background image

 

Caroline Anderson 

 

 

Zacznijmy od nowa 

 
 

background image

Rozdział 1 

 
Nick Davidson był samotny. 
Nie  to,  że  sam.  Do  tego  już  przywykł.  Był  sam  od  lat,  odkąd  uznał  klęskę 

swojego fatalnego małżeństwa. 

Teraz po raz pierwszy czuł się samotnie. I to jeszcze nie wszystko. Jego duma 

leżała w gruzach. 

Zawsze był przekonany, że gdyby naprawdę chciał, odzyskałby Jennifer. 
– Cóż, stary, byłeś w błędzie – mruknął do siebie. 
Powiódł wokół obojętnym spojrzeniem. 
Typowy  pokój  w  typowej  przyszpitalnej  rezydencji  –  czysty,  nieciekawy, 

nieokreślony.  Przypominał  pokój  w  Audley,  gdzie  spędził  ostatnie  dwa  miesiące, 
próbując swoich szans u Jennifer. 

Strata  czasu.  W  Wigilię  Bożego  Narodzenia  wyszła  powtórnie  za  mąż,  za 

człowieka, dla którego Nick, wbrew swoim chęciom, żywił najwyższy szacunek. A 
Tim,  syn  Nicka,  zamieszkał  z  nimi.  To  bolało.  Wszystko  inne  –  ona  u  boku 
Andrew, miłość w jej oczach, gdy składali sobie przysięgę – wbrew obawom Nicka 
właściwie nie bolało. Tylko Tim. 

Zamrugał oczami, próbując skupić się na oględzinach pokoju, który co najmniej 

na kilka miesięcy miał stać się jego domem. Potem albo dostanie tę pracę na stałe, 
albo ruszy dalej. 

Dom.  Zbyt  szumna  nazwa  dla  tej  pustawej  ciasnej  celi.  W  dodatku  dusznej. 

Wszystkie one były albo za gorące, albo za zimne. Otworzył okno. 

Był  przenikliwie  zimny  wieczór  sylwestrowy.  Na  kwadratowym  dziedzińcu, 

wokół zamarzniętej fontanny, śpiewała i tańczyła grupka wczesnych balowiczów. 

Jak tak dalej pójdzie, pomyślał zgryźliwie, o jedenastej będą już nie do użytku i 

stracą to, co najlepsze. 

Zamknął  okno,  żeby  nie  słyszeć  ich  śpiewów  i  rzucił  się  na  łóżko.  Sprężyny 

zaprotestowały głośnym jękiem. 

O, nie! Jeszcze w dodatku łóżko, które nie da mu zmrużyć oka! 
W  korytarzu  usłyszał  czyjeś  głosy.  Ktoś  się  śmiał,  dobiegły  go  jakieś  wesołe 

słowa o przyjęciu. 

Cóż, jego nikt nie zaprosi, bo nikt go nie zna. I tak zresztą nie był w nastroju do 

zabawy. 

Postanowił  pokazać  się  na  ortopedii.  Wciągnął  sweter,  schował  portfel  i 

background image

wyszedł na korytarz. 

Coś  miękkiego,  delikatnie  pachnącego  uderzyło  go  w  pierś.  Odruchowo 

wyciągnął ręce. 

To była smukła dziewczyna, o szczupłych, kruchych pod jego dłońmi barkach, 

promiennych zielonych oczach i twarzy okolonej burzą lśniących złocistych loków. 
Odchyliła się roześmiana. 

– O, przepraszam! 
– Cała przyjemność po mojej stronie – odparł z lekkim uśmiechem. 
–  Och!  –  Twarz  zabarwił  delikatny  rumieniec,  uśmiech  przygasł,  po  czym 

pojawił się znowu. Robiły jej się od tego dołeczki  w policzkach. Trochę zdyszana 
kontynuowała:  –  Nazywam  się  Cassie,  Cassie  Blake.  Jesteś  nowy,  prawda? 
Widziałam, jak się wprowadzałeś. 

– Starszy asystent na ortopedii, Nick Davidson. 
–  No to pewnie będziemy  się  często spotykać.  Jestem tam  instrumentariuszką. 

Na razie ciao! – Pomachała mu palcami w geście pożegnania. Nagle się odwróciła. 
– A tak przy okazji, co dzisiaj porabiasz? 

–  Nic,  zupełnie  nic.  –  Potrząsnął  głową.  –  Myślałem,  żeby  przejść  po 

oddziałach i się przedstawić. 

– Ależ tam prawie nikogo nie ma! Wszyscy są na przyjęciu. Chodź i ty. Ja mam 

dyżur,  więc  będę  tylko  wpadać  i  wypadać,  ale  jeśli  chcesz,  to  poznam  cię  z 
kolegami. 

Nagle  perspektywa  samotnej  wędrówki  po  szpitalu  wydała  się  Nickowi 

odstręczająca. Uśmiechnął się szeroko. 

– Idę. Zaczekaj sekundę, tylko się przebiorę. 
Obrzuciła  szybkim  spojrzeniem  jego  sweter  i  dżinsy  i  potrząsnęła  głową. 

Jasnozłote  loki  zatańczyły.  Samotność  cofnęła  się  o  krok  przed  jej  ciepłym, 
zachęcającym uśmiechem. 

– Chodź, tak jest dobrze. 
I  oto  znalazł  się  w  barze.  Ściskał  czyjeś  dłonie,  zapominał  nazwiska,  niemal 

zanim  jeszcze  padły,  śmiał  się  i  opowiadał  dowcipy,  przekrzykując  narastający 
harmider,  aż  za  kwadrans dwunasta  znów  podeszła  do  niego  Cassie.  Twarz  miała 
zatroskaną. 

– Wiesz, który to jest Trevor Armitage? 
– Nazwisko jakbym tu gdzieś słyszał. – Zmarszczył brwi. – A jak on wygląda? 
– Niski blondyn z wąsami. Asystent z ortopedii. Mamy cały tłum połamańców z 

wypadków, a on nie odpowiada na beeper. Typowe! Niech go cholera! 

background image

– Hmm... zdaje się, że widziałem, jak szedł do w. c. Poczekaj, sprawdzę. 
Rzeczywiście,  w  męskiej  toalecie  rozciągnięty  na  podłodze  leżał  głupkowato 

uśmiechnięty wąsaty blondyn. 

– Ty jesteś Trevor? – spytał Nick. 
– Może... A bo csso? – wybełkotał. 
–  Nic,  nic,  bracie.  –  Nick  wyprostował  się.  –  Ty  już  nie  będziesz  dziś 

potrzebny. 

Cassie czekała pod drzwiami. – I co? 
– Nie do użytku. 
– O, cholera! Wiesz, co będziesz robić przez najbliższych kilka godzin? 
– Operować? – Uśmiechnął się. 
– Jesteś trzeźwy? 
– W każdym razie bardziej niż on. Od dziesiątej piłem tylko wodę mineralną, a 

przedtem wszystkiego dwa drinki. 

– Wspaniale. Chodź, zespół czeka. Kiedy oficjalnie zaczynasz pracę? 
Nick spojrzał na zegarek. 
– Za jakieś sześć minut. 
– Doskonale. 
– O rany... On jest nie-sa-mo-wi-ty. 
– Hmm? 
Cassie  spróbowała  oderwać  oczy  od  lustra  i  od  sylwetki  Nicka  w  zielonym 

stroju chirurgicznym. Krótkie rękawy odsłaniały szczupłe, umięśnione ręce pokryte 
ciemnymi  włosami.  Takie  same  włosy  wyłaniały  się  z  wycięcia  bluzy  pod  szyją. 
Wydawały jej się tak jedwabiste. Ciekawe, jakie są w dotyku... 

– Co? – Drgnęła, jak przyłapana na gorącym uczynku, i spojrzała na koleżankę. 

– Przepraszam, Mary-Jo, mówiłaś coś? 

– Mówiłam, że jest niesamowity. – Mary-Jo zachichotała. – Metr osiemdziesiąt 

prawdziwego mężczyzny! 

– No, może, jeśli jest w twoim typie... – Cassie pospiesznie upchnęła włosy pod 

czepkiem, starając się nie słuchać cichego śmiechu Mary-Jo. 

–  O  tak,  jest...  Ciekawe,  czy  ma  kogoś?  Muszę  się  dowiedzieć.  –  Mary-Jo 

przećwiczyła  przed  lustrem  uśmiech  i  mrugnęła  do  Cassie.  –  Byłoby  zbrodnią 
zmarnować tyle testosteronu. 

– Jesteś okropna – roześmiała się Cassie. 
–  Nie,  jestem  normalna.  Tobie  też  przydałby  się  od  czasu  do  czasu  mały 

zastrzyk testosteronu. Zresztą, z okazji Nowego Roku będę wspaniałomyślna. Weź 

background image

go sobie w prezencie. 

– Dziękuję, nie skorzystam – odparła sucho Cassie. 
– Nie mów potem, że ci nie proponowałam. – Mary-Jo wzruszyła ramionami. – 

Ale moja hojność ma swoje granice, a on jest naprawdę fenomenalny... ! 

Fenomenalny?  To  za  mało,  pomyślała  Cassie.  Przyglądała  mu  się  całe 

popołudnie, jak wnosił rzeczy do pokoju, a potem to spotkanie – och! Po zderzeniu 
z jego szeroką piersią niebezpiecznie wzrosło jej ciśnienie, ale do tej pory powinno 
było już wrócić do normy! 

A  teraz  ma  z  nim  pracować.  Pojęcia  nie  miała,  jak  jej  się  to  uda.  Ilekroć 

spojrzała  w  tamtą  stronę,  jego  postać  wypełniała  bez  reszty  jej  pole  widzenia  i 
wprawiała serce w przyspieszony rytm. 

Bóg  raczy  wiedzieć,  co  w  nim  jest  takiego  nadzwyczajnego.  Niespecjalnie 

wysoki  –  jakieś  metr  osiemdziesiąt  z  niewielkim  kawałkiem.  Niezbyt  atletycznie, 
chociaż  harmonijnie  zbudowany.  W  sumie  dość  przeciętny,  może  tylko  z 
wyjątkiem oczu. Tak, to te oczy, ich zadziwiający, zniewalający i czysty błękit. A 
może  to  te  spadające  na  czoło  jedwabiste  ciemne  włosy  albo  ten  chłopięcy 
uśmiech, trochę nadąsany, pełen wdzięku? 

Potrząsnęła  głową,  aby  otrzeźwieć  i  aż  podskoczyła  na  dźwięk  łagodnego 

niskiego głosu tuż przy uchu: 

– OK? 
Zmusiła się, żeby spojrzeć w jego piękne oczy w lustrze. Skinęła głową. 
– Chodźmy więc. Pacjent czeka. 
Zdążyła  już  przedstawić  go  reszcie  zespołu.  Teraz  patrzyła,  jak  obejmuje 

dowództwo.  Przyjrzał  się  zdjęciom  rentgenowskim  i  potrzaskanej  kości 
piszczelowej  w  polu  operacyjnym.  Oczyścił  ranę  i  zbliżył  do  siebie  końce  kości. 
Teraz  skupił  się  na  naczyniach  krwionośnych.  Cassie  patrzyła  zafascynowana. 
Pracował szybko i efektywnie, maksymalnie oszczędzając sąsiednie tkanki. 

Widziała,  jak  inni  chirurdzy  czyścili  podobne  rany,  tak  że  potem  trzeba  było 

kłaść  przeszczep  skóry.  Ale  nie  on.  On  był  spokojny,  dokładny  i  bez  reszty 
skupiony,  pochłonięty  swoim zadaniem. Cassie  uświadomiła sobie,  że z  łatwością 
przewiduje,  jakich  narzędzi  będzie  potrzebował  i  podaje  mu  je  w  tej  samej 
sekundzie.  Ich  mózgi  i  ręce  zestroiły  się,  jakby  grali  w  orkiestrze,  jakby  byli 
jednością,  jakby  pracowali  razem  od  lat.  Bez  komplikacji,  bez  przestojów,  bez 
słów, poza absolutnym minimum. 

W  porównaniu  z  tym,  jak  się  pracowało  z  Trevorem,  to  było  coś  cudownego. 

Nick był niebywale logiczny i metodyczny – po prostu bardzo jej odpowiadał. 

background image

O tym jednak  myśleć nie chciała. Pracowała już  kiedyś z chirurgiem, który jej 

„odpowiadał”.  Niestety,  okazało  się,  że  odpowiada  także  komuś  innemu,  a  tym 
kimś  była  jego  żona.  To  doświadczenie  było  bolesne  i  choć  minęły  już  trzy  lata, 
nieufność  pozostała.  Och,  miewała  randki,  ale  z  nikim  nie  łączyło  jej  nic 
poważnego, nic... intymnego. Z nikim, od czasu Simona. 

Nick  przesunął  się  odrobinę;  stali  teraz  bardzo  blisko  siebie.  Spróbowała  się 

odsunąć, ale nie mogła tego zrobić, nie zmieniając położenia wózka z narzędziami. 
Zmuszona więc była stać tak dalej, biodro w biodro z nim, rozpaczliwie świadoma 
ciepła jego ciała i delikatnego ucisku uda. 

Wyciągnął rękę. Cassie na ślepo chwyciła coś z wózka i wcisnęła mu w dłoń. 
Mary-Jo syknęła, a Nick westchnął ostentacyjnie. 
Oczy  Cassie  powędrowały  w  kierunku  jego  twarzy.  Ku  jej  zdumieniu  płonęła 

wściekłością  i pogardą. Przerażona spojrzała na przedmiot, który trzymała w ręce. 
Był to skalpel. 

– Niby jak mam tym szyć, do jasnej cholery? 
Na  dźwięk  jego  ostrego  głosu  fala  czerwieni  zalała  jej  dekolt  i  wypełzła  na 

policzki. 

– Przepraszam, zamyśliłam się – wymamrotała bezradnie. 
– To widać. Chciałem... 
– Wiem – przerwała, sięgając po zestaw do szycia. 
Mruknął pod nosem coś, czego nie dosłyszała. 
Z  pewnością  nie  będzie  go  prosić,  żeby  powtórzył.  Przygryzła  wargi.  Jego 

nagana zabolała ją. 

Jeśli natychmiast się nie skoncentruje, nie będzie miał z niej wielkiego pożytku 

– ani Nick, ani pacjent! 

Operacja  dłużyła  się  w  nieskończoność, ale  wreszcie  stan  naczyń  i  unerwienia 

zadowolił Nicka i chory odjechał do sali pooperacyjnej. 

Gdy  Nick  rozmawiał  z  anestezjologiem  o  następnym  zabiegu,  sprawdziła 

narzędzia, odprowadziła  wózek  i  ściągnęła rękawiczki.  Ręce jej się  trzęsły  i sama 
nie  wiedziała, czy to na skutek bliskości jego ciała, czy też jest to reakcja na jego 
gniew. Czekała ją długa noc. 

 
Była  rzeczywiście  długa,  co  do  minuty  wypełniona  pracą.  Jak  słusznie 

zauważył  Nick,  najtrudniejsze  zadanie  miał  anestezjolog  –  pacjenci  nie  byli  na 
czczo,  kilku  wchodziło  we  wstrząs.  Ale  i  tak  zamieniłaby  się  z  nim  w  każdej 
sekundzie.  Wszystko  byłoby  lepsze,  niż  stać  biodro  w  biodro  z  człowiekiem, 

background image

którego wybuch tak ściął ją z nóg. 

Fakt, zasłużyła. Choć przewinienie nie było znów aż tak wielkie. Ale wytrąciło 

go  z  równowagi.  Jej  nie.  Jej  równowaga  leżała  w  gruzach  na  długo  przedtem, 
inaczej nigdy by się tak nie wygłupiła. Gwałtowny gniew Nicka, nie mówiąc już o 
wzgardzie, zaskoczył ją. A tak im się dobrze pracowało... 

Stan  kolejnego  pacjenta  pogarszał  się.  Ciśnienie  spadało.  Nick  potrząsnął 

głową. 

– Nic tu po mnie. Krwawienie z uda jest stosunkowo niewielkie. Ktoś musi mu 

zajrzeć do brzucha. 

– Śledziona? – mruknął anestezjolog. 
–  Tak  sądzę.  On  prowadził,  prawda?  Przypuszczam,  że  ma  krwotok 

wewnętrzny. Możemy poprosić kogoś z chirurgii miękkiej? 

Ted, dyżurny chirurg, pojawił się natychmiast.  W ciągu kilku minut umył się i 

otworzył brzuch. 

– Ajajaj, splenektomia – mruknął. – Ładny początek roku! 
Pospiesznie  przetaczano  krew.  Po  podwiązaniu  naczyń  zaopatrujących 

śledzionę stan chorego zaczął się szybko poprawiać. Chirurg zerknął na Nicka. 

– Co masz zamiar zrobić z tym udem? 
– Muszę gwoździować. To paskudne złamanie spiralne. Wolałbym zastosować 

wyciąg, ale końce będą się ześlizgiwać przy każdym jego poruszeniu. 

– Krążenie wyrównane – zameldował anestezjolog. 
–  Możesz robić  swoje – rzekł Ted.  –  J  a już  najtrudniejszą  część  skończyłem. 

Tylko  uprzedź  mnie,  kiedy  będziesz  chciał  stuknąć  młotkiem,  żebym  przy 
wstrząsie nie wbił gościowi igły w aortę. 

Pracowali  zgodnie,  czekając  jeden  na  drugiego.  Kiedy  wreszcie  skończyli  i 

pacjenta  zabrano,  wyszli  z  sali  operacyjnej  do  pokoju  wypoczynkowego 
przeznaczonego dla personelu bloku. 

– Jesteś nowy, co? – spytał Ted, mierząc Nicka wzrokiem. 
–  Można  tak  powiedzieć.  –  Nick  uśmiechnął  się  szeroko  do  Cassie. 

Najwyraźniej  zapomniał  o  przykrym  incydencie.  –  Właściwie  miałem  zacząć  we 
wtorek,  ale  formalnie  mój  kontrakt  wchodzi  w  życie  pierwszego  stycznia,  czyli 
należę do zespołu od – zerknął na zegar – jakichś sześciu godzin. 

–  Już  szósta?  –  spytała  Cassie  z  niedowierzaniem.  W  drzwiach  pojawiła  się 

głowa sanitariusza. 

– To tyle, kochani. Na froncie panuje spokój. 
–  Dzięki  Bogu.  –  Mary-Jo  z  głębokim  westchnieniem  zrzuciła  gumowe  buty, 

background image

skuliła się na krześle i zaczęła rozcierać stopy. 

Jak ona to robi, że nawet w takiej sytuacji wygląda elegancko, zastanawiała się 

Cassie.  A  jeszcze  bardziej  zdziwiło  ją,  że  Nick  zdawał  się  w  ogóle  tego  nie 
zauważać.  Zamiast  podziwiać  Mary-Jo,  zwrócił  się  do  niej  akurat  wtedy,  gdy  jej 
usta rozdarło szerokie ziewnięcie. 

On  także  ziewnął,  ukazując  komplet  równych,  lśniących  białych  zębów,  po 

czym zachichotał. 

– Ciekawe, dlaczego ziewanie jest takie zaraźliwe – powiedziała wesoło. 
–  Mhm.  Masz  ochotę  na  śniadanie?  Boja  konam  z  głodu.  Wczoraj  wieczorem 

nie zdążyłem dorwać się do jedzenia i teraz zjadłbym konia z kopytami. 

Żołądek  Cassie  zaburczał  wyczekująco.  Położyła  sobie  rękę  na  brzuchu  i 

zaśmiała się. 

– Zostałam zdemaskowana! Teraz nie mogę zaprzeczyć. 
– No proszę, twoje ciało cię zdradza – zauważył leniwie. 
Zarumieniła  się.  Co  jeszcze  może  zdradzać  jej  ciało  oprócz  wyczerpania  i 

głodu? O Boże, czyżby on wiedział, o czym myślała, kiedy podała mu niewłaściwe 
narzędzie? 

Nick rozprostował nogi i wstał. Wyciągnął do niej rękę. 
– Chodź, zrzućmy te przebrania i poszukajmy czegoś do zjedzenia. 
Po kilku minutach spotkali się, już odświeżeni. Co prawda Nickowi przydałoby 

się  golenie,  a  makijażowi  Cassie  nieco  więcej  uwagi,  ale  jak  na  taką  noc  i  tak 
wyglądali całkiem przyzwoicie. 

Jego nie skrywany podziw podczas śniadania w ponurej stołówce zaskoczył ją. 

Napotkawszy jego badawczy wzrok, zastygła z widelcem w powietrzu. 

– Mam plamę na nosie? – zażartowała, chcąc przełamać napięcie. 
– Nie przypuszczałem, że wspólny posiłek może mieć w sobie tyle erotyzmu – 

wyznał. 

Fala gorąca zalała jej policzki. Odłożyła widelec. 
– Nie bądź śmieszny. 
– A jestem? 
Jego  spojrzenie  paliło.  Odgryzł  kęs  grzanki  i  zlizał  okruszyny  z  warg.  Serce 

Cassie zatrzepotało dziwnie. Próbowała znaleźć ucieczkę w kawie. 

– Jesteś piękna. Zakrztusiła się. 
– A ty jesteś stuknięty. 
Kąciki  jego  ust  uniosły  się,  jeden  nieco  wyżej  od  drugiego,  co  nadało  jego 

pociągłej twarzy wygląd odrobinę piracki. 

background image

– Nie sądzę. 
– Wyglądasz jak pirat – rzuciła odruchowo. Nachylił się do niej. Włosy opadły 

mu na czoło. 

Świerzbiły ją palce, żeby je odgarnąć. 
– To jest twoje skrywane marzenie? – szepnął. 
–  Dać  się  porwać  i  wywieźć  na  dalekie  morza,  pozwolić  skazać  na  seksualną 

niewolę w rękach despotycznego króla piratów? 

Prychnęła nieelegancko. 
– Mam wrażenie, że to raczej twoje skrywane marzenie. 
–  Rozszyfrowałaś  mnie.  –  Jego  uśmiech  miał  odcień  złośliwości.  –  Jedz. 

Obiecuję, że nie będę się gapić. 

Ale Cassie straciła apetyt. Jego miejsce zajął inny, od dawna tłumiony głód. 
– Nie mam ochoty. – Odsunęła krzesło i rzuciła okiem na zegarek. – Nie opłaca 

się już iść do łóżka. 

– Na widok uniesionych brwi Nicka zapragnęła odgryźć sobie język. 
– No, nie wiem. 
Przyglądała  mu  się,  usiłując  nie  zwracać  uwagi  na  łomot  serca  i  opływającą 

całe ciało gorącą falę krwi. 

– Odprowadzę cię do pokoju. – Wstał. 
– Nie ma potrzeby. 
–  Ależ  jest.  Jeszcze  nie  wiem,  gdzie  sypiasz.  Jak  w  takim  razie  mogę  się 

oddawać swoim skrywanym marzeniom? 

– Właśnie o to mi chodzi – odparowała, ale serce biło jej coraz szybciej. 
Czuła, że musi uciekać. 
– Po prostu pójdę za tobą – przekomarzał się. 
Zachichotała. 
–  Wierzę,  że  mógłbyś  to  zrobić.  Dobrze,  odprowadź  mnie  do  drzwi,  ale 

uprzedzam, że do środka nie wejdziesz. 

– Jasne. 
Gdy przemierzali korytarze, szpital budził się do życia. Nowa zmiana spiesznie 

podążała  na  swoje  posterunki,  sprzątaczki  szykowały  się  do  szturmu,  który  jak 
zwykle  wypadał  w  porze  największego  ruchu.  W  części  mieszkalnej  zamieszanie 
było  jeszcze  większe.  Trzaskały  drzwi,  szumiała  woda,  dudniło  radio,  ktoś  się 
śmiał, ktoś skacowany i spragniony kilku godzin zapomnienia błagał o ciszę. 

–  To  już  tu  –  powiedziała  Cassie  i  oparła  się  plecami  o  drzwi.  –  Moje 

mieszkanie,  a  raczej  mieszkanko.  Jest  naprawdę  zbyt  małe,  żeby  można  je  było 

background image

nazwać mieszkaniem, ale póki co, to mój dom. Przynajmniej jest o niebo czystszy i 
tańszy  niż  nora,  którą  mogłabym  wynająć  w  Londynie.  –  Boże,  co  ja  plotę, 
pomyślała  gorączkowo.  Jak  go  się  teraz  pozbędę?  Spróbujmy  prosto  z  mostu. 
Zmusiła  się,  żeby  spojrzeć  w  jego  leniwe,  wszystkowiedzące  oczy.  –  Dzięki  za 
śniadanie. Do widzenia. 

– Ale jeszcze nie wiadomo, czy jesteś bezpieczna. Może okazać się, że zgubiłaś 

klucze albo że w środku jest włamywacz... 

– Niezły chwyt, doktorze Davidson. Do miłego. 
– Tylko pół minuty. – Uśmiechnął się rozbrajająco. – Chciałbym ci jeszcze coś 

powiedzieć. 

– Nie możesz mi tego powiedzieć tutaj? 
–  To  trochę  drażliwy  temat.  Chodzi  o  twoją...  hmm...  wpadkę  w  sali 

operacyjnej. 

Otworzyła gwałtownie, wciągnęła Nicka do środka, zamknęła drzwi i oparła się 

o nie plecami. 

– Przepraszam cię za tamto. Byłam... 
–  Roztargniona?  –  podsunął  uczynnie.  –  To  tak  jak  ja.  Zdaje  się,  że  jestem  ci 

winien przeprosiny. Przykro mi, że straciłem panowanie nad sobą. Zachowałem się 
dość niesympatycznie, a wszystko przez to, że byłem... 

– Roztargniony? – podpowiedziała. 
Kąciki jego ust drgnęły. 
–  Strasznie.  Nie  mogłem  myśleć  o niczym innym, tylko  o tym, że czuję twoje 

ciało  tuż  przy  sobie.  W  dodatku  ile  razy  próbowałem  się  odsunąć,  ty  się 
przysuwałaś... 

– Nic podobnego! To ja próbowałam się odsunąć, a ty się przysuwałeś! –  Fala 

gorąca zalała jej policzki. 

– Mogłaś przecież przesunąć wózek. Tak czy owak przepraszam, że napadłem 

na ciebie przy wszystkich. 

Zamrugała  oczami.  Jak  to?  Spodziewała  się  jeśli  nie  porządnej  bury,  to 

przynajmniej  łagodnej  wymówki,  w  każdym  razie  nie  czegoś,  co  wyglądało  na 
najzwyklejsze  przeprosiny!  A  przy  tym  ten  głos,  miękki,  pieszczotliwy,  niczym 
miły aksamit. 

Nick  odwrócił  się  i  zaciekawiony  zaczął  się  rozglądać  po  pokoju,  który  był 

zarazem sypialnią i salonem. 

Ale trafił, pomyślała w przypływie zakłopotania. Kaloryfer zdobiły suszące się 

majteczki:  jedwabie  i  koronki,  jej  największa  słabość.  Z  płonącymi  policzkami 

background image

pospiesznie zgarnęła je do szuflady. Nick pilnie oglądał karty świąteczne udając, że 
nie dostrzega jej zakłopotania. 

– Hmm... – odchrząknęła i zamilkła. 
Jak go spławić, zanim zrobi z siebie kompletną idiotkę? 
Jakby czytając w jej myślach, wyprostował się. 
– Już idę. Jeszcze tylko jedno... – Podszedł do niej,  wyciągając jedną z kart.  – 

Widzisz? 

Obrazek przedstawiał gałązkę jemioły. Pojęła, do czego zmierza, ale było już za 

późno, żeby się wymknąć, a zresztą nie wiedziała, czy na pewno chce. 

– Szczęśliwego Nowego Roku – zamruczał i trzymając kartę wysoko nad głową 

w jednej ręce, drugą objął Cassie, przyciągnął do siebie i nachylił się do jej ust. 

Wrażenie  było  elektryzujące.  Jego  wargi,  tak  miękkie  i  jędrne  zarazem,  bicie 

jego serca tuż przy jej sercu. Wydała cichy okrzyk, a on wpił się w jej usta jeszcze 
mocniej. Karta opadła na podłogę. Ujął jej twarz obiema dłońmi i nie było już nic 
prócz jego żaru i jej aż bolesnego pragnienia, by się z nim stopić. Zarzuciła mu ręce 
na kark i przez sweter poczuła, jak drgają napięte mięśnie. 

– Cassie – jęknął. 
Jedna wprawna ręka mocniej przygarnęła jej biodra, a druga objęła pierś. Drżał. 

Cassie  wygięła się  w łuk  w rozpaczliwym pragnieniu, by nie zostało  między nimi 
nawet najmniejszej szczelinki. Nie miała siły go odepchnąć. Jej umysł skapitulował 
bezwarunkowo  przed  gwałtownym  żądaniem  ciała.  W  tej  chwili  pragnęła  tylko 
tego mężczyzny ze śmiejącymi się oczami i zręcznymi, o, jak zręcznymi ustami. 

Nagle  te usta oderwały  się od jej  warg.  Oparł policzek na jej  głowie, a  dłonią 

czule pogładził potargane loki. 

–  Och,  Cassie  –  powiedział  łagodnie  i  odsunął  się.  Wargi  miał  nabrzmiałe, 

włosy zmierzwione, oczy pociemniałe. – Miałaś rację – głos drżał mu lekko. – Nie 
powinnaś była mnie wpuszczać. 

I  wyszedł.  Drzwi  zamknęły  się  cichutko.  Oszołomiona,  przysiadła  na  brzegu 

łóżka. 

Próbowała  zanalizować  to,  co  się  stało,  ale  mózg  odmówił  jej  posłuszeństwa. 

Tonęła w emocjach, rozbudzone ciało wibrowało, a do jej świadomości przeniknęła 
jedynie głucha, bolesna tęsknota, która przez cały dzień nie pozwoliła jej zasnąć. 

 

background image

Rozdział 2 

 
Nick nie mógł ochłonąć ze zdumienia. 
Fakt,  już  blisko  rok  nie  był  z  kobietą.  Tak  długi  post  nie  zdarzył  mu  się  od 

czasu college’u. Ale mimo wszystko... 

Rzucił  się  na  łóżko.  Gapiąc  się  w  sufit,  odtwarzał  w  myślach  wydarzenia 

ostatnich godzin. 

Zaczęło  się  oczywiście  w  sali  operacyjnej.  Ciepło  i  miękkość  jej  ciała, 

nieznaczny ruch biodra, subtelna  woń  włosów... A  może nie?  Może to się zaczęło 
już  w  chwili  zderzenia  na  korytarzu,  gdy  przez  chwilę  czuł  delikatny  ucisk  jej 
piersi i ten sam zapach opanował jego nozdrza, podrażnił zmysły? 

Wciąż  jeszcze  czuł  smużkę  tego  zapachu  na  swoim  swetrze.  Zamknął  oczy  i 

westchnął. Przepełniał go bolesny ciężar. 

Nie  ma  się  co  oszukiwać.  Tylko  jedno  mogłoby  przynieść  mu  ulgę.  Co  się  z 

nim  dzieje?  Nawet  w  swoim  najgorszym  okresie  nie  rzucał  się  ot  tak  do  łóżka  z 
kobietą,  którą  ledwo  znał.  Za  stary  już  jest,  żeby  jak  nastolatek  przeżywać  burze 
hormonalne  i  nie  móc  zapanować  nad  reakcją  ciała,  wszechogarniającym 
pożądaniem. 

Potrzebował 

prawdziwego 

związku, 

pełnego, 

dojrzałego, 

zrównoważonego, o podstawach znacznie głębszych niż tylko seks. 

Przetoczył  się  na  brzuch.  Tak,  jego  rozum  to  wszystko  wie.  Gdyby  jeszcze 

tylko wytłumaczyć ciału. 

Próbował  –  przez  dwie  godziny.  Potem  poszedł  na  oddział.  W  dyżurce 

pielęgniarek siedział Trevor. Blady, ale nie stropiony, chłeptał czarną kawę. Rzucił 
Nickowi zbolałe spojrzenie. 

– Słyszałem, że odwaliłeś kawał znakomitej roboty. 
–  Cóż,  ktoś  musiał,  skoro  ciebie  nie  można  było  nawet  dopuścić  w  pobliże 

pacjenta. 

–  No  tak,  tak.  Wiesz,  stary,  na  twoim  miejscu  zatrzymałbym  to  dla  siebie. 

Rozumiesz,  układy  rodzinne...  Nie  byłoby  mądrze  ze  strony  nowicjusza  zaczynać 
od  rozsiewania  oszczerstw.  –  Dźwignął  się  i  jęknął  mimo  woli.  –  Kiedyś  ci  się 
odwdzięczę. 

– To nie będzie potrzebne. Lubię być trzeźwy, kiedy mam dyżur. 
– Zdaje się, że nie słyszałeś, co powiedziałem. 
–  Owszem,  słyszałem  i  bardzo  mi  się  to  nie  spodobało.  Mnie  nie  nastraszysz. 

Nie  obchodzi  mnie,  z  kim  jesteś  spokrewniony.  Jeśli  jeszcze  raz  nawalisz,  złożę 

background image

raport. 

Trevor zaśmiał się pogardliwie. 
– Umieram ze strachu. Przepraszam. 
Nick  odprowadził  go  wzrokiem.  Wstręt  i  złość  walczyły  w  nim  o  lepsze  z 

gniewem.  Bardziej  niż  ludzi  posługujących  się  protekcją  nienawidził  tylko 
pogróżek z ich strony. 

Zamienił z pielęgniarką kilka słów na temat pacjentów, a potem aż do zmroku 

spacerował  po  wyludnionych  ulicach  wokół  szpitala.  Wreszcie  wrócił  do  siebie  i 
wyczerpany rzucił się na łóżko. Może teraz zdoła zasnąć. 

Ale  słaby  zapach  perfum  Cassie  wciąż  sączył  się  z  jego  ubrań  i  dręczył  go 

wspomnieniem słodyczy i miękkości. 

Czy nigdy nie znajdzie spokoju? Pozostało mu tylko jedno. Poznać ją bliżej – i 

to szybko. 

 
Cassie  zaniechała  w  końcu  wysiłków,  żeby  zasnąć  i  robiła  sobie  właśnie 

herbatę, gdy rozległo się pukanie do drzwi. 

Otworzyła i cofnęła się zaskoczona. 
– Nick! 
Uśmiechnął się z zakłopotaniem i podał jej bukiet kwiatów. 
– To dla ciebie. 
Wzięła je zmieszana i podejrzliwie spojrzała na mokre łodygi. 
– Skąd je wziąłeś? 
– Z oddziału. – Jego uśmiech był zaraźliwy, ale starała się nie poddawać. 
– Powinnam ci kazać je odnieść. 
–  Nie  ma  sensu.  Właścicielka  została  już  wypisana  i  poszła  do  domu.  Mogę 

wejść? 

Odsunęła  się  i  spojrzała  na  kwiaty.  Były  piękne,  mieniły  się  kolorami  jak 

klejnoty.  Pokój  aż  pojaśniał.  No  to  co,  że  wziął  je  z  oddziału?  Rozbawiła  ją  jego 
czelność. 

– A zatem czemu zawdzięczam te... ? – zrobiła gest w stronę kwiatów. 
–  Jestem  ci  winien  przeprosiny.  Rzuciłem  się  na  ciebie  jak  nadpobudliwy 

uczniak. Przepraszam. 

Boże wielki, on się naprawdę zaczerwienił! Cassie ukryła uśmiech. 
– Nie przejmuj się. Właśnie robiłam herbatę, napijesz się? 
Sprawiał  wrażenie  zdziwionego,  jakby  spodziewał  się,  że  go  wyrzuci.  Pewnie 

powinna.  Wetknęła kwiaty do zlewu, opłukała ręce i  wytarła w dżinsy. Bóg raczy 

background image

wiedzieć, gdzie podziała się ściereczka. 

– Tak czy nie? 
– Co? – Oderwał zamglony wzrok od jej bioder. 
– Herbata. 
– Tak, chętnie. – Znowu się zaczerwienił. 
– Jaką lubisz? 
Podniósł na nią zdumione oczy i po chwili je zamknął. 
– To chyba jednak nie był dobry pomysł – mruknął. 
Odwrócił się, ale zatrzymała go, kładąc mu dłoń na ramieniu. 
– Nick? Dlaczego przyszedłeś? 
Westchnął  i  znów  zwrócił  się  do  niej.  W  jego  błękitnych,  jasnych  i 

przejrzystych oczach malowały się sprzeczne uczucia. 

