background image

ANNE RICE

PANDORA

background image

Dedykowane

Stanowi, Christopherowi i Michele Rice,

Suzanne Scott Quiroz

i Victorii Wilson

Pamięci Johna Prestona

Irlandczykom z Nowego Orleanu,

którzy w połowie XIX wieku wznieśli

na Constance Street wspaniały kościół św. Alfonsa,

przekazując nam, przez wiarę, architekturę i sztukę,

wspaniały pomnik „chwały Grecji i wielkości Rzymu”.

background image

O   pani   Moore   i   echach   w   jaskiniach   Marabar:   „[…]   ale   echo   zaczynało   w   jakiś 

nieokreślony sposób osłabiać jej więź z życiem. Odezwawszy się w chwili, kiedy odczuwała 

szczególne   znużenie,   zdołało   wyszeptać:   »Patos,   pobożność,   odwaga   -   one   istnieją,   ale   są 
tożsame i takie jest plugastwo. Wszystko istnieje, nic nie ma wartości”.

E.M. Forster, Droga do Indii

*1

Wierzysz, że jest jeden Bóg? Słusznie czynisz - lecz także i złe duchy wierzą i drżą.

List św. Jakuba Apostoła 2,19

„Jakże   godzien   drwiny   i   dziwaczny   jest  człowiek,   który   dziwi   się   czemukolwiek,   co 

zdarza się w życiu”.

Marek Aureliusz, Rozmyślania

1

*

 E.M. Forster, Droga do Indii, tłum. K. Tarnowska, A. Konarek, Czytelnik, Warszawa 1979.

background image

„Kolejnym artykułem naszej wiary jest to, że wiele stworzeń zostanie potępionych; na 

przykład anioły, wygnane z nieba wskutek pychy i zmienione w diabły; i ci spośród ludzi na 

ziemi, którzy żyją nie objęci Świętą Wiarą Kościoła, to znaczy poganie; oraz ci z ochrzczonych, 
którzy wiodą życie niechrześcijańskie i umierają poza zasięgiem miłości - wszyscy oni zostaną 

skazani na wieczne męki piekielne, jak naucza Kościół Święty. Wobec czego nie mogłem pojąć, 
w jaki sposób wszystko może skończyć się dobrze, co ukazywał mi wówczas Pan. Lecz na 

pytanie to otrzymałem jedną tylko odpowiedź: »Co niemożliwe dla was, nie jest niemożliwym 
dla mnie. Dotrzymam każdego danego słowa, tak by wszystko skończyło się dobrze«. Tak 

pouczyła mnie łaska Boża…”

Julian z Norwich, Objawienia Bożej miłości

background image

1

Nie minęło jeszcze dwadzieścia minut od chwili, gdy zostawiłeś mnie w tej kawiarni, 

odmówiłam twej prośbie oraz oświadczyłam, że nie spiszę historii swego śmiertelnego życia i 
tego, jak stałam  się wampirem - jak zetknęłam się z Mariuszem,  który niewiele przedtem 

zakończył ludzkie życie.

I   oto   siedzę   i   mam   przed   sobą   twój   otwarty   notatnik,   trzymam   jedno   z   ostro 

zakończonych wiecznych piór, które mi zostawiłeś, i napawam się zmysłowym spływaniem 
czarnego atramentu na kosztowny, nieskazitelnie biały papier.

To zrozumiałe, Davidzie, że zostawiłeś mi coś eleganckiego, kuszącą stronę papieru. 

Ten   oprawny   w  czarną,   lakierowaną   skórę  notatnik,   ozdobiony   na   okładce   wybujałymi,   a 

pozbawionymi cierni różami, czyż nie jest to wzór jedynie w ostatecznym rozrachunku, czyż 
nie bije z niego autorytet? To, co spisane między ciężkimi oprawami księgi, będzie mieć swą 

wagę - zdaje się mówić okładka.

Gruby   papier   pokryty   jasnoniebieskimi   liniami   -   jesteś   praktyczny,   o   wszystkim 

myślisz. Wiesz zapewne, że prawie nigdy niczego nie piszę.

Nawet przenikliwy zgrzyt pióra jest pokusą: przypomina najlepsze pióra w starożytnym 

Egipcie, gdy przykładałam je do pergaminu i pisałam listy do ojca, gdy wylewałam swe żale w 
dzienniku… ach, ten dźwięk. Brakuje tylko woni atramentu, za to mamy doskonałe plastikowe 

pióro, które wystarczy na wiele ksiąg, pozostawiając na papierze eleganckie ślady, których 
głębokość zależy wyłącznie ode mnie.

Rozmyślam   na   piśmie   o   twej   prośbie.   Widzisz   już   więc,   że   coś   ze   mnie   jednak 

wydobędziesz. Powoli jej ulegam, niemal tak, jak stopniowo poddają się nasze ludzkie ofiary. 

Być może zresztą odkrywam (gdy za oknami nie ustaje deszcz, a we wnętrzu kawiarni słychać 
ciągły szmer rozmów), że nie czeka mnie wcale męka, jakiej się spodziewałam - trud sięgania 

pamięcią przez dwa tysiące lat - lecz przyjemność, jak samo picie krwi.

Wyciągam ręce ku ofierze, z którą nie pójdzie mi łatwo: ku mojej przeszłości. Możliwe, 

że umknie i nie będę jej w stanie dogonić. Tak czy owak, staję przed ofiarą, z jaką jeszcze nigdy 
się nie zmierzyłam. I odzywa się instynkt myśliwego, podniecenie tym, co świat współczesny 

określa mianem śledztwa.

Bo chyba jedynie tym można wytłumaczyć fakt, że tak wyraźnie widzę tamte czasy? Nie 

podałeś   mi   żadnego   magicznego   napoju,   który   przyspieszyłby   bieg   myśli.   Dla   nas   istnieje 

background image

zresztą tylko jeden napój, i jest nim krew.

W pewnym momencie, gdy szliśmy do kawiarni, stwierdziłeś:

- Na pewno będziesz wszystko pamiętała.
Ty,   który   jesteś   pośród   nas   młodzieńcem,   starcem   zaś   wśród   śmiertelników,   który 

byłeś, jako śmiertelnik, tak uczony. Być może nie ma w tym nic dziwnego, że z taką śmiałością 
próbujesz zebrać nasze opowieści.

Ale po  co zastanawiam  się  nad  twą  ciekawością,   zuchwałą   w  obliczu  przesiąkniętej 

krwią prawdy?

Jak udało ci się rozpalić we mnie pragnienie powrotu dwa tysiące lat wstecz, niemal 

dokładnie  tyle   - bym opowiedziała  o swych  śmiertelnych   dniach   na  ziemi w Rzymie,  gdy 

przyłączyłam się do Mariusza, który nie miał szans w pojedynku z fatum.

Dlaczego owe dawno zasypane i wyschnięte źródła wołają teraz z taką siłą? Drzwi się 

nagle rozwierają. Wpada przez nie światło. Wejdź.

Siedzę wygodnie w kawiarni.

Piszę, lecz  od czasu do czasu  odrywam wzrok od kartki  i omiatam nim ludzi w tej 

paryskiej kawiarni. Widzę monotonne, bezpłciowe tkaniny tej epoki, młodą Amerykankę w 

oliwkowym, wojskowym stroju, z całym dobytkiem w plecaku; widzę starego Francuza, który 
przychodzi tu od lat tylko po to, by oglądać obnażone nogi i ręce młodych, karmić się ich 

gestami, jak gdyby był wampirem. Czekać na egzotyczny  klejnot chwili,  gdy jakaś kobieta 
wybuchnie śmiechem, odchyli się do tyłu, trzymając w ręku papierosa, syntetyczna bluzka 

ciasno opnie jej piersi i będzie widać sutki.

Ach,   starzec.   Jest   siwy   i   ma   na   sobie   drogi   płaszcz.   Jest   zupełnie   niegroźny.   Żyje 

wyłącznie  zmysłem wzroku.   Wieczorem  wróci  do skromnego,  acz   gustownego mieszkania, 
które   utrzymuje   od   ostatniej   wielkiej   wojny   światowej,   i   będzie   oglądał   filmy   z   młodą 

pięknością zwaną Brigitte Bardot. Żyje w swych oczach. Nie tknął kobiety od dziesięciu lat.

Ja   nie   dryfuję,   Davidzie.   Zarzucam   tu   kotwicę.   Bo   nie   chcę,   żeby   moja   opowieść 

wylewała się niczym z upojnej wyroczni.

Zwracam   na   tych   śmiertelnych   baczniejszą   uwagę.   Tacy   są   świeży,   egzotyczni,   a 

zarazem   soczyści;   wyglądają   tak,   jak   musiały   wyglądać   tropikalne   ptaki   oglądane   oczami 
śmiertelnego dziecka: tryskają trzepoczącym, buntowniczym życiem, chciałam łapać je razem 

z ich witalnością, żeby biły skrzydłami w mych rękach, chciałam pochwycić lot, mieć go na 
własność, wziąć choćby jego część. Ach, ta okropna chwila dzieciństwa, kiedy przypadkowo 

background image

zdusi się życie jaskrawoczerwonego ptaka.

Jednak śmiertelnicy w ciemniejszym odzieniu sprawiają bardziej złowrogie wrażenie: 

jak zwykle handlarz kokainy - a kręcą się wszędzie, to najsmakowitsze dla nas kąski - który 
zaszyty w najodleglejszym kącie czeka na klienta w długim, skórzanym płaszczu skrojonym 

przez włoskiego projektanta. Włosy przycięte krótko na bokach i bujne na środku czaszki, co 
ma przydawać mu dystynkcji, i przydaje, chociaż nie ma takiej potrzeby, o czym łatwo się 

przekonać,   patrząc   na   twardy   wyraz   ust,   którym   natura   nie   szczędziła   swych   darów. 
Trzymając  w  ręku  zapalniczkę,  wykonuje   nią  szybkie,  niecierpliwe   ruchy,  znak  szczególny 

narkomana: kręci się, obraca, nie umie spokojnie usiedzieć. Nie wie, że już nigdy w życiu nie 
zazna spokoju. Ma ochotę wyjść i zażyć kokainę, niecierpliwi się, ale musi czekać na klienta. 

Buty ma zbyt lśniące, a długie, szczupłe ręce nigdy się nie zestarzeją.

Myślę, że umrze dzisiaj. Zaczynam nabierać ochoty, żeby go zabić. Tylu ludziom podał 

truciznę.   Tropiąc   go,   biorąc   go   w   ramiona,   nie   musiałabym   nawet   spowijać   go   w   wizje. 
Wystarczyłoby przekonać go, że śmierć przybrała postać kobiety zbyt bladej, by mogła być z 

krwi   i   kości,   zbyt   wygładzonej   przez   mijające  stulecia,  by   była   czym   innym   niż   ożywiony 
posąg,   ale   może   ci,   na   których   czeka,   uknuli   spisek   na   jego   życie?   Po   co   miałabym 

interweniować?

Jak   wyglądam   w   oczach   tych   ludzi?   Kobieta   o   falach   długich,   czystych,   brązowych 

włosów,   które   spowijają   ją   niczym   kwef   zakonnicę,   o   twarzy   tak   białej,   że   wygląda   na 
stworzoną przez kosmetyka, i niezwykle błyszczących oczach, lśniących nawet zza okularów w 

złotych oprawkach.

Tak, winniśmy być wdzięczni za tak liczne modele okularów w dzisiejszych czasach - bo 

gdyby przyszło je zdjąć, musiałabym chyba siedzieć z pochyloną głową, żeby nie wystraszyć 
ludzi samą grą refleksów żółci, brązów i złota w oczach, które z biegiem czasu coraz bardziej 

upodabniają się do szlachetnych kamieni, tak że wyglądam jak niewidoma, która w miejscu 
źrenic   ma   topazy,   starannie   ukształtowane   gałki   oczne   z   topazów,   szafirów,   nawet 

akwamaryny.

Widzisz, zapisałam już tyle stron, a wszystko sprowadza się do wyrażenia zgody: Tak, 

opowiem, jak to się zaczęło.

Tak, opowiem ci o swoim śmiertelnym życiu w starożytnym Rzymie, jak pokochałam 

Mariusza, jak się związaliśmy, a potem musieliśmy rozstać.

Jaka zaszła we mnie przemiana, pojawiła się nieznana dotąd stanowczość.

background image

Jaką   moc   czuję,   trzymając   to   pióro,   jak   bardzo   pragnę   rzucić   na   nas   jasne,   ostre 

światło, by dopiero potem zacząć spełniać twą prośbę.

Oto   Paryż,   czasy   pokoju.   Pada   deszcz.   Wzdłuż   bulwaru   ciągną   się   wysokie, 

majestatyczne, szare budowle o podwójnych oknach i balkonach z żelaznymi balustradami. 

Ulicami  pędzą  hałaśliwe,   malutkie,  niebezpieczne  auta.   W  kawiarniach   takich  jak  ta   tutaj 
pełno turystów z całego świata. Fasady starożytnych kościołów stoją zasłonięte kamienicami, 

pałace  zmieniono w muzea, po których błąkam się całymi  godzinami, nie mogąc oderwać 
wzroku   od   przedmiotów   z   Egiptu   i   Sumeru,   starszych   nawet   ode   mnie.   Wszędzie   panuje 

architektura rzymska, wierne repliki świątyń służą tu jako banki. Język angielski zalewają 
słowa zaczerpnięte z mojej łaciny. Owidiusz, mój ukochany Owidiusz, który przepowiadał, że 

jego wiersze przetrwają rzymskie imperium, miał rację.

Starczy wejść do pierwszej lepszej księgarni, by znaleźć go w schludnych, niewielkich 

tomikach, które mają przyciągać uczącą się młodzież.

Rzymskie   wpływy   rozprzestrzeniają   się   same,   wyrastają   potężnymi   dębami   we 

współczesnych lasach komputerów, cyfrowych dysków, mikrowirusów i łączy satelitarnych.

Łatwo tu - jak zawsze - o możliwe do przyjęcia zło, o rozpacz wartą czułego spełnienia.

W   moim   przypadku   zawsze   trzeba   czuć   odrobinę   litości,   miłość   dla   ofiary:   muszę 

wmówić sobie, że śmierć, którą niosę, nie szpeci wielkiego całunu przeznaczenia, utkanego z 

drzew, ziemi i gwiazd, i ludzkich zdarzeń, który bez chwili przerwy unosi się nad nami, gotów 
spowić całe stworzenie, cały znany nam świat.

Gdy znalazłeś mnie wczoraj w nocy, jak mnie oceniłeś? Szłam samotna mostem nad 

Sekwaną, w ostatnim, niebezpiecznym mroku przed świtem.

Ujrzałeś   mnie,   zanim   zdałam   sobie   sprawę   z   twej   obecności.   Nałożyłam   kaptur   i 

pozwoliłam, by w mętnym blasku latarni oczy nacieszyły się swym momentem chwały. Ofiara 

stała na balustradzie, jeszcze dziecko, ale zbite i okradzione przez setkę mężczyzn. Chciała 
umrzeć w wodzie. Nie wiem, czy głębokość Sekwany w tamtym miejscu pozwala umrzeć. Tak 

blisko Wyspy Świętego Ludwika. I katedry Notre Dame. Być może pozwala, jeśli człowiek 
potrafi w takiej chwili nie walczyć o życie.

Ale   czułam,   że   dusza   tej   ofiary   jest   jak   popiół,   jak   gdyby   duch   został   spalony, 

pozostawiając samo ciało, znużoną, schorowaną powłokę. Objęłam ją, a gdy zobaczyłam w jej 

małych, czarnych oczach lęk, gdy dostrzegałam w nich pytanie, spowiłam ją wizjami. Smoła, 
która okrywała mi skórę, nie zamaskowała podobieństwa do Matki Boskiej, i kobieta utonęła 

background image

w pobożnych modłach, a gdy mi uległa, ujrzała moje zasłony w barwach, które pamiętała z 
kościołów dzieciństwa. Ja - wiedząc, że muszę się napić, a jednocześnie pragnąc jej, pragnąc 

bólu,   jakim   mogłaby   emanować   u   kresu,   spragniona   smakowitej,   czerwonej   krwi,   która 
napełni mi usta i pozwoli na chwilę poczuć się człowiekiem mimo całej potworności mego 

bytowania   -   ja   uległam   jej   wizjom,   zgięłam   jej   kark,   przebiegłam   palcami   po   bolącej, 
delikatnej skórze, i wtedy, gdy zatopiłam w niej zęby, gdy zaczerpnęłam z niej napoju, wtedy 

zdałam sobie sprawę z twojej obecności. Obserwowałeś.

Wiedziałam, czułam to, i moją uwagę odwrócił nasz obraz w twych oczach, gdy mimo 

wszystko zalewał mnie strumień rozkoszy, dając poczucie życia i jakiejś łączności z koniczyną 
albo drzewami, których korzenie były dłuższe niż konary wyciągnięte w stronę firmamentu.

W pierwszej chwili  odczułam  do ciebie  niechęć.  Widziałeś  mą ucztę.  Widziałeś,  jak 

uległam. Nie miałeś pojęcia o moim wielomiesięcznym głodzie, ascezie, wędrówce. Zobaczyłeś 

tylko nagłe objawienie się nieczystej żądzy wyssania z niej całej duszy, tak by serce podeszło 
jej do gardła, żądzy wyciągnięcia z jej żył każdej cząstki tego, co chce jeszcze przetrwać.

Rzeczywiście chciała przeżyć. Otulona świętymi, niespodziewanie śniąca o piersiach, 

które ją karmiły, opierała mi się swym młodym ciałem, walczyła, taka miękka, z moją twardą, 

posągową postacią, której bezmleczne, marmurowe sutki nie dawały pociechy. Niech spotka 
się z matką, zmarłą i wyczekującą. Może ujrzę w jej oczach światło, przez które mknęła na 

spotkanie pewnego zbawienia.

Potem o tobie zapomniałam. Nikt nie będzie mnie okradał. Zwolniłam tempo picia, 

pozwoliłam   jej  westchnąć,  napełnić  płuca   chłodnym  nadrzecznym   powietrzem,  gdy  matka 
była   coraz   bliżej,   a   śmierć   zdawała   się   bezpieczna   niczym   łono.   Zabrałam   wszystko,   do 

ostatniej kropli.

Zwisła bez życia, jak ktoś, kogo ocaliłam, jakaś osłabła, chorowita, pijana dziewczyna. 

Wniknęłam w jej ciało, palce, mimo że takie delikatne, przebijały się z łatwością do serca, 
które wyciągnęłam i zaczęłam ssać; pochyliłam się i ssałam je jak owoc, aż w żadnej komorze i 

w żadnym włóknie nie pozostała ani kropla krwi, po czym wolno - możliwe, że już na twój 
użytek - uniosłam ją i upuściłam do rzeki, której tak mocno pragnęła.

Teraz   płuca   dziewczyny   miały   napełnić   się   wodą.   Nie   będzie   szamotania   się   ani 

ostatniego, rozpaczliwego machania rękami. Raz jeszcze przystawiłam serce do ust, aż straciło 

nawet   kolor   krwi,   wreszcie   cisnęłam   je   -   zmiażdżone   grono   -   w   ślad   za   nią,   biednym 
dzieckiem, dzieckiem setki mężczyzn.

background image

Wtedy odwróciłam się do ciebie, dając do zrozumienia, że wiem o twojej obecności na 

bulwarze. Chyba próbowałam cię nawet wystraszyć. W przypływie szału uświadomiłam ci twą 

słabość, dałam do zrozumienia, że cała krew, jaką otrzymałeś od Lestata, nie da ci sił, by mi 
sprostać, gdybym postanowiła rozerwać cię na strzępy, przeniknąć śmiertelnym żarem i spalić 

na stosie lub tylko ukarać przenikającą do głębi raną - za samo to, że mnie podglądałeś.

Mówiąc szczerze, jeszcze nigdy nie zrobiłam czegoś takiego komuś młodszemu. Żal mi 

was, gdy patrzycie na nas, starców, i przebiega was dreszcz grozy. Powinnam - znając samą 
siebie - rozpłynąć się w mrokach nocy tak, żebyś nie mógł mnie znaleźć.

Ujęło mnie coś w twoim zachowaniu, sposobie, w jaki podszedłeś do mnie, młodym, 

opalonym, anglo - hinduskim ciele obdarzonym gracją młodości śmiertelnika. Jakbyś pytał 

mnie samą pełną pokory postawą:

- Czy moglibyśmy porozmawiać, Pandoro?

Duchem zawędrowałam gdzieś daleko. Być może o tym wiedziałeś. Nie pamiętam, czy 

pozbyłam się myśli o tobie, wiem również, że twoje zdolności telepatyczne nie są rewelacyjne. 

Myśli odbiegły daleko, nie wiem, czy z mojej własnej woli, czy za twoją sprawą. Zastanawiałam 
się nad wszystkim, co mogłabym ci powiedzieć, nad opowieściami tak odmiennymi od historii 

o Lestacie i o Mariuszu, przekazanymi nam przez Lestata, chciałam cię też przestrzec przed 
starożytnymi wampirami Dalekiego Wschodu, które zabiłyby cię za to, że znalazłeś się na ich 

terytorium.

Chciałam,  żebyś raz na zawsze  pojął to, z czym wszyscy musimy się godzić: źródło 

naszego wampirycznego głodu tak naprawdę biło w dwóch istotach - Mekare i Maharet - tak 
starożytnych, że ich widok jest dziś czymś okropnym, poza pięknem i brzydotą. A jeżeli same 

się unicestwią, wszyscy zginiemy wraz z nimi.

Chciałam   opowiedzieć   ci   też   o  innych,   którzy   nie   znali   naszego   plemienia   ani   jego 

dziejów, którzy przeżyli straszliwy ogień, jaki sprowadziła na swe dzieci nasza Matka Akasha. 
Chciałam ci powiedzieć, że po Ziemi chodzą stworzenia do nas podobne, lecz nie będące ani 

nami, ani ludźmi. I znienacka zachciało mi się wziąć cię pod swoje skrzydła.

Chyba   jednak   działo   się   to   za   twoją   sprawą.   Stałeś   przede   mną   jak   angielski 

dżentelmen,   emanujący   dobrym   wychowaniem   w   stopniu   większym   niż   inni   znani   mi 
mężczyźni. Zdumiewał mnie twój wykwintny ubiór, to, że pozwoliłeś sobie na czarny płaszcz z 

wełny czesankowej, a nawet na luksus czerwonego, jedwabnego szalika - zupełnie inaczej niż 
zaraz po stworzeniu.

background image

Zrozum, nie byłam przytomna w noc, gdy Lestat przemienił cię w wampira.
Cały   nadprzyrodzony   świat   na   wiele   tygodni   przedtem   drżał   jednak   od   wieści,   że 

śmiertelnik przemieścił się w ciało innego śmiertelnika: my wiemy o takich sprawach, jakby 
mówiły   nam   o   nich   gwiazdy.   Jeden   nadprzyrodzony   umysł   wychwytuje   te   falowania, 

rozchodzące się od nagłego cięcia w tkaninie normalności, drugi umysł odbiera obraz i dalej 
wszystko toczy się jak lawina.

David   Talbot,   którego   nazwisko   kojarzyliśmy   z   szanowanym   zakonem 

psychodetektywów,   zdołał   przenieść   całą   swą   duszę  i   ciało   eteryczne   w  innego   człowieka, 

którego ciało zostało z kolei owładnięte przez złodzieja ciał wypędzonego stamtąd przez ciebie. 
I   gdy   zamieszkałeś   w   młodym   osobniku,   ty,   ze   wszystkimi   skrupułami   i   wyznawanymi 

wartościami,   z   gromadzoną   przez   siedemdziesiąt   cztery   lata   wiedzą,   zakorzeniłeś   się   w 
młodzieńczych komórkach.

Tak   powstał   David   Odrodzony,   David   o   lśniącej   urodzie   Indii   i   pierwotnej, 

wypielęgnowanej sile brytyjskiego pochodzenia, David, którego Lestat zmienił w wampira, z 

ciałem i duszą, łącząc cud z Ciemną Sztuką, raz jeszcze dopuszczając się grzechu, na wieść o 
którym osłupieli zarówno jego rówieśnicy, jak i starsi.

I spotkało cię to z ręki najlepszego przyjaciela!
Witamy   w   ciemnościach,   Davidzie.   Witamy   w   krainie   szekspirowskiego   „niestałego 

księżyca”.

Dzielnie szedłeś ku mnie po moście.

- Wybacz, Pandoro - powiedziałeś cicho.
Uderzająca była twa nienaganna wymowa brytyjskiej arystokracji i ten dezorientujący, 

angielski rytm, tak uwodzicielski, jakbyś mówił: „my wszyscy zbawimy świat”.

Zachowywałeś uprzejmy dystans, jak gdybym była dziewiętnastowieczną dziewicą, a ty 

nie chciałbyś niepokoić mnie i mej wrażliwej duszy. Uśmiechnęłam się.

Wtedy   pozwoliłam   sobie   na   chwilę   przyjemności.   Zlustrowałam   cię   uważnie,   pisklę 

jeszcze, które Lestat - wbrew nakazowi Mariusza - odważył się stworzyć. Ujrzałam, z czego się 
składasz: ogromna dusza ludzka, nieulękła, choć zakochana po trosze w rozpaczy, i ciało, które 

Lestat   niemal   z   narażeniem   życia   wyposażył   w   potęgę.   Ryzykował,   oddając   ci   w   trakcie 
przemiany   tak   wiele   krwi.   Próbował   dać   ci   odwagę,   inteligencję,   przebiegłość;   próbował 

przetransportować we krwi cały swój arsenał.

Spisał się dobrze. Twa siła płynęła z wielu źródeł i natychmiast rzucała się w oczy. Krew 

background image

Lestata   zawierała   domieszkę   krwi   naszej   Matki   Królowej   Akashy.   Krwi   dodał   mu   także 
Mariusz, mój starożytny kochanek. Czegóż nie mówią o Lestacie - nawet że pił krew Jezusa 

Chrystusa.

Zaczęłam   od   tej   sprawy,   gnana   ciekawością,   ponieważ   obserwacja   świata   w 

poszukiwaniu wiedzy często prowadzi do odkrycia tragedii, których strasznie nie lubię.

- Powiedz mi całą prawdę - zaczęłam - o tej opowieści, o szatanie Memnochu. Lestat 

utrzymywał, że był w niebie i piekle. Wrócił z chustą świętej Weroniki. Z obliczem Chrystusa! 
Tysiące  nawróciły  się na chrześcijaństwo,  uleczyły  z alienacji,  pozbyły  rozgoryczenia.  Inne 

Dzieci   Ciemności   wyciągały   ramiona   ku   zabójczemu   światłu   jutrzenki,   jak   gdyby   słońce 
naprawdę było boskim ogniem.

- Tak, wszystko przebiegało tak, jak opisałem - odparłeś,  pochylając głowę w geście 

uprzejmej, choć umiarkowanej skromności. - Wiesz również, że kilku z nas… zginęło w swej 

zapalczywości, a dziennikarze i naukowcy zebrali nasze prochy w celach badawczych.

Zdumiewał   mnie   twój   spokój.   Dwudziestowieczna   wrażliwość.   Umysł   zalany 

nieogarnioną   obfitością   informacji,   wymowny,   wiecznie   poszukujący   syntezy, 
prawdopodobieństw, a wszystko na tle potwornych doświadczeń, wojen i masakr, być może 

najokropniejszych w historii świata.

- To wszystko się wydarzyło - ciągnąłeś. - Rzeczywiście poznałem starożytne Mekare i 

Maharet, i niepotrzebnie obawiasz się, że nie wiem, jak wiotki jest korzeń. Bardzo miło z twej 
strony, że zamierzałaś mnie chronić.

Pozostawałam pod jego dyskretnym urokiem.
- Jakie jest twoje zdanie na temat Świętej Zasłony? - spytałam.

- Matka   Boska   Fatimska   -   odparłeś   cicho.   -   Całun   turyński,   kaleka   wychodzący   z 

cudotwórczych wód w Lourdes! Łatwa wiara w te sprawy z pewnością przynosi pociechę.

- A ty nie uwierzyłeś? Potrząsnąłeś głową.
- Lestat w gruncie rzeczy również nie. To ta śmiertelniczka, Dora, wykradła mu chustę i 

ogłosiła jej istnienie światu. Muszę jednak przyznać, że była to rzecz wykonana z niezmierną 
starannością, być może najbardziej na świecie warta miana relikwii.

W twym głosie niespodziewanie pojawiła się nuta przygnębienia.
- Jest dziełem jakiejś potężnej woli.

- A wampir Armand, delikatny, chłopięcy Armand, czy on uwierzył? Armand popatrzył 

na nią i dostrzegł oblicze Chrystusa? - zaryzykowałam, oczekując potwierdzenia.

background image

- Przynajmniej na tyle, że gotów był umrzeć - odparłeś uroczystym tonem. - Gotów 

rozewrzeć ramiona na powitanie wschodzącego słońca.

Odwróciłeś głowę i zamknąłeś oczy. Była to prosta, pozbawiona ozdobników prośba, by 

nie zmuszać cię do mówienia o Armandzie strawionym porannym ogniem.

Wydałam   z   siebie   westchnienie   -   zdziwiona,   nawet   zafascynowana   jasnością   i 

sceptycyzmem   twej   postawy,   przy   jednoczesnym   szczerym   i   bolesnym   przywiązaniu   do 

innych.

Rzekłeś drżącym głosem:

- Armand. - Ciągle stałeś odwrócony. - Co za rekwiem. I czy zdążył się dowiedzieć, czy 

Memnoch   istnieje,   a   Bóg   Wcielony,   który   kusił   Lestata,   naprawdę   jest   Synem   Boga 

Wszechmogącego? Kto to może wiedzieć?

Ujęła mnie twa szczerość, powaga, pasja. Nie byłeś zblazowany ani cyniczny. Uderzała 

wyrazistość twych uczuć wobec tamtych zdarzeń, istot i pytań, które zadałeś.

- Wiesz,   że   trzymają   chustę   w   zamknięciu   -   podjąłeś.   -   W   Watykanie.   Przez   dwa 

tygodnie   na   Piątej   Alei   trwało   szaleństwo,   ludzie   przychodzili   do   katedry   św.   Patryka 
popatrzeć w oczy Boga, spoglądali i zanosili owo spojrzenie do swych domostw. Wątpię, żeby 

istniał na Ziemi naród, który byłby w stanie popatrzeć na to choćby przez chwilę.

- A Lestat. Gdzie on teraz jest?

- Obezwładniony, milczący - odrzekłeś. - Leży na posadzce pewnej kaplicy w Nowym 

Orleanie. Nie porusza się. Nic nie mówi. Przybyła doń matka. Znałaś ją - Gabrielle - zmienił ją 

w wampira.

- Tak. Pamiętam.

- Nawet ona nie potrafi wydobyć z niego ani słowa. Tak czy owak, nie zna prawdy na 

temat tego, co zobaczył podczas podróży do nieba i piekła. Próbował wyznać wszystko Dorze! 

Kilka nocy po tym, jak spisałem całą jego opowieść, zapadł w taki stan. Ma nieruchomy wzrok 
i   wiotkie   ciało.   W   tym   opuszczonym   klasztorze   i   przyległej   kaplicy   stworzyli   z   niego   i   z 

Gabrielle osobliwą Pietę. Jego umysł jest zamknięty albo, co gorsza, pusty.

Twój sposób opowiadania niezmiernie przypadł mi do gustu. Zupełnie mnie rozbroił.

- Pozostawiłem   Lestata,  ponieważ   nie  byłem  mu w  stanie   pomóc  ani  go  dosięgnąć. 

Muszę   się   też   dowiedzieć,   czy   istnieją   starcy,   którzy   chcą   mnie   unicestwić;   muszę   odbyć 

pielgrzymki i wędrówki, poznać zagrożenia świata, do którego mnie dopuszczono.

- Jesteś bardzo otwarty. Nie ma w tobie ani krzty przebiegłości.

background image

- Wręcz przeciwnie. Skrywam przed tobą swoje największe atuty. - Na twoich ustach 

powoli zagościł uprzejmy uśmiech. - Twa uroda wprowadza mnie w stan pomieszania. Czy 

jesteś do tego przyzwyczajona?

- Jak  najbardziej.  Nawet  znużona.  Otrząśnij  się. Muszę  cię tylko  przestrzec,  że żyją 

starcy, starożytni starcy, których natury nikt nie zna i nie potrafi wytłumaczyć. Doszły mnie 
wieści, że poznałeś Maharet i Mekare. One są teraz najstarszym źródłem, z którego wszyscy 

bierzemy   początek.   Najwyraźniej   nas   porzuciły,   wycofały   się   ze   świata   i   skryły   w   jakimś 
tajemniczym miejscu, nie mając ochoty na sprawowanie władzy.

- Masz   najzupełniejszą   rację   -   odparłeś.   -   Moja   audiencja   u   nich   była   piękna,   lecz 

wyjątkowo krótka. Nie chcą nikim rządzić, Maharet zaś - dopóki istnieje świat i jej fizyczne na 

nim potomstwo, tysiące ludzkich potomków, których zrodziła w epoce tak starożytnej, że nie 
istnieją miary czasu na jej oznaczenie - Maharet nie zniszczy siebie i siostry, bo oznaczałoby to 

destrukcję nas wszystkich.

- Tak   -   potwierdziłam   -   ona   tak   uważa,   wierzy   w   wielką   rodzinę   pokoleń,   których 

rozrost śledziła przez całe tysiąclecia. Widziałam ją, gdy się wszyscy zebraliśmy. Nie dostrzega 
w nas zła - we mnie, tobie, w Lestacie - tylko siły natury, na podobieństwo wulkanów czy 

pożarów, które pustoszą lasy, albo piorunów, które powalają człowieka.

- Właśnie  - odpowiedziałeś.   - Nie  istnieje  żadna  Królowa   Przeklętych.  Obawiam   się 

tylko jeszcze jednego nieśmiertelnego, twojego ukochanego, Mariusza. Bo to on przed swym 
odejściem ustanowił zasadę, że nie wolno już tworzyć żadnych nowych istot pijących krew. 

Jego oczom jawię się jako stworzenie pospolitego pochodzenia. To znaczy tak by to ujął, gdyby 
był Anglikiem.

- Nie sądzę, żeby chciał zrobić ci krzywdę. - Potrząsnęłam głową. - Czyż nie przybył do 

Lestata, żeby na własne oczy ujrzeć chustę?

Na obydwa pytania odpowiedziałeś przecząco.
- Posłuchaj mej rady: gdy wyczujesz jego obecność, zacznij do niego przemawiać. Mów 

do niego tak jak do mnie. Rozpocznij rozmowę, której nie odważy się zakończyć.

- Bardzo zręcznie powiedziane - uśmiechnąłeś się.

- Nie sądzę jednak, żebyś miał powody się go obawiać. Gdyby chciał pozbyć się ciebie z 

powierzchni   Ziemi,   już   by   cię   tu   nie   było.   Trzeba   się   raczej   bać   tego   samego  co   ludzie   - 

osobników własnego gatunku, o zróżnicowanej mocy i przekonaniach, co do których nigdy nie 
można mieć całkowitej pewności, kim są ani co robią. Taką mogę ci dać radę.

background image

- W swej dobroci poświęcasz mi tyle czasu. Zbierało mi się na płacz.
- Nic podobnego. Nie masz pojęcia o ciszy i samotności, w jakiej wędruję, i módl się, 

żebyś ich nigdy nie poznał. Dałeś mi ciepło bez śmierci, pokarm bez krwi. Cieszę się z naszego 
spotkania.

Spojrzałeś w niebo. Nawyk młodzieży.
- Wiem, musimy się już rozstać. - Błyskawicznie odwróciłeś się w moją stronę.

- Spotkajmy się jutro w nocy - powiedziałeś błagalnym tonem. - Nie kończmy tak naszej 

rozmowy! Przyjdę do kawiarni, w której spędzasz każdy wieczór na rozmyślaniach. Znajdę cię. 

Porozmawiamy.

- Czyli mnie tam widziałeś.

- Ach, i to często - odparłeś. - Tak. - Znowu odwróciłeś wzrok. Chciałeś skryć swoje 

uczucia. Po chwili twe ciemne oczy skierowały się w moją stronę.

- Pandoro, do nas należy świat, prawda? - wyszeptałeś.
- Nie   wiem,   Davidzie,   ale   będę   na   ciebie   jutro   czekać.   Czemu   nie   zjawiłeś   się   w 

kawiarni, gdzie jest ciepło i jasno?

- Zdawało  mi się, że wyszedłbym  na jeszcze  bardziej  natarczywego intruza,  gdybym 

zaczepił   cię   w   świątyni   zadumy   zatłoczonej   kawiarni.   Ludzie   chodzą   tam   chyba   w 
poszukiwaniu   samotności?   Myślałem,   że   tak   bardziej   wypada,   a   nie   zamierzałem   cię 

podglądać. Jak wielu młodych, muszę żywić się co noc. Tylko przypadkiem natknęliśmy się na 
siebie w takim momencie.

- Jesteś uroczy, Davidzie - oznajmiłam. - Już bardzo dawno nikt mnie nie oczarował. 

Do zobaczenia jutro, w kawiarni.

I wtedy porwał mnie nikczemny impuls. Podeszłam do ciebie, objęłam cię, wiedząc, że 

twarda i zimna powłoka mego starożytnego ciała przejmie cię najgłębszą grozą, ciebie, niemal 

noworodka, którego tak łatwo wziąć za śmiertelnika.

Ale nie odsunąłeś się. I odwzajemniłeś pocałunek w policzek.

Zastanawiam się, siedząc tutaj w kawiarni i pisząc… starając się przekazać słowem być 

może   więcej,   niż   sam   byś   chciał…   co   bym   zrobiła,   gdybyś   mnie   nie   pocałował,   gdybyś 

wzdrygnął się ze strachu, który ogarnia w takich chwilach wszystkich młodych.

Davidzie, jesteś naprawdę zagadkowy.

Jak widzisz, spisuję nie swoją przeszłość, lecz wszystko, co zaszło między nami w ciągu 

dwóch ostatnich nocy.

background image

Zgódź się, Davidzie. Pozwól mi pisać o nas, a może wtedy zdołam odzyskać utracone 

życie.

Gdy   wszedłeś   dziś   wieczorem   do   kawiarni,   nie   zwróciłam   szczególnej   uwagi   na 

notatniki. Niosłeś dwa. Grube.

Skóra ich oprawy pachniała ładnie i staro, i dopiero wtedy, gdy położyłeś je na stoliku, 

w twym zdyscyplinowanym  i pełnym umiaru  umyśle zauważyłam  przebłysk  informacji,  że 

notatniki mają coś wspólnego ze mną.

Wybrałam   stolik   w   środku   tłocznej   sali,   jak   gdybym   chciała   znaleźć   się   w   wirze 

zapachów i krzątaniny śmiertelnych. Wydawałeś się zadowolony, pozbawiony lęku, swobodny.

Włożyłeś kolejny imponujący  garnitur nowoczesnego kroju, na to pelerynę z wełny, 

bardzo gustowną, acz staroświecką. Widok twej złotej skóry i promiennych oczu przyciągał 
wzrok wszystkich kobiet i części mężczyzn.

Uśmiechnąłeś   się.   Musiałam   sprawiać   wrażenie   ślimaka   schowanego   w   skorupie 

opończy i kaptura. Złote okulary zasłaniały większą część mej twarzy, na wargach miałam 

ślady taniej szminki, bladopurpurowego różu, który kojarzył mi się z siniakami. W sklepowym 
lustrze wyglądało to bardzo ponętnie, w ogóle bardzo się ucieszyłam, że nie muszę kryć ust, 

które są niemal pozbawione koloru. Pod szminką mogłam się nimi uśmiechać.

Nałożyłam  te  swoje  rękawiczki  z  czarnej  koronki,   z  obciętymi   koniuszkami  palców, 

przez   które   wystawały   paznokcie   poczernione   sadzą,   żeby   nie   skrzyły   się   niczym   kryształ. 
Podałam ci rękę i ty ją ucałowałeś.

Biła od ciebie ta sama mieszanka zuchwałości i dobrych manier. Po chwili pojawił się 

niezmiernie  ciepły uśmiech,  w którym wyrażała  się chyba  twa  dawna  fizjologia,  ponieważ 

emanowała od ciebie mądrość nie przystająca do osoby w tak młodym wieku i o tak silnej 
budowie ciała. Zdumiał mnie idealny obraz siebie samego, jaki stworzyłeś.

- Nawet się nie domyślasz, jaką radość sprawia mi - zacząłeś - że cię tu oglądam, że 

mogę usiąść z tobą przy jednym stoliku.

- Sprawiłeś, że poczułam na to chęć. - Uniosłam ręce, spostrzegłam, że olśniewa cię 

krystaliczność mych paznokci, widoczna nawet spod sadzy.

Wyciągnęłam ku tobie rękę, oczekując, że się odsuniesz, lecz ty powierzyłeś swą ciepłą, 

ciemnoskórą dłoń zimnemu marmurowi moich palców.

- Odkrywasz we mnie żywą istotę? - zapytałam.
- Bez wątpienia, doskonałą istotę promieniującą życiem.

background image

Zamówiliśmy kawę, bo tego spodziewają się po nas śmiertelnicy. Czerpaliśmy z samego 

ciepła i aromatu rozkosz, jakiej oni nie potrafiliby sobie wyobrazić. Przyniesiono mi czerwony 

deser.   Naturalnie  cały   czas   tu   jest.   Wybrałam   go   tylko   dlatego,   że  był   czerwony   -  polanę 
syropem truskawki - i wydzielał mocną, słodką woń, która zwabiłaby pszczoły.

Uśmiechałam się na twoje komplementy. Podobały mi się.
Naigrawałam   się   z   nich.   Opuściłam   kaptur,   z   którego   wysypały   się   ciemnobrązowe 

włosy, lśniące drżącym blaskiem.

Naturalnie   nie   jest  to   żaden  sygnał   wysyłany   śmiertelnym,   jak   choćby   blond   pukle 

Mariusza albo Lestata, ale uwielbiam swoje włosy, lubię, gdy opadają mi zasłoną na ramiona. 
Spodobało mi się też to, co ujrzałam w twych oczach.

- Gdzieś w głębi mojej duszy tkwi kobieta - oświadczyłam.
Gdy piszę o tym w notatniku,  zwyczajna  chwila  obrasta  architektoniczną  strukturą, 

nabiera cech potwornego wyznania.

Davidzie, im dłużej piszę, tym bardziej  pociąga  mnie pomysł narracji,  tym mocniej 

wierzę   w   powagę   niejakiej   spójności,   możliwej   na   papierze,   lecz   nie   w   życiu,   ale   nie 
zapominajmy, że początkowo w ogóle nie miałam zamiaru brać do ręki tego twojego pióra. 

Rozmawialiśmy:

- Pandoro, ten, kto nie wie, że jesteś kobietą, jest głupcem - mówiłeś.

- Mariusz dopiero by się gniewał, że takie słowa sprawiają mi przyjemność. Nie, nie, 

raczej uznałby to za silny argument przemawiający na korzyść jego stanowiska. Porzuciłam 

go,   odeszłam   bez   słowa   po   naszym   ostatnim   spotkaniu   -   jeszcze   zanim   Lestat   wstąpił   w 
ludzkie ciało i ruszył na swoją małą eskapadę, podczas której napotkał szatana Memnocha - 

porzuciłam Mariusza, a teraz chciałabym się z nim skontaktować! Chciałabym porozmawiać z 
nim tak, jak rozmawiam z tobą.

Wyglądałeś na przejętego moim stanem, i nie bez racji. Gdzieś w głębi duszy wiedziałeś 

pewnie, że nie okazywałam takiego zapału od wielu ponurych lat.

- Zechciałabyś o sobie napisać, Pandoro? - spytałeś znienacka.
Byłam zupełnie zbita z tropu.

- Napisać w tych notatnikach - naciskałeś. - Napisać o czasach, kiedy żyłaś, kiedy byłaś 

związana z Mariuszem, o samym Mariuszu, ale najbardziej zależy mi na opowieści o tobie.

Osłupiałam.
- Po co ci coś takiego? Bez odpowiedzi.

background image

- Davidzie, nie powróciłeś chyba do tego zakonu istot ludzkich, Talamasca. Oni wiedzą 

za dużo…

Uniosłeś rękę.
- Nie wróciłem i nigdy nie wrócę; i jeżeli miałem co do tego jakiekolwiek wątpliwości, 

zostały one rozproszone w archiwach Maharet.

- Dopuściła cię do swych archiwów, ksiąg, które zgromadziła w ciągu dziejów?

- Tak, widok był imponujący - magazyn pełen tabliczek, zwojów, pergaminów - książki i 

poematy kultur, o których świat chyba nie ma pojęcia. Księgi zagubione przez czas. Oczywiście 

zabroniła   mi   mówić   o   moich   znaleziskach   i   zdradzać   szczegóły   naszego   spotkania. 
Powiedziała, że nie należy z niczym zbyt lekkomyślnie igrać, potwierdziła też twoją obawę, że 

mógłbym   wrócić   do   Talamasca   -   starych   psychoznajomych.   Nie   wróciłem.   Nie   wrócę,   ale 
takiego przyrzeczenia bardzo łatwo dotrzymać.

- Jak to?
- Pandoro, gdy ujrzałem wszystkie te stare pisma, dowiedziałem się, że nie jestem już 

człowiekiem. Zrozumiałem, że leżące przede mną i czekające na zebranie dzieje nie są już 
moje! Nie należę do rodu śmiertelników! - Ogarnęła wzrokiem pomieszczenie. - Na pewno 

tysiące   razy   wysłuchiwałaś   takich   słów   od   nowo   stworzonych   wampirów!   Ale   ja   mocno 
wierzyłem, że filozofia i rozum zbudują most, po którym będę mógł przechodzić pomiędzy 

obydwoma światami, ale mostu nie ma. Zniknął.

Otoczyła cię drżąca aura smutku, błyszczącego w młodych oczach i delikatnym ciele.

- Czyli wiesz o tym - powiedziałam. Nie miałam takiego zamiaru. Słowa wymknęły się 

same. - Wiesz. - Cicho i gorzko się roześmiałam.

- Wiem.   Wiedziałem,   trzymając   dokumenty   z   twoich   czasów,   tyle   ich   było,   z   epoki 

imperium rzymskiego, i inne kruszące się jak odłamki skał, których pochodzenia nie byłbym w 

stanie określić. Wiedziałem. Nie zależało mi na nich, Pandoro! Ważne, kim jesteśmy, jacy 
jesteśmy teraz.

- Zadziwiające. Nawet nie wiesz, jak bardzo cię podziwiam.
- Cieszę się, że tak mówisz. - Pochyliłeś się ku mnie: - Nie oznacza to, że nie nosimy w 

sobie ludzkich dusz, swoich historii; wręcz przeciwnie. Pamiętam, jak Armand opowiadał mi 
dawno temu, że spytał Lestata: „Jak mam pojąć ludzkość?” Lestat odpowiedział: „Przeczytasz 

lub obejrzysz sztuki Szekspira i dowiesz się o ludziach wszystkiego, co potrzeba”. Armand go 
posłuchał.   Pochłonął   wiersze,   przesiedział   na   wszystkich   spektaklach,   obejrzał   nowe, 

background image

błyskotliwe filmy z Laurence’em Fishburnem, Kennethem Branaghiem i Leonardo DiCaprio. I 
podczas  naszej ostatniej  rozmowy tak mówił o swej nauce: „Lestat miał rację.  Dał mi nie 

księgi, lecz dostęp do zrozumienia. Ten Szekspir pisze…” - i tu zacytuję Armanda i Szekspira w 
wersji Armanda, jak gdyby słowa wypływały z mego serca:

Jutro - i jutro - i jutro - i jutro:

Tak życie pełznie z dnia w następny dzień
Aż do ostatniej zgłoski w księdze czasu;

A każde „wczoraj” zostaje za nami
Niby ogarek, co przyświecał głupcom

W drodze ku prochom śmierci. Zgaśnij, zgaśnij,
Nietrwała świeczko! Życie jest jedynie

Przelotnym cieniem; żałosnym aktorem,
Co przez godziną puszy się i miota

Na scenie, po czym znika; opowieścią
Idioty, pełną wrzasku i wściekłości,

A nie znaczącą nic

*

.

„Tak pisze ten człowiek - powiedział Armand - i wszyscy wiemy, że jest to bezwzględnie 

prawda, wobec której prędzej czy później ustępują inne rewelacje, a jednak cały czas chcemy 

kochać   tak,   jak   on   to   opisał,   chcemy   to   znów  usłyszeć!   Chcemy   zapamiętać!   Nie   chcemy 
zapomnieć ani jednego słowa”.

Zapanowało milczenie. Spuściłeś wzrok, wsparłeś brodę na knykciach. Wiedziałam, że 

ciężar odpowiedzialności za wyjście Armanda na słońce spoczywa wyłącznie na tobie, ale mnie 

tak podobała się twa recytacja, i same słowa, które powtórzyłeś.

Wreszcie odezwałam się:

- I to sprawia mi przyjemność. Pomyśl tylko, przyjemność. Że deklamujesz teraz przede 

mną takie słowa.

Uśmiechnąłeś się.
- Chcę   przekonać   się,   czego   możemy   się   dowiedzieć,   co   możemy   zobaczyć!   Dlatego 

*  W. Shakespeare,  Makbet  (akt V, sc. 5), przet.  S. Barańczak, „W drodze”, Poznań 1992. (Wszystkie przypisy 

pochodzą od tłumacza).

background image

przybywam do ciebie, Dziecięcia Mileniów, wampira, który pił z samej Królowej Akashy, który 
przeżył dwa tysiące lat. I proszę cię, Pandoro, byś zechciała spisać dla mnie historię swojego 

życia, napisać wszystko, co zechcesz.

Przez dłuższą chwilę milczałam.

Po czym odparłam stanowczo, że nie mogę. Ale coś się we mnie zbudziło. Wróciły spory 

i tyrady sprzed stuleci, wzniosłe światło poety padające na epoki, które poznałam dogłębnie, z 

miłością.   I   inne   epoki,   których   w   ogóle   nie   znałam,   przemierzając   je   jako   niczego   nie 
zauważające widmo.

Tak, należało spisać opowieść. Należało. Ale w tamtej chwili nie mogłam się do tego 

przyznać.

Cierpiałeś,   bo   przypomniałeś   sobie   Armanda.   Wspominałeś,   jak   szedł   wprost   w 

poranne słońce. Opłakiwałeś go.

- Czy między wami istniała jakaś więź? - zapytałeś. - Wybacz zuchwałość, ale pytam o 

więź, która łączyła was w momencie poznania, wynikającą z tego, że Mariusz obdarzył was 

Mrocznym Darem. Wiem, że nie ma mowy o zazdrości, to czuję. Nie wymieniałbym imienia 
Armanda, gdybym odkrył w tobie uraz, ale wszystko inne pogrążone jest w nieobecności, w 

ciszy. Czy istniała taka więź?

- Łączy  nas tylko żal.  Wszedł w słońce. A żal to najłatwiejsza i najbezpieczniejsza z 

więzi.

Zaśmiałeś się cicho.

- Co zdoła sprawić, że zechcesz zastanowić się nad mą prośbą? Litości, najłaskawsza 

pani, powierz mi swoją pieśń.

Uśmiechnęłam się z pobłażaniem, ale pomyślałam, że to niemożliwe.
- Jest pozbawiona wszelkiej harmonii, mój drogi. Jest zbyt…

Zamknęłam oczy.
Chciałam powiedzieć zbyt bolesna.

Ni stąd, ni zowąd uniosłeś wzrok. Zmienił się wyraz twej twarzy. Wyglądało to tak, 

jakbyś   starał   się   sprawić   wrażenie   wchodzącego   w   trans.   Powoli   odwróciłeś   głowę.   Nie 

unosząc zbyt wysoko ręki, wskazałeś jakiś punkt, potem dłoń zwiotczała.

- Co to, Davidzie? - zapytałam. - Co widzisz?

- Duchy, Pandoro, zjawy.
Otrząsnąłeś się, jakbyś chciał pozbyć się niedobrych myśli.

background image

- Ależ   to   niesłychane   -   zauważyłam.   Wiedziałam   jednak,   że   powiedział   prawdę.   - 

Mroczny  Dar   odbiera  tę  zdolność.   Mówiły   o tym  nawet   starożytne   czarownice,  Maharet   i 

Mehare: gdy weszła w nie krew Akashy i zmieniły się w wampiry, przestały słyszeć i widzieć 
duchy. Spotkałeś się z nimi niedawno. Opowiedziałeś im o tej zdolności?

Przytaknął. Najwyraźniej jakaś przysięga zobowiązywała go do niewyjawiania, że one 

nie mają tej zdolności, ale ja o tym wiedziałam. Ujrzałam to w jego umyśle, zresztą sama 

dowiedziałam się już dawno temu, gdy spotkałam starożytne bliźniaki, które powaliły Królową 
Przeklętych.

- Widzę duchy, Pandoro - oznajmiłeś niezmiernie zmartwiony. - Widzę je wszędzie, gdy 

się postaram, albo w konkretnych miejscach, które same sobie upatrzą. Lestat widział ducha 

Rogera, swojej ofiary w Szatanie Memnochu.

- Ale   to   był   wyjątek,   przypływ   miłości,   która   przezwyciężyła   śmierć   lub   opóźniła 

wygaśnięcie duszy - sami tego nie pojmujemy.

- Widzę duchy, ale nie przyszedłem, żeby cię tym kłopotać lub wystraszyć.

- Musisz mi o tym opowiedzieć. Co widziałeś przed chwilą?
- Jakiegoś słabego ducha. Nie zdołałby zrobić nikomu krzywdy. Jeden z tych smutnych, 

bardzo   smutnych   ludzi,   którzy   nie   wiedzą,   że   umarli.   Oni   tworzą   atmosferę,   która   okala 
planetę. Określa się ich mianem „przykutych do ziemi”. Ale są we mnie jeszcze inne sprawy, 

które   należy   zbadać.   Wszystko   wskazuje   na   to,   że   z   każdym   stuleciem   rodzą   się   nowe 
wampiry. Można to też ująć inaczej: nasz rozwój nie został ustalony z góry, tak samo jak 

postęp ludzkości. Może którejś nocy powiem ci o wszystkim, co widzę - o duchach, których 
jako   śmiertelnik   nigdy   nie   dostrzegałem   wyraźnie   -   opowiem   ci   o   czymś,   co   wyznał   mi 

Armand, o barwach, które widział, przyjmując życie, o tym, jak dusza opuszczała ciało falami 
promiennych kolorów!

- Nigdy o niczym podobnym nie słyszałam!
- Ja także to dostrzegam - powiedziałeś. Mówienie o Armandzie wyraźnie sprawiało ci 

nieznośny ból.

- Ale co opętało Armanda, że uwierzył w chustę? - spytałam, nagle zdumiona własną 

pasją. - Czemu wszedł w słońce? Jak coś takiego mogło unicestwić rozum i wolę Lestata? 
Weronika.   Chyba   wiedzieli,   że   samo   to   imię   oznacza  vera   ikon,  że   taka   osoba   nigdy   nie 

istniała, że nie odnalazł jej osobnik przeniesiony do starożytnej Jerozolimy w dzień, w którym 
Jezus niósł swój krzyż; była wymysłem kapłanów. Nie wiedzieli o tym?

background image

Wtedy   chyba   wzięłam   obydwa   notatniki,   bo   spuściłam   głowę   i   zobaczyłam,   że   je 

trzymam. Co więcej, przyciskałam je do piersi i przyglądałam się jednemu z piór.

- Rozum   -   wyszeptałam.   -   Bezcenny   rozum!   I   świadomość   zawieszona   w   próżni.   - 

Potrząsnęłam głową, ciepło się do ciebie uśmiechając. - I wampiry, które rozmawiają dziś z 

duchami! Ludzie przemieszczający się z ciała do ciała.

Mówiłam z zupełnie nieoczekiwaną energią.

- Rozwijający się, modny współczesny kult aniołów, rozkwitająca wszędzie pobożność. 

Ludzie   wstający   z   operacyjnych   stołów   i   mówiący   o   życiu   po   śmierci,   o   tunelu,   o 

wszechogarniającej miłości! Tak, zostałeś stworzony w przełomowym czasie! Sama nie wiem, 
co o tym myśleć.

Te słowa, a raczej zawarty w nich punkt widzenia, wywarły na tobie duże wrażenie. Na 

mnie także.

- Dopiero   zacząłem   -   mówiłeś   -   i   zamierzam   obracać   się   zarówno   wśród   Dzieci 

Mileniów, jak i ulicznych wróżbiarzy z kart tarota. Mam ochotę patrzeć w kryształowe kule i 

zaciemnione lustra. Będę szukał pośród tych, których uważa się za szalonych, pośród nas - 
albo takich  jak ty, którzy oglądali coś, czym ich zdaniem nie powinni się dzielić! Bo o to 

chodzi, dobrze odgaduję? Ale proszę cię o podzielenie się ze mną. Minął już dla mnie czas 
zwyczajnej ludzkiej duszy. Minął czas nauk ścisłych i psychologicznych, mikroskopów, może 

nawet wymierzonych w gwiazdy teleskopów.

Byłam zafascynowana. Ile siły włożyłeś w te słowa! Czułam, jak twarz mnie pali, jak 

usta otwierają się ze zdumienia.

- Sam zdaję się sobie cudem - oznajmiłeś. - Jestem nieśmiertelny, a chcę nas poznawać! 

Masz swoją historię, jesteś bardzo stara i głęboko zraniona. Czuję do ciebie miłość i szanuję to 
uczucie.

- O dziwnych mówisz sprawach!
- Miłość. - Wzruszyłeś ramionami. Uniosłeś wzrok, po czym wpiłeś go we mnie. - I 

przez miliony lat padał i padał deszcz, wrzały wulkany i chłodziły  się oceany, aż wreszcie 
nastała miłość? - Wzruszyłeś ramionami na niedorzeczność takiej myśli.

Nie   mogłam   nie   roześmiać   się   z   twego   żartu.   Zbyt   doskonałego,   myślałam.   Zbyt 

wewnętrznie rozdartego.

- To dopiero niespodzianka - rzekłam. - Bo jeśli mam do opowiedzenia historię, małą 

historyjkę…

background image

- Tak?
- Moja historia, jeśli istnieje, jest bardzo na temat. Ma związek ze wszystkim, o czym 

mówiłeś.

Nagle coś mnie tknęło. Zaśmiałam się cicho.

- Rozumiem!   Nie   chodzi   o   widzenie   duchów,   bo   to   odrębny   temat,   ale   dostrzegam 

źródło   twej   siły.   Przeżyłeś   całe   ludzkie   życie.   W   odróżnieniu   od   Mariusza,   ode   mnie,   nie 

zabrano cię w kwiecie wieku. Odszedłeś tuż przed chwilą naturalnej śmierci, nie dasz się więc 
pokonać perypetiom i przewinom przykutych  do ziemi! Masz  zamiar przeć przed siebie z 

odwagą   człowieka,   który   zmarł   ze   starości,   po   czym   powstał   z   grobu.   Cisnąłeś   na   bok 
pogrzebowe wieńce. Gotujesz się na górę Olimp, prawda?

- Lub  na  spotkanie  Ozyrysa  w otchłaniach   mroku.  Albo cieni  Hadesu.  Z  pewnością 

przygotowałem się na duchy, na wampiry, na tych, co znają przyszłość i twierdzą, że poznali 

żywoty w przeszłości, na ciebie, obdarzoną imponującym intelektem w pięknej szacie, która 
przetrwa całe lata, intelektem, który zniszczył być może twe serce.

Westchnęłam zdumiona.
- Wybacz. Nie powinienem był tego mówić.

- Nic się nie stało, tylko wytłumacz, co miałeś na myśli.
- Zawsze wydzierasz ofiarom serca, prawda? Pragniesz serca.

- Być może. Nie oczekuj po mnie mądrości Mariusza i starożytnych bliźniąt.
- Pociągasz mnie.

- Dlaczego?
- Bo tkwi w tobie opowieść, wyraźnie ukształtowana i czekająca na spisanie - skryta za 

twym milczeniem i bólem.

- Jesteś zbyt romantyczny, przyjacielu.

Czekałeś cierpliwie. Zapewne wyczuwałeś moje wewnętrzne zmieszanie, drżenie duszy 

w obliczu tylu nowych emocji.

- To taka mała opowieść - powiedziałam. - Widziałam obrazy, wspomnienia, chwile, 

sprawy, które mogą pobudzić duszę do działania i tworzenia. Dostrzegłam cień możliwości 

wiary.

Przypuszczam,   że   znałeś   już   odpowiedź.   Wiedziałeś,   co   zrobię,   gdy   sama   tego   nie 

wiedziałam. Uśmiechałeś się dyskretnie, ale siedziałeś jak na szpilkach. Spojrzałam na ciebie i 
pomyślałam, żeby spróbować napisać, spisać to…

background image

- Życzyłabyś sobie, żebym odszedł, prawda? - stwierdziłeś.
Wstałeś,   zabrałeś   zmoczoną   deszczem   pelerynę,   pochyliłeś   się   z   wdziękiem   i 

pocałowałeś mnie w rękę. Ściskałam notatniki.

- Nie - odezwałam się. - Nie mogę. Nie spieszyłeś się z osądem.

- Wróć za dwie noce - poprosiłam. - Obiecuję, że przyniosę notatniki, nawet gdyby były 

zupełnie   puste   albo   zawierały   trafniejsze   wyjaśnienie   przyczyn,   dla   których   nie   mogę 

przywrócić straconego życia. Nie zawiodę, ale nie spodziewaj się niczego ponad to, że przyjdę i 
oddam ci te dwie książeczki.

- Dwie noce - powtórzyłeś - i wtedy znów się tutaj zobaczymy.
Milcząc,  patrzyłam, jak wychodzisz z kawiarni.  I widzisz,  że się zaczęło, Davidzie. I 

widzisz,   Davidzie,   że   z   naszego   spotkania   uczyniłam   wstęp   do   historii,   którą   zamierzam 
opowiedzieć.

background image

2

OPOWIEŚĆ PANDORY

Urodziłam się w Rzymie za panowania cezara Oktawiana Augusta w roku nazywanym 

teraz 15 p.n.e. albo 15 przed Chrystusem.

Wszystkie   przedstawione   poniżej   fakty   z   dziejów   Rzymu   i   nazwiska   Rzymian   są 

prawdziwe; nie fałszowałam ich, nie zmyślałam ani nie tworzyłam nieprawdziwych wydarzeń 

politycznych. Wszystko ma znaczenie dla ostatecznego losu, jaki spotkał mnie i Mariusza. Nie 
mówię tu o niczym z perspektywy miłośniczki przeszłości.

Pominęłam swoje nazwisko, ponieważ moja rodzina jest znana i wolałabym nie wiązać 

jej starożytnej sławy, czynów i epitafiów ze swoją opowieścią. Mariusz także, zwierzając się 

Lestatowi, nie podał nazwiska swojej rzymskiej rodziny. Szanuję jego wybór i również nie 
ujawniam niczego poza imionami.

August panował na cesarskim tronie od ponad dziesięciu lat. W tym cudownym okresie 

wykształcone Rzymianki cieszyły się niezmierną swobodą. Moim ojcem był zamożny senator, 

miałam pięciu braci, którym wiodło się w życiu; wychowałam się bez matki, choć pod czułą 
opieką greckich preceptorów i nianiek, którzy spełniali wszystkie moje zachcianki.

Tak,   gdybym  naprawdę  chciała   utrudnić   ci   życie,   Davidzie,   pisałabym   w  klasycznej 

łacinie. Ale nie uczynię tego. Muszę ci też wyznać, że w odróżnieniu od twojej moja nauka 

angielskiego była chaotyczna i bynajmniej nie oparta na sztukach Szekspira.

Zaprawdę w swych wędrówkach przez epoki historyczne i literackie przebyłam wiele 

stadiów   rozwoju   języka   angielskiego,   lecz   najdokładniej   zapoznawałam   się   z   nim   w   tym 
stuleciu, dlatego piszę codzienną angielską mową.

Istnieje po temu jeszcze jeden powód, który z pewnością zrozumiesz, jeżeli czytałeś 

współczesne   tłumaczenia  Satyrikonu  Petroniusza   lub   satyr   Juwenala.   Bardzo   nowoczesny 

angielski stanowi dość dobry odpowiednik łaciny moich czasów.

Nie dowiesz się tego z oficjalnych pism cesarstwa rzymskiego. Za to widać to dokładnie 

w   napisach   na   pompejańskich   murach.   Posługiwaliśmy   się   wymyślnym   językiem, 
naszpikowanym niezliczonymi, dowcipnymi skrótami i wyrażeniami potocznymi.

Dlatego   będę   używać   takiej   odmiany   angielskiego,   która   wydaje   mi   się  naturalnym 

odpowiednikiem swobodnej łaciny.

Pozwól,   że   powiem   pospiesznie   -   dopóki   nie   ruszyła   akcja   -   że   nie   byłam,   jak 

background image

utrzymywał Mariusz, grecką kurtyzaną. Być może zachowywałam się tak, gdy Mariusz dał mi 
Mroczny   Dar,   i   być   może   dlatego,   wiedziony   szacunkiem   dla   pewnych   starych   tajemnic 

śmiertelników, tak mnie opisał. Zresztą możliwe, że był to z jego strony wyraz pogardy. Nie 
wiem.

Ale Mariusz wiedział o moim rzymskim rodowodzie, wiedział, że pochodziłam z rodziny 

senatorskiej, dorównującej koligacjami i przywilejami jego familii, a ród mój wywodził się z 

czasów   Remusa   i   Romulusa,   podobnie   jak   Mariuszowy.   Mariusz   nie   uległ   mi   dlatego,   że 
miałam „piękne ramiona”, jak mówił Lestatowi. Być może takie określenie było prowokacją.

Nie mam im niczego za złe - ani Mariuszowi, ani Lestatowi. Nie wiem, który i gdzie się 

pomylił.

Moje uczucie dla ojca jest tak wielkie, że gdy tak siedzę w kawiarni i piszę dla ciebie, 

Davidzie,   zdumiewa   mnie   potęga   pisania   -   stawiania   słów   na   papierze   i   tak   dokładnego 

wyobrażania sobie twarzy kochającego ojca.

Ojca   czekał   okropny  koniec.   Nie zasługiwał  na  to.  Ale część  rodziny ocalała,  dzięki 

czemu ród nie wyginął.

Ojciec, naprawdę bogaty, był jednym z prawdziwych milionerów swego czasu, i swoje 

kapitały inwestował w różnych dziedzinach. Częściej niż musiał, uczestniczył w kampaniach 
wojennych, potem został senatorem, choć miał naturę cichą i zamyśloną. Po strasznej wojnie 

domowej stał  się wielkim  zwolennikiem cezara  Augusta, u którego zaskarbił  sobie zresztą 
wielkie łaski.

Marzył   oczywiście   o   powrocie   republiki,   jak   my   wszyscy.   Lecz   August   przyniósł 

cesarstwu jedność i pokój.

Za   młodu   widywałam   Augusta   wielokrotnie,   zawsze   na   jakichś   tłocznych 

uroczystościach. Spotkania bez znaczenia. Wyglądał tak jak na portretach: chudy mężczyzna o 

długim,   cienkim   nosie,   krótkich   włosach,   przeciętnym   obliczu;   z   natury   dość   rozsądny   i 
pragmatyczny, nieskłonny do nienormalnego okrucieństwa. Pozbawiony próżności.

Miał biedak szczęście, że nie znał przyszłości - nie przeczuwał nawet grozy i szaleństwa, 

które   rozpętały   się   za   czasów   Tyberiusza,   jego   następcy,   i   trwały   za   panowania   licznych 

członków jego rodziny.

Dopiero   potem   w   pełni   pojęłam   wyjątkowość   i   osiągnięcia   długiego   panowania 

Augusta. Zdaje się, że zapewnił czterdzieści cztery lata pokoju w miastach całego imperium.

Biada, urodzić się w tamtych czasach oznaczało żyć w epoce twórczości i powodzenia, 

background image

gdy Rzym nazywany był caput mundi, czyli stolicą świata. Kiedy o tym myślę, uświadamiam 
sobie siłę takiego połączenia tradycji i ogromnych pieniędzy, starych wartości i nowej potęgi.

Nasze   życie   rodzinne   było   tradycyjne,   surowe,   nawet   nieco   sztywne,   a   przecież 

opływaliśmy   we   wszystko.   Ojciec   z   wiekiem   stawał   się   coraz   spokojniejszy   i   bardziej 

konserwatywny. Bardzo lubił wnuki, które urodziły się, gdy był jeszcze pełen sił i energii.

Mimo że walczył głównie w kampaniach na Północy, nad Renem, przez pewien czas 

stacjonował   również   w   Syrii.   Studiował   w   Atenach.   Był   tak   gorliwym   i   sumiennym 
wojskowym,   że   jeszcze   za   mego   dzieciństwa   przyznano   mu   prawo   do   wcześniejszego 

zakończenia służby i wycofania się z życia towarzyskiego, które koncentrowało się w pałacu 
cesarskim. Wtedy jednak nie zdawałam sobie z tego sprawy.

Byłam młodsza od wszystkich pięciu braci. Po moich narodzinach nie nastąpiła więc 

żadna „rzymska żałoba”, o której opowiada się, że panowała u Rzymian, gdy przychodziła na 

świat dziewczynka. Nie było o tym mowy.

Ojciec stawał  pięciokrotnie  w atrium  - głównym dziedzińcu  wewnętrznym,  zwanym 

inaczej   perystylem,   z   kolumnami,   schodami   i   wspaniałymi   marmurami   -   pięciokrotnie 
trzymał przed zgromadzoną rodziną nowo narodzonego syna, oglądał niemowlę i oznajmiał, 

że jest idealnie zbudowane i może uznać je za swoje, co było ojcowską prerogatywą. Od tego 
momentu miał nad synami władzę życia i śmierci.

Gdyby ojciec z jakiegoś względu nie chciał tych chłopców, mógłby ich, jak to się mówiło, 

„obnażyć” tak, że pomarliby z głodu. Prawo zabraniało kradzieży takiego dziecka i czynienia z 

niego niewolnika.

Po   pięciu   synach   ludzie   spodziewali   się,   że   ojciec   natychmiast   się   mnie   pozbędzie. 

Komu potrzebna dziewczyna? Ale ojciec nie obnażył ani nie odrzucił żadnego z potomków 
matki.

I słyszałam, że gdy przyszłam na świat, płakał z radości.
- Dzięki niech będą bogom! Mała kruszynka. - Wysłuchiwałam tego w nieskończoność 

od braci, którzy, gdy tylko zaczynałam dokazywać - gdy zrobiłam coś nieprzewidywalnego, 
niemądrego lub nieprzyzwoitego - szydzili: „Dzięki niech będą bogom! Mała kruszynka”. W 

ten sposób trochę się ze mną drażnili.

Matka zmarła, gdy miałam dwa lata, i zachowałam po niej wspomnienia łagodności i 

słodyczy. Straciła tyle samo dzieci, ile urodziła, a przedwczesna śmierć nie była wtedy niczym 
dziwnym. Ojciec napisał piękne epitafium, jej pamięć czczono przez całe moje życie. Ojciec 

background image

nigdy nie wziął sobie innej kobiety. Sypiał z kilkoma niewolnicami, lecz nie było w tym nic 
nadzwyczajnego.   Bracia   postępowali   tak   samo.   W   rzymskich   domach   zdarzało   się   to   na 

każdym kroku. Ojciec nie sprowadził z innej rodziny kobiety, która by mną rządziła.

Nie ma we mnie żalu po matce, ponieważ byłam po prostu za młoda i nie pamiętam, 

czy płakałam, kiedy matka nie wracała.

Pamiętam za to, jak królowałam w dużym, starym, prostokątnym, iście królewskim 

domu, z licznymi kwadratowymi izbami wbudowanymi, jedna za drugą, w główny prostokąt 
okolony   olbrzymim   ogrodem   w   górnej   części   stoku   wzgórza   zwanego   Palatynem.   Było   to 

domostwo   marmurowych   posadzek   i   obficie   malowanych   ścian,   pokoi   otoczonych 
rozpościerającym się wszędzie ogrodem.

Byłam prawdziwym  oczkiem w głowie ojca i pamiętam, jak doskonale się bawiłam, 

obserwując braci, którzy ćwiczyli na zewnątrz szermierkę krótkimi mieczami, lub słuchając 

instrukcji   ich   nauczycieli;   potem   i   do   mnie   przychodzili   wykwintni   preceptorzy,   którzy 
nauczyli mnie czytać całą Eneidą Wergiliusza, gdy miałam pięć lat.

Kochałam słowa. Uwielbiam je śpiewać i wypowiadać, i nawet teraz, przyznaję, dałam 

się   ponieść   rozkoszy   ich   pisania.   Nie   mogłam   ci   o   tym   powiedzieć,   Davidzie.   Coś   mi 

przyniosłeś,   więc   musiałam   wszystko   wyznać.   Ale   nie   wolno   mi   pisać   zbyt   szybko   w   tej 
kawiarni śmiertelników, żeby nie zwrócić na siebie uwagi.

Idźmy więc dalej.
Ojciec   uważał   za   rewelację,   że   w   tak   młodym   wieku   potrafię   deklamować   wiersze 

Wergiliusza,   dlatego   z   upodobaniem   popisywał   się   mną   na   bankietach   urządzanych   dla 
konserwatywnych  i nieco staroświeckich przyjaciół  - senatorów, czasem nawet z udziałem 

samego cesarza Augusta. Cesarz był sympatycznym człowiekiem. Nie sądzę jednak, żeby ojciec 
naprawdę chciał widywać go u siebie. Przypuszczam, że zwyczaj nakazywał ugaszczać od czasu 

do czasu władcę.

Przybiegałam ze swoją nianią, dawałam ekscytujący recital i byłam odsyłana, żebym nie 

widziała, jak rzymscy senatorowie raczą się mózgami pawi i garum - na pewno wiesz, co to 
jest  garum.  To   obrzydliwy   sos,   którym   Rzymianie   polewali   wszystko,   coś   w   guście 

współczesnego   ketchupu.   Bez   wątpienia   z   takim   dodatkiem   traciły   smak   węgorze   i 
kałamarnice na talerzach, mózgi strusi, nie narodzone jagnięta i inne niedorzeczne specjały, 

które wnoszono całymi tacami.

Sęk w tym, że - jak wiesz - Rzymianie mieli autentyczną słabość do obżarstwa i bankiety 

background image

nieodmiennie kończyły się kompromitacją. Goście szli do vomitorium, gdzie wyrywali z siebie 
pięć pierwszych dań, żeby być w stanie chociaż przełknąć pozostałe. Ja leżałam w łóżku na 

piętrze, chichocząc i słuchając wszystkich tych śmiechów i wymiotowania.

Potem   następowało   gwałcenie   całej   złożonej   z   niewolników   służby   kuchennej, 

dziewczynek, chłopców i mieszańców.

Posiłki   rodzinne   przebiegały   zupełnie   inaczej.   Wtedy   stawaliśmy   się   starymi 

Rzymianami.   Wszyscy   siadali   do  stołu;  ojciec  był  niekwestionowanym   panem  domu   i  nie 
znosił ani cienia krytyki cesarza Augusta, który, jak wiesz, był bratankiem Juliusza Cezara i 

raczej bezprawnie przyjął cesarski tytuł.

- Kiedy nadejdzie odpowiednia chwila, ustąpi - oświadczał ojciec. - Wie, że teraz nie 

może tego zrobić. Znużenie i mądrość przewyższają wszystkie jego ambicje. Komu potrzebna 
jeszcze jedna wojna domowa?

W rzeczywistości czasy były tak pomyślne, że ludzie znaczący nie chcieli wywoływać 

buntu.

August strzegł pokoju. Darzył głębokim szacunkiem senat. Odbudował stare świątynie, 

ponieważ według niego ludzie potrzebowali pobożności z czasów republiki.

