background image

 

 

background image

 
 

Michaela Dornberg 

 

Szczere wyznanie 

 

Lena ze słonecznego wzgórza 

 

Tom 3 

 

 

 

background image

 
Błogie dźwięki porannego śpiewu ptaków wpadały do 

pokoju przez otwarty balkon. 

Lena miała za sobą koszmarną noc. Nawet na sekun-

dę  nie  zmrużyła  oka.  Nie  mogła  zasnąć.  Rozmyślała 
o Thomasie. A kiedy powieki już prawie jej się zamykały, 
z sennego nastroju wytrącało ją pianie koguta dobiegające 
ze wsi. 

Męczyła  się  niemiłosiernie.  Próbowała  zastosować 

różne  techniki  relaksacyjne.  Wykonywała  ćwiczenia  od-
dechowe.  Liczyła  owieczki.  Napiła  się  nawet  gorącego 
mleka z miodem. 

Nic  nie  pomagało.  Zasnęła  dopiero  nad  ranem  po 

długiej  walce.  Nic  dziwnego,  że  kiedy  w południe  wsta-
wała z łóżka, czuła się rozbita. Psy harcowały po podwór-
ku. Lena usłyszała krzyki Daniela: 

– Lady, przestań! Nie poluj na ptaki! 
Przewróciła  się  na  bok.  Zamknęła  oczy.  Nie  chciało 

jej  się  wstawać.  Najchętniej  pospałaby  dłużej 
i zapomniała o problemach. 

Oczywiście  uroiła  sobie  te  problemy,  bo  była  wy-

czerpana i podminowana. 

Zwlekła się z łóżka i poczłapała do łazienki, żeby od-

świeżyć  się  pod  prysznicem.  Silny  strumień  wody  pobu-
dził  do  życia  jej  uśpione  szare  komórki.  Zerknęła  do  lu-
sterka  i stwierdziła,  że  wygląda  potwornie.  Miała  mocno 

background image

przekrwione oczy. 

Energia uleciała z niej na tyle, że odpuściła sobie ma-

kijaż.  Była  w gnuśnym  nastroju  w rodzaju:  wszystko  mi 
jedno,  mam  wszystko  w nosie,  niech  się  dzieje  wola  nie-
ba. Wskoczyła w dżinsy oraz podkoszulek, na tle którego 
jej bladość stawała się jeszcze bardziej uderzająca. Ale nie 
przebrała się, bo kosztowałoby ją to za dużo energii. 

Nicola  krzątała  się  po  kuchni  jak  zwykle  w dobrym 

humorze.  Lena  nigdy  nie  widziała  jej  z posępną  miną. 
Rzadko spotyka się ludzi, którzy zawsze są radośni. Nico-
la była wyjątkowa. 

– No, wyspała się wreszcie? – spytała zaczepnie. 
Lena potrzebowała odrobiny czułości. Rzuciła się Ni-

coli na szyję. 

–  Przez  całą  noc  wierciłam  się,  a usnęłam,  gdy  już 

świtało. 

–  Ach,  i to  po  tak  pięknym  wieczorze?  Przecież 

świetnie się bawiłaś. 

Nicola nie rozumiała przygnębienia Leny. 
–  Tak,  wieczór  był  wspaniały,  a jedzenie  po  prostu 

wyśmienite. Wielkie dzięki za twój trud i wysiłek, Nicola. 
Hotel Parkowy powinien się od ciebie uczyć. 

–  Aż  tak  cudownie  znowu  nie  było.  Musiałam 

uwzględnić  upodobania  kulinarne  Aleksa  i Daniela.  Oni 
wolą  raczej  pikantne  rzeczy  i na  przykład  mogliby  nie 
tknąć homara, winniczków czy kawioru. Nie zjedliby też 
krewetek. 

– Nie umniejszaj swojego talentu. Nieważne, co jesz, 

background image

ale jak to serwujesz. A ty przyrządziłaś wszystkie potrawy 
na  tip-top.  Ode  mnie  dostajesz  największą  liczbę  gwiaz-
dek, jaką przyznaje się kucharzom. 

Nicola dumnie wypięła pierś i poklepała Lenę po ple-

cach. 

–  Dziękuję,  że  mnie  doceniasz.  Gotuję  dla  was 

z ogromną przyjemnością. 

Lenę  korciło,  żeby  podpytać  Nicolę,  dlaczego  nie 

wykorzystała  swoich  zdolności  i nie  rozwijała  się  zawo-
dowo, tylko zaszyła się na Słonecznym Wzgórzu. Jednak 
wewnętrzny głos jej podpowiedział, że nie czas i miejsce 
na takie zwierzenia. Zamiast tego pocałowała ją w czoło. 

– Muszę się napić potrójnego espresso, żeby dojść do 

siebie.  Potem  zadzwonię  do  pana  Brodersena.  Powiem 
mu,  że  przejmę  dystrybucję jego  trunków...  No OK, naj-
pierw zatelefonuję do Friedera i upewnię się, czy rzeczy-
wiście nie jest zainteresowany Brodersenem. 

– Wypijesz mocne, ale normalne espresso – upomnia-

ła ją Nicola. – Ono postawi cię na nogi. Jak ci się wydaje, 
co  robili  ludzie,  kiedy  nie  było  espresso?  A co  się  tyczy 
twojego  brata,  nie  pojmuję,  dlaczego  chcesz  go  zapytać 
jeszcze raz. Przecież on wyraźnie powiedział tobie i panu 
Brodersenowi, że nie jest zainteresowany. Po co wydzwa-
niasz  do  niego  i próbujesz  przekonać  do  zmiany  decyzji? 
Myślisz, że on na twoim miejscu zrobiłby to samo? 

Lena zwlekała z odpowiedzią. 
–  Prawdopodobnie  nie  –  przyznała.  –  Ale  ja  jestem 

inna  niż  Frieder.  Dla  czystego  sumienia  porozmawiam 

background image

z nim  jeszcze  raz.  Korona  mi  z głowy  nie  spadnie.  Poza 
tym poinformuję go, że chcę przenieść tatę do innego gro-
bu. 

– Co ty chcesz zrobić?! – zdziwiła się Nicola. 
–  Przenieść  tatę  do  grobowca  w Fahrenbach,  ponie-

waż  w mieście  nikt  nie  dba  o jego  nagrobek.  No,  może 
oprócz ogrodnika cmentarnego, który otrzymuje za tę pra-
cę wynagrodzenie. Zły pomysł? 

–  Wręcz  przeciwnie.  Masz  rację.–  On  powinien  być 

tutaj.  Ach,  Leno,  twój  tata  ucieszyłby  się  z takiego  roz-
wiązania. 

Lena odetchnęła z ulgą. 
–  Dzięki,  Nicola,  że  mnie  popierasz.  A teraz  muszę 

się napić tej kawy. Zawołaj mnie, jak będzie gotowa. Idę 
na dwór. 

Chciała  pogłaskać  na  dzień  dobry  oba  pieski,  które 

wcześniej  rozrabiały  na  podwórzu.  Ale  ani  Hektora,  ani 
Lady nie było w pobliżu. 

Usiadła  na  ławce  i wpatrywała  się  w brukowaną  na-

wierzchnię.  W jednej  ze  szpar  dostrzegła  plamy  czerwo-
nego  wina,  które  rozlała,  kiedy  biegła  odebrać  telefon. 
Wtedy aż podskoczyła z wrażenia. Chciała zdążyć, zanim 
Thomas  się  rozłączy.  O tej  porze  mógł  przecież  dzwonić 
tylko on. 

Lena wzięła konewkę stojącą obok ławki i przyniosła 

wodę ze studni. Polała nią zaplamione miejsce. 

– Śniadanie na stole... Hm, późne śniadanie, bo wła-

ściwie  mamy  już  południe  –  zawołała  Nicola.  Zobaczyła 

background image

Lenę z konewką w ręku. – Co ty tam robisz? 

Lena zaśmiała się. 
– Zacieram ślady. 
Potem opowiedziała Nicoli, co się stało. Poszły razem 

do  kuchni.  Całe  pomieszczenie  wypełniło  się  aromatem 
wybornej kawy. Obok filiżanki stał talerz z tostem posma-
rowanym konfiturą z czarnego bzu. 

–  Na  zaspokojenie  pierwszego  głodu  –  powiedziała 

Nicola. – Za godzinę będzie obiad. Gdybyś chciała więcej 
kawy, nalej sobie z dzbanka. 

– Dzięki, Nicola. 
 

background image

 
Lena  obmyślała  swój  plan  dnia.  Najpierw  zadzwoni 

do Friedera. Ten punkt programu odhaczy przed obiadem. 

Telefon do pana Brodersena przełoży na popołudnie. 

A może powinna skontaktować się z nim jutro rano? 

Z  zamyślenia  wybił  ją  głos  Nicoli,  która  z lubością, 

za  pomocą  ludowych  porzekadeł,  przekazywała  światu 
swoje kolejne mądrości. 

– Co masz zrobić jutro, zrób dziś. 
Posłucha  rady  poczciwej  Nicoli  i nie  będzie  niczego 

bezsensownie przedłużać.  Gdy  już  się dodzwoniła  do fa-
bryki, poprosiła sekretarkę, żeby połączyła ją z Friederem. 

Miłe powitanie brata zbiło ją z pantałyku. 
– Cześć, siostrzyczko! Co u ciebie słychać? 
– Frieder, skoro ty nie chcesz, to ja przejmę dystrybu-

cję  alkoholi  Brodersena.  Nadal  jestem  zdania,  że  nie  po-
winieneś wykreślać tego typu artykułów ze swojego asor-
tymentu. One przynoszą stałe zyski i to bardzo wysokie. 

–  Mówiłem  ci,  że  mnie  to  nie  interesuje.  Mówiłem 

i tobie,  i Brodersenowi.  Czego  jeszcze  chcesz?  Dać  ci  to 
na piśmie? 

–  Ja...  ja  chciałam  cię...  przestrzec  przed  popełnie-

niem błędu – wyjąkała Lena. – Nie tylko przed tym zwią-
zanym z Brodersenem... Wiem, Frieder, że nie powinnam 
się  wtrącać,  ale  proszę,  nie  wchodź  w biznes  z gorzką 
wódką. Przy obecnej kondycji do tego dopłacisz. 

background image

Nic nie odpowiedział. Lena pomyślała nawet, że od-

łożył słuchawkę. 

– Frieder? – spytała ostrożnie. – Jesteś tam? 
–  Lena,  podpisałem  tę  umowę,  ponieważ  jestem 

święcie  przekonany,  że  Dalimon  będzie  kasowym  hitem, 
petardą  i pewniakiem,  a dzięki  temu  ja  osiągnę  sukces. 
Zresztą  po  co  ci  opowiadam  o moich  służbowych  posu-
nięciach.  Nie  muszę  się  przed  tobą  tłumaczyć.  Przestań 
mieszać  się  w moje  interesy.  Ja  tobie  nie  mówię,  co  po-
winnaś zrobić ze swoimi łąkami i polami. 

–  Frieder,  proszę,  nie  zrozum  mnie  opacznie.  Ja  się 

o ciebie martwię. 

– Prosiłem cię o to? 
– Nie. 
– Zatem ograniczmy nasze kontakty do sfery prywat-

nej. Ty już nie zasiadasz w zarządzie firmy, a tata nie ży-
je. Chodzę własnymi ścieżkami. 

–  Niech  ci  będzie,  ale  pozwól,  że  zadam  ci  ostatnie 

pytanie. 

– O rany, pytaj i daj mi potem spokój! 
– Zwolniłeś mnie i zlikwidowałeś dział reklamy, po-

nieważ  uznałeś  go  za  zbędny.  A teraz,  żeby  wprowadzić 
Dalimon  na  rynek,  musisz  wyłożyć  wielkie  pieniądze  na 
reklamę. Kto się tym zajmuje? 

A za chwilę dodała pospiesznie: 
– Bez obaw, nie dopraszam się, żebyś mnie ponownie 

zatrudnił  czy  przekazywał  mi  zlecenia.  Nie!  Chciałam  ci 
polecić panią Schmidt. Kobieta ma do tego smykałkę. 

background image

Roześmiał się szyderczo. 
–  Kochana  Leno,  uważasz,  że  spośród  milionowej 

ludności  na  całym  świecie  tylko  ty  i twoja  pani  Schmidt 
potraficie  zorganizować  kampanię  reklamową?  Trzymaj 
się z dala od spraw firmy. Jeśli będę potrzebował porady, 
dam ci znać, o ile będę chciał usłyszeć ją od ciebie. Kapu-
jesz? 

Ostatnie  zdania  wypowiedział  powoli  i przesadnie 

wyraźnie. 

Lena  była  zła  na  siebie.  Nadmiernie  troszczyła  się 

o innych i kiepsko na tym wychodziła. 

Chyba już nigdy nie wyleczy się z syndromu pomoc-

nika. 

–  Przepraszam,  Frieder.  Źle  zrozumiałeś  moje  inten-

cje. Rób, co chcesz, ale... 

–  Żadnego  „ale”.  Wyluzuj  albo  się  rozłączę  –  prze-

rwał jej opryskliwie. 

–  Chciałabym  omówić  z tobą  jeszcze  jedną,  czysto 

prywatną kwestię. 

–  Dobrze  –  odparł  łagodniejszym  tonem.  O co  cho-

dzi? 

–  Noszę  się  z zamiarem  przeniesienia  taty  do  grobu 

rodzinnego. Powinniśmy byli od razu pochować go tutaj, 
a nie... 

– Zwariowałaś? Co ma znaczyć ten nonsens? 
– To nie jest nonsens. 
– Lena, ogarnij się. Tata nie żyje i nie powie ci, gdzie 

byłoby mu lepiej – tu czy w grobowcu Fahrenbachów. 

background image

– Frieder... kipisz cynizmem. 
–  Nie,  przemawia  przeze  mnie  realizm,  a ty  jesteś 

zbyt sentymentalna. 

– Byłeś chociaż raz na cmentarzu od śmierci taty? 
–  Nie,  a niby  po  co  miałbym  tam  iść? Nic  mi  to  nie 

da.  Nie  jestem  cmentarnym  łazikiem.  Nie  mam  potrzeby 
doglądania,  czy  geranium  i inne  rośliny  kwitną,  czy  nie. 
Od takich zadań jest ogrodnik, płacą mu za sumienne wy-
konywanie swojej pracy. 

Lenie  napłynęły  do  oczu  łzy.  Nie  mieściło  się  jej 

w głowie, że ktoś może być tak bezduszny. 

– Dla ciebie wszystko jest proste. 
– I wyobraź sobie, że tak jest. 
Lena nie mogła się powstrzymać od kąśliwej uwagi. 
–  Usunąłeś  z firmy  wszystko,  co  przypominało  tatę, 

i dlatego... 

–  Dosyć!  –  przerwał  jej.  –  Nie  mam  ochoty  wysłu-

chiwać twoich tyrad. Wbij sobie do główki, że firma nale-
ży do mnie i kieruję nią tak, jak mi się podoba. Nie pytaj 
mnie  więcej  o zdanie.  Proszę,  przenoś  ojca  do  Fahren-
bach.  Pochowaj  go  pod  jabłonią  w ogrodzie,  jeśli  zaspo-
koisz  tym  swoje  co  najmniej  kuriozalne  kaprysy.  Mam 
gdzieś twoje fanaberie. Daję ci na nie przyzwolenie moje, 
a także  Grit  i Jörga,  żebyś  nie  musiała  ich  denerwować 
głupimi telefonami. Na szczęście oni podzielają moje po-
glądy.  Podobnie  jak  ja  nie  byli  dotychczas  na  cmentarzu 
i raczej się tam nie wybierają. Ustaliliśmy wspólnie, że ja 
zadbam o grób. 

background image

– Wiem, Frieder. – Jej głos brzmiał smutno. – Zatem 

poinformuj Grit i Jörga, a ja wszystko zorganizuję. 

–  Zamelduj  się  u mnie,  kiedy  znormalniejesz.  Na-

prawdę nic do ciebie nie mam, bo jesteś moją siostrą, ale 
twoja  wizja  świata  oraz  nadopiekuńczość  doprowadzają 
mnie  do  szału.  Obowiązki  wzywają.  Zakończmy  naszą 
rozmowę. 

Nie była w stanie wydusić z siebie ani słowa więcej. 
– Lena? 
– Wybacz. Nie przeszkadzam ci dłużej, Frieder. Hm, 

no to... trzymaj się. 

– Na razie – burknął. 
Lena drżącymi rękoma odłożyła telefon. Była zupeł-

nie  wycieńczona.  Ostre  słowa  brata  zabolały  ją  mocniej 
niż  zazwyczaj,  ponieważ  z powodu  nieprzespanej  nocy 
była przewrażliwiona. 

Postanowiła,  że  już  nie  kiwnie  palcem,  by  uchronić 

go przed błędami. Powstrzyma się przed wyrażaniem za-
sadnych  zastrzeżeń.  Wiele  lat  pracowała  w firmie 
i wiedziała, na czym polegał ten interes. 

Ojciec,  choć  był  doświadczonym  biznesmenem,  li-

czył  się  z jej  opiniami.  Parokrotnie  analizowali  wspólnie 
argumenty za i przeciw jakiemuś kontraktowi. 

A  czym  mógłby  się  poszczycić  Frieder?  W końcu 

zrujnuje tę firmę. 

Rozpłakała się. Nawet nie zauważyła, że Nicola wró-

ciła. 

– Mówiłam ci, że to chybiony pomysł, żebyś dzwoni-

background image

ła do swojego brata. 

–  Wydawało  mi  się,  że  jestem  mu  winna  rozmowę, 

zanim mi zarzuci, że sprzątnęłam mu interes sprzed nosa. 

–  Lena,  uwolnij  się  od  destrukcyjnego  samokrytycy-

zmu. Niczego mu nie zabrałaś. On zrzekł się tego klienta. 
Jeśli ty się tym nie zajmiesz, pan Brodersen poszuka inne-
go licencjobiorcy. 

– Masz rację, Nicola. Nie czuję się dziś najlepiej. Ju-

tro odezwę się do pana Brodersena. – Złapała głęboki od-
dech.  –  Rozmowa  z Friederem  zdenerwowała  mnie 
i kompletnie zniechęciła. 

–  Zjesz  obiad,  odpoczniesz  i zadzwonisz  do  pana 

Brodersena, bo jak powiadają, co masz... 

Lena  zachichotała.  W jednej  chwili  poprawił  jej  się 

humor. Dokończyła wypowiedź Nicoli: 

– Co masz zrobić jutro, zrób dziś. 
– Właśnie! 
–  OK,  zatelefonuję  dzisiaj.  Powiedz  mi,  Nicola,  ale 

szczerze  czy  ja...  jestem  nadopiekuńcza  i mam...  no  czy 
mam zdziwaczały światopogląd? 

– Frieder namącił ci w głowie? 
Lena przytaknęła  
–  Puszczaj  mimo  uszu  jego  czcze  gadki.  Nie  daj  się 

stłamsić. Jesteś cudowną, ciepłą kobietą. Podziękuj Bogu, 
że taką cię stworzył. 

– Dziękuję, Nicola. 
– Za nic nie musisz dziękować. Uszy do góry. Leno, 

samodzielnie buduj swoją przyszłość i nie pozwól innym 

background image

sobą dyrygować. 

– Och, Nicola, co ja bym bez ciebie zrobiła. Byłabym 

w kropce. 

– Gdyby mnie nie było, miałabyś inną powierniczkę. 

Nie ma ludzi niezastąpionych. 

– Są. Na przykład ty – zaprzeczyła Lena. 
Po obiedzie Lena odpoczęła chwilę pod śliczną, starą 

jabłonią, której rozłożysta korona zacieniła spory kawałek 
zieleni.  Bujała  w obłokach,  śniąc  o Thomasie,  i od  razu 
wróciła jej chęć życia. 

Z bajecznej fantazji wybił ją głos Nicoli. 
–  Koniec  leniuchowania  –  oznajmiła,  stawiając  tacę 

na  małym  stoliku  obok  leżaka.  –  Przyniosłam  ci  coś  na 
wzmocnienie. Dwa mininaleśniki å la Nicola. 

Lena  od  razu  otworzyła  oczy.  Uwielbiała  naleśniki 

Nicoli. 

– Hm – westchnęła, zajadając łapczywie. – Przebiłaś 

samą siebie. Rewelacja! 

– Pichcenie dla ciebie sprawia mi ogromną radość. Ty 

zawsze jesteś zachwycona. 

– Bo jesteś świetną kucharką. 
– Tak, tak. Wynieść ci telefon na zewnątrz czy wej-

dziesz do domu, żeby zadzwonić do pana Brodersena? 

Nicola nigdy nie odpuszczała. 
–  Wejdę  do  domu,  a teraz  proszę,  pozwól  mi  zjeść 

w spokoju i napić się kawy na świeżym powietrzu. 

– OK, idę do siebie. Wpadnij do mnie później. Opo-

wiesz mi, co powiedział pan Brodersen. 

background image

Nicola nie była wścibska. Z troski angażowała się we 

wszystko, co było związane z Leną oraz posiadłością. 

– Jasne – obiecała Lena. 
Jadła  naleśniki  w pośpiechu,  ponieważ  aromatyczny 

zapach przyciągał pszczoły, które najpierw krążyły nad ta-
lerzem,  brzęcząc  niemiłosiernie,  a potem  obsiadły  niedo-
jedzone  resztki  słodkich  pyszności.  Później  do  stolika 
przybiegli Hektor i Lady, wymachując ogonami. 

– Wara stąd! Te smakołyki nie są dla was – zawołała 

do piesków. – Dla was jest karma. Gdzie wy się podzie-
waliście, włóczykije? 

–  Byli  ze  mną  –  powiedział  Daniel.  –  Ciekawe,  dla-

czego  nasze  psy  lubią  jeździć  samochodem.  Uwolnię  cię 
od nich. Hektor, Lady, do nogi! 

Lena wstała i poszła do domu. 

 

 

background image

 
Hubert  Brodersen  ucieszył  się,  kiedy  usłyszał  głos 

Leny,  tym  bardziej,  że  wyraziła  chęć  dystrybuowania 
Ognia wybrzeża oraz Światła wydm. 

– Ma pani wolną rękę. Otrzyma pani prawa dystrybu-

cyjne. Oczywiście na wyłączność. W kręgu zainteresowa-
nych  była  również  duńska  firma.  Jej  szefa  poznałem  na 
targach  alkoholowych  w Wiedniu.  –  Zaśmiał  się.  –  No 
cóż, oni mają i wybrzeże, i wydmy. 

– Ja również myślałam o tym, żeby poszerzyć dystry-

bucję o rynek poza granicami Niemiec. 

–  Widać,  że  jest  pani  świetnym  fachowcem 

i specjalistką  od  reklamy.  Nie  mam  co  do  tego  żadnych 
wątpliwości...  A tak  na  marginesie,  rozmawiałem 
z Horlitzem. Tym od „Owocowego świata Horlitza”. 

Nie musiał jej tego mówić. Wiedziała, kim  jest Hor-

litz. 

– Panie Brodersen, zapomniał pan, że pan Horlitz jest 

starym  partnerem  handlowym  biznesu  winiarskiego  Fah-
renbach? 

– Był, moja kochana, był – skorygował ją. 
– Był? Co pan ma na myśli? 
–  Parafrazując  znane  powiedzonko,  pani  brat  puścił 

pana Horlitza i jego asortyment z wydmami. 

Nogi ugięły się pod Leną. 
To niemożliwe. Przecież produkty pana Horlitza gwa-

background image

rantowały absolutnie pewny dochód. Jego likiery owoco-
we słynęły z bogatej tradycji i robiły furorę. 

– Leno? 
–  Panie  Brodersen,  ja  nie  wierzę.  Proszę  mi  powie-

dzieć, że to nieprawda. Frieder nie byłby takim idiotą. 

– A jednak. Trzeba było zobaczyć, jak w Wiedniu za-

biegał o, pożal się Boże, artykulik sezonowy, bo nic wię-
cej z tego nie będzie. 

Pan  Brodersen  był  tego  samego  zdania,  co  ona.  Nie 

mogła zrozumieć, dlaczego Frieder brnął w ślepy zaułek. 

–  Ostrzegałam  go,  ale  on  nie  życzy  sobie,  żebym 

wścibiała  nos  w jego  sprawy...  Powiedziałam  mu,  że  po-
winien  jeszcze  rozważyć  pana  propozycję.  Nic  do  niego 
nie dociera. 

– Chwała pani za dobroduszność. Leno, nawet gdyby 

się  pani  nie  zdecydowała  na  kooperację,  nie  wszedłbym 
już w spółkę z pani bratem. Po chamsku zachował się wo-
bec mnie w Wiedniu. Potraktował mnie jak psa. Rozdział 
z hurtownią  win  Fahrenbach  uznaję  za  zamknięty.  Całe 
szczęście, że pani ojciec nie musi na to patrzeć. Włos zje-
żyłby mu się na głowie. 

– Tatuś nie dopuściłby do tego. 
–  Z pewnością  nie.  Ale  nie  sięgajmy  zbyt  daleko 

w przeszłość. My stworzymy niezawodny tandem. 

– Nie zawiodę pana, panie Brodersen. 
– Wiem. Dobrze, moja kochana, prześlę pani umowy 

oraz pozostałe dokumenty. Niedługo będę w waszej oko-
licy,  to  panią  odwiedzę.  Pani  ojciec  dużo  mi  opowiadał 

background image

o waszej  posiadłości.  Zachwycał  się  nią.  Musi  tam  być 
pięknie. 

– Tatuś kochał każdy skrawek tej ziemi... }a też. 
– A co z Horlitzem? 
– Nie rozumiem, panie Brodersen... 
Roześmiał się. 
–  Och,  chyba  się  starzeję...  Rozmawiałem  z nim 

o pani.  On  również  jest  zainteresowany  współpracą 
z panią.  Proszę  przemyśleć  ten  temat.  Gra  jest  warta 
świeczki. On jest poważnym przedsiębiorcą, a nie jakimś 
tam gwiazdorem jednego sezonu. 

Jego słowa jej schlebiały. W najśmielszych snach nie 

przypuszczała,  że  sprawy  tak  się  potoczą.  Przejmowała 
działkę Friedera. No, ale skoro on ma to w nosie... 

Pan Brodersen źle zinterpretował jej milczenie. 
– Leno, niech pani się za długo nie zastanawia, tylko 

działa. 

– Tak, wiem... wiem, panie Brodersen. Po prostu spa-

dła  mi  gwiazdka  z nieba.  Zatkało  mnie,  bo  po  pierwsze, 
mój  brat,  zrywając  intratne  układy,  wykazał  się  niskim 
ilorazem inteligencji, a po drugie, zdumiewa mnie fakt, że 
pan Horlitz chce powierzyć mi swoje produkty. 

– Czy to nie cud? Jest pani godną ambasadorką Fah-

renbachów. Zarówno ja, jak i Horlitz mieliśmy dotychczas 
bardzo  dobre  doświadczenia  z pani  rodziną.  Głównie 
z pani ojcem, a teraz z panią. Zadziwia nas pani profesjo-
nalizm,  przywiązanie  do  tradycji  oraz  predyspozycje  za-
wodowe.  Przekażę  te  informację  panu  Horlitzowi.  Może 

background image

potem zadzwonić? 

Tym razem Lena nie miała żadnych skrupułów. Frie-

der rozwiązał współpracę z „Owocowym światem Horlit-
za”. Przypomniała sobie ich ostatnią rozmowę telefonicz-
ną. Sam prosił, żeby się do niego nie wtrącać. 

– Tak, panie Brodersen. Nie mogę się doczekać tele-

fonu od pana Horlitza. Jeszcze raz dziękuję za wstawien-
nictwo. 

–  Moje  dziecko,  nie  musiałem  specjalnie  nakłaniać 

pana  Horlitza.  On  się  cieszy  tak  samo  jak  ja,  że  teraz 
wszystko  będzie  szło  gładko,  czyli  jak  za  dawnych  cza-
sów. Przez pani brata ponieśliśmy ogromne straty. 

– Przykro mi... 
–  Nie  musi  pani  przepraszać  za  coś,  czego  pani  nie 

spowodowała – przerwał jej. – Na szczęście nasze sądow-
nictwo  nie  wcieliło  w życie  ustawy  o odpowiedzialności 
rodziny  za  czyny  wszystkich  jej  członków.  Dam  pani 
znać, jeśli obije mi się o uszy, że bratu znudziła się kola-
boracja z kolejnymi kontrahentami. 

– Dziękuję, panie Brodersen. 
Po  wymianie  licznych  zwrotów  grzecznościowych 

zakończyli miłą rozmowę. 

Lena zamarła. Nie była w stanie się podnieść. Myśla-

ła o wielu sprawach naraz. 

– I jak poszło?! – krzyknęła zniecierpliwiona Nicola. 
Lena otrząsnęła się i wróciła na ziemię. 
– Dobrze. Pan Brodersen prześle mi umowę. 
– To dlaczego tak spąsowiałaś? 

background image

– Bo jestem zupełnie wykończona. Nie uwierzysz, co 

jeszcze się stało. 

Zrelacjonowała  Nicoli  ploteczki  zasłyszane  od  pana 

Brodersena.  Pochwaliła  się  otwierającymi  się  przed  nią 
możliwościami. 

– Myślisz, że tata siedzi na którejś chmurce i pociąga 

za sznurki? 

Nicola wybuchła śmiechem. 
– Można by się tego po nim spodziewać, aczkolwiek 

nie uczyniłby nic, co zaszkodziłoby twojemu bratu. 

– Zgadza się. Tata kochał wszystkie swoje dzieci. Na-

turalnie na swój sposób. 

– Nie zaprzątaj sobie głowy bzdurami  – powiedziała 

Nicola. – Ciesz się, że zaczyna ci się układać. A tyle razy 
ci powtarzałam, że nie wolno wątpić, bo życie jest pełne 
niespodzianek. 

–  Muszę  podzielić  się  nowinami  z naszymi  panami. 

Będą zadowoleni. 

–  Szczególnie  Daniel.  Dotychczas  musiał  stawiać 

czoło  wymaganiom,  które  były  poniżej  jego  kwalifikacji. 
Nowe  zadania  będą  dla  niego  wyzwaniem  godnym  jego 
predyspozycji. 

– Nicola, dlaczego Daniel się tu osiedlił? 
– Z nikim o tym nie rozmawiałam. Z nim też nie. 
– Wiem, ale... 
Nicola potrząsnęła głową. 
– Nie mogę, Lena. Nadużyłabym jego zaufania. Sama 

zapytaj Daniela. On ci powie. 

background image

Nicola nie rozpowiadała powierzonych jej sekretów. 
– Wybacz mi, proszę. Nie jest tak, że mam coś prze-

ciwko tobie, ale nie chcę wyjść na plotkarę. 

Lena przytuliła Nicolę. 
–  Ach,  moja  kochana.  Doskonale  cię  rozumiem... 

Zresztą to nie jest ważne. Chodź, razem pójdziemy do na-
szych mężczyzn, żeby im ogłosić dobre wieści. 

 

background image

 
Aleks  i Daniel  kładli  akurat  terakotę  w łazience 

w pierwszym  apartamencie  w czworakach.  Prawie  skoń-
czyli. Lena nie żałowała, że zleciła położenie tych płytek. 
Wprawdzie  były  droższe,  ale  nadawały  pomieszczeniu 
szlachetnego wyglądu. 

– Super – powiedziała z podziwem. – Dużo nadgoni-

liście. Szybcy jesteście. 

–  Bo  my  pracujemy,  a nie  gadamy.  No  i nie  robimy 

zbędnych przerw – zachichotał Aleks. 

–  Ale  teraz  musicie  przerwać  szpachlowanie.  Mam 

wam coś do obwieszczenia. 

Aleks i Daniel odłożyli narzędzia na bok. 
–  Brodersen  wyśle  nam  umowę.  –  Nie  zorientowała 

się,  że  stawia  się  z nimi  na  równi,  mówiąc  „nam”.  – 
I wszelkie znaki  na niebie i ziemi wskazują  na  to,  że pod 
nasze  skrzydła  trafi  jeszcze  druga  firma,  którą  notabene 
wcześniej  reprezentował  mój  brat.  Chodzi  o wysokiej  ja-
kości  likiery  owocowe,  które  od  lat  święcą  triumfy  na 
rynku... „Owocowy świat Horlitza”. 

–  Próbowałem  ich  –  zawołał  Daniel.  –  Są  smaczne. 

