background image
background image

Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment

pełnej wersji całej publikacji.

Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji 

kliknij tutaj

.

Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora 

sklepu na którym  można

nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji

. Zabronione są

jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej 
od-sprzedaży, zgodnie z 

regulaminem serwisu

.

Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie

internetowym 

e-booksweb.pl - audiobooki, e-booki

.

background image

Anna Pasikowska

PAŁAC z LUSTERKAMI

background image

Copyright © by Anna Pasikowska

Copyright © for this edition by Walkowska Wydawnictwo / JEŻ

All rights reserved

Wszelkie prawa zastrzeżone

Fotografie na okładce: Szymon Jeż

Korekta: Krystyna Pawlikowska

Projekt okładki: Marta Walkowska-Jeż

Opracowanie graficzne, skład, przygotowanie e-booka: Adrian Łaskarzewski

ISBN 978-83 -6180 5-3 7-3

ISBN 978-83 -6180 5-3 7-3

Wydanie II (e-book) 2012,

na podstawie wydania I Szczecin 2010

Walkowska Wydawnictwo / JEŻ

ul. Falskiego 29/8, 70-733 Szczecin

www.walkowska.pl

Powie ść ta je st fikcją. Zbie żność nazwisk postaci powie ści z osobami żyjącymi bądź

Powie ść ta je st fikcją. Zbie żność nazwisk postaci powie ści z osobami żyjącymi bądź

zmarłymi je st nie zamie rzona.

zmarłymi je st nie zamie rzona.

background image

Mateuszowi, Ksaweremu, Natalii – moim dzieciom

background image

1

Po szybie pędzącego pociągu  ływały krople desz u rozdmuchiwane siłą

pędu maszyny. W zalanym wodą oknie odbijała się twa  kobiety pat ącej
tępo p ed siebie i wyglądającej jak lalka, której ktoś wyłą ył baterię. Nie
poruszała żadną  ęścią ciała, nie było widać, że oddycha, jej powieki były
prawie  nieruchome.  Gdyby  nie  fakt,  że  na  jej  kolanach  leżała  kilkuletnia
dziew ynka,  można  by  odnieść  wrażenie,  że  ktoś  umieścił  w  p edziale
manekina, żeby inni pasażerowie nie czuli się samotnie.

Siedzący  po  p ekątnej  męż yzna  na  po ątku  nie  zwracał  na  kobietę

uwagi, jednak kiedy po godzinie jazdy zauważył, że obie współpasażerki ani
drgnęły, za ął wątpić,  y w ogóle są żywe. Nie chcąc bu yć ich 

okoju,

zajął  się  ytaniem,  od  asu  do  asu  zerkając  w  ronę  matki  i  córki  –
z jakichś powodów relacja ich obu była dla niego oczywista. Nie widział, jak
wsiadły  do  ek resu,  ponieważ  on  sam  podróż  z  Warszawy  do  Sz ecina
rozpoczął dopiero w Kutnie.

Mijała  kolejna  godzina,  męż yzna  był  coraz  bardziej  zaniepokojony,  bo

sytuacja w p edziale ani na jotę nie zmieniła się. Dziew ynka ciągle  ała,
a  kobieta  nadal  siedziała  nieruchomo  i  pat yła  w  okno  nic  niewidzącym
wzrokiem.  Jednak  w  pewnym  momencie  po  poli ku  wido nym  dla
męż yzny  siedzącego  w  drugim  końcu  p edziału  za ęła  płynąć  łza.
Jedno eśnie  dziew ynka  poruszyła  się  i  odwróciła  główkę  z  bu ą
kręconych  blond  włosków.  Kobieta  wreszcie  p e ała  pat eć  pu ym
wzrokiem  w  szybę  i  pogłaskała  małą.  Schyliła  głowę  i  wtedy  męż yzna
zauważył,  że  na  drugim  poli ku  również  pojawiła  się  łza.  Po  chwili
wszy ko  wróciło  do  anu 

ed  kilku  minut,  z  tą  tylko  różnicą,  że  łzy

spływające po twarzy młodej, atrakcyjnej kobiety już nie były pojedyncze.

–  P epraszam  bardzo, 

y  pani  dob e  się 

uje?  –  zaniepokojony

mężczyzna postanowił zareagować.

W ółpasażerka, jakby nie słysząc pytania, za ęła nerwowo szukać  egoś

w torebce. Po chwili zamknęła ją i dość głośno położyła na stoliku.

–  Czy  mógłbym  pani  w 

ymś  pomóc?  –  znowu  zapytał,  siadając

jedno eśnie  nap eciw  nieznajomej.  Czuł,  że  powinien  coś  zrobić.  Kobieta
bardzo nieufnie spojrzała na towarzysza podróży. On wyjął z kieszeni paczkę
chusteczek i podał jej.

–  Proszę  wyt eć  łzy  i 

oj eć  w  lu ro.  Całkowicie  rozmazał  się  pani

makijaż – zdecydował się na tę uwagę, bo wiedział, jak bardzo kobiety  ułe
są  na  punkcie  swojego  wyglądu.  Poza  tym  miał  nadzieję,  że  w  ten 

osób

uda mu się wreszcie nawiązać kontakt z tą tajemniczą osobą.

background image

Ale  ona,  ku  jego  zdumieniu,  tylko  wzięła  chu e ki  i  nawet  nie

próbowała  wyt eć  twa y,  o  odwróceniu  się  do  lu erka  nie  mówiąc.
Znowu skierowała swój wzrok w stronę szyby zalanej wodą.

–  Proszę  pani,  y  pani  słyszy,  co  do  pani  mówię?  –  bardzo 

okojnym

głosem mężczyzna ponowił pytanie.

Tym  razem 

oj ała  na  niego  jakby  z  pretensją,  że  się  nią  w  ogóle

interesuje.

–  Owszem,  słyszę.  Dziękuję  za  chu e ki,  dziękuję  za  troskę.  To  zupełnie

niepot ebne.  Dam  sobie  radę  –  odpowiedziała  głosem  niewyrażającym
żadnej emocji.

Mężczyzna odetchnął.
– No, nareszcie się pani odezwała. Na pewno nie potrzebuje pani pomocy?
–  Na  pewno.  Proszę  się  mną  nie  p ejmować,  zupełnie  nie  dbam

o  makijaż,  nie  mam  też  ochoty  na  rozmowę  ani  zawieranie  znajomości.
Proszę  nie  zwracać  na  mnie  uwagi  –  g e nie,  a   anow o  zareagowała.
Nie  chciała  robić  p ykrości  temu  dość  p yzwoicie  wyglądającemu
mężczyźnie, który na dodatek przejął się jej łzami.

– Myślałem, że na coś się p ydam, ale jeśli nie, to p epraszam – wrócił na

swoje  miejsce.  Nie  chciał  się  na ucać,  doszedł  do  wniosku,  że  może  je
nadgorliwy. Wyjął laptop i pogrążył się w internecie.

Po  kilku  chwilach  dziew ynka  śpiąca  na  kolanach  smutnej  kobiety

otworzyła oczy.

– Mamusiu, chce mi się pić – cicho powiedziała.
Matka  jednak  nie  zareagowała  od  razu.  Widząc  to,  mała  usiadła  i  nieco

głośniej zawołała:

– Mamo, daj mi pić.
Matka popatrzyła na dziecko.
– Nic tutaj nie mam, będziemy musiały pójść do wagonu re auracyjnego

– spokojnie odpowiedziała.

– To chodźmy – dziewczynka szarpnęła matkę za rękę.
Scenę  obserwował  siedzący  nap eciw  męż yzna.  Jakież  było  jego

zdziwienie, kiedy kobieta zwróciła się do niego:

–  Czy  mógłby  pan  p ez  chwilę  zwrócić  uwagę  na  nasz  bagaż?  Mała  chce

pić, wrócimy niedługo.

–  O ywiście,  to  żaden  problem  –  męż yzna  był  zdziwiony,  bo  jesz e

przed chwilą nie zamierzała korzystać z jego pomocy.

– Mamusiu, a dlaczego masz takie plamy na buzi?
Kobieta  odruchowo 

oj ała  w  wiszące  na  ścianie  lu erko  i  wreszcie

użyła podarowanych chusteczek.

background image

Mężczyzna udając, że tego nie widzi, uśmiechał się sam do siebie.
Kiedy  po  kilkuna u  minutach  w ółpasażerki  wróciły,  udawał,  że  je

zajęty pracą.

–  Bardzo  dziękuję.  P epraszam  za  kłopot  –  matka  dziew ynki  była  już

chyba w nieco lepszym nastroju.

–  P ecież  pani  wie,  że  to  żaden  kłopot.  W  każdym  razie  dziękuję  za

zaufanie. Mogłem się okazać zwykłym złodziejem.

Kobieta  popat yła  zdziwionym  wzrokiem  na  miłego  pana  i  prawie

parsknęła śmiechem.

–  Pan?  Proszę  wyba yć,  może 

rawiam  wrażenie  niep ytomnej,  ale

wydaje mi się, że potrafię odróżnić człowieka przyzwoitego od złodzieja.

– Nawet pani nie wie, jak  ę o pozory mylą. O rożności nigdy za wiele,

zwłaszcza w dzisiejszych czasach.

–  Z  pewnością.  Skoro  jednak  nie  okazał  się  pan  złodziejem,  to  jesz e  raz

dziękuję.

–  Polecam  się  na  p yszłość.  A  p y  okazji  proszę  pozwolić,  że  się

przedstawię: Andrzej Wysocicki – wstał i ukłonił się.

– Honorata Samkowicz – nieśmiało podała mu rękę.
– Niespotykane dziś imię.
– Nie lubię go.
–  Dla ego?  Mnie  się  podoba  –  And ej  cieszył  się,  że  wreszcie  udało  mu

się nawiązać rozmowę.

–  Rze   gu u.  Proszę  sobie  nie  p eszkadzać.  Nie  będziemy  już  pana

niepokoić.  Małgosia  je   cichym  dzieckiem,  mam  nadzieję,  że  nie  zakłóci
panu spokoju. Jakoś musimy dotrwać do końca podróży.

Dziew ynka  e ywiście 

rawiała  wrażenie  g e nego  dziecka.  Usiadła

obok  swojej  mamy  i  mocno  się  w  nią  wtuliła.  Honorata  objęła  małą
i  znowu  pogrążyła  się  w  rozmyślaniach,  zapominając  o  obecności
kogokolwiek w przedziale.

Desz  p e ał padać. Pociąg minął miejscowość, nazwy której nawet nie

zauważyła,  po  to  by  za  chwilę  znów  pędzić  wśród  pól,  łąk,  lasów.  Widoki
zza  szyby  pociągu  działały  na  kobietę  kojąco.  U okajały,  łagodziły
wyraźnie zszarpane nerwy.

– Mamusiu, długo jeszcze będziemy jechać?
Honorata spojrzała na zegarek.
– Około trzech godzin.
– A to dużo?
– Nie kochanie, to niedużo.
– Daj mi moją lalkę – dziewczynka zrobiła słodką minę.

background image

–  Je   schowana  w  walizce.  Musiałabym  ją  zdjąć  i  poszukać.  Konie nie

chcesz ją teraz mieć? – dało się zauważyć, że matka jest zakłopotana.

– No dobrze, poczekam, aż dojedziemy.
Pan  And ej  p ysłuchiwał  się  rozmowie  mamy  oraz  córki  i  znowu

postanowił się wtrącić, a także zaoferować pomoc.

– Mogę pani pomóc zdjąć bagaż. Myślę, że żadne dziecko nie je  na tyle

cierpliwe, żeby z rączkami na kolanach siedzieć przez kilka godzin.

– Małgosia je  – smutno odpowiedziała. – Może po ytamy książe kę? –

zapytała córkę.

– No dobrze, poczytaj mi.
Męż yzna podziwiał i matkę, i dziecko. Co prawda w o atnim  asie nie

miał  zbyt  wielu  okazji  do  p ebywania  z  tak  małymi  dziećmi,  ale  dob e
wiedział,  jak  bardzo  potra ą  być  nieu ępliwe  i  niecierpliwe,  zwłasz a
maluchy.  Tym asem  dziew ynka  siedząca  nap eciw  niego 

rawiała

wrażenie  osóbki  nader 

okojnej  i  rozważnej.  Li yła  sobie  niewiele  latek,

ale  była  naprawdę  wyjątkowa.  I  tak  jak  jej  matka  miała  w 

oj eniu

dziwny smutek, może pokorę. Obie 

rawiały wrażenie, jakby w  ogóle  ich

nie  było,  a  już  na  pewno  nie  miały  zamiaru 

rawiać  kłopotu  swoją

obecnością.

