background image

Jacek Piekara

Amulet

background image

I

- Steve, obiad - krzyknęła z kuchni matka. Steve i pies wytoczyli się z pokoju. 

- Steve, zostaw ją i chodź tu. Potargany dzieciak wpadł do kuchni. 

- Mamo, lekcje odrobiłem, sprzątnąłem zabawki. Mamo dlaczego ja musze sprzątać zabawki? Jane 
mówi, że mama pozwala się bawić jej w całym mieszkaniu. Mamo kup mi kolejkę. Fred ma kolejkę 
i powiedział, że będę się mógł z nim bawić, to byłoby morowo gdybyśmy mieli dwie kolejki. 

- Steve! 

- Ale Fred mówi, że tata nie kupi mi kolejki, to lepiej ty mi kup, chociaż Fred mówi... 

- Steve! 

- Tak, mamo. 

- Zjedz obiad. My z tatą idziemy do kina. - Mamo, mogę iść z wami? 

- Nie. Pójdziesz w niedziele. Mama Jane dzwoniła i powiedziała, że zabierze was ze sobą. 

- To fajnie. Mamo, znowu kotlety? Ja nie chce kotletów. 

- Zjadaj i nie dyskutuj. 

- Co to znaczy nie dyskutuj? 

- To znaczy, że jedzenie ma stąd zniknąć - powiedziała wychodząc - jak przyjdę to ma go już tu nie 
być. 

Biiipooop.

Matka weszła do łazienki i puściła wodę. Po chwili wypłoszył ją przeraźliwy huk. 

- O Boże, Steve. Coś ty zrobił? Tatuś się zmartwi jak przyjdzie. To jego ulubiony wazon. 

- To Gitty, mamo. Powiedz jej, żeby nie machała ogonem. 

- Steve - głos matki był poważny - mówiłam, żebyś zjadł obiad. 

- Zjadłem, zjadłem, zjadłem, a powiedziałaś, że po obiedzie mogę się bawić z Gitty. 

Matka zdecydowanym krokiem weszła do kuchni. - Steve! - krzyknęła. 

- Idę z Gitty do Jane! 

Po paru minutach szczęknęły otwierane drzwi. 

- To ty Harry? Jak dobrze, że już jesteś. Steve jest niemożliwy. 

background image

- Musi się wyszaleć - pocałował żonę w policzek - nie bądź dla niego zbyt surowa. Co to jest? - 
wskazał ręką na leżące koło śmietniczki skorupy. 

- Wazon. 

- Aha. To Steve? 

- Nie. Duch Święty. Pogłaskał żonę po włosach. 

- Ubierz się. Za chwilę możemy już jechać. 

- Jestem już ubrana! 

- Chyba, że tak. Myślałem, że chcesz się przebrać. 

- A ty się ogól - krzyknęła, gdy wchodził do łazienki. 

- Dobrze, a gdzie moja maszynka? 

- Na półce. 

- Nie ma jej tam. 

- Może zostawiłeś u Betty? - spytała złośliwie. Wypadł jak oparzony z łazienki. 

- Nie będę się golił. Daj mi święty spokój. 

- Cześć tato! 

Zabłocona kula zawisła u szyi mężczyzny. 

- Steve, coś ty z siebie zrobił? 

Ojciec ostrożnie zdjął chłopca z ramion. 

- Uspokój się. Musi się jakoś bawić. 

- Ale nie taplać w błocie! Dość tego! - krzyknęła. - Steve, nie wolno ci przez tydzień wychodzić z 
domu. Do szkoły i z powrotem! 

- Anno... 

- Nic z tego! Żadnego kina, żadnych meczów. 

Chłopiec zaczął płakać. Roztarł łzy pięściami po twarzy zostawiając brudne smugi. 

- Nienawidzę cię - wychlipał - nienawidzę. 

Chwyciła go jak młodego psiaka za kark i powlekła za sobą do pokoju. 

- O Boże - Harry pogładził Gitty po łbie - chyba tylko my dwoje jesteśmy tu normalni. 

background image

- Coś ty powiedział? 

