  nią  i  dogoniła  ją  tuż  przed 
drzwiami. 

 - Czy coś się stało? - przestraszyła się Zara. 
 - Nie, nie! Zapomniałam tylko powiedzieć, że książę Haidar życzył sobie, żeby ubrała 

się pani w sportowy strój, jak na wycieczkę. 

 -  Rozumiem  -  mruknęła  Zara,  chociaż  w  istocie  nie  miała  pojęcia,  dokąd  szejk  tym 

razem zechce ją zabrać. 

Kiedy już weszła do pokoju i zaczęła się w pośpiechu przebierać w dżinsy i koszulową 

bluzkę,  pomyślała  w  pewnym  momencie,  że  być  może  szejk  chce  ją  po  prostu  porwać  z 
pałacu  i  wywieźć  potajemnie  z  Rahmanu.  Ostatecznie  odrzuciła  jednak  taką  ewentualność, 
uznała  bowiem,  że  szejk  jest  nazbyt  lojalny  wobec  swego  królewskiego  kuzyna,  by  tak 
uczynić. Honor by mu na to nie pozwolił. Więc może również ten sam honor nie pozwoli mu 
zostawić mnie na pastwę losu? - pomyślała z nadzieją, wychodząc z pokoju. 

Szejk czekał na nią w saloniku swego apartamentu. 
 - Wyglądasz właśnie tak, jak oczekiwałem - stwierdził na jej widok. 
 - A czego ja mam oczekiwać? - zapytała. 
 - Wiadomo: trzeciej niespodzianki! - odparł z tajemniczym uśmiechem. 
 - Podobnej do dwu poprzednich? 
 -  Sama  wkrótce  ocenisz  -  wyjaśnił.  -  Musimy  tylko  dotrzeć  tam,  gdzie  ta  dzisiejsza 

niespodzianka na ciebie czeka. 

 - Pojedziemy samochodem? - zainteresowała się. 
 - Tak. 
 - Tym, co wczoraj? 
 - Nie, innym. 
 - A jakim? 

background image

 - Terenowym jeepem. 
 - Czy to znaczy, że pojedziemy gdzieś dalej? 
 - Trochę dalej - wyjaśnił z lekka zniecierpliwiony indagacjami szejk. 
 - A dokąd? - niestrudzenie wypytywała Zara. 
 - Sama zobaczysz - uciął dyskusję. - Chodźmy już! Ujął ją za rękę i pociągnął za sobą. 

Wyszli  z  pałacu  na  wewnętrzny  dziedziniec  i  wsiedli  do  zaparkowanego  tam  terenowego 
jeepa.  Szejk  uruchomił  silnik  i  przez  jedną  z  bocznych  bram  wyprowadził  samochód  poza 
teren królewskich posiadłości, na otaczające pałac półpustynne bezdroże. 

 -  Sama  widzisz  -  odezwał  się  do  Zary  -  że  limuzyną,  z  której  korzystaliśmy  wczoraj, 

udając się do kina, nie zajechalibyśmy tędy daleko. 

 -  A  długo  będziemy  jechali?  -  zapytała,  chcąc  z  odpowiedzi  szejka  wywnioskować 

cokolwiek na temat ostatecznego celu podróży. 

 - Mniej więcej godzinę - stwierdził lakonicznie. 
W  takim  razie  wygląda  na  to,  że  jedziemy  do  oazy  Habbah,  pomyślała  Zara, 

przypominając sobie niezwykłe miejsce, w którym była kilkakrotnie w dzieciństwie: otoczoną 
dość wysokimi skałkami pustynną enklawę, pełną zieleni i życia dzięki tryskającemu z głębi 
ziemi niezwykle wydajnemu źródłu krystalicznie czystej wody. 

W  istocie,  po  pięćdziesięciu  kilku  minutach  szybkiej  jazdy  po  bezdrożach  przekonała 

się,  że  jej  przypuszczenia  były  słuszne.  W  oddali  zarysowały  się  bowiem  na  monotonnej 
płaszczyźnie skałki i sylwetki palm. 

 - To miejsce nazywa się Habbah, prawda? - rzuciła, by się ostatecznie upewnić. 
 - Tak - potwierdził szejk i jeszcze mocniej docisnął pedał gazu. 
Z  każdą  chwilą  byli  coraz  bliżej,  poza  wysokimi  palmami  mogli  już  dostrzec  przez 

przednią  szybę  samochodu  również  niższe,  ale  niezmiernie  bujne  krzewy,  a  także  ukryte 
wśród nich niewielkie białe chaty. 

 - A gdzie są ludzie? Zniknęli? - zapytała ze zdziwieniem, kiedy dotarli już na miejsce i 

szejk zatrzymał wóz na skraju wyraźnie opustoszałej oazy. - Nikt nas nie wita, nikt na nas nie 
zwraca uwagi, a przecież tutejsi mieszkańcy chyba nieczęsto widują przyjezdnych! 

