background image

DŜentelmeni z Południa 

 

Richards Emilie 

Billy 

 

PrzełoŜyła Małgorzata HeskoKołodzińska 

background image

 

Billy 

background image

ROZDZIAŁ 1 

 

Powietrze północnej Florydy było tak gęste i wilgotne, jak pot spływający po grzbietach 

męŜczyzn, którzy kładli asfalt na drodze numer 194. Na wzgórzu nieopodal Moss Bend, Billy 

Ray  Wainwright  stał  na  czele  potęŜnego  korka  samochodów  i  czekał  pokornie,  aŜ 

zablokowana chwilowo droga znów będzie przejezdna. Majowy upał był  tak dokuczliwy, Ŝe 

Billy nie odczuwał nawet złości czy gniewu, a jedynie lekkie zniecierpliwienie i rezygnację. 

Klimatyzacja  w  jego  taurusie  wysiadła  ostatecznie  tego  ranka  i  jak  dotąd  nie  znalazł  czasu, 

aby zrobić cokolwiek poza tym, Ŝeby opłakiwać jej brak.  

Ekipa  rozebranych  do  pasa  i  połyskujących  torsami  w  słońcu  późnego  popołudnia 

robotników  pracowała  z  szybkością  i  entuzjazmem  ludzi  wrzuconych  do  dołu  ze  smołą. 

Sygnalizatorka,  hoŜa  młoda  kobieta  w  szortach,  kusej  bluzeczce  i  bejsbolowej  czapce, 

przepuściła tuzin samochodów osobowych i pół tuzina pickupów z drugiej strony, zanim dała 

wreszcie Billy’emu znak, Ŝe moŜe juŜ ruszać.  

–  Na  co  się  tak  gapisz,  Billy  Ray?  –  wrzasnęła,  kiedy  wychylił  głowę  przez  okno  i 

obdarzył ją leniwym uśmiechem.  

– Na najładniejszy widok w River County, Gracie.  

–  Zachowaj  tę  gadkę  dla  sędziego,  mecenasie  –  odwzajemniła  uśmiech  dziewczyna. 

Gracie Burnette była szczęśliwą męŜatką i matką najśliczniejszego niemowlaka w promieniu 

kilkuset  kilometrów.  Billy  Ray  z  powodzeniem  bronił  jej  męŜa,  gdy  sąsiad  oskarŜył 

Burnette’a  o  kradzieŜ  psa.  Ostatecznie  sprawa  nie  została  rozstrzygnięta,  bowiem  psu 

znudziły  się  chyba  zaloty  do  suki  z  sąsiedniego  okręgu  i  wrócił  do  domu  w  dniu  kolejnej 

rozprawy.  

Billy  uśmiechnął  się  do  siebie.  Oto  on  –  Billy  Ray  Wainwright,  obrońca  złodziei  psów, 

barowych  rozrabiaków  i  łowców  aligatorów.  Billy  Ray  Wainwright,  redaktor  naczelny 

„Przeglądu  Prawniczego  Uniwersytetu  w  Miami”,  który  choć  miał  najlepsze  oceny  na 

studiach,  odrzucił  ofertę  pracy  w  najbardziej  prestiŜowej  kancelarii  w  stolicy  stanu,  aby 

wrócić w rodzinne strony i przejąć podupadającą praktykę po ojcu.  

– Wpadnij do nas kiedyś na kolację! – zawołała Gracie, zanim odjechał, on zaś pomachał 

jej na poŜegnanie i zaczął wspinać się na szczyt niewysokiego wzgórza.  

Widok dębów i sosen był niewątpliwie miły dla oka, jednak postękiwanie przeciąŜonego 

silnika  oraz  pragnienie,  które  suszyło  mu  gardło,  nie  pozwalały  docenić  uroków  krajobrazu. 

Kiedy więc Billy zjechał wreszcie do połoŜonego w dole miasteczka, z ulgą zatrzymał się na 

parkingu i ruszył w stronę starego drewnianego budynku z klimatyzatorami zamontowanymi 

obok kaŜdego okna.  

Dawno, dawno temu drewno pomalowano na wściekły błękit, ale słońce Florydy sprawiło 

Ŝ

e  teraz  budynek  miał  kolor  bladego,  zasnutego  chmurami  nieba.  W  dzieciństwie  Billy 

spędził wiele czasu w tawernie „Błękitna Laguna”. Z tego co wiedział, w promieniu kilkuset 

kilometrów  nie  było  Ŝadnej  laguny,  a  potok  przepływający  nieopodal  lokalu  miał  kolor 

brudno-brązowy.  Mieszkańcy  River  County  lubili  jednak  ubarwiać  rzeczywistość.  To  było 

background image

łatwiejsze niŜ jej zmienianie, a juŜ na pewno o wiele bardziej interesujące.  

ś

wir na parkingu zachrzęścił pod podeszwami nowych butów Billy’ego. Kiedy wkroczył 

do  tawerny,  wszyscy  podnieśli  głowy.  Nagle  w  twarz  buchnęło  mu  lodowate  powietrze  i 

jękliwy śpiew Williego Nelsona. Przywitały go przyjazne okrzyki stałych bywalców lokalu.  

– Jak leci, Billy Ray? – Atrakcyjna brunetka w średnim wieku, ubrana w dŜinsy i obcisły 

podkoszulek, pocałowała go na powitanie w policzek.  

–  Nie  mogę  narzekać,  Maggie.  –  Objął  ją  ramieniem  i  mocno  przycisnął.  Maggie 

Deveraux  była  właścicielką  lokalu,  a  takŜe  kochanką  jego  ojca,  Yancy’ego  Wainwrighta, 

jeszcze zanim ten zamienił się w skończonego pijaka.  

–  Doug  siedzi  tam,  w  kącie.  –  Machnęła  kciukiem  nad  ramieniem.  W  gęstym  kłębie 

papierosowego dymu Billy Ray ujrzał oliwkowy mundur szeryfa, Douga Fletchera. – Mówił, 

Ŝ

e masz się z nim spotkać.  

– Powinnaś brać od niego opłatę za zajmowanie tego stolika.  

–  Daję  mu  go  gratis.  Lokalowi  nie  zaszkodzi,  Ŝe  szeryf  zapuścił  tu  korzenie.  Mniej 

bijatyk.  

– Tak, jeśli nie bierzesz pod uwagę tych, które on wszczyna.  

– Jeśli Doug bierze w nich udział, nazywam je nieporozumieniami.  

Billy  roześmiał się i ruszył  w stronę szeryfa, witając się po drodze ze znajomymi. Choć 

dopiero  dochodziła  piąta  po  południu,  w  barze  panował  tłok.  Nic  dziwnego,  pomyślał,  w 

końcu jest piątek, dzień wypłaty.  

Wreszcie  dotarł  do  rogu  sali,  a  wówczas  Doug  Fletcher  odchylił  się  na  krześle  na  jego 

widok i skrzyŜował ręce na piersiach.  

– NajwyŜszy czas. – Machnął ręką, wskazując stojące obok siebie krzesło. – Witasz się z 

kaŜdym burakiem w okolicy, Billy Ray? 

–  Nawet  z  tobą.  –  Billy  opadł  na  krzesło  i  poluzował  krawat.  –  A  to  juŜ  nie  lada 

poświęcenie.  

– To co zwykle? – Doug wyciągnął rękę, Ŝeby zwrócić na siebie uwagę Maggie.  

– Pewnie juŜ nam to niesie.  

– Słusznie. Zawsze jesteś dla niej taki cholernie grzeczny, co? 

– A czemu nie? – uśmiechnął się Billy Ray. – Była dla mnie prawie jak matka.  

–  Bo  ja  wiem?  Moja  staruszka  teŜ  wciąŜ  ci  nadskakiwała.  Mały  Billy  Ray  Wainwright 

miał powodzenie.  

