background image

 

 

KATE WALKER 

 

Recepta na 

szczęście 

 

background image

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

Zegar na wieży kościelnej właśnie wybił ósmą. Liz skręciła w 

małą, cichą uliczkę i zatrzymała się. Odczekała, aż umilknie echo jej 

kroków i przysunęła się do muru. Popatrzyła na przeciwległą stronę 
skwerku, oświetloną kolorowym neonem znad baru. 

Nie było go tam. 

Z jej piersi wyrwało się ciche westchnienie. No cóż, tak naprawdę 

to wcale nie wierzyła, że to spotkanie dojdzie do skutku. To nie było 

w jej stylu. Romantyczne randki w ciemno! To dobre dla nastolatek. 

Już dawno przestały ją bawić. A poza tym, zupełnie nie pasowały do 

jej nowego, racjonalnego spojrzenia na życie. Romantyczne miłostki 
były niczym tajfun, który niszczył wszystko, co spotkał na swej 

drodze, odbierał spokój, po czym, jak każda burza, kończył się 

równie niespodziewanie, jak zaczynał, pozostawiając po sobie 

pustkę i żal. Czy tych parę szczęśliwych chwil naprawdę było tego 

warte?! 

- Wiedziałam! Od początku wiedziałam, że to był błąd - 

powiedziała głośno Liz, jakby tym oświadczeniem chciała przekonać 

samą siebie, ale gdzieś na dnie serca poczuła leciutkie ukłucie 

rozczarowania, że mężczyzna nie przyszedł na umówione spotkanie, 

choć tak obiecywał. 

Czyżby zrobił to specjalnie? Zaplanował sobie wcześniej, że nie 

zjawi się na to spotkanie? Niemożliwe! Przecież propozycja wyszła 
właśnie od niego. Może więc powód jego nieobecności był zupełnie 

inny. Może, najzwyczajniej w świecie, spóźniał się. Tak! To 

najbardziej prawdopodobne. Dobrze to znała. Ile godzin spędziła na 

bieganiu od okna do okna, zerkaniu na zegar w obawie, że może 

stało się coś złego, jakiś wypadek, lub inne nieszczęście. Tylko że 

wtedy serce biło jej radośnie na dźwięk klaksonu, znajomych 

kroków na schodach i przekręcanego w zamku klucza. Tak, wtedy 
była jeszcze bardzo, bardzo naiwna. Sporo czasu upłynęło, nim zdała 

sobie sprawę, ile straciła poświęcając wszystko w imię miłości. 

background image

 

Zrozumiała też, że samą miłością nie można żyć, a zwłaszcza wtedy, 

gdy kocha tylko jedna strona. Westchnęła ciężko. Tak bardzo go 
kochała. Chyba nawet za bardzo. 

Liz ponownie zerknęła na zegarek. A może się myliła? Może wcale 

nie umówili się na tę godzinę? Ogarnięta wątpliwościami sięgnęła do 

torebki i wyciągnęła z niej lekko zmiętą kartkę papieru zapisaną 

równym, starannym pismem. Nie! W liście było napisane czarno na 

białym: „Raffles Wine Bar, punkt ósma. Umieram z niecierpliwości, 

by cię zobaczyć". 

Umiera z niecierpliwości! Dobre sobie! Nie może się doczekać, 

kiedy ją zobaczy! - zżymała się Liz. Więc dlaczego, u licha, jeszcze go 

tu nie ma?! 

Tak naprawdę, przekonywała samą siebie, to wcale nie 

spodziewałam się go ujrzeć. Przyszłam jedynie z czystej ciekawości i 

jest mi zupełnie obojętne czy to spotkanie dojdzie do skutku, czy nie. 
Tak, czy siak, mam zamiar zjeść dobrą kolację zakrapianą winem i 

wcale o nim nie myśleć. Niestety, były to tylko jej pobożne życzenia. 

W głębi duszy czuła urazę i gniew, żal i pełne goryczy 

rozczarowanie. 

- Jeszcze pięć minut i idę! - zamruczała pod nosem. - Pięć minut i 

ani sekundy dłużej. 

Ale nawet te pięć minut to było stanowczo za wiele. Zmarnowała 

już dość czasu czekając na niego. Na człowieka, który był pępkiem jej 

świata, a dla którego nie liczyło się nic poza jego pracą. 

Niecierpliwie przestępowała z nogi na nogę. Przez cienką 

podeszwę eleganckich, zamszowych pantofelków wyraźnie czuła 

ciągnący od ziemi chłód. Choć przekonywała samą siebie, że Richard 

Deacon pewnie nie zjawi się na spotkanie, tego wieczoru pragnęła 
wyglądać wyjątkowo ładnie. Przerzuciła całą szafę w poszukiwaniu 

odpowiedniej kreacji, zanim zdecydowała się na powiewną, 

jedwabną garsonkę 

- niezbyt mądry wybór na jesienne chłody. Mimo że na wierzch 

narzuciła gruby, wełniany żakiet, drżała z zimna. 

Uniosła dłonie, by odgarnąć do tyłu włosy, po czym opuściła je 

RS

background image

 

pośpiesznie, przypominając sobie, że ma je spięte w mały, elegancki 

koczek z tyłu głowy. Tuż przed wyjściem uznała, że taka fryzura 
bardziej pasuje do jej nowego stylu niezależnej młodej 

business-woman, którą teraz była. O tak! Richard nie poznałby jej, 

gdyby mógł ją w tej chwili zobaczyć. W niczym nie przypominała 

naiwnej, bezradnej kobietki, jaką była jeszcze tak niedawno. 

Zegar na kościelnej wieży wybił kwadrans po ósmej i Liz 

uświadomiła sobie, że dała Richardowi prawie dwa razy po pięć 

minut. Mimo to, zziębnięta i drżąca, nadal tkwiła w miejscu. Jak 
zaczarowana. Czekała, choć tyle razy przyrzekała sobie, że już nigdy 

więcej nie pozwoli mu traktować się w ten sposób. 

- Kwadrans spóźnienia to jeszcze nie koniec świata - zwykł 

mawiać Richard. 

- Owszem, tak - przypomniała sobie swoją odpowiedź - 

Szczególnie jeśli za chwilę zjawią się goście, a ja nie jestem jeszcze 
gotowa. 

O nie! Nie miała najmniejszego zamiaru przechodzić przez to 

wszystko jeszcze raz. Powinna była kierować się tym, co 

podpowiadał jej instynkt. Pierwsza odpowiedź była najwłaściwsza. 

Od początku wiedziała, że ten pomysł z listami i spotkaniem to błąd i 

nie zamierzała ciągnąć tego dalej. Doskonale obywała się bez 
mężczyzny i tak właśnie powinno wyglądać jej dalsze życie. W jej 

nowym świecie nie było miejsca na czekanie, nerwy, spóźnienia. 

Idę! - twardo postanowiła. Mimo to zerknęła na przeciwną stronę 

skwerku. Jej bystre oczy od razu dostrzegły znajomą, smukłą 

sylwetkę. Mężczyzna wyłonił się zza rogu i pośpiesznie ruszył w 

stronę jasno oświetlonego baru. Liz zwolniła kroku. 

,, Jeśli chcesz, będę miał czerwony goździk w butonierce i Times'a 

w ręku, jako znak rozpoznawczy, choć nie sądzę, aby to było 

potrzebne" - napisał. 

Nie było. Liz nie potrzebowała żadnych znaków. Poznałaby go 

wszędzie, nawet gdyby nie był jedynym mężczyzną stojącym przed 

wejściem do baru i zerkającym na zegarek - znak, że na kogoś czeka. 

No cóż, spóźnił się, stwierdziła, odwracając głowę i kierując się w 

RS

background image

 

stronę zaparkowanego na sąsiedniej uliczce samochodu. Sam sobie 

winien. Mimo to, gdzieś na dnie serca, poczuła leciutkie ukłucie żalu, 
że odchodzi tak bez słowa, zostawiając go bez wyjaśnień. 

- To pewnie dlatego, że zostałam dobrze wychowana - zamruczała 

pod nosem. W dzieciństwie uczono ją uprzejmości i dobrych manier. 

Nie było grzecznie umawiać się, a potem nie zjawiać się na spotkanie 

tylko dlatego, że w ostatniej chwili zabrakło jej odwagi, by stanąć z 

nim twarzą w twarz. Wpojone w dzieciństwie zasady nie pozwalały 

jej się poddać tchórzostwu. Poza tym, jeśli nie przyjdzie na 
spotkanie, Richard z pewnością zjawi się u niej, by dowiedzieć się, co 

ją zatrzymało, a to byłoby jeszcze gorsze. 

Westchnęła ciężko. Choć wcale nie miała ochoty, wiedziała, że 

musi wyjść z kryjówki i powiedzieć mu o swojej decyzji. Nie mogła 

tak po prostu odwrócić się i uciec. Należały mu się przecież jakieś 

wyjaśnienia, szczególnie po tych wszystkich listach, które do niej 
napisał. 

- Elizabeth? 

Liz zamarła. Serce skoczyło jej do gardła. A więc ją zauważył. No 

tak! Teraz nie miała już innego wyjścia. Odwróciła się powoli. 

Mężczyzna stał po drugiej stronie ulicy. Patrzył prosto na nią. 

- Elizabeth? - powtórzył niepewnie. 
Liz wiedziała, że nie pozostało jej nic innego, jak tylko podejść 

bliżej. Na drżących nogach ruszyła w jego stronę. Musiał zauważyć ją 

już wcześniej. Widział, jak odchodziła. Pewnie domyślił się, że 

chciała uciec, nawet z nim nie rozmawiając. 

Podczas krótkiej wędrówki przez skwer doskonale zdawała sobie 

sprawę, że jest bacznie obserwowana. Czuła na sobie jego uważny 

wzrok. Ciekawe, co sobie pomyślał. Teraz, kiedy w końcu ją zobaczył 
Minęło już prawie dziewięć miesięcy. Dziewięć długich miesięcy. 

Nigdy nie wysyłała mu w listach swoich zdjęć. To było zresztą 

zupełnie niepotrzebne. Przechodząc obok sklepu, zerknęła 

ukradkiem na swoje odbicie w wyłożonej lustrzanymi taflami szybie. 

Przez krótką chwilę miała wrażenie, że patrzy na kogoś innego, na 

obcą osobę. Nie poznawała samej siebie w tej eleganckiej, młodej 

RS

background image

 

damie. Nowa fryzura wyszczuplała jej okrągłą buzię nadając jej 

surowy, nieco wyniosły wyraz. Wyglądała dużo poważniej niż na 
swoje dwadzieścia sześć lat. 

Poważniej i, miała nadzieję, rozsądniej, choć z drugiej strony było 

jej trochę żal tamtej pogodnej, nieco naiwnej dziewczyny, którą 

kiedyś była. Dziewczyny, która wierzyła w miłość od pierwszego 

wejrzenia i która gorzko się rozczarowała. Czy z tego wzięły się, 

wprawdzie jeszcze ledwo dostrzegalne, ale już wyraźnie 

zarysowane, linie wokół jej ust? 

- To ty, Elizabeth? 

Niepewność w głosie mężczyzny i krótki, nerwowy śmieszek 

uświadomiły jej, że Richard, podobnie jak i ona, musi być trochę 

skrępowany tą niecodzienną sytuacją. Ruszył na jej spotkanie z 

wyciągniętą w powitalnym geście dłonią, zawahał się i pośpiesznie 

opuścił rękę, jakby nadal nie był jeszcze pewny, czy ma do czynienia 
z właściwą osobą. Liz popatrzyła na niego zaskoczona. To 

niemożliwe! Musiał wiedzieć, że to ona. Nawet jeśli na początku nie 

miał pewności, sam fakt, że zareagowała na jego wołanie świadczył, 

ze to właśnie ona jest tą kobietą, z którą umówił się tu dzisiaj na 

spotkanie. Ale zaraz, zaraz... Przecież było to jej życzenie, aby oboje 

zachowywali się tak, jakby nigdy przedtem się nie znali. Sama 
chciała, by udawali nieznajomych. Taki był jej warunek. 

Mimo to zabolało ją, że Richard zachowywał się tak, jakby ciągle 

jeszcze miał wątpliwości co do jej tożsamości. Ona rozpoznała go bez 

wahania. 

- Richard... - zaczęła niepewnie. - Richard Deacon?     

- A któż by inny? - Słowom tym towarzyszył boleśnie znajomy, 

szeroki uśmiech. -Chyba że masz w zwyczaju zaczepianie obcych 
mężczyzn na ulicy? 

Nikogo nie zaczepiam, miała na końcu języka ciętą odpowiedź, ale 

powstrzymała się. Jeśli ma to być zupełnie nowy początek tej 

znajomości, powinna zapomnieć o przeszłości i nie dać się 

sprowokować. Nie może przecież dopuścić, by dawne pretensje i 

żale rzuciły cień na jej nowe życie. 

RS

background image

 

- Ja... no, cóż... - zaplątała się. Nie wiedziała, co ma powiedzieć. 

Brakowało jej słów, a poza tym była na niego zła, że nawet nie 
przeprosił za spóźnienie. Najbardziej jednak irytowało ją, że kiedy 

go w końcu ujrzała, nie potrafiła oderwać oczu od tej przystojnej 

twarzy, jasnoniebieskich oczu i pełnych, kapryśnie wygiętych warg. 

Richard Deacon mógł mieć wątpliwości, co do jej tożsamości, ona nie 

miała najmniejszego problemu. Rozpoznała go od razu. Wyglądał 

dokładnie tak, jak go sobie wyobrażała. No, może z wyjątkiem paru 

drobnych szczegółów. Wydawało jej się, że jest trochę wyższy, ale 
może to dlatego, że była w pantoflach na wysokim obcasie. Prawie 

dorównywała mu wzrostem. Stojąc tuż przed nim patrzyła prosto w 

znajome, niebieskie oczy, które mierzyły ją bacznym spojrzeniem 

spomiędzy gęstych, ciemnych rzęs. Jego twarz była nieco bardziej 

wyrazista, niż ją pamiętała. Prosty nos, zdecydowane usta, lekko 

wysunięta do przodu dolna szczęka. Może to efekt krótko 
ostrzyżonych włosów. Richard Deacon, którego pamiętała, zawsze 

nosił je trochę dłuższe. 

Aż trudno uwierzyć, że ten poważny, młody człowiek o surowej 

twarzy, który stał teraz przed nią, to ten sam sympatyczny chłopak, 

który pisywał do niej pogodne, ciekawe listy, do łez ją nieraz 

rozśmieszające. Za nic zresztą by się do tego nie przyznała, a już z 
pewnością nie przed Eleanor, siostrą Richarda, od której wyszedł ten 

pomysł z korespondencją. 

Jednakże co innego listy, a co innego spotkanie twarzą w twarz. 

Choć nie mogła zaprzeczyć, że mężczyzna nadal jej się podobał, 

żałowała, że w ogóle zgodziła się tu dzisiaj przyjść. Stojąc przed nim i 

spoglądając w chłodne, niebieskie oczy, marzyła, by można było 

cofnąć czas i pozostać na etapie nie zobowiązującej 
korespondencyjnej przyjaźni. Stanowczo bardziej wolała swoje 

wyobrażenia o nim niż Richarda Deacona we własnej osobie. Był 

zbyt pewny siebie, zbyt namacalny, zbyt męski... Ciarki przeszły jej 

po plecach. 

- Wiesz co, zacznijmy jeszcze raz - zaproponował mężczyzna. 

Liz była mu za to głęboko wdzięczna. 

RS

background image

 

- Jestem Richard Deacon. - Tym razem jego głos brzmiał pewnie i 

zdecydowanie. Wyciągnął dłoń i nie pozwolił jej już opaść, chociaż 
Liz nie uczyniła żadnego gestu, który wskazywałby, że chce się 

przywitać. Stała w miejscu, patrząc na wyciągniętą w jej stronę rękę 

mężczyzny. Miał bardzo ładną dłoń. Szczupłe, długie palce o 

starannie wypielęgnowanych paznokciach. Ta właśnie ręka napisała 

wszystkie listy, które spoczywały w dolnej szufladzie jej toaletki. 

Składała je tam, jeden po drugim, choć zdrowy rozsądek 

podpowiadał jej, że lepiej byłoby je zniszczyć. 

Pamiętała swoje rozterki, kiedy przyszedł pierwszy list. Chciała 

spalić go bez czytania i pozostawić bez odpowiedzi. Jednakże 

ciekawość zwyciężyła. Roz-pieczętowała list, a jego sympatyczny ton 

sprawił, że wbrew sobie, zapominając o wcześniejszych 

wątpliwościach i silnych postanowieniach, napisała krótką, 

uprzejmą kartkę. I tak się zaczęło. 

- A ty jesteś pewnie Elizabeth Neal? - ciągnął mężczyzna. 

- Liz - wtrąciła nieśmiało. - Mów mi Liz - powtórzyła już bardziej 

zdecydowanym tonem, ujmując wyciągniętą dłoń. 

Mijał już prawie rok, od kiedy zaczęła używać tej skróconej formy 

swego imienia. Tamta druga, której używała poprzednio, wydała jej 

się zbyt dziecinna i pieszczotliwa. Nie pasowała do jej nowego ,, ja". 
Liz Neal brzmiało dużo lepiej i było o wiele odpowiedniejsze dla 

młodej, energicznej businesswoman. Kobiety, która sama 

decydowała o swoim życiu i doskonale obywała się bez mężczyzn. 

Kobiety, która wiele w życiu wycierpiała i która wyszła z tego 

zwycięsko, z uśmiechem na twarzy. 

- Nikt nie nazywa mnie Elizabeth - wyjaśniła. No, może poza moją 

matką, dodała w duchu. Wolała nie wspominać, że był ktoś, kto 
nazywał ją jeszcze inaczej. Ktoś, kto używał tamtej drugiej, skróconej 

formy jej imienia. 

- W takim razie, Liz - przystał mężczyzna. Lekkie skrzywienie ust i 

wahanie w jego głosie nie umknęło uwagi Liz. Nagle zdała sobie 

sprawę, że nadal ściska dużą, ciepłą dłoń Richarda Deacona. Oblała 

ją fala gorąca i z trudem powstrzymała się, by nie wyrwać ręki. Na 

RS

background image

 

szczęście, udało jej się jakoś opanować, a nawet zdobyła się na blady 

uśmiech, po czym powoli uwolniła dłoń z uścisku mężczyzny. 

- Ja... 

- Może wejdziemy do środka? 

Zaczęli jednocześnie. Liz nienaturalnie wysokim, trzęsącym się ze 

zdenerwowania głosem, Richard spokojnie i chłodno. Urwali. 

Mężczyzna uśmiechnął się przepraszająco, Liz zaś nerwowo zagryzła 

wargi. 

- Czuję się trochę głupio, a ty? - rzucił po chwili Richard. - Nigdy 

przedtem nie byłem na takiej... randce w ciemno, bo tak to chyba 

można by nazwać. Pisywaliśmy wprawdzie do siebie, ale to co 

innego. Pewnie tak właśnie czują się ludzie, kiedy korzystają z tych 

wszystkich agencji matrymonialnych, które ogłaszają się w gazetach 

- dodał, okraszając te słowa szerokim uśmiechem. 

- Pewnie tak. 
Szeroki uśmiech okazał się zaraźliwy. Liz uśmiechnęła się 

leciutko. Czy to możliwe, aby ten tak pewny siebie mężczyzna czuł 

się równie zakłopotany jak ona? Ta myśl wydała jej się nieco 

pocieszająca, choć doskonale zdawała sobie sprawę, że Richard nie 

mógł czuć tego, co ona. Nie miał tego bagażu cierpienia i bólu, 

samotności i rozpaczy, które nawet teraz, po prawie dziewięciu 
miesiącach, rzucały cień na jej codzienne życie. 

- Może jednak wejdziemy do środka? - ponowił propozycję 

mężczyzna. - Z przyjemnością napiłbym się, a myślę, że i tobie nie 

zaszkodziłby kieliszeczek czegoś mocniejszego. 

- Och, ale... 

Teraz. Teraz powinna powiedzieć mu, że zmieniła zdanie, że nie 

zamierza ciągnąć tego ani chwili dłużej i że podeszła do niego tylko 
po to, by wyjaśnić, że popełniła błąd zgadzając się na spotkanie. 

Ułożyła sobie całą tę przemowę przedtem, jednak ze zdumieniem 

odkryła, że nie potrafi wydusić ani słowa. Pełen uroku uśmiech 

Richarda Deacona sprawił, że wcale nie była pewna, czego właściwie 

chce. 

Propozycja była kusząca. Liz miała za sobą wyjątkowo męczący 

RS

background image

10 

 

dzień, czekając przemarzła, a wnętrze baru wyglądało zachęcająco. 

Nie musi przecież zostawać na kolację. Po prostu wejdzie i napije się 
czegoś na rozgrzewkę. Byłoby niegrzecznie, gdyby od razu się 

pożegnała. Przebył ładny kawałek drogi, żeby się z nią spotkać. 

- Zgoda. 

Wbrew jej woli, odpowiedź zabrzmiała burkliwie i niechętnie. Liz 

zauważyła, jak brwi mężczyzny zbiegły się w gniewnym grymasie. 

Zacisnęła zęby. A czegóż on, u licha, oczekiwał? Że rzuci mu się na 

szyję? Tylko dlatego, że wymienili kilka listów. O nie! Niech nie 
myśli, że tak łatwo przekona ją, że naprawdę się zmienił. Choć jego 

listy sprawiały jej niekłamaną przyjemność i na każdy kolejny 

czekała z radosną niecierpliwością, życie nauczyło ją ostrożności. Już 

raz dała się nabrać na piękne słówka i czułe uśmiechy. 

Gorzko tego pożałowała. Nie miała zamiaru powtarzać tego 

samego błędu. 

- I żeby wszystko było jasne, chcę sama zapłacić za mojego drinka 

- dodała pośpiesznie. - Nie jestem na randce, a nawet gdyby, to nic 

nie zmienia. Mam pracę, dobrze zarabiam i... 

- ...jesteś niezależną, samowystarczalną kobietą - dokończył za nią 

Richard. 

Zgryźliwy ton zdradził, że nie spodobało mu się to, co 

powiedziała. Czyżby poczuł się urażony? Czy to, że chciała sama za 

siebie płacić, raniło jego męską dumę? Tym lepiej, pomyślała. 

Chciała, by od początku wszystko było jasne. Może dzięki temu uda 

im się uniknąć niepotrzebnych nieporozumień. 

Podniosła głowę i spojrzała na mężczyznę. Nagle zrobiło jej się go 

żal. W listach był taki czuły i opiekuńczy. Już wiedziała, dlaczego 

broniła się przed tym spotkaniem. Czytając jego listy stworzyła sobie 
własny, wyidealizowany obraz Richarda Deacona. Ideał, któremu, 

jak widać, daleko było do rzeczywistości. 

- W twoich ustach zabrzmiało to jak obelga - zamruczała 

gniewnie. 

- Skądże znowu! - zaprotestował. - Samodzielność to bardzo 

pożądana zaleta. 

RS

background image

11 

 

Jego ton przeczył słowom. Liz zmarszczyła brwi. 

- Myślę jednak, że jesteś trochę przewrażliwiona na punkcie 

samodzielności i niezależności - stwierdził spokojnie, otwierając 

przed nią drzwi baru. - Wejdziemy? 

Zdecydowanym ruchem ujął ją pod ramię. Nie pozostało jej nic 

innego, jak tylko podporządkować się jego życzeniu. Weszli do 

przytulnego, jasno oświetlonego wnętrza. 

A może rzeczywiście była trochę przeczulona? Może Richard 

wcale nie chciał jej obrazić? Zgodziła się na to spotkanie, ponieważ w 
swoich listach wydawał się zupełnie innym człowiekiem, niż tamten 

Richard Deacon, którego znała. Może więc naprawdę się zmienił. Z 

drugiej strony, czyż nie było naiwnością spodziewać się, że jedno 

spotkanie wymaże z jej pamięci tamte wszystkie bolesne 

wspomnienia? Nie. Nie była przecież aż tak głupia. 

- Pozwolisz, że wezmę twój żakiet? 
Choć tym razem nie dodał nic o samodzielności, jego ton sprawił, 

że pytanie zabrzmiało jak drwina, Liz zacisnęła zęby, powtarzając w 

duchu, że nie da się sprowokować. Kiedy jednak dłonie mężczyzny 

dotknęły jej ramion, odskoczyła gwałtownie. Cała krew odpłynęła jej 

z twarzy. Bolesne wspomnienia wróciły. Patrzyła na niego szeroko 

otwartymi, pociemniałymi z przestrachu oczami. 

- Cóż, u licha...? - Richard z trudem hamował gniew. - Na litość 

boską, Liz, chciałem tylko wziąć twój żakiet! 

Dopiero po dłuższej chwili zdała sobie sprawę, jak idiotycznie się 

zachowała. A przecież tyle razy obiecywała sobie, że nie pozwoli, by 

przykre wspomnienia z przeszłości zniszczyły ten wieczór. 

Widocznie to nie takie łatwe, jak jej się wydawało. 

- Przepraszam - wykrztusiła i pośpiesznie zsunęła żakiet z ramion, 

podając mu go bez słowa. 

Richard zacisnął usta. Długo i starannie wieszał okrycie na 

oparciu jej krzesła, jakby potrzebował czasu, by opanować gniew, 

jaki wzbudziło w nim jej zachowanie. 

- Pozwolisz, że to ja postawię pierwszą kolejkę? - spytał grzecznie, 

odwracając się w jej stronę. 

RS

background image

12 

 

Pierwszą? Liz zmarszczyła brwi, ale powstrzymała się od 

komentarzy. To nie była właściwa droga. 

- Czego się napijesz? 

- Campari z wodą sodową, proszę. 

Z niekłamaną przyjemnością odnotowała wrażenie, jakie zrobiły 

na nim te słowa. Richard dobrze wiedział o jej słabości do słodyczy, 

toteż z pewnością zaskoczył go jej wybór. Campari było bardziej 

gorzkie niż chinina. Liz uśmiechnęła się w duchu. Ostatnio jej gust 

zmienił się nieco. Może w końcu dorosła. Najwyższa pora. Dużo 
czasu zmarnowała przez tę swoją dziecięcą spontaniczność. 

- Zaraz wracam - rzucił przepraszająco Richard, kierując się w 

stronę baru. 

Liz miała cichą nadzieję, że jego nieobecność potrwa dłuższą 

chwilę. Potrzebowała czasu, by oswoić się z niecodzienną sytuacją. 

Już wcześniej zdawała sobie sprawę, że spotkanie wypadnie nieco 
inaczej, niż się spodziewała. Lubiła jego listy. To prawda. Jednak 

mimo przyjacielskiego, dowcipnego, tonu przebijała przez nie 

znajoma nutka uporu, który tak dobrze znała. W większości spraw 

wykazywał dużo tolerancji i zrozumienia, ale wiadomo było, że 

Richard Deacon potrafi być bardzo uparty. Zresztą miała tego 

przykłady już wcześniej. 

Być może, wszystko byłoby dużo łatwiejsze, gdyby Richard nie 

podkreślał, jak bardzo się stara. Z piersi Liz wyrwało się ciche 

westchnienie. Ciekawe, jak inni radzili sobie w podobnych 

sytuacjach? Czy było im równie ciężko? 

Nie, z pewnością inni ludzie nie mieli takich problemów. Podobnie 

mogli czuć się jedynie klienci biur matrymonialnych. Podobnie, ale 

nie tak samo. Skrzywiła się lekko. Przypomniały jej się te wszystkie 
hasła, które tak często widywała w gazetach. „I ty możesz odnaleźć 

prawdziwą miłość", „Samotna? Zrozpaczona? Nigdy więcej! Z nami 

odnajdziesz miłość swego życia". 

Czy to dlatego jest tu dzisiaj? Nie! Ani Richard, ani tym bardziej 

ona nie szukali miłości. Kiedyś, dawno temu, kiedy jeszcze była 

zupełnie inną osobą zdawało jej się, że odnalazła to, co autorzy 

RS

background image

13 

 

ogłoszeń reklamowych nazywali „prawdziwą miłością". Była 

całkowicie pewna, że mimo rosnącej statystyki rozwodów, ich 
związek przetrwa wszystkie burze. Niestety, jak to mówią, miłość 

bywa ślepa i tak właśnie było w jej przypadku. Przez parę pięknych 

lat ich życie było bajką, po czym nagle, zupełnie niespodziewanie, 

idylla się skończyła. Liz nie miała najmniejszego zamiaru 

przechodzić przez to jeszcze raz. 

Dlaczego więc tu przyszła? Nie, to nie było łatwe pytanie. Czy 

dlatego, że kiedy Richard zaproponował spotkanie, nie potrafiła 
odmówić? Zżerana ciekawością, jak też wygląda autor tych 

wszystkich cudownych listów? Tak. To właśnie dlatego, 

rozstrzygnęła. To była właściwa odpowiedź. Ciekawość. Ciekawość i 

nic więcej. Wiedziała jednak, że próbuje oszukać samą siebie. Ta 

odpowiedź wcale jej nie satysfakcjonowała. Nie 

usatysfakcjonowałaby również jej matki. 

Jane Neal nie należała do kobiet, które płakały i rozpaczały nad 

losem swych córek, kiedy te postanawiały odejść od swych mężów. 

Sama będąc od wielu lat rozwódką Jane wierzyła, że każda kobieta 

potrafi doskonale radzić sobie bez tak zwanego męskiego ramienia. 

Za nic nie przyznałaby się, że doskwiera jej samotność i brak 

partnera. Starsza pani zawsze uważała, że jej skądinąd rozsądna 
córka ma nieco romantyczną naturę, co czyni z niej łatwą ofiarę 

męskich zachcianek. Być może kiedyś taka byłam - przyznała matce 

rację Liz. - Teraz jednak jestem zupełnie inną osobą. 

- Campari z wodą sodową dla szanownej pani - wyrwał ją z 

zamyślenia wesoły głos. - Z lodem, prawda? 

- Cco...? A... tak, dziękuję. 

Uniosła szklankę i umoczyła usta w chłodnym, lekko cierpkim 

napoju. Miała nadzieję, że alkohol nieco ją uspokoi i rozluźni napięte 

mięśnie jej twarzy. Mężczyzna usiadł naprzeciw. Znów był 

uprzedzająco grzeczny, co momentalnie wzbudziło jej niechęć. Może 

na tym właśnie polegał ich błąd. Stąpali wokół siebie na paluszkach, 

w obawie, by się nawzajem nie urazić. 

- Nie przeprosiłem cię jeszcze za to spóźnienie. Przykro mi, że 

RS

background image

14 

 

musiałaś czekać. 

Wyglądało na to, że Richard przemyślał wszystko w drodze do 

baru i doszedł do wniosku, że to jego niepunktualność tak ją 

rozdrażniła. 

- Chciałem... 

- Nie musisz się tłumaczyć - przerwała mu szybko. Zbyt szybko. 

Zmarszczył brwi. 

- Sama też się trochę spóźniłam - dodała pośpiesznie. 

- No cóż, jeszcze raz przepraszam. Tak wyszło - sięgnął po 

szklankę. 

Byłoby dużo lepiej, gdyby Richard tak bardzo się nie starał, 

pomyślała Liz. Nie powinien był hamować gniewu, który błysnął w 

jego oczach, kiedy zaproponowała, że sama zapłaci za swego drinka. 

Ostra wymiana zdań rozładowałaby napięcie, oczyściła atmosferę. 

Może wtedy nie miałaby wrażenia, że stąpa po rozciągniętej nad 
przepaścią cienkiej linie. Z każdą sekundą uczucie to pogłębiało się i 

Liz była już prawie pewna, że zna przyczynę. Łatwo było 

porozumiewać się z autorem sympatycznych listów przy pomocy 

kartki i pióra. Słowa same spływały na papier. Nieraz, gdy czytała 

swoją odpowiedź, darła ją zaskoczona intymnością własnych 

zwierzeń i powtórnie zasiadała za biurkiem, by napisać inny, 
bardziej wstrzemięźliwy w tonie list. Co innego jednak zwierzać się 

ze swoich problemów i radości na papierze, co innego zaś siedzieć 

twarzą w twarz z korespondencyjnym przyjacielem, szczególnie 

kiedy jego długie nogi dotykają jej kolan, a grzeczność nakazuje 

zabawiać gościa swobodną rozmową. 

Wiedziała, że musi coś powiedzieć, przerwać tę krępującą ciszę. 

Zatopiony w jakichś ponurych rozmyślaniach Richard zdawał się 
zupełnie nie pamiętać o jej obecności. 

- Czy... czy udało ci się podpisać ten kontrakt? Popatrzył na nią 

zaskoczony. Dopiero po chwili dotarł do niego sens jej pytania. 

- Kontrakt? A... tak. Podpisaliśmy go dziś po południu. 

Przyjechałem tu prosto z zebrania. 

I pewnie dlatego się spóźnił, domyśliła się Liz. No i dlatego był tak 

RS

background image

15 

 

elegancko ubrany. Ciemnoszary garnitur, biała koszula, drogi, 

jedwabny krawat. A ona myślała, że to dla niej. Była zaskoczona, 
kiedy ujrzała go tak wystrojonego. Nie spodziewała się aż tak 

wyszukanego stroju na spotkanie, które według określenia Richarda 

„miało służyć przełamaniu pierwszych lodów". Teraz wszystko było 

jasne. Ten strój nie był dla niej. 

- Przyjechałeś tu prosto z Nottingham? Richard potakująco kiwnął 

głową. 

- To kawał drogi. Powinieneś był mi o tym napisać. Mogliśmy 

przecież przesunąć nasze spotkanie na inny termin, skoro byłeś dziś 

taki zajęty - tłumaczyła. - Nie miałabym nic przeciwko - 

przekonywała go, choć sama wcale nie była tego taka pewna. 

Może to dobrze, że nie próbował przesunąć spotkania na inny 

termin. Gdyby zwrócił się do niej z taką prośbą, odczytałaby ją 

pewnie jako próbę wykręcenia się z wcześniejszych zobowiązań. 
Posądziłaby go, że zmienił zdanie, a teraz próbuje ją zbyć, zasłaniając 

się pracą. Z drugiej jednak strony nie potrafiła pogodzić się z myślą, 

że to spotkanie jest dla niego czymś w rodzaju odpoczynku, relaksu 

po ciężkim dniu. Za bardzo przypominało jej to przeszłość, od której 

właśnie udało jej się uciec. 

- Nie przypuszczałem, że tak szybko uda mi się sfinalizować te 

sprawy - mówił Richard. - Niestety, a może raczej powinienem 

powiedzieć, na szczęście, moi kontrahenci chcieli załatwić wszystko 

jak najszybciej i dlatego tamto zebranie tak się przeciągnęło. 

Przyznam, że chciałem mieć chwilę czasu przed naszym spotkaniem, 

po to chociażby, by się... hm, odświeżyć i przebrać w coś... 

wygodniejszego. 

Czyżby to oznaczało, ze nie miał zamiaru zjawić się tu w 

garniturze i białej koszuli z krawatem? Liz ze zrozumieniem 

pokiwała głową. Czy czułaby się swobodniej, gdyby nie był taki 

wystrojony? Czytając listy Richarda, najczęściej wyobrażała go sobie 

w dżinsach i swetrze: Mimo to, kiedy patrzyła na niego, jak siedział 

tu przed nią w eleganckim, najpewniej na miarę szytym garniturze, 

nie potrafiła wyobrazić go sobie w żadnym innym stroju. 

RS

background image

16 

 

- Musisz być bardzo zmęczony... 

- Wcale nie - zaprzeczył. - Mam świetny wóz i lubię prowadzić. 

Mam wtedy czas, żeby przemyśleć sobie różne sprawy... - zawahał 

się. 

To wahanie nie umknęło uwagi Liz. Ciekawe, o czym dzisiaj 

myślał, jadąc na to spotkanie. Czy, podobnie jak ona, miał pewne 

wątpliwości, czy dobrze robi spotykając się z nią? Czy myślał o tym, 

by wszystko odwołać, wykręcając się, na przykład, nawałem pracy? 

Czyż nie tego właśnie oczekiwała? 

Myślała o własnej decyzji sprzed paru minut, by powiedzieć 

Richardowi, że nie zostanie na kolacji i że tylko z czystej grzeczności 

zgodziła się wypić z nim drinka. Jak dobrze, że tego nie powiedziała. 

Nie mogła postąpić tak po tym, co przed chwilą usłyszała. To byłoby 

okropne, gdyby przyjechał tu aż z Nottingham zupełnie na darmo. 

- W takim razie musimy to opić - powiedziała lekko, unosząc 

szklankę. - Gratuluję! 

Ale Richard nawet się nie uśmiechnął. Jego przystojna twarz 

pozostała poważna. 

- Dziękuję - skinął ciemną głową. — Byłem pewny, że mi się uda, 

ale zawsze miło jest zakończyć jakąś sprawę. - W jego tonie nie było 

przechwałki, jedynie pełna satysfakcji pewność siebie człowieka, 
który doskonale zdaje sobie sprawę, że jest dobry i jest z tego 

dumny. - Mieliśmy dosyć poważną konkurencję. Ten kontrakt to 

prawdziwa gratka. 

Richard wyraźnie się odprężył. Siedział rozparty wygodnie na 

miękkim krześle, ze szklanką w dłoni i opowiadał o szczegółach 

zawartej umowy. No tak, praca zawsze należała do jego ulubionych 

tematów, pomyślała Liz, przyglądając mu się nie bez zdziwienia. 

- Niełatwo będzie zbudować coś, co ma spełniać określone 

wymagania, a jednocześnie nie ma prawa kłócić się z tłem. 

Nowoczesny budynek wyglądałby okropnie w otoczeniu tych 

wszystkich starych kamieniczek. 

- Jestem pewna, że sobie poradzisz. Popatrzył na nią zaskoczony. 