–  Chciałem  cię  lepiej  poznać.  Myślałem  o  tobie  cały  dzień.  Tak  bardzo  cię 

pragnę, że jestem bliski szaleństwa. A przecież mamy razem pracować. Myślałem, 
że  jeśli  posiedzimy  razem,  porozmawiamy,  dowiemy  się  czegoś  o  sobie,  może 
jakoś ochłonę i będziemy mogli... do diabła, sam już nie wiem. Masz jakiś pomysł? 

–  Nie.  –  Potrząsnęła  głową,  podbita  jego  uczciwością.  –  Ja  czuję  to  samo. 

Idiotyczne, prawda? 

Uśmiechnęła się niepewnie,  wyczekująco.  Nick poczuł, że jego napięcie nieco 

zelżało. 

– Absolutnie – przytaknął. – Z mlekiem, bez cukru. 
– Siadaj. 
Spojrzał  na  łóżko,  nie  posłane,  zaledwie  trochę  przygładzone,  bez  wątpienia 

przesiąknięte znajomym zapachem, i wybrał jedyne krzesło. 

–  A  więc.  –  Podała  mu  kubek  i  wyciągnęła  się  na  łóżku.  –  Co  chciałbyś 

wiedzieć? 

– Wszystko. Cokolwiek. Ile masz lat? 
– Dwadzieścia osiem. 
– Naprawdę? – Uniósł brwi. – Nie wyglądasz na tyle. 
–  Nie  mów  do  mnie  jak  do  osiemdziesięcioletniej  pacjentki  –  przycięła 

żartobliwie. 

– Trafiony. Co jeszcze? Gdzie się szkoliłaś? 
– Westminster. A ty? 
– Barts. Znałaś Simona i Jodie Reeve’ow? 
To  kompletnie  nieoczekiwane  pytanie  przyprawiło  ją  o  gęsią  skórkę.  Zdołała 

odpowiedzieć, ale własny głos dziwnie brzmiał w jej uszach. 

background image

– Przez jakiś czas pracowałam z Simonem. Z Jodie spotkałam się tylko raz. 
Ten  raz,  kiedy  przyszła  błagać,  żeby  Cassie  nie  rozbijała  ich  małżeństwa; 

małżeństwa, o którego istnieniu nie miała pojęcia. 

–  Rozeszli  się  trzy  lata  temu.  Simon  dostał  się  w  łapy  jakiejś  pozbawionej 

skrupułów jędzy. 

Powstrzymała odruch, żeby mu powiedzieć, że nie była pozbawiona skrupułów, 

tylko bezgranicznie, ślepo, głupio zakochana w podstępnym gadzie i notorycznym 
kłamcy. Ale tylko skinęła głową i szybko zmieniła temat. 

– No a ty? Ile masz lat? 
– Trzydzieści trzy. Byłaś już kiedyś zamężna? 
– Nie. A ty? Jesteś żonaty? 
– Nie. – Potrząsnął głową. Już nie. Ale nie czuł się jeszcze na siłach zagłębiać 

w  szczegóły.  Rana  była  zbyt  świeża.  Znów  skierował  rozmowę  na  jej  sprawy.  – 
Kochasz kogoś? Jest ktoś w twoim życiu? 

Pomyślała  o  Simonie.  Kiedyś  go  kochała,  ale  to  już  minęło.  Może  zresztą  nie 

było to prawdziwe uczucie? 

– Nie, nie ma nikogo poważnego. To znaczy, szczerze mówiąc, w ogóle nikogo. 

– Za jej smutnym uśmiechem kryła się samotność. – A w twoim? 

Tylko Tim, pomyślał, ale jej nie o to chodziło, a skoro nie był w stanie mówić o 

Jennifer, to tym bardziej o synku. 

– Nie. Jestem, jak to się mówi, wolnym strzelcem. 
– Zatwardziały kawaler – zażartowała. Uśmiechnął się nieznacznie. 
– Coś w tym rodzaju. Co robisz wieczorem? 
– Nic. Czemu pytasz? 
– Chodź ze mną na kolację. 
– To nie jest dobry pomysł, Nick. 
– Nic się za tym nie kryje, przysięgam. 
– Nie będzie pocałunku na dobranoc? 
Przez chwilę panowało pełne napięcia milczenie. 
– Najwyżej jeden maleńki. 
– A potem następny i następny, i zanim się obejrzę... 
– Dobrze, więc nie będzie. 
– Słowo? 
– Słowo. – W jego spojrzeniu pojawiła się melancholijna wesołość. 
–  Wobec  tego  o  siódmej.  Nie  chcę  wracać  zbyt  późno.  Jutro  muszę  być  w 

formie; mam rodzinny obiad. 

background image

– W porządku. Ja też chciałbym się wyspać. Wpadnę po ciebie. 
Wstał.  Ona  także  zeskoczyła  z  łóżka.  –  Hmm...  mam  się  bardzo  wystroić? 

Dżinsy czy suknia balowa? 

– Mam wybierać spośród tych dwóch możliwości? 
– Może znajdzie się jakieś pośrednie rozwiązanie – odparła ironicznie. 
Zawahał się, po czym rzucił jej badawcze spojrzenie. 
– Lubisz tańczyć? 
– Tańczyć? 
– Tak. No wiesz, kręcić się przy muzyce. 
– Uwielbiam tańczyć! 
–  Świetnie. Pójdziemy potańczyć.  Włóż coś – zatoczył rękami szerokie koło  – 

odpowiednio wystrzałowego. 

–  Odpowiednio  wystrzałowego.  Rozumiem.  W  porządku,  zmykaj.  Skoro 

idziemy tańczyć, potrzebuję więcej czasu na przygotowania. 

Uśmiechnął się i puścił oko. 
– Nie mogę się wprost doczekać. 
 
Serce waliło jej jak młotem, a dłonie miała zimne i wilgotne. Wygarnęła z szafy 

wszystkie swoje ciuchy i przerzucała je z rosnącą desperacją. Jedyna, ale to jedyna 
rzecz, w której wyglądałaby tak, jak sugerował  Nick, praktycznie nie  miała  góry i 
niewiele  na  dole.  Czarna  obcisła  sukienka,  której  stanik  idealnie  obejmował  jej 
drobne  piersi,  żebra  i  talię,  a  obficie  marszczona  na  biodrach  spódniczka  była 
szokująco  krótka.  Dotąd  nie  miała  okazji  jej  nosić.  Do  tego  błyszczące  rajstopy  i 
pantofelki na wysokich obcasach. Gotowe. Mogła przetańczyć całą noc i to właśnie 
zamierzała zrobić! 

Gdy  po  raz  ostatni  obracała  się  przed  lustrem,  usłyszała  kroki  za  drzwiami,  a 

potem energiczne pukanie. 

Otworzyła i natychmiast zapomniała o zdenerwowaniu. 
Wyglądał  rewelacyjnie.  Nawet  zmęczony  i  rozczochrany  po  długiej  nocy  na 

bloku operacyjnym  wydawał jej się pociągający,  ale teraz,  wykąpany, ogolony,  w 
śnieżnobiałej  koszuli,  krawacie  i  wieczorowym  garniturze,  był  wprost 
oszałamiający.  Stał  w  drzwiach  z  rozdziawionymi  ustami  –  zupełnie  jak  ona. 
Wzięła się w garść. 

– Wejdź, proszę. 
– Ach... hmm... – Odchrząknął i pokręcił głową. – Wyglądasz... Jesteś gotowa? 

Przytaknęła. 

background image

– Więc chodźmy. Taksówka czeka na dole. 
Pojechali  do  klubu,  w  którym  Cassie  jeszcze  nigdy  nie  była,  ale  w  którym 

Nicka najwyraźniej dobrze znali. Pewną ręką poprowadził ją do restauracji. 

– Nick, miło mi cię widzieć. Jak było w Suffolk? – Świetnie, Carlo. Pozwól, to 

Cassie  Blake.  Jest  niezwykła.  Mam  nadzieję,  że  znajdziesz  dla  nas  jakieś 
romantyczne miejsce. 

– Ty jak zwykle romantyczny. – Carlo mrugnął do Cassie. – Dawno znasz tego 

faceta? 

– Jakieś dwadzieścia cztery godziny. 
–  Ach,  miłość  od  pierwszego  wejrzenia.  Mój  najlepszy  stolik  jest  do  waszej 

dyspozycji... 

Jedli  i  rozmawiali,  ale  co  jedli  i  o  czym  mówili,  Cassie  nie  umiałaby 

powiedzieć. Była całkowicie pochłonięta Nickiem. Wszystko inne przestało istnieć. 

A potem poprowadził ją na parkiet i tańczyli, tańczyli godzinami. 
Jak  niewiarygodnie  lekko  było  z  nim  tańczyć!  Poruszał  się  płynnie,  z 

wdziękiem,  idealnie  z  nią  zestrojony.  Zupełnie  jak  na  bloku  operacyjnym, 
pomyślała. Przewidywali swoje ruchy, jakby tańczyli razem od lat. Narzucał coraz 
trudniejsze,  wymyślniejsze  kroki,  a  ona  dostosowywała  się  bez  najmniejszego 
potknięcia.  Gdy  zabrzmiała  powolna  melodia,  wtuleni  w  siebie  kołysali  się 
łagodnie, zaczarowani muzyką i tym, co widzieli w swoich oczach. 

Wreszcie  poprowadził  ją  z  powrotem  do  stolika  i  poprosił  Carla,  żeby 

sprowadził taksówkę. 

– Chciałaś się wcześnie położyć – powiedział ze skruchą. 
Ku swemu zdumieniu stwierdziła, że jest już trzecia nad ranem. Wcale tego nie 

czuła. 

– Nie szkodzi – szepnęła. 
W  oczach  miała  gwiazdy.  Nie  czuła  nawet  cienia  niepokoju,  wątpliwości, 

wahania. 

Gdy wysiedli pod bramą szpitala, Nick zwrócił się do niej: 
– Lepiej, żebym nie szedł z tobą do pokoju. Dałem ci pewną obietnicę, a mam 

przeczucie, że mógłbym jej nie dotrzymać. 

Pogłaskała  go  po  ramieniu  i  przesunęła  dłoń  tam,  gdzie  gwałtownym  rytmem 

biło  jego  serce.  Jej  serce  waliło  jeszcze  szybciej,  jak  oszalałe,  aż  trudno  jej  było 
oddychać. Poczuła suchość w gardle, ale zdołała przemówić łagodnie: 

– A jeśli zwolnię cię z tej obietnicy? 
– Cassie... 

background image

– Chodź. 
Wsunęła  dłoń  w  jego  rękę.  Silne  palce  zacisnęły  się  w  opiekuńczym  geście. 

Ogarnęła ją fala szczęścia. 

Będzie cudownie. On będzie delikatny, czuły. Żar wzajemnej namiętności stopi 

resztki rezerwy i będzie tylko... 

– Muszę jeszcze wziąć coś z mojego pokoju – powiedział miękko. 
Spiesznie szli korytarzem, nie mogąc się doczekać, aż będą sami. 
W  drzwiach  pokoju  czekała  na  niego  kartka.  Gdy  ją  czytał,  na  jego  twarzy 

odmalowała się konsternacja. 

– O, cholera... 
– Co się stało? 
– Nie wiem czemu, ale wzywają mnie na blok. 
– Trevor – stwierdziła posępnie. – Znowu. 
– Cassie, tak mi przykro... Zwalczyła rozczarowanie. 
– Cóż, innym razem. – Muszę iść... 
Odprowadzała  go  wzrokiem,  gdy  długimi  krokami  przemierzał  korytarz,  aż 

zniknął za zakrętem. 

 
Ponieważ  Nowy  Rok  wypadł  w  sobotę,  poniedziałek  był  zwyczajowo  dniem 

wolnym  od  pracy  i  dopiero  we  wtorek  szpital  zaczął  funkcjonować  normalnie. 
Także  dopiero  we  wtorek  Cassie  znów  zobaczyła  Nicka  –  rano,  na  bloku 
operacyjnym. 

Gdy  wszedł,  serce  zamarło  jej  na  chwilę,  a  potem  znów  żywo  zabiło.  Ruszył 

prosto do niej, a w oczach jaśniał mu uśmiech. 

– Cześć. 
– Cześć. Co porabiałeś? 
– Pracowałem – odparł śmiejąc się. – Wygląda na to, że zraziłem sobie Trevora. 

Ilekroć go wzywają, odpowiada, żeby zawołać mnie i się zmywa. 

– Nie trafia cię szlag? Tylko dlatego, że jego ojciec jest  grubą rybą, uważa, że 

może robić, co mu się żywnie podoba. 

– A kim jest jego ojciec? – zainteresował się Nick. 
– Stary Armitage? Głównym kardiochirurgiem, no i szychą w zarządzie. 
– Ach, teraz rozumiem! Próbował mnie postraszyć, żebym nie rozpowiadał, że 

upił się na dyżurze. 

–  Powiedziałem  mu,  że  nie  jestem  bojaźliwy,  a  on  znowu  się  urwał.  Chyba 

powinienem złożyć na niego raport. 

background image

–  Nie  rób  tego,  jeśli  ci  życie  miłe.  W  przeciwnym  razie  kontrakt  może  ci  się 

nagle skrócić albo pensja skurczyć, albo twoje łóżka wyparują. 

– To się jeszcze okaże – mruknął Nick z niesmakiem. – Dobrze, bierzmy się do 

pracy.  Tu  mamy  plan  na  rano.  Przyjemne,  spokojne  zabiegi:  staw  biodrowy, 
artroskopia i kciuk. 

– Ale nudy! 
– I bardzo dobrze! Po takim weekendzie chętnie się ponudzę. Do zobaczenia na 

sali. 

Zniknął  w  męskiej  szatni,  a  Cassie  dokończyła  mycia  i  weszła  do  sali 

operacyjnej. 

Pierwszą  pacjentką  była  trzydziestosiedmioletnia  kobieta.  Czekało  ją 

wszczepienie  protezy  stawu  biodrowego.  W  dzieciństwie  przebyła  chorobę 
Perthesa,  a  w  dodatku  w  wieku  jedenastu  lat  była  operowana  z  powodu  złamania 
szyjki kości udowej wskutek niefortunnego upadku z drzewa. Teraz, po dwudziestu 
sześciu  latach,  po  kilku  ciążach,  cały  staw  biodrowy  nadawał  się  już  tylko  do 
wymiany. 

Gdy Nick i Cassie oglądali zdjęcia, w drzwiach pojawiła się uśmiechnięta twarz 

Milesa Richardsona, konsultanta ortopedii. 

–  No,  jak  tam  nasz  nowy?  Słyszałem,  że  młody  Armitage  źle  się  czuł  w 

weekend  i  musiałeś  przejąć  dyżur.  Przykro  mi.  Sam  bym  to  zrobił,  ale  mnie  nie 
było; pojechałem do teściów. 

– Nic nie szkodzi, panie doktorze. Nie mam nic przeciwko zaczynaniu od skoku 

na głęboką wodę. 

– Dobry chłopak. Zadowolony z operacji? Niezły bigos, sądząc ze zdjęć. Długo 

czekała, zanim się – zdecydowała. No dobra, czas na oddział. Do zobaczenia. 

Drzwi się zamknęły. Nick z uśmiechem zwrócił się do Cassie. 
– Zaczynamy? 
Tak  jak  poprzednio,  praca  z  nim  sprawiała  jej  prawdziwą  przyjemność.  Byli 

idealnie  zgrani.  Doskonała  harmonia  ciał  i  umysłów.  Gdy  wymieniali  spojrzenia 
znad  masek,  wiedziała,  że  on  czuje  to  samo.  Ale  teraz,  gdy  nie  kryli  już  swoich 
uczuć,  było  jej  jakoś  łatwiej.  Napięcie  zelżało.  To  był  po  prostu  element  pracy  z 
nim,  tak  samo  jak  zapach  jego  mydła  i  głębszy,  naturalny  zapach  jego  skóry  – 
ciepły, jakby z nutką piżma. 

Skończyli  staw  biodrowy,  potem  artroskopię  stawu  kolanowego  młodego 

amatora  futbolu.  Ostatni  przypadek  okazał  się  zastarzałym  złamaniem  kości 
łódkowatej, która się nie zrosła, co spowodowało utratę ruchomości kciuka. Trwało 

background image

to  dość  długo,  ale  Nick  się  nie  spieszył.  Skończył  dopiero,  gdy  był  naprawdę 
zadowolony. 

– Przepraszam, ale to było trudniejsze, niż się spodziewałem – wyjaśnił całemu 

zespołowi. 

Odpowiedział mu szmer uznania. Wszyscy zaczęli się rozchodzić. 
Cassie zachichotała. 
– O co chodzi? 
–  Trevor  powiedziałby,  że  nie  ma  już  czasu  i  poszedłby  na  lunch.  Pacjent 

musiałby czekać do następnego dnia. Chociaż nie, on skończyłby wcześniej niż ty, 
bo  nie  bawiłby  się  tak  z  tym  biodrem,  a  już  kciukiem  zupełnie  by  się  nie 
przejmował. 

– I to mu uchodzi na sucho? – mruknął Nick. 
– Jemu wszystko uchodzi na sucho. Słyszałeś Richardsona? „Źle się czuł”! 
Zeszli  do  stołówki  na  kanapkę  i  kawę.  Zasiedli  w  kącie  z  nogami 

wyciągniętymi  i  opartymi  nawzajem  na  swoich  krzesłach.  Zadowoleni,  żuli  w 
milczeniu. Nagle Cassie podniosła głowę. 

–  Zobacz,  to  właśnie  stary  Trevora.  Ten  siwy,  z  łysinką,  brzuchaty,  w 

granatowym garniturze. 

Nick przyjrzał mu się uważnie. Skinął głową. 
– Dzięki. Zapamiętam. 
Powiedział to zimnym tonem, jakiego jeszcze u niego nie słyszała. Nawiedziło 

ją złe przeczucie. 

– Nick? Bądź ostrożny, proszę. On może zrujnować twoją karierę. 
–  Ta  nadęta  purchawka?  –  zaśmiał  się  Nick.  –  Moja  kariera  opiera  się  na 

solidnych podstawach, Cassie. Nie martw się, nie zrobię niczego pochopnie. Ja też 
mam  swoje  kontakty.  Tylko  nie  lubię  ich  wykorzystywać.  A  teraz  co  do 
dzisiejszego wieczoru... 

– Dzi... 
–  Tak  jest:  dzisiejszego  wieczoru.  Co  byś  powiedziała  na  spokojną  kolację  w 

jakimś bistro? Żadnych szaleństw. Jestem jeszcze zmęczony po weekendzie. Przez 
te trzy dni odwaliłem porcję pracy na tydzień. 

– Więc jesteś pewien, że chcesz... 
– Absolutnie. Brakowało mi ciebie. 
– Mnie też ciebie brakowało. Śmieszne, co? Przecież ledwo cię znam. 
– Bardzo się cieszę. – Jakże serdeczny, kochany jest jego uśmiech. – O której? 
– O siódmej? 

background image

– Świetnie. Po południu mam obchód z Milesem Richardsonem, ale do szóstej 

na pewno skończymy. 

–  Miles  jest  bardzo  szybki.  I  bardzo  dobry.  Muszę  powiedzieć,  że  ty  mi  go 

trochę przypominasz, to znaczy podobnie się z tobą pracuje. 

– Czy to znaczy, że do niego też się tak przysuwasz i ocierasz? 
Oblała się rumieńcem. 
– Ależ skąd! Z tobą też tego nie robię! 
– Jasne – droczył się. 
Uniosła nogę, którą trzymała na jego krześle, i lekko kopnęła go w udo. 
– Auć! 
Złapał  ją  za  stopę,  zdjął  pantofel  i  połaskotał.  Pisnęła.  W  tej  chwili  na  wolne 

krzesło przy ich stoliku opadła Mary-Jo. 

– Widzę, dzieci, że się świetnie bawicie. 
Nick  z  ociąganiem  przejechał  dłonią  po  grzbiecie  stopy  Cassie  i  puścił  ją. 

Uśmiechnął się do Mary-Jo. 

– Cześć. Dzięki za pomoc w czasie weekendu. 
–  Cała  przyjemność  po  mojej  stronie.  Trevor  to  wstrętny  nygus,  prawda? 

Ciekawe, kiedy dostanie kopa w górę. 

–  Poczekamy,  zobaczymy.  –  Nick  uśmiechnął  się  tajemniczo  i  wstał.  –  To  o 

siódmej, Cassie. 

– Dobrze. 
Gdy odszedł, Cassie potrząsnęła głową. 
– Mam złe przeczucie co do niego i Trevora, Mary-Jo. 
–  Tak?  Ja  też.  Odnoszę  wrażenie,  że  pod  tym  sympatycznym  sposobem  bycia 

kryje się nielichy temperament.  Wystarczy wspomnieć, jak nagle na ciebie  wsiadł 
tamtej nocy na bloku. 

Cassie pokraśniała i zajęła się resztkami kawy. 
– Zagapiłam się wtedy. 
– Mhm. Na jego spodnie. 
– Jesteś obrzydliwa, Mary-Jo! 
– Nie, po prostu szczera. I zazdrosna. Wygląda na to, że nieźle wam idzie. Dziś 

znowu randka? 

– Znowu? 
–  A co? W niedzielę o trzeciej nad ranem  zjawił się na bloku w  wieczorowym 

garniturze.  Miał  obłęd  w  oku  i  prychał  jak  rozwścieczony  kocur.  Nie  trzeba  być 
magistrem  psychologii,  żeby  się  domyślić,  skąd  przyszedł!  Zresztą  –  wzruszyła 

background image

ramionami – spytałam go. 

Cassie jęknęła. Mary-Jo zaśmiała się. 
– Hej, nie denerwuj się, dziecinko. Zrobiłam to subtelnie. 
–  Subtelnie,  ty!  –  Znowu  zamieszała  ostatnie  krople  kawy.  –  No  i...  co 

powiedział? 

–  Że  zabije  Trevora,  jak  tylko  go  dopadnie.  I  coś  na  temat  rujnowania  jego 

życia osobistego. Wymachiwał skalpelem. Zaofiarowałam mu pomoc. 

– Chętnie się przyłączę! We własnym żywotnym interesie! 
Mary-Jo rzuciła jej przenikliwe spojrzenie. 
– To co, widzę, że zanosi się na coś poważnego? 
– Nie wiem. Może. Zobaczymy. 
Przyjaciółka  patrzyła  na  nią  przez  chwilę,  po  czym  jej  twarz  rozjaśnił  szeroki 

uśmiech. 

– Cieszę się, dziecinko. Najwyższy czas. 
–  No,  to na razie  tyle. – Miles  Richardson zamknął  ostatnią historię choroby  i 

oparł się na krześle. Popatrzył uważnie na Nicka. – Jak sobie radzisz? 

– Dobrze. Nie ma problemu. 
– Trevor? 
Nick spojrzał w przestrzeń. Starannie dobierając słowa, odpowiedział: 
– Odnoszę wrażenie, że współpraca z nim nie należy do najłatwiejszych. 
–  Nadęta  ropucha!  –  prychnął  Miles.  –  Podły  chirurg,  żaden  diagnosta,  a  w 

dodatku  podstępny  gad.  Ale  za  około  trzy  tygodnie  pozbędziemy  się  go.  Dzięki 
Bogu jest u nas tylko na stażu. Myślisz, że zdołasz tyle wytrzymać? 

– Jeśli będę go widywał tak często jak dotąd, to może być draka. 
Wymienili znaczące uśmiechy. Miles wstał. 
– Belinda przykazała mi zaprosić cię na kolację. Nic nadzwyczajnego, domowe 

jedzenie, ale jesteś naprawdę mile widziany. 

– Eee... – Nick zawahał się. – To bardzo uprzejmie z państwa strony, tylko że 

akurat dzisiejszy wieczór mam zajęty. 

– Cassie Blake? 
– Tak... – Odetchnął głęboko i roześmiał się. 
– Ale skąd pan wie? 
– Tam-tamy huczą. – Miles mrugnął. – U nas nie da się utrzymać sekretu. Jeśli 

tylko masz ochotę, przyjdź z nią. Ale może to ci pokrzyżuje szyki? 

Zastanawiał  się,  czy  się  nie  wykręcić,  ale  w  końcu  to  jego  szef,  a  Cassie 

powiedziała, że go lubi... 

background image

–  Nie,  skądże,  dziękuję.  Przyjdziemy  razem,  jeśli  oczywiście  jest  pan  pewien, 

że żona nie będzie miała nic przeciwko temu. 

–  Nie,  przeciwnie,  będzie  zachwycona.  Cassie  to  przemiła  dziewczyna  i 

cholernie dobra instrumentariuszka. Najlepsza, z jaką dotąd pracowałem. 

– Pogrzebał w kieszeni i wyciągnął wizytówkę. 
– Czekamy kwadrans po siódmej. Trafisz? To tuż za rogiem. 
– Na pewno. W razie czego spytam kogoś. Dziękuję. 
Teraz pozostało mu tylko obwieścić złą nowinę Cassie. 
 

background image

Rozdział 3 

 
– Bardzo cię przepraszam. 
Cassie odpowiedziała ciepłym uśmiechem. 
– Nie ma za co, naprawdę dobrze się bawiłam. Oni są szalenie mili. 
Otoczył ją ramieniem i lekko uścisnął. 
– Mimo wszystko wolałbym cię mieć tylko dla siebie. 
Do  szpitala  dotarli  wcześnie,  tuż  po  dziesiątej.  Gdy  stanęli  pod  jej  drzwiami, 

Cassie wyczuła w Nicku wahanie. 

– Wejdziesz na kawę? – zaryzykowała. 
Po chwili, w której zdawał się walczyć ze sobą, skinął głową. 
– Dosłownie na moment. Chciałbym z tobą porozmawiać o sobocie. 
Otworzyła drzwi, zapaliła światło i zakrzątnęła się koło kuchenki. 
–  No  i  co  z  tą  sobotą?  –  Starała  się,  żeby  to  zabrzmiało  możliwie 

najswobodniej, choć wcale nie czuła się swobodnie. 

Miała  wrażenie,  że  jest  całkowicie  bezbronna.  Obawiała  się,  że  wtedy,  w 

poprzednią  sobotę,  zachowała  się  głupio,  zbyt  pochopnie.  Była  gotowa  dać  mu 
wszystko,  czego  by  zechciał.  Lecz  dla  niej  to,  co  między  nimi  kiełkowało,  było 
czymś  niewiarygodnie  cennym,  czymś,  co  należało  chronić  i  pielęgnować.  Co 
będzie, gdy okaże się, że on ma całkiem inne nastawienie? Powinna okazać więcej 
rozsądku.  To  przecież  mężczyzna,  a  mężczyźni,  no  cóż,  w  tych  sprawach  czują  i 
myślą  inaczej  niż  kobiety.  Była  pewna,  że  uznałby  jej  uczucia  za  sentymentalne 
bzdury.  Jest jednak  inteligentny  i umie  postępować  z  kobietami.  Nawet osoba  tak 
mało  doświadczona  jak  ona  musiała  to  zauważyć.  Wiedziała  więc,  że  będzie 
prowadził grę zgodnie z regułami i, aby ją zadowolić, włoży romantyczny kostium. 

Poczuła  na  ramionach  jego  ciepłe  dłonie.  Odwrócił  ją  twarzą  do  siebie.  Gdy 

zaczął mówić, w jego miękkim głosie dźwięczała szczerość: 

–  Bóg  raczy  wiedzieć,  jak  udało  mi  się  oderwać  od  ciebie  tamtej  nocy,  tak 

bardzo nie chciałem  iść. I nie  mam pojęcia,  co  wyprawiałem  na  bloku.  Myślałem 
tylko  o  tobie.  Potem  doszedłem  do  wniosku,  że  może  dobrze  się  stało.  Może 
gdybym  nie  musiał  cię  zostawić,  gdybyśmy  przyszli  tutaj  i  kochali  się,  rano 
żałowałabyś tego. Sam nie wiem dlaczego, ale to dla mnie ważne. Nie chcę, żebyś 
mnie znienawidziła, Cass. 

Oniemiała.  Nie  spodziewała  się  takich  wyznań,  niemal  spowiedzi.  Albo  jest 

bardzo  dobrym  aktorem,  albo  po  prostu  jest  do  szpiku  kości  uczciwy.  Jakże 

background image

pragnęła  mu  ufać.  Niech  piekło  pochłonie  Simona za  to, że zniszczył jej  wiarę  w 
ludzi. Spojrzała mu w oczy. Z ich kobaltowej głębi wyzierało czyste uczucie. 

– Nie wydaje mi się, żebym cię znienawidziła, Nick – szepnęła. 
– Nie chcę ryzykować. 
– Naprawdę. Jestem już dużą dziewczynką i znam siebie. Masz rację, to byłoby 

bardzo wcześnie, ale stałoby się, gdybyś nie musiał iść. 

– Czy jeszcze się stanie? 
– Nie wiem. Może. Chyba tak. 
– Och, Cassie – szepnął, przymykając ociężałe powieki. 
Pocałował ją najpierw delikatnie, potem  coraz  goręcej, aż  musieli oderwać  się 

od siebie, żeby zaczerpnąć tchu. 

–  Muszę  iść,  dopóki  starcza  mi  charakteru.  Jestem  tak  zmęczony,  że 

rozczarowałbym  cię  dzisiaj,  a  zresztą  niema  się  co  spieszyć.  –  Uścisnął  ją  z 
czułym, tęsknym uśmiechem. – Myśl o mnie. 

Odszedł. 
Długo  patrzyła  w  drzwi  rozważając,  czy  nie  pobiec  za  nim,  aż  odezwał  się  w 

niej głos rozsądku. A jeśli nie mówi prawdy? Byłaby głupia, gdyby mu uwierzyła. 
To  zręczny,  utalentowany,  czarujący  w  swej  naturalności  uwodziciel,  który  umie 
opowiadać bajki. 

A jednak to, co mówił, brzmiało tak szczerze... 
„Myśl o mnie. „ Czyż mogła myśleć o czymkolwiek innym? 
 
W  najbliższy  weekend  nie  miała  dyżuru.  Nick  także.  Może  i  był  tylko 

uwodzicielem, ale Cassie ku swemu przerażeniu musiała przyznać, że rozpaczliwie 
pragnie spędzić te dni razem z nim. Pełna nadziei czekała, aż jej to zaproponuje, ale 
na próżno. 

W  końcu  w czwartek  wieczorem, nad talerzem  spaghetti  w  okolicznym  bistro, 

powiedział jej, że wyjeżdża. 

– Co drugi weekend spędzam z rodzicami i teraz właśnie przypada ich kolej. 
Czuła się zraniona. Miała żal, że nie powiedział jej tego wcześniej, że nie chciał 

tego odłożyć, że jej nadzieje na romantyczne sam na sam legły w gruzach. 

– Co za obowiązkowość – zauważyła z nutą sarkazmu, która jej samej wydała 

się wstrętna. – Jesteś bardzo dobrym synem. 

– To coś więcej niż obowiązkowość – odparł spokojnie. – Rodzina jest dla mnie 

bardzo ważna. 

Miała  wrażenie,  że  go  rozczarowała,  jakby  przez  swoją  reakcję  oblała  jakiś 

background image

egzamin.  Ogarnęła  ją  wściekłość  na  samą  siebie.  Od  tej  chwili  spotkanie  się  nie 
kleiło  i  Cassie  niemal  odetchnęła  z  ulgą,  gdy  pożegnał  ją  u  drzwi  części 
mieszkalnej szpitala i poszedł do pacjentów. 

Następnego ranka pracowała z Trevorem.  Przez  cały  czas  zrzędził  i złościł  się 

na nią i musiała przyznać, że nie bez racji. Nie była w stanie skupić się na pracy. 

Spotkała  Nicka  w  porze  lunchu,  w  drzwiach  stołówki,  i  zrobiła  wysiłek,  żeby 

zatrzeć złe wrażenie. 

– Kiedy jedziesz? 
– Jak tylko skończę na oddziale. Drogi będą pewnie piekielnie zatłoczone. 
Przezwyciężyła dumę. 
– Baw się dobrze. Przepraszam, że zachowałam się niesympatycznie. Po prostu 

miałam nadzieję, że spędzimy trochę czasu razem. 

–  To  byłoby  bardzo  miłe.  –  Zawahał  się,  a  potem  dotknął  jej  policzka.  – 

Zobaczymy, o której uda mi się wrócić w niedzielę. Może jeszcze wyskoczymy na 
drinka. 

Wiedziała, że twarz jej się rozjaśnia i nie mogła nad tym zapanować. 
– Cudownie. 
– Nie obiecuję. Zobaczę, co się da zrobić. 
– Dobrze. 
Zdawało jej się, że chciał ją pocałować, ale nagle uprzytomnił sobie, gdzie są. 
– Ciao. 
– Do zobaczenia w niedzielę. 
Patrzyła za nim  nieco  podniesiona  na  duchu,  a  gdy  się  odwróciła, natknęła  się 

na Trevora, który obserwował ją oparty o drzwi. 

– Jaka wzruszająca scena. Zastawiasz sidła na nowego, Cassandro?  Niezbyt to 

przezornie z twojej strony pokazywać się w jego towarzystwie. 

–  W  czyim  towarzystwie  mam  się  pokazywać?  W  twoim?  Nie  wiem,  czy 

zdołałabym zmazać taką plamę na honorze. 

Ze  złości  wystąpiły  mu  na  twarz  czerwone  plamy,  ale  ona  była  zbyt 

rozdrażniona,  żeby  bawić  się  w  dyplomację.  Niech  go  diabli!  Dużo  ją  obchodzi, 
kim jest jego tatuś! 

 
Było już prawie wpół do ósmej, gdy Nick zajechał pod dom Jennifer i Andrew 

w  Suffolk.  Rozświetlony,  wyglądał  tak  przytulnie  i  zachęcająco.  Ale  Nick  nie 
odczuwał najmniejszej chęci, żeby tam wchodzić. Nic dziwnego, zważywszy, że to 
dom jego eks-żony i jej obecnego męża. Gdyby nie Tim, wołami nie dałby się tam 

background image

zaciągnąć. 

Otworzył  mu  Andrew.  Uśmiechnął się  na  powitanie,  ale  w  jego  oczach  czaiło 

się napięcie. Najwyraźniej sytuacja dla nikogo nie była łatwa. 

–  Wejdź.  Tim  jest  w  łazience.  Próbował  podejrzeć  borsuki  w  norze  i  cały  się 

utytłał, więc Jennifer poszła zrobić z nim porządek. Napijesz się czegoś? 

–  Dziękuję,  nie.  Zaraz  musimy  ruszać,  bo  inaczej  Tim  bardzo  późno  pójdzie 

spać. 

– Duży ruch? 
–  A  czy  w  Londynie  w  piątek  wieczorem  może  być  inaczej?  –  zaśmiał  się 

gorzko Nick. 

– Niewiele o tym wiem; unikam Londynu jak ognia. Ale co kto lubi. 
– Mam wrażenie, że już przestałem to lubić, że mieszkam tam i pracuję tylko z 

przyzwyczajenia.  No  bo...  –  Zatoczył  ręką  po  przytulnym  salonie.  W  kominku 
żarzyły  się  szczapy,  na  wygodnych  krzesłach  wylegiwały  się  koty,  ściany 
ozdabiały  obrazy.  –  Kominek,  dom.  A  mój  cały  majątek  to  parę  kartonów  z 
ubraniami i książkami i pięcioletni samochód. 

– I Tim. 
– Tak. Choć tu mój wkład był minimalny. – Nick zaśmiał się, a w jego śmiechu 

zabrzmiał  ton  wzgardy  dla  samego  siebie.  –  Kilka  chwil  uniesienia  i  Jen  jest 
uwiązana do końca życia. – Westchnął i palcami przeczesał włosy. – Przepraszam, 
to było niesmaczne. 

–  Nie  ma  za  co.  Wiem,  co  masz  na  myśli,  ale  niepotrzebnie  minimalizujesz 

swoją rolę. Łożyłeś przecież na jego utrzymanie i dzięki temu Jennifer nie musiała 
pracować, kiedy był mały. Gdyby nie to, mógłbyś bez trudu kupić dom. 

– Gdybym chciał. Ale nigdy dotąd nie przywiązywałem do tego wagi. Zresztą, 

cóż mi po pustych murach? Dom to coś więcej. 

