Maria Braun-Gałkowska
Psychologia domowa
(MałŜeństwo - dzieci - rodzina)
Wydanie II poszerzone
Warmińskie Wydawnictwo Diecezjalne
Olsztyn 1987
Przepisała Marianna śydek
Jurkowi i dzieciom
Wstęp
Od kilku lat publikuję w "Gościu Niedzielnym" w rubryce "Psychologia
domowa" teksty dotyczące psychologii rodziny. Uskładało się ich juŜ sporo i
tak powstała ta ksiąŜka. Opiera się częściowo na wiedzy teoretycznej, a
częściowo na doświadczeniu zebranym poprzez liczne spotkania w poradni
psychologicznej, na kursach dla narzeczonych, w grupach małŜeństw, wreszcie
we własnym domu. Ze wszystkich tych spotkań, zarówno z autorami przez
lektury ich prac, jak i spotkań bezpośrednich, duŜo skorzystałam i choć
trudno juŜ dziś powiedzieć, co od kogo, wszystkim bardzo serdecznie
dziękuję.
Najpierw miałam zamiar w ogóle nie pisać wstępu, myśląc, Ŝe wprowadzenia
pisze się do prac naukowych, powaŜnych i długich, a do takiej domowej
ksiąŜeczki, to niepotrzebne. Potem jednak przypomniałam sobie, Ŝe i w domu
nie wchodzi się wprost do pokoju. Najpierw jest przedpokój, który - jeśli
zwrócić na niego uwagę - nie tylko przestrzennie jest "wstępem" do
mieszkania właściwego, ale równieŜ wprowadza przybysza w jego charakter.
Bardzo róŜne bywają przedpokoje: przestronne i ciasne, obite wytworną
boazerią lub całe zawieszone płaszczami, ciemne i jasne, wesołe i ponure.
JuŜ przedpokój mówi duŜo o domownikach. W naszym na przykład stoi masę
butów: duŜe, średnie i malutkie, juniorki, baletki, grube buty turystyczne
i kalosze. Staram się zawsze, Ŝeby były pochowane i zawsze znowu jakoś
wychodzą na wierzch. W przedpokoju stoi teŜ telefon, który bardzo często
dzwoni i słychać wiele innych dźwięków: szum pralki, pisanie na maszynie,
magnetofon, pianino i oczywiście głosy ludzkie: głosy dorosłych i dzieci,
kolegów dzieci i przyjaciół tych kolegów. Taki przedpokój duŜo mówi o
mieszkańcach domu, a zarazem wyjaśnia trochę charakter i tytuł tej
ksiąŜeczki.
Psychologia domowa - bo problemy domowe, czyli pojawiające się prawie w
kaŜdej rodzinie, na które warto chyba spojrzeć takŜe z psychologicznego
punktu widzenia. Psychologia bowiem jest nauką, która moŜe duŜo pomóc w
Ŝ
yciu codziennym, gdzie wiele błędów popełnia się z braku odpowiedniej
wiedzy. Często za mało się jeszcze korzysta z tej wiedzy, jeśli chodzi o
zapobieganie zaburzeniom i jako z pomocy do coraz lepszego kierowania swoim
Ŝ
yciem. "Domowy" jest teŜ sposób mówienia o nich. MoŜna oczywiście napisać,
Ŝ
e pozytywne ustosunkowania interpersonalne w diadzie małŜeńskiej stymulują
interioryzację norm dotyczących prospołecznych zachowań u innych
uczestników interakcji rodzinnej, ale - choć dodaje to powagi ksiąŜkom,
które mają być powaŜne - w domu wystarczy powiedzieć po prostu, Ŝe jeśli
rodzice się kochają, dzieci mają zwykle bardziej przychylne nastawienie do
ludzi.
Domowe są teŜ ksiąŜki cytowane. Najczęściej jest to literatura dla
dzieci. Czytałam wprawdzie pewną ilość ksiąŜek naukowych z dziedziny
psychologii, ale Ŝadnej tyle razy co opowiadań o Muminkach. Dzieci lubią
słuchać historyjek, które znają, czyta się więc im wiele razy to samo, aŜ
przy kolejnym dziecku umie się je prawie na pamięć. Słoń Trąbalski,
Muminek, Kubuś Puchatek czy Filifionka stają się jakby domownikami, są
symbolami róŜnych zachowań i prezentują w syntetycznym skrócie postawy i
poglądy na Ŝycie. Podobnie Ŝyją w domu wiersze, bo "to na co filozofowie
potrzebują księgi, poeta potrafi wyrazić w kilku słowach".
MoŜe jeszcze trzeba wyjaśnić, dlaczego powołuję się na Pismo Święte. Nie
cytuje się go w pracach czysto psychologicznych, opartych na empirycznych
badaniach i pozostających tylko na płaszczyźnie naukowej. Ten wyraźny
podział źródeł jest potrzebny przy uprawianiu nauki, ale dom nie jest domem
albo psychologicznym albo religijnym. Wuj to jest wuj - wyjaśniłby Zagłoba,
a dom to po prostu dom. Jeśli więc jest domem chrześcijańskim, te
płaszczyzny łączą się w nim nierozdzielnie.
MoŜna natomiast rozróŜnić płaszczyzny opisu i postulatów. Zarzucał mi
jeden z czytelników "Gościa Niedzielnego", Ŝe to co piszę o rodzinie, jest
nieprawdziwe, bo w rzeczywistości istnieje bardzo wiele dramatów, a nawet
tragedii rodzinnych. Chyba ma rację, tylko Ŝe te dramaty wszyscy znają. Nie
próbuję więc opisywać ich jeszcze raz, ani teŜ zaprzeczać im z tanim
optymizmem. Jeśli się ma oczy dostrzegające ludzi, widzi się i przeŜywa
bardzo wiele nieszczęść. Tym doświadczeniom moŜna przeciwstawić jedynie
nadzieję, Ŝe moŜe być inaczej i tę nadzieję przekładać na język bardzo
zwykłych codziennych spraw.
Na przykład buty w naszym przedpokoju - choć są zwykle porozrzucane,
dobrze choć wiedzieć, jak powinny stać. Zresztą czasem się to przecieŜ
udaje, na przykład w wigilie wielkich świąt (bo w same święta jest w domu
tyle osób, Ŝe znowu robi się bałagan). CóŜ z tego, Ŝe często jest inaczej
niŜ byśmy chcieli - nie warto tego opisywać. Lepiej zastanowić się nad tym,
jak mogłoby być i jak do tego zmierzać.
Czym jest rodzina
Kobiety i męŜczyźni
W swoich Katechezach środowych ("MęŜczyzną i niewiastą stworzył ich") Jan
Paweł II mówi, Ŝe wobec wszystkich niecierpliwych pytań naszych czasów
dotyczących odwiecznej relacji męŜczyzna - kobieta, Chrystus odwołałby się
"do początku", czyli do rzeczywistości, o której mówi Księga Rodzaju.
"Bóg stworzył człowieka; na swój obraz stworzył go, na obraz Boga
stworzył go, męŜczyzną i kobietą stworzył ich" (Rdz 1, 27), czytamy.
MęŜczyzna i kobieta są więc tacy sami jako ludzie (na obraz BoŜy), ale od
początku teŜ róŜni. Są toŜsami w człowieczeństwie, ale róŜni przez
odmienność płci, umoŜliwiającą zjednoczenie tak bliskie, by stać się
"jednym ciałem". Tak więc ostatecznym stworzeniem człowieka jest stworzenie
jedności dwojga.
Radość Adama po stworzeniu Ewy (Rdz 2, 23) wskazuje na szczęście, jakie
daje ta wspólnota osób, która jest jednocześnie obrazem społeczności Trójcy
Ś
więtej. Ta trudna do pojęcia zawrotna perspektywa wskazuje, jak świętym
moŜe być związek małŜeński zwracający się "do początku".
Warto to sobie uświadomić, gdyŜ patrząc na związki kobiety i męŜczyzny,
moŜna często spostrzegać je jako zjednoczenie przez walkę, a nie przez
miłość. JuŜ same określenia często uŜywane w tej dziedzinie kojarzą się z
walką: "podrywanie", "zdobywanie", "uleganie". Chłopcy znajdują satysfakcję
w "podbojach", a porządne dziewczęta myślą o "obronie". Widzą męŜczyznę
jako przeciwnika, przed którym trzeba się obronić albo zwycięŜyć
podporządkowując swoim zamiarom. Obie strony traktują się jak przedmioty,
które moŜna wykorzystać dla swoich celów. Podobnie w małŜeństwie jedna
strona często chce sobie podporządkować drugą.
Nie tak miało być "na początku". Bóg stwarzając człowieka jako męŜczyznę
i kobietę polecił im współdziałanie w rozwoju ("rośnijcie"), Ŝyciu
rodzinnym ("mnóŜcie się") i pracy ("czyńcie sobie ziemię poddaną") i we
wszystkich tych sprawach mieli być dla siebie pomocą. Odnosi się to do
wspólnoty małŜonków, ale na pewno takŜe do całego społeczeństwa, w którym
kobiety i męŜczyźni mają współdziałać, uzupełniać się i pomagać sobie, a
nie walczyć o podporządkowanie i wykorzystanie drugiej strony.
Chodzi więc nie o "zdobywanie" i "obronę", ale o miłość bo zwycięstwo
jednej strony nad drugą nie jest zwycięstwem, lecz wspólną przegraną.
Dlatego więc we wzajemnym kontakcie trzeba starać się wczuwać w sytuację
drugiego, dąŜyć do wzajemnego dobra i wzajemnego zrozumienia trudności,
takŜe tych, które wynikają z fizjologii ciała i uwarunkowań kulturowych.
RóŜnice między kobietą a męŜczyzną, które w pogawędkach wymieniane są
zwykle jako cechy "lepsze" i "gorsze", nie są przez naukę jednoznacznie
określone. Brak wystarczających badań na ten temat nie oznacza oczywiście
braku róŜnic, ale kaŜe pamiętać o tym, Ŝe cechy przypisywane obu płciom w
róŜnych popularnych publikacjach są często powtórzeniami myślowych
stereotypów i nieuzasadnionymi uogólnieniami.
Niewątpliwie inaczej jest zbudowane ciało kobiety i męŜczyzny, róŜnice
dotyczą budowy genetycznej kaŜdej komórki organizmu, proporcji hormonów
Ŝ
eńskich i męskich (oba typy hormonów są i u kobiet i u męŜczyzn),
działania narządów seksualnych, wyglądu zewnętrznego, siły mięśni. W
działaniu narządów zmysłowych róŜnice są nieznaczne. Ogólny poziom
inteligencji jest średnio biorąc taki sam, natomiast jej poszczególne
czynniki róŜnią się.
U kobiet częstsza jest zręczność manualna, łatwość nawiązywania kontaktu,
zainteresowania estetyczne, religijne i sprawami innych ludzi. U męŜczyzn
częstsze są zdolności i zainteresowania techniczne, mechaniczne, myślenie
abstrakcyjne i nowatorskie, myślenie o ostatecznym wyniku dzieła. Kobiety
częściej mają nastawienie na kontakt z ludźmi, męŜczyźni na zadania do
zrealizowania.
Praktycznie biorąc, róŜnice między jednostkami tej samej płci są większe
niŜ między średnimi cechami męŜczyzn i kobiet. Dlatego opinie stereotypowe,
choćby były nawet uzasadnione, niewiele pomagają w zrozumieniu
poszczególnych osób. W kaŜdym razie uogólnienia mówiące, Ŝe kobieta jest
uczuciowa, a męŜczyzna zmysłowy nie są prawdziwe i powodują wiele złego,
utrudniając wzajemne zrozumienie. Kobiety lekcewaŜą uczucia męŜczyzn i
czują się niemal niewinne, gdy je uraŜają, myląc przeŜywanie uczuć ze
sposobem ich wyraŜania. MęŜczyźni przekonani o braku zmysłowości u kobiet,
nie rozumieją ich reagowania, np. myląc zmęczenie z oziębłością.
MęŜczyźni są równie jak kobiety uczuciowi, ale poprzez wychowanie nabyli
inne sposoby przejawiania uczuć; kobiety są równie zmysłowe, ale mają inne
sposoby przeŜywania. Takie oceny, jak: mniej czy więcej uczuciowy, mniej
czy więcej myślący itp. zawierają w sobie ocenę wartościującą, która tylko
zaciemnia róŜnice prawdziwe, leŜące nie w kategoriach mniej lub więcej, ale
- inaczej.
Nie wiadomo teŜ dokładnie, które róŜnice między płciami płyną z natury, a
które z uwarunkowań kulturowych i nie zawsze cechy określane jako typowe
dla jednej płci są warte wychowawczego popierania, gdyŜ mogą być tylko
wynikiem niewłaściwych układów społecznych, np. bierność kobiet i
niewraŜliwość męŜczyzn. TakŜe niektóre właściwości będące następstwem
uwarunkowań fizjologicznych, choć są łatwiejsze dla jednej płci, mogą być
potrzebne i dla drugiej. JeŜeli np. dzięki uwarunkowaniom fizjologicznym
(cykliczne działanie hormonów), empatia, czyli wczuwanie się w stany
psychiczne innych ludzi, jest łatwiejsza dla kobiet, nie znaczy to, Ŝeby
nie była potrzebna męŜczyznom. Podobnie to, Ŝe dla męŜczyzn - ze względu na
większą stałość hormonalną - konsekwencja i stałość postępowania są
łatwiejsze, nie znaczy, Ŝe nie są one potrzebne kobietom.
Empatia nie jest cechą kobiecą ani stałość męską, ale inaczej się
uzewnętrzniają u kobiet i męŜczyzn. Płeć nadaje im swoisty i trudny do
opisania koloryt stanowiący jakby dwa aspekty tej samej wartości.
Uzupełnianie się płci nie polega więc na tym, Ŝe jedna jest uczuciowa -
druga nie, jedna zmysłowa - druga nie itp. i sumowaniu się cech
przeciwstawnych, ale na bardziej subtelnej róŜnicy jakościowej: róŜnym
kolorycie przeŜywania, róŜnej instrumentalizacji tej samej melodii.
Niełatwo określić, co jest najistotniejsze dla tego kolorytu, moŜe jednak
trochę przybliŜa go spojrzenie na funkcje niezbywalnie związane z płcią,
czyli macierzyństwo kobiet i ojcostwo męŜczyzn. Dotyczą one nie tylko
czynności fizycznych, ale takŜe zadań najistotniejszych matki i ojca, czyli
tworzenia miłości i pobudzania rozwoju.
Główne zadanie matki - budzenie i umoŜliwianie miłości, "tworzenie
miejsca" na miłość - jest moŜe tym, co stanowi zarazem specyficzne zadanie
kaŜdej kobiety, choćby nie była matką w sensie fizycznym. MoŜe właśnie ze
względu na to kobieta potrafi dostosowywać się, nawiązywać kontakt z
ludźmi, zwraca uwagę na ład i estetykę wnętrza, jest uczulona na potrzeby
innych, wyczuwa ich intencje, jest czuła i ciepła. Nie trzeba więc
kobiecości oceniać według spraw drugorzędnych jak: strój, uczesanie czy
ukształtowane pod wpływem czynników kulturowych sposoby zachowania, ale
według nastawienia na człowieka, ciepła kontaktu i gotowości dzielenia się.
MoŜe właśnie w zadaniach ojca, które pełnić moŜe nie tylko ojciec
fizyczny, odnaleźć moŜemy to, co istotne dla męskości. Nie strój,
uczesanie, oschły sposób bycia, zmysłowość czy brutalność jest miarą
męskości. Ojciec przez samo swoje istnienie przemienia związek matka -
dziecko w grupę rodzinną i ta właśnie komplikacja umoŜliwia rozwój. Nie
zatrzymywanie się na tym co zastane, ale szukanie nowego i trudniejszego,
dąŜenie naprzód, stawanie się motorem rozwoju, jest męskim sposobem bycia.
Tu teŜ leŜy uzupełnianie się męŜczyzn i kobiet: w nieustannym splataniu
miłości i rozwoju - nie dąŜenie naprzód, "po trupach", byle dalej, ale
rozwój w miłości; nie stagnacja: "Niech na całym świecie wojna, byle polska
wieś zaciszna, byle polska wieś spokojna", ale miłość rozszerzająca się i
rosnąca. To jest dla człowieka "odpowiednia dla niego pomoc" - wzajemne
dawanie i przyjmowanie tego, co najwaŜniejsze.
Rodzinne więzy
Psychologia zajmuje się Ŝyciem psychicznym człowieka: męŜczyzny, kobiety,
dziecka. Te same osoby stają się przedmiotem zainteresowania psychologii
rodziny z chwilą, gdy spojrzy się na nie jako na członków specyficznej
grupy społecznej, jaką jest rodzina.
Czym jest rodzina, kaŜdy wie. A jednak juŜ pobieŜna analiza i porównanie
sądów na ten temat wskazuje, Ŝe sprawa jest dość złoŜona. Rodzina - to
grupa ludzi związanych specjalnymi, bliskimi więzami. Czym jednak róŜni się
od innych grup, np. koleŜeńskich, nie jest oczywiste. JuŜ biorąc pod uwagę
pierwszy, najbardziej narzucający się czynnik, jakim jest pokrewieństwo,
powstają wątpliwości. Czy stanowią rodzinę ludzie nawet bardzo blisko
spokrewnieni, ale w ogóle nie utrzymujący ze sobą kontaktu? Natomiast
dzieci adoptowane, choć z rodzicami w ogóle nie związane pokrewieństwem, na
pewno naleŜą do rodziny.
Tak więc aby rozwaŜyć, czym jest rodzina, trzeba najpierw dokładniej
określić, czym jest grupa ludzka i czym rodzina się wyróŜnia spośród innych
grup. Nie kaŜde przypadkowe zbiorowisko ludzkie nazywamy grupą. Kilka osób
staje się nią wówczas, gdy łączą je więzy bezpośrednie: kaŜdego z kaŜdym. W
grupie ludzkiej dojście czy odejście jednej osoby stanowi nie tylko zmianę
ilościową, lecz takŜe jakościową dla wszystkich pozostałych członków grupy.
Gdy w rodzinie przyjdzie na świat dziecko, zmiana dotyczy nie tylko liczby
"sztuk" w domu, ale zmienia się teŜ sytuacja innych członków rodziny. śona
staje się teŜ matką; mąŜ - ojcem, teściowa - babcią, a jeŜeli dziecko
przychodzące na świat jest drugie z kolei - matka jednego dziecka staje się
matką dwojga, jedynak - starszym z dwójki itd. Podobnie odejście z rodziny
jednej osoby, np. ojca, powoduje nie tylko liczbowe zmniejszenie rodziny,
ale zmienia zasadniczo sytuację Ŝony i dzieci.
W grupie rodzinnej nie tylko zmniejszenie lub zwiększenie liczby jej
członków zmienia sytuację pozostałych. TakŜe jakiekolwiek przeobraŜenie się
kaŜdego z członków rodziny ma wpływ na innych, np. usamodzielnienie się
najstarszego dziecka nie tylko zmienia jego połoŜenie, ale takŜe sytuację
rodziców i rodzeństwa. W rodzinie takŜe relacje, czyli stosunki między
kaŜdymi dwoma osobami wpływają na innych. Np. miłość między rodzicami ma
znaczenie dla dzieci, wyróŜnianie przez matkę jednego z dzieci wpływa na
samopoczucie pozostałych itd.
Oddziaływanie wzajemnych więzów ma w rodzinie wyjątkową siłę, jednak i w
innych grupach moŜna wskazać na znaczenie zmiany dotyczącej pozornie tylko
jednego z jej członków - dla innych, np. spadek formy jednego z zawodników
druŜyny sportowej ma znaczenie dla pozostałych. To, co w sposób zasadniczy
odróŜnia rodzinę od innych małych grup, to jej cel. Oczywiście, kaŜda grupa
ludzka związana jest jakimś celem, obejmującym jeden z licznych aspektów
Ŝ
ycia. Człowiek moŜe naleŜeć do wielu grup równocześnie, zaleŜnie od ich
celu, np. w jednym zespole pracować, w innym uprawiać sport, w jeszcze
innym uczyć się czy chodzić na zabawy. Rodziny nie moŜna scharakteryzować
przez Ŝaden z tych celów szczegółowych. Tylko określenie ogólne odpowiada
prawdzie: rodzinę łączy wspólne Ŝycie. JeŜeli któryś z członków rodziny
chce ją traktować jako miejsce zaspokojenia tylko jednej grupy potrzeb, np.
jedzenia, budzi to protest pozostałych: "Nie jesteś w hotelu". Rodzina jest
wtedy rodziną prawdziwą, gdy łączą ją bezpośrednie ścisłe więzy i całość
Ŝ
ycia. Charakter tych więzów, ich jakość, decyduje o jakości rodziny. Fakt,
Ŝ
e rodzinę łączy wspólne Ŝycie, nie oznacza, Ŝe członkowie rodziny muszą
bez przerwy przebywać z sobą. Z domu wychodzi się do pracy, do szkoły, do
kina itd., ale wszystkie sprawy, przeŜywane poza domem, mają dla rodziny
znaczenie.
U podstaw tak rozumianej rodziny leŜy małŜeństwo. Dwoje ludzi łączy się
ze sobą nie dla wspólnej pracy, nie dla uzyskania większego mieszkania, nie
dla zaspokojenia potrzeb seksualnych, nawet nie dla posiadania dzieci, ale
dla wspólnego Ŝycia, obejmującego w pewien sposób wszystkie tamte sprawy
szczegółowe. Oczywiście, takie wspólne Ŝycie (pod względem fizycznym,
finansowym, uczuciowym) moŜe prowadzić teŜ para wyjeŜdŜająca razem na
dwutygodniowe wczasy. Jednak nikt nie uwaŜa takiego związku za małŜeństwo.
MałŜeństwo jest związkiem z załoŜenia trwałym; jest związkiem całego Ŝycia,
na całe Ŝycie.
Jakość więzów między męŜem i Ŝoną ma znaczenie dla całej rodziny. Od tego
czy ich miłość rozwija się, przeobraŜa i rośnie, czy teŜ zamiera, zaleŜy
nie tylko los małŜeństwa, lecz takŜe całej rodziny. Więź między małŜonkami
jest "solą ziemi" leŜącą u podstaw rodziny i determinującą jej losy. Od
niej zaleŜy, czy rodzina będzie dobrze wypełniać swoje zadania. Zmieniły
się one ostatnio tak dalece, Ŝe przez jakiś czas niektórzy sądzili, iŜ
rodzina niedługo przestanie być potrzebna. Działo się tak dlatego, Ŝe
rodzina swoje dotychczasowe funkcje zaczęła oddawać instytucjom. Dawniej w
domu wytwarzało się większość rzeczy, dziś zajmują się tym odpowiednie
przedsiębiorstwa; dawniej w domu uczono, dziś zajmują się tym szkoły, nawet
obiady duŜo osób jada w stołówkach. Skoro tyle funkcji - uwaŜanych dawniej
za naleŜące do rodziny - przejęły instytucje, wydawało się, Ŝe przejęcie
pozostałych jest tylko kwestią czasu.
Okazało się jednak przeciwnie: właśnie po oddaniu przez rodzinę zadań dla
niej nieistotnych - moŜna zobaczyć wyraźniej te, w których nikt nie moŜe
jej zastąpić. Rodzina nie przestała być potrzebna, gdyŜ nic nie moŜe jej
wyręczyć w wytwarzaniu bezpośrednich, osobistych związków, których ciepło
niezbędne jest do Ŝycia psychicznego, tak jak słońce do fizycznego. Czy
więzy te będą rzeczywiście źródłem Ŝyciodajnego ciepła - zaleŜy przede
wszystkim od tego, czy nie zwietrzeje będąca ich podstawą "sól ziemi" -
więź między męŜem a Ŝoną.
Zadania rodziny
KaŜdy człowiek odczuwa róŜnorakie potrzeby, wśród nich zdarzają się dość
błahe, bywają nawet tylko pozorne. Są jednak potrzeby, bez których
zaspokojenia człowiek nie moŜe Ŝyć i rozwijać się. W psychologii istnieje
wiele teorii potrzeb i wiele ich podziałów. Spośród nich szczególnie
interesująca wydaje się koncepcja amerykańskiego psychologa Abrahama
Maslowa. UwaŜa on, Ŝe potrzeby układają się w pewną strukturę
hierarchiczną, w której przynajmniej częściowe zaspokojenie potrzeby
niŜszego rzędu warunkuje wystąpienie potrzeby wyŜszej. Nie chodzi tu o
kolejność chronologiczną (w tym sensie, Ŝeby jedne występowały np. w
pierwszym roku Ŝycia, inne w drugim), ale o uwarunkowanie jednych drugimi.
WyróŜnione przez niego grupy potrzeb, to potrzeby fizjologiczne,
bezpieczeństwa, miłości i przynaleŜności, szacunku oraz samorealizacji.
Występują one jednocześnie, ale zaleŜą od siebie w ten sposób, Ŝe
przynajmniej częściowe zaspokojenie jednych potrzeb, umoŜliwia zaistnienie
innych.
Potrzeby fizjologiczne w tym sensie warunkują wszystkie pozostałe: np.
dziecko zagłodzone umrze i o Ŝadnych potrzebach juŜ nie będzie mowy.
Zaspokojenie ich, przynajmniej w stopniu umoŜliwiającym Ŝycie, ujawnia
następne potrzeby: bezpieczeństwa, miłości i szacunku. Zaspokojenie tych
potrzeb psychicznych umoŜliwia rozwój przez ujawnienie potrzeby
samorealizacji, twórczości, obdarzania.
Zaspokojenie potrzeb fizjologicznych: odŜywiania, snu, odpoczynku itd.
jest konieczne do Ŝycia fizycznego. Ich niezaspokojenie powoduje
koncentrację uwagi na tej tylko dziedzinie Ŝycia i determinuje całe
zachowanie człowieka. JeŜeli potrzeby fizjologiczne są przynajmniej
częściowo zaspokojone, pojawia się nowy zespół potrzeb - bezpieczeństwa.
Stają się one dominujące w sytuacji zagroŜenia: napaści, utraty pracy i
zarobków, wydarzeń niespodziewanych, a odczuwanych jako groźne. Człowiek
krańcowo głodny nie myśli o niebezpieczeństwie, jest zdolny do naraŜania
się na nie dla zdobycia poŜywienia. Zaspokojenie potrzeb fizjologicznych i
bezpieczeństwa ujawnia potrzeby następne: miłości i szacunku, których
zaspokojenie jest równie waŜne dla prawidłowego funkcjonowania osobowości,
jak zaspokojenie potrzeb niŜszych dla Ŝycia biologicznego. NiemoŜność ich
zrealizowania powoduje, zaburzenia zachowania, nerwice, przestępstwa,
depresje. Powoduje takŜe utajenie potrzeby samorealizacji, będącej głównym
czynnikiem rozwoju człowieka. Potrzeba najwyŜsza w hierarchii:
samorealizacji, jest pędem do rozwoju, do samodzielnej aktywności, dąŜeniem
do stawania się coraz lepszym i sprawniejszym. WyraŜa się np. w coraz
lepszym pełnieniu pracy zawodowej, w byciu coraz lepszymi rodzicami, w
coraz doskonalszym wykonywaniu zwykłych czynności, choćby
najskromniejszych, jak gotowanie czy sprzątanie, w uczeniu się i wszelkim
celowym działaniu dla dobra innych.
Hierarchia potrzeb nie polega na tym, Ŝe są one kolejno zaspokajane; ale
Ŝ
e wystąpienie potrzeby wyŜszej wymaga takiego zaspokojenia niŜszej, Ŝeby
przestała ona decydować o całym zachowaniu człowieka. Z chwilą gdy potrzeby
wyŜsze raz się ujawnią, mogą przez świadomy wybór zdominować potrzeby
niŜsze. Człowiek wprawdzie sam kieruje swoim rozwojem, ale otoczenie moŜe
mu w tym pomóc lub w znacznym stopniu przeszkodzić. Tak jak moŜna na śmierć
zagłodzić dziecko nie dając mu jeść, tak nie dając moŜliwości zaspokojenia
potrzeb psychicznych, moŜna utrudnić - jeśli nie uniemoŜliwić - dominację
potrzeby samorealizacji, pozwalającej na maksymalny rozwój i znalezienie
sensu Ŝycia.
W dawnej wielkiej rodzinie, będącej równocześnie jednostką produkcyjną i
grupą powiązaną uczuciowo, zwykle były zaspokajane wszystkie potrzeby:
jedzenia, bezpieczeństwa, szacunku, miłości i przynaleŜności. Z czasem, w
miarę rozwoju rozmaitych instytucji społecznych, zaspokajanie części
potrzeb zostało przejęte przez te instytucje. Doszło nawet do dość
rozpowszechnionego mniemania, Ŝe doskonale funkcjonujące instytucje są w
stanie zaspokoić wszystkie potrzeby. Powstały specjalne przedsiębiorstwa
zapewniające wyŜywienie, rozrywki i opiekę zdrowotną; są rozmaite systemy
ubezpieczeń społecznych. Za pieniądze moŜna nabyć rozmaite usługi i wydawać
by się mogło, Ŝe tylko ubóstwo uniemoŜliwia zaspokojenie potrzeb znacznej
części ludzi.
Rzeczywiście, sprawnie działające instytucje mogą zaspokoić potrzeby
wymienione jako pierwsze: fizjologiczne i częściowo bezpieczeństwa. JeŜeli
społeczeństwo dobrze funkcjonuje, obywatele są bezpieczni w sensie
fizycznym: nie obawiają się nagłej napaści, wyrzucenia z mieszkania czy z
pracy, rabunku itp. Mogą teŜ korzystać z róŜnego rodzaju usług, jak
restauracje czy pralnie, a zadowolenie z nich zaleŜy tylko od sprawnej
pracy tych placówek.
JednakŜe, właśnie na tle działalności licznych instytucji zaspokajających
róŜne potrzeby społeczeństwa, okazało się tym wyraźniej, Ŝe nie wszystkie
potrzeby dadzą się tą drogą zaspokoić. Chodzi tu o potrzeby miłości,
przynaleŜności i szacunku. Dla zaspokojenia tego rodzaju potrzeb konieczne
są więzy bezpośrednie, indywidualne, osobowe, jakich nie sposób dostarczyć
instytucjonalnie. Instytucja moŜe zapewnić poŜywienie, zaopatrzenie
emerytalne na starość czy pielęgnację fizyczną dzieci, ale nie moŜe dać
miłości, która jest relacją międzyosobową.
Dziecko pozbawione bezpośrednich więzów osobowych, czyli po prostu
moŜliwości wzrastania w atmosferze miłości rodzinnej, ma później trudności
w nawiązywaniu przyjacielskich kontaktów, załoŜeniu dobrej rodziny. Nie
umie się przywiązać, wciąŜ oczekuje czegoś dla siebie; wymaga, nic za to
nie dając. Stanowi tragiczny przykład, jak brak zaspokojenia potrzeby
psychicznej powoduje zaburzenia rozwoju jednostki, a skutki zakłóceń
sięgają dalej, działając niekorzystnie na osoby z tą jednostką związane, na
przykład na jej rodzinę. Tak więc nadzieja, Ŝe za pieniądze lub za pomocą
sprawnie działających instytucji socjalnych moŜna zaspokoić wszystkie
potrzeby człowieka, okazała się pomyłką. Są potrzeby, na które odpowiedzieć
moŜe tylko rodzina. W rodzinie człowiek znajduje bezpośrednią, tylko dla
siebie przeznaczoną akceptację i miłość. Jest to konieczne dla prawidłowego
rozwoju dziecka, a równie waŜne dla zdrowia psychicznego ludzi dorosłych,
którym takŜe potrzebne jest miejsce, gdzie nie czują się stale sprawdzani i
oceniani, gdzie mają osoby, których potrzebują i gdzie sami czują się
niezbędni. To wszystko znajduje człowiek w rodzinie.
Ludzie starsi, w tzw. trzecim wieku, często załamują się psychicznie, gdy
czują się juŜ zbędni w zakładzie pracy. JeŜeli ich związki z rodziną są
trwałe i nie zmienione, do uczucia bezuŜyteczności nie dochodzi. Czytałam
kiedyś synkowi ksiąŜeczkę o starym rybaku, który przestał pracować,
zamieszkał z dziećmi i wnukami - i czuł się niepotrzebny. Spytałam wtedy:
"Jak myślisz, czy człowiek, który juŜ nie pracuje, tylko mieszka z rodziną,
jest rzeczywiście niepotrzebny?" Staś odpowiedział: "Dziadek jest potrzebny
do szczęścia". Czy moŜe się czuć zbędny na świecie człowiek potrzebny komuś
do szczęścia?
Zaspokojenie potrzeb miłości, przynaleŜności i szacunku umoŜliwia
wystąpienie i nasila potrzebę najwyŜszą - dąŜenie do rozwoju. Rozwój
psychiczny człowieka nie kończy się z chwilą osiągnięcia pełni dojrzałości
fizycznej; moŜe trwać całe Ŝycie, jeśli człowiek do tego dąŜy. Największą
krzywdą, jaką moŜna człowiekowi wyrządzić, jest stłumienie tego dąŜenia,
zanim się ono świadomie rozwinie. Największą zaś pomocą, jaką moŜna mu dać,
ułatwienie wystąpienia potrzeb rozwoju i świadomego nimi kierowania.
U człowieka dorosłego, jeśli potrzeby te raz się juŜ ujawnią, mogą stać
się tak silne, Ŝe zdominują potrzeby niŜsze. MoŜe się zdarzyć, Ŝe człowiek
o silnym pragnieniu obdarzania będzie to czynić kosztem niezaspokojenia
własnych potrzeb fizjologicznych, nawet kosztem Ŝycia. Jest to jednak
moŜliwe u człowieka dojrzałego, u którego właściwa hierarchia potrzeb i
wartości juŜ się ukształtowała. U dziecka, Ŝeby potrzeby samorozwoju,
twórczości i obdarzania mogły się rozwijać, wpierw muszą zostać zaspokojone
potrzeby niŜsze: doznawania opieki, miłości i szacunku. W sposób
najbardziej prawidłowy i najpełniejszy następuje to w rodzinie.
Czy Basia miała mamę?
W okresie Ŝycia płodowego dziecko musi znajdować się w łonie matki. Tylko
tam moŜe Ŝyć i rosnąć. Usunięte z łona matki, umiera. To wiedzą wszyscy.
Mniej juŜ znany, ale równie prawdziwy jest fakt, Ŝe dziecko juŜ urodzone,
aby Ŝyć i rozwijać się normalnie, równieŜ potrzebuje odpowiedniego
ś
rodowiska, bez którego grozi mu śmierć psychiczna. Jest nim łono grupy
rodzinnej. Najczęściej jest to grupa przyjazna, ciepła, od pierwszych chwil
kochająca.
Zdarza się jednak, Ŝe dla dziecka przychodzącego na świat jakby brak
miejsca: albo matka za młoda, albo ojca nie ma, albo po prostu rodzicom
brak poczucia odpowiedzialności. Dziecko trafia w psychiczną pustkę i chłód
emocjonalny. MoŜe to być pustka własnego domu, gdy rodzice choć utrzymują
dziecko i mieszkają z nim, ale zajęci swoimi sprawami odrzucają je
psychicznie. MoŜe teŜ być odtrącenie całkowite - wtedy dzieckiem zajmuje
się państwo i umieszcza je w instytucji opiekuńczej.
Domy dziecka spełniają waŜne zadanie zapewniając dzieciom porzuconym
zaspokojenie potrzeb fizjologicznych - jak jedzenie, miejsce do spania,
ubranie itp. - ale właściwego środowiska społecznego nie tworzą. Stawka na
utrzymanie jednej osoby jest tam wyŜsza niŜ w przeciętnej rodzinie, a
pielęgniarki przygotowane do fachowej opieki nad niemowlętami, jednak
dzieci rozwijają się gorzej niŜ w rodzinie. Brak im bezpośredniej,
indywidualnej miłości matki - moŜe nie wykształconej, moŜe nie dość
dbającej o higienę, ale własnej, jedynej i nie wychodzącej po skończonym
dyŜurze. Zapadają więc często na chorobę sierocą: nie uczą się w porę
chodzić i mówić, wolniej rosną, duŜo chorują, a i tam gdzie rozwój jest
pozornie prawidłowy - często pojawiają się zaburzenia uczuć i kontaktów
społecznych.
Choć dzieci przebywają w grupie społecznej, grupa ta nie stwarza
moŜliwości powstania silnych więzów indywidualnych, gdyŜ relacje w niej są
zbyt liczne i nietrwałe. śadna więc nie staje się tak waŜna, Ŝeby dać
moŜliwość nauczenia się miłości. Rówieśników jest zbyt duŜo, a kontakty z
opiekunami nie dają poczucia wyłączności, bo wychowawczyni zajmuje się całą
grupą. Nawiązanie bliŜszej więzi utrudnione jest teŜ przez fakt, Ŝe
opiekunki zmieniają się zgodnie z systemem dyŜurów, zmieniają grupy dzieci,
a takŜe często porzucają pracę, po ukończeniu zaś trzech lat dzieci są
przenoszone z domu małego dziecka, podlegającego resortowi zdrowia, do domu
dziecka naleŜącego do wydziału oświaty.
Rozmawiałam kiedyś z wychowawczynią w bardzo dobrze wyposaŜonym domu
dziecka. Pytałam o jedną z jej wychowanek. Wychowawczyni powiedziała mi, Ŝe
nie wie co słychać u dziewczynki, bo zdała juŜ zeszłoroczną grupę i ma
nową. Dopiero w dalszej rozmowie zrozumiałam, co to znaczy. OtóŜ wysokość
sprzętu, stołów, rodzaj zabawek dostosowane są do wieku dziecka i sale
przeznaczone są dla określonych grup wiekowych. PoniewaŜ wychowawczynie
zmieniając sale, musiałyby robić inwentarz i zdawać sprzęty, znacznie
łatwiej jest "zdać" dzieci, które w ten sposób mają co roku nową salę i
nową opiekunkę.
Trudno w tych warunkach rozwijać się normalnie, ale gdyby nawet to się
udało, istnieje jeszcze jeden skutek niezaspokojenia potrzeby miłości:
dzieci czują się nieszczęśliwe. Mówiąc o dzieciństwie powtarza się często,
Ŝ
e jest to okres przygotowania do Ŝycia. Jest to oczywiście prawda, ale nie
cała. Owszem, w dzieciństwie uczymy się podstawowych ludzkich funkcji,
rośniemy i nabywamy wiadomości, ale nie jest to tylko przygotowanie do
Ŝ
ycia. To jest po prostu część Ŝycia, nieraz jego znaczna część. Nawet
gdyby dzieci, o których mowa, miały wyrosnąć na znakomitych obywateli,
jeśli przez pierwszych kilka czy kilkanaście lat czują się nieszczęśliwe,
opuszczone i pokrzywdzone - jest juŜ o czym myśleć.
Kiedyś ośmioletnia Basia z domu dziecka spytała mnie: Czy ciocia miała
mamę? Dziwne pytanie. Ludzie pytają nieraz, czy matka Ŝyje, gdzie mieszka,
co robi, ale Basia po prostu chciała wiedzieć, czy w ogóle miałam mamę.
Interesowało ją to, poniewaŜ większość jej znajomych mamy nie miała. Co
dziwniejsze, Basia zna moją matkę, ale nie skojarzyła sobie tych faktów, bo
podstawowe relacje rodzinne są dla niej niezrozumiałe. MoŜe zna ich nazwy,
ale nie kojarzą się jej z Ŝadną rzeczywistością. Zresztą jej matka Ŝyje.
Basia sama pokazała mi kiedyś podczas spaceru, gdzie mama mieszka. Co
jednak naleŜałoby odpowiedzieć, gdyby ktoś spytał: "Czy Basia miała mamę?"
Ojciec Basi równieŜ Ŝyje. Mieszka obecnie z jakąś panią, którą Basia
potrafi nazwać bardzo dosadnie, ale kojarzy się jej tylko z awanturami i
lękiem. Spotkanie więc z męŜczyzną, który nie upija się i nikogo nie bije,
jest dla niej zdumiewające, tym bardziej Ŝe w domu dziecka jedynym
męŜczyzną jest dyrektor, który urzęduje w swoim gabinecie, poza tym są
tylko kobiety: wychowawczynie, pielęgniarki, woźne, lekarki.
Basia ma nawet rodzeństwo. Jej bracia mieszkają z mamą i jej nowym męŜem.
Nie widuje się więc z nimi, a siostra przebywa w tym samym domu dziecka,
ale w innej grupie. Spotyka ją bardzo rzadko i mówi o niej po nazwisku.
Basia Ŝyje więc w emocjonalnej pustce. Odczuwa gwałtowną potrzebę
przywiązania się do kogoś, ale ludzie zmieniają się wokół niej i brak
punktu stałego. RóŜne świąteczne akcje, jak "Mikołaje" w zakładach pracy
czy odwiedziny studentów, tylko pogarszają sytuację. Osób jest duŜo, ale
nie ma nikogo własnego. Jak będzie w przyszłości układać się jej Ŝycie
małŜeńskie i rodzinne, skoro nie ma Ŝadnych wzorów i nie miała nigdy okazji
do doświadczenia bliskości, zaufania, miłości?
Małe dzieci uczy się najwaŜniejszych i zarazem najtrudniejszych prawd
wiary: Ŝe Bóg jest Osobą i Ŝe jest Miłością, przez analogię do sytuacji
rodzinnej - Bóg jest Ojcem, który kocha je jeszcze bardziej niŜ rodzice.
"CzyŜ moŜe niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu?" Dzieci śmieją się w
odpowiedzi na to pytanie. Wiedzą, Ŝe matka o nich pamięta i to jest dla
nich wyjaśnieniem miłości BoŜej. Ucząc religii dzieci porzucone, bardzo
trudno znaleźć właściwe słowa, bo o nich matka właśnie zapomniała, a ojciec
kojarzy się z lękiem lub pogardą. Miłość jest dla nich teorią, a nie
doświadczeniem dnia codziennego.
Jeśli więc rodzice nie chcą, czy nie mogą opiekować się własnym
dzieckiem, najlepiej, Ŝeby jak najszybciej zrzekli się praw do niego, wtedy
dostać się moŜe do rodziny adopcyjnej, która przyjmuje je za własne.
Niestety bardzo często rodzice, choć sami nie chcą swego dziecka, nie chcą
teŜ zrezygnować z praw do niego, a jeśli ktoś inny pragnie się nim zająć,
sprzeciwiają się wszelkimi sposobami. W takich wypadkach naleŜy starać się
namówić rodziców do zrzeczenia się praw, a środowisku mającemu wpływ na ich
decyzję wyjaśnić, Ŝe jest to mniejsze zło niŜ umieszczenie dziecka w
zakładzie. W wypadku braku zgody rodziców, moŜna sądownie pozbawić ich praw
opiekuńczych, ale jest to procedura trudna, bo sąd nie moŜe tego robić
pochopnie.
JeŜeli jednak nawet sprawy prawne nie są do końca uregulowane, dzieci
mogą być kierowane do rodziny zastępczej. Podejmuje ona ryzyko związania
się z dzieckiem, które nie jest im dane na własność, pokochania kogoś bez
"prawnego zabezpieczenia swojej własności".
Pytał mnie ktoś, czy moŜna cudze dziecko pokochać jak własne. Myślę, Ŝe
to pytanie jest trochę w stylu dociekań dziecka: co jest większe - kilogram
czy kilometr? Jak nie moŜna porównywać jednostek miary i wagi, tak i miłość
jest nieporównywalna. Inaczej kocha się rodziców, inaczej dzieci, inaczej
męŜa czy Ŝonę, jeszcze inaczej cudze dziecko. Zresztą i rodzona matka
potrzebna jest dziecku nie tylko po to, Ŝeby je kochała, ale Ŝeby ono miało
kogo kochać, Ŝeby mogło nauczyć się miłości, bo bez tej sztuki będzie
nieszczęśliwe. Trudne jest mierzenie miłości, a w ostatecznym rozrachunku
to juŜ całkiem nie moŜna powiedzieć, kto więcej skorzysta.
MałŜeństwo
Wybór współmałŜonka
Wprawdzie śpiewa się w piosenkach o wyborze ukochanej spośród wszystkich
kobiet świata, ale w rzeczywistości wybór ten jest znacznie ograniczony.
Ogranicza go tak zwane w nauce pole wyboru, czyli bliskość terytorialna i
podobieństwo warunków społecznych. Zwykle współmałŜonek naleŜy do tego
samego narodu, a często i mieszka w tej samej miejscowości, często takŜe ma
podobne pochodzenie społeczne, poziom wykształcenia, a nawet zawód. Wybiera
się więc współmałŜonka spośród tych, z kim ma się okazję zetknąć - to
oczywiste, ale wtedy zaczyna juŜ działać bardziej tajemnicze,
psychologiczne pole wyboru. Dlaczego właśnie ta osoba podoba się?
Opisać to moŜna tylko do pewnego stopnia, gdyŜ działają tu czynniki
podświadome. Tworzą one pewnego rodzaju wzór wewnętrzny, który często
określa się powiedzeniami: "Ona jest (lub nie jest) w moim typie". Wzór ten
zaleŜy od wielu czynników, z których człowiek nie zdaje sobie sprawy, a na
który składają się: podobieństwo do rodziców lub innych osób kochanych w
dzieciństwie, cechy przeciwne do cech osób nielubianych, sposoby
zachowania, które się podziwia i wiele innych. Wszystkie te czynniki, choć
nieświadome, tworzą jakby sito selekcyjne osób, które się podobają.
W ramach tego, działającego automatycznie, pola wyboru decyzja pozostaje
wolna w róŜnym stopniu. MoŜe być tak, Ŝe wymienione czynniki zadziałają
podświadomie i w pewnym momencie człowiek niespodziewanie uświadomi sobie
miłość, moŜe teŜ być tak, Ŝe stopniowo rosnącemu zainteresowaniu
towarzyszyć będzie refleksja nad wartością osoby, która się podoba.
Zdarzają się zapewne miłości gwałtowne, od pierwszego wejrzenia, ale są to
raczej wyjątki potwierdzające regułę i zwykle zanim miłość wybuchnie z całą
siłą, o której się mówi: "To jest mocniejsze ode mnie", i którą juŜ trudno
kontrolować, daje o sobie znać drobnymi sygnałami.
Człowiek, który nie ma nawyku obserwacji samego siebie, nie zauwaŜa tych
sygnałów i odczuwa miłość jako zaskoczenie, jako siłę, która spada na niego
znienacka opanowując całkowicie. Osoby, które mają większą samoświadomość,
mogą wykorzystać czas rodzenia się miłości dla pokierowania swoją decyzją.
Pierwsze, subtelne oznaki miłości, takie jak Ŝywe reagowanie wewnętrzne na
czyjeś imię, przyjemność znajdowana w wyborze sąsiednich miejsc, chęć
mówienia o kimś, niecierpliwe oczekiwanie na spotkanie - pokazują juŜ
upodobanie kierujące się do jakiejś osoby, ale jest to jeszcze czas, w
którym moŜna się wycofać i zrezygnować z kontynuowania znajomości, jeŜeli
osoba, która staje się przedmiotem zainteresowania, nie jest wolna (bo ma
juŜ małŜonka lub wybrała stan duchowny), albo jeśli stwierdzi się jej
powaŜne cechy negatywne, jak np. tendencja do alkoholizmu.
W tym czasie moŜna starać się poznać lepiej drugą osobę, Ŝeby decyzję
uczynić bardziej świadomą. MoŜna zaakceptować kogoś mimo jego braków, ale
trzeba o nich wiedzieć. Unika się przez to wielu rozczarowań i pretensji,
często nieuzasadnionych, bo druga strona nie jest winna temu, Ŝe została
wybrana na ślepo i bez zastanowienia. JeŜeli człowiek nie dostrzeŜe tych
drobnych znaków, zauwaŜa swoją miłość dopiero, gdy jest juŜ tak silna, Ŝe
nie pozwala na spokojne zastanowienie się nad wyborem.
Umiejętność dostrzeŜenia sygnałów zainteresowania erotycznego, mówiąc
inaczej świadomość własnych odczuć w tym zakresie, jest bardzo waŜna nie
tylko przy wyborze małŜonka. Ma ona znaczenie dla kaŜdego człowieka, który
juŜ dokonał wyboru swojej drogi Ŝycia, gdyŜ ułatwia dotrzymanie wierności
raz podjętym zobowiązaniom. KaŜdy niespodziewanie dla siebie samego moŜe
się zetknąć z takim problemem, a osoba, która uwaŜa, Ŝe jej Ŝadne trudności
w tej sferze nie dotyczą, moŜe przeoczyć moment powstawania uczucia i
uświadomić je sobie tak późno, Ŝe jest juŜ bardzo trudno nim pokierować.
Pisząc o wyborze współmałŜonka nie zamierzam dawać rad, jaki on ma być,
ani spisywać listy cech idealnych, której i tak pewnie nikt nie mógłby
sprostać, ani których się samemu nie posiada. Jedna rzecz jest jednak
bardzo waŜna: zmienić moment wyboru - w proces wyboru, to znaczy rozciągnąć
go w czasie tak, by w okresie kiedy potrafi się jeszcze kierować swoimi
uczuciami i kiedy nie zaszły jeszcze fakty uniemoŜliwiające zmianę decyzji,
poznać bliŜej przyszłego współmałŜonka.
Czas ten potrzebny jest teŜ z tego względu, Ŝe nie wystarczy poznać, jaki
ktoś jest, ale trzeba się jeszcze przekonać, jak się zmienia. KaŜdy
człowiek zmienia się w ciągu całego Ŝycia i oczywiście nie wszystko moŜna
przewidzieć, pewne jednak tendencje są stałe. Jeśli np. w dniu poznania
przez dziewczynę pan X i pan Y piją po dwa kieliszki wódki na tydzień, są
pod tym względem podobni. Po jakimś czasie jednak pan X moŜe pić trzy, a
pan Y jeden kieliszek, a więc pan X ma tendencję do picia coraz więcej, a
pan Y coraz mniej. Dotyczy to wszelkich dziedzin Ŝycia i sprawdzanie, w
jakim kierunku zmienia się człowiek, jest najwaŜniejszą informacją, jaką
trzeba uzyskać, zanim się zwiąŜe z nim na całe Ŝycie. MałŜeństwo jest
wspólną drogą Ŝycia, dlatego poznanie - nawet dokładne, ale tylko w jednym
momencie - jest niewystarczające.
śeby dać sobie czas na to wzajemne poznanie się, nie moŜna dopuszczać do
tego, aby fakty nie pozwalały juŜ na zerwanie. JeŜeli narzeczeni współŜyją
ze sobą, a zwłaszcza gdy w grę wchodzi dziecko, nie mogą zmienić decyzji
bez skrzywdzenia się, takŜe jeśli ich związek stanie się sprawą publiczną
(np. rodzina robi przygotowania do wesela, a suknia jest juŜ u krawcowej),
bardzo trudno się wycofać. Badania pokazują, Ŝe bardzo duŜo narzeczonych
jest niezadowolonych ze swego związku juŜ przed ślubem, praktycznie jednak
nie mogą się juŜ cofnąć. Nic nie pomoŜe - choćby narzeczeństwo oficjalnie
trwało bardzo długo - jeśli decyzja faktycznie dokonała się wcześniej,
jeśli młody człowiek zaskoczony swoimi uczuciami, wziął pierwszy sygnał
zainteresowania za miłość i nie dał sobie czasu na zastanowienie. Nie jest
waŜne, jak długo trwał okres znajomości od poznania się do ślubu. WaŜne
jest, jak długi był czas od pierwszego odczucia zainteresowania do faktów
determinujących decyzję.
Dojrzałość do małŜeństwa
Zadania rodziny są proste: stworzyć jej członkom klimat bezpieczeństwa i
miłości, pobudzający do rozwoju. Proste - nie znaczy łatwe i nie wszystkie
rodziny umieją je pełnić. ZaleŜy to przede wszystkim od dojrzałości
rodziców - małŜonków. Wiek osób zawierających związki małŜeńskie wyraźnie
się obniŜa. Fakt ten moŜna róŜnie interpretować: świadczy o powaŜnym i
odpowiedzialnym podchodzeniu młodych ludzi do swych młodych partnerów albo
o niepowaŜnym i nieodpowiedzialnym podejściu do faktu małŜeństwa. Jak z tym
jest naprawdę? Kiedy naleŜy się Ŝenić? Odpowiedź jest pozornie prosta:
kiedy się jest do małŜeństwa dojrzałym. W tej prostej odpowiedzi kryje się
oczywiście wieloznaczność - bo czym jest dojrzałość?
O dojrzałości do małŜeństwa moŜna mówić w róŜnym znaczeniu. Pierwsza - to
dojrzałość fizyczna, czyli zdatność organizmu do podjęcia zadań związanych
z małŜeństwem. Dojrzałość seksualna - zdolność do współŜycia seksualnego i
wydania na świat potomstwa. Prawna - osiągnięcie wieku, w którym prawo
zezwala na zawarcie małŜeństwa albo uzyskanie zgody sądu na przyśpieszenie
tego terminu. Ekonomiczna - osiągnięcie samodzielności materialnej,
podjęcie pracy zarobkowej, uzyskanie samodzielnego mieszkania. Jak wiadomo,
nie wszystkie rodzaje dojrzałości osiąga się równocześnie. Np. młody
człowiek seksualnie dojrzewa duŜo wcześniej, niŜ moŜe zdobyć własne
mieszkanie. Choć więc dojrzałość pod kaŜdym względem byłaby
najkorzystniejszym momentem do zawarcia związku małŜeńskiego, praktycznie
nie zawsze jest to moŜliwe.
JeŜeli jednak małŜeństwo rozumie się jako związek trwały, nie moŜe być
zbudowane przez dzieci. O dojrzałości do małŜeństwa decydować więc powinien
nie tyle wiek fizyczny, co dojrzałość psychiczna. Tej dojrzałości nie moŜe
ustalić przepis państwowy; trzeba ją ocenić samemu. Jest ona oczywiście
związana z wiekiem, ale wcale nie jednoznacznie. Wszyscy znamy przykłady
ludzi młodych wiekiem, ale dojrzałych Ŝyciowo i przeciwnie: dorosłych, ale
nieodpowiedzialnych jak dzieci.
Rozwój ludzi przebiega w podobnych etapach, ale nie zawsze równie
prawidłowo. W pierwszych latach uczucia dziecka są egocentryczne, dziecko
wszystko ocenia z punktu widzenia własnej doraźnej przyjemności. TakŜe
miłość do bliskich osób ma ten właśnie charakter. Dziecko kochające matkę
chce przede wszystkim stale z nią przebywać, nie biorąc zupełnie pod uwagę
jej zdrowia, zmęczenia, czy ciąŜących na niej obowiązków. Z czasem ten
infantylny sposób kochania zmienia się, ale bywa teŜ, Ŝe zostaje na całe
Ŝ
ycie. Człowiek, który kocha na sposób małego dziecka, choćby jego miłość
była szczera, nie jest dojrzały do małŜeństwa. Pragnie przebywać z wybraną
osobą, ale kontakt z nią będzie układać tylko z punktu widzenia swoich
potrzeb i przyjemności. Będzie chciał, by ukochana osoba zawsze - gdy on
tego pragnie - była przy nim, ale nie będzie brał pod uwagę jej sytuacji.
Dziecko trochę starsze - w wieku szkolnym - jest juŜ zwykle mniej
egocentryczne. Zajmuje się światem zewnętrznym i innymi ludźmi, ale nie
potrafi jeszcze wczuć się w ich przeŜycia. Ludzi chce posiadać tak jak
rzeczy. Ten sposób podejścia do innych osób dosyć często utrwala się w
wieku dorosłym. JeŜeli ktoś chce posiadać Ŝonę czy męŜa, podobnie jak chce
posiadać róŜne przedmioty - dla siebie, tak aby jemu przydawały wygody czy
chwały - takŜe nie jest dojrzały do małŜeństwa. Ludzie tacy bywają sprytni
pod względem praktycznym, umieją zarobić pieniądze, zdobyć mieszkanie, ale
nie umieją dostrzec i wczuwać się w potrzeby psychiczne drugiego człowieka,
a tym samym - zrozumieć go.
Aby małŜeństwo było związkiem szczęśliwym, partnerzy muszą umieć wyczuwać
potrzeby współmałŜonka i to nie tylko te zewnętrzne. Tę umiejętność wczucia
się w przeŜycia drugiego człowieka, zwaną empatią, człowiek powinien
osiągnąć w wieku dojrzewania, ale nie zawsze tak się dzieje. Empatia jest
dla zawarcia małŜeństwa w sposób odpowiedzialny warunkiem koniecznym, choć
jeszcze nie wystarczającym. JuŜ dziecko w wieku dojrzewania powinno umieć
wczuwać się w sytuację innych i współczuć z nimi, zwykle jednak nie umie
jeszcze podejmować za nich odpowiedzialności, nie umie aktywnie działać dla
ich dobra. Dopiero ta umiejętność czyni człowieka dojrzałym. Dopiero
osiągnięcie tych wszystkich etapów dojrzałości: zwrócenie się od siebie do
innych, umiejętność wczucia się w ich problemy i zdolność aktywnego i
odpowiedzialnego działania dla ich dobra, czyni człowieka dojrzałym do
małŜeństwa.
Obecnie małŜeństwa z reguły zawierane są bez przymusu - z miłości, a
jednak okazują się często nietrwałe. Dzieje się tak chyba dlatego, Ŝe
narzeczeni nawet szczerze mówiący o miłości, sami nie wiedzą, na ile jest
ona dojrzała. Wcale nie chodzi tu o jakieś wyrachowanie, czy wyzbycie się
uczuć, lecz o ocenę: czy zdolność do miłości jest na tyle rozwinięta, by
mogła być podstawą związku trwałego.
Sprawności ocenia się zwykle w stosunku do wieku czy zadań. Np. jak na
trzy lata, Staś dobrze mówi, ale jak na to, Ŝeby pójść do szkoły, jeszcze
za mało. Jak na dziecko, Staś bardzo serdecznie kocha, jak na zawarcie
małŜeństwa - to za mało. Musi nie tylko chcieć przebywać z osobą wybraną,
musi jeszcze chcieć i umieć wczuwać się w jej potrzeby, musi jeszcze
nauczyć się podejmowania za nią odpowiedzialności w dobrej i złej doli, nie
licząc na to, Ŝe wyręczą go inni. Gdy to potrafi - jest dojrzały do
małŜeństwa. Jest dojrzały do dalszego rozwoju w nowej sytuacji.
Miłość małŜeńska
Gdy człowiek osiągnie ogólną sprawność miłości i połączy budzącej
zainteresowanie erotyczne, rodzi się dojrzała miłość. RóŜne są rodzaje
miłości. Miłość małŜeńska jest wśród nich miłością specjalną - takim
sposobem Ŝycia, Ŝeby przechodzić przez nie we dwoje. Dla chrześcijan
relacja ta jest sakramentem.
Miłość małŜeńska nie ma dobrej prasy ani w literaturze, ani w mass media.
"Ach to nudno w kółko, wciąŜ, tylko zawsze jeden mąŜ" - mówiła przedwojenna
jeszcze piosenka i część opisuje się zdrady, trójkąty, i porzucenia, niŜ
wytrwałą miłość między tymi samymi osobami. Taka miłość wydaje się moŜe
zbyt zwykła, nieciekawa, a jednak o takiej właśnie miłości ludzie marzą.
Gdy się jej przyjrzeć z bliska, nie jest taka szara i jednolita, jakby się
zdawało. Zmienia się i przekształca wielokrotnie w trakcie swego rozwoju i
wyróŜnia specyficznymi cechami od innych miłości erotycznych.
Do tych cech naleŜy nastawienie ku przyszłości, pragnienie wspólnego
działania, pobudzenie aktywności, nadzieja na przyszłość. Z tym związana
jest potrzeba stwarzania. Płodność jako cecha miłości małŜeńskiej dotyczy
przede wszystkim rodzenie i wychowywanie dzieci, ale takŜe wszelkich
wspólnych dokonań, jak np. stworzenie domu - i w sensie materialnym i
całego stylu Ŝycia. Cechą miłości małŜeńskiej jest teŜ porzucenie części
swego egoizmu, na rzecz nowej jakości, jaką stanowi wspólnota dwojga, w
której oboje starają się o dobro drugiego, a takŜe współodpowiedzialność.
Współodpowiedzialność to traktowanie wszystkiego, co się w małŜeństwie
zdarzy, jako następstwa działania obu stron. Oboje ponoszą odpowiedzialność
za niepowodzenia, oboje są teŜ twórcami satysfakcji i szczęścia.
Miłość małŜeńska mimo Ŝe dzieje się wciąŜ między tymi samymi osobami -
nie jest jednostajna, bo składa się ze współzaleŜnych elementów, zawsze w
niej obecnych, choć nabierających w róŜnych sytuacjach specjalnej wagi.
Elementy te to: współobecność, wyłączność, współodczuwanie i wzajemne
obdarzenie. Wszystkie mają swój wyraz w przysiędze, jaką składają sobie
małŜonkowie podczas ślubu kościelnego.
Kiedyś w poradni pewna pani w rozmowie powiedziała mi: "MąŜ boi się, Ŝe
od niego odejdę, ale ja nie mogę tego zrobić, bo obiecałam teściowej, Ŝe go
nie porzucę". Spytałam ją delikatnie, czy nie obiecywała tego męŜowi.
Wydawała się tym szczerze zdziwiona: owszem, mieli ślub kościelny,
uczestniczyła w tej uroczystości, ale nie traktowała tego jako
przyrzeczenia, takiego jak np., Ŝe coś się komuś załatwi, gdzieś przyjdzie.
Przysięga była dla niej pewną ceremonią, a nie po prostu ludzką obietnicą.
MoŜe ta opowieść brzmi anegdotycznie, ale naprawdę wiele małŜeństw traktuje
swój związek jak teren gry dyplomatycznej, dopuszczającej nieszczerość,
podstęp i odwet, zapominając o tym, Ŝe coś sobie po prostu obiecali.
Zawarte w ślubowaniu elementy miłości małŜeńskiej zakładają wcześniejszą
dojrzałość, bo tworzą się z tych sprawności, które rosły od dzieciństwa, a
teraz zostały w sposób szczególny skierowane do wybranej osoby.