 - Nie denerwuj się, wszyscy mieszkańcy Habbah są na pikniku nad jeziorkiem, tam, za 

tymi  skałkami  -  uspokoił  ją  szejk  i  wskazał  na  szereg  kamiennych  stożków,  pomiędzy 
którymi przebiegała wąska ścieżka. - Na typowo amerykańskim pikniku - dodał. - Takim, na 
którym wszyscy wspólnie grillują, grają w baseball i w ogóle. Sama zobaczysz! Chodź! 

Wysiedli z samochodu i ruszyli w stronę niewielkiego wodnego zbiornika, nazywanego 

jeziorkiem trochę na wyrost. 

 - Po co właściwie Amerykanie urządzają takie pikniki? - spytała Zara. 
 -  Żeby  się  lepiej  poznać  -  odparł  Malik.  -  Na  piknikach  spotykają  się  sąsiedzi  z  tego 

samego  osiedla  albo  pracownicy  tej  samej  firmy.  Wspólnie  wypoczywając,  mają  okazję  do 
lepszego poznania się, a nawet do nawiązania przyjaźni. 

 - Pięknie to brzmi - zauważyła Zara. 
 - Bo to jest piękne - stwierdził szejk. 
Kiedy  minęli  przesłaniające  widok  skałki,  ujrzeli  niewielki,  ale  bardzo  malowniczy 

zbiornik  wodny,  wokół  którego  biwakowały  całymi  rodzinami  mieszkańcy  Habbah.  Dorośli 
byli zajęci grillowaniem i rozmowami, a dzieci wspólną zabawą. 

 - Dołączymy do nich? - spytała Zara. 
 -  Nie,  nie,  jeszcze  nie  teraz  -  powiedział  lekko  zniecierpliwionym  tonem  i  szybko 

poprowadził ją na przeciwległy brzeg jeziorka. 

Nie było tam nikogo poza jedną jedyną starszą kobietą w słomkowym kapeluszu, która 

siedziała nad wodą z wędką w ręku. 

 - Są tutaj jakieś ryby? Można wędkować? Można cokolwiek złowić? - zaciekawiła się 

Zara. 

background image

 - Najlepiej zapytaj tę panią - doradził jej szejk. Podeszli bliżej do kobiety z wędką. 
 - Dzień dobry. Czy pani już coś złowiła? - odezwała się Zara. 
 -  Przepraszam,  ale  nie  rozumiem  tutejszego  języka.  Jestem  Amerykanką  - 

odpowiedziała po angielsku i spojrzała na Zarę spod szerokiego słomkowego ronda tak jakoś 
dziwnie miękko, czule, tkliwie, jakby przez łzy. 

Amerykańska  turystka  z  wędką  tutaj,  w  Rahmanie,  w  oazie  Habbah,  w  samym  środku 

pustyni, akurat teraz, kiedy i ja tu jestem? Co za niezwykły zbieg okoliczności! - zdumiała się 
w duchu Zara. 

I zapytała: 
 - Jak pani tutaj trafiła? 
A wtedy starsza pani, nie będąc w stanie już dłużej panować nad emocjami, rozpłakała 

się i przez łzy wykrztusiła: 

 - Przyjechałam do ciebie... Sarah. 
Zara  potrzebowała  tylko  kilku  sekund,  żeby  skojarzyć  prawidłowo  wszystkie  fakty  i 

zrozumieć, że siwowłosa Amerykanka, wędkująca nad jeziorkiem w pustynnej oazie Habbah, 
to  jej  własna  babcia,  odnaleziona  jakimś  cudem  w  Stanach  Zjednoczonych  przez  szejka 
Malika  i  specjalnie  na  dzisiejszą  okazję  zaproszona  do  Rahmanu.  I  to  była  ta  trzecia 
najwspanialsza niespodzianka! 

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 
W ciągu następnych kilku sekund Zara również rozpłakała się ze wzruszenia. 
Po  czym  rzuciła  się  w  szeroko  otwarte  ramiona  starszej  damy  i  odwzajemniając  jej 

serdeczne uściski, zaczęła powtarzać raz po raz: 

 - Babcia, babcia, moja babcia. 
 -  Tak,  jestem  twoją  babcią,  moje  dziecko,  rodzoną  matką  twojej  matki  -  potwierdziła 

starsza  pani,  cofnąwszy  się  o  pół  kroku,  na  odległość  wyciągniętych  ramion,  żeby  się  lepiej 
przyjrzeć cudownie odnalezionej wnuczce. - Masz właśnie po mnie te zielone oczy, bo twoja 
mama  miała  niebieskie,  a  ojciec  piwne.  I  te  jasnoblond  włosy  też  masz  po  mnie,  bo  twoi 
obydwoje rodzice byli ciemnymi blondynami, Sarah. 