– Nie wiem, co ci powiedzieć, Nick. Jestem z twoją żoną, twoim synem... Dają 

mi tyle radości, choć ty pewno wolałbyś tego nie słyszeć. 

Nick  napotkał  współczujące  spojrzenie  ciemnych  oczu.  Poczuł  ból  pod 

powiekami. Odwrócił głowę, odetchnął głęboko i zamrugał. 

– Cieszę się – mruknął. – Przepraszam. Po prostu czasem czuję się taki... 
– Pusty? 
–  Tak.  Jak  dom  do  wynajęcia.  Ale  to  nie  twoja  wina.  Jennifer  i  ja  nigdy  nie 

pasowaliśmy do siebie. 

Tim  to  co  innego.  Przedtem  nie  zdawałem  sobie  sprawy,  jak  bardzo  chcę  go 

mieć przy sobie. 

background image

– On też za tobą tęskni. Po świętach mówił tylko o tobie. Tak jakby dopiero cię 

odkrył. 

–  Dużo  rozmawialiśmy,  chyba  po  raz  pierwszy  w  życiu.  Chciałbym  dać  mu  z 

siebie  wszystko,  wynagrodzić  te  lata,  kiedy  ledwo  wiedziałem,  że  jest na świecie. 
Szkoda, że mieszkam tak daleko. 

Andrew poprawił drwa na kominku. Patrzył w ogień. 
–  Wiesz,  Nick,  jeśli  chcesz  kupić  dom,  to  teraz  już  nie  musisz  płacić  na  jego 

utrzymanie. 

– Owszem, muszę. – Zabrzmiało to trochę ostrzej, niż chciał. 
Andrew skinął z szacunkiem głową. 
–  Tak.  Tak,  oczywiście.  Odkładamy  to  na  konto.  Kiedy  dorośnie,  będziecie 

mogli wspólnie zdecydować... O, już są – Tato! 

Tim rzucił się Nickowi w ramiona, oplótł go rękami i ukrył twarz na jego piersi. 

Potem puścił go i skakał wokół niego z błyszczącymi oczami. 

–  Znaleźliśmy borsuczą norę i Andrew  powiedział,  że jeśli  będę bardzo  cicho, 

to  może  uda  mi  się  zobaczyć,  jak  wchodzą  i  wychodzą,  ale  w  lesie  było  błoto  i 
mama kazała mi się umyć. 

Nick  z  czułością  rozwichrzył  mu  czuprynę  i  nad  jego  głową  spojrzał  na 

Jennifer.  Uśmiechała  się,  ale  z  pewnym  przymusem,  wyraźnie  niespokojna.  Gdy 
odpowiedział  uśmiechem,  odprężyła  się  i  twarz  jej  złagodniała.  Pocałował  ją  w 
policzek. 

– Cześć. Dobrze wyglądasz. 
Jej wzrok pofrunął do Andrew, a policzki zabarwił ciepły rumieniec. Boże, jak 

ona go kocha, pomyślał Nick. 

– I dobrze się czuję. Przepraszam za zwłokę. Tim wyglądał odrażająco. 
– Nie szkodzi. No jak, synu, rzeczy gotowe? 
– Jedziemy do babci i dziadka? 
– Mhm. Chodź, czas na nas. 
Przez  całą  drogę  Nick  słuchał  paplania  Tima,  jak  to  on  i  Andrew  zrobili  to,  a 

potem on  i  Andrew zrobili  tamto, a mama i  Andrew byli tu czy  tam,  i serce mało 
nie pękło mu na myśl o tym, co stracił. 

 
Weekend  dłużył  się  niemiłosiernie.  Sobotę  Cassie  spędziła  z  rodzicami,  ale  w 

niedzielę  rano  uciekła  do  szpitala  tłumacząc  się,  że  ma  dużo  sprzątania  i  prania. 
Naprawdę Uczyła, że może Nick  wróci  wcześniej. Posprzątała, poprała i snuła się 
zabijając czas. Godziny upływały powoli. To było bez sensu. Oczywiście, że Nick 

background image

nie przyjedzie tak wcześnie! Najwcześniej może się go spodziewać o siódmej. 

Ale postanowiła być gotowa na szóstą. 
O piątej była już  wykąpana,  włosy  miała  umyte  i  ułożone.  Włożyła  legginsy  i 

luźny sweter.  Nie chciała  wyglądać na  zbyt  wyszykowaną.  On  przecież  zachował 
się dość niezobowiązująco. Pewnie dlatego, że za bardzo go naciskała. Mężczyźni 
tego nienawidzą. O Boże! 

O dziewiątej uznała, że  Nick nie  przyjdzie.  O dziesiątej  przebrała  się  w  nocną 

koszulę.  Jedwab  i  koronki,  czysta  ekstrawagancja  –  to  prezent  od  matki.  Nalała 
sobie wina i zwinęła się na łóżku przed telewizorem z pudełkiem czekoladek. 

Pukanie  do  drzwi  trochę  ją  zaskoczyło.  Zsunęła  się  z  łóżka,  wciągnęła  stary 

szlafrok i poszła otworzyć. 

– Nick! 
Wyglądał okropnie: zmęczony, spięty i tak bardzo wzruszający. Zawahał się. 
– Już się położyłaś... Przepraszam. Jest bardzo późno. 
–  Nic  nie  szkodzi.  Oglądałam  telewizję.  Napijesz  się  czegoś?  Mam  otwarte 

białe wino. 

– Dziękuję, chętnie. 
Zgarnęła swoje rzeczy z krzesła, a on opadł ciężko na sam brzeg, ze zwieszoną 

głową. Nalała wina i usiadłszy na łóżku przyglądała mu się, zmartwiona. 

– Coś się stało? 
– Nic. – Podniósł głowę i uśmiechnął się sztucznie. – Co się miało stać? 
– Nie wiem. Jesteś taki zmęczony, smutny... 
– Wszystko w porządku. Tęskniłem za tobą. 
– Ja też. Myślałam, że już nie przyjdziesz. 
– Mało brakowało. Nie byłem pewien, czy mój widok o tej porze cię ucieszy. 
– Bardzo mnie ucieszył. 
Chwilę patrzyli na siebie w milczeniu, po czym Nick wstał, wyjął jej kieliszek z 

ręki, odstawił i przyciągnął ją do siebie. 

Pocałunek  był  długi  i  namiętny.  Gdy  Nick  w  końcu  podniósł  głowę,  w  jego 

oczach malowało się pytanie. 

Z twarzy Cassie wyczytał odpowiedź. 
Drżącymi rękami zdjął z jej ramion szlafrok. Czubkami palców obrysował linię 

koronki na jej dekolcie. Dotarł do ramiączek i zsunął najpierw jedno, potem drugie. 

– Jesteś taka piękna – szepnął zdławionym głosem. 
Oczy mu pałały, oddychał szybko, gwałtownie. 
Poczuła,  że  kolana  odmawiają  jej  posłuszeństwa.  Dłonie  Nicka  powędrowały 

background image

wzdłuż  jej  tułowia,  pociągając  za  sobą  koszulę  coraz  niżej,  przez  łagodny  łuk 
bioder, aż ześliznęła się na podłogę. 

– Cassie... – jęknął. 
Sięgnęła po jego sweter i zdjęła go, a potem dotknęła suwaka u dżinsów. 
Chciał  chwycić  jej  dłoń,  zrobić  to  sam,  ale  powstrzymała  go.  Pragnęła  go 

rozebrać,  powoli,  centymetr  po  centymetrze.  Było  w  tym  coś  niezwykle 
podniecającego... 

Dłuższą  chwilę  stali,  patrząc  sobie  w  oczy,  po  czym  wszelkie  bariery  runęły. 

Przywarła  do  niego,  jakby  szukając  oparcia,  by  nie  zginąć  w  szaleńczej  burzy, 
która się rozpętała. 

A gdy burza ustała, zwinęła się w kłębek z głową na jego ramieniu i zasnęła. 
 
Nick od paru minut stał przy łóżku i patrzył na Cassie. 
Ze  splątanymi  włosami,  ustami  czerwonymi  i nabrzmiałymi  od pocałunków,  z 

ognistym  znakiem  na  piersi,  z  której  spijał  jej  słodycz,  była  prześliczna.  Chciał 
zostać, przespać noc w jej objęciach, ale nie mógł jej narażać na złośliwe szpitalne 
plotki. 

I tak czuł się winny, że posłużył się nią w taki sposób, ale po prostu nie był w 

stanie znieść samotności w tę właśnie noc. 

Ofiarowała mu się tak wspaniałomyślnie. Widząc ją teraz skuloną we śnie, nikt 

by  nie  pomyślał,  że  to  ta  sama  szalona,  bezwstydna  dziewczyna,  którą  zaledwie 
przed godziną trzymał w ramionach. 

Która  z  nich  była  prawdziwa?  Śpiąca  królewna  czy  czarownica?  Intuicja 

mówiła mu, że ta pierwsza, ale doświadczenie... 

Westchnął. Pobożne życzenia! A jednak... 
Okrył  ją  starannie,  zgasił  światło  i  wymknął  się  cicho,  zamykając  za  sobą 

drzwi. 

 
Cassie była urażona. Urażona, zraniona, zdezorientowana. Jak go powitać, gdy 

znów spotkają się na bloku? Czy udawać, że nic się nie stało, czy rzucić mu się w 
ramiona  i  wyszlochać cały ból,  którego doznała,  gdy po przebudzeniu stwierdziła, 
że go nie ma? 

To nie byłoby mądre. Trzeba ocalić resztki godności! 
Mary-Jo  już  tam  była.  Jej  oczy  badawczo  omiatały  twarz  Cassie  jak  dwa 

reflektory. Ona nie  miałaby w tej sytuacji najmniejszego problemu, to pewne. Ale 
Cassie nie mogła prosić jej o radę. Nie w tej sprawie. 

background image

Uśmiechnęła się pogodnie udając, że nie dostrzega ciekawości przyjaciółki. Ale 

Mary-Jo nie należała do naiwnych. 

– Udany wieczór? 
– Dziękuję, wspaniały. 
– No i jaki on jest? 
Zaczerwieniła  się  i  uciekła  z  oczami.  Pytanie  było  pozornie  niewinne  i  gdyby 

zadał  je  ktokolwiek  inny,  Cassie  wzięłaby  je  za  dobrą  monetę.  Ale  to  przecież 
Mary-Jo,  wścibska  jak  mało  kto.  Co  powiedzieć?  Fantastyczny?  Przechodzi  moje 
najśmielsze wyobrażenia? 

– Pilnuj swojego nosa, M-J. 
Mary-Jo zaśmiała się,  bynajmniej nie  stropiona.  W  tej  samej  chwili do pokoju 

wszedł  Nick.  Cassie  skupiła  całą  uwagę  na  umywalce.  Mary-Jo  natychmiast  to 
zauważyła. 

– Oho, twój luby już przyszedł. No to znikam. 
– Tylko spróbuj – zagroziła Cassie. Ale Mary-Jo oddaliła się chichocząc. 
–  Nick  stanął  przy  sąsiedniej  umywalce  i  zaczął  myć  ręce  aż  do  łokci.  Pod 

strugami wody włosy na przedramionach były gładkie i lśniące. Dlaczego robiło to 
na niej takie wrażenie? Na miłość boską, przecież to tylko ręce! 

– Cześć. – Jego głos zabrzmiał szorstko. 
Cassie zakręciła kran i sięgnęła po papierowy ręcznik. 
– Dzień dobry. 
Tylko  spokojnie,  powiedziała  sobie.  Miło  i  po  przyjacielsku,  i  bez  histerii. 

Jakby nic wielkiego się nie stało – miejmy nadzieję, że wyglądasz przekonująco! 

– Ciekawe dziś mamy zabiegi – zauważyła błyskotliwie. 
– Mam gdzieś zabiegi – mruknął. – Co do dzisiejszej nocy... 
– Dzisiejszej nocy? Ach tak, no i cóż takiego? Posłał jej groźne spojrzenie. 
– Cassie – ostrzegł. 
Zmusiła się, żeby spojrzeć mu w oczy. 
– Co tu może być do powiedzenia? 
Zacisnął szczęki. 
–  Cholernie  dużo –  warknął  – ale  nie  tutaj.  Porozmawiamy  wieczorem.  Gdzie 

chcesz iść? 

– Skąd wiesz, że nie jestem zajęta? 
Odskoczył od umywalki i wbił w nią płonący wzrok. 
– Cassie, do cholery, tylko bez gierek! – warknął. – O której i gdzie? 
Zrozumiała, że trzeba spasować. 

background image

– O ósmej, u mnie. 
– O siódmej. 
– Siódma trzydzieści. 
– Załatwione. Dobra, zaczynamy przedstawienie. 
–  Mówiła  prawdę  –  zabiegi  były  ciekawe.  A  raczej  byłyby,  gdyby  mogła  im 

poświęcić  należną  uwagę.  Ale  gdzieś  w  głębi  duszy  tliła  się  iskierka  radości,  że 
Nick tak zareagował. Jeśli się wściekł, to znaczy, że nie jest mu obojętna. 

Niczego więcej nie potrzebuje. 
 
Nick musiał się  maksymalnie skoncentrować. Ręka,  którą miał operować, była 

paskudnie  zmiażdżona.  Wypadek  zdarzył  się  przed  dziesięcioma  dniami,  w 
Sylwestra. To, że Richardson dał mu tę operację, było z jego strony komplementem 
i dowodem zaufania. Nick nie chciał go zawieść. 

Stawy  międzypaliczkowe  palca  środkowego  od  strony  grzbietowej  były 

dosłownie odarte z tkanek miękkich. Najłatwiej byłoby amputować palec, ale Nick 
myślał  o  tym  niechętnie.  Wyjątkowo  brzydkie  spiralne  złamanie  palca 
wskazującego,  obejmujące  także  płytkę  paznokciową,  z  uszkodzeniem  nerwu. 
Gdyby  się  okazało,  że  pacjent  nie  odzyska  władzy  w  tym  palcu,  środkowy  byłby 
bardzo potrzebny do zachowania chwytu przeciwstawnego. 

W  strasznym  stanie  były  też  nerwy  i  ścięgna  przebiegające  przez  kanał 

nadgarstka.  W  miarę  jak  operacja  się  przedłużała,  Nick  zaczął  powątpiewać,  czy 
wiara Milesa w jego umiejętności była uzasadniona. 

Tak  długo  już  siedział  zgarbiony.  Wyprostował  się  i  odrzucił  głowę  do  tyłu, 

chcąc rozluźnić mięśnie grzbietu. 

– W porządku? 
Zamrugał  powiekami.  Cassie.  Pracowali  w  takiej  harmonii,  że  prawie 

zapomniał ojej obecności. 

Podniósł wzrok. Jej oczy uśmiechały się ciepło znad maski. 
– Tak, w porządku. Ależ to długo trwa. 
– Dobrze idzie, naprawdę. Mogło być znacznie gorzej. 
Chwila zwątpienia minęła. Odpowiedział uśmiechem. 
–  Racja.  No  dobra,  rzućmy  okiem  na  ten  palec  wskazujący.  W  końcu  będę 

musiał coś z nim zrobić. 

Znów  pochylił  się  nad  poszarpaną  dłonią.  Otarł  się  przy  tym  udem  o  kolano 

Cassie. Dziwnie go to uspokoiło. Pozostał już w tej pozycji. 

 

background image

Z trudem  mieściło jej się  w  głowie, że  można wykonywać tak skomplikowaną 

operację  i  jednocześnie  flirtować.  A  jednak  Cassie  była  przekonana,  że  nie 
przypadkiem  oparł  się  udem  o  jej  kolano.  Doznała  niemal  ulgi,  gdy  wreszcie 
skończył zabieg i mogła się odsunąć. 

Nickowi też  najwyraźniej ulżyło.  Uznawszy, że zrobił  już  z ręką  wszystko, co 

tylko  możliwe,  ułożył  ją  na  szynie  w  pozycji,  w  której  nie  była  narażona  na 
przykurcz i zesztywnienie stawów, po czym wstał i spojrzał na zegar. 

Właśnie minęło południe. 
– Wielkie nieba – zdumiał się. – Czyżby zajęło mi to trzy godziny? 
Pozostała już tylko artroskopia, z którą uporał się błyskawicznie. 
– Przynajmniej to mi szybciej poszło – zażartował. 
Anestezjolog roześmiał się szeroko. 
– Gdyby nie twój perfekcjonizm, bylibyśmy już po lunchu. 
– Cóż miałem robić, amputować tę rękę? 
– Chyba lepiej nie. Miles jest na tym punkcie trochę przeczulony. 
–  Wyszli  z  sali  operacyjnej  i  zaczęli  się  przebierać.  –  Trevor  by  tak  zrobił  – 

powiedziała Cassie zamyślona. 

– Co by zrobił? 
– Amputowałby tę rękę, a na pewno środkowy palec. On nie ma cierpliwości do 

rekonstrukcji. Miles musi bardzo uważać, co mu daje. 

Nick zamarł z ubraniem w ręku. 
– Nie do wiary. Ten facet to jakiś mafiozo. 
– Mafiozo? –  Cassie zaśmiała się głucho. – Przy Trevorze i jego tatusiu mafia 

to kółko różańcowe. – Obejrzała się przez ramię. – Wieczorem powiem ci więcej. 

– Dobrze. A więc do zobaczenia o siódmej. 
– O siódmej trzydzieści. 
Odpowiedział jej uśmiech, nieco nadąsany i jakże podniecający! 
– Może się zdarzyć, że przyjdę za wcześnie. 
 

background image

Rozdział 4 

 
Zapukał  do  drzwi  o  siódmej  piętnaście.  W  jednej  ręce  trzymał  butelkę 

czerwonego wina, w drugiej bukiet żonkili – tym razem opakowany. 

Radość  zaróżowiła  jej  policzki.  Zanurzyła  nos  w  kwiatach,  napawając  się 

słodkim zapachem. Rzuciła mu figlarne spojrzenie. 

– Czy to przeprosiny, że przyszedłeś za wcześnie? 
– A przyszedłem za wcześnie? – spytał niewinnie. 
– Owszem. Zrób przynajmniej coś pożytecznego i  otwórz  wino, a ja dokończę 

chili. 

Zajrzał jej przez ramię do garnka. 
– Prawdziwe mięso? – spytał z nadzieją w głosie. 
– A czego oczekiwałeś, soczewicy? 
–  Nauczyłem  się  nie  oczekiwać  niczego.  Dzięki  temu  unikam  rozczarowań. 

Pachnie wspaniale. 

Oparł podbródek na jej ramieniu i obserwował, jak miesza sos. Tymczasem ona 

zastanawiała  się  nad  jego  słowami.  Dlaczego  miałby  niczego  nie  oczekiwać? 
Wygląda raczej na człowieka, który potrafi postawić na swoim, ale przecież pozory 
często mylą. Jakie rozczarowania miał na myśli? 

On  jednak  najwyraźniej  skierował  uwagę  na  co  innego.  Wtulił  twarz  w  jej 

szyję. 

– Miałeś otworzyć wino – przypomniała mu zdławionym głosem. 
– Mhm... Twoja skóra ma cudowny smak... 
– Nick... 
Podała  mu  korkociąg,  lecz  on  zgasił  płomień  pod  chili  i  przyciągnął  ją  do 

siebie. Roześmiała się, zaskoczona. 

– Nie jesteś głodny? 
– Jestem. – W oczach miał żar. – Jestem bardzo głodny. Od drugiej nad ranem 

marzę, żeby cię  przytulić.  Wątpię,  żebym  był  w  stanie  zachowywać się  grzecznie 
podczas kolacji, ale szkoda też, żeby się zmarnowała. Niech zaczeka. 

Jego  usta  były  ciepłe,  miękkie,  przekonujące.  Zanim  zdążyła  zebrać  myśli, 

leżeli na łóżku. Nick jeszcze mocniej oplótł ją ramionami. 

– Przepraszam, że zostawiłem cię w nocy  samą.  Myślałem po prostu, że  lepiej 

będzie nie wytaczać się rano z twojego pokoju. Każdy szpital to... 

– Plotkarskie gniazdo? 

background image

– Coś w tym rodzaju. – Podźwignął się na łokciu i palcem obrysowywał łuk jej 

twarzy. – Miałaś mi coś powiedzieć o Trevorze. 

–  O  Trevorze?  Ach,  tak.  Mam  na  ten  temat  swoją  teorię.  Widzisz,  wydaje  mi 

się, że jego ojciec ma na sumieniu coś, czym on go teraz szantażuje. 

– Przyjemna rodzinka – mruknął Nick z twarzą przytuloną do jej ciepłej skóry. 

Przesunął językiem po zagłębieniu nad obojczykiem. 

– To zły człowiek, Nick... Uważaj na niego. 
– Do diabła z nim – szepnął i zamknął jej usta gorącymi wargami. 
Dużo,  dużo czasu upłynęło,  zanim  zjedli  chili,  i  jeszcze  więcej,  zanim  Nick ją 

opuścił.  Gdy  senna  mościła się  w  łóżku,  pościel  pachniała jeszcze  wodą  kolońską 
zmieszaną z  wonią  jego skóry. Cassie  wtuliła  nos  w  kołdrę  i  westchnęła  głęboko. 
Cudowny... 

Zasnęła  z  uśmiechem  na  ustach.  Gdy  się  obudziła  rano,  jej  wzrok  padł  na 

porzucone,  zwiędłe  kwiaty.  Cisnęła  je  do  kosza,  ale  nie  wszystkie.  Kilka  włożyła 
między 

kartki 

starego 

podręcznika 

pielęgniarstwa, 

przeklinając 

swój 

sentymentalizm. 

– Jak ci idzie z Davidsonem? On bardzo cię chwali. 
Cassie  dziękowała  Bogu,  że  maska  chirurgiczna  zakrywała  prawie  całą  jej 

twarz,  a  przenikliwy  jazgot  piły  zagłuszał  słowa  Milesa,  tak  że  mogli  je  usłyszeć 
tylko stojący najbliżej. 

– Jest bardzo dobry – odparła, ignorując mruganie Mary-Jo. 
– Ta ręka to był kawał znakomitej roboty, sam bym tego lepiej nie zoperował. 

Zajdzie  daleko,  o  ile  dostatecznie  długo  usiedzi  w  jednym  miejscu.  Niespokojny 
duch z niego. Masz, wrzuć to do wiadra. 

Bez  zmrużenia  oka  chwyciła  odciętą  nogę.  Przywykła  do  Milesa  i  jego 

zwyczaju  szokowania  ludzi.  Kończył  amputację,  a  ona,  sprawnie  podając 
narzędzia, nici i gaziki, dumała nad jego pytaniem. 

Prawdę mówiąc nie wiedziała, jak jej idzie z Nickiem. Pozornie bardzo dobrze, 

a w gruncie rzeczy niewiele więcej o nim wie teraz niż przy pierwszym spotkaniu. 
Mało  mówił  o  sobie, a zgoła nic  o swojej  przeszłości.  Nauczyła  się przewidywać 
jego  nastroje  i  dostosowywać  się  do  nich,  a  on  także  okazywał  jej  podobną 
wrażliwość.  Potrafił  rozpogodzić  ją,  gdy  była  smutna  i  dzielił  jej  wesołość,  gdy 
wszystko szło dobrze. Pod jego wpływem gorycz i podejrzliwość, które zaszczepiło 
jej  postępowanie  Simona,  powoli  ustępowały,  a  w  ich  miejsce  rodziła  się  ufność, 
ale nie była jeszcze gotowa odkryć przed nim swoich uczuć. 

Właściwie nie była nawet gotowa przyznać się do  nich przed samą sobą.  Lecz 

background image

coraz trudniej było je tłumić. Gdy leżeli obok siebie w ciemnościach, przychodziły 
jej namyśl słowa, które ją przerażały. 

Obawiała  się  go  kochać,  a  już  myśl,  że  miałaby  się  odsłonić,  narazić  na 

cierpienie, budziła w niej śmiertelny lęk. 

Milczała więc i modliła się, by nic nie zburzyło jej zaufania. 
 
Tego wieczora Nick przyszedł wcześniej. Pienił się ze złości. 
–  Niech  szlag  trafi  tego  bałwana!  Tak  spartaczył  artroskopię,  że  za  kilka  lat 

facet będzie potrzebował protezy! Ja go chyba kiedyś zabiję! 

Nie trzeba było jasnowidza, żeby zgadnąć, kogo ma na myśli. Cassie otworzyła 

lodówkę i wyjęła wino. 

– Napijesz się? 
– Co? Nie, dziękuję, mam dyżur. Cholerny idiota.  Wyciął tyle  łękotki, że staw 

został praktycznie bez osłony! 

Zamknęła lodówkę i z kieliszkiem w dłoni skuliła się na łóżku. Nick musi to z 

siebie  wyrzucić.  Trzeba  mu  na  to  pozwolić.  Obserwowała  go  uważnie.  Był 
naprawdę wściekły. Czuło się to w każdym jego ruchu, w postawie, w głosie. 

– Może byś usiadł? – wtrąciła po chwili łagodnie. 
– Bo zaraz dostaniesz udaru. 
– Ty chyba nie słyszysz, co mówię! – napadł na nią. 
–  Facet  nadaje  się  do  odstrzału.  On  jest  po  prostu  groźny!  To  cud,  że  jeszcze 

nikogo nie uśmiercił, ale tak się to skończy, jeśli ktoś nie zrobi z nim porządku. To 
znaczy, tak się nie skończy, boja mam tego dosyć. Idę do Milesa z oficjalną skargą, 
a  jeśli  on  nie  przedstawi  sprawy  zarządowi,  ja  to  zrobię.  Takie  rzeczy  nie  mogą 
uchodzić na sucho. I nie będą, dopóki ja mam w tej sprawie coś do powiedzenia. 

Nie ma sensu go powstrzymywać. Może do rana trochę ostygnie. Zeskoczyła z 

łóżka i nalała mu herbaty. 

– Masz, wypij. I tak nie możesz teraz nic zrobić, więc po prostu się uspokój. Z 

Milesem porozmawiasz jutro. 

– Przepraszam. – Przestał biegać po pokoju i odetchnął głęboko. – Ale tak mnie 

rozwścieczył... 

–  Zauważyłam  –  powiedziała  z  uśmiechem,  a  on  też  się  zaśmiał  i  potrząsnął 

głową. 

– Jeszcze raz przepraszam, kochanie. Chodź tu. Muszę cię przytulić. 
Kochał  ją  tak  czule,  jakby  wraz  z  gniewem  wypaliła  się  w  nim  wszelka 

namiętność,  a  pozostała  sama  łagodność.  A  potem  przygarnął  ją  do  piersi  i 

background image

westchnął. 

– Och, Cass, jesteś naprawdę niezwykła. 
–  Ty  też  nie  jesteś  taki  najgorszy  –  odparła  lekko,  ale  głos  jej  się  załamał  i 

cieszyła się, że w ciemności nie widać łez. 

Później wezwano go do szpitala i już nie wrócił, ale rano zatelefonował. 
– Idę do Milesa – powiedział. 
Serce jej zamarło. Tego dnia miała pracować z Trevorem. Cała nadzieja, że nie 

dowie się o niczym wcześniej niż w porze lunchu. 

 
Trevor  przyszedł  spóźniony  –  i  wściekły.  Widocznie  Miles  zdążył  mu  już  coś 

powiedzieć.  Parł  naprzód  jak  burza,  a  ona  siłą  powstrzymywała  się,  żeby  czegoś 
nie  wtrącić,  gdy  rzucał  pod  adresem  powierzonych  jego  opiece  pacjentów  obelgę 
za obelgą. 

Odetchnęła,  kiedy  skończył  i  –  odwrotnie  niż  zazwyczaj  –  zaczęła 

błyskawicznie  zbierać  się  do  wyjścia.  Na  ogół  lubiła  po  pracy  posiedzieć  jeszcze 
trochę  na  bloku  i  pogadać  z  ludźmi,  ale  dziś  chciała  się  stamtąd  jak  najszybciej 
wydostać. 

Trevor oczywiście przyłapał ją przy wyjściu. Próbowała go ominąć, ale chwycił 

ją za ramię i pociągnął pod ścianę. 

–  Uprzedzałem  cię,  żebyś  trzymała  się  od  niego  z  daleka  –  warknął 

złowieszczo. – Mówiłem ci, że głupio robisz, ale ty wiesz swoje, co, ty mała żmijo? 
W każdym razie pamiętaj, że ja cię ostrzegałem. 

Po  tych  słowach  puścił  ją,  a  kiedy  go  mijała,  poczuła  zapach  whisky.  Ależ  to 

chyba niemożliwe? Chyba nawet Trevor nie odważyłby się pić na bloku, i to rano. 

W stołówce zastała Milesa i Nicka pogrążonych w rozmowie. 
– Mogę się przyłączyć? – spytała cicho. 
– Ależ oczywiście. – Nick podniósł głowę. – Jak było? 
– Parszywie. – Skrzywiła się. – W dodatku zdaje mi się, że pił. 
Miles westchnął ciężko. 
–  Rozmawiałem  z  nim,  ale  niestety  niewiele  mogę  zrobić.  On  balansuje  na 

granicy  błędu  w  sztuce.  Nie  zrobił  jeszcze  nic  tak  jaskrawego,  żebym  mógł  go 
dopaść. W tej sytuacji powinniśmy śledzić każdy jego ruch i czekać. Jeszcze tylko 
kilka dni, potem przechodzi do oddziału pomocy doraźnej. 

Nick wzniósł oczy w górę. 
– Niech Bóg ma w swojej opiece pacjentów ambulatoryjnych! 
– Zawsze mogą zgłosić się do innego oddziału albo wręcz do swojego lekarza 

background image

domowego. 

– Wszyscy troje zaczęli się śmiać i atmosfera nieco się rozluźniła. W końcu, jak 

słusznie zauważył Miles, za kilka dni Trevor zejdzie im z drogi i problem zniknie. 

 
Na ten weekend przypadał wyjazd Nicka. Cassie tęskniła. Zastanawiała się, czy 

przyjdzie  kiedyś  taki  dzień,  że  Nick  zaproponuje,  by  z  nim  pojechała  albo 
przynajmniej opowie jej, jak spędził czas. 

Poprzednim  razem  nawet  o  tym  nie  wspomniał,  co  natychmiast  wzbudziło  jej 

podejrzenia. Czyżby coś ukrywał? Może żonę? 

Poczuła  mdlący strach.  Chyba nie przytrafi jej się dwa razy pod rząd to samo. 

Rzecz  jasna  najlepiej  go  po  prostu  spytać,  ale  nie  była  pewna,  czy  chce  usłyszeć 
odpowiedź... 

Nie,  nic  złego  się  nie  dzieje.  To  tylko  wyobraźnia  podsycana  przez  ból,  jaki 

sprawił jej Simon, i wrodzoną powściągliwość Nicka. 

W  końcu  trzeba  uczciwie  przyznać,  że  i  ona  nie  powiedziała  mu  o  sobie  zbyt 

wiele.  Na  przykład  o  Simonie.  Jeśli  w  szafie  Nicka  jest  jakiś  trup,  ma  prawo 
zachować  to  w  tajemnicy.  Zresztą  może  nawet  lepiej  nie  wiedzieć.  Po  kolejnej 
klęsce chyba nie starczyłoby jej sił, żeby zacząć jeszcze raz. 

 
Pogoda  była  ohydna.  Padał  deszcz  ze  śniegiem.  Nick  musiał  jechać  bardzo 

wolno, miał więc mnóstwo czasu na rozmyślania zarówno o Timie, jak i o Cassie. 

Ona jeszcze nie wiedziała o Timie, choć ich znajomość trwała już trzy tygodnie. 

Najwyższy czas, żeby jej napomknąć, że ma syna. Problem polegał na tym, że  im 
dłużej zwlekał, tym trudniej mu było poruszyć ten temat. 

Miał zamiar powiedzieć jej dziś. Tyle że przy takiej pogodzie na pewno wróci 

bardzo późno, a ma przed sobą cały dzień na bloku. 

Powie  jej  rano.  Nie,  kiepski  pomysł.  W  takim  razie  wieczorem,  przy  kolacji. 

Pójdą  gdzieś...  Nie,  błąd.  Muszą  mieć  możliwość  swobodnej  rozmowy.  Wobec 
tego  u  niej.  Tylko  czy  sam  na  sam  z  nią,  taką  ciepłą  i  zmysłową,  zdoła  się 
skoncentrować? 

I jak zacząć? 
Na  zakręcie  wpadł  w  poślizg.  Zdjął  nogę  z  gazu  i  wyprowadzając  samochód 

obiecał sobie, że jutro powie jej na pewno; jeśli tylko dojedzie cały. 

 
Dobrymi chęciami piekło wybrukowane. Dojechał bardzo późno i zobaczył się 

z Cassie dopiero w poniedziałek rano na bloku, a do wieczora opuściła go odwaga. 

background image

Zapukał do jej drzwi o szóstej.  Otworzyła  mu z  głową owiniętą  w ręcznik i w 

swoim starym szlafroku. 

– Tak wcześnie? 
– Nie mogłem dłużej wytrzymać – wyznał i wziął ją w ramiona. 
Boże,  jaki  piękny  zapach,  taki  świeży,  kwiatowy.  Włosy  miała  jeszcze 

wilgotne. 

– Tęskniłam za tobą – szepnęła niskim, zmysłowym głosem. 
Przepadł  z  kretesem.  Ach,  po  co  komu  rozmowa?  Później  też  można 

rozmawiać... 

 
To był zwariowany tydzień.  Normalny tok pracy całkowicie zdezorganizowała 

grypa.  Wiele  operacji  spadło  z  planu,  ponieważ  pacjenci  nie  kwalifikowali  się  do 
ogólnego  znieczulenia.  A  z  drugiej  strony  było  mnóstwo  świeżych  złamań 
spowodowanych  upadkiem  na  śliskiej  ulicy,  przede  wszystkim  u  ludzi  starszych. 
Ich  rekonwalescencja  trwała  z  reguły  bardzo  długo.  Zazwyczaj  takich  pacjentów 
przenoszono  na  oddział  geriatryczny,  ale  tym  razem  nie  dało  się  tego  zrobić,  bo 
geriatria  zapełniona  była  staruszkami  z  infekcjami  dróg  oddechowych.  W 
rezultacie  ortopedia  została  zablokowana.  Trzeba  było  odłożyć  kolejne  planowe 
zabiegi. Na bloku operacyjnym zrobiło się dużo wolnego czasu. 

Nick  miał  oczywiście  dość  pracy  na  oddziale,  ale  Cassie  tydzień  się  dłużył. 

Nieraz  godzinami  nie  było  nic  do  zrobienia  –  poza  rozmyślaniem.  A  tymczasem 
gdzieś w głębi duszy zaczęło kiełkować maleńkie ziarenko podejrzenia... 

Miesiączka  się  spóźniała.  Przynajmniej  tak  jej  się  zdawało,  bo  nie  zawsze 

miesiączkowała  regularnie,  a  że  nie  miała  potrzeby  pilnować  terminów,  nie 
zapisywała  dat.  Była  jednak  prawie  pewna,  że  ostatnią  miesiączkę  miała  około 
Bożego  Narodzenia,  a  gdy  minął  tydzień,  jej  podejrzenie  przerodziło  się  w 
pewność. 

Tylko raz, na samym początku, nie zadbali o środki zapobiegawcze. Później to 

był  już  prawie  rytuał.  Ale  raz  wystarczy  i  oto  w  jej  łonie  rosło  dziecko  –  ich 
dziecko.  Może  powinna  się  martwić,  w  końcu  sytuacja  była  daleka  od  ideału,  ale 
jakoś nie mogła. Dni mijały, a nowe życie, które w sobie nosiła, napełniało ją coraz 
większą radością. 

Tylko jedno mąciło jej szczęście. 
Pragnęła dzielić je z Nickiem, a nie była pewna, jak przyjmie tę niespodziankę. 

W tym świetle jego tajemnicze  weekendy nabrały zupełnie innej wagi.  Nie  mogła 
wszak wykluczyć, że spędza je z żoną i dziećmi. 

background image

Tak czy owak nie będzie mogła ukrywać swego stanu w nieskończoność, ale na 

razie  postanowiła  mu  nie  mówić.  Wstrzyma  się,  aż  będzie  miała  absolutną 
pewność. Wtedy wyczeka odpowiedniej chwili i powie... 