Współobecność, pragnienie bliskości, znane małym dzieciom, teraz wyraŜają
się w decyzji bycia właśnie z wybranym męŜem czy Ŝoną, i to przez całe
Ŝ
ycie. "Oraz, Ŝe cię nie opuszczę aŜ do śmierci" - znaczy, Ŝe będziemy
razem. Czasem za wąsko się to rozumie: "Ŝe cię nie opuszczę" - czyli, Ŝe
się nie rozwiodę, ale naprawdę idzie o coś więcej: Ŝe będę planować Ŝycie
tak, aby nie rozstawać się na długo bez konieczności, nawet choćby miało to
przynieść materialne korzyści rodzinie. Współobecność dotyczy Ŝycia
seksualnego, ale nie tylko - to jest bycie razem we wszystkich dziedzinach
Ŝ
ycia i współmałŜonek ma prawo na to liczyć.
Następnym elementem miłości małŜeńskiej jest wyłączność. Gdyby rozwój
miłości zatrzymał się na tym poziomie, byłaby jeszcze bardzo uboga. Choć
jednak nie jest to element wystarczający, jednak bardzo waŜny, wyróŜniający
miłość małŜeńską od innych. "Wierność", rozumiana czasem zbyt wąsko, jako
wyłączność seksualna, dotyczy jednak nie tylko tej dziedziny Ŝycia. Relacja
tak totalna, tak całościowo obejmująca człowieka, nie moŜe być dzielona z
wieloma osobami. Nie oznacza zamknięcia się na sprawy innych, ale zawiera w
sobie lojalność dla współmałŜonka we wszystkich sprawach.
Współodczuwanie i współdziałanie dotyczy nie tyle lojalności wobec
sytuacji zewnętrznych w stosunku do małŜeństwa, ile układu wewnętrznego -
przyrzekane jest jako "uczciwość małŜeńska". Polega to na obdarzaniu
zaufaniem, staraniu się o zrozumienie drugiego w kaŜdej sprawie, a takŜe na
tym, by zrozumienie wzajemnie sobie ułatwiać. Uczciwość małŜeńska wyklucza
tzw. "ciche dni", podczas których małŜonek nie moŜe ani się dowiedzieć, o
co chodzi ani przedstawić swojego punktu widzenia. Uczciwość małŜeńska nie
pozwala na jednostronne oskarŜanie, ale kaŜe zmierzać zawsze do
podtrzymywania jasnej komunikacji między małŜonkami, komunikacji
wspierającej komunię, czyli wspólnotę.
Elementem miłości małŜeńskiej jest teŜ obdarzanie, ten najgłębszy wymiar
miłości (w przysiędze: po prostu "miłość"). Miłość dojrzała potrafi nie
tylko pragnąć czyjejś obecności i rozumieć drugiego, potrafi obdarzać go.
Najwszechstronniejsze obdarzanie występuje właśnie w małŜeństwie, gdyŜ
małŜonkowie obdarzają się nie tylko wzajemną pomocą, ale samym sobą.
Jak mówi Jan Paweł II, jedność dwojga w jednym ciele "urzeczywistnia się
w spotkaniu małŜeńskim, a płeć jest tym, co pozwala na to zjednoczenie.
Jest w nim coś więcej niŜ jedność ciał, gdyŜ to zjednoczenie następuje od
początku z wolnego wyboru (w związku rodziców z dzieckiem jest jakaś
konieczność), połączonego z wzajemnym darem. Stwierdzenie "niedobrze być
człowiekowi samemu", wskazuje na to, Ŝe człowiek jako osoba realizuje się
najprawidłowiej będąc "z kimś", albo jeszcze głębiej "dla kogoś"".
Tak rozumiana miłość małŜeńska jest więc ambitnym programem i moŜe
dlatego teŜ ma złą prasę, Ŝe wiązać się musi z wysiłkiem. Człowiekowi zaś
nie zawsze chce się wysilać, a czasem jest to naprawdę bardzo trudne,
wydaje się prawie niemoŜliwe. Na szczęście przysięga zawiera jeszcze jedno
zdanie: "Tak mi dopomóŜ Panie BoŜe w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci".
Czasem słowa: "Tak mi dopomóŜ Bóg" traktowane są jak jakieś zaklęcie
magiczne, a przecieŜ jest to po prostu modlitwa do Boga Wszechmogącego i
Jego Świętych o pomoc - "U ludzi to niemoŜliwe, ale nie u Boga; bo u Boga
wszystko jest moŜliwe" (Mk 10, 27).
Znak miłości małŜeńskiej
W Konstytucji Soborowej znakiem miłości małŜeńskiej nazwano współŜycie
seksualne, ale nie wszyscy uwaŜają to za słuszne. Jedni mówią, Ŝe to za
duŜo powiedziane. Rzeczywiście, często współŜycie odbywa się w taki sposób,
Ŝ
e trudno je określić jako znak miłości. Inni uwaŜają, Ŝe to za mało - znak
wskazuje na coś poza sobą samym, a seksualność ludzka sama jest wartością.
Znak istotnie jest czymś, co wskazuje na jakąś rzeczywistość za nim
ukrytą, ale jeśli jest symbolem uniwersalnym (a nie tylko umownym, jak
jakiś emblemat), wskazuje na tę rzeczywistość przez swoje do niej
podobieństwo. WspółŜycie seksualne nie stanowi całej miłości, ale moŜe być
jej częścią, jeśli jest do niej podobne. Takie traktowanie nie zubaŜa go,
ale przeciwnie - rozszerza na całą osobowość człowieka. Choć więc nie kaŜdy
akt seksualny jest znakiem miłości, moŜna się starać, Ŝeby nim był, a im
bardziej takim się staje, tym więcej daje małŜonkom zadowolenia i radości.
Wymieniając wcześniej elementy miłości małŜeńskiej nie mówiłam o
współŜyciu seksualnym nie przez zapomnienie ani lekcewaŜenie tej sprawy,
ale dlatego, Ŝe nie jest ono osobnym elementem, lecz znakiem ich
wszystkich: bliskości, wyłączności, współodczuwania i obdarzania. Im
bardziej do wszystkich tych elementów jest podobne, tym więcej radości daje
małŜonkom i tym bardziej wzmacnia ich wspólnotę. Brak tego podobieństwa
powoduje rozczarowania i staje się dla wspólnoty powaŜnym zagroŜeniem.
Współobecność zakłada bliskość małŜonków w sferze seksualnej, ale nie
tylko w niej, i właśnie ta szerokość rozumienia bliskości jest waŜna.
Sytuacja przeciwna jest odbierana jako obraźliwa, zwłaszcza przez kobiety.
JeŜeli np. mąŜ nie interesuje się Ŝoną w ciągu dnia, nie pyta jej o
przeŜycia, nie rozmawia i nie pomaga w zajęciach, a nagle ujawnia
zainteresowanie wieczorem, budzi zwykle niechęć.
Obecność dotyczy teŜ wspólnego mieszkania. Oczywiście zdarzają się
rozłąki przymusowe, jak uwięzienie czy pobyt w szpitalu jednego z
współmałŜonków. Często jednak rozstania są wynikiem lekkomyślnego stawiania
dobra związku małŜeńskiego na dalszym planie: po sprawach materialnych,
zdobywaniu wykształcenia itd. Na poparcie tego zdania przytoczyć by moŜna
wiele smutnych przykładów małŜeństw, które rozpadły się w czasie stypendiów
zagranicznych męŜów, nieobecności Ŝon uczących się w innych miastach lub
teŜ wyjeŜdŜających do rodziców "dla dobra dzieci".
Bliskość związana jest teŜ z intymnością fizyczną, która wymaga
szczególnej dbałości o czystość, schludność ubrania i otoczenia, wygląd
zewnętrzny. Czasami kobiety po urodzeniu dziecka zaniedbują się pod tym
względem, częste są tu teŜ błędy męŜczyzn.
Dla poczucia bezpieczeństwa w tak wielkiej intymności szczególnie waŜne
są warunki mieszkaniowe. Oddzielny pokój z drzwiami, zamykanymi na klucz,
jest warunkiem podstawowym. Rodzice, z którymi nieraz z konieczności
mieszkają młodzi małŜonkowie, często nie doceniają znaczenia tego, Ŝe ich
pokój powinien być maksymalnie wyizolowany.
Następnym elementem jest wyłączność. Choć często przypuszcza się, Ŝe
wierność jest tylko nakazem religijnym, ciekawe, Ŝe najbardziej znani
seksuologowie amerykańscy W. H. Masters i V. E. Johnson uwaŜają ją za
ogromnie waŜną dla przeŜywania satysfakcji seksualnej. Wierność bowiem
powoduje koncentrację na jednej osobie (nie na poszukiwaniu drogą prób i
błędów odpowiednich partnerów, przy czym przenosi się najczęściej
niewłaściwe postępowanie z jednego na drugiego). Brak wierności
uniemoŜliwia zaufanie, które jest warunkiem poczucia bezpieczeństwa,
szczególnie waŜnego czynnika powodzenia w Ŝyciu seksualnym. Napięcie i
niepewność jest jego szczególnym wrogiem.
Uczciwość małŜeńska, powodująca dbałość o współdziałanie, jest bardzo
waŜna takŜe w Ŝyciu seksualnym. Porozumienie jest najwaŜniejszym warunkiem
powodzenia, a jego brak najczęstszą przyczyną niepowodzeń. Porozumienie
często jest utrudnione przez stereotypowe myślenie o roli męŜczyzn i kobiet
w tej sferze Ŝycia. Stereotypy te, choć fałszywe, są jednak bardzo
utrwalone. Według nich, męŜczyzna ponosi całą odpowiedzialność w tej
dziedzinie i przyznaje mu się jakby rolę eksperta, podczas gdy kobieta jest
niewraŜliwa zmysłowo i jej rola sprowadza się do uległości.
Takie przekonania powodują, Ŝe męŜczyźni nie chcą się uczyć współŜycia ze
swoją Ŝoną, zakładają z góry, Ŝe postępują trafnie, a w razie niepowodzenia
- winą obarczają oziębłość Ŝony, co zresztą według tego stereotypu
potwierdza regułę. Kobiety natomiast stawiają męŜom Ŝądania nie
współdziałając z nimi, nie czują się odpowiedzialne, przypuszczając
błędnie, Ŝe męŜczyźni zawsze przeŜywają takie samo zadowolenie, gdyŜ taka
jest natura ich popędu. W rezultacie małŜonkowie nieraz latami powtarzają
te same błędy, i to co ma być znakiem miłości, staje się źródłem
rozdźwięków i obcości.
W rzeczywistości nie jest tak, Ŝeby męŜczyzna był tu ekspertem. Zgodnie z
zasadami moralności chrześcijańskiej, powinien dojść do małŜeństwa w
czystości, tak samo jak jego narzeczona. JeŜeli jednak miał wcześniej
doświadczenia z innymi kobietami lub autoerotyczne, nie zwiększa to
bynajmniej umiejętności współŜycia z tą jedną kobietą, która jest jego Ŝoną
i która ma sposoby przeŜywania tylko sobie właściwe. Nie jest teŜ tak, Ŝeby
kobieta była niewraŜliwa seksualnie, ale potrzebuje zwykle więcej czasu i
przede wszystkim odpowiedniego nastroju, i co do tych wszystkich spraw
małŜonkowie powinni się porozumieć.
Oboje w równym stopniu są odpowiedzialni za współdziałanie takŜe w tej
dziedzinie. Powinni nastawić się na odbiór sygnałów od partnera, poznawać
jego sposób reagowania i jednocześnie ujawniać swoje przeŜycia, a w razie
niepowodzenia nie trwać w nim biernie, ale szukać zmiany. Początkowo
trudności są bardzo częste, a dopiero współdziałanie pozwala na ich
przezwycięŜenie. Pewna wiedza, wyniesiona z publikacji seksuologicznych,
moŜe teŜ być poŜyteczna, pod warunkiem jednak pamiętania, Ŝe wszelkie opisy
czy rady dotyczą sytuacji przeciętnych i nikt nie moŜe znać tak dokładnie
potrzeb danej pary małŜeńskiej, jak sami małŜonkowie.
JeŜeli jednak małŜonkowie nastawią się na egzekwowanie swoich praw, a nie
na obdarzanie, wiedza niewiele pomoŜe. Często robią tak męŜczyźni, nie
biorąc pod uwagę samopoczucia i nastawienia Ŝony. Często postępują tak
kobiety, czekając biernie i obojętnie na to, Ŝe mąŜ da im zadowolenie i
sprawdzając, jak teŜ się z tego wywiąŜe, a zapominając, Ŝe na takim
egzaminie będzie się czuł właśnie jak na egzaminie, to znaczy będzie
napięty i zdenerwowany.
Napięcie towarzyszące nastawieniu na osiągnięcie satysfakcji i niepokój,
czy cel ten zostanie osiągnięty, jest - jak moŜna wnosić z relacji w
poradni - właśnie najczęstszym błędem. To tak jak z zasypianiem: jeśli ktoś
chce koniecznie, na siłę, szybko zasnąć, zwykle długo leŜy bezsennie.
Przeciwnie, poczucie bezpieczeństwa, zaufanie i spokojne nastawienie na
obdarzenie drugiego powoduje, Ŝe zadowolenie jest osiągane jakby
mimochodem. Chwilowy zawód nie jest wykorzystywany przeciw małŜonkowi, ale
teŜ sukces jest dziełem wspólnym, dlatego udane poŜycie seksualne tak
bardzo umacnia więź małŜeńską.
Nie jest ono celem samym w sobie, ale nie jest teŜ tylko "narzędziem
więzi". Jest znakiem miłości małŜeńskiej poprzez podobieństwo do wszystkich
jej elementów i jest udane, jeśli posiada wszystkie cechy małŜeńskiej
miłości: nastawienie na współdziałanie, poczucie współodpowiedzialności,
obdarzanie i pragnienie wspólnego stwarzania.
Jak pisze Jan Paweł II w "Adhortacji o rodzinie", akt małŜeński nie jest
bynajmniej zjawiskiem czysto biologicznym, lecz dotyczy samej wewnętrznej
istoty osoby ludzkiej jako takiej. Urzeczywistnia się on w sposób
prawdziwie ludzki tylko wtedy, gdy stanowi integralną część miłości, którą
męŜczyzna i kobieta wiąŜą się z sobą aŜ do śmierci. "Miłość obejmuje
równieŜ ciało ludzkie, a ciało uczestniczy w miłości duchowej".
MałŜeńskie święto
Miłość małŜeńska nastawiona jest na wzajemne obdarzanie, ale takŜe na
płodność, czyli wyjście poza siebie wzajemnie, wspólne tworzenie nowych
wartości. Płodność moŜna rozumieć bardzo szeroko, ale oczywiście odnosi się
szczególnie do dzieci - owocu miłości. Dzięki dzieciom małŜeństwo wchodzi w
nowy etap współdziałania; dzięki dzieciom rodzice zyskują nową szansę
rozwoju. KaŜde dziecko wnosi do rodziny coś nowego i stanowi jej bogactwo,
jednakŜe ich liczba powinna być dostosowana do psychicznych, a takŜe
materialnych i mieszkaniowych moŜliwości małŜonków.
Muszą więc małŜonkowie nauczyć się planowania poczęć, a postępując według
nakazów Kościoła - nauczyć się rozpoznawania dni, w których współŜycie moŜe
doprowadzić do poczęcia dziecka i dni, w których nie moŜe ono nastąpić.
JeŜeli się chce, o potrzebną wiedzę nie jest dziś trudno: jest wiele
broszurek i artykułów dotyczących tej sprawy, takŜe w wielu parafiach
działają poradnie udzielające informacji w tym zakresie. Nauczyć się więc
moŜna, większy problem ze stosowaniem tej wiedzy, bo planowanie współŜycia
małŜeńskiego w z góry określonym dniu, dla wielu osób wydaje się sztuczne i
wykluczające spontaniczność. Są to trudności rzeczywiste, więc wcale nie
pomoŜe przemilczanie ich i udawanie, Ŝe ich nie ma. PoniewaŜ jednak kaŜdy
medal ma dwie strony, moŜna i tym razem popatrzeć na jego stronę drugą.
Wiemy z góry, kiedy będzie BoŜe Narodzenie. Przychodzi kaŜdego roku,
zawsze w tym samym dniu, jednak ta rytmiczność nie psuje radości z jego
przeŜywania. Przeciwnie, dzięki temu, Ŝe wiemy, kiedy będą święta, moŜemy
się do nich przygotować: posprzątać mieszkanie, upiec ciasto, przygotować
prezenty, ładnie się ubrać itd. Wszystko to tworzy specjalny, świąteczny
klimat i daje okazję do bardziej uwaŜnego, głębszego przeŜywania
rzeczywistości zawsze istniejącej, ale na co dzień zapominanej,
przypomnienia sobie o tajemnicy Wcielenia, o której wiemy, ale która gdy
się o niej nie pamięta, przestaje być źródłem radości.
MałŜeństwo jest wspólną drogą przez Ŝycie. Wielka i święta bliskość męŜa
i Ŝony, zaplanowana przez Boga "od początku", przysypana bywa kurzem
codziennych kłopotów, sprzeczek i zmęczenia, nie przestaje jednak istnieć i
odsłaniać się moŜe czasem w znaku miłości małŜeńskiej - współŜyciu
seksualnym. JeŜeli małŜonkowie postępują zgodnie z naturalnym rytmem
płodności, wtedy to małŜeńskie święto przypada teŜ z pewną rytmicznością.
Rytm ten znany jest tylko małŜonkom i tylko oni znając termin święta, mogą
się do niego przygotować w sposób im samym najbardziej odpowiadający.
Mogą na przykład wybrać się gdzieś razem w tym dniu. Mogą nie planować na
ten wieczór innych zajęć, Ŝeby mieć czas tylko dla siebie. Nie robić w tym
dniu prania, Ŝeby nie być zmęczonym, za to oblec czystą pościel, umyć
włosy, a kiedy dzieci juŜ śpią, urządzić przyjęcie tylko we dwoje: ulubiona
muzyka i świece, na stole coś smacznego do jedzenia i kwiaty, Ŝona
ustrojona jak na wizytę, mąŜ świeŜo ogolony. Choć to wszystko jest
przygotowane, ale daje potem okazję do spontaniczności, do rozmowy nie
tylko o sprawach do załatwienia, ale o własnych uczuciach i przeŜyciach, do
cieszenia się swoją obecnością, do bycia razem.
Trudno byłoby takie święta urządzać co dzień. Jeśli jednak małŜonkowie
stosują metody naturalne, to mówiąc szczerze, za wiele takich okazji nie
mają. Tym bardziej spotkanie moŜe być niespieszne, radosne, głębokie. MoŜna
na te dni czekać, szykować niespodzianki, stwarzać rytuał.
Kiedy Mały KsiąŜę chciał oswoić liska, ten wyjaśnił mu znaczenie rytuału.
"Gdy będziesz miał przyjść na przykład o czwartej po południu, juŜ od
trzeciej zacznę odczuwać radość. Im bardziej czas będzie posuwać się
naprzód, tym będę szczęśliwszy. O czwartej będę podniecony i zaniepokojony:
poznam cenę szczęścia! A jeśli przyjdziesz nieoczekiwanie, nie będę mógł
się przygotować [...] Potrzebny jest obrządek. Co to jest obrządek? -
spytał Mały KsiąŜę. To takŜe coś całkiem zapomnianego, odpowiedział lis.
Dzięki obrządkowi pewien dzień odróŜnia się od innych, pewna godzina od
innych godzin".
Te świąteczne rytuały odsłaniają jakby w błysku światła wielką tajemnicę
małŜeństwa i to jest ta druga strona medalu, którą warto sobie uświadomić.
ś
artownisie lubią mówić, Ŝe medal potrafi odsłonić jeszcze trzecią stronę.
Coś w tym jest. Mądrze opracowane metody są niezawodne, ale ludzie zawodzą,
bo nie są komputerami i mylą się czasem w swoich obserwacjach. Wtedy moŜe
zostać poczęte dziecko nieplanowane. Właściwie nie jest juŜ rodzicom do
niczego potrzebne. W domu jest juŜ i chłopiec i dziewczynka. Mieszkania
większego juŜ się nie uzyska, najwyŜej w tym, które jest, zrobi się jeszcze
większy tłok. Rodzice dzięki starszym dzieciom nauczyli się juŜ ofiarnej
miłości rodzicielskiej i są juŜ ofiarni, ale takŜe bardzo zmęczeni. Wtedy
dziecko nie jest im potrzebne, ale oni są potrzebni dziecku i dzięki niemu
mogą przeŜyć doświadczenie dawania naprawdę nie ze względu na siebie. Bywa
to tym trudniejsze, im są starsi, im oporniej idzie im wychowanie dzieci
juŜ będących na świecie, im bardziej obawiają się, Ŝe nie podołają nowej
sytuacji, im bardziej wydaje im się nie w porę.
Wtedy pomóc moŜe juŜ tylko Ewangelia, czyli dobra nowina, Ŝe Jezus "wziął
dziecko, postawił je przed nimi i objąwszy ramionami, rzekł do nich: "Kto
przyjmuje jedno z tych dzieci w imię moje, Mnie przyjmuje, a kto Mnie
przyjmuje, nie przyjmuje Mnie, tylko Tego, który Mnie posłał"" (Mk 9,
36-37). I wtedy razem z tym "nadprogramowym" dzieckiem, przyjętym jako BoŜy
dar do domu, zstępuje do niego Bóg Wszechmogący w Trójcy Jedyny. W
codziennym bałaganie, między pieluszkami i butelkami, w hałasie i
pośpiechu, czasem trudno w to uwierzyć, ale Jezus tak właśnie powiedział.
Przezroczystość i empatia
Kiedy w powieści, filmie czy serialu telewizyjnym śledzimy losy jakiejś
pary małŜeńskiej, wydaje się nam często, Ŝe szczęście jest tak blisko, o
krok - gdyby tylko małŜonkowie szczerze ze sobą porozmawiali. Ale wtedy
Izabella ukrywa swój niepokój, Michel myśli, Ŝe lepiej coś zataić, a
Krystyna, córka Lawransa, dumnie milczy. Patrzymy przeraŜeni, jak na skutek
tego milczenia rosną podejrzenia, niepewność, obcość. A przecieŜ małŜeństwo
"od początku" miało być wspólnotą, czyli komunią, a komunia wymaga
komunikacji, czyli jasnego wyraŜania swoich przeŜyć i trafnego, chciałoby
się powiedzieć - troskliwego, odbierania sygnałów od partnera. Komunikacja
polega nie tylko na jednostronnym nadawaniu, ale równieŜ na odbieraniu
informacji i sprawdzaniu, czy zrozumiało się ją prawidłowo. W przeciwnym
razie jest jak w balladzie Mickiewicza: "Ten sobie mówi, a ten sobie mówi",
ale nie ma porozumienia.
JuŜ moment "nadawania" informacji bywa miejscem zakłócenia komunikacji.
Często małŜonkowie ukrywają swoje intencje chcąc w ten sposób osiągnąć
jakieś zawiłe pozytywne rezultaty, ale osiągają zwykle jedno - zaburzenie
wspólnoty. MąŜ np. ma kłopoty w pracy, ale postanawia nie martwić Ŝony;
wraca więc do domu i nic nie mówi. Zapomina przy tym, Ŝe "nadawane" są nie
tylko słowa, ale teŜ ton głosu, wyraz twarzy, sposób poruszania się. śona
oczywiście widząc (choć nie zawsze uświadamiamy sobie, o jakie to sygnały
chodzi) np. opuszczenie ramion męŜa, pyta, czy coś mu jest. MąŜ, w myśl
swojego planu, zaprzecza. Powstaje wtedy sprzeczność między sygnałami
słownymi i bezsłownymi, na co odbiorca zawsze reaguje niepokojem, choć nie
zawsze w pełni uświadamia sobie jego przyczynę.
śona czuje więc, Ŝe coś jest nie w porządku i zaczyna zastanawiać się:
"Coś przede mną ukrywa, w takim razie i ja nie powiem mu, Ŝe byłam wczoraj
u mamy". Na pytanie więc męŜa o poprzedni wieczór, odpowiada: "Nie musisz
tego wiedzieć". I tak od pozornie dobrej intencji niemartwienia Ŝony i
troski o męŜa, dochodzi się szybko do kłótni małŜeńskiej, podejrzeń o
zdradę itd.
Pierwszym więc warunkiem dobrej komunikacji jest otwartość intencji i
zgodność informacji słownych z bezsłownymi. Szczerość jest nieraz mylnie
rozumiana. "Powiem ci szczerze, Ŝe jesteś głupi" - mówi taka osoba dumna ze
swojej szczerości, ale nie jest to bynajmniej otwartość, lecz obraźliwe
ocenianie drugiego. Otwartość nie polega na wygłaszaniu raniących opinii o
drugim, ale na ujawnianiu swoich uczuć, np. "To mnie cieszy" lub "To
sprawia mi przykrość".
Otwartość jednej strony zwiększa otwartość drugiej, wymaga pewnego
ryzyka, bo moŜe zostać wykorzystana na szkodę osoby ujawniającej się,
dlatego opiera się na zaufaniu, które z kolei oparte jest na wzajemnej
wierności i uczciwości małŜeńskiej. Ta otwartość polegająca na zgodności
tego, co się mówi, z tym co się przeŜywa, daniu się poznać, pokazaniu się
takim, jakim się jest, co się odczuwa i czego oczekuje - nazywa się w
psychologii przezroczystością. To jeden z kluczy do dobrej komunikacji.
Drugim kluczem jest empatia, pomagająca we właściwym zrozumieniu tego, co
się odbiera i wczuwaniu się w rzeczywiste intencje tego, z kim się
rozmawia. Ten moment komunikacji teŜ często bywa zakłócany, bo nieraz
własne domysły myli się z faktycznym stanem rzeczy. Interpretowanie
intencji zaleŜy w duŜej mierze od własnych doświadczeń i nastroju chwili,
trzeba więc kontrolować się, czy są prawidłowe.
Dla upewnienia się, czy dobrze zrozumiało się drugiego, potrzebne jest
uzyskiwanie tzw. informacji zwrotnych, czyli po prostu pytanie, czy
"odbiór" jest prawidłowy.
Dobra komunikacja jest podstawowym warunkiem udanego Ŝycia seksualnego,
ale takŜe bardzo waŜnym czynnikiem szczęścia w małŜeństwie. MałŜonkowie w
związkach nieszczęśliwych nie są spontaniczni w wyraŜaniu swoich myśli,
mówią aluzjami, a część spraw ukrywają, co powoduje u drugiej strony
reakcje obronne i na zasadzie sprzęŜenia zwrotnego pogłębia nieszczerość.
Komunikacja w małŜeństwach szczęśliwych zwiększa wzajemne poznanie,
informacje bezsłowne, np. ton głosu, są zgodne z wypowiadanymi słowami,
wymiana informacji jest częsta, problemy małŜeńskie traktowane są
konkretnie i bez aluzji, partnerzy zwracają się wprost do siebie, a kontakt
słowny nie jest jedyną formą porozumiewania się. MałŜonkowie są zdolni
wyrazić swój osobisty punkt widzenia bez kwestionowania wspólnoty. PoniewaŜ
wzajemna miłość i wspólne Ŝycie są bazą stałą i niepodwaŜalną, mogą śmiało
ukazać róŜnice zdań.
Taka komunikacja daje małŜonkom duŜo zadowolenia, dostarcza okazji do
wspólnego podejmowania decyzji i rozwiązywania konfliktów, zwiększa
poczucie wspólnoty.
Rozwój miłości w małŜeństwie
Umiejętność miłości rozwija się przechodząc róŜne etapy. Dziecko,
początkowo zupełnie egocentryczne, uczy się kolejno zwrócenia ku innym
osobom, wczucia się w ich potrzeby, podejmowania za nie odpowiedzialności.
Na tym etapie rozwoju sztuki miłości jest się juŜ dojrzałym do małŜeństwa,
nie jest to jednak w ewolucji kontaktów między kobietą a męŜczyzną moment
szczytowy. Tak jak miłość dziecięca nie jest jeszcze wystarczającą podstawą
do małŜeństwa, tak miłość, którą moŜna uwaŜać za dojrzałą na etapie ślubu,
byłaby niedojrzała w dziesięć lat później, jeśliby się nie zmieniła. I jest
wielkim błędem Ŝyczenie nowoŜeńcom: "śeby się kochali zawsze tak samo jak
dziś" albo ich postanowienie: "Nasza miłość nigdy się nie zmieni".
Miłość powinna się zmieniać i rosnąć razem z człowiekiem i dlatego równie
błędne są często kierowane do młodych par przestrogi uprzedzające ich:
"Miłość minie, ale moŜe zostać przyjaźń". Miłość nie musi mijać, gdyŜ jest
czymś danym z zewnątrz, jakąś siłą niezaleŜną od człowieka. Jest tym, co
się dzieje między dwojgiem ludzi, a więc właśnie od nich zaleŜy. Trudność
polega na tym, Ŝe zaleŜy od obu stron naraz i obie strony muszą wykazywać
pewną wstępną dojrzałość i pragnienie dalszego rozwoju. Dlatego, choć jest
rzeczą zupełnie naturalną, Ŝe w okresie narzeczeńskim miłość wyraŜa się
przede wszystkim w pragnieniu przebywania ze sobą, warto jednak juŜ wtedy
zastanowić się, czy istnieją poza tym jakieś wartości, które są dla obojga
wspólne. Ten wspólny cel "poza sobą wzajemnie" jest jeszcze mglisty, ale on
właśnie w przyszłości umoŜliwi przejście na wyŜszy poziom rozwoju.
Ślub, choć nie powinien być szczytowym momentem w całym rozwoju miłości
między dwojgiem ludzi, jest rozpoczęciem nowego etapu, w którym nabyta
wcześniej umiejętność podejmowania odpowiedzialności zaczyna się
konkretyzować i sprawdzać w odniesieniu do współmałŜonka. Jest momentem, w
którym za osobę, wybraną ze względu na uczuciowe w niej upodobanie,
podejmuje się trwałą odpowiedzialność. Oczywiście juŜ wcześniej istnieje
odpowiedzialność za człowieka, z którym się styka, ale właśnie decyzja
podjęcia odpowiedzialności na zawsze jest akcentem, który - dodany do
wcześniejszego upodobania - zmienia miłość narzeczeńską w małŜeńską.
Teraz dominującym przeŜyciem jest radość z bycia ze sobą i na tym etapie
stanowi to właściwy poziom rozwoju. Ale po jakimś czasie para ludzi, dla
której jedynym wspólnym celem byłoby przebywanie ze sobą, wydawałaby się
ś
mieszna, a im samym groziłaby nuda. By tego uniknąć, potrzebne jest nie
tylko bycie razem, ale wspólne działanie. Jego cel moŜe być bardzo róŜny -
najczęściej staje się nim dziecko. We wzajemnej pomocy i pracy dla
wspólnego celu miłość małŜeńska rozwija się dalej.
I ten etap jednak nie moŜe trwać zbyt długo. Rodzice powinni mieć coś, co
ich łączy niezaleŜnie od dzieci. Powinni w okresie wielkiego zaabsorbowania
dziećmi i przemęczenia pracą dla nich, nie zapominać o narzeczeńskim
"chodzeniu ze sobą", choćby czasami, i o wspólnych przyjemnościach. Powinni
rozmawiać ze sobą takŜe o innych sprawach niŜ dzieci (np. sprawy społeczne,
religia, praca zawodowa), gdyŜ w przeciwnym razie z czasem nic ich nie
będzie łączyć. Po dorośnięciu dzieci, rodzice będą się starali zbyt długo
przetrzymywać je w zaleŜności od siebie, a po ich odejściu stwierdzą, Ŝe
nie mają juŜ nic wspólnego.
Dlatego, choć dzieci są najbardziej naturalnym wspólnym celem działania,
nie powinny stać się jedyną wartością łączącą małŜonków. Trzeba świadomie
te wspólne wartości odkrywać i wzajemnie je sobie ofiarowywać. Wtedy
następny etap miłości małŜeńskiej - juŜ po odchowaniu dzieci - moŜe stać
się najpiękniejszy. Jeśli wartością główną nie stanie się wówczas wygoda i
troska o samego siebie, jeśli nadal będzie coś, co dla obojga małŜonków
jest rzeczywiście waŜne i dla czego warto - pomagając sobie wzajemnie -
pracować, moŜe to być naprawdę złoty okres miłości małŜeńskiej. Znowu we
dwoje - jak nowoŜeńcy - ale z człowiekiem, z którym się przeŜyło duŜo
dobrych i złych dni.
Kiedy Mały KsiąŜę z ksiąŜki Saint Exupery'ego zobaczył ogród pełen róŜ,
pomyślał o swojej ukochanej róŜy: "Sądziłem, Ŝe posiadam jedyny na świecie
kwiat, a w rzeczywistości mam zwykłą róŜę, jak wiele innych". Czasem
myślimy tak o naszych współmałŜonkach, jeśli jednak zastanowimy się, moŜemy
zrozumieć to, co Mały KsiąŜę zrozumiał przy pomocy liska - swego
przyjaciela. Mały KsiąŜę pojął, Ŝe choć jego róŜa dla przygodnego
przechodnia moŜe się wydawać zwyczajna, dla niego ma znaczenie większe niŜ
wszystkie inne razem wzięte, "poniewaŜ ją właśnie podlewałem. PoniewaŜ ją
przykrywałem kloszem. PoniewaŜ ją właśnie osłaniałem. PoniewaŜ właśnie dla
jej bezpieczeństwa zabijałem gąsienice (z wyjątkiem dwóch czy trzech, z
których chciałem mieć motyle). PoniewaŜ słuchałem jej skarg, jej wychwalań
się, a czasem jej milczenia. PoniewaŜ... jest moją róŜą. [...] - Twoja róŜa
ma dla ciebie tak wielkie znaczenie, poniewaŜ poświęciłeś jej wiele czasu
[powiedział lisek]. - PoniewaŜ poświęciłem jej wiele czasu... - powtórzył
Mały KsiąŜę - aby zapamiętać".
MoŜe właśnie wtedy, juŜ z pewnym dystansem wobec Ŝycia, mogą małŜonkowie
znaleźć jego cel najistotniejszy? Jeśli to będzie zarazem cel wspólny, mogą
na nowo przeŜywać swoją miłość, która jest inna niŜ w dniu ślubu, ale
głębsza i zarazem szerzej otwarta do świata.
"Pomoc jemu podobna"
Jan Paweł II w Katechezach środowych wyjaśnia, Ŝe drugi opis stworzenia
człowieka (chronologicznie starszy) mówi najpierw o stworzeniu człowieka
(ogólnie), potem kobiety i dopiero od tego momentu uŜywa określenia:
męŜczyzna. Wskazuje to na fakt, Ŝe to o czym Księga Rodzaju mówi wcześniej,
odnosi się do człowieka niezaleŜnie od tego, czy jest to kobieta czy
męŜczyzna. Człowiek wyodrębniony przez swoją świadomość od innych stworzeń
jest sam. "Niedobrze być człowiekowi samemu; uczyńmy mu pomoc jemu podobną"
(Rdz 2, 18). Kobieta dla męŜczyzny, a męŜczyzna dla kobiety stanowi więc
pomoc "podobną" (w innych tłumaczeniach "odpowiednią"). Dotyczy to
wzajemnej współpracy kobiet i męŜczyzn tworzących ludzkość; dotyczy takŜe
par małŜeńskich.
Tak miało być "od początku", Ŝeby małŜonkowie wzajemnie sobie pomagali we
wszystkich sprawach Ŝycia. Tak miało być, ale nie zawsze tak jest i
wiadomo, Ŝe na przestrzeni dziejów róŜnie wyglądały układy między męŜem a
Ŝ
oną i dziś teŜ róŜnie bywa. Praktycznie rzadko się juŜ spotyka tradycyjne
małŜeństwa patriarchalne, gdzie mąŜ jest panem i władcą, choć i to się
trafia. Bywa teŜ tak, Ŝe w domu rządzi Ŝona, traktując męŜa jako siłę
roboczą. Najczęstsze jednak są obecnie małŜeństwa partnerskie, to znaczy
takie, w których i decyzje i zajęcia są wspólne.
Taki skrótowy opis jest oczywiście z konieczności uproszczony i róŜne
modele mogą być korzystne w róŜnych sytuacjach. Jednak - jak pokazały
badania - z punktu widzenia zadowolenia z małŜeństwa najczęściej pomyślny
był model demokratyczny, polegający na wspólnym podejmowaniu decyzji i ich
realizacji, dostarczający duŜo okazji do współdziałania. Najmniej korzystną
sytuacją był ścisły podział kompetencji, gdzie męŜczyzna decydował o
sprawach najwaŜniejszych, a kobieta o sprawach drobnych. Taki układ
wprawdzie daje mało punktów bezpośrednich napięć i konfliktów, ale daje teŜ
mało okazji do współdziałania i przebywania razem. Podkreśla się - bardzo
słusznie - znaczenie obecności rodziców dla dzieci, szczególnie zaś
bliskiego kontaktu matki z małym dzieckiem. Ta obecność jest często
zaniedbywana z powodu pośpiechu i przepracowania. JednakŜe ze względu na
niezbędność fizycznej pielęgnacji i pomocy, małe dziecko przynajmniej
trochę tej obecności na rodzicach wymusza. Za mało natomiast mówi się o
wzajemnej obecności małŜonków. Cokolwiek powiedziałoby się o jakości i
uwarunkowaniach ich kontaktów, małŜonkowie muszą się przede wszystkim
widywać.
Tymczasem często bywa tak Ŝe konieczność dorabiania, długie kolejki w
sklepach, trudności w załatwianiu jakiejkolwiek reperacji czy innych usług,
wreszcie konieczność pilnowania małych dzieci, powodują, Ŝe małŜonkowie
stale mijają się w domu i rzadko spotykają. Niektórzy celowo, Ŝeby móc się
zająć dziećmi, biorą pracę na róŜne zmiany, jedzą w róŜnych stołówkach, na
zmianę chodzą do kina i do znajomych. A przecieŜ wspólnie spędzany czas to
nie tylko przyjemność właściwa okresowi narzeczeńskiemu, której później
naleŜy się wyrzec. Wspólne przebywanie to moŜliwość dalszego rozwoju
wspólnoty małŜeńskiej i podstawa dobrego ułoŜenia kontaktu z dziećmi.
Układ polegający na podziale kompetencji moŜe się teŜ w praktyce wyraŜać
w tym, Ŝe mąŜ decyduje o sprawach waŜnych, pozostawiając Ŝonie całą resztę:
zarówno odpowiedzialność za dom, jak i wykonanie wszystkich prac. W takiej
sytuacji kobieta czuje się przeciąŜona, pokrzywdzona i po prostu
niewyspana. O równy udział w obowiązkach domowych bardzo trudno i to nie
tylko ze względu na niechęć męŜów do podejmowania prac tradycyjnie
kobiecych, ale takŜe dlatego, Ŝe biologiczna strona macierzyństwa naleŜy do
kobiet. Przemęczenie, zdenerwowanie i niewyspanie kobiet jest bardzo częstą
przyczyną niepowodzeń w Ŝyciu seksualnym i w ogóle w kontaktach
emocjonalnych z męŜem, a takŜe w wychowaniu dzieci, na które potrzeba czasu
i spokoju. Ciągłe poczucie zabiegania i niewydąŜania jest sytuacją
nerwicorodną, bardzo zagraŜającą szczęściu małŜeńskiemu.
Zatroskanie i przepracowanie, związane ze staraniami o urządzenie
wspólnego Ŝycia, moŜe prowadzić do osłabienia wzajemnej atrakcyjności.
Wspólny cel, jakim są dzieci, jest tak absorbujący i pracochłonny, Ŝe moŜna
przy nim zapomnieć o wcześniejszej radości bycia ze sobą. Ze względu na
duŜą liczbę obowiązków moŜna się odzwyczaić od przebywania ze sobą, od
znajdowania wartości w sobie nawzajem. Jeśli się nawet tego początkowo nie
zauwaŜy, odbije się boleśnie, gdy dzieci zaczną odchodzić z domu.
Warto więc bardzo starannie przemyśleć podział obowiązków. Troszczyć się
trzeba nie o prymitywną równość polegającą na identyczności wykonywanych
prac, np. kaŜdy pierze swoje rzeczy, zmywa po sobie itp., co jest po prostu
nieekonomiczne i oddala małŜonków od siebie. Rozsądny podział zajęć bierze
pod uwagę moŜliwości i umiejętności, a zmierza do tego, Ŝeby jeden słuŜył
drugiemu i dbał o to, by drugi nie miał zbyt duŜo pracy.
Warto teŜ starać się o zachowanie pewnego dystansu do bieŜących kłopotów.
MoŜe da się z niektórych rzeczy rezygnować i świadomie opanowywać
powszechną tendencję do pośpiechu. Dzieci są małe bardzo krótko, warto
przeŜyć wspólnie radość z ich bliskości i obserwowania rozwoju, a nie tylko
czekać, aŜ podrosną. Trzeba teŜ urządzać sobie, nawet z duŜym wysiłkiem
organizacyjnym i finansowym, choćby krótkie wakacje we dwoje, bez dzieci,
dla odświeŜenia radości przebywania razem.
"Wszystkich tu obecnych biorę na świadków, aby o zawartym małŜeństwie w
razie potrzeby mogli świadczyć" - mówi ksiądz do rodziny i przyjaciół
zebranych w kościele pod koniec ceremonii zaślubin. Chciałoby się dodać:
wszystkich świadków tego małŜeństwa prosi się, aby mu w razie potrzeby
pomogli. Niech małŜonkowie sami zarabiają na siebie, niech sami gotują,
piorą, sprzątają - to ich obowiązek. Ale wyręczcie ich czasami przy
dzieciach, Ŝeby mogli pójść we dwoje do kina, kawiarni lub na spacer "w
księŜycową jasną noc". To jest bardzo waŜne.
Dając otrzymujemy
Często jako przyczynę niepowodzenia swojego małŜeństwa ludzie podają
niedobranie charakterów. Jedni uwaŜają, Ŝe cechy osobowości męŜa i Ŝony
powinny być podobne (swój do swego), inni, Ŝe przeciwne (na zasadzie
uzupełniania się). W obu tych stanowiskach dominuje przekonanie, Ŝe od
trafienia na odpowiednie cechy psychiczne partnera zaleŜy małŜeńskie
szczęście. PoniewaŜ zaś małŜeństwa zawierane są na ogół w młodym wieku,
kiedy brak jeszcze doświadczenia Ŝyciowego, spotkanie odpowiedniego
partnera wydaje się sprawą przypadku.
Badania psychologiczne, które prowadziłam na ten temat, nie potwierdzają
takiego przypuszczenia. Rzeczywiście, małŜeństwa są zawierane najczęściej
między osobami do siebie podobnymi, ale stopień tego podobieństwa nie ma
znaczenia dla szczęścia małŜeńskiego. Nie ma więc podstaw do tego, Ŝeby
odpowiedzialność za swe szczęście zrzucać na los, czy teŜ liczyć na to, Ŝe
- jak próbuje się to robić na zachodzie - za pomocą komputera,
porównującego cechy osobowości kandydatów do małŜeństwa, da się przewidzieć
przyszłość zawieranego związku.
We wspomnianych badaniach małŜeństwa zadowolone nie róŜniły się od
niezadowolonych stopniem podobieństwa męŜa i Ŝony, ale róŜniły się
dojrzałością, aktywnością, a takŜe niektórymi przekonaniami. Dojrzałość,
czyli zdolność do refleksji i podejmowania odpowiedzialności, konieczna juŜ
w momencie zawierania ślubu, nie jest czymś stałym, moŜna ją ocenić w
zaleŜności od etapu Ŝycia i w małŜeństwie musi się dalej rozwijać, aby zaś
człowiek chciał się rozwijać i zmieniać, musi być aktywny.
Tak więc wybierając współmałŜonka nie tyle trzeba badać, czy posiada
róŜne pozytywne cechy szczegółowe, których przecieŜ sami często nie mamy,
ale zastanowić się nad tym, czy ma tendencję do rozwoju. Choćby nawet w
momencie ślubu nie osiągnął jeszcze bardzo wysokiego poziomu rozwoju, jeśli
chce się rozwijać i wzrastać, moŜna mieć nadzieję na przyszłość. Przeciwnie
- postawa wyraŜająca się w powiedzeniu: "Taki juŜ jestem i nie zmienię
się", wydaje się najbardziej niepokojąca.
MałŜeństwa udane róŜnią się od nieudanych takŜe silniejszym przekonaniem
o nierozerwalności małŜeństwa. Oczywiście moŜna przypuszczać, Ŝe fakt, iŜ
osoby niezadowolone z małŜeństwa, w przeciwieństwie do zadowolonych,
częściej uznawały dopuszczalność rozwodu, świadczy o tym, Ŝe otwierały
sobie w ten sposób moŜliwość wyjścia z sytuacji, w której źle się czuły.
Myślę jednak, Ŝe jest odwrotnie. Ludzie przekonani o tym, Ŝe jeśli
małŜeństwo źle się układa, moŜna je rozwiązać, nie wkładają zbyt wiele
wysiłku w jego podtrzymywanie, uwaŜając, Ŝe w razie niepowodzenia mają
zawsze wyjście w rozwodzie.
Przeciwnie postępują osoby, które swoją decyzję wspólnego Ŝycia z
wybranym przez siebie małŜonkiem traktują jako nieodwołalną bez względu na
okoliczności. Starają się oni zrobić wszystko, aby związek - i tak
nieodwracalny - uczynić szczęśliwym. Nie dopuszczają moŜliwości konfliktu
bez rozwiązania i kłótni bez przebaczenia, ale zawsze szukają jakiegoś
wyjścia pozytywnego. Dlatego tak waŜne jest poznanie - jeszcze przed ślubem
- najwaŜniejszych poglądów przyszłego małŜonka.
Sprawy te łączy się z przekonaniami religijnymi. Osoby z małŜeństw
nieudanych są częściej niereligijne i małŜonkowie częściej róŜnią się
poglądami dotyczącymi wiary. Nie wydaje się to dziwne, jeśli wziąć pod
uwagę, Ŝe z religijnością łączą się tak waŜne w małŜeństwie problemy, jak
jego nierozerwalność, regulacja urodzeń, wychowanie dzieci, sposób
spędzania dni świątecznych i wiele innych. Nie są to sprawy prywatne
jednego ze współmałŜonków i brak zgody co do nich musi rzutować na
szczęście małŜeńskie. Z religijnością łączy się teŜ nastawienie na
obdarzanie współmałŜonka, a nie tylko poszukiwanie własnego zadowolenia.
Tak więc, jeśli podobieństwo cech osobowości nie ma specjalnego znaczenia
dla szczęścia małŜeńskiego, to podobieństwo niektórych postaw jest waŜne.
Młodzi ludzie rzadko znają poglądy swojego narzeczonego i obowiązkiem osób
prowadzących przygotowanie do małŜeństwa jest ułatwienie im tego poznania.
Porozumienie w tych zasadniczych sprawach powinno nastąpić jeszcze przed
ś
lubem. Właśnie porozumiewanie się we wszystkich problemach niesionych
przez Ŝycie jest w małŜeństwie najwaŜniejsze. Odnosi się to do Ŝycia
seksualnego, gdzie nie dobór fizyczny, ale stopniowe wczuwanie się w
potrzeby współmałŜonka i wzajemne dopasowywanie prowadzi do zadowolenia.
Odnosi się i do całości Ŝycia małŜeńskiego, gdzie nie podobieństwo, ale
oparta na miłości chęć zrozumienia drugiej strony i wspólne poszukiwanie
najlepszych rozwiązań jest podstawą szczęścia.
Dawniej nierozerwalności małŜeństwa strzegły przepisy prawne i
rygorystyczna opinia społeczna. Dziś, gdy uzyskanie rozwodu nie jest zbyt
trudne, trwałość małŜeństwa leŜy w rękach samych małŜonków i jest decyzją
podejmowaną na nowo kaŜdego dnia. KaŜdego dnia na nowo trzeba rozwiązywać
powstałe konflikty, odkrywać wspólne wartości i ponawiać wzajemny z siebie
dar.
Niektórzy ludzie sądzą, Ŝe miłość musi przychodzić bez wysiłku, nie chcą
o nią zabiegać, gdyŜ wydaje im się, Ŝe trud w to włoŜony niszczy szczęście.
Tymczasem naprawdę najcenniejsze jest dla nas to, czemu poświęciliśmy
najwięcej czasu, trudu i wyrzeczeń. Podobnie miłość - z największym
staraniem pielęgnowana, staje się najwartościowsza.
Znalezienie we współmałŜonku prawdziwego towarzysza Ŝycia i pomocy "sobie
podobnej" jest tak cenne, Ŝe wynagradza wszelki wysiłek. Oczywiście, Ŝeby
ten wysiłek był naprawdę owocny, musi pochodzić od obu stron. Nie daje nam
radości Ŝyczliwość wymuszona czy pamięć wywalczona. Lepiej nie tyle domagać
się dla siebie, co dawać współmałŜonkowi, wspólnie nie dopuszczać do
Ŝ
adnego dnia, który dzieli. KaŜdy moŜe łączyć, jeśli oboje współmałŜonkowie
bardziej niŜ na siebie będą się nastawiali na drugiego, modląc się słowami
modlitwy franciszkańskiej:
Spraw, abyśmy mogli
nie tyle szukać pociechy,
co pociechę dawać;
nie tyle szukać zrozumienia,
co rozumieć;
nie tyle szukać miłości,
co kochać;
albowiem dając - otrzymujemy.
"Wszystko będzie wam dodane"
Na temat związku między religijnością małŜonków a ich zadowoleniem z
małŜeństwa istnieją róŜne opinie. Bodaj najczęstsze jednak jest chyba
przekonanie, Ŝe są to sprawy osobne, od siebie niezaleŜne. Rzecz jest
trudna do rozstrzygnięcia empirycznego, bo zarówno religijność, jak
szczęście małŜeńskie, nie są łatwe do badania metodami psychologicznymi. Do
pewnego stopnia jednak moŜna je określić.
Wynik prowadzonych na ten temat badań w naszym seminarium psychologii
rodziny był zaskakująco wyraźny, gdyŜ związek okazał się statystycznie
bardzo istotny (czyli, Ŝe nie mógł być następstwem przypadku): małŜonkowie
religijni byli duŜo częściej zadowoleni z małŜeństwa od niereligijnych.
Dotyczyło to nie tylko zgodności przekonań między małŜonkami, ale ich
treści, to znaczy, Ŝe małŜonkowie niereligijni - choćby posiadali podobne
pod tym względem postawy - rzadziej byli zadowoleni.
Zastanawiać się moŜna, dlaczego religijność ma taki wpływ na powodzenie
małŜeństwa. Jednym z wyjaśnień jest porównanie oczekiwań od małŜeństwa osób
religijnych i niereligijnych. Oczekiwania te zostały zbadane w podziale na
następujące grupy: seksualne, emocjonalne, opiekuńcze, partnerstwa
intelektualnego i materialne. Jak się okazało, z tego punktu widzenia osoby
religijne i niereligijne nie róŜnią się między sobą: i jedne i drugie
oczekują od małŜeństwa zaspokojenia swoich potrzeb we wszystkich
wymienionych dziedzinach.
RóŜnią się natomiast bardzo wyraźnie przy podziale oczekiwań z punktu
widzenia nastawienia na siebie, na współmałŜonka i współdziałanie.
Oczekiwania "dla siebie" były takie same u osób religijnych i
niereligijnych, natomiast oczekiwania "dla drugiego" i "dla nas" były duŜo
wyŜsze u religijnych.
To właśnie podejście do małŜeństwa wydaje się być przyczyną duŜo
większego zadowolenia z małŜeństwa osób religijnych. Oczekiwania "dla
siebie" są zupełnie naturalne, jeŜeli jednak nie są połączone z
nastawieniem na świadczenie dobra drugiemu, zatrzymują miłość małŜeńską na
poziomie miłości dziecka, które wszystkiego oczekuje dla siebie, a osoba
ukochana (najczęściej matka) jest tym, kto ma zaspokajać jego pragnienia.
Taki układ, naturalny w pierwszych miesiącach Ŝycia, nie wystarcza w
związku osób dorosłych, które stają się szczęśliwe dopiero dzięki
wzajemnemu obdarzaniu i współdziałaniu.
Nastawienie do własnego małŜeństwa związane jest teŜ z bardziej
teoretyczną wizją małŜeństwa i warunków jego powodzenia, które kaŜdy sobie
wytwarza. Między osobami religijnymi i niereligijnymi i tu zachodziły
charakterystyczne róŜnice. Niereligijni rzadziej niŜ religijni uwaŜali za
waŜne dla szczęścia małŜeńskiego wzajemną wierność, zaufanie, umiejętność
przebaczenia, wzajemne okazywanie miłości i troskliwość, wspólne
wychowywanie dzieci. Jedynie "pozytywna ocena współmałŜonka" była częściej
podkreślana przez niereligijnych i to właśnie wydaje mi się warte
szczególnego zastanowienia.
MoŜna by przypuszczać, Ŝe w opinii tej grupy pozytywna ocena
współmałŜonka jest niezbędna dla świadczenia mu miłości, troskliwości itd.
Wydaje się to dla powodzenia małŜeństwa bardzo niebezpieczne, gdyŜ w miarę
upływu czasu na ogół jakaś cecha małŜonka przestaje się podobać, jakieś
postępowanie zaczyna draŜnić, co powoduje zachwianie pozytywnej oceny.
Wiele konkretnych zachowań małŜonka moŜe się nie podobać, nie powinno to
jednak podwaŜać jego ogólnej akceptacji jako towarzysza Ŝycia. JeŜeli w
którymś momencie człowiek przekona się, Ŝe jego współmałŜonek ma jakąś
brzydką cechę, nie musi jej akceptować, ale moŜe go kochać mimo to. Nawet w
sytuacji zdecydowanego nastawienia na dobro drugiego i na współdziałanie
moŜe się zdarzyć moment, w którym druga osoba sprawi zawód. Wtedy mimo
negatywnej oceny konkretnego zachowania, spójność małŜeństwa moŜe być
utrzymana dzięki przebaczeniu. Dlatego częstsze podkreślanie wzajemnej
umiejętności przebaczania w grupie osób religijnych staje się szczególnie
znaczące. Przenosi punkt cięŜkości z oczekiwań dotyczących własnego dobra
na dobro drugiego w sytuacji trudnej i wymagającej wysiłku. Przy takim
widzeniu małŜeństwa cele jednej strony stają się celami wspólnymi, a dobro
jednego z małŜonków dobrem wspólnym.
Tworzenie dobra wspólnego nie oznacza podporządkowania jednostki
wspólnocie. Nie chodzi teŜ o podporządkowanie jednostek jakiemuś celowi
zewnętrznemu, ale o współdziałanie. Jedna osoba wybierając dobro drugiej
jako własne, swoimi czynami wzbogaca wspólnotę. Jan Paweł II nazywa to
współuczestnictwem. Współuczestnictwo nie jest poświęceniem czy
przekreśleniem jednostki, ale sposobem jej rozwoju.
To nastawienie na współdziałanie wyjaśnia chyba częstsze zadowolenie z
małŜeństwa osób religijnych, zwłaszcza jeśli oboje małŜonkowie są
religijni. Jest ono zgodne z chrześcijańskim modelem małŜeństwa, uwaŜającym
małŜeństwo za związek nierozerwalny, w którym małŜonkowie świadczą sobie
wzajemnie dobro i współdziałają dla dobra innych, a co moŜna określać jako
wspólnotę Ŝycia i miłości. JeŜeli taką wspólnotę uda się małŜonkom
zrealizować, to - choćby wiązało się z duŜym wysiłkiem - daje poczucie
zadowolenia.
Poczucie szczęścia i zadowolenia nie jest celem samym w sobie, ale
konsekwencją osiągnięcia celów. W miarę rozwoju człowiek uczy się coraz
bardziej przeŜywać przyjemność jako skutek osiągania trudnego do zdobycia
dobra. Jeśli oboje małŜonkowie dąŜą do wspólnego dobra, jako skutek tego
przeŜywają poczucie zadowolenia.
Oczywiście nie chciałabym, Ŝeby to zabrzmiało jak reklama: "Bądź
religijny, a będzie ci się dobrze działo". Ostateczny wniosek z opisanych
badań jest raczej zbieŜny ze słowami Ewangelii: "Starajcie się naprzód o
Królestwo [Boga] i Jego sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane"
(Mt 6, 33).
Miłość niezazdrosna
W zbiorze wierszy dla dzieci Juliana Tuwima jest opowieść o małŜeństwie
słowików:
Płacze pani słowikowa w gniazdku na akacji
bo pan słowik przed dziesiątą miał być na kolacji.
Tak się godzin wyznaczonych pilnie zawsze trzyma,
A tu juŜ po jedenastej, a słowika nie ma.
Pani słowikowa odgrzewa świetne dania i niepokoi się o męŜa.
Nagle zjawia się pan słowik, podśpiewuje, skacze,
Gdzieś ty latał, gdzieś ty fruwał, przecieŜ ja tu płaczę.
A pan słowik słodko ćwierka, wybacz moje złoto,
ale wieczór taki piękny, Ŝe szedłem piechotą.
Kiedy się odgrzewa obiad po raz trzeci czekając na kolejnych domowników,
kiedy samotnie robi się pranie, sprzątanie, myje dzieci i wreszcie z
zamykającymi się z senności oczami zasiada do przyszywania oberwanych
guzików, wtedy mąŜ - słowik, wracający radosny i przejęty róŜnymi waŜnymi
sprawami, staje się wrogiem numer jeden. Wydaje się człowiekiem nieczułym i
nieodpowiedzialnym i szybkie uświadomienie mu tego faktu uwaŜa się za
najpilniejsze zadanie. I wtedy okrzyk pani słowikowej: "Gdzieś ty latał,
gdzieś ty fruwał, przecieŜ ja tu płaczę!" - jest całkiem naturalny.
Ale kiedy wraca się do domu z głową pełną pomysłów i ciekawych przeŜyć
wywołanych przeprowadzoną rozmową, obejrzanym filmem, wysłuchanym kazaniem
czy po prostu pięknem wieczoru i zaraz w progu zostaje się oblanym kubłem
zimnej wody, pani słowikowa wydaje się małostkowa, a dom miejscem
nieciekawym i przygnębiającym. Wtedy chciałoby się z niego uciec jak
najprędzej i wracać jak najrzadziej. Wtedy rozpoczyna się konflikt, w
którym trudno rozstrzygnąć, kto ma rację, bo słuszność wydaje się być po
tej stronie, od której się akurat patrzy. To, Ŝe dziś podział obowiązków
nie jest tak jednoznaczny jak w rodzinie słowików, wcale nie ułatwia
sytuacji, bo rolę oblewanego zimną wodą słowika moŜe pełnić raz mąŜ, raz
Ŝ
ona. MoŜe się wytworzyć sytuacja, Ŝe wspólny dom jest tylko miejscem
wykonywania Ŝmudnych obowiązków i wzajemnego obrzucania wymówkami, a oboje
małŜonkowie rozkwitają dopiero w swojej pracy zawodowej czy w towarzystwie
swoich "osobnych" przyjaciół.
Byłam kiedyś na przyjęciu, na którym najweselszym i najrozmowniejszym
gościem był mój kolega. śona została w domu z małymi dziećmi. Zaszłam do
nich na drugi dzień. Skwaszony pan domu nie przypominał wcale siebie samego
z poprzedniego wieczoru. Pomyślałam, Ŝe juŜ widocznie "odpokutował" za
przyjemność - "Gdzieś ty latał, gdzieś ty fruwał?" Niby było to uzgodnione,
a jednak rozbawiony mąŜ wracający do swej smutnej Ŝony jakoś nie pasuje.
Ktoś musi się dostosować: albo słowikowa musi zacząć się śmiać razem z
męŜem, albo słowik przyłączy się do płaczu.
JeŜeli będzie się to powtarzać często, słowik będzie gasić swoją radość
juŜ przed wejściem do domu i od progu zacznie narzekać na przemęczenie,
brak czasu i choroby. JeŜeli słowik - czy to mąŜ, czy Ŝona - będzie zawsze
karany za swoje "fruwanie", będzie się starał je ukryć. Zamiast podzielić
się swym pięknym przeŜyciem, będzie je zatrzymywał dla siebie. MoŜe się
wytworzyć sytuacja, w której obie strony będą przeŜywać rzeczy piękne i
ciekawe, ale osobno, ukrywając je wzajemnie przed sobą, bojąc się zazdrości
partnera. To teŜ moŜe być zazdrość - niepokój o wyłączność seksualną nie
jest jej jedyną formą. A zazdrość niszczy zaufanie. A miłość jest
niezazdrosna. Jeśli robimy się smutni i zdenerwowani w domu, a radośni i
twórczy poza domem, trzeba sprawę natychmiast przemyśleć. MoŜe uda się nam
ją obrócić o sto osiemdziesiąt stopni? MoŜe zamiast zazdrośnie, siłą
"ściągać na ziemię" - czyli do domowych kłopotów - współmałŜonka, który
akurat przeŜywa coś pięknego, próbujmy włączać się w te przeŜycia i w ten
sposób rozszerzać swój świat.
Dlaczego mamy się dzielić tylko kłopotami? Dzielmy się takŜe tym, co
radosne i najpiękniejsze. MoŜe okazać się wtedy, Ŝe mamy więcej wspólnego,
nawet niŜ myśleliśmy. MoŜe nie musimy, w obawie o zazdrość, kryć swoich
najwaŜniejszych przeŜyć; spróbujmy je dzielić i uczyć się wzajemnie tego,
co mamy w sobie najlepsze. Kiedy widzimy, Ŝe nasz współmałŜonek przeŜywa
coś ciekawego, nie burzmy jego radości narzekaniem. Postarajmy się dać mu
na to czas. Pozwólmy mu opowiedzieć i posłuchajmy uwaŜnie. Jego radość moŜe
być naszą radością, jeśli się w nią włączymy. Wtedy i nasz słowik łatwiej
przyjmie uwagę, Ŝe jednak pewne rzeczy muszą być w domu zrobione koniecznie
i Ŝe trzeba ich wykonanie rozsądnie między siebie podzielić.
A kiedy, jak słowik, podziwiamy właśnie coś pięknego lub przeŜywamy coś
waŜnego, pamiętajmy, Ŝe tymczasem ktoś pełni w domu naszą wspólną słuŜbę.
