1
Huragan miło
ś
ci
Sandra Brown
Rozdział pierwszy
Motocykl wyskoczył zza pnia starego dębu, spomiędzy gęstych krzewów pnącej wisterii.
Laura Nolan, stojąc w ciemności na ganku, odwróciła się na ryk motoru. PrzeraŜona,
przywarła płasko do frontowych drzwi, kurczowo przyciskając do piersi dłoń, w której
trzymała klucze do mieszkania.
- Czy mam przyjemność z panią Hightower, agentem od handlu nieruchomościami? - zapytał
kierowca piekielnej maszyny.
- Nie. Pomylił się pan. Mówi pan z właścicielką domu. -I wyniośle dodała: - Nie wiem, czy
zdaje pan sobie sprawę, Ŝe o mało nie dostałam ataku serca. Dlaczego ukrywał się pan za
drzewem?
Przekręcił kluczyk w stacyjce, wyłączając zapłon. Warkot silnika umilkł. Przerzucił nogę
przez siedzenie dość zdezelowanego wehikułu i obszedł go z tyłu niedbałym krokiem.
- Nie ukrywałem się. Czekałem. I wcale nie chciałem pani przestraszyć.
Tak powiedział. Ale Laura, widząc, jak powoli i czujnie wchodził po stopniach ganku,
powątpiewała w prawdziwość jego słów.
Była sama i w dodatku w miejscu odludnym. Ogarnął ją lęk. KaŜdy mógł zobaczyć przy
głównej drodze tablicę z ogłoszeniem o sprzedaŜy nieruchomości i podjechać boczną dróŜką
pod pretekstem, iŜ jest zainteresowany w kupnie. Ale ilu ludzi posłuŜyłoby się w tym celu
motocyklem? Przybierając moŜliwie najbardziej oschły ton, Laura oznajmiła:
- Jeśli pan czeka na panią Hightower, to myślę, Ŝe...
- Wielki BoŜe! CzyŜbym miał przyjemność mówić z samą panną Laurą Nolan?
Przez dłuŜszą chwilę nie mogła wykrztusić z siebie słowa.
- Skąd... skąd pan mnie zna?
Jego śmiech - niski, gardłowy, wprawdzie nie złowieszczy, ale i nie pozbawiony niepokojącej
nuty - sprawił, Ŝe dreszcz przebiegł jej po plecach. MęŜczyzna doszedł do ganku. Znajdował
się teraz na tym samym poziomie co ona. Tylko Ŝe był od niej wyŜszy. Znacznie wyŜszy.
Jego postać majaczyła groźnie w gęstniejącym mroku.
- NiechŜe pani nie udaje skromnisi, panno Lauro. KaŜdy zna najładniejszą z bogatych panien
w Gregory w stanie Georgia.
Słowa nieznajomego nie przekonały Laury z kilku powodów. Po pierwsze, w sztucznie
modulowanym i zaczepnym tonie jego głosu było wszystko oprócz szacunku. Wyczuwało się
w nim równieŜ zuchwałość i lekką drwinę. Po drugie, dotknęła ją uwaga na temat bogactwa;
robienie tego rodzaju przycinków było w złym guście i świadczyło o braku manier i
lekcewaŜeniu ogólnie przyjętych konwenansów. Po trzecie wreszcie, zdenerwowało ją to, Ŝe
nie stał w miejscu, tylko podchodził do niej coraz bliŜej. Napierał wprost na nią, zmuszając
do ciągłego cofania się, aŜ poczuła za plecami frontowe drzwi z solidnego drewna.
Laura czuła ciepło ciała męŜczyzny i zapach wody koloń-skiej. Mało kto odwaŜyłby się
zastąpić jej drogę, a tym bardziej naruszyć prywatność posiadłości. Jego impertynencja
działała na nerwy. Ten nieznajomy gwałcił wszelkie zasady, jakich przestrzegają dobrze
wychowani ludzie. Za kogo on się uwaŜa?
- Ma pan nade mną tę przewagę - odrzekła zimno - Ŝe nie znam pana. - Z jej tonu wynikało
niedwuznacznie, Ŝe chciała, aby i dalej tak zostało. - JeŜeli chce pan obejrzeć dom, proszę
poczekać na panią Hightower tu, na ganku. - Ruchem głowy wskazała wiklinowe siedzenie. -
Ona jest bardzo punktualna.
2
Jestem pewna, Ŝe lada moment się zjawi. A teraz proszę mi wybaczyć, ale muszę zostawić
pana samego. - Laura bezceremonialnie odwróciła się do przybysza plecami i zaczęła ot-
wierać wejściowe drzwi.
Nie było to chyba najwłaściwsze posunięcie, ale Laura w tej chwili była bardziej zmieszana
niŜ przestraszona. Gdyby miał w stosunku do niej jakieś złe zamiary, to do tej pory juŜ by je
ujawnił. W tym momencie odczuwała przede wszystkim potrzebę, by maksymalnie
zwiększyć dystans między sobą a nieznajomym.
WłoŜyła klucz do zamka, szczęśliwa, Ŝe dał się wsunąć do otworu juŜ za pierwszym razem i
Ŝ
e nie musiała szukać po omacku właściwej dziurki. Otworzyła zatrzask i pchnęła drzwi. Gdy
znalazła się wewnątrz, automatycznie sięgnęła ręką do kontaktu, by zapalić światło. Na
werandzie zrobiło się jasno jak w dzień; pięknie zdobione lampy oświetliły ją jednocześnie z
trzech róŜnych punktów. Kiedy Laura się odwróciła, by zamknąć drzwi, wykrzyknęła
zaskoczona i zdziwiona, poniewaŜ nie wiedziała, Ŝe nieznajomy za nią idzie. Przede
wszystkim jednak dlatego, iŜ dopiero teraz poznała, kim jest.
- James Paden? - zapytała lekko zachrypniętym głosem. MęŜczyzna nie uśmiechnął się od
razu. Dopiero po chwili
kąciki posępnie wygiętych ust uniosły się z wyrazem denerwującej pewności siebie. Wetknął
kciuki za szlufki dŜinsowych spodni, oparł się ramieniem o framugę drzwi i zapytał:
- Pamiętasz mnie?
Czy go pamiętała? Oczywiście, Ŝe tak! Nie zapomina się takich postaci jak James Paden.
Tego typu osoby zawsze zapadają w pamięć.
W przeciwieństwie do wszystkich innych osób, jakie Laura zapamiętała z dawnych czasów,
James Paden był praktycznie jedynym znanym jej człowiekiem, który wyjechał z rodzinnego
miasta pod presją ludzkiej opinii.
- Co ty tu robisz?
- Zaproś mnie do środka, to ci powiem. A moŜe nadal nie mam prawa wstępu na czcigodne
salony nobliwego domu przy Indigo Place dwadzieścia dwa?
Dotknęła ją ta uwaga. Sugerowała, Ŝe jest snobką, która progi swego domu rezerwuje tylko
dla wybranych, choć rzeczywiście była to prawda. Randolph i Missy Nolanowie mocno by się
gniewali, gdyby ich jedyna córka zaprosiła kogoś takiego jak James Paden na którąś ze
swoich często organizowanych, koleŜeńskich prywatek.
- Proszę bardzo, wejdź, jeśli chcesz - zaproponowała sucho. Oderwał się od framugi i z butną
miną przestąpił próg.
- Dziękuję!
Sarkazm brzmiący w jego glosie wyprowadził Laurę z równowagi. Zgrzytnęła zębami z
irytacją. Zamknęła za nim drzwi i stanęła z boku, podczas gdy on powoli wodził badawczym
wzrokiem po holu. Laura tymczasem przyglądała mu się dyskretnie.
James Paden. Szalony, nieokiełznany chłopak, uchodzący powszechnie za największego
chuligana w mieście. Zdał maturę na kilka lat przed Laurą, ku ogromnej uldze władz szkol-
nych Gregory. Był największą zakałą gimnazjum. Miejscowi policjanci takŜe dobrze go znali.
Nie był jednakŜe przestępcą w dosłownym tego słowa znaczeniu; był po prostu niepoprawny.
Główną kwaterę Jamesa Padena i jego kumpli, którzy w ślad za nim podąŜali na motocyklach,
stanowiła sala bilardowa. Spotykali się tam bądź grasowali po mieście w poszukiwaniu
przygody i łupu. Ich pojawienie się przysparzało zawsze mieszkańcom Gregory niemało
problemów i kaŜdy, kto mógł, schodził im z drogi. Wiedziano, Ŝe piją, głośno przeklinają,
jeŜdŜą jak wariaci i w ogóle zachowują się poniŜej wszelkiej krytyki. Byli postrachem
Gregory, lokalną wersją budzącego grozę osławionego gangu, zwanego Wysłańcami Piekieł.
Niekwestionowany przywódca tej grupy, James Paden, wzrastał jak dzikus, pozbawiony
wszelkich ambicji, nie mając krzty szacunku dla nikogo i niczego. Dobrze wychowanym
młodym ludziom nie wolno było zadawać się z nim, poniewaŜ jego towarzystwo nieuchronnie
3
pociągało za sobą kłopoty. Starannie wychowanym panienkom radzono to samo. Dla
dziewcząt jednakŜe bliŜsze z nim obcowanie miało znacznie gorsze konsekwencje. Dobra
opinia i towarzystwo Jamesa Padena nie dały się ze sobą pogodzić.
Jak na ironię James Paden odznaczał się interesującą osobowością. Przyciągał do siebie ludzi,
którzy zazwyczaj nie potrafili mu się oprzeć. Fascynował ich tak, jak fascynuje wszelkie zło i
występek. Potrafił być. teŜ zabawny. I niemoralny. Był atrakcyjny w grzeszny sposób.
Wystarczyło jedno spojrzenie spod gęstego łuku brwi, jedno kiwnięcie palcem, by ci, co nie
odznaczali się dość silną wolą, lecieli za nim jak ćmy do ognia.
Oprócz niebanalnej osobowości James miał pociągającą powierzchowność. Obcisłe dŜinsy,
trykotowe koszulki, skórzana czarna kurtka z uniesionym kołnierzem i cięŜkie buty były jego
uniformem na długo przedtem, nim stały się obowiązującym kanonem młodzieŜowej mody.
Miał jasnobrązowe, długie do ramion włosy. Spoglądał na świat zamyślonymi zielonymi
oczami, okolonymi gęstą firanką ciemnych rzęs. Dolna warga jego miękkich zmysłowych ust
była nieco pełniejsza niŜ górna; wydawała się nawet lekko wydęta, jeŜeli nie unosił kącików
ust w urągliwym uśmiechu... tak jak w tej chwili, kiedy, jakby czując na sobie badawcze
spojrzenie Laury, raptownie się ku niej odwrócił.
Uśmiechnęła się blado.
- Chcesz poczekać na panią Hightower w saloniku? - zapytała.
Dostosował się do jej tonu i odparł z wyszukaną galanterią:
- Prowadź, panno Lauro.
Laura z rozkoszą starłaby z twarzy męŜczyzny ten cyniczny uśmiech; dłonie aŜ ją świerzbiły,
by zetknąć się z jego policzkiem.
Jednak odwróciła się tylko i poprowadziła go w stronę głównej bawialni. Po drodze
przekręcała kontakty.
Gwizdnął przeciągle, kiedy znaleźli się w salonie. Stojąc na środku pokoju, wsunął dłonie do
tylnych kieszeni dŜinsów i powoli się obracał.
Laura zauwaŜyła, Ŝe ubranie Jamesa odznaczało się doskonałą jakością, wyraźnie róŜniło się
od tego, które nosił dawniej. Buty, na przykład, z pewnością musiały sporo kosztować. Były
zakurzone i miały zdarte obcasy, ale z pewnością zostały kupione w eleganckim sklepie.
Rzucało się teŜ w oczy, choć Laura udawała, Ŝe tego nie dostrzega, iŜ niewiele się zmienił od
czasu, kiedy go widziała ostatni raz, przed dziesięciu laty. Był dojrzałym męŜczyzną. Przybrał
nieco na wadze, ale nie utył. Nadal był smukły i sprawny. Miał szczupłą talię, płaski brzuch,
wąskie biodra i szerokie ramiona. Poruszał się ruchem drapieŜnego zwierzęcia. Jak zawsze
sprawiał wraŜenie, Ŝe się nie śpieszy.
- Piękny pokój.
- Dziękuję.
- Zawsze chciałem zobaczyć wnętrze tego domu. - Nie pytając o pozwolenie, usiadł na jednej
z przytulnych kanapek. -Ale nigdy nie dostąpiłem zaszczytu przekroczenia tych arysto-
kratycznych progów.
- Wydaje się, Ŝe nigdy nie było po temu okazji - odparła z zakłopotaniem. Usadowiła się na
brzeŜku wyściełanego krzesła, jakby przewidywała, Ŝe za chwilę będzie musiała się podnieść.
- No proszę, czy to nie zabawne? Pamiętam kilka okazji, kiedy mogłem być zaproszony.
ZmiaŜdŜyła go wzrokiem. Oczywiście nie miał zamiaru ułatwiać rozmowy. A moŜe jego
intencją było wydusić z Laury brutalną, choć szczerą odpowiedź, iŜ ktoś taki jak on nie mógł
się spodziewać, Ŝe będzie mile widzianym gościem na salonach jej rodziców? Nie będzie tak
nietaktowna, choćby ją prowokował. Była zbyt dobrze wychowana.
- Byłeś ode mnie starszy. Mieliśmy inny krąg przyjaciół. Rozbawiła go delikatność
dziewczyny. Roześmiał się głośno.
- To prawda, Ŝe obracaliśmy się w innych kręgach, panno Lauro. - Przechylił na bok głowę i
spojrzał na nią zmruŜonymi oczami. - Myślę, Ŝe nadal nią jesteś, Lauro Nolan.
4
- Tak.
- Jak to moŜliwe?
- Przepraszam, nie rozumiem.
- Dlaczego do tej pory nie wyszłaś za mąŜ?
- Chcę być niezaleŜna. - śachnęła się na to niedyskretne pytanie. By dać mu odczuć swoje
oburzenie, zmroziła go spojrzeniem niebieskich oczu i energicznie odrzuciła włosy do tyłu.
Poprawił się wygodniej na poduszkach w szydełkowanych pokrowcach, leŜących na sofie.
Następnie rozpostarł ramiona wzdłuŜ oparcia i skrzyŜował nogi.
- No dobrze, panno Lauro - powoli cedził słowa. - Twierdzę, Ŝe między niezamęŜną kobietą a
starą panną jest tylko jedna róŜnica - liczba kochanków. Ilu ich miałaś?
Laura poczerwieniała z gniewu. Wyprostowała się wyniośle i spojrzała na niego z
nieukrywaną pogardą. Przynajmniej taką miała nadzieję, poniewaŜ to uczucie dominowało w
jej sercu.
- Wystarczająco duŜo.
- Czy był wśród nich ktoś, kogo znam?
- Moje Ŝycie osobiste to nie twoja sprawa.
- Przekonajmy się zatem. - Podniósł wzrok na sufit, jakby się głęboko zastanawiał. - O ile
pamiętam, chłopcy z naszego miasteczka dzielili się na dwie kategorie. Jedni wracali po
college'u do domu, aby pomagać ojcom w prowadzeniu interesów, inni wyjeŜdŜali stąd na
zawsze, by gdzie indziej szukać szansy. A Ŝaden z tych, którzy wrócili, nie jest juŜ wolny;
poŜenili się i mają gromadę dzieci. - Spojrzał na nią wyzywająco. - Zastanawiam się zatem,
skąd bierzesz swoich amantów.
Laura zerwała się z krzesła. Miała szczery zamiar zmieszać Jamesa z błotem, przypomnieć,
gdzie jest jego miejsce, po czym zaŜądać, aby opuścił dom. Ale porzuciła tę myśl, gdy
dojrzała w jego oczach błysk triumfu. Nie chciała, by się cieszył, Ŝe dała się złapać na
zarzuconą przynętę.
Wargi miała tak suche i sztywne, Ŝe z trudnością nimi poruszała. Z ogromnym wysiłkiem
zaproponowała:
- MoŜe masz ochotę napić się czegoś? Skróci to nam oczekiwanie na panią Hightower. -
Postąpiła kilka kroków w kierunku staroświeckiego barku. Był zastawiony kryształowymi
karafkami i cennym szkłem.
- Nie. Dziękuję.
Po tych słowach nie pozostało Laurze nic innego niŜ wrócić na miejsce. Czuła się jak idiotka.
Usiadła sztywno na krześle, starannie unikając wlepionych w nią oczu. Męcząca cisza de-
nerwująco się przeciągała.
- Czy miałeś okazję poznać juŜ panią Hightower? - Wymijające mruknięcie wzięła za
potwierdzenie. - Czy rzeczywiście nosisz się z zamiarem kupna tego domu?
- Jest wystawiony na sprzedaŜ, prawda?
- Tak. Tylko Ŝe... chodzi mi... - Zająknęła się pod zimnym spojrzeniem. Nerwowo oblizała
wargi. - Nie rozumiem, dlaczego pani Hightower się spóźnia. Zazwyczaj jest bardzo punk-
tualna.
- Nie zmieniłaś się, Lauro.
Imię jej wymówił takim tonem, Ŝe z wraŜenia dostała gęsiej skórki. W nieco chrapliwym
głosie nie wyczuwała juŜ ironii; brzmiał teraz miękko i łagodnie. Pamiętała ten odcień z daw-
nych czasów, kiedy ją pozdrawiał, spotkawszy przypadkiem na ulicy. Odpowiadała zawsze
uprzejmie, pochylając skromnie głowę i oddalając się moŜliwie jak najspieszniej. Bała się, iŜ
ktoś ich zobaczy i pomyśli, Ŝe próbuje z nim flirtować.
Z jakiegoś powodu przypadkowa wymiana pozdrowień z Jamesem Padenem zawsze
przyprawiała ją o szybsze bicie serca i dziwne zakłopotanie. Miała uczucie, jakby samym
wymówieniem jej imienia nawiązywał z nią bliŜszy kontakt. Było to jak dotyk. Być moŜe
5
reagowała tak dlatego, Ŝe jego oczy przekazywały coś więcej niŜ zwykłe pozdrowienie,
wysyłały sygnał, którego nie starała się zrozumieć. Cokolwiek to jednak było, spotkania z
nim zawsze burzyły jej spokój.
W tej chwili miała podobne uczucie: zaŜenowania i niepokoju. Nie wiedziała, co powiedzieć.
Język miała jak związany. I choć nie było powodu, w jakiś sposób czuła się winna.
- Jesteś jeszcze ładniejsza niŜ dawniej.
- Dziękuję. - Splotła palce na kolanach. Dłonie miała tak spocone, Ŝe odcisnęły na spódnicy
wilgotny ślad.
- Ciałko jak dawniej twarde i zwięzłe. - Doświadczonym okiem ocenił jej figurę z wprawą
męŜczyzny nawykłego do rozbierania w myślach kobiety. Potem, przeniósłszy wzrok na
twarz Laury, przyglądał się jej uporczywie spod krzaczastych brwi.
- Staram się utrzymywać wagę. - Kręciła się niespokojnie pod tym wielomówiącym
spojrzeniem, ale nie mogła się przełamać, by go skarcić. Bezpieczniej było udawać, Ŝe
niczego nie zauwaŜa.
- Włosy nadal masz miękkie i lśniące niczym jedwab. Pamiętasz? Powiedziałem ci kiedyś, Ŝe
przypominają kolorem płowe umaszczenie młodego jelonka.
Potrząsnęła przecząco głową, chociaŜ pamiętała komplement. Nie chciała jednak się do tego
przyznać.
- W holu upuściłaś podręcznik do chemii, a ja go podniosłem i podałem ci. Kosmyki włosów
muskały twoją twarz. I wtedy właśnie powiedziałem, Ŝe przypominają sierść młodego
jelonka.
To była ksiąŜka do algebry, a zdarzenie miało miejsce w szkolnej stołówce, nie w holu. Laura
jednak nie prostowała pomyłki.
- Twoje włosy wciąŜ mają ten sam ciepły odcień beŜu. I nadal wokół twarzy masz jasne
pasemka. A moŜe są sztuczne? Ufarbowałaś je?
- Nie. Są naturalne.
Uśmiechnął się, ubawiony energicznym zaprzeczeniem. Laura odpowiedziała nieco
wstydliwym uśmiechem. James spoglądał na nią przez dłuŜszą chwilę.
- Jak juŜ powiedziałem, jesteś najładniejszą dziewczyną w mieście.
- Najładniejszą z bogatych dziewczyn.
- Do diabła, kaŜdy był bogaty w porównaniu z Padenami. -Wzruszył ramionami.
Laura z nagłym zainteresowaniem zaczęła oglądać swoje dłonie. Poczuła się mocno
zaŜenowana. James pochodził z zupełnie innego środowiska. Mieszkał w chacie skleconej z
najróŜnorodniejszych kawałków, które jego rozpijaczony ojciec zdołał wygrzebać ze
ś
mietnika. Na zewnątrz chałupka przypominała watowaną kołdrę zszytą z wielokolorowych
łat. Jej groteskowy wygląd budził śmiech i drwinę. Laura często się zastanawiała, jakim
cudem James, mieszkając w tak prymitywnych warunkach, potrafi być schludny i czysty.
- Z przykrością dowiedziałam się o śmierci twego ojca -rzekła cicho. Stary Paden umarł kilka
lat temu. Mało kto w Gregory zwrócił na to uwagę, a juŜ z całą pewnością nikt go nie
Ŝ
ałował.
James roześmiał się szyderczo, Byłaś chyba jedyną osobą, która odczuwała przykrość z tego
powodu.
- Jak się miewa twoja matka?
Niespodziewanie poderwał się z miejsca. Był wyraźnie spięty.
- Myślę, Ŝe wszystko u niej w porządku.
Laura była zaszokowana jego reakcją. Gdy James był małym chłopcem, Leona Paden imała
się wszelkich zajęć, by utrzymać męŜa i syna. Ale poniewaŜ często chorowała, na skutek
czego zaniedbywała się w pracy, przylgnęła do niej opinia nieodpowiedzialnej pracownicy.
JednakŜe wkrótce po śmierci męŜa opuściła prymitywną chatkę i przeniosła się do małego
schludnego domku w dobrej dzielnicy miasta. Laura rzadko widywała panią Paden. Matka
6
Jamesa Ŝyła samotnie i nie utrzymywała kontaktów z sąsiadami. Chodziły wieści, Ŝe James
pomagał jej finansowo. Laura więc tym bardziej się zdziwiła, Ŝe obojętnym wzruszeniem
ramion skwitował pytanie o matkę.
Obchodząc pokój dookoła, co chwilę brał do ręki jakiś przedmiot, by mu się dokładnie
przyjrzeć. Oglądał go uwaŜnie, po czym odkładał na swoje miejsce i sięgał po następny.
- Dlaczego sprzedajesz dom?
Laura miała nieprzyjemne uczucie, Ŝe oto stoi przed prokuratorem, który ją nęka pytaniami.
Wstała z miejsca i podeszła do okna w nadziei, Ŝe zobaczy światełka samochodu pani
Hightower.
- Ojciec umarł w lutym i zostałam sama. To śmieszne, aby jedna osoba mieszkała w takim
duŜym domu.
Obserwował ją uwaŜnie. Ona starała się zachować obojętną minę.
- Mieszkaliście tu tylko we dwójkę do śmierci twego ojca?
- Tak. Mama umarła kilka lat temu. - Odwróciła wzrok. -Byli z nami jeszcze Burtonowie, Bo
i Gladys, ale oni zajmowali słuŜbowe pomieszczenia - dodała, mając na myśli parę słuŜących,
którzy pracowali u jej rodziców, odkąd sięgnęła pamięcią.
- A teraz ich juŜ nie ma?
- Nie. Odprawiłam ich.
- Dlaczego?
- Nie są mi potrzebni.
- Nie potrzebujesz gosposi, która ci pomoŜe utrzymać w porządku obszerny dom? A Bo z
pewnością by ci się przydał do prac na podwórzu. PrzecieŜ zawsze jest w gospodarstwie coś
do naprawienia, przywiezienia, nie mówiąc o pielęgnacji ogrodu.
- Wszystko chętnie robię sama.
- Ach tak!
Dwuznaczne chrząknięcie uprzytomniło Laurze, Ŝe James jej nie wierzy. Jego sceptycyzm
niezmiernie ją irytował.
- Niech pan posłucha, panie Paden...
- Och, daj spokój, Lauro! Nie widzieliśmy się wprawdzie od lat, ale nadal moŜesz mnie
nazywać Jamesem, jeŜeli chcesz na mnie krzyknąć.
- W porządku, Jamesie. Podejrzewam, Ŝe ty i pani High-tower źle się umówiliście. Dlaczego
nie przełoŜysz spotkania z nią na następny dzień?
- Miałem w planie dziś jeszcze obejrzeć budynek.
- Przykro mi. Pani Hightower nie przyjeŜdŜa i nic nie wskazuje na to, Ŝe się w ogóle tu
pojawi.
- Dość długo czekałem na dworze w ciemnościach, nim nadeszłaś. Nie jest mi potrzebny
pośrednik, skoro ty jesteś i moŜesz oprowadzić mnie po domu.
- Nie sądzę, aby to było właściwe. Uniósł pytająco brwi.
- Dlaczego nie, panno Lauro? CzyŜbyś miała coś nieprzyzwoitego na myśli?
- Oczywiście, Ŝe nie - warknęła. - Chodzi mi tylko o to, Ŝe sprzedaŜą zajmuje się pani
Hightower. To jej zarobek. Pytała mnie rano, czy moŜe pokazać obiekt klientowi dziś
wieczorem. Zgodziłam się i obiecałam wyjść z domu na ten czas. Dlatego tak późno
wróciłam. Zazwyczaj o tej porze nigdzie nie wychodzę. Byłam jednak pewna, Ŝe jesteście juŜ
po oględzinach. Pani Hightower niewątpliwie źle by przyjęła moją ingerencję w sprawę
kupna.
- Nic obchodzi mnie, czyjej się to podoba, czy nie. Jestem klientem. Klient zawsze ma rację,
chętnie więc posłucham twoich uwag. Kto moŜe być lepszym przewodnikiem po domu niŜ
osoba, która mieszka w nim od urodzenia?
Słowa Jamesa raniły serce Laury. Rzeczywiście, kto? Kto znał i kochał kaŜdy zakątek i
szczelinę, kaŜdą skrzypiącą deskę w drewnianej podłodze tego budynku, wzniesionego
7
dziesiątki lat temu przez jej pradziadka? Kto polerował rodzinne srebra, nawet jeśli nie było
takiej potrzeby, po prostu dla samej przyjemności wzięcia ich do ręki? Kto nacierał woskiem
staroświeckie meble, Ŝe lśniły jak lustro w promieniach słońca sączącego się przez szyby
wysokich okien? Kto znał dzieje kaŜdego przedmiotu, kaŜdego najmniejszego drobiazgu
znajdującego się w tym domu? Czyje serce krwawiło niczym głęboka rana na samą myśl, Ŝe
trzeba go będzie sprzedać?
Laury Nolan.
Odkąd sięgnęła pamięcią, historia domu była przedmiotem jej nieustającej fascynacji. Bardzo
często prosiła babkę, by opowiadała jego dzieje, i nigdy nie miała dość tych opowieści. W tej
chwili Laura czyniła bohaterskie wysiłki, by powstrzymać łzy Ŝalu. Myśl, Ŝe będzie musiała
opuścić te ukochane progi, paliła ją Ŝywym ogniem.
- Niewątpliwie lepiej od pani Hightower znam ten dom, ale nie uwaŜam za stosowne wtrącać
się do jego sprzedaŜy.
- A moŜe klient ci nie odpowiada? Czy się mylę? Spojrzała na niego z ukosa.
- Nie wiem, o co ci chodzi - odparła niepewnie. Postąpił krok naprzód; stanął tak blisko niej,
Ŝ
e musiała
odchylić do tyłu głowę, by móc na niego patrzeć.
- Sądzisz, Ŝe nie jestem godzien tego domu, prawda? Laura była zaskoczona, Ŝe tak trafnie
odgadł jej uczucia.
- O niczym takim nie myślałam.
- AleŜ tak, myślałaś! NiezaleŜnie od tego, jak mnie oceniasz, moje pieniądze nie są gorsze od
innych i stać mnie na kupno tej siedziby.
Z uczuciem, Ŝe została schwytana w pułapkę, odsunęła się od niego.
- Słyszałam o twoich sukcesach z tymi... tymi...
- Sklepami z częściami samochodowymi.
- Ucieszyłam się z twego powodzenia. Roześmiał się krótko i wzgardliwie.
- O tak, nie wątpię, Ŝe wszyscy w mieście wznosili toast za mój sukces. Kiedy wyjeŜdŜałem z
miasta dziesięć lat temu, byli głęboko przekonani, Ŝe prędzej czy później skończę w
więzieniu.
- A czegóŜ innego mogłeś się spodziewać? Nie mogli myśleć inaczej. Sposób, w jaki...
Zresztą to niewaŜne.
- Mów dalej - zachęcał, znów dając krok do przodu i stając na wprost niej. - Dokończ:
Sposób, w jaki ja... co?
- Sposób, w jaki rozbijałeś się ze swoją bandą po mieście w samochodach, przy których
wiecznie dłubałeś.
- Pracowałem w garaŜu. Zarabiałem na Ŝycie, dłubiąc przy samochodach.
- Ale sprawiało ci przyjemność, kiedy straszyłeś innych kierowców, kiedy ich spychałeś z
jezdni wielkimi samochodami i motocyklami. To cię podniecało. Tak jak dzisiaj - dodała,
wskazując ręką na trawnik widoczny za szerokim oknem. -Dlaczego ukrywałeś się w
krzakach? Czekałeś na mnie, bo chciałeś mnie śmiertelnie wystraszyć.
- Czekałem nie na ciebie, lecz na panią Hightower - powiedział z uśmiechem.
- Ona by się równie mocno przeraziła. Pomyśleć tylko: Nagle z ciemności wypada na ciebie
jakaś straszna rycząca maszyna. Z pewnością zemdlałaby ze strachu. Powinieneś się
wstydzić!
Roześmiał się cicho, nachylając się ku niej.
- Widzę, Ŝe nadal łatwo wpadasz w złość, prawda, Lauro? Wyprostowała się.
- Przeciwnie. Jestem bardzo zrównowaŜoną osobą! Zarechotał.
- Pamiętam, jak się kiedyś wściekłaś na Joego Dona Per-kinsa za to, Ŝe ci wylał wiśniową
lemoniadę, przy barze z napojami orzeźwiającymi w supermarkecie. Weszliśmy tam całą
paczką, by kupić... och... niewaŜne, co kupowaliśmy, ale nigdy nie zapomnę, jak Joe Don
8
zmykał ze sklepu. Uciekał niczym pies z podwiniętym ogonem, gdy go zwymyślałaś.
Nazwałaś go wielkim, niezdarnym idiotą.
James nachylał się nad Laurą, która stała, przycisnąwszy plecy do okiennego parapetu. Ujął w
rękę pasemko jasnych włosów przesłaniających policzek i przykrył je dłonią.
- Pamiętam, iŜ pomyślałem sobie wtedy, Ŝe bardzo ci do twarzy z tą złością. - ZniŜył głos do
szeptu. - Nadal jesteś diabelnie pociągająca. - Pogładził jej policzek.
- Przestań! - powiedziała ostro, odwracając głowę. Grymas goryczy zgasił zmysłowy uśmiech
na wargach
Jamesa.
- Nie chcesz, abym cię dotykał? Dlaczego? Czy te ręce nie są dostatecznie czyste? -
Wyciągnął przed siebie dłonie, rozczapierzył palce i podsunął jej pod oczy. - Popatrz, Lauro,
nie pracuję juŜ w garaŜu i nie naprawiam samochodów bogatych ludzi. Nie mam smaru za
paznokciami.
- Nie to miałam na myśli.
- Akurat! Ale pozwól sobie coś powiedzieć. Jestem teraz dostatecznie czysty, aby sforsować
drzwi domu przy Indigo Place dwadzieścia dwa, a takŜe by cię dotknąć.
Gorący oddech Jamesa parzył jej wargi. Spojrzała na niego z lękiem. A on zbliŜył się jeszcze
o krok.
Oślepiający snop świateł samochodu, który nadjeŜdŜał od strony dojazdowej alejki,
zakręcającej półkoliście przed frontem domu, wybawił Laurę z niezręcznej sytuacji.
Odruchowo cofnęła się w cień i usiłowała zwiększyć odległość, jaka ją dzieliła od Jamesa
Padena.
Ale niewiele mogła zrobić, poniewaŜ James wciąŜ zagradzał jej drogę. Denerwowało ją teŜ,
Ŝ
e przez cały czas, kiedy prostował swe długie ciało, wzrok miał wlepiony w jej twarz.
Wzburzona przygładziła włosy i otarła wilgotne dłonie o spódnicę, nim ruszyła w stronę
drzwi, by wpuścić panią Hightower.
- Witaj, kochanie. - Pośredniczka, kobieta pulchna, wesoła i przyjacielska, energicznie
przestąpiła próg. - Przepraszam za spóźnienie; niestety, zatrzymano mnie w ostatniej chwili.
Próbowałam zadzwonić... Och, witam! Pan musi być Jamesem Padenem. - Ruszyła w jego
kierunku z wyciągniętą ręką jak czołg. Mocno potrząsnęła jego dłonią. - Jeszcze raz przepra-
szam za spóźnienie. Co za szczęśliwy zbieg okoliczności, Ŝe zastał pan Laurę w domu!
Powinnam być tutaj wcześniej, aby was zapoznać, ale przecieŜ wspomniał pan w rozmowie
telefonicznej, Ŝe się znacie, czy tak?
- Tak - odpowiedziała stłumionym głosem Laura. - Znamy się od lat. - Starannie unikała jego
wzroku.
- Oglądał pan dom?
- Czekaliśmy na panią - odparł James.
- Dobrze. Przystąpmy zatem od razu do oględzin. To bardzo piękna rezydencja. Lauro, ty
znasz całą jej historię. MoŜesz nam towarzyszyć?
- Z przyjemnością - odparła Laura, nie zwracając uwagi na triumfującą minę Jamesa.
Następne pół godziny spędzili na zwiedzaniu. ChociaŜ obiekt naleŜał do rodziny Laury od
kilku pokoleń, wcale nie był zniszczony. Na kaŜdym kroku widać było dowody troski o jego
właściwe utrzymanie. Niektóre miejsca wymagały drobnych napraw, ale w zasadzie dom był
w bardzo dobrym stanie. Składał się z czternastu pokoi, holu i głównej klatki schodowej.
Pokoje były elegancko umeblowane. Dominował styl inspirowany nowoczesną sztuką i
architekturą Grecji.
Laura próbowała powściągać emocje, relacjonując historię domostwa, ale jak zawsze, kiedy
opowiadała o Indigo Place, szybko wpadała w trans i dawała się ponieść ulubionemu
tematowi. Goście słuchali jej z wielką uwagą. James był uprzedzająco grzeczny dla
pośredniczki, na której jego kurtuazja zrobiła duŜe wraŜenie. Laura zgrzytała zębami, widząc,
9
jak pani Hightower wdzięczy się do niego i rozpływa w pochwałach, ilekroć uda mu się
powiedzieć coś dowcipnego.
Zakończyli zwiedzanie domu w miejscu, od którego zaczęli, czyli w głównym holu. Pani
Hightower uśmiechnęła się do Jamesa.
- Przyzna pan, Ŝe siedziba jest wspaniała. Czy przesadziłam, gdy opisywałam jej walory przez
telefon?
- Nie, ani trochę, pani Hightower, ale ja znam ten dom. Zawsze go podziwiałem, chociaŜ
nigdy w nim nie byłem.
Laura zrozumiała aluzję, ale zignorowała znaczące spojrzenie, jakie rzucił w jej kierunku. -
RozwaŜę sobie jeszcze jego zalety dziś wieczór.
- Bardzo dobrze. Proszę do mnie zadzwonić, gdyby pan miał jakieś pytania. - Pośredniczka
zwróciła się do Laury: -Dziękuję ci, Ŝe umoŜliwiłaś nam obejrzenie domu mimo tak późnej
pory. Gdy pan Paden się odezwie, zaraz dam ci znać.
- Dziękuję pani, Hightower. Dobranoc, Lauro.
Laura spojrzała na wyciągniętą ku niej rękę. Była czysta, opalona, silna. Pomyślała, Ŝe ta
zgrabna męska dłoń ma sporo siły i moŜe dać kobiecie wiele przyjemności.
- Dobranoc, Jamesie. - Uścisnęła jego rękę. - I witaj w Gre-gory.
Odwzajemnił się uśmiechem, który sugerował, iŜ nie ma złudzeń, co sądzą o nim mieszkańcy
miasteczka. Jest tu tak widziany jak skunks ma wystawie kwiatów.
Odjechał z panią Hightower. Laura przekręciła klucz w zamku. Nawet przez grube dębowe
drzwi dochodziły do niej głośne słowa pochwały o jej domu. Pośredniczce musiało bardzo
zaleŜeć na tym kliencie. Nieruchomość przy Indigo Place 22 warta była niezłą fortunę i
niełatwo było znaleźć na nią nabywców. Do tej pory nikt nie okazał większego
zainteresowania rodzinną posiadłością Nolanów. James Paden był pierwszym powaŜnym
reflektantem i pani Hightower za wszelką cenę starała się go zachęcić do kupna.
Laura dopiero wtedy odeszła od drzwi, kiedy ucichł warkot motocykla jadącego w ślad za
samochodem pani Hightower. Gasząc światła w pokojach, czyniła sobie wyrzuty, Ŝe kiedy
dzisiejszego popołudnia rozmawiała z panią Hightower, nie spytała, kim jest amator kupna.
Agentka powiedziała Laurze, Ŝe to milioner z Atlanty, który chce jeszcze za młodu wycofać
się z czynnego Ŝycia i poszukuje dla siebie odpowiedniej posiadłości.
Laura spodziewała się zobaczyć obcego, znacznie starszego człowieka. Nie przyszło jej do
głowy, Ŝe będzie to James Paden.
Prasa lokalna w ostatnich latach często o nim pisała. JuŜ wkrótce po wyjedzie z Gregory
zyskał popularność jako kierowca samochodów wyścigowych. Dla fanów tego sportu stał
się idolem. Bił rekordy szybkości i odwagi, choć miał wówczas niewiele ponad dwadzieścia
lat. Kiedy wycofał się z wyścigów, czołowy dziennik Atlanty zamieścił o nim obszerną
relację. W kilka miesięcy później Laura przeczytała, Ŝe otworzył sklep z częściami do
samochodów wyścigowych.
Od tej pory mieszkańcy Gregory zaczęli z rosnącym zainteresowaniem śledzić dzieje rodaka.
Z prasy się dowiedzieli, w jaki sposób przekształcił swój pierwszy branŜowy sklep w
doskonale prosperującą sieć obejmującą cały kraj. NajświeŜsze doniesienia o Jamesie Padenie
- czarnej owcy, od której niegdyś wszyscy w miasteczku się odŜegnali - donosiły, Ŝe sprzedał
swoje sklepy jakiejś korporacji i na tej transakcji zrobił ogromny majątek.
Laury nie interesowało ani ile miał pieniędzy, ani czemu zawdzięcza błyskotliwą karierę
biznesmena. Nadal był bowiem nieokrzesany i źle wychowany. Tylko człowiek gruboskórny
mógł wrócić do miasta, które nim gardziło, by pysznić się swym bogactwem. Było to typowe
dla wywodzącego się z niskiej sfery parweniusza, który szybko doszedł do wielkich pie-
niędzy, ale nie nabył ogłady towarzyskiej.
Kogo to obchodziło?
10
Ją na pewno nie. Dlaczego nie zostawił swych milionów w Atlancie? W Gregory nie były one
nikomu potrzebne.
Niestety, nie była to cała prawda. Ona rozpaczliwie potrzebowała pieniędzy.
Kłopoty spadły na nią niespodziewanie i osaczyły ze wszystkich stron, stawiając w sytuacji
bez wyjścia. Po raz kolejny rozpamiętywała swe połoŜenie, idąc na górę do sypialni, która - z
ulgą o tym pomyślała - nie przyciągnęła uwagi Jamesa.
Laura, zdejmując z siebie ubranie, z goryczą wspominała dzień, w którym wykonawca
testamentu ojca zaprosił ją do swego biura. W imponującym gabinecie, wypełnionym po sufit
ksiąŜkami, oświadczył bez ogródek, Ŝe nie odziedziczyła nic, oprócz długiej listy rozeźlonych
wierzycieli.
Zdruzgotana słuchała jego wyjaśnień; dowiedziała się, Ŝe ojciec był nieudolnym menadŜerem
i źle inwestował pieniądze, porywając się na ryzykowne przedsięwzięcia i wątpliwe finan-
sowe transakcje. W rezultacie zupełnie roztrwonił rodzinny majątek. Prawnik zakomunikował
jej to uprzejmie, ale bez obwijania rzeczy w bawełnę. Była zrujnowana, nie miała absolutnie
nic, Ŝadnych środków, by zapłacić zaległe rachunki.
- Ale Ŝyliśmy...
- Bardzo dobrze, na wysokiej stopie. Randolph przed nikim by się nie przyznał, Ŝe ma
finansowe kłopoty. A juŜ za nic na świecie nie zdradziłby się z tym przed tobą czy twoją
matką.
Laura przerzucała stronice rachunkowej księgi, przygwoŜdŜona rozmiarem katastrofy.
- Nie mam nawet na jedzenie.
- Przykro mi, Lauro, Ŝe odziedziczyłaś taką sytuację.
- Przynajmniej pozostaje mi Indigo Place dwadzieścia dwa -zauwaŜyła z namysłem,
przeglądając stos rachunków. CięŜkie westchnienie adwokata było jedyną odpowiedzią.
Podniosła głowę i spojrzała na niego z rosnącą trwogą. - Nadal jestem właścicielką domu, tak
czy nie?
Nakrył ręką jej dłoń.
- CiąŜy na nim dług hipoteczny, moja droga. Bank zawiadomił mnie, Ŝe jeśli nie odzyskają
pieniędzy w ciągu sześciu miesięcy, będą musieli przejąć go na własność. Radzę ci z całego
serca sprzedać posiadłość.
To był ostateczny cios. PołoŜyła głowę na biurku adwokata i rozpłakała się. Powoli jednak
zaczęła oswajać się z ponurą rzeczywistością. CięŜko było pogodzić się z tym, Ŝe jest bez
grosza. Ale był to fakt i naleŜało przyjąć go do wiadomości.
Starając się zachować maksymalną dyskrecję, wystawiła Indigo Place 22 na sprzedaŜ. Kiedy,
jak przewidywała, wieść o tym rozeszła się po mieście, zaczęła rozgłaszać wszem wobec, Ŝe
dość ma juŜ trudów z utrzymaniem rodzinnej siedziby, Ŝe jest za duŜa na jedną osobę, a ona
nie chce być dłuŜej niewolnicą swego domu: pragnie uŜywać Ŝycia, bawić się i podróŜować.
Oczywiście będzie podróŜować. Natychmiast po sprzedaniu posiadłości wyjedzie z miasta,
ale po to jedynie, by poszukać sobie jakiejś pracy.
PołoŜyła się do łóŜka i zgasiła lampę. Jak zwykle zatrzymała przez chwilę wzrok na drzewie
magnolii rosnącym za oknem sypialni. Czas biegł szybko. Zostało tylko trzy miesiące do
terminu wyznaczonego przez bank. Nie mogła dopuścić do ogłoszenia bankructwa. Miasto
nie moŜe się dowiedzieć o nieudanych interesach ojca. Honor rodziny nie moŜe doznać
uszczerbku. Musi sprzedać dom, i to szybko.
Ale niech ją diabli porwą, jeŜeli pozwoli nicponiowi, takiemu jak James Paden, wejść w jego
posiadanie!
11
Rozdział drugi
Nazajutrz rano Laura obudziła się późno, z cięŜką głową. Wczoraj nie mogła zasnąć, a kiedy
wreszcie zapadła w sen, był on niespokojny i przerywany. Pamiętała równieŜ, Ŝe dręczyły ją
jakieś majaki, ale nie usiłowała ich odtworzyć. Instynktownie przeczuwała, dlaczego tak jest;
nie chciała wiedzieć, o czym, a raczej o kim śniła.
Laura przywykła juŜ do tego, Ŝe budzi się w pesymistycznym nastroju. MęŜnie stawiła czoło
rzeczywistości podczas długiej choroby ojca, odwaŜnie zniosła jego śmierć i wiadomość o
finansowej ruinie, ale zapłaciła za to depresją i ranną melancholią. Prawie juŜ zapomniała, co
to znaczy witać z radością nowy poranek. Ostatnio kaŜdy następny dzień przynosił jedynie
kłopoty.
OcięŜałym krokiem udała się do łazienki i weszła pod prysznic. Puściła najpierw gorącą
wodę, a potem tak zimną, ile tylko jej ciało było w stanie wytrzymać. Pod wpływem nie-
szczęścia zrobiła się apatyczna, lodowaty strumień jednak trochę ją orzeźwił.
WłoŜyła stare szorty oraz trykotową koszulkę z nadrukiem „Tylu męŜczyzn, a tak mało
czasu". Dostała ją kiedyś od przyjaciółki na pamiątkę jej pobytu w Nowym Orleanie. Boso, z
głową okręconą ręcznikiem zeszła na dół do kuchni, by zaparzyć sobie kawy.
Dźwięk dzwonka wyrwał ją z zamyślenia, w jakie ją wprawił spływający ciurkiem z
maszynki strumyczek wonnego napoju. Stąpając niemal bezszelestnie bosymi stopami po
twardej drewnianej podłodze i puszystych perskich dywanach, podeszła do frontowych drzwi.
Nim je otworzyła, zerknęła przez zasłony w jadalnym pokoju, by zobaczyć, kto składa wizytę
o tak wczesnej porze. Kiedy ujrzała przybysza, zacisnęła pięści i powieki i zaklęła cicho.
Z obawą spojrzała w lustro wiszące w holu i jęknęła na widok swego odbicia. Nieumalowana,
bosa, z mokrą głową owiązaną ręcznikiem... Świetnie, wspaniale!
Za to on, jak na złość, wyglądał oszałamiająco.
Otworzyła drzwi i nie mówiąc słowa, nieprzychylnie spoglądała na gościa. Jej kwaśny nastrój
skupił się cały we wzroku.
Obrzucił spojrzeniem jej niedbały strój i wybuchnął niepohamowanym śmiechem. Co za
gbur!
- Dzień dobry.
- Dzień dobry.
Zmuszona była stać i patrzeć z bezsilną złością, gdy czytał napis na trykotowej koszulce.
Musiała równieŜ znieść głupawy, sceptyczny uśmiech, który pojawił się na twarzy Jamesa.
Miała ochotę wymierzyć mu siarczysty policzek. Zamiast tego usiłowała nie tracić znudzonej
miny, jaką przybrała.
Omijając wzrokiem imponująco szerokie bary gościa, zauwaŜyła, Ŝe wczorajszy motocykl
wymienił na srebrny sportowy samochód nieznanej marki. Auto było bardzo niskie, a
karoseria lśniła w słońcu. Laura zastanawiała się, w jaki sposób wciskał w tę „zabawkę" swój
długi korpus.
- Czy zamierzasz zaprosić mnie do środka?
- Nie.
- Czy mogę wejść?
- Po co?
- Czy pani Hightower telefonowała do ciebie?
- Nie.
Ledwo wypowiedziała te słowa, rozległ się dźwięk telefonu. James mrugnął okiem.
- ZałoŜę się, Ŝe to ona dzwoni. - Laura tylko spojrzała na niego, w dalszym ciągu zagradzając
sobą wejście do domu. - Radzę ci jednak odebrać telefon - zasugerował krótko, kiedy mimo
kolejnych natarczywych dzwonków nie ruszała się z miejsca.
12
Nie tracąc wyniosłości pomimo niezbyt odpowiedniego ubrania, Laura odwróciła się do niego
plecami i podeszła do aparatu zawieszonego pod schodami.
- Halo... Och, dzień dobry, pani Hightower. - Spojrzała na Jamesa, który nieproszony
przestąpił próg i wszedł do środka. Zamykając za sobą drzwi, uśmiechnął się wyraźnie z
siebie zadowolony. - On juŜ tu jest - odpowiedziała Laura gniewnie w słuchawkę. - Byłoby
dobrze, gdyby... Ach tak, zrobiła to pani... widocznie byłam wtedy pod prysznicem... No
cóŜ... Rzeczywiście ... - Westchnęła cięŜko, po czym dodała: - Dobrze... Tak, jestem pewna.
ś
aden kłopot. Do widzenia.
OdłoŜyła słuchawkę i wolno odwróciła się do niepoŜądanego gościa.
