background image

 

background image

NORA ROBERTS

NICK

Czekając na miłość

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Była   kobietą,   która   wie,   czego   chce.   Dokładnie   przemyślała   powody 

przeprowadzki z Wirginii Zachodniej do Nowego Jorku. Miała zamiar tam się 

urządzić, osiągnąć sukces zawodowy i zdobyć męża.

No, może niekoniecznie w takiej właśnie kolejności.

Frederica Kimball uważała się za osobę, która potrafi działać zależnie od 

sytuacji.

Szła teraz w dół East Side, w zapadającym zmierzchu wczesnej jesieni, i 

myślała o domu w Shepherdstown w Wirginii Zachodniej, gdzie mieszkali jej 

rodzice i rodzeństwo. Dom ten był wprost wymarzonym miejscem do życia: 

rozległy, pełen radości, rozbrzmiewający muzyką i śmiechem.

Wątpiła, czy mogłaby go opuścić, gdyby nie to, że wiedziała, iż w każdej 

chwili może wrócić i zostanie przyjęta z otwartymi ramionami.

To   prawda,   że   wielokrotnie   bywała   w   Nowym   Jorku   i   miała   w   tym 

mieście wiele kontaktów, ale już tęskniła za rodzinnymi stronami, za swoim 

pokojem   na   pierwszym   piętrze   starego   domu   z   kamienia,   za   miłością   i 

towarzystwem rodzeństwa, za muzyką ojca i śmiechem matki.

Ale  nie  była  już  dzieckiem.   Miała  dwadzieścia   cztery   lata  i  osiągnęła 

moment, gdy należało zacząć żyć własnym życiem.

Na Manhattanie nie czuła się obco. Spędziła tu przecież pierwsze kilka lat 

życia, a później często przyjeżdżała w odwiedziny. Tak, ale zawsze z rodziną, 

uświadomiła   sobie   nagle.   Cóż,   tym   razem   jest   zdana   tylko   na   siebie.   I   ma 

sprawę do załatwienia. Musi przede wszystkim przekonać niejakiego Nicholasa 

LeBecka, że potrzebna mu jest partnerka.

Sukces i renoma, jaką zdobył jako kompozytor w ciągu kilku ostatnich lat, 

jeszcze się zwiększy, jeśli ona będzie pisała teksty do jego piosenek. Oczami 

wyobraźni widziała już nazwisko LeBeck - Kimball na plakatach przy Great 

White Way. Wystarczyło, by puściła wodze fantazji, a już muzyka, którą razem 

background image

napiszą, rozbrzmiewała jej w uszach.

A teraz, uśmiechnęła się do siebie, musi przekonać Nicka, żeby zobaczył i 

usłyszał   to   samo.   W   razie   potrzeby   ucieknie   się   do   argumentu   lojalności 

rodzinnej. Byli przecież poniekąd kuzynami, choć nie łączyły ich więzy krwi.

Jeszcze będziemy się całować, pomyślała i jej oczy rozjaśnił uśmiech. To 

był jej ostateczny i najżywotniejszy cel. A kiedy go już osiągnie, Nick zakocha 

się w niej tak rozpaczliwie, jak ona jest w nim zakochana od zawsze, od chwili, 

gdy po raz pierwszy go zobaczyła.

Czekała na niego dziesięć lat, a to jak na jej gust było aż nadto długo. 

Najwyższy   czas,   uznała,   skubiąc   brzeg   błękitnego   blezera,   spojrzeć   losowi 

prosto w twarz.

Stanęła   przed   drzwiami   baru,   który   teraz   nazywał   się   „Pod   żaglami”. 

Zdenerwowanie   ukryła   pod   maską   pewności   siebie.   Bar   należał   do   Zacka 

Muldoona, brata Nicka, a właściwie brata przyrodniego, ale w rodzinie Freddie 

nikt się nie przejmował terminologią. Liczyły się uczucia. Fakt, że Zack ożenił 

się z siostrą jej macochy, uczynił z rodzin Stanislaski - Muldoon - Kimball - 

LeBeck jeden zagmatwany klan rodzinny.

Marzeniem   Freddie   było   dodać   jeszcze   jedno   ogniwo   do   rodzinnego 

łańcucha, wiążąc siebie i Nicka.

Odetchnęła głęboko, poprawiła blezer, przeciągnęła ręką po skręconych 

złocistorudych włosach, których nigdy nie była w stanie doprowadzić do ładu, i 

po   raz   kolejny   rozpaczliwie   zapragnęła,   by   mieć   choć   odrobinę   egzotycznej 

urody Stanislaskich.

Chwyciła za klamkę. Zrobi to, co sobie postanowiła, i ma nadzieję, że to 

wystarczy.

W   barze   unosił   się   zapach   piwa   i   przypraw   korzennych.   Od   razu   się 

domyśliła, że Rio, odwieczny kucharz Zacka, przygotowuje jeden ze swoich 

słynnych   sosów   do   makaronu.   Z   szafy   grającej   płynęła   rzewna   piosenka   w 

wykonaniu Celine Dion.

background image

Wszystko tu wyglądało tak jak zawsze, wszystko było na swoim miejscu. 

Ściany   ozdobione   malowidłami   z   motywami   morskimi,   długi   sfatygowany 

kontuar i rzędy butelek na półkach. Było wszystko z wyjątkiem Nicka. Mimo to 

uśmiechnęła się, podeszła do baru i wspięła się na stołek.

- Postawisz mi drinka, żeglarzu?

Zack zaskoczony podniósł głowę znad kartki papieru. Na widok Freddie 

twarz rozjaśnił mu szeroki uśmiech.

- To ty! Witaj! - ucieszył się. - Nie sądziłem, że zjawisz się przed końcem 

tygodnia.

- Lubię robić niespodzianki.

- Takie to i ja lubię. - Zack zręcznie popchnął kufel z piwem wzdłuż blatu, 

tak że zatrzymał się dokładnie w dłoniach gościa. Potem pochylił się, ujął twarz 

Freddie   w   swe   duże   dłonie   i   wycisnął   na   jej   policzku   głośny   pocałunek.   - 

Śliczna jak zawsze - stwierdził z uznaniem.

- Ty też.

Powiedziała prawdę. Od kiedy go przed dziesięciu laty poznała, jeszcze 

wyszlachetniał, jak dobra whisky. Wiek niczego mu nie ujął, wręcz przeciwnie. 

Stał   się   tym   bardziej   interesujący.   Włosy   wciąż   miał   gęste   i   kręcone,   a   w 

spojrzeniu   ciemnoniebieskich   oczu   było   coś   magnetycznego.   A   ta   twarz!   - 

pomyślała,   wzdychając.   Opalona,   rasowa,   ze   zmarszczkami,   które   tylko 

dodawały jej charakteru i uroku.

Niejeden raz w swoim życiu Freddie zastanawiała się, jak to się dzieje, że 

jest otoczona samymi pięknymi ludźmi.

- Co u Rachel? - spytała.

-   Wysoki   Sąd   ma   się   znakomicie   -   odparł.   Freddie   uśmiechnęła   się, 

słysząc dumę ukrytą w głosie Zacka. Jego żona, a jej ciotka, była teraz sędzią w 

sprawach kryminalnych.

-   Jesteśmy   wszyscy   z   niej   bardzo   dumni   -   powiedziała.   -   Widziałeś 

młotek, który jej podarowała mama? Wydaje dźwięk tłuczonego szkła, kiedy 

background image

nim w coś uderzysz.

- Czy widziałem? - Uśmiechnął się niewyraźnie.

- Nieraz go już poczułem. Mieć sędziego w rodzinie to jest coś. - Mrugnął 

porozumiewawczo. - Żebyś wiedziała, jak bajecznie wygląda w todze.

- Wyobrażam sobie. A jak dzieciaki?

-   Ta   okropna   trójka?   Doskonale.   Chcesz   soku?   Freddie   rozbawiona 

przechyliła głowę.

-   Nie   rozśmieszaj   mnie,   Zack.   Mam   już   dwadzieścia   cztery   lata, 

zapomniałeś?

Potarł brodę w zakłopotaniu i przyjrzał się jej uważnie. Drobna postać i 

porcelanowa   cera   prawdopodobnie   zawsze   będą   mylące.   Gdyby   nie   znał   jej 

wieku, tak dobrze jak wieku własnych dzieci, poprosiłby o dowód tożsamości.

- Po prostu nie mogę w to uwierzyć. Mała Freddie jest już dorosła.

- A więc skoro jestem... - założyła nogę na nogę - dlaczego nie nalejesz 

mi białego wina?

- Już się robi. - Sięgnął po kieliszek, nawet nie oglądając się za siebie. - A 

co u was? Jak dzieci?

-   Wszyscy   mają   się   dobrze   i   przesyłają   wam   pozdrowienia.   -   Wzięła 

kieliszek i uniosła go w górę.

- Za rodzinę.

Zack stuknął w nią butelką coli.

- Jakie masz plany, kochanie?

- O, całą masę. - Uśmiechnęła się i pociągnęła łyk wina. Zastanawiała się, 

co   by   sobie   pomyślał,   gdyby   mu   wyjawiła,   że   największy   plan   jej  życia  to 

uwiedzenie   jego   młodszego   brata.   -   Przede   wszystkim   muszę   znaleźć 

mieszkanie.

- Wiesz przecież, że możesz mieszkać u nas jak długo zechcesz.

- Wiem. Albo u babci i dziadka, albo u Michaiła i Sydney, albo u Aleksa i 

Bess. - Znowu się uśmiechnęła. Świadomość, że jest otoczona ludźmi, którzy ją 

background image

kochają, dawała jej poczucie bezpieczeństwa. Ale...

- Naprawdę chciałabym mieć własny kąt. - Oparła łokcie o kontuar. - 

Chyba już czas na małą przygodę.

- Zaczął mówić, ale przerwała mu, potrząsając głową. - Nie zamierzasz 

mnie pouczać, prawda, wujku? Nie ty, chłopak, który wyruszył w morze.

Tu mnie ma, pomyślał. Miał znacznie mniej niż dwadzieścia cztery lata, 

kiedy pierwszy raz się zaokrętował.

- Dobra, żadnych pouczeń. Ale będę miał na ciebie oko.

- Liczę na to. - Wyprostowała się i odchyliła do tyłu. - A co porabia Nick? 

-   spytała   jakby   mimochodem,   z   udaną   obojętnością.   -   Myślałam,   że   go   tu 

zastanę.

-   Jest   w   kuchni.   Chyba   podjada   makaron   Riosa.   Freddie   pociągnęła 

nosem.

- Pachnie wspaniale. Chyba też tam pójdę i przywitam się z nim. Przy 

okazji zobaczę, co mają dobrego do jedzenia.

- Idź. I powiedz Nickowi, że czekamy, żeby zaczął grać. Bo nie zapracuje 

na kolację.

- Dobrze.

Wzięła kieliszek z winem i zsunęła się ze stołka. Powstrzymała się przed 

poprawieniem kolejny raz włosów. Z rezygnacją myślała o swoim wyglądzie. 

„Wdzięczny” - tylko to określenie przychodziło jej do głowy. Cóż, niewiele 

mogła   zrobić   przy   swoim   niskim   wzroście   i   drobnej   posturze.   Już   dawno 

wyzbyła   się   marzeń,   że   rozkwitnie   w   coś,   co   można   będzie   określić   jako 

olśniewającą piękność.

Do   niskiego   wzrostu   trzeba   dodać   kręcone   włosy   o   odcieniu 

złocistorudym,   piegi   na   zadartym   nosku,   duże   szare   oczy   i   dołeczki   w 

policzkach.   Jako   nastolatka   marzyła   o   tym,   żeby   być   wymuskaną   i 

wyrafinowaną elegantką. Albo kobietą dziką i wyzwoloną. Albo też pełną uroku 

blondynką o zaokrąglonych kształtach. W końcu, gdy dorosła, zaakceptowała 

background image

siebie taką, jaką jest. Zdarzały się jednak nadal chwile, kiedy żałowała, że nie 

wygląda jak renesansowy posąg.

Szybko jednak napomniała siebie, że jeśli Nick ma ją traktować poważnie 

jako kobietę, najpierw ona musi poważnie traktować siebie.

Doszedłszy do takiego wniosku, pchnęła energicznie drzwi do kuchni. I 

serce podskoczyło jej do gardła.

Nic nie mogła na to poradzić. Zawsze tak było, ile razy go zobaczyła, od 

chwili gdy ujrzała go po raz pierwszy. Wszystko, czego kiedykolwiek pragnęła, 

o   czym   kiedykolwiek   marzyła,   było   przed   nią.   Nick   siedział   przy   stole 

kuchennym, pochylony nad talerzem z makaronem.

Nicholas LeBeck, nicpoń, którego jej ciotka Rachel broniła w sądzie z 

pasją i przekonaniem. Młody człowiek, który zboczył z drogi, ale dzięki miłości, 

trosce   i   oddaniu   rodziny   zdołał   odłączyć   się   od   młodzieżowych   gangów 

ulicznych i ustatkować.

Teraz był już mężczyzną, ale wciąż było w nim coś z buntownika. Ma to 

w oczach, pomyślała, a serce zabiło jej mocniej. W tych cudownych, chmurnych 

zielonych   oczach.   Wciąż   nosił   długie   włosy   sczesane   z   czoła   i   związane   w 

krótki   koński   ogon.   Były   jasne   z   odcieniem   brązu.   Miał   usta   poety,   brodę 

boksera, a ręce artysty.

Wiele nocy spędziła na marzeniach o jego silnych szerokich dłoniach i 

długich,   smukłych   palcach.   O   tym,   że   te   dłonie   ujmują   i   gładzą   jej   twarz, 

przesuwają się wzdłuż jej ciała.

Był zbudowany jak biegacz. Wysoki, smukły, długonogi. Teraz miał na 

sobie   stare   szare   dżinsy   sprane   na   kolanach.   Rękawy   koszuli   podwinął. 

Zauważyła, że brakowało przy nich guzika. Jedząc, wymieniał uwagi z Rio, 

ogromnym czarnoskórym kucharzem, a ten wytrząsał tłuszcz z kosza pełnego 

frytek.

- Nie powiedziałem, że jest w nim za dużo czosnku. Powiedziałem, że 

lubię dużo czosnku. - Nick nawinął na widelec następną porcję makaronu, jakby 

background image

chcąc odwołać swoje poprzednie słowa. - Jesteś bardzo porywczy jak na swój 

wiek, staruszku - dodał stłumionym głosem, przełykając makaron.

Rio burknął coś pod nosem.

- No, no, jaki tam staruszek - żachnął się. - Jeszcze dałbym ci popalić.

- Już się boję! - roześmiał się Nick i ułamał kawałek chleba czosnkowego 

w momencie, gdy Freddie z trzaskiem zamknęła za sobą drzwi. Odłożył chleb, 

odsunął się od stołu i popatrzył na nią z niekłamaną przyjemnością.

- Widzisz, Rio, kto nas odwiedził? Jak leci, Fred? Podniósł się i uścisnął 

ją po bratersku. Zmieszał się lekko, uświadomiwszy sobie, że ciało, które się do 

niego przytuliło, przypomniało mu, że mała Freddie jest już kobietą.

- Cóż... - Odsunął się wciąż z uśmiechem na twarzy i wcisnął ręce w 

kieszenie. - Myślałem, że przyjedziesz pod koniec tygodnia.

- Zmieniłam plany. Cześć, Rio - zwróciła się do kucharza i odstawiła na 

stół kieliszek, by móc odwzajemnić braterski uścisk.

- Siadaj, laleczko. Siadaj i jedz.

-   Nie   dam   się   prosić.   W   pociągu   cały   czas   myślałam,   co   też   dzisiaj 

gotujesz. - Usiadła przy stole, uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę do Nicka. - 

Siadaj, wystygnie ci - powiedziała.

- Masz rację. - Ujął jej dłoń, ścisnął i usiadł obok.

- Co u was? Wszystko w porządku? Brandon wciąż gra w baseball?

- Jeszcze jak! Jest kapitanem szkolnej drużyny.

- Westchnęła na widok dużego talerza, który postawił przed nią Rio. - A 

ostatni   występ   baletowy   Katie   był   naprawdę   cudowny.   Mama   oczywiście 

popłakała   się  ze   wzruszenia.  Wiesz,  że   o  jej  sklepie  pisano   w  „Washington 

Post”? A tata właśnie skończył nowy utwór.

- Nawinęła makaron na widelec. - To tyle. A jak twoje sprawy?

- W porządku.

- Pracujesz nad czymś?

-   Mam   następne   zamówienie   dla   Broadwayu.   -   Wzruszył   ramionami. 

background image

Wciąż było mu niezręcznie opowiadać innym o swoich sukcesach.

- Za „Ostatni przystanek” powinieneś dostać Tony'ego.

- Już sama nominacja była nie lada wyróżnieniem. Potrząsnęła głową.

-   Nick,   to   była   znakomita   rzecz.   Jest   znakomita   -   poprawiła   się,   bo 

musical wciąż szedł przy pełnej widowni. - Jesteśmy z ciebie dumni.

- Cóż, to moja praca.

- Nie chwal go, bo mu woda sodowa uderzy do głowy - odezwał się Rio, 

który stał przy kuchni.

-   Ejże,   sam   słyszałem,   jak   podśpiewywałeś   „Miłość   o   zmierzchu”   - 

zauważył Nick.

Rio wzruszył potężnymi ramionami.

- Może... Jeden czy dwa kawałki były całkiem niezłe. Jedz.

- Pracujesz z kimś? - spytała Freddie. - Nad tą nową sztuką?

- Nie. To na razie wstępny etap. Zaledwie zacząłem. Sam.

Właśnie to pragnęła usłyszeć.

- Gdzieś czytałam, że Michael Lorrey dostał jakieś zamówienie. Będziesz 

potrzebował nowego autora tekstów.

- Tak. - Nick dołożył sobie makaronu. - Wcale mnie to nie cieszy. Dobrze 

mi się z nim pracowało.

Inni na ogół słuchają tylko własnych słów zamiast muzyki.

- A więc masz problem - uznała Freddie. - Potrzebujesz kogoś z solidnym 

przygotowaniem muzycznym, kto w melodii usłyszy słowa.

- Właśnie. - Nick podniósł do ust kufel piwa.

- Tym kimś jestem ja - oświadczyła zdecydowanie. Nick aż się zakrztusił. 

Odstawił   kufel   i   spojrzał   na   nią   tak,   jakby   nagle   zaczęła   mówić   jakimś 

egzotycznym językiem.

- Coś ty powiedziała?

- Przez całe życie uczyłam się muzyki. - Starała się opanować emocje i 

przyjąć rzeczowy ton. - Pamiętam,  że jako mała  dziewczynka siedziałam na 

background image

kolanach   ojca,   a   on   trzymał   moje   dłonie   i   prowadził   je   po   klawiszach.   Ale 

bardzo go rozczarowałam, bo komponowanie nie jest moją namiętnością. Moja 

namiętność   to   słowa.   Mogłabym   dla   ciebie   pisać   teksty,   Nick,   lepsze   niż 

ktokolwiek   inny.   -   Jej   oczy,   szare   i   spokojne,   napotkały   jego   wzrok.   -   Bo 

rozumiem nie tylko twoją muzykę, ale i ciebie. A zatem, co o tym sądzisz?

Nick aż podniósł się z krzesła.

- Nie wiem... To dla mnie wielka niewiadoma.

-  Dlaczego?  Przecież  wiesz,  że  pisałam  słowa  do  niektórych utworów 

tatusia. I do innych zresztą też. - Ułamała kawałek chleba i zaczęła wolno go 

przeżuwać. - Mnie się ten pomysł wydaje logicznym i dobrym rozwiązaniem dla 

nas obojga. Ja szukam pracy, a ty autora tekstów.

- Cóż... - Myśl o pracy z Freddie trochę go zaniepokoiła i rozdrażniła. 

Szczerze mówiąc, w ostatnich latach coraz częściej czuł się w jej obecności 

jakoś nieswojo.

- A więc pomyśl o tym. - Uśmiechnęła się ponownie. Należąc do dużej 

rodziny, znała strategiczną wartość pozornego wycofywania się. - A jak już ci 

się spodoba ten pomysł, możesz go zaproponować producentowi.

- Mógłbym to zrobić. - Zawahał się. - Pewnie tak...

- Wspaniale! Będę tu wpadać, albo złapiesz mnie w Waldorf.

- Zatrzymałaś się w hotelu?

- Tylko chwilowo, dopóki nie znajdę mieszkania. Może słyszałeś o czymś 

w okolicy? Podoba mi się tutaj.

- Chcesz się tu na dobre przeprowadzić?

- Tak. I od razu ci mówię, że nie zamierzam mieszkać u nikogo z rodziny. 

Chcę się dowiedzieć, jak to jest mieszkać samej. A ty wciąż na górze, co? W 

dawnym pokoju Zacka?

- Zgadza się.

- A więc gdybyś słyszał o jakimś mieszkaniu w sąsiedztwie, daj mi znać.

Zdziwiło go, że przez moment zaniepokoił się, co jej przeprowadzka do 

background image

Nowego Jorku może zmienić w jego życiu. Nic, oczywiście, że nic.

- Myślałem, że wolałabyś Park Avenue.

- Kiedyś tam mieszkałam - powiedziała, kończąc jeść makaron. - A teraz 

szukam czegoś innego. - Odgarnęła włosy z twarzy i odchyliła się do tyłu. - Rio, 

to była poezja. Jeśli znajdę w pobliżu jakieś lokum, masz mnie codziennie na 

kolacji.

- Może wykopiemy Nicka i wprowadzisz się na górę. - Mrugnął do niej 

porozumiewawczo. - Wolę patrzeć na ciebie niż na jego paskudną gębę.

- Cóż, a tymczasem... - wstała i pocałowała olbrzyma w policzek - Zack 

chce, żebyś pograł, Nick.

- Za moment.

- Powiem mu. Może jeszcze chwilę posiedzę i posłucham. Do widzenia, 

Rio.

- Do widzenia, laleczko. - Rio podśpiewując, wrócił do swojej roboty. - 

Ale wyrosła ta mała Freddie - powiedział. - Śliczna jak z obrazka.

- Tak, w porządku dziewczyna. - Nick był zły, że korzenny zapach jej 

perfum niepokojąco drażnił jego zmysły. - Ale wciąż naiwna jak dziecko. Nie 

ma pojęcia, co ją tu czeka, w tym mieście.

- A więc będziesz na nią uważał. - Rio podniósł w górę drewnianą łyżkę. - 

Albo ja będę uważał na ciebie.

- Gadanie. - Nick wziął butelkę piwa i nalał sobie pełny kufel.

Nowy Jork wciąż zaskakiwał Freddie. Wystarczyło, by przeszła zaledwie 

kilkadziesiąt metrów w dowolnym kierunku, a już zauważała coś nowego. A to 

sukienkę   w   butiku,   a   to   jakąś   interesującą   twarz   w   tłumie,   a   to   ulicznego 

śpiewaka o głosie Pavarottiego. Między innymi dlatego tak lubiła to miasto. 

Wiedziała, że jest naiwna, tak jak może być naiwna kobieta, która wyrosła w 

małym mieście, otoczona czułością i troskliwą opieką. Zdawała sobie sprawę, że 

daleko jej do sprytu Nicka, którego wychowała ulica, ale czuła, że ma niezłą 

dawkę zdrowego rozsądku. Skorzystała z niego, planując swój pierwszy dzień w 

background image

mieście.

Jedząc rogaliki, obserwowała widok rozciągający się za oknem hotelu. 

Miała sporo spraw do załatwienia. Odwiedzając wuja Michaiła w jego galerii, 

upiecze   dwie   pieczenie   przy   jednym   ogniu.   Pogada   z   nim,   a   przy   okazji 

zorientuje   się,   czy   jego   żona   Sydney   nie   pomogłaby   jej   znaleźć   jakiegoś 

mieszkania przez swoją agencję nieruchomości.

I  nie zaszkodzi  napomknąć   mu  - a  tym samym  pozostałym  członkom 

rodziny - że ma nadzieję pracować z Nickiem nad jego najnowszym musicalem.

To nie za bardzo uczciwe, pomyślała,  nalewając sobie drugą filiżankę 

kawy. Ale  miłość   rządzi  się  własnymi  prawami.   A ona  nigdy  by  nawet  nie 

próbowała tego rodzaju łagodnej presji, gdyby nie wierzyła w swój talent. Jeśli 

chodzi o umiejętności w zakresie poezji i muzyki, była aż nadto pewna siebie. 

Tylko gdy w grę wchodził Nick, traciła wszelką odwagę.

Oczywiście,   kiedy   już   zaczną   razem   pracować,   Nick   przestanie   ją 

traktować jak małą kuzyneczkę z zachodniej Wirginii. Ale ona nigdy nie będzie 

mogła konkurować z tymi gorącymi, fascynującymi kobietami, które kręciły się 

koło niego. A więc, pomyślała, musi być sprytna i utorować sobie drogę do jego 

serca przez wspólną miłość do muzyki.

To  wszystko w  końcu  dla jego  dobra.  Ona  jest  najlepszą  rzeczą,  jaka 

może go w życiu spotkać. Tylko musi mu to uświadomić.

A   więc   do   dzieła.   Nie   ma   czasu   do   stracenia.   Zerwała   się   od   stołu   i 

pobiegła do sypialni, żeby się ubrać.

Godzinę   później   wysiadała   z   taksówki   przed   galerią   SoHo.   Miała 

pięćdziesiąt procent szansy, że zastanie wuja. Równie dobrze mógł być teraz w 

swym   domu   w   Connecticut   i   rzeźbić   albo   bawić   się   z   dziećmi.   Mógł   też 

pomagać ojcu gdzieś w mieście.

Pchnęła drzwi z matowego szkła. Jeśli nie zastanie Michaiła, wpadnie do 

biura   Sydney   albo   do   sądu   do   Rachel.   Później   zajrzy   do   Bess   do   studia 

telewizyjnego   albo   do   Aleksija.   Pomyślała   z   radością,   że   w   jakimkolwiek 

background image

kierunku się ruszy, wszędzie może spotkać kogoś z rodziny.

Pierwszą rzeczą, jaka rzuciła jej się w oczy w galerii, była nowa praca 

Michaiła. Nie widziała jej jeszcze, lecz od razu poznała rękę wuja. Wyrzeźbił w 

mahoniu   podobiznę   swej   żony.   Na   wzór   Madonny,   Sydney   trzymała   w 

ramionach ich najmłodsze dziecko, Laurel. U jej stóp siedziała jeszcze trójka w 

różnym wieku i różnego wzrostu. Podszedłszy bliżej, Freddie rozpoznała swoich 

kuzynów,   Griffa,   Moirę   i   Adama.   Nie   mogła   się   oprzeć,   by   nie   przejechać 

palcem po policzku niemowlęcia.

Pewnego dnia, pomyślała, będę tak samo trzymać moje dziecko. Moje i 

Nicka.

-   Nie   czekam   na   faksy!   -   krzyknął   Michaił,   wchodząc   do   galerii   z 

zaplecza. - Ty czekasz na faksy! Ja muszę pracować.

- Ależ, Misza - dobiegł z głębi błagalny głos. - Waszyngton mówi...

- Nie obchodzi mnie, co mówi Waszyngton. Powiedz im, że mogę mieć 

trzy sztuki, nie więcej.

- Ale...

- Nie więcej - powtórzył, zamykając za sobą drzwi i mrucząc coś pod 

nosem po ukraińsku.

- Cóż za artystyczny język, wujku - odezwała się. Przerwał w pół zdania.

- Freddie! - wykrzyknął, porwał ją za ramiona i uniósł jak piórko. - Ty 

chyba nic nie ważysz. - Pocałował ją w oba policzki i postawił z powrotem na 

ziemi. - Jak się czuje moja śliczna dziewczynka?

-   Świetnie.   Cieszę   się,   że   tu   jestem   i   że   cię   widzę.   Był   jak   jego 

przekleństwa,   dziki   i   egzotyczny,   miał   brązowe   oczy   i   kruczoczarne   włosy 

Stanislaskich.   Freddie   nieraz   myślała   sobie,   że   gdyby   potrafiła   malować, 

namalowałaby w śmiałych pociągnięciach pędzla i barwach całą tę rodzinę.

- Podziwiałam twoje prace - oznajmiła. - Są niewyobrażalnie piękne.

-   Nietrudno   jest   tworzyć   coś   pięknego,   jeśli   pracujesz   nad   czymś 

pięknym. - Popatrzył na rzeźbę wzrokiem przepełnionym miłością. Miłością do 

background image

tego pięknego tworzywa, ale jeszcze  bardziej do rodziny, którą uwiecznił w 

swej rzeźbie. - A więc przyjechałaś zakosztować wielkiego miasta.

- Rzeczywiście. - Freddie zatrzepotała rzęsami, wzięła pod rękę Michaiła i 

zaczęła z uwagą studiować jego dzieło. - Mam nadzieję, że będę pracować z 

Nickiem nad jego najnowszym musicalem - zauważyła niby mimochodem.

- O? - Michaił podniósł brwi. Ten mężczyzna, otoczony przez kobiety, 

doskonale wyczuwał je i rozumiał. - Pisać słowa do jego muzyki?

- Tak. Stworzymy dobry zespół, nie sądzisz?

- Owszem, ale to nie to, o czym myślę, prawda?

- Uśmiechnął się na widok jej kwaśnej miny. - Nasz Nick potrafi być 

uparty. Jak coś sobie wbije do głowy, to trudno mu to wybić. Mogę spróbować, 

chcesz?

-   Myślę,   że   nie   będzie   takiej   potrzeby,   ale   trzymam   cię   za   słowo   - 

roześmiała   się.   Michaił   przyjrzał   jej   się   bacznie.   Nie   jest   już   dzieckiem, 

zauważył w duchu. - Jestem dobra, wujku. Mam muzykę we krwi, tak jak ty 

swoją sztukę.

- A więc skoro wiesz, czego chcesz...

- Znajdę sposób, żeby to mieć. - Zdziwiona własnym tupetem wzruszyła 

ramionami. To też miała w krwi. - Chcę pracować z Nickiem. Chcę mu pomóc. I 

zrobię to.

- A czego chcesz ode mnie?

- Poparcia rodziny, jeśli to będzie potrzebne, choć myślę, że uda mi się go 

samej   przekonać.   -   Odgarnęła   włosy   gestem,   który   przypomniał   Michaiłowi 

siostrę.

- A teraz potrzebuję rady co do mieszkania. Może ciocia Sydney pomoże 

mi coś znaleźć.

- Może, ale przecież u nas jest masa miejsca. Wiesz, jak dzieci cię lubią, a 

Sydney... - Zauważył wyraz jej twarzy i westchnął. - Obiecałem twojej mamie, 

że ci zaproponuję, żebyś mieszkała u nas. Wiesz, jak Natasza się martwi.

background image

- Nie ma powodu. Ona i tatuś zrobili dobrą robotę, wychowując kogoś 

niezależnego - kontynuowała, nie dając mu dojść do słowa. - Jakieś niewielkie 

mieszkanie, wujku. Poproś tylko ciocię, żeby zadzwoniła do mnie do Waldorf. 

Może pójdziemy razem na lunch, jeśli będzie miała czas.

- Zawsze ma dla ciebie czas. Jak my wszyscy zresztą.

-   Wiem.   I   mam   zamiar   to   wykorzystać.   Muszę   mieć   mieszkanie   jak 

najprędzej. Zanim - dodała z błyskiem w oku - babcia zacznie spiskować, żebym 

wprowadziła się do nich na Brooklyn. No, muszę lecieć. - Pocałowała go w 

policzek. - Mam jeszcze parę spotkań. - Skierowała się do drzwi. - Aha, jak 

będziesz rozmawiać z mamą, powiedz jej, że próbowałeś.

Odwróciła się na pięcie i już jej nie było. Skinęła na taksówkę. A teraz, 

gdy zrobiła już początek, kazała taksówkarzowi zawieźć się do baru Zacka i 

zaczekać. Podeszła do tylnego wejścia i nacisnęła dzwonek. W chwilę później w 

domofonie rozległ się zaspany głos Nicka.

- Jeszcze w łóżku? - spytała słodkim głosem. - Starzejesz się, Nicholas.

- Freddie? Która, do diabła, godzina?

- Dziesiąta, ale kto by Uczył godziny. Po prostu wpuść mnie do środka. 

Mam coś dla ciebie. Zostawię to na dole.

Zaklął. Usłyszała, że coś upadło na podłogę.

- Już schodzę - powiedział.

- Nie, nie przeszkadzaj sobie. - Bała się, że nie zdoła się opanować na 

jego widok, na wpół rozbudzonego, jeszcze ciepłego ze snu. - Nie mam czasu. 

Tylko mnie wpuść, a potem zadzwoń, jak zobaczysz, co ci przyniosłam.

-   Co   to   jest?   -   zaciekawił   się,   otwierając   drzwi.   Freddie   nie 

odpowiedziała. Wbiegła do środka, rzuciła na stół w kuchni teczkę ze swoimi 

tekstami i wybiegła.

- Wybacz, że cię obudziłam! - zawołała jeszcze przez domofon. - Jeśli 

masz dzisiaj czas, możemy pójść razem na kolację. Do zobaczenia.

- Co, do diabła! Zaczekaj!

background image

Ale ona  już  wsiadała  do  taksówki.  Zagłębiła  się  na  tylnym  siedzeniu, 

odetchnęła   głęboko   i   zamknęła   oczy.   Jeśli   on   jej   nie   zechce,   jej   talentu, 

poprawiła się w duchu, znajdzie się z powrotem w punkcie wyjścia.

Myśl pozytywnie, upomniała siebie. Wyprostowała się, podniosła głowę.

- Do Gucciego, proszę - rzuciła.

Jeśli kobietę czeka randka z mężczyzną, którego zamierza poślubić, to 

koniecznie musi sobie kupić nową suknię.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Zanim Nick znalazł i wciągnął dżinsy, po czym zbiegł na dół, Freddie 

zdążyła już odjechać. Na stole kuchennym leżała teczka, którą mu zostawiła.

Co też temu dzieciakowi chodzi po głowie? - zastanawiał się. Budzi go 

skoro świt, zostawia w kuchni tajemnicze papiery i znika bez słowa wyjaśnienia. 

Zaklął pod nosem, wziął teczkę i powlókł się z powrotem na górę. Musi się 

koniecznie napić kawy.

Ostrożnie stąpał między  rozłożonymi  na podłodze gazetami,  częściami 

garderoby, nutami.  Rzucił teczkę Freddie na blat i podszedł do ekspresu  do 

kawy. Musiał się bardzo skupić, żeby przypomnieć sobie, jak on działa.

Nie był rannym ptaszkiem i nagle wyrwany ze snu z trudem zbierał myśli.

Zaparzył   kawę   i   zajrzał   do   lodówki.   W   barze   Zacka   nie   podawano 

śniadań. Rio nie dał się namówić, by je przygotowywać, a więc Nick był zdany 

na siebie. W lodówce znalazł tylko resztkę mleka. Nawet płatki się skończyły.

Zadowolił się więc kawą i papierosem.

Usiadł i otworzył teczkę pozostawioną przez Freddie. Był bardzo ciekaw, 

co takiego mogło skłonić ją do tego, by budzić go o tak wczesnej porze. Nawet 

bogate dzieciaki z małych miast powinny wiedzieć, że bary zamyka się bardzo 

późno. A kiedy Nick zmieniał brata, rzadko kładł się spać przed trzecią nad 

ranem.

Ziewnął   i   wyłożył   zawartość   teczki   na   stół.   Zobaczył   starannie 

wydrukowane kartki z nutami. Ten dzieciak wbił sobie do głowy, że będziemy 

razem pracować, pomyślał. Znał Freddie dostatecznie długo, by wiedzieć, że 

jeśli coś postanowi, nie da sobie tego tak łatwo wyperswadować.

Cóż, na pewno ma talent, zamyślił się. Trudno byłoby się spodziewać, że 

córce   Spencera   Kimballa   słoń   nadepnął   na   ucho.   Ale   nie   wyobrażał   sobie 

współpracy z kimkolwiek. Owszem, dobrze mu się pracowało z Lorreyem, lecz 

Lorrey nie był jego krewnym. I nie pachniał tak słodko i kusząco jak grzech.

background image

Opamiętaj się, LeBeck, upomniał sam siebie. Odgarnął włosy z czoła i 

sięgnął po pierwszą kartkę. W końcu może chyba zrobić choć tyle dla swojej 

kuzyneczki. Przynajmniej zerknąć na jej pracę.

Popatrzył   i   zmarszczył   brwi.   To   była   jego   muzyka.   Coś,   czego   nie 

dokończył,   coś   nad   czym   pracował   podczas   jednego   ze   swoich   pobytów   w 

Wirginii   Zachodniej.   Pamiętał,   jak   siedział   przy   fortepianie   w   pokoju 

muzycznym w tym dużym domu z kamienia, a Freddie stała obok niego. Kiedy 

to   było?   Ostatniego   lata?   Przedostatniego?   Nie   mógł   sobie   przypomnieć 

momentu, kiedy wyrosła tak nagle, że zaczynał odczuwać pewien niepokój, gdy 

opierała się o niego czy patrzyła z ukosa tymi niewiarygodnie dużymi szarymi 

oczami.

Nick potrząsnął głową, potarł policzki i ponownie skoncentrował się na 

muzyce.   Wygładziła   ją,   stwierdził,   ale   trochę   zjeżył   się   na   myśl,   że   ktoś 

majstrował nad jego dziełem. I dodała pełne poezji, romantyczne słowa, które 

znakomicie współgrały z nastrojem muzyki.

„Na zawsze ty”. Taki tytuł dała piosence. Kiedy muzyka rozbrzmiała mu 

w głowie, zostawił niedopitą kawę, zebrał nuty, przeszedł do pokoju i usiadł 

przy pianinie.

Dziesięć minut później dzwonił do hotelu Waldorf, by zostawić pierwszą 

z wielu wiadomości dla panny Frederiki Kimball.

Wróciła do hotelu dopiero późnym popołudniem w świetnym nastroju, 

niosąc liczne torby z zakupami. Spędziła bardzo miły dzień. Najpierw chodziła 

po sklepach, w południe zjadła lunch z Rachel i Bess, a potem kontynuowała 

zakupy. Wcisnęła wszystkie torby do szafy i podeszła do telefonu. O tej porze 

na pewno zastanie już w domu kogoś z rodziny, jeśli nie wszystkich.

Zauważyła mrugające światełko na sekretarce, ale zanim zdążyła wcisnąć 

przycisk, rozległ się dzwonek telefonu.

- Halo! - Podniosła słuchawkę.

- Do diabła, Fred, gdzie ty się podziewałaś? Uśmiechnęła się, słysząc głos 

background image

Nicka.

- Tu i tam, a co?

- Interesujące zajęcie. Cały dzień usiłuję cię złapać. Już miałem dzwonić 

do   Aleksa,   żeby   zaczęto   cię   szukać.   -   Wyobraził   ją   sobie   porwaną,   pobitą, 

zmaltretowaną.

Freddie ściągnęła buty.

- Gdybyś to zrobił, powiedziałby ci, że spędziłam parę godzin na lunchu z 

jego żoną. Ale, ale... w czym problem?

- Problem? Nie, dlaczego od razu problem... - W jego głosie słychać było 

sarkastyczne tony. - Zrywasz mnie na równe nogi skoro świt...

- Po dziesiątej - sprostowała.

- A potem znikasz na cały dzień - ciągnął. - Przypominam ci, że coś tam 

wołałaś, żebym do ciebie zadzwonił.

- Owszem.  - Starała się zachować obojętność, szczęśliwa, że Nick nie 

może zobaczyć nadziei rysującej się na jej twarzy. - Przejrzałeś nuty, które ci 

zostawiłam?

Otworzył usta, ale milczał przez chwilę, starając się nie okazywać emocji.

-   Rzuciłem   na   nie   okiem.   -   Spędził   całe   godziny   na   czytaniu   ich, 

studiowaniu, graniu. - Niezłe, zwłaszcza w części, którą ja napisałem.

Mimo że nie mógł jej widzieć, podniosła hardo brodę.

-   To   jest   o   wiele   lepsze   niż   niezłe,   szczególnie   te   części,   które   ja 

dokończyłam - oświadczyła, nie kryjąc dumy. - A co powiesz o słowach?

Były   pełne   poezji,   zadumy,   ale   i   humoru   i   wywarły   na   nim   większe 

wrażenie, niż chciałby to przyznać.

- Masz lekkie pióro, Fred.

- O, dodajesz mi otuchy.

- No więc: są dobre. To chciałaś usłyszeć? - Wziął głęboki oddech. - Nie 

wiem, co chcesz, żebym z tym zrobił, ale...

- Może pogadamy, co? Masz dziś czas? Zastanawiał się przez chwilę nad 

background image

spotkaniem, które miał tego wieczoru, pomyślał o muzyce i uznał, że wszystko 

inne się nie liczy.

- Nie mam nic takiego w planie, z czego nie mógłbym zrezygnować - 

odpowiedział w końcu.

Ciekawe,   mówi   o   pracy   czy   o   kobiecie?   -   przemknęło   Freddie   przez 

głowę.

- Świetnie, a więc zapraszam cię na kolację. Bądź w hotelu o wpół do 

ósmej.

- Posłuchaj, dlaczego nie możemy...

- Przecież musimy  coś zjeść,  prawda?  Włóż garnitur. Niech to będzie 

uroczyste wyjście. A więc o wpół do ósmej. - Freddie zagryzła wargi i odłożyła 

słuchawkę, zanim Nick zdążył zaprotestować.

Zdenerwowana usiadła na poręczy fotela. A więc zadziałało, pomyślała. 

Wszystko   idzie   według   jej   planu,   nie   ma   powodów   do   zdenerwowania. 

Żadnych, absolutnie żadnych.

Zacznie podrywać i uwodzić mężczyznę, którego kochała prawie przez 

całe   życie.   A   jeśli   jej   się   nie   uda,   będzie   miała   złamane   serce,   będzie 

upokorzona, a wszystkie jej nadzieje i marzenia legną w gruzach.

Na razie jednak nie ma powodów do paniki.

Żeby sobie dodać odwagi, podniosła słuchawkę i zadzwoniła do domu. 

Na dźwięk znajomego głosu od razu wyzbyła się wszelkich obaw.

- Mamo, to ja - odezwała się z uśmiechem.

O   wpół   do   ósmej   Nick   krążył   po   holu   hotelu   Waldorf.   Nie   był   zbyt 

szczęśliwy z wyboru miejsca. Nie cierpiał garniturów, nie cierpiał luksusowych 

restauracji   i   napuszonych   kelnerów.   Gdyby   Freddie   dała   mu   wybór, 

zaproponowałby ich bar, w którym mogliby spokojnie porozmawiać.

Oczywiście, od kiedy odniósł sukces na Broadwayu, musiał od czasu do 

czasu bywać na spotkaniach i imprezach, które wymagały oficjalnego stroju. 

Nie   lubił   tego   jednak   i  starał   się   w   miarę   możliwości   unikać   takich   okazji. 

background image

Wciąż   pragnął   tylko   tego,   co   zawsze   -   móc   w   spokoju   pisać   i   grać   swoją 

muzykę.

Zmierzył wzrokiem jednego z portierów, który najwyraźniej uznał go za 

kogoś podejrzanego.

Do diabła, ma  rację, pomyślał Nick z rozbawieniem.  Zack i Rachel z 

resztą   rodziny   Stanislaskich   uratowali   go   wprawdzie   przed   więzieniem   i 

pozostaniem przez całe życie na pograniczu prawa, ale wciąż jeszcze było w 

nim coś z buntownika, z samotnego chłopca, przez nikogo nie rozumianego.

Jego przyrodni brat, Zack, kupił mu przed ponad dziesięciu laty pierwsze 

pianino   i   Nick   wciąż   pamiętał   szok,   jaki   przeżył,   i   zdziwienie,   że   ktoś   go 

zrozumiał   i   zechciał   spełnić   jego   nie   wypowiedziane   marzenie.   Nigdy   nie 

zapomni, ile zawdzięcza bratu, nigdy nie spłaci do końca długu, jaki wobec 

niego zaciągnął.

Oczywiście, że to już przeszłość. Zmienił się, nie ściągał już na siebie 

kłopotów. Nie zrobiłby już niczego, co mogłoby przynieść wstyd rodzinie, która 

go zaakceptowała. Wciąż jednak był Nickiem LeBeck, byłym złodziejaszkiem, 

zbuntowanym artystą i włóczęgą, dzieciakiem, który pierwszy raz spotkał byłą 

obrońcę z urzędu, Rachel Stanislaski, w areszcie policyjnym.

Garnitur   stanowił   tylko   cienką   warstwę   oddzielającą   przeszłość   od 

teraźniejszości.   Poprawił   krawat   z   wyraźnym   wstrętem.   Nieczęsto   wracał 

myślami do przeszłości, dopiero Freddie wywołała napływ wspomnień.

Kiedy ją poznał, miała trzynaście lat i przypominała laleczkę z porcelany. 

Pełna wdzięku, słodka, niewinna. Oczywiście, że ją kochał, tak jak się kocha 

kogoś z rodziny. Nie zmienił tego fakt, że z czasem stała się kobietą. Wciąż 

jednak był starszym od niej o sześć lat kuzynem.

Jednak kobieta, która wysiadła teraz w windy, nie wyglądała na niczyją 

kuzynkę. Co, u diabła, zrobiła ze sobą?

Nick włożył ręce do kieszeni i patrzył na nią z ukosa, gdy szła przez hol w 

krótkiej obcisłej sukience o barwie dojrzałych moreli. Upięła wysoko włosy, 

background image

odsłaniając w ten sposób smukłą szyję i delikatne ramiona. W uszach błyszczały 

kolczyki z perełkami, a w zagłębieniu między piersiami spoczywała broszka z 

szafiru w kształcie łzy.

Zna te wszystkie kobiece sztuczki, pomyślał Nick, gdy uśmiechnęła się do 

niego.

- Witaj - powiedziała, całując go w kącik ust. - Mam nadzieję, że nie 

czekałeś zbyt długo. Wyglądasz wspaniale.

- Nie wiem, dlaczego mieliśmy się dzisiaj tak stroić. Tylko po to, żeby coś 

zjeść?

- Po to, żebym mogła włożyć nową sukienkę. - Obróciła się dokoła. - 

Podoba ci się?

- Niezła. Ale możesz się przeziębić. Powstrzymała się, by nie parsknąć 

złością.

-  Nie   sądzę,   żebym   się   przeziębiła.   Przed   hotelem  czeka   samochód.   - 

Wzięła go pod rękę i poprowadziła do lśniącej, czarnej limuzyny.

- Wynajęłaś samochód? Żeby pojechać na kolację?

-   Miałam   taki   kaprys.   -   Uśmiechnęła   się   do   kierowcy   i   wśliznęła   do 

środka. Wdać było, że przywykła do luksusów. - To moja pierwsza randka w 

Nowym Jorku.

Powiedziała to takim tonem, jakby spodziewała się jeszcze wielu randek z 

wieloma mężczyznami. Nick odchrząknął i zajął miejsce obok niej.

- Nigdy nie zrozumiem bogaczy - stwierdził.

- Też nie należysz do biednych - przypomniała mu. - Twój musical idzie 

na Broadwayu już drugi rok, dostałeś nominację do Tony'ego, przygotowujesz 

drugą sztukę.

Wzruszył ramionami, zażenowany świadomością sukcesu finansowego.

- Nie mam zwyczaju jeździć wynajętymi limuzynami - mruknął.

- No to masz okazję. - Freddie rozsiadła się wygodnie, czując się jak 

Kopciuszek w drodze na bal. - W niedzielę spotykamy się na obiedzie u babci - 

background image

wyjaśniła.

- Tak, pamiętam.

-   Nie   mogę   się   doczekać,   kiedy   zobaczę   ich   wszystkich   i   dzieciaki. 

Wstąpiłam   rano   do   galerii   wujka   Miszy.   Widziałeś   rzeźbę   cioci   Sydney   z 

dziećmi?

- Tak. - Nick uśmiechnął się z rozrzewnieniem. Niemal zapomniał, że ma 

na   sobie   garnitur   i   jedzie   czarną   limuzyną.   -   Jest   przepiękna.   A   niemowlę 

kapitalne. Wiesz, że Bess ma następne?

-   Powiedziała   mi   podczas   lunchu.   Nie   sposób   powstrzymać   tych 

Ukraińców. Dziadek znów musi kupować te gumisie, które zresztą uwielbia.

- Nie martw  się o zęby  - powiedział Nick, naśladując  akcent Jurija. - 

Wszystkie moje wnuki mają zęby z żelaza.

Freddie roześmiała się. Przysunęła się trochę bliżej, tak że kolanem niby 

niechcący dotknęła kolana Nicka.

- Niedługo rocznica ich ślubu.

- W przyszłym miesiącu.

- Zastanawialiśmy się, czy nie urządzić uroczystego przyjęcia. Można by 

wynająć jakąś salę, choćby w hotelu, ale w końcu doszliśmy do wniosku, że oni 

woleliby coś bardziej zwyczajnego, skromniejszego. Może w waszym barze?

- Oczywiście, nie ma problemu. Będzie o wiele zabawniej niż w jakimś 

Hiltonie czy innym Holidayu. - A ja nie będę musiał się wbijać w ten cholerny 

garnitur, dodał w duchu. - Rio zajmie się kuchnią.

- A ty ze mną muzyką.

- Czemu nie... - Przyjrzał się jej uważnie.

- Myśleliśmy o kupieniu wspólnego prezentu, od nas wszystkich. Wiesz, 

że babcia zawsze marzyła o podróży do Paryża?

- Nadia? - Uśmiechnął się na tę myśl. - Nie. Skąd wiesz?

- Powiedziała niedawno mamie. Właściwie tylko napomknęła, jak to ona. 

Po   prostu,   że   zawsze   się   zastanawiała,   czy   jest   tam   tak   romantycznie,   jak 

background image

śpiewają   w   piosenkach.   A   więc   pomyśleliśmy,   że   możemy   im   zafundować 

wycieczkę   na dwa  tygodnie,  kupić  bilety   na samolot,  wynająć  apartament   u 

Ritza.

- Wspaniały pomysł. Jurij i Nadia w Paryżu...

- A ty dokąd zawsze chciałeś pojechać? - spytała Freddie, gdy limuzyna 

zatrzymała się przed restauracją.

- Hm. - Nick wysiadł z samochodu i podał jej rękę. - Sam nie wiem. 

Najlepszym miejscem, w jakim byłem, jest Nowy Orlean. Nieprawdopodobna 

muzyka. Możesz stanąć sobie po prostu na rogu ulicy i zewsząd ją słyszysz. Na 

Karaibach też nie jest źle. Pamiętasz, jak popłynąłem tam z Zackiem i Rachel? 

Boże, to było jeszcze zanim urodziły się dzieciaki.

- Przysłałeś mi kartkę z Saint Martin - bąknęła.

- To był mój pierwszy wyjazd. Zack uznał, że jako załogant nadaję się 

najbardziej na balast, a więc koniec końców wylądowałem w kuchni. Cała drogę 

narzekałem, ale w ogóle to byłem zachwycony.

Weszli   do   środka.   Restauracja   była   elegancka   i   przytulna,   dyskretnie 

oświetlona.

- Kimball - rzuciła Freddie kierownikowi sali, który zaprowadził ich do 

stolika w ustronnym miejscu.

Idealny wybór, uznała. Świece w srebrnych kandelabrach na pokrytych 

białymi   lnianymi   obrusami   stolikach,   zapach   dobrego   jedzenia,   blask 

szlachetnego szkła. Nick może nie zdaje sobie sprawy, że jest uwodzony, ale 

ona uważała, że robi to najlepiej, jak umie.

- Napijemy się wina? - spytała.

-   Oczywiście.   -   Wziął   kartę   oprawioną   w   skórę.   Lata   pracy   w   barze 

nauczyły go bezbłędnie rozpoznawać dobre roczniki. Przestudiował listę win i 

potrząsnął głową na widok obłędnych cen. Cóż, to przyjęcie Freddie.

-   Sancerre   rocznik   88   -   powiedział   do   kelnera   czekającego   na 

zamówienie.

background image

-   Tak,   proszę   pana.   Doskonały   wybór   -   odparł   ten   z   zawodową 

uprzejmością.

- Wyobrażam sobie, wnosząc z trzystuprocentowej marży. - Słysząc to, 

Freddie z trudem tłumiła śmiech, a kelner milczał z godnością. Nick oddał mu 

kartę i zapalił papierosa. - A więc co z mieszkaniem? Masz już coś? - zwrócił 

się do Freddie.

- Dzisiaj nie miałam na to czasu, ale myślę, że Sydney coś mi znajdzie.

- Mieszkania w Nowym Jorku nie znajduje się jak z bicza strzelił. Poza 

tym musisz uważać, żeby cię nie wykiwano. Wielu tylko na to czeka. Młoda 

dziewczyna   z   prowincji   to   niezły   kąsek.   Powinnaś   pomyśleć   raczej   o 

zamieszkaniu na jakiś czas u kogoś z rodziny.

- Potrzebujesz współlokatora? - Uniosła brwi. Popatrzył na nią zdziwiony.

- Nie to miałem na myśli.

- Właściwie nie byłby to zły pomysł. Skoro mamy razem pracować...

- Chwileczkę. Nie uprzedzaj faktów.

- Czyżbym to robiła? - Uśmiechnęła się znacząco. Kelner prezentował 

Nickowi wino.