Pomyślmy o tym, Ŝe moŜe ten ktoś nie interesuje się tym co my, nie z powodu
duchowego ubóstwa, ale z braku czasu i sił. Zastanówmy się, ile naszej winy
jest w tym, Ŝe "nie ma z nim o czym mówić" i cośmy zrobili, Ŝeby było
inaczej. Czy próbowaliśmy włączyć współmałŜonka w te sprawy, czy staraliśmy
się tak zorganizować Ŝycie, Ŝeby to było moŜliwe.
Czasem da się najpierw wspólnie wykonać pewne prace domowe, a patem razem
wyjść na spacer czy do przyjaciół. Bardzo niedobry jest zwyczaj wychodzenia
z domu "na zmianę". Trzeba przynajmniej od czasu do czasu poprosić kogoś z
rodziny czy sąsiadów o pomoc lub nawet taką pomoc opłacić, Ŝeby przeŜyć
wspólnie jakąś przyjemność, iść razem do kina lub po prostu spokojnie
porozmawiać.
Po to, Ŝeby móc wspólnie przeŜywać nie tylko kłopoty, ale i radości,
warto ponieść nawet duŜy wysiłek organizacyjny i finansowy. Gdy jest to
jednak naprawdę niemoŜliwe, włączajmy się wzajemnie w swoje radości, bo
małŜeństwo jest wspólnotą nie tylko na złe, ale i na dobre dni.
Inny mąŜ
Młodzi ludzie sami dziś wybierają sobie współmałŜonka. Nikt nikogo nie
przymusza - a jednak nie zawsze męŜem zostaje ten najbardziej upragniony, a
róŜne sytuacje Ŝyciowe skłaniają do małŜeństwa z kimś innym. MoŜna by tu
powiedzieć, Ŝe przede wszystkim naleŜy się zastanowić przed ślubem i Ŝe
chęć ucieczki od rodziców, zmiany otoczenia, współczucie dla partnera, chęć
zrobienia komuś na złość itd., itd., nie powinny być motywami
wystarczającymi do małŜeństwa. Jeśli jednak jest ono juŜ faktem, a męŜem
nie jest ten wymarzony i wytęskniony, za późno mówić o tym, co naleŜało
zrobić wcześniej. Raczej naleŜy się zastanowić nad tym, co robić teraz.
Sigrid Undset w noweli "Pani Hjelde" pisze: "W ten czy w inny sposób
zawsze tracimy nasze dzieci. Twarzyczkę tego dziecka, które tu śpi, takŜe
stracimy niebawem. Z dnia na dzień będzie się ona zmieniała, krzepła, aŜ z
chłopczyka wyrośnie męŜczyzna. Tylko dziecko, które umarło, nie zmieni się
nigdy [...] Dlatego pewnie kaŜda matka uwaŜa, Ŝe dziecko, które zmarło,
było najdoskonalszym dziecięciem. Tylko strata pozostaje wieczystą
własnością".
Podobnie jest ze stratą człowieka ukochanego, z którym z tych czy innych
względów musiało się rozstać. Mimo upływu lat zostaje w pamięci taki, jaki
był kiedyś: zawsze młody, dobry i piękny. Pokazał to znakomicie reŜyser
filmu Noce i dnie. Człowiek kochany przez Barbarę jeszcze przed ślubem,
powracał w marzeniach zawsze młody, szczupły i roześmiany, w nieskazitelnie
białym ubraniu, z naręczem kwiatów. Zawsze taki sam, podczas gdy samej
Barbarze i jej męŜowi przybywało lat, siwych włosów i tuszy, a Ŝycie niosło
troski i kłopoty. Obraz we wspomnieniu pozostał tak piękny, jak był kiedyś
w oczach młodziutkiej Barbary, choć przecie i tamten człowiek zestarzał się
tymczasem i on musiał się zmienić i on na pewno przeŜywał trudności. Ale
tak jest, Ŝe tylko strata pozostaje naszą wieczystą własnością. Nie naleŜy
więc silić się na zniszczenie pięknego obrazu, on i tak zostanie
nienaruszony. MoŜna zatrzymać go jako swoją własność, ale trzeba zrozumieć,
Ŝ
e jest nierealny, a energię zwrócić na znalezienie dobrych cech w tym,
który naprawdę został naszym towarzyszem Ŝycia.
Patrząc na "Noce i dnie" chciałoby się zawołać do Barbary: "Tamten obraz
jest tylko pięknym wspomnieniem, spójrz na swego męŜa, zobacz, ile on ma
zalet i jakie wartości, nie marnuj tego, co masz!" Dzieci nieraz wołają do
filmowych bohaterów: "UwaŜaj!" Ale podobnie jak aktorzy na ekranie nie
zwracają uwagi na ich głos, tak i my bardzo często nie chcemy popatrzeć na
własnego współmałŜonka właśnie w taki Ŝyczliwy sposób.
Człowieka, z którym się jest stale, obserwuje się w róŜnych sytuacjach -
takŜe chorego, zmęczonego, zdenerwowanego. Osobę, która nie została
wybrana, zachowuje się w pamięci jakby zakonserwowaną; taką, jaka była, gdy
się z nią stykało kiedyś, a więc zwykle młodszą, weselszą, świeŜo uczesaną
itd. Dziś jest juŜ inna, a jeŜeli się z nią nawet spotyka, to teŜ w innych
niŜ ze swoim współmałŜonkiem sytuacjach. Porównywanie jest więc
bezsensowne.
MoŜe najtrudniej jest dostrzec wartość tego, co się ma blisko i na co
dzień. Jeśli się jednak tego nie zrobi, nie moŜna być szczęśliwym. Trzeba
obdarzać współmałŜonka uwagą, Ŝyczliwością i serdecznością. Przestać
rachować, ile się w kontakcie z nim zyskuje, a ile traci, bo w małŜeństwie
nie ma zysków i strat osobnych, a szczęście nie polega na równowadze zysków
obu stron. MałŜeństwo moŜna porównać do gry w brydŜa, gdzie partnerzy liczą
lewy wspólnie. Jeśli jeden z nich chciałby zebrać sam jak najwięcej,
przegrywają oboje. Sztuka polega na takim wychodzeniu, by partner mógł
zdobyć lewę. Wygrane liczą się razem.
Dzieci i wychowanie
Powołanie do rodzicielstwa
Są na świecie sprawy, które trzeba wykonać. Są zadania, które trzeba
spełnić. Niepodjęcie ich stanowiłoby jakąś lukę - istotny brak. To są
powołania. Czasem wyraźnie odczuwamy, Ŝe do któregoś zadania Bóg nas woła,
czasem po prostu tak jakoś wychodzi, Ŝe je podejmujemy. Kiedy jednak
podejmiemy jakieś zadanie, zawiąŜemy jakieś związki, wtedy związki te stają
się nieodwołalne i zadania niezbywalne. Powołanie dotyczy zawsze jakichś
funkcji, sposobu realizacji Ŝycia, a nie posiadania czegoś.
Jednym z zadań społecznych jest wprowadzenie na świat nowych pokoleń. To
zadanie podejmują rodzice. Jego podjęcie jest dobrowolne, ale gdy Ŝycie
dziecka juŜ się rozpoczęło, związek z nim jest juŜ nieodwołalny. Powołanie
rodzicielskie nie polega na posiadaniu dzieci, ale na pełnieniu funkcji
rodzicielskich: bycia ojcem i matką. Człowiek nie musi podjąć tego
powołania, ale od momentu dania Ŝycia dziecku związek między matką a
dzieckiem juŜ po prostu istnieje, nawet gdyby matka je zabiła; relacja
między ojcem a dzieckiem jest faktem, nawet gdyby ojciec o Ŝyciu dziecka
nie wiedział. Dziecko, które juŜ rozpoczęło Ŝycie, powinno być przez
rodziców wydane na świat w sensie fizycznym i w sensie psychicznym -
inaczej jest to porzucenie powołania juŜ podjętego.
MoŜna mówić o powołaniu do róŜnych funkcji, np. moŜna być ogrodnikiem z
powołania (choć nie moŜna powiedzieć, Ŝe ma się powołanie do posiadania
ogródka). Nie zrealizowane powołania zawsze są czymś smutnym. Jeśli jednak
powołanie dotyczy osób, jego zdradzenie staje się czymś tragicznym.
Realizacja powołania jest zawsze procesem długim, w którym są okresy
łatwe i trudne - czas radości i zwątpień. To samo dotyczy powołania
rodzicielskiego. Rodzicielstwo - to wydawanie dzieci na świat. Odbywa się
ono etapami. Pierwszy okres to Ŝycie przed urodzeniem, kiedy rodzice
przyjmują dziecko. Tylko matka moŜe je urodzić, ale postawa ojca ułatwia
albo utrudnia matce przyjęcie dziecka. Dlatego decyzja rodzicielska jest
wspólna. Ojciec będący naturalnym opiekunem dziecka powinien tę funkcję
pełnić takŜe w tym najwcześniejszym okresie jego Ŝycia.
Dziecko urodzone, nadal potrzebuje opieki. Jednak opieka fizyczna - choć
niezbędna - nie jest najwaŜniejsza, lecz wytwarzające się przy jej okazji
związki między rodzicami a dzieckiem. Czasem rodzice sądzą, Ŝe póki dziecko
jest małe, wszystko jedno kto się nim opiekuje, bo dziecko i tak nic nie
rozumie. UwaŜają, Ŝe spełniają swoje obowiązki, jeśli dadzą dziecku jeść,
zapewnią mieszkanie, ubranie, zabawki itp. W rzeczywistości to nie
wystarcza. śeby dziecko mogło się dobrze rozwijać, musi być otoczone
miłością i musi odczuwać, Ŝe do kogoś naleŜy, jest dla kogoś najwaŜniejsze.
Dzieci, które nie mają rodziców albo których rodzice nie chcą się nimi
opiekować, muszą się wychowywać w zakładach opiekuńczych. Mają zaspokojone
potrzeby fizyczne i sytuację materialną lepszą niŜ w niejednej rodzinie, a
jednak rozwijają się gorzej, bo choć otoczone są dobrą opieką, nie mają
nikogo, kto by je kochał i komu byłyby potrzebne.
Dziecko w czasie pierwszego dzieciństwa uczy się najwaŜniejszych ludzkich
umiejętności: chodzenia na dwóch nogach, posługiwania się ręką, mowy.
JeŜeli w tym okresie nie ma moŜności nabycia tych sprawności, bardzo trudno
to potem nadrobić. Równie trudne do nadrobienia są braki w innych
sprawnościach, zewnętrznie mniej moŜe rzucających się w oczy: miłości i
aktywności.
Gdyby do dziecka nie odzywać się, nie nauczyłoby się mówić. Gdyby nie dać
dziecku Ŝadnych zabawek czy innych przedmiotów, którymi moŜe manipulować,
nigdy nie nauczyłoby się posługiwać ręką jak ludzie. Podobnie jeŜeli
dziecko nie będzie miało nikogo bliskiego, nie nauczy się nawiązywać
Ŝ
yczliwych kontaktów. Rodzice myślą czasem, Ŝe jeśli pracują dla dziecka,
to jest najlepszy wyraz ich miłości. Ale dziecko nie moŜe tego zrozumieć.
Ono musi odczuwać bezpośrednio troskliwą obecność rodziców. I dzieje się
wówczas coś więcej niŜ to, Ŝe sami kochają dziecko - oni pozwalają mu się
pokochać.
Rodzice przez aprobowanie i pochwalanie dziecka za podejmowanie najpierw
prostych, potem coraz bardziej skomplikowanych czynności, zachęcają je do
wysiłków, a jednocześnie umacniają wiarę we własne siły. W ten sposób uczy
się aktywności. I w tej nauce pierwsze lata Ŝycia są najwaŜniejsze, ale
trwa ona długo. Długo trzeba czekać, aŜ dziecko nauczy się trudnej sztuki
decydowania za siebie. Początkowo "trenuje" w bezpiecznej bliskości
rodziców, którzy zachęcając do samodzielności są jednocześnie gotowi do
pomocy. Gdy młody człowiek umie juŜ aktywnie podejmować odpowiedzialność za
swoje Ŝycie i nawiązywać pozytywne kontakty z innymi ludźmi, jest juŜ
przygotowany do ostatecznego wyjścia na świat.
Powołanie nigdy nie dotyczy posiadania czegoś. Nie po to jest się
rodzicami, Ŝeby mieć dzieci, ale po to, Ŝeby dzieciom dać moŜność wyjścia w
ś
wiat. W Księdze Rodzaju czytamy pierwsze w Piśmie Świętym słowa odnoszące
się do rodziców: "opuści człowiek ojca i matkę". Więc po to mamy dzieci,
Ŝ
eby nas opuszczały - nie dla siebie.
Opuścić to nie znaczy porzucić, pogardzić, zapomnieć. Opuścić to raczej
usamodzielnić się tak dalece, Ŝeby Ŝyć na własną odpowiedzialność i być
zdolnym do podjęcia odpowiedzialności za innych. Rodzice mają być
opuszczeni, ale nie z braku miłości, lecz dla podjęcia nowych zadań.
Rodzice przez swoją miłość dają dziecku moŜliwość rozwoju, okazję do
nauczenia się miłości. Wspólnie wypełniają swoje rodzicielskie powołanie:
przyjęcia dziecka i dania mu szansy rozwoju, aŜ stanie się samodzielne.
Powołanie rodzicielskie jest wspólne, ale jego realizacja u kobiety i
męŜczyzny nieco odmienna. W szerokim sensie oboje rodzice rodzą dziecko na
ś
wiat, oboje są rodzicielami, jednak co innego znaczy być matką, a co
innego być ojcem.
Być matką
Co to znaczy być matką? Być matką to znaczy rodzić dziecko, wydać dziecko
na świat, przekazać dziecko światu. Wydać dziecko na świat to nie tylko
stosunkowo krótka jednorazowa czynność, to proces długi i złoŜony. śeby
dziecko na świat wydać, trzeba je najpierw przyjąć. Przyjąć - czyli dać
moŜność rozwoju do takiego poziomu, w którym będzie mogło Ŝyć juŜ
samodzielnie. Tylko matka moŜe malutkiemu, całkowicie bezradnemu
człowieczkowi, dać tę szansę.
Chrystus powiedział, z czego będziemy sądzeni na sądzie ostatecznym:
czyśmy dali pomoc tym, którzy jej potrzebowali - głodnym, nagim i
bezdomnym. Najbardziej potrzebujemy pomocy w pierwszych miesiącach Ŝycia,
kiedy nic sami dla siebie zdobyć nie moŜemy, kiedy nikt poza matką nie moŜe
nas wspomóc i przyjąć do swego domu i kiedy ciało matki jest jedynym domem,
w którym moŜemy Ŝyć.
Moment rozpoczęcia ludzkiego Ŝycia z cząstki ciała matki i ojca i z
tchnienia BoŜego dokonuje się w tajemnicy i nie jest znany nawet matce, ale
wkrótce ona pierwsza zdaje sobie z tego sprawę. Dziecko kilkutygodniowe
jest malutkie, ale ma juŜ bijące serce, mózg wysyłający impulsy nerwowe,
określoną płeć i dość znaczną ruchliwość. Fika sobie i pływa w otaczających
je wodach płodowych i wcale o tym nie wie, Ŝe wtedy dokonuje się drugi
tajemniczy moment - przyjęcia go przez matkę. Wtedy świadomie decyduje ona
o przyjęciu dziecka do domu swego ciała. MoŜe to być decyzja łatwa,
oczywista i radosna, moŜe być trudna i połączona z niepokojem, a nawet
rozpaczą, ale zawsze jest cenną decyzją macierzyńską, warunkującą wszystko
to, co moŜe się zdarzyć później. Dziecko przyjęte przez matkę moŜe opuścić
jej ciało, gdy będzie na to czas i rozpocząć oddzielne Ŝycie. Dziecko nie
przyjęte, nigdy w świat nie wejdzie, stanie się tylko Ŝałosnym szczątkiem
niespełnionych moŜliwości. Jego matka nie chciała mu być domem; była matką
tylko przez kilka tygodni i macierzyństwo to skończyło się tragicznie.
"Byłem bezdomny, a nie przyjęliście mnie".
Dziecko przyjęte moŜe rosnąć i rozwijać się do czasu, gdy ciało matki nie
będzie mu juŜ na dom potrzebne, gdy będzie zdolne do Ŝycia fizycznego poza
jej organizmem. Matka nie przyjmuje dziecka po to, by je mieć w sobie, czy
dla siebie, ale po to, by dać mu szansę wyjścia w świat, gdy będzie juŜ do
tego przygotowane. Przyjmuje, by wydać na świat - urodzić.
Poród fizyczny nie kończy roli matki. By dziecko mogło wejść w świat nie
tylko poprzez odrębność fizyczną, musi zdobyć samodzielność nie tylko
fizjologiczną (oddychanie, odŜywianie itd.), ale teŜ samodzielność
psychiczną: decydowanie, działanie, wchodzenie w kontakty społeczne. Dla
jej osiągnięcia równieŜ konieczne jest uprzednie przyjęcie przez matkę. By
dziecko mogło kochać innych, musi wpierw nasycić się miłością matki.
Tadeusz śychiewicz w "Genesis" pisze o nagości ludzi przed grzechem
pierworodnym jako o obrazie ich bezpieczeństwa: nagi, czyli odsłonięty.
Teraz musimy się osłaniać, zakrywać i maskować, bo nie jesteśmy bezpieczni.
Szczególnie w pierwszych latach Ŝycia nagi to nie tyle co nieubrany, ale
potrzebujący ochrony i bezpieczeństwa. Ciepło bezwarunkowej miłości
macierzyńskiej daje dziecku to poczucie bezpieczeństwa, pozwalające na
dalszy rozwój. Jego brak wywołuje chorobę sierocą i objawia się gorszym
rozwojem fizycznym i psychicznym, a przede wszystkim nieumiejętnością
nawiązywania kontaktów z innymi ludźmi.
Dziecko nie przyjęte w krąg miłości matki teŜ staje się niejako
poronionym, płodem - zdolnym wprawdzie do Ŝycia fizycznego, ale niezdolnym
do normalnego Ŝycia psychicznego. Dzieci urodzone, ale nie przyjęte przez
matkę - to sieroty społeczne tułające się po domach dziecka, a czasem nawet
po własnym domu rodzinnym. "Byłem nagi, a nie odzialiście mnie".
Ludzie wyrastający z takich dzieci całe Ŝycie szukają miłości dla siebie
i na sobie się koncentrują, bo nigdy nie czuli się tak bezpiecznie, by
wyjść "poza siebie". Nie są zdolni do Ŝycia psychicznego prawdziwie
samodzielnego, to znaczy polegającego nie tylko na braniu, ale takŜe na
obdarzaniu. Na szczęście zdarzają się kobiety zdobywające się na to, by
przyjąć dziecko urodzone przez inną i podjąć dalszy etap rodzenia -
przygotowywania do wyjścia w świat przez nawiązanie bliskiego związku i
przekazanie najwaŜniejszych wartości.
śeby dziecko stało się zdolne do prawdziwej samodzielności - dojrzałych
decyzji, odpowiedzialności za własną rodzinę, działania dla dobra innych -
musi się nauczyć przede wszystkim miłości. Tej najwaŜniejszej w Ŝyciu
umiejętności matka uczy tak samo jak np. chodzenia. Zawiłej sztuki
stawiania kroków nie moŜna nauczyć dziecka przez wykład czy pouczenie.
Potrzebne są tu trzy czynniki: odpowiednie warunki zewnętrzne, przykład i
zachęta.
Odpowiednie warunki do chodzenia to przestrzeń w miarę obszerna i równa.
Dziecko zawinięte w becik, czy umieszczone na pierzynie w ciasnym łóŜeczku,
nie moŜe nauczyć się chodzić. KaŜda matka wie to doskonale i stawia dziecko
na podłodze. Dziecko zaś próbuje chodzić, bo widzi, Ŝe rodzice chodzą nie
na czworakach, ale na dwóch nogach - to element przykładu. Wreszcie
przychodzi moment decydujący. Matka wyciąga ręce i woła: "Chodź!" I dziecko
odwaŜa się zaryzykować w bezpiecznym zasięgu matczynych rąk.
Podobnie uczy się miłości. I tu konieczne są warunki umoŜliwiające tę
naukę. Matka - pierwsza osoba, do której dziecko zwraca się z Ŝyczliwością,
musi być po prostu dostępna. JeŜeli nigdy nie ma jej w domu, jeŜeli nie ma
czasu, by popieścić, pobawić się i porozmawiać - Ŝadne pouczenia nie
pomogą. I tu potrzebny jest przykład: matka darząc dziecko miłością,
kochając męŜa i innych członków rodziny, daje wzór Ŝyczliwego odnoszenia
się do ludzi. I wreszcie zachęta. KaŜdy związek z drugą osobą jest jakimś
ryzykiem, kaŜde obdarzenie - oddaniem czegoś z siebie. W poczuciu
bezpieczeństwa stworzonym przez matkę moŜna się na to odwaŜyć.
Gdy dziecko umie juŜ kochać, to znaczy nie tylko oczekiwać miłości od
innych, ale aktywnie działać dla ich dobra, moŜe juŜ odejść od matki. MoŜe
zwrócić się do innych ludzi, kompetentnych w określonych sprawach, jak
zrobił dwunastoletni Jezus w świątyni rozmawiając z uczonymi o sprawach
BoŜych, wejść odwaŜnie juŜ w swoje własne Ŝyciowe sprawy, "opuścić ojca i
matkę", by połączyć się ze współmałŜonkiem. Matka, która nie chciałaby do
tego opuszczenia dopuścić, byłaby jak kobieta nie chcąca urodzić dziecka po
dziewięciu miesiącach ciąŜy. Matki nie rodziły nas dla siebie, ale po to,
Ŝ
ebyśmy mogli od nich odejść. Oby sprawy, do których odchodzimy, były
rzeczywiście sprawami Ojca niebieskiego.
W porządku obiektywnym rola matki coraz bardziej maleje. Tylko ona moŜe
nas urodzić fizycznie; w sensie psychicznym wydaje nas na świat juŜ nie
sama. W wieku dojrzałym człowiek powinien być całkiem samodzielny. W
porządku subiektywnym jest akurat odwrotnie. Nie uświadamiamy sobie
potrzeby matki w Ŝyciu płodowym; w dzieciństwie - choć matkę kochamy - nie
rozumiemy jeszcze, czym jest dla nas naprawdę. Dopiero w wieku dojrzałym
potrafimy to pojąć.
To ona słuŜyła nam swoim ciałem, swoją pracą i swoją miłością, nie po to,
by nas dla siebie zatrzymać. ale Ŝebyśmy mogli od niej odejść. I teraz,
kiedy jako ludzie juŜ dorośli jesteśmy "dla innych" - dla współmałŜonka,
dla dzieci, dla zakładu pracy, kiedy to my dajemy, jesteśmy zobowiązani,
słuŜymy, opiekujemy się - ktoś jest dla nas. Matka choćby nawet była
niedołęŜna, jest tą osobą, którą mamy dla siebie - bez Ŝadnych warunków,
niezaleŜnie od tego, czy jesteśmy ładni, zdrowi i eleganccy, czy odnosimy
sukcesy, czy nic się nam nie wiedzie, czy jesteśmy dobrzy, a nawet czy
pamiętamy - zawsze wierna i kochająca. Teraz matka jest nam
najpotrzebniejsza, bo dzięki niej moŜemy jeszcze choć czasem być jak dzieci
bezbronni w swoim odsłonięciu, a jednak bezpieczni.
Być ojcem
Matka dziecko rodzi, karmi, chroni i wychowuje, a czym jest ojciec? Czy
tylko elementem zakłócającym ten szczęśliwy związek, wprowadzając pewnego
rodzaju trójkąt, czy jego rola ogranicza się do dania Ŝycia, a potem
dawania na Ŝycie? Czasem tak się moŜe czują ojcowie: uczynili Ŝonę matką,
teraz mają jeszcze ułatwiać jej to macierzyństwo i robią to, jeśli Ŝonę
kochają. A dziecko - ten owoc miłości - rośnie w lata i rozrasta się w
sercu matki, zda się zajmując w nim miejsce męŜa. "Załatw sprawę i Ŝegnaj"
- spotykamy czasem takie ogłoszenie w urzędach. A w rodzinie? Co to znaczy
być ojcem?
Niektórzy ojcowie są jakby niepewni swej roli. Kochają dzieci i są przez
nie kochani, ale jakby wątpią w znaczenie własnego specyficznego zadania w
rodzinie. Tymczasem moŜe właśnie to jest najwaŜniejsze, Ŝe choć pierwszy
związek dziecko nawiązuje z matką, nie pozostaje on jedyny. MoŜe właśnie
najwaŜniejsze jest to, Ŝe dziecko nie pozostaje samo ze swoją pierwszą
zachłanną miłością, ale od razu wchodzi w grupę społeczną, w której (nawet
jeśli jest mała) relacje są skomplikowane.
Grupa społeczna to zespół ludzi, w którym kaŜdy zaleŜy jakoś od kaŜdego,
a takŜe kaŜdy zaleŜy od związków między pozostałymi. To Ŝe dziecko od razu
wchodzi w grupę, powoduje zwiększenie liczby jego kontaktów o osobę drugą,
od pierwszej odmienną, ale takŜe wprowadza uzaleŜnienie dziecka od relacji
między tymi osobami. To czy rodzice kochają się i współdziałają ze sobą,
czy są sobie wierni itd., choć pozornie odbywa się poza dzieckiem, ma dla
jego sytuacji zasadnicze znaczenie. JuŜ w grupie trzyosobowej układ relacji
jest bardzo skomplikowany. Jeśli np. matka zajmuje się wyłącznie dzieckiem,
wpływa to na jej kontakt z męŜem, co znowu ma znaczenie dla dziecka.
Dzięki obecności ojca dziecko od razu wchodzi w taki sposób Ŝycia, jaki
jest naturalny dla człowieka - w grupie społecznej. Przez ojca jego kontakt
ze światem wzbogaca się, bo dziecko jest kochane i samo kocha jeszcze jedną
osobę, ale takŜe dlatego, Ŝe widzi, Ŝe rodzice się kochają. Widzi, Ŝe nie
tylko ono się liczy na świecie. Ojciec jest waŜny dla matki, matka dla
ojca, ale to nie budzi zazdrości, bo oboje rodzice kochają dziecko. Widzi,
Ŝ
e w grupie trzeba się liczyć ze wszystkimi jej członkami, nie moŜna Ŝyć
tylko dla siebie. Tak więc być ojcem, to od początku umieszczać dziecko we
właściwym kontekście społecznym, stawiającym większe wymagania niŜ kontakt
z jedną tylko kochającą osobą.
WaŜne jest teŜ to, Ŝe ojciec jest męŜczyzną. Właściwie takie stwierdzenie
wydaje się prawie humorystyczne. W rzeczywistości jednak zdarzają się
sytuacje, w których pierwszą grupę społeczną dziecka stanowią same kobiety:
oprócz matki babcia, ciocia. Przede wszystkim bywa tak w rodzinach
rozbitych i w domach dziecka, gdzie małe dzieci praktycznie rzecz biorąc
nie widują męŜczyzn, ale zdarza się teŜ w rodzinach, w których ojcowie nie
chcą podjąć swej roli lub są od niej odsuwani przez kobiety. Tymczasem,
choć babcia moŜe w pewnych sytuacjach zastąpić matkę, nie moŜe zastąpić
ojca, po prostu dlatego, Ŝe jest on męŜczyzną.
Wszelkie tradycyjne określenia cech osobowości rzekomo męskich i
kobiecych nie bardzo potwierdzają się w praktyce, bo zaleŜą raczej od
konkretnej jednostki, a nie od płci. Bywają energiczne kobiety i czuli
męŜczyźni. Nie to jednak jest najwaŜniejsze. KaŜda cecha nabiera przez płeć
pewnego kolorytu, który - choć trudny do opisania - jest łatwo
dostrzegalny, a w kaŜdym razie odczuwany. Inna jest czułość matki i ojca,
inna stanowczość kobiety i męŜczyzny. śeby dziecko weszło w świat normalny
i rzeczywisty, taki w jakim naprawdę Ŝyjemy, musi to być świat dwupłciowy,
a nie tylko kobiecy.
W tym świecie dziecko musi siebie określić - zidentyfikować swą płeć.
Zarówno dla chłopców (przez naśladowanie), jak dziewcząt (przez
odróŜnianie) jest to niemoŜliwe inaczej jak przez kontakt z męŜczyzną. Więc
być ojcem - to umoŜliwić dziecku określenie swojej płci i roli w Ŝyciu, co
decyduje później o moŜliwości szczęśliwego małŜeństwa albo Ŝycia samotnego,
ale bez kompleksów, w poczuciu zaakceptowania siebie.
JuŜ te dwie podstawowe sprawy dokonujące się w dzieciństwie tak wczesnym,
Ŝ
e ledwo dosięganym pamięcią, łączą się z pewnymi wymaganiami. To nie
znaczy, Ŝe matka kocha, a ojciec wymaga. Matka teŜ stawia Ŝądania, na co
dzień moŜe nawet liczniejsze (umyj ręce, wytrzyj buty, wynieś śmieci), ale
rolą matki jest przede wszystkim przyjmowanie dziecka - jakiekolwiek by
było. Ojciec teŜ dziecko przyjmuje i podobnie jak matka przyjmuje nie dla
siebie, lecz by dać mu szansę usamodzielnienia się, ale samą swoją
obecnością "podnosi poprzeczkę" Ŝądając (poprzez zaistniałą sytuację)
samookreślenia się i liczenia się z grupą.
Być ojcem więc, to moŜe takŜe stawiać wymagania, podprowadzać pod zadania
coraz trudniejsze, ale jednocześnie umoŜliwiać ich realizację przez stałą
Ŝ
yczliwą bliskość. Ta bliskość ojca daje odwagę do pedejmowania prób coraz
trudniejszych, do odejść coraz dalszych, aŜ wreszcie "opuści człowiek ojca
i matkę".
Są dzieci, których ojcowie dają im Ŝycie jakby mimochodem i nigdy
naprawdę nie podejmują roli ojca. Człowiek sam niedojrzały, nie stawiający
sobie wymagań, nie moŜe spełnić roli ojca dla innych. Czasem funkcję ojca
moŜe przyjąć ktoś inny. MęŜczyzna sam mający lub nie mający dzieci
rodzonych - to nie ma znaczenia - moŜe się stać ojcem dla dziecka
porzuconego. Nie moŜe go w tym zastąpić kobieta. Choćby dziecko miało
matkę, babcię, ciocie i wychowawczynie, wychowuje się od początku w
niekorzystnej sytuacji, jeśli nie ma ojca.
MęŜczyźni czasem nie zdają sobie z tego sprawy. Myślą, Ŝe ich rola
zacznie się, gdy dziecko będzie duŜe. Oczywiście i wtedy ojciec jest bardzo
waŜny, ale nie bardziej niŜ wówczas, gdy dziecko jest wprawdzie malutkie,
ale najintensywniej się rozwija. Chyba teŜ z tej niewiedzy płynie po części
fakt, Ŝe w wielu rodzinach odczuwa się brak ojca, nawet jeśli nie jest to
rodzina rozbita, i Ŝe łatwiej jest znaleźć dla sierot społecznych zastępczą
matkę niŜ zastępczego ojca.
Być ojcem dzisiaj, kiedy męŜczyzna nie jest jedynym Ŝywicielem i panem
rodziny, jest pozornie trudniej. Ojcowanie nie moŜe polegać na wydawaniu
poleceń i krzyku. śeby spełnić tę rolę, trzeba samemu być dojrzałym i
posiadać autorytet dzięki własnej wartości. Równocześnie jednak ojciec jest
przez to dzieciom bliŜszy i właśnie ta bliskość stanowi ułatwienie w ich
usamodzielnianiu się.
Gdy to się dokona, dzieci mogą odejść. To jest moment sprawdzenia, czy
rodzicom udało się spełnić swoją rolę. Jeśli dzieci odchodzą dla realizacji
zadań swojego Ŝycia i własnego powołania, jest tak, jak być powinno.
Realizować własne Ŝycie to nie znaczy porzucić. Teraz dopiero, w Ŝyciu
dorosłym, rozumiemy, ile wzięliśmy z ojca i co mu zawdzięczamy. To on był
blisko, zawsze gotów do pomocy, ale nie uprzedzający w niej naszych
wysiłków, tak abyśmy mogli do wszystkiego dochodzić sami. Dziś moŜemy
zobaczyć, Ŝe jednak nie całkiem sami, Ŝe był przy nas, Ŝe wymagał nie dla
siebie, ale dla nas, a teraz teŜ nic nie oczekuje od nas dla siebie, choć
nadal nam towarzyszy "ciesząc się z cieszącymi i płacząc z płaczącymi".
Słońce zajaśniało
Celem wspólnego działania małŜonków najczęściej są dzieci. Dzieci to
wielka odpowiedzialność. Trzeba je uczyć i kochać, ochraniać i zostawiać
swobodę, aby wreszcie od nas odeszły. Dzieci to wielka szansa rozwoju
rodziców. One umacniają wspólnotę małŜeńską i powodują, Ŝe rodzice
przechodzą od postawy biorcy do postawy dawcy. Obecność dzieci w sposób
naturalny uczy wyrzeczeń i myślenia o innych, nie o sobie. Świadomość
naśladowania przez nie zachowania ludzi dorosłych budzi refleksję i
obowiązek doskonalenia się. Ciekawość dziecięca kaŜe się dokształcać i
niekiedy powoduje przemyślenie na nowo przyjętych prawd i pogłębienie Ŝycia
religijnego.
Niosą więc dzieci ze sobą masę trudów i okazji do rozwoju rodziców, ale
naprawdę nie dlatego je rodzimy. ChociaŜ bowiem są naszym obowiązkiem i
naszą szansą, są takŜe po prostu naszym szczęściem i słońcem w naszym domu.
Urodziło się dziecko rumiane.
Powiedziała woda misce,
Miska - ławie,
Ława - trawie,
Trawa - łące,
Łąka - słońcu.
Słońce
Zajaśniało.
(Anna Kamieńska)
Dlatego mamy dzieci.
O szczęściu pisać trudno, ale przeŜyć je łatwo. Gdy dziecko pierwszy raz
się do nas uśmiechnie, gdy powie "mama", gdy powie "tata", weźmie za rękę i
pokaŜe coś, co wydawało się nam zwyczajne, a widziane świeŜymi oczami
dziecka nabrało nowego znaczenia, wtedy wiemy juŜ, jakie to szczęście. I
wtedy chcemy mieć masę dzieci, tylko rozsądek i poczucie odpowiedzialności
nam nie pozwala.
Oczywiście moŜe ktoś powiedzieć: to nieprawda, właśnie po pierwszym
dziecku wielu ludzi nie chce mieć następnych. Ale moim zdaniem to po prostu
dlatego, Ŝe swojego szczęścia nie zauwaŜyli. I znowu ktoś moŜe się śmiać:
Czy szczęścia moŜna nie zauwaŜyć? Naturalnie myślę nie o szczęściu
definiowanym przez filozofów, tak zawile, Ŝe w tym Ŝyciu w ogóle go nie ma.
Myślę o takim szczęściu, które określić trudno, ale którego jakiś moment
kaŜdy moŜe sobie przypomnieć. MoŜe wypłynął nocą na jezioro, moŜe wszedł na
górę i rozejrzał się dookoła, moŜe ktoś mu powiedział: "Dziękuję ci,
pomogłeś mi naprawdę". To są chwile ziemskiego szczęścia; zwyczajnego, ale
wspaniałego. Jednak takie chwile moŜna przeoczyć. MoŜna na przykład słuchać
muzyki, a słyszeć tylko hałas, moŜna wejść na górę i poczuć tylko, Ŝe się
obtarło nogi. Jeśli się nie nauczy zauwaŜać szczęścia, na szczycie góry nie
będzie się czuło nic oprócz cięŜaru plecaka i zmęczenia.
Podobnie jest ze szczęściem obecności dziecka. MoŜna go nie zauwaŜyć, bo
kłopotów jest z dzieckiem rzeczywiście więcej niŜ z wejściem na górę.
Kłopotów jest duŜo i warunki zewnętrzne rzeczywiście są często
niesprzyjające. To one przysłaniają nam dziecko, tak jak temu, co nie umie
patrzeć na widoki, cięŜki plecak przysłania świat.
Zaczyna się to od początku - od porodu. W naszych klinikach panuje
atmosfera pośrednia między halą produkcyjną a poczekalnią dworcową i nikogo
nie obchodzi to, Ŝe wśród hałasu i bieganiny odbywa się jakieś misterium. I
bardzo często, nie przygotowane, rodzące po raz pierwszy dziewczyny, wśród
towarzyszących przykrości, przegapiają to wielkie i piękne przeŜycie. MąŜ
tymczasem biega, kupuje butelki i smoczki, wstępuje gdzieś z kolegą dla
uczczenia wydarzenia, i teŜ moŜe przeoczyć to, co najwaŜniejsze. A potem
zaczynają się kłopoty, bo nie moŜna dostać tego, czego się szuka, i nie ma
pieniędzy na to, co moŜna dostać.
Bardzo łatwo przeoczyć swoje szczęście, jeśli się zrywa o szóstej rano,
odnosi gdzieś dziecko, po pracy porywa je z powrotem do domu, kładzie spać,
Ŝ
eby rano znowu odnieść. Jeśli się lekkomyślnie odda swoje szczęście innym:
pielęgniarkom, babciom, ciociom, gosposiom, moŜe kto inny zostanie
obdarzony pierwszym uśmiechem, moŜe kto inny usłyszy pierwsze słowo, nie
my. A jeśli dziadkowie wezmą dziecko na wychowanie, to trochę moŜe Ŝal, Ŝe
dziecko woli babcię od mamy, ale nawet nie tak bardzo Ŝal, skoro się juŜ
Ŝ
ycie ułoŜyło inaczej, nadal po kawalersku i nawet się nie wie, co się
straciło.
Kiedy rozmawiam ze studentkami, które w czasie studiów powychodziły za
mąŜ, urodziły dzieci i oddały je do dziadków, niepokoję się bardzo. Boję
się, Ŝe one nie zauwaŜą. To znaczy, kiedy po studiach wezmą dziecko do
siebie, zauwaŜą, Ŝe babcia je rozpieściła (a moŜe ono po prostu będzie
tęsknić do tego, kogo pokochało pierwszą miłością?). ZauwaŜą na pewno ceny
rajstopków i sweterków, bo tego przy pierwszej pensji nie spostrzec trudno,
i zauwaŜą wiele trudności wychowawczych, których moŜe jeszcze nawet nie
przeczuwają. A najwaŜniejszego nie zobaczą. I to jest takie smutne.
Bywa, Ŝe ojciec odkłada zajęcie się dzieckiem do czasu, gdy ono podrośnie
na tyle, Ŝeby moŜna z nim porozmawiać, wziąć na mecz i do kina. UwaŜa, Ŝe
trudno, Ŝeby zajmował się czymś delikatnym, mokrym i wrzaskliwym. I
najczęściej gdy chce juŜ z dzieckiem porozmawiać, nie moŜe z nim nawiązać
kontaktu. Coś przepadło.
A co robić, Ŝeby nie przegapić swojego szczęścia? Po prostu trzeba mieć
dla dziecka czas, Ŝeby z nim być, Ŝeby się dać pokochać. Mówię: po prostu,
choć to jest oczywiście niełatwe. Wszyscy jesteśmy zajęci, zabiegani i
zapracowani. Główną sprawą jest tu jednak hierarchia wartości. Liczba
sukcesów w pracy i liczba zakupionych przedmiotów nie równowaŜą tego
szczęścia. Po prostu trzeba ze sobą być. Świetnie to wiedzą zakochani,
którzy "są wśród nas" i "szczęścia się moŜemy uczyć właśnie od nich" -
chodzą ze sobą. Niestety, po ślubie przestają chodzić ze sobą, biegają
kaŜde za swoimi interesami, wpadają w pośpiechu do domu, a kiedy urodzi się
dziecko, biegają jeszcze szybciej. A tymczasem trzeba się czasem zatrzymać,
popatrzeć na siebie, ale jeszcze ciekawiej, bo z dzieckiem poszerzającym
ś
wiat. MoŜe troszkę mniej działać i produkować, a więcej patrzeć, słuchać,
rozmawiać, być ze sobą.
śycie wybrane
O problemie przerywania ciąŜy mówić trudno, bo łączy się albo z ludzką
bezmyślnością, albo z ludzkim nieszczęściem. Kiedy się chce mówić o
nieszczęściu, trzeba zachować wielką ostroŜność, Ŝeby niedelikatnymi rękami
nie dotknąć miejsca bolesnego, i Ŝeby tego bólu nie zlekcewaŜyć. Kiedy się
ma do czynienia z bezmyślnością, trudno znaleźć słowa i argumenty, które by
się przez tę bezmyślność przebiły, które byłyby jeśli nie przekonywające,
to chociaŜ zrozumiałe.
A przerywanie ciąŜy jest często, statystycznie biorąc chyba w
przewaŜającej liczbie, sprawą bezmyślności lub powierzchowności myślenia i
braku wyobraźni rodziców. Właśnie - rodziców, nie tylko matki, bo fakt, Ŝe
kobieta ponosi cały trud ciąŜy i porodu, nie jest chyba wystarczającym
argumentem, aby obarczać ją jeszcze całą odpowiedzialnością za dziecko.
Odpowiedzialność rodziców za dziecko jest równa, nawet gdy ojciec o dziecku
nie wie, gdyŜ widocznie jego postępowanie jest takie, Ŝe matka nie moŜe,
czy obawia się, poinformować go o zaistniałej sytuacji.
A więc rodzice często, ze względu na trudności materialne (obiektywne,
czy teŜ subiektywnie tak oceniane), modę na nieposiadanie licznego
potomstwa, czy zmęczenie wieloma obowiązkami, decydują się na przerwanie
ciąŜy. Wobec zezwolenia prawa, aprobaty, a nawet często zachęty lekarzy i
obojętnej wyrozumiałości otoczenia, decyzja wydaje im się dość błaha.
Trudom związanym z posiadaniem dziecka przeciwstawiają tylko kłopot i
ewentualne następstwa zdrowotne przerywania ciąŜy. Następstwa te - choćby
nawet były znane i doceniane, (co nie zawsze ma miejsce), jako tylko
ewentualne - w porównaniu z aktualnymi trudnościami tracą znaczenie i wobec
naporu trudności Ŝyciowych, decyzja przerwania ciąŜy wydaje się prawie
konieczna.
Tymczasem przedmiot tych rozwaŜań - jakby zapomniany - rośnie i rozwija
się Ŝyciem własnym i zgodnie z własnym rytmem. Choć bez matki jeszcze Ŝyć
nie moŜe, jest juŜ aktywny aktywnością własną. Jesteśmy pierwszym
pokoleniem, które moŜe sobie dokładnie zdać sprawę z przebiegu Ŝycia
człowieka w okresie płodowym. Wiemy więc - lub moŜemy o tym wiedzieć - Ŝe w
okresie, gdy ciąŜę moŜna stwierdzić dopiero przypuszczalnie, dziecko ma juŜ
ukształtowane części ciała i narządy wewnętrzne. Wykazuje bardzo duŜą
Ŝ
ywotność i moŜe nawet wykonywać pewne ruchy rękami. Ma juŜ serce, które
bije od dwóch tygodni. Posiada mózg i układ nerwowy wysyłający bodźce.
Widać zarysy kompletnego, choć jeszcze miękkiego szkieletu. Istnieją
wszystkie waŜne dla Ŝycia narządy, z których część podjęła juŜ swoje
czynności. Dokładne badanie moŜe nawet ustalić, czy zarodek jest chłopcem
czy dziewczynką.
Nie sposób ustalić Ŝadnej logicznej granicy w trakcie rozwoju, od której
człowiek zaczyna być człowiekiem. Trzy miesiące - prawna granica zezwolenia
na przerywanie ciąŜy, jest czysto umowna, zresztą róŜna w róŜnych krajach.
W tym czasie dziecko wykazuje juŜ cechy indywidualne. "Dzieje się tak
dlatego, Ŝe budowa mięśni jest róŜna u kaŜdego człowieka. Tak na przykład
mięśnie twarzy mają układ zgodny z odziedziczonymi cechami. Wyraz twarzy
trzymiesięcznego dziecka przypomina juŜ wyraz twarzy rodziców. [...) W tym
okresie dziecko potrafi juŜ wykonywać pełne ruchy rękami i zginać łokieć i
dłoń niezaleŜnie od siebie. W tym samym tygodniu niemal cała powierzchnia
ciała ma juŜ zdolność odczuwania dotyku. [...] W wytworzonych na
koniuszkach palców łoŜyskach paznokciowych pojawiają się malutkie
paznokietki. Twarzyczka dziecka staje się coraz ładniejsza. Oczy początkowo
rozstawione szeroko na boki, zbliŜają się obecnie ku środkowi, bliŜej
nasady nosa. śebra i kręgi twardnieją, a całe ciało staje się bardziej
krzepkie. Są juŜ widoczne róŜnice anatomiczne między dziewczynkami a
chłopcami. [...] Została ukończona budowa strun głosowych. Z braku
powietrza nie mogą one jeszcze wytwarzać dźwięków. Dziecko nie krzyczy aŜ
do chwili urodzenia, choć mogłoby to robić na długo przedtem." (F.
Flanagan, 9 pierwszych miesięcy Ŝycia, 1974).
Kiedy się sobie uświadomi, Ŝe dziecko w łonie matki nie jest jakąś
"komórką" czy "galaretą", ale małym człowiekiem, juŜ z pewną
indywidualnością i aktywnością, problem przestaje być wyborem
jednopoziomowym - pomiędzy wartościami tego samego rzędu: takimi czy innymi
kłopotami i radościami. Staje się wyborem wartości odrębnych w hierarchii -
nieporównywalnych. Powierzchowne jest porównanie kłopotów i trudności
związanych z urodzeniem dziecka z kłopotami związanymi z przerywaniem
ciąŜy. Problemem rzeczywistym jest wybór między róŜnymi trudnościami a
Ŝ
yciem człowieka.
Przy takim postawieniu sprawy juŜ nie mamy do czynienia z bezmyślnością,
ale moŜemy się spotkać z dramatem. U kogoś, kto w ten sposób zobaczy
problem, przy przyczynach błahych, wątpliwość w ogóle nie powstanie.
Wahanie moŜe się zrodzić dopiero wtedy, gdy względy przemawiające przeciwko
dziecku są bardzo powaŜne i z całą siłą napierają na człowieka. MoŜe to być
choroba, samotność matki, wzgląd na opinię publiczną, brak oparcia w
otoczeniu. Siła tych względów Ŝyciowych moŜe być praktycznie ogromna, a
jednak w porównaniu z wartością Ŝycia ludzkiego nabierają one innego
znaczenia. Nie muszą przewaŜyć, bo człowiek ma moŜność wyboru.
W przeciwieństwie do zwierząt, człowiek nie ma wrodzonych stałych
sposobów zachowania. Instynkt nie determinuje form jego postępowania; moŜe
je wybierać zaleŜnie od własnej oceny sytuacji. JeŜeli jest zmuszony
dokonać wyboru między dwoma przeciwstawnymi sobie wartościami, przeŜywa
konflikt - czasem błahy, czasem dramatyczny lub nawet tragiczny. PoniewaŜ
wartości nie są sobie równe jakościowo, lecz układają się w pewną
hierarchię, wybór wartości wyŜszej powoduje rozwój człowieka. Przy wyborze
między wartościami równorzędnymi, człowiek pozostaje stale na tym samym
poziomie rozwoju. Konieczność wyboru między wartościami róŜnymi w
hierarchii stwarza okazję do posunięcia się naprzód.
Wybór wartości wyŜszej, czasami ogromnie trudny, związany z wzmoŜonym
napięciem emocjonalnym i cięŜkimi przeŜyciami, prowadzi w efekcie do
skierowania powstałej energii na własny rozwój. Przynosi to w następstwie
poczucie zadowolenia i radości, gdyŜ potrzeba samorealizacji, czyli rozwoju
wrodzonych moŜliwości, ujawnia się u wszystkich ludzi, jeŜeli nie została
zupełnie stłumiona w dzieciństwie.
Przykre uczucia frustracyjne związane z zablokowaniem jakiegoś dąŜenia i
przeŜywaniem konfliktu, jeŜeli odczuwane są jako skutek narzuconej nam z
zewnątrz sytuacji, prowadzą do mechanizmów obronnych, polegających na
jakimś zakłamaniu samego siebie i zatrzymaniu rozwoju. JeŜeli nastawimy się
tylko na uniknięcie tych przykrych przeŜyć, uciekamy się na przykład do
racjonalizacji, czyli takiego tłumaczenia przed sobą samym swojego
postępowania, aby wydało się nam słuszne. Jednak konflikt nie rozwiązany
ś
wiadomie do końca, ciąŜy w podświadomości i usztywnia osobowość. JeŜeli
natomiast frustrację przeŜyjemy świadomie jako okazję do rozwoju, burzy ona
dotychczasowy spokój i stagnację, zmusza do wyboru i po okresie trudnej
walki wewnętrznej, pozwala na powtórną integrację osobowości, ale na
wyŜszym poziomie. Adler powiedział: "Nie to jest najwaŜniejsze, co nas
spotyka, ale jak na to reagujemy".
W niektórych sytuacjach Ŝyciowych wybór Ŝycia dziecka jest niewątpliwie
bardzo trudny, ale wartości, które tu wchodzą w grę, są nieporównywalne.
Tylko wybór wartości wyŜszej rozwija człowieka, pozwala na podniesienie się
na wyŜszy poziom, z którego poprzednia walka oceniana jest juŜ w innej
perspektywie.
Szczególnie trudny moŜe stać się ten wybór dla kobiety pozbawionej
oparcia - w sposób naturalny jej naleŜnego - w ojcu dziecka, zwłaszcza
jeŜeli poczęcie nastąpiło wbrew jej woli. W takich granicznych sytuacjach
argumenty psychologiczne, choć nadal aktualne, tracą moc przekonywania.
Wtedy tylko spojrzenie z perspektywy nadprzyrodzonej pozwoli prawidłowo
wywaŜyć wartości. Dla chrześcijanina wszystkie względy: ciasnoty
mieszkaniowej, opinii znajomych i rodziny, nie dokończanych studiów, czy
nawet najcięŜsze - samotności, są tylko trudnościami występującymi w
drodze.
Skoro wierzymy w Ŝycie wieczne, za duŜe znaczenie przywiązujemy do
urodzenia i śmierci, które są tylko zmianami w sposobie naszego bytowania.
NajwaŜniejsze jest poczęcie - skoro rozpoczyna Ŝycie wieczne. Piotruś, mój
pięcioletni przyjaciel tak się wyraził do swojej mamy o własnym urodzeniu:
"A coś myślała, Ŝe będę całe Ŝycie siedział w tym ciasnym, ciemnym
brzuchu". Niewiele wiemy o Ŝyciu przyszłym, ale chyba podobnie będziemy
mogli z jego perspektywy spojrzeć na nasze Ŝycie obecne, jak Piotruś na
swoje Ŝycie wewnątrzłonowe. I tylko takie spojrzenie pozwoli właściwie
rozstrzygnąć problemy najtrudniejsze, w których argumenty medyczne,
psychologiczne czy demograficzne tracą swoją siłę.
Oczywiście, najwaŜniejsze jest poczucie odpowiedzialności w chwili
poczęcia dziecka. JeŜeli jednak nawet nie dokonało się ono z miłością i
odpowiedzialnością, dodawanie zła do zła nie rozwiąŜe problemu. KaŜda więc
matka, gdy juŜ jest w ciąŜy, powinna znaleźć pomoc materialną i psychiczną,
a przecieŜ nie zawsze moŜe na nią liczyć w naszym chrześcijańskim
społeczeństwie. Wolimy potępiać, plotkować lub "o niczym nie wiedzieć", niŜ
pomagać zgnębionym matkom i ich maleńkim dzieciom. Wszyscy więc jesteśmy
odpowiedzialni. - Jeszcze się nie urodziłem, a nie pomogliście mi.
Małe dzieci
Psychologia jest nauką młodą i wielu problemów nie potrafi jeszcze
rozstrzygnąć, w wielu teŜ sprawach psychologowie nie są zgodni. Są jednak
punkty, co do których nie ma wątpliwości. NaleŜy do nich znaczenie
pierwszego dzieciństwa. W pierwszych latach Ŝycia człowiek uczy się
specyficznie ludzkich funkcji, jak chodzenie na dwóch nogach, posługiwanie
się ręką i mową. W tym okresie przemienia się z małego, całkowicie
bezradnego dzikusa, w istotę ruchliwą, samodzielną i zaprzyjaźnioną z wielu
ludźmi. Wtedy teŜ tworzy się jego osobowość i zasadnicze nastawienie do
ś
wiata, określane skrótowo "ku" lub "od", które towarzyszyć mu będzie przez
całe Ŝycie.
"Ku" światu wyciągają się ręce dziecka, zwraca jego uśmiechnięta buzia i
serce, od urodzenia spragnione miłości. "Ku" światu otwierają się ciekawe
oczy i zmierzają niecierpliwe nóŜki.
Dziecko przychodzi na świat bez Ŝadnej o nim wiedzy, tylko z mglistymi
wraŜeniami, odczuciami i potrzebami. Jest samo w środowisku obcym i
nieprzytulnym w porównaniu z bezpiecznym łonem matki. Jest mu zimno i
twardo, a światło i hałas atakują gwałtownie jego zmysły przyzwyczajone do
bodźców łagodnych. Zaraz jednak spotyka drugą osobę, która troszczy się o
wszystkie jego potrzeby: matkę. Początkowo jeszcze nie bardzo odróŜnia ją
od samego siebie, ale jeśli osoba zajmująca się nim jest stale ta sama,
wkrótce zaczyna ją rozpoznawać i wyróŜniać z otoczenia. Nic w tym dziwnego
- szybkość oddechu, bicie serca jego matki są bodźcami, do których od dawna
było przyzwyczajone. Przekonuje się, Ŝe nie jest samo na świecie, Ŝe jest
ktoś drugi, kto je karmi, tuli, myje, nosi i śpiewa mu - czyli kocha. W ten
sposób pierwsze zetknięcie z drugim człowiekiem jest zarazem poznaniem
osoby Ŝyczliwej. Dziecko poznaje swojego pierwszego "drugiego" człowieka od
razu jako człowieka kochającego.
Ta miłość matki budzi w nim pierwsze Ŝyczliwe uczucia i pragnienie
bliskości osoby ukochanej. Chce, by matka się nim opiekowała, bawiła się z
nim, była w dzień i w nocy. Jeszcze nie rozumie potrzeb matki, jeszcze chce
wszystkiego tylko dla siebie. Prymitywna jest więc ta pierwsza miłość, ale
juŜ jest: pierwsza miłość warunkująca wszystkie następne.
To jest właśnie główne zadanie matki. Nie to jest najwaŜniejsze, Ŝe ona
dziecko kocha, ale, Ŝe przez swoją Ŝyczliwą obecność daje mu się pokochać,
daje mu okazję do pierwszego pozytywnego ustosunkowania się wobec drugiego
człowieka. Nikt nie moŜe matki w tym zadaniu wyręczyć. Jeśli zdarzy się, Ŝe
inna osoba przyjmie na siebie rolę tego, kto pierwszą miłość obudzi, to
właściwie juŜ ona jest matką, nie ta, co urodziła. Pielęgniarka w Ŝłobku i
w domu dziecka moŜe nakarmić czy przewinąć, ale po dyŜurze odchodzi do
swoich spraw. Matką jest się stale. JeŜeli dziecko zamiast z jedną osobą
kochającą będzie się spotykać z wieloma obojętnymi, przychodzącymi i
odchodzącymi, nie będzie miało kogo pokochać.
Dziecko musi odczuć miłość, właśnie odczuć. Człowiek dorosły moŜe kogoś
kochać nie widząc go latami, dla dziecka pojęcia przestrzeni i czasu są
jeszcze obce. Nie rozumie jeszcze, co to znaczy "za miesiąc" czy "za
tydzień" - ten, kogo kocha, musi być obecny teraz. Nie moŜna wytłumaczyć mu
zawiłych przyczyn długiego rozstania, nawet jeśli ma ono być dla jego
dobra. W ogóle niewiele jeszcze rozumie. Ono musi czuć ręce matki, słyszeć
jej głos, widzieć ją w pobliŜu.
Poznaje teŜ zaraz drugą osobę: ojca. To spotkanie nie jest tylko
poszerzeniem ilościowym znanych ludzi, jest zmianą jakościową. Dziecko
wchodzi w pierwszą grupę społeczną - jeszcze maleńką, ale juŜ dość
skomplikowaną, bo waŜne w niej są nie tylko relacje między nim a matką i
między nim a ojcem, ale takŜe pomiędzy rodzicami. Dzięki ojcu dziecko
wchodzi w całą nową sferę spraw: świat to juŜ nie tylko ono i jedna, ku
niemu zwrócona osoba, ale grupa osób wzajemnie Ŝyczliwych. W grupie tej są
potrzebne wzajemne ustępstwa dla wspólnego dobra.
Tak zaczyna się człowiek uczyć miłości, zwracać Ŝyczliwie do innych:
podzieli się juŜ czasem zabawkami czy cukierkami, przyniesie coś, chwilę
cierpliwie poczeka - i trzeba te pierwsze próby działania dla innych
zauwaŜać i pochwalać. Cieszyć się teŜ trzeba z prób samodzielności, które
będą coraz odwaŜniejsze w poczuciu bezpieczeństwa zapewnionego przez miłość
rodziców.
Przekonanie dziecka, Ŝe choćby mu się nie powiodło, to i tak rodzice nie
będą go mniej kochali, umacnia poczucie własnej wartości, wiarę w
powodzenie i - co za tym idzie - ułatwia sukcesy. Przeciwnie, dziecko
kochane przez rodziców tylko wtedy, gdy spełnia wszystkie oczekiwania, przy
pierwszym niepowodzeniu, np. trudnościach szkolnych, moŜe załamać się i
zrezygnować z dalszych wysiłków.
Przeświadczenie, Ŝe jest kochane dla niego samego, dziecko zdobywa z
wolna od pierwszych tygodni Ŝycia i właśnie ono pozwala, po okresie
wielkiej zachłannej potrzeby bliskości z rodzicami, na stopniowe
usamodzielnianie się. Dziecko, które czuje się bezpieczne i nie wątpi o
miłości rodziców, jest odwaŜniejsze i chętniej próbuje najpierw chodzić,
potem wybiegać na podwórko, potem samodzielnie odrabiać lekcje.
Jeśli jednak pierwsze próby własnoręcznego ubierania się zostały
udaremnione, Ŝeby było szybciej, rysunki zganione, bo nie odpowiadały
gustowi rodziców, a przyjaciele nie wpuszczeni do domu, Ŝeby nie zrobili
bałaganu, samodzielność okazuje się niebezpieczna. Jeśli wszystko, co
dziecko robi, oceniane jest negatywnie, a drobne sukcesy nie są
dostrzegane, dziecko zaczyna wierzyć w swoją nieudolność.
We wczesnym dzieciństwie rodzice są wyrocznią i ich ocena jest
decydująca. Jeśli dziecko słyszy często, Ŝe jest niegrzeczne, złe i głupie,
jak moŜe być inne? Staje się takie rzeczywiście, tym łatwiej, jeśli
okoliczności zewnętrzne układają się na jego niekorzyść. MoŜe urodziło się
"nie w porę" - kiedy rodzice chcieli robić dyplom i bardzo im
przeszkadzało? MoŜe zagęściło i tak zbyt ciasne mieszkanie? MoŜe jego
siostrzyczka jest ładniejsza lub mniej chorowita? MoŜe rodzice przeŜywają
akurat konflikty małŜeńskie? Małe dzieci nie znają się na tych wszystkich
sprawach, ale odczują je bezbłędnie. Usłyszałam kiedyś przypadkiem ciekawą
rozmowę dwóch małych dziewczynek. Marysia mówiła, Ŝe jak będzie duŜa,
zostanie mamusią. Ewa natomiast twierdziła, Ŝe nie będzie miała dzieci.
"Dlaczego nie chcesz mieć dzieci?" - pyta Marysia. "Bo to okropny kłopot" -
odpowiada powaŜnie Ewa. "Ale jakie szczęście dla matki" - mówi Marysia.
Jeśli rodzice nie dadzą dziecku doświadczyć miłości, jeśli nie ujawnią
swoim zachowaniem, Ŝe samo jego istnienie jest dla nich radością, dziecko
odwróci od świata smutną twarz i opuści bezradnie ręce w przekonaniu o
własnej małej wartości. Małe dzieci nastawione są na rodziców jak kwiaty
zawsze zwracające się do słońca. Biedne są kwiaty w pochmurne i zimne lato
- spuszczają głowy i marnie rosną.
Dziecko wyrasta z kołyski
Opowiadała mi koleŜanka, Ŝe kiedy oczekiwała przyjścia na świat córeczki,
pragnęła - gdyby mogła - odwlec jej urodzenie. Czuła bowiem niepokój o
dziecko: czy zdoła je uchronić przed chorobami, wypadkami, złym wpływem
itd., a na razie chroniła je bezpośrednio na miarę własnego Ŝycia i
zdrowia. Nie wiem, jak częste są takie odczucia, ale na pewno bardzo częsty
jest niepokój rodziców o dziecko juŜ narodzone. Chciałoby się uchronić je
przed wszelkim złem, a najłatwiej to zrobić trzymając dzieci blisko siebie,
w bezpośredniej zaleŜności, o wszystkim za nie decydując. Tymczasem dziecko
rozwija się i musi stawać się coraz bardziej od rodziców niezaleŜne.
Sprzeciwiać się temu - to byłoby jak nie chcieć urodzić i w imię
bezpieczeństwa dziecka pozbawić je powietrza.
Oczywiście, uniezaleŜnienie dziecka musi przebiegać etapami i stopniowo,
gdyŜ z samodzielności uzyskanej nagle i bez przygotowania nie umiałoby
korzystać, co rzeczywiście często się zdarza. WaŜne jest więc, Ŝeby nie
przeoczyć tych etapów i traktować dziecko stosownie do wieku. Nie chodzi o
jakąś skomplikowaną wiedzę z psychologii rozwojowej, ale postępowanie
zgodnie z prawdą, Ŝe dziecko rośnie, a rosnąc potrzebuje nie tylko coraz
większych ubrań, ale takŜe coraz większego zasięgu decydowania o sobie.