Honorata  ytała bajkę o Królewnie Śnieżce, którą mała od połowy sama

dokoń yła  z  pamięci.  Potem  znowu  matka  za ynała  od  po ątku,  a  córka
koń yła.  Powtó yły  tę  ynność  jesz e  dwa  razy,  świetnie  się  p y  tym
bawiąc. A nawet na ich twarzach pojawił się uśmiech.

And ej  zauważył,  że  bliski  kontakt  matki  z  córe ką  wyraźnie  ją  ożywia,

rawia,  że  zapomina  o  swoich  udrękach,  bo  że  je  miała,  nie  wątpił.

Świadczyły o tym łzy, których nie starała się ukrywać.

– Zdolną ma pani pociechę. Pół bajki na pamięć – gratuluję.
–  Ona  zna  całą,  ale  lubi,  kiedy  ja  jej  ytam.  Potem  zawsze  już  koń y

sama.  To  jej  ulubiona  bajka.  Zna  wiele  innych,  ale  tę  lubimy  najbardziej  –
od razu zareagowała dumna mama.

– To dziwne, bo to dość okrutna hi oria. Z tego, co pamiętam, to większość

tych  klasy nych  bajek  opowiada  o  ludzkim  okrucień wie  –  And ej
p ypomniał  sobie  o  zjedzonym  Czerwonym  Kapturku,  królewnie
zostawionej w lesie na pożarcie i głowach ludzkich ścinanych toporami.

– Ma pan rację, ale wszy kie dob e się koń ą. Poza tym wydaje mi się,

że  dzieci  odbierają  bajki  zupełnie  ina ej.  Chyba  nie  do

egają  w  nich

przemocy, którą widzą dorośli.

Mil ąca  do  niedawna  młoda  kobieta  nawet  nie  zauważyła,  jak

nieo ekiwanie  dla  niej  samej  wdała  się  w  pogawędkę  ze  arszym  miłym

background image

i bardzo eleganckim panem. Nigdy nie była zbyt ufna i niechętnie zawierała
znajomości,  ale  męż yzna  jadący  z  nią  w  jednym  p edziale 

rawiał

wrażenie  łowieka  nie  z  tej  planety.  Zauważyła,  że  był  dob e  ubrany,  na
nadgar ku  miał  markowy  szwajcarski  zegarek  i  jak  na  męż yznę  nosił
wyjątkowo 

y e  buty.  Ponieważ  sama  p ywiązywała  dużą  wagę  do

obuwia,  dlatego  zawsze  p ede  wszy kim  one  p yciągały  jej  wzrok.
I  doty yło  to  zarówno  męż yzn,  jak  i  kobiet.  Innym  p edmiotem,  który
także  zwracał  jej  uwagę,  był  zegarek.  Uważała  bowiem,  że  charakter
i  osobowość  łowieka  można  poznać  po  zegarku,  który  nosi.  A  ten,  który
miał na ręku pan And ej, uznała za bardzo pasujący do jego osoby. Był to
chyba  tissot,  miał  bardzo  cienką  złotą  kope ę  i  brązowy  skó any  pasek.
Bardzo  wytworny,  choć  skromny.  I  chyba  te  sz egóły 

rawiły,

że nieo ekiwanie dla niej samej za ęła rozmawiać z tym obcym męż yzną
jak ze starym znajomym.

– Z pewnością ma pani rację. Ale w zachowaniu pani córki je  jesz e coś,

ego  nie  potra ę  określić.  O,  już  wiem,  je   taka  poważna,  choć  ma

zaledwie kilka lat.

Honorata spojrzała na swojego rozmówcę, który coraz bardziej ją zadziwiał.

Sposób,  w  jaki  wyrażał  swoje  myśli,  odbiegał  od  p eciętnego.  Ludzie,
z  którymi  obcowała  do  tej  pory,  zachowywali  się  zupełnie  ina ej.  Kiedy
mówił,  wydawało  jej  się,  że  p ekra a  nieznaną  jej  dotąd  barierę.  Nie
wiedziała jeszcze, co to oznacza, ale czuła, że wkracza w świat dla niej obcy.

–  Moja  córka  jak  na  swój  wiek  wiele  p eszła.  Ona  nie  ma  normalnego

dzieciń wa, musi rozumieć i  uć więcej niż inne dzieci – Honorata złapała
się na tym, że za dużo mówi. Nie chciała opowiadać o swoich kłopotach, ale
było już za późno – z twa y w ółpasażera wy ytała zaciekawienie i troskę
jednocześnie.

–  P epraszam,  zagalopowałam  się.  To  są  wyłą nie  nasze 

rawy,  nie

miałam  zamiaru  pana  nimi  obar ać  –  matka  Małgosi  po uła  się
zakłopotana.

Jej słowa 

owodowały, że And ej Wysocicki wyraźnie zainteresował się

losem dziewczynki i postanowił dowiedzieć się więcej.

– Ależ proszę mówić, chętnie posłucham. Czasami dob e je  porozmawiać

z  kimś  obcym,  kogo,  być  może,  nigdy  więcej  się  już  nie 

otka.  Proszę  mi

wierzyć, to może być lepsze niż kozetka u psychoterapeuty.

Honorata  nie odziewanie  dla  niej  samej  po uła  to  samo,  wydawało  jej

się, że tego  łowieka zesłała jej opat ność. Czuła się p y nim bezpie nie.
Kobieca  intuicja  podpowiadała  jej,  że  to  dobry  łowiek.  Chciała  wreszcie
z kimś porozmawiać, z ucić ciężar, który nosiła w sobie tyle lat. Do tej pory

background image

zupełnie nie miała okazji porozmawiać z kimś ży liwym, bez ronnym. Ten
obcy  męż yzna 

rawiał  wrażenie  sz erego  i  p yjaznego.  Ona  jednak  od

po ątku była w  osunku do niego up edzona. Życie nau yło ją, że li yć
to ona może tylko na siebie i że jej los tak naprawdę nikogo nie obchodzi.
Nie miała o to do nikogo pretensji; taki je  świat, takie je  życie, to i ludzie
tacy są. Ale dziwiła się, że p ypadkowo napotkany męż yzna interesuje się
jej  losem,  chce  z  nią  rozmawiać  i  od  momentu  kiedy  się  pojawił,
nieustannie chciał jej pomagać.

–  Po  pro u  wychowuję  Małgosię  sama.  To  nic  nadzwy ajnego,  wiele

kobiet je  w podobnej sytuacji – Honorata próbowała, mimo wszy ko, nie
wciągać tego miłego pana w swoje smutne życie.

– Odnoszę wrażenie, że samotne macie yń wo nie je  pani największym

dramatem. Proszę się nie obawiać i opowiedzieć mi o swoim życiu. Zoba y
pani, jaką ta rozmowa przyniesie pani ulgę.

– Skąd pan wie? A może jest pan psychologiem?
Andrzej uśmiechnął się.
–  Nie,  nie  je em,  ale  trochę  już  żyję  na  tym  świecie  i  wiem,  że  ludzie

powinni  ze  sobą  rozmawiać.  Jednak  coraz  więcej  je   tych,  któ y  chcą
mówić, a coraz mniej tych, którzy chcą słuchać.

Honorata  pomyślała,  że  ten 

łowiek  je   jasnowidzem.  Mówił  takie

mądre  e y,  jedno eśnie  odpowiadał  na  jej  niezadane  pytania.  Miała
wrażenie, iż  yta w jej myślach. „A może to jakiś anioł zesłany z niebios?” –
sytuacja, w której się znalazła, wydawała jej się nie e ywi a i pomyślała
nawet, że owszem jedzie pociągiem, ale to, co się dzieje, to sen.

–  Wie  pan,  to  dziwne,  ale  mam  wrażenie,  że  p ybył  pan  z  innej

czasoprzestrzeni. Dzisiaj nie ma już takich ludzi – Honorata zamyśliła się.

And ej pat ył na nią i pomyślał, że los musiał bardzo jej dopiec, skoro na

zwykłą życzliwość reaguje w ten sposób.

– Jakich?
–  No,  takich…  zainteresowanych  cudzymi  kłopotami  tak  zupełnie  bez

powodu.  P yznaję,  większość  ludzi  wysłucha,  niby  coś  poradzi,  ale  tak
naprawdę  to  nikogo  nie  interesują 

yjeś  problemy,  a  nawet  mogą  być

powodem do zadowolenia, że innym się nie wiedzie.

–  I  pani  tego  wszy kiego  doświad yła?  To  aż  niemożliwe.  Taka  młoda

osoba jak pani powinna być radosna, ufna. Skąd tyle goryczy? Nie można aż
tak  generalizować.  To  nieprawdopodobne,  żeby  miała  pani  do 

ynienia

tylko z zawiścią i znie ulicą ludzką – And ej nie wie ył własnym uszom.
Z  wieloma  młodymi  ludźmi  miał  w  życiu  do  ynienia,  ale  to,  co  usłyszał
p ed chwilą, aż nim w

ąsnęło. Nie sądził, że po awa tej młodej kobiety

background image

wynika z jej charakteru, chciał wierzyć, że ma powody do takich sądów.

– Niech pan to nazywa jak chce. Ja swoje wiem.
–  Mamusiu,  masz  zieloną  kredkę?  –  Małgosia  p erwała  rozmowę.  Zajęła

się rysowaniem i nie przeszkadzała dorosłym aż do tej chwili.

– Zaraz sprawdzę, kochanie. Co rysujesz?
– Domek, ale muszę narysować trawę. Poszukaj w torebce.
– O, jest, proszę – podała dziecku kredkę.
– Widzę, że wozi pani ze sobą cały arsenał.
Honorata spojrzała na mężczyznę i uśmiechnęła się.
–  Tak,  nie  wiadomo,  co  i  kiedy  się  p yda.  Moja  córka  lubi  rysować.

Naj ęściej  rysuje  domy,  takie  ze 

adzi ym  dachem,  kominem

i  ogródkiem.  Chyba  jej  po  pro u  tego  brakuje.  Wie  pan,  ona  urodziła  się
jedena ego  w eśnia.  Tego  jedena ego,  kiedy  był  zamach  na  WTC
w Nowym Jorku.

And ej  Wysocicki  wytężył  słuch.  Pomyślał,  że  to  może  być  po ątek

dramatu, jaki przeżywa ta kobieta siedząca z nim w przedziale.

– Niezbyt szczęśliwy zbieg okoliczności i smutna data – powiedział tylko.
–  Tak,  a  dla  nas  sz ególnie.  Choć  nie  wiem,  jak  na  to  pat eć.  Z  jednej

rony  to  data  urodzin  mojej  córki,  a  z  drugiej  data  śmierci  jej  ojca  –  bez

emocji powiedziała kobieta.

W ółpasażer,  słysząc  te  słowa,  pochylił  głowę.  W  tym  momencie  za ął

rozumieć  ton  jej  wypowiedzi  i  p yznał,  że  dotknęła  ją  ogromna  tragedia.
Honorata  zamilkła,  on  głęboko  we chnął.  P ez  chwilę  siedzieli
w milczeniu.

– Domyślam się, że pani mąż był wtedy w jednym z tych wieżowców?
–  Tak,  prawie  na  samej  gó e,  nie  zdążył  uciec  –  młoda  wdowa  znowu

zapat yła  się  w  okno  pociągu.  –  Małgosia  urodziła  się  w  nocy,  o  t eciej
nad ranem. Zdążyłam mu jesz e powiedzieć p ez telefon, że  zo ał  ojcem.
Bardzo  się  cieszył.  Za  dwa  dni  miał  ją  zoba yć.  Ale  moja  córka  nigdy  nie
poznała  swojego  ojca.  Wie  pan,  co  uje  kobieta,  kiedy  w  kilka  godzin  po
porodzie dowiaduje się, że ojciec jej dziecka prawdopodobnie nie żyje?

Widząc  reakcję  męż yzny  siedzącego  nap eciwko,  wcale  nie  ekała  na

odpowiedź.