- Twój ostatni projekt zebrał same pochwały - wyjaśniła 

RS

background image

17 

 

pośpiesznie. 

Przez ostatni rok bacznie śledziła jego karierę. Wszystko było 

takie dziwne. Tyle o nim wiedziała, a jednocześnie prawie wcale go 

nie znała. Nawet, gdyby ze sobą nie korespondowali, trudno byłoby 

nie wiedzieć o jego sukcesach. Pomimo młodego wieku - był tylko o 

cztery lata od niej starszy - Richard Deacon zasłynął jako wyjątkowo 

utalentowany architekt, którego prace łączyły w sobie 

funkcjonalność i piękno, co, wbrew pozorom, wcale nie było łatwe. 

- To mi sprawiło prawdziwą przyjemność - uśmiechnął się 

mężczyzna. - Choć muszę przyznać, że nie było mi łatwo przekonać 

innych do tego projektu. Ten potwór ze szkła i aluminium, którego 

chcieli tam ustawić, zupełnie nie pasowałby do otoczenia, nie 

mówiąc już, że zasłaniałby widok na stare miasto po drugiej stronie 

rzeki. Zawsze staram się uzmysłowić ludziom, że na rzeczywistość 

należy patrzeć jako na całość, a nie koncentrować się na jednym jej 
wycinku. Tak samo z tym nowym projektem... 

Zapał wziął górę nad uprzejmością i Richard wdał się w 

szczegółowy opis swoich planów. Liz zafascynowanym wzrokiem 

śledziła jego szczupłe dłonie kreślące na szklanej powierzchni 

stolika szkice budynków, które, jak na razie, istniały jedynie w jego 

wyobraźni. 

Zaskakująco silne i zdecydowane były te piękne dłonie, kiedy 

zacisnęły się na jej ramieniu popychając ją w stronę stolika. Bez 

trudu potrafiła wyobrazić je sobie przy desce kreślarskiej, 

przenoszące na papier pomysły, które narodziły się w jego głowie. 

To byłaby prawdziwa przyjemność obserwować go przy pracy. 

Patrzeć, jak powstaje dzieło. Zadrżała. Po plecach przeleciał jej 

przyjemny dreszczyk podniecenia. O, gdyby tak poczuć te same 
dłonie na swoim ciele! Tak czułe i delikatne, a jednocześnie tak silne 

i zdecydowane. Zalała ją gorąca fala podniecenia. Podniosła wzrok 

na twarz siedzącego przed nią mężczyzny. Patrzyła na jego usta. Jak 

cudownie byłoby poczuć je na swoich wargach! 

Ile to już dni minęło od czasu, kiedy całował ją ostatni raz? Kiedy 

trzymał ją w ramionach, przesuwając dłońmi po jej skórze? Ileż 

RS

background image

18 

 

nocy...? 

Dobry Boże! Co też ona najlepszego robi?! Liz nerwowo poprawiła 

się na krześle. Jak to się stało? Jak mogła do tego dopuścić? Jak mogła 

pozwolić sobie na myślenie o tym, o czym przecież nie chciała 

pamiętać! 

Pragnęła zapomnieć o uczuciach, które kiedyś żywiła, o 

pocałunkach i pieszczotach, za które gotowa była pójść do piekła. 

Zapomnieć. Wymazać z pamięci na wieki. 

Próbowała przez ostatnie dziewięć miesięcy. Na próżno. Bolesne 

wspomnienia powracały. Teraz też nie potrafiła się od nich uwolnić. 

Czyżby więc nigdy nie było jej dane zapomnieć o tej niemądrej, 

naiwnej namiętności, która doprowadziła ją do poślubienia Richarda 

Deacona?! 

 

 
 

 

 

 

 

 
 

 

 

 

 

 

 
 

 

 

 

 

 

RS

background image

19 

 

ROZDZIAŁ DRUGI 

- Przepraszam, że tak się rozgadałem. Pewnie zanudziłem cię na 

śmierć. 

Jej zamyślenie nie umknęło uwagi Richarda. Zrozumiał je całkiem 

opacznie, jako reakcję na jego przydługi i nudnawy wykład. 

- Nie, skądże! - zaprzeczyła Liz, ale w jej głosie nie było pewności. 

Po minie Richarda poznała, że jej nie uwierzył. 

- Jeszcze raz przepraszam. Kiedy zaczynam mówić o mojej pracy, 

tracę poczucie rzeczywistości i zapominam, że nie każdy musi 

interesować się architekturą. 

Liz doskonale zdawała sobie sprawę, że to tylko pretekst, by 

zmienić temat i przejść do bardziej intymnych rozważań, ale czuła, 

że nie jest jeszcze do tego gotowa. 

- Teraz twoja kolej - uśmiechnął się Richard. - Opowiedz mi coś o 

sobie, proszę. Nad czym obecnie pracujesz? 

- Tłumaczę biografię Balzaka - automatycznie odpowiedziała Liz. 

-To kawał roboty. Nie wiem, czy zdołam przez nią przebrnąć. Te 
wszystkie cytaty i przypisy. I język... jest tak trudny, że czasem jedna 

strona zajmuje mi cafe godziny. 

Teraz dopiero zrozumiała, skąd brał się entuzjazm w głosie 

Richarda, kiedy opowiadał jej o swoim nowym projekcie. Praca była 

bezpiecznym, neutralnym tematem. Zupełnie jak pogoda czy 

wakacyjne plany. Ot, po prostu, jeden z tematów, jakie śmiało można 
było poruszyć w rozmowie z przygodnym znajomym. 

Przypomniał jej się czytany niegdyś artykuł o tym, jak 

nawiązywać znajomości. Radzono w nim, by zadawać jak najwięcej 

pytań, właśnie o pracę, o to, czym zajmuje się rozmówca. Autorzy 

tego artykułu z pewnością mogliby być z nas dumni, uśmiechnęła się 

w duchu, myśląc o pytaniu Richarda. 

- A kiedy skończysz tę biografię, co będziesz robić dalej? Masz już 

coś na oku? - dopytywał się. 

- Właściwie nie - zawahała się. - Myślałam, żeby zrobić sobie 

RS

background image

20 

 

krótkie wakacje. 

Wakacje. Kolejny bezpieczny temat. Równie neutralny jak pogoda. 

Autorzy tamtego artykułu mogliby wykorzystać tę rozmowę jako 

ilustrację do swoich porad. 

- Wybrałaś już jakieś miejsce, gdzie chciałabyś pojechać? 

Liz zamyśliła się. To nie było łatwe pytanie. Myliliście się państwo, 

rzuciła w duchu pod adresem autorów artykułu o nawiązywaniu 

znajomości. Wakacje wcale nie były takim bezpiecznym tematem jak 

sugerowaliście. Choć bardzo się starała, nie przychodziła jej do 
głowy żadna sensowna odpowiedź. Miejsca, które zawsze pragnęła 

odwiedzić, lub do których chciała powrócić, budziły bolesne 

wspomnienia. Wenecja i Rzym. Tam właśnie spędziła swój miesiąc 

miodowy. Moskwa, którą bardzo chciała zobaczyć i dokąd wybierali 

się z Richardem, zanim rozpadło się ich małżeństwo. Wreszcie 

Durham, które tak kochała i z którym wiązały się najbardziej bolesne 
wspomnienia. 

- Sama nie wiem... Chyba tam, gdzie jest ciepło i słonecznie - 

powiedziała. Nawet nie starała się, by słowa te zabrzmiały 

przekonywająco. Chciała jak najszybciej zakończyć ten temat. - Przez 

ostatnie tygodnie było bardzo zimno i nieprzyjemnie. Aż trudno 

uwierzyć, że to dopiero połowa października. 

No tak. Pogoda. Kolejny bezpieczny temat. Richard zmarszczył 

brwi. Pewnie też tak uważał. 

- Napijesz się jeszcze? - spytał, patrząc na jej szklankę. 

Dopiero teraz Liz zdała sobie sprawę, że trzyma w ręku pustą 

szklankę. Nawet nie zauważyła, kiedy ją opróżniła. Niestety, alkohol 

wcale jej nie pomógł. Czuła się jeszcze bardziej nieswojo niż na 

początku wieczoru. 

- Nie, dziękuję. 

- W takim razie, czas zamówić coś do jedzenia. Teraz, 

zdecydowała. Teraz powinna powiedzieć mu, że nie zostaje na 

kolacji, że przyszła tu jedynie na drinka. Ale Richard już kiwał na 

kelnera. 

- Wiesz, umieram z głodu - wyznał, uśmiechając się czarująco, 

RS

background image

21 

 

kiedy kelner wręczył im karty. - W południe zjadłem szybki lunch w 

Nottingham i od tamtej pory nie miałem nic w ustach. To już ile?... No 
tak, prawie osiem godzin. 

I znowu Liz musiała zmienić plany. Richard był głodny. W takiej 

sytuacji nie mogła przecież zostawić go tu samego i tak po prostu 

wyjść. To nie byłoby grzecznie pozwolić, by jadł w samotności. A 

poza tym, ona również zaczynała odczuwać głód. Przez cały dzień 

nie była w stanie nic przełknąć. Nerwy ściskały jej gardło. Teraz zaś 

dolatujące z kuchni smakowite zapachy zaostrzyły jej apetyt. Po 
krótkim wahaniu, sięgnęła po kartę. 

- O, jak cudownie! - ucieszyła się. - Podają tu nawet lasagne! Nie 

jadłam lasagne od... - urwała gwałtownie. Spojrzała na siedzącego 

naprzeciw niej mężczyznę i łzy napłynęły jej do oczu. To właśnie 

podczas ich miodowego miesiąca zakochała się we włoskiej kuchni. 

Nie mieli jeszcze wtedy zbyt dużo pieniędzy, toteż żywili się w tanich 
barach i małych, zatłoczonych restauracyjkach. W rezultacie 

najbardziej ulubionymi daniami Liz stały się spaghetti i lasagne. 

- Elizabeth? 

- Chyba... chyba się jednak napiję - zdecydowała Liz. Głos drżał jej 

lekko. 

Przez krótką chwilę bała się, że Richard zasypie ją pytaniami, 

zmusi, by wyznała, co ją gryzie. Wyglądał, jakby już miał zapytać. 

Zacisnęła zęby. Czuła, że nie jest jeszcze przygotowana do rozmowy. 

Jednakże, ku jej zaskoczeniu, Richard posłusznie podniósł się z 

krzesła. 

- To samo, prawda? 

Liz potakująco kiwnęła głową. Zapomniała o wcześniejszym 

postanowieniu, by samej płacić za swoje drinki. Chciała zostać teraz 
sama. Potrzebowała czasu, by się uspokoić i zebrać rozproszone 

myśli. Zamknęła oczy i przez moment poczuła w ustach 

charakterystyczny, lekko ostry smak ulubionej potrawy. Prawie 

uwierzyła, że jeśli teraz otworzy oczy, ujrzy zatłoczone wnętrze 

hałaśliwego, włoskiego baru, a przed sobą uśmiechniętą twarz 

mężczyzny, którego kiedyś tak bardzo kochała. 

RS

background image

22 

 

- Beth? 

- Nie! 
Gwałtownie zamrugała powiekami. Jej dłonie pofrunęły do góry w 

obronnym geście i gdyby Richard nie cofnął się w porę, wytrąciłaby 

mu z rąk szklanki z zamówionymi trunkami. 

- Powiedziałam ci, że na imię mi Liz. 

Nienawidziła tego drugiego, pieszczotliwego zdrobnienia. 

Odrzuciła je tak, jak odrzuciła tamtą naiwną, młodą dziewczynę, 

którą jeszcze niedawno była. 

- Przepraszam. 

Richard z trzaskiem postawił szklanki na stole. 

- Przepraszam - powtórzył. - Nie chciałem... 

- Mam na imię Liz! 

- Oczywiście. 

Niebieskie oczy przyglądały jej się ze zdziwieniem. Zaskoczyła go 

gwałtowność, z jaką Liz zareagowała na swoje dawne imię. 

- Przykro mi. Nie chciałem cię urazić - tłumaczył. 

- To dlatego, że nie przepadam za tym właśnie skrótem imienia 

Elizabeth. Zawsze bardziej podobało mi się Be... 

Oczy kobiety błysnęły ostrzegawczo. Mężczyzna nerwowo 

poprawił się na krześle. 

- Napij się. Dobrze ci to zrobi - powiedział cicho, wskazując jej 

szklankę. 

Liz żałowała, że nie zna sposobu, by unieść szklankę do ust, nie 

używając rąk. Nie chciała, by widział, jak bardzo drżały. Pośpiesznie 

chwyciła stojącą przed nią szklankę w obie ręce i nie zastanawiając 

się, co robi, jednym haustem wychyliła jej zawartość. Poczuła 

przyjemne ciepło, rozlewające się po żołądku i lekki szumek w 
głowie. Alkohol zaczynał działać. 

Richard przyglądał jej się uważnie. 

- Czy chcesz o tym porozmawiać? - spytał cicho. 

- Nie - przecząco pokręciła głową Liz. Patrzyła na stojącą przed 

nią pustą szklankę. Brakowało jej odwagi, by unieść głowę i spojrzeć 

w niebieskie oczy. Wiedziała, że Richard na nią patrzy. Czuła na 

RS

background image

23 

 

sobie jego baczny wzrok. 

- Nie, nie chcę o tym rozmawiać - powtórzyła twardo. Powoli 

odzyskiwała pewność siebie. A może był to tylko jeden ze skutków 

wypitego alkoholu. 

- Właściwie to chciałabym już pójść do domu, 

- Och, nie! 

Liz uniosła głowę i popatrzyła na niego. 

- Nie - powtórzył Richard. - Nie pozwolę ci odejść w tym stanie. 

Wyglądasz jakbyś miała za chwilę zemdleć. Zostaniesz tu i... 

- Czy państwo już wybrali? 

Liz odwróciła głowę. Zdziwionym spojrzeniem obrzuciła 

stojącego tuż za jej krzesłem kelnera. Była tak zajęta swymi myślami, 

że nawet nie zauważyła, kiedy nadszedł. Richard pochylił się nad 

stołem i wyjął pustą szklankę z jej zaciśniętych palców. 

- Tak, jesteśmy gotowi - przytaknął gładko. 
- Nie! - chciała zaprotestować Liz, ale słowa zamarły jej na 

wargach. Już nie była głodna. Co więcej, czuła, że nie jest w stanie 

przełknąć ani kęsa. 

Tymczasem Richard opanowanym głosem zamawiał kolację dla 

nich obojga. Liz była mu wdzięczna, że nie lasagne, tylko coś z 

angielskiej kuchni. Była pewna, że już sam zapach 
charakterystycznych włoskich przypraw wywołałby u niej mdłości. 

Po chwili jednak ogarnął ją gniew, że tak po prostu zignorował jej 

życzenie. Powiedziała mu przecież, że nie będzie nic jeść. Chciała 

wrócić do domu. Za kogo on się ma?! Czy myśli, że znowu, tak jak 

dawniej, może jej rozkazywać?! 

- Jak śmiałeś?! - rzuciła gniewnie, kiedy kelner odszedł, by 

zrealizować zamówienie. - Gdybym chciała coś zamówić, potrafię 
zrobić to sama! 

- Doprawdy? A przysiągłbym, że nie dasz rady słowa wykrztusić - 

zauważył chłodno. - A poza tym, nic mnie nie obchodzi czy chcesz 

coś zamówić, czy nie. Zjesz tę kolację. Dobrze ci to zrobi. Wyglądasz, 

jakbyś przez ostatnie miesiące przymierała głodem. 

- Muszę dbać o linię - odcięła się Liz. Każde jego słowo budziło 

RS

background image

24 

 

bolesne wspomnienia. Kiedy jeszcze byli małżeństwem, była 

bardziej okrągła. Nigdy nie potrafiła odmówić sobie słodyczy. 

- Jeśli nie będziesz się normalnie odżywiać, wkrótce nie będziesz 

miała o co dbać - mruknął Richard. - Zapominasz chyba, że 

zaprosiłem cię na kolację. No, skończ tego drinka i przejdźmy do sali 

restauracyjnej. 

Liz posłusznie sięgnęła po szklankę. 

- Pozwolisz, że ja zapłacę za tę kolejkę - powiedziała, 

przypominając sobie wcześniejsze postanowienie. Wyjęła z torebki 
pieniądze i położyła je na stoliku. -To powinno chyba wystarczyć. 

Richard zmarszczył brwi. Przez dłuższą chwilę uważnie 

przyglądał się leżącym na stoliku banknotom. 

- Dziękuję. Gotowa? 

Liz niechętnie podniosła się z krzesła i z ociąganiem ruszyła za 

nim w stronę sali restauracyjnej. Wcale nie miała ochoty na kolację. 
Była pewna, że będzie to najmniej przyjemny posiłek w jej życiu. No, 

może z wyjątkiem tamtego pamiętnego wieczoru, kiedy zrozumiała, 

że powinni się rozstać, ale nie miała odwagi, by mu to powiedzieć. 

Dopiero zupełnie przypadkowy splot wydarzeń zmusił ją do 

działania. 

Tym razem jednak czekała ją miła niespodzianka. Kiedy tylko 

zasiedli do kolacji, Richard zmienił się nie do poznania i już po chwili 

dyskutowali z ożywieniem o sztuce, którą ostatnio widzieli. Powoli 

Liz odprężyła się i zapomniała o dręczących ją wątpliwościach. 

Powrócił jej też apetyt, bo kiedy zjawił się kelner, by zebrać talerze, 

okazało się, że jej jest zupełnie pusty. 

- Czy życzą sobie państwo deser? 

Liz już chciała zaprzeczyć, ale nagle jej uwagę zwrócił ulubiony 

przysmak. 

- Poproszę o tort czekoladowy. Richard popatrzył na nią 

zaskoczony. 

- No cóż, postanowiłam zapomnieć dziś wieczór o diecie - 

wyjaśniła, uśmiechając się szeroko. 

Przez chwilę przyglądał jej się uważnie, po czym odwrócił wzrok. 

RS

background image

25 

 

Obojętnie wzruszył ramionami i zamówił dla siebie lody i kawę. 

Właśnie tego mi było potrzeba, pomyślała Liz, oblizując łyżeczkę. 

Już jako dziecko zawsze miała kłopoty z nadwagą, bo szukała w 

słodyczach pocieszenia, kiedy kłótnie rodziców stawały się nie do 

zniesienia. Z biegiem lat nauczyła się jednak kontrolować swój 

apetyt i od czasu do czasu mogła pozwolić sobie na małe, 

czekoladowe szaleństwo. Cóż z tego, że czekoladowy tort nie bardzo 

pasował do eleganckiej businesswoman, za którą pragnęła uchodzić. 

Wielkie rzeczy! Czy to takie ważne?! 

Głośny wybuch śmiechu przy sąsiednim stoliku przerwał jej 

rozmyślania. Liz odwróciła głowę i zaciekawiona spojrzała na 

grupkę młodych łudzi. Zarumieniona z podniecenia dziewczyna 

niecierpliwie otwierała drżącymi palcami wielką, owiniętą w 

kolorowy papier paczkę. 

- To pewnie jej urodziny - powiedział cicho Richard. - Wszyscy 

lubimy dostawać prezenty, prawda? 

Liz skrzywiła się lekko. Prezenty. Phi! Ileż to prezentów 

otrzymała, kiedy byli jeszcze małżeństwem. Początkowo drobne i 

niedrogie, później zaś, w miarę jak poprawiała się ich sytuacja 

materialna, coraz większe i droższe. Prezenty, które wcale jej nie 

cieszyły, ponieważ były kupowane na pokaz, jakby ich ofiarodawca 
wierzył, że w ten sposób uda mu się uratować rozpadający się 

związek. 

- No, powiedzmy, że prawie wszyscy - poprawiła sucho, 

zanurzając łyżeczkę w ciemnej, tortowej masie. Nagle ulubiony 

przysmak przestał jej smakować. Czekoladowa polewa była mdląco 

słodka. Czekoladowy tort. Popisowy numer jej byłej teściowej. 

- Dlaczego? Chyba to miło jest coś dostać - zaprotestował Richard. 
Liz pośpiesznie wsunęła do ust kawałek tortu. Nie oczekiwał 

chyba, że mu teraz odpowie. Nie rozmawia się z pełną buzią. Mimo 

to czuła, że Richard nie ma zamiaru dać za wygraną. 

- Dlaczego właściwie zgodziłaś się na to spotkanie, Elizabeth? 

Liz popatrzyła na niego zaskoczona. Skąd ta nagła zmiana tematu? 

I cóż, u licha, miała mu odpowiedzieć? W dodatku nazwał ją 

RS

background image

26 

 

Elizabeth. Nie podobało mu się Liz, a ona zabroniła mu używać 

tamtego znienawidzonego zdrobnienia. 

- No... prosiłeś mnie o to - wybąkała. Richard niecierpliwie 

machnął ręką. 

- Prosiłem cię o to co najmniej dziesięć razy, ale wcześniej zawsze 

odmawiałaś. Dlaczego więc zgodziłaś się tym razem? 

Liz zamyśliła się. Czy zgodziła się ze względu na to, co powiedziała 

jej Eleanor? A może wreszcie uświadomiła sobie, że nie może 

przecież wiecznie uciekać, że w końcu i tak nadejdzie chwila, kiedy 
będzie musiała stanąć z nim twarzą w twarz i wyjaśnić sobie pewne 

rzeczy? Nie! To nie to. Liz naprawdę sama dobrze nie wiedziała, 

dlaczego przyszła dziś na to spotkanie, choć wcześniej przez cały 

czas odmawiała prośbom Richarda. 

- Chyba dlatego, że zaintrygowały mnie twoje listy - wyznała po 

dłuższej chwili. - Chciałam poznać ich autora. 

Nie takiej odpowiedzi oczekiwał. Widać to było po jego minie, 

gniewnie zmarszczonych brwiach, zaciśniętych ustach. 

A czegóż, u licha, się spodziewał?! Czy był równie próżny, jak inni 

mężczyźni i sądził, że po tych dziewięciu miesiącach samotności 

będzie tak spragniona jego towarzystwa, że rzuci mu się na szyję z 

przeprosinami?! 

- Myślałam, że miło byłoby porozmawiać... - zaczęła. 

- Porozmawiać?! - przerwał jej gniewnie Richard. 

- Doprawdy? Skoro tak chciałaś porozmawiać, to dlaczego tego nie 

zrobiłaś? Przez cały wieczór powiedziałaś zaledwie parę słów i to 

musiałem je z ciebie siłą wyciągać. 

Oparty łokciami o stół, pochylił się w jej stronę. W niebieskich 

oczach błyszczał gniew. 

- Czy naprawdę chciałaś porozmawiać, Elizabeth? Policzki Liz 

oblały się ciemną czerwienią. Oddychała ciężko. Piersi unosiły się jej 

i opadały gwałtownie pod cienkim materiałem sukienki. Oczy 

Richarda pociemniały. Wiedziała, że jej reakcja nie umknęła jego 

uwagi. 

Ogarnął ją gniew. Nagle poczuła się oszukana, zdradzona. Gdzie 

RS

background image

27 

 

podział się ten czuły i delikatny mężczyzna z listów, z którym chciała 

się spotkać? Ten Richard Deacon, który siedział teraz naprzeciw niej, 
był kimś innym, obcym. Jednak mimo gniewu, jaki w niej wzbudził 

swoim zachowaniem, nie potrafiła nie dostrzec niepowtarzalnego 

uroku tej rozgniewanej twarzy. Minęło już tyle czasu, od kiedy ten 

przystojny mężczyzna trzymał ją w ramionach, tyle samotnych nocy, 

od kiedy całowały ją jego usta. Zadrżała. Po plecach przeleciał jej 

przyjemny dreszczyk podniecenia. Serce waliło jej jak oszalałe. 

Dobry Boże! Co się z nią działo? Czubkiem języka zwilżyła 

zaschnięte wargi. Czyżby prawdą było, że jeśli kobieta kochała się z 

mężczyzną, już na zawsze pozostaje w jego władzy? Jeszcze 

niedawno Liz bez namysłu wyśmiałaby tę teorię, ale teraz nie była 

już taka pewna. 

- Nnie - wyjąkała przez zaciśnięte gardło. - Wcale nie chciałam 

rozmawiać. Właściwie, to powinnam już iść. Robi się późno... 

Zerknęła na zegarek. Nie było jeszcze tak późno. Dochodziła 

dziesiąta. Spędziła w jego towarzystwie niecałe dwie godziny, a już 

czuła się zupełnie wyczerpana, jak po długim, meczącym dniu. 

Nie powinna była w ogóle przychodzić, a skoro już przyszła, 

trzeba było odejść zaraz na początku, tak jak planowała. Już 

wcześniej obawiała się, że popełnia błąd, godząc się na to spotkanie. 
Teraz była już tego pewna. Nie zapomniała o przeszłości. Bolesne 

wspomnienia nie dały wymazać się z pamięci. Nigdy już nie będzie 

czuła się swobodnie w towarzystwie żadnego mężczyzny, a już z 

pewnością nie w towarzystwie Richarda Deacona. Sięgnęła po 

torebkę. 

- Kiedy będę mógł cię znowu zobaczyć? 

Liz wolno podniosła się z krzesła. Jej szczupłe palce kurczowo 

ściskały torebkę. 

- Kolejna randka? Nie sądzę... 

- Randka? - roześmiał się Richard. -Elizabeth, skarbie, przecież to 

wcale nie była randka. Powiedziałbym raczej, konferencja na 

szczycie. No wiesz, takie bliższe spotkanie trzeciego stopnia, kiedy 

obie strony namyślają się, czy kontynuować znajomość. Skoro 

RS

background image

28 

 

mielibyśmy umówić się na randkę z prawdziwego zdarzenia... 

- Nie jestem pewna, czy właśnie tego chcę - przerwała mu Liz. 

Zmęczenie coraz bardziej zaczynało dawać się jej we znaki. Jedyne, 

czego pragnęła, to wyjść stąd jak najszybciej. Bała się tylko, czy nogi 

nie odmówią jej posłuszeństwa. - Skończmy wreszcie tę farsę, Ri... 

Urwała. Nie potrafiła wymówić tego imienia. Nie teraz, kiedy 

patrzył na nią tak prosząco. 

- Nie zamierzam się więcej z tobą spotykać. Ja... to... - zaplątała się. 

- To nie ma sensu. Nie powinnam była tu przychodzić. To był błąd. 
Pożegnajmy się więc i... nie próbujmy niczego naprawiać. 

Była pewna, że Richard nie da się tak łatwo przekonać. Czekała na 

protesty, wyjaśnienia, prośby, toteż zaskoczyło ją chłodne: 

- No cóż, w takim razie, żegnaj, Elizabeth! 

Popatrzyła na niego zdziwiona. Nie wierzyła własnym uszom. 

- Żegnaj, Elizabeth! - powtórzył. 
Chłodny ton podziałał na nią jak kubeł zimnej wody. 

Za późno! Za późno na żale! - pomyślała, opuszczając przytulne 

wnętrze baru i wychodząc w ciemną, wietrzną noc. Poza tym, to 

jedyne rozsądne wyjście. Czy nie powiedziała mu, że popełniła błąd 

godząc się na to spotkanie? Tak, właśnie. To był błąd. Kiedy tu szła, 

łudziła się nadzieją, że jeszcze nie wszystko stracone, że może uda 
im się zacząć od nowa. Niestety. Rany były zbyt świeże, a 

wspomnienia zbyt bolesne. To spotkanie tylko pogorszyło sprawę. 

Tak. Wiedziała już na pewno, że to był błąd. Błąd, którego nie 

zamierzała powtarzać. 

 

 

 
 

 

 

 

 

 

RS

background image

29 

 

ROZDZIAŁ TRZECI 

Następnego ranka obudziły ją mdłości i wiedziała już, że zjedzona 

poprzedniego wieczoru kolacja, a szczególnie słodki deser nie wyjdą 

jej na zdrowie. Znajomy pulsujący ból w prawej skroni nie 
pozostawiał najmniejszych wątpliwości. Migrena. I to wyjątkowo 

złośliwa. 

Och, dlaczego ja się w ogóle obudziłam! - jęknęła głośno, nie 

otwierając oczu. Wiedziała, że nawet to minimalne światło, jakie 

wpadało do sypialni przez grube zasłony, jeszcze spotęguje ból. 

Z reguły późne posiłki wcale jej nie szkodziły, ale wczorajsza 

kolacja w połączeniu z pełnym stresów dniem... To musiało się tak 
skończyć. Zaklęła cicho. Czuła, że przez cały dzień nie będzie w 

stanie przetłumaczyć ani zdania. Kolejny stracony dzień. 

Z ciężkim westchnieniem zdecydowała się w końcu otworzyć 

oczy. Ostrożnie rozchyliła powieki. Wiedziała, czego jej teraz trzeba. 

Tabletki. Gdzie, u licha, były jej tabletki?! Może dzięki nim ból nieco 

zelżeje, choć skutek byłby dużo szybszy, gdyby wzięła je zanim 
zaczaj się atak. 

Na uginających się nogach ruszyła do łazienki. Otworzyła szafkę z 

lekami i zdrętwiała. Słoiczek ze zbawczymi białymi pigułkami był 

pusty. No tak! Jeszcze i to! Przypomniała sobie, że tabletki skończyły 

się w zeszłym miesiącu. Miała zadzwonić do swego lekarza, by 

uzupełnić zapasy, ale, jak zwykle, wypadło jej to z głowy. 

Ze złością zatrzasnęła drzwiczki szafki. Z lustra patrzyła na nią 

bladozielona, ściągnięta bólem twarz. Wyglądam jak czarownica, 

pomyślała. Muszę jak najszybciej wziąć te przeklęte tabletki. 

Zadzwonić do lekarza mogła w każdej chwili, to żaden problem, ale 

kto odbierze recepty i pójdzie do apteki?! Z pewnością nie ona. Z 

każdą chwilą ból nasilał się, a poza tym kręciło się jej w głowie, jakby 

siedziała na karuzeli. W tym stanie nie mogła chodzić po ulicy, a tym 
bardziej prowadzić samochodu, 

Z trudem dotarła do salonu. Z ciężkim westchnieniem opadła na 

RS

background image

30 

 

krzesło i przymknęła oczy w nadziei, że może zdarzy się cud i ból 

ustąpi. 

Pół godziny później nadal siedziała w tym samym miejscu. Bała 

się nawet poruszyć. Wprawdzie skontaktowała się z lekarzem i 

poprosiła o powtórzenie recepty, jednak kiedy próbowała podnieść 

się z krzesła, pokój zawirował wokół niej ostrzegawczo. Wiedziała, 

że sama nie da rady odebrać recepty i wykupić leku. 

Na biurku pod oknem piętrzyła się sterta czystych kartek. Ekran 

komputera zdawał się spoglądać na nią z wyrzutem, ale tłumaczenie 
biografii Balzaka było ostatnią rzeczą, na jaką mogłaby się w tej 

chwili zdobyć. Najbardziej pragnęła zaszyć się teraz w jakimś 

ciemnym kąciku, zamknąć oczy i choć na krótką chwilę zapomnieć o 

bólu. 

Ciszę rozdarł ostry dzwonek do drzwi. Liz jęknęła i ukryła twarz 

w dłoniach. Nie miała ochoty nikogo oglądać. Nie czuła się na siłach, 
by sprostać towarzyskim pogawędkom. Ale nieproszony gość nie 

zamierzał zrezygnować. Dzwonek odezwał się powtórnie. Liz z 

ciężkim westchnieniem podniosła się z krzesła. Jak to dobrze, że 

znalazła siły, by się ubrać. Czarne, wąskie dżinsy i stary, 

powyciągany sweter doskonale odzwierciedlały jej nastrój. 

- Idę, idę - mruknęła, choć dobrze wiedziała, że gość nie może jej 

słyszeć. Grube, dębowe drzwi tłumiły wszelkie hałasy. Po raz trzeci 

zadźwięczał dzwonek. 

- Już otwieram. Trochę cierpliwości. 

Może to tylko listonosz, myślała, przekręcając klucz w zamku. 

Miała nadzieję, że to nie pan Penman, sympatyczny staruszek z 

pierwszego piętra, który lubił wpadać od czasu do czasu na dłuższe 

pogawędki. Ostrożnie uchyliła drzwi i oniemiała. 

Richard Deacon był ostatnią osobą, jaką spodziewała się ujrzeć na 

progu swego domu. 

- Co tu robisz? - rzuciła gniewnie. 

- Dzień dobry, Elizabeth - powitał ją uśmiechem. Jego przyjazny 

ton zupełnie zbił ją z tropu. 

Gwałtownie zamrugała powiekami myśląc, że to wzrok płata jej 

RS

background image

31 

 

figle, ale Richard wciąż tam był i uśmiechał się szeroko. 

Stał na progu, patrząc na nią tymi swoimi niebieskimi oczami. 

Miał na sobie ten sam elegancki szary garnitur, co wczorajszego 

wieczoru. 

Pewnie wyglądam jak śmierć, pomyślała, odgarniając z czoła 

splątane kosmyki. 

- Myślałam, że wróciłeś do Manchesteru. 

- Miałem zamiar, ale wczoraj trochę za dużo wypiłem. 

Postanowiłem więc przenocować w hotelu - wyjaśnił Richard. 
Uśmiech nie znikał mu z twarzy. 

To oczywiste, przyznała mu w duchu rację. Wszystko jasne. Za 

dużo wypił i spędził tę noc w hotelu. Dlaczego więc była tak 

zdenerwowana i... przestraszona? Czy dlatego, że tu był? Że stał na 

progu jej mieszkania, uśmiechając się tak czarująco? 

Ach, dlaczego po prostu nie wymeldował się z hotelu i nie 

odjechał? Dlaczego nie zostawi jej w spokoju? Przecież o to właśnie 

prosiła go, kiedy się wczoraj rozstawali. Zaraz, zaraz. Przecież kiedy 

wychodziła z baru, mogłaby przysiąc, że Richard był zupełnie 

trzeźwy. Czyżby upił się po jej odejściu? 

- I? - spytała cicho, wiedząc, że to jeszcze nie koniec wyjaśnień. 

- I pomyślałem sobie, że wpadnę tu do ciebie, by upewnić się, czy 

przypadkiem nie zmieniłaś zdania. 

No tak! Ach, ci mężczyźni! Powinna była wiedzieć. Daj im palec, to 

chwycą całą rękę. A myślała, że po tym, co usłyszał od niej 

poprzedniego wieczoru, wreszcie zostawi ją w spokoju. 

- No więc jak? Zmieniłaś zdanie? 

Liz gwałtownie pokręciła głową, że nie, i zaraz tego pożałowała. 

Przedpokój zawirował ostrzegawczo. Zachwiała się. Zacisnęła palce 
na framudze drzwi. 

Richard popatrzył na nią zaskoczony. Zmarszczył brwi. 

- Elizabeth? Co ci jest? Źle się czujesz? Zatroskanym spojrzeniem 

obrzucił jej pobladłą, ściągniętą bólem twarz. 

- No tak - ze zrozumieniem pokiwał głową. - Migrena. Pewnie 

zaszkodził ci ten tort. 

RS

background image

32 

 

Liz skrzywiła się lekko. Jak dobrze ją znał. Ale teraz to i tak nie 

miało najmniejszego znaczenia. Nie mogła doczekać się, kiedy 
wreszcie sobie pójdzie i zostawi ją samą. Niczego innego teraz nie 

pragnęła. Znała objawy i wiedziała, że za chwilę zrobi jej się 

niedobrze. Za nic nie chciałaby, aby Richard był tego świadkiem. 

Krępowało ją to nawet wtedy, kiedy byli małżeństwem i zawsze 

starała się to przed nim ukryć. 

Ale Richard wcale nie okazywał chęci, by odejść. Wprost 

przeciwnie. Wszedł do środka, starannie zamykając za sobą drzwi i 
podtrzymując Liz silnym ramieniem, zaprowadził ją do salonu. 

- Siadaj - powiedział, popychając ją lekko w kierunku krzesła. - 

Brałaś jakieś tabletki? 

- Nnie - przecząco pokręciła głową Liz. – Właśnie mi się skończyły. 

Dzwoniłam już do lekarza. Powiedział, że wypisze mi receptę i 

zostawi w poczekalni. 

- Jak on się nazywa? Gdzie to jest? - spytał tonem żądającym 

odpowiedzi. 

Liz nie czuła się na siłach, by się z nim spierać. Słabym głosem 

wyjaśniła, jak dojechać do gabinetu lekarza. 

- W porządku. Pojadę po te tabletki, a ty tymczasem połóż się. 

Dasz radę dojść do sypialni, czy mam cię zanieść? 

- Nie! - zaprotestowała gwałtownie! Przez krótką chwilę mignęła 

jej przed oczami scena z przeszłości. Dzień jej ślubu. Niski, znajomy 

głos, tuż przy jej uchu. „A więc, żono". Silne, męskie ramiona 

unoszące ją do góry, by zgodnie z tradycją przenieść ją przez próg 

ich nowego domu. Przez próg, korytarzem, po schodach, prosto do 

sypialni... 

- Nie - powtórzyła, podnosząc się z krzesła. Pokój zawirował. Liz 

zachwiała się i jęknęła cicho. 

- Beth! 

Nawet nie zareagowała, kiedy użył „zakazanej" formy jej imienia. 

Poczuła znajome, nieprzyjemne ściskanie w dołku i już wiedziała, że 

zbliża się nieuchronne. Z zaskakującą siłą odepchnęła stojącego na 

jej drodze mężczyznę i pośpieszyła do łazienki. Zdążyła. W samą 

RS

background image

33 

 

porę. 

Nie usłyszała nawet, kiedy wszedł. Dopiero gdy poczuła na swoim 

czole dużą, chłodną dłoń, zdała sobie sprawę z jego obecności. 

- Już dobrze, skarbie, już dobrze. Odpręż się - powtarzał Richard, 

uspokajająco klepiąc ją po piecach. 