Biednym rozdawał zboże z Egiptu. Nikt w Rzymie nie głodował. Utrzymał zawrotną 

liczbę starych świąt, zabaw i widowisk - aż robiło się od nich niedobrze. Często jednak, jako 

patrioci, musieliśmy się na nich pojawiać.

Naturalnie na arenach szalały okrucieństwa. Odbywały się brutalne egzekucje. Trwało 

bezlitosne niewolnictwo.

Lecz   dzisiejsi   ludzie   nie   rozumieją,   że   temu   wszystkiemu   towarzyszyło   poczucie 

niezależności, obecne nawet u najbiedniejszych.

Sądy nie spieszyły się z orzeczeniami. Odwoływały się do starych praw. Kierowały się 

logiką i kodeksem. Ludzie mogli w miarę swobodnie wypowiadać swoje myśli.

Mówię o tym, gdyż jest to klucz do mej opowieści: oboje z Mariuszem urodziliśmy się w 

czasach, gdy prawo rzymskie, jak mawiał Mariusz, opierało się na rozumie, a nie na boskim 
objawieniu.

Jesteśmy   całkowicie   odmienni   od   pijących   krew,   którzy   zostali   wprowadzeni   w 

ciemność w krainach magii i tajemnicy.

Za życia nie tylko ufaliśmy Augustowi, lecz również wierzyliśmy w namacalną potęgę 

senatu  rzymskiego. Wierzyliśmy  w cnotę  w życiu  publicznym  i siłę charakteru;  wiedliśmy 

background image

żywot,   w   którym   obrzędy,   modły   i   magia   były   obecne   jedynie   powierzchownie.   Cnota 
znajdowała oparcie w charakterze. Na tym polegało dziedzictwo republiki rzymskiej, wspólne 

mnie i Mariuszowi.

W domu roiło się rzecz jasna od niewolników. Żyli z nami błyskotliwi Grecy, stękający 

robotnicy i gromada kobiet, które uwijały się, polerując popiersia i wazy. W samym mieście 
było też pełno wyzwoleńców, którzy bywali bardzo bogaci.

Byli naszymi ludźmi, naszymi niewolnikami.
Razem z ojcem nie spaliśmy przez całą noc, gdy umierał mój stary nauczyciel Grek. 

Trzymaliśmy   go   za   rękę,   dopóki   ciało   zupełnie   nie   ostygło.   Chłosty   w   naszym   majątku 
odbywały się jedynie na polecenie ojca. Nasi wiejscy niewolnicy wylegiwali się pod drzewami 

owocowymi. Nadzorcy byli zamożni, co widać było po ich strojach.

Pamiętam, że w pewnym momencie w ogrodzie przebywało tylu greckich niewolników, 

iż mogłabym siedzieć tam cały dzień i słuchać ich sporów. Nie mieli nic innego do roboty. 
Wiele się od nich nauczyłam.

Dzieciństwo miałam więcej niż szczęśliwe. Jeśli sądzisz, że przesadnie ukazuję szeroką 

skalę   swojej   wiedzy,   przeczytaj   listy   Pliniusza   albo   inne   pamiętniki   lub   korespondencje 

tamtych   czasów.   Dobrze   urodzone,   młode   dziewczęta   były   świetnie   wykształcone; 
współczesnym Rzymiankom mężczyźni nie przeszkadzali w życiu. Mogłyśmy robić to samo co 

oni.

Na przykład zaledwie skończyłam ósmy rok życia, zabrano , mnie pierwszy raz do cyrku 

wraz   z   żonami   braci,   by   dostarczyć   mi   wątpliwej   przyjemności   oglądania   egzotycznych 
stworzeń w rodzaju żyraf,  miotających się jak szalone po arenie,  by lec od strzał.  Po tym 

przedstawieniu grupka gladiatorów poćwiartowała na kawałki inną grupkę, wreszcie gromada 
zbrodniarzy była rzucana na żer zgłodniałym lwom.

Davidzie, słyszę ryki tych zwierząt, jakby to było wczoraj. Nic nie oddziela mnie od 

tamtej chwili, gdy siedziałam na drewnianej ławce, jakieś dwa rzędy od areny - miejsce dla 

uprzywilejowanych - i z przyjemnością, której się po mnie spodziewano, mającą być oznaką 
siły charakteru, odwagi w obliczu śmierci, a nie zwyczajnego zwyrodnienia, patrzyłam, jak 

bestie pożerają żywych ludzi.

Publiczność   wrzeszczała   i   śmiała   się,   gdy   mężczyźni   i   kobiety   umykali   przed 

drapieżnikami.   Niektóre  ofiary  nie  zamierzały   dawać   widzom  takiej  satysfakcji.  Po  prostu 
stawały w bezruchu, czekając na atakujące lwy; pożerani żywcem niemal bez wyjątku popadali 

background image

w stan swego rodzaju odrętwienia, jak gdyby dusza opuściła już ciało, mimo że lew jeszcze nie 
sięgnął gardła.

Do dziś czuję tamten zapach. Ale najwyraźniej pamiętam wrzawę tłuszczy.
Wytrzymałam próbę charakteru, potrafiłam na to wszystko patrzeć. Mogłam oglądać, 

jaki koniec spotyka mistrza gladiatorów, który leży skrwawiony na piachu, a pierś przeszywa 
mu miecz.

Pamiętam   jednak   doskonale,   jak   ojciec   szeptał,   że   cały   spektakl   jest   obrzydliwy. 

Szczerze mówiąc, wszyscy znajomi podzielali tę opinię. Ojciec wierzył, podobnie jak inni, że 

prosty   człowiek   potrzebuje   całej   tej   krwi.   My,   dobrze   urodzeni,   musieliśmy   czuwać   nad 
przebiegiem igrzysk dla przyjemności szarego człowieka. Całe to widowiskowe okrucieństwo 

miało w sobie coś religijnego.

Organizacja tych okropnych spektakli uważana była za społeczny obowiązek.

Życie   Rzymianina   przebiegało   na   zewnątrz:  mieliśmy   się   angażować,   brać   udział   w 

uroczystościach i widowiskach, pokazywać się i interesować, uczestniczyć w zgromadzeniach.

Zbierali   się   wszyscy   wysoko   i   nisko   urodzeni   mieszkańcy   miasta,   zbijali   w   masę   i 

oglądali   tryumfalny   przemarsz,   wielką   ofiarę   na   ołtarzu   Augusta,   starożytną   uroczystość, 

igrzyska sportowe, wyścigi rydwanów.

Gdy żyję w dwudziestym wieku i oglądam nieskończoną procesję intryg i śmierci w 

kinie   czy   telewizji,   na   całym   Zachodzie,   zastanawiam   się,   czy   ludzie   tego   jednak   nie 
potrzebują, czy nie jest im niezbędny widok morderstwa, masakry, wszelkich postaci śmierci. 

Czasami program telewizyjny zmienia się w nieprzerwany łańcuch gladiatorskich potyczek lub 
morderstw. Wystarczy popatrzeć, ilu jest klientów na zapisy wideo z rzeczywistej wojny.

Obrazy wojny stały się sztuką i rozrywką.
Narrator mówi cicho, podczas gdy kamera przesuwa się po stosie martwych ciał lub po 

chudych   jak   szkielety   dzieciach,   przytulonych   do   szlochających   matek.   Trudno   oderwać 
wzrok. Człowiek może rozkoszować się śmiercią, jednocześnie kiwając głową z dezaprobatą. 

Noce w telewizji to czas starych filmów o mężczyznach ginących z bronią w ręku.

Myślę, że patrzymy na to, bo się boimy. Jednak w Rzymie trzeba było patrzeć, żeby się 

zahartować, i odnosiło się to zarówno do mężczyzn, jak i kobiet.

Chodzi   mi   przede   wszystkim   o   to,   że   nie   zamykano   mnie   w   alkierzu   jak   niektóre 

Greczynki   w   domach   epoki   hellenistycznej.   Nie   trzymano   mnie   w  okowach   obyczajowych 
początków rzymskiej republiki.

background image

Jak   dziś   pamiętam   niezmierne   piękno   tamtych   czasów,   pochodzące   z   głębi   serca 

zapewnienia ojca, że August jest bogiem, a Rzym jeszcze nigdy tak bardzo nie sprzyjał swym 

bóstwom.

Pozwól, że zapiszę jedno bardzo ważne wspomnienie. Najpierw zarysuję tło sytuacji. 

Przyjrzyjmy   się   kwestii   Wergiliusza   i   jego   poematu,  Eneidy,  w   którym   rozwodził   się   nad 
przygodami   Eneasza,   Trojańczyka   umykającego   przed   groźnymi   konsekwencjami   tryumfu 

Greków, którzy wyszli ze sławnego konia trojańskiego, by spustoszyć miasto Heleny, Troję.

Czarująca opowieść. Zawsze bardzo mi się podobała. Eneasz opuszcza ginącą Troję, 

dzielnie pokonuje trudy podróży do pięknej Italii i daje początek naszemu narodowi.

Chodzi   jednak   o   to,   że   August   lubił   i   popierał   Wergiliusza   przez   całe   jego   życie. 

Wergiliusz  był poetą szanowanym,  wykwintnym,  którego wiersze można było cytować bez 
obaw, autorem aprobowanym i patriotycznym. Nikomu nie przeszkadzało, że lubi się jego 

poezję.

Wergiliusz   umarł,   zanim   się   urodziłam.   Ale   wkrótce   przeczytałam   wszystkie   jego 

utwory, przeczytałam również Horacego, Lukrecjusza, większość tekstów Cycerona i wszystkie 
greckie rękopisy w naszym posiadaniu, a było ich mnóstwo.

Ojciec nie budował biblioteki na pokaz. Członkowie rodziny spędzali tam wiele długich 

godzin. Ojciec pisywał w bibliotece listy - czym zajmował się niemal bez przerwy - pisma w 

imieniu senatu, cesarza, sądów, przyjaciół itp.

Ale   wracajmy   do   Wergiliusza.   Czytałam   także   innego   rzymskiego   poetę,   jeszcze 

żyjącego, który na swoje nieszczęście popadł w niełaskę boga Augusta. Nazywał się Owidiusz, 
był autorem Metamorfoz oraz kilkunastu innych wesołych i sprośnych dzieł.

Gdy byłam jeszcze bardzo młoda, tak młoda, że nie mogę tego pamiętać, August zwrócił 

się   przeciwko   Owidiuszowi   i   skazał   go   na   wygnanie   do   jakiegoś   okropnego   miejsca   nad 

Morzem Czarnym. Może zresztą nie było tam wcale najgorzej, ale takim miejscom kulturalni 
Rzymianie z Wiecznego Miasta przypisują same paskudne cechy - z dala od stolicy i pełno 

barbarzyńców.

Owidiusz   spędził   tam   długi   czas   i   jego   księgi   były   zakazane   w   całym   Rzymie.   Nie 

znalazłoby się ich w księgarniach i publicznych bibliotekach ani na straganach z książkami w 
rynku.

Wiesz, że ludzie dużo wtedy czytali: książek było wszędzie pełno - w formie zwojów i 

kodeksów, czyli oprawnych kart - i liczni księgarze zatrudniali grupy greckich niewolników, 

background image

którzy całymi dniami przepisywali książki dla klientów.

Wracając   do   tematu:   Owidiusz   utracił   łaski   Augusta   i   został   wygnany,   ale   ludzie 

autoramentu mego ojca nie mieli zamiaru palić swoich egzemplarzy Metamorfoz ani żadnych 
innych   utworów   poety,   za   którym   nie   wstawiali   się   jedynie   ze   strachu.   Cały   skandal   był 

związany   z   córką   Augusta,   Julią,   znaną   powszechnie   rozpustnicą.   Nie   mam   pojęcia,   jak 
Owidiusz wplątał się w jej romanse. Możliwe, że uznano, iż jego wczesne, zmysłowe poezje, 

Miłostki, wywarły na dziewczę niedobry wpływ. Za panowania Augusta dużo mówiło się także 
o „odnowie”, o powrocie do starych wartości.

Raczej   wątpię,   by ktokolwiek  wiedział,   co tak   naprawdę  zaszło   między  Augustem a 

Owidiuszem, w każdym razie Owidiusz został dożywotnio wygnany z cesarskiego Rzymu.

Do   czasu   incydentu,   z   którego   chcę   zdać   relację,   przeczytałam   porządnie   wytarte 

egzemplarze  Miłostek  i  Metamorfoz.   Wielu   znajomych   ojca   ciągle   przejmowało   się   losem 

Owidiusza.

Czas na konkrety. Miałam dziesięć lat, wróciłam do domu po zabawie, ubrudzona od 

stóp   do   głów,   z   rozwianym   włosem,   podartą   szatą,   i   wpadłam   do   obszernego   pokoju 
gościnnego ojca; położyłam się koło jego sofy, żeby posłuchać, o czym rozmawiał, leżąc z całą 

rzymską godnością, z kilkoma innymi rozpartymi wygodnie mężczyznami, którzy przyszli z 
wizytą.

Nie   znałam   tylko   jednego   z   nich,   wysokiego   blondyna   o   niebieskich   oczach,   który 

podczas rozmowy - złożonej z szeptów i skinięć głowami - odwrócił się i mrugnął do mnie 

okiem.

Był to Mariusz, z lekką opalenizną nabytą w czasie wojaży i pięknym błyskiem w oku. 

Jak wszyscy inni posługiwał się trzema imionami. Ale powtarzam, że nie zamierzam zdradzać 
nazwiska. Znałam je. Wiedziałam, że jest „niegrzecznym” intelektualistą, „poetą” i „włóczęgą”. 

Za to nikt nie mówił, że jest urodziwy.

Poznałam   Mariusza   za   życia,   piętnaście   lat   przed   jego   przemianą   w   wampira.   Co 

oznacza, że miał dopiero dwadzieścia pięć lat. Chociaż nie jestem tego pewna.

Mężczyźni   nie   zwracali   na   mnie   uwagi,   a   mój   wiecznie   ciekawski   umysł   szybko 

zorientował   się,   że   przekazują   ojcu   nowiny   na   temat   Owidiusza.   Wysoki   blondyn   o 
zdumiewająco błękitnych oczach, zwany Mariuszem, wrócił właśnie znad wybrzeża Bałtyku i 

przywiózł ojcu kilka prezentów, na które składały się egzemplarze nowych i dawnych pism 
poety.

background image

Mężczyźni przekonywali ojca, że udanie się do Augusta i lanie łez nad losem Owidiusza 

jest wciąż zbyt niebezpieczne, a on godził się z tym stanem rzeczy. Jeśli się jednak nie mylę, 

przekazał blondynowi, Mariuszowi, trochę pieniędzy dla Owidiusza.

Gdy   wychodzili,   popatrzyłam   na   Mariusza   w   atrium,   zmierzyłam   wzrokiem   całą 

postawną   sylwetkę   o   wzroście   wyjątkowym   u   Rzymianina,   po   czym   westchnęłam   i 
wybuchnęłam śmiechem. Znowu mrugnął do mnie.

Mariusz miał wówczas krótkie włosy, przycięte na rzymskiego wojskowego, z kilkoma 

zaledwie   skromnymi   kędziorami   nad   czołem;   w   tamtych   czasach   takie   nudne,   rzymskie 

fryzury były powszechne, choć gdy stawał się wampirem, włosy miał już długie tak jak i teraz. 
Jednak w atrium w blond włosach igrało słońce, i wydawał mi się najbardziej błyskotliwym i 

imponującym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziały moje oczy. Patrzył na mnie pełnym 
serdeczności wzrokiem.

- Czemu jesteś taki wysoki? - zapytałam.
Ojciec wziął to naturalnie za dowcip i było mu wszystko jedno, co ludzie myślą o jego 

staroświeckiej córeczce, która wisi mu na ramieniu i przemawia do czcigodnego towarzystwa.

- Moja złota - odparł blondyn - jestem wysoki, bo jestem barbarzyńcą! - Wybuchnął 

zalotnym śmiechem, odnosząc się do mnie jak do małej damy, co nie zdarzało się zbyt często.

Znienacka zakrzywił ręce na podobieństwo szponów i natarł na mnie jak niedźwiedź!

Natychmiast go pokochałam!
- Nie, nieprawda! - zawołałam. - Nie możesz być barbarzyńcą. Znam twojego ojca i 

wszystkie siostry; mieszkają na tym samym wzgórzu. Rodzina cały czas rozmawia na twój 
temat przy stole, mówiąc oczywiście same miłe rzeczy.

- Z   całą   pewnością   -   potwierdził   ze   śmiechem.   Wiedziałam,   że   ojciec   zaczyna   się 

niepokoić.

Nie wiedziałam natomiast, że dziesięcioletnia dziewczynka może być zaręczona.
Mariusz   wyprostował   się   i   powiedział   łagodnym,   niezmiernie   eleganckim   głosem, 

nawykłym zarówno do retoryki, jak i miłosnych wyznań:

- Po kądzieli pochodzę z ludu Keltoi, moja piękna mała muzo. Wywodzę się z wysokich 

ludów   Północy   o   blond   włosach,   ludów   galijskich.   Matka   była   u   nich   księżniczką,   tak 
przynajmniej słyszałem. Wiesz, o kim mówię?

Odparłam, że naturalnie wiem, i zaczęłam deklamować słowo po słowie relację Juliusza 

Cezara z podboju Galii, czyli ziemi Keltoi: „Cała Galia złożona jest z trzech części…”

background image

Mariusz   był   szczerze   zdumiony.   Podobnie   reszta   zebranych.   Więc   nie   ustawałam: 

„Ziemię Keltoi oddziela od Akwitanów rzeka Garonna, od plemienia Belgów zaś rzeki Marna i 

Sekwana…”

Ojciec, nieco już zakłopotany tym, że córka lubi zwracać na siebie uwagę, wtrącił się i 

zapewnił wszystkich, iż jestem radością jego życia, że jestem rozpuszczona i nie należy się mną 
zbytnio przejmować.

Na co ja - jako zuchwała specjalistka od kłopotów - powiedziałam:
- Przekaż me pozdrowienia Owidiuszowi! Boja również życzę mu powrotu do Rzymu.

Po czym wyrecytowałam kilka gorących wersów z Miłostek:

Zaśmiała się, posłała z całego serca pocałunki,
Co wytrąciłyby trójzębny Jowiszowy piorun.

Że też akurat jemu trafiły się najlepsze!
Gdyby tylko nie były w tym samym gatunku!

Roześmieli się wszyscy oprócz ojca, Mariusz nie posiadał się wprost z uciechy, klaszcząc 

w dłonie. To starczyło mi za zachętę, by rzucić się na niego jak niedźwiedź, podobnie jak on 
przedtem; nie przestawałam wyśpiewywać przy tym namiętnych słów Owidiusza:

Nie   dosyć:   nie   wiem,   skąd   znajomość   tych   pocałunków   w   niej   się 

bierze,

Jakby z jakiegoś źródła czerpała nową wiedzę.

Takie rozkoszne - zły to omen! Użyła w nich języka,
I mój w tych pocałunkach bez obaw jej dotykał.

Ojciec złapał mnie za przedramię i nakazał:

- Już dosyć, Lidio, przestań! - Mężczyźni roześmieli się jeszcze głośniej, współczując 

mu, obejmując go i nie przestając rechotać.

Ale ja musiałam przypieczętować swoje zwycięstwo nad tą gromadą dorosłych.
- Proszę, ojcze,  pozwól  wyrecytować  na koniec kilka  mądrych i patriotycznych  słów 

Owidiusza:   „Gratuluję   sobie,   że   nie   przyszedłem   na   ten   świat   wcześniej.   Dzisiejsza   epoka 
odpowiada mym gustom”.

background image

To jakby bardziej zdumiało, niż rozbawiło Mariusza. Ale ojciec przyciągnął mnie do 

siebie i bardzo wyraźnie powiedział:

- Lidio, Owidiusz  dziś  by tak  nie napisał,  a ty,  jako… taka  uczona  i filozof, winnaś 

zapewnić najdroższych przyjaciół swego ojca, iż doskonale zdajesz sobie sprawę, że Owidiusz 

został przez Augusta wygnany z Rzymu nie bez powodu i że nie wolno mu nigdy wrócić do 
domu.

Innymi słowy nakazywał: „Ani słowa o Owidiuszu”.
Lecz   niczym   nie   zniechęcony   Mariusz   upadł   na   kolana,   chudy   i   przystojny,   z 

magnetycznie niebieskimi oczami, ujął mnie za rękę, pocałował ją i zapewnił:

- Przekażę Owidiuszowi twe pozdrowienia, Lidio. Ale twój ojciec ma rację. Musimy się 

wszyscy   godzić   na   Augustowe   wyroki.   Jesteśmy   przecież   Rzymianami.   -  Wtedy   zrobił   coś 
osobliwego   -   przemówił   do   mnie   jak   do   dorosłej:   -   Moim   zdaniem   Oktawian   August   dał 

Rzymowi znacznie więcej, niż ktokolwiek się spodziewał. I on też jest poetą. Napisał kiedyś 
wiersz pod tytułem Ajaks, który własnoręcznie spalił, twierdząc, że jest niedobry.

Jeszcze nigdy się tak nie bawiłam. Chętnie natychmiast uciekłabym z Mariuszem!
Mogłam   jednak   tylko   pląsać   wokół   niego,   gdy   przemierzał   westybul   i   wychodził  za 

bramę.

Pomachałam mu na pożegnanie.

Zwlekał z odejściem.
- Do widzenia, mała Lidio. - Potem szepnął coś ojcu, który odparł:

- Oszalałeś!
Ojciec odwrócił się tyłem do Mariusza, który posłał mi smutny uśmiech i zniknął.

- O co mu chodziło? Co się stało? - zasypywałam ojca pytaniami. - Coś złego?
- Posłuchaj, Lidio, czy w trakcie swych lektur zetknęłaś się ze słowem „zaręczona”?

- Naturalnie, ojcze.
- Otóż   tego   rodzaju   wędrowcy   i   marzyciele   najbardziej   lubią   zaręczać   się   z 

dziesięcioletnimi dziewczętami, nie zdatnymi jeszcze do małżeństwa, ponieważ wtedy mają 
przed sobą wiele lat swobody i nie muszą obawiać się cesarskiego gniewu. To ich stały zwyczaj.

- Nie, ojcze, nie! - wołałam. - Nigdy o nim nie zapomnę. Zdaje się, że zapomniałam 

nazajutrz.

Nie widziałam Mariusza przez pięć kolejnych lat.
Pamiętam, bo miałam wtedy piętnaście lat i powinnam już wyjść za mąż. Wykręcałam 

background image

się jednak rok po roku, udając chorobę, obłęd, niewyjaśnione ataki, ale czas nie stał w miejscu. 
Do małżeństwa nadawałam się już w wieku dwunastu lat.

Owego   dnia   staliśmy   wszyscy   u   stóp   Palatynu   i   oglądaliśmy   niezmiernie   podniosłe 

święto   -   Lupercalia   -   jedną   z   wielu   uroczystości   stanowiących   integralną   część   życia 

Rzymianina.

Lupercalia   były   bardzo   istotne,   chociaż   człowiekowi   przyzwyczajonemu   do 

chrześcijańskiej   koncepcji   religii   trudno   to   wyjaśnić.   Uczestnictwo   w   święcie   było   aktem 
pobożności ze strony zarówno obywatela, jak i cnotliwego Rzymianina.

Do tego dochodziło sporo przyjemności.
Stałam   więc   dość   blisko   pieczary   Lupercala   i   wraz   z   innymi   młodymi   kobietami 

patrzyłam, jak dwóch wybranych mężczyzn było smarowanych krwią ze złożonych w ofierze 
kozłów, a następnie odziewanych w ociekające krwią skóry zarżniętych zwierząt. Nie wszystko 

widziałam dokładnie, ale nie był to mój pierwszy raz, a kiedy przed laty biegaczami zostali moi 
dwaj bracia, przepchnęłam się do przodu i wszystkiemu się przyjrzałam.

Tym razem miałam dość dobry ogląd sytuacji, gdy każdy z dwóch młodzieńców zebrał 

towarzyszy   i   rozpoczął   bieg   wokół   podnóża   Palatynu.   Posunęłam   się   naprzód,   bo   tak 

nakazywał obyczaj. Mężczyźni lekko uderzali paskami z koźlej skóry w ramię każdej młodej 
kobiety, co miało nas oczyścić. Uczynić płodnymi.

Postąpiłam krok naprzód i otrzymałam ceremonialne uderzenie, po czym cofnęłam się, 

żałując, że nie jestem mężczyzną i nie mogę pobiec z innymi wokół wzgórza - takie pomysły 

nie były niczym niezwykłym w moim śmiertelnym życiu.

Ogarnęły  mnie różne sarkastyczne  myśli  na temat „oczyszczenia”,  ale  w tym wieku 

występowałam już publicznie i pod żadnym pozorem nie chciałam sprowadzić hańby na ojca 
ani braci.

Jak   wiesz,   Davidzie,   te   paski  koźlej   skóry   nosiły   nazwę  februa,  od   której   pochodzi 

miano miesiąca Februarius, luty. Tyle na temat języka i całej magii, którą w sobie, chcąc nie 

chcąc, niesie. Lupercalia z pewnością miały jakiś związek z Remusem i Romulusem; możliwe, 
że  nawiązywały   do  jakiejś  starożytnej   ofiary   z ludzi.   Przecież   głowy  mężczyzn  smarowano 

krwią kozłów. Na samą myśl o tym przebiegały mnie ciarki, bo w czasach Etrusków, na długo 
przed moim przyjściem na świat, ceremonia przybierała być może o wiele okrutniejszy kształt.

Może właśnie wtedy Mariusz zobaczył moje ramiona, które obnażyłam dla otrzymania 

ceremonialnego bata, zresztą, jak się orientujesz, w ogóle lubiłam się wówczas popisywać. 

background image

Śmiałam się ze wszystkimi, gdy tymczasem mężczyźni biegli wokół wzgórza.

Ujrzałam   Mariusza   w   tłumie.   Nasze   spojrzenia   spotkały   się,   po   czym   on   przeniósł 

wzrok na książkę. Bardzo dziwne. Zobaczyłam, że stoi oparty o pień drzewa i coś pisze. Nikt 
nie robił niczego takiego - nie stawał plecami do pnia, trzymając książkę w jednej ręce i pisząc 

drugą. Obok stał niewolnik z flaszą atramentu.

Włosy Mariusza były długie i bardzo piękne. Zwichrzone.

Zwróciłam uwagę ojca:
- Spójrz, tam stoi nasz znajomy barbarzyńca, wysoki Mariusz, i coś pisze.

Ojciec odparł z uśmiechem:
- On ciągle pisze. Do tego nadaje się z pewnością. Odwróć się, Lidio. Stój spokojnie.

- Ale on na mnie popatrzył, ojcze. Chcę z nim porozmawiać.
- Nic z tego, Lidio! Nie zaszczycisz go najmniejszym nawet uśmiechem!

W drodze powrotnej do domu spytałam ojca:
- Skoro zależy ci na wydaniu mnie za kogoś - i przed tym obrzydliwym zdarzeniem nie 

uchroni mnie nic prócz samobójstwa - czemu nie wydasz mnie za Mariusza? Nie rozumiem. 
Jestem bogata. On jest bogaty. Słyszałam, że jego matka była księżniczką Keltoi, ale ojciec go 

zaadoptował.

- Skąd o tym wszystkim wiesz? - spytał lodowatym tonem ojciec. Zastygł w bezruchu, co 

nigdy nie wróżyło niczego dobrego. Tłum omijał nas łukiem.

- No   cóż;   wszędzie   się   o   tym   słyszy.   -   Odwróciłam   się.   Mariusz   krążył   w   pobliżu, 

zerkając w moją stronę. - Ojcze, pozwól mi z nim porozmawiać!

Ojciec przykląkł. Prawie wszyscy już sobie poszli.

- Lidio, wiem, że będzie to dla ciebie straszne. Ugiąłem się przed wszystkimi twymi 

zastrzeżeniami w stosunku do zalotników, ale uwierz mi, samemu cesarzowi nie spodobałoby 

się, gdybyś wyszła za takiego obłąkanego dziejopisa jak Mariusz! Nie służył w wojsku, nie 
może zasiadać w senacie, sprawa jest zupełnie beznadziejna. Wyjdziesz za mąż, ale dobrze.

Gdy   odchodziliśmy,   odwróciłam   się,   chcąc   odszukać   wzrokiem   Mariusza,   który,   ku 

mojemu zdumieniu, stał jak skamieniały. Ze spływającymi na ramiona włosami do złudzenia 

przypominał wampira Lestata. Jest wyższy od niego, lecz tej samej, zgrabnej budowy ciała, ma 
te same niebieskie oczy i muskularną siłę, kwadratową, niemal ładną twarz.

Oderwałam się od ojca i podbiegłam do Mariusza.
- Cóż, chciałam za ciebie wyjść - oznajmiłam - lecz ojciec zabronił.

background image

Nigdy   nie   zapomnę   wyrazu   jego   twarzy.   Nie   zdążył   jednak   wymówić   słowa,   gdy 

podszedł ojciec, rozpoczynając zdawkową, uprzejmą rozmowę:

- Co tam, Mariuszu, jak wiedzie się twemu bratu w wojsku? I jak postępuje praca nad 

twymi dziejami? Słyszałem, że spisałeś trzynaście tomów.

Ojciec odszedł, niemal ciągnąc mnie za sobą.
Mariusz nie poruszył się i nie odpowiedział. My zaś niebawem dogoniliśmy innych, 

którzy spiesznie podążali ku wierzchołkowi wzgórza.

Ta chwila zmieniła bieg naszego życia. Ale ani ja, ani Mariusz nie mogliśmy wtedy mieć 

o tym pojęcia.

Dane nam było spotkać się znowu po dwudziestu latach.

Miałam ich wtedy trzydzieści pięć. Można powiedzieć, że przyszło nam się spotkać w 

krainie pod wieloma względami mrocznej.

Kilka słów o tym, co zdarzyło się do tego czasu.
Dwukrotnie   wychodziłam   za   mąż,   ulegając   naciskom   domu   cesarskiego.   Augustowi 

zależało,   żebyśmy   wszyscy   mieli   dzieci.   Ja   nie   spełniłam   jego   oczekiwań.   Za   to   mężowie 
spłodzili liczne z niewolnicami. Byłam dwukrotnie pełnoprawnie rozwiedziona i wolna, po 

czym postanowiłam wycofać się z życia towarzyskiego, żeby cesarz Tyberiusz, który wstąpił na 
tron   w  wieku   pięćdziesięciu   lat,   nie  wtrącał   się  do  mojego   życia  w  stopniu  większym   niż 

August jako purytanin w życiu publicznym i dyktator w prywatnym. Jeśli będę siedziała w 
domu, nie będę chodziła na przyjęcia, bankiety i nie będę zadawała się z cesarzową Liwią, 

żoną Oktawiana Augusta i matką Tyberiusza, być może nie zmuszą mnie do przyjęcia funkcji 
czyjejś przyrodniej matki! Wolałam zostać w domu. Musiałam opiekować się ojcem. Zasłużył 

sobie na to. Mimo że cieszył się doskonałym zdrowiem, był w końcu stary!

Z   całym   szacunkiem   dla   mężów,   których   imiona   zapisały   się   w   annałach   dziejów 

Rzymu, żoną byłam więcej niż złą.

Miałam dużo pieniędzy od ojca, nie słuchałam nikogo, a miłosnemu aktowi ulegałam 

jedynie na własnych warunkach, które wymuszałam jako kobieta urodziwa, umiejąca zadawać 
mężczyznom cierpienie.

Stałam się wyznawczynią kultu Izydy na złość mężom i żeby przed nimi uciec, dzięki 

czemu spędzałam mnóstwo czasu w świątyni bogini w towarzystwie innych interesujących 

kobiet,   których   śmiałość   i   niekonwencjonalność   często   przewyższały   moje   najbardziej 
zuchwałe   marzenia.   Pociągały   mnie   prostytutki.   Uważałam,   że   te   błyskotliwe,   rozpustne 

background image

kobiety przełamały barierę, której ja, kochająca córka ojca, nigdy nie pokonam.

Stałam   się   bywalczynią   świątyni.   W   końcu   zostałam   wtajemniczona   w   sekretną 

ceremonię i uczestniczyłam w każdej procesji Izydy w Rzymie.

Mężowie   tego  nie  znosili   i  może  dlatego  po powrocie   do  domu  i  zajęciu   się  ojcem 

porzuciłam kult. Być może zresztą był to słuszny krok. Tak czy owak, fatum nie miało zamiaru 
ulegać moim kaprysom.

Izyda była obcą boginią, oczywiście z Egiptu, i starzy Rzymianie odnosili się do niej z 

taką samą podejrzliwością jak do potwornej Kybele, Wielkiej Matki z Dalekiego Wschodu, 

która skłaniała czczących ją mężczyzn do samokastracji. W mieście roiło się od owych „kultów 
ze Wschodu”, które napełniały grozą ludność miasta.

Nie były one racjonalne; raczej ekstatyczne lub euforyczne.
Typowy konserwatywny Rzymianin był na to istotą zbyt praktyczną. Gdy pięcioletnie 

dziecko nie orientowało się, że bogowie są istotami zmyślonymi, a mity fikcjami, uznawało się 
je za głupca.

Lecz Izyda posiadała cechę charakterystyczną, która odróżniała ją od okrutnej Kybele. 

Była   kochającą   matką   i   boginią.   Czcicielom   wybaczała   wszystko.   Powstała   przed   resztą 

Stworzenia. Była mądra i cierpliwa.

Dzięki temu nawet najbardziej zbezczeszczona kobieta mogła modlić się w świątyni. 

Dlatego żadnej nigdy nie odrzucono.

Podobnie jak Matka Boska, znana dziś doskonale na całym Zachodzie i Wschodzie, 

Matka Izyda poczęła swe dziecię drogą nadprzyrodzoną. Swoją potęgą wydobyła z martwego i 
wykastrowanego Ozyrysa żywe nasienie. Na obrazach i posągach częstokroć przedstawiano ją 

z synem Horusem na kolanach. Obnażała w niewinnym geście pierś, by nakarmić małego 
boga.

Ozyrys zaś panował w krainie umarłych, jego fallus pozostał na zawsze w Nilu, gdzie 

płynął   z   niego   strumień   życiodajnego   nasienia,   co   roku   nawadniającego   imponujące   pola 

Egiptu, gdy wylewała rzeka.

W   naszej   świątyni   rozbrzmiewała   niebiańska   muzyka.   Graliśmy   na  sistrum,  swego 

rodzaju   niewielkiej,   sztywnej,   metalowej   lirze,   na   fletach   i   tamburynach.   Tańczyliśmy, 
wspólnie śpiewaliśmy. Wykwintna poezja litanii do Izydy była zachwycająca.

Izyda była Królową Żeglugi, podobnie jak potem Matkę Boską zwano „Matką Boską - 

Gwiazdą Mórz”.

background image

Gdy  rokrocznie   niesiono  nad   morze   jej  posąg,   procesja   była   tak   wspaniała,   że   cały 

Rzym wylęgał, by obejrzeć egipskich bogów o głowach zwierząt, obfitość kwiecia i posąg samej 

Królowej Matki. W powietrzu rozbrzmiewały hymny. Kapłani i kapłanki szli odziani w białe, 
płócienne   szaty.   Ona   sama,   marmurowa,   niesiona   wysoko   w  górze   ze   świętym  sistrum  

dłoni, była odziana po królewsku w grecką tunikę.

Taka była moja Izyda. Odeszłam od niej po ostatnim rozwodzie. Ojcu nie podobał się 

obcy   kult,   ja   też   miałam   dosyć   tej   zabawy.   Jako   kobieta   wolna   nie   durzyłam   się   w 
prostytutkach. Przypadł mi w udziale nieskończenie lepszy los. Prowadziłam dom ojca, który, 

mimo czarnych  włosów i sokolego wzroku,  był w takim wieku,  że cesarz zostawił mnie w 
spokoju.

Nie powiem, żebym wspominała Mariusza czy o nim rozmyślała. Przez całe lata nikt o 

nim nie wspominał. Zapomniałam o nim po tamtych Lupercaliach. Żadna siła na ziemi nie 

mogłaby rozdzielić mnie i ojca.

Braciom dopisało szczęście. Pożenili się, mieli dzieci i wrócili do domów po ciężkich 

wojnach o utrzymanie granic imperium.

Najmłodszego, Lucjusza, niezbyt lubiłam, bo był wiecznie niespokojny, miał skłonność 

do picia i, zdaje się, do hazardu, co drażniło jego żonę.

Ją kochałam, podobnie jak wszystkie bratowe, bratanice i bratanków. Bardzo lubiłam, 

gdy spadali na dom jak wrzeszcząca horda, szalejąca „z błogosławieństwem cioci Lidii”, na co 
nigdy nie pozwolono by im w domu.

Mój najstarszy brat, Antoniusz, zapowiadał się na człowieka wybitnego. Los przekreślił 

jego szansę, ale miał wszystkie atuty, dobrą szkołę i przygotowanie praktyczne, był niezwykle 

mądry.

Jedynym   niemądrym   postępkiem   Antoniusza   było   powiedzenie   mi,   że   Liwia,   żona 

Augusta, otruła męża, żeby władzę objąć mógł jej syn Tyberiusz. Ojciec, jedyna poza nami 
osoba w pokoju, zganił go surowo:

- Antoniuszu, już nigdy o tym nie wspominaj! Ani tutaj, ani nigdzie indziej! - Ojciec 

wstał i, niespodziewanie dla samego siebie, streścił swój i mój tryb życia: - Trzymaj się z dala 

od pałacu cesarskiego, od cesarskich rodzin, zasiadaj w pierwszych rzędach podczas świąt i 
zawsze przychodź do senatu, ale nie mieszaj się do ich kłótni i intryg!

Antoniusz był bardzo zły, ale złość nie dotyczyła bynajmniej ojca.
- Powiedziałem to jedynym osobom, którym mogę powiedzieć, tobie i Lidii. Nie znoszę 

background image

jadać   kolacji   z   kobietą,   która   otruła   własnego   męża!   Szkoda,   że   August   nie   przywrócił 
republiki. Przeczuwał nadejście śmierci.

- Tak,  ale wiedział  też, że nie zdoła  przywrócić dawnego ustroju. Było to po prostu 

niemożliwe.   Imperium   sięgnęło   Brytanii   na   Zachodzie   i   Partii   na   Wschodzie;   obejmuje 

północną   Afrykę.   Jeżeli   chcesz   być   dobrym   Rzymianinem,   Antoniuszu,   wypowiedz   swoje 
zdanie w senacie. Jest to mile widziane przez Tyberiusza.

- Wielce się mylisz, ojcze.
Wtedy ojciec zakończył spór.

Ale bardzo trafnie opisał nasze życie.
Tyberiusz z miejsca nie przypadł do gustu wrzaskliwym tłumom Rzymian. Był za stary, 

zbyt oschły, pozbawiony poczucia humoru. Zarazem purytanin i tyran.

Ratowała go jedna rzecz: był świetnym żołnierzem. A to uważano za najważniejszy i 

wręcz obowiązkowy przymiot cesarza.

Legiony go szanowały.

Wzmocnił straż pretoriańską wokół pałacu, do prowadzenia wszystkich spraw zatrudnił 

człowieka o nazwisku Sejan. Ale nie wprowadził do Rzymu legionów i miał coś konkretnego 

do powiedzenia na temat praw i wolności obywatela, oczywiście pod warunkiem, że się nie 
usnęło i wysłuchało jego słów. Sprawiał wrażenie melancholika.

Senat piekielnie  się  niecierpliwił,   gdy cesarz   nie chciał  podejmować  decyzji.   To  nie 

należało do nich! Ale sytuacja nie wyglądała zbyt groźnie.

Potem zdarzył się okropny wypadek, po którym z całego serca znienawidziłam cesarza i 

straciłam wszelką wiarę w jego umiejętność rządzenia.

Incydent był związany ze świątynią Izydy. Jakiś sprytny łotr, podający się za egipskiego 

boga Anubisa, zwabił dobrze urodzoną czcicielkę Izydy do świątyni, gdzie poszedł z nią do 

łóżka, zupełnie zamydlając jej oczy, choć nie mam zielonego pojęcia, jak mu się to udało.

Do dziś wspominam ją jako najgłupszą niewiastę w Rzymie. Chociaż prawdopodobnie 

gra toczyła się o coś więcej.

Tak czy siak, wszystko odbyło się w świątyni.

Po  czym   ten   człowiek,   fałszywy   Anubis,  stanął   przed   arystokratką   i  oznajmił,   że  ją 

nabrał! Pobiegła z krzykiem do męża. Skandal wybuchł jak wielka bomba.

Wtedy już od wielu lat moja noga nie stanęła w świątyni i miałam wszelkie powody do 

radości.

background image

Ale nigdy w życiu nie pomyślałabym, że cesarz postąpi tak okropnie.
Świątynię   zrównano   z   ziemią.   Czcicieli   wygnano   z   Rzymu,   niektórych   stracono. 

Kapłanów  i  kapłanki   ukrzyżowano,   ich ciała   zawisły  na  drzewie,   jak  mówi  stare  rzymskie 
przysłowie, żeby wolniej umierali i gnili na publicznym widoku.

Ojciec wszedł do mojej sypialni, do niewielkiej świątyni Izydy. Wziął posąg i roztrzaskał 

go o marmurową  posadzkę.  Potem brał  co  większe  odłamki  i je miażdżył.  Starł  posąg  na 

proch.

Kiwałam głową.

Spodziewałam się potępienia za stare nawyki. Wstrząsające wydarzenia napełniły mnie 

smutkiem.   Prześladowano   wyznawców   innych   wschodnich   kultów.   Cesarz   miał   zamiar 

odebrać prawo azylu różnym świątyniom na terenie imperium.

- Ten   człowiek   nie   chce   być   cesarzem   Rzymu   -   stwierdził   ojciec.   -   Skłonił   się   ku 

okrucieństwu i zniszczeniu. Jest sztywny, nudny i cały czas drży o własne życie! Człowiek, 
który nie chce być cesarzem, nie będzie cesarzem. Przynajmniej nie w naszych czasach.

- Może ustąpi - zauważyłam ze smutkiem. - Zaadoptował młodego generała Germanika 

Juliusza Cezara. Co oznacza chyba, iż Germanik zostanie jego następcą, prawda?

- Jaki pożytek mieli z adopcji wcześniej wybierani następcy Augusta? - - zapytał ojciec.
- To znaczy?

- Rusz głową. Nie możemy cały czas udawać, że jesteśmy republiką. Musimy określić 

granice władzy cesarza! Musimy wybrać drogę sukcesji inną niż morderstwo!

Próbowałam go uspokoić.
- Ojcze, wyjedźmy z Rzymu. Do naszego domu w Toskanii. Tam jest zawsze tak pięknie.

- Sęk w tym, że nie możemy, Lidio. Musimy zostać. Muszę okazać lojalność swemu 

cesarzowi. Dla dobra całej rodziny. Zabiorę głos w senacie.

Po   kilku   miesiącach   Tyberiusz   wysłał   swojego   młodego   i   przystojnego   siostrzeńca, 

Germanika   Juliusza   Cezara,   na   Wschód,   żeby   go   nie   zepsuły   nadmierne   pochlebstwa 

Rzymian. Jak już wspomniałam, ludzie wówczas mówili, co myśleli.

Germanik miał zostać następcą Tyberiusza! Lecz Tyberiusza zżerała zazdrość i nie mógł 

słuchać, jak tłumy wiwatują na cześć Germanika za jego tryumfy w bitwach. Chciał usunąć go 
z Rzymu.

Tym sposobem uroczy i dość ponętny młody generał pojechał na Wschód, do Syrii; 

zniknął   sprzed   oczu   kochających   go   Rzymian,   z   serca   imperium,   w   którym   miejskie 

background image

pospólstwo mogło decydować o losach świata.

Prędzej czy później zdarzy się kolejna kampania północna, myśleliśmy sobie. W czasie 

ostatniej wojny Germanik dał się mocno we znaki plemionom germańskim.

Moi bracia rozwodzili się nad tą wojną przy kolacji.

Opowiadali,   że   powrócili   zemścić   się   za   wymordowanie   generała   Warrusa   i   jego 

legionistów w Lesie Teutoburskim. Byli gotowi dokończyć dzieła, gdyby ich znowu powołano. 

Tacy staroświeccy patrycjusze zawsze chętnie szli na wojnę.

Tymczasem   zaczęły   rozchodzić   się   pogłoski,   iż  delatores,  otoczeni   ponurą   sławą 

szpiedzy   gwardii   pretoriańskiej,   otrzymywali   jedną   trzecią   majątków   tych,   na   których 
donosili. Coś okropnego. Ojciec potrząsnął głową i powiedział:

- Zaczęło się już za Augusta.
- Tak, ojcze, ale wtedy zdradą stanu były czyny, a nie słowa.

- Tym bardziej nie należy nic mówić. - Ojciec opadł znużony na krzesło. - Zaśpiewaj mi, 

Lidio. Weź lirę. Wymyśl jakąś komiczną epopeję. Tak dawno żadnej nie słuchałem.

- Jestem na to za duża. - Jednocześnie przypomniałam sobie idiotyczne, sprośne satyry 

na Homera, które wymyślałam na poczekaniu i z łatwością wprawiającą wszystkich w podziw. 

Ale podchwyciłam pomysł ojca. Wspomnienia tamtej nocy są we mnie tak świeże, że nie mogę 
oderwać się od pisania, chociaż wiem, jakie rany przyjdzie mi rozdrapywać.

Co znaczy pisać? To pytanie, Davidzie, będzie powtarzać się coraz częściej, bo z każdą 

kartą   coraz   więcej   rozumiem   -   dostrzegam   prawidłowości,   które   mi   przedtem   umykały   i 

skłaniały do ucieczki przed życiem.

Stworzyłam bardzo zabawny epos. Ojciec się zaśmiewał. Przysnął na sofie. Po chwili, 

jak gdyby w transie, odezwał się:

- Lidio, nie marnuj życia ze względu na mnie. Wyjdź za mąż z miłości! Nie wolno ci się 

poddawać!

Gdy się odwróciłam, na powrót głęboko oddychał.

Dwa tygodnie, może miesiąc później nasze życie gwałtownie dobiegło końca.
Pewnego   dnia   wróciłam   do   opustoszałego   domu,   w   którym   pozostali   jedynie   dwaj 

przerażeni niewolnicy należący do mojego brata Antoniusza; wpuścili mnie do środka i w 
popłochu zaryglowali drzwi.

Przemierzyłam ogromny westybul, potem perystyl, wreszcie weszłam do jadalni, gdzie 

oczom moim ukazał się zdumiewający widok.

background image

Ojciec stał w pełnym bojowym rynsztunku, uzbrojony w miecz i sztylet, brakowało mu 

jedynie tarczy. Założył nawet czerwoną pelerynę. Lśnił wypolerowany pancerz.

Wzrok wbijał w podłogę, i nie bez powodu. Została rozkopana. Odkryto stare palenisko 

sprzed   pokoleń.   Była   to   pierwsza   izba   domu,   powstała   w   zamierzchłym   okresie   dziejów 

Rzymu. To przy tym ognisku gromadziła się, modliła i posilała rodzina.

Nigdy go nie widziałam. Mieliśmy domowe świątynie, ale coś takiego, krąg osmalonych 

kamieni! Między nimi leżał nawet popiół. Co za złowróżbny i święty widok.

- Co się tu dzieje, na bogów?! - zawołałam. - Gdzie są wszyscy?

- Poszli - odparł ojciec. - Uwolniłem niewolników, odesłałem ich precz. Czekałem na 

ciebie. Musisz odejść!

- Bez ciebie nigdzie się nie ruszę!
- Masz   mnie   posłuchać,   Lidio!   -   Jeszcze   nigdy   nie   widziałam   na   jego   twarzy   tak 

błagalnego, a jednocześnie pełnego godności wyrazu. - Za domem czeka wóz, który zawiezie 
cię na wybrzeże, i żydowski kupiec, mój zaufany przyjaciel, który wywiezie cię statkiem z Italii. 

Masz jechać! Twoje pieniądze znalazły się na pokładzie statku. I ubrania. Wszystko. Ufam tym 
ludziom. Na wszelki wypadek weź sztylet.

Podał mi leżący na stole przedmiot.
- Obserwowałaś braci wystarczająco długo, żeby wiedzieć, jak go użyć. I jeszcze to. - 

Wziął jakiś mieszek. - To złoto, pieniądz przyjmowany na całym świecie. Weź i idź.

Zawsze   nosiłam   przy   sobie   sztylet   w   pochwie   przypiętej   do   przedramienia,   ale   nie 

chciałam wytrącać go tą wieścią z równowagi, więc wsadziłam drugi za pas i wzięłam mieszek.

- Ojcze, nie brak mi odwagi, by z tobą zostać! Kto obrócił się przeciw nam? Ojcze, jesteś 

rzymskim senatorem. W razie oskarżenia o jakieś przestępstwo masz prawo do procesu w 
senacie.

- Moja droga, bystra córeczka! Myślisz, że Sejan i jego  delatores  wytaczają publiczne 

procesy?   Jego  speculatores  zaskoczyli   już   twych   braci,   ich   żony   i   potomstwo.   Ci   dwaj   to 

niewolnicy  Antoniusza.   Posłał   ich  z  ostrzeżeniem,   gdy  ginął   w walce.  Widział,   jak   synowi 
rozbijają głowę o ścianę. Idź już, Lidio.

Naturalnie znałam ten zwyczaj - zamordować całą rodzinę, zabić żonę i dzieci skazańca. 

Mówiły  o tym nawet przepisy prawa.  A w tego rodzaju  okolicznościach,  gdy rozniosła  się 

plotka, że cesarz komuś nie sprzyja, wrogowie danego człowieka mogli uprzedzić zabójców.

- Chodź ze mną - powiedziałam. - Po co zostajesz?

background image

- Umrę jak Rzymianin, we własnym domu. Idź już, jeśli mnie kochasz, moja poetko, 

śpiewaczko,   myślicielko.   Moja   Lidio.   Idź!   Nie   zniosę   nieposłuszeństwa.   Ostatnią   godzinę 

swojego życia poświęciłem na ocalenie ciebie. Pocałuj mnie i spełnij moją prośbę.

Podbiegłam do niego, pocałowałam w usta i niewolnicy pospiesznie wyprowadzili mnie 

do ogrodu.

Znałam swojego ojca. Nie mogłam zbuntować się przeciwko jego ostatniemu życzeniu. 

Wiedziałam, że w starym rzymskim stylu odbierze sobie życie, zanim  speculatores  wyłamią 
drzwi wejściowe.

Gdy doszłam do bramy i ujrzałam hebrajskiego kupca i jego wóz, nogi odmówiły mi 

posłuszeństwa.

Odwróciłam się i oto, co zobaczyłam.
Ojciec podciął sobie żyły na obydwu nadgarstkach i krążył wokół ogniska domowego, a 

krew spływała na ziemię. Nie żartował. Stawał się coraz bledszy. Wyraz jego oczu miałam 
pojąć dopiero później.

Rozległ się łomot. Wyłamywano drzwi wejściowe. Ojciec zastygł w bezruchu. Pojawili 

się dwaj żołnierze gwardii pretoriańskiej, szydząc:

- Może byś nas wyręczył, Maximusie, oszczędził nam wysiłku? Śmiało.
- Jesteście z siebie dumni?! - zawołał ojciec. - Tchórze. Lubicie mordować całe rodziny? 

Ile za to dostajecie? Stawaliście kiedy do prawdziwej bitwy? Dalej, umierajcie wraz ze mną!

Odwrócił się od nich, po czym z niespodziewanym zamachem natarł na nich mieczem i 

sztyletem, zabijając obydwu. Zadał im wiele ciosów.

Później zachwiał się, jakby miał zaraz zemdleć. Był blady jak płótno. Z nadgarstków 

płynęły strugi krwi. Oczy zwróciły się do wewnątrz, widać było tylko białka.

Przez głowę przebiegały mi szaleńcze plany. Wsadzić go na wóz? Rzymianin pokroju 

ojca nigdy dobrowolnie by na to nie przystał.

Nagle Hebrajczycy, jeden młody, drugi starszy, wzięli mnie pod pachy i zaczęli odciągać 

od domu.

- Przysiągłem,   że   cię   uratuję   -   powiedział   starszy.   -   Nie   chcę   z   twego   powodu 

okłamywać starego przyjaciela.

- Puśćcie mnie - wyszeptałam. - Chcę doczekać do końca.

Odpychając onieśmielonych mężczyzn, odwróciłam się i ujrzałam w oddali leżące przy 

palenisku ciało ojca. Dokończył dzieła własnym sztyletem.

background image

Wrzucili mnie na wóz z zamkniętymi oczami i ustami zasłoniętymi dłonią. Upadłam na 

miękkie poduszki, pośród beli delikatnych tkanin, podskakując wraz z wozem, który zjeżdżał 

powoli krętą drogą w dół Palatynu.

Żołnierze krzyczeli, żebyśmy ustępowali im z drogi.

Starszy Hebrajczyk pytał:
- Jestem niemal głuchy, co raczyłeś powiedzieć, panie?

Był to doskonały wybieg. Minęli nas bez dalszych zaczepek.
Hebrajczyk potrafił zachować się roztropnie. Nie zważając na spieszące obok nas tłumy, 

utrzymywał powolne tempo jazdy.

Młody przeszedł do mnie na tył zaprzęgu.

- Mam  na  imię  Jakub  -  zagadnął.  -  Nałóż  te  białe  szaty.   Wyglądasz  jak   prawdziwa 

kobieta  Wschodu.  Gdyby  pytali  cię o coś przy  bramie,  unieś zasłonę  i udawaj,  że nic nie 

rozumiesz.

Przebyliśmy bramy Rzymu z zadziwiającą łatwością. Słyszałam tylko:

Ave, Dawidzie i Jakubie, jak poszła podróż?
Wsadzili mnie na pokład dużego statku kupieckiego, z niewolnikami przy wiosłach i 

żaglami, nic nadzwyczajnego, po czym zaprowadzili mnie do niewielkiej, pustej kajuty.

- Tyle tylko mogliśmy dla ciebie przygotować - oznajmił Jakub - ale za to już odbijamy 

od brzegu. - Miał długie, faliste, kasztanowe włosy i brodę. Nosił pasiaste szaty, sięgające do 
samej ziemi.

- W ciemności? - zdziwiłam się. - Będziemy płynąć po ciemku?
To było niezwykłe.

Ale w miarę jak odpływaliśmy od brzegu, gdy wiosła zanurzyły się w wodzie, a statek 

oddalał się na odpowiednią odległość od lądu, zaczynałam pojmować, o co w tym wszystkim 

chodzi.

Całe przepiękne, południowo - zachodnie wybrzeże Italii było oświetlone przez setki 

iście królewskich willi. Na skałach płonęły latarnie.

- Już nigdy nie ujrzymy republiki - oświadczył ze znużeniem Jakub, jakby był rzymskim 

obywatelem, co było zresztą dość prawdopodobne. - Ale wypełniliśmy ostatnie życzenie twego 
ojca. Nic ci już nie grozi.

Starszy podszedł do mnie i przedstawił się jako Dawid. Przepraszał wylewnie, że nie 

mają dla mnie żadnych sług - - kobiet. Byłam na pokładzie jedyną niewiastą.

background image

- Proszę, nie zaprzątaj sobie głowy takimi myślami! Dlaczego podjęliście to ryzyko?
- Od lat robiliśmy z twym ojcem interesy - rzekł Dawid. - Kiedyś piraci zatopili nasze 

okręty i twój ojciec spłacił za nas długi. Zaufał nam i odpłaciliśmy mu po pięciokroć. Odłożył 
dla ciebie fortunę. Kosztowności płyną wśród innych towarów, jak jedna z jego partii.

Poszłam  do kabiny i padłam na wąskie  łóżko. Starzec,  odwracając wzrok,  przyniósł 

nakrycie dla mnie.

Stopniowo uświadamiałam sobie, że od samego początku spodziewałam się po nich 

zdrady.

Brakowało mi słów. Byłam wyprana z uczuć. Odwróciłam się do ściany.
- Śpij, pani - powiedział.

Przyśnił  mi się  koszmar,   sen, jakiego  jeszcze   nigdy w życiu   nie śniłam.  Byłam   nad 

rzeką. Chciałam napić się krwi. Czaiłam się w wysokiej trawie na jednego z nieszczęsnych 

wieśniaków, a gdy go schwytałam, złapałam go za bary i zanurzyłam kły w jego szyi. Usta 
wypełniły się smakowitą krwią. Jej słodycz i moc były nie do opisania, o czym wiedziałam 

nawet we śnie. Ale musiałam iść dalej. Mężczyzna był bliski śmierci. Puściłam go, upadł na 
ziemię.   Ścigały   mnie   bardziej   niebezpieczne   istoty.   Memu   życiu   groziło   coś   jeszcze 

straszniejszego.

Znalazłam się w ruinach świątyni, z dala od mokradeł. Byłam na pustyni - pstryk i 

przejście z grzęzawiska na piasek. Bałam się. Zbliżał się świt. Musiałam się ukryć. Poza tym 
trwała pogoń za mną. Przetrawiłam wyborną krew i weszłam do świątyni. Żadnej kryjówki! 

Przywarłam  do zimnych ścian,  na których  wyryto  jakieś obrazy,  ale  nie widziałam  żadnej 
małej izdebki, żadnego miejsca, gdzie można by się skryć.

Przed wschodem słońca musiałam dotrzeć na wzgórza, lecz było to niemożliwością. 

Szłam wprost ku słońcu!

Znienacka   nad   szczytami   wzgórz   wybuchło   zabójcze   światło.   Strasznie   bolały   mnie 

oczy. Jakby płonęły.

- Moje oczy! - krzyknęłam i chciałam je zakryć. Otoczyły mnie płomienie. Ryknęłam: - 

Amonie Ra, przeklinam cię! - Wykrzyknęłam jeszcze inne imię. Wiedziałam, że oznacza ono 

Izydę, ale z mych ust spłynęło jakieś inne słowo.

Obudziłam się. Usiadłam, cała się trzęsąc.

Obrazy we śnie były bardzo ostro zarysowane, niczym w wizji. Silnie kojarzyły mi się ze 

wspomnieniami. Czy żyłam już kiedyś przedtem?

background image

Wyszłam   na   pokład.   Podróż   przebiegała   dość   spokojnie.   Nadal   widać   było   linię 

brzegową i latarnie, lecz parliśmy naprzód. Wpatrywałam się w morze, a miałam ochotę na 

krew.

- Nie może być. To jakiś zły omen, jakiś wybuch żalu - powtarzałam. Czułam tamten 

żar.   Nie   mogłam   zapomnieć   smaku   krwi.   Zdawał   mi   się   naturalny,   dobry,   idealny   do 
zaspokojenia pragnienia. Na powrót ujrzałam wykręcone cierpieniem ciało wieśniaka.

Nie było ucieczki przed tym, czego przed chwilą doświadczyłam. Byłam podniecona, 

trawiła mnie gorączka.

Podszedł do mnie Jakub,  młody i wysoki. Prowadził  jakiegoś młodego Rzymianina. 

Młodzieniec   zaczął   się   już   golić,   ale   pod   innymi   względami   wyglądał   jak   zarumienione, 

promienne dziecko.

Zastanawiałam   się   znużona,   czy   osiągnęłam   już   wiek,   w  którym   każdy   młodzieniec 

zdawał mi się urodziwy.

- Moja rodzina także została zdradzona! - krzyknął. - Matka nakazała mi uciekać!

- Komu zawdzięczamy naszą wspólną katastrofę? - zapytałam. Położyłam rękę na jego 

wilgotnych policzkach. Usta miał dziecinne, lecz ogolona broda była szorstka. Szerokie, silne 

bary okrywała jedynie lekka, prosta tunika. Czy na morzu nie było mu zimno?

Potrząsnął głową. Stał nieruchomy. Kiedyś będzie przystojny. Ciemne włosy uroczo się 

kręciły. Nie wstydził się łez, nie przepraszał za nie.

- Matka   jeszcze   żyła   i   wszystko   mi   opowiedziała.   Leżała,   ciężko   dysząc,   gdy 

przyszedłem. Gdy delatores oznajmili ojcu, że spiskował przeciwko cesarzowi, ojciec tylko się 
roześmiał.   Naprawdę   wybuchnął   śmiechem.   Oskarżyli   go   o   konspirację   z   Germanikiem! 

Matka wytrzymała, dopóki wszystkiego mi nie opowiedziała. Mówiła, że ojca oskarżono tylko 
o to, że rozmawiał z innymi mężczyznami, jak to będzie służył pod dowództwem Germanika, 

gdy znowu poślą ich na Północ.

Skinęłam głową ze znużeniem.

- Rozumiem. Mój brat prawdopodobnie powiedział to samo. Germanik jest następcą 

cesarza   i   władcą  Imperium   Maius  na   Wschodzie.   Ale   mówienie   o   służbie   pod   rozkazami 

ładnego generała jest zdradą stanu.

Odwróciłam się. Zrozumienie sytuacji nie dawało nam żadnej pociechy.

- Wieziemy was do innych miast - wtrącił się Jakub - do innych przyjaciół. Lepiej zbyt 

dużo nie mówić.

background image

- Nie zostawiaj mnie - poprosił chłopiec. - Przynajmniej nie dzisiaj.
- Dobrze.   -   Zaprowadziłam   go   do   kajuty   i   zamknęłam   drzwi,   dyskretnie   skinąwszy 

głową Jakubowi, który oglądał wszystko z sumiennością stróża. - Czego pragniesz? - spytałam.

Chłopiec   patrzył   na   mnie   szeroko   rozwartymi   oczyma.   Potrząsnął   głową.   Otworzył 

ramiona. Przytulił się do mnie i pocałował. Całowaliśmy się jak szaleni.

Zdjęłam   tunikę   i   położyłam   się   z   nim   do   łóżka.   Był   w   każdym   calu   mężczyzną, 

niezależnie od młodzieńczego oblicza.

A   gdy   osiągnęłam   moment   ekstazy,   co   nie   było   trudne   wobec   jego   fenomenalnej 

energii, poczułam smak krwi. Zmieniłam się w pijącą krew istotę ze snu. Zwiotczałam, lecz nie 
miało to znaczenia. Potrafił zadowolić się bez mojego czynnego udziału. Wstał.

- Jesteś boginią - oświadczył.
- Nie   -   szepnęłam.   Ogarniało   mnie   senne   marzenie.   Usłyszałam   świst   wiatru   na 

pustyni. Poczułam woń rzeki. - Jestem bogiem… bogiem, co pije krew…

Odbywaliśmy miłosne rytuały aż do wyczerpania sił.

- Bądź ostrożny i obyczajny wobec naszych hebrajskich gospodarzy - upomniałam go. - 

Oni nie pojmą takiego zachowania.

Skinął głową.
- Uwielbiam cię.

- Niepotrzebnie. Jak masz na imię?
- Marcellus.

- Dobrze, Marcellusie, idź spać.
Przepędzaliśmy odtąd z Marcellusem wszystkie noce, aż wreszcie  ujrzeliśmy sławne 

światło latarni w Faros i wiedzieliśmy już, że dobijamy do brzegów Egiptu.

Wszystko wskazywało na to, że Marcellus miał zostać w Aleksandrii. Wyjaśnił, że babka 

od strony matki, Greczynka, mieszkała tu wraz z całym rodem.

- Nie musisz mi o tym wszystkim opowiadać. Po prostu idź. Bądź mądry i ostrożny.

Błagał, żebym z nim wysiadła. Mówił, że się we mnie zakochał. Że się ze mną ożeni. 

Nieważne, że nie będę mieć dzieci. Że mam trzydzieści pięć lat. Śmiałam się cicho, litując się 

nad jego naiwnością.

Dawid stał obok ze spuszczoną głową. Jakub odwrócił wzrok.

Za Marcellusem powędrowało do Aleksandrii całkiem sporo kufrów.
- Powiesz mi teraz - zwróciłam się do Jakuba - dokąd mnie zabieracie? Być może będę 

background image

miała inne zdanie, choć wątpię, bym zdołała wymyślić coś lepszego niż ojciec.

Ciągle   nie  byłam   pewna,  czy  zachowają  się  wobec  mnie   uczciwie.   Tym  bardziej,  że 

widzieli,   iż   obchodzę   się   z   tym   chłopcem   niczym   prostytutka,   a   byli   ludźmi   niezwykle 
religijnymi.

- Zmierzasz do wielkiego miasta - oznajmił Jakub. - To najlepsze z możliwych miejsc. 

Twój ojciec ma przyjaciół wśród tamtejszych Greków.

- Gdzie może być lepiej niźli w Aleksandrii?
- Ach, tam jest o niebo lepiej - odparował Jakub. - Pozwól, że najpierw naradzę się z 

ojcem.

Ruszyliśmy w drogę. Ląd odpływał. Egipt. Zapadał zmrok.

- Nie bój się - pocieszał Jakub. - Wyglądasz na przerażoną.
- Nie   boję   się.   Ale   muszę   cały   czas   leżeć   w   łóżku,   myśleć,   wspominać   i   śnić.   - 

Spojrzałam na niego, na co on nieśmiało odwrócił głowę. - Tuliłam tego chłopca jak matka, co 
noc.

Było to chyba największe kłamstwo w moim życiu.
- Był   w   mych   ramionach   jak   dziecko!   -   Całkiem   spore   dziecko!   -   A   teraz   boję   się 

koszmarów. Musisz mi powiedzieć, jakie jest nasze miejsce przeznaczenia. Jaki czeka nas los?

background image

3

- Antiochia - odparł Jakub. - Antiochia nad Orontesem. Oczekują cię przyjaciele ojca, 

którzy są również przyjaciółmi Germanika. Może z czasem… lecz będą wobec ciebie lojalni. 
Masz wyjść za zamożnego, dobrze urodzonego Greka.

Mąż! Grek z prowincji? Grek z Azji! Stłumiłam śmiech i płacz. Nic z tego. Biedak! Jeżeli 

istotnie był Grekiem z prowincji, przyjdzie mu przeżyć raz jeszcze podbój Rzymu.

Żeglowaliśmy od portu do portu. Obracałam sobie to wszystko w myślach.
Rzecz jasna właśnie tego rodzaju przyprawiające o mdłości detale miały uchronić mnie 

przed żałobą i wstrząsem wyniesionym z niedawnych zdarzeń. Przejmować się, czy szata jest 
dobrze opięta. Nie widzieć ojca, leżącego z własnym sztyletem w piersiach.

Byłam tak po uszy zanurzona w sprawy Rzymu, że nie wiedziałam o Antiochii właściwie 

nic. Jeżeli Tyberiusz wysłał tam swojego „następcę”, Germanika, żeby nie przysparzać mu 

popularności w Rzymie, to Antiochia musi leżeć na krańcu cywilizowanego świata, myślałam 
sobie.

Czemu, na bogów, nie wymknęłam się na ląd w Aleksandrii? Aleksandria była zaraz po 

Rzymie  najwspanialszym  miastem imperium. Młodym, wzniesionym przez Aleksandra,  na 

którego cześć zostało nazwane; było wspaniałym portem. W Aleksandrii nikt nie ośmieliłby się 
zburzyć świątyni Izydy. Była ona boginią egipską, małżonką potężnego Ozyrysa.

Ale co to miało wspólnego ze mną? Zapewne gdzieś w głębi duszy już coś knułam, ale 

nie pozwalałam, żeby jakikolwiek tajny zamysł przedarł się do świadomości i splamił moralną 

naturę dobrze urodzonej Rzymianki.

W duchu gratulowałam mym hebrajskim stróżom inteligencji, ukrywania tej informacji 

nawet   przed   młodym   Marcellusem,   drugim   człowiekiem,   którego   ocalili   przed   cesarskimi 
zabójcami, i poprosiłam o szczere odpowiedzi na pytania dotyczące losu braci.

- Wszyscy   zostali   zaskoczeni   -   oznajmił   Jakub.   -  Delatores,  szpiedzy   gwardii 

pretoriańskiej,   działają   błyskawicznie,   a   twój   ojciec   miał   tylu   synów.   Niewolnicy   twego 

najstarszego brata na rozkaz pana przeskoczyli mur i pobiegli was ostrzec.

Antoniuszu,   mam   nadzieję,   że   przelałeś   trochę   ich   krwi.   Wiem,   że   walczyłeś   do 

ostatniego tchu. A moja bratanica, mała Flora, czy uciekała z krzykiem, czy potraktowali ją z 
litością? Gwardia pretoriańska i miłosierdzie! Co za niemądra myśl.

Wszystko to zachowałam dla siebie. Tylko westchnęłam.

background image

W końcu gdy ci dwaj żydowscy kupcy na mnie patrzyli, ich oczom jawiła się twarz i 

postać   kobiety;   w   naturalnym   odruchu   myśleli   zatem,   że   wewnątrz   również   znajduje   się 

kobieta. Rozziew między zewnętrznymi pozorami a wewnętrzną naturą nie dawał mi całe życie 
spokoju. Po co dręczyć Jakuba i Dawida? W drogę do Antiochii!

Ale   nie   miałam   zamiaru  żyć   w   jakiejś   staroświeckiej   greckiej   rodzinie,   jeśli   takowe 

istniały jeszcze w greckim mieście Antiochii, w familii, gdzie kobiety spędzały czas z dala od 

mężczyzn i całymi dniami przędły wełnę, w ogóle nigdzie nie wychodząc i nie biorąc udziału w 
światowym życiu.

Niańki i guwernantki wyuczyły mnie wszystkich sztuk potrzebnych cnotliwej niewieście 

i rzeczywiście potrafiłam z przędzą, nitką i krosnem zrobić to, co inne kobiety, lecz aż za 

dobrze znałam „starogreckie obyczaje”, miałam też w pamięci mglisty obraz matki mojego 
ojca, która zmarła, gdy byłam bardzo mała - zacna rzymska matrona, która wiecznie przędła 

wełnę.   Tak   przynajmniej   napisali   w   jej   epitafium.   Zresztą   epitafium   mej   matki   brzmiało 
podobnie: „Prowadziła dom. Przędła wełnę”.

Takie słowa na temat mojej matki! Te same, nużące słowa.
Nie, w moim epitafium nie mogło znaleźć się nic podobnego. (Aż zabawnie pomyśleć 

dzisiaj, po tysiącach lat, że nie doczekałam się żadnego nagrobnego napisu).

W swym przygnębieniu nie zdawałam sobie w ogóle sprawy, że imperium rzymskie jest 

ogromne, a jego wschodnie połacie kompletnie różne od ziem barbarzyńców na Północy, gdzie 
walczyli bracia.

Cała   Azja   Mniejsza,   ku   której   płynęliśmy,   została   kilkaset   lat   temu   podbita   przez 

Aleksandra Macedońskiego. Jak wiesz, Aleksander był uczniem Arystotelesa. Chciał zanieść 

całemu światu grecką kulturę. Jednak w Azji Mniejszej idee i style Grecji napotkały nie zwykłe 
mieściny i prostych rolników, lecz starożytne cywilizacje, na przykład Królestwo Asyryjskie, 

gotowe przyjąć nowe myśli, wdzięk i piękno greckiego oświecenia i dostosować do nich swoją 
liczącą setki lat literaturę, religię, sposób życia i ubierania się.

Antiochia została wzniesiona przez jednego z dowódców Aleksandra Wielkiego, który 

chciał,  by mogła rywalizować z innymi pięknymi miastami  helleńskimi dzięki wspaniałym 

świątyniom, budowlom administracyjnym, bibliotekom z księgozbiorami w języku greckim i 
szkołom,   w   których   wykładano   grecką   filozofię.   Ustanowiono   hellenistyczne   rządy   -   dość 

oświecone   w   porównaniu   ze   starożytnym   wschodnim   despotyzmem,   jednak   pod   tym 
wszystkim pulsowała wiedza, obyczaje, mądrość mistycznego Wschodu.

background image

Rzymianie   podbili   Antiochię   wcześnie,   ponieważ   stanowiła   ogromny   ośrodek 

handlowy. Była  jedyna w swoim rodzaju, jak dowodził Jakub, rysując mokrym palcem na 

drewnianym blacie stołu prymitywną mapę. Antiochię uznawano za port śródziemnomorski, 
gdyż leżała zaledwie dwadzieścia mil w górę rzeki Orontes od wybrzeża.

Jednak od wschodu otwierała się na pustynię: w Antiochii zbiegały się wszystkie stare 

szlaki  karawan.  Przybywali  kupcy na wielbłądach,  którzy przywozili  fantastyczne  towary  z 

bajkowych ziem - znamy je obecnie pod mianem Chin i Indii - jedwab, dywany i klejnoty, 
które nie docierały na rynki w Rzymie.

Przez Antiochię przewijało się całe mnóstwo innych handlarzy. Doskonałe drogi łączyły 

miasto z rzeką Eufrat na wschodzie i leżącym jeszcze dalej imperium Partów, na południe 

można   było   dotrzeć   do   Damaszku   i   Judei,   na   północy   leżały   naturalnie   wszystkie   miasta 
założone przez Aleksandra, które rozkwitły pod panowaniem Rzymu.

Rzymskim   legionistom   bardzo   się   tam   podobało.   Wiedli   ciekawe   i   wygodne   życie. 

Antiochia  kochała  Rzymian,   którzy  chronili  szlaki  handlowe  i  karawany   oraz   utrzymywali 

spokój w porcie.

- Zobaczysz otwarte place, arkady, świątynie, wszystko, czego dusza zapragnie, i targi, o 

jakich  nawet nie śniłaś.  Wszędzie roi się od Rzymian. Modlę się do Najwyższego, byś nie 
spotkała kogoś znajomego! To jedyne niebezpieczeństwo, jakiego nie miał czasu przewidzieć 

twój ojciec.

Machnęłam ręką.

- Czy są tam nauczyciele i stragany z książkami?
- Wszędzie. Znajdziesz tam księgi, których nikt nie potrafi odczytać. I wszyscy mówią 

po grecku. Trzeba by iść na wieś i poszukać jakiegoś biednego chłopa, żeby nie znał greki. 
Coraz   powszechniejsza   staje   się   też   łacina.   Ciągle   toczą   się   filozoficzne   debaty,   padają 

nazwiska Platona i’ Pitagorasa, które mi nic nie mówią. Swoje wpływy ma chaldejska magia z 
Babilonu. Są też świątynie wszystkich możliwych bogów.

Ciągnął dalej, zastanawiając się na głos:
- Co do Hebrajczyków, moim zdaniem są zbytnio przywiązani do ziemskich spraw - : 

chcą kręcić się w krótkich tunikach pośród Greków i chodzić do publicznych łaźni. Za bardzo 
interesują się grecką filozofią. Całe to greckie myślenie wszędzie się wdziera. Niedobrze. Lecz 

greckie miasto to ciekawy świat.

Uniósł wzrok. Jego ojciec nas obserwował, zwłaszcza że siedzieliśmy blisko siebie przy 

background image

stole na pokładzie.

Jakub pospiesznie poinformował mnie o ogólnej sytuacji:

Germanik   Juliusz   Cezar,   następca   tronu   cesarskiego,   oficjalnie   adoptowany   syn 

Tyberiusza, otrzymał w Antiochii tytuł władcy Imperium Maius. Co oznacza, że panował nad 

całym tym terytorium. A Gnejusz Kalpurniusz Pizon był gubernatorem Syrii. Zapewniłam go, 
że oni nie słyszeli o mnie ani o mojej staroświeckiej rodzinie i starym, spokojnym domu na 

Palatynie, ściśniętym między takim mnóstwem nowych, ekstrawaganckich rezydencji.

- Wszystko jest utrzymane w rzymskim stylu! - zawołał Jakub. - Sama zobaczysz. Na 

dodatek przyjeżdżasz z pieniędzmi. I wybacz, że to mówię, ale jesteś jeszcze piękna mimo 
swego wieku; masz jędrną skórę i poruszasz się jak dziewczyna.

Westchnęłam i podziękowałam Jakubowi. Powinien odejść, jeśli nie chce, żeby znowu 

nakrył nas ojciec.