 - To ja mam na imię Sarah, a nie Zara? 
 -  Oczywiście,  moje  dziecko  -  odpowiedziała  na  pytanie  wnuczki  starsza  dama.  - 

Przynajmniej w Ameryce miałaś na imię Sarah, zanim cię tutaj na tej pustyni przechrzcili po 
swojemu - dodała żartobliwym tonem. 

 - A ty, babciu, jak masz na imię? 
 - W dokumentach zapisali mi Caroline, ale wszyscy moi bliscy nazywają mnie Lottie. 

Więc także dla ciebie, moje dziecko, mam na imię Lottie. 

 - Babcia Lottie. Moja babcia Lottie - powtórzyła z radosnym uśmiechem Zara, ciesząc 

się, wręcz delektując każdym wypowiadanym słowem. 

Zerknęła  na  szejka  Malika.  Wycofał  się  dyskretnie  i  stał  w  pewnym  oddaleniu,  by  nie 

przeszkadzać. Zara miała ogromną ochotę podzielić się z nim swoją radością, powiedzieć mu, 
jak  bardzo  jest  szczęśliwa  i  jak  ogromnie  mu  wdzięczna  za  odszukanie  bliskiej  krewnej,  z 
którą  nie  utrzymywała  żadnych  kontaktów  i  której  nawet  nie  pamiętała  z  dzieciństwa.  Nie 
chcąc  jednak  zostawiać,  choćby  na  moment,  cudownie  odnalezionej  babci  Lottie,  przesłała 
mu tylko uśmiech. 

Starsza pani spostrzegła ten uśmiech i oczywiście nie omieszkała zauważyć: 
 - Ten twój Malik Haidar, to świetny chłopak, Sarah. To znaczy wspaniały mężczyzna - 

poprawiła się. 

 - O, tak! - potwierdziła bez wahania Zara. 
 -  Ogromnie  się  cieszę,  moje  dziecko,  że  sobie  kogoś  takiego  znalazłaś.  Bo,  szczerze 

mówiąc,  ilekroć  o  tobie  myślałam,  zawsze  się  bałam,  że  zostaniesz  zmuszona  do  jakiegoś 
niechcianego małżeństwa - wyznała. 

Zara  nie  podjęła  tego  tematu  i  nie  nawiązała  do  swego  ewentualnego  mariażu.  Nie 

chciała  przerażać  starszej  pani  opowieścią  o  tym,  że  zależnie  od  decyzji,  jaką  podejmie  w 
najbliższym  czasie  król  Hakem,  może  wkrótce  zostać  albo  drugą  królewską  małżonką,  albo 
ż

oną  siedemdziesięcioletniego  wuja  swego  ojczyma,  albo  -  w  najlepszym  razie  -  kochanką 

szejka Malika. Wolała więc zapytać o swą amerykańską rodzinę. 

 -  Czy  mam  w  Stanach  Zjednoczonych  jeszcze  kogoś  bliskiego  poza  tobą,  babciu 

Lottie? Jakieś ciocie, wujków, kuzynów? 

 -  Oczywiście,  że  masz,  moje  dziecko  -  odpowiedziała  starsza  pani.  -  Przywiozłam  ze 

sobą  rodzinny  album  ze  zdjęciami,  więc  zaraz  ci  ich  wszystkich  pokażę.  Pomyślałam,  że  na 
pewno  chętnie  obejrzysz  ich  fotografie,  zanim  będziesz  miała  okazję  poznać  swoich 
amerykańskich krewniaków osobiście! 

 -  A  czy  oni...  zaakceptowaliby  mnie,  przyjęliby  mnie  do  rodziny?  -  zapytała  Zara 

trochę niepewnie, z wyraźnym wahaniem. 

 -  Ma  się  rozumieć,  moje  dziecko,  z  otwartymi  ramionami!  -  wykrzyknęła 

podekscytowana starsza pani. 

 - Tak samo, jak ja! Bo ja przez te wszystkie lata to wprost nie mogłam sobie darować - 

wyznała  -  że  poróżniłam  się  z  twoją  mamą  z  zupełnie  bezsensownych  powodów  i  przez  to 

background image

straciłam z nią kontakt, niestety, już do końca jej życia. A przez to straciłam również kontakt 
z tobą. 

 - Na szczęście spotkałyśmy się w końcu, babciu Lottie 
 - szepnęła Zara, z najwyższym trudem tłumiąc łzy, które napłynęły jej do oczu na myśl 

o straconych latach i przedwcześnie zmarłej matce. 

 - Na szczęście - szepnęła starsza pani i ponownie wzięła wnuczkę w ramiona. 
Kiedy się już do woli wyściskały, przez dobrą godzinę oglądały rodzinne zdjęcia. 
W  tym  czasie  Malik  zarządził  dla  całej  trójki  kolację.  Zjedli  ją  na  wolnym  powietrzu, 

przy  świetle  pochodni,  ponieważ  właśnie  zapadał  już  zmierzch  i  nagle  całkowicie  się 
ś

ciemniło. 