Mimo że nie przepadam za słodkimi trunkami, „Owocowy 
świat  Horlitza”  piję  chętnie,  najczęściej  z mango 
i grejpfrutem.  Zresztą  wszystkie  rodzaje  są  dobre.  Hm, 
schłodzone  nie  mają  sobie  równych.  Można  je  zmieszać 
z wodą  albo  winem  musującym,  a wtedy  powstaje  coś 

background image

w rodzaju long drinka. Oj, Leno, to są optymistyczne wia-
domości.  Twojemu  bratu  chyba  mózg  wypaliło,  skoro 
zrezygnował z czegoś takiego. 

Lena westchnęła i wzruszyła ramionami. 
–  Daniel,  nie  wiem  czy  dostał  udaru,  czy  jak.  Nie 

wnikam. Ofukał mnie, kiedy próbowałam przemówić mu 
do  rozumu.  Stwierdził,  że  jest  panem  i władcą  i nikt  mu 
niczego nie będzie narzucał. Chłopaki, nie zatrzymuję was 
dłużej.  Może  kiedy  skończycie,  pójdziemy  razem  do  de-
stylarni.  Powinniśmy  się  trochę  rozeznać  w temacie 
i zastanowić  nad  planem  działania  w Fahrenbach.  To  już 
nie hurtownia win. 

Daniel machnął ręką. 
–  Lena,  nie  stresuj  się.  Z łatwością  poradzimy  sobie 

z nowymi  wyzwaniami.  Mamy  świetnie  funkcjonujący 
zakład z kapitalnym zapleczem. Nasz magazyn jest na tyle 
pojemny,  że  spokojnie  moglibyśmy  obsługiwać  więcej 
firm.  I wcale  nie  urobilibyśmy  się  po  pachy  ani  też  nie 
musielibyśmy  g°  powiększać.  Spójrz,  na  dziedzińcu  jest 
mnóstwo  miejsca.  Bardzo  się  cieszę,  że  wreszcie  wyko-
rzystamy  nasze  zasoby  i budynki  zgodnie  z ich  przezna-
czeniem,  jeśli  nawet  oznaczałoby  to,  że  nie  moglibyśmy 
tam  robić  naszej  Fahrenbachówki.  Szczerze  mówiąc,  ni-
gdy nie straciłem nadziei, że odzyskamy na nią recepturę. 

– Będę musiała pozbawić cię tej nadziei, Danielu. Nie 

istnieje  nawet  jej  cień.  Mój  tata,  mimo  że 
z pieczołowitością  kultywował  zwyczaje,  w tej  kwestii 
nieco  pokpił  sprawę  i nie  przechował  dla  nas  receptury. 

background image

Nie pozostaje nic innego, jak pogodzić się z wyłączeniem 
Fahrenbachówki  z naszej  oferty.  No,  ale  przynajmniej 
mamy coś w zamian. 

–  Fahrenbachówki  nie  da  się  niczym  zastąpić.  Jest 

genialnym trunkiem  –  mruknął  Daniel.  – Ale i tak  mamy 
coś na dobry początek. I możecie mnie uznać za wariata, 
ale ja nadal się łudzę, że pewnego dnia w naszej fabryce 
likierów będziemy produkować Fahrenbachówkę. 

– Ach, Daniel, przestań śnić na jawie. To do niczego 

nie doprowadzi. Nie znalazłam tej receptury, chociaż szu-
kałam wszędzie. Zniknęła jak sen jaki złoty. 

– Taka postawa nie pasuje do szefa. Nie poddawajmy 

się. Kiedyś ją odnajdziemy. 

–  Właśnie,  kiedyś.  Jak  do  tego  dojrzejemy.  Na 

wszystko jest czas – prorokowała Nicola. 

– Tak będzie – wtrącił się Aleks. – A teraz czas wra-

cać do roboty, bo nigdy nie wyremontujemy tej łazienki. 
Sama się nie zrobi. 

Lena i Nicola pospiesznie opuściły budynek. Po wielu 

latach  znów  wróci  do  stanu  używalności.  Miał  stać  się 
centralnym  punktem  działalności,  dlatego  przekształcano 
go w klejnot architektury. Dawne czworaki miały charak-
terystyczny  urok  pierwotnego  stanu  budowlanego  i nikt 
przez długi okres tego nie wykorzystał. 

 

background image

 
Przed  krótkim  wypadem  do  fabryki  likierów  „Fah-

renbach”  Daniel  wziął  prysznic  i przebrał  się  w czyste 
ubrania. Zupełnie jakby wybierał się na jakąś uroczystość. 
Założył ciemne dżinsy i białe polo. 

„Czyżby  rozkręcenie  destylarni  znaczyło  dla  niego 

tak wiele?” zastanawiała się Lena. 

W  sumie  miał  praktyki  w takim  zakładzie.  Pracował 

tam  do  momentu,  gdy  los  nie  rzucił  go  do  Fahrenbach, 
gdzie osiadł na dobre i wiódł szczęśliwe życie. 

W pierwszej kolejności pokazał Lenie magazyn, który 

faktycznie miał ogromną powierzchnię. Potem wrócili do 
budynku przemysłowego i biurowca. 

– Chodź, odsapniemy w biurze taty – zaproponowała 

Lena. 

Chętnie  tam  przesiadywała.  Wszystko  przypominało 

jej ojca. On urządził to pomieszczenie w podobnej atmos-
ferze  jak  w swoim  biurze  w hurtowni  win,  z tym,  że  tu 
wszystko  było  mniejsze,  ale  przytulniejsze.  Dzięki drew-
nianemu sufitowi oraz panelom kwadratowy pokój zamie-
nił  się  w zaciszny  kąt.  Jej  tata  wstawił  do  środka  wielką 
szafę  chłopską  z 1719  roku  i dwa  regały  na  akta.  Przy 
biurku stał fotel ze skóry koloru miodowego, ponadto dwa 
krzesła dla gości i stolik z miękkiego drewna. 

Kiedy  patrzyła,  jak  ojciec  stworzył  tu  sobie  mały 

świat, o którym żadne z jego dzieci nie miało pojęcia, tak-

background image

że ona, dziwnie się poczuła. 

Kogo  przyjmował  w tym  biurze?  Jak  się  w nim  pre-

zentował?  Inaczej  niż  szef  renomowanej  hurtowni  win 
Fahrenbach, który wszędzie cieszył się poważaniem? 

– Wkrótce biuro mojego ojca przejdzie w moje posia-

danie  –  stwierdziła  Lena.  –  Ty  też  musisz  urządzić  wła-
sne. Pomieszczeń ci u nas dostatek. 

Spojrzał na nią zdziwiony. 
– Lena, nie ma takiej konieczności... 
–  Ależ  jest,  Daniel.  Rozbudowujemy  biznes.  Zapo-

mniałeś?  Znajdziemy  kogoś  do  prac  renowacyjnych,  a ty 
wspomożesz  mnie  tutaj.  Laikiem  nie  jesteś...  Hm,  chyba 
chcesz  zajmować  się  ambitniejszymi  rzeczami?  Bo  jak 
nie, to muszę się rozejrzeć za kimś innym. 

– Skoro nie masz oporów, żeby powierzyć mi tak od-

powiedzialną funkcję, postaram się nie nawalić. 

–  Zdolny  z ciebie  facet,  Daniel...  Będę  zaszczycona 

twoją asystenturą. No jazda, wyszukaj biuro dla siebie. 

– Może to obok twojego będzie dobre? Wejdźmy tam 

– rzucił rozentuzjazmowany. 

Lena poszła za nim. 
– Pasowałby na moje biuro? 
– Jasne. Wymienimy w nim meble. Doposażymy twój 

przybytek – powiedziała żartobliwie. 

– E tam, wystarczy to, co jest. 
–  Daniel,  mamy  dużo  niezniszczonych  mebli,  które 

stoją bezużyteczne. Coś ci wybierzemy. 

–  Lena,  po  co  tyle  zachodu.  Nie  mam  wielkich  wy-

background image

magań.  Uszczęśliwiłaś  mnie  tym,  że  mogę  stawić  czoła 
trudnemu wyzwaniu... To cud, że znów będę wykonywał 
mój wyuczony zawód. 

Lena  zastanawiała  się,  dlaczego  nie  wyjechał,  żeby 

realizować  się  w swoim  zawodzie,  tylko  został  tu 
i zajmował  się  sprawami,  które  nijak  miały  się  do  jego 
aspiracji. 

– Daniel... 
Nie wiedziała, czy wypadało jej zadawać mu osobiste 

pytania, bo raczej nie powinno to jej obchodzić. Zapropo-
nowała  mu  tę  posadę,  ponieważ  miał  gruntowne  wy-
kształcenie kierunkowe. Potrzebowała takiego człowieka. 
Niemniej była ciekawa, co przygnało go w te strony. 

Podczas gdy ona walczyła ze sobą, Daniel ni stąd, ni 

zowąd zaczął opowiadać o swojej przeszłości. 

– Wszyscy wiedzą. Twój tata też wiedział. Dlaczego 

ty  miałabyś  się  nie  dowiedzieć  –  zaczął.  Widać  było,  że 
ważył każde słowo. – Byłem młodym i według mnie naj-
szczęśliwszym  człowiekiem  na  świecie.  Odnosiłem  suk-
cesy w zawodzie i zaręczyłem się z najwspanialszą kobie-
tą pod słońcem. Wyznaczyliśmy datę ślubu. Któregoś razu 
Laura, tak miała na imię, i ja wybraliśmy się do leśnej za-
grody.  Tam  chcieliśmy  wyprawić  wesele. Oboje byliśmy 
zakochani  po  uszy,  podekscytowani  i zarażaliśmy  innych 
dobrym humorem. 

W  letniej  sukience  Laura  wyglądała  olśniewająco. 

Nie  dowierzałem,  że  taka  piękność  o łagodnym  usposo-
bieniu wkrótce zostanie moją żoną. Nastał słoneczny letni 

background image

dzień.  Na  niebie  nie  zawisła  ani  jedna  chmurka.  Pamię-
tam,  że  w radiu  transmitowali  wtedy  jakiś  program 
wspomnieniowy  o Marlenie  Dietrich,  a Laura  pośpiewy-
wała  jej  piosenkę.  Nigdzie  nam  się  nie  spieszyło.  Ale 
gdybym mógł, sprawiłbym, aby tego dnia wcale nie było. 

Przerwał na sekundę. Lena ani drgnęła. 
– Jechaliśmy samochodem. Bardzo powoli zbliżałem 

się do skrzyżowania i wtedy z naprzeciwka nadjechał inny 
samochód,  który  nagle  został  wyprzedzony  przez  ciężką 
terenówkę.  Kierowca  pędził  z niedozwoloną  prędkością 
i stracił  panowanie  nad  pojazdem.  Staranował  jadące 
przed  nim  auto  i uderzył  w nas  jak  pocisk  wystrzelony 
z rakiety.  Trafił  w drzwi  od  strony  pasażera.  Samochody 
zakleszczyły się i siła uderzenia zepchnęła je z drogi. Le-
dwie wyczołgaliśmy się z naszych wraków. Ja i kierowca 
tego  drugiego  pojazdu.  Laura  się  nie  ruszała.  Tłumaczy-
łem sobie w duchu, że doznała szoku. Zostałem przy niej, 
dopóki  nie  przyjechała  straż  pożarna  z lekarzem  pogoto-
wia.  Ostrożnie  wyciągnęli  ją  ze  środka  i przewieźli  do 
szpitala. Zabrali też pozostałych uczestników wypadku. 

Samochody  były  do  kasacji.  My  dosłownie  cudem 

uszliśmy z tego cało, nie licząc oczywiście drobnych ska-
leczeń, otarć i stłuczeń. Aha, pasażer winowajcy tego wy-
padku dostał wstrząśnienia mózgu. Po gruntownych bada-
niach wszyscy, oprócz Laury,  mogli opuścić szpital. Ona 
musiała zostać. 

Znowu  przerwał.  Z trudem  przełykał  ślinę.  Wspo-

mnienia z owego tragicznego wypadku dręczyły go niemi-

background image

łosiernie. 

–  Daniel...  –  szepnęła  Lena,  nie  wiedząc,  czy  kazać 

mu przestać. 

Wzdrygnął się. 
– Nic, nic... już w porządku... Po prostu to boli nawet 

po tak długim czasie... Po niezliczonej ilości badań, nieu-
stannym bieganiu od specjalisty do specjalisty postawiono 
diagnozę.  Laura  doznała  paraliżu  poprzecznego  i przez 
resztę  swojego  życia  miała  być  skazana  na  wózek  inwa-
lidzki.  Ta  wiadomość  spadła  na  nią  jak  grom  z jasnego 
nieba.  To  było  straszne.  Z wyżyn  szczęścia  runęła 
w przepaść.  Nie  chciała  nikogo  widzieć.  Ani  rodziców, 
ani  mnie.  Zerwała  zaręczyny...  Po  długim  pobycie 
w szpitalu  i terapiach  w klinikach  rehabilitacyjnych  prze-
prowadziła się do swoich rodziców. Po jakimś czasie po-
zwoliła  się  odwiedzać.  Nie  potrafiła  pogodzić  się  z tym, 
co  się  stało.  Miała  częste  wahania  nastroju.  Dobijała  ją 
świadomość,  że  była  niepełnosprawna.  Nie  akceptowała 
tego. Nie wierzyła, że może jeszcze ułożyć sobie życie... 
A ja nie przestałem jej kochać i wciąż marzyłem o ślubie. 

Pewnej niedzieli, którą spędziliśmy razem od rana do 

wieczora,  była  znów  czuła  i delikatna.  Pozwoliła,  żebym 
ją  dotykał.  Powiedziała,  że  mnie  kocha  i zawsze  będzie 
kochać.  Zrobiło  mi  się  ciepło  na  sercu.  Laura  była  nie-
zwykle  piękna.  Nie  da  się  tego  opisać.  Promieniała  sło-
necznym blaskiem. Cały czas w nią się wpatrywałem. 

Łudziłem się, że zaczynamy wszystko od nowa. 
Późnym  wieczorem  na  odchodne  obdarowała  mnie 

background image

namiętnymi pocałunkami. Szepnęła mi na ucho, że jestem 
czymś  najlepszym,  co  mogło  się  jej  w życiu  przytrafić. 
Wyznała mi miłość. Szalałem z radości. 

Wstał z krzesła, podszedł do okna i wyjrzał. 
Lenie drżały dłonie. 
Daniel ponownie usiadł na krześle. 
Cisza wzmagała napięcie. Lena wstrzymała oddech. 
Wreszcie Daniel przemówił. 
– Tej nocy Laura zmarła. Podcięła sobie żyły. Ponie-

waż  napisała  list  pożegnalny  zarówno  do  mnie,  jak  i do 
swoich  rodziców,  bezsprzecznie  orzeczono  samobójstwo. 
Policja umorzyła sprawę. 

Lenie przeszły ciarki po plecach. 
–  Po  śmierci  Laury  zapisałem  się  do  grupy  terapeu-

tycznej, żeby spotkać się z ludźmi, którzy przeżyli podob-
ną traumę, i podzielić się z nimi doświadczeniami. Ale to 
w niczym mi nie pomogło. Kolejny raz usłyszałem, że ży-
cie człowieka skazanego na dożywotnie kalectwo nie mu-
si  przebiegać  według  stałego,  monotonnego  schematu. 
Najlepiej  pogodzić  się  ze  swoją  sytuacją,  ponieważ  nie-
pełnosprawność  nie  powinna  całkowicie  ograniczać  na-
szej aktywności. Kto nie zmieni swojego nastawienia, po-
padnie  w apatię.  Niektórzy  w akcie  desperacji  są  gotowi 
targnąć się na swoje życie, ponieważ nie akceptują swoje-
go ciała. Do tej grupy należała Laura. 

Daniel westchnął. 
–  Moje  życie  legło  w gruzach.  Straciłem  ukochaną 

osobę...  Zacząłem  popijać,  wyrzucili  mnie  z pracy,  wpa-

background image

dłem w depresję... Szczęśliwym trafem poznałem twojego 
tatę. Zaproponował mi pracę tu, w posiadłości. Gdyby nie 
on, stoczyłbym się na samo dno. W tej przepięknej okoli-
cy  razem  z Nicolą  i Aleksem,  ludźmi  o wielkim  sercu, 
przy pomocy twojego ojca, który był wspaniałym szefem 
i człowiekiem, stopniowo wyleczyłem swoją duszę. 

Na zawsze Laura pozostanie w moim sercu. 
Lena  nie  była  w stanie  nic  powiedzieć.  Nie  potrafiła 

znaleźć odpowiednich słów, żeby jakoś go pocieszyć. 

– Dziękuję za zaufanie, Daniel. 
Uśmiechnął się delikatnie. 
–  Lena, dziękuję  ci,  że  mnie  wysłuchałaś. Wiesz,  co 

jest naprawdę dziwne? Wiodłem tu wspaniałe życie. Wy-
ciszyłem  się.  A kiedy  złożyłaś  mi  propozycję  pracy, 
pierwszy  raz  miałem  ochotę  wrócić  do  mojego  zawodu. 
Dla  mnie  to  znak,  że  jestem  gotowy  na  zmiany 
i rozpoczęcie normalnego życia. 

– Super, Daniel. Laura z pewnością nie chciałaby, że-

byś pogrążył się w ascezie. Ona musiała być cudowna. 

–  Oj,  była.  Widocznie  Bóg  chciał  mieć  ją  wcześniej 

u siebie – stwierdził. – Aha, na górze są komputery i inne 
urządzenia  biurowe.  Chodź,  sprawdzimy,  co  nam  się 
przyda. Nie będziemy kupowali nowych rzeczy, skoro coś 
już mamy. 

Lena rozumiała, dlaczego nagle zmienił temat. Poszła 

za nim. 

 

background image

 
Wyznanie  Daniela,  a tak  naprawdę  spowiedź,  wy-

czerpało Lenę. Cieszyła się, że spędza ten wieczór samot-
nie. Daniel odjechał. Niewątpliwie też chciał pobyć sam. 

Aleks 

i Nicola 

umówili  się  ze  znajomymi 

w gospodzie „Pod Lipą”. 

Lena  patrzyła  za  nimi,  jak  szli  obok  siebie  w stronę 

wioski.  Sprawiali  wrażenie  zgranej  pary  przyjaciół. 
Świetnie  się  dogadywali.  Ale  czy  się  kochali?  Tak  jak 
Daniel  kochał  swoją  Laurę  i jak  ona  kochała  Thomasa? 
jedno było pewne. Nicola również przeżyła coś wstrząsa-
jącego,  co  ją  tutaj  przygnało.  Ktoś,  kto  z powodzeniem 
mógłby pracować jako szefowa kuchni w hotelach pięcio-
gwiazdkowych, nie zaszywa się w ustronnym miejscu. No 
chyba, że zrobiła to z miłości do Aleksa. 

Lena  usiadła  wygodnie  na  drewnianej  ławce  przed 

domem.  Ułożyła  na  niej  poduszki  i raczyła  się  urokami 
okolicznej przyrody. Stąd widać było ukwieconą łąkę oraz 
pagórek przed lasem. 

Hektor wcisnął głowę między jej stopy, a Lady ułoży-

ła się obok niej na ławce, tuląc do jej kolan. 

Niesamowite.  Oba  psiaki  szybko  się  u nich  zadomo-

wiły.  Gdyby  ich  nie  znaleźli,  zdechłyby  w męczarniach 
w studni. 

Powiewał delikatny wietrzyk. Zapadający zmrok wy-

czarował  magiczny  cień  kojarzący  się  z wzorzystą  wyci-

background image

nanką. 

„Ach, Daniel”, westchnęła Lena. 
Zebrało się jej na filozoficzne dywagacje. Stwierdzi-

ła,  że  ludzie  za  mało  o sobie  wiedzą. Kiedyś  myślała,  że 
zna  swojego  ojca, a po  jego śmierci poznała tyle  nowych 
faktów.  I to  od  obcych.  Jej  brat  Frieder  zamknął  się 
w sobie i unikał bliskości innych. Co lub kto go wzruszał? 
O Monie,  jego  żonie,  Lena  mogła  powiedzieć  tylko  tyle, 
że  była  rozrzutną  i powierzchowną  kobietą.  A jej  brat 
Jörg?  Czy  był  szczęśliwy  we  Francji  na  swoim  zamku 
Chateau? Nie miała zbyt wielu okazji, by go o to zapytać. 
Jej  szwagierka  Doris  topiła  smutki  w alkoholu.  Ale 
z jakiego powodu? No i dlaczego jej siostra Grit przemie-
niła się z normalnej kobiety w damulkę podróżującą wła-
snym  samolotem? Dlaczego  jej  mąż  oraz  dzieci  przestali 
się dla niej liczyć? 

Thomas  był  jej  wielką  miłością.  Dlaczego  wzbraniał 

się  przed  rozmową  o dziesięciu  latach,  podczas  których 
nie  mieli  ze  sobą  kontaktu?  Co  robił  w Ameryce?  I co 
wciąż tam robi? 

Ach,  gdyby  był  teraz  przy  niej.  Opowiedziałaby  mu 

o wspaniałych  nowinach,  które  częściowo  rozwiążą  jej 
problemy  finansowe.  Pokazałaby  mu  już  prawie  odno-
wione czworaki. Przedstawiłaby mu swoje plany. 

Co teraz porabiał? 
Zerknęła  na  zegarek.  U niego  było  południe.  Gdzie 

jest? Na konferencji? Je lunch? 

Próbowała się z nim skontaktować, ale mogła mu je-

background image

dynie wysłać e–maila. 

To koszmarne, kiedy mieszka się tysiące kilometrów 

od ukochanej osoby. 

Lady poruszyła się na jej kolanach. Ciche poszczeki-

wanie, którym chciała zaznaczyć swoją obecność, zbudzi-
ło Hektora. 

– Chodźcie, idziemy do domu – powiedziała Lena. – 

Dzisiaj daję wam przyzwolenie na spanie u mnie. 

Psiaki przyzwyczaiły się do spania na zmianę u Leny, 

Daniela  albo  u Nicoli  i Aleksa.  U każdego  mieli  swoje 
poduszki. 

Kiedy wchodziła do domu, przyszedł Daniel. 
Hektor i Lady rzucili się na niego zadowoleni. 
–  No,  moje  łobuziaki,  tęskniliście  za  mną?  Ojej,  ale 

przywitaliście pana – chwalił ich, głaszcząc po grzbietach. 
–  Nie  było  mnie  parę  godzin,  a wy  obskakujecie  mnie, 
jakbym od wieków się z wami nie bawił. 

Daniel wyglądał na spiętego, kiedy dołączył do Leny. 

Nie ma się co dziwić. Odważył się dziś na zwierzenia. 

– Dlaczego siedzisz sama? 
–  Szłam  już  do  domu  i chciałam  wziąć  psy  ze  sobą, 

ale skoro ty tu jesteś, chyba nie mam szans. 

Roześmiał się. 
–  Ciesz  się.  Pośpisz  jutro  dłużej.  Hektor  i Lady  to 

ranne ptaszki, szczególnie Lady. 

– Fakt, ona jest uparta. 
Została  jeszcze  trochę  z Danielem  na  dworze.  Plot-

kowali  o mniej  i bardziej  ważnych  sprawach.  Chwilami 

background image

oboje  pogrążali  się  we  własnych  myślach,  wpatrując 
w gwiaździste niebo. 

Był  zbyt  piękny  wieczór,  żeby  zamykać  się 

w czterech ścianach. 

–  Daniel,  napijemy  się  piwa?  –  zaproponowała.  – 

Chyba że wolisz schłodzony Ogień wybrzeża albo Światło 
wydm od Brodersena. Czym chata bogata. 

–  Brzmi  zachęcająco  –  odparł.  Jej  spontaniczne  za-

proszenie  wywołało uśmiech  na jego  twarzy.  –  Hm,  sam 
nie  wiem,  na  co  się  zdecydować.  Piwo  piję  częściej, 
więc... 

–  Przyniosę  obie  wódki  Brodersena.  Przecież  bę-

dziemy  promowali  i Ogień  wybrzeża,  i Światło  wydm. 
Powinniśmy poznać ich smak... 

Daniel uniósł się, żeby jej pomóc, ale machnęła ręką. 
– Poradzę sobie. 
Lena poszła do kuchni. Wyciągnęła butelki, kieliszki 

i chipsy. 

Czuli  się  swobodnie  w swoim  towarzystwie.  Rozsie-

dli się wygodnie i popijali drinki. Po kilku minutach zja-
wili się Nicola i Aleks. 

–  Przegapiliśmy  coś?  Ktoś  zorganizował  małą  im-

prezkę? 

– Kto wie, jak się to rozwinie – zachichotała Lena. – 

Może małe party? 

– Piszę się na to – stwierdził Aleks. – Z chęcią napiję 

się zimnego piwka lub likieru. 

– Nicola, a ty? 

background image

–  Och,  Światłem  wydm  nie  pogardzę.  Ale  ja  popiję 

wodą, najlepiej prosto z lodówki. Aha, Sylvia cię pozdra-
wia. Prosiła, żebyś kiedyś ją odwiedziła. 

– Zamierzam to zrobić – odparła Lena, idąc do domu 

po kieliszki, piwo i wódkę dla Nicoli i Aleksa. 

– Czekaj, pomogę ci – zawołała Nicola. 
– Daniel opowiedział mi o Laurze – zagadnęła Lena, 

kiedy były w kuchni. – Koszmarne przeżycie. 

– Bardzo ją kochał i prawie zniszczył sobie życie, bo 

nie umiał w porę wyzwolić się z sideł, w które wpadł. 

– Innym z kolei zbyt łatwo przychodzi odpuszczanie. 
–  Owszem,  ale  nie  wolno  przy  tym  dręczyć  siebie. 

Każdy  z nas  nosi  swój  krzyż  i boryka  się  z problemami. 
W takim przypadku najlepiej trzymać je pod kluczem i nie 
stawać z nimi w szranki, bo są na świecie sprawy, na któ-
re nie mamy wpływu. Głową muru nie przebijemy. 

Co  Nicola  chciała  jej  przekazać?  Jaki  krzyż  ona 

dźwigała? 

– Nicola, uważam... 
– Ty weź wodę, a resztę wezmę ja – przerwała jej Ni-

cola.  –  Fajnie,  że  się  zebraliśmy  na  dworze.  Cudna  noc. 
Szkoda by było ją przespać. 

W ciągu następnych dni robota paliła im się w rękach. 
Pan  Brodersen  przesłał  umowy.  Z firmą  Horlitza 

również 

się 

dogadała. 

Miał 

podesłać 

umowy 

w późniejszym terminie. Aleks i Daniel prawie wyremon-
towali pierwszy apartament. 

Nicola  wyszukała  cienki  len  w piaskowym  kolorze 

background image

idealny na zasłony. Na szczęście Nicola umiała szyć, więc 
zaoszczędzą  na  krawcowych.  Wcześniej  pofolgowali  so-
bie  z wyborem  płytek  do  łazienki,  bo  Lena  postanowiła 
nie zwracać uwagi na cenę, lecz na wygląd. 

Większość  pomieszczeń  udało  się  wyposażyć  dzięki 

meblom  zgromadzonym  w posiadłości.  Ale  materace 
i stelaże  do  łóżek  Lena  musiała  kupić  sama,  co  znacznie 
obciążyło  jej  budżet.  Pieniądze  ze  sprzedaży  mieszkania 
miały trafić na konto dopiero za dwa tygodnie. 

Nowy  bank  przyznał  jej  kredyt  debetowy,  ale  dość 

szybko wyczerpała dostępne środki. Główkowała, czy nie 
pertraktować  jeszcze  z prezesem  banku  i poprosić  go 
o tymczasową pożyczkę, bo przecież niedługo dzięki Bro-
dersenowi i Horlitzowi będzie miała regularne przychody. 

Aleks  i Daniel  nieustannie  pracowali  w czworakach, 

Nicola siedziała przy maszynie do szycia, a Lena chciała 
trochę odświeżyć meble do pierwszego apartamentu. 

Zdziwiła się, bo nagle usłyszała zbliżający się samo-

chód. 

Turyści  rzadko  tutaj  zaglądali.  A najczęstszymi  go-

śćmi byli Sylvia i Martin albo ludzie ze wsi, którzy jeździ-
li  dieslami,  a można  było  je  rozpoznać  po  straszliwym 
warkocie. Ten samochód brzmiał jak sportowy. 

Nie  myliła  się.  To  był  jeden  z tych  tuningowanych, 

drogich,  włoskich  samochodów  sportowych.  Wysiadła 
z niego  szczupła,  wysoka,  młoda  kobieta.  Lena  zastana-
wiała się, jak wcisnęła się do tego małego cacka z takimi 
długimi  nogami.  Trzeba  przyznać,  że  to  jakaś  atrakcyjna 

background image

babka. Lenie zdawało się, że gdzieś ją widziała. 

– Dzień dobry! Pani Fahrenbach? 
Lena  się  pomyliła.  Nigdy  nie  miała  styczności  z tą 

kobietą. 

– Tak. Nazywam się Lena Fahrenbach. 
–  Super.  Ja  jestem  Ariane  Zumbrink.  Proszę  śmiało 

zwracać się do mnie Ariane. Wszyscy tak do mnie mówią. 

– Nie rozumiem... 
Ariane zaśmiała się, odsłaniając białe zęby. 
– Hm, no może nie wszyscy. Pracuję jako modelka. 
– A co ja mogłabym dla pani zrobić... Ariane? 
–  Słyszałam,  że  ma  pani  pokoje,  i chciałabym  coś 

wynająć. Potrzebuję spokoju. Muszę wypocząć przez kil-
ka dni. 

– Przykro mi, jest pani za wcześnie. Zgadza się. Do-

celowo  będę  wynajmowała  apartamenty  wczasowe,  ale 
jeszcze ich nie urządziliśmy. 

– Niemożliwe... – Oczy Ariane napełniły się łzami. 
–  Niech  pani  spróbuje  w okolicznych  pensjonatach. 

Hotel  Parkowy  w Bad  Helmbach  powinien  się  pani  spo-
dobać. 

– Ale ja w nim nocuję. Tam jest dla mnie za głośno. 

Niczego  więcej  nie  pragnę  jak  ciszy.  Przede  mną  trudny 
okres.  Trzy  tygodnie  wytężonej  pracy.  W następnym  ty-
godniu lecę na Mauritius. 

–  Pozostałe  hotele  nie  są  tak  oblegane  jak  w Bad 

Helmbach.  Proszę  tam  popytać  o wolne  miejsca.  Pomo-
głabym pani, ale moje apartamenty nie są jeszcze gotowe. 

background image

– Ach, pasuje mi nawet na wpół wyremontowany po-

kój.  Tylko  na  parę  dni...  Proszę...  U was  jest  spokojnie, 
sielankowo...  Wiem,  że  tu  nic  nie  zakłóci  mi  ciszy  –  nie 
odpuszczała Ariane. – W razie czego mogę rozwiesić ha-
mak pod jabłonią – naciskała. 

„Dlaczego ta kobieta uparła się na Słoneczne Wzgó-

rze?” zastanawiała się Lena. 

– Proszę... – błagała Ariane. 
Lenie coś w niej nie pasowało. Możliwe, że irytowała 

ją swoją egzaltacją. Czyżby ta cecha była domeną mode-
lek? 

–  Proszę,  pani  Fahrenbach...  Leno...  proszę  się  nade 

mną  zlitować.  Niech  pani  ulży  mojej  gehennie.  Pani  po-
siadłość  jest  przecież  ogromna.  Gdzieś  znalazłoby  się 
miejsce dla mnie, prawda? 

–  Na  te  parę  dni  mogę  pani  zaoferować  pokój 

w moim domu, ale tylko ze śniadaniem. 

Zwariowała? Ledwie wypowiedziała te słowa, zezło-

ściła się na siebie, że wyskoczyła z taką pochopną propo-
zycją.  Cóż,  nie  było  odwrotu.  Poza  tym  teraz  przyda  jej 
się każda suma. 

– Wspaniale!  Dziękuję pani z całego  serca!  –  krzyk-

nęła Ariane. – Zaraz doniosę resztę moich rzeczy. 

– Nie chce pani najpierw obejrzeć tego pokoju? 
–  Nie,  ufam  pani  i zapłacę  za  niego  każdą  cenę.  Do 

zobaczenia za chwilę. Jeszcze raz po tysiąckroć dzięki. 

Wyszła energicznym krokiem, jakby się bała, że Lena 

się rozmyśli. 

background image

Lena  patrzyła  za  nią  z lekką  pogardą.  Wewnętrzny 

głos jej podpowiadał, że coś się tu nie zgadza. 

Powinna była ją zapytać, skąd w ogóle wiedziała, że 

ma pokoje do wynajęcia. Poczta pantoflowa zapewne zro-
biła swoje. 