Patrzyłam na przetaczające się nieustannie błękitne fale.
W głębi ducha byłam wdzięczna rodzinie, że nie brała udziału w pałacowych bankietach 

i przyjęciach, lecz po chwili robiłam sobie wyrzuty za tę wdzięczność, gdyż odosobnienie z 
pewnością przyczyniło się do naszego upadku.

Widziałam   Germanika   w   tryumfalnej   procesji   przez   Rzym:   urodziwy   młodzieniec, 

bardzo pod tym względem podobny do Aleksandra, i wiedziałam od ojca i braci, że Tyberiusz, 

obawiając   się   popularności   swego   następcy,   odesłał   go   na   Wschód,   by   był   z   dala   od 
rzymskiego pospólstwa.

Gubernator Pizon? Jego nie widziałam na oczy. Plotka głosiła, że pojechał na Wschód, 

żeby utrudniać życie Germanikowi. Co za marnotrawstwo talentów i myśli!

Wrócił Jakub.
- Przybywasz   więc   do   tego   miasta   bezimienna   i   nieznana.   Masz   szlachetnych 

protektorów, kochanych przez Germanika. On jest młody i tworzy w mieście atmosferę energii 
i radości.

- A Pizon? - spytałam.
- Wszyscy   go   nie   cierpią.   Zwłaszcza   żołnierze,   a   wiesz,   co   to   oznacza   na   rzymskiej 

prowincji.

Stojąc   na   pokładzie   przy   relingu,   można   bez   końca,   a   przynajmniej   bardzo   długo, 

patrzeć na rozbijające się i rozchybotane fale.

Tej nocy miałam kolejny sen o krwi. Niezmiernie podobny do pierwszego. Chciałam się 

background image

napić krwi. I ścigali mnie nieprzyjaciele, którzy wiedzieli, że jestem demonem i należy mnie 
zniszczyć. Biegłam. Krewniacy mnie porzucili, zostawili na łaskę i niełaskę zabobonnego ludu. 

Potem  ujrzałam  pustynię  i  domyśliłam   się,  że  umrę;  zbudziłam  się  z  krzykiem,   siedząc,  i 
szybko zakryłam usta, żeby nikt nie usłyszał.

Największym przerażeniem napełniało mnie pragnienie krwi. Nie potrafiłam go sobie 

nawet wyobrazić na jawie, ale w snach byłam potworem, zwanym przez Rzymian Łamią. Tak 

mi   się   przynajmniej   zdawało.   Krew   była   słodka,   starczała   za   wszystko.   Czy   stary   Grek 
Pitagoras  miał rację?  Dusze wędrują z ciała  do ciała?  Ale w dawnym życiu miałam duszę 

potwora.

Za dnia od czasu do czasu zamykałam oczy i znajdowałam się niebezpiecznie blisko 

snu, który stał się jakby czyhającą w głowie pułapką, gotową pochwycić mą świadomość. Ale 
sny były najsilniejsze w nocy. „Już mi kiedyś służyłaś”. Co to miało znaczyć? „Chodź”.

Pragnienie krwi. Kuliłam się w łóżku, zamykałam oczy i modliłam się: „Matko Izydo, 

oczyść mą duszę z tego krwawego obłędu”.

Następnie   uciekłam   się   do   starej   dobrej   erotyki.   Próbowałam   zaciągnąć   Jakuba   do 

łóżka! Bez skutku. Nie miałam pojęcia, że Hebrajczyków bardzo trudno uwieść - i już zawsze 

tak będzie.

Dano mi to do zrozumienia z niezmiernym wdziękiem i taktem.

Zastanawiałam się nad niewolnikami. Nie ma mowy. Niewolnicy przy wiosłach, wśród 

których   nie   znalazł   się   żaden   skuty   łańcuchami   „Ben   Hur”   czekający   tylko,   żebym   go 

wyswobodziła, były to zwykłe męty wywodzące się z kryminalistów i biedoty, skuci na rzymską 
modłę,   tak   że   poszliby   na   dno   razem   z   galerą.   Konali   powoli,   jak   wszyscy   niewolnicy   na 

galerach,  od monotonii  i bata.   Widok  tych  mężczyzn,  siedzących  w  ładowni  i  zginających 
plecy, nie należał do przyjemnych.

Moje oczy były jednak tak samo zimne jak wzrok Amerykanina oglądającego kolorowe 

filmy   o   głodujących   w   Afryce   dzieciach,   czarnych   szkieletach   z   wielkimi   głowami,   które 

krzyczą o wodę. Przerwa na wiadomości, przerwa na reklamę, chwila muzyki, przenosimy się 
teraz do Palestyny: rzucanie kamieniami, gumowe kule. Telewizyjna krew.

Ponadto  na   pokładzie   znajdowali   się  nudni  marynarze   i   dwóch  starych,  pobożnych 

kupców hebrajskich, którzy gapili się na mnie, jakbym była kobietą lekkich obyczajów albo 

kimś jeszcze gorszym, i odwracali głowy, gdy wychodziłam na pokład w długiej tunice i z 
rozpuszczonymi włosami.

background image

Musiałam się nieźle kompromitować! Rzeczywiście zachowywałam się jak idiotka, żyjąc 

w odrętwieniu. Podróż wydawała mi się nawet przyjemna - a to dlatego, że prawdziwy smutek 

i wściekłość jeszcze do mnie nie dotarły. Wszystko działo się zbyt szybko.

Rozwodziłam się nad obrazem ojca, który pozbawiał życia żołnierzy Tyberiusza, tanich 

zbirów wysłanych przez tchórzliwego, niezdecydowanego cesarza. Co do reszty - wymazałam 
ją z pamięci, przybierając pozę zahartowanej w obliczu śmierci Rzymianki.

Współczesny   poeta   irlandzki,   Yeats,   najtrafniej   charakteryzuje   rzymski   stosunek   do 

klęski i tragedii:

Rzuć chłodnym okiem na życie, na śmierć.

Nie stawaj, jeźdźcu!

Nie było chyba Rzymianina, który by się pod tym nie podpisał.
W takiej znalazłam się sytuacji - jedyna ocalała z wielkiego domu, której ojciec nakazał 

„żyć”.   Wolałam   nie  rozmyślać   nad   losem  braci,   ich   ślicznych  żon   i  dzieci.   Nie   potrafiłam 
wyobrazić   sobie   rzezi   niewinnych   maleństw   -   przecinanych   mieczami   chłopców   czy 

rozbijanych   o   ściany   niemowląt.   Ach,   Rzymie,   ty   i   twoja   cholerna   mądrość.   Trzeba   zabić 
potomstwo. Zabić całą rodzinę!

W   samotne   noce   leżałam   nękana   coraz   okropniejszymi   snami   o   krwi.   Sprawiały 

wrażenie   okruchów   utraconego   życia,   wspomnień   zagubionej   krainy.   Dominowała   w   nich 

głęboka, dudniąca muzyka, jak gdyby ktoś uderzał w gong, a jego towarzysze w obciągnięte 
miękką skórą bębny. Jak przez mgłę widziałam świat sztywnych, płaskich i obcych malowideł 

na ścianach. Otaczały mnie malowane oczy. Piłam krew! Wypijałam krew małego, trzęsącego 
się człowieka, który klęczał przede mną, jakbym była Matką Izydą.

Zbudziłam się, wzięłam stojący przy łóżku duży dzban wody i cały wychyliłam. Piłam 

wodę, by ugasić i pokonać pragnienie ze snu. Było mi niedobrze.

Szukałam w pamięci. Czy w dzieciństwie miałam takie sny?
Nie.   A   te   sny   niosły   w   sobie   żar   wspomnień.   Wspomnień   o   inicjacji   w   przeklętej 

świątyni Izydy, która była wtedy jeszcze modna. Zostałam upojona winem, skąpana we krwi 
zabitego   byka   i   wirowałam   jak   szalona.   W   głowie   szumiało   mi   od   litanii   do   Izydy. 

Przyrzeczono nam powtórne narodziny! „Nigdy nie mów, nigdy nie mów, nigdy nie mów…” 
Jak nowicjusz mógł powiedzieć cokolwiek na temat rytuałów, kiedy był tak pijany, że mało co 

background image

pamiętał?

Izyda   przyniosła   mi   wspomnienia   uroczej   gry   lir,   fletów,   tamburynów,   wysokich, 

magicznych dźwięków metalowych strun  sistrum,  które trzymała sama Matka. Przez głowę 
przemykały niejasne wspomnienia o tamtym nagim tańcu krwi, o nocy wzniesienia się do 

gwiazd,   ujrzenia   życia   w   obrębie   gwiezdnych   cyklów,   pogodzenia   się   na   małą   chwilkę   z 
nieustannymi zmianami księżyca, wschodami i zachodami słońca. Objęcia kobiet. Miękkie 

policzki, pocałunki, kołyszące się w jednym rytmie ciała.

- Życie, śmierć, powtórne narodziny to nie żaden szereg cudów - mówiła kapłanka. - 

Cudem jest pojęcie tego i pogodzenie się z tym. Dokonanie przemiany we własnym sercu.

Z całą pewnością nie piliśmy żadnej krwi! A byk był jedynie ofiarą dla celów inicjacji. 

Nie prowadziliśmy bezradnych  zwierząt do ukwieconych ołtarzy, nie, nasza Błogosławiona 
Matka nie prosiła nas o nic takiego.

Teraz, na morzu, leżałam i starałam się nie usnąć, żeby uniknąć tych snów.
Gdy   ulegałam   znużeniu,   nadchodził   sen,   a   z   nim   marzenia,   które   jak   gdyby   tylko 

czekały na chwilę, kiedy zamknę oczy.

Leżałam w złotej komnacie. Piłam krew, krew z gardła boga, takie miałam wrażenie, 

chóry   śpiewały   czy   zawodziły   -   był   to   głuchy,   monotonny   dźwięk,   nie   do   końca   godzien 
nazwania   muzyką,   a   gdy   się   nasyciłam,   bóg,   czy   kimkolwiek   była   owa   dumna   istota   o 

jedwabistej skórze, uniósł mnie i złożył na ołtarzu.

Wyraźnie czułam chłód marmuru. Uświadomiłam sobie, że nie mam nic na sobie. Nie 

czułam   żadnego   zawstydzenia.   Gdzieś   z   oddali,   odbijając   się   echem   od   ścian   ogromnych 
pomieszczeń,   dobiegł   kobiecy   płacz.   Byłam   pełna   krwi.   Zawodzący   zbliżyli   się,   trzymając 

niewielkie  lampki oliwne z gliny. Otaczające  mnie twarze były ciemne, na tyle ciemne, że 
mogły należeć do mieszkańców odległej Etiopii lub Indii. Albo Egiptu. Patrz. Malowane oczy! 

Obejrzałam swoje dłonie i ramiona. Ciemne. Byłam jednak osobą, która leżała na ołtarzu, i 
mówię „osoba”, bo zdałam sobie sprawę, co bynajmniej nie zaburzyło przebiegu snu, że byłam 

mężczyzną. Czułam rozdzierający ból. Bóg rzekł:

- Teraz wypijesz po trosze krwi każdego z nas.

Dopiero   po   obudzeniu   błyskawiczna   przemiana   w   mężczyznę   napełniła   mnie 

zdumieniem. Ogarniało mnie przeczucie egipskiej tajemnicy - widzianej w złotych posągach 

wystawianych na sprzedaż na targowisku, gdy tancerki z Egiptu występowały na bankietach, z 
czarnymi konturami oczu i w czarnych perukach z warkoczami, podobne do żywych posągów 

background image

szepczących w swym tajemniczym języku. Co myślały o naszej Izydzie w rzymskim stroju?

Dręczyła mnie tajemnica; coś tu sprzeciwiało się rozumowi. Ogarnęło mnie dokładnie 

to,   czego   rzymscy   cesarze   tak   bardzo   obawiali   się   w   egipskich   i   orientalnych   kultach: 
tajemnica i emocje, które walczą o lepsze z rozumem i prawem.

Moja Izyda była w gruncie rzeczy rzymską, uniwersalną boginią, Matką nas wszystkich, 

a jej kult rozprzestrzeniał się w świecie greko - rzymskim na długo przed pojawieniem się w 

samej stolicy.  Nasi nieszczęśni kapłani byli Grekami i Rzymianami.  Zbór też składał  się z 
Greków i Rzymian.

Coś   odezwało   się   w  głębi   umysłu.   Mówiło:   „Pamiętaj”.   Był   to   cichutki,   rozpaczliwy 

głosik, który błagał mnie o „pamiętanie” dla mojego własnego dobra.

Lecz pamiętanie rodziło tylko pomieszanie  myśli. Znienacka  między rzeczywistością 

kajuty na okręcie i kołyszącego morza a jakimś mrocznym i przerażającym światem świątyń, 

pokrytych   magicznymi   słowami,   opadła   zasłona.   Długie,   wąskie,   jakby  wykute   z   pięknego 
brązu twarze. Usłyszałam szept: „Strzeż się kapłanów Ra: to kłamcy”.

Zadrżałam.   Zamknęłam   oczy.   Królowa   Matka   związana   i   przykuta   łańcuchami   do 

tronu! Płakała! To jej płacz słyszałam. Nie do wiary. „Sama rozumiesz, ona zapomniała, jak się 

rządzi. Rób, jak ci mówimy”.

Zbudziłam   się.   Chciałam,   a   zarazem   nie   chciałam   wiedzieć.   Królowa   w   strasznych 

okowach łkała. Nie widziałam jej zbyt wyraźnie. Działo się coś złego. Zamieszanie.

- Bo widzisz,  u Króla  jest Ozyrys.  Patrzy;  gdy pijesz czyjąś  krew,  oddajesz tę osobę 

Ozyrysowi; każdy staje się Ozyrysem.

- Ale dlaczego Królowa krzyczała?

Nie,   to   jakiś   obłęd.   Nie   mogłam   pozwolić   sobie   na   uleganie   tej   dezorientacji.   Nie 

mogłam świadomie popadać w takie fantazje czy wspomnienia, zakładając, że miały one jakieś 

rzeczywiste źródło.

To   na   pewno   niedorzeczność,   wypaczone   obrazy   żalu   i   poczucia   winy,   wyrzutów 

sumienia, że nie popędziłam do ogniska i nie wbiłam sobie w piersi sztyletu.

Próbowałam sobie przypomnieć kojący głos ojca, tłumaczącego, jak krew gladiatorów 

zaspokaja pragnienie umarłych, manes.

- Są tacy, którzy utrzymują, że zmarli piją krew - mówił ojciec przy pewnej kolacji przed 

laty. - Dlatego taki lęk ogarnia nas w te przynoszące nieszczęście dni, kiedy umarli chodzą 
podobno po ziemi. Osobiście uważam, że to bzdury. Powinniśmy czcić przodków…

background image

- Gdzie przebywają umarli, ojcze? - zapytał mój brat Lucjusz.
Któż wtedy odezwał się z drugiego końca stołu, żeby zacytować Lukrecjusza smutnym, 

kobiecym głosikiem, który zwracał jednak uwagę wszystkich obecnych mężczyzn? Oczywiście 
Lidia:

Co z ziemi, niech powraca w ziemię, ale cząstka

Zesłana z nieba musi w niebo wrócić
Przywołana w wysokie świątynie niebiosów,

A śmierć nie niszczy najmniejszych cząsteczek
Materii, tylko rozrywa ich związki.

- Nie - zareplikował łagodnie ojciec - zacytuj lepiej Owidiusza: „Duchy pragną niewiele; 

pobożność cenią nad kosztowne dary”. - Napił się wina. - Duchy żyją w Podziemiu, gdzie nie 
mogą zrobić nam krzywdy.

Najstarszy brat, Antoniusz, odezwał się: ;
- Zmarli nie przebywają nigdzie i nie są nikim. Ojciec wzniósł puchar.

- Za Romę - rzekł, i tym razem on zacytował Lukrecjusza: „Zbyt wiele razy religia rodzi 

podłości i zbrodnie”.

Wzruszanie ramionami i westchnienia. Rzymska postawa. Nawet kapłani i kapłanki 

Izydy z chęcią przyłączyliby się do Lukrecjusza, piszącego te słowa:

Nasze lęki i nasze ciemności umysłu

Muszą zatem rozproszyć nie słońca promienie,
Nie te błyszczące strzały z świetlistych kołczanów,

Lecz poznanie natury, jej głębi, i plany
Systematycznej kontemplacji.

Upojenie? Oszołomienie? Krew byka?  Systematyczna?  Wszystko sprowadzało się do 

jednego i tego samego. Zaiste powiadam wam! Przykrawajcie poezję do własnych potrzeb. A 
fallus Ozyrysa żyje wiecznie w nurcie Nilu, którego wody zawsze zapładniają Matkę Egipt, 

śmierć rodzi życie z błogosławieństwem Matki Izydy. Zwykły przypadek planu i swego rodzaju 
systematyczna odmiana kontemplacji.

background image

Statek pruł fale.
Wiłam się na tych mękach kolejne osiem dni, często nie śpiąc po nocach i zasypiając w 

dzień, żeby uniknąć snów.

Pewnego ranka nagle zaczął walić do mych drzwi Jakub.

Przebyliśmy już Orontesem połowę dystansu do miasta.
Jesteśmy dwadzieścia mil od Antiochii. Możliwie najstaranniej uczesałam włosy (czego 

w domu nigdy nie robiłam bez niewolnicy), formując z nich chignon, nakryłam rzymskie szaty 
wielką, czarną opończą i byłam gotowa do zejścia na brzeg - kobieta Wschodu z zasłoniętą 

twarzą, pod opieką Hebrajczyków.

Gdy   ukazało   się   miasto   -   powitała   nas   olbrzymia   zatoka,   objęły   wszystkie   maszty, 

wrzawa, zapachy i krzyki - wybiegłam na pokład, żeby na nie spojrzeć. Było wspaniałe.

- Widzisz - powiedział Jakub.

Zasiadłam   w   lektyce   i   zostałam   szybko   przeniesiona   przez   ogromne,   nadmorskie 

targowiska, by znaleźć się na otwartym, przestronnym placu, gdzie roiło się od ludzi. Wszędzie 

mijałam   świątynie,   portyki,   księgarnie,   nawet   wysokie   mury   amfiteatru   -   wszystko,   czego 
można by się spodziewać w Rzymie. Nie, nie było to byle jakie miasteczko.

Młodzieńcy   cisnęli   się   przed   zakładami   balwierzy,   sposobiąc   się   do   obowiązkowego 

golenia   i   formowania   wymyślnych   kędziorów   na   czołach,   które   spopularyzowała   fryzura 

Tyberiusza.   Widziałam  liczne   winiarnie.   Targi   niewolników   były   zatłoczone.   Dostrzegałam 
wejścia   na   uliczki   zamieszkane   przez   rzemieślników   jednego   fachu   -   ulicę   wytwórców 

namiotów, zaułek jubilerów srebrnych.

A w samym centrum Antiochii znajdowała się cudowna świątynia Izydy!

Moja   bogini,   Izyda,   i   rzesze   wyznawców,   którym   nikt   nie   zakłócał   spokoju.   Przy 

drzwiach stało kilku skromnych kapłanów w szatach z płótna. W świątyni było ludno.

Pomyślałam sobie, że mogę uciec od męża tutaj.
Stopniowo   zorientowałam   się,   że   na   forum,   w   centrum   miasta,   panował   wielki 

rozgardiasz. Słyszałam,  że Jakub nakazuje  niosącym lektykę pospieszne zejście z szerokiej 
ulicy targowej i skręcenie w jakiś zaułek. Tragarze puścili się biegiem. Jakub zasłonił okna, 

żebym nie mogła wyjrzeć na zewnątrz.

Głoszono nowiny po grecku, łacinie, chaldejsku: morderstwo, morderstwo, trucizna, 

zdrada.

Odchyliłam zasłonę i dyskretnie wyjrzałam.

background image

Ludzie zawodzili i przeklinali Rzymianina Gnejusza Kalpurniusza Pizona i jego żonę, 

Placinię. Dlaczego? Żadnej z tych osób nie darzyłam szczególną sympatią, ale o co w tym 

wszystkim chodziło?

Jakub znowu krzyknął na tragarzy, żeby się spieszyli.

Sprawnie   wpuszczono   nas   przez   bramę   do   westybulu   pokaźnego   domostwa,   nie 

różniącego   się   ani   konstrukcją,   ani   stylem   od   naszego   domu   w   Rzymie,   tyle   że   znacznie 

mniejszego. Widziałam takie same wygody, odległy perystyl, zalanych łzami niewolników.

Po   chwili   postawiono   lektykę,   z   której   wyszłam,   przejęta,   że   nie   stanęliśmy   przed 

drzwiami, żebym umyła nogi, jak nakazywał dobry obyczaj. Włosy spływały mi na plecy.

Nikt jednak nie zwracał na mnie uwagi. Obracałam się dookoła, zdumiona widokiem 

orientalnych zasłon i chwostów nad odrzwiami, mnóstwa klatek, w których śpiewały ptaki, 
tkanych dywanów leżących jeden na drugim na podłogach.

Podeszły do mnie dwie panie domu.
- Co się dzieje? - spytałam.

Ubrane   były   tak   samo   modnie   jak   kobiety   w   Rzymie,   uginały   się   od   bransolet   i 

zakończonych złotymi falbanami szat.

- Błagam cię - odezwała się jedna z kobiet - dla twojego własnego dobra, odejdź! Wsiądź 

z powrotem do lektyki.

Próbowały mnie wepchnąć do małej celi z zasłonami. Ani mi się śniło. Wzbierała we 

mnie wściekłość.

- Nie wiem, gdzie jestem - zaczęłam - i nie znam was! Przestańcie mnie popychać!
Pan domu, a przynajmniej człowiek sprawiający wrażenie kogoś takiego, podbiegł do 

mnie zalany łzami, z potarganymi, krótkimi, siwymi włosami - które rwał z głowy, jak gdyby 
na   znak   żałoby.   Podarł   długą   tunikę.   Pomazał   twarz   ziemią!   Był   starcem   o   zgarbionych 

plecach i dużej głowie, obwisłej od fałdów skóry i zmarszczek.

- Twój ojciec był za młodu moim towarzyszem - zaczął po łacinie, chwytając mnie za 

ramię. - Ucztowałem u was, gdy byłaś niemowlęciem. Widziałem, jak raczkowałaś.

- To urocze - rzuciłam.

- Studiowaliśmy z ojcem w Atenach, spaliśmy pod jednym dachem.
Kobiety stały przerażone, zakrywając usta dłońmi.

- Uczestniczyliśmy   w   pierwszej   kampanii   Tyberiusza   przeciwko   tym   obmierzłym 

barbarzyńcom.

background image

- Co za odwaga.
Opadła   ze  mnie  wierzchnia,  czarna   opończa,  ukazując  rozwichrzone,  długie   włosy  i 

prosty strój. Nikt nie zwrócił na to uwagi.

- Germanik bywał w tym domu, żeby mówić o twoim ojcu.

- Ach, rozumiem.
Jedna   z   kobiet   dała   mi   znak,   bym   siadła   do   lektyki.   Gdzie   Jakub?   Starzec   nie 

ustępował.

- Stałem z twym ojcem i Augustem, gdy nadeszły wieści o klęsce w Lesie Teutoburskim, 

gdzie   zginął   Warrus   i   wszyscy   jego   legioniści.   Moi   synowie   walczyli   z   twymi   braćmi   w 
legionach Germanika, gdy wymierzał karę tamtym plemionom Północy! O Boże!

- Tak, to bardzo piękne - rzekłam z powagą.
- Wsiadaj z powrotem do lektyki i uciekaj - odezwała się jedna z kobiet.

Starzec przytrzymał mnie.
- Walczyliśmy z tym obłąkanym królem Arminiuszem! Mogliśmy zwyciężyć! Twój brat 

Antoniusz był przeciwny poddaniu się i wycofaniu, prawda?

- Ja… nie…

- Wynoś  się! - krzyknął  młody  patrycjusz,   który  także  zalewał  się  łzami.  Podszedł  i 

pchnął mnie w stronę lektyki.

- Odsuń się, głupcze! - warknęłam i dałam mu po twarzy. Tymczasem Jakub rozmawiał 

z niewolnikami i orientował się w sytuacji.

Teraz stanął przy mnie, gdy siwowłosy Grek szlochał i całował mnie po policzkach.
Jakub przejął inicjatywę i poprowadził mnie do lektyki.

- Przed chwilą zamordowano Germanika - szepnął mi do ucha. - Wszyscy lojalni wobec 

niego ludzie podejrzewają, że Tyberiusz zlecił to zabójstwo gubernatorowi Pizonowi. Trucizna. 

Wieść niesie się po mieście niczym pożar.

- Tyberiuszu, ty durniu! - szepnęłam, wytrzeszczając oczy. - Jeden tchórzliwy krok za 

drugim!

Usiadłam w mroku. Uniesiono lektykę. Jakub ciągnął:

- Gnejusz   Kalpurniusz   Pizon   ma,   rzecz   jasna,   sprzymierzeńców.   Trwa   powszechna 

walka. Wyrównywanie rachunków. Koniec świata. Ta grecka rodzina była z Germanikiem w 

Egipcie. Rozpoczynają się zamieszki. Uciekamy!

- Żegnaj,  przyjacielu!  - zawołałam  do starego  Greka,  gdy oddalaliśmy  się od domu. 

background image

Wątpię, żeby mnie słyszał. Padł na kolana. Przeklinał Tyberiusza. Krzyczał o samobójstwie i 
błagał o sztylet.

Znowu znaleźliśmy się na zewnątrz, przemykając przez ulice.
Leżałam   w   poprzek   lektyki,   tępo   rozmyślając.   Germanik   nie   żyje.   Otruty   przez 

Tyberiusza!

Wiedziałam, że niedawna wyprawa Germanika do Egiptu bardzo rozzłościła cesarza. 

Egipt   był   prowincją   jedyną   w   swoim   rodzaju.   Rzym   był   do   tego   stopnia   uzależniony   od 
tamtejszych   dostaw   zboża,   że   nawet   senatorowie   nie   mieli   tam   prawa   wstępu,   jednak 

Germanik pojechał „obejrzeć starożytne zabytki”, jak mówili jego przyjaciele na rzymskich 
ulicach.

- Zwykła wymówka! - myślałam zdesperowana. - Gdzie proces i wyrok? Trucizna!
Tragarze już biegli. Ludzie dookoła wrzeszczeli i zawodzili.

- Germanik! Germanik! Oddajcie nam pięknego Germanika!
Antiochia oszalała.

Znaleźliśmy   się   w  końcu   w  jakiejś   wąskiej   uliczce,   niemal   zaułku   -  wiesz,   o   co   mi 

chodzi,   całą   ich   sieć   odkryto   w   ruinach   Pompei.   Czuć   było   mocz   mężczyzn,   cuchnący   z 

dzbanów ustawionych na rogach ulic. Z wysokich kominów dobywał się zapach gotowanej 
strawy. Niosący lektykę biegli, potykając się o wystające brukowce.

Raz   musieliśmy   gwałtownie   ustąpić   rydwanowi,   który   mknął   wąskim   przejazdem, 

znajdując w bruku koleiny dla swych kół.

Uderzyłam głową w mur. Byłam wściekła i wystraszona, ale Jakub powiedział:
- Jesteśmy przy tobie, Lidio.

Szczelnie okryłam się opończą, tak że tylko jednym okiem widziałam smugi światła 

między zasłonami po obydwu bokach. Rękę trzymałam na rękojeści sztyletu.

Lektykę postawiono na ziemi. Znaleźliśmy się w jakimś chłodnym wnętrzu. Usłyszałam 

głos ojca Jakuba, Dawida, który o coś się spierał. Nie znałam hebrajskiego. Nie miałam zresztą 

pewności, czy mówi w tym języku.

Wreszcie Jakub przeszedł na grekę i zdałam sobie sprawę, że kupują mi porządny dom 

z całym wyposażeniem i pięknymi meblami, własność zmarłej niedawno, zamożnej wdowy, 
która   mieszkała   tu   sama,   lecz,   na   moje   nieszczęście,   wyprzedała   niewolników.   Dom   bez 

niewolników. Szybka transakcja gotówkowa.

Wreszcie usłyszałam Jakuba:

background image

- Lepiej mów prawdę, do diaska.
Gdy lektyka na powrót się uniosła, zwróciłam się do mężczyzny:

- Już dwukrotnie ocaliliście mi życie. Co do greckiej rodziny, która miała udzielić mi 

schronienia, czy jest w realnym niebezpieczeństwie?

- Oczywiście.   Gdy   wybuchną   rozruchy,   wszystko   się   może   zdarzyć.   Pojechali   z 

Germanikiem   do   Egiptu!   Ludzie   Pizona   o   tym   wiedzieli!   Każdy,   kto   znajdzie   po   temu 

najmniejszą  wymówkę,   chętnie   kogoś  zabije   i  splądruje   mu  dom.   Patrz,   gdzieś   się  pali.   - 
Nakazał ludziom pośpiech.

- W porządku - rzekłam. - Nie wypowiadaj już mego prawdziwego imienia. Od tej pory 

mam na imię Pandora. Jestem Greczynką z Rzymu i zapłaciłam ci, żebyś mnie tu przywiózł.

- Masz na to moje słowo, droga Pandoro - odparł. - Nie brakuje ci siły ducha. Akt 

własności twego nowego domu zostanie sporządzony na inne fałszywe nazwisko, nieco mniej 

czarujące.   Dokument   potwierdza   jednak,   że   jesteś   wolną   wdową   i   rzymską   obywatelką. 
Otrzymamy go, gdy zapłacimy w złocie, co nastąpi dopiero wtedy, kiedy znajdziemy się w 

domu. A jeżeli ten człowiek nie da nam dokumentu ze wszystkimi informacjami, które mają 
cię chronić, uduszę go własnymi rękami!

- Jesteś bardzo inteligentny, Jakubie - stwierdziłam ze znużeniem.
Niewygodna   podróż   w   ciemności   wreszcie   dobiegła   końca.   Usłyszałam   zgrzyt 

metalowego klucza w bramie, po czym weszliśmy do obszernego westybulu.

Powinnam   była   poczekać   ze   względu   na   swoich   opiekunów,   lecz   zamiast   tego 

gorączkowo   wydobyłam   się   z   ciasnej   lektyki,   odrzuciłam   opończę   i   głęboko   zaczerpnęłam 
tchu.

Staliśmy w szerokim westybulu ładnego domu, uroczego i wymyślnie ozdobionego.
W roztargnieniu ujrzałam fontannę z głową lwa obok bramy, przez którą tu weszliśmy, i 

umyłam sobie nogi w chłodnej wodzie.

Pokój przyjęć, czyli atrium, był ogromny, z tyłu dostrzegłam obszerne sofy jadalni po 

przeciwległej stronie dość sporego, zamkniętego ogrodu - perystylu.

Nie był to co prawda mój stary, bogaty, obszerny dom na Wzgórzu Palatyńskim, który z 

pokolenia na pokolenie, kosztem wielkiego ogrodu, rozrastał się o nowe pokoje i korytarze.

Ten   był   nieco   zbyt   dopieszczony.   Ale   i   tak   wspaniały.   Wszystkie   ściany   niedawno 

pomalowano na modłę, jak sądzę, orientalną - więcej spiral i serpentyn. Jak mogłam być tak 
wymagająca?   Mało   nie   zemdlałam   od   poczucia   ulgi.   Czy   tutaj   ludzie   naprawdę   dadzą   mi 

background image

spokój?

W   atrium   stało   biurko,   a   obok   niego   książki!   Pod   okalającymi   ogród   portykami 

widziałam liczne drzwi; uniosłam wzrok i ujrzałam zamknięte, wychodzące na ganki okna 
drugiej kondygnacji. Majestat. Bezpieczeństwo.

Mozaikowe posadzki były stare; znałam ten styl. Odświętnie odziane postacie idące w 

procesji podczas Saturnaliów. Mozaikę na pewno sprowadzono z Italii.

Niedużo   prawdziwego   marmuru,   tynkowane   kolumny,   za   to   wiele   porządnie 

wykonanych, dużych malowideł ściennych, a na nich obowiązkowo szczęśliwe nimfy.

Weszłam na miękką, wilgotną trawę perystylu i spojrzałam na błękitne niebo.
Chciałam tylko oddychać, ale przecież nadeszła pora zorientować się w mojej nowej 

sytuacji majątkowej. W oszołomieniu nie pytałam, co jest moje. Jak się jednak okazało, nie 
było to konieczne.

Jakub i Dawid sporządzili najpierw spis całego wyposażenia domowego, które dla mnie 

kupowali,   podczas   gdy   ja   stałam   nieopodal,   przecierając   oczy   ze   zdumienia   na   widok   ich 

cierpliwości i troski o szczegóły.

A   gdy   obejrzeli   już   każde   pomieszczenie:   sypialnię   po   prawej   i   niewielki,   otwarty 

ogródek z lewej strony, za kuchnią, i weszli na piętro, nie mieli żadnych zastrzeżeń i zaczęli 
wyładowywać moje rzeczy, kufer za kufrem.

Potem, co mną kompletnie wstrząsnęło, ojciec Jakuba, Dawid, wyciągnął zwój i zabrał 

się do spisywania wszystkiego, co należało do mnie, od spinek do włosów po atrament i złoto.

Jednocześnie Jakub wyszedł w jakiejś sprawie.
Widziałam pospieszne pismo ojca, które odczytywał Dawid.

- Rzeczy   do   higieny   osobistej   -   -   podsumował   Dawid   jedną   z   części   inwentarza.   - 

Ubrania, raz, dwa, trzy kufry - do największej sypialni! Naczynia do kuchni. A książki tutaj?

- Tak, poproszę. - Widok jego uczciwości i drobiazgowości odebrał mi mowę.
- Aż tyle książek!

- W porządku, nie musisz ich liczyć.
- Nie mogę, choćbym chciał, sama rozumiesz, te kruche…

- Tak, wiem. Dalej.
- Czy pragniesz ustawić meble z hebanu i kości słoniowej w salonie?

- Doskonała myśl.
Opadłam   na   podłogę,   z   której   natychmiast   podnieśli   mnie   dwaj   chętni   do   pomocy 

background image

azjatyccy   niewolnicy,   sadowiąc   mnie   na   zadziwiająco   miękkim   rzymskim   krześle   z 
krzyżowanymi   nogami.   Dostałam   filiżankę   świeżej,   czystej   wody.   Wychyliłam   ją, 

przypomniała mi się krew. Zamknęłam oczy.

- Atrament, przybory do pisania na biurko? - zapytał starzec.

- Jeśli można - westchnęłam.
- Teraz   wszyscy   wyjdźcie   -   zakomenderował   mężczyzna,   hojnie   rozdając   monety 

niewolnikom, którzy zginali się w pół w ukłonach i wycofywali z komnaty, o mało na siebie nie 
wpadając.

Zbierałam się do wyrażenia jakoś swojej wdzięczności, gdy do pokoju wpadła kolejna 

grupa niewolników - prawie zderzając się z wychodzącymi - z koszami wszelkiego rodzaju 

żywności, jaką można było znaleźć na targu. Było tam co najmniej dziewięć rodzajów chleba, 
dzbany   oliwy,   melony,   zielone   jarzyny   i   wędzonki,   które   mogły   leżeć   wiele   dni   -   ryby, 

wołowina i egzotyczne, morskie stworzenia, wysuszone tak, że wyglądały jak pergamin.

- Wszystko do kuchni, z wyjątkiem talerza oliwek, sera i chleba dla pani, na stół po jej 

lewej ręce. Przynieść wino przysłane przez ojca pani!

Nie do wiary. Wino mego ojca.

Potem wszyscy zostali znów wyproszeni, otrzymując ze szczodrobliwej ręki monety, i 

starzec natychmiast wrócił do swojego spisu.

- Jakubie,   chodź,   będziesz   liczył   to   złoto.   Talerze,   monety,   znowu   monety,   klejnoty 

niezmiernej wartości! Monety, sztaby złota. Tak…

I tak dalej, w wielkim pośpiechu.
Gdzie ojciec ukrył tyle złota? Nie mieściło mi się to w głowie.

Co z tym pocznę? Czy naprawdę zamierzają mi wszystko zostawić? To uczciwi ludzie, 

ale przez ich ręce przechodziła fortuna.

- Musisz odczekać, aż wszyscy wyjdą - radził Dawid - i wtedy ukryć złoto w różnych 

punktach domu. Na pewno znajdziesz odpowiednie miejsca. Nie możemy cię wyręczyć, bo w 

ten sposób znalibyśmy skrytki. Klejnoty? Część zostawiam, żebyś je także schowała, gdyż są 
zbyt cenne, by można się było z nimi obnosić w pierwszych dniach twego tutaj pobytu.

- Otworzył szkatułkę. - Widzisz ten rubin? Wspaniały. Spójrz na jego wielkość. Gdybyś 

sprzedała go uczciwemu człowiekowi za połowę wartości, nie głodowałabyś do końca życia. 

Każdy kamień w tej szkatułce jest wyjątkowy. Ja się na tym znam. To klejnoty najlepsze z 
najlepszych. Widzisz te perły? Nieskazitelne. - Włożył rubin i perły do pudełka i zamknął 

background image

wieczko.

- Tak - wyszeptałam osłabłym głosem.

- Perły,  jeszcze   złoto,  srebro, zastawa  -  mruczał.   - Wszystko  jest  tutaj!  Powinniśmy 

bardziej uważać, ale…

- Nie, nie, dokazaliście cudu - zaoponowałam. Wbiłam wzrok w chleb i wino w czarze. 

Butelki mego ojca.

Jego amfory w całej izbie.
- Pandoro - zwrócił się do mnie z wielką powagą Jakub - to jest akt własności domu. I 

drugi dokument, mówiący o twoim oficjalnym zawinięciu do portu pod nowym nazwiskiem 
Julii itepe. Pandoro, musimy już odejść.

Starzec pokręcił głową i przygryzł wargę.
- Musimy płynąć do Efezu, dziecko - powiedział. - Wstyd mi cię tutaj zostawiać, ale 

niebawem port zostanie zablokowany.

- W   zatoce   płoną   już   statki   -   rzucił   ściszonym   głosem   Jakub.   -   Zburzono   posąg 

Tyberiusza na forum.

- Transakcja dobiegła końca - zwrócił się do mnie stary mężczyzna. - Sprzedawca tego 

domu nie widział cię i nie zna twego prawdziwego nazwiska, podobnie jak inni mieszkańcy 
tego miasta. To nie jego niewolnicy cię tutaj przynieśli.

- Dokazaliście dla mnie cudów.
- Zostajesz sama, moja piękna rzymska księżniczko - stwierdził Jakub. - Porzucam cię 

tutaj z bólem duszy.

- Tak trzeba - wtrącił starzec.

- Przez trzy dni nie opuszczaj domu - mówił Jakub, podchodząc do mnie blisko, bardzo 

blisko, jak gdyby zamierzał złamać wszystkie zasady i ucałować mnie w policzek. - W mieście 

stacjonują legiony, które mogłyby stłumić bunt, ale raczej pozwolą mu się wypalić, nie chcąc 
mordować rzymskich obywateli. Zapomnij o greckich przyjaciołach. W ich domu rozpętało się 

już piekło.

Odwrócili się ku drzwiom.

- Czy   otrzymaliście   godziwą   zapłatę?   -   spytałam.   -   Możecie   wziąć   tyle   złota,   ile 

zechcecie. Nalegam!

- Nawet o tym nie myśl - upomniał mnie starzec. - Dla spokoju duszy posłuchaj: twój 

ojciec poręczył za mnie dwukrotnie, gdy piraci zatapiali me statki na Adriatyku. Połączył swoje 

background image

pieniądze z moimi i pomnażałem zyski nas obydwu. Tamten Grek też był dłużnikiem ojca. Nie 
przejmuj się już takimi sprawami. Ale na nas czas!

- Bóg z tobą, Pandoro - dodał Jakub.
Klejnoty. Gdzie były klejnoty? Zerwałam się i otwarłam szkatułkę. Leżały ich tam setki, 

nieskazitelnych, olśniewająco czystych i doskonale oszlifowanych. Pojęłam ich wartość, ich 
czystość i troskliwość szlifu. Wzięłam duży rubin w kształcie jaja, który pokazywał mi Dawid, i 

drugi podobny, i wcisnęłam im po jednym do ręki.

Unieśli ręce w geście odmowy.

- Ależ musicie - upierałam się. - Okażcie mi przynajmniej tyle szacunku. Udowodnijcie, 

że jestem wolną Rzymianką i że żyję tak, jak nakazał ojciec! To doda mi odwagi! Weźcie.

Dawid nieustępliwie potrząsnął głową, za to Jakub wziął rubin.
- Tu są klucze, Pandoro. Wyjdź z nami i zamknij bramę od ulicy i drzwi do westybulu. 

Nie obawiaj się. Wszędzie palą się lampy. Dużo oliwy…

- Idźcie już! - zachęciłam ich, gdy przestępowali próg. Zamknęłam bramę i przywarłam 

do krat,  odprowadzając ich wzrokiem.  - Jeżeli nie będziecie  mogli wydostać się z miasta, 
gdybyście mnie potrzebowali, wracajcie.

- Mamy tu swoich ludzi - uspokajał Jakub. - Z głębi serca dziękuję za przepiękny rubin, 

Pandoro! Dasz sobie radę. Wracaj do środka, zarygluj drzwi.

Dobrnęłam do krzesła, lecz nie tyle na nim usiadłam, ile opadłam na nie i zaczęłam się 

modlić: „Lares familiares… Duchy tego domu. Powinnam odnaleźć wasz ołtarz. Spojrzyjcie na 

mnie przychylnym okiem, błagam, nie żywię żadnych złych zamiarów. Obsypię wasz ołtarz 
kwiatami i zapalę wam lampkę. Dodajcie mi cierpliwości. Pozwólcie na… odpoczynek”.

Nie ruszałam się jednak z miejsca; siedziałam oszołomiona na podłodze, odrętwiała, 

wiele godzin, gdy tymczasem zapadał zmierzch, gdy obcy, mały dom pogrążał się w mroku.

Zaczął się sen o krwi, ale miałam go dosyć. Miałam dosyć tamtej obcej świątyni. Nie 

chcę! I dosyć krwi. Zastąpiłam ten obraz wyobrażeniem domu.

Byłam małą dziewczynką. Śnij o tym, nakazałam sobie, jak słuchasz najstarszego brata, 

Antoniusza, który opowiada  o wojnie na Północy, o wypieraniu szalonych Germanów nad 

morze.   Darzył   wielką   miłością   Germanika.   Tak   samo   jak   pozostali   bracia.   Lucjusz, 
najmłodszy, był z natury taki słaby. Z bólem serca wyobrażałam sobie, jak błaga o litość, gdy 

żołnierze przecinają nić jego życia.

Imperium  było  całym   światem.  Za   jego granicami  rozciągał  się  chaos,   nieszczęścia, 

background image

niezgoda i wojna. Byłam żołnierzem. Walczyłam. Śniło mi się, że zakładam zbroję. Brat mówił:

- Co za ulga, że jesteś jednak mężczyzną. Zawsze tak sądziłem.

Zbudziłam się nazajutrz.
Wtedy też po raz pierwszy do głębi uczułam moc żalu i cierpienia.

Zwróć na to uwagę. Znałam bowiem całą absurdalność fatum, fortuny i natury, nagą 

prawdę   o  nich.   Nie  jest  jej  w  stanie   znieść  żaden   człowiek.   Być  może  opis  mojego   stanu 

przyniesie innym ludziom pociechę. Wszystko, co najgorsze, przychodzi niespiesznie, ale z 
czasem mija.

Prawda wygląda tak, że nikogo nie można na to przygotować, nie można też wyrazić 

tego językiem. Trzeba poznać samemu, a nie życzę tego nikomu.

Byłam   sama.   Chodziłam   po   pokojach   tego   niewielkiego   domu,   waląc   pięściami   w 

ściany, płacząc z zaciśniętymi zębami, kręcąc się w kółko. Nie przyszła żadna Matka Izyda.

Nie było żadnych bogów. Filozofowie okazali się głupcami! Poeci opiewali kłamstwa.
Szlochałam i rwałam włosy z głowy; rozdzierałam szatę tak machinalnie, jak gdybym 

robiła to od momentu narodzin. Przewracałam krzesła i stoły.

Czasami   napływała   fala   uniesienia,   uczucia   wolności   od   wszystkich   zafałszowań   i 

konwenansów, sposobów na uwięzienie ciała i duszy.

Później   ukazała   się   moim   oczom   potworność   takiej   swobody,   jak   gdyby   nie   istniał 

żaden dom, a mrok wdzierał się wszędzie.

Takie męki trwały trzy dni i trzy noce.

Zapomniałam o jedzeniu. Zapomniałam o wodzie.
Nie   zapalałam   lamp.   Dochodzący   pełni   księżyc   dostatecznie   oświetlał   bezsensowny 

labirynt malowanych izb.

Na wieki utraciłam zdolność snu.

Serce biło szybko. Kończyny napinały się, rozluźniały, by znowu stężeć.
Czasami zlegałam na dobrej, wilgotnej ziemi na dziedzińcu, za ojca, bo nikt nie złożył 

jego ciała na dobrej, wilgotnej ziemi, co powinno stać się tuż po śmierci i przed pogrzebem.

Wiedziałam już, czemu ta hańba miała taką wagę: przeorane ranami ciało, nie złożone 

na ziemi. Pojęłam wagę tego zaniedbania tak, jak mało kto rozumie cokolwiek na świecie. Było 
to niezmiernie istotne, ponieważ nie miało najmniejszego znaczenia!

„Lidio, żyj”.
Spojrzałam   na   listowie   małych   drzewek   w   ogrodzie.   Poczułam   przypływ   osobliwej 

background image

wdzięczności, że moje oczy oglądały mroki Ziemi wystarczająco długo, by ujrzeć takie rzeczy.

Deklamowałam Lukrecjusza:

„Co z ziemi, niech powraca w ziemię”?
Szaleństwo!

Biada, przez trzy dni i trzy noce błąkałam się, pełzałam, łkałam i płakałam.

background image

4

Wreszcie   jednego   ranka,   gdy   słońce   wlało   się   do   środka   przez   otwarty   dach, 

rozejrzałam się po zgromadzonych w pokoju przedmiotach  i przez chwilę nie wiedziałam, 
czym   są   ani  po   co   zostały   wykonane.   Nie   znałam   ich  pospolitych   nazw   ani   definicji.   Nie 

wiedziałam nawet, gdzie jestem.

Usiadłam i zorientowałam się, że spoglądam na Lararium, świątynię bogów domowych.

Znajdowałam się oczywiście w jadalni, dalej stały sofy i majestatyczne łoże małżeńskie!
Lararium   prezentowało   się   jak   świątynka   o   trzech   wysokich   ścianach   i   trzech 

frontonach, we wnętrzu stały figury starych bogów. Nikt w tym pogańskim mieście nie wyniósł 
ich wraz ze zmarłą.

Kwiaty   zwiędły.   Ogień   po   prostu   zgasł.   Nikt   nie   ugasił   go   winem,   jak   nakazywał 

obyczaj.

W podartych szatach pełzałam na czworakach po ogrodzie w perystylu, zrywając kwiaty 

dla tych bogów. Zebrałam trochę drewna i roznieciłam święty ogień.

Nie   odrywałam   oczu   od   bóstw   domowych.   Całymi   godzinami.   Można   było   odnieść 

wrażenie, że już nigdy się nie poruszę.

Nadeszła noc.
- Nie   śpij   -   szepnęłam.   -   Czuwaj   w   nocy!   Ci   Egipcjanie   czają   się   w   ciemnościach. 

Księżyc, patrz, jest niemal okrągły, za jedną, dwie noce będzie w pełni.

Lecz minął już czas najstraszniejszych mąk, byłam wyczerpana i sen wyciągał ku mnie 

ramiona, jakby chciał powiedzieć:

- Zbądź wszelkich trosk. Przyszło senne marzenie.

Widziałam mężczyzn w złoconych szatach.
- Zostaniesz teraz zabrana do sanktuarium. - Ale co tam było? Wolałam nie widzieć. - 

Nasza Matka, ukochana Matka Smutku - rzekł kapłan. Na ścianach znajdowały się malowidła. 
Całe rzędy ukazanych z profilu Egipcjan, do tego obrazkowe pismo. Wokół unosiła się woń 

palonej mirry.

- Chodź - powiedzieli ci, co mnie trzymali. - Wyzbyłaś się już nieczystości i zaczerpniesz 

ze świętego Źródła.

Słyszałam płacz i jęki jakiejś kobiety. Stanęłam przed wejściem do wielkiej komnaty i 

zerknęłam do środka. Na tronach zasiadali tam Król i Królowa, Król patrzący nieruchomo jak 

background image

w ostatnim śnie, Królowa usiłująca zerwać złote okowy. Na głowie miała koronę Górnego i 
Dolnego Egiptu. I płócienną zasłonę w kratę. Prawdziwe warkocze, nie perukę. Płakała, białe 

policzki miała splamione krwią. Czerwień plamiła jej naszyjnik i piersi. Wyglądała na brudną, 
zbezczeszczoną.

- Moja Matko, bogini - zaczęłam - to przecież niegodziwe.
Obudziłam się z wielkim wysiłkiem.

Usiadłam   i   położyłam   rękę   na   Lararium,   po   czym   spojrzałam   na   widoczne   w 

promieniach wschodzącego słońca pajęczyny pośród gałęzi drzew w ogrodzie.

Zdawało mi się, że słyszę szepty w starożytnym języku egipskim.
Nie pozwolę na to! Nie mogę zwariować.

Dosyć! Jedyny mężczyzna, którego kochałam, mój ojciec, powiedział: „Żyj!”
Nadeszła pora działania. Trzeba wstać i zabrać się do roboty. Poczułam niespodziewaną 

siłę i wiarę w sens swego postępowania.

Długie noce żałoby i płaczu były odpowiednikiem inicjacji w świątyni Izydy; upojono 

mnie śmiercią; zrozumienie przyniosło przemianę.

Było   po   wszystkim,   a   bezsensowny   świat   wydawał   się   znośny   i   nie   wymagał 

tłumaczenia. Tak miało już pozostać, a ja jak idiotka myślałam, że jest inaczej.

Sytuacja wymagała czynu.

Nalałam wina do czary, którą zaniosłam do bramy wejściowej.
Miasto zdawało się pogrążone w spokoju. Mijali mnie ludzie odwracający wzrok od na 

poły obnażonej kobiety w łachmanach.

Wreszcie przystanął jakiś robotnik uginający się pod ładunkiem cegieł.

Podsunęłam mu wino.
- Przez trzy dni byłam chora - zagadnęłam. - Co wiadomo o śmierci Germanika? Co 

dzieje się w mieście?

Mężczyzna  był pełen wdzięczności  za wino.  Trud fizycznej  pracy  go postarzył.  Miał 

chude ręce. Dłonie mu drżały.

- Dziękuję   ci,   pani   -   powiedział.   Wychylił   wino   łapczywie,   jak   gdyby   nie   mógł   się 

powstrzymać.   -   Naszego   Germanika   wystawiono   na   placu   na   widok   publiczny.   Jaki   był 
urodziwy! Ludzie porównywali go do wielkiego Aleksandra. Trudno było rozpoznać, czy został 

otruty, czy nie. Jedni mówili, że tak, inni inaczej. Legioniści przepadali za nim. Gubernatora 
Pizona, dzięki niech będą bogom, nie ma w mieście i nie zamierza wracać. Żona Germanika, 

background image

łaskawa Agrypina, nosi jego prochy w urnie przy piersi. Zamierza odpłynąć do Egiptu, by 
szukać kary na Tyberiusza.

Oddał czarę.
- Pokorne dzięki.

- W mieście wszystko po staremu?
- Tak, tak, któż mógłby zatrzymać to osławione targowisko? - oświadczył. - Handel nie 

ustaje. Lojalni żołnierze Germanika pilnują pokoju i czekają sprawiedliwości. Nie pozwolą 
niegodziwemu Pizonowi na powrót, Sentius zaś gromadzi wszystkich, co służyli pod komendą 

Germanika. Miasto jest szczęśliwe. Wszyscy są za Germanikiem. Jeżeli dojdzie do wojny, to na 
pewno nie tutaj. Proszę się nie troskać.

- Dziękuję, bardzo mi pomogłeś.
Wzięłam puchar, zamknęłam bramę, drzwi i przeszłam do czynu.

Żując dla przywrócenia sił kęs chleba i mrucząc pod nosem Lukrecjuszowe mądrości, 

obchodziłam   dom.   Na   prawo   od   dziedzińca   natrafiłam   na   dużą,   luksusową   łaźnię,   jasno 

oświetloną.   Delikatna   woda   płynęła   z   trzymanych   przez   nimfy   muszli   do   otynkowanego 
zbiornika. Nie trzeba było rozpalać ognia dla jej podgrzania.

Ubrania znalazłam w komnacie sypialnej.
Rzymskie   stroje   były,   jak   wiesz,   proste,   składały   się   z   długiej,   prostej   tuniki; 

zakładaliśmy je dwie, trzy, na to tunikę wyjściową, stolę, na nią pallę, czyli opończę sięgającą 
do kostek i zapinaną na pasek poniżej piersi.

Wybrałam najlepsze stroje, układając trzy warstwy delikatnego jak babie lato jedwabiu 

i jasnoczerwoną pallę, która osłaniała mnie od stóp do głów.

Jeszcze nigdy w życiu nie musiałam sama zakładać sobie sandałów. Było to niezmiernie 

zabawne i irytujące zajęcie.

Wszystkie   przybory   toaletowe   położono   na   stołach,   które   stanowiły   podstawy 

polerowanych zwierciadeł. Ale bałagan!

Usiadłam na jednym z wielu złoconych krzeseł, przysunęłam lustro z polerowanego 

metalu i próbowałam przystąpić do pracy z barwidłami tak, jak zawsze robili niewolnicy.

Zdołałam   przyciemnić   brwi,   lecz   powstrzymało   mnie   pełne   grozy   wspomnienie 

malowanych oczu Egipcjan. Uróżowiłam usta, nałożyłam odrobinę białego pudru na policzki i 

nic   więcej.   Nawet   nie   brałam   się   do   pudrowania   ramion,   w   czym   wyręczono   by   mnie   w 
Rzymie.

background image

Nie wiem, jak wyglądałam. Musiałam zapleść te przeklęte włosy, co mi się udało o tyle, 

że ułożyłam warkocze w wielki kok z tyłu głowy. Zużyłam tyle spinek, że starczyłoby ich dla 

dwudziestu kobiet. Opuszczając nie związane kędziory na twarz, czoło i policzki, ujrzałam w 
zwierciadle skromną i niczym nie wyróżniającą się Rzymiankę, z przedziałkiem na środku 

brązowych włosów, czarnymi brwiami i zaróżowionymi ustami.

Najwięcej   kłopotu   sprawiło   mi   zebranie   całej   tej   materii.   Próbowałam   dopasować 

długości,   wyprostować   jedwabną  stolę  i   zapiąć   ją   poniżej   biustu.   Mnóstwo   składania, 
drapowania i przypinania. Zawsze dotąd asystowały mi młode niewolnice. Nareszcie, ubrana 

w   dwie   spodnie   tuniki   i   długą,   czerwoną,   elegancką  stole,  wzięłam   dużą,   jedwabną  pallę 
obszytą złotymi ozdobami.

Założyłam pierścienie i bransolety, chociaż chciałam skryć jak najwięcej biżuterii pod 

opończą. Pamiętałam, jak ojciec dzień w dzień narzekał, że musi nosić togę - oficjalny strój 

wierzchni dobrze urodzonego Rzymianina. Wśród kobiet togi nakładały tylko prostytutki. Ja 
nie musiałam się z tym borykać.

Skierowałam się wprost na targ niewolników.
Jakub nie mylił się w opisie tutejszej ludności. W mieście pełno było ludzi ze wszystkich 

stron świata. Wiele kobiet chodziło parami, trzymając się pod ramiona.

Powszechne były tu luźne greckie szaty, jak również egzotyczne suknie z Fenicji czy 

Babilonu, noszone zarówno przez kobiety, jak i mężczyzn. Wielu mężczyzn miało długie włosy 
i brody. Niektóre kobiety chodziły w tunikach nie dłuższych niż mężczyźni. Jeszcze inne były 

okryte od stóp do głów, widać było tylko oczy, gdy szły w otoczeniu strażników i służby.

Ulice były czystsze niż w Rzymie, ścieki spływały do szerszych rynsztoków pośrodku 

dróg, skąd biegły szybszym nurtem do miejsca przeznaczenia.

Nie zdążyłam jeszcze dotrzeć na forum, czyli do centralnego placu miasta, gdy w co 

najmniej trojgu drzwi zauważyłam eleganckie kurtyzany, szyderczo targujące się z zamożnymi 
Grekami i Rzymianami.

Gdy przechodziłam, jedna mówiła właśnie do przystojnego młodzieńca:
- Chcesz pójść do łoża ze mną? Marzenia. Możesz mieć każdą, już ci mówiłam. Ale jeśli 

chcesz mnie, idź do domu i najpierw wszystko sprzedaj.

Bogaci Rzymianie w togach stali przed narożnymi winiarniami i odwzajemniali moje 

ukradkowe spojrzenia krótkimi skinięciami.

Byle tylko żaden mnie nie poznał! Było to mało prawdopodobne, znaleźliśmy się bardzo 

background image

daleko od Rzymu, a ja mieszkałam tak długo zamknięta w domu ojca, nie uczestnicząc w 
bankietach, wieczerzach, a nawet odświętnych zgromadzeniach.

Rozmiary   forum   znacznie   przewyższyły   moje   wspomnienia   z   pierwszego,   krótkiego 

przezeń przejścia. Gdy stanęłam po jednej stronie i ogarnęłam cały wielki, zalany słońcem 

plac,   okolony   świątyniami,   portykami   lub   budowlami   imperium,   nie   posiadałam   się   ze 
zdumienia.

Na straganach pod baldachimami można było naleźć wszystko, co było na sprzedaż: 

jubilerzy handlujący srebrem w jednej grupie, w innym miejscu tkacze, rozstawieni w rzędzie 

kupcy jedwabni. Zorientowałam się, że uliczka, która dobiegała do rynku po mojej prawej 
ręce, przeznaczona była do handlu niewolnikami - tymi lepszymi, których raczej nie wystawia 

się w dybach na licytacji.

W oddali dostrzegłam  maszty  statków.  Poczułam  zapach  rzeki.  Tam znajdowała  się 

świątynia   Augusta,   w   niej   płonęły   ognie,   przed   wejściem   stali   w   leniwych,   lecz   czujnych 
pozach legioniści.

Było mi gorąco i trochę się bałam, bo wszystkie te jedwabne stroje jakby ciągle gdzieś 

się zsuwały i ześlizgiwały. Widziałam dużo otwartych ogródków za winiarniami, gdzie przy 

stolikach plotkowały grupy kobiet. Mogłam usadowić się blisko nich i napić wina.

Ale musiałam zorganizować dom. Musiałam mieć wierną służbę.

Oczywiście w Rzymie nigdy nie byłam na targu niewolników. Nie było takiej potrzeby. 

Ponadto w naszym majątku w Toskanii i w Rzymie żyło tyle rodzin niewolników, że rzadko 

kiedy kupowaliśmy nowych. Co więcej, ojciec miał w zwyczaju dziedziczyć po przyjaciołach 
niewolników nie nadających się do pracy, lecz mądrych, i często podrwiwaliśmy sobie z jego 

akademii w ogrodzie, gdzie niewolnicy zajmowali się tylko sporami na tematy historyczne.

Teraz   jednak   musiałam   zachować   się   jak   przebiegła   kobieta   światowa.   Szybko 

omiotłam   wzrokiem  wszystkich  wystawianych  na  sprzedaż  niewolników domowych   dobrej 
jakości i zdecydowałam się na dwie siostry, bardzo młode i przerażone, że w południe będą 

musiały   stanąć   na   licytacji   i   sprzedadzą   je   do   zamtuza.   Nakazałam   przynieść   stołki   i 
usiadłyśmy.

Rozmawiałyśmy.
Pochodziły z niewielkiego domostwa pewnej szlachetnej rodziny zamieszkałej w Tyrze; 

urodziły się już niewolnicami. Mówiły przyzwoicie po grecku i łacinie. Znały aramejski. Były 
słodkie jak aniołki.

background image

Miały   nieskazitelne   ręce.   Wykazały   się   wszystkimi   pożądanymi   umiejętnościami. 

Umiały   ufryzować   włosy,   umalować   twarz,   gotować.   Recytowały   przepisy   na   wschodnie 

potrawy,   o   jakich   nigdy   nie   słyszałam;   wymieniały   różnego   rodzaju   pomady,   róże.   Jedna 
zarumieniła się ze strachu i rzuciła:

- Pani, mogę szybko i doskonale pomalować twą twarz! Co oznaczało, że mnie wyszło to 

fatalnie.   Zorientowałam   się   też,   że   jako   niewolnice   z   małego   domu   były   o   wiele   bardziej 

wszechstronne niż nasza służba w Rzymie.

Ich   modły   zostały   wysłuchane,   kupiłam   obie;   zażądałam   dla   nich   czystych   tunik 

przyzwoitej   długości,   dostałam   dwie   z   błękitnego   płótna,   choć   niezbyt   eleganckie,   potem 
znalazłam sprzedawcę z naręczem palli, od którego kupiłam każdej z sióstr błękitną mantylę. 

Wyglądały na uszczęśliwione. Były skromne i wolały chodzić z okrytymi głowami.

Nie wątpiłam, że chętnie oddałyby za mnie życie.

Nie   przyszło   mi   do   głowy,   że   mogą   być   wygłodniałe,   dopóki   w  trakcie   poszukiwań 

innych niewolników nie usłyszałam, jak jakiś podły handlarz upomina wykształconego Greka, 

że dostanie jeść dopiero wtedy, gdy zostanie sprzedany.

- Okropność   -   oświadczyłam.   -   Jesteście   pewnie   głodne,   dziewczęta.   Idźcie   do 

jadłodajni na forum. Spójrzcie w głąb ulicy. Widzicie tych kilka ław i stołów?

- Same? - zapytały, zdjęte grozą.

- Słuchajcie, dziewczęta. Nie mam czasu karmić was z ręki jak ptaki. Nie patrzcie w oczy 

mężczyznom; najedzcie i napijcie się do syta. - Dałam im sumę pieniędzy, która wywarła na 

nich wstrząsające wrażenie. - I nie odchodźcie z jadłodajni, póki po was nie przyjdę. Jeżeli 
zbliży  się do was mężczyzna,  udajcie  przestrach,  pochylcie  głowy  i krzyczcie  najlepiej, jak 

potraficie, że nie rozumiecie jego języka. W najgorszym wypadku schrońcie się w świątyni 
Izydy.

Pobiegły wąską uliczką w kierunku czekającej je uczty, ich mantyle nadmuchane przez 

wiatr jak balony były w pięknym, niebieskim kolorze; do dziś pamiętam ten widok, smugę 

błękitnego nieba przemykającą pośród spoconego tłumu i labiryntu markiz. Mia i Lia. Łatwo 
zapamiętać, choć nigdy nie mogłam ich rozróżnić.

Zaskoczył   mnie   cichy,   szyderczy   śmiech.   Śmiał   się   grecki   niewolnik,   któremu   pan 

zagroził przed chwilą zagłodzeniem.

Odpowiedział:
- Proszę   bardzo,   zagłódź   mnie.   I   co   wtedy   sprzedasz?   Schorowanego,   konającego 

background image

człowieka, a nie niezwykle wybitnego uczonego.

Niezwykle wybitny uczony!

Zwróciłam się w jego stronę. Nie wstał na mój widok ze swego stołka. Miał na sobie 

wyłącznie brudną przepaskę biodrową, co było wyjątkowym idiotyzmem ze strony handlarza, 

lecz dzięki temu zaniedbaniu można było przekonać się, że niewolnik jest bardzo przystojnym 
mężczyzną o urodziwej twarzy, delikatnych, brązowych włosach, zielonych oczach w kształcie 

migdałów   i   sarkastycznym   wyrazie   ładnych   ust.   Miał   najwyżej   trzydzieści   lat.   Był,   jak 
przystało na Greka, sprawny fizycznie, obdarzony solidną muskulaturą.

Brązowe włosy miał tłuste i niedbale ścięte, na szyi zawieszono mu podłą deseczkę, na 

której ktoś nagryzmolił mnóstwo łacińskich literek.

Unosząc mantylę, zbliżyłam się do jego pięknej, obnażonej piersi, nieco rozbawiona 

buńczucznym spojrzeniem, i spróbowałam odczytać treść napisu.

Można było odnieść wrażenie, że mógł nauczać każdej filozofii, wszystkich języków, 

całej matematyki, potrafił wszystko zaśpiewać, znał wszystkich poetów, umiał przygotować 

całe bankiety, cierpliwie opiekował się dziećmi, walczył wraz ze swym panem w rzymskich 
kampaniach na Bałkanach, mógł służyć jako uzbrojony strażnik, był posłuszny, zacny i całe 

życie przebywał w jednym i tym samym domu w Atenach.

Czytałam to z wyrazem niejakiej wzgardy, na której widok obrzucił mnie zuchwałym 

spojrzeniem. Z całą bezczelnością skrzyżował ręce tuż pod tabliczką i oparł się o ścianę.

Wtem zorientowałam się, dlaczego kręcący się w pobliżu kupiec nie nakazał Grekowi 

powstać. Niewolnik miał tylko jedną sprawną nogę. Lewa poniżej kolana została wykonana ze 
starannie   wyrzeźbionej   kości   słoniowej,   kończąc   się   pięknie   sklepioną   stopą   i   sandałem. 

Idealne palce. Rzecz jasna, noga  i stopa zostały  złożone z trzech  proporcjonalnych  części, 
każdej zdobionej, osobno wykonano wyraźne paznokcie i płaskorzeźby pasków do sandałów.

Nigdy w życiu nie widziałam takiej sztucznej kończyny, takiego oddania rzemiosłu.
- Jak straciłeś nogę? - zapytałam po grecku. Bez odpowiedzi. Wskazałam nogę. Żadnego 

odzewu.

Powtórzyłam po łacinie. Z tym samym skutkiem. Handlarz stawał na palcach i skręcał 

się z niecierpliwości.

- Pani, on umie wszystko spisywać, prowadzić interesy; ma piękny charakter pisma, nie 

fałszuje rachunków.

Hmm… Ani słowa o uczeniu dzieci? Nie wyglądam na matkę i żonę. Niedobrze.

background image

Grek   zaśmiał   się   drwiąco   i   odwrócił   głowę.   Wyszeptał   rozczulającą   łaciną,   że   jeśli 

wydam na niego pieniądze,  wyrzucę  je na trupa. Miał  piękny, łagodny głos, pełen jednak 

znużenia i pogardy, mówił wykwintnie i bezpretensjonalnie.

Straciłam cierpliwość. Przemówiłam szybko po grecku:

- Słuchaj, ty zarozumiały kretynie z Aten! - zaczęłam, czerwona na twarzy, wściekła, że 

tak niesprawiedliwie osądza mnie zarówno niewolnik, jak i handlarz. - Jeżeli w ogóle umiesz 

pisać po łacinie  i  po grecku,  jeżeli  istotnie studiowałeś  pisma  Arystotelesa  i Euklidesa,  w 
którego   nazwisku   robisz   zresztą   błąd,   jeżeli   uczyłeś   się   w   Atenach   i   widziałeś   wojnę   na 

Bałkanach, jeżeli prawdą jest choćby połowa tej pysznej epopei, czemu nie chcesz należeć do 
jednej z najinteligentniejszych kobiet, jakie zdarzy ci się kiedykolwiek poznać, która w zamian 

za lojalność będzie odnosić się do ciebie z godnością i szacunkiem? Czy wiesz coś więcej ode 
mnie o Platonie i Arystotelesie? Nigdy w życiu nie uderzyłam niewolnika. Odrzucasz panią, w 

służbie której mogłaby spotkać cię każda nagroda, jaką możesz sobie wymarzyć. Ta tabliczka 
to stek kłamstw, prawda?

Niewolnik   osłupiał,   choć   nie   rozgniewał   się.   Pochylił   się,   próbując   dyskretnie 

otaksować mnie wzrokiem. Kupiec machał z furią rękami, żeby niewolnik wstał; usłuchał i 

okazało   się,   jak   znacznie   góruje   nade   mną   wzrostem.   Nogi,   nie   licząc   protezy   z   kości 
słoniowej, miał zdrowe i mocne.

- Może byś raczył powiedzieć mi, co tak naprawdę umiesz? - zapytałam już po łacinie. 

Zwróciłam się do handlarza: - Daj mi pióro, to poprawię ortografię tych nazwisk. Takie błędy 

niweczą wszelkie szansę tego człowieka na zostanie nauczycielem. Wychodzi w ich świetle na 
głupca.

- Miałem za mało miejsca! - odezwał się nagle niewolnik, tryskając prawdziwie łacińską 

furią. Pochylił się w moją stronę, jakby chciał, żebym go lepiej zrozumiała. - Skoro jesteś taka 

bystra, przyjrzyj się tej tabliczce! Zdajesz sobie zapewne sprawę z ignorancji tego handlarza. 
Ma   w   posiadaniu   szmaragd,   a   bierze   go   za   kawałek   zielonego   szkła.   To   poniżające. 

Upakowałem na tej tabliczce wszystkie komunały, jakie przyszły mi do głowy.

Roześmiałam się. Podbił moje serce, zaintrygował. Nie posiadałam się ze śmiechu. Ale 

zabawa!   Handlarz   nie  wiedział,   co  o  tym   myśleć.   Skarcić   niewolnika   i  obniżyć   cenę?   Czy 
pozwolić, żebyśmy sami doszli do porozumienia?

- Co miałem począć - podjął tym samym poufnym szeptem, przechodząc tym razem na 

grekę - krzyczeć do każdego przechodnia: „Tutaj siedzi wielki nauczyciel, wybitny filozof?

background image

- Uspokoił się nieco, wyładowawszy gniew. - Imiona mych dziadów wyryto na ateńskim 

Akropolu.

Kupiec nie wiedział, co się dzieje, lecz ja okazywałam nieskrywaną radość.
Znowu zsunęła mi się z ramion mantyla i mocno ją szarpnęłam. Co za odzież! Dlaczego 

nikt nigdy nie powiedział mi, że jedwab ślizga się po jedwabiu?

- A co powiesz o Owidiuszu? - spytałam, zaczerpnąwszy tchu. Mało nie popłakałam się 

ze śmiechu. - Bo umieściłeś tu jego imię. Owidiusz. Czy cieszy się tu popularnością? W Rzymie 
nikt nie ośmieliłby się wypisać go na takiej tabliczce. Nie wiem nawet, czy on jeszcze żyje, aż 

wstyd. Owidiusz uczył mnie całować, gdy miałam dziesięć lat i czytałam  Miłostki.  Czytałeś 
kiedy Miłostki?

Cała jego postawa uległa zmianie. Złagodniał i już, już nabierał nadziei, że mogę okazać 

się dla niego dobrą panią, ale nie śmiał w to uwierzyć.

Handlarz   czekał   na   najmniejszy   znak,   jak   ma   się   zachować.   Widać   było,   że   nie 

rozumiał, o czym mówimy.

- Słuchaj,  bezczelny,  chromy niewolniku!  - powiedziałam.  - - Gdybym uwierzyła,  że 

możesz czytywać mi wieczorem  Owidiusza,  kupiłabym cię bez wahania.  Ale z tej tabliczki 

wynika, że jesteś sławnym Sokratesem i Aleksandrem Macedońskim w jednej osobie. W jakiej 
wojnie bałkańskiej brałeś udział? Jakim sposobem trafiłeś do rąk tego nędznego handlarza, 

zamiast znaleźć się od razu w jakimś eleganckim domu? Jak można dać temu wszystkiemu 
wiarę? Gdyby ślepy Homer śpiewał takie niedorzeczne pieśni, wszyscy by wstali i wyszli z 

tawerny.

Narastał w nim gniew i zawód.

Kupiec wyciągnął rękę, jak gdyby dla powstrzymania niewolnika.
- Gdzie, na wszystkich bogów, podziała się twa noga? - zapytałam. - Jak ją straciłeś? 

Kto wykonał tę wspaniałą protezę?

Mówiąc pełnym złości, lecz zdecydowanym szeptem, niewolnik oznajmił:

- Straciłem ją podczas polowania  na dzika, w którym uczestniczyłem wraz ze swym 

rzymskim panem. Często polowaliśmy. Stało się to na Pentelikonie, górze…

- Wielkie dzięki, wiem, gdzie jest Pentelikon - weszłam mu w słowo.
Miał   wykwintny   wyraz   twarzy.   Nie   wiedział   już,   co   ma   o   mnie   sądzić.   Oblizał 

spierzchnięte wargi i powiedział:

- Każ temu kupcowi przynieść pergamin i atrament. - Mówił po łacinie tak pięknie jak 

background image

aktor lub retor, choć bez żadnego widocznego wysiłku. - Będę cytował  Miłostki  Owidiusza z 
pamięci. - Błagał łagodnie przez zaciśnięte zęby, co jest nie byle sztuką. - Potem zapiszę całą 

opowieść   Ksenofonta   o   Persach,   jeżeli   masz   dosyć   czasu,   naturalnie   po   grecku.   Mój   pan 
traktował mnie jak syna; walczyłem u jego boku, uczyłem się, studiowałem. Pisałem jego listy. 

Otrzymałem takie samo jak on wykształcenie, ponieważ taka była jego wola.

- Ach - odparłam, pełna dumy i ulgi.

Sprawiał wrażenie arystokraty z krwi i kości, rozgniewanego sytuacją bez wyjścia, lecz 

wciąż zachowującego godność i rozsądek, które wspierały męstwo duszy.

- A w łożu? Stać cię na coś także w łożu? - zapytałam. Nie wiem, jaka desperacja czy 

furia podsunęła mi takie pytanie.

Był święcie oburzony. Dobry znak. Wytrzeszczył oczy. Na czole pojawiły się bruzdy.
Tymczasem handlarz przyniósł stołek, stół, pergamin, atrament i postawił wszystko na 

rozgrzanym bruku.

- Masz, pisz - zwrócił się do niewolnika. - Pisz listy dla tej kobiety, bo jak nie, to zabiję 

cię i sprzedam twoją nogę.

Znów   nie   mogłam   stłumić   wybuchu   śmiechu.   Popatrzyłam   na   niewolnika,   który 

sprawiał wrażenie oszołomionego. Oderwał wzrok ode mnie i przeniósł pogardliwe spojrzenie 
na kupca.

- Czy można trzymać cię razem z młodymi niewolnicami? - pytałam protekcjonalnie. - 

Czy lubisz chłopców?

- Jestem całkowicie godny zaufania! - oznajmił niewolnik. - Nie jestem zdolny popełnić 

przestępstwa dla żadnego pana.

- A gdybym zapragnęła, żebyś przyszedł do mego łoża? Jestem panią domu, wdową po 

dwóch mężach i Rzymianką.

Twarz mu pociemniała. Nie potrafiłabym nazwać emocji, które malowały się na jego 

obliczu: smutek, wahanie, dezorientacja i ostateczna desperacja.

- No i…?
- Ujmijmy to w ten sposób, pani. Większą przyjemność sprawiłaby ci moja recytacja 

Owidiusza niźli próby realizacji jego wierszy.

- Wolisz chłopców - stwierdziłam, kiwając głową.

- Urodziłem   się  niewolnikiem,   pani.  Byłem  zmuszony  zadowalać   się chłopcami.  Nic 

więcej nie wiem. I nie potrzebuję wiedzieć. - Twarz mu spurpurowiała, spuścił głowę.

background image

Urocza, ateńska skromność.
Dałam mu ręką znać, żeby usiadł.

Co też uczynił ze zdumiewającą prostotą i wdziękiem, zadziwiającą zwłaszcza w tych 

okolicznościach: żar, brud, tłok, niepewny stołek i rozchwierutany stół.