- Zniknę cię, zniknę cię - rozległ się po pokoju zapłakany głos. Ojciec wszedł do pokoju i usiadł 
obok rozżalonego dziecka. 

- Nie płacz, Steve. Kupię ci kolejkę. No nie maż się. Prawdziwy mężczyzna nie płacze. 

- Taką jak ma Fred? - wychlipał. 

- Nawet lepszą - uśmiechnął się ojciec - i nie znikniesz mamy? spytał żartobliwie. 

- Zniknę. 

- A kto nam zrobi w niedziele dobry obiad, kto posprząta zabawki po Stevie i papiery po tacie? 

- Ty albo ciocia Betty. 

Harry usłyszał z kuchni przekleństwo i lekko się uśmiechnął. 

- Ale ciocia Betty nie mogłaby z nami mieszkać, bo ma swój dom i swojego nieznośnego Steve'a. A 
mamusia bardzo cię kocha i byłoby jej przykro, gdyby musiała zniknąć. 

- Mnie też byłoby przykro, gdyby zniknęła, ale widzisz, Fred zawsze mówi, że trzeba kogoś ukarać 
jak on jest niegrzeczny, a mama była dziś niegrzeczna. 

- Masz racje, Steve. Mamusia była bardzo niegrzeczna, ale ty Steve jesteś przecież mężczyzną, a 
mężczyzna zawsze musi wybaczać kobiecie. 

- Dlaczego? 

- Bo kobieta jest po to, żeby się nią opiekować. Kiedy tatuś ma mało czasu, bo musi gdzieś 
wyjeżdżać albo siedzieć w biurze, to Steve powinien go zastąpić.! 

- Aha - zamyślił się - a tak troszeczkę, ociupinkę. Nawet tyle nie mogę jej ukarać? 

- Tak ociupinkę możesz - ojciec poklepał chłopca po policzku - a teraz idź się umyj. My już 
wychodzimy. Kolacje masz w szafce. Połóż się spać i nie czekaj na nas. 

- Jasne, tato. 

Pobiegł do łazienki i już rozebrany się wychylił. - Nie zapomnij o kolejce. 

Gdy byli już przy drzwiach wybiegł jeszcze raz. Tym razem ociekając wodą. 

- Za karę zniknę mamie szlafrok. 

- Najpierw znikniesz te wodę z parkietu - rzekła matka zamykając drzwi. 

Biiipooop.

background image

II

Wrócili, gdy Steve spał przytulony do Gitty. 

- Harry, ja już nie wytrzymam. Tyle razy mu mówiłam, żeby nie brał psa do łóżka. 

Chciała wejść do pokoju, ale mężczyzna zatrzymał ją. 

- To jego jedyny przyjaciel. Zrozum to. Nigdy nie masz dla niego czasu, ja zresztą niestety też, a 
dzieciak musi się do kogoś przytulić... 

- Och, daj mi już spokój. 

Weszła do drugiego pokoju i włączyła telewizor. Harry wszedł do łazienki. 

- Wspaniale - powiedział, gdy już wrócił do pokoju - mały schował ci szlafrok. 

Przyciszyła telewizor. 

- Nie wiem co w tym wspaniałego. Rozpuścił się jak dziadowski bicz. A ty jeszcze się z tego 
cieszysz. 

- Ma charakter. Będą z niego ludzie. 

-  Tylko,  że  ja  z  tego  powodu musze  cierpieć. Jutro  znowu wyjeżdżasz,  a ja zostanę  sama  ze 
Steve'em. On w ogóle się mnie nie słucha. 

- Wiesz, że muszę jechać. 

- Pennyhayer ciągle wyciąga cię z domu. 

- Trudno. Obiecałem mu pomóc i musze dotrwać do końca. - A co będzie, jeśli Remington przegra? 

Zasępił się. 

- Wole o tym nie myśleć. Byłbym spalony. Ale Pennyhayer uprzedził mnie, że w razie klęski 
Remingtona możemy trafić nawet do wiezienia. 

Trzasnęła pięścią w stolik. - Nie mów tak nawet. Rozpłakała się. 

Pogładził ją po włosach i ujmując za podbródek zbliżył jej twarz do swojej. 