Mógłby darować sobie ten samarytański gest, pomyślała ze 

złością, ale już po chwili gniew minął i była mu wdzięczna, kiedy 

wilgotnym ręcznikiem ocierał jej spoconą twarz z czułością, z jaką 

matka zajmuje się chorym dzieckiem. 

- Lepiej? - spytał cicho. - Zaprowadzić cię do sypialni, czy może 

wolałabyś zostać tu jeszcze przez chwilę? 

Liz przecząco potrząsnęła głową. 

- Są inne, dużo przyjemniejsze miejsca, gdzie wolałabym się teraz 

znaleźć - zdobyła się na blady uśmiech. - Wyspy Bahama, na 

przykład, albo... 

- ...łóżko - dokończył za nią Richard, odwracając się do niej, jakby 

chciał wziąć ją na ręce, jednak po krótkim namyśle zrezygnował. 

- Chodź, położymy cię do łóżka, a potem pojadę po te tabletki - 

powiedział, obejmując ją ramieniem. 

- Ja... już... Dam sobie radę - zaprotestowała słabo Liz, kiedy 

otoczyły ją opiekuńcze ramiona. Było jej tak dobrze, tak wspaniałe. 
Chciała pozostać w nich na zawsze, oprzeć głowę na szerokiej, 

muskularnej piersi, zamknąć oczy i... 

Opanuj się! Co robisz? - zganiła samą siebie w duchu. Wiedziała, 

że nie wolno jej poddawać się temu pragnieniu. 

- Akurat! -mruknął Richard. - Chyba nie sądzisz, że zostawię cię w 

tym stanie. 

Ale Liz nie o tym myślała. Bliskość mężczyzny sprawiła, że na 

krótką chwilę zapomniała o bólu. Ogarnęła ją nieodparta chęć, by 

przytulić się do tego silnego, muskularnego ciała, dotknąć jego 

twarzy. Tak bardzo pragnęła go dotknąć. Bezwiednie wyciągnęła 

dłoń, ale Richard odwrócił się gwałtownie, udaremniając jej zamiary. 

- Do łóżka! -zarządził. - Przecież widzę, że ledwo trzymasz się na 

nogach. 

RS

background image

34 

 

Na wpół podtrzymując ją, na wpół niosąc zaprowadził Liz do 

sypialni. Była mu wdzięczna za pomoc, gdyż wbrew swoim 
wcześniejszym zapewnieniom nie mogłaby samodzielnie pokonać 

tej drogi. Wzruszenie ściskało ją za gardło. Gwałtownie zamrugała 

powiekami, by powstrzymać napływające do oczu łzy. Miała 

nadzieję, że Richard tego nie zauważy, a nawet gdyby dostrzegł łzy, 

przypisze je chorobie. Tak. To wszystko przez tę okropną migrenę, 

powtarzała w duchu. To dlatego zachowuję się tak idiotycznie. 

Po chwili byli już na miejscu. Stojąc przy ścianie, obojętnym 

wzrokiem patrzyła, jak Richard zdejmuje z łóżka koc, który zarzuciła 

na pościel. Nie miała siły, by zaścielić je porządnie. 

- Czy nie byłoby ci wygodniej, gdybyś...? - zaczął niepewnie 

Richard, obrzucając uważnym spojrzeniem jej strój. 

Nie musiał kończyć. Liz doskonale wiedziała co miał na myśli. 

Odpowiedź miała chyba zresztą wypisaną na twarzy, bo tylko 
obojętnie wzruszył ramionami. 

- Jak chcesz - mruknął. - Przyniosę ci coś do picia. Kiedy wyszedł, 

Liz pośpiesznie zrzuciła ubranie i wsunęła się pod kołdrę. Kolejna 

gafa, pomyślała zła, że znowu zrobiła z siebie idiotkę. Jasne, że 

będzie jej dużo wygodniej, jeśli się rozbierze, ale kiedy to 

zasugerował, przez krótką chwilę bała się, że zechce jej w tym 
pomóc. Jej rozmyślania przerwał powrót Richarda. 

- To tylko woda - poinformował, stawiając szklankę na stoliku 

przy łóżku. - Nie chcę, żeby znów zrobiło ci się niedobrze. 

To jasne, skrzywiła się w duchu Liz. Dla niej samej to nie było 

przyjemne, a co dopiero dla niego. Musiał być mocno zdegustowany. 

Kobiety, z którymi spotykał się Richard Deacon, były piękne i 

eleganckie, o nienagannych manierach i z pewnością takimż 
wyglądzie. Żadna z nich nie pozwoliłaby sobie pochorować się przy 

nim. Z piersi Liz wyrwało się pełne żalu westchnienie. Richard 

obrzucił ją zaniepokojonym spojrzeniem. 

- Chyba nie obejdzie się bez tabletek. Zaraz po nie pojadę. 

Postaram się wrócić jak najszybciej. 

- Nie musisz się aż tak spieszyć - zdobyła się na blady uśmiech Liz. 

RS

background image

35 

 

- Nigdzie się nie wybieram. 

- Niczego ci nie potrzeba? - spytał z ręką na klamce. 
- Nie, dziękuję - zapewniła go pośpiesznie. - Doskonale radzę 

sobie sama. 

- Właśnie widziałem - skrzywił się Richard, wychodząc z pokoju i 

starannie zamykając za sobą drzwi. 

Liz odetchnęła z ulgą. Ból coraz bardziej dawał się we znaki. Choć 

doskonale zdawała sobie sprawę, że głównym powodem migreny 

był zjedzony poprzedniego wieczoru słodki deser, podejrzewała, że 
tort nie był jedynym winowajcą. Zdenerwowanie i napięcie, które 

towarzyszyły jej przez cały dzień, również odegrały swoją rolę. A kto 

był ich powodem? Oczywiście Richard Deacon. 

Mimo to, cieszyła się z jego wizyty. Nie wyobrażała sobie, jak 

mogłaby w tym stanie pokonać kilometry dzielące ją od gabinetu 

lekarza i apteki. Jak to dobrze, że nie wyjechał wczoraj do 
Manchesteru. 

Wygodnie oparta o poduszki, przymknęła oczy i rozluźniła się. To 

było cudowne uczucie, złożyć wszystkie sprawy w cudze ręce. Nigdy 

dotąd go nie znak. Jej ojciec, którego zresztą również prawie nie 

pamiętała, nie należał do mężczyzn, którzy chętnie zajmowaliby się 

domem, toteż Liz, podobnie jak jej matka, uważała, że jeśli coś ma 
być załatwione, najlepiej będzie, jeśli zajmie się tym osobiście. Tak 

też wyglądało jej małżeństwo. Kiedy wychodziła za mąż, wszyscy 

naokoło powtarzali jej, jak ciężko jest pogodzić pracę zawodową z 

obowiązkami świeżo poślubionej małżonki. Ona jednak zupełnie nie 

zwracała uwagi na te ostrzeżenia. Bez pamięci zakochana, zbywała 

śmiechem dobre rady przyjaciół. Zresztą na początku wszystko 

układało się wspaniale. Była dumna, że świetnie daje sobie radę z 
wszystkimi obowiązkami, że jest tak dobrze zorganizowana. Dopiero 

później... 

Nie! Nie chciała teraz o tym myśleć. Nie chciała nawet pamiętać o 

tym, co było później. Rozpamiętywanie przeszłości do niczego nie 

prowadzi. Trzeba zapomnieć i żyć chwilą obecną. Trzeba zacząć 

wszystko od nowa. To przecież nic trudnego. Przykład? Proszę 

RS

background image

36 

 

bardzo. Jej własna matka.Jane Neal była w dużo gorszej sytuacji. 

Kiedy porzucił ją mąż, miała na utrzymaniu małą córeczkę, a przy 
tym nie miała żadnego zawodu. Wyszła za mąż zaraz po szkole i 

kiedy rozpadło się jej małżeństwo, zmuszona była chwytać się 

każdej pracy, by zarobić na siebie i dziecko. 

Szczęknęły drzwi. Czyżby to już Richard? Nie słyszała nawet jego 

samochodu. Wrócił wcześniej, niż się spodziewała. Musiał chyba 

pędzić jak szalony, żeby zdążyć w tak krótkim czasie. Choć zależało 

jej na tych tabletkach, zupełnie irracjonalnie pragnęła, by 
nieobecność mężczyzny trwała jak najdłużej. Potrzebowała czasu. 

Czasu i samotności, by oswoić się z tą całkiem dla niej nową sytuacją. 

Kroki zbliżały się. Liz instynktownie zacisnęła powieki. 

- Elizabeth? Śpisz? 

Nie było sensu udawać. Niechętnie otworzyła oczy i popatrzyła na 

Richarda. 

- Bardzo boli? - spytał z troską. 

Liz gwałtownie zamrugała powiekami, by powstrzymać 

napływające jej do oczu łzy. Wzruszenie ściskało jej gardło. 

Wiedziała, że jeszcze chwila, a Richard podejdzie do łóżka, pochwyci 

ją w ramiona, a wtedy wszystko może się stać... 

- Przyniosłem ci te tabletki. Lekarz mówił, że powinny pomóc. 
Otworzył buteleczkę z lekiem, wysypał na dłoń dwie białe tabletki 

i podał je Liz wraz ze szklanką wody. 

- Połknij to szybciutko. Światło ci nie przeszkadza? - zatroszczył 

się, widząc jej załzawione oczy. 

To nie światło, to ty. To twoja obecność tak na mnie działa, Liz z 

trudem powstrzymała gniewną odpowiedź. Ale Richard już zaciągał 

zasłony. Posłusznie włożyła tabletki do ust i połknęła je, obficie 
popijając wodą. 

- Dziękuję - szepnęła. Spróbowała usiąść, ale tylko jęknęła i z 

powrotem opadła na poduszki. 

- Nie wstawaj! - ostrzegł ją Richard. Przeszedł przez pokój i usiadł 

na brzegu łóżka. - Musisz czuć się naprawdę podle -powiedział cicho, 

delikatnie odgarniając z jej czoła wilgotne kosmyki. - Biedna Beth. 

RS

background image

37 

 

Liz zmarszczyła brwi. 

- Prosiłam, żebyś nie... - zamruczała. 
- ...nie używał tego imienia - dokończył za nią. 

- Wiem, ale będziesz mi musiała wybaczyć. Przyzwyczaiłem się, a 

poza tym Beth brzmi dużo ładniej niż Liz... Tak czule i... 

Liz wiedziała, że nie może pozwolić mu mówić dalej. Osłabiona 

bólem, była zbyt zmęczona, by zaprotestować. Z trudem uniosła 

opadające powieki i zmusiła się, by spojrzeć ma Richarda. 

- Jestem ci bardzo wdzięczna za wszystko, co dla mnie zrobiłeś - 

zaczęła słabym głosem - ale nie ma potrzeby, żebyś się dłużej 

fatygował. Masz przecież swoją pracę i... 

- Praca może poczekać - przerwał jej Richard. Jego palce 

delikatnie masowały jej skronie i wbrew sobie Liz czuła, że jego 

dotyk działa na nią hipnotyzujące Ból odpływał. Była bezpieczna, 

spokojna. 

- Te tabletki zawsze mnie usypiają - zamruczała. 

- Więc śpij. Zostanę tu, dopóki się nie obudzisz, chyba że... - 

mężczyzna zawahał się - chyba że chcesz, żebym sobie poszedł. 

Powiedz, Elizabeth, chcesz, żebym odszedł? Jeśli tak, odejdę. Tylko 

powiedz... 

Ale Liz już go nie słyszała. Tabletki podziałały. Ból zniknął, a całe 

ciało ogarnęła trudna do pokonania senność. Powieki ciążyły jej 

coraz bardziej i bardziej... 

- Richard? 

- Jestem tu - padła cicha odpowiedź. - Jestem tu, Beth i zostanę tak 

długo, jak będziesz chciała. Czy chcesz? Powiedz tylko. 

Czy naprawdę tego właśnie chciała? Niełatwo było znaleźć 

odpowiedź na to pytanie, a szczególnie teraz, kiedy był tuż obok, a 
jego dłoń delikatnie głaskała jej czoło. Było jej tak dobrze, tak 

wspaniale... 

- Czy chcesz, żebym został, Beth? - nalegał. - Powiedz, proszę, 

chcesz? 

Liz z trudem rozchyliła powieki. 

- Zostań - spłynął z jej warg ledwie słyszalny szept. Zasnęła. 

RS

background image

38 

 

ROZDZIAŁ CZWARTY 

- To musiał być sen - pomyślała Liz, gdy kilka godzin później 

obudziła się w ciemnym pokoju. To, że Richard tu był, taki 

opiekuńczy, taki czuły. Pewnie wymyśliła sobie. Niemożliwe, żeby 
pozwoliła mu tu wejść i zająć się wszystkim. 

Uniosła się na łokciach i rozejrzała po pokoju. Wzrok jej padł na 

stojącą na stoliku przy łóżku buteleczkę z tabletkami i zrozumiała, że 

nie śniła. Wiedziała, że sama nie dałaby rady pojechać po nie do 

apteki. 

Więc jednak Richard... 

Był tu, przywiózł jej tabletki, a potem odszedł. Czyżby już za nim 

tęskniła? Przecież tyle razy powtarzała sobie, że nie chce go więcej 

widzieć. Doskonale uświadamiała sobie niebezpieczeństwo, jakie 

wiązało się z każdą jego wizytą. Mimo to, smutno zrobiło się jej na 

myśl, że jest teraz tak daleko, w Manchesterze. Ogarnął ją lęk, że być 

może nigdy już go nie zobaczy. Dlaczego?! Dlaczego pozwoliła mu 

odejść?! 

- A więc, obudziłaś się wreszcie - przerwał te ponure rozmyślania 

znajomy, nisko brzmiący głos. - Jak się czujesz? Lepiej? 

- Co? Co ty tu robisz? Richard zmarszczył brwi. 

- Prosiłaś, żebym został - wyjaśnił chłodno. 

- Jja...? 

Czy to możliwe? Czy naprawdę sama go o to prosiła? Nie! Nie 

mogła być aż tak naiwna. A jeśli nawet, wszystkiemu winne tabletki. 

To one sprawiły, że była taka słaba i bezbronna, całkowicie zdana na 

jego laskę i niełaskę. O mały włos, a znowu by się wkopała. 

- Tylko dopóki nie zasnę. 

Tym razem brzmiąca w jej głosie niechęć była zamierzona. 

- Obiecałem, że zostanę dopóki nie poczujesz się lepiej - stwierdził 

Richard spokojnie. - Znasz mnie i wiesz, że zawsze dotrzymuję 
danego słowa. Tak więc, chcesz czy nie, będziesz musiała znosić 

moje towarzystwo jeszcze przez jakiś czas. 

RS

background image

39 

 

- Już mi lepiej - skłamała Liz, w nadziei, że to oświadczenie 

zmobilizuje go do odejścia. 

- Jeśli chcesz przez to powiedzieć, że nie wyglądasz już, jakbyś 

miała za moment wyzionąć ducha, przyznam ci rację - zgodził się. - 

Ale daleko ci jeszcze do zdrowia. Te migreny trwają zwykle dobę i 

choć sen pomógł ci odzyskać siły, poczujesz się dobrze dopiero jutro 

rano. 

- Chyba nie zamierzasz... - zaczęła Liz i urwała. Nagle uświadomiła 

sobie, że nie mogła tak po prostu powiedzieć mu, że nie wyobraża 
sobie, jak mogłaby spędzić z nim noc pod jednym dachem. - 

Wolałabym, żebyś już sobie poszedł - dokończyła wolno. 

Richard zmarszczył brwi. 

- Naprawdę, chciałabym zostać teraz sama. 

- Zosia-Samosia - mruknął Richard. 

- Ale... 
- Czy nie pora, żebyś wzięła swoje lekarstwo? - przerwał jej. - Na 

butelce jest napisane: dwie tabletki co cztery godziny. 

- Czyżbym tak długo spała? - zdziwiła się Liz. Zerknęła na wiszący 

na ścianie zegar i ze zdumieniem stwierdziła, że spała nawet nieco 

dłużej. Tabletki przeciwbólowe działały również nasennie, ale 

zwykle zasypiała jedynie na godzinę, łub dwie. Musiała być 
naprawdę zmęczona, skoro spała ponad cztery godziny. 

- A poza tym, powinnaś coś zjeść - ciągnął Richard. - Nie można 

przyjmować lekarstw na pusty żołądek. 

Jego apodyktyczny ton podziałał na nią niby czerwona płachta na 

byka. Miała dosyć jego poleceń i rozkazów, gdy byli małżeństwem. 

Nie wiedziała, dlaczego miałaby to znosić teraz, kiedy była wolna. 

- Nie jestem głodna - skłamała - a poza tym, prosiłam, żebyś sobie 

poszedł. 

- Oczywiście, nic ciężko strawnego - ciągnął, ignorując ją 

całkowicie. - Co powiesz na zupę z grzankami? 

- Richard! 

Niebieskie oczy popatrzyły na nią z niewinnym zdziwieniem. 

- Przecież wiesz, że nie mogę odejść, dopóki nie zjesz i nie 

RS

background image

40 

 

weźmiesz tabletek. 

- I wtedy zostawisz mnie w końcu samą? - upewniła się. 
- Zobaczymy - mruknął mężczyzna. - Jak myślisz, dasz radę przejść 

do kuchni? Nie musisz się ubierać, wystarczy, jeśli narzucisz tylko 

jakiś szlafrok... 

- Poradzę sobie - przerwała mu gniewnie Liz. Postanowiła ubrać 

się, nawet gdyby miało ją to zabić. W ubraniu nie będzie czuła się 

taka bezbronna. Jak dotąd, Richard okazywał jedynie troskę, ale 

lepiej nie igrać z ogniem. A może to wcale nie jego się bała, tylko 
siebie? Poczuła jak oblewa ją fala gorąca. 

- A co do obiadu, w lodówce jest zupa. Powinno starczyć dla nas 

obojga - dodała, przypomniawszy sobie, że Richard jest u niej od 

samego rana i pewnie nic jeszcze nie jadł. Grzeczność wymagała, by 

poczęstować go obiadem, choć zdawała sobie sprawę, że to 

zaproszenie brzmi nieco dziwnie w zestawieniu z jej wcześniejszymi 
naleganiami, żeby sobie poszedł. 

Poczęstuję go zupą, a potem powiem mu, żeby sobie poszedł - 

postanowiła. 

- W takim razie zabawię się w kucharkę - uśmiechnął się Richard. 

- Pewnie będziesz chciała trochę się... odświeżyć przed obiadem. 

Trochę się odświeżyć! Dobre sobie! Potrzebowała dużo więcej, niż 

tylko trochę się odświeżyć - stwierdziła Liz, przyglądając się z 

niesmakiem swojej bladej twarzy i rozczochranym włosom. Z tą 

ziemistą cerą, czarnymi, skołtunionymi włosami i 

ciemnofioletowymi sińcami pod oczami wyglądała niczym zmora. 

Nic dziwnego, że Richard nie okazywał jej żadnych uczuć poza 

troską. W stanie, jaki prezentowała, trudno byłoby nazwać ją 

atrakcyjną. 

Atrakcyjną? Czyżby chciała mu się podobać? No nie! Chyba nie 

zgłupiała do tego stopnia. Ten ostatni wieczór był pomyłką. Chwilą 

nie kontrolowanej słabości. Richard Deacon należał do przeszłości i 

chciała, by tak pozostało. Jednak ambicja nie pozwalała, jej pokazać 

mu się w takim stanie. 

Wcale nie ubieram się dla niego, przekonywała się w duchu, 

RS

background image

41 

 

zakładając białą jedwabną bluzeczkę pod różowy, rozpinany 

pulower, który ożywił nieco jej blade policzki. Haftowany w czarne 
wzory sweterek pasował do czarnych dżinsów, które miała na sobie 

rano i których nie chciało jej się zmieniać. 

- Prawie gotowe - powitał ją Richard, kiedy stanęła na progu 

kuchni. Wyjmował właśnie grzanki z opiekacza, 

- Usiądź, ja to zrobię - powstrzymał ją, widząc jak sięga po łyżkę, 

by zamieszać gotującą się zupę. 

- Zaraz wykipi - zaprotestowała Liz. 
- Powiedziałem: siadaj. Mam ją na oku. 

Liz niechętnie spełniła polecenie. Nie podobało jej się, że Richard 

przejął kontrolę nad wszystkim. Było nie było, to jej dom i jej 

kuchnia, a on traktuje ją jakby była tu piątym kołem u wozu. 

- Przecież nie umieram - rozzłościła się. - Chyba dam radę 

zamieszać zupę w garnku. 

Richard obrzucił ją uważnym spojrzeniem. 

- Ależ z ciebie uparciuch! - zażartował, sięgając po talerze i 

nalewając zupę. 

- Wcale nie jestem uparta, po prostu bardzo cenię sobie 

niezależność - obraziła się Liz. 

- Wiem, wiem - Richard lekceważąco machnął ręką. - Przekonałem 

się o tym wczoraj, choć nie rozumiem, dlaczego uważasz, że kiedy 

mężczyzna chce postawić ci drinka, to atakuje twoją niezależność. 

Podobnie jak teraz z tą zupą - wskazał stojący na kuchence garnek. 

- Nie lubię być od nikogo zależna! - wybuchnęła Liz. 

- Daj spokój, Elizabeth! - roześmiał się. - Przecież talerz zupy nie 

uczyni cię zależną. No, rozchmurz się! Chciałem tylko pomóc. 

- Doceniam to, ale doskonale obyłabym się bez pomocy, teraz, 

kiedy mam już tabletki. 

Richard patrzył na nią przez dłuższą chwilę, po czym rzucił sucho: 

- Wiesz, ty chyba masz jakąś fobię na punkcie swojej niezależności 

i samodzielności. Czego ty właściwie tak się boisz? 

- Nniczego - wyjąkała Liz - tylko... 

Urwała, ponieważ zabrakło jej słów. W głowie miała zupełną 

RS

background image

42 

 

pustkę. Zmieszana, sięgnęła po łyżkę. 

- Tylko co? - spytał łagodnie, siadając naprzeciw niej i 

przykrywając jej małą dłoń swoją dużą i ciepłą ręką. 

Liz milczała. Patrzyła na długie, szczupłe palce przytrzymujące jej 

dłoń. Zręczne, zwinne palce, które potrafiły dotykać ją tak czule, tak 

pieszczotliwie. 

Zadrżała. Z trudem przełknęła ślinę przez ściśnięte wzruszeniem 

gardło. Czubkiem języka zwilżyła zaschnięte wargi. 

- Tylko co? - powtórzył Richard. 
Liz z trudem oderwała wzrok od jego dłoni i przeniosła spojrzenie 

na przystojną, zatroskaną twarz. Patrzyła teraz wprost w niebieskie 

oczy. 

- No cóż, kto raz się sparzył, na zimne dmucha - rzuciła ostro. - 

Chyba cię to nie dziwi? 

Jasne oczy Richarda pociemniały z gniewu. 
- A więc to dlatego - mruknął cicho. 

- Dlatego! - potwierdziła. - To chyba oczywiste, że ten, kto się 

sparzył, woli unikać ognia. 

- Sparzył? Czy to właśnie rozumiesz pod pojęciem małżeństwa, 

miłości? 

Liz zacisnęła palce na trzymanej w ręce łyżce. 
- A kto tu mówi o miłości? 

- Ty. Przecież właśnie o to ci chodziło. Przyznaj. 

- Też coś! Poza tym, zdawało mi się, że to ty zacząłeś tę rozmowę. 

Kto wypominał mi moją niezależność i samodzielność? Na jakim ty 

świecie żyjesz, Richardzie? Mamy koniec dwudziestego wieku. 

Kobiety dawno już wywalczyły sobie prawo do głosowania i 

doskonale potrafią obywać się bez mężczyzn. A co do miłości.. - 
urwała. Miłość była jednym z tych tematów, na które nie chciała i nie 

potrafiła rozmawiać. Miłość i niezależność to dwa wykluczające się 

pojęcia. Kochając kogoś, człowiek stawał się od tej osoby zależny. 

Dobrze to znała. Przekonała się na własnej skórze. 

- No więc, co z tą miłością? - zadrwił Richard. 

- Miłość... miłość bywa przeceniana. Małżeństwo powinno polegać 

RS

background image

43 

 

przede wszystkim na partnerstwie. Nie wystarczy tylko brać. Każde 

z partnerów powinno dawać coś w zamian. Niestety, to tylko 
pobożne życzenia. W życiu jest zupełnie inaczej. 

- Dawać coś w zamian - zamyślił się Richard. 

- Nie, to wcale nie jest tak, Elizabeth. Miłość to radość dawania. 

- Radość dawania! - skrzywiła się ironicznie Liz. 

- Ocknij się, Richard. To mrzonki. Radość dawania. O tak, dobrze 

wiem, co to oznacza, ale wiem również, jak to się zwykle kończy. 

Jedno daje, a drugie tylko bierze, bierze... 

Rozzłościła go. Poznała to po gniewnie zmarszczonych brwiach, 

zaciśniętych zębach. Zaraz wybuchnie, pomyślała, instynktownie 

przygotowując się na odparcie ataku. Ale wbrew jej 

przewidywaniom, Richard zdołał się opanować. 

- Opowiedz mi o swoim małżeństwie, Elizabeth - poprosił cicho. 

- Nie! Nie masz prawa mnie o to pytać. To nie twój interes - 

zaprotestowała ostro. 

- Dlaczego? Jeśli mnie poprosisz, opowiem ci o swoim. 

- Nie! Gdybym chciała cię jeszcze zobaczyć, gdybym uważała, że 

ten związek ma jeszcze jakąś przyszłość.... może wtedy byłoby 

inaczej. Już wczoraj zrozumiałam, że to był błąd. Nie powinnam była 

w ogóle godzić się na spotkanie, a dziś... - urwała, zmrożona 
spojrzeniem niebieskich oczu. Spojrzała na ściągniętą gniewem 

twarz i ciarki przeszły jej po plecach. Nagle zdała sobie sprawę, że są 

tu zupełnie sami, ona i ten obcy, rozgniewany człowiek, którego 

prawie wcale nie znała i któremu z pewnością nie ufała. Pan Penman 

jest pewnie u siebie na górze, ale starszy pan bez swego aparatu 

słuchowego był głuchy jak pień. Nie usłyszy jej, nawet gdyby 

krzyczała. 

Do licha! O czym ona myśli! - sama siebie zganiła. Richard 

wyglądał wprawdzie na rozgniewanego, ale nigdy by jej przecież nie 

skrzywdził. 

- Dziś rano... - podjęła niepewnie. - Dziś rano nie byłam sobą. 

Prosiłam cię zresztą, żebyś mnie zostawił - zniecierpliwiła się. Nie 

tak miała wyglądać ta rozmowa. Chłodna, opanowana Liz Neal z 

RS

background image

44 

 

pewnością wiedziałaby jak wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji. 

Spokojnie i cierpliwie wyjaśniłaby mu powody swojej decyzji. 

- Prosiłaś - zgodził się z nią Richard - ale zapominasz o jednej 

rzeczy, Elizabeth. 

Liz zadrżała. Wiedziała, o czym chciał jej przypomnieć. 

Wykorzystując jej chorobę zmusił ją, by w chwili słabości poprosiła 

go, żeby został, a teraz bezczelnie wykorzystuje to przeciwko niej. 

- Nie! O niczym nie zapomniałam - wtrąciła szybko. 

- Zresztą, to bez znaczenia. Byłam zamroczona bólem i odurzona 

środkami uspokajającymi. Nie wiedziałam, co mówię. 

- Doprawdy? 

- Oczywiście! Nie wiedziałam, co mówię - powtórzyła twardo. 

Skrzypnęło gwałtownie odepchnięte krzesło. Richard poderwał 

się od stołu. 

- Co robisz? - popatrzyła na niego zaskoczona. 
- Odchodzę - oświadczył. - Czyż nie tego właśnie chciałaś? Od 

samego rana usiłujesz dać mi do zrozumienia, żebym sobie poszedł. 

- Tak, ale... 

- Ale co? Chyba nie zamierzasz wyznać mi teraz, że właściwie to 

przez cały czas chciałaś, żebym został? 

- No, nie... - przecząco pokręciła głową Liz. Sama nie bardzo 

wiedziała, czego właściwie chce. 

- Tak myślałem. 

Richard okręcił się na pięcie i ruszył do drzwi. Liz przyglądała się 

temu z przerażeniem. Co robić?! Nie może przecież pozwolić mu tak 

po prostu odejść! 

- Zaczekaj! Ja... Zawahał się. 

- Nawet nie spróbowałeś mojej zupy - wydusiła przez ściśnięte 

strachem gardło. 

Richard popatrzył na nią ze zdziwieniem. 

- A... tak - stwierdził po chwili, spoglądając na stojące na stole 

talerze. - Czy mam to rozumieć jako zaproszenie, żebym został? 

- Hm, no cóż - zmieszała się Liz. - Pewnie jesteś głodny. Założę się, 

że od rana nie miałeś nic w ustach, a szkoda byłoby, żeby ta zupa się 

RS

background image

45 

 

zmarnowała. 

- Racja - zawahał się Richard. - To naprawdę świetna zupa i 

szkoda byłoby, gdyby się zmarnowała, ale mylisz się, Elizabeth. 

Wbrew porzekadłu, droga do serca mężczyzny wcale nie wiedzie 

przez jego żołądek. 

Liz oblała się ciemnym rumieńcem. 

- Nie chodzi mi o twoje serce! - rzuciła gniewnie. -Myślałam 

jedynie o tych godzinach, które spędziłam w kuchni przygotowując 

tę zupę. 

- Jasne! - wargi Richarda wykrzywił sardoniczny uśmieszek. 

- Oczywiście, doskonale zdaję sobie sprawę, że jesteś 

przyzwyczajony do bardziej wyszukanych posiłków, ale to wszystko, 

co... 

Usiadł przy stole. Sięgnął po łyżkę i zanurzył ją w gęstej, 

smakowicie pachnącej zupie. 

- Jest równie smaczna jak to, co zwykle jadam, a nawet lepsza, bo 

domowej roboty - pochwalił. - Większość ludzi nie zadaje sobie aż 

tyle trudu, otwierają puszkę i z głowy. Ale ty... O, ty to co innego. Ty 

nigdy nie lubiłaś upraszczać sobie życia. Ale, wiesz, Elizabeth, 

podobnie jak z tą twoją niezależnością, pewne sprawy urastają do 

problemów, kiedy przekroczy się granice. 

Liz skrzywiła się. No tak. Znowu wkraczamy na śliskie tematy. 

Miała wrażenie, jakby stąpała po bardzo cienkim lodzie. Jeden 

nieuważny krok i... Nie! Nie miała zamiaru kontynuować tej 

rozmowy. 

- Widziałeś może ostatnio Eleanor? - spytała pośpiesznie, 

zmieniając temat na bezpieczniejszy. 

Richard zmarszczył brwi. Przez chwilę przyglądał jej się uważnie, 

po czym obojętnie wzruszył ramionami. 

- Owszem. W zeszłym tygodniu. Wpadła na chwilę. Znasz Neli, 

zawsze się jej spieszy. 

Liz w milczeniu kiwnęła głową. Zawsze zazdrościła Eleanor 

Baldwin tej łatwości, z jaką siostra Richarda łączyła pracę zawodową 

z rolą matki i żony. Eleanor była chodzącą doskonałością. 

RS

background image

46 

 

Uosobieniem zorganizowania i kompetencji. A przy tym wszystkim 

zawsze znajdowała czas, by zadbać o własny wygląd. 

- Nie pojmuję, jak ona to robi - westchnęła. - I tyle w niej radości 

życia, energii. 

- O tak! - przytaknął Richard. - Neli już jako dziecko była bardzo 

żywa. Nigdy nie potrafiła usiedzieć ani minuty w jednym miejscu. 

Jest najszczęśliwsza, kiedy ma mnóstwo roboty. Zresztą Mark jest 

zupełnie taki sam. 

Skąd ta kwaśna mina, zastanawiała się Liz, patrząc na skrzywioną 

twarz Richarda. Można by pomyśleć, że nie podobał mu się sposób, 

w jaki jego siostra i szwagier układali sobie życie. A przecież 

wiedziała, że Richard nie należał do obiboków i nierobów. 

- To fakt, że niełatwo jest trafić na moment, kiedy oboje są wolni, 

no wiesz, kiedy chce się ich, na przykład, zaprosić na kolację - 

urwała. Nagle przypomniały jej się przyjęcia wydawane przez 
siostrę Richarda. Co za klasa! A jakie smakołyki! Eleanor była 

świetną kucharką, tak jak jej matka. 

Richard potakująco kiwnął głową. Przez dłuższą chwilę 

obserwował stojący przed nim pusty talerz. 

- Mnie by to nie odpowiadało - powiedział wolno. Liz popatrzyła 

na niego zaskoczona. 

- Chciałbyś pewnie, żeby kobiety nie pracowały, tylko zajmowały 

się domem i dziećmi, co? – rzuciła ostro. 

  Richard podniósł głowę. 

- Tego nie powiedziałem - zaprotestował - Jednak wydaje mi się, 

że Neli i Mark, żyjąc w tym ciągłym pośpiechu, zapomnieli o wielu 

prostych, zwykłych rzeczach. No wiesz, spacer po ciepłym, 

wiosennym deszczu, leniwe popołudnie przed telewizorem, wieczór 
przy kominku... 

Liz z trudem przełknęła ślinę przez ściśnięte wzruszeniem gardło. 

Słowa Richarda przypomniały jej listy, które pisał. Tak. Teraz go 

poznawała. To był ten sam mężczyzna, który napisał te wszystkie 

cudowne listy. Jak to się stało, że nie rozpoznała go wcześniej? A 

może wina leży po jej stronie? Pozwoliła, by przykre wspomnienia 

RS

background image

47 

 

rzuciły cień na ich spotkanie. 

„Opowiedz mi o swoim małżeństwie" - prosił Richard i pewnie, 

gdyby to było w liście, opowiedziałaby mu. Na papierze wszystko 

wydawało się łatwiejsze, dużo prostsze. Zaniepokojona torem, jakim 

zdążały jej myśli, gwałtownie poderwała się od stołu, zbierając puste 

talerze i wkładając je do zlewu. 

- Czy zastanawiałeś się, dlaczego Eleanor namówiła nas na tę 

korespondencję? - spytała cicho. 

- To proste. Chciała, żebyśmy zaczęli wszystko jeszcze raz. Od 

nowa. 

Łyżki wysunęły się z jej drżących rąk i z głośnym brzękiem 

stuknęły o metalowe dno zlewozmywaka. Serce waliło jej jak 

oszalałe. A więc to tak! 

Kiedy siostra Richarda prosiła ją, by odpisała na listy jej brata, Liz 

podejrzewała, że Neli chce w ten sposób ratować rozpadający się 
związek dwojga bliskich jej ludzi. Spytała ją nawet o to, ale 

przyjaciółka przysięgała, że nic podobnego, że wcale nie. No, i 

oczywiście, nie mogła przecież wiedzieć o tym spotkaniu... 

- A ty...? Też chciałeś zacząć wszystko od nowa? 

- Nie sądzę. 

Richard wstał od stołu. Podszedł do stojącej przy zlewie Liz, 
- Wiesz, Elizabeth, ciągle zadaję sobie pytanie, dlaczego nam nie 

wyszło -powiedział cicho, delikatnie ujmując ją pod brodę i 

odwracając ku sobie jej niechętną twarz. - Co ci jest? Zbladłaś. Czy to 

znowu głowa? 

Liz przytaknęła w milczeniu. Za nic nie przyznałaby się, że to jego 

bliskość tak na nią podziałała. 

- Wiesz co, przejdźmy do salonu - zaproponował. - Odpoczniesz 

sobie, a ja tymczasem przygotuję kawę. Chyba że i to uznasz za atak 

na twoją niezależność - zażartował. 

Liz zdobyła się na blady uśmiech. Sama nie wiedziała, co się z nią 

dzieje. Nie potrafiła już dłużej udawać wrogości, ale sympatia, którą 

do niego czuła, napełniała ją jeszcze większym strachem. 

- Myślę, że skorzystam z zaproszenia - wydusiła. Richard 

RS

background image

48 

 

potakująco kiwnął głową. 

- Cieszę się, że zmądrzałaś. Usiądź więc sobie, a ja zajmę się kawą. 
Jak to dobrze, że wyszedł, odetchnęła z ulgą Liz. Potrzebowała 

czasu, by zebrać myśli i przygotować jakiś plan postępowania. 

Wiedziała, że nie wolno jej się poddać, że powinna raz jeszcze 

wszystko dokładnie przemyśleć. Przygotowanie kawy zajęło mu 

mniej czasu, niż zakładała. Wszedł do salonu, trzymając w obu 

rękach kubeczki z aromatycznym napojem. Jeden postawił na małym 

stoliku obok kanapy, ha której siedziała Liz, drugi zaś zatrzymał dla 
siebie. Wolno przechadzał się po pokoju, przyglądając się wiszącym 

na ścianach fotografiom. 

- Czy to ta biografia, nad którą teraz pracujesz? - spytał, 

zatrzymując się przy zawalonym papierami i słownikami biureczku. 

- Jak ci idzie? 

- Przebrnęłam już przez jedną trzecią - Liz była głęboko 

wdzięczna za zmianę tematu. -Jeszcze jakieś dwa tygodnie i 

powinnam skończyć. 

- Neli załatwiła ci to zlecenie, prawda? Liz przytaknęła. 

- Większą część zleceń, jakie dostaję, załatwia mi Eleanor. To był 

zresztą jej pomysł, żebym zaczęła tłumaczyć na własną rękę. 

Tak było. Choć Liz od dawna marzyła, by wyrwać się z biura i 

tłumaczyć coś więcej aniżeli tylko urzędową korespondencję i 

faktury, dopiero Nell namówiła ją, by porzuciła nudną rutynę i 

spróbowała robić coś innego. 