Pospiesznie ujął pióro i napisał nienaganną greką:
- Czy w swej głupocie uraziłem  tę uczoną  panią wyjątkowej  cierpliwości?  Czy przez 

lekkomyślność ściągnąłem sobie na głowę zagładę? - Przeszedł na łacinę. - Czy Lukrecjusz 
mówi prawdę, że nie należy obawiać się śmierci? - Zastanowił się przez chwilę i napisał po 

grecku:   -   Czy   Wergiliusz   i   Horacy   rzeczywiście   dorównują   naszym   mistrzom   poezji?   Czy 
Rzymianie  szczerze w to wierzą,  czy tylko  mają  taką  nadzieję, wiedząc,  że ich osiągnięcia 

przyćmiewają nasze w innych dziedzinach?

Odczytałam wszystko w głębokiej zadumie, ciepło się uśmiechając. Zakochałam się w 

nim.   Patrzyłam   na   szczupły   nos,   dołek   w   brodzie,   spoglądałam   w   zielone   oczy,   które   nie 
odwracały się od moich.

- Jak się tu znalazłeś? - spytałam. - Stragan z niewolnikami w Antiochii… Rzeczywiście 

kształciłeś się w Atenach, tak jak mówisz?

Próbował wstać. Popchnęłam go z powrotem na stołek.
- Na ten temat muszę milczeć - odparł. - Mogę rzec tylko tyle, że mój pan bardzo mnie 

miłował, że zmarł w łóżku, otoczony przez rodzinę. I że znalazłem się tutaj.

- Czemu nie uwolnił cię w testamencie?

- Uczynił tak, pani, zostawiając mi też mały majątek.
- Co się stało?

- Nie mogę nic więcej powiedzieć.
- Dlaczego? Kto cię sprzedał, dlaczego?

- Pani, doceń moją lojalność wobec domu, w którym służyłem całe życie. Nie powiem 

więcej ani słowa. Jeżeli zostanę twym sługą, obdarzę cię taką samą wiernością. Twój dom 

stanie się moim miejscem świętym. Wszystko, co zdarzy się w jego czterech ścianach, nie 
wyjdzie poza nie. Mówię o cnotach i dobroci mego pana, ponieważ tak nakazuje przyzwoitość. 

Nie pytaj o nic więcej.

Wzniosła, starogrecka etyka.

- Pisz dalej, szybko! - upomniał go handlarz.
- Cicho - uspokoiłam go. - Tyle zupełnie mi wystarczy.

background image

Przystojny,   brązowowłosy   niewolnik.   Ten   ponętny,   jednonogi   mężczyzna   popadł   w 

jakieś głębokie przygnębienie i patrzył w stronę odległego forum na postacie przemykające we 

wszystkie strony u wylotu ulicy.

- Czym zajmowałbym się jako człowiek wolny? - zwrócił się do mnie, zastanawiając się z 

punktu widzenia wyzbytego wszelkich trosk samotnika. - Kopiowałbym całymi dniami książki, 
dostając za to parę marnych groszy? Pisałbym za drobniaki listy? Mój pan z narażeniem życia 

uratował mnie przed tym dzikiem. Służyłem pod komendą Tyberiusza w Illiricum, gdzie z 
piętnastoma   legionami   stłumił   wszystkie   bunty.   Odciąłem   człowiekowi   głowę,   żeby   ocalić 

pana. I co mi teraz pozostało?

Przepełniał mnie żal.

- I co mi teraz pozostało? - powtórzył smutno. - Na wolności żyłbym z dnia na dzień, a 

gdybym zasnął na schodach jakiejś brudnej kamienicy, odcięto i ukradziono by mi nogę!

Westchnęłam,   zakryłam   usta   dłonią.   W   oczach   zakręciły   mu   się   łzy,   głos   jeszcze 

bardziej złagodniał, pozostał mimo to wyraźny:

- Tak, mógłbym tam pod łukami nauczać filozofii, gadać o Diogenesie i udawać, że z 

przyjemnością chodzę w łachmanach, jak robią to jego naśladowcy. Widziałaś tamten cyrk? 

Nigdy   w   życiu   nie   spotkałem   tylu   filozofów   co   w   tym   mieście!   Rozejrzyj   się   w   drodze 
powrotnej.   Wiesz,   co   jest   tutaj   potrzebne   nauczycielowi   filozofii?   Trzeba   kłamać.   Z   jak 

największą szybkością zarzucać młodych słowami bez znaczenia, zamyślać się, gdy nie zna się 
odpowiedzi, paplać bzdury i przypisywać je dawnym stoikom.

Urwał, starając się zapanować nad sobą. O mały włos sama się nie rozpłakałam.
- Ale rozumiesz, zupełnie nie potrafię kłamać. To przypieczętowało mój los w wyniku 

naszej rozmowy, dostojna pani.

Byłam rozbita, wewnętrzne rany na nowo się otwierały. Fala śmiałości, która wyniosła 

mnie z zamkniętego domu, ustępowała. Z pewnością widział łzy w moich oczach.

Znów spojrzał w kierunku forum.

- Marzę o czcigodnym panu lub pani, o domu pełnym szacunku. Czy poprzez refleksję 

nad honorem niewolnik może stać się człowiekiem honoru? Prawo stanowi, że nie. Dlatego 

każdy niewolnik - świadek w procesie sądowym musi zostać poddany torturom, bo nie jest 
człowiekiem honoru. Rozum twierdzi inaczej. Nauczyłem się śmiałości i honoru i mogę je 

wpoić. Tak, na tej tabliczce jest sama prawda. Nie miałem czasu i szansy na utemperowanie 
chełpliwego stylu.

background image

Spuścił   głowę   i   popatrzył   jeszcze   raz   na   forum,   jakby   ku   utraconemu   światu. 

Wyprostował się na taborecie. Usiłował wstać.

- Nie, siedź - powiedziałam.
- Pani   -   zaczął   -   jeżeli   potrzebujesz   mych   usług   w   domu   złych   obyczajów,   powiem 

otwarcie… jeżeli mam męczyć i zmuszać do czegokolwiek młode dziewczęta, takie jak przed 
chwilą zakupiłaś, jeżeli rozkażesz kupczyć ich urokami, nie zrobię tego. Są to dla mnie czyny 

równie niegodne co kradzież i kłamstwo. Na co jestem ci potrzebny?

Łzy zatrzymały się gdzieś między powiekami a obrazem świata, w jaki wierzył. Twarz 

zachował pogodną.

- Czy   wyglądam   na   prostytutkę?   -   zapytałam   przerażona.   -   Na   bogów,   włożyłam 

najlepszy strój. Z całych sił staram się wyglądać na straszliwie przyzwoitą osobę. Narzuciłam 
na siebie tyle jedwabiu! Czy dostrzegasz w mych oczach okrucieństwo? Nie wierzysz, że może 

wyglądać z nich zahartowana dusza, która nie poddaje się żalowi? Nie trzeba zaraz walczyć w 
bitwie, żeby nauczyć się odwagi.

- Nie, pani, o nie! - pospieszył z odpowiedzią. Był bardzo stropiony.
- To dlaczego obrzucasz mnie takimi obelgami? - pytałam z urazą. - Zresztą zgadzam się 

z tym, co napisałeś, nasi poeci nie dorównują największym Grekom. Nie znam przeznaczenia, 
ku któremu zmierza nasze imperium, i ta nieświadomość ciąży mi tak mocno, jak memu ojcu i 

jego przodkom. Dlaczego? Nie wiem! - Odwróciłam się, jakbym zbierała się do odejścia, choć 
bynajmniej nie miałam takiego zamiaru. Doprawdy, posunął się za daleko!

Nachylił się w moją stronę nad stołem do pisania.
- Pani   -   wyszeptał   jeszcze   ciszej   i   z   jeszcze   większą   prośbą   w   głosie   -   wybacz 

lekkomyślne   słowa.   Jesteś   jedynym   w   swoim   rodzaju   paradoksem.   Masz   ekscentrycznie 
umalowaną twarz, zdaje mi się, że róż nie został nałożony właściwie. Nie pomalowałaś różem 

zębów.   Nie   upudrowałaś   ramion.   Włożyłaś   trzy   jedwabne   tuniki,   wszystkie   przeźroczyste. 
Włosy zaplotłaś w dwa barbarzyńskie warkocze opadające ci na ramiona, gubisz srebrne i 

złote spinki. Spójrz na wszystkie te spadające zapięcia. Zaraz się o nie skaleczysz. Tunika, 
bardziej odpowiednia na wieczór, opadła ci z ramion, obrąbek wala się o bruk.

Nie burząc rytmu swej przemowy, zręcznie nachylił się i uniósł  pallę,  błyskawicznie 

wstał i mi ją oddał, kuśtykając, obszedł stolik i nałożył mi ubranie na ramiona.

- Mówisz ze zdumiewającą szybkością i pozwalasz sobie na ostre docinki - ciągnął - 

jednak nosisz za pasem olbrzymi sztylet. Winien być skryty pod rękawem na przedramieniu. I 

background image

sakwa. Jest ogromna, wyjmujesz ją i dajesz dziewczętom złoto. To strasznie rzuca się w oczy. 
Twe  ręce   -  pięknością   dorównują   grece  i łacinie,   którymi  się posługujesz,  lecz   są  pokryte 

smugami brudu, jak gdybyś kopała nimi w ziemi. Uśmiechnęłam się. Przestały płynąć łzy.

- Jesteś bardzo spostrzegawczy - stwierdziłam radośnie. Byłam oczarowana. - Czemu 

musiałam ciąć tak głęboko, żeby dotrzeć do duszy? Czemu nie możemy po prostu się przed 
sobą obnażyć? Potrzebny mi silny służący, stróż zdolny władać bronią, prowadzić mój dom i 

go chronić, ponieważ jestem sama. Czy cały ten jedwab jest naprawdę przezroczysty?

Skinął głową.

- No, gdy mantyla leży już na ramionach i kryje… kryje sztylet i pas… - Zarumienił się. 

Uśmiechnęłam się do niego, starając się odzyskać spokój, oprzeć się ciemności, która chciała 

pochłonąć całą pewność siebie, całą wiarę w wypełniane zadanie, gdy tymczasem on podjął:

- Pani, uczymy się skrywać dusze, ponieważ inni nas zdradzają, ale tobie powierzyłbym 

duszę! Wiem o tym, gdybyś tylko raczyła nie osądzać mnie tak pochopnie! Mogę cię chronić, 
prowadzić dom. Nie będę dręczył młodych dziewcząt. Zauważ jednak, że nogi nie straciłem 

wcale w Illirii. Powróciłem po trzech latach krwawych wojen, by oddać nogę dzikowi tylko 
dlatego, że niedbale wykonana i źle zahartowana włócznia złamała się, gdy cisnąłem nią w 

zwierza.

- Jak masz na imię?

- Flawiusz. - Rzymskie imię.
- Flawiusz - powtórzyłam.

- Pani, palla znów się zsuwa, a te ostre szpileczki są wszędzie, zaraz któraś cię skaleczy.
- Nie przejmuj się tym - odparłam, choć pozwoliłam się otulić, jak gdybym była jego 

Galateą, a on Pigmalionem. Robił wszystko koniuszkami palców. Lecz palla już się ubrudziła.

- Te dziewczęta - powiedziałam - na które zwróciłeś uwagę, należą od pół godziny do 

mego domostwa. Musisz być dla nich wyrozumiałym panem. Ale gdyby zachciało ci się znaleźć 
w łóżku jakiejś kobiety pod mym dachem, niech będzie to moje łoże. Jestem z krwi i ciała!

Pokiwał głową, nie bardzo wiedząc, co ma powiedzieć.
Wyjęłam z sakiewki sumę, którą uważałabym za rozsądną w Rzymie, gdzie niewolnicy 

zawsze chełpili się swą ceną. Położyłam złoto, nie zważając na wybite na monetach słowa, 
tylko szacując ich wartość.

Niewolnik patrzył na mnie coraz bardziej zaintrygowany, po czym przeniósł wzrok na 

kupca.

background image

Oślizgły,   pozbawiony   skrupułów,   łasicowaty   handlarz   niewolników   nadął   się   jak 

ropucha   i   oświadczył,   że   ten  bezcenny   grecki   uczony   zostanie   sprzedany   za   wysoką   cenę. 

Interesowało się nim kilku bogaczy. Za godzinę miała zjawić się cała szkolna klasa, żeby go 
przepytywać. Rzymscy urzędnicy przysyłali na rekonesans swoje sługi.

- Nie mam już na to siły - powiedziałam i sięgnęłam do sakwy.
Wtem mój nowy niewolnik Flawiusz wyciągnął rękę, żeby mi przeszkodzić.

Spojrzał na kupca z wyższością i nieulękłą pogardą.
- Za człowieka z jedną nogą! - wycedził przez zaciśnięte zęby. - Ty złodzieju! Żądasz od 

mej pani tyle, i to w Antiochii, skąd wozi się niewolników do Rzymu, byle tylko nie ponieść 
strat na ich sprzedaży!

Byłam pod wrażeniem. Wszystko poszło jak najlepiej. Ciemność znów odpłynęła i przez 

chwilę w słonecznym blasku królował boski sens.

- Oszukujesz mą panią, doskonale o tym wiesz! Jesteś mętem tej Ziemi! - nie ustawał. - 

Pani, czy przyjdziemy jeszcze kiedyś po zakupy do tego nikczemnika? Moim zdaniem nigdy!

Handlarz   uśmiechnął   się   jak   ostatni   idiota,   twarz   wykrzywił   mu   grymas,   będący 

mieszanką tchórzostwa i głupoty, skłonił się i zwrócił jedną trzecią tego, co mu dałam.

Ledwie powstrzymałam się od kolejnego wybuchu śmiechu. Znowu musiałam podnieść 

z ziemi mantylę. Wyręczył mnie Flawiusz. Tym razem zawiązałam ją jak trzeba, w supeł z 

przodu.

Spojrzałam na odzyskane złoto, zgarnęłam je i powierzyłam Flawiuszowi. Ruszyliśmy w 

drogę.

Gdy zanurzyliśmy się w gęstym tłumie na środku forum, nie mogłam przestać śmiać się 

z całego zajścia.

- Cóż,   Flawiuszu,   zacząłeś   mnie   już   chronić,   oszczędzasz   moje   pieniądze,   dajesz 

doskonałe rady. Gdyby w Rzymie było więcej takich ludzi, świat wyglądałby inaczej.

Zatkało go. Odebrało mowę. Z trudem wyszeptał:

- Pani, możesz rozporządzać mą duszą i ciałem.
Stanęłam na palcach i ucałowałam go w policzek. Uświadomiłam sobie, że całą swą 

nagość, brud przepaski na biodrach, cały ten wstyd znosił bez słowa protestu.

- Masz - dałam mu trochę pieniędzy. - Zaprowadź dziewczęta do domu, wyszukaj im 

jakieś  zajęcie,   a   potem  idź   do  łaźni.   Umyj   się.   Jak   Rzymianin.  Weź   sobie  chłopca,   wedle 
życzenia. Nawet dwóch. Później kup sobie elegancką odzież, nie dla niewolnika, pamiętaj, 

background image

tylko strój, jakiego nie wstydziłbyś się kupić dla młodego Rzymianina.

- Błagam cię, ukryj tę sakwę - mówił, biorąc monety. - A jak nazywa się ma pani? Gdyby 

pytano, to do kogo należę?

- Do Pandory z Aten. Chociaż będziesz musiał nakreślić mi sytuację w mym rodzinnym 

mieście, bo nigdy tam naprawdę nie byłam. Greckie imię doskonale mi odpowiada. Idź już. 
Dziewczęta patrzą.

Patrzyło   mnóstwo   innych   ludzi.   Tak,   ten   czerwony   jedwab!   I   wspaniała   męskość 

Flawiusza.

Znowu go ucałowałam i szepnęłam z wyrachowaniem, jak mała diablica:
- Potrzebuję cię, Flawiuszu. - Spojrzał na mnie z czcią. - Jestem na wieki twój, pani - 

szepnął.

- Jesteś pewien, że nie zechciałbyś lec ze mną w łożu?

- Uwierz, że próbowałem tego niejeden raz! - wyznał zarumieniony.
Zacisnęłam dłoń w pięść i uderzyłam go w muskularne ramię.

- Bardzo dobrze - powiedziałam.
Panienki już wstawały. Zorientowały się, że go po nie posyłam.

Dałam mu klucz, opisałam drogę do domu, cechy szczególne bramy i starą fontannę z 

brązu w kształcie głowy lwa zaraz za bramą.

- A ty, pani? - spytał. - Zapuszczasz się w tłum bez towarzystwa? Z tą wielką sakiewką 

pełną złota?

- Poczekaj, aż zobaczysz złoto w domu. Uważaj się za jedynego człowieka, który może 

otwierać   kufry,   a   następnie   schowaj   je   w   różnych   miejscach.   Wymień   meble,   które 

zniszczyłam w swojej… swojej samotności. W pokojach na piętrze stoi wiele zapasowych.

- Złoto w domu! - zawołał przerażony. - Skrzynie złota!

- O mnie się nie martw. Wiem już, gdzie szukać pomocy. A jeżeli mnie zdradzisz, jeżeli 

ukradniesz moje dziedzictwo i po powrocie zastanę dom splądrowany, cóż, będzie to znaczyć, 

że zasłużyłam na taki los. Nakryj kufry ze złotem dywanami. W domu leży mnóstwo perskich 
dywanów. Zajrzyj na górę. I opiekuj się ołtarzem!

- Spełnię wszystkie twe prośby, i to z naddatkiem.
- Tak   też   myślałam.   Ktoś,   kto   nie   umie   kłamać,   nie   potrafi   też   kraść.   Żar   robi   się 

nieznośny. Idź już do dziewcząt. Czekają.

Odwróciłam się.

background image

Powstrzymał mnie, stając mi na drodze.
- Pani, muszę ci o czymś powiedzieć.

- O   czym?!   -   spytałam   z   przestrachem.   -   Chyba   nie   o   tym,   że   jesteś   eunuchem? 

Eunuchowie nie mają takich mięśni rąk i nóg.

- Nie - odrzekł z niespodziewaną powagą. - Wspomniałaś o Owidiuszu. Owidiusz nie 

żyje. Zmarł dwa lata temu w zapomnianej przez bogów i ludzi mieścinie Tomi na północnym 

wybrzeżu Morza Czarnego. Taką placówkę wybrano mu na miejsce wygnania.

- Nikt   mi   o   tym   nie   mówił.   Co   za   obrzydliwa   zmowa   milczenia.   -   Zakryłam   twarz 

rękami.   Spadła   mantyla.   Podniósł   ją   z   ziemi.   Nie   zwracałam   na   to   uwagi.   -   A   ja   tak   się 
modliłam, żeby Tyberiusz zezwolił Owidiuszowi powrócić do Rzymu! - Pomyślałam w duchu, 

że w tym miejscu i czasie nie wolno się nad tym rozwodzić. - Owidiusz. Nie czas na żale…

- Z pewnością znajdzie się tu wiele jego ksiąg. W Atenach jest ich cała obfitość.

- Dobrze,  być może znajdziesz czas,  żeby mi ich kilka  kupić.  Muszę iść; co mi tam 

spinki, spadająca tunika albo warkocze. Nie martw się. Wychodząc, zamknij na klucz dom z 

dziewczętami i złotem.

Gdy   się   odwróciłam,   on   podążył   z   wdziękiem   ku   młodym   niewolnicom.   Promienie 

słońca uroczo odbijały się na mięśniach jego pleców. Włosy miał brązowe i kręcone, dość 
podobne do moich. Przystanął na chwilę, gdy zaczepił go sprzedawca z naręczem tanich tunik, 

sukien,   peleryn   i   tym   podobnych,   najprawdopodobniej   kradzionych   rzeczy,   nasączonych 
farbą,  która  rozpuściłaby  się przy pierwszym deszczu,  zresztą  kto  wie?  Flawiusz  spiesznie 

kupił tunikę i włożył ją przez głowę, przewiązał się w pasie czerwoną wstęgą.

Co za przemiana! Tunika sięgała mu do połowy ud. Włożenie czegoś czystego na pewno 

sprawiło mu ogromną ulgę. Aż wstyd, że wcześniej o tym nie pomyślałam.

Podziwiałam go. Bez pielęgnacji żadne ciało, ubrane czy nagie, nie promieniowałoby 

taką   urodą   i   godnością.   Emanował   uczuciem,   którym   darzył   go   dawny   pan,   widocznym 
również w artyzmie, z jakim wykonano sztuczną nogę.

Podczas   naszego   krótkiego   spotkania   zadzierzgnęła   się   między   nami   więź   po   wsze 

czasy.

Przywitał się z dziewczętami. Objął je ramionami i wyprowadził z tłumu.
Skierowałam się wprost do świątyni Izydy, robiąc pierwszy stanowczy krok na drodze 

ku   nikczemnie   zdobytej   nieśmiertelności,   pozbawionego   chwały,   i   niezasłużonego   życia 
nadprzyrodzonego, ku wiecznotrwałej i zupełnie bezsensownej zagładzie.

background image

5

Gdy tylko znalazłam się w pobliżu świątyni, serdeczne przywitanie zgotowało mi kilka 

bogatych Rzymianek. Wszystkie umalowane jak należy: biel na ramionach i twarzach, dobrze 
zarysowane brwi i usta - dopracowane detale, które sknociłam przed wyjściem z domu.

Wyjaśniłam,   że   jestem   zamożna,   lecz   samotna.   Były   gotowe   udzielić   mi   wszelkiej 

pomocy. Na wieść, że inicjację przechodziłam w samym Rzymie, nabrały respektu.

- Dzięki niech będą Matce Izydzie, że cię nie odkryli i nie zabili - stwierdziła jedna z 

kobiet. - Wejdź do kapłanki - poradziła.

Wiele   z   nich   nie   przechodziło   jeszcze   tajemnych   ceremonii   i   czekało   na   wezwanie 

bogini.

Kręciło się tu mnóstwo innych kobiet, Egipcjanek, chyba Babilonek. Mogłam się tylko 

domyślać. Wszędzie królowały klejnoty i jedwabie. Niektóre niewiasty miały na mantylach 

wymyślne, złote obręby; inne wolały proste suknie.

Odniosłam jednak wrażenie, że wszystkie mówiły po grecku.

Bałam   się   przekroczyć   próg   świątyni.   Uniosłam   wzrok   i   oczyma   duszy   ujrzałam 

kapłanów Izydy krzyżowanych w Rzymie.

- Dzięki Bogu nie rozpoznano cię - stwierdziła jedna.
- Niektórzy uciekli do Aleksandrii - dodała druga.

- Unikałam rozgłosu - powiedziałam przybita. Rozległ się chór współczujących głosów.
- Jak mogło być inaczej pod rządami Tyberiusza? Kto mógł, to uciekał.

- Nie bierz  na siebie odpowiedzialności  - poradziła  niebieskooka Greczynka,  bardzo 

przyzwoicie ubrana.

- Zerwałam   kontakty   z   czcicielami   Izydy   -   powiedziałam.   Znowu   reakcją   były 

pocieszające, łagodne głosy.

- Wejdź do środka - rzekła jedna z kobiet - i proś o pozwolenie na modlitwę w samym 

sanktuarium Naszej Matki. Zostałaś wtajemniczona, a większość z nas nie ma tego za sobą.

Skinęłam głową.
Weszłam po schodach do wnętrza świątyni.

Przystanęłam, żeby otrząsnąć się ze wszystkiego, co światowe, czyli spraw, o których 

mówiłyśmy przed chwilą. Skupiłam się na myśli o bogini, żarliwie chciałam w nią uwierzyć. 

Nienawidziłam obłudy, z jaką wykorzystywałam świątynię i kult, choć wtedy nie wydawało mi 

background image

się to istotne. Rozpacz tamtych trzech nocy przeniknęła mnie do szpiku kości.

W środku czekało mnie wstrząsające przeżycie.

Świątynia   była   o   wiele   starsza   od   rzymskiej,   ściany   pokrywały   egipskie   malowidła. 

Natychmiast przeszył mnie dreszcz. Zobaczyłam kolumny w stylu egipskim, bez żłobkowania, 

gładkie i krągłe, pomalowane na jaskrawopomarańczowy kolor i zwieńczone gigantycznymi 
liśćmi lotosu. Wszędzie unosiła się woń kadzidła, z sanktuarium dobiegła muzyka. Słyszałam 

wysokie nuty liry, odgłos pociąganych strun sistrum i wyśpiewywanej litanii.

Całą budowlę przenikał duch Egiptu, który otulił mnie tak samo szczelnie jak sny o 

krwi. Mało nie zemdlałam.

Sny wróciły - paraliżujące uczucie, że znajduję się w jakimś egipskim sanktuarium, z 

duszą wchłoniętą przez inne ciało!

Wyszła do mnie kapłanka. Zupełnie się tego nie spodziewałam.

W stolicy nosiłaby strój rzymski, ewentualnie z małym, egzotycznym nakryciem głowy, 

sięgającym najwyżej do ramion.

Ale ta kobieta miała na sobie egipskie szaty z plisowanego płótna, w starym stylu, na 

głowie wspaniały egipski turban i perukę. Gąszcz sztywnych, czarnych warkoczy opadał jej na 

plecy. Wyglądała tak ekstrawagancko, jak mogła wyglądać Kleopatra.

Słyszałam   o   romansie   Juliusza   Cezara   z   Kleopatrą,   potem   ojej   miłości   do   Marka 

Antoniusza i śmierci. Wszystko to działo się przed mymi narodzinami.

Wiedziałam   jednak,   że   bajeczny   wjazd   Kleopatry   do   Rzymu   przeraził   hołdujących 

tradycyjnym zasadom moralnym Rzymian. Rzymskie rodziny zawsze obawiały się starej magii 
egipskiej. W czasie niedawnej odwetowej masakry, którą opisywałam, słyszało się okrzyki na 

temat   wyuzdania   i   lubieżności   czcicieli   Izydy;   za   tymi   słowami   czaił   się   jednak 
niewypowiedziany lęk przed tajemnicą i potęgą skrytą poza świątynnymi wrotami.

I gdy patrzyłam teraz na kapłankę, na jej malowane oczy, czułam w głębi duszy tę samą 

obawę. Wiedziałam o tym. Mimo że kobieta wyglądała, jakby wyszła wprost z moich snów, nie 

to  było główną   przyczyną   mojego strachu,  bo czymże   są w końcu  sny?  Stała  przede mną 
Egipcjanka - całkowicie obca i nieprzenikniona.

Moja Izyda była greko - rzymska. Nawet jej posąg w rzymskim sanktuarium ozdobiono 

przepięknie   udrapowaną   grecką   szatą   i   delikatną,   starogrecką   fryzurą.   W   rękach   bogini 

trzymała sistrum i urnę. Była to Izyda zromanizowana.

Możliwe, że podobny los spotkał w Wiecznym Mieście boginię Kybele. Rzym wszystko 

background image

pochłaniał i przerabiał na swoją modłę.

Za   kilka   stuleci,   chociaż   wtedy   jeszcze   o   tym   nie   myślałam,   Rzym   miał   pochłonąć 

wyznawców Jezusa z Nazaretu i stworzyć z chrześcijan kościół rzymskokatolicki.

Znasz prawdopodobnie powiedzenie, że w Rzymie musisz być Rzymianinem

*

.

Ale w tym czerwonawym półmroku, wśród pełgających świateł i głębokiego, piżmowego 

aromatu kadzidła, byłam na siebie zła za własną bojaźliwość. Potem nadeszły sny, niczym 

zasłony otulające mnie jedna po drugiej. W przebłysku ujrzałam płaczącą królową: „Nie!” - 
krzyczała. Wołała o pomoc.

- Oddalcie   się   ode   mnie   -   wyszeptałam   -   uciekajcie,   wszystkie   byty   złe   i   nieczyste. 

Zostawcie mnie, gdy wchodzę do domostwa mej Błogosławionej Matki.

Kapłanka wzięła mnie za rękę. Słyszałam, jak głosy ze snu wdały się w gwałtowny spór. 

Wytężyłam   wzrok   w   poszukiwaniu   czcicieli,   którzy   wychodziliby   lub   wchodzili   do 

sanktuarium, by oddać się medytacji, złożyć ofiarę, poprosić o łaskę. Usiłowałam wmówić 
sobie, że jest tu duży, zabiegany tłum, niewiele różniący się od tego w świątyni rzymskiej.

Lecz dotyk kapłanki odbierał mi siły. Widok jej pomalowanych oczu przejmował grozą. 

Patrzyłam na szeroki, złoty naszyjnik. Na wiele rzędów płaskich klejnotów.

Zaprowadziła mnie do prywatnego mieszkania w obrębie świątyni, na wygodną sofę. 

Położyłam się wyczerpana.

- Odejdźcie, wszystkie złe byty - szeptałam - razem ze snami.
Kapłanka   usiadła   obok   i   wzięła   mnie   w   jedwabiste   objęcia.   Uniosłam   głowę   i 

spojrzałam na maskę!

- Mów   do   mnie,   cierpiąca   -   odezwała   się   po   łacinie,   głosem   zgrubiałym   od   obcej 

wymowy. - Powiedz wszystko, co musi wyjść na jaw.

Znienacka   -   nie   mogłam   się   powstrzymać   -   opowiedziałam   jej   o   rodzinie,   o 

unicestwieniu domu, swoich wyrzutach sumienia, trudach.

- A jeżeli stałam się przyczyną upadku rodziny - to znaczy moje odwiedziny w świątyni 

Izydy?   A   jeżeli   Tyberiusz   zapamiętał   to   sobie?   Co   ja   zrobiłam   najlepszego?   Krzyżowano 
kapłanów, a ja nie ruszyłam palcem. Czego chce ode mnie Matka Izyda? Chciałabym umrzeć.

- Tego od ciebie nie żąda - oznajmiła kapłanka, wbijając we mnie wzrok.
Oczy miała olbrzymie, chociaż może to wszystko przez farbę? Nie, widziałam białka jej 

oczu, błyszczące i czyste. Z umalowanych ust wydobywały się monotonne słowa.

* Odpowiednik polskiego powiedzenia: „Jeśli wszedłeś między wrony, musisz krakać jak i one”.

background image

Zaczynałam majaczyć, odchodziłam od zmysłów. Mruczałam coś o inicjacji, podawałam 

szczegóły,   które   można   było   powierzyć   kapłance,   mającej   dostęp   do   pilnie   strzeżonej 

tajemnicy. Potwierdziłam, że w trakcie obrzędów narodziłam się ponownie.

Wypływała ze mnie cała wzbierająca słabość.

Potem wyznałam swoją winę. Przyznałam się, że dość wcześnie porzuciłam kult Izydy, 

że   w   ostatnich   latach   brałam   udział   tylko   w   publicznych   procesjach   nad   morze,   podczas 

których bogini błogosławiła statki. Izyda, bogini żeglugi. Nie odznaczałam się pobożnością.

Nie uczyniłam nic, gdy krzyżowano kapłanów Izydy, lecz tak jak inni wyrażałam swe 

zdanie po cichu za plecami cesarza. Zgadzałam się z Rzymianami, którzy uważali Tyberiusza 
za potwora, ale nikt z nas nie protestował głośno w obronie bogini. Ojciec kazał mi zachować 

milczenie. Usłuchałam. On również nakazał mi żyć.

Odwróciłam się i zsunęłam z sofy na posadzkę. Nie wiem, po co. Przycisnęłam policzek 

do zimnej płyty. Chłód sprawił mi przyjemność. Byłam obłąkana, lecz potrafiłam nad tym 
zapanować. Leżałam z szeroko otwartymi oczami.

Wiedziałam jedno: chciałam wydostać się z tej świątyni! Nie podobało mi się tutaj. Tak, 

to był bardzo niedobry pomysł.

Nagle nieznośna stała się myśl, że obnażyłam  się przed tą kobietą,  zupełnie mi nie 

znaną. Powracała atmosfera snów o krwi.

Otwarłam oczy. Kapłanka pochylała się nade mną. Ujrzałam łkającą Królową ze snów. 

Zamknęłam oczy.

- Bądź   spokojna   -   rzekła   wyuczonym,   wyrachowanym   tonem.   -   Nie   dopuściłaś   się 

niczego złego.

Zakrawało na absurd, że taki konkretny, materialny głos wydobywa się z pomalowanej 

postaci.

- Po pierwsze - ciągnęła kapłanka - musisz uświadomić sobie, iż Matka Izyda wszystko 

wybacza. To Matka Miłosierdzia. Z twych słów wynika, że doznałaś inicjacji pełniejszej niż 

większość wyznawców. Długo pościłaś. Kąpałaś się w świętej krwi byka. Najprawdopodobniej 
piłaś napój. W snach ujrzałaś swe odrodzenie.

- Tak   -   potwierdziłam,   pragnąc   ożywić   dawną   ekstazę,   bezcenny   dar   wiary.   -   Tak. 

Widziałam gwiazdy i wielkie, ukwiecone łąki…

Nic z tego. Bałam się tej kobiety i chciałam się stamtąd wydostać. Wrócę do domu, 

wyznam wszystko Flawiuszowi i wypłaczę się w jego objęciach.

background image

- Nie jestem pobożna z natury - wyznałam. - Byłam młoda. Odpowiadała mi swoboda 

kobiet,   które   tam   chodziły,   które   spały,   z   kim   im   się   podobało.   Polubiłam   rzymskie 

prostytutki,   właścicielki   przybytków   rozkoszy;   podobały   mi   się   kobiety,   które   myślały 
samodzielnie i śledziły bieg wydarzeń w imperium.

- Tutaj również znajdziesz takie towarzystwo - odparła kapłanka bez zmrużenia powiek. 

- I nie obawiaj się, że twe dawne związki ze świątynią spowodowały upadek rodziny. Mamy 

dużo   informacji   potwierdzających,   że   Tyberiusz   po   zburzeniu   świątyni   nie   prześladował 
dobrze urodzonych. Jak zwykle najbardziej cierpią nędzarze: ulicznica i prosty tkacz, golarz, 

murarz. Żadna szlachetna rodzina nie doznała prześladowań ze względu na Izydę. Wiesz o 
tym. Część kobiet uciekła do Aleksandrii, ponieważ nie chciała zrezygnować z kultu, lecz nic 

im nie groziło.

Nadchodziły sny.

- Matko Boga - szepnęłam.
Kapłanka nie ustawała:

- Tak jak Matka Izyda padłaś ofiarą tragedii. Toteż, wzorem bogini, musisz zaczerpnąć 

sił i iść dalej sama, tak jak Matka Izyda po zamordowaniu jej Ozyrysa. Kto jej dopomógł, gdy 

szukała w całym Egipcie ciała męża? Wędrowała sama. To największa ze wszystkich bogiń. 
Gdy odzyskała ciało Ozyrysa i nie znalazła żadnego organu rozrodczego, którym mogłaby się 

zapłodnić, wydobyła nasienie wprost z jego ducha. Tym sposobem bóg Horus narodził się z 
kobiety i boga. To potęga Izydy odnalazła ducha w zmarłym. Sama Izyda przechytrzyła boga 

Ra, który wyjawił jej swoje imię.

Wszystkie elementy starej opowieści się zgadzały.

Odwróciłam głowę. Nie mogłam patrzeć na ozdobione oblicze kapłanki. Z pewnością 

czuła mój wstręt. Nie wolno jej obrazić. Miała dobre zamiary. To nie jej wina, że mym oczom 

jawiła się jako potwór. Po co tu przyszłam, do kroćset demonów?!

Leżałam oszołomiona. W komnacie panował łagodny, złocisty blask, wpadający przede 

wszystkim przez troje drzwi w egipskim stylu, zwężających się ku szczytowi; pozwoliłam, by 
światło zamgliło obraz. Poprosiłam je o to.

Uczułam dotyk dłoni kapłanki. Jedwabiste ciepło. Uroczy dotyk, istna słodycz.
- Czy wierzysz w to wszystko? - wyszeptałam ni stąd, ni zowąd.

Nie   zwróciła   na   to   pytanie   najmniejszej   uwagi.   Pomalowana   maska   starczała   za 

wyznanie wiary.

background image

- Musisz być jak Matka Izyda. Samodzielna. Nie ciąży na tobie zadanie odnalezienia 

utraconego męża ani ojca. Jesteś wolna. Wedle woli przyjmuj mężczyzn w miłosne objęcia. 

Należysz   tylko   do   Matki   Izydy.   Pamiętaj:   to   bogini   kochająca,   przebaczająca,   bogini   o 
nieskończonej wyrozumiałości, bo ona też cierpiała!

- - Cierpiała! - westchnęłam. Jęknęłam, co zdarzało mi się w całym życiu niezmiernie 

rzadko. Ale ujrzałam łkającą Królową ze snów przywiązaną do tronu. - Posłuchaj opowieści o 

moich snach  - zaczęłam - a potem wytłumacz  mi, o co w nich chodzi. - Zdawałam  sobie 
sprawę, że mój głos robi wrażenie gniewnego. Było mi przykro. - Sny te nie biorą się z wina lub 

napojów ani z długiego czuwania, które wypacza duszę.

Po czym opowiedziałam jej o snach z krwią, snach o starożytnym Egipcie, w których 

piłam krew - o ołtarzu, świątyni, pustyni, wschodzącym słońcu.

- Amon Ra! - powiedziałam.  Tak brzmiało egipskie imię boga słońca,  którego, o ile 

wiem, nigdy nie wypowiedziałam. - Tak, Izyda go przechytrzyła i objawił swoje imię, lecz zabił 
mnie i piłam krew. Słyszysz mnie? Należałam do spragnionego boga!

- Nie!   -   odparła   siedząca   w   bezruchu   kapłanka.   Zamyśliła   się   na   dłuższą   chwilę. 

Wyglądała na poruszoną, co napełniło mnie z kolei jeszcze większym przerażeniem.

- Czy znasz starożytne pismo obrazkowe Egipcjan? - spytała.
- Nie.

Wtedy podjęła już spokojniejszym i pewniejszym tonem:
- Mówisz o bardzo starych podaniach, zagubionych w dziejach naszego kultu Izydy i 

Ozyrysa i wspominających, że dawno temu bogowie rzeczywiście przyjmowali krew swoich 
ofiar. Mamy tu zwoje, które o tym mówią, ale odczytać potrafi je tylko jeden…

Głos zamarł jej w krtani.
- Kto   taki?   -   Wsparłam   się   na   łokciach.   Zorientowałam   się,   że   rozplatały   mi   się 

warkocze. Dobrze. Rozpuszczone włosy wydawały się czyste. Przeczesałam je obiema rękami.

Jak mogła czuć się kapłanka ukryta pod grobowcem z farby i peruki?

- Powiedz, kim jest ten, kto potrafi odczytać starożytne podania? Mów!
- To   złe   opowieści   -   odparła   -   o   tym,   że   Izyda   i   Ozyrys   trwają   jeszcze   gdzieś   w 

materialnej postaci, pijąc krew. - Jej twarz wyrażała odrazę. - Ale to nie jest zgodne z naszym 
wyznaniem!   Nie   składamy   żadnych   ofiar   z   ludzi!   Egipt   był   stary   i   mądry   jeszcze   przed 

narodzinami Rzymu!

Kogo starała się przekonać? Mnie?

background image

- Nigdy przedtem nie zdarzał mi się ciąg takich snów na ten sam temat.
Coraz bardziej ponosiły ją emocje:

- Nasza Matka Izyda nie lubi krwi. Pokonała śmierć i ustanowiła swego męża Ozyrysa 

Królem Umarłych, lecz dla nas jest samym życiem. To nie ona wywołała w tobie sny.

- Prawdopodobnie nie! Zgadzam się z tobą. Ale jeśli nie ona, to kto? Skąd się wzięły? 

Czemu prześladowały mnie na morzu? Kim jest ten, kto potrafi odczytać stare pisma?

Była wstrząśnięta. Puściła mnie i odwróciła głowę. Ze względu na czarne linie jej oczy 

nabrały złudnego wyrazu zapalczywości.

- Możliwe, że w dzieciństwie słyszałaś jakąś starożytną historię, być może z ust jakiegoś 

egipskiego   kapłana.   Zapomniałaś   o   niej,   a   teraz   wybuchnęła   płomieniem   w   twym 

schorowanym umyśle. Karmi się ogniem, do którego nie ma żadnych praw - śmiercią twojego 
ojca.

- Tak, być może, mam taką nadzieję, ale nigdy nie znałam żadnego starego Egipcjanina. 

Kapłani   w   świątyni   byli   Rzymianami.   Czy   w   snach   daje   się   dostrzec   jakiś   logiczny   układ 

zdarzeń?   Dlaczego   Królowa   płacze?   Czemu   słońce   mnie   zabija?   Królowa   została   skuta 
okowami, jest uwięziona. Ona cierpi męki!

- Dosyć. - Kapłanka się trzęsła. Przytuliła mnie, jak gdyby to ona mnie potrzebowała. 

Uczułam dotyk sztywnego płótna i gęstych włosów peruki, pod nimi pospieszne walenie serca.

- Zostałaś opętana przez demona, którego możemy wypędzić!
- orzekła. - Być może demon zdołał się w ciebie wedrzeć, gdy ujrzałaś, jak mordują ojca 

przy domowym ognisku.

- Naprawdę sądzisz, że to możliwe?

- Posłuchaj - powiedziała już spokojnie, całkiem jak tamte kobiety na zewnątrz - udaj 

się teraz do łaźni, nałóż świeże szaty. Ile pieniędzy możesz mi dać? Jeśli nic, sami pokryjemy 

wszystkie koszty. Niczego nam tu nie brakuje.

- Mam   mnóstwo   pieniędzy.   Nie   zależy   mi   na   nich   -   mówiłam,   wyjmując   zza   pasa 

sakiewkę.

- Zajmę się wszystkim. Potrzebne ci nowe szaty. Ten jedwab jest zbyt delikatny.

- Zauważyłam!
- Mantyla podarta. Włosy nie uczesane. Wysypałam kilkanaście złotych monet, więcej 

niż zapłaciłam za Flawiusza.

Zdumiała się, lecz błyskawicznie to ukryła. Nagle wpiła we mnie oczy, a jej malowana 

background image

maska przybrała żywszy wyraz: zmarszczyła czoło. Myślałam, że lada chwila pęknie.

Zdawało mi siei że się rozpłacze. Zaczynałam dochodzić do wprawy w doprowadzaniu 

ludzi do płaczu. Płakały Mia i Lia. Tak samo Flawiusz. A teraz ta kapłanka. Królowa ze snu też 
płakała!

Zaśmiałam się jak szalona, odchyliłam głowę, lecz wtedy zobaczyłam Królową! Zjawiła 

się w odległym, rozedrganym wspomnieniu i jej widok napełnił mnie takim żalem, że sama 

gotowa byłam się rozpłakać. Moja kpina równała się bluźnierstwu. Oszukiwałam samą siebie.

- Weź   złoto   na   potrzeby   świątyni   -   powiedziałam.   -   Taka   jest   wola   Izydy.   Ona   nie 

pragnie krwi. Nie! Nie! Żadnej krwi!

Pomogła mi wstać. Zastygłam bez ruchu.

- We śnie widać, że ona płacze. Nie podoba jej się picie krwi, protestuje, oponuje. Ona 

sama nie pragnie krwi!

Zdezorientowana przez chwilę kapłanka kiwnęła głową:
- Tak, to zrozumiałe, prawda?

- Ja również buntuję się i cierpię - oświadczyłam.
- Tak,   chodź.   -   Wiodła   mnie   przez   wysokie,   grube   drzwi.   Zostawiła   pod   opieką 

świątynnych niewolników. Czułam ulgę. I znużenie.

Zaprowadzono mnie do ceremonialnej łaźni, gdzie świątynne służące oczyściły mnie i 

starannie ubrały.

Co za rozkosz, gdy ktoś robi to za mnie i tak jak trzeba.

Przez chwilę myślałam bezradna, że przystroją mnie w białe falbany i czarne warkocze, 

wybrały jednak strój rzymski.

Fryzura składała się z porządnego kręgu, który nie miał się rozsypać, twarz okalały 

liczne kędziory.

Odzież,  którą dostałam,  była  nowa i wykonana z delikatnego  płótna. Na obrąbkach 

wyszyto kwiaty. Ta precyzyjna, miniaturowa ozdoba zdawała się cenniejsza od złota.

Z pewnością sprawiła mi więcej radości niż ono.
Czułam takie zmęczenie! I tyle wdzięczności.

Następnie dziewczęta umalowały mi twarz z biegłością, o której osiągnięciu mogłam 

tylko marzyć, w stylu bardziej egipskim, aż wzdrygnęłam się na swój widok w zwierciadle. Nie 

był to pełny makijaż kapłanki, ale oczy podkreślono czarnymi liniami.

- Jak   śmiem   narzekać?   -   wyszeptałam.   Odstawiłam   zwierciadło.   Na   szczęście   nie 

background image

musimy się oglądać. W wielkiej hali świątyni zjawiłam się już jako przyzwoita Rzymianka o 
twarzy pokrytej ekstrawagancką wschodnią maską. Widok w Antiochii pospolity.

Kapłankę zastałam w towarzystwie dwóch innych, równie oficjalnie odzianych kobiet, 

oraz kapłana z takim samym, staro - egipskim nakryciem głowy, bez peruki, za to w kapturze 

w pasy. Tunikę miał krótką, plisowaną. Odwrócił się i wbił we mnie wzrok.

Ogarnął mnie lęk. Przygważdżający lęk. Umykaj stąd! Ofiara nie ma znaczenia, niech 

złożą ją za ciebie. Do domu. Flawiusz czeka. Już!

Stałam jak sparaliżowana. Pozwoliłam kapłanowi odciągnąć się na bok.

- Uważaj - zaczął łagodnie. - Zaprowadzę cię teraz do świętego miejsca. Będziesz mogła 

pomówić z Matką, ale po wyjściu musisz natychmiast przyjść do mnie! Nie wychodź, zanim się 

ze mną nie rozmówisz. Musisz przyrzec, że będziesz tu przychodzić co dzień, a jeśli sny będą 
się powtarzać, będziesz je nam opowiadać. Jest ktoś, komu trzeba je opowiedzieć, chyba że 

przedtem bogini wypędzi je z twej duszy.

- Oczywiście, opowiem je każdemu, kto może mi pomóc. Nie cierpię tych snów. Ale 

czemu jesteś taki niespokojny? Boisz się mnie?

Potrząsnął głową przecząco.

- Nie lękam się ciebie, choć muszę ci coś wyznać. Chcę porozmawiać z tobą dzisiaj albo 

jutro. Muszę z tobą pomówić. Teraz idź do Matki, a potem przyjdź do mnie.

Zaprowadzili mnie do sanktuarium; przed świętym miejscem wisiały białe, płócienne 

zasłony. Ujrzałam swą ofiarę: wielką  girlandę wonnych kwiatów i ciepły bochenek chleba. 

Uklękłam. Niewidoczne ręce odsunęły zasłony i zostałam na klęczkach sama wobec  Regina 
Coeli, 
Królowej Nieba.

Kolejny wstrząs.
Miałam przed sobą starożytny egipski posąg Izydy, wyrzeźbiony z czarnego bazaltu. 

Włosy tworzyły długą, wąską fryzurę, zaczesaną za uszy. Między rogami na głowie miała wielki 
krąg. Obnażone piersi. Na kolanach siedział dorosły faraon, jej syn Horus. Podawała mu do 

ssania lewą pierś.

Ogarnęła mnie rozpacz. Ten wizerunek nic dla mnie nie znaczył! Próżno szukałam w 

nim natury Izydy.

- Czy   to   ty   zesłałaś   na   mnie   sny,   Matko?   -   wyszeptałam.   Położyłam   kwiaty. 

Przełamałam chleb.

Z pogodnego, starożytnego posągu nie dochodził żaden dźwięk.

background image

Rzuciłam się na podłogę, wyciągając ręce przed siebie. Usiłowałam odnaleźć w głębi 

duszy słowa: Godzę się, wierzę, jestem twoja, potrzebuję cię, potrzebuję!

Zamiast tego zapłakałam. Wszystko przepadło. Nie tylko Rzym i rodzina, lecz także 

Izyda. Ta bogini stanowiła wcielenie wiary innego ludu, innego narodu.

Bardzo powoli ogarniał mnie spokój.
No   tak,   myślałam.   Kult   Matki   istnieje   wszędzie,   we   wszystkich   czterech   stronach 

świata.  Moc nadaje mu duch religii. Nie muszę zaraz całować stóp tego posągu. Nie o to 
chodzi.

Powoli uniosłam głowę, przykucnęłam. Doznałam prawdziwego olśnienia. Nie potrafię 

spisać go na papierze.

Wiedziałam, że wszystko, czego doświadczamy, jest symbolem czegoś innego, że rytuały 

polegają   na   odgrywaniu   innych   wydarzeń.   Wiedziałam,   że   nasze   praktyczne   umysły 

wyprowadziły obrzędy z głębi duszy na świat, żeby nie był on kompletnie pozbawiony sensu.

A   ten   posąg   przedstawiał   miłość.   Zwycięstwo   miłości   nad   okrucieństwem.   Nad 

niesprawiedliwością, samotnością i potępieniem.

I tylko to jedno miało jakiekolwiek znaczenie. Spojrzałam w twarz bogini i poznałam ją. 

Wpatrywałam się w małego faraona przystawionego do piersi.

- Jestem twoja! - wymówiłam chłodno.

Proste, egipskie rysy twarzy nie stanowiły przeszkody dla mojego serca; spoglądałam 

na prawą rękę, którą podtrzymywała pierś.

Miłość. Ona wymaga od nas siły, wytrwałości, zgody na wszystko co nieznane.
- Odegnaj ode mnie sny, Matko Niebios - prosiłam - lub odkryj przede mną ich cel. I 

drogę, jaką winnam pójść. Proszę.

Po czym wypowiedziałam starą łacińską litanię:

Tyś jest, któraś rozdzieliła Niebo i Ziemią.

Tyś jest, która wstajesz z Psią Gwiazdą.
Tyś jest, co dodajesz siły ludziom prawym.

Tyś jest, co każesz dziecku miłować rodziców.
Tyś jest, któraś się litowała nad błagalnikami.

Wierzyłam w te słowa, choć bez krzty pobożności. Wierzyłam, ponieważ pojęłam, że 

background image

kult Izydy wyzwolił w duszach kobiet i mężczyzn najlepsze myśli, do jakich byli zdolni. Do 
takiej roli została powołana bogini; z takiego ducha czerpała życiowe siły.

Zagubiony fallus Ozyrysa żyje w Nilu, a Nil zapładnia pola Egiptu. Tak, to cud.
Cała   rzecz   polegała   nie   na   odrzuceniu,   do   którego   skłaniałby   się   Lukrecjusz,   lecz 

zrozumieniu sensu obrazu Izydy. Tak by wyzwolił on najlepsze części mojej duszy.

Gdy   spojrzałam   na   piękne,   białe   kwiaty,   pomyślałam:   „W   swojej   mądrości,   Matko, 

każesz im rozkwitać”. A chodziło mi tylko o to, że świat pełen jest spraw, które należy cenić, 
szanować, że przyjemność sama w sobie jest pochwałą świata - ona zaś, Izyda, była wcieleniem 

tych idei, zbyt głębokich, by można nazwać je myślami.

Kochałam ją - wyraz dobroci nazwany Izydą.

Im dłużej wpatrywałam się w jej kamienne oblicze, tym mocniej utwierdzałam się w 

przekonaniu, że mnie widzi. Stara sztuczka. Im dłużej klęczałam, tym wyraźniej zdawało mi 

się, że do mnie mówi. Pozwalałam na to, świadoma, że nie ma to najmniejszego znaczenia. 
Sny   oddaliły   się.   Przypominały   zagadkę,   dla   której   znajdzie   się   przecież   jakieś   mniej   lub 

bardziej idiotyczne rozwiązanie.

W przypływie szczerego zapału poczołgałam się i ucałowałam jej stopy.

Oddałam cześć.
Wyszłam odrodzona, rozpromieniona.

Sny już się więcej nie powtórzą. Był jeszcze dzień. Czułam się szczęśliwa.
Na   świątynnym   dziedzińcu   zawarłam   liczne   znajomości,   siedząc   pod   drzewami 

oliwnymi, wyciągałam z tych ludzi wszystkie informacje potrzebne mi w codziennym życiu: 
jak znaleźć kucharzy, fryzjerów i tym podobne. Gdzie się co kupuje.

Krótko   mówiąc,   nowi   znajomi   zaopatrzyli   mnie   w   wiadomości   konieczne   do 

prowadzenia bogatego domu bez armii niewolników, której nie potrzebowałam. Wystarczy mi 

Flawiusz i dwójka dziewcząt. Doskonale. Wszystko inne można wynająć lub kupić.

Wreszcie, bardzo zmęczona, z głową pękającą od nowych imion i miejsc, do których 

drogę   należy   zapamiętać,   ubawiona   dowcipami   i   historiami,   jakie   opowiadały   te   kobiety, 
zachwycona swobodą, z jaką posługiwały się greką - którą zawsze bardzo lubiłam - usiadłam i 

pomyślałam: „Mogę wracać do domu”.

Mogę zaczynać od nowa.

W świątyni roiło się jeszcze od ludzi. Spojrzałam na odrzwia. Gdzie był kapłan? Nic to, 

wrócę jutro. Nie chciałam ożywiać snów, tego byłam pewna. Kręciło się tu mnóstwo ludzi, 

background image

przynosili   kwiaty,   chleb   i   ptaki,   które   miały   zostać   uwolnione   dla   bogini   i   ulecieć   przez 
wysokie okna jej sanktuarium.

Tak tu ciepło. Ściany okrywała tęcza kwiatów. Nigdy nie wyobrażałam sobie, że jakieś 

miejsce może dorównać urodą Toskanii, ale tutaj było naprawdę pięknie.

Wyszłam na dziedziniec, zeszłam po schodach i znalazłam się na forum.
Podeszłam   do   mężczyzny,   który   pod   łukami   wykładał   grupie   młodzieży   poglądy 

Diogenesa, byśmy wyrzekli się ciała i jego rozkoszy, byśmy prowadzili życie czyste, odwracając 
się od zmysłów.

Wszystko zgadzało  się z opisami Flawiusza, ale ten człowiek był szczery  i oczytany. 

Mówił o wolności wynikającej z rezygnacji. Przypadł mi do gustu. Zdawało mi się bowiem, że 

taki stan osiągnęłam w świątyni: wolność wynikającą z rezygnacji.

Słuchający go chłopcy byli na to za młodzi. Ale ja wiedziałam. Polubiłam go. Miał siwe 

włosy i prostą, długą tunikę. Nie okrył się ostentacyjnie łachmanami.

Natychmiast weszłam mu w słowo. Przedstawiłam zdanie Epikura, że nie dano by nam 

zmysłów, gdyby nie były dobre. Czyż nie tak?

- Czy musimy odmawiać sobie wszystkiego? Spójrz na dziedziniec świątyni Izydy, na 

kwiaty   zdobiące   jej   ściany.   Czyż   nie   jest   to   uczta   dla   oczu?   Spójrz   na   ognistą   czerwień 
kwiatów! Same te kwiaty wystarczą, żeby pocieszyć człowieka w smutku. A skąd wiadomo, że 

oczy są lepsze od rąk czy ust?

Młodzieńcy   zwrócili   się   w   moją   stronę.   Wszczęłam   z   kilkoma   rozmowę.   Jacy   byli 

młodzi i ładni! Stali tu długowłosi mężczyźni z Babilonu i nawet kilku dobrze urodzonych 
Hebrajczyków,   wszyscy   z   bardzo   owłosionymi   piersiami   i   rękami,   jak   również   liczni 

Rzymianie z prowincji, olśnieni mą argumentacją, że w chlebie i winie znajduje się prawda o 
życiu.

- Kwiaty,   gwiazdy,   wino,   pocałunki   kochanki,   to   wszystko   należy   z   pewnością   do 

Natury. - Byłam, rzecz jasna, rozpłomieniona, przed chwilą opuściłam świątynię, wyzbyłam 

się obaw i wątpliwości. Czułam się w tej chwili niezwyciężona. Świat wydawał się odrodzony.

Nauczyciel o imieniu Marcellus wyszedł spod arkady i przywitał się ze mną.

- Ach, dostojna pani, zdumiewasz mnie - zagaił. - Od kogo nauczyłaś się wszystkiego, w 

co wierzysz? Czyż nie od Lukrecjusza? A może z doświadczenia? Jesteś zapewne świadoma, że 

nie wolno zachęcać ludzi do podlegania zachciankom zmysłów!

- Czy ja mówiłam coś o podleganiu? - zdziwiłam się.

background image

- Ulegać   to   nie   to   samo,   co   podlegać.   Znaczy   to   oddawać   cześć.   Mówię   o   życiu 

roztropnym, o słuchaniu mądrości własnego ciała. Mówię o ostatecznej inteligencji dobroci, 

radości. Skoro jesteś ciekawy, nie nauczył mnie tego Lukrecjusz. Zawsze wydawał mi się zbyt 
oschły. Nauczyłam się miłości dla chwały życia od poetów w rodzaju Owidiusza. Rozległy się 

oklaski chłopców.

- Od Owidiusza! - rozbrzmiało kilka krzyków.

- Wszystko   to   pięknie,   ale   pamiętajcie   nie   tylko   o   teorii,   lecz   również   o   dobrych 

manierach - upomniałam stanowczo.

Kolejna   owacja.   Następnie   kilku   młodzieńców   zaczęło   recytować   wersy   z 

Owidiuszowych Metamorfoz.

- Cudownie - oświadczyłam. - Ilu was tutaj stoi? Piętnastu. Zapraszam wszystkich do 

siebie   na   wieczerzę.   Za   pięć   dni,   wszystkich.   Potrzebny   mi   jest   czas   na   przygotowania. 

Chciałabym pokazać wam trochę książek. Obiecuję udowodnić, co wyśmienita uczta potrafi 
zrobić z duszą!

Zaproszenie zostało przyjęte salwami śmiechu. Podałam adres domu.
- Jestem wdową. Mam na imię Pandora. Zapraszam was, jak nakazują dobre obyczaje, 

uczta   czeka.   Nie   spodziewajcie   się   tancerzy,   bo   pod   mym   dachem   ich   nie   znajdziecie. 
Spodziewajcie   się   pysznego   jedzenia.   Poezji.   Który   potrafi   śpiewać   Homera?   Naprawdę 

śpiewać? Kto zaśpiewa coś z pamięci?!

Śmiech,   rubaszne   okrzyki.   Tryumf.   Można   było   odnieść   wrażenie,   że   wszyscy   znali 

Homera i przyjęli zaproszenie. Ktoś wspomniał o innej zamieszkałej w Antiochii Rzymiance, 
która nie ucieszy się na wieść o konkurencji.

- Bzdura  -   odparował   inny   -  przy  jej   stole  jest  zawsze   pełno   gości.   Pani,   czy   mogę 

ucałować twą dłoń?

- Powiedzcie, kto to jest, muszę ją zaprosić. Chcę ją poznać i czegoś się od niej nauczyć.
Nauczyciel uśmiechał się. Wsunęłam mu do ręki trochę pieniędzy.

Zapadał   zmierzch.   Westchnęłam.   Popatrzyłam   na   wschodzące   gwiazdy   barwnego 

wieczoru, który poprzedza ciemność.

Przyjęłam skromne pocałunki chłopców i potwierdziłam zaproszenie.
Ale coś się zmieniło. Coś nieznacznego jak mrugnięcie oka. Ach, malowane oko.

Być może chodziło tylko o okropny całun nadchodzącego półmroku.
Poczułam dreszcz. „To ja cię wezwałam”. Kto tak mówił? „Strzeż się, bo nie pozwolę, 

background image

żeby mi cię wykradziono”.

Oniemiałam. Ściskałam dłoń nauczyciela. Mówił o życiu umiarkowanym.

- Spójrz na mą prostą tunikę - powiedział. - Ci chłopcy mają tyle pieniędzy. Bogactwo 

może ich zdeprawować.

Młodzieńcy zaoponowali.
Wszystko   dochodziło   do   mnie   jakby   z   oddali.   Próbowałam   się   skupić.   Błądziłam 

wzrokiem. Skąd dobiegał ten głos? Kto mnie wezwał i kto będzie próbował wykraść?

Wtem, ku swemu milczącemu zdumieniu, dostrzegłam mężczyznę w todze zakrywającej 

mu głowę, który mnie obserwował. Natychmiast poznałam go po oczach i czole. Rozpoznałam 
chód, gdy się powoli oddalał.

Mój najmłodszy brat, Lucjusz, którym gardziłam. Z całą pewnością. I jak chytrze skrył 

się w cieniu.

Znałam go. Lucjusz. Czekał na końcu długiego portyku.
Stałam jak przykuta do ziemi, a robiło się ciemno. Zniknęli wszyscy kupcy, których 

stragany są czynne tylko za dnia. Z gospod wynoszono latarnie i pochodnie. Otwarta była 
jeszcze jedna księgarnia wystawiająca w blasku lamp mnóstwo ksiąg.

Lucjusz - tak pogardzany najmłodszy brat - nie przybiegł ze łzami na powitanie, tylko 

czaił się w mroku. Dlaczego?

Obawiałam się odpowiedzi.
Tymczasem   chłopcy   błagali,   żebym   poszła   z   nimi   do   pobliskiej   winiarni,   uroczego 

zakątka. Kłócili się, kto zapłaci za mą wieczerzę.

Pomyśl  tylko,  Pandoro.   To   urocze   zaproszenie   stanowi   próbę   określenia  granic,   do 

jakich   zdolna   jesteś   posunąć   swą   zuchwałość   i   swobodę.   A   nie   powinnam   chodzić   do 
pospolitej gospody z małymi chłopcami! Za chwilę zostanę sama.

Na forum zapadała  cisza.  Przed świątyniami  paliły  się ognie. Jednak  obszar mroku 

rozszerzał się. Człowiek w todze czekał.

- Nie, muszę już iść. - Myślałam zrozpaczona, kto poniesie przede mną pochodnię. Czy 

odważę się poprosić tych młodzieńców, by odprowadzili mnie do domu? Widziałam wokół 

nich niewolników, niektórzy zapalali już lampy i pochodnie.

Ze świątyni Izydy dobiegły śpiewy.

„To ja cię wezwałem. Strzeż się… mnie i moich zamysłów!”
- Czyste szaleństwo - mruknęłam, żegnając się z młodzieńcami, którzy zbierali się już 

background image

do odejścia grupkami po dwóch, trzech. Zmusiłam się do uśmiechu i kilku miłych słów.

Obrzuciłam wzrokiem odległą sylwetkę Lucjusza, który przycupnął na krańcu portyku 

przed zamkniętymi na noc drzwiami. Sama jego postawa sugerowała skrytość i tchórzostwo.

Ni stąd, ni zowąd poczułam czyjąś rękę na ramieniu. Natychmiast ją strąciłam, chcąc 

ukrócić nadmierną poufałość, wtedy usłyszałam męski szept:

- Kapłan świątyni błaga o powrót, pani. Pragnie z tobą porozmawiać. Nie chciał, żebyś 

odchodziła bez spotkania z nim.

Odwróciłam   się   i   ujrzałam   kapłana   w   egipskim   nakryciu   głowy,   w   nieskazitelnie 

białych, płóciennych szatach i z medalionem bogini na szyi.

Dzięki niech będą bogom.

Nie zdążyłam jednak opanować się ani odpowiedzieć, gdy stanął przed nami kolejny 

człowiek, zamaszyście stawiający nogę z kości słoniowej. Towarzyszyli mu ludzie z dwoma 

pochodniami. Otoczyło nas ciepłe światło.

- Czy moja pani pragnie porozmawiać z tym kapłanem? - spytał.

Flawiusz wysłuchał mych poleceń. Ubrał się, jak przystało na rzymskiego arystokratę, w 

długą tunikę i luźną pelerynę. Jako niewolnik nie mógł włożyć togi. Czyste, utrefione włosy 

niczym nie ustępowały fryzurom ludzi wolnych. Lśnił czystością, biła od niego pewność siebie.

W pobliżu kręcił się jeszcze Marcellus, filozof - nauczyciel.

- Pandoro,   wielce   dostojna   pani,   zapewniam,   że   w   tawernie,   dokąd   zapraszali   cię 

młodzieńcy, może jeszcze narodzić się Platon lub Arystoteles, nie jest to jednak odpowiednie 

dla ciebie miejsce.

- Wiem - odparłam. - Nie martw się. Nauczyciel  ostrożnie przyjrzał się kapłanowi i 

przystojnemu Flawiuszowi. Objęłam Flawiusza w pasie.

- To mój sługa, który powita was, gdy zjawicie się na wieczerzy. Dziękuję, że pozwoliłeś 

przerwać sobie wykład. Dobry z ciebie człowiek.

Nauczyciel zesztywniał, po czym nachylił się w moją stronę.

- Tam pod portykiem jest jakiś mężczyzna; nie patrz na niego teraz, ale na przyszłość 

będzie ci potrzeba więcej niewolników. To skłócone, niebezpieczne miasto.

- Tak,   czyli   ty   także   go   widzisz.   I   jego   wspaniałą   togę,   znak   arystokratycznego 

urodzenia!

- Robi się ciemno - odezwał się Flawiusz. - Wezmę więcej pochodni i lektykę. Tędy.
Podziękował nauczycielowi, który oddalił się z ociąganiem. Kapłan czekał. Flawiusz dał 

background image

znak   dwóm   nosicielom   pochodni,   którzy   podbiegli   do   nas.   Byliśmy   rzęsiście   oświetleni. 
Zwróciłam się do kapłana:

- Zjawię się zaraz w świątyni, lecz najpierw muszę rozmówić się z tamtym człowiekiem. 

Człowiekiem w cieniu. - Ostentacyjnie wskazałam ręką kierunek. Stałam w potokach światła, 

jak gdybym była na scenie.

Zobaczyłam, że odległa postać kuli się, jakby chciała wtopić się w ścianę.

- Dlaczego?   -   spytał   Flawiusz   z   pokorą   godną   rzymskiego   senatora.   -   Ten   człowiek 

bardzo mi się nie podoba… Ciągle się tu kręci. Nauczyciel miał rację.

- Już ja wiem swoje. - Usłyszałam echo stłumionego kobiecego śmiechu. Na bogów, 

jeśli chciałam dostać się do domu, musiałam zachować zdrowy rozsądek. Rzuciłam okiem na 

Flawiusza. Nie słyszał żadnego śmiechu.

Był na to tylko jeden sposób.

- Chodźcie ze mną, wy wszyscy z pochodniami - zwróciłam się do czterech mężczyzn. - 

Flawiuszu, zostań tu z kapłanem i obserwuj moją rozmowę z tym człowiekiem. Ja go znam. 

Przyjdźcie tylko na moje wezwanie.

- Wcale mi się to nie podoba - oznajmił Flawiusz.

- Mnie również - dołączył się kapłan. - Pani, czekamy na ciebie w świątyni, i jest u nas 

dość strażników, którzy odprowadzą cię do domu.

- Nie   zawiedziecie   się   -   odparłam,   lecz   skierowałam   się   wprost  ku   odzianej   w   togę 

postaci, przemierzając kolejne dziedzińce, otoczona łuną pochodni.

Mężczyzna w todze zerwał się na równe nogi, odszedł kilka kroków od muru.
Stanęłam jeszcze na otwartym placu.

Musiał się zbliżyć. Nie zamierzałam zrobić ani kroku dalej. Cztery pochodnie syczały i 

pełgały  na lekkim  wietrze.  Było nas widać na całym  forum. Stanowiliśmy  tu najjaśniejszy 

punkt.

Mężczyzna podchodził z początku wolno, potem coraz szybciej. Światło padło na jego 

twarz. Rozsadzała go wściekłość.

- Lucjuszu - wyszeptałam - widzę cię, choć nie wierzę własnym oczom.

- Ja też nie. Co ty tu robisz?
- Jak to? - Zupełnie wybił mnie z równowagi.

- Nasza rodzina popadła w niełaskę w Rzymie, a ty dajesz przedstawienie na środku 

antiocheńskiego rynku. Spójrz na siebie! Umalowana, uperfumowana, z włosami lśniącymi od 

background image

olejków! Jak prostytutka.

- Lucjuszu!   -   zawołałam.   -   O   czym   ty   myślisz,   na   bogów?   Ojciec   nie   żyje!   Bracia 

zapewne też. Jak umknąłeś? Dlaczego nie cieszysz się na mój widok? Czemu nie zapraszasz 
mnie do siebie?

- Cieszyć się! - syknął. - My się tu ukrywamy, dziwko!
- Wy? Kto? Co z Antoniuszem? Co z Florą?

- Zamordowani,   Lidio,   a   jeżeli   nie   skryjesz   się   w   jakimś   cichym   zakątku,   gdzie   nie 

bywają rzymscy obywatele, też możesz pożegnać się z życiem. Jak mogłaś znaleźć się akurat 

tutaj   i   głosić  swoje  filozofie!  W   gospodach   wszyscy  o   tobie  mówią!   Do  tego   niewolnik   ze 
sztuczną nogą. Widziałem cię w południe, nie ma przez ciebie ani chwili spokoju. Niech cię 

porwą demony, Lidio!

Wyraz czystej, krystalicznej nienawiści.

Znów rozległo się wyraźne echo śmiechu. Naturalnie nie słyszał go. Tylko ja słyszałam.
- Gdzie twoja żona? Chcę się z nią zobaczyć! Weź mnie do siebie!

- Nie.
- Lucjuszu, jestem twoją siostrą. Chcę zobaczyć się z bratową. Masz rację. Głupio się 

zachowałam.   Nie   przemyślałam   swojego   postępowania.   Jesteśmy   tyle   mil   morskich   od 
Rzymu. Nie przyszło mi do głowy…

- Właśnie, Lidio, nigdy nie myślisz o niczym rozsądnym ani praktycznym. Jak zwykle. 

Jesteś bezkompromisową marzycielką, a do tego idiotką.

- Co ja na to poradzę?
Otaksował wzrokiem niosących pochodnie.

Zmrużył oczy. Czułam jego nienawiść. Ojcze,  obyś nie widział tego z niebios ani ze 

świata podziemnego. Własny brat życzy mi śmierci!

- Tak - rzekłam - cztery pochodnie na środku forum. Na dodatek człowiek ze sztuczną 

nogą i kapłan. - I cicho dodałam: - Nie zapominaj o żołnierzach przed świątynią Augusta. 

Uważaj. Jak ma się żona? Muszę się z nią zobaczyć. Przyjdę potajemnie. Na pewno ucieszy się, 
widząc mnie żywą, bo też kocham ją jak siostrę. Już nigdy nie podejdę do ciebie przy ludziach. 

Popełniłam karygodny błąd.

- Daj   spokój.   Siostro!   Ona   nie   żyje!   -   Znowu   rozejrzał   się   dookoła.   -   Wszyscy 

wymordowani.   Nie   rozumiesz?   Odejdź   ode   mnie.   -   Odsunął   się   o   kilka   kroków,   lecz 
postąpiłam za nim, otaczając go światłem.

background image

- Kto z tobą jest? Kto uciekł? Kto jeszcze przeżył?
- Priscilla - odparł. - Mieliśmy szczęście, że czmychnęliśmy.

- Co? Kochanka? Przyjechałeś tutaj z kochanką? A dzieci, czy wszystkie nie żyją?
- Oczywiście, jakże by inaczej? Dzieci nie nadają się do ucieczki. Słuchaj, Lidio, daję ci 

jedną noc na wyniesienie się z tego miasta. Znalazłem tu sobie wygodną kwaterę i nie zniosę 
twojej obecności. Wyjedź z Antiochii. Wszystko jedno, lądem czy morzem - byleby cię tu nie 

było!

- Zostawiłeś żonę i dzieci na pewną śmierć? Przyjechałeś tutaj z Priscilla?

- A ty jak się tu znalazłaś, suko cuchnąca rują? Oczywiście nie miałaś dzieci, sławne 

jałowe łono naszej rodziny!

- Spojrzał na niosących pochodnie. - Wynoście się stąd! - krzyknął.
- Nie ruszajcie się z miejsca.

Położyłam dłoń na sztylecie. Poruszyłam mantylą tak, żeby dostrzegł błysk metalu.
Wyglądał na szczerze zaskoczonego, potem zdobył się na upiorny, fałszywy uśmiech. 

Odrażające!

- Lidio,  nigdy w życiu   nie zrobiłbym  ci  krzywdy  - powiedział,  udając  obrażonego.  - 

Tylko martwię się o nas wszystkich. Otrzymałem wieści, że wszyscy zginęli. Co miałem robić, 
wracać i ginąć bez sensu?

- Kłamiesz. I nie nazywaj mnie już więcej suką w rui, jeśli nie chcesz zostać wałachem. 

Ktoś podszepnął ci, że trzeba brać nogi za pas! Albo ty nas wszystkich zdradziłeś.

Jaka szkoda, że nie miał więcej inteligencji, refleksu. Powinien był obrazić się, słysząc 

te potworne oskarżenia. Tymczasem on przechylił głowę i stwierdził:

- Nie, to nieprawda. No, chodźmy. Odeślij tych ludzi, pozbądź się niewolnika i chodźmy 

do mnie. Priscilla cię uwielbia.

- To kłamczyni i rozpustnica! Jaki spokój ogarnął cię po moich zarzutach! Gdzie żar, z 

którym   mnie   przywitałeś?   Oskarżyłam   cię   o   wydanie   całej   rodziny   w   ręce  delatores,  

porzucenie   żony   i   dzieci   na   pastwę   gwardii   pretoriańskiej.   Jak   możesz   spokojnie   słuchać 
takich słów?

- Czysta bzdura. Nigdy bym czegoś takiego nie zrobił.
- Cuchnie od ciebie wyrzutami sumienia. Spójrz na siebie. Powinnam cię zabić.

Cofnął się.
- Wynoś się z Antiochii! Nie obchodzi mnie, jak mnie osądzasz ani co musiałem zrobić 

background image

dla ocalenia siebie i Priscilli. Zabieraj się z Antiochii!

Mojego osądu nie dało się wyrazić słowami. Nie wydano surowszego na żadną duszę.

Wycofał się i rozpłynął w ciemności, znikając, jeszcze zanim znalazł się pod portykiem. 

Nasłuchiwałam echa jego kroków.

- O nieba! - wyszeptałam. Zbierało mi się na płacz, gdy jednocześnie dłoń zaciskała się 

na sztylecie.

Odwróciłam   się.   Kapłan   i   Flawiusz   stali   o   wiele   bliżej,   niż   im   nakazałam.   Byłam 

zupełnie zbita z tropu. Nie wiedziałam, co począć.

- Chodźmy natychmiast do świątyni - odezwał się kapłan.
- Dobrze. Flawiuszu, chodź ze mną razem z nosicielami pochodni. Stań ze strażnikami 

przed świątynią i patrz, czy gdzieś nie kręci się ten człowiek.

- Kto to jest, pani? - zapytał Flawiusz, gdy szłam przed nimi w kierunku świątyni.

Ile   biło   od   niego   majestatu!   Wyglądał   zupełnie   jak   człowiek   wolny.   Tunikę   miał   z 

cienkiej wełny w złote paski, przepasaną złotym pasem i idealnie leżącą na piersiach. Nawet 

noga z kości słoniowej była wypolerowana. Byłam więcej niż zadowolona, ale czy miał przy 
sobie broń?

Mimo spokojnej powierzchowności strzegł mnie bardzo czujnie.
W swym nieszczęściu sama nie wiedziałam, jak odpowiedzieć na jego pytanie.

Plac   przemierzało   kilka   lektyk   niesionych   na   barkach   biegnących   niewolników   i 

otoczonych   niewolnikami,   którzy   nieśli   pochodnie.   Nad   całym   tym   ruchem   unosiła   się 

delikatna   łuna.   Ludzie   spieszyli   na   kolacje   lub   prywatne   uroczystości.   Coś   działo   się   w 
świątyni.

Zwróciłam się do kapłana:
- Przypilnujesz niewolnika i pochodni?

- Tak, pani.
Noc zapadła na dobre. Wiał słodki wietrzyk. Pod długimi portykami zapalono kilka 

latarni. Zbliżyliśmy się do palenisk bogini.