-   W   porządku.   -   Nick   niecierpliwie   machnął   ręką,   ale   nie   pozbył   się 

kelnera, dopóki nie dopełnił rytuału degustacji. Wręczył Freddie korek. Co jak 

co, ale wąchać go nie będzie. Aby przyspieszyć ceremoniał, wypił szybko na 

próbę łyk, który kelner nalał mu do kieliszka. - Świetne, dziękuję.

Godnie wyprężony, kelner nalał wina Freddie, później dopełnił kieliszek 

Nicka i wstawił butelkę do srebrnego wiaderka.

- A teraz posłuchaj - zaczął Nick.

- To był świetny wybór - przyznała Freddie, delektując się pierwszym 

łykiem.   -   Wiesz,   że   w   pewnych   sprawach   mam   zaufanie   do   twojego   gustu, 

Nicholas.   Ufam   ci   bez   zastrzeżeń.   Na   przykład   w   sprawie   win.   -  Podniosła 

kieliszek. - I w sprawie muzyki. Możesz nie chcieć tego przyznać, ale twoja 

mała Freddie jest tak samo dobra jak ty. I jeśli chcesz mieć ten musical, musisz 

background image

uznać, że nadaję się do współpracy.

- Trudno powiedzieć, żebyś była tak dobra jak ja, dzieciaku, ale zła nie 

jesteś - przekomarzał się. Stuknął kieliszkiem w jej kieliszek i na moment stracił 

wątek. W jej oczach było coś zagadkowego. Wydawało się, że kryją tajemnicę, 

której ona nie jest jeszcze gotowa z nim dzielić. - Tak czy inaczej, podobała mi 

się twoja robota.

-   Och,   panie   LeBeck.   -   Zatrzepotała   rzęsami,   spuszczając   skromnie 

wzrok. - Sama nie wiem, co powiedzieć.

-   Zawsze   masz   dużo   do   powiedzenia.   Ten   kawałek,   „Na   zawsze   ty”, 

bardzo mi odpowiada. Myślę, że mógłbym go włączyć.

- Też tak myślę - uśmiechnęła się. - Jako córka Spencera Kimballa mam 

pewne kontakty. Czytałam libretto, Nick. Jest cudowne. Ta historia jest uroczo 

staroświecka i współczesna zarazem. Ma piękny wątek miłosny, jest dowcipna, 

zabawna. A jeśli główną rolę zagra Maddy O'Hurley.

- Skąd to wiesz?

Znowu się uśmiechnęła, tym razem z widocznym zadowoleniem.

- Kontakty. Mój ojciec pracował dla jej męża. Reed Valentine jest starym 

przyjacielem domu.

- Kontakty - mruknął Nick. - To do czego ci jestem potrzebny? Możesz 

iść do samego Valentine'a. Ma pieniądze.

- Mogłabym - przyznała, wydymając wargi. - Ale to nie w moim stylu. - 

Podniosła wzrok, ich spojrzenia się spotkały. - Chcę, żebyś ty chciał mnie, Nick. 

Jeśli nie zechcesz, nic z tego nie wyjdzie. - Zamilkła na chwilę. Czy on się 

zorientuje, że nie chodzi jej tylko o muzykę, lecz również o jej życie? O ich 

życie. - Zrobię wszystko, żeby cię przekonać, że mnie chcesz. A później, jeśli 

popatrzysz  na mnie  i powiesz  mi  prosto  w oczy, że się  pomyliłeś,  jakoś to 

przeżyję.

Poczuł   niewytłumaczalny   ucisk   w   żołądku.   Coś   dziwnego, 

niebezpiecznego, niechcianego. Miał nieprzepartą chęć przeciągnąć dłonią po 

background image

tym aksamitnym, delikatnym policzku. Nie zrobił tego jednak. Opanował się, 

odetchnął głęboko i zgasił papierosa.

- W porządku, Fred, przekonałaś mnie. Napięcie, jakie czuła, zelżało.

- Spróbuję, ale najpierw coś zamówmy.

Wybrała danie na chybił trafił. Za bardzo była zaprzątnięta tym, co i jak 

mu   powiedzieć,   by   przejmować   się   czymś   tak   mało   ważnym   jak   jedzenie. 

Pociągnęła   łyk   wina,   obserwując,   jak   Nick   naradza   się   z   kelnerem.   Kiedy 

skończył i popatrzył na nią, uśmiechała się.

- O co chodzi? - spytał.

- Właśnie sobie przypomniałam - pochyliła się i położyła dłoń na jego 

ręce - w jakich okolicznościach zobaczyłam cię po raz pierwszy. Wszedłeś do 

domu   dziadków,   gdzie   zawsze   był   ruch   i   zamieszanie,   i   wyglądałeś,   jakbyś 

dostał obuchem w łeb.

-  Nigdy  nie  widziałem  czegoś takiego  -  przyznał z  uśmiechem.  - Nie 

wiedziałem, że może w ogóle istnieć taki dom. Wszyscy się śmieją i krzyczą, 

dzieciaki biegają, wszędzie jedzenie.

- A Katia od razu do ciebie podeszła i zażądała, żebyś ją wziął na ręce.

- Twoja mała siostrzyczka zawsze miała na mnie oko.

- Ja też.

Zaczął się śmiać, ale nagle się zorientował, że to wcale nie jest śmieszne.

- Daj spokój - zaprotestował.

- Naprawdę. Jedno spojrzenie na ciebie, a moje serce nastolatki zaczynało 

niespokojnie bić. Miałeś trochę dłuższe włosy niż teraz, trochę jaśniejsze. W 

uchu nosiłeś kolczyk.

Nick potarł płatek ucha.

- Już go nie noszę.

- Uważałam, że jesteś piękny, egzotyczny, jak oni wszyscy.

Początkowe zakłopotanie tymi słowami ustąpiło miejsca zaciekawieniu.

- Rodzina - ciągnęła dalej Freddie. - Te cudowne twarze przypominające 

background image

cygańskie, arystokratyczna uroda mojego ojca, nieskazitelna piękność Sydney, 

niewiarygodna męskość Zacka.

Zack by się ucieszył, pomyślał Nick z rozbawieniem.

-   A   potem   poznałam   ciebie.   Byłeś   skrzyżowaniem   gwiazdy   rocka   z 

Jamesem Deanem - westchnęła rozmarzona. - Przepadłam z kretesem. Każda 

dziewczyna kiedyś traci głowę. Ja ją straciłam dla ciebie.

- Cóż. - Nie bardzo wiedział, jak zareagować. - Chyba powinienem być 

dumny.

- Oczywiście. Rzuciłam dla ciebie Bobby MacAroya i Harrisona Forda.

- Harrisona Forda? Nie do wiary. - Urwał na chwilę, gdy kelner podał 

przystawki. - Ale kim u licha był Bobby MacAroy? - spytał.

- Najprzystojniejszym chłopakiem w mojej klasie. Oczywiście nie miał 

pojęcia, że mam zamiar wyjść za niego za mąż i urodzić mu pięcioro dzieci. - 

Wzruszyła ramionami.

- Jego strata.

- Żebyś wiedział. W każdym razie tamtego dnia zupełnie oniemiałam i 

musiałam nieźle się napracować, żeby coś z siebie wykrztusić. Mała piegowata 

Fred - zadumała się. - Wśród tych wszystkich egzotycznych ptaków.

- Wyglądałaś jak z porcelany - wymamrotał. - Mała jasnowłosa lalka z 

ogromnymi   oczami.   Pamiętam,   że   powiedziałem,   że   nie   jesteś   podobna   do 

rodzeństwa,   a   ty   wyjaśniłaś,   że   Natasza   jest   twoją   macochą.   Zrobiło   mi   się 

ciebie żal. - Podniósł wzrok, zatapiając spojrzenie w jej przepastnych oczach. - 

Bo   było   mi   żal   siebie,   też   byłem   bratem   przyrodnim.   A   ty   siedziałaś   taka 

poważna i powiedziałaś mi, że „przyrodni” to przecież tylko słowo. I że nie ma 

to żadnego znaczenia. Uderzyło mnie to, naprawdę. Po raz pierwszy mnie to 

uderzyło. I nagle odczułem różnicę.

- Popatrz, nie wiedziałam. Wydawaliście się sobie tacy bliscy z Zackiem.

- Przez długi czas próbowałem go nienawidzić. Nie do końca mi się to 

udawało, ale bardzo się starałem i obrzydzałem życie nam obojgu. A potem 

background image

zakochałem się w Rachel.

-   Co?   Przecież...   -   Freddie   dyplomatycznie   zawiesiła   głos   i   zajęła   się 

jedzeniem.

Teraz mógł już wspominać przeszłość bez żalu.

- Tak.  Miałem  prawie   dziewiętnaście   lat.  A  ona  była  urzekająca,   z  tą 

wspaniałą  figurą i niewiarygodnie długimi nogami.  W swoim młodzieńczym 

zadufaniu nie rozumiałem, dlaczego miałaby mnie odrzucić. Zarumieniłaś się, 

Fred.

Uśmiechnął się.

- Ejże, każdy chłopak kiedyś traci głowę - powtórzył jej wcześniejsze 

słowa. - Byłem nieźle wkurzony, kiedy się dowiedziałem, że Rachel i Zack ze 

sobą chodzą. Czułem się wystrychnięty na dudka. Uważałem, że zrobili ze mnie 

durnia. A później mi przeszło, bo było w nich coś szczególnego. I w końcu 

dotarło   do   mnie,   że   ją   kochałem,   ale   nie   byłem   w   niej   zakochany.   Niezłe 

zakończenie, prawda?

Zmierzyła go wzrokiem.

- Czy ja wiem? Ale wracając do naszych baranów, miałam cię przekonać, 

że powinniśmy razem pracować.

Nick   milczał   przez   chwilę,   czekając,   aż   kelner   uprzątnie   talerze   po 

przystawkach i poda główne danie.

- Słucham - powiedział wreszcie, wznosząc kieliszek.

Freddie nachyliła się. Owiał go zmysłowy zapach jej perfum.

-   Mamy   ze   sobą   wiele   wspólnego,   w   różnych   dziedzinach.   W   naszej 

przeszłości jest wiele momentów podobnych. Jeszcze sprzed okresu, gdy ciebie 

poznałam.

- Nie nadążam. Potrząsnęła niecierpliwie głową.

- Nie ma sensu do tego wracać. Ja ciebie znam, Nicholas. Lepiej niż ci się 

wydaje. Wiem, że twoja muzyka jest dla ciebie zbawieniem.

Spochmurniał i nagle stracił zainteresowanie kolacją.

background image

- Mocno powiedziane.

-   Ale   trafione   w   dziesiątkę   -   dodała.   -   Sukces   to   dla   ciebie   produkt 

uboczny. Liczy się muzyka. Pisałbyś ją i grał za darmo, gdyby trzeba było. To 

ona   pozwala   ci   się   w  życiu   nie   zagubić,  nie   zejść   z   drogi.  Potrzebujesz   tej 

muzyki i potrzebujesz mnie, żebym napisała do niej słowa. Bo ja, Nick, jeśli 

tylko słyszę muzykę, słyszę i słowa. Wiem, co chcesz powiedzieć przez swoją 

muzykę, ponieważ cię rozumiem. I ponieważ cię kocham.

Obserwował ją, starając się oddzielić emocje od rozsądku. Musiał jednak 

przyznać,   że   miała   rację.   Nigdy   nie   był   w   stanie   wyzbyć   się   emocji, 

komponując. Uczucia były pierwsze, a Freddie utrafiła w nie słowami, które 

napisała do jego muzyki, i słowami, które przed chwilą wypowiedziała.

- Mocno powiedziane, Fred.

- Mocno, ale to prawda. Stworzymy zespół, Nick.

Jedyny i niepowtarzalny. We dwoje zdziałamy o wiele więcej niż każde z 

nas w pojedynkę.

Muzyka, którą grał tego ranka, dźwięczała mu w uszach, pamiętał każde 

słowo, które do niej napisała. „Zawsze byłeś ty i tylko ty. W moim sercu, w 

mojej duszy. Nie było nikogo przed tobą ani po tobie. Zawsze widziałam przed 

sobą twoją twarz. To ty przyprawiałaś mnie o łzy i śmiech”.

Piosenka   pełna   tęsknoty,   pomyślał,   i   pełna   nadziei.   Freddie   ma   rację, 

uznał. To jest to, czego potrzebował.

-   Zgoda,   Fred.   Popracujemy   przez   jakiś   czas   i   zobaczymy,   co   z   tego 

wyniknie.   Jeśli   uda   nam   się   stworzyć   jeszcze   dwie   piosenki,   zaniosę   je 

producentom.

Freddie nerwowo ściskała dłonie pod stołem.

- A jeśli oni zatwierdzą materiał?

- Jeśli zatwierdzą, zostajemy partnerami. - Podniósł kieliszek. - Umowa 

stoi?

- O tak. - Wznieśli toast. - Stoi.

background image

Nie tylko wino spowodowało, że zakręciło jej się w głowie, gdy Nick 

odprowadzał ją po kolacji do pokoju hotelowego. Oparła się plecami o drzwi, 

roześmiała i popatrzyła na niego rozpromienionym wzrokiem.

- Będzie wspaniale. Jestem tego pewna. Odsunął jej delikatnie włosy z 

czoła. Dłoń mu drżała.

- A więc do jutra. U mnie. Przynieś coś do jedzenia.

- Będę skoro świt.

-   Zabiję   cię,   jeśli   przyjdziesz   przed   dwunastą.   Gdzie   masz   klucz, 

dzieciaku?

- Tutaj. - Potrząsnęła mu przed nosem kluczem i wsunęła w zamek. - 

Chcesz wejść?

- Muszę jeszcze pójść do baru, zmienić Zacka. A potem... - urwał, tracąc 

wątek, gdy poczuł, że oplata go ramionami - trochę się przespać - dokończył, 

pochylając głowę, by pocałować ją w policzek.

Może nie szumiało jej w głowie dostatecznie, ale obróciła się tak, że ich 

usta   się   spotkały.   Tylko   na   sekundę,   ale   się   spotkały.   Poczuła   ich   smak, 

delikatny dotyk jego warg i jego dłonie zaciskające się na jej ramionach.

A później odwróciła się z zagadkowym uśmieszkiem.

- Dobranoc, Nicholas - rzuciła.

Nie poruszył się, nie drgnął ani jeden jego mięsień, nawet gdy zatrzasnęła 

mu przed nosem drzwi. Słyszał tylko własny oddech i bicie własnego serca. 

Odwrócił się i wolnym krokiem poszedł do windy.

To   przecież   moja   kuzynka,   przypomniał   sobie.   Kuzynka,   a   nie   jakaś 

seksowna   laska,   z   którą   można   się   przez   chwilę   zabawić.   Nacisnął   guzik. 

Zauważył, że lekko drży mu ręka.

Jesteśmy   kuzynami,   powtórzył   raz   jeszcze.   Mamy   wspólną   rodzinę,   a 

połączą   nas   zależności   zawodowe.   Nie   może   o   tym   zapomnieć.   W   żadnym 

wypadku.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

 - Witaj, Rio. - Freddie weszła na zaplecze baru Zacka z torebką w jednej, 

a zakupami w drugiej ręce.

- Witaj, laleczko. - Rio właśnie przygotowywał lunch. - Co tu robisz?

- Pracujemy dzisiaj z Nickiem - odparła, wchodząc na schody.

- Uważaj, żebyś nie musiała go za włosy wyciągać z łóżka.

Freddie wzruszyła ramionami.

- Powiedział, że mam przyjść nie wcześniej niż w południe. Jest południe. 

- Co do minuty, dodała w duchu, wchodząc na strome kręte schody.

Stanąwszy   pod   drzwiami   mieszkania   Nicka,   zapukała   raz   i   drugi. 

Odpowiedziała jej cisza. Poczekała i zapukała jeszcze raz. No dobrze, Nicholas, 

pomyślała, trzeba cię będzie obudzić. Otworzyła drzwi i głośno oznajmiła swoje 

przybycie.

W ciszy, jaka panowała w mieszkaniu,  słyszała słaby szum wody. To 

prysznic, uznała i skierowała się do kuchni.

Potraktowała   poważnie   słowa   Nicka   dotyczące   jedzenia.   Postawiła   na 

stole   pudełko   sałatki   ziemniaczanej,   zapiekankę   z   makaronem,   korniszony   i 

kanapki. Zajrzała do lodówki, by sprawdzić, co jest do picia. Znalazła tylko 

piwo i wodę. Rozejrzawszy się po kuchni, stwierdziła, że od dawna nikt tu nie 

sprzątał.

Kiedy w parę minut później Nick wyszedł z łazienki, zastał ją nad zlewem 

pełnym mydlin.

- Co tu się dzieje? - zdziwił się.

- To miejsce woła o pomstę do nieba - oznajmiła, nie odwracając głowy. - 

Wstydziłbyś   się   tak   mieszkać.   Wyjęłam   resztki   z   zamrażalnika.   Trzeba   to 

wyrzucić.

Nick sięgnął po dzbanek do kawy.

- Kiedy ostatni raz ścierałeś podłogę? - spytała.

background image

- Chyba we wrześniu tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego. - Ziewnął i 

zamrugał powiekami starając się przyzwyczaić wzrok do światła dziennego. - 

Przyniosłaś coś do jedzenia? - spytał, wsypując do dzbanka kawę.

- Stoi na stole. Nie widać?

Przyjrzał się krytycznie sałatce i kanapkom.

- A gdzie śniadanie?

- Przecież teraz jest pora lunchu - wycedziła przez zęby.

- Czas jest pojęciem względnym, Fred. - Wziął jednego korniszona.

Odłożyła z hałasem ostatni talerz, jaki znalazła w zlewie.

- Mógłbyś przynajmniej zrobić porządek w dużym pokoju - powiedziała. - 

Nie wiem, jak mamy pracować w takich warunkach.

- Robię porządek w co trzecią niedzielę każdego miesiąca, trzeba czy nie.

- Nie obchodzi mnie, kiedy robisz porządek. Masz zrobić teraz. - Freddie 

wzięła się pod boki i popatrzyła na niego groźnie. - Nie zamierzam pracować w 

takim bałaganie. Wszędzie porozrzucane rzeczy, pełno kurzu i śmieci.

Oparł się o stół i uśmiechnął. Patrzył na jej włosy odgarnięte do tyłu, na 

chmurne oczy, zacięte usta. Wyglądała jak piękna bestia.

- Rany, ależ ty jesteś ładna.

- Wiesz, że nie lubię takiego gadania - prychnęła.

- Wiem.

Urwała kawałek papierowego ręcznika i wytarła ręce.

- Na co się gapisz? - spytała.

-   Na   ciebie.   Czekam,   aż   zaczniesz   się   dąsać.   Jesteś   wtedy   jeszcze 

ładniejsza.

Miała ochotę się roześmiać, ale się powstrzymała. Nadal robiła groźną 

minę.

- Tego już za wiele, Nick - ostrzegła.

- Robię, co mogę, żebyś mną nie komenderowała tak jak Brandonem.

- Wcale nim nie komenderuję.

background image

- Ależ komenderujesz. Jesteś bardzo apodyktyczna, maleńka. - Nick nalał 

sobie kawy.

- Nie jestem.

-  Apodyktyczna,   rozpieszczona   i   sprytna.  Freddie   głęboko  zaczerpnęła 

powietrza. Postanowiła, że nie da się sprowokować.

- Uważaj, bo oberwiesz.

- To mi się podoba. - Nick wypił łyk kawy. - Jesteś bardzo bojowa. Tak 

bojowa, jak apodyktyczna.

Z   braku   czegoś   odpowiedniejszego   chwyciła   ręcznik   i   cisnęła   nim   w 

Nicka.

- Przyszłam tutaj pracować, a nie wysłuchiwać jakichś bredni. W dodatku 

mnie obrażasz. Jeśli tylko na to cię stać, to już mnie tu nie ma.

Rzuciła   się   w   jego   stronę.   Była   wściekła.   Po   raz   pierwszy,   odkąd 

przyjechała do Nowego Jorku, poczuła, że ich stosunki znowu wróciły na dawną 

płaszczyznę. Starszy brat i mała kuzyneczka. Ze śmiechem chwycił ją za ramię i 

obrócił dokoła.

- Daj spokój, Fred, nie szalej.

- Nie szaleję - odparła, szturchając go łokciem w żołądek.

- No, dalej - zachęcał ją ze śmiechem. - Uderz mnie całym ciałem.

Gdy   spróbowała   to   zrobić,   w   szamotaninie   nagle   stracili   równowagę. 

Freddie oparła się plecami o lodówkę. Trzymała Nicka za ramiona, on ją za 

biodra. Przestał się śmiać, gdy uzmysłowił sobie, że przyciskają całym swoim 

ciężarem. Jej oczy ciskały błyskawice, były ogromne, a usta cudownie pełne.

Freddie poczuła, że coś się w niej zmienia. Jakby osłabła... To było to, na 

co  czekała,  za  czym  tęskniła  -  mężczyzna  trzymający   w ramionach   kobietę. 

Instynktownie przeciągnęła dłońmi w górę, do jego ramion.

Cofnął się nagle, uświadomiwszy sobie, że mało brakowało, a byłby ją 

pocałował. I ten pocałunek nie miałby nic wspólnego z uczuciem braterskim. 

Przeciwnie, pocałowałby ją tak, jak spragniony mężczyzna całuje spragnioną 

background image

kobietę. I zniszczyłby tym samym coś więcej niż dziesięć lat zaufania.

-   Nick   -   powiedziała   spokojnie,   niemal   prosząco.   Przestraszyłem   ją, 

pomyślał zły na siebie. Cofnął ręce.

- Przepraszam, nie powinienem był tak ci dokuczać. - Cofnął się i sięgnął 

po kubek z kawą.

-   W   porządku.   -   Usiłowała   się   uśmiechnąć.   -   Jestem   do   tego 

przyzwyczajona, ale wciąż chciałabym, żebyś tu trochę posprzątał.

Skrzywił się w odpowiedzi.

-   To   moje   mieszkanie,   mój   bałagan,   moje   pianino   -   oświadczył.   - 

Będziesz musiała przywyknąć. Zastanowiła się przez chwilę, po czym skinęła 

głową na znak zgody.

- Dobrze. A kiedy ja będę już miała mieszkanie i fortepian, będziemy 

pracować u mnie.

- Może. - Wziął widelec i zabrał się do sałatki ziemniaczanej. - Możesz 

weźmiesz sobie kawy i pogadamy o mojej pracy?

- O naszej pracy - skorygowała, biorąc dzbanek.

- Nie zapominaj, że jesteśmy partnerami.

Siedzieli w kuchni od godziny, dyskutując, analizując i omawiając temat 

musicalu   „Kiedyś,   dziś,   zawsze”.   Akcja   miała   obejmować   dziesięć   lat,   od 

młodzieńczej   miłości   po   pochopne   małżeństwo,   jeszcze   bardziej   pochopny 

rozwód, by wreszcie skończyć się dojrzałym, spełnionym związkiem.

Nareszcie szczęśliwi, uznała Freddie.

Wyboista droga, pomyślał Nick.

Oboje   zgodzili   się,   że   te   dwa   punkty   widzenia   dodadzą   pikanterii   ich 

pracy i siły ich muzyce.

- Ona go kocha - powiedziała Freddie, kiedy usiedli do pianina. - Od 

pierwszego wejrzenia.

- Ona jest po prostu zakochana, bo chciała się w kimś zakochać. - Nick 

nastawił magnetofon. - Oboje są młodzi i głupi. To jedyne cechy, które czynią te 

background image

postaci przekonującymi, sympatycznymi i prawdziwymi.

- Hm - bąknęła.

- Posłuchaj. - Usiadł obok niej, ich biodra niemal się stykały. - Zaczyna 

się sceną zbiorową. Jest dużo ruchu, świateł, krzątaniny. Wszyscy się gdzieś 

spieszą.

Przerzucił kartki i z jakimś rodzajem wewnętrznego radaru nieomylnie 

wybrał tę, której szukał.

-   Chcę   ogłuszyć   publiczność   chaosem   i   zamieszaniem.   -   Nastawił 

syntezator stojący tuż za nim. - I energią młodości.

- Oni dosłownie na siebie wpadają.

- Tak. W tym miejscu.

Zaczął grać. Pierwsze nuty zgrzytały, budząc zmysły. Freddie zamknęła 

oczy i cała zamieniła się w słuch.

Szybkie,   pełne,   chwilami   ostre   dźwięki.   O   tak,   wyczuwała,   o   co   mu 

chodziło.   Niecierpliwość,   zaabsorbowanie   sobą.   Szybko,   zejdź   mi   z   drogi. 

Oczami wyobraźni widziała scenę zapełnioną tancerzami poruszającymi się w 

pozornym nieładzie, spieszącymi dokądś, rozgorączkowanymi.

- Tutaj trzeba dać więcej instrumentów dętych - mruknął Nick. Zapomniał 

o obecności Freddie, całkowicie pochłonięty komponowaniem.

- Zaczekaj - wtrąciła się.

- Chcę tylko dodać trochę dętych. Potrząsnęła głową i położyła dłonie na 

klawiaturze. Zaczęła nucić.

- Chwileczkę - rzuciła. - Muszę sobie to wszystko wyobrazić, muszę to 

zobaczyć.

Miała czysty głos. To dziwne, ale niemal o tym zapomniał. Był niski, 

kojący, a przy tym pełen siły. Nadspodziewanie zmysłowy.

- Szybka jesteś - zauważył.

- Jestem dobra. - Nie przerywała gry, oczami wyobraźni widziała scenę, w 

głowie już układała słowa. - Musi być chór, dużo głosów, punkt i kontrapunkt, z 

background image

duetem   między   poszczególnymi   partiami   chóru.   On   idzie   swoją   drogą,   ona 

swoją. Słowa powinny pokrywać się i łączyć, pokrywać i łączyć.

- Tak. - Włączył syntezator. - To świetny pomysł. Rzuciła mu długie, 

powłóczyste spojrzenie.

- Wiem.

Ponad trzy godziny minęły, zanim uporali się z początkowymi scenami. 

Wypili przy tym aż dwa dzbanki kawy, co Nickowi dodało energii, ale Freddie 

nalegała, by poszedł do baru i przyniósł jej wodę mineralną. Kiedy została sama, 

zrobiła niewielką zmianę w partyturze. Właśnie miała przegrać ten fragment, 

gdy zadzwonił telefon.

- Halo? - Podniosła słuchawkę.

- Dzień dobry. Jest może Nick?

Niski, zmysłowy, południowy głos kobiecy sprawił, że zesztywniała.

- Zaraz wróci. Zszedł do baru.

-   Poczekam,   jeśli   nie   masz   nic   przeciwko   temu.   Jestem   Lorelie   - 

przedstawiła się kobieta.

Freddie ściągnęła brwi.

- Cześć, Lorelie. Jestem Fred.

- Kuzyneczka Nicka?

- Owszem - wycedziła Freddie przez zęby. - Mała kuzyneczka.

- Jakże się cieszę, kochanie. - Ze słuchawki płynęła sama słodycz. - Nick 

mówił mi, że spędził z tobą wczorajszy wieczór. Nie miałam nic przeciwko 

temu, choć odwołał nasze spotkanie. W końcu jesteście rodziną.

Do   diabła,   domyślałam   się,   że   chodzi   o   kobietę,   i   zaklęła   w   duchu 

Freddie.

- Jesteś niezwykle wyrozumiała, dziękuję - odpowiedziała.

-   Och   wiesz,   taka   młoda   dziewczyna   jak   ty,   sama   Nowym   Jorku, 

potrzebuje mężczyzny, który by się nią opiekował. Ja jestem tu od pięciu lat i 

wciąż jeszcze się nie przyzwyczaiłam do tego miasta, do ludzi. Wszyscy wciąż 

background image

się gdzieś spieszą, za czymś gonią.

-   Niektórzy   mniej,   inni   bardziej   -   zauważyła   Freddie.   -   A   skąd   ty 

pochodzisz, Lorelie? - spytała, siląc się na uprzejmość.

- Z Atlanty, kochanie. Tam się urodziłam i wychowałam. Ale teraz muszę 

mieszkać tutaj, z tymi jankesami. Tutaj mam większe szanse, pokazy mody, 

telewizja.

- Jesteś modelką? - zdziwiła się Freddie.

- Tak, ale ostatnio grałam bez przerwy w reklamach telewizyjnych. To 

okropne zajęcie, czujesz się jak wymaglowana, jeśli wiesz, co mam na myśli.

- Wyobrażam sobie.

- Właśnie przy tej okazji poznałam Nicka. Wstąpiłam któregoś dnia do 

baru, wykończona po nagraniu. Poprosiłam, żeby przyrządził mi coś chłodnego i 

długiego. A on powiedział, że sama wyglądam jak coś chłodnego i długiego. - 

Lorelie roześmiała się perliście. - Czyż Nick nie jest słodki?

Freddie obejrzała się za siebie. Słodki Nick właśnie wchodził do pokoju 

obładowany butelkami z wodą.

- Ależ jest. Zawsze tak o nim w domu mówimy - zapewniła.

- Cóż, myślę, że to dobrze, że Nick będzie się opiekował swoją małą 

kuzyneczką w czasie jej pierwszego pobytu w dużym mieście. Też pochodzisz z 

południa, prawda, kochanie?

- Owszem, Lorelie. Jesteśmy praktycznie siostrami. Ale oto nasz słodki 

Nick.

Z   niebezpiecznie   łaskawym   wyrazem   twarzy   wyciągnęła   ku   niemu 

słuchawkę.

- Twój kwiat magnolii przy telefonie - oznajmiła.

Postawił butelki na podłodze i wziął słuchawkę.

- Lorelie?

Słuchał, od czasu do czasu zerkając ku Freddie.

-   Tak,   jest,   nie,   to   w   Wirginii   Zachodniej.   Tak,   dość   blisko.   Ale 

background image

posłuchaj...   -   Odwrócił   się   i   ściszył   głos,   gdy   Freddie   zaczęła   brzdąkać   na 

pianinie. - Teraz pracuję. Nie, nie, może być dzisiaj wieczór. Przyjdź do baru 

koło siódmej. - Przełknął ślinę, nie rozumiejąc, dlaczego czuje się nieswojo. - Ja 

też się cieszę. O, naprawdę? - Zerknął ostrożnie przez ramię na Freddie. - To 

brzmi... interesująco. A więc do wieczora.

Odłożył słuchawkę i podniósł jedną z butelek. Odkręcił i podał Freddie, 

zastanawiając   się,   dlaczego   tak   się   czuje,   jakby   wykonywał   uroczysty   gest 

pojednania.

- Zimna - powiedział.

- Dzięki.

I taki też był ton jej głosu. Zimny jak lód. Wzięła butelkę i pociągnęła 

długi łyk.

-   Czy   powinnam   cię   przeprosić,   że   wczoraj   przeszkodziłam   ci   w 

spotkaniu z Lorelie? - spytała.

- Nie. My wcale nie jesteśmy... ona jest tylko... nie.

- To miło, że powiedziałeś jej wszystko o swojej zagubionej kuzyneczce z 

Wirginii   Zachodniej.   -   Freddie   odstawiła   butelkę   i   przebiegła   palcami   po 

klawiszach.   Lepsze   to   niż   zacisnąć   je   na   gardle   Nicka.   -   Wprost   nie   mogę 

uwierzyć, że kupiła taką wzruszającą opowiastkę.

- Powiedziałem jej tylko prawdę. - Wstał i popatrzył na nią wilkiem.

- A więc trzeba się mną opiekować?

- Tego jej nie mówiłem. Ale właściwie, w czym rzecz? Chciałaś pójść na 

kolację, więc zmieniłem swoje plany.

- Następnym razem, Nick, po prostu powiedz mi, że masz randkę. Sama 

sobie zorganizuję dzień. - Wściekła, wstała z trzaskiem od pianina i zaczęła 

pakować nuty. - I nie jestem twoją małą kuzyneczką, i nie potrzebuję ani nie 

chcę opieki. Chyba każdy głupi widzi, że jestem kobietą, która umie się o siebie 

troszczyć.

- Nigdy nie mówiłem, że nie jesteś...

background image

- Mówisz to, ile razy na mnie popatrzysz. - Kopnęła stertę ubrań leżących 

na   podłodze   i   chwyciła   torebkę.   -  Tak   się   składa,   że   znam   paru   mężczyzn, 

którzy byliby aż nadto szczęśliwi, gdyby poszli ze mną na kolację. I wcale nie 

traktowaliby tego jak obowiązku.

- Przestań.

- Nie przestanę. - Obróciła się gwałtownie. - Lepiej mi się przyjrzyj, Nick. 

Nie jestem już małą Freddie i nie chcę, żeby mnie traktowano jak pieska czy 

kotka, którego trzeba pogłaskać po głowie.

Zbity z tropu patrzył na nią, nie rozumiejąc.

- Co, u diabła, w ciebie wstąpiło?

- Nic! - wrzasnęła, tracąc nad sobą panowanie. - Nic, ty idioto. Idź się 

przytulić do swojej południowej piękności.

Zatrzasnęła  z hukiem drzwi. Nick usiadł i sięgnął po butelkę z wodą, 

potrząsając   z   niedowierzaniem   głową.   A   pomyśleć,   że   była   takim   słodkim, 

grzecznym dzieckiem...

Freddie wybrała się na długi spacer, żeby odreagować stres i wyładować 

gniew, jaki ją ogarnął. Kiedy uznała, że uspokoiła się na tyle, by móc spokojnie 

rozmawiać, zatrzymała się przy budce telefonicznej i zadzwoniła do Sydney. 

Rozmowa trochę poprawiła jej humor.

, Zaopatrzona w adres, wyruszyła obejrzeć mieszkanie do wynajęcia o 

kilkaset   metrów   od   Nicka.   I   Było   idealne.   Chodziła   z   pokoju   do   pokoju, 

wyobrażając sobie, jak ustawi meble, gdzie rozłoży dywaniki. Mój własny dom, 

pomyślała, na tyle przestronny, żeby zmieścił się fortepian i rozkładana kanapa. 

Jeśli odwiedzi ją któreś z rodzeństwa, będzie mogło swobodnie przenocować.

A co najważniejsze, na tyle blisko Nicka, by mogła go mieć wciąż na oku.

No i jak ci się to podoba, Nicholas? - zastanawiała się, obserwując widok 

z okna na Manhattan. Będę na ciebie uważać. Tak bardzo cię kocham, ty głupi 

bałwanie.

Westchnęła, odwróciła się od okna i poszła do kuchni. Kuchnia była mała 

background image

i wymagała urządzenia. Ale to nie problem. Freddie już się cieszyła na myśl o 

tym,   że   będzie   wybierać   garnki,   patelnie,   naczynia   i   wszelkie   potrzebne 

urządzenia kuchenne. Uwielbiała gotować.

Już jako dziewczynka lubiła przebywać w ich okazałej kuchni w domu w 

Wirginii i w cudownie zatłoczonej kuchni babci na Brooklynie.

Będę tu gotowała dla Nicka, pomyślała, przesuwając dłonią po gładkim 

blacie kuchennym, jeśli będzie grał właściwymi kartami. Nie. Uśmiechnęła się 

do siebie.  Bawiła  ją własna  niecierpliwość.  To ona rozda  karty i rozegra je 

właściwie.

Była   dla  niego   zbyt   surowa,  nawet   jeśli   jest   głupolem.   Przez   większą 

część swego dotychczasowego życia była w nim zakochana, a on tyle samo 

czasu spędził na traktowaniu jej jak małej kuzyneczki, z którą nie łączyły go 

nawet więzy krwi, lecz określone okoliczności. Aby to zmienić, trzeba czegoś 

więcej niż jednej romantycznej kolacji i jednego dnia wspólnej pracy.

I ona to zmieni. Położyła ręce na biodrach i ponownie zaczęła krążyć po 

mieszkaniu. Musi się tutaj przede wszystkim urządzić, zorganizować wszystko 

według   własnego   gustu.   A   kiedy   to   już   zrobi,   świat,   który   sobie   stworzy, 

wypełni się muzyką, kolorami i miłością.

I, co daj Boże, Nickiem.

Dochodziła siódma, gdy Nick zszedł do baru. Zack podniósł brwi.

- Jakaś gorąca randka?

- Lorelie.

- Ach, tak. Wysoka smukła brunetka ze zmysłowym głosem.

- Jakbyś zgadł. - Nick wszedł za kontuar, by pomóc bratu. - Idziemy coś 

zjeść. Potem cię zastąpię.

- Dam sobie radę.

-   Ależ   to   żaden   problem.   Ona   dobrze   się   tu   czuje.   Kiedy   zamknę, 

znajdziemy sobie jakieś zajęcie.

- Nie wątpię. Podaj do stolika szóstego dwie whisky i bourbona.

background image

- Już się robi.

- A słyszałeś o mieszkaniu Freddie? - przypomniał sobie Zack.

Nick zatrzymał się na moment.

- Jakim mieszkaniu?

- Znalazła, o parę przecznic stąd. Już podpisała umowę. - Zack napełnił 

pustą miseczkę orzeszkami.

- Żałuj, że cię nie było. Przyszła do nas to oblać.

- Czy ktoś jej to załatwił?

- Nie powiedziała. Dziewczyna ma głowę na karku.

- Zgadza się. Powinna była poprosić Rachel, żeby przynajmniej przejrzała 

tę umowę.

Zack zachichotał. Położył rękę na ramieniu Nicka.

- Ej że, pisklęta muszą kiedyś opuścić gniazdo. Nick przygotował drinki i 

postawił tacę na końcu kontuaru.

- Poszła do hotelu? - spytał.

- Nie. Wyszła gdzieś z Benem.

- Z Benem? - Nick zacisnął dłoń na szmatce, którą ścierał blat. - Co to 

znaczy? - zniecierpliwił się.

- Poznałeś ją ze Stipleyem?

- A co? - Zack zabrał się do przygotowywania następnych drinków. - 

Spytała mnie, kim jest ten przystojny blondyn, więc go jej przedstawiłem. Oboje 

mieli na to ochotę.

- Mieli ochotę - powtórzył Nick. - A ty tak po prostu pozwoliłeś jej wyjść 

z obcym facetem.

- Daj spokój, Ben nie jest obcy. Znamy go od lat.

- Tak - przyznał niechętnie Nick. - On lubi bary. Zack popatrzył na niego 

zaskoczony i rozbawiony.

- My też.

- Wiesz, że nie o to chodzi. - Nick wziął butelkę i nalał sobie whisky. - 

background image

Nie możesz tak po prostu poznać jej z facetem i pozwolić pójść w tango.

-   Co   ty   mówisz.   Chciała,   żebym   go   przedstawił,   więc   to   zrobiłem. 

Pogadali chwilę i postanowili pójść do kina.

- No dobrze.

Taki głupi to ja nie jestem, pomyślał. Poszli do kina. Który mężczyzna 

przy zdrowych zmysłach chciałby tracić czas w kinie w dziewczyną o takich 

dużych   cudownych   szarych   oczach   i   bajecznych   ustach?   O   Boże,   poczuł 

mdłości na myśl o tym, że Fred zdana jest na towarzystwo Bena Stipleya.

- Ben chciał po prostu mieć towarzystwo do kina. Zack, czyś ty oszalał?

- W porządku, powiem ci prawdę. Sprzedałem mu ją za pięćset dolarów i 

bilety na cały sezon baseballowy. Teraz są już pewnie w palarni opium.

Nick usiłował trzymać fantazję na wodzy, ale nie udało mu się tego zrobić 

z własnym temperamentem.

-   Bardzo   śmieszne,   bracie.   Zobaczymy,   czy   będzie   ci   tak   samo   do 

śmiechu, jak się na nią rzuci.

Zack   odstawił   drinki   i   uważnie   przyjrzał   się   bratu.   Na   twarzy   Nicka 

malowała się wściekłość. Choć w tej sytuacji wydawało się to nie na miejscu, 

postarał się nadać swemu głosowi łagodne brzmienie.

- Jeśli to zrobi, ona sobie z nim poradzi albo mu odda. W końcu Ben nie 

jest jakimś zboczeńcem.

- Akurat, co ty o nim wiesz - mruknął Nick. Zack potrząsnął głową.

-  Nick,  przecież  lubisz  Bena.   Chodziłeś z  nim na  mecze.   Pożyczył  ci 

samochód, kiedy chciałeś pojechać w zeszłym miesiącu na Long Island.

- Oczywiście, że go lubię. - Nick poirytowany wziął pusty kufel i zaczął 

go machinalnie pucować. - Dlaczego nie miałbym go lubić? Ale to nie zmienia 

faktu, że Freddie poszła diabli wiedzą dokąd z obcym facetem.

Zack wyprostował się i zaczął bębnić palcami po blacie.

-   Wiesz,   braciszku,   gdybym   cię   nie   znał,   pomyślałbym,   że   jesteś 

zazdrosny.

background image

- Zazdrosny? To absurd. - Odstawił kufel i sięgnął po następny. Jeśli się 

czymś   nie   zajmie,   wypadnie   z   baru   i   zacznie   sprawdzać   wszystkie   kina   na 

Manhattanie.

Nagle w głowie Zacka zaczęła kiełkować pewna myśl. Popatrzył uważniej 

na Nicka, bawiąc się podejrzeniem, że bratu zaczyna zależeć na małej Freddie 

Kimball.

- A więc dlaczego mi nie powiesz, co nie jest absurdalne? Co jest między 

tobą a Freddie, Nick?

- Nic, zupełnie nic. - Nick skupił się na kuflu, który starannie polerował. - 

Po prostu staram się nią opiekować, to wszystko. Czego nie można powiedzieć o 

tobie.

- Coś czuję, że powinienem był zaniknąć ją na klucz - zażartował Zack - 

albo pójść z nimi w charakterze przyzwoitki. Następnym razem, jak zobaczę, że 

rozmawia z którymś z moich przyjaciół, wezwę szeryfa.

- Zamknij się, Zack.

- Nick, odpręż się, bracie. Twoja piękność z Georgii właśnie weszła.

- To cudownie. - Nick zmusił się, by nie myśleć już o Freddie i przestać 

robić z siebie idiotę. W końcu ma swoje własne życie, a ona jest dorosłą kobietą 

i może robić, co chce.

Obejrzał się i uśmiechnął na widok Lorelie kroczącej do baru. Oto i ona. 

Wspaniała, zmysłowa i jeżeli ich ostatnia randka mogła być zapowiedzią tego, 

co nastąpi, aż nadto skora ulec swej naturze.

Wspięła się na stołek przy barze, odrzuciła do tyłu długie ciemne włosy i 

popatrzyła na niego iskrzącymi się oczami o barwie nieba.

-   Witaj,   Nick.   Nie   mogłam   się   już   doczekać.   Trudno   mu   było 

odpowiedzieć jej uśmiechem, gdyż nagle poraziła go jak grom z jasnego nieba 

myśl,   że   nie   jest   w   najmniejszym   stopniu   zainteresowany   jej   południową 

szczerością.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Wyszedłszy   spod   prysznica,   Nick   poczuł   zachęcający   zapach   kawy   i 

smażonego   bekonu.   Powinno   go   to   wprawić   w   lepszy   nastrój,   ale   kiedy 

mężczyzna ma za sobą nie przespaną noc z powodu niepokoju o kobietę, trzeba 

czegoś więcej niż gorącego śniadania, by mógł się rozluźnić.

Będzie się musiała długo tłumaczyć, uznał, wchodząc do sypialni, żeby 

się   ubrać.   Spędzić   pół   nocy   z   facetem,   którego   poznała   w   barze!   Coś 

podobnego! Nie tak ją wychowano. Kto jak kto, ale on wie coś na ten temat.

To   jest   jedna   z   tych   rzeczy,   na   które   zawsze   może   liczyć,   pomyślał, 

patrząc na swoje odbicie w lustrze. Rodzina Freddie, w której wszyscy troszczą 

się o siebie i niepokoją. Czuł to i widział za każdym razem, gdy ich odwiedzał. 

Imponowało mu to.

A nawet trochę im tego zazdrościł.

Jemu, kiedy dorastał, brakowało tego rodzaju troski i uwagi. Matka była 

wciąż zmęczona. Nic dziwnego, zważywszy że wychowywała go sama. Kiedy 

poznała ojca Zacka, sytuacja trochę się zmieniła. Przez chwilę było im nawet 

dobrze,   w   każdym   razie   lepiej   niż   przedtem.   Mieli   w   miarę   przyzwoite 

mieszkanie, nigdy już nie chodził głodny ani nie widział rozpaczy w oczach 

matki.

Z  perspektywy  czasu  wierzył  nawet, że  matka   i Muldoon  się  kochali, 

może nie namiętnie, może nie romantycznie, ale na tyle, by próbować razem 

urządzić sobie życie.

Staruszek naprawdę próbował, myślał Nick, wciągając dżinsy. Ale i tak 

robił swoje, uparty stary cap, który zawsze widział tylko jedną stronę medalu - 

własną.

No   i   był   jeszcze   Zack.   Zawsze   cierpliwy,   pozwalał,   by   dzieciak   nie 

odstępował go na krok. Może to wspomnienie tego, jak Zack uczył go grać w 

piłkę czy pozwalał wszędzie sobie towarzyszyć, sprawiło, że Nick lubił dzieci i 

background image

miał z nimi dobry kontakt.

Wiedział bowiem aż za dobrze, co to znaczy być dzieckiem zdanym na 

łaskę   i   niełaskę   dorosłych.   Zackowi   zawdzięczał   poczucie   bezpieczeństwa, 

świadomość,   że   jest   ktoś,   kto   będzie   przy   tobie   zawsze,   gdy   będziesz   go 

potrzebował.

Ale to nie trwało wiecznie. Gdy tylko Zack stał się na tyle dorosły, by 

opuścić dom, zaciągnął się do marynarki. I zostawił Nicka samego, rozpaczliwie 

samotnego.

Po śmierci matki było z każdym dniem gorzej. Przed samotnością Nick 

bronił   się   nieposłuszeństwem,   krnąbrnością,   buntem,   a   rodzinę   zastąpił   mu 

uliczny gang.

Stał   się   włóczęgą,   przemierzającym   ulice   i   szukającym   kłopotów.   I 

znajdował je, dopóki nie umarł ojczym i nie wrócił Zack, próbując wyrwać go z 

potrzasku, w jakim się znalazł.

Nick   bynajmniej   mu   tego   nie   ułatwiał.   Wspomnienie   tamtych   dni 

wywoływało na jego twarzy ponury uśmiech. Gdyby mógł znaleźć wtedy jakiś 

sposób na Zacka, zrobiłby to. Ale Zack był twardy i nie popuszczał. Rachel też 

nie popuszczała. Cały klan Stanislaskich nie popuszczał. I w końcu zmienili 

jego życie. Kto wie, czy mu go nie uratowali.

Nigdy tego nie zapomni.

Może   teraz   nadeszła   jego   kolej,   żeby   się   im   odwdzięczyć.   Freddie 

otrzymała staranne wychowanie, jakiego jemu nie dano, ale teraz jest dorosła i 

może   robić,   co   chce.   Wydawało   mu   się,   że   potrzebuje   kogoś,   kto   w   razie 

potrzeby   ściągnąłby   jej   nieco   cugle.   ,   A   skoro   nikt   inny   nie   zamierzał   jej 

pilnować, zadanie to przypadło w udziale jemu.

Zaczesał do tyłu wilgotne jeszcze włosy i wciągnął koszulę. Może ona 

jest zbyt naiwna, nie ma dość oleju w głowie, zastanawiał się. Bądź co bądź 

większą   część   swego   dotychczasowego   życia   spędziła   z   rodziną   w   małym 

mieście, gdzie wciąż jeszcze sensację wzbudza fakt, że ktoś skradnie ze sznura 

background image

suszącą się bieliznę. Ale jeśli zdecydowała się zamieszkać w Nowym Jorku, 

musi się nauczyć poruszać w wielkim mieście. I to on będzie tym mężczyzną, 

który ją tego nauczy.

Przekonany   o   słuszności   swej   decyzji,   Nick   wkroczył   do   kuchni,   by 

zacząć pierwszą lekcję.

Freddie stała przy kuchence, krojąc cebulę, grzyby i paprykę na omlet. To 

miało być danie na przeprosiny. Po namyśle uznała bowiem, że poprzedniego 

dnia potraktowała Nicka zbyt ostro. Po prostu byłam zazdrosna, przyznała w 

duchu niechętnie. I to wszystko.

Zazdrość to małostkowe, zachłanne uczucie, na które nie ma miejsca w 

moich stosunkach z Nickiem, uznała. On jest wolnym człowiekiem, który ma 

prawo widywać się z innymi kobietami... do czasu.

Napady złości w niczym mi nie pomogą, a już na pewno nie przyspieszą 

zdobycia Nicka i pozyskania jego uczuć, napomniała siebie. Musi być szczera, 

wyrozumiała, pomocna. Nawet gdyby miało ją to zabić.

Usłyszawszy jego kroki, odwróciła się i posłała mu szeroki uśmiech.

- Dzień dobry. Pomyślałam sobie, że chciałbyś dla odmiany zacząć dzień 

od tradycyjnego śniadania. Kawa już gotowa. Siadaj i nalej sobie.

Patrzył na nią tak, jak człowiek może patrzeć na ukochanego szczeniaka, 

który zamierza go ugryźć.

- Co jest grane, Fred?

-   Nic.   Po   prostu   przygotowałam   śniadanie.   -   Wciąż   się   uśmiechając, 

nalała mu kawy i postawiła na stole grzanki i bekon.

-   Pomyślałam   sobie,   że   coś   ci   jestem   winna   po   swoim   wczorajszym 

występie.

- Ach, to. Chciałem...

- Sama nie wiem, co mi się stało - ciągnęła, nie dając mu dokończyć 

zdania. - Chyba diabeł we mnie wstąpił. - Rzuciła jajka na rozgrzaną patelnię. - 

To pewno nerwy. Nie zdawałam sobie sprawy, jaka ogromna zmiana nastąpiła 

background image

w moim życiu, gdy tu przyjechałam.

- Cóż, racja. - Trochę uspokojony, Nick wziął plaster bekonu. - Widzę to. 

Ale musisz być ostrożna, Fred. Konsekwencje mogą być poważne.

- Konsekwencje? - Obejrzała się na niego zdziwiona. - Och, domyślam 

się, że mógłbyś mnie wylać, ale to trochę za dużo jak na jedną sprzeczkę.

- Sprzeczkę? - Teraz on się zdziwił. - Kłóciłaś się z Benem?

- Z Benem? - Zsunęła z patelni omlet. - Ach, Ben. Nie, a dlaczego? Skąd 

ci to przyszło do głowy?

- Powiedziałaś przecież... O czym ty do diabła mówisz?

- O wczorajszym dniu. O tym, jak się zachowałam po telefonie Lorelie. - 

Pochyliła głowę. - A ty?

- Ja mówię o tym, że dałaś się poderwać jakiemuś obcemu facetowi w 

barze. - Nick obserwował ją, nadziewając na widelec pierwszy kęs omletu. Do 

licha, ta dziewczyna umie gotować. - Jesteś szalona czy po prostu głupia?

- Że co proszę? - Wszystkie jej dobre zamiary nagle poszły w niepamięć. - 

Chodzi ci o to, że byłam w kinie z przyjacielem Zacka?

- Ładne mi kino. - Nick podniósł głos, szykując się do reprymendy. - Nie 

było cię w domu do pierwszej.

Freddie wzięła się pod boki, zacisnęła dłoń na drewnianej łopatce.

- A skąd ty wiesz, o której wróciłam?

- Przypadkowo byłem w pobliżu - oświadczył butnie. - Widziałem, jak 

wysiadałaś z taksówki pod hotelem. Było piętnaście po pierwszej. - Na samo 

wspomnienie tego, jak stał na rogu ulicy, obserwując ją przemykającą się w 

środku   nocy   do   hotelu,   stracił   humor,   ale   bynajmniej   nie   apetyt.   -  Czyżbyś 

chciała mi wmówić, że byłaś na dwóch seansach?

Sięgał właśnie po dżem, gdy Freddie trzasnęła go łopatką w sam środek 

głowy.

- Ejże! - krzyknęła. - Szpiegujesz mnie. Tego już za wiele, panie LeBeck!

- Wcale cię nie szpiegowałem. Pilnowałem cię, bo nie wiesz, co robisz. - 

background image

Wykazując szybki refleks, zdołał uchylić się przed następnym ciosem. - Odłóż 

tę cholerną łopatkę.

- A właśnie, że nie. I pomyśleć, że miałam wyrzuty sumienia z powodu 

mojego zachowania. - Wydęła z niesmakiem wargi.

- Bo powinnaś. I powinnaś mieć na tyle rozumu, żeby nie wychodzić z 

facetem, o którym nic nie wiesz.

-   Wujek   Zack   nas   poznał   -   rzekła   lodowatym   tonem,   z   trudem 

opanowując   irytację.   -   Nie   zamierzam   tłumaczyć   ci   się   ze   swojego   życia 

towarzyskiego.

A więc  to  tak, pomyślał.  Już  on  się  postara,  żeby   nie  zadawała  się   z 

przypadkowymi typami z baru. Musi jej to powiedzieć jasno i zdecydowanie.

- Będziesz się komuś tłumaczyć, a tutaj jestem tylko ja. Gdzie u diabła 

byliście?

-   Chcesz   wiedzieć?   Dobrze.   Wyszliśmy   z   baru   i   poszliśmy   do   jego 

mieszkania,   gdzie   spędziliśmy   następne   parę   godzin   na   dzikim 

niepohamowanym   seksie.   Niektóre   numery,   o   ile   mi   wiadomo,   są   nadal 

zakazane w niektórych stanach.