–  Nie  może  pan  wiedzieć.  Ja,  kiedy  się  o  tym  dowiedziałam,  raciłam

p ytomność,  mój  mózg  pogrążył  się  w  ciemności.  Tego,  co 

ułam  po

p ebudzeniu,  nie  da  opisać  się  słowami.  Pu ka,  która  wtedy  pojawiła  się
w moim życiu, trwa do dziś. A najgorsza była niepewność, w której tkwiłam
p ez długie dni. Kiedy po tygodniu mąż nie dawał znaku życia, dotarło do
mnie,  że  nie  żyje.  Po  powrocie  z  małą  ze  szpitala  nie  wiedziałam,  co  je

background image

większym  dramatem  – 

y  to,  że  ja 

raciłam  męża, 

y  to,  że  Małgosia

nigdy  nie  po uje  dotyku  ojca.  Właśnie  wtedy  zdałam  sobie 

rawę,  że

zo ałam zupełnie sama. Mieszkałam co prawda u teściów, ale nie mogłam
na  nich  li yć.  Matka  mojego  męża  wpadła  w  taką  hi erię,  że  nie 

osób

było  normalnie  żyć.  Ja  nie  dość,  że  opłakiwałam  męża  i  po  urodzeniu
dziecka  zdana  byłam  tylko  na  siebie,  to  jesz e  p yszło  mi  zajmować  się
teściową,  która  zachowywała  się  jak  szalona.  Starałam  się  ją  zrozumieć,  to
był jej jedyny syn. Pocieszałam teściów jak mogłam, p ypominałam im, że
mają  wnu kę,  ale  oni  kompletnie  się  nią  nie  interesowali.  Córka
pot ebowała  p ede  wszy kim 

okoju  i  ciepła.  A  ja,  mając  na  głowie

rozhi eryzowanych  teściów,  nie  byłam  w  anie  jej  tego  dać.  Ona  ę o
płakała,  była  rozdrażniona,  a  teściowie  p ez  pierwsze  t y  miesiące  nawet
nie  wzięli  jej  na  ręce.  Zo ałam  z  tym  wszy kim  sama,  bezradna,
zdruzgotana.

Pan  And ej  miał  łzy  w  o ach.  Pat ył  na  rysującą  dziew ynkę

i  za anawiał  się,  skąd  w  niej  tyle 

okoju.  Ona  była  niesamowita.  Zajęła

się  rysowaniem,  nie  p eszkadzała  w  rozmowie,  nie  zadawała  dziesiątek
pytań, jakby jej nie było.

– A pani rodzice? Nie mogli pani pomóc?
–  Oni  mieszkają  w  Sz ecinie,  ja  do  tej  pory  z  teściami  mieszkałam

w Warszawie.

– To długo pani wytrzymała, biorąc pod uwagę okoliczności.
–  Co  miałam  zrobić?  P eniesienie  się  z  maleńkim  dzieckiem  do  innego

mia a,  p ynajmniej  na  po ątku,  nie  wchodziło  w  rachubę.  Łudziłam  się,
że  za  jakiś  as  teściowie  się  opamiętają,  że  sytuacja  jakoś  się  unormuje.  Ja
musiałam  zajmować  się  dzieckiem,  więc  nie  mogłam  pozwolić  sobie  na
chwile  słabości.  Owszem,  brakowało  mi  męża,  były  dni,  że  nie  byłam
w  anie  nic  zrobić,  asami  nie  chciało  mi  się  żyć.  Całe  noce  płakałam.  Za
dnia  pat yłam,  jak  teściowa  pogrąża  się  w  coraz  głębszej  depresji.
Większość  asu 

ędzała  w  kościele,  choć  w eśniej  nigdy  do  niego  nie

chodziła.  Może  gdyby  odbył  się  pog eb,  gdyby  był  grób,  na  który
mogłaby chodzić, p eżyłaby to ina ej. Ale ona nie pozbierała się właściwie
do  dziś.  Teść  pracuje,  nieco  lepiej  sobie  radzi.  Musiał  podołać  i  atakom
hi erii  żony,  i  swojej  niemocy.  Ona  w  końcu  popadła  w  chorobę
psychi ną,  bez  p erwy  oglądała  zdjęcia  syna  z  dzieciń wa,  zasypiała  na
fotelu  z  jego  koszulą.  Budziła  się  w  nocy  i  k y ała.  Mną  nikt  się  nie
p ejmował,  nie 

arał  się  pocieszyć.  Ja  radziłam  sobie  sama,  miałam

córe kę,  dla  której  musiałam  żyć,  i  to  pewnie  ona  mnie  ocaliła.  Firma,
w  której  pracował  mój  mąż,  obiecywała  odszkodowanie,  ale  kiedy  okazało

background image

się,  że  poniosła  trudne  do  oszacowania 

raty  w  ludziach  i 

ęcie  oraz

nansowe,  nie  była  w 

anie  pomóc  tym,  któ y  zo ali.  Ja  co  prawda

miałam  trochę  osz ędności,  ale  wy ar yły  mi  zaledwie  na  rok.  Trochę
pomagał  mi  teść,  w  końcu  musiałam  iść  do  pracy.  Je em  rehabilitantką,
więc nie miałam problemu ze znalezieniem zajęcia. Oddałam więc małą do
żłobka i łudziłam się, że uda mi się od nich wyprowadzić.

– Dla ego nie wróciła pani do rodziców? – p erwał jej And ej. – P ecież

kiedy Małgosia podrosła, mogła pani to zrobić.

–  Właśnie  teraz  wracam  –  mówiąc  to,  była  wyraźnie  zdenerwowana.  –

Wtedy miałam pracę. Nie wiedziałam,  y w Sz ecinie znajdę zatrudnienie.
Poza  tym  moja  rodzina  to  osobna  hi oria.  Nietrudno  się  domyślić,  że  nie
bez powodu wracam dopiero teraz.

And ej  Wysocicki  wysłuchał  opowiadania  kobiety  z  wielką  uwagą.

Bardzo go ono poruszyło. Nie miał wątpliwości, że to, co ją 

otkało, było

wielką tragedią. Czuł, że to nie koniec, i jak najprędzej chciał poznać całą jej
historię.

Kilkuletnia  Małgosia  p ytuliła  się  do  mamy  i  znowu  zasnęła.  Jej  matka

zamilkła, musiała ochłonąć, ponieważ dla niej  as właśnie się cofnął i była
w  środku  tamtych  wyda eń.  Obecnie  nie  uła  już  tak  wielkiej  rozpa y,

oglądała na swoje życie z per ektywy  asu. Zawsze myślała, że powrót

do p eszłości zakłóci jej  okój, że wrócą koszmary, ale tak się nie  ało. Ten
obcy  męż yzna 

owodował,  że  po uła  ulgę,  nabrała  dy ansu,  a  nawet

zo awiała  tę  traumę  za  sobą.  Tę  może  tak,  ale  co  teraz  zgotuje  jej  los?
Podjęcie decyzji o powrocie do rodzinnego mia a  ędzało jej sen z powiek
p ez o atni rok. Nie wracała p ecież do ukochanego domu. Od momentu
wyjazdu  nigdy  za  nim  nie  tęskniła.  Kilka  lat  temu,  wychodząc  za  mąż,
cieszyła się, że wreszcie go opuszcza.

– Chce pani o tym opowiedzieć? – próbował zachęcić w ółpasażerkę pan

Andrzej.

–  Właściwie  dla ego  nie?  To  już  nie  będzie  dla  mnie  takie  bolesne.  Ten

problem  je   ze  mną  od  zawsze,  odkąd  tylko  pamiętam.  Nau yłam  się
z  nim  żyć.  Tyle  już  pan  o  mnie  wie.  Nie  p eraża  pana  per ektywa
wysłuchania  kolejnej  smutnej  hi orii?  –  coraz  bardziej  dziwiła  się
zainteresowaniu  męż yzny,  które  wydało  jej  się  niezwy ajne.  Nie
za anawiała  się  jednak,  dla ego  on  chce  tego  słuchać.  Pomyślała,  że  to
zwykła fanaberia dob e sytuowanego  łowieka, który najwido niej nudzi
się w życiu, a już na pewno w czasie tej podróży.

– Nie, wprost przeciwnie.
–  Moi  rodzice  są  dość  majętni,  nie  będę  się  wdawała  w  sz egóły  co  do

background image

źródła  ich  zamożności,  natomia   mój  mąż  pochodził  z  p eciętnej  rodziny.
Poza  tym  mieszkał  w  Warszawie,  i  już  samo  to  dyskwali kowało  go  jako
zięcia.  Opró   tego  nie  podobał  im  się  zy nie;  był  za  chudy,  za  wysoki,
włosy miał nie takie i tak dalej. Ale ja w 

rawie zamążpójścia nie uległam

ich presji. Po awiłam na swoim, po raz pierwszy p eciw awiłam im się –
wyszłam za mąż za  łowieka, którego oni nie akceptowali. Doszło nawet do
tego,  że  nie  pojawili  się  na  naszym  ślubie.  Dla  mnie  i  moich  teściów,  no
i dla męża był to sz yt arogancji z ich  rony. Moi rodzice to ludzie, któ y
wszy kich  mają  za  nic,  nie  mają  p yjaciół  –  nikt  nie  je   dla  nich  dość
dobry, wszędzie u ądzają awantury, zawsze znajdą powód. Życie z nimi do
momentu  zamążpójścia  było  jednym  wielkim  pasmem  nakazów,  zakazów
i awantur. Zawsze musiałam robić to, co oni chcieli, ubierać się tak, jak oni
chcieli,  nie  mogłam  ut ymywać  żadnych  kontaktów  z  koleżankami,
o randkach z chłopakami nie w omnę. I ne więzienie. Oceny w szkole też
zawsze musiałam mieć najlepsze. Opró  tego ciągle kłócili się między sobą,
mama  prowokowała  ojca,  a  on  nie 

ronił  od  alkoholu.  Kiedy  byłam

dzieckiem, bardzo to wszy ko p eżywałam, bałam się. Niekiedy myślałam,
żeby uciec i nie pat eć na to wszy ko. To był koszmar. Mój młodszy brat
ina ej  do  tego  podchodził,  ale  też  gdy  tylko  mógł,  usamodzielnił  się
i  wyfrunął  z  tego  cyrku.  A  mój  mąż,  znając  moje  perypetie  domowe,
po anowił,  że  zabie e  mnie  do  Warszawy.  Nieraz  miał  okazję  p ekonać
się,  że  p ebywanie  pod  jednym  dachem  z  moimi  rodzicami  to  wielkie
poświęcenie  z  mojej  rony.  On  i  jego  rodzina  to  byli  zupełnie  inni  ludzie.
Wydawali  się 

okojni  i  normalni.  Ich  syn  też  był  dobrym,  ciepłym

łowiekiem.  Dlatego  tak  długo  tam  byłam,  łudziłam  się,  że  w  końcu

poradzą  sobie  ze  śmiercią  syna,  że  może  uda  nam  się  wo yć  w  miarę
normalną rodzinę. Mimo wszy ko wolałam mieszkać z nimi, niż wracać do
Sz ecina. Moi rodzice raz widzieli swoją wnu kę, p y okazji wycie ki do
Warszawy. Kiedy zginął mój mąż, o  ym dowiedzieli się od mojego brata,
zadzwonili  dopiero  po  kilku  dniach.  Rozmowa  trwała  dziesięć  sekund,  nie
mogła  być  dłuższa,  ponieważ  pierwsze  zdanie  mojej  matki  wyprowadziło
mnie  z  równowagi.  Myślałam,  że  chociaż  w  tych  tragi nych  chwilach
zdobędzie  się  na  słowa  otuchy.  Nic  podobnego.  Po  jej  „I  co  ci  dała  ta
Warszawa?” – odłożyłam słuchawkę. Oni zawsze myśleli tylko o sobie i tacy
pozo ali.  No  bo  że  nie  lubili  mojego  męża,  to  można  zrozumieć,  ale  żeby
obrazić  się  na  własną  wnu kę...  Tego  już  nie  pojmuję.  Proszę  sobie
wyobrazić, jaki miałam dylemat, myśląc o tym,  y wracać do Sz ecina. Ale
musiałam  coś  zrobić, 

raciłam  pracę,  u  teściów  dłużej  nie  chciałam  już

mieszkać,  a  nie  ać  mnie  było  na  wynajęcie  osobnego  mieszkania.  Moja

background image

sytuacja  je   beznadziejna.  Nie  chcę  wracać  do  domu  rodziców,  na  razie
zat ymam się u brata. Ale on też ma swoje problemy: nieduże mieszkanie,
dwoje  dzieci,  niepracującą  żonę  –  urwała.  Po  poli kach  znowu  popłynęły
jej łzy.

And ej zrozumiał teraz, dla ego płakała w eśniej i dla ego robi to teraz.

We chnął głęboko i p ez jakiś  as nic nie mówił. Zdał sobie  rawę, że ta
kobieta  znalazła  się  na  życiowym  zakręcie.  Nie  p ypusz ał  jednak,  że  jej
losy mogą być aż tak pogmatwane. Zaczął się zastanawiać, co on zrobiłby na
jej  miejscu.  W  Warszawie  już  nie  miała  domu,  w  Sz ecinie  nigdy  go  nie
miała,  raciła  najbliższą  osobę  i  musiała  zaopiekować  się  córką.  Pytał  sam
siebie, 

y  by  sobie  z  tym  wszy kim  poradził.  Teraz  rozumiał  jej

rozgory enie  i  żal.  Ona  nigdy  nie  miała  normalnego  życia  –  ani  jako
dziecko, ani jako dorosła osoba. Zdał sobie  rawę, że jej życie to bezu anna
walka,  w  której  ani  jedna  bitwa  nie  zo ała  wygrana.  Spotykały  ją  same
porażki.  Coraz  bardziej  dziwił  się,  że  ma  jesz e  siłę  i  dzielnie  awia  oła
codziennym  trudom.  Niejedna  osoba  na  jej  miejscu  już  dawno  by  się
poddała.  Kiedy  tak  rozmyślał,  wpadł  mu  do  głowy  dość  zaskakujący
pomysł.