- Myślałem o tym, wiesz - ciągnął Richard. - Nie jestem pewny, czy 

to takie dobre posunięcie. Miałaś stałą pracę, za którą co miesiąc 

dostawałaś jakieś pieniądze. Teraz jesteś zdana wyłącznie na siebie. 

Trochę to ryzykowne. 

Liz obojętnie wzruszyła ramionami. 

- No cóż - zamyśliła się - miałam już serdecznie dosyć tamtej 

pracy, a nie mogłam pozwolić sobie na to, żeby wcale nie pracować. 

Kiedy Nell zaproponowała, żebym przetłumaczyła dla niej parę 

rzeczy, wydawało mi się to idealnym rozwiązaniem. 

- A dlaczego właściwie odeszłaś z biura? Liz zawahała się. 

RS

background image

49 

 

- Hm, chyba znudziła mi się tamta praca - skłamała. Za nic nie 

przyznałaby się, że zrezygnowała z pracy dlatego, że wszyscy w 
biurze wiedzieli jak bardzo kochała swego męża. Miała już 

serdecznie dosyć współczujących spojrzeń i znaczących 

uśmieszków. A najgorsze było to, że wszystkie jej koleżanki głośno 

zastanawiały się, co mogło spowodować ten kryzys. 

- Przez dwa lata robiłam to samo i po prostu chciałam jakiejś 

odmiany. 

- I nie żałujesz tej decyzji? 
- Nie, skądże! - kłamała. - Teraz sama jestem sobie szefem i 

podoba mi się to. Sama decyduję, kiedy pracuję, a kiedy nie. Mogę 

robić sobie wolne, kiedy mi się żywnie podoba. Nie muszę chodzić 

do tego hałaśliwego, zadymionego biura - paplała ze sztucznym 

ożywieniem. Kogo chciała przekonać? Jego, czy siebie? 

To prawda, że sama układała sobie plan zajęć, ale wolne dni, o 

których wspomniała, istniały tylko w jej deklaracjach. Przez ostatnie 

dziewięć miesięcy pracowała od świtu do nocy, przyjmując każde 

zlecenie, jakie wynalazła dla niej Eleanor. Pracowała, by nie myśleć, 

a kiedy brakowało tłumaczeń, prała, gotowała, sprzątała. Robiła 

wszystko, byleby nie pamiętać, nie myśleć... 

- A więc nie narzekasz na brak zajęć? 
- O nie! - roześmiała się z przymusem. - Czasem brakuje mi dnia. 

- Mimo to, udało ci się znaleźć chwilę czasu, by odpowiedzieć na 

moje listy. Czy możesz powiedzieć mi dlaczego? 

Zaskoczył ją tym pytaniem. Milczała. Cóż miała mu odpowiedzieć, 

skoro sama zadawała je sobie od miesięcy i jak do tej pory nie 

satysfakcjonowała jej żadna z możliwych odpowiedzi. 

- Co właściwie powiedziała ci o mnie moja siostra? - spróbował od 

innej strony Richard. 

- Powiedziała, że...    że jesteś bardzo samotny - wyznała Liz. 

Tym razem nie musiała kłamać. Parsknął krótkim, drwiącym 

śmieszkiem. Liz popatrzyła na niego zaskoczona. Czyżby Nell się 

myliła? 

- To zależy, co rozumiesz przez samotność - obojętnie wzruszył 

RS

background image

50 

 

ramionami Richard. - Nell przechodzi teraz trudny okres. 

Podejrzewam, że chciałaby mieć drugie dziecko, choć za nic by się do 
tego nie przyznała. Zamiast tego wymyśliła sobie, że zajmie się 

swoim młodszym braciszkiem i uporządkuje ten bałagan w jego 

życiu. 

- Uważasz, że to zbyteczna fatyga? - Liz obrzuciła uważnym 

spojrzeniem twarz stojącego przed nią mężczyzny. Wcale nie 

wyglądał na zdesperowanego, zagubionego człowieka, którego obraz 

przedstawiła jej przyjaciółka. Nic w jego wyglądzie nie wskazywało, 
że utracił kontrolę nad swoim życiem i stoi na skraju przepaści. 

- Nawet jeśli pewne sprawy wymagają uporządkowania, 

wolałbym zrobić to bez jej pomocy - stwierdził chłodno Richard. - I 

wcale niekoniecznie tak, jak widzi to moja siostra. Nell uważa, że 

połączenie kariery zawodowej z małżeństwem to recepta na 

szczęście. Niestety, jak się okazuje, nie dla każdego. 

Liz przyglądała mu się zdumionymi oczami. Jego słowa zaskoczyły 

ją i... ubodły. Czyż nie tak właśnie wyobrażała sobie swoje 

małżeństwo? 

- Nic dziwnego! Dla ciebie zawsze tylko twoja kariera była 

najważniejsza - zamruczała ze złością. 

Richard dosłyszał. Zmroził ją wzrokiem. 
- To ty tak uważałaś - warknął. - Zresztą, sam już nie wiem, czego 

właściwie chcę! - wybuchnął. - Powinnaś zrozumieć! Właśnie ty! 

Zamilkł. Przez dłuższą chwilę milczał, po czym odezwał się już 

spokojniejszym, bardziej opanowanym głosem. 

- Widzisz, Elizabeth, chciałaś, żebyśmy spotkali się jak dwoje 

obcych sobie ludzi. To miał być zupełnie nowy początek. Tak 

jakbyśmy się wcześniej nie znali. Ale sama widzisz, że to nie ma 
sensu. Nie możemy udawać, że nic się nie stało. Musimy o tym poro... 

- Nie! - przerwała mu gwałtownie. - Nie chcę o tym rozmawiać. 

Nie chcę! - upierała się. 

Richard był i musiał pozostać jedynie nieznajomym z listów. Tylko 

pod tym warunkiem mogła się z nim spotkać. Wiedziała, że jeśli 

będzie próbował się do niej zbliżyć, ucieknie najdalej jak to możliwe. 

RS

background image

51 

 

- Powiedziałam, że nie chcę rozmawiać o... o moim małżeństwie! 

- O twoim małżeństwie?! - wybuchnął Richard. Liz skuliła się na 

krześle. Gwałtowność jego reakcji zaskoczyła ją. 

- O twoim małżeństwie! Dobre sobie! - zżymał się. - A co z naszym 

małżeństwem, Beth? Może porozmawiamy raczej o naszym 

małżeństwie, co? 

 

 

 
 

 

 

 

 

 
 

 

 

 

 

 
 

 

 

 

 

 

 
 

 

 

 

 

 

RS

background image

52 

 

ROZDZIAŁ PIĄTY 

„A może porozmawiamy o naszym małżeństwie, co?" 

Liz miała wrażenie jakby znalazła się nagle na wirującej karuzeli, 

której mechanizm uległ uszkodzeniu i która lada chwila wyrzuci 
swych pasażerów prosto w przestworza. A wiec, udało mu się, 

pomyślała na poły z gniewem, na poły z... podziwem. Udało mu się 

przełamać ten mur obojętności, który z takim zacięciem budowała 

wokół siebie przez ostatnie dziewięć miesięcy i rozbudzić w niej na 

nowo uczucia, których istnienia nawet nie podejrzewała. 

Kiedy po raz pierwszy wspomniał coś o spotkaniu, odmówiła bez 

wahania, jakby już wtedy przeczuwała, że to nie ma sensu. Ale 
Richard nie dawał za wygraną. W każdym kolejnym liście prosił, 

nalegał, zaklinał, aż w końcu uznała, że tak dalej być nie może, że nie 

mogą kontynuować tej korespondencji, zanim nie wyjaśnią sobie 

paru spraw. 

Zgodziła się z nim spotkać, choć już wtedy doskonale zdawała 

sobie sprawę, że to zadanie przerasta jej siły. Właśnie dlatego 
postawiła mu pewne warunki. Zgodziła się przyjść na spotkanie, jeśli 

Richard obieca, że ani słowem nie wspomni o tym, co ich kiedyś 

łączyło. Mieli udawać dwoje nieznajomych, którzy nigdy przedtem 

się nie widzieli, a o sobie wiedzą jedynie tyle, co z listów, które 

wymienili. Tylko w ten sposób mogła przejść przez tę próbę. 

I prawie się udało. A przynajmniej jej. Wmówiła sobie, że zna go 

jedynie jako Richarda Deacona, autora zabawnych listów. Starała się 

nie myśleć o tym Richardzie Deaconie, z którym jeszcze nie tak 

dawno dzieliła małżeńskie łoże. Dopiero gniewne, nabrzmiałe 

goryczą słowa sprawiły, że maski opadły, odsłaniając prawdziwe 

oblicze człowieka, którego niegdyś tak bardzo kochała, a który 

swoim chłodem i obojętnością złamał jej serce. 

- Nasze małżeństwo nie istnieje! To skończone! Słyszysz?! 

Skończone! 

- Ale dlaczego? - nie rezygnował. - Czy dlatego, że pewnego dnia, 

RS

background image

53 

 

tak po prostu, spakowałaś swoje rzeczy i odeszłaś? Bez słowa 

wyjaśnienia! 

- Odeszłam? - Liz zatrzęsła się z oburzenia. Jak śmie ją oskarżać, 

skoro nawet ślepy by zauważył, że to właśnie on ją przez cały czas 

ignorował! 

- Owszem, odeszłam, ale nasze małżeństwo rozpadło się na długo 

przedtem, zanim zdecydowałam się odejść. Nic nas już wtedy nie 

łączyło. Nawet nie było cię w domu - dodała oskarżająco. 

Ostatnie stwierdzenie trafiło w jego czuły punkt. Richard zbladł, 

tylko niebieskie oczy były zaskakująco spokojne, jak niebo w 

bezchmurny, słoneczny dzień. 

- Przyznaję, że ostatnimi czasy trochę cię zaniedbywałem, ale 

zrozum, Beth... 

- Prosiłam, żebyś mnie tak nie nazywał! - przerwała mu ostro Liz. 

Nie była w stanie znieść tego pieszczotliwego zdrobnienia, które tak 
często słyszała z jego ust w zupełnie innych okolicznościach, w 

czasach, kiedy jeszcze wierzyła, że miłość i małżeństwo to dwa 

nierozerwalne pojęcia, nie istniejące bez siebie. 

- Liz - poprawił się Richard. - A właśnie, może wyjawisz mi, 

dlaczego postanowiłaś zmienić imię na Liz Neal? Czyżby Beth 

Deacon nie było dla ciebie wystarczająco dobre? 

Beth Deacon, pomyślała z goryczą Liz. Dobrze pamiętała, jak 

niegdyś bardzo pragnęła nosić to nazwisko. I pewnie nadal by je 

nosiła, gdyby nie złamał jej serca. Richard Deacon - jedyna miłość jej 

życia. Zagryzła wargi, by powstrzymać pełne goryczy słowa, cisnące 

się jej na usta. Z jej piersi wyrwało się żałosne westchnienie. 

Wiedziała. Wiedziała, że tak się to skończy. Nie potrafiła już dłużej 

udawać przed sobą, że nic się nie stało, że stojący naprzeciw niej 
mężczyzna to ktoś obcy, kogo niedawno poznała i z kim nic ją nie 

łączyło. Długo powstrzymywane bolesne wspomnienia powróciły. 

Po raz pierwszy ujrzała Richarda Deacona na uroczystej kolacji, 

na którą zabrał ją jej ówczesny narzeczony. Była wtedy na ostatnim 

roku studiów, na uniwersytecie w Durham. Lionel, ów narzeczony, 

był świeżo upieczonym architektem, którego poznała w miejscowym 

RS

background image

54 

 

pubie, a uroczysta kolacja wydana została na cześć jego szefa. 

Liz od razu zwróciła uwagę na Richarda, ponieważ podobnie jak i 

ona był jedną z nielicznych osób w tym towarzystwie, które nie 

wkroczyły jeszcze w tak zwany wiek średni. Siedział w 

przeciwległym kącie sali i zabawiał rozmową obwieszoną 

brylantami starszą damę, w której Liz rozpoznała Marjorie 

Huntingdon, żonę szacownego jubilata. 

Czarujące uśmiechy i uwodzicielskie spojrzenia podziałały. Nawet 

z miejsca, w którym siedziała, Liz zauważyła, jak policzki starszej 
pani nabierają kolorków. Ten młody człowiek daleko zajdzie, 

pomyślała. W tej samej chwili mężczyzna, jakby wyczuwając, że jest 

bacznie obserwowany, podniósł głowę i popatrzył wprost na nią. Ich 

spojrzenia spotkały się. Zupełnie jak w tych starych romansidłach, 

przemknęło jej przez głowę i w tym momencie mężczyzna 

obdarował ją swoim najpiękniejszym uśmiechem. Liz zadrżała. 
Cofnęła się odruchowo, nadeptując na nogę stojącemu tuż za nią 

Lionelowi, który, zaskoczony, ochlapał sobie ubranie winem. Na 

szczęście wino było białe. 

- Och! Przepraszam! 

- Nic takiego - zapewnił ją Lionel, ze względu na stojących dookoła 

ludzi uśmiechając się kwaśno i Liz wiedziała już, że ich króciutki 
romans właśnie się skończył. Lionel nigdy jej tego nie daruje. Nie 

zaproponuje kolejnego spotkania, kiedy odprowadzi ją dziś wieczór 

do domu. Zresztą, wcale jej na tym nie zależało. Patrząc na 

przystojną, gładko ogoloną twarz pod czupryną ciemnoblond 

włosów, nagle uświadomiła sobie, że absolutnie nic do niego nie 

czuje. Czy to przez uśmiech tamtego mężczyzny? 

Cóż, u licha, się z nią działo? To niemożliwe, aby jedno spojrzenie, 

jeden uśmiech tak ją rozstroiły! Nawet nie pamiętała, jak on 

właściwie wyglądał. Zapamiętała jedynie jego uśmiech. 

Podczas kolacji okazało się, że przydzielono jej miejsce obok 

nieznajomego. Liz wykorzystała tę okazję, by przyjrzeć się mu 

dokładnie. Z bliska nie był już taki przystojny. Zbyt szczupła twarz, 

zapadnięte policzki, zbyt blisko osadzone oczy, za długi nos. I ta 

RS

background image

55 

 

arogancka, pewna siebie mina, którą łagodził dopiero uśmiech. 

Zajęta obserwacją, nie dosłyszała skierowanego do niej pytania. 

Dopiero kiedy mężczyzna lekko dotknął jej ramienia, zrozumiała, że 

coś do niej mówił. 

- Skąd się tu wzięłaś? Nie jesteś niczyją żoną. Znam tu wszystkich. 

- Nie. Nie jestem mężatką - popatrzyła w niebieskie oczy. - Nie 

jestem nawet zaręczona - dodała, machając mu przed nosem lewą 

dłonią. 

Mogłaby przysiąc, że w tym momencie mężczyzna uśmiechnął się 

leciutko z zadowoleniem, ale trwało to tylko ułamek sekundy. 

- Tak myślałem. Jesteś za młoda, by wiązać się z kimś z tego 

towarzystwa. 

Tym razem Liz nie miała już najmniejszych wątpliwości. W głosie 

mężczyzny rozbrzmiewała wyraźna satysfakcja. Wrodzone poczucie 

uczciwości zmusiło ją, by wyznać prawdę. 

- Właściwie to przyszłam tu z Lionelem. Radosny błysk w 

niebieskich oczach zniknął bez śladu. 

- Ach tak, Lionel -mruknął, przenosząc spojrzenie na przeciwną 

stronę stołu, gdzie Lionel z przesadnym zainteresowaniem 

przysłuchiwał się wywodom swego szefa, pana Huntigdona. - Nasz 

pan Edwards zawsze miał oko na piękne dziewczęta. 

Liz nie kryła zadowolenia. Jak każda kobieta lubiła komplementy. 

Mężczyzna pełnym uznania wzrokiem obrzucił jej skromną, 

granatową sukienkę, tanią biżuterię i długie, ciemne włosy, spięte z 

tyłu głowy w coś, co miało w założeniu przypominać elegancki 

koczek. Podziw zastąpiło zaskoczenie. 

- Nie powiedziałbym, że jesteś w jego typie. 

- A jaki jest ten jego typ? - Liz zmarszczyła brwi. Mężczyzna 

uśmiechał się krzywo. 

- Nieco starszy i... powiedziałbym, bardziej doświadczony. Nasz 

Lionel lubi otaczać się eleganckimi kobietami. 

- A... a ja nie jestem... elegancka? - Liz zniżyła głos do szeptu. Nie 

chciała, by rozmowa dotarła do uszu sąsiadów. Policzki oblał jej 

ciemny rumieniec. 

RS

background image

56 

 

Mężczyzna popatrzył na nią spojrzeniem niewiniątka. Wiedziała, 

że się z niej wyśmiewa. 

- Ja tego nie powiedziałem. Spytałaś, jaki typ kobiet lubi nasz 

wspólny przyjaciel, Lionel, więc ci odpowiedziałem. Musi ci na nim 

zależeć — dodał znacząco. 

- Też coś! - prychnęła gniewnie Liz. - Czyżbyś insynuował, że... 

- Niczego nie insynuuję, ja po prostu odpowiadam na pytania. 

Liz popatrzyła na sąsiada ze zdziwieniem. Kiedy ujrzała go po raz 

pierwszy, wydał jej się równie zagubiony jak ona. Teraz zdała sobie 
sprawę, że się myliła. Mężczyzna dobrze wiedział, co w trawie 

piszczy. 

- I nie napraszaj się o komplementy - ciągnął. - Powinnaś wiedzieć, 

że kto jak kto, ale ty nie musisz tego robić. 

- Napraszać się o ...? - obraziła się Liz. - Słuchaj, no ty, nie wiem, 

kim jesteś, ale... 

- Richard Deacon - przedstawił się. - Nowy nabytek wspaniałej 

firmy Huntingdon i spółka, choć nie wiem za jakie grzechy. 

- Nie lubisz swojej pracy? - domyśliła się Liz, zaskoczona tym 

wyznaniem. 

Mężczyzna skrzywił się lekko. 

- Dopiero zaczynam w tej branży, ale nie tak chciałbym spędzić 

resztę życia. Projektowanie sklepów spożywczych to dość intratne 

zajęcie, ale ja chcę czegoś więcej. 

- Tak? 

- Chcę tworzyć budowle, które byłyby nie tylko funkcjonalne, ale i 

piękne - zapalił się. - Takie, które pasowałyby do otoczenia, 

uwydatniały jego charakter. W naszym świecie jest już dosyć 

brzydoty. Budynek może być dziełem sztuki, tak jak obraz, czy 
rzeźba. 

Ta ostatnia opinia nie umknęła uwagi Lionela i tak skończyła się 

prywatna rozmowa, a wywiązała ogólna dyskusja o roli i miejscu 

architektury we współczesnym świecie. Liz odkryła, że ona i Richard 

Deacon należeli do mniejszości przekonanej, że nowo powstające 

budynki należy dopasować charakterem do pozostałych. Kiedy 

RS

background image

57 

 

jednak rozmowa zeszła na techniczne szczegóły, Liz umilkła i 

pozwoliła przejąć pałeczkę Richardowi, z zadowoleniem 
przysłuchując się rzeczowym, logicznym argumentom, 

wypowiadanym spokojnym, równym głosem. Lionel zaś z każdą 

sekundą dyskusji robił się coraz bardziej czerwony i obraźliwym 

tonem dawał do zrozumienia, że uważa poglądy swego przeciwnika 

za głupie i ograniczone. Dyskusję przerwała Marjorie Huntingdon. 

- Myślę, panowie, że dużo przyjemniej będzie się wam 

kontynuowało tę rozmowę przy kawie. Proponuję, żebyśmy przeszli 
do salonu. Zaraz podadzą kawę. 

Słowom tym towarzyszyło znaczące spojrzenie w stronę 

Richarda, który skrzywił się lekko. 

- Czuję, że podpadłem - szepnął do ucha Liz. - Marjorie nie cierpi, 

kiedy rozmowa schodzi na interesy, a poza tym nie podobają jej się 

moje pomysły. Jest lojalna wobec męża. 

Liz podniosła się z krzesła. 

- Zaczekaj! - powstrzymał ją Richard. - Czy naprawdę chcesz 

spędzić resztę wieczoru popijając kawę w salonie Huntingdonów? 

- No, nie bardzo - zawahała się Liz. Szczerze mówiąc, nie miała na 

to najmniejszej ochoty. Nudziły ją tego, typu imprezy. 

- Więc chodźmy stąd! Jutro przeproszę Marjorie i jakoś to 

wyjaśnię. 

Liz nie poznawała samej siebie, kiedy cichaczem schwycili 

płaszcze z wieszaka w holu i wymknęli się w mroźną, gwieździstą 

noc. Czute się jak uczennica na wagarach. 

Zwykle była bardziej rozważna, ale tym razem nie zważała, co 

powie reszta gości, jak zareaguje Lionel, ani co pomyśli o niej ten 

czarujący, młody człowiek, któremu dała się porwać z przyjęcia. Nie 
obchodziło ją, co może się stać. Wiedziała tylko, że chce spędzić tę 

noc z Richardem Deaconem i serce rosło jej na myśl, że on również 

tego chce. Podskakując wesoło ruszyła za nim w stronę 

zaparkowanego po drugiej strome ulicy samochodu. 

- Obawiam się, że będziesz rozczarowana. Mój ford to nie porsche 

Lionela - zauważył kwaśno, otwierając przed nią drzwi. 

RS

background image

58 

 

- Nigdy nie podobało mi się porsche - roześmiała się Liz. - Zbyt 

krzykliwe, jak na mój gust. Ten wygląda o wiele bardziej 
zachęcająco. 

I, o dziwo, wnętrze starego forda escorta było dużo bardziej 

wygodne od najnowszego modelu porsche'a, własności Lionela 

Edwardsa. Siedząc w miękkim fotelu, z Richardem u boku, Liz nigdy 

nie czuła się lepiej, bezpieczniej, pewniej. I już wiedziała. Tu było jej 

miejsce. W tym samochodzie. Obok tego mężczyzny. Z nim nie 

musiała nawet prowadzić uprzejmych rozmówek, tak jak z innymi 
mężczyznami. Już sama jego obecność zupełnie jej wystarczała. 

- Zwykle tak nie robię - tłumaczył się Richard. Minęli dom 

Huntingdonów i skierowali się w stronę Durham. - Nie chciałbym, 

żebyś pomyślała sobie, że mam w zwyczaju podrywać piękne 

dziewczęta, porywać je z przyjęcia u moich pracodawców i uwozić w 

noc. 

- Więc dlaczego dzisiaj to zrobiłeś? - zainteresowała się Liz. 

Powiedział: „piękne dziewczęta", a więc mu się podobam, pomyślała. 

Zmarszczył brwi. 

- Sam nie wiem. Po prostu, stało się - roześmiał się Richard. - Czy 

zdajesz sobie sprawę, że nic o tobie nie wiem. Znam tylko twoje 

nazwisko. Charles zwrócił się do ciebie: panno Neal. 

- Elizabeth Neal - potwierdziła Liz. - Jestem studentką. Na 

uniwersytecie w Durham. Studiuję języki i jestem na ostatnim roku. 

- Aha! - mruknął mężczyzna. 

Rozczarowanie brzmiące w jego głosie nie umknęło uwagi Liz. 

- Czy to coś złego? - popatrzyła na niego zaskoczona. 

- To zależy - padła enigmatyczna odpowiedź. Zależy? Zależy od 

czego? - zastanawiała się w duchu 

Liz. Ciekawe, o co mu chodziło. Czekała, aż Richard sam wyjaśni, 

co miała znaczyć ta dziwna odpowiedź, ale mężczyzna milczał. 

Odezwał się ponownie dopiero kiedy dojechali do Durham. 

- Przejdźmy się trochę. Co ty na to? Zaparkował samochód i 

ruszyli pustymi, wąskimi chodnikami. Długie nogi Richarda 

pośpiesznie przemierzały kręte uliczki. Liz prawie biegła chcąc 

RS

background image

59 

 

dotrzymać mu kroku, ale zaabsorbowany swoimi myślami nawet 

tego nie zauważył. Zmarszczone brwi i zacięty wyraz twarzy 
powstrzymywały ją od pytań, kiedy jednak znaleźli się na małym 

skwerku na wprost starej katedry, nie potrafiła powstrzymać 

pełnego zachwytu okrzyku, który wyrwał się jej z ust. 

- Popatrz! 

Spojrzenie mężczyzny powędrowało na majestatyczną, starą 

budowlę rysującą się wyraźnie na tle usianego gwiazdami nieba. Po 

jego oczach poznała, że ten widok zrobił na nim równie silne 
wrażenie. 

- Piękna, prawda? - szepnęła. Potakująco kiwnął głową. 

- Opowiedz mi o niej, proszę. Potrafię zauważyć jej piękno, ale nic 

o niej nie wiem. Nie potrafię dostrzec tego, co ty, więc, proszę, 

opowiedz mi o niej. 

Chciała dowiedzieć się jak najwięcej nie tylko o samej katedrze, 

ale przede wszystkim o człowieku, który stał obok niej. Pragnęła 

zbliżyć się do niego, poznać jego myśli. Później, gdy przypominała 

sobie ten wykład na temat średniowiecznej sztuki, którego 

wysłuchała w tamtą księżycową noc, stojąc na opustoszałym 

skwerku, cała sytuacja wydała jej się zupełnie nierzeczywista, 

nierealna. Nie wiedziała jak długo tam stali. Czy minęły minuty, czy 
może godziny. Pamiętała tylko to uczucie żalu, kiedy Richard 

skończył mówić. 

- Koniec wykładu - oświadczył sucho. - Przepraszam, że tak się 

rozgadałem. Na drugi raz będziesz wiedziała, że nie należy wciągać 

mnie w dyskusje w środku nocy. 

- Podobał mi się twój wykład - uśmiechnęła się Liz. Serce zabiło jej 

radośnie. Powiedział przecież: „na drugi raz". 

- Nareszcie dowiedziałam się czegoś o tym mieście. Trochę mi 

głupio, że mieszkam w nim od czterech lat i właściwie prawie go nie 

znam. Rozumiesz, co mam na myśli? 

- Rozumiem - przytaknął. 

Coś w jego głosie zaalarmowało ją. Popatrzyła na niego 

zaskoczona, ale jego twarz nic jej nie mówiła. Przeniosła wzrok na 

RS

background image

60 

 

katedrę. 

- Jest niesamowita, prawda? - wyrwało jej się pełne zachwytu 

westchnienie. -To nowoczesne centrum handlowe, które tak podoba 

się Lionelowi, nie budzi takich emocji. 

- O tak. Patrząc na nie, pewnie wcale nie pragnąłbym cię wziąć w 

ramiona i... 

Silne ramiona Richarda zamknęły ją w namiętnym uścisku. 

Pochylił się do jej ust. Liz zadrżała. Instynktownie nadstawiła twarz. 

Jego wargi były czułe i zaskakująco delikatne, jakby nie był jeszcze 
pewny, czy ona również pragnie tego pocałunku. Już po chwili 

jednak stały się bardziej natarczywe, zdecydowane. Liz posłusznie 

rozchyliła usta. Zrozumiała, że to właśnie to, czego zawsze szukała, 

że oto odnalazła swoje miejsce w ramionach tego właśnie 

mężczyzny. Oto, na oświetlonym blaskiem księżyca skwerku, przed 

przepiękną średniowieczną katedrą, spełniały się jej dziewczęce sny 
i marzenia o wielkiej, prawdziwej miłości. 

Język Richarda wśliznął się między jej wargi. Duże, ciepłe dłonie 

pieściły jej ramiona, szyję, piersi. Przywarła mocniej do silnego, 

muskularnego ciała, ale czuła, że to jej nie wystarcza. Każdy nerw jej 

ciała drżał i błagał o więcej. Wiedziała, że musi i chce się z nim 

kochać. Dopiero wtedy pozna go naprawdę. Zacisnęła palce na 
ramionach mężczyzny. 

- Beth! - z piersi Richarda wyrwało się ciche westchnienie. 

Niechętnie oderwał wargi od jej ust. Oddychał ciężko, jak po długim, 

męczącym biegu. - Nie rób mi tego, Beth. Nie tutaj, nie teraz... Ja... nie 

mogę... 

Delikatnie uwolnił się z opasujących go ramion. 

- Pozwolisz, że odwiozę cię do domu, dobrze, Beth? Nikt dotąd tak 

jej nie nazywał. Beth. Spodobało jej się to imię. Dużo bardziej niż Liz, 

jak mówili do niej przyjaciele, czy formalne Elizabeth, którego 

używała jej matka, nie uznająca zdrobnień. 

Zaproponował, że odwiezie ją do domu. Z pewnością, kiedy tam 

dotrą, będzie chciał wejść. Będą kochać się w jej pokoju. Była tego 

pewna. Jej twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. 

RS

background image

61 

 

- Możemy pójść pieszo. To niedaleko - powiedziała, biorąc go pod 

ramię. 

Raźnym krokiem ruszyli przez śpiące o tej porze miasteczko do 

małego mieszkanka, które Liz dzieliła wraz z trzema koleżankami. 

Milczeli. Była mu za to wdzięczna. Cała oddała się radosnemu 

oczekiwaniu na to, co miało za chwilę nastąpić. 

Kiedy jednak znaleźli się przed domem, Richard zatrzymał się 

gwałtownie. 

Liz popatrzyła na niego zaskoczona. 
- Tu się pożegnamy -powiedział cicho. Jego głos drżał lekko. 

Liz zamarła. 

- Pożegnamy? - wyjąkała. - Ale dlaczego? 

- Muszę to wszystko przemyśleć. 

Nie wierzyła własnym uszom. Przemyśleć?! A o czym tu, u licha, 

myśleć?! Przecież wszystko było zupełnie jasne. 

- Nie jestem jeszcze gotowy, Beth. To wszystko stało się tak nagle - 

usprawiedliwiał się. - I to akurat teraz, kiedy... No cóż, mam pewne 

plany. Jest tyle rzeczy, które chciałbym zrobić. W przyszłym 

tygodniu mam spotkanie w sprawie pracy w pewnej dużej firmie. 

Jeśli wszystko pójdzie dobrze i dostanę tę posadę, wkrótce będę 

mógł stanąć na nogi i otworzyć własny interes, ale oznacza to 
również, że będę musiał przeprowadzić się do Manchesteru. 

Manchester?! Liz zdrętwiała. Richard wyjeżdżał do Manchesteru. 

To wszystko, co wydarzyło się tego wieczoru, nie miało dla niego 

żadnego znaczenia. W najmniejszym stopniu nie wpływało na jego 

decyzję. Praca. Oto co się dla niego liczyło. 

- A więc... to koniec - szepnęła. 

- Koniec? - Richard popatrzył na nią zaskoczony. - Nie, Beth, to 

wcale nie koniec. Chyba że sama tego zapragniesz. Chciałem jedynie, 

żebyś poznała moje plany. Wiem, że musisz tu jeszcze zostać, 

skończyć studia i tak dalej. Ja, z kolei, będę miał na początku sporo 

pracy. Nie będzie nam łatwo. Ty tutaj, a ja w Manchesterze. Ale jeśli 

możesz, jeśli jesteś w stanie wytrzymać tę rozłąkę, chciałbym 

widywać się z tobą tak często, jak to tylko będzie możliwe. 

RS

background image

62 

 

- A więc? Co stało się z Beth Deacon? - powtórzył Richard. 

- Beth Deacon nie istnieje. To przeszłość, a ja chcę zapomnieć o 

przeszłości. 

- A... a nasze małżeństwo? Czy ono również należy do przeszłości? 

Tej, o której tak bardzo pragniesz zapomnieć? 

- A jak myślisz? - żachnęła się Liz. - Ten układ między nami, to 

wcale nie było normalne małżeństwo! 

- Tak oceniasz? Czy uważasz, że to była pomyłka? Od początku do 

końca pomyłka? 

- Przestań! - zniecierpliwiła się Liz. - To nie było normalne 

małżeństwo! Małżeństwo polega na partnerstwie. Obie strony mają 

równe prawa i obowiązki. Ale kiedy tylko jedna strona daje z siebie 

wszystko, a... 

- Chcesz powiedzieć, że ty byłaś właśnie tą stroną, która dawała, 

co? - przerwał jej Richard, z trudem hamując gniew. - Ja również 
dawałem... 

- O! Czyżby? - zdziwiła się złośliwie Liz. - A... tak. Dawałeś, 

owszem. Prezenty! 

Richard zbladł. 

- O tak! Obsypywałeś mnie pięknymi, drogimi prezentami, tylko że 

wcale mi na nich nie zależało. Nie tego oczekiwałam! 

- Beth... - zaczął Richard, ale przerwał mu ostry dzwonek telefonu. 

Liz, wdzięczna za ratunek, pośpiesznie schwyciła słuchawkę. 

-Tak? 

- Elizabeth? - charakterystyczny, wysoki kobiecy głos dotarł aż do 

uszu mężczyzny. 

- Twoja matka ma talent do przerywania w najmniej stosownej 

chwili - mruknął Richard. 

Liz zakryła dłonią słuchawkę, ale było już za późno. Wyczulone 

ucho starszej pani wychwyciło niski, męski głos. 

- Czy jest ktoś u ciebie, Elizabeth? Liz westchnęła ciężko. 

- Tak, mamo... Przyjaciel. 

- Przyjaciel! - pogardliwie prychnęła Jane Neal. 

- Mężczyzna. Powinnaś była nauczyć się do tej pory, że żaden 

RS

background image

63 

 

mężczyzna nigdy nie będzie twoim przyjacielem. Czy twoje 

małżeństwo nie było tego najlepszym przykładem? 

- Mamo... 

- Właśnie dlatego dzwonię - ciągnęła starsza pani, nie zwracając 

uwagi na protesty córki. - Enid Jameson powiedziała mi, że widziała 

dziś w mieście tego mężczyznę. 

Liz popatrzyła ze strachem na stojącego obok niej Richarda. Była 

pewna, że słyszał i doskonale wiedział, kogo miała na myśli jej matka 

mówiąc „ten mężczyzna". 

- Pomyślałam, że powinnam ostrzec cię, że on tu jest. Bóg jeden 

wie, jakie mogą z tego wyniknąć kłopoty. 

- Mamo! - Liz wiedziała, że musi przerwać tę rozmowę. Ale było 

już za późno. 

- Chyba to nie on jest teraz u ciebie, Elizabeth? - zaniepokoiła się 

starsza pani. - Wiesz przecież, że ten... 

- Mamo! Nie chcę więcej o nim rozmawiać. To należy już do 

przeszłości. - Głos drżał jej lekko kiedy mówiła te słowa, ale czuła, że 

nie ma innego wyjścia. -Tym razem to już koniec. To wszystko w 

ogóle nie powinno było się zdarzyć. Ja... 

Nie dokończyła, bo oto Richard wyrwał jej z rąk słuchawkę i z 

trzaskiem odłożył na widełki. Chwycił Liz w ramiona, zmuszając, by 
na niego spojrzała. 

- A wiec to już koniec, tak? - rzucił ostro. - To wszystko nie 

powinno było się zdarzyć - przedrzeźniał ją drwiąco. -Do licha, Beth, 

ta twoja cała gadanina o dawaniu i braniu, o partnerstwie.... Ty! Ty, 

która nie masz najmniejszego pojęcia o dawaniu... - urwał. 

Jasne oczy pociemniały. - No, może z jednym małym wyjątkiem - 

dorzucił gorzko. - Jest coś, czego nigdy mi nie odmawiałaś i właśnie 
tego teraz chcę. 

- Nie! Richa... 

Reszta jej słów utonęła w długim, namiętnym pocałunku. Nigdy 

przedtem Richard nie całował jej w ten sposób. Przez chwilę 

szarpała się gwałtownie, ale jego ramiona były jak stalowe obręcze. 

Choć wcale tego nie chciała, jej ciało bezwolnie odwzajemniało 

RS

background image

64 

 

pieszczoty. Było niczym dobrze nastrojony, czuły instrument, który 

zawsze poddaje się ręce swego mistrza. 

Mężczyzna wyczuł jej uległość. Jego pieszczoty stały się 

delikatniejsze, bardziej czułe. Rozluźnił uścisk i przesunął dłonie 

wzdłuż ciała kobiety. Liz zadrżała. Serce waliło jej jak oszalałe, raz 

po raz oblewała ją gorąca fala podniecenia. 

- Richard! - szepnęła i przywarła mocniej do silnego, 

muskularnego ciała. Jego zręczne palce sprawnie rozpinały guziki jej 

bluzki. Wsunął dłonie pod cienki materiał, delikatnie pieszcząc 
kciukami jej nabrzmiałe, wrażliwe sutki. 

- O tak, moja słodka, Beth - powtarzał chrapliwym z podniecenia 

głosem. - To właśnie był twój dar dla mnie. I nadal jest, prawda? Nie 

zaprzeczaj, Beth. I tak ci nie uwierzę. Nadal tego pragniesz, czyż nie? 

Nie spuszczał wzroku z jej twarzy i Liz wiedziała, że nawet gdyby 

chciała skłamać, wyczytałby prawdę z jej oczu. Zresztą wcale nie 
zamierzała kłamać. Po prostu nie była w stanie wydusić z siebie ani 

słowa. Dłonie Richarda stały się bardziej natarczywe. 

- Czyż nie, skarbie? 

Skarbie! To pieszczotliwe słowo sprawiło, że coś w niej pękło. 

- Tak! - szepnęła drżącym głosem. - Tak! 

W tej samej chwili Richard cofnął się gwałtownie, wypuszczając ją 

z ramion. 

- Tak? - roześmiał się gorzko. - Mógłbym wziąć cię teraz, tutaj, na 

tej kanapie, a ty wcale byś nie protestowała. Mówiłaś o braniu i 

dawaniu, ale tak naprawdę to nawet nie wiesz, co to znaczy dawać. 

