background image

Jude Deveraux

ZWIDY

Tyler Stevens odstawiła filiżankę po kawie na szklany stolik i wsparła się wygodniej na 
ogrodowym krzesełku z kutego żelaza. Przymknęła oczy, poddając się ciepłym 
promieniom słońca.
- Dziś też występujesz jako dobra ciocia Tyler? - dobiegł znajomy głos.
- Oczywiście. - Uśmiechnęła się, nie podnosząc powiek.
- A nie szkoda ci pogody? Dzień jest wyjątkowo piękny, aż się prosi o spacer. Poszłabyś 
do Central Parku albo na Union Square. Mają tam zawsze świeże owoce i prawdziwie 
domowe ciasta.
- Nie - ucięła, spoglądając na Barry'ego. Kiedy trzy lata temu decydowała się na to 
mieszkanie, zastanawiała się, czy nie robi błędu. Martwiło ją, że jej taras i sąsiedni 
praktycznie przylegają do siebie, a przez to nie będzie mieć spokoju. Miała się już za 
prawdziwą mieszkankę Nowego Jorku, gdzie niczego tak się nie ceni i nie chroni jak 
własnego domowego zacisza. Krótko mówiąc, bała się, że zbyt bliskie sąsiedztwo będzie 
uciążliwe. Na szczęście jej obawy się nie sprawdziły. Pierwszego sąsiada - mocno 
starszego pana - nawet nie poznała, chyba w ogóle nie wychodził z domu. Niestety, po 
roku wyprowadził się do córki w Scarsdale i obawy Tyler odżyły, bo nowym właścicielem 
został - jak się okazało - samotny mężczyzna. Bała się, żeby „nowy” nie okazał się 
bogatym nachałem. co zacznie się jej narzucać, albo komputerowym odludkiem, który 
bez przerwy będzie ją rozbierać oczami.
Gdy jednak poznała Barry'ego, jej obawy prysły, więcej nawet - ucieszyła się, bo widać 
było, że kim jak kim. ale sąsiadką Barry na pewno nie będzie się interesować. Poza tym 
wkrótce objawiły się dobre strony nowego sąsiedztwa. Barry prowadził elegancką małą 
kwiaciarnię w pobliżu Wall Street i w ciągu miesiąca przemienił swój taras we wspaniały 
wiszący ogród, pełen róż i zieleni.
Gdy pół roku później Barry popadł w kłopoty (wytoczył mu sprawę pewien młody 
człowiek, którego zatrudnia] w swojej kwiaciarni) - Tyler właśnie dla zachowania 
dobrosąsiedzkich stosunków podjęła się obrony. Wygrała w cuglach, mimo że sprawa nie 
należała do jej specjalności, a gdy Barry zapytał o honorarium, machnęła tylko ręką.
- Nie ma o czym mówić - zamknęła temat.
Zaraz potem wyjechała służbowo na dwa tygodnie. Gdy wróciła, nie poznała własnego 
tarasu. Wszędzie kwiaty, zieleń, a nawet prawdziwe drzewka w wielkich donicach. Aż 
otworzyła usta z zachwytu.
- Podoba się? - pytał Barry, wychodząc na swój balkon.
I tak zaczęła się ich przyjaźń. Wcześniej, a nawet w czasie procesu, Tyler ograniczała 
kontakty do spraw stricte oficjalnych, Barry zresztą też. Nie było więc mowy o osobistych 
tematach czy zwierzeniach. Lody zostały przełamane, gdy Barry przemienił jej banalny 
taras w zielone ustronie. Zostali przyjaciółmi. Kiedy sąsiad zauważył, że Tyler nie bardzo 
daje sobie radę z ogrodem, wymyślił rzecz niezwykle pożyteczną i milą, a mianowicie 

1

background image

podnoszona, kładkę czy raczej mostek łączący oba tarasy - solidny, z poręczami. 
Przechodził przezeń, by pielić i podlewać ogród. Rychło kładka zaczęła wisieć na stałe 
między balkonami, a ich stosunki stały się jeszcze bliższe. Wyręczali się nawzajem w 
takich sprawach jak telefony czy listy.
Wkrótce stali się jakby rodziną, tym bardziej że, jak większość mieszkańców Nowego 
Jorku, nie mieli w mieście bliskich, bo pochodzili z innych stron.
Ale pół roku temu Tyler wzbogaciła się o prawdziwą rodzinę. Do miasta zjechała jej 
kuzynka, Kristin Beaumont, córka starszego brata matki - „zbawcy”, jak powiadała o nim 
mama, bo to właśnie on - wuj Thaddeus, dla bliskich Thad - zajął się matką i 
sześcioletnią wtedy Tyler, gdy ojciec zginał w wypadku, zostawiając je bez grosza. Tata 
był młody, nie myślał o polisie ani w ogóle o zabezpieczeniu rodziny. Z pomocą 
pośpieszył wuj Thad.
Otworzył serce i konto bankowe, krótko mówiąc, wziął je na utrzymanie, dzięki czemu 
mama mogła wrócić na studia i zrobić dyplom z pedagogiki. Później, gdy Tyler 
zapragnęła pójść w ślady wuja Thada, wziętego adwokata, też pomógł, finansując 
najpierw college, a potem studia na wydziale prawa.
Nie mogła więc - nawet nie przyszłoby jej to do głowy - - odmówić wujowi, kiedy poprosił, 
aby „miała oko” na kuzynkę, gdy ta zapragnęła mieszkać w Nowym Jorku, bo jakie jest to 
miasto, wszyscy wiedzą. I tak co tydzień Tyler chadzała do Krissy na niedzielny obiad, co 
zresztą nie sprawiało jej przykrości. Lubiła te wizyty u młodej osoby, z jednym tylko 
zastrzeżeniem, na całym świecie nie było gorszej kucharki niż Krissy.
- A dziś, co będzie na obiad? - pytał Barry, sięgając po konewkę z wodą. Jak zwykle 
starannie podlewał wszystkie skrzynki i doniczki.
- Kamienie - odparła Tyler z nutą sarkazmu w głosie. - Ta dziewczyna ma wyjątkowy 
talent, wszystko potrafi popsuć. Nie ma takiej pieczeni, której nie spaliłaby na kamień.
- A nie możesz jej poradzić, żeby zamawiała jedzenie na mieście?
- To nie wchodzi w rachubę. Krissy uważa, że jako przyszła żona i matka musi nauczyć 
się gotować.
- Taka ambitna? I nadał nie ma nadziei... - Nie dokończył. Przeszedł przez kładkę i zajął 
się doniczkami na tarasie Tyler.
- ...żeby jej wyperswadować tego szefa? - weszła mu w słowo. - Zwariowała na jego 
punkcie. To autentyczna obsesja i nie ma żadnej nadziei. - Sięgnęła po filiżankę, ale 
widząc, że nie została już ani kropla kawy, odstawiła naczynie na stolik.
Wuj Thad przez znajomości załatwił ukochanej córce eksponowaną posadę asystentki 
założyciela i właściciela firmy Magazyn Domowy - sieci sklepów z artykułami 
gospodarstwa domowego. Niemal natychmiast po podjęciu pracy Krissy zakochała się 
do szaleństwa w swoim charyzmatycznym szefie. Nie peszyła jej różnica wieku - Joel 
Kingsley był dobrze po czterdziestce, podczas gdy ona obchodziła ledwie dwudzieste 
trzecie urodziny. Burzy uczuć nie powstrzymywał także fakt, że - wedle orientacji Tyler - 
Joel K. odnosił się do Krissy z doskonałą obojętnością. Owszem, traktował ją miło, ale 
była to zwykła uprzejmość pracodawcy wobec pracownicy. A Krissy szalała z miłości.
Skutek był taki, że o niczym i nikim nie potrafiła rozmawiać, tylko o nim. W ciągu 
dwudziestu czterech obiadów, licząc od chwili, gdy zaczęła się obsesja, Tyler wysłuchała 

2

background image

dwudziestu czterech długich monologów Krissy na temat Joela Kingsleya, męcząc się 
jednocześnie nad niejadalnymi wytworami kulinarnych ambicji kuzynki.
Na początku, przez trzy chyba niedzielne spotkania, Tyler cierpliwie słuchała zwierzeń 
kuzynki, gdy ta piała z zachwytu na temat swej pracy, a zwłaszcza szefa. I choć w roli 
matrony powiernicy czuła się nader staro jak na swoje trzydzieści pięć lat, starała się 
przemówić Krissy do rozsądku.
- Jestem pewna - zauważała delikatnie - że pan Kingsley - specjalnie akcentowała „pan”, 
aby podkreślić różnicę wieku, o której Krissy nie chciała pamiętać - jest znacznie bardziej 
czarujący niż rówieśnicy, z którymi miałaś do czynienia przed przyjazdem do Nowego 
Jorku...
- Och, Tyler, nie widziałaś go, on jest... taki... cudowny! - wykrzyknęła Krissy. - A jak on 
się porusza... po prostu unosi się nad ziemią... Naprawdę... gdybyś go tylko zobaczyła.
Tyler uśmiechnęła się do siebie. W kręgach palestry uchodziła, słusznie zresztą, za 
specjalistkę od rozwodów. U siebie w kancelarii i na sali sądowej widziała wielu takich, co 
to unosili się nad ziemią... a później brutalnie i bezwzględnie występowali o rozwód, 
skąpiąc, jak tylko się dało, na należne alimenty.
- A ile razy był żonaty? - spytała rzeczowo, sięgając po ząbkowany nóż. Zwykły nie dałby 
rady pieczeni, którą kuzynka właśnie wniosła.
- Och. raz - odparła Krissy śpiesznie. - To znaczy... dwa, ale tak naprawdę to raz.
- No więc raz czy dwa? - Pieczeń wytrzymała pierwsze natarcie. Ząbkowany nóż też 
okazał się bezsilny.
- Oficjalnie dwa - w głosie Krissy zabrzmiała nuta skrępowania - ale pierwszego 
małżeństwa nie można liczyć.
- Przed sądem liczą się wszystkie. - Tyler mocnej natarła nożem na podeszwę na talerzu.
- Mówisz jak tata. Zawsze tylko o paragrafach. Chcesz łyżkę?
- Łyżkę? A do czego?
- Jak to, do czego? Przecież mamy spaghetti z serem.
Tyler wbiła wzrok w czarną bryłę widniejącą na talerzu.
- A więc to jest?... - Przerwała, nie chcąc robić przykrości gospodyni. Odłożyła sztućce i 
spojrzała na Krissy. - Posłuchaj mnie, córeńko. Ja rozumiem, że Nowy Jork bardzo cię 
podnieca, a mężczyzna pokroju Joela Kingsleya tym bardziej. Zaszedł wysoko, a co 
ważniejsze, o własnych siłach, ale....
- On? Podnieca?! - wykrzyknęła Krissy. - On świata poza praca nie widzi. Nigdy nie 
bierze dnia wolnego ani w ogóle. Pracuje od rana do nocy. Wszystkim się interesuje i 
wszystkiego pilnuje.
Co za piła, pomyślała Tyler, ale nie odezwała się słowem. W najwyższym zdumieniu 
studiowała zawartość talerza. Przypalić pieczeń albo rybę, to może się zdarzyć, ale 
trzeba nie lada zdolności, aby na kamień spalić makaron z serem.
- Wiesz - zmieniła temat - mamy w kancelarii kilku młodych ludzi, których chciałabym ci 
przedstawić.
Na to dictum Krissy zerwała się z miejsca, zebrała talerze i wybiegła do kuchni, ogromnej 
i świetnie wyposażonej, tak samo jak cały apartament. Gdy Krissy zapragnęła osiąść w 
Nowym Jorku, jej tata - wuj Thad - natychmiast sprawił jej eleganckie mieszkanie, 

3

background image

droższe niż apartament Tyler i znacznie wykwintniej urządzone. Żeby ukochanej 
córeczce niczego nie brakowało, wuj Thad najął architektów, kupił wytworne meble i 
wszystko co tylko możliwe, czemu Tyler przyglądała się z niejaką zazdrością. Sama 
kupowała meble na wyprzedażach i licytacjach.
- Widzę, że zieleniejesz z zawiści, jak mawiała Scarlett O'Hara - zauważał Bary, gdy 
opowiadała mu o cudach w apartamencie Krissy. - Ale gdybyś nie brała tylu spraw bez 
honorarium, też byłoby cię stać na takie wytworności - dodawał pojednawczo.
Zaraz po pierwszym obiedzie u kuzynki Tyler wszczęła małe śledztwo w sprawie Joela 
Kingsleya. Wynik zaskoczył ją, bo z tego, co udało się ustalić, Joel Kingsley jawił się 
całkiem przyzwoicie. Zdumienie było tym większe, że spodziewała się raczej, iż okaże 
się on zimnym draniem, który wykorzystuje własną pozycję, by bałamucić młode i naiwne 
panienki. Tymczasem okazało się, że Krissy mówiła prawdę i miała rację, jeśli idzie o 
jego pierwsze małżeństwo. Joel Kingsley popełnił je jeszcze w czasie studiów i 
przetrwało wszystkiego dwanaście miesięcy. Powtórnie ożenił się dopiero dwa lata po 
dyplomie i ten związek trwał dobre piętnaście lat.
Tyler rozpuściła dyskretne wici pośród znajomych i znalazła osobę, która znała Kingsleya 
nieco bliżej, a przynajmniej mogła powiedzieć o nim więcej, niż napisano w biogramie na 
łamach magazynu „Forbes”. Otóż wedle niej druga małżonka Joela Kingsleya po 
piętnastu latach doszła do wniosku, że ma dość bycia słomianą wdową - Joel ciągle 
siedział w biurze albo jeździł w interesach - i rzuciła, go dla trenera, u którego brała 
prywatne lekcje. Mimo to Kingsley, podkreślała informatorka, nader hojnie wyposażył 
eksmałżonkę na dalsze życie. Natomiast teraz usidliła go Celeste Delashaw.
- A któż to taki? - zdumiała się Tyler.
- Nie wie pani? A gdzież to pani się uchowała? W muzeum?
- Nie bywam na snobistycznych rautach po tysiąc dolarów za wejście, jeśli o to chodzi - 
odrzekła Tyler sucho, karcąc się w duchu za niepotrzebną złośliwość.
- Nie trzeba chodzić, wystarczy czytać - zabrzmiała równie złośliwa odpowiedz.
Tym razem Tyler zmilczała. Nie zamierzała wyjaśniać, że po prostu szkoda jej czasu na 
czytanie opowieści z życia tzw. wyższych sfer, a poza tym przez jej kancelarię przewinęło 
się niemało kobiet, które wszystko poświęcały dla mężowskich karier; nie szczędziły 
wysiłków, żeby utrzymać dom i dzieci, gdy mąż kończył studia i wspinał się na pierwsze 
szczeble kariery, żadnej jednak nie było dane skorzystać ze wspólnej przecież inwestycji. 
Gdy nadchodził czas odcinania kuponów, mąż znikał z kimś młodszym i 
atrakcyjniejszym, a pięćdziesięcioparoletnia, spracowana małżonka zostawała na lodzie.; 
Wiele takich dam trafiało do Tyler, szukając sprawiedliwości.
- Celeste Delashaw była żoną Maximiliana Aldricha, a o nim musiała pani słyszeć.
Tyler spojrzała na zegarek. Za piętnaście minut musi być w sądzie. Rozmowa na 
szczęście odbywała się przez telefon komórkowy.
Oczy wiście - przytaknęła pośpiesznie, aby zakończyć. - Huty Aldricha!
- A także fabryki samochodów, stocznie i samoloty.
- Oczywiście - powtórzyła Tyler - ale wróćmy do Joela Kingsleya, Jaki on naprawdę jest? 
Pytam, bo moja kuzynka, która u niego pracuje, zadurzyła się w nim na amen. jest 
młoda, naiwna i nie wiem, czy on jej nie zbałamuci.

4

background image

W telefonie zaległa cisza.
- Zadurzyła? Zbałamuci? - rozległo się po chwili. - Słowo daję, od lat nie słyszałam takich 
określeń. Jeśli więc dobrze rozumiem, to boi się pani, że jeśli tylko Kingsley spostrzeże, 
że dziewczyna wodzi za nim oczami i jest chętna, to zerżnie ją, nie wychodząc z biura.
- No cóż, jeśli chce pani to tak ująć... - odparła Tyler, zbulwersowana brakiem taktu u 
swojej rozmówczyni.
- Nie ma obawy. Póki Celeste Delashaw ma na niego oko, nic takiego się nie stanie.
- Dzięki Bogu, ale to nic nie mówi o nim samym.
- Też nie ma obaw. Ja przynajmniej nigdy o czymś podobnym nie słyszałam. Żona go 
rzuciła nie dlatego, że sypiał z sekretarkami, ale dlatego, że bez przerwy pracował. Ale 
chłop to chłop. Jak ta pani kuzynka wygląda?
Tyler nie miała ochoty odpowiadać.
- Bardzo pani dziękuję. Zrewanżuję się przy okazji. Do usłyszenia. - Zakończyła 
połączenie.
Rozmowa niestety nie rozwiała wszystkich obaw, bo cóż z tego, że Joel Kingsley 
wyglądał na przyzwoitego człowieka, skoro nie usuwało to zagrożenia. Był bogaty, 
wpływowy i niejedna Krissy durzyła się w nim na śmierć. Niby samotny, a faktycznie 
związany z bogatą damą, i to groźną, bo - sądząc z opowieści - wielce zazdrosną o 
swoją „własność”.
- A dlaczego sama czegoś nie ugotujesz i nie weźmiesz ze sobą? - Barry wyrwał ją z 
zamyślenia, podpowiadając rozwiązanie jednego przynajmniej problemu.
- Próbowałam i też na nic. To, co przyniosę, Krissy chowa do lodówki, a podaje swoje. 
Barry, poradź mi, co robić. Wuj Thad liczył, że jej dopilnuję, a ona tymczasem traci głowę 
dla faceta dwa razy starszego od siebie. Zawsze ją prowadzano za rączkę, dmuchano j 
chuchano, i dziewczyna nie zna życia.
- A ty niby znasz? - odrzekł Barry zaczepnie. - Dla mnie żadna z was nic nie wie o 
prawdziwym życiu, obie macie spaczone pojęcie. Małej wydaje się, że nie ma złych ludzi 
i nikt jej nie skrzywdzi, a tobie przeciwnie. Oglądasz świat przez pryzmat swojej 
kancelarii i widzisz wyłącznie zło: facetów gotowych wyrządzić każde świństwo.
- Znów zaczynasz?! Zostaw w spokoju moje życie emocjonale. - Wstała, poprawiła 
szlafrok (jeszcze się nie ubrała po porannej kąpieli), wzięła filiżankę i weszła do 
mieszkania.
- A zostawię, zostawię - rzucił za nią. - Nie można rozmawiać o czymś, co nie istnieje!
Tyler zerknęła na zegar. Późno. Nie ma mowy o następnej kawie, a o przekomarzaniu z 
Barrym - tym bardziej. Trzeba się ubrać, bo czas wychodzić.
Trzy kwadranse później pukała już do Krissy. Cisza, żadnej odpowiedzi. Zapukała 
jeszcze raz, Znów cisza. Ciotczyna wyobraźnia zaczęła działać, serce zabiło mocnej. Co, 
u licha?! Sięgnęła do torebki po klucz. Miała zapasowy, na „wszelki wypadek”.
Powitała ją ciemność. Światła wygaszone, a co gorsza, nie czuła woni przypalonych 
garnków. Weszła do kuchni. Posprzątane, żadnych śladów gotowania. Dziwne. Krissy 
nigdy nie zapominała, kiedy miała mieć gości. Gdy z sypialni dobiegł ją cichy jęk, jakby 
miauczenie kota, serce podeszło jej do gardła. Rzuciła się biegiem, nie bacząc, że 
szpilkami kaleczy kosztowną intarsjowaną podłogę.

5

background image

Pchnęła drzwi i zaskoczona stanęła w progu. Krissy leżała w łóżku. Buzia rozpalona od 
gorączki. Wokół cztery pojemniki z chusteczkami higienicznymi. Cztery puste walały się 
po podłodze. Na stoliku nocnym dwie butelki wody, termometr i cztery fiolki z tabletkami. 
– 
- Zachorowałam - poskarżyła się dziewczyna ochrypłym głosem.
- Dlaczego nie zadzwoniłaś?! - zawołała Tyler. Ton wyrażał oburzenie, ale wzrok radość, 
że kuzynka się odnalazła. Z troską dotknęła czoła Krissy. Ciepłe, lecz nie rozpalone, a 
więc temperatura niewysoka. - Trzeba było zadzwonić, zajęłabym się tobą.
- Nie chciałam cię kłopotać, wiem, jak bardzo jesteś zajęta. Zadzwoniłam do taty i tata 
przysłał lekarza.
- Jak to przysłał? - zdumiała się Tyler. - Samolotem?
- No nie! Wydzwonił lekarza tu na miejscu. Doktor był już u mnie. Bardzo miły. 
Powiedział, że mam grypę, że muszę leżeć, a to znaczy, że z wyjazdu nici.
- Oczywiście, kochanie, nigdzie nie pojedziesz, poleżysz w łóżku, a ja się tobą zajmę. 
Mam sporo zaległego urlopu, więc posiedzę przy tobie, a przy okazji pokażę ci, jak się 
zamawia jedzenie na mieście.
- Wykluczone! - wykrzyknęła Krissy. Chwyciła się za głowę i opadła na poduszki. - Nie 
możesz tu zostać. Musisz lecieć do Szkocji. Samolot jest po południu.
Tyler przysiadła na skraju łóżka. Bez słowa sięgnęła po fiolki z lekami i uważnie 
przeczytała etykiety. Chciała sprawdzić, które to tabletki sprawiły, że kuzynka plecie od 
rzeczy.
Z napisów niestety nic nie wynikało.
- Nie, kochanie. - Uśmiechnęła się uspokajająco do Krissy. - Nigdzie się nie wybieram, 
ani do Szkocji, ani w ogóle nigdzie. Nie martw się, zajmę się tobą.
- Wykluczone - powtórzyła Krissy z mocą, siadając na łóżku. - Nie możesz tu zostać. 
Musisz lecieć. Nie ma innego wyjścia. Jesteś potrzebna Joelowi, to znaczy... ja mu 
jestem potrzebna, ale ja nie mogę, więc....
- Ależ, kochanie. Połóż się i nie denerwuj. - Tyler delikatnie ułożyła chorą na poduszkach. 
- Poleż sobie spokojnie, a ja zamówię coś do jedzenia. Nabierzesz sił i poczujesz się 
lepiej. Myślę, że talerz rosołu dobrze ci zrobi. Znam dobrą restaurację w pobliżu, 
koszerną. Zaraz zadzwonię, zamówię rosół, sok ze świeżych pomarańcz i bajgle.
- Nie, nie rób tego, nie ma czasu na jedzenie - zaprotestowała Krissy i w jej oczach 
zabłysły łzy. - Musisz zaraz jechać na lotnisko, bo nie zdążysz na samolot.
- O czym tym mówisz, kochanie? Daj mi numer tego lekarza, którego przysłał wuj. Myślę, 
że powinnam po niego zadzwonić.
- Ależ ja wcale nie zwariowałam i jestem całkiem przytomna, jeśli o to ci chodzi - 
szepnęła Krissy przez łzy. Sięgnęła po chusteczki i osuszyła oczy.
Tyler spojrzała na podłogę, gdzie spoczywał już cały kłąb wilgotnych od łez chusteczek.
- Co to ma znaczyć? Wypłakałaś całe jezioro? Co się stało?
Krissy otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, ale łzy znów napłynęły jej do oczu i 
rozszlochała się na dobre.
Różniło je zaledwie dwanaście lat, ale Tyler kochała swoją piękną kuzynkę jak córkę. 
Opiekowała się nią „od zawsze”. Zmieniała pieluchy, kołysała do snu, oszczędzała ze 

6

background image

swego skromnego kieszonkowego, kupując prezenty, choć nie musiała, bo rodziców 
Krissy - jak mówiła marna - stać było naprawdę na wszystko. Ale Tyler nic tak nie 
cieszyło jak uśmiech na ustach Krissy i śmieszne dołki na policzkach, gdy mała kuzynka 
z ciekawością i zapałem odpakowywała prezenty.
W wieku czternastu lat Tyler zaczęła regularne dyżury przy dwuletniej wtedy Krissy. 
Doglądała jej, gdy rodzice wychodzili w gości, do teatru lub gdzie indziej. Spędzone 
wspólnie godziny jeszcze bardziej umocniły jej uczucia do małej. Tyler uwielbiała 
wieczory z kuzynką. Zawsze była nad wiek poważna, toteż nie przepadała za towarzys-
twem koleżanek ze szkoły, a dziewczyńskich szeptanek o chłopakach wręcz nie znosiła, 
natomiast bardzo chętnie zaszywała się u wujostwa z dzieckiem.
Do tego stopnia stroniła od rówieśniczek, że mama zaczęła się poważnie martwić, ale 
wuj Thad, obserwując, jak Tyler wspaniale bawi się z Krissy, uspokajał ją.
- Wszystko jest w porządku. Tyler po prostu ma swój własny rytm i nie ma co się 
przejmować, że nie lata za chłopakami i nie marnuje czasu na plotki i stroje.
Mama dała się przekonać, przestała narzekać, że córka nie zachowuje się jak 
„normalna” dziewczynka w jej wieku, a co więcej, korzystając z wolnych wieczorów, kiedy 
Tyler zajmowała się małą, zapisała się na kursy tańca i tam właśnie poznała pewnego 
pana, który wkrótce został jej drugim mężem.
Gdy Tyler wyjechała na studia, kontakty z Krissy siłą rzeczy stały się rzadsze. Tyler 
martwiła się, czy mała da sobie bez niej radę, czy nie będzie tęsknić. Ale Krissy, inaczej 
niż starsza kuzynka, nie stroniła od rówieśników i rychło - o czym Tyler przekonała się, 
gdy przyjechała na ferie do domu - znalazła sobie towarzystwo do wspólnych zabaw.
Zaraz po przyjeździe Tyler pobiegła przywitać się z małą. Stanęła w milczeniu, widząc, 
że Krissy bawi się wesoło z sześcioma koleżankami. Wuj Thad, który przyglądał się tej 
scenie, przygarnął Tyler do siebie.
- No cóż - powiedział - twoje pisklę wyfrunęło z gniazda, ale nie powinnaś tego aż tak 
przeżywać.
- Wcale nie, cieszę się, że mała ma towarzystwo - odparła Tyler, nie dodając, że jednak 
serce ją ukłuło.
Później pochłonęły ją studia i życie na uczelni. Zaczęła się udzielać towarzysko, 
spotykała się nawet z paroma młodymi ludźmi, ale po dyplomie wszystko się skończyło, 
gdy rozjechali się w różne strony.
Po aplikacji Tyler osiadła w Nowym Jorku, poświęcając się trudnej dziedzinie prawa 
rodzinnego. Przez jej życie w tym czasie przewinęło się paru mężczyzn i były to już dość 
poważne sprawy. Z jednym z panów, też prawnikiem, mieszkała nawet przez dwa lata, 
ale rozstali się właśnie z powodu rywalizacji zawodowej. I nie chodziło o to, że Tyler 
zarabiała więcej od partnera, ale o ambicje. Odnosiła sukcesy, wygrywała prowadzone 
przez siebie sprawy. Wygrała również tę, w której w roli przeciwnika procesowego 
wystąpił jej partner i to ostatecznie przeważyło szalę. Rozstali się.
Tyler nie miała nikogo, gdy Krissy zjechała do Nowego Jorku. Tym chętniej więc 
odpowiedziała na prośbę wuja Thada i z całą serdecznością zajęte się kuzynką. Pomimo 
fatalnej kuchni, zwyczajnie lubiła z nią przebywać. „Cały sekret to niewyżyte uczucia 

7

background image

macierzyńskie”, skomentował Barry, gdy opowiedziała mu całą historię opieki nad Krissy, 
począwszy od pieluszek.
- Tak strasznie chciałam z nim pojechać - skarżyła Się mała, pociągając nosem. Z „nim”, 
z Joelem Kinsleyem.
Tyler milczała, nic chcąc robić chorej przykrości. Schyliła się, żeby pozbierać zużyte 
chusteczki. Zebrało się ich tak dużo, że musiała pójść do kuchni po dodatkowy worek na 
śmieci. Na stole przy zlewozmywaku leżał otwarty notatnik. „Wyłożyć mu całą prawdę o 
Delashaw” - widniał wpis na górze strony, a niżej dwie inne uwagi: „Zabrać czarną 
koszulkę i czerwone szpilki”, „Udawać, że pasjonują mnie kosiarki”.
Tyler zmarszczyła czoło, ale to, co zobaczyła po powrocie do sypialni, zirytowało ją 
jeszcze bardziej. Z wyrazem najwyższej determinacji na twarzy maja szykowała się do 
opuszczenia łóżka. - Co ty wyprawiasz?
- Beze mnie nie da sobie rady. Mam zapisane wszystkie telefony i inne rzeczy, beze mnie 
zginie. Muszę jechać.
- Mowy nie ma. Natychmiast kładź się z powrotem - ucięła Tyler stanowczym głosem. 
Krissy miała rozpalone czoło i oczy jeszcze bardziej zaczerwienione nit kilka minut temu. 
- Nigdzie nie jedziesz. Pan Kingsley da sobie radę. Jestem pewna, że znajdzie się 
odpowiednie zastępstwo.
- Za późno, a poza tym nie chcę, żeby... Jedź ty. Jeśli nie ja, to ty musisz jechać. To 
jedyne wyjście.
- Nonsens - odparła Tyler surowo, otulając dziewczynę kołdrą. - Nie mam zielonego 
pojęcia o lodówkach; kosiarkach i tym podobnych rzeczach. - To prawda. Choć sklepy 
firmy Joela Kingsleya rozsiane były gęsto po całych Stanach, Tyler nigdy nie odwiedziła 
żadnego z nich. Nie wiedziała nawet, co się w nich sprzedaje.
- Tyler, proszę cię. - Krissy ścisnęła kuzynkę za ramię. - Proszę cię - powtórzyła. - Zrób to 
dla mnie. Jeśli się nie zgodzisz, pan Kingsley zadzwoni po Marilyn, a ona... żebyś 
wiedziała, tak na niego leci, że aż wstyd, I jest naprawdę ładna, podobna do prawdziwej 
Marilyn; dlatego zresztą zmieniła sobie imię.
- Żeby nazywać się jak Marilyn Monroe? - zdumiała się Tyler.
- Właśnie, i jest strasznie napalona na pana Kingsleya. Jeśli ona z nim pojedzie, to nie 
wiem, co zrobię.
- A kto jeszcze w biurze durzy się w tym waszym szefie? - spytała Tyler rzeczowo.
- Jak to, kto jeszcze? Wszystkie dziewczyny - odparła Krissy, jakby chodziło o sprawę 
oczywistą z samego założenia.
- A co z panią Delashaw? Żadnej z was nie przeszkadza, że jest oficjalnie z panem 
Kingsleyem i że zamierzają się pobrać?
- Delashaw? Ona się zupełnie nie liczy. - Krissy machnęła ręką. - Jest strasznie stara. Za 
pięć, góra sześć lat będzie miała czterdziestkę na karku.
Tyler odwróciła się; nie chciała pokazać, że słowa Krissy dotknęły ją do żywego. Za pięć 
lat jej też wybije czterdziestka.
- A więc - odezwała się po chwili - jeśli dobrze rozumiem, chcesz mnie wysłać do Szkocji, 
żeby ten twój szef nie wpadł w szpony Marilyn. Inaczej mówiąc, mam go dopilnować i 
zadbać o twój interes.