– Nic pan nie mówi – odezwała się pierwsza.
–  Trudno  mi  znaleźć  odpowiednie  słowa.  Myślałem,  że  nic  nie  je

w  anie mnie zasko yć. Nie mieści mi się to w głowie. To  raszne, o  ym
pani  opowiada.  Nie  rozumiem,  jak  można  nie  mieć  oparcia  we  własnej
matce? Ja tego nie znam.

– Zazdroszczę panu. Chciałabym, żeby moja córka mogła kiedyś powiedzieć

to  samo,  co  pan.  Nie  wiem,  y  mi  się  to  uda,  ale  chciałabym  być  dla  niej
prawdziwą  matką,  na  którą  zawsze  będzie  mogła  li yć,  bez  względu  na
wszy ko  –  pogłaskała  Małgosię  po  głowie  i  pocałowała.  –  To,  co  pan
usłyszał, to tylko wielki skrót, nie chcę zamę ać pana sz egółami z mojego
nieszczęsnego życia. Ale najgorszy jest brak nadziei na odmianę mojego losu.

– Nie może pani tak myśleć, doprowadzi się pani do obłędu. Widzę, że ta

opowieść panią zmęczyła. Może chce się pani zdrzemnąć?

–  Nie,  nie  mogłabym  zasnąć,  nie  teraz.  Dob e,  że  Małgosia  je   jesz e

mała  i  tak  naprawdę  niewiele  rozumie  z  tego,  co  się  dookoła  niej  dzieje.
Kiedyś zacznie zadawać pytania. Jak ja znajdę na nie odpowiedź?

Desz   p e ał  padać  i  zaświeciło  słońce.  Jego  promienie  wpadały  do

przedziału, rozjaśniając twarz zasmuconej kobiety.

And ej  p yglądał  się  Honoracie.  Cały 

as  była  bardzo  smutna.  Teraz

dopiero  zwrócił  uwagę  na  jej  włosy.  Były  kasztanowe,  rozświetlone
promieniami  słońca,  które  p esuwały  się  po  nich  w  różne 

rony,

background image

wydobywając  z  nich  wszy kie  barwy  jesieni  –  od  jasnozłoci ych  po
ciemny  kasztanowy  brąz.  Jej  porcelanowa  twa   też  nie  była  p eciętnej
urody, miała w sobie coś intrygującego, coś, co  rawiało pat ącemu na nią
męż yźnie  wielką  p yjemność.  „Piękna  kobieta”–  pomyślał.  Obserwował,
jak  zamknęła  o y,  oparła  głowę  o  szybę  i  prawie  nie  oddychała.  Musiało
być jej ciężko.

Honoracie  zrobiło  się  bardzo  p yjemnie,  kiedy  ciepłe  promienie  słońca

delikatnie muskały jej poli ki. Po uła się błogo. Ciepło rozchodzące się po
całym  ciele  dodawało  jej  sił.  Najchętniej  pozo ałaby  w  tej  nicości  do
momentu, w którym pojawi się p ed nią ktoś i powie: „Odwagi, teraz już
będzie dobrze. Już nie będziesz musiała się bać”.

Słońce  schowało  się  znowu  za  chmury.  Otwo yła  o y.  Siedzący

nap eciw męż yzna niep erwanie ude ał w klawiaturę. Pomyślała sobie,
że  nigdy  w eśniej  nikogo  podobnego  nie 

otkała.  Emanował  od  niego

okój, opanowanie i dobroć. Wszy ko to,  ego brakowało jej do tej pory.

Pat ąc  na  niego,  uła,  że  robi  jej  się  ciepło  na  duszy.  „Dla ego  ja  nie
miałam  takiego  ojca?”  –  pomyślała,  bo  że  mógłby  nim  być,  nie  miała
wątpliwości.  Bardzo  dob e  się  t ymał,  był  zadbany,  ale  z  pewnością  był
przed sześćdziesiątką.

– Myślałem, że jednak pani zasnęła – zauważył, że Honorata p ygląda mu

się.

– Nie, zamknęłam tylko oczy. Słońce tak przyjemnie grzało mi w twarz.
– Proszę pani, nie wiem,  y mi wypada, ale chciałbym złożyć pani pewną

propozycję.  Widząc,  w  jak  trudnej  znalazła  się  pani  sytuacji,  pomyślałem
sobie, że mógłbym pani pomóc.

Honorata  słuchała,  ale  wcale  nie  zareagowała.  Znowu 

rawiała  wrażenie

nieobecnej. Po chwili jednak odezwała się.

–  Pomóc?  Mnie?  W  jaki 

osób?  –  słowa  pana  And eja  dziwiły  ją,

ponieważ  nigdy  w eśniej  nikt  nie  oferował  jej  pomocy,  zwłasz a  ktoś
zupełnie obcy.

–  Może  wydać  się  to  pani  zaskakujące,  ale  ja  właśnie  szukam  kogoś

takiego jak pani.

W tym momencie kobieta zrobiła wielkie oczy.
– Jak to… szuka pan? – niepewnie zapytała.
– Proszę mnie źle nie zrozumieć. Mam na myśli pani zawód. O ile dob e

zapamiętałem, jest pani rehabilitantką? Zgadza się, prawda?

Honorata  odetchnęła  z  ulgą.  Już  za ęła  obawiać  się,  że 

łowiek  ten,

wbrew pozorom, ma jakieś niecne zamiary.

– Tak... Ale co to ma do rzeczy?

background image

–  Otóż  moja  żona  od  kilku  lat  je  

araliżowana  i  jeździ  na  wózku.  Dwa

miesiące temu opuściła nas pani, która pomagała jej w codziennym w miarę
normalnym funkcjonowaniu. P ez ten  as nie udało mi się znaleźć nikogo
odpowiedniego na jej miejsce. Po wysłuchaniu pani hi orii pomyślałem, że

adła  mi  pani  z  nieba.  Chętnie  zaproponowałbym  pani  u  nas  pracę.  Czy

zechciałaby pani rozważyć tę propozycję i zająć się moją żoną?

–  Naprawdę?  Je em  zasko ona...  P ecież  pan  mnie  wcale  nie  zna.  Poza

tym  mam  córkę,  najpierw  muszę  pomyśleć  o  niej.  To  fanta y na
propozycja, po raz pierwszy ktoś chce mi pomóc. Nie mogę w to uwie yć –
po jej policzkach znowu popłynęły łzy.

And ej za ął się obawiać, że to chyba jednak nie był dobry pomysł. Ale

zaraz pomyślał, że skoro nadarza się okazja, żeby pomóc jednocześnie i żonie,
i  tej  udrę onej  kobiecie,  to  dla ego  nie  miałby 

róbować.  Po  chwili

wahania chciał coś powiedzieć, ale Honorata go uprzedziła.

– Ale ja nic o panu nie wiem, nie wiem, kim pan je , gdzie pan mieszka.

Znam tylko pana nazwisko.

– Proszę się nie obawiać, nie jestem żadnym dewiantem.
– Nie to miałam na myśli. Sam pan wie, że potra  pan wzbudzić zaufanie,

choć na po ątku dał mi pan do zrozumienia, że pozory mogą mylić. Ale nie
o to chodzi.

–  No  tak,  ma  pani  rację,  ja  o  pani  wiem  już  wiele  –  p erwał  jej  –  a  pani

o mnie nic. Otóż je em kapitanem żeglugi wielkiej, ale od kilku lat już nie
pływam.  Zająłem  się  szkoleniem  na ępców,  krótko  mówiąc,  je em
wykładowcą w Akademii Morskiej w Szczecinie.

– Je eśmy więc z jednego mia a. To już coś. Ale nie wie pan nic o moich

kompetencjach. Może pana żona mnie nie zaakceptuje.

–  Pani  Honorato,  wiem,  że  praca,  którą  pani  proponuję,  z  pewnością  nie

je  sz ytem pani ma eń, ale od tego można by za ąć. Zajęć nie miałaby
pani  zbyt  wiele.  Chciałbym,  żeby  zajęła  się  pani  nie  tylko  masażami
i  ćwi eniami,  ale  również  by  pobyła  pani  trochę  z  moją  żoną.  Wydaje  mi
się, że się polubicie.

–  Trudno  to  p ewidzieć.  Ale  dob e,  proszę  zo awić  mi  swój  numer

telefonu, ulokujemy się z Małgosią u mojego brata i damy znać.

– Czy pani brat będzie czekał na panią na dworcu?
– Nie, on pracuje. Nawet nie wie, że dzisiaj p yjeżdżamy. Nie umawiałam

się  z  nim  na  konkretny  dzień.  Do  końca  nie  wiedziałam,  y  mam  wracać,
czy nie.

–  To  bardzo  dob e,  bo  ja  opró   pracy  chciałem  pani  zaproponować

również mieszkanie.

background image

Honorata myślała, że się przesłyszała.
– Słucham?
–  Mam  ogromny  dom,  mieszkam  w  nim  tylko  z  żoną  i  moją  matką.

Pomyślałem, że nie ma pot eby, żeby zwalała się pani bratowej na głowę.
U  nas  mogłaby  pani  mieszkać  albo  z  nami,  albo  w  domku  dla  gości
w ogrodzie.

–  Nie,  to  niemożliwe!  –  zasko ona  kobieta  nie  mogła  uwie yć,  że  to

dzieje  się  naprawdę.  Nie  dość,  że  proponowano  jej  pracę,  to  jesz e
mieszkanie. Taka sytuacja zda ała się jej po raz pierwszy w życiu, była jak
z telenoweli.

–  Wiem,  że  to  nie odziewana  propozycja,  ale  dla ego  niemożliwa  do

zaakceptowania?

–  Trudno  uwie yć,  że  pan  mi  to  wszy ko  proponuje.  To  po  pro u

niewiarygodne, że pana  otkałam – po raz pierwszy Honorata uśmiechnęła
się. Nie wiedziała,  y ma zgodzić się,  y nie, zaryzykować,  y brnąć dalej
w  tę  beznadziejną  e ywi ość.  Zdawała  sobie 

rawę,  że  będzie  tak  jak

dotych as  –  nikt  jej  nie  pomoże  w  podjęciu  kolejnej  życiowej  decyzji.  Ale
intuicja podpowiadała jej, że to może być jej jedyna szansa, że nigdy więcej
może  nie  mieć  takiej  okazji,  że  ten  męż yzna 

anął  na  jej  drodze

niep ypadkowo.  Właśnie  w  tym  momencie,  kiedy  go ej  już  być  nie
mogło.

Otwo yła  o y,  a  on  powiedział:  teraz  już  będzie  dob e.  Nie  użył

dokładnie  tych  słów,  ale  sens  wypowiedzi  był  właśnie  taki.  Dopiero  co
o tym myślała, to chyba była telepatia albo coś w tym rodzaju.

–  Ale  co  z  Małgosią?  Pana  żona  może  sobie  nie  ży yć  rehabilitantki

z dzieckiem.

–  Tę 

rawę  proszę  już  zo awić  mnie.  Je em  pewien,  że  nie  będzie

problemu. Sama pani mówiła, że jest spokojnym dzieckiem.

– A nie składa mi pan tej propozycji z litości? Ja wiem, moja sytuacja budzi

politowanie,  ale  bez  p esady,  poradzę  sobie.  Nie  opowiedziałam  tego
wszystkiego, żeby wzbudzić współczucie.

–  Owszem,  żal  mi  się  pani  zrobiło,  ale  opró   tego  moja  żona  naprawdę

pot ebuje pomocy. Już dwa miesiące nikt się nią nie zajmuje. Jeśli ten  an
potrwa dłużej, to sama pani wie, czym to grozi.

–  No  tak,  osoba 

araliżowana  musi  być  regularnie  poddawana

rehabilitacji. A czy można zapytać, co spowodowało, że jest w takim stanie?

–  Potknęła  się  i 

adła  ze  schodów  w  naszym  domu.  Na  po ątku  było

bardzo  źle,  nie  mówiła,  cała  była  bezwładna.  Miała  uraz  kręgosłupa.  Teraz
już  mówi,  porusza  rękami,  ale  nie ety,  chodzić  nigdy  nie  będzie.  Właśnie

background image

dlatego zrezygnowałem z pływania. Ona zawsze była bardzo aktywna.

–  A  y  są  pań wo  pewni,  że  wyko y ali  wszy kie  możliwe 

osoby

rehabilitacji? W wielu przypadkach nasza służba zdrowia jest bezsilna.

