background image

Fakty "nieznane", bo niebyłe 
Nasz Dziennik, 2011-03-16 

Żenująco niskich lotów beletrystyka, często bez 
umocowania w materiale procesowym. Miszmasz 
informacji ze śledztwa z innymi ustaleniami 
autorów lub stworzoną przez nich fikcją - tak 
eksperci oceniają ostatnią publikację tygodnika 
Tomasza Lisa pt. "Panika we mgle". Co gorsza, 
artykuł nie stroni od powtarzania wymysłów na 
temat rzekomej kłótni o pogodę między mjr. 
Arkadiuszem Protasiukiem a gen. Andrzejem 

Błasikiem przed wylotem do Smoleńska. Tę tezę obaliła wczoraj jednoznacznie Naczelna 
Prokuratura Wojskowa.
 
 
Artykuł "Panika we mgle" ("Wprost", 14-20 marca br.) napisali Michał Krzymowski i Marcin 
Dzierżanowski. Przytacza się w nim m.in. rozmowę, jaką na kilkanaście minut przed startem 
Tu-154 mjr Arkadiusz Protasiuk miał przeprowadzić z oficerem Biura Ochrony Rządu 
Piotrem Swędzikowskim. Dziennikarze, powołując się na skądinąd objęte tajemnicą śledztwa 
zeznania świadków złożone w prokuraturze, stwierdzają, że dowódca Tu-154 "nie wyglądał 
na zdenerwowanego". Możemy się tylko domyślać, że wspomniane zeznania zostały 
przetransponowane na mowę niezależną i w ten sposób "udramatyzowane". "- Spójrz na niebo 
- borowiec zadarł głowę do góry. - Jakie ładne, niebieskie. - Oby w Smoleńsku też takie było, 
bo prognozy są nieciekawe - odpowiedział Protasiuk" - płynie relacja. 
"Wprost" bez zażenowania powiela tezę o wymyślonej przez inne media sprzeczce na temat 
pogody w Smoleńsku, do której miało dojść między dowódcą Sił Powietrznych a kapitanem 
tupolewa. Wczoraj usłyszeliśmy jej najnowsze i jednoznaczne dementi. - Oględziny filmu z 
Okęcia z 10 kwietnia 2010 r. nie ujawniły kadrów, z których można byłoby wysnuć wniosek 
o rzekomej kłótni dowódcy Sił Powietrznych gen. Andrzeja Błasika z dowódcą Tu-154 kpt. 
Arkadiuszem Protasiukiem - podał rzecznik naczelnego prokuratora wojskowego płk 
Zbigniew Rzepa. 
Tygodnik anonsuje, że tekst zawiera fragmenty przygotowywanej książki - ma więc de facto 
poza wspomnianymi dotychczas mankamentami również cechy kryptoreklamy. 
 
Poznali myśli posła 
- Nie ma materiału dowodowego, który potwierdzałby jakąkolwiek kłótnię między gen. 
Błasikiem a mjr. Protasiukiem. Fragmenty książki opublikowane w tygodniku "Wprost" 
pozwalają domniemywać, że jest to swobodna beletrystyka, często bez umocowania w 
materiale procesowym. Dochodzi tu do pomieszania informacji ze śledztwa z innymi 
ustaleniami autorów lub stworzoną przez nich fikcją - komentuje mecenas Bartosz Kownacki, 
pełnomocnik części rodzin smoleńskich. - Jak wiemy, autorzy publikacji uzyskali dostęp do 
fotokopii akt śledztwa. Poza tym są tu pewne informacje ogólnie znane, zapewne pozyskane 
od różnych osób. W mojej ocenie, publikacja ma na celu przede wszystkim budowanie 
napięcia i sensacji, a informacje w niej zawarte nie wnoszą, moim zdaniem, nic nowego do 
śledztwa. Traktowanie katastrofy smoleńskiej jako pretekstu do swobodnej beletrystyki i 
sensacji nie może spotkać się z moją aprobatą. Sprawa smoleńska jest bowiem źródłem bólu i 
cierpienia dla wielu osób. To nie powinno być pole do tego typu dywagacji i wprowadzania 
tak swobodnej formuły - tłumaczy Kownacki. 
Argumentację tę podziela mecenas Piotr Pszczółkowski, pełnomocnik Jarosława 
Kaczyńskiego. - Niewątpliwie tragedia smoleńska jest i będzie polem do różnorodnych 