Oczy   Nicka   rzucały   groźne  błyski.  To  nie   z   powodu  jej   słów   czy   jej 

zachowania. Gorzej, to z powodu własnej wyobraźni. Bez trudu bowiem mógł 

sobie wyobrazić taki scenariusz. Tyle że to nie z Benem łamałaby prawo, lecz z 

nim, Nickiem.

- To wcale nie jest śmieszne.

- To nie twoja sprawa, gdzie byłam i z kim spędziłam wieczór - warknęła, 

nie bacząc na groźbę pobrzmiewającą w jego głosie. - Tak jak nie jest moją 

sprawą, co ty robisz ze Scarlett O'Harą.

-   Z   Lorelie   -   skorygował   przez   zęby.   Nawet   sobie   przy   tym   nie 

uzmysłowił, że nie spędził tego wieczoru ani z Lorelie, ani z kimkolwiek innym. 

- A jeśli o ciebie chodzi, to jest moja sprawa. Jestem odpowiedzialny za...

- Za nic nie jesteś odpowiedzialny - ucięła, uderzając go łopatką w pierś. - 

background image

Za nic, rozumiesz? Jestem już dorosła i jeśli będę miała ochotę poderwać sobie 

przy barze sześciu facetów, zrobię to. A tobie nic do tego. Nie jesteś moim 

ojcem i najwyższy czas, żebyś przestał go udawać.

- Twoim ojcem nie jestem, przyznaję - zgodził się. Poczuł ostrzegawczy 

sygnał, że najwyższy czas się opanować. Jeszcze chwila, a całkowicie straci nad 

sobą panowanie. - Twój ojciec może nie potrafi ci powiedzieć, co się dzieje z 

kobietami pozbawionymi opieki, a już na pewno nie potrafi ci pokazać, co się 

może przytrafić kobiecie, gdy zada się z niewłaściwym mężczyzną.

- Ale ty potrafisz.

- Żebyś wiedziała. - Błyskawicznym ruchem chwycił łopatkę i odrzucił na 

bok. Uderzyła o ścianę.

- Przestań! - zawołała Freddie.

- No i co zamierzasz zrobić? - Nacierał na nią, wpychając ją w kąt kuchni. 

- Zawołać pomoc? Myślisz, że ktokolwiek zwróci na to uwagę?

Nigdy przedtem nie patrzył na nią w ten sposób. Nikt tego zresztą tak nie 

robił. W jego wzroku było pożądanie i zaciekłość. Przeraziła się. Serce zaczęło 

jej walić jak młotem.

- Nie bądź śmieszny - powiedziała, starając się zachowywać z godnością. 

Niewiele więcej mogła zrobić, gdy chwycił ją za obie dłonie i przycisnął je do 

ściany tak, że czuła się jak w klatce. - Powiedziałam, przestań, Nick.

- A co by było, gdyby on cię nie posłuchał? - Zbliżył się jeszcze bardziej. 

Czuła bijącą od niego skumulowaną siłę, kręciło jej się w głowie. - Może on 

chce tylko dotknąć tego pięknego ciałka, a może chce czegoś więcej - mówił, 

nie wypuszczając jej z uwięzi. - Zamierza wziąć sobie to, czego chce. - Zsunął 

ręce na jej biodra. - Jak zamierzasz go powstrzymać? Jak chcesz się bronić?

Nie zastanawiała się nad tym, nie zadawała pytań. Powodowana strachem 

połączonym z podnieceniem, zarzuciła mu ręce na szyję. Wyraz jej oczu zmienił 

się, źrenice pociemniały, i nawet nie wiedziała, kiedy jej usta zetknęły się z jego 

ustami.

background image

Wlała w ten pocałunek wszystkie swoje marzenia i fantazje. Przywarła do 

Nicka, wciskała się całą sobą w jego ciało. Oblała ją fala gorąca. Trzymał ją tak, 

jak zawsze chciała, żeby ją trzymał. Mocno, władczo, jakby należała tylko do 

niego, jakby była jego Własnością. Jego usta rozgniatały jej wargi, czuła jego 

język, jego zęby, zachłannie domagające się coraz śmielszych pieszczot.

Pożądanie. Ogarnęło go pożądanie, dzikie, nieokiełznane pożądanie, jakie 

może kobieta wyzwolić W mężczyźnie. W tym momencie zapomnieli o tym, że 

są kuzynami, którzy znają się od lat. Mogli być dwojgiem obcych sobie ludzi, 

tak nowy był płomień żądzy, który ich ogarnął. Ale równie dobrze mogli być 

odwiecznymi kochankami, tak idealnie zgrane były szybkie, gorączkowe, pełne 

zapamiętania ruchy rąk, ust, ciał.

Stracił   zupełnie   głowę.   Zatracił   siebie.   Jej   usta   oferowały   cały   bukiet 

smaków. Były słodkie, korzenne i cierpkie zarazem. A on był wygłodniały. Te 

zapachy podniecały jego zmysły. Tego było aż nadto - zapach, smak i dotyk jej 

ciała, to było więcej niż oczekiwał, niż mógł sobie wymarzyć. W najśmielszych 

snach nie spodziewałby się takich doznań. Wszystko to otwierało się dla niego, 

czekało na niego, zapraszało do uczty, do rozkoszowania się.

Nie   myślał   teraz   o   tym,   kim   są   czy   kim   byli.   Nie   myślał   w   ogóle   o 

niczym, poddawał się emocjom, ulegał uczuciom, odrzucił rozsądek i rozwagę. 

Pragnął tylko jednego. Jej.

Jego żądza rosła. Przycisnął jej biodra do szafki kuchennej, podniósł ją i 

posadził na blacie. Teraz miał swobodne ręce, mógł dotykać i brać.

Słyszał jej przyspieszony oddech, gdy wsunął dłonie pod bluzkę. Potem 

usłyszał   własne   westchnienie   bólu   i   rozkoszy,   gdy   poczuł   pod   palcami 

aksamitną, gładką skórę, sutki, nabrzmiałe i twarde z pożądania, gwałtownie 

bijące serce. Poczuł, że drży, i nagle ogarnął go wstyd. Oszołomiony tym, co 

zrobił, tym, co chciał zrobić, opuścił ręce i powoli się odsunął.

Dyszała ciężko. Przymknęła oczy, chwyciła się blatu, jakby bała się, że za 

chwilę straci równowagę i upadnie.

background image

- Przepraszam, Fred. Dobrze się czujesz? - spytał z niepokojem.

Milczała. Aby ukryć Wstyd, uciekł się do ataku.

-  Jeśli  nie,  to sama   sobie  jesteś winna.  Sama   prowokujesz   do takiego 

zachowania!   -   krzyczał.   -   Jeśli   na   moim   miejscu   byłby   kto   inny,   sprawy 

potoczyłyby się całkiem inaczej. Znacznie gorzej dla ciebie. Przepraszam, że cię 

przestraszyłem, ale chciałem dać ci lekcję pokazową.

- Czyżby? - Freddie powoli dochodziła do siebie. Nic z tego, co sobie 

kiedykolwiek wyobrażała, nie było nawet w części tak cudowne, tak radosne jak 

rzeczywistość, jak to, co przed chwilą przeżyła, a co teraz on chciał popsuć 

przeprosinami i pouczeniami. - Zastanawiam się... - Zaczęła, ześlizgując się na 

podłogę, choć nie była pewna, czy zdoła utrzymać się na nogach - kto tu komu 

dawał   lekcję.   To   ja   ciebie   pocałowałam,   Nicholas.   Ja   cię   pocałowałam   i 

sprowokowałam. Przecież mnie pragnąłeś.

Krew wciąż się w nim burzyła. Nie był w stanie zachować spokoju.

- Nie gmatwajmy sprawy, Fred.

- Oczywiście, nie gmatwajmy. Nie całowałeś swojej małej kuzyneczki, 

Nick. Całowałeś mnie. - Teraz to ona postąpiła krok do przodu, a on się cofnął. - 

I ja całowałam ciebie.

Zaschło mu w gardle. Z trudem przełykał ślinę. Kim jest ta kobieta? - 

zastanawiał się. Kim jest ta diablica o oczach tak śmiałych i pewnych siebie, 

która sprawia, że przestaje nad sobą panować i że traci cały swój rozsądek?

- Może straciłem na chwilę kontrolę... - Nick zawahał się.

- O nie! - zaoponowała.

Uśmiechała się z wyraźnym samozadowoleniem. Był to uśmiech skądinąd 

mu znany, który bardzo by sobie cenił u każdej innej kobiety.

- To nie w porządku, Fred - ostrzegł.

- Dlaczego?

- Dlatego. - Nie wiedział, jak ubrać w słowa przyczyny, które znał aż 

nadto dobrze. - Nie muszę ci wyliczać przyczyn. - Wziął kubek i dopił zimną już 

background image

kawę.

- Myślę, że trudno ci je będzie wyliczyć. - Freddie podniosła hardo głowę. 

- Zastanawiam się, Nick, co byś zrobił, gdybym cię teraz pocałowała.

Wziąłbym cię, tego był pewien, tutaj, od razu, na podłodze, bez chwili 

namysłu.

- Przestań już, Fred. Oboje powinniśmy ochłonąć - przekonywał.

- Może masz rację. - Wykrzywiła wargi. - Ale może raczej potrzebujesz 

trochę czasu, żeby się przyzwyczaić do myśli, że cię pociągam.

- Nigdy tego nie powiedziałem. Odstawił kubek.

- Nie zawsze jest łatwo pogodzić się z tym, że ludzie, których, wydaje się, 

znamy, zmieniają się. Ale ja mam czas, mnóstwo czasu.

Stała spokojnie, ale czuł, że go osacza.

- Fred... - Głęboko zaczerpnął powietrza. - Usiłuję zachować rozsądek, ale 

nie wiem, czy to się uda w tej sytuacji.

Popatrzył na nią surowo.

W   ogóle   nie   wiem,   czy   cokolwiek   się   uda.   Może   pewne   rzeczy   się 

zmieniły, ale niezależnie od wszystkiego nic już nie będzie tak jak kiedyś. Jeśli 

wspólna praca miałaby zagrozić naszej przyjaźni...

- Denerwuje cię myśl o pracy ze mną?

Nie mogła poruszyć czulszej struny. Niezależnie od tego, w jakim stopniu 

się   zmienił   w   ciągu   ostatnich   lat,   wciąż   było   w   nim   coś   ze   zbuntowanego 

chłopca, dla którego sprawą honoru była jego duma.

- Nie boję się pracy ani z tobą, ani z nikim.

- Jeśli tak, to nie ma problemu. Oczywiście, jeśli sądzisz, że możesz nie 

być w stanie powstrzymać się przed...

- Nie zamierzam cię więcej dotykać - przerwał jej ostro.

Na widok wściekłości w jego wzroku uśmiechnęła się jeszcze łagodniej.

- Cóż, dobrze. Myślę, że powinieneś wreszcie skończyć śniadanie, choć 

wystygło. A potem zabieramy się do pracy.

background image

Dotrzymał słowa. Pracowali razem całymi godzinami, ale ani razu nawet 

jej nie dotknął. Wiele go to kosztowało. Zauważył, że miała charakterystyczny 

sposób   przesuwania   ciała,   pochylania   głowy,   spoglądania   spod   rzęs,   co   nie 

pozostawiało mężczyzny obojętnym.

Pod koniec dnia wiedział już z całą pewnością, że co jak co, ale on nie 

mógł być obojętny.

- To dobre, to naprawdę dobre - powtarzała Freddie, przeglądając nuty. - 

Ktoś taki jak Maddy O'Hurley potrafi to docenić.

- Nie powiedziałem, że to będzie solówka dla Maddy - mruknął Nick.

Ale nie to było najistotniejsze. Najistotniejsze było, że Freddie czytała w 

jego myślach i że aż za dobrze czytała jego muzykę. On sam czuł się trochę jak 

ryba skubiąca przynętę, a Freddie... Freddie trzymała wędkę.

- Może chciałem, żeby to śpiewał duet - powiedział.

-   Nie,   nie   chciałeś   -   odparła   spokojnie.   -   Ale   jeśli   chcesz,   to   proszę 

bardzo.   Może   być   duet.   Mam   parę   pomysłów   na   słowa.   -   Rzuciła   mu 

powłóczyste   spojrzenie.   -   Trzeba   tylko   troszkę   zmienić   muzykę.   Może 

przyspieszyć tempo.

- Ani mi się śni. Jest dobrze tak jak jest.

-   Nie   dla   duetu.   Dla   Maddy   owszem.   -   Zanuciła   pierwsze   takty.   - 

„Sprawiłeś, że zapomniałam o dziś, o wczoraj”...

- Próbujesz mnie wykolegować? - obruszył się.

- Nie, próbuję z tobą pracować. - Szybko naniosła parę poprawek na nuty 

rozłożone   na   pianinie,   odsunęła   się   od   Nicka   i   uśmiechnęła.   -   Myślę,   że 

potrzebna ci przerwa.

- Wiem, komu potrzebna przerwa. - Chwycił paczkę papierosów, wyjął 

jednego i zapalił. - Zamilcz na chwilę i pozwól mi nad tym popracować.

- Oczywiście. - Freddie wstała od pianina i stanęła o parę kroków od 

niego. Patrzyła, jak koryguje nuty. Zauważyła, że zmienia muzykę w miejscach, 

w których zmiany nie były potrzebne. Oboje dobrze o tym wiedzieli.

background image

Wyraźnie chciał z nią walczyć, a jej nic nie mogło bardziej ucieszyć niż 

stwierdzenie tego faktu. Jeśli walczy, to znaczy, że chce się przed czymś bronić. 

Położyła mu dłonie na ramionach i zaczęła je lekko masować.

- Przestań,   Freddie  -  warknął,  zdając  sobie  sprawę,   że  długo  tego  nie 

wytrzyma.

- Jesteś strasznie sztywny i spięty.

- Powiedziałem, żebyś przestała. - Uderzył w klawisze.

- Ależ ty jesteś drażliwy. - Odstąpiła krok do tyłu. - Idę po coś zimnego. 

Przynieść ci coś?

- Piwo.

Uniosła   brwi.   Wiedziała,   że   kiedy   pracuje,   pije   na   ogół   tylko   kawę. 

Wyjmowała właśnie z lodówki piwo i sok, gdy drzwi otworzyły się z trzaskiem i 

usłyszała okrzyki powitania.

- Jesteś aresztowany! - dobiegł ją z pokoju głos Aleksa - za przykucie 

mojej siostrzenicy do pianina na całe popołudnie.

- Gdzie nakaz, glino? Aleksij roześmiał się tylko.

- Nie potrzebuję żadnego pieprzonego nakazu. Gdzie ona jest, LeBeck?

- Wujku! Jak dobrze, że przyszedłeś! - Freddie wpadła do pokoju i rzuciła 

mu się w ramiona. - To było straszne. Cały dzień półnuty, ćwierćnuty, krzyżyki, 

bemole.

- Dobrze, już dobrze, dziecinko. Jestem tutaj. - Pocałował ją w policzek i 

odsunął na długość wyciągniętych ramion. - Bess powiedziała, że jesteś jeszcze 

ładniejsza. Czy ten facet bardzo dał ci w kość?

- Żebyś wiedział. - Objęła Aleksija w pasie i uśmiechnęła się zadowolona 

do Nicka. - Myślę, że powinieneś dać mu wycisk za wyzyskiwanie człowieka.

-   Aż   tak   źle?   Cóż,   jestem   tu   po   to,   żeby   cię   stąd   zabrać.   Co   byś 

powiedziała na wspólną kolację?

- Marzę o tym. Opowiesz mi wszystko o awansie, o którym wspomniała 

Bess.

background image

- To nic takiego - mruknął Aleks, skłaniając Nicka do przerwania gry i 

obejrzenia się przez ramię.

- Słyszałem co innego - rzucił przyjaźnie. - Kapitanie.

- To nieoficjalnie. - Aleks uderzył go w ramię.

- Oto brutalność policji. - Nick poszedł do kuchni po piwo dla siebie i 

Aleksija. - Zawsze ma ze mną na pieńku.

- Zaczęło się tamtej nocy, kiedy wychodziłeś przez okno ze sklepu ze 

sprzętem elektronicznym.

- Gliny mają pamięć jak słonie.

- Jeśli chodzi o rozrabiaków, na pewno. - Aleks oparł się o pianino. - 

Ładnie graliście. Naprawdę pracujecie nad tym razem?

- Podobno - odparła Freddie. - Tylko że Nickowi trudno się zdecydować, 

czy ma być moim partnerem, czy zastępcą mojego taty.

- Tak? - zdziwił się Aleks.

- Wczoraj mnie śledził, jak byłam na randce.

- Nieprawda - zaprotestował Nick i pociągnął haust piwa. - Łudzi się, że 

jest dorosła.

Aleks wyczuł, że sytuacja robi się napięta.

- Na moje oko trudno uznać ją za dziecko - stwierdził.

- Dzięki, Aleks - rzuciła Freddie. - A więc jutro o tej samej porze? - 

zwróciła się do Nicka.

- Może być.

- Też możesz iść z nami na kolację - powiedział Aleks. - Zaproszenie było 

ogólne.

- Nie, dziękuję. - Nick odstawił piwo i przebiegł palcami po klawiaturze. - 

Mam od cholery roboty.

- Jak uważasz. - Aleks wzruszył ramionami. - Chodź, Fred. Umieram z 

głodu. Cały dzień uganiałem się za bandziorami.

- Jestem gotowa. - Freddie pochyliła się i pocałowała Nicka w policzek. - 

background image

Do jutra.

Aleks odczekał, aż znaleźli się za drzwiami.

- A więc co się dzieje? - spytał.

- Nie rozumiem.

- Między tobą a Nickiem?

- Nie tyle, ile bym chciała - odrzekła prosto z mostu i zeszła na jezdnię, 

żeby zatrzymać taksówkę.

- Prywatnie czy zawodowo? - dopytywał się Aleks.

-  Och,   zawodowo   dogadujemy   się   doskonale.   Na  początku   przyszłego 

tygodnia będzie już miał co pokazać producentowi. A właściwie dlaczego nie 

mielibyśmy   pojechać   metrem?   -   zasugerowała,   wpatrując   się   w   opustoszałą 

ulicę. - O tej porze nie ma mowy o taksówce.

Poszli w kierunku stacji.

- A więc prywatnie, tak? - Spojrzał na nią kątem oka.

- Hm, tak - przyznała, patrząc na niego niemal z zachwytem. Jego ciemne 

włosy   połyskiwały   w   blasku   zachodzącego   słońca.   Wyglądał   jak   rycerz 

powracający z bitwy. - Dobrze być tutaj z wami, wujku - powiedziała.

- Dobrze, że ty jesteś z nami. A więc o co w tym wszystkim chodzi? - Nie 

dawał za wygraną.

Westchnęła, ale nie wyglądała na zasmuconą.

- Dokładnie o to, czym się martwiłeś. Kocham cię, wujku Aleksie.

- I ja cię kocham, Fred. - Zbiegali do metra. - Słuchaj, wiem, że jako 

dziewczynka byłaś wpatrzona w Nicka.

- Czyżby? - Rozbawiona sięgnęła do torebki po drobne.

- Pewno, trudno było nie zauważyć.

- Ale Nick nie zauważył. - Wrzuciła drobne z powrotem do torebki, gdy 

wyjął bilety dla nich obojga.

- Cóż, on nie jest taki bystry. Ale teraz już nie jesteś małą dziewczynką.

Freddie zatrzymała się, ujęła jego twarz w dłonie i ucałowała go w same 

background image

usta.

- Nie masz pojęcia, co to dla mnie znaczy usłyszeć te słowa od kogoś 

innego. Naprawdę cię kocham, Aleks.

- Oj, chyba niezupełnie. - Wziął ją pod rękę i poprowadził przez tłum 

czekający na następny pociąg.

- Nie, wcale. Martwisz się, że zrobię coś, czego będę żałować albo czego 

Nick będzie żałował.

- Gdybym tak myślał, on przez miesiąc nie byłby w stanie grać.

Roześmiała się.

-   Gadanie.   Kochasz   go   jak   rodzonego   brata.   Złociste   oczy   Aleksija 

pociemniały.

-   Ale   to   nie   powstrzymałoby   mnie   przed   połamaniem   mu   wszystkich 

kości, gdyby użył rąk w niewłaściwym celu.

Pomyślała,   że   lepiej   nawet   nie   wspominać,   gdzie   znajdowały   się   ręce 

Nicka parę godzin temu.

- Jestem w nim zakochana, wujku - roześmiała się, potrząsając włosami. - 

O, to cudowne uczucie. Tobie pierwszemu to mówię. Nawet tata i mama nic 

jeszcze nie wiedzą.

Uśmiech   znikł   z   jej   twarzy,   gdy   zobaczyła,   że   wpatruje   się   w   nią 

oniemiały.

- Naprawdę cię to zaskoczyło? - spytała. Zaklął pod nosem i popchnął ją 

w kierunku pociągu, który właśnie zatrzymał się na peronie.

- A teraz posłuchaj mnie, Freddie... - zaczął.

- Nie, najpierw ty mnie posłuchaj. - Chwyciła się mocno słupka. - Wiem, 

że twoim zdaniem nie potrafię rozróżnić między młodzieńczym zauroczeniem a 

prawdziwą miłością, ale się mylisz, bo potrafię. Potrafię - powtórzyła z takim 

przekonaniem, że nie zaoponował. - Nie kocham chłopaka, którego poznałam 

przed laty, takiego jakim był wtedy. Kocham mężczyznę, jakim jest teraz. Z 

wszystkimi   jego   wadami   i   zaletami,   z   jego   niecierpliwością,   popędliwością, 

background image

uczciwością, a czasem złośliwością i małostkowością. Kocham go takim, jaki 

jest. On może tego jeszcze nie wiedzieć, może tego nie akceptować, może nie 

odwzajemniać mojego uczucia, ale to moich uczuć nie zmieni.

Aleks odetchnął głęboko.

- Dorosłaś.

- Tak, dorosłam. I mam przed sobą najlepsze przykłady. Nie chodzi mi 

tylko o mamę i tatę, ale o ciebie i Bess, i was wszystkich. I wiem, że jeśli 

kochasz dostatecznie głęboko i prawdziwie, to ta miłość trwa.

Nie mógł się z nią spierać. Jego związek z Bess z każdym dniem stawał 

się pełniejszy i bardziej wartościowy.

- Nick jest dla mnie tak samo ważny jak każdy z rodziny - oznajmił Aleks 

po chwili namysłu. - Nawet ty. A więc mogę  ci powiedzieć, że on nie jest 

łatwym człowiekiem, Freddie. Nie pozbył się jeszcze bagażu, jaki na nim ciąży.

-   Zdaję   sobie   z   tego   sprawę.   Nie   mogę   utrzymywać,   że   wszystko 

rozumiem, ale wiem, że tak jest. Nie martw się o mnie za bardzo - dodała i 

pogłaskała go po policzku. - Prosiłabym cię tylko, żeby ta rozmowa została 

między nami. Chciałabym mieć trochę czasu, zanim reszta rodziny się dowie. 

Nie chcę wywoływać sensacji.

Gdy   Freddie   wróciła   wieczorem   do   hotelu,   zastała   czekającą   na   nią 

wiadomość. Zaintrygowana rozerwała kopertę już w windzie.

Zobaczyła zamaszyste pismo Nicka biegnące w poprzek kartki.

Dobra, masz racją. To będzie solówka dla Maddy. Na jutro chcą mieć  

słowa. Dobre słowa. Uzgodniłem spotkanie z Valentine'em i resztą zespołu. Nie  

sfuszeruj niczego. Nick.

Pomknęła do pokoju jak na skrzydłach.

W dwie godziny później pędziła do mieszkania Nicka, przeskakując po 

dwa stopnie. Wiedziała, że Nick pracuje w barze i że nie powinna mu teraz 

przeszkadzać. Usiadła więc przy pianinie i włączyła magnetofon.

-   Mam   już   dla   ciebie   słowa,   Nicholas,   i   są   lepsze   niż   dobre.   Sam 

background image

posłuchaj.

Podniecona   zaczęła   śpiewać   do   jego   melodii.   Słowa   brzmiały   jej   w 

głowie,   gdy   po   raz   pierwszy   usłyszała   muzykę.   Teraz   udoskonalone, 

wygładzone idealnie współgrały z muzyką.

Gdy wybrzmiała ostatnia nuta, Freddie przymknęła oczy.

- Co ty tu robisz?

Podskoczyła   i   błyskawicznie   odwróciła   głowę.   W   drzwiach   stał   Nick. 

Zauważyła, że nie był w przyjaznym nastroju.

- Zostawiam ci wiadomość. Chciałeś mieć piosenkę przed spotkaniem. No 

i masz.

- Słyszałem. - Cierpiał, słuchając jej, obserwując, jak ją dla niego śpiewa. 

- Wesz, która godzina? - spytał.

- Chyba dochodzi północ. Myślałam, że jesteś zajęty na dole.

- Jesteśmy zajęci na dole. Rio mi powiedział, że tu jesteś.

- Nie musiałeś przychodzić. Po prostu nie chciałam czekać do jutra. - 

Zaczynała się już denerwować. - Dużo usłyszałeś?

- Wystarczy.

-   No   i   jak?   -   Obróciła   się   szybko   na   stołku,   wpatrując   się   w   niego 

niecierpliwie. - Co o tym myślisz?

- Myślę, że to kupię.

- No właśnie. Tylko tyle masz do powiedzenia?

- A co niby mam powiedzieć? - zdziwił się.

- Powiedz, co czujesz - zapytała.

Nie miał pojęcia, co czuje. W jakiś dziwny sposób wciągała go w rewiry, 

których nigdy nie chciał badać.

- Myślę - zaczął ostrożnie - że to przejmujące słowa, trafiające do serca i 

duszy. I myślę, że ludzie będą je nucić, wychodząc z teatru.

Milczała. Z zakłopotaniem stwierdziła, że oczy napełniają jej się łzami. 

Spuściła wzrok, wpatrując się w swoje dłonie.

background image

- Nie spodziewałam się aż takiej pochwały z twoich ust - przyznała.

- Wiesz, że masz talent, Fred.

- Tak, mówię sobie, że wiem. - Podniosła wzrok. Serce biło jej szybciej, 

gdy na niego patrzyła. - Mówię sobie całą masę rzeczy, Nick. Rzeczy, które 

szybko ulatują, gdy jestem sama w środku nocy. Ale to, co powiedziałeś, będzie 

trwać, niezależnie od wszystkiego, co się stanie.

Nie mógł  oderwać od niej wzroku. Nawet nie wiedział, kiedy do niej 

podszedł.

- Pokażę producentowi to, co przygotowaliśmy. Wezmę wolny dzień.

-   A   ja   zajmę   się   urządzaniem   nowego   mieszkania,   żeby   się   nie 

rozchorować z nerwów.

-   Świetnie.   -   Bezwiednie   wziął   ją   za   rękę.   Pokój   tonął   w   półmroku, 

oświetlony   tylko   małą   lampką   stojącą   na   pianinie.   -   Nie   powinnaś   tu   była 

wracać dziś wieczór - powiedział.

- Dlaczego?

- Za dużo o tobie myślę. Nigdy nie myślałem o tobie w ten sposób.

- Czasy się zmieniają, ludzie też...

-   Nie   zawsze   tego   chcemy   i   nie   zawsze   jest   to   najlepsze   wyjście   - 

mruknął, zbliżając usta do jej ust.

Tym razem wszystko było inaczej.  Była na to przygotowana, ale  rym 

razem pocałunek był powolny, rozpaczliwy. Nie ogarnęła jej burza, jej ciało po 

prostu osłabło, omdlało, rozpływało się jak woskowa świeca, która zbyt długo 

się paliła.

Czuł niewinność, jej niewinność tak bezbronną wobec jego namiętności. 

Wyobraźnia rozpalała mu zmysły.

-   Kłamałem   -   wyszeptał,   odsuwając   ją   od   siebie   ostatkiem   woli.   - 

Powiedziałem, że więcej cię nie dotknę.

- Chcę, żebyś mnie dotykał.

- Wiem. - Położył jej dłonie na ramionach i przytrzymał. - A ja chcę, 

background image

żebyś teraz poszła do siebie, do hotelu. Skontaktuję się z tobą jutro po rozmowie 

z Valentine'em.

- Chcesz, żebym została - szepnęła. - Chcesz być ze mną.

- Nie, nie chcę. - To przynajmniej była prawda. Nie chciał tego, nawet 

jeśli wydawało się, że tak bardzo tego potrzebuje. - Jesteśmy rodziną, Fred, i 

wygląda na to, że możemy razem pracować. Nie chcę tego zniszczyć. Ty też nie. 

- Odstąpił o krok. - A teraz chcę, żebyś zeszła na dół i poprosiła Rio, żeby ci 

zamówił taksówkę.

Każdy nerw miała napięty do ostatecznych granic, jak strunę. Chciało jej 

się krzyczeć ze złości, ale zobaczyła w jego oczach ogromne zatroskanie.

- Dobrze, Nick, czekam na wiadomość.

Przy drzwiach zatrzymała się jeszcze na chwilę i odwróciła.

- Ale wciąż będziesz o mnie myślał. Za dużo. I nigdy już nie będzie tak 

jak dawniej.

Kiedy   drzwi   się   za   nią   zaniknęły,   usiadł   przy   pianinie.   Miała   rację, 

przyznał pocierając czoło. Nic już nie będzie takie jak dawniej.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Niedzielny obiad w domu Stanislaskich nigdy nie przebiegał w spokojnej 

atmosferze.   Zaczynało   się   wczesnym   popołudniem   od   krzyków   dzieci, 

nawoływań dorosłych, głośnych rozmów i szczekania psów. A później z kuchni 

zaczynały dochodzić smakowite zapachy, wobec których żadne podniebienie nie 

mogło być obojętne.

W   miarę   jak   rodzina   się   powiększała,   dom   na   Brooklynie   zdawał   się 

rozciągać,  jakby  był z  gumy,  żeby  pomieścić  wszystkich.  Na  podłodze  i  na 

kolanach dorosłych tłoczyły się dzieci, wszędzie walały się gry i zabawki. Gdy 

nadchodził czas posiłku, rozkładano duży stół, przy którym domownicy i goście 

zasiadali stłoczeni jedno przy drugim. Krążyły półmiski i wazy ze smakołykami 

przygotowanymi   przez   mamę,   rozmawiano   z   ożywieniem,   śmiano   się   i 

przekrzykiwano.

Dom Michaiła i Sydney w Connecticut był o wiele większy, mieszkanie 

Rachel   i   Zacka   wygodniejsze,   a   poddasze   Aleksija   i   Bess   przestronniejsze. 

Żadne z nich jednak ani przez chwilę nie myślało, by przejąć tradycję domu 

Stanislaskich i urządzać u siebie niedzielne obiady.

Bo   to   tutaj   jest   gniazdo   rodzinne,   zadumała   się   Freddie,   ściśnięta   na 

kanapie między Sydney a Zackiem. To tutaj, niezależnie od tego, gdzie każde z 

nich pracuje czy mieszka, jest ich dom.

- Na kolanka! - zażądała Laurel i zaczęła się wspinać po nodze Freddie. 

Miała słoneczny uśmiech ojca i chłodne, bystre oczy matki.

-   No   chodź.   -   Wzięła   ją   na   ręce   i   posadziła   sobie   na   kolanach,   a 

dziewczynka od razu zajęła się kolorowymi kamieniami w jej naszyjniku.

- Jesteś zadowolona z mieszkania? - spytała Sydney, pochylając się ku 

niej.

-   Bardzo.   Jestem   ci   niezmiernie   wdzięczna.   Właśnie   o   czymś   takim 

myślałam. Świetna lokalizacja, metraż, wszystko. Jednym słowem nie mogłam 

background image

trafić lepiej.

- To dobrze. - Sydney odwróciła wzrok od Freddie, kierując go ku swemu 

najstarszemu synowi, który właśnie zabierał się do dokuczania siostrze.

Nie  chodziło   o   to,  że   nadmiernie   martwiła   się   o   Moirę.   Dziewczynka 

potrafiła sama się bronić. Miała silne piąstki.

- Przestań! - zawołała i to wystarczyło, żeby chłopiec przestał ciągnąć 

siostrę za koński ogon. - Rozglądasz się za meblami? - zwróciła się ponownie do 

Freddie. Laurel zeszła już z kolan Freddie i zaczęła teraz wspinać się po jej 

nodze.

-   Trochę   -   odrzekła   Freddie.   Z   góry   dobiegł   mrożący   krew   w   żyłach 

okrzyk wojenny, po którym nastąpiło głuche uderzenie. Nikt nawet nie mrugnął. 

- Kupiłam parę rzeczy w ostatnich dniach. Myślę, że zabiorę się do tego na 

dobre w przyszłym tygodniu, już po przeprowadzce.

-   Wiesz,   znam   jeden   niezły   i   niedrogi   sklep.   Dam   ci   adres.   Zack   - 

zwróciła się do męża.

- Hm? - Oderwał wzrok od telewizora, w którym właśnie oglądał mecz, i 

spojrzał pytająco na Sydney.

Ruchem   głowy   wskazała   Gideona.   Najmłodsza   latorośl   Muldoonów 

przysunęła właśnie krzesło do kredensu, gdzie na półce stał słoik z ulubionymi 

gumisiami Jurija.

- Ani się waż, Gideon - ostrzegł Zack.

- Tylko jednego, tatusiu - prosił chłopiec z miną niewiniątka. - Dziadek 

pozwolił.

- Nie wątpię. - Zack wstał, chwycił syna w pasie i podrzucił do góry. - Ej, 

mamusiu, łap.

Wprawa i refleks sprawiły, że Rachel chwyciła syna w locie. Podeszła do 

Freddie.

-   A   gdzież   to   się   podziewa   nasz   Nick?   -   spytała.   To   samo   pytanie 

zadawała sobie właśnie Freddie.

background image

- Jestem pewna, że zaraz przyjdzie. Nigdy nie opuściłby obiadu. Wczoraj 

z nim rozmawiałam.

Ale nie  mógł,  a  może   nie chciał  przekazać  jej  opinii producentów na 

temat   ich   wspólnego   dzieła.   Czekanie   było   dla   niej   jak   siedzenie   na 

rozżarzonych węglach.

Przecież   do   czekania   powinnam   się   już   była   przyzwyczaić,   pomyślała 

wzdychając. Czekam na Nicka od dziesięciu lat.

Nie   zwracała   uwagi   na   gwar   toczących   się   wokół   rozmów.   Słowa 

przepływały   jej   mimo   uszu.   Wstała   i   torując   sobie   drogę   między   dziećmi   i 

porozrzucanymi   zabawkami,   udała   się   do   kuchni.   Przy   stole   zastała   Bess 

przyprawiającą sałatę i Nadię stojącą przy kuchni.

Obrzuciła wzrokiem pomieszczenie. Podobało jej się to miejsce z zawsze 

zastawionymi blatami, z lodówką całą pokrytą kolorowymi rysunkami dzieci. 

Na kuchence zawsze coś się gotowało, a słoik z herbatnikami nigdy nie był 

pusty.

Właśnie   takie   pozorne   drobiazgi   stanowią   o   domowej   atmosferze. 

Pewnego dnia, przyrzekła sobie, i ja będę mieć taką kuchnię.

-   Babciu.   -   Freddie   pocałowała   Nadię   w   rozgrzany   policzek.   Poczuła 

delikatny zapach lawendy, zmieszany z aromatem pieczonego mięsa. - Pomóc ci 

w czymś? - spytała.

- Nie, dziecko. Usiądź, nalej sobie wina. Gdzie kucharek sześć, tam nie 

ma co jeść.

- Mnie pozwoliła tylko dlatego - powiedziała Bess - żebym się czegoś 

nauczyła. Nadia uważa, że powinnam wreszcie przestać przygotowywać posiłki 

za pomocą telefonu, jedynego sprzętu kuchennego, jakiego używam.

- Wszystkie moje dzieci umieją gotować - oświadczyła Nadia z odcieniem 

dumy w głosie.

- Nick nie - mruknęła Freddie i Skubnęła rzodkiewkę.

- Nie mówiłam, że wszyscy gotują dobrze. - Nadia wyrabiała ciasto na 

background image

kluski. Była niedużą, ale silną kobietą, z siwymi już włosami i pogodną, zawsze 

uśmiechniętą twarzą. Jej spokój, uświadomiła sobie nagle Freddie, wynikał z 

tego, że była szczęśliwa.

Wiek   wyżłobił   parę   zmarszczek   na   jej   twarzy,   ale   żadna   nie   była 

zmarszczką smutku i niezadowolenia z życia.

- Kiedy się nauczysz - Nadia wskazała drewnianą łopatką w kierunku 

Bess - będziesz mogła uczyć swoje dzieci.

- Przerażająca wizja. - Bess udała, że skóra jej cierpnie na samą myśl o 

tym.   -   Właśnie   w   zeszłym   tygodniu   Carmen   wysypała   sobie   na   głowę   całą 

torebkę mąki, a potem dodała jeszcze jajka.

- Nauczysz ją gotować - uśmiechnęła się Nadia. - Synów też. Dam ci 

przepisy, które dostałam od mojej mamy. Freddie, przyrządzasz kurczaka tak, 

jak cię nauczyłam?

- Oczywiście, babciu. - Freddie posłała Bess porozumiewawczy uśmiech. 

- Kiedy już się zadomowię w nowym mieszkaniu, zaproszę was z dziadkiem na 

prawdziwą ucztę.

- Akurat - mruknęła Bess.

Z   pokoju   zaczęły   dobiegać   głośne   okrzyki   powitania   i   radości.   Kiedy 

hałas wzmógł się do granic wytrzymałości,  Nadia otworzyła piekarnik, żeby 

sprawdzić pieczeń.

- Przyszedł Nick - oznajmiła. - Zaraz siadamy do obiadu.

Freddie   wstała   i   jak   gdyby   nigdy   nic,   sięgnęła   po   dzbanek   z   winem 

stojący na szafce.

- Napijesz się czegoś zimnego, ciociu Bess? - spytała.

-   Może   soku.   -   Bess   z   namaszczeniem   kroiła   ogórek   w   cieniutkie 

plasterki. - Jak tam mecz?

- Też się nad tym zastanawiałam - mruknęła Freddie, gdy nagle drzwi do 

kuchni otworzyły się z trzaskiem.

W progu stanął Nick, z ogromnym bukietem kwiatów w jednej ręce, z 

background image

dziewczynką na drugiej i z malcem uczepionym nogi.

-   Przepraszam   za   spóźnienie.   -   Wręczył   bukiet   Nadii   i   ucałował   ją 

siarczyście w oba policzki.

- Czy chcesz mnie przekupić kwiatami? - roześmiała się.

- Udało się? - zażartował.

- Zawsze ten sam. - Popatrzyła na niego z rozczuleniem. - Włóż je do 

wody. Weź tamten wazon. - Wskazała na szafkę przy drzwiach.

Nie zwracając uwagi na czepiające się go dzieci, Nick podszedł do szafki.

-   Same   smakołyki   -   powiedział.   -   Coś,   co   lubią   małe   dziewczynki.   - 

Uśmiechnął się do Laurel i skubnął ją w policzek.

Zapiszczała z radości i przytuliła się do niego.

- Na ręce, Nick. Ja też chcę na ręce.

Nick popatrzył w dół na chłopca uczepionego jego dżinsów.

- Zaczekaj, aż będę miał wolną rękę, Kyle.

- Kyle, zostaw Nicka w spokoju - włączyła się Bess, biorąc od Freddie 

szklankę soku.

- Ale mamo, on wziął Laurel - skarżył się chłopiec.

- Poczekaj na swoją kolej. - Nick włożył kwiaty do wazonu, schylił się i 

podniósł chłopca. Z Laurel na jednym, z Kyle'em na drugim ramieniu, odwrócił 

się i popatrzył na Freddie. - Cześć, mała. Jak leci?

- Ty mi powiedz. - Spoglądała na niego znad kieliszka i przeklinała go w 

duchu, że wygląda tak pięknie, z dziećmi na rękach, ze wzrokiem obserwującym 

ją z serdeczną życzliwością. - Miałeś wiadomość od Reeda?

- Jest niedziela - przypomniał jej. - Wyjechał z rodziną do Hamptons albo 

do Bar Harbor albo gdzieś tam jeszcze. Za parę dni się odezwie.

Za parę dni to ona eksploduje.

- Musiał jakoś zareagować.

- Niezupełnie.

- Przesłuchał taśmę?

background image

- Oczywiście, że tak.

Kyle szarpał Nicka za włosy, domagając się, by zwrócił na niego uwagę. 

W końcu rozpłakał się i wyciągnął ręce do Freddie. Wzięła go od Nicka.

- A więc co powiedział po przesłuchaniu taśmy?

- Niewiele.

- Musiał coś powiedzieć - nalegała. - Zwrócić na coś uwagę. Niemożliwe, 

żeby nie powiedział ani słowa.

Nick tylko wzruszył ramionami. Sięgnął po plasterek marchewki z sałatki 

Bess, ale ta uderzyła go w rękę.

- No wiesz! - obruszył się. - Przecież nikt nie widzi.

- Ja widzę. I to ja się staram, żeby sałatka pięknie wyglądała. Obieram 

jarzyny, układam je, a ty chcesz mi zepsuć kompozycję. Możesz wziąć to. - 

Wręczyła mu marchew, którą dopiero zamierzała pokroić.

- Dzięki. A swoją drogą, Freddie, dlaczego nie zajmiesz się przez parę dni 

domem? - Ugryzł kawałek marchewki i zaczął ją przeżuwać.

Obserwował Freddie. Lubił, gdy jej wzrok zmieniał się ze spokojnego w 

gniewny, gdy wydymała wargi, dając upust złości.

- Kup  parę  drobiazgów  do  nowego   mieszkania.  Kiedy   tylko  będę   coś 

wiedział, skontaktuję się z tobą.

- Chcesz, żebym tak po prostu czekała?

Jakby   na   znak   solidarności   z   Freddie,   Kyle   położył   główkę   na   jej 

ramieniu i spojrzał spode łba na Nicka.

- Chcesz, żebym tak po prostu czekała? - powtórzył, naśladując ton jej 

głosu.

Nick roześmiał się ubawiony.

- To jest myśl. I niech ci czasem nie przyjdzie do głowy samej dzwonić do 

Valentine'a. Stary przyjaciel rodziny czy nie, ale ja nie uznaję takich praktyk.

Mogła   na   to   tylko   odpowiedzieć   milczeniem,   ponieważ   rozważała   już 

taką ewentualność.

background image

- Nie wiem, dlaczego to miałoby... - zaczęła.

- Nie - uciął krótko i wręczywszy jej resztę marchewki, wyszedł z kuchni.

- Uparty i zawzięty, na dodatek przemądrzały, wszystko wie najlepiej - 

burczała Freddie.

- Wie najlepiej - powtórzył Kyle niczym echo.

- Ciociu - Freddie zwróciła się do Bess. - Czy ty wykorzystujesz czasem 

swoje znajomości?

Bess ze zdwojoną uwagą zajęła się krojeniem pieczarek.

- Wiesz, czasami mi się to zdarza.

- Co za wiercipięta - burknęła Freddie, z trudem utrzymując Kyle' a na 

rękach.

- Wielcipięta - powtórzył chłopiec, gdy wychodzili z kuchni.

-   Ani   się   obejrzysz,   jak   będzie   dorosły.   Czas   szybko   płynie,   z   dzieci 

wyrastają mężczyźni i kobiety - skomentowała Nadia.

- Niełatwo być dorosłym - rzuciła Bess. Nadia w zamyśleniu wyrabiała 

ciasto.

- On jest nią zainteresowany - powiedziała. Bess podniosła głowę. Nie 

była pewna, czy Nadia zauważyła to co ona. Oczywiście, zadumała się Bess, 

ona powinna wiedzieć lepiej. W sprawach rodziny Nadia wie wszystko, nic nie 

uchodzi jej uwagi.

- Ona nim też - oświadczyła i obie kobiety uśmiechnęły się do siebie.

- Ona zrobi z niego człowieka - stwierdziła Nadia z przekonaniem.

Bess skinęła głową.

- A on ją trochę okiełzna.

- On ma w sobie dużo serca - rozczuliła się Nadia. - I ogromną potrzebę 

posiadania rodziny.

- Oboje są tacy.

- To dobrze.

- To wspaniale - dodała Bess, biorąc do ręki szklankę soku.

background image

To   była   dopiero   pierwsza   z   wielu   rozmów   tego   wieczoru,   które 

wprawiłyby w zdumienie Freddie i Nicka, gdyby je usłyszeli. Na poddaszu Bess 

przytuliła   się   do   Aleksa.   Miała   zaspane   oczy   i   ziewała.   W   pierwszych 

miesiącach ciąży zawsze była trochę ociężała i rozleniwiona.

- Aleksij - zaczęła.

- Hm? - Pogłaskał ją po włosach, jednym uchem słuchając wiadomości w 

telewizji, drugim żony. - Potrzebujesz czegoś?

Bess była wręcz książkowym przykładem kobiety w ciąży z wszystkimi 

zachciankami,   dolegliwościami,   nastrojami,   jakie   towarzyszą   na   ogół   temu 

stanowi.

- W lodówce są chyba jeszcze truskawki i masło orzechowe. Przynieść ci? 

- spytał.

- Cóż... - Zastanowiła się przez chwilę, po czym potrząsnęła głową. - Nie, 

myślę,   że   nie.   -   Uśmiechnęła   się,   widząc,   jak   Aleks   delikatnie   głaszcze   jej 

brzuch. - Właściwie to myślałam o Freddie i Nicku.

Poruszył się niespokojnie, pamiętając o tym, co przyrzekł siostrzenicy. Że 

dochowa tajemnicy, jaką mu powierzyła.

- Co takiego?

-   Myślisz,   że   wiedzą   już,   że   oszaleli   na   swoim   punkcie,   czy   dopiero 

zaczynają wyczuwać, że coś się kroi?

- Co? - Aleks usiadł i wpatrzył się w żonę szeroko otwartymi oczami. - 

Nie rozumiem.

- Sama nie wiem. - Bess kręciła się niespokojnie, usiłując przybrać jak 

najwygodniejszą pozycję. - Chyba sami są tym trochę zaskoczeni. Musi im się 

to wydawać niesamowite.

Aleks westchnął głęboko. Oszukiwał sam siebie, myśląc, że Bess, zajęta 

własną ciążą, nie zwraca uwagi na to, co dzieje się wokół niej.

- Niesamowite? - powtórzył. - Skąd wiesz, że oszaleli na swoim punkcie?

Bess spożytkowała całą swoją energię, by otworzyć jedno oko.

background image

-  Ile  razy  mam   ci  mówić,  że  pisarze  są  tak  samo   spostrzegawczy   jak 

gliny? Ty też to zauważyłeś, prawda? Sposób, w jaki na siebie patrzą, jak wokół 

siebie chodzą, jak się zachowują, kiedy są razem?

- Może. - Nie był pewien, czy już wewnętrznie pogodził się z tą myślą. - 

Ktoś powinien napomknąć o tym Nataszy.

Bess wzruszyła ramionami.

- Aleksij, w porównaniu z matkami gliny i pisarze są głusi, niemi i ślepi. - 

Przytuliła się do męża i uśmiechnęła przymilnie. - A może jednak przyniesiesz 

mi truskawki?

Rachel  i Zack obchodzili pokoje  dzieci. Rachel  ściągnęła  walkmana  z 

głowy córki, a Zack wcisnął jej głębiej pod pachę pluszowego zajączka. Dawno 

już wyrosła z tej zabawki dla dzieci, ale wciąż nie mogła się z nią rozstać.

- Z każdym dniem robi się coraz bardziej podobna do ciebie - powiedział 

Zack, gdy zatrzymali się jeszcze na chwilę, by ostatni raz spojrzeć na swoją 

pierworodną córkę śpiącą słodko niczym nowo narodzone dziecię.

- Z wyjątkiem brody - zgodziła się Rachel. - Tę na pewno ma po tobie.

Wyszli   z   pokoju   córki   i   przeszli   przez   hol   do   pokoju   obu   synów. 

Równocześnie wydali z siebie długie, bezradne westchnienie. Pokój wyglądał 

jak   po   trzęsieniu   ziemi.   Wśród   tego   rumowiska   leżały   rozciągnięte   dwa 

chłopięce ciała. Na podłodze i meblach walały się ubrania, zabawki, modele 

samolotów,   sprzęt   sportowy,   książki.   Trudno   było   znaleźć   choćby   skrawek 

wolnej   przestrzeni.   Jake   leżał   na   samym   brzegu   łóżka   z   ręką   zwieszoną   do 

podłogi. Cud, że nie stoczył się w sam środek tego bałaganu. Gideona prawie 

nie było widać wśród skłębionych prześcieradeł.

- Jesteś pewien, że to nasze dzieci?  - zastanowiła się Rachel,  trącając 

starszego syna łokciem. Zamruczał coś pod nosem i przesunął się bliżej środka 

łóżka. Teraz nie groziło mu już, że spadnie.

-   Codziennie   zadaję   sobie   to   samo   pytanie   -   odparł   Zack.   -   Kiedyś 

przyłapałem Gideona, jak opowiadał jednemu z dzieci Miszy, że jeśli przywiążą 

background image

sobie   prześcieradło   jak   pelerynę   i   skoczą   z   dachu   domu   Jurija,   to   polecą   z 

powrotem na Manhattan.

Rachel zaniknęła oczy i zadrżała.

- Nawet mi tego nie mów. Są rzeczy, których wolę nie wiedzieć. - Uniosła 

kołdrę Gideona i ze zdumieniem stwierdziła, że na poduszce zamiast głowy leży 

noga chłopca. Podniosła więc kołdrę z drugiej strony.

- Chciałam cię spytać, co sądzisz o Nicku i Freddie - zwróciła się do 

Zacka.

- Pracują razem? Uważam, że to wspaniale. - Zack zaklął pod nosem, 

stanąwszy   stopą   w   samej   skarpetce   na   lokomotywie   kolejki.   -   Do   diabła   - 

syknął, uraziwszy się w palec.

- Ostrzegałam cię, że tutaj nie należy wchodzić bez butów. Ale wracając 

do mojego pytania, to nie mówiłam o ich pracy. Chodziło mi o to, co myślisz o 

ich romansie.

Zack przestał masować stopę i utkwił zdumiony wzrok w Rachel.

- Romans? Jaki romans? Czyj romans? - pytał, kompletnie zbity z tropu.

- Nicka i Fred. Ej, Muldoon, uważaj, bo zmienisz się w słup soli.

Zack powoli dochodził do siebie. Wyprostował się, zapomniał o bolącym 

palcu.

- O czym ty właściwie mówisz? - spytał.

- O tym, że Freddie jest po uszy zakochana w Nicku. I o tym, że ilekroć 

ona znajduje się w zasięgu jego ręki, on chowa ręce do kieszeni, jakby się bał, 

że zaraz jej dotknie.

- Czekaj, czekaj. - Ponieważ podniósł głos, uciszyła go. Wziął ją za rękę i 

pociągnął   do   przedpokoju.   -   Chcesz   mi   powiedzieć,   że   tych   dwoje   jest 

zainteresowanych...

- Chcę powiedzieć, że etap zainteresowania już dawno mają za sobą. - 

Rachel   rozbawiona   przechyliła   głowę.   -   Co   się   z   tobą   dzieje,   Muldoon? 

Martwisz się o swego braciszka?

background image

- Nie. Tak. Nie. - Zdezorientowany przeciągnął ręką po włosach. - Jesteś 

tego pewna?

-   Oczywiście,   i   gdybyś   nie   traktował   Nicka   ciągle   jak   nastolatka   o 

zbrodniczych instynktach, też byś to zauważył.

Zack oparł się o ścianę i opuścił ramiona.

- Może i zauważyłem coś niecoś. Widziałem, jak się zachowywał, kiedy 

wyszła do miasta z jednym z naszych kumpli.

- A więc był zazdrosny? - ucieszyła się Rachel. - Szkoda, że tego nie 

widziałam.

-   Chętnie   by   mnie   udusił   za   to,   że   ich   sobie   przedstawiłem.   -   Nagle 

roześmiał się głośno. - Ach, ty stary łobuzie! Freddie i Nick. Kto by pomyślał?

- Każdy, kto ma oczy. Wzdycha do niego od lat.

- Masz rację. Może i jest słodka, ale wie, czego chce. Obawiam się, że 

mój mały braciszek może mieć kłopoty. - Obejrzał się na żonę. Rozpuszczone 

włosy spływały jej luźno za ramiona. Miała na sobie tylko cienką koszulę, która 

zsuwała jej się z prawego ramienia. Szeroki uśmiech rozjaśnił mu twarz. - A co 

do romansu, Wysoki Sądzie, właśnie przeszło mi przez myśl...

Nachylił się i zaczął szeptać jej coś do ucha. Uniosła brwi i wydęła usta.

- Cóż, to bardzo interesująca propozycja, Muldoon. Dlaczego by jej nie 

przedyskutować... w łóżku?

- Na to właśnie czekałem.

Sydney   leżała   przytulona   do   męża   w   sypialni   ich   dużego   domu   w 

Conneticut. Serce wciąż jej waliło, krew szybciej płynęła w żyłach.

Ciekawe, myślała. Po tylu latach wciąż jeszcze mężczyzna zaskakuje ją 

tym,  co  może   zrobić  z   jej  ciałem.   Miała  nadzieję,   że  tak  już  pozostanie  na 

zawsze.

- Zimno? - spytał, przeciągając dłonią po jej nagich plecach.