- Pani Hightower powiedziała, Ŝe chciałeś raz jeszcze obejrzeć dom. Po co? PrzecieŜ
oglądałeś go zaledwie wczoraj wieczorem.
- JeŜeli zdecyduję się na kupno, wydam duŜo pieniędzy. Czy nie uwaŜasz, Ŝe powinienem
zobaczyć go równieŜ za dnia?
- Myślę, Ŝe tak.
BoŜe, ileŜ by dała za to, Ŝeby nie wyglądać tak Ŝałośnie, Ŝeby jej trykotowa bluzeczka nie
była taka sprana, wiotka i ciasna. Jaki diabeł podszepnął jej dziś rano, by nie włoŜyć
biustonosza? Widząc, jak bezczelnie obmacuje wzrokiem jej postać, najchętniej ubrałaby się
w długi płaszcz, który by ją okrył od szyi aŜ po czubki palców u nóg. Miała równieŜ
nieprzyjemne uczucie, Ŝe jej gołe nogi są jakby w dwójnasób obnaŜone; to samo było ze
stopami.
- Dobrze - powiedziała, kierując się w stronę jadalni. -Proszę się nie krępować. Właśnie
parzyłam kawę...
- Dziękuję, chętnie się napiję.
Rozchyliła lekko usta i spojrzała na niego ze zdziwieniem. Nie proponowała mu kawy. Inny
męŜczyzna na jego miejscu na pewno by wyczuł jej zaŜenowanie i dyskretnie odszedł; James
Paden nie miał jednak ogłady. Powinna więc wiedzieć, Ŝe nie moŜna spodziewać się po nim
takiej delikatności.
- W kuchni - dodała nieuprzejmie.
- Świetnie. Przy okazji i ją ponownie obejrzę.
Poszedł za nią przez jadalnię do zalanej słońcem kuchni. Powitał ich aromat świeŜo
zaparzonej kawy.
- MoŜe usiądziesz? - zaproponowała z wymuszonym uśmiechem. Ton głosu jednakŜe nie był
zachęcający.
- Za chwilę - odparł z roztargnieniem. Oglądał kuchnię fachowym okiem. Mistrz patelni nie
mógł być bardziej skrupulatny. - Czy wyposaŜenie zostaje?
- Jeszcze o tym nie myślałam.
Sięgnęła do kredensu po filiŜanki i spodeczki. Uświadomiła sobie przy tym, Ŝe kiedy wyciąga
ramię, bluzka ciaśniej opina piersi, a szorty jakby robią się krótsze. Uderzyło ją takŜe, jak
przyjemnie pachnie James Paden - dobrym mydłem i wytworną wodą po goleniu. A jego usta
na pewno miały smak mięty.
BoŜe uchowaj, by kiedykolwiek miała okazję się o tym przekonać, ale...
- I co?
- Jakie co?
Wprawnie napełniła kawą filiŜanki, chociaŜ ręce jej drŜały. Przedtem zawsze narzekała na
kuchnię, Ŝe jest za duŜa i dobrze trzeba się nadreptać, by cokolwiek wziąć do ręki. W tym
jednak momencie miała wraŜenie, Ŝe obszerne pomieszczenie znacznie się skurczyło.
- Chodzi o wyposaŜenie. Dziękuję - powiedział, biorąc od niej filiŜankę i talerzyk.
- Wydaje mi się, Ŝe raczej zostanie. Kupiono je, kiedy modernizowano dom. Na pewno na nic
mi się nie przyda, a gdybym chciała je oddzielnie sprzedać, niewiele za nie otrzymam.
Ś
mietanki? Cukru?
13
- Nie, dziękuję. - Powoli sączył kawę. - Dokąd się wybierasz?
Odprowadziła wzrokiem smuŜkę pary unoszącą się znad filiŜanki. W pewnej chwili ich
spojrzenia się spotkały.
- Wybierać? Kiedy?
- Po sprzedaŜy domu.
- Jeszcze nie wiem - odparła wymijająco.
Badali się wzrokiem przez dłuŜszy czas. Laura pierwsza odwróciła oczy.
- Jak widzisz, wszystkie urządzenia są w dobrym stanie i funkcjonują bez zarzutu.
Skrupulatnie sprawdzał stan kuchni. Laurze wprawdzie bardziej to odpowiadało niŜ
zainteresowanie jej własną osobą, ale taka pedanteria zaczęła ją irytować. Odkrył szparę
między kafelkami i wskazał ją palcem.
- Po prostu odpadła zaprawa - powiedziała niecierpliwie.
- Wiem. Sam to naprawię. - Opuścił wzrok na jej piersi. Nie próbował nawet ukryć, Ŝe
niezwykle go fascynują. Przyglądał im się jakiś czas, po czym na nowo zwrócił oczy na
twarz. - Musisz wiedzieć, Ŝe mam duŜe zdolności manualne.
Wlepione w Laurę zielone oczy Jamesa więziły ją przez kilka chwil. A serce biło jej mocno i
szybko. W końcu odwróciła się od niego. „Nie wątpię, Ŝe je masz" - pomyślała zjadliwie.
ChociaŜ kawa parzyła podniebienie, jednym haustem opróŜniła filiŜankę i energicznie
odstawiła wraz z talerzykiem na ladę. Nie chciała, aby tutaj dłuŜej przebywał; zakłócał jej
spokój i wprowadzał w dziwny nastrój. Ale nie mogła go wyrzucić ot tak sobie, bez Ŝadnego
powodu - był klientem pani Hightower. Jedynym wyjściem było zakończyć sprawę moŜliwie
jak najszybciej.
- Co chciałbyś obejrzeć?
Wsparty o kontuar, sączył leniwie kawę. Ani na chwilę nie spuszczał z niej oczu.
- Jak na razie niewiele zobaczyłem. Co twoim zdaniem powinienem jeszcze obejrzeć?
Dwuznaczna aluzja ukryta w pytaniu nie uszła jej uwagi, ale postanowiła ją zlekcewaŜyć. Czy
on w ogóle kiedykolwiek myślał o czymś innym niŜ o seksie? Jego reputacja podrywacza nie
była bezpodstawna. „Jeśli wszystko to, co o nim mówiono, było prawdą - pomyślała Laura -
to cudem tylko udaje mu się zapiąć rozporek".
W ślad za tą myślą powędrowała wzrokiem w dół, by się o tym przekonać. Myliła się. DŜinsy
leŜały na nim dobrze.
Nawet lepiej niŜ dobrze. Doskonale. Ale chociaŜ były zapięte jak trzeba, nie mogły
zamaskować płci. JeŜeli wybrzuszenie za rozporkiem nie było wystarczającym dowodem
męskości Jamesa, męskości aŜ bijącej w oczy, to na pewno uwydatniały ją mocne, szczupłe
uda.
Nie miał brzucha. O nie! Sportowa koszula zwisała swobodnie z szerokich barów, nie
marszcząc się na Ŝadnej wypukłości, a z drugiej strony podkreślała atletyczny tors. Laura
udawała, Ŝe nie dostrzega interesującego koŜuszka, jaki wyzierał z trójkątnego wycięcia
sportowej koszuli. Tworzyły go brązowo-złotawe włosy porastające muskularną pierś.
Niemniej po tym, co zobaczyła, nie była w stanie wykrztusić słowa. James pierwszy przerwał
ciszę.
- A piwnica?
- O co chodzi?
- Wspomniałaś o niej wczoraj, ale nie zdąŜyłem jej obejrzeć. Czy to są drzwi do piwnicy?
Przeszedł na drugi koniec kuchni. Drzwi były zamknięte.
- Kluczyk wisi na gwoździu - poinformowała Laura, z niechęcią odrywając stopy od kaflowej
posadzki. Musiała stanąć tuŜ przy nim, aby dosięgnąć kluczyka umieszczonego między
lodówką a ścianą.
- Zawsze zamykasz piwnicę?
- Tak.
14
- Po co? Czy to szafa ze szkieletami Nolanów? Odwróciła głowę, otwierając drzwi, i spojrzała
na niego
jadowitym wzrokiem.
- Nie, ale w tym domu jest to jedyne miejsce, którego nie lubię.
- Dlaczego?
- Nie mam pojęcia. - Wzruszyła ramionami. - Mam wraŜenie, Ŝe jest jakieś nawiedzone.
- Wobec tego moŜe ja wejdę pierwszy.
Przecisnął się obok niej. Przywarła płasko do framugi, by go przepuścić, lecz i tak otarł się o
nią całym ciałem. Zagrały w niej wszystkie zmysły. Poczuła się, jakby ją podłączono do
elektrycznego kontaktu. Nie zdziwiłaby się, gdyby zobaczyła sypiące się z niej iskierki.
Stojąc na drugim stopniu, odwrócił głowę.
- Schodzisz?
Słyszała kiedyś na jakimś filmie podobne pytanie w trochę obscenicznym kontekście.
Bohaterka odpowiedziała równie gładko i dwuznacznie. Laura zganiła siebie w myśli, Ŝe
pozwala sobie na takie porównania, i wyjąkała:
- Nie, idź sam. Mam ochotę na jeszcze jedną filiŜankę kawy. Sam obejrzyj piwnicę.
- Nie. To miejsce jest nawiedzone, jak mówisz. Poza tym muszę mieć przewodnika. Co
będzie, jeśli zabłądzę? Lub gdy zechcę o coś zapytać?
- W porządku - zgodziła się z irytacją. Niepewnie postawiła bosą stopę na drewnianym
stopniu.
- Pozwól, Ŝe ci pomogę.
Nim zdała sobie sprawę, co James zamierza zrobić, ujął mocno jej dłoń swą ciepłą ręką i
wolno sprowadził w dół po ciemnych schodach.
- UwaŜaj na stopnie! - ostrzegł.
- Na prawo od ciebie na samym dole jest kontakt - powiedziała; jej głos dziwnym echem
odbijał się od ceglanych ścian. James odnalazł kontakt i przekręcił go. Ale światło się nie
zapaliło. - Przepraszam - bąknęła - widocznie Ŝarówka się przepaliła.
- Nie szkodzi. Przy otwartych drzwiach jest tu wystarczająco widno.
Miała nadzieję, Ŝe ciemność odwiedzie go od oglądania piwnicy. Zrobiła nawet ruch, by
zawrócić na górę, ale on nadal więził jej rękę w swojej dłoni. Nie pozostawało jej nic innego
niŜ iść za nim.
Podłoga, po której stąpała bosymi stopami, była zimna i wilgotna. W piwnicy pachniało
kurzem, pleśnią i zgnilizną. Oczami wyobraźni widziała pająki, myszy i inne odraŜające
stworzenia.
- Co to za słoiki stoją na półkach?
- Przetwory i dŜemy. Pasteryzowane owoce i warzywa. Dzieło Gladys. Zrobiła to wszystko,
kiedy jeszcze u mnie pracowała.
- A czy są dobre?
- Wspaniałe. Gladys jest świetną gospodynią.
- Szkoda, Ŝe się jej pozbyłaś.
Laura się najeŜyła i natychmiast odparowała:
- Nie musiałam. Taką podjęłam decyzję.
Nie skomentował jej słów, tylko zadawał inne pytania, aŜ całkowicie zaspokoił ciekawość
poznania tej części domu. Przez cały czas trzymał jej rękę, ale ona dopiero wtedy sobie
uświadomiła, jak kurczowo ściska jego dłoń, gdy zawracając na górę, weszli w krąg światła
padającego przez otwarte drzwi kuchni. Wolno rozluźniła palce.
- Chyba rzeczywiście nie lubisz tej piwnicy, prawda? - zapytał miękko, zatrzymując się na
najniŜszym schodku.
- Tak.
- Jest ci zimno?
15
Zaczął energicznie rozcierać jej ramiona. Laura zadrŜała pod tym dotykiem. Jednak stała
nieruchomo i biernie pozwalała, by przesuwał po niej rękami od barków po łokcie, tam i z
powrotem, aŜ skóra zrobiła się ciepła i róŜowa. A moŜe falę gorąca, które nagle ogarnęło całe
ciało, wywołało jej zakłopotanie? James bowiem nie patrzył na twarz dziewczyny ani nawet
na pokryte gęsią skórką ramiona. Spoglądał na jej piersi i po nich poznał, Ŝe zmarzła.
Odsunęła jego ręce i weszła na schody.
- Marzę o jeszcze jednej kawie. Dobrze mi zrobi - oznajmiła, gdy znalazła się w kuchni, i
natychmiast napełniła filiŜankę. - A ty się napijesz?
- Nie, dziękuję. Jedna kawa wystarczy. - Starannie zamknął drzwi od piwnicy i powiesił
kluczyk na swoim miejscu. - Myślę, Ŝe znam środek, po którym poczujesz się lepiej niŜ po
kawie.
Stopniowo odzyskiwała równowagę. Nie śpiesząc się, odjęła filiŜankę od ust. James mówił
głosem niskim i wibrującym, jakby chciał dać do zrozumienia, Ŝe nie są sobie całkowicie
obcy. Oczy mu błyszczały, gdy podchodził do niej śmiałym i zdecydowanym krokiem. Laura
wiedziała, Ŝe powinna uciec, ale nie mogła się ruszyć. Nawet wtedy, gdy podniósł ręce i
zbliŜył do jej głowy.
Powoli odwinął ręcznik. Mokre kosmyki włosów przesłoniły twarz Laury i opadły na
ramiona. James upuścił ręcznik na podłogę, ponownie uniósł ręce, wsadził palce w jej włosy i
przeciągnął wzdłuŜ zlepionych kosmyków, rozsupłując je starannie. Kiedy przeczesał
kilkakrotnie zwichrzoną czuprynę, aŜ po jedwabiste zakończenia, objął dłońmi jej szyję i
zaczął delikatnie masować kark.
- No i co? Czy masaŜ pomógł ci trochę?
Rzeczywiście pomógł. Ale jednocześnie odjął władzę w kolanach. Nogi Laury zrobiły się
miękkie jak z waty. Rozpalił równieŜ krew w Ŝyłach i zamienił uda w dwie wiotkie, bezsilne
kończyny.
- Tak. Dziękuję ci. - Miała w głowie tylko jedną myśl: uciec jak najdalej, zanim padnie ofiarą
jego nieprzepartego uroku. Zdjęła z siebie ręce Jamesa i spróbowała się odsunąć. Szczęśliwie
udało jej się bezpiecznie odstawić filiŜankę ze spo-deczkiem na stół, nim zdąŜyły wypaść z
bezwładnych rąk. -A moŜe... moŜe najpierw obejrzymy pokoje na dole?- zaproponowała. -
JeŜeli potem będziesz chciał coś jeszcze zobaczyć, to ci pokaŜę.
- W porządku. Prowadź!
Pozbycie się ręcznika z głowy, wcale nie dodało jej pewności siebie. Wilgotne, świeŜo umyte
włosy wydawały jej się jakby chorobliwie tkliwe. Miała wraŜenie, Ŝe całe ciało jest przed nim
odsłonięte. Czuła się, jakby ją gwałcił za kaŜdym razem, kiedy na nią spojrzał. Liczyła
jednak, Ŝe wpojona od dzieciństwa umiejętność panowania nad sobą umoŜliwi jej oprowa-
dzenie Jamesa po pokojach na parterze bez okazywania swoich prawdziwych uczuć.
Oczywiście było to udawanie. Nie miała bowiem zamiaru sprzedać Indigo Place 22 Jamesowi
Padenowi, nawet gdyby potroił Ŝądaną sumę. Miała uczucie, Ŝe profanuje ukochany dom
choćby tym, Ŝe pozwala, by taki nuworysz po nim się przechadzał. Wyobraźnia podsuwała jej
odraŜające obrazy burd i awantur, jakie on i jego hałaśliwi kompani będą tu wyczyniać, gdy
jej juŜ nie będzie. Przypominała sobie, jak się dawniej zachowywali na seansach filmowych w
sobotnie wieczory; kończyło się to nieodmiennie wyrzuceniem niesfornej bandy z kinowej
sali.
Póki Ŝyje, nie dopuści do tego!
- To jest gabinet ojca- wyjaśniła, wprowadzając go do przestronnego, wyłoŜonego boazerią
pomieszczenia na tyłach domu. Stały w nim cięŜkie skórzane meble, a w powietrzu unosił się
jeszcze zapach fajkowego tytoniu. Na podłodze przed kominkiem leŜała niedźwiedzia skóra, a
nad gzymsem wyszczerzały kły liczne myśliwskie trofea. Na środku pokoju królował
staroświecki stół bilardowy z charakterystycznymi skórzanymi workami.
- Twój ojciec grywał w bilard? - zapytał James.
16
- Godzinami - odparła, uśmiechając się do wspomnień.
- A więc na tym polega róŜnica.
- RóŜnica? - Zdziwiona jego ironicznym tonem, odwróciła głowę.
- Między dŜentelmenem a biedakiem. Kiedy biedak przesiaduje długie godziny w sali
bilardowej, jest uwaŜany za nieroba i nicponia, ale gdy bogacz gra godzinami we własnym
domu, wówczas mówi się o nim, Ŝe jest dŜentelmenem. - Raz jeszcze spojrzał na stół
bilardowy i na nią, po czym rzucił szorstko: - Chodźmy na górę!
Nie podobała jej się nieprzyjemna nuta w jego głosie. Czuła się juŜ dostatecznie nieswojo,
prowadząc męŜczyznę, zwłaszcza o tak złej reputacji, na górę, do pokojów sypialnych
pustego domu. W poleceniu „chodźmy na górę" usłyszała jakby zawoalowaną groźbę.
Niewykluczone, Ŝe kiedy tam się znajdą, zechce wziąć na niej odwet za wszystkie
upokorzenia, jakich w Ŝyciu doznał od przedstawicieli jej sfery. Na myśl o takiej moŜliwości
poczuła słabość w dole brzucha.
JednakŜe zanim wstąpili na schody prowadzące na drugie piętro, surowy wyraz jego twarzy
nieco złagodniał. Laura postanowiła pokazać najpierw apartament pana domu, mając cichą
nadzieję, Ŝe na tym poprzestanie i nie będzie chciał oglądać innych pomieszczeń. Lecz James
zatrzymał się na klatce schodowej i spojrzał na nią pytająco. Chcąc nie chcąc, musiała
otworzyć przed nim drzwi dwóch sypialni z przylegającą do nich wspólną łazienką. Potem
skierowała się na ostatnią kondygnację.
- A teraz ci pokaŜę...
- A tam co jest? - przerwał.
Nawet nie odwracając głowy, wiedziała, do czego zmierza. Bez wątpienia chodziło o naroŜny
pokój.
- Tam jest moja sypialnia- odparła z ociąganiem.
- Czy mogę ją zobaczyć?
- A czy to konieczne?
- Raczej tak.
Dlaczego pani Hightower zaniedbuje swoje obowiązki, chociaŜ Ŝąda aŜ sześciu procent
prowizji od transakcji? Laura czyniła sobie gorzkie wyrzuty, Ŝe zgodziła się pokazać mu dom
pod nieobecność pośrednika. Wylewność tej kobiety była irytująca, ale jej uczestnictwo w
oględzinach ułatwiałoby sytuację. Przebywanie Jamesa Padena pod jej dachem i Ŝądanie
pokazania mu sypialni zyskiwałyby wówczas uzasadnienie.
- Jestem przekonana, Ŝe jeŜeli rzeczywiście nosisz się z zamiarem kupna domu, pani
Hightower znajdzie czas, by...
- Ale ja tu juŜ jestem!
Wsunął ręce głęboko w kieszenie i przechylił głowę na bok. Robił wraŜenie, Ŝe zamierza stać
tutaj aŜ do dnia Sądu Ostatecznego lub dopóki nie postawi na swoim, niezaleŜnie od tego, co
miało być pierwsze. Jego bezczelność była nie do zniesienia. Laura jednak postanowiła
zgodzić się na jego Ŝądanie; było to lepsze niŜ wdawać się z nim w dyskusję, która w
rezultacie przedłuŜyłaby tylko tę wizytę.
- W porządku!
Nie usiłując nawet ukryć wrogości, poprowadziła Jamesa z powrotem w dół i odstąpiła na
bok, by puścić go przodem. Jego oczy natychmiast powędrowały na łóŜko, które zostawiła nie
zasłane. Na poduszce widniał jeszcze odcisk głowy. Pościel w pastelowych kolorach była
wymięta i rozrzucona. Samo łóŜko - duŜe i wygodne - wyglądało niezwykle zachęcająco.
Skierował się wprost do niego i usiadł na krawędzi. Przeciągnął dłońmi po kołdrze.
- Zawsze byłem ciekaw, w jakim łóŜku śpi Laura Nolan. Miała ochotę powiedzieć mu coś
złośliwego, w rodzaju:
„Gdyby nie to, Ŝe jestem bez grosza, do końca Ŝycia byś się nie dowiedział, w jakim", ale nie
przeszło jej to przez gardło; rzekła jedynie:
17
- Przepraszam za ten nieporządek. Nie zdąŜyłam zaścielić łóŜka.
- Nie ma sprawy. Ja teŜ nigdy tego nie robię.
Spojrzał na nią przeciągle, po czym się podniósł i z ogniem w oczach podszedł do toaletki.
Obejrzał dokładnie znajdujące się na niej drobiazgi: flakony z perfumami, perły, których nie
schowała do aksamitnego pudełka, kolekcję staroświeckich szpilek do kapeluszy oraz
kryształową szkatułkę na pierścionki - podarunek od matki.
Stylowa staroświecka kozetka w kącie pokoju zwróciła jego uwagę. Przyglądał jej się przez
dłuŜszą chwilę, po czym przeniósł wzrok na twarz Laury. Uśmiechnął się przy tym tak, iŜ
odniosła wraŜenie, Ŝe myśli o czymś bardzo nieprzyzwoitym.
Podszedł do szerokiego okna i stanął odwrócony do niej plecami. Wychodziło na rozległy
teren rozciągający się na tyłach posiadłości: na molo do łowienia ryb, przystań wioślarską i
niebieskozielone wody Zatoki Świętego Grzegorza.
- Ładny widok - zauwaŜył.
- Kocham ten pejzaŜ.
- Zawsze tu spałaś?
- Zawsze, z wyjątkiem czterech lat, które spędziłam w college.
Odwrócił się od okna w jej stronę.
- W tym pokoju spałaś, kiedy cię poznałem? Skinęła twierdząco głową.
- Miałaś taki... nienaganny wygląd. Sprawiałaś wraŜenie lalki - niedostępnej i niedotykalnej. I
ta sypialnia jest sypialnią lalki. - Ponownie zerknął na łóŜko. - Czy śpisz tutaj sama?
Hardo uniosła podbródek.
- Nie twój interes!
- Mam na myśli kota, pieska lub misia. - Wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Nie! - odparła sztywno, krzyŜując ręce na piersiach. Zaraz jednak poŜałowała tego gestu,
jego wzrok bowiem natychmiast powędrował z twarzy na biust.
- Podoba mi się ten pokój. Jest miły i przytulny. Trzymała się mocno, chociaŜ policzki jej
płonęły, a serce
waliło jak młotem. Pozornie jego słowa brzmiały dość niewinnie, ale Laura dobrze rozumiała
ich podtekst. Miała ochotę wybiec z pokoju, zasłaniając piersi, których reakcja zdradzała, co
się dzieje w jej duszy.
- Czy to łazienka? - zapytał.
- Tak.
Podszedł do półotwartych drzwi i przekroczył próg. Laura nie odwaŜyła się iść za nim. JuŜ
wspólne przebywanie w sypialni było wystarczająco kłopotliwe. Nie chciała wprowadzać się
w jeszcze większe zaŜenowanie.
Po kilku chwilach wyszedł z łazienki.
- Wisiały na pręcie od zasłony przy prysznicu. JuŜ wyschły. - James w wyciągniętej ręce
trzymał jej pończochy, biustonosz i parę skąpych majteczek.
Laura zbladła, skonsternowana do najwyŜszego stopnia.
- Dziękuję - odparła, zabierając od niego bieliznę. Dotykał jej. Śliski jedwab zachował jeszcze
ciepło męskiej dłoni. Upuściła bieliznę na krzesło, jakby stanowiła jakiś kompromitujący ją
dowód.
- Chyba na dziś wystarczy oglądania - powiedział. Wyszła za nim z pokoju. WciąŜ czuła się
zbyt zakłopotana,
by się odezwać. Szczęśliwie, Ŝe w ogóle była w stanie się poruszać. Stał u podnóŜa schodów,
czekając, by odprowadziła go do wyjścia.
- Odezwę się do ciebie osobiście lub przez panią Hightower.
- Dobrze.
Postanowiła na razie nie wspominać, Ŝe zdecydowała się nie sprzedawać mu domu
niezaleŜnie od ceny, jaką jej zaoferuje. Nic to nie da, poza tym, Ŝe go rozzłości. Prawdę
18
mówiąc, wątpiła, czy ma rzeczywiście zamiar kupienia posiadłości. Dlaczego człowiek z
takimi pieniędzmi jak on, podrywacz i wolny duch, chce osiąść na stałe w prowincjonalnej
mieścinie i wziąć na siebie obowiązek utrzymania starej zabytkowej siedziby i zarządzania
nią?
Jego zainteresowanie wnętrzem domu miało przypuszczalnie źródło w kompleksie niŜszości.
Przedtem nigdy go tutaj nie zapraszano. Teraz, kiedy był znany z bogactwa, mógł chodzić,
kiedy i do kogo chciał, nie mając uczucia, Ŝe z powodu pochodzenia jest niepoŜądanym
gościem. Bez wątpienia sprawiało mu satysfakcję znęcanie się nad tymi, którzy go kiedyś
upokarzali. Dawniej nie miał prawa przestąpić progu domów takich jak Indigo Place 22.
Przyszedł więc teraz, by się popisać przed nią swoim sukcesem.
Ta myśl sprowokowała Laurę do złośliwej uwagi:
- Mam nadzieję, Ŝe dzisiaj osiągnąłeś to, na czym ci zaleŜało.
Natychmiast poŜałowała tych słów, widząc jego reakcję. Zatrzymał się w pół drogi i odwrócił
z wolna. W tej chwili nie wyglądał na trzydziestoletniego milionera. Miał znowu osiemnaście
lat i był szalonym, nieokiełznanym, hardym i niebezpiecznym chłopakiem. Niesforny pukiel
włosów opadł mu na brew. Wargi wygiął ironiczny grymas. Pamiętała ten jego uśmiech z
dawnych czasów. Taki uśmiech miał na pamiątkowej fotografii do kroniki gimnazjum.
- Niezupełnie- odpowiedział, zamknąwszy drzwi, które przed chwilą otworzył.
Jednym zwinnym ruchem chwycił ją za ramiona, obrócił i oparł o drzwi. Ujął w dłonie jej
twarz i pochylił się nad nią, jednocześnie rozsuwając kolanem uda. Wargami spadł na nią jak
jastrząb na upatrzoną ofiarę. Broniła się przed tą natarczywą pieszczotą, wykręcając głowę na
wszystkie strony.
- Nie! Nie!
Był stanowczy i nieubłagany. Jego ręce pozostały bierne, ale z chwilą gdy rozchylonymi
wargami ogarnął jej usta, Laura juŜ była pokonana. Delikatnie ssał róŜowe płatki ust i penet-
rował językiem ich słodkie wnętrze. W perfekcyjny sposób łączył finezyjne wyrafinowanie z
władczą pieszczotą. śar tego pocałunku stopił w niej ostatni odruch sprzeciwu.
Był to jeden z tych drapieŜnych pocałunków, które – jak sobie wyobraŜała - zdarzają się tylko
w kinie. Płonął poŜądaniem i delektował się smakiem jej warg niczym wykwintnym deserem.
Jednocześnie napierał udem na jej uda.
Kiedy wreszcie uniósł głowę, wargi miała czerwone i wilgotne, a oczy zasnute mgłą.
Rozpalone ciało gięło się w jego objęciach, a pierś wznosiła się i opadała. Zuchwale zniŜył
wzrok i dotknął palcem sterczącego sutka. Trzykrotnie leniwym ruchem okrąŜył go kciukiem
tak, iŜ zrobił się sztywny i twardy.
- Jesteś rozkoszna, dziecinko - szepnął czule. Jęknął i pocałował ją jeszcze raz.
Laura poczuła się głęboko upokorzona. Robił z nią, co chciał, a ona mu na to pozwalała. W
końcu, wywinąwszy się jakoś z jego objęć, szorstkim ruchem odepchnęła go od siebie. Stała
na wprost bez tchu, zdrętwiała z wściekłości.
- Dlaczego to zrobiłeś?
DrŜała na całym ciele na skutek nieoczekiwanego przeŜycia, ale James wydawał się bawić jej
gniewem.
- Pomyślałem, Ŝe prawdziwy pocałunek dobrze ci zrobi. Nim zdąŜyła mu odpowiedzieć - juŜ
go nie było.
- Nie rozumiem cię, Lauro.
Laura pocierała czoło w nadziei, Ŝe w ten sposób pozbędzie się dokuczliwego bólu głowy.
Przy uchu trzymała słuchawkę telefonu. Panicznie bała się rozmowy z panią Hightower;
zgodnie z przewidywaniami okazała się rzeczywiście bardzo trudna.
- Przykro mi, Ŝe panią zawiodę, ale ten kontrakt jest dla mnie nie do przyjęcia. - Oczami
wyobraźni widziała, jak na drugim końcu kabla pani Hightower wolno liczy do dziesięciu.
19
- AleŜ on daje tyle, ile Ŝądasz! - wykrzyknęła pośredniczka. - AŜ do dziesiątego miejsca po
przecinku.
- Wiem, wiem - powtarzała Laura, gryząc dolną wargę. -Tylko Ŝe w tym wypadku nie chodzi
o pieniądze.
- CzyŜbyś chciała odstąpić od sprzedaŜy domu?
- Oczywiście, Ŝe nie. - Pytanie pani Hightower było czysto retoryczne, poniewaŜ
pośredniczka dobrze znała przyczynę, dla której Laura decydowała się sprzedać Indigo Place
22.
- A zatem o co chodzi?
Laura zaczęła wiercić się na krześle.
- Nie chodzi o pieniądze, powtarzam, chodzi o klienta wydusiła w końcu.
- Ach tak! Rozumiem.
- Nie wydaje mi się, by pani to rozumiała, pani Hightower. Proszę nie myśleć, Ŝe jestem
snobką. Musi pani wiedzieć, Ŝe ten dom zawsze naleŜał do mojej rodziny. Dla mnie jest nie
tylko częścią posiadłości. Jego wartości nie da się wymierzyć w dolarach ani centach.
Posiadanie rezydencji takiej jak ta łączy się z duŜą odpowiedzialnością. Muszę mieć pewność,
Ŝ
e osoba, która ją kupi, bierze to pod uwagę.
- Nie sądzę, by pan Paden był niedbałym właścicielem. Ma opinię bardzo bystrego
biznesmena.
„A takŜe podrywacza" - pomyślała z goryczą Laura. WciąŜ czuła do siebie niesmak za
poranny incydent. Jak mogła stać tak biernie i pozwalać mu robić ze sobą, co mu się podoba?
W szkole była o kilka klas niŜej od Jamesa, ale zarówno ona, jak i wszystkie koleŜanki z
gimnazjum w Gregory wiedziały, Ŝe James Paden potrafi wspaniale całować. Dziewczyny,
które uległy pokusie, przechwalały się tym doświadczeniem. Zazdroszczono im po cichu, ale
w zamian przylepiano etykietkę „zepsutych" i ona juŜ na całe Ŝycie do nich przylgnęła. KaŜda
szanująca się uczennica starała się z nimi nie zadawać. Do której grupy zaszeregować teraz
Laurę Nolan? Nie tylko uległa pokusie, ale na dodatek wcale z nią nie walczyła.
- Nie mówię o zdolności do interesów - warknęła, wyładowując na pośredniczce swoją złość.
Po chwili jednak bardziej pojednawczym tonem dodała: - Mówię o uczuciach, przywiązaniu,
tradycji. Przykro mi, pani Hightower, ale nie wydaje mi się, aby James Paden był
człowiekiem, w którego ręce mogłabym oddać swój dom.
- Odnosiłam wraŜenie, Ŝe jest pani zdesperowana - zauwaŜyła pani Hightower lodowatym
tonem.
- Bo jestem - odrzekła równie ozięble Laura. - Ale jeśli dla pani wartość dziedzictwa nie ma
takiego znaczenia jak dla mnie, to trudno...
- Bardzo cię przepraszam - odparła szybko pani Hightower. - Rozumiem oczywiście twój
sentyment i przywiązanie do rodzinnego gniazda, jednak ogromnie Ŝałuję, Ŝe akurat w tej
sprawie musimy zastosować taką selekcję. Co mam powiedzieć panu Padenowi?
- Proszę mu przekazać, Ŝe postanowiłam nie sprzedawać mu domu.
- On nie jest człowiekiem, który się łatwo godzi z odmową.
- Niech się pani postara.
- Dobrze - odparła zgnębionym głosem pani Hightower. Laurze było przykro, Ŝe krzyŜuje
plany urzędniczki, ale jej
postanowienie było niezachwiane. James Paden nigdy nie wejdzie w posiadanie Indigo Place
22, jeŜeli to tylko od niej będzie zaleŜeć.
Tak jak przewidziała pani Hightower, James nie chciał pogodzić się z odmową Laury.
Pośredniczka jeszcze dwukrotnie dzwoniła do niej tego samego dnia, proponując korzystne
poprawki w kontrakcie. ChociaŜ James za kaŜdym razem podwyŜszał ofiarowaną sumę,
Laura uparcie trwała przy swoim postanowieniu. Zmęczona jego natarczywością oraz naganą
w głosie pośredniczki, wyszła z domu, aby uniknąć męczących telefonów.
20
Było piątkowe popołudnie i na ulicach panował olbrzymi ruch. Ludzie robili zakupy przed
weekendem i śpieszyli do banków odebrać tygodniową wypłatę. MłodzieŜ zbierała się w
grupki, by wyruszyć w tradycyjną wędrówkę po pubach i dyskotekach. W takim małym
miasteczku jak Gregory była to jedna z najpopularniejszych rozrywek.
Od zatoki ciągnęła słonawa bryza. Powietrze było rześkie i przesycone wilgocią. Laura, która
otrząsała się na myśl o gorącej kolacji, zatrzymała się przed stoiskiem z zieleniną i owocami.
Zamierzała przyrządzić sobie lekkostrawną sałatkę.
Wybierała właśnie soczyste okazy sławnych tutejszych gruszek, kiedy tuŜ za nią jakiś
samochód zahamował z piskiem. Drzwi od strony pasaŜera otworzyły się, dotykając prawie
jej łydek. Odwróciła się i napotkała pochmurne spojrzenie Jamesa Padena, który wychylał się
ku niej z wnętrza pojazdu.
- Wsiadaj!
21
Rozdział trzeci
Odwróciła się plecami, nie zwracając na niego uwagi.
- Powiedziałem: wsiadaj!
W dalszym ciągu pochłonięta była wybieraniem gruszek.
- Robienie awantury na ulicy to dla mnie nie nowość, Lauro. Jestem pewien, Ŝe wiesz o tym
dobrze. Ale nie sądzę, byś była zadowolona, gdybym cię złapał za włosy i wciągnął do wozu.
JeŜeli więc nie chcesz dać czcigodnym mieszkańcom Gregory tematu do plotek przy
wieczornym posiłku, to - radzę - wsadzaj swój zgrabny tyłeczek na siedzenie tego cholernego
samochodu.
Mówił głosem łagodnym i cichym, ale z wyczuwalną groźbą. Laura pomyślała, Ŝe lepiej
będzie jej nie lekcewaŜyć. Jak na razie nikt nie zauwaŜył, Ŝe rozmawia z Jamesem, ale w
kaŜdej chwili mogło do tego dojść. Jeszcze tylko tego brakowało przy wszystkich kłopotach,
by zaczęto wiązać ją z jego osobą. Był bogaty, ale nadal nie cieszył się szacunkiem.
Mieszkańcy Gregory mieli dobrą pamięć.
ZwaŜywszy na nastrój, w jakim się znajdował, bezpieczniej było zastosować się do jego
polecenia teraz, kiedy go jeszcze nie rozpoznano, niŜ ryzykować, by wprowadził w czyn
swoją groźbę.
- Wrócę tu później, panie Potee! - zawołała Laura do właściciela straganu. Był zajęty innym
klientem, więc tylko z roztargnieniem skinął głową.
Usiadła na fotelu pasaŜera sportowego samochodu i pośpiesznie zamknęła drzwi. James
włączył pierwszy bieg. Samochód ruszył jak rakieta, wciskając Laurę w poduszki skórzanego
siedzenia, w którym niemal juŜ półleŜała.
Jechał szybko, ale pewnie i uwaŜnie. Mimo to Laura wstrzymała oddech, gdy z szybkością
błyskawicy pomknął ulicami Gregory, ostro biorąc zakręty i zręcznie wymijając pojazdy.
Wkrótce znaleźli się poza miastem na autostradzie.
- Czy mógłbyś mi powiedzieć, dokąd jedziemy? - zapytała. JeŜeli był zły, to nie okazywał
tego. On równieŜ półleŜał
w swym siedzeniu. Kiedy nie musiał zmieniać biegów, ściskał prawą dłonią kierownicę
obciągniętą skórą. Lewe ramię, zgięte w łokciu, wystawił przez okno. Wydawał się nie
zauwaŜać, Ŝe wiatr targa mu włosy ani Ŝe podobne spustoszenie czyni we fryzurze Laury.
Zerknął na nią przelotnie, nim zaspokoił jej ciekawość.
- Na ksiuty - mruknął.
- Na... - Nie mogła nawet powtórzyć tego słowa. W ustach poczuła nieznośną suchość.
Odwróciła głowę i wyjrzała przez przednią szybę. Jechali drogą na wschód, w stronę
wybrzeŜa Zatoki Świętego Grzegorza. W oddali, przez kolumny wysokich drzew, majaczyły
niebieskie wody.
Droga się zwęŜała, by tuŜ przy brzegu zamienić się w grząską, podmokłą plaŜę. James
wyłączył silnik. Znajdowali się na zupełnym odludziu, a rosnące wokół drzewa wydawały się
zamykać ich w złowieszczym kręgu. Gęste pnące rośliny owijały się wokół gałęzi, opadając
w dół splotami niczym zielone zasłony. Strzeliste sosny rozległymi koronami niemal sięgały
nieba.
PlaŜa była ledwie wąskim pasemkiem piasku, przetykanym gęsto kępkami ostrej, wysokiej
trawy. Zapadał zmierzch i nocne ptaki zaczynały zbierać się w niewielkie stadka. Owady
brzęczały nad powierzchnią leniwych fal, które z chlupotem rozbijały się o brzeg.
Laura poderwała się z siedzenia, ale James sięgnął ramieniem za oparcie fotela i zatrzymał ją
w miejscu.
- Spokojnie!
- ZałoŜę się, Ŝe mówisz to wszystkim kobietom, które tutaj przywozisz- zauwaŜyła cierpko,
kurczowo przywierając do drzwi.
22
Roześmiał się uwodzicielsko. W jego niskim, głębokim głosie dźwięczała pewność
męŜczyzny świadomego swego uroku i władzy nad kobietami.
- O ile dobrze pamiętam, tak było rzeczywiście.
- A one, te kobiety? Czy zachowywały spokój? Zatrzymał spojrzenie na jej wargach. Wzrok
miał leniwy i senny.
- Większość - owszem, tak.
- A inne?
- Inne były zbyt podniecone, aby zachować spokój.
- Podniecone?
- Podniecone seksualnie. „Musiałaś o to pytać, idiotko!"
- Po prostu podekscytowane, Ŝe są tutaj ze mną.
Jego zarozumialstwo przechodziło wszelkie wyobraŜenie. Laura prychnęła drwiąco.
- Co do mnie, to nie jestem ani spokojna, ani podniecona, tylko wściekła jak diabli. MoŜe
będziesz tak uprzejmy i odwieziesz mnie do miasta, do miejsca, w którym zostawiłam
samochód. Chcę wrócić do domu.
- Nie, jeszcze nie. Najpierw musimy porozmawiać.
- Mogliśmy to zrobić przez telefon. Sądzę jednak, Ŝe taka rozmowa byłaby dla ciebie zbyt
formalna i konwencjonalna, prawda? A ty nie przywykłeś do postępowania zgodnie z kon-
wenansami.
- To prawda. - Z uśmiechem nachylił się ku niej. - Wiesz co? Wydaje mi się, Ŝe ta właśnie
cecha podoba ci się u mnie. Podejrzewam, Ŝe nawet bardzo. Dlatego serce bije ci szybko jak u
przestraszonego króliczka.
Nie chciała zaszczycać go wdawaniem się w dyskusję głównie dlatego, Ŝe miał rację, i to w
obydwu przypadkach. Wystarczyło spojrzeć na pierś falującą gwałtowanie pod obcisłą
bluzeczką, by odgadnąć, Ŝe jej serce rzeczywiście bije przyśpieszonym rytmem. Na wszelki
wypadek oderwała wzrok od przedniej szyby samochodu i przestała się wpatrywać w
przestrzeń przed sobą.
- Dlaczego nie chcesz sprzedać mi domu?
- Twoja propozycja jest nie do przyjęcia.
- PrzecieŜ zgodziłem się na cenę, jaką podałaś.
- Wymagam czegoś więcej od osoby, która kupuje Indigo Place dwadzieścia dwa.
- Mianowicie czego?
- Emocjonalnego zaangaŜowania w sprawy mego domu.
- Czy moŜesz mi wyjaśnić, o co ci chodzi?
- Nie chcę sprzedawać rodzinnej posiadłości przypadkowemu człowiekowi, który ją kupi, a
potem obróci w ruinę.
- Wcale nie mam zamiaru tego robić.
- Jestem pewna, Ŝe wnet się domem znudzisz. Jest połoŜony na takim odludziu, a Gregory to
prowincjonalna dziura nie obfitująca w nocne rozrywki, do których, jak przypuszczam, jesteś
przyzwyczajony. Szybko sprzykrzą ci się zarówno miasto, jak i obowiązki związane z
utrzymaniem takiej duŜej posiadłości.
- Zamierzam tu osiąść na stałe i wycofać się z czynnego Ŝycia.
- Wycofać się z czynnego Ŝycia?- spytała z niedowierzaniem. - W wieku trzydziestu dwu lat?
- Tak, wycofać się - powtórzył z uśmiechem. - Dopóki nie wymyślę, w jaki sposób zarobić
następny milion.
KaŜdy, kto ma choćby odrobinę dobrych manier, nie mówi tak otwarcie o swym finansowym
sukcesie. Ta pyszałkowata przechwałka pokazała raz jeszcze, jakim jest nieokrzesanym
gburem. Ale jeŜeli potrafił zdobyć się na taką brutalną szczerość, to mogła równieŜ i ona.
- Nie chcę sprzedać tego domu tobie. Rozumiesz? Koniec, kropka.
- Jest prawo, które zabrania dyskryminacji - odpowiedział spokojnie.
23
- Zastanowię się, w jaki sposób je obejść.
- Stać mnie na kupno twego domu.
- Wiem o tym. Ale Indigo Place dwadzieścia dwa nie jest trofeum, które się dostaje w zamian
za dobrze wykonaną pracę.
- Co masz na myśli? - Zmienił się na twarzy i poprawił na siedzeniu. Był wyraźnie
podenerwowany. Laura wiedziała, Ŝe trafiła w czułe miejsce.
- Wydaje mi się, Ŝe tobie zaleŜy nie tyle na samym domu, ile na splendorze, jaki się z nim
wiąŜe. Chyba nie zdajesz sobie sprawy, Ŝe ani honor, ani szlachectwo nie są na sprzedaŜ.
PrestiŜ, panie Paden, jest czymś, czego nawet twoje miliony nie są w stanie kupić.
Zacisnął gniewnie szczęki, lecz nie zaprzeczył.
- W porządku, przejrzałaś mnie - odezwał się po chwili. - Ale ciebie teŜ łatwo przejrzeć.
Jesteś jak szkło. Znam prawdziwą przyczynę, dla której nie chcesz sprzedać mi domu.
- A jaka według ciebie jest ta prawdziwa przyczyna? - zapytała z pozornie niewinną miną.
Jej ironia wzburzyła go. Pochwycił ją za ramię tak gwałtownie, Ŝe wzdrygnęła się,
przestraszona nie na Ŝarty.
- Brzydzisz się moimi pieniędzmi! Oto dlaczego nie chcesz sprzedać domu!
- To nie o to chodzi.
- Wysłuchaj mnie. Jestem dorobkiewiczem, nuworyszem. Nie odziedziczyłem fortuny po
rodzicach. Arystokratyczni przodkowie nie gromadzili jej dla mnie w bankowych sejfach.
Pieniądze zarobiłem nie na uprawie cennej tutejszej roli, ale na handlu gotowym produktem.
Zgodnie z twoim rozumowaniem mój społeczny status jest równy domokrąŜcy. Nie znam
imienia mego dziadka, nie mówiąc juŜ o tym, Ŝe nie wiem, ile miał pieniędzy w banku.
Korzenie drzewa genealogicznego Padenów nie sięgają nawet wojny domowej. Byłem
chuliganem, synem miasteczkowego pijaka, jakim więc prawem odwaŜam się sięgać po tak
szacowną siedzibę Nolanów jak Indigo Place dwadzieścia dwa? Takie są twoje myśli. Mam
rację?
- Nie! - skłamała.
Potrząsnął nią lekko.
- No cóŜ, pozwól sobie jeszcze powiedzieć coś, panno Lauro Nolan. Nie jesteś juŜ ani tak
waŜna, ani tak bogata. Wiem o twoich finansowych kłopotach. Nie są dla mnie Ŝadną tajem-
nicą. Nie zapłacisz długów ani rachunków swoją błękitną krwią. Nie kupisz chleba za rodowe
nazwisko. Nazwisko twego dziadka nie wpłynęło na decyzję banku, kiedy się okazało, Ŝe nie
masz grosza. Jesteś spłukana doszczętnie. Co ci w tej chwili po twoim szlacheckim
pochodzeniu?
Łzy upokorzenia zakręciły się w jej oczach. Nie mogła znieść myśli, Ŝe on wie o tym, iŜ jest
bez grosza i tonie po uszy w długach.
- Jak to nikczemnie z twojej strony wspominać o takich sprawach! - Wyszarpnęła ramię z
uścisku. - Nie potrzebuję ani ciebie, ani twoich pieniędzy.
- Akurat! - warknął w odpowiedzi. - Jesteś stałym klientem lombardu, a jeszcze kilka lat temu
patrzyłaś na mnie z góry i traktowałaś jak powietrze. Ale czy ci się to podoba, czy nie,
zamierzam ocalić twój tyłek. Nie widzę innych chętnych do kupna Indigo Place; jestem
jedynym reflektantem na ten dom. To ja go przejmę z twych arystokratycznych rączek. Nie
masz bowiem innego wyjścia niŜ tylko sprzedać go takiemu par-weniuszowi jak ja. I to
właśnie cię irytuje!
- Odwieź mnie do domu! - zaŜądała przez zaciśnięte zęby.
- To cię najbardziej rozwściecza, prawda? To, Ŝe jestem bogaty, a ty nie? James Paden teraz
dyktuje warunki. Ja będę mieszkał w domu, którego progów kilka lat temu nie miałem prawa
przestąpić. - Przerwał, by to, co zamierzał powiedzieć, wypadło bardziej dobitnie. - A moŜe
chodzi ci o dzisiejszy pocałunek? Powiem więcej: o to, Ŝe ci się on podobał?
Spojrzała na niego wzrokiem roziskrzonym z oburzenia i gniewu.
24
- Sprzedam ci ten dom, niech cię diabli porwą! Ale natychmiast odwieź mnie do miasta, tam
gdzie stoi mój samochód. Natychmiast, w tej chwili!
Poruszył się i ujął w dłonie jej twarz, skręcając głowę tak, Ŝe spoglądała mu prosto w oczy.
Laura starała się wyrwać z uchwytu.
- To nie było pierwszy raz, wiesz o tym dobrze - zauwaŜył miękko.
Mocno zacisnęła powieki.
- Proszę, odwieź mnie do miasta.
Spoglądał na nią przez dłuŜszą chwilę pociemniałymi oczami. Twarz miał ściągniętą ze
wzburzenia. W końcu puścił ją i poprawił się na siedzeniu. Motor ryknął, kiedy przekręcił
kluczyk w stacyjce. Milczeli.
Kiedy wrócili, stragan z owocami był juŜ nieczynny. Gdy James zatrzymał samochód, Laura
natychmiast ujęła za klamkę i wysiadła.
- Zadzwonię wieczorem do pani Hightower. - Szybko zatrzasnęła drzwiczki.
Nie ruszył z miejsca, dopóki nie zobaczył, Ŝe bezpiecznie wyjechała z parkingu.
Srebrzysta kula księŜyca wolno płynęła po niebie, ścieląc Ŝałobne cienie w pokoju Laury.