Mama syna kołysała: Luli spać juŜ pora.
Synek wołał od poduszki: Idę pole orać,
Mama syna kołysała: Luli, śpij mój złoty.
Synek wołał z kołyseczki: Idę do roboty.
Mama syna kołysała: Luli modre oczy.
Synek porwał czapkę, buty, z kołyski wyskoczył.
(A. Kamieńska)
W trosce o bezpieczeństwo dziecka, i z miłości do niego, moŜna nie
zauwaŜyć, Ŝe pora mu juŜ wyskoczyć z kołyski. Starając się je zatrzymać,
moŜna wreszcie stwierdzić ze smutkiem, Ŝe rzecz juŜ się dokonała: w domu
nie ma dziecka, jest człowiek dorosły i obcy - bo siedząc przy kołysce nie
towarzyszyło mu się w jego dorastaniu.
Wbrew pozorom oczywistości procesu dorastania, sytuacja taka jest nader
częsta. Rodzice cieszą się z kaŜdego osiągnięcia dziecka (siadanie,
chodzenie, dobre stopnie itd.), ale z osiągnięcia zgodnego z ich planem i z
ich wyobraŜeniem o tym, jakie dziecko powinno być, nie dopuszczają do
decydowania o sobie albo pozwalają na decydowanie w mniejszym zakresie, niŜ
wskazywałby wiek dziecka. Tymczasem tylko trening w decydowaniu moŜe
doprowadzić do osiągnięcia prawdziwej dojrzałości psychicznej w wieku
dojrzałym.
Proces ten zaczyna się juŜ w wieku niemowlęcym, kiedy dziecko ma do
pewnego stopnia prawo decydowania o niektórych sprawach, np. o ilości
poŜywienia. Dzieci tak samo jak dorośli lubią jeść duŜo lub mało, zaleŜnie
od konstytucji fizycznej, ruchliwości itp., a takŜe mają róŜny apetyt w
róŜnych dniach i porach dnia. Tymczasem zmusza się je często do jedzenia
przy kaŜdym posiłku tej samej ilości, która, choć zalecana przez lekarzy,
jest tylko wartością statystyczną, czyli średnią dla bardzo róŜnych dzieci.
Nie ma obawy, Ŝeby zdrowe dziecko, któremu dostarcza się właściwe
poŜywienie, zagłodziło się, natomiast przez przymuszanie osiąga się to, Ŝe
przyjemna z natury czynność - jaką jest jedzenie - staje się niemiła i
kojarzy się z przykrościami. Stąd najczęściej wywodzą się późniejsze
kłopoty z jedzeniem, będące zmorą dzieci i rodziców.
Samodzielność postępuje dalej stopniowo, gdy dziecko zaczyna samo się
ubierać, jeść i wybierać sobie towarzystwo. Trzeba mu w tym, oczywiście w
granicach rozsądku, zostawić swobodę. Dzieci, którym nie pozwala się jeść
samodzielnie, gdy zdradzają do tego ochotę, później zwykle długo trzeba
karmić. To samo odnosi się do ubierania, a czasem i do wyboru tego, co na
siebie włoŜyć (lubią to juŜ dzieci kilkuletnie). Trzeba im w tym pomóc,
ucząc wyboru zaleŜnie od temperatury i sytuacji, jeśli jednak nie zostawi
się Ŝadnej swobody w tym względzie, moŜe się zdarzyć, Ŝe przez całe Ŝycie
nie będą się umiały stosownie ubrać i znaleźć własnego stylu w wyglądzie
zewnętrznym.
Jeszcze powaŜniejsza sprawa jest z małymi przyjaciółmi. JeŜeli rodzice
zabronią bawić się z kolegą ulubionym, ale np. brudnym, sprowokują pierwsze
powaŜniejsze nieposłuszeństwo, gdy dziecko za pomocą drobnych oszustw
będzie ten zakaz omijać, albo - co jeszcze gorzej - spowodują pierwszą
zdradę. Taka zdrada moŜe być powodem dręczącego poczucia winy, albo jeŜeli
poczucie to zostało stłumione, nauką niedotrzymywania zobowiązań na
przyszłość. To, Ŝe została dokonana pod presją zewnętrzną, nie zmienia
zasadniczo sytuacji - przecieŜ jeśli człowiek dorosły porzuca przyjaciela
lub współmałŜonka, teŜ czyni to na skutek jakichś czynników, które wydają
mu się od niego samego niezaleŜne.
Stopniowo wzrastający zakres decydowania o sobie łączy się ze stopniowym
odchodzeniem od rodziców. Odejście to nie musi oznaczać zerwania przyjaźni,
ale moŜe się tak stać, jeśli nie umie się uszanować prawa dorastających
dzieci do własnych spraw i w obawie, by dziecko nie popełniło błędu lub nie
naraziło się na niebezpieczeństwo, usiłuje się o wszystkim wiedzieć, o
wszystkim decydować.
Gdy dziecko po raz pierwszy woli zostać z kolegami na podwórku, niŜ
wrócić z mamą do domu, zaczyna się jego odchodzenie. Wraca potem brudne,
nieraz potłuczone, nieraz z zapasem brzydkich słów, ale odchodzić musi: na
podwórko, do kolegów, przyjaciół, sympatii, bo tam uczy się Ŝycia na własny
rachunek i z nimi - rówieśnikami (a nie z pokoleniem rodziców) - spędzi
Ŝ
ycie. WaŜne jest, Ŝeby miało dokąd wracać, Ŝeby dom nie był zawsze pusty,
a rodzice zawsze zaabsorbowani tylko swoimi sprawami, ale gotowi
porozmawiać, wysłuchać, pomóc. To dopuszczenie pewnej swobody dziecka,
zawsze połączonej z pewnym ryzykiem, wymaga od opiekunów swoistej ascezy,
ale jest prawem dziecka, które Korczak nazywa mocno, aŜ drastycznie: prawem
dziecka do śmierci. JeŜeli rodzice umieją to prawo uszanować, zachowują
szacunek i przyjaźń swego dziecka, a tym samym szansę kontaktu z nim i
wpływu na jego postępowanie.
Kiedy czyta się Ewangelię o odnalezieniu Pana Jezusa w świątyni, zadziwia
samodzielność, jaką dawano dwunastoletniemu Chłopcu - sporo czasu minęło,
nim Rodzice zorientowali się, Ŝe Dziecko nie wraca z nimi do domu. Kiedy
jednak zauwaŜyli to, robią tak jak zrobiliby wszyscy rodzice w podobnej
sytuacji: szukają i Matka zwraca się z wymówką: "CóŜeś nam uczynił?" Tak
robi kaŜda matka, ale nie kaŜda umie i dalej postąpić jak Matka BoŜa -
słuchać wyjaśnień Dziecka i traktować Je z szacunkiem.
Miałam kiedyś ciekawe zdarzenie w grupie terapeutycznej: pewna kobieta
opowiadała o trudnościach z synem. Wracał późno do domu, a gdy pytała,
gdzie był, milczał. To właśnie wydawało się jej najgorsze: dlaczego nie
odpowiada? Poprosiłam, Ŝeby opowiedziała dokładnie swoje zachowanie w
takiej sytuacji, a potem odegramy ją: ona będzie synem, ja matką. Zaczęłam
robić jej wyrzuty. Tłumaczyłam, dlaczego się niepokoję, prosiłam i groziłam
- a ona nic. Dopiero później opowiedziała nam, dlaczego milczała.
Zasypywana gradem wymówek i pouczeń nie mogła właściwie dojść do słowa, a
kiedy wreszcie umilkłam, była tak zdenerwowana, Ŝe "miała całkiem pustą
głowę" i w ogóle nie była w stanie się odezwać. Wtedy zrozumiała swój błąd
w postępowaniu z synem.
Nie wystarczy spytać: "CóŜeś nam uczynił?", trzeba jeszcze spokojnie
poczekać na odpowiedź, nie doprowadzając wpierw dziecka do takiego
zdenerwowania, w którym odpowiedzieć nie jest w stanie. Dopiero wówczas
moŜemy się dowiedzieć, co właściwie zaszło i dlaczego. Młody człowiek moŜe
błądzić i wtedy tym bardziej potrzebuje pomocy, ale pomoc nie będzie
moŜliwa, jeśli nie nawiąŜemy z nim prawdziwego kontaktu, jeśli zapomnimy,
Ŝ
e wyszedł juŜ z kołyski, Ŝe ma swoje własne plany i sprawy, którym naleŜy
się szacunek, choćby nie były jeszcze zbyt dojrzałe. Nie moŜna dziecku dać
dojrzałości; moŜna tylko stworzyć warunki, w których ta dojrzałość moŜe
wzrastać.
Między lądem a morzem
Młodszy wiek szkolny charakteryzuje się harmonią fizyczną i pewnym
uspokojeniem psychicznym. Mniej chorób, mniej kłopotów wychowawczych, z
wyjątkiem trudności w dostosowaniu się do szkoły, która w obecnym systemie
nauczania (duŜa liczba godzin lekcyjnych, lekcje w róŜnych porach często
kolidujących z posiłkami, ciągłe zmiany sal lekcyjnych i nauczycieli, z
których kaŜdy ma nieco inne wymagania) powoduje wielkie zmęczenie dzieci i
jest przyczyną licznych nerwic. Zasadniczo jednak dzieci w tym wieku są
"łatwe", chętnie dostosowują się i do nauczycieli i do kolegów, wierzą w
to, co się mówi, choćby to, co mówią róŜne osoby, było sprzeczne między
sobą.
Wiek dorastania (mniej więcej dwanaście - osiemnaście lat) wszystko to
zmienia. W początku tego okresu następuje dojrzewanie seksualne, stanowiące
wewnętrzną bazę hormonalną zmian. Dzieci są w tym okresie bardziej podatne
na choroby, łatwiej się męczą, często są rozdraŜnione, a ich uczucia znowu
(jak we wczesnym dzieciństwie) stają się chwiejne i łatwo przerzucają się
ze skrajności w skrajność: od zachwytu do rozpaczy. Bardzo szybko wtedy
rosną, często ten wzrost jest nie całkiem proporcjonalny, np. długość
kończyn i waga ciała rosną szybciej niŜ mięsień serca. Stąd zasłabnięcia,
senność, trudność w skupieniu uwagi i nieraz kłopoty z nauką szkolną.
Wszystko to następuje około dwóch lat wcześniej u dziewczynek, które w
piątej klasie są nieraz o głowę wyŜsze niŜ ich koledzy. Dlatego
przygotowanie do okresu dorastania i uprzedzenie o kłopotach z nim
związanych w klasie czwartej nie jest wcale za wczesne.
Okres dorastania to nie tylko dojrzewanie fizyczne, to czas wchodzenia w
Ŝ
ycie dorosłe, kiedy człowiek nie jest juŜ dzieckiem, ale nie jest teŜ
dojrzały. Ten okres "między lądem a morzem" ma ogromne znaczenie dla
rozwoju jednostki, a takŜe dla rozwoju społeczeństw, gdyŜ jest nie tylko
wprowadzeniem w Ŝycie dorosłe, w sensie fizycznym, i w sposób Ŝycia, ale
takŜe przez swoją długotrwałość okazją do przewartościowań, do tworzenia
nowych idei, do pójścia dalej niŜ starsze pokolenie.
śeby to było moŜliwe, dziecko musi najpierw zakwestionować to, co
przedtem przyjmowało "na wiarę" i bez zastrzeŜeń, musi samo przemyśleć
wszystko na nowo. Znów zwraca się do siebie, ale juŜ nie tylko
egoistycznie, ale autorefleksyjnie. Zastanawiając się nad własnymi stanami
psychicznymi, uczy się wczuwania w przeŜycia innych ludzi. Zawiązuje
głębsze i trwalsze przyjaźnie, przeŜywa młodzieńcze zakochania. Poznaje
swoją odrębność juŜ nie tylko fizyczną - co stało się w pierwszych latach
Ŝ
ycia - ale psychiczną, moŜliwość zajęcia stanowiska odrębnego od innych.
Przez uzyskanie samodzielności myślowej zmienia się pozycja dziecka. JuŜ
nie tylko zaleŜy od innych, lecz samo moŜe dawać. MoŜe, ale z tej
moŜliwości rzadko umie korzystać. Na razie walcząc o samodzielność jest
przede wszystkim krytyczne wobec wszystkich. Małe dziecko mogło być
nieposłuszne, ale nie kwestionowało samej zasady autorytetu dorosłych.
Teraz wszystkie autorytety są zakwestionowane. To okres wielkiego
krytykowania rodziców - którzy, jak się okazało, nie są doskonali -
starszego pokolenia, które teŜ nie jest takie świetne, jak to usiłowało
wmówić, i całego świata, który - jak się w tym wieku dowiadujemy - jest
urządzony wcale nie najlepiej.
Dziecko odczuwa swoją samodzielność i psychiczną niezaleŜność. Jego
zwrócenie się do innych ludzi nie musi juŜ być szukaniem oparcia. Dostrzega
niesprawiedliwość i zakłamanie. Ustosunkowuje się do nich krytycznie,
równocześnie jednak czuje się bezsilne, nie umie działać. Zajęte
analizowaniem samego siebie i ocenianiem innych nie wie jeszcze, co robić,
by zły stan zmienić. Nie umie jeszcze podjąć odpowiedzialności za innych.
W tym okresie starsze pokolenie powinno młodym pomagać nie tyle tłumiąc
ich krytycyzm, co ucząc zrozumienia: zrozumienia siebie, kolegów, rodziców.
Początkowo nie jest to łatwe, bo dzieci dorastające mają tendencję do
widzenia wszystkiego krańcowo: czarno-białe, stąd ich sądy są powierzchowne
i kategoryczne. Staranie o wzajemne zrozumienie musi polegać na spokojnym
wysłuchiwaniu tego, co dziecko ma do powiedzenia, na cierpliwym czekaniu,
Ŝ
eby wytłumaczyło swój punkt widzenia i na pokazywaniu rzeczy takŜe od
swojej strony i wyjaśnianiu swoich motywów.
Pomocą będzie tu pełna spokoju atmosfera domowa. Dziś, gdy Ŝycie
codzienne jest tak trudne, a wszyscy bardzo zmęczeni, niełatwo o ten
spokój, ale trzeba się przynajmniej starać o pewien dystans do kłopotów, do
samego siebie, a nawet do wynikających awantur. Trudno, zdarzyło się, ale
to nie znaczy, Ŝe trzeba podtrzymywać na siłę wypowiedziane w irytacji
zdanie, czy przewlekać konflikty. "Słońce niech nie zachodzi na pogniewanie
wasze" - powiedział św. Paweł i jest to rada nie tylko dobra moralnie, ale
ogromnie trafna psychologicznie - wszystkie sprawy konfliktowe powinny być
załatwione przed nocą. Jutrzejszy nowy dzień musi mieć swoją szansę bycia
dniem naprawdę nowym.
Pęd do samodzielności jest u nastolatków słuszny, a nawet konieczny,
poniewaŜ jednak nie łączy się jeszcze z doświadczeniem, moŜe doprowadzać do
sytuacji trudnych, a nawet dramatycznych. Pomocą znowu niech nie będzie
tłumienie tej naturalnej tendencji, ale uczenie refleksji i
odpowiedzialności za swoje czyny.
Najsłuszniejszym wyjściem jest traktowanie dorastającego dziecka coraz
bardziej po partnersku, to znaczy trzeba wspólnie omawiać sprawy przed
podjęciem decyzji, doprowadzać do pewnych umów, np. dotyczących podziału
obowiązków, pory wracania do domu itd. Zapewne te umowy będą nieraz łamane
- wtedy trzeba się modlić o cierpliwość i zaczynać od początku. Mimo
wszystko jednak demokracja daje w domu najlepsze wyniki. W demokracji
wszyscy mają równe prawo do szacunku, do wypowiedzenia swojego zdania, ale
teŜ wszyscy mają obowiązki. W demokracji decyzje władzy są jawne, a zasada
ta daje świetne rezultaty i w domu. Jeśli na przykład wiadomo, ile rodzice
zarabiają, ile kosztuje jedzenie, opał itp., to sprawa zakupu (lub nie)
czegoś, czego dziecko pragnie, nie będzie w jego oczach wynikiem złego
humoru czy uporu rodziców, ale logicznym następstwem faktów.
W ten sposób dzieląc się decydowaniem, rodzice uczą dzieci wchodzenia
zarazem w obowiązki i odpowiedzialność. Okazując dzieciom zaufanie,
pokazują, Ŝe same muszą odpowiadać za siebie. Oczywiście, pewne normy są w
kaŜdej rodzinie konieczne i tym bardziej stanowczo mogą być przestrzegane,
im mniejszą wagę przywiązuje się do nieistotnych drobiazgów. Konieczna jest
teŜ pewność, Ŝe jeśli dziecko w swojej drodze do dojrzałości zrobi błąd,
rodzice na pewno mu pomogą.
Dziecko ćwiczy się powoli w podejmowaniu decyzji, w rozumieniu innych, w
powściąganiu siebie, a kiedy nauczy się juŜ nie tylko współczuć, ale i
pomagać, nie tylko krytykować, ale działać aktywnie na rzecz innych ludzi,
juŜ nie będziemy o nim mówić "dziecko". To juŜ właściwie, niezaleŜnie od
wieku, człowiek dojrzały, który umie patrzeć na sprawy nie tylko ze swojego
punktu widzenia. Zachowuje zdolność krytycyzmu i współczucia, ale umie teŜ
aktywnie i konsekwentnie działać w obranym celu i podejmować
odpowiedzialność.
Młodość
Młodość jest tym okresem Ŝycia, kiedy nie jest się juŜ dzieckiem, ale nie
jest się teŜ jeszcze dorosłym. Czasami o człowieku dojrzałym wiekiem mówi
się, Ŝe jest młody duchem. Znaczy to, Ŝe przypisuje mu się takie cechy,
jakie są zwykle charakterystyczne dla młodości. Właściwa jednak młodość
jest okresem, który następuje, gdy dojrzewanie fizyczne zakończy
dzieciństwo, a zanim zostanie osiągnięta pełna samodzielność Ŝyciowa. Trwa
więc kilka do kilkunastu lat.
Jest to etap Ŝycia, w którym wzrost fizyczny przebiega wolniej i dobiega
końca, doprowadzając do szczytowego okresu sprawności fizycznej, następuje
pewne uspokojenie burzliwych emocji (przeŜywanych w okresie dojrzewania
seksualnego), ale rozwój psychiczny jest bardzo intensywny.
Rodzą się wtedy nowe zainteresowania: problemami psychologicznymi,
filozoficznymi, estetycznymi i światopoglądowymi. Następują pytania o sens
Ŝ
ycia i własną toŜsamość. W tym okresie człowiek staje się zdolny do
refleksji nad samym sobą, własnym myśleniem i motywami działania. Jest to
teŜ czas dokonywania wyborów i podejmowania decyzji dotyczących zawodu,
stanu, postawy Ŝyciowej, celu Ŝycia; czas zawierania przyjaźni i szukania
współmałŜonka.
W okresie młodości następuje przejście od zaleŜności wobec dorosłych do
samodzielności. Samodzielność ta dotyczy niezaleŜności w decydowaniu o
sobie, a takŜe uniezaleŜnienia się od opinii innych o sobie samym. Dziecko
ocenia siebie tak, jak oceniają je inni, a jego poczucie godności jest
zaleŜne od akceptacji najpierw rodziców, a w wieku szkolnym - rówieśników.
Młody człowiek zaczyna w sobie samym znajdować źródło siły i odporności.
W okresie dojrzewania dziecko przeŜywa okres krytykowania wszelkich zasad
wcześniej mu podawanych i buntu wobec osób, które poprzednio były
autorytetami. Jest to potrzebne dla doświadczenia własnej odrębności, ale w
okresie młodości zaczyna się proces ponownego zwiększania szacunku dla
ludzi, choć z innych juŜ pozycji - nie z poczucia własnej słabości, ale
dostrzegania wartości innych. Często więc młodzi ludzie szukają (choć nie
zawsze znajdują) mistrza, czyli osoby dojrzałej i mądrej, od której moŜna
się uczyć - nie dlatego, Ŝe ma przewagę siły, ale Ŝe uznaje się jej
kompetencje.
W miarę rosnącej dojrzałości wzrasta odporność na niejednoznaczność,
czyli umiejętność oceniania ludzi i zjawisk nie tylko w kategoriach
skrajnych (czarne - białe), ale dostrzegania odcieni subtelnych,
zauwaŜania, Ŝe ta sama osoba moŜe mieć jednocześnie cechy pozytywne i
negatywne, a zdarzenia dobre i złe strony. Pomaga to w dochowaniu wierności
osobom, o których niedoskonałości dobrze się wie i w wytrwałości w
działaniu mimo niepowodzeń.
W okresie młodości przyjaźnie z rówieśnikami stają się bardziej
pogłębione, bo polegają nie tylko na przyjemności wspólnej zabawy jak w
dzieciństwie, ale na przeŜywaniu wspólnych ideałów, wzajemnej pomocy i
wzajemnej akceptacji osób. Rozwija się zdolność działania dla dobra innych,
rozumienia ich potrzeb i podejmowania za nich odpowiedzialności. Ta rosnąca
zdolność miłości z czasem staje się podstawą trwałych związków małŜeńskich,
a takŜe powaŜnej działalności społecznej.
Wszystko to nie następuje z dnia na dzień, ale tworzy się przez kilka
lat. Okres młodości wydłuŜa się obecnie, z jednej strony przez akcelerację,
czyli wcześniej następujące dojrzewanie biologiczne, z drugiej strony przez
dłuŜej trwającą naukę i przygotowanie do pracy zawodowej.
Ta długotrwałość młodości rodzi róŜne problemy, np. z kierowaniem popędem
seksualnym, gdyŜ dojrzewanie seksualne znacznie wyprzedza dojrzałość
osobowościową i społeczną. Z drugiej strony ma teŜ pozytywne znaczenie
społeczne, bo młodzi ludzie są bardziej podatni na zmiany, lepiej mogą
nadąŜyć za postępującym przyspieszeniem przemian. Dzięki temu, młodość jest
nie tylko wprowadzeniem w sprawy ludzi dorosłych (jak w obrzędach inicjacji
u ludów pierwotnych), ale takŜe czasem zmian, poprzez które przekształca
się przyszłość społeczeństw. Wiara, Ŝe zmiany te są pozytywne, powoduje, Ŝe
młodzieŜ nazywana jest nadzieją świata. Okres młodości więc, będący czasem
wybierania z pośród róŜnych moŜliwości, wytycza przyszłość jednostek, a
zarazem przyszłość ojczyzny i świata.
Ten radosny czas wielkich moŜliwości, wzrastania i nadziei, porównywany
do wiosny i poranka, bywa teŜ trudny i pełen cierpienia. MoŜe to być
cierpienie wywołane chorobą lub ubóstwem, trudną sytuacją rodzinną lub
narodową, a takŜe poczuciem zniechęcenia i rozpaczy, gdy widzi się tragedie
współczesnego świata, gdy nie umie się znaleźć odpowiedzi na nurtujące
pytania, gdy czuje się niezrozumianym i samotnym.
Te trudności, w połączeniu z naturalną tendencją do samodzielności, mogą
prowadzić do całkowitego zerwania z doświadczeniem starszego pokolenia,
odrzucenia wartości wyŜszych na rzecz tylko konsumpcyjnych, kryzysów wiary
lub przedwczesnych i przelotnych związków erotycznych, jeŜeli są odczuwane
jako jedyny sposób na przezwycięŜenie izolacji. W młodości problemy własne
i społeczne są bardzo silnie przeŜywane. Brak jeszcze umiejętności ich
rozwiązywania, a przykład starszego pokolenia jest często mało zachęcający.
"W kaŜdej epoce jest rzeczą normalną, Ŝe człowieka ogarnia przeraŜenie,
kiedy zaczyna poznawać świat" - pisze Simone de Beauvoir. W naszej epoce to
przeraŜenie wydaje się szczególnie wielkie, bo zagroŜenia są totalne jak
nigdy dotąd. Gdy człowiek przerazi się czegoś, często próbuje uciekać.
MoŜna uciekać przed bandytą, groźnym psem, nadjeŜdŜającym znienacka
pojazdem, ale jak uciekać przed światem, w którym się Ŝyje? Nie ma dokąd
uciec, chyba Ŝe od samej świadomaści zagroŜenia. Dlatego wejście w świat
łączy się u wielu młodych ludzi z ucieczką w alkohol, narkotyki, terroryzm,
samobójstwo.
Choć moŜna zrozumieć przyczyny takiej ucieczki, jej skutki są tragiczne.
NajwaŜniejszą sprawą w młodości jest więc podjęcie trudu własnego rozwoju
na własną odpowiedzialność. "Musicie od siebie wymagać, nawet gdyby inni od
was nie wymagali", powiedział do młodzieŜy Jan Paweł II. Sam protest, nawet
uzasadniony, jest reakcją w gruncie rzeczy dziecinną. Dopiero
odpowiedzialne działanie na rzecz wartości wybranych, świadczy o
dojrzałości.
Tak więc młodość - ten czas wielkich moŜliwości - jest teŜ czasem
trudnych problemów. Szczególnie cenne jest wtedy znalezienie przyjaciół,
czy przyjaciela (starszego lub rówieśnika), który nie ma tendencji do
pouczania, ale do wspólnego szukania i który teŜ chce wzrastać. Posiadanie
przyjaciela nie dopuszcza do poczucia samotności, a jednocześnie ułatwia
znalezienie odpowiedzi na najwaŜniejsze pytania Ŝycia.
W "Liście do młodych całego świata" Jan Paweł II przypomina teŜ inną
pomoc: gdy poszukujący sensu Ŝycia młody człowiek zwrócił się do Jezusa,
Jezus popatrzył na niego z miłością (Mk 10, 21), "Gdy wszystko przemawia za
tym, aby zwątpić w siebie oraz w sens własnego Ŝycia, wówczas to spojrzenie
Chrystusa: świadomość miłości, która w Nim okazała się potęŜniejsza od
wszelkiego zła i wyniszczenia - ta świadomość pozwala nam przetrwać."
W okresie młodości swoich dzieci, rodzice często przeŜywają poczucie
bezsilności, bo choć nie mniej kochają swoje dzieci, moŜliwość ingerencji w
ich Ŝycie juŜ się kończy. Zawsze jednak moŜna patrzeć na nie z miłością i
pomagać im tym spojrzeniem.
Piękny kamyczek
W grupie społecznej, jaką stanowi rodzina, kaŜdy oddziałuje na kaŜdego,
ale kaŜdy inaczej, zaleŜnie od swojej roli rodzinnej. Inna jest rola matki,
inna ojca, jeszcze inna dzieci, a i wśród dzieci sytuacja kaŜdego jest
zaleŜna od płci i kolejności przyjścia na świat.
Izabella Bielicka (lekarz i autorka pięknych ksiąŜek o wychowaniu małych
dzieci, które gdyby udało się zdobyć, naprawdę warto przeczytać) nazywa
dziecko najstarsze - eksperymentalnym. Rzeczywiście, jest ono w pewnym
stopniu ofiarą niedoświadczenia rodziców, którzy niepewni jeszcze w swej
rodzicielskiej roli, stosują nadmierne rygory pielęgnacyjne, zbyt
skrupulatnie przestrzegają ksiąŜkowych przepisów, za mało ufając sobie jako
rodzicom. Nieumiejętność prostych zabiegów, jak np. kąpiel dziecka,
powoduje, Ŝe wykonują ją z wielkim skupieniem uwagi i napięciem, które
udziela się dziecku. Nadmierna koncentracja na dziecku krępuje jego swobodę
i powoduje uzaleŜnienie, brak samodzielności. Nie jest to oczywiście regułą
bez wyjątku, ale często występuje.
Jedynak jest całe Ŝycie najstarszy. W nim ogniskują się wszystkie ambicje
i oczekiwania rodziców. Wiele jest dziedzin Ŝycia, w których musi być
dobry, Ŝeby zadowolić rodziców, obserwujących go bacznym okiem: "Nie moŜesz
nas zawieść, mamy tylko ciebie". Wielkie to obciąŜenie dla dziecka starać
się sprostać tylu nadziejom. Choć więc jedynak nie musi donaszać ubrania po
rodzeństwie, często ma osobny pokój, a młodsze dzieci nie niszczą mu
zeszytów i zabawek, to jednak nie ma lekkiego Ŝycia.
Nieraz w rozmowach, a takŜe w psychologicznych badaniach testowych,
jedynacy ujawniają pragnienie posiadania rodzeństwa. Nie jest prawdą, Ŝe
jedynacy zawsze są nieuspołecznieni, bywa tak oczywiście, ale nieraz wręcz
wybijają się w tej dziedzinie, dąŜąc do przebywania z rówieśnikami, których
w rodzinie nie mają. W domu jednak odczuwają jakiś brak. Posiadanie
rodzeństwa uczy pewnych rzeczy zupełnie automatycznie.
PoniewaŜ teraz szkoły pracują przez cały dzień i dzieci chodzą na lekcje
w róŜnych przedziwnych godzinach, trudno poza niedzielą i wolną sobotą
zorganizować wspólny obiad i trzeba jeść dania odgrzewane. "Kto jeszcze nie
jadł?" - pyta więc zawsze Jul wracając ze szkoły i wprawnym okiem ocenia,
na ile porcji trzeba podzielić to, co zostało w garnku czy na półmisku.
Jedynak nie ma tego kłopotu, ale nie ma teŜ okazji do uczenia się w tak
prosty sposób pamięci o innych. Nie ma teŜ okazji doświadczenia relacji
braterskiej: równego z równym, która ma inny charakter niŜ kontakt z nawet
najbardziej demokratycznie nastawionymi rodzicami. Relacji, która później
powinna być główną w jego Ŝyciu dorosłym: w małŜeństwie, w pracy i w innych
grupach społecznych. Bratu moŜna czasem ustąpić, a czasem obstawać przy
swoim zdaniu, ale zawsze trzeba się liczyć z jego obecnością i jego
innością.
Lepiej więc, Ŝeby pierwsze dziecko nie czekało zbyt długo na rodzeństwo,
tym bardziej Ŝe jego przyjście na świat jest zwykle dość trudnym momentem,
tym trudniejszym, im dłuŜej było się jedynakiem. Kiedy rodzi się młodszy
brat lub siostra, dla starszego nagle wszystko się zmienia. Rodzice, którzy
dotąd kochali tylko jego, zajmują się kimś innym: dla niego nie mają czasu,
kaŜą być cicho, ustępować. Babcie i ciocie, które dotąd witały go
entuzjastycznie, teraz ledwo zauwaŜają, a zachwycają się dzidziusiem, jego
chwalą i jemu przynoszą prezenty. Dziecko czuje się zdradzone i odrzucone.
Nieraz stara się wszelkimi sposobami stać się znowu ośrodkiem
zainteresowania: plącze się pod nogami, robi awantury, co pogarsza jeszcze
sytuację, bo oto dowiaduje się, Ŝe jest duŜo gorsze od młodszego, złe,
niegrzeczne. Często pojawiają się wtedy regresywne formy zachowania, będące
podświadomą próbą powrotu do dawnej dobrej sytuacji, a polegające na
powrocie do moczenia się, Ŝądaniu karmienia z butelki lub - u dzieci
starszych - kłopotach szkolnych.
Rodzice powinni więc w tym okresie nastawić się na szczególnie serdeczne
odnoszenie się do starszego dziecka, Ŝeby nie czuło się zaniedbane. Powinno
być uprzedzone o oczekiwanym maluchu i razem z rodzicami przygotowywać się
na jego przyjęcie. JeŜeli jakieś jego rzeczy, np. łóŜeczko, mają być
przekazane młodszemu, dobrze jest zawczasu kupić starszemu dziecku tapczan,
a wtedy ono samo będzie mogło ofiarować niepotrzebne juŜ łóŜeczko, zamiast
czuć się z niego wywłaszczone. Trzeba dziecko starsze włączyć w
przygotowania, ale nie przedobrzyć w opowiadaniu o małym, bo rozczarowanie
moŜe być duŜe, kiedy zamiast obiecywanego kolegi do zabawy, przychodzi do
domu stworzonko bezradne i nieciekawe, a za to bardzo absorbujące matkę.
Bywa teŜ, Ŝe większe dziecko czuje się nagle przytłoczone
odpowiedzialnością, jeśli jego starszeństwo jest nieustannie przypominane.
Dobrze jest teŜ obdarzyć dziecko jakimś atrakcyjnym prezentem z okazji
zostania starszym bratem, co zrównowaŜy trochę prezenty, które będzie
dostawać noworodek. Matka po powrocie ze szpitala powinna najpierw
przywitać starszego, a dopiero potem pokazywać mu braciszka. Wizyty
składane przez rodzinę z okazji urodzenia dziecka i uroczystość chrzcin
powinny być tak zorganizowane, Ŝeby starsze dziecko nie czuło się
pominięte. Trzeba mu teŜ próbować wytłumaczyć, Ŝe serce rodziców nie dzieli
się na coraz mniejsze cząstki z chwilą przybywania dzieci, ale rośnie coraz
bardziej, na czym zyskuje cała rodzina.
Mimo tej czujności starsze dziecko moŜe przez jakiś czas poddawać
rodziców próbom - czy aby na pewno nie kochają go mniej. Kiedy się o tym
przekona, problem blednie, choć wzajemna rywalizacja moŜe się niekiedy
odezwać. DuŜo teŜ moŜe być jeszcze sprzeczek i kłótni, ale jeśli czuje za
nimi spokojną pewność miłości rodziców, nie są one groźne.
To, Ŝe kaŜde dziecko jest inne, wzbogaca rodzeństwo wzajemnie, pokazuje
rozmaitość ludzkich potrzeb, usposobień i zainteresowań. Wzbogaca teŜ
bardzo rodziców. Dzieci w jednej rodzinie dla obserwatora z zewnątrz bywają
podobne, rzadko jednak twierdzą tak rodzice. Dla nich kaŜde jest inne, a w
miarę jak rosną, róŜnicują się jeszcze bardziej. Wtedy, choć nadal
potrzebują rodzicielskiej pomocy, same mają coraz więcej do ofiarowania.
JuŜ nie tylko szczęście bliskości, ale wielką rozmaitość przeŜyć,
wiadomości, doświadczeń. Dzięki dzieciom moŜemy na nowo przeŜyć zachwyt nad
wiewiórką, piórkiem, wiatrem, księŜycem. "Zobacz, jaki piękny kamyczek" -
mówi Janek - "Daję ci go" i wręcza mi z ukłonem kamyk znaleziony na
podwórku. Rzeczywiście, jak dawno nie oglądałam kamyczków tak dokładnie:
jaki ma ciekawy kształt i kolor! Trzeba koniecznie zatrzymać się nad tym
kamyczkiem, bo inaczej okazja przepadnie. Nie doświadczymy jego urody, a co
gorsza, moŜe dziecko zniechęcone nie zechce się z nami dzielić swymi
odkryciami. A przecieŜ są jeszcze ksiąŜki, filmy, wycieczki, przeróŜne
pasje, zbiory, nieoczekiwany zasób wiedzy z jakiejś dziedziny, problemy
moralne, zawody, entuzjazmy - kaŜdy dzień z dziećmi niesie coś nowego.
Zajęcia niby te same, powtarzające się czynności moŜe byłyby i nudne - ale
one zostają jakby w tle, z którego wyłaniają się ludzie Ŝywi, rozmaici, co
dzień inni.
Wychowanie religijne
"Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy nazwani
dziećmi BoŜymi i rzeczywiście nimi jesteśmy" (1J 3, 1). Tę godność ma kaŜdy
człowiek od początku Ŝycia, by jednak dziecko mogło świadomie rozwijać swój
kontakt z Bogiem, musi być wprowadzone w rzeczywistość nadprzyrodzoną, co
jest obowiązkiem całego chrześcijańskiego otoczenia, a przede wszystkim
rodziców. Słowa Chrystusa zwrócone do Apostołów: "Pozwólcie dzieciom
przychodzić do Mnie, nie przeszkadzajcie im; do takich bowiem naleŜy
królestwo BoŜe" (Mk 10, 14),
moŜna rozumieć takŜe jako polecenie dla rodziców. Oni bowiem, jak czytamy
w Konstytucji soborowej, "są pierwszymi zwiastunami wiary" dla swych dzieci
i pierwszymi świadkami Chrystusa.
Kontakt osobisty między człowiekiem a Bogiem jest sprawą łaski i
tajemnicą, nie moŜe być więc przez rodziców przekazany dzieciom tak, jak
się daje jakieś przedmioty, a nawet w ten sposób, w jaki przekazuje się
wykształcenie. Jednak sposób odnoszenia się człowieka do Boga, czyli
postawa religijna, kształtująca się od początku Ŝycia, jest w duŜym stopniu
zaleŜna od otoczenia i rodzice mają na nią wpływ.
KaŜda postawa ma w sobie trzy elementy: poznawczy, uczuciowy i
behawioralny, czyli pewną gotowość do określonego postępowania. Odnosi się
to równieŜ do postawy religijnej. śeby dziecko mogło nawiązać osobisty
kontakt z Bogiem, musi o Bogu przede wszystkim wiedzieć, tak jak kaŜdy z
nas - Ŝeby kogoś pokochać - musi się z nim przedtem zetknąć, zapoznać.
WaŜne jest więc nauczanie religii juŜ w bardzo wczesnym wieku, kiedy
dziecko nie chodzi jeszcze do szkoły ani nawet do przedszkola. Później w
uczeniu religii pomagają rodzicom katecheci, w tym najwcześniejszym okresie
tylko rodzice przekazują w rozmowie pierwsze wiadomości o Bogu.
Od rodziców dziecko dowiaduje się o istnieniu Boga i o tym, kim Bóg jest.
JeŜeli sprawy religii są częstym przedmiotem rozmów w domu, dziecko
wcześnie nabiera przekonania o ich waŜności. JeŜeli się o nich nie mówi lub
pojawiają się bardzo rzadko, po sprawach materialnych, problemach jedzenia,
programów, telewizyjnych. sąsiedzkich plotkach itd., dziecko przyzwyczaja
się sądzić, Ŝe nie mają one większej wagi albo Ŝe rzeczy BoŜe są czymś
wprawdzie odświętnym, ale bez znaczenia dla codziennego Ŝycia.
Małe dziecko jest ogromnie chłonne i wiedzę o Bogu przyjmuje chętnie i ze
zrozumieniem. MoŜna ją podawać przy róŜnych okazjach (na spacerze, przy
posiłkach, przed snem) w sposób dostępny dla wieku dziecka, bez uŜywania
jednak dziecinnych zdrobnień, które mogą spowodować przekonanie, Ŝe sprawy
Boga są czymś dziecinnym, przeznaczonym - jak bajki - tylko dla dzieci, co
moŜna odrzucić, gdy się dorośnie. Dlatego język powaŜny i zrozumiały jest
tu najodpowiedniejszy.
Nie naleŜy jednak, kierując się pragnieniem dostosowania do poziomu
dziecka, przekazywać mu Ŝadnych informacji, które później trzeba by
odwoływać. Opowiadając na przykład dziecku o stworzeniu świata trzeba juŜ
wtedy mówić, Ŝe powstał nie od razu, a opis siedmiu dni jest sposobem
opowiedzenia tego. W przeciwnym razie, gdy dziecko zacznie się uczyć o
ewolucji, moŜe odrzucić całą naukę o stworzeniu.
Dzieci mają duŜe wyczucie tajemnicy i o tajemnicach wiary moŜna im mówić
bardzo wcześnie, zaznaczając, Ŝe tego i dorośli nie mogą zrozumieć.
Wierzymy w Boga i ufamy Mu, ale wiele spraw pojmiemy dopiero w niebie.
Przyznając się do swojej bezradności, jeśli idzie o zrozumienie niektórych
problemów, nie tracimy bynajmniej autorytetu wobec dziecka. Jest znacznie
gorzej, jeśli udając, Ŝe rozumiemy coś, dajemy odpowiedzi fałszywe i
wykrętne, które nie mogą dziecka zadowolić, albo zadowalają je tylko do
czasu, kiedy poznając ich powierzchowność, traci pod tym względem zaufanie
do rodziców. Inna rzecz, Ŝe chcąc sprostać pytaniom dzieci, sami musimy się
dokształcać, aby o tajemnicy mówić tam, gdzie istotnie chodzi o tajemnicę,
a nie o brak naszej wiedzy religijnej, którą moŜemy zdobyć.
Dziecko o rozbudzonych zainteresowaniach religijnych zadaje pytania
nieraz bardzo trudne i moŜemy to traktować jako bodziec do własnego rozwoju
pod tym względem. MoŜna jednak, gdy takie problemy zostaną przyniesione
przez Ŝycie (np. choroba w rodzinie, wiadomość o jakiejś klęsce Ŝywiołowej
itp.) powiedzieć o własnych trudnościach w zrozumieniu np. sensu
cierpienia, wyjaśniając, Ŝe i te cięŜkie dla nas sprawy, choć
niezrozumiałe, powierzamy Bogu i z Niego czerpiemy otuchę. "Jak kogo
pociesza własna matka, tak Ja was pocieszać będę; w Jerozolimie doznacie
pociechy" (Iz 66, 13). Nasza Marysia bardzo lubi rozmawiać o Bogu, gdy
jednak dojdziemy do spraw, których obie nie jesteśmy w stanie zrozumieć,
mówi spokojnie: "Przypomnij mi w niebie, Ŝebym spytała o to Pana Boga".
Obraz Boga wytworzony we wczesnym dzieciństwie trwa i w późniejszym
Ŝ
yciu. JeŜeli dziecku mówi się o Bogu jako o skrupulatnym a mściwym
buchalterze liczącym jego niegrzeczności, juŜ wtedy przygotowuje się
niejako jego późniejsze odejście od wiary w okresie dorastania. Często
odejście od Boga jest tylko odejściem od tego fałszywego obrazu, jaki
człowiek nabył w dzieciństwie, a z którym człowiek dorosły nie moŜe się
pogodzić. Traktowanie Boga jako postrachu, mającego ułatwić zadania
wychowawcze rodziców, czy bogatego wujka, który jest miły, póki spełnia
rozliczne prośby, jest przekazywaniem dziecku fałszywego obrazu Boga,
utrudnianiem mu zwrócenia się do Boga z miłością i niedopuszczaniem do
Jezusa.
Brak miłości w rodzinie w pierwszych latach Ŝycia dziecka równieŜ
utrudnia mu wytworzenie sobie właściwego obrazu Boga jako Ojca, do którego
zwraca się z pełnym zaufaniem i zawierzeniem. Dzieci nie mające zaufania do
rodziców, na których nie mogą liczyć, i poczucia bezpieczeństwa w rodzinie,
nie mają wzoru, na którym mogłyby się uczyć swego stosunku do Boga:
"Wprowadziłem ład i spokój do mojej duszy, jak niemowlę u swej matki, jak
niemowlę - tak we mnie jest moja dusza" (Ps 131, 2).
Związanie pozytywnych uczuć z postawą religijną ułatwia teŜ klimat
domowy, a szczególnie róŜne święta, tradycje i obyczaje, jeśli podkreśla
się ich religijne znaczenie. Radość z przyjścia Jezusa na ziemię, leŜąca u
podstaw przyjemności świątecznych, zatrze się, jeśli tradycję sprowadzi się
tylko do folkloru i form zewnętrznych. Podtrzymywanie zwyczajów
ś
wiątecznych ma podwójne znaczenie: ze względu na treści, na które
wskazują, i na okazję do współdziałania dla wszystkich członków rodziny.
Znaki pozbawione treści - puste, stają się tylko przesądem. Znaki
wyraŜające treść bogatą - wzbogacają nas. Warto więc zabiegać i o ich
podtrzymywanie w Ŝyciu rodziny i o zrozumienie ich treści.
Obecnie bardzo wiele zwyczajów ulega zapomnieniu. MoŜna jednak poprosić
babcię, by przypomniała choć niektóre z nich. Wspólne przygotowywanie
ręcznie robionych zabawek na choinkę da okazję do przypomnienia znaczenia
ś
wiąt BoŜego Narodzenia, a malowanie pisanek - do rozmowy o Ŝyciu i Dawcy
Ŝ
ycia. Sztuka ulotna, trwająca tylko kilka godzin na malowanych skorupkach,
ś
wiątecznie nakrytych stołach, misternie pociętych bibułkach, nie zwiększa
naszego stanu posiadania, ale wzbogaca nasze Ŝycie tym bardziej, im
bogatsze treści się za nią kryją. Świeca roratnia ustawiona w domu w czasie
Adwentu moŜe się stać znakiem przypomnienia, Ŝe przeŜywamy okres
oczekiwania i przygotowania do BoŜego Narodzenia, a ograniczenie hałaśliwej
muzyki w okresie Wielkiego Postu moŜe przypominać wewnętrzne znaczenie tego
okresu.
Oczywiście, najczęściej mówimy sobie: A któŜ ma dziś czas na takie
rzeczy? Ale na co właściwie mamy czas? PrzecieŜ mamy i na oglądanie
telewizji i na tłumaczenie znajomym, jak bardzo jesteśmy zajęci i na
wypominanie dzieciom, Ŝe nie chcą z nami rozmawiać. Nie moŜemy nie mieć
czasu Ŝyć, a rodzina jest wspólnym sposobem Ŝycia. Niech się to wspólne
Ŝ
ycie nie ogranicza do wspólnej kasy i wspólnego telewizora. Wspólne
przeŜywanie spraw BoŜych, które na zewnątrz wyraŜa się w rozmowach i w
znakach wskazujących na te wartości, jest częścią wychowania religijnego.
Kościół w domu
W kształtowaniu postawy religijnej, czyli sposobu zwrócenia się do Boga,
ma znaczenie ukazanie dziecku wartości nadprzyrodzonych i ułatwienie mu
emocjonalnego do nich przylgnięcia. Trzecim elementem tej postawy, ściśle
związanym z poprzednimi, jest gotowość do określonego postępowania wobec
Boga i ludzi. WaŜne są tu praktyki religijne, w które dziecko moŜe
stopniowo wchodzić od drugiego roku Ŝycia. Znak KrzyŜa św., modlitwa;
uczestnictwo we Mszy św. i sakramentach moŜe być wspólnym przeŜyciem
rodziny.
Dziecko chętnie naśladuje rodziców, dlatego nie trzeba małych dzieci
uczyć pacierza tak, jak się uczy wierszyka czy zadanych lekcji, ale
wspólnie się modlić. Wtedy praktyki religijne nie staną się czymś
narzuconym z zewnątrz, co moŜna odrzucić, gdy rodzice przestaną pilnować,
ale wewnętrzną potrzebą. Odnosi się to takŜe do spowiedzi. Jeśli dziecko
wie, Ŝe spowiadają się równieŜ rodzice, widzi, Ŝe nie jest to kara
wymierzana dzieciom za nieposłuszeństwo, ale okazja dla wszystkich do
przeproszenia i pojednania z Bogiem, a takŜe pojednania wzajemnego.
Dziecko nie popełnia grzechów w tym sensie co dorosły, bo nie ma na to
wystarczającej samoświadomości, ale wcześnie wyczuwa, Ŝe robienie innym
przykrości jest złe. Wie teŜ, Ŝe gdy zasmuci mamę, to choć jest ona zawsze
gotowa wybaczyć, trzeba rzucić się jej na szyję, uściskać i przeprosić.
Spowiedź małego dziecka nie powinna więc być wyliczaniem wszystkich
niegrzeczności, których zresztą nie jest w stanie spamiętać, ale właśnie
takim pojednaniem z Bogiem, o którym juŜ wie, Ŝe choć nie moŜna Go zobaczyć
ani zrozumieć, jest Ojcem, który je stworzył i kocha jeszcze bardziej niŜ
rodzice.
Postępowanie w stosunku do innych ludzi jest równie waŜnym elementem
religijności: "albowiem kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie moŜe
miłować Boga, którego nie widzi" (1J 4, 20). O miłości nie moŜna
poinformować, nie moŜna jej nauczyć inaczej niŜ przez doświadczenie.
Wzajemna miłość rodziców, rodziców i dzieci, i między rodzeństwem, pozwala
najbardziej zbliŜyć się do Boga, który jest Miłością, wprowadza Boga do
rodziny. "Nikt nigdy Boga nie oglądał. JeŜeli miłujemy się wzajemnie, Bóg
trwa w nas i miłość ku Niemu jest w nas doskonała" (1J 4, 12).
Wychowanie religijne jest wprowadzaniem dziecka w rzeczywistość
nadprzyrodzoną przez pomoc w wytwarzaniu osobistego, bliskiego stosunku do
Boga i włączaniem go we wspólnotę Kościoła. Zarówno pierwszego, jak i
drugiego zadania nie moŜna zrealizować przez pouczenie dziecka o istnieniu
Kościoła jako instytucji lub zapisanie do niej dziecka przy okazji
sakramentów czy katechezy. Zewnętrzne oznaki przynaleŜności, jak ponoszenie
pewnych kosztów organizacyjnych (utrzymanie kościołów, punktów
katechizacyjnych, itd.) czy udział w akcjach inicjowanych przez Kościół,
choć niezbędne, teŜ nie stanowią jeszcze o wejściu do Kościoła. Nadal moŜna
pozostawać na zewnątrz, traktując Kościół jak instytucje usługowe, np.
pocztę czy kolej, z których usług korzystamy nie utoŜsamiając się z nimi i
nie czując się za nie odpowiedzialni.
śeby zrozumieć, co to znaczy włączyć dziecko do wspólnoty Kościoła,
trzeba uprzytomnić sobie, co to jest Kościół. Pamiętamy określenie z
katechizmu, Ŝe "jest to mistyczne ciało Chrystusa". MoŜe nie jest to
określenie zbyt jasne, ale chyba dlatego, Ŝe dla wyjaśnienia spraw bardzo
trudnych i bardzo wielkich brak nam odpowiednich słów. Ciało to jest to, co
jest nam najbliŜsze. Blisko mnie jest stół, przy którym siedzę, jeszcze
bliŜej ubranie, ale ciało jest najbliŜej; tak blisko, Ŝe jest mną, a ja
jestem ciałem, choć jednocześnie czymś więcej. UŜycie więc dla określenia
Kościoła słów "ciało Chrystusa" wskazuje na bliskość największą, jaką
moŜemy sobie wyobrazić. Jak włączyć dziecko w taką bliskość z Bogiem? "Bo
gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich" (Mt
18, 20). "W imię moje" - czyli z miłością, bo Bóg jest Miłością. MoŜna więc
powiedzieć, Ŝe gdzie dwie lub parę osób zebranych jest z miłością, tam jest
Bóg. JeŜeli w rodzinie jest miłość: jeśli mąŜ kocha Ŝonę, rodzice dzieci,
dzieci babcię, teściowa synową - jest w niej Bóg. Chrystus wchodzi w
rodzinę tak blisko, Ŝe rodzina staje się Kościołem.
W ten sposób zapraszamy Boga do naszego domu i zarazem włączamy dzieci w
mistyczne ciało Chrystusa - czyli Kościół. Tak tworzy się mały Kościół
domowy będący częścią Kościoła powszechnego. Św. Paweł pisze w Liście do
Kolosan: "Pozdrówcie braci w Laodycei, zarówno Nimfasa jak i Kościół
(gromadzący) się w jego domu" (Kol 4, 15), a w znanej religijnej piosence
dzieci śpiewają: "Czy wy wiecie, Ŝe jesteście Kościołem? Kościołem, w
którym mieszka Ojciec - Bóg".
Jesteśmy Kościołem domowym, jeŜeli się kochamy, a wprowadzamy do Kościoła
dzieci nawet zupełnie maleńkie, takie co jeszcze nic nie rozumieją, jeŜeli
od pierwszych miesięcy Ŝycia uczymy je swoim postępowaniem miłości. Nie
znaczy to jednak, Ŝe mamy tworzyć małe zamknięte kościółki, towarzystwa
wzajemnej adoracji niedostępne dla innych. Kościół jest apostolski, czyli
otwarty dla wszystkich. TakŜe więc domowe kościoły muszą być dla innych
otwarte. Apostołować - to nie tylko pouczać; to przede wszystkim dawać
ś
wiadectwo Chrystusowi przez swoje postępowanie, to - ogarniając wszystkich
miłością - włączać ich do Kościoła. A więc tworzyć Kościół apostolski - to
kochać innych takŜe poza swoją grupą rodzinną. Otwierać swój dom dla
potrzebujących, dzielić się tym, co mamy, choćby było to bardzo skromne:
domowym jedzeniem, nie zniszczonym, a juŜ za małym na dzieci ubraniem,
swoim czasem - o który zawsze najtrudniej, uwagą - gdy ktoś się do nas
zwraca, pamięcią i serdecznością. To zwrócenie się do innych jest teŜ
wychowaniem religijnym dzieci, które na naszych czynach uczą się nauki
Chrystusa bardziej niŜ na słowach. "Jeśliby ktoś posiadał majętność tego
ś
wiata i widział, Ŝe brat jego cierpi niedostatek, a zamknął przed nim swe
serce, jakŜe moŜe trwać w nim miłość Boga?" (1J 3, 17). PoniewaŜ rodzice są
pierwszymi chrześcijanami, z jakimi styka się dziecko, na ich wzór wyrabia
sobie pojęcie o tym, czym jest chrześcijaństwo.
Starając się dać dziecku to co najlepsze, wierzący rodzice pragną
przekazać mu swą wiarę i swą religijność. Często przeŜywają przy tym
trudności, gdyŜ ich własna religijność jest niedojrzała, a miłość
niedoskonała i sami widzą, Ŝe nie moŜe stanowić wzoru. MoŜna nawet
powiedzieć paradoksalnie, Ŝe im bardziej powaŜnie traktują swoją wiarę i
swoją przynaleŜność do Kościoła, tym bardziej widzą, jak niedoskonale ją
realizują.
Nie jest to jednak chyba sytuacja beznadziejna. W drodze do Boga rodzice
nie muszą być dla dzieci wzorem w sensie punktu dojścia i dzieci mogą ich
przewyŜszać; muszą jednak być wzorem w nieustannych staraniach i dąŜeniach,
w wierności wybranym wartościom. Niesłuszne chyba jest nastawienie się
tylko na przekazywanie. W Ŝyciu religijnym moŜna teŜ wiele czerpać od
dzieci. Ich pytania kaŜą nam zastanawiać się nad wieloma sprawami. Wspólna
z dziećmi modlitwa wzmacnia poboŜność dorosłych. Prośba, aby Bóg wspierał
nasze nieudolne wysiłki wychowawcze, nawet gdy rezultatów nie widać, wyraŜa
nadzieję, a miłość do dzieci przybliŜa do Miłości.
W zgodzie ze swoją płcią
Rodzicielstwo jest wprowadzeniem w świat nowych ludzi, a wprowadzać w
ś
wiat to nie tylko umoŜliwiać Ŝycie i rozwój fizyczny, ale takŜe pomagać w
wejściu w sprawy i problemy waŜne w Ŝyciu. Jednym z takich problemów jest
rzeczywistość płci. Jest to rzeczywistość o podstawowym znaczeniu dla
kaŜdego, bo nie moŜna Ŝyć poza płcią. Całe Ŝycie jest się albo kobietą,
albo męŜczyzną, a z tym łączy się wiele spraw, od najdrobniejszych, jak
sposób strzyŜenia włosów, do podstawowych ról w społeczeństwie i rodzinie.
W rzeczywistość tę wprowadza się dziecko poprzez tzw. wychowanie seksualne.
Wychowanie określa się dziś najczęściej jako pomoc w rozwoju wychowanka.
Jest to proces całościowy, moŜna w nim jednak (przynajmniej teoretycznie)
wyodrębnić pewne działy, zaleŜnie od tego, do czego ta pomoc odnosi się
szczególnie. MoŜna więc mówić na przykład o wychowaniu religijnym, gdy
chodzi o pomoc w nawiązywaniu kontaktu z Bogiem. MoŜna teŜ mówić o
wychowaniu seksualnym, stanowiącym pomoc w nauczeniu się Ŝycia zgodnego z
własną płcią. Wbrew pozorom, sprawa nie jest bynajmniej prosta, bo choć
poza bardzo rzadkimi wypadkami patologii, płeć człowieka jest od początku
Ŝ
ycia jednoznacznie określona na planie biologicznym, to psychicznie rzecz
biorąc, ludzie często Ŝyją w niezgodzie z własną płcią nie akceptując jej
albo akceptując przesadnie.
Nieakceptowanie swojej płci moŜe mieć róŜne stopnie od chwilowo
przeŜywanych rozczarowań, aŜ do dewiacji włącznie. Niezadowolenie z czegoś
tak trwale związanego z własną osobą jak płeć, musi mieć oczywiście skutki
głęboko sięgające w Ŝycie człowieka, jego obraz samego siebie, pełnienie
ról Ŝyciowych, poczucie poraŜki i cierpienie.
Pewną odmianą Ŝycia w niezgodzie ze swoją płcią moŜe być teŜ
przypisywanie jej zbyt duŜego znaczenia, wiązanie całej swojej wartości z
atrakcyjnością własnej płci i nieumiejętność Ŝycia bez oparcia w osobie
płci przeciwnej. Osoba tak przeŜywająca swoją płeć, będzie ciągle dąŜyć do
kontaktów seksualnych, jeŜeli zawrze małŜeństwo, będzie ciąŜyć na
współmałŜonku jak bluszcz (a z czasem moŜe jak kula u nogi), a jeŜeli
pozostanie samotna, bez moŜności pełnienia ról seksualnych w małŜeństwie i
rodzicielstwie, będzie się czuła pozbawiona wszelkiej wartości i
nieszczęśliwa. Jest to akceptacja płci, ale brak akceptacji samego siebie
jako człowieka o określonej płci.
śycie w zgodzie ze swoją płcią polega na zadowoleniu ze swojej płci i
widzeniu w niej wartości, ale bez pogardzania osobami płci odmiennej. Jest
to jednocześnie nieprzeakcentowywanie znaczenia płci, "bycia sobą"
niezaleŜnie od podejmowanych ról seksualnych, moŜliwość Ŝycia samodzielnego
bez opierania się na człowieku drugiej płci.
Z tak rozumianą akceptacją swojej płci wiązać się powinien pewien zasób
wiedzy na temat anatomii i fizjologii płci, a takŜe umiejętność - pojmowana
jako wolna decyzja, a nie wewnętrzny przymus - podejmowania ról związanych
z płcią, a więc roli matki i Ŝony, męŜa i ojca, a takŜe realizowania
własnego rozwoju opierając się na właściwościach swojej płci i w ramach
swojej płci, niezaleŜnie od tego, czy zawiera się małŜeństwo czy nie.
Takiego Ŝycia w zgodzie ze swoją płcią trzeba się nauczyć i rodzice
poprzez wychowanie pomagają w tym swoim dzieciom, a w kaŜdym razie powinni
pomóc. Często tej pomocy nie dają, choć myślą, Ŝe to robią dostarczając
pewnych wiadomości poprzez tzw. uświadomienie, a nieraz pomagają, choć nie
zdają sobie z tego sprawy, gdyŜ nie umieją przekazać seksuologicznych
informacji. MoŜe się tak dziać dlatego, Ŝe często wychowanie seksualne
utoŜsamiane jest z przekazywaniem wiedzy z tej dziedziny, podczas gdy w
rzeczywistości, informowanie jest tylko małą jego częścią. Oczywiście,
dzieci powinny otrzymywać prawdziwe informacje o sprawach płci, ale na tym
problem wychowania się nie kończy. JuŜ jednak ta sprawa przysparza rodzicom
wiele trudności, bo często brak im odpowiedniej wiedzy i słownictwa, a
takŜe dlatego, Ŝe czują się zaŜenowani tematem i nie wiedzą, jak taką
"akcję uświadamiania" przeprowadzić.
Myślę, Ŝe części trudności moŜna uniknąć, jeŜeli podstawową informację -
Ŝ
e dzieci rodzone są przez ich matki - poda się dzieciom tak wcześnie, Ŝe w
ogóle nie będą pamiętały, od kiedy ją posiadają. Przyjmą ją wtedy z całą
naturalnością, jak to, Ŝe w dzień świeci słońce, a w nocy gwiazdy, Ŝe
kwiaty kwitną, a samochody poruszają się, choć nikt ich nie ciągnie.
Wszystko to są dla dziecka sprawy równie waŜne i ciekawe, a to, Ŝe o
jednych jest łatwiej mówić niŜ o innych, nie zaleŜy od dziecka, ale od
tego, jak podchodzą do nich dorośli. Z czasem ta wiadomość będzie
uzupełniana po trochu i w miarę potrzeby, przez informacje inne, np. o
anatomii, fizjologii i higienie narządów seksualnych.
W ten sposób unika się Ŝenującej dla obu stron, a niekiedy szokującej lub
ś
miesznej dla dziecka, "konferencji uświadamiającej", a jednocześnie
uprzedza informacje, dochodzące do dziecka inną drogą, np. od kolegów,
które mogą być i mylne, i wypaczające obraz tych spraw.
JeŜeli chodzi o sprawę poczęcia dziecka i współŜycia seksualnego, rozmowa
jest dla rodziców znacznie trudniejsza, bo mają poczucie, Ŝe to co mówią,
jest przez dziecko odnoszone do ich własnego Ŝycia małŜeńskiego,
stanowiącego intymną tajemnicę. Z tej samej przyczyny temat jest krępujący
takŜe dla dzieci, tym bardziej Ŝe sprawą tą interesują się zwykle dzieci
juŜ trochę starsze. Jest to rzeczywista trudność i dlatego rodzice mogą, ku
zadowoleniu obu stron, pomóc sobie ksiąŜeczkami dla dzieci, wyjaśniającymi
te sprawy. KsiąŜki te zawierają opisy biologiczne zgodne z prawdą, są jasno
napisane, a posługują się słownictwem poprawnym i kulturalnym. Dzieci mają
prawo do informacji w nich zawartych i nie naleŜy ich przed nimi taić.
Zainteresowanie tymi sprawami, które niektórym dorosłym wydaje się
ś
wiadczyć o deprawacji, jest neutralną ciekawością wobec rzeczywistości, z
jaką człowiek się spotyka, a zaspokojenie tej ciekawości jest konieczne do
prawidłowego funkcjonowania w Ŝyciu.
Oczywiście, ocena poszczególnych ksiąŜeczek nie moŜe być taka sama.