- Teraz muszę cię zostawić - powiedziałam. - Pozwalam ci na ochronę mej własności, 

jak to sam wymownie ująłeś, do śmierci. Nie ruszaj się od tych drzwi. Nie wyjdę stąd bez 
ciebie. Nie zabawię tam długo. W każdym razie nie mam takiego zamiaru. Masz może nóż?

- Tak, pani, lecz nie wypróbowany. Znalazłem go w twym dobytku, a gdy zaczęło robić 

się ciemno i nie wracałaś…

background image

- Nie opowiadaj dziejów świata - przerwałam. - Postąpiłeś słusznie. Prawdopodobnie 

zawsze będziesz tak postępował.

Odwróciłam się tyłem do placu i powiedziałam:
- Pokaż. Poznam, czy jest ostry, czy służy tylko do ozdoby. Gdy wyjął nóż z pochwy na 

przedramieniu, dotknęłam go palcem, z którego pociekła krew. Oddałam mu sztylet. Należał 
do ojca. Tak więc ojciec zapakował do kufrów zarówno swój majątek, jak i broń, bylebym tylko 

przeżyła!

Wymieniliśmy z Flawiuszem ostatnie, powolne spojrzenie.

Kapłan coraz bardziej się niecierpliwił.
- Wejdźmy już, pani.

Wprowadził   mnie   przez   wysokie   odrzwia   do   wnętrza,   gdzie   znalazłam   się   w 

towarzystwie kapłanek i kapłana, których poznałam po południu.

- Czy chcesz ode mnie czegoś? - spytałam. Zdyszałam się. Robiło mi się słabo. - Mam na 

głowie dużo spraw. Czy to nie może poczekać?

- Nie, pani, nie może! - pospiesznie zapewnił kapłan. Poczułam przeszywający dreszcz, 

jak   gdyby   ktoś   mnie   obserwował.   W   głębokich   cieniach   świątyni   mogło   się   kryć   wiele 

tajemnic.

- Dobrze - zgodziłam się. - Chodzi o te okropne sny, prawda?

- Tak - powiedział kapłan - choć nie tylko.

background image

6

Przeszliśmy do innej komnaty, w której paliło się jedno, przyćmione światło.

Pełgający   płomień   nie   stanowił   dobrego   oświetlenia,   tak   że   nie   widziałam   twarzy 

innych kapłanów i kapłanek. Orientalna ścianka z rzeźbionej kości słoniowej oddzielała koniec 

pomieszczenia i byłam pewna, że ktoś stoi za nią ukryty.

Jednak   wszyscy   tu   zgromadzeni   emanowali   tylko   łagodnością.   Rozejrzałam   się. 

Spotkanie z bratem przejęło mnie taką żałością, że nie znalazłam w sobie żadnych uprzejmych 
słów.

- Musicie   mi   wybaczyć   -   zaczęłam   -   ale   pewna   potworna   sprawa   zmusza   mnie   do 

pośpiechu.   -   Zaczynałam   obawiać   się   o   Flawiusza.   -   Proszę,   wyślijcie   na   zewnątrz   więcej 

strażników, żeby bronili mego niewolnika.

- Jak każesz, pani - odparł kapłan, którego znałam. - Prosimy, usiądź i opowiedz raz 

jeszcze swą historię.

- Kto tam jest? - wskazałam na przesłonę. - Dlaczego się tam kryje? - Zachowywałam 

się bardzo nieuprzejmie i bez szacunku, lecz czułam narastający niepokój.

- To jeden z naszych najpobożniejszych wyznawców - odparł kapłan, który przedtem 

zaprowadził mnie do sanktuarium Izydy. - Często przychodzi modlić się w nocy i hojnie łoży 
na świątynię. Chce tylko usłyszeć, co mamy do powiedzenia.

Niespodziewanie wpadłam w szał na myśl, że zawiedli moje zaufanie. Nie wyjawiłam im 

swojego rzymskiego imienia, opowiedziałam  jedynie o ostatnich  wypadkach,  ale  świątynia 

była miejscem świętym.

Bardzo stropili się w swej łagodności.

Zza przesłony wyszła postać w todze, o wiele wyższa od mego brata, bardzo wysoka. 

Toga była ciemna, lecz klasycznego kroju. Twarz obcego ukryta była za materią. Widziałam 

jedynie usta.

Szepnął:

- Nie bój się. Po południu opowiedziałaś kapłanom i kapłankom o snach krwi.
- Uczyniłam   to   w   zaufaniu!   -   zawołałam   oburzona.   Nabierałam   podejrzeń,   gdyż 

opowiedziałam tym ludziom znacznie więcej.

Starałam przyjrzeć się postaci. Dostrzegałam w niej coś wyraźnie znajomego - głos, a 

raczej szept… jeszcze coś.

background image

- Pani - odezwała się kapłanka, która wcześniej dodała mi tyle otuchy - opowiadałaś mi 

o starożytnym, legendarnym kulcie, któremu się sprzeciwiamy i który potępiamy. Kult naszej 

Ukochanej Matki, który wiązał się niegdyś z ofiarami krwi. Mówiłam, że odżegnujemy się od 
takich spraw. I tak jest.

- Jednak - stwierdził kapłan - krąży po Antiochii ktoś, kto wypija ludzką krew z ofiar, 

które   umierają.   Następnie   przed   świtem   zostawia   ciała   na   stopniach   naszej   świątyni.   - 

Westchnął. - Pandoro, powierzam ci oto wielką tajemnicę.

Całkowicie   zapomniałam   o   swoim   złym   bracie.   Czułam   na   karku   cuchnący   oddech 

gończego psa snów. Próbowałam się opanować. Przypomniał mi się głos w głowie: „To ja cię 
wezwałem”. Kobiecy śmiech.

- Nie, to śmiech kobiety - wymamrotałam.
- Pandoro?

- Mówicie, że po Antiochii krąży ktoś, kto pije ludzką krew.
- Nocą.   Nie   znosi   światła   dziennego   -   dodał   kapłan.   Ujrzałam   sen,   wschód   słońca, 

świadomość, że zginęłabym od jego promieni.

- Mówisz, że pijący krew, których widziałam we śnie, istnieją? - spytałam. - I jeden z 

nich tu jest?

- Ktoś chce przekonać nas, że w starych podaniach jest ziarno prawdy, ale nie wiemy 

kto. Patrzymy krzywo na władze rzymskie. Wiesz, co stało się w Rzymie. Opowiadasz o snach, 
w których promienie słońca cię zabijały, w których piłaś krew. Pani, nie zawiodłem twego 

zaufania. Ten człowiek - wskazał wysokiego mężczyznę - umie odczytać starożytne  pismo. 
Czytał podania. Twoje opowieści są z nimi zgodne.

- Słabo mi - powiedziałam. - Dajcie mi krzesło. Muszę wystrzegać się wrogów.
- Ochronię cię przed nimi - oznajmił tajemniczy mężczyzna w todze.

- Jak to? Nie wiesz nawet, kim są. Spod togi wydobył się niemy głos:
„Twój   brat   Lucjusz   wydał   całą   rodzinę.   Zrobił   to   z   zazdrości   wobec   Antoniusza. 

Sprzedał   wszystkich  dełatores  za   gwarantowaną   cenę,   równą   jednej   trzeciej   rodzinnego 
majątku,   i   wyjechał,   zanim   rozpoczęła   się   masakra.   Działał   w   porozumieniu   z   Sejanem   z 

gwardii pretoriańskiej. Chce cię zabić”.

Byłam wstrząśnięta, ale nie mogłam poddać się tak od razu.

„Przemawiasz  jak  kobieta - odparłam cicho.  - Wprost do mych myśli.  Zupełnie jak 

kobieta, która mówiła w mej głowie: »To ja cię wezwałam«„.

background image

Wyczułam, że nim wstrząsnęłam, ale sama też opadłam na krzesło, jak gdyby zadano 

mi śmiertelny cios. Czyli ten człowiek wiedział wszystko na nasz temat. Lucjusz nas zdradził, a 

on o tym wiedział.

„Kim   jesteś?   -   rzuciłam   wysokiemu   mężczyźnie,   który   umiał   czytać   w   myślach.   - 

Czarodziejem?”

Bez odpowiedzi.

Kapłan i kapłanka, nie słysząc naszej rozmowy bez słów, ciągnęli swoją:
- Ten pijący krew, Pandoro, porzuca przed świtem ofiary na stopniach świątyni. Na 

ciałach wypisuje ich krwią jakieś staroegipskie imię. Gdyby rząd się o tym dowiedział, mógłby 
pociągnąć nas do odpowiedzialności. Nasz kult nie polega na niczym takim.

- Zechcesz opowiedzieć nam - i naszemu przyjacielowi - raz jeszcze o swoich snach? 

Musimy chronić kult Izydy. Nie wierzyliśmy w te stare podania… dopóki nie zjawił się tamten 

i   nie   zaczął   zabijać,   po   czym   na   ląd   wysiadła   piękna   Rzymianka,   która   opowiedziała   o 
podobnych zdarzeniach, rozgrywających się w jej snach.

- Co za imię wypisuje na ofiarach? - zapytałam. - Ten pijący krew. Izydy?
- Nic nie znaczące, zakazane, starożytne. Jedno z dawnych imion Izydy, nigdy przez nas 

nie używane.

- Jakie?

Żadne z nich, włącznie z milczącym, nie odpowiadało.
W   ciszy   pomyślałam   o   Lucjuszu   i   zebrało   mi   się   na   płacz.   Potem   ogarnęła   mnie 

nienawiść,   głęboka   nienawiść,   taka   jak   na   forum,   gdy   zobaczyłam   jego   tchórzliwą   furię. 
Zdradził całą rodzinę. Słabość jest niebezpieczną cechą. Antoniusz i ojciec byli tacy silni.

- Pandoro - odezwał się kapłan - powiedz, czy wiadomo ci coś o tej istocie z Antiochii? 

Czy ci się śniła?

Myślałam o snach. Starałam się udzielić precyzyjnej odpowiedzi na to, co mówili mi ci 

ludzie ze świątyni. Odezwał się wysoki, chłodny Rzymianin:

- Pani Pandora nie wie nic o naszym pijącym krew wrogu. Mówi prawdę. Zna tylko sny, 

w których nie padały żadne imiona. Ogląda w nich wcześniejszą epokę dziejów Egiptu.

- Wielkie   dzięki,   dostojny   panie!   -   zawołałam   rozjuszona.   -   Jakim   to   sposobem 

wyciągnąłeś te wnioski?

- Odczytując twe myśli - odparł niewzruszony Rzymianin. - - Podobnie jak wtedy, gdy 

mówiłem o zagrażających ci ludziach. Będę cię chronił przed bratem.

background image

- Proszę bardzo! Może lepiej sama bym się tym zajęła? To do mnie należy wyrównanie z 

nim rachunków. Ale zostawmy moje osobiste nieszczęścia. A ty wytłumacz mi, o genialny, 

dlaczego śnią mi się takie rzeczy? Użyj jakiejś pożytecznej magii. Bo widzisz, człowiek o twoich 
umiejętnościach powinien zatrudnić się w sądzie i wyręczać sędziów w rozstrzyganiu spraw. 

Czemu nie zostaniesz doradcą cesarza Tyberiusza?

Czułam, naprawdę czułam zmieszanie w sercu skrytego Rzymianina. I znowu tknęło 

mnie,   że   ja   go   skądś   znam.   Naturalnie   nie   pierwszy   raz   spotykałam   się   z   czarną   magią, 
astrologią i wyroczniami, ale ten człowiek wymieniał konkretne imiona - Lucjusz, Antoniusz. 

Zdumiewający wyczyn.

- Objaw mi, o tajemniczy, do jakiego stopnia moje sny odpowiadają temu, co czytałeś w 

starych pismach? A czy ten, który krąży po Antiochii i pije krew, jest śmiertelnikiem?

Milczenie.

Wytężałam wzrok, żeby ujrzeć Rzymianina wyraźniej, lecz bezskutecznie. Zanurzył się 

głębiej w mrok. Czułam, że puszczają mi nerwy. Chciałam zabić Lucjusza; nie miałam innego 

wyjścia.

Rzymianin oznajmił cicho:

- -   Ona   nie   wie   nic   o   pijącym   krew.   Powiedzcie,   co   wy   o   nim   wiecie   -   bo   istnieje 

możliwość, że to on zsyła na nią sny.

Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Kobiecy głos tak wyraźnie rozbrzmiewał mi przedtem 

w głowie: „To ja cię wezwałam”.

To dezorientowało Rzymianina; wyczuwałam jego zmieszanie w postaci nieznacznego 

drgania powietrza.

- Widzieliśmy   go   -   zaczął   kapłan.   -   Pilnujemy   go,   żeby   móc   na   czas   zabrać   tych 

nieszczęśników   sprzed   wrót  świątyni,   tak   aby   nikt   nie  mógł   obwinie   nas   o  te   czyny.   Jest 

poparzony, poparzony na całym ciele, sczerniały. To nie może być człowiek. To stary bóg, 
spalony niczym w jakimś piekle.

- Amon Ra - stwierdziłam. - Ale dlaczego on jeszcze żyje? Ja w snach umieram.
- Ach, to przerażający widok - odezwała się nagle kapłanka, jak gdyby nie mogła się już 

powstrzymać.  - To nie może być człowiek.  Przez poczerniałą  skórę prześwitują  kości. Jest 
słaby,  tak  samo jak ofiary.  Ledwie  trzyma się na nogach,  a jednak  potrafi wyssać krew z 

okaleczonych dusz, do których się przypina. Odpełza w ciemność, jakby nie miał sił iść prosto.

Kapłan niecierpliwił się.

background image

- Ale żyje - oznajmił. - Bóg, człowiek czy demon, jest żywy, a krew z jakiegoś słabeusza 

dodaje mu nieco sił. Jest jakby wzięty wprost ze starożytnych legend, które ci się śniły. Ma 

długie   włosy,   jak   starzy   Egipcjanie.   Oparzenia   zadają   mu   wiele   bólu.   Rzuca   klątwy   na 
świątynię.

- Jakie klątwy?
- Myśli chyba, że bogini Izyda w jakiś sposób go zdradziła - wtrąciła się kapłanka. - 

Posługuje się staroegipskim. Z trudem go pojmujemy. Nasz przyjaciel i dobroczyńca z Rzymu 
tłumaczył nam jego słowa.

- Dosyć! - zawołałam. - Kręci mi się w głowie. Już nic nie chcę wiedzieć. Ten człowiek 

mówił prawdę. Nie znam tej poparzonej istoty. Nie wiem, dlaczego coś mi się śni. Zdaje mi się, 

że wizje zsyła na mnie kobieta. Być może jest to królowa, którą wam opisywałam, królowa na 
tronie i w okowach, która płacze z niewiadomego powodu.

- Nigdy nie widziałaś tego człowieka? - spytał kapłan.
- Nie - wyręczył mnie Rzymianin.

- A, znów olśniewasz nas swymi talentami - zwróciłam się do Rzymianina. - Cudownie! 

Dlaczego kryjesz się za togą? Czemu stoisz w odległości, z której cię nie widzę? Widziałeś tego 

pijącego krew?

- Cierpliwości - odparł z takim urokiem, że już żadne słowa nie chciały przejść mi przez 

gardło. Natarłam na kapłanów:

- Dlaczego nie zaczaicie się na tę czarną, poparzoną, słabą istotę? Słyszę w głowie głosy. 

Ale są to słowa kobiety, która przestrzega mnie przed niebezpieczeństwem. Śmiech kobiety. 
Chcę już odejść. Chcę iść do domu. Czeka mnie pewne zadanie, które musi być wykonane 

zręcznie. Trzeba iść.

- Będę cię chronił przed wrogiem - oświadczył Rzymianin.

- Coś takiego! Skoro potrafisz mnie ochronić i znasz mojego nieprzyjaciela, czemu nie 

zaczaisz się na tego pijącego krew? Schwytajcie go w siatkę gladiatora. Zanurzcie w nim trzy 

trójzęby.   Nawet   pięć,   jeśli   jesteście   w   stanie   go   utrzymać.   Wystarczy   przytrzymać   go   do 
wschodu słońca, promienie Amona Ra go unicestwią. Spłonie tak jak ja we śnie. A ty, czytający 

w myślach, dlaczego im nie pomożesz?

Urwałam zmieszana. Skąd we mnie taka pewność? Jak mogę tak swobodnie rzucać 

imię Amona Ra, jak gdybym w niego wierzyła?

- Stworzenie wie, kiedy na nie czekamy - odparli kapłani. - Wie, kiedy jest u nas wysoki 

background image

przyjaciel, i wtedy w ogóle nie przychodzi. Czuwamy cierpliwie, nabieramy przekonania, że już 
się więcej nie pojawi, i wtedy przybywa. Teraz przypłynęłaś ty ze swoimi snami.

Z   jaskrawym   błyskiem   powrócił   sen.   Byłam   mężczyzną.   Kłóciłam   się   i   klęłam.   Nie 

chciałam zrobić czegoś, co mi nakazano. Płakała jakaś kobieta. Szamotałam się z tymi, co 

chcieli mnie powstrzymać. Uciekając, nie przewidziałam jednak, że trafię do opustoszałego 
miejsca, gdzie nie znajdę żadnego schronienia.

Nie zwracałam uwagi na rozmowy pozostałych obecnych. Usłyszałam płaczącą kobietę 

ze snów, skutą królową, która również piła krew. „Musisz napić się ze Źródła” - powiedział 

mężczyzna we śnie. I nie był on zwykłym mężczyzną. Ja też nie. Byliśmy bogami. Piliśmy 
krew.  Z  tego powodu zniszczyło  mnie słońce.  Siła  potężniejszego boga.  Pod polerowanym 

odłamkiem wspomnienia zaległo wiele warstw snu.

Opamiętałam się i zdałam sobie sprawę z obecności innych, gdy ktoś podał mi czarę 

wina. Napiłam się. Wino było wyśmienite, z Italii, natychmiast dodało mi sił, choć zarazem 
poczułam   znużenie.   Gdybym   się   jeszcze   napiła,   droga   do   domu   byłaby   zbyt   męcząca.   A 

potrzebowałam całej swojej siły.

- Zabierzcie to - powiedziałam. Spojrzałam na kapłankę. - We śnie, jak ci mówiłam, 

byłam jednym z nich. Chcieli, bym napiła się krwi Królowej. Nazywali ją Źródłem. Mówili, że 
nie potrafi rządzić.

Kapłanka wybuchnęła płaczem i odwróciła się, kuląc wąskie ramiona.
- Byłam jednym z pijących krew - ciągnęłam. - Pragnęłam krwi. Słuchajcie, przecież nie 

jestem   zwolenniczką   krwawych   ofiar.   Czy   coś   wiecie?   Czy   bogini   Izyda   jest   gdzieś   w   tej 
świątyni, w okowach…

- Nie!   -   zawołał   kapłan.   Kapłanka   odwróciła   się   i   powtórzyła   pełne   przestrachu 

zaprzeczenie.

- W porządku, lecz wspominaliście o legendach, że ona istnieje gdzieś w materialnej 

postaci.   Co   sądzicie   o   tych   wszystkich   wypadkach?   Czy   przyzwała   mnie   tutaj   na   pomoc 

poparzonemu? Dlaczego mnie? Co ja mogę zrobić? Jestem śmiertelniczką. Wspomnienia ze 
snów o innym życiu nie wzmacniają przecież moich zdolności. Słuchajcie! Jak już mówiłam, w 

snach odzywa się głos kobiecy, i to on mówił mi jakąś godzinę temu na forum: „To ja cię 
wezwałam”, po czym zarzekał się, że nie dopuści, by mnie jej wykradziono. Potem zjawia się 

ten śmiertelnik, który wydaje mi się groźniejszy od wszystkiego, co rozgrywa się w mej głowie. 
Głos   wewnętrzny   przestrzegł   mnie   przed   nim!   Nie   chcę   mieć   nic   wspólnego   z   waszą 

background image

tajemniczą egipską religią. Nie zamierzam oszaleć. To do was, do was wszystkich - zwłaszcza 
do tego uzdolnionego telepaty - należy odnalezienie tej istoty. Pozwólcie, że sobie pójdę.

Wstałam i skierowałam się do wyjścia z komnaty.
Za moimi plecami odezwał się łagodnym głosem Rzymianin:

- Czy   naprawdę   chcesz   wyjść   sama   w   noc,   doskonale   wiedząc,   co   cię   czeka: 

nieprzyjaciel, który chce cię zamordować, a w snach wiedza, która może znęcić pijącego krew?

Była to ze strony wyniosłego mężczyzny taka zmiana tonu, tak gwałtowne przejście na 

wpół sarkastyczny język potoczny, że mało nie wybuchnęłam śmiechem.

- Idę do domu! - oświadczyłam stanowczo. Wszyscy mnie prosili na różne sposoby i 

uderzając w różne tony.

- Zostań w świątyni.
- Nic z tego. Jeżeli sny powrócą, zapiszę je.

- Jak   możesz   być   tak   głupia?   -   odezwał   się   Rzymianin   z   arystokratycznym 

rozdrażnieniem. Można by pomyśleć, że jest moim bratem!

- To   niewybaczalna   impertynencja   -   odpaliłam.   -   Czy   czarodziejów   i   czytających   w 

myślach nie obowiązuje dobre wychowanie? - Rzuciłam okiem na dwoje kapłanów. - Kim jest 

ten człowiek?

Wyszłam, a oni podążyli za mną. Spiesznie skierowałam się ku drzwiom.

W świetle pochodni ujrzałam oblicze kapłanki.
- Wiemy tylko, że jest naszym przyjacielem. Wysłuchaj jego rad. Wyświadczył świątyni 

wiele dobrodziejstw. Przychodzi do nas czytać egipskie księgi, które tu trzymamy. Kupuje je, 
gdy tylko przywiozą je okręty. Jest mądry. Sama widzisz, że umie czytać w myślach.

- Obiecaliście mi eskortę.
„I ja będę przy tobie” - dotarł do mnie głos Rzymianina, choć nie wiedziałam skąd. Nie 

było go na pewno na wielkiej sali.

- Zamieszkaj w świątyni Izydy, a nie spotka cię żadna krzywda - zachęcał kapłan.

- Nie nadaję się raczej do życia w świątyni - odparłam, starając się nadać swojemu 

głosowi ton wdzięczności i pokory. - Zwariowalibyście w ciągu tygodnia. Otwórz drzwi, proszę.

Wymknęłam się na zewnątrz. Czułam się tak, jakbym wyszła z zasnutego pajęczynami 

korytarza w rzymską noc pomiędzy rzymskie kolumny i świątynie.

Zauważyłam, że Flawiusz przywarł do kolumny obok mnie i patrzył na schody. Czterej 

nosiciele pochodni zbili się w gromadkę, wszyscy bardzo zaniepokojeni.

background image

Ujrzałam także mężczyzn, którzy wyglądali na strażników świątyni; stali oparci o wrota 

budowli.

- Pani, wracaj do środka - wyszeptał Flawiusz.
U   stóp   schodów   dostrzegłam   grupkę   rzymskich   żołnierzy   w   pełnym   bojowym 

rynsztunku   i   hełmach,   błyszczących   napierśnikach,   krótkich,   czerwonych   pelerynach   i 
tunikach. Śmiercionośne miecze nieśli jak podczas bitwy. Hełmy z brązu połyskiwały w świetle 

ognisk płonących w koszach przed świątynią.

Bojowy rynsztunek w obrębie miasta. Brakuje tylko tarcz. Kto nimi dowodził?

Obok   dowódcy   stał   mój   brat   Lucjusz.   Włożył   swą   czerwoną   tunikę,   choć   nie   miał 

pancerza ani miecza. Przez lewe ramię przerzucił dwukrotnie złożoną togę. Był czysty, lśniły 

mu włosy,  biła  od niego władza  pieniądza.  Na  przedramieniu  niósł wysadzany  klejnotami 
sztylet; drugi zatknął za pas.

Drżąc, wskazał na mnie.
- To ona - powiedział - jako jedyna umknęła przed nakazem Sejana. Knuli spisek na 

życie Tyberiusza, a jej jakimś sposobem udało się wykupić i uciekła z Rzymu!

Błyskawicznie otaksowałam wzrokiem żołnierzy. Dwóch młodzieńców z Azji, ale poza 

nimi wszyscy byli starymi Rzymianami; w sumie sześciu. O bogowie, czyżby wzięli mnie za 
Kirke?

- Wracaj do środka - poradził wierny, kochany Flawiusz.
- Szukaj azylu.

- Spokojnie, na to zawsze jest czas.
Dowódca,   a   od   niego   będzie   zależeć   najwięcej,   był   w   podeszłym   wieku,   starszy   od 

Antoniusza, choć młodszy od mego ojca. Miał gęste, siwe brwi i był idealnie ogolony.

Wojenne blizny obnosił z dumą, jedną na policzku, drugą na udzie. Był wyczerpany. 

Potrząsał głową, jakby zaczerwienione oczy zachodziły mu mgłą.

Jego ręce były mocno opalone, a zarazem bardzo muskularne. Musiał uczestniczyć w 

wielu wojnach.

Lucjusz oznajmił:

- Cała rodzina została skazana. Egzekucję należy wykonać na miejscu!
Wybierałam strategię, jakbym była samym Juliuszem Cezarem. Natychmiast zabrałam 

głos, schodząc dwa stopnie:

- Jesteś legatem, nie mylę się? Musisz być taki zmęczony!

background image

- Ujęłam jego rękę w swe dłonie. - Czy służyłeś pod rozkazami Germanika?
Przytaknął.

Pierwszy cios trafił celu.
- Moi bracia służyli pod Germanikiem na Północy. Antoniusz, najstarszy, widział marsz 

tryumfalny   i   był   w   takim   wieku,   że   opowiadał   nam   jeszcze   o   szczątkach   znalezionych   w 
Teutoburskim Lesie.

- Ach, pani, cóż to był za widok, cała armia wpadła w zasadzkę! Ciała porzucono na 

pastwę dzikich zwierząt.

- Dwaj moi bracia polegli w bitwie. Sztorm na Morzu Północnym.
- Pani, ludzkie oko nie widziało takiej tragedii, ale czy wydaje ci się, że barbarzyński bóg 

Thor mógłby wystraszyć Germanika?

- Nigdy. A przybyłeś tu wraz z generałem?

- Szedłem z nim wszędzie, od brzegów Elby na północy po południowy kraniec Nilu.
- To godne podziwu. Ale jesteś taki zmęczony, trybunie, wystarczy spojrzeć na ciebie, 

potrzebujesz   snu.   Gdzież   jest   sławny   gubernator   Gnejusz   Kalpurniusz   Pizon?   Czemuż   to 
uspokojenie miasta zajęło mu tak dużo czasu?

- Bo go tu nie ma, pani, i boi się wracać. Jedni mówią, że szykuje bunt w Grecji, inni, że 

ucieka w trwodze o własne życie.

- Przestań jej słuchać! - zawołał Lucjusz.
- W Rzymie też nie był zbyt lubiany - stwierdziłam. - Germanika kochali moi bracia i 

chwalił ojciec.

- Zaprawdę, gdyby dany nam był jeszcze jeden rok - zaledwie rok, pani - ugasilibyśmy 

na zawsze ogień buntu tego uzurpatora, króla Arminiusza! Nawet nie byłoby trzeba aż tyle 
czasu! Wspomniałaś Morze Północne. Tam także walczyliśmy.

- Tak,  tak,  w leśnym gąszczu,  a powiedz mi jeszcze,  panie, czy byłeś przy tym, gdy 

odnaleziono zaginiony sztandar legionów Warrusa? Czy prawdą jest to, co opowiadają?

- Ach,   pani,   gdy   podniesiono   złotego   orła,   krzyki   i   lament   żołnierzy   przechodziły 

wszelkie wyobrażenie.

- Ta kobieta jest oszustką i zdrajczynią! - zawołał Lucjusz.
Natarłam na niego:

- Nie   posuwaj   się   zbyt   daleko!   Nie   mam   już   do   ciebie   cierpliwości.   Znasz   chociaż 

numery   legionów   Warrusa,   które   wpadły   w   matnię   w   Teutoburskim   Lesie?   Pewnie   nie! 

background image

Siódmy, ósmy i dziewiąty.

- Zgadza   się,   dokładnie   -   przytwierdził   legat.   -   A   mogliśmy   zmieść   te   plemiona   z 

powierzchni ziemi. Imperium sięgnęłoby Elby! Ale z jakiegoś powodu, którego nie wolno mi 
podawać w wątpliwość, cesarz Tyberiusz nas stamtąd odwołał.

- Hmm, a potem potępił waszego kochanego wodza za to, że ten wyruszył do Egiptu.
- Pani, podróż Germanika do Egiptu nie miała na celu zdobycia władzy. Chodziło o 

klęskę głodu.

- Tak, a mianowano go zwierzchnikiem Imperium Maius - dodałam.

- Mieliśmy z tego powodu tyle kłopotów. Nie sposób wyobrazić sobie obyczajów, morale 

tutejszych żołnierzy, ale nasz generał pracował nad tym, nawet nie zmrużył oka! Udał się tam 

natychmiast po usłyszeniu wieści o głodzie.

- A ty wraz z nim?

- Wszyscy, jego kohorty. W Egipcie z radością oglądał stare budowle. Ja również.
- Coś wspaniałego. Musisz opowiedzieć mi o Egipcie! Bo widzisz, jako córka senatora 

nie mogę tam jeździć równie swobodnie co ty. Z wielką ochotą…

- Dlaczego, pani? - spytał legat.

- Ona kłamie! - ryknął Lucjusz. - Cała jej rodzina została zamordowana!
- Z bardzo prostego powodu, trybunie - odparłam. - To żadna tajemnica państwowa. 

Rzym jest tak uzależniony od dostaw zboża z Egiptu, że cesarz nie chce, aby kraj ten znalazł 
się pod kontrolą  potężnego zdrajcy.  Ty  na pewno  również  wyrosłeś w atmosferze strachu 

przed kolejną wojną domową.

- Zawierzyłem swym wodzom.

- Bardzo słusznie. A Germanik odwzajemniał się wam lojalnością, nieprawdaż?
- Jak najbardziej. Ach, Egipt! Widzieliśmy takie świątynie i posągi…

- Śpiewające  posągi? - pytałam. - Widzieliście  kolosalne figury kobiety i mężczyzny, 

które zawodzą w promieniach wschodzącego słońca?

- Słyszałem   to,   pani   -   odparł,   gorliwie   kiwając   głową.   -   Słyszałem   ten   dźwięk! 

Czarodziejski. Egipt jest pełen magii.

- Hmm… - Przebiegł mnie dreszcz. Stłumiłam go. W mgnieniu oka ujrzałam mieszaninę 

dwóch obrazów: wysokiego Rzymianina w todze i poparzonej, przebiegłej istoty! Myśl jasno, 

Pandoro!

- A w świątyni Ramzesa Wielkiego - ciągnął legat - jeden z kapłanów odczytywał napisy 

background image

na ścianie. Wszystko o zwycięstwach i bitwach. Zaśmiewaliśmy się, bo w gruncie rzeczy nic się 
nie zmienia, pani.

- A   wierzysz   w   te   pogłoski   o   gubernatorze   Pizonie?   Czy   możemy   o   nich   spokojnie 

mówić, jak gdybyśmy nie dawali im wiary?

- Tutaj wszyscy nim gardzą! - zawołał legat. - Był najzwyczajniej w świecie kiepskim 

wodzem! Agrypina starsza, ukochana żona Germanika, płynie do Rzymu z prochami męża. 

Oficjalnie oskarży gubernatora przed senatem!

- To dowód wielkiej odwagi, ale tak być powinno. Jeśli rodziny osądza się bez procesu, 

to żyjemy pod władzą tyrana, nieprawdaż? Zgadzasz się z tym, nasz drogi szaleńcu?

Lucjusza zatkało. Był cały czerwony.

- A w Teutoburskim Lesie - mówiłam łagodnie - tej ponurej arenie naszej zagłady, czy 

widziałeś rozproszone kości legionistów?

- Grzebałem je własnymi rękami, pani! - Legat uniósł spracowane, pokryte pęcherzami 

dłonie. - Bo jak odróżnić, które kości są nasze, a które ich? I, pani, stała tam jeszcze platforma 

tego tchórzliwego, zdradzieckiego króla. To z niej ten obrzydliwy, długowłosy tępak zarządził 
złożenie pogańskim bogom ofiary z naszych ludzi.

Towarzyszyło tym słowom kiwanie głowami i podniosłe pomruki ze strony pozostałych 

żołnierzy.

- Byłam   jeszcze   mała,   gdy   nadeszły   wieści   o   zasadzce   na   Warrusa,   ale   pamiętam 

naszego boskiego cesarza Augusta - jak zapuścił włosy na znak żałoby, jak uderzał głową w 

ścianę, wołając: „Warrusie, oddaj moje legiony!”

- Naprawdę widziałaś go w takim stanie?

- Ach, po wielekroć, pamiętam też, jak jednego wieczoru dzielił się swoimi myślami - że 

imperium nie powinno rozrastać się dalej.

- Zatem cesarz August tak powiadał! - zawołał zafascynowany legat.
- On o was dbał - dodałam. - Ile lat spędziłeś w polu? Masz chociaż żonę?

- Ach, jak ja bym chciał znaleźć się w domu - westchnął legat. - Zwłaszcza po śmierci 

generała. Moja żona ma siwe włosy, tak samo jak ja. Widuję ją, gdy odbywamy w Rzymie 

parady.

- Właśnie, za republiki przymusowa służba wojskowa trwała sześć lat, a teraz, no, ile? 

Dwanaście lat? Dwadzieścia? Ale jak ja mogę krytykować Augusta, którego kochałam jak ojca i 
wszystkich nieżyjących braci?

background image

Lucjusz prze wąchał, na co się zanosi. Zapluwał się, mówiąc:
- Trybunie, przeczytaj mój list żelazny! Przeczytaj! Legat miał już tego wyraźnie dosyć.

Brat wznosił się na szczyty retoryki, które nie były zbyt oszałamiające:
- Ona   kłamie.   Została   skazana   na   śmierć.   Jej   rodzina   nie   żyje.   Byłem   zmuszony 

świadczyć przeciwko nim przed Sejanem, bo chcieli zamordować samego Tyberiusza!

- Wydałeś własną rodzinę? - spytał żołnierz.

- Ach, nie trać dla niego swoich cennych sił - wtrąciłam się. - Ten człowiek prześladuje 

mnie cały dzień. Dowiedział się, że jestem kobietą samotną i dziedziczką, więc wydaje mu się, 

że żyjemy na jakimś niecywilizowanym krańcu imperium, gdzie bez dowodów może wnieść 
oskarżenie   przeciwko   córce   senatora.   Drogi   szaleńcu,  posłuchaj   mnie   tylko.   Juliusz   Cezar 

nadał Antiochii prawa miejskie niecałe sto lat temu. I, o ile się nie mylę, stacjonują tutaj 
legiony?

Rzuciłam okiem na legata.
Ten przygwoździł groźnym wzrokiem mojego trzęsącego się brata.

- Co to za list żelazny? - spytałam. - Jest chociaż opatrzony imieniem Tyberiusza?
Legat wyrwał pismo z ręki Lucjusza, który nie zdążył nawet zareagować, i podał zwój 

mnie. Musiałam zdjąć rękę ze sztyletu, żeby rozwinąć glejt.

- A, Sejan z gwardii pretoriańskiej! Wiedziałam. Cesarz zapewne nic nie wie o całej 

sprawie. Trybunie, czy wiesz, że straż pałacowa zarabia półtora raza tyle co legioniści? Do tego 
dochodzą   ci  delatores,  których   zachęca   się   do   rzucania   oskarżeń,   przyrzekając   im   jedną 

trzecią majątku skazanych!

Legat   bacznie   lustrował   mego   brata,   którego   każda   wada   wychodziła   teraz   na   jaw: 

tchórzliwa   postać,   drżące   ręce,   rozbiegane   oczka,   narastająca   wściekłość   wyrażana 
wydymaniem warg.

Zwróciłam się do Lucjusza:
- Czy   zdajesz   sobie   sprawę,   szaleńcze,   kimkolwiek   jesteś,   o   co   prosisz   tego 

zaprawionego w bojach i mądrego oficera rzymskiego? A gdyby uwierzył w twoje niestworzone 
kłamstwa? Jak będzie wyglądał, gdy nadejdzie list z Rzymu z zapytaniem o moje położenie i 

rozporządzenie majątkiem?

- Panie, ta kobieta jest zdrajczynią! - ryknął Lucjusz. - Klnę się na honor…

- Jakiż to honor? - zapytał żołnierz, przygważdżając Lucjusza wzrokiem.
- Gdyby w Rzymie doszło do tego - powiedziałam  - że rodzin tak  starych  jak moja 

background image

można byłoby pozbywać się w sposób, o jaki prosi ten człowiek, to jak wdowa po Germaniku 
ośmieliłaby się stawać przed senatem i prosić o sąd?

- Wszyscy zabici - mówił brat, który upadał coraz niżej w swej wyniosłości, jak gdyby 

przestał kontrolować własne słowa - co do jednego, ponieważ brali udział w spisku na życie 

Tyberiusza. Mnie wydano list żelazny i pozwolono na wyjazd za to, że na nich doniosłem, jak 
nakazywał obowiązek, do delatores i Sejana, z którym osobiście rozmawiałem!

Legat powoli zaczynał orientować się w sytuacji.
- Panie   -   zwróciłam   się   do   Lucjusza   -   czy   masz   przy   sobie   jakiś   jeszcze   dokument 

określający, kim jesteś?

- Niczego więcej nie potrzebuję! - odpalił Lucjusz. - Czeka cię śmierć.

- Tak jak twego ojca? - zainteresował się legat. - I żonę? Miałeś dzieci?
- Wsadźcie   ją   do   więzienia   i   napiszcie   pismo   do   Rzymu!   -   zażądał   Lucjusz.   - 

Przekonacie się, że mówię prawdę!

- A gdzie będziesz bawił, nieznajomy, gdy ja będę w więzieniu? Zajmiesz się łupieniem 

mego domu?

- Ty   dziwko!   -   ryknął   Lucjusz.   -   Nie   widzicie,   że   to   wszystko   kobiece   podstępy   i 

mydlenie oczu?!

Żołnierze osłupieli, na twarzy legata malowała się odraza. Stanął przy mnie Flawiusz.

- Oficerze - zapytał z miarkowaną przez godność wściekłością - co mogę w imieniu swej 

pani uczynić z tym szaleńcem?

- Jeszcze raz użyjesz takich słów, mój panie - oznajmiłam twardo Lucjuszowi - a stracę 

cierpliwość.

Legat ujął Lucjusza pod rękę. Dłoń tamtego powędrowała ku sztyletowi.
- Kim   ty   właściwie   jesteś?   -   zapytał   legat.   -   Może   jednym   z  delatores?  Mówisz,   że 

wydałeś całą rodzinę?

- Trybunie - odezwałam  się, delikatnie  kładąc mu dłoń na ramieniu - korzenie mej 

rodziny sięgają czasów Romulusa i Remusa. Nikt w Rzymie nie może się z nami porównać. To 
samo odnosi się do matki, która sama również była córką senatora. Ten człowiek mówi… coś 

okropnego.

- Zgadzam się - powiedział legat, marszcząc czoło i przyglądając się Lucjuszowi. - Gdzie 

masz tu przyjaciół, towarzyszy; gdzie mieszkasz?

- Nie możecie mi nic zrobić! - krzyknął Lucjusz.

background image

Legat spojrzał groźnie na rękę Lucjusza zaciśniętą na rękojeści sztyletu.
- Chciałeś użyć go przeciwko mnie!

Lucjusza zamurowało.
- Po co przyjechałeś do Antiochii? - natarłam na brata. - Czyżbyś przywiózł truciznę, od 

której zginął Germanik?

- Aresztujcie ją! - zawołał Lucjusz.

- Nie, sama nie wierzę w to, co mówię. Nawet Sejan nie powierzyłby takiego zadania 

drobnemu opryszkowi! Mów, co jeszcze łączy cię z naszą rodziną prócz tego listu żelaznego, 

który, jak twierdzisz, wyszedł spod pióra Sejana?

Lucjusz był zupełnie zdezorientowany.

- Ja z pewnością nie mam przy sobie niczego, co łączyłoby mnie z twymi krwawymi 

legendami i opowieściami - oznajmiłam.

Przerwał mi legat:
- Nic, co łączyłoby cię z tym nazwiskiem? - Wziął ode mnie zwój z żelaznym listem.

- Zupełnie nic, poza tym szaleńcem, który stoi tutaj i opowiada niestworzone rzeczy, 

chcąc   wmówić   całemu   światu,   że   nasz   cesarz   postradał   zmysły.   Tylko   on   kojarzy   mnie   z 

krwawym spiskiem, na który nie ma dowodów ani potwierdzenia, i obrzuca mnie obelgami.

Legat zwinął list żelazny.

- A jaki jest cel twego pobytu u nas, pani? - zapytał szeptem.
- Żyć w ciszy i spokoju - odparłam cicho. - Żyć bezpiecznie pod pewną tarczą rzymskiej 

władzy.

Przekonałam się nareszcie, że odniosłam w tej bitwie zwycięstwo. Lecz trzeba je było 

jeszcze przypieczętować. Podjęłam kolejne ryzyko.

Powoli wyciągnęłam z pochwy sztylet.

Lucjusz   natychmiast   odskoczył.   Wyciągnął   sztylet   i   rzucił   się   na   mnie.   Otrzymał 

błyskawiczne pchnięcia legata i co najmniej dwóch żołnierzy.

Zawisł   na   ostrzach   ich   sztyletów,   wytrzeszczył   oczy   i   zaczął   się   rozglądać,   chciał 

wydobyć głos, ale usta zalewała mu krew. Uczynił jeszcze jeden wysiłek, żeby coś powiedzieć. 

Jednak gdy żołnierze wyszarpnęli ostrza z jego ciała, zwinął się wpół i padł u stóp schodów.

Dzięki bogom mój brat Lucjusz nie żył.

Spojrzałam na niego i pokręciłam głową.
Legat popatrzył na mnie. Nadeszła przełomowa chwila, z czego zdawałam sobie sprawę.

background image

- Co odróżnia nas, trybunie - zaczęłam - od długowłosych barbarzyńców Północy? Czy 

nie prawo? Prawo pisane? Tradycyjne? I sprawiedliwość? Mężczyzn i kobiety pociąga się do 

odpowiedzialności za ich czyny.

- Tak, pani.

- Bo wiesz, legacie - ciągnęłam pełnym szacunku tonem, wpatrując się w kupę mięsa, 

krwi i kości, leżącą na kamieniach - widziałam cesarza Augusta w dniu jego śmierci.

- Naprawdę?
- Gdy było pewne,  że umrze,  zebrało  się wokół niego grono najbliższych  przyjaciół. 

Chciał   tym   sposobem   uciszyć   krążące   po   mieście   pogłoski,   które   mogły   doprowadzić   do 
zamieszek. Posłał po lusterko i uczesał włosy. Leżał wsparty godnie na poduszkach. Zadał 

nam, wchodzącym,  takie  pytanie: Czy naszym zdaniem dobrze zagrał  swą  rolę w komedii 
życia?   Myślałam   sobie:   co   za   odwaga!   Potem   zażartował,   powtarzając   stary   werset,   który 

wypowiadają aktorzy po zakończeniu przedstawienia teatralnego:

Jeślim was uszczęśliwił, o proszę, okażcie
Swą wdzięczność ciepłym pożegnaniem.

Mogłabym o tym jeszcze opowiadać, ale…

- Tak, prosimy - powiedział legat.
- Niech i tak będzie. Podobno August mówił o swym wybranym następcy, Tyberiuszu: 

„Nieszczęsny Rzym, żuty powoli przez te szczęki żółwia!”

Legat uśmiechnął się.

- Ale nie było innych kandydatów - odparł szeptem.
- Dziękuję, trybunie, za całą okazaną pomoc. Czy pozwolisz, że zaproszę ciebie i twych 

żołnierzy na miłą kolację…

- Nie,   pani,   nie   dopuszczę,   by   mówiono,   że   ja   lub   któryś   z   tu   obecnych   został 

przekupiony. Czy wiesz coś więcej o tym zmarłym?

- Tylko tyle, trybunie, że jego ciało należy się rzece. Żołnierze gromko się roześmiali.

- Dobrej nocy,  dostojna pani - powiedział  trybun. Ruszyłam przez zalegającą  forum 

ciemność wraz z ukochanym, jednonogim Flawiuszem, w otoczeniu pochodni.

Dopiero teraz zaczęłam się cała trząść. Ciało zlewał mi pot. Gdy zanurzyliśmy się w 

mrok wąskiego zaułka, odezwałam się:

background image

- Flawiuszu, odpraw nosicieli pochodni. Nie ma powodu, żeby dowiadywali się, dokąd 

zmierzamy.

- Pani, nie mam żadnej latarni.
- Na niebie mnóstwo gwiazd, księżyc jest prawie w pełni. Spójrz! Poza tym idą za nami 

ludzie ze świątyni.

- Naprawdę? - dziwił się. Opłacił nosicieli, którzy pobiegli w stronę wylotu ulicy.

- Tak.   Jeden   z   nich   nas   obserwuje.   Zresztą   oświetlone   okna   i   światło   z   nieba 

wystarczająco ukazują drogę. Jestem zmęczona, taka zmęczona.

Szłam, przypominając sobie od czasu do czasu, że Flawiusz nie jest w stanie za mną 

nadążyć. Rozpłakałam się.

- Podziel się ze mną swoją wielką wiedzą filozoficzną - poprosiłam, nie zatrzymując się, 

zdecydowana powstrzymać łzy. - Dlaczego ludzie źli są tak niemądrzy? Dlaczego wielu z nich 

jest głupich jak osły?

- Pani,   moim   zdaniem   źli   ludzie   są   raczej   inteligentni   -   odparł.   -   Ale   nigdy   nie 

widziałem,   żeby   ktoś,   zły   czy   dobry,   władał   retoryką   z   wprawą,   którą   przed   chwilą 
zademonstrowałaś.

- Cieszę się, że pojąłeś istotę całego zdarzenia. Retoryka. Pomyśleć tylko, że miał tych 

samych co ja nauczycieli, tę samą bibliotekę, tego samego ojca… - Załamał mi się głos.

Flawiusz   ostrożnie   otoczył   mnie   ramieniem,   którego   tym   razem   nie   odtrąciłam. 

Pozwoliłam się podtrzymywać. We dwoje szliśmy szybciej.

- Nie -  podjęłam  po  chwili.   - Większość nikczemników  to zwykli  idioci.   Przekonuje 

mnie o tym całe życie. Naprawdę chytry i zły człowiek trafia się rzadko. Powodem znacznej 

części   nieszczęść   jest   partactwo.   Niedocenianie   bliźniego!   Popatrz,   co   dzieje   się   z 
Tyberiuszem. Tyberiusz a gwardia. Patrz na tego przeklętego Sejana. Można rozsiewać ziarna 

nieufności tylko po to, by potem zgubić się na zarośniętym polu.

- Jesteśmy w domu, pani.

- Dzięki bogom, że go poznałeś. Nigdy bym nie powiedziała, że to ten.
Po chwili zatrzymał się i przekręcił klucz w zamku. Wszędzie unosił się odór moczu, jak 

to   zwykle   w   zaułkach   starożytnych   miast.   Lampa   rzucała   przyćmione   światło   na   nasze 
drewniane drzwi. Blask skrzył się w strudze wody płynącej z głowy lwa w fontannie.

Flawiusz zastukał. Miałam wrażenie, że otwierające nam kobiety płaczą.
- A to co znowu? Jestem śpiąca. Proszę, zajmij się tym. Weszłam.

background image

- Pani - zapiszczała jedna z dziewcząt. Nie pamiętałam, jak ma na imię. - Ja go nie 

wpuściłam.   Przysięgam,   że   nie   odsunęłam   zasuwy.   Nawet   nie   mam   klucza   do   bramy. 

Wszystko już przygotowałyśmy na pani powrót! - Szlochała.

- O czym ty w ogóle mówisz?

Ale   już   wiedziałam.   Dostrzegłam   kątem   oka.   Odwróciłam   się   i   zobaczyłam   bardzo 

wysokiego Rzymianina siedzącego w nowo urządzonym salonie. Siedział spokojny, założywszy 

nogę na nogę, na pozłacanym, drewnianym krześle.

- Wszystko dobrze, Flawiuszu - powiedziałam. - Ja go znam.

Rzeczywiście  znałam.   Był  to  Mariusz.   Wysoki   Mariusz   z  plemienia  Keltoi.  Mariusz, 

który oczarował mnie w dzieciństwie. Mariusz, którego niemal rozpoznałam w świątynnym 

mroku.

Wstał na mój widok.

Podszedł do mnie, gdy tkwiłam w ciemności na brzegu atrium, i wyszeptał:
- Moja piękna Pandora!

background image

7

W ostatniej chwili powstrzymał się, żeby mnie nie dotknąć.

- Ach, proszę. - Chciałam go pocałować, lecz odsunął się. W pomieszczeniu paliły się tu 

i   ówdzie   lampy.   Korzystał   z   gry   światłocienia.   -   Mariusz,   oczywiście   Mariusz.   Wyglądasz, 

jakbyś nie postarzał się ani o dzień od chwili, gdy widziałam cię jako mała dziewczynka. Twarz 
ci   promienieje,   a   oczy…   co   za   piękne   oczy.   Chętnie   wyśpiewałabym   te   pochwały   przy 

akompaniamencie liry.

Flawiusz dyskretnie się wycofał, zabierając ze sobą niespokojne dziewczęta. Uczynił to 

wszystko bezszelestnie.

- Pandoro - rzekł Mariusz - bardzo bym chciał wziąć cię w ramiona, lecz z pewnych 

względów nie mogę, a tobie nie wolno mnie dotykać, i nie dlatego, że nie mam na to ochoty, 
ale dlatego, że nie wiesz, kim jestem. To, na co patrzysz, nie jest młodzieńczym wyglądem; jest 

to coś tak odległego od obietnic młodości, że sam dopiero zaczynam ogarniać skalę własnych 
męczarni.

Ni stąd, ni zowąd odwrócił głowę. Uniósł rękę, nakazując milczenie i cierpliwość.
- Ta istota tu krąży - rzekłam. - Poparzony, który pije krew.

- Nie myśl teraz o swoich snach - zwrócił się do mnie - lecz o młodości. Pokochałem cię, 

gdy miałaś dziesięć lat. Gdy miałaś ich piętnaście, błagałem ojca o twą rękę.

- Naprawdę?   Nigdy   mi   o   tym   nie   wspomniał.  Raz   jeszcze   odwrócił   wzrok.   Pokręcił 

głową.

- Poparzony - powiedziałam.
- Tego się obawiałem.  Szedł  twoim śladem od świątyni!  Jestem głupcem! Wpadłem 

wprost w jego zasadzkę, ale nie jest taki sprytny, jak mu się zdaje.

- Mariusz, czy to ty zsyłałeś na mnie sny?

- Nie, ależ skąd! Zrobiłbym wszystko, co w mej mocy, by uchronić cię przed samym 

sobą.

- I przed starymi podaniami!
- Nie ufaj tak bardzo swej inteligencji, Pandoro, choć nie zawiodła cię w poczynaniach z 

Lucjuszem   i   dostojnym   legatem.   Ale   nie   rozmyślaj   zanadto   o…   o   snach.   Sny   nie   mają 
znaczenia, mijają.

- Czyli pochodziły od niego, tego potwornego, poparzonego zabójcy?

background image

- Sam nie wiem! Nie rozmyślaj o tych obrazach. Nie karm ich siłą swego umysłu.
- On czyta w myślach - zauważyłam. - Tak samo jak ty.

- Tak. Ale możesz ukryć myśli. To taka sztuczka. Możesz się jej nauczyć. Możesz chodzić 

z duszą zamkniętą w głowie jak w metalowym pudełku.

Zorientowałam się, że bardzo cierpi. Bił od niego przepastny smutek.
- Nie można do tego dopuścić! - upierał się.

- Do czego, Mariuszu? Mówisz o kobiecym głosie, o…
- Nie, cicho.

- Nie chcę! Muszę dotrzeć do sedna!
- Słuchaj mnie! - Postąpił krok naprzód i znów wyciągnął rękę w moją stronę, jakby 

chciał mnie uścisnąć niczym ojciec, jednak nie uczynił tego.

- Nie, najpierw musisz mi o wszystkim opowiedzieć - odparłam.

W   osłupienie   wprawiała   mnie   biel   jego   skóry,   jej   nieskazitelna   doskonałość.   Znów 

uderzyła mnie promienność spojrzenia. Nieludzka.

Dopiero teraz docierało do mnie, jak wspaniałe miał włosy. Rzeczywiście przypominał 

Keltoi, swych przodków. Włosy opadały mu na ramiona, były jak płynne złoto, nieco zbyt 

lśniące, żółte jak zboże, pełne miękkich kędziorów.

- Spójrz na siebie! - wyszeptałam. - Ty nie żyjesz!

- To nieprawda, rozejrzyj się po raz ostatni, bo zaraz stąd odejdziesz.
- Co? Ostatni raz? - powtórzyłam. - Co ty wygadujesz? Dopiero przyjechałam, mam 

plany na przyszłość, pozbyłam się brata. Nigdzie się nie ruszę. Chciałeś przez to powiedzieć, że 
mnie zostawiasz?

Na jego twarzy rozgrywała się straszna walka, malowała się odważna prośba, jakiej nie 

widziałam   na   obliczu   żadnego   mężczyzny,   nawet   ojca,   który   działał   sprawnie   w   tamtych 

ostatnich  chwilach  w domu, jak  gdyby zależało  mu tylko i wyłącznie  na posłaniu mnie w 
pewnej ważnej sprawie.

Oczy  Mariusza  były   przekrwione.  Płakał,   i od tego  bolały  go  oczy! Nie!  Były  to  łzy 

podobne do łez majestatycznej królowej we śnie, przykutej do tronu i płaczącej, a łzy plamiły 

jej policzki, szyję i płótno odzienia.

Nie   chciał   się   do   tego   przyznać.   Potrząsnął   głową,   choć   wiedział,   że   jestem   o   tym 

przekonana.

- Pandoro, gdy zobaczyłem, że to ty - powiedział - gdy przyszłaś do świątyni i okazało 

background image

się,   że   śnisz   o   krwi,   jakbym   dostał   obuchem   w   głowę.   Muszę   cię   stąd   zabrać,   z   dala   od 
niebezpieczeństw.

Wyrwałam  się spod  jego uroku,  z  aury  urody.  Przypatrywałam   mu  się na  chłodno, 

słuchając jego słów i przyglądając mu się, od błysku w oku po sposób, w jaki gestykulował.

- Musisz natychmiast opuścić Antiochię - orzekł. - Zostanę tu z tobą na noc. Za dnia 

weźmiesz wiernego Flawiusza i dziewczęta, one są uczciwe, zabierz całą trójkę ze sobą. Jeżeli 

oddalisz się stąd za dnia, ta istota nie będzie mogła cię śledzić. Nie mów mi teraz, dokąd 
zamierzasz wyjechać. Możesz zaplanować wszystko nazajutrz w porcie. Masz wystarczająco 

dużo pieniędzy.

- To tobie coś się śni, Mariuszu; nigdzie nie jadę. Przed czym właściwie mam uciekać? 

Przed łkającą królową na tronie? Czy szukającym ofiary poparzonym? Jej wezwania wędrują 
przez wiele mil morskich i dosięgają mnie. Przestrzega mnie przed złym bratem. Poparzonego 

mogę się z łatwością pozbyć. W ogóle się go nie boję. Znam go ze snów, wiem, że zraniło go 
słońce, i własnoręcznie przyprę go do muru w jego promieniach.

Stał milczący, przygryzał wargi.
- Zrobię to dla królowej ze snu, zemszczę się w jej imieniu.

- Pandoro, błagam cię.
- Na próżno. Myślisz, że przepłynęłam taki szmat drogi, żeby znowu brać nogi za pas? A 

głos kobiety…

- Skąd wiesz, że była to królowa, która ci się śniła? W mieście mogą być inni pijący 

krew. Mężczyźni, kobiety. Wszystkim zależy na tym samym.

- A ty się ich obawiasz?

- Nienawidzę ich! I muszę trzymać się od nich z daleka, nie dawać tego, czego chcą! Za 

nic w świecie.

- A, rozumiem.
- Nic   nie   rozumiesz!   -   przerwał,   patrząc   na   mnie   z   dziwnym   grymasem.   Taki   był 

zapalczywy i doskonały.

- Jesteś jednym z nich, Mariuszu. Jesteś cały. Nie poparzony. Potrzebują twej krwi dla 

zasklepienia ran.

- Jak coś takiego mogło przyjść ci do głowy?

- W snach mówili o królowej „Źródło”.
Rzuciłam się na niego i uwięziłam w ramionach! Był potężny, silny jak drzewo. Nigdy 

background image

nie widziałam u mężczyzny tak twardych mięśni. Złożyłam głowę na jego piersi. Czubkiem 
głowy dotykałam jego policzka, który był całkiem zimny!

Łagodnie otulił mnie ramionami, gładził po włosach, z których wyjął wszystkie spinki, 

aż spłynęły mi na plecy. Czułam pieczenie na całej skórze.

Twardy, taki twardy, ale bez śladu tętniącego życia. W delikatnych, słodkich gestach nie 

ma ciepła krwi.

- Kochana - powiedział - nie znam źródła twych snów, ale wiem jedno. Nie zagrożę ci 

ani ja, ani oni. Nie staniesz się częścią tej starej opowieści, która toczy się werset za wersetem 

niezależnie od biegu dziejów świata. Nie pozwolę na to.

- Wytłumacz   mi   to.   Nie   będę   ci   pomagać,   dopóki   wszystkiego   nie   wyjaśnisz.   Znasz 

źródło cierpienia królowej ze snu? Jej łzy wyglądają jak twoje. Patrz. Krew. Brudzisz sobie 
tunikę! Czy królowa tu jest, czy mnie wezwała?

- Nie. Nie o to jej chodzi. Zresztą ja nie chciałem zrobić tego, o czym mówili ludzie ze 

snu.   Nie   chciałem   zaczerpnąć   ze   „Źródła”.   Uciekłem   i   dlatego   umarłem   na   pustyni.   A!   - 

Gwałtownie uniósł ręce.

I odstąpił ode mnie. Patrzył w mroczny perystyl. Drzewa były widoczne jedynie dzięki 

poświacie gwiazd. Ujrzałam łagodny blask w jadalni w przeciwległym końcu domu.

Spojrzałam   na   niego,   jego   potężne,   proste   plecy,   na   stopy,   tak   mocno   stojące   na 

mozaice. Lampy dodawały blasku jego blond włosom.

Słyszałam go, chociaż szeptał odwrócony do mnie tyłem:

- Jak mogło dojść do takiego idiotycznego zbiegu okoliczności?!
- Jakiego zbiegu okoliczności? - zapytałam stanowczo. Stanęłam obok niego. - Chodzi ci 

o to,  że  jestem w Antiochii?  Powiem  ci,  jak  do tego  doszło.  To  ojciec  zorganizował  moją 
ucieczkę, i dlatego…

- Nie, nie, nie o to mi chodzi. Chcę cię chronić, chcę, żebyś pozostała przy życiu, z dala 

od   niebezpieczeństw,   żebyś   mogła   rozkwitnąć   tak,   jak  ci   przeznaczono.   Twe   płatki   nie   są 

nawet osmalone po brzegach, spójrz na siebie, twoja śmiałość rozpala urodę! Brat nie miał 
szans wobec twej wiedzy i sztuki przemawiania. Do tego oczarowałaś i zniewoliłaś żołnierzy, 

nie wzbudzając w nich ani razu niechęci. Czeka cię wiele lat życia! Ale muszę wymyśleć jakiś 
sposób zapewnienia ci bezpieczeństwa. Wszystko do tego się sprowadza. Musisz wyjechać z 

Antiochii za dnia.

- „Przyjaciel świątyni”, tak mówili o tobie kapłani. Twierdzili, że znasz stare pismo, że 

background image

kupujesz   wszystkie   egipskie   księgi,   gdy   tylko   pojawią   się   w   porcie.   Dlaczego?   Jeżeli 
poszukujesz królowej, szukaj jej przeze mnie, bo to ona mówi, że mnie wezwała.

- Ona nie przemawiała w snach! Nie wiesz, kto się w nich odzywał! A jeżeli sny rodzą się 

w twej wędrownej duszy? Jeżeli już kiedyś żyłaś?! Zjawiasz się w świątyni, po okolicy krąży 

jeden ze znienawidzonych starych bogów i jesteś w niebezpieczeństwie. Musisz oddalić się 
stąd, ode mnie i od rannego myśliwego, którego znajdę.

- Nie   mówisz   mi   wszystkiego!   Co   ci   się   przydarzyło?   Za   czyją   sprawą?   Skąd   twa 

cudowna promienność? Nie ma mowy o żadnej masce; jasność bije od wewnątrz.

- Na bogów, Pandoro, czy zdawało ci się, że będę dążył do skrócenia śmiertelnego życia 

i przedłużenia w nieskończoność losu, który by mnie czekał? - Cierpiał. Popatrzył na mnie, 

lecz   wolał   zachować   milczenie,   i   uczułam   emanujący   z   niego   ból,   samotność,   która   przez 
moment zdawała się nie do wytrzymania.

Napłynęła  fala  wspomnień  o  moich  własnych  męczarniach  z  poprzedniej  nocy,   gdy 

uderzyła mnie całkowita daremność wszystkich wyznań i religii, a dążenie ku dobremu życiu 

zdało się pułapką na głupców.

Nagle otoczył mnie ramionami, przyciskając do piersi i delikatnie ocierając policzek o 

włosy, całując po głowie. Jedwabisty, gładki, łagodny, nie do wyrażenia.

- Pandora, Pandora, Pandora - powtarzał. - Piękna dziewczynka wyrosła na wspaniałą 

kobietę.

Obejmowałam   twardy   posąg   najciekawszego   i   najbardziej   przykuwającego   uwagę 

mężczyzny, jakiego kiedykolwiek znałam i widziałam; tuliłam go i tym razem usłyszałam bicie 
serca, jego wyraźny rytm. Przyłożyłam ucho do jego piersi.

- Ach, Mariusz, gdybym tylko mogła złożyć głowę obok twojej. Gdybym mogła poddać 

się twej opiece. A ty mnie przepędzasz! Nie przyrzekasz mnie strzec, nakazujesz ucieczkę. 

Wędrówkę, więcej koszmarów, tajemnic i rozpaczy. Nie. Nie mogę.

Odsunęłam się od jego pieszczot. Czułam na włosach pocałunki.

- Nie mów, że cię już nigdy nie zobaczę. Niech ci się nie zdaje, że zniosę to tak samo jak 

wszystko,   co   się   dotąd   zdarzyło.   Nie   mam   tu   nikogo,   aż   znienacka   zjawia   się   ten,   który 

odcisnął w mym dziewczęcym sercu znak tak głęboki, że szczegóły są równie wyraźne jak na 
drobnej monecie. I mówi mi, że muszę odejść, że już się nigdy nie zobaczymy.

Odwróciłam się.
W jego oczach paliła się żądza. Powściągnął ją jednak. Wyznał cicho, nieznacznie się 

background image

uśmiechając:

- Ach,   jak   ja   cię   podziwiałem,   gdy   rozmawiałaś   z   legatem!   Już   myślałem,   że   sami 

obmyślicie   plan   podboju   wszystkich   plemion   germańskich.   -   Westchnął.   -   Zasługujesz   na 
dobre, bogate życie, które zaspokoi twą duszę i ciało. - Zarumienił się. Obrzucił spojrzeniem 

moje piersi, biodra, twarz. Zawstydzony, próbował ukryć żądzę.

- Czy jesteś wciąż mężczyzną? - spytałam.

Nie odpowiedział, ale przybrał lodowaty wyraz twarzy.
- Nigdy nie dowiesz się do końca, kim jestem! - oznajmił.

- Ale nie mężczyzną? Mam rację?
- Pandoro, świadomie się nade mną znęcasz. Dlaczego?

- Ta przemiana, wprowadzenie w grono pijących krew nie dodały ci ani cala wzrostu. 

Czy wzbogaciły cię pod innymi względami?

- Przestań, proszę.
- Pragnij mnie, Mariuszu. Powiedz, że mnie chcesz. Widzę to. Potwierdź to słowami. 

Tak wiele cię to kosztuje?

- Jesteś nieznośna! - Zaczerwienił się z wściekłości, zaciskając usta tak mocno, że aż 

zbielały. - Dzięki niech będą bogom, że cię nie pragnę! Przynajmniej nie na tyle, by zdradzać 
miłość dla krótkotrwałej i krwawej ekstazy.

- Ludzie ze świątyni nie wiedzą, kim w istocie jesteś, prawda?
- Nie!

- I nie chcesz otworzyć przede mną serca.
- Nigdy.   Zapomnisz   o   mnie,   sny   przepadną.   Założę   się,   że   mogę   sprawić   to   sam, 

poprzez modlitwy. Tak zrobię.

- Pobożna taktyka - stwierdziłam. - Jak zdobyłeś takie łaski u starożytnej Izydy, która 

piła krew i była Źródłem?

- Nie wypowiadaj tych słów; to same kłamstwa. Nie wiesz przecież, czy królowa, którą 

widziałaś,   była   Izydą.   Czego   dowiedziałaś   się   w   swych   koszmarach?   Pomyśl   tylko. 
Dowiedziałaś się, że królowa jest więźniem pijących krew i że ich przeklina. Byli źli. Pomyśl. 

Zapadnij z powrotem w sen. Rozważ to. Uważałaś ich za złych wtedy i nie zmieniłaś zdania. W 
świątyni wyczułaś zapach zła. Wiem o tym. Nie spuszczałem cię z oczu.

- Tak. Ale ty nie jesteś zły, Mariuszu, nie zdołasz mnie o tym przekonać. Masz ciało jak 

z marmuru, pijesz krew, lecz nie jesteś demonem, przypominasz raczej boga, ale nie złego!

background image

Chciał zaprotestować, lecz znowu urwał. Patrzył kątem oka w stronę ogrodu, odwrócił 

głowę i spojrzał na dach perystylu.

- Czy zbliża się świt? - spytałam. - A z nim promienie Amona Ra?
- Jeszcze   nie   widziałem   człowieka,   który   doprowadzałby   mnie   do   takiego   szału!   - 

wykrzyknął.   -   Gdybym   się   z   tobą   ożenił,   szybko   posłałabyś   mnie   do   grobu.   I   byłoby   mi 
oszczędzone to wszystko!

- Co wszystko?
Zawołał Flawiusza, który czuwał cały czas w pobliżu i nasłuchiwał.

- Flawiuszu,   ja   odchodzę.   Muszę.   Ale   ty   jej   strzeż.   Zjawię   się   tu   natychmiast   po 

zapadnięciu  zmroku. Gdyby uprzedził mnie jakiś pokryty bliznami i przerażający osobnik, 

rzuć się z mieczem na jego głowę. Na głowę, zapamiętasz? Zresztą twoja pani bez wątpienia ci 
dopomoże.

- Tak, panie. Czy musimy opuścić Antiochię?
- Licz się ze słowami, mój wierny Greku - wtrąciłam się. - To ja jestem twoją panią. 

Nigdzie nie wyjeżdżamy.

- Spróbuj ją do tego przekonać - powiedział Mariusz. Obrzucił mnie wzrokiem.

Zapadło dłuższe milczenie. Wiedziałam, że czyta mi w myślach. Przebiegł mnie dreszcz 

wspomnienia   o  snach   krwi.   Zobaczyłam,   jak   rozbłysły   mu   oczy.   Ożywił   się.   Zdjęta   grozą, 

odegnałam sen. Nie jestem przyzwyczajona do strachu.

- Wszystko   jest   ze   sobą   powiązane   -   odezwałam   się   -   sny,   świątynia,   twoja   tutaj 

obecność, ich prośby o pomoc. Kim jesteś, jakimś białym bogiem zesłanym na Ziemię, by 
polować na pijących krew? Czy królowa żyje?

- Jakże chciałbym stać się takim bogiem! - wykrzyknął.
- Gdybym tylko mógł! Jednego jestem pewien: nie powstaną  już żadni pijący  krew. 

Niech składają kwiaty na ołtarzu przed bazaltowym posągiem!

Podbiegłam do niego w nagłym przypływie miłości.

- Zabierz mnie ze sobą tam, dokąd idziesz.
- Nie mogę! - Zamrugał, jak gdyby bolały go oczy. Nie mógł unieść głowy.

- To przez rodzące się światło, prawda? Jesteś jednym z nich!
- Pandoro, gdy tu przyjdę, bądź gotowa do drogi! I zniknął.

Po prostu rozpłynął się w powietrzu. Nie było go już w mych objęciach, w moim salonie 

i domu.

background image

Odwróciłam się i wolnym krokiem obeszłam pogrążone w półmroku pomieszczenie. 

Spoglądałam na ścienne malowidła; radosne, tańczące postacie w wawrzynach i wieńcach z 

liści.

- Bachus i jego nimfy, tak przyzwoicie odziane, choć w tak hulaszczym towarzystwie.

- Pani - odezwał się Flawiusz - czy mogę trzymać w pogotowiu miecz, który znalazłem 

wśród twego dobytku?

- Tak, i dużo sztyletów. I ogień, nie zapomnij o ogniu. On boi się ognia. - Westchnęłam. 

Skąd  to wiedziałam?  Po prostu. I tyle.  - Ale, Flawiuszu  - omiotłam  wzrokiem  pokój - on 

nadejdzie dopiero po zmroku. Noc dobiega końca. Możemy iść spać, gdy zobaczymy, że niebo 
się czerwieni. - Przyłożyłam rękę do czoła. - Próbuję sobie przypomnieć…

- Co, pani? - W porównaniu z Mariuszem nie wypadał bynajmniej gorzej. Był pięknym 

mężczyzną, tylko o innych proporcjach, za to o ciepłej, ludzkiej skórze.

- Czy sny przychodziły  kiedykolwiek  za  dnia?  Czy zawsze  nocą?  Ach, jestem senna, 

wzywają mnie. Flawiuszu, zanieś światło do łaźni. Idę spać. Możesz czuwać?

- Tak, pani.
- Patrz, gwiazdy niemal już zbladły. Jak one się czują, Flawiuszu, podziwiane tylko w 

ciemnościach,   gdy   ludzie   żyją   przy   lampach   i   świecach?   Znane   i   opisywane   jedynie   w 
uciążliwej nocy, gdy dobiegną końca wszystkie dzienne sprawy!

- Jesteś zaprawdę najbardziej energiczną ze znanych mi kobiet. Jak szybko wymierzyłaś 

sprawiedliwość człowiekowi, który cię oskarżał! - Ujął mnie pod rękę i skierowaliśmy się do 

łożnicy, gdzie ubierałam się poprzedniego dnia rano.

Kochałam go. Takiego uczucia nie wzmocniłoby żadne, nawet najeżone przeszkodami 

życie.

- Nie będziesz spała w wielkim łożu w jadalni?

- Nie - odparłam. - Tam dopełniają się obrzędy małżeńskie, których ja już nigdy nie 

zaznam. Chciałabym się wykąpać, lecz taka jestem senna.

- Mogę zbudzić dziewczęta.
- Nie, idę spać. Masz przyzwoitą izbę?

- Tak. - Prowadził. Było jeszcze dość ciemno. Zdawało mi się, że słyszę jakiś szelest. 

Zorientowałam się, że to złudzenie.

I ujrzałam łóżko, obok niewielką lampę, a na nim wiele poduszek w stylu orientalnym. 

Miękkie, miękkie gniazdko, w które wpadłam niczym Persyjka.

background image

I od razu zaczął się sen:
My,   pijący   krew,   staliśmy   w   ogromnej   świątyni,   zbudowanej   tak,   żeby   było   w   niej 

ciemno. Widzieliśmy ten mrok, tak jak niektóre zwierzęta, które muszą orientować się w nocy. 
Mieliśmy skóry z brązu, złota, może opalone. Wszyscy byliśmy mężczyznami.

Na   podłodze   leżała   wyjąca   królowa.   Skórę   miała   białą.   Nieskazitelnie   białą.   Długie 

włosy były czarne. Na głowie nosiła rogi i słońce! Koronę Izydy. Była boginią! Z każdej strony 

musiało przytrzymywać ją pięciu pijących krew. Miotała głową, w oczach iskrzyło się chyba 
Boskie Światło.

- Jestem   waszą   królową!   Nie   możecie   tak   ze   mną   postępować!   -   Była   olśniewająco 

biała; jej krzyki stawały się coraz bardziej rozpaczliwe. - Wielki Ozyrysie, wybaw mnie! Ocal 

mnie przed tymi bluźniercami! Uratuj przed tym, co bezbożne!

Stojący obok mnie kapłan szydził z niej.

Król siedział nieruchomo na tronie. Ona jednak nie modliła się do takiego króla. Ona 

błagała Ozyrysa skrytego.

- Trzymajcie ją mocniej.
Jeszcze dwóch przygwoździło jej kostki nóg.

- Pij! - nakazał mi kapłan. - Klęknij i napij się jej krwi. Na świecie nie ma potężniejszej 

krwi. Pij.

Cicho płakała.
- Potworne, demoniczne dzieci! - łkała.

- Nie chcę - zaoponowałam.
- Dalej! Musisz zaczerpnąć jej krwi!

- Ale nie wbrew jej woli. Nie w ten sposób. To nasza Matka Izyda!
- Jest naszym Źródłem i więźniem.

- Nie.
Kapłan pchnął mnie do przodu. Przewróciłam go na ziemię.

Spojrzałam na nią.
Patrzyła   na   mnie   takim   samym   wzrokiem,   co   na   pozostałych.   Miała   delikatną   i 

wykwintnie   pomalowaną   twarz.   Furia   nie   zniekształcała   jej   rysów.   Mówiła   cichym   i 
przesyconym nienawiścią głosem.

- Wszystkich was zniszczę. Pewnego ranka wyrwę się wam i wejdę w światło słoneczne, 

gdzie wszyscy spłoniecie! Wszyscy spłoniecie! Jak ja płonę teraz! Bo jestem Źródłem! I moje 

background image

zło spali się i zagaśnie w was na wieki. Chodź, nieszczęsne pisklę - zwróciła się do mnie - 
wypełnij ich rozkazy. Pij i czekaj mojej zemsty.

Bóg Amon Ra powstanie na wschodzie i pójdę do niego, jego śmiercionośne promienie 

mnie zabiją. Stanę się ofiarą z ognia, żeby was wszystkich unicestwić, was, którzy zrodziliście 

się   ze   mnie   i   przemieniliście   przez   moją   krew!   Chciwe,   kapryśne   bóstwa,   które   chętnie 
wykorzystałyby naszą moc dla własnych niecnych celów!

Wtedy   cały   sen   uległ   okropnej   przemianie.   Ona   wstała.   Była  nieskazitelnie   czysta   i 

przybrana kwieciem. Pochodnie wokół niej wybuchały płomieniem, jedna, druga, następna, 

wszystkie,   buchały,   jakby   przed   chwilą   zapalone,   aż   otoczył   ją   ogień.   Bogowie   zniknęli. 
Uśmiechnęła się i skinęła na mnie. Spuściła głowę; lśniła biel pod jej oczami. Uśmiechała się. 

Była przebiegła.

Obudziłam się z krzykiem.

Leżałam   w   swoim   łóżku.   Antiochia.   Płonęła   lampa.   Obejmował   mnie   Flawiusz. 

Widziałam światło błyszczące na jego wyprostowanej nodze. Odbijało się od rzeźbionych w 

kości słoniowej palców.

- Trzymaj   mnie,   nie  opuszczaj!   -  wołałam.  -  Matko  Izydo!  Przytul  mnie!  Jak  długo 

spałam?

- Kilka chwil.

- Nie.
- Dopiero   co   wzeszło   słońce.   Czy   pragniesz   wyjść,   położyć   się   w   jego   ciepłych 

promieniach?

- Nie! - zawyłam.