 
W  ostatni  poniedziałek  stycznia,  gdy  weszła  na  blok,  trwało  tam  jakieś 

zebranie. 

– Co się dzieje? – Cassie spytała przyjaciółkę. 
– Zamykają nas – odparła krótko Mary-Jo. 
– Co? Dlaczego? 
–  Nie  ma  już  wolnych  łóżek  ortopedycznych,  więc  nie  będzie  roboty.  Ergo, 

nasza  sala  operacyjna  zostaje  zamknięta  do  odwołania.  Nas  rozparcelują  po 
szpitalu, zgodnie z zapotrzebowaniem, i będziemy dostawać pełne wynagrodzenie, 
ale gdyby się to przeciągało, zostaniemy zredukowani. 

Cassie  opadła  na  krzesło.  Zakręciło  jej  się  w  głowie.  Tylko  nie  to,  nie  teraz! 

Jeśli  ją  zredukują,  straci  zasiłek  macierzyński,  a  co  gorsza,  urlop  i  gwarancję 
powrotu  do  pracy.  Może  nie  będzie  tego  potrzebować,  ale  jeśli  Nick  nie  zechce 
wziąć na siebie odpowiedzialności za dziecko... 

Właśnie się pojawił i podszedł prosto do niej. Przykucnął i ujął jej dłonie. 
– Cass? Właśnie się dowiedziałem. Panie Boże, dopomóż, zabiję sukinsyna. 
– Kogo? 
– Trevora! Możesz być pewna, że to jego sprawka. 
– Niemożliwe. – Potrząsnęła głową. – Nie wierzę. 
Przypomniała  sobie,  jak  Trevor  odgrażał  jej  się  na  korytarzu  tego  dnia,  kiedy 

Miles udzielił mu nagany. Ale przecież... 

–  Myślę,  że  się  mylisz  –  powiedziała.  –  Rzeczywiście  w  tym  tygodniu  nie 

mieliśmy pracy... 

– W tym tygodniu! Nigdy dotąd nie słyszałem, żeby zamknięto salę operacyjną 

dlatego, że przez jeden tydzień było mało pracy. A zresztą wcale nie było tak mało. 
Planowe zabiegi spadły, ale za to w nocy, na ostro, operowaliśmy prawie non stop. 

– Zauważyłam. – Uśmiechnęła się tęsknie. Ileż to razy, gdy budziła się w nocy, 

jego przy niej nie było. 

– Ale mimo wszystko... 
– Chodź. – Pociągnął ją za rękę. – Pójdziemy na kawę. 
Na samą myśl o kawie zabulgotało jej w żołądku, ale poszła z nim do stołówki. 

Zamówiła  herbatę.  Niewiele  jej  to  pomogło.  Nick  przyjrzał  jej  się  ze 
zmarszczonymi brwiami. 

background image

– Dobrze się czujesz? Jesteś trochę blada. 
Udało jej się uśmiechnąć. 
–  Jestem  po  prostu  zaskoczona.  Zastanawiam  się,  gdzie  mnie  skierują.  Od  lat 

nie pracowałam na oddziale. 

– To nie potrwa długo.  – Nick uścisnął jej rękę. – Miles jest  wściekły. Dzisiaj 

ma spotkanie z zarządem i może coś się wyjaśni. Bądź cierpliwa. 

Była. Przypadła jej nocna zmiana na internie. Po trzech nocach przewracania z 

boku  na  bok  chorych  po  udarach  i  przyklejania  na  nowo  elektrod  od 
kardiomonitorów,  które  odkleiły  się  pacjentom  w  czasie  snu,  była  wyczerpana, 
rozdrażniona i mdliło ją z każdą chwilą bardziej. Nick też był zmęczony. Widywali 
się coraz rzadziej. 

– Jesteśmy jak okręty, które mijają się w nocy – powiedział znużonym głosem 

w czwartek wieczorem. Siedział na jej łóżku i patrzył, jak przebiera się na dyżur. – 
Mam wrażenie, że wieki minęły odkąd trzymałem cię w ramionach. 

Poczuła ucisk w gardle. 
– Bo minęły – odparła. 
Podniósł się i przytulił ją do piersi. 
– Ach, kochanie. Może następny tydzień będzie łatwiejszy. 
Wyswobodziła się  z  jego objęć  mówiąc,  że  musi się pospieszyć, ale naprawdę 

obawiała się wybuchnąć płaczem. 

Muszą znaleźć czas na rozmowę. Na przykład w weekend. 
– Może spędzimy razem sobotę? – zaproponowała z nadzieją w głosie. 
– Nie mogę. – Twarz mu się wydłużyła. – To jest mój weekend z rodzicami. 
Przepełniła ją gorycz i irytacja. 
– Ale ja cię potrzebuję – powiedziała desperacko. – Nie możesz tego przełożyć? 

Tylko ten jeden raz? 

Odwrócił wzrok. 
– Bardzo mi przykro, ale to naprawdę niemożliwe. 
Wygląda, jakby czuł się  winny, uprzytomniła  sobie  z przerażeniem. Jakby coś 

ukrywał... 

– Muszę już iść – mruknęła i wymknęła się. 
W  drodze  na  oddział  nie  odstępował  jej  lęk.  Tak,  on  na  pewno  coś  ukrywa.  I 

strasznie się bała, że wie, co to jest. 

 
Musi powiedzieć. Nie może jej dłużej zwodzić, karmić półprawdami i wykręcać 

się. W końcu przecież chce, żeby poznali się z Timem. 

background image

Czemu  nie  powiedział  jej  o  Timie  zaraz  na  początku?  Jak  mógł  myśleć,  że 

Cassie  jest  taka  jak  wszystkie?  Ona  jest  inna.  Słodka,  uczciwa,  kochająca.  Nie 
powiedziała mu, że go kocha, ale czytał to w jej oczach. 

Nie  był  jeszcze  pewien,  a  chciał  być,  w  stu  procentach,  że  ona  jest  tą  jedną 

jedyną,  stworzoną  dla  niego.  Zanim  się  bardziej  zaangażuje,  chciałby  się 
dowiedzieć,  jaki  jest  jej  stosunek  do  dzieci.  Bo  teraz  zrozumiał,  że  syn  jest  dla 
niego najważniejszy na świecie i za nic nie naraziłby go na najmniejszą przykrość. 

Pójdzie  i  odszuka  ją  na  oddziale. Powie  jej, że  w  spokojniejszej chwili chce  z 

nią porozmawiać. I wszystko się wyjaśni. 

Otworzył drzwi i na korytarzu zobaczył Trevora. 
–  Ach,  co  za  zbieg  okoliczności!  Możemy  zamienić  kilka  słów  na  osobności? 

Może  tutaj?  –  I  minąwszy  Nicka  wszedł  do  pokoju  Cassie.  Omiótł  go  wzrokiem. 
Wszędzie  leżały  rzeczy  Nicka.  –  Sympatyczne  mieszkanko,  prawda?  Ona  umie 
stworzyć przyjemną atmosferę. Fakt, że często przyjmuje gości. 

Nick obrzucił  go  twardym  spojrzeniem.  Nie podobał  mu się ten  facet ani  jego 

insynuacje. 

– Czego chcesz, Armitage? 
– Nic takiego. Chciałem cię ostrzec. Uważaj zamknięcie sali operacyjnej za coś 

w rodzaju strzału w powietrze. Nikt nie stanie mi na drodze do kariery, ani ty, ani 
Miles Richardson; nikt i nic. Uznałem, że powinienem postawić sprawę jasno. To 
byłoby prawie wszystko. Pozostaje jeszcze Cassie. 

–  Co  z  Cassie?  –  spytał  Nick,  choć  wiedział,  że  po  Trevorze  nie  może  się 

spodziewać niczego dobrego. 

–  To  też  tylko  ostrzeżenie.  Ona  jest  trochę...  no  wiesz.  Trochę  luźnych 

obyczajów,  jak  to  się  mówi.  Ja  osobiście  nie  dotknąłbym  jej  nawet  metrowym 
kijem, ale jak widać nie wszyscy jesteśmy tak wybredni. 

Wziął spośród rzeczy Cassie dezodorant Nicka i podrzucił wysoko. Nick złapał 

go jedną ręką, nie odrywając wzroku od Trevora. 

–  Niedobrze  mi  się  robi  na  twój  widok  –  powiedział  ze  spokojem,  który  nie 

wróżył nic dobrego. – Wynoś się, póki jeszcze jesteś w stanie chodzić. 

Trevor powoli ruszył do drzwi. Jeszcze raz się odwrócił. 
–  Oczywiście  nie  musisz  mi  wierzyć  na  słowo.  Możesz  zapytać  Simona 

Reeve’a. 

Wyszedł. Nick został, bezmyślnie patrząc w ścianę. 
Simon Reeve? Dlaczego  miałby pytać Simona Reeve’a?  Chyba że... na pewno 

nie. To nie mogła być Cassie. A może? 

background image

Nie,  tylko  nie  ona,  nie  jego  Cassie,  mądra,  piękna,  uczciwa  dziewczyna  o 

świetlistych oczach, łagodnym śmiechu i ciepłym, łaknącym ciele. 

Zamknął oczy, by nie widzieć razem jej i Simona i potrząsnął głową. 
–  Nie  –  szepnął.  –  Nie  Cassie.  To  niemożliwe.  To  tylko  ten  łajdak  próbuje 

namieszać. 

Ale  skąd  by  wiedział,  że  Cassie  zna  Simona?  Bo  to  nie  było  po  prostu  ślepe 

trafienie, tego  Nick był  pewien.  A  jeśli  Trevor  wie tyle,  to  może  wie  i  coś,  czego 
nie wie Nick: kim była kobieta, która zburzyła małżeństwo Simona i Jodie. 

Nagle wstał. Do diabła z Trevorem. Jest obrzydliwy. To nie mogła być Cassie. 

Gdyby miała romans z Simonem, powiedziałaby mu przecież. Chyba że ona też ma 
swoje sekrety. 

 

background image

Rozdział 5 

 
Weekend bez Nicka był długi, samotny i pełen wątpliwości. 
Cassie  czekała  na  niego  w  niedzielę  wieczorem,  ale  się  nie  zjawił.  Nie 

wiedziała, czy tak późno przyjechał, czyjej unika. 

Rano  miała  silniejsze  niż  kiedykolwiek  nudności,  ale  ponieważ  wieczorem 

niczego nie jadła, zrobiła sobie grzankę, daremnie usiłując stłumić bunt żołądka. 

Grzanka  poskutkowała  do  chwili,  gdy  Cassie  dowiedziała  się,  że  została 

skierowana  na  oddział  ortopedyczny,  gdzie  ma  zastąpić  siostrę  Crusoe,  która  w 
czasie  weekendu  pośliznęła  się  na  lodzie  i  upadła  na  plecy,  doznając  urazu 
kręgosłupa, a teraz leżała unieruchomiona na wyciągu. 

–  Ależ  ja  nie  dam  rady!  –  jęknęła  bezradnie,  ale  przełożona  tylko  się 

uśmiechnęła. 

– Oczywiście, że dasz sobie radę. Przecież Sheila jest na miejscu i odpowie na 

każde twoje pytanie. Jej głowa nie ucierpiała. 

W  tym  właśnie  był  cały  problem.  Siostra  Crusoe  była  fanatyczką  ustalonego 

porządku i nie tolerowała żadnych odstępstw. Ale Cassie nie zdawała sobie sprawy, 
że jest też zdolna do głębokiego współczucia. 

– Wyglądasz okropnie, dziewczyno – powiedziała jej otwarcie. – To chyba nie 

najlepsze miejsce dla ciebie. 

– Więc co robimy? Wstanie pani i weźmie się do pracy? – spytała Cassie. 
Siostra Crusoe roześmiała się. 
–  Dasz  sobie  radę,  jestem  przekonana.  Tylko,  na  miłość  boską,  nie  krępuj  się 

pytać.  Jill  jest  świetna  i  Sue  też  niezła.  Zresztą,  prawdę  mówiąc,  nie  potrzeba  tu 
wielkiego  przygotowania  ortopedycznego.  Przynajmniej  połowa  roboty  to  typowa 
geriatria. 

Cassie uśmiechnęła się, słysząc lekceważenie w jej głosie. 
–  Ja  raczej  lubię  starszych  pacjentów.  Mają  o  wiele  bardziej  filozoficzne 

podejście do choroby niż młodzi. 

– Cóż im, biedakom, pozostaje. Tak czy owak pamiętaj, że tu jestem i nudzę się 

piekielnie, więc korzystaj śmiało, dobrze? 

– Na pewno skorzystam, nie ma obawy. Możemy sobie teraz powtórzyć rozkład 

zajęć? 

Pół 

godziny 

później 

Cassie 

siedziała 

za 

zawalonym 

wydrukami 

komputerowymi biurkiem oddziałowej. Przypuszczała, że Nick pojawi się prędzej 

background image

czy  później  i  sama  nie  wiedziała,  czy  ma  się  z  tego  cieszyć.  Po  całym  tygodniu 
wmawiania sobie, że na pewno  jest żonaty, bała  się  stanąć z nim twarzą  w  twarz. 
Ale w końcu kiedyś trzeba będzie przekroczyć ten próg. 

– Cassie... Nie spodziewałem się zobaczyć cię tutaj. 
To  on.  Też  nie  wyglądał  na  uszczęśliwionego,  co  jeszcze  bardziej  ją 

przygnębiło. Ale jeśli jej podejrzenia są słuszne, lepiej mieć to już za sobą. Zmusiła 
się do uśmiechu. 

– Cześć. Jak weekend? 
– Dobrze – odparł po chwili wahania, nie patrząc na nią. – Jak sobie radzisz? 
–  Och,  jakoś  to  będzie...  Na  razie  najprostsze  rzeczy  wydają  mi  się  nie  do 

pokonania, ale wierzę, że w końcu się przyzwyczaję. 

Zapadła niezręczna cisza, przerywana jedynie pobrzękiwaniem  monet,  którymi 

Nick bawił się w kieszeni. 

– Słuchaj, Cassie, musimy porozmawiać – powiedział po chwili. – Masz dzisiaj 

czas? 

– Tak. Kiedy tylko zechcesz. – Poczuła nagły strach. 
– O siódmej? Skinęła głową. 
– Świetnie. W takim razie do zobaczenia o siódmej. 
– Do zobaczenia. 
Wcale nie świetnie, ale najwyższy czas poznać fakty. Może dzisiaj... 
Na  szczęście  reszta  dnia  upłynęła  jej  bardzo  pracowicie,  nie  miała  więc  czasu 

na  rozmyślania.  Kiedy  już  się  wciągnęła,  stwierdziła,  że  to  całkiem  przyjemna 
praca. 

–  Miła  odmiana  pozajmować  się  trochę  ludźmi,  a  nie  uśpionymi  ciałami  – 

zwierzyła  się  w  spokojniejszej  chwili  siostrze  Crusoe.  –  Już  zapomniałam,  jak  to 
kiedyś lubiłam. 

– Cieszę się. Łatwiej mi tu leżeć, kiedy wiem, że ty nad wszystkim panujesz. A 

przy  okazji:  pan  Jones  jest  strasznie  zdenerwowany.  Może  byś  z  nim 
porozmawiała? 

–  Już  rozmawiałam.  Trochę  się  uspokoił,  dostał  premedykację  i  jest  senny. 

Gorzej z panią Truman. Ciągle się martwi o dzieci. 

– A widziałaś te dzieci? – prychnęła siostra Crusoe. – Gdybyś ty miała takie, też 

byś  się  martwiła.  Kolczyki  gdzie  tylko  się  da  i  te  dziwaczne  fryzury,  jeśli  to  w 
ogóle  można  nazwać  fryzurami.  Licho  wie,  co  oni  tam  bez  niej  wyprawiają.  Ten 
ich  ojczulek  też  nieciekawy.  Nic  dziwnego,  że  dysk  jej  wypadł;  po  tylu  latach 
obsługiwania wszystkich tych darmozjadów! 

background image

– Może ona po prostu lubi czuć się potrzebna? 
–  Potrzebna?  Raczej  wykorzystywana.  Nieszczęsna  idiotka.  No,  ale  po 

laminektomii przynajmniej przez kilka dni nie będzie miała do nich głowy. 

Umilkła i Cassie pomyślała, że wygląda na zmartwioną. 
– A jak pani się czuje? – spytała cicho. 
Siostra Crusoe westchnęła. 
– Och, obolała, zmęczona bezczynnością. Nie jestem stworzona do leżenia i do 

roli posłusznej pacjentki. 

–  Może  dzięki temu  będzie pani  jeszcze  lepszą pielęgniarką –  uśmiechnęła  się 

Cassie.  –  To  pouczające  doświadczenie  znaleźć  się  po  drugiej  stronie.  Pamiętam, 
jak będąc jeszcze uczennicą spadłam ze schodów i złamałam rękę. Zadziwiające, o 
ileż bardziej boli własna ręka! 

Siostra Crusoe roześmiała się. 
– Jak to przyjemnie wreszcie z kimś porozmawiać! Mój zespół trochę się mnie 

boi, a pacjenci nie chcą się spoufalać, więc na ogół nikt się do mnie nie odzywa. Na 
szczęście niedługo odwiedziny. 

Zabrzmiało to tak smutno, że Cassie postanowiła częściej do niej zaglądać. 
– Mam prośbę – powiedziała w przypływie natchnienia. – Muszę ułożyć grafik 

dyżurów,  a  nie  znam  jeszcze  dobrze  personelu.  Nie  zechciałaby  mi  pani  pomóc, 
jeśli przyniosę tu wszystko co trzeba? 

– Z przyjemnością. – Siostra Crusoe aż się rozpromieniła. – Ale teraz zajrzyj do 

pani Truman. Ona potrzebuje cię bardziej niż ja. 

Rzeczywiście,  pani  Truman  potrzebowała  Cassie.  A  potem,  ledwo  zdążyła 

zanieść  Sheili  Crusoe  papiery,  musiała  się  zająć  panem  Jonesem.  Potem  znowu 
pani Truman wróciła z bloku operacyjnego... 

Gdy wreszcie udało jej się dotrzeć do pokoju siostry Crusoe, grafik był ułożony. 
– Och, pani to zrobiła! Mam nadzieję, że goście nie poczuli się urażeni? 
Siostra  Crusoe  uciekła  spojrzeniem  w  bok,  a  po  chwili  przywołała  na  twarz 

wymuszony uśmiech. 

–  Dzisiaj  nie  mogli  przyjść.  Nie  ma  zmartwienia.  Pewnie  są  bardzo  zajęci. 

Teraz wszyscy są wiecznie zajęci. 

Cassie mruknęła coś niewyraźnie i zatroskana wróciła do dyżurki. 
– Masz kłopoty? – Na sąsiednie krzesło opadła uśmiechnięta Sue Bannister. 
– Och... właściwie nic takiego. – Cassie westchnęła. – Chodzi o siostrę Crusoe. 

Jest taka samotna i smutna. Nikt do niej nie przyszedł. 

–  Hmm...  i  w  weekend  też  nikogo  nie  było.  Nic  dziwnego.  Nie  ma 

background image

najłatwiejszego  usposobienia.  Okropna  zrzęda.  Pracować  z  nią  to  prawie  jak  z 
ajatollahem Chomeinim. Nie zazdroszczę ci. Stale pod jej okiem. 

– Jak dotąd jest w porządku – odparła Cassie niepewnie. 
–  Miałaś  szczęście  –  prychnęła  Sue.  –  Oby  tylko  jej  nie  przeszło.  No,  muszę 

lecieć. Do jutra! 

Pomachała  jej  wesoło  i  zniknęła  w  drzwiach.  Cassie  została,  żując  koniec 

ołówka i zastanawiając się, w co się wplątała. 

 
Nick  przyszedł  późno.  Gdy  w  końcu  zapukał  do  drzwi,  Cassie  pieniła  się  ze 

złości. 

i  Najpierw,  przekonana,  że  chce  jej  powiedzieć,  iż  jest  żonaty  i  między  nimi 

wszystko skończone, usiadła i czekała jak baranek ofiarny. 

Gdy  minęła siódma, zaczęła się złościć, a  za kwadrans ósma, kiedy to  właśnie 

się zjawił, dyszała wściekłością. 

– O, jesteś – zauważyła sarkastycznie. 
– Przepraszam – powiedział znużonym głosem. 
– Lepiej późno niż wcale. Chciałeś ze mną o czymś porozmawiać. 
Westchnął i potrząsnął głową. 
–  Posłuchaj,  dzisiaj  niestety  nic  z  tego.  Mamy  młodego  mężczyznę,  którego 

ciężarówka  prawie  przecięła  na  pół.  Jest  w  potwornym  stanie.  Teraz  zajmują  się 
nim  chirurdzy  ogólni,  a  potem  będę  musiał  zobaczyć,  co  się  da  zrobić  z  jego 
miednicą i kośćmi udowymi. Jeśli oczywiście dożyje. Nie mam pojęcia, ile to może 
potrwać. 

– Kto z tobą pracuje? 
– Bóg raczy wiedzieć. Jakaś Alice. Dlaczego pytasz? 
Spojrzała mu w oczy. Jej gniew się ulotnił. 
–  Chcesz,  żebym  poszła  do  tego  zabiegu?  Alice  jest  dobra,  ale  gdybyś  wolał 

pracować ze mną... 

–  Naprawdę  mogłabyś  to  zrobić?  Nigdy  nie  pracowałem  z  tą  dziewczyną,  a 

mając ciebie u boku czułbym się znacznie pewniej. To będzie i tak bardzo trudne. 

Mimo  wyczerpania, Cassie, prawdziwa profesjonalistka, nie mogła zawieść go 

w takiej sytuacji. – Idę. 

 
Ten  młody  człowiek  był  rzeczywiście  w  okropnym  stanie.  Gdy  weszli  do  sali 

operacyjnej,  leżał  na  stole.  Ramiona  i  stopy  okrywały zielone serwety.  Reszta, od 
klatki piersiowej po łydki, była doprawdy trudna do rozpoznania. 

background image

–  Co  stwierdziłeś?  –  zwrócił  się  Nick  do  Teda,  młodego  konsultanta 

chirurgicznego, z którym już kiedyś pracował. 

Ted westchnął. 
–  Może  raczej  powiem,  czego  nie  stwierdziłem.  Śledziona  i  wątroba  jakimś 

cudem  całe.  Lewa  nerka  stłuczona,  ale  cała,  prawa  zupełnie  w  porządku.  To  by 
było wszystko. 

Nick skrzywił się. 
– Ukrwienie kończyn? 
– Hmm. Lewa tętnica udowa poszła. Trzeba będzie poprosić naczyniowca, żeby 

położył  przeszczep.  No  i  mam  nadzieję,  że  chłopak  ma  już  tyle  dzieci,  ile  chciał. 
Jeszcze  tylko  rozległe  pęknięcie  jelita  i  pęcherz  przecięty  równiutko  na  pół.  Poza 
tym nic mu nie jest. 

–  Miejmy  nadzieję,  że  pożyje  dostatecznie  długo,  żeby  docenić,  jakie  miał 

szczęście – rzekł zgryźliwie Nick i zwrócił się do Cassie: – Gotowa? 

– Jak zawsze – odparła cicho. 
Nick przyjrzał jej się uważnie znad maski. 
– Dobrze się czujesz? 
– Tak, tylko na chwilę mnie zemdliło. Niezbyt ładnie to wygląda, prawda? 
– Jak tylko załatam jelito, od razu będzie lepiej – wtrącił się Ted. – Nick, rzuć 

no  okiem  na  te  odłamki.  Miednica  pękła  wzdłuż  spojenia  łonowego  i  gałęzie  się 
rozeszły.  –  Wskazał  ostre  fragmenty  kości  sterczące  do  jamy  brzusznej.  –  Coś  z 
tym trzeba zrobić. 

– Ty już się za niego bierz. Ja zacznę od prawej kości udowej. Nie chcę ruszać 

lewej,  dopóki  przeszczep  nie  będzie  gotowy.  Może  będziemy  pracować  razem. 
Najpierw ty, po tobie ja, żeby oszczędzić mu jeszcze jednego cięcia. 

– Myślisz, że jedna blizna więcej zrobi mu jakąś różnicę? 
– Rzeczywiście, chyba nie. No więc do roboty. 
 
Trwało  to  przeraźliwie  długo.  Nick  i  Ted  pracowali  ramię  w  ramię  do  późnej 

nocy.  Przez  pewien  czas  towarzyszył  im  chirurg  naczyniowy,  który  przyszedł 
zoperować  tętnicę  udową,  a  po  nim  urolog,  który  zajął  się  pęcherzem.  Pęcherz 
postanowiono 

tymczasowo 

zdrenować. 

Nick 

ciągle 

mordował 

się 

rozkawałkowaną  miednicą.  Cassie  obserwowała  jego  skupienie,  zmęczenie,  nad 
którym panował żelazną wolą, zimną krew. Bolały ją nogi, plecy, ciągłe nudności 
odbierały jej siły, ale towarzyszyła mu przy każdej czynności, podawała narzędzia, 
zanim zdążył poprosić, odgadując instynktownie, czego będzie potrzebował. 

background image

Raz  czy  dwa,  gdy  anestezjologa  zaniepokoił  ogólny  stan  pacjenta,  musieli 

przerwać  zabieg  i  podczas  jednej  z  tych  przerw  Nick  przyjrzał  się  Cassie  spod 
zmarszczonych brwi. 

– W porządku? 
– Mhm. Jestem tylko zmęczona. Chyba mam niski poziom cukru we krwi. 
– Idź zjeść jakiś batonik – poradził, a jej żołądek zareagował odruchem buntu. 
Wydała  nieartykułowany  dźwięk  i  umknęła  do  łazienki.  Mary-Jo  nadeszła  tuż 

za  nią,  prychając  z  dezaprobatą.  Gdy  Cassie  wyprostowała  się,  przyjaciółka 
spojrzała jej prosto w oczy. 

– Kiedy? 
– Co kiedy? – Próbowała zyskać na czasie. 
– Och, daj spokój! – Mary-Jo wzniosła oczy w górę. 
Cassie westchnęła i oparła się o ścianę. 
–  Przepraszam.  Na  początku  października.  Boże,  ależ  podle  się  czuję.  Muszę 

coś zjeść, tylko nie wiem co. 

– Mam zwykłe herbatniki. Nie są słodkie. Spróbuj. 
Cassie wzięła herbatnik i powolutku obskubywała brzegi. Po chwili poczuła się 

lepiej. 

– Chcesz iść się położyć? Ja cię zastąpię. To już długo nie potrwa. 
– Nie. – Cassie potrząsnęła głową. – Zostanę. On mnie prosił. Zrobię to. 
– Czy on wie? – Mary-Jo przyglądała jej się badawczo. 
– Nie, jeszcze nie. Miałam mu dziś powiedzieć. 
–  Aha.  No,  jeśli  opinia  o  nim  jest  zasłużona,  to  powinien  sam  się  domyślić. 

Wystarczy na ciebie spojrzeć. 

Wróciły do sali. Jasne, niebieskie oczy Nicka śledziły wyraz jej twarzy. 
– Lepiej? 
Kiwnęła głową. Oby tylko Mary-Jo nie miała racji! 
– Dobrze, można kontynuować. 
Odetchnęła  z  ulgą  i  skupiła  całą  uwagę  na  chorym.  Wkrótce  skończyli.  Nick 

poszedł  z  pacjentem  do  sali  pooperacyjnej,  a  Cassie  powlokła  się  do  swojej 
„rezydencji”. Zdążyła się właśnie rozebrać i włożyć nocną koszulę, kiedy usłyszała 
pukanie do drzwi. 

Nick stał oparty o ścianę. Twarz miał pobrużdżoną, na policzkach cień zarostu, 

a oczy płonęły mu dziwnym blaskiem. 

– Bardzo jesteś zmęczona? – spytał cicho. 
–  Tak,  ale  wiem,  że  nie  zasnę.  Wejdziesz?  Wszedł  za  nią  i  ostrożnie  zamknął 

background image

drzwi. 

– Dzięki za pomoc. 
– Nie ma za co. 
– Biedaczysko. 
– W jakim jest stanie? 
Nick wzdychając potarł i tak zmierzwione włosy. 
– Ciągle jedną nogą po tamtej stronie. A właściwie i połową drugiej. A ty? Już 

dobrze? 

Uśmiechnęła się i skinęła głową. 
– Tak, w porządku. 
Rozmowa  się  urwała.  Nagle  Cassie  uprzytomniła  sobie,  że  oczy  Nicka  goreją 

pragnieniem. Gdzieś głęboko w niej także rozgorzał płomień. Wyciągnęła rękę. W 
kilka  sekund  później  leżeli  nadzy  na  łóżku,  spleceni,  złączeni  chciwymi  ustami. 
Nick podniósł głowę i zajrzał jej głęboko w oczy. 

– Tęskniłem za tobą. 
– Ja też za tobą tęskniłam. 
Drżał  cały,  a  gdy  w  nią  wszedł,  poczuła  łzy  pod  powiekami.  Tak  bardzo 

pragnęła  mu  o  wszystkim  powiedzieć,  ale  było  coś,  co  ją  powstrzymywało,  jakiś 
ważny powód, który wszechogarniające zmęczenie zatarło w jej pamięci. A potem 
wszystko  straciło  znaczenie,  wszystko, prócz ciężaru jego  ciała, żaru  ust, czułości 
twardych rąk. Namiętność rosła. Cassie zaczął wciągać jakiś szaleńczy  wir.  Nagle 
Nick zesztywniał i wygiął się w łuk, a twarz mu stężała. 

A  gdy  tylko  i  w  niej  ucichła  burza,  przemówił  opornymi  wargami, 

schrypniętym głosem, jakby ktoś wyrywał z niego te słowa: 

– Kocham cię, Cassie... 
Łzy trysnęły jej z oczu. 
– Och, Nick, ja też cię kocham. Och, najdroższy... 
Uścisnął  ją  konwulsyjnie,  a  gdy  ją  całował,  zauważyła,  że  i  jego  policzki  są 

mokre. Sama już nie wiedziała, czyje to łzy... 

Ułożył się na boku, przytulił ją do siebie, a w sekundę potem już spał. 
Cassie  leżała  wpatrzona  w  sufit.  Przypomniała  sobie,  dlaczego  nie  mogła 

powiedzieć mu o dziecku. 

On jest żonaty i właśnie tego wieczoru zamierzał jej to wyznać. 
Tuż przed świtem kompletnie wyczerpana zapadła w sen, a gdy się przebudziła, 

Nicka nie było. Za czajnik zatknięta była kartka papieru, a na niej jedno zdanie: 

„Kocham cię. N. „ 

background image

Nie  mogła  powstrzymać  łez.  Przycisnęła  liścik  do  brzucha,  nisko,  tam  gdzie 

spoczywało ich dziecko, i zapłakała nad swoim szaleństwem. 

–  Mamy  kłopoty  z  panią  Truman –  mówiła  pielęgniarka schodząca z nocnego 

dyżuru  podczas  odprawy  o  ósmej  trzydzieści.  –  Nie  toleruje  żadnych  opiatów  i 
wymiotuje po narkozie. Ma też silne bóle. Doktor Davidson wzywał anestezjologa 
na konsultację, ale w tej chwili niewiele da się zrobić. 

– Może dać jej coś z kodeiną? – podsunęła Cassie. 
–  Może, pytanie tylko, czy zdoła ją  utrzymać  w  żołądku.  Nie  może dostać  nic 

doustnie, dopóki wymioty nie ustąpią. 

– Nie dostaje leków przeciwwymiotnych? 
–  Bez  efektu.  No  i  jest  jeszcze  problem  zaparcia.  Biedactwo,  za  parę  dni 

poczuje się znacznie lepiej, ale na razie możemy jej zaoferować czopki, laktulozę i 
wsparcie psychiczne. 

Cassie uśmiechnęła się. 
– A jak pozostali? 
Pan Jones po wszczepieniu protezy stawu  biodrowego czuł się znacznie  lepiej, 

szczęśliwy,  że  ma  to  już  za  sobą.  Ból  też  się  zmniejszył.  Siostra  Crusoe  –  bez 
zmian. Znudzona, obolała, opuszczona. 

Po  porannym  obchodzie  Cassie  wpadła  do  niej  na  pogawędkę.  Wzięła  sobie 

filiżankę gorącej wody i kilka biskwitów do poskubania. 

– Jak sobie radzisz? 
–  Chyba  nieźle  –  uśmiechnęła  się  Cassie.  –  Przypuszczam,  że  odkryje  pani 

mnóstwo  rzeczy,  których  nie  zrobiłam,  ale  nikt  nie  umarł  z  zaniedbania,  a  to  już 
coś. 

Siostra Crusoe odpowiedziała uśmiechem, aczkolwiek dość ponurym. 
– A co mówi personel o starej czarownicy? Wyobrażam sobie, jak się cieszą, że 

choć na trochę mają mnie z głowy. 

Uśmiech Cassie przybladł. 
– Właściwie... mmm... 
– No, wykrztuszę to, dziewczyno. Wiem, że utopiliby mnie w łyżce wody. 
– Nie. – Cassie potrząsnęła głową. – Uważają, że pani jest ostra, ale to dlatego, 

że pani dużo wymaga. I myślę, że zaczynają zdawać sobie sprawę, ile pani dla nich 
zrobiła. – To ostatnie było trochę naciągane, ale Cassie czuła się usprawiedliwiona 
troską o dobro pacjentki. 

Siostra Crusoe pokraśniała i uciekła spojrzeniem w bok. 
–  Tere-fere.  Nie  opowiadaj  bajek.  Mówią,  że  ciągle  się  czepiam.  –  Przyjrzała 

background image

się  swoim  dłoniom,  po  czym  znów  podniosła  oczy  na  Cassie.  –  Ciekawe,  czy 
jeszcze  kiedyś  będę  zdolna  do  pracy  na  oddziale?  Ortopedia  jest  ciężka.  Tyle 
dźwigania...  Przypuszczam,  że  dadzą  mi  jakieś  biurowe  zajęcie  w  przychodni  lub 
coś w tym rodzaju. 

Cassie  wyczuła  w  tych  słowach  lęk  i  w  głowie  zakiełkowało  jej  ziarno 

podejrzenia. 

– Od kiedy ma pani kłopoty z kręgosłupem? 
Kobieta rzuciła jej zimne spojrzenie. 
– Bystra jesteś, co? Od  lat. Stąd  to poganianie, pilnowanie i ujadanie na ludzi, 

stąd te góry papierkowej  roboty:  żebym  miała się czym zająć, skoro prawdziwym 
pielęgniarstwem już nie mogę. 

–  Nonsens.  Jestem  pewna,  że  można  bardzo  dużo  zdziałać  w  pielęgniarstwie 

bez forsownego dźwigania. 

–  Nie. –  Siostra Crusoe z  wolna  pokręciła  głową.  –  To nie  fair  w  stosunku do 

innych.  Chyba  powinnam  zrezygnować,  ale  gdy  się  nie  ma  na  świecie  nic  poza 
pracą, trudno się zdecydować na taki krok... 

Miękkie serce Cassie wyrywało się do niej. Sięgnęła po jej dłoń i uścisnęła. 
–  Może  to  wcale  nie  będzie  potrzebne.  Muszę  już  iść,  mam  mnóstwo  pracy. 

Proszę leżeć i odpoczywać. 

– A mam inne wyjście? 
Wymieniły  uśmiechy  i  Cassie,  głęboko  zamyślona,  wróciła  na  oddział,  gdzie 

czekało już nowe przyjęcie. 

–  Cieszę  się,  że  jesteś  ze  mną  –  powiedziała  do  Sue  Bannister.  –  Od  lat  nie 

pracowałam na ortopedii. 

– Zawsze do usług. Współczuję ci z powodu zamknięcia sali operacyjnej. 
– Mmm. – Cassie nie podjęła tematu, ale Sue nie dawała za wygraną. 
–  Brakuje  ci  tego,  prawda?  Słyszałam,  że  byłaś  tam  w  nocy,  od  ósmej  do 

trzeciej rano. A teraz tutaj. W końcu padniesz! Wyglądasz na wykończoną. 

– Jestem wykończona. Ale to jeden z wątków bogatej tkaniny życia. 
–  Ja  mogłabym  się  bez  niego  obejść  –  prychnęła  Sue.  –  Nigdy  nie  lubiłam 

szycia.  Ale  poważnie,  widać,  że  jesteś  zmęczona,  a  dzisiaj  jest  jeszcze  Jill.  Po 
lunchu mogłabyś iść się zdrzemnąć. 