W sumie to dobrze, bo ludzie się o nich dowiadywali. 

Sylvia i Martin też dołożyli się do tej darmowej reklamy. 
Rozpowiadali we wsi, co się u nich szykowało. 

Poszła 

do 

Nicoli, 

żeby 

uprzedzić 

ją 

o niespodziewanym gościu. 

–  Super  –  zareagowała  spontanicznie  Nicola.  –  Bę-

dziemy mieli pierwsze wpływy, zanim zaczniemy działać 
na rynku. Oj, kochana, mówię ci, nie opędzimy się od go-
ści. Przygotuję pokój. 

– Przecież ja mogę się tym zająć – mruknęła Lena. – 

Nie przerywaj szycia zasłonek. 

– Nie, pomogę ci. Męczy mnie kilkugodzinne siedze-

nie  przy  maszynie  do  szycia.  Mała  odmiana  dobrze  mi 
zrobi. 

– Za dużo od ciebie wymagam. Przepraszam. 
– Lena, nie bądź dziecinna. Nie przepraszaj mnie bez 

przerwy.  Jeżeli  nie  będzie  mi  odpowiadał  sposób,  w jaki 
mnie  traktujesz,  to  ci  o tym  powiem.  Znasz  mnie  prze-
cież... 

– Ach, Nicola... 
– Który pokój? 
– Ten, w którym kiedyś spała Grit? 
– Nie, on jest za daleko od głównego wejścia. Może 

background image

lepiej  dać  jej  ten  pokój  obok  sypialni  twojego  ojca?  Bę-
dziesz ją miała na oku. 

–  Ona  raczej  nie  jest  złodziejką.  Gdyby  przyjechała 

do nas z zamiarem kradzieży, w innych pensjonatach bar-
dziej  by  się  obłowiła.  Zresztą  ma  za  małe  auto,  żeby 
w nim upchnąć łup. 

– Jaką cenę podałaś? 
– Jeszcze żadnej. 
– Zażycz sobie pięćdziesiąt euro, a w tym śniadanie. 
– Nie za dużo? 
– Absolutnie nie. Teraz jest szczyt sezonu. 
Ariane przystanie na każdą cenę. Od początku mówi-

ła, że nie będzie się targować. Ktoś, kto mieszkał w hotelu 
Parkowy,  myśli  w innych  kategoriach.  Dlatego  Lena  nie 
pojmowała,  dlaczego  Ariane  uparła  się  na  nocleg 
w posiadłości Fahrenbach. 

 

background image

 
Ariane  przyjechała  z bagażami.  Była  zachwycona, 

gdy zobaczyła przygotowany dla niej pokój. 

Lena zapoznała ją z Nicolą, która uważnie przyjrzała 

się młodej kobiecie. 

– Jest pani pewna, że chce się pani u nas zakwatero-

wać? Tutaj nic się nie dzieje. 

Ariane zachichotała, ukazując białe zęby. 
– Nicola, mogę się tak do pani zwracać? Oczywiście, 

że w normalnych okolicznościach nie pomieszkiwałabym 
na takim pustkowiu. Ale mówiłam już Lenie, że potrzebu-
ję kilku dni wypoczynku przed ciężką pracą. 

Nicola  próbowała  ją  rozgryźć,  choć  zdawała  sobie 

sprawę, że to bez sensu. Nie muszą  nadawać na tych sa-
mych fałach z gośćmi. Nie będą wynajmować pokoi przy-
jaciołom,  tylko  obcym  ludziom.  Oczywiście  będzie  do-
brze, jeśli natrafią na miłych lokatorów... 

Na dworze szczekały psy. Ariane pobladła. 
– Macie psy? – skrzeczała. – Nie lubię zwierząt. 
– Tak, biegają po podwórzu. Bez obaw, nasze zwie-

rzęta  są  łagodne  jak  baranki.  Zaraz  oswoimy  panią 
z Hektorem  i Lady,  żeby  się  ich  pani  nie  przestraszyła, 
kiedy natknie się na nie sama. 

Po chwili wahania Ariane zgodziła się. 
Psy podbiegły do kobiet. Były przyjaźnie nastawione 

do każdego. Lena śmiała się, że włamywacza też przywi-

background image

tałyby serdecznie. 

Przy Ariane stało się coś dziwnego. 
Oba psy stanęły przed nią, po czym Hektor odwrócił 

się  i uciekł.  Lady  pobiegła  za  nim.  Nie  polubili  Ariane. 
Może wyczuli jej niechęć do zwierząt? 

– Rzeczywiście nie są groźne. Dzięki Bogu – stwier-

dziła Ariane. 

– Mówiłam przecież... Jak długo zamierza pani tu zo-

stać? 

Ariane wzruszyła ramionami. 
– Parę dni... Czekam na telefon od mojego agenta. Da 

mi znać, kiedy ruszamy dalej. 

– Co chciałaby pani na śniadanie? – spytała Nicola. 
Ariane machnęła ręką. 
–  Proszę  się  nie  kłopotać.  Nie  jadam  śniadań...  Piję 

jedynie  czarną  kawę...  A macie  soki  ze  świeżo  wyciska-
nych owoców? 

– Uważa pani, że taki styl życia jest zdrowy? Nie pła-

ci pani za wysokiej ceny za swoją figurę? – dociekała Ni-
cola. 

Ariane westchnęła. 
– Na początku mojej kariery nieustannie dokuczał mi 

głód. Teraz przyzwyczaiłam się do mniejszych porcji. Je-
śli przytyję, nikt mnie nie zatrudni. 

– Wtedy mogłaby się pani przebranżowić i najadać do 

syta – nie dawała za wygraną Nicola. – Ja nie wytrzyma-
łabym  takiej  katorgi.  Cóż,  każdy  jest  kowalem  swojego 
losu.  Skoro  panią  uszczęśliwia  tryb  życia  pełen  wyrze-

background image

czeń... 

– Dla mnie nie ma nic piękniejszego. Nie wyobrażam 

sobie,  żebym  zajmowała  się  czym  innym.  Na  przykład 
gdybym... – przerwała. – OK, idę na górę do mojego po-
koju. Rozpakuję szybko walizki. 

–  Lena,  musimy  mieć  ją  na  oku  – oznajmiła  Nicola, 

zasiadając do maszyny do szycia. 

Ariane okazała się miłym gościem. Prawie wcale nie 

opuszczała  posiadłości.  Większość  czasu  przebywała 
w domu.  Od  czasu  do  czasu  gdzieś  wyjeżdżała  i wracała 
podenerwowana. 

Lena zrzucała to na karb pędu, jaki panował  między 

innymi w Bad Helmbach. 

– Jeśli pani chce, może pani jadać z nami – zapropo-

nowała. – Podołamy z tą małą ilością jedzenia, którą pani 
dziennie pochłania. 

– Dziękuję! Miło z pani strony, Leno. 
Lena  wróciła  właśnie  od  Sylvii.  Nicola  sprzątała 

w domu, a Ariane siedziała na ławce. 

– Cudownie w tej waszej posiadłości. Kiedy pomyślę, 

że to wszystko należy do pani... 

– O tak,  trafił  mi  się  raj na  ziemi.  Jestem  wdzięczna 

mojemu tacie, że zapisał mi Fahrenbach w spadku. 

– Czyli jest pani bajecznie bogata. 
Lena wybuchła śmiechem. 
– Bogata w pola, ziemię i krajobraz, ale nie w rzeczy 

materialne czy pieniądze. 

–  Ale...  Mogłaby  pani  sprzedać  tę  posiadłość 

background image

i miałaby pani pieniędzy jak lodu. Tutejsze działki są war-
te majątek, a do pani należy jezioro, teren pod zabudowę... 
– wzdrygnęła się i zamilkła. 

– Skąd pani ma te informacje? – zapytała poirytowa-

na Lena. 

Była pewna, że nie rozmawiała z Ariane o swoim ma-

jątku, chociaż kobieta ciągle do tego nawiązywała. 

–  Popijając  kawę  w kawiarence,  przypadkiem  usły-

szałam rozmowę o pani rzekomej zamożności. 

– Niech pani nie wierzy we wszystko, co ludzie plotą. 
–  Nurtuje  mnie,  dlaczego  pani  nie  sprzeda  choćby 

części tej posiadłości, skoro tak dużo do pani należy. Jed-
no pole mniej czy więcej, jaka to różnica. 

Zwykle  Lena  nie  reagowała  na  takie  aluzje,  bo  nie 

musiała tłumaczyć się obcym. Ale być może wypadałoby 
uzmysłowić kobiecie, która skupiała się wyłącznie na wy-
glądzie  zewnętrznym,  samochodzie  i biżuterii,  że  życie 
składa się z wyższych wartości. 

–  Posiadłość  Fahrenbach  ze  wszystkim,  co  do  niej 

przynależy,  znajduje  się  w posiadaniu  naszej  rodziny  od 
pięciu  pokoleń.  Nigdy  nikt  nie  sprzedał  ani  grudki  tej 
ziemi.  Odziedziczenie  takiego  spadku  wiąże  się 
w pierwszej  kolejności  z licznymi  zobowiązaniami.  Trze-
ba zadbać, żeby przeszedł w całości w ręce kolejnych po-
koleń. 

–  A ma  pani  wystarczająco  dużo  pieniędzy,  żeby 

utrzymać tę posiadłość dla kolejnych pokoleń? 

Lena tym razem nie wytrzymała. 

background image

– Chyba pani przesadziła. 
–  Przepraszam.  Nie  chciałam  być  wścibska 

i natarczywa. Miło mi się z panią rozmawia. Zagalopowa-
łam się. Po prostu ja bym sprzedała moje udziały, zamiast 
budować apartamenty dla wczasowiczów. Wtedy wygod-
nie ułożyłabym sobie życie. 

– Właśnie takie prowadzę. A teraz muszę iść. Do zo-

baczenia później! 

Lena weszła do domu. 
– Dobrze, że jesteś – przywitała ją Nicola. 
– Co się stało? 
– Jeszcze nic... 
– Nicola, o co chodzi? 
– Coś mną potwornie wstrząsnęło. Otóż, ledwie opu-

ściłaś posiadłość, do domu w podskokach wbiegła Ariane. 
Śledziłam  ją  kawałek,  a kiedy  ją  zawołałam,  wynurzyła 
się z pokoju twojego ojca. 

–  Czego  ona  tam  szukała?  Nie  ukryliśmy  tam  skar-

bów. A może ci się przywidziało? 

Nicola potrząsnęła głową. 
–  Nie,  na  pewno  nie.  Znam  ten  dom  od  dawna  i po 

odgłosie kroków  poznałabym,  z którego pokoju ktoś wy-
chodzi.  Ona  była  u twojego  ojca.  Dlatego  tu  zostałam. 
Oniemiała, kiedy mnie zauważyła, i zeszła na dół. Potem 
usiadła  na  ławce.  Obserwuje,  co  się  święci.  Prawdopo-
dobnie  poluje  na  dogodny  moment,  żeby  znów  wbiec  na 
górę. Na szczęście ty już jesteś. Ja idę szyć zasłonki. Stra-
ciłam mnóstwo czasu. Bądź czujna, Leno. 

background image

– Nicola, a może po prostu uprzedziłyśmy się do niej? 
– Zastanów się, ona jest z zupełnie innej bajki. Po co 

tu  przyjechała?  Przyjrzyj  się  jej  uważnie.  Ona  nie  czuje 
się  tu  dobrze. Ucieka przed  psami,  spaceruje  po  łące  dla 
owiec
 z zatkanym nosem. Ciągle jest spięta. Lena, mówię 
ci, z nią coś jest nie tak. 

– Będę uważna – obiecała Lena. – Choć pewnie wy-

myśliłyśmy  sobie  ten  problem.  Ach,  popełniłam  błąd, 
przyjmując  ją  do  prywatnego  domu.  Ale  ona  zostanie  tu 
krótko... 

Lena natychmiast poszła w stronę pokoju taty. W nim 

przechowywała  dokumentację  posiadłości,  wyciągi 
z konta,  rachunki  i faktury  z budowy  oraz  inne  papiery. 
Nie  była  w stanie  rozpoznać,  czy  któryś  z dokumentów 
nie leżał na swoim miejscu, ponieważ nie pamiętała, jak je 
wcześniej ułożyła. 

Nie czuła się za dobrze z tym, że podejrzewała Ariane 

o grzebanie w jej rzeczach. 

Zeszła na dół. Ariane nadal siedziała na ławce. Miała 

zamknięte  oczy,  ale  nie  wyglądała  na  odprężoną.  Drżały 
jej powieki. 

– Miałaby pani ochotę na spacer? – zapytała Lena. 
– Jasne – zawołała rozpromieniona. – Pójdziemy nad 

jezioro? 

– Na piechotę jest za daleko. Możemy pojechać rowe-

rami. Proszę mi powiedzieć, dlaczego właściwie interesu-
je się pani moją działką nad jeziorem? 

– Ponieważ... ponieważ... fascynuje mnie fakt, że tak 

background image

dużo należy do jednej młodej kobiety, w tym całe jezioro. 

– Więc jak? Jedziemy? 
– Przykro mi, ale nie umiem jeździć na rowerze. 
– Nie szkodzi. Weźmiemy mój samochód. Niech pani 

założy inne buty. W tych daleko pani nie zajdzie. 

– Proszę dać mi chwilkę. 
Lena  nasłuchiwała.  Nicola  miała  rację.  Po  krokach 

można  było  się  zorientować,  w którą  stronę  idzie,  o ile 
znało  się  rozkład  domu.  Poszła  do  kuchni  po  wodę. 
Z komody w przedpokoju wyjęła kluczyki do samochodu. 

Ariane wcisnęła na stopy cieniutkie, ale urocze bale-

rinki.  W sumie  i one  nie  bardzo  się  nadawały  na  prze-
chadzkę po podmokłym terenie przy jeziorze. 

–  Podjedziemy  najpierw  do  stanicy  wodnej 

i wypłyniemy łódką na jezioro. Nie ma sensu wypuszczać 
się na wodę żaglówką, skoro nie wieje wiatr. 

– Ach, Leno, podziwiam panią. Stanica należy do pa-

ni? 

– Tak. Ta, do której teraz jedziemy, jest moją własno-

ścią.  A właścicielem  tej  na  wschodnim  brzegu  jest  port 
jachtowy. Wydzierżawiłam im tę działkę. 

–  A gdyby  zaoferowano  pani  dużo  pieniędzy,  nie 

sprzedałaby jej pani? 

–  Nie.  Dzierżawca  doskonale  zdaje  sobie  sprawę,  że 

ja  nigdy  tej  ziemi  nie  sprzedam.  Jest  zadowolony 
z obecnej sytuacji. Ariane, kawa na ławę. Co jest grane? 

– Grane? O co pani chodzi? 
– Bez przerwy wypytuje pani o moją posiadłość. Po-

background image

nadto sporo pani już o niej wie, szczególnie o tym, że te-
reny nad jeziorem mogą być przeznaczone pod zabudowę. 

–  Mówiłam  pani  przecież,  że  przypadkiem  byłam 

świadkiem rozmowy na ten temat. Fascynuje mnie to, że 
jedna  osoba,  na  dodatek  w młodym  wieku,  zarządza  nie-
wyobrażalnie wielkim majątkiem. Na przykład ja nie mam 
nic.  Wynajmuję  mieszkanie,  a samochód  wzięłam 
w leasing. Nie rozumie pani, że jestem pod wielkim wra-
żeniem? 

– Krępują mnie tego typu rozmowy. Nie mówmy już 

więcej o pieniądzach. Proszę uszanować moją wolę. 

– Nie chciałam pani denerwować. Jestem niezmiernie 

wdzięczna, że przyjęła mnie pani pod swój dach. Pani jest 
zupełnie inna niż ludzie, z którymi  mam do czynienia na 
co  dzień.  Ja  też  jestem  inna.  Poruszyłam  temat  majątku, 
ponieważ chciałabym zrozumieć osobę, która nie sprzeda-
je  dochodowego  kawałka  ziemi.  Przecież  mogłaby  pani 
zbić fortunę. 

–  Ariane,  poważnie,  basta!  Jeszcze  jedno  słowo 

o pieniądzach i zapomnimy o wycieczce nad jezioro. 

– Proszę mi wybaczyć. Będę trzymała język za zęba-

mi. Nie miałam nic złego na myśli. 

To zabrzmiało szczerze. Dlaczego Lena miała do niej 

zastrzeżenia? Była nieufna w stosunku do ludzi? Nie! 

To  dlatego,  że  Ariane  naprawdę  wywodziła  się 

z innego 

świata.  Świata,  w którym  spekulowanie 

o cudzych finansach było chlebem powszednim. 

I co gorsza, jej rodzeństwo wsiąknęło w podobne śro-

background image

dowisko. 

 

background image

 
Krótki wypad nad jezioro sprawił Arianie nieopisaną 

frajdę. Lena wyzbyła się wobec niej uprzedzeń. 

Nicola  i Aleks  robili  tygodniowe  zakupy,  a Lena 

chciała  pojechać  z Danielem  do  biurowca  oraz  sklepu 
z urządzeniami  biurowymi,  żeby  wstępnie  się  zoriento-
wać, ile pracy trzeba włożyć w rozkręcenie destylarni. 

Ariane siedziała na ławce i czytała książkę. Upodoba-

ła sobie ten kąt, mimo że były bardziej przytulne miejsca 
do wypoczynku. 

W  drodze,  tuż  przed  wioską,  Lena  przypomniała  so-

bie, że nie zabrała kart kredytowych. Nie miała w torebce 
dostatecznej  ilości  gotówki.  Zabrakłoby  jej  funduszy, 
gdyby zdecydowała się na dodatkowy zakup. 

– Przykro mi, Daniel. Jestem zapominalska. Nie mu-

sisz  podwozić  mnie  pod  sam  dom.  Kawałek  podbiegnę 
pieszo, bo jak nas psy usłyszą, zaraz przybiegną i się ich 
nie pozbędziemy. Ze względu na Ariane niestety nie mogą 
swobodnie  biegać  po  podwórku.  Zdziwiła  się,  że  Ariane 
nie siedzi na ławce. Drzwi do domu były otwarte. Niewy-
kluczone, że poszła po coś do picia. 

Z góry dochodziły jakieś odgłosy. Wbrew swojej na-

turze Lena postanowiła przyczaić się na schodach niczym 
złodziej.  Zlokalizowała  źródło  hałasu  w dawnym  pokoju 
taty. Weszła do środka. 

Ariane zapędziła się w szperaniu na tyle, że nie zau-

background image

ważyła  Leny.  Przekopała  stosy  papierów,  a teraz  kartko-
wała wyciągi z konta. 

– Co pani robi? – spytała Lena. 
Ariane  na  zmianę  bladła  i pąsowiała.  Papiery  rozsy-

pały się na podłogę. 

– Ja... ja... zafascynowałam się naszą wczorajszą wy-

cieczką i chciałam zobaczyć, czy macie plany jeziora. 

Niczego głupszego nie mogła wymyślić. 
– Aha. I szuka ich pani w moich wyciągach z kont? – 

spytała zdenerwowana Lena. 

– Przepraszam, to nie tak. Nie buszowałam, napraw-

dę. Ja... 

– Pomijając to, że nic pani do moich kwitów banko-

wych,  nie  wypada  bez  pytania  grzebać  w czyichś  rze-
czach.  Skoro  interesuje  panią  dokumentacja  jeziora,  dla-
czego  mnie  pani  o nią  nie  zapytała?  Przecież  pięć  minut 
temu rozmawiałyśmy. 

– Musi mi pani uwierzyć... 
– Proszę stąd wyjść. 
Ariane posłuchała. 
Lena wyciągnęła z biurka karty kredytowe i zamknęła 

drzwi na klucz. 

–  W tym  domu  nigdy  nie  zamykaliśmy  drzwi  na 

klucz. To smutne, że doszło do czegoś takiego. 

Lena roztrzęsiona wsiadła do samochodu Daniela. 
– Co się stało? – zapytał. 
Zrelacjonowała  mu  w skrócie,  na  czym  przyłapała 

Ariane. 

background image

–  Nigdzie  nie  jedziemy.  Nie  zostawimy  jej  samej 

w posiadłości. Splądruje cały dom pod naszą nieobecność. 

Kiedy  wjeżdżali  przez  bramę,  Ariane  minęła  ich 

z zawrotną prędkością. 

„Czy to była ucieczka? Nie, nie zdążyłaby się spako-

wać w ciągu paru minut”, dedukowała Lena. 

Nosiła się z zamiarem wypowiedzenia Arianie gości-

ny.  Nie  życzyła  sobie  towarzystwa  osoby,  która  grzebie 
w jej rzeczach. Co powinna zrobić? 

Wpadła na świetny pomysł. Pojedzie do Steinfeld do 

pana  Fischera,  księgowego  jej  taty,  i poprosi  go,  żeby 
prowadził też jej sprawy podatkowe. 

Chyba  powinna  wcześniej  zarejestrować  swoją  dzia-

łalność  w mieście,  bo  zanim  przystąpi  do  współpracy 
z Brodersenem  i Horlitzem,  musi  uregulować  wszelkie 
kwestie prawne. 

Ratusz  i biuro  księgowe  były  położone  w niedużej 

odległości  od  siebie.  Zaparkowała  przed  jednym 
z budynków  i wysiadła  z samochodu.  Jakże  wielkie  było 
jej  zdumienie,  kiedy  po  przeciwnej  stronie  parkingu  do-
strzegła Ariane w ramionach jakiegoś mężczyzny. 

To był Gerstendorf. On ostrzył zęby na jej działki nad 

jeziorem. 

Teraz stało się jasne, dlaczego Ariane jej kogoś przy-

pominała.  To  ona przyszła  z Gerstendorfem  na  uroczyste 
otwarcie do Friedera. 

Lena oparła się o samochód. Była wściekła. Więc nie 

przyjechała do posiadłości Fahrenbach, żeby się odprężyć, 

background image

tylko na przeszpiegi. 

Co za podła kobieta. 
Ariane namiętnie pocałowała Gerstendorfa, ale on ją 

odepchnął. Prowadzili burzliwą dyskusję. Zdaje się, że nie 
zadowolił się wynikami jej „śledztwa”. Złapał się za gło-
wę. Ona zaś dalej zamaszyście gestykulowała. 

Lena najchętniej zwymyślałaby ją publicznie, żądając 

wyjaśnień. Ale zwyczajnie opadła z sił. 

„Perfidna kłamczucha!” pomstowała w duchu. 
Dlaczego ciągle spotykają ją podobne rozczarowania? 

Była zbyt łatwowierna czy miała wypisane na czole „głu-
pia blondynka”? 

Łzy napłynęły jej do oczu. 
Ktoś  na  nią  trąbił,  ale  nie  słyszała.  Dopiero  wtedy, 

gdy jakiś mężczyzna poklepał ją po ramieniu, odsunęła się 
na bok. 

– Wyjeżdża pani z parkingu? – zapytał. 
– W sumie dopiero przyjechałam, ale nic tu po mnie. 
Spojrzał na nią wilkiem. 
Lena  wsiadła  do  samochodu  i odjechała  z piskiem 

opon.  Zachowanie  Ariane  całkowicie  wytrąciło  ją 
z równowagi. Nie była w nastroju do rejestrowania swojej 
działalności  i omawiania  z panem  Fischerem  spraw  po-
datkowych. Nie mogła zebrać myśli. 

Nie mieściło się jej w głowie, że ludzie bywają aż tak 

bezczelni.  Ariane  podstępnie  zakwaterowała  się  u niej, 
wkradła  w jej  łaski,  a na  koniec...  Skąd  w niej  tyle  bez-
czelności? 

background image

Lena  próbowała  się  uspokoić.  Musiała  się  skupić  na 

jeździe, co nie przychodziło jej z łatwością. 

Gdy  dotarła  do  posiadłości,  Nicola  i Aleks  siedzieli 

przed domem. Uradowane psy podbiegły * 

do niej, licząc na zabawę, lecz Lena zignorowała ich 

zaczepki. 

– Jak ty wyglądasz? Diabeł w ciebie wstąpił czy co? – 

zawołała żartobliwie Nicola. 

–  Nicola,  nie  uwierzysz,  co  widziałam.  Nawet  sobie 

nie wyobrażasz... – szlochała Lena. 

Nicola objęła ją i przeczesała palcami jej włosy. 
– No już, uspokój się. 
Trochę potrwało, zanim Lena ochłonęła. Potem zdała 

relację Nicoli z tego, co zobaczyła w Steinfeld. 

– Od początku jej nie ufałam – stwierdziła Nicola. – 

Obłudnica.  To  szczyt  wszystkiego.  Zabrała  ze  sobą  rze-
czy? 

– Nie. Są w pokoju. 
–  Zuchwała  trzpiotka.  OK,  spakuję  jej  walizki,  a ty 

wypisz rachunek. Pięć noclegów ze śniadaniem... Pozosta-
łe  posiłki  dzięki  twojej  dobrotliwości  zjadła  gratis.  Nie 
możemy jej tego doliczyć. W każdym razie powinna nam 
zapłacić  dwieście  pięćdziesiąt  euro  plus  VAT.  Przygotuj 
fakturę, a kiedy wróci, już nie wejdzie do środka. 

Nicola wyrzuciła śmieci i co sił w nogach pobiegła do 

pokoju Ariane. 

background image

 
Ariane przyjechała po południu z bukietem kwiatów. 
–  Chciałabym  panią  najmocniej  przeprosić  –  powie-

działa do Leny. – Zachowałam się nie fair. Ale naprawdę 
nie  miałam  złych  zamiarów.  Krążyłam  samochodem  po 
okolicy i rozmyślałam, jak wytłumaczyć... 

–  Trzeba  było  się  nie  wysilać  –  odburknęła  kąśliwie 

Lena. 

Wystawiła pakunki Ariane na zewnątrz i wręczyła jej 

rachunek. 

– Yy? Nie rozumiem... Co to ma znaczyć? 
– Niech się pani domyśli, skoro pani taka sprytna. 
– Ale... 
– Proszę zniknąć mi z oczu. I niech tu pani więcej się 

nie pokazuje. 

Ariane  rozpłakała  się  na  poczekaniu.  Łzy  strumie-

niami  spływały  jej  po  policzkach.  Nie  ma  co,  aktorka 
najwyższych lotów. Gdyby jej nie przyłapały na gorącym 
uczynku, byłyby skłonne jej uwierzyć. 

– Nie wybaczy mi pani? Nie może mnie pani wygnać. 

Dokąd ja pójdę? 

– Ojej, a pan Gerstendorf pani nie przygarnie? 
Ariane otworzyła szeroko oczy. 
– Ale... skąd... pani... wie... ? 
–  Niech  pani  przekaże  Gerstendorfowi,  że  złożę  na 

niego  skargę  o naruszenie  miru  domowego,  jeśli  jeszcze 

background image

raz wejdzie na moją działkę – przerwała jej dukanie Lena. 
– Wynocha. Nie zniosę dłużej pani widoku. 

Lena przeszła samą siebie. Nie sądziła, że jest zdolna 

do takiej stanowczości. 

Ariane zdała sobie sprawę, że przegrała tę rozgrywkę. 

Była  spalona.  Wprawdzie  Ingo  prosił,  żeby  zdobyła  dla 
niego wyciągi z księgi wieczystej, ale ostatecznie zaprze-
paściła szansę na dotarcie do nich. 

Zapłaciła rachunek. Chciała jeszcze dać napiwek. 
–  Za  dużo  –  mruknęła  zdawkowo  Lena,  wydając  jej 

resztę. 

– Hm, pewnie i tak mi pani nie uwierzy, ale świetnie 

tu się czułam – powiedziała Ariane. 

–  Pani  w nic  nie  uwierzę.  I proszę  nie  zapomnieć 

kwiatów. Szkoda wyrzucać je do śmieci. 

Lena odetchnęła z ulgą. Boże, co to za świat? Pozba-

wiony  skrupułów  i nastawiony  na  korzyści.  Gerstendor-
fowi  wyklarowała  czarno  na  białym,  że  nie  sprzeda  ani 
kawałka tej ziemi. Nawet jej ojciec mu to mówił. Jak wi-
dać,  takie  typki  nie  dają  za  wygraną.  Nigdy  nie  odpusz-
czają. Wyrzucić go drzwiami, to wejdzie oknem. 

Nie  pojmowała,  dlaczego  Ariane  dała  się  wciągnąć 

w te machlojki. Z miłości? Jeśli już, to ślepej. 

Thomas  nie  śmiałby  wymagać  od  niej  takiego  po-

święcenia, a ona ze stuprocentową pewnością nie zeszłaby 
na złą drogę dla zaspokojenia żądzy jakiegoś mężczyzny. 

Hm, Thomas... 
Gdyby teraz przy niej był, na pewno by ją pocieszył. 

background image

Gdyby tu był, przejrzałby niecne zamiary Ariane. Zresztą 
wtedy  Ingo  Gerstendorf  nie  ważyłby  się  używać  wobec 
niej jakiegokolwiek podstępu. 

Westchnęła. Brakowało jej Thomasa. 
Kiedy wreszcie zacznie się normalne, partnerskie ży-

cie? 

Nie zauważyła, że Nicola się do niej przysunęła. 
– Nie zawsze dostajemy od losu to, na co sobie zasłu-

żyliśmy – deklamowała. 

– Niestety! Chodź, na osłodę opchniemy masę nuga-

tową. 

–  Hm,  połechtałaś  moje  kubki  smakowe.  Co  jak  co, 

ale  na  to  sobie  zasłużyłam.  Dlaczego  ciągle  trafiam  na 
oszustów?  Dlaczego  moje  rodzeństwo  mnie  nie  rozumie 
albo odwrotnie – ja ich? Czy ze mną jest coś nie tak? 

– Wszystko z tobą w porządku. Bądź sobą. Zostań ta-

ka, jaka jesteś. 

 

background image

10 

 
W  kolejnych  dniach  Lena  poświęciła  się  sprawom 

biznesowym. 

Udało 

się 

wykończyć 

i urządzić 

z przepychem  pierwszy  apartament.  Wyposażyli  również 
biura i odebrali pierwszą dostawę od Brodersena. 

Pewnego słonecznego popołudnia odbyło się uroczy-

ste  złożenie  trumny  z ciałem  jej  ojca  w rodzinnym  gro-
bowcu  w Fahrenbach.  Lena  zaprosiła  rodzeństwo,  jednak 
żadne z nich nie przyjechało. 

Duchowego  wsparcia udzielili  jej  Nicola,  Aleks,  Da-

niel i Sylvia. Martina zatrzymały obowiązki. 

Lenę na nowo ogarnęła rozpacz po utracie ojca. Dobi-

jała  ją  świadomość,  że  jego  ciało  spoczywa  w dębowej 
trumnie. Jednak pocieszała się tym, że teraz miała go bli-
sko  siebie,  a zarazem  spełniła  jego  ostatnią  wolę,  chowa-
jąc  na  rodzinnym  cmentarzu,  który  przypominał  rajski 
park. 

Zgodnie  z postulatem  obecnych  gości  w skróconej 

formie  odtworzyli  pierwotną  ceremonię  pogrzebową.  To 
było poruszające przeżycie. Ludzie, którzy zebrali się nad 
grobem, naprawdę kochali jej ojca. Nie przyszli na cmen-
tarz, bo im ktoś nakazał czy dlatego, że tak wypadło. 

–  Dobrze,  że  sprowadziłaś  Hermanna  w rodzinne 

strony,  Leno  –  powiedziała  mama  Sylvii,  kiedy  wszyscy 
udali  się  do  gospody,  żeby  przy  kawie  powspominać  jej 
ojca. 

background image

–  Cieszę  się,  że  tatuś  spoczywa  w Fahrenbach.  Co-

dziennie będę odwiedzała jego grób. 

–  Leno,  twój  tata  bardzo  cię  kochał.  Często  mówił 

o tobie.  Smucił  się,  że  dla  Thomasa  chciałaś  wyjechać 
z Fahrenbach. 

– Wiedział  o moich  planach? Nigdy  z nim  o tym  nie 

rozmawiałam. 

–  Ach,  Leno, wiedział  znacznie  więcej. Hermann  po 

prostu  nie  był  wylewny,  ale  radował  się  w duchu,  że  ty 
i Thomas  jesteście  razem.  Że  połączyło  was  płomienne 
uczucie. Niepojęte, że twoja matka potajemnie sabotowała 
wasz związek. Zadała twojemu ojcu wiele cierpienia. Bóg 
mi  świadkiem,  nie  była  warta  Hermanna.  Powinien  zna-
leźć inną kobietę. 

Dołączyła do nich Sylvia. 
–  Mamo,  przestań.  To  było  dawno  i nie  ma  0  czym 

mówić. Dołujesz Lenę. 