-   Żartujesz?   -   Uniosła   rozpaloną   twarz.   Ich   spojrzenia   się   spotkały.   - 

Jesteś taki piękny, Michaił - powiedziała.

background image

- Nie zaczynaj - ostrzegł.

Zaśmiała się i pokryła pocałunkami jego pierś.

- Kocham cię, Michaił.

- No to możesz zaczynać. - Westchnął z zadowoleniem i objął ją za szyję. 

Przez chwilę leżeli w milczeniu, obserwując cienie tańczące na suficie. - Jak 

myślisz, czy czeka nas wkrótce ślub?

Sydney   nie   spytała,   czyj   ślub.   Chociaż   jeszcze   na   ten   temat   nie 

rozmawiali, domyślała się, o kim mąż myśli.

- Nick nie jest pewien, czego chce i co ma robić. Myślę, że Freddie jest 

pewna i jednego, i drugiego. A swoją drogą, miło na nich patrzeć.

- Przypomina mi to inne czasy - zadumał się Michaił. - I inną parę.

- O, naprawdę? - Uniosła się na łokciu i uśmiechnęła.

- Byłaś bardzo uparta, mileńka.

- A ty bardzo pewny siebie.

- To prawda. - Nie poczuł się urażony. - Ale pamiętaj, że byłaś starą 

panną zakochaną tylko w swojej pracy. - Poczuł lekkie szturchnięcie w żołądek. 

- Wyzwoliłem cię z tego.

- A kto teraz ciebie wyzwoli? - Przetoczyła się na niego, przyciskając go 

do materaca.

Pogrążona   w   błogiej   nieświadomości,   że   stanowi   centrum 

zainteresowania   całej   rodziny,   Freddie   chwyciła   nowo   zakupiony   telefon 

bezprzewodowy.   Niemal   chora   z   podniecenia,   szybko   wybrała   numer. 

Wiedziała, że ojciec prowadzi teraz zajęcia, ale matka na pewno jest w swoim 

sklepie. Chciała się im koniecznie pochwalić nowym mieszkaniem.

- Mamo. - Ściskając w ręku słuchawkę, krążyła między dużym pokojem a 

kuchnią.   -   Zgadnij,   gdzie   jestem.   Tak.   -   Jej   śmiech   niósł   się   echem   po 

mieszkaniu. - Jest cudowne. Nie mogę się doczekać, kiedy je zobaczycie. Tak, 

wiem, na przyjęcie urodzinowe. Wszystko jest bajeczne. - Przeskoczyła przez 

chińską wazę, którą kupiła w sklepie poleconym jej przez Sydney, i okręciła się 

background image

na   pięcie.   -   Wdziałam   się   ze   wszystkimi   w   niedzielę.   Babcia   przygotowała 

wyborną pieczeń. Prezent? - zastanowiła się przez sekund,. - Od tatusia? Tak, 

będę w domu przez cały dzień. A co to takiego?

Tanecznym krokiem zaczęła znowu przemierzać mieszkanie.

- Dobrze, uzbroję się w cierpliwość. Tak dostałam naczynia. Dziękuję, 

mamo. Zawiesiłam nawet szafkę w kuchni, żeby miały gdzie stać. Kupiłam już 

trochę potrzebnych rzeczy.

Wyjęła z torby z zakupami ciasto i przeszła do salonu.

-   Nie,   chcę   kupić   łóżko.   Nie   będę   brała   z   domu.   Liczę   na   to,   że 

zachowacie mój pokój taki, jaki jest. Będę miała wrażenie, że zawsze mogę 

wrócić, że nie wyjechałam na dobre. O, i powiedz Brandonowi, że nie byłam 

jeszcze na meczu, ale na pewno pójdę w przyszłym tygodniu. Natomiast mam 

już bilety na balet.

Dwa bilety, dodała w duchu. Zabierze Nicka, nawet gdyby się opierał.

- Powiedz Katie, że zapamiętam każdy ruch, każdy krok i gest, każde plie 

i  fouettee.  O, i powiedz tacie... Tyle mam do powiedzenia każdemu, zresztą 

wszystko wam opowiem, jak przyjedziecie, i... Zaczekaj mamo, ktoś dzwoni. 

Tak, mamo - uśmiechnęła się. - Założę się, że wiem, kto to. Poczekaj, dobrze? 

Słucham - zawołała do słuchawki domofonu.

- Panna Frederica Kimball? Przesyłka dla pani. - Dziadek?

- A jak myślisz? - usłyszała silny męski głos. - Frank Sinatra?

- Chodź na górę, Frankie. Mieszkanie 5D.

- Wiem, wiem, moja mała.

- Tak, to dziadek - powiedziała do telefonu. - Na pewno zechce zamienić 

z tobą parę słów, jeśli masz czas. - Przekręciła klucz i otworzyła szeroko drzwi. 

- Szkoda, że tego nie widzisz, mamo. Mam wspaniałą windę, z żelazną ozdobną 

kratą. A moją sąsiadką z naprzeciwka jest poetka, która ubiera się na czarno i 

mówi z wytwornym brytyjskim akcentem lekko zabarwionym Bronxem. Chyba 

nigdy nie nosi butów. O, winda już jest. Dziadek!

background image

Jurij nie przyszedł sam. Był z nim Michaił, który taszczył ogromne pudła.

- Garnki i patelnie - oznajmił, stawiając prezenty na podłodze. - Twoja 

babcia boi się, że nie będziesz miała w czym gotować.

- Dziękuję. Właśnie rozmawiam z mamą.

- Pozwól na chwilę. - Michaił chwycił od razu słuchawkę. Freddie niemal 

zniknęła w ramionach dziadka.

Jurij był potężnym mężczyzną, z szerokimi barami. Ściskał ją tak, jakby 

nie widzieli się całe lata.

- Jak tam moja dziecinka? - spytał.

- Cudownie.

Pachniał miętą,  tytoniem i potem,  mieszanką, która kojarzyła się jej z 

miłością i poczuciem absolutnego bezpieczeństwa.

- Pozwól, że zwiedzę twoje królestwo - powiedział, obrzucając wzrokiem 

salon. - Nie masz półek - stwierdził.

-   Cóż...   -   Freddie   objęła   dziadka   w   pasie,   przytuliła   się   do   niego   i 

zatrzepotała rzęsami. - Właśnie pomyślałam sobie, że gdybym znała jakiegoś 

stolarza, który miałby trochę czasu...

- Ja ci zrobię półki. A gdzie są meble?

- Na razie nie ma. Ale stopniowo będę kupować.

- Mam w sklepie stół. Będzie pasować.

Podszedł   do   okien   i   dokładnie   je   obejrzał.   Stwierdził,   że   mają   dobre 

zamknięcia i łatwo się przesuwają w górę i w dół.

- W porządku - ocenił. Sprawdzał właśnie listwy podłogowe i krany w 

kuchni, gdy wszedł Nick. - Przyszedłeś wypakować pudła? - spytał Jurij.

- Nie. - Nick wręczył Freddie doniczkę z fiołkiem alpejskim. - Dla ciebie, 

żeby było ci przyjemniej w nowym mieszkaniu.

Nie   byłaby   bardziej   wzruszona,   gdyby   przykląkł   na   jedno   kolano   i 

ofiarował jej pierścionek z brylantem.

- Jest piękny - powiedziała z zachwytem.

background image

- Pamiętałem, że lubisz kwiaty. Pomyślałem sobie, że chciałabyś mieć 

jakąś roślinę. - Jak zwykle w jej obecności, wsunął ręce do kieszeni i zlustrował 

pokój. - Wydawało mi się, że to miało być małe mieszkanko - zauważył.

Zmieściłyby się tutaj dwa moje, stwierdził w duchu i potrząsnął głową z 

niedowierzaniem. Bogaci mają zupełnie inną skalę wielkości.

- Nie powinnaś zostawiać drzwi otwartych - przestrzegł.

- Przecież nie jestem sama - zdziwiła się.

- Papo, Nata chce z tobą porozmawiać. - Michaił podał Jurijowi telefon. - 

Freddie, masz tu może coś do picia?

- W lodówce - odparła, nie spuszczając oczu z Nicka. - A więc wpadłeś, 

żeby obejrzeć mieszkanie i dać mu swoją aprobatę?

- Mniej więcej. - Wyszedł z salonu i udał się do sypialni, w której była 

tylko szafa wypełniona po brzegi rzeczami, kilka pudełek i dywan, który musiał 

kosztować majątek.

- Gdzie zamierzasz spać? - spytał.

-   Dzisiaj   mają   mi   dostarczyć   łóżko.   Mam   zamiar   je   wypróbować.   To 

będzie królewskie łoże.

- Hm - mruknął. Niebezpieczne rewiry. Sama myśl o niej w łóżku była 

niebezpieczna. W jej łóżku, w jego łóżku, w jakim bądź łóżku. - Nie otwieraj 

tutaj okien - dodał. - Te schody przeciwpożarowe to zaproszenie.

- Nie jestem idiotką, Nicholas - obruszyła się.

- Nie, jesteś tylko młoda i niedoświadczona. - Chwycił w locie puszkę z 

sokiem,   którą   rzucił   mu   Michaił.   -  Musisz   mieć   w   tych   drzwiach   porządny 

zamek.

- O drugiej ma przyjść ślusarz. Coś jeszcze, tatusiu? Spojrzał na nią spode 

łba, ale się nie odezwał.

Zastanawiał   się   właśnie   nad   ciętą   ripostą,   gdy   ponownie   rozległ   się 

dzwonek   domofonu.   Wyglądało   na   to,   że   to   kolejna   przesyłka   dla   panny 

Kimball.

background image

- Przypuszczalnie łóżko - domyśliła się Freddie.

Nick   zapalił   papierosa   i   zaczął   szukać   popielniczki.   Podała   mu 

porcelanową podstawkę na mydło w kształcie łabędzia.

Ale to nie było łóżko. Stanęła jak wryta z szeroko otwartymi ustami, gdy 

czterej potężni mężczyźni wtaszczyli do mieszkania fortepian.

- Gdzie go postawić, proszę pani? - spytał jeden.

- O Boże, to od tatusia, o Boże. - Oczy Freddie natychmiast napełniły się 

łzami.

-   Tam   -   wskazał   Nick,   podczas   gdy   Freddie   ocierała   policzki.   -   To 

Steinway   -   zauważył.   -   Wiadomo,   wszystko   co   najlepsze,   dla   naszej   małej 

Freddie - skomentował zgryźliwie.

- Zamknij się, Nick - krzyknęła i wyrwała słuchawkę Jurijowi. - Mamo, 

och, mamo - mówiła przez łzy.

Powinienem był wyjść razem z nimi, pomyślał Nick, gdy w pół godziny 

później został z Freddie sam. Freddie nie mogła przestać się zachwycać nowym 

instrumentem.   Śmiała   się   i   płakała   na   przemian,   gładząc   czarne   skrzydło 

fortepianu.

- Przestań, dobrze? - Nick usiadł na ławeczce i uderzył w środkowe C.

- Jedno z nas ma uczucia, których nie wstydzi się okazywać. Spróbuj A.

- Boże, co za instrument - mruknął. - Moje małe pianino brzmi przy nim 

jak zardzewiała blacha.

Freddie   rzuciła   na   niego   okiem,   biorąc   parę   akordów.   Oboje   dobrze 

wiedzieli,   że   w   każdej   chwili   mógł   zastąpić   swoje   pianino   jakim   by   chciał 

instrumentem.  Stać go było na to. Ale był do niego przywiązany i nie miał 

zamiaru tego robić.

- Teraz moglibyśmy tutaj pracować, gdybyś chciał - powiedziała i zagrała 

parę taktów swojej ostatniej piosenki. - Jeśli będziemy mieli nad czym pracować 

- dodała.

- Tak, nad tym. - Zaczaj improwizować bluesa.

background image

- Posłuchaj jaki ma ton.

- Słucham. - Usiadła obok i bez trudu włączyła się w melodię, którą grał. - 

Nad tym? - spytała.

- Hm. Aha - rzucił, jakby sobie nagle coś przypomniał. - Będziesz miała 

zajęcie, mała. Pod koniec tygodnia podpiszesz kontrakt. Ejże, tracisz tempo - 

zauważył. - Przyspiesz.

Siedziała z rękami na klawiaturze, ale nie poruszała palcami. Patrzyła w 

ścianę przed sobą.

- Nie mogę oddychać - powiedziała.

- Spróbuj wciągać powietrze i wypuszczać.

- Nie mogę. - Odwróciła się i oparła głowę na kolanach. - Podobało im się 

-  wykrztusiła   wreszcie,   gdy   Nick   nie   bardzo   wiedząc,   co  robić,   nieporadnie 

głaskał jej plecy.

-   Byli   zachwyceni   -   powiedział.   -   Wszyscy.   Valentine   powiedział,   że 

Maddy   O'Hurley   uznała,   że   to   najlepszy   kawałek   na   otwarcie   w   całej   jej 

karierze. Chce mieć następne. Przejrzała też piosenkę o miłości. Oczywiście, 

zachwyciła ją moja muzyka.

- Nie łżyj, LeBeck. - Mimo ostrego tonu oczy miała wilgotne.

- Tylko nie zacznij się znowu mazać - ostrzegł.

- Jesteś profesjonalistką.

- Jestem autorką tekstów. - Uskrzydlona sukcesem, zarzuciła mu ręce na 

szyję i mocno uścisnęła.

- Stanowimy zespół.

-  Chyba   tak.   -  Nawet   nie   wiedział,   kiedy   wtulił   twarz  w   jej  włosy.  - 

Przestań tego używać - powiedział.

- Czego?

- Tych perfum. Za bardzo na mnie działają.

- Lubię na ciebie działać - przyznała bez ogródek. Przesunęła wargi po 

jego szyi i Skubnęła lekko koniuszek ucha.

background image

Mało brakowało, a straciłby nad sobą panowanie.

- Przestań - warknął. Wziął ją za ramiona i odsunął od siebie. - Łączą nas 

stosunki służbowe. Nie chcę, żeby mi w pracy przeszkadzały...

- Co takiego? - zaciekawiła się.

- Hormony. Mam już za sobą lata, gdy mną rządziły. I ty chyba też.

- Hormony ci się burzą? - Przesunęła językiem po wargach.

- Przestań. - Wstał, wiedząc, że lepiej zachować bezpieczny dystans. - 

Musimy od razu ustalić pewne reguły gry.

- Świetnie. - Patrzyła na niego z rozbawieniem. - Jakie?

-   Powinnaś   przede   wszystkim   pamiętać,   że   jesteśmy   partnerami.   To 

znaczy wspólnikami w pracy. - Uznał, że lepiej będzie nie przypieczętowywać 

tego   uściskiem   dłoni.   Zwłaszcza   że   jej   dłonie   były   miękkie,   delikatne   i 

niewiarygodnie zmysłowe. - Łączy nas interes.

-   Zgoda.   -   Przechyliła   głowę   i   powabnym,   wystudiowanym   ruchem 

założyła nogę na nogę. - A zatem, kiedy zaczynamy... wspólniku?

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Nick widział, że Freddie błądzi myślami  gdzieś daleko, nie mogąc się 

skoncentrować na pracy. Przez dwa tygodnie stosunkowo gładko posuwali się 

naprzód, ale w miarę jak się zbliżał dzień przyjazdu jej rodziny do Nowego 

Jorku na przyjęcie rocznicowe Nadii i Jurija, coraz częściej pracowała zrywami.

Nie chciał jej przywoływać do porządku, lecz to ciągłe przeskakiwanie z 

tematu na temat - a to nowy przepis na kanapki, jaki miał dać jej Rio, a to lampa 

w stylu secesyjnym, którą kupiła do salonu, a to znów słowa piosenki, które 

pospiesznie pisała do muzyki z drugiego aktu - wcale nie wychodziło na dobre 

ich pracy.

-   Dlaczego   po   prostu   nie   pójdziesz   na   zakupy,   do   manicurzystki,   nie 

zrobisz czegoś naprawdę ważnego? - ironizował Nick.

Freddie spojrzała na niego z politowaniem i siłą woli powstrzymała się 

przed   ponownym   zerknięciem   na   zegarek.   Jej   rodzina   miała   się   zjawić   za 

niecałe trzy godziny.

- Jestem pewna, że gdyby Barbra Streisand raz opuściła przedstawienie, 

Broadway by się nie zawalił.

Mógł się tego spodziewać. Nawet gdyby nie zasugerowała, że resztę dnia 

będą mieć wolną, sam by jej to musiał zaproponować.

- Mamy zobowiązania - zauważył jednak. - A ja zobowiązania traktuję 

poważnie.

- Ja też. Mówię tylko o paru godzinach.

- Parę godzin teraz, parę godzin potem. - Zmieniał jakąś nutę i nawet nie 

podniósł wzroku. - W ostatnich dniach miałaś tych godzin aż nadto. - Wziął 

papierosa,   którego   przed   chwilą   zostawił   na   popielniczce,   i   zaciągnął   się 

głęboko. - To musi być strasznie męczące, gdy życie towarzyskie przeszkadza w 

uprawianiu hobby.

Zaczerpnęła powietrza w nadziei, że jej to pomoże. Nie pomogło.

background image

- To musi być strasznie męczące, kiedy twórczość staje się obowiązkiem - 

odparowała.

Jeśli chciała go dotknąć, trafiła w dziesiątkę.

- Dlaczego nie spróbujesz robić tego, co do ciebie należy? - zirytował się. 

- Nie mogę bez przerwy przywoływać cię do porządku.

- Nikt nie musi mnie przywoływać do porządku - wycedziła przez zęby. - 

Jestem tutaj, prawda?

-   Dla   odmiany.   -   Cisnął   niedopałek   do   popielniczki.   -   Dlaczego   nie 

spróbujesz przyłożyć się do czegoś, co pozwoli nam zarobić na utrzymanie? Nie 

każdy ma tatusia z górą forsy. Niektórzy muszą sami zarabiać na życie.

- To nie fair.

- Ale to fakt, dzieciaku. A ja nie będę tolerować partnera, który tylko 

wtedy chce się bawić w pisanie piosenek, kiedy ma na to ochotę czy wolną 

chwilę w swoim napiętym harmonogramie.

Freddie odsunęła się i obróciła tak, by móc spojrzeć mu prosto w oczy.

- Pracuję tak samo ciężko jak ty, przez siedem dni w tygodniu od blisko 

trzech tygodni.

- Z wyjątkiem tych godzin, kiedy musisz iść kupić pościel albo lampę, 

albo czekać na dostarczenie łóżka.

Dokuczał jej z premedytacją, ale minio że zdawała sobie z tego sprawę, 

połknęła haczyk.

- Nie musiałabym się zwalniać, gdybyś się zgodził pracować u mnie.

- Wspaniale, w tym kurzu i hałasie, kiedy Jurij montuje półki.

- Są mi potrzebne - broniła się. Robiła co mogła, żeby ta rozmowa nie 

przerodziła   się   w   kłótnię.   -   I   to   nie   moja   wina,   że   łóżko   dostarczono   z 

trzygodzinnym opóźnieniem. A w tym czasie skończyłam słowa dla chóru w 

drugim akcie.

- Powiedziałem ci, że to wymaga pracy. - Ignorując ją, Nick zaczął grać.

- Ale to jest dobre - upierała się.

background image

- Wymaga dopracowania - odparł.

Zacisnęła zęby. Nie zamierzała bawić się w takie przerzucanie piłeczki. 

Wydawało jej się to zbyt dziecinne.

- Dobrze, popracuję nad tym jeszcze. Tyle że twoja muzyka powinna mieć 

więcej ikry.

Tego mu już było za wiele.

- Nie mów mi, że moja muzyka nie ma ikry. Jeśli nie potrafisz napisać do 

niej słów, sam to zrobię.

- Czyżby? A więc i słowa też będą do niczego - zauważyła z sarkazmem, 

podnosząc się z ławeczki.

- No dalej, lordzie Byron, bierz się do poezji. Przeszył ją wzrokiem, który 

by zabił, gdyby wzrok mógł zabijać.

- Nie wchodź mi tu ze swoim wykształceniem, Freddie. College nie czyni 

z ciebie jeszcze tekściarza, a tym bardziej nie robią tego znajomości. Pozwalam 

ci teraz na przerwę i jedyne, co możesz, to dobrze wykorzystać ten czas.

- Ty mi pozwalasz na przerwę, paradne! - rzuciła z furią - Ty zarozumiały 

idioto, ty ważniaku, nie widzisz niczego poza czubkiem własnego nosa. Wciąż 

mi dokuczasz! I zapamiętaj, że sama wyznaczam sobie przerwy! Nie potrzebuję 

do   tego   ciebie.   A   jeśli   nie   odpowiada   ci   mój   sposób   pracy   czy   jej   efekty, 

powiedz to producentom.

Przebiegła przez pokój, chwytając w biegu torbę.

- Dokąd ty, do cholery, idziesz? - Zerwał się na równe nogi.

- Do manicurzystki - warknęła, chwytając za klamkę.

- Jeszcze nie skończyliśmy. Siadaj i rób to, za co ci płacą.

Mogłaby z nim walczyć, ale po chwili zastanowienia doszła do wniosku, 

że awantury nie mają sensu. Bardziej niż swobodę ceniła sobie godność.

-   Wyjaśnijmy   sobie   coś   -   zaproponowała.   -   Jesteśmy   partnerami.   A 

partnerstwo, Nicholas, oznacza, że żadne z nas nie jest szefem. A więc i ty nie 

jesteś moim szefem Nie zapominaj, że pozwoliłam ci decydować o wszystkim, 

background image

całkowicie ci się podporządkowałam.

- Ty pozwoliłaś mi decydować - powtórzył, akcentując każde słowo.

- Właśnie. I tolerowałam twoje humory, twoje bałaganiarstwo i twój tryb 

życia, spanie do południa, wszystko. Tolerowałam to w imię naszej wspólnej 

pracy. Uznałam, że nie będę zwracać uwagi na takie drobiazgi, że najważniejsza 

jest   muzyka.   Uznałam,   że   każdy   ma   jakieś   wady,   które   są   irytujące   dla 

otoczenia, ale ja tu nie jestem po to, żeby cię wychowywać. Na to i tak jest już, 

niestety,   za   późno.   Nie   pozwolę   sobie   jednak   na   twoje   kąśliwe   uwagi,   na 

groźby, na przykre słowa.

Oczy znów mu rozbłysły. W innych okolicznościach może zachwyciłaby 

się złotymi iskierkami w zielonych tęczówkach, ale nie w tej chwili.

- Nikt ci na razie nie groził, Freddie - zaprotestował. - A teraz, jeśli już się 

wyładowałaś, wracajmy do pracy.

Odwróciła się i szybkim ruchem wbiła mu łokieć między żebra. Zdążył 

tylko zakląć, a już znikała za drzwiami.

-   Idź   do   diabła   -   usłyszał   jeszcze   jej   głos,   któremu   towarzyszył   huk 

zatrzaskiwanych drzwi.

Mało   brakowało,   a   pobiegłby   za   nią.   Nie   był   jednak   pewien,   jak   się 

powinien zachować. Czy udusić ją, czy raczej rzucić na łóżko. I jedno, i drugie 

byłoby błędem.

Co w nią wstąpiło? - głowił się, rozcierając obolałe żebra i wracając do 

pianina.

Przecież dziewczynka, którą znał, zawsze była taka zgodna i miła, trochę 

nieśmiała,   pogodna   i   naturalna   jak   promyk   słońca.   Oto   co   się   dzieje,   kiedy 

dziewczynki zmieniają się w kobiety. Trochę konstruktywnego krytycyzmu, a 

stają się jędzami.

Do diabła, nad tym chórem trzeba jeszcze popracować. Słowa nie są na 

takim poziomie jak zawsze. Stać ją na więcej. Musiał przyznać, że Freddie ma 

prawdziwy talent.

background image

W zamyśleniu usiadł przy pianinie i zaczął po raz kolejny przegrywać ten 

sam   fragment.   Myślami   był   jednak   gdzie   indziej.   Nie   dawało   mu   spokoju 

zachowanie Freddie. Przez całe życie była rozpieszczana, przyzwyczajona, że 

spełniano   wszystkie   jej   zachcianki.   Zawsze   robiła   to,   co   chciała.   Najlepszy 

dowód, że teraz beztrosko przedkłada sprawy towarzyskie nad obowiązki.

Ile czasu trzeba, żeby się urządzić? - zastanawiał się. Kiedy Rachel i Zack 

się wyprowadzili, uporał się z tym w parę godzin. No tak, ale jak się uporał...

Obrócił się na ławeczce i obrzucił wzrokiem pokój. Może jest tu bałagan, 

ale widać, że w tym pokoju ktoś mieszka, jest przytulny i ma duszę. Tak mu się 

w każdym razie wydawało.

Nie, zreflektował się po chwili. To nie pokój, to jednak chlew. Wciąż 

obiecywał sobie, że posprząta, ale jakoś nie mógł się do tego zabrać. Trzeba by 

odmalować ściany i może pozbyć się tego fotela z ułamaną nogą.

To żaden problem. Uporałby się z tym w ciągu weekendu. Nie potrzebuje 

takich apartamentów, jakie wynajęła sobie Freddie. Może pracować wszędzie, w 

każdym miejscu.

Irytujące jest tylko to, że im więcej czasu spędza w tym mieszkaniu, tym 

bardziej zaniedbane i nijakie mu się wydaje. Ale to jego sprawa i nie potrzebuje 

wysłuchiwać jej komentarzy na temat swego stylu życia.

Zdecydowany pozbyć się jej z myśli, położył palce na klawiaturze i zaczął 

grać. Po dwóch taktach mina mu zrzedła. Zachmurzył się, zmarszczył czoło.

Do diabła, ta muzyka rzeczywiście jest bez ikry.

Po powrocie do domu Freddie dokończyła przekąski, które przygotowała 

dla rodziny. Żałowała niemal, że nie wynajęła większego mieszkania. Gdyby 

miała dwie sypialnie zamiast jednej, wszyscy mogliby przenocować u niej, a nie 

korzystać z gościnności Aleksa i Bess.

W każdym razie przed wieczorną uroczystością będą jeszcze mieli trochę 

czasu dla siebie. Chciała wszystko zapiąć na ostatni guzik.

Twój problem polega na tym, myślała, układając owoce i sery na paterze, 

background image

że   wszystko   musi   być   na   najwyższym   poziomie.   Freddie   zawsze   była 

perfekcjonistką. Dobrze to dla niej za mało, bardzo dobrze za mało, wspaniale 

też za mało. Perfekcja to jest to, co ją zadowala.

Krytykowała Nicka, bo nie był perfekcyjny.

Zresztą zasłużył na ostre słowa, zapewniała siebie, jakby chcąc uspokoić 

własne sumienie. Jak mógł ją potraktować niczym zepsutego i rozkapryszonego 

dzieciaka, który tylko bawi się w pracę! To ją zraniło, zraniło tym bardziej, że 

pragnęła jego uznania w takim samym stopniu, jak jego miłości. Ból był tym 

większy, że on nie rozumiał, nie miał pojęcia, jakie to miało dla niej znaczenie.

Lękała się Nowego Jorku, to prawda, ale równocześnie chciała być w tym 

mieście. Spełniały się jej oczekiwania i nadzieje. Pisanie tekstów do piosenek 

było marzeniem, które się ziściło, ale była to też ciężka praca, która w każdej 

chwili groziła klęską.

Czy on zdawał sobie sprawę, że gdyby nie sprawdziła się jako partner, 

mogłaby ogłosić klęskę swoich pragnień? To nie była dla niej praca, a już na 

pewno nie hobby, to było po prostu jej życie.

Wspomnienie wymiany zdań z Nickiem irytowało ją do tego stopnia, że 

postanowiła wyrzucić je z pamięci i skupić się całkowicie na wieczorze, który ją 

czekał.

Wszystko   musi   być   dopracowane   w   ostatnich   szczegółach,   pomyślała, 

krojąc pory na sałatkę. W zapale o mało nie skaleczyła się w palec. Zaklęła pod 

nosem.

Nieważne, pomyślała i wzruszyła ramionami. Najważniejsze jest to, że 

niebawem   cała   rodzina   w   komplecie   będzie   święcić   uroki   długoletniego 

małżeństwa. Bardzo się zaangażowała w przygotowania do obchodów rocznicy 

ślubu Jurija i Nadii. Wybrała i zamówiła kwiaty, pomogła Rio ułożyć menu i 

zajęła się całą masą drobnych spraw.

Gdy Nick jeszcze spał, była już „Pod żaglami”, żeby udekorować bar. 

Najpierw z Rachel i Zackiem wysprzątali pomieszczenie tak, że wszystko aż 

background image

lśniło. Bess pomogła jej porozwieszać baloniki, Aleks zwolnił się z pracy, żeby 

im pomóc. Sydney i Michaił pomagali Rio w kuchni.

Wszyscy   włączyli   się   w   przygotowania   do   uroczystości.   Wszyscy   z 

wyjątkiem Nicka.

Nie,   nie   będę   o   nim   myśleć,   przyrzekła   sobie   po   raz   kolejny.   Będzie 

myśleć wyłącznie o tym, jak zorganizować ten szczególny wieczór, żeby był jak 

najbardziej podniosły i uroczysty.

Zerwała   się   na   dźwięk   domofonu   i   podbiegła   do   drzwi.   Jeszcze   raz 

obrzuciła wzrokiem pokój, upewniając się, że wszystko jest w porządku.

- Słucham?

- Meldują się Kirnballowie w komplecie - usłyszała głos ojca.

- Tatusiu! Jak to dobrze, że już jesteście. Chodźcie na górę. Jest winda. Na 

piąte piętro.

- Jedziemy.

Freddie szybko przekręciła klucz w zamku, zdjęła łańcuch. Nie mogąc się 

doczekać gości, pobiegła do windy.

Zobaczyła   ich   za   ozdobną   żelazną   kratą,   gdy   winda   się   zatrzymała. 

Złociste włosy ojca przeplatane tu i ówdzie siwymi nitkami i ciemne radosne 

oczy   matki,   potem   Brandona   w   czapeczce   drużyny   baseballowej   i   Katie 

przyciśniętą do kraty.

- Freddie, co za wspaniałe miejsce! - Niemal dorównująca jej wzrostem 

Katie zarzuciła swe długie ramiona na szyję siostry. - Po drugiej stronie ulicy 

jest studio baletowe. Będę mogła oglądać próby z twojego okna.

- Ekstra - przyznał Brandon. - Gdzie jedzenie?

-   Już   czeka   -   zapewniła   brata.   Brandon   stanowił   piękną   mieszankę 

rodziców Po ojcu odziedziczył złociste włosy, po matce egzotyczną urodę. - 

Drzwi są otwarte - dodała, gdy Brandon, całując ją szybko w policzek, popędził 

do mieszkania.

- Tatusiu! - Zaśmiała się jak zawsze, kiedy porywał ją w objęcia. - Jak się 

background image

cieszę,   że   jesteś.   Tęskniłam   za   tobą.   -   Zamrugała   powiekami,   by   ukryć 

napływające do oczu łzy. - I za tobą tęskniłam... - Przytuliła się do Nataszy.

- Nam też cię brakuje. Dom nie jest ten sam, kiedy ciebie w nim nie ma. - 

Natasza   przycisnęła   ją   do   piersi,   po   czym   odsunęła   na   odległość   ramion.   - 

Popatrz na nią - zwróciła się do męża. - Jaka elegancka i zadbana. Spence, gdzie 

się podziała nasza mała córeczka?

- Wciąż tutaj jest. - Pochylił się, by jeszcze raz pocałować córkę. - Coś ci 

przywieźliśmy - powiedział.

- Jeszcze więcej prezentów? - Roześmiała się i objąwszy ich w pasie, 

poprowadziła do mieszkania.

- Tatusiu, nie powiedziałam jeszcze o fortepianie. Jest piękny.

Stanął w drzwiach i przyjrzał się instrumentowi. Ciemne drewno lśniło w 

blasku promieni słońca padającego z okna.

- Wybrałaś idealne miejsce - pochwalił.

W pierwszej chwili chciała mu powiedzieć, że to Nick wskazał, gdzie 

ustawić fortepian, ale tylko potrząsnęła głową.

- W każdym miejscu świetnie by się prezentował - zauważyła.

- Nie masz nic do jedzenia? Tylko to zielsko dla królików? - Brandon 

wyszedł z kuchni, pogryzając seler naciowy.

- Tutaj nic innego nie dostaniesz. Najesz się na przyjęciu.

- Mamo, tato! - zawołała Katie z sypialni. - Chodźcie tutaj. Musicie je 

zobaczyć!

- To moje łóżko - wyjaśniła Freddie zaintrygowanym rodzicom. - Wczoraj 

je przywieźli.

Było   naprawdę   bajeczne.   Mając   tak   przestronny   pokój,   mogła   sobie 

pozwolić na iście królewskie łoże. Miało żelazne wezgłowie pomalowane na 

zielony kolor, co nadawało mu nieco spatynowany wygląd. Widać było rękę 

rzemieślnika   artysty,   który   przyozdobił   żelazne   ornamenty   kwiatami   i 

ptaszkami.

background image

- Super! - wykrztusił zachwycony Brandon, mając usta pełne zielska dla 

królika.

-   Wspaniałe,   prawda?   -   Freddie   przesunęła   dłonią   po   żelaznych 

ornamentach, dumna ze swego nabytku.

- Jak z bajki - przyznała Natasza.

-   Właśnie   -   rozpromieniła   się   Freddie.   Wiedziała,   że   matka   doceni   i 

zaaprobuje ten zakup. - A dziadek robi mi półki, żebym miała gdzie ustawić 

wszystkie   rzeźby,   jakie   dostałam   od   wujka   Miszy.   A   to   lustro   pochodzi   ze 

sklepu   z   antykami,   który   mi   poleciła   Sydney.   -   Wskazała   owalne   lustro   w 

ozdobnej miedzianozłotej ramie, zawieszone na bocznej ścianie sypialni. - Nie 

znalazłam tylko jeszcze odpowiedniej komódki.

-   I   tak   bardzo   dużo   zrobiłaś   jak   na   niecały   miesiąc   -   powiedział   z 

uznaniem Spence.

Poczuł   delikatny   ból   w   okolicy   serca.   Zawsze   tak   będzie,   pomyślał, 

ilekroć przypomni sobie, że jego mała córeczka mieszka daleko od niego. Z 

drugiej strony była jego chlubą. Objął ją i popatrzył z ojcowską dumą w oczach.

- Słyszałem, że praca dobrze wam idzie - dodał.

- Owszem. - Freddie zmusiła się do uśmiechu. Przeszli do salonu, gdzie 

Brandon rozłożył się już na kanapie, a Katie biegała od okna do okna w nadziei, 

że zobaczy lekcję baletu.

- Muszę się jeszcze przebrać - oznajmiła Freddie w chwilę później, kiedy 

goście obejrzeli już mieszkanie i opowiedzieli wszystko, co działo się u nich od 

czasu wyjazdu Freddie. - Masz bilety, tatusiu?

-  Oczywiście.   -  Poklepał   kieszonkę   marynarki.   -   Dwa   do   Paryża,   bez 

terminu powrotu, z poświadczeniem pobytu w apartamencie dla nowożeńców u 

Ritza.

- Mama i papa w Paryżu - uśmiechnęła się Natasza. - Po tylu latach taki 

powrót do Europy.

Spence delikatnie pogładził jej ciemne loki.

background image

- Ale nie taki podniecający jak podróż furą przez góry - zauważył.

-   Na   pewno   nie   -   roześmiała   się.   Wspomnienie   ucieczki   z   Ukrainy, 

strachu i przejmującego zimna, wciąż było żywe w jej pamięci. - Ale myślę, że 

będą woleli Paryż. - Zauważyła przyczajone zmartwienie w oczach Freddie. - 

Myślę, że powinniście już pójść, ty i dzieci - zwróciła się do Spence'a. - Może 

trzeba   w   czymś   pomóc   Zackowi   i   Nickowi.   -   Uśmiechnęła   się,   patrząc 

porozumiewawczo na męża. - Ja jeszcze zostanę. Musimy się z Freddie wystroić 

na przyjęcie.

Skinął głową ale widać było, że jest zaintrygowany, co się za tym kryje.

- To brzmi jak spisek - skonstatował. - Zarezerwuj dla mnie pierwszy 

taniec - dodał, całując żonę.

- Oczywiście. - Natasza poczekała, aż wyjdą po czym usiadła na kanapie z 

kieliszkiem wina, którym poczęstowała ją Freddie. - Pokaż mi, co chcesz dzisiaj 

włożyć.

- Kiedy to kupiłam - rzekła Freddie, wyjmując z szafy nową suknię - 

wyobrażałam  sobie,  że  będę   najbardziej  seksowną  kobietą  na  przyjęciu.  Ale 

teraz..   .   -   zawahała   się.   Patrzyła   z   zachwytem   na   matkę   wyglądającą   jak 

Cyganka w miękko spływającej sukni z karminowego jedwabiu. - Ale teraz, 

kiedy ciebie widzę, wiem, że będę musiała zadowolić się drugim miejscem.

Natasza zaśmiała się i przeszła do sypialni.

- Nie wspominaj o swoim seksownym wyglądzie przy ojcu. On jeszcze 

nie jest gotowy na taką wiadomość.

- Ale nie jest zły, że się wyprowadziłam? - zaniepokoiła się Freddie.

-   Tęskni   za   tobą   i   nieraz   zagląda   do   twego   pokoju,   jak   gdyby   się 

spodziewał, że tam będziesz, taka mała dziewczynka z warkoczykami. Ja też to 

robię - przyznała, przysiadając na brzegu łóżka. - Ale pogodził się już z tym, że 

wyjechałaś. Więcej, jest z ciebie dumny. I ja też. Nie tylko z powodu muzyki, 

ale z powodu tego, jaka w ogóle jesteś.

Nikt nie mógł być bardziej zdziwiony niż Natasza, gdy Freddie opadła na 

background image

łóżko obok niej i zalała się łzami.

-   Kochanie,   co   ci   jest?   -   Natasza   objęła   ją,   przytuliła   i   zaczęła 

uspokajająco głaskać po plecach. - No, kochanie, powiedz mamie.

-   Przepraszam.   -   Freddie   wtuliła   twarz   w   miękkie,   przyjazne   ramię 

Nataszy. - Myślę, że to przez ten dzień dzisiaj, albo tydzień, tyle spraw się 

nagromadziło.   Albo   przez   całe   moje   życie.   Może   jestem   zepsuta   i 

rozpieszczona.

Natasza poczuła się osobiście urażona. Odsunęła się i popatrzyła Freddie 

prosto w oczy.

- Zepsuta? Nie jesteś ani zepsuta, ani rozpieszczona! Co cię skłoniło do 

takich myśli?

- Nie co, a kto. - Niezadowolona z siebie Freddie zaczęła się nerwowo 

rozglądać   w   poszukiwaniu   chusteczki.   -   Och,   mamo,   strasznie   się   dzisiaj 

pokłóciłam z Nickiem.

No tak, pomyślała Natasza. Mogła się tego spodziewać.

- Często kłócimy się z tymi, na których nam zależy - pocieszyła córkę. - 

Nie powinnaś sobie tego tak bardzo brać do serca.

-   Ale   to   nie   była   zwykła   sprzeczka,   jakie   już   nieraz   mieliśmy. 

Powiedzieliśmy sobie straszne rzeczy. On nie szanuje ani mnie, ani mojej pracy. 

Jeśli o niego chodzi, to jestem zdecydowana na wszystko. Wiem, że jak coś się 

nie uda, ty i tatuś mi pomożecie.

-   Oczywiście   będziemy   przy   tobie   zawsze,   kiedy   tylko   będziesz   nas 

potrzebowała.   Taka   jest   rola   rodziny.   To   nie   znaczy,   że   nie   jesteś   silna   i 

niezależna. Po prostu jest ktoś, na kogo możesz zawsze liczyć.

- Wiem o tym, mamo. - Same te słowa wystarczyły, żeby poczuła się 

lepiej. - On po prostu myśli... Och, wolałabym nie dbać o to, co on myśli - 

dodała rozżalona. - Ale go kocham. Tak bardzo go kocham.

- Wiem - rzekła łagodnie Natasza.

- Nie, mamo. - Freddie zaczerpnęła głęboko powietrza i spojrzała Nataszy 

background image

prosto w twarz. - To nie tak jak z Brandonem i Katie, czy z innymi kuzynami. Ja 

go kocham.

-   Wiem.   -   Natasza   poczuła   ukłucie   w   sercu   i   pogłaskała   Freddie   po 

twarzy. - Myślałaś, że tego nie zauważę? Już przed laty przestałaś go kochać 

dziecięcą miłością. I to boli.

Freddie przytuliła twarz do ramienia Nataszy.

- Nie spodziewałam się, że tak się stanie. Kiedyś było bardzo łatwo go 

kochać. - Pociągnęła nosem. - A teraz popatrz na mnie. Płaczę jak niemowlę.

- Masz przecież uczucia, czyż nie? I masz prawo je okazywać.

Nie mogła się nie uśmiechnąć, usłyszawszy z ust matki prawie dokładnie 

te same słowa, które ona rzuciła w twarz Nickowi parę dni wcześniej.

- Okazałam je na pewno dziś po południu. Powiedziałam Nickowi, że jest 

zarozumiałym idiotą.

- Bo jest.

Freddie już się trochę uspokoiła.

- Pewnie, że tak. Ale jest też uprzejmy i cudowny, i kochany. Tylko że 

czasem trudno to dostrzec pod skorupą, w której się chroni.

- Nie miał łatwego życia, Freddie.

-   A   ja   miałam.   -   Freddie   sięgnęła   po   figurkę   śpiącej   królewny,   którą 

podarował jej Michaił. - Tatuś ciężko pracował, żeby stworzyć mi taki dom, jaki 

każde  dziecko powinno mieć.  A potem zjawiłaś się  ty  i koło się zamknęło. 

Staliśmy się pełną rodziną. Nick był już prawie dorosły, kiedy wkroczyliśmy w 

jego życie, i wiem, że poprzedzające lata pozostawiły blizny. Kocham go takim, 

jaki jest, mamo.

- A więc będziesz musiała nauczyć się akceptować go takim, jaki jest.

-   Zaczynam   to   rozumieć.   Wszystko   już   przemyślałam   -   powiedziała 

Freddie z tajemniczym uśmiechem. - Opracowałam szczegółowy plan. Ale nie 

jest łatwo przekonać mężczyznę, żeby się w tobie zakochał.

- A chciałabyś, żeby to było łatwe?

background image

- Myślałam, że tak. Ale teraz już sama nie wiem, czego chcę i co mam 

robić.

- Jedno możesz zrobić bez trudu. - Natasza podniosła się, wzięła z rąk 

Freddie chusteczkę i otarła jej łzy. - Być sobą. Postępować zgodnie ze swoimi 

uczuciami. Być cierpliwa. - Roześmiała się na widok miny, jaką zrobiła córka. - 

Wiem, że to dla ciebie trudne, ale bądź cierpliwa, Freddie. Sprawdź, co będzie, 

jeśli cofniesz się o krok, zamiast biec naprzód. Jeśli on do ciebie przyjdzie, 

będziesz miała to, czego chcesz.

- Cierpliwość! - westchnęła Freddie, wznosząc wzrok ku niebu. - Cóż, 

spróbuję. - Podniosła głowę. - Mamo, czy ja jestem apodyktyczna?

- Może troszkę.

- A uparta?

- Może bardziej niż troszkę. Freddie roześmiała się.

- To wady czy zalety? - spytała prowokacyjnie.

-   I   jedno,   i   drugie.   -   Natasza   pocałowała   ją   w   czubek   nosa.   -   Nie 

zmieniłabym   żadnej   z   tych   cech.   Zakochana   kobieta   musi   być   trochę 

apodyktyczna  i  bardziej  niż  trochę   uparta.  A   teraz   umyj  twarz.  Zrób  się   na 

bóstwo, niech trochę pocierpi.

- Dobry pomysł - zgodziła się Freddie.

Nick   postanowił,   że   nie   będzie   żywił   do   Freddie   urazy.   Ten   wieczór 

należy do Jurija i Nadii, a więc nie zepsuje go okazywaniem złego humoru. 

Nawet jeśli zasłużyła na to, żeby dać jej nauczkę.

A przy tym czuł się chyba trochę winny, zwłaszcza kiedy zszedł na dół i 

zobaczył   na   własne   oczy,   ile   czasu   i   wysiłku   poświęciła,   żeby   to   miejsce 

przybrało odświętny wygląd. Gdyby ktoś go obudził, pomógłby jej. Spojrzał na 

weselne dzwony zawieszone nad kontuarem.

Jemu coś takiego nie przyszłoby do głowy. Nie wpadłby też na pomysł, 

żeby   poustawiać   dokoła   kosze   i   wazony   z   kwiatami,   które   napełniały 

pomieszczenie zapachem i rozweselały barwami. Nie pomyślałby o gołębiach 

background image

zawieszonych u sufitu ani o eleganckich świecach w srebrnych świecznikach.

Udekorowanie   sali   musiało   jej   zabrać   mnóstwo   czasu,   uznał.   A   więc 

powinien może okazać trochę więcej cierpliwości, gdy go zaatakowała, będąc 

już zapewne myślami gdzie indziej.

Wybaczy   jej   i   puści   w   niepamięć   to,   co   było.   W   końcu,   jak   mówi 

przysłowie, co było a nie jest, nie pisze się w rejestr.

-   Ej,   Nick,   próbowałeś   już   tych   kuleczek   z   mięsa?   Odwrócił   się   i 

uśmiechnął do Brandona.

- Widziałem je i o mało nie straciłem ręki, kiedy chciałem je spróbować.

- Widocznie Rio bardziej lubi mnie. - Brandon włożył do ust kulkę nabitą 

na drewnianą wykałaczkę. - Widziałeś już łóżko Freddie?

- Łóżko? - W jego głosie było poczucie winy, strach i ukryta żądza. - 

Skąd! A dlaczego miałbym je widzieć?

- Bo to prawdziwe dzieło sztuki, ogromne jak jezioro! - Brandon wspiął 

się na stołek i posłał Nickowi sympatyczny uśmiech. - Co byś powiedział na 

piwo? - zagadnął.

- Nie powiem.

- Myślałem o sobie - zawołał Brandon, gdy Nick napełnił kufel.

- Pewno, dzieciaku. Możesz  sobie  pomarzyć. - Obejrzał się na odgłos 

otwieranych drzwi. I był szczęśliwy, że zdążył akurat przełknąć pierwszy łyk.

Natasza   wyglądała   imponująco   w   podkreślającej   figurę   sukni   z 

karminowego jedwabiu, ale jego wzrok przykuła Freddie.

Wyglądała   tak,   jakby   była   przystrojona   światłem   księżyca.   Próbował 

sobie powiedzieć, że suknia jest szara, ale błyszczała i połyskiwała srebrnymi 

refleksami. Opływała sylwetkę Freddie. Prosta linia i delikatnie zaznaczona talia 

uwydatniały jej smukłą figurę. A sposób, w jaki rozpuściła i zmierzwiła włosy, 

sprawiał wrażenie, jakby właśnie wstała z tego ogromnego łoża, o którym mu 

opowiadał Brandon.

Natasza od razu podeszła do niego, by go uścisnąć. Freddie posłała mu 

background image

tylko przelotny uśmiech, ale unikała jego wzroku.

- Nowy garnitur? - spytała na chybił trafił, uzmysławiając sobie, że musi 

coś   powiedzieć,   i   przez   parę   sekund   wpatrywała   się   w   klapy   jego   czarnej 

marynarki. Podobał jej się krój marynarki, ale oczywiście nie miała zamiaru 

tego powiedzieć.

- Uznałem, że okazja tego wymaga - odrzekł.

Ale nie krawata, zauważyła. Było mu do twarzy w rozpiętej pod szyją 

czarnej koszuli. W oczach, kiedy wreszcie podniósł na nią wzrok, rozbłysły 

wyzywające ogniki. Miała nadzieję, że obojętne wzruszenie ramion pozwoliło 

zamaskować wrażenie, jakie na niej zrobił. Wydał jej się niezwykle pociągający 

i podniecający. Po swoim zachowaniu w ciągu dnia nie zasługiwał jednak na 

najmniejszy komplement z jej strony.

- Jesteś w tym stroju niezwykle przystojny - stwierdziła Natasza.

- Dzięki.

- Wszystko tutaj wygląda świetnie - wtrąciła Freddie. - Przygotowania 

sprawiły mi dużą frajdę.

-   Obróciła   się   powoli,   obrzucając   wzrokiem   salę,   żeby   raz   jeszcze 

sprawdzić, czy wszystko jest zapięte na ostatni guzik.

- Dobra robota - pochwalił Nick, uznając, że tym samym wywiesił białą 

flagę.   Freddie   jednak   nie   zaszczyciła   go   spojrzeniem.   -   Wygląda   naprawdę 

imponująco - ciągnął, choć uznał, że najlepiej było w ogóle się nie odzywać. - 

Musiało ci to zająć masę czasu.

-   Niektórzy   uważają,   że   czego   jak   czego,   ale   czasu   mi   nie   brakuje   - 

odparowała. - Brandon, chodź do mnie. Lada moment wujek Misza przywiezie 

dziadka i babcię.

- Nie przywiezie ich - mruknął Nick znad kufla piwa.

- Jak to: nie przywiezie? Przecież tak było umówione.

- Zmieniłem plan - rzucił. - Przyjadą limuzyną.

- Wynająłeś limuzynę? - zdziwiła się Freddie.

background image

- Ktoś mi nasunął ten pomysł - powiedział drwiąco. - W końcu to ich 

święto, a nie zwykła kolacja rodzinna.

Freddie wydała z siebie jakiś nieartykułowany dźwięk. Brandon popatrzył 

zaniepokojony na matkę.

- Zająć pozycje - mruknął, szykując się na niezłe widowisko.

-   To   bardzo   rozsądne,   Nicholas.   -   Głos   Freddie   był   lodowaty.   Ku 

rozczarowaniu brata kontrolowała jednak swoje zachowanie. - Jestem pewna, że 

to docenią, zwłaszcza że podniesienie słuchawki i zamówienie samochodu nie 

wymaga ani czasu, ani wysiłku. Idę pomóc Rio.

Obróciła się na pięcie i ostentacyjnie wyszła do kuchni. Tak w każdym 

razie odebrał to Nick. Odsunął na bok kufel z nie dopitym piwem. Wygląda na 

to, że czeka go bardzo długi wieczór.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Freddie   była   wściekła,   że   nie   może   myśleć   o   niczym   innym   tylko   o 

Nicku.   A   przecież   postanowiła,   że   nie   będzie   na   niego   zwracała   uwagi.   W 

tłumie   gości   kłębiących   się   w   barze   nie   było   trudno   trzymać   się   z   dala   od 

jednego mężczyzny.

Nie mogła jednak pohamować swoich uczuć, w każdym razie po tym, co 

Nick zrobił dla jej dziadków.

Tak czy inaczej, czas nie był odpowiedni po temu, żeby roztrząsać swój 

stosunek do Nicka. Czekały grzanki, które należało wznieść, suto zastawione 

stoły, które trzeba było opróżnić, i tańce, które należało odtańczyć.

Nick jednak nie prosił jej do tańca. Obtańcowywał jej ciotki, jej matkę, 

Nadię,   przyjaciółki   rodziny   i   kuzynki.   No   i   oczywiście   tańczył   z   tą 

niewiarygodnie seksowną Lorelie.

Cóż, jeśli on zamierza ją lekceważyć, ona będzie robiła to samo. Jak gra, 

to gra.

- Wspaniałe przyjęcie! - usłyszała nagle głos Bena tuż nad uchem.

-   O   tak.   -   Zmusiła   się   do   uśmiechu,   gdy   niezdarnie   prowadził   ją   po 

parkiecie wśród tańczących par. -- Cieszę się, że mogłeś przyjść.

- Nie zrezygnowałbym z takiej okazji. Znam rodzinę Zacka od lat. To 

cudowni ludzie.

- Najlepsi, jakich sobie można wyobrazić. - Uśmiechnęła się tym razem 

nieco pogodniej na widok Aleksa wirującego z matką w ramionach. - Naprawdę 

najlepsi.

- Myślałem... - Ben pomylił krok i o mało nie nadepnął jej na palec. - 

Przepraszam, ale taniec nie jest moją mocną stroną.

- Nie bądź taki skromny - zaoponowała, choć przez chwilę bała się, że 

Ben wyłamie jej nadgarstek. Skorzystała z pierwszej okazji, żeby wyzwolić się z 

jego ramion. - Jadłeś już coś? - spytała. - Rio przeszedł dzisiaj samego siebie.

background image

- A więc spróbujmy - zgodził się ochoczo.

No tak, myślał ponuro Nick, zerkając z ukosa w kierunku Freddie, gdy 

Lorelie   tuliła   się   do   niego   w   tańcu.   Flirtuje   z   Benem.   Każdy,   nawet   Ben, 

powinien się zorientować, że wcale jej na nim nie zależy. Po prostu go czaruje, 

typowa kobieta.

- Nick, kochanie. - Słodki głosik Lorelie przerwał mu te rozmyślania. - 

Zachowujesz się, jakby mnie tu nie było. Chwilami mam wrażenie, że tańczę 

sama z sobą.

Uśmiechnął   się   do   niej   czarująco,   sprawiając,   że   niemal   uwierzyła,   iż 

myśli wyłącznie o niej.

- Zastanawiałem się właśnie, czy nie odwiedzić bufetu - powiedział.

- Odwiedziłeś go pięć minut temu - rzekła, wydymając wargi. Dobrze 

wiedziała, kiedy mężczyzna się wymyka i jak należy na to zareagować. Przy 

mężczyźnie tak atrakcyjnym jak Nick trzeba uciec się do odrobiny dyplomacji. - 

A więc może przyniesiesz mi kieliszek szampana? - zaproponowała.