– O tak, mój syn mieszka w Stanach, proszę mi wie yć,  ać nas było na

najlepszych  ecjali ów. Nie ety, to ten beznadziejny p ypadek, kiedy już
nic więcej nie da się zrobić.

–  Rozumiem.  Chciałam  wiedzieć  –  Honorata  zamilkła.  Znowu  rozważała,

y  powinna  p yjąć  propozycję  Wysocickiego.  Odnosiła  wrażenie,  że  zna

skądś  to  nazwisko,  była  pewna,  że  gdzieś  już  je  słyszała.  Po  tym,  ego
dowiedziała  się  o  żonie,  uznała,  że  on  naprawdę  pot ebuje  kogoś  takiego
jak  ona.  Wiedziała,  że  u  brata  nie  będzie  mogła  mieszkać  zbyt  długo,  do
rodziców  nie  miała  po  co  wracać.  Wyobraziła  sobie,  jak  p eganiają
Małgosię  z  kąta  w  kąt  i  pilnują  po ądku,  na  którego  punkcie  ojciec  był
p esadnie  wy ulony.  Nie  wyt ymałaby  tego.  I  to  chyba  ten  obrazek
przesądził o podjęciu decyzji.

–  Jeśli  prawdą  je   to  wszy ko,  o  ym  pan  mi  opowiedział,  to  zgadzam

się.

Pan Andrzej uśmiechnął się. Wziął jej dłoń w swoją i powiedział:
– Dziękuję, niedługo się pani przekona, że nie jestem kłamcą – zapewnił.
Spojrzał na zegarek.
– Za godzinę będziemy na miejscu.
– Rze ywiście, szybko minął ten  as, w ciągu którego odmieniło się całe

moje  życie.  Mam  tylko  nadzieję,  że  pani  Wysocicka  zaakceptuje  pana
decyzję. O Boże, tak bym chciała zaznać trochę 

okoju. Jakie to dziwne, że

wsiadłam  akurat  do  tego  pociągu.  Myślałam  nawet,  że  to  będzie
najsmutniejsza  podróż  w  moim  życiu.  Tym asem  ta  podróż…  Nie,  nic  już
nie mówię, żeby nie zapeszyć.

Po wyjściu na peron na dworcu Sz ecin Główny okazało się, że t eba się

zająć  t ema  wielkimi  walizami  Honoraty,  w  których  zmieściła  dorobek
życia. Pan And ej okazał się bardzo zaradny i w niedługim  asie wszy ko
zostało umieszczone w bagażniku taksówki.

Było  w esne  popołudnie.  Honorata  oglądała  swoje  mia o  zza  szyb

jadącego samochodu.

– Dawno tutaj nie byłam, ale widzę, że niewiele się zmieniło. Dworzec jaki

był, taki pozo ał, na ulicach niewiele zmian. Trochę nowych budynków. O,
widzę,  że  mamy  wielkie  centrum  handlowe  –  wskazała  głową  na  okazałą
budowlę obok hotelu Radisson.

– Tak, o atnio tylko one rosną wszędzie jak g yby po desz u. Sz ecin to

background image

zapomniane  i  niedoinwe owanie  mia o  –  ze  smutkiem  powiedział  pan
kapitan.

– Chyba tak, dla niektórych wręcz egzotyczne.
–  Mamusiu,  to  gdzie  my  teraz  będziemy  mieszkać?  –  zainteresowała  się

Małgosia.

–  Pan  And ej  zaproponował  mi  pracę.  Będę  się  opiekowała  jego  chorą

żoną. Zamieszkamy u państwa Wysocickich.

– A czy są tam jakieś dzieci? – mała była zaciekawiona.
Honorata spojrzała na Andrzeja.
–  Nie,  ale  w  sąsiedztwie  na  pewno  ktoś  się  znajdzie  –  Wysocicki  nie  był

zbyt  pewien  swojej  odpowiedzi.  Od  momentu  gdy  jego  syn  wydoroślał,
zupełnie go ten temat nie interesował.

– A w której części miasta pan mieszka?
–  Na  Pogodnie,  p e nica  od  alei  Wojska  Polskiego.  Ulica  nazywa  się

Platanowa.

–  Naprawdę?  Znam  ją.  To  była  moja  droga  do  p edszkola.  Chodziłam

tamtędy p ez kilka lat. Nienawidziłam p edszkola, ale po drodze mijałam
taki  piękny  dom.  Wyglądał  jak  zamek.  Czę o  p y awałam  p y  bramie
z  buzią  wciśniętą  między  pręty  ogrodzenia  i  pat yłam.  W  elewację
budynku  były  powklejane  świecące  lu erka.  Gdy  świeciło  słońce,  one
błysz ały i mieniły się wszy kimi kolorami tę y. Był to najcudowniejszy
widok  mojego  dzieciń wa.  Zawsze  wyobrażałam  sobie,  że  w  tym  domu-
pałacu  na  pewno  mieszka  jakaś  księżni ka  uwięziona  w  śmiesznej
szpiczastej wieżyczce z okrągłymi oknami.

Honorata  zamyśliła  się.  Bardzo  miło  w ominała  tamten  as.  Dom  ał

w pięknym ogrodzie. Latem zawsze było w nim dużo kwiatów, zimą, kiedy
był  śnieg  –  nikt  po  nim  nie  deptał,  był  nienaruszony  i  tylko  choinki
z  apami białego puchu zakłócały jego idealną powie chnię. Potem, kiedy
była  już  arsza,  nazywała  go  tajemni ym  ogrodem,  w  którym  na  pewno
jest brama do bajkowego świata.

Jako  osoba  dorosła  adko  bywała  w  tej  okolicy,  ale  asami 

ecjalnie

p ychodziła  popat eć  na  ten  pałac  z  jej  dzieciń wa,  który  kiedyś  tak
bardzo  pobudzał  jej  wyobraźnię.  Kilkuletniej  dziew ynce  willa  wydawała
jej  się  ogromna,  później  jakby  się  pomniejszyła,  ale  jej  ar  pozo ał  i  na
sz ęście  nikt  nie  pozbawił  jej  tego  najważniejszego  –  za arowanych
lusterek.

– Zna pan ten dom? – zapytała.
And ej  popat ył  na  nią,  tajemni o  się  uśmiechnął  i  odpowiedział

krótko:

background image

– Tak.
Po dziesięciu minutach taksówka zat ymała się. Honorata rozej ała się po

znajomej ulicy. Wysiadła. Samochód stanął przed bramą. Podeszła bliżej i aż
otwo yła  u a.  W  oddali  zoba yła  świecące  lu erka  na  ścianie  domu,
o którym dopiero co pomyślała.

–  Nie  wie ę!!!  To  pana  dom?!  – 

oj ała  na  swego  dobro yńcę

kompletnie zasko ona. – Nie, to nieprawdopodobne! To dlatego nic pan nie
mówił, gdy o nim opowiadałam.

–  Muszę  p yznać,  że  ciężko  było  mi  się  pow

ymać,  ale  chciałem,  żeby

miała  pani  nie odziankę  –  And ej  cieszył  się,  widząc  reakcję  swojej
towarzyszki podróży.

–  No  i  udało  się  panu!  –  podeszła  do  bramy,  znowu  tak  jak  kiedyś

przylgnęła do niej całą sobą.

– Mamo! Jakie śliczne szkiełka! Takie kolorowe!
–  Prawda?  Wiesz,  to  dom  z  mojego  dzieciń wa, 

ę o  obok  niego

przechodziłam, uwielbiałam patrzeć na te lusterka.

Mała Małgosia, tak samo jak kiedyś jej mama, wcisnęła poli ki pomiędzy

pręty starej pięknej bramy.

– To my będziemy teraz tu mieszkać?
– Tak, jeśli tylko zechcecie – odpowiedział właściciel tej nietypowej willi.
– Nie wiedziałam, że w zamkach można mieszkać. To pan jest królem?
Pytanie dziewczynki rozbawiło pana Andrzeja niezmiernie.
– Nie, ale ty możesz zostać królewną.
– Mamo, słyszałaś?
– Tak, kochanie.
– No dob e, ale zanim zmienimy u rój naszego kraju w monarchię, może

wejdziemy wreszcie do środka.

Pan  And ej  nacisnął  guzik  domofonu.  Ciężka  ara  brama  powoli  za ęła

się  otwierać.  Dość  długa,  wysypana  grubym  żwirem  aleja  prowadziła  do
schodów  domu.  Honorata  zauważyła,  że  d ewa  rosnące  wzdłuż  muru
okalającego posiadłość mocno się rozrosły. Pamiętała, że były to akacje, bo
od  razu  po uła  znajomy  zapach.  Spoj ała  w  górę,  korony  pokryte  były
białymi  kwiatami  i  wyglądały,  jakby  w  środku  lata 

adł  śnieg.  Lubiła

zapach  akacji,  on  również  koja ył  jej  się  z  dzieciń wem.  To  było  miłe
w omnienie. Był tu też plac z kilkoma dorodnymi świerkami, a pomiędzy
nimi owe kwiaty, które zapamiętała z p eszłości. Na końcu alei  ała piękna
poniemiecka  willa  tak  bardzo  działająca  na  wyobraźnię  małej  Honoraty.
Choć  w  okolicy  było  wiele  pereł  p edwojennej  architektury,  to  ten  dom

background image

wyróżniał  się 

ośród  nich.  Był  większy,  wybudowany  z 

adkim

rozmachem, no i ozdobiony owymi sławnymi już kawałkami lustra.

Wielkie drewniane d wi wejściowe wciskały się pomiędzy dwie kolumny

ut ymujące balkon oto ony kamienną, najprawdopodobniej marmurową,
balu radą.  Z  boku,  tak  jak  zapamiętała,  wznosiła  się  tajemni a  okrągła
wieża z okrągłymi oknami.

Kiedyś dom był bardziej zaniedbany, teraz ściany miały waniliowy kolor,

okna  i  dach  były  brązowe,  a  dolna 

ęść  elewacji  miała  kolor  mle nej

czekolady. Honorata lubiła takie ciepłe kolory.

–  Widzę,  że  trochę  się  tutaj  zmieniło,  wszy ko  je   jakby  nowe.  Mam

nadzieję, że lusterka zostały te same – zwróciła się do właściciela willi.

–  Tak,  niedawno  zrobiliśmy  generalny  remont.  Musieliśmy  do osować

dom  do  użytku  dla  osoby  na  wózku.  Muszę  p yznać,  że  miałem  wielką
ochotę  powyrywać  te  ki owate  świecidełka,  ale  moja  mama  powiedziała,
że  jeśli  to  zrobię,  to  mnie  wydziedzi y,  ponieważ  to  ona  je   prawowitą
właścicielką tego domu.

– Całe szczęście, bez lusterek to już nie byłoby to samo, prawda, Małgosiu?
Dziew ynka  t ymała  mamę  za  rękę  i  pat yła  na  dom,  na  kwiaty,  na

akacje.

–  Tak,  mamusiu,  te  szkiełka  są  za arowane.  Każde  ma  inny  kolor.  Skąd

pan je wziął?

– Wiesz, one są tutaj już od  u lat, są bardzo  are. A kolor mają wszy kie

jednakowy, to odbijające się w nich słońce sprawia, że są takie kolorowe.

–  Jakie  wielkie  schody!  –  k yknęła  dziew ynka,  wchodząc  na  pierwszy

stopień szerokich granitowych schodów.

–  Są  takie  are  jak  lu erka.  Uważaj,  są  dość  śliskie  –  informował  pan

Andrzej.

–  Nie  wie ę,  że  zaraz  p ekro ę  próg  tego  domu.  To  chyba  mi  się  śni!  –

Honorata nie mogła opanować emocji.

– Musiała pani mieszkać niedaleko, skoro mijała pani nasz dom w drodze

do przedszkola.

–  Dojeżdżałyśmy  z  mamą  kilka  p y anków  autobusem,  potem  t eba

było iść Platanową. Mieszkałam na osiedlu, bliżej centrum miasta.

– Rozumiem.
Masywne drzwi otworzyły się i ukazał się w nich mężczyzna.
– Dzień dobry, Tomaszu, proszę pomóc pani z bagażami.
Męż yzna  w  średnim  wieku  ob ucił  Honoratę  zaciekawionym

spojrzeniem. Potem zauważył dziewczynkę.

–  Dzień  dobry,  je em  Honorata  –  p ed awiła  się  i  podała  rękę  panu

background image

Tomaszowi.

– Dzień dobry, proszę za mną.
Honorata z Małgosią, która pat yła na wszy ko, co ją ota ało, z wielkim

zaciekawieniem, ale jedno eśnie ze  rachem, weszły do domu. Znalazły się
w  okrągłym  holu,  wyłożonym  marmurową  posadzką,  z  drewnianymi
kręconymi  schodami  p ylegającymi  do  ściany  ozdobionej  ciemną,  ale
bardzo piękną boazerią.