8

background image

- Właśnie! - wykrzyknęła Krissy uradowana, że Tyler pojęła wreszcie istotę sprawy. Na 
nutę kpiny w głosie kuzynki w ogóle nie zwróciła uwagi. - Chcę, żebyś pojechała do 
Szkocji zamiast mnie i przypilnowała, aby Delashaw nie zrobiła czegoś... drastycznego.
- To znaczy? - spytała Tyler rzeczowo. W jej profesji słowo „drastyczny” niosło zwykle 
groźne treści. Mianem „drastyczny” określano w pozwach sądowych taki choćby czyn, 
kiedy jedno z małżonków łapie za siekierę i rąbie meble tylko po to, aby przy podziale 
majątku nie przypadły drugiej stronie, albo gdy rozwodzący się mąż porywa i ukrywa 
dziecko. Słowo „drastyczny” kojarzy się wyjątkowo źle.
- Na przykład, że zaciągnie go do ołtarza - wykrztusiła Krissy, zdjęta lękiem, że coś 
takiego naprawdę mogłoby się zdarzyć.
- I co z tego? Przypuśćmy, że rzeczywiście pan Kingsley się żeni, wtedy.., . - Tyler nie 
zdążyła dokończyć myśli.
- To byłby koniec! - zawołała Krissy głosem przepełnionym rozpaczą. - Nie byłoby dla 
mnie życia. I nie patrz tak na mnie, bo tak jest. Zrozumiałabyś, gdybyś go tylko poznała. 
Nie jest co prawda w twoim typie, ale każda inna, każda prawdziwa kobieta skoczyłaby 
za nim w ogień.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - spytała Tyler, wymownie unosząc brwi. - A mój, jak 
powiadasz, „typ”, to niby jaki?
Krissy znów nie dostrzegła ironii. Taka już była; nie zwracała uwagi na podteksty.
- No wiesz - machnęła ręką - jak ci wszyscy, których czasami sprowadzałaś do domu: 
sztywni, równi, z bukietem w ręku. Nic im nie można zarzucić, tylko co to za 
przyjemność. Z żadnym nie dałoby się zaszaleć.
- Nie rozumiem, o kim mówisz. - W głosie Tyler pobrzmiewały nuty obrazy.
- A Chester, a Marshall, a Philip i jeszcze ten... właśnie... jak on się nazywał?
- Brighton - przypomniała Tyler, patrząc badawczo na kuzynkę. Taka niby roztrzepana, 
a.... - Nie dokończyła myśli, bo rozległ się dzwonek u drzwi. - Sztywni, równi... - mruknęła 
do siebie, ruszając w stronę korytarza. Żadna przyjemność? Nonsens. To wcale nie jest 
tak, że nie miała przyjemności w tyciu. Miała, oczywiście, że miała. Może nie tyle co 
Krissy, która nie przejmowała się studiami i nie przykładała się do nauki. Zresztą nie 
musiała. Wybrała łatwiutką dziedzinę: „sztukę domu”, jak z przekąsem podkreślał wuj 
Thad, podczas gdy Tyler ślęczała nad poważnymi tematami, ale... Nie dokończyła myśli, 
bo właśnie doszła do drzwi i otworzyła je. W progu stał wielce przystojny młody człowiek, 
wysoki, o przepięknych oczach. Joel Kingsley - przemknęło jej przez myśl - Joel Kingsley 
z wizytą u chorej asystentki? Niemożliwe. Za młody, a poza tym... Dopiero w tej chwili 
Tyler zwróciła uwagę na elegancką skórzaną walizeczkę w ręku przybysza.
- Pan jest lekarzem? - domyśliła się.
- Tak jest i właśnie przyszedłem... - Młody człowiek wyraźnie się zaczerwienił.
- ...zobaczyć, jak się ma pacjentka - dokończyła Tyler za niego, uśmiechając się i 
zapraszając go do środka. W lot pojęła wszystko. Wuj Thad też się martwił, że Krissy źle 
ulokowała uczucia, wiedział, że durzy się w znacznie od siebie starszym pryncypale, i 
skorzystał z okazji, aby podsunąć jej bardziej odpowiedniego kandydata. - Miło pana 
widzieć, proszę tędy. - Wskazała gestem drogę, w duchu gratulując wujowi pomysłu. 
Żywy młody człowiek może okazać się bardziej skuteczny niż tysiące ojcowskich kazań.

9

background image

Krissy tymczasem wstała z łóżka. Stała przy szafie, ale widać było, że jest strasznie 
osłabiona - ledwie trzymała się na nogach.
- Dlaczego pani nie leży? - zagrzmiał doktor i nie czekając na odpowiedź, wziął pacjentkę 
w ramiona i zaniósł do łóżka.
Tyler ogarnęła tę scenę z najwyższym zdumieniem. Jej nigdy, nigdy w życiu, nikt nie 
chwycił tak w ramiona i nie...
- Nie mogę leżeć - zaprotestowała Krissy słabym głosem, wpatrując się pilnie w brązowe 
oczy opiekuna - muszę wstać, jechać na lotnisko i lecieć do Szkocji, bo Tyler nie chce 
mnie zastąpić.
Młody doktor spojrzał na Tyler oskarżycielskim wzrokiem. „Tylko największa egoistka nie 
pomogłaby chorej w takim drobiazgu”, mówiły jego oczy, a Tyler w pierwszym odruchu 
chciała już wygłosić płomienną mowę obrończą - podkreślić, że to naprawdę absurdalny 
pomysł, żeby zastępować kuzynkę, w podróży służbowej do Szkocji. Zmilczała jednak, 
pomna, że Krissy to najbardziej uparta istota na świecie. Gotowa rzeczywiście wstać i 
popędzić na lotnisko, gdy tylko Tyler znajdzie się za progiem. A gdyby miała się spóźnić 
na samolot, to też nie zrezygnuje - najwyżej poleci następnym albo z przesiadką.
Ważąc argumenty, Tyler pomyślała także, że pozostawiona pod wyłączną opieką 
przystojnego doktora, Krissy być może zapomni o staruszku Kingsleyu.
- Czy ja wiem.... - zaczęła pod bacznym spojrzeniem dwóch par oczu - musiałabym się 
spakować i... bilety są na twoje nazwisko? - zamknęła tyradę rzeczowym pytaniem.
- Taaak, to znaczy nie. Zadzwoniłam rano do taty i tata.... - Krissy wzrokiem wskazała na 
komodę, aa której leżały dwa komplety biletów, jeden na jej nazwisko i drugi wystawiony 
dla Tyler. Raz jeszcze wuj Thad wykonał rzecz niemal niemożliwą. - Wiedziałam, że 
paszport masz zawsze przy sobie i postarałam się... - Znów nie dokończyła. - Pakować 
też się nie musisz. Weź moją walizkę. Mamy podobny rozmiar, więc ubrania będą na 
ciebie pasować. Zresztą wszyscy mówią, że jesteśmy bardzo podobne, prawda, Jeff?
Doktor obrzucił Tyler krytycznym spojrzeniem i widać było, że, jego zdaniem, Tyler w 
żaden sposób nie umywa się do Krissy, a w ogóle to nadaje się najwyżej do 
antykwariatu.
- Oczywiście - wycedził wreszcie - gdyby to i owo poprawić... - Umilkł, zdając sobie 
sprawę, że wkracza na niebezpieczny grunt. - Tylko nie wyobrażam sobie ciebie - zwrócił 
się do Krissy - w takim stroju jak twoja kuzynka - dodał.
Tyler zmarszczyła gniewnie czoło, ale zmilczała. W niedzielę zawsze ubierała się na 
sportowo: jeansy, luźna bluzka i tenisówki to typowy strój na weekend. W ciągu tygodnia, 
do pracy, ubierała się zupełnie inaczej, w eleganckie kostiumy, ale w soboty i niedziele - 
zawsze na luzie. Owszem, zwracano jej uwagę, że w ten sposób odstręcza mężczyzn i 
była w tym pewnie jakaś racja, ale na tym etapie życia mężczyźni jej nie interesowali.
Doktor pochylił się czule nad Krissy i Tyler miała wrażenie, że gdyby nie jej obecność, 
młodzi zapewne zaczęliby się całować.
- Widzę, że moja droga Tyler jednak się nie zdecyduje. Nie mam więc wyjścia, muszę 
wstawać - odezwała się Krissy głosem umierającego łabędzia. - Nie mogę nie jechać, 
muszę...

10

background image

- Już przestań - przerwała jej Tyler, Zastanawiając się, jak to jest, że w sali sądowej 
potrafi stawić czoło największym tuzom nowojorskiej palestry, a w obecności młodej 
kuzynki mięknie jak wosk. - W porządku, tylko muszę wpaść do domu po jakieś ubrania.
- Na to nie ma już czasu! - wykrzyknęła Krissy pełnym głosem. - Samolot odlatuje za 
dwie godziny. Ledwie zdążysz się odprawić, to przecież rejs międzynarodowy.
Tyler nigdy jeszcze nie wyjeżdżała za granicę, więc nie bardzo zrozumiała, co Krissy ma 
na myśli, mówiąc, że ledwie wystarczy czasu na odprawę.
- Ależ ja... - zaczęła, przypominając sobie o pilnych zajęciach i umówionych na 
poniedziałek spotkaniach. Speszyła się, widząc wpatrzone w siebie dwie pary oczu - 
błagalne Krissy i pełne przygany oczy doktora, który chyba był pewien, że Tyler jednak 
nie da się namówić.
Na podłodze stała gotowa do podróży walizka, pełna - jak domyślała się Tyler - drogich 
ubrań, za które, jak zawsze, zapłacił wuj Thad. Krissy nigdy niczego nie kupowała na 
wyprzedażach. „Przecież tam - argumentowała - nie ma wyboru”. „Ale nie ma też 
niebotycznych cen” - odpowiadała Tyler.
- Przestań się wreszcie zastanawiać, bierz walizkę i jedź - ponagliła Krissy.
- Ależ... - Tyler nadal się wahała, wyliczając w myślach argumenty przeciwko 
szaleńczemu pomysłowi kuzynki, sięgnęła jednak po bilety i podeszła o krok bliżej do 
walizki.
Nie brała urlopu od czterech lat, to znaczy od wspólnej wyprawy z Phillipem do Arizony, 
bardzo zresztą nieudanej. Zaraz pierwszego dnia Philip zjadł coś, co mu zaszkodziło, i 
chorował przez cały niemal tydzień, jakby potwierdzając opinię Krissy, że trudno z nim 
zaszaleć.
- Pan Kingsley zarezerwował trzy apartamenty - Krissy nadal nie rezygnowała - dla niej, 
dla siebie i dla mnie. A wiesz gdzie? - wysunęła koronny argument. - W prawdziwym 
zamku!
Z zamkiem łączyła się słynna w rodzinie historia. Otóż dawno temu czteroletnia wówczas 
Krissy poprosiła swego ojca z całą dziecięcą powagą, aby sprawił Tyler zamek. „Tato - 
przekonywała - Tyler zawsze czyta mi o różnych zamkach, więc pewnie chciałaby taki 
dostać”. Tyler tak się zawstydziła, że miała ochotę zapaść się pod ziemię, a wydarzenie 
tymczasem stało się żartem rodzinnym. „Co nowego w starych zamkach?” - mawiały 
ciotki na dzień dobry, a babka nigdy nie omieszkała zapytać: „Gdzie jest ten rycerz, który 
ma cię zabrać do zamku?”.
Oczywiście zamek z rodzinnej legendy stracił już wiele ze swojego blasku, ale też Tyler 
skłamałaby przed samą sobą, gdyby zaprzeczyła, że wizja paru dni w prawdziwym 
zamku wcale do niej nie przemawia. W cichości ducha już zaczęła przemyśliwać, żeby 
zadzwonić do sekretarki z poleceniem poprzekładania wszystkich zaplanowanych na 
przyszły tydzień zajęć.
- Prawdziwy zamek - powtórzyła Krissy kuszącym tonem - z tysiąc trzysta szóstego roku!
Tyler miała już zamiar wytoczyć jakiś sensowny argument przeciwko szaleńczemu 
przecież pomysłowi, ale słowa nie chciały jej przejść przez gardło. Milcząc, chwyciła 
walizkę i nie żegnając się, wybiegła z sypialni. Już w taksówce połączyła się z komórki z 

11

background image

sekretarką, oświadczając, że musi niespodziewanie wyjechać w pilnych sprawach 
rodzinnych. Jakie to sprawy - nie wyjaśniła. Niech sobie ludzie myślą, co chcą.
Na lotnisku, w biegu, kupiła książkę o życiu Williama Wallace'a i w ostatniej niemal chwili 
zameldowała się na pokładzie odrzutowca British Airways. Z zaskoczeniem i radością 
stwierdziła, że wuj Thad zarezerwował miejsce w pierwszej klasie. Z kieliszkiem 
szampana w ręku zaczęła kartkować opowieść o legendarnym bojowniku z gór, który w 
XIII wieku poderwał szkockie klany do walki przeciwko angielskim królom.
2
Szkocja objawiła jej się jeszcze cudowniejsza, niż się spodziewała. Gdy tylko odebrała 
bagaż - walizkę Krissy - i usłyszała pierwsze słowa wypowiadane ze szkockim akcentem, 
niemal omdlała z wrażenia i zachwytu.
Przy wyjściu czekał kierowca. Rozpoznała go po kartce z napisem „Beaumont”. W głębi 
duszy obawiała się, że zapyta ją o nazwisko lub rzuci jakąś uwagę w rodzaju - ”sądziłem, 
że będzie pani młodsza”, ale nie okazał najmniejszego zdziwienia, o nic nie pytał, 
uśmiechnął się tylko na powitanie, jakby chciał skomplementować urodę gościa zza 
oceanu.
Zaprowadził ją do samochodu. Nie była to co prawda limuzyna z kategorii długich na 
osiem metrów, ale całkiem eleganckie i wygodne auto. Chociaż Tyler czuła się zmęczona 
po całonocnej podróży, ocknęła się, gdy tylko ruszyli z lotniska. Chłonęła widoki pięknego 
starego Edynburga, w którym każdy niemal dom i kamień świadczyły o wiekowej historii. 
Ze wzgórza pozdrawiał ją dostojny jak całe miasto zamek, w którym rozpoznała 
królewski pałac Holyrood. z XVI wieku.
Z miasta wyjechali na autostradę, ale po kilku kilometrach kierowca spytał z uprzejmym 
uśmiechem, czy chciałaby zobaczyć prawdziwą Szkocję.
A Tyler porwał śpiewny jak muzyka akcent. Nigdy się tak nie czuła i nigdy też z takim 
zapałem nie przystała na żadną propozycję.
- Z największą przyjemnością - odparła tonem, który wprawiłby w osłupienie wszystkich 
znajomych w całym Nowym Jorku.
Za oknami samochodu roztaczał się taki krajobraz, jaki zawsze sobie wyobrażała, 
myśląc o starej Szkocji. Wzgórza porośnięte wrzosem, rzędy kamieni znaczące miejsca, 
gdzie przed wiekami wznosiły się domostwu pasterzy z gór. Dwa razy kierowca 
zatrzymywał wóz, aby przepuścić kierdel owiec, drepczący na pastwiska po drugiej 
stronie krętej drogi. Za pierwszą beczącą gromadą jechał na traktorze młody człowiek do 
złudzenia podobny - tak przynajmniej uznała Tyler - do Seana Connery'ego u zarania 
kariery.
Nie wiadomo, czy kierowca też dostrzegł podobieństwo, ale widząc minę Tyler w 
lusterku, uśmiechnął się z pełną aprobatą.
Na widok hotelu urządzonego w starym zamku, Tyler aż jęknęła z zachwytu.
- To pani pierwszy zamek? - spytał kierowca z nutą rozbawienia w głosie.
Tyler tylko przytaknęła. Z wrażenia straciła mowę. Wjazdu do zamku strzegły potężne 
wrota, jak przed wiekami. Zdawała sobie sprawę, że kierowca w duchu podśmiewa się z 
jej cielęcego zachwytu i pewnie zastanawia się, dlaczego wszyscy przybysze zza oceanu 

12

background image

tracą głowę na widok czegoś tak zwykłego jak zamek, których przecież pełno w całej 
Szkocji.
A Tyler patrzyła urzeczona i oniemiała.
Wnętrze okazało się równie wspaniałe jak mury. Grube kotary okalały okna w 
kamiennych wykuszach. Portier wziął walizkę i poprowadził Tyler szerokimi schodami, 
wyłożonymi grubym kobiercem, na piętro. Do apartamentu wiodły wielkie, rzeźbione 
dębowe drzwi. Pierwszą rzeczą zaś, którą Tyler zobaczyła w środku, było ogromne łoże 
pod baldachimem. Z wrażenia aż się zachwiała. Dała napiwek i wreszcie została sama, 
napawając się pięknem komnaty. Pod jedną ścianą stała olbrzymia stylowa szafa z litego 
drewna, pod drugą komoda z epoki z mnóstwem szuflad. W antykwariacie w Nowym 
Jorku jedno i drugie kosztowałoby krocie.
Łazienka miała chyba więcej metrów niż salon Tyler w Nowym Jorku. Na ścianie - dwie 
marmurowe umywalki, w kącie nowoczesna kabina prysznicowa, a pod ścianą na wprost 
- rozłożysta wanna o rozmiarach, których nie powstydziłby się niejeden basen w 
nowojorskich rezydencjach. Widok był tak zachęcający, a po podróży Tyler czuła się tak 
nieświeżo, że natychmiast odkręciła kurki z gorącą wodą.
Czekając, aż wanna się napełni, postanowiła zapoznać się z zawartością walizki, którą 
portier postawił na stojaku w nogach łoża.
Uniosła wieko i aż jęknęła z wrażenia. W środku nie było rzeczy, która kosztowałaby 
mniej niż parę tysięcy dolarów - wszystko, co Nowy Jork ma do zaoferowania klientkom, 
które nie Uczą się z pieniędzmi i mają naprawdę wielce śmiały gust. Na samym wierzchu 
leżała suknia typu „mała czarna”. Mała w sensie bardzo dosłownym. Skrojono ją z tak 
skąpego skrawka materiału, że z powodzeniem można by ją zapakować w pudełko po 
papierosach. Pod nią leżały równie skąpe sweterki z kaszmiru, minispódniczki z 
delikatnej wełny i tuzin cienkich jak mgła czarnych pończoch. Niżej para spodni znanej 
włoskiej firmy z kosztownej wełnianej tkaniny. Jeden rzut oka wystarczał, aby stwierdzić, 
że na figurze będą wyglądały wyśmienicie. Nigdzie ani centymetra luzu. Kolekcja obuwia 
składała się niemal wyłącznie ze szpilek. Niemal, bo była jeszcze para eleganckich 
botków z kategorii tych, co lepiej wyglądają, niż się noszą. Na samym dnie, pod całą 
resztą garderoby, Tyler znalazła jeszcze zwiewną koszulkę nocną z karminowego 
jedwabiu i szlafrok, a ściślej rzecz biorąc, peniuar do kompletu.
Zafrasowana, raz jeszcze ogarnęła wszystkie sztuki ułożone teraz na łóżku. Razem 
kosztowały zapewne więcej, niż wynosiła jej roczna pensja, choć krawcy zużyli na całość 
mniej materiału niż na jej trzy kostiumy, które nosiła do biura.
Postanowiła, że najpierw się wykąpie, a potem wrzuci na siebie ubranie z podróży, 
poszuka w okolicy jakiegoś sklepu i kupi coś sensownego, w czym będzie mogła się 
pokazać. 
Tak zdecydowała, choć... Wzięła do ręki karminową koszulkę i peniuar. Trzeba przyznać, 
że Krissy ma jednak, gust. Jest to być może gust panienki do towarzystwa, ale w 
najlepszym stylu i z najlepszego towarzystwa.
Przeszła do łazienki, zakręciła wodę, nalała płynu do kąpieli i zaczęła się rozbierać. Gdy 
została w samej bieliźnie (białej, bawełnianej, bez żadnych ozdób), rozpuściła włosy. 
Lustro zaparowało od gorącej wody, więc przetarła je ręką i przyjrzała się sobie uważnie. 

13

background image

Nie należała do kobiet, które określa się mianem pięknych, ale była przystojna i miała 
tego świadomość. Określenie „szykowna” odnosiło się do niej w całej pełni. Miała 
znakomitą karnację, dbała o cerę, aplikując sobie stosowne porcje kremu nawilżającego i 
na dzień, i na noc, a do tego delikatny makijaż z odrobiną mascary na rzęsach i 
dyskretnym podkreśleniem oczu. Usta ledwo pociągnięte jasną szminką. Wiedziała, że 
one właśnie stanowią jej największy atut, i wiedziała tez, że przy ostrzejszej szmince 
mężczyźni zaczynają na nią spoglądać tak, jakby interesowało ich zupełnie co innego niż 
sprawy z zakresu jej specjalności zawodowej.
Zdjęła przepaskę, rozpuszczając włosy. Sięgały ramion. Jeśli cokolwiek w jej wyglądzie 
kwalifikowało się jako piękne, to właśnie włosy. Nieraz słyszała pełne zazdrości 
westchnienia: „Chciałabym mieć takie włosy jak ty”.
Mieniły się barwą kasztanu z jaśniejszymi pasmami. Fryzjer, u którego się czesała, 
mawiał, że gdyby tylko udało mu się wynaleźć sposób na powielenie tego wyjątkowego 
koloru, byłby najbardziej wziętym mistrzem nożyczek i grzebienia w całym Nowym Jorku, 
co Tyler kwitowała skromnym uśmiechem. Włosy były przy tym gęste i mocne, a 
końcówki sięgające ramion w naturalny sposób układały się w pyszne loki.
Dawno już przekonała się, że jeśli chce, aby traktowano ją poważnie, jak przystało na 
osobę wykonującą szacowny zawód, musi ukrywać włosy. Sczesywała je więc od czoła i 
starannie chowała pod kapeluszami. Wiedziała, że tak trzeba, bo jeszcze w college' u co 
śmielsi młodzi ludzie szeptali jej na boku, co zrobiliby z jej wspaniałymi włosami, gdyby 
tylko otrzymali taki przywilej. Wtedy obcięła się na krótko, co niestety nie rozwiązało 
problemu, a przeciwnie, jeszcze bardziej go pogłębiło. Z krótką fryzurą budziła bowiem 
jeszcze więcej uwagi niż z długimi włosami - uwagi, na której jej nie zależało i której 
wcale sobie nie życzyła. Zapuściła więc włosy na nowo, a gdy odrosły, zawsze starannie 
je upinała. Rozpuszczała tylko w wyjątkowych, a więc bardzo intymnych sytuacjach, gdy 
była z kimś, z kim pozostawała w naprawdę bliskich stosunkach.
Zaskoczyło ją pukanie do drzwi. Speszyła się, jakby przyłapano ją na czymś wysoce 
niestosownym. Tymczasem pukanie rozległo się jeszcze raz, głośniej i niecierpliwiej. 
Ubranie, które miała na sobie w samolocie, leżało na podłodze, mokre od wody lejącej 
się do wanny. Poszukała wzrokiem płaszcza kąpielowego. Bez skutku. Niczego takiego 
w łazience nie było. Gdy pukanie rozległo się po raz trzeci, skoczyła do sypialni, porwała 
z łóżka peniuar Krissy, ogarnęła się tyle, ile zdołała, i otworzyła drzwi.
Mężczyzna, który się dobijał, nawet nie podniósł oczu znad pliku papierów, które trzymał 
w ręce. Był bez wątpienia przystojny, typ światowca. Tyler przyszło na myśl skojarzenie z 
Harrisonem Fordem i zdała sobie sprawę, że sama musi wyglądać dość dziwnie, z 
rozpuszczonymi włosami, w peniuarze, który przylegał do figury w sposób czyniący 
wyobraźnię absolutnie zbędną.
Gość, kimkolwiek był, nie odrywał jednak wzroku od papierów. Wszedł do środka.
- Czemu tak długo? - rzucił karcącym tonem. Nie liczył chyba na odpowiedź albo mu na 
niej nie zależało;; bo z miejsca zaczaj wydawać polecenia. - Zadzwoń do Larry'ego, żeby 
dał znać do Wallingforda, że jeśli nie dostarczą szpadli do dziesiątego, to poszukamy 
innego dostawcy. Wyślij fax do sklepu w Westehester, niech wezmą piły łańcuchowe ze 
sklepu w Portsmouth, tak żeby były na rano.