–  Żeby  siostra  Crusoe  zobaczyła,  że  nie  daję  sobie  rady?  Nie  ma  mowy. 

Wszystko będzie w porządku. 

Tak  całkiem  w  porządku  nie  było,  ale  po  lunchu  żołądek  trochę  się  uciszył. 

Znalazła spokojną chwilę  i przysiadła  w  gabinecie  oddziałowej.  Że  też jest  ciągle 

background image

taka śpiąca... 

– Cassie? 
Podniosła głowę i zamrugała powiekami. 
– Nick! Przepraszam, chyba zasnęłam. 
Grzała się w cieple jego uśmiechu – dopóki sobie nie przypomniała. Jej ciałem 

wstrząsnął zimny dreszcz. 

– Wracam właśnie z OIOM-u, od Philipa Stephensona. Ma się zupełnie nieźle. 

Oczywiście jeszcze śpi, ale wydaje się już trochę silniejszy. Byli tam jego rodzice, 
rozmawiałem  z  nimi  i  dowiedziałem  się,  jak  to  się  stało.  Myślałem,  że  może 
będziesz ciekawa, no i oczywiście chciałem cię zobaczyć. 

Jego  chłopięcy  uśmiech  chwytał  ją  za  serce.  Ale  stłumiła  uczucia  i 

skoncentrowała się na jego słowach. 

– No więc, jak to się stało? 
Patrzył na nią przez chwilę. Westchnął. 
– Okazuje się, że dziecko, dziewczynka wybiegła zza barierki na jezdnię, akurat 

kiedy  nadjeżdżała  ciężarówka.  On  chciał  ją  złapać,  ale  mu  się  wymknęła,  więc 
przeskoczył  przez  barierkę,  chwycił  małą  i  odrzucił  do  matki,  właśnie  gdy 
ciężarówka  na  niego  najechała.  Kierowca  hamował,  ale  miał  za  mało  czasu.  Po 
prostu wgniótł go w tę barierkę. 

– Straszne. Czy to było jego dziecko? 
Nick potrząsnął głową. 
–  Nie,  on  nie  ma  żony  ani  dzieci,  ani  nic  takiego  w  perspektywie,  na  ile  się 

zorientowałem. Biedak. 

Pomyślałem  o  nas.  O  nocy.  Mike  Hooper  jest  optymistą  i  twierdzi,  że  on 

jeszcze  wróci  do  normalnego  życia,  ale  jeśli  nie?  Jeśli  nigdy  nie  będzie  mógł  się 
kochać? 

Na  wspomnienie  ekstazy  kradzionych  godzin  w  ramionach  Nicka  Cassie 

zaschło w gardle. Skuliła się i ciasno objęła ramionami. 

– Są w życiu większe sprawy niż seks. 
– Oczywiście. W naszej ostatniej nocy też było coś więcej. – Pogłaskał ją czule 

po policzku. – Kochanie, musimy porozmawiać. Mam ci tyle do powiedzenia... 

– Cassie, możesz mi pomóc rozdawać leki... ? Och, przepraszam. 
Jill  Taylor  stała  w  drzwiach,  najwyraźniej  targana  wewnętrzną  walką  między 

ciekawością a dobrym wychowaniem. Nick opuścił dłoń i mrugnął nieznacznie. 

– Wracaj do pracy. Do zobaczenia. 
Skinęła  głową  i  przeszła  obok niego.  Każdym  nerwem  odbierała bliskość  jego 

background image

silnego,  muskularnego  ciała,  teraz  osłoniętego  ubraniem.  Zarazem  miała 
świadomość, że bystre oczy Jill dostrzegły zdradziecki rumieniec, który wypełzł na 
jej policzki. 

Wspólnie z Jill roznosiła leki, a tymczasem Nick badał swoich pacjentów. Przy 

łóżku pani Truman spotkali się znowu. Nick delikatnie uścisnął dłoń chorej. 

– Jak się pani teraz czuje? – Och, tak boli... 
– A nudności? Zmniejszyły się trochę? 
– Tak, chyba tak, ale ten ból... 
– Dobrze. Siostro Blake, podajmy pani podwójny Tylex i zobaczymy. 
Wpisał  coś  do  karty,  uśmiechnął  się  do  pacjentki  i  zniknął.  Sprawdziwszy 

zlecenia  Cassie  stwierdziła,  że  dołożył  także  lek  uspokajający.  Podała  chorej 
tabletki  i  ruszyła  dalej,  do  młodej  dziewczyny  z  połamanymi  rękami.  Nie  minęło 
kilka minut, jak Nick ją tam odszukał. 

– Mogę cię prosić na słówko? 
– Naturalnie. – Odeszła od łóżka i zbliżyła się do niego. – Co takiego? 
– Dziś wieczorem... nie wiem jak ty, aleja mam straszny deficyt snu. Możemy 

porozmawiać jutro? Cassie zaśmiała się głucho. 

– Możemy spróbować. 
– Głowa do góry, niedługo weekend. 
– Masz dyżur. 
–  Tak,  ale  myślę,  że  uda  mi  się  wyrwać  na  trochę.  Słuchaj,  muszę  iść. 

Zobaczymy się jutro. 

I może wreszcie dotrzemy do sedna, pomyślała Cassie z goryczą. 
Ale  nie  było  im  to  pisane.  Następnego  ranka,  ledwo  Nick  zdążył  przyjść  na 

oddział i zaczął badać pacjentów, odezwał się sygnał wywoławczy. Przeprosiwszy 
podszedł do telefonu. 

– Davidson przy telefonie. Tak, dziękuję. – Rzeczowy ton w jego głosie ustąpił 

miejsca przerażeniu. – Jen? Co się stało? 

Cassie  spojrzała.  Krew  odpłynęła  mu  z  twarzy.  Stał  nieruchomo,  jak 

skamieniały, tylko zaciśnięte szczęki drgały. 

–  Kiedy?  Jak  to  nie  wiesz?  Co  z  ciebie  za  matka?  Przepraszam,  przepraszam, 

Jen,  nie  chciałem  tego  powiedzieć.  O  Boże!  Gdzie  on  jest?  Dobrze,  zaraz 
przyjeżdżam.  Powiedz  mu,  że  jadę,  powiedz,  że  go  kocham...  –  Głos  mu  się 
załamał, zacisnął usta, starając się opanować. 

Gdy  odłożył  słuchawkę,  w jego oczach była rozpacz.  Skierował na  Cassie  nie 

widzące spojrzenie. 

background image

– Mój syn... spadł z drzewa. Ma pękniętą czaszkę i nie wiadomo, czy mózg nie 

jest uszkodzony. 

Rozejrzał się bezradnie i znów spojrzał na Cassie. 
– Poszukasz Milesa? Ja muszę jechać... 
Złapała go, gdy biegł korytarzem w kierunku głównego wyjścia. 
– Nick, stój! 
– Nie mogę. Muszę być przy nim... 
Zrównała  się z nim  i chwyciła  go  za rękę. Zatrzymał  się.  Oczy  miał  dzikie,  w 

twarzy lęk. Nie może jechać w takim stanie. 

–  Nick,  uspokój  się.  Tak  nigdzie  nie  pojedziesz  –  przemówiła  stanowczo.  – 

Idziemy  do  ciebie,  zrobię  ci  kawy,  a  ty  się  spakujesz.  Będziesz  musiał  przecież 
zostać tam kilka dni. 

Zaciągnęła go do jego pokoju, pchnęła w stronę szafy i nastawiła wodę. 
– Pakuj się – rozkazała. 
Kiwnął  głową.  Zaczął  wyciągać  rzeczy  i  upychać  je  w  torbie.  Potem  jednym 

haustem wypił parującą kawę i wstawił kubek do zlewu. Zwrócił się do niej. 

– Cassie, ja... 
– Idź już. 
Uścisnął ją szybko i wyszedł. Opadła na brzeg łóżka i bezmyślnie wpatrzyła się 

w ścianę. 

A więc miała rację. Jest żonaty. 
Ta świadomość przyniosła jej jakby odrobinę ulgi. 
 

background image

Rozdział 6 

 
Nick  nie  pamiętał,  jak  dojechał  na  miejsce.  Pierwsze,  co  dotarło  do  jego 

świadomości,  to  widok  synka,  którego  bladość  podkreślał  granatowy  siniec  w 
okolicy  skroniowej  i  cień  rzęs  na  prawie  białych  policzkach.  Jennifer  i  Andrew 
czuwali przy nim. Wstali, by przywitać się z Nickiem. 

– Co z nim? 
Jennifer bezradnie rozłożyła ręce. 
–  Śpi.  Pęknięcie czaszki jest pewne, ale czekamy  jeszcze  na  wynik  tomografii 

komputerowej, czy nie ma krwawienia. Boże, to wszystko moja wina... 

Po  jej  twarzy  potoczyły  się  grube  łzy.  Andrew  uspokajającym  gestem  położył 

jej rękę na ramieniu. 

–  Bzdury.  Jeśli  ktoś  tu  zawinił,  to  ja.  Ja  go  zachęcałem,  żeby  obserwował  te 

przeklęte borsuki. Powinienem był zauważyć, że dostał obsesji na ich punkcie. 

Nick spojrzał w pełne łez oczy Jennifer. 
–  Nie  mam  prawa  krytykować  was.  Prawdziwym  winowajcą  jestem  ja. 

Powinienem  być  przy  nim,  a  tymczasem  nawet  nie  mieszkam  w  tym  samym 
mieście... 

Jennifer  bez  słowa  objęła  go  i  uściskała.  Ponad  jej  głową  Nick  napotkał 

współczujące oczy Andrew. 

– Wkrótce dowiemy się czegoś więcej. Czekamy też na neurologa. 
– Jakie jest wstępne rozpoznanie? 
–  Nie  wiem.  Może  po  prostu  silny  wstrząs  mózgu,  ale  był  bardzo  senny  i 

oszołomiony.  Poza  tym  hipotermia.  Tylko  Bóg  raczy  wiedzieć,  jak  długo 
przebywał na dworze. Może całą noc? Na szczęście nie była bardzo zimna. 

W tej chwili nadszedł neurolog. Poprosił ich do gabinetu oddziałowej. 
–  Mamy  wyniki.  Są  dobre.  Nie  ma  śladu  krwiaka  nadoponowego,  a  tego  się 

najbardziej obawialiśmy. Kość skroniowa jest pęknięta, toteż trzeba było brać pod 
uwagę  uszkodzenie  tętnicy,  ale  do  tego  na  szczęście  nie  doszło.  Koniec  końców 
miał chłopak szczęście. 

–  Więc  dlaczego  jest  taki  senny  i  zdezorientowany?  –  Nick  zachrypł  ze 

zdenerwowania. 

–  Ale  daje  się  dobudzić.  Proszę  pamiętać,  że  całą  noc  siedział  na  drzewie, 

czekając  na  borsuki.  Jest  po  prostu  bardzo  zmęczony.  A  poza  tym  zmarzł.  To 
wystarczy,  żeby  sprawiał  wrażenie  półprzytomnego.  Będziemy  go  jeszcze 

background image

obserwować, ale jesteśmy przekonani, że uraz mózgu można wykluczyć. 

Dało się słyszeć pukanie i w drzwiach ukazała się głowa pielęgniarki. 
– Przepraszam, chciałam tylko powiedzieć, że chłopiec się obudził. 
Wszyscy troje rzucili się do drzwi, ale neurolog ich zatrzymał. 
– Bardzo proszę, najpierw tylko matka. 
Drzwi się zamknęły. Nick odwrócił się i walnął pięścią w ścianę. 
– Za chwilę wejdziesz – powiedział łagodnie Andrew. 
– Muszę go zobaczyć... 
– Wiem. Proszę, napij się kawy. Dają tu zupełnie przyzwoitą. 
Nick wziął ofiarowany kubek i zrezygnowany usiadł na krześle. 
– Nie mogę pozbyć się myśli, że gdybym był przy nim... 
– Przestań szukać winnych. My też mieliśmy taki odruch, ale prawda jest taka, 

że to Tim powinien był mieć więcej rozumu. Po prostu zrobił głupstwo. 

– Taak... – Nick bezmyślnie kręcił kubkiem i wpatrywał się w resztki kawy na 

dnie. – A więc co dalej? 

–  Ty  mnie  pytasz?  –  zaśmiał  się  dobrotliwie  Andrew.  –  Przecież  jesteś 

lekarzem. 

– Nie teraz. Teraz jestem tylko ojcem. 
Na twarzy Andrew odmalował się wyraz bólu i Nick się zawstydził. 
–  Przepraszam,  to  był cios poniżej pasa.  Wiem,  że  traktujesz  go jak  własnego 

syna. 

– Ale jednak on nie jest moim synem i to nie jest bez znaczenia. 
– Więc? 
– Więc przynajmniej jeszcze dobę zostanie na obserwacji, a potem go wypiszą. 

Przypuszczam,  że  będzie  miał  kilka  tygodni  zwolnienia  ze  szkoły,  ale  powinien 
szybko wrócić do formy. Może mieć najwyżej przemijającą amnezję. Zobaczymy. 

W tej chwili wszedł szeroko uśmiechnięty neurolog. 
– Wszystko będzie dobrze. Chłopiec jest co prawda obolały i ma nudności, poza 

tym  trochę  oszołomiony  i  niewiele  pamięta,  ale  na  tyle  świadomy,  że  wie,  jacy 
jesteście na niego źli. 

– Źli? I to jeszcze jak! – zaśmiał się Andrew. – Możemy już wejść? 
– Pyta o ojca. To, zdaje się, pan? – neurolog zwrócił się do Nicka, a on poczuł, 

że jego dusza, przed chwilą jeszcze zimna i martwa, zaczyna wracać do życia. 

– Tak, ja. Dziękuję. 
Wszedł i powoli zbliżył się do łóżka syna. Z kredowobiałej twarzy spojrzały na 

niego wielkie oczy barwy spłukanego deszczem nieba. 

background image

– Cześć, tato – zabrzmiał cieniutki głosik. 
Nick  stłumił  gwałtowne  pragnienie,  by  porwać  go  w  objęcia  i  zmiażdżyć  w 

uścisku. 

– Cześć, mały. Co to za spadanie z drzew, co? 
– Chciałem podejrzeć borsuki. Musiałem zasnąć. Głupio, nie? 
– Troszeczkę. Zraniłeś się jeszcze gdzieś? Tim potrząsnął głową i skrzywił się. 
– Nie ruszaj głową. Pewnie pęka z bólu. Przysiadł na brzegu łóżka, pochylił się 

i złożył na policzku Tima delikatny pocałunek. 

– Biedactwo. Ale wkrótce będziesz jak nowy. 
– Mama też tak mówi. 
– Zmartwiłeś ją. Wszystkich nas zmartwiłeś. 
– Wiem. Przepraszam – szepnął chłopiec. Nick delikatnie uścisnął jego palce. 
– Już się tym nie martw. Odpoczywaj i zdrowiej. 
Powieki  dziecka  opadły.  Nick  wstał  i,  nieco  skrępowany,  uśmiechnął  się  do 

Jennifer. 

– Zostawię was na chwilę samych. Przydałby mi się łyk świeżego powietrza. 
Poszedł na parking, wsunął się do samochodu i pojechał przed siebie, w otwartą 

przestrzeń.  Tam,  samotny,  z  dala  od  ciekawych  spojrzeń,  oparł  głowę  na 
kierownicy i z ulgą zapłakał. 

 
Wieczorem Tim poczuł się lepiej. Był jeszcze senny, ale kiedy nie spał, zdawał 

się  bardziej  ożywiony  i  nudności  też  się  zmniejszyły.  Za  to  Jennifer  była  blada  i 
wyczerpana. 

– Jedź do domu – zaproponował Nick. – Ja zostanę z Timem na noc, bo niestety 

jutro muszę wracać. 

– Musisz? Będzie mu ciebie brakowało. 
– Nie chcę. – Nick przymknął oczy. – Tysiąc razy wolałbym zostać, ale mamy 

w  tej  chwili  trudności  kadrowe.  Jeśli  mnie  nie  będzie,  nie  będzie  komu  zrobić 
planowych zabiegów. Ale mogę tu być do wpół do siódmej rano. 

–  Naprawdę  mógłbyś  zostać?  Tak  bym się chciała  wyspać.  Czuję się zupełnie 

wypompowana. 

–  To  widać.  –  Nick  przyjrzał  się  jej  krytycznie.  –  Tak  mizernie  wyglądałaś 

tylko wtedy, kiedy byłaś w ciąży z Timem. 

Roześmiała się nerwowo i uciekła spojrzeniem. 
– Właśnie miałam ci powiedzieć, ale nie wiedziałam jak zacząć... 
Gdy znaczenie tych słów dotarło do Nicka, zalała go fala czułości. Ujął jej dłoń 

background image

i podniósł do ust. 

–  Wspaniale.  Zawsze  przecież  chciałaś  mieć  więcej  dzieci.  A  Andrew  będzie 

cudownym ojcem. 

– Bałam się, żeby ci nie zrobić przykrości – powiedziała z ulgą. 
– Nie zrobiłaś. Zazdroszczę wam, ale to co innego. – Uśmiechnął się gorzko. – 

Zabawne, jak człowiek zaczyna sobie cenić to, co stracił, prawda? Patrzę teraz na 
Tima  i zastanawiam  się, dlaczego spędzałem z  nim  przedtem  tak  mało  czasu. –  Z 
żalem  spojrzał  na  twarz  śpiącego  synka.  –  Przecież  nie  dlatego,  że  go  nie 
kochałem. Po prostu nie byłem jeszcze gotowy. 

– A teraz jesteś? 
– Tak, tak mi się wydaje. Właściwie ja też miałem zamiar coś ci powiedzieć. 
– Spotkałeś kogoś? 
–  Mam  nadzieję  –  przytaknął.  –  Jeśli  zechce  ze  mną  jeszcze  rozmawiać. 

Próbowałem znaleźć odpowiedni moment, żeby jej powiedzieć o Timie, ale zanim 
zdążyłem  to  zrobić,  ty  zadzwoniłaś,  a  ona  akurat  była  przy  tym.  Mam  się  teraz  z 
czego tłumaczyć. 

–  Jestem  pewna,  że  sobie  poradzisz  –  zaśmiała  się  Jennifer.  –  Zawsze  miałeś 

dar przekonywania. 

Ale Nick jej nie zawtórował. Gdzieś w głębi duszy czaiło się złe przeczucie. 
– Obyś miała rację. Teraz już za późno, żeby powiedzieć jej to w inny sposób. 
– Zadzwoń do niej. 
–  Nie.  –  Pokręcił  głową.  –  Muszę  porozmawiać  z  nią  osobiście.  Tak  będzie 

lepiej. W końcu trudno, żebym jej się oświadczał przez telefon, prawda? 

 
Telefon  nie  dzwonił  przez  cały  wieczór,  toteż  gdy  Cassie  o  ósmej  następnego 

ranka  wkroczyła  na  oddział,  była  zaskoczona,  zobaczywszy  tam  Nicka. 
Zaskoczona, zszokowana i niezdolna zapanować nad sercem, które aż podskoczyło 
z radości. 

–  Cassie  –  przemówił  ciepłym  tonem,  przerwawszy  rozmowę  z  kolegami  i 

ruszył prosto do niej. – Kochanie, ja... 

Obronnym gestem wyrzuciła przed siebie rękę. 
–  Nie.  –  Cofnęła  się,  chcąc  zachować  dystans,  także  uczuciowy.  –  Jak  się 

czuje... twój syn? 

– Będzie zdrów. Cassie, ja muszę z tobą porozmawiać. 
Zmusiła się, żeby spojrzeć mu w oczy. 
– Nie tutaj, nie teraz. Wieczorem. O siódmej? 

background image

Skinął głową i wrócił do przerwanej rozmowy. 
Cassie zajęła się odprawą. 
Dzień toczył się wolnym rytmem, ale wreszcie nadszedł wieczór, a wraz z nim 

do  drzwi  Cassie  zapukał  Nick.  Otworzyła  mu  i  odwróciła  się.  Wszedł  i  sam 
zamknął je za sobą. Dłuższą chwilę milczał i wpatrywał się w nią oczami bardziej 
niż  kiedykolwiek  niebieskimi.  Malowała  się  w  nich  uczciwość:  taka  sama,  jaką 
widziała kiedyś w oczach Simona. Boże, czy ona nigdy się niczego nie nauczy? 

–  Przepraszam,  Cassie  –  zaczął  w  końcu.  –  Powinienem  był  ci  powiedzieć 

wcześniej. 

–  Wcześniej?  Powiedziałabym,  że  dużo  wcześniej.  Na  przykład  zanim  do 

czegokolwiek między nami doszło. A ty utwierdzałeś mnie w przekonaniu, że mnie 
kochasz... 

– Ależ kocham cię! 
– O, tak – szydziła. – I sądzisz, że ja w to uwierzę? Skąd mam wiedzieć, że to 

nie jest następne kłamstwo? 

– Ja nie kłamałem. – Zacisnął szczęki. 
– Nie? „Jadę do rodziców”. To nie było kłamstwo? 
– Cassie, pozwól mi wyjaśnić... 
– Wyjaśnić? Co wyjaśnić? Że masz syna, o którym nie uznałeś za stosowne mi 

napomknąć, żonę, której istnieniu zaprzeczałeś? Nie wyobrażam sobie, jak można 
to wyjaśnić! 

Odwróciła się do niego tyłem, ale złapał ją za ramię i szarpnął ku sobie. 
– Do jasnej cholery, wysłuchajże mnie, kobieto! 
– Nie chcę. Niedobrze mi się robi na twój widok. Jesteś kłamcą, oszustem. Idź 

do diabła razem z twoimi sekretami! 

– I kto tu mówi o sekretach? A co powiesz o Simonie Reevie? 
Krew odpłynęła jej z twarzy. 
– Kto ci powiedział o Simonie? – wyszeptała. 
– Nieważne. Czy to prawda? 
Tak zimnego głosu jeszcze u niego nie słyszała. Wstrząsnął nią dreszcz. 
– Tak, to prawda – przyznała ledwo słyszalnie. 
Cofnął się ze stężałą twarzą. 
–  Ty  dziwko  –  syknął.  –  I  pomyśleć,  że  ja  ci  ufałem!  Jesteś  taka  sama  jak 

wszystkie! 

Oczy jej zapłonęły. 
–  W  takim  razie  jesteśmy  kwita,  prawda?  Bo  ja  także  ci  ufałam,  ale  teraz 

background image

koniec! Wynoś się! 

Drzwi zamknęły się, jeszcze zanim przebrzmiało echo tych słów. 
 
Następnego  dnia  miała  na  oddziale  mnóstwo  pracy.  Unikała  Nicka,  a  on 

bynajmniej jej tego nie utrudniał. Raz czy dwa napotkała jego wzrok. Malowała się 
w  nim  pogarda.  A  więc  nie  zależy  mu  na  niej,  okłamywał  ją.  Dobrze,  że  to  już 
koniec. 

W  pracy  była  ciągle  zajęta,  ale  w  weekend  miała  dość  czasu  na  myślenie. 

Wciąż  od  początku  analizowała  ich  związek.  Szukała  jakiegoś  wytłumaczenia, 
usprawiedliwienia dla jego postępowania, ale niczego takiego nie znalazła. 

W  poniedziałek  rano,  gdy  weszła  do  gabinetu  oddziałowej,  zastała  go  przy 

telefonie. 

– Jak tam poranne nudności, Jen? – pytał. 
Cassie, zmrożona, zamarła w drzwiach. 
Zaśmiał się ciepło, najwyraźniej w odpowiedzi swojej rozmówczyni, lecz nagle, 

odwróciwszy  się,  zobaczył  Cassie  i  uśmiech  zniknął  z  jego  twarzy.  Szybko 
zakończył rozmowę i odłożył słuchawkę. 

– Przepraszam. Czy nie przeszkadzam? 
– Czuj się jak u siebie – odparła lodowato. 
– Chciałem z tobą porozmawiać. 
– Nie mam ci nic do powiedzenia. 
–  Ale  ja  mam,  więc  bądź  łaskawa  zamknąć  się  i  wysłuchać!  Chodzi  o Philipa 

Stephensona. 

Zmarszczyła  brwi.  Nie  mogła  oderwać  myśli  od  tej  uwagi  o  porannych 

nudnościach. Jennifer też? Nieźle mu idzie, pomyślała ogarnięta histerią. 

– Kogo? 
–  Stephensona,  tego  chłopaka,  któremu  ciężarówka  zaparkowała  na  miednicy. 

Dziś przechodzi z OIOM-u na oddział i chcę ci powiedzieć, co z nim trzeba robić. 

Cassie zapiekły policzki. 
– Przepraszam – mruknęła. – Mów. 
– Ciągle jeszcze ma silne bóle. Pielęgnacja jest skomplikowana, bo to musi być 

sprytna  kombinacja  unieruchomienia  z  poruszaniem  tym,  co  może  się  poruszać. 
Nie  można  zmieniać  jego  pozycji,  ale  gimnastyka  oddechowa  i  kończyn  dolnych 
zmniejsza zagrożenie zakrzepicą. To oczywiście największe niebezpieczeństwo. 

– Dostaje heparynę? 
–  Tak.  I  trzeba  ściśle  przestrzegać  zasad  antyseptyki.  Nie  daj  Boże  teraz 

background image

infekcji. Prawdę mówiąc nie zazdroszczę ci tego zadania, ale on  i tak jest dobrym 
pacjentem.  Nie  użala  się,  choć  na  pewno  trudno  mu  wytrzymać  taki  ból.  Bardzo 
dzielnie  znosi  wszystkie  zabiegi.  Ja  na  jego  miejscu  nie  zdobyłbym  się  na  tyle 
cierpliwości. 

Nie wątpię, pomyślała Cassie, bynajmniej nie rozbawiona. 
– Kiedy go przenosicie? 
–  Niedługo.  Powinien  być  w  pojedynczym  pokoju  i  pod  wzmożonym 

nadzorem. To nie znaczy, że trzeba bezustannie nad nim stać, ale po prostu mieć go 
na oku ze względu na ryzyko zatoru. 

– Myślę, że to się da zrobić. A co mówi urolog? 
–  Na  razie  zostawił  mu  jeszcze  cewnik  nadłonowy,  ale  w  tym  tygodniu  chce 

operować  i spróbować zrekonstruować cewkę. Czekamy, aż zmniejszy się obrzęk. 
Zresztą sądzę, że Mike tu przyjdzie i sam ci powie, co  i jak. Trzeba ciągle płukać 
pęcherz, no i od czasu do czasu skrzep zatyka cewnik, ale i tak jest lepiej, niż się 
spodziewaliśmy. Mike jest dobrej myśli. 

Cassie  pomyślała  o  sponiewieranym  ciele,  nad  którym  pracowali  całą  noc. 

Dziwne, że w ogóle przeżył. A to, że powoli zdrowieje, to już istny cud. 

– W porządku, przygotujemy pokój – powiedziała. 
Nick tylko kiwnął głową i zostawił ją samą. 
Dzięki przyjściu Philipa będzie  miała  jeszcze mniej czasu na rozpamiętywanie 

swojego  nieszczęścia.  Bo  była  nieszczęśliwa,  głęboko,  nie  do  zniesienia,  i  ciągle 
jeszcze bardzo zakochana. 

Philipa  przywieziono  w  godzinę  później.  Cassie  zaskoczyła  jego  spokojna 

determinacja  i  odwaga.  Niewiele  spał,  ale  najwyraźniej  nie  miał  także  ochoty  na 
rozmowę. Po prostu cicho leżał. 

Mamy ze sobą coś wspólnego, pomyślała. On też cierpi w milczeniu. 
Wkrótce  zjawił  się  Mike  Hooper,  urolog.  Wyjaśnił,  jak  trzeba  przepłukiwać 

pęcherz  i  jak  ważna  jest  w  tym  przypadku  aseptyka  oraz  dokładne  prowadzenie 
bilansu płynów. 

–  Jeśli  coś  przeoczycie  i  skrzep  zatka  cewnik,  a  ktoś  akurat  zabierze  się  za 

płukanie pęcherza  i napełni  go płynem,  moja  dobra  robota pójdzie  na  marne, a ja 
będę co najmniej rozczarowany waszymi umiejętnościami. 

Cassie odwzajemniła uśmiech. 
– W takim razie muszę się naprawdę postarać. 
– Poradzisz sobie. Jesteś cholernie dobrą instrumentariuszką, więc ufam, że nie 

dobijesz go teraz fatalną pielęgnacją. A tak na marginesie: on nie wie wszystkiego 

background image

na  temat  swoich  obrażeń,  więc  z  ewentualnymi  pytaniami  odsyłaj  go  do  mnie, 
dobrze? Wprawdzie jeszcze o nic nie pytał, ale w końcu to zrobi, a urazy, których 
doznał,  mogą  mieć  wpływ  na  sferę  seksualną.  Wszystko  oczywiście  zależy  od 
rozmiaru uszkodzeń nerwów i od regeneracji. Jak dotąd jestem dobrej myśli. 

–  Nie  sądzę,  żeby  w  tej  chwili  to  było  dla  niego  najważniejsze.  –  Cassie 

uśmiechnęła się blado. 

– Pewnie masz rację, ale gdy zobaczy przy sobie ładną dziewczynę, może stać 

się  ważne.  Musimy  uważać,  czy  nie  ma  objawów  depresji,  bo  bez  względu  na 
rezultat czeka go długa i trudna droga. 

Przez resztę poranka Cassie czytała historię choroby i sprawdzała sprzęt wokół 

łóżka. Phil, pogrążony w stoickim milczeniu, wpatrywał się w ścianę. Od czasu do 
czasu  zagadywała  do  niego,  ale  rozmowa  go  męczyła  i  chyba  wolał  leżeć 
spokojnie.  Przyszedł  fizjoterapeuta,  poćwiczył  z  nim  bierne  ruchy  rąk  i  nóg, 
oklepał  klatkę  piersiową  i  zalecił  ćwiczenia  oddechowe  co  pół  godziny.  Po 
południu w drzwiach stanęła niepewnie młoda kobieta z kwiatami. 

– Czym mogę służyć? – spytała Cassie. 
– Mmm... czy to jest pan Philip Stephenson? 
– Tak. Pani jest jego krewną? 
– Nie, nie. On... uratował moją córkę i chciałam mu podziękować. Do tej pory 

nie  mogłam  go odwiedzić,  bo  był  w zbyt  ciężkim  stanie. Powiedziano  mi, że jest 
już  na  oddziale,  ale  nie  sądzę,  żeby  zechciał  mnie  widzieć.  Proszę  mu  to  dać  i 
powiedzieć... że... 

Urwała zdenerwowana. Cassie uścisnęła jej rękę. 
–  Chwileczkę, spytam  go.  Bardzo  się  nudzi,  może odwiedziny  go ucieszą. Jak 

się pani nazywa? 

– Linzi. Linzi Wadę. 
Cassie wsunęła się do pokoju i podeszła do łóżka. 
–  Phil?  Przyszła  do  ciebie  pewna  młoda  kobieta:  Linzi  Wade.  To  jej  dziecku 

uratowałeś życie. Chyba chciała ci podziękować. 

Roześmiał się gorzko. 
–  O  Boże,  przecież  to  bez  sensu.  Za  co  ona  mi  chce  dziękować?  To  był  po 

prostu odruch, każdy by zrobił to samo. 

– Wcale nie. Większość ludzi wrosłaby w ziemię. Ty nie. 
–  Tak,  i  oto  skutki!  –  zaśmiał  się  znowu.  –  Mam  nauczkę,  żeby  nie  udawać 

bohatera. 

Cassie ścisnęła go za rękę. 

background image

– Mów co chcesz, a ja i tak uważam, że byłeś bardzo dzielny. 
Poczerwieniał i odwrócił wzrok. 
– Musiałem. Nie mogłem dopuścić, żeby ten dzieciak... 
– Nie mogłeś. Więc jak, wpuścić ją? 
Odetchnął głęboko i skinął głową. 
– Dobrze, ale tylko na chwilę. I... siostro? 
– Tak? 
– Proszę tu zostać. Na wypadek, gdyby to się okazało zbyt trudne. 
– Oczywiście. 
Ale nie okazało się. Linzi ze wszystkich sił starała się panować nad sobą, choć 

nie  zdołała  ukryć, że stan Philipa ją  zaszokował. To z  kolei zestresowało  Philipa. 
Wizyta trwała tylko kilka minut. Wychodząc Linzi odwróciła się w drzwiach. 

– Czy  mogę jeszcze przyjść? Może później,  w tygodniu? Może mogłabym coś 

przynieść? 

Na jego twarzy pojawił się przelotny uśmiech. 
– Tak. Może. – Powieki mu opadły. Cassie wyprowadziła gościa. 
– Jest zmęczony. Musi dużo wypoczywać. 
– Czy będzie chodził? 
Cassie  pomyślała  o  poszarpanym  ciele,  które  Nick  tak  długo  składał,  i  o 

odwadze Phila. 

– Chyba tak. Kiedyś. 
Linzi pokiwała głową. 
–  Przyjdę  w  piątek.  To  jest  mój  numer  telefonu.  Gdyby  czegoś  potrzebował, 

proszę dzwonić. 

Cassie  odprowadziła  ją  wzrokiem.  Biedaczka.  Jakie  brzemię  winy  musi 

dźwigać. Ale może ten kontakt pomoże im obojgu. 

Ciekawe, kto pomoże jej? 
 
Przy herbacie spotkała się z Mary-Jo. Przyjaciółka przyjrzała się jej pytająco. 
– Co się stało? Nie widziałam cię parę dni. Wyglądasz jak z krzyża zdjęta. 
– On jest żonaty – odparła po prostu. 
– Co? 
Cassie  opowiedziała  całą  historię.  Potem  wróciła  na  oddział,  pozostawiwszy 

Mary-Jo kipiącą gniewem. 

Za chwilę wszedł Nick. Mary-Jo poderwała się z miejsca i ruszyła do ataku. 
– Czy wiesz, że jesteś łajdakiem? – spytała bez żadnych wstępów. 

background image

– Co? 
–  Och,  nie  udawaj!  Wy,  faceci,  jesteście  wszyscy  tacy  sami.  Żaden  nawet  się 

nie zająknie o żonie. Ale ona zasługuje na coś lepszego, zwłaszcza teraz. Tylko że 
takim jak ty jedno dziecko mniej czy więcej nie robi różnicy. 

– Dziecko? Jakie dziecko? 
– Boże, nie dosyć, że kłamczuch, to jeszcze ślepy! – Mary-Jo wzniosła oczy w 

górę. – Ona jest w ciąży, rybeńko. Z tobą. I co masz zamiar z tym zrobić? 

Nie  miał  pojęcia.  Ale  poczuł,  że  przepełnia  go  radość.  Radość  i  straszna, 

bolesna świadomość, że oto jeszcze jedno dziecko będzie rosło bez niego. 

– Nie – powiedział do siebie. – Tym razem nie. 
Zostawił Mary-Jo osłupiałą i z zamętem w głowie wrócił do kliniki. 
O szóstej  wiedział już, co ma robić. Jako że był to dzień Świętego Walentego, 

w szpitalnym kiosku znalazło się kilka wymęczonych róż. 

Kupił  jedną,  kazał  ładnie  opakować  i,  spokojny  i  zdecydowany,  ruszył  do 

Cassie. 

Pukanie do drzwi zaskoczyło ją całkowicie. 
Otworzyła  i  bezmyślnie  popatrzyła  na  Nicka.  W  końcu  cofnęła  się,  ściągając 

mocniej poły szlafroka. 

– Wejdź... 
Przedstawiała  sobą  żałosny  widok.  Nie  uczesana,  oczy  czerwone  od  płaczu. 

Nick  był  ostatnią  osobą,  której  chciałaby  się  pokazać  w  takim  stanie.  Ale  z  jego 
twarzy wyczytała, że nie odejdzie, dopóki  nie powie tego, co  ma do powiedzenia. 
Podniosła więc głowę, starając się opanować. 

Podał jej różę. Powąchała ją, ale nie poczuła żadnego zapachu. 
– Czego chcesz? – spytała drżącym głosem. 
– Porozmawiać. 
– Myślałam, że powiedzieliśmy już sobie wszystko. 
–  Najwidoczniej  nie.  Kilka  godzin  temu  napadła  na  mnie  Mary-Jo,  nazwała 

mnie łajdakiem i spytała, co mam zamiar zrobić w sprawie dziecka. 