ZastrzeŜenia budzą niektóre realistyczne ilustracje, które niepotrzebnie
działają podniecająco i słuszniejsze wydaje się w tego rodzaju publikacjach
posługiwanie się rysunkowymi schematami, niŜ fotografiami. W wielu
ksiąŜkach moŜna teŜ mieć zastrzeŜenia co do niektórych ocen moralnych, a
takŜe powierzchowności tych ocen, które są prawidłowe.
Ogólnie moŜna jednak powiedzieć, Ŝe te ksiąŜeczki mogą być bardzo
poŜyteczne, jeŜeli stanowią dla rodziców pomoc w wychowaniu seksualnym.
JeŜeli jednak podanie ich dzieciom stanowi jedyny przejaw tego wychowania,
nie na wiele się przydadzą, gdyŜ wychowanie seksualne jest zakresowo czymś
znacznie szerszym, niŜ proste poinformowanie o niektórych sprawach
związanych z biologią człowieka.
Na wzór ojca i matki
Wprowadzanie dziecka w rzeczywistość płci wymaga dostarczenia mu
informacji z tej dziedziny i rodzice mogą tu znaleźć pomoc w róŜnych
ksiąŜeczkach na ten temat. KsiąŜki jednak nie mogą zastąpić tego, co daje
bezpośredni kontakt. Problemy miłości, małŜeństwa i rodzicielstwa powinny
naleŜeć do rodzinnych rozmów. Rozmowy te w warstwie informacyjnej mogą być
uzupełnione lekturą, ale nic nie moŜe ich zastąpić, jeśli chodzi o
skojarzenia emocjonalne i oceny moralne związane ze sprawami płci. WaŜne
jest nie tylko to, co się mówi, ale jak się mówi.
Sposób mówienia (lub przemilczania) o tych sprawach, informuje dzieci o
tym, Ŝe coś jest dobre lub złe, piękne, smutne czy obrzydliwe. KaŜde
pojęcie ma dwa znaczenia: określenie intelektualne tego, czego dotyczy, i
skojarzenia emocjonalne z nim związane. W wychowaniu seksualnym ta druga
warstwa jest szczególnie waŜna. JeŜeli np. dziewczynka na temat porodu
słyszy przede wszystkim dramatyczne historie powikłań, ze sprawą rodzenia
dzieci skojarzy jej się głównie lęk. JeŜeli chłopiec słyszy, Ŝe o kobietach
mówi się "te głupie baby", będzie miał tendencję do lekcewaŜenia kobiet
itp.
JeŜeli pragniemy, aby dziecko Ŝyło w zgodzie ze swoją płcią, musi widzieć
ją jako wartość. Tego nie moŜna wyczytać w Ŝadnej ksiąŜce. To znaczy
przeczytać moŜna, ale sama informacja niewiele tu zmieni. śeby przeŜyć
swoją płeć jako wartość, trzeba doświadczyć jej wartości, a dzieje się to
zwykle poprzez identyfikację z rodzicem swojej płci. JeŜeli dziewczynka
kocha mamę, doświadcza jej miłości i podziwia ją - chce być taka jak ona.
Podobnie chłopiec chce być podobny do ojca, gdy ojciec jest kochający i
kochany. W ten właśnie sposób dzieci uczą się odnoszenia do własnej płci i
kojarzenia z płcią określonych zachowań i ról społecznych. Zdarza się
jednak, Ŝe w rodzinie kobieta jest postacią nieatrakcyjną, gdyŜ jest np.
krzykliwa, chłodna emocjonalnie itp., albo teŜ dlatego, Ŝe jej pozycja w
rodzinie jest niekorzystna. JeŜeli dziewczynka widzi, Ŝe matka jest przez
męŜa lekcewaŜona wykorzystywana i krzywdzona, stwierdza (oczywiście nie
całkiem świadomie), Ŝe nie warto być kobietą, a chłopiec w takiej sytuacji
uczy się niewłaściwego odnoszenia do kobiet. Podobnie ojciec, którego nie
moŜna kochać i szanować, albo który w domu jest lekcewaŜony przez matkę,
nie stanowi dla chłopca atrakcyjnego wzoru do naśladowania.
Tak więc podstawowym elementem wychowania seksualnego są doświadczenia,
jakie przeŜywa dziecko w swojej rodzinie, dotyczące tego, jak zachowują się
osoby róŜnej płci (przede wszystkim rodzice) i jak się odnoszą do nich
ludzie płci przeciwnej. Dziecko uczy się być kobietą i być męŜczyzną na
wzór matki i ojca. Doświadczenia negatywne w tym względzie zakłócają rozwój
psychoseksualny.
Informacje o zachowaniach związanych z płcią, jakie dziecko zdobywa w
szkole, w środkach masowego przekazu i gdzie indziej, wymagają uzupełnienia
w domu takŜe o odnoszące się do nich oceny moralne. Czytając seksuologiczne
ksiąŜki dla młodzieŜy, odnosi się wraŜenie, Ŝe choć zawierają one róŜne
informacje poprawne z medycznego punktu widzenia i przydatne, to problemy
seksu zostały w nich zupełnie oderwane od małŜeństwa. Mówi się o Ŝyciu
seksualnym w kontekście przyjemności, radości i wzbogacania więzi między
partnerami - i to jest dobre - ale nie wspominając prawie o małŜeństwie,
odrywa się je od wartości takich jak trwała miłość, wierność i
rodzicielstwo. Choć więc nie naleŜy ukrywać wiadomości z tej dziedziny,
trzeba je jednocześnie włączać koniecznie we właściwą hierarchię wartości.
Włączenie to moŜe się dokonać przez skojarzenie spraw płci z wartościami,
którym mają słuŜyć.
Dzięki płci ludzie są bardziej zróŜnicowani, a jednocześnie ukierunkowani
na tworzenie związków małŜeńskich i rodzicielstwo, a przez to na Ŝycie w
grupach społecznych zwanych rodzinami. TakŜe u ludzi, którzy nie łączą się
z osobami innej płci w sensie fizycznym, ich ciało stanowi znak tego
ukierunkowania ku innym. Ciało moŜe być narzędziem miłości seksualnej, a
zawsze jest znakiem tego, Ŝe człowiek jest skierowany do relacji z innymi
ludźmi, do dialogu, do wychodzenia poza własną izolację, do obdarzania
drugiego i tworzenia więzi.
Tak wiec wychowanie seksualne to takŜe uczenie czułości, delikatności,
umiejętności dostrzegania drugiego i jego potrzeb, chęci pomocy. Do Ŝycia
seksualnego, oderwanego od miłości i małŜeństwa, moŜna by przygotować przez
wyuczenie technik współŜycia; do Ŝycia w małŜeństwie i rodzinie trzeba się
uczyć miłości.
Miłości równieŜ nie moŜna się nauczyć z ksiąŜek, a jedynie przez
doświadczenie, które najłatwiej moŜna uzyskać w kochającej się rodzinie.
Pięknie o tym pisze w "Pogance" Narcyza śmichowska: "Jak mnie tak długo
noszono, usypiano, kołysano, jak rozwijałem się w tym cieple uczuć, jak
moja istota nasiąkała niejako tą pieśnią miłości, nie pamiętam - a jednak
to było juŜ Ŝycie moje, to była juŜ przyczyna późniejszych następstw,
chwila rodzicielka wszystkich chwil. Kiedy się pierwszy raz poczułem na
ś
wiecie, kaŜdy mnie kochał - ja się ocknąłem kochając kaŜdego, tak
niezbędną koniecznością organizmu, jak się oddycha, je i pije. Przed
kochaniem nie było dla mnie przeszłości, jak przed Bogiem nie było
początku."
Z miłością małŜeńską wiąŜe się teŜ problem wierności. O miłości pisze się
często i pięknie, moŜe jednak za rzadko mówi się o wierności. MoŜe przez
zafascynowanie pięknem miłości, a takŜe pragnienie autentyczności i
spontaniczności przeŜyć, zapomina się czasem, Ŝe choć wierność bywa trudna,
teŜ naleŜy do istoty dobrze pełnionych ról seksualnych. Wierność,
obserwowana przez dzieci u własnych rodziców, jest tu najlepszym wzorem.
JeŜeli wychowanie seksualne rozumie się jako pomoc w Ŝyciu zgodnym z
własną płcią, płeć traktuje się jako "sposób bycia" kaŜdego człowieka. Ten
sposób bycia jest wyrazem całego człowieka. a nie tylko jakiejś części jego
ciała. Seksualność jest więc nieodłącznie związana z całą osobą ludzką, a
Ŝ
ycie seksualne z całością postaw wobec drugiego, czyli z miłością. Tak to
w kaŜdym razie wygląda z perspektywy chrześcijańskiej. Dla chrześcijanina
jest to zarazem jedyny sposób patrzenia na rzeczywistość płci, bo
chrześcijaństwo nie jest dodatkiem do Ŝycia, ale przenika całe Ŝycie, z
Ŝ
yciem seksualnym włącznie.
W rodzinie chrześcijańskiej więc wychowanie seksualne jest włączeniem tej
sfery Ŝycia w rzeczywistość miłości i Dobrej Nowiny. Naświetlenie jej od
strony moralnej powinno wyraźnie pokazywać, jaki sposób postępowania nie
jest zgodny z normą prawdziwej miłości, ale nie powinno się teŜ ograniczać
do podawania listy zakazów. Chrześcijańskie wychowanie seksualne kojarzy
się najczęściej z ograniczeniami, jakie niosą z sobą normy moralne, a
przecieŜ jest to przede wszystkim otwarcie zawrotnej perspektywy na miłość,
która moŜe łączyć ludzi "na obraz i podobieństwo" Trójcy Świętej. W tej
perspektywie pokazywać trzeba pociągający swym pięknem wzór miłości
wiernej, obdarzającej i płodnej.
Dzieci wchodzące stopniowo w otaczający świat dorosłych, poznają
rzeczywistość płci bardzo często poprzez przykłady wykorzystywania drugiej
osoby dla własnej przyjemności, okazję do zadawania wielu cierpień, źródło
wielu nieszczęść. Wychowanie chrześcijańskie byłoby więc pokazywaniem
Dobrej Nowiny, Ŝe tak być nie musi, bo miłość moŜe być cierpliwa, łaskawa,
nie szukająca swego i moŜe wszystko przetrwać.
Czynić pokój
Zniszczenie, śmierć, rozpacz, moŜe koniec naszego świata - to wojna.
ś
ycie, rozwój, a przynajmniej nadzieja - łączą się z pokojem. Pokój zaleŜy
od wielu skomplikowanych układów: sił kapitału, działalności polityków,
ugrupowań, paktów i konferencji międzynarodowych. Bardzo skomplikowane są
to układy i zawiłe drogi. Zbyt zawiłe i zbyt skomplikowane dla domowej
psychologii.
A jednak... Te zawiłe relacje zaleŜą przecieŜ od ludzi: od przywódców i
popierających ich stronników. ZaleŜą od ludzi, którzy swoim postępowaniem
zmierzają do pokoju lub wojny. ZaleŜą po trosze od kaŜdego; choć na pewno
nie od wszystkich jednakowo. Nie wiemy jednak, czy właśnie w naszym domu
nie rośnie ktoś, od kogo zaleŜeć będzie duŜo, czyja postawa będzie mieć
wielkie znaczenie.
Postawa to względnie stały sposób ustosunkowania się do kogoś lub czegoś.
Postawa wobec pokoju będzie się wyraŜać w tendencji do załatwienia spraw
spornych przemocą lub polubownie. Postawa jest stała względnie - to znaczy
moŜe się w ciągu Ŝycia zmieniać, ale jej zasadniczy kierunek ustala się juŜ
w pierwszych latach Ŝycia: w rodzinie. W naszych domach więc kształtują się
postawy tych, którzy zniszczą świat lub dadzą mu szansę.
Tendencja do reagowania agresją na wszelkie sytuacje sporne i przykre
moŜe się oczywiście ujawniać nie we wszystkich okolicznościach. Na przykład
- ktoś mający zwyczaj bardzo ostrego czy nawet brutalnego traktowania
swoich domowników, moŜe być pokorny i potulny wobec swego szefa w pracy.
Nie mamy tu jednak do czynienia ze zmianą postawy. Przeciwnie, człowiek
mający zwyczaj dochodzenia swoich praw przemocą, będzie tego samego
oczekiwał od innych i dlatego w kontakcie z ludźmi w jakiś sposób od siebie
silniejszymi będzie się po prostu bał. Niech jednak dawny szef stanie się
podwładnym - "juŜ on się odegra".
Skłonność do załatwiania swoich spraw za pomocą agresji i przemocy
powstaje najczęściej juŜ w dzieciństwie. Bardzo wcześnie uczymy dzieci, Ŝe
rację ma ten, kto silniejszy. Uczymy niekoniecznie przez takie
sformułowanie słowne, ale w sposób znacznie bardziej skuteczny, bo przez
częste przeŜywanie sytuacji dowodzących tej tezy.
Klasyczna odpowiedź na pytanie dziecka o uzasadnienie jakichś nakazów:
"Bo ja tak chcę", jest tu pierwszym przykładem. Następnym, jeszcze
wyraźniejszym, jest reagowanie na przewinienia dziecka krzykiem i groźbami.
"Jeśli nie zrobisz tego, co ja chcę, będziesz zbity" - takie ultimatum
słyszą dzieci bardzo często. Przypomina ono wyraźnie groźbę wojny: "Jeśli
wasz kraj nie spełni Ŝądania naszego kraju, napadniemy na was. JeŜeli
będziecie się bronić, będziemy was bić, dopóki nie ugniecie się przed naszą
siłą".
Dzieci najczęściej dobrze wiedzą, Ŝe są zbyt słabe, Ŝeby walczyć z
przemocą fizyczną dorosłych. Poddają się jej, jednak nie z przekonania,
tylko z lęku. Przykre napięcie emocjonalne z tym związane wyładowują na
słabszych od siebie, dokuczając młodszemu rodzeństwu, młodszym kolegom czy
zwierzętom. Ta pierwsza nauka agresji zostaje szybko uzupełniona radami
postępowania w Ŝyciu: "Nie daj sobie nic zabrać; pamiętaj, Ŝeby cię nie
skrzywdzono; bierz pierwszy, bo inaczej ktoś cię uprzedzi; pchaj się, bo
inaczej ciebie wypchają".
Gdy mówi się rodzicom o konieczności zmiany takiego systemu
wychowawczego, najczęściej odpowiadają: "Nas tak wychowywano i jest dobrze,
po co coś zmieniać?" Czy jednak naprawdę jest dobrze? Czy moŜemy być
zadowoleni z najczęściej prezentowanych postaw społeczeństwa? Wydaje się,
nie wspominając nawet o wojnach i mnoŜących się aktach terroru, wystarczy
zwrócić uwagę na to, jak zachowujemy się w kolejkach lub w autobusach w
godzinach szczytu, by zastanowić się nad tym, czy rzeczywiście wychowanie
oparte na przemocy daje dobre wyniki.
Nie trzeba chyba dowodzić, o ile łatwiej i milej byłoby Ŝyć gdyby ludzie
wzajemne stosunki opierali nie na zasadzie kto silniejszy, ten lepszy, ale
na Ŝyczliwości i chęci pomocy. Oczywiście sprawa nie jest całkiem prosta.
Wiemy aŜ nadto dobrze, Ŝe świat nie jest tak doskonały, Ŝeby na wszystko
moŜna się zgadzać, Ŝeby nie trzeba było dochodzić swoich praw. JeŜeli
jednak uznamy, Ŝe przemoc jest tu jedynym sposobem, wychowywać będziemy
ludzi wojny.
Istnieje i rozwija się na świecie ruch zapoczątkowany przez Gandhiego,
realizowany w działalności Martina Luthera Kinga, Jean Gossa i innych,
zwany non-violence - bez gwałtu, bez przemocy. Nie jest to postawa bierna
wobec zła, ale w swoim sprzeciwie nie uciekająca się do przemocy i terroru.
Non-violence wymaga duŜej odwagi cywilnej, nie daje okazji do przyjemnego
wyładowania swego niezadowolenia w agresji, ale Ŝąda zdecydowanego i
odwaŜnego wypowiadania swego zdania. Ta odwaga nie jest podobna do
hiszpańskiego ideału męskości machismo, który polegał na tym Ŝeby nikomu
nie ustępować, nic nie darować i siłą domagać się szacunku. Wymaga za to
cnoty męstwa, to jest odwagi, zdecydowania i spokoju.
W sytuacjach domowych moŜna jej uczyć przez zmianę formuły: "Ja tak
chcę", na: "To jest słuszne i wspólnie się o to starajmy"; przez
zastąpienie bicia - rozmową; krzyku i złości - spokojem. Nie jest to
rezygnowanie przez rodziców z ich praw na rzecz zupełnej samowoli dzieci,
ale wspólne podporządkowanie się zasadom uznanym za słuszne. I dorośli i
dzieci mają swoje prawa w rodzinie; i dorosłych i dzieci obowiązują pewne
normy postępowania. Spokojne i stanowcze przestrzeganie tych praw i zasad
winno być uzasadnione ich słusznością, a nie przewagą siły.
Drugą postawą przeciwną agresji jest postawa tolerancji. Prymitywna
reakcja złości i niechęci do kaŜdego, kto jest inny, leŜy u podstaw
przemocy i wojen. "Inny" - moŜe się róŜnić kolorem skóry, wyznaniem,
fryzurą, sposobem Ŝycia; "inny" - to zawsze gorszy. Ta postawa teŜ
kształtuje się w dzieciństwie. Jeśli w rodzinie wspólnie wyśmiewamy się z
wujka, bo mało zarabia, z cioci, bo się dziwacznie ubiera i znajomego,
który ma niedzisiejsze poglądy, nie dziwmy się dziecku, gdy dokucza koledze
- bo się jąka, koleŜance - bo ma brzydszą sukienkę, a wreszcie bije
przedstawiciela innej rasy.
Tolerancja dla odmienności, przyzwolenie na róŜnorodność, szacunek dla
tych, którzy Ŝyją inaczej niŜ my, powinny towarzyszyć dziecku od pierwszych
lat Ŝycia. Oczywiście, tolerancja powinna obejmować i samo dziecko; jeśli
jest mniej zdolne od brata, jeśli jest nie tak ładne jak córka sąsiadki,
teŜ nie jest gorsze. Nie jest gorsze, nawet gdy zrobi coś złego. Sam czyn
jednak, jeśli jest zły - to jest zły. Na niego nie moŜemy się godzić, bo
tolerancja opiera się na szacunku, nie na obojętności. Nasz sprzeciw nie
powinien jednak mnoŜyć zła przez dodawanie do niego jeszcze naszej
przemocy. Nasz brak zgody na zło powinien być stanowczy, ale non-violence -
bez gwałtu, bo trudno krzykiem nauczyć spokojnego mówienia; trudno przemocą
nauczyć tolerancji i gwałtem zmusić do Ŝyczliwości. Własnym przykładem
najlepiej moŜna wychowywać ludzi pokoju.
Rodzina otwarta
Dom otwarty
Najlepszym, niezastąpionym środowiskiem wychowawczym jest dla dziecka
rodzina. A przecieŜ nie wszystkie dzieci mają rodziny. Po wojnie było w
kraju wiele dzieci - sierot wojennych. Dziś sierot prawdziwych jest bardzo
mało, natomiast duŜo jest tak zwanych sierot społecznych, których rodzice
Ŝ
yją, ale nie mogą, czy teŜ nie chcą, nimi się opiekować. Opiekę nad tymi
dziećmi przejmuje państwo, umieszczając je w domach dziecka, gdzie
wszystkie potrzeby fizyczne dziecka są zaspokojone. JednakŜe instytucja nie
moŜe zaspokoić potrzeb psychicznych: potrzeb miłości i przynaleŜności do
kogoś bliskiego. Dziecko, które dla nikogo nie stanowi szczęścia, samo nie
jest szczęśliwe.
Psychologowie stwierdzają jednomyślnie, Ŝe nie ma lepszego sposobu na
zapewnienie samotnemu dziecku dobrych warunków rozwoju, niŜ umieszczenie go
w rodzinie, która przyjmie je za własne.
Adopcja nie rozwiązuje jednak wszystkich problemów. Większość bowiem
dzieci opuszczonych ma rodziców, którzy choć nie zajmują się nimi, mogą się
kiedyś odezwać. Tych dzieci nie moŜna adoptować - nie moŜna dać ich
rodzinom. MoŜna jednak zrobić coś odwrotnego: moŜna rodzinę dać dziecku.
Rodzina moŜe całkiem bezinteresownie, bez świadomości posiadania dziecka na
zawsze, ofiarować swój dom potrzebującemu jego ciepła dziecku. MoŜna się
stać tak zwaną rodziną zastępczą, która decyduje się wziąć do siebie
dziecko "nie nadające się" do adopcji. "Nie nadają się" dzieci niezbyt
zdrowe, niezbyt ładne i przede wszystkim takie, których rodzice nie chcą
zrzec się praw rodzicielskich. Taka rodzina otwiera się na przyjęcie
dziecka, ale moŜe się zdarzyć, Ŝe i na jego odejście - jeŜeli tak będzie
dla dziecka lepiej.
Rodzinom zastępczym państwo pomaga finansowo, gdyŜ to rozwiązanie uwaŜa
się za najbardziej pomyślne dla porzuconych dzieci. Ta częściowa pomoc
materialna nie równowaŜy jednak nakładu pracy i przede wszystkim serca
danego dziecku. Rodziny takie nie dają dziecku nazwiska, ale dają
nieurzędową, przeznaczoną dla niego samego miłość. Pod wpływem tej miłości
i poczucia bezpieczeństwa dziecko rozkwita i nadrabia zaległości w rozwoju.
Związek ludzi dorosłych z dzieckiem nie własnym, a do tego juŜ częściowo
ukształtowanym przez wcześniejsze cięŜkie przeŜycia, nie jest łatwy.
Dziecko takie ma najczęściej trudności w nawiązaniu więzi uczuciowej, bo
pobyt w zakładzie nie dawał mu okazji do nauczenia się tego. Trudnością
jest wzajemne uczenie się miłości, która to umiejętność wcale nie jest
powszechna i nie utoŜsamia się ze zdolnością przeŜywania wzruszeń.
"Gdy sprawa jest trudna, gdy rzecz wymaga nie rodzicielskiego rzemiosła,
a artyzmu, nie pewnej lokaty kapitału, a ryzyka, nie sukcesów, radości i
upojeń, a trudu i ofiary, tam potrzebni jestście wy - rodzice zastępczy
[...] którzy poprzez beztroski szczebiot własnych wypielęgnowanych pociech,
poprzez gwar towarzyskiego spotkania, czy skupioną uwagę codziennego trudu,
potraficie usłyszeć wołanie nie do was skierowane: Mamo, Tatusiu, ratuj."
H. Święcicka, "Dom wreszcie własny", 1970, s. 152).
Sprawa nie jest łatwa, ale jest moŜliwa. To tak jak w szeroko dziś
czytywanych historiach Muminków (coś w rodzaju krasnoludków): do domu
Muminków goście stale przychodzą - zostają lub odchodzą, kiedy znajdą gdzie
indziej swoje miejsce - bo jest w nim zwyczajnie, ale miło. Mama Muminka
rozdaje naleśniki, jest dla wszystkich wyrozumiała i dobra, i to wystarcza,
Ŝ
eby pod jej okiem działy się cuda, jak na przykład ten, Ŝe dziewczynka
niewidzialna z nieśmiałości stała się zwyczajnym dzieckiem. Tak moŜe się
stać i w ludzkiej rodzinie, gdy znajdzie się w niej dziecko wychowywane
dotąd w instytucji. Dopiero w domu, choćby ubogim, ale w którym będzie
kochane indywidualnie, dla niego samego, w domu, który dostanie na
własność, dziecko moŜe ukazać swoją prawdziwą twarz.
Wiadomo, Ŝe przysłowia są mądrością narodów, a niektórzy twierdzą, Ŝe i
baśnie ludowe taką mądrość zawierają. Jest bajka, której motyw powtarza się
w róŜnych wersjach wielokrotnie. Pewien chłopiec został zamieniony przez
czarodzieja w osła. Zawiodły wszelkie próby odczarowania i dopiero
królewna, która pocałowała osiołka, przywróciła mu ludzką postać. Po ludzku
biorąc, nie była to królewna zbyt rozsądna, mogła przecieŜ powiedzieć: "Mój
panie, pozbądź się oślich uszu, a wtedy otrzymasz znak miłości". Ale to na
nic by się nie przydało. Bo moc przemieniania ma dopiero miłość
bezinteresowna, miłość na kredyt.
Otwarcie rodziny to właśnie takie ryzyko miłości bezinteresownej. Dom
otwarty czy zamknięty? To nie tylko problem dzieci samotnych. Do domu
otwartego wchodzi wielu ludzi. Czy chronić spokój i porządek dnia
wypracowany z trudem dla naszej rodziny, wpuszczając gości tylko z okazji
rzadkich uroczystości, kiedy wszystko będzie zawczasu przygotowane i
obmyślone? Czy teŜ stworzyć zwyczaj, Ŝe do nas moŜna przyjść zawsze?
Niektórzy widzą głównie mankamenty takiego domu, gdyŜ jest w nim pewien
chaos spowodowany przez stałą moŜliwość niespodziewanych wkroczeń ludzi, co
pociąga za sobą zmiany godzin, miejsc i w ogóle bałagan. Istotnie, trochę
bałaganu się z tym wiąŜe. MoŜe podłogi będą mniej czyste, pokój
przemeblowany do potrzeb dziecka, róŜna liczba nakryć na stole i plan dnia
z konieczności zmieniany. Ale jest to bałagan zewnętrzny, nie jednoznaczny
z chaosem wewnętrznym. Właśnie porządek polegający na wzajemnej akceptacji
wszystkich członków rodziny jest konieczny w miłości. Porządek powinien teŜ
polegać na właściwej hierarchii wartości, w której drobiazgi nie powinny
stawać się przyczyną zadraŜnień. Muminek wie, Ŝe mama ustąpi mu chętnie we
wszystkich sprawach drobnych, ale na pewno nie pozwoli robić przykrości
innym.
Rodzina otwarta moŜe być wesoła, ciepła i przytulna - inaczej nawet nie
byłoby warto jej otwierać. Po cóŜ szerzyć zamęt i chaos dalej? Rodzinę
warto otwierać, gdy wszyscy się w niej kochają i gdy kaŜdy czuje się w niej
potrzebny i waŜny.
Kiedy w rodzinie panuje taki porządek miłości, nawet jeśli nie moŜe
przyjąć samotnego dziecka na zawsze, otworzy się niejako automatycznie. Bo
do takiego domu będą ciągnąć wszyscy, którym brak ciepła. Będą to koledzy
dzieci, chodzący do szesnastej z kluczem na szyi, a takŜe przyjaciele
dorastających synów i córek, Ŝeby uczyć się Ŝycia rodzinnego na Ŝywym
przykładzie ciepłej rodziny, a nie na lekcjach uświadomienia seksualnego.
Do takiego domu chętnie przyjdą ludzie samotni, by pogadać i zjeść coś
przyrządzonego nie w stołówce. Zajdą teŜ chętnie ludzie starzy, których
dzieci gdzieś się pogubiły po świecie i którzy chętnie pobędą z młodszymi.
Otwarcie domu opłaci się teŜ domownikom, oczywiście nie w sensie
materialnym, ale przez wzbogacenie serc, bo dając - otrzymujemy.
Zastępcza ciocia
My home, my castle - mówią Anglicy i mają rację, bo nasze domy powinny
nam dawać poczucie bezpieczeństwa. Mój dom, moją twierdzą - to znaczy, Ŝe w
moim domu czuję się u siebie, jestem bezpieczny, tu nie grozi mi zdrada.
Nie powinien być jednak nasz dom zamkiem rycerza-rozbójnika, który
bezpieczny za jego murami, wypada na zewnątrz, by zdobyć coś dla siebie, do
siebie przynieść i korzystać z tego. Powinien być raczej grodem, do którego
w razie niebezpieczeństwa chronią się mieszkańcy okolicznych podgrodzi.
Polskie domy nieraz zresztą taką funkcję pełniły, na przykład w czasie
okupacji niemieckiej ukrywając ściganych i prześladowanych. Jeśli nawet
jednak na ulicy nie grozi nam łapanka i nie trzeba nocować zapóźnionych po
godzinie policyjnej, zawsze tuŜ obok naszego spokojnego domu, na bliskim
podgrodziu naszej bezpiecznej twierdzy, są ludzie zagroŜeni. Czy otworzymy
dla nich nasze drzwi?
W filmie "Polskie drogi" jest dramatyczna scena: dzieci z Zamojskiego
wywoŜone w bydlęcym wagonie zamarzają z zimna; gdy udaje się przekupienie
straŜnika, czekający tłum wyciąga do tych dzieci ręce, ogrzewa je we
własnych ramionach i zabiera pospiesznie do domów. Te dzieci zagubione w
wirze wojny moŜe i miały rodziców, którzy jednak nie mogli im pomóc. KaŜda
więc przypadkowo obecna kobieta uwaŜa za oczywisty obowiązek ratować je w
zastępstwie matki; kaŜdy męŜczyzna staje się zastępczym ojcem.
I dziś, koło nas, są takie marznące dzieci. Są to sieroty społeczne, z
róŜnych przyczyn opuszczone przez rodziców i umieszczone przez państwo w
domu dziecka. Domy dziecka są wygodne, porządne i dobrze ogrzane, jednak
zimno w nich dzieciom, zimno i samotnie z braku domowego ogniska, z braku
miłości rodziców i braku kogoś, kogo moŜna by pokochać. Gdyby je załadować
do wagonów, utworzyłby się długi pociąg. Czy znalazłby się jednak tłum
ludzi czekających z wyciągniętymi rękami, by wziąć je nie wybierając,
pierwsze z brzegu, i ogrzać w swoim domu - swojej twierdzy?
Wiele bezdzietnych małŜeństw chce adoptować dzieci. Wydawać by się więc
mogło dziwne, Ŝe nieraz muszą czekać w kolejce, skoro w domach dziecka jest
tylu wychowanków. Problem w tym, Ŝe sierot, które moŜna by adoptować, jest
rzeczywiście stosunkowo niewiele. W domach dziecka najwięcej jest sierot
społecznych. Jeśli rodzice Ŝyją i nie zrzekli się swoich praw, jeśli dzieci
są niezbyt ładne i niezbyt zdrowe, a przede wszystkim zbyt duŜe, Ŝeby nie
pamiętać swoich dotychczasowych smutnych losów, "nie nadają się do
adopcji", tak jak poprzednio "nie nadały się" własnym rodzicom.
Teraz w ciepłych domach dziecka marzną z braku miłości. Wyglądają
rzeczywiście jak zmarznięte, z reguły niewysokie (choć pokolenie obecnej
młodzieŜy jest przecieŜ takie rosłe), milczące, a w kaŜdym razie nie
umiejące rozmawiać z dorosłymi, rzadko się śmiejące. Uczą się często słabo,
bo dziecko potrzebuje kogoś bliskiego - dla kogo osiąga sukcesy. Wydają się
niewdzięczne i obojętne, bo miłości trzeba się uczyć od ludzi najbliŜszych.
Gdy takich nie ma, moŜna się nauczyć najwyŜej poprawnego zachowania. Mówiło
się dawniej, Ŝe trzeba mieć dobrą rękę do kwiatów, Ŝeby ładnie rosły. W
pewnym sensie potwierdzają to najnowsze badania naukowe - rośliny reagują
na stany emocjonalne stykających się z nimi osób. Lepiej się rozwijają, gdy
osoba, która je pielęgnuje, darzy je sympatią. Biedne roślinki, których
nikt nie wyróŜnia! Jak mogą wyrosnąć wysoko, skoro pani wychowawczyni
naprawdę musi być dla wszystkich jednakowa, bo wyróŜniając jedno,
krzywdziłaby inne.
Dziecko jest nie mniej wraŜliwe od roślin. Potrzebuje kogoś, kto myśli o
nim specjalnie i specjalnie o nie się troszczy. Jeśli juŜ naprawdę nie moŜe
mieć matki - choćby zastępczej - niechby znalazło chociaŜ ciocię.
Ciocia - ktoś w rodzinie drugorzędny i, zaraz po teściowej, przedmiot
dowcipów. A jednak któŜ nie zachował we wspomnieniu jakiejś dobrej cioci,
która odwiedzała, dawała podarki, pamiętała o imieninach, poŜyczała coś
"dorosłego" na pierwszą zabawę, wysłuchiwała zwierzeń, które niełatwo
wyznać w domu, przychodziła jako "pogotowie ratunkowe" w razie choroby czy
wyjazdu rodziców? Ciocia: siostra, kuzynka, czy tylko dobra koleŜanka
rodziców poszerzała świat o sprawy nieco inne niŜ w domu, a jej autorytet -
nie nadweręŜany w codziennych utarczkach - był nieraz nawet większy niŜ
rodziców. Cieszymy się więc, gdy nasze dzieci są bogate w ciocie. A te z
domu dziecka nie mają nawet cioci.
JeŜeli dziecko nie moŜe znaleźć się na stałe w rodzinie, duŜą dla niego
pomocą moŜe być tak zwana rodzina zaprzyjaźniona, która zapraszałaby na
niedziele i święta, pomagała w róŜnych sytuacjach, a przede wszystkim
pamiętała. Rodzina zaprzyjaźniona to ciocia, która przejmuje się stopniami,
dba o wygląd zewnętrzny i o plany na przyszłość, uczy domowego
gospodarowania i rodzinnych zwyczajów; to wujek, który jest zupełnie inny
niŜ dotychczas znani męŜczyźni: nie jest pijakiem, nie bije Ŝony, troszczy
się o dzieci, zabiera na spacer i opowiada o ciekawych rzeczach.
Rodzina zaprzyjaźniona nie przejmuje na siebie całego cięŜaru
odpowiedzialności za dziecko, ale decyzja nawiązania kontaktu jest jednak
bardzo powaŜna. Stworzenie dziecku nadziei na trwałą przyjaźń i zawiedzenie
jej jest nową wielką krzywdą, która jeszcze bardziej utrudni na przyszłość
kontakty społeczne. Trzeba tę decyzję głęboko rozwaŜyć, omówić z całą
rodziną (takŜe z dziećmi, jeśli się je posiada), przemyśleć dokładnie - ale
nie za długo. Pamiętajmy: pociąg z marznącymi dziećmi i dziś stoi na
jakiejś bocznicy. Nie trzeba się nawet naraŜać na niebezpieczeństwo, Ŝeby
do niego dotrzeć. Wystarczy wyciągnąć ręce. Ręce Ŝyczliwe i odpowiedzialne.
Zbieramy ułomki
Rozwój człowieka przebiega od zainteresowania głównie sobą w kierunku
zainteresowania innymi, co pozwala mu jakby przekraczać siebie. Dziecięcy
egocentryzm przekształca się w zainteresowanie światem zewnętrznym,
traktowanym przedmiotowo; pogłębia o zdolność wczuwania się w potrzeby i
przeŜycia innych ludzi, wreszcie dochodzi do umiejętności aktywnego
działania na ich rzecz, co jest znakiem dojrzałości społecznej. UmoŜliwia
to tworzenie trwałych więzi społecznych: rodziny, narodu i innych grup.
Społeczeństwo ludzi dojrzałych moŜe współdziałać solidarnie w tworzeniu
nowych idei i struktur, w organizowaniu Ŝycia godnego człowieka. Nie kaŜdy
jednak rozwija się tak prawidłowo. Bywa, Ŝe pod względem społecznym ludzie
zatrzymują się na poziomie małych dzieci, które myślą tylko o sobie i bawią
się obok siebie, ale nie ze sobą, gdyŜ nie umieją jeszcze współdziałać, a
ich kontakt ogranicza się do wzajemnego przyglądania się sobie, wyrywania
zabawek i pilnowania swojej własności.
Takie zatrzymanie rozwoju społecznego zdarza się poszczególnym ludziom,
moŜe się teŜ zdarzyć na skalę społeczną. Społeczeństwo składałoby się w
takim wypadku z osób skoncentrowanych na sobie i ewentualnie na swojej
najbliŜszej rodzinie, dbających o swoje tylko interesy, nie wczuwających
się w potrzeby innych, a jeśli nawet dostrzegających je, to nie starających
się przyjść z pomocą. Byłoby to społeczeństwo ludzi obcych sobie i w
rezultacie samotnych. Do pewnego stopnia coś takiego juŜ się z nami stało.
Systematyczne zrywanie więzi ludzkich, uniemoŜliwianie autentycznej
aktywności społecznej w organizacjach religijnych, młodzieŜowych i innych
oraz zajmowanie czasu nie tylko przez pracę zawodową, ale przez trudności w
załatwieniu czegokolwiek, powodowało coraz większą izolację poszczególnych
ludzi czy rodzin. Obecna, szczególnie trudna sytuacja, moŜe ten proces
pogłębić, gdy kaŜdy skoncentruje się na walce o przetrwanie swoje i swojej
rodziny. Będziemy wtedy jak dzieci siedzące w kojcu obok siebie i
wyrywające sobie lalki i cukierki - niby razem, a coraz bardziej osobno.
Walka o przetrwanie moŜe się jednak stać zarazem walką o rozwój
człowieka, i to o rozwój na skalę społeczną, o prawdziwą dojrzałość. Jest
taki wiersz Norwida:
Jak dziki zwierz przyszło nieszczęście do człowieka
i zatopiło weń fatalne oczy
czeka, czy człowiek zboczy?
Lecz on odejrzał mu jak gdy artysta
mierzy swojego kształt modelu
i spostrzegło, Ŝe on patrzy co skorzysta
na swym nieprzyjacielu.
I zachwiało się całą postaci wagą
i nie ma go.
To, w jakich warunkach dziś Ŝyjemy, moŜna juŜ określać nie tylko w
kategoriach kłopotu, niewygody i trudności, ale wręcz nieszczęścia.
Trudności w zaopatrzeniu, niepokojący obraz morfologiczny krwi u źle
odŜywianych dzieci, zły stan nerwów i w związku z tym napięta atmosfera w
rodzinach. Ale - jak pisze Norwid - mimo fatalnego wzroku wpatrzonego w nas
nieszczęścia, człowiek zawsze jeszcze moŜe patrzeć: "co skorzysta na swym
nieprzyjacielu". Czy z dzisiejszego nieszczęścia - fatalnej sytuacji
codziennego Ŝycia - moŜemy jednak coś skorzystać, my, udręczone
społeczeństwo?
MoŜe się to wydawać nieprawdopodobne, a jednak przy głębszym
zastanowieniu się widać moŜliwość korzyści, choć korzyści innego rodzaju.
Tą korzyścią moŜe być odrodzenie więzi społecznej, uczulenie na potrzeby
innych, otwarcie oczu na drugiego. JeŜeli w walce o kaŜdy dzień będziemy
myśleć tylko o sobie, jeszcze bardziej na sobie się koncentrując, będzie to
regres w skali społecznej. JeŜeli dostrzeŜemy innych - będziemy się
rozwijać. Będzie to postawa godna człowieka, który nie poddaje się biernie
sytuacji, ale nawet najtrudniejszą potrafi tak pokierować, aby nieszczęście
"zachwiało się całą postaci wagą".
Chodzi tu o sprawy proste, codzienne, potrzeby zwykłe - nawet wręcz
prymitywne - ale pomagając innym w ich zaspokajaniu, pomagamy im Ŝyć, a
jednocześnie uwalniamy energię dla potrzeb wyŜszych, do których naleŜy teŜ
chęć współpracy z innymi, mobilizujemy więc ich wzajemność. Wspominana juŜ
wcześniej teoria potrzeb głosi, Ŝe układają się one w strukturę
hierarchiczną, w której przynajmniej częściowe zaspokojenie potrzeb
niŜszych (fizjologicznych) warunkuje ujawnienie się potrzeb wyŜszych
(psychicznych): miłości, szacunku itp. NiemoŜność zaspokojenia potrzeb
fizjologicznych hamuje potrzeby psychiczne, a niezaspokojenie potrzeb
psychicznych powoduje psychiczną dezorganizację, wyraŜającą się w
nerwicach, przestępczości itp. i zahamowaniu potrzeb najwyŜszych w
hierarchii: samorealizacji, czyli pędu do nieustannego przekraczanie
swojego aktualnego stanu rozwojowego, samodzielnej aktywności i działania
dla dobra innych. Wzajemne troszczenie się o swoje potrzeby pomaga więc w
przetrwaniu fizycznym, a zarazem jest okazją do doznawania Ŝyczliwości i
tym samym do mobilizowania aktywności najwyŜszego rodzaju. Wzajemność
działania eliminuje podział na silniejszych, bogatszych i zdrowszych,
którzy mogą innym dawać, i słabszych, biedniejszych, zdolnych tylko do
doznawania pomocy, odbierania.
Pomoc przy zachowaniu tego podziału jest filantropią szkodliwą dla obu
stron. Dających ustawia w sytuacji nadrzędnej, a więc jakoś
niesprawiedliwej - jeśli uwaŜamy, Ŝe wszyscy ludzie są braćmi - a zarazem
pozbawia ich moŜliwości tego, by i o nich się troszczono, by i oni
doznawali miłości, co jest zarazem mobilizacją ich dalszego rozwoju.
Biorących zatrzymuje w pozycji dziecka, którym ktoś się opiekuje, które
doznaje pomocy, samo pozostając bierne. Zatrzymuje ich w rozwoju, gdyŜ albo
upokarza (stąd są ludzie w sytuacjach tragicznych nie chcący przyjmować
pomocy) albo demoralizuje - to grupa tych, którzy pogodzili się ze swoją
sytuacją podrzędną, a nawet gotowi są czerpać z niej korzyści obchodząc
wszystkie punkty moŜliwej pomocy: PCK, PKPS, parafie itd.
Dzisiaj, choć są ludzie w specjalnie trudnej sytuacji: chorzy, starzy,
niepełnosprawni, i tym potrzeba specjalnej dozy pomocy, wszyscy są
potrzebującymi, juŜ nie tylko z braku pieniędzy, ale z trudności w kupieniu
czegokolwiek. Rodziny, w których są dwie dorosłe, zdrowe osoby pracujące
stają się rodzinami specjalnej troski, a jednocześnie kaŜdy moŜe być w
jakiejś mierze dającym. Prawie w kaŜdym domu, gdy się poszuka, moŜna
znaleźć rzeczy, które po upraniu i uprasowaniu mogą się jeszcze przydać
innym. Prawie kaŜdy, mimo współczesnego zagonienia, moŜe znaleźć jeszcze
choć odrobinę czasu dla innych; nawet najstarsza babunia moŜe jeszcze
opowiedzieć bajkę dziecku stojącej w kolejce sąsiadki.
Przy bliŜszym zastanowieniu się kaŜdy moŜe znaleźć coś materialnego lub
niematerialnego, czym moŜe obdarzyć innego, kaŜdemu teŜ przyda się, jeśli
nie pomoć materialna, to Ŝyczliwość i zainteresowanie drugiego człowieka.
Mówiąc o wzajemności obdarzania nie myślę o wymianie typu handlowego: ty
mnie buty - ja tobie sweter, ty mnie kartki na mleko w proszku - ja tobie
przypilnuję dziecka. Chodzi o wzajemność innego typu: kaŜdy daje, co moŜe,
i kaŜdy bierze, ale niekoniecznie wprost (choć i tak moŜe się zdarzyć).
KaŜdy daje nie oczekując rewanŜu, ale teŜ moŜe od innych przyjmować bez
wstydu. Nie jest to wymiana z ręki do ręki, ale łańcuch pomocnych dłoni.
Takie wzajemne obdarzanie się, którego organizowaniem zajmuje się ruch
solidarności rodzin, wyzwolić moŜe ogromny kapitał społeczny. Nic nie
powinno się zmarnować: ani "wyrośnięte" ubranie, które po zreperowaniu moŜe
się jeszcze komuś przydać, ani przeczytane tygodniki, które trudno kupić,
ani doświadczenie starych ludzi, ani radość młodych, która teŜ moŜe być
czymś "do dania". Wszystko co w jednych rękach wydaje się małe, skromne, a
nawet bezuŜyteczne; przez dzielenie się będzie rosło.
Tak w Ewangelii o rozmnoŜeniu chleba - chleba przybywało, dopóki był
dzielony. Nie był to cud, jak sztuka magiczna nagła i jednorazowa. Chrystus
chleb tylko pobłogosławił, a dzielić kazał swoim uczniom. Przy dzieleniu
wszyscy się najedli i zostały jeszcze ułomki dla innych. KaŜdy z nas ma
takie ułomki, które rzucone, zbrudzone i rozdeptane, są niczym. Starannie
zebrane - mogą dać razem "dwanaście koszy" chleba Ŝywiącego i
uszczęśliwiającego zarazem bo dawanego z wzajemną Ŝyczliwością. W tym
wielkim dzieleniu moŜe się przydać kaŜdy, nawet jeśli sam czuje się juŜ
tylko ułomkiem zniszczonym, przepracowanym, starym czy chorym. KaŜdy,
dostrzeŜony uwaŜnym okiem innych, staje się cenny; KaŜdy i innym moŜe
wydobywać z szarego tła swoją Ŝyczliwością. Nikt nie powinien być pominięty
nikt nie moŜe się czuć zbędny.
Ta solidarność mała, bo dotycząca spraw codziennych, drobnych, prawie
niezauwaŜalnych, moŜe się stać potęŜną siłą narodu, która zachwieje
patrzącym na nas nieszczęściem, która zmobilizuje rozwój w skali społecznej
i która nikogo nie zostawi samotnym.
Jak dobrze mieć teściową
Kiedy jest się młodym, łatwo zawiera się nowe znajomości i przyjaźnie. W
wieku trochę starszym jest to juŜ trudniejsze, wymaga więcej czasu,
oswojenia się z innym sposobem bycia i myślenia, polubienie więc kogoś
obcego jest czasami zadaniem naprawdę niełatwym. A takie zadanie staje
przed większością ludzi w momencie, gdy syn lub córka wybierają sobie
współmałŜonka. Wybierają według własnych preferencji, czasem trudnych do
przyjęcia, i nieraz z dnia na dzień oczekują, Ŝe zupełnie obca dziewczyna
czy chłopak, wychowany w innym środowisku, będzie jak rodzony syn, zostanie
pokochana jak córka, a przecieŜ ta młoda osoba o zupełnie odmiennych
nawykach jest nieraz wręcz draŜniąca.
Co dziwniejsze, sami narzeczeni, jeśli nie zmroziło się ich juŜ w
momencie pierwszego zetknięcia, teŜ najczęściej oczekują, Ŝe zostaną
pokochani, a jeśli się tak nie stanie od razu, czują jakby Ŝal. Tak to od
wzajemnych uraz rozpoczyna się często nowa relacja między ludzka, waŜna nie
tylko dla obu stron, ale dla całej grupy rodzinnej. Zaczynając się od uraz,
przeradza się nieraz w wojnę jawną lub podjazdową, doprowadzającą często do
rozbicia małŜeństwa dzieci lub zerwania przez nie stosunków z rodzicami.
Tak jednak być nie musi. Jak kaŜdy kontakt międzyludzki, tak i ten nie
jest rzeczą nadaną z zewnątrz i sprawą przypadku, ale zaleŜy od
uczestniczących w nim osób, a przede wszystkim od ich dojrzałości.
Dojrzałość zaś kaŜe spojrzeć na rzecz realistycznie: dwoje obcych ludzi,
nie związanych pociągiem erotycznym, często z odmiennym sposobem Ŝycia i z
reguły o duŜej róŜnicy wieku, na zaprzyjaźnienie się musi mieć czas.
Przyjaźń taka moŜe się czasem rozwinąć ku wielkiemu poŜytkowi obu stron,
jeśli od początku nie poczyni się trudnych do naprawienia błędów, a robią
je i rodzice i dzieci. Są one oczywiście odmienne, ale ich wspólną cechą
jest brak wczucia się w sytuację drugiej strony.
Najczęściej nieporozumienia powstają między synową a teściową. Dziewczyna
zwykle nie umie pojąć tego, Ŝe choć narzeczonemu wydaje się zachwycająca, w
zachwycie tym biorą udział czynniki tego rodzaju, Ŝe wcale nie ma powodu,
by podzielali go wszyscy. Powinna więc starać się zrozumieć, Ŝe teściowie
siłą rzeczy patrzą na nią krytyczniej i ostroŜniej. Powinna zrozumieć, Ŝe
choć teraz ona stała się dla narzeczonego kobietą najwaŜniejszą, dotąd była
nią matka. MałŜeństwo nie musi popsuć kontaktu syna z matką, ale na pewno
go zmieni. Jest to więc dla matki zawsze moment trudny, tym bardziej Ŝe
kochając swe dziecko, w sposób naturalny niepokoi się o to, czy dobrze
wybrało towarzysza Ŝycia. Jest to dla młodej dziewczyny na pewno trudne do
zrozumienia, ale skoro teraz sama ma stać się Ŝoną i matką, powinna zrobić
ten wysiłek, a wczucie się w sytuację drugiej osoby jest początkiem dobrego
kontaktu. Odnosi się to zresztą takŜe do małŜeństwa córek.
Tak więc młode synowe i zięciowie powinni przede wszystkim wykazać
cierpliwość, dać teściowej czas na polubienie się, nie zraŜać się jej
początkową rezerwą, pokazać, Ŝe rzeczywiście zaleŜy im na dobru
współmałŜonka, a takŜe Ŝe nie zamierzają powodować jego niechęci do
rodziców.
Dla teściów równieŜ zrozumienie swojej sytuacji emocjonalnej jest
pierwszym krokiem do ułoŜenia dobrych stosunków. JeŜeli własne dzieci
często draŜnią swoim zachowaniem, to tym bardziej młody człowiek wychowany
w innym środowisku, ale tak jak w stosunku do własnego dziecka to
"draŜnienie" nie zmienia miłości, tak i w stosunku do tego dziecka nowego
nie ma ono istotnego znaczenia. W związku z realistyczną oceną cech
własnego wieku, powinni dać sobie czas na polubienie synowej, nastawiając
się jednak na wstępną Ŝyczliwość. Dziecko urodzone z własnego ciała i
wychowane we własnym domu jest oczywiście najbardziej kochane, ale właśnie
miłość do niego powinna wskazać na potrzebę pewnego wycofania się we
właściwym czasie. Na to trzeba się nastawić od początku - rodzice nie
chowają dziecka dla siebie, ale by odeszło i połączyło się ze
współmałŜonkiem. Oczywiście, chciałoby się, Ŝeby ten współmałŜonek był jak
najlepszy i w okresie namysłu moŜna dziecku radzić w tej sprawie, gdy
jednak decyzja zapadnie, choćby nie była po myśli rodziców, naleŜy ją
szanować.
Mimo Ŝe związek dziecka z matką jest tak bardzo bliski, nie on jest
sakramentem. Sakramentem jest małŜeństwo. Działanie więc na szkodę związku
małŜeńskiego jest rodzajem świętokradztwa. Chrystus powiedział w tej
sprawie surowo: "Co więc Bóg złączył, niech człowiek nie rozdziela" (Mt 19,
6) - aŜ dziw, ile matek na to się waŜy. Dzieje się tak często pod pozorem
starania o dobro dziecka. Trzeba jednak zrozumieć, Ŝe z chwilą gdy dziecko
Ŝ
yje juŜ w małŜeństwie, jego prawdziwym dobrem jest Ŝycie z tym sakramentem
zgodne i godne go.
Sprawa właściwego ustawienia kontaktu ze współmałŜonkiem dziecka jest
szczególnie waŜna u kobiet, gdyŜ wiele z nich nie uświadamia sobie, Ŝe z
wiekiem zmieniają się ich zadania. Wiele kobiet nie przygotowanych do nowej
sytuacji, z nie dość pogłębionym Ŝyciem wewnętrznym, uwaŜa rezygnację z
takiego rodzaju aktywności, do jakiej były wcześniej przyzwyczajone, za
tragedię. Dlatego starają się wszelkimi siłami podtrzymać swoją poprzednią
rolę, nie dopuścić do samodzielności dzieci, do ich psychicznego, a nawet
fizycznego odejścia.
Matka ma wychowywać dziecko dla świata - nie dla siebie; jeśli jednak
wcześniej nie zadbała o własny rozwój i o dobry kontakt z męŜem, po
odejściu dzieci zostaje jej pustka. Dlatego walczy czasem o dorosłe dziecko
z własnym zięciem czy synową. Zdarza się, Ŝe matka w swej drapieŜnej
miłości nie pozwala dorosłemu dziecku na wyjazdy, strasząc je, Ŝe jeśli
zostanie sama, na pewno zachoruje lub umrze. Zdarza się, Ŝe matka nie chce
dopuścić do małŜeństwa dziecka, a gdy juŜ ono nastąpi, wtrąca się
nieustannie, niejednokrotnie stając się przyczyną rozwodu.
Na ogół najlepiej jest, jeśli - przynajmniej w początkowym okresie
małŜeństwa - dzieci mieszkają osobno. Niestety, nie zawsze jest to moŜliwe.
Badania prowadzone na ten temat na moim seminarium wskazały, Ŝe
najistotniejszy jest inny czynnik. Porównano postawy rodzicielskie dwóch
grup teściowych: tych, których dzieci są zadowolone i niezadowolonych z
małŜeństwa (w obu grupach mieszkających razem). Okazało się, Ŝe matki
dzieci niezadowolonych z małŜeństwa były bardziej gniewliwe, zasadnicze,
skłonne do naginania cudzej woli do swojego zdania, skłonne do separowania
dzieci od wpływów zewnętrznych, były zachłannie opiekuńcze, wścibskie,
mniej szanujące prawa dziecka, z tendencją do utrzymywania dzieci w
zaleŜności od siebie i do dominowania nad nimi.
Łatwo zrozumieć, dlaczego takie cechy teściowych, jak tendencja do
dominacji i wtrącania się, wpływają niekorzystnie na małŜeństwo dzieci.
JednakŜe matki dzieci o nieudanych małŜeństwach charakteryzowały się takŜe
cechami przez nie same uwaŜanymi zapewne za pozytywne, a więc tendencją do
rezygnacji z kontaktów towarzyskich i traktowaniem roli matki jako
męczennicy nie spodziewającej się wdzięczności. UwaŜały, Ŝe bardzo kochają
swoje dzieci poświęcając się dla nich, wyręczając, doradzając, równocześnie
same rezygnując ze wszystkiego. Właśnie to jest błędem - powinny mieć
własne Ŝycie, a nie Ŝyć tylko Ŝyciem swoich dzieci, które jako dorosłe
muszą juŜ decydować za siebie.
Badania te wskazują na złe skutki wymienionych postaw teściowych, ale
mają jednocześnie wydźwięk pozytywny: postawy przeciwne, a więc Ŝyczliwość,
zgodność, tolerancja, szacunek i niewtrącanie się charakteryzowały teściowe
małŜeństw udanych.
Wśród wielu ludzi, z którymi stykamy się w ciągu Ŝycia, nie wszyscy są
naprawdę bliscy. Rodzice towarzysza Ŝycia, współmałŜonek dziecka - mogą się
stać takimi, bo choć często dzieli ich mnóstwo spraw i upodobań, łączy
miłość do tej samej osoby. Jeśli jest to naprawdę miłość, a nie chęć
posiadania, mają szansę na przyjaźń. Ile warta moŜe być przyjaźń z młodą
osobą kochającą nasze dziecko i rodzącą nasze wnuki, a wprowadzającą do
rodziny nowy powiew i inne niŜ juŜ znane wartości? Chyba tyle, ile przyjaźń
z osobą starszą, która wychowała naszego ukochanego, ma wiele
doświadczenia, moŜe przekazać wartości, których dotąd nie dostrzegało się i
wskazać korzenie, z których nowa rodzina wyrasta.
Zdarzają się takie przyjaźnie moŜe częściej niŜ na pozór moŜna by sądzić.
W literaturze dość trudno znaleźć ich opisy, ale warto zajrzeć do Starego
Testamentu i przypomnieć sobie historię Noemi i Rut Moabitki, jej synowej,
historię przyjaźni, która przetrwała śmierć męŜa Rut i która zawaŜyła na
początkach rodu Dawidowego, z którego wywodzi się Chrystus. Bardzo róŜnie
moŜna czytać Pismo Święte; wolno chyba na opowiadanie o pięknej Rut
spojrzeć teŜ od strony Noemi - patronki dobrych teściowych.
Babcia to mama mojej mamy
W grupie rodzinnej kaŜdy ma swoją rolę do odegrania, zresztą kaŜdy ma
tych ról kilka. Kiedy się jest juŜ osobą starszą, moŜna zarazem być Ŝoną
dla męŜa. matką dla dzieci, teściową dla synowej i babcią dla wnuków. KaŜda
z tych relacji jest inna, niepowtarzalna. Z kaŜdej warto wydobyć całą jej
wartość i urodę, ale nie trzeba jej mieszać z innymi. Dla syna jest się
więc matką i nie trzeba wchodzić w niektóre funkcje Ŝony: dla wnuków babcią
- i nie trzeba tego mylić z rolą matki.
Czasami dziadkowie przejmują wychowanie wnuków, ale - poza sytuacjami
zupełnie wyjątkowymi - jest to niekorzystne dla wszystkich zainteresowanych
osób. Jest niekorzystne dla dziadków, bo mają prawo do własnych spraw czy
choćby wypoczynku, wypełniwszy zadanie wychowania własnych dzieci. Bywa
zresztą, Ŝe babcia tak gorliwie zajmuje się wnukami, Ŝe jej własny mąŜ
schodzi na dalszy plan, a to uderza w ich wspólnotę małŜeńską. Jest to teŜ
niedobre dla rodziców, bo pozbawia ich wspaniałej, twórczej przygody, jaką
jest towarzyszenie rozwojowi swoich dzieci. Pozbawia ich teŜ szansy
własnego rozwoju, niesionej przez opiekę nad dziećmi, a takŜe bardzo
utrudnia nawiązanie kontaktu z dziećmi wtedy, gdy będą juŜ chcieli przejąć
nad nimi opiekę. Ingerencja dziadków, a raczej częściej babci, utrudnia
rodzicom nauczenie się podstawowej roli rodzicielskiej, a jeŜeli prowadzi
do odsunięcia na drugi plan ojca, zagraŜa wspólnocie małŜeńskiej, która
przekształca się i dojrzewa we współdziałaniu dla dobra dziecka. Przejęcie
roli rodzicielskiej przez dziadków jest teŜ niekorzystne dla dzieci, które
powinny być wychowywane przez tych, którzy je urodzili - starszych o jedno,
a nie dwa pokolenia. Przebywanie głównie z osobami starszymi wiekiem
pozbawia ich niektórych radości dzieciństwa, uczy przesadnej ostroŜności i
zatroskania o swoje zdrowie. Dziadkowie są zwykle mniej sprawni fizycznie
niŜ rodzice, bardziej więc ograniczają ruchliwość dzieci, mają tendencję do
zbyt bliskiego trzymania ich przy sobie. Niedobrze jest, gdy dziadkowie
zastępują rodziców jeszcze i dlatego, Ŝe dzieci w pewnym sensie tracą wtedy
dziadków. A dziadkowie to wielki skarb! Jeśli nie weszli w rolę rodziców, a
pozostali dziadkami, zachowują pewien dystans do spraw codziennych i
kontakt z nimi jest jakby świętem rozszerzającym świat.
Dziadkowie rozszerzają świat o przeszłość - o sprawy, których rodzice nie
pamiętają, bo jeszcze nie było ich na świecie. To oni znali rodziców, gdy
jeszcze byli mali - i opowiadanie o tym moŜe być fascynujące; to oni
widzieli świat inny niŜ jest teraz. Doświadczyli wielu zmian, mogli więc
nabrać do wielu spraw dystansu, przez co ich spojrzenie na teraźniejszość
jest inne. Rozszerzają teŜ czas w przyszłość - w innym sensie niŜ młodzieŜ,
która jest nadzieją świata - ale przez to, Ŝe skoro przeŜyli znaczną część
swego Ŝycia, przed nimi jest część krótsza. Dają więc doświadczyć
przemijania czasu, wskazują na koniec Ŝycia i potrzebę mądrego
gospodarowania upływającymi latami.
Dziadkowie mogą teŜ rozszerzać świat wszerz - poprzez cechy właściwe
wiekowi: wyrozumiałość, cierpliwość, łagodność, a których tak bardzo dziś
brakuje. W wiecznym pośpiechu i zabieganiu jaką ulgą moŜe być kontakt z
dziadkiem, który chodzi powoli. Pewne spowolnienie związane z wiekiem,
boleśnie odczuwane przez ludzi starzejących się, dla wiecznie popędzanych
dzieci jest niezwykle cenne. Jeśli dziadkowie mniej się juŜ spieszą, mają
czas uzupełnić Ŝycie wnuków o piękno bajek opowiadanych własnymi słowami,
zabawek choinkowych ręcznie robionych, szydełkowych serwetek, kwiatów
hodowanych w doniczce, imieninowego ciasta.
Babcia to są miłe ręce,
KsiąŜka, herbata słodka,
Śmieszne słowa w dawnej piosence,
Suknia dla lalki, i szarlotka.
Babcia to bajka, której nie znamy
Pudełeczko, perfumy, włóczka.
Babcia to mama mojej mamy
a ja jestem wnuczka.
(A. Kamieńska)
Taką babcię wspomina się przez całe Ŝycie. Wspomina się teŜ i dziadka,
oczywiście jeŜeli zechce on wejść w Ŝycie wnuka. MoŜe czasem dziadkowie nie
doceniają tego, jak mogą być waŜni. Rzeczywiście trudno, Ŝeby dziadek szył
suknie dla lalek i wyszywał bluzeczki, ale moŜe na pewno zabierać na
wspaniałe wyprawy do muzeum, teatru i innych ciekawych miejsc, jak swój
zakład pracy, warsztat przyjaciela itp. MoŜe w zdominowany przez kobiety
ś
wiat dziecka wprowadzać swoje męskie zainteresowania polityką,
majsterkowaniem itp. MoŜe teŜ opowiadać. DuŜo ciekawych rzeczy moŜe
opowiedzieć dziadek. Jego Ŝycie na pewno było bardziej interesujące niŜ
przygody pszczółki Mai na łące. MoŜe walczył w czasie wojny, moŜe
strajkował, moŜe mieszkał w innej miejscowości? Wreszcie, dziadkowie mogą
słuchać. Dzieci nieraz bardzo tego potrzebują. Rodzicom brak czasu, nie
zawsze moŜna liczyć na dyskrecję kolegów, a przecieŜ czasem tak bardzo
pragnie się zwierzyć komuś ze swoich pragnień i kłopotów, opowiedzieć o
poznanej koleŜance, moŜe przeczytać napisany przez siebie w tajemnicy
wiersz, który choć pewno nie zainteresowałby Ŝadnej redakcji, jednak
dobrze, Ŝeby znalazł choć jednego słuchacza. Oczywiście, jeśli ten słuchacz
jest rzeczywiście dyskretny, cierpliwy i godny zaufania.