- Już się robi. - Skwapliwie skorzystał z okazji. Przez cały wieczór Lorelie 

czepia   się   mnie   jak   rzep   psiego   ogona,   pomyślał.   Tego   rodzaju   zaborczość 

zawsze źle na niego działała i sprawiała, że odczuwał natychmiastową potrzebę 

oswobodzenia się z takiej słodkiej niewoli.

Szczerze   mówiąc,   nic   specjalnego   do   siebie   nie   czuli.   Wiedział,   że 

rozstając się z nią, nie złamie jej serca, ale z drugiej strony wiedział też ze 

smutnego doświadczenia, że kobiety źle znoszą nawet najłagodniejsze zerwanie.

Powinien   zatem   postąpić   wobec   niej   możliwie   jak   najdelikatniej.   Im 

prędzej się wycofa, tym lepiej. Dla niej.

Już   sama   ta   myśl   sprawiła,   że   poczuł   ulgę   i   zadowolenie   z   siebie. 

Otworzył butelkę szampana. Korek wystrzelił w górę.

-   Dlaczego   mamy   tylko   muzykę   z   szafy?   -   Jurij   podszedł   do   niego   i 

poklepał go po ramieniu. - W końcu jesteś pianistą, prawda?

- Jestem, ale teraz ktoś na mnie czeka - odparł Nick.

background image

- Chcę, żeby mi zagrał ktoś z rodziny. Przecież to moje przyjęcie.

Kto jak kto, ale Nick nie mógłby odmówić Jurijowi.

- Zaczekaj, dziadku. Zaraz zagram. Weź tylko to. - Wręczył mu kieliszek 

szampana. - Nie, nie pij. - Roześmiał się i wskazał gestem ręki drugi koniec sali. 

- Widzisz tę brunetkę, o tam? Tę z ogromnymi... oczami?

- Któż by jej nie zauważył? - Jurij wyszczerzył w uśmiechu wszystkie 

zęby.

- Zanieś jej tego szampana, dobrze? I wyjaśnij, że przez chwilę będę grał. 

Ale nie podrywaj jej za bardzo.

- Nie ma obawy, umiem się opanować. - Jurij ruszył tanecznym krokiem 

w stronę Lorelie.

Nick zadowolony utorował sobie drogę przez tłum gości do fortepianu. 

Uśmiech zniknął mu z twarzy, gdy zauważył, że na ławeczce przy fortepianie 

siedzi Freddie.

- Zajęłaś moje miejsce - stwierdził sucho. Rzuciła mu spojrzenie, które aż 

nadto wyraźnie mówiło, że jest tak samo jak on niezadowolona z tej sytuacji.

- Chcą, żebyśmy zagrali razem - wyjaśniła.

- Nie jestem tym zachwycony.

- To uroczystość dziadków, prawda? Mają prawo do specjalnych życzeń.

Trudno było nie zgodzić się z tym stwierdzeniem.

- No to posuń się - powiedział.

Usiadł   ostrożnie,   starając   się   nie   dotknąć   jej   kuszących   delikatnych 

ramion ani bioder.

- Co zagramy? - spytał.

- Może Cole Portera, a może Gershwina. Odchrząknął, przysunął bliżej 

mikrofon i zagrał pierwsze takty melodii „Człowiek, którego kocham”. Freddie 

poprawiła się na ławeczce, położyła dłonie na klawiaturze i już po chwili grali 

na cztery ręce.

Po   dwudziestu   minutach   była   zbyt   zadowolona   ze   wspólnej   gry,   by 

background image

boczyć się na Nicka.

- Nieźle - zauważyła.

- Cóż, ma się wprawę.

- Hm - bąknęła i zmieniła rytm na boogie - woogie.

Podchwycił   zadowolony,   że   zaczęła   trochę   improwizować.   Lubił   to. 

Obawiał się tylko, by jej perfumy za bardzo go nie podnieciły.

- Możesz zrobić pięć minut przerwy - zasugerował.

- Poradzę sobie. Ben pewnie czuje się osamotniony.

- Ben? - powtórzyła, nie sprawiając wrażenia zakłopotanej. - Ach, Ben. 

Myślę, że jakoś się beze mnie obejdzie. Ale ty stanowczo powinieneś zrobić 

chwilę przerwy. Jestem pewna, że Lorelie za tobą tęskni.

- Nie jest typem kobiety zaborczej - odparł, sam nie wierząc w to, co 

mówi. Szybko zmienił tempo gry, by zmylić Freddie i odwrócić jej uwagę. Ale 

ona bez trudu się do niego dostosowała.

- Naprawdę? Nie powiedziałabym tego, widząc, że ona nie odstępuje cię 

na krok. Oczywiście, niektórzy mężczyźni... - Urwała, gdy rozległy się głośne 

oklaski. - Spójrz na nich. - Roześmiała się serdecznie na widok Jurija i Nadii 

wywijających w rytm szybkiej muzyki. - Czyż nie są wspaniali?

- Najlepsi. Dlaczego my... A to drań!

- Co się stało? - Podążyła za jego wzrokiem. Wyglądało na to, że samotny 

Ben i osamotniona Lorelie pocieszają się wzajemnie. O ile pocieszanie się było 

właściwym słowem na amory w ciemnym kącie sali.

- Ona mu siedzi na kolanach.

- Widzę, gdzie siedzi.

-   Wystarczyło   tylko   na   chwilę   zostawić   go   samego   -   wymamrotała 

równocześnie z Nickiem, który jak echo powtórzył te słowa w odniesieniu do 

Lorelie.

Pierwszy się ocknął.

- Co? Coś ty powiedziała? - Nic. A ty?

background image

- Nic.

Nagle uśmiechnęli się do siebie jak na komendę.

- Cóż... - Freddie odetchnęła głęboko i spojrzała na niego z ukosa. - Czyż 

nie tworzą pięknej pary?

- Uroczą. A teraz idą tańczyć.

- Tym gorzej dla niej - skomentowała ze współczuciem. - Ben to miły 

facet, ale nie ma pojęcia o tańcu. Obawiam się, że nadwerężył mi nadgarstek.

-   Wytrzyma   to.   Ale   zwolnijmy,   zanim   Jurij   padnie.   Nick   płynnie 

przeszedł   od   szybkich   rytmów   boogie   do   wolniejszej,   romantycznej   melodii 

„Strangers in the Night”.

Freddie westchnęła tęsknie. Sentymentalne melodie zawsze nastrajały ją 

romantycznie. Wzruszona popatrzyła na Nicka nieco łagodniej. Może powinna 

go   lepiej   traktować,   skoro   tak   dobrze   im   się   razem   gra   i   tak   dobrze   się 

rozumieją.

- Wiesz, to piękne, co zrobiłeś dla babci i dziadka - powiedziała.

-   Głupstwo.   Jak   sama   stwierdziłaś,   wystarczyło   podnieść   słuchawkę 

telefonu i zamówić limuzynę.

-  Zawieszenie   broni  -  bąknęła   i   na  sekundę   dotknęła   jego   ręki.   -  Nie 

chodzi tylko o ten samochód, Nick, choć to był świetny pomysł. Ale że były w 

nim te białe róże, kawior, wódka. Bardzo to dobrze wymyśliłeś.

- Chciałem, żeby im trochę zaszumiało w głowach. No i żeby poczuli się 

jak prawdziwi nowożeńcy. - Roześmiał się, zadowolony, że lody między nimi 

stopniowo zaczynają topnieć. - Cieszę się, że ci się to podobało.

Freddie odetchnęła z ulgą. A więc rozejm.

-   Wiesz,   nie   powinienem   był   tak   się   zachować   wobec   ciebie   - 

usprawiedliwiał się. - Nie wziąłem pod uwagę, ile czasu i wysiłku kosztowały 

cię   przygotowania   do   dzisiejszego   wieczoru,   nie   mówiąc   o   urządzaniu 

mieszkania.   Choć   szczerze   mówiąc,   nie   mogę   pojąć,   dlaczego   tyle   czasu 

poświęciłaś na szukanie lampy.

background image

Secesyjna lampa stanowiła przedmiot jej szczególnej dumy i radości.

- Dobrze już, dobrze. Co ci się nagle stało?

- Pięknie przygotowałaś salę na przyjęcie.

- Dzięki. - Zadowolona z małego zwycięstwa, gestem wezwała ojca, by ją 

zmienił. - A skoro jesteś taki miły - dodała, pochylając się, by pocałować go w 

policzek - wspaniałomyślnie ci wybaczam.

-   Nie   prosiłem   cię...   -   Ale   ona   już   wstała   i   zanim   zdążył   dokończyć 

zdanie,   odeszła.   Miejsce   córki   zajął   Spence.   Nick   zmarszczył   czoło 

niezadowolony. - Kobiety - wzruszył ramionami.

- Sam bym tego lepiej nie wyraził. Nie ma co mówić, wyrosła na kobietę 

atrakcyjną i niezależną - zgodził się Spence.

- A była takim miłym dzieckiem - zamyślił się Nick. - Nie powinieneś był 

pozwolić jej dorosnąć.

Obserwując Nicka kątem oka, Spence doszedł do wniosku, że w opinii 

Nataszy o stosunku tych obojga tkwiło źdźbło prawdy. Poczuł lekkie ukłucie w 

okolicy serca. Wiedział, że zawsze tak będzie, ilekroć uświadomi sobie, że jego 

mała córeczka zaczęła prowadzić własne życie. Ale równocześnie był z niej 

dumny.

Płynnie przeszli z Nickiem do muzyki Raya Charlesa.

- Wiesz - ciągnął - odwiedzają już nas różni chłopcy, i Katie też zaczyna 

flirtować.

-   Niemożliwe.   -   Szok   szybko   ustąpił   miejsca   niemiłemu   poczuciu 

starzenia się. Skoro do Katie już przychodzą chłopcy... Jak ten czas szybko leci! 

- Niemożliwe. Gdybym miał córkę, nigdy bym na to nie pozwolił.

- Rzeczywistość jest brutalna - zgodził się Spence, po czym przeszedł do 

właściwego tematu. - Wiesz, Nick, jestem spokojny, wiedząc, że nie spuszczasz 

Freddie z oczu. Bardzo bym się o nią martwił, gdybym nie miał pewności, że 

ktoś się nią opiekuje. Ktoś, komu ufam.

- Oczywiście. - Nick przełknął ślinę. - Masz rację. Pograj chwilę sam, 

background image

skoczę do bufetu.

Spence uśmiechnął się do siebie i mocniej uderzył w klawisze.

- Nie powinieneś mu dokuczać. - Natasza stanęła za mężem i położyła mu 

rękę na ramieniu.

- To mój obowiązek jako ojca, żeby trochę zatruć mu życie. Pomyśl tylko, 

jakiego w tym nabiorę doświadczenia do czasu, aż przyjdzie kolej Katie.

- Aż boję się o tym myśleć - zażartowała.

Było już dobrze po dziesiątej, gdy przyjęcie się skończyło. Oprócz Nicka i 

Freddie w barze został tylko Zack i Rachel. Freddie zadowolona rozejrzała się 

dokoła.

Sala   sprawiała   wrażenie,   jakby   przeszło   przez   nią   tornado   albo   armia 

najeźdźców stoczyła krwawą bitwę.

Z   sufitu   smętnie   zwisały   resztki   dekoracji.   Na   podłodze   walały   się 

kolorowe   bibułki,   ozdoby   i   wstążki.   Na   stołach   stały   półmiski   i   salaterki   z 

resztkami jedzenia, leżało parę kawałków tortu i resztka roztopionych lodów. Tu 

i   ówdzie   widać   było   plamy   na   obrusach,   wszędzie   walały   się   okruchy   i 

niedopałki.

Gdziekolwiek spojrzeć, widać było kieliszki, szklanki i butelki. W rogu 

ktoś   ułożył   piramidę   z   kieliszków   do   wina.   Na   podłodze   poniewierały   się 

serwetki,   a  nawet,  co  dziwne,   Freddie  zauważyła  porzucony  gdzieś  w  kącie 

złoty pantofelek na cieniutkiej szpilce.

Zastanawiała się, w jaki sposób jego właścicielka dokuśtyka do domu.

Oparłszy  się o bufet, Zack też obrzucił wzrokiem salę i roześmiał  się 

szeroko.

- Chyba zabawa była niezła.

-   Raczej   tak.   -   Rachel   pozbierała   swoje   rzeczy.   -   Dziadek   wychodził 

tanecznym krokiem, a mnie wciąż dźwięczą w uszach ukraińskie dumki.

- Sama nieźle szalałaś - roześmiał się Zack.

-   Wódka   tak   na   mnie   działa.   A   czyż   nie   było   cudownie   widzieć   ich 

background image

twarze, kiedy daliśmy im prezent?

- Babcia aż się popłakała - powiedziała Freddie.

- A dziadek mówił, żeby przestała - wtrącił Nick - ale sam też płakał.

- To był cudowny pomysł, Freddie. - Oczy Rachel znowu zwilgotniały. - 

Romantyczny, uroczy, piękny.

- Wiedziałam,  że powinniśmy  podarować im coś szczególnego. Nigdy 

bym o tym nie pomyślała, gdyby nie mama.

-   Nie   mogłaś   wpaść   na   lepszy   pomysł.   -   Rachel   włożyła   płaszcz   i 

obrzuciła wzrokiem salę. - Wiecie co, zostawmy cały ten bałagan i chodźmy - 

zaproponowała. - Jutro się posprząta.

- Masz rację. - Zack miał ogromną ochotę zostawić to wszystko. Wziął 

żonę za rękę i pociągnął ją w stronę drzwi. - Opuszczamy pokład - zarządził.

- Idźcie naprzód - powiedziała Freddie obojętnym tonem. Nie chciała, by 

ta   noc   dobiegła   końca.   A   jeśli   przedłużenie   jej   ma   oznaczać   mycie   naczyń, 

przystanie i na to. - Ja tu trochę uporządkuję.

Rachel zawahała się.

- Myślę, że moglibyśmy... - zaczęła, czując nagle wyrzuty sumienia.

-   Nie.   -   Freddie   popatrzyła   na   nią   znacząco.   -   Idźcie   do   domu. 

Zostawiliście przecież dzieci z opiekunką. Musicie ją zwolnić. Na mnie nikt nie 

czeka.

-   Jedna   godzina   więcej   nie   będzie   miała   znaczenia   -   stwierdził   Zack, 

rozprostowując ramiona.

-  Owszem,   nie   zaangażowaliśmy   opiekunki  na   całą   noc  -   powiedziała 

Rachel i mocno nadepnęła mężowi na palec.

- Ale... - próbował jeszcze dyskutować. Wreszcie pojął, w czym rzecz.

- Dobrze, zacznijcie sprzątać. Ja jestem wykończony. Ledwo się trzymam 

na nogach, oczy mi się kleją.

-   Aby   spotęgować   efekt,   ziewnął   przeciągle.   -   Jutro   dokończymy 

sprzątania, jeśli nie zdążycie zrobić wszystkiego. Dobranoc, Freddie. - Popatrzył 

background image

znacząco na swego przyrodniego brata. - Dobranoc, Nick.

- Do jutra - rzucił Nick.  Gdy  drzwi się  za nimi  zamknęły, potrząsnął 

głową. - Dziwnie się zachowywał - zauważył.

- Po prostu był zmęczony. - Freddie ustawiała na tacy szklanki.

-   Nie,   co   innego   zmęczenie,   a   co   innego   dziwne   zachowanie.   On   się 

dziwnie zachowywał. - On też się dziwnie czuje, uświadomił sobie teraz, gdy 

zostali z Freddie sami. - Posłuchaj, oni mieli rację. Jest już późno. Dlaczego nie 

mielibyśmy zostawić tego wszystkiego i zabrać się stąd? Na porządki będzie 

czas jutro.

- To idź do siebie, jeśli jesteś zmęczony. - Freddie z pełną tacą skierowała 

się do kuchni. - Nie mogłabym zasnąć, wiedząc, że tak to wszystko zostawiłam. 

Ale wiem, że tobie to nie przeszkadza - dodała przez ramię, popychając nogą 

drzwi.

- Wydaje mi się, że to nie tylko moja sprawka - mruknął Nick, niosąc 

drugą tacę. - Wydaje mi się, że widziałem jedną czy dwie osoby, które używały 

dziś wieczór szklanek.

- Mówiłeś coś? - zawołała Freddie.

- Nie. Nic.

Zaniósł tacę do kuchni, gdzie ona już wkładała naczynia do zmywarki, i 

postawił ją z trzaskiem na stole.

- Nie pójdziesz do piekła za to, że zostawisz naczynia w zlewie - odezwał 

się uszczypliwie.

- Ani ty nie dostaniesz za to nagrody - odcięła się. - Powiedziałam, żebyś 

szedł spać. Poradzę sobie.

- Poradzę sobie - powtórzył, naśladując jej ton i mimikę. Wziął wiaderko, 

wstawił je do zlewu, wlał płyn do mycia podłóg i nalał gorącej wody.

Uśmiechnęła się, ale nic nie powiedziała.

Przez   następne   dwadzieścia   minut   pracowali   w   milczeniu.   Z 

przyjemnością patrzyła, jak podłoga odzyskuje dawny wygląd, a bufet zaczyna z 

background image

powrotem lśnić. Nick z zapałem szorował stoły i ustawiał krzesła, pogwizdując 

od czasu do czasu. Widziała, że nastrój z minuty na minutę mu się poprawia.

- Zauważyłam, że Ben i Lorelie wyszli razem - zaczęła.

- Nic nie ujdzie twojej uwagi - odrzekł cierpko, robiąc krzywą minę. - 

Dobrze się bawili. Jak wszyscy.

- Nie przejmujesz się tym za bardzo.

- To nie było nic poważnego. - Wzruszył ramionami. - Między mną a 

Lorelie   nigdy...   -   Uważaj,   co   mówisz,   ostrzegł   siebie.   -   Po   prostu   nie 

pasowaliśmy do siebie.

Freddie   ogarnęła   niesłychana   radość,   ale   zdołała   nie   okazać   emocji. 

Przesunęła   krzesło   i   ustawiła   je   przy   stole,   pod   którym   Nick   właśnie   umył 

podłogę.

Zbliżył się do niej. Skoro już poruszyła ten temat, uznał, że nadszedł czas 

na wyjaśnienia.

- Freddie, chciałem z tobą porozmawiać na temat tego popołudnia.

- Dobrze. Wiem, że jak zrobimy gruntowny porządek, Zack pomyśli, że 

jest tu niepotrzebny. A ja nie chciałabym ranić jego uczuć.

Podeszła do szafy grającej i pochyliła się nad listą piosenek. Zastanawiała 

się przez chwilę, wreszcie nacisnęła guzik i odwróciła się.

- Nie tańczyłeś ze mną dzisiaj - rzekła z wyrzutem.

- Naprawdę? - zdziwił się, choć bardzo dobrze wiedział, dlaczego z nią 

nie tańczył.

-   Naprawdę.   -   Podeszła   do   niego   powoli,   w   rytm   muzyki 

rozbrzmiewającej z szafy. „Tylko ty z tym światem godzisz mnie...”, pomyślała.

Doskonale.

- Chyba nie chcesz zranić moich uczuć, Nicholas?

- Nie, ale...

Nie dokończył, bo go objęła. Ujął jej rękę i poprowadził na parkiet.

Poruszał się płynnymi, niezwykle eleganckimi ruchami. Zawsze tak było, 

background image

przypomniała sobie, opierając głowę na jego ramieniu. Gdy pierwszy raz z nim 

tańczyła,   była   niezwykle   poruszona   i   aż   drżała   z   przejęcia.   Teraz   też   była 

poruszona, ale zupełnie inaczej niż przed laty.

Jak kobieta, a nie jak dorastająca dziewczyna.

Świetnie się poddaje, pomyślał Nick. Cudownie się ją prowadzi. Zawsze 

tak było, przypomniał sobie, przyciągając ją bliżej. Ale nigdy przedtem tak nie 

pachniała jak teraz i nie pamiętał, by jej włosy tak go kusiły, by ich dotknąć...

Byli sami i muzyka była odpowiednia do nastroju tej chwili. Zawsze był 

wyczulony na muzykę. Kusiło go, by musnąć wargami skroń Freddie, by lekko 

skubnąć koniuszek jej ucha.

Zatrzymał się na sekundę, odsunął ją od siebie na długość wyciągniętej 

ręki i obrócił kilka razy dokoła. Roześmiała się. Oczy jej rozbłysły radośnie, gdy 

przyciągnął ją z powrotem.

Wyczuwała doskonale każdy jego krok i ruch, jak gdyby urodziła się w 

jego ramionach. Wydawało się, że go uprzedza, gdy obracał ją, krążył dokoła 

niej,   prowadził   raz   tak,   a   raz   inaczej.   Ruchem   tak   pełnym   gracji   jak   cała 

choreografia ich tańca, podniosła głowę i spojrzała mu w oczy.

Tylko na to czekał. Jego usta na to czekały.

Złączyły się z jej ustami. Zamknął ją w ramionach, zatopił palce w jej 

włosach.   Nie   słyszał   już   melodii   płynącej   z   szafy,   bo   w   jego   głowie 

rozbrzmiewała inna muzyka, ich własna symfonia intymności.

Pomyślał, że mógłby ją pochłonąć, gdyby mu na to pozwoliła. Jej skóra, 

jej zapach, jej cudownie szczodre usta. Kiedy ich pocałunek stał się gorętszy, 

bardziej zmysłowy, wyobraził sobie, jak proste byłoby wziąć ją teraz na ręce i 

zanieść na górę. Prosto do łóżka.

Ta wizja tak go zaszokowała, że oprzytomniał i odsunął ją od siebie.

- Fred... - zaczął.

- Nic nie mów. - Jej oczy pociemniały, rozmarzyły się. - Tylko mnie całuj, 

Nick. Po prostu mnie całuj.

background image

Znowu ich usta się zetknęły, co sprawiło, że zapomniał natychmiast o 

wszystkich powodach, dla których nie powinno się to zdarzyć. Mimo wszystko 

jednak zdołał się opanować. Położył jej ręce na ramionach i odstąpił o krok.

- Nie możemy tego robić - powiedział.

- Dlaczego? - zdziwiła się.

- Stąpamy po niebezpiecznym gruncie - ostrzegł. - Weź rzeczy i torebkę. 

Odprowadzę cię do domu.

- Ale ja chcę zostać tutaj, z tobą - oświadczyła spokojnie, choć serce biło 

jej jak szalone. - Chcę pójść z tobą na górę, do łóżka.

Nick poczuł znany już charakterystyczny ucisk w żołądku.

- Powiedziałem, żebyś wzięła rzeczy i torebkę. Jest późno.

Może nie miała zbyt dużego doświadczenia, ale sądziła, że wie, kiedy 

może  się posunąć dalej, a kiedy powinna się wycofać. Na miękkich  nogach 

podeszła do bufetu po torebkę.

- Dobrze, niech będzie jak chcesz. Ale nie wiesz, co tracisz.

Obawiał się, że wie, i to aż za dobrze.

- Gdzie się tego nauczyłaś?

- Ach, mało to było okazji? - rzuciła niedbale przez ramię, otwierając 

drzwi. - Idziesz?

Teraz dopiero uzmysłowił sobie, że bezpieczniej byłoby wezwać dla niej 

taksówkę. Za późno. Freddie była już na ulicy.

- Zaczekaj! - zawołał i pospiesznie zamknął drzwi baru na klucz.

Freddie szła wolno w dół ulicy.

- Piękna noc - zauważyła. Nick mruknął coś ze złością.

- Tak, po prostu cudowna. Daj mi torebkę.

- Co?

- Po prostu daj mija. - Chwycił małą błyszczącą kopertowkę i wsunął ją 

do kieszeni marynarki. Dopiero teraz zauważył kolczyki w uszach Freddie. - 

Założę się, że te kamienie są prawdziwe - powiedział.

background image

-   Te?   -   Odruchowo   podniosła   rękę   i   dotknęła   kolczyka   z   szafirem 

okolonym brylantami. - Tak, a dlaczego pytasz?

-   Powinnaś   wiedzieć,   że   nie   należy   paradować   z   rocznym   dochodem 

rencisty w uszach.

- Co za sens byłoby je mieć, a nie nosić - zauważyła z bezbłędną logiką.

- Jest na to czas i miejsce. A Lower East Side o trzeciej nad ranem jest do 

tego najmniej odpowiednia.

-   Chcesz   je   włożyć   do   kieszeni?   -   spytała   wyniośle.   Zanim   zdążył 

odpowiedzieć,   że   właśnie   o   tym   myślał,   usłyszał   czyjś   głos.   Wydał   mu   się 

znajomy.

- Hej, Nick!

Spojrzał na drugą stronę pustej ulicy i zobaczył jakiś cień. Rozpoznał go.

- Idź jak gdyby nigdy nic - powiedział do Freddie, odruchowo zasłaniając 

ją sobą. - I nic nie mów.

Zadyszany od biegu, wyrósł obok nich szczupły mężczyzna o pociągłej 

twarzy w luźnych workowatych spodniach.

- Jak leci, Nick? - spytał.

- Nie narzekam, Jack.

Freddie otworzyła usta, ale wydobył się z nich tylko zduszony kwik, gdy 

Nick ścisnął ją za rękę tak, że miała wrażenie, jakby pogruchotał jej wszystkie 

kości.

-  Niezła   sztuka.   -   Jack   mrugnął   porozumiewawczo   i   szturchnął   Nicka 

łokciem. - Zawsze miałeś szczęście.

Mężczyzna wyglądał zbyt żałośnie, by się go bać.

- Tak, szczęściarz ze mnie. Ale teraz się spieszymy, Jack.

- Cóż, rzecz w tym, że jestem spłukany. A kiedy nie był? - pomyślał Nick.

- Wpadnij jutro do baru, pożyczę ci.

- Dzięki, ale rzecz w tym, że potrzebuję teraz.

Nie   zatrzymując   się,   Nick   sięgnął   do   kieszeni   i   wyjął   dwadzieścia 

background image

dolarów. Doskonale wiedział, na co zostaną przeznaczone, jeśli Jackowi uda się 

o tej porze złapać swego dealera.

-   Dzięki,   bracie.   -   Banknot   zniknął   w   przepastnej   kieszeni   spodni.   - 

Oddam ci.

- Pewno. - Kiedy mi kaktus wyrośnie na ręce. - Do zobaczenia, Jack.

- A pewnie. Raz Kobra, na zawsze Kobra.

O   nie,   pomyślał   Nick.   Nigdy.   Wściekły,   że   został   zmuszony   do   tego 

spotkania   i   że   Freddie   zetknęła   się   z   kawałkiem   jego   brudnej   przeszłości, 

przyspieszył kroku.

-   Znasz   go   z   gangu,   do   którego   kiedyś   należałeś   -   powiedziała   ze 

spokojem.

- Tak, stał się ostatnim lumpem.

- Nick...

- Włóczy   się  po  okolicy,  czasem  przez   cały   dzień.  Założę  się,   że  nie 

będzie cię pamiętał, bo był już naćpany, ale gdybyś się na niego natknęła, po 

prostu uciekaj.

- Dobrze. - Chciała go wziąć za rękę, jakoś uspokoić, odsunąć ponure 

wspomnienia, ale dotarli już do budynku, w którym mieszkała. Nick wyjął z 

kieszeni torebkę.

Sam wziął klucze i otworzył drzwi. Wszedł z nią do środka i nacisnął 

guzik windy.

- Jedź na górę i zamknij drzwi na klucz - powiedział.

- Chodź ze mną, zostań ze mną - poprosiła. Chciał jej dotknąć, tylko raz 

jeszcze, ale palce wciąż były brudne w miejscu, gdzie dotknął ręki Jacka, kiedy 

wręczał mu pieniądze.

-   Czy   ty   zdajesz   sobie   sprawę,   co   się   właśnie   zdarzyło?   -   spytał.   - 

Zetknęliśmy się z jakąś częścią mojego życia i gdybyś nie była ze mną, wziąłby 

od ciebie coś więcej niż te piękne kolczyki.

- On nie jest częścią twojego życia - zaprotestowała łagodnie. - On nie jest 

background image

twoim przyjacielem. Ale dałeś mu pieniądze.

- Może dzięki temu nie naciągnie następnej osoby, którą spotka.

-   Nie   jesteś   już   jednym   z   nich,   Nick.   Wątpię,   czy   tak   naprawdę 

kiedykolwiek byłeś.

Nagle poczuł się śmiertelnie zmęczony. Oparł głowę o jej czoło.

- Nie wiesz, kim byłem, kim jeszcze mógłbym być. A teraz idź na górę, 

Fred.

- Nick... - zawahała się.

Aby zamilkła, chwycił ją za ramiona i przycisnął usta do jej warg. Gdy 

wreszcie   mogła   odetchnąć,   zatoczyłaby   się,   gdyby   jej   nie   podtrzymał   i   nie 

wepchnął do windy. Patrzyła, jak zasuwał żelazną kratę. Nie była zdolna do 

żadnego ruchu.

-   Zamknij   drzwi   na   klucz   -   przypomniał   jeszcze   raz,   odwrócił   się   i 

wyszedł.

Na   ulicy   obejrzał   się   za   siebie,   popatrzył   w   przód   i   na   boki.   Później 

podniósł głowę i zaczekał, aż w jej oknie rozbłysło światło.

Dopiero teraz ruszył w drogę powrotną do domu.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Miała   niewiarygodne   sny.   Zgoda,   spała   zaledwie   parę   godzin,   ale   nie 

widziała powodu do narzekań. Prawdę powiedziawszy, obudziła się wcześnie, w 

cudownym nastroju. A że miała trochę wolnego czasu, wybrała się do centrum, 

żeby   odwiedzić   kilka   interesujących   sklepów   i   kupić   do   mieszkania   jakieś 

drobiazgi, które Nick nazywał świecidełkami.

Wróciwszy   do   domu   taksówką,   rzuciła   torbę   ze   swoimi   najnowszymi 

nabytkami i wyszła po raz drugi. Teraz była już jednak trochę spóźniona. Ale 

dzień był zbyt piękny, żeby się z tego powodu martwić.

Wiosna była w pełnym rozkwicie, w powietrzu czuło się już zapowiedź 

szybkiego lata. Powietrze było jasne i spokojne, nie czuło się jeszcze upału, 

który latem wprost zbijał z nóg.

Freddie   uznała,   że   jest   jedną   z   najszczęśliwszych   kobiet   na   świecie. 

Mieszka w niezwykłym, ekscytującym mieście, jeśli wszystko dobrze pójdzie, 

czeka   ją   wspaniała   kariera   zawodowa.   Jest   młoda   i   zakochana.   I,   o   ile   nie 

zawodzi   jej   kobieca   intuicja,   niewiele   trzeba,   żeby   przekonała   mężczyznę, 

którego kocha, by odwzajemnił jej uczucie.

Każdy punkt jej planu przybiera realne kształty.

A   ponieważ   była   w   doskonałym   nastroju,   zatrzymała   się   przy   budce 

ulicznego sprzedawcy i kupiła sobie i Nickowi po ogromnym preclu.

Wkładała   właśnie   do   kieszeni   resztę,   gdy   zauważyła   mężczyznę 

przechodzącego przez ulicę na wprost budynku, przy którym stała.

Szczupła twarz, pochylona sylwetka, niechlujne ubranie. Zadrżała, gdy 

rozpoznała w nim typa, którego Nick minionej nocy nazywał Jackiem. Trzymał 

w ręce papierosa i raz po raz się zaciągał, rzucając przy tym czujne spojrzenia 

na lewo i prawo.

Mimo że jego wzrok na sekundę zatrzymał się na Freddie, zorientowała 

się,   że  jej  nie  poznaje.   Odetchnęła  z  ulgą.   Oczywiście,   gdyby   sytuacja   tego 

background image

wymagała,  odezwałaby  się do niego, ale szczęśliwie  nie musiała  tego robić. 

Tym   bardziej   nie   chciała   wspominać   Nickowi   o   spotkaniu   z   jego   dawnym 

kumplem z gangu.

Przyspieszyła kroku, nie oglądając się za siebie. Mimo wszystko czuła się 

trochę niepewnie. Palił ją kark, tak jakby ścigał ją czyjś uporczywy wzrok. Na 

szczęście była już przy barze.

Kiedy weszła do kuchni, natychmiast zapomniała o Jacku. Zatrzymała się 

na chwilę, żeby wyrazić Rio swoje uznanie za wczorajszą ucztę.

Potem, skubiąc precel, weszła na schody. Radosnego humoru nie zmącił 

jej nawet widok Nicka, który otworzywszy drzwi, od razu na nią warknął.

- Spóźniłaś się.

Co za sympatyczny facet!

- Nie byłam pewna, czy wstałeś. Mamy za sobą długą noc.

- Wstałem i pracuję, czego nie można powiedzieć o tobie.

Miał   za   sobą   długą   i   męczącą   noc.   Spał   może   z   godzinę,   a   i   to 

niespokojnie, pocąc się, przekręcając z boku na bok. Męczyły go sny, w których 

wracała burzliwa przeszłość i odzywała się niepokojąca teraźniejszość.

Wtedy był niedoświadczony, ale teraz też brakowało mu doświadczenia. 

Cierpiał z powodu frustracji emocjonalnej i fizycznej, jakiej nie doznawał nigdy 

przedtem.   Doskonale   przy   tym  wiedział,  gdzie   szukać   przyczyny   tego   stanu 

uczuć.

Stała teraz naprzeciw niego, jaśniejąca, złocista jak promień słońca. Mimo 

że   Freddie   zdawała   sobie   sprawę   z   jego   podłego   humoru,   uśmiechnęła   się 

radośnie, przechylając głowę w charakterystyczny dla siebie sposób.

Nie ogolił się, zauważyła, ale nie raziło jej to. Przeciwnie, gniewne oczy i 

jednodniowy zarost przydawały jego twarzy trochę brutalności i dzikości, co na 

swój sposób było nawet pociągające.

Odniosła wrażenie, że tej nocy w ogóle nie spał.

- Nie wyspałeś się, co? Przyniosłam ci precla. Podsunęła mu go pod same 

background image

usta. Chcąc nie chcąc.

musiał ugryźć kawałek, ale nie był tym zachwycony.

- A gdzie keczup? - upomniał się.

- Weź sobie z lodówki. - Podeszła do pianina i usiadła na ławeczce. - 

Gotowy do pracy?

- Pracowałem bez przerwy. - Co innego niby można robić, jeśli się nie 

śpi? - A co ty robiłaś?

- Zakupy.

- Wyobrażam sobie.

- Ale zanim zaczniesz mnie krytykować, dowiedz się, że przypadkiem 

skończyłam też słowa do „Gdy cię tu nie będzie”. - Otworzyła teczkę i wyjęła 

zapisane kartki papieru. - Wygładziłam je, zanim otwarto sklepy - dodała.

Mruknął coś pod nosem, ale usiadł obok. W miarę czytania humor zaczął 

mu się poprawiać. Powinien był przewidzieć, że słowa będą doskonałe.

Nie zamierzał jednak wbijać ich autorki w dumę.

- Niezłe - skwitował krótko.

- Dziękuję, Gershwinie.

- Bardzo proszę, Byronie - zrewanżował się. Dopiero teraz uważnie jej się 

przyjrzał, zmrużył oczy.

- Coś ty zrobiła z włosami? - zdziwił się. Odruchowo je poprawiła.

- Ściągnęłam je do tyłu i podpięłam. Tak jest wygodniej.

- Ale ja wolę tak - powiedział i zaczął wyciągać z włosów szpilki.

- Przestań. - Uderzyła go w rękę.

Chwycił   ją   za   nadgarstki   i   przytrzymał   jedną   lęka,   drugą   wciąż 

wyciągając szpilki. Gdy wreszcie włosy opadły jej na ramiona, roześmiał się 

zadowolony.

-   O   tak   -   powiedział.   -   Teraz   dużo   lepiej.   Mruknęła   coś   pod   nosem 

nachmurzona.

- Widzę, że stałeś się ekspertem w sprawach fryzur - stwierdziła zjadliwie.

background image

- Tak jest ci bardziej do twarzy. Odgarnęła włosy z czoła.

- A może i ja zmienię ci fryzurę, co? Żeby ci było bardziej do twarzy.

Wyciągnęła rękę, ale on był szybszy. Była zła, że zawsze ją uprzedza. 

Mocował się z nią przez chwilę, aż zabrakło jej tchu i zaczęła chichotać.

Po   chwili   zorientowała   się,   że   on   się   nie   śmieje,   ale   patrzy   na   nią 

nieruchomym   wzrokiem.   Patrzy   tak   przenikliwie,   z   taką   intensywnością,   że 

serce znowu zaczęło jej szybciej bić, a w gardle wyschło. Ich nogi się splątały, 

tak że w końcu sama nie wiedziała, jak i kiedy znalazła się na jego kolanach.

Poczuła ucisk w żołądku, serce zaczęło jej bić jak szalone i ogarnęło ją 

uczucie absolutnej niemocy.

- Nick - zdołała wykrztusić.

-   Tracimy   czas.   -   Puścił   jej   ręce.   Musi   się   opanować,   przerwać   tę 

niebezpieczną grę. - Przegrajmy ten kawałek, który skończyłaś. Zobaczymy, jak 

to brzmi.

Cierpliwości,   napomniała   siebie,   bądź   cierpliwa.   Wytarła   o   spodnie 

wilgotne dłonie.

- Dobrze. Jeśli jesteś gotowy.

Po   takim   trudnym   początku   praca   poszła   już   gładko.   Oboje 

skoncentrowali się na muzyce. Siedzieli teraz biodro w biodro jak partnerzy, jak 

współpracownicy, jak przyjaciele.

Minęła jedna godzina, druga, trzecia, następna. W pewnym momencie Rio 

przyniósł im trochę resztek z przyjęcia i został przez chwilę, żeby z rozanieloną 

miną posłuchać ich gry.

Podjadali, wygładzali muzykę i słowa, spierali się o drobiazgi i niemal 

osiągali jednomyślność w sprawach zasadniczych.

Niemal.

- Powinno być romantycznie - powiedziała.

- Zabawnie - skontrował.

- To ich noc poślubna.

background image

-   Właśnie.   -   Wyjął   papierosa   i   zapalił,   ciesząc   się   w   głębi   duszy,   że 

stopniowo zmniejsza dzienną dawkę nikotyny. - Popędzili do tego ślubu na łeb 

na szyję. Znali się wszystkiego trzy dni.

- Są zakochani - zauważyła.

- W ogóle się nie znają. Nic o sobie nie wiedzą. - W zamyśleniu zaciągnął 

się papierosem, układając w głowie kolejną scenę. - Pognali do sędziego pokoju 

na   absurdalną   ceremonię,   a   teraz   siedzą   w   byle   jakim   pokoju   hotelowym, 

zastanawiając się, co właściwie ich do tego skłoniło. I co u diabła mają teraz 

zrobić.

- Być może, ale to wciąż ich noc poślubna. A ty piszesz pieśń żałobną.

Roześmiał się tylko.

- Słuchałaś kiedyś tak naprawdę „Marsza weselnego”, Fred? - Odłożył 

papierosa i zaczął grać.

Freddie musiała przyznać, że muzyka była podniosła, poważna i trochę 

przerażająca.

- W porządku, jeden zero dla ciebie. Zagraj to jeszcze raz i pozwól, że się 

zastanowię.

Wstała i zaczęła krążyć po pokoju, wsłuchana w muzykę wydobywającą 

się spod palców Nicka. Obserwowała go i zastanawiała się.

Co w nim jest, że tak na nią działa? Czy jego wygląd? Może tak było 

przed   laty,   kiedy   jako   nastolatka   zobaczyła   po   raz   pierwszy   te   niespokojne 

zielone oczy. Ale teraz nie zwracała już takiej uwagi na wygląd Nicka.

Jego zachowanie? Nie mogła się nie uśmiechnąć. Raczej nie. Potrafił być 

uprzejmy i kochający, lecz bywał również szorstki i nie dbał o uczucia innych. 

To   nie   znaczy,   że   chciał   kogoś   zranić   czy   sprawić   ból,   nie,   on   po   prostu 

zapominał, że coś takiego jak uczucia w ogóle istnieje.

To   jego   serce,   uznała.   To   jego   serce   przyciąga   jej   serce.   I   tak   już 

pozostanie.   Ale   co   by   było,   gdyby   go   spotkała   zaledwie   wczoraj?   Gdyby 

spotkali się jako obcy sobie ludzie, i ona oddałaby mu swe serce na zawsze?

background image

Czy byłaby przestraszona? Niepewna? A może podniecona?

- Kim jest ten mężczyzna - mówiła do siebie półgłosem - który mnie żoną 

nazywa? I który obrączką na zawsze mnie zdobywa? Trzeba czegoś więcej niż 

obrączki, by zmienić życie dziewczyny...

Zmarszczyła czoło, gdy Nick się obrócił.

- Musi być trochę dosadniej - powiedziała, nadal przemierzając pokój tam 

i z powrotem.

- Dopóki śmierć nas nie rozłączy? - zastanawiała się dalej. - Ale czy serca 

to połączy? Miłość, szacunek i wierność, a jaka będzie codzienność?

Nick odwrócił się i roześmiał.

- Podoba mi się to. Małżeństwo i śmierć. Niezła para.

-   Mogę   to   zrobić   lepiej.   Kim   jest   ten   mężczyzna,   który   czeka   pod 

drzwiami?   Czego   żąda   ode   mnie?   Kim   dla   niego   mam   być?   Może   żoną? 

Kochanką? Dziwką? On chce mnie nagą widzieć. Nie uda mi się wykręcić...

Zatrzymała się, roześmiała i potarła w zakłopotaniu brodę.

- Przesadziłam, co?

- Dlaczego, to dobry temat. Popłoch, dziewczyna wpadająca w popłoch - 

powiedział.

-   Kto   wie,   kto   wie.   -   Podeszła   do   niego.   -   Może   zaczniemy   tak   jak 

proponowałeś, powoli, w żałobnym rytmie, coś jakby organy, wiolonczela. A 

potem dodamy tempa, szybciej i jeszcze szybciej. Panika. Popłoch.

- I zmienimy tonację.

- Dobrze. Spróbuj tutaj. - Aby zademonstrować, o co jej chodzi, pochyliła 

się nad jego ramieniem i położyła dłonie na jego dłoniach spoczywających na 

klawiaturze.

- Tak, rozumiem, wyobrażam sobie to, o czym mówisz. - Dałby wszystko, 

żeby nie czuć na plecach jej piersi. - Freddie, nie pchaj się na mnie.

Ton jego głosu wzbudził jej czujność.

- Ojej, przepraszam. - Cofnęła się odrobinę, słuchając jego gry. - Tak, to 

background image

chyba to. Trafione w dziesiątkę - orzekła. - Położyła dłonie na jego ramionach i 

zaczęła je delikatnie masować. - Jesteś spięty - zauważyła.

Uderzał palcami w klawisze, nie panując nad swoją grą.

- Freddie, wciąż się na mnie pchasz - powtórzył z naciskiem.

- Wiem.

Jej   włosy   musnęły   jego   policzek,   a   zapach   tych   piekielnych   perfum, 

których   używała,   podziałał   mu   na   zmysły   jak   nigdy   przedtem.   Chciał   ją 

ofuknąć,  odwrócił głowę - i to był pierwszy  błąd - by zatopić wzrok w jej 

przepastnych szarych oczach.

- Denerwuję cię, Nicholas? - zapytała, siadając na ławeczce obok niego.

-   Doprowadzasz   mnie   do   szaleństwa   -   powiedział   zgodnie   z   prawdą, 

zanim się zreflektował, że nie powinien tego mówić.

- To dobrze. - Pochyliła się i pocałowała go namiętnie w same usta. Nie 

zdążył się uchylić. - Ty mnie doprowadzasz do szaleństwa od lat. Najwyższy 

czas, żeby role się odwróciły.

Zaczynało   mu   brakować   tchu.   Pomyślał,   że   tak   właśnie   czuje   się 

człowiek, gdy idzie na dno. Dusi się, grzęźnie i toczy przegraną bitwę z losem.

- To nie gra, Freddie, a ty nie znasz zasad - ostrzegł, uznając, że najlepszą 

formą obrony jest atak.

Podniosła ręce, oparła je na jego ramionach, potem zbliżyła się do niego 

powoli, tak że jej usta niemal dotknęły jego ust.

- Chyba mógłbyś mnie ich nauczyć - szepnęła.

Starał się panować nad sobą, kontrolować ruchy i słowa, zdając sobie 

sprawę, że rozmowa zbacza na niebezpieczne tory.

- Gdybyś wiedziała, czego chciałbym cię nauczyć, uciekłabyś i popędziła 

prosto do domu, do tatusia, nie zatrzymując się po drodze.

Potraktowała   te   słowa   jak   wyzwanie.   Podniosła   dumnie   głowę   i 

popatrzyła mu prosto w oczy.

- A więc przekonaj się - powiedziała.

background image

Byłoby szaleństwem, wiedział o tym, byłoby szaleństwem chwycić ją w 

ramiona i wpić się ustami w jej usta. Zrobił to jednak. Wmawiał sobie, że chce 

ją tylko przestraszyć, skłonić, by się zerwała na nogi i rzuciła do drzwi, dla 

własnego dobra.

Ale to było kłamstwo.

Kiedy ich ciała się zetknęły, kiedy poczuł, jak Freddie wtula się w niego, 

przyciska do jego ciała, ociera o nie, wiedział już, że wszelkie hamulce nie 

zdadzą się na nic.

- Do diabła - syknął. - Co my robimy! - Podniósł ją z ławeczki, chwycił w 

ramiona ruchem, o jakim marzy każda kobieta. - Tym razem nie odejdziesz - 

szepnął.

Zabrakło jej tchu, dyszała ciężko, ale popatrzyła na niego spokojnie.

- Nie mam zamiaru nigdzie iść, Nick. A ty nie masz zamiaru mnie do tego 

nakłaniać.

- A więc niech Bóg ma cię w opiece. Nas oboje - westchnął.

Jego usta znów znalazły się na jej wargach, dzikie i nieokiełznane, gdy 

porwał ją na ręce i zaniósł do sypialni.

Łóżko   było   nie   posłane,   prześcieradła   splątane,   widomy   znak 

niespokojnej   nocy.   Promienie   popołudniowego   słońca   zaglądały   do   pokoju, 

bezlitośnie ujawniając panujący w nim nieład. W innych okolicznościach być 

może zwracałby uwagę na otoczenie, na romantyczną oprawę, której kobieta 

może pragnąć. Ale teraz po prostu upadł razem z nią na łóżko i od razu uległ 

miotającej nim namiętności.

Jego dłonie już rozpinały jej bluzkę, a wargi pokrywały pocałunkami jej 

twarz.   Nie   protestowała,   nie   miała   nic   przeciwko   tempu,   jakie   narzucił. 

Traktowała to jako coś normalnego i odpowiadała tym samym. Po tak długim 

czekaniu pośpiech wydawał się jak najbardziej na miejscu. Być może gdzieś w 

głębi   jej   duszy   zakiełkowało   ziarnko   paniki,   strachu,   który   połączony   był   z 

ciekawością.

background image

Czy to będzie bolało? Czy poczuje się upokorzona?

Ale kiedy jego gorące usta znów spotkały się z jej ustami, ziarnko paniki 

uschło z gorąca, zanim miało szansę wzejść. Nigdy nie wyobrażała sobie, że tak 

to   może   być.   Że   jej   pożądanie   może   być   tak   silne   i   przytłaczające,   tak 

podniecające. Wszystkie jej fantazje, długo skrywane marzenia i ciche nadzieje 

bladły wobec tak oszałamiającej rzeczywistości.

Nick nie mógł się nią nacieszyć. Wydawało się, że czekał całe życie na tę 

jedną   chwilę.   Ona   była   ucztą   złożoną   z   zapachów,   smaków,   słodyczy   i 

przypraw,   a   on   wygłodniałym   mężczyzną.   Miała   skórę   w   kolorze   kości 

słoniowej i ogień w lędźwiach, który uwodził, podniecał i kusił. Każdy jej ruch, 

każdy gest, płynny jak taniec, który połączył ich minionej nocy, wzmagał jego 

podniecenie do granic wręcz niewyobrażalnych.

Instynktownie   wyczuł,   że   jest   dziewicą.   Wiedział,   że   jest   drobna, 

delikatna.   Czuł   pod   palcami   wrażliwą   skórę   i   subtelne   kształty   dziewczyny. 

Podświadomie zwolnił tempo. I zaczął się nią rozkoszować. Miała w sobie jakąś 

wyjątkową słodycz. W zarysie ust, w zaokrągleniu ramion. Delikatnie przesuwał 

wargi w dół jej szyi, wzniecając w niej kolejne etapy rozkoszy. Był ostrożny, a 

równocześnie   niezwykle   zręczny.   Nie   spieszył   się.   Czuł   drżenie   jej   ciała, 

widział jej twarz i rozumiał, że nie ma już żadnego powodu do pośpiechu.

Freddie nie była w stanie utrzymać otwartych oczu. Powieki za bardzo jej 

ciążyły. Poza tym czuła się tak dziwnie lekko jak nigdy przedtem. Jak delikatna 

figurka ze szkła. A on trzymał ją w swych cudownych rękach tak ostrożnie, 

jakby się bał, że może się stłuc. A później jego usta powędrowały niżej, do jej 

piersi. Ogarniało ją coraz większe podniecenie.

Dotknąć go, pomyślała nieśmiało. W końcu go dotknąć. Poczuć to twarde 

ciało, te mięśnie pokryte opaloną skórą. Mrucząc pod nosem słowa zachwytu, 

wodziła dłońmi po jego ciele, ciesząc się z każdego nowego odkrycia.

Te delikatne, niewprawne pieszczoty sprawiły, że krew uderzyła mu do 

głowy. Kiedy jego usta znowu wróciły do jej ust, zażądał trochę więcej i trochę 

background image

dłużej.

Wydawała   mu   się   śpiącą   królewną,   kiedy   tak   leżała   z   zamkniętymi 

oczami, lekko zarumienioną skórą i włosami jak promienie słońca rozrzuconymi 

na poduszce. Nie spała jednak. Miała wargi nabrzmiałe od jego nieustępliwych 

ataków, a oddech przyspieszony. Skupiony na niej, kierował ją delikatnie w 

kierunku   następnego   poziomu   rozkosznych   doznań.   Była   gorąca,   wilgotna   i 

porywająca.

Otworzyła szeroko oczy, zaskoczona tym nowym wyrazem intymności. I 

jakąś wewnętrzną presją, która rozpierała ją, przytłaczała, ogarniała całe ciało. 

Nawet gdy potrząsnęła przecząco głową, poddawała się jego pieszczocie. Pieścił 

ją tak długo, aż osiągnęła szczyt. Krzyknęła głośno, zaskoczona nie znanymi 

sobie doznaniami. Wbiła paznokcie w jego plecy. Pożądała go teraz całą sobą, 

czekała na tę jedną chwilę, która niebawem miała nastąpić.

Wydawało jej się, że słyszy jego cichy jęk, przeciągłe westchnienie, że 

czuje drżenie jego ciała. Poddała mu się całkowicie, przywierając do niego całą 

sobą.

Wiedział, że sprawi jej ból, choć bardzo tego nie chciał. Starał się być 

delikatny i ostrożny. Ale ona otworzyła się dla niego w sposób tak naturalny, 

jakby czekała na tę chwilę przez całe swoje życie.

Będzie się smażył w piekle za to, co zrobił. Nick przeklinał siebie raz po 

raz, ale nie miał siły, by się ruszyć. Leżał na niej, wciąż jeszcze był w niej, 

próbując dojść do siebie po orgazmie swego życia.

Nie   miał   prawa   jej   posiąść,   a   tym   bardziej   znajdować   w   tym 

przyjemności. Chciał, żeby coś powiedziała, cokolwiek, co wskazałoby mu, jak 

się  zachować   w zaistniałej   sytuacji.  Ale ona  leżała  bez  ruchu,  w  milczeniu, 

obejmując jego plecy.

Przypomniał  sobie o poczuciu odpowiedzialności.  Nadszedł  czas,  żeby 

wypić to piwo, którego nawarzył.

Najdelikatniej   jak   to   było   możliwe,   uniósł   się   i   przetoczył   na   bok. 

background image

Westchnęła cicho i wtuliła się w niego.

Na pewno będę się smażyć w piekle, pomyślał, za to, że znów jej pragnę.

- Nie ma takiej rzeczy, którą mógłbym zrobić, żeby naprawić to, co się 

stało - powiedział.

- Nie ma  - zgodziła się, kładąc dłoń na zadawnionej bliźnie nad jego 

sercem.

Wpatrywał się w plamę na suficie.

- Napijesz się czegoś? - spytał. - Może brandy?

- Brandy? - zdziwiła się, potrząsając energicznie głową. - Nie byłam w 

wypadku ani pod lawiną. Po co mi brandy?

-   Żeby   złagodzić   szok   -   powiedział.   -   A   zatem   wody   -   dodał 

niezadowolony z siebie. - Cokolwiek.

Wreszcie rozjaśniło jej się w głowie. Na tyle, by mogła zobaczyć żal i 

samopotępienie w jego oczach.

- Chyba mi nie powiesz, że żałujesz tego, co się stało. - Popatrzyła na 

niego uważnie.

-   Jest   mi   cholernie   przykro,   niezależnie   od   tego,   co   myślę.   Nie 

powinienem był cię tknąć. Nie powinienem był dopuścić, żeby sprawy zaszły 

tak daleko. Wiedziałem, że to twój pierwszy raz.