 -  Niestety,  robi  się  późno,  muszę  się  chyba  powoli  z  wami  żegnać,  moi  drodzy  - 

stwierdziła po posiłku starsza pani, spojrzawszy na zegarek. - Panie Haidar - zwróciła się do 
szejka Malika - bardzo panu dziękuję za to wspaniałe spotkanie! A przede wszystkim za to, że 
pomógł mi pan odzyskać wnuczkę. 

 -  Cała  przyjemność  po  mojej  stronie  -  odpowiedział  szejk  i  szarmancko  pocałował 

babcię Lottie w rękę. Po czym dodał: - Proszę nie sądzić, że żegna się pani z nami na długo. 
Gdy tylko wrócimy, podam memu kuzynowi Hakemowi nazwę pani hotelu i poproszę go, by 
umożliwił pani dłuższy pobyt w pałacu, gdzie w tej chwili przebywamy obydwoje z Zarą. 

 -  To  byłoby  cudownie!  -  ucieszyła  się  starsza  pani.  Uścisnąwszy  kordialnie  dłoń 

Malikowi, podeszła z kolei do wnuczki, by na pożegnanie wziąć ją w objęcia. 

 -  To  dobry  człowiek  -  szepnęła  jej  do  ucha.  -  Koniecznie  trzymajcie  się  razem,  moje 

dziecko! 

 - Przecież to nie zależy tylko ode mnie, babciu - rzekła półgłosem Zara. - Niestety, to w 

ogóle nie zależy ode mnie. 

 -  Aha,  więc  on  jeszcze  ci  się  nie  oświadczył,  nie  poprosił  cię  o  rękę?  -  trafnie 

wywnioskowała starsza pani. 

 -  Nie  przejmuj  się  tym,  moje  dziecko  -  pocieszyła  wnuczkę.  -  Poprosi,  na  pewno 

poprosi! Przecież z daleka widać, jak bardzo mu na tobie zależy. 

 - Babciu, to ja jutro zadzwonię do ciebie, do hotelu! 
 - Zara szybko zmieniła temat, obawiając się, że Malik może usłyszeć ich rozmowę. 
 - Będę czekała na telefon. 
 - A ja teraz odprowadzę panią do samochodu - zaofiarował się Malik. 
Podał starszej pani ramię i odszedł z nią w kierunku zabudowań oazy. 
Kiedy  po  kilkunastu  minutach  wrócił  nad  jezioro,  miał  ze  sobą  koc,  który  przyniósł  z 

samochodu. 

 -  To  dla  nas,  żebyśmy  -  mogli  wygodnie  przysiąść,  patrząc  na  fajerwerki  - 

poinformował. 

 - To będą jeszcze fajerwerki dziś wieczorem? - zdziwiła się Zara. 
 - Na zakończenie prawdziwego amerykańskiego pikniku muszą być. Koniecznie! 
 - Czy tutaj będziemy je oglądali? 
 -  Nie,  na  skraju  osady,  trochę  dalej  od  zabudowań  i  ogrodów.  Uznałem,  że  to  będzie 

najlepsze, najbezpieczniejsze miejsce na pokaz sztucznych ogni - wyjaśnił szejk. 

 - Chodź! 
Wziął  ją  za  rękę  i  zaprowadził  w  miejsce,  gdzie  zielona  oaza  Habbah  graniczyła  z 

otaczającą ją ze wszystkich stron pustynią. Tam rozłożyli koc i usiedli na nim. 

 - Zaraz się zacznie - oznajmił Malik, obejmując Zarę ramieniem. 
Przytuliła się mocno do niego i szepnęła: 
 - Chciałabym, żeby się nigdy nie skończyło. 
 - Masz na myśli fajerwerki? 

background image

 -  Mam  na  myśli  wszystko  -  stwierdziła  z  zadumą.  Po  czym  dodała  pośpiesznie:  - 

Ogromnie  ci  za  to  wszystko  dziękuję,  Malik,  za piękne  trzy  niespodzianki  w  amerykańskim 
stylu, a zwłaszcza za odnalezienie mojej babci Lottie. 

 -  Właściwie  to  Alice,  moja  nieoceniona  sekretarka,  odnalazła  twoją  babcię,  to  znaczy 

zdobyła jej adres - uściślił szejk. - Ja jej tylko złożyłem wizytę w Ameryce, opowie -  

działem o tobie i o sobie. No i zaprosiłem ją do Rahmanu. Pozostało tylko telefonicznie 

uzgodnić dzień jej przybycia. 

 - Zrobiłeś dla mnie tak wiele, Malik - - szepnęła Zara. - Tak wiele! 
 -  Ty  dla  mnie  też.  Tamte  trzy  dni,  które  spędziliśmy  razem  w  Kalifornii,  były 

wspaniałe! 