– Powiedzmy, Ŝe twoja mama umiała poznać się na ludziach.  

– Moja mama lubiła ładnych chłopców. WciąŜ masz śliczną buźkę, Billy Ray. Dlaczego 

nie siedzi na niej jakaś cycata piękność? 

– Czy w ten taktowny sposób usiłujesz dowiedzieć się czegoś o moim Ŝyciu osobistym? 

Doug  wyszczerzył  zęby  w  uśmiechu.  Kiedy  był  powaŜny,  przypominał  buldoga,  ale 

uśmiech całkowicie odmieniał jego twarz. Tak jak Billy  Ray, szeryf miał trzydzieści lat,  ale 

na  tym  kończyły  się  podobieństwa  między  oboma  męŜczyznami.  Włosy  Billy’ego  był 

jasnobrązowe,  oczy  niebieskie,  rysy  zaś  ostre  i  wyraziste,  począwszy  od  prostego  nosa,  na 

mocnej szczęce skończywszy. Doug z kolei miał krzaczaste brwi i krótki nos, zaś jego ciemne 

background image

kręcone włosy z kaŜdym rokiem ustępowały pola czołu.  

–  Z  tego  co  słyszę,  połowa  panien  w  Moss  Bend  ugania  się  za  tobą,  ale  ty  nie  dajesz 

Ŝ

adnej z nich tego, co chciałaby najbardziej – stwierdził Doug.  

Teraz Billy odchylił się na krześle i skrzyŜował ramiona. Nadal nie wiedział, po co Doug 

chciał się z nim spotkać, ale domyślał się, Ŝe minie sporo czasu, zanim to z niego wyciągnie.  

– Tylko połowa? – podjął temat, uznawszy, Ŝe musi nieco pogawędzić, zanim dowie się 

czegoś konkretnego.  

– Dla mnie starczyłoby i tyle. A ty co? CzyŜbyś gustował w samotnym Ŝyciu? 

– Nie aŜ tak bardzo, jak  w gadaniu o intymnych  sprawach z szeryfem z jakiejś zapadłej 

dziury.  

– Chodzi mi tylko o twoje dobro, synu – roześmiał się Doug.  

Billy  poklepał  go  po  ramieniu,  po  czym  rozejrzał  się  za  Maggie,  która  nie  pojawiła  się 

dotąd z jego ulubionym drinkiem. Zdziwiło go to, więc uniósł głowę, by sprawdzić, gdzie się 

podziała. Natychmiast zauwaŜył, Ŝe w pomieszczeniu zapanował podejrzany spokój, niczym 

cisza przed burzą.  

Popatrzył na siedzącego przed nim męŜczyznę i zapytał: 

– Co jest grane? 

– Niespodzianka, synu.  

– Do diabła, Doug, pamiętałeś! 

–  Ja  nigdy  niczego  nie  zapominam.  Podobnie  jak  Maggie.  Dokładnie  w  tym  właśnie 

momencie  wyrosła  przed  nimi  Maggie  z  tortem  tak  wielkim,  jak  uśmiech  Douga.  Szereg 

ś

wieczek rozjaśniał ciemne wnętrze tawerny. Billy domyślał się, Ŝe jest ich równo trzydzieści.  

– Wszystkiego najlepszego, Billy Ray! – wrzasnął radośnie Doug, a  gromada bywalców 

lokalu  zaintonowała  fałszywie  „Sto  lat!”.  –  Kiedy  będziesz  zdmuchiwał  świeczki,  poproś 

Boga o jakąś babkę, bo nudzi mnie juŜ to skakanie wokół ciebie.  

– Kiciu, pamiętasz, co ci mówiłam? – Carolina Grayson uklękła na podłodze naprzeciwko 

swojej pięcioletniej córeczki i połoŜyła drŜące ręce na jej ramionach. – Pamiętasz wszystko? 

Kicia  miała  na  sobie  jedną  z  eleganckich  sukienek,  które  kupiła  jej  babcia,  Gloria 

Grayson. Obszyte koronką skarpetki dziewczynki wciąŜ były czyściutkie, choć mała nosiła je 

przez cały dzień, a sznurowadła bucików starannie zawiązane. Jedynie grymas na piegowatej 

buzi mącił nieco ten idealny obrazek.  

– Musimy być cicho – powtórzyła Kicia. – Nikt nie moŜe się dowiedzieć, Ŝe wyjeŜdŜamy.  

– Właśnie. Musimy chodzić na paluszkach. – Carolina z trudem zdobyła się na uśmiech. – 

Tak jak ty, kiedy w nocy wślizgujesz się do mojego pokoju, Ŝeby sprawdzić, jak się czuję.  

– Wcale tak nie robię! 

Owszem, robiła, ale teraz nie miały czasu, aby się o to kłócić. Kicia robiła wiele rzeczy, 

którymi nie zaprzątała sobie głowy większość małych dziewczynek. W wieku lat pięciu była 

bardziej dojrzała niŜ niejedna nastolatka.  

– Poniosę Chrisa – powiedziała Carolina. – Ty musisz tylko zająć się sobą.  

– Nie moŜesz dźwigać Chrisa. Jesteś chora.  

–  Dobrze  się  czuję,  naprawdę.  Kiedy  juŜ  znajdziemy  się  w  samochodzie,  będę  musiała 

background image

tylko prowadzić. Zgoda? Obiecujesz, Ŝe się postarasz? 

Kicia niechętnie skinęła głową.  

Carolina  wstała  powoli.  Pokój  zakołysał  się  –  przez  chwilkę  kobieta  miała  wraŜenie,  Ŝe 

zaraz  runie  na  ziemię.  Stała  jednak  wyprostowana  i  oddychała  powoli,  aŜ  mroczki  przed 

oczami ustąpiły.  

– Zabierz ze sobą jedną zabawkę, tę ulubioną – poleciła córce. – Kiedy juŜ dojedziemy na 

miejsce, dziadkowie wszystko ci prześlą.  

– Nieprawda.  

O to teŜ nie było czasu się kłócić. Poza tym Kicia bez wątpienia miała rację.  

–  Zabiorę  Bum  Buma  –  stwierdziła  Kicia.  Bum  Bum  był  pluszową  pandą,  z  którą 

dziewczynka sypiała od dzieciństwa.  

– Zapakowałam Buma. Jest juŜ w samochodzie.  

– Więc wezmę Lizzie.  

Lalka  Lizzie  była  z  kolei  ostatnim  prezentem,  jaki  ojciec  Kici  podarował  córce  przed 

ś

miercią.  

–  Dobry  pomysł  –  powiedziała  Carolina.  –  Nie  jest  cięŜka.  Zapakowałam  teŜ  kocyk 

Chrisa i jego cięŜarówkę.  

– A pluszowego konika? 

– Skarbie, dziadek wyrzucił konika, bo był bardzo brudny, zapomniałaś? 

– Wyjęłam go ze śmietnika. Jest pod łóŜkiem, na dnie tego pudła ze swetrami. Pozwalam 

mu się nim bawić, kiedy nikogo nie ma.  

Carolina  patrzyła  na  córeczkę,  a  łzy  napływały  jej  do  oczu.  Przez  chwilę  zupełnie  nie 

wiedziała, co powiedzieć.  

Powoli.  Po  kolei.  JuŜ  niedługo  Kicia  znów  będzie  mogła  Ŝyć  jak  kaŜda  mała 

dziewczynka.  

–  Pójdziesz  po  konika,  a  ja  tymczasem  wezmę  Chrisa,  dobrze?  –  poprosiła  łagodnie.  – 

Potem będziemy musiały wyruszyć. Przed nami długa droga.  

–  Dobrze.  Ja  go  poniosę.  Dam  radę,  mamo.  Carolina  pochyliła  się  i  pocałowała  złocisty 

lok na czole Kici.  