No, może z wyjątkiem tej jednej rzeczy, ale nawet wtedy to nie było 

samo dawanie. Przyjmowałaś rozkosz jaką ja dawałem... Ale teraz.... 

teraz już za późno, Liz. Nie musisz mi się oddawać. Nie w ten sposób. 
Dajesz mi jedynie swoje ciało, a cóż wart jest seks bez miłości?! 

- Cóż wart?! - Liz nie potrafiła już dłużej hamować wzbierającego 

w niej gniewu. - I kto to mówi?! Masz krótką pamięć, co? 

Richard popatrzył na nią zaskoczony. 

- Krótką pamięć? O czym ty, u licha, mówisz? 

- Dobrze wiesz, o czym mówię. Nie wierzę, że tak szybko 

RS

background image

65 

 

zapomniałeś. Ja... ja nigdy ci tego nie zapomnę. Nigdy nie zapomnę 

tamtej ostatniej nocy, kiedy mnie zgwałciłeś! 

- Zgwałciłem? - zaczął niepewnie Richard, ale Liz nie pozwoliła 

mu dokończyć. 

- Ale już nigdy więcej, słyszysz? Nigdy więcej! Chcę, żebyś sobie 

poszedł. Na zawsze. Chcę, żebyś zniknął z mego życia. 

Przez krótką chwilę stali naprzeciw siebie, mierząc się gniewnym 

wzrokiem. Richard otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale po 

namyśle zrezygnował. Odwrócił się, schwycił płaszcz i szybkim 
krokiem ruszył do drzwi. Na progu zawahał się. 

- A propos - zwrócił się do Liz uprzedzająco grzecznym tonem - 

może byłabyś tak uprzejma przekazać swojej matce, że „ten 

mężczyzna" ma imię i byłby jej głęboko wdzięczny, gdyby o tym 

pamiętała. Żałuję też, że nie mogę powiedzieć, że miło mi było 

znowu cię zobaczyć, Elizabeth, ale oboje wiemy, że to nieprawda. 
Powiedziałaś, że chcesz, żebym odszedł z twojego życia. No cóż, nie 

pozostaje mi nic innego jak tylko zastosować się do twego życzenia. 

Zostawiam cię sam na sam z tą twoją bezcenną niezależnością, ale 

bądź ostrożna, bo pewnego dnia obudzisz się rano i stwierdzisz, że 

to jedyne, co ci pozostało. 

 
 

 

 

 

 

 

 
 

 

 

 

 

 

RS

background image

66 

 

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

Praca nad biografią Balzaka dobiegła końca. Liz odetchnęła z ulgą. 

Trzy tygodnie solidnej, ciężkiej harówki, za to teraz była wolna. 

Mogła robić, co chciała. Tylko czego właściwie chciała? 

Obiecywała sobie, że kiedy przetłumaczy książkę, zrobi sobie 

krótkie wakacje. Teraz jednak, kiedy biografia była skończona, a 

maszynopis w drodze do redakcji, zupełnie nie wiedziała, co robić. 

Po raz pierwszy zdała sobie sprawę, co naprawdę znaczy samotność. 

Kiedy odchodziła od Richarda, samotność była tym, czego 

najbardziej pragnęła. Opuściła ich wspólny dom pod wpływem 

nagłego impulsu, rozpaczy, nie bardzo wiedząc dokąd iść, do kogo 
zwrócić się o pomoc. Wszyscy jej przyjaciele byli również 

zaprzyjaźnieni z Richardem, a nie chciała, by mąż ją odnalazł. 

Eleanor chętnie przyjęłaby ją do siebie, ale była przecież siostrą 

Richarda i Liz nie chciała stawiać przyjaciółki w kłopotliwej sytuacji. 

Tak więc, zwyczajem wszystkich zdesperowanych i rozczarowanych 

młodych mężatek, poszukała schronienia u matki. 

I to był jej największy błąd. Jane Neal ani razu wprawdzie nie 

powiedziała: „A nie mówiłam", czy „wiedziałam, że to się tak 

skończy". Słowa były zupełnie zbyteczne. Liz wyczytała wszystko z 

twarzy matki, ze spojrzeń, jakie jej rzucała, kiedy opowiadała o 

swoim małżeństwie z Richardem Deaconem. Wiem, wiem, mówiły 

mądre stare oczy. Nie musisz mi tego tłumaczyć. Znam mężczyzn i 
dobrze wiem, do jakich podłości potrafią być zdolni. Spójrz na swego 

ojca. 

Od początku mnie zdradzał, a kiedy odszedł, miałaś zaledwie 

siedem lat. 

Już po tygodniu Liz zrozumiała, że nie może dłużej mieszkać u 

matki. Za bardzo się od siebie różniły i zbyt wiele je dzieliło. 

Wiedziała, że musi znaleźć sobie własne mieszkanie. To nie było 
trudne. Dzięki Eleanor miała dobrze płatną pracę i mogła sobie na to 

pozwolić. 

RS

background image

67 

 

Nie pomyślała jednak, że decydując się na pracę w domu, skazuje 

się na samotność. Kiedy chodziła do biura, każdego dnia poznawała 
nowych ludzi, nawiązywała ciekawe znajomości. Choć samotność 

była tym, czego najbardziej pragnęła odchodząc od męża, z czasem 

brak towarzystwa zaczął jej doskwierać coraz bardziej i coraz 

boleśniej. 

Dlaczego? Gdzie tkwił błąd? Jeszcze niedawno, jakieś pół roku 

temu, zrobiła sobie dwutygodniową przerwę w pracy i była zupełnie 

szczęśliwa. Co prawda akurat wtedy zmieniła mieszkanie i cały 
wolny czas wypełniły jej prace porządkowe. No i jakoś to było, zanim 

Richard Deacon ponownie wkroczył w jej życie. 

Richard. Czy to właśnie on był powodem wszystkich rozterek i 

niepokojów? Przez ostatnie trzy tygodnie udawało jej się o nim nie 

myśleć. Zagrzebała się po uszy w pracy. Goniły ją terminy i nie było 

czasu na ponure rozmyślania. Teraz jednak, kiedy książka była już 
skończona, całe dnie spędzała skulona w fotelu, bez końca analizując 

scenę, jaka rozegrała się tu, w tym salonie, jakiś miesiąc temu. Wciąż 

brzmiały jej w uszach pełne goryczy słowa. „Ta cała twoja gadanina 

o braniu i dawaniu, ty... ty, która nawet nie wiesz, co naprawdę 

znaczy dawać!" 

Jak on śmiał! Jak śmiał tak do niej mówić! Do niej, która 

poświęciła wszystko, by ich małżeństwo było szczęśliwe. Wydawała 

wystawne przyjęcia dla jego kolegów z pracy, zabawiała jego 

klientów, zapisała się nawet na te przeklęte kursy gotowania, byle 

tylko go zadowolić. Jak umiała, pomagała mu rozkręcić tę jego 

wstrętną firmę, a w dodatku przez cały czas ciągnęła jeszcze własną 

pracę. 

Ponure rozmyślania przerwał ostry dzwonek telefonu, Liz 

odetchnęła z ulgą i sięgnęła po słuchawkę. 

- Witaj! - usłyszała pogodny głos Eleanor Baldwin. 

- Dzwonię, żeby ci powiedzieć, że „Balzak" dotarł bezpiecznie do 

redakcji. Musiałaś harować jak niewolnica, żeby zdążyć w tak 

krótkim czasie. 

- No cóż... -zaczęła Liz i ugryzła się w język. O mały włos nie 

RS

background image

68 

 

wygadała się, że nie miała przecież nic lepszego do roboty. - 

Chciałam skończyć jak najszybciej. Mam zamiar zrobić sobie krótki 
urlop. 

- O! Rozumiem. Wypoczywasz? - Eleanor zawahała się i Liz 

wiedziała już, co za chwilę usłyszy. 

- Nie wiesz przypadkiem, co słychać u Richarda? 

- Hm, widziałam się z nim jakiś miesiąc temu 

- Liz wolałaby nie przyznawać się do tego spotkania, ale Nell i tak 

pewnie już o nim wiedziała i dzwoniła, by poznać relację drugiej 
strony. - To nie był dobry pomysł. 

- Tak, słyszałam - potwierdziła jej przypuszczenia przyjaciółka. - 

Oczywiście, bez bliższych szczegółów. Znasz mojego brata. Jest taki 

skryty. Twoja matka, jak zwykle, wszystko zepsuła. 

- Chyba tak - niechętnie przyznała jej rację Liz, przypominając 

sobie rozgniewaną twarz Richarda, kiedy usłyszał, jak jej matka 
mówi o nim z przekąsem: „ten mężczyzna". Ciekawe, jak potoczyłaby 

się ich rozmowa, gdyby nie przerwał jej telefon Jane Neal? 

- A jak się miewa nasza „żelazna dama"? 

Liz uśmiechnęła się rozbawiona tym przezwiskiem, którym 

siostra Richarda ochrzciła kiedyś jej matkę. Eleanor i Jane Neal od 

pierwszego spotkania nie przypadły sobie do gustu. Liz 
podejrzewała, że to właśnie jej matkę wini Nell o rozpad małżeństwa 

swego brata. 

- W porządku. 

- Nadal uczy na tej swojej pensji dla panienek z dobrych domów, a 

wieczory spędza na zebraniach ligi Kobiet? 

- A czy to coś złego? - Liz poczuła się w obowiązku, by bronić 

matkę. 

- Nic, nic - zapewniła ją pośpiesznie przyjaciółka. 

- Ale wiesz, muszę wyznać, że zawsze się jej dziwiłam. 

- A cóż w tym dziwnego? Ma pracę, przyjaciół... 

- A... miłość? 

-Miłość?! Przecież znasz jej zdanie na temat mężczyzn. 

Opowiadałam ci. 

RS

background image

69 

 

- A... tak - przyznała kwaśno Eleanor. - Mówiłaś mi jakim draniem 

okazał się twój ojciec i jak zmarnował życie twojej matce, tylko 
wiesz, wydaje mi się, że ona sama je sobie zmarnowała. 

- Nieprawda! - broniła mamy Liz. Zawsze podziwiała ją, że nie 

załamała się po odejściu męża, znalazła pracę, udało jej się zrobić 

karierę i wychować samotnie córkę. 

- Czyżby? - nie dawała za wygraną przyjaciółka. 

- Liz, skarbie, wiele kobiet zostało potraktowanych przez życie i 

mężczyzn równie, a może nawet bardziej brutalnie, ale to nie znaczy, 
że powinny zupełnie zrezygnować z przyjemności i żyć w całkowitej 

ascezie. Jasne, że każdy układa sobie życie, jak mu się żywnie 

podoba. Twoja matka również ma do tego prawo. Zawsze ją 

podziwiałam, ale wiesz, czasem jest mi jej po prostu żal. Tak 

zamknęła się w swojej nienawiści do mężczyzn, że pewnie już 

zapomniała, że życie może być piękne. Dlatego właśnie jest mi jej 
szkoda. 

Słowa Eleanor dźwięczały jej w uszach jeszcze długo po odłożeniu 

słuchawki. Nigdy dotąd Liz nie myślała o matce w ten sposób. 

Zawsze podziwiała ją za spokój i opanowanie, z jakim przyjęte swój 

los. Patrząc na tę władczą, pewną siebie, silną kobietę nigdy nie 

wątpiła, że Jane Neal jest zadowolona z życia jakie wiodła. Teraz 
jednak wcale nie była tego taka pewna. 

Nagle przypomniały jej się słowa Richarda: „Zostawiam cię z tą 

twoją niezależnością, ale bądź ostrożna, bo pewnego dnia obudzisz 

się rano i stwierdzisz, że to jedyne, co ci zostało". 

- Nie! - wyrwał się jej bezwiedny protest, ale zabrzmiał nieco 

fałszywie. 

Była sama. Opuszczona przez przyjaciół. Skrzywdzona przez los. 

Jej małżeństwo okazało się pomyłką, ale czy to znaczy, że już na 

zawsze ma być sama? Ze do końca swych dni będzie nieustannie 

rozpamiętywać doznane krzywdy, odrzucając radości i przyjemności 

jakie niosło ze sobą życie? Czy upodobni się do matki? 

Wyobraźnia podsuwała jej obraz pustego domu, bez bliskiej 

osoby, bez ciepła domowego Ogniska, dziecięcego śmiechu.... Płacz 

RS

background image

70 

 

ścisnął jej gardło. Dzieci. No tak, Jane Neal miała przynajmniej małą 

córeczkę, którą musiała się opiekować, a ona? Cóż ona miała? 

Znów wróciła myślami do przeszłości. Jak to właściwie było? 

Dlaczego im się nie udało? Gdzie tkwił błąd? Przecież Richard nie 

traktował jej źle... 

Richard. No właśnie! Wszystko sprowadzało się do jego osoby. 

Zanim nie doszło do tego fatalnego w skutkach spotkania, była 

zupełnie zadowolona ze swojego nowego życia. Dni wypełniała jej 

praca, a wieczorami.... No tak, pozostawały wieczory. Długie, 
samotne wieczory, kiedy nie miała do kogo ust otworzyć i jeszcze 

dłuższe, bezsenne noce. 

Teraz zaś było jeszcze gorzej. Choć Liz nie przyznałaby się do tego 

nawet przed sobą, tęskniła za listami Richarda. Nigdy przedtem nie 

było tak długiej przerwy w ich korespondencji, co uświadomiło jej, 

jak bardzo czekała na jego listy. 

To moja wina! - westchnęła ciężko. Nie powinnam była tak się 

zachować. Ich małżeństwo było skończone, ale mogła przecież 

rozegrać wszystko zupełnie inaczej. Co prawda nie żyli już ze sobą 

jak mąż i żona, ale przecież mogliby pozostać przyjaciółmi. Richard 

był dla niej taki dobry, zaopiekował się nią, kiedy zachorowała, 

przywiózł jej lekarstwa, podgrzał zupę, a ona...? Ona nawet mu nie 
podziękowała. 

No właśnie! Powinna mu przecież podziękować. Napiszę do niego, 

postanowiła, siadając za biurkiem i sięgając po papier i pióro. „Drogi 

Richardzie" - zaczęła i urwała. 

To dziwne. Dawniej nie miała żadnych problemów z pisaniem do 

niego. Słowa same spływały spod pióra. Dlaczego więc teraz 

siedziała pochylona nad pustą kartką i nic nie przychodziło jej do 
głowy? 

To wszystko jej wina. Nie powinna była godzić się na to spotkanie. 

Nie potrafiła już myśleć o nim jak o nieznajomym, z którym łączyła ją 

jedynie korespondencyjna przyjaźń. Był jej mężem, kochankiem, 

człowiekiem, którego niegdyś tak bardzo pokochała. 

„Drogi Richardzie" - tyle razy pisała te nic nie znaczące, uprzejme 

RS

background image

71 

 

słowa. Ot, po prostu, taka grzecznościowa formułka zaczynająca list. 

Teraz jednak słowa te były niczym magiczne zaklęcie, poza które nie 
potrafiła wyjść. 

A jeśli Richard wcale nie spodziewał się tego listu. Co więcej, może 

wcale mu na nim nie zależało. Może, po prostu, nie chciał już, by do 

niego pisała? 

To całkiem prawdopodobne. Po tych wszystkich gorzkich 

słowach, które od niej usłyszał, wcale by się nie dziwiła, gdyby uznał 

tę znajomość za skończoną. Może więc nie powinna do niego pisać? 

Nie! Sumienie nie pozwalało jej tak zostawić sprawy. Musi napisać 

do niego, choćby po to, by przeprosić za swoje zachowanie i 

podziękować za wszystko; co dla niej zrobił. Nie chciała rozstawać 

się z nim w gniewie. Dopiero kiedy uda im się dojść do porozumienia 

będzie mogła zapomnieć o przeszłości i ułożyć sobie życie na nowo. 

Nie może przecież pozwolić, by przytrafiło jej się to samo, co jej 
matce. Nie chciała, by tak właśnie wyglądało jej dalsze życie. 

Liz zamyśliła się. Wyglądając przez okno, ujrzała za szybą twarz 

matki. Zgorzkniałą, wykrzywioną gniewem. Taką, jaką widziała 

ostatnim razem, tamtego pamiętnego dnia, kiedy odwiedził ją 

Richard. 

Zaniepokojona przerwaną nagle rozmową telefoniczną, Jane Neal 

pojawiła się na progu mieszkania Liz najszybciej, jak tylko zdołała. 

Ku jej wyraźnemu rozczarowaniu, nie zastała tam już swego byłego 

zięcia. Cały gniew skupił się więc na Liz. 

- Coś ty, u lichą, najlepszego zrobiła? Jak mogłaś tak po prostu 

pozwolić mu się tu wedrzeć? Wiesz przecież, co to za człowiek, 

zmarnował ci życie, a ty... 

- Mamo, proszę! Richard wcale się tu nie wdarł. Sama go 

wpuściłam. 

- Wpuściłaś go?! No proszę! - zżymała się matka. - Jeden czarujący 

uśmiech i już gotowe! Jak mogłaś być taka słaba, Elizabeth? 

- To nie było tak - broniła się Liz. - Byłam chora, a on... był tak 

dobry i... 

- Dobry! Dobry! - przedrzeźniała córkę Jane Neal. - Wszyscy oni są 

RS

background image

72 

 

dobrzy, kiedy czegoś chcą, oczywiście. Donald Neal był dla mnie 

dobry za każdym razem, kiedy dowiadywałam się o jego nowych 
zdradach. O tak! - zaśmiała się gorzko. - Był dla mnie bardzo dobry, 

kiedy spotykał się z tą osiemnastolatką, z którą w końcu wyjechał, 

pozostawiając mnie z małym dzieckiem i bez środków do życia! 

Liz patrzyła na nią ze zdumieniem. Choć minęło już tyle lat, nie 

potrafiła przyzwyczaić się do chłodnej pogardy, jaka malowała się na 

twarzy matki ilekroć mówiła o swoim byłym mężu. 

Nie chcę! Nie chcę być taka jak ona! - pomyślała. Nie kochała 

Richarda i nie potrafiła już dłużej być jego żoną, ale nie czuła do 

niego nienawiści. 

- Musisz być bardzo ostrożna, moja mała - ciągnęła pani Neal. - 

Jesteś za miękka, a takie kobiety są bardzo łatwą zdobyczą. Nie 

powinnaś pozwolić, by jakiś mężczyzna traktował cię jak swoją 

niewolnicę. Nawet jeśli ten mężczyzna był dla ciebie miły i dobry, to 
tylko dlatego, że znowu coś knuje. Omota cię, jak pająk swoją ofiarę, 

a potem cię zostawi. Wierz mi, skarbie, mężczyźni chcą tylko jednej 

rzeczy... 

- To nie było tak! 

Choć osłabiona bólem i zamroczona silnymi tabletkami, Liz 

wiedziała, że Richard nie przyszedł po to, by ją uwieść. Czyż nie 
miała na to dowodu? To przecież właśnie on ją odtrącił... 

- Zawsze chodzi im o to samo. - Matka lekceważącym 

machnięciem ręki zbyła słowa córki. - Mężczyźni to takie wstrętne, 

podłe kreatury. 

Jakże często słyszała te pełne jadu słowa. Czyżby Eleanor miała 

rację? Jane Neal nienawidziła mężczyzn i oto do czego doprowadziła 

ją ta nienawiść. Nawet Richard stracił pewnie cały szacunek i 
podziw, jaki dla niej miał, kiedy usłyszał, gdy starsza pani mówi o 

nim ze wzgardą „ten mężczyzna". 

Liz gwałtownie zamrugała powiekami, by powstrzymać 

napływające do oczu łzy i przeniosła wzrok na leżącą przed nią 

kartkę. „Drogi Richardzie". Dwa nic nie znaczące słowa, a jednak... 

Smutek wypełnił jej serce, kiedy przypomniała sobie, jak drogim był 

RS

background image

73 

 

jej ten mężczyzna w pierwszych miesiącach ich znajomości Kończyła 

właśnie studia na uniwersytecie w Durham, on zaś pracował w 
Manchesterze. Nieczęsto mieli okazję, by się spotykać i uczucie, 

które ich wtedy łączyło było czysto platoniczne. Kiedy jednak 

Richard zaprosił ją do siebie na święta Bożego Narodzenia, 

wiedziała, że zostaną kochankami. Nie przypuszczała natomiast, że 

będzie to takie cudowne. Nauczona przez matkę, że „mężczyźni chcą 

tylko jednej rzeczy", dość niechętnie uległa namowom Richarda, ale 

jego czułość i delikatność sprawiły, że już po chwili pomyślała, iż 
Jane Neal chyba trochę przesadziła. 

Dosyć tych rozmyślań! - potrząsnęła głową, by odpędzić 

niespokojne myśli. To wszystko należy już do przeszłości i tam 

powinno pozostać. Czyż nie takie były jej własne słowa? Trzeba 

zapomnieć o tym, co było, a skoncentrować się na tym, co jest. 

Dlaczego jednak postanowiła napisać do Richarda? Czy dlatego, że 

mimo swoich deklaracji nie potrafiła zapomnieć? Nie umiała, ot tak, 

po prostu, przejść do porządku dziennego nad tym, co ich niegdyś 

łączyło. Przecież oprócz tych bolesnych istniały również i przyjemne 

wspomnienia. A poza tym, był dla niej taki dobry, kiedy 

zachorowała... 

Nie! Nie może tego tak zostawić. Chociaż nie są już małżeństwem, 

nie muszą być wrogami. Chciała przecież, by zostali przyjaciółmi. 

Sięgnęła po pióro. 

„Drogi Richardzie. Wprawdzie rozstaliśmy się w gniewie, ale 

teraz, kiedy wszystko sobie przemyślałam, zrozumiałam, że w tym 

całym rozgardiaszu nawet nie podziękowałam ci za to, co dla mnie 

zrobiłeś. Naprawdę jestem bardzo wdzięczna i chciałabym ci to sama 

powiedzieć. Może więc spotkalibyśmy się któregoś wieczoru na 
kolacji. Ja stawiam. ..." 

 

 

 

 

 

RS

background image

74 

 

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

Gdyby Liz chciała być zupełnie szczera, musiałaby wyznać, że 

pisząc do Richarda list z przeprosinami wcale nie spodziewała się 

odpowiedzi. Opuścił jej dom z gniewną twarzą i zaciśniętymi zębami, 
była zatem przekonana, że nie spotkają się już więcej, że mężczyzna 

nie będzie chciał jej oglądać. 

Mimo to, za każdym razem kiedy widziała zbliżającego się 

listonosza, serce drżało jej w radosnym oczekiwaniu, że może to już, 

że może właśnie dziś. Nie potrafiła też ukryć rozczarowania, gdy w 

skrzynce znajdowała jedynie rachunki i broszurki reklamowe. 

Minął tydzień od kiedy wysłała do niego list z przeprosinami i 

nawet biorąc pod uwagę zakłócenia w funkcjonowaniu poczty, 

można było już wysłać odpowiedź. Oczywiście pod warunkiem, że 

Richard nie był na nią obrażony i chciał kontynuować tę 

korespondencyjną przyjaźń. 

Wreszcie przestała czekać. Najwidoczniej Richard zamierzał 

dotrzymać złożonego przyrzeczenia i postanowił zniknąć z jej życia 
na zawsze. Nic nie wskazywało na to, by jeszcze kiedyś go ujrzała, 

toteż nie kryła swego zdumienia, kiedy któregoś wieczoru zadzwonił 

do jej drzwi. 

- Ty?! Co tu robisz? 

- Zaprosiłaś mnie na kolację, pamiętasz? - uśmiechnął się.                                                                                                                                 

- A... ale nie tak! Dlaczego nie zadzwoniłeś, albo ! nie napisałeś, że 

przyjeżdżasz? 

- Sam nie wiedziałem, czy coś z tego wyjdzie -odpowiedział 

spokojnie. - Byłem ostatnio trochę zajęty. Mamy kupę roboty z tym 

nowym zleceniem, no wiesz, wspominałem ci o tym. Nie byłem 

pewny, czy uda mi się wyrwać, a poza tym - zawahał się - bałem się, 

że jeśli wcześniej dam ci znać, możesz się rozmyślić i odwołać 

zaproszenie. Mam nadzieję, że w niczym nie przeszkodziłem? 

- Owszem! - Liz nie potrafiła powstrzymać się od małej 

złośliwości. - Właśnie odbywa się u mnie mała orgietka z tuzinem 

RS

background image

75 

 

najbliższych przyjaciół - warknęła. 

„Byłem ostatnio trochę zajęty". Dobre sobie! Mógł chociaż napisać 

krótką kartkę, parę słów, żeby wiedziała, że dostał jej list i przyjął 

zaproszenie. Ale, jak zwykle, praca była dla niego ważniejsza niż 

wszystko inne. Ważniejsza niż ona. 

Gniewnym wzrokiem zmierzyła stojącego naprzeciw mężczyznę. 

Schudł i nie było mu z tym do twarzy. Nos mu się wyciągnął, 

zaostrzyły rysy, a jasnoniebieskie oczy wydawały się jeszcze 

większe. Wyglądał na zmęczonego. Pod oczami rysowały mu się 
głębokie, ciemnofioletowe sińce. Dopiero teraz Liz zrozumiała 

obawy Eleanor, która zamartwiała się, że jej brat postanowił chyba 

zapracować się na śmierć i w nawale pracy zupełnie zapomina o 

jedzeniu i śnie. 

- Przepraszam, żartowałam - zdobyła się na kwaśny uśmiech. - 

Wejdź, proszę. 

Richard zrobił krok do przodu, zawahał się i zatrzymał w pół 

drogi. Ciągle jeszcze stał na zewnątrz. Podniósł głowę i obrzucił Liz 

uważnym spojrzeniem. 

- Chciałbym cię o coś zapytać, zanim wejdę - zaczął niepewnie. - 

Kiedy byłem tu ostatnim razem... ta twoja bezcenna niezależność... 

Czy... czy nadal tak ci na niej zależy? 

Liz popatrzyła na niego zaskoczona tym pytaniem. 

- No... hm, chyba tak - wykrztusiła. 

- Dziękuję za szczerość, Elizabeth. A co do zaproszenia, chętnie 

skorzystam. 

Elizabeth? Nie Liz, nie Beth, tylko Elizabeth. To imię i ton 

wypowiedzi uzmysłowiły jej, że oto na powrót znaleźli się w rolach, 

które ona sama im wyznaczyła. Byli dwojgiem nieznajomych, obcych 
sobie ludzi, którzy nawiązali korespondencyjną przyjaźń i spotkali 

się na drinka w jakimś barze. Było dokładnie tak, jak tego chciała. 

Dlaczego więc tak bardzo ją to zabolało? Czy dlatego, że ostatnio 

znów myślała o Richardzie Deaconie jako o swoim mężu, jako o 

człowieku, którego kiedyś kochała...? 

- Oczywiście, jeśli nie pasuje ci ten termin... Starannie dobrane 

RS

background image

76 

 

słowa, uprzedzająco grzeczny ton... Tak, nie miała wątpliwości. 

Richard postanowił odpłacić jej tym samym. Ale jeśli była mu tak 
zupełnie obojętna, jeśli nic do niej czuł, to dlaczego przyszedł? 

Dlaczego przyjął jej zaproszenie? Czyżby zrobił to jedynie przez 

grzeczność? No tak, Richard zawsze miał nienaganne maniery. 

- Nie, skądże! - zapewniła go pośpiesznie. - I tak nie miałam 

żadnych konkretnych planów na ten wieczór, a poza tym nic jeszcze 

nie jadłam. Chętnie wybiorę się z tobą gdzieś na kolację. Potrzebuję 

tylko parę minut, żeby się przebrać - urwała. 

Niebieskie oczy prześliznęły się po jej sylwetce. 

- Nie musisz się przebierać. Wyglądasz bardzo ładnie. 

- Tak, ale... - zająknęła się liz. Nigdy przedtem nie prawił jej 

komplementów. - Chodziłam w tym przez cały dzień i... i chciałabym 

się trochę odświeżyć. Zaraz wracam. Poczęstuj się kawą, wiesz, gdzie 

znaleźć, prawda? 

Dobry Boże, jak mogła zapomnieć! - Liz z cichym jękiem opadła na 

łóżko w swojej sypialni. Jak mogła zapomnieć o tamtym pocałunku. 

Perfidnym, wyrachowanemu pocałunku, obliczonym na to, by ją 

odtrącić, wyszydzić, wystawić na pośmiewisko. Znów dała mu się 

podejść. Dała się wziąć na lep miłych słówek i uprzejmych 

uśmiechów. Pocałował ją tylko po to, by ją zaraz potem odtrącić. Czy 
nie tak właśnie powiedział? „Za późno, Liz. Nie musisz mi się 

oddawać. Dajesz mi jedynie swoje ciało, a czymże jest seks bez 

miłości!" 

Czy rzeczywiście tak myślał? Czyżby tego właśnie od niej 

oczekiwał? Miłości? 

Może więc, to ona się pomyliła? Może źle go oceniła? Czy to 

możliwe, że aż tak się pomyliła? 

Nie! To idiotyczne. Nie powinna pozwalać, by sentymenty brały 

górę nad zdrowym rozsądkiem. Czyżby już zapomniała, co 

wydarzyło się tamtej strasznej nocy, na dzień przed jej odejściem? 

Przez cienkie ściany sypialni słyszała, jak krząta się po kuchni, 

otwiera szafki, wyjmuje filiżanki, nalewa wody do czajnika. Richard 

Deacon. Dlaczego właściwie go tu zaprosiła? Dlaczego pozwoliła mu 

RS

background image

77 

 

tu wejść? Ale teraz już za późno na żale. Jest tu, w jej kuchni, robi 

sobie kawę. Podniosła się z łóżka i zdecydowanym krokiem ruszyła 
do drzwi. Powie mu! Powie mu, że zmieniła zdanie i że chce, żeby 

Richard Deacon raz na zawsze zniknął z jej życia. „Do licha, Beth, to 

twoje całe gadanie o dawaniu! Czy ty w ogóle masz pojęcie, co to 

znaczy dawać?" 

Liz westchnęła ciężko: Otworzyła drzwi szafy i zamyślonym 

wzrokiem obrzuciła rzędy półek. Richard Deacon. Czy kiedykolwiek 

uda jej się go zrozumieć? Jaki był naprawdę? Pewny siebie, 
apodyktyczny, arogancki, czy też może zagubiony, samotny, 

nieszczęśliwy? 

Był tylko jeden sposób, aby się tego dowiedzieć. Jeśli rzeczywiście 

zależało jej, by poznać prawdziwego Richarda Deacona, musi zjeść z 

nim tę kolację. Tak, to było jedyne rozsądne wyjście. Zdjęła z 

wieszaka sukienkę i z ociąganiem ruszyła do łazienki. Nie miała 
złudzeń, że będzie to przyjemny wieczór. 

Myliła się. Od chwili, kiedy ponownie przekroczyła próg salonu, 

Richard zmienił się nie do poznania. Był miły, grzeczny, dowcipny i 

szarmancki. Liz stopniowo odprężała się i ku swemu wielkiemu 

zdumieniu odkryła, że wbrew swoim obawom świetnie się z nim 

bawi. Zrozumiała, co sprawiło, że się w nim tak szybko zakochała. 
Richard, jeśli oczywiście chciał, potrafił być naprawdę ujmujący. Bez 

trudu był w stanie oczarować największego nawet ponuraka. Nim się 

człowiek obejrzał, już zwierzał się mu ze swoich najskrytszych 

sekretów. 

Widziała go w tej roli już wcześniej, kiedy rozmawiał z klientami i 

choć zdawała sobie sprawę, że kontrakty, jakie zdobywał, w dużej 

mierze były zasługą jego pracowitości i talentu, podejrzewała, że 
urok osobisty właściciela i głównego dyrektora firmy też nie był bez 

znaczenia. Sama zresztą miała tego dowody, gdy spotkała się z nim 

po tych dziewięciu miesiącach rozłąki i... samotności. Tak, właśnie 

samotności. Niechętnie się do tego przed sobą przyznawała, ale 

najbardziej dokuczała jej właśnie samotność. Nie potrafiła i nie 

chciała być sama. 

RS

background image

78 

 

Toteż kiedy Richard odprowadzając ją do domu wspomniał 

mimochodem, że mogliby się spotkać od czasu do czasu, pójść do 
kina, lub zjeść razem kolację, zgodziła się bez wahania i choć 

wiedziała, że nie jest to rozsądne, nie żałowała tej decyzji. 

Wizyty Richarda zastąpiły w pewnym sensie listy, które wcześniej 

pisywał. Tak, jak niegdyś z niecierpliwością wyglądała listonosza, tak 

teraz czekała na dzwonek do drzwi. Jakby stanowili parę dawnych 

znajomych, którzy spotkali się po latach i na nowo odkrywali uroki 

starych przyjaźni. Było zupełnie tak, jak to sobie wymyśliła, dlatego 
też zdziwiła ją jej własna reakcja, kiedy w kilka tygodni później 

Richard zaproponował, by odwiedzili wspólnie jego siostrę. 

Siedzieli w przytulnym, niewielkim pubie, na sąsiedniej ulicy. 

- Widziałem wczoraj Nell. Zaprosiła nas na kolację, w sobotę 

wieczorem. 

- Kolację...? - wyjąkała Liz. 
Wprawdzie odwiedzała już siostrę Richarda po tym, jak 

zdecydowała się od niego odejść, ale ta wizyta miałaby inne 

znaczenie. Przede wszystkim, Eleanor widząc ich razem z pewnością 

uzna, że się pogodzili i znów są ze sobą, a ona wcale nie była taka 

pewna, czy tego właśnie chce. Poza tym, był jeszcze jeden powód. I 

to znacznie bardziej istotny... 

- Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. 

- Ale dlaczego? - zdziwił się Richard. - Mówiłaś, że na ten weekend 

nie masz żadnych planów. 

- Tak, ale... 

- Ale co? O co ci znowu chodzi, Elizabeth? Nie chcesz, żeby 

widziano nas razem, tak? 

- Nie bądź śmieszny! - żachnęła się. - Przecież spotykamy się już 

od paru tygodni. 

- Owszem. W teatrze, gdzie jest ciemno, albo w jakimś małym, 

cichym pubie, gdzie nikt nas nie może zobaczyć - w głosie Richarda 

pojawiła się pełna goryczy nutka. - Nie chodzimy nigdzie, gdzie 

moglibyśmy spotkać kogoś znajomego. Nawet Nell nie wiedziała, że 

się spotykamy. Czy ktoś jeszcze o nas wie, Elizabeth? 

RS

background image

79 

 

Liz milczała. Dobrze wiedziała, kogo miał na myśli Richard, 

mówiąc „ktoś jeszcze". Równie dobrze mógłby zapytać wprost: „Czy 
twoja matka o nas wie, Elizabeth?" 

Sama nie wiedziała, dlaczego właściwie trzymała te spotkania w 

tajemnicy przed matką. Czyżby obawiała się jej reakcji? A może, po 

prostu, chciała zachować je tylko dla siebie? Tak jak listy. Tak. 

Chciała, by spotkania te pozostały na razie jej tajemnicą, a 

przynajmniej do czasu, kiedy będzie wiedziała, co naprawdę czuje. 

- To nie takie proste, jak ci się wydaje -wybąkała. 
- Doprawdy? - Richard zaśmiał się drwiąco. - Nie pojmuję, co w 

tym takiego skomplikowanego. Przyjąłem już to zaproszenie, więc 

jeśli nie zechcesz mi towarzyszyć, pójdę sam. Wolałbym jednak, 

żebyś poszła ze mną. 

Liz zadrżała. „Jeśli nie zechcesz mi towarzyszyć, pójdę sam". Już 

raz słyszała te słowa. Przed oczami stanęła jej scenka z przeszłości. 
Zbliżało się Boże Narodzenie. Wróciła z pracy później, niż zwykle. 

Była wykończona. Marzyła tylko o gorącej kąpieli i miękkim łóżku. 

Richard przebierał się w sypialni. 

- Spóźniłaś się! -wykrzyknął na jej widok. - Lepiej się pospiesz. 

Może jeszcze zdążymy. 

Liz zatrzymała się na progu. Z lustra spoglądała na nią z 

wyrzutem para chłodnych oczu. Pomyślała o tych wszystkich 

wystawnych obiadach i przyjęciach, które wydawali dla jego 

klientów i znajomych. Nie pamiętała już, kiedy ostatni raz spędzili 

jakiś wieczór w domu, we dwoje. Miała serdecznie dosyć proszonych 

obiadów i jubileuszowych kolacyjek. 

W początkach ich małżeństwa Richard nigdy nie omieszkał 

podziękować jej za fatygę, pochwalić menu, powiedzieć jej, że ładnie 
dziś wygląda. Teraz zaś zachowywał się tak, jakby wszystkie jej 

starania były czymś zupełnie oczywistym, czymś, co mu się po 

prostu należało. Od pewnego czasu Liz czuła, że coraz bardziej się od 

siebie oddalają. Przestała już oszukiwać się, że to tylko chwilowy 

kryzys i że wkrótce wszystko wróci do normy, i będzie tak, jak 

dawniej. Richard wcale zresztą nie ukrywał, że praca, a nie żona, jest 

RS

background image

80 

 

dla niego najważniejsza. A przecież miał w końcu tę swoją 

wymarzoną firmę, której zawsze pragnął. Zacisnęła usta. Była 
zmęczona i nie miała najmniejszej ochoty na kolejne przyjęcie. 

- Nigdzie się nie wybieram - oznajmiła twardo. Nie powinna była 

tego mówić. Był wściekły. 

Wyczytała to z jego twarzy. 

- A ja życzę sobie, żebyś mi towarzyszyła - oświadczył spokojnie, 

choć głos drżał mu lekko. 

Liz zmarszczyła brwi. 
- Nigdzie nie pójdę! Skoro to dla ciebie takie ważne, idź sobie sam! 

Dobrze pamiętała zimny błysk gniewu w niebieskich oczach. 