Zacisnął ciepłe ręce, dodając mi otuchy.
- To   tylko   zły   sen,   piękna   pani.   Zamknij   oczy.   Położę   się   przy   tobie,   będę   trzymał 

sztylet.

- Ach, tak, tak, Flawiuszu. Przytul mnie. Nie puszczaj! - wołałam.

Położyłam się, on przytulił się do mnie, dotykając kolanami, obejmując ramieniem.
Otwarłam oczy. Znów usłyszałam głos Mariusza: „Dzięki niech będą bogom, że cię nie 

pragnę! Przynajmniej nie na tyle, by zdradzać miłość dla krótkotrwałej i krwawej ekstazy”.

- Ach, Flawiuszu! Skóra! Czy moja skóra płonie? - Chciałam wstać. - Zgaś światło. Zgaś 

słońce!

- Nie, pani, twa skóra jest piękna jak zawsze. Połóż się. Będę ci śpiewał.

background image

- Tak, śpiewaj…
Słuchałam jego pieśni, pieśni Homera o Achillesie i Hektorze. Bardzo podobał mi się 

jego śpiew, pauzy, wyobrażałam sobie bohaterów, wysokie mury skazanej na zagładę Troi, aż 
zaczęły ciążyć mi powieki. Odpłynęłam w sen. Było mi dobrze.

Położył mi rękę na głowie, jak gdyby bronił jej przed wizjami, jak gdyby chciał zostać 

łowcą  snów. Westchnęłam, gdy gładził  me włosy. Widziałam teraz  Mariusza, lśnienie jego 

skóry, tak podobnej do skóry królowej, błysk oka, zupełnie jak u Izydy. Usłyszałam jego słowa: 
„Na   bogów,  Pandoro,  czy  zdawało  ci   się, że  będę dążył  do skrócenia  śmiertelnego  życia  i 

przedłużenia w nieskończoność losu, który by mnie czekał?”

Przed   zapadnięciem   w   nieświadomość   uczułam   jeszcze   bezdenną   rozpacz, 

bezsensowność wszelkich wysiłków. Lepiej nam być jak zwierzęta, jak lwy na arenie.

background image

8

Zbudziłam się. Słyszałam śpiew ptaków. Obliczyłam, że nie minęło jeszcze południe, że 

od świtu upłynęło kilka godzin.

Poszłam boso do sąsiedniego pokoju, stamtąd do perystylu. Kroczyłam po okalających 

ziemię płytkach, spoglądając na błękitne niebo. Słońce nie osiągnęło jeszcze zenitu.

Odsunęłam zasuwę w drzwiach i ciągle na bosaka podeszłam do bramy. Pierwszego 

napotkanego mężczyznę, człowieka pustyni w długiej zasłonie na głowie, zagadnęłam:

- Która godzina? Jest już południe?

- Ach, nie, pani - odparł. - Jeszcze daleko. Zaspałaś? Ale ci dobrze. - Kiwnął głową i 

poszedł w swoją stronę.

W salonie paliła się lampa. Zorientowałam się, że stoi na biurku, które przygotowali dla 

mnie służący.

Czekał atrament i pióra, i karty czystego pergaminu.
Usiadłam i spisałam wszystko, co pamiętałam ze snów, wytężając wzrok w marnym 

świetle lampy, znacznie bledszym od świeżego blasku, który napełniał zielony ogród perystylu.

Ręka   rozbolała   mnie   w   końcu   od   skrobania   po   pergaminie.   Szczegółowo   opisałam 

ostatni sen, pochodnie, uśmiech królowej, znaki, jakie mi dawała.

Gotowe. Zapisane karty rozkładałam do wyschnięcia po całej podłodze. Nie było wiatru, 

który mógłby je rozwiać. Zebrałam je wszystkie.

Wyszłam na skraj ogrodu, żeby spojrzeć na błękit nieba, przyciskając do piersi zapisane 

pergaminy. Było jasno i błękitnie.

- Ogarniasz  ten   świat.   Jesteś  niezmienne,   tyle  że   twe  światło   powstaje   i   zachodzi   - 

mówiłam niebu. - Potem nadchodzi noc, łudząca i ponętna!

- Pani! - Stanął za mną zaspany Flawiusz. - Prawie w ogóle nie spałaś. Potrzebujesz 

odpoczynku. Wracaj do łóżka.

- Przynieś mi sandały, tylko szybko - nakazałam mu. Gdy zniknął w głębi domu, ja 

zniknęłam za bramą, idąc co sił w nogach.

Dopiero   w   połowie   drogi   do   świątyni   zdałam   sobie   sprawę,   jak   niewygodnie   jest 

przemierzać   brudne   ulice   na   bosaka.   Uświadomiłam   sobie,   że   idę   w   pomiętych,   nocnych 
szatach z płótna i z rozwianym włosem. Nie zwolniłam.

Roznosiła mnie energia. Nie czułam się bezradna jak w czasie ucieczki z domu ojca. Nie 

background image

byłam niespokojna jak wtedy, gdy Lucjusz wskazał mnie rzymskim legionistom.

Nie ogarniała mnie groza jak wtedy, gdy królowa ze snu się do mnie uśmiechała. Nie 

trzęsłam się też jak zaraz po przebudzeniu.

Parłam   przed   siebie.   Grałam   rolę   w   wielkim   dramacie.   Miałam   zamiar   doczekać 

ostatniego aktu.

Przechodzili ludzie - robotnicy porannej zmiany, starzec z krzywą laską. Prawie ich nie 

zauważałam.

Chłodną uciechę sprawiało mi to, że zwracają uwagę na moje rozpuszczone włosy i 

zmięte   szaty.   Zastanawiałam   się,   jak   może   czuć   się   ktoś   oddalony   od   cywilizacji,   kto   nie 
martwi się już ułożeniem zapięcia lub spinki, sypia na trawie i niczego się nie boi.

Niczego się nie bać! Ach, co za cudowna myśl.
Dotarłam do forum. Na targu kręcili się ludzie; żebracy zajęli już swoje pozycje. Tam i z 

powrotem   niewolnicy   przenosili   zasłonięte   lektyki.   Pod   portykami   nauczali   filozofowie. 
Słyszałam   te   osobliwe,   hałaśliwe   odgłosy,   które   zawsze   dochodzą   z   portu   -   może   łoskot 

opuszczanego ładunku, sama nie wiedziałam. Czułam zapach Orontesu. Miałam nadzieję, że 
jego nurt przyjął Lucjusza.

Weszłam prosto do świątyni Izydy.
- Najwyższy kapłan i kapłanka - oznajmiłam - muszę się z nimi zobaczyć. - Minęłam 

zdezorientowaną i wyglądającą na dziewicę młodą kobietę i weszłam do bocznej komnaty, 
gdzie rozmawiałam z nimi pierwszy raz. Nie było stołu, tylko sofa. Znalazłam się w innym 

pomieszczeniu. Stół. Zwoje.

Usłyszałam tupot stóp. Zjawiła się kapłanka. Zdążyła umalować się na dzień, nałożyć 

perukę i ozdoby. Patrzyłam na nią bez lęku.

- Posłuchaj - zaczęłam - śnił mi się kolejny sen. - Wskazałam karty pergaminu, które 

położyłam starannie na stole. - Wszystko zapisałam.

Do stołu podszedł kapłan i wpił wzrok w pismo.

- Czytajcie, do ostatniego słowa. Teraz. Bądźcie świadkami na wypadek, gdyby coś mi 

się przytrafiło.

Kapłan i kapłanka stali po obu moich bokach, kapłan ostrożnie przyglądał się każdej z 

kart, uważając, by nie przewrócić całego ich stosu.

- Jestem wędrowną duszą - oświadczyłam. - Ona chce wyrównać jakieś porachunki albo 

prosi o przysługę, sama nie wiem, ale na pewno żyje! To nie jest zwykły posąg!

background image

Przypatrywali mi się.
- No co? Powiedzcie coś. Przecież wszyscy przychodzą do was po radę.

- Ale pani - odrzekł kapłan - nie potrafimy tego odczytać.
- Co?

- To najbardziej starożytna i ozdobna forma starego pisma obrazkowego.
- Co?!

Patrzyłam na stronice. Widziałam tylko własne słowa, które płynęły zwartą strugą z 

myśli przez ręce i pióro. Nie potrafiłam skupić się na formie języka.

Podniosłam ostatnią stronę i odczytałam na głos: „Uśmiech miała przebiegły. Napełniał 

mnie przerażeniem”.

Pokręcili głowami, stanowczo zaprzeczając.
Ni   stąd,   ni   zowąd   dobiegł   nas   jakiś   zgiełk   i   do   pomieszczenia   wpadł   Flawiusz, 

zadyszany i czerwony na twarzy. Niósł moje sandały. Popatrzył na mnie i oparł się plecami o 
ścianę, na jego twarzy widniała ogromna ulga.

- Podejdź - powiedziałam. Spełnił polecenie.
- Spójrz na te stronice, odczytaj je, czyż nie są po łacinie?

Zbliżyło się dwóch bojaźliwych  niewolników,  pospiesznie myjąc mi nogi i zapinając 

sandały. Stojący nade mną Flawiusz wpatrywał się w karty.

- To starożytne pismo egipskie - stwierdził. - Najstarsza znana mi postać. W Atenach 

można by za to otrzymać majątek!

- Przed chwilą to pisałam! - Przeniosłam spojrzenie na kapłana, potem na kapłankę. - 

Wezwijcie  wysokiego  przyjaciela   o  blond włosach,  czytającego   w  myślach,  który  zna  stare 

pismo. Niech tu przyjdzie.

- Nie możemy, pani - odparł kapłan, patrząc bezradnie na kapłankę.

- Dlaczego? Gdzie on jest? Zjawia się tylko po zmroku, prawda?
Oboje przytaknęli.

- A gdy kupuje księgi, wszystkie księgi na temat Egiptu, czyni to przy blasku lamp? - 

zapytałam, mimo że znałam odpowiedź.

Obrzucili się bezradnymi spojrzeniami.
- Gdzie on mieszka?

- Nie wiemy, pani. Nie próbuj go szukać, prosimy. Pojawi się, gdy tylko zacznie się 

ściemniać. Wczoraj wieczorem zwierzył się nam, że ceni cię niezmiernie wysoko.

background image

- Nie wiecie, gdzie mieszka.
Wstałam.

- Nic to. - Zbierałam karty pergaminu zapełnione starożytnym pismem.
- A ten poparzony - rzuciłam, wychodząc z komnaty - pijący krew, czy pojawił się tej 

nocy? Czy pozostawił wam ofiarę?

- Tak - odparł kapłan. Sprawiał wrażenie upokorzonego.

- Pani Pandoro, wypocznij i posil się trochę.
- Tak - dołączył się lojalny Flawiusz - tak trzeba.

- Nic z tego. - Ściskając w rękach pergamin, przemierzyłam wielką salę ku drzwiom 

wejściowym. Błagali mnie. Nie zwracałam na nich uwagi.

Wyszłam na upał. Za mną Flawiusz. Kapłani prosili, byśmy pozostali.
Omiotłam wzrokiem olbrzymie targowisko. Solidni księgarze skupili się w odległym, 

lewym zakątku forum. Skierowałam się w ich stronę.

Flawiusz z trudem za mną nadążał.

- Pani, co zamierzasz? Zachowujesz się jak obłąkana.
- Doskonale wiesz, że nic mi nie jest. Widziałeś go w nocy!

- Pani, zaczekaj na niego w świątyni, zgodnie z jego prośbą.
- Dlaczego? Co za tym przemawia?

Liczne księgarnie wystawiały rękopisy we wszystkich językach.
- Egipt! Egipt! - wołałam po grecku i łacinie. Panował zgiełk, wszczynany głównie przez 

sprzedawców   i   kupujących.   Wszędzie   widać   było   Platona   i   Arystotelesa.   Zauważyłam   stos 
ksiąg Oktawiana Augusta o jego własnym życiu, spisanych w ostatnich latach przed śmiercią.

- Egipt! - krzyknęłam. Kupcy wskazywali stare zwoje.
Baldachimy   trzepotały   na   ciepłym   wietrze.   Zaglądałam   do   wielu   pomieszczeń, 

widziałam zajmujących się przepisywaniem niewolników, zanurzających pióra w atramencie i 
nie śmiejących unieść głowy.

Na zewnątrz w cieniu też siedzieli niewolnicy, pisząc listy dyktowane przez zwykłych 

ludzi. Wrzała praca.

Do jednego sklepu wnoszono kufry. Właściciel, starszy wiekiem mężczyzna, postąpił w 

moją stronę.

- Mariusz   -   zagaiłam   -   przychodzę   w   imieniu   Mariusza,   wysokiego   blondyna,   który 

zachodzi do ciebie tylko po zmroku.

background image

Mężczyzna nie odezwał się ani słowem.
Zaszłam do następnego sklepu. Wszystko tam było egipskie, nie tylko rozłożone na 

widoku zwoje, lecz także fragmenty malowideł na ścianach, płaty tynku zachowujące jeszcze 
profil   jakiegoś   monarchy,   rzędy   niewielkich   słoików,   figurki   z   dawno   zbezczeszczonego 

grobowca. Ależ Egipcjanie lubili wyrabiać te figurynki z drewna!

Tam   ujrzałam   człowieka,   jakiego   szukałam,   prawdziwego   antykwariusza.   Siwowłosy 

mężczyzna niechętnie uniósł wzrok znad księgi, kodeksu we współczesnym języku egipskim.

- Nie masz niczego, co zainteresowałoby Mariusza? - spytałam, wchodząc do sklepu. 

Drogę zagradzały skrzynki i kufry. - Wiesz, tego wysokiego Rzymianina, Mariusza, który bada 
starożytne  rękopisy  i  kupuje  najcenniejsze?  Na   pewno  wiesz,  o  kogo  mi  chodzi.   Głębokie 

niebieskie oczy. Blond włosy. Zachodzi tu nocą; dla niego nie zamykasz sklepu.

Mężczyzna skinął głową. Zerknął na Flawiusza i powiedział, unosząc brwi:

- Niezła noga z kości słoniowej. - Kulturalna greka. Doskonale.
- Przychodzę w imieniu Mariusza.

- Zachowuję dla niego wszystko, tak jak prosi. - Mężczyzna wzruszył ramionami. - Nie 

sprzedaję niczego, czego nie zaproponowałem przedtem Mariuszowi.

- Na pewno. Jestem tu w jego imieniu. - Rozejrzałam się. - Mogę usiąść?
- Ależ tak, proszę wybaczyć. - Wskazał ręką solidny kufer. Flawiusz stał zbity z tropu. 

Mężczyzna zasiadł z powrotem przy zagraconym stole.

- Marzę o porządnym stole. Gdzie mój niewolnik? Na pewno mam tu gdzieś trochę 

wina. Tylko… czytałem zdumiewającą historię!

- Czyżby? Rzuć okiem na to. - Włożyłam mu do ręki pergaminy.

- Na bogów, co za piękne pismo! - zawołał - I jakie świeże! - Mamrotał coś pod nosem. 

Umiał odczytać wiele słów. - To na pewno bardzo zainteresuje Mariusza. Dotyczy legend o 

Izydzie, a Mariusz bada właśnie te sprawy.

Odsunęłam pergaminowe karty.

- Sama mu to napisałam!
- Ty?

- Tak   jest,   bo  widzisz,   chciałam   zrobić  mu  niespodziewany   prezent!   Dać  coś,   czego 

jeszcze nigdy nie widział.

- Dużo tego jest.
- Flawiuszu, pieniądze.

background image

- Pani, nie mam.
- To nieprawda; nie wyszedłbyś z domu bez kluczy i pieniędzy. Oddaj mi je.

- W porządku, skoro to dla Mariusza, wezmę na kredyt. Hmm, na rynku pojawiło się w 

tym tygodniu kilka ciekawych egzemplarzy. Wszystko przez głód w Egipcie. Pewnie ludzie byli 

zmuszeni je sprzedać. Nigdy nie wiadomo, skąd wziął się jakiś egipski rękopis, ale tutaj… - 
Sięgnął po kruchy papirus leżący w swej niszy w labiryncie zakurzonych półek.

Położył   go   z   nabożną   czcią   i   możliwie   najostrożniej   rozwinął.   Papirus   był   dobrze 

zachowany,   chociaż   łuszczył   się   po   brzegach.   Gdyby   nie   obchodzić   się   z   nim   uważnie,   z 

pewnością rozpadłby się w pył.

Zajrzałam starcowi przez ramię. Poczułam zawrót głowy. Zobaczyłam pustynię i chaty o 

dachach z liści palmy. Z całych sił próbowałam otworzyć oczy.

- Jest   to   -   mówił   kupiec   -   z   pewnością   najstarszy   egipski   rękopis,   jaki   w   życiu 

widziałem! Proszę, oprzyj się, moja droga, na mym ramieniu. Usiądź na moim stołku.

- Nie, nie trzeba. - Stałam wpatrzona w litery. Zaczęłam głośno czytać: „Do pana mego, 

Narmera,   króla   Górnego   i   Dolnego   Egiptu,   jacyż   to   nieprzyjaciele   mówią,   że   nie   chodzę 
ścieżką prawości? Kiedy Wasza Wysokość widziała, bym dopuszczał się czynów niegodziwych? 

Zaprawdę zawsze staram się dokonać więcej, niż mnie proszą albo się po mnie spodziewają. 
Kiedyż nie wysłuchałem każdego słowa oskarżonego, by można było osądzić go sprawiedliwie, 

wzorem Waszej Wysokości?…”

Urwałam.   Kręciło   mi   się   w   głowie.   Przelotne   wspomnienie.   Byłam   mała   i   wszyscy 

szliśmy   w   góry   nad   pustynią   prosić   boga   Ozyrysa,   boga   krwi,   by   raczył   wejrzeć   w   serce 
złoczyńcy.   „Patrzcie”   - mówili  moi  towarzysze.  Bóg  miał  postać  doskonałego  mężczyzny   o 

skórze z brązu i z księżycem nad głową; wziął skazanego i powoli wysysał z niego krew. Stojąca 
obok mnie kobieta wyszeptała, że bóg wydał swój wyrok i wymierzył karę, a zła krew zostanie 

oczyszczona i odrodzi się w innym człowieku, w którym nie będzie nikomu szkodzić.

Próbowałam odegnać tę wizję, poczucie otaczających mnie wspomnień. Flawiusz był 

wielce zaniepokojony i trzymał mnie za ramiona.

Stałam w zawieszeniu między dwoma światami. Wyglądałam na forum zalane smugami 

jasnego   słońca   i   żyłam   gdzie   indziej   jako   młody   mężczyzna,   wspinający   się   pod   górę   i 
zaklinający się na swą niewinność. „Wezwijcie starego boga krwi! On wejrzy w serce mego 

męża i przekona się, że on kłamie. Nigdy nie znałam innego”. Ach, przyjdź, słodka ciemności, 
potrzebowałam jej do zasłonięcia  gór, bo bóg krwi za dnia spał,  żeby Ra, bóg słońca,  nie 

background image

znalazł go i nie unicestwił z zazdrości.

- Bo ona pokonała ich wszystkich - szepnęłam. Miałam na myśli Izydę. - Obejmij mnie, 

Flawiuszu.

- Już, pani.

- Proszę - powiedział starzec, który wstał i pchnął mnie na swój stołek.
Rozgwieżdżona   noc   nad   Egiptem.   Widziałam   ją   tak   samo   wyraźnie   jak   sklep   w 

Antiochii, w którym stałam w południe. Widziałam gwiazdy i miałam świadomość zwycięstwa. 
Bóg miał zapanować.

- Ach, zejdź z tych gór, ukochany Ozyrysie, wejrzyj w serce moje i mojego męża, a jeżeli 

stwierdzisz mą winę, moja krew należy do ciebie, przyrzekam. - Szedł. Był taki sam, jakiego 

widziałam w dzieciństwie, zanim kapłani Ra nie zabronili starego kultu. - Prawość, prawość, 
prawość - powtarzał tłum. Mężczyzna, który był mym mężem, kulił się, gdy bóg wskazywał go 

palcem, wydając swój wyrok. - Dajcie, pochłonę tę niedobrą krew - mówił bóg. - I przywróćcie 
me  ofiary.   Nie  okazujcie   się   tchórzami   wobec  bogatego   stanu  kapłańskiego.   Stoicie   przed 

bogiem. - Wskazywał każdego z wieśniaków, nazywając go po imieniu. Znał ich zawody. Czytał 
w ich myślach! Odsłonił kły. Wizja rozpłynęła się. Wbijałam wzrok w codzienne przedmioty, 

jak gdyby żyły i zionęły jadem.

- Na   bogów   -   powiedziałam   przerażona   -   muszę   skontaktować   się   z   Mariuszem. 

Natychmiast! - Gdy o wszystkim usłyszy, wyjawi mi całą prawdę. Musi.

- Najmij dla swojej pani lektykę - zwrócił się księgarz do Flawiusza. - Jest przemęczona, 

a droga na wzgórze przerasta jej siły.

- Wzgórze?   -   ożywiłam   się.   Ten   człowiek   znał   miejsce   pobytu   Mariusza!   Po   chwili 

osłabłam,  spuściłam głowę i poprosiłam z pełnym znużenia gestem. - Proszę, stary panie, 
dokładnie opisz mojemu słudze drogę do tego domu.

- Naturalnie.   Znam   dwa   skróty,   jeden   nieco   trudniejszy   od   drugiego.   Bez   przerwy 

dostarczamy Mariuszowi księgi.

Flawiusz wytrzeszczał oczy przerażony.
Starałam się stłumić uśmiech. Nie liczyłam na tak korzystny obrót sprawy, lecz wizje z 

Egiptu mocno mnie wyczerpały. Widok pustyni, gór, myśl o bogu krwi były mi nienawistne.

Wstałam do wyjścia.

- To  różowa   willa   na  samym   krańcu   miasta   -  mówił   starzec.   -   Tuż   przy   murach,  z 

widokiem   na   rzekę,   ostatni   dom.   Niegdyś   stał   jeszcze   na   wsi.   Wzniesiono   go   na   górze   z 

background image

kamieni.   Ale   za   dnia   nikt   nie   otwiera   u   Mariusza   bramy.   Wszyscy   wiedzą,   że   całe   dni 
przesypia, a nocami studiuje, taki ma zwyczaj.

- Na pewno mi otworzy - stwierdziłam.
- Bardzo prawdopodobne, jeżeli byłaś autorką tego rękopisu.

Ruszyliśmy w drogę. Słońce stało już wysoko. Na placu roiło się od kupujących. Kobiety 

niosły na głowach kosze. Świątynie cieszyły się wielkim zainteresowaniem. Przedzieranie się 

przez tłum stanowiło swego rodzaju grę.

- Chodźmy, Flawiuszu.

Dostosowanie   się   do   wolnego   tempa   sługi   było   torturą;   pięliśmy   się   na   wzgórze,   z 

każdym zakrętem coraz bliżej celu.

- Wiesz, pani, że to szaleństwo - przekonywał Flawiusz. - Nie można zbudzić go za dnia; 

sama dowiodłaś to sobie i mnie. Ja, ateński niedowiarek, i ty, cyniczna Rzymianka. Co my 

wyprawiamy?

Szliśmy coraz wyżej, mijając kolejne luksusowe domostwa. Widzieliśmy pozamykane 

bramy. Słyszeliśmy szczekanie psów.

- Szybciej!  Czy  muszę bez  końca   wysłuchiwać  tego wykładu?   Ach, spójrz,   ukochany 

Flawiuszu. Różowy dom, ostatni. Mariusz urządził sobie nie lada siedzibę. Popatrz na ściany i 
bramy.

Nareszcie  dotknęłam  żelaznych  prętów.  Flawiusz  opadł na  trawę  po drugiej  stronie 

wąskiej drogi. Był wykończony.

Pociągnęłam za sznur z dzwonkiem.
Drzewa wysuwały ponad murem ciężkie konary. Przez sieć listowia dostrzegłam postać, 

która wyszła na balkon na pierwszym piętrze.

- Nie ma wejścia! - zawołała.

- Muszę widzieć się z Mariuszem - odparłam. - Oczekuje mnie. - Otoczyłam dłońmi usta 

i krzyknęłam: - Zaprosił mnie! Kazał przyjść!

Flawiusz szeptał pospieszną modlitwę.
- Ach, pani, mam nadzieję, że znasz tego człowieka lepiej niż własnego brata.

- Bez porównania - roześmiałam się. - Przestań narzekać.
Postać zniknęła. Słyszałam tupot biegnących nóg.

W końcu pojawili się dwaj ciemnowłosi chłopcy, prawie dzieci, bez zarostu, o długich, 

czarnych kędziorach i w pięknych, obszytych złotem tunikach. Wyglądali na Chaldejczyków.

background image

- Otwórzcie bramę, szybko.
- Pani,   nie  mogę  cię   wpuścić  -  odparł   jeden  z   nich.  -  Nie  mogę  wpuszczać  nikogo, 

dopóki nie przyjdzie sam Mariusz. Takie wydał polecenie.

- Przyjdzie skąd?

- Pani, on pojawia się, kiedy zechce, i przyjmuje, kogo ma ochotę. Pani, podaj mi swe 

imię, a ja powiem mu, że go odwiedziłaś.

- Albo otworzysz bramę, albo przejdę przez mur - zagroziłam.
Chłopcy wyraźnie wpadli w popłoch.

- Nie, pani, tak nie można!
- I co? Nie wezwiecie pomocy?

Niewolnicy stali i nie wiedzieli, co począć. Byli tacy uroczy. Jeden nieco wyższy. Założyli 

gustowne bransolety.

- Tak myślałam - stwierdziłam. - Poza wami nie ma tutaj nikogo. - Szarpnęłam za gruby 

pęd pnączy,  który kładł  się na tynkowanej  cegle.  Podskoczyłam i stanęłam  prawą  nogą w 

roślinnej sieci, podciągnęłam się i jednym rzutem chwyciłam się rękami za szczyt muru.

Flawiusz zerwał się z trawy i podbiegł do mnie.

- Pani, błagam cię, przestań. Pani, tak nie wolno, nie wolno! Nie można tak po prostu 

przejść przez czyjś mur.

Służący przed domem rozmawiali gorączkowo. Zdawało mi się, że po chaldejsku.
- Pani, boję się o ciebie! - zawołał Flawiusz. - Jak mogę chronić cię przed kimś takim 

jak Mariusz? Pani, on bardzo się na ciebie rozgniewa!

Leżałam na murze, na brzuchu, chwytając oddech. Ogród wewnątrz był przestronny i 

uroczy. Dojrzałam marmurowe fontanny. Niewolnicy cofnęli się i wytrzeszczali oczy niczym 
na groźnego potwora.

- Prosimy, prosimy! - błagali jeden przez drugiego. - Dosięgnie nas straszliwa zemsta! 

Nie znasz go, pani, błagamy!

- Podaj mi pergamin, Flawiuszu, szybko, nie czas na nieposłuszeństwo. - Usłuchał.
- To nie tak, nie tak, nie tak! Mogą wyniknąć z tego tylko straszne nieporozumienia.

Potem zsunęłam się po wewnętrznej stronie muru, drapana grubą warstwą ostrych i 

jaskrawych liści, wreszcie położyłam głowę na splątanych kwiatach i wiciach. Nie obawiałam 

się   pszczół.   Już   od   dnia   narodzin.   Odpoczęłam.   Kurczowo   trzymałam   zapisane   stronice. 
Przeszłam do bramy, żeby pomówić z Flawiuszem.

background image

- Teraz   zajmę   się   Mariuszem   -   oświadczyłam.   -   Mam   nadzieję,   że   wziąłeś   ze   sobą 

sztylet.

- Wziąłem. - Odchylił opończę i pokazał mi go. - I za twoim pozwoleniem, pani, chętnie 

wbiłbym go sobie w serce dla pewności, że będę martwy, gdy przybędzie pan tego domu i 

zastanie cię buszującą po jego ogrodzie.

- Zabraniam. Ani mi się waż. Nie słyszałeś? Strzeżesz mnie nie przed Mariuszem, tylko 

przed skulonym, kulejącym demonem o poparzonym ciele. Przybędzie o zmroku! A gdyby 
uprzedził Mariusza?

- Niech dopomogą mi bogowie! - Zakrył twarz dłonią.
- Stań prosto, Flawiuszu. Jesteś mężczyzną! Czy muszę ci o tym wiecznie przypominać? 

Pilnujesz   tego   groźnego,   spalonego   worka   kości,   który   jest   słaby.   Zapamiętaj   sobie   słowa 
Mariusza. Rzuć się na jego głowę. Wbijaj mu sztylet w oczy, tnij, dźgaj i krzycz, to wyjdę. Teraz 

prześpij   się   przed   nocą.   Wcześniej   nie   przyjdzie,   jeśli   będzie   wiedział,   gdzie   nas   szukać! 
Zresztą sądzę, że Mariusz będzie pierwszy.

Odwróciłam się i skierowałam ku otwartym drzwiom willi. Piękni, długowłosi chłopcy 

zalewali się łzami.

Na moment spokój i wilgotny chłód ogrodu uśpiły we mnie cały strach; poczułam się 

bezpieczna, otoczona dobrze znaną architekturą, z dala od mrocznych świątyń, bezpieczna jak 

w Toskanii, w naszych rodzinnych ogrodach, równie bujnych jak ten.

- Błagam raz jeszcze, byś zawróciła i wyszła z ogrodu tego człowieka! - zawołał Flawiusz.

Zignorowałam go.
Wszystkie drzwi tej uroczej, tynkowanej willi były pootwierane, wiodąc albo na balkony 

na piętrze, albo do ogrodu. Słychać było szmer fontann. Rosły tu cytryny i stało wiele posągów 
leniwych,   zmysłowych   bóstw,   okolonych   niebieskimi   lub   fioletowymi   kwiatami.   Łowczyni 

Diana   wstawała   z   łoża   zasłanego   pomarańczowym   kwieciem,   marmur   posągu   był   stary   i 
nierówny.   Leniwy   Ganimedes,   wpół   zakryty   zielonym   mchem,   znaczył   jakąś   zarośniętą 

ścieżkę.   W   oddali   widziałam   nagą   Wenus,   pochyloną   w   kąpieli   na   krawędzi   basenu,   do 
którego wpływała woda. Wszędzie widać było fontanny.

Małe, pospolite białe lilie tutaj zdziczały; rosły też stare drzewa oliwne o zadziwiająco 

skręconych pniach, na które uwielbiają wspinać się dzieci.

W powietrzu wisiała idylliczna słodycz, mimo że natura nie miała tu prawa wstępu. 

Gips ścian był świeżo malowany, podobnie jak otwarte na oścież, drewniane okiennice.

background image

- Pani, on będzie się strasznie gniewał! - krzyczeli chłopcy.
- Ale nie na was - odpaliłam, wchodząc do domu. Szłam po trawie, a nie zostawiłam na 

marmurowej posadzce prawie żadnego śladu. - Chłopcy, przestańcie jęczeć! Nie musicie go 
nawet przekonywać, żeby wam uwierzył. Nieprawdaż? Odczyta prawdę z waszych myśli!

Zaskoczyłam ich obu, każdego inaczej. Popatrzyli na mnie z respektem.
Stanęłam tuż za progiem. Z głębi domu coś dobiegało, nie na tyle głośne, by można 

nazwać   to   dźwiękiem,   raczej   rytmiczną   zapowiedzią   dźwięku.   Już   gdzieś   słyszałam   taki 
bezdźwięczny rytm. Gdzie? W świątyni? Gdy po raz pierwszy weszłam do pomieszczenia, gdzie 

Mariusz krył się za przepierzeniem?

Przemierzałam marmurowe posadzki od pokoju do pokoju. Wszędzie widziałam lampy 

kołysane powiewami łagodnego wiatru. Bardzo dużo lamp. I świece. Ileż tu świec! I lampy na 
stojakach. Tak, kiedy je wszystkie zapalano, musiało tu być jasno jak w dzień!

Stopniowo   orientowałam   się,   że   parter   stanowił   jedną   wielką   bibliotekę,   wyjąwszy 

wszechobecną, luksusową rzymską łaźnię i olbrzymią garderobę.

Wszystkie inne pokoje wypełniały książki. Same książki. Do tego oczywiście sofy, na 

których można było czytać, i biurka do pisania, lecz przy każdej ścianie widniały niebosiężne 

stosy zwojów albo szafy z oprawnymi księgami.

Dostrzegłam również osobliwe drzwi, które wychodziły na ukryte schody. Nie miały 

jednak   żadnych   zamków,   a   wykonano   je   chyba   z   polerowanego   granitu.   Znalazłam   co 
najmniej dwoje! Jedna z komnat była całkowicie otoczona kamiennymi ścianami i tak samo 

zamknięta drzwiami, przez które nie sposób było przeniknąć.

Przy akompaniamencie szlochów trzęsących się niewolników wyszłam na zewnątrz i 

wspięłam   się   po   schodach   na   piętro.   Pusto.   Wszystkie   pokoje   stały   po   prostu   puste,   z 
wyjątkiem pomieszczenia zajmowanego najwyraźniej przez chłopców. Widziałam ich łóżka, 

niewielkie ołtarzyki i perskich bogów, bogate narzutki, ozdobione kutasami poduszki i, jak 
zwykle, mnóstwo orientalnych ozdób.

Zeszłam na dół.
Chłopcy kucali  przy drzwiach  wejściowych,  rozmieszczeni po obu ich stronach niby 

marmurowe posągi, kolana podciągnęli pod brody i cicho płakali, chyba już nieco znużeni.

- Gdzie są w tym domu sypialnie? Gdzie sypia Mariusz? Gdzie kuchnia? I świątynia 

bogów domowych?

- Nie ma żadnych sypialni! - zawołał jeden głosem rwącym się od płaczu.

background image

- Jasne - rzuciłam.
- Przynoszą   nam   jedzenie   -   zawodził   drugi.   -   Gotowane,   wyśmienite.   Obawiam   się 

jednak, że, sami o tym nie wiedząc, rozkoszowaliśmy się dzisiaj ostatnim śniadaniem w życiu.

- Spokojnie, spokojnie. Jak Mariusz może obwiniać was za to, co ja zrobiłam? Jesteście 

jeszcze dziećmi, a on jest dobry, zgodzicie się ze mną? Połóżcie te pergaminowe karty na jego 
biurku, a przyciśnijcie czymś, żeby nie rozwiał ich wiatr.

- Tak, jest niezwykłej dobroci - potwierdził jeden z chłopców. - Ale ma twardo ustalone 

zwyczaje.

Zamknęłam   oczy.   Znów   wyczułam   ten   dźwięk,   rytmiczny,   natarczywy.   Czy   chciał 

dotrzeć do mych uszu? Trudno powiedzieć. Sprawiał wrażenie bezosobowego, niczym bicie 

serca albo strugi wody w fontannach.

Podeszłam   do   dużej,   pięknej   sofy,   udrapowanej   w   delikatną,   jedwabną   tkaninę   w 

perskie wzory. Była bardzo szeroka i mimo ciągłego wygładzania odciskał się na niej ludzki 
kształt. Na sofie leżała poduszka, miękka i świeża, na której dostrzegałam jednak wgłębienie 

od głowy.

- Czy tu się kładzie? - zapytałam.

Chłopcy skoczyli na równe nogi, kędziory włosów jakby zrywały się do lotu.
- Tak, pani, to jego sofa - odezwał się ten, który mówił w imieniu obydwu. - Błagam, nie 

dotykaj jej. Leży tam całymi godzinami i czyta. Zawsze zaznacza, żebyśmy dla zabawy nie 
kładli się tu pod jego nieobecność, choć pod każdym innym względem daje nam wolną rękę.

- Pozna, gdy ktoś dotknie sofy choćby jeden raz - dodał drugi chłopiec, dopiero teraz 

przemawiając z własnej woli.

- Będę na niej spać - oświadczyłam. Położyłam się i zamknęłam oczy. Przewróciłam się 

na drugi bok i podkuliłam kolana. - Jestem zmęczona. Chcę się tylko przespać. Od dawna nie 

czułam się tak bezpieczna.

- Naprawdę? - zdziwił się jeden z chłopców.

- Chodźcie,  połóżcie się przy mnie. Przynieście  sobie poduszki, żeby ujrzał najpierw 

mnie, a nie was. On mnie dobrze zna. Te pergaminy, które przyniosłam, gdzie one, a, wiem, 

na biurku, tak, one wyjaśnią mu powód, dla którego tu weszłam. Sytuacja się zmieniła. Ktoś 
czegoś   ode   mnie   chce.   Nie   mam   innego   wyjścia.   Droga   powrotna   do   domu   jest   odcięta. 

Mariusz wszystko zrozumie. Chciałam znaleźć się jak najbliżej niego, żeby mnie chronił.

Złożyłam głowę w zagłębieniu, w którym przedtem leżał on. Zaczerpnęłam tchu.

background image

- Wiatr gra tu jak muzyka - wyszeptałam. - Słyszycie? Zapadłam w pełen znużenia sen, 

przed którym broniłam się przez szereg dni i nocy.

Musiało upłynąć wiele godzin.
Zbudziłam się gwałtownie. Niebo przybrało fioletową barwę. Niewolnicy leżeli tuż przy 

kanapie, niżej ode mnie, skuleni jak wystraszone zwierzątka.

Znowu   dobiegł   mnie   ten   odgłos:   wyraźny,   pulsujący   dźwięk.   Nie   wiadomo   czemu 

przypomniało mi się coś, co robiłam w dzieciństwie: przykładałam ucho do piersi ojca. Gdy 
usłyszałam bicie serca, natychmiast je całowałam. Ojciec był bardzo szczęśliwy.

Wstałam,   jeszcze   niezupełnie   rozbudzona,   lecz   pewna,   że   to   mi   się   nie   śni. 

Przebywałam   w   pięknej   willi   Mariusza   w   Antiochii.   Przemierzałam   łączące   się   ze   sobą, 

marmurowe pokoje.

Dotarłam   do  ostatniego,   otoczonego  kamiennymi   ścianami.   Drzwi   były   niemożliwie 

ciężkie. Znienacka jednak otwarły się bezszelestnie, jakby pchnięte od środka niewidzialną 
ręką.

Weszłam   do   przestronnej   komnaty.   Ujrzałam   przed   sobą   kolejną   parę   drzwi,   także 

kamiennych. Musiały prowadzić na jakieś schody, bo zaraz za nimi dom się kończył.

Te drzwi też niespodziewanie się rozwarły, jakby pchnięte sprężyną.
Zobaczyłam światło u dołu.

Natychmiast   za   progiem   rozpoczynały   się   schody   w   dół.   Były   wykonane   z   białego 

marmuru, nowe, nie wytarte niczyimi stopami. Każda bryła doskonale gładka i czysta.

W dole płonął szereg łagodnych płomieni, okrywających klatkę schodową rozigranymi 

cieniami.

Odgłos nasilił się. Zamknęłam oczy. Ach, gdyby cały świat i sens całego istnienia można 

było zamknąć w tych wypolerowanych pomieszczeniach.

Nagle usłyszałam głośny krzyk:
- Pani Pandoro! Obróciłam się na pięcie.

- Pani, on przeskoczył mur!
Mali niewolnicy pędzili przez dom, wtórując wrzaskom Flawiusza:

- Pani Pandoro!
Na moich oczach  wyrósł  gęsty mrok, który  runął na  mnie,  odpychając  bezradnych, 

zrozpaczonych chłopców na bok. Mało nie spadłam w dół schodów.

Wtedy zorientowałam się, że dostałam się w szpony poparzonego. Ujrzałam czarną rękę 

background image

o zmarszczonej skórze. Nozdrza wypełnił mi zapach mocnych przypraw. Ohydnie chudą nogę, 
zasuszoną stopę okrywały świeże tkaniny.

- Chłopcy, przynieście lampy, podpalcie go! - krzyknęłam. Szamotałam się, chciałam się 

odsunąć od schodów, lecz nie byłam zdolna wyrwać się z uchwytu tej istoty. - Chłopcy, lampy 

na dole!

Malcy tulili się do siebie.

- Mam cię - stwór wyszeptał mi czule do ucha.
- Nic z tego! - odpaliłam i uderzyłam go solidnie prawym łokciem. Stracił równowagę, 

mało się nie przewrócił, ale nie puszczał. Biała tunika lśniła w mroku, gdy znowu objął mnie 
ramionami i prawie obezwładnił.

- Chłopcy, na dole, lampy z olejem! - wołałam. - Flawiuszu!
Stwór dusił mnie niby gigantyczny wąż. Z trudem oddychałam.

- Nie możemy schodzić na dół! - krzyknął jeden z niewolników.
- Nie wolno nam - dorzucił drugi.

Istota zaśmiała mi się do ucha głębokim, gardłowym śmiechem.
- Nie   wszyscy   są   takimi   niewolnikami   buntu   jak   ty,   piękna   kobieto,   która   umiesz 

przechytrzyć brata na stopniach świątyni.

Słyszeć taki wyraźny, czysty głos, dobywający się z ciała tak poparzonego, że wydawało 

się bez szans ratunku, było czymś porażającym. Patrzyłam, jak sczerniałe palce zaciskają mi 
się na rękach. Na karku czułam jakiś zimny dotyk. Potem ukłucia. Kły.

- Nie! - krzyknęłam.
Miotałam się we wszystkie strony, wreszcie naparłam na niego całym ciężarem ciała, aż 

się zachwiał, lecz znowu utrzymał się na nogach.

- Przestań, dziwko, bo zabiję cię na miejscu!

- Proszę bardzo - drażniłam się.
Obejrzałam się na niego. Miał twarz dawno zmarłego trupa, wysuszonego na pustyni, 

zwęglonego, o kościstym nosie i wysoko uniesionych wargach, które nie były w stanie zasłonić 
białych zębów i dwóch kłów, które obnażył, patrząc na mnie.

Oczy miał przekrwione  tak  samo jak Mariusz.  Na głowie  wyrastała  mu gęsta  szopa 

czarnych,   mocnych   włosów,   czystych   i   świeżych,   jak   gdyby   odnawiały   się   pod   wpływem 

jakichś czarów.

- Dokładnie - podchwycił skwapliwie tę myśl - tak się stało. A wkrótce zdobędę krew, 

background image

która całego mnie odświeży! Przestanę być tym ohydnym potworem, którego widzisz. Będę 
taki jak w czasach, zanim ci idioci z Egiptu wystawili ją na słońce!

- Hmm, zatem dotrzymała obietnicy - zauważyłam. - Wyszła na promienie Amona Ra, 

żeby was wszystkich spalić.

- Co ty wiesz? Ona nie poruszyła się ani nie wymówiła słowa od tysiąca lat. Miałem ich 

tyle samo, gdy odsunięto otaczające ją kamienie. W takim stanie nie mogła wyjść na słońce. 

Jest wielkim, świętym naczyniem krwi, zasiadającym na tronie źródłem mocy, to wszystko, a 
ja mam zamiar odzyskać krew, którą twój Mariusz wykradł z Egiptu.

Rozpaczliwie szukałam w myślach sposobów wyswobodzenia się.
- Przybyłaś do mnie jako dar - oznajmił poparzony. - Tylko ciebie brakowało, żebym 

mógł  stawić   czoło   Mariuszowi!   Obnosi   się  ze   swoim  uczuciem   i  słabością   do  ciebie   jak   z 
jaskrawym odzieniem.

- Rozumiem.
- Nic nie rozumiesz! - Pociągnął mnie za włosy. Krzyknęłam z bólu.

Ostre zęby zanurzyły się w mą szyję. Jakby chłostało mnie tysiące rozżarzonych drutów.
Omdlałam. Znieruchomiałam w ekstazie. Próbowałam stawić opór, lecz przed oczami 

pojawiły się wizje. Ujrzałam go w chwale, złocistego człowieka Wschodu w pełnej czaszek 
świątyni,   odzianego   w   jasnozielone,   jedwabne   spodnie,   z   o   -   zdobną   opaską   na   czole,   o 

delikatnym   nosie   i   ustach.   Wtem,   bez   uprzedzenia,   zapłonął,   na   widok   czego   niewolnicy 
rozbiegli się z krzykiem. Wił się w ogniu, nie umierając, lecz cierpiąc straszliwe katusze.

Kręciło mi się w głowie, słabłam. Krew z całego ciała przepływała do jego nikczemnej 

postaci. Przypomniał mi się ojciec, ojciec i jego słowa: „Lidio, żyj!” Wyrwałam się potworowi i 

obróciłam,  uderzając go barkiem,  odepchnęłam obiema rękami, aż osunął się na podłogę. 
Walnęłam go kolanem. Nie mogłam się go nijak pozbyć!

Próbowałam ująć sztylet, ale kręciło mi się w głowie, zresztą tak naprawdę nie miałam 

przy   sobie   żadnego   sztyletu.   Cała   moja   nadzieja   w   oliwie   z   lamp,   które   paliły   się   u   stóp 

schodów. Odwróciłam się, zataczając, i ten potwór znowu schwycił mnie obiema rękami za 
włosy. Pociągnął mnie z powrotem do siebie.

- Ty demonie! - zawołałam.
Jego   siła   mnie   przytłaczała.   Uchwyt   stawał   się   coraz   mocniejszy.   Czułam,   że   zaraz 

połamie mi ręce.

- Aa - jęknął, odkręcając się ode mnie, choć nie rozluźnił uchwytu. - Cel osiągnięty.

background image

Nagle klatkę schodową zalało jaśniejsze światło.
U stóp schodów pojawiła się pochodnia. Po chwili zobaczyliśmy Mariusza.

Sprawiał   wrażenie   zupełnie   spokojnego   i   skupionego   wyłącznie   na   osobniku,   który 

mnie pojmał.

- I co teraz, Akbarze? - - zapytał Mariusz. - Zranisz ją, zniewolisz jeszcze raz, to z tobą 

skończę. Zabij ją, a zginiesz w mękach. Wypuść ją, to będziesz mógł odejść.

Przemierzał stopień za stopniem.
- Nie doceniasz mnie, zarozumiały pętaku z Rzymu - odezwał się poparzony. - Myślisz, 

że nie wiem, iż schwytałeś króla i królową, że wykradłeś ich z Egiptu? Jest to powszechnie 
znana sprawa. Wieść rozniosła się po lasach Północy, przez pustkowia, przez ziemie, o których 

nawet nie słyszałeś. Zabiłeś starszego, który strzegł króla i królową, i ukradłeś ich! Oni nie 
poruszyli się ani nie wymówili słowa od tysiąca lat. J Zabrałeś nam z Egiptu królową. Uważasz 

się za rzymskiego i cesarza? Zdaje ci się, że możesz ją pojmać tak, jak schwytano Kleopatrę? 
Tamta   była   grecką   kurtyzaną.   To   nasza   Izyda,   Akasha!   Ty   bezrozumny   bluźnierco.   Teraz 

pozwól   mi   stanąć   przed   Akashą.   Staw   mi   opór,   a   ta   kobieta,   jedyna   śmiertelna,   którą   J 
szczerze kochasz, zginie!

Mariusz zbliżał się do nas stopień za stopniem.
- Akbar, czy twoi informatorzy powiedzieli ci, że to starszy z Egiptu, on sam, postawił 

królewską parę na słońcu? - zapytał Mariusz. Wszedł na kolejny stopień. - Czy powiedzieli ci, 
że to starszy  wystawił ich na działanie promieni słońca, ognia, który unicestwił  nas setki, 

oszczędzając najstarszych tylko po to, by trwali w męczarniach tak jak ty?

Mariusz wykonał szybki gest. Poczułam wbijające mi się w szyję kły. Nie mogłam się 

odsunąć. Znów ujrzałam tę istotę w dawnej chwale, w całym drażniącym pięknie, ze stopami 
okrytymi klejnotami, gdy tańczyła w otoczeniu umalowanych kobiet.

Czułam, że Mariusz stoi obok, ale nie rozumiałam żadnych słów.
Pojmowałam już całe swoje szaleństwo. Doprowadziłam to stworzenie do Mariusza, ale 

czy   było  to   zgodne  z   wolą   matki?   Akasha,   to   starożytne   imię   widniało   na   zwłokach   ofiar 
porzucanych   na   stopniach   świątyni.   Znałam   to   imię.   Znałam   je   ze   snów.   Traciłam 

przytomność. „Mariusz” - zawołałam ze wszystkich sił.

Głowa   opadła   mi   do   przodu,   nie   przytrzymywana   kłami.   Zmagałam   się   z 

obezwładniającą słabością. Celowo wyobraziłam sobie Oktawiana Augusta przyjmującego nas 
na łożu śmierci.

background image

- Nie ujrzę końca tej komedii - szepnęłam.
- Ależ ujrzysz - rozległ się spokojny głos Mariusza. Otwarłam oczy. - Akbar, nie próbuj 

tego więcej, wykazałeś już dosyć zdecydowania.

- Nie próbuj mnie tknąć - odrzekł poparzony. - Moje zęby pieszczą jej kark. Ale starczy 

jeszcze kropla, a jej serce umilknie.

Na tle głębokiej ciemności nocy za oknami pochodnia płonęła jaśniejszym blaskiem. 

Nie widziałam niczego więcej. Tylko pochodnię.

- Akasha - wyszeptałam.

Poparzony głęboko zaczerpnął tchu, dotknęły mnie jego unoszące się piersi.
- Jej krew jest piękna - oznajmił.  Ucałował  mnie spierzchłymi wargami w policzek. 

Zamknęłam oczy. Oddychałam z coraz większym wysiłkiem. Nie mogłam unieść powiek. - Nie 
boję się zabrać ją w drogę ku śmierci, Mariuszu - ciągnął. - Bo jeśli muszę paść z twej ręki, 

mogę mieć ją za towarzyszkę.

Wszystkie te słowa dobiegały do mnie niczym odległe echa.

- Weź ją na ręce - zakomenderował Mariusz. Stał gdzieś bardzo blisko. - Nieś ostrożnie, 

jak   gdybyś   trzymał   jedyne   i   ukochane   dziecko,   i   chodź   ze   mną   do   sanktuarium.   Ujrzysz 

Akashę. Klęknij przed nią, zobaczymy, na co ci pozwoli.

Znowu   zemdlałam,   chociaż   zdążyłam   usłyszeć   śmiech   poparzonego.   Ujął   mnie   pod 

kolana, głowa opadła mi do tyłu. Zaczęliśmy schodzić po schodach.

- Mariuszu - odezwałam się - on jest słaby. Możesz go zabić. - Twarz opadła mi na pierś 

poparzonego. Czułam pod skórą kości. - Naprawdę bardzo słaby - powiedziałam jeszcze, z 
trudem zachowując przytomność. Akasha, tak; jej prawdziwe imię.

- Ostrożnie, mój drogi - przypomniał Mariusz. - Jeżeli umrze, będzie po tobie. Moja 

cierpliwość i tak już się kończy. Twoje szansę maleją z jej każdym ciężkim oddechem. Cicho, 

Pandoro. Akbar to wielki bóg pijący krew.

Poczułam, jak chwyta mnie mocna, zimna ręka.

Dotarliśmy   na   niższą   kondygnację.   Usiłowałam   podnieść   głowę.   Zobaczyłam   rzędy 

lamp, wspaniałe złote malowidła ścienne, wiszącą pod sufitem złotą zasłonę.

Otwarło   się   dwoje   wielkich,   kamiennych   odrzwi.   Za   nimi   znajdowała   się   kaplica 

wypełniona gęstym, drżącym, sprzyjającym modłom światłem i duszną wonią lilii.

Trzymający mnie potwór wydał żałosny okrzyk:
- Matko Izydo, o, Akasho!

background image

Wypuścił mnie i postawił na nogach, Mariusz zaś natychmiast mnie pochwycił; pokryty 

bliznami i okaleczony podbiegł do ołtarza.

Patrzyłam   osłupiała.   Ale   konałam.   Nie   mogłam   oddychać.   Upadałam.   Próbowałam 

nabrać powietrza, lecz bez skutku. Nie mogłam ustać bez pomocy Mariusza.

Ach, porzucić ziemię i wszystkie nieszczęścia tego świata, mając przed oczyma taką 

wizję:

Oto siedzieli, wielka królowa Izyda i król Ozyrys, o skórze z brązu, a nie białej jak u 

nieszczęśliwej, uwięzionej królowej ze snów; odziani w tkaniny ze złotej przędzy, plisowane i 

zszyte   w   sztywnym   egipskim   stylu.   Długie,   czarne   włosy   i   warkocze   były   prawdziwe.   Na 
twarzach mieli świeżą farbę: czarne kontury oczu, tusz, czerwone wargi.

Ona nie miała na głowie korony z rogów i kręgu słońca. Kryza ze złota i klejnotów była 

olśniewająca, pełgała w świetle, jakby żyła.

- Muszę przynieść koronę, odzyskać koronę! - powiedziałam głosem, który pochodził 

jakby od kogo innego; jak gdyby mnie pouczał. Oczy zamknęły się.

Czarne stworzenie uklękło przed królową.
Wszystko widziałam jak przez mgłę. Czułam dotyk Mariusza, po chwili do ust napłynął 

mi strumień ciepłej krwi. „Nie, Mariuszu, broń jej!” - chciałam zawołać, lecz słowa zostały 
zmyte   przez   strugę   krwi.   „Broń   Matki!”   I   znowu   wypełniła   mi   usta,   tak   że   musiałam 

natychmiast przełknąć. Uczułam moc, potęgę tej krwi, znacznie większą od siły Akbara. Krew 
przepływała  mi  przez  ciało  niczym   biegnące   ku  morzu   rzeki.   Niepowstrzymana.  Następny 

przypływ, jakby sztorm jedną za drugą wpędzał fale rzeki do ujścia; rwące się, gwałtowne 
strumienie docierały do każdego zakamarka ciała.

Otwierał się przede mną wielki, wspaniały świat, który zaraz by mnie przyjął, lecz nie 

chciałam go oglądać. Wyrwałam się. „Królowa, ratuj królową” - szepnęłam. Czy z ust ciekła mi 

krew? Nie, zniknęła w mym wnętrzu.

Mariusz nie słuchał. Znów przytknął mi do ust ranę, z której jeszcze bardziej wartką 

strugą popłynęła krew. Płuca napełniały się powietrzem. Poczułam całe ciało, silne, stojące na 
własnych  nogach.  Krew zapaliła  się we mnie jak światło,  jak gdyby płonęło od niej serce. 

Otworzyłam oczy. Byłam silna jak filar. Ujrzałam oblicze Mariusza: złote rzęsy, głęboki błękit 
oczu. Długie włosy z przedziałkiem opadały do ramion. Był ponadczasowy, jak bóg.

- Broń jej! - krzyknęłam. Odwróciłam się i wskazałam ręką.
Została   zdarta   zasłona,   która   całe   życie   wisiała   pomiędzy   mną   a   światem;   w 

background image

prawdziwych barwach i kształtach ujawnił swój jasno uświadamiany cel: królowa wpatrywała 
się   przed   siebie,   nieruchoma   tak   samo   jak   król.   Życie   nie   potrafiłoby   powtórzyć   takiej 

absolutnej pogody ducha, takiego ostatecznego paraliżu. Usłyszałam, jak z kwiatów spadają 
krople   wody,   mikroskopijne   kropelki,   uderzające   o   marmurową   posadzkę,   upadek 

najmniejszego listka. Odwróciłam głowę i ujrzałam go, zwiniętego i kołyszącego się na płytach, 
pojedynczy  liść.  Słyszałam  ruch  wiatru  między  baldachimem  a   złotym  sufitem.  A  płonące 

języki lamp śpiewały.

Świat jawił mi się jako tkanina pieśni. Wielobarwne mozaiki pełgały światłem, potem 

utraciły wszelką formę, w końcu nawet wzór. Ściany rozmyły się w obłokach barwnej mgły, w 
której   można   by   błądzić   w   nieskończoność,   a   tam   siedziała   Królowa   Niebios,   panując 

wszystkiemu w absolutnym i nienaruszonym milczeniu.

Wszystkie tęsknoty dziecięcego serca doznały spełnienia.

- Ona żyje, jest prawdziwa i panuje nam na niebie i na ziemi.
Król i królowa. Nie poruszali się. Ich oczy nic nie widziały. Nie patrzyli na nas. Nie 

patrzyli na okaleczone stworzenie, które przybliżało się do tronu.

Ręce   królewskiej   pary   obwieszone   były   licznymi   bransoletami,   pokrytymi   zawiłym 

pismem. Dłonie spoczywały na udach, jak u wielu egipskich posągów. Lecz nigdy jeszcze nie 
powstały posągi, które dorównałyby tym postaciom.

- Korona,   wolałaby   mieć   koronę   -   powiedziałam.   Postąpiłam   w   jej   stronę   ze 

zdumiewającą energią.

Mariusz przytrzymał mnie za rękę. Uważnie obserwował kroki poparzonego.
- Ona była, zanim były wszystkie takie korony - stwierdził - i one nie mają dla niej 

najmniejszego znaczenia.

Ta myśl pękła mi na języku niczym słodkie grono. Naturalnie, ona była przed nimi. 

Śniła mi się bez korony. Nic jej nie groziło. Strzegł jej Mariusz.

- Moja   królowo   -   odezwał   się   z   tyłu   Mariusz.   -   Oto   przybywa   błagalnik.   Akbar   ze 

Wschodu. Chce napić się królewskiej krwi. Jaka jest twoja wola, matko?

Miał taki spokojny głos! Bez cienia obawy.

- Matko Izydo, pozwól mi się napić! - zawołał poparzony.
Wyprostował   się,   uniósł   ramiona   i   przed   oczyma   stanęła   mi   następna   wizja 

przedstawiająca go w tańcu. Z pasa zwisały mu ludzkie czaszki. Nosił naszyjnik ze sczerniałych 
ludzkich palców! I jeszcze jeden, z poczerniałych ludzkich uszu! Było to ohydne i odrażające, 

background image

jednak jemu wydawało się nieodparcie atrakcyjne. Obraz po chwili zniknął. Bóg z dalekiej 
krainy padł na kolana.

- Jestem i zawsze byłem twoim sługą! Zabijałem tylko nikczemnych, zgodnie z twym 

nakazem. Nigdy nie odszedłem od twego prawdziwego kultu.

Jaki kruchy i mały zdawał się błagający, jaki ohydny, jak łatwo można było usunąć go 

sprzed jej oblicza. Spojrzałam na króla Ozyrysa, równie dalekiego i obojętnego jak królowa.

- Mariuszu - odezwałam się - ziarno dla Ozyrysa; czy go nie pragnie? Wszak jest bogiem 

ziarna. - Ujrzałam obraz naszych procesji w Rzymie, ludzi śpiewających i niosących ofiary.

- Nie, nie chce żadnego ziarna. - Mariusz położył mi dłoń na ramieniu.
- To prawda, oni są rzeczywistością! - zawołałam. - Wszystko jest rzeczywiste. Wszystko 

się zmieniło. Ocalało.

Poparzony odwrócił się i obrzucił mnie groźnym spojrzeniem, ale do mnie nie docierał 

głos rozumu. Odwrócił się i wyciągnął rękę ku stopie królowej.

W świetle pod paznokciami jej nóg zalśniło złote ciało. Lecz pozostawała nieruchoma 

jak skała, podobnie jak król bez korony, jak gdyby nie stanowili żadnego sądu ni władzy.

Istota znienacka podskoczyła i usiłowała złapać królową za szyję!

Ryknęłam:
- Żałosny, bezwstydny!

Nieruchoma prawa ręka królowej szybko się uniosła, chwyciła czaszkę poparzonego i 

zgniotła ją; krew oblewała królową przy akompaniamencie ostatniego, urywanego wołania o 

litość. Ujęła go, gdy się na nią osunął, i cisnęła w powietrze, aż wszystkie kończyny odpadły 
niczym drewniane belki.

Podmuch wiatru zebrał szczątki, na które wylała się oliwa z lampy, co spadła z trójnoga.
- Serce, patrz - odezwałam się. - Widzę jego serce. Bije.

Lecz ogień błyskawicznie strawił także serce, pochłonął zginające się palce rąk i nóg. 

Nastąpiło gwałtowne poruszenie, płonące kości zaczęły wirować, po chwili jednak sczerniały, 

stały się wątłe, zaczęły pękać, rozpadać się na kawałki; w końcu z całej istoty pozostała kupka 
dymiących popiołów, rozwiewana po podłodze.

Wtedy do pomieszczenia wpadł wiatr z zewnątrz, przesycony woniami ogrodu; uniósł 

popioły   i   rozwiał   je   niczym   chmarę   kruchych,   czarnych   owadów,   zagnał   do   mrocznego 

przedsionka.

Wpatrywałam się w to wszystko jak urzeczona.

background image

Królowa siedziała jak przedtem, ręka jak gdyby w ogóle się nie poruszyła. Monarsza 

para patrzyła w nicość, jakby nic nie zaszło. Jedynym śladem zdarzenia była ohydna plama na 

szatach królowej.

Oboje nie zwracali uwagi na Mariusza ani na mnie.

W   kaplicy   zapanowała   cisza.   Słodka,   aromatyczna   cisza.   Złote   światło.   Głęboko 

odetchnęłam.   Słyszałam,   jak   oliwa   w   lampach   zmienia   się   w   ogień.   Mozaiki   zaludniały 

namalowane   z   pietyzmem   postacie   wiernych.   Dostrzegałam   powolne   zaczątki   rozkładu 
poszczególnych kwiatów, które sprawiały wrażenie jedynie innej linii melodycznej tej samej 

pieśni,   która   opisywała   ich   wzrost,   a   płowiejące   krawędzie   płatków   bynajmniej   nie 
kontrastowały z jaskrawymi barwami reszty.

- Wybacz,  Akasho - powiedział  cicho Mariusz - że dopuściłem go tak blisko. Byłem 

niemądry.

Rozpłakałam się. Z oczu trysnęły gorące łzy.
- Wezwałaś mnie - rzekłam przez łzy do królowej - sprowadziłaś tutaj! Spełnię każdą 

twą wolę.

Jej   prawa   ręka   powoli   oderwała   się   od   uda   i   wyciągnęła   w   moją   stronę,   łagodnie 

zginając się w zachęcającym geście zaproszenia, który widziałam we śnie, za to na twarzy nie 
pojawił się uśmiech, na lodowatym obliczu nie zaszła żadna zmiana.

Czułam, jak otula mnie coś niewidzialnego, czemu nie sposób się oprzeć. Emanowało z 

jej wyciągniętej ręki. Było słodkie, delikatne, pieszczotliwe. Sprawiło, że całą oblała mnie fala 

rozkoszy.

Postąpiłam do przodu, poddana obcej woli.

- Błagam cię, Akasho! - odezwał się cicho Mariusz. - Błagam cię pod imieniem Inanny, 

pod imieniem Izydy, pod każdym z boskich imion, błagam cię, nie krzywdź jej!

Mariusz po prostu nic nie rozumiał! Nie znał jej kultu! Ja wiedziałam. Wiedziałam, że 

jej pijące krew dzieci pragnęły tylko sądzić złoczyńcę i czerpać krew potępionego, zgodnie z jej 

prawami. Zobaczyłam boga mrocznej pieczary, który pojawił się w mych wizjach. Wszystko 
zrozumiałam.

Chciałam opowiedzieć o tym Mariuszowi, ale nie mogłam. Nie teraz. Świat odrodził się, 

wszystkie systemy oparte na sceptycyzmie i egoizmie rwały się jak pajęcze nici, które miał 

unieść   wiatr.   Moje   chwile   rozpaczy   były   jedynie   wycieczkami   w   bluźnierczą   i   samolubną 
krainę czerni.

background image

- Królowa Nieba - szepnęłam. Wiedziałam, że używam starożytnego języka. Na ustach 

rozkwitła mi modlitwa:

„A Amon Ra, Król Słońce, mimo swej siły nigdy nie pokona Króla Zmarłych ani jego 

oblubienicy, która jest władczynią gwiezdnego firmamentu, księżyca, tych, co złożą w ofierze 

złoczyńcę. Przeklęta przez tych, co nie potrafią użyć magii. Przeklęta przez tych, którzy chcą ją 
ukraść!”

Czułam, że jako człowieka wiążą mnie splątane nici krwi, którą dał mi Mariusz. Czułam, 

jak mnie utrzymują przy życiu. Moje ciało nic nie ważyło.

Coś uniosło mnie w jej stronę. Jej ręka objęła mnie i odgarnęła mi włosy z twarzy. 

Wyciągnęłam dłoń ku jej szyi, nie pozostawało mi nic innego. Nie potrafiłam okazać miłości w 

żaden inny sposób. Byłam zbyt blisko królowej!

Poczułam   jedwabistość   jej   prawdziwych,   plecionych   w   warkocze   włosów,   chłód   i 

twardość jej ramion, rąk. Mimo to w ogóle na mnie nie patrzyła. Była jakby skamieniała. Czy 
mogłaby na mnie spojrzeć? Czy z własnej woli pozostała nieruchoma, wpatrzona przed siebie? 

Czy   jakiś   złowróżbny   czar   sprawiał,   że   jest   bezradna,   czar,   który   rozbiłoby   może   tysiąc 
hymnów?

Majacząc,   ujrzałam   słowa   wypisane   płytkami   złota   pośród   klejnotów   jej   kryzy: 

„Przyprowadźcie złoczyńcę, bym zaczerpnęła jego krwi”.

Miałam wrażenie, że jestem na pustyni, a naszyjnik spada, I rozbija się jak tamten 

poparzony stwór, ląduje na piasku i unosi go wiatr. Upadły, zagubiony, gotów do odrodzenia.

Czułam,   jak   moja  głowa  zostaje   przyciągnięta  do  jej  szyi.  Rozłożyła  palce,  dotykała 

mych włosów. Kierowała moje usta na swoją skórę.

- To tego pragniesz? - zapytałam. Lecz słowa dryfowały gdzieś daleko, niczym żałosny 

wyraz pełni mej duszy. - Żebym została twoją córką!

Odchyliła   nieznacznie   głowę,   bym   widziała   jej   szyję.   Dostrzegłam   żyłę,   z   której 

powinnam się napić.

Palce przesuwały się delikatnie przez włosy, w ogóle za nie nie ciągnąc, jakby chciała 

tylko objąć mi głowę, aż przeszywały mnie ekstatyczne dreszcze, a usta wędrowały coraz niżej, 

tak że nie mogły już nie dosięgnąć drżącej w blasku skóry.

- Ukochana   królowo   -   westchnęłam.   Nigdy   nie   zaznałam   takiej   pewności,   takiej 

rozkoszy bez granic ani ziemskich przyczyn. Nigdy nie zaznałam takiej rozpierającej serce, 
tryumfalnej wiary jak wiara w nią.

background image

Rozchyliłam usta. Nic, co ludzkie, nie byłoby w stanie przegryźć takiego ciała! A jednak 

ustąpiło, jakby było cienkie, i krew trysnęła do mego wnętrza. Słyszałam pompujące ją serce, 

ogłuszającą siłę, która wprawiała w drżenie bębenki uszu. To nie była krew, lecz nektar. Żadne 
stworzenie nie mogłoby zapragnąć niczego więcej.

background image

9

W miarę jak nektar mnie wypełniał, przenosiłam się do innej krainy. Dźwięczny śmiech 

bogini   odbijał   się   od   ścian;   biegła   przede   mną,   dziewczęca,   stawiająca   kocie   kroki,   nie 
zważająca na majestat. Dawała mi znaki, bym biegła za nią. Mariusz siedział sam na trawie w 

swym nie uporządkowanym ogrodzie. Pokazała mi go. Wstał i wziął mnie w ramiona. Długie 
włosy stanowiły taką ładną ozdobę. Pojęłam, o co jej chodzi. W wizji, która nawiedziła mnie, 

gdy piłam jej krew, całowałam Mariusza; tańczyłam z nim.

Spadł   na   nas   deszcz   płatków   kwiatów,   jakie   rzuca   się   na   nowożeńców   w   Rzymie. 

Mariusz   wziął   mnie   pod   rękę,   jakbyśmy   przed   chwilą   zostali   sobie   poślubieni,   wokół   nas 
śpiewali ludzie. Panowało niewzruszone szczęście.

Stała na szerokim ołtarzu z czarnego diorytu.
Była noc. Wszystko działo się w zamkniętej, wypełnionej ludźmi przestrzeni, panował w 

niej jednak mroczny chłód, od dna doliny wiał suchy wiatr, bogini zaś spoglądała na ofiarę, 
którą jej nieśli. Był to mężczyzna, miał zamknięte oczy i związane ręce. Nie szamotał się.

Ona wyszczerzyła zęby: zgromadzeni wierni westchnęli. Potem chwyciła mężczyznę za 

gardło i napiła się jego krwi. Gdy się nasyciła, puściła ofiarę i uniosła ręce.

- Doznałam oczyszczenia! - zawołała.
Raz   jeszcze   rozpętała   się   ulewa   wielokolorowych   płatków,   powiewały   pawie   pióra   i 

gałęzie   palm,   wybuchały   gromkie   śpiewy,   słychać   było   chaotyczne   bębnienie,   a   ona 
uśmiechała się, spoglądając na to wszystko, na ruchliwej i bardzo ludzkiej twarzy zakwitł jej 

rumieniec, pomalowane na czarno oczy zerkały na czcicieli.

W tan puścili się wszyscy z wyjątkiem bogini, która powoli uniosła oczy i przez wysokie, 

prostokątne   okna   popatrzyła   na   rozgwieżdżony   firmament.   Grały   dudy.   Taniec   stawał   się 
ekstatyczny.

Twarz pociemniała jej ze znużenia, jak gdyby dusza powędrowała do nieba i wróciła, 

spoglądając ze smutkiem na ziemię. Sprawiała wrażenie zagubionej. Rozsadzał ją gniew.

I zawołała ogłuszającym głosem:
- Buntowniczy krwiopijca! - Tłum zamilkł. - Przyprowadźcie go!

Ciżba rozstąpiła się, by przepuścić do ołtarza szamoczącego się, wściekłego boga.
- Śmiesz mnie osądzać! - zawołał.

Był Babilończykiem o długich, czarnych kędziorach, z brodą i wąsami. Musiało trzymać 

background image

go dziesięciu śmiertelnych.

- W rozpalone miejsce, w góry, w słońce, w najcięższe kajdany! - nakazała.

Wywleczono go.
Znowu   uniosła   wzrok.   Gwiazdy   stały   się   większe,   wyraźnie   widać   było   starożytne 

układy. Unosiliśmy się w powietrzu pod gwiazdami.

Jakiś chłopiec na delikatnym, złoconym krześle spierał się z tymi, co stali wokół. Byli to 

starcy, ledwie widoczni w mroku. Blask lampy padał na twarz chłopca. Staliśmy na progu. 
Chłopiec był kruchy, nogi miał jak patyki.

- I mówicie - powiedział z niedowierzaniem - że na wzgórzach czczą pijących krew!
Po świętym kędziorze, który wyrastał z łysej czaszki, po szacunku, z jakim inni odnosili 

się do niego, poznałam, że to faraon. Spojrzał na nią przerażony. Strażnicy uciekli.

- Tak - odezwała się - a tobie nie wolno ich powstrzymywać!

Uniosła   wątłego   chłopca   i   wpiła   się   w   jego   gardło   niczym   dzikie   zwierzę,   aż   ze 

śmiertelnej rany obficie popłynęła krew.

- Mały król - stwierdziła. - Małe królestwo. Wizja uleciała.
Jej biała, zimna skóra zasklepiła się pod moimi ustami. Całowałam ją, już nie piłam.

Poczułam, jak osuwam się jej na ręce, jak wypadam z jej objęć.
W   przyćmionym   blasku   profil   bogini   pozostał   niezmieniony,   milczący   i   obojętny. 

Doskonała twarz bez bruzdy. Wpadłam w ramiona Mariusza. Jej ręce przybrały wcześniejszą 
sztywną pozę.

Wszystko   tkwiło   w   jaskrawej   oczywistości,   nieruchomy   król   i   królowa   na   tronie, 

wymyślne postacie, utrwalone w lapis lazuli na złotych mozaikach.

Poczułam bolesne szarpnięcie, jak gdyby ktoś dźgnął mnie w serce, w łono.
- Mariusz! - zawołałam. Wyniósł mnie z komnaty.

- Nie, chcę klęknąć u jej stóp - oponowałam.
Ból zaparł mi dech w piersiach. Starałam się nie krzyczeć. Ach, przed chwilą odrodził 

się świat. A teraz takie katusze.

Położył mnie na wysokiej trawie,  miażdżąc jej źdźbła.  Fala  gorzkiego,  organicznego 

płynu chlusnęła z łona, dotarła nawet do ust. Tuż obok siebie widziałam kwiaty. Widziałam 
przychylne niebo, barwne jak w wizji. Ból był nie do opisania.

Wiedziałam już, dlaczego Mariusz wyniósł mnie z sanktuarium.
Otarłam policzki. Nie mogłam znieść tego odoru. Ból pochłaniał mnie całą. Usiłowałam 

background image

zobaczyć to, co mi wyjawiła bogini, przypomnieć sobie jej słowa, lecz ból stanowił zbyt wielką 
przeszkodę.

- Mariusz! - zawołałam.
Przywarł do mnie, całował po policzkach.

- Zaczerpnij ze mnie - powiedział - pij, dopóki ból nie ustąpi. To tylko umieranie ciała, 

pij. Pandoro, jesteś nieśmiertelna.

- Napełnij mnie, weź mnie. - Sięgnęłam mu między nogi.
- To nie ma już znaczenia.

Ale organ, który na wieki utracił bóg Ozyrys, był twardy. Wprowadziłam go do swojego 

ciała.   Potem  piłam,   a  gdy  po dłuższej  chwili  poczułam   na  szyi  zęby   Mariusza,   gdy  zaczął 

czerpać nową mieszankę, która napełniała mi żyły, gdy ssał jak dziecko, poznałam wszystkie 
jego tajemnice w jednym, pozbawionym znaczenia błysku.

Miał  rację.  Niższe organy były nieistotne. Karmił się mną. Ja syciłam  się nim. Tak 

wyglądały   nasze   zaślubiny.   Wokół   nas   trawa   kołysała   się   na   delikatnym   wietrze,   tworząc 

majestatyczne łoże nowożeńców, wreszcie zalał mnie aromat zieleni.

Ból minął. Wyciągnęłam rękę i poczułam miękkość kwiatów.

Zerwał ze mnie zbrukane szaty i podniósł mnie. Poszliśmy do marmurowego basenu, 

gdzie stała Wenus, wiecznie pochylona i z jedną nogą nad chłodną wodą.

- Pandoro! - szepnął.
Chłopcy czekali z boków, podsuwając mu dzbany.

Zaczerpnął wody i oblał mnie. Czułam pod nogami płytki na dnie basenu. Jeszcze nigdy 

nie   doświadczyłam   takiego   uczucia   jak   wtedy,   gdy   spływała   po   mnie   woda!   Obmył   mnie 

kolejny rozkoszny dzban. Przez chwilę czułam strach przed nawrotem bólu, ale nic takiego się 
nie zdarzyło.

- Kocham cię całym sercem - powiedziałam. - Cała’ moja miłość należy do nich i do 

ciebie, Mariuszu. Widzę w ciemności, przebijam wzrokiem głębokie cienie pod drzewami.

Mariusz mnie objął. Chłopcy powoli nas obmywali, zanurzając dzbany i lejąc na nas 

srebrzystą wodę.

- Ach, być tutaj z tobą - zawołał Mariusz. - Mieć cię przy sobie; być nie samemu, a z 

tobą, z całego świata właśnie z tobą. Tobą. - Odsunął się i ogarnęłam go pełnym uwielbienia 

wzrokiem, dotknęłam jego długich, splątanych, nieludzkich włosów. Cały lśnił od kropel.

- Tak - rzekłam - ona właśnie tego pragnęła. Zesztywniał. Wykrzywił twarz w grymasie. 

background image

Wpił we mnie wzrok. Coś zmieniło się na gorsze. Czułam to.

- Co takiego? - zapytał.

- Pragnęła   tego.   Jasno   ukazała   mi   to   w   wizjach.   Chciała,   żebym   przerwała   twoją 

samotność.