Kiedy Billy Ray opuszczał tawernę, kręciło mu się w głowie. Zazwyczaj nie pił, a kiedy 

juŜ  mu  się  to  zdarzało,  ograniczał  się  do  jednego  piwa,  które  sączył  tak  długo,  aŜ  zupełnie 

wybąbelkowało. Dziś wlał w siebie dwa kufle, aby spłukać urodzinowy tort, kanapkę z rybą i 

wielki półmisek frytek, które Maggie przygotowała specjalnie dla niego. Na szczęście wcale 

nie  był  pijany.  Czuł  jedynie,  Ŝe  niemal  ogłuchł  na  skutek  głośnej  muzyki  i  krzyków 

znajomych, i Ŝe jest posiniaczony od długich serii poklepywania po plecach.  

Doug  przyłączył  się  do  niego  na  parkingu.  śona  Douga,  Nadine,  poszła  do  domu  juŜ 

godzinę  wcześniej.  Właściwie  gdyby  się  nad  tym  zastanowić,  przez  tawernę  przewinęło  się 

tego wieczoru niemal całe Moss Bend.  

–  Masz  jeszcze  jakieś  plany  na  dzisiaj?  –  spytał  Doug,  przygryzając  między  zębami 

wykałaczkę.  

– Jeszcze? 

background image

– Noc się dopiero zaczyna, przyjacielu. – Doug mrugnął znacząco.  

Billy postanowił zignorować tę aluzję.  

– Muszę sprawdzić, co się dzieje w warsztacie Joela – odparł. – Cal wyjechał na wakacje. 

Potem wybieram się do domu.  

– Szkoda, Ŝe nikt tam na ciebie nie czeka.  

–  W  mojej  szopie  mieszka  kocur  o  trzech  nogach.  Jemu  pewnie  takŜe  powiedziałeś,  Ŝe 

dziś mam urodziny.  

– Wyślę kogoś, Ŝeby sprawdził, co się dzieje u Joela. Nie musisz się tym przejmować.  

Dziadek  Billy’ego  Ray  a  był  właścicielem  najlepiej  prosperującego  punktu  obsługi 

samochodów  w  mieście.  Warsztat  ów  prosperował  tak  dobrze,  Ŝe  trzeba  było  zatrudnić 

człowieka do ochrony. Joel Wainwright obsługiwał cały wydział policji, podobnie jak połowę 

właścicieli samochodów w okręgu. W wieku lat siedemdziesięciu pięciu i po dwóch atakach 

serca nie mógł juŜ osobiście dokonywać wielu napraw, ale często bywał w swoim zakładzie. 

Pracujący tam mechanicy bardzo się z nim liczyli i harowali nie gorzej od niego.  

–  Nie  przejmuję  się  tym.  –  Billy  Ray  leniwie  odpędził  komara.  –  Po  prostu  chcę  tam 

zajrzeć. Dla spokoju.  

– Dziwne, Ŝe Joel osobiście nie nocuje w zakładzie, skoro Cal wyjechał.  

–  Robiłby  to,  ale  ostatnio  kiepsko  sypia.  Woli  się  męczyć  we  własnym  łóŜku.  Przyjdzie 

najstarszy syn Cala, kiedy skończy nocną zmianę.  

– Skoro teraz tam wpadniesz, to przyślę swojego człowieka koło północy, Ŝeby zaczekał 

na chłopaka Cala. – Doug klepnął Billy’ego po ramieniu, po czym ruszył do samochodu.  

– Doug! – zawołał za nim Billy.  

– Tak? 

– Niezłe przyjęcie.  

– Tylko się nie rozczulaj – uśmiechnął się Doug. W świetle zachodzącego słońca wydał 

się nagle niemal zawstydzony.  

Po chwili wśliznął się na fotel jednego z policyjnych wozów, tak dobrze utrzymywanych 

przez  Joela,  i  uruchomił  silnik.  Kiedy  wyjeŜdŜał  z  parkingu,  dwukrotnie  zatrąbił  na  cześć 

Billy’ego  Raya.  Billy  pomyślał,  Ŝe  i  tak  ma  szczęście  –  Doug  mógł  przecieŜ  zatrąbić 

trzydzieści razy.  

Zanim Billy Ray znowu znalazł się na drodze, na niebie pojawiły się gwiazdy. Nadal było 

gorąco,  ale brak słońca sprawił, Ŝe upał stał się znośniejszy. W tej chwili śpiewały zarówno 

ptaki  dnia,  jak  i  nocy,  walcząc  o  przywództwo.  Do  tego  wszędzie  było  słychać  cykanie 

ś

wierszczy, a takŜe rechot Ŝab z pobliskiej rzeki Sassafras.  

Billy  Ray  często  tu  przychodził  w  dzieciństwie.  Razem  z  Dougiem  polował  na  ryby  i 

nocował  na  brzegu  w  namiocie  albo  pod  gołym  niebem.  Chłopcy  budowali  tratwy  i  pływali 

nimi  aŜ  do  Moss  Bend,  a  kiedyś,  mając  trzynaście  lat,  popłynęli  z  biegiem  rzeki  aŜ  do 

sąsiedniego okręgu, gdyŜ zebrało im się wtedy na ucieczkę.  

Nigdy  nie  podejrzewał,  Ŝe  swoje  trzydzieste  urodziny  spędzi  w  tym  samym  miejscu,  w 

którym  dorastał.  Nawet  w  wieku  trzynastu  lat  wierzył,  Ŝe  jego  przeznaczenie  leŜy  gdzie 

indziej.  

background image

A jednak był tutaj. WciąŜ. Znowu. Być moŜe miał zostać tu juŜ na zawsze.  

Kiedy dotarł w końcu do warsztatu Joela na rogatkach miasta, Ŝałował ogromnie, Ŝe nie 

jest we własnym domu, gdzie mógłby ściągnąć cisnące buty i rozebrać się do majtek. Obiecał 

jednak Joelowi, Ŝe zobaczy, co się dzieje w zakładzie. Po skończeniu studiów przyjechał do 

Moss Bend, aby być blisko dziadka, i zamierzał tu zostać, dopóki Joel nie spotka się ze swoim 

Stwórcą.  

Zakład  Joela  zajmował  powierzchnię  trzech  przeciętnych  miejskich  parceli.  W  rogu 

znajdował się spory biały  budynek z dołączonym skrzydłem  ciągnącym się wzdłuŜ drogi,  w 

którym  obsługiwano  pojazdy.  Samochody  osobowe  i  cięŜarówki  tłoczyły  się  na  przyległym 

parkingu, osłoniętym starymi drzewami, których Joel za nic nie chciał ściąć.  

Z  tyłu  warsztatu  drzew  było  nieco  więcej  i  z  powodu  odległości  od  drogi  oraz  bliskości 

lasu ochronie sprawiało to problem. Kilka tygodni wcześniej ktoś zakradł się na teren zakładu 

i  korzystając  z  tego,  Ŝe  Cal  spał,  ukradł  kołpaki  i  znak  firmowy  chevroleta  z  pokrywy 

bagaŜnika.  Joel  podejrzewał  nastolatka  z  sąsiedztwa,  który  miał  taki  sam  samochód,  ale  jak 

dotąd chłopak do niczego się nie przyznał.  

Billy  Ray  zaparkował  dokładnie  naprzeciwko  głównego  wejścia  i  cicho  zamknął  drzwi 

samochodu.  Jeśli  ktoś z okolicy  planował  drobną  kradzieŜ,  najprawdopodobniej  i  tak zdąŜył 

się juŜ wystraszyć, ale  Billy postanowił zachowywać się zgodnie z zasadami. Obszedł cicho 

teren, zaglądając w okna budynku i samochodów, a nawet uniósł plandekę zakrywającą jedną 

z cięŜarówek, by sprawdzić, czy w środku nikt się nie kryje.  