- Skąd? - Nagle zachwiała się jej duma i pewność siebie.

- Pozwól powiedzieć tylko, że to było oczywiste.

-   Ach   tak.   -   Może   po   tak   zdumiewającej   przyjemności   przyjdzie 

upokorzenie. - Czy byłam... nieodpowiednia?

-  Nie...  Co?   -  Zdziwiło  go to  określenie   i  znowu  zaklął  w duchu.  Ta 

kobieta przyprawiła go niemal  o utratę przytomności, a teraz pyta, czy była 

nieodpowiednia. - Nie, nie byłaś. Byłaś zdumiewająca.

- Byłam jaka? - Podniosła brwi. - Zdumiewająca?

- To nie ma nic do rzeczy.

- Ależ tak. I to dużo. - Zrozumiała, co dzieje się teraz w jego głowie i 

background image

sercu, uniosła się na łokciu i popatrzyła z góry na jego twarz. Było jej przykro, 

że   czuje   się   winny.   -   Zawsze   wiedziałam,   że   pierwszy   raz   będzie   z   tobą, 

Nicholas. Zawsze chciałam, żebyś ty był pierwszy.

Zastanawiał się, czemu nie wstydzi się swego wzruszenia.

- Wykorzystałem to.

-   Skądże!   -   Roześmiała   się   rozkosznie.   -   Może   chcesz   się   łudzić,   że 

uwiodłeś dziewicę, Nick, ale to ja ciebie uwiodłam, i ciężko na to pracowałam.

- Staram się przejąć odpowiedzialność za to, co się wydarzyło - tłumaczył 

cierpliwie. - A ty mi to cały czas utrudniasz.

- Dzięki tobie jestem szczęśliwa - szepnęła i zbliżyła usta do jego twarzy. 

-   Mam   nadzieję,   że   się   wzajemnie   uszczęśliwimy.   Dlaczego   miałoby   cię   to 

smucić?

Sam nie wiedział, dlaczego się do niej uśmiechnął.

- Sprawiałaś wrażenie, że jesteś bliska płaczu, przerażona i zaszokowana.

- Och - wydęła wargi. - Może następnym razem będzie całkiem inaczej. 

Jeśli zrobimy to całkiem inaczej...

Po pewnym czasie zostawił ją i zszedł do baru na swoją zmianę. Po raz 

pierwszy   od   lat   przyłapał   się   na   tym,   że   raz   po   raz   rzuca   okiem   na   zegar. 

Mieszał drinki i podawał zakąski niemal automatycznie, z wprawą, jakiej nabrał 

przez lata pracy. Goście jednak działali mu na nerwy i z utęsknieniem czekał, aż 

ostatni z nich opuści lokal.

Zamknął drzwi na klucz, gdy tylko bar opustoszał. Pospiesznie wytarł blat 

i stoliki, ustawił krzesła i pobiegł z powrotem na górę.

Freddie spała z głową wtuloną w poduszkę, z rękami wyciągniętymi na tę 

połowę   łóżka,   którą   za   chwilę   miał   zająć.   Uśmiechnął   się   na   ten   widok. 

Rozkoszował się jej obrazem, słuchał jej spokojnego, równego oddechu, cichego 

szelestu prześcieradła, gdy poruszała się przez sen.

A później przyszedł mu do głowy pewien pomysł, który kazał mu się 

uśmiechnąć i rozpiąć koszulę.

background image

Rzucił ubranie na podłogę i usiadł na brzegu łóżka. Odsunął prześcieradło 

i połaskotał ją w stopę.

Freddie   podkuliła   nogę   i   zadrżała.   Usłyszała   własne   westchnienie, 

myślała, że to sen. Nagle przebudziła się i usiadła, gdy Nick skubnął zębami jej 

ucho.

- Nick? - Zdezorientowana, z bijącym mocno sercem, odgarnęła włosy z 

oczu i zamrugała powiekami.

- Co ty tu robisz? - zdziwiła się.

- Budżecie.

Jej oczy, które powoli przyzwyczajały się do ciemności, błyszczały teraz 

jak oczy kota, Albo wilka. Zorientowawszy się, że siedzi naga i nie ma się czym 

przykryć,   skrzyżowała   ręce   na   piersiach.   Wydało   mu   się   to   nadzwyczaj 

podniecające.

- Za późno - mruknął. - Już widziałem cię nagą. Zażenowana opuściła 

ramiona.

- Miałem taką zachciankę, żeby pieścić twoje palce, a potem wędrować 

coraz wyżej i wyżej. Zaspokajam swoje zachcianki.

- Ach tak. - Same te słowa sprawiły, że oblała się falą gorąca. - Chodź do 

łóżka.

- Może.

- Chcę... - Wyprężyła się i opadła na poduszki, gdy jego język zaczął 

pieścić jej kostkę.

- Pomyślałem sobie, że skoro mnie uwiodłaś...

- stopniował pieszczoty, przesuwając usta coraz wyżej - to teraz kolej na 

mnie.

Kto by pomyślał, że wgłębienie pod kolanem może być tak cudownie 

wrażliwe?

- Cóż - zająknęła się. - Masz rację.

Następnego ranka weszła do swego mieszkania, śpiewając. Nie dość, że 

background image

była zakochana, to Nick LeBeck był jej kochankiem. A ona jego kochanką.

Zakręciła trzy szybkie piruety w salonie, ukryła twarz w fiołkach, które jej 

podarował, po czym znowu zawirowała radośnie. Nagle wszystko w jej życiu 

stało się absolutnie doskonałe.

Byłaby   skłonna   natychmiast   opuścić   swe   piękne   nowe   mieszkanie   i 

przeprowadzić się do tej klitki, w której mieszkał. Tak jak stała. Mogła sobie 

jednak wyobrazić minę Nicka, gdyby powiedziała mu o tym pomyśle.

Przeżyłby szok. I nieźle by się przestraszył, to pewne.

Nie ma powodu do pośpiechu, napomniała siebie. Jeszcze nie teraz. Na 

razie wskazana jest cierpliwość.

Jeśli jednak on nie uczyni pierwszy następnego kroku, będzie musiała 

przejąć inicjatywę. I wystąpić z propozycją.

Ale na razie była bardziej niż zadowolona. Wszystko, czego pragnęła w 

tym   momencie,   to   wziąć   prysznic   -   ten,   który   wzięła   tego   ranka   razem   z 

Nickiem, nie liczył się - i zmienić ubranie. Za godzinę musi być z powrotem u 

Nicka.

Muszą jeszcze skończyć scenę z dzisiejszego aktu.

Wyszła   właśnie,   ociekając   wodą,   spod   prysznica,   gdy   odezwał   się 

dzwonek domofonu.

- Idę, idę! - zawołała, choć oczywiście przybysz nie mógł jej słyszeć. - 

Szybko wciągnęła szlafrok i podniosła słuchawkę. - Tak?

- Fred, otwórz - poznała głos Nicka. Zadrżała.

- Nick, przestań za mną chodzić.

-   Chodzić?   Otwórz   w   końcu.   Nie   biegłbym   tutaj   całą   drogę,   gdybyś 

odebrała telefon.

-   Brałam   prysznic.   -   Nacisnęła   guzik,   odsunęła   zasuwę   w   drzwiach   i 

wróciła do łazienki. Zdążyła tylko owinąć głowę ręcznikiem i wklepać krem, 

gdy Nick wszedł do mieszkania.

- Nigdy nie zostawiaj otwartych drzwi, tak jak teraz - ostrzegł.

background image

Wciąż to samo, pomyślała.

- Przecież wiedziałam, że to ty - broniła się.

-   Nigdy   -   powtórzył   i   popatrzył   na   nią   zdziwiony.   -   Czy   nie   brałaś 

prysznica godzinę temu? - spytał.

Przechyliła głowę i poprawiła ręcznik.

-   Tak,   ale   byłam   zajęta   zupełnie   czymś   innym   niż   mycie.   A   ty   co, 

pilnujesz zużycia wody?

Rozkojarzony zaczął machinalnie gładzić wyłóg jej szlafroka.

- Jak nazywacie to, co masz na sobie? - spytał. Spojrzała w dół na krótki 

jedwabny szlafroczek.

- Szlafrok. A twoim zdaniem co to jest?

- Zaproszenie, ale nie mamy czasu. Pakuj się. Zdziwiła się.

- Wyjeżdżam? - spytała.

-   My   wyjeżdżamy.   Maddy   O'Hurley   dzwoniła   pięć   minut   po   twoim 

wyjściu. Zaprasza nas na parę dni do swego domu w Hamptons. W Hamptons!

Freddie ściągnęła z głowy spadający ręcznik.

- Teraz?

- Teraz. Ma tam letni dom i jest z nią rodzina.

-  Zaczął   bawić   się   kosmykiem   jej   włosów.   -  Pomyślała,   że   będzie   to 

okazja, żeby razem popracować i trochę odetchnąć wiejskim powietrzem.

- To brzmi jak ukartowany plan.

- A więc się pospiesz, dobrze? - Nick zaczynał się już niecierpliwić. - 

Muszę wracać do siebie i też się spakować, wynająć samochód i zorganizować 

zastępstwo w barze.

- Dobrze, już dobrze, idź. Jak będziesz gotowy, to i ja będę.

- Trzymam cię za słowo. - Zajrzał do sypialni i stanął jak wryty. - Wielkie 

nieba! A to co takiego?

- Łóżko - odpowiedziała, gładząc rzeźbione wezgłowie. - Moje łóżko. 

Wspaniałe, prawda?

background image

- Śpiąca królewna albo księżniczka na grochu, sam nie wiem - rzekł ze 

śmiechem.

- Coś pośredniego. - Zmarszczyła czoło. - Większe niż twoje, co?

- Trzy razy takie. - Dotknął jedwabnego prześcieradła. Nagle zaświtała 

mu pewna myśl. Powoli odwrócił się i popatrzył na nią zamglonym wzrokiem.

- No jak, Fred, szybko się spakujesz?

- Wystarczająco szybko - obiecała, opadając wraz z nim na jedwabną 

pościel.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Nie pojmowała, dlaczego nie może prowadzić. Jazda szybkim wygodnym 

kabrioletem,   który   wynajął   Nick,   sprawiała   jej   przyjemność.   Upajała   się 

wiatrem rozwiewającym włosy, muzyką płynącą z radia. Ale mimo wszystko 

wolałaby siedzieć za kierownicą.

- Dlaczego nie dasz mi prowadzić? - spytała lekko obrażonym tonem.

- Bo wiem, jak jeździsz. Wleczesz się.

- Nie wlokę, tylko przestrzegam przepisów.

- Wleczesz. - Jakby dla podkreślenia swoich słów, nacisnął mocniej pedał 

gazu.   Nie   ma   to   jak   szybka   jazda   i   Ray   Charles   ze   stereo.   -   Gdybyś   ty 

prowadziła, do końca tygodnia nie dojechalibyśmy na miejsce.

- Udało ci się już zapłacić jeden mandat - przypomniała mu uszczypliwym 

tonem.

Policja zatrzymała go na dwudziestym kilometrze.

-   Gliny   z   drogówki   nie   mają   za   grosz   fantazji.   -   Nick   był   wyraźnie 

zdegustowany.   On   ma,   czego   natychmiast   dowiódł,   biorąc   z   piskiem   opon 

kolejny zakręt. - No dobrze, pilocie, powiedz, kiedy powinniśmy skręcić. Chyba 

niebawem.

Freddie rzuciła okiem na kartkę z opisem trasy.

- Już minęliśmy zjazd. Jakiś kilometr temu - mruknęła.

-   Nie   ma   sprawy.   -   Zawrócił   jednym   szybkim   ruchem.   Freddie   nie 

wiedziała, czy się śmiać, czy krzyczeć ze strachu.

- Ludzie mogą spać spokojnie, wiedząc, że mieszkasz na Manhattanie i 

nie   masz   samochodu   -   zażartowała.   -   W   lewo   -   dodała.   -   I   zwolnij.   Chcę 

dojechać cała.

Zwolnił   trochę,   by   popatrzeć   na   okazałe   domy,   które   mijali.   Duże 

trawniki,   dużo   szkła,   dużo   pieniędzy,   stwierdził   w   duchu.   Wyobrażał   sobie 

przestronne   pokoje   pełne   antyków,   z   podłogami   wyłożonymi   perskimi 

background image

dywanami. Albo błyszczące posadzki z drewna i nowoczesne meble. Baseny z 

dnem   z   błękitnych   kafli   i   rozstawione   wokół   leżaki   i   łóżka   do   opalania. 

Wszystko to oczywiście otoczone żywopłotami i ocienione starymi rozłożystymi 

drzewami.

Kiedyś nawet nie przypuszczał, że znajdzie się w takim otoczeniu. A teraz 

został tutaj zaproszony.

-   To   ten.   -   Freddie   wyciągnęła   rękę.   -   Z   cedrem   i   drzewami 

czereśniowymi przed wejściem. Och, czy nie jest tu pięknie? - zachwyciła się.

Drzewa   już   przekwitały,   pokrywając   ziemię   delikatnymi   różowymi 

płatkami.   Widok   był   niezapomniany.   Nick   nie   znał   się   na   roślinach,   ale 

wydawało mu się, że w powietrzu unosi się zapach lilii.

Kiedy   skręcił   na   pochyły   podjazd,   jego   oczom   ukazały   się   wspaniałe 

krzewy obsypane lawendowym kwieciem.

- Niezłe   jak  na  weekendowy   azyl  -  mruknął,  studiując   konstrukcję  ze 

szkła i drewna. - Musi tu być ze dwadzieścia pokoi.

- Prawdopodobnie. Zastanawiam się... - Freddie przerwała, gdy zza .domu 

wybiegła pędem czereda dzieciaków. Mimo różnego wzrostu i wagi wydawały 

się tworzyć jedną zwartą masę.

- Widzę, że Maddy miała rację, mówiąc, że będzie tutaj cała rodzina - 

zauważył Nick.

-   Na   to   wygląda   -   przyznała   Freddie.   -   Wydaje   mi   się,   że   najstarszy 

chłopak Maddy próbuje właśnie zamordować jedno z dzieci Trace'a - dodała, 

przyglądając   się   turlającym   się   w   trawie   chłopcom   splecionym   morderczym 

uściskiem.

Uśmiechnęła się do piegowatej dziewczynki o rudych kręconych włosach 

i bliżej nieokreślonej plamie na policzku, która nagle wyrosła obok samochodu.

- Mamo! - zawołała dziewczynka. - Mamo, przyjechali goście.

Dziewczynka z krzykiem radości podbiegła do Freddie.

- Cześć, jestem Julia. Pamiętasz mnie?

background image

- Oczywiście. - Freddie pocałowała w policzek najmłodszą córkę Maddy. 

-   Nick,   to   Julia   Valentine.   W   tej   chwili   nie   podejmuję   się   przedstawić   ci 

pozostałych dzieci - dodała, spoglądając na kłębiące się na ziemi ciała.

- Cześć, Julio. - Podobna do matki, pomyślał Nick. O ile Maddy O'Hurley 

rzeczywiście wygląda tak jak na scenie i na plakatach. - Tu się chyba toczy 

jakaś wojna.

- Cześć. - Julia posłała mu promienny uśmiech.

- Lubimy się bić. Jesteśmy Irlandczykami.

- A, to wszystko tłumaczy - roześmiał się Nick, rozglądając się wokół.

-   Jest   nas   dużo   -   mówiła   dziewczynka   -   bo   prawie   wszyscy   mają 

bliźniaczki. Trace ma dwie pary bliźniaków. A ciocia Chantel ma trojaczki. - 

Zmarszczyła piegowaty nosek. - Sami chłopcy. Chodźcie. Zaprowadzę was do 

środka.

Julia, choć miała zaledwie siedem lat, zerkała na Nicka kokieteryjnie.

- Chcę być aktorką na Broadwayu - oznajmiła.

- Tak jak mama. Będziesz mógł dla mnie pisać muzykę.

- Dzięki.

Kiedy Julia otworzyła drzwi, przywitał ich mały jasnowłosy chłopiec z 

nienaturalnie błyszczącymi oczami, trzymający w ręce rechoczącą żabę.

-   Odłóż   Chauncy'ego,   Aaron   -   poleciła   Julia   protekcjonalnym   tonem 

starszej siostry. - Nikt się go nie boi.

-   Będzie   się   bać,   jak   mu   wyrosną   zęby   -   powiedział   ponuro   Aaron   i 

popędził do ogrodu.

- To mój młodszy brat - poinformowała Julia. - Jest nie do wytrzymania.

Zanim zdążyli ustosunkować się do tych słów, na schodach pojawiła się 

rudowłosa piękność. Miała na sobie krótkie, nierówno obcięte szorty i obszerną, 

wypłowiała koszulkę głoszącą, że kocha Nowy Jork. Była boso.

Maddy O'Hurley, ulubienica Broadwayu, miała efektowne wejście.

- Aaron, ty mały diable, gdzie jesteś? - zawołała. - Nie mówiłam, że masz 

background image

trzymać tego gada w terrarium?

Zatrzymała   się   na   widok   gości.   W   wyciągniętej   ręce   trzymała   małą 

srebrzystą jaszczurkę.

- Och. - Dmuchnęła na włosy opadające jej na oczy. - To by było tyle na 

powitanie. - Podała jaszczurkę Julii, by przywitać się z Freddie i towarzyszącym 

jej Nickiem. - Julio, bądź tak dobra i zanieś tego gada tam, gdzie jego miejsce. - 

Pozbywszy się jaszczurki, chwyciła Freddie w ramiona. - Tak się cieszę, że cię 

widzę. Jak to dobrze, że przyjechałaś.

- Ja też się cieszę - odrzekła Freddie.

- A ty jesteś Nick, prawda? - Maddy wyciągnęła do niego rękę. - Miło mi 

cię wreszcie poznać. Od dawna podziwiam twoją muzykę.

Nick wiedział, że się w nią wpatruje jak urzeczony, ale niewiele sobie z 

tego robił. Wyglądała dokładnie tak jak na scenie i na plakatach. Porcelanowa 

cera, wyrazista, pełna ekspresji twarz. I minio że była matką czwórki dzieci, 

zachowała zgrabną, pełną wdzięku figurę tancerki.

- Pamiętam, kiedy pierwszy raz poszedłem na Broadway - powiedział. - 

Dziesięć, może jedenaście lat temu. Grałaś główną rolę. Nigdy przedtem i nigdy 

potem nie widziałem nikogo takiego jak ty.

- Nieźle.

Maddy uznała, że uścisk dłoni to za mało i pocałowała go w policzek.

- Chyba cię polubię. Chodźmy się przejść. Zobaczymy, kto jest w pobliżu. 

Później zaniesiemy wasze rzeczy do pokoju.

Dom był duży i jasny. Miał szerokie przeszklone drzwi, duże łukowate 

okna, świetliki w sufitach. Gdzieniegdzie natykali się na skrzynię z zabawkami, 

rękawicę baseballową, rzucone w kąt trampki. Te oznaki zamieszkania czyniły 

elegancką, wysmakowaną architekturę bardziej swojską i ludzką.

W dużym słonecznym salonie pełnym egzotycznych roślin i paproci w 

różnych   odcieniach   zieleni   zastali   legendę   Hollywood.   Chantel   O'Hurley 

siedziała na kanapie z podkurczonymi nogami, oczy miała przymknięte. Obok 

background image

niej stał mężczyzna, którego atletyczna sylwetka i postawa od razu skojarzyły 

się Nickowi z gliniarzami, z którymi niegdyś miał często do czynienia.

- Brent dobrze sobie radzi - powiedział Quinn Doran, obserwując dzieci 

przez okno. - Może nie jest duży jak na swój wiek, kochanie, ale jest bardzo 

dzielny.

- Potwory - westchnęła Chantel, ale było w jej tonie matczyne pobłażanie. 

- Dlaczego, skoro już imałam mieć trojaki, to nie mogły to być miłe grzeczne 

dziewczynki?

-  Zanudzilibyśmy   się   z   nimi   na   śmierć.   A   nawiasem   mówiąc,   kto   im 

pokazał, jak się używa procy?

Chantel uśmiechnęła się do siebie. Oczywiście, że ona. To jej chłopcy, 

pomyślała. Po latach oczekiwania i nadziei urodziła od razu trzech.

Leniwie wyciągnęła rękę, ruchem kobiety, która wie, że zawsze ktoś ją 

ujmie.

- Chodź do mnie, Quinn, zanim nas tu znajdą.

-  Za   późno   -  oznajmiła   Maddy.   -  Mamy   gości.   Nick,   to   moja   siostra 

Chantel, udająca Kleopatrę, a to jej mąż Quinn Doran.

- Freddie. - Chantel uniosła się nieco, by pocałować Freddie w policzek, 

ale jej spojrzenie powędrowało w stronę Nicka. - Masz świetny gust, kochanie - 

stwierdziła z uznaniem.

- Też tak myślę.

Nick wpatrywał się w nią jak urzeczony. Blond Wenus przyglądała mu się 

uważnie   swymi   przepastnymi   błękitnymi   oczami,   w   końcu   uśmiechnęła   się. 

Poczuł, jak każdy nerw jego ciała napręża się niczym struna.

- Piszesz muzykę dla Maddy do nowego musicalu - powiedziała. - Z tego, 

co mi mówiono, ma dość talentu, żeby jej głos brzmiał profesjonalnie.

Maddy prychnęła pogardliwie.

-   Jest   zazdrosna,   bo   ja   dwa   razy   dostałam   Tony'ego,   a   ona   tylko   raz 

głupiego   Oscara.   -   Maddy   odwróciła   się   do   Freddie   i   Nicka.   -   Chodźcie, 

background image

zobaczymy, kogo jeszcze uda nam się znaleźć.

- Chwileczkę - mruknęła Freddie, gdy przechodzili z Nickiem przez próg. 

Dotknęła lekko kącika jego ust.

- Co takiego? - spytał Nick.

- Och, nic. Po prostu ślina.

- Dziwne. - Jeszcze raz obejrzał się przez ramię na postać rozłożoną na 

kanapie. - W naturze wygląda jeszcze lepiej niż na ekranie.

- Opanuj się, Nicholas. Nie chciałabym, żeby Quinn zabił cię we śnie. 

Wieść   głosi,   że   wiedziałby,   jak   to   zrobić,   szybko   i   cicho.   -   Zanim   zdążył 

odpowiedzieć, krzyknęła głośno: - Trace!

Nick zobaczył, jak rzuca się w muskularne ramiona opalonego mężczyzny 

o posturze boksera.

- Freddie! - Trace ucałował ją z dubeltówki. - Jak się czuje moja mała 

dziewczynka?

-   Świetnie.   -   Uwieszona   szyi   Trace'a,   wskazała   głową   na   swego 

towarzysza. - To Nick LeBeck - przedstawiła go - a to Trace O'Hurley.

- Miło mi cię poznać.

Mimo   przyjaznego   tonu   popatrzył   na   Nicka   w   sposób,   który   znów 

przypomniał   mu   gliniarzy.  Dziwne,  zastanawiał  się   Nick,  przecież  facet  jest 

muzykiem. Uwielbiał jego utwory. Ale te oczy gliniarza...

- Reszta jest w kuchni - powiedział Trace. - Abby gotuje.

- Dzięki Bogu - ucieszyła się Maddy. - To jedyna osoba, do której można 

mieć zaufanie. Jesteś głodny? - zwróciła się do Nicka.

- Cóż, ja... - zająknął się.

-  Na   pewno   jesteś.   -   Wzięła   go   pod   rękę   i  poprowadziła   korytarzem, 

zanim zdążył dokończyć rozpoczętą myśl. - Ja po podróży zawsze jestem głodna 

jak wilk.

Szli   długim   krętym   korytarzem.   Nick   zwrócił   uwagę,   że   Trace   nadal 

trzyma Freddie w ramionach. Nie postawił jej z powrotem na podłodze, lecz 

background image

uniósł ją jak rycerz swą wybrankę.

Z końca korytarza dobiegła ich wrzawa i szum głosów. Maddy otworzyła 

drzwi.

Kuchnia była ogromna, ale tak zatłoczona, że sprawiała wrażenie małej. 

Tylko jasnowłosa kobieta mieszająca coś w garnku na kuchence wyróżniała się 

spośród reszty.

Chudy mężczyzna z przerzedzonymi włosami wirował wokół, trzymając 

w ramionach kobietę w średnim wieku. Poruszali się niezwykle lekko, zgrabnie 

omijając krzesła, blaty i pozostałe osoby.

- I kiedy zaczęliśmy nasz ostatni numer - mówił Frank, obracając Molly 

trzy razy - porwaliśmy widzów.

Z niezwykłym wdziękiem pchnął żonę w ramiona mężczyzny opartego o 

blat kuchenny.

-   Molly   wie,   że   mam   dwie   lewe   nogi.   -   Dylan   Crosby   zaśmiał   się   i 

przekazał teściową swemu najstarszemu synowi. - Dalej, Ben, zatańcz z babcią, 

zanim ja ją zadepczę.

Zauważywszy Trace'a, Frank uśmiechnął się szeroko.

- Mam twoją żonę, Tracey! Dziewczyna zrobi karierę na deskach, jak 

tylko zrezygnuje z kariery naukowej. - Obrócił Gillian parę razy wkoło. - O, 

kogo widzę, Freddie! - zawołał.

Trace   chwycił   Freddie   w   ramiona   i   rzucił   ją   Frankowi.   Nawet   nie 

wiedziała, kiedy znalazła się w jego objęciach.

- Ejże, chłopcze! - zawołał Frank do Nicka. - Tańczysz?

- W zasadzie...

- Tato, pozwól im odetchnąć. - Abby odwróciła się od kuchni i podeszła 

do Nicka. - Witaj w domu wariatów. Jestem Abby Crosby.

- Najpierw byłaś O'Hurley - przypomniał jej ojciec.

- A więc Abby O'Hurley Crosby - poprawiła się. - I jeśli zdążysz usiąść, 

tata nie będzie mógł zacząć cię uczyć stepowania.

background image

To cała drużyna, stwierdził Nick. Dopóki sam nie znalazł się we własnej 

rozległej rodzinie, nie wyobrażał sobie, że ludzie mogą w ten sposób żyć. Ale 

podobnie jak w przypadku Stanislaskich, ta chaotyczna, hałaśliwa grupa ludzi 

też stanowiła jeden rodzinny klan.

Nick przekonał się już, że w takich rodzinach często jedni mówią przez 

drugich, przekrzykują się i nie słuchają wzajemnie. Sprzeczają się o głupstwa, 

kłócą o sprawy zasadnicze, toczą ze sobą małe wojny, ale są solidarni wobec 

przeciwnika z zewnątrz. Gdy trzeba, stoją za sobą murem. Jeden za wszystkich, 

wszyscy za jednego.

Wiedział, że ich polubi i będzie się tutaj dobrze czuł. Zanim skończył się 

posiłek,   potrafił   już   rozróżnić   niektóre   dzieci,   nawet   bliźniaki   i   trojaczki, 

których tu nie brakowało. Nic dziwnego, uznał, skoro Maddy i jej siostry też 

były trojaczkami.

Gdy posprzątano w kuchni, Freddie i Nick chętnie przystali na propozycję 

Maddy, żeby zająć się muzyką.

Nick szybko przystosował się do nerwowego rytmu życia w tym domu. 

Udało   im   się   nawet   trochę   popracować   w   tej   nie   sprzyjającej   skupieniu 

atmosferze.

- Mamo! - Najstarsza córka Maddy stanęła w progu pokoju muzycznego. - 

Douglas znowu się bije. - Cassandra patrzyła ponuro, skarżąc na brata bliźniaka.

- Jest mężczyzną, kochanie - powiedziała Maddy.

- Musisz być cierpliwa.

Reed rzucił córce karcące spojrzenie.

- Cassie, mamusia pracuje, nie widzisz?

- Widzę - westchnęła Cassie. - Nie przeszkadzać, dopóki nie ma krwi. 

Może zaraz będzie - mruknęła złowieszczo.

-   Zacznijmy   drugą   zwrotkę,   dobrze?   -   zaproponowała   Maddy, 

najwyraźniej rozkojarzona z powodu wizji bratobójstwa. - Nie przerywaj teraz - 

dodała i zaczęła kolejną zwrotkę.

background image

- Pracuj przeponą, Maddy - poinstruował ją Frank - bo nie usłyszą cię w 

ostatnim rzędzie. Ładna melodia - zwrócił się do Nicka i Freddie. - Wiecie, 

myślałem o ruchu. Gdybyśmy...

-   Tato,   naprawdę   najpierw   musimy   się   zająć   partiami   śpiewanymi,   a 

dopiero potem choreografią. Gdzie mama? - spytała Maddy, zanim zdążył jej 

powiedzieć, dlaczego nie ma racji.

- Och, wyszła gdzieś z dzieciakami. Myślałem, żeby może...

- Pewnie poszła po lody. - Maddy wiedziała, że musi uciec się do fortelu, 

jeśli chce, by ojciec nie wtrącał się do ich pracy. - Słyszałam, jak mówili coś na 

ten temat.

- Tak? - zaniepokoił się Frank. - To lepiej ich poszukać. Dzieci nie można 

rozpieszczać. Potem tylko płaci się za dentystę.

- Wybaczcie - rzekła Maddy, gdy ojciec wypadł z pokoju. - Kochana 

rodzinka - westchnęła.

- Nie szkodzi. - Nick wziął akord. - Rozumiem to. A teraz trzecia zwrotka 

-   dodał   i   nagle   zaniemówił,   gdy   do   pokoju   weszła   powłóczystym   krokiem 

Chantel.

- Nie przeszkadzajcie sobie - powiedziała. - Posiedzę w kąciku, cichutko 

jak myszka.

-  Raczej   szczur   -   mruknęła   Maddy.   -   Wyjdź,   Chantel,   bo   rozpraszasz 

mojego kompozytora.

Chantel wzruszyła alabastrowymi ramionami. Wiedziała, że Maddy nie 

mija się z prawdą.

- Cóż, jeśli wam przeszkadzam, to pójdę na basen. Może któreś z dzieci 

zechce sobie ponurkować. - Rzuciła ostatnie powłóczyste spojrzenie na Nicka i 

wypłynęła z pokoju.

- Nie martw się. - Maddy poklepała Nicka po ramieniu. - Ona tak działa 

na mężczyzn. Podwyższa im poziom testosteronu.

- Trzecia zwrotka, Nick. - Freddie szturchnęła go łokciem w żebra.

background image

- Tak, tak, właśnie się zastanawiałem...

Z ogromnym wysiłkiem starał się wkomponować zwrotkę w chór, gdy 

przed oknem pokoju przemknęła Abby. Piszczała i śmiała się na przemian, a 

mąż biegł za nią z dużym pistoletem na wodę w ręku.

- Jak dzieci! - skwitował Reed, potrząsając  głową. - A może  zrobimy 

sobie przerwę? Czy to dobry pomysł, żeby trochę popływać w basenie?

- Wspaniały - przyznała Maddy.

- Idźcie naprzód. - Freddie zbierała nuty. - Ja jeszcze chwilę zostanę.

- Dołącz do nas, kiedy skończysz. - Maddy wzięła Reeda za rękę. - Jeśli 

zdołasz znieść ten widok.

Nick wyciągał szyję, usiłując dojrzeć, co dzieje się nad basenem.

- Myślisz, że będzie w bikini? - spytał. - Maddy? - Freddie uniosła brwi.

Oboje   doskonale   wiedzieli,   kogo   Nick   ma   na   myśli,   ale   widokiem 

rozebranej Maddy też żaden mężczyzna by nie pogardził. Freddie roześmiała 

się, widząc minę Nicka, który wyobraża sobie siostry O'Hurley w bikini.

- Już dobrze, dobrze, nie musisz odpowiadać - rzuciła.

- Myślisz, że Abby też pójdzie się kąpać? - spytał.

-   Myślę,   że   możesz   wpaść   w   tarapaty,   jeśli   będziesz   się   interesował 

mężatkami.   A   teraz,   jeśli   zdołasz   poskromić   swoje   hormony,   to   pozwól,   że 

jeszcze raz przegram całość. Maddy chce nad tym później popracować.

- To jeszcze surowiec.

- Zgoda, ale mimo wszystko jakiś zaczyn.

Ma rację, przyznał w duchu. Można by to wszystko wygładzić, gdyby 

pracowali z Maddy sam na sam.

- Dobrze, myślałem, że jeśli spróbujemy w ten sposób...

Freddie zaniknęła oczy, słuchając pierwszych tonów. Bezwiednie zaczęła 

śpiewać. Jej czysty głos słychać było w ogrodzie.

Maddy podniosła rękę, po czym położyła dłoń na ramieniu Abby.

- Posłuchaj.

background image

-   Piękne   -   przyznała   Abby,   a   jej   oczy   zasnuły   się   mgłą.   -   Smutne   i 

przepojone miłością. Śpiewając, nie jest w stanie tego ukryć. Ona jest w nim 

zakochana.

- Cóż... - Chantel podeszła do obu sióstr. - Każdy musi przez to przejść.

- My już przeszłyśmy. - Maddy popatrzyła w kierunku basenu.

Dylan   chwycił   córkę   Trace'a   i   usiłował   wepchnąć   ją   do   wody.   Trzej 

synowie   Chantel   urządzali   wyścigi,   a   Gillian   i   Cassie   występowały   w   roli 

sędziów.

Douglas jak opętany pryskał wodą na drugą córeczkę Trace'a.

Jego ojciec siedział, trzymając na kolanach bliźniaki Trace' a, i lizał lody.

Ben i Chris, synowie Abby, przystojni młodzi chłopcy, stali z dala od tego 

zgiełku, spierając się, którą kasetę włożyć do przenośnego stereo.

Quinn   i   Trace   siedzieli   w   cieniu,   pociągając   piwo,   a   Molly   chwaliła 

córeczkę Abby, Evę, za jej podwodne akrobacje.

Aaron i najmłodszy syn Abby szukali czegoś w trawie. Julia ciągnęła ich 

za koszule, ale nie zwracali na nią najmniejszej uwagi.

Moja rodzina, pomyślała Maddy i pomachała do Reeda, dając mu w ten 

sposób znać, że ma na wszystko baczenie.

- Dobrze mi - powiedziała, zwracając twarz ku słońcu. - I mam nieodparte 

wrażenie,   że   tych   dwoje   przy   fortepianie   pomoże   mi   zdobyć   następnego 

Tony'ego.

Chantel popatrzyła na siostrę.

- Och, kochanie, to ty masz już jednego? Nie wiedziałam.

Roześmiała się i szybko uciekła do basenu.

Późno w nocy, gdy w domu wreszcie zapanował spokój, Nick przyciągnął 

Freddie do siebie. Oparła głowę na jego ramieniu. Skoro Maddy była na tyle 

domyślna, by umieścić ich w sąsiadujących pokojach, nie miał poczucia winy, 

wślizgując się do łóżka Freddie.

Dobrze mu było, gdy tak leżał obok niej, spokojny, usatysfakcjonowany 

background image

wspólnymi doznaniami. W sposób tak naturalny wtuliła się w niego, że zaczął 

się zastanawiać, jak w ogóle mógł dotychczas zasypiać sam, bez niej.

- Zmęczona? - spytał.

- Hm. Odprężona. To był wspaniały dzień. Cieszę się, że ich wszystkich 

zobaczyłam. Dzieci tak wyrosły.

- Jest ich niezła drużyna.

- O tak. To cudowne, że potrafią tak rozplanować swoje zajęcia, żeby co 

roku spotykać się na tydzień lub dwa w jednym miejscu. Na ogół przyjeżdżają 

tutaj, ale czasem na farmę Dylana i Abby w Wirginii. - Freddie westchnęła 

rozespana i przytuliła się mocniej do Nicka, gdy jego palce zaczęły delikatnie 

gładzić jej plecy. - Raz tam byliśmy. Jest piękna, otoczona wzgórzami, na łące 

pasą się konie. Wokół jest tyle wolnej przestrzeni, że można  wędrować bez 

końca.

- Potrzebują dużo miejsca na tyle dzieci. Abby ma dwie dziewczynki, 

bliźniaczki, tak?

- Nie, one są córkami Trace'a i Gillian. Abby ma czworo dzieci: Bena, 

Chrisa, Evę i Jeda. Rodziły się po kolei, nie ma wieloraczków.

- Aż czworo! - Nick odruchowo się wzdrygnął.

- Przecież lubisz dzieci. - Podniosła się tak, by móc przyjrzeć się jego 

twarzy. W świetle księżyca padającym z okna wyglądała jak twarz jednego z 

bohaterów legendy o królu Arturze i rycerzach Okrągłego Stołu.

- Oczywiście. Ale zawsze się dziwię, że są ludzie, którzy chcą i potrafią 

sprostać tylu trudom.

Upajała się jego widokiem, tą męską, szorstką, jakby wyrzeźbioną twarzą, 

zielonymi jak morze oczami. Znowu zapragnęła się do niego przytulić, gotowa 

odpowiedzieć na każdą pieszczotę.

- Lubię duże rodziny. Przez kilka lat byłam jedynaczką. Nie czułam się 

samotna,   bo   zawsze   miałam   obok   tatę,   ale   wszystko   się   zmieniło,   kiedy   w 

naszym   życiu   pojawiła   się   Natasza.   Dopiero   wtedy   staliśmy   się   prawdziwą 

background image

rodziną Chciałam mieć siostrę - ciągnęła - ale najpierw urodził się Brandon i 

bardzo się ucieszyłam.

Nick też był jedynakiem, ale nie miał przy sobie ojca.

- A ja zawsze chciałem mieć brata - wyznał. - I w końcu miałem Zacka. 

Tylko że on wypłynął w morze, a ja nie.

Freddie ból ścisnął serce na myśl o tym, jak bardzo Nick musiał się czuć 

samotny, będąc chłopcem.

- To na pewno było dla ciebie ciężkie przeżycie...

- Zrobił to, co musiał. Wtedy wyglądało to tak, jakby mnie zostawił. Ale 

jakoś się z tym uporałem.

Poczuła nagły przypływ miłości.

- A więc teraz znowu masz brata i wspaniałą dużą rodzinę. Nigdy już nie 

będziesz   sam,   chyba   że   tego   zechcesz.   To   dlatego   ja   chciałabym   mieć   co 

najmniej troje dzieci.

W   jego   mózgu   zapaliło   się   ostrzegawcze   światełko.   Popatrzył   na   nią, 

później powoli przesunął wzrok na sufit.

- Cóż - mruknął.

Oszczędny w słowach, pomyślała Freddie, ale nic nie powiedziała, nawet 

nie westchnęła. Dużo za wcześnie na myślenie o dzieciach. O ich dzieciach.

Nadeszła chwila, żeby zmienić temat, i Nick skwapliwie to wykorzystał.

- Chantel nie wygląda na matkę - zauważył.

- Ale jest matką. - Freddie uniosła brwi. - I jeśli nie masz nic przeciwko 

przyjacielskiej radzie, nie powinieneś tak wytrzeszczać gał za każdym razem, 

kiedy wchodzi do pokoju.

- Zazdrosna? - Spojrzał na nią chytrze. Zdumiała go i uraziła, wybuchając 

serdecznym   śmiechem.   Wprost   trzęsła   się   ze   śmiechu,   aż   musiała   usiąść   i 

spróbować   jakoś   złapać   oddech.   Widok   jego   nachmurzonej   miny   tylko 

spotęgował ten wybuch niepohamowanej radości.

- Chyba przesadzasz - odezwał się wreszcie.

background image

- Zazdrosna... - powtórzyła i przycisnęła dłoń do brzucha, starając się 

uspokoić. - O tak, Nicholas. Jestem zazdrosna, i to jak. Niewątpliwie Chantel 

rzuci Quinna i zrobi w swoim sercu miejsce dla ciebie. Każdy widzi, że oni 

ledwo ze sobą wytrzymują. To dlatego w powietrzu aż iskrzy, kiedy znajdą się 

w tym samym pokoju.

Ugodziła trochę jego męską ambicję.

- No dobrze - przyznał - ona świata nie widzi poza mężem.  A swoją 

drogą, jak on znosi te wszystkie sceny miłosne, w których oglądają na ekranie?

- Bo wie, że ona nie gra, kiedy jest z nim. Tak myślę. - Przeciągnęła 

palcami po jego włosach. - Oto na czym opiera się małżeństwo. Na zaufaniu i 

szacunku, tak samo jak na uczuciu i namiętności.

W jego mózgu po raz drugi rozbłysło ostrzegawcze światełko.

- Chyba tak - przyznał, uznając, że najwyższy czas znowu zmienić temat. 

- Zack zzielenieje z zazdrości, kiedy wrócę i opowiem mu, że ją poznałem. 

Niektóre jej filmy oglądał tyle razy, że zna na pamięć całe dialogi.

- A więc będziesz pękał z dumy.

- Żebyś wiedziała.

Odprężony i spokojny pochylił się nad nią. Była piękna i miała w sobie 

coś...   magicznego,   gdy   tak   leżała   w   świetle   srebrzystych   promieni   księżyca 

padających   na   łóżko.   Włosy   w   nieładzie,   tak   jak   lubił,   kąciki   ust   lekko 

uniesione, jakby uśmiechała się, myśląc o czymś bardzo przyjemnym.

- Nie jesteś zmęczony? - spytał.

Przesunęła dłoń wzdłuż jego piersi. Myślała o czymś bardzo przyjemnym. 

Myślała o nim.

- Właśnie regeneruję siły.

- To dobrze. - Przetoczyła się na niego. - Za chwilę na pewno będziesz ich 

potrzebował.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

 - Mówisz, że poznałeś Chantel O'Hurley. Tę Chantel O'Hurley?

- Właśnie mówię. - Nick patrzył na Zacka z nie ukrywaną dumą. Nie od 

dziś było wiadomo, że blond bogini jest obiektem marzeń Zacka, przedmiotem 

jego „najskrytszych fantazji”, jak to określiła Rachel.

- Tę samą Chantel O'Hurley, której filmy na wideo kupujesz natychmiast, 

gdy się pojawią w sprzedaży.

-   Nick   wziął   karton   pustych   opakowań   po   piwie,   by   je   wynieść   na 

podwórze.

- Zaczekaj chwilę. - Zack chwycił go za rękaw.

- To znaczy, że ją widziałeś na własne oczy? We własnej osobie?

- I to jakiej osobie! - przyznał Nick. - To jeszcze nie wszystko - dodał. - 

Siedziałem razem z nią przy stole, i to niejeden raz. Jedliśmy razem kolację. 

Oczywiście, jej siostrom też nic nie brakuje. Obie...

- Dobrze, dobrze, o jej siostrach pomówimy później. Jedliście kolację, po 

prostu kolację, tak? - Zack musiał się czegoś napić, bo z wrażenia wyschło mu 

w gardle. - Razem?

- Tak, jadłem z nią kolację. - Oczywiście, że nie jedli tej kolacji sam na 

sam, towarzyszyli im wszyscy domownicy z dziećmi włącznie, ale nie widział 

powodu,   żeby   wspominać   o   takich   detalach.   -   Mówiłem   ci   przecież,   że 

zamierzam spędzić parę dni z Maddy i Reedem.

- Nie spodziewałbym się tego. - Zack był wyraźnie poruszony. - Jeśli 

naprawdę jadłeś z nią kolację, rozmawiałeś z nią, to powiedz, jaka ona jest.

Nick odwrócił się i ściągnął wargi, symulując pocałunek.

- Przestań, bo mnie wykończysz. - Zack, ofiara własnej wyobraźni, nie 

odstępował go na krok. - Chodzi mi o to, jak ona wygląda, jak się porusza, co 

mówi?

- Świetnie wypełnia bikini - zażartował Nick.

background image

- Bikini... - Zack przycisnął dłoń do serca. - Widziałeś ją w bikini?

- Pływaliśmy razem w basenie. - W rzeczywistości on i Freddie grali z jej 

dziećmi w piłkę nad basenem. Ale któż by zwracał uwagę na takie drobiazgi.

- Pływałeś z nią? - Zack oddychał ciężko. - Była... mokra.

- Na ogół człowiek jest mokry, kiedy pływa.

W   trosce   o   swoje   ciśnienie   Zack   postanowił   odsunąć   od   siebie   obraz 

Chantel w kostiumie kąpielowym. Później uruchomi wyobraźnię i będzie się 

nim upajał.

- I rozmawiałeś z nią? O czym?

- Przez cały czas. Ma bardzo bystry umysł. To też dodaje jej uroku. W 

końcu nie jestem zwierzęciem.

-   Zapytać   nie   wolno,   czy   co?   -   Bądź   co   bądź   te   marzenia   to   tylko 

niewinna rozrywka szczęśliwie żonatego mężczyzny, kochającego swoją żonę i 

pożądającego   jej.   -   Naprawdę   ją   poznałeś.   -   Westchnął   i   chwycił   następny 

karton z butelkami.

- Nie tylko poznałem. Całowałem ją.

- Uważaj, bo ci uwierzę.

- Nie, masz rację. Nie całowałem jej.

- No więc jak?

- To ona mnie całowała. - Nick oparł się o skrzynki z piwem i dotknął 

palcem ust. - Tutaj, w tym miejscu.

- Chcesz mi wmówić, że Chantel O'Hurley pocałowała cię w usta?

- A czy ja bym cię okłamywał? Zack zastanowił się przez chwilę.

-   Nie   -   uznał   w   końcu.   -   Nie   zrobiłbyś   tego.   -   I   zanim   Nick   się 

zorientował, chwycił go w objęcia, przyciągnął do siebie i pocałował w same 

usta.

- Do diabła, Zack! - Nick przetarł usta dłonią.

- Odbiło ci, czy co?

- Wyobraziłem sobie, że całuję ją - oznajmił Zack. - Każdemu facetowi 

background image

wolno mieć marzenia.

- A więc trzymaj te marzenia z dala ode mnie.

- Nick jeszcze raz otarł usta. - Człowieku, a gdyby ktoś nas zobaczył?

-   Nikogo   tu   nie   ma,   braciszku.   A   ja   doceniam   to,   że   przyszedłeś   mi 

pomóc, skoro tylko wróciłeś do miasta.

- Nie ma o czym mówić.

- A jak tam Freddie? Zadowolona z wizyty u sławnych i bogatych?

- To dla niej chleb powszedni. - Nick podrapał się w kark. - Wychowała 

się wśród takich ludzi.

- Masz rację. Tutaj to ona jest po prostu naszą Freddie.

Przenieśli wszystkie pojemniki i sięgnęli po mrożoną herbatę, którą Rio 

zostawił w lodówce.

- Gorąco jak na czerwiec - zauważył Zack. - Musisz sobie zainstalować 

klimatyzator w mieszkaniu.

- Tak, mam zamiar.

Zack uznał, że nadeszła chwila, by napomknąć Nickowi o czymś, co od 

pewnego czasu nie dawało mu spokoju.

- Myślałem  -  zaczął   - biorąc  pod  uwagę   twoją  karierę  i  wszystko...  - 

Wszystko to była Freddie, ale czas jeszcze nie dojrzał ku temu, by o tym mówić. 

- Może nie zechcesz tutaj zostać.

- Na górze?

- Tak, no i tutaj. W barze.

Nick zdziwiony odstawił szklankę z herbatą.

- Wyrzucasz mnie?

-   Skąd!   Prawdę   mówiąc,   nie   wiem,   co   bym   bez   ciebie   zrobił.   Ale 

zacząłem   się   martwić,   że   czujesz   się   do   czegoś   zobowiązany.   Chyba   nie 

marzysz o pracy w barze przez całe życie.

- Ty też o tym nie marzyłeś - odparł spokojnie Nick.

- To co innego - odparł Zack, ale przerwał, gdy pochwycił spojrzenie 

background image

Nicka. - W porządku, może i nie marzyłem, ale dokonałem takiego wyboru. I 

muszę przyznać, że kocham to miejsce, jestem tu szczęśliwy. Ale nie chcę, żeby 

któryś z nas zapomniał o tym, że przed tobą jest inna przyszłość.

- Wciąż się o mnie troszczysz?

- Z przyzwyczajenia.

- Cóż, ustalmy to tak. Prędzej czy później będziesz musiał znaleźć innego 

barmana i innego pianistę na pół etatu. Ale na razie praca na wieczornej zmianie 

nie   koliduje   z   komponowaniem.   A   jeśli   sztuka   okaże   się   niewypałem,   będę 

potrzebował jakiegoś zabezpieczenia.

- Nie będzie niewypałem.

- Masz rację, nie będzie. Ale na razie zostawmy wszystko tak jak jest. - 

Rzucił okiem na zegar i zaklął pod nosem. - Już jestem spóźniony - rzucił. - 

Mieliśmy z Freddie zacząć pracę pół godziny temu. No to na razie.

Zack, zostawszy sam, poszedł z powrotem do baru. Nie, to nie jest statek, 

a on nie stoi przy sterze. A Rachel nie jest blond gwiazdą z ekranów filmowych. 

Uśmiechnął się i dokończył herbatę.

A on jest bardzo szczęśliwym człowiekiem.

Nick   uznał,   że   najwyższy   czas   wypróbować   fortepian   Freddie.   Mimo 

zabawy,   ciągłego   ruchu   i   pokusy,   żeby   spędzić   cały   czas   na   rozrywkach   i 

wypoczynku zamiast pracy, udało im się podczas pobytu u O'Hurleyów również 

trochę popracować i posunąć się dobry kawałek naprzód.

Po   powrocie   miał   co   prawda   ochotę   na   dzień   lub   dwa   przerwy,   ale 

Freddie nie mogła się doczekać, kiedy znowu zabiorą się do pracy. Tak więc 

zasiedli   po   południu   przy   fortepianie   w   jej   mieszkaniu,   żeby   ostatecznie 

dopracować partię chóru na zakończenie pierwszego aktu.

- W porządku - uznał Nick. - Dobrze się stało, że nie skończyliśmy tego, 

kiedy był z nami Frank Jemu tylko choreografia w głowie.

- Cóż, podoba mi się, ale myślę...

- Przestań już myśleć. - Wziął ją w ramiona, gdy wstała.

background image

- Zostaw - broniła się. - Nawet nie zaczęliśmy drugiego aktu.

- Odłóżmy to do jutra - zaproponował.

- Dzisiaj - upierała się, usiłując wyswobodzić się z jego ramion! - Nick, 

jest środek dnia.

- To i lepiej.

- Przecież to ty zawsze powtarzałeś, że mamy pilną robotę.

- Tylko wtedy, kiedy próbowałem nie robić tego, co chcę zrobić teraz. - 

Chwycił ją na ręce i rzucił na łóżko z takim rozmachem, że aż podskoczyła.

- Nie wykonaliśmy  planu na dzisiaj - broniła się, gdy zaczął rozpinać 

koszulę. - Nie taki plan miałam na myśli.

- Chcesz, żebym cię uwiódł?

- Nie. - Przechyliła głowę i rzuciła mu powłóczyste spojrzenie. - Cóż, 

może... - dodała po chwili namysłu. - Jeśli uważasz, że potrafisz.

Nick już rozpiął koszulę. Myśl o czekającym go wyzwaniu dodatkowo go 

podnieciła. Freddie odwróciła wzrok, po czym znów go na niego skierowała, 

gdy usiadł na brzegu łóżka.

- Patrzenie na mnie trudno nazwać uwodzeniem - zauważyła.

- Lubię na ciebie patrzeć. Mógłbym to robić bez końca.

- To bardzo miłe, panie Romansowiczu.

- Musisz pamiętać, że nie jesteś do końca w moim typie, jak donoszą 

wiarygodne źródła. - Chwycił ją w pasie i przytrzymał mocno, gdy udając złość, 

chciała uciec z łóżka.

- Nie interesuje mnie to - stwierdziła lodowatym tonem. - Puść mnie.

- Ależ interesuje, i to bardzo. Widzę, jak bije ci puls na szyi. - Zbliżył do 

tego miejsca usta. - Wali jak młotem.

- To ze złości - odparowała.

-   O   nie.   Kiedy   jesteś   naprawdę   zła,   robi   ci   się   tutaj   taka   kreska.   - 

Przeciągnął koniuszkiem palców między jej brwiami i uśmiechnął się na widok 

powstającej zmarszczki. - O, właśnie tak. - Pocałował ją w czoło. Zmarszczka 

background image

od razu zniknęła.

- Nie chcę, żebyś... - Słowa uwięzły jej w gardle, gdy poczuła na ustach 

jego wargi.

- Co?

- Żebyś... mmm. - Oczy zasnuły jej się mgłą.

- Właśnie tak myślałem.

Czy   którykolwiek   mężczyzna   mógłby   się   oprzeć   jej   rozmarzonemu 

spojrzeniu,   rozkosznemu   mruczeniu   podczas   długiego   niespiesznego 

pocałunku? I tak właśnie pragnął się z nią kochać. Niespiesznie, długo, żeby 

jego ciało mogło odczuć najsubtelniejsze zmiany w jej ciele. Dotknięcie, i już 

się ku niemu uniosła. Pomrukiwanie, i westchnęła z radości.

Wydawało się, że nie ma takiej rzeczy, którą mógłby zrobić lub o którą 

poprosić,   żeby   na   nią   ochoczo   nie   przystała.   Chciał   ją   widzieć   całą,   w 

promieniach   południowego   słońca   wpadającego   przez   okna,   przy   dźwiękach 

ruchu ulicznego i hałasów dobiegających z dołu. Powoli i cierpliwie rozpinał 

guziki jej bluzki, jeden po drugim, nie spiesząc się.

Pod   spodem   miała   obcisłą   bawełnianą   koszulkę   wykończoną   koronką. 