14

background image

Wyrzucał z siebie słowa, nie podnosząc oczu, i Tyler zaczęła się zastanawiać, jak 
zareaguje, gdy wreszcie spostrzeże, że nie ma przed sobą Krissy. Wolała jednak nie 
sprawdzać, a tym bardziej tłumaczyć się ze swojej obecności, zwłaszcza że cała historia 
była po prostu śmieszna. Ciekawa jednak była, czy zorientowawszy się, nie każe 
wyrzucić Krissy z pracy.
- Powiedz też Larry'emu, że nie chcę już więcej akcji firmy jego kuzyna. - Przełożył 
papiery. - Nie podoba mi się projekt witryny internetowej. Zadzwoń w tej sprawie do tej... 
jak ona się nazywa?... taka blondynka? - spytał, nie patrząc na Tyler.
- Marilyn? - zaryzykowała.
- Właśnie o nią mi chodzi. Zadzwoń do niej, niech przerobi projekty reklam, bo na tych, 
które przedstawiła, firma robi wrażenie starej, a nam zalety na przyciągnięciu damskiej 
klienteli, więc niech weźmie to pod uwagę. - Znów przełożył papiery. - Powiedz 
Jonathanowi, że liczby są w porządku, ale chciałbym dostać więcej danych na temat 
japońskiego sklepu. Niech przyśle więcej szczegółów. Zapamiętałaś?
Wreszcie podniósł wzrok i Tyler zmartwiała. Wybuchnie? Odeśle ją najbliższym 
samolotem? A co pomyśli, widząc ją z rozpuszczonymi włosami i w karminowym 
peniuarze bardziej stosownym w domu schadzek niż w szacownym hotelu?
Joel Kingsley - zakładając, że to był właśnie on - nawet nie drgnął. Najmniejszym gestem 
nie wyraził ani zdziwienia, ani zaskoczenia, jakby wydawanie poleceń kobiecie, której 
nigdy nie widział na oczy, było czymś zupełnie normalnym.
Powinien przynajmniej zapytać, czy nie pomylił pokoi, pomyślała Tyler.
A on milczał; najwyraźniej oczekiwał odpowiedzi na pytanie, które postawił.
Tyler speszyła się, ale błyskawicznie weszła w rolę. Skoro on nie dostrzega niczego 
niezwykłego w zaistniałej sytuacji, to świetnie, niech tak zostanie.
- Zapamiętałam każde słowo - odpowiedziała z uśmiechem.
- Nie żartuj. - Spojrzał na nią uważnie spod powiek, za którymi kryły się oczy o barwie 
głębokiego granatu.
Tyler z uśmiechem powtórzyła słowo w słowo całą tyradę. Zawsze miała doskonałą 
pamięć.
Wysłuchał bez komentarza, choć nie mógł nie zwrócić uwagi, że Tyler rzeczywiście 
powtórzyła dokładnie wszystkie polecenia. Rzucił tylko stos papierów na łóżko - 
wylądowały na czerwonym kaszmirowym sweterku - obrócił się na pięcie i ruszył do 
wyjścia. W drzwiach zatrzymał się na moment.
- Mamy spotkanie z tym człowiekiem od kosiarek. Załatw wszystko, co powiedziałem, i 
za godzinę bądź w hallu. Nie wkładaj szpilek - dodał jeszcze na koniec i wyszedł.
Przez chwilę Tyler stała jak zamurowana, po czym osunęła się na krzesło przy łóżku. 
Zauważył czy nie? - kołatało jej w myślach. Co to za człowiek, który słowem nie 
zareagował, widząc obcą osobę na miejscu swojej stałej asystentki? Dlaczego nie raczył 
zapytać o Krissy? Nie zainteresował się nawet, czy żyje.
Chyba że Krissy zadzwoniła i uprzedziła go o wszystkim. Tak, pomyślała Tyler, wstając z 
krzesła, tak zapewne było. Przeszła do łazienki. Już miała wejść do wanny, gdy 
uświadomiła sobie, że ma tylko godzinę, a trzeba załatwić sprawy, które zostawił, i 
ogarnąć się przed wyjściem.

15

background image

Z westchnieniem rezygnacji wyciągnęła korek. Patrząc, jak woda wiruje, spływając z 
wanny, myślała o tym, co usłyszała przed chwilą. „Załatw wszystko” - powtórzyła głośno, 
naśladując głos i ton Joela Kingsleya. Jedno tylko jest pewne - dobrze zrobiła, 
zostawiając Krissy w Nowym Jorku. Lepiej trzymać ją z daleka od tego człowieka. Tacy 
jak on zjadają młode panienki żywcem na śniadanie.
Rozgoryczona, wróciła do sypialni, usiadła przy telefonie, przejrzała papiery, które 
zostawił, znalazła potrzebne numery i nazwiska.
Gdy po godzinie Joel Kingsley zjawił się w hotelowym hallu, Tyler już tam czekała.
Ubrana we włoskie obcisłe spodnie i kaszmirowy sweterek, wolała nie siadać. Stała 
zgarbiona, nie dlatego, że tak się zwykła nosić, lecz dlatego, że przy najmniejszym ruchu 
sweterek podjeżdżał do góry, odsłaniając pępek, i nie było na to rady.
- Czy jest tu gdzieś sklep z konfekcją? - spytała w recepcji.
- Przykro mi, ale w pobliżu niczego tak modnego pani nie znajdzie - brzmiała odpowiedź 
poparta wymownym spojrzeniem na pas golizny między dołem swetra a górą spodni.
- Chciałabym kupić cokolwiek, żeby się jakoś... okryć - wyjaśniła tonem pełnym 
desperacji.
- Szkoda byłoby tak pięknego widoku - odpowiedział recepcjonista, patrząc tym razem 
prosto w jej oczy.
Chwilę trwało, nim Tyler zrozumiała, o czym mowa.
- Bo... - zaczęła się tłumaczyć, ale speszona straciła wątek. Z kłopotu wybawił ją Joel 
Kingsley, który właśnie zszedł do hallu. Ale nie zatrzymał się przy niej, Bez słowa 
przeszedł do wyjścia.
Nie poznał? No cóż, widział mnie tylko przez chwilę, pomyślała Tyler, gdy dobiegło ją 
gromkie pytanie, wypowiedziane niecierpliwym tonem:
- Idziesz wreszcie czy nie?
Ściskając w ręce torebkę i elegancką miniaturową aktówkę od Marka Grossa, którą też 
znalazła w bagażu Krissy, Tyler podreptała śpiesznie do wyjścia.
Przed hotelem czekał samochód. Kingsley zdążył już wsiąść. Tyler wślizgnęła się na 
miejsce obok, a on nawet nie spojrzał. Studiował pilnie kolejny stos papierów, które 
trzymał na kolanach.
Tyler nie wiedziała, jak się zachować. Czy lepiej milczeć i nie zwracać na siebie uwagi, 
czy coś powiedzieć. W końcu postanowiła zaryzykować, uznając, że nie ma 
niebezpieczeństwa, bo Kingsley i tak nie zareaguje. Nie zainteresowałby się nawet 
wtedy, gdyby mu raptem oznajmiła, że jest pokojówką z hotelu.
- A więc - zaczęła - co pan kupuje?
- Dzieła sztuki - odparł, nie podnosząc oczu znad papierów.
- Przepraszam, co?
- Dzieła sztuki - powtórzył głośniej, jakby uznał, że nie dosłyszała.
- Ach, rozumiem. - Całą drogę w samolocie zastanawiała się, jak będzie wyglądało ich 
pierwsze spotkanie. Jaka będzie jego reakcja, gdy zorientuje się, że ma przed sobą obcą 
osobę? Czy mistyfikacja zezłości go. czy może rozbawi? Rozważała rozmaite 
scenariusze. Jednego tylko nie przewidziała - braku jakiejkolwiek reakcji, absolutnej, 
perfekcyjnej obojętności.

16

background image

I to ją irytowało.
- Dzieła sztuki? - powtórzyła. - A konkretnie?
- Piękne przedmioty, od uchwytów do szuflad, po łazienkowe wieszaki na papier 
toaletowy.
- Wieszak na papier toaletowy jako dzieło sztuki? - Autentycznie się zdumiała.
Podniósł wreszcie wzrok znad papierów i na nią spojrzał.
- To chyba oczywiste, że Rockefellerowie sprawiają sobie inne wieszaki niż zwykły Smith 
albo Johnson.
Zrewanżowała mu się spojrzeniem. Oczy rzeczywiście miał niezwykłe. Tak pięknych 
jeszcze nie widziała. Nic dziwnego, że dziewczyny traciły głowę na jego punkcie. Tylko 
że to bez sensu. Facet jest zimny jak góra lodowa.
- Nie przyszło mi to do głowy.
- O właśnie, mało kto na to wpada, a w świecie bogatych takie właśnie przedmioty mają 
swoją wartość. Dzieła sztuki na co dzień. Są w Nowym Jorku specjalne sklepy. Słyszałaś 
o nich?
- Nie.
- A właśnie. Sprzedaje się tam rozmaite drobiazgi, uchwyty i tak dalej, z całego świata. 
Wszystko piekielnie drogie, a wiesz dlaczego?
- Pojęcia nie mam.
- Bo płaci się za projekt, za kształt, za artystyczną myśl, bo są to dzieła prawdziwych 
artystów, dzieła sztuki, dla tych, oczywiście, których na to stać. I tym zajmuje się moja 
firma. Takich przedmiotów szukam po całym świecie. - Kingsley uznał wykład za 
zakończony i znów zagłębił się w papierach, jakby Tyler nie zasługiwała na dalszą jego 
uwagę.
- A konkurencja? Ma pan konkurentów?
Nie odpowiedział od razu, jakby się waha), tylko kącik ust uniósł mu się w 
ćwierćuśmiechu.
- Gilmore's Home Supply - rzekł wreszcie, przekładając jednocześnie papiery. - Zaczęli 
zabiegać o damską klientelę i rozszerzyli ofertę o artykuły gospodarstwa domowego.
- A pan, jak rozumiem; chce odebrać im rynek za pomocą artystycznych uchwytów do 
szuflad?
- Jeśli wpadniesz na lepszy pomysł, to chętnie wysłucham - brzmiała odpowiedź 
wypowiedziana surowym tonem.
- Nie omieszkam o nim panu opowiedzieć - potwierdziła równie zimno.

Zamknęła za sobą drzwi i przez chwilę stała bez ruchu pośrodku swojego pokoju. 
Spędziła z Joelem Kingsleyem kilka dobrych godzin i...
Nie chciała nawet o tym teraz myśleć. Najpierw potrzebowała drinka, mocnego, a nawet 
dwóch. Zaraz potem pragnęła zanurzyć się w gorącej kąpieli, nadrobić to, czego nie 
zdążyła przedtem, a jeszcze później...
Ledwo przygotowała sobie szklankę, gdy zadzwonił telefon.
Podniosła słuchawkę.

17

background image

- Och, Tyler, nareszcie jesteś - zaszczebiotała Krissy. - Dzwoniłam już chyba ze sto razy. 
No i jak? Zezłościł się, że mnie nie ma? Zamówił to, co chciał.
- Jeśli o mnie chodzi, to czuję się dobrze - odparła Tyler sarkastycznie.
- Och, przepraszam, chciałam oczywiście zapytać, ale przecież ty zawsze dobrze się 
czujesz. - Krissy zaśmiała się. - Umiesz dbać o siebie.
- A on niby nie? Ten facet dałby sobie radę nawet na biegunie. Ale lepiej niech jedzie w 
tropiki. Jest tak zimny, że nie trzeba by klimatyzatora.
W słuchawce zaległa cisza.
- Tyler . chyba go nie polubiłaś? - odezwała się wreszcie Krissy wyraźnie rozczarowana.
- Polubić? Jego? Czy nie widzisz, że ten człowiek odpycha każdą kobietę, którą 
posądza, że chciałaby się do niego zbliżyć.
- Oczywiście! - wykrzyknęła Krissy. - Nie ma innego wyjścia, musi lak robić, bo wszystkie 
się w nim kochają.
- Ale ty, Kristin Beaumont, chyba nie - wycedziła Tyler z całą powagą. - Nie wierzę, abyś 
mogła się zakochać w tym... tym... - Przerwała, nie znajdując odpowiednio mocnego 
słowa na wyrażenie tego, co myśli.
- Opowiedz mi wszystko po kolei - zaszczebiotała Krissy, puszczając uwagę kuzynki 
mimo uszu. - Czy ta stara Delashaw też tam przyjechała? Widziałaś ją?
- Najpierw powiedz mi, czy dzwoniłaś do niego, uprzedzając, że nie przyjedziesz i że 
będzie... zastępstwo.
- Ależ skąd, do głowy mi nie przyszło. - Ton Krissy nie pozostawiał wątpliwości, że 
pytanie uznała za absurdalne.
- No to już niczego nie rozumiem. Wyobraź sobie, że słowem nie odezwał się na mój 
widok, z miejsca zaczaj...
- ...dyktować polecenia - dokończyła Krissy. - Ależ oczywiście, domyślałam się, że tak 
będzie. On ma tyle na głowie, że nie zwraca uwagi na drobiazgi.
- Drobiazgi? Ludzka istota to dla niego drobiazg bez znaczenia?
- Tylko wtedy, gdy jest kobietą, a w dodatku ładną, napytał, jak masz na imię?
- Nie. Traktował mnie jak przedmiot. Dał mi papiery, wcisnął komórkę do ręki, kazał 
dzwonić, jakbym była robotem. Nie mógł okazać większej obojętności.
W słuchawce znów zaległa cisza.
- To znaczy, że mu się spodobałaś - szepnęła Krissy po dobrej chwili. - Uznał, że jesteś 
ładna. A w co byłaś ubrana? W moje rzeczy?
W głosie Krissy zabrzmiały niebezpieczne nuty zazdrości. Tyler mogła mieć swoje zdanie 
na temat Joela Kingsleya, mogła uważać go za bufona, ale nie zapominała, że Krissy ma 
całkiem inną opinię.
- A jak ty się czujesz? - zmieniła temat. - Był lekarz?
- Tak, przyszedł wieczorem, przyniósł mi jedzenie, ale... czy ty przypadkiem się nie 
zakochałaś? - zapytała Krissy z lękiem.
W pierwszej chwili Tyler nie zrozumiała, o kogo chodzi.
- W Kingsleyu? - upewniła się. - Jak mogłabym się zakochać w tym... - Ugryzła się w 
język. Powstrzymała się przed użyciem mocniejszego słowa, żeby nie urazić uczuć 

18

background image

kuzynki. Krissy durzyła się w szefie, może nawet więcej, niż durzyła. - Ja miałabym się 
zakochać w Kingsleyu? To absurd. Sama przecież zauważyłaś, że nie jest w moim typie.
Krissy odetchnęła z ulgą. Wiesz, jesteś bardzo do niego podobna. Równie ostrożna. 
Oboje boicie się zakochać, bo to mogłoby zmienić całe wasze życie.
W pierwszym odruchu Tyler chciała rzucić słuchawkę, ale się opanowała.
- Mam nadzieję - odezwała się, tłumiąc irytację - że nie mówisz lego serio. Ja jestem 
podobna do Kingsleya?! Ten człowiek nie ma żadnych uczuć. Trzeba go było dzisiaj 
widzieć. Byliśmy w pubie, w większym towarzystwie. Póki byli sami mężczyźni, śmiał się i 
bawił, ale gdy zjawiła się ładna dziewczyna, kelnerka, nabzdyczył się jak indor.
- Pewnie wyczuł, że zwróciła na niego uwagę, nienawidzi umizgów, nie znosi, gdy się 
ktoś narzuca, a nawiasem mówiąc, ty powinnaś to doskonale rozumieć. Pamiętasz tego 
faceta, którego mama zaprosiła na święta dwa lata temu? Chciała, żebyś go poznała, a 
ty potraktowałaś go jak powietrze.
Tyler zaczerwieniła się po uszy. Dobrze, że Krissy tego nie widziała. Do dziś nie potrafiła 
sobie wytłumaczyć, dlaczego ów człowiek napawał ją takim obrzydzeniem. Był i 
przystojny, i inteligentny, i do wzięcia. Miał poczciwe oczy. Był pediatrą, dzieci go 
uwielbiały, musiał więc być naprawdę dobrym człowiekiem.
A Tyler omijała go, jakby był zadżumiony. Za każdym razem, gdy próbował się zbliżyć, 
fukała tak. Że aż wszystkim robiło się przykro.
- Już dobrze - rzuciła do słuchawki. Rozmowa zaczęła schodzić na niebezpieczne tory. - 
Nie mówmy o tym. A zresztą, czas już kończyć. Muszę wziąć kąpiel i chcę się położyć. 
Niewiele spałam ostatniej nocy.
- Tylko nie zbliżaj się do niego - syknęła Krissy na pożegnanie. - Pamiętaj, że on jest mój.
- I wszystkich dziewczyn z biura, bo wszystkie zwariowałyście na jego punkcie - dodała 
Tyler z życzliwą złośliwością. Pożegnała się i odłożyła słuchawkę.
Ale na sen nie miała ochoty. Była zbyt podniecona wydarzeniami dnia, a poza tym była 
przecież w romantycznej Szkocji, w prawdziwym zamku i w ogóle... Uśmiechnęła się do 
siebie, przecież to wakacje. Ze stylowego biurka pod ścianą wzięła kolorowy informator 
hotelowy. Może jest coś, co warto zwiedzić albo zobaczyć. Choćby sam zamek.
Jak przeczytała, hotel urządzono w „nowym” zamku - w tej części, którą wybudowano, 
gdy zamczysko przestało pełnić funkcje warowni. Ale „stary” zamek też niedawno 
odremontowano i w ciągu dnia można go zwiedzać z przewodnikiem czy raczej 
przewodniczką, bo na fotografii ilustrującej tekst widniała młoda dama w stroju z epoki na 
tle tarcz i mieczy zdobiących którąś z zamkowych komnat.
Tyler odłożyła broszurę, podeszła do szafy. Gdyby przywiozła własną garderobę, 
włożyłaby długą wełnianą spódnicę, białą koszulową bluzkę z bawełny i żakiet, ale w 
bagażu Krissy niczego takiego nie było.
Wróciła w myślach do incydentu w pubie i do dziwnego zachowania Kingsleya. 
Demonstracyjnie odwrócił się od Ładnej kelnereczki, Tyler zaś traktował przez cały czas 
tak, jakby była powietrzem albo jeszcze gorzej, jakby w ogóle jej nie było. Jak to Krissy 
powiedziała? Że Kingsley zawsze tak reaguje na widok „ładnych” kobiet.
- A, do diabła z nim - mruknęła, wyjmując z szafy czarne skórzane spodnie, a spośród 
sweterków w szufladzie wybrała moherowy różowy golf z długimi rękawami. Problem 

19

background image

tylko w tym, że znów okazał się skąpy jak wszystko, co Krissy spakowała do walizki. 
Znów więc będzie świecić gołym pępkiem.
Obejrzała się w lustrze. Jak na trzydziestopięcioletnią staruszkę prezentowała się 
całkiem nieźle. Godziny ćwiczeń w fitness clubie nie poszły na marne. Brzuch plaski jak 
należy, a tyły... też jeszcze ujdą. Najważniejsze że nie spełniło się ponure proroctwo 
matki, że po trzydziestce to, co stanowi przedłużenie pleców, zaczyna zwisać po kolana 
jak, nie przymierzając, rzadkie ciasto.
Włożyła adidasy, ale biel kłóciła się z czernią skórzanych spodni, zdecydowała się więc 
na czółenka. Wybrała najniższy obcas, jaki był w kolekcji, lecz nie miała już śmiałości 
spojrzeć w lustro. Wiedziała, że gdyby ujrzała siebie w tak skomponowanym stroju, nie 
wyszłaby z pokoju.
W recepcji zapytała o drogę do starej części zamku i o to, czy można zwiedzać 
zabytkowe komnaty bez przewodnika. Dyżurny oświadczył najpierw, że już jest po 
godzinach, gdy jednak zobaczył minę Tyler, zmienił zdanie.
- Może jednak coś się da zrobić - powiedział, wyjmując ze schowka klucz. - Proszę za 
mną.
Otworzył ciężkie dębowe drzwi prowadzące do starej części zamku i wpuścił Tyler do 
środka.
- Niech pani zwiedza i proszę się nie krępować. Może pani zapalać wszystkie światła, 
pomyślą, że to sprzątaczka i nikt nie będzie pani przeszkadzać, tylko przy wyjściu proszę 
zgasić.
Serce Tyler zabiło mocnej na myśl, że dane jej będzie samej wędrować po wiekowych 
komnatach i obcować z historią. Nawet jak czegoś dotknie, to nikt nie powie, że nie 
wolno.
- Dziękuję panu, nie wiem, jak się odwdzięczę.
- Naprawdę? Niech pani pomyśli - odparł recepcjonista tonem, który nie miał nic 
wspólnego z zawodową uprzejmością.
Chwilę trwało, nim Tyler zrozumiała aluzję. Pomogło łakome spojrzenie, jakim młody 
człowiek ogarniał pas gołego ciała między sweterkiem a górą obcisłych spodni. W 
pierwszym odruchu chciała obciągnąć kusy moher... ale zrobiła coś zupełnie innego. 
Wyprostowała się jak nigdy i kokieteryjnym uśmiechem odpowiedziała na zaczepkę:
- Pomyślę....
Gdy uświadomiła sobie, jak się zachowała, zlękła się, że młody człowiek zaśmieje jej się 
w twarz. On tymczasem obrzuci! ją przeciągłym spojrzeniem.
- Będę czekał - rzekł, zamykając za nią drzwi.
Jeśli jeszcze przed chwilą Tyler czuła do siebie obrzydzenie, to minęło bezpowrotnie, gdy 
została sama. Rola femme fatale była jej zawsze obca, kokieteria też, teraz jednak... No 
cóż, pięknością może nie jest, ale brzydkim kaczątkiem też nie.
Ścianę po lewej stronie zdobiła średniowieczna rycerska zbroja. Po przeciwnej stronie 
stała długa sofa przykryta kobiercem z długimi frędzlami. Mury pokrywała boazeria z 
ciemnego dębu.
Tyler rozpuściła włosy. Oto jest sama w starym zamczysku, nikt jej nie widzi, więc nie 
musi niczego ukrywać.

20

background image

Ale dziesięć minut później czar prysnął jak bańka mydlana. Szła właśnie korytarzem, 
oglądając obrazy i studiując szczegóły w hotelowym informatorze, gdy drzwi naprzeciwko 
otworzyły się z chrzęstem nieoliwionych zawiasów. W pierwszej chwili chciała ukryć się 
za kotarą - o tej porze goście hotelowi nie mają przecież tu wstępu.
Joel Kingsley - on to bowiem stanął w otwartych drzwiach - był równie zdumiony jej 
widokiem jak ona.
- Kogo ja widzę? A ty co tu robisz?
Nie speszyła się. Był przecież wieczór, sprawy służbowe dawno się skończyły i nie 
musiała się tłumaczyć.
- Mogłabym zapytać o to samo - odparła przekornie. - O tej porze nie wpuszcza się 
zwiedzających.
- Zależy kogo. Dałem właścicielowi hotelu trzy traktory ogrodowe do testowania, więc 
mnie wpuścił. A ty, jak to sobie załatwiłaś? - spytał, wodząc oczami po odsłoniętym 
fragmencie brzucha. Przeniósł wzrok niżej, patrząc na obcisłości skórzanych spodni i 
buty na obcasie. Nie musiał nic mówić, i tak było oczywiste, o czym myśli.
- Zwyczaj nie - odparła Tyler. - Nie powiem, że przez łóżko, bo z tym i owym załatwiałam 
sprawę gdzie indziej. A nawiasem mówiąc, że pańskie traktory ogrodowe nie są 
najwygodniejsze. Jeszcze mam ślad po dźwigni zmiany biegów. - Przesunęła ręką po 
plecach, jakby rozmasowywała bolące miejsce.
- Porozmawiam z producentem - odrzekł Kingsley, a Tyler znów się wydało, że na jego 
twarzy zagościł cień uśmiechu. - Ale i tak masz szczęście, że nie dałem właścicielowi 
kosiarek do testowania. Mogłoby się skończyć znacznie gorzej.
W najśmielszych wyobrażeniach Tyler nigdy nie przypuszczała, że kiedykolwiek pozwoli 
sobie na lak frywolną konwersację.
- Zapewne - odparła tym samym tonem i chciała coś jeszcze dodać, ale przerwała, 
słysząc jakiś ruch za kotarą. Spojrzała zaskoczona. Joel też zwrócił uwagę na dziwny 
dźwięk i nie namyślając się, odsunął zasłonę.
Tyler aż jęknęła ze zdumienia. Podobno w zamku miało nie być żywej duszy.
Za kotarą, w wykuszu przy oknie, siedział młody mężczyzna, nieledwie chłopiec. Sądząc 
po stroju, w zamku był u siebie. Ubrany był w białą lnianą koszulę i szkocką, wyblakłą od 
prania spódniczkę. Na nogach miał grube, ręcznie dziergane skarpety do kolan i trzewiki 
jak prawdziwy giermek. Tak autentycznego szkockiego stroju Tyler nigdy jeszcze nie 
widziała.
- Ian McLyon - przedstawił się młodzieniec i skłonił lekko.
Mówił gardłowym akcentem mieszkańca szkockich gór, trudnym do zrozumienia dla 
przybysza z innych stron. Był bez wątpienia przystojny - ciemne kręcone włosy i 
mieniące się głębokim błękitem oczy - i patrzył na Tyler tak, że bała się, iż zaraz się 
zarumieni.
- Wydawało mi się, że o tej porze zamek jest nieczynny - odezwał się Joel dość 
nieprzyjemnym tonem, adresując tę uwagę do młodego człowieka.
- Sądząc po stroju, nasz nieznajomy ma chyba większe prawo przebywać tu niż pan - 
zaprotestowała Tyler.