–  Sylvia,  twoja  mama  ma  rację.  Gdyby  moja  matka 

kochała ojca, nie zostawiłaby go dla bogatego faceta. 

– Zgadzam się z tobą – wtórowała jej mama Sylvii. – 

Dla  niej  zawsze  były  najważniejsze  korzyści  materialne. 
Dorabiała  się  na  innych.  Nienawidziła  posiadłości  Fah-
renbach.  Gardziła  wiejskim  klimatem.  Nie  mogła  tu  bry-
lować. 

–  Mamo,  dość!  –  krzyknęła  Sylvia.  –  Idź  po  tatę  i 

zejdźcie już na dół. My z Leną będziemy szły przodem. 

Wzięła ją pod rękę i pociągnęła za sobą. 
–  Moja  mama  jest  do  rany  przyłóż,  ale  ma  dwie  ce-

background image

chy, które doprowadzają mnie do szału. Nie potrafi odpu-
ścić  i nigdy  nie  zapomina.  Jest  niesłychanie  pamiętliwa. 
Przy  kawie  usiądziesz  obok  mnie.  W przeciwnym  razie 
zacznie od nowa. 

– Lubiła mojego tatę. 
–  Wszyscy  go  lubiliśmy,  ale  wałkowanie  starych  hi-

storii  to  strata  czasu.  Niczego  w ten  sposób  nie  osiągnie-
my, niczego nie zmienimy... Leno, podjęłaś słuszną decy-
zję,  przenosząc  ojca  do  grobu  rodzinnego.  Tu  jest  jego 
miejsce. 

Sylvia, kobieta interesu z licznymi sukcesami na kon-

cie, zawsze służyła jej dobrą radą. Niczym lwica stawała 
w obronie przyjaciółki. 

Lena  była  jedną  z Fahrenbachów,  choć  większość 

swojego  życia  spędziła  poza  słynną  posiadłością.  Była 
wdzięczna  ojcu,  że  nadał  jej  istnieniu  nowy  wymiar. 
Ukształtował jej światopogląd. Pokierował nią, żeby miała 
lepszy start. Uzmysłowiła sobie wreszcie, że to ją w jakiś 
sposób zobowiązywało, że musiała mu odpłacić za okaza-
ną jej łaskawość. 

W jakiś sposób była uprzywilejowana. Miała rozległe 

jezioro,  pola,  lasy,  no  i mieszkała  w najpiękniejszym  do-
mu,  jaki  można  było  sobie  wyobrazić.  Do  szczęścia  bra-
kowało jej jedynie Thomasa. Modliła się, żeby wrócił do 
Niemiec.  Starała  się  walczyć  z własną  niecierpliwością. 
Kochała go, a on ją. Prawdziwa miłość powinna przetrwać 
próbę  czasu  i odległości.  Spojrzała  na  bransoletkę  od 
Tiffany’ego, którą zdejmowała tylko do spania. 

background image

Thomas  wygrawerował  na  niej  napis  LOVE  FO-

REVER. 

– Sylvia, ścigamy się – zawołała Lena. – Kto pierw-

szy przy starym kasztanowcu, ten... 

Sylvia nie dała jej dokończyć i pognała do przodu. 
 

background image

11 

 
Lena  nie  utrzymywała  przyjaznych  stosunków 

z rodzeństwem. Oni nigdy do niej nie dzwonili. No, poza 
jednym razem, kiedy dostąpiła zaszczytu rozmowy z Grit, 
która czegoś od niej potrzebowała. 

Dlatego telefon od Friedera wprawił ją w osłupienie. 
– jak się miewasz, siostrzyczko? 
– W porządku. Miło, że do mnie dzwonisz. Wszystko 

w porządku? 

Zaśmiał się. 
– W jak najlepszym. Sugerujesz, że odezwałem się do 

ciebie, żeby obwieścić katastrofę? 

– Nie, wbiło mnie troszeczkę w ziemię, bo nigdy nie 

dzwoniłeś. 

– Masz rację, Leno. Musimy poprawić nasze relacje. 

Postanowiłem zrobić pierwszy krok ku naszemu pojedna-
niu. Chciałbym zaprosić cię na kolację. 

Lena nie mogła powstrzymać się od chichotu. 
–  Chętnie  z tobą  pójdę,  Frieder,  ale  nie  sądzisz,  że 

kilkugodzinna podróż mija się z celem? 

–  Siostrzyczko,  czy  ja  coś  napomknąłem 

o kilkugodzinnej jeździe? 

– Nie. 
– Z wielką chęcią spotkam się z tobą dzisiaj wieczo-

rem.  O dziewiętnastej  w restauracji  hotelu  Parkowego 
w Bad Helmbach. To chyba najlepsza tutejsza restauracja. 

background image

– Tutejsza? Powiedziałeś, tutejsza? Czy to znaczy, że 

jesteś w Helmbach? 

– Tak. 
– W Parkowym? 
– Tak. 
–  Frieder,  dlaczego  nie  nocujesz  u mnie?  Posiadłość 

Fahrenbach  jest  przecież  wystarczająco  duża  dla  nas 
wszystkich.  Poza  tym  wyremontowałam  już  jeden 
z apartamentów. 

– Wiem. 
Zbulwersowała  ją  ta  odpowiedź,  ponieważ  nie  przy-

pominała sobie, żeby go o tym informowała. 

– To dlaczego nie nocujesz u mnie? – powtórzyła py-

tanie. 

– Bo tu jest mi wygodniej. Parkowy prezentuje wyso-

ką  klasę.  Mają  komfortowe  warunki.  Przyznaj,  że  pobyt 
w luksusowym hotelu to inny standard niż wynajem dom-
ku  w gospodarstwie  takim  jak  nasze.  Nigdy  nie  byłem 
zwolennikiem wczasów w naszej posiadłości. Tata nas do 
nich przymuszał. 

– Frieder, ale ja tu mieszkam i z niekłamaną radością 

zapewniłabym  ci  nocleg...  Posiadłość  jest  prześliczna. 
Sporo tu zmieniłam. Zresztą Nicola, Aleks i Daniel też by 
się ucieszyli... 

–  Nie  przeczę,  aczkolwiek  nie  mam  ochoty  na  roz-

mowy  z tą  kołtuńską  trójcą.  Nie  złość  się  na  mnie.  Nie 
mam zbyt wiele czasu. Jutro wyjeżdżam. Chcę się spotkać 
z tobą. W końcu jesteś moją siostrą. Przepraszam, jeszcze 

background image

muszę załatwić kilka spraw i nie mogę zbyt długo wisieć 
na telefonie. Przyjmujesz moje zaproszenie? 

– Oczywiście, Frieder. Fajnie, że się zobaczymy. 
Co  przywiodło  Friedera  do  Helmbach  poza  presją 

udobruchania  właściciela  hotelu,  żeby  ten  nie  skreślił  go 
z listy dostawców? 

Nie  spodobało  się  jej,  że  źle  wyraził  się  o Nicoli, 

Aleksie i Danielu. Nazwał ich kołtuńską trójcą. Zero sza-
cunku. Ponadto zrobiło się jej przykro, że Frieder nie za-
mieszkał u niej. 

Mimo  to  chciała  się  z nim  spotkać.  Rodzinę  zawsze 

stawiała na pierwszym miejscu. Uważała, że należy ją za-
akceptować  z całym  dobrodziejstwem  inwentarza.  Każdy 
ma jakieś wady. Komu mielibyśmy je wybaczać, jeśli nie 
własnej rodzinie? Ojciec zmarł, matka odeszła do innego 
mężczyzny. Pozostało jej rodzeństwo. Nie chciała zrywać 
z nimi kontaktu. 

Bolał  ją  fakt,  że  nie  traktowali  jej  na  równi.  Frieder 

uraził  ją  swoją  niezbyt  pochlebną  opinią  o posiadłości. 
Wolał luksusowy hotel. 

A co z miłym pobytem na siostrzanych włościach? 
Głos Nicoli rozproszył jej myśli. 
– Lena, mamy piękną pogodę, może rozstawimy wie-

czorem grilla? 

– Wieczorem jadę na kolację do hotelu w Helmbach. 
– Z kim? Nic nie mówiłaś... 
– Frieder tam jest. Zadzwonił i mnie zaprosił. 
Nicola opadła na krzesło. 

background image

– Gdzie jest twój brat? 
– Nie przesłyszałaś się. W hotelu w Helmbach. 
– Dlaczego nie zatrzymał się u ciebie? 
–  Według  nas  tak  właśnie  powinien  zrobić,  ale  nie 

według  niego.  Posiadłość  Fahrenbach  nie  spełnia  jego 
wygórowanych oczekiwań. On jej nienawidzi. 

– Oczywiście spotkasz się z nim. 
Lena skinęła głową. 
–  A mam  inne  wyjście?  On  jest  moim  bratem 

i chciałabym się z nim zobaczyć. 

– Biedna Lena. 
– Ach, Nicola, nie wiem, co się dzieje z moją rodziną. 

Ciąży nad nami jakieś fatum. 

–  Najzwyczajniej  w świecie  odziedziczyli  za  dużo 

i woda sodowa uderzyła im do głowy. Megalomani za dy-
chę. Gdyby twój tata wiedział... 

– Nicola, dzięki Bogu on nie widzi naszego rodzinne-

go  rozłamu.  Serce  by  mu  pękło,  gdyby  usłyszał,  że  jego 
najstarszy  syn  woli  nocować  w hotelu  niż  tu, 
w posiadłości. 

– Lena, i twoje serce przez niego krwawi. 
Lena skinęła głową. 
– Tak, krwawi. Ale co robić? 
– Powiedzieć mu prosto w oczy, co czujesz. 
– Ach, Nicola – powiedziała przygnębionym głosem. 

– Friedera to nie ruszy, jest zbyt zapatrzony w siebie. 

 

background image

12 

 
Na  wspólną  kolację  z bratem  Lena  ubrała  się 

w lawendową  sukienkę  z jedwabiu.  Prezentowała  się 
w niej  wytwornie.  Opalone  ciało  oraz  włosy  rozjaśnione 
promieniami  słońca  tworzyły  wyjątkową  oprawę.  Kolor 
sukienki uwydatniał barwę jej oczu. Założyła bransoletkę 
od Tiffany’ego. Podobała się sobie w tym stroju. 

Frieder czekał na nią w holu hotelu. 
Włożył  lniany  garnitur  w kolorze  orzechowym,  a do 

tego  koszulę  w nieco  jaśniejszym  odcieniu.  Całości  do-
pełniały stylowe buty od bardzo drogiego włoskiego pro-
jektanta. Lena od razu je rozpoznała, ponieważ były wier-
nym odwzorowaniem tych, które widziała, kartkując ma-
gazyn o modzie. 

– Fajnie cię zobaczyć, Leno – zawołał, po czym objął 

ją  i pocałował  w prawy  i lewy  policzek.  –  Świetnie  wy-
glądasz. Wiejskie powietrze ci służy. 

Ni stąd, ni zowąd w holu pojawiła się młoda kobieta. 

Skupiała na  sobie  uwagę  zebranych  gości, choćby dzięki 
swoim  pofalowanym  włosom  koloru  miedzianego.  Miała 
na  sobie  obcisłą,  drapowaną,  szmaragdową  sukienkę 
z głębokim  dekoltem,  przez  który  wylewał  się  jej  biust. 
Lena zastanawiała się, czy tak obficie obdarowała ją natu-
ra,  czy  raczej  był  to  efekt  pracy  chirurga  plastycznego. 
Sztucznie  nadmuchane  policzki  i wargi  kojarzyły  się  ra-
czej  z pontonami niż z twarzą.  I miała  buty  od  włoskiego 

background image

projektanta. 

Jeśli ktoś lubi syntetyczne lalki, powaliłaby go swoim 

czarem. 

Kobieta podeszła i chwyciła Friedera pod rękę, posy-

łając ckliwe spojrzenie. 

– Zapomniałeś o mnie, kochanie? 
– Jakżebym mógł. 
Lena przełknęła ślinę. Grają w jakimś filmie czy co? 

Uszczypnęła się. Nie, nie śniła. Przecież Frieder był żona-
ty i miał syna. 

– Lena, pozwól, że ci przedstawię Julię. Julia Ahrens. 

Ona  przyczyniła  się  do  tego,  że  firma  przerodziła  się 
w nowe konsorcjum. 

– A to moja mała siostrzyczka Lena. 
Julia wyciągnęła do niej dłoń, na której błyszczał po-

kaźny brylant. 

–  Miło  panią  poznać.  Zupełnie  inaczej  sobie  panią 

wyobrażałam. 

– Czyli jak? – zapytała ironicznie' Lena! 
– Hm, jakoś tak krzepko, jędrnie... 
–  Aha,  według  pani,  kobieta,  która  mieszka 

w gospodarstwie  wiejskim,  powinna  odpowiadać  stereo-
typowi  krzepkiej  i jędrnej?  A jak  powinna  prezentować 
się kobieta z miasta? 

– Nie miałam niczego złego na myśli. 
Lena odetchnęła z ulgą, że Frieder przerwał ich napię-

tą wymianę zdań i zaproponował, żeby usiedli przy zare-
zerwowanym stoliku. 

background image

Lena nie poczuła sympatii do tej kobiety. Odebrała ją 

jako  zimną,  wyrachowaną  damulkę.  Łudziła  się,  że  jej 
brat wdał się jedynie w przelotny romans. 

Ta kobieta go nie kochała. Z całą pewnością była jed-

ną  z tandetnych  bałamutek  usidlających  bogatych  męż-
czyzn, aby wyssać z nich jak najwięcej pieniędzy. 

A że Frieder szastał nimi na przebudowę i pozował na 

zamożnego  dżentelmena,  uroiła  sobie  w swojej  farbowa-
nej główce, że jest bajecznie bogaty. 

Frieder  zarezerwował  dla  nich  stolik  przy  oknie 

z przecudnym  widokiem  na  jezioro,  które  swego  czasu 
zapełnione było łódkami. 

– Zamawiasz aperitif? – spytał Frieder. 
Lena  poprosiła  o martini,  po  czym  zajęła  się  studio-

waniem  karty  dań  przyniesionej  przez  kelnera  ubranego 
na czarno. 

Julia pierwsza się na coś zdecydowała. 
– Ja wezmę krewetki z grilla i sałatkę – oznajmiła. 
Grit, siostra Friedera i Leny, była chyba na podobnej 

diecie. 

–  Pięciodaniowe  menu  z karty  dnia  brzmi  całkiem 

smakowicie – zagadnął Frieder. 

– Jestem podobnego zdania – wtórowała mu Lena. 
Julia zrobiła wielkie oczy. 
–  Zje  pani  aż  tyle?  Ojej,  przecież  pójdzie  pani 

w boczki. 

–  Jem  wszystko,  a moja  figura  nie  ulega  zmianie  – 

zachichotała Lena. 

background image

– Szczęściara... 
–  Lena  jest  podobna  do  naszego  ojca  pod  każdym 

względem. 

Kelner zapytał o napoje. 
Lena sięgnęła po kartę win. 
– To potrwa chwileczkę. Ale na razie poproszę wodę 

mineralną, ale bez cytryny i lodu. 

Frieder i Julia też zamówili wodę. 
Karta  win  była  nowa.  Lena  zauważyła,  że  wszystkie 

wina chateau zostały wykreślone. 

–  Frieder  –  powiedziała  zatrwożonym  tonem.  –  Oni 

przeholowali.  Zasłyszeli  gdzieś  plotki  i wycofali  nasze 
wina  z karty.  –  Nie  zauważyła,  że  wymawia  słowo  „na-
sze”. – Dopilnuj koniecznie, żeby to odkręcili. Muszą wy-
drukować nowe karty. 

– Nie muszą – odparł Frieder. 
– Jak mam to rozumieć? 
–  Z nikim  tu  nie  prowadziłem  pertraktacji,  ponieważ 

mam gdzieś, czy będą serwować nasze wina, czy nie. 

– Frieder, nie panosz się. Ta sprawa nie dotyczy tylko 

ciebie. Szkodzisz tym Jörgowi, ponieważ on produkuje te 
wina i liczy, że będziesz je należycie promował. 

– Ale jesteś naiwna, Leno. Jörgowi nie zależy na tych 

winach. 

– Przecież skakał z radości, że tata zapisał mu Chate-

au. 

– Owszem, Chateau, ale nie winnice. Jörg ma wyższe 

aspiracje. 

background image

–  Frieder,  puknij  się  w czoło.  Chateau  i winnice  sta-

nowią jedność. Obudź się, człowieku, mówimy o naszym 
przemyśle winnym. 

– Nudy na pudy – mruknęła Julia. – Nie macie innych 

tematów do rozmów? 

Lena napiła się wody. 
–  Frieder,  skoro  nie  przyjechałeś  tu  z powodu  wina, 

to z jakiego? 

– My... 
Frieder zerknął ukradkiem na Julię. 
–  Powiem  wprost.  Rozchodzę  się  z Moną.  Chciałem 

pokazać Julii, gdzie spędziłem swoje dzieciństwo. 

Potwierdziły się jej przypuszczenia. Nigdy specjalnie 

nie przepadała za swoją szwagierką. Zwykle nie wchodzi-
ły  sobie  w paradę,  ponieważ  miały  różne  charaktery 
i wolały uniknąć bezsensownych scysji. Jednak współczu-
ła  jej,  że  Frieder  porzucił  ją  dla  młodszej 
i atrakcyjniejszej. 

– Jak Mona przyjęła ten cios? 
– Jeszcze nic nie wie. Dowie się w najbliższym cza-

sie. 

Lenie  cisnęły  się  na  usta  niecenzuralne  słowa,  ale 

ugryzła  się  w język,  bo  rozwścieczyłaby  go  na  całego, 
a i tak nic by nie wskórała. Nie mogła go zmusić, żeby nie 
odchodził  od  żony.  Odniesienie  się  do  uczuć  ojcowskich 
również byłoby chybionym pomysłem, ponieważ jego syn 
mieszkał w internacie. 

– Siostrzyczko, czyżbym wstrząsnął twoim systemem 

background image

wartości? Nie dociera do ciebie, że w życiu nie ma nic sta-
łego?  Na  szczęście  w dzisiejszych  czasach  nie  ma  przy-
musu dożywotniego wegetowania przy jednym partnerze. 
Nasza mama już dawno temu wyznawała tę filozofię. 

– Wzorujesz się na niej? 
– Napiłabym się szampana – przerwała im Julia. 
Lena też wolała zmienić temat. 
–  Frieder,  skoro  chcesz  pokazać  Julii  tę  okolicę,  po-

winieneś  pominąć  Bad  Helmbach.  Co  masz  wspólnego 
z Helmbach?  Nasza  matka  je  odwiedzała,  a nie  my.  My 
byliśmy na terenie posiadłości i nad jeziorem. 

–  Byliśmy  już  nad  jeziorem.  Jest  o wiele  większe 

i bardziej  imponujące  niż  to  tutaj.  Można  w nie  zainwe-
stować. 

– Co ona ma na myśli? – spytała zdumiona Lena. 
– Początkowo szkoda nam było ciebie, że tata zapisał 

swojej  najukochańszej  córuni  tylko  posiadłość,  pola 
i jezioro.  Ten  szczwany  lis  na  pewno  zdawał  sobie  spra-
wę,  że  te  tereny  zostaną przeznaczone na  zabudowę.  Za-
tem  w rezultacie  przypadł  ci  w udziale  wierzchołek  góry 
lodowej  i możesz  nabić  nas  wszystkich  w butelkę.  Te 
działki są warte miliony. Już na samym jeziorze można by 
zbić fortunę. 

–  Wszelkie  wasze  obliczenia  pięknie  wyglądają  na 

papierze, ale mają się nijak do rzeczywistości. Zresztą ja 
niczego  nie  będę  sprzedawać.  Fahrenbachowie  nigdy  nie 
sprzedali nawet kawałeczka swojej ziemi i dlatego posia-
dłość jest w naszym rękach od pięciu pokoleń. 

background image

–  Nadeszła  pora  przerwać  ten  beznadziejny  łańcuch 

tradycjonalistycznych  nonsensów.  Komu  potrzebna  jest 
tradycja?  Jesteś  multimilionerką,  a popatrz  na  siebie. 
Spójrz  na  swoje  dłonie.  Złamane  paznokcie,  zniszczona 
cera...  Budujesz  śmieszne  apartamenty,  żeby  wiązać  ko-
niec  z końcem.  Sprzedaż  tych  głupich  łąk  uwolniłaby  cię 
od problemów i zmartwień. 

Lenie  coś  zaświtało.  Gerstendorf  go  przysłał.  Nie 

wypalił plan z Ariane, więc posunął się krok dalej. Frieder 
i on  znali  się  bardzo  dobrze.  Razem  podróżowali.  Ger-
stendorf był na otwarciu hurtowni wina. 

–  Czyżby  napuścił  cię  na  mnie  twój  przyjaciel  Ger-

stendorf?  Przyłapałam  jego  dziewczynę  na  grzebaniu 
w moich rzeczach. 

Frieder zwlekał z odpowiedzią. 
–  Lena,  ogarnęła  cię  paranoja.  Co  niby  Gerstendorf 

miałby  mieć  wspólnego  z tym,  że  spotykam  się  z moją 
siostrą na kolacji? 

– Frieder, czego chcesz? 
– Zobaczyć się z tobą, no, ale skoro zaczęłaś... Może 

sprzedałabyś  mi  tę  cholerną  działkę?  Wtedy  zostanie 
w rodzinie. W końcu ja też nazywam się Fahrenbach. 

– I co z nią zrobisz? 
Widać było, że zastanawia się, jak ją podejść. 
–  Chcielibyśmy  wybudować  luksusowy  hotel 

z golfem, tenisem, wellness... 

Dokładnie to samo mówił Ingo Gerstendorf. 
– Nie na moich działkach – odpowiedziała stanowczo 

background image

Lena. – Po moim trupie! 

– Zawrzyjmy umowę. Założymy spółkę. No, ale mu-

sisz najpierw sprzedać jedną lub dwie działki. Nasz obiekt 
pochłonie  sporo  funduszy,  zanim  zacznie  przynosić  zy-
ski... 

Lena patrzyła na brata z politowaniem. 
– Frieder, gdyby Nicola była tu z nami, powiedziała-

by: „jeśliś szewc, patrz swego kopyta”! 

– Masz więcej takich mądrości? 
–  Ojciec  zostawił  ci  w spadku  zyskowne  przedsię-

biorstwo,  a ty  postawiłeś  je  do  góry  nogami.  Zniszczyłeś 
jego  pracę.  Zerwałeś  kontrakty  z solidnymi  dostawcami 
i połaszczyłeś  się  na  wielką  kasę,  wierząc  w jakieś 
mrzonki. 

– Lena, przesadzasz. 
–  Tak?  To  powiedz  mi,  ile  zarobiłeś  na  swoim  no-

wym produkcie przy takim nakładzie na reklamę? Twoją 
reklamę puszczają w telewizji, a ja wiem, kochanieńki, ile 
kosztuje spot telewizyjny. Dystrybuując produkty Broder-
sena i Horlitza, zaoszczędziłbyś nadprogramowe wydatki. 

– Lubię cię, bo jesteś moją siostrą, ale twoje drobno-

mieszczańskie myślenie wywołuje we mnie agresję – po-
wiedział rozjuszony. 

– Dogryź mi jeszcze, że powielam schematy ojca, no 

dalej... 

– Bo tak jest. 
– Ach, Frieder... – westchnęła Lena. 
– Jak mógłbym cię udobruchać, żebyś zainwestowała 

background image

ze mną w budowę luksusowego hotelu? 

–  Nawet  gdybym,  czysto  teoretycznie,  zgodziła  się 

odsprzedać ci tę działkę, skąd wziąłbyś pieniądze? Sprze-
dałbyś hurtownię wina? 

–  Nie.  Wziąłbym  pożyczkę  w Banku  Regionalnym. 

A w razie czego zawsze znajdą się jacyś inwestorzy. 

Podano im kolejne danie. 
Lena odsunęła talerz na bok. 
–  Frieder,  nie  rozpędzaj  się.  Spytałam  hipotetycznie. 

Nigdy nie dopuszczę do realizacji tego projektu. Ponoszę 
odpowiedzialność  nie  tylko  za  nasze  dobre  imię,  lecz 
również za miejsce zwane Fahrenbach. Nie będziemy się 
upodabniać do Helmbach. My szczycimy się naszą wielo-
pokoleniową tradycją. 

Frieder z wściekłości uderzył pięścią w Stół. 
– Że też ojciec musiał zapisać tę żyłę złota akurat to-

bie, osobie bez wizji... 

–  Żeby  dbać  i pilnować  własności,  nie  trzeba  mieć 

wizji,  tylko  przywiązanie  do  tradycji  oraz  wrażliwość  na 
piękno natury... 

– Daruj sobie czczą paplaninę. Zaraz się rozpłaczę. 
– Proszę się nie dziwić, że Frieder się zawiódł. Przy-

kro  mu, że nie nadąża pani za jego tokiem  myślenia. On 
jest jedynym w swoim rodzaju wizjonerem – wtrąciła Ju-
lia. 

–  Niech  roztacza  swoje  wizje  na  temat  swojej  hur-

towni  win.  A tak  w ogóle  niech  pani  się  nie  miesza 
w nasze sprawy rodzinne. 

background image

– Wkrótce będę należała do rodziny – obstawała przy 

swoim. 

– Mój brat jeszcze się nie rozwiódł i mam nadzieję, że 

się rozmyśli. 

– Lena, stąpasz po kruchym lodzie. 
Miła  atmosfera  prysnęła.  Wszelkie  próby  kontynuo-

wania  rozmowy  sprowadzały  się  do  kłótni.  Wrzało  mię-
dzy  nimi,  bo  mieli  zupełnie  odmienne  zdanie.  Nie  było 
mowy o kompromisie. 

Lena łudziła się, że Frieder przyjechał, żeby naprawić 

wpadkę  z winami.  Zamiast  tego  bez  wcześniejszej  zapo-
wiedzi  zaprezentował  jej  swoją  nową  kobiecą  zdobycz, 
a w trakcie pozornie sympatycznej kolacji okazało  się,  że 
chciał  wydobyć  od  niej  prawa  do  działki  nad  jeziorem. 
Był zawiedzony, że nie zdołał jej przekabacić. 

– Frieder, szkoda, że ten wieczór przybrał taką formę. 

Zapowiadało  się  fajnie.  Nie  chciałam  się  z tobą  kłócić. 
Proszę, podjedź jutro do mnie, do Fahrenbach, to spokoj-
nie pogadamy. 

– O czym? 
– O nas. Pokażę wam, co pozmieniałam. Pożeglujemy 

jak dawniej... 

–  Dawniej,  dawniej...  Dawniej  mieliśmy  cesarstwo. 

Nie  obchodzi  mnie,  jakich  zmian  dokonałaś  na  starych 
śmieciach.  Przyjadę,  jeśli  wyrazisz  gotowość  na  dokoń-
czenie rozmowy sprzed kilkunastu minut. W przeciwnym 
razie  nie  mam  potrzeby  wdawania  się  z tobą  w jałowe 
gadki. Nie mam chęci zwiedzać naszej posiadłości. 

background image

– Frieder... 
Julia ponownie się wtrąciła. 
–  Nie  przyjmuje  pani  do  wiadomości,  że  zawiodła 

pani  brata?  Zmarnuje  pani  potencjał  tego  miejsca, 
a Frieder  wyczarowałby  z niego  cuda.  To  niesprawiedli-
we, że to właśnie pani odziedziczyła te tereny. 

– Nikt z mojego rodzeństwa ich nie chciał. 
– Pierwotnie nie. No, ale pozwolenie na budowę. 
Lena spojrzała na brata zasmuconymi oczami. 
–  Gdyby  to  była  twoja  część  spadku,  pozbyłbyś  się 

wszystkiego,  prawda?  –  jasne,  do  ostatniej  grudki  ziemi. 
Każdy zdrowo myślący człowiek tak by zrobił. 

– Ja nie! – wrzasnęła i wstała. – Szkoda, że rozstaje-

my się w patowej sytuacji. Mimo wszystko mam nadzieję, 
że jutro porozmawiamy ze sobą jak rozsądni ludzie. Cze-
kam na ciebie na Słonecznym Wzgórzu. 

Wyciągnęła  na  pożegnanie  dłoń,  ale  brat  i jego  ko-

chanka celowo zignorowali jej gest. 

–  Szanowna  pani,  podaliśmy  dopiero  dwa  dania  – 

zwrócił się do niej kelner. – Nie smakowało pani? 

–  Jedzenie  było  przepyszne  –  uspokajała  go  Lena.  – 

Pilnie mnie wezwano i muszę wyjść. 

Pobiegła do samochodu. Zamknęła drzwi i się rozpła-

kała. Nagle w szybę zapukał jakiś starszy pan. 

– Można pani jakoś pomóc? Źle się pani czuje? – za-

pytał troskliwie. 

Uśmiechnęła się przez łzy. 
–  Dziękuję,  wszystko  w porządku  –  odparła 

background image

i odjechała, żeby nie zwracać na siebie uwagi. 

 

background image

13 

 
Frieder nie pojawił się w Fahrenbach. Po paru godzi-

nach  wyczekiwania  Lena  zadzwoniła  do  hotelu.  Powie-
dziano jej, że już rano się wymeldował. 

Przygnębiona wsiadła do samochodu i ruszyła nad je-

zioro.  Odcumowała  łódkę  i wypłynęła  na  szeroką  wodę. 
Rozkoszowała  się  otaczającym  krajobrazem.  Nie  pojmo-
wała,  dlaczego  te  hieny  chciały  zdewastować  bezcenną 
przyrodę, stawiając betonowe kloce. 

W  jeziorze  w Helmbach  nie  pojawiały  się  stada  dzi-

kich kaczek, nie przylatywały tam dumne łabędzie maje-
statycznie  wyciągające  długie  szyje.  Nie  rechotały  żaby 
i nie uginało się od wiatru sitowie, które dawało schronie-
nie wielu zwierzętom. 

Żądza pieniądza siała spustoszenie w umysłach ludzi. 

Stawali się nieludzcy. Dla pieniędzy Frieder byłby gotów 
poświęcić dorobek własnej rodziny. 

Ona nie dopuści do tego barbarzyństwa. Kochała na-

turę i bolało ją, kiedy ludzie lekką ręką ją niszczyli. 

Posmutniała. Chciałaby wtulić się w ramiona Thoma-

sa. Wypłakałaby mu wszystkie żale. Chciała poczuć jego 
bliskość. 

Zastanawiała się, co teraz robił. Czy w jego obecności 

Frieder  też  wyskoczyłby  do  niej  z pretensjami?  Co  by 
powiedział Thomas na takie rzeczy? 

Nigdy  nie  wyraził  głośno  swojej  opinii  o domach, 

background image

które były stawiane na wiejskich terenach. W każdym ra-
zie  wydawało  się  jej,  że  nie  spodobałoby  mu  się,  gdyby 
ktoś zabudował jezioro. On  także kochał jego urok. Znał 
ten zakątek z czasów młodości. 

Ciągle zadawała sobie pytanie, czy Thomas wróci do 

Niemiec.  Czy  nie  wsiąknął  w amerykańskie  realia?  Czy 
zechce zamieszkać z nią w Fahrenbach? W ciągu tych kil-
kunastu dni, które ze sobą spędzili, skupili się wyłącznie 
na  sobie  i ich  odnalezionej  miłości.  Nie  było  miejsca  na 
przyziemne  sprawy.  Potem  Thomas  wyleciał  za  ocean, 
a ona została pełna dylematów. 

Lena nie wątpiła w jego miłość, jednak pragnęła dzie-

lić  z nim  każdy  dzień,  każdą  godzinę,  mówić 
o problemach i się radować. 

Przycumowała  do  brzegu.  Po  pomoście  spacerowała 

Sylvia. 

– Wiedziałam, że cię tu zastanę. Zawsze wtedy,  gdy 

coś ci doskwiera, wypływasz na jezioro. Co cię gnębi? 

Lena  streściła  jej  przebieg  burzliwego  spotkania 

z bratem. 

– To straszne, czego on od ciebie wymaga. Brak mu 

chyba piątej klepki. Ojciec zostawił mu  pokaźny spadek, 
a on teraz bredzi, że interesuje go twoja posiadłość i chce 
się na niej dorobić. 

– Frieder bardzo się zmienił. Jest zachłanny i chce co-

raz więcej. Popełnia przy tym błąd za błędem. Nie da so-
bie nic wytłumaczyć i wybucha, kiedy coś próbuje mu się 
doradzić. W branży krążą o nim plotki. Jak się domyślasz, 

background image

negatywne. Boję się, że przez niego firma splajtuje. Wte-
dy i kochanka puści go z torbami. 