Odstąpił krok. Czy się gniewał?
- Mariuszu, co ci jest? Nie rozumiesz, czego dokonała? Zrobił jeszcze jeden krok do 

tyłu.

- Nie wiedziałeś, że wszystko do tego zmierza? - spytałam. Chłopcy podsunęli ręczniki. 

Mariusz wziął jeden i wytarł sobie twarz i włosy.

Poszłam w jego ślady.

Był wściekły. Trząsł się w gniewie.
Była to chwila  przesycona niewytłumaczalną  mieszaniną grozy i piękna - jego białe 

ciało, drżące lustro wody, blask świateł padający z otwartych drzwi domu, a w górze gwiazdy, 
jej gwiazdy. I Mariusz, zły, najeżony, z oczami miotającymi pioruny.

- Jestem teraz jej kapłanką - oznajmiłam - mam za zadanie przywrócić jej kult. Taka 

jest jej wola. Ale przyprowadziła mnie tutaj także ze względu na ciebie, na twoją samotność. 

Mariuszu, ja to wszystko zobaczyłam. Widziałam nasze zaślubiny w Rzymie, jak za dawnych 
czasów, w otoczeniu rodzin. Ujrzałam jej wyznawców.

Był wyraźnie przerażony.
Nie miałam ochoty oglądać go takim. Na pewno czegoś nie rozumiałam.

Weszłam na trawę. Pozwoliłam chłopcom się wytrzeć. Spojrzałam na gwiazdy. Willa, 

mimo licznych lamp, wydawała się biedna i krucha, nieudana próba zaprowadzenia na świecie 

porządku, która nie mogła się równać stworzeniu jednego zwykłego kwiatu.

- Ach, jaka piękna jest prosta noc - odezwałam się. - Chyba jej ubliżamy, mówiąc o 

sensie i celu, gdy taka zwyczajna chwila jest pełna błogosławionego planu i spokoju. Wszystko 
podąża swoim biegiem.

Cofnęłam się i zawirowałam, otrząsając z siebie wodę. Miałam tyle siły. Gdy stanęłam, 

w ogóle nie kręciło mi się w głowie. Czułam się nieskończenie potężna.

Jeden z chłopców podał mi tunikę. Męską, ale, jak już często mówiłam, rzymskie szaty 

były bardzo proste. Zwyczajna, krótka tunika. Włożyłam ją i pozwoliłam, żeby zawiązał mi w 

talii pas. Uśmiechnęłam się do niego. Zadrżał i odsunął się.

- Wytrzyj mi włosy - nakazałam. Ach, co za uczucie. Powoli uniosłam głowę. Mariusz 

background image

też był już suchy i odziany.

Ciągle spoglądał na mnie z gwałtownym oburzeniem i wściekłością.

- Ktoś musi tam wejść - powiedziałam - i zmienić jej złotą szatę.  Ten bluźnierca  ją 

zakrwawił.

- Ja się tym zajmę! - zawołał wyraźnie rozgniewany Mariusz.
- Ach, więc do tego doszło.

Rozejrzałam   się,   uwiedziona   otaczającym   mnie   pięknem.   Zapominałam   o   urodzie 

Mariusza. Wrócę do niego później, gdy skończę przechadzać się pod drzewami oliwnymi i 

rozmawiać z konstelacjami.

Ale było mi przykro z powodu jego gniewu. Ból był to osobliwy i głęboki, z pominięciem 

różnych etapów cierpienia, jakie przebywa śmiertelne ciało i umysł.

- Czyż to nie cudowne! - zawołałam. - Oto przekonuję się, że bogini panuje, że jest 

prawdziwa, że wszystko stworzyła! Że świat nie jest jednym wielkim cmentarzyskiem! Lecz 
dowiaduję się tego, gdy zawieram zaplanowane z góry małżeństwo. A to oblubieniec. Jak on 

obnosi się ze swymi humorami!

Westchnął   i   pochylił   głowę.   Czy   znowu   miałam   ujrzeć   jego   łzy,   tego   doskonałego 

towarzysza i dobrze znanego boga wśród zmiażdżonych kwiatów?

- Pandoro - powiedział, unosząc głowę - ona nie jest boginią. I nie stworzyła świata.

- Jak śmiesz?!
- Taka   jest   moja   powinność.   Za   życia   byłem   gotów   zginąć   za   prawdę,   i   pod   tym 

względem   nic   się   nie   zmieniło.   Ale   ona   nie   dopuści   do   mojej   śmierci.   Potrzebuje   mnie   i 
potrzebuje ciebie, żebyś mnie uszczęśliwiła.

- Doskonale! - Zamachałam rękami. - Z radością to uczynię. I odrodzimy jej kult.
- Nic z tego! - zaprotestował. - Jak coś takiego mogło ci w ogóle przyjść do głowy?

- Mariuszu, mam ochotę wspinać się na szczyty gór i wyśpiewywać ten cud, powiedzieć 

światu, że on istnieje. Mam ochotę biec ulicami ze śpiewem. Musimy z powrotem osadzić ją na 

tronie w świątyni w samym centrum Antiochii!

- To obłęd! - krzyknął. Chłopcy zdążyli już uciec.

- Mariuszu, czy ty zamknąłeś uszy na jej przykazania? Musimy wytropić i zabić bogów - 

odstępców,   postarać   się,   by   narodzili   się   z   niej   nowi   bogowie,   którzy   zaglądają   w   dusze, 

szukają sprawiedliwości, a nie kłamstwa, bogowie - nie kapryśni, lubieżni idioci lub pijane 
stwory, które ciskają gromy z północnego nieba. Jej kult wznosi się na fundamencie dobroci, 

background image

czystości!

- Nie, nie, nie - powtarzał. Cofał się, jakby chciał w ten sposób dodać swym słowom 

mocy. - Wygadujesz bzdury! Idiotyzmy, ciemne zabobony!

- Nie wierzę własnym uszom! - krzyknęłam. - Jesteś potworem! Ona zasługuje na tron! 

Tak samo król, który zasiada obok niej. Oboje zasługują na to, żeby wyznawcy przynosili im 
kwiaty. Czy zdaje ci się, że potrafiłeś czytać w myślach ot, tak, bez powodu? - Zrobiłam krok 

naprzód.   -   Pamiętasz,   jak   szydziłam   z   ciebie   przy   pierwszym   spotkaniu   w   świątyni?   Gdy 
mówiłam, że powinieneś zatrudnić się w sądzie i czytać w myślach oskarżonych? W swoim 

błazeństwie utrafiłam w sedno sprawy!

- Nie! - ryknął. - To w ogóle nie jest prawda! Odwrócił się ode mnie i pognał do domu. 

Popędziłam za nim.

Zbiegł po schodach i wpadł do jej świątyni, zatrzymując się przed boginią. Ona i jej król 

siedzieli tak jak przedtem. Żadnemu z bóstw nie drgnęła powieka. Tylko kwiaty walczyły o 
życie w aromatycznym powietrzu.

Spojrzałam na swoje ręce, takie białe! Czy mogłam jeszcze umrzeć? Czy też przeżyję 

wiele stuleci jak poparzony stwór? Przyglądałam się pozornie boskim obliczom posągów. Nie 

uśmiechały się. Nic im się nie śniło. Patrzyły i nic więcej. Padłam na kolana.

- Akasho - szepnęłam - czy mogę się tak do ciebie zwracać? Oznajmij swą wolę.

Nie zaszła w niej żadna zmiana. Nawet najmniejsza.
- Przemów, Matko! - zawołał Mariusz głosem zgrubiałym od smutku. - Mów! Czy tego 

pragnęłaś?

Ni stąd,  ni zowąd  runął do przodu, przebył dwa  stopnie postumentu i zaczął  walić 

pięściami w jej piersi.

Stałam przerażona.

Nie ruszała się, nie drgnęła jej powieka. Pięść uderzała w kamień, którego nie była w 

stanie poruszyć. Tylko potrącone ręką włosy nieco się zakołysały.

Podbiegłam do niego, próbowałam go odciągnąć.
- Przestań, Mariuszu, ona cię zniszczy!

Zdumiewała mnie własna siła. Z pewnością dorównywałam mu pod tym względem. Ale 

pozwolił, bym go odciągnęła, zalanego łzami.

- Co   ja   zrobiłem!   -   -   zawołał,   wpatrując   się   w   boginię.   -   Ach,   Pandoro,   Pandoro! 

Stworzyłem kolejnego pijącego krew, a przysięgałem, zaklinałem się, że już nigdy do tego nie 

background image

dojdzie, przynajmniej dopóki żyję!

- Chodź na górę - nakazałam spokojnie. Rzuciłam okiem na królewską parę. Ani śladu 

reakcji. - Nie wypada nam kłócić się w sanktuarium. Chodź na górę.

Skinął głową.

Pozwolił wyprowadzić się z pomieszczenia. Szedł ze spuszczoną głową.
- Z długimi włosami barbarzyńcy bardzo ci do twarzy - zauważyłam. - A teraz mam 

oczy, które mogą oglądać cię jak nigdy dotąd. Nasza krew połączyła się niczym w dziecku.

Wytarł nos, w ogóle na mnie nie patrząc. Weszliśmy do obszernej biblioteki.

- Mariuszu, czy nie znajdujesz we mnie niczego, co mogłoby nakarmić twe oko, niczego 

urodziwego?

- Ależ   tak,   kochana,   wszystko!   Ale   na   miłość   nieba,   ocknij   się!   Nie   rozumiesz? 

Wykradziono ci życie nie w imieniu świętej prawdy, lecz upadłej nisko tajemnicy. Czytanie w 

myślach nie czyni mnie mądrzejszym od innych! Zabijam, żeby żyć! Jak ona niegdyś, wiele 
tysięcy lat temu. I wiedziała, że jest do tego zmuszona. Wiedziała, że nadeszła pora.

- Na co? Co wiedziała?
Wpatrywałam się w niego. Stopniowo uświadamiałam sobie, że nie potrafię już czytać 

w jego myślach, podobnie on nie czytał w moich. Za to kręcący się wokół nas chłopcy byli jak 
otwarte księgi strachu, sługi dobrodusznych, lecz bardzo hałaśliwych demonów.

Mariusz westchnął.
- Uczyniła to, bo ja niemal zebrałem się na odwagę, by wykonać to, co powinienem: 

wywieść siebie i ich dwoje na słońce i dokończyć dzieło zaczęte przez egipskiego starszego - 
uwolnić świat od króla, królowej i wszystkich ludzi, którzy sycą się śmiercią! Ach, bardzo jest 

przebiegła.

- Naprawdę miałeś takie zamiary? - spytałam - Spalić siebie i ich?

Krótko i sarkastycznie się zaśmiał.
- Oczywiście, że miałem! Za tydzień, za miesiąc, rok, dziesięć, sto lat, może za dwieście, 

może po przeczytaniu wszystkich ksiąg na świecie i obejrzeniu wszystkich miejsc, może za 
pięćset lat, a może… niebawem, pchany do tego samotnością.

Na chwilę odebrało mi mowę.
Uśmiechnął się do mnie mądrze i ze smutkiem.

- Ale ja tu użalam się jak dziecko - powiedział cicho.
- Skąd śmiałość, by tak szybko położyć kres takiej zuchwałej boskiej magii?

background image

- Magii! - warknął.
- Wolałabym, żebyś tego nie robił - oświadczyłam. - Nie chodzi mi o użalanie się, lecz o 

palenie matki, ojca i…

- To jasne! - przerwał. - Czy zdaje ci się, że mógłbym zrobić to, rzucić cię w ogień wbrew 

twej woli? Ty naiwna, zrozpaczona idiotko! Odbudować jej ołtarze! Przywrócić kult! Zupełnie 
zwariowałaś!

- Głupcze! Śmiesz obrzucać mnie obelgami! Zdaje ci się, że zyskałeś w domu nowego 

niewolnika? Nie zdobyłeś nawet żony.

Tak. Nasze umysły zwarły się w starciu i dopiero potem miałam dowiedzieć się, że był 

to wynik obfitej wymiany krwi, lecz wtedy wiedziałam tylko tyle, że musimy zadowolić się 

słowami, jak śmiertelnicy i śmiertelniczki.

- Nie chciałem okazać się małostkowy! - zawołał. Uraziłam go.

- Wobec tego wyostrz swój męski rozum i wzniosły, elegancki, patrycjuszowski sposób 

wyrażania się!

Obrzucaliśmy się gniewnymi spojrzeniami.
- Tak.  Rozum! - powiedział.  Uniósł palec. - Jesteś najinteligentniejszą  kobietą,  jaką 

znam. I słuchasz głosu rozumu. Wszystko ci wytłumaczę. Oto, jakie czeka nas zadanie.

- Właśnie, a ty jesteś zapalczywy i sentymentalny i na dodatek raz po raz wybuchasz 

płaczem - rzucasz się na królową jak dziecko w napadzie histerii!

Twarz poczerwieniała mu ze złości, która zamknęła mu usta. Odszedł.

- Wyrzucasz   mnie?   -   zapytałam.   -   Chcesz,   żebym   sobie   poszła?   To   twój   dom.   Jeśli 

chcesz, powiedz mi o tym teraz. Już mnie nie ma!

- Nie - odpalił, przystając.
Odwrócił się, poruszony, zaskoczony. Odezwał się roztrzęsionym głosem:

- Nie odchodź, Pandoro! - Zamrugał, jak gdyby miał kłopoty z ostrością widzenia. - Nie 

odchodź. Proszę, nie odchodź. - Po czym wyszeptał jeszcze: - Mamy siebie.

- A teraz dokąd idziesz, nie chcesz mnie widzieć?
- Tylko   zmienić   jej   szatę   -   odparł   smutnym,   pełnym   goryczy   głosem.   -   Umyć   i 

przyodziać na nowo „taką zuchwałą boską magię”.

Zniknął.

Wyjrzałam na granatowe niebo za oknami. Na chmury mieszane przez księżyc niby w 

kotle. Na wielkie, stare drzewa mówiące: Wejdź na nasze konary, obejmiemy cię. Na rosnące 

background image

wszędzie kwiaty, które zachęcały: Jesteśmy twym łożem. Połóż się z nami.

Tym sposobem rozpoczęła się dwustuletnia kłótnia.

Która nigdy się tak naprawdę nie skończyła.

background image

10

Jeszcze leżąc z zamkniętymi oczami, słyszałam odgłosy miejskiego życia dobiegające z 

sąsiednich   domów;   rozmowy   ludzi,   którzy   przechodzili   ulicą.   Słyszałam   dźwięki   muzyki, 
śmiechy kobiet i dzieci. Gdy się skupiłam, rozumiałam, o czym mówią. Zaprzestałam tego 

jednak i głosy rozpłynęły się na wietrze.

Nagle   taki   stan   wydał   mi   się   nie   do   zniesienia.   Jakby   pozostawało   tylko   zbiec   do 

kaplicy,   uklęknąć   i   modlić   się!   Zmysły,   jakimi   zostałam   obdarzona,   nie   nadawały   się   do 
niczego innego. Jeżeli czekał mnie taki los, co ze mną będzie?

Cały czas dobiegało mnie łkanie cierpiącej duszy; było to echo głosu mojego ducha, 

sprowadzonego ze ścieżki nadziei i nie potrafiącego uwierzyć, że to, co pięknie się zaczęło, 

może zakończyć się koszmarem!

Flawiusz.

Skoczyłam na sękate konary starej oliwki. Uczyniłam to bez najmniejszego wysiłku. 

Zaraz dałam susa na następną gałąź, stamtąd na porośnięty dzikim winem mur. Szłam po nim 

w kierunku bramy.

Flawiusz stał oparty czołem o pręty, ujmując rękami chłodne żelazo. Krwawił z kilku 

rozcięć na policzkach. Zgrzytał zębami.

- Flawiuszu! - zawołałam. Uniósł głowę zaskoczony.

- Pani Pandoro!
Z pewnością dostrzegł w blasku  księżyca  cudowną przemianę, jaka  we mnie zaszła, 

nawet nie znając jej przyczyny. Ja widziałam bowiem jego śmiertelność, głębokie zmarszczki, 
bolesną niepewność spojrzenia, grudki ziemi przywierające do naturalnie wilgotnej skóry.

- Musisz wracać do domu - rzekłam, siadając na murze z nogami spuszczonymi na 

zewnątrz,   i   nachylając   się,   żeby   mnie   słyszał.   Nie   cofnął   się,   choć   wytrzeszczył   oczy, 

zafascynowany. - Idź, zajmij się dziewczętami, prześpij się, opatrz te rany. Demon nie żyje, nie 
musisz się nim już przejmować. Wróć jutro o zachodzie słońca.

Potrząsnął głową. Próbował coś powiedzieć, ale słowa widocznie nie przechodziły mu 

przez   gardło.   Usiłował   wykonać   jakiś   gest,   lecz   jakby   go   sparaliżowało.   Serce   waliło   mu 

gwałtownie. Obejrzał się na nieliczne, palące się gdzieniegdzie światła miasta. Popatrzył na 
mnie. Słyszałam oszalałe bicie jego serca. Czułam jego strach, lecz był to strach o mnie, nie o 

siebie. Strach, że przypadł mi w udziale jakiś straszliwy los. Złapał kurczowo za pręty bramy, 

background image

jakby nie chciał, by oderwała go stąd jakakolwiek siła.

Zobaczyłam   w   jego   umyśle   swój   własny   obraz   -   w   chłopięcej,   przepasanej   wstęgą 

tunice, z rozwianymi włosami, siedzącą na murze, jakbym miała do dyspozycji młode i giętkie 
ciało. Zniknęły wszystkie zmarszczki. Ujrzał twarz, jakiej nie wymyśliłby żaden malarz.

Ale   przede   wszystkim   widać   było,   że   ten   człowiek   osiągnął   kres   wytrzymałości.   Ja 

zdałam sobie w pełni sprawę, jak go kocham.

- Dobrze. - Wstałam, nachyliłam się i wyciągnęłam obie ręce. - Chodź, podniosę cię, 

jeżeli zdołam.

Uniósł niepewnie ręce, wciąż nie mogąc oderwać oczu od mojej postaci.
Był lekki jak piórko. Zdjęłam go i postawiłam po drugiej stronie muru. Zeskoczyłam 

obok niego i objęłam go w pasie. Jakie gorące przerażenie! Co za siła odwagi!

- Uspokój swe  serce.  - Poprowadziłam   go w  stronę domu. Wpatrywał   się we  mnie, 

piersi unosiły się od ciężkich oddechów, jak gdyby dostał zadyszki, lecz były to tylko objawy 
wstrząsu, jaki przeżywał. - Zajmę się tobą.

- Trzymałem go - powiedział. - Złapałem go za rękę!
- Jaki nieczysty głos, nasycony płynami życia i wysiłkiem.

- Dźgałem go raz po raz sztyletem, ale on tylko ciął mnie po twarzy i przeleciał przez 

mur niczym stado komarów, jak ciemność, niematerialna ciemność.

- Flawiuszu, on nie żyje, spalony na popiół!
- Nie słyszałem twego głosu, ach, odchodziłem od zmysłów! Chłopcy krzyczeli. Przez tę 

przeklętą   nogę   nie   byłem   w   stanie   przeleźć   przez   mur.   Potem   usłyszałem   twój   głos   i 
wiedziałem, już wiedziałem, że żyjesz! - Biła od niego radość. - Byłaś z Mariuszem. - Łatwość, 

z jaką wyczuwałam jego miłość, była urocza i zatrważająca.

Znienacka przypomniałam sobie świątynię, królową, jej nektar i deszcz kwiatów, ale 

musiałam   zachowywać   w   tym   nowym   stanie   równowagę   ducha.   Flawiusz   był   zupełnie 
zdezorientowany.

Pocałowałam go w usta, ciepłe, śmiertelne, po czym błyskawicznie, niczym przebiegły 

kot, zlizałam krew z ran na policzkach, czując, jak przebiega mnie dreszcz.

Zabrałam   go   do   biblioteki,   która   stanowiła   centrum   tego   domu.   Gdzieś   w   pobliżu 

kręcili się chłopcy. Zapalali wszystkie lampy, po naszym wejściu schowali się w jakimś kącie. 

Czułam zapach ich krwi i młodego, ludzkiego ciała.

- Zostaniesz   przy   mnie,   Flawiuszu.   Chłopcy,   możecie   przygotować   pokój   dla   mego 

background image

sługi? Macie chyba chleb i owoce? Czuję ich zapach. Czy wystarczy mebli, żeby urządzić mu 
wygodne pomieszczenie w prawym skrzydle willi, w jakimś zakątku?

Wybiegli ze swych kryjówek, tak wyraźnie ludzcy. Nie mogłam się skupić. Pociągały 

mnie ich najdrobniejsze cechy, gęste, czarne brwi, krągłe usta, gładkie policzki.

- Tak, pani, tak! - zawołali niemal jednym głosem. Popędzili przed siebie.
- To   Flawiusz,   mój   sługa.   Zamieszka   tu   z   nami.   Teraz   zaprowadźcie   go   do   łaźni, 

nagrzejcie wody, zajmijcie się nim. Dajcie mu wina.

Natychmiast wzięli Flawiusza za ręce, ale ten zatrzymał się.

- Nie   porzucaj   mnie,   pani   -   powiedział   z   niezmierną   powagą   i   zamyśleniem.   - 

Dochowuję wierności pod każdym względem.

- Wiem. Ach, jak ja to doskonale rozumiem. Nawet sobie nie wyobrażasz.
Potem   udał   się   do   łaźni   w   towarzystwie   chłopców   z   Babilonu,   którym   sprawiało 

wyraźną ulgę, że nareszcie mają coś do roboty.

Odnalazłam wielkie garderoby Mariusza, w których odziałby się król Partii i Armenii, 

matka cesarza Liwia, zmarła Kleopatra i lubujący się w ostentacji patrycjusz, który nie zwraca 
uwagi na idiotyczne prawa Tyberiusza, wymierzone w luksus.

Włożyłam znacznie bardziej elegancką i dłuższą tunikę, u - tkaną z jedwabiu i płótna, 

do niej  dobrałam  złoty  pas.  Za  pomocą  szczotek   i grzebieni   Mariusza   uczesałam   włosy w 

czystą pelerynę, nie splątaną, miękką i falistą jak za czasów, gdy byłam dziewczynką.

Miał wiele zwierciadeł, które, jak wiesz, wykonywano wówczas z polerowanego metalu. 

Sam fakt, że stałam się na powrót młoda, pogrążył mnie w posępnej zadumie; sutki miałam 
różowe, o czym już wspomniałam; zmarszczki nie mąciły uroków twarzy ani rąk. Być może 

najtrafniej oddaje mój stan słowo bezczasowa. Bezczasowa i dorosła. I wydawało mi się, że 
każdy przedmiot służy mojej nowo nabytej sile.

Popatrzyłam na marmurowe bryły, z których składała się podłoga, i ujrzałam w nich 

głębię, dowód cudownego i dość niezrozumiałego procesu.

Miałam  ochotę wyjść znów do ogrodu, rozmawiać z kwiatami,  zrywać je garściami. 

Spieszno mi było pogadać z gwiazdami. Ze strachu przed Mariuszem wolałam nie schodzić do 

kaplicy, ale gdyby nie on, poszłabym tam i uklękła przed Matką, i po prostu na nią patrzyła, 
kontemplując w milczeniu, nasłuchując najmniejszej reakcji, chociaż po wybuchu Mariusza 

wiedziałam już, że nic takiego nie nastąpi.

Poruszała prawą ręką tak, jakby reszta ciała nic o tym nie wiedziała. Uniosła ją najpierw 

background image

po to, żeby nieść śmierć, a potem na znak zachęty.

Usiadłam przy biurku w bibliotece, gdzie leżały wszystkie moje pergaminy, i czekałam.

Mariusz, który w końcu się zjawił, także przebrał się i uczesał. Usiadł obok mnie na 

krześle o zakrzywionych kształtach, mahoniowym, ze złotą intarsją.

Chciałam   wypłakać   się   w   jego   ramionach,   lecz   powstrzymałam   przypływ   uczucia 

samotności. Noc nie miała mnie już nigdy opuścić, stała wiernie we wszystkich otwartych 

drzwiach, wdzierając się przez nie źdźbłami trawy i żylastymi gałęziami oliwek, które chwytały 
poświatę księżyca.

- Błogosławiona, która została zmieniona w pijącą krew przy pełni księżyca - zaczęłam - 

gdy chmury wznoszą się w przejrzystym świetle jak górskie szczyty.

- Być może - mruknął.
Odsunął lampę, która stała między nami na biurku, tak że przestała odbijać się w moich 

źrenicach.

- Umieściłam   tu   swojego   sługę   -   powiedziałam.   -   Wykąpałam   go,   odziałam   i 

przygotowałam łóżko. Wybaczysz mi? Bardzo go lubię i nie chciałabym utracić. Już chyba za 
późno, żeby wracał do zwyczajnego świata.

- To wyjątkowy   człowiek   - stwierdził  Mariusz   - i  nie mam nic przeciwko   jego tutaj 

obecności.   Jutro   może   przyprowadzić   jeszcze   twoje   niewolnice.   Chłopcy   będą   mieli 

towarzystwo   i za  dnia  zapanuje   jako taka  dyscyplina.  Flawiusz  zna  się  między  innymi na 
księgach.

- Bardzo   jesteś   łaskawy.   Obawiałam   się,   że   będziesz   się   gniewał.   Skąd   w  tobie   tyle 

cierpienia? Nie potrafię odczytać twych myśli; nie otrzymałam tego daru. - Nie, to nie była 

prawda.   Umiałam   czytać   w   myślach   Flawiusza.   Wiedziałam,   że   chłopcom,   którzy   akurat 
pomagali ubrać mu się przed snem, jego obecność sprawiła wielką ulgę.

- Łączą nas zbyt bliskie więzy krwi - oznajmił. - Ja też nie będę odtąd mógł czytać w 

twoich myślach. Musimy polegać na słowach, jak śmiertelnicy, tyle że mamy o wiele bardziej 

przenikliwe   zmysły,   a   obojętność,   jaką   czasami   odczuwamy,   potrafi   być   mroźna   jak   lody 
Północy. Kiedy indziej znów ponoszą nas ogniste fale emocji.

- Hmmm…
- Gardzisz mną - zauważył cicho, ze skruchą w głosie - ponieważ  zamąciłem chwilę 

największej   ekstazy,   odebrałem   ci   radość,   przekonania.   -   Sprawiał   wrażenie   szczerze 
zasmuconego. - Zrobiłem to w najszczęśliwszym momencie przemiany.

background image

- Nie   bądź   taki   pewny   -   odpaliłam.   -   Może   jeszcze   zbuduję   jej   świątynię   i   znajdę 

wyznawców. Jestem nowicjuszką, dopiero zaczynam.

- Nie ożywisz jej kultu! - zawołał. - O tym mogę cię zapewnić! Nie powiesz nikomu, kim 

jest, gdzie się znajduje, nigdy też nie stworzysz następnego pijącego krew.

- Ho, ho, gdyby Tyberiusz przemawiał z takim autorytetem do senatu!
- Tyberiuszowi zawsze marzyła się nauka w gimnazjum na Rodos, chodzenie w greckiej 

szacie i sandałach i rozmowy o filozofii. Tym sposobem skłonność do działania zakwita w 
ludziach mniejszej odwagi, którzy wykorzystują jego zimną samotność.

- Czy to wykład ku mojej nauce? Myślisz, że o tym wszystkim nie wiem? Za to ty nie 

wiesz, że senat nie będzie pomagał Tyberiuszowi w rządzeniu. Rzymowi potrzebny jest teraz 

cesarz, którego można czcić i kochać. To twoje pokolenie za panowania Augusta przyzwyczaiło 
nas   do   czterdziestu   lat   autokratycznych   rządów.   Nie   pouczaj   mnie   w   sprawach   polityki, 

jakbym była idiotką.

- Rzeczywiście, sam się sobie dziwię, że od razu nie zdałem sobie sprawy, że się w tym 

wszystkim   orientujesz.   Pamiętam   cię,   gdy   byłaś   mała.   Nie   miałaś   sobie   równych   w 
błyskotliwości.   Twoja   wierność   wobec   Owidiusza   i   jego   miłosnych   wierszy   była   rzadkim 

kwiatem wyrafinowania, zrozumienia satyry i ironii. Wypielęgnowany, rzymski umysł.

Przyjrzałam mu się. Jego twarz nie świadczyła o żadnym określonym wieku. Miałam 

czas   rozkoszować   się   jego   barczystą   sylwetką,   siłą   prostej   szyi,   wyrazistością   oczu   i 
proporcjonalnych   brwi.   Zmieniliśmy   się   we   własne   podobizny   wykute   w   marmurze   przez 

biegłego rzeźbiarza.

- Muszę przyznać - powiedziałam - że mimo przytłaczającej i irytującej lawiny definicji i 

deklaracji,   jakimi   mnie   zasypujesz,   jak   gdybym   na   gwałt   potrzebowała   jakichkolwiek 
wyjaśnień, czuję do ciebie miłość i doskonale wiem, że jesteśmy w swym obecnym położeniu 

samotni, choć zaślubieni sobie, i wcale mi to nie przeszkadza.

Wyglądał na zaskoczonego, ale nic nie powiedział.

- Czuję   uniesienie,   mam   zranione   serce   -   podjęłam.   -   Jestem   zahartowanym 

pielgrzymem, ale naprawdę wolałabym, żebyś nie mówił ze mną tak, jakby zależało ci przede 

wszystkim na wychowaniu i ukształtowaniu mnie!

- Tak   trzeba!   -   odparł   łagodnie   mimo   żarliwości.   Biło   od   niego   tylko   ciepło.   - 

Rzeczywiście zależy mi przede wszystkim na tym. Jeżeli pojmujesz, co stało się wraz z kresem 
republiki, jeśli w pełni rozumiesz Lukrecjusza i stoików, to dostrzegasz naszą istotę. Musisz!

background image

- Pomińmy tę obelgę milczeniem. Nie mam ochoty na wyliczanie wszystkich filozofów i 

poetów, których czytałam, ani na opowiadanie o poziomie rozmów, jakie toczyły się u nas przy 

kolacji.

- Pandoro, ja nie mam nic złego na myśli! Ale Akasha nie jest boginią! Przypomnij 

sobie,   co   ci   się   śniło.   Ona   jest   naczyniem   cennej   siły.   Sny   przekonały   cię,   że   można   ją 
wykorzystać, że każdy pozbawiony skrupułów pijący krew może przekazać krew następnemu, 

że ona jest pewnego rodzaju demonem, źródłem mocy.

- Ona wszystko słyszy! - wyszeptałam oburzona.

- Naturalnie. Strzegę jej od piętnastu lat. Odpierałem ataki tych zdrajców ze Wschodu. I 

ich wspólników z głębi Afryki. Ona cię zna.

Tylko malująca się na twarzy powaga mogła sugerować, w jakim jest wieku. Sprawiał 

wrażenie idealnie ukształtowanego mężczyzny. Starałam się wyrwać spod jego uroku, spod 

fascynacji nocą, jaka się za nim rozpościerała, w której mimo wszystko bardzo pragnęłam się 
zanurzyć.

- Niezła uczta weselna - burknęłam. - Muszę iść porozmawiać z drzewami.
- Poczekają, będą stały i jutro w nocy.

Przed   oczyma   miałam   ostatni   jej   obraz,   skąpany   w   ekstatycznych   barwach:   wzięła 

małego faraona i złamała go jak trzcinę. Ujrzałam ją na początku omdlenia, gdy biegła ze 

śmiechem przez korytarze.

Powoli ogarniał mnie lęk.

- Co się dzieje? - spytał Mariusz. - Powiedz, zaufaj mi.
- Gdy   z   niej   piłam,   widziałam   ją   w   postaci   śmiejącej   się   dziewczyny.   -   Potem 

opowiedziałam mu o ślubie, o deszczu różanych płatków i o dziwnej, egipskiej świątyni, pełnej 
oszalałych wyznawców. Na koniec opisałam scenę w komnacie małego króla, którego doradcy 

ostrzegali przed jej bóstwami. - Połamała go, jak gdyby był drewnianą figurką. Mówiła: „Mały 
król, małe królestwo”.

Wzięłam pergaminowe karty, które położyłam na biurku. Opisałam ostatni sen o niej, 

gdy z wrzaskiem groziła, że wyjdzie w słońce i unicestwi nieposłuszne dzieci. Opowiedziałam 

mu o wszystkim - o licznych wędrówkach mej duszy.

Bardzo bolało mnie serce. Już w trakcie opowieści zaczynałam pojmować bezbronność 

bogini i tkwiące w niej zagrożenie. Wyjaśniłam wreszcie, jak spisałam wszystko po egipsku.

Byłam   znużona   i   zaczynałam   szczerze   żałować,   że   oczy   otwarły   mi   się   na   to   życie! 

background image

Powróciła  paraliżująca,  kompletna rozpacz tych kilku nocy spędzonych w małym domu w 
Antiochii, gdy płakałam, biłam pięściami w ściany i wbijałam sztylet w ziemię. Gdyby nie 

pobiegła korytarzem! Co oznaczał ten obraz? I młodziutki król, przełamany z taką łatwością.

Szybko mu to zrelacjonowałam. Czekałam na bagatelizujące sprawę uwagi Mariusza. 

Szczerze mówiąc, zaczynałam mieć go dosyć.

- I co o tym wszystkim sądzisz? - spytał łagodnie. Próbował wziąć mnie za rękę, ale ją 

cofnęłam.

- To okruchy jej wspomnień. - Byłam zrozpaczona. - W tym wszystkim zawarta jest 

tylko   jedna   wskazówka   co   do   przyszłości.   Jeden   jedyny   pełny   obraz   pragnienia:   nasze 
zaślubiny, połączenie. - Spytałam go pełnym smutku głosem: - Czemu płaczesz, Mariuszu? 

Ona musi zbierać wspomnienia niczym kwiaty zrywane tu i ówdzie w ogrodzie świata, jak 
spadające   jej   do   rąk   liście,   z   których   sporządziła   wieniec   dla   mnie.   Wieniec   oblubienicy! 

Pułapkę.   Moja   dusza   nigdzie   nie   wędruje.   Tak   przynajmniej   sądzę.   Gdyby   wędrowała,   to 
czemu   ona,   taka   starożytna,   bezradna,   pozbawiona   znaczenia   dla   naszych   czasów,   taka 

niemodna i bezsilna, czemu właśnie ona ma o tym wiedzieć? Żeby mi to uświadomić? Jedyna, 
która o tym wie?

Spojrzałam na niego. Jeszcze płakał. Wyraźnie się tego nie wstydził i nie miał zamiaru 

przepraszać.

- Jak to powiedziałeś? - spytałam. - Że czytanie w myślach nie czyni cię mądrzejszym od 

innych? - Uśmiechnęłam się. - Trafiłeś w sedno. Jak ona się śmiała, gdy prowadziła mnie ku 

tobie! Chciała ukazać mi ciebie samotnego.

Pokiwał tylko głową.

- Ciekawa jestem, jakim sposobem tak daleko zarzuciła swą sieć i odnalazła mnie za 

wzburzonym morzem.

- Przez Lucjusza. Ona słyszy głosy z wielu krain. Widzi to, co chce zobaczyć. Pewnej 

nocy   bardzo   przeraziłem   jednego   Rzymianina,   który   czmychnął,   jakby   ujrzał   upiora. 

Poszedłem jego śladem, podejrzewając, że za tym niezmiernym strachem musi się coś kryć.

Wkrótce zorientowałem się, że jakieś wielkie brzemię ciąży mu na sumieniu, wypacza 

wszystkie myśli i czyny. Wystraszył się, bo poznał go ktoś ze stolicy. Chciał wyjechać.

Późno   w   nocy,   przy   blasku   pochodni,   zastukał   do   drzwi   pewnego   greckiego   kupca, 

żądając zwrotu długu, jaki tamten winien był twemu ojcu. Grek powtórzył mu to, co mówił już 
wcześniej:   że   odda   pieniądze   tylko   ojcu   osobiście.   Następnej   nocy   znowu   odnalazłem 

background image

Lucjusza. Tym razem czekała go niespodzianka. Okręt wojenny dostarczył list od ojca. Działo 
się to jakieś cztery dni przed twoim przybyciem. W liście ojciec niedwuznacznie prosił Greka o 

przysługę w imię honoru i gościnności. Jeżeli prośba zostanie spełniona, wszystkie długi będą 
darowane.   Wszystko   miało   być   wyjaśnione   w  liście,   który   przypłynie   do   Antiochii   wraz   z 

ładunkiem handlowym. Stanie się to za jakiś czas, ponieważ statek miał zawinąć po drodze do 
licznych   portów.   Przysługa   była   niezmiernie   ważna.   Brat   osłupiał   na   widok   daty,   jaką 

opatrzone było pismo. Grek, który miał już Lucjusza po dziurki w nosie, zatrzasnął mu drzwi 
przed   nosem.   Zagadnąłem   Lucjusza   po   kilku   krokach.   Naturalnie   pamiętał   mnie, 

ekscentrycznego Mariusza sprzed lat. Udałem zaskoczenie na jego widok i zapytałem o ciebie. 
Wpadł   w   popłoch   i   na   poczekaniu   zmyślił   historyjkę   o   tym,   jak   to   wyszłaś   za   mąż, 

zamieszkałaś   w   Toskanii,   a   on   sam   właśnie   szykuje   się   do   wyjazdu   z   miasta.   Odszedł 
pospiesznie.   Ale   wystarczyła   chwila,   bym   odczytał   w   jego   myślach,   że   złożył   gwardii 

pretoriańskiej doniesienie na swoją rodzinę - stek kłamstw - i bym wyobraził sobie wynikłe 
stąd   konsekwencje.   Następnej   nocy   po   przebudzeniu   nie   mogłem   go   odnaleźć.   Nie 

spuszczałem oka z domu Greków. Rozważałem odwiedziny u starego kupca, próbę nawiązania 
kontaktu, może zadzierzgnięcia przyjaźni. Myślałem o tobie. Wyobrażałem sobie twą postać. 

Wspominałem. Układałem o tobie wiersze. Twój brat nie dawał znaku życia. Zakładałem, że 
opuścił Antiochię. Pewnej nocy zbudziłem się, wyszedłem z podziemia i ujrzałem wybuchające 

w całym mieście pożary. To umarł Germanik, nie cofając oskarżeń,  że otruł go Pizon. Na 
miejscu domu Greków dymiły zgliszcza. Twój brat zniknął. Ani widu, ani słychu. Zdawało mi 

się,   że   wszyscy   zginęli:   twój   brat,   kupiec   i   cała   jego   rodzina.   Przez   wiele   kolejnych   nocy 
szukałem   Lucjusza.   Nie   miałem   pojęcia,   że   tu   jesteś,   dręczyła   mnie   tylko   tęsknota. 

Upominałem   się,   że   gdybym   chciał   żałować   w   ten   sposób   związku   z   każdym   znanym   mi 
śmiertelnikiem, już dawno postradałbym zmysły i nie dowiedział się od króla i królowej o 

własnych   darach.   Pewnego   wczesnego   wieczoru   stałem   sobie   u   księgarza,   gdy   podszedł 
kapłan, wskazując na ciebie. Byłaś na forum, żegnali się z tobą filozof i jego uczniowie. Stałem 

tak blisko! Poczułem taki przypływ miłości, że w ogóle przestałem słuchać kapłana, by po 
jakimś   czasie   zorientować   się,   że   w   związku   z   tobą   mówi   o   jakichś   osobliwych   snach. 

Twierdził, że tylko ja mogłem złożyć to w sensowną całość. Miało to coś wspólnego z pijącym 
krew, który zjawił się ostatnio w Antiochii, co nie było zdarzeniem wyjątkowym. Zabijałem już 

innych i poprzysiągłem sobie, że uśmiercę również tego. Wtedy ujrzałem, jak spotykasz się z 
Lucjuszem.   Jego   gniew   i   poczucie   winy   były   niemal   oślepiające.   Z   tak   wielkiej   odległości 

background image

dobiegały mnie twoje słowa, ale nie chciałem podchodzić, dopóki nie oddalisz się od niego na 
bezpieczną odległość. Miałem ochotę zabić go na miejscu, ale wydawało mi się, że mądrzej 

będzie zostać przy tobie, wejść z tobą do świątyni. Nie byłem pewien, czy mam prawo zabić 
brata w twoim imieniu, czy tego chcesz. Zrozumiałem to dopiero wtedy, gdy powiedziałem ci o 

jego postępkach. Wówczas okazało się, jak bardzo tego pragnęłaś.

Oczywiście nie miałem pojęcia o stopniu twojej inteligencji, o tym, że dar rozumu i 

słowa, które podziwiałem u małej dziewczynki, zachował się nienaruszony. Znalazłaś się w 
świątyni,   myśląca   trzykrotnie   szybciej   od   innych   obecnych   śmiertelników,   rozważająca 

wszystkie aspekty sytuacji, prześcigająca innych. Potem przyszła pora na widowiskowe starcie 
z bratem, podczas którego przebiegle chwytałaś go w sieć prawdy, pozbywając się go, nawet go 

nie   dotknąwszy,   a   na   dodatek   wykorzystałaś   do   zadania   mu   śmierci   trzech   legionistów.   - 
Urwał, by podjąć za chwilę: - Przed wielu laty w Rzymie chodziłem za tobą. Miałaś szesnaście 

lat. Pamiętam twoje pierwsze zamążpójście. Twój ojciec wziął mnie na stronę, był niezmiernie 
miły. „Mariuszu, czeka cię los wędrownego dziejopisa”, stwierdził. Nie śmiałem powiedzieć, co 

myślę o twoim małżonku. Aż tu zjawiasz się w Antiochii, a ja, jak prawdziwy egocentryk, 
myślę   sobie:   oto   kobieta   wprost   stworzona   dla   mnie.   Gdy   odszedłem   od   ciebie   rano, 

wiedziałem już, że muszę jakimś sposobem wywieźć matkę i ojca z Antiochii, pozbyć się ich, 
potem zlikwidować pijącego krew, byś mogła spać spokojnie.

- Zostać spokojnie pozostawiona samej sobie - dorzuciłam.
- Masz mi to za złe?

Zaskoczył   mnie   tym   pytaniem.   Patrzyłam   na   niego   przez   chwilę,   która   zdawała   się 

wiecznością, sycąc oczy jego urodą, z nieznośną jasnością wyczuwając jego smutek i rozpacz. 

Jak on mnie potrzebował! Rozpaczliwie potrzebował zwierzyć się nie pierwszemu lepszemu 
śmiertelnikowi, lecz mnie.

- Rzeczywiście   chciałeś   mnie   chronić,   prawda?   -   spytałam.   -   Twoje   wyjaśnienia   są 

całkowicie   racjonalne,   eleganckie   niczym   matematyka.   Nie   ma   w   nich   miejsca   na 

reinkarnację, przeznaczenie, na żadne cuda, które się wydarzyły.

- Taka jest moja wiara - odpalił. Zbladł. - Nigdy w życiu nie powiedziałbym ci niczego, 

co mijałoby się z prawdą. Czy jesteś kobietą, której trzeba schlebiać?

- Nie   bądź   fanatycznie   przywiązany   do   rozumu.   Te   słowa   zdumiały   go   i   uraziły 

jednocześnie.

- Nie trzymaj się kurczowo rozumu w świecie pełnym potwornych sprzeczności!

background image

Umilkł na takie dictum.
- Jeżeli będziesz ślepo wierzył rozumowi - mówiłam - z upływem czasu rozum może cię 

zawieść, a wtedy pozostanie ci ucieczka w obłęd.

- Co to wszystko ma znaczyć?

- Jesteś wyznawcą religii rozumu i logiki. Jest to najwidoczniej jedyny ratunek przed 

tym,   co   ci   się   przytrafiło:   że   zostałeś   pijącym   krew   i   stróżem   tych   najprawdopodobniej 

zapomnianych bóstw.

- To nie są żadne bóstwa! - Był coraz bardziej zły. - Zostały stworzone przed tysiącami 

lat   w   wyniku   jakiegoś   zmieszania   ducha   i   ciała,   które   obdarzyło   je   nieśmiertelnością. 
Najwyraźniej uciekają w zapomnienie. W swojej dobroci opisujesz je jako ogród, w którym 

matka nazbierała liści i kwiatów, by upleść dla ciebie wieniec - lub pułapkę, jak sama się 
wyraziłaś,  ale  to tylko urocza,  dziecięca  poezja.  Nie słyszałem,  żeby  posługiwali  się mową 

wiązaną.

- Nie   jestem   żadną   uroczą   dziecinką   -   zaprotestowałam.   -   Poezja   jest   dla   każdego. 

Rozmawiaj ze mną. I daj spokój słowom „kobieta”, „dziecko”. Nie bój się mnie.

- Nie boję się - odparował z gniewem.

- Ależ boisz! Jeszcze krąży we mnie nowa krew, pochłania mnie i przekształca, ale dla 

bezpieczeństwa   nie   chwytam   się   ani   rozumu,   ani   zabobonu.   Potrafię   przejść   przez   mit 

nienaruszona! Obawiasz się mnie, bo nie wiesz, kim jestem. Wyglądam jak kobieta, mówię jak 
mężczyzna, a rozum podpowiada ci, że suma takich elementów jest niepojęta!

Wstał od stołu. Twarz lśniła mu jak od potu, chociaż znacznie jaśniej.
- Opowiem ci, co zdarzyło się mnie! - oznajmił stanowczo.

- Proszę   bardzo   -   zgodziłam   się   -   tylko   jasno   i   prosto.   Zignorował   mój   przytyk. 

Gwałciłam wolę własnego serca, które pragnęło tylko go kochać. Pamiętałam wszystkie jego 

przestrogi, ale mimo całej swojej mądrości okazywał olbrzymią siłę woli, męskiej woli, której 
źródło musiałam dopiero poznać. Skrywałam swoją miłość.

- Jak cię zwabili?
- Nie zwabili. Schwytali mnie Keltoi w Galii, w Massilii. Powieźli na północ, zapuściłem 

włosy, potem zamknęli mnie w wielkim, pustym drzewie w barbarzyńskiej Galii. Poparzony 
pijący krew zmienił mnie w „nowego boga” i kazał uciekać od miejscowych kapłanów, jechać 

na   południe,  do  Egiptu,   i  dowiedzieć  się,  dlaczego  wszyscy  pijący  krew  zostali  poparzeni, 
młodzi zginęli, starzy trwali w cierpieniu. Ja miałem swoje powody! Chciałem poznać swoją 

background image

naturę!

- Rozumiem - rzekłam.

- Co stało się dopiero wtedy, gdy ujrzałem najupiorniejszą postać kultu krwi - byłem 

bogiem, nie zapominaj, Mariuszem, który chodził za tobą po całym Rzymie - i ludzi w ofierze 

składano właśnie mnie.

- Czytałam o tym w kronikach Cezara.

- Czytałaś,   ale   nie   widziałaś   na   własne   oczy.   Jak   śmiesz   chełpić   się   czymś   tak 

banalnym?!

- Wybacz, zapomniałam o twojej dziecinnej zmienności nastrojów.
- To   ty   mi   wybacz   -   westchnął.   -   Zapomniałem   o   twoim   praktycznym   i   z   natury 

niecierpliwym umyśle.

- Przepraszam.  Odwołuję  swoje słowa.  Musiałam  oglądać egzekucje  w Rzymie. Taki 

obowiązek. W imieniu prawa. Kto cierpi bardziej, ofiary na ołtarzu boga czy na ołtarzu prawa?

- W  porządku.   Powędrowałem   więc  do  Egiptu,   gdzie   znalazłem   starszego,   strażnika 

królowej i króla, pierwszych pijących krew w dziejach. Starszy opowiadał mi mgliste, lecz 
intrygujące historie. Monarchowie  byli kiedyś zwykłymi ludźmi. Opętał ich jakiś duch lub 

demon, którego nie zdołano wypędzić. Królewska para umiała zmieniać innych, przekazując 
im krew. Usiłowała stworzyć religię. Została obalona. Powtarzało się to wielokrotnie. Każdy, 

kto   ma   trochę   ich   krwi,   może   stworzyć   kolejnego   pijącego   krew!   Rzecz   jasna,   starszy 
utrzymywał, że nie wie, dlaczego tylu pijących krew zostało poparzonych. Tymczasem to on, 

po   wiekach   pozbawionej   sensu   straży,   wywlókł   swych   świętych   podopiecznych   na   słońce! 
Mówił,   że   Egipt   umarł.   Nazywał   go   „spichlerzem   Rzymu”.   Mówił,   że   królewska   para   nie 

poruszyła się od stuleci.

Słuchałam tego przejęta iście poetycką grozą.

- Tak   więc  żar   jednego  dnia   nie  wystarczył  do  zabicia   starożytnych  rodziców,  za  to 

ucierpiały dzieci na całym świecie. A tchórzliwy starszy, który w zamian zyskał tylko ból i 

poparzoną skórę, nie miał odwagi dłużej trzymać królewskiej pary na słońcu. Zresztą było mu 
wszystko jedno. Przemówiła do mnie Akasha. Najlepiej, jak umiała. Obrazami tego, co działo 

się   od   samego   zarania,   jak   rodziło   się   z   niej   plemię   bogów,   dochodziło   do   buntów,   jak 
utracono znaczną część dziejów, utracono sens; jeżeli chodzi o słowa, potrafiła ułożyć zaledwie 

kilka milczących zdań. „Mariuszu, zabierz nas z Egiptu!” - Urwał. - „Mariuszu, zabierz nas z 
Egiptu. Starszy zamierza nas zniszczyć. Pilnuj nas, żebyśmy nie zginęli”.

background image

Zaczerpnął tchu. Uspokoił się, nie był już taki zły, za to bardzo rozbity, i swoim nowym, 

przenikliwym   wzrokiem   widziałam,   ile   okazał   odwagi,   poznawałam   go   lepiej,   jego 

zdecydowaną wolę wytrwania przy zasadach, w które wierzył, wbrew magii, która pochłonęła 
go, zanim zdążył podać ją w wątpliwość. Mimo wszystko próbował wieść szlachetne życie.

- Mój los - podjął - był ściśle związany  z nią, z nimi! Gdybym ich porzucił, starszy 

wcześniej czy później znowu wywiódłby ich na słońce, a ja, w którego żyłach płynęła młoda 

krew, stopiłbym się niczym wosk! Już raz zmienione życie dobiegłoby wówczas końca. Ale 
starszy nie prosił mnie o ustanowienie nowego kapłaństwa. Akasha nie prosiła o nową religię! 

Nie wspominała o ołtarzach i kulcie. Tylko poparzony bóg w barbarzyńskich lasach północy 
prosił o coś takiego, posyłając mnie do Egiptu, ojczyzny wszystkich tajemnic.

- Jak długo ich pilnujesz?
- Ponad piętnaście lat. Straciłem rachubę. Nie poruszają się i nie odzywają ani słowem. 

Ranni, poparzeni, których rany mogą zasklepić się po wielu stuleciach, dowiadują się, że tu 
jestem. Przychodzą. Staram się ich unicestwiać, zanim błysk potwierdzenia dotrze do innych 

czekających na to umysłów. Ona nie sprowadza do siebie poparzonych dzieci, tak jak kiedyś 
wiodła mnie! Gdy któryś mnie przechytrzy albo gdy ulegnę liczebnej przewadze, wtedy ona 

porusza się tak, jak widziałaś, żeby ich zmiażdżyć. Ale ciebie, Pandoro, wezwała, wyciągnęła 
do  ciebie   rękę.   Wiemy  już   dokładnie,   w  jakim   celu,   a   ja   obszedłem   się  z   tobą   bez   serca. 

Niezręcznie.

- Zwrócił się w moją stronę. Ciągnął jakby bardziej czule.

- Powiedz mi, czy w twojej wizji, kiedy braliśmy ślub, byliśmy młodzi czy starzy? Czy 

byłaś piętnastolatką, o którą starałem się, być może przedwcześnie, czy w pełni rozkwitłym 

kwiatem, jakim jesteś teraz? Czy rodziny się cieszyły? Czy byliśmy urodziwi?

Ujęła mnie szczerość jego słów. Ból i błaganie, jakie się w nich kryły.

- Byliśmy   tacy   jak   teraz   -   odparłam,   ostrożnie   odwzajemniając   uśmiech.   -   Byłeś 

mężczyzną w wiecznym kwiecie wieku, a ja? Utrwalona w obecnym stanie.

- Uwierz - ciągnął ze słodyczą - że nie przemawiałbym do ciebie z taką surowością w tę 

akurat noc, gdyby nie czekało cię jeszcze wiele podobnych. Teraz może zabić cię tylko słońce 

albo ogień. Nie będziesz ulegać rozkładowi. Czeka cię tysiące przeżyć.

- Co powiesz o ekstazie, która ogarnęła mnie, gdy z niej zaczerpnęłam? O jej własnych 

początkach i cierpieniu? Czy ona nie ma żadnego związku ze świętością?

- Co to takiego świętość? - Wzruszył ramionami. - Powiedz mi, co to jest. Czy ujrzałaś w 

background image

jej snach jakąś świętość?

Spuściłam głowę. Nie znalazłam w sobie odpowiedzi.

- Z   pewnością   święte   nie   jest   imperium   rzymskie   -   kontynuował   -   ani   świątynie 

Oktawiana Augusta. Ani kult Kybele! Ani perska religia czcicieli ognia. Czy imię Izydy jest lub 

było kiedykolwiek święte? Egipski starszy, mój pierwszy i ostatni nauczyciel w tej dziedzinie, 
mówił, że Akasha sama wymyśliła dla swych celów opowieść o Izydzie i Ozyrysie, chcąc dodać 

swojemu   kultowi   poetyczności.   Sądzę,   że   wykorzystała   stare   podania.   Zamieszkujący   ich 
dwoje demon rośnie wraz ze stworzeniem nowego pijącego krew. Inaczej być nie może.

- Ale jaki jest w tym sens?
- Żeby więcej wiedzieć? - zastanawiał się. - Więcej widzieć i czuć za pośrednictwem 

każdego z nas, w którym płynie jego krew? Możliwe, że to tego rodzaju istota, a my jesteśmy 
zaledwie   maleńkimi   jej   cząstkami,   obdarzonymi   wszystkimi   jej   zmysłami   i   zdolnościami, 

przekazującymi   jej   wszystkie   wrażenia.   Poprzez   nas   poznaje   świat!   Nie   wiem.   -   Zamilkł   i 
położył ręce  na biurku.  - To, co we  mnie płonie, nie dba,  czy  ofiara  dopuściła  się jakiejś 

zbrodni. Po prostu pragnie. Nie co noc, chociaż często! Nie mówi nic! Nie mówi w mym sercu 
o ołtarzach! Spina mnie ostrogami niby bojowego rumaka! To Mariusz odsiewa ziarno od 

plew, zgodnie ze starym obyczajem i ze względów, które na pewno rozumiesz, lecz nie ma to 
nic wspólnego z łapczywym pragnieniem. Ono zna naturę, ale nie moralność.

- Kocham cię, Mariuszu - powiedziałam. - Jesteś obok ojca jedynym mężczyzną, jakiego 

kiedykolwiek kochałam. Ale teraz muszę wyjść sama.

- Co ty wygadujesz? - Nie posiadał się ze zdumienia. - Minęła właśnie północ!
- Okazałeś wiele cierpliwości, ale teraz muszę przejść się w samotności.

- Pójdę z tobą.
- Nie.

- Przecież nie możesz tak po prostu błąkać się sama po Antiochii.
- Czemu nie? W razie czego mogę przecież usłyszeć myśli śmiertelników. Przed chwilą 

przejechała na przykład lektyka. Niewolnicy są tak pijani, że aż dziw, iż jej nie upuszczą i nie 
wyrzucą   pana   na   drogę;   on   sam   śpi   jak   zabity.   Chcę   chodzić   sama   po   mrocznych, 

niebezpiecznych i złowrogich zakątkach miasta, po miejscach, do których… nawet bogowie się 
nie zapuszczają.

- Wymyśliłaś taką zemstę - stwierdził. Podszedł za mną do bramy. - Pandoro, byle nie 

sama.

background image

- Mariuszu, kochanie. - Odwróciłam się, ujęłam go za rękę. - To nie jest żadna zemsta. 

Słowa,  którymi się posługiwałeś: „dziecko”  i „kobieta”,  zawsze  określały moje życie.  Teraz 

mam ochotę iść z obnażonymi ramionami i rozpuszczonymi włosami, wchodzić w najbardziej 
niebezpieczne   miejsca.   Ciągle   upaja   mnie   jej   krew,   twoja   krew!   Wszystko,   co   powinno 

zwyczajnie błyszczeć, pełga i drży. Potrzebuję samotności na rozważenie tego, co od ciebie 
usłyszałam.

- Ale musisz wrócić na długo przed świtem. Musisz zejść ze mną do krypty w piwnicach. 

Nie wystarczy, że położysz się w pierwszej lepszej komnacie. Śmiertelne światło przeniknie…

Był taki opiekuńczy, promieniował wściekłością.
- Wrócę przed świtem. Możesz być pewien, że jeśli od tej pory nie zostaniemy złączeni 

na zawsze, pęknie mi serce.

- Jesteśmy złączeni - odparł. - Pandoro, doprowadzasz mnie do szaleństwa.

Przystanął przy bramie.
- Zostań tutaj - rzuciłam na odchodnym. Schodziłam ze wzgórza w stronę Antiochii. 

Czułam w nogach siłę i sprężystość, w ogóle nie przejmowałam się kurzem i kamieniami na 
drodze, oczy przenikały ciemność i dostrzegały sowy oraz niewielkie gryzonie, które skakały w 

koronach drzew, obserwując mnie i czmychając, jakby przestrzegały je przede mną wrodzone 
instynkty.

Wkrótce   znalazłam   się   w   samym   mieście.   Wydaje   mi   się,   że   stanowczość,   z   jaką 

chodziłam po najpodlejszych zaułkach, odstraszała wszystkich, którym przychodziło na myśl, 

żeby mnie zaczepić. Słyszałam tylko tchórzliwe miłosne przekleństwa, te zawikłane, ohydne 
obelgi, jakimi mężczyźni obrzucają pożądane kobiety - na poły groźby, na poły wzgarda.

Czułam śpiących w domach ludzi, słyszałam rozmowy wartowników w koszarach za 

forum.

Powtarzałam   czynności   wszystkich   nowo   stworzonych   pijących   krew.   Dotykałam 

murów i wpatrywałam się jak urzeczona w zwyczajne pochodnie i ćmy, które oddawały w nich 

życie. Na obnażonej skórze i przez cienką tunikę czułam dotyk marzeń Antiochii.

Szczuty  przemykały rynsztokami i ulicami.  Dochodziły mnie swoiste odgłosy rzeki i 

puste dźwięki wydawane przy najmniejszym poruszeniu wody przez zakotwiczone okręty.

Jaśniejące od wiecznie płonących świateł forum chwytało | blask księżyca, jakby było 

pułapką   zastawioną   specjalnie   na   ;   niego   przez   ludzi,   przeciwieństwem   krateru   w   ziemi, 
konstrukcją, którą mogły oglądać i błogosławić nieprzejednane niebiosa. Znalazłam się przed 

background image

własnym   domem.   Okazało   się,   że   z   łatwością   potrafię   wspiąć   się   na   sam   szczyt   dachu. 
Usiadłam Ina gontach, bezpieczna i spokojna; patrzyłam na dziedziniec, |na perystyl, gdzie 

poznawałam - w owe trzy samotne noce prawdy, które przygotowały mnie na nauki Akashy. 
Rozważałam  to  wszystko  spokojnie i  bez  cierpienia  -  jak  gdybym była   winna  tę  odrobinę 

refleksji kobiecie, którą niegdyś byłam, nowicjuszce, która szukała schronienia w świątyni. 
Mariusz   miał   rację.   Króla   i   królową   opętał   jakiś   demon,   który   przenosił   się   przez   krew, 

karmiąc się nią i rosnąc, jak robił to teraz we mnie.

Król   i   królowa   nie   wymyślili   sprawiedliwości!   Królowa,   która   przełamała   małego 

faraona jak trzcinę, nie wynalazła prawa ani uczciwości!!

A   rzymskie   sądy,   mozolnie   dochodząc   do   każdego   postanowienia,   rozważając 

argumenty   wszystkich   stron,   nie   przyjmując   do   wiadomości   zdarzeń   natury   magicznej   i 
religijnej, one nawet w takich okropnych czasach walczyły o sprawiedliwość. Był to system 

oparty nie na boskim objawieniu, lecz na rozumie.

Nie żałowałam jednak chwili upojenia, gdy zaczerpnęłam jej krwi i uwierzyłam w nią, 

ujrzałam spadającą na nas ulewę kwiatów. Nie żałowałam, że umysł potrafi wyobrazić sobie 
taką transcendencję.

Była wtedy moją matką, królową, boginią, wszystkim. Wiedziałam to tak, jak powinno 

się   wiedzieć   po   wychyleniu   napoju   w   świątyni,   gdy   kołyszemy   się   i   śpiewamy   deliryczne 

pieśni. Poznałam to w jej objęciach. W ramionach Mariusza także, tyle że w bezpieczniejszej 
dawce, i teraz chciałam zostać tylko z nim.

Jaki upiorny wydawał się jej kult! Wadliwy i oparty na niewiedzy, wyniesiony do takiej 

potęgi. I jakie olśniewające odkrycie, że w sercu tajemnicy leżą takie poniżające wyjaśnienia. 

Krew wylana na złotą szatę.

Wszystkie obrazy i przebłyski sensu pouczają jedynie o sprawach głębszych - myślałam, 

podobnie jak w świątyni, gdy przystałam na pocieszenie w postaci bazaltowego posągu.

Tylko do mnie należy przemienienie swojego nowego życia w heroiczną opowieść.

Cieszyłam się, że Mariusz znajduje tyle pociechy w rozumie. Lecz rozum był rzeczą 

wtórną, narzuconą mocą wiary światu, w którym gwiazdy nikomu niczego nie obiecują.

W   antiocheńskim   domu   podczas   nocy   żałoby   po   ojcu   dostrzegłam   coś   głębszego. 

Pojęłam, że w samym centrum stworzenia może leżeć coś tak nieopanowanego i niepojętego 

jak szalejący wulkan, którego lawa niszczy tak samo drzewa, jak i poetów.

Przyjmij zatem ten dar, Pandoro, myślałam. Wracaj do domu wdzięczna, że znalazłaś 

background image

nowego   oblubieńca,   bo   nigdy   nie   miałaś   lepszego   i   nie   otwierały   się   przed   tobą   bardziej 
obiecujące widoki na przyszłość.

Po powrocie, w którego trakcie odkrywałam w sobie coraz to nowe umiejętności, takie 

jak przemykanie po dachach i przeskakiwanie murów - po powrocie zastałam go takiego, jak 

na odchodnym, tyle że smutniejszego. Siedział w ogrodzie, dokładnie tak samo jak w wizji, 
którą pokazała mi Akasha.

Musiało to być jego ulubione miejsce: za willą z licznymi drzwiami, ławka naprzeciw 

zarośli i naturalnego strumienia, który spadał po skałach i szemrał wśród wysokich traw.

Na mój widok natychmiast wstał.
Wzięłam go w ramiona.

- Wybacz mi, Mariuszu - powiedziałam.
- Ani się waż tak mówić. To wszystko moja wina. Co gorsza, nie obroniłem cię przed 

tym.

Obejmowaliśmy   się.   Miałam   ochotę   zanurzyć   w   nim   zęby,   zaczerpnąć   jego   krwi, 

wreszcie uległam temu pragnieniu, czując, że on pije ze mnie. Tak potężnego zjednoczenia 
nigdy nie zaznałam w małżeńskim łożu, tak że uległam mu, jak nigdy dotąd nie ulegałam 

nikomu.

Ogarnęło mnie nagłe znużenie. Oderwałam zęby od pocałunku.

- Chodź   -   zachęcił.   -   Twój   niewolnik   śpi.   Za   dnia,   kiedy   my   będziemy   spali,   on 

przyniesie wszystkie twoje rzeczy, może też przyprowadzić niewolnice, jeżeli chcesz.

Zeszliśmy po schodach, znaleźliśmy się w innej komnacie. Trzeba było siły Mariusza, by 

odsunąć   kamienne   drzwi,   co   oznaczało   po   prostu,   że   nie   mógłby   uczynić   tego   żaden 

śmiertelnik.

Zobaczyłam prosty granitowy sarkofag.

- Możesz unieść wieko? - zapytał Mariusz.
- Jestem słaba!

- Wschodzi słońce, spróbuj podnieść pokrywę. Zsuń ją na bok.
Usłuchałam   go,   a   wewnątrz   ujrzałam   łoże   ze   zmiażdżonych   płatków   lilii   i   róż   z 

jedwabnymi poduszkami i suszonymi kwiatami dla utrzymania aromatu.

Weszłam do środka, usiadłam, przekręciłam się i wyciągnęłam jak długa w kamiennym 

więzieniu.  Natychmiast zajął  miejsce obok, z powrotem zasunął  wieko,  zasłaniając światło 
całego świata niczym w krainie umarłych.

background image

- Jestem senna. Plącze mi się język.
- Błogosławiona - skomentował.

- Bezsensowna obelga - mruknęłam - ale ci wybaczam.
- Pandoro, kocham cię! - zawołał bezradnie.

- Włóż go we mnie - powiedziałam, sięgając mu między nogi. - Wypełnij mnie, obejmij.
- To głupi zabobon!

- Nic z tych rzeczy. To niosący otuchę symbol.
Spełnił prośbę. Nasze ciała złączył  jałowy narząd, który z jego punktu widzenia  nie 

różnił się niczym od ręki - ale jak ja kochałam rękę, która mnie otoczyła, i przyciśnięte do 
mego czoła usta.

- Kocham cię, Mariuszu, dziwny, wysoki i piękny Mariuszu.
- Nie wierzę ci - odparł niemal szeptem.

- Co to ma znaczyć?
- Wkrótce wzgardzisz mną za to, co ci zrobiłem.

- Nic z tego, mój ty racjonalisto. Nie zależy mi na zestarzeniu się, zwiędnięciu i śmierci 

tak, jak być może ci się zdaje. Cenię sobie szansę poznania, zobaczenia więcej…

Poczułam dotyk jego ust na czole.
- Czy naprawdę prosiłeś o moją rękę, gdy miałam piętnaście lat?

- Ach,   bolesne   wspomnienia!   Od   słów   twego   ojca   jeszcze   dziś   pieką   mnie   uszy. 

Właściwie wyrzucił mnie z domu.

- Kocham cię z całego serca - wyszeptałam. - Wygrałeś. Zostałam twoją żoną.
- Kimś na pewno zostałaś, chociaż „żona” to nie jest chyba właściwie słowo. Ciekawe, że 

tak   szybko   zapomniałaś   o   swoich   wcześniejszych,   żarliwych   protestach   przeciwko   takim 
sformułowaniom.

Byłam   senna,   czułam   rozkoszny   dotyk   jego   warg,   chcących   nagle   wyrazić   czyste 

uczucie.

- Razem   wymyślimy   jakieś   bardziej   radosne   określenie   -   odparłam,   z   trudem 

wypowiadając te słowa między pocałunkami.

Nagle odsunęłam się. Nie widziałam go w mroku.
- Całujesz mnie, żebym nic nie mówiła?

- Trafiłaś w sedno. Odwróciłam się do niego tyłem.
- Przekręć się, proszę.

background image

- Nie.
Leżałam   w   bezruchu,   niejasno   zdając   sobie   sprawę,   że   jego   ciało   robiło   na   mnie 

wrażenie   normalnego,   ponieważ   moje   własne   też   zdążyło   nabrać   takiej   samej   twardości   i 
prawdopodobnie takiej samej siły. Co za boska zaleta! Ależ ja go kochałam. Kochałam go! 

Niech całuje mnie po karku. Nie zmusi mnie do odwrócenia się w jego stronę.

Wstało już chyba słońce, bo zapadło milczenie jakby cały świat, wybuchające wulkany i 

szalejące morza - i wszyscy cesarze, królowie, sędziowie, senatorowie, filozofowie i kapłani - 
przestali istnieć.

background image

11

Masz więc moją opowieść, Davidzie.

Taką  komedię w duchu Plauta  i Terencjusza  mogłabym ciągnąć przez wiele jeszcze 

stron. Mogłabym iść w zawody z Wiele hałasu o nic Szekspira.

Ale zręby mojej historii wyglądają właśnie tak. Oto tło lapidarnej i żartobliwej wersji z 

Wampira Lestata, której ostateczny kształt bagateli nadał Mariusz, może Lestat, tego już nikt 

nie wie.

Pozwól, że poruszę jeszcze sprawy dla mnie święte, które płoną wciąż w mym sercu, 

mimo   że   postronnemu   obserwatorowi   mogą   zdawać   się   błahe,   opowieść   zaś   o   naszym 
rozstaniu nie jest zwykłym dysonansem, może bowiem nieść pewną lekcję.

Mariusz nauczył mnie tropić i chwytać tylko złoczyńców, zabijać bez bólu, spowijać 

duszę ofiary w urocze wizje lub pozwalać, by dusza sama wytryskała kaskadą fantazji, których 

nie wolno mi osądzać, gdyż muszę je pochłaniać jak krew. Nie ma sensu rozwodzić się nad 
szczegółami tych zdarzeń.

Dorównywaliśmy sobie siłą. Gdy jakiś poparzony i nadmiernie ambitny pijący krew 

dotarł   do   Antiochii   -   co   zdarzyło   się   raptem   kilka   razy,   by   potem   ustać   zupełnie   - 

wykonywaliśmy   egzekucję   razem.   Nieśli   oni   w   sobie   potworne   dusze,   wykute   w   epokach, 
których nie pojmowaliśmy, a królowej szukali tak, jak szakal węszy za padliną.

Nigdy się o żadnego nie spieraliśmy.
Często czytaliśmy sobie na głos, wspólnie śmialiśmy się z Satyrikonu Petroniusza, na 

przemian zalewaliśmy się łzami i wybuchaliśmy śmiechem przy gorzkich satyrach Juwenala. Z 
Aleksandrii i Rzymu napływały coraz to nowe satyry i historie.

Ale coś na wieki oddzieliło mnie od Mariusza.
Miłość rosła w siłę, ale wraz z nią narastały nieustające kłótnie, które stawały cię coraz 

niebezpieczniejszą więzią cementującą nasz związek.

Wiele   lat   Mariusz   strzegł   swojej   delikatnej   racjonalności,   jak   dziewicza   Westalka 

pilnuje   świętego   ognia.   Gdy   zdarzało   się,   że   ogarnęło   mnie   jakieś   ekstatyczne   uczucie,   z 
miejsca   łapał   mnie   za   rękę   i   oznajmiał   jasno   i   wyraźnie,  że   to   irracjonalne.   Irracjonalne, 

irracjonalne i jeszcze raz irracjonalne!

Gdy   na   Antiochię   spadło   w   drugim   stuleciu   okropne   trzęsienie   ziemi,   z   którego 

wyszliśmy cało, odważyłam się napomknąć o boskim błogosławieństwie. Mariusz wpadł na te 

background image

słowa w furię i błyskawicznie zwrócił mi uwagę, że ta sama boska interwencja ocaliła cesarza 
Trajana, który przebywał akurat w Antiochii. Co miałam mu odpowiedzieć?

Z kronikarskiego obowiązku zaznaczę, że Antiochia szybko się odbudowała, rozkwitły 

targi, napływało więcej niewolników i nic nie mogło powstrzymać zmierzających ku swym 

celom karawan handlowych i statków.

Ale   między   nami   na   długo   przed   tym   trzęsieniem   prawie   co   noc   dochodziło   do 

rękoczynów.

Gdy tkwiłam wiele godzin w komnacie matki i ojca, Mariusz niezawodnie przychodził, 

żeby przywołać mnie do porządku. Nie mógł czytać spokojnie, gdy byłam w takim stanie - 
oznajmiał. Nie mógł się skupić, wiedząc, że siedzę na dole i świadomie kuszę szaleństwo.

Dlaczego (pytałam) jego dominacja musi sięgać do każdego zakątka domostwa? Jak 

pogodzić   ją  z   tym,   że   gdy  przychodziło   do  zabicia   jakiegoś   poparzonego  pijącego   krew  w 

Antiochii, nagle okazywało się, że jestem mu równa siłą?

- Nie jesteśmy równi siłą ducha? - nie ustępowałam.

- Tylko ciebie stać na zadawanie takich pytań! - odpowiadał.
Rzecz jasna, matka i ojciec nie poruszali się już ani nie odzywali. Nie miałam snów 

krwi,   nie   docierały   do   mnie   żadne   boskie   wskazówki.   Mariusz   tylko   niekiedy   mi   o   tym 
przypominał. Po dłuższym czasie dopuścił mnie do pielęgnowania sanktuarium, żebym mogła 

naocznie przekonać się o zakresie ich milczącej i pozornie bezmyślnej zgody na wszystko. 
Wydawało się, że są całkowicie poza naszym zasięgiem; do czynu przechodzili w ślimaczym 

tempie, ale gdy już się do tego zabrali, widok był przerażający.

Gdy czterdziestoletni  Flawiusz  poważnie  zachorował,   odbyła   się pierwsza   z naszych 

naprawdę okropnych bitew. Zdarzyło się to dość wcześnie, na długo przed trzęsieniem ziemi.

Był to, nawiasem mówiąc, czas zadziwiający, ponieważ stary potwór Tyberiusz stawiał 

w   Antiochii   liczne   nowe,   cudowne   budowle.   Antiochia   miała   konkurować   z   Rzymem,   ale 
Flawiusz był chory.

Mariusz znosił to bardzo ciężko. Niezmiernie polubił Greka - bez przerwy rozmawiali o 

Arystotelesie, Flawiusz zaś, okazało się, należał do ludzi, którzy gotowi są robić wszystko, od 

prowadzenia domu po skrupulatne przepisywanie najbardziej ezoterycznych i rozsypujących 
się w rękach zwojów.

Nigdy nie pytał o naszą naturę. Odkrywałam, że w jego duszy przywiązanie i zgoda były 

znacznie potężniejsze od ciekawości i lęku.

background image

Mieliśmy nadzieję, że nie dolega mu nic poważnego, ale w miarę narastania gorączki 

coraz częściej odwracał głowę, gdy do pokoju wchodził Mariusz. Za to mnie zawsze z ochotą 

trzymał za rękę. Często leżałam koło niego całymi godzinami, jak on kiedyś leżał u mego boku.

Pewnej nocy Mariusz wyprowadził mnie przed bramę i oznajmił:

- On umrze, zanim wrócę. Wytrzymasz to sama?
- Chcesz uciec?

- Nie. Ale on nie chce, żebym patrzył na jego agonię; nie chce, żebym słyszał, jak jęczy z 

bólu.

Kiwnęłam głową.
Mariusz odszedł.

Mariusz dawno temu ustanowił zasadę, że już nigdy nie powstanie żaden pijący krew. 

Nie chciało mi się podawać w wątpliwość tej decyzji.

Zaraz   po   jego   odejściu   przemieniłam   Flawiusza   w   wampira.   Brałam   przykład   z 

poparzonego, Mariusza i Akashy, bo długo omawialiśmy z Mariuszem metody - zaczerpnij 

krwi, ile się da, potem oddawaj ją, dopóki nie będziesz bliska omdlenia.

Zemdlałam,   a   gdy   się   ocknęłam,   stał   nade   mną   wspaniały   Grek,   nieznacznie   się 

uśmiechając, bez śladu po chorobie. Wziął mnie za rękę i pomógł się podnieść.

Mariusz wszedł, wpił wzrok w odrodzonego Flawiusza i nakazał:

- Wynoś się zaraz z tego domu, z miasta, z prowincji i Imperium.
Flawiusz pożegnał się ze słowami:

- Dziękuję za Mroczny Dar. - Wtedy pierwszy raz słyszałam to wyrażenie, które tak 

często powraca w pismach Lestata. Ateńczyk pojmował je doskonale.