background image

nadużyć. Relacje jej dotyczące zawsze będą mniej lub bardziej rzetelne. Opisywanie 
wszelkich reakcji, jakie miały miejsce po katastrofie, jest jednak moralnie wątpliwe - to jakby 
robić relację ze stypy. Każdy, kto jest Polakiem, na swój sposób przeżywa tę tragedię. 
Wyciąganie wniosków tego typu, jak to ktoś się spieszył z Katynia do Warszawy, jest w tym 
przypadku wysoce nie na miejscu - stwierdza prawnik. W ten sposób odniósł się do wątku z 
artykułu, w którym jest opis zbiorowej paniki na cmentarzu katyńskim. 
W tekście w karykaturalny sposób przedstawiono zachowanie posłów PiS oczekujących na 
przylot delegacji z prezydentem Lechem Kaczyńskim. Mowa o Antonim Macierewiczu i 
Arkadiuszu Mularczyku, którzy jakoby chcieli jak najszybciej wyjechać z Rosji z tego 
powodu, że spodziewali się dymisji rządu i nadzwyczajnego posiedzenia Sejmu. Dziennikarze 
posunęli się do tego, że (w internetowej wersji artykułu) cytowali... myśli posła Mularczyka: 
"Tu są mogiły pomordowanych oficerów, tam roztrzaskany samolot. A jak jeszcze i nas 
załatwią?". 
- Wartość tej dziennikarskiej relacji można ocenić jako nieuczciwą. Wszystko, co piszą, nie 
ma nic wspólnego z rzeczywistością - ocenia krótko Macierewicz, oskarżony o to, że w 
Katyniu udzieliła mu się "psychoza". 
Poza warstwą fikcyjną w "Panice we mgle" czytamy, że oficerowie Biura Ochrony Rządu 
zastosowali pewien blef: udawali przed Rosjanami, że nie rozpoznają ciała prezydenta Lecha 
Kaczyńskiego - co miało zapobiec ewentualnemu zabraniu go przez Rosjan. "Wprost" 
potwierdza też to, o czym "Nasz Dziennik" pisał jako pierwszy: że funkcjonariusze BOR 
trzymali wartę przy ciele prezydenta.  
Są ponadto informacje, że rosyjscy kontrolerzy z Siewiernego mówili załodze polskiego Jaka-
40, że z Tu-154 jest "płocho", a zaraz potem zakomunikowali im, że tupolew odleciał.  
Problem polega na tym, że w przypadku tego artykułu czytelnik nie dostaje narzędzi do 
zweryfikowania, co jest prawdą, a co zwykłym wymysłem autorów. 
"Przedstawiamy nieznane fakty związane z katastrofą smoleńską" - zachęca periodyk. Tyle że 
niektóre z tych "faktów" dlatego są nieznane, że nigdy nie miały miejsca. 
 
Tania fabuła ma odwrócić uwagę 
- Ktoś próbuje najwyraźniej tworzyć tanią sensację za pomocą fabularyzowanych i nie 
wiadomo z czego wynikających tez. To kolejna wrzutka medialna zrobiona po to, by uwagę 
społeczeństwa nakierować na inne tory myślenia: nie na przyczyny katastrofy i działanie 
rządu, a właściwie jego brak, lecz na wydumane sytuacje - twierdzi Bogdan Święczkowski, 
były szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. - Niedługo okaże się, że w książce 
zapowiadanej przez "Wprost" winnym katastrofy będzie Jarosław Kaczyński - ironizuje. - 
Chodzi o to, by zatrzeć przed ludźmi wrażenie upadku państwa po katastrofie smoleńskiej - 
dodaje Święczkowski. 
W swojej narracji dziennikarze "Wprost" powołują się na rzekomą wypowiedź Jana 
Pospieszalskiego, który podczas powrotu pociągiem do Warszawy miał nawoływać do 
zorganizowania Mszy św. polowej na terenie Dworca Zachodniego w intencji ofiar katastrofy. 
Późniejszy współautor filmu "Solidarni 2010" miał nawet zapewniać, że kamerą "uwieczni te 
wyjątkowe chwile". - To są kłamstwa, niczego takiego nie mówiłem, nie miałem żadnej 
kamery. Proponowałem jedynie, by po przybyciu do stolicy odmówić krótką modlitwę - 
kontruje Pospieszalski. 
Tanim chwytem jest też przytoczenie przez Krzymowskiego i Dzierżanowskiego kulis 
rozmowy Jarosława Kaczyńskiego z byłym doradcą prezydenta Lecha Kaczyńskiego prof. 
Andrzejem Zybertowiczem. Dzień po katastrofie rządowego Tu-154 Zybertowicz miał się 
pojawić w biurze PiS i apelować do prezesa tej partii, by wziął udział w wyborach 
prezydenckich. Apel był poparty listem sygnowanym przez prawie wszystkich doradców 
tragicznie zmarłego prezydenta. - W tekście nieprawdziwa jest m.in. kluczowa informacja - że 