Wsunął pod nią dłoń, usłyszał przyspieszony oddech.

Zawsze tak jest, przemknęło jej przez głowę. Cudownie, naturalnie, czule. 

Niezależnie od tego, czy kochają się namiętnie czy spokojnie, niespiesznie czy 

gorączkowo, zawsze jest tak samo prosto i naturalnie.

Perfekcyjnie.

Wzbierało  w  niej  pożądanie,   rozkwitało  niczym kwiat   róży,  płatek  po 

płatku. To takie łatwe otworzyć się dla niego, zespolić się z nim tak, by ich usta 

utopiły się w sobie, a ciała tworzyły jedno ciało.

Musnął ją powiew wiatru od okna, tak leniwy jak jego dłonie. Jej skóra 

stawała się na przemian raz ciepła, raz chłodna, ciepła i chłodna. Dźwięki ulicy i 

promienie   słońca   zdawały   jej   się   snem,   wytworem   fantazji   i   wyobraźni. 

Stopniowo zatracała poczucie rzeczywistości.

background image

Wygięła   się   w   łuk,   by   ułatwić   mu   ściągnięcie   koszulki,   opuszczenie 

spodni. W rewanżu zsunęła mu z ramion koszulę i przeciągnęła dłońmi wzdłuż 

opalonych muskularnych ramion.

Nie była pewna, w którym momencie tempo zaczęło się zwiększać, a fala 

gorąca   wzbierać.   Czuła   się   tak,   jakby   w   jej   żyły   sączył   się   narkotyk, 

wprowadzając   ją   w   stan   cudownego   oszołomienia.   Przywarła   do   niego, 

ocierając się gorączkowo o jego ciało.

- Teraz, Nick, teraz - szepnęła i położyła się na nim.

Rozkosz, jaka go ogarnęła, była niespodziewana i gwałtowna. Zachłanna, 

przemożna, groźna, do granic bólu i wytrzymałości. Zadrżał. Nikt nigdy nie dał 

mu tego co ona.

Z żadną kobietą nie doświadczył podobnych doznań.

- Teraz - szepnęła. - Teraz...

Uniosła się jeszcze raz i opadła na niego. Chwycił ją za biodra i znowu 

uniósł   w   górę.   Zapomniał,   gdzie   jest,   zapomniał   o   czasie,   zapomniał   o 

rzeczywistości.   Była   tylko   ona   i   wszechogarniająca,   obezwładniająca   moc 

pożądania.

Leżeli obok siebie wyczerpani i szczęśliwi. Myślał o ich związku. Nigdy 

nie stworzył dla niej romantycznego nastroju. Nie było kolacji przy świecach i 

winie, długich spacerów i cichych zakątków.

Zasługiwała na to. Zasługiwała na więcej, niż jej dawał. Ale przecież, 

usprawiedliwiał sam siebie, od początku próbował ją przekonać, że zasługuje na 

więcej, niż on jej może zaoferować. Nie słuchała go, a więc jedyne co mógł 

zrobić, to dać jej tyle, ile mógł.

Pragnąłby móc dać jej wszystko.

Skąd   ta   myśl?   -   zastanawiał   się.   Kłębiły   się   w   nim   różne   uczucia, 

rozgrzewając   go   jak   płomień,   rozbrzmiewała   w   nim   jak   muzyka.   Kiedy 

pożądanie zmieniło się w tęsknotę, a tęsknota w miłość? Nie wiedział.

Ostrożnie, ostrożnie, ostrzegał się. Będzie zgubą dla nich obojga, jeśli 

background image

pozwoli, by to, co kłębi się w jego duszy, wymknęło się spod kontroli. Lepiej 

powstrzymać ciąg myśli i udawać, że nigdy nie myślał o niczym więcej jak o 

spędzeniu z nią romantycznego wieczoru przy świecach.

- Masz  niezłe ciuchy w tej szafie  - zauważył. Zdziwiło ją, że zwrócił 

uwagę na jej garderobę.

- Nawet w Wirginii Zachodniej staramy się od czasu do czasu kupić i 

nosić coś oryginalniejszego niż dżinsy i golfy.

- Czemu się denerwujesz, podoba mi się zachodnia Wirginia.

To   tam   się   wychowywała,   w   dużym   domu   z   antykami   i   gospodynią 

zaangażowaną na stałe. On zaś wychowywał się w barze i na ulicy pod opieką 

ojczyma, który trochę za często zaglądał do kieliszka. Pamiętaj o tym, LeBeck, 

zanim przyjdą ci do głowy szalone pomysły.

-   Pomyślałem   sobie,   że   mogłabyś   włożyć   coś   z   tych   ciuchów   i 

wyszlibyśmy.

- Wyszli? - Usiadła, mrużąc oczy. - Dokąd?

-   Dokąd   zechcesz.   -   Wolałby,   żeby   nie   patrzyła   na   niego   tak,   jakby 

właśnie  dał jej obuchem w głowę. Przecież przedtem już razem wychodzili, 

jeżeli można to tak określić. - Mam trochę znajomości - dodał.

- Mogę kupić bilety na jakieś przedstawienie. Nie moje - dodał szybko, 

zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć. - Nie chcę, żeby kawałki, które piszę, 

konkurowały ze sobą w mojej głowie.

Przesunęła się trochę, zachwycona pomysłem randki.

- Trochę za późno, żeby kupić bilety na dzisiaj - zauważyła.

- Nie, jeśli się wie, do kogo zadzwonić. - Przesunął palcem wzdłuż jej 

ramienia. Westchnęła. Zastanawiała się, czy Nick uzmysławia sobie, że wciąż 

jej dotyka, czy też robi to bezwiednie. - Potem moglibyśmy pójść gdzieś na 

kolację. Może do tej francuskiej restauracji, którą tak lubisz.

To   nie   zwyczajna   randka,   pomyślała   oszołomiona.   To   randka 

nadzwyczajna.

background image

- Byłoby miło - rzekła, nie bardzo wiedząc, jak zareagować, ale on już był 

na nogach i chwycił swoje ubranie.

- A więc zbieraj się - powiedział. - Ja tylko wykonam parę telefonów i 

spotkamy się u mnie. Za godzinę.

Nachylił się, pocałował ją szybko w policzek i już go nie było. Freddie 

przez dłuższą chwilę pozostawała w bezruchu, oniemiała ze zdziwienia.

Może on i nie jest Lancelotem, pomyślała, potrząsając głową, ale w zbroi 

czy bez, potrafi być rycerzem.

Całą   godzinę   zajęły   jej   przygotowania   do   wyjścia.   Miała   nadzieję,   że 

Nickowi będzie się podobała jedwabna suknia bez ramion w ciemnofioletowym 

kolorze. Ale kiedy omal nie złamała obcasa na jakiejś nierówności chodnika, 

żałowała, że nie umówili się u niej.

Przemknęła obok Rio, pomachawszy mu ręką, i wykonała szybki piruet, 

gdy zagwizdał z zachwytu na jej widok. Zapukała do drzwi na górze i od razu 

weszła do środka.

- Tym razem ty jesteś spóźniony - zawołała.

- Pomagałem Zackowi wyładować towar.

- Ach tak. - Skubnęła dolną wargę. - Nawet nie pomyślałam, że możesz 

mieć zmianę.

- Nie, dziś mam wolny wieczór.

Wyszedł   z   sypialni,   wciągając   po   drodze   marynarkę.   Obrzucił   ją 

wzrokiem i skinął głową z aprobatą.

- Bardzo ładna.

- Tylko tyle? - Przekrzywiła kokieteryjnie głowę.

- Nie. - Chwycił ją w ramiona, uniósł na palce i całował tak długo, aż 

zabrakło jej tchu.

- W porządku - wykrztusiła wreszcie, z trudem łapiąc oddech. - Teraz 

lepiej.

Nick, nagle zdenerwowany, wypuścił ją z objęć.

background image

- Mamy jeszcze dość czasu na drinka, zanim zacznie się przedstawienie. 

Może będę twoim osobistym barmanem?

- Czemu nie? Białe wino według wyboru barmana.

- Myślę, że mam coś, co ci będzie odpowiadało.

- Wyjął butelkę cristalu ze schowka Zacka.

-   O!   -   Freddie   aż   jęknęła.   -   Ten   wieczór   na   pewno   będzie   wart 

zapamiętania.

- A widzisz. - Doszedł do wniosku, że lubi ją zaskakiwać, sprawiać jej 

niespodzianki.   Wyjął   korek   z   zawodową   wprawą   i   rozlał   wino   do   dwóch 

kieliszków, które kiedyś przyniósł z baru. - Za więzy rodzinne - powiedział, 

wznosząc toast.

- O co ci właściwie chodzi? - uśmiechnęła się.

- Nie bardzo mogę się zorientować, do czego zmierzasz.

I znowu poczuł znany ucisk w żołądku i koło serca. Wezbrała w nim 

tęsknota połączona z pożądaniem.

- Sam dobrze nie wiem - przyznał.

Ale ten fakt nie denerwował go, choć powinien być zdenerwowany. Był 

szczęśliwy. Wprost niewiarygodnie, totalnie szczęśliwy. Za każdym razem, gdy 

na nią popatrzył, czuł się szczęśliwszy. Mógłby tak na nią patrzeć do końca 

życia.

Oddychał z trudem.

- Nic ci nie jest? - Freddie dała wyraz swej troski, klepiąc go po plecach.

- Nie, wszystko w porządku. Czuję się świetnie. Teraz z kolei ona poczuła 

lekkie zdenerwowanie.

Odstąpiła o krok do tyłu.

- Dlaczego tak na mnie patrzysz? - spytała z niepokojem.

- Jak?

- Jakbyś mnie nigdy przedtem nie widział.

- Nie wiem - skłamał.

background image

Doskonale   wiedział   dlaczego:   bo   nigdy   przedtem   nie   patrzył   na   nią 

oczami   zakochanego   mężczyzny.   Stała   się   rzecz   w   najwyższej   mierze 

zdumiewająca: zakochał się po uszy w kobiecie, która była jego najbliższym 

przyjacielem.

- Siądźmy. - Czuł, że musi usiąść.

- Dobrze. - Ostrożnie przysiadła na kanapie. - Nick, ty się źle czujesz. 

Może lepiej zrezygnujmy z teatru.

- Nie, nic mi nie jest. Czy nie powiedziałem, że czuję się Świetnie?

- Ale nie wyglądasz dobrze. Jesteś blady.

Tak przypuszczał. Nigdy przedtem nie był w nikim zakochany. Podrywał 

dziewczyny,   uwodził,   bawił   się   nimi,   ale   teraz   wyglądało   na   to,   że   to   on 

przepadł z kretesem.

Przez Freddie. Ona była tego przyczyną.

Zaczął  się już  przyzwyczajać do tego, że  może  się  z nią kochać. Ale 

zakochać się to całkiem co innego. Nie mógł teraz myśleć o niczym innym. To 

uczucie, tak dla niego nowe i nieznane, zawładnęło nim w sposób przemożny.

-   Wiesz,   Fred...   sprawy   między   nami   bardzo   szybko   posuwają   się 

naprzód.

Uniosła brwi ze zdziwieniem.

- Uważasz, że dziesięć lat to szybko?

- Wiesz dobrze, o czym mówię. - Machnął ręką.

- Myślałem, że potrafię rozgraniczyć sprawy zawodowe i prywatne.

Przeszedł ją zimny dreszcz. Przeraziła się.

-   Próbujesz   się   mnie   łagodnie   pozbyć,   Nick?   -   spytała,   starając   się 

zachować spokój.

- Skąd - oburzył się. Sama myśl o jej utracie była niewyobrażalna. - Nie - 

powtórzył i chwycił jej dłoń tak mocno, aż jęknęła. - Chcę cię, Fred, właśnie 

zaczynam sobie uświadamiać, jak bardzo.

Serce na chwilę jej zamarło.

background image

- Masz mnie, Nick - szepnęła. - Zawsze będziesz mnie miał.

- Wszystko się zmieniło. - Nie bardzo wiedział, jak to wyrazić, żeby jego 

słowa usatysfakcjonowały ich oboje, ale musiał jakoś dać jej do zrozumienia, co 

czuje.   -   Nie   dlatego,   że   poszliśmy   razem   do   łóżka.   Nie   dlatego,   że   to,   co 

przeżywam z tobą, jest inne, silniejsze od tego, co dotąd przeżywałem.

-   Nick.   -   Przepełniona   miłością   przycisnęła   ich   splecione   dłonie   do 

twarzy. - Nigdy przedtem tak do mnie nie mówiłeś. Nie przypuszczałam, że to 

nastąpi.

On   też   nie.   Teraz   bał   się,   że   nie   potrafi   dostatecznie   szybko   dobrać 

odpowiednich słów.

- Nie chcę niczego przyspieszać, Fred, nie chcę nalegać, ale myślę, że 

powinnaś wiedzieć...

Odgłos   ciężkich   kroków   na   schodach   sprawił,   że   Nick   zaklął   głośno. 

Żadne   z   nich   się   nie   poruszyło,   gdy   w   progu   stanął   Rio.   Miał   poważną   i 

zaniepokojoną minę.

- Nick, lepiej zejdź szybko na dół - powiedział.

Nick poczuł, jak strach ściska mu gardło.

- Zack?

- Nie, nie Zack. - Rio popatrzył na Freddie błagalnym wzrokiem. - Ale 

lepiej zejdź.

- Zaczekaj - rzucił Nick do Freddie, ale Rio zaoponował.

- Niech też zejdzie. Może pomóc. - Kiedy Nick mijał go, położył mu dłoń 

na ramieniu. - Chodzi o Marlę.

Nick   zatrzymał   się,   odwrócił   do   Freddie.   Nie   było   sposobu,   żeby   nie 

wciągnąć jej w tę sprawę.

- Bardzo z nią źle? - spytał.

Kucharz tylko potrząsnął głową i poczekał, aż Nick z Freddie wyjdą. Imię 

Marla nic Freddie nie mówiło. Myślała, że może to któraś z dawnych kochanek 

Nicka wtargnęła do baru powodowana zazdrością albo, co gorsza, pijana.

background image

Ale widok, jaki ukazał się jej oczom, gdy weszli do kuchni, zaprzeczył 

takim domysłom. Kobieta była ciemna, szczupła i kiedyś musiała być ładna, 

zanim   zmartwienia   i   ciężka   praca   wyżłobiły   głębokie   bruzdy   w   jej   twarzy. 

Trudno było jednak powiedzieć coś więcej, gdyż była poraniona i posiniaczona.

Siedziała w milczeniu, za nią stał chłopiec z zapadłymi oczami, kurczowo 

się  trzymając  oparcia jej krzesła,  a  u jej stóp siedziała  mała  dziewczynka z 

palcem w buzi. Kobieta trzymała na kolanach może trzymiesięczne, popłakujące 

niemowlę.

Nick chciał na nią krzyknąć, chciał potrząsnąć tą kobietą, tą dziewczyną, 

którą   kiedyś   znał   i   niemal   pokochał,   by   przestała   patrzeć   tym   pustym, 

przeraźliwie beznadziejnym spojrzeniem zbitego psa. Nie zrobił tego jednak. 

Podszedł do niej i delikatnie ujął ją za brodę. Uniosła ku niemu wzrok. Z jej 

oczu spłynęła pierwsza łza.

- Przepraszam, Nick. Wybacz mi. Nie wiedziałam, dokąd pójść.

-   Nigdy   nie   przepraszaj,   kiedy   tu   przychodzisz.   Nie   musisz   za   nic 

przepraszać.   Cześć,   Carlo.   -   Uśmiechnął   się   lekko   do   chłopca   i   delikatnie 

przesunął dłoń po jego ramieniu.

Carlo zesztywniał i jeszcze bardziej zamknął się w sobie. Wiedział, że 

dużym dłoniom nigdy nie można ufać.

- A kimże jest ta duża dziewczynka? To Jenny? Ależ ty urosłaś. - Nick 

podniósł   ją   i   przytulił.   Nie   wyjmując   palca   z   buzi,   położyła   głowę   na   jego 

ramieniu. - Rio, usmaż dzieciakom parę hamburgerów, dobrze? - zwrócił się do 

kucharza.

- Już to robię.

- Jenny, chcesz usiąść na blacie i popatrzeć, jak Rio gotuje?

Dziewczynka skinęła głową. Nick posadził ją na kontuarze. Carlo stanął 

obok.

-   Nie   chcę   ci   sprawiać   kłopotu,   Nick   -   zaczęła   Marla,   poruszając   się 

miarowo, by ukołysać niemowlę.

background image

- Chcesz kawy? - Nie czekając na odpowiedź, wziął dzbanek. - Marlo, 

dziecko jest głodne.

- Wiem. - Z ogromnym wysiłkiem pochyliła się i sięgnęła po papierową 

torbę, która leżała na podłodze obok krzesła. - Nie mam pokarmu, ale dostałam 

parę odżywek.

-  Przygotuj   je.   -   Freddie   z   nieśmiałym   uśmiechem   wyciągnęła   ręce.   - 

Potrzymam małą, dobrze?

- Oczywiście. To dobre dziecko. Tylko że... - Marla zaczęła cicho płakać.

-   Wszystko   będzie   dobrze   -   uspokajała   ją   Freddie,   biorąc   na   ręce 

dziewczynkę. - Teraz wszystko będzie dobrze.

- Jestem   taka  zmęczona   - powiedziała   Marla.  -  To  dlatego,  że   jestem 

zmęczona.

- Nie. - Nick postawił przed nią kawę. - Nie udawaj. Znowu cię pobił, 

tak?

- Nick. - Freddie popatrzyła wymownie w kierunku dzieci.

- Myślisz, że one nie wiedzą, co się dzieje? - zapytał, ściszając jednak 

głos. - Wróć do rzeczywistości. - Usiadł obok Marli i włożył jej w dłonie kubek 

z kawą. - Czy tym razem zawiadomisz wreszcie policję?

- Nie mogę, Nick. - Skuliła się, słysząc gniewny pomruk z jego strony. - 

Nie wiem. co by wtedy zrobił. On jest szalony, Nick. Wiesz, w jaki szał wpada 

Reece, kiedy się upije.

- Wiem. - Potarł dłonią pierś. Miał blizny, które nie pozwalały mu o tym 

zapomnieć. - Mówiłaś, że go zostawisz.

- Zostawiłam go. Przysięgam,  że zostawiłam.  Tobie bym nie kłamała, 

Nick. Byłam w tym mieszkaniu, które mi załatwiłeś przed urodzeniem dziecka. 

Nie przyjęłabym go z powrotem, nie po tym, co się stało ostatnim razem.

Ostatnim razem, jak pamiętał Nick, Reece zrzucił ją ze schodów. Była w 

szóstym miesiącu ciąży.

- A więc skąd ta przecięta warga, podbite oko? Popatrzyła ze znużeniem 

background image

na kubek i podniosła go mechanicznie do ust. Rio postawił przed nią talerz.

- Wezmę dzieci do baru, żeby zjadły - powiedział.

- Dzięki. - Otarła łzy. - Bądźcie grzeczni, dobrze? Nie róbcie kłopotu panu 

Rio. - Uśmiechnęła się nieśmiało, gdy Freddie usiadła, by nakarmić niemowlę. - 

Ma na imię Dorothy - powiedziała. - Jak w „Czarodzieju z krainy Oz”. Dzieci je 

wybrały.

- Jest śliczna.

- I dobra. Prawie nie płacze i śpi przez całą noc.

- Marla - przerwał jej Nick, lekko już zniecierpliwiony.

Kobieta głęboko zaczerpnęła powietrza.

- Zadzwonił do mnie, że chce zobaczyć dzieci - wyjaśniła.

- Ma w nosie dzieci.

- Wiem. - Wargi Marli drżały, ale starała się opanować. - Ale miał taki 

smutny głos, więc pozwoliłam mu raz przyjść. Przyniósł im lody, no to miałam 

nadzieję, że może tym razem...

Przerwała, wiedząc, że ta nadzieja była więcej niż płonna. Była zabójcza.

- Nie chciałam pozwolić mu wrócić, ani nic takiego. Wyglądało, że mogę 

czasem pozwolić mu zobaczyć dzieci. Jeśli będę pewna, że nie jest pijany i nie 

będzie się ciskał. Ale dziś wieczór, jak przyszedł, to byłam z małą w łazience. 

Jenny   go   wpuściła.   Było   już   za   późno,   Nick.   Zobaczyłam,   że   jest   pijany,   i 

kazałam mu się wynosić. Ale było już za późno.

- W porządku. Uspokój się. - Wstał, żeby wziąć lód, i przyłożył go do jej 

opuchniętych warg.

Ale ona nie była w stanie się uspokoić. Teraz, kiedy już zaczęła, musiała 

wyrzucić z siebie wszystko, wylać cały swój ból. Niczym truciznę, do której 

wypicia ją zmuszono.

- Zaczął rzucać różnymi przedmiotami i wrzeszczeć. Zamknęłam dzieci w 

łazience, żeby nie mógł im nic zrobić. To go tylko jeszcze bardziej rozjuszyło. 

Rzucił   się   na   mnie.   Nie   wiem,   jak   udało   mi   się   uciec,   ale   dostałam   się   do 

background image

łazienki   i   zamknęłam   się   tam   razem   z   dziećmi.   Wyszliśmy   po   schodach 

przeciwpożarowych. I przybiegliśmy tutaj.

- Nick, weź małą - powiedziała Freddie i wstała, podając mu niemowlę. - 

Zaczekaj,   obmyję   cię   -   zwróciła   się   do   Marli   i   przyłożyła   do   rany   kobiety 

zmoczoną ściereczkę.

Przecierała   zadrapania,   oczyszczała   zranienia,   przez   cały   czas 

przemawiając   do   niej   łagodnie.   Mówiła   o   dzieciach   Marli,   o   jej   nowo 

narodzonej córeczce. Kiedy Marla zaczęła odpowiadać, usiadła i wzięła ją za 

rękę.

- Są takie miejsca,  gdzie mogłabyś pójść - tłumaczyła. - Byłabyś tam 

bezpieczna, ty i dzieci.

- Musi zawiadomić policję - upierał się Nick. Mimo poirytowania tulił do 

siebie śpiącą dziewczynkę.

- Zgadzam się z nim. - Freddie wzięła kawałek lodu i podała Marli. - Ale 

rozumiem,   że   się   boisz.   Tylko   pamiętaj,   że   oni   znajdą   ci   schronisko   dla 

samotnych matek.

-   Nick   mówił,   że   powinnam   już   dawno   zgłosić   się   na   policję,   ale 

myślałam, że sama sobie poradzę.

- Każdy czasem potrzebuje pomocy.

Marla przymknęła oczy i próbowała wykrzesać z siebie choćby odrobinę 

odwagi.

- Nie   mogę   pozwolić,  żeby  krzywdził  moje  dzieci.  Jeżeli  powiesz,  że 

mam pójść na policję, to pójdę - zwróciła się do Nicka.

To   było   więcej,   niż   się   spodziewał.   Wiedział,   że   decyzję   Marli 

zawdzięcza w dużej mierze Freddie.

- Fred, na dole przy telefonie jest numer. Zapisany pod „Karen”. Zadzwoń 

tam, poproś ją do telefonu i wyjaśnij, o co chodzi.

- Dobrze. - Gdy wychodziła, znowu usłyszała płacz Marli.

Już   prawie   wszystko   uzgodniła,   gdy   wszedł   Nick.   Przez   chwilę   ją 

background image

obserwował, szczupłą zgrabną kobietę w eleganckiej sukni.

- Muszę cię jeszcze wykorzystać, Fred - powiedział. - Przykro mi, że ten 

wieczór nam się nie udał, ale to jeszcze nie koniec.

- W porządku, ale nie bardzo wiem, o co ci chodzi. Och, Nick, jak mi żal 

tej kobiety.

-   Chciałbym,   żebyś   ją   zawiozła   do   schroniska   dla   samotnych   matek. 

Mężczyzna nie powinien jej tam towarzyszyć. Trudno się dziwić. A ja byłbym 

spokojniejszy, wiedząc, że pomożesz jej się tam jakoś urządzić.

- Oczywiście, pojadę z przyjemnością. Wrócę...

- Nie, jedź potem do domu - rzekł rozkazującym tonem. - Jak wszystko 

załatwisz, jedź do domu. Ja mam jeszcze coś do zrobienia.

- Ale Nick...

- Nie   mam   czasu   na  dyskusje   - uciął   i wyszedł,  zatrzaskując  za   sobą 

drzwi.

Miał   coś   do   załatwienia.   Przypuszczał,   że   niewiele   czasu   zajmie   mu 

odnalezienie   swego   dawnego   szefa   gangu.   Reece   wciąż   obracał   się   w   tych 

samych rewirach co przed laty, kiedy byli nastolatkami. Przemierzał te same 

ulice i te same podejrzane spelunki, gdzie za parę dolarów każdy mógł kupić 

narkotyk, alkohol czy kobietę.

Znalazł   Reece'a   pochylonego   nad   szklanką   whisky   kilka   przecznic   od 

swego baru. W pomieszczeniu  panował półmrok. Powietrze było przesycone 

dymem i wonią tłuszczu, podłoga zasypana niedopałkami i łupinami orzeszków. 

Wódka była tu tania i dostępna w każdej ilości.

- Reece - zwrócił się do samotnego mężczyzny, który przycupnął przy 

końcu baru ze wzrokiem utkwionym w szklance.

Przytył  w ciągu  tych  lat, ale  nie były  to mięśnie  wyrobione  w czasie 

ćwiczeń, lecz obrzęk opilczy.

Mężczyzna powoli obrócił się na stołku i szyderczo spojrzał na Nicka.

- Kogóż to ja widzę - odezwał się. - O ile mnie wzrok nie myli, to sam 

background image

LeBeck,   we   własnej   osobie.   Gus,   podaj   mojemu   przyjacielowi   drinka   jak 

dżentelmenowi,   a   mnie   dolej.   Zapisz   na   jego   rachunek.   -   Ta   myśl   tak   go 

rozbawiła, że omal nie stoczył się ze stołka.

- Oszczędź sobie - zwrócił się Nick do barmana.

- Cóż to, nie napijesz się ze starym przyjacielem, LeBeck? Nie zasługuję 

na to, co?

- Nie piję z ludźmi, którzy do mnie strzelają.

- Ejże, nie mierzyłem w ciebie. - Reece postawił na kontuarze szklankę i 

pchnął ją w kierunku barmana, sygnalizując, by mu ją napełnił. - I odsiedziałem 

swoje, zapomniałeś? Pięć lat, trzy miesiące, dziesięć dni. - Wyjął pogniecioną 

paczkę papierosów i wyciągnął jednego zębami. - Wciąż wkurzony o Marlę? 

Ona zawsze na mnie leciała, stary. Do diabła, obrabiałem ją, a ty myślałeś, że 

jest tylko twoja.

- Mądrzy ludzie powiadają, że co było, a nie jest... Ale ty nigdy nie byłeś 

za mądry. A co do Marli, to musimy pogadać. Tu i teraz.

- To moja kobieta i mój biznes. Taka jest prawda.

- Może była. - Nick pochylił się nad Reece'em. Oczy pałały mu gniewem. 

- Nie waż się do niej zbliżyć - ostrzegł. - Nigdy więcej. Jeśli to zrobisz, zabiję 

cię - rzekł spokojnie, lecz na tyle dobitnie, że barman sięgnął po ukryty pod 

blatem pistolet.

Reece tylko parsknął. Pamiętał Nicka sprzed lat. Nigdy nie rzucał słów na 

wiatr.

- Ta suka znowu poleciała do ciebie?

-   Sądzisz,   że   nic   takiego   się   nie   stało,   co?   Rozerwana   warga,   parę 

zadrapań, to mało? Tym razem nie musiała jechać do szpitala.

- Mężczyzna ma prawo pokazać babie, kto tu rządzi. - Reece wypił duży 

łyk whisky. - Sama się o to prosiła. Wiedziała, że nie chcę tego bachora, Do 

diabła, ten pierwszy nawet nie jest mój, ale go wziąłem, co nie? Wziąłem ją i 

tego bękarta. No to nie gadaj mi, że nie mogę nauczyć mojej starej rozumu.

background image

- Nie zamierzam ci nic mówić. Zamierzam ci pokazać. - Nick wstał z 

krzesła, - Podnieś się, Reece.

Oczy Reece'a pociemniały na myśl o bójce i krwi.

- Chcesz się bić, bracie? - spytał.

- Wstawaj - powtórzył Nick. Widząc, że barman umyka poza zasięg jego 

wzroku, Nick sięgnął po portfel. Wyjął parę banknotów i rzucił je na blat. - To 

powinno pokryć straty.

Barman chwycił pieniądze, przeliczył je i skinął głową.

- Nie ma problemu - powiedział.

- Prosisz się, żeby ci dołożyć, LeBeck. - Reece zsunął się ze stołka. - No 

to dalej, do roboty.

Gdy pokazała się  pierwsza  krew, kelnerka wymknęła  się na zewnątrz. 

Kilku gości okrążyło ich, spodziewając się niezłej zabawy.

Może Reece i był pijany, ale alkohol dodał mu tylko chęci walki. Jego 

potężna pięść trafiła Nicka w skroń, druga w żołądek. Nickowi pociemniało w 

oczach. Skulił się na moment, ale gdy się z powrotem wyprostował, uderzył 

Reece'a   prosto   w   szczękę.   Bił   go   teraz   metodycznie,   wymierzając   cios   za 

ciosem.  Z nosa  Reece'a  trysnęła krew. Oparł się  ciężko o stół, omal  go nie 

przewracając.

Targany furią, rzucił się na Nicka jak wściekły byk, uderzając raz głową, 

raz pięścią. Nick starał się uchylać przed ciosami. Zapędzony w kąt, nie miał 

jednak   dużej   możliwości   manewru.   Gdy   Reece   pchnął   go   całym   sobą   Nick 

upadł i niemal natychmiast poczuł ręce Reece'a  zaciskające się na gardle. Z 

trudem   łapał   powietrze.   Zdesperowany,   doprowadzony   do   ostateczności, 

walczył jak lew, starając się wyswobodzić z uścisku przeciwnika.

W   końcu   udało   mu   się   go   obezwładnić.   Pochylił   się   nad   nim   i   w 

zapamiętaniu dalej okładał go pięściami. Twarz Reece'a pokryła się krwią Nick, 

zaślepiony   nienawiścią,   stracił   nad   sobą   kontrolę.   Atakował,   mimo   że 

przeciwnik już nie bronił się, nie poruszał.

background image

- Dość. - Barman i dwóch gości odciągnęło go od leżącego na podłodze 

Reece'a. - Nie chcę, żeby ktokolwiek został w moim barze pobity na śmierć. 

Zrobiłeś, po co przyszedłeś, a teraz się wynoś.

Nick wstał i wierzchem dłoni otarł z twarzy krew.

- Powiedz mu, że jak jeszcze raz podniesie rękę na kobietę, to dokończę 

to, co zacząłem.

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Freddie odwiozła Marlę z dziećmi do schroniska dla samotnych matek. W 

drodze powrotnej zastanawiała się nad wydarzeniami dnia. Bóg jej świadkiem, 

że była wykończona fizycznie i psychicznie jak jeszcze  nigdy w życiu. Nie 

widziała całego schroniska, weszła zaledwie do holu, ale od razu zorientowała 

się, że to miejsce  nie było bezduszną  instytucją socjalną, w której człowiek 

czułby się zagubiony i samotny. Nick dokonał właściwego wyboru.

Na ścianach wisiały rysunki dzieci, niewielki pokój dzienny, do którego 

zajrzała   z   holu,   był   urządzony   skromnie,   ale   wygodnie.   Kobieta,   która   ich 

przyjęła, wyglądała co prawda na zmęczoną, ale miała miły, kojący głos. Ostatni 

widok,   jaki   Freddie   zapamiętała,   to   Marla   prowadzona   przez   nią   na   górę. 

Kobieta, pochylona, mówiła coś do niej półgłosem.

Zastanawiała   się,   czy   wracać   do   domu.   Mimo   że   Nick   na   to   nalegał, 

skierowała się jednak do baru, by na niego zaczekać.

- Spodziewałem się, że wrócisz - powiedział Rio na jej widok. - Marla i 

dzieci są bezpieczne? - upewnił się.

- Tak. - Usiadła przy  stole i odetchnęła z ulgą. Wydaje mi  się, że to 

odpowiednie miejsce. Będzie się tam dobrze czuła. Myślę, że ona nawet sobie 

nie uświadamiała, gdzie się znalazła. Po prostu poszła za mną tam, gdzie ją 

zaprowadziłam.

- Zrobiłaś wszystko, co mogłaś. - Rio postawił przed nią talerz. - A teraz 

coś zjedz. Musisz być głodna jak wilk.

- Pewnie, że zjem. - Freddie wzięła widelec i nabrała kawałek kurczaka z 

ryżem. - Kim jest ta kobieta, Rio?

-   Kiedyś   była   dobrą   znajomą   Nicka,   ale   kiedy   przeniósł   się   tutaj   z 

Zackiem i Rachel, przestali się widywać. Kiedy zaszła w ciążę pierwszy raz, jej 

rodzina wyrzuciła ją z domu.

- Straszne - oburzyła się Freddie. - Jak ludzie mogą być tak bez serca? A 

background image

co z ojcem chłopca?

- Myślę, że ani ona, ani Carlo w ogóle go nie obchodzili. - Rio wzruszył 

ramionami. - W każdym razie to nie jest chłopak Nicka.

- Nie musisz mi tego mówić, Rio. Nick nigdy by ich nie zostawił bez 

opieki. - Odłożyła widelec i potarła ręką twarz. - Czy ten mężczyzna, który jej to 

zrobił, który ją pobił, to ojciec Carla?

- Nie. Dopiero cztery lata temu się z nim związała. Kiedy chłopiec się 

urodził, siedział za kratkami.

- Prawdziwy książę z bajki.

- O, Reece to wspaniały sukinsyn, nie ma co mówić. - Zamiast kawy, 

której się spodziewała, Rio postawił przed nią filiżankę ziołowej herbaty. - Mam 

wrażenie, że to imię nic ci nie mówi?

-   Skąd.   A   powinno?   -   Freddie   zesztywniała.   Wypiła   łyk   herbaty.   - 

Rumiankowa. - Uśmiechnęła się mimo woli.

-   Mało   brakowało,   a   zabiłby   Nicka   -   wyjaśnił   Rio.   Ciemne   oczy 

pociemniały mu jeszcze bardziej. - Jakieś dziesięć lat temu wpadł tutaj z paroma 

chłopakami ze swojego gangu, wszyscy uzbrojeni po zęby. Chcieli tu wszystko 

splądrować i zabić Zacka.

-   Ach   tak,   wiem.   -   Krew   napłynęła   jej   do   twarzy.   -   Nick   odepchnął 

Zacka...

- I kula trafiła w niego - dokończył Rio. - Myślałem, że już po nim. Ale on 

jest twardy. O tak, Nick zawsze był twardy.

Bardzo powoli, jakby się bała, że rozleci się na kawałki, Freddie wstała z 

krzesła.

- Gdzie on jest, Rio? - spytała. - Gdzie jest Nick? Mógł skłamać, ale 

postanowił być z nią szczery.

- Myślę, że poszedł szukać Reece'a. I myślę, że go znalazł.

Freddie z trudem łapała oddech.

- Musimy dać znać Zackowi. Musimy...

background image

- Zack już wie. Poszedł go szukać. Aleks też. - Położył jej na ramieniu 

ciężką dłoń. - Teraz nie pozostaje nam nic innego, jak czekać, złotko.

W końcu poszła na górę do mieszkania Nicka. Przemierzała je nerwowo 

wzdłuż i wszerz. Każdy dźwięk dochodzący z ulicy czy z baru na dole sprawiał, 

że zaczynało brakować jej tchu, a serce biło jak oszalałe. Każde wycie syreny 

przyprawiało ją o dreszcze.

Nick jest twardy. Nick był zawsze twardy...

Nie obchodziło jej, czy jest twardy i jak bardzo. Chciała, żeby był już w 

domu, cały i zdrowy.

Nękana   koszmarnymi   obrazami,   jakie   podsuwała   jej   wyobraźnia, 

postanowiła czymś się zająć. Zaczęła sprzątać. Najpierw starła kurze, potem 

zabrała się do podłogi. Właśnie na klęczkach szorowała posadzkę w kuchni, gdy 

usłyszała kroki na schodach. Zerwała się na równe nogi i pobiegła do drzwi.

- Nick, o Boże, Nick. - Z okrzykiem ulgi rzuciła mu się na szyję.

Pozwolił   jej   tulić   się   do   siebie   przez   chwilę,   choć   każde   dotknięcie 

sprawiało mu ogromny ból. Wreszcie ją odsunął.

- Mówiłem, że masz iść do domu - powiedział.

- Nie obchodzi mnie, co mówiłeś. O Boże, jesteś ranny.

Ulga   ustąpiła   miejsca   przerażeniu.   Nick   miał   zakrwawioną   twarz, 

opuchnięte powieki, ubranie podarte i naznaczone plamami krwi.

- Musisz pojechać na pogotowie - powiedziała.

-   Nie   potrzebuję   pieprzonego   pogotowia.   -   Zachwiał   się   na   nogach   i 

osunął na fotel. I modlił się w duchu do wszystkich znanych sobie bogów, by 

nie zemdleć. - Daj mi spokój, Fred. Mam już dość. Najpierw Zack, teraz ty. Idź 

do domu. Zostaw mnie.

Wiedziała, co ma robić. Poszła do łazienki i wyjęła z apteczki wszystko, 

co mogło się przydać w tej sytuacji. Wyposażona w środek odkażający, bandaż, 

plastry i ubranie, które zdjęła ze sznura, wróciła do pokoju. Zastała go na fotelu 

w takiej samej pozycji, w jakiej go zostawiła.

background image

Zerknął na nią i gdyby nie to, że każdy najmniejszy ruch sprawiał mu 

niewypowiedziany ból, byłby wyraził swe oburzenie odpowiednią mimiką.

- Nie potrzebuję niańki - mruknął.

- Siedź cicho. Nie zamierzam cię niańczyć, tylko doprowadzić do jako 

takiego stanu. - Głos jej drżał, ale przecierała mu rany pewnymi ruchami.  - 

Wyobrażam sobie, jak wygląda ten drugi - powiedziała. - Po co go szukałeś?

-   To   moja   sprawa.   Ona   kiedyś  coś   dla   mnie   znaczyła.   -   Syknął,   gdy 

przycisnęła   mu   do  nabrzmiałej   powieki  zimny   kompres.   -  A  nawet  gdybym 

nigdy  przedtem jej  nie widział,  to każdy  facet,   który  bije  kobietę  i porzuca 

dzieci, zasługuje na to, żeby dać mu w mordę.

- Zgadzam się z twoją opinią, ale nie pochwalam metod. Nie tędy droga, 

Nick.

Zaklął pod nosem.

- Zmykaj, Fred, do domu, słyszysz? Nie chcę cię tu widzieć.

- Ani myślę. - Próbowała się pocieszać, że rany na jego twarzy nie są na 

tyle   głębokie,   by   trzeba   było   zakładać   szwy.   A   gdy   zobaczyła   jego   ręce, 

ogarnęła ją furia. - Patrz, co zrobiłeś z rękami. Ty idioto! Dlaczego nie używasz 

rozumu zamiast mięśni?

Omal   się   nie   rozpłakała   ze   złości.   Jego   piękne   dłonie   artysty   były 

opuchnięte i pokrwawione. Formowały się już na nich czarne strupy.

- Parę razy trafiły w jego zęby - wyjaśnił.

-  To   właśnie   cały   ty!  Czyż   to   nie   typowe?   Pierwsza   zasada   działania 

Nicholasa LeBecka. Jeśli nie możesz rozwiązać problemu, załatw go pięściami.

- Przykładała mu do dłoni zimne kompresy. - Powinieneś był wezwać 

Aleksija.

- Nie denerwuj mnie, Fred. Słyszałaś, co ona mówiła. Wdziałaś ją. Ona 

nie złoży skargi, nie będzie zeznawać.

- Przecież jest w schronisku razem z dziećmi. Nic jej już nie grozi.

- A jemu miało ujść na sucho, co? Nie tym razem.

background image

- Nick  spróbował zgiąć palce.  Były  sztywne i obolałe, ale najbardziej 

dawała mu się we znaki klatka piersiowa. Freddie jeszcze jej nie widziała. - 

Kiedyś próbował zabić mi brata i dostał za to niecałe sześć lat. Prawo twierdzi, 

że   jest   zresocjalizowany,   a   więc   wychodzi   i   zaczyna   maltretować   Marlę. 

Wynaturzone prawo. Moje prawo to pięść, a ona nigdy nie zawodzi.

- Kiedyś o mało cię nie zabił. - Wargi jej drżały, oczy zwilgotniały. - 

Mógł to zrobić teraz.

- Ale nie zrobił. A teraz w tył zwrot.

Z najwyższym trudem stanął na nogach i powlókł się do kuchni. Wyjął z 

szafki aspirynę, ale obolałymi dłońmi nie był w stanie odkręcić buteleczki.

Freddie   wzięła   zesztywniałymi   rękami   buteleczkę,   otworzyła   ją   i 

postawiła na stole. Nalała mu szklankę wody.

- Dokąd, Nick? - spytała, panując nad głosem. - Dokąd mam zrobić ten w 

tył zwrot?

Nick stał w miejscu. Oparł ręce o blat, ciało pulsowało mu z bólu.

- Nie mogę teraz o tym mówić. Jeśli chcesz coś dla mnie zrobić, to idź do 

domu. Zostaw mnie samego. Nie chcę cię tutaj widzieć.

- Dobrze. Powinnam wiedzieć, że samotny wilk wycofuje się na swoje 

legowisko, żeby lizać rany. A więc bywaj. - Odwróciła się na pięcie i poszła do 

drzwi.

Była   już   w   połowie   pokoju,   gdy   wszedł   Zack.   Nie   zatrzymała   się. 

Ocierając wilgotny policzek, szybko wybiegła na schody.

- Uważaj - rzuciła tylko. - Jest wściekły.

- Freddie... - zaczął, ale jej już nie było. Wszedł do kuchni. - Coś ty jej 

zrobił? - spytał. - Dlaczego płacze?

Nick zaklął i wysypał na stół cztery tabletki aspiryny.

- Daj mi spokój, Zack. - Skrzywił się, przełykając lekarstwo. - Nie jestem 

w towarzyskim nastroju.

-   Nie   przychodzę   tu   do   towarzystwa.   Siadaj,   do   cholery,   zanim   się 

background image

przewrócisz.

To  w każdym razie  był rozsądny   pomysł.   Nick ostrożnie  podszedł  do 

krzesła i z dużym trudem usiadł.

Zack obrzucił go uważnym wzrokiem. Widać rękę Freddie, stwierdził z 

uznaniem, ale mimo to jego brat wciąż przypomina worek treningowy.

- Dołożył ci, co?

- On też dostał swoje.

- Zdejmuj te strzępy koszuli. Zobaczymy, jak wyglądasz.

- Nie interesuje mnie. - Nie miał jednak siły, by się opierać, gdy Zack 

zaczął   ściągać   z   niego   podarty   materiał.   Głuchy   jęk   i   głośne   przekleństwo 

potwierdziły najgorsze przypuszczenia Nicka. - Aż tak źle? - zapytał.

- Do diabła, Nick. Musiałeś szukać sobie kłopotów? Nieźle cię załatwił.

-   Nie   musiałem   szukać   daleko.   -   Podniósł   wzrok,   napotkał   spojrzenie 

Zacka. - Od dawna się na to zbierało. W końcu sprawa została załatwiona.

Zack tylko kiwnął głową, zaczął otwierać szafy.

- Masz gdzieś tę maść? - spytał.

- Chyba tak. Może pod zlewem.

Zack znalazł maść i zabrał się do kończenia tego, co zaczęła Freddie.

- Jutro będziesz się czuł jeszcze gorzej - zauważył.

- Dzięki za informację.  Właśnie to chciałem usłyszeć. Możesz mi  dać 

papierosa?

Zack wyjął z paczki papierosa, zapalił go i włożył w opuchniętą dłoń 

Nicka.

- Mam nadzieję, że tamten wygląda podobnie - powiedział.

- Dużo gorzej. Szkoda, że go nie widziałeś.

- To jest coś - mruknął Zack. - Dziwię się, że miałeś jeszcze energię na 

walkę z Freddie.

- Nie walczyłem z nią. Po prostu chciałem się jej pozbyć. Nie powinna tu 

być. Nie powinna mieć z tym nic wspólnego.

background image

- Może i nie. Ale mam wrażenie, że potrafiłaby się z tym pogodzić.

Po dwóch dniach, w czasie których starał się jej unikać, była już pewna, 

że   Nick   wciąż   liże   swoje   rany.   Po   raz   kolejny   odchodziła   spod   drzwi   jego 

mieszkania. Nie spodziewała się, że będą zamknięte na klucz. Jedyną pociechę 

stanowiło zapewnienie Zacka, że Nick dochodzi do siebie.

Była już zmęczona zamartwianiem się o niego. A ponieważ ze względu 

na   stan   jego   poranionych   dłoni   nie   mogli   pracować,   znalazła   inne   sposoby 

wypełniania sobie czasu.

Dużą radość sprawiały jej odwiedziny w schronisku. Kupowała zabawki 

dla dzieci, rozmawiała z matkami. Marla wciąż wydawała się zdenerwowana i 

spięta,   ale   dzieci   już   się   uspokoiły   i  odzyskały   formę.   Prawdziwe   szczęście 

Freddie odczuła w dniu, gdy smutny zwykle Carlo po raz pierwszy się do niej 

uśmiechnął.

Czas, pomyślała. Oni tylko potrzebują czasu i serdecznej troski. A czego 

potrzebuje Nick?

Najwyraźniej nie Freddie Kimball. W każdym razie nie teraz. Pozwoli mu 

zatem   od   siebie   odpocząć,   skoro   tego   chce,   ale   prędzej   czy   później   to   ona 

rozchoruje się od tego trzymania się na uboczu i wyczekiwania.

Miłość   nie   powinna   być   tak   skomplikowana,   pomyślała,   wracając   do 

domu.   Wszystko   wydawało   się   jej   takie   proste,   kiedy   opuszczała   dom   w 

zachodniej Wirginii, by wyjechać do Nowego Jorku. Wszystko, co planowała i o 

czym marzyła, pomału nabierało realnych kształtów. A teraz, z powodu jakiegoś 

odprysku z przeszłości Nicka, to wszystko zaczęło się walić.

Westchnęła i otworzyła drzwi do swego budynku. Nagłe szturchnięcie w 

plecy sprawiło, że się potknęła. Upadłaby, gdyby czyjeś ręce nie objęły jej w 

porę i nie szarpnęły do tyłu.

- Idź naprzód - usłyszała męski głos. - I bądź cicho. Czujesz? To nóż. Nie 

chciałbym go użyć.

Spokojnie, powiedziała sobie. Nie wpadaj w panikę. Przecież jest dzień.

background image

- Mam pieniądze w torebce - powiedziała. - Weź.

- Pogadamy o tym. Otwórz windę.

Sama myśl o pozostaniu z nim sam na sam w zamknięciu sprawiła, że 

usiłowała się wyrwać. Krzyknęła głośno, gdy poczuła ukłucie ostrza.

- Otwórz windę albo cię załatwię.

Usiłując zachować choć trochę trzeźwości umysłu, uwolnić się od paniki, 

która przyprawiała ją o dreszcze, wykonała polecenie. Kiedy tylko znaleźli się w 

środku i winda ruszyła, przesunął się w bok i wtedy go zobaczyła.

Szczupła twarz, szkliste oczy. To był mężczyzna, którego Nick nazywał 

Jackiem.

- Jesteś przyjacielem Nicka. - Usiłowała mówić spokojnie. - Byłam z nim 

wtedy, kiedy dał ci pieniądze. Jeśli potrzebujesz więcej, dostaniesz ode mnie.

-   Dostanę   od   ciebie   coś   więcej   niż   pieniądze.   -   Jack   podniósł   nóż   i 

przyłożył ostrze do jej policzka. - To sprawa honoru, dziecinko.

- Nie rozumiem. - Jej nadzieja, że będzie mogła wypaść z krzykiem z 

windy, zanim on wysiądzie, rozwiała się, gdy wykręcił jej rękę do tyłu i mocno 

przytrzymał.

- Ani słowa - ostrzegł. - Idziemy prosto do ciebie, a ja wiem, które to 

mieszkanie.   Widziałem   z   dołu,   jak   zapalałaś   światło.   Otworzysz   drzwi   i 

wejdziemy do środka.

- Nick nie chciałby, żebyś mnie skrzywdził.

- Tym gorzej dla niego. Nie wyjmuj z torebki niczego oprócz kluczy, 

mała, bo pożałujesz.

Wyjęła klucze i zaczęła otwierać kolejne zamki. Robiła to bardzo powoli. 

Miała nadzieję, że jeśli postoją tu dłużej, ktoś nadejdzie, ktoś przyjdzie jej z 

pomocą.

- Ruszaj się. - Jack silniej wykręcił jej ramię. Pisnęła z bólu. Otworzyła 

ostatni zamek. Wepchnął ją do środka. Był spocony. - Nareszcie, tylko ty i ja - 

powiedział, popychając ją na fotel. - Nick nie powinien był szukać Reece'a. Kto 

background image

raz znajdzie się w Kobrze, zostaje w niej na zawsze.

- To Reece kazał ci to zrobić. - Rozbłysła w niej nowa iskierka nadziei. - 

Jack,   nie   musisz   spełniać   jego   rozkazów.   On   cię   wykorzystuje,   traktuje   jak 

narzędzie.

- Reece jest moim przyjacielem, moim bratem.

-  Oczy   błyszczały  mu   nienaturalnie.  - Inni zapominają,  jak  to było  w 

dawnych czasach, ale nie Reece. On dochowuje wierności.

Freddie mogłaby  czuć litość - na pewno ten mężczyzna był żałosny  i 

zasługiwał na litość - gdyby nie paraliżujący strach.

- Jeśli coś mi zrobisz, tylko ty za to zapłacisz - ostrzegła. - Nie Reece.

- Nie martw się o mnie. Ściągaj kieckę.

Strach   aż   krzyczał   z   jej   oczu.   Jack   wyszczerzył   zęby   w   szyderczym 

uśmiechu. Był na haju. Zrobił użytek z pieniędzy, jakie dostał od Reece'a, i 

kupił sobie solidną porcję koki.

- Najpierw się trochę zabawimy. Rozbieraj się, mała. Mam wrażenie, że 

Nick znalazł już sobie inną zabawkę.

Zgwałci mnie, pomyślała, i chociaż było to odrażające, czuła, że przeżyje 

jego   atak.   Intuicyjnie   wiedziała   jednak,   że   on   wcale   nie   chce,   by   przeżyła. 

Zgwałci ją, a później zabije.

I będzie miał w tym przyjemność.

- Proszę cię, zostaw mnie - błagała, starając się zyskać na czasie.

- Będziesz dla mnie miła, to nic ci nie zrobię.

- Oblizał wargi. - Wstawaj i rozbieraj się albo cię pochlastam.

- Proszę, nie - powtórzyła, zbierając się w sobie. Będzie musiała działać 

szybko. Jeśli będzie miała szczęście, uda się. Musi spróbować, drugiej szansy 

już nie będzie. - Zrobię, co zechcesz. Wszystko - zapewniła.

- Pewno, wstawaj.

Pogroził jej nożem. Zerknęła w kierunku drzwi do sypialni. Jack był na 

tyle głupi, by podążyć za jej wzrokiem.

background image

I wtedy zerwała się i rzuciła na niego.

Klucze, których jej nie odebrał, trzymała kurczowo w zaciśniętej dłoni jak 

kastet. Bez chwili wahania uderzyła go nimi prosto w oczy.

Krzyknął z bólu. Nigdy nie słyszała mężczyzny tak krzyczącego, dziko i 

obłędnie. Jedną rękę przycisnął do oczu, drugą na oślep wymachiwał nożem. 

Freddie   wykorzystała   moment,   chwyciła   swoją   cenną   lampę   secesyjną, 

zamachnęła się i z całej siły uderzyła go w głowę.

Nóż wypadł mu z ręki, kiedy osuwał się na podłogę. Z trudem łapiąc 

powietrze, podeszła do telefonu. Podniosła słuchawkę i wybrała numer.

- Wujek Aleks? Potrzebuję pomocy - powiedziała.

Nie   zemdlała.   Wciąż   jeszcze   drżała   z   przerażenia,   ale   zgodnie   z 

poleceniem   Aleksa   wyszła   z   mieszkania.   Stała   przed   domem,   gdy   zajechał 

pierwszy wóz policyjny.

W trzydzieści sekund później na miejscu był już Aleks.

- Wszystko w porządku? Nic ci nie jest? - Objął ją i wtulił twarz w jej 

włosy. - Nie zrobił ci krzywdy?

- Nie, nic mi nie jest. Tylko kręci mi się w głowie.

- Siadaj, dziecko. Tutaj. - Pomógł jej wejść na schody przed domem. - 

Głowa między kolana. Byłaś bardzo dzielna - rzekł z uznaniem. - Idźcie na górę 

- zwrócił się do swoich ludzi. - Zabierzcie tego sukinsyna z mieszkania mojej 

siostrzenicy.   Aresztujcie   go   pod   zarzutem   napadu   z   zamiarem   gwałtu   i 

zabójstwa.   Zmierzcie   jego   nóż.   Jeśli   przekracza   dozwolony   limit,   dodajcie 

zarzut o nielegalne posiadanie broni.