21

background image

- Co do mnie, to umówiłem się z właścicielem - burknął Joel - i nie musiałem niczego 
„załatwiać” jak ty - dodał, opatrując uwagę takim spojrzeniem, że Tyler poczuła się jak 
unurzana w błocie, a młody człowiek parsknął śmiechem.
- Oto prawdziwa miłość! - zawołał rozbawiony.
- Nie jesteśmy... - energicznie zaprzeczyła Tyler, a dalsze słowa uwięzły jej w gardle. 
Perspektywa, że mogłaby stanowić parę z Kingsleyem, napawała ją niekłamanym 
wstrętem.
- Oczywiście, że nie - zawtórował Kingsley.
- A to wielka szkoda. - Ian uśmiechnął się. - Noc taka piękna. Spójrzcie na księżyc. 
Wymarzona noc dla miłości.
Tyler zerknęła przez okno. Księżyc w pełnej krasie unosił się nad wzgórzami 
otaczającymi zamek, srebrząc je jak w bajce. Niżej i bliżej murów zamkowych rozciąga! 
się skomponowany na kształt koła ogródek z grządkami ziół i poidełkiem dla ptaków 
pośrodku. Na skraju rabat, na ławce, siedziała dziewczyna wpatrzona w zamkowe okna.
- Twoja? - spytał Joel młodzieńca, wzrokiem wskazując na siedzącą na ławce postać.
- Moja - odszepnął Ian z uśmiechem, a Tyler poczuła ukłucie zazdrości w sercu. 
Wzruszyło ją uczucie malujące się na obliczu młodzieńca. A gdyby tak ktoś miał się 
mienić na twarzy na dźwięk jej imienia - pomyślała i... Potrząsnęła energicznie głową, 
jakby ten gest miał usunąć niechcianą myśl. Obruszyła ją wymiana słów Joela z mło-
dzieńcem. Istota ludzka to nie rzecz, którą ma się na własność, a ci dwaj tak właśnie 
mówią. Tak samo mawiali niektórzy mężczyźni na rozprawach rozwodowych, w których 
zdarzało jej się występować, i też ją to irytowało.
Miała już wygłosić stosowną uwagę o męskim szowinizmie, ale ubiegł ją Ian.
- Niestety, gniewa się na mnie - powiedział z rozbrajającą szczerością.
- Czemuż to? - wyrwało się Tyler, zanim zdążyła pomyśleć. Kingsley zgromił ją wzrokiem. 
- To Znaczy... - zaczęte się usprawiedliwiać, ale zmieniła zamiar. - To znaczy - zaczęła 
jeszcze raz innym tonem - trudno mi uwierzyć, że można by się na ciebie gniewać. - Nie 
spojrzała na Kingsleya, ale czuła, że pała oburzeniem i że przy najbliższej okazji zwróci 
jej uwagę za niestosowne zachowanie. Będzie oburzony, że flirtowała z nieznajomym.
- Dobra z pani kobieta, wie pani, jak pocieszyć strapionego mężczyznę - rzekł Ian z 
uśmiechem i obrócił się do okna. - Ale są takie sprawy, o których tylko my wiemy. - I 
znów przeniósł wzrok na Tyler. - A nie zechciałaby pani zanieść jej listu ode mnie? Mam 
coś ważnego do przekazania, ale... - Zawiesił głos i tylko bezradnie machnął ręką.
- Rozumiem. - Tyler wyciągnęła dłoń w stronę młodzieńca. Chciała go dotknąć w 
przyjaznym geście, ale nie zdążyła.
- Nie będzie pan miał nic przeciwko temu, że pańska towarzyszka odda przysługę 
obcemu mężczyźnie? - Zwrócił się Ian do Kingsleya. - Będę panu ogromnie wdzięczny.
- Nie musisz prosić o przyzwolenie. To nie jest mój narzeczony, tylko pracodawcą - 
pośpieszyła Tyler z wyjaśnieniem, zanim Kingsley zdołał otworzyć usta.
Ian spojrzał zdumiony najpierw na nią, potem na Kingsleya.
- Pańska pokojówka? - spytał takim tonem, jakby wyznanie kobiety było dlań szokiem.
- Niezupełnie! - Tyler znów pośpieszyła z wyjaśnieniem.
- Zgadłeś - rzekł Joel, wyraźnie rozbawiony. - Codziennie rano czyści mi toaletę.

22

background image

Ian skinął głową z całą powagą, jakby nie zauważył, że Kingsley żartuje. Tyler obrzuciła 
obu spojrzeniem pełnym oburzenia. Męscy szowiniści - niby całkowicie obcy, a jakże 
łatwo znaleźli nić porozumienia.
Ian, który nie opuścił swego miejsca przy oknie, podciągnął kolano pod brodę. Oczom 
Tyler ukazała się męska nogą w całej okazałości. Był naprawdę bardzo przystojnym 
mężczyzną, a teraz spod skarpety wyciągnął złożony arkusz papieru. Jednocześnie 
spojrzał na Tyler tak, jakby czytał w jej myślach. Zarumieniła się po uszy i w duchu 
udzieliła sobie nagany.
Ubrała się jak idiotka i zachowuje się tak samo jak trzynastolatka na koncercie 
rockowym!
Wzięła list z ręki Szkota. Papier był jeszcze ciepły.
- Zaniesie pani? - upewnił się Ian.
- Natychmiast - odparła, bezwiednie naśladując jego akcent, co jeszcze bardziej ją 
speszyło. Odchrząknęła, aby ukryć zmieszanie. Kątem oka dostrzegła przyganę na 
twarzy Kingsleya.
- Ucałowałbym panią z wdzięczności! - zawołał Ian. - Ale okoliczności nie pozwalają - 
dodał, patrząc z rozbawieniem to na nią. to na Kingsleya. A teraz idźcie już. lej ojciec 
zaraz po nią wyjdzie.
Ostatnie zdanie wypowiedział z żalem, Tyler miała ochotę zapytać, na czym polega cały 
problem, i zaoferować swoją pomoc. Na studiach chodziła na ćwiczenia, których 
przedmiotem było rozwiązywanie i łagodzenie sporów, więc może... Ale Joel ujął ją pod 
ramię i dość stanowczo skierował do drzwi.
- Śpieszmy się - powiedział. - Trzeba dostarczyć ten list, zanim zjawi się ojciec i zabierze 
córkę do domu, a zresztą oboje z łanem powinni już być w łóżkach - podkreślił młody 
wiek obojga kochanków.
- Co to znaczy „śpieszmy się”? - Tyler wyrwała ramię z objęć Kingsleya. - Nie 
przypominam sobie żadnych wspólnych zobowiązań i nie życzę sobie żadnego „my”. - 
Poszukała wzrokiem Iana, aby mieć świadka, ale chłopiec zasunął już kotarę i zaszył się 
w swojej samotni przy oknie.
Za drzwiami, w które skierował ją Joel, zaczynały się kręte jak w baszcie schody. Joel 
znalazł kontakt, zapalił światło, przepuścił Tyler przodem. Zaczęli schodzić po 
kamiennych stopniach wytartych przez tysiące stóp w ciągu wielu stuleci, ale jeszcze 
całkiem solidnych.
Po chwili znaleźli się na zamkowym podwórcu. Noc wiała chłodem. Tyler zadygotała z 
zimna.
- Gdybyś nie obnosiła się z gołym pępkiem, nie czułabyś chłodu - zauważył cierpko Joel, 
ale zdjął i podał jej swoją skórzaną kurtkę.
Tyler spojrzała na niego, zdumiona opiekuńczym gestem, a w myślach podsumowała 
lekcję, jakiej udzielił jej właśnie los: korzysta się męskich kurtek, gdy jest się na 
szpilkach, w skąpym sweterku i obcisłych spodniach, a na pewno nie dostępuje się tej 
przyjemności, nosząc obszerne wełniane spódnice i ciepłe blezery.

23

background image

- Dzięki. - Otuliła się szczelnie wygrzaną od jego ciała kurtką. Zrobiło jej się przyjemnie i 
miło, czego wszakże nie miała zamiaru obwieszczać Kingsleyowi. Gdy uśmiechnęła się 
do siebie, odwróciła się, żeby tego nie widział.
W milczeniu przeszli przez dziedziniec do ogrodu. Dochodzili do ławki, gdy dziewczyna 
nagle zerwała się z miejsca. Wyglądało, jakby chciała uciec - tak przynajmniej pomyślała 
Tyler, ale nieznajoma zgięła się wpół i trzymając się oparcia ławki, zaczęte wymiotować.
- A więc wiadomo już, na czym polega problem młodej pary - rzekł Joel półgłosem.
Tyler puściła uwagę mimo uszu, ruszyła na pomoc, ale dziewczyna powstrzymała ją 
gestem. Trwała jeszcze chwilę w półskłonie, po czym wyczerpana usiadła ciężko na 
ławce. Zmęczenie, drugi nieomylny znak ciąży, pomyślała Tyler, a głośno spytała, czy 
może w czymś pomóc.
Młoda kobieta miała delikatne rysy i coś takiego w sobie, że Tyler chętnie przygarnęłaby 
ją do siebie jak dziecko, utuliła, pocieszyła i zaprowadziła do domu.
- Nie, dzięki - brzmiała odpowiedź, wypowiedziana szorstkim szkockim akcentem, a po 
chwili dziewczyna podniosła głowę, spoglądając w stronę zamku.
Tyler podążyła za jej wzrokiem. Kilka rozświetlonych okien, ale tam, gdzie siedział Ian, 
panowała nieprzenikniona ciemność. Mimo to Tyler miała ochotę pomachać mu ręką. 
Wiedziała, że chłopiec wypatruje w mroku.
Nie uczyniła jednak żadnego gestu. Zajęła się nieznajomą.
- Znam się trochę na takich sprawach, może mogłabym pomóc - zaproponowała. 
Dziewczyna jakby nie słyszała.
- Ma pani list? - spytała zmęczonym głosem. Tyler westchnęła z rezygnacją. Trudno, nie 
jej kraj i nie jej sprawa. Oddała przesyłkę.
Dziewczyna otworzyła list drżącymi rękami. Niecierpliwie zaczęła czytać, a po jej 
policzkach popłynęły łzy. Tyler zrobiło się żal nieznajomej. Taka młoda i taka 
nieszczęśliwa. Jest jeszcze dzieckiem, a już nosi w sobie zalążek nowego życia. 
Dramatu dopełnia fakt, że jej ojciec nie toleruje ojca dziecka, które niebawem przyjdzie 
na świat.
Raz jeszcze Tyler zaoferowała się z pomocą, ale dziewczyna pokręciła głową, jakby 
wyłowiła w nocnej ciszy coś, czego ani Tyler, ani Joel nie słyszeli.
- Musicie już iść - szepnęła z trwogą. - Ojciec zaraz tu będzie.
- A może powinniśmy zostać, porozmawiać z nim. Mam pewne doświadczenie, w takich 
sprawach... Ach! - Tyler zakrzyknęła z bólu, gdy Joel chwycił ją mocno za rękę.
- Nie wtrącaj się. Widzisz przecież, że panienka wcale sobie tego nie życzy - rzekł 
stanowczym głosem. - Idziemy.
- Nikt mi nie będzie rozkazywał - syknęła Tyler, próbując wyrwać się z uścisku.
- Proszę, niech państwo jut idą - ponagliła dziewczyna. - Gdy ojciec zobaczy mnie z 
wami, będzie jeszcze gorzej.
Tej prośby Tyler nie mogła nie spełnić. Udało jej się wreszcie wyrwać łokieć z uścisku 
Kingsleya, spojrzała jeszcze na nieznajomą i bez słowa, ścieżką między grzędami ziół, 
ruszyła w stronę zamku. Nieszczęście jednak chciało, że po paru ledwie krokach obcas 
utknął w szczelinie między ceglanymi kostkami, którymi wyłożono alejkę. Jak niepyszna 

24

background image

stanęła w miejscu. Joel nie odmówił sobie uwag w rodzaju „a nie mówiłem”, ale przykląkł 
i uwolnił ja z pułapki.
- Dzięki - powiedziała nieszczerze i z całą godnością, na jaką w tej krępującej sytuacji 
zdołała się zdobyć, ruszyła w dalszą drogę.
Dochodząc do zamku, obejrzała się za siebie. Dziewczyny nie było. Miała już otworzyć 
drzwi, te same, przez które wyszli na podwórzec, ale zmieniła zamiar. Za późno na 
dalsze zwiedzanie, a co ważniejsze, Joel pewnie podreptałby za nią. Jak na jeden dzień 
miała go już po dziurki w nosie.
- Idę spać - oznajmiła wyniośle.
- Sama? - padło natychmiast pytanie, pełne udawanego zdziwienia.
Tyler zawahała się, jak odeprzeć atak. Wybrała ironię.
- Ależ skąd. - Machnęła wymownie ręką. - Zamówiłam cały zespół chłopców z kuchni do 
towarzystwa i zapas śmietany, by lepiej się bawić.
- Najlepsza jest bita. Bita śmietana i seks idą zawsze w parze. Zwykła się nie nadaje.
Tyler zmilczała. Nagle straciła ochotę na słowny pojedynek. W świetle księżyca Joel 
Kingsley wyglądał nader przystojnie. Bez słowa obróciła się na pięcie tak gwałtownie, że 
niemal straciła równowagę. Ale opanowała się i w milczeniu udała się w stronę hotelu, by 
wreszcie skryć się w zaciszu swego pokoju.
- Jutro o dziewiątej! - krzyknął jeszcze Joel. - I tym razem nie zapomnij wziąć czegoś do 
pisania - dodał.
Tyler nawet się nie obróciła.
3
Kolejny dzień w Szkocji Tyler zaczęła od ponownego dokładnego przeglądu garderoby 
Krissy w płonnej nadziei, że znajdzie jednak coś mniej awangardowego i mniej skąpego 
niż to, co miała na sobie wczoraj. Niestety, wybór ograniczał się albo do rzeczy, które 
niewiele osłaniały, albo takich, które nawet skrywały goliznę, ale przylegały do ciała tak 
ściśle, że i tak wszystko było widać.
Robiąc dobrą minę do złej gry, zeszła do hallu. Kingsleya jeszcze nie było.
- Powiedział, że się spóźni - poinformował dyżurny recepcjonista, inny niż wczoraj.
- Spóźni? Parę minut czy parę godzin?
- A tego nie powiedział.
Tyler zerknęła na zegarek. Była dokładnie dziewiąta. Pomyślała, że może jest szansa, 
aby z kierowcą Kingsleya skoczyć do najbliższego miasteczka i kupić coś stosownego do 
ubrania, coś, w czym nie będzie świecić golizną. Pomysł dobry, ale....
- Przepraszam pana - przywołała recepcjonistę, który właśnie skończył rozmowę 
telefoniczną i odkładał słuchawkę - o której zaczyna się zwiedzanie zamku?
- Właśnie teraz weszła pierwsza grupa. Jeśli pani chce się przyłączyć, to proszę. Idzie 
się....
- Znam drogę, dziękuję - rzuciła, popychając ciężkie dębowe drzwi.
Pierwsza poranna grupa zwiedzających nie była liczna, wszystkiego trzy osoby, a wśród 
nich - co Tyler wcale nie zdziwiło - Joel Kingsley. Speszył się na jej widok jak uczniak 
złapany na wagarach.
Udała, że go nie widzi. Stanęła obok przewodnika.

25

background image

- Nie w pracy? - szepnął Kingsley, gdy z całą grupą przeszli do następnej komnaty.
- Szef wybrał się na wagary, a gdy kota nie ma, myszy harcują - odparła słodkim głosem, 
nie patrząc na niego. - A teraz sza, chcę posłuchać.
Słuchała przewodnika z rosnącym zainteresowaniem. Chłonęła opowieść o zamku i 
ludziach, którzy tu niegdyś mieszkali. Na Joela Kingsleya nie zwracała uwagi.
- A teraz opowiem państwu o niezwykłej miłości, której świadkiem były te mury - oznajmił 
przewodnik, gdy znaleźli się w niewielkiej komnacie, ongiś służącej za alkowę lub coś w 
tym rodzaju.
Tyler drgnęła, czując na ramieniu dotyk Kingsleya. Spojrzała, a Joel bez słowa wskazał 
wzrokiem jeden ze starych portretów na ścianie. Przyjrzała się i ze zdumieniem odkryła, 
że postać na obrazie wygląda dokładnie jak wczorajszy znajomy - Ian McLyon.
Przewodnik, starszy mężczyzna w szkockim stroju, który nosił z nonszalancka, swobodą 
prawdziwego mieszkańca gór, zauważył zdumioną minę Tyler.
- A właśnie - uśmiechnął się - wszystkie kobiety się w nim kochały. Młody Rob był 
naprawdę jak malowanie.
- Rob? Myślałam, że to łan - odrzekła Tyler, nie odrywając wzroku od obrazu. Zrozumiała, 
że portret przedstawia któregoś z przodków wczorajszego znajomego.
- Widzę, że czytała pani nasz informator - rzeki przewodnik, wyraźnie 
usatysfakcjonowany. - I ma pani dobra, pamięć... - zawiesił głos - ...do plotek - dodał 
żartem, ku rozbawieniu pozostałych słuchaczy.
Tyler speszyła się, nie zrozumiała dowcipu.
- ...a skoro tak - ciągnął przewodnik - to może nam pani opowie.
Tyler speszyła się jeszcze bardziej. Poszukała wzrokiem Joela, żeby wybawił ja. z 
opresji, ale on tylko wzruszył ramionami.
- Nie, dziękuję... przepraszam... - Nie udało jej się znaleźć innych słów.
- Szkoda, chętnie bym odpoczął - odrzekł przewodnik, co znów rozbawiło słuchaczy. - Ale 
skoro pani nie chce, to sam zacznę i niech mnie pani poprawi, gdybym się pomylił.
Tyler skinęła tylko głową; nadal nie rozumiała, do czego stary Szkot zmierza. 
Skonfundowana spojrzała na Joela, ale w jego oczach odczytała tylko pytanie o to, co 
takiego ona wie o Ianie, czego on nie wie.
- Opowieść jest w istocie prosta, jak wszystkie tragedie - zaczął tymczasem przewodnik. 
- Otóż młoda Caitlin ManAfree miała wyjść za Gilberta zwanego Nadobnym, bo tak 
postanowił jej rodzic. Ale, jak to często bywa, Caitlin zakochała się w kimś innym, 
wędrownym trubadurze, wielce przystojnym młodzieńcu nazwiskiem łan McLyon, i jemu 
oddała rękę. Ślub odbył się w największej tajemnicy. - Spojrzał na Tyler, jakby pytał, czy 
dobrze mówi, i nie doczekawszy się odpowiedzi, ciągnął dalej: - A tymczasem Nadobny 
Gilbert nagle znikł. Stało się to zaraz po sekretnym ślubie. Przeszukano cały zamek. Na 
próżno. Gilberta nie znaleziono, ale w łożu Iana odkryto zakrwawiony hełm i dwa 
pierścienie, które należały do zaginionego. Mając takie dowody, brat Gilberta, Robert, 
oskarżył Iana o morderstwo. - Spojrzał przeciągle na portret wiszący na ścianie. - Biedna 
Caitlin. Jej ojciec nie był, niestety, zbyt zaradny, jeśli idzie o majątek. Zapożyczył się po 
uszy w rodzinie przyszłego, jak uważał, męża swojej córki. Możecie więc sobie 
wyobrazić jego gniew, gdy córka wyznała, iż poślubiła grajka, co groszem nie śmierdział. 

26

background image

- Potoczył wzrokiem po słuchaczach, nabrał wielki haust powietrza i znów podjął wątek. - 
Zastanawiam się, czy ktokolwiek dał wiarę oskarżeniu Roberta. Gilbert był rycerzem, w 
niejednej brał udział bitwie i z niejednej opresji wychodził cało, a biedny Ian był tylko 
muzykantem. Jego ręce nie nawykły do broni, więc jakże mógłby pokonać takiego 
mocarza jak Gilbert. A jednak uznano go za winnego i nieborak zawisł na stryczku... - Nie 
dokończył myśli, bo Tyler westchnęła tak głośno, że wszyscy się obrócili.
- Przepraszam, ale mówił pan tak przejmująco, ze... - Brakło jej słowa, lecz przewodnik 
uśmiechnął się tylko, zadowolony z rzadkiego komplementu, i wrócił do opowieści.
- A więc biedny łan zawisł na stryczku - powtórzył - a piękną Caitlin wydano za... brata 
Gilberta, Roberta. Siedem miesięcy później przyszedł na świat młody Rob, którego tu 
widzimy na portrecie.
- Siedem miesięcy? - upewnił się któryś ze słuchaczy, a towarzyszący pytaniu chichot 
stanowił aż nadto dosadny komentarz.
- A właśnie, siedem miesięcy - odparł przewodnik. - Lecz Gilbert zapewniał, że to jego 
potomek. Tak twierdził, choć dziecię było piękne jak słońce, a on brzydki jak noc. 
Przysięgał jednak, że gdy w łożnicy dopełniał małżeńskiego obowiązku, Caitlin była 
dziewicą. Ale to nie koniec opowieści. Bo oto trzy tygodnie po zaślubinach Roberta z 
Caitlin jej ojciec zginął tragicznie. Spadł z zamkowych murów. Powiadali jednak, że ktoś 
mu w tym pomógł. Gdy ojca zabrakło, panem zamku i okolic stał się Gilbert. Rządził 
żelazną ręką i kazał wieszać Każdego, kto wyrażał nieostrożne zdziwienie, skąd takie 
piękne dziecko u tak brzydkiego ojca. A teraz przejdziemy do następnej komnaty.
- Straszny drań z tego Roberta - szepnął Joel, gdy przepuszczając resztę zwiedzających 
przodem, znalazł się obok Tyler.
- Straszny - potwierdziła. - Ciekawa jestem - zmieniła temat - o której zaczyna się 
przedstawienie. Kiedy pokaże się młody człowiek grający rolę Iana McLyona?
- Myślę, że już zdobył tę dziewczynę - rzeki Joel z cicha i niecierpliwie zerknął na 
zegarek.
Jak się okazało, komnata, do której teraz przeszli. była ostatnią w programie wycieczki. 
Stało w niej kilka przeszklonych gablot z dokumentami historycznymi i rodzinnymi 
pamiątkami po tych, co władali zamkiem od setek lat.
Nie bacząc, że Joel zaczął się śpieszyć, Tyler zatrzymała się przy przewodniku.
- A więc, o której jest przedstawienie? - spytała.
- Jakie przedstawienie? Nie rozumiem.
- Pytam, kiedy zobaczymy młodego człowieka, który gra rolę lana McLyona - wyjaśniła 
Tyler szeptem, żeby inni nie słyszeli Nie spostrzegła, że za jej piecami stoi Joel.
- Proszą wybaczyć - zwrócił się do przewodnika - pani jest odrobinę... sentymentalna. 
Przyjechała z Ameryki i gdy wczoraj spotkała owego młodego aktora, zakochała się po 
uszy.
- Co za bzdura - zaprotestowała Tyler, ale z dalszymi wyjaśnieniami wolała poczekać, aż 
wyjdą pozostali uczestnicy zwiedzania.
- A o czym pani właściwie mówi, o jakie przedstawienie chodzi? - spytał przewodnik, gdy 
zostali sami.
Nie zdążyła odpowiedzieć, ubiegł ją Joel.

27

background image

- Otóż wczoraj, gdy byliśmy tu razem... - zaczaj.
- Nie byliśmy razem - zaprzeczyła ostro Tyler, ale zamilkła, gdy Joel zgromił ją wzrokiem.
- Otóż wczoraj - podjął myśl - pani i ja znaleźliśmy się w miejscu, w którym nie 
powinniśmy się chyba znaleźć, ale spotkaliśmy tam młodego człowieka, który wyglądał 
dokładnie tak jak ten na portrecie, no i pani... - Zawiesił głos, patrząc pytająco na Tyler.
- Ten pan nawet nie zna mojego nazwiska - wyjaśniła Tyler przewodnikowi z uśmiechem. 
- Być może się mylę - wróciła do frapującego ją wątku - ale wydawało mi się, że nie dalej 
jak wczoraj widzieliśmy... jak by to nazwać?... rodzaj przedstawienia, osnutego na losach 
Iana i Caitlin. a młody człowiek, którego mieliśmy okazję podziwiać, przedstawił się jako 
Ian McLyon.
- McLyon? - powtórzył przewodnik, patrząc badawczo to na Tyler, to na Joela. - To 
bardzo interesujące, proszę mi dokładniej opisać.
- Ależ oczywiście. Otóż działo się to wszystko w jednym z korytarzy, a młody człowiek 
siedział w wykuszu przy oknie....
- Wydaje mi się, że wiem, o którym korytarzu pani mówi - przerwał jej przewodnik, 
gestem dając znać, żeby poszli za nim.
- A więc jak masz na imię? - spytał Joel szeptem dołączając do zaimprowizowanej 
wycieczki.
- Krissy - odparła z przekorą.
- Uwierzyłbym, ale dwadzieścia lat temu - zaszydził Joel, ale następny dźwięk, jaki z 
siebie wydął, zaświadczył, że za złośliwość przyszło mu natychmiast boleśnie zapłacić. - 
Auć - jęknął.
- Przykro mi - powiedziała Tyler nieszczerze. - J ego stopa dostała się pod mój obcas - 
wyjaśniła przewodnikowi nie bez satysfakcji, gdy ten obejrzał się, zaniepokojony pełnym 
cierpienia jękiem.
- To było tu - rzeki Joel, opanowując ból. - O tu, za tą kotarą. - Podszedł bliżej z miną 
osoby, której przyjdzie kuleć do końca życia, co Tyler potraktowała z absolutną 
obojętnością.
- A teraz proszę mi dokładnie opowiedzieć, co tu się działo, - Przewodnik odsunął kotarę, 
pokazując wykusz i siedzisko przy oknie.
Wpadając sobie w słowo, Tyler z Joelem opowiedzieli, co ich spotkało w tym właśnie 
miejscu poprzedniego wieczoru.

A więc dziewczyna się pochorowała? - spytał przewodnik, gdy skończyli opowieść.
- Niestety. Biedactwo, stanowczo za młoda, żeby mieć dziecko. Chciałabym jej jakoś 
pomóc. Z tego, co się Zorientowałam, boi się ojca. Wie pan, gdzie oni mieszkają? 
Chciałabym tam pójść, może mogłabym pomóc - powtórzyła Tyler.
- Myślę, że już za późno. Nic się już nie da zrobić. - Oczy przewodnika zalśniły 
tajemniczo, - Czy państwo jeszcze się nie domyślają, że to były... duchy?
Tyler z Joelem spojrzeli najpierw po sobie z wyrazem najwyższego zdumienia, po czym 
oboje wbili wzrok w przewodnika.

28

background image

- To niemożliwe - zaprzeczył żywo Joel. - To byli żywi ludzie. Zapewne z okolicy. Skoro 
nam udało się tu dostać, mimo ze było już po godzinach, to tym bardziej mogli tu wejść 
miejscowi. Waśnie, weszli tu i spłatali nam figla.
- Tak pan uważa? Więc proszę mi powiedzieć, jaki widok roztaczał się wczoraj z tego 
okna.
- Jak już mówiłam, widzieliśmy dziewczynę - odparła Tyler. - Siedziała na ławce na skraju 
ogrodu z grzędami ziół. Teraz ogrodu nie widać, bo stoimy daleko, ale wczoraj 
podeszliśmy do samego okna. O właśnie tak... - Tyler wsunęła się głębiej w wykusz i... z 
wyrazem najwyższego zdumienia cofnęła się z powrotem.
Joel też podszedł do okna.
Tam, gdzie wczoraj rozciągał się ogród, dziś wznosił się parterowy budynek hotelowego 
zaplecza, a za nim widać było wysypany żwirem parking i kilka samochodów.
Tyler stalą jak oniemiała. Nie miała nawet odwagi spojrzeć na Joela.
- A którędy państwo zeszli do Ogrodu? - spytał przewodnik.
- Tędy, tymi drzwiami - odpad głucho Joel.
Przewodnik dobył pęk kluczy, wybrał jeden, przekręcił zamek i otworzył drzwi. Gestem 
zachęcił, żeby spojrzeli.
Joel podszedł pierwszy, spojrzał i zaraz się odwrócił, szukając wzrokiem Tyler, lecz ona 
stała jak wmurowana. Wziął ją więc za rękę i podprowadził bliżej. Tam, gdzie wczoraj 
były zużyte, ale ciągłe jeszcze solidne kamienne schody, dziś widać było rumowisko, 
którym nie sposób byłoby zejść nawet pół piętra niżej.
- . Wielki Boże - westchnęła Tyler. Gdyby nie Joel, który chwycił ją za ramię, Osunęłaby 
się na posadzkę. Nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Chwilę trwało, nim zebrała siły. Z 
trudem stłumiła okrzyk przerażenia.
- I co teraz? - spytała, mobilizując resztkę woli, żeby nie rzucić się do ucieczki z tego 
strasznego miejsca. - Dajemy znać do telewizji i prasy, że widzieliśmy duchy?
- Tu, w Szkocji, nikogo to nie zainteresuje - ostudził jej zapał przewodnik. - Duchów 
mamy na pęczki i gdyby o każdym miano opowiadać na ekranie, nie starczyłoby czasu 
na mecze piłkarskie, a tego telewidzowie nigdy by nie wybaczyli. - Popatrzył z 
rozbawieniem na twarze swoich rozmówców. Widać było, że jut układa w myślach 
opowieść o parze turystów z Ameryki, którym „wystawcie sobie, przydarzyła się 
niezwykła historia...” I tłumiąc śmiech, zaproponował obojgu, żeby zostali sami, „bo może 
Ian znów się objawi”.
- O dziesiątej mam następną grupę i gdyby państwu udało się ściągnąć tutaj Iana, byłaby 
wielka atrakcja. - Nie czekając na odpowiedź, obrócił się na pięcie i ruszył do wyjścia. 
Korciło go, żeby natychmiast opowiedzieć swoim, lub komukolwiek innemu, o tym, co się 
właśnie wydarzyło.
- Chwileczkę! - krzyknęła za nim Tyler. Przyszło jej na myśl, że nie zadała 
najważniejszego pytania. - Ą nie wie pan, co było w liście? Tym, który zanieśliśmy 
dziewczynie?
- Wiem. Ale sami możecie zobaczyć. List jest w gablotce z rodzinnymi pamiątkami - rzucił 
przez ramię i już go nie było.
Zrobiło się cicho jak makiem zasiał.