Kiedy skończył, skierował się na tyły budynku.  Paliła się tam tylko jedna słaba lampka, 

zamiast  silnych  reflektorów,  na  które  narzekali  sąsiedzi.  Tu  właśnie  ustawiano  samochody, 

które miały być naprawiane następnego dnia. Po zaparkowaniu właściciele wrzucali kluczyki 

od wozów przez otwór w drzwiach budynku.  

Billy Ray spędził wystarczająco wiele czasu w tym warsztacie, aby rozpoznać niektóre z 

samochodów.  I  tak  oto  stał  przed  nim  zdezelowany  ford  kombi,  który  naleŜał  do  kelnerki  z 

restauracji Peabody, oraz stary volkswagen – duma pewnego maturzysty. Obok zaparkowano 

trzy przeciętne sedany, zbyt zwyczajne, by je rozpoznać na pierwszy rzut oka, a takŜe srebrne 

BMW.  

Było tylko jedno takie w okolicy.  

Samochód Caroliny Grayson.  

Billy Ray omiótł wzrokiem wszystkie auta, lecz jego spojrzenie ponownie powędrowało 

do  BMW.  Wóz  ten  stanowił  równowartość  rocznych  zarobków  przeciętnego  mieszkańca 

okręgu.  Był  dokładną  kopią  pojazdu,  który  Carolina  zniszczyła  ubiegłej  zimy,  kiedy  po 

gwiazdkowym  przyjęciu  zjechała  z  autostrady.  Jej  mąŜ  Champ  nie  przeŜył  tego  wypadku, 

więc to z pewnością nie on pomógł jej wybrać znów ten sam model.  

Joel nie lubił obsługiwać pewnych typów pojazdów, a srebrny BMW Caroliny właśnie do 

nich naleŜał. Jednak Graysonom nikt nie odmawiał – nawet ktoś tak niepokorny, jak dziadek 

Billy’ego Raya. Gdyby sędzia Grayson przybył do zakładu z kilkoma perszeronami i zaŜądał 

ich  zmodyfikowania,  Joel  wymieniłby  im  owies  i  zawiązał  warkocze  na  grzywach. 

Graysonowie od zawsze rządzili River County – pewne sprawy nigdy się nie zmieniają.  

background image

Billy  Ray  westchnął  i  uśmiechnął  się  smutno  do  siebie.  Przybył  tu,  Ŝeby  wypłoszyć 

ewentualnych złodziei, a nie myśleć o Carolinie Grayson. JednakŜe trudno mu było wyrzucić 

ją z pamięci. Razem ukończyli liceum i choć ich drogi nigdy później się nie zeszły, ona takŜe 

mieszkała w Moss Bend.  

W  liceum  Carolina  była  piękną  dziewczyną,  długonogą  blondynką  o  zniewalającym 

uśmiechu.  Wyrosła  z  niej  wyjątkowo  atrakcyjna  kobieta.  Najwyraźniej  była  ulubienicą  Pana 

Boga,  obdarzoną  urodą,  rozsądkiem,  rozumem  i  bogactwem.  Dorastała  bez  kłopotów  w 

prominentnej  rodzinie  z  okolicy,  a  wyszła  za  mąŜ  za  członka  jeszcze  bardziej  szacownego 

klanu.  

AŜ do czasu wypadku, w którym zginął jej mąŜ, wiodła wspaniałe Ŝycie – a przynajmniej 

tak  wyglądało  to  z  zewnątrz.  Miała  córkę  i  syna,  którzy  byli  równie  piękni,  jak  ona  sama, 

cieszyła  się  łaskami  Graysonów,  a  jej  mąŜ  był  najlepszym  sportsmenem  na  studiach  –  co 

robiło  nieporównanie  lepsze  wraŜenie  niŜ  dyplom  prawnika.  Gdy  dorósł,  zarabiał  na  Ŝycie 

jako  kierownik  naleŜącej  do  Graysonów  agencji  nieruchomości.  Wydawało  się,  Ŝe  Carolina 

jest niezwykłą szczęściarą – aŜ do pamiętnej nocy, kiedy zjechała takim właśnie samochodem 

z autostrady i wpakowała go na drzewo.  

Nawet jednak wtedy zdołała uniknąć wielu problemów związanych z wdowieństwem. Po 

miesiącu spędzonym w szpitalu, wprowadziła się do Graysonów i z ich pomocą zdołała jakoś 

stanąć  na  nogi.  U  jej  drzwi  nie  pojawiali  się  wierzyciele,  słuŜba  zaś  spełniała  wszystkie 

Ŝ

yczenia dzieci. Zapewniono jej najlepszą opiekę i rehabilitację. MoŜna się było spodziewać, 

Ŝ

e  Carolina  poradzi  sobie  wkrótce  z  tą  ciemną  plamą  na  doskonałym  Ŝyciorysie  i  znajdzie 

kogoś takiego jak Champ Grayson, kto się nią zaopiekuje.  

– WciąŜ boli, Billy? – spytał głośno sam siebie i dźwięk własnego głosu sprowadził go na 

ziemię.  Stał  przed  zakładem  Joela,  myśląc  o  kobiecie,  która  nigdy  do  niego  nie  naleŜała. 

Nawet  jeśli  jako  nastolatek  podkochiwał  się  w  Carolinie,  to  znajomi  zdołali  wybić  mu  z 

głowy wszelkie marzenia. A zwłaszcza ona sama.  

Zaklął  cicho  i  ruszył  przed  siebie.  Na  terenie  warsztatu  nie  było  nikogo,  więc  skoro 

spełnił  juŜ  swój  obowiązek,  mógł  pojechać  do  domu  i  wziąć  zimny  prysznic.  Dziś  skończył 

trzydziestkę. Miał ochotę uczcić to, siedząc na  werandzie, pijąc mroŜoną herbatę i myśląc o 

nadchodzącej przyszłości.  

I  zrobiłby  to,  gdyby  nagle  nie  zauwaŜył  cienia  tuŜ  za  wozem  Caroliny.  Przez  chwilę 

sądził,  Ŝe  coś  mu  się  przywidziało.  Światło  było  tak  słabe,  Ŝe  wzrok  mógł  spłatać  mu  figla. 

Chciał wierzyć, Ŝe tylko w jego głowie powstał ten obraz ręki wystającej zza samochodu.  

– Jest tam kto? – zawołał. – Jeśli tak, to niech wie, Ŝe wkroczył na cudzy teren.  

Nie  był  zdziwiony,  gdy  nie  usłyszał  odpowiedzi.  Nawet  świerszcze  zamilkły,  jak  gdyby 

nasłuchiwały, co stanie się dalej.  

–  Dobra,  wyłaź  –  powiedział  ugodowym  tonem.  –  Jeśli  tego  nie  zrobisz,  będę  musiał 

zadzwonić po szeryfa, a Doug Fletcher z rozkoszą rozwali ci głupi łeb.  

Tak  jak  przewidział,  nadal  nie  było  odpowiedzi.  Billy  Ray  dał  intruzowi  trzydzieści 

sekund.  

– Sam ci go rozwalę, bez pomocy Douga – stwierdził, gdy czas minął. – Zaraz zobaczysz.  

background image

Przysunął  się  bliŜej  samochodu.  Oczywiście  nie  miał  najmniejszego  zamiaru  spełnić 

swojej  groźby.  Chciał  tylko  przestraszyć  dzieciaka  czy  dzieciaki  kryjące  się  za  srebrzystym 

autem.  Przypuszczał,  Ŝe  wezmą  nogi  za  pas,  gdy  tylko  się  zbliŜy,  a  w  przyszłości  będą 

wiedziały, Ŝe ten teren jest strzeŜony, i więcej tu nie przyjdą.  