Zamknęła się wtedy w sypialni z twardym postanowieniem, że 

nigdzie nie pójdzie. Nie musiała nawet długo czekać. Nie minął 

kwadrans, kiedy trzasnęły frontowe drzwi. Usłyszała warkot 

ruszającego samochodu. Richard posłuchał jej rady. Pojechał na 
przyjęcie bez niej. 

Wrócił dopiero następnego ranka. Liz spędziła bezsenną noc. W 

swej naiwności oczekiwała, że dręczony wyrzutami sumienia 

Richard opuści wcześnie gospodarzy i czym prędzej wróci do domu, 

by ją przeprosić. Wreszcie, zmęczona czekaniem i płaczem, wyniosła 

jego pościel na schody, sama zaś zamknęła się w sypialni i poszła 
spać. 

Historia znowu powtarzała się. Kolejny raz Richard wyraźnie 

dawał jej do zrozumienia, że liczyło się tylko to, czego on sam chciał. 

Tym razem jednak, wcale nie musiała się na to godzić. Była wolna i 

decyzja należała do niej. Co robić?! 

Nie miała najmniejszych wątpliwości, że Richard jest gotowy 

spełnić swą „groźbę". Wiedziała, że jeśli nie zgodzi się mu 
towarzyszyć, pójdzie sam. Raz już tak zrobił. I tak jak wtedy, Liz 

zostanie sama. 

Dlaczego tak bardzo zależało mu na tej kolacji? Nell była przecież 

jego siostrą, a nie klientem czy wspólnikiem, którego nie chciał 

obrazić. Nie musiał się jej podlizywać. 

- Wiesz przecież, ile pracy miała ostatnio Eleanor, nie powinniśmy 

RS

background image

81 

 

sprawiać jej dodatkowego kłopotu -wykręcała się. 

- To żaden kłopot -upierał się. -Nell jest świetnie zorganizowana. 

Poradzi sobie. 

O tak! Eleanor zawsze sobie ze wszystkim radziła. Wystarczy 

spojrzeć na ten dom, pomyślała Liz, kiedy wóz Richarda zatrzymał 

się przed budynkiem, w którym mieszkali jego siostra i szwagier. 

Eleanor Baldwin była chodzącą doskonałością i to też stanowiło 

pewien problem. Może wszystko byłoby inaczej, gdyby Liz nie lubiła 

swojej szwagierki, ale Nell była tak życzliwa i otwarta na świat i 
ludzi, że trudno było jej nie polubić. 

Zarówno Eleanor jak i jej matka, Eve Deacon, były czymś w 

rodzaju żeńskiej odmiany supermana. Liz doskonale pamiętała 

swoją pierwszą wizytę w nienagannym domu przyszłej teściowej. 

Matka Nell i Richarda była nie tylko świetną gospodynią, ale także 

wyśmienitą kucharką. Najbardziej skomplikowane przepisy nie 
stanowiły dla niej najmniejszego problemu. No i te jej słynne 

prezenty... Miała niezwykły wprost dar trafiania w dziesiątkę, gdy 

chodziło o wybór odpowiedniego prezentu. To właśnie po niej 

Richard odziedziczył manię obsypywania ludzi podarunkami... 

Drzwi otworzył im mąż Eleanor, Mark Baldwin. Przyjechali nieco 

wcześniej, niż byli umówieni, ponieważ Richard chciał przywitać się 
ze swoją sześcioletnią siostrzenicą, Rachel, ale Eleanor, jak przystało 

na wzorową gospodynię, nie dała się zaskoczyć. Wszystko było 

przygotowane. Czekała na nich w salonie, wypoczęta i uśmiechnięta. 

Liz zazdrościła swobody i pewności siebie, z jaką Eleanor witała 

gości. Ona sama nigdy nie potrafiła opanować zdenerwowania, kiedy 

musiała odgrywać rolę gospodyni na przyjęciach dla klientów i 

kolegów Richarda. Bardzo się wtedy starała. Bardzo zależało jej na 
tym, by być idealną żoną i idealną gospodynią. Oczywiście, w 

początkowym okresie ich małżeństwa wszystkie te starania warte 

były wysiłku. Richard zawsze podkreślał, jaki jest z niej dumny. 

Dopiero później coś zaczęło się psuć... 

- To cudowne, że znowu widzę was razem! - nie kryła swego 

zadowolenia Eleanor. - Mark, skarbie, zrób Liz i Richardowi po 

RS

background image

82 

 

drinku. 

Pieszczotliwe zdrobnienie i pełen czułości uśmiech, jakim Mark 

Baldwin obdarzył żonę, nie umknęły uwagi Liz. Serce ścisnęło jej się 

na wspomnienie ich własnych utarczek, ilekroć wydawali przyjęcie. 

Kłótnia kończyła się wraz ze zjawieniem się pierwszych gości, by 

rozgorzeć na nowo, gdy ostatni opuścił progi ich mieszkania. 

- Wiesz, Liz, wydawcy są zachwyceni tą biografią Balzaka, którą 

dla nich tłumaczyłaś. Myślę, że bez trudu uda mi się zdobyć dla 

ciebie kolejne zlecenia - uśmiechnęła się Nell do przyjaciółki. 

- Och! To wspaniale! - odprężyła się Liz. - Powiedz im, że chętnie 

coś wezmę. 

- A mówiłaś, że chcesz zrobić sobie krótką przerwę - przypomniał 

jej Richard. - Powiedziałaś, że chętnie byś gdzieś pojechała na parę 

dni. 

- A... to może poczekać - lekceważąco machnęła ręką Liz. Prawdę 

mówiąc, zupełnie zapomniała o swoich wcześniejszych planach. 

Zresztą, kto mu dał prawo wtrącania się do jej życia? Za kogo, u licha, 

on się ma?! - Teraz praca jest dla mnie najważniejsza - rzuciła, 

patrząc prosto w niebieskie oczy. - Kto jak kto, ale ty chyba 

powinieneś to zrozumieć. Dopiero zaczynam w tej branży i muszę 

dbać o swoją reputację. Inaczej nie będę miała nowych zleceń i... 

Urwała. Oczy Richarda pociemniały. Czyżby już zapomniał, ile 

razy sam powtarzał te słowa. Przez dłuższą chwilę milczeli, mierząc 

się gniewnym wzrokiem. Wreszcie Richard odwrócił spojrzenie. 

Obojętnie wzruszył ramionami. 

- Zmieniłaś się - mruknął i do momentu, kiedy zasiedli do stołu, 

nie zamienił z nią ani słowa. 

Kolacja, którą podała Eleanor, była, jak zawsze, prawdziwą ucztą. 
- Nell, tym razem przeszłaś samą siebie - westchnęła cicho Liz, 

odkładając widelec. - Ta sałatka z łososia to prawdziwe dzieło sztuki. 

Musisz koniecznie dać mi przepis. 

Siedzący po przeciwnej stronie stołu Mark uniósł głowę i 

wymienił z żoną porozumiewawcze spojrzenia. Eleanor roześmiała 

się wesoło. 

RS

background image

83 

 

- Cieszę się, że wam smakowało. Wiesz, jak lubię przyjmować 

gości. 

- Lubię? - zawtórował żonie Mark. - Lubię to za mało powiedziane. 

Ona to kocha! Zresztą zupełnie jak jej matka. I wszystko musi być 

dopięte na ostatni guzik. Z fasonem. A mnie wystarczyłoby parę piw i 

soczysty hamburger. 

- Ach, ci mężczyźni! - obraziła się na męża Eleanor. -Wszyscy tacy 

sami. Zero klasy! Zero stylu! Parę piw i hamburger! Też coś! 

Liz potakująco kiwnęła głową. Myślała o swoim małżeństwie. Styl. 

Klasa. Już na pierwszej wizycie w domu przyszłej teściowej 

zorientowała się, że Richard był przyzwyczajony do życia na 

wysokim poziomie i uznała, że tak właśnie powinien wyglądać ich 

wspólny dom. Czyżby się pomyliła? 

Przypomniała sobie słowa Richarda na temat siostry i szwagra. 

„Czasem wydaje mi się, że Nell i Mark wiele tracą przez ciągłą pogoń 
za pieniędzmi i sukcesem". 

Czyżby więc owe wszystkie wystawne przyjęcia nie były tym, 

czego naprawdę chciał? Czyżby były podyktowane jedynie 

koniecznością wynikającą z charakteru jego pracy? 

- A propos mamy - podjęła Eleanor. - Spotkałam ją wczoraj na 

mieście. Czy uwierzycie, że kupowała prezenty pod choinkę? 

- I z pewnością upiekła już tort, a w lodówce mrozi się sześć 

tuzinów uszek z grzybami i kapustą - roześmiał się Richard. 

- A co w tym złego? - wtrąciła ostro Liz. 

Trzy pary oczu popatrzyły na nią ze zdziwieniem. Doskonałe 

zdawała sobie sprawę, że pytanie zabrzmiało zbyt ostro, ale temat 

świąt zawsze ją rozstrajał. 

- Życie jest dużo prostsze, kiedy o pewnych sprawach pomyśli się 

zawczasu -tłumaczyła. -W święta tyle jest do zrobienia... 

- A spontaniczność? - zaprotestował Richard. - Czy życie musi być 

takie zorganizowane? 

- Spontaniczność?! - prychnęła drwiąco Liz. - O-wszem, to 

przyjemne, ale pod warunkiem, że ma się na nią czas. Kiedy jednak 

jest masa roboty, a człowiek ma jeszcze na głowie inne sprawy i... - 

RS

background image

84 

 

urwała, przestraszona ostrzegawczym błyskiem niebieskich oczu. 

Już wiedziała, że on także pamiętał tamten przedświąteczny wieczór. 
Nawet nie dał jej wtedy szansy, by mogła powiedzieć mu, dlaczego 

była tak uparta i nie chciała pójść z nim na tamto przeklęte przyjęcie. 

Ale teraz mu powie! Tak, teraz wszystko mu powie! - ... i kiedy wiesz, 

że nikt ci nie pomoże - dokończyła drżącym ze zdenerwowania 

głosem. 

- Wtedy musisz naprawdę się napracować, żeby zdążyć ze 

wszystkim na czas, a wcześniejsze przygotowania okazują się 
zbawieniem. 

Nie miała racji zarzucając mu, że jej nie pomagał Na początku ich 

małżeństwa często proponował, że zastąpi ją przy sprzątaniu, czy 

innych cięższych pracach domowych. Ale jego entuzjazm nie trwał 

długo. Wkrótce Liz musiała robić wszystko sama. 

- Zupełnie jakbym słyszał twoją matkę - Richard ze zdumieniem 

pokręcił głową. - To jej słowa, prawda? 

- A co w tym złego? - zaperzyła się Liz. - Kiedy ojciec nas zostawił, 

mama nie miała nic, ani pieniędzy, ani pracy, ani nawet zawodu. 

Wszystko, do czego udało jej się dojść, osiągnęła własną pracą. 

Ciężką pracą. 

- Wiem. 
- Nauczyła mnie też jednej bardzo ważnej rzeczy - ciągnęła Liz, 

ignorując jego uwagę. - Nauczyła mnie, że w życiu można liczyć tylko 

na siebie. Ona sama jest tego najlepszym przykładem. 

- Wszyscy wiemy, że twoja matka jest bardzo stanowczą kobietą. 

Liz zacisnęła usta. Nie podobał jej się ton, jakim Richard 

wypowiedział te słowa. 

- Nigdy jej nie lubiłeś! - wybuchneła. 
- Mylisz się, Elizabeth - odpowiedział spokojnie. 

- A raczej, trochę źle to ujęłaś. Myślę, że twoja matka i ja 

moglibyśmy zostać przyjaciółmi, gdyby ona mi na to pozwoliła. 

Zawsze ją podziwiałem. Mam też dla niej wiele szacunku. Wydawało 

mi się, że nie zasłużyła sobie na to, jak potraktował ją twój ojciec. 

Tylko że ona nigdy nie pozwoliła mi się do siebie zbliżyć. Wiesz, 

RS

background image

85 

 

wydaje mi się, że ona nienawidzi mężczyzn... 

- Nic dziwnego! A poza tym, mama nikogo nie potrzebuje. Ma 

swoją pracę, dom... i jest naprawdę wspaniałą kobietą! 

- Nie przeczę, ale nie podoba mi się, że pozwalasz jej kierować 

swoim życiem. 

Liz popatrzyła na niego szeroko otwartymi ze zdumienia oczami. 

- Może jeszcze kawy? - Eleanor wykorzystała moment, by 

przypomnieć im, że nie są sami. 

Richard ochłonął pierwszy.       
- Nie, dziękuję, Nell. Właściwie, to już chyba czas na nas. Wiem, że 

jeszcze wcześnie, ale czeka mnie jazda do Manchesteru. 

Z tymi słowami podniósł się od stołu, ciągnąc za sobą Liz. Po jego 

gniewnej minie poznała, że rozmowa się jeszcze nie skończyła. 

Wiedziała, że jak tylko znajdą się za drzwiami, kłótnia wybuchnie na 

nowo. 

Chcąc jak najdłużej odwlec tę nieprzyjemną chwilę, odwróciła się 

do przyjaciółki. 

- Przepraszam, Nell, że byliście świadkami tej... małej wymiany 

zdań -powiedziała cicho, zawstydzona swoim wybuchem. - Zupełnie 

nie wiem, jak to się mogło stać. 

- Nie przejmuj się, skarbie! Wolę to od dyskusji o roli architektury 

we współczesnym świecie - roześmiała się gospodyni. - A poza tym, 

miło widzieć, że znowu rozmawiacie jak normalni ludzie. 

I ty to nazywasz normalną rozmową?! - chciała zaprotestować Liz, 

ale nie zdążyła. Dogonił je Richard. Pocałował siostrę na pożegnanie 

i lekko popchnął Liz w stronę drzwi. To miałaby być normalna 

rozmowa?! Liz nie posiadała się ze zdumienia. Richard, jak zwykle, 

usiłował narzucić jej swoje zdanie, a kiedy zaprotestowała, 
zareagował gniewem. Teraz czekała ją druga runda tej „normalnej" 

rozmowy. 

- Co właściwie miałeś na myśli mówiąc, że pozwalam, by matka 

kierowała moim życiem? - zaczęte, jak tylko wsiedli do samochodu, 

zgodnie z zasadą, że najlepszą formą obrony jest atak. 

- Twoja matka to bardzo silna osobowość, Elizabeth, i ma bardzo 

RS

background image

86 

 

jednoznaczne poglądy na pewne sprawy. Oboje wiemy dlaczego, ale 

to twoje życie, Elizabeth, nie jej! 

- Wiem. 

- Doprawdy? - w głosie Richarda pojawiła się ironia. - Czasem 

zastanawiam się, czy ty w ogóle zdajesz sobie z tego sprawę. Masz 

dwadzieścia sześć lat i pozwalasz, by matka podejmowała za ciebie 

decyzje dotyczące twojego życia. 

- Nieprawda! 

- Udowodnij, że nie. 
Mężczyzna zatrzymał samochód i odwrócił się w stronę siedzącej 

obok niego kobiety. 

- Udowodnij to, Elizabeth - powtórzył. - Przestań się bać i pokaż, 

że naprawdę jesteś tą samodzielną, niezależną kobietą, za jaką 

chcesz uchodzić, a nie bezwolną kukiełką w rękach swojej matki. 

- Nie rozumiem, o czym mówisz - skłamała. Wiedziała, że ma 

rację. Pozwoliła, by matka przejęła kontrolę nad jej życiem, 

ponieważ tak było łatwiej, wygodniej. Mogła wmawiać w siebie, że 

nie powiedziała mamie o swoich spotkaniach z Richardem, 

ponieważ, chciała, by był to jej sekret, ale prawda była taka, że 

najzwyczajniej w świecie bała się. Doskonale zdawała sobie sprawę, 

jak matka by zareagowała. Nie miała najmniejszych wątpliwości, że 
matka nie byłaby z niej zadowolona. Tak jak wtedy, kiedy zwierzyła 

jej się, że zamierza poślubić Richarda Deacona. A może nawet 

gorzej... 

- Chcę porozmawiać z twoją matką, Elizabeth. Liz oniemiała. Nie 

wierzyła własnym uszom. Serce podchodziło jej do gardła na samą 

myśl o spotkania matki z „tym człowiekiem", jak nazywała swego 

byłego zięcia Jane Neal. 

- Nie! 

- Właśnie, że tak! - upierał się Richard. - Im szybciej, tym lepiej. 

Powiedzmy... jutro rano. Czy tego chcesz, czy nie, Elizabeth, mam 

zamiar spotkać się z twoją matką. Jeśli chcesz, możesz mi 

towarzyszyć. Więc jak, pójdziesz ze mną, czy mam pójść sam? 

Liz zacisnęła powieki. Tylko jedno mogło być gorsze od tego 

RS

background image

87 

 

spotkania. Niepewność. I był tylko jeden sposób, by tego uniknąć. 

Być tam. 

- Pójdziemy razem - powiedziała cicho. 

 

 

 

 

 

 
 

 

 

 

 

 
 

 

 

 

 

 
 

 

 

 

 

 

 
 

 

 

 

 

 

RS

background image

88 

 

ROZDZIAŁ ÓSMY 

- Mamo! To doprawdy śmieszne! 

Już po półgodzinie Liz miała dosyć tej rozmowy. Obawiała się, że 

matka zobaczywszy na progu Richarda, bez słowa zatrzaśnie mu 
drzwi przed nosem, tymczasem była ona wręcz uprzedzająco 

grzeczna. Jedyną oznaką jej prawdziwego nastroju było to, że 

rozmawiając z Richardem nie zwracała się wprost do niego, lecz 

mówiła do córki, tak jakby mężczyzny w ogóle nie było w pokoju. 

Richard z anielską wprost cierpliwością znosił to zachowanie, ale 

po jego minie Liz poznała, że jest już u kresu wytrzymałości. Czuła, 

że jeszcze chwila i Richard wybuchnie. Czym prędzej więc 
zaproponowała kawę i pospieszyła za matką do kuchni. 

- Nie rozumiem, o czym mówisz - udała niewiniątko Jane Neal, 

sięgając po dzbanek do kawy. 

- Daj spokój, mamo! - zniecierpliwiła się Liz. - Dobrze wiesz, o 

czym mówię. Traktujesz go jak powietrze, a on chce, po prostu, 

porozmawiać. Okaż mu odrobinę zrozumienia. 

- Porozmawiać?! Dobre sobie! Porozmawiać! -pry-chnęła 

gniewnie starsza pani. - Słodkie uśmiechy i uprzejme słówka nie 

robią na mnie żadnego wrażenia, Jak mawiał Szekspir, i złoczyńca 

potrafi słodko się uśmiechać. Czy nie wystarczy, że już raz złamał ci 

życie? Czy ty się nigdy niczego nie nauczysz? Myślałam, że 

wyciągnęłaś wnioski ze swego błędu. 

Błędu?! Liz popatrzyła na matkę zaskoczona. Jaki błąd? Czyżby 

błędem było kochać kogoś? Ufać mu? 

- Próbuję - wyjąkała. 

- Więc próbuj dalej. Wiesz równie dobrze jak ja, że ten męż... - 

urwała nagle. Szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w drzwi. 

Liz odwróciła głowę, by zobaczyć, co też tak przestraszyło matkę, 

i oniemiała, 

W drzwiach kuchni stał Richard. Zmarszczone gniewnie brwi i 

zaciśnięte usta nie pozostawiały żadnych wątpliwości, że słyszał tę 

RS

background image

89 

 

rozmowę. 

- Że ten mężczyzna co? - rzucił ochrypłym z gniewu głosem. - 

Słucham, pani Neal, co takiego zrobił „ten mężczyzna'' pani córce? 

Liz zdrętwiała. Ciarki przeszły jej po plecach. Stało się to, czego 

najbardziej się obawiała. 

- Masz jeszcze czelność pytać? - Jane Neal szybko odzyskała 

pewność siebie. Stała teraz naprzeciw mężczyzny i wziąwszy się pod 

boki, mierzyła go gniewnym spojrzeniem. - Czy już raz tego nie 

zrobiłeś? 

- Czego? 

- Zniszczyłeś jej życie. Odebrałeś wiarę, złamałeś jej... 

Serce? - Liz popatrzyła na matkę zaskoczona. Przecież to 

niemożliwe. Jane Neal nie przyznałaby się, że wierzy w istnienie 

miłości. 

- ...karierę! 
Nie, mamo, nie! - krzyczała w duchu Liz. Jak mogłaś mi to zrobić?! 

Jak mogłaś?! 

- Czyżbym się przesłyszał? - w głosie Richarda pojawiła się 

drwiąca nutka. - O ile sobie przypominam, przez cały czas Elizabeth 

pracowała. Miała dobrą posadę i... 

- Dobrą posadę?! - przerwała mu Jane Neal - Też coś! Nudna, 

papierkowa robota. A co z jej marzeniami, ambicjami. Tak chciała 

kiedyś zostać tłumaczem z prawdziwego zdarzenia, tłumaczyć 

książki. 

- Mamo! - z piersi Liz wyrwał się żałosny jęk. 

Niebieskie oczy obrzuciły ją pytającym spojrzeniem. Dłuższą 

chwilę mężczyzna przyglądał jej się uważnie. 

- Nigdy mi o tym nie mówiłaś - powiedział z wyrzutem. 
- To tylko takie tam... - zaczęła niepewnie Liz. 

- Po co miałaby ci o tym mówić? - matka przerwała córce. - I tak 

nic cię to nie obchodziło. Jesteś taki sam, jak wszyscy mężczyźni. 

Podłe, egoistyczne kreatury! 

- Wszyscy mężczyźni? - wybuchnął Richard, ale natychmiast się 

opanował. - Chciałbym pani coś pokazać, pani Neal - dodał już 

RS

background image

90 

 

spokojnie, sięgając do kieszeni marynarki i wyjmując z niej kilka 

czarno-białych fotografii. - Proszę spojrzeć i powiedzieć mi, co pani 
tu widzi - poprosił, kładąc przed nią cztery małe, amatorskie zdjęcia. 

Jane Neal niechętnie zerknęła na wskazane fotografie. 

- Hm, no cóż, tu jestem ja, a tu Elizabeth - stwierdziła po chwili, 

odkładając dwa zdjęcia. - Ale co, u licha, ma...? 

- A tutaj? - przerwał jej Richard, wskazując pozostałe zdjęcia. 

- To jesteś ty, a to... - Jane Neal urwała i zbladła. Liz zaciekawiona 

jej reakcją, zerknęła na podsuniętą przez Richarda fotografię i 
oniemiała. Skąd miał to zdjęcie? Jakim cudem udało mu się zdobyć 

zdjęcie jej ojca?! 

Kiedy ojciec opuścił je, matka zniszczyła wszystkie jego fotografie 

z wyjątkiem jednej, którą Liz ukryła głęboko pod materacem swego 

łóżeczka. Ale w jaki sposób zdjęcie to znalazło się w posiadaniu 

Richarda? Ach tak... Już wiedziała. Musiała zostawić je wraz z 
paroma innymi rzeczami, kiedy w pośpiechu i zdenerwowaniu 

opuszczała ich wspólne mieszkanie. 

- A więc, pani Neal, kogo pani tu widzi?                             

- To Don... To mój były mąż - wydusiła Jane Neal zmienionym 

głosem. 

Na jej postarzałej nagłe twarzy malowało się takie cierpienie, że 

Liz chciała podbiec do matki i wziąć ją w ramiona. Z trudem 

powstrzymała się, by tego nie zrobić, wiedziała bowiem, że mama 

nie pochwaliłaby takiego zachowania. Zawsze uczyła ją, by nie 

okazywać swoich uczuć. 

- A więc.... zobaczmy, co tu mamy - zamruczał Richard, rozkładając 

fotografie na kuchennym stole. 

- Jane, Elizabeth, Richard i Donald... Czworo ludzi, ale każde z nich 

zupełnie inne. Pani i pani córka jesteście do siebie podobne, ale to 

jedynie zewnętrzne podobieństwo. Dwie kobiety, ale nie wszystkie 

kobiety - ciągnął. - A tu - wskazał na zdjęcie ojca Liz - mężczyzna, ale 

nie wszyscy mężczyźni. 

Liz zerknęła na matkę. W jej oczach dostrzegła łzy. Tym razem już 

się nie wahała. Podeszła do matki i bez słowa uścisnęła jej dłoń. Ku 

RS

background image

91 

 

jej zdziwieniu, Jane Neal odwzajemniła ten gest. 

- On... ja... - zaczęła niepewnie. 
- Wiem - przerwał jej mężczyzna. - Niech mi pani wierzy, wszystko 

rozumiem. 

Liz z trudem przełknęła ślinę przez ściśnięte wzruszeniem gardło. 

- Wiem, że zna pan tę historię - odzyskała głos Jane Neal - i dlatego 

proszę, żeby zostawił pan moją córkę w spokoju. 

Richard popatrzył na nią zaskoczony. 

- Ależ, mamo! 
Liz zrozumiała, że nie może już dłużej milczeć. Nie była pewna, 

czy matka zrozumiała to, co chciał przekazać jej Richard pokazując 

przyniesione zdjęcia, ale ona już wiedziała. 

- To nie jest tak, jak myślisz, mamo - oświadczyła twardo. Nie była 

pewna, czy dobrze robi, nie wiedziała, dokąd ją to zaprowadzi i czy 

jej słowa cokolwiek zmienią, ale chyba wiedziała już, dlaczego 
zgodziła się na tamto pierwsze spotkanie i dlaczego pozwoliła na 

kolejne. - Nie jestem tobą, mamo, a Richard nie jest moim ojcem - 

ciągnęła. - Każdy człowiek jest inny i nie można sądzić wszystkich 

według jednej miarki. Ja to ja, a on to on i sami musimy spróbować 

rozwiązać nasz problem. 

Nie odważyła się spojrzeć na Richarda, ale wiedziała, że ją 

obserwuje. Czuła na sobie jego baczny wzrok. Zarzucał jej, że 

pozwala, by matka przejęła kontrolę nad jej życiem. Teraz wiedziała 

już, co miał na myśli wypowiadając te pełne goryczy słowa. 

- Kiedy odszedł ojciec, ułożyłaś sobie życie bez niego, tak jak sama 

tego chciałaś. Miałaś do tego prawo, bo to było twoje życie, ale to, co 

było dobre dla ciebie, mamo, niekoniecznie musi być dobre dla mnie. 

Jestem dorosłą kobietą i sama chcę decydować, co jest dla mnie 
dobre, a co nie. Nie możesz mnie uchronić przed światem, mamo. 

Musisz pozwolić mi żyć własnym życiem, nawet jeśli nie uniknę 

błędów. 

To mówiąc serdecznie uścisnęła matkę. Ku jej zaskoczeniu, ta 

odwzajemniła uścisk. 

- No cóż, zrobisz jak uważasz za stosowne - powiedziała cicho Jane 

RS

background image

92 

 

Neal, żegnając córkę. 

- To i tak znacznie więcej, niż się spodziewałem. Liz popatrzyła na 

Richarda zaskoczona. To były pierwsze słowa, jakie wypowiedział 

od chwili, kiedy trzymając się za ręce opuścili dom starszej pani 

Neal. Nie wiedziała, czy miał na myśli reakcję matki, czy też jej 

własne zachowanie. 

- O co, u licha, chodziło twojej matce, kiedy mówiła o twoich 

ambicjach i marzeniach, żeby zostać tłumaczem? 

Liz zadrżała. Tego właśnie pytania obawiała się najbardziej i 

wiedziała, że on o nim nie zapomniał. 

- Już ci mówiłam, to tylko takie tam... - plątała się. - Chciałam 

kiedyś tłumaczyć różne takie rzeczy, no wiesz, literaturę, ale potem 

zmieniłam zdanie. 

Nie mogła przecież powiedzieć mu, że kiedy poznała jego matkę i 

siostrę, i zobaczyła dom, w którym się wychował, uznała, że nie 
będzie w stanie połączyć tych dwóch rzeczy, na których jej 

najbardziej zależało: kariery tłumacza z prawdziwego zdarzenia z 

rolą idealnej żony i gospodyni. 

- Nie powstrzymywałbym cię, gdybym wiedział, że... 

- Wiem, wiem - przerwała mu ostro. Ciekawe, jak potoczyłoby się 

jej życie, gdyby nie zrezygnowała z marzeń o karierze. Może gdyby 
miała dające jej satysfakcję zajęcie, łatwiej by zrozumiała 

poświęcenie z jakim Richard podchodził do własnej pracy. Ale jak, u 

licha, pogodziłaby to z obowiązkami, jakie wiązały się z rolą idealnej 

żony i gospodyni, którą tak bardzo pragnęła być?! 

- Zmieniłam zdanie, bo... bo doszłam do wniosku, że bardziej 

odpowiadałoby mi jakieś stałe zajęcie, na przykład biuro. 

- Hm - zamyślił się Richard. 
Przez chwilę obawiała się, że zarzuci jej kłamstwo, brak 

szczerości. Zadrżała. Nie czuła się na siłach, by kontynuować ten 

temat. 

- Myślę, że musimy porozmawiać, Elizabeth. Szczerze i uczciwie. 

Ale nie tutaj, nie teraz. Powiedziałaś, że chciałabyś zrobić sobie 

krótki urlop. W tym tygodniu jestem zajęty, ale jeśli chcesz 

RS

background image

93 

 

moglibyśmy pojechać gdzieś na weekend. No, co ty na to? 

Jeszcze wczoraj odmówiłaby bez wahania, w obawie przed 

konsekwencjami tak lekkomyślnego kroku, ale dziś... Dziś nie miała 

już nic do stracenia. 

- To świetny pomysł - przytaknęła. - A dokąd pojedziemy? 

Richard obrzucił ją uważnym spojrzeniem. 

- Chyba znam jedno takie miejsce - powiedział, uśmiechając się 

tajemniczo. - Zostaw to mnie. Załatwię wszystko. 

 
 

 

 

 

 

 
 

 

 

 

 

 
 

 

 

 

 

 

 
 

 

 

 

 

 

RS

background image

94 

 

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

- Jesteśmy na miejscu. 

Liz powoli rozchyliła powieki i oniemiała. Nie wierzyła własnym 

oczom. 

- Nie! - wyrwał jej się bezwiedny protest. Tylko nie tutaj. Nie 

Durham. Jak on śmiał! Jak śmiał przywieźć ją właśnie tutaj, wiedząc, 

że wiążące się z tym miejscem wspomnienia wywołują w niej ból. 

- Nie? - powtórzył Richard zaskoczony jej reakcją. 

- Jak mogłeś mnie tu przywieźć?! Właśnie tu! Jak mogłeś?! 

- A dlaczego nie? 

Richard wydawał się zupełnie nieporuszony tym wybuchem. 

Siedział wyprostowany w fotelu, ze wzrokiem wbitym w autostradę, 

nieczuły na ból, który rozrywał jej serce. 

- Oboje doszliśmy do wniosku, że potrzebujemy czasu, żeby się 

lepiej poznać, zrozumieć. Nie wyobrażam sobie lepszego miejsca. 

Przecież właśnie tu się poznaliśmy. 

Czy on naprawdę niczego nie rozumie? Czyżby był aż tak 

nieczuły? Czy widok znajomych uliczek, starych kamieniczek i 

skwerku ze średniowieczną katedrą nie robił na nim absolutnie 

żadnego wrażenia? Czyżby zupełnie nic nie czuł powracając do 

miejsc, gdzie byli niegdyś tak szczęśliwi? 

Nie! Nie zostanę tu! -podjęła twarde postanowienie Liz, ale 

zabrakło jej odwagi, by wypowiedzieć je na głos. Musiałaby wtedy 
zdradzić, dlaczego chce stąd odjechać. Musiałaby ujawnić ból, jaki 

czuła patrząc na drogie jej miasteczko. I to, że nadal kocha Richarda. 

Tak. Nie było sensu dłużej się oszukiwać. Kochała go. To właśnie 

dlatego zgodziła się spędzić z nim weekend. Wcale nie po to, by go 

lepiej poznać czy zrozumieć. Nie po to, by rozstać się z nim w 

zgodzie. Zgodziła się przyjechać tu z nim, ponieważ uczucie, jakie do 

niego żywiła, nie umarło. Tliło się gdzieś na samym dnie jej 
zranionego serca, a teraz rozgorzało na nowo, z jeszcze większą siłą 

niż niegdyś. 

RS

background image

95 

 

Tym razem jednak nie miało w sobie nic z młodzieńczej 

naiwności. Była starsza i, miała nadzieję, mądrzejsza. Nie wierzyła 
już w miłość do grobowej deski, którą przyrzekał jej Richard, kiedy 

się pobierali. Doświadczenie nauczyło ją, że w jego życiu Uczyła się 

przede wszystkim praca, ambicje, plany. Tolerował ją, ponieważ była 

mu potrzebna. Była jego sprzątaczką, kucharką, praczką. 

Organizowała przyjęcia dla jego kolegów i klientów. Tak, do tego 

właśnie była mu potrzebna. No i oczywiście, w łóżku, przypomniała 

sobie z goryczą. 

Zatopiona w ponurych rozmyślaniach, nawet nie zauważyła, kiedy 

znaleźli się przed hotelem. Richard zaparkował przed wejściem i 

uważnie ją obserwował spod na wpół opuszczonych powiek. 

- A więc? - spytał cicho, kiedy jej oczy napotkały jego spojrzenie. - 

Zostajemy, czy...? 

Nie musiał kończyć. Wiedziała, co chciał powiedzieć. 
- A więc, Elizabeth? - powtórzył. - Decyzja należy do ciebie. 

Liz milczała. Zostać, czy wracać? Czego naprawdę chciała? 

Bolesne wspomnienia, jakie wiązały się z tym miejscem, z każdą 

uliczką, każdym kamieniem, nakazywały jej powrót. Z drugiej jednak 

strony wiedziała, że jeśli poprosi go, by opuścili miasteczko, Richard 

bez trudu odgadnie jej prawdziwe uczucia. 

Wyczyta je z jej twarzy. Dowie się, ze ona nadal go kocha. 

Ciekawe, jak by się wtedy zachował? Przez ostatnie miesiące ani 

razu nie okazał jej żadnego innego uczucia poza chłodną 

uprzejmością i tylko czasami, kiedy na nią patrzył, maleńkie ogniki 

zapalające się w jego oczach świadczyły, że nie jest mu tak całkiem 

obojętna. 

Nagle uświadomiła sobie, że tak naprawdę bardzo niewiele wie o 

tym milczącym, zamkniętym w sobie człowieku, który był jej mężem 

i który nadal nim jest, przynajmniej w świetle prawa. Nie miała 

pojęcia, co nim kierowało, kiedy zaproponował jej tamto pierwsze 

spotkanie. Kiedyś, jeszcze na samym początku, zapytała go o to, ale 

zbył ją, jak zwykle odwracając kota ogonem. 

- Równie dobrze mógłbym ciebie zapytać o to samo. Dlaczego 

RS

background image

96 

 

właściwie zgodziłaś się ze mną spotkać, Elizabeth? 

Liz zamyśliła się. 
- No cóż, rozeszliśmy się w gniewie, a ja nie chciałam się tak 

rozstawać. Nie musimy być ze sobą, skoro żadne z nas tego nie 

pragnie, ale nie powinniśmy też prowadzić wojny. 

  Była wtedy z siebie dumna. Zadowolona, że zachowała się 

rozsądnie, jak przystało na dorosłą, niezależną kobietę. Dlaczego 

więc ze ściśniętym strachem gardłem czekała na reakcję Richarda, 

na jego słowa? Ale ten tylko pokiwał głową. Jego oczy pozostały 
zimne i obojętne. 

- No cóż, myślimy podobnie, Elizabeth - powiedział cicho i zmienił 

temat. 

- Elizabeth? - Głos Richarda wyrwał ją z zamyślenia. 

- Hm, skoro zamówiłeś już dla nas hotel, chyba za późno na 

zmianę decyzji - powiedziała pośpiesznie, starając się nadać swemu 
głosowi obojętne brzmienie. - A poza tym, miło będzie znów 

zobaczyć stare kąty. 

Przez cały czas czuła, że o czymś zapomniała. O czymś bardzo 

ważnym. No tak! Hotel! Ciekawe, jak rozwiązał tę kwestię. Nalegał, 

że sam się wszystkim zajmie, ale nawet nie zapytał, czy zechce 

dzielić z nim pokój, czy wolałaby, żeby mieszkali w osobnych. 

Liz zamyśliła się. Sama nie wiedziała, czego właściwie chce. 

Pewnie dlatego wolała, by on podjął za nią tę decyzję. Choć nigdy by 

się do tego nie przyznała, w głębi duszy miała nadzieję, że Richard 

zamówił dla nich jeden, wspólny pokój. Byłby to znak, że nie jest mu 

obojętna, nawet jeśli byłaby to jedynie czysto fizyczna namiętność. 

Od pierwszego spotkania, wtedy w barze, Liz wiedziała, że 

Richard nadal jej pragnie. Poznała to po pożądliwym błysku w jego 
oczach, głodnych spojrzeniach, drżących dłoniach. Ona również 

nieraz przyłapała się na tym, że patrząc na jego ręce myślała o 

pieszczotach, a przenosząc wzrok na jego wargi, przypominała sobie 

namiętne pocałunki. Pragnęła go całą sobą, podczas gdy on miał dla 

niej jedynie przyjacielski uścisk dłoni i braterski pocałunek w 

policzek. 

RS

background image

97 

 

Jedno było pewne, przyjaźń i braterskie przywiązanie, jakimi ją 

darzył przez te ostatnie miesiące, zupełnie jej nie wystarczały. 
Pragnęła go bardziej, niż kiedykolwiek przedtem i czuła, że nie 

potrafi już dłużej tego ukrywać. Doskonale zdawała sobie sprawę, że 

zgodziła się na wspólny weekend w nadziei, że te spędzone razem 

czterdzieści osiem godzin pomogą im przełamać bariery 

nieśmiałości i pozornej obojętności. Wierzyła, że uda jej się zmusić 

Richarda, by wyznał jej swoje uczucia. Przyjechała tu oczekując, że 

znów zostaną kochankami. 

