background image
background image

Dimbo

Ferdynand Ossendowski

 

Poznań, 1936

Pobrano z Wikiźródeł dnia 17.12.2016

background image

F. ANTONI OSSENDOWSKI

D I M B O

ILUSTRACJE TADEUSZA LIPSKIEGO

W Y D A W N I C T W O   P O L S K I E

R .   W E G N E R A     •     P O Z N A Ń

P R I N T E D   I N   P O L A N D

background image

S Ł O Ń   D I M B O

I.

 Nad Mituri, od północy wpadającej do Gangesu, przechował

się  wielki  szmat  dżungli.  Biali  ludzie  nie  tknęli  jej,  aby
przeciąć gęstwinę i haszcze szosą lub koleją. Bronzowi zaś —
Hindusi  nie  wytrzebili  dżungli,  wyrąbując  olbrzymie  palmy,
baniany  i  mahonie  i  wypalając  krzaki,  by  zdobyć  dla  siebie
nowe  pola.  Cała  ta  okolica  należała  bowiem  do  potężnego
maharadży. Zabronił on niszczyć ten dziki, piękny las, gdyż raz
na kilka lat przybywał tam na łowy.

 Zwierzęta  żyły  więc  w  dżungli  i  mnożyły  się  w  spokoju.

Stado  słoni  pasło  się  w  największym  gąszczu,  a  idąc  na
wodopój  do  Mituri,  wydeptywało  szeroką  ścieżkę.  W
miejscach błotnistych obrały sobie siedzibę dziki, na ukrytych
w  dżungli  polanach  skubały  soczystą  trawę  olbrzymie,  dzikie
bawoły  —  gajały  i  głuchym  rykiem  odpędzały  zuchwałe
jelenie,  gdy,  porzuciwszy  łąki  górskie,  zakradały  się  tu,
zwabione obfitą paszą.

 Nic nie zakłócało spokoju zwierząt... chyba to, że z haszczy

wypadał  nagle  pręgowany  drapieżnik-tygrys  i,  jak  kamień,
wpadał  na  kark  gajałowi,  a  nawet  usiłował  podczołgać  się
skrycie  do  małych  słoniątek.  Niekiedy  długi  na  kilka  metrów
wąż pyton porywał śpiącego jelenia.

 Człowiek  za  to,  którego  najwięcej  boją  się  wszystkie

zwierzęta,  nigdy  tu  nie  zaglądał,  obawiając  się  gniewu
maharadży.

 Nic jednak o nim nie słyszał mały żebrak Tulor.

background image

 Był  to  dziesięcioletni  chłopak  o  ciemnobronzowej  skórze,

czarnych,  lekko  kędzierzawych  włosach  i  pięknych,  ognistych
oczach.

 Rodziców  swoich  Tulor  nie  pamiętał  i  nie  wiedział,  jak  i

kiedy stał się towarzyszem starego ślepca Kuriamby. Chodził z
nim od wioski do wioski i od miasta do miasta, prowadząc go
za  rękę.  Ujrzawszy przechodnia,  szeptał  coś  do  staruszka,  ten
zaś  żałosnym,  jękliwym  głosem,  zaczynał  błagać  o  jałmużnę.
Miał dla każdego inne słowa i inne sposoby, a tak skuteczne, że
Tulor słyszał zawsze brzęk pieniądza, wrzuconego do miseczki
żebraka.  Tak  chodzili  sobie  po  całym  kraju.  Chłopakowi
czasami brzydło takie życie. Zazdrościł innym dzieciom, które
wraz  z  rodzicami  pracowały  w  polu  lub  pasły  bydło,  ale
Kuriamba  kazał  się  prowadzić  dalej  i  dalej,  aż  pewnego  razu
zasłabł w drodze i, gdy słońce znikło za czarną ścianą dżungli,
zmarł.

 Tulor  pozostał  sam  na  świecie  i  powlókł  się  dalej,  nie

wiedząc,  co  z  sobą  zrobić.  Szedł  brzegiem  Mituri  i,
spostrzegłszy  szeroką  ścieżkę,  biegnącą  gdzieś  przez  dżunglę,
postanowił  przeciąć  ją,  aby  dojść do  jakiejkolwiek  wioski.
Chłopak  nie  wiedział,  że  tę  wyboistą  ścieżkę,  pełną  wyrw  i
dołów,  przywaloną  stratowanymi  krzakami  i  drzewami  o
połamanych  gałęziach,  wydeptały  dzikie  słonie.  Nie  wiedział
też, że wstęp do dżungli był surowo zakazany przez maharadżę.

 Chłopak  zmuszony  był  zanocować  w  lesie,  bo  zapadła  noc.

Wcisnąwszy  się  do  jakiegoś  wykrotu,  usnął.  Około  północy
obudził go donośny, choć cienki ryk i trzask łamanych drzew.
Ryk  trwał  prawie  do  brzasku.  Tulor  znał  ten  głos.  Wydać  go
mógł  tylko  słoń  —  duży,  czemś  rozgniewany  słoń.  O  świcie
chłopak  postanowił  dowiedzieć  się,  co  się  dzieje  w  głębi

background image

dżungli.