Dziewczyna leŜała w łóŜku i myślała z Ŝalem, Ŝe za kilka dni będzie musiała na zawsze
opuścić ulubioną sypialnię. Były to juŜ ostatnie noce w tym miejscu. Świadomość tego
sprawiła jej dotkliwy ból. Wątpiła, by rany duszy zdołały się kiedykolwiek zabliźnić.
Rozstanie z Indigo Place było jednoznaczne z wyjęciem serca z piersi. A jak Ŝyć bez serca?
Ale nie miała innego wyjścia i właśnie taki czekał ją los. Za dwa dni jej dom przejdzie w obce
ręce. I na akcie notarialnym będzie figurować nazwisko nowego właściciela, Jamesa Padena.
Jak moŜna się było spodziewać, pani Hightower była mile zaskoczona, kiedy Laura
zadzwoniła do niej, oznajmiając o zmianie decyzji. Zgadza się sprzedać dom panu Padenowi.
Laura nie wspomniała oczywiście o dramatycznej rozmowie, jaką z nim odbyła. Panią
Hightower obchodziło jedynie, czy sprzeda posiadłość i czy ona otrzyma przewidzianą
kontraktem prowizję.
- Umowę juŜ przygotowałam. JeŜeli dziś wieczorem ty i pan Paden złoŜycie na niej podpisy,
najdalej pojutrze moŜemy zakończyć transakcję. Oczywiście, jutro czeka mnie w związku z
tym mnóstwo papierkowej roboty, ale klient naciska na jak najszybsze załatwienie
formalności.
- Pojutrze! - wykrzyknęła Laura z przeraŜeniem. - Nawet nie będę miała czasu porządnie się
spakować.
- Będziesz miała czas. Kontrakt przewiduje trzydzieści dni na opuszczenie domu.
Była to pociecha, ale nie za wielka. Za trzydzieści dni będzie musiała opuścić na zawsze
ukochane Indigo Place. Nie mogła o tym myśleć spokojnie. Tak jak i o porannym pocałunku
Jamesa Padena.
Ani o pocałunku, który jej przypomniał podczas rozmowy nad Zatoką Świętego Grzegorza.
Laura przez wiele lat próbowała wymazać ze swej pamięci to szczególne wspomnienie. Teraz
James Paden odświeŜył je na nowo i nie miała innego wyjścia niŜ tylko uporać się z nim
wewnętrznie. Być moŜe teraz, jako osoba dorosła, spojrzy na tamten incydent z innej
perspektywy. Ale znajome zagadkowe uczucie pojawiło się natychmiast, gdy wspomniała
spotkanie z nim po futbolowym meczu.
Chodziła do pierwszej klasy gimnazjum. Był chłodny piątkowy wieczór. Listopad. Para
unosiła się z ust przy kaŜdym oddechu, kiedy przeskakując stopnie schodów, opuszczała
gmach orkiestry i zmierzała do szkolnego autobusu.
Gęste opary gazów spalinowych, wydobywające się z rur wydechowych kilku motocykli,
które nagle otoczyły ją zwartym, ryczącym pierścieniem, utworzyły biały obłok w zimnym
powietrzu. Laura stała uwięziona między nimi a ścianą budynku.
25
- Patrzcie, patrzcie, kogo tutaj mamy - odezwał się przeciągle jeden z motocyklistów. - To
chyba któraś z tych wywijających pałeczkami panienek towarzyszących maszerującej or-
kiestrze. Jak was nazywają, złotko?
- Majorette, głupcze - wyjaśnił jeden z jego towarzyszy. -
A ta tutaj musi być dobra. Jest lekka i zwinna jak baletnica, prawda?
Kumple potraktowali ten komentarz jako coś niezmiernie zabawnego. Zarechotali rubasznie.
Ale ich śmiech nie był na tyle głośny, by zwrócić uwagę innych członków zespołu wcho-
dzących do szkolnego autobusu, który czekał nieopodal na parkingu. Koledzy Laury udawali
się na tradycyjną zabawę po futbolowym meczu. Zwycięstwo ich druŜyny wprawiło to-
warzystwo w wyśmienity humor. Szkolny autobus rozbrzmiewał śmiechem i wesołymi
okrzykami. Ktoś wziął bęben i wystukiwał na nim marszowy rytm. Laura uwięziona w
mrocznym cieniu budynku straciła nadzieję, Ŝe ktoś z jej grupy ją tam dostrzeŜe. Nikt juŜ za
nią nie szedł, poniewaŜ ostatnia opuszczała gmach.
- Pozwólcie mi przejść - poprosiła, starając się mówić moŜliwie najgrzeczniejszym tonem.
Serce waliło jej w piersi jak szalone, a jego łomot - miała wraŜenie- dorównywał mocą
rytmom bębna w autobusie. Wśród motocyklistów rozpoznała członków młodzieŜowego
gangu, który rozbijał się po miasteczku w poszukiwaniu łupu i przygody. KaŜdy z tych
chłopców oddzielnie moŜe nie był taki zły, ale w grupie, kiedy popisywali się przed sobą i
wzajemnie podjudzali, mogli być niebezpieczni. Laura zdawała sobie z tego sprawę i strach
ś
cisnął ją lodowatą dłonią.
Jeden z nich, ten który pierwszy się do niej odezwał, podjechał motocyklem jeszcze bliŜej.
- Nie puścimy cię, dopóki nie wystąpisz równieŜ przed nami, baletniczko. Podczas meczu nie
mieliśmy okazji przyjrzeć ci się dokładniej. Mam rację, chłopcy?
Kumple zawyli z aprobatą. Zaimponował im i bez wahania poparli pomysł. Czując za sobą
poparcie grupy, chłopak zdarł z niej skórzaną kurtkę, którą miała na sobie. Laura została tylko
w krótkim kostiumiku stanowiącym odświętny uniform majorette. Z odległości rozległego
boiska stroje dziewcząt porywały oczy widowni, mieniąc się wszystkimi barwami tęczy
i skrząc ogniście. Z bliska jednak wyglądały tandetnie. Laura dostrzegła poŜądliwe spojrzenia
otaczających ją chłopców i ogarnął ją paraliŜujący lęk.
Odwróciła się z zamiarem ucieczki. Ale na przeszkodzie stanął motocykl, na który omal nie
wpadła. Nie zauwaŜyła go. Z papierosem przyklejonym do ironicznie wygiętych warg siedział
na nim okrakiem James Paden, osławiony przywódca gangu. Laura nie widziała go od dawna,
poniewaŜ trzy lata temu, ku powszechnemu zaskoczeniu, zdał maturę i opuścił mury szkolne.
Wiedziała, Ŝe pracował w warsztacie samochodowym na przedmieściu, ona jednak nigdy nie
chodziła do takich miejsc. W jej domu samochodami i ich naprawą zajmował się słuŜący Bo.
Spotykała czasami młodego Padena na mieście, lecz były to rzadkie okazje. Rozmawiała z
nim tylko wtedy, kiedy pierwszy się do niej odezwał.
Pewnego razu spotkała go w supermarkecie u Safewaya. Chciała kupić koka-kolę z automatu,
ale popsuta maszyna połknęła monetę, nie wyrzucając napoju. Wtedy to z pomocą przyszedł
jej James, który niespodziewanie wyrósł za jej plecami. Walnął z całej siły pięścią w
maszynę. W rezultacie automat zaskoczył i wyrzucił puszkę. James otworzył ją i
szarmanckim gestem podał Laurze. Podziękowała uprzejmie. W odpowiedzi rzucił jej tylko
jedno ze swoich słynnych spojrzeń, które mówiły: „Wiem, jak wyglądasz rozebrana",
uśmiechnął się i odszedł, nie zamieniwszy z nią słowa.
A teraz oto spotkała się z nim oko w oko i na dodatek w sytuacji, kiedy on dyktował warunki.
Gęste brwi przecinały czoło nad cięŜkimi powiekami kryjącymi melancholijne, zamyślone
oczy. Podbródek chował w wysoko uniesionym kołnierzu czarnej skórzanej kurtki. Szeroko
rozstawione nogi obejmowały z dwóch stron siodełko wyłączonego motocykla. Laurze
wydawało się, Ŝe mruczy coś do siebie, jakby wtórując cichemu warkotowi silnika, tak jak
kot, który złapał tłustą mysz.
26
Zaciągnął się głęboko papierosem i wypuścił w powietrze kłąb dymu; biała mgiełka otoczyła
jego głowę. Następnie cisnął niedopałek na asfalt.
- Dokąd się tak śpieszysz, panno Lauro?
- Na... na zabawę orkiestry. - Nerwowo oblizała wargi, czując za plecami oddechy pięciu
motocyklistów. Chuligani coraz bardziej zacieśniali krąg i odcinali drogę ucieczki. Jeden
zrobił sprośną uwagę o jej nogach.
James ruchem podbródka wskazał swoich przyjaciół.
- MoŜesz się świetnie zabawić równieŜ w naszym towarzystwie.
Kumple zarechotali radośnie.
- Jasne - odezwał się któryś. Laura zadrŜała z lęku i chłodu.
- Myślę, Ŝe powinnam być razem ze swoją grupą.
- Czy zawsze robisz tylko to, co wypada? - zapytał Paden. Nie zdąŜyła odpowiedzieć.
Zaciekawienie gangu wzbudził
teraz szkolny autokar. Pojazd sapnął i turkocząc, wytoczył się z opustoszałego placu. Laura
obserwowała z przeraŜeniem, jak tylne światła autobusu stają się coraz mniejsze i mniejsze,
aŜ w końcu znikły w ciemnościach.
- No i czy to nie wstyd? - zauwaŜył jeden z chłopców za jej plecami. - Odjechali i zostawili
cię samą, artystko.
Laurę ogarnęła panika. Spojrzała z przestrachem na Jamesa.
- Proszę... - Oczy napełniły jej się łzami.
- PokaŜ nam, jak wysoko podnosisz nogi, panienko. - Mówiący te słowa klepnął ją w
pośladek.
Odwróciła się gwałtownie.
- Przestań! Ani się waŜ dotknąć mnie znowu! Spochmurniał.
- Nie podoba mi się twoja zarozumiałość, złotko! Z jakiego powodu tak drzesz nosa do góry,
moŜna wiedzieć?
- Jest zdenerwowana, poniewaŜ zapomniała pałeczki. Myślę, Ŝe będę musiał dać jej inną
laseczkę do kręcenia.
Cała banda wybuchnęła gromkim śmiechem. Ten, który to powiedział, zsiadł z motocykla.
- Przekonajmy się, czy potrafisz łatwo nawiązywać przyjaźnie. - Szybko postąpił naprzód i
złapał ją za ramiona.
- Nie!
Laura krzyknęła przenikliwie i zaczęła się bronić. Udało jej się uderzyć napastnika w szczękę
zaciśniętymi pięściami. Rozwścieczony, zaklął siarczyście i zdwoił wysiłki, by ją obezwład-
nić. Przyjaciele pośpieszyli koledze na pomoc, kiedy się okazało, Ŝe z Laurą nie pójdzie mu
tak łatwo. Walczyła zaciekle, jednocześnie wzywając pomocy.
- Puśćcie ją!
Spokojnie wypowiedziane polecenie sparaliŜowało napastników. Chłopcy od niej odstąpili,
oprócz jednego, który rozgniatał wargami usta Laury, brutalnie ściskając jej pośladek.
- Kazałem ci ją puścić! - Tym razem rozkaz brzmiał juŜ dobitniej. Niedoszły amant podniósł
głowę i obejrzał się na swego wodza.
- Dlaczego?
- PoniewaŜ tak ci kaŜę!
- Do diabła! Ona tylko udaje. Specjalnie robi hecę, dla pokazu. Ona tego chce!
- Nie mam zwyczaju powtarzać dwa razy. Motocyklista jeszcze się opierał, ale zdrowy
rozsądek wziął
górę, i ustąpił. Nieraz obserwował Padena w bójce i wiedział, jak James potrafi bić. Nie miał
ochoty naraŜać się na jego ciosy. Napastnik opuścił ręce. James ujął Laurę za przegub i po-
ciągnął do przodu tak mocno, Ŝe kości chrupnęły jej w szyi.
- Siadaj! - rozkazał zwięźle, wskazując tylne siedzenie motocykla.
27
Pośpiesznie wspięła się na siodełko. Wstrząsnęła się, dotknąwszy nagimi udami zimnego
skórzanego obicia. Odetchnęła głęboko. Z ulgą poczuła na wargach zimne powietrze. Zatarło
smak piwa, jaki zostawił na jej ustach pocałunek natrętnego adoratora.
- Oddajcie jej kurtkę! - rozkazał James. Jeden z kumpli posłusznie przyniósł okrycie.
James czekał cierpliwie, aŜ Laura się ubierze, i rzucił swej bandzie krótkie „później".
Zapuścił silnik. Motocykl wyrwał się z parkingu jak narowisty koń i pomknął na ulicę. Jak im
się udało nie wywrócić, kiedy brali zakręt, Laura nie miała pojęcia.
Prawdę mówiąc, podczas tej szalonej jazdy niewiele dochodziło do jej świadomości, prócz
obawy, Ŝe nie zdoła się utrzymać na siodełku. James musiał widocznie myśleć o tym samym,
poniewaŜ odwrócił głowę i wykrzyknął:
- Obejmij mnie ramionami!
Wiedziała, Ŝe jest to najlepsza rada, więc chociaŜ niechętnie, objęła go w talii i przylgnęła do
jego pleców. Pod skórzaną kurtką czuła ciepło męskiego ciała. Ciała, które budziło w niej lęk.
Nigdy przedtem nie była fizycznie tak blisko chłopaka. Tylko Ŝe to nie był chłopak. To juŜ
był męŜczyzna.
- Gdzie się odbywa ta zabawa?
- Zmieniłam zdanie, nie chcę tam iść! - odkrzyknęła. - Zawieź mnie prosto do domu.
Nie pytał o drogę. Wiedział, Ŝe mieszka przy Indigo Place 22.
Szybkość, z jaką pędzili, nie przyczyniała się do jej uspokojenia. Wspomnienie dopiero co
przeŜytej grozy wycisnęło z jej oczu łzy. Popłynęły strumieniem po policzkach, dodatkowo
ziębiąc twarz smaganą podmuchami lodowatego wiatru.
Szukając ochrony przed listopadowym zimnem, ukryła twarz w kołnierzu czarnej kurtki
Padena. Pachniał wodą kolonską Old Spice i wyprawioną skórą. Jego włosy muskały ją po
twarzy. Przemknęli przez ulice miasteczka i wjechali na gorzej utrzymane wiejskie drogi.
Kiedy motocykl zaczął podskakiwać na wybojach, Laura mocniej przylgnęła do Jamesa,
bezwiednie ściskając udami jego uda.
Wiedziała, w którym momencie skręcił w stronę Indigo Place, ale dopiero wtedy podniosła
głowę, kiedy wjechał w krętą dojazdową alejkę, prowadzącą pod dom numer dwadzieścia
dwa. Jej rodzice umówili się po meczu z przyjaciółmi w przekonaniu, Ŝe ich córka na balu
orkiestry dobrze się bawi i nic złego jej nie grozi.
Motocykl się zatrzymał, ale Laura nie od razu z niego zeszła. Siedziała na tylnym siodełku
przytulona do niesfornego chłopaka uchodzącego powszechnie za czarną owcę jej rodzinnego
Gregory. Powoli rozluźniała ramiona, którymi obejmowała jego talię.
- Dobrze się czujesz? - zagadnął James, odwracając ku niej głowę. Napotkała jego wzrok.
Zaskoczyły ją jego piękne długie rzęsy. Przytaknęła twierdząco. - Na pewno? - dopytywał.
Opierając się rękami o jego barki, zstąpiła na ziemię.
- Tak, dziękuję. - Głos jej drŜał. Blask księŜyca oświetlił mokre smugi biegnące wzdłuŜ
policzków. W oczach wciąŜ miała łzy, które połyskiwały w bladawym świetle.
James przerzucił długą nogę przez siodełko motocykla i stanął naprzeciwko Laury. Patrzył na
nią uwaŜnie i uśmiechnął się kącikami ust.
- Szminka ci się rozmazała.
Sięgnął ręką do policzka i lekko przeciągnął kciukiem po wargach, ścierając rozmazaną
czerwoną kredkę. Laura malowała się nią jedynie wtedy, gdy występowała jako majorette na
futbolowych meczach. Powtórzył tę czynność kilkakrotnie, za kaŜdym razem odprowadzając
wzrokiem powolny ruch własnego palca.
Jej słabość i bezradność dziwnie go wzruszyły. Nigdy Ŝadne usta nie wydały mu się tak
miękkie i łagodne. Zajrzał jej głęboko w oczy. Były szeroko otwarte, przeraŜone i świetliście
błyszczące.
28
Pod wpływem odruchu pochylił głowę i pocałował ją czule, delikatnie i współczująco, mimo
iŜ czynił to z wprawą doświadczonego kochanka. Ogarnął całe jej usta, muskając je
półotwartymi wargami.
Do tej pory nikt jej tak nie całował. Poczuła dziwne podniecenie. Dreszcz przebiegł po jej
ciele wzdłuŜ krzyŜa w dół, do samego jądra kobiecości. Poczuła mrowienie w piersiach.
Odchyliła się do tyłu, walcząc z gwałtowną chęcią zarzucenia mu ramion na szyję. Przeraził
ją ten nieoczekiwany przypływ erotycznego uniesienia, a jednocześnie ogarnęła nagła niena-
wiść do chłopaka, przez którego poczuła się niepewna i bezwolna.
- Czy uratowałeś mnie przed swymi przyjaciółmi po to, by samemu mnie wykorzystać?
Jamesa zaskoczyła złośliwa uwaga. Cofnął się o krok. Słynny arogancki uśmiech zaigrał na
jego twarzy.
- Jak dla mnie jesteś zbyt oziębła, panno Lauro - odpowiedział nonszalancko.
Przerzucił nogę przez siedzenie motocykla, zapuścił silnik i jak strzała pomknął alejką, aŜ
Ŝ
wir prysnął spod kół na jej białe lakierowane buciki majorette.
Laura od tego czasu juŜ go więcej nie widziała. Zobaczyła Jamesa po długiej przerwie
dopiero ubiegłego wieczoru, kiedy to nagle wynurzył się z ciemnych zarośli obok ganku jej
domu. Jak zwykle pojawienie się Jamesa Padena zwiastowało jakieś kłopoty. Po raz drugi
wystąpił jako jej zbawca, wyciągając z cięŜkiej sytuacji, ale, podobnie jak za pierwszym
razem, jego interwencja przyjęta została tylko dlatego, Ŝe Laura nie miała innego wyjścia.
WłoŜyła tę samą suknię, którą miała na sobie w dniu pogrzebu ojca, poniewaŜ najlepiej
odpowiadała jej dzisiejszemu nastrojowi. Wyprostowana, z wysoko podniesioną głową we-
szła do gmachu Biura Notarialnego Georgii. Tylko ci, którzy ją dobrze znali, byliby w stanie
odgadnąć, co naprawdę dzieje się w jej duszy, jak bardzo czuje się bezsilna i zdruzgotana.
- Dzień dobry, Lauro - przywitał ją James Paden, który zjawił się kilka chwil później.
Czekała na niego w gabinecie notariusza, u którego się umówili.
- James! - Uśmiechnęła się do niego blado.
- Mam nadzieję, Ŝe tym razem wybrałem odpowiednią porę. Laura zacisnęła zęby, by nie
wykrzyknąć mu w twarz ze
złością, Ŝe nigdy Ŝadna pora nie będzie dla niej dobra, by oddać rodzinną posiadłość w jego
ręce. Lękając się, Ŝe głos odmówi jej posłuszeństwa, wykrztusiła jedynie:
- Proszę zakończyć tę sprawę moŜliwie jak najszybciej. Usiadł przy niej. Mile zaskoczył ją
„normalny" wygląd
Jamesa. Ubranie nadawało mu pozór typowego biznesmena. Miał na sobie dobrze skrojony,
trzyczęściowy brązowy garnitur, nowiutką koszulę w odcieniu kości słoniowej oraz gustowny
krawat w brązowe prąŜki. Spinki do mankietów, a takŜe zapinka przy wykrochmalonym
kołnierzyku były ze szczerego złota. Brązowe buty lśniły, wypucowane do połysku. Wyglądał
w tym ubraniu jak prawdziwy amerykański yuppie, chodząca reklama eleganckich butików
przy Madison Avenue. Laura nie przypominała sobie, by kiedykolwiek widziała go w czym
innym niŜ w podniszczonych dŜinsach.
Mimo wyglądu bogatego biznesmena wyraz twarzy Jamesa - jak zauwaŜyła Laura, kiedy
wreszcie odwaŜyła się podnieść na niego oczy - był jak zawsze posępny i wyzywający.
Pani Hightower zakończyła rozmowę z notariuszem i z waŜną miną, cała w lansadach,
podeszła do stołu, przy którym siedzieli Laura i James.
- Wszystko juŜ gotowe, moŜna podpisać.
Laura spojrzała na piętrzący się przed nią stos dokumentów i podpisała je pośpiesznie, jeden
po drugim. Następnie pośredniczka podsunęła papiery Jamesowi, który złoŜył na nich za-
maszysty podpis w miejscach zaznaczonych wykropkowaną linią.
Laura oderwała myśli od urzędowych czynności. Gdyby w tej chwili zaczęła się głębiej
zastanawiać nad swoim krokiem, nie byłaby w stanie wytrzymać napięcia i z pewnością by
się nerwowo załamała. Starała się traktować to wszystko jako niezbędną formalność,
29
wprawdzie nieprzyjemną, ale nieuniknioną, dającą się porównać z wizytą u dentysty: trzeba
cierpliwie znieść bolesny zabieg, poniewaŜ w rezultacie przynosi on ulgę.
Na zakończenie spotkania notariusz wręczył Laurze czek. Podczas gdy pani Hightower
wylewnie gratulowała Jamesowi nabycia pięknego domu, Laura obejrzała asygnatę.
- Musiała nastąpić jakaś pomyłka - zauwaŜyła. Trzy pary oczu spojrzały na nią pytająco. -
Chodzi o czek - wyjaśniła, wyciągając rękę z kwitem. - Nie spodziewałam się tak duŜej sumy.
- Jestem przekonany, Ŝe nie ma Ŝadnego błędu - zapewnił urzędnik, nakładając na nos
okulary.
- Prowizja pani Hightower oraz opłaty, które sprzedawca zobowiązany jest uiścić, nie zostały
odliczone - wyjaśniła Laura. W przypadku sumy, na jaką opiewała wartość Indigo Place 22,
były to znaczne pieniądze.
- Och, pan Paden zadbał o wszystko - odparła pani Hightower, uśmiechając się z ulgą. -
Umowa to przewiduje.
Laura zaniemówiła z wraŜenia. Patrzyła na Jamesa, który z miną winowajcy obserwował
czubek swego buta.
- Widocznie musiałam przeoczyć ten fragment umowy-zauwaŜyła półgłosem.
Z trudem dotrwała do końca spotkania. Kiedy juŜ było po wszystkim, podeszła do Jamesa i
powiedziała, zniŜając głos do szeptu.
- Czy mogę zamienić z tobą kilka słów na osobności? Uśmiechnął się do niej.
- Oczywiście, złotko. Właśnie miałem zamiar prosić cię o to samo.
Ś
wiadoma ciekawskich spojrzeń urzędniczek, które nagle, jak na zawołanie, przestały stukać
w klawisze maszyn i zamieniły się w słuch, Laura pozwoliła mu ująć się pod ramię i od-
prowadzić do wyjścia.
- Co byś powiedziała na wspólny lunch? - zapytał, gdy znaleźli się na zewnątrz.
- Niepotrzebna mi twoja dobroczynność - wysyczała przez zęby, jednocześnie uśmiechając
się sympatycznie na uŜytek tych, którzy mogli obserwować ich zachowanie. Jednak głos jej
się łamał.
James oparł się o ścianę budynku.
- Nie uwaŜam, aby zaproszenie na lunch dało się zakwalifikować do aktów dobroczynności.
- Nie bądź taki dowcipny. - Laura aŜ kipiała z wściekłości. Czuła, jak zdradziecki rumieniec
oblewa jej policzki. Miała tylko nadzieję, Ŝe nikt go nie zauwaŜył. - Mówię o dodatkowych
pieniądzach, jakie otrzymałam ze sprzedaŜy. To ja miałam zapłacić prowizję pani Hightower.
Miałam zapłacić...
- Sądziłem, Ŝe to ci się ode mnie naleŜy.
- Nic mi się od ciebie nie naleŜy!
- Zmusiłem cię do sprzedaŜy posiadłości i chciałem ci to jakoś zrekompensować.
- Nie rób mi Ŝadnych przysług. To był interes, nic więcej. Jak niezbyt elegancko wytknąłeś mi
ostatnio - nie miałam innego wyjścia, tylko sprzedać tobie dom. I niech mnie piekło
pochłonie, jeśli wezmę od ciebie jednego centa ponad to, co mi się prawnie naleŜy!
- JuŜ jest po wszystkim, Lauro. Masz czek w ręku. Sugeruję, byś na przyszłość uwaŜniej
czytała umowy.
- A ja sugeruję, byś sobie poszedł do diabła! - Odwróciła się gwałtownie i wyprostowana, z
dumnie podniesioną głową odeszła chodnikiem.
- Czy to znaczy, Ŝe odrzucasz zaproszenie na obiad? Ten człowiek był doprawdy nie do
zniesienia.
Przyjechała do domu, trzęsąc się z gniewu i upokorzenia. Rozbierając się, odrzucała od siebie
części garderoby, jakby były skaŜone. Lunch? Jak on śmie być taki kurtuazyjny?
Kiedy się trochę uspokoiła, zatelefonowała do swego prawnika, aby go poinformować, Ŝe ma
juŜ czek w ręku i moŜe zacząć spłacać długi.
30
- Świetnie, to będzie dobry początek - odpowiedział doradca finansowy, nie wykazując
zbytniego entuzjazmu.
- Początek? Myślałam, Ŝe to będzie koniec.
- Z pewnością pozwoli ci to spłacić dług, którym twój ojciec obciąŜył hipotekę, ale nie
wystarczy, by zaspokoić wszystkich wierzycieli. - I zaczął odczytywać ich listę.
- Dobrze, juŜ dobrze - ponuro odparła Laura, kiedy wreszcie skończył. - Domyślam się, Ŝe
rozmiar mego zadłuŜenia nie osiągnął jeszcze granicy. Ale dom to mój jedyny majątek. Nie
mam nic więcej.
- Masz jeszcze meble - przypomniał jej ze spokojem.
- Ale one są moją własnością - zaprotestowała Laura. - To moja scheda!
- Bezcenna scheda, trzeba przyznać, Lauro. - Poczekał, aŜ dziewczyna oswoi się z
nieprzyjemną wiadomością. - Poza tym po co ci one? Gdzie je umieścisz?
Miał rację. Rozesłała juŜ oferty do kilku prywatnych szkół południowych stanów, proponując
usługi jako nauczycielka. Nie miała ani kwalifikacji, ani zdolności do niczego innego, a poza
tym odcięcie się od świata i własnych problemów za murami jakiejś ekskluzywnej szkoły dla
dziewcząt wydawało jej się obecnie najlepszym rozwiązaniem. Ale nauczycielska gaŜa nie
wystarczy na wynajęcie dostatecznie obszernego domu, by pomieścił wszystkie meble z
licznych pokoi Indigo Place 22. Oddanie zaś ich na przechowanie pociągnie za sobą
dodatkowe koszty, na które nie było jej stać.
- Chyba masz rację - zgodziła się. Domu juŜ się pozbyła, dlaczego nie pozbyć się równieŜ
mebli? Łzy zakręciły się w jej oczach, ale powstrzymała je siłą woli. - Jak załatwić ich
sprzedaŜ?
- JuŜ ja się tym zajmę.
- Nie chciałabym, aby ktoś w mieście się o tym dowiedział.
- Rozumiem. Proponuję przeprowadzić dyskretną aukcję w innym mieście. Być moŜe w
Atlancie lub Savannah, chociaŜ ostatnia miejscowość jest trochę za blisko Gregory.
- Atlanta. Wolę godniejsze miejsce. - Oczami wyobraźni widziała juŜ bezdusznego
sprzedawcę, który na wzór ulicznego handlarza zachwalającego krzykliwie swój towar czy
właściciela wędrownego cyrku ryczy: „Ile za ten kredens projektu Thomasa Sheratona?"
Adwokat zapewnił zgnębioną dziewczynę, Ŝe postara się załatwić wszystko zgodnie z jej
Ŝ
yczeniem. Na zakończenie rozmowy przypomniał jeszcze, Ŝe ma tylko trzydzieści dni na
opuszczenie domu.
Tej nocy Laura zasnęła, szlochając w poduszkę.
Kiedy obudziła się nazajutrz wczesnym rankiem, sądziła, Ŝe łoskot, jaki słyszy w głowie, jest
rezultatem przepłakanej bezsennej nocy. Ale po chwili się zorientowała, Ŝe metaliczny
dźwięk pochodzi z zewnątrz domu i przypomina wbijanie gwoździa w drewno.
Odrzuciła kołdrę i potykając się o dywan, podbiegła do okna. Rozsunęła szeroko zasłony. Na
widok, jaki ujrzała, otworzyła usta ze zdziwienia. James Paden z młotkiem w ręku siedział na
dachu altanki, którą jej ojciec wybudował dla niej w dniu, kiedy skończyła dwanaście lat.
Odwróciła się i wybiegła z pokoju, a potem schodami w dół. Było jeszcze bardzo wcześnie i
w pomieszczeniach panował chłód i półmrok. Szybko dobiegła do werandy z tyłu domu,
przekręciła klucz w zamku i otworzyła na ościeŜ drzwi.
- Co, u diabła, robisz tu o tej porze?- zapytała ostro, wchodząc na kamienny taras.
James zatrzymał młotek w pół drogi, spojrzał na nią i uśmiechnął się.
- Dzień dobry. CzyŜbym cię obudził stukaniem?
- Co tu robisz? - powtórzyła.
- Zabezpieczam swoją inwestycję - odparł spokojnie. PołoŜył młotek na ziemi i skierował się
w stronę tarasu, ocierając pot z czoła rękawem. - Zapowiada się bardzo gorący dzień.
31
- Panie Paden! - wykrzyknęła. - Chcę wiedzieć, co pan tutaj robi o tej porze? Hałas, jaki pan
czyni, jest w stanie postawić na nogi umarłego. Podobno mam trzydzieści dni na wyprowa-
dzenie się!
Trzydzieści dni spokoju. Trzydzieści dni bez konieczności spotykania się z nim. Miała
nadzieję, Ŝe potem nie zobaczy go juŜ nigdy.
- Owszem masz, ale zamierzam dokonać tu pewnych napraw. Jest kilka rzeczy, które pilnie
wymagają remontu. Nie chcę, aby posiadłość popadła w większą ruinę.
Z ulgą przyjęła zapewnienie, Ŝe nie zamierza demolować jej ulubionej altanki, ale zabolała ją
krytyczna uwaga o stanie domu. To prawda, Ŝe w letnim domeczku trzeba było wymienić
kilka desek, ale Laura nie miała pieniędzy ani na materiał, ani na wynajęcie dobrego
rzemieślnika; zaniedbania nie wynikały więc z braku troski czy jej niedbalstwa.
- Nie masz prawa przeprowadzać remontu, dopóki ja tu jestem! - dowodziła uparcie.
Oparł nogę na niskim murku otaczającym taras i wsparł się ręką o biodro. Nachyliwszy się,
podniósł na nią wzrok i zapytał aksamitnym głosem:
- Kto mi powie, Ŝe nie mam prawa? To jest moja posiadłość.
Uzmysłowiła sobie, Ŝe James ma rację. Znajdowała się w przykrej sytuacji, bo nie mogła mu
nakazać, aby się wynosił do diabła. A poniewaŜ musiała spisać meble, które miały pójść pod
aukcyjny młotek, nie była w stanie wyprowadzić się przed wyznaczonym terminem.
Zacisnęła mocno wargi. Z całej duszy nienawidziła swego zaleŜnego połoŜenia, a jeszcze
bardziej świadomości, Ŝe on zdaje sobie sprawę ze swej uprzywilejowanej pozycji i bez
skrupułów z tego korzysta.
- Jak z tego wynika, nie mam tu nic do powiedzenia, chociaŜ uwaŜam, Ŝe postępujesz bardzo
nietaktownie.
- Nikt mi nigdy nie zarzucił nadmiaru delikatności.
- Proszę cię uprzejmie, byś mnie uprzedzał o zamiarze przyjścia - powiedziała wyniośle. - Nie
mam ochoty spotykać ciebie, kiedy nie jestem na to przygotowana.
- Dlaczego? Obawiasz się, Ŝe zastanę cię w nocnej bieliźnie, zaróŜowioną od snu?
Spojrzała na swój strój i wykrzyknęła piskliwie. Wyglądała właśnie tak, jak ją opisał. Na
odgłos młotka wyskoczyła z łóŜka w samej koszuli i nie pamiętała o narzuceniu na siebie
szlafroka.
Uciekała tak szybko, Ŝe prawie nie dotykała bosymi stopami kamiennych płyt tarasu. Niski
rubaszny śmiech Jamesa ścigał ją przez pokoje.
32
Rozdział czwarty
„JeŜeli zamierzał paradować jak paw po jej domu- poprawka: po swoim domu, to mógł
przynajmniej włoŜyć koszulę"- pomyślała kwaśno Laura, szykując sobie śniadanie w kuchni i
zerkając co jakiś czas przez okno.
To juŜ drugi raz po obudzeniu się zastała Jamesa Padena, znanego kobieciarza i hulakę jakich
mało, zajętego cięŜką pracą w swojej nowej posiadłości przy Indigo Place 22. Dziś rano
zabrał się do naprawiania drewnianego molo, które wąskim, długim pasem wcinało się daleko
w czyste, niebiesko-zielone wody zatoki.
Zgoda, reperował rzeczy, których nie naprawiła, ale nie w wyniku niedopatrzenia czy
niedbalstwa, tylko wyłącznie na skutek kłopotów finansowych. Jego nieograniczony fundusz
na remont domu i otoczenia godził jednak w honor Laury, podobnie zresztą jak zawładnięcie
jej rodzinną siedzibą, co dawało mu prawo do wałęsania się po niej w niedbałym stroju.
W tej chwili, choć zgrzany i spocony, prezentował się nadzwyczaj atrakcyjnie. Przyglądała
mu się ukradkiem przez okno, gdy pewnym krokiem szedł przez taras. Laura przezornie się
cofnęła, by jej nie dostrzegł, i policzyła do dziesięciu, nim poszła mu otworzyć.
- Cześć!
- Cześć! - Celowo przybrała obojętny ton. Tym razem się ubrała, nie chcąc, by ją znowu
zastał w nocnej bieliźnie. WłoŜyła znoszone dŜinsy, rozciągniętą bluzkę, a włosy schowała
pod chustką.
- Dobrze spałaś? - zapytał uprzejmie, uśmiechając się sympatycznie. Jedynie oczy go
zdradzały; ruchliwe i badawcze, bez Ŝenady taksowały jej postać od stóp aŜ po czubek głowy.
- Dziękuję, nieźle. Czego potrzebujesz?
- Poproszę o szklankę wody z lodem. Miałem wziąć ze sobą termos, ale zapomniałem.
Podała mu napój szorstkim gestem.
- Dziękuję. Coś tu bardzo przyjemnie pachnie - zauwaŜył, biorąc od niej szklankę i z lubością
wciągając zapach w nozdrza. Łapczywie wypił zimną wodę.
- To bekon. Oj, chyba się przypala! - Podbiegła do piecyka, wyłączyła palnik i szczypcami
zdjęła z patelni kruche przyrumienione plastry.
- Nie miałem czasu zjeść śniadania - wyznał James. Laura zgrzytnęła zębami; wiedziała, Ŝe
się o nie przymawia. - Chyba będę musiał pojechać do miasta i kupić jakąś droŜdŜówkę.
Oczywiście o tej porze będzie juŜ nieświeŜa. Zaczynają je wyrabiać o czwartej rano.
- AleŜ proszę! - Jęknęła, odwracając się. - Jakie chcesz jajka?
Uśmiechnął się szeroko i włoŜył koszulę, którą przez cały czas trzymał w ręku.
- Myślałem, Ŝe nie zdobędziesz się na to, by mnie zaprosić. A co do jajek - to jest mi
obojętne, jakie będą; zrób tak, jak uwaŜasz.
- W lodówce jest sok pomarańczowy. Nalej sobie. - Ręce jej drŜały, gdy wbijała dodatkowe
jajka do miseczki. Wpadł do niej kawałek skorupki i musiała koniuszkiem palca wyjąć
łupinkę ze śliskiej zawartości. Zajadle ubijała jajka trzepaczką, wyładowując na nich swoją
irytację.
Przynajmniej włoŜył na siebie koszulę. Wcześniej zza zasłonki w kuchennym oknie
obserwowała ukradkiem, jak słońce obejmowało jego opalone ciało, gdy schylał się,
wymieniając przegniłe deski na molo. Plecy Jamesa były gładką płaszczyzną pręŜnych mięśni
i brązowej skóry.
Zerkając na niego z ukosa, zauwaŜyła, Ŝe nie zapiął koszuli na wszystkie guziki. Jego pierś
była bardziej zachęcająca niŜ draŜniące podniebienie zapachy śniadania; atletyczny tors i
twarde muskuły mogły pobudzić wyobraźnię, a gęstwina miękkich, kręconych brązowych
włosów kusiła, by zagłębić w nią palce.
„Te stare wytarte dŜinsy włoŜył chyba po to, aby mnie draŜnić" - pomyślała Laura. Były
zabrudzone, wytłuszczone i poplamione farbą, a miejscami przetarte i nieprzyzwoicie obcisłe.
33
Nad paskiem zapiętym nisko na biodrach widać było nagi pępek. Nawet nie odwaŜyła się
myśleć o tym, co znajdowało się poniŜej.
- Czy lubisz ścięte? Laura opuściła łopatkę.
- Co?
- Jajka. Nie lubię rzadkiej jajecznicy.
- O tak, ścięte. Ścięte są lepsze.
Nie czekając, aŜ go poprosi, sam podał jej dwa talerze. NałoŜyła na nie po stoŜku gorącej
puszystej masy.
Kiedy juŜ nakryła stół i nalała kawę, usiedli i zaczęli jeść.
- Dobre - pochwalił James z pełnymi ustami.
- Dziękuję. Zawsze sama przygotowywałam ojcu śniadanie. Gladys przychodziła do pracy
później.
- I komuś jeszcze? - spytał. Uniosła brwi. - Czy szykowałaś śniadanie jakiemuś innemu
męŜczyźnie? - wyjaśnił, pociągając łyk kawy z kubka.
- Moje prywatne Ŝycie to nie twój interes, panie Paden. JuŜ ci niejednokrotnie o tym
mówiłam.
- Gotujesz świetnie. Jesteś ładna. - Zuchwałe zielone oczy spoglądały na nią z uznaniem. -
Byłaby z ciebie dobra Ŝona.
- Dziękuję!
- Dlaczego nie wyszłaś za mąŜ?
- A ty dlaczego się nie oŜeniłeś?
- Skąd wiesz, Ŝe się nie oŜeniłem? Obrzuciła go szybkim spojrzeniem.
- Masz Ŝonę?
- Nie.
Laura starała się nie okazywać po sobie uczucia ulgi. Nie mogła zrozumieć, dlaczego ją
obchodził jego cywilny stan. Tłumaczyła to sobie tym, Ŝe całowanie się z Ŝonatym męŜczyzną
budziłoby w niej niesmak. Oczywiście, to on ją pocałował, a nie ona jego. JednakŜe - choć z
trudem przyznawała się nawet sama przed sobą - była zadowolona, Ŝe nie jest Ŝonaty.
- Ale nie mówmy o mnie. Mówmy o tobie- ponowił temat. - Wytłumacz mi, dlaczego taka
ładna dziewczyna jak ty nie wyszła za mąŜ.
- Chcę być wolną kobietą - odparła sztywno.
- Hm... Wolisz nieformalne związki?
- Coś w tym rodzaju - odparła wymijająco. - Chcesz jeszcze jednego tosta?
- Wybacz, ale nie sprawiasz wraŜenia dziewczyny zabawowej.
- Kobiety - poprawiła z naciskiem. - Ale czy nie moglibyśmy mówić o czymś innym, nie
tylko o moim Ŝyciu osobistym?
- Naturalnie - odparł, uśmiechając się figlarnie. - Mam ci opowiedzieć o sobie?
- Nie.
Roześmiał się. Rozbawiło go to stanowcze „nie". Aby ukryć irytację, zebrała ze stołu brudne
talerze i zaniosła do zlewu.
- Wybacz mi, proszę, ale mam sporo roboty.
- Dlaczego nie zrobisz sobie wolnego dnia?
- Wolny dzień?- Podszedł i stanął obok niej przy zlewie. Laura spojrzała na niego z
niedowierzaniem. - Nie mogę. Mam mnóstwo roboty.
- MoŜe przyjdziesz na molo i dotrzymasz mi towarzystwa? -Wetknął jej pod chustkę luźne
pasemko włosów i przeciągnął palcem po policzku.
- Siedzieć na tym rozgrzanym molo cały dzień po to tylko, aby przyglądać się, jak pracujesz?
Nie, dziękuję!
- MoŜesz się opalać i Ŝeby było sprawiedliwie, z kolei ja się będę tobie przyglądał.
Opuszką palca pieścił płatek jej ucha.
34
- Niestety, nie mogę skorzystać z tej propozycji.
- Albo moŜesz popływać. Kiedy skończę pracę, równieŜ skoczę do wody. Popływamy razem.
Nie uwaŜasz, Ŝe mogłoby być przyjemnie?
Była to niebezpieczna propozycja. KaŜda kobieta mająca odrobinę rozsądku powinna chodzić
przy nim w zbroi, a nie w kąpielowym kostiumie.
- Powiedziałam ci, Ŝe mam duŜo pracy. Czy masz zamiar prześladować mnie w ten sposób
przez następne trzydzieści dni?
- Przez dwadzieścia dziewięć.
Strząsnęła z siebie jego rękę i odwróciła się, wytrącona z równowagi bezlitosną uwagą, Ŝe za
niecały miesiąc będzie musiała opuścić swój dom.
- Przepraszam - powiedział, chwytając ją za ramiona i odwracając twarzą ku sobie. - Nie
powinienem tego mówić. To było niegrzeczne z mojej strony.
Ogarnęło ją zniechęcenie.
- MoŜesz mówić. Nie widzę potrzeby unikania tego tematu. Spoglądali na siebie przez
dłuŜszą chwilę. Przeniósł wzrok
na jej głowę.
- Dlaczego zawiązałaś chustkę? Co zamierzasz dzisiaj robić?
- Muszę spisać meble przeznaczone na aukcję.
- Aukcję? - Skinęła posępnie głową. - Wszystkie?
- Prawie. Mogę zatrzymać kilka najcenniejszych dla mnie przedmiotów- rodzinnych
pamiątek, ale pozostałe muszę sprzedać.
Powiedział coś do siebie półgłosem, odwracając się do niej plecami. Laurze się wydawało, Ŝe
usłyszała nazwisko swego ojca połączone z jakimś wulgarnym wyrazem. Nie całkiem jednak
pojęła, jaki mają związek.
James wyszedł. Zaintrygowana Laura podąŜyła za nim przez pokój jadalny do holu. Stał tam i
spoglądał na salon. Ręce oparł na biodrach i gryzł w zamyśleniu dolną wargę.
- Posłuchaj - powiedział, odwracając się ku niej. - Zamiast wystawiać meble na aukcję moŜe
sprzedasz je mnie.
- Ja... - Zawahała się, nie wiedząc, co odpowiedzieć. -Nigdy nie wspominałeś, Ŝe chcesz kupić
dom wraz z umeblowaniem.
- Ale zmieniłem zdanie. Powinienem pomyśleć o tym wcześniej. Nigdzie nie znajdę
umeblowania bardziej nadającego się do tego domu. Ale nawet gdybym takie znalazł,
kosztowałoby mnie to mnóstwo czasu i fatygi. Podsumowując - i tak nabędę najlepsze
uŜywane meble w całych Stanach.
- To prawda, tylko...
- Dobrze ci za nie zapłacę. MoŜemy wycenić kaŜdą sztukę oddzielnie, jeŜeli ci to odpowiada.
Laura wiedziała, Ŝe sprzedając na aukcji kaŜdy mebel oddzielnie, jak radził jej prawnik,
dostanie więcej pieniędzy, niŜ gdyby je sprzedała wszystkie razem.
- Zgadzam się - odparła, decydując się w jednej chwili. Będzie się lepiej czuła, wiedząc, Ŝe
wnętrze domu przy Indigo Place zostanie nietknięte, nawet jeŜeli ona sama nie będzie juŜ w
nim mieszkała.
- Dobrze! - Energicznie zatarł ręce. - Kiedy zaczynamy?
- Chcesz zacząć juŜ zaraz, w tej chwili?
- Dlaczego nie? PrzecieŜ właśnie na tym zajęciu miałaś spędzić dzisiejszy dzień, prawda?
- Tak, ale... ty miałeś naprawić molo?!
Sporządzenie spisu wszystkich mebli i ich wycena zajmie wiele godzin, nawet dni; myśl, Ŝe
będzie musiała je spędzić w towarzystwie Jamesa Padena, działała na nią deprymująco.
- Molo moŜe poczekać.
- Nie ma potrzeby, byś zawracał sobie tym głowę - powiedziała olśniona nagłą myślą. - Sama
zrobię listę i wycenie kaŜdy mebel. Postaram się podać moŜliwie obiektywną cenę.
35
Dostaniesz ode mnie gotowy spis. JeŜeli będziesz mieć jakieś zastrzeŜenia, przedyskutujemy
to potem.
Wsadził kciuki za szlufki spodni i spojrzał na nią przeciągle.
- Nie wiem, czy mogę ci ufać.
- Co?
- Nie dorobiłbym się majątku, gdybym kupował kota w worku.
- Co takiego?
- Nie zgadzam się - zaoponował niedbałym tonem, ignorując jej zagniewaną minę. - Będzie
lepiej, jeśli wspólnie sporządzimy listę.
- Wątpisz w moją uczciwość?- zapytała z niedowierzaniem. - PrzecieŜ to ciebie przyłapano na
podkradaniu ciastek ze szkolnej kafejki, nie mnie.
- Pamiętasz?
- Oczywiście, Ŝe pamiętam.
- Nie podkradałem ich. Bufetowa sama mi je wsuwała w rękę po kryjomu przed innymi
uczniami. Tylko Ŝe się potem nie chciała przyznać.
- Nie wierzę ci. Uśmiechnął się.
- Uwierzyłabyś, gdybyś wiedziała, w jaki sposób jej się odwdzięczałem.
W to akurat Laura gotowa była uwierzyć. Gorący rumieniec wystąpił jej na policzki.
- Jestem bardzo uczciwa - oświadczyła, by wrócić do przerwanego wątku.
- Nie będziesz mi miała wobec tego za złe, jeŜeli będę ci zaglądał przez ramię przy
spisywaniu mebli.
Głęboko wciągnęła powietrze, a następnie wypuściła je powoli, by opanować rosnący w niej
gniew.
- Zaraz. Wezmę tylko bloczek i d w a ołówki. - Podeszła do sekretarzyka w stylu królowej
Anny, stojącego w rogu salonu.
- Czy nie zrobimy przerwy na lunch?
Laura odłoŜyła na bok notesik i spojrzała surowo na swego „asystenta".
- PrzecieŜ dopiero jadłeś śniadanie!
- Owszem, pięć godzin temu. Jestem głodny.
Natarczywie patrzył na jej usta. Uśmiechnęła się z zakłopotaniem. Jej własny Ŝołądek
wyprawiał dziwne harce, ale na pewno nie na skutek głodu.
Inwentaryzację rozpoczęli od jadalni. Po zrobieniu listy mebli zaczęli przeglądać komody i
kredensy wypełnione srebrem i drogocenną porcelaną. Była to czynność Ŝmudna i czaso-
chłonna; dodatkowo utrudniały ją dowcipy i niefrasobliwe zachowanie Jamesa. Chciał
dokładnie wiedzieć, co robiła od czasu, kiedy widział ją ostatni raz dziesięć lat temu.
- Potrzebuję czegoś na podtrzymanie sił - poskarŜył się w pewnej chwili płaczliwie.
- O co ci chodzi? - Spojrzała na niego ze zdziwieniem, ale zaraz poŜałowała pytania. Jego
mina wyraźnie mówiła, Ŝe chodzi mu nie tylko o pokarm dla Ŝołądka. - Masz na myśli
jedzenie?
- Naturalnie, Ŝe jedzenie. Piknik.