 - Te też są wspaniałe, Malik. I kończą się czymś tak niezwykłym. Popatrz! 
Na  ciemnogranatowym  niebie  rozbłysły  nagle  kaskadą  wielobarwnych  świateł 

fajerwerki. Pokaz trwał długo, kilkanaście minut. Zara była nim zachwycona. Jeszcze nigdy w 
ż

yciu  czegoś  takiego  nie  widziała.  Kalejdoskopowo  zmieniające  się  formy,  rysowane  na 

ekranie nieba za pomocą koloru i ognia, wydawały się jej tak fantastyczne, tak niezwykłe, tak 
wspaniałe,  jak  obrazy  z  najpiękniejszego  snu.  A  kiedy  światła  zgasły  i  niebo  znów 
pociemniało,  cudowny  sen  bynajmniej  się  nie  skończył,  bo  oto  Malik  wziął  ją  w  ramiona  i 
zaczął namiętnie całować. 

Tak mogłoby już być do końca świata, myślała, poddając się ulegle pieszczocie jego ust 

i  odwzajemniając  ją  w  potęgującym  się  gwałtownie  z  każdą  chwilą  podnieceniu.  Tak 
mogłoby już pozostać na zawsze, aż po kres jej życia, aż po kres! 

Spleceni  w  uścisku,  zapomnieli  o  wszystkich  problemach,  o  upływającym  czasie,  o 

królewskiej decyzji, która miała zapaść nazajutrz. I nagle... 

Nagle wokół znowu rozbłysły ostre światła! 
Tuż obok nich zatrzymał się z piskiem opon samochód i wyskoczył z niego Kadar bin 

Abu Salman. 

 - Precz z rękoma od mojej córki, niegodziwcze! - wrzasnął. 
Malik uwolnił Zarę z objęć i wstał. Ona również zerwała się na równe nogi. 
 - Zostaw ją, niegodziwcze, bo pożałujesz! - zagroził szejkowi Kadar. 
Malik osłonił roztrzęsioną Zarę własnym ciałem i odpowiedział: 
 - Nigdy jej nie zostawię, bo jest moja. I nikt mi jej już nie odbierze, nawet ty. 
 -  Mylisz  się,  głupcze  -  warknął  Kadar.  -  My  ci  ją  odbierzemy,  ja  i  moi  synowie.  - 

Wskazał na asystujących mu pięciu młodych mężczyzn. - Odbierzemy ci ją i oddamy królowi 
Hakemowi,  któremu  została  przyrzeczona  jako  druga  małżonka.  Ciebie  też  odwieziemy  do 
pałacu, niegodziwcze, żeby król mógł cię osobiście odesłać do wszystkich diabłów, czyli do 
tej twojej Ameryki! 

 -  Ojcze,  nie  kompromituj  się  zachowaniem  godnym  rozbójnika  -  wybuchnęła  Zara.  - 

My  sami  wrócimy  do  pałacu.  I  sami  podporządkujemy  się  decyzji  króla  Hakema,  bez 
nacisków z twojej strony. Ale pamiętaj, że tylko król ma prawo stanowić o naszym przyszłym 
losie, nikt inny. A już na pewno nie ty! 

Kadar  bin  Abu  Salman,  porażony  trafnością  słów  swojej  krnąbrnej  pasierbicy,  spuścił 

nieco z tonu. 

 - Nie działam wbrew królowi, tylko w jego imieniu - rzucił. 
 - A może jednak pozwolilibyśmy królowi działać samodzielnie we własnym imieniu? - 

odezwał się na to szejk. 

 - A konkretnie, co proponujesz? - spytał Kadar. 
 - Stańmy przed jego obliczem i wysłuchajmy jego decyzji. 
 - Zgoda - przystał Kadar. - Tylko nie próbuj przypadkiem żadnych niecnych sztuczek 

w drodze do pałacu! 

background image

 -  Po  pierwsze  -  wyjaśnił  szejk  -  już  wcześniej  dałem  słowo  Hakemowi,  że  dziś 

wieczorem  wrócę  z  Zarą  do  pałacu,  więc  danego  słowa  nie  złamię,  a  po  drugie...  Cóż,  sam 
wiesz,  że  droga  stąd,  z  oazy  Habbah  do  królewskiej  stolicy  prowadzi  przez  pustynię,  a 
ucieczka  na  pustynię  może  oznaczać  tylko  jedno...  śmierć.  Więc  nie  będziemy  próbowali 
uciekać. 

 -  Zwłaszcza  że  i  tak  nie  sposób  uciec  przed  wyrokami  losu  -  dodała  Zara, 

przypomniawszy sobie mądre słowa, jakie wcześniej usłyszała od Rashy. 

 - Jedźmy więc, zamiast tu stać i gadać - mruknął Kadar bin Abu Salman. 
 - Jedźmy - zgodził się szejk. 
Ujął  Zarę  za  rękę.  W  asyście  Kadara  i  jego  synów  wrócili  piechotą  do  oazy,  gdzie 

zostawili swój samochód. Wsiedli do niego i ruszyli w drogę, a ojczym  Zary i jej przyrodni 
bracia  pojechali  za  nimi  własnym  jeepem,  prowadzonym  przez  pełniącego  rolę  kierowcy 
Paza. 