O ile bogatsze jest Ŝycie, jeśli się ma dziadków, którzy chcą być
dziadkami. Babcia nie jest mamą, jest mamą mojej mamy i to właśnie
rozszerza świat wnuka, który dostając od dziadków tak duŜo, ma równocześnie
okazję do uczenia się szacunku dla wieku, dostosowania prędkości kroków do
tego, z kim się idzie, zrozumienia czyjegoś bólu.
TakŜe dla rodziców dobrze, gdy ich dzieci mają dziadków. Dziadkowie
rozszerzają rodzinę, a w sytuacjach trudnych, jak choroba, konieczność
wyjazdu itp. stanowią nieocenioną pomoc. Dają teŜ poczucie oparcia w
trudnych obowiązkach, chwilowe wytchnienia, gdy robi się cięŜko.
Chyba i dla dziadków dobrze mieć wnuki - patrzeć na ich Ŝycie, wspierać
ich wzrastanie i cieszyć się ich miłością.
Powołanie dostępności
Określenie rodziny jako podstawowej komórki społecznej jest powszechnie
znane. Jak organizm z komórek, tak z rodzin składają się większe
społeczności, naród, Kościół. Znaną jest teŜ rzeczą, Ŝe ta podstawowa
komórka ulega ostatnio róŜnym przeobraŜeniom, między innymi zmniejsza się
liczebnie. JuŜ nie całe rody - jak kiedyś - ale małe grupki, składające się
najczęściej z rodziców i dzieci, zwane rodzinami nuklearnymi, tworzą te
podstawowe komórki. śyją one własnym Ŝyciem, tak Ŝe nawet krewni widują się
rzadko i nawet bliscy sąsiedzi często się nie znają. W takich rodzinach
kaŜda choroba staje się powaŜnym problemem, a wydarzenia losowe czy nawet
potrzeba wyjazdu stwarzają sytuację bardzo trudną, bo rodziców nie ma kto
zastąpić.
Społeczeństwo składa się z tych małych komórek, gdyby je jednak
narysować, powstałby nie schemat zbliŜony do plastra miodu, gdzie jedna
komórka ściśle przylega do drugiej, ale raczej szereg małych kółek, między
nimi zaś wolna przestrzeń międzykomórkowa, a w niej pojedyncze punkty
obrazujące osoby samotne. Osoby te nie naleŜą do rodzin nuklearnych, nie
naleŜą do Ŝadnej komórki, zostają "między". Od dawna mówi się o powołaniu
do stanu duchownego, w ostatnim czasie pisze się teŜ wiele o powołaniu do
małŜeństwa i rodzicielstwa. Powołania te związane są z określonymi
zadaniami, a są to zadania waŜne i zaszczytne, w społeczeństwie niezbędne.
Podejmują je liczni ludzie z większą lub mniejszą świadomością, co nie
zmienia świętości ich powołania i znaczenia tych zadań. A co z samotnymi?
CzyŜby dla nich zabrakło powołania? CzyŜby nie było dla nich zadania
waŜnego, a jedynym obowiązkiem stało się dbanie o siebie i praca zawodowa,
którą podejmują przecieŜ takŜe ludzie zakładający rodziny?
Są ludzie samotni nie wiąŜący się z nikim z egoizmu, z chęci wygody i
niepodejmowania odpowiedzialności za innych, ale są i tacy, którzy zostali
w tę sytuację wtrąceni jakby przypadkiem. Nie odczuli powołania do stanu
duchownego, a współmałŜonka utracili lub nie znaleźli go z powodu
nieszczęśliwej miłości, porzucenia, czy innego zbiegu okoliczności albo teŜ
z róŜnych względów zdecydowali się na Ŝycie samotne. Czy naprawdę ta
sytuacja jest wynikiem przypadku czyniącego ich niepotrzebnymi czy teŜ jest
w niej jakiś sens, znak innego waŜnego powołania?
Nazywając rodzinę podstawową komórką społeczną porównuje się ją do
komórki Ŝywego organizmu. Komórka jest częścią ciała - to jedna analogia.
Komórka jest oddzielona od innych komórek - to analogia druga. Choć
współdziałanie komórek jest konieczne do Ŝycia organizmu, to ich
oddzielenie jest niezbędne do Ŝycia wewnętrznego komórki. Podobnie pewna
izolacja jest niezbędna dla rodziny. Choć rodzina nie powinna egoistycznie
zamykać się, jednak pewna intymność Ŝycia jest dla pełnionych przez nią
zadań niezbędna. I mimo Ŝe w skrajnych sytuacjach, np. jakiegoś wypadku,
obcy człowiek ma pierwszeństwo przed potrzebami rodziny, to jednak na ogół
porządek miłości kaŜe się zająć przede wszystkim tymi, za których się
odpowiada szczególnie, a więc współmałŜonkiem i dziećmi. Negatywnie
oceniana byłaby matka troszcząca się o innych, a zaniedbująca własne
dzieci. Nawet widząc pilne potrzeby innych, często nie moŜe na nie
odpowiedzieć i będąc związana obowiązkami wobec własnego domu, jest nieraz
dla innych niedostępna. Jest to naturalne, ale jednocześnie prowadzi do
pewnej izolacji rodzin, poczucia ich osamotnienia, a nawet zagubienia.
Na szczęście społeczeństwo nie jest zbudowane z komórek ściśle
przystających - jak plaster miodu. Jest między nimi przestrzeń
międzykomórkowa, a w niej ludzie samotni, którzy nie związani obowiązkami
wobec własnej małej rodziny, są dostępni dla innych, przełamując izolację
komórek i spajając je między sobą.
To te właśnie osoby podtrzymują więź rodzin duŜych, jadąc na wesele czy
pogrzeb, gdy rodzice małych dzieci nie mogą wyruszyć z domu; to one zajmują
się starszymi członkami rodziny, odwiedzają krewnych i przyjaciół w
odległych osiedlach i miejscowościach. To one znajdują czas na
korespondencję, poŜyczają rodzeństwu pieniądze, trzymają do chrztu licznych
siostrzeńców i bratanków, kupują prezenty. To one biorą dni z urlopu, Ŝeby
pomóc przy niemowlęciu czy w chorobie, opiekują się dziećmi, by ich rodzice
mogli razem wyjść lub wyjechać - przez co podtrzymują trwałość ich
małŜeństwa. To do nich zwracają się wszyscy w sytuacjach rozmaitych awarii.
To one są wiecznie zajęte, bo "przecieŜ mają więcej czasu".
Nie przypadek wtrącił je więc w samotność, to stanęło przed nimi
powołanie dostępności dla innych. Powołanie trudne do rozpoznania, bo nie
rozpoczynające się od uroczystego momentu ślubu, czy ślubów zakonnych,
który - choćby potem drogo opłacony - jest przecieŜ radosny, i w którym
jest się osobą najwaŜniejszą. Powołanie nie łączące się z takim szacunkiem
społecznym, jak macierzyństwo czy kapłaństwo, nie opisywane w poezji, nie
ośpiewane w piosenkach, często nie doceniane przez otoczenie. Wiele więc
osób nie rozpoznaje go i kiedy słyszy wołanie o pomoc, nie bierze go do
siebie.
Małe dziecko zajmuje się tylko sobą, innych kocha, bo ich potrzebuje. Z
czasem uczy się kochać innych dla nich samych, co świadczy o większej
dojrzałości. Bezpośrednie obowiązki rodzinne skłaniają do zwrócenia się ku
innym, ułatwiają więc tworzenie się postaw altruistycznych i są okazją do
rozwoju. Człowiek, który tych obowiązków nie ma, jeśli nie podejmie
powołania dostępności, moŜe zatrzymać się w rozwoju w pewnym sensie
dziecinniejąc, bo zajmuje się tylko sobą - jak małe dziecko.
Są jednak tacy, którzy potrafią odpowiedzieć na to powołanie moŜe
najtrudniejsze, bo nie przynoszące bezpośrednich satysfakcji i
pozostawiające na drugim planie. Spełniają w społeczeństwie niezmiernie
waŜną rolę, będąc spoiwem małych grupek, stanowiąc pomost między nimi i
wspierając je. Potrafią cieszyć się cudzymi osiągnięciami, kochać nie swoje
dzieci, troszczyć się o sprawy nie własne i smucić troskami innych. Jak
Samuel, który wielokrotnie wstawał na głos BoŜy wśród nocy myśląc, Ŝe to
stary Heli go woła, umieją usłyszeć wołanie BoŜe w głosach otaczających ich
ludzi i odpowiadają jak Prorok: "Mów, Panie" (1 Krl 3, 10).
Apokryf o Febe z Kenchr
Około 59 roku po narodzeniu Chrystusa św. Paweł, pod koniec swojej
trzeciej podróŜy misyjnej, napisał list do Rzymian. List ten dostarczyła
najprawdopodobniej Febe, chrześcijanka z korynckiego portu Kenchry (por.
Wstęp do Listu do Rzymian). "Polecam wam Febę, naszą siostrę, diakonisę
Kościoła w Kenchrach. Przyjmijcie ją w Panu tak, jak się świętych winno
przyjmować. Wesprzyjcie ją w kaŜdej sprawie, w której pomocy waszej będzie
potrzebowała. I ona bowiem wspierała wielu, a takŜe i mnie samego" (Rz 16,
1-2) - pisał o niej Apostoł.
Pytałam biblistów, czy wiadomo o Febe coś więcej - ale nie - wiemy o niej
tylko tyle. MoŜemy się jednak domyślać, Ŝe posiadała wielki szacunek i
zaufanie św. Pawła, skoro prosił o pomoc dla niej "w kaŜdej sprawie".
MoŜemy się teŜ domyślać, Ŝe była kobietą samodzielną, skoro wybrała się w
daleką podróŜ do Rzymu, i Ŝe nie miała obowiązków względem własnej rodziny,
w przeciwnym bowiem razie nie mogłaby się podjąć zadania przewiezienia
listu. Była więc, jak by się dziś powiedziało, osobą dyspozycyjną. MoŜemy
teŜ z tych krótkich zdań wnosić, Ŝe wiele dobrego robiła w Kenchrach, a
zapewne potem w Rzymie. Skoro tak mogła rozporządzać swoim czasem,
widocznie nie miała męŜa i dzieci, w odpowiedniej rubryce kwestionariusza
wpisałaby dziś: stan cywilny - wolny. Była więc Febe wolna i "wspierająca
wielu".
Prowadziłam z grupą swoich studentów dość obszerne badania psychologiczne
wśród róŜnych grup kobiet. Okazało się, Ŝe pod względem neurotyczności,
kobiety niezamęŜne lokowały się pośrodku między męŜatkami zadowolonymi i
niezadowolonymi. Nie moŜna się dziwić, Ŝe kobiety niezadowolone z
małŜeństwa miały wyŜszą neurotyczność - ale nie o tym chcę teraz pisać.
Zastanawiające było właśnie to pośrednie miejsce kobiet niezamęŜnych i ono
skłoniło mnie do sprawdzenia, czy i tej grupy kobiet nie naleŜy badać w
podziale na zadowolone i niezadowolone z Ŝycia. Tak teŜ okazało się
istotnie. Kobiety niezamęŜne, zróŜnicowane z punktu widzenia akceptacji
swojej sytuacji Ŝyciowej, były takŜe bardzo róŜne pod względem
neurotyczności.
Okazało się, Ŝe nie stan cywilny ma tu znaczenie, ale ocena własnego
Ŝ
ycia. Kobiety niezamęŜne zadowolone były zrównowaŜone emocjonalnie,
kobiety niezadowolone były niezrównowaŜone. Prawdę mówiąc, neurotyczność i
niezrównowaŜenie w obiegowych opiniach bardzo często przypisuje się osobom
samotnym, które nie posiadając własnej rodziny, mogą się czuć pokrzywdzone
przez los. Oczywiście, bywa tak nieraz. Dlaczego jednak część kobiet
niezamęŜnych była doskonale zrównowaŜona, a w kontaktach z ludźmi ufna i
spokojna? To było kolejne pytanie moich badań.
Analiza wyników pokazała, Ŝe kobiety zrównowaŜone i niezrównowaŜone nie
róŜniły się między sobą pod względem sytuacji rodzinnej, to znaczy tego,
czy mieszkały same czy teŜ z rodzicami lub rodzeństwem. Wszystkie teŜ
pracowały zawodowo. RóŜniły się jednak w sposób zasadniczy pod wieloma
innymi względami. RóŜnice dotyczyły przede wszystkim nastawienia wobec
otoczenia.
Kobiety zrównowaŜone za szczególnie waŜne uwaŜały Ŝyczliwość dla ludzi,
posiadanie przyjaciół, poczucie, Ŝe jest się komuś potrzebnym i to
niekoniecznie najbliŜszym. To nastawienie prospołeczne dotyczyło nie tylko
deklarowanych opinii, ale wyraŜało się w konkretnych działaniach, jak np.
róŜnego rodzaju prace społeczne, opieka nad chorymi (obcymi lub z rodziny),
opieka nad dziećmi, czynne zaangaŜowanie w pracy zawodowej, dbanie o
bliskie więzy z rodziną, włączenie w sprawy duszpasterstwa.
Streszczając te wyniki moŜna powiedzieć, Ŝe to, czym róŜniły się kobiety
niezamęŜne zadowolone i niezadowolone, było zaangaŜowanie społeczne.
Kobiety zadowolone (a zarazem bardziej zrównowaŜone) były to te, które
podejmowały róŜne zadania: wobec rodziców i dalszych krewnych, w pracy
zawodowej, w Kościele i w organizacjach społecznych. Były gotowe
odpowiedzieć na wezwanie kierowane do nich przez rozmaite okoliczności,
przyjmując je jak w pieśni o Abrahamie, słuŜącym swoim Tajemniczym Gościom:
"nieprzypadkowo, nie bez powodu, przechodziliście dziś koło mnie". Swoją
sytuację Ŝyciową, choćby zaistniała nie z ich wyboru, traktowały jako
nieprzypadkową.
Osoby niezadowolone takŜe deklarowały nastawienie prospołeczne, ale
rzadziej włączały się w konkretne zadania. Skoncentrowane na tym, czego w
ich Ŝyciu zabrakło, nie umiały zainteresować się sprawami innych. MoŜna
więc sądzić, Ŝe uzewnętrznienie swoich postaw altruistycznych w konkretnym
działaniu dla kogoś jest koniecznym warunkiem rozwoju osobowości, a zarazem
zadowolenia z Ŝycia. Szczęście bowiem nie jest wynikiem szukania
przyjemności jako celów samych w sobie, ale jakby produktem ubocznym
wytrwałego dąŜenia i osiągania wartościowych celów.
Kobieta będąca Ŝoną i matką teŜ słuŜy swoim bliskim i narodowi, ale w
sytuacjach wezwań nagłych i specjalnych, nie zawsze moŜe na nie
odpowiedzieć. Jej pierwszym obowiązkiem jest opieka nad dziećmi, pomoc
współmałŜonkowi i po prostu obecność w rodzinie. Gdyby wszystkie kobiety
musiały wypełniać takie obowiązki, powstałaby w społeczeństwie tragiczna
luka: sytuacje, na które nie miałby kto odpowiedzieć.
Na szczęście, są teŜ kobiety wolne i "wspierające wielu", jak Febe z
Kenchr, Teresa z Kielc czy Tunia z Warszawy. Zwykle niewiele o nich
wiadomo; tyle, ile powiedział św. Paweł: "Przyjmijcie ją w Panu tak, jak
się świętych winno przyjmować".
Febe wspierająca wielu
Po przeczytaniu tekstu o Febe z Kenchr powiedziała mi pewna Czytelniczka,
Ŝ
e bardzo wiele jest osób, które nie załoŜyły rodziny albo mają juŜ dzieci
odchowane, albo nie pracują juŜ zawodowo, a w kaŜdym razie takich, które
chętnie pomogłyby innym, potrzebującym tej pomocy, ale nie wiedzą, jak się
do tego zabrać. Prosiła, Ŝeby o tym napisać.
Rzeczywiście, jeśli w którejś z gazet pojawi się artykuł opisujący jakieś
konkretne, jednostkowe wydarzenie dotyczące osoby chorej, opuszczonego
dziecka itp. zwykle tyle osób zgłasza się z pomocą, Ŝe redakcja musi prosić
o przestanie nadsyłania listów. MoŜna to chyba rozumieć w ten sposób, Ŝe
duŜo jest ludzi ofiarnych. Zamknięci jednak w komórkach swoich mieszkań nie
wiedzą często, co się dzieje obok. MoŜe jest to samoobrona, bo są rzeczy, z
którymi gdy się zetknie, trudno juŜ pozostać obojętnym? MoŜe brak wyobraźni
albo po prostu nieśmiałość?
W niektórych wypadkach moŜna się przyłączyć do istniejących juŜ grup
samopomocy rodzin, opieki nad chorymi czy komitetów charytatywnych. MoŜna
na pewno dowiedzieć się od proboszcza, czy coś takiego jest w parafii.
Związanie się, z jakąś grupą ułatwia czynne zaangaŜowanie dla innych, a
jednocześnie daje oparcie psychiczne - tak potrzebne kaŜdemu człowiekowi.
Bywa teŜ, Ŝe instytucja, w której się pracuje, jest miejscem, gdzie ludzie
czekają na bliŜsze i serdeczniejsze zwrócenie się do nich; problem tylko w
dostrzeŜeniu ich spraw.
MoŜna teŜ zupełnie samemu poszukać ludzi, którym urzędowa pomoc nie
naleŜy się, albo do których nikt nie dotarł. Takich, którym nie odmówiłoby
się pomocy, gdyby poprosili, ale oni nie wiedzą, kogo prosić, albo prosić
się wstydzą albo nie wiedzą, Ŝe ktoś chciałby taką prośbę spełnić, lub nie
przychodzi im w ogóle na myśl, Ŝe nie są tak całkiem samotni, bo jest ktoś,
kto chciałby im pomóc, tylko nie odwaŜył się jeszcze na pierwszy krok.
MoŜna nauczyć się patrzeć w ten specjalny sposób, który pozwala dostrzec
róŜne niespodziewane rzeczy, nieraz całkiem blisko.
Zacząć moŜna bardzo skromnie - od przejrzenia w myśli swoich krewnych i
znajomych mieszkających w pobliŜu. MoŜe ktoś z nich ma grypę - to Ŝadne
nieszczęście, ale na kilka dni kataklizm, gdy nie ma się kto zająć domem.
MoŜe ktoś z nich jest stary i bardzo ucieszyłaby go niespodziewana wizyta i
kwiaty, których dawno juŜ nie dostał. MoŜe wśród nich jest dziecko, któremu
nie ma kto czytać głośno i którego nikt nie zabiera do teatru lalek? MoŜe
jest wśród nich kobieta ani stara ani chora, a przeciwnie - bardzo sprawna
i dzielna, i bardzo juŜ tą dzielnością zmęczona, bo nikomu nie przychodzi
do głowy, Ŝeby jej w czymś ulŜyć lub zaproponować krótki wypoczynek. A moŜe
jest ktoś po prostu smutny?
Jeśli nikt z rodziny nie mieszka w pobliŜu, moŜna pomyśleć o bardziej
oddalonych. Czy nikt z nich nie czuje się opuszczony? MoŜe czyjeś dzieci
wyemigrowały, moŜe ktoś stracił bliską osobę i warto by napisać do niego
list, wysłać paczkę, zaprosić na święta, odwiedzić?
Kiedy skończymy listę krewniaków, moŜemy się zabrać do sąsiadów. MoŜe
ktoś w pobliŜu jest chory i samotny? MoŜe ktoś ucieszyłby się z
przeczytanych czasopism, które trudno dostać? MoŜe któregoś dziecka
podejrzanie długo nikt nie woła z podwórka? MoŜe małŜeństwo, które nigdy
nie moŜe wyjść razem, bo nie ma z kim zostawić dzieci, byłoby
uszczęśliwione, gdyby sąsiadka przyszła do nich raz w tygodniu? MoŜe w
bloku mieszka ktoś, kto w ogóle nie moŜe opuszczać mieszkania? Warto teŜ
bacznie przyjrzeć się dzieciom bawiącym się przed oknami. Jeśli któreś
często ma smutną buzię, dobrze byłoby z nim porozmawiać i dowiedzieć się, w
czym rzecz. RóŜne niespodziewane rzeczy moŜna dostrzec całkiem blisko.
Jeśli jednak naprawdę mamy to szczęście, Ŝe wszyscy nasi krewni i
sąsiedzi Ŝyją w kwitnącym zdrowiu i radości, moŜemy się odwaŜyć na bardziej
niebezpieczne wypady. Niebezpieczne, bo bardziej zobowiązujące. W ksiąŜce
telefonicznej moŜna znaleźć adresy róŜnych domów, np. domów opieki
społecznej. MoŜna tam pójść i zapytać, kogo z mieszkańców nikt nie
odwiedza. Są teŜ zakłady dla dzieci specjalnej troski, na które nikt nie
chce patrzeć, i smutne domy rencistów, a wszędzie ludzie potrzebujący.
MoŜna teŜ zajść do domu dziecka, ale takie odwiedziny mogą mieć powaŜne
konsekwencje. Teresa jest osobą samotną. Zajrzała do domu dziecka i
zainteresowała się dziewczynką, którą postanowiła wziąć na stałe, ale wtedy
okazało się, Ŝe dziewczynka ma siostrę - wzięła więc obie. Pisze się to
prosto: wzięła, w rzeczywistości musiała przezwycięŜyć bardzo wiele
trudności. A kiedy zaczął się kryzys i wszystkim zrobiło się bardzo trudno,
zastanawiałam się, czy czasem nie Ŝałuje swojej decyzji. A Teresa dzwoni do
mnie i mówi, Ŝe tak jest teraz cięŜko, Ŝe gdyby nie miała swoich dwóch
słoneczek, to nie wie, jak by przeŜyła.
MoŜna teŜ zrobić całkiem inaczej. Jeśli nie jest się zbyt pewnym siebie i
obawia się portierów, sekretarek i innych osób gotowych zwymyślać - zanim
dowiedzą się, o co chodzi - dobrze będzie poszukać w myśli osoby o podobnym
do siebie samej połoŜeniu. MoŜe jest wśród znajomych ktoś, kto teŜ chętnie
pomógłby innym. MoŜe na razie nie przyszło mu to do głowy albo takŜe nie
wie, od czego zacząć, ale przyłączy się do propozycji, Ŝeby wybrać się
razem gdzieś, gdzie ludzie na was czekają, choć jeszcze nie wiedzą, Ŝe to
właśnie wy do nich przyjdziecie.
A kiedy się raz zacznie, sytuacja odwraca się bardzo szybko. Jest się
otoczonym morzem spraw i bardzo potrzebnym wielu ludziom.
Febe potrzebująca wsparcia
Choć człowiek najpełniej realizuje się będąc "dla kogoś", sam teŜ
potrzebuje innych. KaŜdy przeŜywa czasem chwile trudne; chce, by jego
starania były dostrzegane; potrzebuje troski innych. Rodzina zaspokaja, a w
kaŜdym razie ma moŜliwości zaspokojenia tych potrzeb. Inaczej z ludźmi nie
mającymi rodziny - choć sami często pomagają innym, nieraz brak im pomocy;
co więcej - spotykają się z licznymi uprzedzeniami.
Uprzedzenie polega na przypisywaniu identycznych cech wszystkim osobom
naleŜącym do danej grupy, bez uwzględniania istniejących w rzeczywistości
róŜnic. Uprzedzenia nie opierają się na rzetelnej wiedzy i doświadczeniu,
ale na stereotypowych opiniach (przekazywanych w rozmowach, dowcipach i
ś
rodkach masowego oddziaływania), powodujących negatywne nastawienia
emocjonalne.
Uprzedzenia odnoszą się zwykle do grup osób innych pod względem rasy,
wyznania czy sytuacji społecznej. Przyczynami uprzedzeń są najczęściej:
rywalizacja, konformistyczne przejmowanie obiegowych opinii lub okazja do
wyładowania agresji, której nie śmiałoby się ujawnić w stosunku do innych
osób. W ten sposób grupy będące przedmiotem uprzedzeń stają się kozłami
ofiarnymi, o których moŜna bezkarnie źle mówić, wyśmiewać, czynić obiektem
niewybrednych Ŝartów itp. Ludzie o osobowościach sztywnych, konwencjonalni,
podejrzliwi i skłonni do karania, szczególnie często posługują się
uprzedzeniami.
W naszym społeczeństwie nierzadko przedmiotem uprzedzeń są osoby samotne,
zwłaszcza kobiety. Prowadziłam kiedyś badania, w których respondenci
proszeni byli o ocenę poziomu znerwicowania określonych grup kobiecych.
Osoby badane uwaŜały najczęściej, Ŝe najbardziej znerwicowane są kobiety
niezamęŜne. Badania testowe tych grup kobiecych nie potwierdzają takiej
opinii, a więc nie jest ona uzasadniona faktami, lecz tylko stereotypowymi
przeświadczeniami. Jest to właśnie przykład uprzedzenia: "Wiadomo, Ŝe one
takie są".
Uprzedzenia odnoszone są do całych grup, nie przyznając ich członkom
prawa, by traktowano ich jako jednostki posiadające swoje własne,
indywidualne cechy. Kobiety niezamęŜne - jak wszyscy inni ludzie - mają
cechy pozytywne i negatywne. Jest jednak rzeczą obraźliwą przypisywanie im
pewnych stereotypowych cech negatywnych z góry i szablonowo.
Niestety, często tak się właśnie dzieje, a sprawę pogarszają jeszcze
niektóre publikacje, które chcąc dowartościować macierzyństwo, piszą np.,
Ŝ
e jest ono "niezbędnym wykończeniem rozwoju somatycznego i psychicznego
kobiety". Choć takie twierdzenie nie jest uzasadnione, i stanowi jedynie
wyraz stereotypu myślowego autora, budzić moŜe wątpliwości co do wartości
osób "niewykończonych".
Teoretycznie biorąc, kobiety mogłyby się tym nie przejmować, jednakŜe
częste stykanie się z uprzedzeniami powoduje poczucie bezradności i
bezsilności, co prowadzi z kolei do obniŜenia samopoczucia i izolowania się
od innych ludzi.
"KtóŜ będzie o mnie dbał, jeśli ja sama o siebie nie zadbam. To jest
chyba właściwa dla mnie dewiza Ŝyciowa" - mówi Brygida w powieści Marii
Kruger. MoŜe w pierwszej chwili zdanie to wydaje się bardzo egoistyczne,
zresztą świetnie pasuje do stereotypu: "Osoby samotne myślą tylko o sobie".
Ale tak naprawdę: kto zadba o Brygidę?
Często nie ma kto dbać o kobiety niezamęŜne, choć niejednokrotnie
korzysta się z ich pomocy: "PrzecieŜ mają duŜo czasu", a nawet ich
pieniędzy: "PrzecieŜ mają całą pensję tylko dla siebie", nieraz zapomina
się o ich potrzebach. Dzieje się tak właśnie na skutek uprzedzeń, ale takŜe
dlatego, Ŝe w następstwie traktowania wynikającego z uprzedzeń, kobiety
często same się wycofują. Powstaje wtedy sprzęŜenie zwrotne: skutek staje
się przyczyną.
W kraju Muminków Ŝył raz Maciupek. Mieszkał w małym domku zupełnie sam.
Na dworze spacerowały Paszczaki i Filifionki, wszędzie zamykano drzwi i
zapalano lampy, a małe stworzonka pocieszały się wzajemnie. Lecz kto
pocieszy Maciupka? Maciupek znalazł kiedyś nad morzem muszlę białą i
gładką, ale co po muszli, jeśli nie ma jej komu pokazać? Maciupek był
bardzo nieśmiały i tak wciąŜ się chował, Ŝe stał się prawie niewidzialny,
więc nikt nie mógł go pocieszyć ani powiedzieć mu: "Jeśli od wszystkich
będziesz uciekał, nigdy nie znajdziesz przyjaciela".
Historia o Maciupku kończy się happy endem. Maciupek spotkał stworzonko
jeszcze bardziej od niego przestraszone, a gdy biegł mu na pomoc, przestał
się chować. Wtedy wszystkie Paszczaki, Mimble i Filifionki zauwaŜyły go i
zaczęły serdecznie pozdrawiać.
Myślę, Ŝe z tej bajki płynie morał i dla Maciupków i dla Paszczaków,
którzy zajęci swoimi sprawami, długo nie dostrzegali Maciupka.
śycie rodzinne
Rozmowy rodzinne
W socjologii i psychologii istnieją róŜne definicje małych grup, czyli
zespołów ludzi związanych wspólnym celem i wzajemnymi relacjami, w
przeciwieństwie do przypadkowych zbiorów. Na uŜytek psychologii domowej
wystarczy wymienić jedną charakterystyczną cechę małej grupy: rozmowę. To
ona zbiór obcych ludzi przemienia w grupę. Na przykład parę osób siedzących
w przedziale kolejowym nie stanowi grupy: staną się nią, gdy zainteresowane
jakąś sprawą zaczną rozmawiać ze sobą. Wtedy kaŜda osoba nabiera swoistego
znaczenia choćby takiego, Ŝe po wyjściu jednej z nich, inne odczuwają jej
nieobecność.
Nie kaŜde posługiwanie się mową jest rozmową. Nie jest nią rozkaz wydany
podwładnemu, jak w wojsku; nie jest nią informowanie, jak przez redaktora
telewizyjnego, choćby kokieteryjnie mówił o rozmowie ze słuchaczami; nie
jest nią zamówienie skierowane do kelnera. Rozmowa wymaga wzajemnego
kontaktu, wzajemnego słuchania i wymiany myśli.
Rodzina stanowi małą grupę społeczną, jeŜeli ze sobą rozmawia i, mimo
wielości wspólnych spraw, nie jest wolna od niebezpieczeństwa zmieniania
się w zbiór podobny do kolejki w sklepie, obcej sobie i sobą nie
zainteresowanej - mimo wspólnego celu. Rodzina przestaje ze sobą rozmawiać
nie tylko w tzw. ciche dni, kiedy małŜonkowie starają się wzajemnie ukarać
milczeniem, stwarzając sytuację szczególnie niebezpieczną dla swego
szczęścia małŜeńskiego. Rodzina przestaje teŜ rozmawiać, gdy rodzice w
stosunku do dzieci ograniczają się do wydawania poleceń, nie znajdując
czasu na słuchanie. Przestaje rozmawiać, gdy wymienia tylko bieŜące
informacje dotyczące spraw organizacyjnych, typu: "Wrócę późno", "Masło w
lodówce", "Oddałam buty do szewca". Nie rozmawia teŜ siedząc obok siebie w
półmroku i w milczeniu wpatrzona w telewizor.
Im więcej jest takich sytuacji, im mniej rozmowy, tym bardziej rodzina
zmienia się z grupy społecznej w ludzi obcych, a dom coraz bardziej
przypomina hotel. Przeciwnie - rozmowa zwiększa spójność rodziny, pogłębia
wzajemny związek jej członków, daje poczucie bliskości i bezpieczeństwa.
Niestety, na rozmowy często brak czasu i miejsca, a wreszcie - wskutek
odzwyczajenia się - brak wspólnych tematów. Mieszkania są nadmiernie
zagęszczone i hałaśliwe, a wszyscy spieszą się do pracy, do szkoły, na
róŜne zajęcia dodatkowe. Wszystko to w dodatku odbywa się dla kaŜdego z
członków rodziny w innych godzinach. KaŜdy ma swoje sprawy i poczucie, Ŝe
jeśli oderwie się od nich nawet na krótko, nie nadrobi straconych chwil.
Wydaje się więc, Ŝe nie ma gdzie i kiedy rozmawiać, a w końcu nie ma i o
czym, bo jest to sytuacja typowa, Ŝe gdy spotkamy kogoś po długim
niewidzeniu, nie wiemy, od czego zacząć. JeŜeli jednak znaczenie rozmowy
docenia się, moŜna wszystko jakoś zorganizować.
Zacznijmy od miejsca. Wbrew pozorom, układ przestrzenny ma tu ogromne
znaczenie, np. trudno rozmawiać z kimś odległym o kilkanaście metrów,
choćby się nawet słyszało jego słowa. Te nadmierne odległości w obecnych
warunkach raczej nie groŜą, ale często mieszkania meblowane są w sposób
utrudniający rozmowę. By ze sobą rozmawiać, trzeba się wzajemnie widzieć,
siedzenie więc rzędem na kanapie, zwykle ustawionej naprzeciwko telewizora,
rozmowę utrudnia. Najwygodniej gawędzi się siedząc dookoła stołu, przy
którym moŜna teŜ zjeść. Stół więc tak duŜy, Ŝeby mogli przy nim usiąść
wszyscy domownicy naraz, jest ogromnie waŜnym meblem i powinien znaleźć się
w kaŜdym domu, nawet jeśli psuje nowoczesność wnętrza. Najwygodniej
zresztą, jeśli stoi w kuchni, o ile tylko jej wielkość na to pozwala, bo w
kuchni zwykle jada się na co dzień i kuchnia nie wyłącza z rozmowy osoby
podającej i wykańczającej posiłek.
Im więcej posiłków uda się jadać wspólnie, tym więcej członkowie rodziny
wiedzą o sobie i, co za tym idzie, tym bardziej interesują się wzajemnie
swoimi sprawami. Wspólny posiłek jest najbardziej naturalnym i najlepszym
czasem na rozmowę. Warto więc starać się o niego jak najczęściej, moŜe to
np. być kolacja, jeśli obiady jada się w stołówce, a juŜ wprost koniecznie
obiad niedzielny.
Często mówi się, Ŝe brak czasu na rozmowę. Te same jednak osoby, które to
twierdzą, znają nieraz wszystkie filmy nadawane przez telewizję. Być moŜe
więc jest to kwestia wyboru i ograniczając oglądanie telewizji moŜna
znaleźć trochę czasu na towarzystwo rodziny. Szczególnie szkodliwe wydaje
się włączanie telewizora w czasie posiłków, co zmienia jadalnię w salę
kinową, a grupę rodzinną w audytorium. To samo odnosi się do czasu, w
którym przychodzą goście. Oczywiście, moŜna iść do kogoś specjalnie po to,
by wspólnie obejrzeć jakiś program, ale chyba fatalnym obyczajem jest
zagłuszanie rozmowy osób, które nieczęsto mają okazję do spotkania się,
grającym telewizorem.
Innym sposobem wygospodarowania czasu na rozmowę jest wspólne gdzieś
chodzenie. Pewno najcenniejszy jest tu rodzinny spacer, ale gdy brak czasu
na specjalnie organizowaną przechadzkę, okazją do rozmowy moŜe być droga do
przedszkola czy na religię, poszukiwania butów czy innych sprawunków,
wymagających mierzenia przez dziecko. To juŜ nie jest kwestia czasu, tylko
nastawienia psychicznego. Oczywiście, Ŝe gdy poszukiwanych butów nigdzie
nie ma, humor psuje się coraz bardziej i zamiast rozmawiać z dzieckiem,
coraz częściej pokrzykujemy na nie: "Pospiesz się!", "UwaŜaj, jak idziesz!"
itp. Jest to reakcja zrozumiała, a przecieŜ co najmniej niemądra. Buty się
przez to nie znajdą, a stracimy okazję do prawdziwego bycia z dzieckiem, o
którą w dzisiejszym pośpiechu tak trudno.
Takich okazji, jak wspólne gdzieś z konieczności wyjście jest - gdy się
zastanowić - sporo. Czasem jednak trzeba znaleźć na rozmowę czas specjalny,
gdy nasza uwaga niczym nie rozproszona koncentruje się, choć na chwilę,
wyłącznie na rozmówcy. Z dziećmi najlepiej się tak rozmawia, gdy leŜą w
łóŜku, przed zaśnięciem. Ma to tę dodatkową zaletę, Ŝe miła rozmowa przed
snem spełnia rolę relaksu i odpręŜenia, zapewniając lepszy wypoczynek
nocny. Ze współmałŜonkiem dobrze jest teŜ organizować taki czas specjalny,
gdy w domu zrobi się cisza, bo dzieci juŜ śpią, a "herbatka we dwoje, we
dwoje herbatka" (jak mówi piosenka), pomoŜe w rozmowie nareszcie spokojnej
i zbliŜającej. Czas specjalny potrzebny jest teŜ, choć niekiedy, na rozmowę
ze starszymi rodzicami, teściami, dziadkami, którzy nawet jeśli mieszkają
wspólnie, nieraz - szczególnie jeśli nie dosłyszą - mają poczucie
wyobcowania i o waŜnych sprawach domowników dowiadują się przypadkiem.
Bywa, Ŝe nie wiedzą, co robią i co myślą młodzi. Rozmawiać warto nie tylko
ze względu na wychowanie dzieci, ale na kontakt kaŜdego z kaŜdym. WaŜne są
rozmowy intymne w cztery oczy, a takŜe całego zespołu. Sprawy nabierają
plastyczności i stają się ciekawe przez to, Ŝe widziane są inaczej przez
dziadka, ojca i syna, i to uzupełniające się widzenie jest cenne dla
wszystkich członków rodziny.
O czym rozmawiać? O wszystkim. O wydarzeniach bieŜących w szkole, w
pracy, w domu i w kraju, ale takŜe na róŜne tematy specjalnie wybrane, np.
o rodzinie. Dzieci często nie mają pojęcia, z jakich stron i jakich
ś
rodowisk wywodzą się ich rodzice. Szczególną rolę w tych rozmowach mogą
odegrać dziadkowie ukazujący korzenie rodziny. IleŜ ciekawych historii i
anegdotek moŜna opowiedzieć o pradziadkach, a dzieci często nawet ich imion
nie słyszały. MoŜna teŜ rozmawiać o historii w kontekście szerszym niŜ
dzieje rodziny. Są to na ogół sprawy pasjonujące dzieci, które zdumiewają
się tym, Ŝe np. kiedyś nie było telewizji, nie mówiąc juŜ o tym, jak mało
wiedzą o sprawach narodu sprzed lat niedawnych, a nawet współczesnych.
Rozmawiać moŜna o cenach i wydatkach nie tylko, by ponarzekać, ale takŜe,
Ŝ
eby dzieci orientowały się w sytuacji finansowej rodziny, co zapobiegnie
wielu konfliktom, gdy dzieci będą chciały mieć rzeczy dla rodziny zbyt
drogie. Rozmawiać moŜna o krewnych i znajomych, wśród których bywają ludzie
naprawdę bardzo ciekawi i warto o tym wiedzieć; moŜna rozmawiać o
tajemnicach narodzin i śmierci, o spotkanych osobach cierpiących, o
radosnych przykładach ludzkiej solidarności, o religii. Zainteresowanie
rodziców sprawami wiary w kontekście Ŝycia codziennego jest najlepszym
ś
wiadectwem wobec dzieci i stanowić moŜe waŜny element przygotowania do
kolejnych sakramentów: Komunii św., bierzmowania i małŜeństwa.
Rozmawiać moŜna o tradycjach i przyszłości, o sprawach dalekich i
bliskich. Trudno właściwie wymyślić, co nie moŜe lub nie powinno być
przedmiotem rozmowy, jeŜeli zachowane będą dwa warunki: prawda i
Ŝ
yczliwość.
Oswajanie czasu
Środki masowego przekazu pełne są haseł nawołujących do pośpiechu: zdąŜyć
na czas, wykonać przed terminem, walka z czasem? W domu teŜ ta nieustanna
walka z czasem - jak się ze wszystkim uporać, skoro kaŜda rzecz urasta do
problemu?
Więc pędzimy zdyszani goniąc czas, a im szybciej biegniemy, tym szybciej
ucieka. Ucieka nie oglądając się na nas i jest mu wszystko jedno, czy goni
go bardzo waŜny działacz, czy zwykła gospodyni domowa, nawet dziecko.
Kiedy mój Janeczek był zupełnie malutki, kładłam go na tapczanie tak,
Ŝ
eby widział cienie liści, które za oknem kołysały się w słońcu. Bardzo mu
się podobały i długo potrafił się w nie wpatrywać. Małe dzieci mają duŜo
czasu, umieją się zachwycać cieniem liścia, ptakiem, kamyczkiem czy własną
rączką. Ale gdy tylko troszkę podrosną, uczymy je pośpiechu: "Chodź
szybciej, bo się spóźnimy; kładź prędzej buty, bo nie zdąŜymy". "Zobaczymy,
kto dziś najszybciej zje obiadek" - ogłasza pani przedszkolanka. "Rób
prędko lekcje" - ponagla mama. "Czemu się gapisz" - woła tata. Dziwna
rzecz, Ŝe dzieci poszturchiwane naszymi rozkazami, choć spieszą się, jakby
coraz mniej mogły zdąŜyć. Czas zaczyna przed nimi uciekać jak młody pies,
który biegnie, gdy tylko zacząć się z nim gonić.
Wszyscy na skutek tego pośpiechu jesteśmy coraz bardziej zmęczeni i
zdenerwowani; zachowanie staje się chaotyczne, a kontakty z ludźmi
powierzchowne. Widujemy wprawdzie ludzi i mijamy ich, ale brak czasu na
prawdziwy kontakt. Spotykam na ulicy koleŜankę: "Cześć, dawno cię nie
widziałam?" Dawno? MoŜe niedawno? - ale co za róŜnica, skoro "Człowiek taki
zalatany, Ŝe nawet pogadać nie ma czasu i nawet nie wiem, czy słuchałaś
tego, co mówiłam". Wpadam po coś do sąsiadki, która prosi: "Wejdź na
chwilę". Niestety, nie mam czasu, stojąc więc w progu informujemy się
nerwowo o tym, o czym obie wiemy równie dobrze: jak trudno ze wszystkim
zdąŜyć. PrzyjeŜdŜają krewni z odległego miasta - co, tylko na parę godzin?
Jaka szkoda, jakie to okropne, Ŝe na tak krótko; doprawdy, bardzo mi
przykro.
Dzieje się tak dlatego, Ŝe czasu naprawdę nie moŜna dogonić. Jak
płochliwe dzikie zwierzę porywa się do biegu, gdy tylko zaczynamy go
ś
cigać, i zawsze jest szybszy. A skoro i tak jest szybszy, nie warto go
gonić. Lepiej spróbować go oswoić - nauczyć się z nim Ŝyć. Dzikiego
zwierzęcia nie oswaja się biegnąc za nim. JeŜeli chcemy się z nim
zaprzyjaźnić, trzeba się wyzbyć gwałtownych ruchów i krzyków, a przede
wszystkim uspokoić wewnętrznie. Człowiek wyciszony wewnętrznie, spokojny,
moŜe jak święty Franciszek rozmawiać z dzikimi zwierzętami. Czas dla
takiego się zatrzymuje i zamiast uciekać, wiernie mu towarzyszy.
Wszystko wtedy układa się inaczej. Spotykam koleŜankę - pięć minut
nerwowego narzekania. Właściwie nic nie przekazałyśmy sobie. Dlaczego?
Trzeba najpierw zrozumieć siebie: dlaczego się spieszę i jestem
zdenerwowana. RóŜne mogą być powody: w pracy trudna sytuacja, nie kupiłam
tego, co chciałam, spieszę się do dzieci. Teraz juŜ wiem, ale czy to
naprawdę przeszkadza w rozmowie? JuŜ i tak nic nie kupię, a myślenie o
dzieciach nie zmieni ich sytuacji. A więc te same pięć minut, przeznaczone
na omawianie swojego pośpiechu, mogę oszczędzić dla osoby spotkanej. Czas
ten sam, ale juŜ nie podzielony między róŜne sprawy, cały dla niej.
Wchodzę do sąsiadki. Te same piętnaście minut, ale nie przestane w progu
przy certowaniu się - wejść, czy nie wejść. Wchodzę, zdejmuję płaszcz,
siadam. Piętnaście minut skoncentrowane na niej. Ten sam czas, ale zupełnie
innej jakości. PrzyjeŜdŜają krewni na parę godzin. Przy takiej ilości
obowiązków znaleźli dla nas aŜ parę godzin! Jakie to wspaniałe i radosne.
Ludzie, którzy byli na audiencji u Ojca Świętego Jana Pawła II opowiadają
nieraz, Ŝe PapieŜ z nimi rozmawiał. MoŜna by wątpić, czy to moŜliwe - w
tłumie, krzyku, wśród setek przepychających się osób. A jednak tak jest
rzeczywiście, bo ten moment - jedno czy dwa zdania PapieŜa przy całkowitej
koncentracji rozmówcy - daje poczucie kontaktu prawdziwego, choć oczywiście
krótkiego.
Przy oswajaniu czasu najwaŜniejsze jest wewnętrzne rozluźnienie, a
jednocześnie skoncentrowanie tylko na tym, co się właśnie robi. "Jedz
prędzej, bo nie zdąŜysz" - mówimy do dziecka i jego ruchy stają się
chaotyczne, myśląc o swoim pośpiechu zaczyna rozlewać i grymasić. Nie! Nie
myśl o tym, co masz robić za chwilę. Teraz jedz, jaka to miła rzecz
jedzenie, smaczne jedzenie, w towarzystwie rodziców. Jak zgrabnie działają
małe rączki, skoncentrowane na tej czynności.
Teraz. Teraz myślę tylko o tobie, bo z tobą rozmawiam. Nic nie pomoŜe
innym ludziom czy innym sprawom, Ŝe będę o nich myśleć jednocześnie.
Spokojna, a więc wszystko spraw niej wykonuję. Spokojna, a więc dostępna
dla innych. Widziałyśmy się niedawno? Tak, przecieŜ byłyśmy wyłącznie dla
siebie przez całe dziesięć minut. Czas juŜ nie ucieka. Idzie przy nas
spokojnie. Nie spieszymy się, ale moŜemy zdąŜyć duŜo więcej.
Oczywiście, prócz uspokojenia i koncentracji właściwa organizacja czasu
teŜ ma znaczenie. Warto rano przemyśleć sobie, co chce się zrobić danego
dnia, w jakiej kolejności. MoŜna zrobić podobny plan na tydzień i zanotować
go. Tym, którzy martwią się, Ŝe z niczym nie mogą zdąŜyć, radziłabym
notować teŜ to, co się zrobiło. Działa to bardzo pokrzepiająco, bo okazuje
się, Ŝe jednak nie nic: wykonana praca zlecona, ugotowane siedem obiadów,
opowiedziane dziecku siedem bajek, przeczytany artykuł w "Gościu
Niedzielnym", itd.
Przeczytany? A czyŜ ja mam czas czytać, moŜe ktoś powie. A jednak.
PrzecieŜ musimy stać w kolejkach. Nareszcie świetna okazja do czytania,
trzeba tylko pamiętać o zabieraniu z domu oprócz kartek takŜe lektury. W
kolejkach moŜna się teŜ modlić - ileŜ czasu na modlitwę.
W Taize całe wzgórze jest strefą ciszy, a kościół jest przyciemniony i
usłany tak, Ŝe nawet kroków nie słychać, kaŜdy klęczy lub siedzi
nieruchomo. To są na pewno najlepsze warunki do modlitwy, jeśli jednak ich
nie mamy, moŜemy się modlić jak ślepiec z Jerycha, który wśród pchającego
się i hałasującego tłumu, wołał: Jezusie, synu Dawida, zmiłuj się nade mną.
Najlepszą chyba modlitwą "kolejkową" jest róŜaniec. Trzymany w ręce. czy w
mini wersji jako obrączka na palcu, jest materialnym przypomnieniem i
punktem koncentrującym nasze rozpierzchające się myśli. Pewno, Ŝe nie kaŜde
"Zdrowaś" ma w tych warunkach równą wagę; powstaje z nich jednak tkanina, w
której czasem błyśnie drogi klejnot kontemplacji. Tkanina, która - choć
tkamy ją na chwałę Boga - zarazem nas otula i ogrzewa.
Miejsce na prawdziwe spotkanie
"Od gwiazdy do gwiazdy milion świetlnych lat jazdy, od człowieka do
człowieka droga równie daleka. Tak mijamy się co dzień, jak z przechodniem
przechodzień". Takie były słowa modnej kiedyś piosenki i tak jest
rzeczywiście - mijamy się co dzień z bardzo wieloma ludźmi, ale z niewielu
naprawdę się spotykamy. Nawet w rodzinie mijanie się jest nierzadkie. KaŜdy
spieszy do swojego zajęcia i swoich spraw, w przelocie rzucając informacje
czy polecenia.
"A Pan rozmawiał z MojŜeszem twarzą w twarz, jak się rozmawia z
przyjacielem" (Wj 33, 11). Spotkanie jest kontaktem twarzą w twarz, jest
bezpośrednim kontaktem osobowym z drugim człowiekiem. NajwaŜniejszym
warunkiem spotkania jest dostrzeŜenie, skoncentrowanie się na drugiej
osobie. Dopiero ono, a nie przelotne mijanie się, zbliŜa ludzi między sobą,
wyprowadza z samotności.
Spotkanie zawsze odbywa się w jakiejś konkretnej sytuacji, w konkretnym
miejscu. Miejsce to moŜe sprzyjać spotkaniu lub utrudniać je. Są miejsca, w
których bardzo trudno się spotkać, moŜna się tylko minąć, jak na ruchomych
schodach, z których jedne jadą w górę, drugie w dół - mignie znajoma twarz,
ale zaraz zasłonią ją inne, usłyszy się jakieś słowo, ale zaraz utonie w
ogólnym gwarze.
Miejsce spotkania musi być bezpieczne, bliskie, ładne, takie Ŝeby moŜna
się w nim czuć spokojnym, nie rozproszonym, skoncentrowanym na osobach.
Takim miejscem powinien być dom. To, czy dom nadaje się na ludzkie
spotkanie, nie zaleŜy od jego wielkości i bogactwa, ale od pewnych cech
specyficznych, które tworzą ogólny nastrój. Składają się nań sytuacje i
przedmioty, które będąc przedmiotami codziennego uŜytku, jednocześnie stają
się symbolami.
Zarówno liturgia, jak Ŝycie codzienne pełne są symboli. W domu wiele
rzeczy ma takie podwójne znaczenie: bezpośrednie i symboliczne. To one
właśnie tworzą miejsce na spotkanie. WaŜnym sprzętem o takim znaczeniu jest
stół. Na stole stawia się poŜywienie, wspólnie zasiada się do stołu. Przy
stole siedzimy blisko siebie, moŜna sąsiada dotknąć, moŜna by go nawet
uderzyć, ale skoro zasiadamy do wspólnego stołu, to znaczy, Ŝe sobie ufamy.
Przy stole widzimy się twarzą w twarz. Nikt nie stoi za naszymi plecami,
nie zaskoczy nas znienacka; jesteśmy bezpieczni. Patrzymy na
współbiesiadników, widzimy ich wyraz twarzy, wymieniamy spojrzenia. Widzimy
kaŜdy kaŜdego, jesteśmy razem.
Przy stole estetycznie nakrytym miło się siedzi, choćby to był stół
kuchenny. Przy stole dobrze się rozmawia. Stół jest centrum, dookoła
którego moŜna się zebrać, zwraca wszystkich ku sobie. Dobrze się przy nim
spotkać.
Przy stole dzielimy się poŜywieniem. Spoglądamy na półmisek i wiemy, ile
moŜemy sobie nałoŜyć, Ŝeby dla wszystkich starczyło. Przy stole wzajemnie
sobie słuŜymy podając to, czego komu brakuje. ZauwaŜamy te drobne braki i
podsuwamy coś sąsiadom. Bierzemy z zaufaniem podane jedzenie, wzmacniamy
się nim, a takŜe wzmacniamy się obecnością innych. PoŜywienie pozwala
zachować Ŝycie biologiczne, wspólne jedzenie jest więc jakby zaproszeniem
do wspólnego Ŝycia. Dlatego jest u nas zwyczaj częstowania gościa, choćby
skromnym - właśnie symbolicznym - poŜywieniem.
Wiedzą o tym dobrze panie domu, które, gdy ktoś chce porozmawiać,
zaczynają od podania herbaty. To znak dzielenia Ŝycia z drugim. Znak waŜny,
ale nie powinien zasłonić tego, na co wskazuje - cóŜ z tego, Ŝe gość
dostanie duŜo potraw, jeśli gospodyni nie zdąŜy z nim porozmawiać?
Lepiej więc nieraz zabrać gościa do kuchni, by z nim razem przygotować
posiłek, niŜ przyjąć go bardziej uroczyście, ale pozbawić swojej obecności.
MoŜna teŜ włączyć gościa w swoje czynności domowe, dając mu tym znak:
"Jesteś swój, nie przeszkadzasz mi", a jednocześnie obdarzyć swoim
zainteresowaniem, dostrzec jego problemy, skoncentrować się na nich,
właśnie - spotkać się.
Szkoda, Ŝe w obecnych ciasnych mieszkaniach często stół zastępuje niski
stolik - ława, ustawiony z reguły nie na środku, ale z boku pokoju. Siada
się przy nim z jednej strony, jak widownia w teatrze, Ŝeby nikt nie
zasłaniał telewizora. Niski stolik nie stanowi centrum, ale podstawkę pod
naczynia, a jedzenie jest tylko zaspokojeniem potrzeb organizmu i upodobań
smakowych, a nie wspólnym posilaniem się. Niski stolik nie przeszkadza w
patrzeniu w telewizor, który urasta do sprzętu najwaŜniejszego. TeŜ staje
się symbolem. Symbolem hałasu, zgiełku i podporządkowania domowników
jakiejś zewnętrznej centrali nadawczej, która stara się kierować rytmem
dnia, porą snu, a takŜe tym, co naleŜy robić, jak myśleć, w co wierzyć.
Choć więc telewizor moŜe być oczywiście bardzo poŜyteczny, warto pamiętać
o tym, co oznacza, gdy zacznie w domu panować. Starajmy się nadać mu
właściwe znaczenie, by nie stał się centrum - zamiast stołu.
By ludzie mogli się spotkać ze sobą: mąŜ z Ŝoną, rodzice z dziećmi,
gospodarze z gościem, potrzebna jest cisza. Niedobrze jest więc, jeśli
telewizor i radio są nieustannie włączone, tak Ŝe trzeba je przekrzykiwać.
W naszych mieszkaniach o cienkich ścianach i stropach trudno o ciszę.
Słychać odgłosy z ulicy i z mieszkań sąsiadów, trzaskanie drzwiami z klatki
schodowej i warkot pralki z własnej łazienki. Dzieci w przedszkolach i
szkołach, gdzie panuje nieustanny hałas, uczą się mówić bardzo głośno, Ŝeby
w ogóle ktoś je dosłyszał. Próbujmy nie przenosić tego zgiełku do domu.
Starajmy się nie krzyczeć.
W ciszy łatwiej dosłyszeć słowa i ich intonację, która moŜe decydować o
treści tego, co ktoś chciał nam przekazać. W ciszy łatwiej dosłyszeć czyjś
przyśpieszony oddech, westchnienie, płacz i śmiech. W ciszy po tonie moŜna
rozpoznać smutek i radość, niepokój, przejęcie i chęć zwierzenia się. W
ciszy lepiej się słucha, ale teŜ inaczej mówi. Krzyczy się łatwo słowa
ostre i brutalne, do słów czułych i delikatnych potrzebny jest głos cichszy
i spokojniejszy.
śeby ludzie mogli się w nim dostrzegać, dom powinien być - choć czasami -
cichy. Dom powinien teŜ być ładny. W ładnym otoczeniu sami robimy się jakby
ładniejsi, bardziej eleganccy. Uporządkowane otoczenie powoduje pewne
uporządkowanie zachowania. Trzeba więc dbać o porządek mieszkania. Trzeba
teŜ nie posuwać się w tym za daleko, bo zdarza się, Ŝe mieszkanie pięknie
posprzątane i znakomicie urządzone jest sztywne i obce. To są domy, w
których dzieciom nie wolno nic ruszać i przestawiać, do "lepszego" pokoju
rzadko się wchodzi, przedmioty są waŜniejsze od ludzi, a stłuczenie czegoś
staje się tragedią. Mieszkanie jest wtedy raczej obiektem do oglądania, niŜ
miłym miejscem wspólnego Ŝycia.
Skuteczniej niŜ drogie przedmioty, piękno do domu wnoszą kwiaty. Kwiaty
nadają mieszkaniu nastrój uroczysty i świąteczny, a zarazem intymny. Kwiaty
są ładne. OŜywiają nawet skromne wnętrze mieszkalne kolorowym akcentem,
oŜywiają je teŜ dosłownie, bo rośliny przecieŜ Ŝyją. śyją i kwitną jakby
bezinteresownie, bo z kwiatów w wazonie nie będzie Ŝadnego owocu, Ŝadnego
dalszego ciągu. Właśnie dziś cieszą nasze oczy. WaŜne są dziś, tak jak
właśnie dziś, właśnie teraz, cieszy nas spotkanie drugiego człowieka, który
Ŝ
yje koło nas. Nie wiadomo, co będzie jutro. To dziś musimy się z nim
spotkać twarzą w twarz, tak jak się rozmawia z przyjacielem.
Świąteczne znaki
Jest takie niezbyt mądre powiedzenie, przypominane często, zwłaszcza w
drugim dniu świąt przy kolacji: "Święta, święta i po świętach". WyraŜać ma
ono myśl, Ŝe tyle było zamieszania, stania w kolejkach, sprzątania,
gotowania, a właściwie nic z tego nie zostaje - juŜ po świętach, na cóŜ
więc było to wszystko?
W pewnym sensie jest to stwierdzenie trafne: jak na sumę zabiegów i
wysiłków poprzedzających święta, mijają one bardzo szybko. Trochę później
się wstanie, trochę więcej zje i dłuŜej posiedzi przed telewizorem (bo po
przedświątecznym zmęczeniu na nic innego nie ma juŜ siły) - ot i wszystko.
Niektórzy więc nie lubią świąt: przemęczone kobiety, które czeka dodatkowy
wysiłek, męŜczyźni, których świąteczne porządki wytrącają z normalnego toku
dnia i dzieci patrzące z niechęcią na przejedzonych i drzemiących przed
telewizorem dorosłych.
Bywa tak w święta, ale wtedy, gdy dostrzega się tylko jedną warstwę
ś
wiąt: zewnętrzną i najmniej ciekawą. Nie jest to jednak warstwa jedyna, bo
ś
więta są takŜe znakiem. Co to jest znak? Istnieje cała zawiła filozofia i
psychologia znaku, w kaŜdym razie nie starając się wchodzić w te zawiłości
moŜna powiedzieć, Ŝe znak jest to coś, co wskazuje na rzeczywistość drugą,
poza sobą samym. Znaki są róŜnorodne. Mogą być konwencjonalne - umowne, jak
np. pismo: znak graficzny wyrysowany na papierze jest pewnym rysunkiem, ale
zarazem wskazuje na coś zupełnie innego i czytając wyrazy nie myślimy o
kształcie liter, ale o tym, co one oznaczają.
Istnieją teŜ znaki uniwersalne będące pewnymi symbolami wskazującymi na
coś, poprzez wewnętrzne podobieństwo do tego, na co wskazują. Takie znaki
mogą być rozumiane powszechnie, bez wcześniejszej umowy, choć niekiedy ich
język bywa zapomniany.
Takim znakiem jest święto. Poprzez sposób, w jaki jest przeŜyte:
uroczysty, radosny, właśnie świąteczny, wskazuje na rzeczywistość drugą:
jasną, radosną, świętą. Istnieje ona zawsze, ale często o niej zapominamy w
codziennym szarym dniu i właśnie święto jest znakiem, który nam o niej
przypomina. To tak jakby przebywając w ciemnym pokoju podejść do okna,
otworzyć je, wyjrzeć na światło, na wolną przestrzeń i odetchnąć świeŜym
powietrzem. I choć później odchodzi się od okna, jeszcze przez jakiś czas
ma się w oczach więcej światła, a w sercu więcej radości - ślad wolności i
piękna. MoŜna teŜ oczywiście nie podejść do okna, kręcąc się po pokoju nie
znaleźć na to czasu i odczuwać tylko bezsensowność zmęczenia ("Święta,
ś
więta i po świętach").
Liturgia Świąt Wielkanocnych jest dla nas taką okazją do wyjrzenia na
ś
wiatło. W świątecznym zabieganiu moŜna na nią jednak nie znaleźć czasu lub
ze zmęczenia nie zdobyć się na prawdziwe uczestnictwo, wtedy święta nie
wskazując na nic - stają się znakiem pustym. Warto więc tak zorganizować
czas i zajęcia, Ŝeby obyczaje towarzyszące świętom były teŜ znakami
wprowadzającymi w świąteczny tok przeŜyć; nie zakrywały, ale odsłaniały to,
na co święta mają wskazywać, czyli rzeczywistość świętą.
Jednym ze zwyczajów wielkanocnych są porządki domowe. Zawsze dobrze je
zrobić, zwłaszcza na wiosnę, ale moŜna teŜ dostrzec w nich znak: zewnętrzny
wyraz wewnętrznego oczyszczenia przez pokutę, przypominający o jego
potrzebie. Obecnie ten sakrament nazywany jest często sakramentem
pojednania z Bogiem. Porządki domowe mają w sobie teŜ coś z pojednania,
pojednania z przedmiotami, które ułoŜone na miejscu nie kaŜą się wciąŜ
szukać i tracą swoją złośliwość rzeczy martwych. Odkurzone ksiąŜki nie
brudzą rąk przy sięganiu do biblioteki, poprzykręcane uchwyty nie zostają w
ręku przy pospiesznym wyciąganiu szuflad, czyste szyby przepuszczają
ś
wiatło, nowe rzeczy dają poczucie świeŜości. Jeśli więc uda nam się coś
kupić do domu nowego - wycieraczkę, serwetę, abaŜur - warto zatrzymać to do
Wielkiej Soboty i wtedy oddać do uŜytku. Warto teŜ posprzątać, i to we
właściwym czasie. Był dawniej zwyczaj, Ŝe zasadnicze porządki powinny być
ukończone do Niedzieli Palmowej. Znak to waŜny - bo wskazuje na to, Ŝe
spiętrzenie zbyt wielkiej pracy w ostatnim tygodniu powoduje wielkie
zmęczenie, a nieraz teŜ irytację i kłótnie. Padająca ze zmęczenia gospodyni
nie przeŜyje dobrze świąt i innym w tym nie pomoŜe. Sprzątajmy więc przed
Niedzielą Palmową i to z udziałem wszystkich domowników.