- Piknik?
- Zostań tutaj - polecił, podnosząc się z krzesła, na którym siedział okrakiem z brodą na
oparciu. - Kupię coś na ząb i przywiozę.
- CzyŜbyś zaczął mi ufać? - zapytała z niewinnym wyrazem twarzy, zabawnie trzepocząc
rzęsami.
- Na tyle, na ile ty ufasz mnie - rzucił przez ramię, wychodząc z pokoju. Laura wykrzywiła się
brzydko za jego plecami, ale James tego nie zauwaŜył.
Powrócił wkrótce z plastykową tacą, na której znajdowały się owoce, sery, róŜne gatunki
krakersów i dwa kubki mroŜonej herbaty. Postawił tacę na podłodze pod wysokimi oknami i
usiadł obok.
36
- Chodź tutaj! - zachęcił Laurę.
- A więc rzeczywiście miałeś na myśli piknik. Sądziłam, Ŝe to był Ŝart.
- Piknik, ale lepszy, bo bez mrówek.
- Gdy Ŝyli rodzice, zawsze urządzaliśmy pikniki w letnie niedziele po południu - wspomniała
z zadumą, sadowiąc się obok niego i opierając plecami o parapet.
Posmarował krakersy serem i podał jej jeden.
- Padenowie nie urządzali niedzielnych pikników. - Powiedział to bez goryczy. - Teraz sobie
wynagradzam te wszystkie rodzinne imprezy, za którymi tęskniłem w dzieciństwie.
ś
uła powoli słony herbatnik, ganiąc siebie w duchu za niefortunną wzmiankę o rodzicach.
Nie sposób było uniknąć porównań społecznego i materialnego statusu jego rodziny z jej
pozycją. Laura przyznawała w duchu, Ŝe się w czepku urodziła.
Było dziwne, Ŝe James nie okazywał jej nienawiści. A moŜe?
MoŜe właśnie tym uczuciem się kierował, tak wytrwale walcząc, by wejść w posiadanie
Indigo Place 22. Wiedział, Ŝe sprzedaŜ rodowej siedziby człowiekowi wywodzącemu się z
dołów społecznych będzie szczególnie przykra. A moŜe postanowił się na niej zemścić,
poniewaŜ naleŜała do tej samej warstwy co ludzie, którzy go upokarzali i poniŜali?
- Jestem pewna, Ŝe twoja matka cieszy się teraz, kiedy moŜecie wspólnie urządzać pikniki. -
Laura spojrzała na niego przebiegle. Twarz mu stęŜała.
- Nie wiem.
- Nie widziałeś jej?
- Nie.
- W ogóle?
- W ogóle.
- Czy ona wie, Ŝe wróciłeś do Gregory? Wzruszył ramionami.
- Wieść o tym musiała w jakiś sposób do niej dotrzeć. Laura była zaskoczona, Ŝe do tej pory
nie zobaczył się ze
swoją matką. Rozczarowała ją jego obojętność wobec, bądź co bądź, najbliŜszej mu osoby.
Kiedy ostatnio widziała panią Paden, matka Jamesa była wprawdzie znacznie lepiej ubrana
niŜ przed laty, ale wciąŜ miała ten zmęczony, uderzająco smutny wyraz w oczach. Jak on
mógł tak zaniedbywać matkę? Chyba w ogóle nie ma sumienia!
James niespodziewanie wyciągnął rękę i ściągnął jej chustkę z głowy. Rozjaśnione słońcem
blond włosy rozsypały się na ramiona.
- Tak jest lepiej.
- Dlaczego to zrobiłeś? - spytała z irytacją.
- A dlaczego chowasz takie piękne włosy pod chustką? -odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Bo tak mi się podobało.
- Specjalnie chcesz stać się brzydszą, mniej atrakcyjną, niŜ jesteś. Zrobiłaś to celowo.
- To śmieszne, co mówisz. Dlaczego miałabym tak robić?
- Dlatego, Ŝe nie chcesz, abym poŜądał twego ciała. - Mocno zacisnęła usta. - MoŜe nie mam
racji? - Ugryzł kawałek jabłka. Minęło kilka chwil; Laura milczała, bo Ŝadna sensowna
odpowiedź nie przychodziła jej na myśl. - CóŜ to zaniemówiłaś? - rzucił zaczepnie.
- Nigdy nie słyszałam czegoś równie absurdalnego! Zaśmiał się niskim, gardłowym głosem.
- Przejrzałem cię, panno Lauro. Przenikam twoje myśli, tak jak przeniknąłem wzrokiem twoją
nocną koszulkę wczoraj rano. Czy myślisz, Ŝe zapomniałem, jak rozkosznie wyglądałaś zaraz
po śnie, z rozwichrzonymi włosami? Uciekałaś przede mną w tym stroju, aŜ się bose pięty
ś
wieciły.
- Wolałabym, abyś o tym zapomniał.
- Nie mogę. Jeszcze przez długi czas pierwsza moja myśl po wstaniu z łóŜka będzie o tobie w
nocnej koszuli na tarasie. -Wyzywającym spojrzeniem ogarnął jej piersi. - W stroju, przez
który widać cię całą.
37
- Mam juŜ dość tej rozmowy! - Z niechęcią odłoŜyła plasterek sera na tacę.
Szybko wyciągnął rękę i złapał ją za nadgarstek, nim zdąŜyła powstać z miejsca.
- Jeszcze nie skończyłem.
- Ale ja więcej nie chcę o tym słyszeć.
- Dokąd idziesz?
- Do pracy.
- Zostań ze mną!
- Nie chcę!
- Boisz się?
- Co takiego?!
- Dotarło do ciebie, co powiedziałem?
- Oczywiście, Ŝe się nie boję.
- Ale się bałaś. WciąŜ jesteś małym, przestraszonym króliczkiem, Lauro, prawda?
- Nie wiem doprawdy, o czym mówisz.
- Czy to mnie się boisz? A moŜe w ogóle boisz się męŜczyzn?
- Nie boję się nikogo. A juŜ na pewno nie ciebie.
- Dobrze, wobec tego zostaniesz tu ze mną, dopóki nie skończę jeść! - nakazał łagodnie,
uwalniając jej rękę i wyciągając się wygodnie na dywanie. Wsparł się na łokciu, pod-
trzymując dłonią policzek. śuł krakersy i nie spuszczał z niej oczu. Jego wzrok - podobnie jak
przed chwilą Ŝelazny uchwyt dłoni - skutecznie przygwaŜdŜał Laurę do podłogi.
Pozornie sprawiała wraŜenie spokojnej i opanowanej. Minę miała dumną i wyniosłą, ale
wewnątrz wszystko się w niej gotowało.
- Dlaczego uwaŜasz, Ŝe się ciebie boję?- Nie mogła powstrzymać pytania, które nieodparcie
cisnęło jej się na usta.
- PoniewaŜ albo się mnie boisz, albo jesteś snobką.
- Dlaczego tak twierdzisz?
- Bo zawsze uciekałaś na mój widok!
- Nie cieszyłeś się dobrą opinią w miasteczku. Zadawanie się z tobą sprowadzało przykre
konsekwencje. JeŜeli chodzi o mnie, nadal jest to aktualne.
Roześmiał się hałaśliwie.
- Do licha! Podobasz mi się. Od początku mi się podobałaś.
- PrzecieŜ nawet mnie nie znałeś.
- To prawda, ale wystarczyło mi to, co wiedziałem o tobie: nieśmiała, wytworna panna Nolan
potrafi nieźle uŜądlić, kiedy się jej dopiecze. - PołoŜył rękę na jej ramieniu i pogłaskał
końcami palców. - Zawsze się zastanawiałem, na jaki stopień poufałości mi pozwolisz.
- Dowiedziałeś się owej nocy, kiedy odwiozłeś mnie do domu motocyklem. Gdy broniłam się
przed pocałunkiem, oświadczyłeś, Ŝe jestem zimną rybą.
Nadal wpatrywał się w jej usta.
- To było wtedy. A teraz jest teraz. - Wsunął dłoń w szeroki rękaw bluzki i pogłaskał ją w
zgięcie łokcia. - Czy potrafisz płonąć ogniem prawdziwego poŜądania?
Wyrwała ramię i odsunęła się od niego na bezpieczną odległość. Nie wiedziała, Ŝe wnętrze
łokcia jest tak wraŜliwe na dotyk.
- Skoro o tym mowa - odparła, by zmienić temat rozmowy - oglądałam cię pewnego razu w
telewizji podczas wyścigów samochodowych. Twój samochód wypadł z toru, okręcił się i
stanął w ogniu.
Uśmiechnął się, przejrzawszy jej intencję. Jednak tego nie skomentował.
- Musisz dokładniej określić, kiedy to było. Podobne wypadki zdarzyły mi się kilka razy.
- Czy odniosłeś jakieś powaŜniejsze obraŜenia?
- Owszem, ale niezbyt cięŜkie.
- Nie bałeś się?
38
- Nie. - Wziął następny herbatnik.
- Nigdy? Potrząsnął głową.
- Czasami byłem podenerwowany, podniecony. Ale bać się? Nigdy! Nie ma potrzeby się bać,
kiedy człowiekowi nie zaleŜy na Ŝyciu.
Laura na chwilę zaniemówiła. Zastanawiała się, czy mówi prawdę. JednakŜe spoglądał na nią
szczerym wzrokiem. James nie Ŝartował. On naprawdę tak myślał.
- Czy rzeczywiście nie zaleŜało ci na Ŝyciu?
- Nie. Przez kilka lat.
- A teraz ci zaleŜy?
- Tak, teraz mi zaleŜy. - Wyraźnie nie miał ochoty rozwodzić się szerzej na ten temat, więc
nie naciskała go dłuŜej.
- Z tego, co wiem, byłeś bardzo dobrym kierowcą rajdowym. Musiałeś lubić ten zawód.
- Ja go nie lubiłem, ja go kochałem.
- Co się czuje podczas startu w takich niebezpiecznych wyścigach? Jakie się odnosi wraŜenie?
- MoŜna je przyrównać do seksu.
Uśmiechnął się na widok jej zaskoczonej miny. Przewrócił się na plecy, podłoŜył ręce pod
głowę i utkwiwszy oczy w sufit, wyjaśniał:
- Maszyna nabiera mocy z kaŜdą sekundą, aŜ wszystko wokół zaczyna się trząść i dygotać.
Potworny Ŝar. Pęd pojazdu. Bieg. Tarcie. A potem przychodzi ta chwila, sekunda, kiedy
trzeba dać z siebie wszystko. Jest ci obojętne, co zastaniesz na drugim końcu mety. W tym
momencie obchodzi się jedynie tylko jedno - dotrzeć tam za wszelką cenę. Stawiasz wszystko
na jedną kartę. Naciskasz do końca gaz, aŜ maszyna niemal wzlatuje w powietrze. Nie masz
wyboru. To jest jak orgazm w seksie, moment szczytowej ekstazy i uniesienia.
James umilkł. Nastała niczym nie zmącona cisza. Wolno odwrócił głowę i spojrzał na Laurę.
Wzrok miała szklisty, jego poruszający wyobraźnię opis oraz chrapliwy szept wywarły na niej
ogromne wraŜenie. Niedbałym ruchem połoŜył jej rękę na udzie i ścisnął lekko.
- Rozumiesz, co mówię?
- Tak sądzę.
Podniósł się i usiadł obok niej. Znajdował się teraz tak blisko, Ŝe prawie się o nią ocierał. Jego
ocienione długimi rzęsami zielone oczy wysyłały w jej stronę zachęcające sygnały.
Te oczy ją kusiły. Urok, jaki James Paden roztaczał wokół siebie w latach chłopięcych, był
niczym w porównaniu z jego teraźniejszym zniewalającym czarem. Jako gimnazjalistka Laura
równieŜ nie była obojętna na jego wdzięki. Zawsze w obecności Jamesa doznawała dziwnego
drŜenia serca, ale nie potrafiła nazwać tego uczucia. Teraz juŜ wiedziała, Ŝe to jest poŜądanie.
Aura niebezpiecznego uwodziciela, jaka go otaczała, chmurne spojrzenie zielonych oczu,
wydęta dolna warga -wszystko to obiecywało nieznane rozkosze kobiecie, która miała
odwagę pokusić się o ich odkrywanie.
Konsekwencje takiej lekkomyślności były groźne dla ryzykantek. Laura znała wiele
dziewcząt, które latami nienagannym prowadzeniem się próbowały naprawić złą opinię, jaka
do nich przylgnęła w rezultacie flirtu z Jamesem Padenem. Czy straciła rozum? Dlaczego
siedzi tutaj spokojnie i słucha zwierzeń tego męŜczyzny?
Siłą woli wyzwoliła się z transu i podniosła z podłogi.
- Myślę, Ŝe powinniśmy wrócić do pracy - oświadczyła. Poszedł w jej ślady i równieŜ wstał.
Palcami mocno ujął ją
za nadgarstek.
- Jesteś tego pewna? Wiesz, co powiadają o ludziach, którzy zapamiętują się w pracy i nie
mają czasu na zabawę?-Przelotnie musnął wargami jej policzek. - Marzę, by się z tobą
zabawić.
Laura uwolniła się z uścisku.
39
- Wydawało mi się, Ŝe przyjechałeś tu właśnie po to, by pracować. JeŜeli nie chcesz, to
wyjeŜdŜaj! Jestem zajęta. - Odwróciła się, ale nie tak szybko, by nie zauwaŜyć zdradzieckiego
uśmiechu, jaki pojawił się na jego ruchliwej twarzy. Nie obraził się wcale, był tylko
rozbawiony.
Spisywanie mebli zajęło im trzy dni. Trzy dni spędzone tylko we dwoje. Nazajutrz po pikniku
zjawił się z torbami jedzenia, tłumacząc Laurze pomimo jej gwałtownych protestów, Ŝe jeŜeli
mają razem spoŜywać posiłki, to jego obowiązkiem jest partycypować w kosztach.
Laura nie chciała z nim dzielić ani czasu, ani posiłków; nie Ŝyczyła teŜ sobie przebywać w
tym samym miejscu. Ale nie miała nic do powiedzenia w tej sprawie, tak jak nie mogła
zapobiec temu, by się do niej zbliŜał czyjej dotykał. A zdarzało się to coraz częściej.
Szukał róŜnych pretekstów, by jej dotknąć. Udawał niezdarnego i poruszał się jak gapa, i to w
taki szczególny sposób: potykał się niczym debilowaty cyrkowy klown. Chwytał ją wtedy za
ramię, rzekomo aby nie upaść, i korzystając z okazji, przyciskał mocno do siebie.
Laura wiedziała, Ŝe nie wpojono mu takich gestów jak podawanie kobiecie ręki przy
zstępowaniu po schodach czy przepuszczanie jej w drzwiach, ani teŜ innych kurtuazyjnych
zachowań. Okazało się jednak, Ŝe James o tym wie i potrafi być rycerski. Martwiło ją jednak,
Ŝ
e jego postępowanie zaczęło jej się podobać.
Podczas tych kilku dni polubiła go nawet bardziej, niŜ mogła to sobie wyobrazić. Był
zajmującym rozmówcą i jeszcze lepszym słuchaczem. Zachęcał ją do opowiadania historyjek
związanych z Indigo Place 22, a znała ich wiele od swojej babci.
Jako mała dziewczynka często siadała na kolanach starszej pani i godzinami słuchała jej
opowieści. Zadziwiająca rzecz - James okazywał niekłamane zainteresowanie dziejami
rodowej siedziby Nolanów. Odkryła, Ŝe miał ostry, chociaŜ nieco kostyczny dowcip i duŜe
poczucie humoru, a przy tym nie był pozbawiony delikatności.
W spisie przedmiotów znajdujących się w apartamencie pana domu znajdowało się sporo
fotografii oprawionych w cenne srebrne ramki. Zdjęcia przedstawiały kilka pokoleń nob-
liwych przodków rodziny Laury. Dziewczyna włączyła ramki do spisu, ale James wyjął jej
notes z ręki i przekreślił ostatnią pozycję.
- Co robisz? - zapytała, kiedy w milczeniu zwrócił jej bloczek
- Te fotografie wiele dla ciebie znaczą, prawda?
- Zdjęcia mogę wyjąć z ramek.
- Ale oprawki są do nich przystosowane. Zostaw je sobie. To prezent ode mnie - dodał
szybko, widząc, Ŝe otwiera usta, by zaprotestować.
- Dziękuję.
- Proszę bardzo.
Wziął do ręki jedną z fotografii i przyjrzał się jej uwaŜnie.
- Kto to jest?
- Moi dziadkowie ze strony ojca: Franklin i Maydelł No-lanowie. - Poruszyło ją
zainteresowanie, z jakim przyglądał się pamiątkowemu zdjęciu. Poczuła do niego nagły
przypływ sympatii. - Jamesie, czy to prawda, co powiedziałeś ostatnio, Ŝe nawet nie znałeś
imienia swego dziadka?
Odstawił trzymaną w ręku fotografię i wziął inną.
- Tak, prawda. Ze strony ojca rzeczywiście nie znałem. Mój ojciec był kawałem sukinsyna... i
to nie tylko w dosłownym tego słowa znaczeniu. Paden to nazwisko panieńskie babki. Umarła
podczas wielkiego kryzysu, kiedy mój ojciec był dzieckiem. To wszystko, co wiem o moich
przodkach.
Nie przychodziło jej na myśl Ŝadne słowo, którym by mogła wyrazić swoje współczucie,
wybrała więc milczenie. Wziął do ręki kolejną fotografię i uśmiechnął się.
- To ty?
Spojrzała mu przez ramię.
40
- Tak, to ja. Chuda i szczerbata. Dziadek wiesza dla mnie na wielkim dębie wymarzoną
huśtawkę.
- Tę, która tu nadal wisi?
- Tak. Mama pobiegła do domu po aparat fotograficzny. Chciała utrwalić ten moment na
kliszy. Nie przepuściła Ŝadnej okazji, by zrobić wspólną fotografię. Teraz doceniam jej
hobby.
Myślę, Ŝe jest to jedyne... O co chodzi?- przerwała, widząc, Ŝe przygląda jej się ze szczególną
uwagą.
- Właśnie myślałem, jakim ładnym byłaś dzieckiem.
- Wyglądałam okropnie. Spójrz tylko na te warkoczyki. -Roześmiała się. - Miałam sterczące i
stale podrapane kolana.
Przyjrzał się bliŜej fotografii i równieŜ się roześmiał.
- No, moŜe rzeczywiście byłaś nieco za chuda. Ale ja lubię małe dziewczynki niezaleŜnie od
tego, jak wyglądają.
- I duŜe dziewczynki teŜ!
Jej piersi dotykały twardego przedramienia Jamesa. Przyjrzał się im, po czym przeniósł wzrok
na twarz.
- Tak. Lubię równieŜ duŜe dziewczynki.
Laura odsunęła się o krok. Gorący rumieniec wystąpił jej na policzki.
- Niewiele juŜ zostało rzeczy do spisania. Jeszcze tylko ten pokój.
Praca zajęła im całą godzinę. Gdy skończyli, obydwoje odetchnęli z ulgą. Laura odprowadziła
Jamesa po schodach do holu.
- JeŜeli nie masz nic przeciwko temu - powiedział - to pójdę jeszcze raz obejrzeć molo. Chcę
sprawdzić, ile desek będę potrzebował do naprawy.
- W porządku. Ja tymczasem obliczę wszystko na maszynie. - Wskazała notes z długim
wykazem wycenionych przedmiotów. - Chciałabym mieć to juŜ za sobą moŜliwie jak naj-
szybciej.
- JeŜeli mi dziś dasz rachunek, to jutro przywiozę ci czek. Laura wróciła do gabinetu ojca i
przystąpiła do obliczania.
Kilkakrotnie sprawdziła wszystkie pozycje. W końcowym wyniku wyszła jej całkiem
pokaźna suma. Będzie mogła nie tylko spłacić długi, ale takŜe wykroić pewną kwotę dla
siebie, pod warunkiem, Ŝe James nie będzie się z nią zbyt zaciekle targował.
Kiedy powrócił, z niepokojem wręczyła mu rachunek.
Wyszła mu naprzeciw na ganek, skoro tylko ujrzała, Ŝe zdąŜa w stronę domu. Była
przygotowana na zaŜarte targi o pieniądze, ale nic takiego nie nastąpiło. Spojrzał przelotnie na
długi pasek papieru z wyliczeniem pozycji i ogólną sumą.
- Doskonale! - zgodził się od razu. ZłoŜył papier i niedbale wetknął zwitek do kieszonki
koszuli.
Poczuła się głęboko zawiedziona; tyle się natrudziła, tyle razy sprawdzała kaŜdą pozycję, a tu
tylko „doskonale"!
- Czy to wszystko, co masz mi do powiedzenia? - zapytała.
- Tak.
Wskazała palcem na kieszonkę.
- Nawet nie raczyłeś sprawdzić, czy rachunek się zgadza.
- Wierzę ci. śartowałem, kiedy mówiłem, Ŝe nie mam do ciebie zaufania. - Zaśmiał się cicho.
- Kupuję całe urządzenie domu, jak leci. Chciałbym jednak, byś się nie krępowała i zostawiła
sobie przedmioty mające dla ciebie wartość rodzinnej pamiątki.
- Zaczekaj! - zawołała, kiedy odwrócił się do wyjścia i zaczął schodzić z werandy. - JeŜeli
zamierzałeś kupić wszystko hurtem, to po jakiego licha mozoliliśmy się nad tą cholerną listą,
41
spisując kaŜdy najmniejszy przedmiot? A najwaŜniejsze - po co w ogóle kazałeś mi ją
sporządzać?
Oparł się ramieniem o kolumnę i skrzyŜował ręce na piersiach.
- Naprawdę chcesz wiedzieć?
Nie, wcale tego nie chciała. Nie chciała teŜ, Ŝeby uśmiechał się tak dwuznacznie i patrzył na
nią wzrokiem, w którym czaiło się poŜądanie.
- To była całkowita strata czasu! - rzuciła gniewnie.
- Nie powiedziałbym tego, Lauro. Teraz znam wszystkie zakamarki tego domu i wiem, gdzie
co się znajduje, łącznie z ozdobami na choinkę. Poznałem jego historię, której w innej
sytuacji nie miałbym okazji usłyszeć. A poza tym - ostatnie słowa wymówił z naciskiem -
bardzo przyjemnie spędziłem czas.
- Aleja nie. Mogłabym zająć się...
- Czym na przykład?
Gorączkowo szukała w pamięci przekonującego argumentu.
- Czymkolwiek. Jako sprzedawca zrobiłam dla ciebie znacznie więcej, niŜ przewidywała
umowa. Wybacz więc, ale muszę cię juŜ poŜegnać. - I Laura skierowała się w stronę drzwi.
- Widzę, Ŝe nie jest to odpowiedni moment, by prosić cię o małą przysługę, prawda?
Przystanęła i odwróciła się do niego, przybierając moŜliwie najbardziej wyniosłą minę.
Przyglądał jej się uwaŜnie.
- O co chodzi? - zapytała zimno.
- Czy masz coś przeciwko temu, abym przywiózł tutaj moją dziewczynę? Chcę, aby obejrzała
sobie swój przyszły dom.
Minęło kilka minut, nim oniemiała Laura otrząsnęła się z szoku. Gdyby podłoga ganku, na
którym stała, nagle usunęła jej się spod nóg, wraŜenie nie byłoby bardziej piorunujące. Czuła
się, jakby dostała obuchem w głowę. Wiadomość była poraŜająca.
- Swoją dziewczynę?
Odstąpił od kolumny z uśmiechem.
- Tak, moją dziewczynę. Nazywam ją Tricks, czyli Sztuczki. - Mrugnął okiem. - Nie moŜe się
doczekać chwili, kiedy zobaczy swoją nową siedzibę. Poza tym uwaŜam, Ŝe powinna ją
obejrzeć fachowym okiem, zanim się tu wprowadzimy.
„Po moim trupie"- miała ochotę powiedzieć Laura.
- Czy jutrzejszy dzień ci odpowiada?
Przygryzła język, Ŝeby nie wykrzyknąć mu w twarz: „Idź do diabła wraz ze swoją Tricks!"
Ale był właścicielem domu. I nie targował się o cenę mebli. Miał prawo przyprowadzić
kaŜdego, kogo chciał, do swej nowej siedziby. CzyŜ mogła mu zabronić? Jego niesłychanie
zły gust nie był dostatecznym powodem, aby mu odmówić. Wątpiła zresztą, czy odmowa
odniosłaby jakikolwiek skutek.
Ale niedelikatność tej prośby wstrząsnęła całą jej istotą. Poczuła się tym wręcz fizycznie
dotknięta. Była więcej niŜ rozgniewana; nie mogła ruszyć się z miejsca ani wymówić słowa.
Miała uczucie, Ŝe za chwilę zwymiotuje na stopniach ganku.
Na myśl jej nie przyszło, Ŝe to zazdrość moŜe być źródłem tej nagłej fali nudności, chociaŜ
emocje, jakie kłębiły się w sercu, przypominały ją do złudzenia.
- O której godzinie? - Z trudem zmusiła wargi do uformowania krótkiego pytania.
- Około południa. Ona lubi długo spać.
Laura kiwnięciem głowy dała znak, Ŝe się zgadza.
- W porządku. To dobra pora.
42
Rozdział piąty
Laura, ubierając się nazajutrz rano, czyniła sobie gorzkie wyrzuty. Dlaczego była taka
usłuŜna? Dlaczego, kiedy prosił o „przysługę", nie powiedziała mu, Ŝe uwaŜa go za parwe-
niusza i nędznego dorobkiewicza? Podczas bezsennej nocy obrzucała go w myślach
najbardziej obelŜywymi wyrazami, jakie tylko przyszły jej do głowy. Dlaczego nie rzuciła mu
ich prosto w twarz? śałowała, Ŝe nie okazała mu pogardy, kiedy aŜ się o to prosił swym
zachowaniem.
- Tricks! Akurat! - wyszeptała, wciągając przez głowę bawełniany sweterek bez rękawów.
W jej pojęciu Tricks musiała być ksiąŜkowym typem utrzy-manki, która całymi dniami
paraduje po domu w negliŜu przybranym piórami marabuta lub wyleguje się do południa na
stosie puchowych poduszek ozdobionych koronkowymi falbankami. Godzinami ogląda łzawe
seriale w telewizji oczami podpuchniętymi z rozpusty. Bezustannie sięga do pudełka z
czekoladkami, pakując jedną po drugiej do swych zmysłowych ust.
Laura zawzięcie szczotkowała włosy i oczyma wyobraźni widziała Tricks jako hałaśliwą,
wyzywającą blondynkę. Sięgnęła po flakon najbardziej subtelnych perfum i skropiła się nimi
delikatnie, myśląc przy tym ponuro, Ŝe w niedługim czasie Indigo Place 22 będzie pachniało
piŜmem. .
A więc nowa pani domu ma na imię Tricks.
Nie potrafiła się uspokoić. Jej przodkowie muszą się chyba przewracać w grobie z oburzenia.
Gdyby jej ojciec wiedział, jakie będą skutki jego finansowej lekkomyślności, z pewnością
znacznie ostroŜniej by gospodarował swoim majątkiem. Czy ktoś kiedykolwiek mógł sobie
wyobrazić, Ŝe rodzinna posiadłość Nolanów przejdzie w ręce zwykłego dorobkiewicza?
Najbardziej draŜniła Laurę świadomość, Ŝe naprawdę polubiła Jamesa Padena.
- No cóŜ! - wykrzyknęła w pustkę mieszkania, zstępując po schodach w wojowniczym
nastroju. - „Nie zrobisz z chama... czy pana z...", och, wszystko jedno - zakończyła z rozdraŜ-
nieniem, nie mogąc sobie przypomnieć popularnego powiedzenia. Wiedziała tylko, Ŝe pasuje
do sytuacji.
Wczoraj, gdy zobaczyła, jakim wzrokiem ogląda fotografie jej dziadków, zaczęła mu
współczuć. Wyglądał tak bezradnie i chłopięco z tym zniewalającym kosmykiem włosów
opadających w taki szczególny sposób na czoło; nastolatki z gimnazjum w Gregory wprost
mdlały z wraŜenia na ten widok. Dolna warga była wydęta jakby jeszcze bardziej niŜ zwykle,
a oczy zasnute mgiełką melancholii. W jakimś momencie miała nawet ochotę pogłaskać go
po włosach, pocieszyć, zaofiarować mu...
- NiewaŜne - rzekła do siebie półgłosem. Ale było to tylko puste słowo, którego rozum Laury
nie chciał zaakceptować. Oczami wyobraźni widziała siebie splecioną z Jamesem w na-
miętnym uścisku na pokrytej dywanem podłodze w dawnym apartamencie jej ojca. Ona
dawała mu czułość, za którą tęsknił, a on ofiarował jej Ŝar namiętności, jakiej dotąd nie miała
okazji zaznać, a o jakiej bezustannie marzyła.
Wspomnienia pocałunku nie mogła wyrzucić z myśli. Był obraźliwy. Umawiała się na randki
z róŜnymi męŜczyznami, z niektórymi nawet „chodziła" po kilka miesięcy, ale Ŝaden z nich
nie odwaŜył się całować jej w taki prowokujący sposób. Pocałunek Jamesa był najbardziej
zmysłowy, jakim ją kiedykolwiek obdarzono, i bardzo by chciała na zawsze wymazać go z
pamięci.
Z przykrością sobie jednak uświadamiała, Ŝe to niemoŜliwe, Ŝe nie zapomni. Tak jak nigdy
nie zapomni owej nocy, kiedy wiele lat temu odwiózł ją do domu na motocyklu. Dotyk
Jamesa Padena miał w sobie jakąś szczególną właściwość. Był jak pieczęć, której nie moŜna
zmyć. Pamięć tego dotyku pozostanie na zawsze na skórze, tak jak pozostaje na niej wkłuta
farba tatuaŜu.
Ale o ile dla Laury ten pocałunek stanowił niezapomniane przeŜycie, dla niego był wyłącznie
przelotną rozrywką, nic nie znaczącym gestem. „Przypuszczalnie juŜ o nim zapomniał"-
43
pomyślała z goryczą. Teraz się tylko zastanawiała, czy dlatego ją pocałował, Ŝe tamtego
wieczoru nie miał pod ręką Tricks.
Zanim doszła do jakiegoś wniosku, usłyszała odległy warkot sportowego samochodu. Stanęła
przy oknie w salonie skryta za firankami, by dobrze widzieć Jamesa i Tricks, a sama być
niewidoczna.
Samochód zatrzymał się przed oknem. Miał przyciemnione szyby, więc Laura nie zobaczyła
siedzących w nim osób. James wysiadł pierwszy. Obszedł auto, z dumą spoglądając na dom.
- Popisuje się - powiedziała do siebie Laura przez zaciśnięte zęby, obserwując go ukradkiem
zza zasłony. I w ogóle jak okropnie wygląda! Jego dŜinsy tym razem były tylko nieco lepsze
niŜ te, które nosił przez cały tydzień do pracy: sztywno wykrochmalone i zaprasowane na
kant. Do tego włoŜył koszulkę polo, ale podniesiony do góry kołnierzyk nie świadczył o
elegancji.
Schylił się i otworzył drzwiczki pojazdu od strony pasaŜera, wyciągając rękę do środka. Laura
przygryzła dolną wargę i na moment zacisnęła powieki.
Kiedy je otworzyła, znieruchomiała z wraŜenia. Bezmyślnie gapiła się na wstępującą po
schodach i trzymającą się za ręce parę. Dotknięta do Ŝywego w swej dumie, początkowo po-
stanowiła kazać gościom długo czekać na ganku, nim podejdzie do drzwi. Teraz jednak, gdy
tylko dźwięk dzwonka dotarł do jej uszu, pośpiesznie podąŜyła do wyjścia na ich powitanie.
- Dzień dobry, Lauro.
- Dzień dobry - odparła lekko schrypniętym głosem, niepewna, czy w ogóle będzie w stanie
przemówić.
- Chcę ci przedstawić Tricks - odezwał się James, wysuwając do przodu swoją towarzyszkę. -
To moja córka.
James i Laura spoglądali na siebie przez dłuŜszą chwilę w milczeniu. W końcu Laura
pierwsza spojrzała na stojącą między nimi kilkuletnią dziewczynkę.
Dzień dobry, panno Nolan. - Dziewczynka wymówiła to udanie powoli i bardzo wyraźnie,
jakby je przedtem długo Ćwiczyła.
Serce Laury natychmiast stopniało jak wosk. Gardło zacisnęło się jej ze wzruszenia. Uklękła
przed dzieckiem.
- Witaj! I, proszę, nazywaj mnie Laurą.
- Naprawdę to nazywam się Mandy. Ale mój tatuś nazywa mnie Tricks. - Odchyliła głowę i
uśmiechnęła się do ojca.
- Wytłumacz Laurze, dlaczego tak jest- zaproponował, odwzajemniając jej uśmiech.
Laura zwróciła uwagę na oczy dziewczynki - duŜe, zielone, / przebłyskującymi złotymi
cętkami.
- Tatuś pokazywał mi róŜne magiczne sztuczki. Tak mi się podobały, Ŝe w końcu zaczął mnie
tak nazywać. Ale to było wtedy, kiedy byłam mała. Teraz jestem duŜa.
- Jest juŜ dla mnie za mądra- wyjaśnił James ze śmiechem. - Nie daje się oszukać. Potrafi
wykryć wszystkie naj-chytrzejsze manewry.
- A ty lubisz magiczne sztuczki, Lauro? - zapytała z powagą Mandy.
- Bardzo.
- MoŜe mój tatuś pokaŜe ci jakieś. On to bardzo dobrze robi.
Laura spojrzała na obiekt podziwu Mandy. Patrzył na dziewczynkę czule. W jego oczach
malowała się nietajona miłość i uwielbienie.
- Jestem pewna, Ŝe tak jest. - Laura podniosła się z klęczek. - Zamierzałam właśnie zjeść
kawałek czekoladowego ciasta. Mogę was równieŜ poczęstować, jeŜeli macie ochotę.
- Ja mam - zapewniła Mandy. Ale zaraz z niepokojem spojrzała na ojca. - Czy pozwolisz,
tatusiu?
- Skoro Laura cię zaprasza, to nie widzę przeszkód.
- Chodź, Mandy! PokaŜę ci kuchnię.
44
Laura podała rękę Mandy, a ona ujęła ją bez najmniejszego wahania. Okazała się dzieckiem
dobrze wychowanym, śmiałym i ufnym do ludzi. Jej długie, brązowe jak u Jamesa włosy były
starannie wyszczotkowane i spięte po bokach. Ubrana była w czyściutką, starannie
wyprasowaną sukienkę z falbankami. Na pulchnych stopkach miała przewiewne sandałki.
- Ten dom jest strasznie wielki - odezwała się z lękiem, gdy przechodzili przez obszerną
jadalnię.
- Szybko do niego przywykniesz - zapewniła ją Laura z uśmiechem. - Widzisz, juŜ jesteśmy
na miejscu.
Weszli do zalanej słońcem kuchni. Laura przysunęła Mandy krzesełko do stołu. Zrodzoną w
swej wyobraźni Tricks - tę w negliŜu z piórami i z koronkowej pościeli - nie zamierzała
niczym częstować, chyba tylko niegościnną miną, teraz zaś z radością krzątała się wokół
córeczki Jamesa. Ukroiła duŜą porcję czekoladowego ciasta, produkcji nieocenionej Sary Lee,
a obok talerzyka postawiła wysoką szklankę mleka. PołoŜyła teŜ serwetkę i widelczyk. James
podziękował za ciasto, lecz wyraził chęć napicia się kawy. Laura równieŜ napełniła swoją
filiŜankę i razem z Jamesem usiedli obok dziewczynki.
Mandy, jak wszystkie dzieci w jej wieku, łapczywie jadła słodkie ciasto, ale jej zachowaniu
nie moŜna było nic zarzucić. Kiedy kawałeczek ciasta spadł jej z widelczyka na kolana,
spojrzała na ojca ze skruchą.
- Nic się nie stało, Tricks - uspokoił ją James łagodnym głosem. - To się zdarza. Weź ciasto
rączką i połóŜ z powrotem na talerzyku.
- Ile masz lat, Mandy?- zapytała Laura, aby odwrócić uwagę małej od deprymującego
wydarzenia.
- Pięć i pół. Czy masz szmacianą lalkę, Kapuchę?
- Nie, nie mam - odparła Laura, śmiejąc się cicho. - A ty masz?
- Aha!
- Mówi się: tak, proszę pani. Mała zakryła usta pulchną rączką.
- Zapomniałam!
James mrugnął do córeczki porozumiewawczo, dając jej w ten sposób do zrozumienia, Ŝe ją
upomina, a nie strofuje.
Spojrzała na niego rozpromieniona i ponownie zwróciła się do Laury:
- Moja lalka ma na imię Annmarie. Przywiozłam ją ze sobą, ale tatuś kazał mi ją zostawić w
samochodzie. Sądzisz, Ŝe będę mogła później pokazać jej mój nowy pokój?
- Naturalnie!
- UwaŜam, Ŝe jesteś bardzo ładna.
- Dziękuję, Mandy. Ty teŜ jesteś ładna.
- Tatuś powiedział, Ŝe jesteś ładna, ale ja się bałam, Ŝe okaŜesz się stara albo brzydka.
Laura za nic nie spojrzałaby w tej chwili na Jamesa.
- Jeśli skończyłaś jeść, to moŜe pozwolisz, Ŝe cię teraz oprowadzę po domu.
Dziewczynka chętnie przystała na propozycję. Początkowo była trochę onieśmielona
ogromem pokoi, ale nim doszli na pierwsze piętro, poweselała, a oczy rozjaśniły się radością.
- Czy to będzie mój pokój? - szczebiotała, wbiegając do sypialni Laury. Furkocząc
falbankami, podbiegła najpierw do okien, potem do duŜego lustra w kącie i toaletki, a na
koniec do łóŜka. - Ten pokój wygląda jak sypialnia księŜniczki. Czy tutaj będę spała, tatusiu?
- Zobaczymy- odparł James, zauwaŜywszy posmutniałą twarz Laury. - Teraz pokaŜę ci ogród
i otoczenie domu.
- Ciekawa jestem, czy odnajdę drogę do wyjścia - zastanawiała się Mandy, drepcząc Ŝwawo
między Laurą a ojcem.
- Przyjemnego zwiedzania. Do zobaczenia! - poŜegnała ich Laura, gdy James wyszedł z
sypialni i podąŜył za córką.
- A ty nie idziesz z nami? - zapytał. Laura przecząco potrząsnęła głową.
45
Mandy, słysząc ich rozmowę, zatrzymała się na szczycie schodów.
- Och, proszę, Lauro, chodź z nami! Tatuś powiedział, Ŝe ty wiesz wszystko o In-Indi - o tym
domu.
Zniewalające oczy Jamesa poparły prośbę córki. Laura mogła się oprzeć jednej parze
zielonych oczu, ale dwom nie dała rady.
- No dobrze, pójdę z wami.
Cała trójka wyszła na zewnątrz. Mandy szybko pobiegła ścieŜką w stronę zatoki, ale
posłusznie się zatrzymała, chociaŜ drŜała z niecierpliwości, gdy James ją zawołał i nakazał,
by się od nich nie oddalała. Pospacerowali po molo i na koniec zajrzeli do pustej stajni. Laura
w pierwszej kolejności pozbyła się koni, gdy się dowiedziała, jak tragicznie wygląda jej
finansowa sytuacja.
- Czy kupisz mi kucyka, tatusiu?
- Taki konik wymaga stałej troski. Czy moŜesz mi przyrzec, Ŝe się nim zaopiekujesz, jeśli go
kupię?
Mandy uroczyście skinęła głową.
- Obiecuję!
- Wobec tego będę się rozglądał za jakimś ładnym kucykiem, który potrzebuje domu.
Piszcząc z zadowolenia, Mandy pobiegła w stronę huśtawki, która zwisała z grubych gałęzi
dębu. James zaczął ją huśtać. Radosny nastrój dziecka udzielił się dorosłym. Laura oparła się
plecami o pień drzewa i z uśmiechem przyglądała się zabawie ojca z córką.
- Gratuluję ci córki, Jamesie. Mandy jest cudowna.
- Prawda, Ŝe jest wspaniała? - W jego głosie brzmiała duma. Przez chwilę oboje przyglądali
się Mandy, która przemawiała
czule do ślimaka pełznącego po ścieŜce.
- Szkoda, Ŝeś mi o niej wcześniej nie wspomniał- powiedziała z lekkim wyrzutem Laura. -
Zaoszczędziłoby mi to szoku.
Odwrócił wzrok od dziecka i spojrzał na stojącą obok niego kobietę, która z zakłopotaniem
obrywała liście z najniŜszych gałęzi drzewa.
- Zaszokowało cię, Ŝe mam córkę?
- Szczerze mówiąc, tak.
Nachylił się ku niej i szepnął uwodzicielskim tonem:
- CzyŜbyś wątpiła w moje reprodukcyjne zdolności? Zaczerwieniona, próbowała zbyć
ś
miechem jego pytanie.
- Naturalnie, Ŝe nie.
- Czekam chwili, kiedy będę ci mógł to udowodnić.
- Nie o to mi chodzi, Jamesie - skarciła go delikatnie. - Po prostu nie pasujesz do wizerunku
ojca, który ma bzika na punkcie własnego dziecka.
Sposępniał.
- To zrozumiałe. W latach mej buntowniczej młodości przysięgałem sobie, Ŝe nigdy nie dam
się zakuć w małŜeńskie kajdany.
- Jak widać, nie dałeś się.
- Co się nie dałem? Zakuć w kajdany?
- PrzecieŜ powiedziałeś, Ŝe nie jesteś Ŝonaty.
- Bo nie jestem.
- Ach tak, rozumiem! Ubawiła go jej dyskrecja.
- JeŜeli chcesz coś wiedzieć o matce Mandy, dlaczego nie zapytasz mnie wprost?
- A więc gdzie jest matka Mandy?
Postawione bez ogródek pytanie trochę go zaskoczyło. Roześmiał się, ale twarz miał
powaŜną.
46
- Nie wspomniałem ci ani o matce, ani o córce, poniewaŜ nie chciałem, byś się do dziecka
uprzedziła - wyjaśnił.
Mandy była widocznie nieślubnym dzieckiem, ale dla Laury nie miało to znaczenia; z tego
powodu nigdy by się wrogo nie nastawiała do dziewczynki. Poczuła się dotknięta, Ŝe James
mógł coś takiego o niej pomyśleć.
- Nie jestem taka zacofana, jak ci się wydaje. - Jedyne, co sobie mogła zarzucić, to ciekawość.
Intrygowało ją, czy kobieta, która urodziła dziecko Jamesowi Padenowi, była jego Ŝoną, czy
nie. - Czy ona jest z tobą?
- Kto? Matka Mandy? Uchowaj BoŜe, nie!
- To znaczy... - Laura plątała się, nie wiedząc, jak wybrnąć z niezręcznej sytuacji. - Nie
rozumiem.
Oparł się ramieniem o pień drzewa i popatrzył na nią uwaŜnie.
- Posłuchaj, Lauro. To była dziwka, rozumiesz? Jedna z tych, które włóczą się po całych
Stanach w ślad za rajdowcami. Obijała się po barach, które tradycyjnie okupowaliśmy po
wyścigach. Była pod ręką i zawsze chętna do zabawy. Zazwyczaj nie zadawałem się z takimi
jak ona, ale jednej nocy -trochę za duŜo wypiłem, i w rezultacie wylądowała w moim łóŜku.
Laura nie była w stanie wytrzymać dłuŜej wzroku Jamesa.
Odwróciła głowę i zamyślona wpatrywała się w jego szyję. On rzeczywiście znajdował się
poza nawiasem społeczeństwa. Obracał się w świecie, o jakim nie miała wyobraŜenia. Jego
sposób zachowania tak róŜnił się od obyczajów jej środowiska, jak Ŝycie Eskimosów od
egzystencji Beduinów. A w ogóle ile kobiet wylądowało w jego łóŜku z powodu braku
ostroŜności lub z innej przyczyny? A ona, głupia, takie znaczenie przywiązywała do jednego
przelotnego pocałunku!
- W kaŜdym razie - mówił dalej - udało jej się przykleić do mego orszaku, a mnie to wszystko
zbyt mało obchodziło, by ją odpędzić. Kiedy mi powiedziała, Ŝe jest w ciąŜy, zareagowałem
jak typowy męŜczyzna w takich przypadkach: byłem wściekły. Przede wszystkim chciałem
wiedzieć, czy dziecko jest moje, czy mnie nie oszukuje. Kiedy przysięgła, Ŝe nie kłamie,
postanowiłem ponieść konsekwencję swego kroku. Ale ona Ŝądała ode mnie tylko pieniędzy
na skrobankę.
Spojrzał na Mandy, lecz myślami był daleko.
- I wtedy, do diabła, nie wiem, co mnie naszło. - Westchnął i przeczesał włosy palcami. -
Zacząłem się zastanawiać... wiesz, to przecieŜ było moje dziecko. A my chcieliśmy je zabić,
nim ujrzało światło dzienne. Bóg wie, Ŝycie bywa brutalne, ale kaŜdy powinien mieć szansę
zaistnienia na świecie.
Nie czekał na odpowiedź Laury. Nadal wyjaśniał, dlaczego podjął taką nietypową decyzję.
- Powiedziałem matce Mandy, Ŝe chcę, by urodziła dziecko. Długo się opierała, mówiąc, Ŝe
nie chce chodzić z brzuchem. Wreszcie ustąpiła i pogodziła się z tym faktem. Aby ją
ugłaskać, obiecałem dać jej pokaźną sumę pieniędzy i przyrzekłem, Ŝe zabiorę od niej dziecko
natychmiast po urodzeniu. Nawet ją nakłoniłem, by wzięła ze mną ślub. Chodziło mi o to, by
dziecko przyszło na świat w legalnym związku.
Spojrzał na głowę Laury. Stała ze wzrokiem wbitym w ziemię i słuchała go z uwagą.
- Dziewięć miesięcy dłuŜyło mi się jak nigdy w Ŝyciu. Wiele razy Ŝałowałem swej decyzji.
Chciałem jak najszybciej pozbyć się dziwki. Ale wtedy przychodziło mi na myśl dziecko i nie
mogłem tego uczynić. Godziłem się znosić jego matkę jeszcze jeden dzień i jeszcze następny,
aŜ do chwili, kiedy Mandy przyszła na świat.
Odwrócił głowę i z niewypowiedzianą czułością spojrzał na córkę.
- Była tego warta. BoŜe, jest taka śliczna!
- A co się stało z jej matką? - zduszonym głosem zapytała Laura, do głębi przejęta tą historią.
Wzruszył ramionami.
47
- Kiedy doszła do siebie, opuściła mnie. Rozwiedliśmy się szybko i zgodnie. Decyzją sądu ja
otrzymałem opiekę nad dzieckiem. Widziałem potem kilka razy matkę Mandy w orszaku,
który nieodłącznie towarzyszy rajdowcom. Ale to było kilka lat temu; teraz nie szuka
kontaktów z nami. Nie obchodzimy ją. Mnie osobiście taka sytuacja bardzo odpowiada.
- Ale Mandy jest jej córką! - Laura nie mogła zrozumieć, jak moŜna nie interesować się
losami własnego dziecka.
- Ktoś, kto wyznaje taką hierarchię wartości jak ty, nie jest w stanie pojąć podobnego
postępowania, ale ona nie ma Ŝadnej moralności. Nie przesadziłem, nazywając ją dziwką.
- Ale kiedy stałeś się bogaty...
- O tak, wtedy próbowała naciągnąć mnie na pieniądze, ale raz na zawsze wybiłem jej z
głowy podobne próby.
Surowy, wręcz okrutny wyraz twarzy Jamesa powstrzymał Laurę przed dopytywaniem się,
jak to „wybicie" wyglądało.
- Pewno jest ci trudno wychowywać Mandy.
- Kiedy mała przyszła na świat, stać mnie juŜ było na najęcie niańki. Ale ciągłe przenoszenie
się z miejsca na miejsce nie było dobre dla Mandy. Dlatego zrezygnowałem z rajdów. Poza
tym było to zbyt niebezpieczne zajęcie.
Laura spojrzała na niego ze zrozumieniem.
- To wtedy zaczęło ci zaleŜeć na Ŝyciu?
- Tak - odparł miękko. - Wtedy zacząłem odczuwać strach. Nie chciałem osierocić Mandy.
Zająłem się więc interesami. Resztę juŜ znasz.
- Nie rozwaŜałeś moŜliwości oddania jej do adopcji? Rozumiem, Ŝe chciałeś dać jej Ŝycie.
Ale wychowywanie dziecka wiąŜe się z ogromną odpowiedzialnością i obowiązkami.
Roześmiał się ironicznie, jakby nabijając się z własnej naiwności.