Cassie w panice wpatrzyła się w jego twarz. 
– Dziecka? 
– Tak, dziecka. Naszego: twojego i mojego. 
– A czym ono się różni od twojego i Jennifer? 
– Tim jest już duży. Ma siedem lat. 
– Nie chodzi mi o Tima,  jeśli tak ma na  imię twój syn, tylko o to, przez które 

ma  teraz  poranne  nudności.  Trzeba  przyznać,  że  nieźle  sobie  radzisz.  Nie 

background image

zaprzeczaj –  rzuciła  widząc,  że  marszczy  brwi  i  wzdycha  z  irytacją. –  Słyszałam, 
jak rozmawiałeś z nią przez telefon. 

– Jennifer nie jest moją żoną, Cassie. To dziecko nie ma ze mną nic wspólnego. 
Cassie gwałtownie opadła na krzesło, usiłując zrozumieć to, co jej powiedział. 
– Jak to? 
Nick usiadł naprzeciwko i ujął jej dłonie. Westchnął. 
–  Była  moją  żoną.  Pobraliśmy  się  dziewięć  lat  temu,  kiedy  byłem  jeszcze 

studentem,  a  od  czterech  lat  jesteśmy  rozwiedzeni.  W  Boże  Narodzenie  wyszła 
powtórnie  za  mąż.  Tim  mieszka  z  nimi.  A  ja  co  drugi  weekend  zabieram  go  do 
swoich rodziców. 

Ulga. 
– A ja myślałam, że jesteś żonaty. Że cały czas mnie okłamywałeś. 
Zaczerwienił się, ale nie odwrócił wzroku. 
–  Bo  tak  było.  Właściwie  nie  tyle  cię  okłamywałem,  co  nie  mówiłem  całej 

prawdy.  Chciałem  ci  powiedzieć,  ale  jakoś  nie  mogłem  znaleźć  odpowiedniego 
momentu. A potem zdarzył się ten wypadek... 

– Wyobrażałam sobie Bóg wie co. 
– To zrozumiałe. Usłyszeć to, co ty usłyszałaś, i w taki sposób... 
–  Mogłeś  mi  powiedzieć.  Do  cholery,  Nick,  jeśli  to  miało  dla  ciebie  takie 

znaczenie, to czemu mi nie powiedziałeś? 

–  Oj,  miało!  –  zaśmiał  się  głucho.  –  Może  nawet  zbyt  duże.  Ale  żeby  to 

zrozumieć, trzeba chyba samemu stracić dziecko. Dlatego przyszedłem. Nie jestem 
w  stanie  przeżyć  tego  jeszcze  raz,  Cassie.  Jeszcze  jedno  moje  dziecko  z  dala  ode 
mnie, żyjące osobnym życiem. Nie zniósłbym tego. 

Słysząc determinację w jego głosie, odruchowo przesunęła dłoń w dół brzucha, 

jakby chciała je zasłonić. 

– Więc co proponujesz? – szepnęła. 
– Żebyśmy się pobrali. 
– A jeśli odmówię? 
– To będę walczył w sądzie o opiekę nad dzieckiem. I nie przegram. 
Umknęła oczami przed jego palącym spojrzeniem. 
– A jeśli ja nie chcę wyjść za ciebie? 
– To sprawię, że zechcesz. – Jego głos złagodniał, nabrał pieszczotliwego tonu. 

– Posłuchaj, Cassie. Przeżyłem już jedno nieudane małżeństwo i nie mam zamiaru 
tego  powtarzać.  Nie  pożałujesz.  Zrobię  wszystko,  co  w  mojej  mocy,  żeby 
uszczęśliwić ciebie i nasze dziecko. 

background image

W jego głosie brzmiała szczerość i nie wątpiła, że mówi prawdę. Gdyby jeszcze 

robił to dla niej, a nie tylko dla dziecka. 

– Kiedy chcesz wziąć ślub? – spytała martwo. 
–  Jak najszybciej.  W  przyszłym tygodniu.  Chciałbym,  żebyś  najpierw  poznała 

Tima i moich rodziców. Jadę tam w ten weekend. Mogłabyś pojechać ze mną. 

– Nick, muszę się zastanowić... 
– Ja nie zmienię zdania. Więc? 
– Więc co? 
– Wyjdziesz za mnie? 
Cassie nieraz się zastanawiała, co by czuła, gdyby ktoś się jej oświadczył. 
– Tak – powiedziała znużonym głosem. – Wyjdę za ciebie, Nick. 
I niech Bóg ma nas troje w swojej opiece, pomyślała. 
 

background image

Rozdział 7 

 
Następnego  dnia  Cassie  uczyła  Phila  Stephensona  posługiwać  się  pompą 

infuzyjną  z  petydyną,  aby  mógł  sam  regulować  prędkość  przepływu  leku 
przeciwbólowego,  gdy  znienacka  wyrósł  przy  nich  Nick.  Objął  ją  ramieniem  i 
pocałował w policzek. 

– Czy moja narzeczona dobrze się tobą opiekuje, Phil? 
Cassie  o  mało  nie  zapadła  się  pod  ziemię.  Całą  poprzednią  noc,  gdy  odesłała 

Nicka  do  jego  mieszkania,  żeby  móc  spokojnie  wszystko  przemyśleć,  powtarzała 
sobie, że to musiał być sen, a oto on jest obok, najzupełniej realny i zdecydowany 
spalić za sobą mosty. 

Phil wodził oczami od jednego do drugiego i w końcu zatrzymał je na Cassie. 
– Naprawdę chcesz wyjść za tego cyrkowca? – spytał żartobliwie. 
– Nie ustaliliśmy jeszcze daty – odparła z wymuszonym uśmiechem. 
– Ale to będzie któregoś dnia w przyszłym tygodniu – włączył się Nick. – Nie 

mogę jej dać za dużo czasu, bo się rozmyśli. 

– Nie pleć głupstw – mruknęła Cassie, a on roześmiał się i uściskał ją. 
Potem wziął historię choroby i zwrócił się do Phila: 
– Jak sobie radzisz? 
– Jak wy to mówicie? Tak jak można oczekiwać w tych okolicznościach. 
–  Ja  bym  powiedział,  że  radzisz sobie dużo  lepiej, niż  można by oczekiwać  w 

tych okolicznościach. Boli? 

– Jak cholera. 
– No tak. To urządzenie powinno ci pomóc. Co ciekawe, pacjenci, którzy sami 

sobie  dawkują  leki  przeciwbólowe,  w  rezultacie  często  biorą  ich  znacznie  mniej, 
dzięki  temu,  że  mogą  zawsze  zadziałać  we  właściwej  chwili.  A  jeśli  to  nie 
wystarczy, mamy jeszcze w zanadrzu bardziej radykalne środki, aż do znieczulenia 
zewnątrzoponowego włącznie. Rzućmy teraz okiem na rany. Hmm. Nieźle. Obrzęk 
się zmniejsza, nie ma śladu infekcji. Poruszaj stopami, Phil. 

–  I  co  jeszcze?  –  burknął  żartobliwie,  ale  wykonał  polecenie,  a  nawet  lekko 

nimi pokręcił, tak jak uczyli na fizjoterapii. 

Na  górnej  wardze  wystąpiły  mu  kropelki  potu,  ale  nie  poddał  się.  Nick  skinął 

głową. 

– Świetnie, doskonale. Po prostu bardzo dobrze. Wkrótce staniesz na nogi. 
– Naprawdę? – W głosie Phila brzmiało powątpiewanie. 

background image

– No pewnie. Nie masz zaburzeń czucia... 
–  Ty  mi to  mówisz?!  –  prychnął  Phil, a  Nick zachichotał. – Przepraszam.  Nie 

chciałem  być  niewdzięczny.  Wiem,  że  miałem  ogromne  szczęście,  że  w  ogóle 
przeżyłem, nie mówiąc już o tym, że będę chodził i... i tak dalej. Strach pomyśleć, 
jak to wszystko wygląda. 

Nick śledził go bacznie. 
– Rozmawiałeś z Mikiem Hooperem? 
Phil wbił wzrok w sufit i odetchnął chrapliwie. 
–  Nie.  Nie  śmiałem  się  przyjrzeć i nie  śmiałem pytać.  Nie jestem  pewien, czy 

chcę wiedzieć. 

Nick położył mu rękę na ramieniu. 
– Będzie dobrze. Czy Mike Hooper mówił ci o czwartku? 
–  Że  znów  idę  na  blok?  Tak,  powiedział,  że  chce  „popracować  nad  tkankami 

miękkimi”.  Domyślam  się,  że  kiedy  trzasnęła  mi  miednica,  to  i  owo  poszło  w 
strzępy. 

–  Zgadza  się.  Szczegółowe  wyjaśnienia  pozostawię  Mike’owi.  Czy  łóżko  jest 

wygodne? 

– Ujdzie. Nie przysparza mi cierpień, ale też trudno byłoby powiedzieć, że jest 

mi wygodnie! 

– Przykro mi, stary, robimy, co możemy, ale to potrwa. Niemniej ból powinien 

się za kilka dni zmniejszyć. 

Nick okrył Phila i wyszedł, pożegnawszy Cassie przelotnym pocałunkiem. 
Cassie  pilnie  zajęła  się  poprawianiem  pościeli.  Unikała  wzroku  Phila,  ale  gdy 

podeszła dostatecznie blisko, nieśmiało ujął jej rękę. 

–  Masz  szczęście  –  powiedział  ciepłym  tonem,  –  Oboje  jesteście 

szczęściarzami. 

– Dziękuję – mruknęła i uścisnąwszy jego dłoń, wyszła z pokoju. 
– Hej, gratulacje! 
Z  dyżurki  machała  do  niej  Sue  Bannister.  Cassie  z  wymuszonym  uśmiechem 

ruszyła w jej kierunku. 

–  Słyszałam,  że  ty  i  Nick  w  przyszłym  tygodniu  zakładacie  obrączki.  Chcesz 

zmienić grafik? Mogłabym wziąć za ciebie weekend. 

– Nie, nie trzeba – odparła Cassie nieco zbyt skwapliwie. Sue przyjrzała się jej 

ze zdziwieniem. 

– Macie zamiar wyjechać później? 
–  Nawet  się  jeszcze  nad  tym  nie  zastanawialiśmy.  Tak  nagle  to  wypadło. 

background image

Przepraszam na chwilę. 

Uciekła  do  kuchenki,  zamknęła  za  sobą  drzwi  i  opadła  na  stołek.  A  niech  go! 

Powiedziała  przecież,  że  potrzebuje  czasu  do  namysłu,  a  on  już  wszystkim 
rozpowiedział.  Co  prawda  za  kilka  tygodni  dla  każdego,  kto  zechce  jej  się 
przyjrzeć, stanie się oczywiste, skąd ten pośpieszny ślub. Właściwie im  wcześniej 
się dowiedzą, tym mniej podejrzanie będzie to wyglądać. 

– A niech sobie myślą co chcą – mruknęła do siebie. 
W tym momencie drzwi się otworzyły. 
– Tu jesteś? Właśnie się dowiedziałem. Wierzę, że będziecie bardzo szczęśliwi, 

moja  droga  Cassie.  –  Miles  Richardson  ujął  ją  za  łokieć,  cmoknął  w  policzek  i 
mrugnął. – Tak nagle. Mam nadzieję, że nie byłaś na tyle nieprzezorna, żeby zajść 
w ciążę, co? 

Cassie poczerwieniała i umknęła wzrokiem w bok. 
– Prawdę mówiąc, istotnie jestem w ciąży. 
–  Och!  Przepraszam,  nie  chciałem  być  wścibski.  Ale  skoro  już  o  tym  mowa, 

wyglądasz mizernie. Kiedy? 

– W październiku. 
–  Mhm.  No  cóż,  zdarzają  się  gorsze  wypadki.  Grunt,  żeby  to  nie  był  jedyny 

powód. Belinda też była w ciąży, kiedy się pobieraliśmy, ale po trzydziestu latach 
ciągle  dużo  do  siebie  czujemy.  Czasem  po  prostu  człowiekowi  potrzebny  jest 
impuls. 

Dobrze by było, pomyślała. 
– A więc – ciągnął napełniając czajnik – gdzie zamierzacie się urządzić? Mam 

wrażenie, że twoje mieszkanko jest trochę za małe dla trojga. 

– Jeszcze o tym nie rozmawialiśmy. Dopiero wczoraj podjęliśmy decyzję. 
–  Aha.  Co  myślisz  o  parterze  z  ogródkiem?  Pewien  facet  w  naszym  bliskim 

sąsiedztwie  wynajmuje.  Sam  mieszka  głównie za  granicą,  ale nie chce, żeby  dom 
stał pusty. Poprzedni lokatorzy wyprowadzili się parę miesięcy temu, a on na razie 
nikogo nowego nie szukał, ale za kilka tygodni znów  wyjeżdża. Mam mu szepnąć 
słówko? Nie przypuszczam, żeby żądał dużo. Chyba zależy mu raczej na tym, żeby 
mieć tam kogoś pewnego. Więc jak? 

– Dziękuję. Powiem Nickowi. 
– Co powiesz Nickowi? 
Jak na komendę odwrócili głowy. 
– O wilku mowa – rzekł Miles. – Być może znalazłem wam mieszkanie. Cassie 

ci później opowie. Możemy pogadać chwilę o Stephensonie? 

background image

Cassie patrzyła  za  nimi,  gdy odchodzili,  zatopieni  w  rozmowie,  ciemna  głowa 

Nicka  nachylona ku siwiejącej Milesa. Miles miałby się nie domyślić! Inna rzecz, 
że  takiego  sekretu  i  tak  długo  się  nie  utrzyma.  Będzie  też  musiała  powiedzieć 
matce. Ale tę rozmowę miała zamiar odwlec jak najdłużej. 

 
Mieszkanie  było  wspaniałe.  Jasne  i  przestronne,  z  osobnym  wejściem, 

parkingiem  i  prześlicznym  ogrodzonym  murem  ogródkiem.  Aż  dziw,  że  coś 
takiego  znalazło  się  w  Londynie,  a  w  dodatku  kosztowało  połowę  tego,  co 
powinno. Zdecydowali się od razu. 

– Dobrze nam tam będzie, prawda? – zagadnął Nick w drodze powrotnej. 
– Piękne mieszkanie – odparła wymijająco. 
Szczerze  mówiąc  nie  wyobrażała  sobie,  że  gdziekolwiek  będzie  im  dobrze. 

Gdyby  nie  perspektywa  walki  o  dziecko,  nigdy  nie  przystałaby  na  takie 
małżeństwo. 

Jej odpowiedź widocznie go zadowoliła, bo ciągnął: 
–  Chciałem  coś  kupić,  ale  nie  byłoby  mnie  stać  na  nic  takiego,  nawet  w 

przybliżeniu.  A  ogród  będzie  wspaniały  dla  maluszka.  I  Tim  może  do  nas 
przyjeżdżać. 

Ujął jej dłoń i przyjrzał się jej uważnie. 
– Postarasz się żyć z Timem w  przyjaźni, prawda? To dla  mnie bardzo ważne. 

Tak  bardzo  go  kocham,  a  w  przeszłości  popełniłem  wobec  niego  niewybaczalne 
błędy. Teraz staram się to naprawić i bardzo bym nie chciał, żeby coś stanęło nam 
na drodze. 

Odsunęła się usztywniona. 
– Nie mam najmniejszego zamiaru stawać na drodze tobie i twojemu synowi. 
– Nie nadymaj się, Cass. Przez długi czas  nie miałem z nim kontaktu.  Chcę ci 

tylko wyjaśnić, co to dla mnie znaczy. 

W jego głosie odbiło się echo minionego cierpienia i Cassie złagodniała. Jedno 

jest pewne:  on będzie  kochał to dziecko.  Gdyby  jeszcze  mogła  mieć  pewność, że 
będzie kochał ją... 

 
W  czwartek  rano  Phil  pojechał  na  blok  na  rekonstrukcję  cewki  moczowej  i 

pęcherza,  dzięki  czemu  Cassie  po  raz  pierwszy  od  wielu  dni  mogła  wpaść  do 
siostry Crusoe. 

– Słyszałam, że wychodzisz za Nicka Davidsona. 
– Tak. We środę. 

background image

–  Dobry  wybór.  To  świetny  chirurg.  Cieszy  się  wielkim  uznaniem. 

Przerobiłyśmy  z  Sue  grafik,  a  Miles  w  czwartek  zastąpi  Nicka  w  klinice,  więc 
macie  oboje  wolne  od  lunchu  we środę  do piątku rano. Przykro  mi, że  nie dłużej, 
ale  tak  nagle  z  tym  wyskoczyliście,  że  tylko  do  siebie  możecie  mieć  pretensję. 
Przypuszczam, że jeszcze się nie zastanawiałaś, w co się ubierzesz? 

Istotnie. Nawet nie sądziła, że znajdzie czas, żeby się tym zająć. 
–  Może  czarne  legginsy  i  różowa  bluza  –  zasugerowała  ironicznie,  ale  siostra 

Crusoe nie dawała się łatwo zbyć. 

– Idź po zakupy – poleciła. – Sue i Jill zostaną na posterunku. 
–  Nie  mogę.  Phil  wraca  z  bloku  operacyjnego.  Siostra  Crusoe  zmiażdżyła  ją 

wzrokiem. 

– A Sue i Jill sobie nie poradzą? 
–  Przepraszam,  oczywiście,  że  sobie  poradzą.  Po  prostu  czuję  się 

odpowiedzialna za jego pielęgnację – tłumaczyła się zaczerwieniona Cassie. 

–  Ale  nie  jesteś.  Rób,  co  ci  każę.  Jill  powie  ci,  gdzie  szukać.  Brała  ślub  we 

wrześniu  i  dokładnie  przestudiowała  zagadnienie.  A  zanim  pójdziesz,  mogłabyś 
poprawić mi łóżko? 

Cassie  pomogła  jej  przewrócić  się  na  bok  i  wygładziła  prześcieradło. 

Zauważyła  przy  tym,  że  skóra  w  okolicy  krzyżowej  jest  mocno  zaczerwieniona  i 
starta. 

–  Czy  nie  mogłaby  pani  więcej  leżeć  na  boku?  Skóra  z  tyłu  jest  bardzo 

podrażniona. Odleżyna pogrzebałaby moją zawodową reputację. 

–  No  tak,  to  miejsce  jest  trochę  bolesne,  ale  na  boku  nie  mogę  się  sama 

dźwignąć  i  mam  mniejszą  swobodę  ruchów,  więc  najczęściej  leżę  na  wznak  i 
staram się o tym nie myśleć. To rzeczywiście głupio z mojej strony. 

– A może poleżałaby pani na brzuchu? 
–  Z  moim  biustem?  –  roześmiała  się  siostra  Crusoe.  –  Na  razie  dajmy  temu 

spokój. Idź po zakupy. 

Pokonana, wyszła poszukać Jill Taylor. 
–  Siostra  Crusoe  ma  podrażnioną  skórę  na  kości  krzyżowej.  Położyłam  ją  na 

boku, ale boję się, że zrobi jej się odleżyna. Możesz rzucić na to okiem? 

– Jasne. Wiesz co, zamienię jej materac; dam jej taki bez plastiku. To powinno 

pomóc. A co do ślubu... 

Cassie jęknęła w duchu. Nie dadzą jej spocząć, już widać. 
– Kazano mi się zwrócić do ciebie po poradę, gdzie kupić ślubny strój, ale jakoś 

nie mam ochoty na białe tiule. Masz inny pomysł? 

background image

Jill obrzuciła ją badawczym spojrzeniem. 
–  Mogę  ci  zadać  jedno  pytanie?  Bierzesz  ślub  z  najseksowniejsze, 

najzabawniejszym,  najprzystojniejszym  doktorem,  jaki  przekroczył  progi  tego 
szpitala  przez  ostatnie  pięćdziesiąt  lat,  a  sprawiasz  wrażenie  jakbyś  miała  stanąć 
przed plutonem egzekucyjnym. Dlaczego? 

–  Naprawdę?  –  Cassie  unikała  jej  wzroku.  –  To  wszystko  stało  się  tak  nagle. 

Poza tym chyba wszystkie panny młode mają tremę. 

Jill  nie  wyglądała  na  przekonaną,  ale  nie  podjęła  tematu.  Napisała  coś  na 

skrawku papieru i podała go Cassie. 

–  Spróbuj  tam.  Mają  mnóstwo  fantastycznych  rzeczy,  które  powinny  się 

zmieścić  w  twoim  budżecie.  No,  chyba  że  masz  jakieś  dochody,  o  których  nie 
wiemy. 

– Chciałabym – zaśmiała się Cassie. – Dziękuję, Jill. Pójdę tam i się rozejrzę. 
Rzeczywiście,  było  tam  mnóstwo  fantastycznych  rzeczy,  ale  Cassie  miała  tak 

mieszane  uczucia  wobec  całej  ceremonii,  że  wyszła  z  pustymi  rękami.  Poszła  do 
kawiarni  i  zamówiła  herbatę  z  cytryną,  której  nie  była  w  stanie  wypić.  W  końcu 
wzięła wodę z lodem i zwykłą niesłodką bułkę. Gdy już zaśmieciła okruchami cały 
stolik, uznała się za pokonaną i ruszyła w drogę powrotną do szpitala. 

Formalnie  była  już  po  pracy,  ale  poszła  na  oddział  i  zajrzała  do  Phila.  Senny, 

ale przytomny, uśmiechnął się na jej widok. 

– Hej, jak się czujesz? 
– Uwierzysz, jeśli ci powiem, że wszystko mnie boli? – Możesz przecież dostać 

coś przeciwbólowego – powiedziała, ale Jill, która siedziała przy łóżku, roześmiała 
się. 

– Więcej? Już i tak przedawkował. Po prostu się pieści, prawda, Phil? 
– Tak, słusznie – przytaknął z niezbyt szczerym uśmiechem. 
Cassie ścisnęła go za rękę. 
– Świetnie sobie radzisz. Jutro przychodzi Linzi, prawda? 
–  Może.  Nie  wiem,  czy  będę  miał  siłę  na  wizyty.  Przed  chwilą  odesłałem 

rodziców. 

– Zobaczymy, jak się będziesz czuł. Może jutro nastrój ci się poprawi. No to na 

razie. 

Poszła  do  siebie  i  w  rozpaczy  zaczęła  przerzucać  ciuchy.  Nic.  Nic,  co  by  się 

choć w najmniejszym stopniu nadawało. 

Ktoś  zapukał  do  drzwi.  Otworzyła  i  ujrzała  Nicka.  Pomachał  jej  przed  nosem 

kluczami. 

background image

– Co to jest? 
Podrzucił je  i złapał  w powietrzu, po czym z  wesołym uśmiechem schował do 

kieszeni. 

–  Klucze  do  mieszkania.  Naszego  nowego  domu.  Możemy  się  wprowadzić  w 

weekend. 

– Myślałam, że to twój weekend z Timem. 
–  Tak  jest  i  właśnie  chcę,  żebyś  pojechała  ze  mną  i  żebyście  się  poznali.  Ale 

Tim  nie  jest  jeszcze  na  tyle  zdrowy,  żeby  jechać  do  moich  rodziców,  więc  po 
prostu  spędzimy  sobotę  u  Jennifer  i  Andrew.  Do  rodziców  możemy  wpaść  w 
drodze  powrotnej,  a  potem  całą  niedzielę  będziemy  mieć  na  urządzanie  się.  Co  o 
tym sądzisz? 

Patrzyła  na  jego  ciemne  włosy,  zmierzwione  nad  czołem,  nie  ogoloną  brodę, 

lekki uśmiech i serce ścisnęło jej się z miłości. Trudno będzie to znieść. Wiedziała 
przecież,  choć  Nick  starał  się  zatrzeć  ten  niewątpliwy  fakt,  że  ich  małżeństwo  to 
farsa. Nagle środa wydała jej się przeraźliwie bliska i poczuła niepokój na myśl o 
utracie niezależności. 

–  Dobrze,  ale  ja  zatrzymam  kilka  swoich  rzeczy  i  do  ślubu  zostanę  tutaj.  To 

będzie lepiej wyglądało – dodała słabo. 

Nick prychnął. 
– Naprawdę myślisz, że kogoś to obchodzi? 
– Mnie obchodzi – odparła twardo. Wzruszył ramionami. 
– Jak chcesz. Co robisz wieczorem? 
– Będę próbowała znaleźć coś do ubrania na tę wielką uroczystość. 
Zdziwił się. 
– Chyba możesz wypożyczyć suknię ślubną? 
– Białą z falbankami? Nie sądzę, żeby była odpowiednia. 
Miała  na  myśli  charakter  ich  małżeństwa,  nie  ciążę,  ale  Nick  najwidoczniej 

zrozumiał ją inaczej i roześmiał się. 

–  Bo to  pierwsze dziecko ukryte  pod  ślubną suknią?  To  twój dzień,  powinnaś 

się wystroić! 

– Nie chcę. 
–  Nie?  No  cóż,  ty  w  ogóle  nie  chciałaś  małżeństwa,  prawda?  Czasem  robimy 

różne rzeczy wbrew sobie. Musisz się jakoś z tym pogodzić, Cass, boja nie dam ci 
wyboru. Będę z moim dzieckiem, czy ci się to podoba, czynie. A ty albo będziesz z 
nami, albo sama. 

– A jeśli sąd nie przyzna ci opieki nad dzieckiem? Rzadko przyznaje sieją ojcu. 

background image

Uniósł brwi. 
– Chcesz spróbować? 
Długo  wytrzymała  jego  wzrok,  ale  w  końcu odwróciła  głowę.  Serce  waliło  jej 

jak szalone. 

– Nie, nie. Weźmiemy ślub we środę, ale nie oczekuj ode mnie, że wystąpię w 

atłasie i koronkach i będę udawać ekstatyczną pannę młodą. 

– Musisz być tak cholernie zrezygnowana, Cassie? 
–  Przykro  mi.  –  Oczy  jej  płonęły.  –  Ale  tak  się  składa,  że  nie  lubię  być 

szantażowana. A teraz, jeśli nie masz nic przeciwko temu, chciałabym się położyć. 

Chwilę patrzył na nią w milczeniu, po czym z ciężkim westchnieniem odwrócił 

się i wyszedł, cichutko zamykając za sobą drzwi. 

Wolałaby, żeby nimi trzasnął. 
 
Sobota  nadeszła  aż  za  szybko.  Przez  całą  drogę  do  Suffolk  Cassie,  siedząc  u 

boku Nicka, nie odezwała się ani słowem. 

Zjechali  z  szosy  na  wąską  alejkę  wśród  wysokich  żywopłotów,  aż  dotarli  do 

podjazdu  malowniczego  domku  o  witrażowych  oknach  i  różowych  ścianach. 
Nawet  o  tej  porze  roku  ogród  był  feerią  kolorów.  Żonkile,  narcyzy  i  krokusy 
zgodnie kiwały główkami na wietrze. 

– Och, jaki piękny! – zachwyciła się Cassie odruchowo. 
Nick zacisnął szczęki. 
– Piękny, piękny. Nie rób sobie apetytu. Ja przez wiele lat nie będę sobie mógł 

na nic takiego pozwolić. 

Jeśli  każde  głupstwo  będzie  ich  tak  wyprowadzać  z  równowagi,  całe  to 

małżeństwo stanie się jedną wielką udręką. 

– Czemu jesteś taki cholernie drażliwy  – zaczęła, ale nagle do ogrodu  wybiegł 

szczuplutki chłopczyk z rozwianymi włosami. 

Nick rozpromienił się w uśmiechu. 
W tym jest sedno. Mały chłopiec, tak bardzo kochany, który rośnie rozdzielony 

z ojcem. Jej sercem targnęło współczucie. Jak to możliwe: widzieć się z nim raz na 
dwa tygodnie,  odwozić  go  w niedzielę  wieczorem  i  żegnać  na  kolejne  czternaście 
dni? 

Opiekuńczym  gestem  przesunęła  dłonią  po  brzuchu.  Na  pewno  nie  odda 

dziecka  Nickowi. I na pewno nie zażąda, żeby on się  go  wyrzekł,  tak jak  wyrzekł 
się Tima. Wątpliwości, jakie dotąd mogła żywić, pierzchły. Wyjdzie za Nicka, tak 
jak zostało postanowione, i będzie się starać, ze wszystkich sił będzie się starać, bo 

background image

stawka jest zbyt duża. 

 
W  środę  o  czternastej  wzięli  skromny  ślub  w  obecności  rodziców  i  kilku 

najbliższych przyjaciół. Potem pojechali do szpitala, zabrali resztę dobytku Cassie i 
udali się do wynajętego mieszkania. 

Wyglądało  pięknie.  Na  stole  stały  kwiaty  i  butelka  szampana  w  lodzie,  ale 

Cassie ledwo to zauważyła. 

Była kompletnie oszołomiona. 
Pani Davidson. Cassie Davidson. 
Usiadła  ciężko  na  kwiecistej  kanapie  i  bezmyślnie  wpatrzyła  się  w  ogród, 

obracając wokół palca cienką, złotą obrączkę. 

Mężatka. Boże wielki, czy każda się tak czuje? 
Weekend minął jej jak w gorączce. Najpierw spotkanie z Timem, jego matką i 

jej  mężem:  oboje  przemili,  nie  zadawali  krępujących  pytań.  Bardzo  dobrze  się 
czuła  w  ich  towarzystwie.  Potem,  w  drodze  powrotnej,  rodzice  Nicka,  a  w 
niedzielę, po przeprowadzce, jej rodzice. Wymyci i przebrani pojechali do nich do 
Hampstead. 

Rodzice 

czynili 

heroiczne 

wysiłki, 

żeby 

wyglądać 

na 

uszczęśliwionych, ale Cassie widziała, że nie są i chciało jej się płakać. 

Sofa zaskrzypiała. To Nick usiadł na poręczy i zaczął powoli, leniwie masować 

jej ramiona. 

– Odpręż się – poprosił łagodnie. 
– Nie mogę – odszepnęła. 
Kucnął przed nią i ukrył jej zimne dłonie w swoich. 
– Wszystko będzie dobrze, Cassie, obiecuję. 
Niebieski blask  jego oczu przyciągał ją z  niepowstrzymaną  siłą.  Usta  miał  tak 

ciepłe, skwapliwe, a ręce tak delikatne. Chwycił ją w ramiona i zaniósł do sypialni. 

– Będzie dobrze – szepnął znowu. 
Rozbierał  ją  powoli,  muskając  wargami  wyłaniającą  się  skórę.  Dotykał  jej 

ostrożnie,  jak  świętości.  Przez  chwilę  zdawało  jej  się,  że  przestał  oddychać,  ale 
potem przyszło głębokie westchnienie. Zamknął oczy. 

– Zmieniłaś się – rzekł miękko. – Schudłaś, ale piersi masz pełniejsze. 
Pogładził palcami wgłębienie wzdłuż biodra. Pochylił głowę i przesunął po nim 

ustami. Targnął nią dreszcz. 

– Zimno? – spytał. Potrząsnęła głową. 
– Nie, nie zimno. 
– Powiedz, że mnie pragniesz – zażądał. 

background image

– Pragnę cię. – Głos uwiązł jej w gardle. 
– Boże, Cassie... 
Pieścił ją, aż nie mogąc już tego znieść, zaczęła błagać o litość. 
– Powiedz to jeszcze raz – wyrzekł przez zaciśnięte zęby. 
– Pragnę cię! Nick, proszę! – załkała. 
Wtedy  ją  wziął,  drżąc  z  wysiłku,  by  trzymać  na  wodzy  dzikie  porywy,  aż  w 

końcu doprowadził ich oboje na skraj absolutnego zapomnienia. 

Cassie  przywarła  do  niego, uspokajając się z  wolna, rozkoszując się  dotykiem 

jego skóry, twardością mięśni i biciem jego serca tuż przy swoim. 

Może  to  małżeństwo  nie  będzie  jednak  tylko  farsą?  Skoro  potrafią  kochać  się 

tak, jak przed chwilą, to on musi przecież coś do niej czuć. Co do jednego nie miała 
wątpliwości: że ona wciąż go kocha. 

Rytm oddechów zwolnił tempo i wyrównał się. Nick uniósł się na łokciu jednej 

ręki, a drugą opiekuńczym gestem pogładził jej brzuch. 

– Nie zawiedziesz się na mnie – szepnął żarliwie. 
Głęboko w jej duszy coś pękło. A więc chodzi mu o dziecko, nie o nią. Tylko o 

dziecko... 

Zamknęła oczy, chcąc powstrzymać łzy, ale trysnęły spod zaciśniętych powiek. 
Nick  scałowywał  je,  lecz  na  ich  miejsce  natychmiast  napływały  nowe,  więc 

tylko obejmował ją,  aż się  wreszcie  wypłakała. Potem  kochali  się  jeszcze raz i  w 
końcu, wyczerpana, zasnęła w jego ramionach. 

 

background image

Rozdział 8 

 
W ciągu kolejnych trzech tygodni Cassie ogarniały mieszane uczucia. 
Nick  był  dla  niej  dobry,  czuły  i  opiekuńczy.  Dzielili  sie  pracami  domowymi, 

gotowali na zmianę.  Ich noce  były długie,  niespieszne,  swobodne.  Wzlatywała na 
wyżyny, o jakich nigdy jej się nie śniło. Komuś z zewnątrz ich małżeństwo mogło 
się wydawać idealne, ale dla Cassie miało jedną wadę, która przekreślała wszystko: 
Nick  jej  nie  kochał.  Prawda,  wykonywał  stosowne  gesty,  ale  nie  mówił,  że  ją 
kocha, Wiedziała, że jego troska o nią jest w gruncie rzeczy tylko troską o dziecko. 

Mieszkanie  miało  sielankowe  otoczenie.  W  ogrodzie  śpiewały  ptaki  i 

wschodziły  kwiaty.  Czasem,  w  spokojniejszej  chwili,  Cassie  stawała  na  małym 
tarasie i  wdychała wilgotne, pachnące powietrze.  Co rano przylatywał tu rudzik w 
poszukiwaniu  robaków.  Wkrótce  oswoił  się  z  nią  i  gdy  przemawiała  do  niego, 
przekrzywiał  główkę  i  nasłuchiwał.  W  całym  tym  zamęcie  to  była  jej  mała  oaza, 
którą  się  rozkoszowała,  Pewnego  wieczoru,  w  tydzień  po  ślubie,  Nick  spotkał  ją 
tutaj,  jak  stała  w  gasnącym  świetle,  przyglądając  się  nabrzmiałym  pączkom  na 
gałęziach. 

– Hej! Co tak studiujesz? 
– Pączki wiśni. Jak minął dzień? 
– Powiedziałbym, że dość dramatycznie. 
– Phil? 
– Nie, nie Phil. Charles Armitage został wezwany na przesłuchanie. 
– Ojciec Trevora? Coś takiego! 
– Mhm. Zdaje się, że narobił malwersacji. 
– Czy Trevor wiedział o tym? 
– Prawdopodobnie tak. Co jest na kolację? Konam z głodu. 
– Lasagne i sałatka. A skąd ty się dowiedziałeś? 
–  No  wiesz,  poczta  pantoflowa  nie  próżnuje.  Poza  tym  mam  swoje  tajne 

powiązania. 

Zdziwiona, uniosła brwi. 
–  Mam  wujka  w  Whitehall.  Kilka  tygodni  temu,  kiedy  Trevor  zrobił  się  zbyt 

bezczelny  i  zdradził  się,  że  miał  coś  wspólnego  z  zamknięciem  naszej  sali 
operacyjnej,  zadzwoniłem  do  niego.  Zdaje  się,  że  starego  Armitage’a  już  wtedy 
mieli  na  oku,  ale  okazuje  się,  że  nie  był  jedyny.  Z  tego  co  słyszałem,  maczała  w 
tym palce połowa zarządu. 

background image

Cassie usiadła i wlepiła w niego zdumione spojrzenie. 
– Ależ to okropne! Takie szacowne osobistości! 
–  Okazuje  się,  że  wcale  nie  szacowne.  A  wracając  do  Trevora,  pozostali 

członkowie zarządu mają zamiar przeanalizować jego  działalność zawodową  i  kto 
wie, czy go nie zawieszą. Straciłaś całkiem interesujący dzień. 