Kiedy  znalazł  się  jakieś  półtora  metra  od  BMW,  cień  znowu  się  poruszył.  Szczupła 

sylwetka wychyliła się zza maski i czmychnęła w bok. W ciemnościach Billy nie widział zbyt 

dobrze,  ale  zdawało  mu  się,  Ŝe  intruz  jest  średniego  wzrostu,  raczej  smukłej  budowy  ciała  i 

ma na sobie ciemne ubranie.  

–  Dobra,  dosyć  tych  gierek!  –  Zatrzymał  się,  na  co  sylwetka  takŜe  znieruchomiała.  – 

Jestem  pewien,  Ŝe  wygram,  chyba  Ŝe  masz  broń.  A  jeśli  masz,  to  rozwalenie  mi  głowy  z 

powodu kołpaków nie wydaje się zbyt rozsądne.  

– Billy Ray? 

Głos, który usłyszał, poruszył w nim jakąś dawno nie słyszaną strunę. NaleŜał do kobiety, 

był głęboki i delikatny jak wiatr północnej Florydy. I znajomy.  

– Billy Ray, ja...  

Sylwetka  zachwiała  się  gwałtownie.  Billy  Ray  wciąŜ  stał  nieruchomo,  jakby  nie  był  w 

stanie uwierzyć, Ŝe ów głos naleŜy do Caroliny Grayson. Dopiero gdy kobieta zaczęła osuwać 

się na ziemię, rzucił się przed siebie i juŜ po chwili był przy samochodzie. Akurat na czas, by 

złapać Carolinę w ramiona.  

Zorientował  się,  Ŝe  straciła  przytomność,  przykucnął  więc  i  połoŜył  jej  głowę  na 

kolanach.  Cała  płonęła,  a  gdy  poklepał  ją  po  policzku,  nie  otworzyła  oczu.  Wszystko 

rozegrało  się  tak  szybko,  Ŝe  nadal  nie  do  końca  uświadamiał  sobie,  co  się  właściwie  dzieje. 

Zanim zdołał się nad tym zastanowić, drzwi od samochodu otworzyły się i mała dziewczynka 

walnęła go pięścią w plecy.  

– Zostaw moją mamę! 

Billy wyciągnął dłoń i złapał małą za przegub.  

–  Przestań  –  powiedział  łagodnie.  –  Twoja  mamusia  jest  chora,  a  ja  staram  się  tylko  jej 

pomóc.  

– Słyszałam, co mówiłeś! Powiedziałeś, Ŝe rozwalisz jej łeb! 

–  Cicho,  skarbie.  Nie  wiedziałem,  Ŝe  to  twoja  mama.  Myślałem,  Ŝe  ktoś  chce  ukraść  jej 

samochód. – Kiedy dziewczynka przestała się miotać, puścił jej rękę. – Jak się nazywasz? 

–  Catherine  Waverly  Grayson.  A  ty  kim,  u  diabła,  jesteś?  Gdyby  nie  był  tak  zdumiony, 

być moŜe by się roześmiał.  

W obecnej chwili jednak nie dostrzegał w zaistniałej sytuacji niczego zabawnego.  

–  Jestem  Billy  Ray  –  przedstawił  się.  –  Billy  Ray  Wainwright.  Ja  i  twoja  mama 

chodziliśmy razem do szkoły, dawno temu.  

– Co się stało mamie? Co jej zrobiłeś? 

– Zupełnie nic. Czy chorowała? 

Catherine Waverly Grayson uklękła obok niego i odgarnęła włosy z czoła matki.  

– DuŜo kaszlała. I od wielu dni leŜała w łóŜku – wyjaśniła.  

– To dlaczego teraz w nim nie leŜy? Dziewczynka nie odpowiedziała. Billy Ray wiedział, 

background image

Ŝ

e  jeśli  będzie  na  nią  patrzył,  mała  nie  piśnie  ani  słowa.  Pochylił  się  nieco  i  mocniej 

przycisnął do piersi Carolinę.  

– Carolina, słyszysz mnie? – zapytał.  

W  odpowiedzi  usłyszał  jedynie  cichy  jęk.  Powieki  Caroliny  drgnęły  i  po  chwili  kobieta 

otworzyła oczy.  

JuŜ od dawna nie znajdował się tak blisko niej. Przyjrzał się jej dokładnie, chcąc ocenić 

zmiany,  jakie  w  niej  zaszły  przez  te  lata.  Czas  obszedł  się  z  nią  łaskawie,  jak  zapewne  z 

większością  kobiet,  które  Ŝyły  na  jej  poziomie.  Pociągłej  twarzy  nie  szpeciły  Ŝadne 

zmarszczki,  a  długie  do  ramion  włosy  były  starannie  ułoŜone  –  nawet  teraz  wiły  się 

wdzięcznie  wokół  szyi  i  uszu.  Oczy  Caroliny  zachowały  ten  sam  świeŜy  odcień  zieleni,  ale 

teraz Billy widział w nich cienie, których nie było dwanaście lat wcześniej.  

– MoŜesz usiąść? – zapytał, kiedy w pełni odzyskała przytomność. – Jeśli chcesz, oprzyj 

się o mnie.  

Zdołała  skinąć  głową,  więc  pomógł  jej  usiąść  w  nieco  bardziej  wygodnej  pozycji.  Nie 

puścił jej jednak. Obawiał się, Ŝe w kaŜdej chwili mogłaby runąć na ziemię jak kłoda.  

– Jesteś chora – odezwał się, kiedy usadowiła się wygodnie. – Potrzeba ci lekarza.  

– Wczoraj się z nim widziałam. Po prostu jestem przeziębiona. Nic mi nie będzie.  

–  Nie  wyglądasz  najlepiej.  Szczerze  mówiąc,  wyglądasz  jak  osoba,  która  ma  na  głowie 

całą masę problemów. A jeden z nich kilka minut temu powalił cię na ziemię.  

– Billy, ja...  

Słyszał rozpacz w jej głosie. Domyślał się, ile musi ją kosztować to nieme przyznanie się 

do bezradności. Carolina była doskonale wychowana – nigdy nie okazywała swoich uczuć.  

– Mamo, czy on robi ci coś złego? 

Billy Ray niemal zapomniał o dziewczynce, która stała tuŜ obok. Dziewczynce, która tak 

bardzo przypominała swoją matkę. Zerknął na nią i ujrzał strach w jej twarzy.  

– Nie, Kiciu – odparła Carolina. – Billy Ray to stary przyjaciel.  

– Mówiłem ci – uśmiechnął się do dziecka.  

– Nie wierzę we wszystko, co mi mówią.  

–  Mądra  dziewczynka.  Ja  teŜ  nie.  –  Ponownie  spojrzał  na  Carolinę.  –  Na  przykład  nie 

wierzę, Ŝe lekarz uznał, Ŝe to przeziębienie. Mam rację?.  

Carolina nie odpowiedziała, a on zrozumiał, Ŝe niczego więcej się od niej nie dowie.  

– Odprowadzę cię do domu – westchnął. – Musisz się połoŜyć. Co ty tu właściwie robisz? 

Sprawdzałaś samochód? Ludzie Joela są pracowici, ale po zmroku idą do domu.  

– Ja... nie mogę wrócić, Billy.  

Przez chwilę miał wraŜenie, Ŝe nie dosłyszał. Z wyrazu jej twarzy domyślił się jednak, Ŝe 

właśnie tak powiedziała.  

– Musisz, skarbie – mruknął. – Jesteś chora. Albo do domu, albo do szpitala, wybieraj.  

– Nie mogę wrócić. Błagam cię!^ 

I  znów  ta  przejmująca  rozpacz  w  jej  głosie.  I  oczy,  piękne  oczy,  które  wypełniły  się 

łzami.  Zadziwiające,  Ŝe  nawet  w  takim  stanie,  zapłakana,  z  rozpalonymi  od  gorączki 

policzkami, Carolina wciąŜ była piękną kobietą.  

background image

– MoŜe wytłumaczysz mi, dlaczego? – Odsunął się od niej.  