- Wiem, Ŝe to, co powiem, zabrzmi niewiarygodnie, ale bardzo chciałem tego dziecka,
niezaleŜnie od tego, kim była jego matka.
- Dlaczego, Jamesie?
- Wydaje mi się - odparł z wolna - Ŝe u podłoŜa tego pragnienia leŜało moje własne
dzieciństwo. Jako dziecko nigdy nie miałem nic nowego. Wszystko pochodziło z drugiej ręki.
KaŜda rzecz, jaką dostawałem, zawsze naleŜała przedtem do kogoś innego. - Palce zacisnął w
pięść. - Ona jest tylko moja! NaleŜy do mnie. I będzie mnie kochała.
Wyprostował się. W jego postawie było coś obronnego. Przypuszczalnie Ŝałował, Ŝe odsłonił
się aŜ do tego stopnia.
- Myślę, Ŝe komuś takiemu jak ty niełatwo to zrozumieć. Laura zobaczyła Jamesa z takiej
strony, jaką tylko nieliczni -
jeśli w ogóle ktokolwiek - mogli poznać. Nie był wcale taki twardy ani brutalny, za jakiego
chciał uchodzić. śycie go nie pieściło i dlatego nauczył się udawać. Jego szorstkość była
maską, pod którą kryło się czułe i wraŜliwe serce. A juŜ szczególnie przepełnione było
miłością do własnego dziecka.
- Rozumiem. - Nie miała okazji wyjaśnić mu dokładniej, co ma na myśli, poniewaŜ właśnie w
tym momencie podbiegła do nich Mandy.
- PokaŜcie mi ten mały biały domek, co ma w sobie dziurki - poprosiła, wskazując paluszkiem
na altankę. - Proszę, Lauro, tatusiu - nalegała, ujmując jedną rączką dłoń Laury, a drugą -
Jamesa.
Przez całą następną godzinę uganiali się po terenie posiadłości za Mandy, która była
niezmordowana. Kiedy powrócili ze spaceru, Laura była zupełnie wykończona.
- Jak ty dajesz sobie z nią radę? - PołoŜyła rękę na piersi, oddychając cięŜko. Zakończyli
spacer, biegnąc na wyścigi do domu. Laura przybiegła trzecia.
- W istocie, nie jest to łatwe zadanie - przyznał ze śmiechem James, ocierając rękawem pot z
czoła. - Przepraszam, Ŝe cię wciągnąłem w tę zabawę.
48
- Nie uwaŜam tego za przykrość. Bardzo się dobrze bawiłam.
Postąpił krok naprzód i spojrzał w jej spoconą twarz.
- Naprawdę?
Obszerny cienisty hol tłumił ich głosy.
- Naprawdę.
- Lauro...
- Lauro, to jest Annmarie! - wykrzyknęła Mandy, podbiegając do nich. Z dumą pokazywała
wyciągniętą z samochodu lalkę.
Laura oderwała wzrok od przymglonych oczu Jamesa i przyklękła, by obejrzeć Annmarie.
Kiedy wstała, poprzedni nastrój juŜ się ulotnił. Odczuła z tego powodu ulgę, ale takŜe lekkie
rozczarowanie. Co on chciał jej powiedzieć, nim wbiegła Mandy?
- Jedziemy na spóźniony lunch, Lauro. Pojedziesz z nami? -zapytał James.
- Och, powiedz: tak, Lauro! - nalegała Mandy, ciągnąc ją za spódnicę i obskakując dookoła. -
Zgódź się, proszę!
- Bardzo mi przykro, ale nie mogę. - Laura pogładziła Mandy po błyszczących włoskach.-
Jestem umówiona na mieście. - James bezceremonialnie wsunął jej do ręki czek za meble.
Chciała go natychmiast złoŜyć w banku, by jej adwokat mógł wreszcie zacząć spłacać
wierzycieli.
ś
adne, najbardziej nawet gorące prośby Mandy i rzeczowe argumenty Jamesa nie zmieniły jej
postanowienia. W końcu goście zrezygnowali z nalegania i poŜegnali się. Laura nachyliła się
nad Mandy z uśmiechem.
- Mam nadzieję, Ŝe będzie ci się dobrze mieszkało w Indigo Place, tak jak mnie, kiedy byłam
w twoim wieku.
- A czy ty śpisz w moim pokoju?
- Tak. Czy ty i Annmarie będziecie o niego dbały tak jak ja? - Zazwyczaj oŜywiona twarz
Mandy spowaŜniała. Skinęła potakująco główką. - To dobrze. Dziękuję ci. - Laura się wy-
prostowała, z trudem powstrzymując łzy.
- Wrócę jutro rano, aby trochę popracować - zapowiedział James. - A zatem do zobaczenia!
W obawie, Ŝe głos ją zawiedzie, Laura tylko skinęła głową na znak, iŜ przyjmuje to do
wiadomości. Pomachała ręką Mandy, która odzyskała animusz natychmiast, gdy samochód
ruszył sprzed domu.
Sprawy na mieście nie zajęły Laurze tyle czasu, jak początkowo sądziła. Wróciła do domu,
kiedy słońce chyliło się ku zachodowi. Pokoje tonęły w róŜowym blasku znikającej za
horyzontem słonecznej kuli. Zmierzch był porą, która zawsze usposabiała ją melancholijnie.
Wywoływał nieznośny smutek i przygnębienie.
Poszła na górę do sypialni i zapaliła lampę. Jej blask uwypuklił jedynie długie cienie w
zakamarkach pokoju i spotęgował dominujące uczucie samotności. Szelest zdejmowanej
odzieŜy nieco tylko zmącił ponurą ciszę.
Indigo Place 22 potrzebowało lokatorów. Potrzebowało rodziny. James i Mandy byli rodziną.
Ś
miech dziecka sprawiał, Ŝe szacowna siedziba zaczęła pulsować Ŝyciem. Było
samolubstwem ze strony Laury przedłuŜać pobyt w nie swoim juŜ domu, gdy tymczasem
Padenowie tułali się po hotelach.
Co miała na usprawiedliwienie, trzymając się wyznaczonego terminu? Teraz, kiedy sprzedała
meble, nie było Ŝadnego powodu, by odwlekać wyprowadzkę. Otrzymała kilka odpowiedzi na
podania o pracę nauczycielki. Wystarczy kilka dni na spakowanie rzeczy, które jej pozostały,
załadowanie ich na samochód i ruszenie w drogę. Mogła, nie ponosząc większych kosztów,
objechać miejscowości, gdzie oferowano jej pracę, i w końcu wybrać coś odpowiedniego.
Wówczas zacznie Ŝycie od nowa.
JednakŜe pod przykrywką tych czysto praktycznych kalkulacji krył się aspekt emocjonalny.
49
Tęskniła za obecnością Jamesa. Przywykła do niego i polubiła jego pochmurną twarz i Ŝar
spojrzenia. Często jawiły jej się w snach. Jego głos z odcieniem buty i zuchwalstwa przestał
ją denerwować. Teraz jej się nawet wydawało, Ŝe odróŜnia w nim czuły ton. Sposób, w jaki
się poruszał, ubierał i jak pachniał, stał się standardem, według którego oceniała innych
męŜczyzn.
Jej Ŝycie zmieniło się od chwili, kiedy wyskoczył w ciemnościach z gąszczu zarośli na
ryczącym motocyklu. Zmusił ją do myślenia. Sprawił, Ŝe zaczęła inaczej patrzeć na
rzeczywistość. Nauczyła się śmiać. Poznała, co to jest dreszcz erotycznego podniecenia.
Jak mogła być taka głupia? JakaŜ z niej jest śmieszna, Ŝałosna postać! Zakochać się w
człowieku takim jak James oznaczało katastrofę. Ale tak się właśnie stało i, chcąc nie chcąc,
musiała się z tym pogodzić. Tak jak wiele dziewcząt przed nią padła ofiarą jego wdzięku,
który nie był przecieŜ Ŝadnym wdziękiem. I to właśnie było w nim pociągające. Jego lek-
cewaŜąca postawa, z której przebijało zuchwałe „gwiŜdŜę na wszystko", stanowiła wyzwanie
dla kaŜdej kobiety, jaka stanęła mu na drodze. KaŜda z nich wyobraŜała sobie, Ŝe będzie tą
jedyną, wybraną, która nim wstrząśnie i zedrze z twarzy maskę niewzruszonej obojętności.
Powściągliwa i dobrze wychowana Laura Nolan nie mogła jednak zniŜyć się do tego stopnia,
by zacząć uwodzić Jamesa Padena. Absurdem więc było łudzić się, Ŝe zdoła wzbudzić w nim
zainteresowanie swoją osobą, nie mówiąc juŜ o poŜądaniu. Musi wyjechać, zanim popełni
jakiś błąd i uczyni z siebie zupełną idiotkę.
O swej decyzji powie mu jutro. To mocno zaboli, ale później moŜe być jeszcze gorzej,
poniewaŜ z kaŜdym dniem będzie się do niego przywiązywać coraz mocniej.
Jutro.
Kiedy nazajutrz rano zeszła do kuchni, samochód juŜ stał na podjeździe. Wyjrzała przez kilka
okien, lecz Jamesa nigdzie nie zobaczyła. Wypiła parę filiŜanek kawy, aby uzbroić się w
energię konieczną do stawienia mu czoła, i wyszła z domu. Nie zauwaŜyła wcześniej, Ŝe
niebo mocno się zaciągnęło. Wiszące nisko nad ziemią chmury lada chwila groziły deszczem.
Laura zadrŜała pod nagłym podmuchem zimnego wiatru.
Najpierw poszła poszukać Jamesa na molo, chociaŜ nic nie wskazywało na to, Ŝe tam go
znajdzie. Zawróciła do domu; po drodze złapał ją deszcz, i to wcale nie taki deszczyk, który
stopniowo przeistaczałby się w ulewę, lecz od razu potok wody lejącej się prostopadle z
nieba. W jednej chwili przemokła do suchej nitki. Pędem pobiegła do najbliŜszego
zabudowania, by w nim przeczekać niespodziewaną ulewę.
W przestronnym budynku panował mrok. Pachniało sianem, końmi i skórą. Dla Laury, która
kochała konie i konną jazdę, nie były to przykre zapachy.
Strząsnęła z włosów krople wody. Stojąc na progu, obserwowała srebrną kurtynę deszczu,
która oddzielała ją od domu.
- Mam cię!
Wykrzyknęła przeraŜona i zaskoczona. Ktoś pochwycił ją z tyłu za ramiona i odwrócił twarzą
do siebie.
- Przestraszyłem cię?- zapytał James.
- Wiesz dobrze, Ŝe tak - odparła, udając zirytowanie; w rzeczywistości serce zaczęło jej bić
jak szalone. - Nie spodziewałam się ciebie w tym miejscu.
- Ech, coś takiego! A ja myślałem, Ŝe do mnie tak pędziłaś.
- Pędziłam, by schronić się przed ulewą. Popatrzył przez jej ramię na zewnątrz.
- Rzeczywiście, pada jak diabli. - Zajrzał jej w oczy. - Niewykluczone, Ŝe będziemy musieli
tu długo stać i czekać.
Laura była przekonana, Ŝe wąŜ z biblijnego raju kusił Ewę podobnymi słowy.
James nadal ją trzymał; ciepłymi rękami obejmował barki. Piersi dziewczyny rozpłaszczyły
się na szerokim męskim torsie. Opuścił wzrok i spojrzał na nią. Nerwowo oblizała wargi.
- Co ty tu robisz?
50
- Hm? - zapytał z roztargnieniem. Wpatrywał się w krople deszczu, które jak błyszcząca
siateczka pokrywały jej włosy. -Och, byłem, hm...
Postąpił kilka kroków, popychając ją lekko przed sobą.
- James?
- Słucham? - Nie odrywał wzroku od jej twarzy.
- Chciałeś coś powiedzieć? - wyszeptała bez tchu, poczuwszy za plecami ścianę stajni.
- CzyŜby?
- Tak.
Obejmując Laurę, przyciskał ją do muru i schyliwszy głowę, gorąco pocałował. Wszelki
protest zamarł w jej piersi. Choć usta odpowiedziały na dotyk ciepłych warg męŜczyzny,
nadal trzymała zmysły na wodzy.
- A teraz, dziecinko, ty mnie pocałuj.
- Nie chcę! -jęknęła.
- Nieprawda, chcesz! I dobrze wiesz, jak chcę, byś mnie pocałowała. Pocałuj mnie właśnie w
taki sposób.
Dotknął językiem szczeliny między wargami: rozchyliły się jak płatki kwiatu. Pomrukując z
zadowolenia, rozsunął je szerzej i zaczął penetrować najdalsze wilgotne zakątki. Ta
wyrafinowana pieszczota przeniknęła jej ciało podniecającym dreszczem.
Przesunął ręce wzdłuŜ ramion do szczupłych nadgarstków. Objął je delikatnie. Następnie
podniósł ramiona Laury na wysokość swoich ramion, przyciskając jednocześnie dłonie do jej
boków. Przeciągnął rękami w górę i w dół Ŝeber, do głębokiego wcięcia w talii, ocierając się
delikatnie o jej piersi.
Zrobił jeszcze jeden krok naprzód, ale kiedy i ten dystans wydał mu się za duŜy, objął ją w
pasie i napierając na nią całym ciałem, mocno przycisnął do siebie.
Krzyknęła zaskoczona i wylękniona, kiedy poczuła na swych udach jego twardy organ.
Rozum odmówił jej posłuszeństwa, gdy się o nią ocierał. Instynktownie ogarnęła go biodrami.
James zagruchał miłośnie, jeszcze głębiej wpychając język do ust. Jednocześnie pieścił
dłońmi jej pośladki i przywierał do niej coraz silniej.
Oderwał usta od ust Laury i rozpalonymi wargami przylgnął do jej szyi.
- Płonę - wydyszał. - Ty teŜ płoniesz. Zduśmy razem ten ogień!
Wyszarpnął ze spodni bluzkę. Kiedy poczuła natarczywe ręce na swym nagim brzuchu,
odniosła wraŜenie, Ŝe spadła na nią gorąca Ŝagiew. PrzeraŜona, zdała sobie sprawę z ogromu
trawiącego ją poŜądania.
- James, nie! - zaprotestowała słabo.
- AleŜ tak, dziecinko - chrapliwie szepnął rozpinając dolny guzik.
Laura wpadła w popłoch.
- Nie!
- Odepchnęła go od siebie tak zdecydowanie, Ŝe pomimo miłosnego zauroczenia zrozumiał, iŜ
się z nim nie droczy. Zamrugał powiekami; minęło kilka chwil, nim jego oczy, przesłonięte
mgłą poŜądania, nabrały przytomnego wyrazu.
- Dlaczego? - Uniósł pytająco gęste brwi. - PrzecieŜ ty teŜ tego chcesz?
Potrząsnęła gwałtownie głową.
- Nie. Chcę z tobą porozmawiać.
- Porozmawiać? - Wyciągnął rękę i nawinął na palec pukiel jej włosów. Otarł nim wilgotne
od pocałunków usta Laury. -Lubię sposób, w jaki... rozmawiasz.
- Nie, Jamesie, wysłuchaj mnie. Chciałam ci dziś powiedzieć, Ŝe wyjeŜdŜam, opuszczam
Indigo Place. Najdalej pojutrze, jeŜeli to moŜliwe. - Nie zwracała uwagi na jego zdziwioną
minę. Skoro juŜ raz zdecydowała się podjąć ten temat, chciała go skończyć, nim on zdąŜy ją
od tego odwieść. Z pośpiechem ciągnęła dalej: - Nie mam powodu zostawać tu dłuŜej.
51
Sprawa mebli została rozwiązana. Wystarczy się spakować i przygotować do drogi, a to nie
zajmie mi wiele czasu.
- Dokąd zamierzasz jechać? - zapytał z pociemniałą twarzą.
- Nie... nie wiem jeszcze. Ale ty i Mandy moŜecie się od razu wprowadzać. Skoro o niej
mowa, gdzie ona jest?
- Mam do niej opiekunkę na mieście; zajmuje się nią podczas mojej nieobecności.
Laura pomyślała, Ŝe to pewnie pani Paden opiekuje się wnuczką, ale nie dociekała. Nie miała
czasu. PoniewaŜ nim zdąŜyła się nad tym zastanowić, usłyszała coś, co sprawiło, Ŝe wszystkie
myśli uciekły jej z głowy.
- Chcę, Ŝebyś została - oświadczył James.
- Została?- powtórzyła słabym głosem. Poczuła się słaba i bezwolna jak balon, z którego
uszło powietrze.
- Tak, jako gospodyni tego domu. Zesztywniała i hardo zadarła podbródek.
- Nie upadłam jeszcze tak nisko, panie Paden. - Chciała go wyminąć, ale pochwycił ją za
ramię i znowu przycisnął do ściany.
- Posłuchaj, co ci mam do powiedzenia, zanim odejdziesz obraŜoną miną. Nie mam na myśli
gospodyni zajmującej się gotowaniem i sprzątaniem. Do tych spraw znajdzie się ktoś inny,
juŜ nawet poczyniłem pewne kroki.
Zarządzanie domem to zaszczytny zawód. Chodzi mi o to, ,o nie chcę pracować dla ciebie.
- Skąd wiesz? Nie powiedziałem ci, jaki jest mój plan. -W odpowiedzi Laura spojrzała na
niego z zimną wyniosłości}. NiezraŜony mówił dalej:- Chciałbym, byś się opiekowało Indigo
Place. Zamierzam cię prosić, byś pełniła rolę hos-icssy tego domu. Gospodyni zna się na
sprzątaniu i gotowaniu, ale czy wie, jak rozstawić wazony z kwiatami w pokojach i jakie to
powinny być kwiaty? Potrzebuję kogoś, kto będzie czuwał nad wyborem odpowiedniej
zastawy na proszone kolacje i przyjęcia, potrafi zaplanować właściwe menu, no i do innych
tego rodzaju spraw. Rozumiesz teraz, co mam na myśli?
- Tak, rozumiem, ale pomysł jest śmieszny. To nie jest ładna robota. Odrzucając na bok
wykręty, ja muszę mieć prawdziwą, dobrze płatną pracę.
- Zamierzam ci płacić.
- Ile? - James wymienił sumę. Zaniemówiła z wraŜenia. -Tyle pieniędzy jedynie za układanie
kwiatów i dobieranie porcelany?
- TudzieŜ za zajmowanie się korespondencją i pomoc w wychowaniu Mandy. Mogę wymyślić
jeszcze tysiące innych zajęć.
- Nie mogę! Będę brała pieniądze za nic. Niecierpliwym ruchem ręki odrzucił z czoła
niesforny kosmyk włosów.
- Posłuchaj! Wobec tego proponuję ci inne zajęcie. Zajęcie, do którego świetnie się nadajesz.
Wyjdziemy na tym dobrze oboje. Ja potrzebuję ciebie, a ty potrzebujesz posady.
Odetchnęła cięŜko i zamknęła oczy. Zawrzała z wściekłości i upokorzenia. Ogarnął ją tak
wielki gniew, Ŝe miała ochotę rzucić się na Jamesa z pięściami. Wreszcie rozwarła powieki i
odezwała się spokojnie, chociaŜ jej głos wibrował odrazą i oburzeniem.
- Nie waŜ mi się współczuć! - Przemówiła przez nią cała duma jej przodków. - Nie potrzebuję
niczyjego miłosierdzia.
A juŜ na pewno nie mam ochoty korzystać ze wspaniałomyślności jakiegoś Padena.
Wetknął kciuki za pasek od spodni i spoglądał na nią płonącym wzrokiem. Wysunął do
przodu dolną wargę.
- W porządku! A co powiesz na propozycję, byś poślubiła jednego z nich? Mam na myśli
siebie.
Rozdział szósty
- Wyjść za Padena? Wyjść za ciebie? Skinął głową.
- Tak. Wyjść za mnie.
52
- To zupełny absurd!
- Dlaczego?
- Z tysiąca powodów. - Laura rozłoŜyła szeroko ramiona, jakby je wszystkie chciała ogarnąć
tym gestem.
- Jesteśmy dwojgiem dorosłych, wolnych ludzi. To wystarczy, abyśmy się pobrali.
ChociaŜ brzmiało to rozsądnie, pomysł nadal wydawał się jej tak bezsensowny, Ŝe
zaniemówiła. Na poparcie swej propozycji James przytoczył cały arsenał argumentów.
- Proszę, wysłuchaj mnie, Lauro, zanim dasz mi ostateczną odpowiedź. - Przerwał, by zebrać
myśli. Laura po raz pierwszy miała okazję wyobrazić go sobie w roli biznesmena. Głęboko
skupiony, tak jak w tej chwili, zmuszał do uwagi.
- Nie mam złudzeń, jak zostanę przyjęty w Gregory. Wróciłem do miasta z kieszeniami
wypchanymi pieniędzmi, ale nie wszystko da się kupić, jak mi to bez ogródek wykazałeś
kilka dni temu. - Wykrzywił wargi w grymasie mającym oznaczać uśmiech. - Opuściłem
miasto, ku wielkiej uldze jego mieszkańców, z opinią czarnej owcy. Taki wizerunek mojej
osoby utrwalił się w pamięci szacownych obywateli Gregory. Lata miną, nim to się zmieni,
jeŜeli w ogóle zmieni się kiedykolwiek.
Chciała mu odpowiedzieć, ale on wzniósł obie ręce na znak, aby mu nie przerywała.
- Jak przypuszczalnie wiesz, nie obchodzi mnie, co ludzie o mnie myślą. Ale, jak mi Bóg
miły, nie pozwolę, aby traktowano pogardliwie Mandy, dlatego Ŝe jest moją córką. Nie mogę
zapewnić jej przyzwoitej pozycji w towarzystwie, ale ty moŜesz. Laurę Nolan mając za
macochę, Mandy będzie miała wstęp na wszystkie salony. Pogardzam tymi sferami, lecz w
tym mieście trzeba się liczyć z opinią.
- Dlaczego nie osiedlisz się w innym miejscu? Wzruszył ramionami z wymuszonym
uśmiechem.
- To jest moje miasto. - Ujął jej ręce i mocno ścisnął. -JeŜeli sforsowanie murów
odgradzających elitę Gregory od reszty społeczeństwa jest jedynym sposobem zapewnienia
Mandy dobrej towarzyskiej pozycji, to zrobię wszystko, co w mej mocy, by dopiąć celu. Nie
chcę, aby ją dyskryminowano z powodu jej pochodzenia, tak jak to się ze mną działo.
Poczucie winy odmalowało się na twarzy Laury. Była zbyt wraŜliwa i szlachetna, by w inny
sposób zareagować na jego skargę.
- JeŜeli tylko o to chodzi, z chęcią ci pomogę. Wprowadzę Mandy w swoim czasie w
odpowiednie towarzystwo.
Potrząsnął energicznie głową na znak, Ŝe nie to ma na myśli.
- Moja córka potrzebuje matki, Lauro. Nie mogę dalej odgrywać roli obojga rodziców. Nigdy
nie byłem chlubą szkoły, ale jestem dostatecznie inteligentny, by to rozumieć. Ona potrzebuje
kobiecej ręki. Im będzie starsza, tym bardziej będzie to dla niej waŜne.
- PrzecieŜ moŜesz kogoś do niej wynająć, tak jak robiłeś to do tej pory.
Skwitował jej nieprzekonującą propozycję lekcewaŜącym ruchem dłoni.
- To nie jest dobre rozwiązanie. - Spojrzał na nią badawczo. - Czy myślisz, Ŝe zdołasz ją z
czasem polubić?
- Kogo? Mandy? James, ona jest cudowna! Bardzo ją lubię juŜ teraz i jestem pewna, Ŝe w
krótkim czasie pokochałabym ją do szaleństwa. Ale w grę wchodzi jeszcze wiele innych
czynników.
- Jakich na przykład? Spojrzała na niego z irytacją.
- Jak na przykład to, Ŝe mnie i ciebie nic nie łączy. MoŜesz na przykład zakochać się w kimś
innym. Tak jak i ja.
Spochmurniał.
- Jesteś w kimś zakochana?
53
- Nie. - „Jestem zakochana w tobie - pomyślała. - Serce mi się kraje, Ŝe proponujesz mi
małŜeństwo tak, jakby to była jakaś handlowa transakcja". "Na głos zaś argumentowała: -To
nie zda egzaminu, taka jest prawda.
- Czy utrzymanie Indigo Place nie jest warte małego poświęcenia?
„Punkt dla ciebie" - pomyślała Laura. Ale nie dojrzała jeszcze do momentu, by się poddać.
- Propozycję, abym spędziła z tobą resztę Ŝycia, trudno nazwać małym poświęceniem.
Oparł rękę o ścianę ponad jej głową i pochylił się nad nią.
- CzyŜbym był taki okropny?
Nie. I w tym właśnie tkwił cały problem. Chciała, Ŝeby jej poŜądał i ślubował dozgonną
miłość, a on mówił o domowej guwernantce i hostessie z towarzyskim glejtem. Chciał
ocieplić klimat w stosunkach z miejscowymi elitami, natomiast jej pragnieniem było ocieplić
jego łóŜko.
- Z tego małŜeństwa będziesz miał dwie korzyści: matkę dla Mandy oraz moje nazwisko,
które otworzy przed tobą drzwi wszystkich liczących się tutaj domów.
- A ty w zamian za to zachowasz Indigo Place. Uczciwa transakcja, przyznajesz? Postaram się
teŜ spłacić resztę długów twego ojca.
- Nie jestem dziwką do kupienia, Jamesie Paden. Spojrzał na nią ze skruchą.
- Przepraszam! To był niewybaczalny nietakt z mojej strony. Nawet mi przez głowę nie
przeszła podobna myśl. Widzisz, zarówno ja, jak i moja córka potrzebujemy szlifu towarzys-
kiego, który tylko ty moŜesz nam zapewnić. Potrafię robić pieniądze, wiem, jak „rozgrywać"
waŜnych facetów, moich partnerów w interesach. Przestałem uŜywać wulgarnego języka- w
zasadzie- nauczyłem się zachowywać odpowiednio przy stole. Ale nadal brakuje mi
towarzyskiej ogłady, wciąŜ popełniam błędy. Musisz mnie tego nauczyć.
- Nie jestem w stanie zebrać myśli. - Z jękiem przycisnęła palcami skronie. - To jest takie...
- Nagłe? Wiem. Przynajmniej dla ciebie. Ja myślałem juŜ o tym od wielu dni.
- Dni! Dlaczego nie dasz mi kilku tygodni, miesięcy?
- Nie mam czasu - odparł, potrząsając głową. - Mandy od jesieni idzie do przedszkola. Chcę,
aby do tego czasu nasze Ŝycie zostało juŜ ustabilizowane.
Laura posmutniała.
- Nie wiem, dlaczego w ogóle rozmawiam na ten temat. To wszystko jest bezsensowne.
- Jest bardzo sensowne. Powiedz „tak".
- Jesteśmy sobie praktycznie zupełnie obcy.
- Znamy się od lat.
- Ale nie było między nami najmniejszego stopnia...
- Poufałości. - Podsunął słowo, które nie chciało jej przejść przez gardło.
- Tak. - Zwiesiła głowę tak nisko, Ŝe podbródkiem prawie dotknęła piersi. - Czy to będzie
jedynie „układ", czy teŜ oczekujesz ode mnie, bym była dla ciebie prawdziwą Ŝoną? - Serce
jej biło tak mocno, Ŝe wydawało się, iŜ rozsadzi jej piersi.
Wyciągnął rękę i palcem uniósł jej brodę; przechylona do tyłu, z konieczności musiała
patrzeć mu w twarz.
- Czy sądzisz, Ŝe poślubiłbym kobietę, której nie chciałbym mieć w swoim łóŜku?
Wargi jej drŜały tak, Ŝe nie była w stanie odpowiedzieć. Potrząsnęła jedynie głową. Przywarł
wzrokiem do jej wilgotnych, rozedrganych ust.
- Nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie znajdziemy się razem w sypialni - wyszeptał
chrapliwie. - Dopiero wtedy poznasz, co to znaczy prawdziwa zabawa, panno Lauro. - Wes-
tchnęła prawie niedosłyszalnie. - Powiedz „tak".
- Ja...
Pocałował ją gwałtownie, ale zaraz się od niej oderwał.
- Nie przyjmuję odmownej odpowiedzi. Powiedz „tak"-nalegał.
54
Znów dotknął jej ustami delikatnie i czule. Lekko nacisnął wargi, by się rozwarły; głęboki,
upojny pocałunek pozbawił ją zdolności rozumowania. Poddała się całkowicie jego dyk-
tatowi.
Przestał nad sobą panować. Całował ją tak, jakby była ostatnią kobietą na ziemi, a on miał
niewiele dni przed sobą. Całował ją brutalnie i ogniście, z dziką zajadłością, nie zwaŜając na
nic. Jej usta pulsowały gorączkowo, kiedy wreszcie pozwolił im odpocząć.
- Zgadzasz się?
- Tak.
- Powiedz to!
- Tak. Wyjdę za ciebie, Jamesie.
- Będziesz się nazywała Paden.
Skinęła głową i nie czekając na jego gest, sama podała mu usta. Nie rozczarowała się. Jeśli
jego język juŜ przedtem nie znał umiaru, to teraz rozhulał się na dobre, spijając całą słodycz z
jej warg. Tajała w jego objęciach, omdlała i bezwolna. Nigdy w Ŝyciu nie czuła się bardziej
kobietą. Jego męskość domagała się kobiecości i on pieszczotami wydobywał ją ze
wszystkich porów jej ciała.
Nie odrywając ust od jej warg, równieŜ ochoczo uczestniczących w miłosnej grze, rozpinał
bluzkę. Sięgnął na plecy i odpiął biustonosz. Przesunął ręce pod luźną tkaniną ubrania i
zamknął w dłoniach ciepłe aksamitne półkule.
- BoŜe, marzyłem o tej chwili! - wymruczał w ucho Laury. Wargami przesuwał po jej szyi,
nie przestając pieścić kształtnego biustu. - Doprowadzasz mnie do szaleństwa. Szaleństwa! -
Jęknął, gdy opuszkami palców musnął delikatne wzgórki.
Laura zakwiliła jak ptak z rozkoszy i wstydu, gdy sutki stwardniały pod lekkim masaŜem
męskich dłoni. W najin-tymniejszym zakątku swej kobiecości poczuła ciepłą wilgoć. Po raz
pierwszy w Ŝyciu zapragnęła, by wszedł w nią męŜczyzna.
- Tak dobrze, dziecino. Nuć dla mnie, nuć. Bo kiedy w ciebie wejdę, nasze ciała zaczną
ś
piewać jednym głosem. Obiecuję ci to! - James ugiął lekko kolana i pieścił biust Laury
ustami.
Dłońmi gładził uda, rozsuwając je nieco, tak Ŝe kiedy się wyprostował, jego członek umościł
się między nimi jak w niszy.
- Jamesie! - Laura zadrŜała, upojona i zarazem przeraŜona tym najbardziej intymnym
kontaktem ich ciał.
Wylękniony głos dziewczyny natychmiast zgasił w nim płomień Ŝądzy; zastąpiła go fala
czułości.
- Cicho, cicho - uspokajał. Pogłaskał ją po włosach i przycisnął usta do rozpłomienionego
policzka. Oboje oddychali cięŜko. Minęła dłuŜsza chwila, nim doszli do siebie. - Nie bój się -
szeptał. - Nie chcę, aby pierwszy raz odbyło się w stajni; ma to być w małŜeńskim łoŜu, w
którym znajdziesz się jako prawowita Ŝona. - Odsunął się od niej i delikatnie naciągnął bluzkę
na piersi. - Miałem Ŝonę, ale to była tylko zwykła handlowa transakcja. - Ujął jej twarz w
dłonie i popatrzył na nią z tkliwością. - Ty będziesz moją oblubienicą.
Uzyskawszy zgodę Laury na małŜeństwo, James natychmiast przystąpił do energicznego
działania. Nic juŜ go nie mogło zatrzymać. Był w bezustannym ruchu, niczym rozpędzony
parowy walec, i bardziej zaabsorbowany swym ślubem, niŜ się do tego przyznawał.
Załatwianie formalności i uzgadnianie terminów szło mu jak z płatka, co świadczyło, Ŝe juŜ
przedtem czynił w tym kierunku pewne kroki.
Przyjechał do Laury jeszcze raz tego samego dnia po południu, by jej zakomunikować, Ŝe
ceremonia ślubna odbędzie się w najbliŜszą sobotę w gmachu sądu. Miała więc zaledwie
tydzień na przygotowania.
Nazajutrz wczesnym rankiem znajoma furgonetka zatrzymała się na krętym podjeździe
Indigo Place 22. Gladys, nie czekając, aŜ Bo, jej mąŜ, pomoŜe w wysiadaniu, sama się z niej
55
wygramoliła i z cięŜkim sapaniem weszła po schodach frontowej werandy, aby uściskać
Laurę zaskoczoną ich niespodziewanym przyjazdem. Dziewczyna aŜ usta otworzyła ze zdzi-
wienia na ich widok.
- Och, jakŜe się cieszę! - wykrzyknęła. - Ale co wy tu robicie o tak wczesnej porze?
- Wracamy do pracy, ot co - wyjaśniła Gladys.
- Wracacie?
- Pan Paden z powrotem nas zatrudnił, i to dosłownie za pięć dwunasta- odparła Gladys nieco
zrzędzącym tonem. - WyobraŜam sobie, jak wygląda moja kuchnia! - Wyciągnęła fartuch z
ogromnej torby i zawiązała go wokół grubej talii.
- Bo, czy masz zamiar stać tam i uśmiechać się jak opos przez cały dzień, zamiast ruszyć
tyłek, przenieść nasze rzeczy do mieszkania i zająć się podwórkiem? BoŜe, BoŜe, popatrz
tylko, jak wygląda ten klomb z kwiatami!
- Wejdźmy do środka, baranku. - Opiekuńczo objęła ramieniem Laurę. - Przygotuję ci
ś
niadanie. ZałoŜę się, Ŝe po odejściu twojej Gladys ani razu nie zjadłaś przyzwoitego posiłku.
Gladys, z typową dla niej apodyktycznością, na nowo przejęła obowiązki gospodyni domu.
Kiedy zauwaŜyła, Ŝe oczy Laury zaszły łzami, zaniepokoiła się i z serdeczną troską przytuliła
dziewczynę do serca.
- Nie, nic się nie stało - zapewniła ją Laura. - Płaczę z radości. Tak ogromnie się cieszę, Ŝe
wróciliście.
- Dobrze, juŜ dobrze, mój baranku, przestań płakać. Zaopiekujemy się tobą, tak jak
obiecaliśmy twemu ojcu. A ja będę miała nowe dziecko do rozpieszczania, tę małą Mandy
Paden. Ona przypomina mi ciebie, kiedy byłaś w jej wieku.
Powrót Burtonów uwolnił Laurę od obowiązku prowadzenia domu. Jedyną ujemną stroną
sytuacji było to, Ŝe miała teraz więcej czasu na rozmyślanie o zbliŜającym się ślubie z
Jamesem Padenem.
Wkrótce wiadomość o ich małŜeństwie nabrała mocy oficjalnej i przeniknęła do prasy. To juŜ
nie były Ŝarty, naprawdę miała zostać jego Ŝoną. Laura się łudziła, Ŝe informacja w kolumnie
towarzyskiej miejscowej gazety ograniczy się do krótkiej wzmianki, tymczasem autor
poświęcił temu wydarzeniu obszerny felieton. Laurę przedstawiono ni mniej, ni więcej tylko
jako najpiękniejszą damę spośród miejscowej arystokracji, a James został zwycięskim
bohaterem powracającym na łono rodzinnego miasteczka.
James zaśmiewał się, czytając wylewną opowieść o ich losach. Wspomniał przy tej okazji
artykuł sprzed lat w tym samym dzienniku na temat „wandalizmu" panoszącego się wśród
uczniów gimnazjum.
- Kiedyś po paru piwach w gronie kumpli doszliśmy do wniosku, Ŝe armata konfederatów
przed gmachem sądu będzie lepiej wyglądała, jeŜeli ją pomalujemy na róŜowo.
- Naprawdę wy to zrobiliście? - zapytała ze śmiechem Laura, przypomniawszy sobie, z jakim
oburzeniem w miasteczku spotkał się ten wybryk.
Siedzieli na werandzie ganku Indigo Place na wiklinowej bujanej kanapie. Mandy była w
kuchni z Gladys, „pomagając" jej piec kruche ciasteczka.
- Ludzie wprawdzie mówili, Ŝe wy byliście sprawcami tego kawału, ale sądziłam, Ŝe to plotki.
- UŜyliśmy łatwo zmywalnej farby - przyznał skruszonym tonem. Błyski w jego oczach
wzbudziły w Laurze podejrzenie, Ŝe gdyby nadarzyła się okazja, z przyjemnością jeszcze raz
popełniłby podobne wykroczenie.
- Niegrzeczny z ciebie chłopak.
- To prawda. - Przyciągnął ją do siebie i wycisnął na jej wargach płomienny pocałunek. - Z
ciebie teŜ mam zamiar uczynić niegrzeczną dziewczynkę - zapowiedział z szelmowskim
uśmiechem.
Tego się właśnie obawiała. Odkąd zgodziła się poślubić Jamesa, nigdy nie pominął okazji, by
ją pocałować czy przytulić. KaŜda jego pieszczota sprawiała, Ŝe płomień poŜądania rozpalał
56
jej krew. Ale chociaŜ upajała się tym nowym erotycznym doznaniem, to jednocześnie
lękliwie się przed nim wzdragała.
Oficjalnie społeczność miasta bez oporów przygarnęła wyrodnego syna do swego łona, lecz ta
pozorna serdeczność nie zwiodła Laury. Wiedziała, Ŝe w pamięci mieszkańców Gregory
James zawsze pozostanie małym dzikim Padenem. Teraz, kiedy miała zostać Ŝoną tego
szalonego chłopaka, dostrzegła, iŜ jest obiektem takiego samego zainteresowania
mieszkańców Gregory jak ongiś dziewczęta, które jeździły z nim samochodem do kina pod
otwartym niebem. Mówiły to niedwuznaczne spojrzenia rzucane ukradkiem w jej stronę.
Laura chodziła z dumnie podniesioną głową i uprzejmie, choć powściągliwie przyjmowała
gratulacje z okazji swego zamąŜpójścia. Drzemiący w niej złośliwy chochlik kusił ją w takich
wypadkach, by powiedzieć winszującym: „Tak jest, nikt nie całuje tak jak on. Powinniście mi
zazdrościć szczęścia!"
Nie ulegało wątpliwości, Ŝe miejscową elitę zŜera ciekawość, co rzeczywiście łączy Laurę z
Jamesem. PrzecieŜ dla wytwornej panny Nolan jest to oczywisty mezalians. Widok
bajecznego brylantu wielkości sześciu i pół karata, zdobiącego palec Laury, mógłby nie tylko
jeszcze bardziej podsycić tę ciekawość, ale w wielu rozbudzić kłującą zazdrość.
- AleŜ, Jamesie, to jest... ja nie mogę! Dlaczego...? - Mogła się jedynie zdobyć na tych kilka
słów bez związku, kiedy wsunął pierścionek na jej palec,
- Ten kamień przypomina mi ciebie - powiedział, zaglądając jej w oczy. - Jest zimny i gładki
z wierzchu, ale wewnątrz pali się intensywnym płomieniem.
- Ale on jest taki... duŜy! - Ostatnie słowo wyrzekła słabnącym głosem. Pieścił delikatnie
ustami okolice jej ucha.
- Dziecinko, nie mogę się doczekać, kiedy ugaszę w tobie ten ogień.
Niepewnie objęła ramionami jego szyję, ulegając gorącemu pocałunkowi.
- Gdzie będziemy spali? - zapytał cicho z ustami przy wargach, odsuwając się lekko.
- Kiedy? - zapytała nieprzytomnie, sądząc, Ŝe chce ją zaciągnąć do łóŜka w tej chwili.
Roześmiał się cicho.
- Kiedy się pobierzemy.
- Och! - Zaczerwieniła się jak piwonia. Odsunęła się od niego, udając, Ŝe chce poprawić
rozwichrzone włosy. - Nie wiem, o czym myślałam.
- Ale ja się załoŜę, Ŝe wiem. - Uśmiechając się leniwie, przeciągnął palcami po jej piersiach. -
I bardzo mi się ten pomysł podoba. Bardzo. Ale chcę poczekać do sobotniej nocy. Chcę
delektować się myślą o tobie. Poza tym boję się, Ŝe Gladys mnie obije, jeśli skrzywdzę jej
baranka.
Zmysłowy dreszcz, niczym prąd elektryczny, przebiegł po ciele Laury pod wpływem tej
wymyślnej pieszczoty. Z wysiłkiem próbowała skupić sie na temacie, który podjął.
- Mandy zajmie mój pokój, prawda?
- Myślę, Ŝe to byłoby niezłe. JuŜ teraz nazywa go pokojem księŜniczki - odparł, uśmiechając
się z czułością, jak zawsze, gdy mówił o córce. - W dodatku wydaje mi się, Ŝe twoja obecna
sypialnia będzie dla nas obojga za mała, nie sądzisz?
- Chyba tak. A poza tym w pokojach mego ojca jest kominek. Przyjemnie w nim napalić w
chłodne zimowe noce.
- Jedynie dla wytworzenia przytulnej atmosfery. Nie dla ciepła.
- Nie. Dom jest wyposaŜony w całoroczną klimatyzację.
- Nie to miałem na myśli. - Otoczył ją ramionami i przyciągnął do siebie. Ponownie schylił
głowę, by zmiaŜdŜyć jej wargi długim, namiętnym pocałunkiem.
Laura próbowała nie myśleć o tej upajającej pieszczocie, kiedy następnego dnia z pomocą
Gladys zaczęła przygotowywać dawny apartament ojca dla siebie i Jamesa. Od śmierci matki
sypialnia oraz przylegające do niej garderoba z łazienką stopniowo zaczynały zatracać swój
57
dawny charakter, przypominając coraz bardziej typowe kawalerskie mieszkanie. Ran-dolph
Nolan wycisnął na nim swoje piętno.
Nie pozbawiając swej dotychczasowej sypialni cech pokoju księŜniczki, Laura przeniosła
część osobistych rzeczy do apartamentu ojca. Powlekła nową pościel na łóŜku, a w łazience
powiesiła świeŜo kupione, kolorowe ręczniki. Z przyjemnością spoglądała z Gladys na efekt
swej pracy. Mieszkanie wyglądało teraz znacznie przytulniej, a nawet, jak pomyślała Laura,
romantycznie. Czym prędzej jednak odrzuciła to określenie.
Na dzień przed ceremonią James i Mandy oficjalnie wprowadzili się do domu przy Indigo
Place 22. Oprócz ubrań, ksiąŜek, płyt oraz zabawek Mandy niewiele ze sobą przywieźli.
Swoje meble James sprzedał wraz z domem w Atlancie.
O zmierzchu wszyscy byli tak zmęczeni, Ŝe padali z nóg. Mandy protestowała głośno
przeciwko spędzeniu jeszcze jednej nocy w hotelu, ale James jej obiecał, Ŝe to juŜ będzie
ostatni raz. Jego pocałunek na dobranoc pozbawił Laurę tchu i odebrał władzę w nogach.
- Później! - rzucił krótko, kiedy wreszcie wypuścił ją z objęć. Pannie młodej nie zostało juŜ
nic innego, tylko z drŜeniem
wyczekiwać nadchodzącej ceremonii oraz, idąc za radą Gladys, „zrobić się na bóstwo".
Prawdę mówiąc, gdyby nie zwalista postać i krzepiąca, dodająca odwagi obecność Gladys,
nie zeszłaby przypuszczalnie z góry do Jamesa, kiedy nazajutrz po nią przyjechał.
- Co ja najlepszego robię? - wciąŜ zadawała sobie pytanie. Ale kiedy stanęli przed obliczem
sędziego i Laura zaczęła
wymawiać słowa przysięgi, nie miała juŜ wątpliwości, dlaczego zgodziła się go poślubić.
Kochała go. To z nim pragnęła przejść przez Ŝycie. W dodatku zamieszka z nim w swoim
ukochanym domu przy Indigo Place, chociaŜ - jak sobie uprzytomniła pod koniec krótkiej
ceremonii - nie było to juŜ teraz takie waŜne.
- No i co, kochanie? - wyszeptał.
Był elegancko ubrany i zachowywał się nienagannie. Lecz pod powłoką dobrych manier,
stosownych do uroczystości, wyczuwała nadal nieokiełznanego, zbuntowanego i niepoko-
jącego męŜczyznę, nieodparcie ciągnącego ku sobie „dobrze ułoŜone panienki" typu Laury
Nolan. Płomienny pocałunek, jaki wycisnął na jej ustach, z pewnością wykraczał poza ramy
obowiązującej konwencji. Trwał tak długo, Ŝe sędzia, by go przerwać, musiał w końcu
chrząknąć.
Ś
wiadkami byli jedynie Gladys, Bo i Mandy. Laura na początku tygodnia zapytała Jamesa,
czy zaprosił matkę na ślub, ale zaprzeczył szorstkim tonem. By nie zadraŜniać sytuacji, nie
wróciła więcej do tematu.
Kiedy po uroczystości opuścili gmach sądu, James zaprosił wszystkich na kolację z
szampanem w zarezerwowanej salce najelegantszego lokalu Gregory.
Po powrocie do Indigo Place Laura dostała silnej migreny. Nerwy miała napięte do ostatnich
granic. James musiał widocznie to wyczuć. Podszedł i stanął za nią z tyłu, gdy pomagała
Mandy rozpakowywać ostatnią walizkę. Łagodnie połoŜył jej ręce na ramionach i powiedział:
- Od takich rzeczy jest Gladys, za to jej płacę. Idź do naszego pokoju i odpocznij. Przyjdę tam
niedługo.
- Ale Mandy...
- Dopilnuję, aby połoŜyła się do łóŜka. - Ucałował kark Laury. - Zdejmij tę suknię. Jest
piękna i wyglądasz w niej oszałamiająco, ale jestem pewien, Ŝe masz w szafie coś wygod-
niejszego... na dzisiejszy wieczór, jeŜeli wybaczysz mi ten wyświechtany zwrot.
Ucałowała na dobranoc swą nową córeczkę, podziękowała Gladys i Bo, który wnosił na górę
pozostałe walizki Jamesa, i Ŝyczyła im dobrej nocy.
ZaŜyła dwie aspiryny i wzięła kąpiel w nadziei, Ŝe chłodna woda ukoi jej rozdygotane nerwy.
Długo siedziała przed lustrem w garderobie, szczotkując włosy i nacierając skórę kremem, aŜ
stała się gładka i lśniąca jak jedwab. Skropiła perfumami intymne miejsca swego ciała,
58
czerwieniąc się przy tym ze wstydu. Przygotowana w ten sposób do nocy poślubnej, obeszła
jeszcze pokój i zapaliła pachnące świece. Na koniec posłała łóŜko.
Jej starania zostały docenione. Kiedy James wszedł na górę, przez dłuŜszą chwilę stał
oniemiały na progu sypialni. Wreszcie cicho zamknął za sobą drzwi. Był przyjemnie
zaskoczony i uradowany.
Laura, stojąc na środku pokoju, nerwowo wykręcała palce.
- Jak tam Mandy? - zapytała.
- JuŜ śpi. Uprosiła Gladys, by zaśpiewała jej kołysankę. Gladys sama o mało przy tym nie
zasnęła. - Roześmiał się cicho, zdejmując ciemną wizytową marynarkę. W kamizelce szytej
na zamówienie u krawca, opinającej jego szczupły tors i zgrabnie zwęŜającej się w talii,
wyglądał znakomicie.
Rzucił marynarkę na kozetkę, którą Laura kazała przenieść ze swej dotychczasowej sypialni
do ich pokoju. Podniosła okrycie i zaniosła do garderoby. Szedł za nią, rozpinając po drodze
rzędy guzików u kamizelki. Powiesiła marynarkę i sięgnęła po następną część, którą rzucił
niedbale na taborecik przy toaletce.
- Co robisz? - Złapał ją za rękę, kiedy sięgała po wieszak.
- Wieszam twoje ubranie.
Wyrwał jej z ręki kamizelkę i cisnął na podłogę.
- To bardzo pięknie z twojej strony, Ŝe dbasz o moje rzeczy; widzę, Ŝe będziesz wspaniałą
Ŝ
oną, ale - schylił głowę, pieszcząc ustami jej szyję - w tej chwili wolałbym, byś zajęła się
innymi małŜeńskimi obowiązkami.
Wziął ją w ramiona i przycisnął do piersi. Uchwyciła się jego koszuli, by nie stracić
równowagi, gdy niósł ją do sypialni. Z napięciem wpatrywał się w twarz Laury, kiedy sadzał
ją na krawędzi łóŜka.