29

background image

- No cóż - odezwała się Tyler po dłuższej chwili. - Czas chyba wziąć się do pracy.
Joel jakby nie słyszał. Zbladł na twarzy jak kreda.
- Widziałem - szepnął. - Widziałem ten list.
- W gablotce? I co w nim było napisane?
- Umarłem. Dziś mnie powiesili!
4
Joel, kochanie - rozległo się za plecami Tyler. Obróciła się zaintrygowana i... znalazła się 
oko w oko ze swoją... rówieśniczką. Ale poza lalami niczym więcej nie mogłaby się z nią 
mierzyć. Na pewno nie strojem. Nieznajoma ubrana była w najmodniejsze i najbardziej 
stosowne - jeśli wziąć pod uwagę kraj, porę roku i dnia - tweedy. W długiej szykownej 
spódnicy z rozcięciem do pół uda prezentowała się konserwatywnie, a zarazem 
seksownie. Tyler nie miała cienia wątpliwości, że strój powstał na specjalne zamówienie i 
wyszedł spod ręki najlepszego projektanta mody.
Fryzura i cera nieznajomej świadczyły o długich godzinach spędzanych w salonach 
fryzjerskich i kosmetycznych, a więc w tych wielce wytwornych miejscach, na które Tyler 
nigdy nie miała czasu. Blond włosy połyskiwały pasemkami w kilkunastu starannie 
dobranych odcieniach i pyszną, równie starannie Ułożoną kaskadą spływały aż do 
ramion właścicielki, spowitych w jedwabną bluzkę, kosztująca na oko tyle, że Tyler 
musiałaby miesiąc pracować, gdyby chciała sprawić sobie coś podobnego. Obie panie 
wymieniły zdumione i niezbyt chętne spojrzenia. Tyler boleśnie uświadomiła sobie, że w 
przykusej spódniczce i skąpym sweterku wygląda co najmniej niestosownie, jeśli nie 
podejrzanie. Wyrzucała sobie, że nie pojechała na zakupy i nie kupiła czegoś odpowied-
niego, jak pierwotnie planowała.
- Joel, kochanie - powtórzyła nieznajoma. Staranna wymowa świadczyła, że musiała 
brać lekcje dykcji i to u nie lada mistrzów. - Czy to twoja asystentka? Przyznam, że 
jestem zaskoczona. Zwykle twoje sekretarki prezentują się... inaczej. Wydawało mi się, 
że będzie ci towarzyszyć ta... jak ona się nazywa?... Christine?
- Kristin - skorygowała Tyler z zimnym uśmiechem. - To moja kuzynka.
- Joel, nic mi nie mówiłeś, że będzie zastępstwo.
- Bo nie wiedziałem - odparł Joel obojętnie, jakby dając do zrozumienia, że drobiazgi 
tyczące personelu biurowego zupełnie go nie interesują.
Celeste Delashaw - Tyler nie miała wątpliwości, że to właśnie ona - patrzyła wzrokiem 
pełnym przygany to na Joela, to na nią, a Tyler musiała natężyć całą wolę, aby ukryć 
uczucie wstydu i zażenowania. Czuła się tak, jakby przyłapano ją na czymś wysoce 
niestosownym.
Ale Celeste Delashaw nie dała się zmylić.
- Co się z wami dzieje? - spytała prokuratorskim tonem. - Wyglądacie, jakbyście 
zobaczyli ducha.
W tym momencie Tyler popełniła największy błąd, jaki można było popełnić. Spojrzała 
porozumiewawczo na Joela, Joel na nią, i zaczęło się. Nieznaczny zrazu uśmiech pojawił 
się najpierw na obliczu Tyler, w chwile potem zaśmiał się Joel, a po sekundzie oboje 
śmiali się na cały głos.

30

background image

- W rzeczy samej, w rzeczy samej - wykrztusiła Tyler, trzymając się ze śmiechu za 
brzuch.
- Właśnie, zgadłaś - zawtórował Joel i z rozbawienia aż przysiadł w wykuszu. Zerwał się 
natychmiast jak oparzony, spojrzał na Tyler i roześmiał się jeszcze głośniej.
- Ducha? Widzieliśmy aż dwa duchy - dorzuciła Tyler pośród nerwowego śmiechu.
- A jeden dat nam nawet list, żeby zanieść drugiemu.
- Drugiej.
- Właśnie, drugiej.
- Ten list jest teraz w gablotce z zamkowymi pamiątkami - dodała Tyler. Teraz ona 
przysiadła na siedzisku w wykuszu. Joel poszedł w jej ślady i znów parsknęli 
niekontrolowanym śmiechem.
Celeste Delashaw najpierw patrzyła w milczeniu, potem podeszła bliżej, jakby chciała 
rozdzielić rozbawioną parę, co jednak nie było możliwe - siedzieli zbyt blisko siebie i 
nadal śmiali się jak dzieci.
- Może zechce się pani wreszcie przedstawić - zażądała Celesus Delashaw gromkim 
głosem, chcąc położyć kres irytującej ją wesołości.
- Tyler Stevens, jestem adwokatem. - Tyler z trudem opanowała śmiech i wyciągnęła 
rękę do Celeste.
- Pani mecenas?! - wykrzyknął Joel z niedowierzaniem. - Miałem więc prawniczkę za 
stawkę sekretarki i nic o tym nie wiedziałem? Wytoczę sprawę o oszustwo!
Ostatnie zdanie wprawiło Tyler w rozbawienie. Znów zaczęła się śmiać.
- W sądzie ze mną nie wygrasz! - wykrzyknęła wesoło. - Sprawę lana też bym wygrała, 
gdyby się do mnie zwrócił - zapewniła ze śmiechem, biorąc Joela pod ramię.
- Joel, opanuj się wreszcie! - zawołała Celeste Delashaw. - I zachowuj się jak należy. 
Przecież nawet jej nie znasz. A pani - zwróciła się do Tyler - wróci natychmiast do 
Stanów.
Stanowczy ton, wykluczający wszelki sprzeciw, podziałał na Tyler otrzeźwiająco. 
Przypomniała sobie, w jakiej jest sytuacji, jak się tu znalazła i dlaczego.
- Bo ja... - Zerwała się miejsca, chcąc wyjaśnić nieporozumienie, ale pod ostrym 
spojrzeniem Celeste Delashaw zamilkła, zdając sobie sprawę, że żadne słowa nie 
pomogą. Bo jak wytłumaczyć, że poważna kobieta przywdziewa raptem strój podlotka i 
paple o duchach. Zrobiło jej się wstyd, spuściła wzrok, przyznając w duszy, że za takie 
zachowanie należy jej się reprymenda.
- Ma pani rację - powiedziała z całą powagą. - Nie powinnam była... Bardzo to było 
niestosowne.
- I w złym guście. - Celeste Delashaw nie odmówiła sobie przyjemności wymierzenia 
jeszcze jednego ciosu.
- Czy Krissy straci pracę? - spytała Tyler pokornie, spoglądając na Kingsleya.
Nie odpowiedział. Patrzył w przestrzeń bez cienia uśmiechu, opanowany i wyniosły.
- Nie - zamiast Kingsleya odpowiedziała Celeste Delashaw. - Z tego, co widziałam, 
dziewczyna całkiem nieźle się spisuje.

31

background image

Czując się jak dziecko przyłapane na wyjadaniu cudzych cukierków, Tyler ruszyła do 
wyjścia, nie chcąc przedłużać przykrej sceny. Ale wrodzone poczucie obowiązku kazało 
jej jednak zatrzymać się w progu.
- Przepraszam - zwróciła się do Kingsleya, choć ten nie mógł tego widzieć. Stał 
odwrócony plecami z oczami wpatrzonymi w przestrzeń. - A co ze sprawami, które były 
zaplanowane na dziś?
I znów Celeste Delashaw pośpieszyła z odpowiedzią.
- Sami się tym zajmiemy. Jestem pewna, że bez trudu znajdziemy kogoś na zastępstwo. 
Prowadzenie notatek i łączenie rozmów telefonicznych to chyba żadna filozofia - dodała 
z przekąsem, - Bilet na samolot odbierze pani w recepcji. - Uznając posłuchanie za 
zakończone, Celeste Delashaw obróciła się na pięcie i podeszła do Joela, nadal 
stojącego bez słowa.
Tyler kusiło, żeby coś jeszcze powiedzieć, zwrócić uwagę, że Kingsley powinien był 
przecież zauważyć, że jest obca i nie należy do jego personelu, ale nie potrafiła znaleźć 
odpowiednich słów. Uznała więc, że lepiej zasunąć zasłonę milczenia na to, co się 
wydarzyło, udać się do apartamentu, spakować walizkę i wracać do Stanów pierwszym 
nadarzającym się samolotem. To na niej spoczywa cała odpowiedzialność za wszystko, 
co się stało. Do Krissy nie może mieć pretensji, bo to jeszcze dziecko, ale sama ma 
przecież swoje lata i choćby z tego tytułu powinna być mądrzejsza, więc tylko sobie 
zawdzięcza tę upokarzającą scenę. Do Celeste Delashaw też nie można mieć pretensji. 
Miała prawo się zdenerwować, widząc narzeczonego bez mała w objęciach obcej 
kobiety. Gdyby była na jej miejscu, to...
Nie ma o czym mówić. Nie jest na jej miejscu, nie mówiąc już o tyra, że nigdy w nikim nie 
była na tyle zakochana, aby doznać choćby cienia uczucia zazdrości.
Pakowanie było kwestią paru ledwie minut. Układanie skąpych strojów w walizce nie 
wymagało szczególnych zabiegów. Tylko przy moherowym sweterku Tyler zatrzymała się 
na sekundę, wracając myślą do wczorajszego wieczoru i męskiej kurtki, którą jej 
zaoferowano. Westchnęła, zamknęła walizkę, szykując się do wyjścia. Ogarnęła jeszcze 
wzrokiem piękną komnatę przerobioną na hotelowy apartament. Zerknęła na łoże i 
baldachim rozpięty na czterech kolumnach i okno w wykuszu.
Czy dane jej będzie jeszcze kiedyś odwiedzić Szkocję? Mieszkać w prawdziwym zamku?
Postawiła walizkę przy drzwiach. Telefon! Trzeba zadzwonić do Krissy, uprzedzić, co się 
stało. Wzięła słuchawkę i zaczęła wystukiwać rząd cyfr: wyjście na miasto, centrala 
międzynarodowa, numer kierunkowy Stanów, numer kierunkowy Nowego Jorku....
A co jej właściwie powie? Że chociaż, w opinii Krissy, daje sobie radę w każdej sytuacji, 
poniosła dotkliwą porażkę i wszystko popsuła? „Bo wiesz - zaczęła sobie przepowiadać 
rozmowę - zobaczyliśmy z Joelem parę duchów i.... Słucham? Dlaczego mówię z 
Joelem, a nie z panem Kingsleyem? No bo widzisz, kiedy z kimś przeżywa się coś 
takiego - widzi się duchy i dziewczynę, która choruje, bo jest w ciąży, a jeszcze na 
dodatek ojca tego dziecka powiesili, a w ogóle to oboje z dziewczyną odeszli z tego 
świata parę stuleci temu, to wtedy... Nie, nie, Krissy. To nie było tak, że on mnie zwolnił, 
to ta jego narzeczona... Ależ oczywiście, Krissy, jestem dorosła i daję sobie radę, ale w 
tym wypadku ona miała rację, bo śmialiśmy z Kingsleyem jak nie wiadomo co. Mówię ci, 

32

background image

tarzaliśmy się ze śmiechu i obejmowaliśmy... Wie, nie, Krissy, nie denerwuj się. Nic się 
nic stało. Uspokój się. Do niczego między nami nie doszło. Ależ nie, kochanie, wcale ci 
go nie odbieram. Do głowy mi to nie przyszło. Nie odbieram go ani tobie, ani tej 
Delashaw, ani nawet tej... jak jej tam... Marilyn, ale...”
Odłożyła słuchawkę, nie czekając na połączenie. Skoro sama sobie nie potrafi niczego 
wyjaśnić, to tym bardziej nie wytłumaczy się przed Krissy.
A w pracy? Olśniło ją, że w kancelarii też wszyscy będą się dopytywać, że jak to. 
wyjechała nagle, że pilna sprawa rodzinna, że miało jej nie być, a tu dwa dni i jest z 
powrotem? Ma skłamać? Ale jak? Co powiedzieć? Że pilna sprawa nie była taka pilna? 
No to po co jeździła aż do Szkocji? Powiedziała przecież, że tu leci.
No i jest w Szkocji - zaczęła się uspokajać. I tak naprawdę nie musi wracać. Uprzedziła 
przecież, że nie będzie jej dwa tygodnie. Może więc zostać.
Jak to nazywają? Wakacje!
Właśnie. Ile to już lat nie miała wakacji? Tylko praca i praca, na okrągło. Należy jej się 
wypoczynek, a skoro już jest w Szkocji, więc czemu nie miałaby zostać? A Kingsley? 
Nieważne. Nic ich przecież nie łączy.
Znów podniosła słuchawkę. Połączyła się z recepcją. Owszem, powiedzieli, może zostać 
w tym samym apartamencie, rezerwacja opiewała przecież na jeszcze dziesięć dni. 
Podziękowała, odłożyła słuchawkę i uśmiechnęła się do siebie. Dziesięć dni i żadnych 
obowiązków. Dziesięć dni wakacji. Może zwiedzać, wędrować po górach, napawać się 
wrzosowiskami, spać do woli, jeść, ile chce, a także - przyszło jej na myśl - zgłębić tę 
historię z Ianem.
Sama się zdziwiła, że to właśnie przyszło jej teraz do głowy. Skąd? Dlaczego? Co ją 
właściwie obchodzi los młodego człowieka, który odszedł z tego świata kilka dobrych 
stuleci temu? Rzecz w tym, że w myślach kołatało jej coś innego, a młody człowiek, 
którego widziała, nie mógł być duchem. Duch, jeśli już, jawi się Zgoła inaczej. A ten był 
żywy, z krwi i kości. I nie straszył.
W innym już nastroju znów zabrała się za walizkę. Pamiętała, że wśród rzeczy Krissy jest 
także turystyczna torebka kangurka. Dziesięć minut później, ubrana w swoje własne 
rzeczy, z kangurka na brzuchu, wspinała się raźno na wzgórze, na którym widniały ruiny 
dawnej warowni.
Daleko przed celem zaczęła sapać ze zmęczenia, klnąc w duchu młodego człowieka w 
recepcji. „Do warowni? Mały spacerek” - zapewniał. Mały spacerek, dobre sobie. Dwie 
rzeki po drodze też podobno były małe, przepastna dolina takoż, nie mówiąc już o małej 
ponoć górce, na którą wspina się już od godziny, a końca nie widać, stanęła wreszcie na 
szczycie. Dysząc z wysiłku, wsparła się o mur, ocierając krople potu z czoła.
I właśnie wtedy lunęło jak z cebra. Tyler ruszyła przed siebie na ślepo, szukając 
jakiegokolwiek schronienia. Wydawało jej się, że widzi w miarę suchy kąt po drugiej 
stronie murów - pozostałość dawnego kominka. Pobiegła w tym kierunku, starając się nie 
przewrócić na rumowisku. Nim dotarła na miejsce, przemokła do nitki.
- A w tej torbie jest pewnie wszystko, tylko nie parasol - usłyszała za sobą.
Obróciła się zaskoczona i serce podeszło jej do gardła, gdy zobaczyła Joela Kingsleya. 
Stał po ścianą i gestem wskazywał kangurkę na brzuchu.

33

background image

- Śledziłeś mnie? - rzuciła oskarżycielskim tonem.
- I to tak zmyślnie, że dotarłem tu pierwszy - zadrwił.
I bez drwiny wiedziała, że wymknęła jej się najgłupsza w świecie uwaga i jedyne, o czym 
w tej chwili zamarzyła, to zawrócić na pięcie i odejść jak najdalej. Była jednak zbyt 
przemoczona i wyziębiona, aby zamiar ten wprowadzić w życie, zwłaszcza że pod 
zasnutym niebem zrobiło się tak mroczono, że zaczęła się lękać, czy odnajdzie drogę do 
hotelu.
- A ty skąd się tu wzięłaś? Szłaś za mną, czy sama postanowiłaś obejrzeć miejsce kaźni 
Iana McLyona?
- Zgadłeś. To pierwsze, oczywiście - zrewanżowała się drwiną. - Ogarnęło mnie 
przemożne pragnienie ujrzenia człowieka, który nawet nic zauważył, że w miejsce stałej 
sekretarki pojawiła się inna osoba.
- Nie zauważył? Z takimi włosami?! - odrzekł Joel wymownym tonem. - Widziałem tu 
niedaleko mały pensjonat Może pójdziemy coś zjeść, chyba że - znów zerknął 
krytycznym okiem na kangurkę - masz w tym parę kanapek.
Nie odpowiedziała. Wciąż kołatały jej w myślach słowa, które przed chwilą wypowiedział: 
„Z takimi włosami?!”
- A więc. kuzynko panny Krissy, jak będzie? Tyler zdołała wreszcie ochłonąć.
- Jak będzie? - powtórzyła pytanie. - Wyciągniesz komórkę, zadzwonisz po samochód, 
niech przyjedzie i zabierze cię ode mnie jak najdalej. Potem ja zejdę sobie do tego 
pensjonatu, zamówię obiad i posiedzę w jedynym towarzystwie, na jakim mi naprawdę 
zależy: w swoim własnym.
Joel uśmiechnął się nieznacznie, po czym jak iluzjonista na występie pokazał, że nie 
ukrywa nic w żadnej z kieszeni.
- Żałuję, ale nic mam ani komórki, ani pieniędzy, Przyszedłem goły jak święty turecki. 
Jeśli więc mamy pójść coś zjeść, to ty będziesz płacić, a ja ci później wyrównam w 
honorarium.
Chciała powiedzieć, żeby się nie trudził i darował sobie wynagradzanie jej za dzień pracy 
w charakterze sekretarki, ale zmieniła zamiar.
- Nie wiem, jak to wytrzymasz. Moja stawką to trzysta pięćdziesiąt dolarów za godzinę.
Joel zmilczał, przymknął tylko oczy, jakby przeliczał coś w myślach.
- W porządku - powiedział. - Spisałaś się znakomicie. Szpadle i piły dotarły, gdzie trzeba i 
kiedy trzeba. Podobało mi się także to, co zaproponowałaś Marilyn w sprawie witryny 
internetowej, choć skłamałaś, mówiąc, że przekazujesz tylko mój pomysł. Niech więc 
będzie po trzysta pięćdziesiąt, ale bez nadgodzin.
Uznał temat za wyczerpany. Przez chwilę patrzył na ulewę.
- Niewykluczone - powiedział - że w pensjonacie dowiemy się czegoś o Ianie. Gotowa? - 
I nie czekając na odpowiedź, ruszył biegiem w dół zbocza.
Tyler została. Powtarzała w myślach dopiero co usłyszany komplement. Zrobiło jej się jej 
miło i jakby cieplej. Zastanawiała się, co zrobić. Rozsądek podpowiadał, żeby wracać do 
hotelu i nie oglądać się za Joelem.

34

background image

Ale hotel był daleko. Kusiło ją także, żeby utrzeć nosa Celeste Delashaw. Pilnowała 
Joela jak pies kości. Ciekawe więc, jaką będzie mieć minę, gdy zobaczy, że narzeczony 
wraca do hotelu nie sam, lecz w towarzystwie. I to czyim!
Sama myśl o tym, jak będzie, wystarczyła, żeby Tyler uśmiechnęła się do siebie i nie 
zastanawiając się dłużej, pobiegła w ślad za Joelem Kingsleyem.

Biedactwa, aleście przemokli - powitała ich w progu właścicielka pensjonatu, 
urządzonego w malowniczym dworku u stóp wzgórza. - Do nitki! Wchodźcie, wchodźcie, 
ogrzejecie się przy ogniu.
Joel z galanterią przepuścił Tyler przodem.
Na widok kuchni, w której się znaleźli Tyler oniemiała z zachwytu. Zapominając o zimnie i 
przemoczonym ubraniu, chłonęła wnętrze jak z obrazka. Na wielkim, otwartym piecu 
kuchennym płonął wesoły ogień. Z wiekowego kredensu połyskiwały talerze, każdy inny, 
tu i ówdzie poszczerbione od użycia. Drewniane blaty kuchennych stołów, wybielone od 
ciągłego mycia, tez świadczyły, że dzieje tego dworku mierzy się w dziesiątkach lat. Ze 
ścian spoglądały na gości miedzianie naczynia wypucowane do połysku, ale znaczone 
bliznami czasu.
- Przyjechaliście pewnie z Ameryki - stwierdziła gospodyni z głębokim przekonaniem. 
Miała siwe włosy i cerę tak bladą, jakby nigdy nie oglądała słońca. - Wszyscy 
Amerykanie zachwycają się moją kuchnią Mówią, że przypomina im przodków, jakby 
wszyscy wywodzili się ze Szkocji. Może to i prawda, Nasi zawsze lubili jeździć po 
świecie. A co do kuchni, to chętnie sprawiłabym sobie nową. Marzy mi się taka ze 
stalowym zlewozmywakiem i mnóstwem szkła.
- Ależ w żadnym wypadku! - zawołali Tyler z Joelem zgodnym chórem, ku rozbawieniu 
gospodyni.
- No właśnie, gadam tu i gadam, zamiast się wami zająć. Tam jest coś dla pana. - 
Gestem Szkotka wskazała ubranie wiszące na kołku przy drzwiach. - Niech pan się 
przebierze, a małżonka pójdzie ze mną.
Tyler chciała stanowczo zaprotestować przeciwko nazywaniu jej „małżonką”, ale 
gospodyni nie dała jej dość do słowa. Mówiła bez przerwy, zapraszając ją najpierw do 
izby obok, a później pomagając ściągnąć przemoczone rzeczy. Odwróciła się tylko 
dyskretnie, gdy Tyler zaczęła zdejmować bieliznę i wkładać bawełnianą koszulkę i takież 
majtasy, a do tego gruby, domowej roboty sweter i bawełniane obcisłe spodnie - 
wszystko zaoferowane przez gościnną panią domu. Z potoku słów gospodyni Tyler 
dowiedziała się, że jej nazwisko brzmi McDonald, a gdy zdołała wtrącić, patrząc na 
sweter, że rzadko miała okazję widzieć ręcznie dziergane rzeczy, pani McDonald 
powiedziała: „Bo wiesz, słonko, my tu mamy dużo czasu i niewiele do roboty”.
Joel też zdążył się już przebrać w sztruksowe spodnie i szary gruby sweter, w czym - jak 
zauważyła Tyler - było mu bardzo do twarzy. Jeszcze wilgotna czupryna wyglądała, jakby 
właśnie wstał z fotela u fryzjera, co Tyler nieco speszyło. Nie miała okazji spojrzeć w 
lustro, ale wyobrażała sobie, że musi wyglądać fatalnie. Włosy w nieładzie, bo 
przepaska, którą włożyła, wychodząc na wycieczkę, dawno się zsunęła, a na policzkach 

35

background image

- lepiej nie mówić. Tusz z rzęs najpewniej się rozmazał, czuła się więc nieświeżo i 
okropnie.
- A teraz musicie coś przekąsić - oznajmiła pani McDonald, mieszając chochlą w wielkim 
garze na piecu, wyglądającym jak na sentymentalnej fotografii w magazynie urządzania 
wnętrz. Wzięła z półki dwie miski z grubego fajansu i do każdej nalała solidną porcję 
parującej zupy.
Tyler korciło, żeby wreszcie zapytać, czy pani McDonald wie coś o zamku po drugiej 
stronie góry. Nie zdążyła, gdyż ubiegł ją Joel.
- Od dawna pani tu mieszka? - spytał, a Tyler już wiedziała, do czego zmierza.
- Bardzo dawna - odparła pani McDonald z uśmiechem, stawiając wypełnione po brzegi 
miski przed gośćmi. - Od urodzenia, a przedtem mieszkali tu rodzice, a przed nimi 
dziadkowie. Krótko mówiąc, McDonaldowie są tu od zawsze. - Z misek unosił się 
apetyczny aromat kaszy i mięsa. Gospodyni podała jeszcze wielki bochen chleba i 
dzieżkę masła.
- Musi więc pani znać wszystkich i wszystko w całej okolicy - wtrąciła Tyler, patrząc 
porozumiewawczo na Joela. Wolałaby bez żadnych wstępów opowiedzieć pani 
McDonald, co ich wczoraj spotkało, i spytać, co ona o tym myśli, ale się krępowała.
Niepotrzebnie. Gdy bowiem, dopełniwszy obowiązków gospodyni, pani McDonald 
usiadła do stołu, bez żadnych wstępów spytała:
- No więc, jaki to duch wam się objawił?
Joel z Tyler spojrzeli po sobie w zdumieniu.
- Po oczach poznałam, - Pani McDonald zaśmiała się. - No, opowiadajcie. Mnie nic nie 
zdziwi. Nie wy pierwsi zaglądacie tu do mnie. Iluż to już miałam gości, co to widzieli 
ducha, potem szli oglądać warownię, by w końcu trafić do mnie. - Nie przerywając potoku 
słów, pani McDonald zakrzątnęła się znów przy kuchni i na stole zjawił się wielki 
półmisek pieczonej wołowiny. - A więc którego to widzieliście?
- Iana - odparła Tyler.
- Ach, jego. Mogłam się domyślić. - W głosie pani McDonald zabrzmiały nowe nuty. - tan 
objawia się zakochanym - dodała rozmarzonym tonem. - I co? Dał wam list, prosił, żeby 
przekazać?
- Nie jesteśmy... - zaprotestowała Tyler, ale Joel nie dał jej skończyć.
- I nic nie możną zrobić? Nie można mu pomóc? - spytał. - To znaczy... chodzi mi o to, że 
to straszne, że biedny młodzieniec nie zaznaje spokoju. Krąży po zamku od stuleci i 
cierpi. To okropne, Kara ponad wszelką miarę.
- Ja tam się na tym nie znam. Ale możecie popytać mojego brata, Fergusa. Przez 
trzydzieści dwa lata stróżował w zamku i zna rozmaite historie.
Tyler sięgnęła po nóż, odkroiła dwie pajdy chleba, dla siebie i dla Joela.
- A gdzie pani brat mieszka? - spytała, smarując chleb masłem.
- Jak to gdzie? Tutaj. Jak już przyjdzie, bo bez przerwy gdzieś łazi. Wróci, jak nie teraz, 
to nad ranem. Poczekajcie, to sobie pogadacie.
Przez chwilę jedli w milczeniu. Do wołowiny pani McDonald podała cztery jarzyny, a 
wśród nich tłuczony pasternak, który Tyler wyjątkowo zasmakował. Żałowała że w 
Ameryce w ogóle się tego nie jada.