Do królewskiego pałacu dojechali równocześnie. 
I równocześnie, całą ośmioosobową gromadą, stanęli przed królewskim obliczem w sali 

tronowej. 

 -  Dobrze,  że  wszyscy  tu  jesteście  -  stwierdził  z  trudnym  do  ukrycia  zadowoleniem 

Hakem bin Abdul Haidar. - Mam wam co nieco do zakomunikowania. 

 - Zamieniamy się w słuch, czcigodny panie - rzucił Kadar. 
 - Słuchamy cię z najwyższą uwagą, kuzynie - rzekł Malik. 
 -  Po  pierwsze  -  rozpoczął  król  -  muszę  powiedzieć  wam,  że  moja  najukochańsza 

małżonka  Rasha  przed  dwiema  godzinami  szczęśliwie  powiła  dziecko  płci  męskiej,  mam 
zatem już męskiego potomka, następcę królewskiego tronu i nie muszę żenić się po raz drugi. 

 -  To  wspaniale!  -  wykrzyknęła  Zara,  nie  zdoławszy  się  opanować  przed  szczerym 

wypowiedzeniem tego, co naprawdę myślała. 

Król Hakem bin Abdul Haidar uśmiechnął się dobrotliwie. 
 - Tak się składa, że ja też nie marzyłem o tym małżeństwie, tylko raczej czułem się do 

niego zobligowany przez okoliczności i poniekąd przymuszony przez dyplomatyczne zabiegi 
twojego ojczyma - przyznał. 

 -  Czcigodny  panie,  przecież  ty  unieszczęśliwiasz  moją  córkę,  nie  chcąc  jej  -  odezwał 

się Kadar, rozzłoszczony faktem, że sprawy przestały układać się po jego myśli. 

 -  Unieszczęśliwiłbym  ją  -  odparował  król  -  pozwalając  tobie  stanowić  o  jej  losie,  bo 

wiem, że jej groziłeś małżeństwem z siedemdziesięcioletnim starcem, własnym owdowiałym 
wujem. Dlatego postanowiłem skorzystać z królewskiego przywileju, który pozwala mi, jako 
ojcu wszystkich moich poddanych, zastąpić każdego ojca rodziny w podejmowaniu ważnych 
decyzji - oznajmił. - I korzystając z tego przywileju, postanowiłem obecną tutaj Zarę oddać za 
małżonkę  również  tu  obecnemu  szejkowi  Malikowi  Haidarowi,  mojemu  najbliższemu 
kuzynowi, księciu krwi i amerykańskiemu finansiście w jednej osobie. 

 - I jeszcze do tego mordercy! - wykrzyknął Kadar, nie mając już w zanadrzu żadnego 

innego argumentu, jaki mógłby wykorzystać dla storpedowania królewskiego postanowienia. 
- Mordercy przyrodniego brata swojej przyszłej żony! 

 - Ojcze, szejk Malik nie jest mordercą Dżeba! - zaprotestowała z przekonaniem Zara. - 

Na pewno nie! 

 - Któż więc mógłby nim być? - obruszył się Kadar. 
 - Przecież to jego samochód zabił mojego syna, wszyscy widzieli. 
 - Samochód tak, ale nie ja - odezwał się na to Malik. 
 -  Nie  zaprzeczam,  że  to  mój  wóz  spowodował  ten  nieszczęśliwy  wypadek,  w  którym 

zginął Dżeb. Ale to nie ja siedziałem wtedy za jego kierownicą. 

 - A kto? - warknął Kadar. 

background image

 -  Tego  nie  wiem  -  odpowiedział  szejk.  -  Kiedy  po  kłótni  z  Asimem  wybiegłem 

wówczas z waszego domu, było już po wszystkim. Dżeb konał, a sprawca wypadku przepadł 
bez śladu. Kto nim był, tego niestety nie wiem - powtórzył. 

 - A któż to wie? - rzucił Kadar. Szejk wzruszył ramionami. 
 - Być może któryś z twoich synów widział i wie. 
 - Jeżeli któryś z moich synów wie na temat śmierci Dżeba coś, czego ja nie wiem, a nie 

wyjawi  nam  tego  teraz  w  obecności  króla  -  odezwał  się  na  to  Kadar  bin  Abu  Salman, 
czerwieniejąc na twarzy z oburzenia i gniewu - to niechaj będzie po stokroć przeklęty, a mnie 
i cały mój ród niechaj piekło pochłonie! 