- Czy powiedziałem ci juŜ, jak pięknie wyglądałaś jako panna młoda?
Potrząsnęła przecząco głową. Rozpuszczone włosy musnęły go po palcach, którymi pieścił jej
szyję.
- To haniebne niedopatrzenie! - Syknął z oburzeniem. -Wyglądałaś pięknie. Świetnie
prezentowałaś się w ślubnej sukni. - Obrzucił szybkim spojrzeniem jej postać, zatrzymując
wzrok na niebieskim, ozdobionym koronką jedwabnym szlaf-. roczku.- Ale wolę cię w tym
stroju- dodał zmienionym głosem.
Dotknął wargami jej ust. Rozchyliły się. Ich języki się zetknęły. Wzmocnił pocałunek,
zsuwając z ramion szlafroczek, który ześliznął się na dywan u ich stóp. Laura zadrŜała z roz-
koszy, gdy gładził jej ciało, zatrzymując po wielekroć dłonie na rozkosznych krągłościach i
wonnych zakamarkach.
Podniósł głowę i spojrzał na piersi prześwitujące przez przezroczystą tkaninę. Oczy mu się
zwęziły.
- BoŜe, doprowadzasz mnie do szaleństwa! - jęknął. Wciągnął głęboko powietrze i mocno
zacisnął powieki. Po
omacku poszukał jej ręki i pociągnął ku sobie, przyciskając do wypukłości na przodzie
spodni.
Laura zbladła, po czym spłonęła krwistym rumieńcem. James tego nie widział, poniewaŜ
pogrąŜył się w uczuciu obezwładniającej rozkoszy, jaką sprawiały mu jej palce. Skandował
przy tym słowa, które wstrząsały nią i przenikały ciało przejmującym dreszczem.
- Och, dobrze, jak dobrze! - mruczał, juŜ samym tylko wyznaniem wprowadzając ją w stan
ekstazy.
Po kilku minutach otworzył oczy i westchnął głęboko. Spojrzał na nią zasmuconym wzrokiem
i odsunął na bok jej rękę.
- Nie chcę się śpieszyć. A nie będę w stanie zapanować nad sobą, jeśli nadal będziemy się tak
„bawili".
59
Skinęła głową bez słowa, niepewna, czy kiedykolwiek odzyska zdolność mówienia. Stała
przed nim jak posąg, gdy James sięgnął do guzików swej koszuli i zaczął ją rozpinać. Szybko
zrzucił ją z siebie i cisnął na podłogę obok szlafroczka. Stała nadal, gdy on usiadł na krawędzi
łoŜa, by zdjąć skarpetki i buty. Laura zachowywała się jak osoba pozbawiona wszelkiej woli i
energii. Wydawało się, Ŝe przestała samodzielnie myśleć, nie mówiąc juŜ o tym, by z własnej
inicjatywy mogła wykonać jakikolwiek ruch.
James rozpiął pasek i spodnie, ale na tym skończył rozbieranie. Ani na chwilę nie spuszczał
wzroku z kuszących piersi Laury, wyzierających z prowokacyjnego obramowania nocnej
koszuli. Dopiero po chwili przeniósł wzrok na jej twarz.
- Nie chcę się nawet rozebrać do końca, tak mi spieszno, by wziąć cię w ramiona - wyznał,
ś
miejąc się cicho.
Ś
cisnął ją lekko w talii i przyciągnął do siebie. Stała teraz przy łóŜku między jego szeroko
rozstawionymi nogami. Zaczął ocierać się twarzą o jej piersi. Przesunął po nich lekko roz-
chylonymi wargami. Gorącym językiem dotknął skóry przez koronkę. Przejechał rękami w
dół, od talii do bioder, a potem objął za plecy i przytulał coraz mocniej.
- Pięknie pachniesz. Pamiętam, Ŝe zawsze chciałem podejść do ciebie tak blisko, aby poczuć
twój zapach. śadna z dziewcząt nie wyglądała tak czysto i świeŜo jak Laura Nolan. I okazuje
się, Ŝe miałem rację. - Jęknął z rozkoszy i zanurzył twarz w intymnej szczelinie widocznej
przez obcisłą materię bielizny.
Koszula była zapięta na przodzie na kilka perłowych guziczków, które słuŜyły raczej dla
ozdoby, poniewaŜ moŜna ją było z łatwością włoŜyć i ściągnąć przez głowę. Ale James
postanowił sam je teraz rozpiąć, jeden po drugim. Robił to wolno i systematycznie,
zatrzymując się przy kaŜdym guziczku, by pocałunkiem złoŜyć hołd obnaŜonemu skrawkowi
skóry. W miarę jak rozpinał guziki, kremowe półkule jej kształtnych piersi zaczęły się
wynurzać spod koronek okalających dekolt.
Laura nie wyobraŜała sobie, Ŝe tak upajające mogą być usta męŜczyzny. Patrzyła oniemiała,
gdy jego wargi wędrowały od jednej piersi do drugiej. Widziała okręŜne ruchy ust, elastycz-
ność twarzowych muskułów, zwinny język. Ogarnęło ją uczucie bezgranicznego upojenia.
Zacisnęła mocno powieki. W najin-lymniejszym zakątku ciała poczuła ciepłą wilgoć.
Chłodny powiew ostudził czoło, gdy głowa Jamesa powędrowała niŜej. Całował teraz jej
brzuch i kaŜde Ŝebro.
Kolejne guziki prysnęły pod jego zręcznymi palcami. Ściągnął koszulę z jej ramion i dalej
gładził ciało, osuwając ręce coraz niŜej i niŜej. Koszula opadła do stóp, ale on nawet nie dał
Laurze szansy, by się z niej wyplątała.
Ucałował jej pępek. Potem zszedł ustami w dół, do miejsc, o których Laura nawet nie
myślała, Ŝe moŜna je całować.
Dryfowała na oceanie zmysłowych doznań całkowicie dla niej nowych, nieznanych i
upojnych. Wczepiła mu palce we włosy, nieświadomie ściskając jedwabiste kosmyki. Kiedy
jeszcze mocniej objął rękami pośladki, przygarniając ją do swych natarczywych ust, wygięła
ciało w łuk, poddając się nakazowi jego rosnącego poŜądania.
Dopiero wtedy odzyskała zdolność myślenia, gdy łagodnie pociągnął ją na łóŜko i częściowo
nakrył swoim ciałem. Uniosła wzrok. Błękitne senne oczy napotkały intensywną zieleń jego
spojrzenia. Oddychał cięŜko, a jego ciepły oddech owiewał twarz Laury.
- Pragnę cię! - Nie zdejmując z niej płonącego wzroku, sięgnął ręką do rozporka i rozsunął
zamek. Laura śledziła jego ruchy jak zahipnotyzowana, oczami łani wpatrzonej w lufę
myśliwego. Cichy szmer suwaka zastąpił szelest materiału, gdy zdejmował i odrzucał
spodnie. Twardym udem spoczywał teraz na jej udach.
- Bądź gotowa. Będę cię całował, tak jak o tym marzyłem. -Mówił głosem szorstkim,
głębokim i niecierpliwym.
60
Jego usta spadły na nią ostro i gwałtownie. Czekała na to. Językiem brutalnie rozchylił jej
wargi, które przyjęły go w siebie i wessały głębiej, do nasady. Wbiła paznokcie w pręŜne
mięśnie pleców.
Wsunął kolano między uda Laury i przeciągnął się na jej bok tak, by poczuła wzbierające w
nim poŜądanie. Ocierał się o jej biodro. Namiętny pomruk wydobywał się z głębi owłosionej
piersi.
Oderwał się od jej wilgotnych, nabrzmiałych ust i zaczął okrywać pocałunkami biust. Starał
się hamować palące pieszczoty, by dać jej jak najwięcej rozkoszy. Jego język znajdował się w
bezustannym ruchu, usłuŜnie zaspokajając jej erotyczne zachcianki i wychodząc naprzeciw
oczekiwaniom na grę miłosną.
Jedna ręka Jamesa wędrowała wzdłuŜ zewnętrznej strony kobiecego biodra do kolana. Ujął je
i nieco uniósł, by pogładzić wraŜliwą skórę podudzia. Dłoń pełzła coraz wyŜej i wyŜej w
stronę źródła płomienia, którego Ŝar trawił jej wnętrzności.
Na ten dotyk zareagowała gwałtownym podrzutem ciała. Wygięła się w łuk i wydała z siebie
przenikliwy ekstatyczny krzyk. On, oddychając cięŜko, tylko z najwyŜszym trudem
powstrzymywał się, by nie wejść w nią juŜ w tej chwili. Na razie tylko okrąŜył otwór kobiecej
jamki koniuszkiem palca. Laura z jękiem wyszeptała jego imię i uchwyciła go za ramiona.
James penetrował jej łono, gładził jedwabistą miękkość tkanki. Badał wilgotność. Coraz
głębiej.
W pewnym momencie przerwał pieszczoty i usiadł na krawędzi łóŜka. Głowę schował w
dłoniach, a łokcie złoŜył na kolanach. Jego chrapliwy oddech zabrzmiał dziwnie ostro w za-
cisznym wnętrzu romantycznej sypialni.
Laura leŜała na boku; jednym ramieniem przesłaniała oczy, a drugie zwiesiła bezradnie poza
krawędź łóŜka, dłonią zwróconą wewnętrzną stroną do góry. Bezradna i bezbronna, zagryzała
dolną wargę, by nie usłyszał jej łkania.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś?
- Nie rozumiem. O czym miałam ci powiedzieć?
- Nie powiedziałaś mi, Ŝe jesteś dziewicą.
- Ja... - Usiłowała bezskutecznie zwilŜyć językiem suche wargi. - Myślałam, Ŝe wiesz.
- Nie wiedziałem.
Gniewnie wstał i długimi krokami przemierzył pokój. Podskoczyła spłoszona jego nagłym
wstaniem. Podszedł do małego zabytkowego stoliczka na kółkach, ongiś słuŜącego do
herbaty, a obecnie pełniącego funkcję barku. Laura przeniosła go ze swego pokoju z myślą, Ŝe
doda przytulności ich sypialni, nie kierując się Ŝadnymi praktycznymi względami. James
odkorkował kryształową karafkę z burbonem i nalał sporą ilość do wysokiej szklanki.
Wychylił trunek dwoma łykami.
W obawie przed gniewem męŜa Laura podciągnęła kołdrę pod brodę, by ukryć swoją nagość.
Jej piersi nadal nosiły ślady po jego zarośniętej brodzie, a usta były nabrzmiałe od
pocałunków - przynajmniej takie miała uczucie. Całe jej ciało pulsowało wciąŜ jeszcze nie
ugaszonym pragnieniem.
- Czy moje dziewictwo stanowi dla ciebie jakąś przeszkodę?- zapytała drŜącym głosem.
- Przeszkodę? - Odwrócił głowę. - Do diabła, tak, stanowi! Laurę zahipnotyzował widok jego
obnaŜonego ciała. Miał
na sobie jedynie obcisłe slipki. Wyglądał bardzo męsko i pociągająco, ale i groźnie.
Seksualne roznamiętnienie nie opuściło go jeszcze do końca, jak zauwaŜyła Laura, ukradkiem
na niego zerkając.
Był pięknie opalony. Włosy porastające ciało były jasno-brązowe, dodatkowo wyzłocone
letnim słońcem. Jedynie wokół pępka tworzyły gęstą ciemniejszą kępkę.
- Dlaczego?- Była nie na Ŝarty przestraszona gwałtowną zmianą jego nastroju.
61
Przejechał palcami po głowie, mierzwiąc i tak juŜ dostatecznie zwichrzone włosy. Wydawał
się nie zwaŜać na swoją nagość ani nie uświadamiać sobie zaŜenowania, w jakie ona
wprawiała świeŜo poślubioną Ŝonę.
- Czy zdajesz sobie sprawę z odpowiedzialności, jaka spoczywa na męŜczyźnie, który odbiera
kobiecie dziewictwo?
Laura spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami. Było widoczne, Ŝe nic nie rozumie.
Przecząco potrząsnęła głową. Zaklął ostro i ponownie nalał sobie burbona. Wlał trunek
wprost do gardła i odstawił szklankę z takim rozmachem, Ŝe szkło zadzwoniło na stoliczku.
Obszedł pokój, gasząc świece, po czym energicznym krokiem zbliŜył się do łóŜka. Czoło miał
zmarszczone. Wydął wargi jak mały chłopiec, któremu ulubiony latawiec uwiązł w koronie
wysokiego drzewa.
Wetknął kciuki za pasek slipków.
- Czy widziałaś juŜ kiedyś nagiego męŜczyznę?
Laura głośno przełknęła ślinę i zaprzeczyła ruchem głowy.
- Nie, jedynie w magazynach.
Zaklął po raz drugi, juŜ ciszej, ale ordynarniej.
- No cóŜ, musisz zebrać się na odwagę.
Laura bardzo się starała, ale on nie dał jej wiele czasu. Zresztą to i tak nie miałoby Ŝadnego
znaczenia. Nic nie było w stanie przygotować jej do tej sytuacji. James nadal był podniecony.
Ona zaś, zamiast być przeraŜona lub ogarnięta wstrętem - jak sądził, Ŝe być powinna - była
zaintrygowana, podekscytowana i zaciekawiona, a takŜe... straszliwie rozczarowana, kiedy
zgasił światło.
Poczuła, Ŝe materac od jego strony ugina się pod cięŜarem ciała. Naciągnął na siebie kołdrę i
odwrócił się do niej plecami.
Laura nigdy w Ŝyciu nie czuła się tak odrzucona i poniŜona. LeŜała sztywno w ciemnościach,
usiłując stłumić szloch. Palące łzy zawodu ciekły strumieniem po policzkach. Nie będąc w
stanie nad nimi zapanować, pociągnęła nosem.
James odwrócił się.
- Laura?- Kiedy w odpowiedzi usłyszał ciche szlochanie, wymruczał kolejne przekleństwo,
ale przysunął się bliŜej i objął ją ramieniem. - Proszę cię, nie płacz. Nie gniewam się na
ciebie.
- Myślałam, Ŝe męŜowie wolą, aby ich Ŝony były dziewicami. Nigdy nie sądziłam, Ŝe to cię
odstręczy ode mnie.
Był bardzo daleki od tego, ale jej się nie przyznał.
- To nie ma nic wspólnego z tobą - odparł łagodnie, bawiąc się kosmykiem jej włosów. - Po
prostu nigdy nie przypuszczałem, Ŝe to ja będę tym, który odbierze dziewictwo Laurze Nolan,
to wszystko.
- Pani Laurze Paden - wyszeptała w ciemnościach. Uśmiechnął się. Ryzykując ponowny
przypływ poŜądania,
nachylił się nad nią i delikatnie pocałował w skroń.
62
Rozdział siódmy
James siedział na molo i machał bosymi stopami. W ustach mełł obelŜywe wyzwiska; ich
obiektem był on sam. Kiedy lista się wyczerpała, zaczął wymyślać nowe. Wreszcie, gdy
wyobraźnia nie była juŜ w stanie podsuwać więcej inwektyw, zaczął wymieniać wszystkie
typy idiotów, do których siebie zaliczał.
Ubiegłej nocy miał w łóŜku piękną kobietę. Nie tylko piękną, ale nagą i chętną, która w
dodatku była jego Ŝoną. I jak idiota nie kochał się z nią. Po raz pierwszy w Ŝyciu, odkąd
stracił niewinność w wieku trzynastu lat ze starszą od siebie o pięć lat, doświadczoną
dziewczyną, James Paden nie był w stanie posiąść kobiety.
Nie dlatego, Ŝe był fizycznie niezdolny. Do diabła, nie w tym rzecz! Fizycznie mógł to zrobić
w kaŜdej chwili. Kilka razy w ciągu tej nocy budził się z erekcją, obolały z poŜądania. Laura
spała cicho u jego boku. Wciągał nozdrzami woń jej ciała, czuł bijące od niej ciepło, słyszał
delikatny oddech.
O świcie, zdegustowany i wściekły na siebie, odrzucił kołdrę i cichutko opuścił sypialnię, by
nie obudzić Ŝony. Wyszedł ubrany tylko w szorty, które bezszelestnie wyciągnął z szuflady
komody.
Poranek był cichy i parny. W powietrzu unosił się zapach dzikich gardenii i kapryfolium,
których wiele rosło w lasach otaczających Indigo Place 22. Słoneczne promienie sączyły się
przez poranną mgłę, unoszącą się niczym biała muślinowa płachta nad spokojnymi wodami
Zatoki Świętego Grzegorza. Nic nie zapowiadało, Ŝe słońce wchłonie wilgotne opary.
„Dlaczego?" - pytał siebie. Dlaczego to, Ŝe Laura jest dziewicą, zrobiło na nim takie
piorunujące wraŜenie? Zastanawiał się nad tym bezustannie. W końcu doszedł do kilku
wniosków.
Nigdy jeszcze nie miał dziewicy. Przyczynę wyjaśnił Laurze ubiegłej nocy. Nie chciał brać na
siebie odpowiedzialności za ten krok. Dziwne, Ŝe taki podrywacz jak James miał jakieś
skrupuły, ale taka juŜ była jego natura.
Nie wahał się, gdy nadarzyła się okazja, by zaciągnąć do łóŜka kobietę o złej czy wątpliwej
reputacji. Zawsze się jednak cofał, gdy wiedział, Ŝe będzie pierwszym kochankiem dziew-
czyny i Ŝe moŜe, uwodząc ją, narazić na szwank jej dobre imię. Poza tym nie lubił zadawać
bólu. Seks był dla niego tylko i wyłącznie przyjemnością. Zawsze. Nie znosił myśli, Ŝe part-
nerka nie czerpie z niego takiej samej satysfakcji jak on.
„Ale ona jest twoją Ŝoną"- przekonywał siebie.
Mimo to fakt, Ŝe się jest pierwszym męŜczyzną w Ŝyciu Laury Nolan, pociągał za sobą waŜne
zobowiązania. Nie był pewien, czy im sprosta. DraŜniło go, Ŝe czuł się gorszy, ale
przyznawał, iŜ przyczyna tkwi w jego kompleksie niŜszości.
JeŜeli ludzie przylepią komuś etykietkę „hołoty" i stosownie do tego traktują człowieka przez
dłuŜszy czas, to prędzej czy później musi on zadać sobie pytanie, czy nie mają racji. On i
Laura nie mogli bardziej róŜnić się od siebie. W oczach świata zupełnie do siebie nie
pasowali. Ona reprezentowała jeden z najbardziej nobliwych rodów w Georgii- on naleŜał do
hołoty. Na dnie jego duszy rzeczywiście drzemało przekonanie, Ŝe nie jest dla niej
odpowiednim kandydatem na małŜonka.
Zaklął, rozpryskał stopą wodę i podniósł się z miejsca. CięŜkim krokiem skierował się wzdłuŜ
molo w stronę brzegu. Zgarbił się, jakby miał zamiar odeprzeć atak niewidzialnego
przeciwnika.
CzyŜ nie dowiódł światu, Ŝe moŜe wznieść się ponad własne środowisko, jeŜeli taki cel sobie
postawi? Czy sława i pieniądze nie otworzyły mu drzwi do salonów najbardziej
prominentnych rodzin Południa? CóŜ, do diabła, usiłował dowieść tym pyszał-kowatym
arystokratycznym bufonom z Gregory?
63
Naprawił grzechy chuligańskiej młodości, odrzucając od siebie naganną przeszłość. Wyrzekł
się nawet własnej matki. Wysyłał jej co miesiąc sporą sumę na utrzymanie, ale poza tym nie
chciał jej znać. Dlaczego miałby czuć się gorszym od innych?
JednakŜe było mu dziwnie głupio i przykro, gdy widział wpatrzone w siebie ufne oczy Laury.
Było mu głupio, poniewaŜ miał poczucie winy. Za nic na świecie nie chciał, Ŝeby się
dowiedziała o jego tajemnicy, o tym, Ŝe wrócił do Gregory z zamiarem nie tylko kupienia
Indigo Place 22, ale równieŜ poślubienia jej. Jego na pozór spontaniczne oświadczyny były
dobrze wykalkulowane i przemyślane.
Laura to było Indigo Place. Ona i ta rodowa siedziba były jednym i tym samym, stanowiły
nierozerwalną całość. Pragnął zdobyć i jedno, i drugie. Laura i Indigo Place reprezentowały
wszystko, czego pragnął w Ŝyciu, a czego nigdy nie mógł mieć... aŜ do tej chwili.
Kiedy opłaceni przez niego informatorzy donieśli, Ŝe Indigo Place 22 jest wystawione na
sprzedaŜ, natychmiast zaczął wprowadzać w Ŝycie swój plan. Trudno było sobie wymarzyć
lepszy moment na podjęcie tej decyzji. Mandy od jesieni miała chodzić do przedszkola.
Szybko sprzedał dom w Atlancie wraz z umeblowaniem i zlikwidował dotychczasową firmę.
Zamierzał przenieść się do Gregory i tam osiąść na stałe. Wejście w posiadanie Indigo Place
22, a zwłaszcza poślubienie Laury Nolan otworzyłoby przed nim drzwi tych wszystkich
domów w mieście, które do tej pory były dla niego zamknięte.
Wolniejszym juŜ krokiem zdąŜając w stronę domu, rozmyślał o tym, Ŝe Laura Nolan nie była
taka, jaką sobie wyobraŜał. Była nadal piękna, urodą czystą i szlachetną, miała nieskazitelne
maniery i wyraŜała się bardzo wytwornie: była damą w kaŜdym calu.
Ale była takŜe kobietą, a tego nie wziął pod uwagę. Miał nadzieję, Ŝe uda mu się ją namówić,
by za niego wyszła, ale nie zamierzał angaŜować się uczuciowo. Chciał skonsumować
małŜeństwo, a potem ustawić ich wzajemne stosunki na stopie przyjacielskiego dystansu.
UwaŜał, Ŝe takie rozwiązanie będzie korzystne dla nich obojga, poniewaŜ pozwoli kaŜdemu z
nich zachować swobodę i niezaleŜność. Planował znaleźć sobie na mieście kochankę, która
będzie zaspokajać jego wybujałe erotyczne zachcianki. Arystokratyczna Ŝona - uwaŜał - z
pewnością uzna je za niskie i odraŜające.
Dla Jamesa było silnym szokiem odkrycie, Ŝe powściągliwa, dobrze wychowana panienka,
jaką zapamiętał z lat szkolnych, była równieŜ pełnokrwistą kobietą, którą porwały miłosne
uniesienia. Pod chłodną warstwą nienagannych manier tlił się Ŝar, który w kaŜdej chwili
gotów był wystrzelić wysokim płomieniem. Laura spowodowała, Ŝe wszelkie plany
znalezienia sobie kochanki na mieście lub nawiązania innych stosunków pozamałŜeńskich
wyleciały mu z głowy; teraz pragnął, by tylko prawowita Ŝona zaspokajała jego miłosne
Ŝą
dze.
Przez kilka dni, które dzieliły go od ślubu z Laurą, częściej myślał o nocy poślubnej niŜ o
tym, Ŝe w końcu dopiął swego. Laura, jako Ŝona, stała się dlań waŜniejsza niŜ jej społeczny
status, na którym pierwotnie tak bardzo mu zaleŜało. Ekscytacja przyszłym związkiem mąciła
mu spokój i satysfakcję z osiągnięcia upragnionego celu. CięŜko mu przychodziło przyznać
się przed sobą, Ŝe Laura jest kobietą wartą miłości i Ŝe moŜe stać się dla niego czymś więcej
niŜ tylko ozdobnym cackiem potwierdzającym jego Ŝyciowy sukces.
Było mu obojętne, czy go ktoś kocha, czy nie, z wyjątkiem Mandy. Teraz pragnął, by kochała
go takŜe Laura.
- Tatusiu! - zawołała Mandy. - Gladys mówi, Ŝe jeŜeli zaraz nie przyjdziesz, to śniadanie ci
wystygnie.
Pomachał jej ręką i puścił się biegiem do mieszkania. Podczas gdy oddawał się rozmyślaniom
na molo, Gladys i Bo przystąpili do swych porannych zajęć. Bo juŜ się krzątał przy klombach
azalii, a z kuchni dochodził smakomity zapach smaŜonego bekonu.
64
Skoro tylko pojawił się w drzwiach, Mandy wręczyła mu świeŜą trykotową koszulkę, by ją
włoŜył. Ucałował ją serdecznie na dzień dobry i oboje zasiedli do śniadania przy stole
starannie nakrytym przez Gladys.
- Kiedy skończysz jeść, poproszę cię, abyś zaniósł Laurze tacę ze śniadaniem - zapowiedziała
gosposia, dolewając mu kawy. - Przypuszczam, Ŝe jest dzisiaj zbyt zmęczona, by zejść na dół
o tak wczesnej porze. - Gladys mrugnęła do niego porozumiewawczo. Uśmiechnął się słabo
znad talerza naleśników.
Zgodnie z zapowiedzią Gladys przygotowała śniadanie dla Laury.
- Tatusiu, czy mogę pójść z tobą obudzić Laurę? - zapytała Mandy, gdy James odbierał tacę z
rąk kucharki.
- Nie, kochanie, ty zostaniesz ze mną. Będziesz mi potrzebna - zaprotestowała Gladys.
- Nie ma sprawy, Gladys. - W gruncie rzeczy James z ulgą powitał prośbę córeczki. Odegra
rolę bufora między nim a wciąŜ dziewiczą Ŝoną. - Laura wczoraj nie miała czasu dla dziecka.
Jestem przekonany, Ŝe będzie rada tej wizycie.
Mandy wbiegła przed nim na schody, ale przed drzwiami małŜeńskiego apartamentu James ją
zatrzymał.
- Ja wejdę pierwszy- powiedział, przypomniawszy sobie, Ŝe Laura jest w łóŜku naga. Kiedy
wczesnym rankiem wychodził na molo, jedna szczupła noga wystawała spod kołdry, a
róŜowy sutek wyzierał zza prześcieradeł. - Zostań tutaj i pilnuj śniadania, dopóki cię nie
zawołam.
Dziewczynka zrobiła rozczarowaną minę, ale zatrzymała się posłusznie, gdy stawiał cięŜką
tacę na stoliku w holu. OstroŜnie otworzył drzwi i na palcach wszedł do zaciemnionego
pokoju. Najpierw podszedł do okien i uniósł Ŝaluzje.
Podniósł z podłogi szlafroczek i nocną koszulę Laury; zwisały z jego wielkich dłoni jak
kolorowe skrawki materiału i koronki. Odniósł je do garderoby i tam zamienił na bardziej
skromną podomkę, którą zabrał ze sobą.
Pochylił się nad łóŜkiem. PogrąŜona we śnie Laura wyglądała niewinnie i bardzo dziewczęco.
Popielate, rozjaśnione słońcem włosy były nęcąco rozrzucone na poduszce. Nie mógł się
powstrzymać, by ich nie dotknąć. Delikatnie ujął jedwabisty kosmyk i roztarł go w palcach.
Obrzucił wzrokiem wysmukły kształt rysujący się pod prześcieradłem. Skóra odsłoniętych
ramion była tak gładka i kremowa jak płatki magnolii i - jak wiedział z doświadczenia -
pachniała równie upojnie.
Wykończony koronką rąbek pościeli nadal igrał z róŜanym sutkiem. Ciepły i wonny od snu,
wznosił się przy kaŜdym oddechu. James poczuł ucisk w lędźwiach i chociaŜ dopiero
skończył śniadanie, szarpnęło nim uczucie draŜniące, zbliŜone do głodu.
- Lauro! - Z przyjemnością wymówił jej imię. Tak mile układało się na języku. Zdziwiło go
to. Do tej pory nie wiedział, Ŝe jest to jego ulubione imię. - Lauro - powtórzył, zarówno dla
samej satysfakcji wymawiania go, jak i po to, aby ją obudzić.
Uniosła rozespane powieki.
- Hm?
- Twoja mała pasierbica czeka niecierpliwie za drzwiami, by ci powiedzieć dzień dobry.
Otworzyła szerzej oczy. Widok Jamesa w opiętych dŜinsowych spodniach, kusząco
uwydatniających jego męskość, rozbudził ją do reszty.
Odsuwając z twarzy włosy, usiadła zmieszana na łóŜku i naciągnęła na siebie kołdrę.
- Dzień dobry.
- Witaj!
Laura się zastanawiała, czy emanujący z niego seks był wyuczony, czy teŜ stanowił cechę
wrodzoną. Czy był częścią osobowości, tak jak zielone oczy i wydęta dolna warga były
elementami jego zewnętrznego wyglądu?
65
Surowy męski wdzięk Jamesa nasuwał podejrzenie, Ŝe albo myśli o seksie, albo go planuje,
albo teŜ wspomina. Nie miało znaczenia, czy był w garniturze i krawacie, czy w szortach i
trykotowej koszulce lub czy był nagi. Zawsze przywodził na myśl drapieŜne zwierzę, które
rozgląda się za łupem, i to takie, które jest przekonane, Ŝe upoluje i zadusi swą ofiarę. Był w
nim jakiś wrodzony niepokój i niecierpliwość, które przemawiały do wszystkich kobiet.
KaŜda miała nadzieję, Ŝe będzie tą jedyną, która potrafi wreszcie zaspokoić jego nieustanny
głód.
- Głodna?
Laura rzuciła na niego szybkie spojrzenie. CzyŜby czytał w jej myślach?
- Tak, chyba jestem głodna.
- To dobrze. Gladys przygotowała ci śniadanie jak dla drwala. Czy nie masz nic przeciwko
temu, byśmy z Mandy towarzyszyli ci przy jedzeniu?
- Będę bardzo rada.
- Zawołam ją. Ale moŜe najpierw włóŜ to na siebie. -Podał jej podomkę, którą przyniósł z
garderoby. Laura nie miała wyjścia; chcąc nie chcąc, musiała wynurzyć się z pościeli.
Przykryta tylko do pasa, wstydliwie ukazywała gołe piersi.
James pomógł Ŝonie włoŜyć szlafroczek, ale kiedy chciała go zapiąć, odsunął jej ręce na bok.
Bez pośpiechu zapiął perłowe guziczki i starannie zawiązał wstąŜkę przewleczoną przez
ozdobne obramowanie poniŜej piersi. Kostkami palców otarł się o miękkie pagórki.
Obydwoje udawali, Ŝe tego nie zauwaŜyli.
Kiedy skończył, odchylił się i spojrzał na nią z zadowoleniem. Wetknął jeszcze niesforny
kosmyk włosów za ucho.
- Doskonale! - orzekł.
PoniewaŜ jednak pokusa była dla niego zbyt silna, ujął w dłoń pierś Laury tak, iŜ wysunęła
się zza dekoltu, po czym pochylił głowę i przywarł ustami do gładkiej skóry w gorącym
hołdzie dla jej piękna.
Była tak przejęta tym gestem, Ŝe z trudem wydobyła z siebie głos, kiedy James otworzył w
końcu drzwi i wpuścił Mandy do środka. Dziewczynka w podskokach podbiegła do łóŜka,
wskoczyła na pościel i Ŝywiołowo ucałowała Laurę.
- Czy to tutaj spał mój tatuś? - zapytała, umieszczając za plecami macochy dodatkową
poduszkę.
- Tak - odparła Laura, starając się nie patrzeć na Jamesa, który właśnie stawiał tacę ze
ś
niadaniem na jej kolanach.
- Zupełnie jak w telewizji - zauwaŜyła Mandy, uśmiechając się wesoło.
- W telewizji? - Laura upiła łyk kawy, którą James nalał do filiŜanki, nim ponownie usiadł na
krawędzi łóŜka. Udem dotykał jej uda.
- W telewizji zawsze jest mama i tata, i oni zawsze śpią w tym samym łóŜku. A ja nie mam
mamy, więc tatuś musiał spać sam. Ale teraz juŜ nie musi. Cieszę się, Ŝe jesteś teraz moją
mamą.
Laura odstawiła filiŜankę. Ogromne wzruszenie ścisnęło ją za gardło; nie była w stanie
przełknąć śliny.
- Tak, Mandy, jestem twoją mamą. - Wyciągnęła ramiona do dziecka. Dziewczynka
przypadła do Laury i objęła ją mocno szczupłymi dziecięcymi ramionkami.
Laura ponad główką dziecka spojrzała na Jamesa. A on ucałował swój palec i połoŜył go na
miękkich wargach Ŝony.
Dni zaczęły się toczyć utartym, jednostajnym trybem. James spędzał duŜo czasu przy
telefonie; oddawał się temu zajęciu głównie rankiem i wczesnym popołudniem. Laura się do-
myślała, Ŝe robił to, o czym jej kiedyś wspomniał: szukał sposobu, aby zarobić kolejny
milion. Nawet wtedy, przed laty, kiedy jako chłopak buntował się i nie dawał się okiełznać,
zawsze jednak wyróŜniał się zaradnością i pracowitością.
66
Omawiał niektóre swoje plany z Laurą. Zdumiewała ją jego ambicja. Niczego się nie bał, nie
cofał się przed Ŝadnym ryzykiem. Nie było przeszkód, jeŜeli wytyczył sobie jakiś cel. W jego
wersji najbardziej ryzykowne pomysły wydawały się racjonalne. Korespondencja, jaką
prowadził ze znanymi przemysłowcami w kraju, udowadniała Laurze, Ŝe ona nie była jedyną
osobą, która uwaŜała jego projekty za warte zainteresowania.
Często jeździli we trójkę do miasta. Laura przezwycięŜyła juŜ skrępowanie, jakie czuła
dawniej, gdy widziano ją w towarzystwie Jamesa. Przyzwyczaiła się odgrywać rolę matki
Mandy i nie taiła radości z tego powodu, Ŝe tworzą jedną rodzinę. Świadoma była zawistnych
spojrzeń kobiet, rzucanych w kierunku Jamesa, i czerpała sekretną, prawie małostkową
satysfakcję z faktu, Ŝe to ona właśnie znajduje się przy jego boku.
Znajomi rozmawiali z nimi serdecznie, ale towarzysko James w dalszym ciągu znajdował się
poza kręgiem miasteczkowej elity. Wszyscy czuli respekt przed bogactwem Padena, ale nikt
się nie kwapił, by go zaakceptować jako równego sobie. James nigdy o tym nie wspominał,
ale Laura wiedziała, Ŝe się tym trapi.
- Posłuchaj, Jamesie - zaczęła nieśmiało któregoś wieczoru, niepewna jego reakcji. Siedzieli
w salonie. Mandy usnęła z głową opartą na kolanach Laury, która czytała jej ksiąŜeczkę.
James przeglądał „Wall Street Journal".
- Słucham?
- Co powiesz na to, abyśmy wydali przyjęcie? Opuścił gazetę.
- Przyjęcie?
- Dawno juŜ w tym domu nie urządzano przyjęć. Skończyły się na długo przed śmiercią
tatusia.
- Co konkretnie masz na myśli?
Pytanie zabrzmiało prawie wrogo, ale Laura wyczuła, Ŝe pomysł go zainteresował.
- Och, takie niezbyt oficjalne towarzyskie spotkanie z dobrą, skoczną muzyką dla duŜej liczby
osób. Dopóki jest jeszcze ciepło na dworze. MoŜemy otworzyć wszystkie drzwi, tak by goście
mogli swobodnie wędrować po całym domu. MoŜna by zawiesić chińskie latarnie na
drzewach aŜ do molo. Gladys i Bo będą szczęśliwi, mogąc popisać się domem po tych
licznych ulepszeniach, jakich dokonałeś. Co o tym sądzisz?
ZłoŜył gazetę, odsunął ją na bok i przyglądał się Ŝonie przez dłuŜszą chwilę.
- Czy to ma być przyjęcie dla przyjemności, czy teŜ masz jakiś ukryty motyw?
- JakiŜ twoim zdaniem mogę mieć motyw?
- To ma być mój i Mandy towarzyski debiut w Gregory. Czy się nie mylę?
Laura wytrzymała badawcze spojrzenie męŜa. Od ślubu upłynęło juŜ kilka tygodni, a ona
wciąŜ była Ŝoną tylko z nazwy. Wiedziała, Ŝe jej poŜądał. Często przechwytywała jego tęskny
wzrok, w którym malowała się nieskrywana Ŝądza. To poŜądanie, którego nie był w stanie
ukryć, udzielało się i jej. Podczas dnia wszystko układało się między nimi dobrze; nigdy nie
brakowało im interesującego bądź zabawnego tematu do dyskusji. Śmiech był stałym
towarzyszem ich rozmów.
Ale kiedy wieczorem przekraczali próg sypialni, za kaŜdym razem ogarniało ich skrępowanie
i nieśmiałość. Byli spięci, a atmosfera wokół nich zaczynała się zagęszczać. Rozbierali się w
milczeniu. Kiedy znaleźli się w łóŜku, obracali się do siebie twarzami. Zawsze kładli się po
ciemku, nie zapalając światła. James pieścił ją, ale nigdy nie dotykał erogennych stref.
Czasami ją całował, lecz pocałunki były krótkie i powściągliwe.
Nerwy Laury były napręŜone do ostateczności. Swędziała ją skóra i nie pomagało drapanie
się aŜ do krwi. Napięta jak spręŜyna, stale drŜała, by niebacznie nie uruchomić jej druz-
gocącego mechanizmu.
Pragnęła być jego Ŝoną nie tylko z nazwy. Taka była prawda. Chciała poczuć w głębi swego
łona jego twardy, natarczywy męski organ. Bezustannie myślała o tym, dlaczego postanowił
się z nią nie kochać. Z pewnością nie zamierzał zostawić jej na zawsze dziewicą.
67
Niewątpliwie juŜ się oswoił z sytuacją i zdołał ją w myśli przetrawić. MoŜe czekał na znak
zachęty z jej strony? MoŜe chciał, by mu dała do zrozumienia, jak bardzo go poŜąda?
Odrzucając włosy i śmiało patrząc mu w twarz, oświadczyła:
- Jestem dumna z ciebie i Mandy. Pragnę przedstawić was moim przyjaciołom. Chcę, aby
wszyscy w mieście wiedzieli, jaka jestem szczęśliwa.
James podniósł się raptownie z krzesła i podszedł do okna, by nie okazać po sobie, jak bardzo
poruszyły go te słowa. Stał przez chwilę odwrócony plecami. Miał ochotę zapytać: „Chcesz to
zrobić dla mnie? Dlaczego?" Wyobraził sobie, Ŝe usłyszy w odpowiedzi: „PoniewaŜ cię
kocham".
Ale James był przede wszystkim realistą. śycie go tego nauczyło. Obawiał się okazać miłość
Laurze, gdyŜ ciągle nie był pewny swoich uczuć.
A jeŜeli, uchowaj BoŜe, źle interpretował jej słowa? Mogła być zadowolona ze swego
małŜeńskiego statusu, bo miała obecnie do dyspozycji niewyczerpane konto w banku.
Musiał przyznać, Ŝe nie szastała jego pieniędzmi, z oporem nawet przyjęła od niego
ksiąŜeczkę czekową. Ale dość juŜ długo obracał się wśród kobiet bezwzględnych, udających
słodkie idiotki, aby nie ufać pozornie szczerym deklaracjom. To prawda, Ŝe wyciągnął Laurę
z tragicznej sytuacji, lecz być moŜe to, co wyraŜały jej niebieskie oczy, ilekroć na niego
spojrzała, było niczym innym niŜ tylko wdzięcznością.
A wdzięczność była ostatnią rzeczą, jakiej pragnął. Czy męŜczyzna inteligentny i odwaŜny
chciałby wdzięczności od pięknej, seksownej i zmysłowej kobiety? Z pewnością nie. Gdy
więc w końcu zdecydował się jej odpowiedzieć, odezwał się głosem bardziej surowym, niŜ
zamierzał.
- Doskonale! Rób, jak uwaŜasz.
Laura, zgnębiona brakiem entuzjazmu dla swego pomysłu, podniosła się z krzesła pod
pretekstem, Ŝe musi połoŜyć Mandy spać. Tej nocy w łóŜku James odwrócił się do niej
plecami.
Nie było Ŝadnych pieszczot. śadnych pocałunków, nawet pod osłoną nocy.
Laura konsekwentnie zaczęła wprowadzać w czyn swój plan wydania przyjęcia.
Zaraz nazajutrz rano zamówiła zaproszenia. W tydzień później, gdy siedziała przy biureczku
w salonie, zastanawiając się nad listą gości, do pokoju zamaszystym krokiem wszedł James,
cięŜko stukając butami.
Stanął za nią, z łokciami na oparciu krzesła zajrzał jej przez ramię i przeczytał listę
produktów, które naleŜało zamówić. Na boku kolumny Laura wyliczyła koszty.
- Nie oszczędzaj na niczym - powiedział. - Wszystko ma być na najwyŜszym poziomie. PokaŜ
tym zakichanym pyszałkom z Gregory, jak się wydaje eleganckie przyjęcie.
- Czy naprawdę dajesz mi carte blanche? - zapytała przekornie, podnosząc na niego wzrok. -
Mam bardzo wybredny gust. Pocałował ją lekko w koniuszek nosa, a potem w usta.
- Twój gust jest jedną z cech, które mi się w tobie najbardziej podobają. - Kiedy uśmiechał się
do niej w ten typowy dla niego, zniewalający sposób, cała się roztapiała ze szczęścia. Serce
waliło jej mocno. - Czy moŜesz mi poświęcić jedną minutę? - zapytał.
- Oczywiście! - odparła nieco zachrypniętym głosem. Miała nadzieję, Ŝe moŜe zaproponuje
jej, aby poszli na górę do łóŜka.
Ale on ujął ją za rękę i powiedział:
- Chodź ze mną na podwórze. Chcę ci coś pokazać. Ukrywając rozczarowanie, pozwoliła
zaprowadzić się do
frontowych drzwi, które otworzył przed nią na ościeŜ szerokim gestem. W jego zielonych
oczach tańczyły figlarne ogniki.
Kiedy Laura wyszła za próg, oniemiała ze zdziwienia. Trzy wielkie przyczepy samochodowe
do przewoŜenia zwierząt stały zaparkowane jedna za drugą wzdłuŜ dojazdowej alejki.
Właśnie wyprowadzano z nich konie. Laura rozpoznała je od razu.
68
- To są... to... - Ze wzruszenia oczy jej zaszły łzami.
- Byłem pewien, Ŝe je rozpoznasz.
- Och, Jamesie! - Obróciła ku niemu twarz. - Jak je odnalazłeś?
- Ma się swoje sposoby- odparł uśmiechając się zarozumiale.
- Jamesie! - Rzuciła się ku niemu i objęła ramionami za szyję. Ukryła twarz w jej zagłębieniu
i uścisnęła go z całej mocy. - Dziękuję - szepnęła z przejęciem.
Puściła męŜa i zbiegła pędem po schodach. Śpieszyła się powitać swe ulubione wierzchowce,
które kilka miesięcy temu z krwawiącym sercem musiała oddać w obce ręce.
Trudno było określić, kto był bardziej podekscytowany tego ranka: Laura czy Mandy, która
została szczęśliwą posiadaczką wymarzonego kucyka. Konie odprowadzono do boksów, które
Bo przygotował dla nich w tajemnicy przed Laurą. Mandy dostała siodło i odbyła pierwszą
lekcję jazdy konnej pod fachowym okiem Laury. Jedynie solenna obietnica, Ŝe będą
jeździć równieŜ nazajutrz, zdołała nakłonić dziewczynkę, by wyszła ze stajni i dała się
wykąpać przed kolacją.
Laura szczotkowała sierść ulubionego wierzchowca, kiedy do ciemnego pomieszczenia
zajrzał James.
- Dziękuję ci jeszcze raz - odezwała się z wdzięcznością.
- Bardziej mi się podobało twoje wcześniejsze podziękowanie - odparł, opierając się o słup
podtrzymujący dach stajni.
Jedną nogę ugiął w kolanie, przenosząc cięŜar ciała na stopę drugiej. W jego zuchwałym
wzroku Laura czytała wyzwanie. Porzucając zgrzebło, wyszła z boksu i stanęła na wprost
męŜa.
- To masz na myśli? - Zarzuciła mu ramiona na szyję.
- No, no. - Objął ją w talii i splótł dłonie na jej plecach.
- Dlaczego to zrobiłeś?
- Co? śe odkupiłem konie? - Kiedy skinęła twierdząco głową, wyjaśnił: - Z dwóch powodów.
Sądziłem, Ŝe mogę zyskać u ciebie kilka punktów.
- Zyskałeś. A drugi powód?
- Lubię widok twej zgrabnej pupki w obcisłych dŜinsach. -Wsunął dłonie w tylne kieszenie jej
spodni i przyciągnął ku sobie tak, Ŝe przywarła do niego biodrami.
- Dziękuję ci uprzejmie, drogi męŜu, ale co to ma wspólnego z...
- Jeździsz na koniu, nosisz dŜinsy.
- Hm, zdaje się, Ŝe rozumiem, dokąd zmierzasz.
- Przyciśnij się do mnie jeszcze raz, dziecinko, a dowiesz się więcej o moich zamiarach.
Ostatnie sylaby zabrzmiały niewyraźnie, poniewaŜ wypowiedział je tuŜ przy jej ustach. Ale
pechowo w momencie, gdy pocałunek mógł się przerodzić w gorętszą pieszczotę, niepoŜą-
dana interwencja zakłóciła ich sam na sam.
- Przepraszam, Jamesie, ale jest do ciebie zamiejscowy telefon - zakomunikował Bo, stając w
drzwiach stajni i mnąc kapelusz w ręku.
Opuszczając stajnię, James soczystymi przekleństwami dawał upust swojej złości.
Paradoksalnie, po tych wydarzeniach ich wzajemne stosunki, zamiast ulec poprawie, stały się
jeszcze bardziej napięte.
Laura była święcie przekonana, Ŝe tej nocy z pewnością będą się kochali. Przygotowywała się
na tę chwilę zarówno emocjonalnie, jak i psychicznie. Przez godzinę stroiła się w garderobie,
nim wykąpana i pachnąca wsunęła się między prześcieradła ich małŜeńskiego łoŜa.
James jednakŜe nie podąŜył za nią od razu do sypialni, lecz został na dole, gdzie długo
rozmawiał przez telefon o interesach. Laura poczuła się upokorzona i odrzucona. Gdy wcho-
dził na górę, kipiała z gniewu i podenerwowania.
69
- Czy musisz tak głośno stukać butami po schodach? -napadła na niego, kiedy zamykał drzwi
sypialni. - Oddziały Shermana nie robiły większego hałasu, kiedy maszerowały przez
Georgię.
Podczas gdy Laura wyczekiwała go na górze, James tymczasem, w trakcie telefonicznych
rozmów, zastanawiał się intensywnie, czy na tyle opanował arkana miłosnej sztuki, by móc
kochać się z dziewicą. Wiedział, Ŝe Laura ma wielkie wyobraŜenie o nim jako o kochanku.
Wyrobiła je sobie na podstawie opinii, jaką się cieszył wśród dziewcząt w Gregory. Był to
jego czuły punkt. Idąc do sypialni, oczekiwał oddanego spojrzenia i czułej pieszczoty, a
zamiast tego spotkał się z reprymendą. Obraził się natychmiast.
- Bardzo przepraszam, Ŝe szanownej pani zakłóciłem cenny sen.
Laura bezsilnie opadła na poduszki. Wszelkie nadzieje na upojną noc prysły jak bańka
mydlana. Wrogie milczenie zapadło między nimi. Kiedy połoŜył się przy niej, nie tylko nie
było Ŝadnych pieszczot ani pocałunków, ale nawet nie powiedzieli sobie dobranoc, mimo Ŝe
jeszcze przez długi czas leŜeli bezsennie, wpatrując się w ciemność szeroko otwartymi ocza-
mi.
Nazajutrz kilkakrotnie dochodziło między nimi do spięć. Atmosfera w domu była cięŜka.
Ilekroć ona i James znaleźli się razem w pokoju, natychmiast zaczynało między nimi iskrzyć.
Laura doszła do wniosku, Ŝe lepiej będzie, jeśli na jakiś czas zejdą sobie z oczu.
Zaproponowała Gladys, Ŝe załatwi za nią kilka sprawunków na mieście, i zabrała Mandy dla
towarzystwa.
Wizytę w sklepie z wyrobami Ŝelaznymi zostawiły sobie na ostatek. Aby do niego dojechać,
musiały minąć dom, w którym mieszkała matka Jamesa, Leona Paden. Pod wpływem nagłego
odruchu Laura skręciła w wąską alejkę i zaparkowała pojazd za najnowszym modelem
skromnego autka.
- Dokąd idziemy, mamusiu? - zapytała Mandy.
Ten pieszczotliwy zwrot w ustach dziecka zawsze cieszył Laurę. I tym razem takŜe przyjęła
go z uśmiechem zadowolenia.
- Odwiedzimy pewną panią. Bądź grzeczna, pamiętaj! Laura dygotała wewnętrznie, gdy
wysiadły z samochodu.