- Wszystko będzie dobrze. Nie martw się. 

Steve obudził się bardzo rano, gdy ojciec, który wcześnie wyjeżdżał jadł dopiero śniadanie. 

- Cześć, tato - powiedział zaspanym głosem wchodząc do kuchni. 

- Witaj młody człowieku. Co robiłeś dziś w nocy? Czy polowałeś na dzikie mustangi, a może 
tropiłeś bandytów? 

background image

- Nie - odparł poważnie chłopiec - rozmawiałem. 

- Pospiesz się Harry - w drzwiach pojawiła się matka. - Cześć mamo. 

- Dlaczego tak wcześnie Steve? Mogłeś jeszcze spać. - Kazano mi się obudzić - odpowiedział. 

Ojciec wychylił duszkiem szklankę mleka i ugryzł kawałek grzanki. 

- A kto może rozkazywać młodemu dżentelmenowi? - spytał. Steve podrapał się po głowie. 

- Powiedział, że mama jest smutna, bo tata ma kłopoty. Ojciec spoważniał. 

- Tak, to prawda, że tata ma kłopoty. Ale nie chciałbym, abyś mówił o tym w szkole, Steve. Ani w 
ogóle nikomu. 

- Nawet Gitty? 

- Gitty możesz powiedzieć - odparta szybko matka - a teraz idź już spać. 

- Jakie masz kłopoty, tato? 

- Widzisz - powiedział ojciec ocierając usta serwetką - ty, Steve, bardzo nie lubisz jak mama robi na 
obiad kotlety, prawda? Sięgnął po gazetę leżącą na stoliku i zaczął ją kartkować. 

- Aha. 

- No właśnie, tata też nie lubi pewnych rzeczy. A jeden pan będzie kazał robić te rzeczy, których 
tata nie lubi. 

- Aha. 

Ojciec znalazł jakiś artykuł i zaczął go czytać. 

- Tak wiec widzisz - powiedział wtopiony już w tekst - że tata i mama denerwują się, czy nasz 
przyjaciel pokona tego niedobrego pana. 

- Aha. A czy on może kazać mi jeść kotlety? 

- Nigdy nic nie wiadomo - odparł zaczytany ojciec. - Codziennie? 

- Hm. 

- Steve idź już spać - powiedziała matka. 

Chłopiec poszedł w stronę swojego pokoju, ale w holu zawrócił. 

- Tato! 

- No !? 

- Przestań czytać! 

background image

- Tak? - ojciec opuścił gazetę. - Czy ja mogę go zniknąć? 

- Oczywiście Steve - rzekł ojciec. - A czy jemu będzie przykro? 

- Nie, on się czuje wszędzie dobrze. Obawiam się, że nawet jak będzie zniknięty, to nie będzie mu 
tak bardzo źle - odparł poważnie ojciec. 

- Hm. Dobrze. Zniknę go. - Harry, spóźnisz się. 

- Poczekaj - rzekł ojciec wstając z krzesła - przecież Steve musi go zniknąć - mrugnął do żony - 
zaczynaj synu: 

- Musze go widzieć - powiedział poważnie chłopiec. - Może być zdjęcie w gazecie? 

- Może - odparł Steve. 

Ojciec rozłożył gazele i położył na stole. Wskazał palcem na otoczoną dziennikarzami postać. 

- To on. 

- Dobrze - rzekł chłopiec. 

Biiipooop.

- Co to było, Steve? - rzekła matka. 

- Czyżby młody człowiek był brzuchomówcą? - zaśmiał się ojciec. - Idź teraz spać synu. Masz 
jeszcze   trochę  czasu,  a  napracowałeś   się.  Zniknąć  kandydata  na   prezydenta  to  wielki  wysiłek, 
prawda Anno? - zwrócił się do żony. 

- Tak, Steve. Tatuś ma racje. 

- Dobrze. 

Chłopiec wybiegł z pokoju. 

- Lecę. Przecież Gitty na mnie czeka. 

- Dziękuję Steve - krzyknął ojciec. 

background image

III

Ojciec wrócił jeszcze tego samego dnia późno w nocy. 