- Mówił, że Reece kazał mu to zrobić - rzekła Freddie martwym głosem.

- Nie martw się, już my się tym zajmiemy. Zawiozę cię na pogotowie. Nie 

zostawię cię tu samej.

- Po co na pogotowie? - Podniosła na niego wzrok. Nie kręciło jej się już 

w   głowie,   ale   wciąż   była   oszołomiona.   -   Tylko   lekko   mnie   drasnął   - 

powiedziała.   Dotknęła   delikatnie   palcami   boku   i   popatrzyła   w   milczeniu   na 

background image

czerwony ślad.

Błyskawicznie osunęła się w ramiona Aleksa.

- Na pogotowie - powtórzył.

, - Nie, proszę. Rana nie jest głęboka. Trochę piecze, ale już prawie nie 

krwawi. Trzeba ją tylko opatrzyć.

W tym momencie  zgodziłby się  na wszystko. Wciąż  ją podtrzymując, 

patrzył   na   dwóch   mężczyzn   wyprowadzających   utykającego   i   krwawiącego 

Jacka.

Nie   mógłby   zabrać   jej   z   powrotem   na   górę,   pomyślał.   Chciał,   żeby 

znalazła się jak najdalej od tego miejsca.

-   Dobrze,   dziecko.   Bar   Zacka   jest   niedaleko.   Zawiozę   cię   tam   i 

zobaczymy,   co   się   da   zrobić.   Jeśli   rana   mi   się   nie   spodoba,   zabiorę   cię   na 

pogotowie.

-   Zgoda.   -   Oparła   głowę   o   jego   ramię.   Nagle   uzmysłowiła   sobie,   że 

pragnie tylko jednego: porządnie się wyspać.

-   Ten   bydlak   potrzebuje   doktora   -   powiedział   jeden   z   policjantów   do 

Aleksa.

- To go zawieź i dopilnuj, żeby zrobiono, co trzeba. Nie chcę mieć z nim 

potem kłopotów, jak go zamknę.

Z krótkiej jazdy do baru Zacka Freddie zapamiętała jedynie kojący głos 

Aleksa. Przypominał jej głos ojca, kiedy była mała i chorowała na ospę.

- Wujku, nie dałam się skrzywdzić - powiedziała.

- Nie, dziecinko, byłaś bardzo dzielna. Ale pozwól, że teraz ja się tobą 

zaopiekuję.

Kiedy weszli do kuchni, Rio wydał okrzyk przerażenia.

- Siadaj tutaj! Siadaj! - mówił. - Kto zranił moją małą dziewczynkę? Kto 

to zrobił? Nick! - zawołał, nie dając Aleksowi i Freddie czasu na odpowiedź. - 

Gdzież się podziewa ten osioł? - Otworzył drzwi do sali. - Zack, przynieś mi tu 

zaraz brandy! - zawołał w stronę baru. - Bądź spokojna, złotko - zwrócił się do 

background image

Freddie, ściszając głos o parę decybeli.

- Nic mi nie jest, Rio, naprawdę - zapewniała go, przyciskając twarz do 

jego szerokiej dłoni.

-   Wydaje   się   powierzchowna   -   orzekł   Aleks,   obejrzawszy   ranę. 

Spodziewał   się   najgorszego,   kiedy   podciągnął   bluzkę,   żeby   obejrzeć 

skaleczenie. - Sami się z tym uporamy - dodał.

- Co tu się, u diabła, dzieje? - Zack, zaalarmowany głośnymi okrzykami, 

wszedł,   niosąc   butelkę   brandy.   Jedno   spojrzenie   na   Freddie   wystarczyło,   by 

natychmiast przykląkł obok Aleksa.

- Pozwólcie jej odetchnąć. Odsuńcie się trochę. - Rio wziął butelkę i nalał 

pełny kieliszek. - Wypij to, Freddie.

Posłuchałaby go, gdyby w tym momencie w kuchni nie zjawił się Nick. 

Jego   opuchnięte   oczy   wyglądały   jak   dwie   szparki,   rany   i   sińce   na   twarzy 

prezentowały się w całej okazałości.

Na widok Freddie cała krew spłynęła mu do stóp.

- Co się stało? Miałaś wypadek? - spytał przerażony.

Chwycił ją za rękę tak mocno, że omal nie zmiażdżył jej kości.

- Zaczekaj chwilę - ofuknął go Aleks. - Wypij brandy, Freddie. Rozluźnij 

się.

-   Nic   mi   nie   jest   -   zaprotestowała,   ale   kieliszek   brandy   wyrwał   ją   z 

otępienia i sprawił, że zaczęła nerwowo drżeć.

- Czy to krew? - Nick ze zgrozą wpatrywał się w plamę na jej bluzce. - Na 

litość boską, ona krwawi.

- Zajmiemy się tym. - Aleks wziął środek dezynfekcyjny, który podał mu 

Rio, i zaczął delikatnie przecierać ranę. - Zabieram cię do nas, Freddie. Jak się 

lepiej poczujesz, złożysz zeznanie.

- Mogę to zrobić teraz. Nawet wolę.

- Co to znaczy: zeznanie? Zostałaś napadnięta? - dopytywał się Nick. - Do 

diabła, Freddie, ile razy ci mówiłem, żebyś uważała?

background image

- Nie została napadnięta - westchnął Aleks. - Twojego starego kumpla 

Jacka nie interesowały jej pieniądze.

Nick zbladł jak chusta, puścił rękę Freddie i cofnął się o krok.

- Jack... - W jego głosie była furia, oczy ciskały błyskawice. - Gdzie on 

jest?

- W areszcie. A raczej to, co z niego zostało. - Aleks przeciągnął dłonią po 

włosach Freddie, wyjął notatnik i przybrał bardziej oficjalny ton. - Opowiedz 

wszystko od początku, wszystko, co zapamiętałaś.

- Wchodziłam do domu... - zaczęła.

Nick słuchał w milczeniu, obezwładniony poczuciem niemocy i rozpaczą. 

To przeze mnie, pomyślał. Wszystko przeze mnie. Przez niego spotkało ją tak 

przerażające   przeżycie.   Jego   chęć   wyrównania   dawnych   rachunków, 

rozwiązania problemu na własną rękę, mogła ją kosztować życie.

- I wtedy zadzwoniłam do ciebie - zakończyła Freddie. - Widziałam, że 

krwawi. Jego oczy... - zająknęła się.

- Pozwól, że ja się będę o niego martwić - oznajmił Aleks, - A teraz 

postaraj się o tym nie myśleć.  Pójdę do ciebie i przyniosę ci trochę rzeczy. 

Zostaniesz u nas, jak długo zechcesz.

- Jestem ci bardzo wdzięczna, Aleks, ale wolę wracać do domu. - Wzięła 

go za rękę, zanim zdążył zaprotestować. - Nie mogę bać się zostać we własnym 

mieszkaniu, wujku. Nie dam się zastraszyć.

-  Twarda  sztuka.  - Aleks popatrzył  na nią  z  uznaniem i  pocałował  w 

policzek. - Jeśli zmienisz zdanie, zadzwoń.

Wstał i popatrzył na trzech mężczyzn stojących koło Freddie.

- Opiekujcie się nią Ja jadę na komisariat. - Położył rękę na ramieniu 

Nicka. - Niech trochę wypocznie. Ciebie na pewno posłucha.

Kiedy wyszedł, Freddie poczuła spoczywające na niej trzy pary oczu.

-   Co   tak   patrzycie?   Nie   mam   zamiaru   rozlecieć   się   na   kawałki   - 

powiedziała.

background image

Nick nie odezwał się, po prostu podszedł do niej i podniósł ją z krzesła.

- Nie trzeba mnie nieść na rękach - oburzyła się. - Pójdę na własnych 

nogach.

- Nic nie mów. Tylko nic nie mów. Zaniosę ją na górę - zwrócił się do 

obu mężczyzn. - Powinna poleżeć.

- Mogę poleżeć u siebie.

Nie zwracając uwagi na jej protesty, zaczął iść na górę.

- Nie chcesz, żebym tu była. - Nagle łzy stanęły jej w oczach. Napięcie i 

przeżycia całego dnia zrobiły swoje. - Myślisz, że nie wiem, że nie chcesz, 

żebym tu była?

- Zostaniesz tu i koniec. - Zaniósł ją prosto do sypialni. - Odpoczniesz, 

dopóki nie nabierzesz sił.

- Nie chcę być z tobą - protestowała.

Poczuł bolesny skurcz w okolicy serca. Ale nie mógł jej winić za te słowa.

- Zostawię cię tu samą, nie bój się - uspokoił ją.

- Nie kłóć się ze mną, Fred, proszę. - Położył ją na łóżku i okrył kocem. - 

Schodzę do baru - oznajmił.

-   Chcesz   czegoś?   Chcesz,   żebym   zadzwonił   po   Rachel   albo   kogoś   z 

rodziny?

- Nie. - Zamknęła oczy. Teraz, kiedy już leżała, nie była pewna, czy w 

ogóle dałaby radę wstać. - Niczego nie potrzebuję.

- Postaraj się zasnąć. - Spuścił żaluzje i cicho wyszedł z pokoju. - Gdybyś 

czegoś potrzebowała, zadzwoń do baru.

Zamknęła   oczy.   Chciała,   żeby   jak   najprędzej   wyszedł.   Nawet   gdy 

usłyszała trzaśniecie drzwi, nie podniosła powiek.

Nie zaoferował jej serdecznego współczucia Aleksa ani szczerej troski 

Rio i Zacka. O tak, jest zły, pomyślała, wściekły z powodu tego, co jej się 

przytrafiło. Wiedziała, że się zmartwił, zbyt wiele już między nimi zaszło, by 

mógł się nie przejmować. Ale nie zaopiekował się nią tak, jak by tego pragnęła. 

background image

A pragnęła rozpaczliwie jego bliskości, jego serdecznej troski.

Zastanawiała się, czy kiedykolwiek okaże jej takie uczucia.

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Nie   spodziewała   się,   że   zaśnie.   Gdy   się   obudziła,   lekko   oszołomiona, 

zaczynało już zmierzchać. Sama nie wiedziała, czy to dobry, czy zły znak, że 

niemal natychmiast przypomniała sobie, co się wydarzyło i dlaczego leży za 

dnia sama w łóżku Nicka.

Skrzywiła się z bólu, gdy dotknęła bandaża, ale odrzuciła koc i wstała. 

Musi się koniecznie czegoś napić. Męczyło ją pragnienie, a brandy, którą wypiła 

w barze na dole, pozostawiła jej w ustach nieprzyjemny gorzkawy smak.

Poszła do kuchni i nalała sobie pełną szklankę wody. Zdziwiło ją, że jest 

taka słaba. Uzmysłowiła sobie jednak, że od śniadania nic nie jadła, a śniadanie 

też nie było obfite.

Nie   robiąc   sobie   większych   nadziei,   otworzyła   lodówkę.   Miała   wybór 

między czekoladą a jabłkiem. Łapczywie chwyciła i jedno, i drugie. Właśnie 

nalewała następną szklankę wody, gdy do kuchni wszedł Nick, niosąc tacę.

Serce mu się ścisnęło na jej widok. Była taka drobna, taka delikatna. Ze 

zgrozą pomyślał, co ją mogło spotkać. Nie chcąc okazywać targających nim 

uczuć, przybrał na wszelki wypadek neutralny ton.

- O, wstałaś - zauważył obojętnie.

- Jak widać - odparła takim samym tonem.

- Rio przysyła ci coś do zjedzenia. - Postawił tacę na stole. - Nie jesteś już 

taka blada - dodał.

- Czuję się dobrze.

- O tak, na pewno. - W jego głosie brzmiała ironia.

- Powiedziałam, że czuję się dobrze. To ty wyglądasz, jakby przejechał po 

tobie walec.

- Ja sam się o to prosiłem - przyznał. - Ty nie. Ale oboje wiemy, czyja to 

wina.

- Reece'a.

background image

Nick wyjął papierosa. Był zdenerwowany.

- Nic byś nie obchodziła Reece'a, gdyby nie ja. A gdybyś nie była wtedy 

w nocy ze mną, Jack nie miałby pojęcia, gdzie cię szukać.

Milczała przez chwilę, żeby zebrać myśli.

- Aha,  więc to wszystko przez ciebie. Według  twojej pokrętnej logiki 

grożono mi nożem i mogłam zostać zgwałcona, bo pewnej nocy zdarzyło mi się 

iść z tobą ulicą.

Nóż. Gwałt. Przeszedł go zimny dreszcz.

-  Nie   ma   w   tym   nic   pokrętnego.   Reece   chciał   się   na   mnie   zemścić   i 

znalazł sposób. Niewiele mogę zrobić, dopóki Aleks...

-   Zrobić?   -   przerwała   mu.   -   Co   chciałbyś   zrobić?   Znowu   bić   się   z 

Reece'em,   czy   może   wykończyć   Jacka?   Myślisz,   że  w   ten   sposób   załatwisz 

sprawę? Wyrównasz rachunki?

- Nie. Wiem, że niczego nie załatwię. - To właśnie było najgorsze. Nie 

mógł już cofnąć tego, co się stało. Mógł tylko wpłynąć na to, co będzie. Zdusił 

papierosa. Nagle odechciało mu się palić. - My jednak możemy pewne sprawy 

ustalić. Myślę, że kiedy dojdziesz do siebie, powinnaś pracować w domu. Będę 

ci przesyłał muzykę.

- Co to ma znaczyć? - zdziwiła się.

-   To,   co   powiedziałem.   Myślę,   że   osiągnęliśmy   punkt,   kiedy 

korzystniejsza, bardziej konstruktywna będzie praca w pojedynkę. - Popatrzył 

na nią chłodno. - I nie chcę, żebyś tutaj przychodziła.

-   Rozumiem.   -   Urażona,   podniosła   dumnie   głowę.   -   Rozumiem,   że 

dotyczy to zarówno sfery zawodowej, jak i prywatnej.

- Właśnie. Przykro mi.

- Naprawdę? Czyż to nie urocze? „Przykro mi, Fred, ale się skończyło”. - 

Odwróciła się gwałtownym ruchem. - Kochałam cię przez całe życie - wyznała.

- Ja też cię kocham, ale wierz mi, tak będzie najlepiej dla nas obojga.

- Ja też cię kocham - powtórzyła zbliżając się do niego i chwytając go za 

background image

koszulę. - Jak śmiesz powtarzać te słowa w taki sposób po tym, co ci wyznałam 

- rzekła z oburzeniem.

Powoli, ale stanowczo oderwał jej palce od koszuli.

- Popełniłem błąd. - Sam siebie o tym przekonywał. - I teraz chcę go 

naprawić. Rozumiem, że mogłaś pomylić uczucia z seksem.

Niewiele   myśląc,   wymierzyła   mu   siarczysty   policzek.   Sama   była   tym 

zaskoczona na równi z nim. Przez chwilę słychać było tylko jej przyspieszony 

oddech.

- Wydaje ci się, że to był tylko seks? - Wybuchnęła w końcu. - To, co 

zaszło między nami, to były tylko zmysły i nic więcej? Do diabła! Na pewno 

nie.   Dobrze   wiesz,   że   nie.   Może   to   był   jedyny   sposób,   żeby   się   do   ciebie 

zbliżyć,  ale  to  jest  dla  mnie  ważne.   Wszystko  obmyśliłam,  wszystko,   żebyś 

zwrócił   na   mnie   uwagę,   żebyś   się   zorientował,   co   do   ciebie   czuję. 

Zaplanowałam to dokładnie, w szczegółach, krok po kroku...

-   Zaplanowałaś?   -   Przerwał   jej   i   przeszył   ją   wzrokiem.   -   Ty   to 

zaplanowałaś?   Przyjazd   do   Nowego   Jorku,   wspólną   pracę   nad   musicalem, 

przespanie się ze mną? To wszystko było fragmentem większego scenariusza?

Otworzyła usta, ale natychmiast zaniknęła je z powrotem. Tak jak on to 

ujął, wszystko wydawało się działaniem wykalkulowanym, z premedytacją. A 

przecież tak nie było, nie miało być. Na pewno nie, jeśli dodać do tego miłość.

- Przemyślałam to - zaczęła.

- O tak, z całą pewnością przemyślałaś - powtórzył, by trochę ochłonąć i 

uspokoić się po tym, co usłyszał. - Wszystko to sobie obmyśliłaś w swojej małej 

główce. Zachciało ci się czegoś i robiłaś, co trzeba, żeby to dostać.

- Tak. - Usiadła zawstydzona. - Chciałam, żebyś mnie kochał.

- A jak wygląda dalszy ciąg twojego planu, Fred? Chcesz mnie wciągnąć 

w małżeństwo, rodzinę, mały biały domek?

- Nie, nie chcę cię wciągać.

- Wciągać może nie, ale to jest twój cel, czy tak?

background image

- Prawie - burknęła.

- Widzę! - prychnął i zaczął nerwowo krążyć po kuchni. - lista celów do 

osiągnięcia sporządzona przez Freddie. Przeprowadzka do Nowego Jorku. Praca 

z   Nickiem.   Spanie   z   Nickiem.   Ślub   z   Nickiem.   Założenie   rodziny,   idealnej 

rodziny - dodał tonem, który nieomal przyprawił ją o łzy. - To by było to, do 

czego dążysz. Twój ideał. Zawsze chcesz, żeby wszystko było uporządkowane i 

akuratne. Przykro mi, ale muszę cię rozczarować. To nie ze mną. Mnie to nie 

interesuje.

- Wystarczająco jasno powiedziane. - Zaczęła się podnosić, ale położył jej 

rękę na ramieniu i zmusił, żeby usiadła.

- Myślisz,   że  to  takie  proste?   Chcę,  żebyś dobrze  przyjrzała   się  temu 

mężczyźnie, na którego polujesz. Oddaliłem się zaledwie o dwa kroki od faceta, 

który przyłożył ci nóż do pleców. Zdaję sobie z tego sprawę. Rodzina też zdaje 

sobie z tego sprawę. Rodzina, którą bierzesz za przykład do naśladowania. Czyż 

nie tak, Fred? Czyż rodzina Stanislaskich nie jest twoim wzorem?

- A dlaczego nie? - oburzyła się Freddie, wściekła, że jest bliska płaczu. - 

Dlaczego?

- Bo ja znam życie, a ty nie. Jak myślisz,  ilu ludzi żyje tak jak oni? 

Stosujesz zawyżone kryteria, moja droga.

- Co w tym złego? Przecież można żyć tak jak oni. To się udaje. To może 

się udać.

-  Im  tak.  I   paru   innym.   Czy   właśnie   to   ci  zaświtało   w  głowie,   kiedy 

byliśmy u O'Hurleyów? Następna duża, szczęśliwa rodzina? Podniosła hardo 

głowę.

- To tylko potwierdza mój punkt widzenia. Najwyraźniej może się udać.

- Im tak. - Uderzył pięścią w stół, zmuszając ją tym samym, by popatrzyła 

mu prosto w twarz. - Zastanów się przez chwilę, Freddie. Pomyśl o tym, co się 

tutaj   wydarzyło   w   ciągu   ostatnich   dni.   To   właśnie   mój   świat,   moje   życie. 

Maltretowane   kobiety,  zastraszone  dzieci,   pijacy   awanturujący   się  w   barach, 

background image

bójki, napady. Mężczyźni, dla których gwałt jest rozrywką. I ty chcesz na tym 

budować rodzinę? Ty nie należysz do takiego świata. Opamiętaj się.

- Nie ponosisz winy za to, co zdarzyło się Marli. Czy mnie.

- Nie? - Wykrzywił wargi. - Przecież ja w tym wszystkim tkwiłem po 

uszy. Może i oddaliłem się od tamtego świata, ale tylko dzięki rodzime. Jak 

myślisz, co by oni powiedzieli, gdyby się dowiedzieli, że z tobą sypiam?

- Nie bądź śmieszny. Oni cię kochają.

-   Tak,   kochają.   A   ja   im   bardzo   dużo   zawdzięczam   Myślisz,   że   mam 

zamiar odpłacić im się w ten sposób, że będę razem z tobą kiwał się nad barem? 

Uważasz,   że   jestem   dostatecznie   szalony,   żeby   myśleć   o   małżeństwie   i 

dzieciach? Dzieci! Na litość boską, a skąd ja pochodzę? Nie wiem nawet, kim 

był mój ojciec. Ale wiem, kim ja jestem, i nie ucieknę od tego. Troszczę się o 

ciebie, oczywiście, że tak, na tyle, żeby nie wciągnąć cię w piekło.

- Troszczysz się - powiedziała z namysłem - a więc zrywasz ze mną.

~ Właśnie. Chyba postradałem zmysły, pozwalając, żeby sprawy zaszły 

tak daleko i prawie... - Przerwał, przypomniawszy sobie, jak bliski był parę dni 

temu wyznania jej swoich uczuć. - Działałaś na mnie tak silnie, że chwilowo 

przestałem kontrolować sytuację. Ale teraz powinniśmy się rozstać. Dla dobra 

rodziny spróbujmy zapomnieć o tym, co było. Zapomnieć i już nigdy do tego 

nie wracać.

- Zapomnieć? - Nie wierzyła własnym uszom.

- Tak, o wszystkim. Nie mam zamiaru ryzykować, że znowu cię zranię, i 

na pewno nie mam zamiaru zranić reszty rodziny. Są wszystkim, co mam. To 

jedyni ludzie, którzy o mnie dbali, którym na mnie zależało.

- Biedny, biedny Nick - powiedziała pełnym politowania tonem. - Biedny, 

zagubiony,   samotny   Nick,   odrzucony   przez   cały   świat.   Czy   ty   naprawdę 

myślisz, że tylko ciebie to spotkało? Że tylko ty zostałeś odrzucony, tylko ty 

odczuwałeś w życiu brak miłości i troski? Cóż, czas, żebyś nauczył się z tym 

żyć. Ja się nauczyłam.

background image

- Nic nie wiesz na ten temat.

- Moja matka nigdy mnie nie chciała.

- Nie gadaj głupstw. Natasza...

-   Nie   mówię   o   Nataszy   -   sprostowała   chłodno.   -   Mówię   o   mojej 

biologicznej matce.

To go zbiło z tropu. Zapomniał, że Spence miał już kiedyś żonę.

- Ale ona umarła, kiedy byłaś dzieckiem, kiedy byłaś całkiem mała. Nie 

wiesz, co ona czuła.

-   Wiem   doskonale.   -   W   głosie   Freddie   nie   było   goryczy.   To   go 

zastanowiło. Jej głos był zupełnie wyprany z emocji. - Tatuś nie chciał, żebym 

wiedziała.   Wątpię,   czy   zdaje   sobie   sprawę,   że   nieraz   podsłuchiwałam   jego 

rozmowy z siostrą albo z Nataszą. Byłam tylko pomyłką, która się przydarzyła 

mojej matce, więc postanowiła o mnie zapomnieć. Niewiele myśląc, opuściła 

mnie,   gdy   byłam   dzieckiem.   Ale   mam   w   sobie   jej   krew.   Jej   oziębłość,   jej 

hardość i upór. Nauczyłam się jednak z tym żyć i potrafię to przezwyciężyć.

- Przepraszam. Nie wiedziałem - usprawiedliwiał się. - Nikt nigdy mi o 

tym   nie   mówił.   -   Wiele   by   dał,   żeby   móc   ją   wtedy   pocieszyć,   ukoić,   dać 

poczucie bezpieczeństwa. - Ale to niczego nie zmienia - dodał.

- Nie, nie zmienia - zgodziła się. - Nie chcesz, żeby cokolwiek zmieniło. - 

Rozpłakała się, ale były to bardziej łzy gniewu niż żalu. - Wiedziałeś, że jestem 

w tobie zakochana. I wiedziałeś, że nie ma takiej rzeczy, której bym nie zrobiła, 

żebyś był szczęśliwy. Poszłabym na każdy kompromis, na każde ustępstwo. Ale 

ty nie uznajesz kompromisów, Nick.

- Skończmy dziś tę rozmowę - zaproponował. - Jesteś zbyt rozstrojona, 

zbyt zdenerwowana. Wezwę ci taksówkę.

- Nie wezwiesz mi taksówki. - Rzuciła się na niego. - Nie pozbędziesz się 

mnie. Pójdę wtedy, kiedy ja uznam za stosowne. Dam sobie radę sama. Chyba 

dowiodłam tego dzisiaj, nie? Nie jesteś mi potrzebny.

Zawiesiła na chwilę głos i zamknęła oczy. Kiedy je ponownie otworzyła, 

background image

ciskały błyskawice.

- Nie potrzebuję cię. Co za pomysł. Mogę bez ciebie żyć, Nicholas, a więc 

nie musisz się martwić, że będę cię nachodzić. Myślałam po prostu, że mógłbyś 

mnie pokochać.

Oddychała ciężko.

- Pomyliłam się. Nie jesteś zdolny do miłości. Chciałam od ciebie tak 

mało, tak żałośnie mało, że aż się teraz tego wstydzę.

- Fred. - Nie mógł się powstrzymać, by nie chwycić jej za rękę.

- Nie, do diabła, zostaw mnie, jeszcze nie skończyłam. Nie powiedziałeś 

mi ani razu, że mnie kochasz. Nie tak, jak mężczyzna mówi to kobiecie. I nawet 

nie okazałeś mi tego, chyba że w łóżku. A to za mało. Ani jednego czułego 

słowa, ani jednego. Nie potrafiłeś nawet zmusić się, żeby powiedzieć mi choćby 

raz,   że   jestem   piękna.   Żadnych   kwiatów,   muzyki,   nic,   chyba   że   z   okazji 

czyjegoś święta. Żadnej kolacji przy świecach, chyba że ja ją zaaranżowałam. 

To ja o ciebie zabiegałam, to ja ci nadskakiwałam, to ja cię uwodziłam. Żałosne, 

prawda? Nieba bym ci przychyliła, i oto co mam w zamian.

- To nie tak - próbował się bronić, przerażony, że rzeczywiście może 

myśleć w ten sposób. - Oczywiście, że jesteś piękna.

- Teraz ty jesteś żałosny - wypaliła.

- Jeśli nie byłem romantyczny, to dlatego, że sprawy potoczyły się tak 

szybko. - Wiedział, że kłamie.

Dziwił się tylko, dlaczego usiłuje się bronić, dlaczego wpadł w panikę, 

gdy popatrzyła na niego zimno i obojętnie. Przecież powinien być zadowolony, 

skoro tak bardzo chciał się jej pozbyć. - Nie mogę dać ci tego, co potrzebujesz.

- To aż nadto jasne. Lepiej mi będzie bez ciebie. To też aż nadto jasne. A 

więc zróbmy tak, jak proponujesz. Zapomnijmy o tym, co było.

Wstała i skierowała się do drzwi.

- Fred, zaczekaj chwilę. - Przytrzymał ją za ramię.

- Nie dotykaj mnie - warknęła takim tonem, że natychmiast opuścił rękę. - 

background image

Będziemy   dalej   pracować   nad   musicalem,   aż   go   skończymy.   I   będziemy 

prowadzić   uprzejme   rozmowy   w   rodzinnym   gronie.   Poza   tym   nie   chcę   cię 

widzieć.

- Mieszkasz o trzy ulice ode mnie - zawołał jeszcze.

- To się może zmienić.

- Wrócisz do Wirginii?

Rzuciła mu lodowate spojrzenie przez ramię.

- Nigdy w życiu.

Myślał o tym, żeby się upić. To byłoby najprostsze wyjście, a przy tym 

nie zrobiłby tym krzywdy nikomu prócz siebie. Ale jakoś nie mógł wzniecić w 

sobie entuzjazmu dla tego pomysłu.

W końcu się położył, ale nie mógł zasnąć. Muzyka, którą zaczął pisać o 

świcie, wydawała mu się martwa i bez polotu.

Zrobiłem   to,   co   należało   zrobić,   powtarzał   sobie   w   kółko.   A   więc 

dlaczego czuł się tak podle?

Nie   miała   prawa   go   atakować.   W   każdym   razie   nie   po   tym,   jak   mu 

powiedziała, że wszystko, co się zdarzyło od czasu jej przyjazdu do Nowego 

Jorku, było z góry ukartowane. To on był ofiarą, a jednak to on zrobił, co mógł, 

żeby koniec końców ją ochronić.

Wyobrażać   go   sobie   żonatego,   wychowującego   dzieci!   Wzruszył 

ramionami i opadł na fotel. Ta wizja nagle stała się pociągająca. Może i szalona, 

ale dziwnie pociągająca. Własna rodzina, kochająca go kobieta. Oczywiście, że 

to obłędny pomysł.

Obłędny czy nie, ale teraz już i tak beznadziejny. Kobieta, która wyszła 

stąd wczoraj, nie kocha go. Wszystko, co do niego czuje, to pogarda.

Postarałeś się o to, prawda, LeBeck? Ty idioto.

Mógł wykonać inny ruch, ale teraz już było za późno. Miał szansę kochać 

i być kochanym, ułożyć sobie życie z jedyną kobietą, która naprawdę coś dla 

niego znaczyła.

background image

Jak mógł być taki głupi, taki ślepy? Miałby ją już zawsze obok siebie. 

Gdyby otrzymał dobrą wiadomość, ona byłaby pierwszą osobą, z którą by się 

nią dzielił. Gdyby był przygnębiony, już sam jej głos w telefonie poprawiłby mu 

nastrój.

Przyjaźń.   Przypuszczał,   że   tu   właśnie   jest   pies   pogrzebany.   Byli 

przyjaciółmi, więc kiedy poczuł do niej coś więcej niż przyjaźń, spróbował to 

pohamować,   zignorować,   wyrzec   się   tego.   Wynajdywał   różne   tłumaczenia, 

które mogłyby ukryć prawdziwą przyczynę jego zachowania.

Nie wierzył, że jest jej godny.

Nawet wtedy, gdy ich wzajemne stosunki się zmieniły, nie był w stanie do 

końca się zaangażować. Ona miała rację. Nigdy nie usłyszała od niego żadnego 

czułego   słowa.   Nigdy   nie   okazał   jej   kurtuazji,   z   jaką   mężczyzna   powinien 

traktować kobietę, która mu się podoba, nigdy się do niej nie zalecał.

A teraz ją stracił.

Odrzucił w tył głowę, przymknął oczy. Będzie jej lepiej bez niego. Jest 

tego pewien. Zawsze był tego pewien.

Pukanie   do   drzwi   sprawiło,   że   zerwał   się   na   równe   nogi.   Wróciła, 

przemknęło mu przez myśl, wróciła.

Cała radość zniknęła, gdy ujrzał w progu Rachel.

- Miłe powitanie - zauważyła na widok rozczarowania malującego się na 

jego twarzy.

-   Wybacz.   -   Musnął   wargami   jej   policzek.   -   Byłem...   Nic.   Co   cię 

sprowadza?

- Przyszłam cię odwiedzić. Mam godzinę czasu.

- Usiadła i gestem ręki wskazała krzesło obok siebie.

- Siadaj, Nick. Chcę z tobą pomówić.

Jej ton od razu nakazał mu mieć się na baczności.

- O co chodzi? - spytał ostrożnie.

- O ciebie. Siadaj. - Położyła dłoń na jego ręce.

background image

- Wiesz, że cię kocham.

- Wiem, i co z tego?

- Nic, a teraz, skoro już to uzgodniliśmy, chcę ci powiedzieć, że jesteś 

draniem. - Dłoń spoczywająca na jego ręce zwinęła się w pięść i uderzyła go w 

ramię. - Co za głupi, bezmyślny, kretyński, ślepy cymbał. Skończony sukinsyn.

- Nie rozumiem - wycedził przez zęby, zdumiony słownictwem, jakiego 

pani mecenas nie zwykła używać. Nie miał jej jednak tego za złe.

- Zostałam dzisiaj w nocy u Freddie. Nie chciała, ale ją przekonałam.

- Ach, tak. Jak się ma?

- Jeśli chodzi o napad, to już doszła do siebie. A jeśli chodzi o ciebie, to 

nieźle ją zraniłeś.

- Zaczekaj. Wcale na nią nie napadałem.

- Sprzeciw odrzucony. Dowiedziałam się o wszystkim, co zaszło między 

wami.   Nie   dość,   że   złamałeś   jej   serce,   to   jeszcze   nieźle   pogmatwałeś   sobie 

życie. To naprawdę nie lada sztuka.

Jego mechanizm obronny włączył się, zanim zdołał go unieruchomić.

- Posłuchaj, parę razy spaliśmy ze sobą. Uświadomiłem sobie, że to był 

błąd, i wycofałem się. Uznałem, że należy z tym skończyć.

- Nie obrażaj mnie, Nick - powiedziała chłodno. Ani Freddie. Ani siebie.

Zamknął oczy i zastanowił się przez chwilę. Do diabła z tym, pomyślał. 

Do diabła ze mną, z moją dumą, z moją ambicją, z tym wszystkim, co stoi mi na 

drodze.

- Kocham ją, Rachel - wyrzucił z siebie. - Nie zdawałem sobie sprawy, 

jak bardzo, dopóki nie zniknęła za drzwiami.

Rachel z niejakim trudem powstrzymała się przed wyrażeniem mu swego 

współczucia i sympatii. Postanowiła być twarda.

- A czy powiedziałeś jej, że ją kochasz?

- Nie tak, jak by tego chciała. To jedna z tych rzeczy, które zaniedbałem.

- Tak mi się wydawało.

background image

- Nie byłem gotowy. - Wstał i zaczął krążyć po pokoju. - Ona wszystko 

sobie obmyśliła, każdy krok, każdy ruch.

-   A   ty   uznałeś,   że   ci   to   przynosi   ujmę   -   wtrąciła   Rachel.   -   Co   tylko 

dowodzi,   że   jesteś   głupi.   Niejeden   inteligentniejszy   mężczyzna   byłby 

zachwycony tym, że atrakcyjna, pociągająca kobieta uważa go za atrakcyjnego i 

pociągającego. Uznałby to za komplement mile łechcący jego męską próżność.

- Mnie to obezwładniło, rozumiesz? Sparaliżowało. Wszystko, co do niej 

czułem, uderzyło mnie jak obuchem w łeb, rozumiesz? Nie wiedziałem, że tak 

może być.

- A więc żeby to załatwić, wyrzuciłeś ją za drzwi.

- Sama odeszła.

- Chcesz, żeby tak zostało? W porządku. Ona nie zamierza wracać. A jeśli 

ośmielisz się mi powiedzieć, że nie jesteś dla niej dość dobry, że nie możesz jej 

uszczęśliwić, to nie ręczę za siebie. Zostało w tobie tylko trochę z tego chłopca, 

którego poznałam przed laty, tylko cząstka, i to ta najlepsza.

Chciał w to wierzyć. Starał się przez ponad dziesięć lat, żeby stało się to 

prawdą.

- Nie wiem, czy mogę jej dać to, czego pragnie...

-   A   więc   nie   dasz   -   odpaliła   Rachel   bez   cienia   sympatii.   -   I   ona   to 

przeżyje. Wypłakała już wszystkie łzy i wyzbyła się wszelkiej złości. Kobieta, z 

którą   się   przed   chwilą   rozstałam,   była   bardzo   opanowana   i   zdecydowana 

zapomnieć o tobie.

- Chcę, żeby wróciła. - Ta myśl nie była tak straszna, jak sądził. Prawdę 

mówiąc, wydawała się ze wszech miar słuszna. - Chcę, żeby wróciło to, co było.

- A więc zabieraj się do roboty, przyjacielu. - Rachel wstała, wzięła go za 

ramiona i ucałowała w oba policzki. - Liczę na ciebie, LeBeck.

Nie był pewien, czy poszedłby sam z sobą o zakład, że jego plan się uda. 

Nie  będzie   łatwo,  uznał,  gdy  zmierzał  z  dwiema   torbami  do  domu  Freddie. 

Rozegranie sceny balkonowej na ciasnym podeście przeciwpożarowym będzie 

background image

wymagało nie lada zręczności.

Podniósł głowę i popatrzył na piąte piętro bloku, w którym mieszkała, po 

czym skierował się do wyjścia awaryjnego.

- A dokąd to, LeBeck?

Gliniarz, którego Nick znał pół życia, wyrósł niepostrzeżenie obok niego. 

Rękę trzymał na policyjnej pałce.

- Jak  leci, sierżancie Mooney? Policjant podejrzliwie wpatrywał się w 

torby, które niósł.

- Pytałem, dokąd idziesz, LeBeck - powtórzył.

- Muszę się tam włamać, Mooney.

- Co ty powiesz!

- Widzisz to okno? - Nick wyciągnął rękę i zaczekał, aż Mooney popatrzy 

we wskazane miejsce. - Tam mieszka kobieta, którą kocham.

- Tam mieszka siostrzenica kapitana Stanislaskiego. I ta dziewczyna ma 

aż nadto kłopotów.

- Wiem.  To w niej jestem zakochany. Ona ma  umie  chwilowo trochę 

dość.

- Gadanie.

- Naprawdę. Nabałaganiłem i teraz chcę to naprawić. Posłuchaj, ona mnie 

nie wpuści frontowymi drzwiami.

- Myślisz, że pozwolę ci wdrapać się po tej drabinie aż do jej okna?

Nick przesunął torby.

- Mooney, jak długo mnie znasz?

- Za długo. - Ale minio groźnej miny Mooney się uśmiechnął. - Co ci 

przyszło do głowy?

Gdy   Nick   skończył   mu   opowiadać,   policjant   wyszczerzył   zęby   w 

uśmiechu.

- Powiem ci, co zrobię, bo obserwowałem cię, jak z łobuza zmieniałeś się 

w porządnego obywatela. Będę tu stał i pozwolę ci na twój najlepszy skok w 

background image

życiu. Ale jeśli panna nie okaże się gościnna, natychmiast zejdziesz z powrotem.

- Zgoda.  Tylko  posłuchaj,  to  może  trochę  potrwać.  Ona  jest   okropnie 

uparta.

- Jak wszystkie. Podsadzę cię, chłopcze.

Z pomocą policjanta Nick wspiął się na pierwszy szczebel drabiny. Po 

wspinaczce, która przypomniała mu, że ma jeszcze nie zagojone rany, zapukał 

do okna Freddie.

W chwilę potem otworzyła je.

Oczy   miała   jeszcze   trochę   podpuchnięte,   co   tylko   dodało   mu   otuchy, 

mimo że nie patrzyły na niego zbyt przyjaźnie.

- Fred, chciałbym... - zaczął. Zatrzasnęła okno i przekręciła zamek.

- Jeszcze raz, Nick! - zawołał Mooney.

- Co tu się dzieje? - spytał jakiś mężczyzna, który właśnie wyszedł z 

piekarni obok.

- Ten chłopak próbuje oczarować pewną damę - Wyjaśnił policjant.

Nick   modlił   się   w   duchu,   żeby   to   był   tylko   wybuch   złości.   Jeśli   ona 

poważnie   potraktowała   ich   rozstanie,   utraci   wszystko,   co   miało   dla   niego 

jakiekolwiek znaczenie. Muszę  tylko zwrócić na siebie jej uwagę, powtarzał 

sobie, ocierając o dżinsy spoconą dłoń. Wyjął kwiaty. Były trochę pogniecione, 

ale nie sądził, by to zauważyła.

Zapukał jeszcze raz, mocniej.

-   Otwórz,   Fred!   -   zawołał.   -   Przyniosłem   ci   kwiaty.   Popatrz   tylko.   - 

Zdesperowany potrząsnął bukietem, gdy za szybą pojawiła się jej twarz. - Żółte 

róże, twoje ulubione - dodał.

W odpowiedzi szczelnie zasunęła zasłony.

- Dalej, Nick, jeszcze raz - zachęcał z dołu Mooney.

- Zamknij się - warknął Nick. Obok policjanta zaczęli się już gromadzić 

gapie, ale Nick nie zwracał na nich uwagi. Sięgnął po swoją następną broń. 

Umieścił w lichtarzach, które przyniósł w torbie, świece, i zapalił je. Odwrócił 

background image

się do okna i starał się wołać na tyle głośno, by Freddie go usłyszała, lecz nie na 

tyle, by odpowiedziały mu komentarze z dołu.

-   Ej,   otwórz,   mam   świece.   Palą   się.   Czy   mówiłem   ci   już,   że   pięknie 

wyglądasz w świetle świec? Oczy ci tak cudownie błyszczą, a skóra wydaje się 

jeszcze gładsza? Jesteś piękna zawsze, w każdym świetle, naprawdę, i w słońcu, 

i   przy   księżycu.   Powinienem   był   ci   to   powiedzieć.   Powinienem   był   ci 

powiedzieć całą masę rzeczy.

Na moment przymknął oczy, zaczerpnął tchu.

- Bałem się, że zniszczę ci życie, Fred, a więc wszystko zagmatwałem i 

omal   nie  zniszczyłem  i  twojego,   i  swojego.   -  Przycisnął   dłonie   do  szyby.   - 

Pozwól mi to naprawić. Muszę to naprawić. Pozwól mi tylko powiedzieć ci to 

wszystko,   co   powinienem   był   ci   powiedzieć   wcześniej.   Że   twoja   skóra 

cudownie pachnie, że oddycham tobą nawet wtedy, kiedy cię koło mnie nie ma, 

że czuję twoją obecność, jakbyś była we mnie.

- Nieźle, naprawdę nieźle - westchnął z uznaniem Mooney, a zebrany 

obok tłumek w milczeniu pokiwał głowami.

- Otwórz okno, Fred. Muszę cię dotknąć.

Nie miał nawet pewności, czy Freddie go słucha. Widział tylko barierę z 

zasłon, dzielącą go od niej. Wyjął przenośną klawiaturę. Z dołu dobiegły gwizdy 

i okrzyki zachęty.

- Napisaliśmy tę piosenkę o sobie, Fred, a ja nawet o tym nie wiedziałem.

Zagrał pierwsze akordy melodii „Na zawsze ty” i zapominając o swojej 

dumie, zaczął śpiewać.

Był właśnie w połowie zwrotki, gdy Freddie odsunęła zasłonę i podniosła 

okno.

- Przestań - powiedziała. - Robisz z siebie durnia. Jestem zażenowana tym 

całym widowiskiem. Masz natychmiast...

- Kocham cię.

Zamilkła, słysząc te słowa. Zauważył łzy napływające jej do oczu.

background image

- Nie chcę drugi raz przeżywać tego samego. Odejdź.

- Zawsze cię kochałem, Fred - oznajmił spokojnie. - To dlatego nie było w 

moim życiu żadnej kobiety, która by naprawdę coś dla mnie znaczyła. Byłem 

ostatnim   durniem,   że   kazałem   ci   odejść.   Popełniłem   błąd.   Proszę,   żebyś  mi 

wybaczyła. Daj mi jeszcze jedną szansę, bo bez ciebie będę niczym.

Po policzku Freddie spłynęła pierwsza łza.

- Dlaczego to robisz? Już jakoś doszłam do siebie.

- Powinienem był to zrobić dawno temu. Nie zostawiaj mnie, Fred. Daj mi 

szansę. - Nick podał jej kwiaty.

Wzięła je po krótkiej chwili wahania.

- Nie chodzi tylko o kwiaty, Nick - powiedziała. - Byłam zła, bo...

- Bałem się ciebie kochać - szepnął. - Bo byłem taki silny, taki potężny. 

Myślałem,   że   ta   miłość   mnie   zmiażdży,   obezwładni.   Bałem   się   okazać   ci 

uczucia.

Przeniosła wzrok z kwiatów na niego. Ich spojrzenia się spotkały. Kiedyś 

marzyła o tym, żeby tak na nią patrzył. Z czułością, tkliwością i miłością.

- Zawsze chciałam cię takiego, jaki jesteś, Nick - wyznała.

- Chodź do mnie.  - Ze wzrokiem zatopionym w jej oczach wyciągnął 

rękę. - Witaj w moim świecie.

Roześmiała się i potrząsnęła głową.

- Dobrze, ale  boję się, że  aresztują  nas za włamanie.  Albo wezmą  za 

podpalaczy.

- Spokojna głowa. Pilnuje nas znajomy gliniarz. Wyszła na ciasny pomost 

i spojrzała w dół. Obok policjanta zgromadził się już spory tłum obserwatorów. 

Ktoś nawet do niej pomachał.

- Nick, to bez sensu. Przecież możemy porozmawiać w środku.

- Podoba mi się tutaj. - Chciała, żeby było romantycznie, a więc będzie. - 

I nie ma co dużo mówić. Po prostu powiedz, że mnie jeszcze kochasz.

- Kocham cię. Kocham.

background image

- Wybaczysz mi? - spytał.

- Nie miałam takiego zamiaru, Nick. Nigdy. Chciałam żyć bez ciebie.

- Tego się obawiałem. - Ujął jej dłoń. - A teraz?

- Nie zostawiłeś mi dużego wyboru. - Otarła łzę.

- Co ci przyszło do głowy? Świece i muzyka przed południem?

Już mi wybaczyła, pomyślał.

- Przyszło mi do głowy, że najwyższy czas trochę cię pouwodzić. Chcesz, 

żebym przeszedł do następnego etapu mojego mistrzowskiego planu?

- Nie chciałabym tego żałować.

- Mam nadzieję, że nie będziesz. - Uniósł jej dłoń i pocałował tak, jak 

nigdy jeszcze tego nie robił. - Chciałbym ci tylko przypomnieć, że to ty na mnie 

polowałaś. I cieszę się, że to robiłaś. - Pocałował po raz drugi jej dłoń. - Będę 

potrzebował   dużo   czasu,   żeby   okazać   ci   w   pełni   swoją   wdzięczność.   -   Nie 

spuszczając z niej wzroku, sięgnął do kieszeni i wyjął małe pudełeczko. - Mam 

nadzieję,   że   się   zgodzisz,   Fred.   Wyjdź   za   mnie.   -   Uniósł   wieczko   i   oczom 

Freddie ukazał się elegancki, tradycyjny pierścionek z brylantem. - Nikt nigdy 

nie kochał cię tak jak ja. I nikt nie będzie cię tak kochał.

- Nick... - Przyłożyła dłoń do ust. To nie sen, uzmysłowiła sobie. To nie 

fantazja, to nie scena z jej wyobraźni. To rzeczywistość. Porywająca.

I perfekcyjna.

- Tak, o tak! - wykrzyknęła i rzuciła mu się w ramiona.

- Wygląda na to, że chłopak wreszcie dopiął swego - zauważył Mooney. 

Popatrzył   jeszcze   chwilę   na   całującą   się   parę,   po   czym   popukał   w   pałkę.   - 

Wystarczy. Rozejść się - zwrócił się do gapiów. - Zostawmy ich samych.

Zagwizdał i nie spiesząc się, odszedł. Po paru metrach odwrócił się raz 

jeszcze,   by   zobaczyć,   jak   piękna   kobieta   wyrzuca   wysoko   w   górę   bukiet 

kwiatów.

Nick LeBeck, pomyślał. Ten chłopak ma za sobą długą drogę.

background image

EPILOG

  -   Artykuł   „Rytm   Broadwayu”   napisany   przez   Angelę   Browning   - 

powiedziała Freddie i zaczęła czytać:

Wczorajsza   premiera   musicalu   „Kiedyś,   dziś,   zawsze   "   zakończyła   się  

ogromnym   sukcesem   autorów   i   wykonawców.   Wspaniała   Maddy   O'Hurley   i  

partnerujący  jej, znakomity jak zawsze,  Jason Craig raz jeszcze  potwierdzili  

swoją klasą, lokującą ich w czołówce gwiazd Broadwayu. Publiczność, z waszą  

recenzentką włącznie, zgotowała im owację, poczynając od pierwszej,  pełnej  

dynamizmu   sceny   otwierającej   spektakl   aż   po   prawdziwie   romantyczne  

zakończenie.   Maddy   O'Hurley   po   mistrzowsku   poprowadziła   swoją   rolę,  

ukazując   w   sposób   niezwykle   przekonujący   rozwój   bohaterki   od   naiwnego  

dziewczątka do dojrzałej kobiety.

Na słowa najwyższego uznania, obok dwójki gwiazdorów, zasługuje cały  

zespół, który nadał przedstawieniu niepowtarzalny kształt, ożywiając scenę w  

rytm porywającej muzyki. Można powiedzieć, w każdym razie ja tak sądzę, że od  

wczorajszego   wieczoru   Broadway   ma   dwoje   nowych   ulubieńców.   Para  

twórców,   kompozytor   Nicholas   LeBeck   i   autorka   tekstów   Frederica   Kimball  

stworzyli dzieło, które bawi i wzrusza, porywa serca i porusza umysły. Wierzcie  

mi, nie było chyba wczoraj na widowni nikogo, kto nie uroniłby łzy, studiując  

dwojga   bohaterów   śpiewających   „Na   zawsze   ty   ".   Muzyka   I   słowa   są  

niewątpliwie sercem każdego musicalu, ale to serce biło ze szczególną energią i  

niezwykłym wyczuciem. Już debiut pana LeBeck, „Ostatni przystanek", dowiódł  

jego talentu jako kompozytora. Ten musical tylko potwierdził, żenię myliliśmy  

się w jego ocenie.

Jego partnerka dorównuje mu pod każdym wzglądem. Teksty Frederiki  

Kimball   są   niezwykle   poetyckie,   liryczne   i   romantyczne,   a   zarazem   pełne  

Humoru i finezji- Tak idealnie współgrają z muzyką, ze chwilami nie sposób  

powiedzieć, co było pierwsze - melodia czy słowa.

background image

Być   może   tę   doskonale   harmonijną   współpracą   należy   zawdzięczać   i  

temu, ze Nicholas LeBeck i Freaenca Kimball są nie tylko partnerami w pracy,  

lecz  również   w  życiu.   Pobrali   się  zaledwie  trzy  miesiące  temu.  Po  ostatnim  

wielkim wieczorze nowożeńcy mają niejeden powód do radości. A ja, ze swej  

strony, życzę im długiego, szczęśliwego i owocnego partnerstwa.

-  Ile   razy   jaszcze   będziesz   to   czytać?   Fredy   jedynie   westchnęła   w 

odpowiedzi. Siedząc po turecku obok Nicka, na środku skotłowanego łóżka, 

otoczona porannymi wydaniami gazet. Włosy spływały jej na plecy. Nic już nie 

zostało   z   kunsztownej   fryzury,   którą   nosiła   poprzedniego   wieczoru.   Czarna 

jedwabna suknia, którą kupiła po kilku dniach penetrowania sklepów, leżała na 

podłodze, w miejscu, gdzie rzucił ją Nick.

Wrócili   do   domu   o   świcie,   szczęśliwi,   roześmiani,   upojeni   sukcesem, 

szampanem i namiętnością.

- Było cudownie - powiedziała.

- Dzięki - roześmiał się.

Uderzyła   go   gazetą,   którą   właśnie   czytała   po   raz   kolejny   z   rzędu,   i 

popatrzyła na obrączkę, lśniącą na jej palcu w blasku porannego słońca.

- Nie mówię o tym, choć to też nie było złe - wyjaśniła, przymykając 

oczy, by raz jeszcze przypomnieć sobie nastrój poprzedniego wieczoru. - Mówię 

o   tych   tłumach,   światłach,   muzyce.   I   owacjach.   Boże,   kocham   owacje. 

Pamiętasz,   jak   ludzie   wstali   i   zaczęli   klaskać   po   piosence   „Opuszczę   cię 

pierwsza”?

Podłożył ręce pod głowę i nie przestawał się uśmiechać. Wyglądała tak 

cudownie, tak kusząco, gdy siedziała na łóżku w podkoszulce, z włosami w 

nieładzie, oczami błyszczącymi z podniecenia. Należała do niego.

- Naprawdę? Nie zauważyłem.

- Oczywiście. To dlatego o mało nie wyłamałeś mi wszystkich palców, 

ściskając mnie za rękę.

- Chciałem cię po prostu powstrzymać przed wyskoczeniem na scenę i 

background image

podziękowaniem za aplauz.

- Wiesz, miałam na to ochotę - przyznała. - Chciałam tańczyć razem z 

aktorami. Podobało mi się, Nick.

- Mnie też. Siedziałem w pierwszym rzędzie i słuchałem tego, co zrodziło 

się   nad   barem   na   moim   starym   pianinie.   I   przypominałem   sobie,   co   zaszło 

między nami, gdy pisaliśmy te słowa i muzykę.

Wzięła go za rękę.

- To był najbardziej podniecający okres w moim życiu - wyznała. - A 

ostatni   wieczór  był  jego  ukoronowaniem.   Wszyscy  tak  wspaniale  wyglądali, 

cała   rodzina.   Było   niemal   jak   w   dniu   naszego   ślubu,   wszyscy   wystrojeni, 

rozpromienieni. A ty okropnie zdenerwowany.

- A ty piękna. - Nick patrzył, jak szeroki uśmiech rozjaśnia jej twarz. Nie 

musiała się już upominać o czułe słowa i komplementy. Teraz przychodziły mu 

z łatwością. - Pani LeBeck. - Usiadł i przeciągnął dłonią po jej włosach. Ich usta 

się złączyły. - Kocham cię - powiedział.

- Nick. - Przytuliła policzek do jego twarzy. - Jest idealnie, doskonale. 

Wiedziałam, że tak będzie, jeśli poczekam. I skądinąd wiem, że może być tylko 

lepiej. Tworzymy zespół.

- I jesteśmy nowymi ulubieńcami Broadwayu. LeBeck i Kimball.

Zaśmiała się i ukryła twarz w jego ramieniu.

- Teraz ty przeczytaj - poprosiła. Wsunął ręce pod jej koszulkę.

- Teraz? - spytał.

- Potem - mruknęła, przytulając się do niego.


Document Outline