– Na to wygląda. A jak tam Phil? 
–  Robi  postępy.  Dzisiaj  po  raz  pierwszy  się  wysiusiał  i  wprawiło  go  to  w 

ekstazę. 

Roześmieli się oboje. 
–  Wyobrażam  sobie.  Musiał  odczuć  wielką  ulgę,  gdy  zobaczył,  że  to  działa. 

Zrobiłeś dobrą robotę, Nick. Możesz być z siebie dumny. 

Zaczerwienił się. 
– Chodźmy na kolację, jeśli jest gotowa. Mogą mnie w każdej chwili wezwać; 

mam dyżur pod telefonem. 

– Powinieneś się nauczyć przyjmować komplementy – pouczyła go żartobliwie, 

rozstawiając talerze. 

– A więc jak sądzisz, dostaniemy z powrotem naszą salę? 
– Być  może. Co za cudowny zapach. Muszę powiedzieć, że mi ciebie brakuje. 

Jesteś cholernie dobrą instrumentariuszką, Cassie. Ciebie nigdy nie musiałem o nic 
prosić. 

Teraz ona się zaczerwieniła. 
–  Jesteśmy  po  prostu  zgrani.  Ja  wcale  nie  jestem  taka  dobra.  Pamiętasz,  jak 

dałam ci skalpel zamiast igły? 

–  Cud,  że  to  zauważyłem  –  zaśmiał  się  dobrodusznie.  –  Tak  mi  wtedy 

zawróciłaś w głowie. Ale naprawdę jesteś dobra. 

– Po prostu staram się uważać na to, co robisz – wzruszyła ramionami. 
–  I  właśnie  dlatego  jesteś  dobra.  Nie  tylko  ja  to  mówię,  ale  każdy,  kto  z  tobą 

pracował. 

– Przesadzasz. 
– No i kto teraz nie potrafi przyjąć komplementu? 
– zażartował, po czym skupił całą uwagę na posiłku. 
– Ojej! – wymamrotał z pełnymi ustami. – Dobra pielęgniarka, dobra kucharka i 

seksbomba. Szczęściarz ze mnie! 

Cassie  roześmiała  się,  skrępowana.  Gdyby  jeszcze  on  ją  naprawdę  kochał, 

byłaby taka szczęśliwa. Grzebała widelcem w talerzu, aż Nick przerwał jedzenie. 

– Zjedz trochę, Cass. Jesteś co dzień chudsza. Naprawdę powinnaś więcej jeść. 

background image

Pomyśl o dziecku. 

Odsunęła talerz. 
– Och, do diabła z dzieckiem! – wybuchnęła. 
Zalewając  się  łzami  uciekła  i  zamknęła  się  w  łazience.  Nick  gwałtownie 

zabębnił w drzwi. 

– Cassie? Otwórz, kochanie. 
– Nie. Nie chcę z tobą rozmawiać. Usłyszała pełne irytacji westchnienie. 
– Co znowu źle zrobiłem, do cholery? Otwórz te przeklęte drzwi! 
– Nie. 
– Cassie... o, psiakrew! 
Ona też usłyszała sygnał, a potem jego głos w jadalni. Po kilku minutach znów 

zbliżył się do drzwi łazienki. 

–  Cass,  muszę  iść.  Jakiś  wypadek.  To  może  potrwać.  Proszę,  otwórz  drzwi. 

Zanim wyjdę, muszę się przekonać, czy wszystko w porządku. 

Podniosła  się  ociężale  z  brzegu  wanny  i  odsunęła  zasuwkę.  Nick  zmarszczył 

brwi i kciukiem otarł jej łzy. 

– Idź do łóżka. Potrzebujesz odpoczynku. 
– Dobrze. Przepraszam za tę histerię. 
Otoczył ją ramieniem i lekko uścisnął. 
–  Nic  się  nie  stało.  Ciąża  dziwnie  wpływa  na  kobiety,  a  ty  się  stanowczo 

przepracowujesz. Zrelaksuj się. Chyba nie chcesz zaszkodzić dziecku. 

Dziecko, nic tylko dziecko. Odprowadziła go wzrokiem, po czym naciągnąwszy 

obszerny  sweter,  wyszła  do  ogrodu.  Usiadła  w  ciemnościach  na  kamiennych 
schodkach  tarasu.  Pod  furtką  przeszedł  jeż  i  teraz  buszował  pod  liśćmi.  Cassie 
obserwowała go, zastanawiając się, czy to samiczka, czy może też jest w ciąży i jak 
się  z  tym  czuje.  Siedziała  tak  długo,  aż  przemarzła  do  szpiku  kości,  ale  trudno. 
Potrzebowała wytchnienia. 

 
W ten weekend Nick po raz pierwszy przywiózł do nich Tima. 
– Tu jest ogród! – wykrzyknął chłopiec z entuzjazmem. 
W sobotę od rana był już na nogach i zwiedzał. 
–  W  bluszczu  jest  gniazdo  strzyżyka  –  poinformował  ich  przy  śniadaniu.  –  I 

chyba macie jeża. 

–  Mamy  –  odparła  Cassie.  –  Przechodzi  wieczorem  pod  furtką  i  szpera  po 

krzakach. 

– Tylko nie dawajcie mu mleka – ostrzegł Tim surowo. – To przesąd, że one je 

background image

lubią. Najbardziej lubią karmę dla kotów. 

– Będziemy  musieli dopisać ją do  listy zakupów. –  Nick mrugnął do Cassie. – 

No dobrze, co dziś robimy? 

– Idziemy na spacer? 
Był  piękny  wiosenny  dzień.  Nick  kroczył  obok  Cassie  z  uśmiechem  pełnym 

dumy. 

– Za rok o tej samej porze będziemy prowadzić wózek – powiedział miękko. – 

Czy to nie cudowne? 

– Uhm – mruknęła Cassie niezobowiązująco. 
Miała  wątpliwości,  czy  to  będzie  takie  cudowne,  gdy  cała  uwaga  Nicka, 

skupiona teraz na niej, nagle przeniesie się na dziecko. 

 
Weekend  minął  aż  za  szybko.  Tim  odjechał  do  mamy,  uzyskawszy  od  Cassie 

obietnicę, że będzie dawała jeżowi karmę dla kotów. 

Gdy  Nick  wrócił,  leżała  jeszcze  w  łóżku.  Wśliznął  się  pod  kołdrę,  wziął  ją  w 

ramiona i czule pocałował. 

– Cudownie przyjęłaś Tima. Dziękuję ci – szepnął. 
– To była sama przyjemność. On jest przemiły. 
–  Niestety,  długo  trwało,  zanim  to  doceniłem  –  wyznał.  –  Ale  chyba  świetnie 

się tu czuł. Powiedział mi, że cię lubi. 

– Cieszę się. 
– Jesteś zmęczona, Cassie? 
– Trochę. Czemu pytasz? 
– Zbyt zmęczona na miłość? 
Pogłaskała  go  po  policzku.  Gdybyż  to  naprawdę  była  miłość,  pomyślała 

smutno. 

– Nie, nie jestem zbyt zmęczona. 
–  To  dobrze,  bo  jesteś  mi  bardzo  potrzebna.  Wyciągnęła  do  niego  ramiona. 

Pieszczoty Nicka były gwałtowne, jakby walczył z rozpaczą, i Cassie zrobiło się go 
tak żal, że omal nie zapłakała. 

Potem leżał, zamknięty w sobie, patrząc w sufit. Cassie uniosła się na łokciu. 
– Coś cię dręczy, Nick? – szepnęła. 
–  Nienawidzę  go  odwozić  –  rzekł  posępnie.  –  To  nie  do  zniesienia.  Cass, 

musimy coś zrobić, żeby nam się udało. Drugi raz czegoś takiego nie przeżyję. 

Opadła na łóżko i położyła mu dłoń na piersi. 
– Nie będziesz musiał – przyrzekła. 

background image

 
Phil  Stephenson  robił  fantastyczne  postępy.  Na  swoim  następnym  dyżurze 

Cassie zastała go, jak siedział w łóżku i czytał gazetę. 

– O, cześć. Zdaje się, że coraz bardziej jesteś dawnym sobą. 
–  Taak...  –  Uśmiechnął  się  rozleniwiony  i  odłożył  gazetę.  –  Rzeczywiście, 

sprawy mają się lepiej. Nie boli mnie już tak bardzo, no i w ogóle. Teraz dokucza 
mi  głównie  nuda.  A  wyobraź  sobie,  że  wczoraj  Linzi  przyprowadziła  tu  Annę.  I 
kiedy ją zobaczyłem i uświadomiłem sobie, że gdyby nie ja, to dziecko by zginęło, 
poczułem, że gra była  warta świeczki. – Westchnął. –  Wiesz,  Cassie, to taka  miła 
dziewuszka, a  jej  ojciec nie chce  o niej  słyszeć. Porzucił  Linzi. Powiedział, że jej 
nie kocha i że ich związek nie ma sensu. 

Cassie zaczęła pilnie kartkować zlecenia. Oto druga strona medalu. 
– Przynajmniej uczciwie postawił sprawę – mruknęła. 
–  O  tak,  bardzo  uczciwie!  Wyniósł  się  do  Australii  i  nie  przysyła  złamanego 

grosza! Łajdak! 

– Jak ona sobie radzi? 
– Pracuje w domu. Pisze na maszynie, na komputerze, głównie kiedy Anna śpi 

albo jest w klubiku. Mówi, że jest ciężko, ale bywają dużo gorsze sytuacje. 

Cassie,  która  przeanalizowała  chyba  wszystkie  możliwe  rozwiązania,  mogła 

tylko przytaknąć. Zanotowała wyniki Phila na karcie gorączkowej. 

– Świetnie idzie. Za kilka tygodni chyba się ciebie pozbędziemy. 
– Mhm. Jest może w pobliżu Mike Hooper? 
– Nie wiem, ale mogę się dowiedzieć. Chciałbyś z nim porozmawiać? 
–  Tak...  To  nic  pilnego,  ale  jeśli  go  spotkasz,  powiedz,  że  mam  do  niego 

sprawę. 

– Oczywiście. 
Zostawiła  go  i  poszła  do  siostry  Crusoe.  Po  czterech  tygodniach 

unieruchomienia nie  tylko nie  nastąpiła  u  niej  poprawa, ale  wręcz się pogorszyło. 
Teraz już i w prawej nodze odczuwała drętwienie i mrowienie, a lewa bolała ją tak, 
że  nie  mogła  spać.  Tomografia  komputerowa  wykazała  poważne  uszkodzenie 
piątego  kręgu  lędźwiowego  i  pierwszego  krzyżowego  i  Miles  zdecydował  się  na 
laminektomię.  Cassie  przyszła  podać  premedykację.  Zastała  siostrę  Crusoe 
pozornie opanowaną, ale wyraźnie spiętą. 

– Lepiej, że będzie pani miała to za sobą – próbowała ją pocieszyć. – To już za 

długo trwało. 

– Wiem – westchnęła siostra. – Ale mam okropnego stracha. 

background image

– Niepotrzebnie. Przecież pani wie, że ból można łatwo opanować. 
–  Tak,  właśnie  będę  miała  okazję  przekonać  się  o  tym  osobiście  –  odparła  z 

żartobliwą nutą w głosie. Cassie poklepała ją po ręku. 

– Niech pani spróbuje się przespać. 
–  Ba,  gdybym  mogła!  Nie  jestem  w  stanie  znaleźć  wygodnej  pozycji.  Już  nie 

pamiętam, kiedy się ostatnio porządnie wyspałam. 

–  Nie  ma  tego  złego,  co  by  na  dobre  nie  wyszło.  Przynajmniej  dziś  ma  pani 

zapewnione parę godzin nieświadomości. 

Wymieniły uśmiechy i Cassie poszła zająć się papierkową robotą. Wróciła już 

zastępczyni  oddziałowej,  Angela  Newbold,  i  przejęła  jej  poprzednie  obowiązki. 
Cassie  trudno  było  się  przyzwyczaić  do  spełniania  poleceń,  w  dodatku  poleceń 
osoby młodszej od siebie. Rozpaczliwie tęskniła za blokiem operacyjnym. 

Toteż była uszczęśliwiona, gdy w czasie lunchu Nick odciągnął ją na bok, żeby 

jej powiedzieć, że odzyskają swoją salę. 

– Fantastycznie! Kiedy? 
– Nie wiem. Może dopiero na początku kwietnia, ale w każdym razie niedługo. 
– To by było za trzy tygodnie. 
– Coś około tego. Jak się czujesz? Jadłaś już lunch? 
– Jadłam sałatkę i owoce. 
–  Do  diabła,  Cassie,  to  tyle  co  kot  napłakał!  Zjedz-że  coś  solidnego. 

Zaszkodzisz dziecku. 

Wzięła głęboki wdech i policzyła do dziesięciu. 
– Nick, z dzieckiem jest wszystko w porządku. Przestań się trząść. 
– Ale... 
– Żadne ale. 
–  Cassie,  sprawiasz  wrażenie...  nie  wiem,  jak  to  określić.  –  Zmierzył  ją 

zatroskanym spojrzeniem. –  Wyczerpanej. Jesteś taka blada. Czemu nie weźmiesz 
sobie paru dni urlopu? 

– Nick, posłuchaj, co mówię. Wszystko jest w porządku. Ze mną i z dzieckiem. 

Z obojgiem. A teraz przestań krakać. 

– Ale... 
– Nick! – rzuciła ostrzegawczo. 
Wyciągnął przed siebie ręce w obronnym geście. 
– Przepraszam! Przepraszam, ja tylko chciałem... 
– Wiem, co chciałeś. Muszę już iść. Do zobaczenia. 
Pocałowała  go  w  policzek,  na  wypadek  gdyby  ktoś  im  się  przyglądał,  i  z 

background image

ciężkim sercem wróciła na oddział. Dziecko, dziecko i jeszcze raz dziecko! 

A  ja?!  –  miała  ochotę  krzyknąć,  ale  nie  zrobiła  tego,  trochę  z  obawy,  by  nie 

wyjść  na  kompletną  idiotkę,  a  trochę  dlatego,  że  Nick  miał  dużo  racji.  Jest 
odpowiedzialna za to dziecko i zazdrość o nie to absurd. A na tym właśnie polegał 
jej  problem.  Całkiem  po  prostu.  Była  zazdrosna  o  miłość  Nicka  do  ich  nie 
narodzonego jeszcze dziecka. 

 
W  następnych  tygodniach  Cassie  posługiwała  się  pracą  jak  środkiem 

znieczulającym. Celowo maksymalnie angażowała się w problemy pacjentów, żeby 
oderwać myśli zarówno od mdłości, jak i od bolesnej miłości do Nicka. 

Zwłaszcza  z  siostrą  Crusoe  było  nie  najlepiej.  Cierpiała  dotkliwie,  a  że  miała 

dużą  nadwagę,  pielęgnacja  jej  była  bardzo  trudna.  Cassie  starała  się  dźwigać  jak 
najmniej,  ale  nie  mogła  zwalać  wszystkiego  na  koleżanki.  Stanęła  przed  takim 
samym  problemem  jak  niegdyś  siostra  Crusoe  i  rozwiązywała  go  w  identyczny 
sposób.  Zrobiła  się  wybuchowa, nie  cierpiała  się  za  to,  a  w  końcu  i tak  dźwigała. 
Gdy  przyszedł  weekend,  który  Nick  miał  spędzić  z  Timem,  była  zupełnie 
wykończona. 

– Odwołam wizytę – zaproponował Nick w piątek po południu. 
Cassie potrząsnęła głową. Wiedziała, jak bardzo czekał na te dni i jak tęsknił za 

synem. 

– Nie. Przywieź go. On nie sprawia żadnych kłopotów. 
– Ale będziesz miała więcej pracy. Choćby gotowanie. Już ja cię znam. Jeśli on 

tu będzie, nie odpoczniesz. 

– To weź go do rodziców. Musisz się z nim zobaczyć. 
Nick zawahał się, targany wątpliwościami. 
– Nie mam ochoty zostawiać cię samej. 
–  Nie  bądź  niemądry.  Wszystko  będzie  dobrze.  Cały  dzień  przeleżę  w  łóżku. 

Albo posiedzę w ogrodzie. Naprawdę, nic mi nie będzie. Proszę. Musisz pojechać. 

W  końcu,  choć  niechętnie,  do  ostatniej  chwili  przynaglany  przez  Cassie, 

pojechał. Odetchnęła dopiero wtedy, kiedy zadzwonił wieczorem, już od rodziców, 
zapytać, jak się czuje. 

Bolał  ją  krzyż.  Zrobiła  sobie  ciepłą  kąpiel,  po  czym  położyła  się  i  niemal 

natychmiast zasnęła. 

Tuż  przed  świtem  obudził  ją  tępy  ból  w  dole  brzucha.  Z  sercem  w  gardle 

zapaliła światło i odrzuciła kołdrę. Krwawiła. 

– O Boże! – westchnęła. 

background image

Zadzwoniła po lekarza. Przyjechał już po siódmej. Zaledwie rzucił na nią okiem 

i wystawił skierowanie do szpitala. Karetka dotarła pół godziny później. W krótkim 
czasie  Cassie  znalazła  się  na  ginekologii.  Przyjął  ją  lekarz,  którego  znała  z 
widzenia. 

– Trzeba jeszcze zrobić usg, ale raczej nie ma wątpliwości. Który to tydzień? 
– Dwunasty – odparła znużonym głosem. 
–  No  tak.  Poronienia  samoistne  często  występują  w  tym  właśnie  okresie.  Czy 

mąż jest z panią? 

– Nie, wyjechał. 
– Czy mamy się z nim skontaktować? 
– Nie. – Potrząsnęła głową. 
– Jest pani pewna? Może lepiej by się pani czuła, mając go przy sobie. 
– To niemożliwe – odparła stanowczo. 
Chciała  najpierw  sama  ogarnąć  myślami  to,  co  się  stało.  Bo  straciła  nie  tylko 

dziecko.  Runął fundament  ich  małżeństwa.  Straciła  także  Nicka.  Odwróciła  twarz 
przed współczującym spojrzeniem lekarza. 

Po  chwili  przyszedł  sanitariusz,  którego  także  znała  z  widzenia.  Zabrał  ją  do 

pracowni usg. 

Kazano  jej  wypić  kilka  szklanek  letniej  wody.  Gdy  już  poczuła,  że  musi 

natychmiast  zeskoczyć  z  wózka  i  biec  do  toalety,  wwieziono  ją  do  środka  i 
rozpoczęto badanie. 

– Tak, łożysko się oddzieliło, widzi pani? 
Spojrzała  i  zobaczyła  maleńką  postać,  wyraźnie  zarysowaną  na  zamazanym 

obrazie  monitora.  Lekarz  pokazał  jej  fragmenty  łożyska,  ale  Cassie  to  nie 
interesowało. Widziała tylko swoje dziecko. 

– Czy mogę dostać zdjęcie? – spytała cicho. 
–  Zdjęcie?  Ale...  –  Spojrzał  na  jej  ściągniętą  twarz  i  skinął  głową.  –  Tak, 

oczywiście. Przepraszam. 

Nacisnął guzik i po chwili podał Cassie polaroidową fotografię. 
– Dziękuję – szepnęła. 
Sanitariusz,  gwiżdżąc  wesoło,  odwiózł  ją  na  oddział,  a  ona  przez  całą  drogę 

wpatrywała się w zdjęcie. 

Potem  zabrano  ją  na  blok  operacyjny,  gdzie  odessano  to,  co  pozostało  z  jej 

ciąży  i  wyłyżeczkowano  jamę  macicy.  Gdy  się  przebudziła,  nie  czuła  bólu  i  nie 
miała już dziecka. 

Resztę dnia przeleżała wpatrzona w ścianę. Na noc dostała środek nasenny. 

background image

Rano zjawił się konsultant. 
– Jak się pani czuje? 
– Chyba dobrze – wzruszyła ramionami. – Fizycznie nie najgorzej. 
– A psychicznie? Odwróciła głowę. 
– Nie najlepiej. 
– No tak. Jeśli pani chce, może pani iść do domu. Czy mąż panią odbierze? 
Cassie uprzytomniła  sobie, że nie pozwolą jej  wyjść samej. Zarazem  czuła, że 

nie zniesie czekania na Nicka tutaj. Skłamała więc: 

– Jest w domu, ale mamy uszkodzony telefon. Pojadę taksówką. 
– Jest pani pewna, że to dobre rozwiązanie? 
Przytaknęła, chyba dość przekonująco, bo poklepał ją po dłoni i wstał. 
–  W  razie  silnej  depresji  proszę  zwrócić  się  do  swojego  lekarza,  to  pani  coś 

przepisze.  Ale  na  pewno  zdaje  pani  sobie  sprawę,  że  smutny  nastrój  po  takim 
przejściu jest rzeczą naturalną. 

– Tak, oczywiście. – Cassie przygryzła wargę i skinęła głową. – Dziękuję. 
Sekretarka  oddziału  zamówiła  dla  niej  taksówkę,  pielęgniarka  pomogła  jej  się 

ubrać i zawiozła na wózku do wyjścia. 

 
Mieszkanie  wydało  jej  się  ciasne  jak  cela  więzienna.  Wyszła  na  taras, 

przysiadła  na  kamiennych  schodkach  i  wpatrzyła  się  w  kwiat  wiśni.  Było  zimno, 
ale to jej nie obchodziło. Nic jej już nie obchodziło. 

Nie  mogła  przestać  myśleć  o  tym,  że  dziecko  umarło,  bo  nie  słuchała  głosu 

swojego  ciała  i  za  dużo  pracowała.  Powinna  była  przerwać  pracę,  nie  dźwigać, 
więcej jeść. Nick miał rację. Zlekceważyła dobre rady, a teraz było za późno. 

Dlaczego,  ach,  dlaczego  go  nie  słuchała?  Albo  siebie  samej?  Czy  dlatego,  że 

nienawidziła  tego  dziecka?  Czy  naprawdę  była  tak  zazdrosna,  że  podświadomie 
szukała sposobności, by pozbyć się go? 

Objęła kolana rękami i jęcząc cichutko, kołysała się powoli w przód i w tył. 
– Co ja zrobiłam? Co ja zrobiłam? O Boże, przebacz mi... 
O  piątej  usłyszała  trzaśniecie  drzwi  i  nawoływanie  Nicka.  Nie  odpowiedziała. 

Cóż mogła powiedzieć? 

–  Cassie?  Co  ty  tu  robisz?  Zmarzniesz  na  kość!  Długo  tu  siedzisz?  Cass?  – 

Kucnął przed nią i ujął jej zziębnięte dłonie. Głos miał nabrzmiały troską. – Co ci 
jest, Cassie? Wyglądasz okropnie. 

– Wcześnie wróciłeś – zauważyła bezbarwnym głosem. 
– Tima rozbolała głowa. Cassie, co z tobą? Co się stało? 

background image

Potrząsnęła głową, niezdolna przemówić. Otoczył ją ramieniem i podźwignął. 
– Chodź do środka. Jesteś zimna jak lód. To nie wyjdzie na dobre ani tobie, ani 

dziecku. 

– Jemu już nie zaszkodzę – szepnęła drżącym głosem. 
– Co? Co to znaczy, Cassie? 
Wprowadził ją do mieszkania, zamknął drzwi i łagodnie posadził na sofie. 
– A teraz wytłumacz. 
Spojrzała w jasne, niebieskie oczy. Jej oczy wypełniły się łzami. 
– Przykro mi. Wiem, jak go pragnąłeś, ale tak będzie chyba lepiej. I tak nic by 

nam z tego nie wyszło. Bez miłości... 

– Cassie, ja nic nie rozumiem. Co będzie lepiej? 
Usłyszała w jego głosie rozpaczliwą nutę i zamknęła oczy. Przemówiła głucho, 

beznamiętnie: 

– Nie ma już dziecka, Nick. Zabiłam je. Przepraszam. 
– Zabiłaś? Co się stało, Cassie? Mów, do diabła! 
Wyciągnął rękę, ale go odepchnęła. 
– Nie dotykaj mnie. Zostaw mnie w spokoju. Chcę być sama. 
Podniósł się powoli i poszedł do sypialni. Po chwili wyszedł. 
– Co tu się dzieje, do cholery? Tam jest pełno krwi. Byłaś u lekarza? 
– Wczoraj miałam abrazję – odpowiedziała tym samym głuchym tonem. 
Usłyszała  krótki,  gwałtowny  wdech.  Po  chwili  Nick  odezwał  się  znowu.  Głos 

miał spokojny. 

– Powinnaś leżeć w łóżku. Poczekaj tutaj. 
Słyszała, jak krząta się po sypialni, zmienia pościel. 
Potem  wprowadził  ją,  rozebrał  i  położył  do  łóżka.  Przyniósł  herbatę,  którą 

posłusznie wypiła. 

– Śpij – powiedział. 
– Dokąd idziesz? 
– Do salonu. Prześpię się na sofie. Gdybyś czegoś potrzebowała, to zawołaj. 
Zamknął  drzwi.  Została  sama.  Z  własnej  winy,  powiedziała  mu  przecież,  że 

chce być sama, a teraz wiedziała, że wcale nie chce. 

Pragnęła  mieć  go  przy  sobie,  pragnęła,  żeby  ją  przytulił,  pocieszył,  że  nic 

takiego się nie stało. Ale oczywiście to byłaby nieprawda: stało się. Jedyny powód 
ich związku przestał istnieć. 

 

background image

Rozdział 9 

 
Następnego dnia Nick długo nie mógł się wybrać do pracy. W nocy prawie nie 

spał.  Wciąż na nowo analizował jej słowa. Było oczywiste, że obwiniała się za to 
poronienie. Ale jak mógł ją pocieszyć, skoro nie dopuszczała go do siebie? 

Gdy rano wszedł do sypialni,  wyglądała strasznie.  Była biała jak płótno, przez 

co  ciemne  sińce  pod  oczami  były  bardziej  widoczne.  Nie  chciał  jej  zostawiać 
samej.  Postawił  telefon  przy  łóżku  i  powiedział,  żeby  zadzwoniła,  gdyby  poczuła 
się gorzej. 

Wzdrygnęła się, gdy ją pocałował. Serce w nim zadrżało. Czyżby jego czułości 

były  jej  aż  tak  niemiłe?  Gdy  się  kochali,  nigdy  nie  odniósł  takiego  wrażenia,  ale 
może  to  było  co  innego.  Może  tylko  pociągał  ją  fizycznie,  ale  nie  chciała  jego 
miłości?  Może  znosiła  to  tylko  ze  względu  na  dziecko?  W  takim  razie  ich 
małżeństwo stało pod wielkim znakiem zapytania. 

Z  ciężkim  sercem  pojechał  do  szpitala.  Pewną  ulgę  przyniosła  mu  praca,  gdy 

musiał skoncentrować się na technicznych szczegółach zabiegów i z konieczności 
oderwać  myśli  od  dręczącego  tematu.  W  porze  lunchu  zadzwonił  do  Cassie. 
Powiedziała,  że  czuje  się  dobrze,  choć  jej  głos  temu  przeczył.  Nie  mógł  jednak 
wyrwać  się  z  pracy,  żeby  się  przekonać,  więc  tylko  wydobył  od  niej  kolejną 
obietnicę, że zatelefonuje, gdyby czegoś potrzebowała, i wrócił do kliniki. 

Skończył  właśnie  swoje  zajęcia  i  miał  wracać  do  domu,  gdy  wezwano  go  do 

izby przyjęć. Klnąc na to opóźnienie, zbiegł na dół. 

– Podobno coś dla mnie macie – zwrócił się do pielęgniarki. 
– Tak, w drugim boksie. Jest tam doktor Armitage. 
–  Dobrze.  –  Nick  wszedł  do  boksu,  gdzie  Trevor  właśnie  kończył  badanie.  – 

Dobry wieczór. Mam coś obejrzeć? 

– Ach, to ty. Tak, nogę. Pani Peters się przewróciła i zdaje się, że poszła szyjka 

kości udowej. 

– Pani Peters? – Nick z uśmiechem pochylił się nad starszą panią. – Nazywam 

się Davidson, jestem ortopedą. Rozumiem, że pani upadła. Czy bardzo panią boli? 

– O, tak. Bardzo, bardzo, a stale ktoś mną szarpie. 
–  Proszę  się  uspokoić,  zaraz  pani  pomożemy.  Mamy  jakieś  zdjęcia,  doktorze 

Armitage? 

Trevor  ruchem  głowy  wskazał  negatoskop.  Nick  uważnie  przyjrzał  się 

zdjęciom. 

background image

– Aha. Rzeczywiście, jest złamanie i trochę osteoporozy. Myślę, że wszczepimy 

protezę. No cóż, proszę pani, narobiła pani sobie bigosu w stawie biodrowym, więc 
teraz trzeba panią przyjąć do szpitala i dać nowy staw. Zgoda? 

– Och, cudownie – westchnęła. – Od dwóch lat jestem na liście oczekujących i 

miałam jeszcze rok przed sobą. Hm... – Przysunęła się bliżej. – A może, skoro już 
tu jestem, wymieniłby pan od razu i drugi? 

Nick zaśmiał się. 
–  Sądzę,  proszę  pani,  że  na  razie  jeden  wystarczy.  No  dobrze,  pójdę 

przygotować przyjęcie. Do zobaczenia. 

Trevor odprowadził go do drzwi. 
– Przykro mi z powodu tej operacji. Chciałeś wyrwać się wcześniej? 
– Tak, dziś rzeczywiście mógłbym się bez niej obejść. 
– Rozumiem, chciałeś wrócić do Cassie. Moje kondolencje z powodu dziecka. – 

Urwał  i  po  chwili podjął. – Trzeba przyznać,  że  trochę to  dziwne, że  najpierw za 
ciebie wyszła, a potem się go pozbyła. To znaczy albo jedno, albo drugie, prawda? 
No, ale dziecko byłoby dla niej kulą u nogi. 

Nick zesztywniał. 
– Co chcesz przez to powiedzieć, Armitage? 
–  Cassie...  Nie  masz  co  jej  pytać,  bo  oczywiście  zaprzeczy,  ale  czy  jesteś 

pewien, że wiesz, co się stało? Spędzasz tyle czasu poza domem... Bo to wiadomo, 
co ona wtedy robi? 

Nick  rzucił  się  na  niego,  ale  Trevor  zasłonił  się  rękami  i  uskoczył.  Po  chwili 

szybko odwrócił się i odszedł. Nick stał jak przymurowany. 

On  kłamie.  Kłamie  na  pewno,  bo  ta  druga  możliwość  była  zbyt  ohydna,  żeby 

brać  ją  pod  uwagę.  A  jednak  Cassie  powiedziała,  że  zabiła  dziecko.  Sądził,  że 
przypisuje  sobie  winę  za  poronienie,  ale  może  próbowała  mu  w  ten  sposób 
powiedzieć, że przerwała ciążę. 

– Psiakrew! 
– Słucham? 
Podniósł głowę i napotkał zdumione spojrzenie pielęgniarki. 
–  Nic,  nic.  Przepraszam.  Chciałbym  się  teraz  wziąć  za  staw  biodrowy  pani 

Peters.  Czy  może  pani  przygotować  dokumenty  i  przesłać  ją  na  blok?  Ja  idę  się 
myć. Aha, i proszę zawiadomić oddział. 

– Zrobione. Będzie na bloku za dziesięć minut. 
Półtorej godziny później zaszył ranę operacyjną i wybiegł ze szpitala. W głowie 

mu huczało. 

background image

Wciąż  na  nowo  przebiegał  myślami  ich  rozmowę  z  poprzedniego  wieczora  i 

uparcie nasuwał mu się jeden wniosek: Trevor mógł mieć rację. 

Za chwilę się dowie, choćby się waliło i paliło. 
Cassie  siedziała  w  salonie,  tępo  wpatrzona  w  telewizor.  Wyłączył  go 

gwałtownie i stanął z nią twarzą w twarz. Serce waliło mu jak młotem. 

– Czy zabiłaś moje dziecko? – spytał z trudem panując nad głosem. 
Wzdrygnęła się jak od uderzenia. – Co? 
–  Słyszałaś,  co  powiedziałem  –  warknął.  –  Czy  zabiłaś  moje  dziecko? 

Odpowiadaj, do cholery! 

Powoli opuściła głowę. 
– Przepraszam – szepnęła. – O mój Boże, przebacz mi... 
Po kredowobiałej twarzy stoczyły się wielkie łzy. Rzęsy zatrzepotały i nowe łzy 

wytrysnęły spod zaciśniętych powiek. 

– Przepraszam – szlochała. – Och, Nick, tak bardzo, bardzo przepraszam... 
– Zabiję cię, ty podła dziwko, przysięgam, że cię zabiję! 
Chwycił ją za poły szlafroka i szarpnięciem poderwał na równe nogi. 
– Jak mogłaś?! – wykrzyczał jej w twarz i odepchnął brutalnie. 
Nie  zwracając  uwagi  na  jej  krzyk,  gdy  upadła,  wbiegł  do  sypialni.  Wyciągnął 

walizkę i zaczął się pakować. Usłyszał, że drzwi się otwierają. 

– Co robisz? 
– Odchodzę. Muszę  wyjść, zanim zrobię coś, czego mógłbym żałować. Resztę 

rzeczy wezmę innym razem. 

Wychodząc, rzucił klucze na telewizor i zatrzasnął za sobą drzwi. 
 
Cassie  wróciła  do  pracy  po  tygodniu.  Ale  takiego  tygodnia  nie  chciałaby 

przeżyć nigdy więcej. 

Nick nie dał znaku życia. W końcu musiała porzucić nadzieję. 
Wiedziała,  że  spotkają  się  w  szpitalu,  ale  na  razie  nie  chciała  się  nad  tym 

zastanawiać. Właściwie to już było bez znaczenia. W środku była martwa. 

Za  kilka  dni  otwierano  salę  operacyjną  ortopedii,  ale  Cassie  była  pewna,  że 

Nick użyje wszelkich możliwych wpływów, by tam nie wróciła. 

Phila  Stephensona  zastała  w  dobrej  formie.  Od  jego  wypadku  minęło  już 

siedem tygodni.  Robił nadzwyczajne postępy, ale stale  był zniecierpliwiony, że to 
tak długo trwa. Poszła go odwiedzić w nadziei, że zobaczy w końcu jakąś znajomą 
twarz, z której nie wyczyta wiadomego pytania. Lecz natychmiast została odarta ze 
złudzeń. 

background image

– Cześć! Lepiej się czujesz? Przyjmij, proszę, wyrazy współczucia... 
– Och. – Jej uśmiech przygasł. – A więc wiesz. 
–  Tak.  Naprawdę  bardzo  mi  przykro.  To  musiało  być  dla  ciebie  ciężkie 

przeżycie. 

Odwróciła  głowę. W oczach wezbrały łzy. – Przepraszam. Niech to diabli, nie 

chciałem... Masz. – Podał jej chusteczkę. 

Wydmuchała nos i otarła policzki. 
– To ja przepraszam. Czasem po prostu... 
– Rozumiem. – Westchnął ciężko. – Wiesz, prawdopodobnie nie będę już mógł 

mieć  dzieci.  Nawet  zakładając,  że  całość  będzie  jako  tako  funkcjonować, 
nasieniowody są prawie na pewno pozarastane. 

Przysiadła na brzegu łóżka i spojrzała mu w oczy. 
–  Przykro  mi.  Nie  wiedziałam.  To  znaczy...  wiedziałam,  że  jest  takie 

niebezpieczeństwo, ale Mike Hooper był dobrej myśli. 

– No cóż, jeszcze nie przesądził sprawy, ale nie jest już takim optymistą. Ale i 

tak  miałem  szczęście.  Ocaliłem  skórę,  a  poza  tym  gdyby  nie  ten  wypadek,  nie 
spotkałbym  Linzi.  –  Zaśmiał  się  sucho.  –  Nieszczególny  moment,  żeby  się 
zakochać,  co?  Cóż  mogę  jej  zaofiarować?  Pokiereszowane  ciało,  z  którego 
najprawdopodobniej  niewiele  będzie  mieć  pożytku,  i  zawód  pod  znakiem 
zapytania. 

Phil  był reporterem.  Ta  praca  wymagała  szybkości.  Jakiekolwiek  ograniczenie 

fizyczne mogło położyć kres jego karierze. 

–  Mógłbyś  sprzedać  jakiemuś  pismu  swoją  historię.  Do  końca  życia  nie 

musiałbyś pracować. 