- Anno - krzyknął - musimy natychmiast jechać do Waszyngtonu. Za dwie godziny mamy samolot. 
- Zwariowałeś? - przetarła zaspane oczy. - Co się stało? 
- Tato, masz kolejkę? 
- Kingside zrobił jakiś nowy chwyt. Nie słyszałaś jeszcze o - Nie włączałam w ogóle telewizora. 
Strasznie boli mnie głowa. 
- Tato, obiecałeś kolejkę! 
- Przepadł. Ukrył się gdzieś. Remington wezwał nas do Waszyngtonu. Nie wiadomo jak długo to 
potrwa, wiec pojedziecie ze mną. 
- Nie pojadę nigdzie - rzekł Steve - nie dotrzymujesz obietnic. 
Ojciec opadł na fotel. 
- Chodź do wozu - rzekł ciągnąc syna do wozu - pamiętaj, że tata zawsze dotrzymuje przyrzeczeń. 
Wyciągnął z kieszeni kluczyki od samochodu. - Na tylnym siedzeniu - uśmiechnął się. Steve jak 
strzała pomknął w kierunku drzwi. 
- O Boże, Harry. Co mamy robić? 
- Spakuj rzeczy i jedziemy. Kingside to wcielony diabeł. Rzucił wszystko na jedną szale. Wszystko 
teraz zależy od tego jak to rozreklamują. 
Odgarnęła włosy z czoła. 
- Po co się w to wplątałeś, Harry? - szepnęła. 
- Fenomenalna - krzyknął Steve od progu - dziękuje! 
Ojciec uśmiechnął się lekko 
- Skąd mały chłopiec zna takie trudne słowa? - Śniło mi się! 
Zaczął tańczyć wokół fotela trzymając pudło w rękach. 
- Dość tego, Steve. Idź do pokoju i ubierz się. Zaraz wyjeżdżamy. 
- Tata ma znowu kłopoty - powiedział poważnie chłopiec. 
- Tak, niestety. Ten pan, o którym ci dziś rano mówiłem... a zresztą - machnął ręką. 
Stve zatrzymał się przed ojcem. 
- Powinien zniknąć - rzekł. Ojciec pokiwał głową. 
- Sam chciałeś, żeby zniknął. 
- Tak, Steve, oczywiście. Idź do siebie i ubierz się już. 
Chłopiec podszedł do drzwi. 
- Nie potrafię zrobić, żeby znowu był. 
- Trudno, nic nie szkodzi, Steve. 
- Nie wiadomo co się z nim stało - rzekł do żony - był rano w gabinecie, a kiedy przynieśli mu kawę 
gabinet był już pusty. W każdym razie tak o tym mówią. 