– Na sto procent. Z twojej opowieści wynika, że zła-

pał jakąś latawicę, która skacze z kwiatka na kwiatek. Że-
ruje na bogatych frajerach, a potem porzuca ich bez skru-
pułów.  Leno,  zrobiłaś,  co  mogłaś.  Nie  odpowiadasz  za 
głupotę  swojego  brata.  Pogadajmy  o czymś  weselszym, 
dobrze? 

– A istnieją takie tematy? 
– Na przykład moje wesele. 
Lena myślała, że się przesłyszała.–Sylvia przebąkiwa-

ła  o ślubie,  ale  dotychczas  nie  wyznaczyła  konkretnego 
terminu. 

– O twoim ślubie? – powtórzyła z niedowierzaniem. 
Sylvia zachichotała. 
–  Tak.  Martin  i ja  pobieramy  się  za  cztery  tygodnie. 

Zostaniesz moją świadkową? 

– Sylvia, jesteś w ciąży? 
– Nie, nie jestem w ciąży. Oboje doszliśmy do wnio-

sku,  że  nadszedł  czas,  by  zalegalizować  nasz  związek. 
W sumie niewiele się zmieni, bo i tak ze sobą pomieszku-
jemy.  Nasza  decyzja  nie  powinna  nikogo  zaskoczyć,  bo 
przecież  znamy  się  niemal  od  maleńkości.  Na  co  więc 
czekać?  Nie  musimy  sprawdzać,  czy  rzeczywiście  tego 
chcemy. My już to wiemy od dawna. Cieszymy się. 

–  Ach,  Sylvia,  gratuluję  ci  z całego  serca.  I troszkę 

zazdroszczę. 

– Ty i Thomas idziecie do ołtarza następni. 

background image

– On jeszcze mi się nie oświadczył. 
– Ależ oczywiście, że to zrobił. Gdy mieliście osiem-

naście lat. 

– Ach, od naszej osiemnastki upłynęło sporo czasu. 
Sylvia uśmiechnęła się. 
– Stop! Nie będę wysłuchiwała twojego utyskiwania, 

maleńka. Ty i Thomas należycie do siebie. Jesteście pasu-
jącymi  do  siebie  połówkami  jabłka.  Przestań  zaprzeczać. 
Lena,  chciałabym  cię  o coś  poprosić.  Pomożesz  mi  wy-
brać suknię ślubną? 

–  Chcesz  wziąć  ślub  w białej  sukni  z wielkim  welo-

nem? Z setką gości... 

– Szczerze mówiąc, wolałabym kameralne przyjęcie. 

Tyle  że  Fahrenbachowie  obraziliby  się  na  nas.  Nie  mam 
wyjścia. Muszę wyprawić huczne wesele. Ale welonu nie 
włożę. Wyglądałabym komicznie. Wepnę sobie kwiaty we 
włosy,  no  i może  zamiast  bieli  zdecydowałabym  się  na 
écru? Co ty na to? 

– W niczym się nie ograniczaj. Na swojej uroczysto-

ści musisz być królową i zrobimy cię na bóstwo. Na pew-
no  znajdziemy  coś  odpowiedniego.  Dzięki  za  wyróżnie-
nie. Czuję się zaszczycona, że będę twoją świadkową. 

Sylvia  wyszperała  z torebki  dwa  małe  flakoniki 

szampana. 

– Wypijmy za nas i za nasze szczęście. Nie wzięłam 

ze sobą kieliszków, ale w stanicy są stare komplety. 

Sylvia zawsze  miała  wszystko dokładnie zaplanowa-

ne. U niej nic nie było dziełem przypadku. 

background image

Lena przyniosła kieliszki i usiadły na ławce na końcu 

pomostu. 

– Wiesz co, Lena, kiedyś ci zazdrościłam. Marzyłam 

o wielkiej  miłości,  takiej,  jaką  przeżywałaś  wówczas 
z Thomasem. 

– I o tych dziesięciu latach rozłąki, w trakcie których 

nie miałam żadnych wieści o Thomasie, kiedy usychałam 
z tęsknoty i zmartwienia, że mnie zdradził i zostawił, tak-
że marzyłaś? 

–  Oczywiście,  że  nie.  To  było  koszmarne  doświad-

czenie dla ciebie. Ale on znowu pojawił się w twoim ży-
ciu.  I to  z wielkim  hukiem.  Który  mężczyzna  rozrzuca 
wokół domu ukochanej kobiety tysiące róż? 

– Nie przeczę, mile mnie zaskoczył. Jednak życie nie 

składa się jedynie ze spektakularnych niespodzianek. Wo-
lałabym zupełnie normalnie z nim żyć, z tymi wszystkimi 
codziennymi  banałami.  Chciałabym  rozmawiać  z nim 
choćby o takich błahostkach jak data ważności na opako-
waniu twarożku. Przynajmniej byłby przy mnie. Interesuje 
mnie  proza  życia,  a nie  wybujała  fantazja.  Obsypanie 
mnie  różami  z helikoptera  robi  oszałamiające  wrażenie, 
jednak  szybko  traci  swój  blask.  Marzę,  by  zaczynać 
i kończyć  każdy  dzień  z Thomasem.  Chciałabym  mieć 
pewność, że on jest ze mną. Niektórych nudzi taki sposób 
myślenia,  a dla  mnie  największym  szczęściem  byłoby 
móc  się  nim  nacieszyć  w każdej  sekundzie.  Zaobserwo-
wałam, że z czasem kobiety traktują swoich mężczyzn jak 
element  nudnej  rzeczywistości.  Często  się  na  nich  wku-

background image

rzają i posyłają w diabły. Być może i ja bym tak postępo-
wała,  gdyby  takie  zjawisko  jak  wspólne  życie 
z Thomasem istniało. Na razie jednak tęsknię za banalno-
ścią. 

Sylvia  przysłuchiwała  się  przyjaciółce  w milczeniu. 

Napiła się szampana. 

–  Wiem,  o czym  mówisz.  W gruncie  rzeczy  ja  rów-

nież wściekam się na Martina, a gdy go nie ma, nie mogę 
się  doczekać,  kiedy  wróci.  W zeszłym  tygodniu  poleciał 
do Moskwy, ponieważ tam ogromną popularnością cieszy 
się  jego  metoda  operowania  koni.  Omal  nie  umarłam 
z tęsknoty. Człowiek jest stadną istotą. Przywiązuje się do 
ludzi. Często odwołuje się do swoich starych przyzwycza-
jeń. Moi rodzice cały czas są ze sobą szczęśliwi. Są moim 
wzorem  do  naśladowania.  Ich  czułość  względem  siebie 
utwierdza  mnie  w przekonaniu,  że  ze  mną  i z Martinem 
będzie tak samo. 

–  No  widzisz,  Sylvia,  a mnie  tego  brakuje.  Małżeń-

stwo  moich  rodziców  legło  w gruzach.  Matka  zostawiła 
ojca dla innego mężczyzny. My nie byliśmy już dziećmi, 
ale porzucenie przez bliską osobę dotyka nas boleśnie nie-
zależnie od wieku, w którym jesteśmy i odbija się na na-
szej psychice. Może dlatego jestem strachliwa, niepewna, 
nieufna i bredzę, iż szczęście jest czymś ulotnym. Thomas 
inaczej się zapatruje na te sprawy. Kiedyś płynęliśmy po 
jeziorze  i przyznałam  mu  się,  że  bardzo  się  boję  go  stra-
cić,  on  odpowiedział,  że  nie  wolno  postrzegać  drugiego 
człowieka  jak  własności.  Niby  logiczne,  ale  wpadłam 

background image

wtedy w panikę. Zaczęłam wątpić w jego miłość. 

–  Przeszłość  kształtuje  nasz  światopogląd,  jednak 

wydaje  mi  się,  że  należy  rozróżnić  kilka  rodzajów  part-
nerstwa. Miłość moich rodziców była zawsze... hm, jak by 
to  ująć,  umiarkowana  i wyważona.  Ja  znalazłam  sobie 
partnera o takim właśnie temperamencie, czyli takiego, na 
którym zawsze  mogę polegać i który będzie  moją ostoją. 
Dlaczego kobiety, których ojciec był alkoholikiem, żenią 
się zwykle z alkoholikiem? Dlaczego kobiety wywodzące 
się z patologicznego domu, trafiają na agresywnych męż-
czyzn?  Powielają  schematy.  W psychologii  ten  fenomen 
nazywa  się  przymusem  powtórzeń.  Ty  identyfikujesz  się 
emocjonalnie  z twoim  tatą.  On  darzył  cię  najcieplejszym 
uczuciem,  dlatego  idealizujesz  go  nawet  po  śmierci.  Dą-
żysz do osiągnięcia pozornych ideałów, jakbyś w ten spo-
sób chciała spełnić wyimaginowane oczekiwania własne-
go  ojca.  Tysiące  razy  powtarzałam,  że  twój  tata  nie  sta-
wiał ci żadnych wymagań, a ty ignorujesz moje słowa. Na 
siłę domagasz się od Thomasa, żeby cię uszczęśliwił. Le-
na,  jestem  święcie  przekonana,  że  Thomas  cię  kocha 
i jesteście sobie pisani. 

– Masz rację. Skąd ty to wszystko wiesz? 
–  Kiedyś  w czasach  studenckich  zakochałam  się 

w studencie  psychologii.  Miły  koleś,  ale  działał  mi  na 
nerwy, bo analizował każdy mój ruch i każde słowo. 

–  Przynajmniej  skorzystałaś  na  jego  mądrościach. 

Nieźle mi przygadałaś, ale słusznie. Muszę spokojnie od-
czekać  i zobaczyć,  jak  się  potoczy  mój  związek 

background image

z Thomasem.  Już  nie  wątpię  w jego  miłość.  Boję  się  tyl-
ko, że go stracę. Oj, powinnam nad sobą popracować. Sy-
lvia, dzięki za tę terapię. Kiedy rozejrzymy się za suknią? 

Wypiły kolejny łyk szampana. 
–  Jeśli  masz  czas,  to  jutro.  Stresuję  się,  że  poniosła 

mnie fantazja i nie znajdę tego, co sobie wyobraziłam. 

– Przed czy po południu? 
–  Podjadę  po  ciebie  o dziesiątej.  Rano  spotykam  się 

z panią  Huber.  Ona  jest  elastyczna  i w razie  czego  przej-
mie popołudniową zmianę. Potrafi zarządzać personelem. 
A teraz  cieszmy  się  jeszcze  tym  rajskim  krajobrazem. 
Mam  nadzieję,  że  Fahrenbachowie  docenią  wspaniało-
myślność  twojego  rodu  i docenią  piękno  tych  terenów. 
Twój  brat  też  jest  Fahrenbach.  Jak  mógł  wpaść  na  tak 
idiotyczny pomysł, żeby zniszczyć tę idyllę? Profitów mu 
się zachciało. 

– Po śmierci taty mojemu bratu odbiła palma. Nazwi-

sko Fahrenbach stało mu się obojętne. Nie widzi różnicy 
między  swoim  rodowym  nazwiskiem  a Mullerami  czy 
Schulzami. 

Sylvia objęła Lenę. 
–  Dzięki  Bogu,  ty  jesteś  prawdziwą  panią  Fahren-

bach,  z której twój  ród powinien  być dumny.  A ja jestem 
dumna,  że  jesteś  moją  przyjaciółką.  Od  zawsze  świetnie 
się  dogadywałyśmy.  Odkąd zamieszkałaś  tu  na  stałe,  na-
sze więzi się zacieśniły. Łączy nas szczera przyjaźń. 

– Fakt, jesteśmy serdecznymi przyjaciółkami. Papuż-

kami  nierozłączkami.  Bardzo  mi  pomogłaś,  –  Cieszę  się. 

background image

Zatem  skoro  jesteś  moją  serdeczną  przyjaciółką,  pomóż 
mi  zapanować  nad  apetytem.  Dodatkowa  bułeczka  czy 
ciastko od razu idzie mi w biodra. 

–  Najważniejsze,  że  jesteś  sobą,  a parę  kilogramów 

mniej  czy  więcej  nie  zmieni  twojej  osobowości.  Twój 
psycholog  pewnie  powiedziałby,  że  liczy  się  charakter 
człowieka, jego nastawienie do życia i bliźnich. 

Nisko  nad  ich  głowami  przeleciała  mewa.  Niczym 

strzała  wpadła  do  wody  i wynurzyła  się  z niej,  trzymając 
w dziobie srebrną rybkę. 

To była alegoria ludzkich relacji. Jeszcze przed chwi-

lą  ta  rybka  pływała  przy  dnie,  nie  przeczuwając  niczego 
niepokojącego, a teraz pożegnała się z życiem. Mewa zaś 
zaspokoiła jedną ze swoich podstawowych potrzeb. 

Wynika z tego, że nie jesteśmy w stanie przygotować 

się  na  każdą  okoliczność.  Trzeba  korzystać  z życia  tu 
i teraz. 

– O kurczę, dobrze, że nie jesteśmy rybami – stwier-

dziła  żartobliwie  Sylvia,  po  czym  zerknęła  na  zegarek.  – 
Ojej,  na  mnie  już  pora.  Dzisiaj  wieczorem  mamy  mnó-
stwo gości. Bardzo  fajnie mi się z tobą gawędziło. Wiel-
kie dzięki, że mnie jutro wesprzesz. 

Lena  odprowadziła  ją  wzrokiem.  Uwielbiała  swoją 

przyjaciółkę. 

Posprzątała  kieliszki  i wsiadła  do  samochodu,  poje-

chała prosto do domu, żeby Nicola się o nią nie martwiła. 
 

 

background image

14 

 
Gdzie  byłaś?  –  przywitała  ją  Nicola.  –  Niepokoiłam 

się  o ciebie.  Ludzie  pchali  się  do  ciebie  drzwiami 
i oknami. Sylvia tu była, dzwonili twoi bracia, twój szwa-
gier, no i Thomas kilkakrotnie usiłował się z tobą skontak-
tować. 

– Thomas? – pisnęła podekscytowana. 
– Tak, uspokój się, kazał ci przekazać, że jeszcze dziś 

do  ciebie  się  odezwie.  Twojemu  bratu  i szwagrowi  po-
wiedziałam, że do nich oddzwonisz. 

A Sylvia... 
–  Sylvia  przyjechała  do  mnie  nad  jezioro.  Tam  na-

plotkowałyśmy  się  za  wszystkie  czasy.  Sylvia  wychodzi 
za mąż. 

W skrócie zrelacjonowała Nicoli, jak dalece zaawan-

sowane są przygotowania do ślubu i wesela. v Potem Ni-
cola  przeszła  do  kuchni,  żeby  upichcić  coś  na  kolację, 
a Lena  postanowiła  zadzwonić  tu  i tam.  Najpierw  chciała 
skontaktować się z Friederem, ponieważ była przekonana, 
że chce ją przeprosić. 

Mylny wniosek. 
Złapała  go  pod  telefonem  komórkowym.  Kiedy  się 

odezwała, on od razu zaczął na nią wrzeszczeć. 

– Lena, zachowałaś się skandalicznie. Nie ucieka się 

w trakcie  kolacji.  Oczekuję,  że  przeprosisz  Julię  w mojej 
obecności.  Co  ty  sobie  wyobrażasz?  Że  kim  ty  jesteś? 

background image

A twoja  beznadziejna  paplanina  o tradycji  i innych  dupe-
relach  czemu  miała  służyć?  Jestem  wściekły  na  ciebie. 
Ale ponieważ jesteś moją siostrą,  dam  ci  ostatnią szansę. 
Sprzedaj mi część działek. Masz ich wystarczająco dużo. 
Za  uzyskane  pieniądze  mogłabyś  wreszcie  zafundować 
sobie manikiur. Twoje zaniedbane dłonie odpychają każ-
dego normalnego człowieka. Sprzątaczka może pochwalić 
się ładniejszymi. 

Lena pokornie wysłuchała jego zrzędzenia. 
– Skończyłeś? – spytała ironicznie. 
Nie zareagowała na inwektywy rzucone pod jej adre-

sem. 

–  Przemyśl  tę  sprawę.  Pogadamy  później  na  stacjo-

narnym. Teraz nie mogę rozmawiać. Jedziemy z Julią sa-
mochodem.  Aha,  jeśli  nie  przystajesz  na  moje  warunki, 
nie dzwoń do mnie. 

Lena  musiała  chwilę  ochłonąć.  Frieder  rozzłościł  ją 

do szpiku kości. Za kogo on się uważa? 

Zaszantażował ją, że albo się zgodzi, albo on zerwie 

z nią kontakt. 

Zadzwoniła  do  Jörga.  Może  chociaż  on  porozmawia 

z nią bez stawiania jakichkolwiek warunków. 

– Chateau Dorleac, Fahrenbach – odezwała się Doris. 
–  Cześć,  Doris!  Dawno  nie  rozmawiałyśmy.  Co 

u ciebie? 

–  A jak  miałoby  być?...  Dobrze...  niedobrze,  skąd 

mogę wiedzieć? 

Mówiła bardzo niewyraźnie. Lena odniosła wrażenie, 

background image

że jej bratowa majaczyła. Podejrzewała, że Doris była pi-
jana.  Potwierdziła  się  zatem  plotka,  że  Doris  wpadła 
w nałóg. 

– Doris, Jörg próbował się ze mną skontaktować.. . – 

Nie było sensu kontynuować tego bezsensownego mono-
logu. 

Doris zanosiła się od śmiechu. 
– Z tobą chciał się skontaktować... Ze mną nigdy się 

nie kontaktuje. 

– Doris, gdzie jest Jörg? 
– Hm, gdzie... jest... Jörg? Skąd... mam... wiedzieć... 
– Doris, powiedz Jörgowi, że dzwoniłam i jeszcze do 

niego się odezwę. Albo nic mu nie mów. Życzę ci udane-
go wieczoru. 

– Wieczoru? Już jest... wieczór? Dziwne... wieczór – 

mamrotała Doris. 

Lena była wstrząśnięta. Ktoś musiał doprowadzić Do-

ris do opłakanego stanu. Ze swoich dwóch szwagierek ją 
darzyła największą sympatią. 

Czyżby Jörg nie zauważył, co się działo z jego żoną? 

Powinien  podjąć  jakieś  działania,  żeby  wyciągnąć  ją 
z tego bagna. 

Zwlekała z wykręceniem numeru do swojego szwagra 

Holgera. On nigdy do niej nie dzwonił. Wszelkie rozmo-
wy telefoniczne prowadziła ze swoją siostrą Grit. 

„Stało  się  coś  Grit?  Albo  dzieciom?”  –  zastanawiała 

się. 

Przemogła  się  i za  chwilę  w słuchawce  rozbrzmiał 

background image

głos Holgera. 

– Miło, że oddzwaniasz, Leno. 
– Stało się coś Grit albo dzieciom? 
–  Nie,  dzieciaki  wpieniają  mnie  przez  cały  dzień. 

Wiercą mi dziurę w brzuchu, bo chciałyby was odwiedzić. 
Przeszkadzałoby ci, gdybym w przyszłym tygodniu przy-
jechał z nimi do Fahrenbach? Akurat w poniedziałek mam 
wolne,  więc  przedłużyłbym  sobie  weekend.  Bylibyśmy 
u was w piątek późnym popołudniem. 

Nareszcie dobre wieści. 
– Super, Holger. 
Westchnął. 
–  Dzięki,  Lena.  Dzieciaki  się  ucieszą.  Zresztą  ja  też 

się cieszę. 

– My również, Holger. Grit przyjedzie z wami? 
– Nie. 
– Znów jest na farmie piękności? 
– Nie. 
–  Holger,  dlaczego  odpowiadasz  półsłówkami?  Co 

jest grane? Pokłóciliście się? 

– Ach, Leno... – odezwał się trochę ciszej. 
– Holger, co się dzieje? 
– Wszystko ci opowiem, ale na miejscu. 
– Holger, czy ona cię zdradziła? 
Zdaje się, że zgadła, bo nie padła żadna odpowiedź. 
–  Pogadamy  w weekend  –  wycedził  po  chwili.  – 

Dziękuję, że możemy przyjechać. 

Nie chciała naciskać. Czuła, że cierpiał. 

background image

– Przecież jesteście moją rodziną i u mnie macie kartę 

stałego gościa. Zaraz obwieszczę tę radosną nowinę Nico-
li,  Aleksowi  i Danielowi.  Poprawi  im  to  humor, 
a szczególnie Danielowi. On uwielbia Nielsa. 

–  Zgadza  się.  I z wzajemnością.  A Merit  upatrzyła 

sobie Nicolę. 

– Jeszcze dodaj, że jesteś mną Zafascynowany i w ten 

sposób  wszyscy  zostaną  obdarowani  pochwałą  lub  kom-
plementem. 

–  Lena,  jesteś  wspaniałą  kobietą.  Chciałbym,  żeby 

Grit miała choć połowę twoich cech. 

Powoli  rozmowa  zbaczała  na  niewłaściwe  tory.  Jej 

dwuznaczność wprawiła Lenę w zakłopotanie. 

– Zatem do zobaczenia w weekend. Pozdrów dzieci... 

Holger, a gdzie jest Grit? Gdzieś w pobliżu? Daj mi ją, bo 
chciałabym się z nią przywitać. 

– Nie, wyjechała. 
–  No  cóż,  nic  na  to  nie  poradzimy.  Widzimy  się 

w weekend. Cieszę się na nasze spotkanie. 

Czy wszyscy w jej rodzinie powariowali? Czyżby jej 

siostra  nie  doceniała  swojego  męża?  Holger  wprawdzie 
nie  zdradził  jej  szczegółów,  ale  z jego  tonu  wywniosko-
wała, że nie myliła się, przypuszczając, iż Grit wdała się 
w romans. 

Jak mogła zrobić swojemu mężowi, a przede wszyst-

kim  swoim  dzieciom  takie  świństwo?  Przecież  doświad-
czyła na własnej skórze, jak to boli, kiedy opuściła ją wła-
sna matka. 

background image

Historia niczym z tanich powieści miłosnych. Ich au-

torzy często opisywali rozpad małżeństwa, ale czytelnicy 
postrzegali  te  opowiastki  w kategorii  fikcji  literackiej,  na 
dodatek  mocno  przesadzonej  i niemającej  nic  wspólnego 
z rzeczywistością.  A tu  proszę,  można  odnaleźć  analogię 
do  codzienności.  Lenę  ogarnęła  melancholia.  Jej  rodzina 
przechodzi poważny kryzys. 

Z pokolenia na pokolenie w ich rodzinie wszystko by-

ło stabilne. Komplikacje zaczęły się po śmierci ojca Leny. 
Zalała ich fala nieszczęścia, zawodowo i prywatnie. 

Lena  zapierała  się  rękoma  i nogami,  by  nie  podążać 

zgubnymi śladami rodzeństwa. Wyznaczyła sobie inne ce-
le  niż  oni.  Nie  poddawała  się  losowi.  Chciała  walczyć 
o siebie, miłość i Fahrenbach. Dążyła do utrzymania usta-
lonego  przez  stwórcę  wszechmogącego  porządku  rzeczy 
świata  doczesnego,  o którym  wspominała  Sylvia.  Tylko 
w uporządkowanym systemie można uniknąć chaosu. 

 

background image

15 

 
Po  kolacji  Lena  zaszyła  się  w małej,  przytulnej  bi-

bliotece.  W niej  najczęściej  oglądała  telewizję  i słuchała 
muzyki.  Chętnie  tam  przesiadywała,  bo  czuła  się  bez-
piecznie. 

Włączyła  płytę  z utworami  Vivaldiego.  W tym  sa-

mym momencie zabrzęczał telefon. 

Serce  zaczęło  jej  mocniej  bić,  bo  z niecierpliwością 

wyczekiwała telefonu od Thomasa. 

– Wreszcie cię zastałem, moja kochana. Ciągle jesteś 

w rozjazdach. Powinienem się martwić? 

Thomas był w dobrym humorze. 
Zrelacjonowała  mu  wydarzenia  minionego  dnia. Do-

tychczas tego nie robiła, żeby trzymać się ich żelaznej za-
sady,  że  on  nie  opowiada  jej  o swoim  dniu,  a ona  jemu 
o swoim. 

– Nadszedł czas, żebym ja zadbał o porządek. Przej-

mę stery. 

– Będzie trochę trudno tak z Ameryki, co? 
– Kotku, a kto powiedział, że z Ameryki? 
Zaparło jej dech w piersiach. 
– Tom, czy to znaczy że ty... – nie dokończyła. 
– Tak, przylatuję do Niemiec. 
– Kiedy? 
–  Mam  tu  jeszcze  coś  do  załatwienia  i nie  mogę  ci 

podać  konkretnego  terminu,  ale  między  dziesiątym 

background image

a piętnastym... 

– Tom, mowa o tym miesiącu? 
–  Tak.  Z radości,  że  cię  zobaczę,  odchodzę  od  zmy-

słów. Nawet nie wiesz, jak za tobą tęsknię, moja najsłod-
sza. Wywróciłaś moje życie do góry nogami. Oczywiście 
pozytywnie. 

–  Ach,  Tom,  uszczęśliwiłeś  mnie  tymi  słowami.  Je-

stem  cała  w skowronkach.  I ja  omal  nie  sfiksowałam 
z tęsknoty i... miłości. Jak długo zostaniesz? 

– Niespodzianka. Pozwól się zaskoczyć. 
– Tydzień? Dwa?... A może trzy? 
–  Leni,  nie  naciskaj.  I tak  będę  trzymał  język  za  zę-

bami. Po prostu pozwól się miło zaskoczyć. 

– Masz rację, kochanie. Nieważne, na jak długo przy-

latujesz,  ważne,  że  się  zobaczymy,  że  poczuję  twoją  bli-
skość  i poprzytulam  się  do  ciebie  choćby  przez  parę  mi-
nut... Bez ciebie czuję się samotna. 

– Skazałem cię na cierpienie. Wystawiłem naszą mi-

łość na próbę, co wymaga od ciebie ogromnej siły. Trud-
no  utrzymać  związek  na  odległość.  Trudno  go  pielęgno-
wać. Nam się udało. W głównej mierze to twoja zasługa. 
Obiecuję ci, że na ślub Sylvii pójdziemy razem. 

– Tom, zatem mamy dla siebie co najmniej dwa tygo-

dnie!  Zdajesz  sobie  sprawę,  że  zaraz  zwariuję  z radości? 
Przy tobie ogarnia mnie euforia. 

– Skarbie, skoro aż tak łatwo cię uszczęśliwić... 
– Słońce, uświadom sobie, że szczęściem dla mnie je-

steś  ty.  Twoja  obecność,  twój  głos,  twój  oddech... 

background image

i mogłabym  tak  wyliczać  w nieskończoność.  Wreszcie 
znajdziemy  czas  dla  siebie.  Będziemy  rozmawiać 
o sprawach  istotnych  i błahostkach.  Opowiemy  sobie 
o wszystkim, co się wydarzyło przez te długie lata naszej 
rozłąki. 

– Leni, wiem, że cię to nurtuje, ale ja nie przywiązuję 

do  tego  żadnej  wagi.  Przeszłość  w pewnym  sensie  nas 
ukształtowała,  jednak  odstawmy  ją  na  bok.  Żyjmy  teraź-
niejszością.  Czasu  nie  cofniemy.  A sama  przyznaj,  nasza 
teraźniejszość  jest  cudowna.  Kochamy  się.  Nasza  miłość 
rozkwita,  ponieważ  wiemy,  jak  smakuje  utrata  bliskiej 
osoby.  Jesteś  moją  jedyną  i największą  miłością.  Nikt 
i nic tego nie zmieni. 

Lena  zerknęła  na  wewnętrzną  stronę  nadgarstka, 

gdzie widniała wyryta litera T. 

–  Tom,  ty  też  jesteś  moją  jedyną  i największą  miło-

ścią. 

Oboje patrzyli przez różowe okulary. Wznieśli się na 

szczyt szczęścia i nikt nie był w stanie ich stamtąd strącić. 
Połączyła ich wieczna miłość. Miłość na całe życie. Tom 
wygrawerował  niegdyś  na  podarowanej  jej  bransoletce  – 
LOVE FOREVER. Ten napis stał się ich życiową dewizą. 

 

background image

16 

 
Był  bardzo  mglisty  poranek.  Promienie  słońca 

z trudem przebijały się przez szarą warstwę chmur. 

Jednak nic nie mogło zepsuć dobrego humoru dwóm 

młodym  kobietom,  które  właśnie  przekroczyły  próg  eks-
kluzywnego butiku z sukniami ślubnymi. 

Elegancko ubrana ekspedientka, pani w średnim wie-

ku, od razu się nimi zajęła. 

– Dzień dobry. Czym mogę służyć? 
– Szukamy sukni ślubnej. 
W głosie Sylvii słychać było podekscytowanie. Zdra-

dzał je również rumieniec na twarzy. 

Nic dziwnego, skoro kupuje dzisiaj suknię na własny 

ślub, najpiękniejszą uroczystość w życiu każdej kobiety. 

–  Suknia  ma  być  oczywiście  dla  pani  –  stwierdziła 

ekspedientka. 

Sylvia pokiwała głową. 
– Wie już pani, jakiej sukni szuka? – zapytała ekspe-

dientka. 

Sylvia niepewnym wzrokiem spojrzała na Lenę, która 

do tej pory trzymała się z boku. 

– Może coś nam pani zaproponuje – powiedziała Le-

na. 

Ekspedientka 

sprawiała 

wrażenie 

osoby 

z doświadczeniem.  „Nie  powinna  mieć  problemu  ze  zna-
lezieniem  czegoś  odpowiedniego  dla  Sylvii”  pomyślała 

background image

Lena. 

– A my też rozejrzymy się po sklepie – dodała. 
–  Oczywiście.  Proszę  się  rozejrzeć  i nie  zwracać 

uwagi  na  rozmiary.  Na  wieszakach  wiszą  pojedyncze 
sztuki  z każdego  modelu,  ale  w magazynie  mamy  suknie 
w różnych rozmiarach. Możemy też zamówić odpowiedni 
rozmiar u naszego dostawcy. Ja tymczasem znajdę dla pa-
ni  coś  odpowiedniego  –  oznajmiła  i zmierzyła  Sylvię 
wzrokiem. – Rozmiar 40, prawda? 

Sylvia  była  zdziwiona.  „Tak  bez  niczego  trafnie  ją 

oceniła? No, no”. 

– Tak, nie jestem najszczuplejsza. 
– Moja droga, rozmiar 40 nie jest rozmiarem dla pu-

szystych. Poza tym jest pani wysoka i dzięki temu szczu-
pło wygląda. 

– Tak, ale mam spory biust. 
Ekspedientka roześmiała się. 
– Powinna się pani cieszyć. Inne kobiety powiększają 

sobie biust za grube pieniądze, a panią natura sama obda-
rzyła idealnym rozmiarem. 

Lena oglądała suknie. Te, które już przejrzała, nie na-

dawały  się  dla  jej  przyjaciółki.  Były  wprawdzie  bardzo 
ładne,  ale  miały  za  dużo  tiulu,  połyskujących  koralików 
i cekinów. To zupełnie nie pasuje do Sylvii. 

– Znalazłaś coś? – zapytała przyjaciółka. 
–  Jeszcze  nie,  ale  to  dopiero  początek.  Wybór  jest 

ogromny. Nie martw się, coś znajdziemy. 

Lena zazdrościła przyjaciółce, która za kilka tygodni 

background image

poślubi ukochanego mężczyznę. 

Jak  wspaniale  byłoby  teraz  wybierać  suknię  na  ślub 

z Thomasem! Niestety, na razie o ślubie z Thomasem mo-
że jedynie pomarzyć. Pozostaje jej tylko się cieszyć, że za 
mniej  więcej  dwa  tygodnie  Thomas  przyleci  z Ameryki. 
Jego przyjazd traktowała jak prezent od losu. 

Lena zatrzymała się. 
–  Sylvio,  spójrz!  Jak  ci  się  podoba  ta  suknia?  Może 

nieźle leżeć. 

Lena zdjęła kremową skromną suknię bez ramiączek, 

z lekko rozszerzanym dołem w kształcie tulipana. 

– Ładna. To mój rozmiar? Jeśli tak, to bierzemy. 
Lena roześmiała się. 
– Zaraz, zaraz, nie tak szybko. Szukamy dalej. Pocze-

kaj, co znajdzie ekspedientka. Potem poszukamy sukni na 
ślub cywilny. Mam wrażenie, że znajdziemy tu coś odpo-
wiedniego. Poszukam też czegoś dla siebie. W końcu jako 
świadkowa na ślubie powinnam dobrze wyglądać. 