Po  tych  słowach,  wypowiedzianych  przez  ojczyma  Zary  z  najwyższą  powagą,  bardzo 

groźnym, a równocześnie niezwykle uroczystym tonem, w sali tronowej pałacu króla Hakema 
zapadła absolutna cisza. Nikt nie ośmielił się jej przerwać, nawet monarcha. Wszyscy czekali 
w  napięciu  na  reakcję  synów  Kadara,  świadomi  faktu,  że  żyjąc  w  kraju,  gdzie  w  myśl 
uświęconego przez tradycję prawa wola ojca jest wolą najwyższą, żaden z nich nie ośmieliłby 
się zlekceważyć ojcowskiej klątwy. 

Milczenie  trwało  kilka  minut,  które  w  sytuacji  niecierpliwego  oczekiwania  i 

gorączkowego  podniecenia  wydawały  się  wszystkim  zgromadzonym  długie  niczym  lata,  a 
nawet stulecia. Aż w końcu przerwał je zdławiony, jękliwy okrzyk: 

 - Ojcze, wybacz! Ojcze, nie przeklinaj mnie, nieszczęsnego! 
Spojrzenia wszystkich zgromadzonych natychmiast zwróciły się w kierunku Paza, bo to 

właśnie  on,  pobladły  z  przestrachu  i  przejęcia  tak  bardzo,  jakby  mu  cała  krew  z  twarzy 
odpłynęła, wyrzucił z siebie te dramatyczne słowa. 

 - Zamiast podnosić lament, mów zaraz, synu, co jest ci wiadome - rozkazał Kadar. 
 - Wiem, ojcze... że to nie Malik... zabił małego Dżeba - wykrztusił Paz. 
 - Więc któż to uczynił? 
 - Ja. 
Tym  razem  Kadar  bin  Abu  Salman  zrobił  się  na  twarzy  tak  blady  jak  białe  płótno,  z 

którego uszyta była jego szata i turban. 

 - Jak to... ty... synu? - odezwał się, mówiąc z najwyższym trudem i niemal po każdym 

wypowiedzianym  słowie  biorąc  głęboki  oddech.  -  Przecież  ty...  byłeś  wówczas...  jeszcze 
dzieckiem... małym chłopcem. 

 -  I  jak  wszyscy  mali  chłopcy,  ojcze,  lubiłem  się  bawić  samochodami  -  grobowym 

głosem wyznał Paz. - Malik zostawił wtedy kluczyki w stacyjce swojego jeepa. Postanowiłem 
więc skorzystać z okazji... chciałem uruchomić go i trochę pojeździć sobie nim dla zabawy po 
dziedzińcu. 

 - I co? - jęknął Kadar. 
 -  I  na  moje  nieszczęście  zdołałem  wprawić  auto  w  ruch,  ale  nie  zdołałem  go  potem 

zatrzymać  -  odparł  Paz,  opuściwszy  nisko  głowę.  -  Najechałem  rozpędzonym  jeepem  na 
Dżeba, który bawił się pod drzewem. A kiedy już to się stało, wpadłem w panikę i uciekłem, 
zanim  Malik  po  kłótni  z  Asimem  wybiegł  z  domu  na  dziedziniec.  Uciekłem  nie  zauważony 
przez nikogo. A podejrzenie o spowodowanie wypadku padło na Malika, który w istocie był 
całkowicie niewinny! 

 -  Synu,  dlaczego  przez  tyle  lat  nic  mi  nie  powiedziałeś?!  -  zapytał  podniesionym 

głosem Kadar. 

 - Wybacz, że tego nie uczyniłem, ojcze,  ale śmiertelnie lękałem się twojego  gniewu - 

szepnął Paz i padł przed ojcem na kolana. 

Ponownie zapadła cisza. 
Kadar  bin  Abu  Salman  najwyraźniej  nie  wiedział,  jak  zareagować  na  synowski  akt 

skruchy.  W  widoczny  sposób  wahał  się,  czy  ma  ukarać  nieszczęsnego  Paza,  czy  raczej 
wybaczyć mu popełnioną w dzieciństwie winę, w sytuacji, gdy nawet najstraszliwsza kara dla 

background image

sprawcy  wypadku  i  tak  nie  byłaby  w  stanie  przywrócić  życia  jego  ofierze.  Milczał  więc.  I 
wszyscy  w  komnacie  milczeli.  Aż  w  końcu  król  Hakem  bin  Abdul  Haidar  zdecydował  się 
skorzystać ze swoich monarszych uprawnień do rozstrzygania sporów i wydawania wyroków. 

Zabrał więc głos, stwierdzając: 
 - Wybacz synowi jego czyn, Kadarze, bo kiedy go popełnił, był dzieckiem, a skazując 

się na dożywotnie wyrzuty sumienia, sam się ukarał najstraszliwszą pokutą. 

 -  Niech  stanie  się  właśnie  tak,  jak  nakazujesz,  czcigodny  panie  -  skwapliwie 

podporządkował się królewskiej woli Kadar bin Abu Salman. - Synu! - zwrócił się do Paza. - 
Wybaczam ci, wstań z kolan! 