Innym zwyczajem świątecznym jest podawanie dobrego jedzenia. To teŜ waŜny
znak - wspólny stół jest miejscem spotkania, okazją do rozmowy, wzajemnego
zainteresowania sobą, oczywiście pod warunkiem, Ŝe alkohol nie zamąci
myśli, a nadmiar jedzenia nie spowoduje ocięŜałości. Warto tu przypomnieć
waŜny zwyczaj: na śniadanie wielkanocne, będące najwaŜniejszym posiłkiem
tego dnia, jadało się tylko potrawy na zimno (jedynie barszcz podgrzewany).
Mądry to obyczaj godny podtrzymywania, znak wspólnoty - nikt nie musi być w
kuchni, po wspólnym nakryciu świątecznego stołu - wszyscy mogą pozostać
razem, bez dalszego podawania.
Część święconego moŜna przygotować w ostatnim dniu (wolna sobota).
Wspólna praca przy malowaniu pisanek czy ubieraniu babek, to juŜ prawie
ś
więto, ale przygotowania bardziej pracochłonne powinny być zrobione w
pierwszej połowie Wielkiego Tygodnia. MoŜe wypieki będą mniej świeŜe, ale
trzeba je jakoś zabezpieczyć i pogodzić się z tym faktem - to teŜ znak.
Znak gotowości do przeŜywania Triduum Paschalnego. Wielki Czwartek, Piątek
i Sobota nie mogą być dniami najcięŜszej pracy, bo w tych dniach musi się
zachować czas i siły do udziału w naboŜeństwach.
Uczestnictwo w nich będzie nadawało coraz wyraźniejsze znaczenie znakom
poprzednim, przypomni o tym, co jeszcze zaniedbane (moŜe jeszcze jest ktoś,
z kim się gniewamy, moŜe pojednani z rzeczami, jeszcze nie pojednaliśmy się
z osobami, moŜe jeszcze trzeba coś naprawić w naszej rodzinie), będzie nas
wprowadzać w święta. PrzeŜycie będzie rosło, aŜ dojdzie do wielkiego
szczytu: wybuchu radości podczas Rezurekcji. Przygotowania domowe:
pojednanie ze sprzętami, przygotowanie wspólnego posiłku, zaproszenie
rodziny i gości - wszystko nabierze sensu.
W Katolickim Uniwersytecie Lubelskim liturgia wielkanocna zaczyna się w
Wielką Sobotę wieczorem, a kończy Rezurekcją dobrze po północy. Świece
zapalone od wielkanocnego paschału i niesione podczas procesji
rezurekcyjnej, niesiemy potem zapalone w drodze powrotnej. Ta świeczka -
mały znak Wielkiego Światła - idzie z nami aŜ do domu i zapala w nim
radość. Teraz jest juŜ prawdziwe święto. Teraz nie liczą się wcześniejsze
kłopoty i niewaŜne, czy stół bardzo obficie zastawiony. WaŜne, Ŝe
zgromadziliśmy się przy nim, bo "wesoły nam dzień nastał".
Zróbmy małe doświadczenie: w mrocznym pokoju odwróćmy się do jasnego
okna, a potem zamknijmy oczy. Pod powiekami zostanie jakby odbicie światła.
Ś
więta się kończą, ale coś z ich radości zostaje. Starajmy się pielęgnować
ją jak najdłuŜej. Ślad światła pod powiekami po jakimś czasie blaknie,
pewno i my, powróciwszy do codziennych spraw, powoli zapominamy o świętach,
ale wtedy Kościół, Matka nasza, podprowadzi nas znów do okna - będą się
zbliŜać nowe święta.
Telewizyjny sposób Ŝycia
O kulturze masowej mówi się najczęściej, gdy idzie o te same treści
przekazywane jednocześnie wielkiej liczbie osób. Określenie takie akcentuje
masowość odbiorców, ale nie mniej waŜną cechą kultury masowej jest wielka
ilość czasu poświęcanego jej przez kaŜdego z nich. Kultura masowa wciska
się w kaŜdą wolną chwilę: od rana gra radio, do późnej nocy telewizor,
prasę czyta się w autobusie i przy herbacie, w poczekalniach przegląda
stare czasopisma, nawet idąc ulicą ogląda się plakaty. MoŜna powiedzieć, Ŝe
korzystanie z kultury masowej stało się sposobem Ŝycia.
Wśród środków masowego przekazu, pod względem zajmowanego czasu na czoło
wysuwa się telewizja, której oglądanie zajmuje nawet po parę godzin
dziennie.
Badania nad wpływem środków masowego przekazu na odbiorców nie są jeszcze
wystarczające, a opinie na ten temat nieraz sprzeczne. Co do jednego jednak
wszyscy są zgodni: kultura masowa ma w Ŝyciu współczesnego człowieka bardzo
duŜe znaczenie. Widzi się w niej wielką szansę demokratyzacji przez
powszechność dostępu do dzieł artystycznych, dóbr kulturalnych i
informacji. Budzić to moŜe chęć kształcenia się, rozszerzać horyzonty,
uczulać na problemy innych grup społecznych i zwiększać zainteresowanie
sprawami ogólnymi. UmoŜliwia poznawanie problemów całego świata i
psychiczne włączenie się w rodzinę ludzką.
Prócz tych nadziei kultura masowa budzi teŜ niepokój, gdyŜ sprzyja
powstawaniu niektórych niekorzystnych postaw. Mimo Ŝe, jak wskazują
badania, jej oddziaływanie na człowieka jest wyraźnie mniejsze niŜ wpływ
grup bezpośrednich, jak np. rodziny, jednak przez wprowadzenie określonego
trybu Ŝycia ma niewątpliwie duŜe znaczenie.
Najwyraźniej widać to u dzieci, które nieraz wprost odwzorowują
zachowania widziane na ekranie. Szczególnie groźne wydaje się codzienne
niemal oglądanie scen walki, przemocy i brutalności, do których dzieci tak
się przyzwyczajają, Ŝe wreszcie nie robią na nich większego wraŜenia.
Przenosić się to moŜe na Ŝycie realne, gdzie cierpienie jest zwykle
okazywane bardziej dyskretnie i w porównaniu do scen filmowych jest mniej
drastyczne, a przez to nie budzące zainteresowania. Nieustanne walki i
szeroko rozumiany gwałt jest prezentowany w westernach, kryminałach,
filmach historycznych, a nawet w programach dla dzieci, gdzie klasyczną
scenką do śmiechu jest obrazek rozbijania sobie głowy, wpadania na drzewo
itp. Jak wykazały liczne eksperymentalne badania psychologiczne, oglądanie
aktów przemocy w telewizji nasila agresję u dzieci. Dzieci nie tylko
naśladują widziane zachowania agresywne, ale po ich obejrzeniu stosują
takŜe inne formy i sposoby agresji. Uczenie agresji przez oglądanie jej
polega nie tylko na naśladowaniu, ale na pobudzaniu do agresywnych czynów.
Wbrew niektórym poglądom, Ŝe wyładowanie agresji przynosi uspokojenie,
eksperymenty wykazały, Ŝe jest przeciwnie - zwiększa niechęć i złość do
osoby pokrzywdzonej i utrwala taki sposób zachowania, wywołując i
utrwalając postawę agresywną.
Wpływ treści dotyczy równieŜ dorosłych, którzy często bezkrytycznie
przejmują poglądy lansowane przez mass media. Wpływ ten rozciąga się poza
krąg osób bezpośrednio korzystających z danego kanału przekazu, gdyŜ jeśli
nawet nie korzystamy np. z telewizji, urabiamy sobie przekonania w
kontakcie z ludźmi oglądającymi ją. W ten sposób rozpowszechniają się róŜne
stereotypowe opinie, z których źródła moŜna sobie wcale nie zdawać sprawy.
Nawał podawanych opinii i informacji zajmujących tak duŜo czasu, Ŝe brak
go na ich przemyślenie, powoduje bierność odbierania i przyzwyczajenie do
bezkrytycznego przejmowania opinii cudzych. Jednocześnie, wobec zalewu
informacji i wraŜeń dostarczanych przez kulturę masową, odbiorcy nie są w
stanie reagować na nie w sposób stosowny do prezentowanych problemów.
Dzieje się tak, tym bardziej Ŝe informacje doniosłe, często tragiczne,
wymieszane są ze sprawami zupełnie błahymi.
W tym samym dzienniku słyszymy o powaŜnych, a nawet tragicznych
wydarzeniach politycznych, dowiadujemy się o wybitnych wydarzeniach
naukowych i oglądamy pokazy mody. "Wszystko to sprawia, Ŝe na docierające
do nas wiadomości przestajemy reagować w sposób normalny. Przestajemy się
entuzjazmować, tracimy zdolność wzruszania się i zmysł krytyczny, wskutek
czego nasz stosunek do wydarzeń na świecie staje się powierzchowny i
przybiera charakter zobojętnienia" (E. From, "Ucieczka od wolności", s.
236). W natłoku podsuwanych myśli cudzych, człowiek zaczyna myśleć, czuć i
działać, tak jak wydaje mu się, Ŝe powinien myśleć i zatraca swoje własne
ja.
"Cyklony, powodzie, kraje do szczętu zniszczone, palące się miasteczka,
zamieszki rasowe, wojny domowe, kolumny otępiałych uciekinierów. Wszystko
to jest tak okropne, Ŝe w końcu ma się niemal ochotę śmiać. Trzeba dodać,
Ŝ
e uczestniczy się w tych katastrofach siedząc wygodnie w rodzinnym gronie
i nie jest prawdą, Ŝe świat wdziera się w nie jak intruz: widzi się na
ekranie tylko obrazki ujęte w ramki, pozbawione cięŜaru rzeczywistości".
(S. de Beauvoir, "Śliczne obrazki", s. 120). W rezultacie wszystko wydaje
się normalne, zwyczajne i bez znaczeniu.
Następne niebezpieczeństwo stylu Ŝycia, o którym mowa, wiąŜe się nie tyle
z treściami przekazywanymi przez środki masowego oddziaływania, co ze
sposobem korzystania z nich. czyli odbiorem. Odbiór ten najczęściej nie
łączy się z działaniem, ale przyjmowaniem tego, co inni dla nauki czy
rozrywki odbiorców przygotowali. Krzysztof Toeplitz uŜył w swojej ksiąŜce
"Mieszkańcy masowej wyobraźni" terminu: "oglądacz". "Oglądacz" sam nie jest
aktywny, ale biernie korzysta z tego, co dla niego przygotowano. Nie bawi
się, ale jest zabawiany. Przyzwyczaja się do czekania na to, by inni
pouczyli go, zabawili, wreszcie zadecydowali za niego. Czasem coś mu się
podoba, czasem nie podoba, ale nie czuje się odpowiedzialny za to, co inni
dla niego przygotowali.
Sposób Ŝycia "nasycony" kulturą masową sprzyja rośnięciu w nas
"oglądacza" biernego, bezkrytycznego i obojętnego. AŜeby przeciwdziałać tym
niebezpieczeństwom, trzeba tak wychowywać siebie i dzieci, by wzmacniać
postawy przeciwne. Nie idzie o zabranianie korzystania z kultury masowej.
Radio, kino, telewizja, taśmy z nagraniami są wynalazkami pięknymi i moŜna
się z nich cieszyć nie stając się "oglądaczem" powierzchownym,
bezkrytycznym i biernym, jeŜeli jego stylowi Ŝycia przeciwstawi się styl
inny: aktywny i twórczy.
Marysia tańczy przed choinką
Wszyscy poddajemy się zalewowi informacji. Czytamy z pośpiechem i
zachłannie, martwimy się, Ŝe jakiś tygodnik został nie przejrzany, ksiąŜka
nie rozcięta, film nie widziany, odcinek serialu opuszczony. Wytwarza się w
nas nerwowy pośpiech korzystania z kultury i przez to płytki. Jesteśmy
zagonieni i zwróceni stale na zewnątrz. JuŜ wprost nie wypada powiedzieć:
Mam dziś czas.
Uratować nas moŜe wyrabianie w sobie postawy przeciwnej: kontemplacji.
Wymaga to wyrwania się z kręgu pośpiechu, zatrzymania się, uspokojenia,
które zwiększy intensywność przeŜycia.
Bogdan Nawroczyński mówiąc o kontemplacji estetycznej uŜył metafory: nie
moŜna Ŝyć samymi wydechami, a więc nie moŜna tylko działać na zewnątrz;
trzeba teŜ przyjmować, chłonąć, poznawać. Jest to niewątpliwie słuszne, ale
i w przyjmowaniu potrzebna jest pewna asceza: umiejętność wyboru i
ograniczenia.
Rozwijając dalej cytowaną myśl moŜna by dodać, Ŝe istotną w oddychaniu
sprawą jest nie tylko wydychanie i wdychanie, ale spalanie, czyli
wewnętrzne przeŜywanie. Przetwarzania, przemyślenie, przeŜycie
przyjmowanych treści wymaga właśnie czasu, a więc czasowego ograniczenia
korzystania z kultury na rzecz jego pogłębienia. Postawa aktywności
wewnętrznej, kontemplacji, pozwala na przeŜycie głębsze i jest
przeciwstawieniem płytkiego, powierzchownego pośpiechu.
Dla zachowania własnej wolności wobec otaczającej nas ze wszystkich stron
kultury masowej waŜna jest postawa krytycyzmu, przeciwstawienie świadomego
ograniczenia odbioru i, połączonego z oceną wyboru, bezkrytycznemu
przyjmowaniu wszystkiego.
W rozwoju człowieka istnieje okres, kiedy brak krytycyzmu jest naturalny.
Dzieci, przed wiekiem dojrzewania, bywają oczywiście nieposłuszne, ale
zasadniczo nie kwestionują słuszności tego, co mówią rodzice, nauczyciele,
katecheci, dziennikarze, choćby to były nawet treści sprzeczne. Z tej
postawy powinno się wyrosnąć w okresie dojrzewania, w którym wszystkie
autorytety zostają zakwestionowane. Jest to etap trudny dla dzieci i ich
opiekunów, ale konieczny dla osiągnięcia dojrzałości. Człowiek dorosły
powinien juŜ umieć zachowywać krytyczny dystans do proponowanych rozwiązań,
oceniać ich wartość i dokonywać wyboru. JednakŜe nie wszyscy ludzie dorośli
osiągają dojrzałość pod tym względem, pozostając bezkrytyczni i
konformistyczni. Dla takich osób korzystanie z kultury masowej nie jest
ś
rodkiem do celu, ale celem samym w sobie. Ulegają treściom przekazywanym
przez mass media i przejmują wzory zachowań w nich przedstawiane, nie
oceniając ich wartości. Zapobiegać temu moŜna przez wyrabianie w sobie
krytycyzmu i samodzielności myślenia.
Kultura masowa przyzwyczaja teŜ do odbioru. Dzieci zamiast bawić się,
odgrywać role, oglądają telewizję. MłodzieŜ zamiast śpiewać, słucha płyt.
Dorośli zamiast w dzień wolny iść na spacer, oglądają tasiemcowe "studia" i
zamiast bawić gości rozmową, włączają telewizor. Czas wolny moŜna spędzać
twórczo choćby śpiewając, ale moŜna teŜ usiąść w fotelu i czekać, aŜ się
zostanie zabawionym. Przyzwyczajenie do czekania, aŜ inni nas zabawią, za
nas coś wymyślą, wreszcie coś zrobią, jest niebezpieczeństwem, któremu
moŜna przeciwdziałać przez wyrabianie w sobie postawy twórczości. Chodzi o
twórczość w bardzo szerokim zakresie: radość samodzielnego działania,
własnej aktywności i samorozwoju. MoŜe to być coraz lepiej wykonana praca
zawodowa, coraz smaczniej ugotowany obiad, coraz głębsza przyjaźń.
Wychowania do właściwego korzystania z kultury masowej nie moŜna wyrwać z
całokształtu procesu wychowawczego. Jeśli niepokoi nas bierny i
powierzchowny sposób Ŝycia, do którego mogą przyzwyczajać środki masowego
przekazu, trzeba mu przeciwstawiać sposób Ŝycia inny: krytyczny i twórczy.
Przy takich postawach wobec Ŝycia korzystanie z kultury masowej będzie na
pewno właściwe: wybiórcze, krytyczne, swobodne. Nie będzie celem samym w
sobie, ale jednym ze środków rozwoju i okazją do włączenia się w problemy
rodziny ludzkiej.
Ćwiczmy się więc razem z naszymi dziećmi w uwaŜnym, spokojnym patrzeniu
na świat. Nie przebiegajmy przez Ŝycie z takim pośpiechem, Ŝeby nawet nie
zauwaŜyć, co się dzieje po drodze. CóŜ z tego, Ŝe podróŜ będzie daleka,
jeśli zobaczymy w niej tyle co z okna pędzącego pociągu. Nie wciągajmy w
gonitwę naszych dzieci.
W czasie telewizyjnego festiwalu widowisk lalkowych pokazywano kiedyś
teatr "Banialuka". "To jest teatr!" - zachwycał się smok Telesfor pełniący
rolę konferansjera: "śeby dzieciom nie dłuŜyło się czekanie, przed
rozpoczęciem pokazują im Bolka i Lolka". Właśnie to wydaje się niedobre:
Ŝ
eby się nie dłuŜyło czekanie na sztukę, tymczasem oglądać film i nic nie
przeŜyć naprawdę. JeŜeli wraŜenia następują po sobie zbyt szybko, stają się
płytkie i brak czasu na ocenę i przeŜycie tego, co się zobaczyło.
Ćwiczmy się w krytycyzmie. Przyzwyczajajmy się do samodzielnej oceny.
Starajmy się o krytycyzm nie w sensie tępej opozycji, ale swobodnego
myślenia i wolności własnego zdania. Pozwólmy i innym mieć swoje zdanie,
takŜe młodszym i zaleŜnym od nas. Niech nie ulegają biernie temu, kto ma
nad nimi przewagę fizyczną, wieku czy choćby ładniejszego sposobu mówienia.
Gdy będą przyzwyczajeni oceniać samodzielnie sugerowane im zdanie, i wobec
nacisku środków masowego przekazu, pozostaną sobą.
Wprawiajmy się teŜ w twórczości. Nie kaŜmy się zabawiać, nie czekajmy
tylko na to, co nam podsuną inni. Dajmy młodzieŜy okazję do aktywności. W
wigilię po południu spikerka telewizyjna zapowiedziała kiedyś program mniej
więcej tak: o godzinie siedemnastej będzie bajka, Ŝeby dzieci miały się
czym zająć podczas ostatnich przygotowań do wieczerzy robionych przez
rodziców.
Ten kto to wymyślił, widocznie nie pomyślał o tym, Ŝe wspólne
przygotowania są bardzo istotnym elementem rodzinnego święta. Ten kto to
wymyślił, widocznie nie pamięta radosnego wzruszenia, przeŜywanego w
dzieciństwie właśnie w oczekiwaniu na wieczerzę, kolędy i podarunki. Ten
kto to wymyślił, widocznie nie widział naszej Marysi tańczącej ze szczęścia
przed juŜ ubraną, a jeszcze nie zaświeconą choinką.
Rozwiązywanie konfliktów
W większości rodzin dochodzi co jakiś czas do konfliktów dotyczących
róŜnych spraw i między róŜnymi członkami rodziny, a więc między małŜonkami,
między rodzicami a dziećmi, między rodzicami a teściami, pomiędzy
rodzeństwem. Ich brak nie musi wcale oznaczać sytuacji idealnej. MoŜe być
ciszą obojętności lub zewnętrznym spokojem ukrywającym krzywdę osoby
podporządkowującej się dla uniknięcia awantur.
Rozmawiałam kiedyś w poradni z kobietą porzuconą przez męŜa po dwudziestu
pięciu latach małŜeństwa i to małŜeństwa bez konfliktów. Podporządkowywała
mu się przez całe Ŝycie pod kaŜdym względem, obsługiwała go, a jednak
odszedł. Ciekawe, Ŝe nowa wybranka nie była nawet młodsza czy bardziej
atrakcyjna, róŜnica była jednak zasadnicza: milczenie zerwanej komunikacji
zastąpiła rozmowa.
W kaŜdej rodzinie zdarza się kolizja interesów czy sprzeczność pragnień.
W rodzinie, w której wszyscy mają równe prawa, sprzeczności te mogą być
ujawniane i stać się okazją do konstruktywnych zmian w systemie Ŝycia
rodzinnego. Nie o to więc chodzi, Ŝeby konfliktów nie było, ale waŜne jest,
jak są rozwiązywane.
Sposób rozwiązywania konfliktów doprowadzający do pozytywnego wyniku, to
znaczy, Ŝe sprawa zostaje załatwiona, a partnerzy rozmowy stają się sobie
bliŜsi, czeski psychoterapeuta Stanisław Kratochvil nazwał sporem
konstruktywnym. Przebiega on według określonych zasad.
Pierwszą z nich jest ustalenie odpowiedniego miejsca i czasu rozmowy.
MoŜe brzmi to trochę sztucznie, ale jest to bardzo waŜne. Jeśli chodzi o
sprawienie komuś przykrości i wyzłoszczenie się, obojętne jest, kiedy się
to zrobi. Jeśli chce się konflikt naprawdę rozwiązać, trzeba rozmawiać w
sprzyjającym miejscu i czasie. Czasem nieodpowiednim jest sytuacja
pośpiechu, albo gdy osoba - z którą rozmawiamy - ma jednocześnie inne
przykrości czy kłopoty, a więc np. gdy mąŜ właśnie wybiega do pracy, gdy
Ŝ
ona jest w ostatnich dniach cyklu miesięcznego, gdy dziecko ma przykrości
w szkole. Czas stosowny, to czas specjalnie na tę rozmowę przeznaczony, a
odpowiednie miejsce to takie, gdzie nikt trzeci do rozmowy się nie włączy.
JeŜeli w rozmowie biorą udział trzy osoby, tworzy się koalicja, a wtedy
ten, kto znajdzie się w mniejszości, będzie miał poczucie, Ŝe jest
atakowany i zacznie się bronić, a spór prędko przestanie być konstruktywny.
Najlepiej jest więc siąść we dwoje przy stole, nad herbatą. Lepiej nie
rozmawiać pierwszej złości, ale odczekać trochę, by móc podejść do sprawy
spokojnie.
Wybierając stosowny czas nie naleŜy jednak rozmowy zbytnio odkładać w
czasie, ale odbyć ją jak najprędzej po krytycznym zajściu. JeŜeli czeka się
zbyt długo, emocje kumulują się, a choć nie są wyraŜone słowami, i tak daje
się odczuć niemiły nastrój. JeŜeli np. nie mówiąc komuś o co chodzi zacznie
się go obserwować, poczuje się on nieswojo i jego zachowanie zacznie się
zmieniać, pozornie potwierdzając pierwotne podejrzenia.
Następną zasadą warunkującą pozytywne rozwiązanie konfliktu jest wyraźne
uświadomienie sobie, o co właściwie chodzi. Czy szuka się pretekstu do
wyładowania złego humoru, czy teŜ zaistniał problem sporny, który trzeba
jakoś załatwić. Celem musi być wspólne znalezienie pozytywnego rozwiązania,
a nie pognębienie partnera lub "odreagowanie" złego nastroju. Rozmowa musi
dotyczyć konkretnej sprawy; jeśli przy okazji będzie się chciało załatwić
wszystkie inne, w rezultacie nie załatwi się Ŝadnej.
WaŜne jest teŜ, Ŝeby rozmowa była prowadzona fair. Niezgodne z tym jest
uŜywanie argumentów nie związanych ze sprawą, lecz raniących, zwłaszcza gdy
dotyczą czegoś, na co rozmówca nie ma wpływu (np. "Ty, ze swoim
wyglądem..."), atakowanie rzeczy czy osób mających dla rozmówcy specjalną
wartość (np. "Twoja matka teŜ była brudna", "Twoje zbiory są głupie i bez
wartości"), uogólnienia ("Ty zawsze") i przypieranie do muru, tak Ŝe nie
zostawia się partnerowi honorowego wyjścia, udowadniając mu nieudolność czy
głupotę (np. "Twoje zachowanie jest podłe i absolutnie nic go nie
tłumaczy").
W zdenerwowaniu, wypowiedzi tego typu są niestety bardzo częste, a
prowadzą z reguły zamiast do rozwiązania konfliktu, do pogłębienia go.
Dziwne, jak często rodzice uwaŜają, Ŝe w stosunku do dzieci takie odezwania
stanowią cenną metodę wychowawczą, podczas gdy w rzeczywistości budzą tylko
słuszne poczucie krzywdy i rozgoryczenia. Taki atak i u dorosłych i u
dzieci powoduje pragnienie obrony i odpłacenia tą samą monetą, a odwraca
uwagę od problemu, który miał być wspólnie rozwiązany.
Zrozumienie zasad konstruktywnego rozwiązywania konfliktów pomaga w
znajdywaniu nowych sposobów postępowania w miejsce dotychczas bezskutecznie
stosowanych, a takŜe kompromisowych rozwiązań problemów domowych (np.
podział obowiązków, rozkład mieszkania itp.), które dla wszystkich są
najbardziej korzystne. Zwiększa elastyczność umoŜliwiającą zmianę sposobów
zachowania powtarzanych wciąŜ tak samo, mimo Ŝe okazały się nieskuteczne
(np. milczenie w razie konfliktu czy teŜ odwoływanie się do osób trzecich).
Sztuka rozwiązywania konfliktów jest w rodzinie umiejętnością szczególnie
cenną, zwłaszcza jeśli posiądą ją wszystkie zainteresowane osoby. Zawsze
moŜe się jednak zdarzyć, Ŝe jedna osoba złamie umowę i wszystkie sposoby
zawiodą. Pozostaje wtedy jeszcze jeden: przebaczenie. Gdy Piotr zapytał,
ile razy ma przebaczać: "Czy aŜ siedem razy? Jezus mu odrzekł: "Nie mówię
ci, Ŝe aŜ siedem razy, lecz aŜ siedemdziesiąt siedem razy"" (Mt 18, 21-22),
a siedemdziesiąt siedem znaczy zawsze.
Dwa są w rodzinie stopnie przebaczania. Pierwszy - gdy ktoś dostrzega swą
winę i prosi o przebaczenie, a drugi - gdy nie umie nawet zrozumieć, jak
zranił. Wtedy przebaczenie jest duŜo trudniejsze i jeszcze bardziej
potrzebne.
Śmieszne pytanie
U Janeczka stoi teraz globus kupiony kiedyś dla starszych braci, Ŝeby
oswajali się z kulistością ziemi - sprawą tak trudną do pojęcia dla dzieci.
Na nim rodzeństwo pokazuje Janeczkowi, gdzie jest Polska. Globus jest
nieduŜy i Polska jest na nim trudnym do znalezienia małym punktem. I choć w
podręcznikach szkolnych czytamy dumne stwierdzenia, Ŝe Polska leŜy w samym
ś
rodku Europy, na naszym globusie wygląda bardzo skromnie.
Dlaczego urodziliśmy się właśnie tu? "Od początku" Pan Bóg zlecił ludziom
odpowiedzialność za ziemię. Dlaczego my jesteśmy odpowiedzialni właśnie za
ten jej kawałeczek, nad Wisłą? Nie wiem tego oczywiście. Ale tu jest nasze
miejsce i tylko tu jesteśmy u siebie.
DuŜo napisano o Ojczyźnie słów wielkich i pięknych, tak wielkich i tak
pięknych, Ŝe moŜe trochę wstydzimy się uŜywać ich we własnym, zwykłym domu.
MoŜe wydaje się nam, Ŝe miłość do Ojczyzny trzeba przeŜywać tylko w
milczeniu własnego serca. Skąd jednak nasze dzieci będą wiedzieć, co to
znaczy Polska, jeśli nie damy im tego przeŜyć?
W strukturze postawy zachowanie zewnętrzne zaleŜy od wewnętrznego,
uczuciowego nastawienia, ale zaleŜność jest teŜ odwrotna: od przejawów
zewnętrznych zaleŜą przeŜycia wewnętrzne. Jeśli więc z jakichś względów nie
dopuścimy do uzewnętrzniania postawy, jej wewnętrzne aspekty równieŜ będą
blednąć. Dotyczy to takŜe miłości do Ojczyzny, zwłaszcza w okresie
kształtowania się tej postawy.
Muszą więc być w domu przedmioty o specjalnym znaczeniu, słowa
szczególnie czcigodne i dni specjalnej pamięci. Nie moŜna dopuścić do tego,
by wydarzenia waŜne dla Ojczyzny przechodziły obok domu będącego
wyizolowaną przystanią. To co jest waŜne dla Ojczyzny, musi przechodzić
przez środek naszych małych domów, bo ona jest naszym domem wspólnym i nie
ma dzieci zbyt małych, by w tym uczestniczyć.
Są więc barwy, znaki i daty, które powinny być dla dziecka waŜne od
zawsze, czyli od czasu, do którego nie sięga się pamięcią. Od zawsze
zanosiliśmy kwiaty przed narodowe pomniki, wstawali na dźwięk Mazurka i
palili świece na grobach tych, którzy zginęli za Ojczyznę. Od zawsze kolory
biały i czerwony były kolorami szczególnie znaczącymi, a piosenki
patriotyczne naleŜały do repertuaru znamiennego śpiewania. Potem dopiero
przychodzi pytanie o przyczynę. Jeśli rodzice nie umieję wyrazić w słowach
bogactwa tych znaczeń, pomoŜe im w tym poezja, ta wielka - pisana przez
wieszczów narodu - i ta mała - dla dzieci.
Piękne wioski za granicą,
ale serca nie zachwycą.
Nie pójdę ja za dunaje
szukać doli w obce kraje,
choćby mi gościniec złotem wyścielili
- co mi po tym?
(J. Porazińska)
Pomogą w tym pieśni: takie, co to się śpiewa na stojąco, a takŜe piosenki
czasem sentymentalne i naiwne, tak Ŝe moŜna ich nie traktować całkiem
powaŜnie, a przecieŜ mówiące o tym, Ŝe "piękna nasza Polska cała" i Ŝe
"najpiękniejsze są polskie kwiaty".
Jan Paweł II podczas pierwszej audiencji dla Polaków 23 października 1978
roku powiedział, Ŝe miłość do Ojczyzny jest miarą szlachetności człowieka.
Nie wyjaśnił, dlaczego tak uwaŜa. MoŜe są rzeczy tak oczywiste, Ŝe nie
wymagają wyjaśnień, jak nie wymagały wyjaśnienia dla zmęczonego i
bezdomnego Ŝołnierza z wiersza Lechonia? Przed Ŝołnierzem, który walcząc
przeszedł całą Europę i którego "ran nikt nie odwdzięczy", "bo niczym krew
co płynie, przy złocie co brzęczy", staje pytanie: "Czy to było warto?"
"Czy warto? Odpowiedział: Ach! Śmieszne pytanie!"
Podczas spotkania z młodzieŜą na Jasnej Górze 18 czerwca 1983 roku Ojciec
Ś
więty mówił o odpowiedzialności za Polskę i o tym, Ŝe "nasza polska
wolność tak duŜo kosztuje". Nie pragnijmy takiej Polski, która by nas nic
nie kosztowała. Natomiast czuwajmy nad wszystkim, co stanowi autentyczne
dziedzictwo pokoleń, starając się wzbogacić to dziedzictwo".
MoŜna by więc zastanawiać się, czy warto uczyć dzieci tego wzruszenia i
zapału, z jakim odpowiadają na pytanie: "Kto ty jesteś?" MoŜna by pytać,
czy warto podejmować to czuwanie i tę odpowiedzialność, skoro łączy się z
cierpieniem.
Czy warto? - Ach, śmieszne pytanie!
Osobowość dojrzała
Wiek dojrzały
Kiedy się patrzy z lotu ptaka na dworzec kolejowy węzłowej stacji, widzi
się szyny leŜące blisko siebie, a potem rozchodzące się w róŜne strony. Nie
wiadomo, w którym kierunku uda się pociąg stojący na peronie.
Podobnie, gdy się jest młodym, ma się przed sobą wiele moŜliwości.
Wszystkie decyzje są przed nami: wybór stanu, zawodu, współmałŜonka,
miejsca zamieszkania.
Potem wyrusza się pospiesznie w którąś stronę, poddaje okolicznościom
Ŝ
yciowym, wybiera niecierpliwie i decyzje ma się juŜ za sobą - jak pociąg,
który przeszedł zwrotnicę i jedzie własnym torem. Gdy się to stanie, a
raczej gdy się to zauwaŜy, młodość ma się za sobą. W psychologii rozwojowej
określa się dość precyzyjnie kolejne etapy związane z wiekiem dziecka. U
człowieka dorosłego okresy rozwoju trudno jest mierzyć latami, ale raczej
faktami Ŝycia i ich przeŜywaniem. Gdy się spostrzeŜe, Ŝe pospieszne
wybieranie juŜ się dokonało, Ŝe droga jest juŜ określona - jest to pierwszy
etap dojrzałości.
Jedzie się swoim torem najpierw z dumą, Ŝe szybko udało się nań dostać,
potem z coraz większą nostalgią za tymi moŜliwościami, których się nie
zrealizuje, bo zwrotnicę ma się juŜ za sobą, a droga jest wytyczona, z
tęsknotą za tym, co moŜna było inaczej. Wreszcie przychodzi (u niektórych?
u wszystkich?) pokusa, by jeszcze przeskoczyć na inny tor, który kiedyś
moŜe nie zauwaŜony, moŜe nie doceniony, został pominięty albo po prostu
teraz dopiero odkryty, dawniej nawet nie przeczuwany, wydaje się
atrakcyjny. Zapomina się, Ŝe przy tej zamianie ograniczenie jedną drogą i
tak pozostanie, odczuwa się bunt przeciwko: "JuŜ na zawsze" i Ŝal za
utraconymi moŜliwościami: "PrzecieŜ nie jestem jeszcze stary".
Czasem podejmuje się próbę cofnięcia czasu, ale trudno, Ŝeby pociąg
przeskoczył z jednych szyn na drugie bez wykolejenia. W czasie drogi
wsiadali doń ludzie, ustalały się związki z innymi osobami, którym teraz
zagraŜa katastrofa, gdy pociąg nagle zejdzie ze swego toru. Relacje z drugą
osobą, tak zwane sprawy prywatne, są zawsze sprawą społeczną, bo dotyczą
przynajmniej dwojga. Widzimy, jakie spustoszenie pociągnęłaby za sobą
upragniona zmiana, ile osób ucierpiałoby na niej bezpośrednio, i Ŝe
ostatecznie byłoby się znów na jednej tylko drodze - tyle Ŝe na innej. I to
jest drugi etap dojrzałości.
Teraz zaczyna się dostrzegać coś nowego. Oto, choć wybory zewnętrzne ma
się w zasadzie za sobą i droga jest dość wyraźnie określona, moŜna się na
niej zachowywać bardzo róŜnie. Teraz wybory są inne, na zewnątrz mniej
widoczne, za to głębsze, bardziej wewnętrzne, nieraz trudniejsze, a nawet
dramatyczne.
Kiedy się wybiera śliczną i młodą dziewczynę na Ŝonę, znajomi gratulują,
organy grają, a stosu kwiatów trudno udźwignąć. Kiedy się wybiera wierność
dla tej samej dziewczyny, ale juŜ starszej, bardziej zmęczonej i czasem
nieznośnej - nikt o tym nie wie. Gdy się wraca z kliniki do domu z uroczym
dzidziusiem przyjaciółki przynoszą podarki, a rodzina zbiera się pełna
zachwytu. Gdy uśmiecha się do tego dziecka, kiedy jest juŜ niegrzecznym
nastolatkiem, gdy przyszywa niezliczoną ilość guzików i łat do spodni, gdy
znajduje dla niego czas mimo zmęczenia - nikt nam nie gratuluje. Kiedy
wybiera się kapłaństwo, lud płacze ze wzruszenia na prymicjach, a rodzina
tylko dla pozoru nie demonstruje dumy zbyt wyraźnie, ale potem gdy wybiera
się samotny wieczór i pogodną gotowość na kaŜde wezwanie - to juŜ jest
zwyczajne. Sami musimy wiedzieć, czemu jesteśmy wierni raz podjętym
odpowiedzialnościom i wybierać co dzień samemu i po cichu, bo jak
powiedział Przełęcki w "Uciekła mi przepióreczka": "Takie są moje
obyczaje".
To jest trzeci etap dojrzałości. W miarę upływu lat i rosnącego
doświadczenia, Ŝycie widzi się jako coraz bardziej skomplikowane, wybory
coraz bardziej wewnętrzne i wcale nie łatwiejsze przez to, Ŝe codzienne i
przez nikogo nie zauwaŜane. JuŜ nie tylko, czy Ŝenić się z dziewczyną,
która się podoba, ale jak układać z nią Ŝycie, by było naprawdę dobre. JuŜ
nie tylko: czy zakładać rodzinę, ale czy wybierać jej dobro, raczej dbając
o dobrobyt, czy o wspólne spędzanie czasu. Jak realizować swoje powołanie,
jak wychować dzieci, jak wykonywać swój zawód, w co się angaŜować, jak
rządzić swoim czasem, by go nie skąpić dla innych, a jednocześnie przez
pośpiech nie robić wszystkiego powierzchownie. Wybory bardziej subtelne, na
zewnątrz czasem niezauwaŜalne: juŜ nie tyle co robić, ale jak.
Wtedy okazuje się, Ŝe choć pociąg jedzie po raz obranej trasie, ma
jeszcze masę moŜliwości: czy pędzić jak najszybciej do celu, czy jechać
powoli podziwiając krajobrazy, ilu zabierać pasaŜerów, na jakich
zatrzymywać się stacjach. Znowu tyle wyborów, tyle koniecznych decyzji, w
dodatku dokonywanych samotnie, bez gratulacji i kwiatów. Ich uzasadnienie
musi być głębsze, Ŝeby wysiłki miały sens. Więc szukamy sensu decyzji,
które, okazało się, znowu są przed nami, nie za nami. Odkrywamy go mozolnie
i po trochu, ale gdy umrzemy, zobaczymy "twarzą w twarz" (1 Kor 13, 12).
O szczęściu, płaczu i wierności
To będzie tekst o szczęściu, o płaczu i o wierności, ale jednak przede
wszystkim o wierności. Przeznaczony jest nie dla wszystkich. Nie potrzebują
go czytać ci, dla których wierność raz podjętym zobowiązaniom jest tylko
radosną oczywistością, i nie warto, Ŝeby czytali ci, którzy w ogóle nie
wiedzą, albo nie chcą wiedzieć, co to jest wierność. Napisany jest dla
tych, którzy znają wartość wierności, ale takŜe jej cenę; którzy uwaŜają ją
za coś bardzo waŜnego, choć nie zawsze łatwego. Będzie więc w tym tekście o
wierności, ale zacząć trzeba od szczęścia.
Mnóstwo rzeczy dzieje się wokoło nas. Wiele spraw nas dotyczy, wiele
przedmiotów mamy w swoim polu widzenia. Tak wiele, Ŝe nie moŜna ich
wszystkich uświadamiać sobie w jednakowym stopniu. Coś musi dominować,
stawać się waŜne, inne rzeczy pozostają na dalszym planie. W psychologii
mówi się w związku z tym o tle i figurze: figura jest tym, co ma dla nas -
w danym momencie - znaczenie. Reszta pozostaje tłem.
MoŜemy to sprawdzić. Idźmy na spacer, zatrzymajmy się i spójrzmy na trawę
koło drogi. Obejrzyjmy wszystko, co się znajduje w naszym polu widzenia, a
potem skoncentrujmy uwagę na jednej roślince: trawce lub kwiatku. W miarę
przyglądania mu się, kwiatek staje się figurą, wyłania się z tła. Tło staje
się mało waŜne, prawie niedostrzegalne. JuŜ tylko kwiatek jest wyodrębniony
- zaczynamy dostrzegać coraz więcej szczegółów: kształty zarys listków,
kolor i jego odcienie, krople rosy na płatku. Widzimy juŜ tylko piękno tego
kwiatu, zachwycamy się nim i jest to zachwyt uszczęśliwiający. Jeśli umiemy
się zatrzymywać, takich chwil moŜe być duŜo.
MoŜe taką chwilę szczęścia dać kwiat, światło księŜyca, dzieło sztuki,
płynąca woda, widok na góry. Wystarczy zatrzymać się wyciszyć wewnętrznie,
odetchnąć. Szczęście jest tuŜ, pod ręką, blisko, brak tylko czasu, by
podnieść na nie oczy. Po to właśnie są potrzebne święta, wakacje, urlopy,
Ŝ
eby ten czas znaleźć, Ŝeby się wewnętrznie uspokoić, zachwycać się i być
przez chwilę szczęśliwym.
Nie ma szczęścia trwałego na tym świecie, ale jego okruchy otaczają nas
jak korale rozsypane w trawie, jak promienie słońca przebijające na chwilę
chmury. Są to chwile, które kaŜdy z nas zna z dzieciństwa, ale zdarza się,
Ŝ
e z wiekiem je zapomina, a wtedy Ŝycie staje się smutne, szare, bez
blasku. Są to chwile, które kaŜdy moŜe odszukać na nowo jeśli wydobędzie
jako figurę z tła coś pięknego, muzykę, barwę nieba, zapach siana lub
uścisk ręki.
Czasami figurą wyłaniającą się z tła staje się człowiek. Otacza nas wielu
ludzi, potrąca tłum bezbarwny, nijaki, ludzie pozornie jednakowi, mało
ciekawi. Nagle jakiś zbieg okoliczności powoduje, Ŝe któryś z tych ludzi
zostaje dostrzeŜony, wyodrębniony, wyróŜniony i wtedy okazuje się, Ŝe - jak
pisze Jewtuszenko - "Nie ma pod słońcem ludzi nieciekawych, jak dzieje
planet są ich losy, sprawy, kaŜda planeta jest osobna, inna, i nie ma
drugiej, co ją przypomina". Nie widzimy tego na co dzień, gdy jednak z
jakimś człowiekiem nastąpi głębsze spotkanie, kaŜdy moŜe okazać się ciekawy
i zachwycający. To teŜ jest chwila szczęścia, które pogłębia się jeszcze
bardziej, jeśli teraz człowiek okaŜe się tym, którego Ania z Zielonego
Wzgórza nazywała "pokrewną duszą", czyli kimś, z kim myśli się i odczuwa
podobnie.
MoŜe to być spotkanie choć głębokie, ale krótkie; moŜe to być początek
przyjaźni, a jeśli chodzi o człowieka innej płci, gdy do takiej fascynacji
dołączy się zainteresowanie erotyczne, moŜe to być początek miłości.
Gertruda von le Fort mówi, Ŝe: "Miłość nie oznacza wyboru stanu cywilnego
ani przyjemności zmysłów. Nie kocha się równieŜ z powodu błogosławieństwa
dzieci. Ale miłość przemyka się jak promień z innego świata, aby oświetlić
nasz świat [...], przez całą wieczność istnieje tylko jedna miłość, która
pochodzi z nieba, nawet gdy świat nazywa ją ziemską. Bóg przyjmuje ją jakby
była przeznaczona dla Niego samego." Dobrze więc jest i pięknie jest, jeśli
od takiego promienia zaczyna się małŜeństwo.
Jeśli jednak ten błysk światła przeŜyje człowiek juŜ związany
zobowiązaniami stanu duchownego lub małŜeńskiego, albo jeśli człowiek w ten
sposób dostrzeŜony ma juŜ takie zobowiązania, sprawa staje się bardziej
skomplikowana i teraz trzeba juŜ będzie mówić nie tylko o szczęściu, ale i
o cierpieniu. Komplikacja rośnie zaś tym bardziej, im bardziej człowiek
przeŜywa nie tylko zachwyt drugim człowiekiem, ale równieŜ odczuwa zachwyt
drugiego; jeśli czuje, Ŝe stał się dla niego wyodrębnianą z tła figurą.
Widzi wtedy, Ŝe kawałami opowiadanymi od lat, które jego otoczenie juŜ
tylko nudzą, moŜe kogoś naprawdę rozśmieszyć. ZauwaŜa, Ŝe dzieje jego
Ŝ
ycia, znane bliskim od dawna i przez to nieinteresujące, są dla kogoś
bardzo ciekawe; Ŝe osiągnięcia, które w jego otoczeniu traktowane są jako
oczywiste wypełnianie obowiązków - komuś imponują; Ŝe jego powierzchowność,
znacznie juŜ mniej korzystna niŜ kiedyś, moŜe się jednak podobać.
Doświadcza, Ŝe ktoś interesuje się nie tylko tym, co on robi, ale takŜe co
myśli i co czuje, co go męczy, smuci lub cieszy, za czym tęskni. Czuje się
dla kogoś waŜny, interesujący. Od lat juŜ zna siebie samego jako
zwyczajnego, nudnego i szarego, a nagle w czyichś oczach ogląda siebie jako
cennego, pięknego i fascynującego.
KaŜdemu tego potrzeba, tym bardziej Ŝe jest to przecieŜ prawda - kaŜdy
jest wspaniały, skoro jest osobiście i indywidualnie kochany przez Boga
Wszechmogącego, tak Ŝe aŜ Syna Swego Jednorodzonego za niego dał. Chyba
jednak na co dzień nie bardzo umiemy o tym pamiętać i tym się cieszyć.
Człowiek więc, który daje nam doświadczyć własnej wartości, jest wielkim
ofiarodawcą.
Tu zaczyna się niebezpieczeństwo, bo takie przeŜycie chciałoby się
przedłuŜyć. Człowieka, który daje tak cenny dar, chciałoby się zatrzymać
dla siebie. Zachłanny jest człowiek, i często to, co mu się podoba, pragnie
mieć na własność. A trzeba sobie jasno powiedzieć, Ŝe nie jest to moŜliwe.
Nie moŜna zabrać krajobrazu ani górskiego potoku, ani blasku słońca na
falach. Choćby się trochę wody nabrało do butelki - to przecieŜ nie to.
Choćby się zerwało kwiat i schowało go do kieszeni, juŜ po paru godzinach
niewiele zostanie z jego urody: starta kropla rosy, wymięte listki,
pozbawione barwy płatki - brzydki strzępek i plama na kieszeni.
Tak samo nie moŜna sobie zabrać człowieka. Jeśli nawet skłoniłoby się go,
by zdradził to, czemu winien wierność - wtedy nie będzie juŜ tym, kim był.
Jeśliby się samemu zdradziło siebie i swoich, nie będzie się juŜ tym, kim
on się zachwycił. Trzeba więc być czujnym, aby niebacznym słowem czy gestem
nie rozpocząć dzieła zniszczenia. KtóŜ rzuca śmieci do górskiego potoku?
Musi pozostać na swoim miejscu piękny i czysty; musi pozostać piękny i
czysty we wspomnieniu. Nie wszystko moŜna mieć, nieraz trzeba się czegoś
wyrzekać i rezygnować. Bywa to oczywiście połączone z cierpieniem, czasem
małym, czasem duŜym, a czasem bardzo wielkim, ale cierpienie nie jest
najgorsze z tego, co moŜe nas spotkać.
JeŜeli dochowanie wierności wymaga cierpienia, trzeba cierpieć, a jeśli
ktoś potrafi - moŜe płakać. Cierpienie teŜ jest bogactwem, jeśli się je
ś
wiadomie przeŜywa. Jest wprawdzie naturalne, Ŝe kaŜdy stara się przed
cierpieniem uciec, kombinuje, jak go uniknąć, zamazuje sytuacje, okłamuje
samego siebie, ale ta ucieczka nic nie da. Tylko prawda ma moc wyzwalającą.
Trzeba spojrzeć uczciwie na to, co się dzieje i co moŜe się stać, na własne
uczucia. Nie musi się siebie samego za nie potępiać - za swoje uczucia
człowiek nie jest odpowiedzialny, ale jest odpowiedzialny za to, co z nimi
zrobi. Zawsze jest jakiś wybór. MoŜna wybrać cierpienie, ono coś w
człowieku przepali, zahartuje, rozwinie. MoŜna się teŜ modlić, Ŝeby Bóg
zechciał to uczucie daremne przyjąć tak, jakby było przeznaczone dla Niego
samego.
Okres najsilniejszego bólu trzeba po prostu przeczekać. Później okaŜe
się, Ŝe on teŜ wniósł coś w Ŝycie, nadał mu intensywność, ukazał wartości,
Ŝ
e coś w tym czasie zostało uratowane i Ŝe coś wtedy w człowieku dojrzało.
A serce tęskni
Szukałam w literaturze czegoś o tęsknocie, ale nie udało mi się znaleźć
tego hasła ani w encyklopediach, ani w słownikach psychologicznych i
teologicznych. Nie ma go w skorowidzach i spisach treści podręczników, a
nawet w konkordancji biblijnej. CzyŜby tylko poeci wiedzieli coś o
tęsknocie?
A przecieŜ tęsknota towarzyszy człowiekowi od pierwszych do ostatnich
chwil Ŝycia. Małe dziecko wodzi oczami za matką, a gdy ona niknie z jego
pola widzenia - płacze. Dziecko nie rozumie jeszcze pojęć czasu i
przestrzeni. Nie wie, czy ukochana osoba, która warunkuje jego poczucie
bezpieczeństwa, odeszła do kuchni, czy na zawsze. Nie ma jej - to wszystko.
Nie ma jej, więc tęskni rozpaczliwie za tym, Ŝeby była.
Tak zaczyna się tęsknota, a potem trwa, wzbogaca się i róŜnicuje przez
całe Ŝycie, aŜ dochodzi do tęsknoty za tym, co ostateczne, i "niespokojne
jest serce człowieka, póki nie spocznie w Panu". Tęskni się za tym, czego
aktualnie nie ma; za tymi, którzy są daleko; za tym, na co się czeka.
Tęskni się więc za tym, co odległe w czasie i co odległe w przestrzeni.
Tęskni się za tym, co było: za "krajem lat dziecinnych" za utraconym
zdrowiem, sprawnością czy urodą, za beztroską młodości, za ludźmi których
kiedyś się znało i kochało, za tymi, którzy umarli. Często tęsknota
przeinacza trochę te wspomnienia, upiększa je. Przycicha na miesiące, a
nawet lata, i wybucha nagle przy okazji jakiegoś wydarzenia, zasłyszanej
melodii, wydobytej pamiątki. Więc zastanawia się Tadeusz Kotarbiński
"zagasłych dni przyloty czyŜ upamiętniać warto, skoro mrzemy z tęsknoty nad
ocalałą kartą?"
Tęskni się teŜ do tego, co będzie. Dzieci tęsknią do dorosłości i
samodzielności; tęskni się do tego, Ŝeby mieć własne mieszkanie i rodzinę,
Ŝ
eby świat zrobił się lepszy, a Ojczyzna była wolna. Tęsknota skierowuje
myśli ku przyszłości bliskiej lub dalekiej, a czasem tak odległej, Ŝe
mogącej być udziałem dopiero kolejnych pokoleń, ale tak pięknej, Ŝe wartej
wysiłku dziś.
Tęskni się teŜ do tego, co aktualne w czasie, ale odległe w przestrzeni.
Tęsknią dzieci do rodziców i rodzice do dzieci, które wyjechały lub odeszły
do swoich spraw. Tęsknią małŜonkowie, gdy muszą się rozstać i zakochani,
gdy tylko stracą z oczu tych, którzy są dla nich najwaŜniejsi. Tęskni się
do ludzi ukochanych, z którymi nie moŜna być razem, bo ich drogi Ŝycia -
choć kiedyś skrzyŜowały się, ale są inne - i nie wolno się na nie wdzierać.
Tęskni się do tych, którzy zdradzili i porzucili, a dzięki tej tęsknocie,
to co było kiedyś dobre, nie znika od razu, ale mimo rozstania Ŝyje. Tęskni
się do gór i swobodnej przestrzeni, do odległych krajów, do przyjaciół, a
czasem do samotności. Tęsknił Norwid "do kraju tego, gdzie kruszynę chleba
podnoszą z ziemi przez uszanowanie" i tęsknią współcześni emigranci - jak w
tej piosence: "śpiewa ci obcy wiatr, zachwyca piękny świat, a serce
tęskni".
Tęskni się wreszcie do czegoś nieokreślonego, co nas przekracza, czego
nie ma, co się dopiero przeczuwa. To tęsknota wywiodła Kolumba na dalekie
morza i doprowadziła ludzi na księŜyc, to tęsknota kaŜe uczonym robić
nieskończoną liczbę eksperymentów, a cyrkowcom wykonywać coraz trudniejsze
ć
wiczenia. To nie tylko sprawa pieniędzy i sławy, to tęsknota do
przekraczania samego siebie.
Ciągle towarzyszy nam tęsknota i moŜe być uczuciem niebezpiecznym, bo
odprowadza nas z tego miejsca i czasu, w którym aktualnie jesteśmy, a
kieruje myśli ku temu, czego nam brak. Zapominamy o tym, co mamy. "Mrzemy z
tęsknoty", zamiast się cieszyć. Cierpimy. Płaczemy i nie moŜemy spać, i
usta nam drętwieją, i serce kołacze. Biedni są więc ludzie, którzy tęsknią.
Ale tęsknota, choć składa się przede wszystkim z cierpienia, to chyba
jednak nie tylko z niego, skoro w gruncie rzeczy nie chce się z niej
zrezygnować.
Kiedy Kmicic, po kolejnym zerwaniu z Oleńką, odjeŜdŜał zrozpaczony i
tęskniący, doradzał mu ktoś, Ŝeby na pierwszym popasie zalał ognisko wodą
albo rzucił za siebie czerwoną tasiemkę - Ŝeby zapomnieć. Pan Andrzej
jednak ani tasiemki nie rzucił, ani ogniska nie zalał. Gdyby to zrobił,
moŜe by i zapomniał - nie ze względu na magiczne działanie czerwonej
wstąŜeczki, ale na własną decyzję. On jednak nie chciał zapomnieć; wolał
dalej tęsknić i cierpieć. Bo tęsknota, choć niesie ze sobą cierpienie,
jednak odczuwana jest jako wartość. Powoduje rozszerzenie naszej
ś
wiadomości, pamięci i zaangaŜowania na coś dalej i więcej niŜ chwila
bieŜąca. Gdyby człowiek nie tęsknił, Ŝyłby w ciasnym światku
teraźniejszości. Biedni więc ludzie, którzy nie tęsknią.
Umiejętność koncentracji "tu i teraz" warunkuje dobrą pracę, pogłębione
kontakty z ludźmi, umoŜliwia odczuwanie chwil szczęścia. To jedna waŜna
strona przeŜywania Ŝycia. Drugą - rozszerzającą chwilę bieŜącą w czasie i
przestrzeni - jest tęsknota. Dzięki niej powstają poezje, listy i
pamiętniki. To ona zabarwia uczuciem naszą pamięć o nieobecnych osobach,
miejscowościach i sytuacjach. Mobilizuje do działania, do Ŝyczliwości i
wdzięczności, oŜywia serce i nie pozwala mu na obojętność. Wzbogaca
osobowość, wyzwala energię twórczą, pobudza do nowych przedsięwzięć, do
rozwoju i zdobywania, aby po kaŜdym osiągnięciu budzić nowy niedosyt i znów
popychać dalej. Poszerza horyzonty, wskazuje nowe cele, otwiera na świat,
wyrywa z zasiedziałości i stagnacji. Doprowadza do nowych spraw i nowych
spotkań, a wreszcie skierowuje poza granice czasu, przygotowując przejście:
"jak wlecze się i dłuŜy czas, gdy myśl ku Tobie wciąŜ biegnie stąd, więc
wyruszymy juŜ w tę noc, by ujrzeć tamten brzeg i ląd".
Starość - kolejny etap rozwoju
Psychologia wieku starego nie jest jeszcze dokładnie opracowana.
Opisująca zmienianie się człowieka zaleŜnie od wieku psychologia rozwojowa
koncentruje się na dzieciach i młodzieŜy. Starość wydaje się mniej waŜna, a
nawet sama jej nazwa bywa wstydliwie pomijana lub zastępowana róŜnymi
omówieniami. W ukazujących się od czasu do czasu publicystycznych
wypowiedziach na ten temat czytamy najczęściej o ludziach starych jakby o
jakiejś osobnej kaście ludzi obcych, innych, z którymi coś trzeba zrobić:
zabezpieczyć, zabawić, pouczyć.
A przecieŜ nie Ŝyjemy poza czasem i najpierw mamy lat mało, potem duŜo, a
wreszcie bardzo duŜo. Wobec przedłuŜenia się Ŝycia ludzkiego, ludzie starzy
stanowią coraz większy procent społeczeństwa, a w Ŝyciu poszczególnego
człowieka okres starości stanowi coraz dłuŜszą jego część. Mimo to ludzi
starych często traktuje się jako niepotrzebnych, zapominając o wartościach,
które tylko oni mogą wnieść w Ŝycie rodzin i społeczeństw, a o starości
własnej nie chce się myśleć. Naprawdę jednak nie jest to problem czyjś, ale
dla kaŜdego własny - dalszy lub bliŜszy, ale nikogo nie omijający. Nie jest
to rzeczywistość czyjaś, ale własna. Trzeba na nią spojrzeć jako na kolejny
etap swojego Ŝycia, w który się juŜ weszło, albo do którego się dojdzie;
jako na nowy okres rozwojowy o innych niŜ poprzednio moŜliwościach i o
innych niŜ poprzednio zadaniach. Jest taki wschodni aforyzm:
Nie wszystkie kwiaty zakwitają razem,
kaŜdy ma swój czas i porę,
niech to dla ciebie będzie drogowskazem,
nie wszystkie kwiaty zakwitają razem.
To teŜ wprawiają w zachwyt i ekstazę
wciąŜ nowych barw swych kolorem.
Nie wszystkie kwiaty zakwitają razem,
kaŜdy ma swój czas i porę.
Starość jest okresem, kiedy jedne kwiaty juŜ nie kwitną, ale jest czas i
pora na inne. Nie zawsze jednak umiemy zachwycić się nową barwą kwiatów,
trzymając się kurczowo dawnych, juŜ więdnących.
NajwaŜniejszą sprawą jest zrozumieć, Ŝe starość jest okresem zmiany
moŜliwości: z moŜliwości typu zewnętrznego na moŜliwości bardziej
wewnętrzne. MoŜliwości bardziej zewnętrzne, siły fizyczne i sprawność
zmysłów, z czasem słabną. Nie moŜna podać ścisłej granicy wieku tych zmian.
W pewnym sensie - zmniejszania się zawartości wody w tkankach - starzejemy
się od urodzenia. JeŜeli w psychologii dziecka moŜemy określić dość
dokładnie czas rozwoju poszczególnych funkcji, to ich osłabienie jest
rzeczą indywidualną, zaleŜną od wielu czynników, między innymi od stanu
zdrowia, a w duŜej mierze od ćwiczenia.
W kaŜdym razie wiemy wszyscy z obserwacji, lub z własnego doświadczenia,
Ŝ
e z wiekiem siły fizyczne słabną, zmniejsza się szybkość reakcji, obniŜa
sprawność receptorów wzroku, słuchu, smaku. Starsi ludzie lubią więcej
słodzić i solić, bo nie odczuwają tak silnie jak poprzednio bodźców
smakowych; uŜywają okularów, bo gorzej widzą; aparatów słuchowych, bo
gorzej słyszą; wolniej chodzą i potrzebują na róŜne czynności więcej czasu
niŜ poprzednio. Tych moŜliwości ubywa nam po trosze z kaŜdym rokiem Ŝycia,
a Ŝe byliśmy do nich przyzwyczajeni, ich ograniczenie moŜe się wydać tak
waŜne, Ŝe nie pozwoli zauwaŜyć moŜliwości nowych, z wiekiem dopiero się
pojawiających.
"Nie wszystkie kwiaty zakwitają razem", niektóre z konieczności wiąŜą się
z wiekiem starszym. Są to moŜliwości bardziej wewnętrzne: rośnie
doświadczenie, umiejętność zachowania dystansu, rozwaga i głębokość sądu.
Właśnie spowolnienie, tak przykro nieraz przeŜywane, pozwala na mniej
gwałtowne angaŜowanie się i mniej szybkie wyraŜanie swojego zdania, a za to
głębsze odróŜnienie rzeczy istotnych od niewaŜnych, dobrych od złych
pozwala na spokojną wyrozumiałość i cierpliwą dobroć.
Czasem mówi się z lekcewaŜeniem o religijności ludzi starszych,
szczególnie kobiet, które: "Siedzą w kościele, bo nie mają co robić". Jest
to niesłuszne. Religijność przemieniona przez doświadczenie całego Ŝycia
moŜe być najgłębsza, bo w związku z wymienioną wyŜej zdolnością do rozwagi,
wzrasta moŜliwość świadomego i wolnego wyboru.
Przesunięcie się moŜliwości dotyczy teŜ strefy kontaktów międzyludzkich.
W wieku starszym niełatwo jest zawierać nowe przyjaźnie. Najwięcej
przyjaciół mamy z okresu młodości, a tych z czasem ubywa, ubywa teŜ
członków rodziny. W związku z tym zmniejszeniem się liczby kontaktów moŜe
nastąpić jednak ich pogłębienie. Na przykład w moich badaniach nad
powodzeniem małŜeństwa, największe zadowolenie ze związku wystąpiło u par
najstarszych, Ŝyjących ze sobą dłuŜej niŜ dwadzieścia pięć lat. W kontakcie
z młodymi, człowiek stary moŜe obdarzyć tym, czego w młodości z reguły nie
ma, stąd piękne przyjaźnie starych nauczycieli, majstrów, rzemieślników z
uczniami, dziadków z wnukami, starych duszpasterzy z dziećmi.
To wszystko są nowe moŜliwości. PoniewaŜ jednak byliśmy przyzwyczajeni do
innych - tych właściwych młodości, a więc szybkości i ekspansji - gdy one
zaczynają się kurczyć, wydaje się, Ŝe to jest koniec wszystkiego. Stąd
wstydliwe przemilczanie starości i bolesne jej przeŜywanie. Stąd uŜywanie
przymiotnika "stary" jako wartościującego negatywnie i to zarówno przez
młodych, jak i przez samych ludzi w starszym wieku. NajwaŜniejsze natomiast
jest zrozumienie, Ŝe starość nie stanowi zmniejszenia moŜliwości, ale ich
zmianę.