– Nie sądzę, żeby mi aż tyle zapłacili – zachichotał. 
– A Linzi? Jak ona to widzi? 
–  Nie  wiem,  naprawdę.  Trzymałem  swoje  uczucia  w  tajemnicy,  bo,  jak  ci  już 

mówiłem, tak śmiesznie mało mam jej do zaoferowania, że nie byłoby w porządku 
wywierać  na  nią  jakąś  presję.  Za  nic  w  świecie  nie  chciałbym,  żeby  zgodziła  się 
wyjść za mnie z poczucia winy. 

–  A może ona też się  w tobie zakochała? W końcu  nie musi tu przychodzić, a 

ciągle przychodzi. 

Wyraz jego twarzy świadczył, że nie ma wielkiej nadziei. 
–  Może  czuje  się  winna  –  powtórzył  posępnie.  –  Och,  nie  wiem.  Gdybym 

chociaż miał pojęcie, w jakim będę stanie, kiedy to wszystko się skończy! 

Cassie ścisnęła go za rękę i wstała. 

background image

– Czas pokaże. Musisz czekać. Przecież jest coraz lepiej. No, miło mi cię było 

zobaczyć. 

Obrzucił ją krytycznym spojrzeniem. 
– Nie miej mi za złe tej uwagi, ale wyglądasz jak śmierć na chorągwi. 
– Ale czuję się dobrze. Wolę być tutaj, pracować. Muszę sobie jakoś poradzić. 
Siedziała właśnie nad stertą wydruków komputerowych, gdy wszedł Nick. 
– Przepraszam – rzekł, patrząc przez nią jak przez szybę i podniósł słuchawkę 

telefonu. 

– Nie przeszkadzaj sobie – mruknęła. 
Starała się nie zwracać na niego uwagi, tak samo jak on nie zwracał uwagi na 

nią.  Ale  obrzuciła  go  ukradkowym  spojrzeniem  i  zdumiała  się,  jak  źle  wyglądał. 
Nagle  ich  oczy  się  spotkały.  Po  dłuższej  chwili  Nick  odwrócił  wzrok,  a  ona, 
opuściwszy głowę, wpatrzyła się w litery i cyfry pozbawione w tej chwili wszelkiej 
treści. Nikt nigdy nie patrzył na nią w taki sposób, z taką nie skrywaną nienawiścią. 

Sięgnęła po swoją kawę, ale ręce tak jej się trzęsły, że zalała sobie cały wydruk. 
– Cholera! 
Porwała  garść  chusteczek  higienicznych  i  bezskutecznie  próbowała  oczyścić 

papiery. W końcu zmięła wszystko w dużą kulę i cisnęła ją w drugi koniec pokoju. 

Nick przyglądał jej się zimno. 
–  Cóż  to,  czyżby  wyrzuty  sumienia  tak  wytrącały  cię  z  równowagi?  –  spytał 

ironicznie. 

Patrzyła na niego dłuższą chwilę. Jakże bolało ją serce! 
– Ty mnie chyba serdecznie nienawidzisz – szepnęła. 
– Mało powiedziane! – prychnął. – Będziesz tu cały dzień? 
Skinęła głową. 
– W czasie lunchu chcę pojechać do mieszkania i zabrać resztę rzeczy. 
Spuściła wzrok. Nie była w stanie na niego patrzeć. 
– Dobrze. 
Drzwi  zamknęły  się  cicho.  Z  westchnieniem  wróciła  do  komputera,  próbując 

zmusić go do wyjawienia swoich sekretów. 

Salę operacyjną otwierano zaraz po  Wielkanocy, ale Cassie nie znalazła się na 

liście  personelu.  Nic  dziwnego.  Przełożona  pielęgniarek  powiedziała  jej,  że  ma 
zostać na ortopedii do powrotu siostry Crusoe, a potem, jeśli zechce, będzie mogła 
wrócić na blok. 

Od  Mary-Jo  Cassie słyszała, że jej  miejsce zajęła  Alice  i że  Nickowi źle  się  z 

nią współpracuje. 

background image

– I bardzo dobrze – mruknęła. 
Mary-Jo przyglądała się przyjaciółce z troską w oczach. 
– Co się z wami stało? Dopóki nie poroniłaś, byliście tacy szczęśliwi. 
– Czyżby? – Cassie zaśmiała się głucho. – Chyba oboje po prostu udawaliśmy. 

Bez dziecka wszystko straciło sens. 

– Biedactwo. A ja myślałam, że dla ciebie to naprawdę było to. 
–  Bo  dla  mnie  było.  Ale  dla  Nicka...  To  wszystko  z  powodu  jego  syna.  Nie 

mógł  znieść  myśli,  że  miałby  przejść  przez  to  całe  piekło  z  kolejnym  dzieckiem. 
Uważał, że mniejszym złem będzie małżeństwo. Ale to nie zdałoby egzaminu. On 
mnie po prostu nie kochał. 

– Och, trele-morele! 
– Co? 
– Oczywiście że cię kochał. – Mary-Jo wzruszyła ramionami. – I założę się, że 

ciągle jeszcze kocha. Patrzy na ciebie jak na coś najcenniejszego na świecie. 

Cassie odpowiedziała gorzkim śmiechem. 
–  Gdybyś  zobaczyła,  jak  teraz  na  mnie  patrzy,  na  pewno  byś  tak  nie  myślała. 

On  mnie  nienawidzi,  M-J.  Nienawidzi  z  całej  duszy.  Obwinia  mnie  za  to 
poronienie.  Z  początku  myślałam,  że  ma  rację.  Ale  mój  lekarz  twierdzi,  że  w 
dwunastym tygodniu poronienia są stosunkowo częste i że nie  mam powodu czuć 
się winną. 

– Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy? Na miłość boską, Cassie, nie mówże o 

tym tak, jakbyś przerwała ciążę! 

–  Ale  ja  się  rzeczywiście  forsowałam,  nawet  kiedy  kiepsko  się  czułam. 

Powinnam była wziąć zwolnienie, ale tak mało było ludzi... 

–  A kiedy jest dużo?!  – prychnęła  Mary-Jo. – Lekarz ma rację, Cassie. To  nie 

twoja wina. Przestań się zadręczać. Słuchaj, muszę lecieć. Uważaj na siebie. Jesteś 
bardzo blada. Uciekam, bo jeszcze się spóźnię i Nick rzuci we mnie narzędziem. 

– Nie wątpię, że trzęsiesz się ze strachu. 
– Jak galareta. Pa. 
– Pa. 
Cassie  odprowadziła  ją  wzrokiem.  A  więc  Nick  zrobił  się  taki  nieznośny  w 

pracy? Świadomość, że on też jest nieszczęśliwy, przyniosła jej ponurą satysfakcję. 

 
W następnym tygodniu z hukiem wyszły na jaw sprawki Charlesa Armitage’a i 

jego  kumpli.  Śledztwo  dobiegło  końca,  a  jego  rezultatem  była  między  innymi 
decyzja  o  zamknięciu  z  końcem  kwietnia  kilku  oddziałów  szpitala.  Pacjentów 

background image

zaczęto  stopniowo  przenosić  do  innych  placówek.  Poważnej  redukcji  miała  ulec 
między  innymi  ortopedia.  Ich  sala  operacyjna,  dopiero  co  otwarta,  miała  zostać 
zamknięta, tym razem na dobre. Cały personel pielęgniarski stracił pracę. 

Co do  lekarzy, Miles Richardson odchodził na  wcześniejszą emeryturę, a  Nick 

został na bruku. Miles powiedział mu o tym w piątek, tuż przed jego wyjazdem do 
Suffolk. 

– Przykro mi, chłopie. Nie wiem, gdzie pójdziesz, ale będę szczęśliwy, mogąc 

ci służyć najlepszymi referencjami. Jesteś świetny. To naprawdę cholerna strata. 

Wzruszony pochwałą Milesa Nick odchrząknął. 
– Dziękuję, panie doktorze. 
–  Nie  „panuj”  mi,  Nick.  Będzie  mi  brakowało  ciebie  i  Cassie.  Przykro  mi  z 

powodu tej ciąży. A jeszcze bardziej mi przykro, że wam się nie ułożyło. Ale może 
kiedy ona przyjdzie do siebie... 

–  Chyba najlepiej będzie, jeśli  każde  z  nas pójdzie  swoją  drogą. Przepraszam, 

ale trochę się śpieszę. Zabieram dziś Tima na weekend. 

Opuściwszy  Milesa,  ruszył  korytarzem  w  kierunku  wyjścia.  Nagle  się 

zatrzymał. Przy drzwiach stała Cassie. Przyglądała mu się niepewnie. 

– Nick? – zagadnęła. 
Spojrzał na nią.  Boże, jak ona wygląda! Chuda i wymizerowana, pusty wzrok. 

Może poczucie winy jest wystarczającą karą? 

– Słyszałam, że straciłeś pracę. Przykro mi. 
– Ty też straciłaś swoją. Co teraz zrobisz? 
– Nie wiem. – Wzruszyła ramionami. – Coś się znajdzie. Jedziesz do Tima? 
– Tak. 
Pogrzebała w kieszeni i wyciągnęła kopertę. 
– Czy możesz mu to dać? Przyglądał się jej podejrzliwie. 
– Po co ci korespondencja z moim synem? 
–  Och,  na  miłość  boską,  gdybym  knuła  jakiś  podstęp,  mogłabym  przecież 

posłać to pocztą. Napisałam mu o jeżu. Ma małe. Myślałam, że chciałby wiedzieć. 

Głos jej się załamał. Nick powoli wziął list. 
– Przekażę. Dziękuję, że o nim pomyślałaś. 
Odwróciła się i odeszła. Patrzył za nią z ciężkim sercem. 
– Dlaczego, Cassie, dlaczego? – szepnął. – Mogło być tak pięknie... 
 
W  niedzielę,  gdy  Nick  odwiózł  Tima,  zamiast  uciekać  do  Londynu  został  na 

kolacji z Jennifer i Andrew. Tim leżał już w łóżku, a oni gawędzili w kuchni. Nick 

background image

opowiedział im o stracie pracy i o Cassie. Oboje byli zaszokowani. 

–  Myślałam,  że  zabrałeś  wtedy  Tima  do  swoich  rodziców,  bo  Cassie  źle  się 

czuła, a nie... Och, Nick! 

– Szare oczy Jennifer były pełne ciepła i współczucia. 
– Och, kochany! 
Przykryła jego dłoń  swoją  i  uścisnęła.  Lecz  Nick  wyrwał  jej  rękę,  gwałtownie 

wstał i wbił puste spojrzenie w okno. 

– Zostaw go – powiedział cicho Andrew. 
–  Przepraszam  –  westchnął  po  chwili  Nick.  –  Nie  jestem  dobry  w 

przyjmowaniu kondolencji. 

– Mogę to zrozumieć – mruknął Andrew. – Słuchaj, pamiętasz, jak mówiłeś, że 

nie zależy ci już na Londynie? 

–  Tak,  pamiętam.  Szczerze  mówiąc,  nie  ma  dla  mnie  znaczenia,  gdzie  będę 

pracował. A co, masz jakąś propozycję? 

–  Michael  Barrington  odchodzi  na  stanowisko  konsultanta  do  Ipswich.  Jak  na 

razie jego miejsce jest wolne. 

Nick wodził wzrokiem od jednego do drugiego. 
–  I  nie  miałbyś  nic przeciwko temu?  To  znaczy, nie przeszkadzałoby ci, że tu 

jestem? 

–  Jakoś  przeżyję.  –  Andrew  uśmiechnął  się  nieznacznie.  –  Natomiast  znam 

jednego faceta, który byłby absolutnie uszczęśliwiony. 

Po raz pierwszy od wielu tygodni w sercu Nicka zapłonął promyk nadziei. 
–  Cudownie  byłoby  mieć  Tima  tak  blisko.  Musiałbym  tylko  zaczarować 

dyrekcję. 

– Nie sądzę, żebyś miał z tym wielkie problemy. Mayhew wciąż bardzo dobrze 

cię wspomina. Pogadam z nim i powiem, żeby do ciebie zadzwonił. 

– Chyba powinienem po prostu złożyć podanie. Jennifer roześmiała się. 
– Chcesz tę pracę czy nie? 
Przyglądał jej się chwilę, po czym kąciki warg uniosły mu się w uśmiechu. 
–  Tak.  Tak,  chcę!  Koniecznie  z  nim  porozmawiaj.  Powiedz  mu,  że  jestem  do 

wzięcia. 

– A... – Jennifer zawahała się. – Co z Cassie? 
Twarz Nicka stężała. 
– Co z Cassie? Z Cassie koniec, Jen. Skończone. Nie ma o czym mówić. 
 

background image

Rozdział 10 

 
– Jesteś proszona na blok operacyjny. 
– Co? – Cassie w osłupieniu odłożyła wydruk komputerowy i wlepiła wzrok w 

Angelę. – Ja? 

–  Tak,  ty.  Mają  tam  jakiś  skomplikowany  przypadek,  a  twój  mąż  rzucił  piłę  i 

oświadczył, że nie jest w stanie pracować z Alice. Kazał wezwać ciebie. 

– Co za zaszczyt – mruknęła Cassie. – Poradzicie sobie beze mnie? 
– Mam nadzieję – rzekła sucho Angela. –  Nie ma  ludzi niezastąpionych, moja 

droga. Idź już, bo z tego co słyszałam siostra Crusoe przy nim to anioł! 

Cassie śmiechem pokryła zdenerwowanie. 
– To tylko pogróżki. W gruncie rzeczy jest bardzo spokojny. 
– Aha, spokojny! Zwłaszcza kiedy kopie wózek w drugi koniec sali! 
– O Boże! – Cassie popchnęła stertę papierów w stronę Angeli. – W twoje ręce, 

siostro oddziałowa. 

– Dzięki. Moje ulubione zajęcie. Czy to aby nie ty go napuściłaś? 
– Możesz mi wierzyć, że wolałabym zostać tutaj! 
Na bloku operacyjnym wszyscy chodzili na paluszkach. 
– Nareszcie! – ryknął Nick. – Czemu tak długo? 
– Kłania się teoria względności. Kiedy czekasz, czas się wlecze. Jak to miło być 

tak oczekiwaną! 

Odburknął  coś  niewyraźnie  i  dodał,  że  skoro  już  tu  jest,  mogłaby  się 

pospieszyć. 

W szatni zastała wyciągnięte na krzesłach Alice i Mary-Jo. 
–  Oho,  przybyły  posiłki.  No  to  bawcie  się  dobrze,  moje  miłe  –  rzekła  Alice  z 

filozoficznym spokojem. 

– Ja idę lizać rany zadane mojej ambicji. 
Cassie włożyła sterylne ubranie i podeszła do umywalki. 
– Gotowa? 
– Myję się! Uspokój się, Nick. 
–  Jak  mogę  się  uspokoić?  Mam  na  stole  pacjenta  ze  zmiażdżonym  barkiem  i 

muszę operować w asyście kompletnych nieuków! Rusz się, do cholery! 

Osuszyła  ręce  serwetą  i  rzuciła  ją  do  kosza.  –  Dobrze.  Fartuch,  maska, 

rękawiczki i do roboty. 

– Ja naprawdę wiem, co trzeba robić – powiedziała do oddalających się pleców 

background image

Nicka. 

Z ciężkim westchnieniem ubrała się do końca i weszła do sali. 
Zdążyła już zapomnieć, jak to jest stać tak blisko niego. Odsunęła się trochę, a 

on rzucił jej znad maski groźne spojrzenie. 

– Czemu stoisz metr ode mnie? Jak możesz stamtąd widzieć, co robię? Wróćże 

na miejsce, kobieto! 

Musiała zmobilizować całą swoją wolę, ale wzięła głęboki wdech i stanęła przy 

jego boku. 

–  Teraz  lepiej  –  burknął,  a  za  chwilę  dźgnął  ją  łokciem  w  klatkę  piersiową.  – 

Nie stójże mi na drodze! 

– warknął. 
Mary-Jo zachichotała. 
Cassie  straciła  panowanie  nad  sobą.  Całe  to  napięcie  spowodowane  jego 

bliskością,  koniecznością  powściągania  emocji  wybuchło  w  niepowstrzymanym 
śmiechu. Nick wbił w nią palące spojrzenie. 

– Co cię tak bawi? – syknął. 
– Ty! – powiedziała otwarcie. – Jesteś po prostu śmieszny! 
Odetchnął głęboko i rozejrzał się po twarzach wokół siebie. 
– Przepraszam. Możemy kontynuować? 
Odpowiedziało mu zbiorowe westchnienie ulgi. 
Od  tej  chwili  już  się  nie  odzywał,  jeśli  nie  liczyć  próśb  o  narzędzia  i 

sporadycznych uwag skierowanych do anestezjologa. Po około  godzinie skończył. 
Cassie zaczęła liczyć gaziki, a on zaszył ranę. 

Gdy wyszli, zwrócił się do niej z niepewnym uśmiechem. 
–  Dzięki.  Zdaję  sobie  sprawę,  że  naszą  znajomość  trudno  nazwać  udaną,  ale 

chcę, żebyś wiedziała, że jesteś najlepszą instrumentariuszką, z jaką kiedykolwiek 
pracowałem. 

Z trudem powstrzymała się, żeby nie wybuchnąć płaczem. 
– Dziękuję – odparła drżącym głosem i uciekła do szatni. 
– W porządku? – spytała łagodnie Mary-Jo. 
– Przeżyję. Muszę już wracać na oddział. Mało nas tam ostatnio. 
Przyszła  w  samą  porę.  Fizjoterapeutka  postanowiła  po  raz  pierwszy 

spionizować  Phila  Stephensona.  Wspólnie  pomogły  mu  przełożyć  nogi  przez 
krawędź łóżka i zsunąć się na brzeg. 

Właśnie miał przenieść ciężar ciała na stopy, gdy Cassie rzuciła okiem na drzwi 

i ujrzała w nich Linzi. 

background image

Wpatrywała się w nogi Philipa. Twarz miała kredowobiałą. 
– O Boże! – wyszeptała. 
Cassie  przyjrzała  się  Philipowi.  Miednicę  miał  nadal  unieruchomioną,  nogi 

cienkie,  wychudzone,  uda  i  brzuch  całe  w  pomarszczonych  bliznach.  Znów 
przeniosła wzrok na Linzi. Opierała się ciężko o framugę. Była wstrząśnięta. 

– Och, Phil – szepnęła drżącym głosem i po policzkach spłynęły jej wielkie łzy. 
Jej dłoń powędrowała do ust. Stłumiwszy krzyk, odwróciła się i uciekła. 
–  Pójdę  po  nią  –  zaproponowała  Cassie.  Philip  przytrzymał  ją  zaskakująco 

silnie. Jego twarz była jak martwa. 

– Nie. Niech idzie. 
– Ona wróci, Phil. 
–  Nie,  Cassie.  Nie  sądzę.  Widziałaś  jej  twarz?  Żadne  poczucie  winy  nie 

przezwycięży wstrętu. 

Nieoczekiwanie  odepchnął  się  od  brzegu  łóżka  i  uczepił  się  Cassie  i 

fizjoterapeutki. 

– Pomóżcie mi – warknął. 
W jego głosie dźwięczał taki ból, że Cassie mało serce nie pękło. 
Powoli obeszli pokój i odprowadzili go do łóżka. 
– Świetnie – powiedziała wesoło fizjoterapeutka. – Wkrótce będziesz biegał. 
Odwrócił  głowę.  Fizjoterapeutka  wzruszyła  ramionami  i  spojrzała  pytająco  na 

Cassie. 

–  Zostanę  –  zasygnalizowała  pielęgniarka  samymi  wargami  i  zwróciła  się  do 

niego. 

– Jak się czujesz, Phil? 
– A jak myślisz? 
– Słuchaj, to był po prostu chwilowy szok. Na pewno przez to żelastwo. 
– Bądź uczciwa, Cassie. Popatrz na mnie. Czy ty byś mnie chciała? 
Spojrzała mu w oczy. 
–  Gdybym  cię  kochała,  nie  miałoby  to  dla  mnie  znaczenia.  Nic  nie  miałoby 

znaczenia. W miłości tak już jest. 

– Ty i Nick zerwaliście ze sobą? 
– Tak. – Odwróciła wzrok. 
– Przykro mi. Wiem, jak go kochałaś. Ciągle go kochasz, prawda? 
– Tak. – Skinęła głową. – Ciągle go kocham i chyba zawsze będę go kochać. 
–  Ach,  Cassie  –  westchnął  ciężko  Phil.  –  Dlaczego  musiałem  spotkać  Linzi 

teraz, gdy tak mało mogę jej zaofiarować? 

background image

Mówił zdławionym głosem, a na jego poduszkę spadła samotna łza. 
– Niezła z nas para, co Phil? 
Podała  mu  chusteczkę,  którą  na  moment  przycisnął  do  oczu.  Uśmiechnął  się 

blado. 

– Przepraszam. –  Odetchnął  głęboko i uścisnął jej dłoń. –  Co zamierzasz teraz 

zrobić ze swoim życiem? 

– Nie wiem. Co mogę zrobić? Pozbierać się i zacząć od nowa. Nie mam innego 

wyjścia. A ty? 

– On ożeni się ze mną. Przynajmniej taką mam nadzieję – usłyszeli. 
Phil odwrócił się ku drzwiom. Na jego twarzy malowało się niedowierzanie. 
– Linzi? 
Cassie  zsunęła  się  z  brzegu  łóżka  i  wymknęła  się  na  korytarz,  cichutko 

zamykając drzwi. Obok niej przystanęła Sue. 

–  Co  to  ma  znaczyć?  Linzi  wchodzi,  potem  wybiega,  potem  wpada  z 

powrotem... Co się dzieje? 

– Zdaje się, że właśnie mu się oświadczyła. 
–  Jak  romantycznie!  –  rozmarzyła  się  Sue.  –  Uwielbiam  szczęśliwe 

zakończenia, a ty? 

Cassie odpowiedziała wymuszonym uśmiechem. 
– Ciekawe, czy nie znalazłoby się jeszcze jakieś jedno... – powiedziała cicho. 
 
Tego samego dnia koło południa Miles wezwał Nicka do swojego gabinetu. 
– Siadaj, siadaj. Kawy? 
– Chętnie, dziękuję. 
Miles postawił przed nim kubek i opadł na krzesło. 
– Słyszałem, że urządziłeś na bloku małą scenę. 
– Tak. – Nick westchnął ciężko. – Przepraszam. 
Niesłusznie wydarłem się na Alice. To nie była jej wina. 
–  Ja  cię  rozumiem.  Kto  raz  pracował  z  Cassie,  nie  chce  pracować  z  nikim 

innym. Prosiłem, żeby ją przenieść z powrotem na blok, ale podobno jest na razie 
niezbędna na oddziale. 

– Ja też prosiłem, ale  mojej opinii nikt  nie bierze pod uwagę. Wszyscy myślą, 

że po prostu chcę być z żoną. 

– A chcesz? – Miles obrzucił go badawczym spojrzeniem. 
Nick drżącą ręką zamieszał kawę. – Tak. Chcę. 
– To czemu nie spróbujesz tego naprawić? 

background image

– Ponieważ ona zabiła moje dziecko – rzekł cicho. 
– Bzdura! Co ty pleciesz? 
– To nie było poronienie. Ona przerwała ciążę. 
– Nonsens, Nick. Znam Cassie od lat. Coś podobnego nawet nie przeszłoby jej 

przez myśl. Dlaczego tak sądzisz? 

– Sama się do tego przyznała. 
Miles był wyraźnie wstrząśnięty. 
– Coś takiego. Biedactwo. Musiało się z nią dziać coś bardzo złego. 
– To moja wina. Zmusiłem ją do małżeństwa. Nie dałem jej wyboru. 
– A teraz nie możesz jej wybaczyć? 
Spojrzał na swoje ręce, ręce, którymi ją pieścił, przytulał, a w końcu odepchnął. 
–  To  już  nie  o  to  chodzi.  Ona  nie  może  wybaczyć  sobie.  To  ją  zabija.  Ale 

wkrótce zejdę jej z drogi i wtedy może wróci do równowagi. Staram się o miejsce 
w Suffolk. 

– Tak, o tym też chciałem z tobą porozmawiać. Tamtejszy konsultant, Mayhew, 

dzwonił  do  mnie.  To  wprawdzie  niemal  formalność,  ale  chce,  żebym  ci  dał 
referencje. I co mam mu napisać o twoim zachowaniu na bloku operacyjnym? 

–  Nie  wiem. – Nick nie zareagował na uśmiech Richardsona.  – Napisz mu, że 

coś mnie napadło. Nieważne. Wszystko nieważne... 

Głos mu się załamał. 
– Miles... jaja kocham. 
– Więc powiedz jej to. Idź do niej, porozmawiaj. Nigdy nie jest za późno, żeby 

przebaczyć, Nick, sobie i drugiemu człowiekowi. Proszę, spróbuj. Najwyżej się nie 
uda. 

Nick zaśmiał się gorzko. 
– To wszystko, co masz mi do powiedzenia? 
– Powiedz, widzisz jakiś inny sposób? 
–  Nie. –  Wstał.  –  Masz rację.  Nie  ma  innego  sposobu.  Muszę  spróbować.  Nie 

mam nic do stracenia. 

 
Gdy  zadzwonił  dzwonek  u  drzwi,  Cassie  siedziała  w  ogrodzie  i  rzucała 

okruszyny rudzikowi. Otworzyła i osłupiała. 

– Nick? Co cię sprowadza? 
Miał ze sobą róże i frezje. Wyczuła ich zapach, zanim podał jej bukiet. 
– Chciałem z tobą porozmawiać. Mogę wejść? 
Gdy brała kwiaty, trzęsły jej się ręce, aż papier szeleścił. 

background image

– Rozgość się. Wstawię je tylko do wody. 
Poszła do kuchni. Napełniła wodą stary dzbanek. 
Ułożyła kwiaty, nastawiła wodę w czajniku, umyła kilka kubków, wytarła ręce. 

Dopiero  po  chwili  z  bijącym  sercem  wróciła  do  salonu.  Nick  stał  przy  biurku  i 
pilnie się czemuś przyglądał. 

– Co to jest? – W jego głosie brzmiało napięcie. Serce Cassie zamarło. 
– Zdjęcie usg. 
– Dziecka? Przytaknęła. 
– Wiem, że nie powinnam tego trzymać, ale to wszystko, co mi zostało... 
Chwilę patrzył na zdjęcie, po czym odłożył je i skierował wzrok na nią. 
– Przerwałaś tę ciążę, Cassie? 
– Co? – Krew odpłynęła jej z twarzy. – Co ty wygadujesz, Nick? 
– Odpowiedz! 
– Nie! Oczywiście, że nie! Na Boga, Nick, skąd ci to przyszło do głowy? 
– Przecież sama powiedziałaś, że zabiłaś dziecko! 
– Bo za ciężko pracowałam, nie odpoczywałam, za mało jadłam, ale nigdy... o 

Boże, Nick, nie! Jakże mogłabym z zimną  krwią zamordować nasze dziecko? Jak 
mogłeś w ogóle coś takiego pomyśleć? 

– Trevor – powiedział chrapliwie. – Trevor tak powiedział, a ja mu uwierzyłem. 

Sugerował, że dziecko byłoby ci przeszkodą w przyjemnym spędzaniu czasu, gdy 
mnie  nie  ma.  Uwierzyłem  mu.  Och,  Cassie,  co  ja  zrobiłem?  Czy  zdołasz  mi 
kiedykolwiek wybaczyć? 

– Kiedy ci to powiedział? 
– W poniedziałek, tuż przed moim powrotem do domu. 
– Jak mogłeś uwierzyć? 
–  Spytałem  cię,  czy  zabiłaś  dziecko,  a  ty  powtarzałaś  tylko,  że  bardzo 

przepraszasz. Co miałem myśleć? 

–  Powiedziałam  tak,  bo  byłam  udręczona  poczuciem  winy.  Co  za  straszliwe 

nieporozumienie! 

Podeszła do okna i wpatrzyła się w ciemniejący ogród. 
– Czemu dziś przyszedłeś? 
–  Żeby  ci  powiedzieć,  że  cię  kocham,  że  ci  przebaczyłem  i  zapytać,  czy  ty 

możesz przebaczyć sobie i wrócić do mnie. Myślę, że to ostatnie jest aktualne, choć 
okazuje się, że to ja muszę cię błagać o przebaczenie. 

Położył dłonie na jej ramionach i przyciągnął do siebie. Głos mu drżał. 
–  Kocham  cię,  Cassie.  Nie  mogę  żyć  bez  ciebie.  Czy  dasz  mi  jeszcze  jedną 

background image

szansę?  Tak  bardzo  cię  potrzebuję.  Jesteś  całym  moim  światem,  Cassie.  Odezwij 
się do mnie, kochanie. 

Umilkł, a ona wtuliła twarz w jego ramię. 
– I jacie kocham. Och, Nick, tak za tobą tęskniłam – wyszlochała. 
Ich usta spotkały się i pocałunek przekreślił długie tygodnie cierpienia. 
 
Później, gdy leżeli objęci w łóżku, Nick powiedział Cassie o pracy w Suffolk. 
–  Byłbym  bliżej Tima.  Mógłbym chodzić  na  różne  szkolne  imprezy,  widywać 

się z nim  w dni powszednie. Z dala od niego czuję się samotnie. Nie wiem tylko, 
jak ty się zapatrujesz na wyprowadzkę z Londynu. 

Cassie przywarła do niego jeszcze ciaśniej. 
–  Nieważne,  gdzie  będę  mieszkać,  byle  z  tobą.  Wiem,  jak  bardzo  tęsknisz  za 

Timem.  Między  innymi dlatego zgodziłam się wyjść za ciebie, bo  widziałam, jaki 
ból sprawia ci rozłąka z dzieckiem. 

–  Rozłąka z  tobą  też sprawiła  mi straszny  ból.  Boże,  chyba nigdy  w  życiu  nie 

byłem  taki  nieszczęśliwy.  Kiedy  pomyślę,  że  zostawiłem  cię  tu  samą,  po  stracie 
dziecka, że napadłem na ciebie jak furiat... 

–  Przestań  –  przerwała,  chcąc  być  sprawiedliwa.  –  Gdybym  postąpiła  tak,  jak 

myślałeś, miałbyś pełne prawo. Ja w każdym razie uważałam, że na to zasługuję. 

–  Bzdura,  Cassie.  To  ja  powinienem  był  cię  powstrzymać,  żebyś  się  nie 

przemęczała. 

– Przecież próbowałeś. Aleja przyjmowałam to tak, jakby chodziło ci o dziecko, 

tylko o dziecko. A chciałam, żebyś mnie kochał dla mnie samej. 

Jego oczy nigdy nie były tak błękitne. 
– Ależ ja cię kochałem, Cassie. Zakochałem się w tobie już wtedy, gdy wpadłaś 

na  mnie  na  korytarzu,  gdy  pierwszy  raz  cię  dotknąłem.  Nie  chciałem  tego, 
szczególnie  odkąd  zdałem  sobie  sprawę,  że  to  ty  rozbiłaś  małżeństwo  Jodie  i 
Simona, ale nie mogłem ci się oprzeć. 

Zdumiona, szeroko otworzyła oczy. 
–  Nie  miałam  z  tym  nic  wspólnego.  Oni  rozeszli  się  na  długo  potem,  jak  się 

dowiedziałam, że w ogóle jest żonaty. 

– Nie wiedziałaś? 
– Oczywiście, że nie! Doprawdy, za kogo ty mnie masz, Nick? 
– Przepraszam – westchnął ciężko. – Przez całe lata wybierałem sobie kobiety, 

które nie chciały  się  angażować uczuciowo,  którym  wystarczała  ta odrobina,  jaką 
mogłem im dać i nie oczekiwały niczego więcej. A teraz, kiedy wreszcie spotkałem 

background image

prawdziwą, ciepłą,  uczciwą  dziewczynę,  nie  umiem  z nią  postępować.  –  Uścisnął 
jej  palce.  –  Kochałem  Jennifer.  Ona  jest  taka  jak  ty:  dobra,  szlachetna,  uczciwa. 
Lecz ja potraktowałem ją jak śmieć. Teraz ma to, na co zasługuje i naprawdę się z 
tego cieszę, ale ponieważ już od tak dawna nikomu na mnie nie zależało, po prostu 
nie  śmiem  w  to  uwierzyć.  Tak  zgorzkniałem,  że  nie  umiem  się  poznać  na 
autentycznej uczciwości. 

– Jakbym siebie słyszała! Kiedy Jodie przyszła mnie prosić, żebym dała spokój 

Simonowi,  byłam  przerażona.  Nie  miałam  pojęcia,  że  jest  żonaty.  Więc  kiedy  się 
dowiedziałam  o  Timie,  od  razu  uznałam,  że  okłamujesz  mnie  tak  samo  jak  on. 
Myślałam sobie: „Dwa razy ten sam błąd! Ależ się znam na ludziach, nie ma co!”. 

–  Rzeczywiście.  Leżysz  ze  mną  w  łóżku.  To  chyba  nie  najlepiej  o  tobie 

świadczy – zaśmiał się. 

Uniosła się na łokciu i zajrzała mu w oczy. 
–  Czy  możemy  zacząć  od  nowa?  Żadnych  kłamstw,  żadnych  sekretów,  jeśli 

czegoś nie rozumiemy, pytamy. Dobrze? 

–  Och,  Cassie,  niczego  bardziej  nie  pragnę.  –  Porwał  ją  w  ramiona  i  czule 

pocałował.  –  Kocham  cię. Przepraszam, że nie  umiałem  ci tego okazać,  ale to  się 
zmieni. Od zaraz. 

– No dobrze. Masz tę pracę. 
Nick uścisnął wyciągniętą nad biurkiem dłoń Mayhewa. 
– Dziękuję. Bardzo się cieszę. 
– Świetnie. Jest tylko jedna kwestia. – Tak? 
– Współpraca z instrumentariuszkami. 
–  Ach,  tak...  –  Nick  odchrząknął.  –  To  się  więcej  nie  powtórzy.  Widzi  pan, 

panie  doktorze,  zapomniałem  powiedzieć,  że  mogę  przyjąć  tę  pracę  tylko  pod 
pewnym warunkiem. 

Mayhew pytająco uniósł brwi. 
– Przychodzę z własną instrumentariuszką. 
– A czy jest jakiś szczególny powód, dla którego ta właśnie instrumentariuszką 

jest ci niezbędna? 

– Tak. – Nick uśmiechnął się szeroko. – To moja żona. 
–  No  cóż  –  Mayhew  spojrzał  na  jakiś  papier  na  swoim  biurku.  –  Sądzę,  że  w 

interesie bezpieczeństwa publicznego lepiej będzie przyjąć także twoją żonę, Nick. 
Nawet zdaje mi się, że właśnie w tej chwili ma rozmowę z przełożoną pielęgniarek. 
A więc witam w zespole. 

Nick roześmiał się szczerze i głośno, jak nie śmiał się od dawna. 

background image

– Dziękuję. Bardzo dziękuję. 
– Cała przyjemność po mojej stronie. Cieszę się, że wracasz. 
– I ja się z tego cieszę. 
– Oczywiście zdajesz sobie sprawę, że cały personel żeński będzie zdruzgotany 

na wieść, że wracasz z żoną? 

– Trudno. Czy mogę teraz po nią pójść? Chciałbym ją panu przedstawić. 
– Zdaje się, że już czeka. 
Nick otworzył drzwi. Za nimi stała Cassie. Na jej wargach igrał uśmiech. 
–  Ty  żmijko  –  powiedział.  –  Umawialiśmy  się  przecież,  że  nie  będzie  więcej 

sekretów. 

– To należy do kategorii niespodzianek. 
– Dostałaś? 
– Oczywiście. A ty? 
– Ja nie. 
– Co?! 
–  No dobrze, dostałem  –  ustąpił.  – Powiedziałem, że  możemy  pracować tylko 

razem i tak bardzo chcieli zatrudnić ciebie, że zgodzili się i na mnie. – Musnął jej 
wargi pocałunkiem. – Gratulacje. 

– I vice versa. 
– Stanowimy nadzwyczajny zespół. 
– Mhm. 
– Kocham cię. 
– Twój nowy szef na nas patrzy. Chciałabym go poznać. 
Nick sięgnął ręką do tyłu i zamknął drzwi. 
– Później. Na czym to stanęliśmy... ?