II.

 Działy się tam rzeczy niezwykłe.
 Tuż przed północą stado słoni ruszyło ku rzece na wodopój.

Idący  na  czele  całej  gromady  ogromny,  potężny  słoń  nagle
potknął się i omal nie upadł. Coś złapało go za tylną nogę i nie
puściło. Słoń szarpnął się. Uczuł ostry ból i wydał przeciągły,
chrapliwy  ryk,  który  właśnie  zbudził  śpiącego  chłopaka.
Przerażone stado rzuciło się do ucieczki. Dorosłe i małe słonie
pędziły  na  oślep,  przedzierając  się  przez  gąszcz  i  tratując
krzaki  i  łamiąc  cienkie  drzewa.  Słoń,  szarpiąc  się  i  jęcząc  z
bólu,  pozostał  sam.  Przerażenie  ogarnęło  go,  gdyż  nie
rozumiał,  co  schwyciło  go  i  trzymało  w  straszliwym  uścisku.
Wkrótce przestał miotać się, bo najmniejszy ruch sprawiał mu
nieznośny  ból.  Stał,  zwiesiwszy  uszy  i  trąbę,  i  od  czasu  do
czasu porykiwał trwożnie.

 Nagle  podniósł  uszy,  wytężając  słuch  i  wyprężywszy  trąbę,

wciągnął  powietrze.  Zwęszył  natychmiast  człowieka  i
posłyszał jego ostrożne, ciche stąpanie. Zamierzał uciekać, lecz
ledwie  się  poruszył,  uczuł  straszliwy,  piekący  ból  i  padł  na
kolana.

 W tej właśnie chwili na zakręcie ścieżki stanął Tulor.
 Chłopak  uważnie  przyglądał  się  słoniowi.  Bystre  jego  oczy

dojrzały  wszystko  —  i  pętlę  z  grubego  drutu,  i  przeciętą  nim
skórę,  i  płynącą  z  rany  krew,  i  to,  że  słoń  nie  miał  żadnego
znaku na prawej łopatce.

 — Hm — pomyślał Tulor. — Jest to dziki słoń, na którego

background image

jakiś  kłusownik  zastawił  sidła.  Przepadnie  biedaczyna  z  głodu
lub tygrysy rozszarpią go, gdy osłabnie do reszty...

 Zaczął  zbliżać  się  powoli,  oglądając  słonia  ze  wszystkich

stron.

 —  Piękne  zwierzę!  —  zachwycał  się  chłopak.  —  Większy

nawet od sławnego Dimbo, który nosi na grzbiecie fotel radży
Gedalwiru. Trzeba go ratować!

 Postąpił  kilka  kroków  naprzód.  Słoń  zachrapał  i  groźnie

podniósł trąbę.

 —  Nie  gniewaj  się,  mały,  —  przemówił  łagodnie  Tulor  —

nie  połknę  przecież  ciebie!  Leż  spokojnie,  a  ja  tymczasem
obmyślę coś dla ciebie.

 Podszedłszy z tyłu i przekonawszy się, że słoń nie dosięgnie

go trąbą, chłopak pochylił się nad usidloną nogą.

 —  Ho,  ho,  a  toś  się  pokaleczył,  bracie!  —  mruczał  Tulor,

oglądając  drut  i  przeciętą  skórę.  —  Leż  teraz  cicho  i  bądź
cierpliwy.  Jeżeli  zaboli  —  syknij,  ale  bez  awantur  i  krzyków,
bo to na nic!

 Słoń,  coraz  wyżej  unosząc  uszy,  słuchał  i  tylko  raz  po  raz

głośno wciągał powietrze.

 Tulor  szybko  przeciął  drut,  przyczepiony  do  pniaka,  i

zawołał wesołym głosem:

 — No, wstawaj teraz i zwiewaj!
 Słoń zerwał się na równe nogi i jak gdyby zamierzał pójść za

radą  chłopaka,  lecz  ból  nie  ustąpił.  Drut  tkwił  w  przeciętej
skórze  i  zaciskał  poranioną  pęcinę.  Słoń,  odbiegłszy  kilka
kroków, stanął i podniósł nogę.

 Tulor,  nie  namyślając  się  długo,  podszedł  do  niego  i  ukląkł

przy  olbrzymie.  Obejrzał  starannie  pętlę  i  nożem  ostrożnie
podważył drut. Słoń chrapnął i drgnął.

background image

 —  Ha,  trudno,  to  musi  boleć!  —  powiedział  chłopiec.  —

Pocierp  chwilkę!  Muszę  wydobyć  drut,  bo  inaczej  go  nie
przetnę. Masz zbyt grubą skórę, mój drogi!

 Długo mozolił się Tulor, aż wreszcie udało mu się przeciąć

drut i zdjąć pętlę.