– Proszę, wejdźcie dalej. Tomaszu, gdzie jest moja żona?
– Zdaje się, że w ogrodzie. Pójdę zobaczyć.
–  Nie,  nie  t eba,  sam  pójdę.  Pani  Honorato,  usiądźcie  sobie  w  salonie

z Małgosią, ja pójdę poszukać żony – wyszedł p ez ogromne szklane d wi
do ogrodu.

Honorata  usiadła  na  wielkiej  skó anej  so e.  Rozej ała  się  dookoła.  Jej

uwagę  od  razu  zwrócił  okazały  kominek  obłożony  ka ami  nie otykanej
urody.  Nad  nim  wisiało  lu ro  w  złotej  ramie,  w  którym  kiedyś,  na
po ątku XX wieku, z pewnością p eglądały się damy w długich sukniach
i  fantazyjnie  upiętych  fryzurach.  Na  ciemnozielonych  ścianach  wisiało
mnó wo  fotogra i  p ed awiających  po aci  z  różnych  epok  –  od  tych
najw eśniejszych  po  te  całkowicie  w ół esne.  Całości  dopełniały  obrazy
olejne,  akwarele,  tematyka  których  też  była  dość  zróżnicowana:  od
portretów, przez pejzaże, po martwe natury.

W  dość  ek onowanym  miejscu,  w  pięknej  witrynie,  za  szybami

pou awiane  były  jakieś  puchary,  kryształowe  wazony,  a  wśród  nich
fotogra a  młodego  uśmiechniętego  męż yzny.  Honorata  podeszła  bliżej.
P e ytała  kilka  podpisów  pod  pucharami,  potem  jesz e  raz 

oj ała  na

zdjęcie.  „O  Boże!  –  pomyślała  –  Szymon  Wysocicki,  światowego  formatu
tenisi a, to je  ich syn!”. Teraz wiedziała, skąd zna to nazwisko. Co prawda
ona  sama  niezbyt  interesowała  się 

o em,  ale  o  kimś  takim  jak  młody

Wysocicki  nie  można  było  nie  wiedzieć.  Z  tego,  co  się  orientowała,  był
jednym  z  najlepszych  tenisi ów  na  świecie.  „Ale  numer”  –  powiedziała
sama do siebie i nagle zdała sobie  rawę, że to nie je  zwykły dom, a jego
mieszkańcy  nie  są  zwykłymi  ludźmi.  Ich  życie,  a  zwłasz a  życie  ich  syna
było  wy awione  na  widok  publi ny.  Za ęła  się  za anawiać  nad
słusznością  swojej  decyzji.  Pojawiły  się  obawy, 

y  powinna  wkro yć

w  ten  zupełnie  obcy  dla  niej  świat  i 

y  będzie  w 

anie 

ro ać

wymaganiom  ludzi,  któ y  do  niego  należeli.  Choć  miała  być  tylko
rehabilitantką  matki  tenisi y,  to  jednak  miała  za ąć  u e ni yć  w  ich
życiu.  P ypomniała  sobie,  że  syn  mieszka  w  Ameryce.  To  ją  na  moment
pocieszyło.  Pomyślała,  że  może  nie  będzie  tak  źle.  Po uła,  jak  Małgosia

background image

wsuwa swoją rączkę w jej dłoń.

– Mamusiu, ale ty masz zimne ręce.
– To ze zdenerwowania.
–  A  emu  się  denerwujesz?  Zoba ,  jaki  to  dziwny  dom,  tyle  tu  obrazów

i takie  are meble. Wcale mi się tu nie podoba – dziew ynka podeszła do
komody i chciała wziąć do ręki porcelanową lalkę.

–  Kochanie,  nie  wolno  ni ego  dotykać  –  Honorata  w  porę  zauważyła

zainteresowanie dziewczynki. – Wypadnie ci z rąk i się potłucze.

Dziecko cofnęło ręce i zrobiło krok do tyłu.
– Ale ta pani jest taka ładna. Jak królewna.
– Mnie też się podoba. Nie ety, na takie  gurki można tylko pat eć, one

nie są do zabawy.

– Szkoda.
Skon ernowana  mama  popat yła  w  kierunku  ogrodu  i  za ęła

obserwować  osoby  siedzące  w  głębi  p y  małym  drewnianym 

oliku.

Tyłem  do  tarasu  siedziała  żona  pana  Wysocickiego,  więc  Honorata  nie
mogła  widzieć  jej  twa y,  jej  mąż  siedział  nap eciw  i 

okojnie  coś

wyjaśniał.  Próbowała  wy ytać  z  wyrazu  twa y  męż yzny,  jaka  je
reakcja jego żony. Nie zauważyła, żeby był zdenerwowany czy zawiedziony.

Minęło jeszcze kilka chwil, zanim pan domu wrócił do swoich gości.
–  P epraszam,  że  to  tak  długo  trwało,  ale  chciałem  pokrótce  p ed awić

żonie  pani  sytuację  i  zaprezentować  jako  fachowca  niezbędnego  do  jej
dalszej egzystencji.

– No i co? Udało się?
–  Zaraz  się  pani  p ekona.  Proszę  ze  mną  do  ogrodu.  Agata  chce  panią

poznać. Oczywiście Małgosię również.

Honorata 

uła,  że  się  roztapia.  Nie  dość,  że  było  gorąco,  to  miała

wrażenie, że temperatura jej ciała osiąga  terdzieści pięć  opni. Ot ąsnęła
się  jednak,  wypro owała,  chwyciła  córkę  za  rękę  i  w  miarę  pewnym
krokiem podążyła przed gospodarzem domu w stronę jego żony.

Kiedy  anęła nap eciw Agaty Wysocickiej, uj ała łagodną, piękną twa

doj ałej 

kobiety. 

Zupełnie 

nie 

wyglądała 

na 

matkę 

około

trzydziestoletniego mężczyzny.

– Kochanie, pozwól, to jest właśnie pani Honorata i jej córeczka.
– Dzień dobry, Honorata Samkowi  – p ed awiła się i  wyciągnęła  rękę

na powitanie.

– Miło mi panią poznać. Proszę usiąść. Mąż mówił mi, że zgodziła się pani

zająć moimi nieruchomymi  ęściami ciała. Ma pani na to ochotę? – w dość
nieoczekiwany sposób rozpoczęła rozmowę pani domu.

background image

– Pozwoliłam sobie na przyjazd do państwa, bo…
–  Wiem,  wiem,  mąż 

reścił  mi  pani  życie.  Pot ebuje  pani  pracy,

pieniędzy  i  jakiegoś  dachu  nad  głową.  Jednak  to,  co  pani  powiedział  mój
mąż, nie do końca jest prawdą.

Honorata poczuła, jak jej twarz robi się pąsowa.
– Mam rozumieć, że nie potrzebuje pani rehabilitantki?
–  No  właśnie.  Je   ktoś,  kto  zajmuje  się  moim  bezwładnym  ciałem,  ale

z  braku 

asu  robi  to  tylko  dwa  razy  w  tygodniu.  Muszę  p yznać,  że

odobał  mi  się  pomysł  męża,  żeby  zamieszkała  pani  z  nami  i  opró

rehabilitacji  potowa yszyła  mi  w  mojej  samotności.  O ywiście,  jeśli  nie
p ypadniemy  sobie  do  gu u,  nie  będziemy  się  ze  sobą  mę yć.  Wtedy
nasze kontakty ograni ą się do ćwi eń – zamilkła na chwilę, jakby na coś
czekała.

– No to co? Zgadza się pani? A jak ma na imię ta młoda dama, która tak się

chowa za spódnicą mamy?

Honorata  wypchnęła  córkę  do  p odu,  ale  ona  nic  nie  powiedziała,  więc

po dłuższej chwili mama ją wyręczyła.

– Małgosia.
–  Cześć,  Małgosiu.  Masz  bardzo  ładne  imię.  Dziś  już  nie  ma  małych

Małgoś, czasami jeszcze zdarzają się duże. Powiesz mi, ile masz lat?

Dziewczynka patrzyła na kobietę nieśmiało, potem spuściła wzrok.
– Cztery – odpowiedziała bardzo cicho.
– To już jesteś dużą dziewczynką. Podasz mi rączkę na powitanie?
Małgosia  bez  ociągania  się  od epiła  się  od  matki,  podeszła  do  obcej

kobiety i wyciągnęła do niej małą rączkę.

–  Ja  mam  na  imię  Agata.  Teraz,  gdy  już  wszyscy  się  znamy,  to  je em

jesz e  ciekawa,  y  twoja  mama  zgadza  się  ze  mną  pracować  –  skierowała
swój wzrok na Honoratę, która po krótkim wahaniu wreszcie odpowiedziała.

– Nie chciałabym nikomu odbierać pracy.
–  Tym  proszę  się  nie  p ejmować.  Jan  tylko  się  ucieszy,  że  wyzwolę  go

z jarzma pracy ze mną.

–  Pani  Honorato,  p ecież  już  w  pociągu  podjęła  pani  decyzję  –  wtrącił

Andrzej

– No tak, ale…
– Proszę się nie obawiać, na pewno pani sobie poradzi.
–  Dob e,  więc  umówmy  się,  że  jeśli  pani  nie 

odoba  się  moja  praca,  to

po prostu się o tym dowiem.

And ej  odetchnął  z  ulgą.  Już  się  bał,  że  p ygaszony  humor  żony

wystraszy tę już i tak zestresowaną kobietę.

background image

–  Gdzie  wolałaby  pani  zamieszkać?  –  Na  poddaszu  w  tym  domu 

y

w  domku  dla  gości  w  ogrodzie?  –  zapytała  już  konkretnie  go odyni,
a widząc, że młoda osoba nie bardzo wie, co odpowiedzieć, uprzedziła ją.

– Pomogę pani, na poddaszu będzie pani miała do dy ozycji samodzielne

dwa pokoje z łazienką. Posiłki będziemy 

ożywać razem, więc kuchnia nie

będzie  pani  pot ebna.  Domek  je   nieco  większy,  anowi  odrębną  całość.
Ale  zanim  podejmie  pani  decyzję,  zjemy  kolację,  p ez  ten  as  może  się
pani zastanowić.

– Dziękuję.
–  Panie  Tomaszu,  proszę  za  chwilę  podać  kolację  –  k yknęła.  –  A  może

Małgosia ma jakieś specjalne życzenie co do menu?

– Ależ nie, proszę sobie nie robić kłopotu. Ona je wszy ko, nie grymasi –

Honorata najchętniej schowałaby się w najciemniejszy kąt tego domu.

–  Jak  na  razie  zachowuje  się  tak,  jakby  w  tym  pokoju  nie  było  żadnego

dziecka. Przejdźmy do jadalni.

Po  chwili  wszyscy 

woro  siedzieli  p y  długim  owalnym 

ole

p ykrytym  obrusem  ha owanym  w  kolorowe  kwiaty.  Na  środku 

ała

niska szklana misa, która pełniła funkcję wazonu – wypełniono ją króciutko
p yciętymi  łososiowymi  różami.  Za awa  była  biała,  ale  Honorata
zauważyła, że była dość wiekowa, używana od pokoleń. Podobnie  było  ze
sztućcami  –  piękne,  sreb one  albo  srebrne,  ozdobione  delikatnym
ornamentem.  Wszy ko  to 

rawiało,  że  młoda  kobieta  po uła  się  tak,

jakby  p eszła  p ez  za arowane  lu ro  i  znalazła  się  na  po ątku
dwudziestego stulecia. Całe to nowe dla niej otoczenie powodowało, że była
jesz e bardziej zakompleksiona niż dotych as. Nie sądziła, że takie miejsca,
domy  i  atmosfera  w  nich  panująca  jesz e  i nieją.  Myślała,  że  o  takich
wnęt ach  można  p e ytać  już  tylko  w  powieściach  lub  zoba yć  je  na

lmach. Czuła się p ytło ona i obca. Teraz rozumiała, dla ego pan And ej

wydawał  się  jej  jakby  inny  –  odległy,  nie  z  tego  świata.  Żyjąc  w  takim
oto eniu,  wśród  tylu  pięknych 

arych  p edmiotów,  był 

łowiekiem

z innej epoki. Jej rozmyślania przerwała pani Agata.

– Podobno pani rodzice mieszkają w centrum?
– Tak.
– Nie chce się pani z nimi spotkać?
– Agato, nie mę  pani. P ecież wiesz, jaka je  sytuacja – prosił żonę pan

Andrzej.

– No tak, z grubsza. Trochę mnie to dziwi. Dla mnie rodzina to pod awa.