Postąpiła bardzo ryzykownie, wtrącając się w sprawy, które jej nie dotyczyły. Bardzo ją
jednak martwiła nieprzyjazna postawa Jamesa wobec matki. Traktował ją tak, jakby nie
istniała. Laura wciąŜ się zastanawiała, w jaki sposób wpłynąć na męŜa, by zmienił swój
stosunek do Leony.
Ceglany domek był mały, lecz schludny. Po obu stronach chodniczka od frontu na całej
długości rósł barwinek. Trzymając Mandy za rączkę, Laura nacisnęła dzwonek. Po chwili
drzwi się otworzyły i stanęła w nich matka Jamesa. Na jej twarzy odmalowało się ogromne
zaskoczenie. Upłynęła dłuŜsza chwila napiętego milczenia, nim kobieta wydusiła z siebie:
- Laura Nolan, jeŜeli się nie mylę?
- Dzień dobry, pani Paden. Nie wiedziałam, czy pani mnie jeszcze pamięta.
- Jest pani teraz Ŝoną Jamesa.
- Tak.
- Czytałam o tym w gazecie. Czy zechce pani wejść do środka? - Zaproszenie zabrzmiało
wręcz pokornie i serce Laury drgnęło współczuciem dla kobiety, o której wiedziała, Ŝe prze-
Ŝ
yła wiele cięŜkich chwil.
- Chętnie posiedzę u pani kilka minut. JeŜeli nie sprawię pani kłopotu.
- Na Boga, w Ŝadnym wypadku! - Pani Paden pchnęła przeszklone drzwi i odsunęła się na
bok, aby przepuścić Laurę i Mandy. Weszły do lśniącego czystością saloniku. Matka Jamesa
spojrzała na Mandy i wyciągnęła rękę. Cofnęła ją jednak na sekundę, zanim dotknęła
dziewczynki. - To jest...? -ZadrŜała. Nie była w stanie dokończyć pytania. Laura
odpowiedziała za nią.
70
- To jest Mandy. - Łagodnie popchnęła dziecko do przodu. Nie było to potrzebne. Słodkie
usposobienie córeczki Jamesa
przewaŜyło nieśmiałość.
- Dzień dobry. Nazywam się Mandy Paden, a to jest Ann-marie. - Wyciągnęła do góry rękę z
lalką, z którą się nie rozstawała. - Annmarie jest moją najlepszą przyjaciółką. Oprócz mamusi
i tatusia. Czy znasz mojego tatusia?
Wizyta u matki Jamesa była dla Laury jednym z najbardziej wzruszających doświadczeń w
Ŝ
yciu. Nie wiedziała, czy śmiać się z uroczej paplaniny Mandy, czy płakać nad panią Paden,
która słuchała jej szczebiotu ze ściskającą serce zachłannością. Laura, wychodząc, uścisnęła
starszą panią.
- Wkrótce tu znowu przyjedziemy - obiecała.
Mandy mówiła o wizycie u starszej pani przez całą drogę do domu. Kiedy wjechały w alejkę
dojazdową, Laura się odezwała:
- Mandy, jeŜeli chodzi o dzisiejsze popołudnie, to proszę cię, abyś nie...
- O, jest tatuś!
Zanim Laura zdąŜyła przestrzec Mandy, by nie zdradziła się przed Jamesem, Ŝe były u jego
matki, dziewczynka otworzyła drzwi samochodu i pobiegła na spotkanie ojca, który schodził
ze schodów. Pochwycił ją w ramiona i podniósł wysoko nad głową przy akompaniamencie jej
zachwyconych pisków.
Kiedy Laura do nich doszła, dziewczynka juŜ trajkotała w najlepsze.
- I ona mieszka w takim miłym domku, ale nie takim duŜym i pięknym jak Indigo Place. Ma
włosy trochę białe i trochę brązowe, a jej oczy są zielone jak twoje i moje, tylko Ŝe ma wokół
nich pełno zmarszczek. Powiedziała mi, Ŝe mogę ją nazywać babcią, jeśli chcę, i
poczęstowała mnie ciasteczkami. Były ze sklepu, ale powiedziała, Ŝe kiedy następnym razem
ją odwiedzę, to upiecze dla mnie specjalne ciasto. Ona ma twoje zdjęcie, które stoi na
telewizorze. Wyglądasz na nim bardzo zabawnie. Myślę, Ŝe było zrobione, kiedy jeszcze nie
miałeś baków. Była naprawdę bardzo miła, tylko Ŝe jest trochę smutna. Czasami, kiedy na
mnie patrzyła, to mi się wydawało, Ŝe się zaraz rozpłacze. I powiedziała mi, Ŝe umie szyć i
będzie szyła sukienki dla mnie i Annmarie. I...
Mandy urwała raptownie. Dziecięcy instynkt podpowiedział jej nieomylnie, Ŝe ukochany
tatuś nie podziela tego entuzjazmu. Prawdę mówiąc, miał minę, jakiej nigdy u niego nie
widziała. Przypominała wyraz twarzy złych postaci z bajek w dziecięcej telewizji.
- Gladys ugotowała ci bardzo dobry obiadek - powiedział, wnosząc ją do kuchni. - Będzie się
gniewać, jeśli rosołek ci ostygnie.
Posadził córeczkę przy stole nakrytym na trzy osoby. Zachęcający uśmiech Gladys zgasł na
jej twarzy, kiedy zobaczyła niepewną minę Laury.
Łatwo było odgadnąć, Ŝe James z trudem hamuje gniew.
- Gladys, kiedy Mandy skończy jeść - powiedział głosem zdradzającym zdenerwowanie -
proponuję, abyś połoŜyła ją spać. Musi być zmęczona. Miała duŜo wraŜeń przed południem.
- Nie będziecie jeść obiadu? - zapytała Gladys.
Laura w tej chwili za nic by się na taką odwagę nie zdobyła.
- Nie. Lauro, chodź na górę! Muszę z tobą porozmawiać. Tak jakby kwestia nie podlegała
Ŝ
adnej dyskusji, zacisnął
dłoń wokół jej nadgarstka i pociągnął do przodu. Właściwie wlókł ją niemal przez całą drogę.
Z chwilą gdy drzwi sypialni za nimi się zamknęły, wybuchnął rozwścieczony:
- MoŜe mi wytłumaczysz, co ci strzeliło do głowy, by zabrać do niej moją córkę?!
- Nie wrzeszcz na mnie!
- Odpowiadaj! - krzyknął.
- Ona jest twoją matką, Jamesie.
- To najbardziej okrutny Ŝart natury. Laura wstrząsnęła się na te bezlitosne słowa.
71
- Twój stosunek do matki jest godny ubolewania. Powinieneś się wstydzić!
- Wysyłam jej co miesiąc pieniądze na utrzymanie. - Nieprzyjemny grymas wykrzywił mu
usta.
- To prawda - odparła gniewnie Laura. - Widziałam dom, nowe meble, samochód. Jej ubrania
są z pewnością znacznie lepsze niŜ te, które nosiła przedtem. Wygląda dobrze i wydaje się, Ŝe
nic jej nie dolega. Ale widziałam takŜe jej samotność i rozpacz. Łaknie ludzkiego
towarzystwa. Marzy o tym, by móc z kimś porozmawiać. Powinieneś zobaczyć, jak odnosiła
się do Mandy. Ona...
- Nie miałaś prawa zabierać jej tam bez mego pozwolenia, Lauro!
Nie zwracała uwagi na jego słowa.
- Nie jestem w stanie opisać, z jaką miłością przyjęła twoje dziecko. Wystarczy, Ŝe ci
powiem, iŜ o mało nie zadusiła jej w objęciach.
- Nie chcę tego słuchać! - zaprotestował, wymachując rękami.
- Za kaŜdym razem, kiedy padało twoje imię, całą duszą chłonęła jego dźwięk. W rogu
saloniku leŜała wycięta z gazety notatka donosząca o naszym małŜeństwie. LeŜała na kupce
innych wycinków, w których pisano o tobie. Były tylekroć rozwijane i składane, Ŝe rozpadły
się na kawałki.
Łzy popłynęły jej z oczu na wspomnienie tego przejmującego widoku. Niecierpliwie otarła
oczy wierzchem dłoni, bardziej zła niŜ zasmucona.
- Jak moŜesz być tak okrutny, Jamesie? Jak moŜesz tak nielitościwie odcinać matkę od swego
Ŝ
ycia?
- To moja sprawa! - wciąŜ obstawał przy swoim zdaniu.
- Nie wiem, co ona ci zrobiła, Ŝe tak postępujesz, ale z pewnością...
- Trzymaj się od tego z daleka! To nie dotyczy ciebie.
- Nie masz racji! Dotyczy. Jestem twoją Ŝoną.
- Niezupełnie. - Z hukiem zatrzasnął drzwi sypialni. - Ale mam zamiar raz z tym skończyć!
72
Rozdział ósmy
- Co chcesz zrobić? - Laura ostroŜnie cofnęła się o kilka kroków.
- Chcę zrobić z ciebie Ŝonę. Zrobić cię kobietą. - James rzucił się gwałtownie do przodu i
złapał ją za ramiona.
- Nie! - Usiłowała wykręcić się z Ŝelaznego uchwytu jego rąk, ale był od niej znacznie
silniejszy.
- Chcesz wsadzać nos tam, gdzie nie jest twoje miejsce? -drwił. - Twoje miejsce jest przede
wszystkim w moim łóŜku!
Pchnął ją na posłanie. Upadła na plecy. Próbowała przetoczyć się na krawędź łóŜka, ale
uprzedził jej ruch i przycisnął swoim ciałem.
- Zanim zaczniesz sterować moim Ŝyciem, pani Paden, musisz nauczyć się najpierw sterować
mną.
- Jesteś skończonym chamem! - Jej niebieskie oczy ciskały gromy, gdy wyrzucała z siebie te
słowa. Prawie nimi pluła. -Puść mnie!
- Nie ma mowy, dziecinko.
- I przestań nazywać mnie dziecinką. Nie jestem jedną z twoich przygodnych barowych
dziwek.
- Naturalnie, Ŝe nie jesteś - odparł, zaśmiawszy się krótko. -Czy sądzisz, Ŝe znosiłbym twoje
fochy, gdybyś nią była? Jedynym miejscem, gdzie zadzieranie nosa nie pasuje, jest łóŜko. Jak
dotąd, panno Lauro, nie zdołałaś się w nim popisać.
Brutalnie miaŜdŜył wargami jej usta; wczepił palce we włosy aŜ do samej nasady; ujął szyję
jak kleszczami, tak by nie mogła nią poruszyć; chciał bez przeszkód dostać się do jej ust i
swobodnie penetrować językiem ich wnętrze.
Kipiąc z wściekłości, Laura wiła się pod jego cięŜarem jak piskorz i tłukła pięściami po
bokach i plecach. Ciosy nie były dotkliwe, ale w końcu miał ich dość. Złapał jedną ręką jej
obydwa nadgarstki, uniósł ramiona nad głową i przygwoździł do łóŜka twardymi palcami.
Guziki prysnęły na wszystkie strony, gdy szarpnął przód bluzki. Takim samym brutalnym
ruchem rozdarł jej biustonosz. Wolną ręką otoczył białą półkulę piersi.
Pod dłonią poczuł gwałtowne bicie serca. Przerwał brutalne pieszczoty. Uniósł szybko głowę.
Pochylił się nad nią wsparty na ręku i zajrzał jej w twarz. CięŜki oddech Laury zlewał się z
jego oddechem, ale w oczach Ŝony nie dostrzegł wstrętu ani obawy, jak się spodziewał.
Dojrzał w nich miłość i poŜądanie.
Ponownie zbliŜył usta do jej warg. Lecz był to juŜ inny pocałunek: równie gorący i
płomienny, równie natarczywy i niepohamowany jak poprzedni, ale juŜ nie taki brutalny i
bezwzględny; językiem penetrował jej usta tak samo bezceremonialnie, ale bez uprzedniej
gniewnej złośliwości. Nie był narzędziem kary, tylko źródłem upajającej rozkoszy.
Wściekłość Laury przeszła w inne uczucie. Z wnętrza intymnej wilgotnej jamki podnosiła się
fala gorąca, która coraz szerszymi kręgami zaczęła rozchodzić się po ciele. Usiłowała uwolnić
ramiona, jednak juŜ nie po to, aby się od niego odsunąć, lecz by z równą gorliwością oddawać
jego pieszczoty. Kiedy wypuścił jej nadgarstki z Ŝelaznego uchwytu, zanurzyła mu palce we
włosy i zacisnęła mocno, by jak najdłuŜej przytrzymać głowę Jamesa przy swoich ustach.
Z jękiem wtulił twarz w jej szyję i pocałował delikatną skórę tak zachłannie, Ŝe zostały na niej
czerwone ślady.
- Nie jestem juŜ w stanie czekać dłuŜej, dziecinko - poskarŜył się. - Muszę cię mieć juŜ teraz,
w tej chwili.
Wsadził dłoń między ich splecione ciała i zadarł spódnicę. Pomagała mu, unosząc lekko
biodra, gdy ściągał z niej figi. Z szaleńczym pośpiechem próbował rozsunąć zamek błyska-
wiczny dŜinsowych spodni. Aksamitnym koniuszkiem ciepłego i twardego członka dotknął
wilgotnego sromu.
- Czy to cię będzie bolało?
73
- Nie wiem.
- Boisz się?
Pokręciła energicznie głową.
- Nie.
Wszedł w nią ostroŜnie. Ośmielony zachęcającą reakcją ciała dziewczyny, jednym szybkim
ruchem wtargnął w głąb jej łona.
Zaciskając zęby pod wpływem gwałtownego podniecenia, które gorącą falą rozlało się w
Ŝ
yłach, James schował głowę w zagłębieniu ramienia Laury. Chciał tak trwać jeszcze przez
jakiś czas, by miała moŜność przywyknąć do niego, ale mimo najlepszych chęci nie był w
stanie pokonać praw natury: ruchy nabierały coraz szybszego tempa, aŜ w końcu owładnęła
nim najwyŜsza rozkosz ostatecznego spełnienia.
LeŜał rozleniwiony i ocięŜały, oddychając cięŜko z ustami przy uchu Ŝony.
- Bardzo cię boli, Lauro?
- Nie - odpowiedziała szczerze. Rzeczywiście nie czuła bólu, jedynie ogromne rozczarowanie.
PoŜar jej krwi nie został ugaszony.
- Przepraszam. - Pocałował ją w ucho.
- Za co?
Ś
miejąc się cicho, podniósł głowę i zajrzał w jej zdziwione oczy. Nadal nie wiedziała, czego
jej brak.
- Moja kochana, niewinna, dobrze wychowana panienka! -Z rozjaśnionymi oczami ponownie
zbliŜył wargi do jej ust. Jego pocałunki były czułe i łagodne. Delikatnością rekompensował
teraz poprzednie brutalne pieszczoty. Przeistoczył się w tkliwego, subtelnego kochanka.
Usta Laury rozchyliły się pod dotknięciem jego warg. Zareagowała ze znacznie większą
pasją, niŜ mógł się spodziewać.
- Lauro! Lauro! Kochanie! - szeptał szczęśliwy.
Na nowo całował ją namiętnie aŜ do utraty tchu. Objęła go ramionami. Smukłymi nogami
oplotła jego uda i wtuliła między swoje biodra.
- Znów jestem gotów... - jęknął.
- Powtórzymy?
- A czy moŜemy?
- Dlaczego nie?
- Chcesz tego? - Spojrzał na nią ze zdziwieniem. Przytaknęła energicznym skinieniem głowy.
W jednej sekundzie poderwał się z łóŜka. Z pośpiechem zdejmował z siebie kolejne części
garderoby, rzucając je gdzie popadło. Laura na łóŜku rozbierała się z podobną niecierp-
liwością.
- Co ja, do diabła, wyczyniam?! - głośno zapytał siebie James. Przeczesał palcami włosy i
potrząsnął głową, jakby dziwiąc się swemu lekkomyślnemu postępowaniu.
Laura oblizała suche wargi.
- Myślałam, Ŝe będziemy...
- AleŜ tak, kochanie, będziemy! Ale po co ten pośpiech? -Kiedy wymownie spojrzała na
miejsce, które niedwuznacznie wskazywało na taką potrzebę, James zaśmiał się krótko i po-
chylając głowę, delikatnie ucałował Ŝonę. - Wytrzymam.
- Obiecujesz?
- Obiecuję - zapewnił chrapliwym głosem. Dźwignął Laurę i złoŜył na poduszkach. Zanim się
przy niej wyciągnął, odrzucił na bok kołdrę.
Łagodnie wziął ją w ramiona.
- Jesteś piękna, Lauro. Podobasz mi się bez ubrania. -Wycisnął na jej ustach gorący,
wyrafinowany pocałunek. Laura, początkowo onieśmielona, po krótkiej chwili poddała się
upojnej rozkoszy, ogarniającej ją całą przy kaŜdym dotyku warg Jamesa.
74
Słodkie pocałunki nie ominęły Ŝadnego skrawka jej skóry, Ŝadnego zakątka. Palące pieczęcie
spadały gradem na jej piersi, ramiona, brzuch; na uda i między nie. Namiętnym szeptem
zwierzał się, jak bardzo podnieca go pieszczenie tych miejsc. Delektował się nią tak długo, aŜ
w końcu, gdy dreszcz najwyŜszej ekstazy przeniknął jej ciało, zrozumiała, dlaczego ją przed-
tem przepraszał.
Ale zaraz po tym najwyŜszym zmysłowym uniesieniu czerwieniała pod śmiałym dotykiem
jego rąk, rumieńcem reagowała na przejmujący dźwięk zuchwałych słów. Pąsowiała nie ze
wstydu, lecz z uczucia czystego, niezmąconego szczęścia. Czujne dłonie i usta męŜa
odkrywały ją, nie poniŜały. Jego miłość uczyła ją poznawać samą siebie.
A takŜe jego. Nigdy nie wyobraŜała sobie, Ŝe ciało męŜczyzny moŜe być dla kobiety źródłem
tak niezmierzonej rozkoszy. James, jej zdaniem, był piękny. Raz przezwycięŜywszy wstyd-
liwość, bez Ŝadnych wewnętrznych oporów zaczęła okazywać, jak bardzo jest nim
zafascynowana.
- Dotknij mnie ustami tutaj. - Delikatnie ujął jej głowę i skierował w miejsce, które pieściła
juŜ opuszkami palców. Westchnął przeciągle, kiedy z własnej inicjatywy posunęła się jeszcze
dalej... - Do licha! - jęknął. - Wiedziałem, Ŝe będziesz w tym dobra. Wiedziałem to!
Spędzili w łóŜku całe popołudnie, kochając się tyle razy i tak intensywnie, Ŝe w pokoju
zrobiło się parno od ich gorących oddechów, a obnaŜona skóra była śliska od potu. Światło
przenikało przez niedomknięte listewki Ŝaluzji, kładąc się na kochankach jasnymi smugami.
W miarę upływu czasu cienie się wydłuŜały, przechodząc na ściany i podłogę. Nadal leŜeli
między wymiętymi, wilgotnymi prześcieradłami, badając tajemnice swoich ciał i napawając
się szczęściem.
James zaproponował, aby dla ochłody wzięli letnią kąpiel. Laura siedziała między
rozpostartymi udami męŜa, oparta plecami o jego szeroką pierś. On opierał się o wannę.
Leniwie polewał wodą jej biust, patrząc, jak spływa strumykiem w dół i przecieka między
nogami.
- Nadal nie mogę uwierzyć, Ŝe popełniam z tobą takie bezeceństwa - powiedziała zamyślona.
Rękami ściskała jego biodra, badając twardość muskułów rysujących się pod owłosioną
skórą.
- Jesteśmy małŜeństwem.
- W to równieŜ trudno mi uwierzyć - odparła ze śmiechem.
- Dlaczego?
Bezwiednie wzruszyła ramionami. Z przyjemnością zauwaŜył, Ŝe jej piersi kusząco się przy
tym uniosły.
- Nie wiem. Nigdy nie przypuszczałam, Ŝe wyjdę za mąŜ za kogoś takiego jak ty.
- Zamierzałaś poślubić jakiegoś maminsynka, który by nie wiedział, co robić w łóŜku.
Pociągnęła go tak mocno za kępkę włosów na udzie, aŜ syknął z bólu.
- Nie bądź taki zarozumiały. Skąd pewność, Ŝe mnie zadowalasz?
- Świadczą o tym blizny na barkach. - Wskazał lekkie zadrapanie na ramieniu.
- To znaczy, Ŝe mam dobre maniery - odparła, ponownie unosząc ramiona w geście, który tak
u niej lubił.
- Dobre maniery! - Jego gromki śmiech odbił się o kafelkowe ściany łazienki. - Dziecinko,
mało która dziewczyna posunęłaby się tak daleko w igraszkach miłosnych jak ty.
- Sza! - syknęła. - I, proszę, przestań się przede mną chełpić miłosnymi sukcesami.
Przypominają mi, ile miałeś kochanek. Nigdy nie lubiłam słuchać o twoich sercowych
podbojach, nawet w gimnazjum.
Palcem kreślił swoje inicjały na mokrym ramieniu Laury.
- Rozumiałbym twoje uczucia, gdyby to było teraz. Ale po co wspominać taką odległą
przeszłość?
- Myślę, Ŝe byłam zazdrosna.
75
- Zazdrosna?- Zaskoczony usiadł w wannie; wzburzona woda przelała się przy tym ruchu na
posadzkę. - PrzecieŜ ty nawet nigdy ze mną nie flirtowałaś!
- Nigdy bym się na to nie odwaŜyła. Flirt z tobą był zbyt ryzykowny. Uciekłabym w
przeciwną stronę, gdybyś się do mnie zbliŜył z takim zamiarem. - Skromnie opuściła powieki.
- Co nie znaczy, Ŝe mnie nie interesowałeś. Tygrysy równieŜ mnie interesują, ale nigdy nie
chciałabym znaleźć się z nimi w klatce.
- A więc jestem tygrysem, czy tak?- Objął ją w pasie, podciągnął na kolana i warknął w ucho,
naśladując pomruk rozzłoszczonego drapieŜnika.
- Tak - odparła cicho, z lubością przymykając oczy. - Tylko bardziej zgłodniały. I dzikszy.
- I bardziej rogaty.
Odwrócił ją ku sobie, by zajrzeć jej w oczy. Odwzajemniła spojrzenie. Kiedy wreszcie wyszli
z kąpieli, by się wytrzeć, na posadzce było wody więcej niŜ w wannie.
- Jak sądzisz, czy powinniśmy zejść na kolację? - zapytała Laura.
- A musimy? - DraŜnił palcami jej wraŜliwe sutki.
- Myślę, Ŝe tak...
- Jesteś pewna? Opuścił się na kolana.
- Hm... och... tak!
- Jesteś pewna?
Z westchnieniem wymówiła jego imię.
Po jakimś czasie ubrani i objęci wpół zeszli do jadalni. Stół był nakryty najlepszą porcelaną i
srebrem. Blask zapalonych świec, umieszczonych wśród kwiatów, odbijał się w kryształowej
zastawie.
- Mamusiu, tatusiu! - wykrzyknęła na ich widok Mandy, zsuwając się z krzesełka. Podbiegła i
objęła ich oboje za nogi. -Myślałam, Ŝe juŜ nigdy nie przyjdziecie. Gladys kazała mi siedzieć
cicho i czekać cierpliwie. Nie pozwoliła mi iść do waszego pokoju i was obudzić. I nie dała
mi nic do jedzenia, bo twierdziła, Ŝe nie będę miała apetytu na kolację. Jestem głodna.
Dlaczego tak długo nie schodziliście? Tak długo spaliście?
- Przepraszamy, Ŝe kazaliśmy ci tyle czasu czekać na siebie, Tricks- odparł James bez śladu
skruchy. Ogarnął Mandy ramieniem, drugim nadal trzymał Laurę. - A to co takiego? -zapytał,
wskazując na odświętnie nakryty stół.
Odpowiedziała mu Gladys, która właśnie pojawiła się w drzwiach jadalni. W ślad za nią
płynęły z kuchni smakowite zapachy.
- Przygotowałam specjalną kolację, bo mi się wydaje, Ŝe jest dzisiaj co świętować. - Szeroko
uśmiechnęła się do Laury i Jamesa. Iskierki zrozumienia migotały w jej oczach.
- Jakbyś zgadła- odparł James. Dyskretnie zniŜył ramię obejmujące Laurę i lekko uszczypnął
ją w pośladek.
- Siadajcie, nim jedzenie wystygnie. Wiem, Ŝe jesteście głodni. - Kucharka spojrzała na nich
znacząco. Zachichotała z zadowoleniem, widząc gorący rumieniec występujący na twarzy
Laury.
Kolacja nadzwyczaj im smakowała. Był to jeden z najmilszych momentów w Ŝyciu Laury.
Miała wraŜenie, Ŝe juŜ od dawna jest zakochana w Jamesie. Ale miłość, jaką teraz do niego
czuła, po brzegi wypełniała jej serce. Była tak szczęśliwa, Ŝe chwilami zbierało jej się na
płacz. Światło świec odbijało się w jej zamglonych oczach migotliwym blaskiem, ilekroć na
niego spojrzała.
- Zadowolona? - zapytał, ściskając jej rękę spoczywającą na stole obok nakrycia.
- Bardzo.
- Ja równieŜ- odrzekł, przeciągając wyrazy z odcieniem lekkiej przekory w głosie.
Intensywnie wpatrywał się w jej usta spod półprzymkniętych powiek kuszącymi,
uwodzicielskimi oczami.
76
Razem zaprowadzili Mandy na górę do pokoju. Musieli stoczyć prawdziwą batalię, by ją
zmusić do przebrania się w piŜamkę i połoŜenia do łóŜka. Wysłuchali teŜ jej wieczornego
paciorka. Wznosiła modły za wszystkie osoby, które znała, a takŜe za niektóre zupełnie
nieznajome. Kiedy na koniec zaczęła wymieniać gwiazdy rocka, James zakończył przydługą
modlitwę zdecydowanym „Amen" i zgasił lampę.
Gdy powrócili do swoich pokojów, Laura od razu zdjęła z siebie suknię i przebrała się w
jedwabną podomkę. James został tylko w króciutkich spodenkach.
Podszedł do Laury i połoŜył jej ręce na ramionach. Siedziała przed toaletką, spoglądając w
lustro.
- O czym tak dumasz?
- Ot tak sobie rozmyślam.
- O czym? - zapytał od niechcenia.
- O...- Wstydliwie spuściła oczy.- Nie biorę pigułek antykoncepcyjnych ani niczego. A ty...
teŜ... nie.
- Nie martw się - to do mnie naleŜy. - Delikatnie masował jej kark. - Zapobieganie ciąŜy nie
jest chyba jedynym tematem, który cię absorbuje, prawda?
- Mam wiele powodów, aby się czuć szczęśliwą. - Wyciągnęła rękę i przykryła nią jego dłoń.
- Czy się mylę, Ŝe w twym głosie słyszę ukryte „ale"? Uśmiechnęła się słabo.
- To tylko dlatego, Ŝe się zastanawiam, czy poruszyć sprawę, która mogłaby nam zepsuć
dzisiejszy dzień.
Napotkał w lustrze jej wzrok. Zdjął ręce z ramion i bez słowa wyszedł z garderoby. Laura
westchnęła, podniosła się z krzesła i zgasiła światło. Kiedy weszła do sypialni, James stał
przy oknie z rękami głęboko wsadzonymi w kieszenie krótkich sportowych spodenek.
- Miałeś rację, Jamesie. To nie moja sprawa. Wolno odwrócił się od okna.
- Pozwól, niech ci coś wyjaśnię. - Była przygotowana na ponowny atak gniewu, więc słowa,
które usłyszała, mocno nią wstrząsnęły. - Nie na ciebie się złościłem dziś po południu. Byłem
wściekły na siebie, poniewaŜ, do diabła, miałaś po stokroć rację!
Szybko do niego podeszła, wzięła za rękę i zaprowadziła do świeŜo posłanego łóŜka. Gdy
jedli kolację, Gladys dyskretnie zmieniła pościel.
- Wiem, Ŝe to nie będzie dla ciebie łatwe, ale spróbuj opowiedzieć mi o tym - zachęcała.
Mówiła głosem łagodnym jak do dziecka, ściskając jednocześnie jego dłonie.
- Właściwie nie bardzo jest o czym mówić. Przyznaję, jestem skończonym sukinsynem, jeśli
chodzi o zachowanie się wobec matki. Pomagam jej materialnie, ale nie chcę mieć z nią nic
wspólnego.
- Dlaczego?
- PoniewaŜ reprezentuje wszystko, od czego uciekłem dziesięć lat temu: nędzę i niepewną
egzystencję; opinię, Ŝe pochodzę z najbardziej pogardzanej, najuboŜszej rodziny w
miasteczku.
- PrzecieŜ wydźwignąłeś się ponad swoje środowisko.
- Ale ona nie. - Wstał i zaczął przechadzać się po pokoju. -Błagałem ją, aby wyjechała ze
mną, ale wolała z nim zostać.
- Z nim? Z twoim ojcem?
- Ojcem? - powtórzył ze wzgardą. - Ten zapijaczony Ŝarłok nie pojmował nawet znaczenia
tego słowa. - Z zielonych oczu Jamesa wyzierała przejmująca boleść i zapiekły Ŝal. -Kiedy
byłem małym chłopcem, bardzo chciałem go kochać. Naprawdę chciałem. Chciałem być
dumny ze swego ojca, tak jak moi koledzy, którzy chlubili się swymi rodzicami.
Potem, kiedy zrozumiałem, Ŝe mój ojciec jest zwykłym wał-koniem i lumpem, poczułem
wstyd. Inne dzieci nabijały się z niego, byliśmy pośmiewiskiem całego miasteczka. Wymyś-
liłem sobie wyimaginowanego męŜczyznę, z którym jakoby moja matka była kiedyś
77
związana, i zasłaniałem się nim przed kolegami. Twierdziłem, Ŝe nie jestem synem
człowieka, który mnie wychował, a którego wszyscy uwaŜali za mego prawdziwego rodzica.
Laura z trudem powstrzymała słowa cisnące się jej na usta. Łzy napłynęły jej do oczu. Była
do głębi poruszona jego cierpieniem. Nic dziwnego, Ŝe w młodości był takim rozrabiaką. Jego
bunt wynikał po prostu z chęci zwrócenia na siebie uwagi, zastępował brak ciepła i
rodzicielskiej miłości. Opuścił miasto, by dowieść światu, Ŝe jest godzien ludzkiego
szacunku.
- Czy wiesz, Ŝe on nas bił? - Wstrzymała oddech z wraŜenia i potrząsnęła głową. - No cóŜ, tak
było. śyłem w stałej obawie, by go nie prowokować. A potem, gdy dorosłem na tyle, Ŝe
mogłem się z nim zmierzyć, zacząłem oddawać ciosy. Ale to go jeszcze bardziej
rozwścieczało i kiedy mnie nie było w domu, wyładowywał swą złość na matce.
- O BoŜe! - Ramiona Laury opadły, ukryła twarz w dłoniach.
- James odwrócił się gniewnie.
- Tak, moŜesz jeszcze raz wezwać Boga. Gdzie On był? Dlaczego On pozwala, aby niewinni
ludzie cierpieli takie katusze?
- Nie wiem, Jamesie, naprawdę nie umiem ci odpowiedzieć. - Łzy wytrysnęły jej z oczu,
kiedy potrząsnęła głową.
- Postanowiłem skończyć gimnazjum, aby nie być takim ciemniakiem jak mój ojciec. Wtedy
zacząłem pracować w tym śmierdzącym garaŜu. A kiedy zaoszczędziłem dostateczną sumę
pieniędzy, wyjechałem. Przedtem błagałem matkę, by wyjechała ze mną. Ale nie chciała go
zostawić.
Nawet jeszcze w tej chwili jej decyzja wydawała mu się trudna do zrozumienia.
- Nie mogę pojąć, dlaczego odrzuciła moją propozycję-mówił dalej. - Tak czy inaczej została.
Kiedy umarł, nawet nie przyjechałem na jego pogrzeb. Zacząłem wysyłać matce pieniądze, by
nie cierpiała biedy, ale nigdy jej nie współczułem. To był jej wybór.
Opadł na łóŜko i dłońmi objął głowę. Oddychał cięŜko z gniewu i wzburzenia wywołanego
nawrotem bolesnych wspomnień. Przez to cierpienie stał się jej jeszcze bliŜszy, jeszcze
bardziej go pokochała.
Laura połoŜyła rękę na rozwichrzonych włosach męŜa i szepnęła, starannie dobierając słowa:
- MoŜe za ostro ją osądzasz, Jamesie. Mogło być wiele przyczyn, dla których nie chciała
wyjechać z tobą.
- Jakie na przykład? Co moŜe skłonić kobietę, by trwała przy takim brutalnym, zapijaczonym
nędzniku jak mój ojciec?
- Strach przed zemstą - odparła. - Albo po prostu miłość.
- Miłość? - zapytał z niedowierzaniem.
- Niewykluczone. Miłości nie da się wytłumaczyć. MoŜe go kochała mimo jego gwałtownego
charakteru. A moŜe była zbyt dumna, aby go opuścić. Kobiecie trudno jest się przyznać, iŜ
mąŜ tak nisko ją ceni, Ŝe stosuje wobec niej przemoc. -Laura z czułością dotknęła policzka
męŜa. - A moŜe ona została, aby chronić ciebie, Jamesie? Jestem przekonana, Ŝe pragnęła dla
ciebie lepszego Ŝycia, niŜ sama miała. MoŜe się bała, Ŝe będzie was ścigał, jeŜeli go opuści.
Myślę, Ŝe ty byłeś powodem takiej decyzji; poświęciła się dla ciebie do tego stopnia, Ŝe
gotowa była oddać Ŝycie.
Twarz Jamesa wyraŜała wewnętrzną walkę. Spoglądał na swoje ręce, obracając je w róŜne
strony, pogrąŜony w myślach. Laura się domyślała, Ŝe rozwaŜał jej słowa i widział teraz
decyzje Leony w zupełnie innym świetle. Nie był juŜ tak niezachwiany w swych
przekonaniach.
- Jamesie - zapytała spokojnie - czy się wstydzisz swojej matki? Czy się boisz, Ŝe ludzie,
łącząc ciebie z jej osobą, przypomną sobie, z jakiego pochodzisz środowiska? Czy dlatego nie
chcesz się z nią spotykać ani być widzianym w jej towarzystwie?
Nie odpowiedział od razu. Dopiero po chwili zwrócił głowę w jej stronę.
78
- No, no! Chyba wiesz, Ŝe grasz nieuczciwie, prawda?
Uderzasz poniŜej pasa. - Podniósł się z łóŜka i krąŜył po pokoju. - Gdyby to była prawda, co
mówisz, byłbym ostatnim sukinsynem, zgadzasz się?- Nie czekał na odpowiedź, której i tak
by nie otrzymał. - Ale wydaje mi się, Ŝe zawsze podświadomie tak to sobie tłumaczyłem. - Z
westchnieniem przeciągnął dłonią po twarzy. - Co sądzisz po tym, co ci powiedziałem, jaki
jest ze mnie człowiek, Lauro?
- Ludzki. - Wyciągnęła do niego rękę. Ujął ją z wdzięcznością. Przyciągnęła go do siebie i
kazała połoŜyć się obok. ZłoŜyła na piersi jego głowę i zaczęła delikatnie gładzić włosy. -
Twoja matka jest prawdziwą damą, Jamesie. Bardzo ją lubię.
- Naprawdę?
- Naprawdę. Jest łagodna, uprzejma, miła. Stara się kaŜdemu sprawić przyjemność.
- Czy ona rzeczywiście ma moją fotografię?
- W srebrnej ramce. Postawiła ją na najbardziej widocznym miejscu w saloniku.
- To jest jedyne zdjęcie, jakie sobie zrobiłem, nim wyjechałem z domu. - Nuta goryczy
zadźwięczała w jego głosie.
- Prawdopodobnie dlatego tak bardzo je ceni. - Spokojna odpowiedź Laury zgasiła w zarodku
ponowny przypływ wrogości.
- Myślę, Ŝe nie sprawię jej bólu, jeŜeli ją odwiedzę.
Ulga i radość napełniły serce Laury. Wiedząc, Ŝe James nie widzi jej twarzy, przygryzła dolną
wargę i zacisnęła powieki z wraŜenia.
- Ona nie zrobi pierwszego kroku - odezwała się po chwili. -Za bardzo ciebie szanuje. Poza
tym podejrzewam, Ŝe ona się ciebie boi.
- Doprawdy nie wiem, co robić - powiedział z wahaniem. -Minęło dziesięć lat od naszego
rozstania. Wiele wody upłynęło od tego czasu. Nie jestem przypuszczalnie tym, kogo ona
pragnie lub potrzebuje, ani nawet tym, za jakiego mnie uwaŜa.
- Nie powinieneś mieć Ŝadnych skrupułów: jesteś jej synem, jej dzieckiem. Ona cię kocha i
wszystko przebaczy. Jestem pewna, Ŝe twoje poczucie niedoskonałości nie da się porównać z
jej niskim mniemaniem o sobie.
Przez długą chwilę Laura trzymała męŜa w objęciach, obdarzając macierzyńską pieszczotą,
jakiej mu brakowało w dzieciństwie. Leona Paden kochała swego syna, ale całą jej energię
pochłaniała twarda codzienna walka o przetrwanie- o byt własny i Jamesa. Nie dany jej był
luksus zadbania o równie dla niego konieczny, choć niematerialny pokarm.
James zaznał go dopiero w wieku trzydziestu trzech lat w ramionach kochającej Ŝony. Laura
przeczesywała palcami jego włosy i delikatnie muskała po plecach, szepcząc czułe, pełne
miłości słowa. Miała juŜ pewność, Ŝe mąŜ naprawi stosunki z matką, ale jeszcze jedna myśl
nie dawała jej spokoju-
- Jamesie...
- Słucham?
- Czy nadal masz pretensję do Boga?
Minęła dłuŜsza chwila, nim zdobył się na odpowiedź.
- Zrekompensował mi moje krzywdy i doszliśmy do porozumienia.
- W jaki sposób?
- Dał mi Mandy - rzekł zwyczajnie.
Chciał jeszcze dodać: „I ciebie", lecz wstrzymał się w ostatnim momencie. Po chwili oboje
spali.
Kiedy nazajutrz rano Laura ocknęła się ze snu, James juŜ był na dole. Z uśmiechem, który
teraz ciągle gościł na jej wargach, włoŜyła na siebie ubranie i zeszła do jadalni. Mandy
zanosiła się od śmiechu.
- Dlaczego wam tak wesoło? - zapytała Laura, stając w progu.
79
James obrócił się i spojrzał na nią rozjaśnionym wzrokiem. Serce podskoczyło jej w piersi z
radości na widok wyrazu twarzy męŜa. Przypomniała sobie wszystkie czułe chwile ubiegłej
nocy. Miała wraŜenie, Ŝe jak dziecko u matki tak on szuka bezpieczeństwa w jej ramionach.
Wtulał się w nią całym ciałem jakby w obawie, Ŝe Laura się ulotni, zniknie, gdy straci z nią
fizyczny kontakt. Ale ona była przy nim, kochająca i oddana, za kaŜdym razem śpiesząc ze
słowami otuchy, łagodną pieszczotą, czułym pocałunkiem.
- Tatuś mnie łaskocze. Połaskocz mamę, połaskocz teraz mamę! - skandowała Mandy,
podskakując w swym krzesełku.
- Ja zawsze na to jak na lato. - James podniósł się i podszedł do Laury; spełniając prośbę
córki, przesunął rękami w górę i w dół po Ŝebrach Ŝony, udając, Ŝe ją łaskocze. Dla własnej
przyjemności natomiast ucałował jej usłuŜne usta. Jego wargi zawędrowały do ucha
przesłoniętego puklami jasnych włosów.
- Jaka szkoda, Ŝe nie mogę cię połaskotać w taki sposób jak wczoraj. Dosłownie skręcałaś się,
kiedy to robiłem. Pamiętasz?
Laura poczerwieniała aŜ po szyję. Roześmiał się z zadowoleniem, mile połechtany w swej
męskiej próŜności. Pocałował ją raz jeszcze i podprowadził do stołu. Gdy skończyli śniadanie,
oznajmił, Ŝe musi ją opuścić, poniewaŜ ma kilka rzeczy do załatwienia w mieście. Laura
poprosiła Mandy, aby pomogła Gladys sprzątnąć brudne naczynia ze stołu, a sama poszła za
nim. Weszła do holu w chwili, gdy wkładał sportową marynarkę.
- Czy jedziesz w jakieś szczególne miejsce? - zapytała z wymuszoną swobodą.
Spojrzał na nią z szelmowskim uśmiechem i wyjął z kieszeni na piersi kwadratową kopertę
kremowego koloru. Laura rozpoznała format bileciku, jaki wysłali z zaproszeniem na przy-
jęcie. Na wierzchu widniało nazwisko i imię adresata. Była nim Leona Paden.
- Chcesz moŜe znaczek?
- To zaproszenie naleŜy wręczyć osobiście.
- Och, Jamesie! Ja... - Niewiele brakowało, by wyznała mu w tej chwili, Ŝe go kocha. W samą
porę pohamowała tę spontaniczną deklarację. Wtuliła się jedynie w jego wyciągnięte ramiona
i odwzajemniła gorący uścisk. - Czy chcesz, bym ci towarzyszyła?
- Tak- wyznał, przyciskając ją mocniej. Ale po chwili potrząsnął głową i odsunął się od niej. -
Bardzo bym chciał, abyś ze mną pojechała i wspierała. Jest to jednak sprawa, którą
muszę załatwić sam. - Roześmiał się, lecz w jego głosie nie było wesołości. - Bardziej
przeŜywam spotkanie z własną matką niŜ dawniej wyścigi samochodowe. Przesunęła dłońmi
po klapach marynarki.
- Dla niej będzie to jeszcze większe przeŜycie niŜ dla ciebie. Przechylił głowę i spojrzał na nią
z ukosa.
- Czy wiesz, Ŝe jak na seksowną dziewczynę masz w sobie wiele wewnętrznego ciepła i
mądrości?
- No wie pan, panie Paden. - Uśmiechnęła się i przybierając dla Ŝartu wystudiowaną pozę
miss piękności, powiedziała teatralnie: - Nie do wiary! Nie wiedziałam, Ŝe z pana taki czaruś.
Roześmiał się z uznaniem dla jej dowcipu, ale zaraz spowaŜniał.
- Dziękuję ci, Lauro, za to, Ŝe mnie do tego skłoniłaś. Potrząsnęła głową na znak, Ŝe jest
innego zdania.
- Prędzej czy później sam byś dojrzał do tej decyzji. Ja tylko dodałam ci bodźca.
- Mimo to jednak...
Miał zamiar podziękować jej po męŜowsku: czule, lecz krótko, nie oparł się jednak pokusie i
oplótł ramionami jej giętkie ciało. Pocałunek się przedłuŜał, stawał się coraz bardziej ognistą,
budzącą zmysły pieszczotą. James z ociąganiem odsunął się od Laury.
- Do zobaczenia, kochanie.
Walcząc z falą rosnącego poŜądania, wyszedł z holu i z trzaskiem zamknął drzwi.
80
Następne dni poświęcono głównie przygotowaniom do przyjęcia. Stale uzupełniano listę
gości. Zaproszenia wysyłano w rannych godzinach, by jak najwcześniej trafiły do adresatów.
- Dlaczego po prostu nie damy ogłoszenia w prasie i nie wydrukujemy zbiorowego
zaproszenia dla wszystkich mieszkańców miasta?- zapytał sucho James, gdy Laura wsadziła
mu do ręki kolejną porcję zaadresowanych kopert z prośbą, by wrzucił je do skrzynki
pocztowej.- Tylko Ŝartowałem-wyjaśnił, gdy spojrzała na niego spłoszona.
Pomimo zaciekłych protestów Gladys Laura zatrudniła do pomocy fachowca od urządzania
wytwornych bankietów. Para ta stoczyła ze sobą zaŜartą walkę, ale w końcu doszła do
porozumienia i uzgodniła menu. Miało się składać z tradycyjnych potraw regionu, a więc
gotowanych na parze krabów i krewetek, smaŜonych na maśle ryb, pieczonych kurcząt,
kukurydzy w kolbach i fasoli w sosie pomidorowym. Przewidziano teŜ zupę z okry i
jadalnego piŜmaka z sałatą i przyprawami, a na deser owoce i słynne tarty Gladys z
orzeszkami pekanowymi.
James wynajął grupę uczniów, cieszących się jeszcze wakacyjną wolnością, aby pomogli Bo
doprowadzić do porządku trawniki okalające dom. NiŜsze gałęzie drzew obwieszono małymi
przeźroczystymi lampkami jak na BoŜe Narodzenie. Tworzyły iście bajkową atmosferę.
Mandy nie posiadała się z radości. Lampiony przytwierdzono do drutów niewidocznie
rozciągniętych między drzewami, a wzdłuŜ molo, po obu stronach, ustawiono pochodnie
osadzone w wielkich kubłach napełnionych piaskiem. Orkiestra z Atlanty miała przygrywać
do kolacji.
- Tylko jedna rzecz mnie martwi - zwierzyła się Laura pewnego popołudnia. Odprowadzali
wierzchowce do stajni po konnej przejaŜdŜce z Mandy.
- Co takiego? - James zsunął się z konia, by pomóc Laurze wyjąć nogi ze strzemion. Bo juŜ
zsadził Mandy z kucyka. - Co cię jeszcze niepokoi, Lauro? Personel Białego Domu nie zadaje
sobie tyle trudu, urządzając teraz bankiet na cześć szefa chińskiego rządu, co ty, robiąc to
przyjęcie. Czego jeszcze nie dopatrzyłaś?
- Chodzi o pogodę. - Z niepokojem spojrzała na niebo. -Na Karaibach szaleje cyklon
tropikalny i meteorolodzy twierdzą, Ŝe pod koniec tygodnia moŜe padać i u nas. - Przygryzała
w zamyśleniu dolną wargę. - To zupełnie pokrzyŜowałoby nasze plany.
- Nie wydaje mi się. - James objął ją w pasie i podniósł. -Gdyby tak się stało, odeślemy gości
wcześniej do domu, a sami urządzimy sobie małe intymne party w zaciszu naszej sypialni. -
Potarł nosem dekolt widoczny spoza rozpiętego kołnierzyka. Był na wysokości jego organu
powonienia. - Tylko my dwoje. Nadzy i niegrzeczni. WIZO.
- WIZO?
- Wykąp się i zabierz olejek. - Uśmiechnęła się, ale zmarszczka troski między brwiami nie
zniknęła z jej czoła. -Posłuchaj, dziecinko- odezwał się James, wzdychając cięŜko. - Nie
będzie padać, rozumiesz? Zapamiętaj to sobie, okay? - powtórzył, potrząsając nią lekko,
dopóki mu nie przytaknęła.
- Okay - potwierdziła niewyraźnie. Wydął wargi, naśladując jej przyzwyczajenie. Zrobił to
jednak o wiele lepiej od niej. Wyglądał przezabawnie. - Okay - powtórzyła. - Niepokój prysł i
rozbawiona Laura wybuchnęła serdecznym śmiechem.
Na dzień przed przyjęciem, około południa, James zszedł po ciemnych schodach do piwnicy.
- Hej tam, gdzie jesteś?
- Na dole.
- Wiem, ale w którym miejscu? - zapytał, zstępując z ostatniego schodka na podłogę.
- Tutaj! Gladys wysłała mnie na dół, abym zobaczyła, co trzeba jeszcze dokupić. Ona jedzie
dzisiaj po ostatnie juŜ, chwalić Boga, sprawunki. - Laura stała przed półkami spiŜarni,
dopisując pozycje do listy produktów. - A co ty robisz w domu o tej porze? Myślałam, Ŝe
załatwiasz interesy na mieście. Czy to juŜ pora lunchu?- Przeglądając listę zakupów, z
81
roztargnieniem stukała ołówkiem w policzek. -Czy widziałeś się z Leona? Prosiłam ją, aby
pomogła Gladys układać kwiaty.
- Tak. Miałem sprawę na mieście, ale udało mi się ją wcześniej załatwić. - James objął Ŝonę w
talii i obrócił twarzą ku sobie. Wyjął notes i ołówek ze zdziwionych rąk i rzucił na stół, który
jakiś przodek Laury kazał tu kiedyś przenieść.
- Tak, jest pora lunchu. Tak, widziałem matkę, Gladys i Tricks na tarasie układające kwiaty.
To one mi powiedziały, gdzie mogę cię znaleźć. Teraz zaś, kiedy juŜ wreszcie słuchasz moich
słów, co sądzisz o tym, by dać męŜusiowi powitalnego całusa?