- Pan Deacon? - Recepcjonistą z uwagą studiował listę rezerwacji. 

- A... tak. Dwa pojedyncze pokoje na dwie noce dla pana i panny Neal. 

Liz oniemiała. Drżącą ręką przytrzymała się kontuaru. Dwa 

pojedyncze pokoje? Panna Neal? No tak, teraz już wiedziała. 

Wiedziała, co czuł, a raczej czego do niej nie czuł. 

Jakoś zdołała złożyć swój podpis na podsuniętym jej przez 

recepcjonistę blankiecie, używając nazwiska, które podał Richard. 

- Tędy, proszę - wskazał im drogę boy hotelowy. Nawet jeśli 

Richard zauważył jej zmieszanie, nie dał tego po sobie poznać. 

Weszli do windy. Liz odetchnęła z ulgą, kiedy Richard wdał się w 

uprzejmą rozmowę z windziarzem. Oparta o ścianę windy oddychała 

głęboko, starając się uspokoić. Serce waliło jej jak oszalałe. 

Pojedyncze pokoje! Panna Neal! Dopiero teraz uświadomiła sobie, 

jak bardzo pragnęła, by Richard zamówił dla nich jeden wspólny 

pokój, jak przystało na męża i żonę, którymi przecież byli. Pomimo 

że w świetle prawa nadal pozostawali małżeństwem, dla Richarda 

była już tylko Liz Neal. Nie mógł wybrać lepszego sposobu, by okazać 

jej, że nic już dla niego nie znaczy. 

Powoli ruszyła korytarzem. Boy wniósł ich walizki do 

sąsiadujących ze sobą pokojów i odszedł. Tego obawiała się 

najbardziej. Chwili, kiedy zostanie sam na sam z mężczyzną, którego 

tak bardzo kochała, a który właśnie dał jej do zrozumienia, że jest 

mu zupełnie obojętna. 

- No cóż, chyba zostawię cię teraz, żebyś mogła rozpakować się i 

odpocząć po podróży. 

RS

background image

98 

 

Jego pogodny, prawie wesoły ton całkiem zbił ją z tropu. 

- Dlaczego to zrobiłeś? - wyrwało się jej bezwiednie. Richard 

popatrzył na nią zaskoczony. 

- A co takiego zrobiłem?                                         

- Dobrze wiesz, o czym mówię. Tam, na dole, w recepcji... 

Zdenerwowanie nie pozwalało jej mówić. 

- A... o to ci chodzi - domyślił się Richard. 

- Panna Neal! - odzyskała głos Liz. - Panna Neal! 

- Dlaczego nie? Przecież właśnie tego nazwiska ostatnio używałaś. 

- Richard zmarszczył brwi. 

Liz zamarła. Te słowa były jak policzek. 

- Bo chyba nie powiesz, że chodzi ci o te dwa pojedyncze pokoje - 

ciągnął drwiąco. - Jestem pewien, że nie chciałabyś dzielić ze mną 

łó... 

- Nawet mnie o to nie spytałeś - przerwała mu z gniewem Liz. 
- Nie musiałem pytać. Doskonale wiedziałem, jak brzmiałaby 

twoja odpowiedź. 

- O! Czyżbyś czytał w moich myślach? - Gniew, ból i rozczarowanie 

nadały jej głosowi aroganckie brzmienie. 

- Nawet nie musiałem. Sama powiedziałaś mi, żebym nigdy więcej 

nie ważył się cię dotknąć. 

Liz zbladła. Zupełnie zapomniała o rzuconych w gniewie ostrych, 

obraźliwych słowach. Zapomniała też o tamtej ostatniej nocy, kiedy 

postanowiła odejść od niego i kiedy Richard po raz pierwszy użył 

przemocy, by nasycić swoje żądze. Pamięć tych strasznych chwil 

powróciła. Chciała sprawić mu ból, zranić go tak, jak on wtedy ją 

zranił. 

- I co z tego? Czy to cię kiedyś powstrzymało? Przyznaj się, że 

właśnie o to ci chodziło, kiedy zaproponowałeś wspólny wyjazd! 

Przyznaj się, że... 

Urwała, zmrożona jego lodowatym spojrzeniem. 

- No proszę! I kto tu czyta w myślach! - zadrwił Richard. - Ale 

proszę, proszę, mów dalej. Nie przerywaj sobie. Powiedz mi, o czym 

myślałem, kiedy prosiłem cię, byś tu ze mną przyjechała. Pewnie 

RS

background image

99 

 

chciałem dopaść cię sam na sam w jakimś ciemnym kacie i nasycić 

się twoim pięknym ciałem, co, Beth? liz zadrżała. 

- Nie, skarbie - ciągnął Richard, ale w ironicznym tonie pojawiła 

się nutka goryczy. - Nie, moja śliczna Beth. Nawet o tym nie 

pomyślałem. Nie sądzisz chyba, że próbowałbym wziąć cię siłą, choć 

już raz to chyba zrobiłem, czy tak? Tamten raz w zupełności mi 

wystarczył. 

Nagle Liz zrozumiała, że trafiła. Udało jej się. Udało jej się go 

zranić. To nie gniew ujrzała w niebieskich oczach, ale ból. Pełne 
goryczy oskarżenia spełniły swoje zadanie. 

A więc myliła się sądząc, że Richard wybrał dla nich oddzielne 

pokoje dlatego, że była mu obojętna. Och, jak bardzo się myliła! 

Teraz wiedziała już, że zrobił to, ponieważ nie chciał jej urazić. Co 

zresztą innego mógł zrobić po tym, jak zabroniła mu się do siebie 

zbliżać. Troskę wzięła za obojętność, a delikatność za chłód. I 
przecież, gdyby była mu tak zupełnie obojętna, czyż mogłaby go 

zranić? 

- Richard? - szepnęła, wyciągając dłoń, by dotknąć jego twarzy. 

- Nie! - Richard cofnął się gwałtownie. - Nie! - powtórzył niskim, 

chrapliwym głosem. - Być może ty już o tym zapomniałaś, ale ja 

pamiętam każde twoje słowo, Beth. Myślę, że oboje potrzebujemy 
teraz trochę czasu dla siebie. Pewnie chciałabyś się rozpakować i 

odpocząć. Wiesz co, spotkajmy się na drinka przed kolacją. 

Powiedzmy o ósmej, dobrze? 

Liz milczała. 

- No? Co ty na to? 

Wolałaby, żeby został i żeby teraz dokończyli rozmowę. Wiedziała 

jednak, że pora nie jest odpowiednia. Był już przy drzwiach i cała 
jego postać ostrzegała, by go nie zatrzymywała. Może to właśnie 

jemu potrzebny był czas. Może potrzebował go, by ochłonąć, zebrać 

myśli i przygotować się do rozmowy, którą w końcu musieli kiedyś 

przeprowadzić. 

- W porządku - kiwnęła głową. Nigdy nie przypuszczała, że jest tak 

dobrą aktorką. - Masz rację. Muszę się trochę odświeżyć i 

RS

background image

100 

 

rozpakować rzeczy. Spotkamy się w barze na dole. 

Ale kiedy tylko zamknęły się za nim drzwi wiedziała, że wcale nie 

będzie rozpakowywać walizek. Richard miał rację. Oboje 

potrzebowali czasu, ale nie po to, by się rozpakować i odpocząć 

przed kolacją. Potrzebowali czasu, by spokojnie i na zimno 

przemyśleć pewne sprawy i zadecydować, jak będzie wyglądać ich 

dalsze życie. 

Rozejrzała się po pokoju. Nie! Tutaj nie potrafiła się skupić. Nie w 

tym eleganckim, bezosobowym pokoju hotelowym i z jego 
obecnością tuż obok, za ścianą. Chwyciła płaszcz, torebkę i ruszyła 

do drzwi. 

Ciemne chmury, które jeszcze przed półgodziną otulały ziemię, 

zniknęły. Było piękne, słoneczne popołudnie i aż trudno było 

uwierzyć, że to grudzień, Liz, oparta o kamienną balustradę mostu; 

patrzyła na błyszczącą w słońcu rzekę. Dziwne, ale dopiero dziś rano 
zdała sobie sprawę, że nadal kocha Richarda. Teraz zaś, w otoczeniu 

znajomych, bliskich sercu widoków, pamiętała jedynie to, co było 

dobre. Pogodne, wypełnione szczęściem dni, kiedy zdawało jej się, że 

cały świat do nich należy, że razem pokonają każdą przeszkodę i że 

nic nie jest w stanie zmącić ich szczęścia. 

Dlaczego więc tak się skończyło? Gdzie tkwił błąd? Na początku 

wydawało się przecież, że będą wspaniałym małżeństwem. 

Wszystko zaczęło się psuć, kiedy Richard zrealizował wreszcie 

swoje największe marzenie i otworzył własną firmę. To właśnie 

wtedy praca zaczęła rządzić ich życiem. Praca, przyjęcia. Przyjęcia, 

praca. Tak bardzo chciała być da niego idealną żoną. Im więcej się 

jednak starała, tym bardziej Richard się od niej oddalał. 

Wtedy też zaczął kupować jej prezenty. Zawsze pamiętał o jej 

urodzinach, świętach, rocznicach. Lubił zaskakiwać ją jakimś 

niewielkim, starannie dobranym upominkiem. Im bardziej się od 

siebie oddalali, tym droższe i bardziej wyszukane stawały się jego 

prezenty. Kosze kwiatów, francuskie perfumy, biżuteria... Tak jakby 

te podarunki miały wynagrodzić jej to, że z każdym miesiącem miał 

dla niej coraz mniej czasu. Czuła się jak utrzymanka, której drogie 

RS

background image

101 

 

prezenty miały uprzyjemnić samotność. 

W końcu nastąpił ten pamiętny wieczór, tuż przed świętami, kiedy 

zamknęła przed nim drzwi swojej sypialni. Najgorsze było to, że 

Richard zachowywał się, jak gdyby nigdy nic. Spokojnie przeniósł 

swoje rzeczy do pokoju gościnnego i teraz on zamykał się przed nią 

każdego wieczoru. Trwało to prawie miesiąc, aż wreszcie którejś 

nocy... 

Liz zacisnęła dłonie na kamiennej balustradzie mostu. Ciągle 

jeszcze nie potrafiła myśleć o tamtej nocy bez bólu. Wiedziała 
jednak, że musi. Wiedziała, że musi raz jeszcze przemyśleć wszystko. 

Inaczej nigdy nie będzie mogła się uwolnić od tego wspomnienia. 

Tamtego wieczoru byli u nich na kolacji Eleanor i Mark. Choć Liz 

czuła się, jakby grunt usuwał jej się spod nóg, przemogła się i 

przygotowała smakowite menu. Kupiła nawet nową sukienkę, 

błękitne, jedwabne cudo, podkreślające jej zgrabną figurkę. Gruby 
złoty łańcuch i kolczyki, prezent od Richarda, dopełniały stroju. 

Richard odprowadził gości do samochodu, ona tymczasem 

zabrała się za sprzątanie. Właśnie wkładała do zmywarki ostatnią 

partię brudnych talerzy, kiedy usłyszała jego głos. 

- Zostaw to. Odwróciła się zaskoczona. 

- Zaraz skończę. Jeszcze tylko parę talerzy - odpowiedziała, siląc 

się na swobodny ton. - Nie musisz na mnie czekać. 

- Pomyślałem sobie, że może byśmy się czegoś napili przed 

pójściem spać. 

Liz zadrżała. Dawno temu, kiedy jeszcze wszystko między nimi 

układało się dobrze, mieli taki swój prywatny rytuał. Bez względu na 

porę, kiedy ostatni gość wyszedł, a oni posprzątali ze stołu, siadywali 

przytuleni na kanapie i popijając drinka rozmawiali o przyjęciu. Liz 
uwielbiała te rozmowy, ale potem, nie wiadomo dlaczego, wszystko 

się zmieniło. Dlaczego więc wracał do tego? Właśnie teraz? 

- Nalałem ci brandy - uśmiechnął się Richard, podając jej szklankę. 

- No, nie wiem... - zawahała się Liz. -Jestem taka zmęczona. 

- Nie daj się prosić, Beth. A propos, czy już mówiłem ci, że bardzo 

ładnie dziś wyglądasz? Skąd wzięłaś tę seksowną kreację? 

RS

background image

102 

 

- Kupiłam - wyjąkała Liz. Seksowną! Czyżby to oznaczało, że 

chciał... Ile to już czasu minęło, kiedy ostatnio spali razem? Te 
wszystkie okropne noce, podczas których przewracała się na łóżku, 

wiedząc, że on jest tuż obok, za ścianą. 

- Skończone! -Trzasnęły drzwiczki zmywarki. Liz odwróciła się 

gwałtownie. 

- Ostrożnie! 

Nie wiedziała, że jest tuż za nią. Zachwiała się, ale silne, męskie 

ramię nie pozwoliło jej upaść. 

- Napij się ze mną, Beth - poprosił miękko, zaciskając palce na jej 

ramieniu. 

Liz spojrzała mu w oczy i zadrżała. Kiedy Richard wyprowadził się 

do pokoju gościnnego, zastanawiała się, jak długo potrwa ta 

niecodzienna sytuacja. Wiedziała, że nie wytrzyma on długo we 

wstrzemięźliwości. W pierwszym okresie ich małżeństwa wszystkie 
swoje problemy rozwiązywali najczęściej właśnie w łóżku. Tym 

razem jednak, sprawa wyglądała poważniej. Mijały tygodnie, a 

Richard pozostawał chłodny i obojętny. Dlatego też zaskoczyła ją ta 

nagła odmiana. 

- Nie, dziękuję - odpowiedziała chłodno, uwalniając ramię. - 

Jestem zmęczona i idę do... - urwała. 

- ...do łóżka? - dokończył Richard. —A wiesz, to świetny pomysł. 

Liz zdębiała. Nie to miała na myśli mówiąc, że chce pójść do łóżka. 

Zbyt wiele ich teraz dzieliło i zbyt wiele przykrych słów padło 

tamtego wieczoru, aby mogła, tak po prostu, puścić je w niepamięć. 

Od tamtego pamiętnego wieczoru Richard stał się jej daleki, a 

przecież nie mogła pójść do łóżka z obcym mężczyzną, bez względu 

na to, jak bardzo go kiedyś kochała. Zresztą nie była już taka pewna, 
czy to naprawdę była miłość. 

- Może porozmawiamy rano, kiedy oboje będziemy... wyspani - 

celowo podkreśliła ostatnie słowo. - Zmieniłam pościel na twoim 

łóżku - dodała i zaraz tego pożałowała. 

- Na moim łóżku?! Do licha, Beth, to nie jest moje łóżko i dobrze o 

tym wiesz! -wybuchnął. - Może powiesz mi, co stało się z naszym 

RS

background image

103 

 

łóżkiem? Z tym, które dzieliliśmy?. 

Nasze. Dzielić. Te słowa zupełnie zbiły ją z tropu i wyprowadziły z 

równowagi. Nie potrafiła już myśleć, potrafiła jedynie czuć, a ból, 

który ją wypełniał był silniejszy od rozsądku. Przez tyle długich dni i 

nocy Richard ignorował ją, traktował jak powietrze, a teraz, kiedy 

chciał zaspokoić żądze, sięgał po nią jak po swoją własność. 

- Tak jest lepiej, Richardzie. Wolę spać oddzielnie. Palce 

mężczyzny zacisnęły się na jej ramieniu, nie pozwalając jej odejść. 

- Do licha, Beth! Nie obchodzi mnie, co wolisz! Jesteś moją żoną, 

pragnę cię i mam do tego pełne prawo! 

Z tymi słowami pochwycił ją w ramiona i chciwie wpił się w jej 

niechętne usta. Jego dłonie gorączkowo przesuwały się po jej ciele, 

ugniatając, miażdżąc, zadając ból. 

Liz zesztywniała. Jak on śmiał? Jak śmiał tak ją potraktować! 

- Richard, nie! -jęknęła, kiedy oderwał wargi, by zaczerpnąć 

powietrza. 

- Richard, tak! - rzucił ostro, gryząc ją w usta. Poczuła znajomy, 

lekko słony smak. - Tego właśnie chcę i gdybyś była szczera, 

przyznałabyś się, że ty również tego chcesz. 

- Nie! 

Ten protest był jak wołanie o pomoc, ale nawet w jej własnych 

uszach nie brzmiał przekonywająco. Liz wiedziała, że nie potrafi już 

dłużej udawać. Długie tygodnie wstrzemięźliwości tylko zaostrzyły 

jej pragnienia. Pożądała go równie mocno jak on jej. 

Poczuła, ze silne ramiona unoszą ją. Kuchenne drzwi ustąpiły z 

cichym trzaskiem. Skrzypnęły schody. Richard kierował się wprost 

do sypialni. 

- Tu jest moje miejsce, Beth - oświadczył, kładąc ją na łóżku. - 

Właśnie tutaj. A twoje miejsce jest przy mnie. Nigdy więcej osobnych 

sypialni, bezsennych nocy. Jesteś moją żoną i pragnę cię... 

Jej protesty utonęły w pełnych żaru pocałunkach i czuła, że nie 

potrafi mu się oprzeć. Nie liczyło się nic, ani to, co rozdzieliło ich 

wcześniej, ani nawet to, jak będzie się czuła, kiedy obudzi się jutro u 

jego boku. Były tylko jego wargi na jej ustach i jego dłonie pieszczące 

RS

background image

104 

 

jej uległe ciało. Pragnęła go teraz, zaraz. Pragnęła go całą sobą. Nie 

protestowała więc, kiedy zręczne dłonie Richarda uwolniły ją z 
ubrania. 

- Tak, Beth, tak właśnie powinno być - szepnął Richard, pochylając 

się do jej piersi. - Tu się rozumiemy. 

Ale Liz nie chciała rozmawiać. Wyciągnęła ręce i otoczywszy 

ramionami szyję Richarda pociągnęła go na siebie. Tuż przy swoim 

uchu słyszała jego przyspieszony oddech i wiedziała, że Richard 

pragnie jej równie mocno jak ona jego. Rozsunęła nogi i wygięła się 
ku niemu. Richard bez ociągania skorzystał z tego zaproszenia. 

Po czterech spędzonych wspólnie latach ich ciała były zgrane do 

perfekcji. Bezbłędnie odgadywali każde swoje pragnienie, 

wprawnymi pieszczotami rozniecając płomień, który wiódł ich ku 

ostatecznemu spełnieniu. 

- Tak właśnie powinno być, Beth - powtórzył Richard, kiedy leżeli 

spleceni ramionami, powoli wracając do rzeczywistości. - Właśnie 

dlatego ten pomysł z oddzielnymi sypialniami jest taki idiotyczny. 

Nigdy nie mogłem się tobą nasycić, Beth, i chyba nigdy nie będę miał 

dość. Wiedziałem to od pierwszej chwili, kiedy cię ujrzałem. Czułem, 

że musisz być moja, że muszę mieć twoje wspaniałe ciało. Właśnie 

dlatego się z tobą ożeniłem. Twoje miejsce jest tutaj, przy mnie i 
dobrze o tym wiesz. Skoro może być tak cudownie, wszystko inne 

jest bez znaczenia. Nic nie jest ważne. 

„Nic nie jest ważne. Czułem, że muszę mieć to wspaniałe ciało. 

Właśnie dlatego się z tobą ożeniłem". Te słowa podziałały na nią jak 

kubeł zimnej wody. Wierzyła, że Richard poprosił ją o rękę z miłości 

i zgodziła się wyjść za niego, pomimo przestróg, jakich nie szczędziła 

jej matka. 

Teraz dowiedziała się prawdy. To nie była miłość. Richard nie 

kochał jej, a tylko pożądał. Zależało mu jedynie, żeby zdobyć jej ciało. 

Pragnął jej tak bardzo, że postanowił się z nią ożenić. Czyżby więc 

mama miała rację? Czy żaden mężczyzna nie był zdolny do głębszych 

uczuć?                                             

Liz leżała w ciemnościach rozmyślając nad swoim życiem. Choć 

RS

background image

105 

 

trudno jej było pogodzić się z porażką, wiedziała już, że to koniec. Jej 

małżeństwo okazało się pomyłką. Wprawdzie Richard nie 
okłamywał jej, ale musiał wiedzieć, co czuła i pozwalał, by z dnia na 

dzień coraz bardziej pogrążała się w iluzjach. W końcu jednak 

otworzyły jej się oczy. Wiedziała już, co musi teraz zrobić. 

Kiedy nazajutrz rano Richard wyszedł do biura, spakowała swoje 

rzeczy i odeszła. Nie zostawiła pożegnalnego listu, zdjęła z palca 

obrączkę i położyła ją na łóżku, na poduszce Richarda. Wiedziała, że 

w tym miejscu na pewno ją zauważy. Teraz dowiedziała się, czym 
było dla niego ich małżeństwo, to miejsce wydało jej się najbardziej 

stosowne, by złożyć ten mały, złoty krążek, symbol miłości, której 

nigdy nie było. 

 

 

 
 

 

 

 

 

 
 

 

 

 

 

 

 
 

 

 

 

 

 

RS

background image

106 

 

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

Kiedy Liz zjawiła się na umówione spotkanie, bar był prawie 

pełny. Mimo to bez trudu odnalazła Richarda. Siedział przy małym 

stoliku, w rogu sali. Miał na sobie ten sam szary, elegancki garnitur, 
który tak dobrze znała. Na jego twarzy malowało się ponure 

zamyślenie i Liz już wiedziała, że nie uniknie tej rozmowy. 

Zadrżała. Nie była jeszcze gotowa. Potrzebowała czasu. Na 

chwiejnych nogach ruszyła w jego stronę. 

W tej samej chwili Richard uniósł głowę. Ich spojrzenia spotkały 

się. Richard pośpiesznie poderwał się od stolika. Serce Liz zabiło 

mocniej. Był taki przystojny i pociągający w tym eleganckim 
garniturze. Zmierzył ją uważnym spojrzeniem i Liz upewniła się, że 

nie na darmo spędziła przed lustrem pół godziny. 

Choć zazwyczaj wolała ostre, zdecydowane kolory, tym razem 

wybrała sukienkę w delikatnym, brzoskwiniowym odcieniu, który 

podkreślał jej śniadą cerę. Wiedziała, że wygląda w niej wyjątkowo 

korzystnie. Miękki, cienki materiał powiewnymi zwojami drapował 
się wokół jej zgrabnych kształtów i mimo że sukienka miała długi 

rękaw i zapięcie pod szyję, robiła większe wrażenie niż najbardziej 

wydekoltowana kreacja. 

Gdyby ktoś zapytał ją, dlaczego wybrała tę właśnie sukienkę, 

odpowiedziałaby, że ot tak, po prostu, powodowana chwilowym 

kaprysem. Prawda była jednak inna. Liz doskonale zdawała sobie 
sprawę, że nadal podoba się Richardowi i kupiła tę suknię tylko po 

to, by zobaczyć w jego oczach ten pożądliwy błysk. 

- Przepraszam, że się spóźniłam. Richard zmierzył ją uważnym 

spojrzeniem. 

- Nic się nie stało - obojętnie wzruszył ramionami. - Właśnie 

przyszedłem. Napijesz się czegoś? 

- Z przyjemnością - uśmiechnęła się Liz. Z każdą chwilą czuła się 

coraz bardziej nieswojo. Miała nadzieję, że może alkohol pomoże jej 

opanować się. 

RS

background image

107 

 

Nawet nie zapytał, czego chciałabym się napić, pomyślała 

zaskoczona, kiedy Richard szybkim krokiem skierował się w stronę 
kontuaru. Nic zresztą dziwnego, doskonale wiedział, co lubi. A może 

odszedł tak szybko, ponieważ czuł się nieswojo i potrzebował czasu, 

by ochłonąć i zebrać myśli. 

Ona przecież czuła się dokładnie tak samo, mimo że spędziła pół 

dnia zastanawiając się nad wszystkim, co przytrafiło im się w tym 

ostatnim roku. 

„Właśnie przyszedłem" -powiedział Richard. Wcale jej to nie 

zdziwiło. Kiedy przed paroma godzinami wyszła z hotelu, nie 

kierowała się w żadne konkretne miejsce. Chciała jedynie przejść się 

wąskimi uliczkami, ot tak sobie, bez celu, by odetchnąć świeżym 

powietrzem i zebrać myśli. Nogi same zaprowadziły ją na znajomy 

skwerek przed średniowieczną katedrą. Właśnie tam pewnego 

słonecznego, marcowego dnia Richard oświadczył jej się, a ona bez 
wahania przyjęła jego oświadczyny. Ciekawe, jak by się zachowała, 

gdyby mogła wtedy przewidzieć, co wydarzy się za parę łat... 

Przechodząc na drugą stronę skwerku Liz zatrzymała się 

gwałtownie. W cieniu szerokiego portalu katedry dostrzegła 

znajomą, szczupłą sylwetkę. Choć mężczyzna był odwrócony do niej 

plecami, rozpoznała go od razu. 

Co on tu robi? Dlaczego przyszedł właśnie tu, w to miejsce? - 

zastanawiała się gorączkowo. . Żałowała, że nie może zobaczyć jego 

twarzy. Może wyczytałaby z niej, co przygnało go w to miejsce, z 

którym wiązało się tyle cudownych, przyjemnych wspomnień. O 

czym myślał patrząc na tę starą, piękną budowlę? Czy żałował 

złamanych obietnic, nie spełnionych nadziei? A może żałował, że się 

jej w ogóle oświadczył? 

Czuła, że po tym, jak rozstali się. w hotelu, nie jest w stanie do 

niego podejść i spojrzeć mu w twarz. Dlatego też wycofała się 

pośpiesznie, znikając za najbliższym rogiem, nim Richard zdążył 

zdać sobie sprawę z jej obecności. 

Teraz zaś, kiedy Richard wrócił z zamówionymi drinkami, nie 

potrafiła pohamować ciekawości. 

RS

background image

108 

 

- Powiedziałeś, że właśnie przyszedłeś. Czyżbyś gdzieś wychodził? 

Popatrzył na nią zaskoczony. 
- A... tak - odpowiedział, nie patrząc jej w oczy. - Byłem na małym 

spacerze. Chciałem rozprostować nogi po jeździe samochodem. 

- I jakie wrażenia? Czy miasteczko bardzo się zmieniło? 

Liz sama nie wiedziała, dlaczego właściwie ukrywa swoją 

popołudniową przechadzkę. Może była to odruchowa reakcja na 

zdawkową odpowiedź Richarda. Najwyraźniej nie zamierzał 

zwierzać jej się, gdzie był i po co. Poza tym, skoro nie była pewna 
jego uczuć, rozsądniej było nie zdradzać swoich. Nie chciała, by 

Richard odkrył jej słaby punkt. 

- Hm, chyba niewiele. Zresztą, wcale się tego nie spodziewałem. 

Durham to jedno z tych miejsc, które zupełnie się nie zmieniają. 

Nawet gdyby wybudowano w nim jakieś supernowoczesne centrum 

handlowe, nie sądzę, by to coś zmieniło. 

Liz potakująco kiwnęła głową. Tylko na tyle mogła się zdobyć. 

Och, gdyby to samo odnosiło się do ludzi i ich związków! Gdyby 

mogli na powrót stać się tamtymi szczęśliwymi, uśmiechniętymi 

ludźmi, którymi byli przed paroma laty, kiedy się poznali właśnie tu, 

w Durham. 

A może już wtedy się myliła? Może Richard wcale nie był taki, jak 

myślała? Może tylko widziała go takim, jakim chciała widzieć, a w 

rzeczywistości był zupełnie inny, obcy jej i daleki. 

Zresztą, czy to ważne? Czas nie stoi w miejscu i ludzie się 

zmieniają. Uniosła głowę i napotkała baczne spojrzenie jego oczu. 

- Dlaczego... dlaczego tak mi się przyglądasz? Richard zmieszał się, 

ale opanowanie wróciło mu w ułamku sekundy. 

- Bardzo ładnie dziś wyglądasz - stwierdził grzecznie. - Do twarzy 

ci w tym kolorze. 

Liz uprzejmym skinieniem głowy podziękowała za komplement. 

Spędziła prawie pół godziny przed lustrem w swoim pokoju wahając 

się, czy włożyć tę suknię. Doskonale pamiętała ostatnią noc swojego 

małżeństwa, kiedy jej strój sprowokował go do obraźliwego i 

upokarzającego zachowania. Z drugiej strony, przecież Richard 

RS

background image

109 

 

zarezerwował dla nich osobne pokoje. Niech to będzie dla niego 

nauczką! Teraz jednak wcale nie miała pewności, czy dobrze zrobiła 
decydując się na tę kuszącą kreację. Wprawdzie osiągnęła swój cel, 

ale sama nie wiedziała jeszcze jak daleko chciałaby się posunąć. 

To pytanie nie dawało jej spokoju przez cały wieczór. Zdawać by 

się mogło, że los postanowił spłatać jej figla. Bolesne wspomnienia z 

przeszłości i obawa, by po raz kolejny nie dać się złapać w sidła 

własnych namiętności, walczyły w niej z pożądaniem, jakie budził w 

niej ten mężczyzna. 

Richard tymczasem tylko utrudniał jej podjęcie ostatecznej 

decyzji. Porzucił ponure myśli i nagle stał się znów tym samym 

czarującym, dowcipnym, inteligentnym mężczyzną, w którym się 

niegdyś zakochała. 

Doskonale zdawała sobie sprawę, że choć wiele się od tamtego 

czasu zmieniło, pragnie go równie mocno jak wtedy. Niech się dzieje, 
co chce! - postanowiła, stawiając wszystko na jedną kartę. Chcę i 

będę się z nim kochać! 

Otrzeźwił ją jego głos. Stali przed drzwiami jej pokoju. 

- No cóż, pozostaje mi tylko życzyć ci dobrej nocy, Elizabeth i... 

dziękuję. 

- Dobrej nocy? - powtórzyła zaskoczona. Richard zmarszczył brwi 

i popatrzył na nią pytająco. Nie możesz teraz odejść, myślała 

gorączkowo. Ten wieczór nie może się tak skończyć! Co robić? 

- Ja... czy nie zechciałbyś wstąpić do mnie... na chwilkę? - wydusiła 

przez ściśnięte strachem gardło. 

Zawahał się. 

- No, nie wiem... Jeśli nie będę przeszkadzał - powiedział 

niepewnie. 

Liz gwałtownie zamrugała powiekami, by powstrzymać łzy. Czuła, 

że jeszcze chwila, a rozpłacze się z bezsilnej złości. Cóż, u licha, miała 

mu powiedzieć? Nie mogła przecież oświadczyć prosto z mostu: 

Richardzie nie wiem, co sobie o mnie pomyślisz, ale bardzo 

chciałabym się teraz z tobą kochać! A może właśnie tak powinna 

powiedzieć? 

RS

background image

110 

 

- Nie, skądże!' - wyjąkała. 

Czuła, że powinna była zorganizować wszystko zupełnie inaczej. 

Gdyby zaplanowała to nieco wcześniej mogła, na przykład, kupić 

butelkę wina i zaproponować lampkę przed snem. To byłby dobry 

pretekst. Nie była przecież aż tak naiwna, żeby zakładać, że Richard 

przyjął jej zaproszenie, by porozmawiać. Tylko że wcześniej sama 

jeszcze nie wiedziała, czego chce. Zdecydowała się dopiero, kiedy 

zaczął się z nią żegnać. Zrozumiała, że nie może pozwolić mu tak 

odejść, kiedy tyle spraw pozostało nie rozstrzygniętych. Wiedziała 
też, że ta noc przyniosłaby jedynie nowe frustracje, nowe problemy. 

Wolałaby jednak, żeby Richard nie okazywał tak jawnie swego 

zdenerwowania. Przemierzał pokój szybkim, nerwowym krokiem. 

- Bardzo przyjemny pokoik -oświadczył po dłuższej chwili. 

Liz z trudem powstrzymała śmiech. Przecież jego własny pokój 

był dokładną kopią pokoju, w którym się teraz znajdowali. Ta próba 
nawiązania rozmowy omal nie doprowadziła jej do histerii. 

- O... tak - wykrztusiła. Głos drżał jej niepokojąco. -Ja... 

Słowa uwięzły jej w gardle. Patrzyła w pociemniałe z pożądania 

niebieskie oczy. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, po czym nagle 

Richard odwrócił się i bez słowa wybiegł z pokoju. Liz oniemiała. Co 

to miało znaczyć? Co mu się stało? W barze, na dole nie miała 
żadnych wątpliwości, że Richard pragnie jej równie mocno jak ona 

jego. A poza tym, przyjął przecież jej zaproszenie, kiedy 

zaproponowała, by weszli do jej pokoju. Czyżby więc się rozmyślił? 

Czy to możliwe, aby był równie zdenerwowany i spięty jak ona? 

Richard? Nie! Nie on. 

Rozmyślania przerwał powrót Richarda. 

- Kupiłem dziś po południu - oznajmił, pokazując butelkę wina. - 

Pomyślałem, że może byśmy coś łyknęli przed snem. 

Liz popatrzyła na niego zaskoczona. Jego słowa przypomniały jej 

tamtą pamiętną ostatnią noc, którą spędzili razem. Ciekawe; czy on 

też ją pamiętał? 

Richard podał jej butelkę. Patrząc na wino Liz pomyślała o 

własnych planach na ten wieczór. Czyżby on również chciał takiego 

RS

background image

111 

 

spotkania? Nie, to chyba niemożliwe. A jednak! Kupił wino. 

I pomyśleć, że jeszcze przed paroma godzinami tak gorliwie 

zaprzeczał jej oskarżeniom, jakoby przywiózł ją tu z zamiarem 

uwiedzenia! Nagle ogarnął ją gniew. Czyżby Richard, widząc jej 

konsternację z powodu osobnych pokoi, postanowił skorzystać z 

okazji, by raz jeszcze nasycić się jej ciałem? No tak! Nic dziwnego, że 

przez cały wieczór był taki uprzejmy i czarujący! 

- Obawiam się, że nie ma tu żadnych kieliszków - uśmiechnął się 

Richard. - Mamy do wyboru szklanki do mycia zębów, które 
widziałem w łazience i plastykowe filiżanki do herbaty, choć 

przyznam, że nie bardzo odpowiada mi picie chablis z plastykowych 

filiżanek. 

- W takim razie pozostajemy przy szklankach 

- Liz skwapliwie skorzystała z okazji, by wymknąć się do łazienki. 

Patrząc w lustro na swoją zarumienioną z podniecenia twarz 
dopiero teraz zdała sobie sprawę, co naprawdę czuła. Gniew zniknął 

równie nagle jak rozgorzał. Zniknął w chwili, kiedy Richard 

uśmiechnął się do niej tak dobrze znanym, pełnym chłopięcego 

uroku uśmiechem. A poza tym, jak mogła mieć mu za złe pragnienia, 

jakie sama odczuwała. 

No i to wino. Chablis. Jej ulubiony gatunek, którego 

charakterystyczny, lekko cierpki smak wprost uwielbiała. Jak miała 

to rozumieć? Czy również jako część perfidnego planu obliczonego 

na to, by ją uwieść i potem odtrącić? 

A może ten zakup oznaczał coś innego? Może wybierając wino 

Richard chciał po prostu sprawić jej przyjemność? 

- Pańskie kieliszki, sir - uśmiechnęła się, stawiając szklanki na 

małym stoliku obok kanapy, na której przysiadł. - Najprzedniejszy 
kryształ - zażartowała. 

- Wielkie dzięki - Richard podchwycił żartobliwy ton. - Myślę, że 

wino jest odpowiednio schłodzone, więc jeśli szanowna pani 

pozwoli.., 

Uprzejmym gestem wskazał jej miejsce obok siebie na kanapie. 

Liz poczuła, jak na policzki wypełza jej ciemny rumieniec. Serce 

RS

background image

112 

 

biło jej jak oszalałe. Teraz wiedziała już dlaczego nie potrafiła się na 

niego gniewać. W jej sercu nie było miejsca na gniew. Wypełniała je 
bez reszty miłość. Nie potrafiła gniewać się na kogoś, kogo tak 

bardzo kochała i tak gorąco pragnęła. 

- Pani wino, madame - uśmiechnął się, podając jej szklankę. 

- Dziękuję - wydusiła. Głos drżał jej lekko. Dlaczego się tak 

wygłupiamy? - zastanawiała się w duchu, popijając chłodny trunek. 

Dlaczego Richard nie powie wprost, czego ode mnie chce? A może to 

ona powinna zrobić pierwszy krok? Zacisnęła palce na trzymanej w 
ręku szklance. Bardzo chciała się z nim teraz kochać. Pragnęła go 

całym swoim sercem, całym ciałem i całą duszą. 

A jeśli się myliła? Jeśli jej pragnienia wcale nie były 

odwzajemnione?! Swoje wnioski oparta, jedynie na tym, co 

podpowiadał jej instynkt. Richard nie powiedział, ani nie uczynił nic, 

co wskazywałoby, że on również jej pragnie. Nawet nie próbował jej 
pocałować! Chciał pożegnać się i odejść, i zrobiłby to, gdyby go nie 

powstrzymała. Tak. To właśnie ona go tu zwabiła. Tak bardzo 

pragnęła się z nim kochać, że wydało jej się zupełnie oczywiste, że 

on również chce tego samego. 

A może Richard, widząc jej inicjatywę, postanowił zdać się na nią i 

czeka, aż zrobi kolejny krok? 

Co teraz? Dawniej, w początkach ich małżeństwa, wszystko było 

takie proste. Wystarczyło jedno znaczące spojrzenie, jedno 

muśnięcie dłoni, uśmiech, pocałunek... Żadne z nich nie musiało nic 

mówić. Rozumieli się bez słów. 