Ut ymujemy  kontakty  nawet  z  dalekim  kuzyno wem.  A  nasz  syn,  choć
mieszka w Ameryce, dzwoni do nas bardzo często. Myślę, że nie z przymusu.

background image

– To ma pani dużo sz ęścia. Ja go nigdy nie miałam, jeśli chodzi o relacje

rodzinne.  Miło  słyszeć,  że  i nieją  jesz e  takie  rodziny  jak  pań wa.  To
bardzo budujące.

Pan And ej zauważył, że Honorata ma łzy w o ach. Po anowił p erwać

ten niezbyt przyjemny dla niej temat.

–  A  jak  smakuje  kolacja?  Widzę,  że  Małgosia  świetnie  radzi  sobie  sama

i rzeczywiście nie grymasi.

Mama spojrzała na córkę.
–  Szybko  się  wszy kiego  u y.  Chce  być  bardzo  samodzielna.  P y  ole

korzysta z mojej pomocy tylko wtedy, kiedy musi.

Mała zajadała jajecznicę z wielkim apetytem.
– Smakuje ci? – zapytała Agata.
– Tak, lubię jajka. Mama mi często robi.
– Musimy to zapamiętać. A co jeszcze lubisz?
Małgosia poczuła się trochę pewniej i zaczynała coraz więcej mówić.
–  Kisiel,  ereśnie  i  arbuzy,  i  krupnik.  I…  ekoladę,  i  jesz e  kluse ki  –

skończyła, bo zaczęła się bawić łyżeczką.

– Ciekawy repertuar. Myślę, że jakoś sobie poradzimy.
Kiedy kolacja się zakończyła, pan Andrzej zapytał:
– Czy zdecydowała już pani, gdzie chce pani zamieszkać?
–  Myślę,  że  na  poddaszu  –  bez  za anowienia  odpowiedziała.  –  Będę  się

czuła bezpieczniej.

–  Sądzę,  że  to  dobry  wybór,  będzie  nam  wszy kim  o  wiele  wygodniej  –

panią Agatę ucieszyło takie rozwiązanie.

W  holu  dało  się  słyszeć  t ask  zamykanych  d wi.  Po  chwili  do  jadalni

weszła bardzo elegancka starsza pani.

– Dzień dobry, Andrzeju, jak tam podróż? O, widzę, że mamy gości.
–  Dzień  dobry,  mamo.  Pozwól  sobie  p ed awić,  to  nowa  rehabilitantka

Agaty.

Honorata wstała, podeszła do nowo przybyłej kobiety i przedstawiła się.
–  Bardzo  mi  miło.  Widzę  synu,  że  twój  wyjazd  był  bardzo  owocny,  bo

rozumiem, że przywiozłeś te dwie urocze istoty z Wysocic?

–  Niezupełnie,  ale  o  tym  opowiem  ci  później.  Obie  panie  zamieszkają

z  nami.  Mam  nadzieję,  że  nie  masz  nic  p eciwko  temu?  –  zapytał  And ej
dość niepewnym głosem.

– A cóż mogłabym mieć? Decyzja i tak zo ała podjęta za moimi plecami,

więc mogę się tylko cieszyć, że trochę młodości zagości pod naszym dachem.
Czas najwyższy przewietrzyć te stare mury. Mam nadzieję, że nie obrazisz się
na  mnie  moje  dziecko?  –  zwróciła  się  do  skon ernowanej  Honoraty.  –  Nie

background image

przejmuj się paplaniną starej baby. Mnie i tak już niedużo zostało.

–  Mamo,  ty  jak  zwykle  to  samo.  P eżyjesz  jesz e  nas  wszy kich  –  syn

objął  matkę  i  ucałował  ją  w 

oło.  –  Dob e  wiesz,  że  duchem  je eś

młodsza od wszy kich lokatorów tego domu. No, może teraz będziesz miała
konkurencję.

–  Wreszcie  będę  miała  z  kim  porozmawiać  o  ciuchach  i  modzie  –  puściła

oko do Honoraty.

Ona,  słysząc  wymianę  zdań  tej  z  pewnością  już  osiemdziesięcioletniej

kobiety ze swoim synem, czuła się jak w środku niezłej komedii.

Seniorka rodu zupełnie na swoje lata nie wyglądała, ale jeśli była matką

pana And eja, musiała być sędziwego wieku. Natomia   rój, który miała
na  sobie,  zupełnie  nie  p ypominał  garderoby  wiekowej  damy.  Dżinsy  do
półłydki,  na  nogach  modne  buty  z  brązowej  skóry  i  ruda  skó ana
marynarka.  Włosy  ufarbowane  na  rudo,  krótko,  modnie  o

yżone.  I  co

dziwne,  ten 

rój  wcale  nie  raził,  twa   prawie  zupełnie  bez  zmarsz ek,

wypro owana,  taka  w  sam  raz  –  ani  za  gruba,  ani  za  chuda.  Honorata
zwróciła uwagę, że była bardzo energi ną i radosną  arszą panią. Zupełnie
nie pasowała ani do tego domu, ani do rzeczywistości, w której żyła.

– O, p epraszam, nie p ed awiłam się: Helena Wysocicka – podała rękę

bardzo zdziwionej młodej kobiecie.

–  A  co  tam  w  Wysocicach?  Udało  się  wreszcie  pchnąć 

rawę  nap ód?  –

zwróciła się do syna.

– Można tak powiedzieć, ale to jeszcze trochę potrwa.
– Od iluś tam lat ta sama odpowiedź. Dziwię się, iż wie ysz jesz e w te

dyrdymały, którymi cię karmią ci o ali u ędnicy i prawnicy z bożej łaski.
No,  ale  o  swoje  wal yć  t eba.  Widzę,  że  je eście  już  po  kolacji.  Ja  na
szczęście nie jestem głodna, jadłam w klubie.

–  Mamo,  zwolnij  trochę,  p ecież  ty  się  wykoń ysz  –  synowa  jak  zwykle

ostrzegała panią Helenę.

–  Na  coś  t eba  um eć,  a  ja  nie  zamie am  zejść  z  tego  świata  w  łóżku.

Carpe diem – krzyknęła i już jej nie było.

Honorata,  obserwując  tę  sytuację,  zupełnie  bezwiednie  uśmiechnęła  się,

po raz pierwszy miała do czynienia z tak ekscentryczną babcią.

–  Oto  cała  ona,  nigdy  nie  ma  dość.  Ciągle  za  ymś  pędzi,  nieu annie

egoś szuka. A do tego wydaje jej się, że ma dwadzieścia lat – syn wyraźnie

nie  był  zachwycony  po ępowaniem  matki.  Popat ył  na  Honoratę;  był
ciekaw, co o niej sądzi.

– Jak się pani podoba moja matka?
–  Bardzo  oryginalna,  jak  na  swoje  lata,  o ywiście.  Ale  p y  tym

background image

niezmiernie sympatyczna. Chyba lepsze to niż staruszka zrzędząca od rana?

– Je  pani jedną z nieli nych, któ y tak myślą. Większość naszej rodziny

i znajomych puka się w czoło za jej plecami. Ona ma osiemdziesiąt dwa lata,
droga  pani.  A  w  tym  wieku  pewnych 

e y  już  robić  nie  wypada.

O odpowiedniej garderobie już nie w omnę. Rozumiem jesz e dżinsy, ale
te nastroszone włosy! Jeszcze tego brakuje, żeby ufarbowała je na czerwono.

–  Panie  And eju,  wydaje  mi  się,  że  pan  je  

arszy  od  swojej  matki.

Proszę  jej  pozwolić  na  tę  odrobinę  szaleń wa  –  Honoratę  coraz  bardziej
bawiło  to  wszy ko.  Jedno eśnie  pomyślała  sobie,  że  jej  pobyt  w  tym
domu ciekawie się zaczyna.

– Odrobinę? To by było ma enie! Kiedy pani z nami pomieszka, to sama

pani  wierdzi,  że  szaleń wo  mojej  matki  zna nie  więcej  waży.  Czy  pani
sobie  wyobraża,  że  ona  do  tej  pory  bie e  udział  w  rajdach
samochodowych?  W  tym  wieku?!  –  zbulwersowany  go oda   chwycił  się
za czoło.

–  Myślę,  że  to  dob e,  p ynajmniej  ma  zajęcie  –  Honorata  zdała  sobie

rawę, że w tym domu nie będzie na ekała na nudę. – W pociągu nic pan

nie wspominał o swojej matce.

– Zupełnie zapomniałem, za bardzo p ejąłem się pani hi orią. Za to zaraz

po  p yjeździe  –  sama  pani  widzi:  zamieszanie  od  progu.  Ale  to  jesz e  nic,
wyjdźmy przed dom, zobaczy pani, jakim samochodem jeździ.

– Chyba nie różowym w białe stokrotki? – pytała z rozbawieniem.
– Myślę, że taka wersja byłaby lepsza.
O om  obojga  ukazał  się  pomalowany  na  złoto  jeep,  a  właściwie

wojskowy gazik.

–  O  mamo,  tego  się  nie 

odziewałam!  –  zdziwienie  młodej  kobiety

sięgnęło zenitu.

–  Sama  pani  widzi.  I  co  ja  mam  z  tym  wszy kim  zrobić?  –  pat ył  na

swoją lokatorkę i wybuchnął śmiechem.

Honorata też się śmiała.
– Prze… przepraszam. Ale jeszcze nigdy czegoś podobnego nie widziałam.
– No proszę, nawet pani, do niedawna smutna i poważna jak sfinks, śmieje

się jak dziecko.

– Może to i dobrze? Nie pamiętam siebie w takim humorze.
–  P ynajmniej  jedno  mojej  matce  zawdzię am:  wywołała  uśmiech  na

pani twarzy. Będę musiał jej za to podziękować.

– Koniecznie.
W drzwiach pojawiła się pani Agata.
– Widzę, że macie niezłą zabawę. And ej ma za złe swojej matce cały ten

background image

show. Ale ona zawsze taka była. Zawsze wyróżniała się z tłumu, nigdy nie
p ejmowała  się  konwenansami.  Za  nic  miała  opinie  innych.  A  ja  tak
naprawdę zawsze jej zazdrościłam tego szaleństwa.

–  Chyba  nie  sądzisz,  że  gdybyś  była  do  niej  choć  trochę  podobna,

ożeniłbym się z tobą? – podszedł do żony i ucałował ją w czoło.

–  Ona  je   jedyna  w  swoim  rodzaju,  niepowta alna  –  powiedziała

z uznaniem w głosie Agata. A teraz chodźmy, pokażę pani pokoje.

Wszyscy troje weszli z powrotem do domu.
– Mamusiu, gdzie byłaś? – Małgosia wzięła mamę za rękę.
–  Tam,  p ed  domem,  oglądaliśmy  samochód  tej 

arszej  pani.  A  teraz

zobaczymy nasz pokój.

Pan  Tomasz  szedł  p ed  nimi,  dźwigając  walizy,  pani  Agata  wjechała  na

ecjalną  windę,  żeby  do ać  się  na  piętro,  a  pan  And ej  szedł  na  samym

końcu.  Na  gó e  był  też  dość  duży  hol  z  d wiami  do  posz ególnych
pomiesz eń,  a  w  głębi  –  jesz e  wąski  koryta   prowadzący
najprawdopodobniej  do  pozo ałych  pokoi.  Pan  Tomasz  otwo ył  d wi
nap eciw  schodów.  Pierwsza  wjechała  na  wózku  go odyni,  tuż  za  nią
weszły Honorata z Małgosią.

Rozejrzały się po wnętrzu, pokój był dość duży i jasny.
– Mam nadzieję, że będzie tu pani wygodnie. Tam je  łazienka, wszy ko

je   do  waszej  dy ozycji.  Kochanie  –  zwróciła  się  do  męża  – 

y  ten

telewizor jest podłączony?

–  O  ile  wiem,  to  tak.  Mamy  cyfrę,  programów  je   więc  bez  liku  –  pan

Andrzej zwrócił się do Honoraty.

–  A 

y  są  ca oony?  –  Małgosia  chciała  uzyskać  ważną  dla  siebie

informację.

– P yznam się, że nie wiem – nachylił się do niej pan And ej – ale zaraz

sprawdzimy. – Wziął do ręki pilot i zaczął przerzucać kanały.

Honorata w tym czasie rozglądała się po dość przytulnym pokoju.
– Tam je  sypialnia – wskazała na drugie d wi Agata. – Proszę otwo yć.

Nie  wiem, 

y  będziecie 

ały  w  tym  jednym  dużym  łóżku, 

y  może

dostawić Małgosi osobne?

– Tak jest dobrze. Od zawsze śpimy razem – przytuliła córeczkę.
– Jak pani chce. Zatem może być?
–  O ywiście,  nigdy  dotąd  nie  mieszkałyśmy  tak  pięknie.  Te  meble  są

chyba bardzo stare?