Lena odwiesiła suknię na oddzielny wieszak. Szukały 

dalej  i znalazły  jeszcze  trzy  suknie,  które  ewentualnie 
warte były zachodu. 

Ekspedientka  przyniosła  dla  Sylvii  jeszcze  pięć  su-

kien, jedna ładniejsza od drugiej. 

– Mam to wszystko przymierzyć? – jęknęła Sylvia. 
Udawała  przerażoną,  a tak  naprawdę  bardzo  się  cie-

szyła. 

Ostatecznie musiały dokonać wyboru między dwiema 

sukniami.  W rachubę  wchodziła  kremowa  suknia,  którą 

background image

Lena  znalazła  zaraz  na  początku  –  wymyślnie  skrojona, 
z prawdziwego  jedwabiu  w kolorze  szampana  –  i suknia 
z dzikiego jedwabiu w kolorze złamanej bieli z wąską gó-
rą,  niewielkim  wycięciem  i małymi  bufkami.  Dół  miała 
szeroki,  ale  dzięki  ciężkiemu  materiałowi  ładnie  opadał 
i dobrze się układał, a plecy sznurowane jedwabną wstąż-
ką. 

Trudny wybór. 
W  końcu  zdecydowały  się  na  suknię  z dzikiego  je-

dwabiu. 

Teraz dodatki. Welon czy raczej kwiaty we włosach? 

Ostatecznie  uznały,  że  welon  nie  pasuje  do  Sylvii, 
a kwiaty upięte we włosach wyglądają zbyt słodko. 

Ekspedientka  wpadła  na  pomysł,  żeby  włosy  Sylvii 

upiąć  na  boku  małą  spinką  przyozdobioną  kwiatuszkami 
z jedwabiu. Pomysł spodobał się przyszłej pannie młodej. 

Kupiły  jeszcze  odpowiednie  buty  i małą  torebkę 

z jedwabiu, tak małą, że zmieści się tam jedynie chustecz-
ka. 

Na  ślub  cywilny  wybrały  jasnobrązowy  trzyczęścio-

wy kostium z lekko rozszerzaną spódnicą, krótkim żakie-
tem i haftowanym topem. Był niezwykle kobiecy. Ponad-
to każdą część można nosić oddzielnie z innymi częściami 
garderoby. 

Do  kostiumu  dokupiły  jeszcze  buty  z paseczkami  na 

wysokim obcasie. 

Na ogół Sylvia nie nosiła takich ubrań, ale widać by-

ło, że zaczęły się jej podobać. 

background image

– Leno – zawołała podekscytowana – jak myślisz, co 

powie Martin? Spodobam mu się jako panna młoda? 

– Będzie zachwycony – odpowiedziała Lena szczerze. 
– Wiesz, już nie mogę się doczekać, kiedy zostanę je-

go żoną. Dziwne. Znamy się niemal od kołyski i od lat je-
steśmy  zaręczeni.  Chyba nie powinnam  się  tak  denerwo-
wać,  a mimo  to  jestem  taka  podekscytowana  jak  na  po-
czątku, kiedy zaczęliśmy się spotykać. 

Lena roześmiała się. 
–  Dla  każdej  kobiety  ślub  jest  emocjonującym  prze-

życiem – wtrąciła ekspedientka. – Niezależnie od tego, jak 
długo znamy partnera. To naprawdę ważny krok w życiu 
człowieka. 

– Pani wie najlepiej. Codziennie przychodzą tu przy-

szłe  panny  młode.  Ma  pani  wspaniałą  pracę.  Codzienny 
kontakt ze szczęściem. 

– Nie zawsze ze szczęściem – stwierdziła ekspedient-

ka. – Zdarza się, że on albo ona się rozmyśli, i trzeba od-
wołać  ślub.  Ostatnio  mieliśmy  tragiczny  przypadek.  Ko-
bieta zginęła w wypadku tydzień przed ślubem. Na szczę-
ście  takie  sytuacje  zdarzają  się  bardzo  rzadko. 
W większości  mamy  istotny  udział  w szczęściu  ludzi.  Po 
pani od razu widać, że jest szczęśliwa. 

Sylvia pokiwała głową. 
– Jestem, i to bardzo. Teraz nawet bardziej, gdy zdaję 

sobie sprawę, że przypieczętujemy naszą miłość. Dopiero 
teraz dotarło do mnie, ile Martin dla mnie znaczy. 

–  Pewnie  dlatego,  że  zacznie  się  nowy  rozdział 

background image

w pani życiu, który przyniesie zmiany. Wcześniej wszyst-
ko było mniej więcej po staremu i niewiele się zmieniało. 

Słowa Sylvii ogromnie ucieszyły Lenę.  Kiedy wcze-

śniej rozmawiały o jej związku z Martinem, miała wraże-
nie, że byli ze sobą z rozsądku. Niby się kochali, ale jakby 
z obowiązku.  Prawda  jest  na  szczęście  inna.  Sylvia 
i Martin  kochają się z całego serca.  Podekscytowanie Sy-
lvii było uzasadnione. Dziewczyna nie mogła się już do-
czekać dnia własnego ślubu. 

– Leno, teraz twoja kolej. Szukamy czegoś dla ciebie 

– powiedziała Sylvia, kiedy załatwiła już wszystkie swoje 
sprawy. 

Lena nie chciała o tym słyszeć. 
– Nie, dzisiaj jest  twój  dzień.  Przyjadę  kiedy  indziej 

i poszukam czegoś dla siebie. 

– Jesteś pewna? 
– Absolutnie. 
– W takim razie idziemy na kawę i może zjem... 
– urwała nagle. – Wystarczy kawa. Do wesela muszę 

zrezygnować  z małych  grzeszków,  bo  nie  zmieszczę  się 
w suknię. 

–  Mamy  świetną  krawcową.  Zawsze  można  trochę 

popuścić szwy – wtrąciła ekspedientka. 

Sylvia nie chciała do tego dopuścić. 
– Lepiej nie. Dziękuję pani za wszystkie rady. Proszę 

do  mnie  zadzwonić,  jak  już  moje  rzeczy  będą  gotowe. 
Przyjadę po nie. 

–  Oczywiście.  Dziękuję  za  odwiedzenie  naszego 

background image

sklepu. Było mi bardzo miło. 

Pożegnały się. 
Kiedy już znalazły się na zewnątrz, Sylvia zapytała: 
– Jesteś pewna, że dobrze wybrałam? – upewniała się. 

–  Może  lepsza  byłaby  ta  pierwsza  suknia,  a do  Urzędu 
Stanu Cywilnego ten skromny, ciemnoniebieski kostium? 

– Sylvio, wybrałaś bardzo piękne rzeczy. Nic lepsze-

go nie mogło nam się trafić. Zaufaj mi i nie wariuj. 

Sylvia westchnęła. 
–  Ufam  ci.  W końcu  jesteś  moją  przyjaciółką.  Dzię-

kuję,  że  znalazłaś  dla  mnie  czas  i przyjechałaś  ze  mną. 
Sama nie dałabym rady. Tu jest za duży wybór. Mogę na 
poczekaniu ułożyć dla ciebie jadłospis na cały tydzień, ale 
wiesz, że na ciuchach i modzie się nie znam. Na dodatek 
ślubnej modzie. 

– Zakupy zrobiłyśmy po mistrzowsku. Zasłużyłyśmy 

na kawę. Po drugiej stronie jest jakaś kawiarnia. Wygląda 
całkiem dobrze. 

–  Za  rogiem  jest  lepsza.  Mają  tam  najsmaczniejsze 

w okolicy torciki orzechowe, jedna fałdka mniej czy wię-
cej nie ma znaczenia. Muszę zjeść torcik na ukojenie ner-
wów. 

– Co z twoim postanowieniem? Pamiętasz, co powie-

działaś w sklepie? 

Sylvia machnęła ręką. 
– Podobno już stary Adenauer pytał, jakie znaczenie 

mają  wczorajsze  słowa.  Zresztą  sama  słyszałaś.  Żaden 
problem przerobić suknię – oznajmiła i mrugnęła do przy-

background image

jaciółki. – Skusisz się na torcik? 

– Może... 
– Ty się wahasz? Możesz jeść słodycze kilogramami, 

a i tak nie utyjesz, ty szczęściaro. 

– Wiem. Ale wszyscy zapominacie, że wolę zjeść coś 

pożywniejszego. 

Kiedy zobaczyła rozczarowanie w oczach przyjaciół-

ki, ustąpiła. 

– Skoro ten torcik orzechowy jest taki pyszny, to mo-

gę się skusić. 

– Nie pożałujesz – obiecała Sylvia i pociągnęła za so-

bą Lenę. 

 

background image

17 

 
Kiedy Lena wróciła do posiadłości, psy witały ją tak, 

jakby nie było jej przez lata, a nie tylko kilka godzin. 

– Lady, moja słodziutka! Hektor, dobra psinka  – za-

wołała  i witała  się  z psami,  które  radośnie  szczekając, 
skakały wokół niej. – Już dobrze. Wiem, że się cieszycie. 
Wiem też, co chcecie dostać. Ale z was cwaniaki! 

Kiedy zobaczyły, że Lena sięga po stojącą na parape-

cie puszkę, przestały skakać. Patrzyły na nią wyczekująco. 

– Dla każdego po trzy smakołyki i na tym koniec. 
Lena  nauczyła  się  trzymać  smakołyki  dla  psów  we 

wszystkich  możliwych  miejscach.  Czasem  była  na  siebie 
zła za ten zwyczaj. Za późno. Psy już się nauczyły, że ich 
pani zawsze ma dla nich coś dobrego. 

Kiedy  się  zorientowały,  że  nic  więcej  nie  dostaną, 

pobiegły się bawić. 

Przez podwórko szła Nicola. 
– I jak? Znalazłyście coś? – pytała zaciekawiona. 
Lena  opisała  jej  suknię  i kostium,  które  znalazły  dla 

Sylvii. 

– A co kupiłaś dla siebie? – dociekała Nicola. 
– Jeszcze nic. Wprawdzie miałam taki zamiar, ale nie 

chciałam psuć Sylvii zabawy. W końcu to ona jest panną 
młodą. Chciałam, żeby to był jej dzień. Zdążę pojechać do 
miasta coś kupić. Może razem pojedziemy. Ty też chcia-
łaś sobie coś kupić na wesele Sylvii. 

background image

– Tak, ale ostatecznie mogę założyć tę granatową su-

kienkę z jedwabiu. 

Lena objęła korpulentną Nicolę. 
–  Moja droga,  nie  mam  nic  przeciwko  twojej  grana-

towej sukience z jedwabiu, ale nie uważasz, że mieszkań-
cy  Fahrenbach  mogliby  cię  zobaczyć  w czymś  nowym? 
Już  wszyscy  widzieli  twoją  jedwabną  sukienkę.  I to  nie 
jeden raz. 

–  A niby  kiedy  mam  się  elegancko  ubierać?  Kupię 

coś ładnego i będzie wisiało w szafie. 

– Zawsze znajdzie się jakaś okazja. Już nie wymyślaj. 

Koniec z wykrętami. Pojedziemy razem, a sukienkę kupię 
ci w prezencie. 

– Nie chodzi o pieniądze. 
– Wiem, ale chcę ci zrobić prezent. Robisz dla mnie 

tak  wiele.  Nie  ma  takich  pieniędzy,  którymi  mogłaby 
spłacić dług wdzięczności. 

– Lepiej zainwestuj pieniądze w przebudowę czwora-

ków. Trzeba wreszcie wyszykować apartamenty. 

– Wiem. Nie zapominaj, proszę, że wpłynęły już pie-

niądze za mieszkanie. 

– Ale nie tyle, żeby wystarczyło na wszystkie wydat-

ki związane z przebudową. 

Nicola  miała  rację.  Lena  sprzedała  mieszkanie  za 

mniejszą kwotę, niż początkowo chciała. Mimo że sprze-
dała  meble  i wyposażenie,  musiała  zapłacić  za  hipotekę 
obciążającą mieszkanie, więc aż tak wiele jej nie zostało. 
W każdym razie nie tyle, ile potrzebowała. Ale to zawsze 

background image

coś. Lena była dobrej myśli. Wierzyła, że sprzedaż alko-
holi Brodersena i Horlitza rozkręci się i zacznie przynosić 
zyski. Wcześniej w ogóle nie brała pod uwagę takiej moż-
liwości zarabiania pieniędzy. 

Propozycja  dystrybucji  ich  produktów  przyszła  dość 

niespodziewanie.  Gdyby  jej  brat  nie  skreślił  obydwu  do-
stawców z oferty własnej hurtowni, Lena nigdy nie dosta-
łaby tej szansy. 

– Kochana, pieniędzy wystarczy na sukienkę i jeszcze 

na  obiad  po  zakupach.  Nie  dopuszczam  sprzeciwu.  Coś 
się wydarzyło, gdy byłam w mieście? 

– Tak, dzwonił twój brat. 
– Frieder? – ożywiła się Lena. 
Telefon od Friedera oznaczałby, że się wreszcie opa-

miętał i zgoda w rodzinie jest dla niego ważniejsza niż ko-
rzyści,  jakie  chciał  czerpać  dla  siebie  ze  sprzedaży  jej 
gruntów! 

Nicola pokręciła głową. 
– Nie, Jörg. 
Skoro  Jörg kolejny raz próbował się  z nią skontakto-

wać, musi do niego oddzwonić. Albo coś się stało, albo jej 
szwagierka  Doris  mimo  obietnicy  nie  powiedziała  mu 
o jej  telefonie,  albo  zapomniała  mu  przekazać,  że  Lena 
jeszcze  raz  spróbuje  się  z nim  skontaktować.  Nie  byłoby 
w tym  nic  dziwnego.  Kiedy  rozmawiała  ze  swoją  szwa-
gierką, Doris była wyraźnie pod wpływem alkoholu. 

– Co poza tym? 
–  Były  jeszcze  jakieś  telefony.  Dokładnie  nie  wiem. 

background image

Daniel odebrał je w fabryce likierów. Wspomniał coś, że 
dzwonili z jakichś firm w sprawie zamówienia. 

Ta wiadomość ucieszyła Lenę. Oznaczała bowiem, że 

jej  kampania  reklamowa  dla  produktów  Brodersena 
i Horlitza odniosła skutek. 

– Przebieram się i biorę do pracy – powiedziała Lena, 

ale zatrzymały ją kolejne słowa Nicoli. 

– Coś jeszcze. Przyszedł list, ale nie ma nadawcy. Po-

łożyłam go u ciebie w sieni na komodzie. 

–  Dziękuję.  Na  razie,  jakby  coś  się  działo,  to  znaj-

dziesz  mnie  w destylarni.  Ale  najpierw  zadzwonię  do 
Jörga. 

O  liście  przypomniała  sobie dopiero  wtedy,  gdy  we-

szła do sieni. 

Na  komodzie  leżała  podłużna  bladoróżowa  koperta. 

List musiał być od kobiety, bo trochę pachniał perfumami. 

Lena  zabrała  go  ze  sobą  na  górę,  przebrała  się 

i sięgnęła po telefon. Na szczęście Jörg od razu odebrał. 

–  Dziękuję,  Leno,  że  oddzwaniasz.  Już  wczoraj  pró-

bowałem cię złapać. 

Lena  wyczuła  pretensje  w jego  głosie.  Nie  czuła  się 

winna. 

–  Dzwoniłam  wczoraj,  ale  nie  było  cię  w domu. 

Rozmawiałam z Doris. Powiedziała ci, że dzwoniłam? 

Jörg  zwlekał  z odpowiedzią.  i –  Nie...  W jakim  była 

nastroju? 

Lena domyślała się, do czego zmierza. Nie chciał na-

zwać  rzeczy po  imieniu  i prawdopodobnie miał  nadzieję, 

background image

że  nic  nie  zauważyła.  Lena  nie  chciała  mu  niczego  uła-
twiać. 

Jej szwagierka jest chora. Ktoś wreszcie musi to gło-

śno powiedzieć. Ukrywanie prawdy i unikanie tematu ni-
komu nie pomoże, a już na pewno nie Doris. 

– Mówiła dość niewyraźnie... Jörg, wiesz, co mam na 

myśli.  Nie  dało  się  tego  nie  usłyszeć  w jej  głosie.  Doris 
była pijana. 

Poczuł się nieswojo. 
– Doris... To znaczy, ona ma słabą głowę. Wystarczy 

jeden kieliszek, może dwa... 

Lena przerwała mu. 
– Na przyjęciu u Friedera wypiła nie jeden i nie dwa 

kieliszki,  lecz  dużo,  dużo  więcej.  Widziałam  na  własne 
oczy. Już zapomniałeś, że musiałeś ją wcześniej odwieźć, 
bo była pijana? 

– Nie, ale... 
Lena znowu mu przerwała. 
–  Jörg,  nie  musisz  się  usprawiedliwiać  i nie  musisz 

niczego upiększać. Doris ma problem. Trzeba jej pomóc. 

–  Kiedy  indziej  o tym  porozmawiamy.  Najlepiej 

w cztery oczy. Dzwoniłem, bo chciałem cię do nas zapro-
sić. Może byś nas odwiedziła? 

– Odwiedziła? 
Lena  była  zdziwiona.  Do  tej  pory  Jörg  nigdy  jej  nie 

zaprosił,  ani  prywatnie,  ani  na  festiwal,  który  zorganizo-
wał w zamku Dorleac. 

Jörg doskonale o tym pamiętał. 

background image

–  Wiem,  nieładnie  się  zachowałem,  nie  zapraszając 

cię wcześniej. I tak byś nie przyjechała. 

– Skąd ta pewność? W przypadku Friedera i Grit nie 

miałeś wątpliwości, że przyjadą. Dlaczego? 

–  Głupio  wyszło.  Bałem  się,  że  zaczniesz  mi  robić 

wymówki. Myślisz zupełnie jak ojciec, a on załamałby rę-
ce, gdyby się dowiedział o festiwalu na zamku. 

„Przynajmniej  jest  szczery”,  pomyślała.  Ojciec  zro-

biłby coś więcej, niż tylko załamał ręce. 

–  Jörg,  nie  wracajmy  do  przeszłości  –  powiedziała 

pojednawczo. – Z jakiego powodu mam do ciebie przyje-
chać? 

– Chciałbym z tobą coś omówić. To nie jest rozmowa 

na telefon. 

– W porządku. Przyjadę, ale jeszcze nie wiem, kiedy 

będę  mogła.  Zaszły  u mnie  pewne  zmiany.  Moja  przyja-
ciółka wychodzi za mąż, T... – urwała nagle. 

Chciała opowiedzieć o Thomasie, ale dała sobie spo-

kój. We Francji powie bratu, że znowu jest z Thomasem. 

–  Wystarczy,  że  przyjedziesz  na  kilka  dni  –  powie-

dział Jörg. – Co nie oznacza, że nie chciałbym, żebyś zo-
stała dłużej. 

Zrobiło  jej  się  ciepło  na  sercu.  Dobrze  wiedzieć,  że 

niezależnie od powodu jej brat chce się z nią zobaczyć. 

–  Jörg,  zastanowię  się,  pozałatwiam  najważniejsze 

sprawy i zadzwonię do ciebie. 

–  Leno,  jak  już  będziesz  wiedziała,  kiedy  możesz 

przyjechać, zadzwoń do mnie na komórkę. 

background image

„Jörg jest przekonany, że przyjadę. Owszem, przyja-

dę”, pomyślała. 

Lena  już  dość  długo  nie  widziała  się  z bratem 

i cieszyła się na to spotkanie. 

Zamienili jeszcze kilka słów i zakończyli rozmowę. 
Lena  chciała  się  podnieść  i iść  do  Daniela,  kiedy  jej 

wzrok padł na bladoróżową kopertę. Nie miała pojęcia, od 
kogo  może  być  list.  Nie  znała  nikogo,  kto  wysyła  listy 
w różowych kopertach. 

Bez większego zainteresowania rozerwała kopertę.  
 
Droga Leno, 
przepraszam za moje zachowanie i że tak podle Panią 

podeszłam. Ufnie wpuściła mnie Pani pod swój dach, udo-
stępniła każde pomieszczenie, a ja nadużyłam Pani zaufa-
nia. Nawet Pani sobie nie wyobraża, jak bardzo się tego 
wstydzę. 

Nic nie usprawiedliwia mojego postępowania. Szpie-

gowałam.  Jest  mi  głupio.  Postąpiłam  podle.  Zrobiłam  to 
z miłości  do  Ingo.  Zażądał  tego  ode  mnie  w dowód  miło-
ści.  Zagroził,  że  odejdzie.  Ingo  za  wszelką  cenę  chce  od 
Pani  odkupić  działki  nad  jeziorem.  Jeśli  mu  się  uda,  to 
pewna  grupa  inwestycyjna  zapłaci  mu  miliony  euro  pro-
wizji. To żaden  powód i wcale nie musi Pani tego zrozu-
mieć.  Jest  Pani  dobrym  i szczerym  człowiekiem.  Nie 
chciałabym, aby miała Pani o mnie złe zdanie. Zrozumia-
łam  to,  gdy  wróciłam  do  dawnego  życia,  pełnego  stresu 
i pośpiechu. 

background image

 

Ariane  

 
Co  ten  list  ma  oznaczać?  Z jednej  strony  to  miłe,  że 

Ariane do niej napisała, a z drugiej strony Lena i bez tego 
listu wiedziała, że Ingo Gerstendorf wykorzystuje Ariane. 
Co  za  potwór!  Człowiek  bez  skrupułów.  Dla  pieniędzy 
zdradził  swoją  miłość.  Kobietę,  która go  kocha,  postawił 
w kłopotliwej sytuacji. 

Ariane powinna od niego odejść. Właściwie ta sprawa 

nie powinna jej obchodzić. 

Lena  chciała  wyrzucić  list  do  kosza.  Przypomniała 

sobie,  że  wyrzucała  śmieci  i kosz  zostawiła  na  dole  na 
schodach. 

Odłożyła  list  na  biurko.  Wyrzuci  go  przy  następnej 

okazji. 

Teraz chciała już iść do Daniela i dowiedzieć się, kto 

złożył zamówienie. Poza tym miała już kolejne zamówie-
nie  od  Sylvii.  Produkty  Brodersena  i Horlitza  dobrze  się 
sprzedawały w jej gospodzie, w szczególności „Owocowy 
świat Horlitza”. 

Jeśli  handel  alkoholami  dalej  tak  dobrze  będzie  się 

rozwijał,  Daniel  będzie  miał  zajęcie  przez  cały  dzień. 
Trzeba  będzie  znaleźć  za  niego  zastępstwo  do  drobnych 
napraw  w posiadłości.  Koniecznie  musi  porozmawiać 
o tym z Danielem i Aleksem. 

Lena  była  dobrej  myśli.  Gdyby  jeszcze  był  tu  Tho-

mas, stałaby się najszczęśliwszą kobietą pod słońcem. 

background image

Radośnie nuciła pod nosem, idąc do destylarni. Miała 

do  pokonania  dwieście  metrów.  Nareszcie  mogli  wyko-
rzystać  to  miejsce.  Niestety  nie  do  końca  zgodnie  z jej 
przeznaczeniem. Wciąż nie odnaleźli receptury Fahrenba-
chówki. 

 

background image

18 

 
Oprócz spraw codziennych kolejne dni mieszkańców 

posiadłości  wypełniało  oczekiwanie  na  przyjazd  Holgera 
i dzieci.  W szczególności  Nicola  nie  mogła  się  doczekać 
małej  Merit.  Kupiła  dla  niej  kolejną  lalkę  i jak  szalona 
szyła dla niej ubranka. 

Była do tego stopnia przejęta, że wbrew własnym za-

sadom nie poświęcała zbyt wiele czasu na przygotowanie 
jedzenia. Gotowała jedynie to, co nie wymagało pracy. 

Daniel  cieszył  się  na  spotkanie  z Nielsem.  Odkąd 

udało  mu  się  wyrwać  chłopca  ze  stanu  znudzenia,  byli 
nierozłączni i się zaprzyjaźnili. 

Aleks  cieszył  się  na  przyjazd  obydwojga  dzieci,  ale 

tego nie okazywał. Nie należał do wylewnych. 

Lena również się cieszyła. Kochała dzieci swojej sio-

stry. Dzięki nim posiadłość tętniła życiem. 

Lena  cieszyła  się  też  na  przyjazd  Holgera,  chociaż 

trochę  się  obawiała  tego  spotkania.  Bała  się,  że  o swojej 
siostrze  Grit  nie  dowie  się  niczego  dobrego.  Teraz  nie 
chciała jednak o tym myśleć. 

Goście przyjechali dopiero wieczorem. Na drodze by-

ły  potworne  korki.  Stali  aż  w dwóch.  Piątkowe  korki  nie 
były niczym nadzwyczajnym. 

Holger  był  rozdrażniony.  Źle  wyglądał.  Wyraźnie 

schudł od ich ostatniego spotkania. 

Dzieci  prędko  przywitały  się  z Leną,  a potem  krzy-

background image

cząc radośnie, ruszyły na spotkanie z Hektorem. 

Jakież było ich zdziwienie, gdy zobaczyli małą Lady. 

Suczce  podobało  się,  że  znowu była  w centrum  zaintere-
sowania. 

Niels pobiegł w stronę Daniela. 
–  Tym  razem  zabrałem  ubrania  robocze  –  wołał.  – 

Tata kupił mi tanie dżinsy. Wziąłem też koszulę w kratkę, 
taką  samą  jak  twoja.  W tych  rzeczach  mogę  się  brudzić. 
Mama  nie  dostanie  od  razu  zawału,  gdy  coś  zniszczę. 
Masz dla mnie jakąś pracę? 

Merit rzuciła się w szeroko rozpostarte ramiona Nico-

li.  Kobieta  podniosła  dziewczynkę  w górę  i ze  łzami 
w oczach  przytulała  i całowała.  Merit  nie  pozostawała 
dłużna. 

Lena była trochę zdziwiona tym czułym powitaniem. 

Skąd te łzy u Nicoli? Spotkanie z dziećmi może wzruszyć, 
ale żeby aż tak się przejąć? Nicola przecież twardo stąpa 
po ziemi. 

Lena zwróciła się do szwagra. 
– Chyba jesteśmy tu zbędni. Nawet psom bardziej się 

podoba  druga  strona  posiadłości.  Chodź,  wypakujemy 
rzeczy z samochodu. Potem pokażę ci wasze pokoje. 

Dzieci  będą  spały  tam,  gdzie  ostatnio.  Podobało  im 

się. Dla ciebie przygotowałam pokój na końcu korytarza. 
Tam będziesz mógł się spokojnie wyspać. 

– Dziękuję, Leno. Bagaż sam wniosę. 
– Kochany szwagrze, to nie wchodzi w rachubę. Nie 

jestem  z porcelany.  Skoro  razem  go  przyniesiemy 

background image

z samochodu,  to  razem  go  wniesiemy.  Może  chcesz  się 
czegoś napić? Bagaż nie zając, nie ucieknie. 

– Chętnie. Jeśli masz, to poproszę chłodne piwo. 
–  Mam  –  zaśmiała  się  Lena.  –  Usiądź  na  ławce.  To 

jedno z moich ulubionych miejsc. Pójdę po piwo. 

– Świetnie, dziękuję. 
Holger usiadł na ławce, a Lena weszła do domu. 
Naprawdę źle wyglądał i był przygnębiony. Nie trze-

ba  być  jasnowidzem,  żeby  wiedzieć,  że  jego  stan  ma 
związek z Grit. 

Lena  postanowiła  zrobić  wszystko,  by  poprawić  mu 

humor. Postara się odciągnąć od niego dzieci, żeby mógł 
wypocząć. 

Zresztą dzieci nie są problemem. Już przy powitaniu 

dały wyraźnie do zrozumienia, z kim chcą spędzać czas. 

Lena wzięła z lodówki piwo. Chciała się napić wody, 

ale  zmieniła  zdanie  i wyjęła  drugą  butelkę  piwa. 
W zasadzie  nie  była  amatorką  złotego  trunku,  ale 
w towarzystwie  albo  gdy  bardzo  chciało  jej  się  pić,  nie 
odmawiała. 

Kiedy  wróciła,  Holger  siedział  z zamkniętymi  ocza-

mi. Chciała cicho odejść, żeby mu nie przeszkadzać, gdy 
nagle się odezwał: 

– Nie śpię, Leno – powiedział. – Delektuję się jedynie 

nieziemskim spokojem, jaki tu panuje. Tu jest tak cudow-
nie, tak  spokojnie. Czuję się jak w raju. Zupełnie inaczej 
zapamiętałem posiadłość. 

– To było tak dawno temu. Zresztą byłeś tu tylko raz. 

background image

Co  można  powiedzieć  po  jednej  wizycie?  Cieszę  się,  że 
podoba ci się u nas. Ja też czuję się tutaj szczęśliwa, bar-
dzo szczęśliwa. Wciąż do mnie nie dociera, że tata zapisał 
mi Słoneczne Wzgórze. 

Holger w skupieniu przyglądał się szwagierce. 
–  Leno,  a komu  z twojego  rodzeństwa  mógłby  zapi-

sać posiadłość? 

–  Mnie  też  tu  długo  nie  było.  Z zupełnie  innych  po-

wodów.  Zawsze  kochałam  to  miejsce.  Kiedy  dowiedzia-
łam się o spadku, nie byłam pewna, co zrobię ze Słonecz-
nym  Wzgórzem  i z tym  wszystkim,  co  do  niego  należy. 
Ale gdy tu przyjechałam, od razu zrozumiałam, że tu jest 
moje  miejsce.  Nigdy  nie  chcę  stąd  wyjeżdżać.  Zrobię 
wszystko,  żeby  utrzymać  posiadłość,  która  od  pięciu  po-
koleń jest własnością rodziny. 

– Widzisz, twój ojciec doskonale zdawał sobie z tego 

sprawę i dlatego przekazał ją tobie. Twoje rodzeństwo od 
razu by ją sprzedało. Spójrz... 

Nie  dokończył.  Przez  podwórko  biegli  rozkrzyczani 

Niels i Merit. 

– Tato, mogę spać u Nicoli i Aleksa? – spytała Merit. 
–  A ja  u Daniela?  –  wtórował  jej  brat.  –  Nie  ma  nic 

przeciwko,  żebym  u niego  zamieszkał.  A nawet  by  się 
ucieszył. A jak psy by się cieszyły! 

– U ciebie może spać tylko Hektor. Lady śpi u Nicoli. 

Jest  dziewczynką  jak  ja,  a dziewczynki  muszą  być 
z dziewczynkami. 

– Nie gadaj bzdur. Psy muszą być razem. 

background image

– Dzieci, nie kłóćcie się – upomniał je Holger. 
Lena postawiła piwo na stoliku obok ławki. 
– Co za szczęście, że nie wnieśliśmy bagażu na górę – 

roześmiała się i zwróciła do dzieci. – Skoro Nicola, Aleks 
i Daniel tak chcą, to ja się zgadzam i myślę, że wasz tatuś 
też. 

Merit rzuciła się ojcu na szyję. 
– Tatusiu, zgódź się, proszę. 
–  Oczywiście,  że  się  zgadzam,  skarbie  –  powiedział 

Holger. – Jak ty to robisz, że owijasz mnie wokół palca. 

Merit  w podziękowaniu  obsypała  ojca  całusami 

i zwróciła się do ciotki. 

– Ciociu, nie bądź zła, że tym razem nie opowiesz mi 

w łóżku  historii.  Kiedy  przyjadę  następnym  razem,  będę 
spać u ciebie. 

–  Naprawdę  to  szczęście,  że  nie  wnieśliśmy  bagażu 

na górę – powtórzyła Lena. 

Przyglądała się, jak Holger idzie z dziećmi do samo-

chodu  i podaje  im  torby.  Widać  było,  że  dzieci  są  przy-
wiązane  do  ojca.  On  też  troskliwie  się  nimi  opiekował. 
A Grit,  jej  siostra,  ich  matka?  Jak  matka  może  tak  postę-
pować? 

Starała się ukryć swój gniew. Radosny śmiech dzieci 

odwrócił  jej  uwagę  od  własnych  myśli.  Dzieci  biegły 
z torbami  do  swoich  ulubieńców  –  Nicoli,  Aleksa 
i Daniela. 

Za dziećmi, radośnie szczekając, biegły psy. 

background image

19 

 
Na sobotę  Lena  zaplanowała  rejs  żaglówką  po  jezio-

rze  razem  z dziećmi  i ze  szwagrem.  Dzieci  w ogóle  nie 
chciały  o tym  słyszeć.  Merit  uczepiła  się  Nicoli,  Nielsa 
nie można było odciągnąć od Daniela, który miał pokazać 
chłopcu, jak układa się płytki. 