Zanim zdąŜyła odpowiedzieć, zamknął jej usta namiętnym, wyrafinowanym pocałunkiem.
- No, proszę- wymruczał po chwili, podczas gdy serce Laury zamierało z rozkoszy. -
Powitanie jest nawet gorętsze, niŜ sobie wyobraŜałem.
- W kaŜdej chwili - odparła Laura bez tchu. -Naprawdę?- Uśmiechnął się uwodzicielsko
kącikiem
ust. - Nawet nie wiesz, jak się cieszę, słysząc, co mówisz, kochanie, poniewaŜ mam w tym
momencie na ciebie nieprzepartą ochotę.
- Teraz, tutaj?
Postąpił krok do przodu i ciągle trzymając ją w objęciach, oparł plecami o krawędź stołu.
- Muszę cię skosztować. - Sięgnął do guzików bluzki i rozpiął je jednym ruchem, nim
zaskoczona Laura zdąŜyła zareagować. Pod bluzką napotkał ozdobny pastelowy staniczek.
Mruknął z zadowolenia.
- Marzyłem, by zobaczyć twoją bieliznę.
- Kiedy? - Ręce Jamesa błądzące po jej piersiach powodowały całkowity zamęt w głowie.
- Zawsze! Kiedy widziałem cię na mieście, gdy szłaś chodnikiem lub przechadzałaś się po
szkolnych korytarzach. Rozsadzała mnie ciekawość, jaką bieliznę noszą bogate dziewczęta, a
zwłaszcza Laura Nolan. Na pewno bym zwariował, gdybym wiedział, Ŝe noszą coś takiego
jak to. - Ściągnął jej z piersi koronkowe miseczki staniczka i schylił głowę, by pieścić ustami
róŜowy paczuszek.
Wczepiła mu palce we włosy, by nie stracić równowagi.
- Jamesie- szepnęła ledwo dosłyszalnie, gdy wilgotnym językiem zaczął wodzić po
mlecznych pagórkach piersi.
- Jesteś rozkoszna. - Wargami ścisnął sterczący koniuszek, i ssał delikatnie.
Jęknęła.
- Ktoś moŜe... - Zatrzepotała w popłochu rzęsami, zerkając nerwowo w górę, w kierunku
otwartych drzwi kuchni, skąd snop słonecznego światła wlewał się do piwnicy. Ale jej zmą-
cony, wibrujący mózg zaledwie to spostrzegł, a potem juŜ bezwolna zamknęła oczy.
Powoli przesuwał rękami po biodrach w górę pod szeroką sportową spódnicą. Nie przestając
gładzić, objął ją w talii i posadził na stole.
- Spójrz, co ze mną robisz! - Ujął jej rękę i przycisnął do krocza.
- PrzecieŜ to południe! - Nigdy Ŝaden protest nie zabrzmiał równie bezsilnie.
Otarł się o jej dłoń.
- Tak jest od samego rana.
- Nawet po ostatniej nocy?
- Tak jest za kaŜdym razem, kiedy cię widzę, kiedy o tobie myślę.
Krótki stłumiony krzyk wyrwał się z jej ust, kiedy rozpiął gorset i zaczął pieścić tam, gdzie
była ciepła i wilgotna. Zgrzyt rozsuwanego zamka spodni zagłuszył odgłos ich cięŜkich, przy-
ś
pieszonych oddechów.
- Zawsze taka słodka, taka maleńka! - Szeptał czułe słowa głosem zduszonym przez Ŝądzę.
Po kilku minutach odstąpił od niej i pomógł usiąść na krawędzi stołu.
- No i co teraz powiesz o tej piwnicy? - zapytał łagodnie, przeciągając palcem po jej policzku.
82
- No cóŜ, jeŜeli to, co się stało, nie pozbawi mnie lęku przed tym pomieszczeniem, to juŜ nic
nie pomoŜe. - Uśmiechnęła się do niego wstydliwie. Jej zaŜenowanie tak odbiegało od
miłosnego zapamiętania się przed chwilą, aŜ wybuchnął śmiechem.
Przezornie wręczył jej chusteczkę. Doprowadziła się do porządku, schowała ją do kieszeni
spódnicy i wygładziła ubranie. James pomagał jej w tych czynnościach, obsypując pocałun-
kami. Własnoręcznie zapiął ostatni guzik przy bluzce. Zanim to zrobił, raz jeszcze z
zachwytem obrzucił spojrzeniem jej piersi.
- Jamesie, nie nałoŜyłeś...
- Stale zapominam pójść do apteki.
- Wiesz, co ryzykujemy?
- Czy naprawdę musimy mówić o tym w tej chwili? - Pomógł jej zejść ze stołu. Kiedy stanęła
na podłodze, kolana pod nią drŜały. Dla pewności oparła się o niego i objęła ramionami za
szyję. ZaróŜowiony policzek przytuliła do piersi męŜa.
- Nie, sądzę, Ŝe nie.
Pogłaskał ją uspokajająco po plecach.
- A o czym byś chciała mówić?
- O tym, jak szybko i do jakiego stopnia pozwoliłam się zdemoralizować. - W odpowiedzi
usłyszała zdławiony śmiech. - CzyŜ nie istnieje prawo zakazujące demoralizowania
przyzwoitych dam?
- Nie wydaje mi się, abyś była rzeczywiście taka przyzwoita - szepnął jej do ucha. - Moim
zdaniem jesteś rozpustnicą, skrywającą się pod maską powściągliwości i dobrych manier.
Czekałaś tylko na chwilę, gdy pojawi się taki nicpoń i podrywacz jak ja, by ją z siebie
zedrzeć.
Westchnęła z rezygnacją.
- Chyba masz rację. W przeciwnym razie nie dałabym się tak szybko zdemoralizować.
- To ty byłaś inspiratorem.
Zamiast się obrazić uśmiechnęła się tylko, wdychając z lubością jego zapach.
- Czy to prawda, co mówią ludzie, Ŝe męŜczyzna chce, aby jego Ŝona była damą w salonie, a
dziwką w sypialni?
- Skąd znasz takie powiedzenie? - Odwrócił głowę i spojrzał na nią uwaŜnie.
- Czy tak jest rzeczywiście?
- Wydaje mi się, Ŝe w tym powiedzeniu jest duŜo racji.
- Pamiętasz tę ostatnią noc, kiedy wyłączyłeś klimatyzację? Zrobiło się tak zimno, Ŝe
musiałeś napalić w kominku?
- Owszem. I co?
- RównieŜ w salonie zachowałam się jak dziwka.
Mina i ton jej głosu wyraŜały takie niekłamane zatroskanie, Ŝe się głośno roześmiał. Trzymał
ją w ramionach i kołysał łagodnie na szerokiej piersi.
- Wielkie nieba, jesteś niepowtarzalna, panno Lauro. Dobrze mi z tobą!
Pocałował ją raz jeszcze czule, po czym zbliŜając usta do jej warg, zapytał:
- MoŜesz mi coś powiedzieć, złotko?
- Co takiego?
Uśmiechnął się do niej tym swoim leniwym, zuchwałym uśmiechem, który zdąŜyła juŜ
poznać i pokochać.
- Co jest dziś na obiad?
83
Rozdział dziewiąty
W dniu przyjęcia niebo miało kolor ołowiu, a nad horyzontem unosiły się gęste chmury.
Niskie ciśnienie, które zaniepokoiło Laurę, okazało się zaczątkiem cyklonu tropikalnego o
sile wiatru przekraczającej pięćdziesiąt mil na godzinę. Tak głosił oficjalny komunikat słuŜb
meteorologicznych.
- Jestem przekonany, Ŝe wichura nas ominie - zapewniał James, kiedy ponownie wróciła do
tematu po wysłuchaniu informacji w telewizji. - Huragan wieje w stosunkowo duŜej
odległości od naszych wybrzeŜy. Nawet jeŜeli przesunie się dalej, to nim do nas dotrze, utraci
swą szybkość. To jest pierwszy huragan w tym sezonie, a te nie są silne.
Laura próbowała zagłuszyć dręczący ją niepokój i podtrzymać pogodny nastrój. Powietrze
było parne, ale w miarę upływu godzin wilgotność jakby zaczęła się zmniejszać. Niebo się
rozjaśniło, co równieŜ dodatnio wpłynęło na jej humor. Późnym popołudniem Indigo Place
22, odświętnie udekorowane, było juŜ gotowe na przyjęcie gości.
Niesłychanie podniecona Mandy jak rozbawiony psiak plątała im się pod nogami i
przeszkadzała, usiłując zwrócić na siebie uwagę.
- Mamo, czy mogłabyś zająć się Mandy? Musimy z Laurą ubrać się na przyjęcie gości -
James poprosił Leone, która przybyła do nich wystrojona w suknię zakupioną specjalnie na tę
okazję.
Leona odwiedziła teŜ fryzjera i kosmetyczkę. Kobieca próŜność juŜ od dawna, była jej obca,
lecz wiedziała, Ŝe ten wieczór jest waŜny dla Jamesa, i nie chciała przynieść mu wstydu.
Głębokie bruzdy, które lata udręki i upokorzenia wyryły na jej twarzy, wygładziły się, jakby
nawet znikły. Uśmiechnięta i promieniejąca szczęściem, wyglądała bardzo ładnie.
Leona była częstym gościem w ich domu od czasu, gdy pogodziła się z synem. Laura nie
pytała Jamesa o przebieg ich spotkania. Kiedy owego pamiętnego dnia powrócił z miasta,
wystawił jej cierpliwość na długą próbę. Dopiero po jakimś czasie wyznał:
- Miałaś rację. Moja matka jest damą.
Leona Paden uśmiechnęła się do niego z miłością i ujęła rączkę wnuczki.
- Nie martw się o nas. Zaopiekujemy się sobą, prawda, Mandy?
- Oczywiście, babuniu. Chodźmy ubrać Annmarie na przyjęcie.
Leona odeszła z dziewczynką, a James pośpieszył na górę, by dokończyć toalety.
- Jak wyglądam? - zapytał niespokojnie Laurę, przeglądając się w lustrze. - MoŜe powinienem
włoŜyć coś innego?
- Jesteś ubrany z elegancką swobodą, czyli, mówiąc krótko, doskonale. - Miał na sobie
zgniłozielone spodnie ze lnu oraz koszulę w tym samym kolorze, tylko o ton jaśniejszą, a do
tego lnianą sportową marynarkę w kremowym odcieniu. Leśna kolorystyka doskonale
współgrała z barwą jego oczu i włosów. Nigdy jeszcze nie wyglądał tak przystojnie.
Laura zarzuciła mu ramiona na szyję i pocałowała czule.
- Nie martw się, Jamesie. ZałoŜę się, Ŝe na kaŜdym zrobisz duŜe wraŜenie. A jeŜeli nie, to czy
ma to jakiekolwiek znaczenie? Oni się nie liczą. - Ale wiedziała, Ŝe dla niego waŜne jest to,
co ludzie o nim myślą. Bądź co bądź to właśnie z tego powodu postanowiono wydać
przyjęcie.
- Nie chcę wyglądać jak parobek pozujący na eleganta. Fala bezmiernej tkliwości zalała serce
Laury. Cierpiała za
kaŜdym razem, kiedy spotykał się z oznakami lekcewaŜenia.
- Wyglądasz dokładnie na tego, kim teraz jesteś - szeptała, trzymając jego twarz w
kochających dłoniach - a więc na biznesmena, który odniósł sukces finansowy, na szlachcica,
który ma piękny dom, ojca ubóstwianego przez swoje dziecko i na męŜa, którego Ŝona...
- Mów dalej, nie zatrzymuj się. śona, która co? Korciło ją, by powiedzieć: „która cię kocha
całym sercem",
ale zamiast tego przechyliła tylko kokieteryjnie głowę na bok i dokończyła:
84
- Która nie miałaby nic przeciwko temu, aby odpłacono jej podobnym komplementem, nawet
jeŜeli nie będzie zupełnie szczery.
Przyjrzał się dokładnie jej toalecie. Miała na sobie suknię w ryzykownym szkarłatnym
kolorze. Kobiety unikają tego odcienia, ale w tym wypadku jaskrawy materiał podkreślał
urodę Laury; potęgował błękit oczu, delikatny róŜ policzków oraz słoneczne złoto włosów.
Suknia była bez rękawów, przy-marszczona przy szyi, ale za to głęboko, aŜ do pasa, wycięta
na plecach. Suta spódnica owijała się wokół łydek. Białe sandałki, przewiązane rzemykiem w
kostce, uzupełniały strój. Wysoko upięte włosy przytrzymywały zapinki w kształcie białych
kamelii.
- Wyglądasz zachwycająco. PowaŜnie się zastanawiam, czyby cię nie zgwałcić. A jeŜeli
wątpisz w moją szczerość, to... - Przyciągnął ją za biodra i przycisnął do siebie. - Czujesz to?
Ustami ciepłymi i otwartymi przesuwał leniwie po jej wargach, dotykając ich lekko
koniuszkiem języka. PołoŜył dłonie na obnaŜonych plecach Laury i gładził ich aksamitną
skórę. Potem jedną rękę przeniósł na piersi i zaczął je pieścić.
- Och, Jamesie, proszę cię, przestań! - zaprotestowała, chwytając oddech i odsuwając głowę. -
Nie moŜemy.
Puścił ją bez sprzeciwu.
- Jak ci juŜ kiedyś powiedziałem, potrafię czekać.
Mrugnął do niej porozumiewawczo. Laura nie miała najmniejszej wątpliwości, jak będą czcić
zakończenie przyjęcia. Nie mogła się doczekać tej chwili.
Wszelki niepokój Jamesa okazał się bezzasadny. Nie tylko został zaakceptowany przez
miejscową elitę, ale niektórzy okazywali mu nawet uniŜony szacunek. Ludzie nie odstępowali
od niego i uwaŜnie wsłuchiwali się w to, co mówił. W trakcie wieczoru z trudem udało mu się
zamienić choćby kilka zdań z kaŜdym gościem.
Laura wielokrotnie wsuwała mu rękę pod ramię w odruchu zaborczej zazdrości, kiedy
zaproszone panie zbyt ostentacyjnie okazywały swoją radość z jego powrotu do rodzinnego
miasta. Czuła satysfakcję, kiedy James nakrywał jej rękę swoją i wymownie ją ściskał.
NiezaleŜnie od tego, jak atrakcyjna i śmiała była zwracająca się do niego kobieta, zawsze
wyraźnie dawał do zrozumienia, Ŝe dla niego jedynie Ŝona się liczy.
Gdyby tylko zechciał chociaŜ raz powiedzieć, Ŝe ją kocha, Laura uwaŜałaby siebie za
najszczęśliwszą kobietę pod słońcem. Ale nawet podczas najbardziej płomiennych pieszczot i
miłosnego uniesienia nie zdobył się na te dwa krótkie słowa.
Spoglądając na jego wyrazisty profil, gdy potrząsał ręką burmistrza Gregory i umawiał się z
nim na partię golfa, Laura zdawała sobie sprawę, Ŝe to, co ma, jest i tak duŜo. Zapewniła mu
powszechny szacunek, o który zabiegał. W zamian otrzymała jego wdzięczność, jeśli juŜ nie
miłość. To wystarczyło.
Z dumą przedstawił gościom swoją matkę i córeczkę. Nikt w miasteczku nie był w stanie
skojarzyć sobie biednej i zahukanej wdowy po miejscowym pijaku z cichą i sympatyczną
kobietą, która upajała się szczęściem syna i miłością małej wnuczki.
Goście nie szczędzili pochwał pod adresem pana i pani domu oraz ich widocznego uczucia.
Plotkowali, jedli, pili i napawali się niepowtarzalnym otoczeniem i atmosferą, z których dom
przy Indigo Place 22 zawsze słynął.
Była prawie północ, gdy ostatni goście poŜegnali się i rozeszli. Po drodze dzielili się
wraŜeniami z wieczoru. Twierdzono zgodnie, Ŝe było to najlepsze towarzyskie spotkanie w
miasteczku w tym sezonie i Ŝe upłynie sporo czasu, nim ktoś prześcignie Padenów pod
względem klasy i elegancji przyjęcia.
- Och, jak dobrze! - Laura westchnęła z ulgą, zdejmując sandały z obolałych stóp. Przez cały
wieczór nie przysiadła nawet na chwilę. Siedząc przy kuchennym stole, masowała stopy, by
przywrócić krąŜenie w zdrętwiałych palcach.
85
- Masz, dziecko, posil się trochę - powiedział James, stawiając przed nią kopiasty talerz
smakołyków. - Nie zauwaŜyłem, byś wzięła cokolwiek do ust podczas całego wieczoru. -
Sobie równieŜ nałoŜył pokaźną porcję, po czym obydwoje zabrali się do jedzenia. - Mamo,
zostajesz tutaj na noc, prawda?- zapytał Leone między jednym a drugim kęsem.
- JeŜeli sobie tego Ŝyczysz.
- Naturalnie! Gladys juŜ przygotowała dla ciebie pokój. Dlaczego obie z Mandy nie idziecie
spać? Wyglądacie na zmęczone.
Mandy, na pół śpiąc, ucałowała wszystkich, a potem pozwoliła babci zaprowadzić się do
łóŜka. Gladys jeszcze się krzątała, strofując Laurę i Jamesa, Ŝe przez tyle godzin nie wzięli
nic do ust. Sprzątając kuchnię po przyjęciu, co chwila dorzucała im czegoś smacznego na
talerze.
Drzwi od tylnego wejścia skrzypnęły. To Bo wracał z wieczornej inspekcji. Obszedł dookoła
całą posiadłość, sprawdzając, czy latarnie i pochodnie zostały wygaszone, a drzwi domu
zamknięte. Na jego twarzy malował się niepokój.
- Lauro, Jamesie! Przed chwilą usłyszałem przez radio wiadomość, Ŝe cyklon przeszedł w
huragan.
Laura nagle straciła apetyt. Odsunęła od siebie talerz. Zrozpaczonym głosem zdołała
wymówić imię męŜa.
- Włączcie telewizję! - Gladys sięgnęła do przełączników aparatu, który miała w kuchni.
Lubiła podczas pracy po południu pooglądać ulubione seriale.
Betty - jak nazwano huragan - to główny temat wieczornych wiadomości. Szalał juŜ od kilku
godzin i był wyjątkowo groźny. Jak donosiły morskie słuŜby meteorologiczne, siła wiatru wy-
nosiła ponad sto mil na godzinę. Nawet na przekazie satelitarnym jego obraz budził
przeraŜenie i kazał się domyślać ogromnej niszczycielskiej mocy. WybrzeŜa Georgii oraz
Karoliny Północnej i Południowej znajdowały się na jego szlaku.
- Indigo Place! - Laura pobladła jak kreda. Zduszonym głosem zwróciła się do Jamesa: - Co
teraz poczniemy?
- W tej chwili nie moŜemy nic zrobić. Jedyne, co nam pozostaje, to pójść spać - odparł,
obejmując Laurę. Poklepał ją uspokajająco po plecach i zanurzył twarz we włosach. -
Rankiem ocenimy sytuację. Huragany potrafią w ciągu kilku godzin zmienić kierunek.
Burtonowie udali się do swoich pomieszczeń usytuowanych na tyłach głównego budynku.
Robili wraŜenie przygnębionych. James usiłował wyprowadzić Laurę z kuchni, ale ona oparła
się temu stanowczo.
- Nie, idź sam! Nie jestem śpiąca.
- Nie moŜesz sterczeć tutaj z oczyma wlepionymi w telewizję, Lauro.
- Dlaczego nie? Jestem niespokojna!
- Ja teŜ, ale co za sens siedzieć i śledzić drogę huraganu? I tak nie mamy moŜności mu się
przeciwstawić.
Zagryzała dolną wargę i nerwowo wykręcała ręce.
- Nie mogę iść na górę do łóŜka, jakby to była zwykła noc. Miałabym uczucie, Ŝe odwracam
się plecami do Indigo Place, Ŝe je zdradzam.
Spoglądał na nią jak na krnąbrne dziecko. Łagodnie wziął ją za ramiona.
- Jaką Indigo Place będzie miało z ciebie korzyść, jeŜeli padniesz z wyczerpania? No, chodź
juŜ! Nie chcę słyszeć Ŝadnych wykrętów.
Tym razem posłuchała i choć niechętnie, poszła za nim. Za drzwiami sypialni opuściła ją
wszelka energia. Poruszała się jak w transie. Zdała się całkiem na Jamesa. PoniewaŜ nie była
w stanie sama się rozebrać, zdjął z niej suknię i zaprowadził ją do łóŜka. Potem szybko
zrzucił z siebie ubranie. Laura przykryta kołdrą po uszy drŜała jak w febrze, chociaŜ w pokoju
było ciepło.
86
Objął ją ramionami i przyciągnął do siebie tak blisko, Ŝe tworzyli niemal jedno ciało. Kochali
się. Tym razem jednak nie miało to nic wspólnego z trywialnym seksem.
Przebierając palcami w jasnych puklach, z których własnoręcznie wyjął ozdobne zapinki,
James tak długo szeptał Laurze w ciemnościach czułe słowa otuchy, aŜ uspokoiła się i
przestała dygotać.
LeŜał z ustami przy jej skroni, całując lekko od czasu do czasu i mówiąc, jak bardzo jest jej
wdzięczny za przyjęcie, które dla niego wydała, i jak bardzo, jego zdaniem, było udane.
Wreszcie z głową wtuloną w zagłębienie ramienia męŜa, w ciepło jego włochatej piersi,
zapadła w głęboki sen.
Poranek przyniósł złe wieści.
Siedząc obok siebie na skórzanej kanapie w dawnym gabinecie ojca Laury, małŜonkowie
oglądali telewizję. Wszystkie inne programy zeszły na drugi plan, wyparły je wiadomości o
postępach szalejącego huraganu Betty.
W niepamięć poszły wczorajsze uspokajające zapewnienia Jamesa. Laura cierpła na myśl o
utracie Indigo Place, poniewaŜ to oznaczało Ŝycie bez ukochanego. Zniszczenie domu będzie
równoznaczne ze zniszczeniem jej szczęścia, ich związku, którego podstawę stanowił ten
dom. Nie będzie domu - nie będzie małŜeństwa.
Gladys trzymała w pogotowiu dzbanek z gorącą kawą, •chociaŜ Ŝadne z nich nie miało ochoty
ani na jedzenie, ani na picie. Poproszono Leone, aby została i zaopiekowała się Mandy.
Dziecko nie mogło się bawić na dworze, poniewaŜ zaczął padać deszcz. Zamknięta w domu,
nudziła się i kaprysiła, draŜniąc i tak juŜ mocno zdenerwowanych dorosłych.
Gdy zyskano pewność, Ŝe atak Betty nie ominie wybrzeŜy Georgii, jednostki obrony cywilnej
poleciły mieszkańcom ewakuować się do innych, bardziej na zachód połoŜonych miej-
scowości. Wody w Zatoce Świętego Grzegorza gotowały się i pieniły, smagane wichrem i
deszczem.
- Nigdzie nie jadę! - oświadczyła Laura, z uporem potrząsając głową. - Nigdy nie opuszczę
Indigo Place.
James zacisnął usta, zirytowany tą nierozsądną decyzją, ale nic nie powiedział. WłoŜył
wysokie gumowe rybackie buty, naciągnął na siebie płaszcz nieprzemakalny i odwaŜnie
wyszedł na zewnątrz, by rozeznać się w sytuacji. Dykta, którą wraz z Bo zabili okna domu, z
pewnością nie stanowiła Ŝadnej przeszkody dla huraganu, ale James czuł, Ŝe musi coś robić,
bo inaczej zwariuje. Nie potrafił siedzieć z załoŜonymi rękami i czekać biernie na rozwój
wypadków. Wydawało mu się, jakby czuwał przy łoŜu umierającego. Nie znosił stanu, kiedy
nie mógł kontrolować biegu zdarzeń. Złościło go, Ŝe sztorm jest od niego silniejszy.
ChociaŜ exodus z nadbrzeŜnych miejscowości juŜ się rozpoczął i kaŜdy, kto mógł, wszelkimi
dostępnymi środkami lokomocji i drogami uciekał z miejsc zagroŜonych w głąb lądu,
Jamesowi udało się zdobyć kilka przyczep do przewozu koni. PogrąŜona w smutku Laura
obserwowała z frontowego ganku, jak wyprowadzano ze stajni wylęknione zwierzęta i w
strugach ulewnego deszczu wpychano je do klatek, by odwieźć w bezpieczne miejsce.
Jej rozpacz była równie cięŜka jak atmosfera wokół. Laura z trudem oddychała dusznym
powietrzem z przejęcia i niepokoju.
- Czy moŜesz pomóc spakować torbę Mandy? Mama moŜe zapomnieć o czymś, co jej będzie
potrzebne.
James odnalazł Ŝonę w salonie. Siedziała samotnie pogrąŜona w myślach. Wszystkie okna
były zabite deskami, a nastrój w pokoju przypominał dom pogrzebowy. Myślał, Ŝe Laura go
nie dosłyszała i miał zamiar powtórzyć prośbę, kiedy odwróciła głowę i spojrzała na niego
wzrokiem pozbawionym wszelkiego wyrazu.
- Spakować?
- Wysyłam Mandy i matkę z Burtonami. Zdołałem się połączyć telefonicznie z Macon i
znalazłem motel, w którym były jeszcze wolne pomieszczenia. Zarezerwowałem dla nich
87
pokój, ale jeŜeli nie stawią się na miejscu w określonym czasie, to oddadzą go innym
uciekinierom.
Skinęła głową nieprzytomnie i udała się na górę, by pomóc Leonie zebrać rzeczy Mandy i
upchnąć je do walizki. Kiedy były gotowe do drogi, Laura przykucnęła, aby ucałować dziew-
czynkę na poŜegnanie.
- Ja się nie boję, ale Annmarie się boi - wyrzekło dziecko drŜącymi wargami. - Przykazałam
jej, aby się nie bała.
- Jesteście obydwie bardzo dzielne. - Laura przyciągnęła do siebie główkę Mandy.
- Nie chcę opuszczać ciebie ani tatusia, ale on obiecał, Ŝe będziecie się sobą opiekować.
Prawda?
- Oczywiście!
- Nie będziesz się bała?
- Nie. Nie będę się bała.
- Kocham cię, mamusiu.
Laura przytuliła ciepłe, Ŝywe ciałko dziecka, czerpiąc z niego autentyczną siłę. Pragnęła
gorąco, aby wiara Mandy udzieliła się i jej.
- Ja teŜ cię kocham, maleńka. Bądź grzeczna dla babci, Gladys i Bo.
- Chodź, Tricks - powiedział łagodnie James, rozdzielając je. - Nie chcesz chyba, aby
właściciel motelu oddał wasz pokój komuś innemu!
Wargi Mandy drŜały spazmatycznie, gdy Bo niósł ją do samochodu w strumieniach deszczu.
Oddał ją w ręce oczekującej na tylnym siedzeniu Leony. Mandy smutnym wzrokiem
spoglądała na Jamesa i Laurę i machała im ręką, dopóki samochód nie skręcił w alejkę i nie
zniknął z oczu.
Serce Laury pękało z bólu; wiedziała jednak, Ŝe jest to zaledwie przedsmak czekającego ją
cierpienia, gdy James i Mandy na zawsze odejdą z jej Ŝycia.
- Jeszcze raz proponuję ci, Lauro, byś się zastanowiła. Powinniśmy jechać za nimi do Macon.
Spojrzała na niego z mocno zaciśniętymi ustami. Wzrok miała nieustępliwy. Przecząco
potrząsnęła głową. JednakŜe w kilka godzin później, gdy zastępca szeryfa zapukał do ich
drzwi, wiedziała, Ŝe nie ma wyboru.
Całe popołudnie deszcz lał jak z cebra. Wiatr jeszcze bardziej przybrał na sile. Nic nie
wskazywało na to, Ŝe huragan straci na impecie. Co gorsza, w ocenie meteorologów
obserwujących Betty był to jeden z najsilniejszych huraganów w ciągu ostatnich lat.
- Przykro mi, panie Paden - powiedział szeryf, starając się przekrzyczeć wycie wiatru. Strugi
wody spływały z szerokiego ronda jego kapelusza. Owinięty był szczelnie w Ŝółty, sięgający
ziemi płaszcz. - Wygląda na to, Ŝe my weźmiemy na siebie główną siłę huraganu. Wszyscy
muszą się ewakuować. Macie państwo pół godziny na opuszczenie domu.
- Wyjedziemy - obiecał ponuro James.
Zamykając drzwi, obrócił się twarzą do Laury, która stała za jego plecami w holu.
- Chcesz coś ze sobą zabrać? - zapytał.
Chciała oddać Ŝycie, ale nie po to, aby uratować Indigo Place 22, ale by ocalić swoje
małŜeństwo. Czas. Dlaczego nie dano jej więcej czasu? Gdyby miała choćby jeszcze jeden
dzień, tydzień, miesiąc przed sobą - niewątpliwie zdołałaby wzbudzić w Jamesie miłość. Lecz
w obecnej sytuacji zmuszona była poddać się, nim wybrzmiało ostatnie uderzenie gongu.
Walka była skończona.
Opuściła ją wszelka energia. Była jak balon, z którego wypuszczono powietrze. Ramiona
zwisły bezwładnie w poczuciu klęski.
- Nie, nie chcę niczego zabierać.
Nic nie miało juŜ dla niej wartości. BoŜe, jaka z niej była idiotka, Ŝe przykładała taką wagę do
rzeczy! Własność. Posiadanie. Pochodzenie. Od kołyski uczono ją cenić te pojęcia, ale
88
powinna być na tyle mądra, aby zrozumieć, Ŝe ludzie są o wiele waŜniejsi od rzeczy. Od
dumy. Od opinii.
To dlatego nie wychodziła za mąŜ, nikogo prawdziwie nie pokochała. Nigdy nikomu nie
dawała pierwszeństwa przed swoim kawałkiem ziemi i swoim domem. AŜ do chwili, w której
pojawił się James. Teraz Ŝycie dawało jej twardą nauczkę, zmuszając do wyrzeczenia się
człowieka, którego najbardziej kochała.
Zostali w mieszkaniu jeszcze tylko tyle czasu, by zgarnąć do torby toaletowe drobiazgi i
wziąć zapasową zmianę bielizny. James wykręcił samochód i podjechał pod ganek. Laura
zamknęła frontowe drzwi i połoŜyła dłoń na chłodnym drewnie, tak jakby przykładała do
piersi kogoś drogiego, by sprawdzić, czy jego serce jeszcze bije.
Tłumiąc szloch rozrywający piersi, odwróciła się i zbiegła po schodach do samochodu.
Szkło trzeszczało pod obcasami butów Jamesa.
- Jest gorzej, niŜ myślałem - zauwaŜył, schylając się, by podnieść kawałek drogocennego
Ŝ
yrandola, który ongiś wisiał w jadalnym pokoju.
Był wyraźnie zły. Cisnął na podłogę kryształową bryłkę, która z trzaskiem rozbiła się u jego
stóp. Laura, obserwująca reakcję męŜa, odwróciła się, by nie ujrzał rozpaczy na jej twarzy.
Minione czterdzieści osiem godzin było prawdziwą gehenną. W pamięci Laury podróŜ do
Macon utrwaliła się jako straszliwy koszmar. W Ŝółwim tempie posuwali się zatłoczoną do
granic moŜliwości autostradą. Rzęsisty deszcz dodatkowo utrudniał jazdę. Inni ludzie,
podobnie jak oni, w pośpiechu opuszczali swoje domostwa, niepewni, czy będą mieli dokąd
wrócić, gdy huragan Betty dokonawszy dzieła zniszczenia, na koniec się uspokoi.
Zastali resztę domowników stłoczonych w motelu w jednym małym pokoju, ale
bezpiecznych. W Macon nie było juŜ ani jednego wolnego pomieszczenia. James i Bo
szarmancko oddali paniom jedyny pokój, a sami spędzili noc w samochodzie. Pierwszej nocy
Laura prawie nie zmruŜyła oka. Mandy, z którą spała w jednym łóŜku, kopała ją jak młody
ź
rebak. Gladys chrapała. Leona jęczała przez sen. Ale głównie obawa i zmartwienie
przeszkadzały Laurze w zaśnięciu.
Najgorsze przewidywania okazały się rzeczywistością, kiedy następnego dnia przeczytali
gazety i wysłuchali komunikatów w telewizji. Media donosiły, Ŝe Gregory szczególnie
dotkliwie ucierpiało od huraganu. Straszliwa Betty wyjątkowo je sobie upodobała.
Miejscowość znalazła się w samym oku cyklonu, który dwukrotnie przechodził przez
miasteczko gwałtowną falą wiatrów, deszczu i sztormów, zostawiając za sobą przeraŜający
krajobraz zniszczeń i spustoszenia. Przez cały, ciągnący się w nieskończoność dzień śledzili
doniesienia prasowe i telewizyjne.
Pozwolono im wrócić do Gregory dopiero po upływie następnej doby. Wezbrane wody juŜ
opadły, a pogoda się ustabilizowała. James postanowił pojechać z Laurą, a Mandy zostawić z
matką i Burtonami w Macon. Wynajął dla nich jeszcze jeden pokój, aby im było wygodniej.
- Dopóki się nie przekonam, jaka jest sytuacja w domu, lepiej będzie, jeśli zostaniecie tutaj -
powiedział na odjezdnym. - Dam wam znać, skoro tylko czegoś się dowiem.
Przed wyruszeniem w drogę do Gregory wcisnął Bo pieniądze na wydatki, ucałował matkę i
Mandy i polecił Gladys, by się nimi opiekowała.
W drodze powrotnej James i Laura przewaŜnie milczeli. Zastanawianie się, w jakim stopniu
Indigo Place ucierpiało w wyniku działania huraganu, było bezcelowe. W miarę zbliŜania się
do celu obraz zniszczeń dokonanych przez cyklon stawał się coraz bardziej przeraŜający. Byli
przygotowani na najgorsze.
Serce Laury podskoczyło w piersi z radości, kiedy minęli bramę; ściany domu stały
nienaruszone. Na białym ceglanym murze rysowała się tylko ciemna szpetna linia,
wskazująca, jak wysoko sięgnęły błotniste wody. Część dachu została zerwana, a okna ziały
pustymi otworami. Ale dom stał!
89
Teraz jednak ciche przekleństwa Jamesa ponownie wywołały obawę i niepokój w jej duszy.
Oceniając ogrom szkód wyrządzonych przez huragan, z pewnością myślał o tym, Ŝe źle
zainwestował kapitał. Za Indigo Place 22 zapłacił wiele pieniędzy, które obecnie poszły na
marne. Remont domu będzie równieŜ wielkim wydatkiem, nie mówiąc juŜ o zniszczonych
drogocennych meblach, które trzeba będzie zastąpić innymi. Część strat pokryje
ubezpieczenie, lecz na pewno nie wszystkie poniesione szkody.
Jeśli patrzeć na to trzeźwo - dlaczego miałby się przejmować? Dlaczego naraŜać na kłopoty i
koszty teraz, kiedy nie było to juŜ dłuŜej potrzebne? Osiągnął przecieŜ swój cel. Miasto, które
nim gardziło, leŜało u jego stóp. Osiągnął wszystko, co zamierzał. Dowiódł, Ŝe jest wart ich
szacunku. JeŜeli miał zamiar topić pieniądze w domu, moŜe to zrobić w Atlancie lub
gdziekolwiek na świecie. Niekoniecznie w Gregory.
Czy kiedy wyjedzie, zaproponuje jej, aby z nim pojechała? To pytanie przez cały czas nie
schodziło z myśli Laury. Spełniła zadanie, które jej wyznaczył. OŜenił się z nią dla jej
nazwiska i rodowej siedziby. Nie potrzebował ich juŜ dłuŜej, a poza hrabstwem Gregory nie
miały one Ŝadnego znaczenia. To, co zaznał z nią w łóŜku, moŜe znaleźć gdzie indziej. Tego
rodzaju wraŜeń dostarczy mu kaŜda z niezliczonej liczby kobiet czekających tylko na jego
skinienie.
- Pójdę sprawdzić, jak wyglądają stajnie. - Odeszła pośpiesznie, by nie dostrzegł łez w jej
oczach ani nie dosłyszał zdradzieckiej chrypki w głosie.
Brodziła przez morze błota, nie zwaŜając na buty ani na nogawki spodni. Serce jej się ścisnęło
na widok starego dębu, który przez stulecia zwycięsko opierał się huraganom. Teraz jego
majestatyczny pień sterczał Ŝałośnie, odarty przez wichurę z głównego konaru. Molo, nad
którym James tyle się natrudził, wymieniając nadgniłe deski, zniknęło bez śladu. Ale te
wszystkie szkody nie bolały jej tak bardzo jak myśl, Ŝe będzie musiała Ŝyć dalej bez Jamesa i
Mandy.
Indigo Place 22 nie było kamienną opoką. Okazało się znisz-czalne. Wszystko, na cokolwiek
spojrzała, dowodziło nietrwa-łości jej ukochanego domu. Lecz jej miłość do Jamesa nigdy nie
umrze. Indigo Place było jej przeszłością - on był jej przyszłością.
Weszła do mrocznej stajni, która jakimś cudem wytrzymała napór cyklonu. Woda zalała
ogromne pomieszczenie, ale Laura wspięła się po drabinie na strych, gdzie zrzucano suche
siano. PołoŜyła się na starej derce, zwinęła w ciasny kłębek i zaczęła płakać. Nie wiedziała,
ile czasu to trwało.
- Lauro!
Na dźwięk głosu Jamesa usiadła sztywna i wyprostowana. Wierzchem dłoni otarła zapłakane
policzki.
- Jestem tutaj, na górze! - odkrzyknęła.
Słabe przedwieczorne słońce sączyło się przez drewniane gonty dachu. Pyłki kurzu tańczyły
w bladozłotawym świetle. Powietrze w stajni przesiąknięte było stęchlizną i wilgocią, ale te
zapachy nie raziły powonienia Laury.
- Wszędzie cię szukam! - W otworze strychu pojawiła się postać Jamesa.
- Często tu przychodziłam, gdy chciałam się nad czymś zastanowić w samotności i spokoju.
- Lub popłakać - powiedział otwarcie, opadając obok niej na siano.
Spuściła oczy.
- Czy nie mam prawa? ChociaŜ trochę?
- Chyba tak.
Jego głos był zimny i obojętny. Laura zamilkła zniechęcona i pogrąŜyła się w milczeniu.
Kiedy juŜ nie była w stanie dłuŜej wytrzymać napięcia, spytała nieśmiało:
- Jakie masz plany?
Objął ramionami podniesione kolana. W ustach Ŝuł źdźbło słomy, przesuwając je z jednego
kącika warg w drugi.
90
- Trzeba będzie zacząć od dachu, aby zabezpieczyć budynek przed ponowną ulewą. Trzeba
teŜ będzie wynająć ekipę do sprzątania. Co się stało? - zapytał ze zdziwieniem, zaskoczony
niezwykłym wyrazem twarzy Ŝony.
- Masz zamiar odbudować Indigo Place?
- Do diabła, oczywiście, Ŝe tak! A co nam innego pozostaje? Czy sądzisz, Ŝe moŜemy
mieszkać w ruinie, jaką teraz jest ten dom?
Szybko przełknęła ślinę.
- A więc zamierzasz tu pozostać?
- Musimy coś wynająć na mieście, dopóki go nie odbudujemy. - UŜywał zaimków w liczbie
mnogiej. Serce Laury zaczęło bić Ŝywiej. Po raz drugi zastanowiła go jej dziwna mina i
poczuł się dotknięty.- Powiedz mi, o co chodzi. Nie masz do mnie zaufania? Nie wierzysz, Ŝe
odbuduję dom we właściwy sposób? Boisz się, Ŝe zniszczę jego styl i charakter?
W oczach Laury pojawiły się łzy. Potrząsnęła głową przecząco.
- Nie! Nie o to mi chodzi. Tylko nie podejrzewałam, Ŝe w ogóle zechcesz odbudowywać
Indigo Place.
Przyglądał się jej uwaŜnie przez dłuŜszą chwilę.
- Czy łaskawie zechcesz mi wyjaśnić, skąd ci taka myśl przyszła do głowy?
- Powodem, dla którego mnie poślubiłeś, było Indigo Place. Teraz, kiedy domu juŜ nie ma,
nie jestem ci dłuŜej potrzebna...
Nie zdąŜyła skończyć zdania. Szarpnął ją za ramię i przeciągnął przez kolana. LeŜała plecami
na jego udach, a on nachylał się nad jej twarzą.
- Nie potrzebuję cię więcej, tak uwaŜasz? Dziecino, potrzebuję cię tak, jak nigdy nie
myślałem, Ŝe moŜna kogoś potrzebować, zwłaszcza kobiety!
Ujął mocno jej podbródek, odchylił głowę do tyłu i przylgnął wargami do jej ust w
drapieŜnym pocałunku. Nie kochali się od nocy po przyjęciu i byli lekko rozdraŜnieni tym
przymusowym postem. Laura niemal omdlała pod wpływem Ŝaru jego namiętności.
Zachłannie oddała mu pocałunek i oburącz objęła za głowę.
Kiedy wreszcie oderwali się od siebie, obydwoje z trudem łapali oddech.
- Skąd ci przyszło do głowy przekonanie, Ŝe cię więcej nie potrzebuję? - dopytywał się
natarczywie. - CzyŜ tego nie czujesz? Czy nie widzisz tego w moich oczach za kaŜdym
razem, kiedy na ciebie patrzę? WciąŜ nie mogę się tobą nasycić.
- Chciałeś mego nazwiska, mojej pozycji w świecie miejscowej elity.
- Początkowo rzeczywiście tak było. Przybyłem do miasta z mocnym postanowieniem
kupienia Indigo Place 22 i poślubienia ciebie, tak jak wspomniałaś. Ale w tej chwili nie
obchodzi mnie twój społeczny status. Mogłabyś równie dobrze być zwykłą robotnicą i trudnić
się zbieraniem bawełny. - Ściskał aŜ do bólu głowę Laury i wpijał się oczyma w jej źrenice. -
To dlatego płakałaś całe popołudnie? Myślałaś, Ŝe straciłaś Indigo Place?
Rozluźnił uścisk na tyle, Ŝe była w stanie potrząsnąć głową na znak przeczenia.
- Nie! Płakałam, bo myślałam, Ŝe tracąc dom, utracę ciebie. Nie potrafiłabym rozstać się z
tobą. Dom moŜna zastąpić innym. Ciebie nie!
Laura usłyszała teraz słowa, których Ŝar- gdyby to było moŜliwe- osmaliłby deski strychu. Te
słowa brzmiały jak modlitwa.
- Nigdy, przenigdy nie utraciłabyś mnie, Lauro! - ZniŜył głowę i przez bluzkę całował ją w
pierś, długo i gorąco. - Jak myślisz, dlaczego robię, co w mej mocy, byś zaszła w ciąŜę?
Dziecino, mam nadzieję, Ŝe będą miał z tobą dziecko. Ono cię przy mnie zatrzyma, wtedy
będę miał pewność, Ŝe mnie nie opuścisz.
Jęknęła pod atakiem jego poŜądliwych ust i odpowiedziała z namiętnością, którą się od niego
zaraziła.
- To dlaczego byłeś taki zły? Bałam się, Ŝe myślisz, iŜ zrobiłeś kiepski interes, inwestując
pieniądze w Indigo Place 22.
91
- Nie, nie! - wydusił z wargami przywartymi do jej szyi. -Byłem zły, bo tak okropnie
przejmowałaś się huraganem i losem domu. A ja chciałem, abyś się bardziej przejmowała
mną i Mandy niŜ tym, co się stanie z twoją rodzinną siedzibą.
- Och, Jamesie. Nawet sobie nie wyobraŜasz, jak oboje jesteście mi bliscy. Czy tego nie
zauwaŜyłeś?- Pociągnęła go za włosy, by uniósł głowę. - Jestem głupia, Ŝe nie powiedziałam
ci o tym, o czym sama wiem juŜ od dłuŜszego czasu... -Zawahała się.
- No, powiedz.
- Kocham cię! Zesztywniał z wraŜenia.
- Mówisz prawdę?
- Zawsze mnie fascynowałeś. Nawet przed tą wieczorną przygodą z twymi kumplami.
Uratowałeś mnie z ich rąk i przywiozłeś do domu na motocyklu. Pociągałeś mnie, jak pociąga
coś, co jest nieosiągalne. A ja wiedziałam, Ŝe jesteś dla mnie nieosiągalny. A potem, kiedy
wróciłeś do miasteczka... no cóŜ, wszystko zaczęło się od nowa. Budziłeś we mnie niepokój.
Początkowo mi się wydawało, Ŝe to nawrót dawnego zainteresowania twoją osobą. Ale jakiś
czas temu zrozumiałam, Ŝe moje zauroczenie przekształciło się w miłość.
Odsunął luźne pasemka włosów z jej twarzy.
- Ja takŜe cię kocham, Lauro. Jestem męŜczyzną zepsutym i zdemoralizowanym. Nie będę
udawał, Ŝe jest inaczej. A z ciebie jest taka dama, arystokratka w kaŜdym calu. Myślałem, Ŝe
zaczniesz ze mnie szydzić, jeśli wyznam, co do ciebie czuję, więc nie chciałem naraŜać się na
przykrość. Ale teraz mogę ci to otwarcie powiedzieć: kocham cię, Lauro!
Delikatnie dotknęła palcami jego twarzy. Kochała posępną melancholię jego ust, zuchwały
wyraz oczu, a juŜ najbardziej jego wraŜliwą i tak podatną na zranienie duszę. Tylko przed nią
odsłonił swoje prawdziwe wnętrze. W tym zawierało się rzeczywiste świadectwo jego miłości
do niej.
- Wcale nie jesteś takim złym chłopcem, za jakiego chcesz uchodzić, Jamesie Padenie.
- Ale nie powiesz o tym nikomu.
- Masz moje słowo!
W absolutnej ciszy powoli, fragment po fragmencie, zdejmowali z siebie ubranie. Słońce
chyliło się juŜ ku zachodowi. Cienie na strychu coraz natarczywiej zaczęły wciskać się do
wnętrza, coraz gęściej zalegać po kątach i tylko kilka ognistych promieni, jak małe światełka,
rozbłysło przez szpary w gontach. Stajnia pachniała sianem, ziemią, deszczem i ciałem.
Nadzy klęknęli na derce naprzeciwko siebie i muskali się koniuszkami warg. Potem James
nakrył dłońmi jej piersi i delikatnie je masował.
- Nosisz moje dziecko?
- Tak, tak!
- Kiedy przyjdzie na świat, czy pozwolisz mi skosztować swego mleka?
ZniŜył głowę. Oddychał cicho, lecz gwałtownie. Usta miał miękkie i czułe, ale jego pocałunki
paliły jak ogień. Wzdychając ze szczęścia, rozsunęła kolana.
- Dotknij mnie.
Posłuchał wezwania; przycisnął dłoń do łonowego wzgórka, po czym wsunął ją między uda.
Namiętna pieszczota odbierała jej oddech, upajając aŜ do bólu.
Sięgnęła po niego. Pod opuszkami palców czuła jego twardą męskość i całe rozpalone
poŜądaniem ciało.
Zapamiętali się w tej zmysłowej grze do utraty świadomości, tonąc w szale wyrafinowanych,
odurzających pieszczot.
Na kilka sekund przed wzniesieniem się na szczyty miłosnej ekstazy podniósł ją i posadził
okrakiem na kolanach, mocno przyciskając do siebie.
Nasyceni, leŜeli jedno przy drugim, patrząc sobie w oczy, ociekając potem, ocięŜali z
rozkoszy.
- Kocham cię! - wyszeptała, przesuwając koniuszkiem palca po jego dolnej wardze.
92
- Kocham cię! - powtórzył za nią.
Pocałowała go szybko, sucho i krótko i zrobiła ruch, aby się podnieść.
- Dokąd idziesz? - Złapał ją za nadgarstek.
Ź
dźbła słomy i siana poprzyczepiały się do jasnych splotów Laury. Usta miała czerwone i
nabrzmiałe od pocałunków. Spojrzała na Jamesa oczami jakby wykrojonymi z niebieskiej
porcelany, oczami kobiety do głębi zauroczonej swym kochankiem. Pod zaróŜowioną skórą
pulsowała krew rozpłomieniona udanym miłosnym aktem.
- My... myślałam, Ŝe powinniśmy się ubrać i pojechać do miasta... poszukać miejsca na
nocleg... znaleźć...
Głos zamarł jej na wargach. James uśmiechnął się kącikami ust. Spojrzał na nią ospale spod
cięŜkich, na poły przymkniętych powiek. Jego rozognione spojrzenie nawet anioła mogło
namówić do grzechu...
- Nie ma mowy, dziecinko. Właśnie się przekonałem, Ŝe najlepiej jest mi na sianie.
I pociągnął ją znowu w dół, na wonne posłanie z suchych ziołowych traw.