36

background image

- Skoro w tym zamku tak często objawiają się duchy - zwróciła się do pani McDonald - to 
czemu nie reklamuje się go jako „najbardziej nawiedzony w całej Szkocji”?
- Och, moja droga, wiele zamków mogłoby kandydować do tego tytułu, a poza tym taka 
reklama mogłaby być niebezpieczna. Ściągałaby podejrzane typy i w ogóle, rozumie 
mnie pani? A teraz zostawię was samych. Umówiłam się na wieczór. Przygotuję wam 
sypialnię, w lodówce jest pudding, czujcie się jak u siebie.
- Wykluczone! - wykrzyknęła Tyler odruchowo i speszyła się, gdy pani McDonald 
spojrzała na nią zdziwiona. - Ja chętnie skorzystam z sypialni, ale sama. Poczekam na 
pani brata, bo mam mnóstwo pytań. Ale powtarzam: sama. Bo widzi pani, nie jesteśmy... 
jak by tu powiedzieć... małżeństwem. - Mówiąc to, Tyler czuła, że się rumieni aż po 
czubek nosa.
- A to mnie nie obchodzi. Tu w Szkocji też słyszeliśmy o rewolucji seksualnej - odrzekła 
pani McDonald z uśmiechem. - Ułóżcie się, jak chcecie, mnie tam nic do tego - I śmiejąc 
się, wyszła z kuchni.
Zaległa cisza, którą przerywał tylko trzask polan na kominku. Tyler czuła na sobie wzrok 
Joela. Spojrzała na niego.
- No cóż, będziemy losować, kto zajmie sypialnię.
- Taaak? A co z panią Delashaw, no wiesz, tą damą, która prowadzi u ciebie politykę 
personalną. Co ona powie? Poszukaj lepiej telefonu, zadzwoń i błagaj o pozwolenie 
spędzenia nocy bez jej opieki.
Joel zrobił taką minę, jakby miał kłopoty ze słuchem.
- Czy ja dobrze słyszę? Zazdrość?
- Chciałbyś. Niedoczekanie twoje.
Z dworu dobiegł warkot samochodu. Tyler podbiegła do okna. Przez firankę zobaczyła 
panią McDonald wsiadającą do auta. Jeszcze tylko trzask zamykanych drzwi i samochód 
odjechał w mrok.
Zostali sami.
Przez chwilę Tyler stała przy oknie. Nadal lało. Nie miała najmniejszej ochoty wychodzić 
na deszcz i wracać do hotelu, Niby dlaczego miałaby ustępować Kingsleyowi, oddawać 
mu sypialnię. Poza wszystkim korciło ją, aby dowiedzieć się więcej o lanie, zwłaszcza 
zaś o tym, że - jak powiedziała pani McDonald - objawia się on tylko zakochanym.
Bo jakże to - miałaby wrócić do Nowego Jorku i tłumaczyć, że owszem, widziała ducha, 
ale nic ponadto, niczego się nie dowiedziała? Opowiadać, że „owszem, był taki jeden, co 
wiedział wszystko i o tym zamku, i o duchach, ale nie mogłam z nim porozmawiać, bo 
akurat szef mojej kuzynki też był w tym pensjonacie, to znaczy w dworku, i... 
rozumiecie... nie mogłam”.
Co za nonsens.
Barry nigdy jej nie wybaczy, jeśli zmarnuje taką okazję i nie dowie się wszystkiego do 
końca. Czuła, że musi tu zostać.
- Nie - oświadczyła stanowczo. - Ty wracasz do hotelu, a ja zadzwonię po ciebie, kiedy 
wróci Angus....
- Fergus.
- Słucham?

37

background image

- Fergus. Brat pani McDonald nazywa się Fergus.
- Niech będzie, a więc dzwonię po ciebie, kiedy wróci Fergus.
- Nie, zrobimy odwrotnie: ty wracasz, ja zostaję i ja dzwonię po ciebie.
- I myślisz, że pani Delashaw się zgodzi? - zaszydziła.
- A nie mówiłem? Zazdrosna!
Tyler zmilczała. W pierwszym odruchu chciała oczywiście odrzucić piłeczkę, powiedzieć 
coś dowcipnego i złośliwego, ale nagle zdała sobie sprawę, że nie ma ochoty na słowne 
potyczki. Uświadomiła sobie, że oto są sami. w pięknym dworku zagubionym wśród gór, 
daleko od świata. Ale - i to sobie też uświadomiła - nie powinna dłużej przebywać w 
towarzystwie Joela Kingsleya.
- Dobranoc - rzuciła przez ramię i nie czekając na odpowiedź, wyszła z kuchni - Poszła 
do sypialni. Ani sekundy dłużej z Joelem. Nie będzie marnować czasu na bzdurne 
przekomarzania, czy jest, czy nie jest zazdrosna o tę damulkę, Celeste Delashaw.
Gościnna sypialnia jawiła się równie uroczo jak cały dworek. Ręcznie tkane zasłony na 
oknach i kapa na łóżku do kompletu, utrzymane w kolorze pasie/owej zieleni. jak 
wszystko dookoła.
Zamykając za sobą drzwi, zauważyła, że w zamku nie ma klucza. Zirytowała się, a 
jeszcze bardziej, że tak właśnie zareagowała. Bo co? Sadzi, że Joel zechce się tu 
wedrzeć? A gdyby był klucz, to wyłamałby drzwi jak Rett Butler do sypialni Scarlett 
O'Hary. Bzdura. Czasy Rettów Butlerów dawno minęły, a mężczyzna pokroju Joela 
Kingsleya - bogaty, przystojny i zdrowy - ma w bród pięknych kobiet. Bez kiwnięcia 
palcem.
Zabierając ze sobą gruby frotowy szlafrok, który znalazła w sypialni, Tyler 
pomaszerowała do łazienki na drugim końcu korytarza. Do kuchni, mimo otwartych 
drzwi, nawet nie spojrzała. Ledwie zamknęła się w łazience, gdy znów usłyszała warkot 
silnika samochodowego. Zaintrygowana, zerknęła przez firankę. Pod dom podjechała 
limuzyna, a Joel Kingsley właśnie do niej wsiadał.
No cóż, niewiele trzeba było, aby go zniechęcić, pomyślała, napełniając wannę. Miała 
ochotę na długą, leniwą kąpiel.
Godzinę później zaczęła jednak żałować, że nie wróciła do hotelu. Bo, owszem, znalazła 
szampon, ale w całej łazience nie było śladu odżywki, a tym bardziej pianki albo żelu do 
układania włosów, a bez tego nie da się nawet porządnie rozczesać, nie mówiąc już o 
ułożeniu fryzury. Co gorsza, nie znalazła też żadnego kremu, a po wyjściu z wanny skóra 
na twarzy ściągnęła się jak pergamin. Gdy poruszyła ustami, miała wrażenie, że 
wyschnięta na wiór skóra zaraz popęka.
Zirytowana, skończyła ablucje. Jutro przyjdzie jej jeszcze bardziej żałować, że tu została. 
Zamiast fryzury będzie kołtun, a cera... szkoda nawet mówić.
Przechodząc obok otwartych drzwi do salonu, niemal krzyknęła ze zdumienia. Przy 
kominku, z książką na kolanach, siedział sobie Joel Kingsley. Chciała coś powiedzieć, 
ale zmieniła zamiar. Skoro słowem jej nie uprzedził, nie miała powodu, aby się odzywać. 
Ruszyła do siebie, do sypialni.
Ledwie jednak postąpiła krok, gdy usłyszała.
- Co to właściwie znaczy „odżywka bez płukania”?

38

background image

Zamurowało ją. Stanęła jak wryta, z jedną ręką we włosach - cały czas próbowała je 
rozczesać - drugą przytrzymując poły szlafroka. Pewnie zareagowałaby tak samo, gdyby 
ktoś zawołał „pożar!”.
- Czy Lancôme to dobra firma?
Obróciła się jak automat i spojrzała na niego. Siedział jak przedtem, wpatrzony w 
książkę, ale w lewej, wyciągniętej ku niej, ręce, trzymał elegancką reklamówkę Bootsa, 
Tyler co prawda pierwszy raz była na Wyspach Brytyjskich, ale doskonale wiedziała, że 
Boots to najlepsza w całej Wielkiej Brytanii, wręcz kultowa, sieć sklepów z kosmetykami. 
Ciągną do nich klientki z całego świata.
Gdyby Joel Kingsley zaoferował jej trzy miliony dolarów w gotówce i bez podatku, 
zaśmiałaby mu się w nos i oświadczyła wyniośle, żeby się zabierał razem z pieniędzmi, 
ale odzywka, pianka i nawilżający krem Lancôme'a? Taka pokusa była ponad jej siły.
Bezwiednie zaczęła dziwny pląs. Cofnęła się pół kroku, tylko po to, aby zaraz postąpić 
dwa kroki do przodu, a Joel Kingsley odłożył książkę i jak św. Mikołaj jął dobywać z 
reklamówki Bootsa prawdziwe skarby. Najpierw szczotkę i grzebień. Też najlepsze - 
Pearsona! Zawsze o takich marzyła i zawsze rezygnowała, uznając, że byłby to 
przesadny luksus.
A Joel wyciągał kolejne skarby: odżywkę do włosów, trzy kremy - nocny, dzienny i pod 
oczy. I nie był to jeszcze koniec, bo oto - gdy jeszcze raz zanurzył rękę W reklamówce - 
oczom Tyler ukazała się przepiękna saszetka w kolorze morskiej głębi. Z nabożeństwem, 
jak archeolog badający cenne znalezisko, Joel rozsunął zamek błyskawiczny spinający 
dwie części saszetki i pokazał, co jest w środku: komplet do makijażu - podkłady, pudry, 
cienie do oczu, szminki, konturówki, tusz, wraz ze stosownymi instrumentami. Nie 
brakowało nawet przyrządu do podwijania rzęs, zwanego zalotką.
- Więc? - Tyler odzyskała w końcu mowę. - Jaki ma być cyrograf? Co za to chcesz? Moją 
duszę?
Joel podniósł wreszcie wzrok. Przez chwilę patrzył na nią bez słowa, wreszcie się 
uśmiechnął.
- Wystarczy mi kozetka w twojej sypialni. Chciałbym ni być, gdy Fergus wróci. Mam kilka 
pytań, a on może znać odpowiedzi.
Tyler nie odrywała oczu od skarbów, ale perspektywa wspólnej nocy, we wspólnym 
pomieszczeniu, sprawiła, że zaczęła się wahać.
Zauważył? Może. W każdym razie odłożył reklamówkę i podniósł książkę.
- Znalazłem to na półce. Wszystko o duchach w tej części Szkocji - wyjaśniał, a gdy nie 
zareagowała, dodał jeszcze jedno zdanie: - Jest cały rozdział o Ianie.
Tyler skapitulowała. Chwyciła reklamówkę takim ruchem, jakby lękała się; że ktoś ją 
może jeszcze uprzedzić, i z westchnieniem rezygnacji osunęła się na krzesło 
naprzeciwko Joela. Salonik był niewielki, więc niemal dotykali się kolanami. Pokój 
rozświetlała tylko lampa stojąca przy fotelu Joela i płonące żagwie na kominku. Nie 
mogąc już wytrzymać bolesnej suchości na twarzy, Tyler otworzyła słoiczek kremu, 
przymknęła oczy i z uczuciem bliskim rozkoszy jęła nakładać zawartość na czoło i 
policzki.

39

background image

Gdy po chwili irytująca suchość ustąpiła i Tyler otworzyła oczy, zobaczyła, że Joel patrzy 
na nią, jakby po raz pierwszy w życiu widział kobietę z bliska. W rzeczy samej czynności 
kosmetyczne należą do sfery działań intymnych i na ogół dokonuje się ich na osobności, 
a na pewno nie w towarzystwie mężczyzny, zwłaszcza obcego.
- Nigdy nie widziałeś kobiety sautée? Jak to możliwe? Słyszałam, że zaliczyłeś sześć czy 
nawet siedem małżeństw. - Tyler uciekła się do agresji w odruchu obrony, żeby nie 
myśleć, że jest z nim sama w romantycznym dworku, a on jest przystojny, ona zaś pod 
szlafrokiem ma tylko majteczki.
- Osiem - odparował Joel. - I żadnego rozwodu. Wszystkie kolejne żony po prostu 
mumifikuję i chowam do szafy.
Zabrzmiało to tak komicznie, że Tyler nie wytrzymała i roześmiała się. Wmasowując 
odżywkę we włosy, pomyślała, że trudno z nim wygrać. Nie obrażał się i odparowywał 
każdą złośliwość.
- A ty? - spytał z cicha.
Chwilę trwało, nim Tyler zrozumiała pytanie. Nie śpieszyła się z odpowiedzią. Sięgnęła 
najpierw po szczotkę.
- Nigdy nie miałam męża - odpowiedziała, wpatrzona w ogień na kominku.
- Dlaczego?
W pierwszym odruchu żachnęła się. Już miała na końcu języka coś w rodzaju „nie twoja 
sprawa”, ale ku własnemu zaskoczeniu zaczęła jak najbardziej poważnie i rzeczowo:
- Chyba dlatego, że ewentualni kandydaci lękali się o swoją pozycję. Zarabiałam więcej 
od nich, byłam lepszym prawnikiem, wygrywałam w sądach. - Nie zdając sobie z tego 
sprawy, mówiła coraz głośniej i z narastającą złością. - Uważali mnie chyba za zbyt 
męską.
Joel nic nie odpowiedział, a gdy spojrzała na niego, zobaczyła, że chłonie oczami jej 
włosy, zachłannie śledzi każdy ruch szczotki, gdy odgarniając pasmo po paśmie, 
rozczesuje fryzurę. Uśmiechał się przy tym bardzo sympatycznie. Nie było w tym 
uśmiechu ani cienia żądzy. tylko ciepło i jakby... odrobina kpiny i szczerego rozbawienia. 
Kpiny z niefortunnych kandydatów do jej ręki, a rozbawienia, że ktoś mógł ją mieć za 
zbyt męską.
Odwróciła się, bo nie mogła oderwać wzroku od jego oczu. W życiu nie spotkała 
mężczyzny, który zdobyłby się na taki gest jak on - wyprawić się po... kosmetyki. 
Owszem, zdarzało się, że ten i ów biegł lub jechał po butelkę lub dwie wina albo gin, gdy 
uważał, że tak będzie szybciej, ale nikt nigdy nie wpadł na pomysł, żeby w podobny 
sposób zadbać o rzeczy tak osobiste jak odżywka do włosów czy tusz do rzęs.
- I co teraz? Przeczytasz mi o lanie czy będziesz tak siedział, gapiąc się we mnie jak 
sroka w kość. - Bezwiednie powiedziała to inaczej, niż miała zamiar: ciepło, bez cienia 
agresji.
Joel uśmiechnął się, otworzył książkę i zaczaj czytać.
Do niej jednak nie dochodziły słowa. Chłonęła tylko jego głos, a głos miał piękny. Musiała 
zmobilizować całą siłę woli, aby zacząć śledzić treść. Niewiele w tym było nowego. 
Biedny łan zawisł na stryczku za zbrodnię, w którą nikt, nawet wtedy, nie wierzył. Ale 

40

background image

Robert był silny, a ojciec pięknej Caitlin słaby, Ian, wędrowny grajek, znalazł się między 
młotem a kowadłem.
- Myślę, że to, co powiedziałeś o Ianie, było słuszne - odezwała się, gdy skończył czytać. 
- Ponosi zbyt srogą karę.
- Chyba że czegoś pragnie.
- Współczucia? - Włosy jeszcze nie wyschły do końca i Tyler bezwiednie zaczęła je znów 
szczotkować.
Joel odłożył książkę i milcząc, dał jej znak, żeby usiadła u jego stóp.
Usłuchała, nie zastanawiając się, co robi. Ogień na kominku, deszcz za oknem, ciepłe 
światło lampy - świat za górami zdawał się nie istnieć, a tu, w tym czarownym świecie, 
była tylko ona i on. A on wyjął jej szczotkę z dłoni jak dziecku i jak dziecko zaczął ją 
czesać. Przymknęła oczy, poddając się pieszczocie, której nie zaznała od lat. W 
dzieciństwie tylko mama tak właśnie ją czesała.
- Czego więc pragnie większość duchów? - zadał pytanie Joel.
- Nie mam pojęcia, ale....
- Ale?
- To znaczy, niewiele wiem o duchach, tyle tylko, co wyczytałam w Szóstym zmyśle. Być 
może Ian błaga o pomoc, a może chce....
- Czego?
- Nie wiem. Tylko w powieściach można podróżować w czasie. Gdyby to była powieść, to 
przeszłabym przez takie specjalne wrota i znalazłabym się w czasach lana....
- I nie miałabyś ani odżywki do włosów, ani kremu do twarzy.
- A ty nie miałbyś ani komputera, ani komórki, lecz zbroję i miecz, i stawałbyś na 
udeptanej ziemi..
- To już lepiej zostańmy w naszych czasach.
- Racja. - Z uśmiechem poddała się miarowym ruchom jego uzbrojonej w szczotkę dłoni.
- A jak sądzisz, co pani McDonald miała na myśli, mówiąc, że Ian objawia się tylko 
zakochanym? - spytał cichym głosem.
- Ach, napędza tylko interes - odparła Tyler przekornie, nie chcąc wstępować na 
niebezpieczną ścieżkę. Gdy Joel nie zareagował na lekki ton, zmieniła temat. - A dla-
czego się rozwodziłeś?
Joel zawahał się.
- Uważałem, że nic spełniani oczekiwań moich partnerek. Nie chciałem ich krzywdzić, 
skazując na siebie.
- „Nie spełniam oczekiwań”. Nieraz to słyszałam. Może nie wiesz, ale moją specjalnością 
jest prawo rodzinne, stale występuję w sprawach rozwodowych. Doskonale wiem. że 
kiedy mężczyzna oświadcza, że „nie chce krzywdzić”, to kieruje nim poczucie winy. Ale 
nigdy nie przyzna, że zwyczajnie przestał kochać i chce się pozbyć niechcianej partnerki.
- W moim przypadku było chyba inaczej. Nie było tak, że „przestawałem kochać”, chyba 
po prostu nigdy nie kochałem, czego zresztą moje partnerki miały świadomość.
- Więc dlaczego się żeniłeś?
- Chcesz znać prawdę? - Zaśmiał się.
- Tylko prawdę.

41

background image

- A więc prawda jest taka, że nie znoszę randek, umawiania się i tego wszystkiego, co się 
z tym łączy. Może to dziwne, bo prawdziwy mężczyzna powinien pokazywać się i tu, i 
tam, chodzić na kolacje i premiery z uwieszoną u ramienia gwiazdką, ale ja po prostu ani 
tego lubię, ani nie pragnę.
- A co lubisz i czego pragniesz?
Nie odpowiedział. Z kominka posypało iskrami, więc wstał, żeby poprawić ogień. Nie 
wrócił już na swoje miejsce na fotelu, tylko przycupnął obok Tyler na podłodze.
- Rzadko kto mnie pytał, czego naprawdę pragnę - odezwał się po chwili, patrząc w 
ogień. - Bo widzisz - poszukał wzrokiem jej oczu - umiem robić pieniądze, naprawdę 
umiem i większość ludzi interesuje tylko to._ Czasami mam wrażenie, że widzą we mnie 
wyłączna maszynę do robienia pieniędzy.
- Celeste Delashaw też? - odruchowo spytała Tyler j gdyby tylko mogła cofnąć to pytanie, 
chętnie odgryzłaby sobie język.
Joel znów wbił wzrok w przestrzeń.
- Myślę, że też - szepnął jakby do siebie, ale gdy po chwili spojrzał na Tyler, w jego 
oczach pojawił się błysk. - Chciałabyś poznać prawdę o mnie? Prawdę o nieudanych 
małżeństwach, trudach i wyboistej drodze, jaką przechodzi kandydat na miliardera?
W Tyler walczyły dwie dusze, Rozsądek domagał się, żeby odpowiedzieć: nie. Ale 
rozsądek musiał skapitulować przed pokusą.
- Chętnie. - Usłyszała słowo, którego nie chciała wypowiadać. - Wieczór ledwie się 
zaczął, mamy dużo czasu.
Joel uśmiechnął się.
- No cóż. od czego by tu zacząć? Czy wiesz, na przykład, że wszystkie młode damy w 
mojej firmie podkochują się we mnie, a przynajmniej głęboko w to wierzą? Nawet twoja 
kuzynka, Krissy. Zawsze wzdycha i przewraca oczami, gdy przychodzę do biura, co, 
szczerze powiem, bywa irytujące. Gdyby nie to, że jest świetną pracownicą i ma 
wyjątkowy talent do przekonywania łudzi, nie trzymałbym jej w firmie nawet pięciu minut.
Tyler zmarszczyła czoło. Kochała Krissy i strzegła jak oka w głowie, z drugiej jednak 
strony ciekawe było posłuchać, co inni o niej sądzą.
- Myślę - ciągnął Joel - że bez większego trudu skłoniła cię, żebyś przyjechała tutaj 
zamiast niej, bo, jak powiadam, ma wyjątkowy talent i zawsze stawia na swoim - dodał z 
uśmiechem.
- Niestety, masz rację. Odegrała całe etiudę, żeby mnie wyekspediować i, jak widzisz, 
skutecznie.
W pracy tak samo. Wszystkim wydaje się, że Krissy te takie słodkie, niewinne 
stworzenie, a tymczasem wszystkich potrafi okręcić dookoła palca. Sam bywałem świad-
kiem, jak docierała do poważnych prezesów poważnych firm i w pięć minut 
doprowadzała do tego, że zapraszali ją na kawę i jeszcze byli wdzięczni. Ze się zgadza.
- Cała Krissy. Nic uwierzyłbyś, co ona wyprawia z wujem Thadem, że swoim ojcem. Z 
mamą umieramy ze śmiechu: Wujowi wydaje się, że jest głową rodziny, a tymczasem 
córka trzyma go w garści i rządzi nim jak chce. Pamiętam, że kiedyś... Krissy miała 
ledwie sześć lat... ale co ja mówię... nie będziesz przecież słuchał głupich opowieści 
rodzinnych.

42

background image

- Przeciwnie. Opowiedz mi, a ja w zamian opowiem ci o wyczynach Krissy, gdy trzeba 
było pilnie dostarczyć podkaszarki do naszego sklepu w Wichita.
- A więc... - zaczęła Tyler i przerwała. Spuściła wzrok i patrzyła w zamyśleniu na stopy 
świecące golizną spod szlafroka.
- A więc? - powtórzył Joel. - Nie chcesz mówić? Pomyślałaś pewnie, że me wypada 
odkrywać się przed obcym, a moich opowieści też nie powinnaś słuchać.
- Właśnie. - Zaśmiała się nerwowo.
Joel jakby czytał w jej myślach.
- No cóż, dla mnie to też nowe doświadczenie. - Mrugnął porozumiewawczo. - Pierwszy 
raz zdarza mi się być w towarzystwie kobiety, której nie bardzo się podobam. Na ogół 
wszystkie do mnie wzdychają.
- Skoro tak cię to męczy, to dlaczego nie zwolnisz wszystkich bab i nie zatrudnisz 
samych mężczyzn? - spytała Tyler, mrużąc oczy.
- Widzę, że z panią mecenas nikt nie wygra. - Joel zaśmiał się.
- Jeśli sądzisz, że za pomocą komplementów coś zyskasz, to się grubo mylisz. 
Przypominam, że miale? mi opowiedzieć o swoich małżeństwach. Ile to razy byłeś 
żonaty? Dziesięć? Dwanaście?
- Zawodowa, ciekawość?
- Szczerze? - Zawahała się. - Chyba nie. Zresztą wiem, że rozstawałeś się przyzwoicie, 
a eksmałżonki wyposażałeś nader hojnie. Takie gesty wiele mówią o człowieku.
- O, pani mecenas przeprowadzała małe śledztwo. Dlaczego? - Spojrzał na Tyler. - A 
zresztą, nie musisz odpowiadać, bo chyba wiem. Chodziło o Krissy, prawda? Chciałaś 
sprawdzić, co jest wart facet, w którym mała się zadurzyła. Zgadłem?
- Powiedzmy. - Tyler odwróciła się, żeby nie zobaczył rumieńca.
- O Krissy potrafisz zadbać, a o siebie?
- Nie rozumiem?
- Gdy mała się zadurzyła, wdrożyłaś śledztwo, pytam więc, czemu własnych partnerów 
nie dobierałaś równie ostrożnie.
- Jakich znów partnerów?
- No, mieszkałaś z tym i owym.
- Przesada. Tylko raz i tylko z jednym. A w ogóle to przeszłość. Czy ja wiem? - Tyler 
patrzyła w przestrzeń zastanawiając się nad sensem tego, co mówi. - Moja mama 
powiedziała kiedyś, że lękam się miłości, aby nie skończyć tak jak ona. - Spojrzała na 
Joela i przeniosła wzrok na ogień płonący na kominku. - Mój ojciec umarł, gdy miałam 
sześć lat. Mama długo nie potrafiła się pozbierać. Bardzo go kochała.
Joel milczał. Przez chwilę zdawał się pilnie czegoś nadsłuchiwać.
- Chyba przestało padać - rzekł po chwili. - W hallu widziałem kalosze i ze dwie latarki. 
Co myślisz o spacerze przy księżycu? Poszlibyśmy do warowni.
I znów rozsadek nakazywał, żeby nie przyjmować propozycji. Tyler mogłaby przedstawić 
całą listę powodów, które nakazywały odmówić. A jednak rozsadek znów skapitulował 
przed pokusą.
- Dlaczego nie - odparła z ochotą. - Co prawda będę się musiała tłumaczyć przed Krissy, 
a ty przed Celeste, ale....

43

background image

Joel zaśmiał się, podniósł i pomógł wstać Tyler.
- Skąd u ciebie taka obsesja na punkcie Celeste Delashaw? Dawno się zaczęła, czy to 
tylko tak sobie, na mój użytek?
- Jeśli myślisz, drogi Joelu, że ja też zaczęłam się w tobie durzyć, to się grubo mylisz. A 
poza tym nie jestem już panią swego serca - dodała, żartem.
Joel spochmumiał.
- Wydawało mi się, że jest inaczej? - powiedział ponuro.
W pierwszym odruchu Tyler chciała wyjaśniać, że tylko żartowała, że ani do nikogo nie 
należy, ani nikogo nie ma, ale uśmiechnęła się tylko i zmieniła lemat, jakby nie usłyszała 
tego, co powiedział.
- A co chciałbyś zobaczyć w warowni?
Joel najpierw popatrzył na nią, jakby czekał jeszcze na odpowiedź, ale po sekundzie 
pokręcił tylko głowa i też zmienił temat.
- Idź, ubierz się. Nie pójdziesz przecież w szlafroku. Chociaż... - Nie dokończył. Nie 
musiał. I tak było oczywiste, co miał na myśli.
Tyler, podniecona jak dziecko, pobiegła do sypialni. Przebrała się błyskawicznie. Spodnie 
jeszcze nie wyschły, ale machnęła na to ręką. Do kompletu wzięła sweter, który 
pożyczyła jej pani McDonald. W minutę wróciła do kuchni, gotowa do wyjścia. Joel już 
czekał.
5
Sądzisz, że objawią nam się jeszcze jakieś duchy? - spytała, gdy tytko wyszli z dworku. 
Miała na sobie płaszcz przeciwdeszczowy o co najmniej trzy numery za duży i równie 
wielkie kalosze. Wsunęła je na tenisówki, ale i tak buciska ledwie trzymały się na 
nogach.
- Bardziej interesuje mnie, czy to, co widzieliśmy, to rzeczywiście były zjawy.
- Myślisz, że nie? Co w takim razie ze schodami? Przecież rano na własne oczy 
widzieliśmy, że nie da się nimi zejść. To samo z ogródkiem. Schody w ruinie, a w miejscu 
ogrodu jest hotelowe zaplecze.
- Widzę, że trudno będzie cię przekonać. Wy, prawnicy, potraficie mówić tylko o faktach.
- A, twoim zdaniem, ten duch to... Och, przepraszam. - Joel nagle przystanął, a ona z 
rozpędu wpadła na niego.
Dając znak, żeby była cicho, objął ją wpół i pociągnął ze sobą na ziemię.
- Co się dzieje? - spytała szeptem.
- Tam ktoś jest!
- To pewnie Fergus wraca do domu, chodź, pójdziemy z nim porozmawiać. - Tyler chciała 
się podnieść, ale Joel na to nie pozwolił.
- Coś tu jest nie tak - szepnął. - W ruinach warowni coś się rusza.
- Krowa albo inne zwierzę... - oceniła Tyler racjonalnie, ale wyraz twarzy Joela mówił co 
innego. - Chcesz powiedzieć, że to coś przechodzi przez ściany? - Zadrżała.
Joel tylko kiwnął głową i jeszcze bardziej przygarnął ją do siebie.
- Wracajmy - szepnęła Tyler. - Co innego dobry duch w oknie zamku, a co innego zjawa 
w ruinach. Coś, co krąży w miejscu, gdzie zamurowano człowieka, nie może być dobrym 
duchem. Wracajmy - powtórzyła z lękiem.