– Bo my uciekamy – odpowiedziała zamiast mamy dziewczynka.  

–  Rozumiem.  –  Billy  Ray  nie  spuszczał  wzroku  z  Caroliny.  –  A  jaki  jest  powód  tej 

ucieczki? 

–  Usiłowałam  uruchomić  samochód.  –  Głos  Caroliny  był  zachrypnięty.  –  Gabe 

przyprowadził go tu po południu. Nic nie było zepsute. Zupełnie nic.  

–  Powoli.  –  Billy  Ray  usiłował  uporządkować  to,  co  właśnie  usłyszał.  –  Gabe 

przyprowadził samochód...  

– A w samochodzie nic nie było zepsute. Gabe przywiózł go na przegląd. Mieli się nim 

zająć dopiero jutro! Ale nie chce zapalić...  

– Gabe? – Chyba zaczynał pojmować.  

– Pracuje dla mojego dziadka – wyjaśniła dziewczynka.  

–  No,  tak.  –  Billy  Ray  pokiwał  głową,  jak  gdyby  wszystko  stało  się  dla  niego  jasne.  – 

Dlaczego chcesz uruchomić samochód? – zapytał.  

Carolina nie odpowiedziała.  

–  Czasem,  kiedy  ktoś  zostawia  na  parkingu  cenny  samochód,  Joel  usuwa  z  niego  jakąś 

część – ciągnął Billy Ray. – Tak na wszelki wypadek. MoŜe twój akumulator jest teraz gdzieś 

w magazynie.  

– O, BoŜe... – jęknęła przeraŜona.  

– Co tu się dzieje, Carolino? – zapytał ją surowym głosem. – Powiedz mi wreszcie.  

– Ja po prostu... muszę się stąd wydostać. MoŜesz przynieść ten akumulator? 

– Coś zrobiłaś? 

– Ja? – zapytała nieprzytomnie.  

–  Powiedz,  skarbie,  zrobiłaś  coś  złego?  –  Potrząsnął  nią  ostroŜnie.  –  Czy  dlatego 

próbujesz uciec, zamiast leŜeć w domu, w łóŜku? 

Nagle poczuł, Ŝe dziewczynka uderzyła go w ramię.  

– Moja mamusia to najlepsza mamusia na świecie! – krzyknęła.  

–  Wiem.  –  Billy  Ray  złapał  małą  za  rękę.  –  Ale  trudno  powiedzieć,  Ŝeby  wychowała 

prawdziwą damę z Południa.  

Nagle Carolina wybuchnęła płaczem. Billy Ray zdawał sobie sprawę, Ŝe nie są to łzy na 

pokaz,  wyczułby,  gdyby  udawała.  Zrozumiał,  Ŝe  mimo  upływu  lat,  wciąŜ  dobrze  zna  tę 

kobietę,  wciąŜ  zna  Carolinę  Waverly,  mimo  Ŝe  ta  nazywa  się  teraz  Grayson.  Dawno  temu 

przestał jej wierzyć, ale zna ją wciąŜ doskonale.  

I oto znowu pojawiła się w jego Ŝyciu.  

Potrząsnął głową, jakby  chciał odpędzić od siebie tę myśl.  Nie  chciał tego. Pogodził się 

juŜ  ze  swoim  Ŝyciem  w  Moss  Bend,  ze  swoją  samotnością  i  straconymi  złudzeniami.  Dziś 

skończył  trzydzieści  lat  i  niepotrzebna  mu  była  kolejna  przygoda  z  Caroliną  Waverly 

Grayson.  

Mimo to przytulił do siebie płaczącą kobietę.  

– Daj spokój – szepnął. – Powiedz mi, co mam zrobić.  

– Napraw samochód. Błagam cię. Muszę się stąd wydostać.  

background image

–  Nie  mogę  tego  zrobić,  skarbie.  Nie  będziesz  w  stanie  prowadzić.  Musisz  myśleć  o 

swojej córeczce... – Kiedy to mówił, z samochodu rozległ się płacz małego dziecka. – O obu 

swoich dzieciach – dodał.  

– Kiciu... ? 

– Zaraz go wezmę – powiedziała natychmiast dziewczynka.  

– Nie mogę wrócić... – Caroliną znów zwróciła się do Billy’ego. Po jej twarzy łzy płynęły 

teraz strumieniami. – Nie mogę, Billy Ray, zrozum...  

Kicia  otworzyła  drzwi  od  samochodu  i  w  chwilę  później  połoŜyła  wrzeszczącego  i 

potarganego malucha na ziemi.  

Cholera, pomyślał Billy, sytuacja nie wygląda najciekawiej. Miał przed sobą zrozpaczoną 

kobietę i jej małą córkę, która najchętniej stłukłaby go na kwaśne jabłko. Do tego dochodził 

jeszcze wyjący chłopczyk.  

– Mogę cię gdzieś zawieźć? – zapytał.  

– Sędzia...  

Wiedział, co chciała powiedzieć. Gdyby sędzia miał ich szukać, z pewnością zacząłby od 

przyjaciół Caroliny. Billy Ray miał przed sobą dwa wyjścia: albo nie zwaŜając na jej protesty, 

odwieźć ją do Graysonów, albo zabrać ją do siebie.  

–  Powiedz  tylko,  Ŝe  nie  zrobiłaś  niczego,  co  mogłoby  ściągnąć  na  nas  kłopoty  – 

powiedział tak cicho, Ŝe nikt poza nią nie mógł tego usłyszeć.  

Popatrzyła  na  niego  niepewnie.  Dzieliły  ich  tylko  centymetry.  Przez  chwilę  Billy  miał 

wraŜenie, Ŝe jego serce przestało bić.  

–  To  niewaŜne,  czy  coś  zrobiłam  –  odetchnęła  głęboko.  –  Jeśli  mi  pomoŜesz,  on  na 

pewno będzie cię ścigał...  

– Sędzia? 

Niemal niezauwaŜalnie skinęła głową.  

– A czy zrobiłaś coś złego, Carolino? 

– Czy to źle, Ŝe chcę wychowywać własne dzieci? Nie miał pojęcia, co zaszło, ale zdawał 

sobie sprawę, Ŝe w tej chwili i tak nie dowie się niczego więcej. Musiał dokonać wyboru, i to 

natychmiast. Wiedział, Ŝe jeśli pomoŜe Carolinie, wraz z nią sprzeciwi się najpotęŜniejszemu 

człowiekowi w okręgu, człowiekowi, który bez trudu mógłby go zniszczyć.  

– PomóŜ mi, Billy Ray, proszę...  

Nagle  uświadomił  sobie,  Ŝe  tak  naprawdę  nie  ma  Ŝadnego  wyboru.  PrzecieŜ  był  Billym 

Rayem Wainwrightem, człowiekiem urodzonym po to, by walczyć z wiatrakami.  

Otarł palcem łzę z policzka Caroliny. Jej skóra była zbyt rozgrzana i o wiele za delikatna.  

– Teraz pojedziemy do mnie, moim samochodem – wyjaśnił jej spokojnie. – Zadzwonię 

do  Joela,  Ŝeby  jeszcze  dzisiaj  podjechał  do  mnie  twoim  wozem.  Ukryjemy  go  w  szopie  do 

czasu, aŜ wyzdrowiejesz. Dopiero wtedy zdecydujesz, co robić.  

– Nie mam jak ci się odwdzięczyć – szepnęła. – Nic nie mam. Jestem niczym. JuŜ nie...  

–  Nie  musisz  o  tym  myśleć.  –  Odwrócił  się  i  poszukał  wzrokiem  Kici.  Dziewczynka 

uspokajała brata. – Kiciu – odezwał się łagodnie – popilnuj mamy, a ja pójdę po samochód.  