 — No, teraz to już po wszystkiem! — mruknął chłopak. —

Idź  i  bądź  ostrożny  na  przyszłość,  a  zawsze  patrz  sobie  pod
nogi...

 Słoń, stąpając ciężko i zlekka kulejąc, odszedł kilka kroków,

lecz  nagle  się  zatrzymał  i  patrzał  na  chłopca,  jak  gdyby
namyślając  się.  Po  chwili  powrócił  i,  podszedłszy  do  Tulora,
ostrożnie i nieufnie zaczął go obwąchiwać. Trwało to długo, aż
wreszcie  wyciągnąwszy  trąbę,  zaczął  dmuchać  mu  w  twarz  i
pomrukiwać  łagodnie.  Chłopak  poklepał  słonia  po  trąbie  i,
pożegnawszy go w ten sposób, poszedł zpowrotem ku rzece.

 Słoń, cicho pochrapując, szedł za nim, dmuchając mu w kark

i  dotykając  ciepłą  trąbą  ramienia  chłopaka.  Tulor  wszedł  do
wody,  a  gdy  słoń  uczynił  to  samo,  dobrze  przemył  mu  ranę,
nałożył na nią liści gojącej „gasamy“ i zalepił gliną.

 —  Idźże  sobie  wreszcie  do  domu,  wielki  Dimbo,  dziki

Dimbo! — uśmiechnął się chłopak, czując jak słoń ogarnia go
trąbą i dmucha mu w twarz.

 Z trudem zwolniwszy się, Tulor poszedł brzegiem Mituri, a

dziki Dimbo, kulejąc, powlókł się za nim.

 Wszyscy mieszkańcy nad Gangesem znają tę historję Tulora

i Dimbo, a, ujrzawszy ich, wołają:

 — Hej, dwaj przyjaciele, jak się macie?
 Dawna  to  istotnie  przyjaźń,  gdyż  od  dnia,  w  którym  mały

żebrak  zwolnił  dzikiego  Dimbo,  minęło  już  sześćdziesiąt  lat!
Tulor  ma  długie  siwe  włosy  i  srebrzystą  brodę.  Mieszka  w

background image

dużej chacie, pracuje w polu z synami i wnukami. Dorobił się
tego  wszystkiego,  bo  słynął,  jako  najlepszy  „kornak“  —
poganiacz  słoni.  Turyści  jeździli  na  karku  Dimbo  w  góry.
Myśliwi,  siedząc  na  potężnym,  silnym  słoniu  zaglądali  do
największych haszczy w dżungli i polowali na tygrysy i dzikie
bawoły.  Nawet  sam  maharadża  brał  go  nieraz  na  łowy.  Tulor
ani  razu  nie  uderzył  swego  przyjaciela.  Spokojnym  łagodnym
głosem mówił do niego:

 — Zrób to lub owo, mój mały!
 Dimbo  podnosił  uszy  i,  zadarłszy  trąbę,  dmuchał  na

przyjaciela i mruczał, jak gdyby chciał powiedzieć:

 — Skoro chcesz tego, to zrobię... Po co długo gadać?!
 Tak  to  sobie  żyją  po  dziś  dzień  wielki  słoń  Dimbo  i

siwowłosy Tulor.

Tekst jest 

własnością publiczną

 (public domain). Szczegóły licencji na stronie

autora: 

Ferdynand Ossendowski

.

background image

O tej publikacji cyfrowej

Ten e-book pochodzi z wolnej biblioteki internetowej

Wikiźródła

[1]

. Biblioteka ta, tworzona przez wolontariuszy, ma

na celu stworzenie ogólnodostępnego zbioru różnorodnych
publikacji: powieści, poezji, artykułów naukowych, itp.

Wersja źródłowa tego e-booka znajduje się na stronie:

Dimbo

Książki z Wikiźródeł są dostępne bezpłatnie, począwszy od
utworów nie podlegających pod prawo autorskie, poprzez takie,
do których prawa już wygasły i kończąc na tych,
opublikowanych na wolnej licencji. E-booki z Wikiźródeł
mogą być wykorzystywane do dowolnych celów (także
komercyjnie), na zasadach licencji 

Creative Commons Uznanie

autorstwa-Na tych samych warunkach wersja 3.0 Polska

[2]

.

Wikiźródła wciąż poszukują nowych wolontariuszy. 

Przyłącz

się do nas!

[3]

Możliwe, że podczas tworzenia tej książki popełnione zostały
pewne błędy. Można je zgłaszać na 

tej stronie

[4]

.

W tworzeniu niniejszej książki uczestniczyli następujący
wolontariusze:

Wieralee

background image

Matlin
Wolan
Nawider

1. 

 http://pl.wikisource.org

2. 

 http://www.creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0/pl

3. 

https://pl.wikisource.org/wiki/Wikiźródła:Pierwsze_kroki

4. 

 http://pl.wikisource.org/wiki/Wikisource:Skryptorium


Document Outline