background image

- A policja? 
- Dawno już nie widziałem tylu policjantów co dzisiaj. Podobno Waszyngton jest obstawiony, nie 
można się z niego wydostać. 
- Tato, co to jest Waszyngton? 
- Steve! Dlaczego nie jesteś jeszcze ubrany? - krzyknęła matka. - Stolica naszego kraju - odpad 
ojciec - idź, bo mama się gniewa. 
Za chwile chłopiec wpadł do pokoju całkowicie ubrany. 
- Tato gdzie, jest nasz kraj? Pokaż mi! - sięgnął do wpuszczonego w ścianie biurka. 
- Zostaw Steve - ojciec podniósł głos - chyba wiesz, że nie wolno ci tu grzebać. 
- Ubiorę się i trochę ogarnę - rzekła matka. - Musisz wspaniale wyglądać, kochanie. 
- Tato pokaż mi. 
Ojciec wyciągnął teczkę skąd wydobył kilka złożonych map. Rozpostarł na podłodze jedną z nich i 
uklęknął na dywanie. 
Steve przywarł tuż obok niego. 
- To jest Ameryka - ojciec powiódł ręką - taki wielka, wielka wyspa. A na tej wielkiej wyspie jest 
nasze państwo. Właśnie tu przejechał palcem po mapie. 
- A co tu jest? - Steve wskazał na kawałek lądu w górnym, lewym rogu mapy. 
Ojciec rozwinął drugą z map. 
- To jest kawałek wielkiego państwa, które tu widzisz. 
Podszedł do biurka i napełnił szklankę alkoholem zostawiając syna przy geograficznych 
dociekaniach. 
- I to jest cały świat, tato? 
Ojciec przechylił szklankę do ust, a ostatnie krople z dna strzepnął na dywan. Pstryknął zapalniczkę 
i przypalił papierosa. Zaciągnął się głęboko. 
- Nie, Steve. To jest tylko cześć świata. 
Sięgnął w głąb biurka i wyciągnął globus. Postawił go przed synem. 
- Ciesze się, że młody człowiek interesuje się tymi wszystkimi sprawami. Trzymałem wszystko 
tutaj właśnie dla ciebie. Kiedyś te rzeczy przyniosły mi szczęście, wiec myślałem, że i dla ciebie 
będzie to dobry amulet. 
- Co to jest amulet, tato? 
- Coś, co przynosi szczęście. 
- Wtedy jak jestem zadowolony to znaczy, że mam amulet? 
- Odwrotnie synu - usiadł na fotelu i wziął go na kolana - człowiek jest dlatego zadowolony, że jest 
szczęśliwy, dlatego, że ma swój własny, osobisty amulet. Bardzo wiele przedmiotów czy osób 
może być amuletami. Ludzie zawsze nazywali nimi rzeczy, które pomagały im, a w zamian za to 
opiekowali się nimi, dbali o nie, pilnowali ich. 
Przerwał na chwile. 
- Teraz właśnie ty i mama jesteście dla mnie amuletami. Steve zeskoczył z kolan ojca. 
-Jak to jest, jak ktoś go nie ma? 
- Wtedy jest bardzo nieszczęśliwy. 

background image

- A Gitty ma swój amulet? 
- Na pewno - zaśmiał się ojciec i wstał. 
Wyszedł na chwilę i wspiął się po schodach na piętro. Po paru ninutach zszedł na dół. 
No, Steve. Mamusia jest już gotowa. Zaraz jedziemy. 
- Ja nie chcę jechać, tato. Chcę zostać z tobą i z mamą w domu. 
- Niestety, Steve. Musimy jechać. 
- Dlaczego? - Musimy. 
- Jak będę taki duży jak ty, nigdzie nie będę jeździł. Zawsze będę v domu. Tylko na wakacje będę 
wyjeżdżał - dodał po chwili umysłu. 
- Nikt nie robi tego co chce. Ja też nie chciałbym tak żyć, ale 
Dlaczego musisz, tato? 
Ponieważ ludzie, którzy dają mi pieniądze każą mi to robić. gdybym przestał z nimi pracować, nie 
mielibyśmy pieniędzy, a tedy musielibyśmy sprzedać dom, samochód, nie moglibyśmy jeździć na 
wakacje... 
Jak będę duży to też ktoś będzie mi rozkazywał? Niestety, Steve. 
I będę musiał to robić? 
- Tak synu. 
A jak ktoś będzie chciał,, żebym zrobił coś złego to też będę musiał? 
-Też - odparł ojciec. 
- Ale ja nie chce! 
-Wierze ci, Steve, że nie chcesz, ale świat już taki jest. Cholernie skomplikowany. 
- Jak ty mówisz do dziecka? - matka pokręciła głową z niezadowoleniem. 
- A amulet? - spytał Steve. 
- Jaki amulet?. 
- Który by mi pomagał. 
- Nie ma takiego amuletu - rzekł ojciec - w tym nie pomoże ci żaden amulet. 
Steve zamyślił się. 
- Tato - rzekł nagle - świat, znaczy to - wskazał na globus - jest zły, prawda? 
Ojciec spojrzał mu w oczy. 
- Tak, Steve. Świat jest zły i trzeba, abyś szybko się o tym przekonał, abyś o tym wiedział. 
- I nigdy nie będzie dobry? 
- Chyba nigdy, synu. 
- To jest cały, naprawdę cały świat? - spytał podnosząc globus. 
- Tak. 
- Na pewno? 
- Oczywiście, Steve. 

Biiipooop.