– Nie zadzwonisz po gliny, prawda? 

background image

–  Widzę,  Ŝe  oglądasz  za  duŜo  telewizji.  –  Uśmiechnął  się,  a  potem  pomógł  Carolinie 

usiąść i oparł ją wygodnie o drzwi BMW.  

– Proszę, Billy Ray... – Dotknęła go, gdy odchodził. – Nie mów nikomu. Jeśli to zrobisz, 

stracę dzieci. Proszę...  

Pokiwał głową, po czym ruszył wzdłuŜ dróŜki.  

background image

ROZDZIAŁ 2 

 

W  warsztacie  Billy  Ray  snuł  wprawdzie  rozwaŜania  o  Ŝyciu  Caroliny,  ale  nie  wnikał  w 

szczegóły.  Teraz,  gdy  jechał  do  domu  wraz  z  nią  i  jej  dziećmi,  miał  wreszcie  czas,  by 

zastanowić się dokładniej nad całą tą historią.  

Po śmierci Champa w miasteczku zaczęły krąŜyć plotki, a czas tylko zwiększył ich liczbę. 

Wszyscy  wiedzieli,  Ŝe  podczas  wypadku  to  Carolina  siedziała  za  kierownicą,  wszyscy 

równieŜ  byli  przekonani,  Ŝe  kobieta  nie  stanęła  przed  sądem  tylko  z  uwagi  na  funkcję 

piastowaną przez jej teścia.  

TuŜ po wypadku Billy Ray wypytywał Douga o szczegóły, ale ten w nietypowy dla siebie 

sposób milczał. Billy Ray mógł się jedynie domyślać, podobnie jak pozostali, czy to rodzina 

Graysonów nalegała, aby szeryf nie ujawniał tego, co odkrył w śledztwie. Tak czy inaczej, po 

kraksie popularność Caroliny w miasteczku gwałtownie spadła. Wielu ludzi uwaŜało, Ŝe piła 

w noc wypadku, a jeszcze więcej, Ŝe była kompletnie pijana.  

Za to Champa mieszkańcy Moss Bend uwielbiali, toteŜ jego utrata stanowiła dla lokalnej 

społeczności  powaŜny  cios.  Ten  młody  człowiek  uosabiał  cnoty  Południa  we  wzorcowy 

sposób.  Wykształcony,  rycerski  i  dobry  we  wszystkim,  czego  się  tknął,  Champion  Collier 

Grayson  był  powszechnie  akceptowany  i  podziwiany.  Podbił  nawet  serca  tych,  którzy 

uwaŜali,  Ŝe  nadszedł  czas,  aby  rodzina  Graysonów  przestała  mieszać  się  do  polityki  i 

pociągać za wszystkie moŜliwe sznurki.  

Billy  Ray  sam  nie  wiedział,  w  co  wierzyć,  ale  z  pewnością  miał  powody,  by  zachować 

ostroŜność.  Mimo  to  pozwolił  dziś,  aby  uczucia  nastolatka  wzięły  górę  nad  rozsądkiem 

dojrzałego męŜczyzny. Bez Ŝadnych powodów sprzymierzył się z Caroliną. Wiedział jedynie, 

Ŝ

e miała wysoką gorączkę i Ŝe mimo to usiłowała uciec z dwójką dzieci z miasteczka. Czy juŜ 

samo to nie świadczyło w jakiś sposób o jej stanie psychicznym? 

– Billy, nie wiem, jak ci dziękować...  

Powiedziała  to  cicho,  jak  gdyby  głośne  mówienie  sprawiało  jej  trudność.  Nie  miał 

pojęcia, co odpowiedzieć. Narastało w nim mnóstwo wątpliwości i gdyby nie dwójka małych 

dzieci z tyłu, z pewnością przycisnąłby pedał gazu, by oddalić lęki.  

–  Nie  mogę  uwierzyć,  Ŝe  cię  w  to  wplątałam.  –  Caroliną  oparła  głowę  o  fotel.  Miała 

otwarte oczy, lecz nie patrzyła na Billy’ego. Wpatrywała się w słabo oświetlone śródmieście 

Moss Bend.  

Billy  Ray  takŜe  patrzył  przed  siebie.  Wybrał  najkrótszą  drogę  do  domu,  gdyŜ  chciał  jak 

najprędzej  zadzwonić  do  Joela.  Liczył  na  to,  Ŝe  zanim  przyjdzie  człowiek  od  Douga  i  syn 

Cala  na  noc,  dziadek  zgodzi  się  pojechać  do  warsztatu,  by  uruchomić  samochód  Caroliny  i 

przyprowadzić  go  we  wskazane  miejsce.  Wiedział,  Ŝe  minie  trochę  czasu,  zanim  zdoła 

obudzić Joela i przekonać go, aby im pomógł, dlatego spieszył się i niecierpliwił.  

Centrum miasteczka było niemal puste. W oknach większości sklepów paliły się jedynie 

słabe jarzeniówki. Zazwyczaj wszystko tu zamykano o ósmej wieczorem.  

– Co ci właściwie jest? – zapytał Billy, nie patrząc na pasaŜerkę. – Tylko nie mów, Ŝe to 

background image

przeziębienie – zastrzegł, zanim zdąŜyła odpowiedzieć.  

Carolina zawahała się, po czym westchnęła głęboko i odparła: 

– Mam zapalenie płuc.  

– Co takiego? – Omal nie stracił panowania nad kierownicą.  

–  Biorę  antybiotyki.  Mam  je  przy  sobie,  mogę  wziąć  w  kaŜdym  miejscu.  Nie  jestem  aŜ 

tak chora, Ŝeby iść do szpitala. Naprawdę...  

– Wybrałaś dobrą porę na ucieczkę.  

– Wiem, Ŝe to wygląda tak, jakbym zwariowała. – Zaczęła kasłać i przez dłuŜszą chwilę 

nie była w stanie złapać oddechu.  

– I owszem – powiedział Billy, gdy w końcu kaszel umilkł.  

–  Nie  miałam  wyjścia.  To  był  jedyny  moment...  ChociaŜ  raz  nikt  mnie  nie  pilnował. 

Byłam chora, mój samochód trafił do warsztatu...  

– Zaplanowałaś wcześniej to wszystko? 

–  Poprosiłam  Gabe’a,  Ŝeby  go  odprowadził.  Powiedziałam,  Ŝe  nie  będę  jeździć,  skoro 

jestem chora.  

Billy  Ray  zerknął  na  nią  z  ukosa.  Uświadomił  sobie,  Ŝe  Carolina  starannie  przemyślała 

swoją ucieczkę, a to dodało mu pewności, Ŝe słusznie postąpił, decydując się na pomoc. Nie 

miał  do  czynienia  z  rozchwianą  emocjonalnie  kobietą,  która  nie  wie,  czego  chce  i  co  robi. 

Mimo choroby Carolina logicznie i konsekwentnie przygotowała swój plan, a teraz usiłowała 

go zrealizować. Wiedział, Ŝe miała ku temu powody – przecieŜ ją znał...  

–  Zanim  Gabe  zabrał  samochód,  włoŜyłam  do  bagaŜnika  trochę  rzeczy  –  tłumaczyła.  – 

Zapakowałam je w worki, Ŝeby w razie czego myśleli, Ŝe wiozę je do schroniska dla kobiet.  

– A wiec od dawna chciałaś uciec? 

– Tak.  

Teraz  wyjechali  juŜ  poza  centrum.  Na  ulicach  na  szczęście  nikogo  nie  było.  Na  wszelki 

wypadek  Billy  Ray  ominął  budynek,  w  którym  mieścił  się  otwarty  wieczorami  bar.  Mimo 

upału nie otworzył teŜ przyciemnionych szyb, by nikt nie mógł dostrzec, kim jest pasaŜer na 

fotelu obok kierowcy.  