PoniewaŜ utrata moŜliwości wcześniejszych jest często przeŜywana bardzo
cięŜko, moŜe powodować dwojaką reakcję. Jedną moŜe się stać wycofywanie z
Ŝ
ycia i rezygnacja: "Na nic nie mam juŜ siły, nic nie mogę, na nic się nie
przydam". Druga, równieŜ niekorzystna postawa, to - przy niedopuszczeniu do
ś
wiadomości zmiany w swoich moŜliwościach - kurczowe trzymanie się
wcześniejszego sposobu Ŝycia: "Z niczego nie zrezygnuję, z niczego się nie
wycofam, do wszystkiego będę się wtrącać".
Jedna i druga postawa powoduje smutne przeŜywanie swojego wieku i jest
szkodliwa takŜe dla otoczenia. Pierwsza pozbawia człowieka moŜliwości
rozwoju właściwego dla wieku, a jednocześnie zubaŜa otoczenie o to, co
uczestnicząca obecność starego człowieka moŜe mu dać. Druga, będąca równieŜ
jakimś wstrzymaniem w rozwoju, jednocześnie przez ingerowanie w Ŝycie
dzieci, np. w ich sprawy małŜeńskie, moŜe się stać bardzo szkodliwa.
Subiektywnie moŜe ta druga postawa jest mniej tragicznie przeŜywana, ale do
czasu, bo ostatecznie powoduje odsunięcie się bliskich.
Najlepiej chyba traktować pewne ograniczenie moŜliwości zewnętrznych:
szybkości działania, zakresu decydowania, czy nawet dopływu informacji
(przez osłabienie zmysłów) jako "znak czasu" - by zwrócić się bardziej do
wewnątrz i pogłębiać Ŝycie wewnętrzne. Fakt, Ŝe nie moŜna juŜ tak szybko
biegać jak kiedyś, moŜna potraktować jako znak, by mniej się "krzątać koło
wiela", ograniczyć aktywność zewnętrzną na korzyść wewnętrznej. Fakt
ilościowego ograniczenia kontaktów moŜna traktować jako znak, by je
pogłębiać i obdarzać raczej darami serca niŜ przedmiotami materialnymi.
Kiedyś podobno ludzie starzy otaczani byli wielkim szacunkiem, gdyŜ
dostrzegano w nich mądrość doświadczenia. Szanowani szczególnie byli teŜ
niewidomi, gdyŜ wierzono, Ŝe nie widząc tego co na zewnątrz, dostrzegają
to, co niewidoczne dla oka - wewnętrzne, najwaŜniejsze. MoŜna więc pewne
odcięcie od świata zewnętrznego w starszym wieku traktować jako znak, by
zwrócić się do wewnątrz.
JednakŜe, by do wnętrza warto się było zwracać, nie moŜe ono być puste. W
starości mamy większą niŜ poprzednio szansę pogłębiania Ŝycia wewnętrznego,
ale by było co pogłębiać, Ŝycie to musi juŜ istnieć wcześniej. Starość moŜe
być ukoronowaniem Ŝycia, ale trudno by była jego początkiem. JeŜeli
wcześniej rozwinęliśmy swoje Ŝycie wewnętrzne, mamy gdzie się zwrócić i co
doskonalić. Jeśli nie zrobimy tego na czas, w starości pozostaje tylko
wsłuchiwanie się we własny organizm coraz mniej sprawny i coraz mniej
piękny.
Opowiadał mi ktoś historię starszej pani, która czuła się bardzo samotna
i nieszczęśliwa. Nie zajmowała się niczym prócz przykrej obserwacji
własnych dolegliwości. Radzono jej: "Niech się ciocia czymś zajmie". "Nie,
ja juŜ nic nie mogę". "MoŜe ciocia opowie coś dzieciom?" "Nie, dzieci mnie
denerwują." "MoŜe ciocia zrobi coś na drutach?" "Nie, ja Ŝadnych robót
ręcznych nie umiem." "MoŜe ciocia nakarmi ptaszki okruchami?" "A co mnie
ptaszki obchodzą?"
Istotnie, jeŜeli wcześniej nie znajdzie się niczego, co interesuje,
nikogo, kogo się lubi i Ŝadnego zajęcia, które moŜna by kontynuować,
starość będzie pusta. Trzeba się do niej wcześniej przygotować, traktując
jako kolejny etap rozwoju, przynoszący nowe wartości, ale związany z
etapami wcześniejszymi.
Wzrastanie
O zachowaniu dojrzałym i o dojrzałości mówi się ostatnio wiele traktując
ją najczęściej jako synonim rozsądku i rozwagi. Tu juŜ interpretacje
zaczynają się róŜnić; często "być rozsądnym" znaczy na przykład "nie
ryzykować", a najmniej ryzykuje ten, kto nie podejmuje Ŝadnego działania.
Wiadomo: kto śpi, nie grzeszy. W takiej wykładni dojrzałość stawałaby się
biernością, a zachowanie dojrzałe wegetacją.
Czym naprawdę jest dojrzałość? Psychologia moŜe częściowo odpowiedzieć na
to pytanie charakteryzując osobowość dojrzałą i objaśniając warunki
postępowania dojrzałego. Nie odpowiada ona na pytanie: co robić? - tego
trzeba szukać w innych dziedzinach wiedzy, jak historia, filozofia i w
innych dziedzinach Ŝycia, jak światopogląd i religia, czy po prostu w
Słowie BoŜym zawartym w Piśmie Świętym. Psychologia moŜe jednak,
przynajmniej częściowo, odpowiedzieć na pytanie: jak?
Odpowiedź na pytanie, czym jest dojrzałość, nie jest prosta, zacząć moŜe
łatwiej od pytania, czym dojrzałość nie jest. Nie jest więc na pewno tym
samym co dorosłość. Mówi się wprawdzie o maturze, jako egzaminie
dojrzałości. Jest to jednak raczej pewna miara dorosłości w dziedzinie
wykształcenia. Dorosłość osiąga się w pewnym określonym umownie roku Ŝycia
i to w róŜnym wieku, zaleŜnie od punktu widzenia: prawo głosu - od
osiemnastu lat, prawo do zawarcia małŜeństwa dla męŜczyzn - od dwudziestu
jeden lat, odpowiedzialność przed sądem dla dorosłych - od siedemnastu lat.
Wiadomo jednak, Ŝe Ŝadna z tych dat umownych nie stanowi jeszcze dowodu
dojrzałości.
Dojrzałość jest miarą względną, zawsze w stosunku do czegoś. Osoba
dojrzała jak na dziecko, byłaby niedojrzała jak na dorosłego; ktoś dojrzały
na lat osiemnaście, byłby niedojrzały na lat trzydzieści. MoŜna więc
wskazać pewne etapy nabywania dojrzałości, a nawet łączyć je z określonym
rokiem Ŝycia. Nie moŜna jednak określić punktu osiągnięcia dojrzałości, bo
Ŝ
ycie biegnie wciąŜ naprzód i postępowanie dojrzałe dziś, byłoby
niedojrzałe jutro. Nie moŜna teŜ określić punktu kulminacyjnego
dojrzałości, chociaŜ moŜna to zrobić dla innych sprawności, np. w sporcie
punktem szczytowym moŜliwości jest dwadzieścia parę lat, w moŜliwościach
pracy zawodowej czterdzieści parę (zaleŜnie od zawodu) itd.
W dojrzałości psychicznej takiego momentu określić się nie da, gdyŜ moŜe
ona wzrastać aŜ do śmierci, ale moŜe teŜ przerwać rozwój i wtedy szybko
stanie się niedojrzałością w stosunku do aktualnego etapu Ŝycia. To
nieustanne wzrastanie dojrzałości dotyczyć moŜe paru cech psychicznych
szczególnie waŜnych, a przede wszystkim samodzielności myślenia,
samoświadomości działania oraz umiejętności miłości.
Wzrastanie tych cech zaleŜy w duŜej mierze od środowiska, które je
wzmacnia lub osłabia, ale począwszy od wieku dorastania człowiek moŜe sam
podjąć odpowiedzialność za swój rozwój i świadomie nim kierować. MoŜna więc
te cechy traktować jako pewne sprawności - coś czego da się nauczyć.
Oczywiście, zwłaszcza w wieku dziecięcym, środowisko, a przede wszystkim
rodzina, moŜe to uczenie się ułatwiać albo utrudniać, tak jak moŜna dziecku
ułatwiać lub utrudniać naukę szkolną. Jednak ostatecznie człowiek sam
decyduje o tym, czy chce się uczyć, i o ile jest w tej nauce wytrwały.
W kolejnych rozdziałach mowa będzie o samodzielności, samoświadomości i
umiejętności kochania. Na początek trzeba jednak wspomnieć o pewnej
podstawie, na której opiera się rozwój tych elementów dojrzałości. Jest nią
akceptacja siebie, czyli uznanie samego siebie za pewną wartość mimo tych
ograniczeń, które kaŜdego z nas dotyczą. Sprawa jest dość delikatna -
często zdaje się, Ŝe wielu naszych bliźnich aŜ za bardzo akceptuje samych
siebie, mimo Ŝe innym wytrzymać z nimi trudno. Często jednak w
rzeczywistości ludzie ci nie lubią samych siebie, lecz akceptują, czy nawet
samouwielbiają swój obraz, który wytworzyli sobie sami, a który nie jest
zgodny z rzeczywistością. Tacy ludzie nie znają sami siebie, nie mogą więc
wzrastać w dojrzałości. Nie mogą zmieniać siebie świadomie, bo nie wiedzą,
jacy są, a w gruncie rzeczy nie chcą tego wiedzieć, bo nie umieją się
pogodzić z sobą samym, takim, jakim się jest naprawdę.
Prawidłowym punktem wyjścia jest realne spojrzenie na siebie razem z
wadami i zaletami. Wtedy dopiero moŜna wiedzieć, co warto rozwijać, a co
zmieniać. Trzeba koniecznie coś w sobie polubić, bo jeśli nic realnego
lubić się w sobie nie będzie, zacznie się uciekać od siebie prawdziwego do
obrazu fikcyjnego, z którym juŜ w gruncie rzeczy nic się nie da zrobić, bo
nie będzie on miał związku z rzeczywistością. Trzeba polubić coś w swoim
postępowaniu i myśleniu, a takŜe w swoim ciele.
Ciało jest narzędziem porozumiewania się z innymi ludźmi poprzez oczy,
uszy, mowę i dotyk. JeŜeli niczego w tym narzędziu nie będzie się lubić,
porozumienie nie będzie udane. Uczenie się umiejętności posługiwania się
ciałem jako wyrazem jest waŜnym zadaniem, bo bez niej nie moŜna otworzyć
się na innych ludzi. Trzeba się ze swoim ciałem oswoić, polubić je i poznać
jego potrzeby. Udawanie przed sobą samym, Ŝe się tych potrzeb nie ma, nie
unicestwia ich, lecz tylko powoduje, Ŝe traci się nad nimi kontrolę.
Nieuświadomione, istnieją nadal powodując niepokój, rozdraŜnienie i
nerwicę. Nad potrzebami uświadomionymi moŜna panować i realizować je lub
nie realizować - w zaleŜności od tego, co się postanowi.
To przyjęcie siebie, nie jako ideału, w którym juŜ nic zmieniać nie
trzeba, ale teŜ nie jako kogoś bez wartości, kto nic nie moŜe dać z siebie,
akceptacja siebie takiego, jakim się jest naprawdę i jakim warto się dalej
rozwijać jest punktem wyjścia do rozwoju samodzielności, samoświadomości i
właściwego odnoszenia się do innych, czyli dojrzałości. Dojrzałość byłaby
więc w tym ujęciu nie tyle stanem, co procesem, kierunkiem rozwoju nigdy
nie kończącego się.
Samodzielność
Jednym z najwaŜniejszych elementów dojrzałości psychicznej jest
samodzielność. Oceniać ją moŜna w zaleŜności od etapu rozwojowego. W
psychologii rozwojowej Ŝycie człowieka podzielone jest precyzyjnie na
etapy. Dla oceny samodzielności wystarczy podział najprostszy: (1) wczesne
dzieciństwo mniej więcej do szóstego roku Ŝycia, czyli pójścia do szkoły,
(2) młodszy wiek szkolny - niŜsze klasy szkoły podstawowej, (3) dorastanie
od jedenastego, dwunastego do siedemnastego, osiemnastego roku Ŝycia, (4)
młodość - czas wyboru zawodu, stanu, współmałŜonka, rozpoczynanie pracy
zawodowej i (5) wiek dorosły.
We wczesnym dzieciństwie dzieci są niesamodzielne i nie moŜna traktować
tego jako niedojrzałości. Ich rozwój przebiega głównie przez naśladowanie.
Przez naśladowanie dorosłych uczą się chodzić, jeść, mówić; nabywają form
towarzyskich i sposobów odnoszenia się do innych.
W młodszym wieku szkolnym dzieci naśladują juŜ nie tylko dorosłych. Grupa
rówieśnicza i koledzy są dla nich waŜnym autorytetem, do nich chcą się
upodobnić i im ulegają. Nie jest waŜne, czy jakieś zachowanie jest mądre -
waŜne, Ŝe robią to koledzy; nie jest waŜne, czy sukienka jest gustowna -
waŜne, Ŝe przyjaciółka ma taką. Uleganie innym jest w tym czasie
zachowaniem naturalnym. Dzieci ulegają kolegom, a takŜe dorosłym. Przyjmują
bezkrytycznie to, co się im mówi, choćby przekazywane sądy były sprzeczne.
Ulegają zdaniu rodziców, pani w szkole i katechety - choćby ci mieli
odmienne poglądy; po prostu odpowiadają "tak jak trzeba", czyli tak jak
oczekuje pytający. Oczywiście, mogą być nieposłuszne, ale sama zasada
autorytetu dorosłych nie jest kwestionowana.
Zmienia się to radykalnie w wieku dorastania. Teraz juŜ nie poszczególne
rozporządzenia, ale sama zasada tego, Ŝe dorośli mogą coś nakazywać, jest
podwaŜana. Dzieci nastawione są przede wszystkim na krytykowanie. W pewnym
sensie jest to nadal niesamodzielność - mówiąc czarne na białe, znowu jest
się zaleŜnym od cudzego zdania, tyle Ŝe przez opozycję. Jest to jednak etap
bardzo waŜny, bo od niego rozpoczyna się poczucie, Ŝe moŜna mieć zdanie
odmienne od innych.
W okresie młodości, po przejściu przez burze okresu dojrzewania, człowiek
umie juŜ patrzyć na sprawy niezaleŜnie od tego, co nakazują mu osoby
reprezentujące przewagę wieku, siły czy stanowiska. Ocenia sytuację
obiektywnie, opierając się na własnej wiedzy, a takŜe na autorytecie tych,
którzy pozyskali sobie ten autorytet kompetencją, bezinteresownością,
doświadczeniem i uczciwością. Obiektywna ocena jest zasadą naczelną.
Oczywiście, nie zawsze rozwój przebiega tak, jak został wyŜej opisany.
Często człowiek rozwija się nierównomiernie: np. szybciej pod względem
fizycznym niŜ umysłowym. TakŜe pod względem dojrzałości zdarza się, Ŝe
rozwój zatrzymuje się na którymś z etapów. Wtedy człowiek dorosły, dobrze
rozwinięty pod względem fizycznym i intelektualnym, pod względem
samodzielności myślenia jest jak dziecko.
JeŜeli rozwój pod tym względem zatrzyma się na etapie wczesnego
dzieciństwa, spotykamy ludzi nie mających swojego zdania, a naśladujących
tych, którzy mają siłę, tak jak dziecko naśladuje rodziców. PoniewaŜ nie
doszli do etapu krytycyzmu, mówią i myślą tak, jak im się myśleć kaŜe,
choćby ten za kim idą, jak za panią matką, zmieniał zdanie lub nie był w
stanie go uzasadnić.
Bywa teŜ, Ŝe człowiek dorosły wiekiem, pod względem samodzielności dorósł
tylko do młodszego wieku szkolnego. Dominuje w nim wtedy konformizm,
bezkrytyczne przyjmowanie podawanych informacji i upodabnianie swojego
zachowania do zachowania innych. Tacy ludzie idą bezkrytycznie za modą czy
koniunkturą; biernie się podporządkowują. Do nich odnosi się określenie:
"owczy pęd".
Poziom samodzielności wieku dojrzewania jest juŜ wyŜszy, ale człowiek
dorosły - na nim się zatrzymujący - to człowiek stosujący opór, sprzeciw i
krytykę jakby dla zasady. Dla niego nic nie jest dobre, nic nie jest mądre,
wszystko jest złe i głupie. Wydawać by się mogło, Ŝe wśród tego morza zła i
głupoty on jeden jest mądry i dobry. Trudno jednak z tej mądrości
skorzystać, gdyŜ on teŜ nie ma własnego zdania, potrafi tylko negować i
krytykować to, co próbują zdziałać inni.
Trudno ocenić, jaki procent ludzi dochodzi do prawdziwej samodzielności
myślenia, opierającej się na realnej ocenie sytuacji, a takŜe na zdaniu
innych, posiadających autorytet nie siły, ale kompetencji. W okresie
młodości powinno się juŜ ten poziom osiągnąć, a przynajmniej o niego
zabiegać. Jeśli jednak doszło się do tego poziomu, takŜe nie jest to
jeszcze szczyt moŜliwości. MoŜna samodzielność dalej rozwijać, moŜna się w
niej cofać, do poziomu dziecięcego.
Cofanie się moŜe być wynikiem poddawania się manipulacji informacją, gdyŜ
człowiek czy to młody czy stary nieustannie bombardowany jest zalewem
informacji, z których część jest prawdziwa, a część fałszywa. Manipulacja
dotyczy podawania informacji świadomie zafałszowanych w celu wywołania
określonych zachowań u odbiorcy. Nie chodzi w niej jedynie o fałsz
intelektualny, ale takŜe o zmianę postaw tych osób, do których informacje
są kierowane.
Postawa jest to sposób odnoszenia się do czegoś lub do kogoś. MoŜna w
niej wyróŜnić element intelektualny - wiedzę o tym czymś (Ŝeby się do
czegoś ustosunkować, trzeba coś o tym wiedzieć), uczuciowy (to o czym się
wie, moŜna lubić lub nie lubić) i behawioralny, czyli sposób zachowania się
w stosunku do przedmiotu. Np. jeśli wiem, Ŝe ktoś jest dobry (poznanie),
mogę go polubić (uczucie) i starać się z nim często widywać (sposób
postępowania).
W kaŜdym oddziaływaniu wychowawczym czy duszpasterskim mamy do czynienia
z kształceniem postaw. Wychowawca podaje informacje, w które wierzy i co do
których jest przekonany (np. Ŝe Bóg jest dobry), co powoduje określone
uczucia (np. miłość do Boga), a te uczucia mobilizują do postępowania (np.
z miłości do Boga staram się być dobry).
W manipulacji porządek jest odwrotny, to nie prawda ma pociągnąć uczucia
i postępowanie, ale prawdę zniekształca się w informacji w taki sposób, aby
zachęcała do zachowań, które pragnie uzyskać manipulator. Manipulując
informacją posługuje się oddziaływaniem na wszystkie elementy postaw,
chodzi jednak nie o przekazanie prawdy, ale o uzyskanie określonych
zachowań. JeŜeli np. chcę, Ŝeby po wykładzie studenci pozostali w sali,
mogę obmyślać takie informacje, które skłonią ich do zatrzymania się. W
manipulacji prawdziwość informacji jest obojętna. Chodzi o podanie ich w
taki sposób, Ŝeby skłoniły do załoŜonego z góry postępowania.
Przy oddziaływaniu na aspekt poznawczy postaw chodzi więc o celowe
zafałszowanie informacji, ale musi to być zafałszowanie sprytne, gdyŜ na
kłamstwie całkiem prymitywnym, poznałoby się nawet dziecko. JeŜeli więc -
wracając do przykładu dotyczącego zatrzymania studentów w sali - powiem,
Ŝ
eby zostali, bo pada deszcz, a wystarczy wyjrzeć, Ŝeby stwierdzić, Ŝe jest
pogoda - kaŜdy zauwaŜy, Ŝe usiłuje się go wprowadzić w błąd.
Fałszowanie informacji w manipulacji jest bardziej skomplikowane i polega
np. na podawaniu informacji prawdziwej, ale z pominięciem jej istotnej
części, lub na dodawaniu informacji fałszywych do prawdziwych - łatwych do
sprawdzenia. W naszym przykładzie byłoby to np. powiedzenie, Ŝe w całym
mieście pada deszcz, a nawet szaleje burza, jedynie od strony południowej -
na którą akurat wychodzą nasze okna - jest pogoda. (Spójrzcie przez okno,
jeŜeli mi nie wierzycie - zobaczcie, Ŝe rzeczywiście jest pogoda").
MoŜna zwiększyć wiarygodność takiej informacji przez wykorzystanie
auterytetu osoby uchodzącej za znawcę w danej dziedzinie. Kontynuując nasz
przykład - zaprosić na salę profesora dra habilitowanego meteorologii,
który stwierdziłby, Ŝe istotnie w całym mieście (z wyjątkiem strony naszych
okien) jest burza i dodać przykłady, w których burze szalały nad całym
miastem, z wyjątkiem małego terenu.
Innym sposobem moŜe być powołanie się na opinię osoby cieszącej się duŜym
autorytetem moralnym. Wypowiedź moŜe być prawdziwa, a choć dotycząca czego
innego, dobrana w odpowiedni sposób moŜe sprzyjać załoŜonemu celowi. JeŜeli
więc np. ktoś powszechnie ceniony powiedział kiedyś, Ŝe w czasie deszczu
łatwo się przeziębić, moŜna zacytować jego wypowiedź jako argument
przeciwko wyjściu z sali studentów, choć w rzeczywistości nie ma to Ŝadnego
związku.
W manipulacji miesza się teŜ fakty z komentarzami i domysłami. Np. faktem
jest, Ŝe studenci są jeszcze w sali. To, Ŝe dowodzi to ich mądrości, jest
juŜ komentarzem. W skrócie jednak moŜna z tego budować informację, Ŝe
studenci mądrzy nie opuszczają sali.
Dla osiągnięcia zamierzonych celów przy manipulacji stara się teŜ o
pobudzenie emocji sprzyjających tym celom, posługując się psychologicznym
mechanizmem generalizacji emocji, to znaczy łączenie informacji budzących
powszechnie uczucia pozytywne z zachowaniami poŜądanymi, a powszechnie
negatywne - z niepoŜądanymi. MoŜna np. powiedzieć, Ŝe student, który
opuścił salę jest synem volksdeutscha, natomiast ten, który zachęcał do
pozostania, opiekuje się matką staruszką, dobrze się uczy i nie pije
alkoholu.
Emocją wykorzystywaną w manipulacji jest teŜ lęk. Jak wykazały
eksperymenty, nie moŜe on być zbyt silny, gdyŜ taki wywołałby reakcje
odwrotne, ale średniego poziomu. Np. burza, która panuje w mieście,
spowodowała juŜ wśród niebacznych przechodniów parę wypadków, być moŜe
nawet śmiertelnych.
Opierając się na tak spreparowanych informacjach i nastawieniu
uczuciowym, w manipulacji sugeruje się teŜ wprost postępowanie - o które
chodzi - stwarzając pozory, Ŝe wszyscy tak robią i Ŝe niemoŜliwe jest
postępowanie przeciwne. Np. nikt teraz nie wychodzi do miasta, a jeśli
nawet ktoś wyszedł (ten syn volksdeutscha), będzie na ulicy sam, a
prawdopodobne, Ŝe jest on w dodatku pijany.
Znaczenie ma tu takŜe osoba przekazująca informacje. Najskuteczniej
oddziaływuje ta, z którą odbiorca najłatwiej moŜe się identyfikować, a więc
dla młodzieŜy młody człowiek w modnych spodniach i fryzurze, dla gospodyń
domowych - pani w średnim wieku i średniej tuszy, z wyładowanymi torbami na
sprawunki w ręku.
Człowiek mało samodzielny - pod tym względem na poziomie rozwoju dziecka
- łatwo ulega manipulacji, a pod jej silną presją moŜe się nawet cofnąć w
rozwoju. Człowiek dojrzały potrafi zachować samodzielność, a nawet wzrastać
w niej, niezaleŜnie bowiem od sprawności w wykorzystywaniu mechanizmów
przez tego, kto chce stosować manipulację, jej wynik zaleŜy przede
wszystkim od odbiorcy. Uświadomienie sobie, na czym polega manipulacja,
zwiększa odporność na nią, a takŜe na tendencję do oceniania skrajnego:
czarne albo białe.
Dziecko tak właśnie ocenia: dobry albo zły. Człowiek dojrzały wie, Ŝe
oprócz koloru czarnego i białego istnieje wiele odcieni pośrednich, dlatego
człowiek, o którym dowiadujemy się czegoś niekorzystnego, nie musi być
całkiem zły, lecz tylko w jakimś aspekcie niedoskonały, dlatego teŜ
zwycięstwo moŜe być częściowe, a poraŜka niezupełna.
Uświadamianie sobie tych mechanizmów, staranie się o poszerzanie źródeł
informacji, aby nie być poinformowanym tylko jednostronnie, dyskutowanie z
przyjaciółmi o wspólnych problemach - to sposoby wspomagające rozwój
samodzielności, takŜe w wieku dojrzałym. Dla chrześcijanina istnieje
jeszcze jeden sposób: modlitwa o światło BoŜe w rozeznaniu sytuacji, a
takŜe siłę do wierności swemu samodzielnie przyjętemu zdaniu. "Nie
przewiewaj zboŜa przy kaŜdym wietrze ani nie chodź po kaŜdej ścieŜce -
takim jest bowiem grzesznik dwujęzyczny. Twardo stój przy swym przekonaniu
i jedno miej tylko słowo!" (Syr 5, 9-10).
Samoświadomość
Człowiek wykonuje co dzień wiele czynności drobnych, waŜnych i bardzo
waŜnych. Z niektórych w ogóle nie zdaje sobie sprawy, odruchowo na przykład
zamyka się drzwi, wyciera nos, czyści zęby. Jest to naturalne i zdrowe -
gdybyśmy chcieli przy kaŜdej czynności zastanawiać się: trzasnąć drzwiami,
czy zamknąć cicho? Chwycić klamkę lewą czy prawą ręką? itd. itd.,
tracilibyśmy niepotrzebnie masę energii. Jednak takŜe wiele czynności
większej wagi wykonujemy często nie wiedząc, dlaczego coś robimy. Dlaczego
właśnie dziś skrzyczeliśmy dziecko? Dlaczego wczoraj wszystko leciało nam z
rąk? Dlaczego zmieniliśmy nagle poglądy na waŜną sprawę społeczną?
W starej ksiąŜeczce dla najmłodszych: "Dzieci pana majstra", jest scenka,
w której dzieci zjeŜdŜały z górki i podarły sobie ubranie. Gdy to zauwaŜyły
zmartwione i przestraszone spodziewaną reakcją ojca, wpadły na pomysł:
"Góra zdarła nam majteczki, niech ją teraz kaŜdy trzaśnie". Biją więc górę,
dopóki jedna z sióstr nie stwierdzi: "Wy jesteście bardzo głupie".
Rzeczywiście, co da bicie góry? A jednak tego typu reakcje są częste i to
nie tylko u dzieci. Małe dziecko płacze i złości się, gdy mu się chce spać,
bo nie uświadamia sobie przyczyny złego samopoczucia. Dziecko rosnące,
lepiej rozumie własne zachowanie, nie wyzbywa się jednak takich
nieświadomych reakcji, stanowiących swego rodzaju obronę przed przeŜyciem
przykrości, a nawet zwiększa ich repertuar. Np. gdyby dzieci pana majstra
były starsze (wiek dorastania) mogłyby stwierdzić, Ŝe chodzenie w całych
spodniach jest głupim wymysłem starszego pokolenia i nic złego się nie
stało.
Tego typu postępowanie, choć, jak powiedziała córka pana majstra "bardzo
głupie", jest właściwe takŜe ludziom dorosłym, bo słuŜy do zachowania
dobrego mniemania o sobie takŜe w sytuacjach niepowodzenia. "Trzaśnięcie
góry" wskazuje na winowajcę (zawsze kto inny) i pozwala na wywarcie na nim
zemsty. Wymyślenie teorii o korzyściach chodzenia w podartych spodniach
zwalnia od kłopotu. Są to więc stosowane nieświadomie sposoby, które
poprawiają samopoczucie, ale w niczym nie posuwają sprawy naprzód. Pozornie
łagodzą cierpienie, jednak nie przyczyniają się do osiągnięcia celu.
Akceptacja siebie, o której była mowa wcześniej, jest czynnikiem
zwiększającym odporność na manipulację, bo wiąŜe się z przekonaniem o
własnej wartości. Jest teŜ warunkiem świadomego zachowania w sytuacjach
trudnych, bo ułatwia zniesienie poczucia poraŜki. Daje przekonanie, Ŝe nie
straciło się wartości mimo niepowodzenia, nie oznacza jednak niechęci do
zmieniania samego siebie. Przeciwnie - akceptując siebie moŜna wierzyć, Ŝe
warto się rozwijać poprzez zmienianie sposobów zachowania i szukanie nowych
celów nawet w trudnościach i cierpieniu.
Cierpień w naszym Ŝyciu nie brakuje, przeŜywa się je często, czasem
drobne, czasem bardzo powaŜne. Często, gdy dąŜymy do jakiegoś celu, jakaś
przeszkoda uniemoŜliwia osiągnięcie go. MoŜe to być sprawa drobna lub
najwyŜszej wagi. W obu wypadkach podobnie, choć w róŜnym stopniu, przeŜywa
się uczucia przykre, zwane frustracją.
Człowiek nie chce ich przeŜywać i broniąc się przed cierpieniem posługuje
się róŜnymi zachowaniami, zwanymi w psychologii mechanizmami obronnymi,
których rzeczywistej przyczyny nie uświadamia sobie.
Najczęstszym moŜe mechanizmem obronnym jest agresja. Coś nam się nie
udaje, wpadamy więc w gniew, który wyładowuje się na tym, kto nam sprawił
przykrość, albo gdy jest to osoba, której atakować nie śmiemy, na innych -
nam podległych - lub przedmiotach martwych. Szef zwymyślał podwładnego, ten
w domu krzyczy na dziecko, dziecko kopie psa lub łamie zabawkę. Nie jest to
działanie świadome, lecz nieświadomy sposób rozładowywania swoich uczuć
przykrych, który moŜe iść łańcuchowo poprzez sąsiada w kolejce lub
autobusie, rodzinę i znajomych dopóty, dopóki ktoś bardziej dojrzały, czyli
bardziej świadomy takich tendencji, tego łańcucha nie przerwie.
Innym mechanizmem obronnym jest racjonalizacja. Nie udało się czegoś
osiągnąć, wmawiamy więc sobie, Ŝe właściwie nie warto się było o to starać.
Jest to teoretyzowanie, dorabianie pseudoracjonalnych teorii
uzasadniających własne postępowanie, np. bojąc się czegoś powiedzieć, moŜna
wmówić sobie, Ŝe postępuje się tak przez delikatność.
Frustracja moŜe teŜ spowodować stłumienie, czyli nieświadome zapominanie
o rzeczach przykrych i kłopotliwych, dezorganizację, czyli zachowanie
bezsensowne, np. w zdenerwowaniu szukanie zgubionego przedmiotu
wielokrotnie w tym samym miejscu, a nieszukanie w innych, lub fiksację -
powtarzanie tych samych czynności, choć juŜ się okazało, Ŝe nie prowadzą do
celu, ale niemoŜność jakby oderwania się od nich i zmiany.
Często teŜ, nieraz na skalę społeczną, moŜna spotkać rezygnację, czyli
poddanie się, wycofanie się ze starań o cel, który choć waŜny, okazał się
trudny do osiągnięcia: "JuŜ nie warto próbować". "JuŜ nic nie da się
zrobić". Mechanizmy obronne mogą oczywiście występować takŜe łącznie, np.
rezygnacja razem z racjonalizacją moŜe dać postawę typu: "Najrozsądniej
jest nie próbować osiągnąć celu", "Zrezygnowanie z celu jest dowodem
roztropności".
W literaturze psychologicznej opisano teŜ wiele innych mechanizmów
obronnych. Nie warto ich tu wyliczać, wystarczy zaznaczyć, Ŝe wszystkie
stosowane są nieświadomie i człowiek nie zdaje sobie sprawy, Ŝe się do nich
ucieka. W rezultacie znaczna część rzeczywistych motywów postępowania
pozostaje poza świadomością. Ich wspólnym mianownikiem jest teŜ to, Ŝe w
trosce o oszczędzenie sobie przykrości człowiek nastawia się na obronę
samego siebie, a nie na cel. W efekcie pozostaje po tej samej stronie
przeszkody, z celem nieosiągniętym.
KaŜdy stosuje w pewnym stopniu taką nieświadomą taktykę, jednak w miarę
wzrostu dojrzałości postępowanie staje się coraz bardziej świadome.
Człowiek decyduje się na przyjęcie cierpienia związanego ze świadomym
przeŜyciem poraŜki i nastawia się nie na obronę samego siebie, ale na
osiągnięcie celu mimo wszystko. Zamiast zuŜywania energii na obronę
samopoczucia, koncentruje ją na przezwycięŜaniu przeszkody.
Przejście na drugą stronę przeszkody moŜe się dokonać w rozmaity sposób.
MoŜe to być walka świadoma i wytrwała - tak wzmagająca siły, Ŝe
doprowadzająca do zwycięstwa. Klasycznym przykładem jest tu Demostenes,
który cierpiał z powodu wady wymowy. Mógł na tę frustrację zareagować
rezygnacją: trudno, na wadę wrodzoną nic się nie da poradzić, albo
fantazją: wmawiając sobie, Ŝe pięknie mówi, tylko zazdrośni ludzie tego nie
dostrzegają, mógł agresją: wyładowując swoją złość na innych i
bezproduktywnie trawiąc siły. Młody Demostenes - tak przynajmniej o nim
opowiadają - ćwiczył się w ten sposób, Ŝe mówił biorąc do ust kamienie.
Pokonując tę dodatkową trudność nauczył się mówić nie tylko wyraźnie, ale
tak pięknie, Ŝe stał się sławnym mówcą. Zwalczył przeszkodę i osiągnął cel
w wysokim stopniu.
Czasami świadome rozeznanie wskazuje, Ŝe przeszkoda istotnie jest nie do
pokonania. Wtedy moŜna spróbować obejść ją i znaleźć inną drogę do celu
(nie siłą, lecz sposobem). Zamiast fiksować się na powtarzaniu tych samych
nie dających efektu zachowań, moŜna energię zuŜyć na wyszukiwanie innej
drogi do celu, nie rezygnując z jego osiągnięcia. Jest to znowu związane z
cierpieniem przeŜytego niepowodzenia, nie tłumionym ("Nigdy w to nie
uwierzę", "Nie chcę o tym wiedzieć"), ale świadomie przyjętym oraz z
wysiłkiem nowych prób i poszukiwań. Daje to jednak szansę osiągnięcia celu.
W niektórych wypadkach sam cel moŜe ulec modyfikacji. W wyniku nabytego
doświadczenia i przemyśleń cel moŜe być zmieniony - nie przez rezygnację:
"Nie da się" ani racjonalizację: "Nie warto", ale przez świadomą decyzję.
Takie świadome wybory mogą być związane z wewnętrznymi konfliktami i
cierpieniem, ale dają szansę przejścia na wyŜszy poziom rozwoju
psychicznego i dają szansę osiągnięcia celu. Przeciwnie, przy nastawieniu
na chronienie siebie, a nie na cel, cel nie zostanie osiągnięty,
postępowanie zaś będzie coraz mniej świadome, a coraz bardziej zaleŜne od
okoliczności zewnętrznych. Rosnąca dojrzałość to wzrost samoświadomości,
zrozumienie motywów własnego działania, realna ocena sytuacji i szansa na
osiągnięcie celów coraz bardziej wartościowych.
Nie wiąŜe się to bynajmniej z wyzbyciem emocji. Przeciwnie, powaŜne
frustracje przeŜywane są głęboko, ale uczucia z nimi związane nie są
tłumione, czyli spychane do podświadomości, gdzie tkwią jako siła
bezproduktywna, ale nerwicorodna i groŜą niekontrolowanymi wybuchami.
Człowiek dojrzały przeŜywa te uczucia świadomie, przez co zachowuje
moŜliwość kierowania nimi.
Niekontrolowane wybuchy gniewu, czy teŜ rezygnacja związana z apatią
(choćby chowała się pod pokrywką realizmu), są zachowaniami niedojrzałymi.
Przemyślane i podejmowane z zaangaŜowaniem emocjonalnym zwalczanie
przeszkody, zmiana drogi do celu na bardziej skuteczną lub modyfikacja
samego celu jest postępowaniem dojrzałym, jeśli wynika z samodzielnej (bez
ulegania manipulacji) oceny sytuacji i wyboru wartości bardziej godnych
człowieka. Jest to postępowanie dojrzałe, co nie znaczy niestety łatwe ani
uwalniające od cierpienia.
"Zewsząd znosimy cierpienia, lecz nie poddajemy się zwątpieniu; Ŝyjemy w
niedostatku, lecz nie rozpaczamy; znosimy prześladowania, lecz nie czujemy
się osamotnieni obalają na nas ziemię, lecz nie giniemy" (2 Kor 4, 8-9).
Miłość
Mówiąc o dojrzałej osobowości i jej wewnętrznych czynnikach nie moŜna
pominąć problemu ustosunkowania się do innych. Jan Paweł II powiedział, Ŝe
jedynym prawidłowym sposobem odniesienia do osoby jest miłość. Czasami
trudno to zrozumieć, bo miłość jest słowem wieloznacznym i najczęściej
kojarzy się z miłością erotyczną. Nie jest to oczywiście rozumienie błędne,
lecz tylko za wąskie. Miłość erotyczna do jednej wybranej osoby, jeśli jest
związana z ogólną umiejętnością miłości, staje się stałym sposobem
odniesienia do niej i moŜe być podstawą związku trwałego, jakim jest
małŜeństwo. Bez tej umiejętności staje się tylko czasowym pobudzeniem
emocjonalnym.
Umiejętność kochania, będąca podstawą związku małŜeńskiego, jest zarazem
podstawą wszystkich prawidłowych kontaktów z ludźmi. Polega na umiejętności
i chęci zrozumienia drugiej osoby i na aktywnym działaniu dla jej dobra.
Taka postawa w stosunku do innych ludzi wymaga dojrzałości i nabycie jej
jest procesem długotrwałym, nie zawsze zakończonym powodzeniem. Podobnie
jak inne elementy dojrzałości, wzrasta z wiekiem, nie zawsze jednak rozwój
ten przebiega prawidłowo.
Dziecko rodzi się całkowicie egocentryczne. Potrzebę związku z matką
przynosi ze sobą na świat i kocha ją gwałtownie i gorąco, ale miłość ta,
choć prawdziwa i dojrzała dojrzałością stosowną do wieku, jest nastawiona
na siebie. Dominuje w niej chęć bliskości i przyjemność przebywania z osobą
kochaną, zupełnie jednak bez zrozumienia jej potrzeb i jej punktu widzenia.
Dziecko np. wspina się na łóŜko chorej matki, bo chce być blisko niej nie
rozumiejąc, Ŝe moŜe to być uciąŜliwe, albo prosi, Ŝeby je nosić na rękach,
nie zastanawiając się nad swoją wagą i zmęczeniem rodziców.
Jest to etap konieczny do nauczenia się związków uczuciowych z ludźmi,
ale jeśli rozwój pod tym względem nie posunie się dalej - a zdarza się to
wcale nie tak rzadko - mamy do czynienia z człowiekiem dorosłym, który
zwraca się do innych tylko dla własnej przyjemności czy korzyści. Pragnie
on wprawdzie przebywać z wybranymi osobami, np. partnerem seksualnym, ale
nawet w stosunku do nich nie umie przyjąć postawy dawcy i nie umie, a nawet
nie próbuje wczuć się w ich sytuację i potrzeby. Obojętny na sprawy innych
ludzi, pamięta tylko o sobie, duŜo od innych oczekując, ale nic nie dając.
Oczywiście, nawet przed sobą nie przyznaje się do tego egoizmu otwarcie,
stosując róŜne (opisane poprzednio) mechanizmy obronne, np. tworząc teorie,
wg których dla ludzi: "Nie warto być dobrym, bo na to nie zasługują" lub:
"Trzeba dbać o siebie, bo nikt inny tego nie zrobi", itp.
Normalnie, juŜ dziecko w wieku szkolnym posuwa się w rozwoju miłości
dalej, obejmując sympatią jakieś grupy: rodzinną i koleŜeńską, bardzo
dbając o wyłączność posiadania. Dziecko w tym okresie często jest zazdrosne
o rodzeństwo, kolegę czy przyjaciółkę, która - jeśli bawi się z inną
koleŜanką - uwaŜana jest za zdrajczynię. Jest to juŜ pewne rozszerzenie
zdolności do miłości, ale ma jeszcze charakter przede wszystkim posiadania
i nie wychodzi poza swoją grupę.
JeŜeli ten sposób zachowania utrwali się i dalej nie rozwinie u człowieka
dorosłego, dba on wprawdzie o swoją rodzinę, ale nie potrafi spojrzeć dalej
niŜ na bezpośrednio związane z sobą osoby. Potrafi więc być energiczny i
zaradny w tworzeniu materialnej podstawy bytu rodziny. Walczy o standard
Ŝ
ycia i pozycję nie tylko swoją, ale współmałŜonka i dzieci. Nie interesują
go jednak inne grupy społeczne ani sprawy ogólnonarodowe. Nie zna nawet
najbliŜszych sąsiadów i nic go nie obchodzą. Jego dom - choć dobrze
zorganizowany - jest twierdzą zamkniętą dla innych, chyba Ŝe ci inni mogą
się okazać przydatni; zaprosi więc na przyjęcie kierownika ze swojej
instytucji, ale nie pozwoli kręcić się po domu kolegom swoich dzieci. Nie
zna problemów Ŝyciowych swoich znajomych i nie myśli o zagadnieniach
społeczeństwa. Swoich bliskich, objętych nieraz gorliwą troską, teŜ nie
stara się zrozumieć. UwaŜa, Ŝe dzieci i współmałŜonek - dla których tak się
poświęca - powinni go słuchać i przynosić mu zaszczyt. Jeśli tych oczekiwań
nie spełniają, czuje się obraŜany i pokrzywdzony, nie stara się jednak
dociekać, dlaczego tak się dzieje; nie próbuje wczuć się w ich punkt
widzenia, "On przecieŜ zrobił wszystko, co do niego naleŜało".
Dalszy rozwój umiejętności miłości następuje w wieku dorastania. Młodzi
rosnący ludzie coraz bardziej stają się współczujący i coraz lepiej
rozumieją innych. Dziecko w tym wieku nie Ŝąda juŜ od chorej matki, aby się
nim zajmowała; potrafi jej szczerze Ŝałować i współczuć. Wychodząc z
dzieciństwa staje się mniej egocentryczne i coraz lepiej umie dostrzegać
innych i rozumieć ich motywy, potrzeby i uczucia. Nie jest jednak jeszcze
na tyle dorosłe, Ŝeby umieć naprawdę pomóc; jest bezradne. Coraz szersze
horyzonty obejmuje swoimi zainteresowaniami - juŜ nie tylko dom i koledzy,
juŜ naród, Kościół, świat. Buntuje się w tym okresie przeciw starszemu
pokoleniu, ale często właśnie dlatego, Ŝe widzi w nim wiele osób, które -
choć wiekiem dorosłe - są pod względem rozwoju miłości niedojrzałe, nie
umiejące patrzeć dalej niŜ na własne podwórko. Rośnie w tym wieku
umiejętność wczucia się w sytuację innych, współdziałania i solidarności
międzyludzkiej.
Jest to waŜny okres rozwoju nie świadczący jeszcze jednak o pełnej
dojrzałości. Człowiek dorosły, jeśli nie posunął się dalej, jest dziecinny.
Współczujący, szeroko myślący - chciałby dobrze, ale nie wie, co zrobić, a
nawet nie próbuje sam coś przedsięwziąć. Krytyczny, Ŝywo odczuwający
problemy społeczne, sam nie angaŜuje się, nie podejmuje działania.
Postawa miłości dojrzałej rozszerza się jeszcze o tę umiejętność.
Człowiek juŜ nie tylko interesuje się innymi, nie tylko rozumie ich
problemy i angaŜuje się uczuciowo w sprawy róŜnych grup społecznych i
narodu, ale umie znaleźć właściwy dla siebie sposób działania i obdarzania
innych. Kiedy odwiedza chorego, nie tylko siada przy łóŜku i wyraŜa swoje
współczucie, ale załatwia lekarstwa i sprawunki, zabiera dziecko na spacer.
Rzadziej udziela rady w rodzaju: "Powinieneś odpocząć", ale bierze na
siebie jakąś, choćby drobną, część cięŜaru. Kiedy widzi, Ŝe współmałŜonek
jest zmęczony, nie tylko martwi się jego utrudzeniem, ale wykonuje za niego
część pracy. Jeśli zauwaŜa, Ŝe dziecko ma trudności w szkole, pomaga mu je
rozwiązać. Jeśli widzi, Ŝe w kraju coś źle się dzieje, nie tylko martwi się
tym, ale aktywnie stara się o zmianę.
Taka jest miłość dojrzała. Trudno opisywać dalsze etapy jej rozwoju.
Rośnie dalej w spotkaniach z ludźmi i w konkretnych działaniach. Jest
sprzęŜona z innymi elementami dojrzałości - samodzielnością i
samoświadomością. Człowiek dojrzały szukając samodzielnie realnego
rozeznania sytuacji, a takŜe opierając się na zdaniu ludzi, których
kompetencji, wiedzy i uczciwości ma podstawy ufać, znajduje cele godne
działania. Będąc świadomy swoich motywów, nie okłamuje sam siebie i nie
Ŝ
yje w fikcji fałszywego własnego obrazu, ale w prawdzie. Pod względem
rozwoju miłości dochodzi do etapu, w którym umie nie tylko zainteresować
się innym, ale zrozumieć go, a rozumiejąc działać dla jego dobra i
podejmować za niego odpowiedzialność.
Taka dojrzałość miłości jest podstawą dobrego małŜeństwa, rodzicielstwa i
przyjaźni, jest teŜ podstawą wszelkiego działania społecznego mającego za
cel dobro osób. Prócz realnego rozeznania w sytuacji i własnych reakcjach,
stanowi istotny element dojrzałości osobowej, bo wskazuje sposób działania:
"Gdybym teŜ miał dar prorokowania i znał wszystkie tajemnice, i posiadał
wszelką wiedzę i wszelką [moŜliwą] wiarę, tak iŜbym góry przenosił, a
miłości bym nie miał, byłbym niczym" (1 Kor 13, 2).
Im więcej ludzi w ten sposób dojrzałych będzie w społeczeństwie, tym
większa szansa współdziałania i to współdziałania nie będącego następstwem
manipulacji lub opartego o podobne nieświadome reakcje (mechanizmy
obronne), ale o świadomie wybrane wartości i cele. Tak rozumiana dojrzałość
moŜe wzrastać przez całe Ŝycie, nawet mimo chwilowych potknięć czy
zahamowań. Przez całe Ŝycie człowiek moŜe stawać się coraz bardziej
samodzielny w myśleniu, samoświadomy w działaniu i coraz bardziej kochający
innych. W takim rozwoju punktem szczytowym moŜe się stać dopiero śmierć,
która przez uwolnienie od wcześniejszych uwarunkowań jest momentem decyzji
najbardziej samodzielnej i świadomej, i najbardziej kierowanej miłością, bo
będzie spotkaniem osoby, która jest Miłością.
Wdzięczność
Analizując dojrzałość osobowości i wymieniając jej najwaŜniejsze elementy
mówiłam o akceptacji siebie, samodzielności, samoświadomości, umiejętności
dawania od siebie innym. Mogłoby się zdawać, Ŝe to opis Zosi-Samosi, która
sama i sama - nawet w dawaniu innym. Konieczne więc wydaje się - choć opis
i tak nie będzie pełny - uzupełnienie go o jeszcze jeden element:
wdzięczność.
Tylko człowiek dojrzały jest zdolny do wdzięczności i wdzięczność jest
wyrazem dojrzałości. Jest to postawa o wielu przedmiotach, czyli sposób
odnoszenia się do wielu osób. Jak kaŜda postawa, zawiera trzy elementy:
poznawczy, uczuciowy i działania. Pierwszy polega na widzeniu siebie -
mówiąc językiem filozoficznym - jako bytu przygodnego, niekoniecznego,
przemijającego. Jest to rozeznanie, Ŝe istnieć się nie musiało, Ŝe czegoś
się nie miało i Ŝe to coś otrzymało się.
Człowiek zupełnie nie akceptujący siebie nie jest wdzięczny, gdyŜ
subiektywnie nie ma za co - jeśli nic nie jest wart, nic teŜ nie otrzymał.
Nie ma za co być wdzięczny, ani komu; nie Ŝywi więc wdzięczności dla
nikogo, raczej ma poczucie krzywdy. Człowiek nie dostrzegający swoich
braków i broniący się przed poznaniem siebie za pomocą np. fantazji, uwaŜa,
Ŝ
e jest tak doskonały, Ŝe wszystko zawdzięcza sobie. To drugi rodzaj
niewdzięczności.
Widzenie siebie jako wartości, choć nie absolutnej ani doskonałej, jest
punktem wyjścia do przeŜywania wdzięczności. Uświadomienie sobie, jak wiele
się zawdzięcza i to nie tylko Stwórcy, ale teŜ wielu ludziom, kaŜdego dnia
i na kaŜdym kroku, to początek przeŜycia wdzięczności. Łączy się ono z
pozytywnym uczuciem wobec tego, kto był lub jest naszym dobroczyńcą.
Człowiek dojrzały nie lęka się uznać, jak jest ich wielu: rodzice,
nauczyciele, koledzy, przyjaciele i ci, którzy nam pomagają w kłopotach, i
ci, którzy nam przysyłają paczki, i ci, którzy naraŜają się jakby w naszym
zastępstwie, i ci, którzy modlą się za nas, i ci, którzy się do nas
uśmiechają - to teraz. A przecieŜ to tylko początek. Są jeszcze autorzy
ksiąŜek, które nas uczyły; twórcy dzieł sztuki, które nas zachwycają; ci,
którzy polegli w walce o wolność; ci, którzy uprawiają ziemię, aby wydała
owoc - "długi łańcuch ludzkich istnień", w który włączyliśmy się w jakiejś
chwili. "Tu bowiem okazuje się prawdziwym powiedzenie: Jeden sieje, a drugi
zbiera. Ja was wysłałem Ŝąć to, nad czym wyście się nie natrudzili. Inni
się natrudzili, a w ich trud wyście weszli" (J 4, 37-38).
Uświadomienie sobie tych związków otwiera nasze serca za innych i zachęca
do uzewnętrznienia naszych uczuć, wyraŜenia w jakiś sposób swojej
wdzięczności. Język wdzięczności jest językiem szczególnych znaków,
będących odpowiedzią na dary, Odpowiedzią, ale nie zapłatą. Człowiek, który
twierdzi: "Wszystko zawdzięczam samemu sobie", jakby nie przyjmuje daru do
wiadomości. UwaŜa: "To przecieŜ naleŜy mi się", a jeśli juŜ nie moŜe uznać,
Ŝ
e "się naleŜy", stara się zrewanŜować, czyli na dar odpowiedzieć darem
równej wartości, wyrównującym rachunek.
Nieszczęsny to zwyczaj, szerzący się jak epidemia, a nie mający nic
wspólnego z wdzięcznością. RewanŜ, stanowiąc moŜliwie równowaŜną zapłatę,
jakby anuluje dar i zamyka sprawę. Złudne jest to mniemanie, bo moŜna
zapłacić za towar, ale nie za Ŝyczliwość, za pamięć, za cierpienie. Jednak
rewanŜujący się nie myśli o tym. Dostałem - zapłaciłem, znowu nic nikomu
nie zawdzięczam. Została dokonana przerywająca łańcuch transakcja i rozwój
kontaktu jest wstrzymany.
Inaczej wdzięczność. Na zewnątrz wyraŜa się znakiem symbolicznym:
serdeczne słowo, uśmiech, dotyk ręki, kwiaty, list, widokówka z podróŜy,
jakiś drobiazg wartościowy nie ceną, ale staraniem włoŜonym w jego wybór,
jakaś usługa, odwiedziny. Znak ten nie wyrównuje rachunku. Jest
dopełnieniem kontaktu rozpoczętego przez dar, ale nie zamyka go. Zostawia
poczucie nieodpłacenia za to, co się otrzymało i jednocześnie mobilizuje
energię do obdarzania innych. Długi łańcuch nie urywa się: dzieci nie
rewanŜują się rodzicom, ale dają innym - następnym pokoleniom; nie
rewanŜują się nauczycielom uczniowie, ale jeśli naprawdę czegoś się
nauczyli, mają co dać innym. Ktoś nam ustąpił miejsca, ktoś nam coś dał,
ktoś nam pomógł, ktoś poświęcił nam swój czas - my dajemy innym.
Wdzięczność niczego nie zamyka, ale otwiera i wzbogaca.
Sprzeciwianie się zwyczajowi rewanŜu nie znaczy, aby nie naleŜało
przywiązywać wagi do wyraŜania wdzięczności. Uczucia uzewnętrznione
utrwalają się u "nadawcy" i radują "odbiorcę". "Bezmyślność sprawia, Ŝe
zbyt mało jest miejsca w naszym Ŝyciu dla uczucia wdzięczności.
Przeciwstawiaj się tej bezmyślności. Naucz się w naturalny sposób odczuwać
i wypowiadać wdzięczność" - powiedział Schweitzer.
Nie chodzi o to, Ŝeby przez rewanŜ uwalniać się od wdzięczności, ale Ŝeby
szukać znaków do wyraŜenia jej właściwych, Ŝeby wyraŜona na zewnątrz,
utrwalała się w Ŝyciu wewnętrznym: tych, którzy nas obdarzają i tych,
których my obdarowujemy. Mogą to być zupełnie inne osoby, mogą być te same,
ale nie przez wymianę typu handlowego, lecz obdarzanie innymi wartościami.
Co innego, na przykład, mają do dania ludzie starzy, co innego młodzi, a
jedni i drudzy mają coś do ofiarowania i mają powody do wdzięczności.
Postawa wyraŜająca się w zdaniu: "Nic nikomu nie zawdzięczam i
zawdzięczać nie chcę" - to obraz świata fałszywy, a zarazem
unieszczęśliwiający, bo zamykający człowieka w izolacji. Zadufane w sobie
poczucie samowystarczalności załamuje się zresztą łatwo w chwilach trudnych
i pozostawia po sobie gorycz samotności.
Wdzięczność wynika z prawdziwego obrazu świata i napełnia radosnym
poczuciem solidarności międzyludzkiej. Otwiera na innych, a tego kto ją
przeŜywa, ogrzewa i uszlachetnia. Wraz ze wzrostem dojrzałości poszerza się
krąg obejmowanych wdzięcznością i cofa w czasie w głąb dziejów, aŜ dochodzi
do Początku - "Wdzięcznym Cię tedy sercem Panie wyznawamy".
Nadzieja na co dzień
Buddyjski mnich w jednej z ksiąŜek Kiplinga powtarza często: "Świat jest
wielki i straszny". Rzeczywiście, wielki jest tak bardzo, Ŝe łatwo się w
jego skomplikowaniu zagubić, straszy takŜe. Gdy patrzeć daleko - głód,
wojny i trzęsienia ziemi; gdy spojrzeć blisko - kłótnie, bezład i
zmęczenie; a całkiem bliziutko - niepewność i zwątpienie.
"Dzisiaj człowiek nie wie, co kryje się w jego wnętrzu, w głębokości jego
duszy i sercu. Tak często niepewny sensu Ŝycia na tej ziemi i ogarnięty
zwątpieniem, które zmienia się w rozpacz. Pozwólcie więc, proszę was,
błagam was z pokorą i zaufaniem. Pozwólcie Chrystusowi mówić do człowieka.
On jeden ma słowa Ŝycia, tak, Ŝycia wiecznego". Tak nas prosił Jan Paweł II
w dniu swojej intronizacji, i tak w imieniu Apostołów wyznał św. Piotr:
"Panie, do kogóŜ pójdziemy? Ty masz słowa Ŝycia wiecznego" (J 6, 68). W
tych słowach zawiera się istota nadziei.
O nadziei, jako Ŝe jest cnotą teologiczną, trudno mówić językiem
psychologicznym, a tym bardziej domowym. Skoro jednak ma to być cnota,
czyli sprawność dobrego postępowania w jakiejś dziedzinie, moŜemy zapytać,
jak ona przejawia się na co dzień, w konkretnych sytuacjach, poszczególnych
czynach. Jak dostrzec ją w codziennym pośpiechu i zamęcie? Wydaje się, Ŝe
łatwiej w Ŝyciu domowym realizować takie sprawności, jak cierpliwość,
łagodność itp., trudniej natomiast Ŝyć nadzieją. A przecieŜ nadzieja jest
niemal podstawą wszystkich cnót. Nadzieja, Ŝe Ŝycie ma sens, mimo Ŝe jest
takie - jakie jest. Nadzieja, Ŝe chociaŜ poruszamy się jakby po lewej
stronie haftu, gdzie linie i ściegi wydają się bezładne, istnieje druga
strona, po której wzór układa się harmonijnie i pięknie. Nadzieja, Ŝe warto
tego piękna szukać nieustannie i uparcie, próbując odkryć w kaŜdej
międzyludzkiej relacji, w kaŜdej czynności i w kaŜdej sytuacji moŜliwe
dobro.
Nadzieją więc kieruję się pisząc psychologię domową, choć wiem, Ŝe
niektórzy mówią, Ŝe jest zbyt prosta i uładzona, podczas gdy Ŝycie jest
inne - pełne dramatów. Rzeczywiście, jest takie; dramaty na skalę globu i
dramaty na skalę domu: teściowe rozbijają małŜeństwa dzieci, małŜonkowie
zazdroszczą sobie i walczą ze sobą, poczęte dzieci są masowo zabijane, a
starość bywa gorzka i samotna. Wszystko to prawda i trzeba o tym mówić, ale
ja próbuję pisać o tym, co robić, Ŝeby było inaczej; szukać sensu w
sytuacjach trudnych i smutnych, dostrzegać moŜliwości dobrego rozwiązywania
spraw codziennych, opowiadać o przyjaźni między teściowymi a synowymi, o
Ŝ
yciu dzieci wybieranym jako wartość przewyŜszająca wszystkie kłopoty, o
małŜonkach niezazdrosnych, o ludziach samotnych będących spoiwem
społeczeństwa, o domach otwartych dla kaŜdego.
Skoro tak bywa, to moŜe nadzieja na co dzień przejawia się właśnie tak: w
szukaniu sposobów, Ŝeby było dobrze nawet w najbardziej niesprzyjających
okolicznościach, w szukaniu dobra nawet w najtrudniejszych sytuacjach, w
szukaniu sensu. Trzeba tę nadzieję przekładać w domu na język codzienności
- podanego obiadu i podanej ręki, niewyspania i przebaczenia siedemdziesiąt
siedem razy. To nadzieja kaŜe angaŜować się we wspólne sprawy juŜ wtedy,
gdy pomyślny koniec jest jeszcze niepewny, zarabiać pieniądze dla rodziny,
a czasem rezygnować z zarobku mimo nadarzającej się okazji, szukać
porozumienia takŜe z niesympatyczną teściową, cieszyć się dzieckiem
przychodzącym nie w porę, widzieć piękno w moŜliwościach niesionych przez
przykrą skądinąd starość, słuŜyć jak Marta tym, co potrzebują obiadu i jak
Maria tym, którym przede wszystkim potrzeba rozmowy. I właśnie nadzieja
kaŜe zaczynać to wszystko na nowo po kolejnym niepowodzeniu i własnej
kolejnej niewytrwałości.
Nadzieja jest cnotą teologiczną, to znaczy, Ŝe zakotwiczona jest w
nadprzyrodzoności, a jej siostrami są wiara i miłość. Wiara w to, Ŝe
Chrystus ma słowa Ŝycia wiecznego, jest jej podstawą, a miłość sposobem
wyrazu. W Ŝyciu wiecznym nadzieja nie będzie nam juŜ potrzebna, ale na
razie to ona pozwala Ŝyć.
Kochając swoje dzieci chcemy obdarzyć je tym, co mamy najlepszego.
Dawniej starano się przekazać majątek, dziś mówi się często o wykształceniu
jako o posagu. To juŜ dać trudniej. Nie moŜna go tak po prostu wręczyć, jak
ksiąŜeczkę PKO, bo potrzebne jest zaangaŜowanie obdarowywanego. MoŜe więc
lepiej powiedzieć, Ŝe to nie rodzice dają dzieciom wykształcenie, ale Ŝe
starają się pomóc w jego uzyskaniu. Jeszcze trudniej dać to, co uwaŜamy za
najwaŜniejsze: "skarb, którego rdza nie niszczy ani mól nie psuje", tę
perłę bezcenną, o której wiemy, ale której ofiarować nie moŜemy, bo kaŜdy
musi ją znaleźć sam. Ukryta jest w roli głęboko. ale to ona nadaje sens
Ŝ
yciu. Warto więc sprzedać wszystko, by ją odnaleźć. Warto szukać jej przez
całe Ŝycie, zaczynając to poszukiwanie na nowo kaŜdego dnia, i to właśnie
jest nadzieja.
Nadziei nie moŜna dać, moŜna jednak pomóc w jej szukaniu lub przeszkadzać
w tym. MoŜna przemilczeć istnienie perły; moŜna teŜ - idąc za rękę - szukać
razem. To wspólne szukanie jest tajemnicze, bo moŜna w nim dać coś, czego
się właściwie nie ma - moŜna pomóc w znalezieniu nadziei, która nam samym
umyka; moŜna pomagając, samemu doznawać pomocy.