Lena  miała  wrażenie,  że  jej  szwagier  woli  być  teraz 

bez dzieci, co więcej, że chce być teraz sam. 

– Może chcesz mieć ten dzień tylko dla siebie, co? – 

zapytała. – Sam popływasz żaglówką lub łodzią. 

– Świetny pomysł – przystał na jej propozycję. – Mu-

szę coś przemyśleć... 

–  W takim  razie  Nicola  naszykuje  ci  kosz 

z jedzeniem,  a ja  zawiozę  cię  nad  jezioro.  Weź  komórkę. 
Zadzwoń, jak będziesz chciał, żeby po ciebie przyjechać. 

Pół godziny później ruszyli nad jezioro. 
Holger wybrał łódź wiosłową. Ucieszył się, że może 

korzystać ze stanicy i z pomostu. 

–  Leno,  tylko  pozazdrościć.  Mieszkając  tu,  można 

odnieść  wrażenie,  że  cały  czas  jest  się  na  urlopie  –  za-
chwycał się. 

– Cały czas urlop? Może się chyba znudzić. Ale masz 

rację. Życie tutaj jest przywilejem. Pod warunkiem, że lu-
bi się takie życie. Moje rodzeństwo uważa je za coś prze-
rażającego. 

Dojechali do jeziora. 

background image

Holger  wziął  kosz  z jedzeniem.  Nicola  włożyła  mu 

same smaczne rzeczy. Lena pokazała, gdzie chowa klucz 
do stanicy. Poszli potem pomostem do łodzi. 

Wyjaśniła  szwagrowi,  co  i jak,  uśmiechnęła  się  do 

niego i powiedziała: 

– Miłego dnia! Ciesz się wolnością i wykorzystaj ten 

czas  dla  siebie.  Dzieci  są  w dobrych  rękach.  Nie  musisz 
się o nie martwić. Pewnie nawet o ciebie nie zapytają. Je-
śli będziesz chciał, żeby po ciebie przyjechać, to wiesz... 
Wystarczy zadzwonić. 

–  Leno,  dziękuję,  dziękuję  za  wszystko.  Wiesz,  co? 

Byłbym szczęśliwy, gdyby Grit choć odrobinę przypomi-
nała ciebie. 

W jego głosie było tyle smutku, żalu i rozgoryczenia, 

że Lena wolała nie komentować jego słów. Nie chciała go 
jeszcze bardziej przygnębiać. 

– Grit jest inna – powiedziała jedynie. – Dzisiaj myśl 

tylko o sobie i nikim innym. To wcale nie jest takie trud-
ne, jeśli jest się tylko ze sobą w łodzi kołyszącej się na fa-
lach, a wokół panuje niebiańska cisza. Prawie jak medyta-
cja.  Wiem,  co  mówię.  Teraz  już  zostawiam  cię  samego. 
Dzwonisz, gdy chcesz, żeby po ciebie przyjechać. Jeszcze 
raz miłego dnia. 

Pomachała mu, odwróciła się i poszła do samochodu. 
Holger  był  nieszczęśliwy  i zagubiony.  Aż  żal  serce 

ściskał,  kiedy  się  na  niego  patrzyło.  Coś  go  dręczy.  Nie 
tylko to, że Grit odziedziczyła fortunę i wybrała wygodne 
życie,  latając  z innymi  bogaczami  na  wycieczki  prywat-

background image

nym  samolotem.  Nie.  Musiało  wydarzyć  się  coś  więcej, 
co bardziej zraniło jego duszę. 

Może będzie chciał o tym porozmawiać. Jeśli nie, nie 

będzie nalegać. 

Holger chciał być sam, dzieci miały opiekę. Oznacza-

ło  to,  że  Lena  nie  ma  żadnych  obowiązków.  Mogła  do-
wolnie dysponować swoim czasem. 

Najpierw  pójdzie  na  grób  ojca,  a potem  pojedzie  do 

Sylvii na kawę. 

Lena była zadowolona, że przeniosła grób ojca. Nie-

zależnie od tego, że tu jest jego miejsce, chciała go mieć 
blisko  siebie  i często  odwiedzać:  Czasem  szła  z nim  po-
rozmawiać,  czasem  tylko  o nim  pomyśleć,  a czasem  sie-
działa jedynie cichutko na starej zmurszałej ławce. 

Tego  ranka  była  jedyną  osobą  na  cmentarzu.  Często 

tak bywało i nie ma się czemu dziwić. Na tym małym, sta-
rym  cmentarzu  pochowani  byli  jedynie  mieszkańcy  Fah-
renbach. 

Podeszła do grobu, usunęła kilka zwiędłych liści, po-

tem usiadła na ławce i w milczeniu rozmawiała z ojcem. 

Zastanawiała się, czy wie, co się dzieje u jego dzieci? 

Jeśli tak, to dlaczego nie przywoła ich do porządku? Dla-
czego  pozwala,  by  Frieder  rujnował  hurtownię 
i ryzykował  szczęście  rodziny?  Dlaczego  dopuszcza,  by 
Grit żyła własnym życiem, nie zważając na męża i dzieci? 

Nie chciała się nad tym dłużej zastanawiać. Nie musi 

ciągle łamać sobie głowy nad losem rodzeństwa. 

Nie odpowiada za nich. Zwłaszcza że jej dobre rady 

background image

zawsze doprowadzają do kłótni. Każde jest odpowiedzial-
ne tylko za siebie. 

Ciężko wzdychając, podniosła się z ławki. Chętnie tu 

przychodzi, ale dzisiejsza wizyta na cmentarzu tylko spo-
tęgowała jej smutek. 

Może dlatego, że podejrzewa, że Holger, o ile będzie 

chciał z nią rozmawiać, nie powie jej nic dobrego o swojej 
żonie. 

Lena spojrzała na grób ojca i opuściła cmentarz. 
Przy pięknej bramie z kutego żelaza spotkała starszą, 

ubraną na czarno kobietą. Nie znała jej, ale ta najwidocz-
niej wiedziała, kim jest Lena. 

Lena  ukłoniła  się  jej  uprzejmie.  Kobieta  zatrzymała 

się. 

– Dobrze, że sprowadziłaś Hermanna do domu – po-

wiedziała. – Głupotą było chowanie go daleko stąd. 

– Tak, to nie był dobry pomysł – potwierdziła Lena. – 

Teraz tatuś jest tu, gdzie jego miejsce. 

Ukłoniła się i powiedziała: 
– Miłego dnia. ; 
Potem  wsiadła  do  samochodu.  Nie  pamiętała  tej  ko-

biety.  Prawdopodobnie  to  jedna  z mieszkanek  pobliskich 
gospodarstw. Ale kobieta wiedziała, kim jest Lena. Zapy-
tała też o jej ojca. 

Ciekawe,  czy  ojciec,  żyjąc  w mieście  i prowadząc 

nerwowe  życie  przedsiębiorcy,  tęsknił  za  zażyłością 
i bliskością ludzi, jakiej doświadczał w Fahrenbach? 

Pojechała  do  Sylvii.  W gospodzie  było  spokojnie. 

background image

Przy  stolikach  siedziało  jedynie  kilku  gości.  Zajęła  się 
nimi kelnerka. 

Sylvia  siedziała  przy  małym  stoliku  z tabliczką  „re-

zerwacja”. Rozłożyła foldery, mapy i książki. 

Ucieszyła się na widok Leny. 
– Wiedziałaś, że Lizbona leży na siedmiu wzgórzach 

jak Rzym? – zapytała przyjaciółkę po krótkim powitaniu. 

– Nie, nie wiedziałam. Dlaczego mówisz mi to akurat 

teraz? 

Sylvia spojrzała na nią promiennym wzrokiem. 
– To proste. Jedziemy do Portugalii w podróż poślub-

ną.  Trzy  tygodnie  będziemy  zwiedzać  kraj,  chodzić  do 
muzeów,  poznawać  zabytki.  W barach  Barro  Alto  bę-
dziemy  słuchać  fado  i upajać  się  jego  magiczną  mocą. 
Trzy tygodnie to za mało, żeby poznać ten cudowny kraj. 
Dlatego rezygnujemy z Algarve. Kiedyś już tam byliśmy. 
Ale chciałabym zobaczyć Alentejo, Beirę lub takie miasta 
jak Obidos czy Sintra. Sintra należy do światowego dzie-
dzictwa kultury. 

Lena jeszcze nigdy nie widziała tak rozmarzonej Sy-

lvii. 

– Lubisz Portugalię? 
– Kocham! I dlatego chcę pojechać tam w podróż po-

ślubną. Martin też lubi Portugalię. 

–  Byłam  kiedyś  w Portugalii  –  powiedziała  Lena.  – 

Ale  jedynie  w Algarve.  Za  dużo  tam  turystów.  Portugal-
czycy wydają mi się mało rozmowni. Czasem bywają też 
mało  uprzejmi.  W zasadzie  powinni  zabiegać  o turystów. 

background image

Przecież z nich żyją. 

– Leno, źle ich oceniasz – pouczyła ją Sylvia. 
–  Wydają  się  nam  nieuprzejmi,  bo  są  powściągliwi, 

a my  nie  jesteśmy  do  tego  przyzwyczajeni.  Kocham  Por-
tugalczyków,  ich  zdecydowanie  i to,  że  cenią  tradycyjne 
wartości  jak  rodzina,  przyjaźń  i praca.  Widać  to  na  każ-
dym  kroku.  Odpowiada  to  mojej  maksymie  życiowej. 
I dyscyplina!  Szkoda,  że  nie  widziałaś,  jak  grzecznie 
ustawiają  się  w kolejce  w środkach  transportu  publiczne-
go. 

– Chyba cię zgłoszę do obywatelstwa portugalskiego. 
Sylvia złożyła mapy i foldery. 
– Nie miałabym nic przeciwko. Ale, ale, co ty dzisiaj 

u mnie  robisz?  Myślałam,  że  masz  gości.  Co  zrobiłaś  ze 
szwagrem i z dziećmi? 

–  Szwagra  zawiozłam  nad  jezioro.  Nie  jest 

w najlepszej  formie.  Dzieci  oszalały  na  punkcie  Nicoli, 
Aleksa i Daniela. Nie odstępują ich na krok. 

– Co z twoim szwagrem? 
Lena wzruszyła ramionami. 
– Pewnie ma problem z moją siostrą, ale nic nie mó-

wi. Może na jeziorze odpocznie trochę od zmartwień. Na 
jutrzejszy  wieczór  rezerwuję  u ciebie  stolik.  Dla  nas 
wszystkich. 

– Świetnie, ale w takim razie ja zapraszam. 
– Wykluczone – sprzeciwiła się Lena. 
Obydwie  kobiety  nie  zauważyły  przyjścia  Martina. 

Miał  dzisiaj  wolne,  więc  zamiast  białego  fartucha  był 

background image

ubrany w dżinsy i jasnoniebieską koszulkę polo. 

– Co wykluczone? – dopytywał się. 
Przywitał  się  z Leną  i nachylił  się  nad  Sylvią,  żeby 

dać jej całusa w czoło. 

–  Ja  rezerwuję  stolik,  a Sylvia  chce  za  wszystkich 

płacić. 

Martin roześmiał się. 
–  Nie  dyskutuj  z nią.  Nie  masz  wyjścia,  musisz  się 

zgodzić. Z Sylvią nie wygrasz. 

– Wiesz, jaka jestem, i mimo wszystko chcesz się ze 

mną ożenić? – zapytała Sylvia i oparła się o Martina. 

– Co ja biedny mogę na to poradzić. Jestem na ciebie 

skazany, bo kocham cię jak wariat. 

Dziwne, ale odkąd Martin i Sylvia ustalili datę ślubu, 

bardziej otwarcie okazywali sobie uczucia. Aż przyjemnie 
było  patrzeć,  jak  się  prześcigają  w zapewnieniach 
o miłości. 

Sylvia spojrzała na narzeczonego promiennym wzro-

kiem. 

– W porządku. Wybaczam ci wszystko, bo też cię ko-

cham. Napijesz się kawy? 

– Nie, przyszedłem ci powiedzieć, że jadę do Helm-

bach. Niedługo wrócę. 

– Żeby popatrzeć na atrakcyjne babki? 
Pogłaskał ją po głowie. 
– Nie, skarbie. Jadę po album o Portugalii, który sama 

zamówiłaś. Już zapomniałaś? 

–  Zupełnie  zapomniałam.  Świetnie,  że  ty  pamiętasz. 

background image

Wieczorem  go  obejrzymy.  Dzisiaj  nie  pracuję.  Możemy 
urządzić miły wieczór. 

–  Już  się  cieszę.  Jadę.  Na  razie.  Miło  cię  było  wi-

dzieć,  Leno.  Zobaczymy  się  jutro  wieczorem  na  kolacji 
z twoją rodziną. Nicola, Aleks i Daniel też chyba przyjdą, 
prawda? 

– No jasne! Należą do rodziny. 
Martin  złapał  filiżankę  kawy  swojej  narzeczonej, 

wziął łyk i skrzywił się. 

– Fuj! Słodka. Zapomniałem, że słodzisz. 
Odstawił  filiżankę  i jeszcze  raz  ucałował  Sylvię 

w czoło. Pomachał do Leny i wyszedł z gospody. 

– Martin jest naprawdę miłym facetem – powiedziała 

Lena. 

–  Miłym?  Tylko  miłym?!  Mój  Martin  jest  najwspa-

nialszym mężczyzną na świecie. Jestem pewna, że spędzę 
z nim  szczęśliwe  życie.  Jest  taki  uczciwy  i szczery.  Nie 
wyobrażam sobie, żeby w naszym związku mogły być ja-
kiekolwiek  problemy.  Wykluczone.  Co  do  tego  jestem 
zupełnie  spokojna.  Nie  radzę  sobie  z huśtawką  nastojów 
i zmiennymi uczuciami. Potrzebuję stabilizacji, pewności. 
Niektórym może się to wydawać nudne, ale poczucie sta-
bilizacji jest mi potrzebne jak rybie woda. 

Lena  doskonale  ją  rozumiała.  W swoim  związku 

z Thomasem  tak  bardzo  pragnęła  pewności  i spokoju, 
a nie  spektakularnych  dowodów  miłości.  Najpierw  obsy-
puje  ją  deszczem  róż,  a potem  wyjeżdża  do  Ameryki. 
A ona  chce,  żeby  był  przy  niej,  mieszkał  z nią 

background image

w posiadłości. Chce, żeby na zawsze wrócił do Niemiec. 

Nie wątpi w jego miłość, ale brakuje jej jego blisko-

ści,  szczególnie  teraz,  kiedy  Sylvia  wychodzi  za  mąż. 
Śluby  zawsze  sentymentalnie  nastrajają  kobiety  A ona 
z całego  serca  pragnie  stanąć  z Thomasem  na  ślubnym 
kobiercu i mieć go blisko siebie przez całe życie.  

 

background image

20 

 
Holger rzeczywiście spędził nad jeziorem cały dzień. 

Kiedy Lena pojechała po niego, miała wrażenie, że trochę 
odpoczął i doszedł do siebie. Nie był już tak podenerwo-
wany. Poza tym się opalił. 

Był zachwycony jeziorem. Nieustannie chwalił okoli-

cę  i wzdychał  nad  jej  urokami.  Nic  nie  wspomniał 
o swoich rzekomych problemach. 

Dzieci  przywitały  się  z ojcem  i jedno  przez  drugie 

opowiadały mu, co robiły. Merit dumnie prezentowała ró-
żową sukienkę z falbankami, którą uszyła jej Nicola. 

– Tatusiu, wyobraź sobie, moja nowa lalka też ma ta-

ką sukienkę. Zobacz! 

Holger  nie  zdążył  się  jeszcze  napatrzeć  na  Merit, 

a już Niels odciągał go na stronę. 

– 

Tatusiu, 

nie 

uwierzysz, 

co 

zrobiłem. 

W pomieszczeniu  gospodarczym  sam  ułożyłem  cały  rząd 
płytek. Daniel pokazał mi, jak to się robi. Trzeba być bar-
dzo  dokładnymi  uważnym.  Bez  poziomicy  nie  da  rady. 
Tatusiu, umiesz układać płytki? 

– Nie, nie mam pojęcia, jak to się robi. 
– A ja tak! 
Holger i Niels zniknęli w czworakach. 
Merit była obrażona. 
–  Tatuś  nawet  nie  obejrzał  dobrze  mojej  sukienki  – 

żaliła się. 

background image

–  Skarbie,  na  pewno  mu  się  spodobała.  Ojcowie  nie 

znają się tak dobrze na sukienkach. Raczej mamy są nimi 
zainteresowane. 

Byłoby  lepiej,  gdyby  Lena  nie  wypowiedziała  tych 

słów. 

Twarz małej Merit od razu spochmurniała. 
– Moja mama nie. Mamy ciągle nie ma w domu. Je-

steśmy albo z tatusiem, albo z Viviane, naszą opiekunką. 

Lena wzięła dziewczynkę na ręce. 
– Wyglądasz cudownie, jak prawdziwa księżniczka – 

szepnęła jej do ucha. 

Merit rozpogodziła się. 
– Nicola też tak powiedziała. Ciociu, wiesz, że Nicola 

uszyje  dla  mnie  i mojej  lalki  jeszcze  jedną  sukienkę? 
Zgadnij, w jakim kolorze? 

– Może w czerwonym? 
– Źle – zachichotała Merit. 
– Żółtym? 
Merit pokręciła głową. 
– Znowu źle. 
Lena poddała się. 
– Nie zgadnę. Musisz mi pomóc. 
–  Błękitnym  –  powiedziała  Merit.  –  Jak  moje  oczy. 

Bo wiesz, ciociu, moje oczy są niebieskie jak twoje, ale ja 
mam  oczy po tatusiu.  Mamusia  ma piwne. Mamusia  mó-
wi, że wyglądam jak tatuś i że ty wyglądasz jak wasz ta-
tuś, czyli mój dziadek. Ale dziadek nie żyje. 

– Skąd Nicola weźmie materiał na sukienki? Przecież 

background image

jutro sklepy są zamknięte. 

– Ciociu, Nicola już dawno kupiła materiał. Jutro ra-

zem szyjemy sukienki. 

No  ładnie,  mała  Merit  ma  już  plany  na  jutrzejszy 

dzień. Niels wcześniej zapowiedział, że idzie z Danielem 
do lasu. Daniel nauczy go rozpoznawać ptaki po śpiewie. 
W tym celu zabierają ze sobą atlas ptaków. 

Nieważne,  co  robią  dzieci.  Najważniejsze,  żeby  się 

dobrze  czuły  w posiadłości.  A nikt  nie  miał  wątpliwości, 
że tak właśnie jest. 

 

background image

21 

 
Po  wspólnej  kolacji  w domu  Nicoli  dzieci  poszły  do 

swoich łóżek, a Lena i Holger wolnym krokiem zmierzali 
przez podwórko do domu Leny. 

– Napijesz się za mną piwa? – zapytał Holger. – Jest 

taki przyjemny wieczór. Spójrz na niebo usłane gwiazda-
mi. Słyszysz? Świerszcze cykają. Tu jest jak w raju. Mam 
wrażenie, jakbym znalazł się w innym życiu. 

– Holger, nie wiedziałam, że z ciebie taka romantycz-

na dusza... Chętnie napiję się z tobą piwa. Usiądziemy na 
dworze,  ale  zarzućmy  coś  na  ramiona.  Ja  pójdę  po  piwo 
i kufle, a ty weź swetry. Twój wisi w sieni, a mój leży na 
krześle obok komody. 

–  Leno,  po  co  kufle.  Przecież  możemy  się  napić 

z butelki... Nikt nas nie widzi. Dzieci w łóżkach. Nie mu-
simy świecić przykładem. 

–  Świetnie –  zaśmiała  się  Lena.  –  Jeszcze mniej  do-

niesienia. 

Usiedli  na  ławce.  Początkowo  żadne  z nich  się  nie 

odzywało. 

Zatopili  się  we  własnych  myślach.  Lena  spoglądała 

w niebo  i miała  nadzieję,  że  zobaczy  spadającą  gwiazdę 
i znowu będzie mogła wypowiedzieć życzenie. 

– Leno, postanowiłem odejść od Grit. 
Te słowa padły jak grom z jasnego nieba. 
Spojrzała na szwagra ze zdziwieniem, jakby nie zro-

background image

zumiała, co powiedział. 

– Chcesz... Co chcesz zrobić? 
– Dobrze słyszałaś. Odejdę od Grit. Wahałem się, nie 

miałem  pewności,  czy  dobrze  robię.  Dzisiaj  na  jeziorze 
zrozumiałem, że muszę od niej odejść. 

– A dzieci? Przecież byliście z Grit szczęśliwi. Przy-

najmniej tak wyglądaliście. 

–  Tak,  byliśmy  szczęśliwi,  dopóki  Grit  nie  dostała 

spadku  i z dnia  na  dzień  nie  wywróciła  naszego  życia  do 
góry nogami. Leno, nie poznaję swojej żony. 

– To prawda, bardzo się zmieniła, ale może powinie-

neś być bardziej cierpliwy. Kiedyś znudzi jej się takie ży-
cie. Zresztą wkrótce zabraknie jej miejsca w szafach na te 
wszystkie ciuchy i buty, które tak bez sensu kupuje. Może 
będzie to dla niej znak, że głupio robi. 

Holger nic nie powiedział. Lena zrozumiała, że wcale 

nie o to chodzi. 

– Jest coś innego, tak? – zapytała. 
Znowu  milczenie.  Holger  wziął  łyka  piwa  i palcami 

prawej ręki przejechał po szyjce butelki. 

– Grit mnie zdradza – wydusił wreszcie. 
Lena  zamknęła  oczy.  Grit,  jej  poprawna,  wcześniej 

nawet  wręcz  nudna  siostra  zdradza  męża?  Nie  mogła 
uwierzyć. 

– Jesteś pewny? 
– Tak. Zresztą nie pierwszy raz. Wcześniej miała ro-

mans  z właścicielem  jakiejś  włoskiej  restauracji.  Potem 
z innym  mężczyzną,  a teraz  znowu  z jakimś  Włochem, 

background image

który ma najwyżej dwadzieścia pięć lat. 

– Nie wierzę. 
–  Ja  też  nie  chciałem  wierzyć.  Ale  taka  jest  prawda. 

Urządziła  temu  chłopakowi  mieszkanie,  kupiła  mu  alfę 
spidera i go utrzymuje. 

„Holger  mówi  chyba  o jakiejś  innej  kobiecie,  nie 

o Grit”, pomyślała Lena. W głębi serca wiedziała, że Hol-
ger wyznał jej prawdę. 

Była tak wstrząśnięta, że nie mogła wydobyć słowa. 
– To jej pieniądze. Może z nimi robić, co jej się po-

doba, ale bardzo zraniła moje poczucie wartości. 

–  Rozumiem  cię.  Powiedz,  chociaż  raz  rozmawiałeś 

z nią o waszych problemach? 

– Raz? Nie zliczę, ile razy. Poza tym z nią się nie da 

rozmawiać. Od razu krzyczy. Wtedy milknę, bo nie chcę, 
żeby dzieci cokolwiek usłyszały. Już i tak prawie nie mają 
matki.  Ciągle  jej  nie  ma,  a ja  wymyślam  coraz  to  nowe 
powody  jej  nieobecności.  Mój  zakład  ma  filię 
w Kanadzie,  w Vancouver.  Zaproponowano  mi  tam  dwu-
letni  kontrakt.  Kierownicze  stanowisko.  Muszę  zdecydo-
wać do końca następnego tygodnia. Właściwie już zdecy-
dowałem.  Przyjmę  propozycję,  a po  roku  separacji  złożę 
pozew  o rozwód.  Po  powrocie  do  Niemiec  mam  szansę, 
że  zostanie  mi  przyznane  prawo  do  opieki  nad  dziećmi. 
Nie sądzę, by jej romans z tym młodym człowiekiem po-
trwał długo. Ale kto wie, może zwiąże się potem z jakimś 
dwudziestolatkiem, któremu kupi porsche i dom. 

Lena  doskonale  rozumiała  rozgoryczenie  szwagra. 

background image

Była wściekła na siostrę. Grit używa życia i nie liczy się 
ani  z mężem,  ani  z dziećmi.  „Realizuje  się”,  pomyślała 
Lena  z drwiną.  Dlaczego  jest  taka  ślepa?  Dlaczego  nie 
widzi,  że  nie  można  budować  szczęścia  na  cudzym  nie-
szczęściu? 

–  Już  ja  sobie  z nią  porozmawiam!  –  powiedziała 

rozgniewana Lena. 

–  Nie  rób  tego,  proszę.  I tak  cię  nie  posłucha.  Już 

podjąłem  decyzję.  Za  dużo  się  wydarzyło.  Miałbym  do 
ciebie  prośbę.  Jeśli  możesz,  zabieraj  dzieci  do  siebie  na 
wakacje. Jak już się urządzę w Vancouver, mogą też przy-
jechać  do  mnie.  Będę  za  nimi  tęsknić.  Jeśli  dopisze  mi 
szczęście, Grit zrezygnuje z opieki nad dziećmi. 

Wtedy  będzie  się  mogła  bez  reszty  oddać  uciechom 

życia. Jeśli tak się stanie, od razu zabiorę dzieci do siebie. 

W Vancouver jest niemiecka szkoła. Bez różnicy, czy 

tu, czy tam, zajmie się nimi opiekunka. W wolnych chwi-
lach sam będę się zajmował dziećmi. 

– Grit się nie zgodzi – powiedziała Lena. – W końcu 

jest  matką...  Dzieci  mogą  zamieszkać  u mnie.  Sam  wi-
dzisz, jak chętnie tu przyjeżdżają i jaką mają opiekę. 

–  Przypuszczam,  że  się  nie  zgodzi  –  odpowiedział 

Holger.  –  Pożyjemy,  zobaczymy.  Porozmawiam  z nią  po 
powrocie. Zobaczymy, co dalej. 

– Strasznie mi przykro. Wstyd mi za moją siostrę. 
Holger położył rękę na jej ramieniu. 
– Nie przepraszaj. Nie musisz się wstydzić. Nie jesteś 

twoją siostrą – uspokajał ją. 

background image

Zobaczyła  spadającą  gwiazdę.  Ale  zauważyła  ją  za 

późno, gdy już prawie zgasła. Zbyt późno na życzenie. 

Ale  nie  wymówiłaby  życzenia  dla  siebie.  Pomyślała 

o Holgerze  i Grit.  Tak  bardzo  chciała,  żeby  między  nimi 
znowu było dobrze. W końcu mają dzieci. One nie mogą 
cierpieć za grzechy rodziców. 

Spadająca  gwiazda  zgasła.  Lena  nie  wypowiedziała 

życzenia. To i tak bez znaczenia. Jej życzenie nigdy by się 
nie spełniło. 

 

background image

22 

 
Po wyjeździe Holgera i dzieci w posiadłości panował 

dziwny nastrój. 

Daniel  tęsknił  za  Nielsem.  Nic  dziwnego,  chłopiec 

w czasie pobytu w posiadłości nie odstępował go na krok. 
Nicoli wyjazd Merit złamał serce. 

Lena  uważała,  że  Nicola  trochę  przesadza.  Już  sam 

fakt, jak Nicola ubóstwia małą, jak ją rozpieszcza i wręcz 
zalewa miłością, wydał jest się zastanawiający. 

Postanowiła  pojechać  do  Steinfeld  do  księgowego. 

Szybko porzuciła pomysł wyprawy z Nicolą do miasta po 
sukienki  na  ślub  Sylvii.  Nicola  był  w podłym  nastroju. 
Zakupy nie miały sensu. 

Lena zaparkowała przed domem pana Fischera. Roz-

mowa  z księgowym  nie  trwała  długo.  Była  zadowolona, 
że pan Fischer zgodził się prowadzić jej sprawy podatko-
we. Przez wiele lat rozliczał jej ojca. 

Postanowiła przespacerować się tutejszym deptakiem. 

Może  znajdzie  sklepy,  do  których  przyjedzie  razem 
z Nicolą.  Poza  tym  chciała  się  rozejrzeć  za  prezentem 
ślubnym dla Sylvii i Martina. Zupełnie nie miała pomysłu 
na prezent. Może coś jej wpadnie w oko. 

W  kawiarni  napiła  się  kawy  i wyruszyła  na  rekone-

sans. Nic nie rzuciło jej się w oczy, ale chyba nie przyglą-
dała się zbyt uważnie. 

Zatrzymała  się  przed  galerią.  Obrazy,  akwarele 

background image

i rysunki robiły wrażenie. 

 

ELISABETH JOOST – IMPRESJE 

 
Jeszcze  nigdy  nie  słyszała  nazwiska  tej  artystki.  Za-

ciekawiona weszła do galerii i szła od obrazu do obrazu. 

Na niektórych zauważyła czerwoną kropkę. Znak, że 

obraz został już sprzedany. 

Obrazy  były  dość  szczególne.  Zdradzały  wrażliwość 

i niekonwencjonalność. 

Jak dla Leny były jednak zbyt nowoczesne. 
Spacerowała  dalej  i weszła  do  małego  bocznego  po-

mieszczenia.  Nagle  znalazła  się  jakby  w innym  świecie. 
Były tu obrazy olejne z bukietami bratków, łubinu, stokro-
tek 

i margerytek, 

które  przypominały  jej  obraz 

z niezapominajkami,  który  dostała  w prezencie  od  Lisy, 
tej młodej dziewczyny, której razem z chłopakiem pozwo-
liła korzystać ze stanicy, pomostu i łodzi. Dziwne. 

Na  jednym  z obrazów  zobaczyła  własny  pomost,  na 

innych  jezioro  i Słoneczne  Wzgórze,  a na  kolejnym,  tro-
chę większym – gospodę „Pod Lipą” namalowaną z boku, 
tak  że  widać  było  bujne  krzewy  róż  oplatające  murek 
w ogródku piwnym. Te róże były dumą Sylvii. 

Lena  zauważyła  inicjały  artystki.  Były  identyczne 

z tymi  na  obrazach  w pierwszym  pomieszczeniu.  Obrazy 
w obydwu  pomieszczeniach  były  tak  różne,  że  aż  trudno 
uwierzyć, że są dziełem tej samej artystki. 

Gdy zdziwiona stała tak przed obrazami, nagle usły-

background image

szała dźwięczny kobiecy głos. 

– Lena? 
Lena gwałtownie się odwróciła. 
To Lisa! 
– Co za niespodzianka! Pani tutaj? Właśnie myślałam 

o pani.  Te  obrazy,  w szczególności  te  z motywem  kwia-
tów, przypominają mi obraz z niezapominajkami, który od 
pani dostałam. Bardzo dziękuję za prezent. Jest cudowny. 

Lisa ucieszyła się. 
– Przynajmniej w taki sposób mogłam się pani jakoś 

odwdzięczyć.  Nad  jeziorem  było  cudownie.  Obrazy 
w obydwu  pomieszczeniach  są  moim  dziełem.  To  ja  je-
stem Elisabeth Joost. 

– Wielka malarka. 
–  Jeszcze  nie  –  zaprzeczyła  Lisa.  –  Jeszcze  studiuję 

na Akademii Sztuk Pięknych w Londynie. Ale cieszę się, 
że mogłam tu zrobić wystawę moich obrazów. Właściciel 
galerii widział, jak bez opamiętania malowałam nad jezio-
rem.  Spodobało  mu  się  i zaproponował  mi  zorganizowa-
nie  wystawy  w swojej  galerii.  To  świetna  sprawa.  Sprze-
dałam już kilka obrazów, a pieniądze się przydadzą. 

– Ja też chcę od pani coś kupić. Ten obraz z gospodą. 

Prezent  dla  mojej  przyjaciółki.  Jest  właścicielką  tej  go-
spody i wkrótce bierze ślub. Obraz będzie prezentem. 

– Cieszę się. To wspaniale, że obraz trafi tam, gdzie 

jego miejsce. 

– Liso, jak to możliwe, że maluje pani tak różne obra-

zy? 

background image

–  Obrazy  w pierwszym  pomieszczeniu  mieszczą  się 

w tym  stylu  w malarstwie,  w którym  chcę  się  specjalizo-
wać.  Te tutaj maluję dla przyjemności. Nie widzę w tym 
żadnej sprzeczności. 

Lena roześmiała się. 
– Ja też. Co poza tym u pani słychać? Jak się ma Tor-

sten? 

Wyraz jej twarzy zmienił się. Nie była już taka rado-

sna. 