–  Owszem,  z  po ątku  ubiegłego 

ulecia.  Są  konserwowane,  więc

p etrwają pewnie jesz e na ępny wiek. Teraz zo awiam panie. Proszę się
rozlokować, gdyby coś było potrzebne, jesteśmy na dole.

background image

– Dziękuję – powiedziała Honorata i usłyszała trzask zamykanych drzwi.
Stała  na  środku  tej 

arej  sypialni  i  rozglądała  się  z  zachwytem.  Takie

wnęt a oglądała do tej pory tylko na  lmach. Ściany pokryte jasną tapetą
o  nieokreślonym  kolo e,  coś  jakby  łamana  biel  albo  écru.  Na  oknach
brązowo-kremowe,  upięte  po  bokach  zasłony,  a  pod  nimi  p ezro y e

ranki.  Podeszła  do  łóżka  z  ciemnego  drewna,  a  potem  do  takiej  samej

szafy. Otwo yła ją. „Bardzo dużo miejsca” – pomyślała. Na ścianach wisiały
dwa  obrazy.  Jeden  p ed awiał  zimę,  drugi  lato.  Wyszła  z  sypialni.
Małgosia nie zwracała 

ecjalnej uwagi na swój nowy dom. W telewizo e

zmieniały  się  kolorowe  obrazki  i  nic  więcej  do  sz ęścia  nie  było  jej
pot ebne. Siedziała na miodowej pluszowej kanapie, obok u awione były
jesz e  dwa  ogromne  fotele,  a  pośrodku  niski  drewniany 

ół  p ykryty

serwetą  zrobioną  na  szydełku.  Pod  ścianą 

ała  równie 

ara  drewniana

komoda  z  ogromnymi  szu adami  z  uchwytami  w  po aci  lwich  głów.  Na
komodzie  był 

ary  oryginalny  świe nik  ze  srebrnymi  świecami,  po

p eciwnej 

ronie  –  witryna  z  książkami  i  różnymi  p edziwnymi

bibelotami.  Na  gó e  do

egła  miniaturę  żaglowca  dość  pokaźnych

rozmiarów.  Na  jednej  ze  ścian  pomiędzy  dwoma  oknami  zauważyła  kilka
oprawionych zdjęć. Wszy kie były  arno-białe, niektóre w sepii. Honorata
nie  była  pewna,  ale  wydawało  jej  się,  że  na  jednym  z  nich,  na  tle
p edwojennego  modelu  samochodu  ała  kobieta,  która  mogła  być  panią
Heleną w młodości.

Panna  ta  miała  na  głowie  skó aną  apkę,  a  na  ole  gogle  do  jazdy.

Ubrana  była  w  skó aną  ku kę  i 

odnie.  Gdyby  nie  to,  że 

od  pilotki

wynu ały  się  długie  włosy,  można  by  śmiało  powiedzieć,  że  to  młody
mężczyzna.

Honorata  podeszła  bliżej.  Teraz  już  była  pewna,  to  była  młoda  pani

Helena.

„Ona  e ywiście zawsze była odmieńcem – pomyślała. – Ile mogła mieć

lat,  kiedy  robiono  jej  to  zdjęcie?  Musiała  być  bardzo  młoda”  –  Honorata
była  zafascynowana  tym  bardzo  innym  światem,  w  jakim  się  właśnie
znalazła. Na zdjęciu w rogu zapisany był rok i niemiecka nazwa Stettin – tak
nazywało  się  mia o  p ed  wojną.  „Dziwne  –  pomyślała  tylko.  –  Jakie  to
wszy ko  nie e ywi e.  Ci  ludzie,  ten  dom,  te  zdjęcia”  –  nie  mogła  objąć
tego  swoim  udrę onym,  ze resowanym  umysłem.  W  porównaniu
z dotych asowym życiem to była bajka. Ile różnych tajemnic muszą kryć te
stare mury, ile dramatów się w nich rozegrało i jakie koło zatoczyło jej życie,
ile  trosk  ona  sama  musiała  p eżyć,  żeby  znowu  znaleźć  się  już  nie  tylko
obok, ale w środku tego domu z lusterkami.

background image

Miejsca,  w  których  w eśniej  mieszkała,  to  były  zwykłe  teropiętrowe

bloki, w nich trzypokojowe mieszkania i komunistyczny standard wewnątrz.
I  rodzice  w  Sz ecinie,  i  teściowie  w  Warszawie  właśnie  takie  zajmowali.
Podobnie  jak  większość  jej  koleżanek  ze  szkoły.  Ludzie  gnieździli  się
w  kilkudziesięciometrowych  klitkach  i  byli  sz ęśliwi,  że  w  ogóle  je  mają.
Zresztą w tamtych  asach mieszkanie w nowych blokach to był powód do
dumy.  Jedna  z  jej  koleżanek,  która  mieszkała  w 

arej  poniemieckiej

kamienicy, wrę  w ydziła się tego. Za to Honorata, kiedy wchodziła do jej
mieszkania  –  gdzie  pokoje  miały  t y  i  pół  metra  wysokości,  d wi  były
ogromne,  drewniane  ze  złoconymi  klamkami,  a  podłoga  sk ypiała,  kiedy
się po niej chodziło –  uła dziwne łaskotanie w b uchu. Tam również były

are  meble,  które  właściciele  w  końcu  wymienili  na  nowe  segmenty,  te
are 

edając  za  bezcen.  Honorata  w  p eciwień wie  do  innych  dzieci

lubiła  p ychodzić  do  Moniki  i  pat eć  na  su ty  zdobione  wymyślnymi
ornamentami.  Tam  było  zupełnie  ina ej.  Teraz  sobie  to  p ypomniała
i pomyślała, że takie wnęt a będą teraz jej domem. Uświadomiła sobie, że
dob e  się 

uje  w  tych  murach,  że  są  one  jej  dziwnie  bliskie  –

prawdopodobnie  dlatego,  że  ę o  oglądała  je  zza  ogrodzenia,  kiedy  była
dzieckiem. Pomyślała, że może uda jej się w tym domu zapomnieć o życiu,
które wiodła do dziś, pełnym strachu, obaw o przyszłość, niepewności i łez.

Kolejnym  p edmiotem,  który  p yciągnął  jej  uwagę,  był  wiekowy  zegar

ojący  w  rogu  pokoju.  Wskazywał  godzinę  siódmą.  Sprawdziła  na  swoim

zegarku. Okazało się, że antyk wskazywał czas prawidłowo.

–  Małgosiu,  pójdziemy  się  umyć,  a  p y  okazji  obej ymy  naszą  nową

łazienkę.

–  Mamusiu,  to  my  będziemy  tu  mieszkać?  –  zapytała  nieco  roz arowana

dziewczynka.

– Na to wygląda. Podoba ci się tutaj?
–  Chyba  nie,  takie  tu  wszy ko 

are.  Meble  jakieś  takie  pozawijane.

A gdzie poustawiam zabawki?

–  Znajdziemy  jakieś  miejsce.  Teraz  poszukam  twojej  piżamki.  Zaj yj  do

łazienki, tam są drzwi – Honorata wskazała na wejście w rogu pokoju.

Małgosia  podeszła,  nacisnęła  klamkę,  ale  nie  miała  dość  siły,  żeby

otworzyć ciężkie drzwi.

–  Nie  mogę,  ta  klamka  się  nie  naciska.  Ale  ona  wyk ywiona,  jak  wąż,

i  taka  złota.  Nigdy  takiej  nie  widziałam.  Tutaj  wszy kie  są  takie.  Zoba
mamo, i tu, i tam – Małgosia demonstrowała swoje niezadowolenie.

–  Pomogę  ci  –  podeszła  do  d wi  i  sama  musiała  użyć  nieco  siły,  żeby  ta

złota  klamka  jej  uległa.  –  Wiesz  co?  Nie  będziemy  ich  domykać,  będzie  ci

background image

łatwiej.

– No dobrze.
Weszły  do  środka,  zapaliły  światło.  Znalazły  się  w  niedużym

pomiesz eniu,  które  również  wyglądało,  jakby  as  się  w  nim  zat ymał.
Jedynym  atrybutem  w ół esności  był  nowo esny  kaloryfer  i  muszla
klozetowa  wymieniona  niedawno.  Cała  reszta  z  pewnością  pamiętała
pierwszego  właściciela  tego  p ybytku:  małe  białe  kafelki  w  zielono-
niebieskie  wzory,  wanna  na  złotych  wywiniętych  nóżkach  i  marmurowa
umywalka  p ypominająca  muszlę.  A  na  niej  i  na  wannie  krany  podobne
do  tych,  które  teraz  już  można  było  kupić  w  sklepach  –  w  ylu  retro.  Te
były  prawdziwe, 

ed  u  lat,  ale  w  świetnym  anie,  wanna  też  była

czysta i świecąca – emaliowana, żeliwna.

– Ale dziwna ta łazienka. A co to jest? – dziewczynka pokazała na wannę.
– Wanna.
– A czemu ona ma takie zawijasy na dole.
– Bo ta wanna, jak i cały ten dom, jest bardzo stara. Ma już ze sto lat.
– A to bardzo dużo? – mała była niestrudzona w zadawaniu pytań.
– Jak na wannę to dużo.
– A z tego kranu leci woda?
– Zaraz zobaczymy.
Honorata odkręciła złoty, czteroramienny kurek.
– Widzisz, działa. Zaraz się wykąpiesz – powiedziała i wyszła po kosmetyki

do kąpieli.

– Mogę wejść? – zapytała Małgosia, pokazując na wannę.
– Po ekaj,  rawdzę,  y woda nie za gorąca – mówiąc te słowa, zanu yła

ręce w wodzie. – Dobrze, możesz wchodzić.

Po  kilkuna u  minutach  wykąpana  dziew ynka  leżała  już  w  ogromnym

łożu, na wielkiej liliowej poduszce, pod taką samą kołdrą. Mama ucałowała
ją na dobranoc.

W  pokoju  było  jesz e  widno.  Honorata  anęła  p y  oknie  i  wyj ała  na

zewnąt . Okno wychodziło na ogród za domem. Zmie ające ku zachodowi
słońce  resztkami  promieni  oświetlało  ogród,  a  właściwie  jego  niewielką

ęść.  Mniej  więcej  na  środku  znajdował  się  wielki  zielony  namiot,  pod

którym  ał  olik  i  k esła.  Dookoła  umiesz ono  duże  kamienne  donice,
a  w  nich  róże,  tulipany,  gdzieniegdzie  biały  jaśmin.  Na  dole  był  taras,  na
którym teraz siedzieli go oda e. Rozmawiali o  ymś, a pani Agata nawet
się  uśmiechała.  Honorata  odwróciła  się  od  okna.  Podeszła  do  śpiącej
Małgosi  i  odgarnęła  jej  włosy  z 

oła.  „Mój  Boże,  kto  by  pomyślał,  że

pierwszą  noc  w  Sz ecinie  moje  dziecko 

ędzi  w  tym  domu.  To

background image

niesamowite,  jak  bardzo  nie  je eśmy  w 

anie  p ewidzieć  tego,  co  się

wydarzy”.

Dziwne  jej  się  wydawało,  że  za  bramą  tego  domu  je   mia o,  w  którym

ędziła swoje dzieciń wo i młodość, niezbyt sz ęśliwe lata swojego życia.

Tutaj  wszy ko  miało  jakby  inny  wymiar,  bardzo  dla  niej  nie e ywi y.
Nie wiedziała,  y zdoła się p yzwy aić do tego magi nego oto enia,  y
uda  jej  się  w  miarę  normalnie  funkcjonować  z  dala  od  zgiełku  wielkiego
mia a.  Jedno  wiedziała  na  pewno  – 

róbuje  zapomnieć  o  tragedii,  która

otkała  ją  i  jej  dziecko,  o  ile  coś  takiego  w  ogóle  można  wymazać

z  pamięci.  Za anawiała  się  jesz e,  co  zrobi  ze  swoją  rodziną.  Z  bratem
niedługo  się  skontaktuje.  A  co  z  matką  i  ojcem?  Po anowiła  na  razie  nie
zap ątać  sobie  tym  głowy.  Teraz  musiała  p y osować  się  do  nowych
warunków,  rozpo ąć  pracę,  poznać  swoich  chlebodawców.  Była  zmę ona.
Znalazła swoją koszulę nocną, poszła do łazienki, wykąpała się i weszła do
łóżka.  P ytuliła  się  do  Małgosi.  Było  już  ciemno,  po  kilkuna u  minutach
zasnęła.

background image

Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment

pełnej wersji całej publikacji.

Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji 

kliknij tutaj

.

Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora 

sklepu na którym  można

nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji

. Zabronione są

jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej 
od-sprzedaży, zgodnie z 

regulaminem serwisu

.

Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie

internetowym 

e-booksweb.pl - audiobooki, e-booki

.