background image

rozmowa odbyła się 11 kwietnia. W dniu tym w ogóle nie było mnie w Warszawie. Po drugie 
- żaden z autorów tego artykułu nie kontaktował się ze mną, żeby zweryfikować swoje 
informacje. Przed kilku laty pan Krzymowski podał nieprawdziwe informacje na mój temat - 
jakobym miał startować z listy PiS do polskiego parlamentu. Zapytałem go wówczas 
telefonicznie, dlaczego nie skontaktował się ze mną w tej sprawie. Najwidoczniej pan 
Krzymowski nie wyciągnął żadnego wniosku z tamtej sytuacji - mówi prof. Zybertowicz. - 
Jeśli wiarygodność innych informacji, jakie mają się ukazać w książce zapowiadanej przez 
"Wprost", jest taka sama jak ta opublikowana w tym tekście, to można tylko żałować 
czytelników, którzy dadzą się nabrać na taką narrację autorów - ucina nasz rozmówca. 
 
Prokuratura wpisze się w narrację? 
Czy artykułem "Wprost" zajmie się prokuratura? - Jeżeli prokuratorzy prowadzący śledztwo 
uznają, że jest to publikacja materiałów z postępowania przygotowawczego bez pozwolenia 
prokuratury, to pewnie tak - deklaruje w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" płk Zbigniew 
Rzepa, rzecznik prasowy naczelnego prokuratora wojskowego. 
Podczas posiedzenia senackiej Komisji Obrony Narodowej z 10 lutego br., które było 
poświęcone informacji polskich organów państwowych o działaniach podjętych w związku z 
katastrofą Tu-154M, gen. Krzysztof Parulski, naczelny prokurator wojskowy, relacjonował 
senatorom swoje przejścia z tygodnikiem Tomasza Lisa. Otóż 27 stycznia br. skierował do 
redaktora naczelnego tygodnika "Wprost" wezwanie do opublikowania sprostowania artykułu 
prasowego pt. "Podejść Rosję", w którym - jak Parulski tłumaczył członkom komisji - jego 
autor Michał Krzymowski bezkrytycznie powoływał się na kwestionowane przez niego 
wypowiedzi Edmunda Klicha. - Do dzisiaj redakcja nie opublikowała sprostowania, a ja nie 
uzyskałem odpowiedzi redakcji na wystosowane wezwanie - mówił wtedy gen. Parulski. 
Pułkownik Rzepa nie potrafił nam odpowiedzieć, czy wezwanie do publikacji tego 
sprostowania kiedykolwiek ukazało się na stronach internetowych Naczelnej Prokuratury 
Wojskowej. Przez kilka miesięcy wisiały tam natomiast wezwania dotyczące "Naszego 
Dziennika". 
- To stwarza sytuację, że są równi i równiejsi: są takie media, którym wszystko wolno, i takie 
media, które żyją pod nieustanną presją, iż będą posądzane o popełnienie przestępstwa i będą 
ścigane - puentuje poseł Antoni Macierewicz, szef parlamentarnego zespołu badającego 
katastrofę smoleńską. Jak przypominają mecenasi rodzin ofiar, publikacje "Wprost" już 
wcześniej utrudniły im pracę. Chodzi o upublicznienie przez dziennikarzy tego tygodnika 
materiałów z postępowania przygotowawczego prowadzonego w sprawie katastrofy 
smoleńskiej, co miało miejsce pod koniec ubiegłego roku. Wojskowa Prokuratura Okręgowa 
w Warszawie zabroniła wtedy stronom postępowania (w tym właśnie pełnomocnikom rodzin) 
wykonywania fotokopii oraz kserokopii akt śledztwa. 
 
  

Anna Ambroziak