–  Tak  naprawdę nie  wiem,  co u Torstena...  Rozstali-

śmy się. 

Lena z niedowierzaniem spojrzała na młodą malarkę. 
Przecież ci młodzi ludzie byli w sobie tacy zakochani. 

Ich miłość wyglądała na wieczną i niezniszczalną. Co się 
stało? 

– Szkoda – powiedziała Lena. 
–  Ja  też  żałuję.  To  Torsten  mnie  zostawił.  Nie  mógł 

zrozumieć,  że  jako  młoda  malarka  potrzebuję  swobody 
i przestrzeni.  On  chciał  mnie  mieć  tylko  dla  siebie,  bez 
żadnych ograniczeń. Nie mogłam się na to zgodzić. Dusi-
łabym się w takim związku. Niezależnie od tego, jak bar-
dzo go kochałam, jak bardzo wciąż go kocham, nie zrezy-
gnuję ze sztuki. Unieszczęśliwiłabym samą siebie. Torsten 
nie  mógł  zrozumieć,  że  można  kogoś  bardzo  kochać 
i jednocześnie  zostawić  cząstkę  własnego  ja  dla  samego 
siebie...  Kocham  go,  ale  nasza  wielka  miłość  okazała  się 
jedynie wakacyjną przygodą. 

Wzięła Lenę pod rękę. 

background image

– Nie mówmy  o tym. Jest jak  jest. Co  u pani? Zdaje 

się,  że  w pani  przypadku  wygrawerowane  w ławce  na 
pomoście L + T przyniosły szczęście. Nam niestety nie. 

Lisa nie zauważyła, że znowu zaczęła mówić o swojej 

nieszczęśliwej miłości. Wciąż nie przebolała rozstania. 

Lena zaczęła opowiadać o sobie. Nagle Lisa przerwa-

ła jej i rzuciła spontanicznie: 

– Chciałabym pani podarować jeszcze jeden z moich 

obrazów. 

Lena pokręciła głową. 
– Nie ma mowy. 
–  Wręcz  przeciwnie.  Skoro  sama  nie  chce  pani  wy-

brać, ja zdecyduję. Mam tu jeden obraz w sam raz dla pa-
ni. 

W  kącie  stało  kilka  obrazów,  dla  których  chyba  nie 

znalazło się miejsca w galerii. Wyjęła jeden z nich. 

Był niezwykle nastrojowy. Jezioro w barwach zacho-

dzącego  słońca.  Odbijające  się  w wodzie  drzewa  rzucały 
ciemne, dziwaczne cienie. 

W  stronę  zachodzącego  słońca  leciała  chmara  mew. 

Patrząc  na  obraz,  miało  się  wrażenie,  że  słychać  ich 
wrzask.  Obraz  był  piękny,  a dla  Leny  miał  szczególne 
znaczenie.  Doskonale  znała  miejsce,  gdzie  został  nama-
lowany.  Przedstawiał  jej  jezioro,  jego  niezrównane  pięk-
no. 

Zanim Lena zdążyła coś powiedzieć, Lisa sięgnęła do 

kieszeni  żakietu  i wyjęła  pisak.  Obróciła  obraz  i na  od-
wrocie  napisała  zamaszyście:  „Dla  Leny.  Chwila  wiecz-

background image

ności – Lisa”. 

Schowała pisak do kieszeni. 
–  Proszę  –  powiedziała  zadowolona,  podając  obraz 

Lenie. – Teraz już nigdy pani o mnie nie zapomni. 

Lena wzięła obraz i podziękowała ze łzami w oczach. 
– I tak bym nie zapomniała – powiedziała. – Jak dłu-

go zostanie pani jeszcze w Steinfeld? 

– Jutro wyjeżdżam. Właściciel galerii wyśle niesprze-

dane obrazy do moich rodziców. Przed rozpoczęciem se-
mestru  muszę  jeszcze  dokończyć  pewną  pracę.  Niestety 
trochę ją zaniedbałam. 

– Szkoda, chętnie spotkałabym się z panią. Może za-

wita  pani  jeszcze  w nasze  okolice.  Zapraszam  do  mojej 
posiadłości  w Fahrenbach.  Słoneczne  Wzgórze.  Zawsze 
będzie  tam  pani  mile  widzianym  gościem.  Chciałabym 
jeszcze zakończyć sprawę obrazu z gospodą. 

– Zawołam właściciela galerii, żeby zdjął obraz. Pro-

szę zaczekać, zaraz wracam. 

Lena spoglądała za nią, jak szybkim krokiem wyszła 

z galerii. 

Spodziewała  się  wszystkiego,  ale  nie  tak  szybkiego 

spotkania  z Lisą,  młodą,  beztroską  malarką,  która  chce 
pójść  własną  drogą,  ale  swoje  marzenie  przypłaci  utratą 
miłości. 

Lena przypomniała sobie Torstena, młodego, ale po-

ważnego  mężczyznę.  Wydał jej  się  wtedy  idealnym  uzu-
pełnieniem  pełnej  temperamentu  Lisy.  Cóż,  chciał  mieć 
Lisę na wyłączność, nie chciał się nią dzielić ze sztuką. 

background image

Lisa  umiałaby  pogodzić  miłość  do  Torstena 

z miłością  do  sztuki,  gdyby  partner  dał  jej  szansę.  Stało 
się inaczej. Ale dziewczyna nie uległa, nie zrezygnowała 
z marzeń. Z bólem serca musiała zaakceptować rozstanie. 

Lena  zastanawiała  się,  czy  umiałaby  się  rozstać 

z Thomasem. Po co w ogóle się nad tym zastanawia. Od-
powiedź jest oczywista. 

Nigdy... nigdy... nigdy... 
Thomas  był  jej  życiem,  a jest  wielką  miłością.  Nie 

musi  podejmować  takich  decyzji  jak  Lisa.  Ani  ona,  ani 
Thomas nie są artystami. 

Lisa wróciła z młodym  mężczyzną, właścicielem ga-

lerii. Jak powiedziała, nie było problemu z zabraniem ob-
razu z gospodą. Lena od razu mogła go ze sobą wziąć. 

„Poszczęściło mi się”, pomyślała Lena. Miała prezent 

ślubny dla Sylvii. Była pewna, że Martinowi też się spo-
doba. Wkrótce gospoda stanie się jego domem. Po ślubie 
zamieszka z żoną na górnym piętrze. 
 

 

background image

23 

 
Nicola wreszcie doszła do siebie po wyjeździe Merit. 

Sama zaproponowała Lenie, by pojechały do miasta kupić 
sukienki na ślub Sylvii. 

Lena  ucieszyła  się.  Nie  rozumiała  dziwnego  zacho-

wania  Nicoli.  Kobieta  o mało  nie  umarła  z tęsknoty  za 
Merit.  Taka  huśtawka  nastrojów  u Nicoli  była  dla  Leny 
czymś  zupełnie  nowym.  Zwykle  była  opanowana,  spra-
wiedliwa i jednakowo wszystkich traktowała. Tym razem 
wyraźnie faworyzowała Merit. 

Najpierw  pojechały  do  Steinfeld.  Lena  odkryła  tam 

ostatnio kilka ciekawych sklepów. Przy okazji chciała zaj-
rzeć do księgowego i zostawić mu kilka dokumentów. 

Już  w pierwszym  sklepie  znalazły  coś  dla  Nicoli  – 

cudowny  dwuczęściowy  komplet  z jedwabiu  w kolorze 
bakłażana.  Pasował  jak  ulał.  Nie  należał  do  najtańszych 
i ze względu na cenę Nicola miała pewne wątpliwości, ale 
Lena nie podzielała jej zdania. I tak zamierzała zrobić Ni-
coli" prezent. Nie dała się wciągnąć w dyskusję, tylko ka-
zała zapakować komplet. 

– Oszalałaś, żeby wydawać na mnie tyle pieniędzy! – 

powiedziała Nicola. 

Wprawdzie cena trochę ją przeraziła, ale widać było, 

że  się  cieszy  z zakupu.  W nowym  kostiumie  naprawdę 
świetnie wyglądała. 

Szukały jeszcze czegoś dla Leny, ale nie znalazły ni-

background image

czego odpowiedniego. 

Poszły  dalej.  W kolejnym  sklepie  Lenie  rzucił  się 

w oczy piaskowy kostium. 

Przymierzyła.  Pasował  idealnie.  Miała  pewne  wąt-

pliwości, bo jeszcze nigdy nie nosiła spódnicy przed kola-
no.  Nicola  i ekspedientka  rozwiały  jej  wątpliwości.  Ko-
stium doskonale na niej leżał, a nogi miała naprawdę ład-
ne. Spokojnie mogła je odsłonić. 

W końcu dała się przekonać i była zadowolona, że je-

den kłopot miała już z głowy. Znalazła coś odpowiednie-
go  na  ślub  cywilny.  Była  przekonana,  że Thomasowi  też 
się spodoba. 

Jeszcze sukienka na ślub kościelny. 
Właściwie  była  już  zmęczona  i nie  miała  ochoty  na 

dalsze  zakupy.  I nagle  zupełnie  przez  przypadek  odkryła 
mały sklepik. 

Na  wystawie  wisiała  cudowna  szyfonowa  sukienka 

w kolorze  zieleni  sitowia.  Góra  miała  ciekawy  krój, 
z przodu  i z tyłu  było  wycięcie  w kształcie  litery  V,  dół 
miękko opadał. 

–  Ładna  –  powiedziała  Lena.  –  jeśli  będzie  w moim 

rozmiarze, to ją kupię. Jeśli nie, to na dzisiaj dajemy sobie 
spokój.  Nie  mam  już  siły  szukać,  oglądać  i przymierzać. 
Najwyżej  jutro  pojadę  do  tego  sklepu,  w którym  kupiły-
śmy rzeczy dla Sylvii. Na pewno coś tam znajdę. 

Weszły do sklepu. Ekspedientka od razu się nimi za-

jęła i zdjęła sukienkę z wystawy. 

Materiał był naprawdę ładny. Lena trzymała sukienkę 

background image

przed sobą. 

Kolorystycznie idealnie do niej pasowała. Trzeba tyl-

ko sprawdzić, jak na niej leży. Była podekscytowana, gdy 
wchodziła  do  przymierzalni.  Niewiele  brakowało, 
a ukłułaby się szpilką, którą ekspedientka przeoczyła. 

Tego by jeszcze brakowało, żeby ubrudziła sukienkę. 
Założyła  ją.  Pasowała  idealnie.  Na  dodatek  świetnie 

się w niej czuła. 

Miękki  materiał  współgrał  z jej  figurą,  tworząc  deli-

katną powłoczkę poruszającą się w rytm jej ruchów. 

Lena wyszła z przymierzalni. 
– Wyglądasz oszałamiająco – zachwycała się Nicola. 

– Szyta na ciebie. 

– Świetnie, naprawdę doskonale – wtórowała jej eks-

pedientka.  –  Jakby  sukienka  specjalnie  na  panią  czekała. 
Wygląda pani w niej cudownie. 

Lena podeszła do trzyczęściowego lustra. Sama była 

zachwycona.  Już  dawno  w żadnej  sukience  nie  czuła  się 
tak dobrze. 

–  Brakuje  mi  tylko  odpowiednich  butów  –  zwróciła 

się do Nicoli. 

– Jeśli nosi pani rozmiar 39, to mam dla pani piękne 

buty  w odpowiednim  kolorze.  Na  targach  kupiłam  je  ra-
zem z sukienką. 

Lena nosiła rozmiar 39, dlatego poprosiła o pokazanie 

butów. Pasowały. 

Ekspedientka przyniosła jeszcze małą torebeczkę ide-

alną  do  sukienki.  Nicola  była  zachwycona,  a Lena 

background image

w świetnym humorze. 

–  Trzeba  uczcić  ten  dzień.  Idziemy  na  coś  wyjątko-

wego. Zasłużyłyśmy sobie. 

Zwróciła się do ekspedientki. 
– Wezmę wszystko: sukienkę, buty i torebkę. 
– Bardzo dobry wybór. Dostanie pani jeszcze dziesię-

cioprocentowy rabat za zakup dodatków do sukienki. 

– O, dziękuję! Miło z pani strony – ucieszyła się Le-

na. 

Jeszcze nigdy bez pytania nie dostała rabatu. Wróciła 

do  przebieralni,  zdjęła  sukienkę  i wskoczyła  w swoje 
ubrania. 

Kilka minut później Lena i Nicola szły już ulicą. 
– Pani Fischer poleciła mi nowo otwartą restaurację. 

Prowadzi  ją  jakiś  młody  mężczyzna,  który  rzekomo  po 
mistrzowsku  gotuje.  Tam  właśnie  idziemy,  a ty  jako  spe-
cjalistka powiesz mi, czy naprawdę tak jest. 

Lena  wzięła  Nicolę  pod  rękę  i pociągnęła  w stronę 

rynku. W ich kierunku zmierzała młoda kobieta. 

– Nicola, spójrz! Ta kobieta, ta w spodniach w kratkę, 

która właśnie idzie przez rynek, wygląda zupełnie jak ty, 
kiedy byłaś młoda. 

Nicola wlepiła w nią wzrok. Na jej czole pojawiły się 

kropelki potu. Jęknęła, cofnęła się pod ścianę domu, usi-
łowała przytrzymać, a potem osunęła i upadła. 

– Z bliska wygląda zupełnie inaczej. Ale na pierwszy 

rzut oka... 

Lena urwała w połowie zdania. Dopiero teraz zauwa-

background image

żyła, co się dzieje z Nicolą. 

–  O Boże,  Nicola!!!  –  nachyliła  się  i podciągnęła 

w górę. – Co się stało? Jesteś blada jak ściana i spocona! 

Nicola wzięła głęboki oddech. 
– Już mi przeszło. Zrobiło mi się słabo. Chyba odwy-

kłam od robienia zakupów. Gdzie jest ta kobieta? 

–  Poszła.  Z bliska  wyglądała  zupełnie  inaczej.  Ale 

z daleka...  nieprawdopodobne.  Ona  mogłaby  być  twoją 
córką. Bzdury wygaduję. Przecież nie masz córki. Chodź! 
Idziemy do restauracji. Trzeba coś zjeść. 

– Leno, nie dzisiaj. Pójdziemy innym razem. Chciała-

bym pojechać do domu. Nie czuję się najlepiej. 

– Nic dziwnego, najpierw zmęczyła cię wizyta Holge-

ra  i dzieci,  potem  szyłaś  jak  szalona  dla  Merit,  a teraz 
jeszcze  ten  maraton  przez  miasto.  W takim  razie  przy-
najmniej  czegoś  się  napijmy.  Może  jesteś  odwodniona 
i stąd twoje omdlenie. Od śniadania nic nie piłyśmy. 

Nicola zgodziła się pójść do kawiarni. Zamówiła wo-

dę. Ale cały czas była rozkojarzona i niespokojna. 

Lena była zaskoczona. Nie znała takiej Nicoli. Co się 

z nią dzieje? 

– Mam nadzieję, że się nie rozchorujesz – powiedzia-

ła zmartwiona. 

Nicola pokręciła głową. 
– Już mówiłam. Zrobiło mi się słabo i nic więcej. Daj 

już  spokój.  Pij  wodę  i jedźmy  do  domu.  Na  dzisiaj  mam 
dosyć. 

Po tej wycieczce, która właściwie miała być dla nich 

background image

przyjemnością,  Nicola  była  jakaś  inna.  Stała  się  mało-
mówna, zamknięta w sobie i smutna. 

Lena nie umiała tego wytłumaczyć. Im dłużej się nad 

tym  zastanawiała,  tym  bardziej  była  przekonana,  że  stan 
Nicoli  zawiązany  był  z młodą  kobietą,  którą  widziały 
w mieście i która wydawała się bardzo podobna do Nicoli. 

Nicola  zasłabła  w momencie,  gdy  Lena  zwróciła  jej 

uwagę na podobieństwo między nią a kobietą. 

„Wymyślam  coś  czy  tak  właśnie  jest”,  zastanawiała 

się  Lena.  Wiedziała,  że  Nicola  nie  ma  tutaj  rodziny.  Nie 
mogły więc spotkać nikogo z jej rodziny, co tłumaczyłoby 
podobieństwo między obydwiema kobietami. 

Ale mimo wszystko... 
Kiedy  samopoczucie  Nicoli  się  poprawiło,  Lena  po-

stanowiła porozmawiać z nią o zdarzeniu w mieście. 

Reakcja na jej pytanie była wręcz katastrofalna. Nico-

la znowu zaczęła się cała trząść, na jej czole pojawiły się 
kropelki potu, a do oczu nagle napłynęły łzy. 

Lena natychmiast do niej podbiegła i ją objęła. Teraz 

jakby role się odwróciły. Lena robiła to, co zwykle Nico-
la. 

– Kochana, powiedz, co się dzieje? 
Nicola zaczęła głośno szlochać. 
–  Nie  chciałam  cię  zdenerwować.  Martwię  się 

o ciebie. Jesteś jakaś inna. Co się stało? Co cię gnębi? 

Nicola rozpłakała się jeszcze bardziej. 
– Nicola... 
Po chwili wzięła się w garść. Przestała płakać. Uwol-

background image

niła  się  z objęć  Leny.  Chwiejnym  krokiem  podeszła  do 
krzesła i ciężko na nie opadła. Myślami była bardzo dale-
ko. 

Lena nie ruszała się z miejsca. 
Skąd takie zdenerwowanie? Co ją tak wzburzyło? 
Po  dłuższym  czasie  Nicola  zaczęła  mówić.  Głos  jej 

się łamał, z trudem wypowiadała kolejne słowa. 

–  Ja...  Kiedy  zobaczyłam  tę  kobietę...  Myślałam,  że 

serce mi pęknie. 

– Ale dlaczego? – dopytywała Lena. 
– Przez moment myślałam, że jest moją córką. 
Czyżby  Nicola  tak  bardzo  pragnęła  mieć  dzieci,  że 

denerwowała  się  już na  samą  myśl,  że  jakaś  podobna do 
niej kobieta mogła być jej córką? 

– Przecież ty nie masz córki – przypomniała jej Lena. 
Nicola najpierw nic nie odpowiedziała, tylko patrzyła 

tępym  wzrokiem  prosto  przed  siebie.  Potem  uniosła  gło-
wę. 

– Mam. 
– Jak to? 
– Mam córkę. 
Teraz pod Leną ugięły się kolana. Usiadła z wrażenia. 
To niesłychane i niedorzeczne. 
Niby gdzie ta jej córka miała być przez cały czas? 
– Nicola... 
– Wiem,  myślisz,  że  postradałam  zmysły.  Wierz  mi, 

nie oszalałam. To podobieństwo z obcą osobą... 

– Tylko na pierwszy rzut oka wydała mi się podobna. 

background image

Kiedy  podeszła  bliżej,  nie  widziałam  już  żadnego  podo-
bieństwa. Ta kobieta miała taką samą sylwetkę jak ty. Jest 
po prostu w tym typie co ty. 

Nicola milczała. Myślami była daleko stąd. 
Lena zastanawiała się, co zrobić. Nicola ma chyba ha-

lucynacje.  To  pewnie  przez  pobyt  Merit  w posiadłości. 
Nicola  z takim  poświęceniem  opiekowała  się  dziewczyn-
ką! Nicola i córka. Co za bzdura! 

Może zawołać Aleksa? Jest taki opanowany. Na pew-

no będzie umiał uspokoić żonę. 

Może  Nicola  kiedyś  poroniła.  Wyparła  z pamięci  to 

przeżycie,  a widok  tej  młodej  kobiety  przypomniał  jej 
o tym zdarzeniu. 

Może  właśnie  jej  nienarodzone  dziecko  byłoby 

w wieku tej kobiety. Tak, to było jakieś wytłumaczenie. 

Lena  siedziała  przy  Nicoli.  Czekała,  aż  się  uspokoi. 

Dopiero potem pójdzie po Aleksa. 

W pomieszczeniu było cicho jak makiem zasiał. 
Wtedy  Nicola  niespodziewanie  znowu  zaczęła  mó-

wić. 

– Wiele lat temu zaręczyłam się potajemnie z synem 

mojego szefa. Był moją pierwszą wielką miłością. Ufałam 
mu. Mówił o ślubie i wspólnym życiu. Mówił, że czeka na 
właściwy  moment,  żeby  powiedzieć  o nas  ojcu.  Ciągle 
wymyślał  nowe  wymówki.  Gdybym  była  bardziej  do-
świadczona,  na  pewno  nabrałabym  jakichś  podejrzeń, 
a tak  dawałam  się  zwodzić.  W końcu  przeczytałam 
w gazecie,  że  mój  ukochany  zaręczył  się  z bogatą  córką 

background image

przedsiębiorcy  budowlanego.  W tym  samym  czasie  do-
wiedziałam się, że jestem w ciąży. Powiedziałam mojemu 
narzeczonemu,  a w zasadzie:  mojemu  byłem  narzeczone-
mu. Nie chciał słyszeć o dziecku i namawiał mnie na usu-
nięcie ciąży. Chciał pokryć koszty zabiegu. Nie zgodziłam 
się.  Wtedy  uknuł  intrygę  i straciłam  pracę.  Zapowiedział 
mi  też,  że  wyprze  się  ojcostwa,  i dał  do  zrozumienia,  że 
ludzie uwierzą jemu, a nie zwykłej kucharce. 

Zrobiła przerwę. Widać było, jak wiele ją kosztowało 

to wyznanie. 

Lena wstała i przyniosła Nicoli szklankę wody. Wzię-

ła ją z wdzięcznością. 

–  Nagle  znalazłam  się  na  ulicy,  bo  wraz  z pracą 

oczywiście  straciłam  mieszkanie.  Oszczędności  prawie 
nie miałam. Wówczas nie zarabiało się tak dobrze, a mój 
szef  był  szczególnie  skąpy.  Poza  tym  potrącano  mi 
z pensji za mieszkanie. 

Lena była wstrząśnięta. Bała się nawet oddychać. Co 

za podły los spotkał Nicolę! Jej Nicolę, która w każdej bu-
rzy życiowej była dla niej opoką. Jej rozsądną, silną Nico-
lę los tak bardzo skrzywdził! 

– Po długich poszukiwaniach znalazłam wreszcie ma-

lutki,  umeblowany  pokój.  Zamieszkałam  w innym  mie-
ście. Za pokój płaciłam jak za zboże i pracowałam doryw-
czo, ale oczywiście za małe pieniądze. 

Spojrzała na Lenę. 
– To było ponad czterdzieści lat temu – powiedziała. 

– Wiesz, że w tamtych czasach nieślubne dziecko przyno-

background image

siło wstyd i hańbę. Nie było też żadnych placówek wspie-
rających samotne matki. Nie miałam nikogo, na kogo mo-
głabym  liczyć.  Żyłam  przecież  w obcym  mieście.  Żad-
nych  przyjaciół,  żadnej  rodziny.  Jak  mogłam  pracować 
i jednocześnie  wychowywać  dziecko?  Nie  dało  się  tego 
pogodzić. Poza tym byłam wrakiem człowieka. Psychicz-
nie  i fizycznie.  Mój  narzeczony  okłamywał  mnie 
i porzucił  w najgorszym  momencie  mojego  życia.  Źle 
znosiłam  ciążę.  Ciągle  miałam  mdłości,  a mimo  to  co-
dziennie  musiałam  chodzić  do  pracy,  żeby  zarabiać  na 
chleb. Moje życie składało się z dwóch czynności, z pracy 
i snu, i tak na zmianę, praca, sen, praca, sen. Cztery tygo-
dnie  przed  terminem  porodu  miałam  kryzys  i trafiłam  do 
szpitala. Urodziłam zdrową, malutką dziewczynkę. Od ra-
zu  pokochałam  tę  małą  istotkę,  ale  jednocześnie  potwor-
nie się bałam. Nie miałam pojęcia, co zrobię, kiedy za ty-
dzień opuszczę szpital. 

Nicola znowu przerwała. Ręka drżała jej tak  mocno, 

że nie mogła utrzymać szklanki i rozlała wodę. 

– W szpitalu był ktoś z opieki socjalnej. Jakaś kobieta 

rozmawiała ze mną i uświadomiła mi, że powinnam oddać 
dziecko do adopcji. Adopcja? Mam oddać moje dziecko? 
Wszystko we mnie krzyczało NIE, a mimo to wiedziałam, 
że nie mam wyboru. Nie mogłam myśleć o sobie. Musia-
łam  mieć  na  uwadze  dobro  tej  małej  istotki...  Wszyscy 
mnie  namawiali,  ta  kobieta,  lekarze  i jacyś  inni  ludzie. 
W końcu poddałam się. Wyraziłam zgodę na adopcję. 

Szlochając, znowu przerwała. Lena już chciała wstać 

background image

i objąć  Nicolę.  Powstrzymała  się.  Nie  wiadomo,  czy 
w ogóle byłaby do tego zdolna. 

Była  wstrząśnięta  wyznaniem  Nicoli.  Co  za  okrutny 

los! To właśnie o tym Nicola cały czas myślała. 

Nicola zebrała się w sobie. 
–  Podpisałam  zgodę.  Odebrano  mi  dziecko.  Powie-

dziano mi, że będzie lepiej, jeśli nigdy więcej nie zobaczę 
dziecka. 

Wtedy więź z nim nie będzie tak silna, a rozstanie nie 

będzie aż tak bolało. 

Znowu zrobiła krótką przerwę. 
– Dwa dni później opuściłam szpital. Już wtedy wie-

działam, że popełniłam największy błąd mojego życia. 

Teraz Lena podniosła się, podeszła do Nicoli i ją ob-

jęła. 

– Kochanie, nie miałaś wyboru. 
– Poszłam na łatwiznę. Nawet nie spróbowałam zao-

piekować się córką. 

– Najdroższa, nie możesz czuć się winna. Nie dałabyś 

rady.  Takie  były  czasy.  Nie  mogłabyś  przecież  zabierać 
dziecka  do  pracy.  Nie  miałaś  pieniędzy  na  opiekunkę... 
Poniosłaś  wielką  ofiarę.  Dałaś  temu  dziecku  życie.  Gdy-
byś  posłuchała  rady  swojego  narzeczonego,  usunęłabyś 
ciążę. 

– Podobnie wyraził się twój ojciec – powiedziała Ni-

cola. 

– Mój ojciec? Wiedział o wszystkim? 
Nicola pokiwała głową. 

background image

– Tak. Uruchomił wszystkie swoje kontakty, żeby się 

dowiedzieć, do kogo trafiła moja córka, na kogo wyrosła. 
Nic to nie dało. Dowiedział się jedynie, że adoptowało ją 
małżeństwo  lekarzy,  które  potem  wyjechało  za  granicę. 
To  był  pierwszy  ślad,  ale  urwał  się.  Może  i lepiej. 
W końcu zrzekłam się praw do dziecka. Zresztą i tak mnie 
nienawidzi, jeśli wie, że jest adoptowanym dzieckiem. 

Lena otarła jej pot z czoła. 
– Nie myśl tak. Nowi rodzice na pewno jej wytłuma-

czyli, dlaczego tak postąpiłaś. Nie miałaś wyboru. 

–  I tak  już  wszystko  stracone.  Nie  da  się  niczego 

zmienić.  Przez  lata  żyłam  z tą  tajemnicą  w sercu.  Kiedy 
przyjechała  Merit,  uświadomiłam  sobie,  że  mogłaby  być 
moją  wnuczką.  Pokochałam  ją  z całego  serca.  Potem  to 
spotkanie na rynku... 

–  Ta  kobieta  nie  mogła  być  twoją  córką.  Tylko  na 

pierwszy rzut oka była do ciebie podobna. Nicola, chcesz, 
żeby się dowiedziała czegoś więcej? Dzięki komputerom 
i internetowi  można  dokonać  rzeczy,  o których  wcześniej 
nawet nam się nie śniło. i Nicola pokręciła głową. 

–  Nie,  chyba  nie  wytrzymałabym  tego  psychicznie. 

Ta  wieczna  huśtawka  uczuć  byłaby  nie  do  zniesienia. 
Najpierw nadzieja, później rozczarowanie i lęk przed od-
rzuceniem. 

Lena mocno przytuliła Nicolę. Czuła, jak kobieta się 

uspokaja i pomału opuszcza ją napięcie. 

–  Powiedziałaś  o wszystkim  mojemu  ojcu,  a Aleks? 

Aleks też wie? 

background image

–  Oczywiście.  Wiesz,  co  było  najdziwniejsze 

i najgłupsze? Że poznałam go trzy miesiące po urodzeniu 
dziecka.  Był  taki  cierpliwy.  Wspierał  mnie,  nauczył  po-
nownie  zaufać  innemu  mężczyźnie  i na  nowo  kochać. 
Powiedz,  dlaczego  nie  mogłam  go  poznać  przed  przyj-
ściem  na  świat  mojej  córeczki?  Czy  to  sprawiedliwe? 
Wtedy nasze losy potoczyłby się inaczej. Aleks na pewno 
zaakceptowałby  moje  dziecko  i wychowywał  jak  swoje. 
Dlaczego Bóg chciał, żebyśmy się poznali, kiedy było już 
za późno? 

Lena nie wiedziała, co powiedzieć. Była wstrząśnięta 

i miała mętlik w głowie. Spodziewała się wszystkiego, ale 
nie  takiego  wyznania,  nie  tego,  że  Nicola  otworzy  się 
przed nią. 

Biedna Nicola. 
Nagle wszystko stało się jasne. 
Lena  zrozumiała  już,  dlaczego  Nicola  zrezygnowała 

z pracy kucharki w restauracji i wybrała spokojne życie na 
wsi. 

Jej  ojciec  o wszystkim  wiedział,  ale  nie  pisnął  ani 

słówka o losie Nicoli czy Daniela. 

Przyjął ich do siebie, ale nie jako dwoje przegranych 

ludzi. 

W jego oczach zasługiwali na głęboki szacunek. Na-

wet  po  śmierci  wciąż  im  udowadnia,  jak  bardzo  ich  sza-
nował. Ustanowił dla nich dożywotnie pensje i prawo do 
mieszkania w posiadłości. 

Nicola  napiła  się  trochę  wody.  Była  już  spokojniej-

background image

sza, ręka jej się nie trzęsła. Wzięła głęboki oddech. 

– Koniec gadania. 
Znowu  odezwała  się  dawna  Nicola,  rezolutna,  opa-

nowana, jakby jej wyznanie w ogóle nie miało miejsca. 

–  Dziękuję,  że  mi  zaufałaś  i powierzyłaś  mi  historię 

swojego życia. Wiesz, że zawsze cię kochałam jak matkę. 
Teraz doszedł jeszcze głęboki szacunek. 

Nicola podniosła się. 
–  Już  czas  zająć  się  obiadem.  Inaczej  nasi  panowie 

będą się na mnie złościć. 

Lena  też  wstała.  Wiedziała,  że  rozmowa  skończona. 

Zresztą, co można jeszcze dodać. 

– Idę pospacerować z psami – powiedziała. – Ale na 

obiad wrócę. Ugotuj coś dobrego. 

Nicola  chciała  wrócić  do  spraw  codziennych.  Lena 

musiała uszanować jej wolę. 

Wyszła. Świeciło piękne słońce. Na niebie ani jednej 

chmurki.  Wszystko  było  jak  dawniej,  a jednak  tak  wiele 
się zmieniło. 

– Hektor, Lady, do mnie! Idziemy na spacer. 
Psy przybiegły, radośnie szczekając. Lena głaskała je 

jak  zwykle  z oddaniem,  jednak  jej  myśli  krążyły  wokół 
innych spraw. Była wstrząśnięta losem Nicoli. Targały nią 
różne emocje. 

W obliczu losu Nicoli jej własne problemy wydały jej 

się małe. 

Dorastała  w bardzo  dobrych  warunkach,  wiele  moż-

liwości  stało  przed  nią  otworem,  mogła  studiować, 

background image

a w firmie  ojca  zajmowała  aż  do  jego  śmierci  jedno 
z kierowniczych  stanowisk.  Ojciec  zapisał  jej  w spadku 
Słoneczne Wzgórze i jezioro. 

Jej początkowo trochę napięta sytuacja finansowa za-

częła  się  poprawiać  i wcale  nie  musi  sprzedawać  ziemi. 
Zresztą  i tak  nigdy  by  tego  nie  zrobiła.  W czworakach 
apartamenty były gotowe na przyjęcie gości. Bez specjal-
nych  starań  znalazła  partnerów  handlowych,  którzy  po-
wierzyli jej sprzedaż własnych wyrobów alkoholowych. 

Miała  wspaniałych  przyjaciół.  Bolał  ją  jedynie  fakt, 

że nie ma niej Thomasa...