Przez   wiele   godzin   schodziłam   Mariuszowi   z   drogi.   Nigdy   mi   nie   wybaczy!   Potem 

wyszłam   do   ogrodu.   Zastałam   go   pogrążonego   w   smutku,   zorientowałam   się,   że   był 

przekonany, iż mam zamiar odejść z Flawiuszem. Wzięłam go w ramiona. Przepełniała go ulga 
i miłość; natychmiast wybaczył mi „bezgraniczną lekkomyślność”.

- Czy ty nie widzisz - spytałam, ujmując jego dłoń - że cię uwielbiam? Ale nie możesz 

mną rządzić! Czy w twojej racjonalnej głowie nie mieści się to, że umyka ci najwspanialsza 

część naszego daru - wolność od ograniczeń płci!

- Ani   na   chwilę   nie   dam  się   przekonać  -  odpalił   -   że  nie   czujesz,   nie   myślisz  i   nie 

działasz jak kobieta. Obydwoje kochaliśmy Flawiusza. Ale po co jeszcze jeden pijący krew?

- Nie wiem, ale wiem, że Flawiusz tego chciał, znał wszystkie nasze tajemnice, my… ja 

background image

doszłam   z   Flawiuszem   do   pewnego   porozumienia.   Pozostał   mi   wierny   w   najczarniejszej 
godzinie życia. Nie, nie umiem tego wytłumaczyć.

- Właśnie, kobiece uczucia. I obdarzyłaś go wiecznością.
- Weźmie udział w naszych poszukiwaniach - odparłam. Około połowy stulecia, gdy 

miasto  było   bardzo   bogate,   a   rzymskie   imperium   cieszyło   się   pokojem,   jakiego   nie   miało 
zaznać przez kolejnych dwieście lat, w Antiochii zjawił się chrześcijanin Paweł.

Pewnej nocy poszłam go posłuchać i wróciłam do domu, rzucając od niechcenia, że ten 

człowiek umiałby nawrócić na swą wiarę nawet kamienie, taka jest potęga jego osobowości.

- Jak możesz marnować czas na takie rzeczy? - obruszył się Mariusz. - Chrześcijaństwo. 

To nie jest nawet kult! Jedni wyznają Jana, inni Jezusa. Walczą między sobą. Nie rozumiesz, 

czego dopuścił się ten Paweł?

- Nie, a czego? Nie powiedziałam przecież, że zamierzam wstąpić do jego sekty, tylko że 

go słuchałam. Co to komu szkodzi?

- Tobie,   twojemu   umysłowi,   równowadze   ducha,   zdrowemu   rozsądkowi.   Psują   je 

bzdury,   którymi   się   interesujesz,   szkodzi   to   wręcz   samej   zasadzie   prawdy!   -   Dopiero   się 
rozkręcał.

- Pozwól, że powiem ci co nieco o tym Pawle - ciągnął.
- Nie znał ani Jana Chrzciciela, ani Jezusa Galilejczyka. Hebrajczycy wyrzucili go ze 

wspólnoty. Jezus i Jan byli przecież Hebrajczykami! Więc Paweł zwrócił się do wszystkich, 
żydów i chrześcijan, Greków i Rzymian, ze słowami: „Nie musicie przestrzegać hebrajskich 

obyczajów.   Nieważne   są   jerozolimskie   święta.   Nieważne   obrzezanie.   Zostańcie 
chrześcijanami”.

- To wszystko prawda - potwierdziłam, wzdychając.
- Bardzo łatwo  uwierzyć w taką  religię. To pestka.  Wystarczy wmówić sobie, że ten 

człowiek powstał z martwych. Przeglądałem ostatnio teksty, które można dostać na targu. A 
ty?

- Nie. Dziwię się, że chciało ci się poświęcać czas na takie poszukiwania.
- W pismach tych, co znali Jezusa i Jana, nie ma ani jednej wzmianki, żeby któryś z 

nich   zapowiadał   swoje   powstanie   z   martwych,   albo   że   wszyscy,   co   w   nich   wierzą,   będą 
obdarzeni życiem po śmierci. To wszystko dodatki Pawła. Co za kusząca obietnica! Wystarczy 

posłuchać, co twój przyjaciel Paweł ma do powiedzenia na temat piekła! Co za okrutna wizja - 
że śmiertelnicy mogą w tym życiu grzeszyć tak strasznie, iż przez całą wieczność będą trawić 

background image

ich płomienie.

- On nie jest żadnym moim przyjacielem. Wyolbrzymiasz nawet najbardziej nieistotne 

uwagi. Dlaczego tak ci na tym zależy?

- Już ci mówiłem, że zależy mi na prawdzie, na rozumie.

- Ale   nie   zauważasz   pewnego   aspektu   działalności   tej   grupy   chrześcijan,   że   gdy   się 

gromadzą, wybucha wśród nich taka euforyczna miłość, wiara w wielką dobroć…

- Nie, już nie wytrzymam! I chcesz powiedzieć, że to coś dobrego?
Nie odpowiadałam.

Zabierał się z powrotem do pracy, gdy odezwałam się:
- Boisz się mnie. Obawiasz się, że zwali mnie z nóg jakiś człowiek wielkiej wiary i że cię 

opuszczę. Nie, nie tak. Boisz się, że tobie usunie się ziemia spod nóg, że jakimś sposobem 
świat z powrotem cię skusi i nie będziesz już mieszkał tutaj ze mną, obserwującą wszystko z 

góry   Rzymianką,   samotnicą,   bo   wrócisz   w  poszukiwaniu   śmiertelnych   pociech   przyjaźni   i 
bliskości, uznania za jednego ze śmiertelników, którym wszak nie jesteś.

- Pandoro, pleciesz bzdury.
- Możesz zachować swoje dumne tajemnice. Ale przyznam, że się o ciebie boję.

- A to dlaczego?
- Bo   nie   zdajesz   sobie   sprawy,   że   wszystko   przemija,   że   wszystko   jest   sztuczne!   Ze 

nawet logika, matematyka i sprawiedliwość są w ostatecznym rozrachunku bez znaczenia.

- To nieprawda.

- Ależ prawda. Nadejdą noce, gdy ujrzysz to, co ja widziałam po przybyciu do Antiochii, 

zanim mnie odnalazłeś, przed przemianą, przed którą powinno było ustąpić wszystko ś inne. 

Zobaczysz ciemność - ciągnęłam - ciemność tak absolutną, że Natura nie zna takiej w żadnym 
miejscu na Ziemi. Jest ona ukryta tylko w ludzkiej duszy. I jest nieskończona. Modlę się, żeby 

- gdy cię w końcu otoczy, gdy nie będzie niczego poza nią - żeby rozum i logika choć trochę cię 
przed nią obroniły.

Obrzucił mnie pełnym respektu spojrzeniem, lecz nic nie powiedział.
- Nie pomoże ci rezygnacja - podjęłam. - Rezygnacja wymaga siły woli, tej potrzeba 

stanowczości, która opiera się na wierze zakorzenionej w czymś, w co można wierzyć. Każde 
działanie lub zgoda wymagają kogoś, kto byłby ich świadkiem. A nie ma nic i nie istnieją żadni 

świadkowie! W odróżnieniu ode mnie jeszcze nic o tym nie wiesz. Mam tylko nadzieję, że 
kiedy   się   dowiesz,   będzie   w   pobliżu   ktoś,   kto   doda   ci   otuchy,   gdy   będziesz   ubierał   i 

background image

pielęgnował   te   potworne   bryły   pod   schodami.   I   przynosił   im   kwiaty!   -   Byłam   taka   zła. 
Mówiłam dalej: - Wspomnij mnie, gdy nadejdzie ta chwila - jeżeli nie będziesz chciał błagać o 

litość, przypomnij sobie o mnie jako wzorze do naśladowania. Ja to widziałam i przeżyłam. I 
nie ma żadnego znaczenia, że słuchałam słów Pawła o Chrystusie, ani że zaplatam z kwiatów 

wieńce dla królowej, ani że tańczę jak głupia w ogrodzie przed świtem, ani że… że cię kocham. 
To nieważne. Bo nie ma nic. I nikogo, kto by to nic widział. Nikogo! - Westchnęłam. Pora 

kończyć. - Wracaj do swojej historii, tego steku kłamstw, przez który próbuje się budować 
związki przyczynowo - skutkowe między wydarzeniami, tej niedorzecznej wiary, postulującej, 

że   jeden   fakt   wynika   z   drugiego.   Mówię   ci,   że   tak   nie   jest,   ale   myślisz,   jak   przystało   na 
prawdziwego Rzymianina.

Siedział w milczeniu i na mnie spoglądał. Trudno było powiedzieć, co myślał albo czuł. 

Po chwili spytał:

- To   co   mam   według   ciebie   zrobić?   -   Jeszcze   nigdy   nie   sprawiał   wrażenia   tak 

niewinnego.

Zaśmiałam się gorzko. Czy my nie mówiliśmy tym samym językiem? Jak gdyby nie 

słyszał   żadnego   z  moich   słów.   A  przecież   nie  miał  na   nie   żadnej   odpowiedzi,   tylko   takie, 

bardzo proste pytanie.

- W porządku. Powiem ci, czego chcę. Kochaj mnie, Mariuszu, kochaj, ale daj spokój! - 

zawołałam. Słowa same pojawiły się na mych wargach, nawet się nad nimi nie zastanowiłam. - 
Daj spokój, żebym mogła sama szukać pociechy, własnych sposobów na przeżycie, choćby 

zdawały ci się idiotyczne i bezsensowne. Daj mi spokój!

Zraniłam go, takie niewiniątko, niczego nie rozumiejące.

Wraz z upływem czasu toczyliśmy wiele tego rodzaju sporów.
Czasami już po wszystkim przychodził do mnie i wdawał się w długie, pełne zadumy 

rozmowy na temat tego, co jego zdaniem działo się z imperium, że cesarze szaleli, a senat nie 
miał żadnej władzy, że postępy człowieka były wyjątkiem w skali całej natury i należało je 

bacznie śledzić. Mówił, że będzie pragnął żyć, jak przypuszczał, aż do samego końca.

- Nawet   jeżeli   pozostanie   tylko   pustynia,   nadal   będę   chciał   na   niej   żyć,   patrzeć   na 

wydmy. Gdy na całym świecie pozostanie zaledwie jedna lampa, będę chciał przyglądać się jej 
płomieniowi.   Ty   chyba   również,   ale   warunki   bitwy   i   jej   żar   nigdy   tak   naprawdę   się   nie 

zmieniły.

W głębi duszy wyobrażał sobie, że nienawidzę go za brak serca, jaki okazał mi w noc, 

background image

gdy   otrzymałam   Mroczną   Krew.   Przekonywałam   go,   że   to   dziecinne   rozumowanie.   Nie 
dostrzegał, że moja dusza i inteligencja były zbyt wielkie na taką trywialną skargę i że nie 

miałam obowiązku tłumaczyć mu się ze swych myśli, słów i czynów.

Żyliśmy i kochaliśmy się przez dwieście lat. W moich oczach cały czas nabierał urody.

W miarę jak do miasta napływało coraz więcej barbarzyńców z Północy i ze Wschodu, 

nie czuł się już w obowiązku ubierać się na rzymską modłę i często zakładał zdobne w klejnoty 

szaty   wschodnie.   Włosy   miał   jakby   coraz   delikatniejsze   i   jaśniejsze.   Rzadko   je   obcinał; 
musiałby to oczywiście robić co noc, gdyby chciał nosić je krótkie. Spadały mu przepiękną 

zasłoną na ramiona.

Wygładzało się jego oblicze, znikały bruzdy, które wyrażały gniew. Jak ci już mówiłam, 

jest   niezwykle   podobny   do   Lestata.   Tylko   nieco   bardziej   krępy,   z   twardszym   zarysem 
podbródka, który ukształtował się jeszcze przed otrzymaniem Mrocznego Daru. Za to spod 

oczu znikały niechciane fałdy.

Czasami   nie   odzywaliśmy   się   do   siebie   wiele   nocy,   obawiając   się   wybuchu   kłótni. 

Zawsze   łączyła   nas   zażyłość   fizyczna   -   przytulanie,   pocałunki,   niekiedy   tylko   milczące 
trzymanie się za ręce.

Wiedzieliśmy jednak, że znacznie przekroczyliśmy okres życia zwykłych śmiertelników.
Nie   ma   potrzeby   opowiadać   szczegółowej   historii   tamtych   czasów.   Jest   ona 

powszechnie znana. Dla przypomnienia podam kilka faktów. Pozwól, że najpierw określę swój 
punkt widzenia na zachodzące na terenie imperium zmiany.

Antiochia, jako kwitnące miasto, okazała się niezniszczalna. Cesarze obdarzali ją coraz 

większymi   łaskami   i   często   ją   odwiedzali.   Wznoszono   coraz   więcej   świątyń   wschodnich 

kultów. Potem Antiochię zalali chrześcijanie wszelkich odłamów.

Chrześcijaństwo   antiocheńskie   obejmowało   ogromną   i   fascynującą   masę   ludzi, 

wiecznie się o coś spierających.

Rzym   wszczął   wojnę   z   Żydami,   równając   z   ziemią   Jerozolimę   i   burząc   świątynię 

Hebrajczyków.   Liczni   błyskotliwi   myśliciele   żydowscy   powędrowali   do   Antiochii   oraz 
Aleksandrii.

Dwa, trzy razy rzymskie legiony przemaszerowały obok nas na północ, ku Partii: raz 

doszło nawet do małego buntu, lecz Rzym zawsze otaczał Antiochię szczególną opieką. Tak 

więc targ zamknięto na jeden dzień! Później handel ruszył swoim zwyczajnym torem.

Powstawało   niewiele   nowej   poezji.   Satyra   stała   się   jedynym   bezpiecznym,   a   raczej 

background image

uczciwym wyrazem rzymskiej umysłowości, i tak otrzymaliśmy buntowniczego i zabawnego 
Złotego   osła  Apulejusza,   który   zdawał   się   drwić   ze   wszystkich   religii.   Był   gorzki   poeta 

Marcjalis.   A listy  Pliniusza,   które  wpadły   mi  do  ręki,   były  pełne  ostrych   sądów na  temat 
moralnego chaosu, jaki zapanował w Rzymie.

Jako wampir zaczęłam karmić się samymi żołnierzami. Podobały mi się ich wygląd i 

siła.  Tylu  padło moją ofiarą,  że w swej lekkomyślności przeszłam wśród nich do legendy. 

„Grecka Pani Śmierci” - a to ze względu na moje szaty, które wywierały na nich wrażenie 
archaicznych. Wybierałam pierwszą lepszą ofiarę idącą przez ciemne ulice. Nie mieli żadnych 

szans otoczyć mnie lub powstrzymać, daleko im było do moich umiejętności, siły i pragnienia.

Ale w trakcie gwałtownego konania ofiar widziałam wiele rzeczy, zgiełk walnej bitwy, 

walkę wręcz na stromym stoku góry. Delikatnie doprowadzałam ich do agonii, napełniając się 
krwią, czasami oglądałam podobne do zasłony dusze tych, którzy polegli z ich ręki.

Gdy opowiadałam  o tym Mariuszowi,  odrzekł,  że właśnie  tego rodzaju  mistycznych 

bzdur można się było po mnie spodziewać.

Nie upierałam się.
Z żywym zainteresowaniem  śledził  bieg wypadków w Rzymie. Mnie one zwyczajnie 

zaskakiwały.

Zaczytywał się historiami Kasjusza Diona, Plutarcha i Tacyta, walił pięścią w stół, gdy 

dochodziły   go   wieści   o   nie   kończących   się   potyczkach   nad   Renem,   parciu   na   północ   w 
Brytanii, budowie Muru Hadriana, by powstrzymać Szkotów, którzy, tak jak Germanie, nie 

ulegali nikomu.

- Oni już nie utrzymują imperium w całości - powtarzał. - Nie pielęgnują rzymskiego 

trybu życia! To tylko wojna, wojna i handel!

Nie mogłam się nie zgodzić.

Tak naprawdę sytuacja była jeszcze gorsza. Gdyby, tak jak ja, częściej chodził słuchać 

filozofów, zbladłby z przerażenia.

Wszędzie pojawiali się magowie twierdzący, że umieją latać, miewają wizje, uzdrawiają 

dotykiem rąk! Wszczynali bijatyki z chrześcijanami i żydami. Zdaje się, że rzymskie wojska nie 

zwracały na nich najmniejszej uwagi.

Znana   mi z   dzieciństwa   medycyna  ustępowała   miejsca  czarodziejskim  zaklęciom   ze 

Wschodu, amuletom, obrzędom i małym figurynkom, które należało ściskać w rękach.

Ponad połowa senatorów nie pochodziła z Italii, co oznaczało, że nasz Rzym nie był już 

background image

rzymski,   tytuł   cesarski   zaś   stał   się   kiepskim   żartem.   Dochodziło   do   tak   wielu   zamachów, 
spisków,   utarczek,   pałacowych   przewrotów,   pojawiało   się   tylu   fałszywych   cesarzy,   że 

niebawem   wszyscy   zorientowali   się,   iż   władzę   sprawuje   armia.   Ona   wybierała   cesarza,   by 
potem go popierać.

Chrześcijaństwo podzieliło się na wojujące sekty. Było to wprost zdumiewające. Religia 

nie wypalała się w sporach. Podziały dodawały jej siły. Wybuchające od czasu do czasu zażarte 

prześladowania - w których ludzie ginęli za to, że nie czcili rzymskich ołtarzy - jak gdyby tylko 
pogłębiały sympatię ludu do nowego kultu.

W jego ramach toczyły się dysputy na temat wszelkich możliwych zasad odnoszących 

się do Żydów, Boga i Jezusa.

Religii   tej   przytrafiło   się   coś   zadziwiającego.   Roznoszona   jak   pożar   przez   szybkie 

okręty, dobre drogi i zadbane trakty handlowe, znalazła się w szczególnym położeniu. Świat 

się nie skończył, jak zapowiadali Jezus i Paweł.

Wszyscy ludzie znający Jezusa już nie żyli. W końcu zmarli też wszyscy, którzy znali 

Pawła.

Narodzili   się   chrześcijańscy   filozofowie,   przebierający   w   greckich   ideach   i 

starohebrajskich tradycjach.

Justyn Ateński pisał, że Chrystus był Logosem; można było osiągnąć zbawienie, nawet 

będąc ateistą, jeśli wierzyło się w rozum.

Musiałam opowiedzieć o tym Mariuszowi. Byłam przekonana, że go to rozrusza, a noc 

zapowiadała się nudna, lecz on odpowiedział jakimś jeszcze bardziej ezoterycznym gadaniem 
o gnostykach.

- Na forum pojawił się dzisiaj człowiek imieniem Saturnin - oznajmił. - Być może o nim 

słyszałaś. Naucza dziwnej odmiany tego chrześcijańskiego wyznania, które cię tak interesuje; 

według niego Bóg Hebrajczyków jest tak naprawdę Szatanem, a Jezus nowym Bogiem. To nie 
pierwsze   jego   wystąpienie.   Dzięki   staraniom   miejscowego   biskupa   Ignacego   on   i   jego 

sympatycy kierują się do Aleksandrii.

- Z   Aleksandrii   przywędrowały   już   do   nas   książki   opisujące   te   koncepcje   - 

powiedziałam. - Zupełnie ich nie rozumiem. Może tobie idzie lepiej. Mówią o Sophii, żeńskiej 
zasadzie mądrości, która poprzedzała stworzenie. Żydzi i chrześcijanie pragną w jakiś sposób 

ująć tę zasadę w swej wierze. Wyraźnie kojarzy mi się ona z naszą ukochaną Izydą.

- Twoja ukochana Izyda!

background image

- Istnieją chyba umysły, które chciałyby utkać z każdego mitu, z jego esencji, wspaniałą 

tkaninę.

- Pandoro, znowu robi mi się niedobrze, gdy cię słucham - przestrzegł mnie. - Opowiem 

ci,   co   wyczyniają   chrześcijanie.   Tworzą   ścisłą   organizację.   Po   biskupie   Ignacym   przyjdzie 

następny, a wszyscy oni chcą ogłosić światu, że dobiegł końca wiek prywatnych objawień; chcą 
przejrzeć wszystkie zwoje i sklecić z nich kanon, w który ma wierzyć każdy chrześcijanin.

- Nie podejrzewałam, że może dojść do czegoś takiego. Nawet nie wiesz, jak bardzo 

zgadzałam się z tobą, gdy ich krytykowałeś.

- Odnoszą   sukcesy,   ponieważ   organizują   się   tak   jak   Rzymianie.   Biskup   Ignacy   jest 

bardzo surowy. Mianuje pełnomocników. Autoryzował rękopisy. Zwróć uwagę, że z Antiochii 

wyrzuca się proroków.

- Tak, masz rację - potwierdziłam. - Co o tym sądzisz? To dobrze czy źle?

- Chcę, żeby świat szedł ku lepszemu, żeby ludziom żyło się lepiej. Jedno jest jasne: 

wszyscy starzy pijący krew wymarli i ani ja i ty, ani król czy królowa nie jesteśmy już w stanie 

zmienić biegu ludzkich dziejów. Moim zdaniem ludzie powinni się bardziej starać. Z każdą 
nową ofiarą próbuję bardziej zgłębić naturę zła. Przeraża mnie każda religia, która wysuwa 

fanatyczne żądania lub twierdzenia, argumentując to wolą boga.

- Jesteś dzieckiem epoki Augusta - zauważyłam. - Zgadzam się z tobą, ale lektura tych 

obłąkanych gnostyków jest bardzo zabawna. Marcjona czy Walentyna.

- Może ciebie to bawi. Ja wszędzie dostrzegam zagrożenia. Nowe chrześcijaństwo nie 

dość, że się rozprzestrzenia, to na dodatek zmienia się w każdym nowym miejscu; przypomina 
zwierzę, które pochłania miejscową faunę i florę, czerpiąc z tego pożywienia jakąś szczególną 

moc.

Nie spierałam się z nim.

Pod   koniec   drugiego   stulecia   Antiochia   była   w   dużym   stopniu   schrystianizowana. 

Czytając pisma nowych biskupów i filozofów, dochodziłam do wniosku, że czekają nas jeszcze 

gorsze rzeczy.

Musisz   jednak   zdawać   sobie   sprawę,   Davidzie,   że   Antiochia   nie   pogrążała   się   w 

rozkładzie; w powietrzu bynajmniej nie było czuć końca imperium. Wszędzie buchała energia. 
Wszystko przez handel, przez niego odnosi się mylne wrażenie wzrostu, nawet gdy nie ma o 

nim mowy. Świat się zmienia, choć niekoniecznie na lepsze.

Potem nadeszły trudne czasy. Na Mariuszu skrupiły się dwie siły, próbujące nadwątlić 

background image

granice jego odwagi. Antiochia jeszcze nigdy nie była tak interesująca.

Matka i ojciec nie poruszyli się od mojej pierwszej nocy!

Najpierw   opiszę   pierwszą   katastrofę,   zwłaszcza   że   nie   odczułam   jej   zbyt   mocno   i 

mogłam tylko współczuć Mariuszowi.

Jak   już   wspomniałam,   kwestia   wyboru   cesarza   zaczęła   zakrawać   na   żart,   ale   w 

prawdziwą komedię zmieniła się z początkiem drugiego wieku.

Cesarzem   był   akurat   Karakalla,   notoryczny   morderca.   W   czasie   pielgrzymki   do 

Aleksandrii, gdzie chciał obejrzeć szczątki Aleksandra Wielkiego, rozkazał otoczyć i - z nikomu 

nie   znanych   powodów   -   wymordować   tysiące   młodych   Aleksandryjczyków.   Aleksandria 
jeszcze nigdy nie widziała takiej masakry.

Mariusz wpadł w rozpacz. Podobnie jak cały świat.
Przebąkiwał o wyjeździe z Antiochii, o znalezieniu się jak najdalej od ruin imperium. 

Zaczynałam przychylać się do jego opinii.

Następnie   odrażający   cesarz   Karakalla   skierował   się   w   naszą   stronę   z   zamiarem 

stoczenia wojny z Partami na wschodzie i północy. Nic nowego w Antiochii!

Jego   matka   -   nie   warto   zapamiętywać   wszystkich   tych   nazwisk   -   Julia   Domna, 

zamieszkała w Antiochii. Umierała na raka piersi. Dodam jeszcze, że kobieta ta dopomogła 
Karakalli w uśmierceniu swojego drugiego syna, Gety, gdyż bracia dzielili się władzą cesarską, 

co groziło wojną domową.

A zatem  do rzeczy  i, jak się powiedziało,  nie musisz zapamiętywać tych wszystkich 

nazwisk.

Zgromadzono legiony na wojnę z dwoma królami, Wologazesem V i Artabanusem V. 

Karakalla stoczył tę wojnę, odniósł zwycięstwo i wracał w blasku chwały. Wtedy kilka mil 
przed Antiochią został zamordowany przez własnych żołnierzy, gdy chciał się załatwić!

Wszystko   to   wprawiło   Mariusza   w   beznadziejny   stan.   Siedział   całymi   godzinami   w 

sanktuarium i wpatrywał się w matkę i ojca. Chyba wiem, co sobie myślał: że powinniśmy 

spalić siebie i ich, ale ja nie mogłam znieść takiej myśli. Nie chciałam umierać. Ani tracić 
życia. I Mariusza.

Niezbyt natomiast zależało mi na losach Rzymu. I tak czekało mnie obiecujące życie.
Ale wracajmy do naszej komedii. Armia błyskawicznie wyniosła na tron człowieka z 

prowincji imieniem Makryniusz, Maura z kolczykiem w uchu.

Ten natychmiast pokłócił się z matką nieżyjącego cesarza, Julią Domną, bo nie pozwolił 

background image

jej wyjechać i umrzeć gdzieś poza Antiochią. Zagłodziła się na śmierć.

Wszystko rozgrywało się zbyt blisko, a nie w odległej stolicy, którą opłakiwaliśmy.

Potem   znów   wybuchła   wojna,   ponieważ   królowie   ze   Wschodu,   których   wcześniej 

zaskoczył  Karakalla,  zdążyli  się przygotować i Makryniusz  musiał  poprowadzić  legiony  do 

walki.

Jak   mówiłam,   nad   sytuacją   panowały   teraz   legiony.   Nikt   nie   uświadomił   tego 

Makryniuszowi,   który   zamiast   walczyć,   przekupił   przeciwnika,   co   wcale   nie   przysporzyło 
wojsku chwały. Makryniusz zaś odebrał armii część przywilejów.

Nie zdawał sobie chyba sprawy, że jej poparcie było niezbędnym warunkiem przeżycia. 

Chociaż co przyszło z tego Karakalli, którego żołnierze kochali?

Tak   czy   owak,   siostra   Julii   Domny   o   imieniu   Julia   Maesa,   Syryjka   wyznająca 

syryjskiego boga słońca, skorzystała z fali wzburzenia wśród legionistów i umieściła na tronie 

swojego   wnuka   zrodzonego   z   Julii   Soemis!   Plan   wolał   o   pomstę   do   nieba,   i   to   z   wielu 
względów. Po pierwsze i najważniejsze, wszystkie trzy Julie były Syryjkami. Chłopiec miał 

czternaście lat i po przodkach odziedziczył tytuł kapłana boga słońca.

Jednak   Julii   Maesie   i   kochankowi   jej   córki,   Gannysowi,   jakimś   cudem   udało   się 

przekonać grupę żołnierzy w namiocie, że czternastoletni Syryjczyk nadaje się na cesarza.

Armia porzuciła Makryniusza i jego syna, wytropiła ich i zamordowała. Tym sposobem 

czternastoletni chłopiec znalazł się na ramionach dumnych legionistów! Nie chciał jednak, by 
nazywano go rzymskim imieniem. Wolał imię swojego syryjskiego boga, Heliogabala. Sama 

jego   obecność   w   Antiochii   działała   na   nerwy   wielu   obywatelom.   W   końcu   wraz   z   trzema 
Juliami - ciotką, matką i babką, kapłankami syryjskimi - wyjechał z Antiochii.

W   Nikomedii,   nieopodal   nas,   Heliogabal   zamordował   kochanka   matki.   Zabrał   też 

olbrzymi,   czarny   święty   kamień   i   zawiózł   go   do   Rzymu,   rozpowiadając,   że   to   święty   głaz 

syryjskiego boga słońca, któremu wszyscy muszą od tej pory oddawać cześć.

Odpłynął za morze, lecz listy z Rzymu potrafiły docierać do Antiochii nawet w niecałe 

dwa  tygodnie, tak że niebawem zaczęły  rozchodzić się różne pogłoski. Zresztą  któż pozna 
prawdę o tym człowieku?

Heliogabal. Na Palatynie wzniósł świątynię kamieniowi. Kazał Rzymianom przebierać 

się w fenickie szaty, gdy zabijał bydło i owce na ofiarę.

Prosił lekarzy, by zmienili go w kobietę, wycinając odpowiedni otwór między nogami. 

Rzymianie   byli   przerażeni.   W   nocy   przebierał   się   za   kobietę,   nakładając   nawet   tunikę,   i 

background image

włóczył się po gospodach.

W całym imperium wybuchały bunty wojskowe.

Nawet trzy Julie, babka Julia Maesa, ciotka Julia Domna i jego matka, Julia Soemis, 

zaczynały mieć go dosyć. Po czterech latach, zwróć uwagę, czterech latach panowania tego 

maniaka, żołnierze zabili go i wrzucili zwłoki do Tybru.

Mariusz odnosił wrażenie, że ze świata, który zwaliśmy niegdyś Rzymem, nie pozostało 

ani śladu. Miał po dziurki w nosie antiocheńskich chrześcijan i ich sporów doktrynalnych. 
Wszystkie religie tajemnicy uznawał za groźne. Obłąkanego cesarza podawał jako przykład 

postępów fanatyzmu.

I miał rację. O, miał rację.

Niewiele mogłam zrobić dla uchronienia go przed rozpaczą. Nie stanął jeszcze wobec 

tej   strasznej   ciemności,   o   której   mu   opowiadałam;   był   zbyt   poruszony,   rozdrażniony   i 

swarliwy. Ale ja bardzo się o niego bałam, z jego powodu bolało mnie serce; nie chciałam, żeby 
patrzył na świat ponuro jak ja, życzyłam mu więcej dystansu, żeby niczego się nie spodziewał i 

niemal śmiał się z upadku naszego imperium.

Potem   zdarzyło   się   najgorsze,   czego   każde   z   nas   tak   czy   inaczej   się   obawiało.   Ale 

przyszło w najpotworniejszej z możliwych postaci.

Pewnej nocy w naszych wiecznie otwartych drzwiach stanęło pięcioro pijących krew.

Nie usłyszeliśmy odgłosu ich kroków. Leniwie czytaliśmy książki, gdy unieśliśmy głowy 

i   zobaczyliśmy   tych   pięcioro:   trzy   kobiety,   mężczyznę   i   chłopca,   wszystkich   w   czarnych 

strojach. Byli ubrani na modłę chrześcijańskich pustelników i ascetów. Po pustyniach wokół 
Antiochii włóczyło się ich całkiem sporo.

Ale ci pili krew.
Ciemnowłosi i ciemnoocy, o równie ciemnej karnacji, stali przed nami z założonymi 

rękami. Ciemnoskórzy, przebiegło mi przez myśl. Młodzi. Stworzeni po wielkim paleniu. Co z 
tego, że pięcioro?

Twarze mieli dość sympatyczne, proporcjonalne rysy i brwi, głębokie, czarne oczy, na 

całym ciele ślady żywej skóry - maleńkie zmarszczki wokół oczu i knykci.

Wstrząs był obopólny. Ogarniali wzrokiem jaskrawo oświetloną bibliotekę; przyglądali 

się naszemu wykwintowi, tak zdecydowanie odmiennemu od ich ascezy.

- Więc - zagaił Mariusz - kim jesteście?
Skryłam swoje myśli, próbując przeniknąć ich. Umysły mieli zamknięte. Byli oddani 

background image

jakiejś sprawie. Z daleka śmierdziało od nich fanatyzmem. Byłam pełna najgorszych przeczuć.

Nieśmiało przestąpili próg.

- Stójcie, proszę - powstrzymał ich Mariusz po grecku.
- To mój dom. Zdradźcie, kim jesteście, to może zaproszę was do środka.

- Jesteście chrześcijanami, prawda? - zapytałam.
- Jesteśmy!   -   odparł   mężczyzna.   Mówił   po   grecku.   -   Jesteśmy   biczem   ludzkości   w 

imieniu Boga i Jego Syna Chrystusa. Jesteśmy Dziećmi Ciemności.

- Kto was stworzył? - spytał Mariusz.

- Zostaliśmy stworzeni w świętej grocie i naszej świątyni - odezwała się jedna z kobiet, 

również po grecku. - Znamy prawdę Węża, jego kły są naszymi kłami.

Wstałam i podeszłam do Mariusza.
- Zdawało nam się, że będziecie w Rzymie - stwierdził młodzieniec. Miał krótkie, czarne 

włosy   i   bardzo   niewinne   spojrzenie.   -   Ponieważ   biskup   Rzymu   jest   najwyższym 
zwierzchnikiem chrześcijan, a teologia Antiochii straciła większe znaczenie.

- Czemu mielibyśmy być w Rzymie? - zdziwił się Mariusz. - Co nas obchodzi tamtejszy 

biskup?

Jedna z kobiet wysforowała się do przodu. Miała przedziałek we włosach, za to twarz 

bardzo majestatyczną i regularną. Szczególnie piękny był zarys jej ust.

- Dlaczego  się przed nami ukrywacie?  Słyszymy o was od lat!  Wiemy, że ocaliliście 

naszą rasę od wymarcia, że dużo wiecie - o nas i o źródłach Mrocznego Daru, wiecie, jak Bóg 

obdarzył nim świat.

Mariusza ogarnęło przerażenie, chociaż nie dawał tego po sobie poznać.

- Nie mam wam nic do powiedzenia - oświadczył nieco zbyt pospiesznie. - Może tylko 

tyle,  że nie wierzę w waszego Boga ani waszego Chrystusa,  nie wierzę też, że Bóg, jak to 

ujmujesz, obdarował świat Mrocznym Darem. Popełniacie straszny błąd.

Odznaczali się sceptycyzmem zmieszanym z oddaniem sprawie.

- Prawie osiągnęliście zbawienie - odezwał się chłopiec z nie obciętymi włosami, który 

stał na końcu szeregu. Był drobnej postaci, lecz głos miał męski. - Osiągnęliście niemal punkt, 

w którym jesteście tacy silni, biali i czyści, że nie musicie już pić.

- Przykro mi, ale to nieprawda - odparł Mariusz.

- Czemu nie witasz nas radośnie? - dziwił się chłopiec.
- Dlaczego nie staniecie się naszymi przewodnikami i nauczycielami, byśmy lepiej nieśli 

background image

Mroczną  Krew i karali śmiertelników za ich grzechy?  Jesteśmy czystego serca.  Zostaliśmy 
wybrani. Każdy odważnie wszedł do groty, gdzie konający diabeł, zmiażdżona istota z krwi i 

kości strącona z nieba w ognistej ulewie, przekazał nam swoje nauki.

- Jakież to?

- Zadajcie im cierpienia - włączyła się kobieta. - Nieście śmierć. Unikajcie wszelkich 

spraw światowych, jak stoicy i pustelnicy Egiptu, lecz nieście śmierć. Karzcie ich.

Kobieta nabrała do nas niechęci.
- Ten człowiek nam nie pomoże - wyszeptała. - To bluźnierca. Heretyk.

- Przecież musisz nas przyjąć - powiedział młody mężczyzna, który przemówił pierwszy. 

- Szukaliśmy was długo, przychodzimy z daleka i w pokorze. Jeżeli macie ochotę żyć w pałacu, 

wasze   prawo,   zasłużyliście   sobie,   a   my   nie.   Żyjemy   w   ciemności,   krew   jest   jedyną   naszą 
przyjemnością, pochłaniamy słabych, chorych i niewinnych. Spełniamy wolę Chrystusa, tak 

samo jak Wąż spełniał wolę Boga w raju, gdy kusił Ewę.

- Chodźcie do naszej świątyni - dołączyli się pozostali.

- Zobaczycie drzewo życia, które oplótł święty wąż. Mamy jego kły. Jego moc. Stworzył 

go Bóg, podobnie jak Judasza Iskariotę, Kaina i nikczemnych cesarzy Rzymu.

- Aha! - zawołałam. - Już rozumiem. Zanim trafiliście na boga w pieczarze, czciliście 

węża. Jesteście ofitami, setyjczykami, nasseńczykami.

- Takie   było   pierwsze   nasze   powołanie   -   stwierdził   chłopiec   -   lecz   teraz   jesteśmy 

Dziećmi Ciemności, oddanymi ofiarom i zabijaniu, poświęcającymi się zadawaniu cierpienia.

- A, Marcjon i Walentyn - odezwał się Mariusz. - Nie znacie tych imion, nie mylę się? To 

poetyczni gnostycy, którzy sto lat temu stworzyli bagno waszej filozofii. Dualizm - że w świecie 

chrześcijańskim zło może dorównywać potęgą dobru.

- Tak, wiemy - odparło mu kilku. - Nie znamy tych bluźnierczych imion, ale znamy 

Węża i intencje Boga wobec nas.

- Mojżesz   na   pustyni   uniósł   Węża   nad   głowę   -  zauważył   chłopiec.   -  Nawet   egipska 

królowa znała węża i nosiła go w koronie.

- Opowieść o wielkim Lewiatanie została zatajona w Rzymie - powiedziała kobieta. - 

Usunęli ją ze świętych ksiąg. Ale my ją znamy!

- Czyli nauczyliście się tego od chrześcijan z Armenii - stwierdził Mariusz - albo z Syrii.

Niski mężczyzna o szarych oczach, który do tej pory milczał, wystąpił naprzód i zwrócił 

się do Mariusza z wielką pewnością w głosie:

background image

- Strzeżecie   starożytnych   prawd   i   wykorzystujecie   je   jak   bluźniercy.   Wszyscy   o   was 

wiedzą. Dzieci Ciemności o blond włosach z lasów Północy wiedzą też, że przed narodzeniem 

Chrystusa wykradliście z Egiptu jakąś ważną tajemnicę. Wielu tu przychodziło, widziało ciebie 
i kobietę, by odejść z lękiem.

- Bardzo mądrze - odpalił Mariusz.
- Co znaleźliście   w  Egipcie?  -  spytała  kobieta.  -  Mnisi chrześcijańscy   zamieszkali  w 

komnatach, które należały niegdyś do pijących krew. Mnisi nic o nas nie wiedzą, ale my wiemy 
wszystko o nich i o was. Znajdowały się tam jakieś pisma, tajemnice, coś, co z Bożej woli 

przynależy teraz do nas.

- Nie było niczego - zaprzeczył Mariusz. Znowu głos zabrała kobieta:

- Gdy Hebrajczycy uciekali z Egiptu i Mojżesz poprowadził ich przez Morze Czerwone, 

czy zostawili coś po sobie w Egipcie? Dlaczego Mojżesz podniósł węża? Wiecie, ilu nas jest? 

Niemal setka. Podróżujemy we wszystkie strony świata, do ziem, o jakich nie słyszeliście.

Widziałam przerażenie Mariusza.

- Doskonale - zaczęłam - wiemy już, czego chcecie i jak doszliście do przekonania, że 

możemy   zaspokoić   waszą   ciekawość.   Proszę,   wyjdźmy   do   ogrodu,   gdzie   będziemy   mogli 

porozmawiać. Uszanujcie nasz dom. Nie róbcie krzywdy niewolnikom.

- Taka myśl nawet nie postała nam w głowie.

- Zaraz wrócimy.
Chwyciłam dłoń Mariusza i poprowadziłam go na dół.

- Dokąd idziesz? - szeptał. - Ukryj wszystkie obrazy myśli! Niech nas nie widzą.
- Nie zobaczą - uspokoiłam go - i nie usłyszą naszej rozmowy.

Chyba   wiedział,   o   co   mi   chodzi.   Zaprowadziłam   go   do   sanktuarium   matki   i   ojca, 

zamykając za sobą kamienne odrzwia. Pociągnęłam go za trony króla i królowej.

- Prawdopodobnie   słyszą   bicie   serc   królewskiej   pary   -   wyszeptałam,   jak   mogłam 

najciszej - ale może ten dźwięk zagłuszy nasze głosy. Musimy ich zabić, unicestwić.

Mariusz osłupiał.
- Przecież wiesz, że tak trzeba - ciągnęłam. - Musimy zabić ich i im podobnych, którzy 

się do nas zbliżą. Skąd to zdumienie? Szykuj się. Najprościej najpierw pociąć ich na kawałki, a 
potem spalić.

- Ach, Pandoro - westchnął.
- Dlaczego cofasz się przed czynem?

background image

- Nie cofam się, Pandoro - odparł - ale już widzę, jak taki postępek nieodwołalnie mnie 

odmieni. Od wieków zabijam, gdy ogarnia mnie pragnienie, i strzegę tych istot, których ktoś 

przecież  musi strzec.  Ale żeby wykonać  egzekucję?  Upodobnić się do cesarzy,  którzy  palą 
chrześcijan? Wszcząć wojnę przeciwko tej rasie, zakonowi, kultowi, kimkolwiek są, zająć takie 

stanowisko?

- Nie mamy wyboru, do dzieła. W komnacie, gdzie śpimy, jest wiele ozdobnych mieczy. 

Weźmiemy te duże i zakrzywione.  I pochodnię. Musimy im oznajmić, jak nam przykro, a 
potem przystąpić do roboty!

Nie odpowiadał.
- Mariuszu, chcesz pozwolić im odejść, żeby inni nas nachodzili? Jedynym sposobem 

zabezpieczenia się jest zabicie każdego pijącego krew, który zbliży się do nas i do króla oraz 
królowej.

Stanął przed Matką. Spojrzał jej w oczy. Wiedziałam, że rozmawia z nią bez słowa. I że 

ona nie odpowiada.

- Nie ma żadnej innej możliwości - a wyjście jest dość realne. - Skinęłam na niego, żeby 

przystanął za plecami posągów, w najlepszym, jak mi się zdawało, miejscu na spiskowanie.

- Co?
- Oddaj im króla i królową. Wtedy będziemy wolni. Zajmą się monarchami z religijnym 

zapałem! Możliwe, że król i królowa pozwolą im się nawet napić…

- Jak śmiesz! - oburzył się.

- Mówię szczerze. Nigdy nie będziemy czuć się bezpiecznie. A oni będą buszowali po 

świecie jak wściekłe szczury. Masz jakiś trzeci plan?

- Nie, ale jestem gotowy. Użyjemy mieczy i ognia naraz. Potrafisz zamydlić im oczy, gdy 

będziemy szli ku nim uzbrojeni i z pochodniami?

- Ależ oczywiście.
Weszliśmy   do   komnaty   i   zabraliśmy   zakrzywione,   niezmiernie   ostre   miecze   z 

pustynnego   świata   Arabów.   Od   pochodni   u   stóp   schodów   rozpaliliśmy   jeszcze   jedną   i 
ruszyliśmy w górę.

- Chodźcie, Dzieci! - zawołałam na głos, wchodząc do pokoju. - Chodźcie, bo to, co wam 

wyjawię, wymaga blasku pochodni, a wkrótce poznacie święte przeznaczenie tego miecza. Ile 

w was pobożności! Stanęliśmy przed nimi.

- I młodości.

background image

Nagle spłoszeni, zbili się w gromadkę. To ułatwiło nam zadanie, które wypełniliśmy w 

ciągu   kilku   chwil:   podpalając   ich   szaty,   tnąc   kończyny,   nie   zwracając   uwagi   na   żałosne 

okrzyki.

Nigdy dotąd nie wykorzystywałam całej swej siły i szybkości, całej woli. Roznosiła mnie 

radość, gdy cięłam, gdy przykładałam do nich ogień, siekłam, dopóki nie padali i nie tracili 
resztek życia. Z drugiej strony chciałam oszczędzić im cierpień.

Bo byli tacy młodzi, bardzo młodzi jak na pijących krew: spalenie kości, zmienienie ich 

w popioły zajęło dość dużo czasu.

Ale gdy wreszcie było po wszystkim, staliśmy - Mariusz i ja - w ogrodzie, w szatach 

osmalonych   sadzą,   zapatrzeni   w   kołyszącą   się   trawę,   upewniając   się,   że   wiatr   rozwiewa 

popioły na cztery strony świata. Znienacka Mariusz odwrócił się ode mnie i odszedł szybkim 
krokiem, by zejść po schodach do sanktuarium Matki. Popędziłam za nim w popłochu. Stał z 

pochodnią  i  skrwawionym  mieczem  -  ile   krwi   z  nich  wypłynęło   - i  wpatrywał  się  w oczy 
Akashy.

- Och, Matko bez miłości! - wyszeptał.
Twarz   miał   brudną   od   krwi   i   sadzy.   Spojrzał   na   palącą   się   pochodnię,   potem   na 

królową.

Po Akashy i Enkilu  nie było widać,  żeby wiedzieli  o masakrze  na powierzchni.  Nie 

okazywali aprobaty ani wdzięczności, nie dawali żadnych świadomych znaków. Nie sposób 
było poznać, czy zauważyli pochodnię w ręce Mariusza lub czy odczytali jego myśli.

Były to ostatnie chwile Mariusza, Mariusza, jakiego wtedy znałam i kochałam.
Nie   opuścił   Antiochii.   Ja   byłam   za   wyjazdem   i   zabraniem   królewskiej   pary,   za 

szalonymi przygodami i oglądaniem cudów świata.

Lecz on odmówił. Ciążył na nim tylko jeden obowiązek: czyhać na pozostałych, dopóki 

wszystkich nie zabije.

Nie poruszał się i nie odzywał całymi tygodniami, chyba że nim potrząsałam i wtedy 

błagał, bym zostawiła go w spokoju. Wstawał z grobu, siadał z mieczem i pochodnią i po 
prostu czekał.

Stawało się to nieznośne. Upływały miesiące.
- Popadasz w obłęd - mówiłam. - Powinniśmy ich stąd zabrać.

Pewnej nocy, samotna i zła, zawołałam w swojej głupocie:
- Jak ja bym chciała uwolnić się od nich i od ciebie! - Wyszłam z domu i nie wracałam 

background image

przez trzy noce.

Spałam spokojna w różnych ciemnych kryjówkach, które sobie wyszukiwałam. Gdy o 

nim myślałam, wyobrażałam go sobie siedzącego nieruchomo, tak bardzo podobnego do nich.

Gdyby   poznał   wcześniej   rozpacz;   gdyby   stanął   w   obliczu   tego,   co   zwiemy   dziś 

„absurdem”. Gdyby zajrzał w twarz nicości! Wtedy ta masakra by go nie zdemoralizowała.

Pewnej nocy tuż przed świtem, gdy znalazłam się już w ukryciu, w Antiochii zapadło 

osobliwe   milczenie.   Ucichł   rytm,   który   słyszałam   przez   wszystkie   lata   mego   tutaj   pobytu. 
Zastanawiałam się, co to znaczy? Ale miała dopiero nadejść pora, gdy się tego dowiem.

Fatalnie   pomyliłam   się   w   swych   rachubach.   Willa   świeciła   pustkami.   Zorganizował 

transport   za   dnia.   Nie   miałam   pojęcia,   dokąd   się   wybierał.   Zabrał   cały   swój   majątek, 

skrupulatnie pozostawiając mój dobytek.

Zawiodłam go, gdy najbardziej mnie potrzebował. Krążyłam po pustym sanktuarium. 

Krzyczałam i wsłuchiwałam się w odbijające się od ścian echo.

Nie wrócił już do Antiochii. Nie dostałam żadnego listu.

Po mniej więcej sześciu miesiącach dałam za wygraną i odeszłam.
Wiesz   naturalnie,   że   chrześcijańskie   wampiry   wymarły   dopiero   wtedy,   gdy   Lestat 

wystroił się w czerwony aksamit i futra, oczarował je i zadrwił z ich wierzeń. Zdarzyło się to w 
epoce rozumu. Wtedy Mariusz przyjął Lestata. Kto wie, ile jeszcze istnieje wampirycznych 

kultów?

Ja tymczasem utraciłam Mariusza kolejny raz.

Widziałam   go   zaledwie   przez   jedną   cenną   noc   sto   lat   wcześniej,   już   tysiące   lat   po 

upadku tego, co znamy pod nazwą „świata starożytnego”.

Widziałam go! Doszło do tego w fantazyjnych, niepewnych czasach Ludwika XIV, Króla 

Słońce.   Byliśmy   na   dworskim   balu   w   Dreźnie.   Grała   muzyka   -   ryzykowna   mieszanka 

klawikordu, lutni i skrzypiec - i odbywały się wymyślne tańce, sprawiające wrażenie układów 
kółek i ukłonów.

Nagle w drugim końcu sali ujrzałam Mariusza!
Przyglądał mi się już od dłuższej chwili, teraz obdarzył mnie niezwykle tragicznym i 

pełnym   miłości   uśmiechem.   Założył   wielką,   rozłożystą   perukę,   ufarbowaną   na   kolor   jego 
naturalnych włosów, aksamitny kaftan rozszerzający się ku dołowi i wiele warstw koronek, tak 

lubianych   przez   Francuzów.   Miał   złocistą   skórę,   co   oznacza   ogień.   Zorientowałam   się,   że 
przechodził jakieś piekło. W niebieskich oczach lśniła miłosna radość, wtem, nie zmieniając 

background image

swobodnej postawy - opierał się łokciem o krawędź klawesynu - posłał mi całusa.

Dosłownie nie wierzyłam własnym oczom. Czy to naprawdę on? Czy ja też tu siedziałam 

w   gorsecie   z   kości   o   głębokim   dekolcie   i   w   ogromnych   spódnicach,   w   których   spod 
wymyślnych fałd jednej wyłania się następna? Za tych czasów moja skóra sprawiała wrażenie 

sztucznej. Włosy zostały zebrane i ozdobnie ukształtowane.

Nie zwracałam uwagi na ręce śmiertelników, którzy mnie tak skrępowali. W tej epoce 

pozwalałam prowadzić się przez świat zapalczywemu wampirowi z Azji, na którym w ogóle mi 
nie   zależało.   Wpadłam   w   pułapkę,   która   zawsze   czyha   na   kobietę:   zmieniłam   się   w 

niezobowiązujący i ostentacyjny dodatek do mężczyzny, który mimo nużącego słowotoku był 
wystarczająco silny, by przenieść nas przez czas.

Azjata był w łożu na górze, powoli biorąc starannie wybraną ofiarę.
Mariusz podszedł, ucałował mnie i wziął w ramiona. Zamknęłam oczy.

- To Mariusz! - wyszeptałam. - Naprawdę Mariusz.
- Pandora - odpowiedział, odsuwając się, żeby mi się lepiej przyjrzeć. - Moja Pandora!

Miał poparzoną skórę. Nieznaczne blizny. Prawie się już zagoiła.
Wyprowadził mnie na parkiet. Doskonale odtwarzał rolę człowieka. Wiódł mnie przez 

kroki   tańca.   Z   trudem   łapałam   dech.   Podążając   za   nim,   przy   każdej   kolejnej   figurze 
wstrząśnięta widokiem zachwytu na jego twarzy, traciłam rachubę stuleci, a nawet tysiącleci. 

Chciałam  wszystkiego  się dowiedzieć  - gdzie bywał,  co mu się przytrafiło.  Czy widział,  że 
jestem zaledwie cieniem kobiety, którą znał?

- Jesteś nadzieją mej duszy! - wyszeptał.
Rychło   mnie   stamtąd   zabrał.   Pojechaliśmy   karetą   do   jego   pałacu.   Zasypywał   mnie 

pocałunkami. Tuliłam się do niego.

- Ty   -   mówił   -   moje   marzenie,   tak   bezmyślnie   odrzucony   skarb,   jesteś   tutaj,   nie 

poddałaś się.

- Widzisz mnie, więc tutaj jestem - rzekłam z goryczą.

- Podnosisz   świecę   i   widzę   swą   siłę   w   zwierciadle.   Znienacka   usłyszałam   dźwięk, 

starożytny i straszny odgłos.

Było to bicie serca Akashy, serca Enkila.
Karoca stanęła. Żelazna brama. Służba. Pałac był przestronny, fantazyjny, ostentacyjna 

siedziba bogatego szlachcica.

- Są w środku, matka i ojciec? - spytałam.

background image

- A tak, niezmienni. Można polegać na ich kompletnym milczeniu. - Jakby igrał z grozą 

sytuacji.

Nie mogłam tego znieść. Musiałam umknąć przed odgłosem jej serca. Przed oczyma 

ujrzałam obraz skamieniałego króla i królowej.

- Nie! Zabierz mnie stąd. Nie mogę wejść. Mariuszu, ja nie mogę na nich patrzeć!
- Pandoro, oni siedzą ukryci pod pałacem.  Nie musisz na nich patrzeć. Niczego nie 

poznają. Są wciąż tacy sami.

Ach!   Tacy   sami!   W   myślach   przemknęłam   na   niebezpieczne   tereny,   do   moich 

pierwszych   nocy   w   Antiochii,   samotnej   śmiertelniczki,   późniejszych   zwycięstw   i   porażek. 
Akasha taka sama! Obawiałam się, że zacznę krzyczeć i nie będę w stanie się powstrzymać.

- Niech będzie - przystał Mariusz. - Pojedziemy, dokąd zechcesz.
Podałam woźnicy adres swojej kryjówki.

Nie mogłam patrzeć na Mariusza, który z dzielną miną zachowywał pozory szczęśliwego 

spotkania po wiekach. Mówił o nauce i literaturze, Szekspirze, Drydenie, Nowym Świecie, 

pełnym dżungli i rzek. Ale słyszałam, jak opuszcza go radość.

Przywarłam do niego twarzą. Gdy kareta zatrzymała się, wyskoczyłam i pognałam do 

drzwi swego niewielkiego domu. Obejrzałam się. Stał na ulicy.

Był smutny i znużony, powoli kiwał głową ze zrozumieniem.

- Czy mogę przeczekać? - pytał. - Czy jest nadzieja, że zmienisz zdanie? Będę tu czekał 

bez końca!

- Nie chodzi o moje zdanie! Dzisiaj w nocy wyjeżdżam z miasta. Zapomnij o mnie. 

Zapomnij, że mnie w ogóle widziałeś.

- Moja ukochana - powiedział cicho - jedyna ukochana.
Wbiegłam   do   środka,   zamykając   drzwi.   Słyszałam,   jak   odjeżdża   kareta.   Oszalałam, 

całkiem   jak   za   śmiertelnego   życia,   waląc   pięściami   w   ściany,   starając   się   powściągnąć 
olbrzymią siłę i stłumić wycie, które wzbierało mi w krtani.

Popatrzyłam wreszcie na zegar. Do świtu zostały trzy godziny.
Usiadłam przy biurku i napisałam:

Mariuszu!

O świcie powiozą nas do Moskwy. Trumna, w której zwykle spoczywam, uda się ze 

mną w długą podróż. Mariuszu, nie wiem, co począć. Nie mogę schronić się u ciebie w 

background image

domu,   pod   jednym   dachem   ze   starożytnymi.   Błagam   cię,   Mariuszu,   przybądź   do 
Moskwy. Pomóż mi wyswobodzić się z położenia, w jakim się znalazłam. Potem będziesz 

mnie mógł osądzić i potępić. Będę czekać w pobliżu carskiego pałacu i wielkiej cerkwi, 
dopóki się nie pojawisz. Mariuszu, wiem, że proszę cię o odbycie wielkiej podróży, ale 

błagam, przyjedź. Jestem niewolnicą tego pijącego krew.

Kocham Cię

Pandora

Wybiegłam z powrotem na ulicę i popędziłam w stronę jego domu, starając się odnaleźć 

drogę, na którą w swej głupocie nie zwracałam przedtem uwagi.

A   bicie   serca?   Przecież   usłyszę   ten   upiorny   odgłos!   Będę   musiała   biec   przy   jego 

akompaniamencie na tyle długo, by doręczyć list Mariuszowi, być może pozwolić mu schwycić 

się  za   nadgarstek  i  zaprowadzić  do  jakiegoś  bezpiecznego   miejsca,   żebyśmy  jeszcze  przed 
świtem umknęli azjatyckiemu wampirowi, który mnie niewolił.

Wtem pojawiła się ta sama kareta, tym razem wioząca z balu mojego wampira.
Natychmiast stanął, żeby mnie zabrać.

Wzięłam na stronę woźnicę.
- Mężczyzna, który przywiózł mnie do domu - zaczęłam. - Byliśmy u niego, w takim 

ogromnym pałacu.

- A tak, hrabia Mariusz - potwierdził tamten. - Przed chwilą odwiozłem go do domu.

- Musisz zawieźć mu ten list. Ale szybko! Musisz wejść do niego do domu i oddać mu do 

rąk własnych! Powiedz, że nie miałam dla ciebie pieniędzy, że musi ci zapłacić. Żądam, żebyś 

tak uczynił. On ci zapłaci. Powiedz, że to list od Pandory. Musisz go znaleźć!

- O kim mówisz? - zainteresował się mój towarzysz. Dałam woźnicy znak, żeby ruszał. 

Rzecz jasna, mój wampir wpadł we wściekłość, ale kareta była już w drodze.

Dopiero   po   dwustu   latach   dowiedziałam   się   bardzo   prostej   prawdy:   Mariusz   nie 

otrzymał tego listu!

Wrócił do domu, spakował się i następnej nocy wyjechał z Drezna pogrążony w smutku, 

na list natrafiając długo potem. Był to, jak opowiedział wampirowi Lestatowi, „kruchy świstek 
papieru - tak to ujął - zagubiony na dnie wypchanej podróżnej walizy”.

Kiedy go znowu zobaczyłam?
W czasach współczesnych. Gdy starożytna królowa powstała z tronu i ujawniła granice 

background image

swej mądrości, siły i woli.

Po  dwóch   tysiącach   lat,   w  naszym  wieku   dwudziestym,   w  którym   ciągle   pełno   jest 

rzymskich   kolumn,   posągów,   postumentów   i   perystylów,   w   którym   mruczą   komputery   i 
dające ciepło telewizory, gdy w każdej bibliotece można znaleźć Cycerona i Owidiusza, naszą 

królową,   Akashę,   zbudził   obraz   wampira   Lestata   na   telewizyjnym   ekranie,   w   tym 
najbezpieczniejszym i najbardziej nowoczesnym z sanktuariów. Wstała i próbowała panować 

jak bogini nie tylko nad nami, lecz również nad całą ludzkością.

W najniebezpieczniejszym momencie, gdy groziła, że nas wszystkich zniszczy, jeżeli nie 

pójdziemy za jej przewodem - a zdążyła już zabić wielu - to Mariusz, władający argumentacją, 
optymizmem, filozofią, przemówił do niej, próbował ją uspokoić i skierować jej myśli na inny 

tor, powstrzymywał jej mordercze instynkty, dopóki nie zjawił się starożytny nieprzyjaciel, by 
wypełnić starożytną klątwę i unicestwić ją ze starożytną prostotą.

Davidzie, dlaczego nakłoniłeś mnie do spisania tej historii?
Zaczęłam   wstydzić   się   zmarnowanych   lat.   Zmusiłeś   mnie   do   przyznania,   że   żadna 

ciemność   nie   była   na   tyle   głęboka,   by   ugasić   moją   znajomość   miłości,   miłości   ze   strony 
śmiertelników, którzy wydali mnie na świat, i do kamiennej bogini, miłości do Mariusza.

Nade wszystko nie mogę zaprzeczyć odrodzeniu się tego uczucia do Mariusza.
I na całym świecie dostrzegam dowody miłości. W obrazie Matki Boskiej i Dzieciątka 

Jezus, w obrazie Chrystusa Ukrzyżowanego, w zapamiętanym wizerunku bazaltowej Izydy. 
Widzę miłość. Widzę ją w człowieczych zmaganiach. Dostrzegam jej niezaprzeczalną obecność 

we wszystkich dokonaniach człowieka w dziedzinie poezji, malarstwa, muzyki, dostrzegam 
ludzką miłość bliźniego i odmowę przyjęcia cierpienia jako ostatecznego losu.

Przede wszystkim widzę ją jednak w samej budowie świata, która przyćmiewa wszelką 

sztukę, w której takie nagromadzenie piękna nie da się wytłumaczyć zwykłym przypadkiem.

Miłość. Ale skąd się ona bierze? Czemu nie mówi o swych korzeniach, ta miłość, która 

tworzy   deszcz   i   drzewa   i   rozsiała   nam   ponad   głowami   gwiazdy,   do   czego   niegdyś   rościli 

pretensje bogowie?

Zatem Lestat, niesforne książątko, zbudził królową; i przetrwaliśmy jej gniew. Lestat, 

niesforne   książątko,   przeszedł   niebo   i   piekło   i   przyniósł   ze   sobą   niewiarę,   grozę   i   chustę 
Weroniki.   Weronika,   zmyślone   przez   chrześcijan   imię,   oznaczające  vera   ikon,  prawdziwy 

obraz. Lestat znalazł się w Palestynie za mego życia, tam był świadkiem czegoś, co niszczy 
zdolności, które ludzie cenią tak bardzo: wiarę, rozum.

background image

Muszę pójść do Lestata i spojrzeć mu w oczy. Zobaczyć to, co widział!
Niech młodzież śpiewa pieśni o śmierci. To głupcy.

Najpiękniejszą rzeczą pod słońcem i księżycem jest ludzka dusza. Zdumiewają mnie 

małe cuda dobroci, jakie wyświadczają sobie ludzie. Zdumiewa  mnie rozwój świadomości, 

uparte trwanie rozumu w obliczu przesądów i rozpaczy. Zdumiewa mnie ludzka wytrwałość.

Mam   do   opowiedzenia   jeszcze   jedną   historię.   Sama   nie   wiem,   czemu   chcę   ją   tutaj 

zapisać. Być może wierzę, że ty - wampir, co widzi duchy - zrozumiesz ją i pojmiesz, dlaczego 
mną nie poruszyła.

Pewnego razu w szóstym wieku - to jest pięćset lat po narodzeniu Chrystusa i trzysta lat 

po opuszczeniu Mariusza - błąkałam się po barbarzyńskiej Italii. Ostrogoci od dłuższego już 

czasu panowali na półwyspie.

Potem   napadły   na   nich   inne   plemiona,   rabując,   paląc,   wynosząc   kamienie   starych 

świątyń.

Czułam się tak, jakbym chodziła po rozżarzonych węglach.

Ale Rzym usiłował  dopracować się jakiejś  koncepcji siebie,  swoich zasad,  starał  się 

złączyć   pogaństwo   z   chrześcijaństwem   i   znaleźć   nieco   wytchnienia   od   barbarzyńskich 

najazdów.

Rzymski senat jeszcze istniał. Przetrwał jako jedyna z instytucji.

I   pewien   uczony,   wychowany   na   tych   samych   co   ja   ideach,   Boecjusz,   mąż   wielce 

uczony,   który   studiował   starożytnych   i   świętych,   został   niedawno   skazany   na   śmierć, 

przedtem jednak dając nam wspaniałą księgę. Dzisiaj można znaleźć ją w każdej bibliotece. 
Mam, rzecz jasna, na myśli O pocieszeniu, jakie daje filozofia.

Musiałam na własne oczy zobaczyć forum, spalone i opustoszałe wzgórza, świnie i kozy 

w   miejscach,   gdzie   niegdyś   Cyceron   przemawiał   do   tłumów.   Musiałam   zobaczyć 

pozostawionych samym sobie nędzarzy zamieszkujących brzegi Tybru.

Musiałam obejrzeć upadek klasycznego świata. Chrześcijańskie kościoły i sanktuaria.

Przede   wszystkim   pragnęłam   zobaczyć   jednego   uczonego.   Podobnie   jak   Boecjusz 

pochodził ze starego rzymskiego rodu, poznał klasyków i świętych. Był to autor pism, które 

krążyły po całym świecie, docierając nawet do Bedy w Anglii.

Wzniósł też klasztor, symbol twórczej radości i optymizmu pośród zgliszcz.

Chodzi mi naturalnie o uczonego Kasjodora, którego klasztor leżał na samym czubku 

buta Italii, w zielonym raju Kalabrii.

background image

Ujrzałam go wczesnym wieczorem, jak sobie zaplanowałam, gdy przypominał wielkie, 

pełne świateł miasto.

Mnisi sumiennie zajmowali się kopiowaniem w skryptorium.
W otwartej na noc celi siedział sam Kasjodor, pisząc, mężczyzna po dziewięćdziesiątce.

Wyszedł   obronną   ręką   z   intryg   barbarzyńskiej   polityki,   których   ofiarą   padł   jego 

przyjaciel Boecjusz, służył u ostrogockiego cesarza Teodoryka i piastował urzędy - przeżył i 

zbudował ten klasztor, swoje marzenie, pisywał do zakonników całego świata, dzielił się z nimi 
wiedzą na temat starożytności, ocalił od zapomnienia mądrość Greków i Rzymian.

Czy   naprawdę   był   ostatnim   człowiekiem   starożytności,   jak   utrzymywali   niektórzy? 

Ostatnim   człowiekiem,   który   umiał   czytać   po   grecku   i   łacinie?   Który   potrafił   cenić 

Arystotelesa i dogmaty rzymskiego papieża? Platona i św. Pawła?

Wtedy   nie   zdawałam   sobie   sprawy,   że   pamięć   o   nim   przetrwa   tyle   czasu.   Nie 

wiedziałam też, jak szybko będzie zapomniany!

Vivarium  na   górskich   zboczach   było   tryumfem   architektury.   Obejmowało   lśniące 

stawy, w których hodowano ryby - od czego wzięła się nazwa całości. Był tam chrześcijański 
kościół z nieodłącznym krzyżem, sypialnie, pokoje dla znużonych podróżnych. Biblioteka była 

doskonale zaopatrzona w klasykę moich czasów oraz księgi, które zostały potem zagubione. 
Klasztor obfitował w płody roli, niezbędną żywność, drzewa uginające się od owoców, łany 

pszenicy.

Tym   wszystkim   zajmowali   się   mnisi,   którzy   całe   dnie   i   noce   poświęcali   także   na 

przepisywanie ksiąg w swym długim skryptorium.

Na zalanym księżycową poświatą wybrzeżu stały setki uli, w których zakonnicy zbierali 

miód do jedzenia, wosk na święte świece i królewską galaretkę na oleje do namaszczeń. Ule 
pokrywały wzgórze równe wielkością sadom i vivarium.

Podglądałam   Kasjodora.   Chodziłam   między   ulami   i   jak   zwykle   dziwiłam   się 

niewytłumaczalnej organizacji pszczół, ponieważ ich tajemnice, taniec, polowanie na pyłki i 

rozmnażanie były mi znane o wiele wcześniej, niż pojął je świat ludzi.

Gdy odchodziłam  od uli w stronę samotnej lampy Kasjodora,  odwróciłam  się i coś 

zauważyłam.   Coś   wzlatywało   znad   uli,   coś   ogromnego,   niewidzialnego   i   potężnego,   co 
zarówno   czułam,   jak   i  słyszałam.   Nie   ogarnął  mnie   strach,   lecz   przelotna   nadzieja,   że   na 

świecie pojawiło się coś nowego, bo nigdy nie widywałam duchów.

Siła ta powstała z samych uli, z ich skomplikowanej wiedzy i niezliczonych, boskich 

background image

układów,   jako   wynik   przypadkowej   ewolucji   lub   obdarzenia   czegoś   świadomością   przez 
bezgraniczną energię twórczą, skrupulatność i wytrzymałość pszczół.

Coś w rodzaju starorzymskiego ducha lasów.
Widziałam,  jak  ta   siła  unosi  się swobodnie  nad polami.  Zobaczyłam,   że wchodzi  w 

słomianego stracha na wróble, którego zakonnicy zaopatrzyli w starannie wytoczoną głowę z 
drewna,   namalowali   mu   oczy,   niezgrabny   nos  i   uśmiechnięte   usta.   Stworzyli   istotę,   którą 

można   od   czasu   do   czasu   przestawiać   wraz   z   mnisim   kapturem   i   habitem,   w   które   była 
odziana.

Widziałam,   jak   ten   strach   ze   słomy   i   drewna   leci,   wirując   i   pląsając,   mijając   pola, 

winnice, by dotrzeć do celi Kasjodora.

Poszłam za nim.
Po chwili z wnętrza tej istoty wydobyło się milczące wycie. Usłyszałam je, ujrzałam, jak 

strach, zgięty i zataczający się, wykonuje taniec żałoby, zatykając słomianymi dłońmi uszy, 
których nie było. Wił się z bólu.

Kasjodor nie żył. Umarł spokojnie w swej oświetlonej lampą, otwartej na świat celi, 

przy stole. Leżał na rękopisie, siwowłosy, bardzo stary, cichy. Przeżył ponad dziewięćdziesiąt 

lat. A teraz był martwy.

To stworzenie, strach na wróble, oszalało z żalu, kołysało się i jęczało, chociaż takiego 

jęku nie usłyszałoby żadne ludzkie ucho.

Nigdy  przedtem  nie widziałam   ducha,  wpatrywałam   się więc  w niego  osłupiała.  Po 

chwili zauważył moją obecność. Odwrócił się. On - bo mimo łachmanów i słomianego ciała 
wydawał  się istotą płci męskiej - wyciągnął ku mnie rękę. Z rękawów opadała mu słoma. 

Drewniana   głowa   chybotała   się   na   kiju.   Błagał   mnie:   błagał   o   odpowiedzi   na   największe 
pytania, jakie kiedykolwiek zadawali ludzie i nieśmiertelni. Oczekiwał ode mnie odpowiedzi!

Obejrzał  się jeszcze  raz  na Kasjodora i pobiegł przez zarośnięty trawą  stok w moją 

stronę. Wyciągnął do mnie rękę, jakby o coś prosił. Czy nie mogłam mu tego wyjaśnić? Czy nie 

potrafiłam   wpisać   śmierci   Kasjodora   w   jakiś   Boski   Plan?   Kasjodora,   którego  vivarium 
dorównywało pięknem i elegancją pszczelim ulom? To właśnie vivarium skupiło rozproszone 

po ulach cząstki świadomości. Czyż nie mogłam ulżyć cierpieniu tej istoty?

- Ten świat roi się od potworności - wyszeptałam. - Składa się z tajemnic, one są jego 

fundamentem.   Jeżeli   pragniesz   spokoju,   wracaj   do   uli;  porzuć   ludzki   kształt   i   powróć  do 
fragmentarycznej postaci bezmyślnego życia zadowolonych pszczół, z którego powstałeś.

background image

Słuchał mnie bardzo uważnie.
- Jeżeli wybierzesz życie w ciele, trudne życie człowieka, który może poruszać się w 

czasie i przestrzeni, walcz o nie. Jeśli wolisz ludzką filozofię, podążaj ku mądrości, żeby nic nie 
mogło cię nigdy zranić. Mądrość to siła. Stwórz z siebie, kimkolwiek jesteś, istotę obdarzoną 

siłą. Ale wiedz jedno: wszystko pod słońcem jest spekulacją. Wszystkie mity, religie, filozofia, 
historia - to same kłamstwa.

Stworzenie, nieważne, rodzaju męskiego czy żeńskiego, uniosło rękę, jak gdyby chciało 

zakryć usta. Odwróciłam się do niego tyłem.

Przemierzałam   w   milczeniu   winnice.   Zakonnicy   wkrótce   odkryją,   że   ich   ojciec 

przełożony, geniusz i święty, zmarł przy pracy.

Obejrzałam się i zobaczyłam zdumiona, że słomiana postać pozostała ukształtowana, 

przyjmując pozycję wyprostowaną, i obserwowała mnie.

- Nie wierzę w ciebie! - rzuciłam w jej stronę. - Nie będę poszukiwała z tobą żadnych 

odpowiedzi! Ale wiedz jedno: jeżeli pragniesz zostać istotą ukształtowaną taką jak ja, pokochaj 

całą ludzkość i jej dzieci. Nie czerp siły z krwi. Nie karm się cierpieniem. Nie wznoś się na 
podobieństwo boga nad śpiewającymi hymny tłumami. Nie kłam!

Słuchał.   Słyszał.   Nie   poruszał   się.   Biegłam.   Gnałam   przez   kamieniste   stoki   i   lasy 

Kalabrii, dopóki nie znalazłam się bardzo, bardzo daleko. W księżycowej poświacie widziałam 

rozległe,   przepiękne  vivarium,  krużganki   i   pochyłe   dachy   otaczające   drżącą   srebrnym 
światłem rzeczkę, wpływającą do pobliskiego morza.

Słomianego stworzenia już nigdy później nie widziałam. Nie wiem, co to było. Nie pytaj 

mnie o nie.

Mówisz, że duchy i zjawy chodzą po Ziemi. Wiadomo, że takie byty istnieją. Lecz coś 

takiego widziałam pierwszy i ostatni raz.

Gdy los rzucił mnie znów do Italii, po  vivarium  nie pozostało ani śladu. Trzęsienia 

ziemi   unicestwiły   resztkę   murów.   Czy   może   zostało   najpierw   złupione   przez   kolejną   falę 

ciemnych barbarzyńców z Północy, Wandali?

Nie wiadomo. Ocalały jedynie listy Kasjodora.

Wkrótce   ogłoszono,   że   klasycy   są   bluźniercami.   Papież   Grzegorz   pisał   opowieści   o 

czarach   i   cudach,   gdyż   był   to   jedyny   sposób,   by   przez   masowe   chrzty   nawracać   tysiące 

zabobonnych, nieoświeconych plemion północnych.

Pokonał wojowników, którzy nigdy nie ulegli Rzymowi.

background image

Sto lat historii Italii po Kasjodorze pogrążone jest w całkowitych mrokach. Jak to piszą 

dziejopisarze? Przez całe stulecie nie słychać o Italii.

Cóż to za cisza!
Tak więc, Davidzie, docierając do ostatnich stron, muszę ci wyznać, że cię porzuciłam. 

Uśmiech, z jakim oddawałam ci notatniki, był obłudny. Mariusz określiłby to mianem kobiecej 
przewrotności. Obietnica spotkania się z tobą jutro w nocy w Paryżu była oszustwem. Gdy 

będziesz czytał te słowa, mnie nie będzie już w Paryżu. Lecę do Nowego Orleanu.

Wszystko   przez   ciebie,   Davidzie.   Odmieniłeś   mnie.   Obudziłeś   we   mnie   rozpaczliwą 

wiarę, że narracja niesie w sobie cień sensu. Czuję przypływ nowej, żarliwej energii. Stawiając 
wymagania   mojemu   językowi   i   mojej   pamięci,   przyuczyłeś   mnie   do   nowego   życia, 

przywróciłeś wiarę, że istnieje na tym świecie jakieś dobro.

Chcę znaleźć Mariusza. W powietrzu pełno jest myśli innych nieśmiertelnych. Wołania, 

prośby, dziwne wieści…

Ten, o którym sądziliśmy, że od nas odszedł, najwidoczniej powrócił.

Mam powody sądzić, że Mariusz udał się do Nowego Orleanu, i muszę się z nim tam 

spotkać. Muszę odnaleźć Lestata, ujrzeć, jak niesforne książątko leży na posadzce kaplicy i nie 

jest w stanie poruszyć się ani przemówić.

Przyjedź   do   mnie,   Davidzie.   Nie   bój   się   Mariusza!   Wiem,   że   przybędzie   na   pomoc 

Lestatowi. Ja postępuję tak samo.

Wracam do Nowego Orleanu.

Nawet jeżeli nie ma tam Mariusza, ujrzę Lestata. Może zdołam zobaczyć się z kimś 

jeszcze?   Coś   ty   narobił,   Davidzie?   Obdarzona   nową   ciekawością,   nową   umiejętnością 

okazywania żarliwej troski, odrodzona zdolnością do śpiewu - noszę w sobie straszliwą wolę 
życia i kochania.

Za   to   i   wszystko   inne   -   a   jest   tego   naprawdę   dużo   -   będę   ci   wdzięczna   na   wieki. 

Niezależnie   od   czekających   mnie   cierpieli,   ożywiłeś   mnie.   I   żadne   twe   słowa   i   czyny   nie 

uśmiercą mojej ku tobie miłości.

Skończone: 5 lipca 1997 roku