Richard podniósł się z kanapy i podszedł do ściany. Przez dłuższą 

chwilę z uwagą studiował wiszące tam czarno-białe fotografie. 

- Wiesz, to miejsce chyba nigdy mi się nie znudzi - powiedział 

cicho. - Byłbym taki szczęśliwy, gdybym mógł tu zostać na zawsze. 

Na zawsze?! Liz wstała z kanapy i podeszła do mężczyzny. 

- Kościół świętego Cuthberta, szare wieże Durham -szepnęła. 

- Ni to kościół, ni twierdza obronna - dokończył cytatu Richard, 

odwracając się do niej z uśmiechem. 

- Czy pamiętasz, jak twoja matka nazwała Cuthberta 

RS

background image

113 

 

szowinistyczną świnią? 

- Była oburzona, kiedy zwiedzając katedrę usłyszała, że czarna 

linia przy wejściu oznaczała, że kobiety przychodząc do świątyni nie 

miały prawa jej przekroczyć - odwzajemniła uśmiech Liz. - 

Próbowaliśmy tłumaczyć jej, że biedny Cuthbert nie był niczemu 

winien, że nie on wybudował kościół, ale ona upierała się, że zakaz 

ustanowiono pewnie z powodu jego legendarnej nienawiści do 

kobiet. Jedno jest pewne, żadnemu z tych średniowiecznych 

mnichów nie spodobałyby się współczesne kobiety. Nie potrafiliby 
sobie z nimi poradzić. 

- A jak mają radzić sobie współcześni mężczyźni? Liz popatrzyła 

na niego zaskoczona. 

- Co przez to rozumiesz? 

Richard obojętnie wzruszył ramionami. 

- No cóż, współczesne kobiety na każdym kroku podkreślają 

swoją samodzielność i niezależność. Mężczyzna dawno już wypadł z 

roli jedynego żywiciela rodziny. Jaka więc jest teraz jego rola? Czego 

wy właściwie od nas oczekujecie? 

Liz nerwowo przełknęła ślinę. Czubkiem języka zwilżyła 

zaschnięte wargi. Pytanie nie było łatwe. 

Czego właściwie od niego oczekiwała? Sama nie wiedziała. 

Zresztą, czy to takie ważne? W tej chwili nie potrafiła myśleć 

racjonalnie. 

- Wiem, czego chcę od ciebie teraz - szepnęła, podchodząc bliżej. 

Richard zmarszczył brwi. 

- Beth... - zaczął niepewnie, ale ona nie dała mu dokończyć. 

- Pocałuj mnie, Richardzie! 

Nie ruszał się z miejsca. Liz z bólem uświadomiła sobie jak bardzo 

go kocha. Wiedziała, że musi być teraz bardzo, bardzo ostrożna. Nie 

wolno jej go spłoszyć. Nie po to go odnalazła, by znowu go utracić. 

- Richard... 

Jeszcze chwila wahania z jego strony, a odwróciłaby się na pięcie i 

uciekła, nie mogąc znieść świadomości, że Richard jej nie chce. Ale 

oto porwały ją silne ramiona, a gorące twarde wargi wpiły się w jej 

RS

background image

114 

 

drżące usta w zachłannym pocałunku. 

Całował ją tak, jakby od lat nie widział kobiety, a ona czuła się 

dokładnie tak samo. Chciała całować go, dotykać, pieścić. 

Gorączkowymi pocałunkami okrywała jego twarz, szyję, ramiona, a 

pieszczoty Richarda były równie niecierpliwe jak jej własne. 

Nie wiedziała nawet kiedy i jak znaleźli się przy łóżku. Opadła na 

nie przytłoczona jego ciężarem. Ciasno oplotła ramionami jego szyję 

i mocno przywarła do silnego, muskularnego ciała. 

Jak cudownie! Jak wspaniale, pomyślała. Zupełnie tak jak dawniej. 

Nareszcie udało jej się skruszyć ten mur chłodnej obojętności, jaki 

wyrósł między nimi przez ostatnie miesiące. Później, kiedy już się 

zaspokoją, będą mogli porozmawiać. Teraz jednak słowa były 

zupełnie zbyteczne. 

Dłonie mężczyzny zatrzymały się na jej piersiach, delikatnie 

pocierając sterczące z podniecenia sutki. Liz zadrżała. 

- Tak, Richardzie, tak! - szepnęła. - Tego właśnie chcę. Tego mi 

właśnie potrzeba. 

- Nie! 

To krótkie słowo otrzeźwiło ją błyskawicznie. Richard uwolnił się 

od oplatających go ramion i podniósł się z łóżka. Stał ze 

skrzyżowanymi na piersiach ramionami mierząc ją gniewnym 
spojrzeniem. 

- Richard...? - Liz powoli usiadła na łóżku. 

- Powiedziałem, nie! - powtórzył ostrzegawczo. - Mówiłem ci już, 

Beth, że nie chcę... Mówiłem. 

A więc wszystko jasne! Richard jej nie chciał. 

- Richard... - zaczęła niepewnie. Nie wiedziała nawet, co chce mu 

powiedzieć, ale mężczyzna nie pozwolił jej dokończyć. 

- Nie! Miałaś rację, Beth. Nie powinniśmy byli tu przyjeżdżać. To 

był błąd. Cały ten pomysł z weekendem. Jutro rano odwiozę cię do 

domu. 

- Ale... - usiłowała zaprotestować Liz, jednak Richard już jej nie 

słyszał. Trzasnęły drzwi, Liz skuliła się na łóżku, ciasno obejmując 

ramionami kolana, jakby chciała w ten sposób złagodzić ból, który 

RS

background image

115 

 

rozrywał jej serce. A przecież teraz, choć wiedziała, że to niemądre, 

gdzieś na dnie jej serca tliła się resztka nadziei. Chociaż Richard 
oświadczył, że jej nie chce, powiedział do niej Beth. Może więc 

jeszcze nie wszystko stracone? 

 

 

 

 

 
 

 

 

 

 

 
 

 

 

 

 

 
 

 

 

 

 

 

 
 

 

 

 

 

 

RS

background image

116 

 

ROZDZIAŁ JEDENASTY 

- Liz? - w zaspanym głosie Eleanor Baldwin brzmiało wyraźne 

zaskoczenie. 

Nic dziwnego! - pomyślała Liz. Kto nie byłby zdziwiony, gdyby w 

niedzielny poranek wyrwał go z łóżka o bladym świcie rozpaczliwy 

telefon od przyjaciółki. 

- Och, Nell, tak mi przykro, że zawracam ci głowę, ale do nikogo 

innego nie mogę się zwrócić - tłumaczyła się. - Muszę porozmawiać z 

kimś, kto zna Richarda. 

Poprzedniego wieczoru, kiedy Richard tak nagle opuścił jej pokój, 

Liz przez długie godziny leżała na łóżku porażona bólem, 
rozpamiętując każdy jego gest, każde raniące słowo. Nie mogła 

zrozumieć dlaczego wyszedł. Przysięgłaby, że Richard pragnął jej 

równie mocno jak ona jego. Czy nie dlatego przyjął jej zaproszenie? 

Przecież chyba sobie tego nie wymyśliła! Kiedy ją całował, wyraźnie 

czuła, że jest podniecony i że chce się z nią kochać. Nie miała 

najmniejszych wątpliwości. Znała Richarda wystarczająco długo, by 
to rozpoznać. Dlaczego więc ją odtrącił? 

„Nie chcę! Mówiłem ci przecież, że nie chcę!" - powiedział 

drżącym z gniewu głosem, ale jego oczy pozostały chłodne i 

obojętne. 

Liz zesztywniała. Już raz słyszała te słowa. „Nie chcę twego ciała. 

Seks bez miłości nie jest nic wart!" Czy podyktowane były gniewem, 
czy może...? Ależ tak! Zmarszczone brwi, ściągnięta bólem twarz, 

zaciśnięte pięści. Wyglądał jak człowiek, który bardzo, bardzo cierpi, 

ale za nic w świecie nie chce tego po sobie pokazać. 

„Twoje małżeństwo?! A co z naszym małżeństwem, Beth?!" 

Czyżby więc aż tak bardzo się myliła? Czy chłodna obojętność, z 

jaką Richard traktował ją przez ostatnie tygodnie, była maską 

skrywającą inne uczucie? Przypomniała sobie słowa, którymi 
Eleanor próbowała namówić ją, by odpisała na listy jej brata. 

- Myślę, że on jest bardzo samotny - przekonywała ją szwagierka - 

RS

background image

117 

 

i bardzo się o niego boję. Pracuje od świtu do nocy, prawie nic nie je i 

w ogóle nie sypia. 

Liz na własne oczy przekonała się, że Nell nie przesadzała. 

Richard schudł, postarzał się. Wyglądał jak ktoś, kto stracił coś 

bardzo cennego i wiedział, że strata ta jest nieodwracalna. Ale jego 

zachowanie przeczyło obawom siostry. Był pogodny, wesoły, jak 

zawsze dowcipny. Czyżby tylko udawał? Jaki był naprawdę? Sama 

nie wiedziała już, komu wierzyć i jak rozumieć jego zachowanie. 

Odczekała, aż zegar na kościelnej wieży wybije szóstą, po czym 
sięgnęła po słuchawkę i wykręciła numer siostry Richarda. 

- Ja... ja go nadal kocham, Nell - szlochała w słuchawkę. -Kocham 

go równie mocno jak tamtego dnia, kiedy zgodziłam się zostać jego 

żoną. Nie wiem, jakie są jego uczucia. Boję się, że on mnie nie kocha. 

Zastanawiam się, czy on mnie w ogóle kiedykolwiek kochał! 

- A pytałaś go o to? - Otrzeźwiło ją pytanie przyjaciółki. 
„Opowiedz mi o swoim małżeństwie, Elizabeth" - prosił Richard. 

„Jeśli chcesz, opowiem ci o moim. 

Może gdyby go wtedy posłuchała, wszystko potoczyłoby się 

zupełnie inaczej, ale ona przekonana była, że Richard jej nie kocha i 

odtrąciła tę wyciągniętą na zgodę rękę, twierdząc, że nie ma o czym 

rozmawiać. 

- Nie sądzę, żeby mi odpowiedział, nawet gdybym go zapytała - 

mruknęła. 

- No cóż - westchnęła Eleanor. - Mój brat nigdy nie potrafił 

okazywać swoich uczuć, ale to nie znaczy, że ich nie posiada. Jest 

bardzo podobny do naszej mamy. Sama wiesz, że ona sprawia 

wrażenie chłodnej i obojętnej. Tak została wychowana. Już w 

dzieciństwie wpajano jej, że prawdziwa dama nie okazuje swoich 
uczuć, bo to w złym tonie. Choć mama bardzo kocha ojca, nigdy nie 

widziałam, żeby go obejmowała, czy całowała. Podobnie jest z nami. 

Dlatego mama cały czas szuka innych sposobów, by okazać nam 

swoją miłość. Jest świetną gospodynią, wydaje wspaniałe przyjęcia, 

obsypuje nas prezentami... 

Prezenty! Liz nie słuchała już, co mówi przyjaciółka. Myślała o 

RS

background image

118 

 

prezentach, które kupował jej Richard. O prezentach, których nie 

cierpiała, ponieważ uważała je za coś w rodzaju łapówki, 
rekompensaty za nie istniejące uczucia. 

Ale... ale... Od kiedy zaczęli się znowu spotykać, nie dostała od 

niego nic, nawet kwiatów. Czy dlatego, że przestała go obchodzić, czy 

może w ten właśnie sposób Richard próbował okazać jej, że wręcz 

przeciwnie, nadal jest mu bardzo droga? 

- Richard jest zupełnie taki sam jak mama i pewnie dlatego 

potrzebował kogoś, kto nauczyłby go okazywania uczuć. Myślałam, 
że ty jesteś tym kimś - zakończyła Eleanor. 

- Ależ, Nell, ja naprawdę próbowałam! Chciałam być dla niego 

idealną żoną i... 

- No właśnie! - prychnęła pogardliwie Eleanor. 

- Idealną! Dobry Boże, Liz, kiedy pomyślę o tych twoich 

przyjęciach. Były jak nie z tego świata, takie wystawne... No i ten 
wasz dom! Wychuchany, wydmuchany... 

- Ale... ale przecież ty sama - wykrztusiła Liz. Nic już nie 

rozumiała. - Ty i wasza matka... zawsze byłyście takie 

zorganizowane. 

Eleanor parsknęła śmiechem. 

- Och, Liz, nie mów, że brałaś mnie za wzór! Myślałam, że wiesz. 
- Że wiem? - powtórzyła cicho Liz. - Źe co wiem? 

- Pracuję, bo chcę pracować zawodowo, ale nie mogę jednocześnie 

robić kariery i zajmować się domem - tłumaczyła. - Mam gosposię, 

która zajmuje się wszystkim, sprząta, pierze, gotuje... 

- A... a więc te przyjęcia...? Eleanor śmiała się już otwarcie. 

- Chyba nie przypuszczałaś, że sama wszystko przygotowywałam. 

Mam taką znajomą, która świetnie gotuje i naprawdę to lubi. Kiedy 
mają przyjść na obiad goście lub wydajemy przyjęcie, po prostu do 

niej dzwonię i podaję menu, a ona zajmuje się całą resztą, od 

zakupów po nakrywanie do stołu. Sama przecież nie dałabym sobie 

ze wszystkim rady. Jest jeszcze Mark i Rachel. Oni są dla mnie 

najważniejsi, a nie jakieś tam sałatki z łososia. 

- A... a ja sądziłam - zaczęła niepewnie Liz. 

RS

background image

119 

 

- Myślałam, że o tym wiesz - przerwała jej przyjaciółka. - Inaczej 

sama bym ci powiedziała. A ty, biedaczko, chciałaś dorównać mi i o 
mało nie zaharowałaś się na śmierć. No proszę, brałam właśnie 

ciebie za chodzącą doskonałość, która świetnie sobie ze wszystkim 

radzi. Richard też tak myślał... 

- Richard? 

- Uważał, że to wpływ twojej matki i że pragniesz być taka jak ona. 

Próbował ci pomóc, ale wydawało mu się, że wcale nie chcesz i nie 

oczekujesz tej pomocy. Obawiał się nawet, że poczujesz się urażona, 
jeśli będzie nalegał. 

Raz jeszcze Liz przypomniała sobie słowa Richarda. „No cóż, 

współczesne kobiety na każdym kroku podkreślają swoją 

samodzielność i niezależność. Mężczyzna dawno już wypadł z roli 

jedynego żywiciela rodziny. Jaka więc jest jego rola? Czego wy 

właściwie od nas oczekujecie?" 

Czyżby więc podświadomie przejęła sposób myślenia swojej 

matki? Czy tak jak Jane Neal wierzyła, że współczesna kobieta może 

obejść się bez mężczyzny? Nagle uświadomiła sobie, że musi 

koniecznie zobaczyć się z Richardem i porozmawiać z nim. Jeśli, 

oczywiście, Richard będzie chciał jeszcze z nią rozmawiać. 

- Nell, przepraszam cię, ale muszę już kończyć - rzuciła do 

słuchawki. 

Przyjaciółka zrozumiała ją bez dalszych słów. 

- Jasne! Pozdrów ode mnie Richarda. 

Liz odłożyła słuchawkę i ruszyła do drzwi. Jak to dobrze, że była 

już ubrana, teraz pozostało jedynie pokonać te kilka metrów dzielące 

jej pokój od sąsiedniego pokoju Richarda i... 

Z zaskoczeniem zobaczyła, że drzwi od pokoju Richarda były 

lekko uchylone. Czyżby zapomniał je zamknąć? Pchnęła mocniej i 

weszła do środka. Pokój był pusty. W pierwszej chwili przestraszyła 

się, że Richard już wyprowadził się z hotelu, ale gdy rozejrzała się po 

pokoju odetchnęła z ulgą. Na nocnym stoliku leżała szczotka do 

włosów i krawat niedbale zwisał z oparcia krzesła. Richard nie 

wyjechał. 

RS

background image

120 

 

Dlaczego jednak nie było go w pokoju? Pomięta pościel 

świadczyła, że Richard, podobnie jak ona, musiał spędzić męczącą, 
bezsenną noc, przewracając się z boku na bok na niewygodnym 

hotelowym łóżku. I w tym momencie uświadomiła sobie, że wie, 

dokąd mógł pójść. Czyż nie tam właśnie skierował swe kroki 

wczorajszego popołudnia? 

Bledziutkie słońce nieśmiało przebijało przez gęste szare chmury. 

Liz szybkim krokiem przemierzała znajome uliczki. Był mroźny, 

grudniowy ranek, ale ona nie czuła zimna, zaprzątnięta bez reszty 
kłębiącymi się jej w głowie myślami. 

„Małżeństwo powinno polegać na partnerstwie" - przypomniała 

sobie własne słowa. Partnerstwo. Dawać i brać. Była pewna, że to 

ona jest tą, która daje. W swoim zaślepieniu nawet nie dostrzegła, że 

on również chciałby jej coś ofiarować. Nie zrozumiała prawdziwego 

znaczenia tych wszystkich podarunków, którymi ją obsypywał. Mało 
tego, uznała je za nic nie znaczące, puste gesty. Dopiero teraz zdała 

sobie sprawę jak bardzo się myliła. 

Kiedy postanowiła podjąć pracę w biurze to właśnie Richard 

przekonywał ją, by tego nie robiła, by poszukała sobie innego, 

bardziej ambitnego zajęcia. Ale ona była uparta. Sama, bez niczyich 

nacisków zrezygnowała z młodzieńczych marzeń, twierdząc, że 
praca w biurze całkowicie ją satysfakcjonuje. To właśnie ona 

nalegała, by Richard wszystkie siły poświęcił rozwinięciu własnego 

interesu. Nie miała więc żadnego prawa, by teraz mu to wypominać. 

Były też i inne sprawy. Doskonałe pamiętała kłótnie o 

prowadzenie domu, kiedy Richard chciał znaleźć dla niej jakąś 

pomoc, a ona upierała się, że doskonale poradzi sobie sama. 

Uważała, że ma do niej pretensje, a on chciał jedynie, by mogli 
spędzać ze sobą więcej czasu. I wreszcie, tamten pamiętny wieczór, 

tuż przed świętami, kiedy zamknęła przed nim drzwi ich wspólnej 

sypialni... 

„Chcę, żebyś poszła tam ze mną" - powiedział Richard, a ona 

odebrała te słowa jako autokratyczną komendę. Dopiero teraz, z 

perspektywy czasu Zrozumiała, że słowa te wyrażały pragnienie 

RS

background image

121 

 

spędzenia czasu razem z nią. 

Dlaczego wtedy tego nie rozumiała? Czyżby gniew i ból zaślepiały 

ją do tego stopnia? 

Tak bardzo starała się być dla niego idealną żoną, że nawet nie 

zauważyła, kiedy narzuciła sobie tę samą rozpaczliwą stanowczość, 

która tak bardzo raziła ją u matki. A może Richard miał rację? Może 

matka miała na nią tak wielki wpływ, że już nawet nie potrafiła być 

sobą. 

Och, Richard, tak mi przykro! Tak bardzo mi przykro, powtarzała 

cicho, przemierzając kręte uliczki prowadzące do katedry. Miała 

nadzieję, że tam właśnie go zastanie. Przed katedrą, w tym samym 

miejscu, gdzie prawie cztery lata temu poprosił ją o rękę. 

Jej modlitwy zostały wysłuchane. Richard był dokładnie tam, 

gdzie się spodziewała. Oparty o mur kościoła posępnym wzrokiem 

wpatrywał się w rzekę. Tym razem Liz nie miała wątpliwości, jakie 
myśli zaprzątały mu głowę. Zmarszczone czoło, ściągnięta 

cierpieniem twarz dodały jej odwagi, by się do niego zbliżyć. 

- Richardzie, musimy porozmawiać - powiedziała miękko, kładąc 

dłoń na jego ramieniu. 

Richard odwrócił się gwałtownie. 

- Beth? - Niebieskie oczy patrzyły na nią ze zdumieniem, jakby nie 

wierzył, że to rzeczywiście ona. - Liz - poprawił się szybko. - Co się... 

- Nie! - przerwała mu. - Nie Liz, Beth. 

- Beth? - powtórzył niepewnie. - Nie, Beth to... to była moja żona. 

- I nadal nią jest. - Jej głos drżał niepokojąco. - Nadal jestem twoją 

żoną, Richardzie. Oczywiście, jeśli... jeśli tego chcesz - dokończyła 

cicho. 

Richard z niedowierzaniem pokręcił głową. 
- Jeśli tego chcę?! Jeśli... Dobry Boże, Beth! Zawsze cię pragnąłem. 

Pragnąłem cię od chwili, kiedy po raz pierwszy cię ujrzałem. 

Pochwyciły ją silne ramiona. Twarde, gorące wargi okrywały jej 

twarz żarliwymi, pełnymi czułości pocałunkami. 

- Beth... - głos Richarda drżał lekko. - Co się z nami stało? Powiedz, 

czego ty naprawdę chcesz? 

RS

background image

122 

 

Liz uniosła głowę. Patrzyła mu teraz prosto w oczy. Czyżby się 

pomyliła? Czy znowu ją odtrąci? Ale przecież nadal trzymał ją w 
ramionach i powiedział do niej Beth. 

- Chcę... chcę ciebie, Richardzie - odpowiedziała cicho. - Zawsze 

tylko ciebie pragnęłam. 

Jasne oczy Richarda pociemniały z gniewu. 

- Mówiłem ci już... 

- Tak, wiem - przerwała mu szybko. - Wiem, że nie chodzi ci o 

moje ciało... seks bez miłości... wiem. Ja również nie chciałabym, żeby 
tak było. 

- A więc...? 

Liz gwałtownie zatrzepotała rzęsami, by powstrzymać 

napływające do oczu łzy. 

- Chcę... chcę, żeby było tak, jak na początku. Chcę twojej miłości... 

- Miłości? - podchwycił ostro mężczyzna. - Powiedziałaś, miłości? - 

Niebieskie oczy popatrzyły na nią pytająco. - Co... co chciałaś przez to 

powiedzieć, Beth? 

- Że cię kocham i że... popełniłam błąd. 

- Oboje popełnialiśmy błędy - poprawił ją Richard. -Dlatego 

właśnie stało się to, co się stało. Och, Beth, co ja takiego zrobiłem? 

Dlaczego? 

- To nie tylko twoja wina - przerwała mu Liz. - Oboje... oboje 

jesteśmy winni. Zagubieni w pogoni za pieniędzmi, karierą, 

zapomnieliśmy o tych drobnych, na pozór nieistotnych sprawach, no 

wiesz, spacer na deszczu, wieczór przy kominku... Myślałam, że 

chcesz, żebym była taka jak twoja matka i siostra - ciągnęła. - 

Doskonała gospodyni, świetna kucharka. 

- Świetna kucharka? - parsknął śmiechem Richard. - Nell, świetną 

kucharką? Przecież ona nie potrafi nawet usmażyć jajecznicy! 

Myślałem, że wiesz... 

- Wiem, wiem - przerwała mu Liz. - Teraz już wiem. Rozmawiałam 

z nią dziś rano. Zadzwoniłam do niej i powiedziała mi... powiedziała 

mi, jak ona to wszystko robi, ale wtedy... Wtedy nie wiedziałam. 

Zawsze podziwiałam twoją matkę i Nell, i starałam się im dorównać. 

RS

background image

123 

 

Te wszystkie przyjęcia... Były dla ciebie takie ważne. 

- Ależ, Beth! Gdybym chciał, żeby moje życie wyglądało tak, jak 

życie moich rodziców, wcale bym się nie żenił. Zostałbym 

kawalerem i... Do Ucha, Beth, nie ożeniłem się z tobą po to, żebyś 

była moją kucharką! Chciałem ciebie! Słyszysz, ciebie! Czy myślisz, 

że protestowałbym, gdybyśmy mieli pomoc domową, tak jak Nell? 

Owszem, zależało mi na tych przyjęciach, trzeba podtrzymywać 

kontakty towarzyskie. Ale przede wszystkim chciałem pochwalić się, 

że mam taką śliczną, inteligentną żonę. 

Liz patrzyła na niego szeroko otwartymi ze zdumienia oczami. 

Tego się nie spodziewała, a sądziła, że wszystko już zrozumiała. 

- Tak. Byłem z ciebie dumny - powtórzył Richard. - Pękałem z 

dumy, że właśnie mnie wybrałaś i chciałem, żeby cały świat o tym 

wiedział. 

- A ja... a ja myślałam, że to tylko ze względu na klientów. 
- Do licha, Beth! Jak mogłaś coś takiego pomyśleć?! - zirytował się 

Richard, ale zaraz się opanował. - No tak! Nigdy ci tego nie mówiłem. 

Beth, kochanie, czy kiedykolwiek mi wybaczysz? Widzisz, ja nigdy 

nie byłem w tym dobry. Nigdy nie potrafiłem okazać ludziom, że mi 

na nich zależy. Pamiętam, co powiedziała mi Nell, kiedy odeszłaś. Że 

pewnie nigdy nie okazałem ci, jak bardzo cię kocham, nie 
powiedziałem ci, ile dla mnie znaczysz... Pamiętam, jak 

odpowiedziałem jej, że nie wiem, o czym mówi, że nie rozumiem, o 

co jej chodzi, że przecież przez cały czas dawałem ci różne prezenty. 

- O tak! Prezenty! - ze smutkiem pokiwała głową Liz. 

- Myślałem, że to najwłaściwsza droga, że mężczyźni zawsze dają 

kobietom różne rzeczy, kwiaty, biżuterię, kiedy chcą okazać im 

swoje zainteresowanie - poskarżył się Richard. - Dopiero, kiedy 
zarzuciłaś mi, że nie mam dla ciebie czasu i dlatego próbuję 

przekupić cię tymi wszystkimi podarunkami, zrozumiałem, że 

rzeczywiście wszystkie te prezenty nie znaczą nic, jeśli brakuje 

miłości. 

- No cóż - westchnęła cicho Liz - nie powinieneś obwiniać się o to, 

że nie okazywałeś mi, jak bardzo ci na mnie zależy. Twoja matka... 

RS

background image

124 

 

- Nauczyła mnie, że rzeczy mogą zastąpić słowa, ale teraz już 

wiem, że nie zawsze. Bardzo chciałbym się zmienić, Beth, ale 
obawiam się, że to nie będzie łatwe. 

- A ja ci nie ułatwiałam - wtrąciła Liz. Nie mogła pozwolić, by 

Richard brał całą winę na siebie. - Nie powiedziałam ci nawet, 

dlaczego postanowiłam odejść. W ogóle nic ci nie mówiłam. Nie 

powiedziałam ci o swoich marzeniach, żeby zostać tłumaczem z 

prawdziwego zdarzenia, ponieważ bałam się, że sama nie poradzę 

sobie z tym wszystkim. 

- Przecież wiesz, że pomógłbym ci. 

- Tak, ale chciałam... 

Słowa zamarły jej na ustach. Doskonale pamiętała, jak na 

początku ich małżeństwa Richard często zaglądał do kuchni z 

propozycją, że jej pomoże. Ona jednak, ogarnięta manią 

doskonałości, odrzucała te oferty, zbywając je lekceważącym: „Och, 
poradzę sobie", „Już kończę", „Nie plącz mi się po kuchni". Nic 

dziwnego, że Richard coraz rzadziej proponował pomoc, aż w końcu 

dał za wygraną. 

- Nigdy nie chciałaś, żebym ci pomógł, a znając twoją matkę, 

obawiałem się, że potraktujesz moje nalegania jak obelgę. Wolałem 

więc nie ryzykować. W końcu, sam już nie wiedziałem jak z tobą 
rozmawiać. Nie chciałaś prezentów, nie chciałaś mojej pomocy, 

stałaś się taka samodzielna, że zacząłem zastanawiać się, co ja tu 

jeszcze robię. Czułem się niepotrzebny, bezużyteczny... 

Serce jej się ścisnęło. Chciał być potrzebny. Jakże się myliła 

myśląc, że Richard potrafi tylko brać. Zgodnie z oskarżeniami swojej 

matki uznała, że jest taki sam jak inni mężczyźni i nawet nie dała mu 

szansy, by mógł okazać swoją naturę. Raz tylko pozwoliła mu się do 
siebie zbliżyć, tamtego ranka, kiedy obudziła się z migreną. Tylko ten 

jeden raz pozwoliła sobie na komfort bycia słabą kobietką. 

Przywiózł jej tabletki, podał zupę i przez cały dzień czuwał przy jej 

łóżku, kiedy spała. Była jednak tak zaślepiona w swojej nienawiści, 

że nie potrafiła tego docenić. 

- W końcu jedynym sposobem, żeby się do ciebie zbliżyć, stało się 

RS

background image

125 

 

łóżko - zakończył gorzko mężczyzna. 

- Tylko w łóżku wiedziałem, że jednak jestem ci potrzebny, ale 

wtedy... wtedy ty zamknęłaś przede mną drzwi naszej sypialni. 

- Myślałam, że już ci na mnie nie zależy, że chcesz tylko mojego 

ciała - tłumaczyła się nieśmiało. 

- Nie zależy? Beth, gdybyś wiedziała! Gdybyś tylko wiedziała, ile 

mnie to kosztowało. Każdej nocy z trudem powstrzymywałem się, by 

nie wyłamać tych przeklętych drzwi. Zawsze uważałem się za 

kulturalnego człowieka, ale wtedy... wtedy byłem niczym dzikie 
zwierzę. Tłumaczyłem sobie, że potrzebujesz czasu, by wszystko 

przemyśleć i zrozumieć, że wkrótce do mnie wrócisz. Wiedziałem, że 

nie powinienem zmuszać cię, byś dzieliła ze mną łóżko, jeśli tego nie 

chcesz. 

Palce Richarda zacisnęły się na jej ramieniu. 

- Do licha, Beth, tak bardzo mi ciebie brakowało. Myślałem, że 

może kochając się z tobą potrafię okazać ci, jak bardzo mi na tobie 

zależy. Byłem taki głupi! Taki głupi! A przecież wystarczyłyby dwa 

krótkie słowa... ale ty byłaś taka chłodna, obojętna - roześmiał się 

gorzko. - W końcu miałem już dosyć lodowatych pryszniców w 

środku nocy. Wiedziałem, że dłużej nie wytrzymam, ale wierz mi, 

Beth, ja nigdy nie chciałem cię... 

- Wiem - przerwała mu Liz. Nie chciała słuchać oskarżeń, które 

sama rzuciła. Oskarżyła go o gwałt, ale nawet kiedy to mówiła, sama 

nie wierzyła, że Richard byłby zdolny ją skrzywdzić. - Wiem - 

powtórzyła cicho. - Próbowałeś się tylko do mnie zbliżyć. 

- Tak mi było wstyd, kiedy obudziłem się następnego ranka. 

Zawsze myślałem, że potrafię nad sobą zapanować. Ty zresztą wcale 

nie protestowałaś. No, może troszeczkę. Z początku. Czułem, że 
jeszcze nie wszystko stracone, że będziemy mogli dojść do 

porozumienia. Żebyś wiedziała, jak ciężko mi było pójść do pracy 

tamtego dnia, ale tak smacznie spałaś, że nie chciałem cię budzić. 

Myślałem, że parę godzin nie ma znaczenia, że wrócę z biura i 

wszystko sobie wyjaśnimy. Próbowałem zresztą dodzwonić się do 

domu w porze lunchu, ale nikt nie odbierał telefonu. 

RS

background image

126 

 

No tak! O tej porze pakowała właśnie swoje rzeczy. Pamiętała 

dobrze te długie, natarczywe dzwonki telefonu. I pomyśleć, że gdyby 
wtedy podniosła słuchawkę, wszystko potoczyłoby się inaczej... 

- Przyjechałem do domu najszybciej jak mogłem, ale ciebie już nie 

było - poskarżył się. 

Liz przytaknęła. Była już pewnie w drodze do matki. Nie mogła 

gorzej wybrać. Zgorzkniała, zatwardziała w swej nienawiści do 

mężczyzn Jane Neal była ostatnią osobą, która mogła jej wtedy 

pomóc. Powinna była raczej udać się do Eleanor. 

- Tak bardzo żałuję, że nie poczekałam wtedy, aż wrócisz z biura - 

westchnęła ciężko Liz. - Powinnam była zaczekać, powiedzieć ci, że 

odchodzę i wyjaśnić dlaczego. Oboje popełniliśmy tyle błędów, 

Richardzie. Tak naprawdę, to żadne z nas nie miało pojęcia o 

dawaniu. Och, Richard, straciliśmy tyle czasu! 

Richard ze smutkiem pokiwał głową. 
- Trzy miesiące bez żadnej wiadomości od ciebie... to było 

prawdziwe piekło, Beth. Życie straciło dla mnie sens. Dzwoniłem do 

ciebie wielokrotnie, ale twoja matka powtarzała mi, że nie chcesz ze 

mną rozmawiać. Przyjechałem nawet, żeby zobaczyć się z tobą, ale 

ona zatrzasnęła mi drzwi przed nosem. 

Liz nie wierzyła własnym uszom. Dzwonił wiele razy? Przyjechał, 

żeby się z nią zobaczyć?! Wprawdzie matka powiedziała jej o 

pierwszym telefonie i zdecydowały wtedy, że lepiej będzie, jeśli Liz 

nie podejdzie do aparatu, ale nie przypominała sobie, żeby 

wspominała jej o innych telefonach, czy wizycie Richarda. Jego 

milczenie wzięła za oznakę obojętności. Nie podejrzewała, że matka 

może posunąć się do tego, by ukrywać przed nią telefony Richarda. 

- Nic o tym nie wiedziałam - wybąkała. - Mama... 
- Mama wzięła sobie za punkt honoru, aby „ten człowiek" nigdy 

już nie zbliżył się do jej małej córeczki - dokończył za nią Richard. - 

No cóż, chyba nie powinienem jej za to winić. Gdybym jednak 

wiedział, że wcale nie mówiła w twoim imieniu, nie dałbym tak 

łatwo za wygraną. Dopiero kiedy Eleanor postanowiła wziąć sprawy 

w swoje ręce... A propos, dlaczego właściwie zgodziłaś się na tę 

RS

background image

127 

 

korespondencyjną przyjaźń? 

- Sama nie wiem - wyznała Liz. Doskonale pamiętała tamtą 

rozmowę z siostrą Richarda. 

- Chyba dlatego, że choć jeszcze sobie tego nie uświadamiałam, 

nigdy nie przestałam cię kochać. Rozstaliśmy się w gniewie, czułam, 

że muszę to naprawić. Och, Richardzie, czy może nam się jeszcze 

udać? 

- Niczego bardziej nie pragnę - zapewnił ją. - Tym razem jednak, 

będzie inaczej. Beth, kochanie, byłem głupcem, ale już nigdy więcej... 
- uśmiechnął się, biorąc ją w ramiona. - Czy mówiłem ci już, jak 

bardzo cię kocham? Jesteś moim całym światem, kochana. Bez ciebie 

nie mógłbym istnieć. Kocham cię i potrzebuję, i jeśli do mnie wrócisz, 

obiecuję, że przez resztę życia każdego ranka będę powtarzał ci, ile 

dla mnie znaczysz. 

- Ja też cię kocham - szepnęła Liz, otaczając ramionami jego szyję. 
- Może więc ten rok nie był tak całkiem stracony - zamyślił się 

Richard. - To wszystko stało się tak szybko. Zakochaliśmy się w 

sobie, nim zdążyliśmy się poznać. Zazwyczaj ludzie wiele 

przebywają razem przed ślubem, my zaś pobraliśmy się prawie nic o 

sobie nie wiedząc. Kiedy pomyślę, że mogłem cię stracić... i tylko 

dlatego, że nie wiedziałem, jak okazać ci, że cię kocham. 

- Ja też nie jestem bez winy - wtrąciła miękko Liz. 

- Za to teraz już wiemy i ten rok powinien być dla nas nauczką. - 

Uniosła głowę i popatrzyła w niebieskie oczy. Serce zabiło jej 

radośnie na widok malującej się w nich czułości i oddania. - Tak 

bardzo cię kocham, Richardzie. 

- Ja również cię kocham, moja maleńka - uśmiechnął się 

mężczyzna - i mam tu coś dla ciebie - dodał, sięgając do kieszeni. - 
Nie bój się, to nie prezent. Chcę ofiarować ci siebie i... to. 

Na otwartej dłoni leżał mały, złoty krążek. Łzy zakręciły się jej w 

oczach. Poznała obrączkę, którą zostawiła na jego poduszce tamtego 

pamiętnego dnia, kiedy zdecydowała się odejść. 

- Nosiłem ją przy sobie przez cały ten czas -powiedział cicho 

Richard. - Chciałem mieć choć tę namiastkę ciebie. Kiedy zgodziłaś 

RS

background image

128 

 

się ze mną zobaczyć, zabłysła mi iskierka nadziei. Uwierzyłem, że 

przyjdzie taki dzień, kiedy będę mógł ci ją znów ofiarować... Czy 
zechcesz przyjąć tę obrączkę, Beth? Czy zechcesz przyjąć ją i nosić na 

znak mojej miłości, wierności i oddania? 

- O cóż więcej mogłabym prosić? - szepnęła Liz, podając mu dłoń. 

Mężczyzna delikatnie wsunął złoty krążek na serdeczny palec jej 

lewej ręki, powtarzając słowa przysięgi małżeńskiej, te same słowa, 

które wypowiedział dokładnie w tym samym miejscu prawie cztery 

lata temu. 

- Na dobre i na złe, w chorobie i nieszczęściu, w bogactwie i w 

biedzie, dopóki śmierć nas nie rozłączy - powtarzała za nim drżącym 

ze wzruszenia głosem. 

W tej samej chwili, przez wiszące nad miasteczkiem ciemne, gęste 

chmury, przebił się nieśmiały promyczek    słońca i Liz wiedziała 

już, że czeka ich długie, wspaniałe życie pełne radości i... miłości... 

RS