44

background image

- Nie wygląda mi to na ducha, tylko na żywego człowieka. Nie przechodzi przez ściany, 
lecz przez okna, a to dziwne. Poczekaj tu, a ja podejdę bliżej i sprawdzę.
Zanim Tyler zdążyła zaprotestować, Joel poderwał się i puścił pędem w stronę ruin 
warowni. Tyler zamarła w trawie. Zaczęła marznąć, pomyślała o drwach płonących na 
kominku w dworku, bo o czym innym myśleć w takich okolicznościach? O biurze? O 
Barrym? Czy pamięta o podlewaniu kwiatów na tarasie? O Krissy? Czy już wyzdrowiała?
Podniosła głowę, szukając wzrokiem Joela. Zaczęła nasłuchiwać. Cisza.
- Kingsley?! - zawołała półgłosem.
Żadnej odpowiedzi.
- Joel?
Cisza.
Wolno i ostrożnie podniosła się z ziemi i znów zaczęta nasłuchiwać. Cisza, Joela ani 
śladu. Odczekała jeszcze chwilę i, zdjęta lękiem, pobiegła ku warowni. Skryła się za 
kamieniami przed wejściem i znów zaczęła nasłuchiwać. Nic. Cisza.
Opuściła więc kryjówkę. Bacząc na każdy krok, stanęła w wejściu do warowni i w tym 
samym momencie poczuła, że ktoś chwyta ją za ramię, a drugą dłonią zamyka usta. Nie 
zdążyła ani krzyknąć, ani się wyrwać, gdy znalazła się na ziemi.
Joel - bo to był on - trzymał ją w żelaznym uścisku.
- Bądź cicho - nakazał szeptem i gdy upewnił się, że posłuchała, uwolnił jej usta, gestem 
dając znak, żeby wytężyła słuch. Rzeczywiście, z lewa, od murów po drugiej stronie 
warowni, dobiegały jakieś szmery. Zabłąkana owca? Zając? Królik?
- Och, Davey. - Wiatr przygnał słowa wypowiedziane kobiecym głosem.
Tyler spojrzała pytająco na Joela. W odpowiedzi potrząsnął tylko głową. Nadal przyciskał 
ją do ziemi całym swoim ciężarem, nakazując milczenie. Bo i po co zakłócać spokój pary 
kochanków, co zaszyli się w ruinach warowni na nocną randkę. Tym bardziej że, sądząc 
z głosów, byli jeszcze bardzo młodzi.
Cicho, żeby nie czynić żadnego hałasu, Joel zsunął się z Tyler, pomógł jej wstać, wziął 
za rękę i pociągnął za sobą do wyjścia. Zaczęli schodzić ze wzgórza i nic by już się nie 
działo, gdyby nie przypadkowy kamień, który pod nieostrożnym stąpnięciem potoczył się 
z łoskotem w dół.
- Co to było? - dobiegł z warowni dziewczęcy głosik.
- Nic takiego, nie zwracaj uwagi - rozległ się zdyszany z podniecenia głos chłopca.
- Davey, ale ja coś słyszałam. Jeśli to ojciec, to nas zabije.
- Daj spokój. Ojciec śpi i nie ruszy się z domu. Równie niechętnie opuściłby teraz łóżko, 
jak ja ciebie.
Gdy Tyler spojrzała na Joela, ten uśmiechał się z wyrozumieniem. Ruszyli dalej, ale 
znów przypadkowy kamień potoczył się zboczem.
- Słyszysz, znowu! - zawołała dziewczyna półgłosem.
- Ach, to tylko duchy, chodź tutaj do mnie.
- Nie lubię duchów, nie chcę, żeby nas podglądały.
- Daj spokój, Nessa, żartowałem. Nie ma żadnych duchów, chyba że dla turystów, wiesz 
przecież.

45

background image

- Nie jestem taka pewna. Moja mama na własne oczy widziała ducha, co wyszedł z 
obrazu w zamku na piętrze.
- A nie pamiętasz, co powiedział stary Fergus? Pokazał ci przecież, że obraz wisi na 
zawiasach, a za nim są ukryte drzwi. Twojej matce tylko się wydawało, że widzi ducha. 
Pewnie znowu piła.
Dźwięk, który teraz dobiegł z ruin, nie pozostawiał wątpliwości co do źródła i charakteru. 
Davey poniósł zasłużoną karę za nieprzemyślane zdanie o rodzicielce swojej kochanki. 
Nessa wymierzyła mu siarczysty policzek.
- Za co? - rozległ się bolesny jęk.
- Za to, że nazywasz moją mamę pijaczką. - Temu zdaniu towarzyszył już szelest 
ubrania. Dziewczyna pewnie zbierała swoje szmatki.
- Nic takiego nie mówię. Lubię twoją matkę. Jest najlepszą kucharką we wsi. Na całym 
świecie nikt nie gotuje lepszego krupniku.
- A chcesz znać sekret? - rozległo się pytanie wypowiedziane zaczepnym tonem. - Otóż, 
szanowny panie Davey McAllister, sekret polega na tym, że do krupniku matka dodaje 
kwartę whisky!
- A, to wszystko wyjaśnia!
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Nic takiego. Tyle tylko, że whisky zawsze dodaje smaku. A teraz chodź do mnie. Nie 
będziemy tu siedzieć do rana.
- To na pewno - zareplikowała dziewczyna podniesionym głosem. - A twoja matka 
zachowuje się w kościele tak, jakby była ważniejsza od proboszcza. Oczy wiście, zaraz 
pewnie usłyszę, że moja w ogóle nie chodzi na msze, bo ciągle jest pijana.
- Rany boskie! O co my się kłócimy? Chodź tu do mnie, pobawimy się.
- Pobawimy? Tylko do tego jestem ci potrzebna? A co dalej? O tym nie myślisz, a ja wiem 
swoje. Gdybym, nie daj Bóg. zaszła w ciążę, rzucisz mnie jak nic i ożenisz się z jakąś 
lepszą dziewczyną. Bo ze mną na pewno nie. Taki jak ty nie mógłby poślubić kogoś, 
kogo matka jest pijaczką.
Odgłos kroków świadczył, że obrażona dziewczyna obróciła się na pięcie i zaczęła 
schodzić ze wzgórza. Chłopak biegł za nią, przepraszając i błagając, aby nie odchodziła. 
Na próżno.
- Jedno jest pewne - odezwała się Tyler, gdy kroki i głosy ucichły w oddali. - To nic były 
duchy.
- Ani zjawy - zawtórował Joel.
- A nawet gdyby tu były prawdziwe duchy - Tyler gestem wskazała warownię - to po takiej 
scenie i tak zaszyłyby się w jakiejś dziurze.
Joel mruknął coś, co nie było ani potwierdzeniem, ani przeczeniem, i w ślad za Tyler 
ruszył w stronę dworku.
Szli w milczeniu. Gdy doszli do ścieżki pod domem pani McDonald, Joel przystanął.
- Jeden mały pocałunek, Nesso - rzekł półgłosem, jakby wygłaszał kwestię na scenie.
- Po tym, co powiedziałeś o mojej matce? - odparła Tyler tym samym tonem. Wbij sobie 
do głowy, szanowny , panie Davey McAllister, że moja mamusia w ogóle nic pije.
- To znaczy, że z tymi wszystkimi chłopami zadawała się na trzeźwo? No, no, no!

46

background image

- Przynajmniej miała powodzenie, czego nie można powiedzieć o twojej. Jest tak 
paskudna, że nawet anioły odwracają się ze wstrętem.
- A twoja podobno widuje anioły - zareplikował Joel.
Tyler przystanęła na ścieżce, wzięła się pod boki i jak dobra aktorka najpierw błysnęła 
oczami, a dopiero potem zaczęła wypowiadać swoją kwestię.
- Tylko jednego i tylko w co drugą sobotę. Wyrywa mu pióra ze skrzydeł na miotełki od 
kurzu. Joel nie zdążył z repliką; zaczął się śmiać.
- Miotełki od kurzu! Poddaję się. Nie mam już pomysłu. A swoją drogą, do czego mogą 
służyć miotełki z piór aniołów?
- Jak to do czego? - odparła Tyler, udając zdziwienie. że można nie wiedzieć o tak prostej 
sprawie. - Do odkurzania ołtarzy w kościele!
Zabrzmiało to tak komicznie, że Joel zaczaj się śmiać jeszcze bardziej. Tyler obróciła się 
na pięcie i ruszyła w dalszą drogę.
- I tak zakończyła się wyprawa naukowa poświęcona łanowi - oświadczyła, gdy Joel do 
niej dołączył. - Ale cieszę się, że nie objawił nam się duch tego biedaka, którego 
zamurowali w ścianie.
- Ani dama, co wychodzi z obrazu na zawiasach § zawtórował Joel, co z kolei wywołało 
paroksyzm śmiechu u Tyler.
- Jak sądzisz, co mama Nessy robiła w zamku? Popijała whisky w ukryciu?
- A gdy obraz się odchylił, przestraszyła się tak, że zarzuciła spódnicę na głowę i zaczęła 
uciekać.
- A może - Tyler nagle zmieniła ton - nosiła listy dla duchów, jak my, idąc tymi samymi 
zrujnowanymi schodami. Szkoda, że nie poczekaliśmy paru minut. Mogliśmy zobaczyć 
ojca Caitlin, tego, co sprzedał ją Robertowi.
- Zwanemu Paskudnym.
Doszli już prawie do dworku. Tyler szła przodem. Odwróciła się i spojrzała na Joela z 
wdzięcznym uśmiechem. W życiu nie przyzna się, jak bardzo się bała, gdy pobiegł do 
warowni i nie dawał znaku życia.
A on jakby znów czytał w jej myślach.
- O czym wtedy myślałaś? - spytał. - Że co się mogło stać?
- Ach, myślałam sobie, że wpadłeś do jakiejś jamy i nie możesz się wydostać, bo co 
podejdziesz w górę, to całe stado owiec spycha cię znowu w dół. Myślałam także, że 
dopadła cię wreszcie gromada zakochanych sekretarek. Wiesz, przyszło mi teraz do 
głowy, że powinieneś był pokazać się tej biednej Nessie. Rzuciłaby Daveya jak nic.
- No, wiesz...I - zawołał, udając, że chce ją złapać.
Tyler zręcznie wymknęła się z pułapki i śmiejąc się do rozpuku, w paru susach pokonała 
resztę drogi do dworku. Zdyszana wpadła do środka, Joel tuż za nią.
- A, jesteście wreszcie - powitała ich pani McDonald. W pierwszej chwili, oślepieni 
światłem, nie zauważyli gospodyni. - Właśnie się zastanawiałam, gdzie się podziewacie. 
Poszliście do warowni pościskać się przy księżycu, zgadłam?
Joel spojrzał na Tyler, ona na niego i oboje jak na rozkaz zaczęli chichotać.
- Z czego się tak śmiejecie? Niech się dowiem. Też się chętnie pośmieję.
- Bo widzieliśmy - - zaczął Joel, ale Tyler położyła mu rękę na ustach.

47

background image

- Niczego nie widzieliśmy - oświadczyła uroczyście.
Pani McDonald nie dała się oszukać.
- Oj, chyba coś ukrywacie. - Spojrzała na nich badawczo. - Widzieliście pewnie którąś z 
miejscowych dziewczyn z chłopakiem, tylko nie chcecie zdradzić nazwisk. Zobaczymy, 
czy zgadnę. Aggie i młody Colin?
- Nie - odrzekł Joel, gdy Tyler pozwoliła mu wreszcie mówić.
- Jak nie oni - pani McDonald pomyślała chwile - to pewnie Innes i Katie. Chociaż nie. 
Innes nie jest flirciarą. Już wiem; Nessa i Tommie McAllister?
- Ciepło, ciepło. - Joel zaśmiał się.
- A więc Tommie i... Nie? Nessa i..
- Cieplej - powtórzył Joel, odkrawając dwie pajdy chleba z bochenka leżącego na stole.
- Nessa i... - zgadywała pani McDonald. - Nessa... Tylko nie mówcie, że Nessa i Davey 
McAllister!
- Bingo! - wykrzyknęli Joel z Tyler zgodnym chórem.
- No cóż, ta mała wysoko mierzy. Mam tylko nadzieję, że... że nie posunęła się za 
daleko?
- Nie, co to to nie - pośpieszyła z zapewnieniem Tyler.
- Pokłócili się, to znaczy, dziewczyna sprowokowała kłótnię i uciekła - wyjaśnił Joel. - 
Biedak leciał za nią i błagał, żeby została, ale nic nie wskórał.
- I bardzo dobrze. - Pani McDonald zaśmiała się. Wygląda na to, że Nessa jest 
mądrzejsza, niż myślałam. I zdobędzie go, jeśli dalej będzie tak postępować, a pewnie 
chce go zdobyć.
- Jego właśnie, a nie Tommiego, o którym pani najpierw wspomniała? - spytała Tyler, 
pogryzając kromkę chleba z masłem, podsuniętą przez Joela.
- Nessa wie, gdzie stoją konfitury. Jest ładna, nawet bardzo, i mądra, jak się okazuje. Jej 
matka to pijaczka, ojciec patentowany leń, co to do niczego się nie nadaje, ale mała ma 
całkiem niegłupi plan. Zawzięła się na Daveya. Nie jest taki przystojny jak jego brat, 
Tommy, ale jest o niebo zdolniejszy. Studiuje, a jakże, tylko z dziewczynami nie potrafi 
sobie radzić. Właśnie przyjechał na ferie i na mojego nosa Nessa tak to urządzi, że 
wyjedzie razem z nim. - Pani McDonald zerknęła ciekawie na swoich gości. - No i 
dowiedzieliście się o Szkocji więcej, niż mogliście marzyć. Poznaliście nasze duchy i 
nasze rodzinne sekrety. Teraz wasza kolej. Opowiadajcie o sobie, jakie macie tajemnice.
- Wykluczone - zaprotestował Joel. - A co z pani bratem? - zmienił temat. - Kiedy 
wreszcie przyjdzie? A może są tu jakieś jego książki.
- Książki? Całe mnóstwo - odparła pani McDonald, badawczo przyglądając się obojgu. - 
No więc, które z was idzie do gościnnego?
- Ja - zaczął Joel, a Tyler lekko się przy tym zarumieniła. - Umówiliśmy się, że....
- Nic nie chcę słyszeć. - Pani McDonald gestem podkreśliła, że prywatne sprawy gości jej 
nie interesują. - A tymczasem, na co jeszcze macie ochotę? Chcecie pograć w karty? 
Obejrzeć telewizję?
- Jeśli można, to chciałbym zerknąć na książki pani brata - odrzekł Joel, wzrokiem 
pytając Tyler, czy nie ma nic przeciwko temu.
Tyler udała, że nie widzi. Wstała.

48

background image

- A ja chyba pójdę do łóżka. Dzień był wyjątkowo długi. - Pożegnała się i niemal pędem 
pobiegła do sypialni. Sposób, w jaki Joel mówił o „umowie”, sprawił, że serce jej 
stopniało i musiała wyjść, żeby się nie zdradzić.
W sypialni oparta się o drzwi, przymknęła oczy, myśląc o całym dniu. O tym, jak usiadła u 
jego stóp, a on rozczesywał jej włosy, o wspólnym spacerze na wzgórze i o tym, jak 
przekomarzali się i dokazywali w drodze powrotnej.
Takiego dnia dawno nie przeżyła, a takiego mężczyzny jak Joel chyba nigdy nie spotkała. 
Wyzwalał w niej cechy, które zawsze w sobie tłumiła. Miała ledwie sześć lat, gdy po 
śmierci ojca mówiono jej: „Teraz musisz być bardzo grzeczna, pomagać mamie, bo 
mama jest biedna i ty musisz się nią opiekować”. Mama rzeczywiście głęboko przeżyła 
śmierć ojca, a Tyler z całą powagą traktowała swoje obowiązki. Była więc grzeczna, nie 
kaprysiła, nie dokazywała jak inne dzieci, ..opiekowała się” mama. aby tylko w niczym jej 
nic urazić i nie przysporzyć zmartwień. Mówiono jej przecież, że „mama bardzo cierpi i 
może nie wytrzymać nowych zmartwień”. Więc starała się jeszcze bardziej, uważając, że 
nie wolno jej, jak Krissy, śmiać się na cały głos, dokazywać, cieszyć, a już. na pewno 
wariować i opowiadać głupstwa w rodzaju miotełki od kurzu z anielskich piór.
I tak to już zastało. Zawsze się kontrolowała, panowała nad sobą, nawet wtedy, gdy już 
jako bardzo dorosła kobieta jęła prowadzić bardzo dorosłe życie. I żaden z mężczyzn, na 
których trafiła, nie potrafił tego zmienić. Dopiero Joel. Dlaczego właśnie on? No cóż, 
odpowiedź jest jedna: w poprzednich jej związkach zawsze występował element 
rywalizacji; z Joelem Kingsleyem rywalizować nie ma o co.
Podniecona odkryciem, chwyciła szlafrok i pobiegła wziąć kąpiel. Dziesięć minut później, 
przystrojona w nocną koszulę, którą pani McDonald wyłożyła w łazience, pomaszerowała 
z powrotem do sypialni, nie patrząc na otwarte drzwi do saloniku.
I choć myśli kłębiły jej się w głowie, zasnęła mocno, gdy tylko dotknęła głową poduszki.

Obudził ją głośny łomot, a zaraz potem coś ciężkiego zwaliło się na łóżko.
- Ojej - rozległ się głośny jęk. „Coś” okazało się „ktosiem”, a ów ktoś z pewnością nabił 
sobie guza.
- Nic ci się nie stało? - spytała Tyler sennie, unosząc głowę.
W odpowiedzi usłyszała tylko jeszcze jeden bolesny jęk i zaraz potem zaczęła się dusić, 
gdy wielkie ciało Joela Kingsleya przycisnęło ją do materaca.
- Och, przepraszam - wykrztusił, gdy zaczęła go spychać z siebie, żeby złapać trochę 
powietrza.
Próbował wstać, a przynajmniej takie sprawiał wrażenie, ale szło mu to tak niezgrabnie, 
jakby był kompletnie pijany.
Wsparł się na ręce, ale widać był za słaby, bo nie utrzymał się długo, a uwolniona od 
ciężaru ręka znalazła się na jej piersi.
- Och, nie chciałem - zaczął się tłumaczyć, ale gdy znów próbował wstać, trafił kolanem 
między jej uda, a twarzą obok szyi.
- Upiłeś się? - zganiła go, próbując go zepchnąć.
- Ależ skąd. Tylko ta baba, nasza gospodyni, wlała we mnie morze herbaty i kazała grać 
w karty. To bestia, powiadani ci, a to łóżko też jest jakieś dziwne... Och, przepraszam, 

49

background image

niechcący, - usprawiedliwił się, gdy jego ręka znów znalazła się na jej biuście. Najmocniej 
przepraszam.
Tyler pojęła wreszcie, że rzekoma niezręczność to tylko gra, że nie przypadkiem Joel 
„zwalił się” na łóżko i też nieprzypadkowo jego dłonie błądziły po jej ciele. Część jej 
duszy zaczęła pałać świętym oburzeniem, ale inna kazała podjąć grę. Nie miała w życiu 
zbyt wiele okazji do zabawy, więc...
- Przepraszam - wpadła w jego ton, wciskając kolano między jego uda. - Mam nadzieję, 
że cię nie uraziłam.
- Ależ skąd.
- Jesteś pewien? Chyba lepiej sama sprawdzę. - Poszukała dłonią tego niby bolącego 
miejsca i zaczęła delikatnie przesuwać palcami w górę i w dół. - Nie uraziłam cię? Mów 
prawdę.
- Chyba trochę. Trzeba mnie pomasować jeszcze chwilę - zabrzmiała zdyszana 
odpowiedź.
- Pocałunek podziała jeszcze lepiej - szepnęła.
- Skoro tak, to boli mnie całe ciało.
- Ciebie też? Bo ja jestem cała obolała po tym, jak się na mnie zwaliłeś, nie mówiąc już o 
tym, co się działo na wzgórzu. Też mnie trzeba leczyć, najlepiej ustami.
- Natychmiast - odszepnął. Wplótł palce w jej włosy i przyciągnął do siebie. - Marzyłem o 
tym od pierwszej chwili, gdy zobaczyłem cię z rozpuszczonymi włosami w tej czerwonej 
szmatce.
Tyler przylgnęła do niego chciwie, poddając twarz i ciało pieszczotom.
- I nawet nie raczyłeś zauważyć, że nie jestem twoja sekretarką - wymruczała.
- Ale zauważyłem cudowne poczucie humoru - odparł, zabierając się do guzików nocnej 
koszuli. - Pozwól, że zapytam przy okazji: kochałaś się kiedyś sześć godzin bez 
przerwy?
- Poczekaj, niech pomyślę.
- Ani mi się waż. Przez najbliższych sześć godzin nie będziesz na to miała czasu. Ani 
sekundy - przyrzekł, zamykając jej usta pocałunkiem.
6
W pierwszej chwili po przebudzeniu Tyler nie wiedziała, gdzie się znajduje. Niczego nie 
pamiętała, nawet gdzie jest. Świadomość wróciła, gdy po chwili poczuła, że nie leży 
sama. Wtedy ogarnęło ją przemożne pragnienie, żeby ukryć się pod kołdrą, niczego nie 
widzieć, nie słyszeć i trwać w ukryciu do końca świata.
Ale zaraz potem, cicho jak mysz, wysunęła się spod kołdry i wstała. Na Joela nie miała 
odwagi nawet spojrzeć. A myśl o tym, co stało się w nocy, odsuwała od siebie, jak tylko 
mogła. Chciała zapomnieć i wymazać wszystko z pamięci, także i to, że tak wspaniałej 
miłości jak tej właśnie nocy nie zaznała nigdy w życiu.
A było naprawdę cudownie - wzajemne pieszczoty, dotykanie, namiętne pocałunki i 
radość - żywiołowa i nieujarzmiona. Trzy razy co najmniej błagała Joela, żeby był cicho, 
bo pani McDonald słyszy.

50

background image

- Stara sowa i tak podsłuchuje. Jak znam życie, to dawno już umieściła sobie mikrofon 
pod tym łóżkiem na taki właśnie użytek... i niech jej będzie, nie będziemy jej żałować - 
odpowiadał Joel, co tak ją rozbawiało, że chichotała jak dziecko.
Ale noc dobiegła końca i teraz - jak powiadają - trzeba wrócić do rzeczywistości. To, co 
się stało, może mieć swoje reperkusje, chyba... chyba że z miejsca położy się temu kres. 
O romansie z Joelem nie ma nawet mowy, bo... no właśnie. Krissy nigdy by jej nie 
wybaczyła. Za Krissy stoi oczywiście wuj Thad, który też by cierpiał, gdyby się 
dowiedział, że Tyler skrzywdziła jego córeczkę. Do tego dopuścić nie wolno. Wuj Thad 
jest szlachetnym człowiekiem, pomógł jej, pomógł mamie w najcięższej chwili w ich 
życiu. A poza wszystkim wuj i mała to rodzina, a rodzina jest najważniejsza, na pewno 
ważniejsza od chwilowego zauroczenia czy nawet szaleństwa.
Cicho, jak tylko można, zaczęła się ubierać w rzeczy, w których przyszła do Krissy w 
niedzielę. Niedzielą? Kiedyż to było? Wieki temu!
Na palcach wyszła z sypialni. W kuchni aż podskoczyła z wrażenia i zdumienia, widząc 
za stołem mężczyznę pałaszującego z apetytem śniadanie tak obfite, że wystarczyłoby 
dla plutonu wojska. Skwierczący boczek, grzyby, pomidory, jajka, masło i grzanki 
roztaczały taki aromat, że miała ochotę usiąść i wziąć udział w uczcie.
Ale przecież w każdej chwili może zjawić się Joel, a wtedy oczywiście zacznie się 
rozmowa, a gdy już się zacznie, to....
- Dzień dobry miłej pani - odezwał się ucztujący nieznajomy, w którym Tyler domyśliła się 
brata pani McDonald, Fergusa. Gestem zapraszał ją do stołu.
Pokusa była silna, a jeszcze bardziej kusiło ją, żeby skorzystać z okazji i zadać 
Fergusowi kilka pytań. Niestety, ani na jedno, ani na drugie nie miała czasu.
- Dzień dobry, dzień dobry - odwzajemniła pozdrowienie. - Przykro mi, ale muszę już 
biec... - rzuciła od drzwi.
- To pani widziała Iana, tak?
Tyler przystanęła w progu.
- Tak, to ja. - Nabrała wielki haust powietrza. Może jednak zdąży zadać najważniejsze 
pytanie. - Jak pan sądzi, dlaczego biedny łan musi tułać się po świecie. Czy śmierć na 
szubienicy za zbrodnie, której nie popełnił, nie była wystarczającą karą? - Mówiła to w 
wielkim podnieceniu i ze złością. Lecz nie łan był jej powodem, tylko ona sama. Złościła 
się na siebie za minioną noc, za to, że nie potrafiła się opanować.
- Trudno powiedzieć - odparł Fergus. - Może tuła się, bo nie wie, że wtedy, gdy pisał listy 
do ukochanej, człowiek, którego miał rzekomo zamordować, jeszcze żył, gryzł ściany w 
warowni. Zamurowano go przecież żywcem. Dobrze byłoby, gdyby ktoś wreszcie 
powiedział łanowi całą prawdę. Może wtedy zaznałby spokoju.
Obraz kreślony słowami Fergusa był tak wyrazista że Tyler poczuła ściskanie w żołądku. 
Miała jeszcze tysiące pytań, ale zdawała sobie sprawę, że jeśli raz otworzy usta, to nie 
wyjdzie, a Joel lada moment mógł się obudzić.
- Problem tylko w tym - ciągnął tymczasem Fergus - że ludzie, którym Ian się objawia, 
dowiadują się o jego niewinności dopiero po fakcie. Z tego, co wiem, jeszcze nikomu nie 
ukazał się powtórnie. Nikt więc nie miał okazji powiadomić go, jak się sprawy naprawdę 
miały.

51

background image

Tyler chciała coś jeszcze dodać, ale z korytarza dobiegi ją szmer. Joel się obudził? 
Pomachała tylko Fergusowi na pożegnanie i jak oparzona wybiegła z dworku.