Paz posłusznie wstał i natychmiast, trawiony wstydem, ukrył się za plecami stojących w 

szeregu, jeden przy drugim, pozostałych czterech braci. 

 - Skoro spełniłeś już swoją ojcowską powinność, Kadarze - ponownie odezwał się król 

- to teraz błagaj o wybaczenie mego kuzyna, szejka Malika Haidara. Przez tyle lat niesłusznie 
oskarżałeś go o zbrodnię, której nie popełnił. 

 - Niech stanie się właśnie tak, jak nakazujesz, czcigodny panie. - Dumny wielmoża, rad 

nierad,  zgodził  się  po  raz  drugi  z  postanowieniem  monarchy.  -  Książę!  -  zwrócił  się  do 
Malika, padając przed nim na kolana. - Zechciej w swojej dobroci mi wybaczyć! 

 - Wybaczam ci - rzekł Malik. - Wstań. 
Kadar  dźwignął  się  i  zaczął  się  cofać,  najwyraźniej  mając  ochotę,  tak  jak  Paz,  czym 

prędzej schować się za plecami synów. 

Jednak król Hakem powstrzymał go słowami: 
 -  Jeszcze  nie  koniec,  zaczekaj!  Skoro  wszystkie  sprawy  z  przeszłości  zostały 

wyjaśnione, nadeszła pora, byśmy zajęli się tym, co przyniesie jutro. O przyszłość Rahmanu 
nie musimy się już martwić, skoro mam syna i następcę tronu - podkreślił. - Zatroszczmy się 
jednak  o  przyszłość  dwojga  młodych  ludzi,  których  połączył  najpierw  zwykły  przypadek,  a 
potem uczucie tak silne, że wszyscy inni zakochani w naszym królestwie i na całym świecie 
mogliby im pozazdrościć. Podejdź tu do mnie, Kadarze - polecił - i pobłogosławmy obydwaj 
Malikowi  i  Zarze,  zanim  zostaną  mężem  i  żoną.  Ty  będziesz  błogosławił  w  zastępstwie  jej 
ojca,  który  od  dawna  nie  żyje,  a  ja  w  zastępstwie  ojca  szejka  Malika,  poprzedniego  króla 
Rahmanu, który również odszedł ze świata już przed laty. 

Król  podniósł  się  z  tronu,  a  Kadar  bin  Abu  Salman  posłusznie  podszedł  do  niego  i 

stanął obok. 

Malik  i  Zara  uklęknęli  przed  nimi,  pozwalając  obydwu  wykonać  nad  ich  głowami 

uświęcone tradycją znaki ojcowskiego błogosławieństwa. 

Gdy ceremonia została dokonana, król Hakem nakazał narzeczonym powstać, po czym 

rzekł: 

 -  Skoro  uczyniliśmy  już  wszystko,  co  było  konieczne,  by  naszym  rodom  i  całemu 

krajowi  zapewnić  szczęście  i  spokój,  nadszedł  czas,  byśmy  zajęli  się  swoimi  sprawami.  Ty, 
Kadarze,  jedź  z  synami  na  południe,  do  swego  domu,  po  stosowny  posag  dla  Zary.  Wiesz 
przecież, że należą się jej po matce klejnoty i różne piękne ozdoby. 

 -  Tak,  czcigodny  panie  -  rzucił  krótko  Kadar  bin  Abu  Salman  i  skinąwszy  na  synów, 

bez zwłoki wycofał się wraz z nimi z tronowej komnaty. 

 -  Ja  natomiast, moi  drodzy  -  zwrócił  się  król  do  Malika  i  Zary  -  pójdę  teraz  do  mojej 

najukochańszej  małżonki  Rashy,  która  odpoczywa  po  porodzie,  i  do  mojego  umiłowanego 
syna, któremu w szczęściu i zdrowiu upływają jedna po drugiej pierwsze godziny życia. . 

 -  Tak,  czcigodny  panie  -  odezwali  się  Malik  i  Zara  w  zgodnym  dwugłosie.  -  A  my 

dokąd mamy iść i co mamy robić? 

 - A wy idźcie sobie, gdzie chcecie i róbcie, co chcecie! - rzucił Hakem już od drzwi i 

wyszedł. 

Szejk Malik ujął Zarę za obydwie dłonie. 

background image

 - Dokąd będziemy chcieli pójść, najmilsza? - zapytał. 
 - Wiadomo, do twojej sypialni - odpowiedziała z uśmiechem bez chwili wahania. 
 - A cóż będziemy chcieli tam robić? 
 - Wiadomo, najdroższy - szepnęła lekko zawstydzona. - Będziemy się kochać. 
 - Tak, aż do rana! - potwierdził z entuzjazmem szejk. - I potem każdej nocy aż do dnia 

ś

lubu! I po ślubie każdej nocy aż do końca życia! 

 -  A  na  pewno  będziemy  żyli  długo  i  szczęśliwie  -  podsumowała  Zara  i  rzuciła  się 

Malikowi na szyję.