Spakowała się błyskawicznie. Miły człowiek w recepcji załatwił jej rezerwację na poranny 
samolot British Airways i zamówił taksówkę na lotnisko. W kilka minut po powrocie z 
dworku Tyler była już w hallu, gotowa do podróży. Czekała tylko na taksówkę.
Pod drzwiami do starej części zamku zbierała się właśnie pierwsza poranna grupa 
turystów. Przewodnik, ten sam co wczoraj, pozdrowił ją pytaniem Już wyjeżdżamy?” i 
uśmiechnął się tak jakoś, że Tyler doskonale wyczuła, że śmieje się nie do niej, lecz z 
niej.
Też się uśmiechnęła. Przewodnik zabrał grupę i Tyler znów została sama w hallu.
Myślała o tym, co powiedział Fergus, że nikomu nie było dane ujrzeć lana po raz wtóry i 
że biedak pewnie nadal trwa w niewiedzy, nie zdając sobie sprawy, że człowiek, którego 
miał rzekomo zamordować, żył jeszcze, gdy jego sądzono za zbrodnię.
Recepcjonista walczył z telefonem, taksówki jeszcze nie było. Tknięta impulsem Tyler 
szarpnęła klamkę do starej części zamku. Dziękując Bogu, że włożyła tenisówki i nikt nie 
usłyszy kroków, pobiegła w znane sobie miejsce, gdzie w wykuszu przy oknie dane jej 
było widzieć Iana.
Kotara była odsłonięta i przez okno wlewały się jasne promienie słońca. Nie było też 
nikogo, ani żywej, ani zmarłej duszy, za co też Tyler podziękowała w duchu Bogu.
Na wszelki wypadek obejrzała się jeszcze, czy nikt jej nie widzi, zasunęła kotarę i 
przycupnęła na siedzisku przy oknie.
- Ianie? Do ciebie mówię - zaczęła szeptem. - Nie wiem, czy mnie słyszysz, ale chcę ci 
powiedzieć, że człowiek, którego rzekomo miałeś zamordować, został zamurowany 
żywcem w starej warowni na wzgórzu. Gdyby udało się go uratować i uwolnić, wtedy 
zostałbyś oczyszczony z podejrzeń.
Gdy przebrzmiały słowa, w wykuszu zaległa cisza tak głęboka, że zrobiło jej się 
nieswojo. Poczuła się głupio, bo jak to? Co właściwie wyprawia? Mówi sama do siebie? 
Gorzej - przemawia do duchów!
Upewniwszy się, że nikogo w pobliżu nie ma, odsłoniła kotarę, zsunęła się z siedziska i 
ruszyła w stronę hotelu. Przeszła może dwa. może trzy kroki, kiedy usłyszała szmer. 
Zdjęta lękiem, a może przeczuciem, stanęła, obróciła się j bacznie spojrzała na kotarę. 
Miała wrażenie, że coś się za nią poruszyło, a ciężka tkanina zafalowała, jakby targnięta 
niewidzialną ręką. Złudzenie?
Patrzyła jeszcze przez dobrą chwilę, ale nic więcej nie zobaczyła, a cisza aż dźwięczała 
w uszach. Z westchnieniem zawróciła do wyjścia. Taksówka już czekała. Portier wziął 
walizkę i odprowadził Tyler do aula. Samochód ruszał, gdy kątem oka zobaczyła Joela. 
Dochodził właśnie do hotelu. Skuliła się na siedzeniu i schowała za przednie oparcia, 
żeby jej nie dostrzegł. Ten rozdział jej życia został właśnie zamknięty. Romans wśród 
szkockich gór musi odejść w przeszłość, przykazała sobie w duchu.
7
Sześć tygodni później

52

background image

Brakuje ci małej? - spytał Barry. Krążył po tarasie z konewką w ręku, i jak to on, podlewał 
Tyler kwiaty.
- Brakuje - przyznała. Nie widziała Krissy od ponad sześciu tygodni, od owej niedzieli, 
gdy ulegając małej, pojechała do Szkocji. A nim zdążyła wrócić, Krissy wyjechała. Joel 
przysłał depeszę, że ma natychmiast stawić się w Szkocji. Minęły się na lotnisku. Gdy 
samolot Tyler lądował, ten, w którym siedziała Krissy, właśnie wzbijał się do lotu.
- Nie dzwoni? Nie pisze? - Barry lubił wszystko wiedzieć.
- Przysłała parę pocztówek - odparła Tyler krótko, ten, w którym siedziała dając do 
zrozumienia, że wolałaby nie ciągnąć tej rozmowy.
Ale Barry nigdy łatwo nie rezygnował. Uwielbiał plotki.
- A jak myślisz, dlaczego ten jej Joel Kingsley założył sobie biuro w Szkocji? Siedzi tam i 
siedzi. Wydawało mi się, że wybrał się tam tylko na wakacje.
- Może mu się spodobało i został - odparła Tyler, sięgając po filiżankę z kawą. 
Rozmyślnie unikała wzroku Barry'ego. Dlaczego Joel został w Szkocji? Mój Boże, może 
akurat się żeni z Celeste Delashaw albo z... Krissy.
- A, przypomniało mi się - znów odezwał się Barry. - Widziałaś już tę przesyłkę, co 
wczoraj przynieśli z Federal Express?
- Pewnie nic ważnego. Papiery sądowe - mruknęła Tyler bez większego zainteresowania 
informacją Barry'ego.
- Chyba nie. Nadano ją w Szkocji i jest na niej pieczątka firmy Kingsleya.
Tyler drgnęła, ale wolno, żeby nie zdradzić podniecenia, odstawiła filiżankę i spojrzała na 
przyjaciela. Znała go na wylot i nie miała najmniejszych wątpliwości, że drań specjalnie 
schował wczoraj przesyłkę, aby być przy tym, gdy Tyler będzie ją rozpakowywać. Od 
powrotu bez przerwy ją zamęczał. Dlaczego wyjechała tak nagle? Dlaczego zaraz 
wróciła? I dlaczego jest w takim ponurym nastroju?
- No dobrze, przynieś - poleciła tonem, który w sali sądowej przyprawiał przeciwników o 
palpitację serca.
Barry zmilczał. Podniósł tylko ręce, jakby chciał wykazać swoją niewinność, i jak 
błyskawica znikł w czeluściach apartamentu Tyler i równie błyskawicznie zjawił się z 
powrotem, dzierżąc w dłoni kopertę z logo Federal Express.
Tyler aż kusiło, żeby kazać mu iść w diabły. Wolałaby otworzyć kopertę bez świadka, ale 
oznaczałoby to, że oczekuje, albo wręcz spodziewa się, jakiegoś znaku od Joela, a do 
tego nie chciała się przyznać nawet sama przed sobą. Minęło już sześć tygodni, a Joel 
milczał jak grób; Nie zadzwonił, nie napisał, nawet widokówki nie przysłał. Oczywiście, 
ona też nie jest bez winy. Zachowała się jak smarkula. Uciekła bez słowa, schowała się w 
taksówce i nie zdobyła się nawet no to, żeby mu zwyczajnie i po ludzku wyjaśnić, 
dlaczego tak właśnie postąpiła.
Fakt. Ale faktem jest też, że nie brak w świecie kobiet, które stale wyglądają, wiadomości 
od mężczyzny, z którym zdarzyło im się spędzić jedną jedyną noc.
Starała się więc myśleć logicznie i obiektywnie oceniać sytuacje, a jednak ręce jej drżały, 
gdy otwierała kopertę. Z wnętrza wychynął egzemplarz zagranicznego czasopisma i nic 
więcej. I choć potrząsnęła kopertą parę razy, nic innego nie znalazła. Żadnego listu. 
Żadnej kartki.

53

background image

Starając się ukryć rozczarowanie, położyła czasopismo na stole i sięgnęła po filiżankę z 
kawą.
- „The Royal Historical Society of Scotland”, Szkockie Królewskie Towarzystwo 
Historyczne - odczytał Barry napis na winiecie i otworzył spis treści. - Joel Kingsley, 
Rozwiązana tajemnica - przeczytał tytuł głównego artykułu.
Filiżanka z hukiem spadła na podłogę. Ze zdenerwowania i pośpiechu Tyler upuściła 
naczynie, odstawiając je na stolik. Wyrwała magazyn z rąk Barry'ego tak energicznie, że 
niemal oderwała okładkę i spiesznie zaczęła kartkować.
Znalazła. Zaraz obok tytułu redakcja zamieściła zdjęcie Joela. Tyler zachłannie zaczęła 
czytać.
- Hej, nie bądź taka! - zawołał Barry z pretensja w głosie, zerkając jej przez ramię. - Co 
tam jest napisane?
- Że Joel Kingsley wraz z armią researcherów, dokumentalistów, przez ostatnie sześć 
tygodni penetrował archiwa i ustalił, że łan McLyon nie zginaj na szubienicy, jak się 
powszechnie uważa - zaczęła streszczać artykuł. - Na podstawie dokumentów, które 
udało mu się odnaleźć, Kingsley formułuje nową wersję wydarzeń sprzed stuleci. Wedle 
niego, Ian stanął przed sądem pod zarzutem zabójstwa, ale nie zawisł, bo - i to jest 
sedno odkrycia dokonanego przez Kingsleya - przypadkowy wieśniak miał usłyszeć jęki 
dochodzące z warowni - Był co prawda przekonany, że to duchy, ale zainteresowano się 
jego zeznaniem, udano się do warowni i odnaleziono Nadobnego Gilberta, a ten 
potwierdził, że to własny brat kazał go żywcem zamurować. Ale to jeszcze nie wszystko. 
- Tyler spiesznie zerknęła na dalszą część artykułu. - Na podstawie ustaleń Kingsleya 
można przyjąć, że szkielet znaleziony w murach warowni i eksponowany obecnie w 
zamku nie należał do Gilberta, lecz do Roberta, że to właśnie jego zamurowano, gdy 
próba okrutnej zbrodni na bracie wyszła na jaw... ale - Tyler zerknęła na zakończenie 
artykułu - Kustosz zbiorów zamkowych, autor trzech książek poświęconych historii 
miejscowych władców , twierdzi, że dokumenty odnalezione przez Kingsleya i 
pomocników nie są autentyczne. „Wiem, że jeszcze w zeszłym tygodniu nie było ich w 
naszych zbiorach” - cytuje redakcja wypowiedź kustosza.
- A ty, co o tym myślisz? Kingsley dopuścił się fałszerstwa? - zdumiał się Barry.
- Wykluczone. Myślę, że dokumentów, na które natrafił, sześć tygodni temu w ogóle nie 
było.
- Jak to nie było?
- Zwyczajnie, nie było. Ale ktoś dał wreszcie znać łanowi, a ten zadbał o ciąg dalszy. 
Postarał się, żeby ktoś usłyszał lament Gilberta i pośpieszył mu na ratunek.
- Nie pędź tak, nie rozumiem... - zaprotestował Barry, ale go nie słuchała. Na faksie miała 
wiadomość. Właśnie teraz zwróciła uwagę na białą kartkę wystającą z drukarki. Jak 
długo tam była? Kiedy ten faks nadszedł?
Dopiero za trzecim czytaniem pojęła treść wiadomości od... Krissy.

Jesteśmy już po słowie. Ślub i wesele zrobią, takie, że tata przez co najmniej dwa lata 
będzie spłacał rachunek. Pomyśl o sukni, bo będziesz druhną. Bardzo za Tobą tęsknią i 
nie mogę, się doczekać, żeby Cię zobaczyć. Przylatujemy dzisiaj. Błagam Cię, przyjedź 

54

background image

na lotnisko. Weź taksówką w jedną stronę, bo do miasta wracać będziemy limuzyną, 
którą właśnie zamówiłam.
Krissy

- Nic ci nie jest? - spytał z troską Barry. - Wyglądasz, jakby ci się zrobiło słabo.
- Która godzina?
- Prawie piąta, a dlaczego pytasz?
- Muszę zaraz jechać na lotnisko.
- Na lotnisko? W Nowym Jorku nikt nikogo nie odbiera z lotniska - rzekł takim tonem, 
jakby wykładał zasady wielkomiejskiej etykiety.
- Ja odbiorę - oświadczyła stanowczo. Wiedziała, że musi to zrobić. Musi pojechać na 
lotnisko i załatwić sprawę raz na zawsze. Przez ostatnie sześć tygodni pilnie śledziła 
rubryki towarzyskie w gazetach i takież programy w telewizji, spodziewając się, a 
zarazem lękając, że natknie się na wzmiankę, iż pan Joel Kingsley poślubił panią Celeste 
Delashaw. Przekonywała samą siebie, że będzie to radosna wiadomość. Będzie bowiem 
mogła ostatecznie i nieodwołalnie wykreślić Joela Kingsleya ze swojego życia, zająć się 
pracą, odnowić przyjaźnie, krótko mówiąc, wrócić do siebie.
Do swojego małego świata.
To prawda, że zaraz po powrocie ze Szkocji stawiła się w kancelarii i podjęła normalne 
obowiązki, ale jakoś jej nie szło. Straciła serce do pracy. Nie potrafiła się otrząsnąć. Stale 
wracała myślą do Szkocji, a właściwie do Joela Kingsleya, zdając sobie jednocześnie 
sprawę, że tylko marnuje czas. Jest XXI wiek i nikt chwilowego romansu nie traktuje 
inaczej jak przygody. A to, co się stało, nie było niczym innym jak właśnie chwilowym 
romansem, przygodą na jedną noc. Wciąż to sobie powtarzała.
A więc zwykła przygoda? Zapewne. Tylko że nigdy przedtem i z nikim nie zdarzyło jej 
przeżyć tego co z Joelem. Nigdy tak się nie śmiała jak z nim. Z nikim też nie oglądała 
duchów.
I jeszcze coś. Niby zwyczajne, ale aż nadzwyczajne. Z nikim nie czuła się tak wspaniale 
jak z nim. I nikt nie stwarzał tak serdecznej, staroświeckiej, chciałoby się powiedzieć, 
atmosfery. Choćby wtedy przy kominku, gdy czytał jej na głos rozdział o Ianie. Joel nie 
był ani i pierwszym, ani jedynym mężczyzną w jej życiu, ale nigdy nie czuła takiego 
ciepła w sercu jak wtedy, gdy rozsiedli się na podłodze. Z innymi wiązała się, gdy 
dokuczała jej samotność, ale też z ulgą wracała do swojej samotni, gdy romans dobiegał 
kresu.
Ile czasu spędziła, z Kingsleyem? Mało, nieporównanie mniej niż z narzeczonym, z 
którym kiedyś mieszkała, i aż dziw, że po pani ledwie wspólnych dniach można lak., , 
tęsknić - Bo laka była prawda. Tęskniła. Ogromnie. Do bólu, I choć minęło już tyle 
tygodni, ciągle o nim myślała. Patrząc na telewizję, zastanawiała się, co też on lubi 
oglądać. A może w ogóle nie ogląda telewizji? Dużo przecież pracuje. Chyba za dużo. 
Tym bardziej trzeba pomyśleć, jak zorganizować mu wypoczynek.
Tylko z jakiego tytułu? Joel ani nie należał, ani nie należy do niej.

55

background image

Należy do Krissy, do jej ukochanej kuzynki, i tak już będzie. Przecież życzy jej 
wszystkiego co najlepsze. Zachowa się godnie. Żadnych dramatów, żadnych scen. 
Nawet gdyby miała paść trupem, będzie się cieszyć szczęściem Krissy.
Chwyciła torebkę ze stolika w korytarzu i pomknęła do drzwi.
- Jedziesz na lotnisko w takim stanie? Popatrz tylko, jak ty wyglądasz? - zawołał Barry.
- Wszystko mi jedno - rzuciła przez ramię i już jej nie było.

Kilka chwil oczekiwania w sali przylotów trwało jak wieczność. Nigdy jeszcze sekundy i 
minuty nie ciągnęły się tak długo. Tyler nie mogła się doczekać, żeby zobaczyć Joela. 
Wypadła z mieszkania jak wariatka. Pędziła na lotnisko jak szalona, a teraz przebiera 
nogami, żeby go wreszcie ujrzeć, nieważne, że z inną kobietą u boku.
Chyba oszalała. Dziewczyno, opanuj się wreszcie!
Nie zdążyła jednak uporządkować myśli, bo oto Krissy nadbiegła jak huragan, rzuciła jej 
się w ramiona, zaczęła ściskać i witać, wylewając z siebie potoki słów. Dlaczego nie 
odbierała telefonów? Dlaczego nie oddzwoniła? Dlaczego nawet nie zatelefonowała do 
taty? A w ogóle, jak się czuje?
Paplała i pytała, nie dając jej dojść do głosu, co zresztą nie było takie złe, bo na żadne z 
pytań Tyler nie potrafiłaby dać sensownej odpowiedzi.
Wreszcie, nabrawszy powietrza w płuca, Krissy oznajmiła z uroczystą miną:
- Tyler, oto i ON!
Spodziewając się ujrzeć Joela, Tyler spięła się w sobie, przybrała stosowny wyraz twarzy 
i odważyła się wreszcie podnieść oczy. Ani śladu Joela! Za plecami Krissy stał młody 
człowiek z niepewnym uśmiechem na ustach.
- Nie widzę....
- Kogo nie widzisz? Przecież to...
Tyler spojrzała uważniej, gorączkowo uruchamiając pamięć. Nie potrafiła sobie 
przypomnieć.
- Tyler, nie poznajesz? To doktor Shipley! - Tyler osłupiała. - Nie pamiętasz? Tata go 
wydzwonił i przysłał. Opiekował się mną, gdy zachorowałam. Poznałaś go. Był u mnie tej 
niedzieli, kiedy poprosiłam cię, żebyś pojechała za mnie do Szkocji.
- Tak, pamiętam, byłaś chora, ale potem, mimo wszystko, też wybrałaś się do Szkocji - 
odparła Tyler, nadal nic nie rozumiejąc.
Krissy nie wytrzymała, parsknęła śmiechem.
- A w rodzinie - zwróciła się do doktora - Tyler uchodzi za najbystrzejszą z nas 
wszystkich. Hej, Tyler - wróciła do rozmowy z kuzynką. - obudź się. To mój narzeczony. 
Będziemy brali ślub. Pisałam ci w faksie Nie pamiętasz?
Trwało jeszcze dobrą chwilę, nim Tyler zdołała zebrać myśli.
- A więc wychodzisz za doktora - odezwała się cicho.
- Jasne, że za niego. Wszystko było w faksie. Musiałaś go czytać, bo inaczej nie 
przyjechałabyś na lotnisko.
- Ale nie napisałaś, za kogo wychodzisz - odparła Tyler jeszcze słabszym głosem.

56

background image

- Naprawdę? To z pośpiechu. Ale, kochana kuzynko, gdybyś do mnie zadzwoniła, a 
właściwie oddzwoniła, opowiedziałabym ci wszystko. Telefonowałam do ciebie ze sto 
razy i z dziesięć razy nagrywałam się na sekretarce.
- Nie sto, tylko raz, i tylko raz się nagrałaś, a ja oddzwoniłam. Zostawiłam wiadomość w 
recepcji, nie przekazali ci?
- Ależ przekazali, przekazali. - Krissy machnęła ręka. - Powiem prawdę. Byłam tak zajęta 
Jeffem, że nie miałam na nic czasu. A teraz przywitajcie się, jak przystoi członkom 
rodziny.
Tyler wreszcie pojęła, że Krissy nie wychodzi za Joela Kingsleya. Zaczęło też do niej 
docierać, że nie grozi jej koszmar, który od kilku tygodni przyprawiał ją o ból głowy, że do 
końca życia będzie musiała robić dobrą minę do złej gry, gdy na rodzinnych przyjęciach 
przyjdzie jej siedzieć naprzeciwko mężczyzny, który...
- Odbierzmy bagaż i jedźmy wreszcie do miasta - zaproponował doktor.
Łatwo powiedzieć. Na walizki trzeba było poczekać dobre pół godziny. Jeff dyżurował 
przy taśmie, a Krissy paplała bez jednej przerwy. Jak to ukochany przyleciał za nią do 
Szkocji, jak chodzili na spacery przy księżycu? co Jeff mówił, co ona i tak dalej.
- Ale - wtrąciła w pewnej chwili - Kingsley strasznie nas absorbował. Bez przerwy trzeba 
było coś załatwiać. Ale Jeff - spojrzała czule na narzeczonego, który nadal stał przy 
taśmie, czekając, kiedy wreszcie zjawią się walizki - Jeff chce, żebym przestała 
pracować. Mam się zająć domem i urodzić mu co najmniej tuzin dzieciaków.
A Tyler jakby nie słyszała. Czuła pustkę i była śmiertelnie zmęczona. Uświadomiła sobie, 
że to reakcja po napięciu i nerwach, gdy myślała, że Krissy wychodzi za Joela.
Starała się jednak panować nad sobą i udało się, przynajmniej do czasu, gdy wsiedli do 
limuzyny zamówionej przez Krissy. Auto było nader eleganckie. Srebrna karoseria, szofer 
w liberii, przedział pasażerski jak salon.
- A więc - Krissy nie potrafiła milczeć - było naprawdę cudownie. - Zajęła z Jeffem 
miejsca na tylnym siedzeniu. Tyler usiadła z boku. - A opowiadałam ci już o....
- Twój szef nie jest chyba zadowolony, że go opuszczasz - weszła jej w słowo Tyler i 
natychmiast zaczęła żałować, że nie ugryzła się w język, alb tak bardzo chciała usłyszeć 
coś o Joelu.
- Zadowolony?! - wykrzyknęła Krissy. - Ten człowiek nawet nie wie, co to słowo znaczy.
- To prawda - wtrącił Jeff, gładząc czule dłoń narzeczonej. - Nie do wiary, że Krissy mogła 
się durzyć w tak zgorzkniałym osobniku.
- Właśnie. I chciałam cię przeprosić, Tyler, że naraziłam cię na jego towarzystwo.
- A co się właściwie stało? - spytała Tyler.
- Otóż... jak pani Delashaw wyjechała....
- Wyjechała?! - wykrzyknęła Tyler, nie panując nad sobą, po czym odchrząknęła równie 
głośno, aby zatrzeć wrażenie. Odczekała jeszcze sekundę i uśmiechnęła się 
przepraszająco. - Wydawało mi się - dodała z udawani obojętnością - że pani Delashaw i 
pan Kingsley stanowią parę. A może ona wyjechała tylko na pewien czas? - Kątem oka 
Tyler zauważyła, że Jeff zaczyna jej się bacznie przyglądać. Postanowiła na niego nie 
patrzeć.

57

background image

- Ależ nie - pośpieszyła z odpowiedzią Krissy. - Cały hotel wiedział, że się pokłócili. Była 
ponoć straszna awantura. - Pochyliła się konfidencjonalnie i dodała nieco cichszym 
głosem: - Poszło o jakąś kobietę, z którą Kingsley miał podobno spędzić noc.
- A Delashaw skąd się o tym dowiedziała? - spytała Tyler, starając się nie patrzeć na 
doktora.
- Podobno on jej powiedział. Przyznał się, że spędził noc z kimś innym, a co więcej, 
zażądał, aby Delashaw się wyniosła.
- Ze Szkocji czy od niego?
- Tego to nie wiem, ale przypuszczam, że po prostu ją wypędził. A dlaczego pytasz?
- Bo... - zaczęła Tyler i zamilkła speszona, szukając gorączkowo logicznego i 
niezobowiązującego wyjaśnienia. W głowie czuła pustkę, a Krissy z Jeffem patrzyli na 
nią, czekając na odpowiedź. - Bo... - zaczęła jeszcze raz i nie wytrzymała. Ku własnemu 
przerażeniu zaczęła łkać. Zasłoniła twarz dłońmi. - Bardzo was przepraszam, nie 
chciałam... - wyszeptała.
Krissy objęła ją czule.
- Tyler, kochanie, co się stało? Coś złego? Ktoś cię skrzywdził?
Tyler nie była w stanie powstrzymać potoku łez.
- Za... za... zakochałam się - wyjąkała wreszcie, nie przestając łkać. - To okropne. Nie 
chciałam. Myślałam, że wychodzisz za Joela i że.... zobaczę go na lotnisku i...
- Sądziłaś, że chcę wyjść za mojego szefa? - spytała Krissy takim tonem, jakby chodziło 
o najbardziej idiotyczny pomysł na świecie.
Doktor podał Tyler paczuszkę chusteczek. Wytarła nos, osuszyła łzy.
- Nie udawaj, że się w nim nie kochałaś. Jeszcze sześć tygodni temu szalałaś za nim. 
Sama mi mówiłaś.
- Czy ja wiem? No, może durzyłam się w staruszku. Wiesz, jak to jest.
- Tylko nie .”staruszku”! - zawołała Tyler z ogniem w oczach. - Joel jest cudowny, ma 
wspaniałe poczucie humoru i...
- Kingsley? - wtrącił doktor, zdumiony w najwyższym stopniu. - Joel Kingsley ma 
poczucie humoru?
- Naturalnie. Ma bardzo pogodne usposobienie - oświadczyła Tyler tonem, który 
wykluczał wszelkie wątpliwości.
- No wiecie państwo! Dużo o nim słyszałem w czasie naszego pobytu w Szkocji, ale o 
pogodnym usposobieniu i poczuciu humoru nikt się nawet nie zająknął.
- Jeff, przestań! - ostro wkroczyła Krissy. - Tyler jest zdenerwowana, a poza tym 
pamiętaj, że zakochani widzą inaczej: same plusy, żadnych minusów.
- Rozumiem, że to o mnie - odezwała się Tyler. - Ale powiedz mi, czy kiedykolwiek 
przedtem mówiłam ci, że się w kimś kocham?
- Nigdy, to fakt - potwierdziła Krissy. - Ciocia Sarah... jej matka - wyjaśniła Jeffowi - 
zawsze się dziwiła, że ma tak mało sentymentalna, córkę.
- Moja mama tak powiedziała? - Łzy znów potoczyły się po policzkach Tyler. - I co 
jeszcze? Jakie jeszcze mam braki?
Jeff wzrokiem skarcił Krissy i próbował załagodzić sytuację.

58

background image

- Myślę, że twoja mamą chciała przez to powiedzieć, że nadejdzie dzień, kiedy się 
naprawdę zakochasz.
- I wykrakała, niestety - odrzekła Tyler ze smutkiem. - Zakochałam się i nienawidzę siebie 
za to. Bo to straszne, okropne! Ten człowiek w ogóle się mną nie interesuje. Nie 
obchodzi go nawet, czy żyję. Ale co zrobić? Widać, nie zależało mu na mnie. Potraktował 
mnie jak... jak... jak jednodniowe zastępstwo i tyle - załkała. - Hej, dlaczego się 
zatrzymujemy?
Z piskiem hamulców limuzyna zjechała na pobocze autostrady, łamiąc przepis, który 
dopuszcza zatrzymanie tylko w nagłych przypadkach.
- Nie wiem, może złapaliśmy gumę - bąknęła Krissy.
Samochód stanął. Drzwi kabiny pasażerskiej otworzyły się z trzaskiem.
- Wychodzić! - rozkazał szofer głosem nieznoszącym sprzeciwu.
Tyler zmartwiała. Nigdy w życiu nie słyszała, aby szofer w liberii zwracał się w ten 
sposób do pasażerów.
- Wychodzić! - powtórzył kierowca. - Ty i ty. - Wskazał na Krissy i Jeffa.
Chciała wyjść za nimi, ale potężna sylwetka w służbowym uniformie zablokowała 
wyjście.
- Musimy porozmawiać - usłyszała... Joela. On to bowiem wiózł ich z lotniska.
Wsiadł, zamknął drzwi i bez słowa przygarnął ją do siebie.
Trwaliby tak długo, gdyby nie policyjny radiowóz.
- Nic blokować ruchu, jechać!
Miejsce za kierownicą zajął Jeff. Krissy usiadła obok. Tyler z Joelem zostali sami w 
kabinie pasażerskiej.
Milczeli. Nie potrzebowali słów.

59