– WciąŜ mieszkasz tam gdzie kiedyś, prawda? – CaroIina poruszyła się w fotelu.  

– Zgadza się.  

Od  wielu  pokoleń  jego  przodkowie  byli  właścicielami  pięćdziesięciu  akrów  ziemi  przy 

Hitchcock  Road,  na  południe  od  miasteczka.  Średnio  im  się  tam  wiodło.  Wainwrightowie  z 

River  County  nigdy  nie  byli  bogaci,  ale  jakoś  utrzymywali  się  z  tej  piaszczystej  gleby, 

uprawiając  soję,  kukurydzę  i  lucernę.  Obecnie  ziemią  zajmował  się  sąsiad  Billy’ego  Raya, 

który takŜe wypasał na niej swoje bydło. Billy wiedział, Ŝe pewnego dnia, gdy Moss Bend się 

rozrośnie,  ten  grunt  będzie  wart  spore  pieniądze.  Na  razie  jego  jedynym  bogactwem  była 

miłość ludzi z klanu Wainwrightów.  

– Zawsze podobał mi się ten dom – Carolina próbowała podtrzymać rozmowę.  

Zdziwiło  go  to  zdanie.  Zastanawiał  się,  czy  powiedziała  tak,  Ŝeby  mu  sprawić 

przyjemność,  czy  rzeczywiście  gustowała  w  prostych  wiejskich  domkach  o  szerokich, 

ocienionych starymi dębami werandach.  

background image

–  Lubiłam  wasz  ogród  –  dodała.  –  Kiedy  byłam  mała,  moja  mama  powtarzała,  Ŝe  tak 

musi wyglądać prawdziwy Eden.  

To  ojciec  Billy’ego  Raya  był  twórcą  tego  ogrodu.  Lubił  go  pielęgnować,  wciąŜ 

wprowadzał kolejne upiększenia i modyfikacje. Powtarzał często, Ŝe jego powołaniem nie jest 

praca w kancelarii, ale na ziemi, wśród roślin. Niestety, po jego śmierci, wspaniały, kolorowy 

ogród zmarniał.  

– Teraz by ci się nie spodobał – powiedział Billy.  

– Wiem. Zarósł chwastami. PrzejeŜdŜałam tamtędy niedawno.  

Znowu się zdziwił. Hitchcock Road było wiejską dróŜką, wylaną asfaltem dopiero przed 

dziesięcioma  laty.  Właściwie  droga  ta  prowadziła  donikąd  –  co  było  doskonałym  obrazem 

Ŝ

ycia ostatnich pokoleń Wainwrightów.  

–  Jeśli  spodziewałaś  się  rajskiego  ogrodu,  musiałaś  się  rozczarować  –  uśmiechnął  się 

smutno.  

– Nie. Lubię dziko rosnące rośliny. Lubię wolność. Spojrzał na nią przelotnie. Nigdy nie 

myślał o ogrodzie w ten sposób, ale teraz doszedł do wniosku, Ŝe mógłby przyznać jej rację. 

Podobało  mu  się  przecieŜ,  Ŝe  w  zdziczałych  ogrodowych  drzewach  wiją  gniazda  ptaki, 

znajdując  bezpieczne  schronienie  w  gąszczu  nie  przycinanych  gałęzi;  Ŝe  pod  krzewami 

gromadzą  się  kolonie  królików,  a  wiewiórki  toczą  nieustające  boje  z  szopami-praczami. 

Czasami, tuŜ przed świtem, do ogrodu zaglądały nawet jelenie. Billy Ray nie miał serca, Ŝeby 

przeganiać  wszystkie  te  zwierzęta  i  w  miejsce  naturalnego  bałaganu  wprowadzać  sztuczny 

porządek.  

–  On  nas  znajdzie,  wiesz  przecieŜ.  –  Carolina  oderwała  wzrok  od  drogi  i  popatrzyła  na 

niego z wyzwaniem.  

– Sędzia? 

– Mamy szansę uciec, jeśli uda nam się wydostać z miasta.  

– Spróbujemy.  

Potrząsnęła głową i zasłoniła twarz dłońmi.  

– BoŜe... Nie powinnam była ci pozwolić...  

–  Daj  spokój  –  przerwał  jej  ostro.  –  Czy  miałem  cię  zostawić?  Albo  pozwolić  ci  jechać 

dokądkolwiek w tym stanie? A gdybyś zemdlała za kierownicą? Masz dwoje dzieci.  

– Nigdy w Ŝyciu nie zemdlałam – odparła i znowu zaczęła kaszleć.  

Billy poczekał, aŜ jej przejdzie, nim ponownie zabrał głos.  

– Mam wraŜenie, Ŝe to nie jest jedyna rzecz, której nie przemyślałaś – powiedział. – Czy 

naprawdę chciałaś uciec niezauwaŜona swoim srebrnym BMW? 

– Nie miałam wyboru. Mam tylko taki samochód...  

– Tylko taki! – Billy roześmiał się mimo woli.  

– Czy myślisz, Ŝe chciałam go mieć? – Powiedziała szybko, łamiącym się głosem. – To 

on...  on  go  wybrał.  Chciał,  Ŝebym  pamiętała,  za  kaŜdym  razem,  gdy  spojrzę  na  to  auto... 

Chce, Ŝebym pamiętała, zawsze...  

Billy  Ray  zacisnął  ręce  na  kierownicy.  Nigdy  nie  był  wielbicielem  sędziego  Whittiera 

Graysona. Ten  człowiek przypominał mu o dawnych czasach, kiedy to potęŜni arystokraci z 

background image

Południa Ŝelazną ręką rządzili okolicą. Choć bowiem w ostatnich dziesięcioleciach wiele się 

na  Południu  zmieniło,  sędzia  Grayson  nadal  uwaŜał,  Ŝe  River  County  naleŜy  do  niego. 

Zapewne chciał, by jego syn był podobny i myślał podobnie.  

Tyle Ŝe ów syn zginął w samochodzie prowadzonym przez Carolinę.  

–  Chciałam  pojechać  do  Atlanty  –  odezwała  się  po  chwili.  –  Miałam  sprzedać  BMW  i 

kupić jakiś uŜywany wóz. Chcieliśmy się stąd wynieść.  

– Zostawiłabyś po sobie ślady.  

– Nie. Wiem... jak zachować ostroŜność.  

–  CzyŜby?  –  To  pytanie  zawisło  w  powietrzu.  Pewnego  wieczoru  w  grudniu  ubiegłego 

roku najwyraźniej nie była wystarczająco ostroŜna.  

W jej oczach pojawiła się uraza. Carolina odwróciła głowę.  

–  Przyszłość  moich  dzieci  zaleŜy  od  tego,  czy  będę  ryzykować  –  powiedziała  i  znów 

zaczęła kasłać.  

Do licha, powinien jak najszybciej zawieźć ją do domu. Dopóki ta kobieta nie poczuje się 

lepiej, nie powinien jej męczyć kolejnymi pytaniami.  

Resztę drogi przebyli w milczeniu. Nawet gdy wjechali juŜ w Hitchcock Road, Carolina 

nie odezwała się ani słowem. Dopiero kiedy przejechali jeszcze około kilometra i skręcili w 

dróŜkę wiodącą na farmę, popatrzyła na niego i powiedziała: 

– Jestem teraz zdana na twoją łaskę. Jeśli pozwolisz mi tu odpocząć, dopóki nie poczuję 

się lepiej, odjadę, jak tylko...  

–  Posłuchaj  –  przerwał  jej  gwałtownie  –  jutro  rano  kaŜdy  gliniarz  w  tym  okręgu  będzie 

cię  szukać.  Cała  północna  Floryda  dowie  się  o  zaginięciu  Caroliny  Grayson!  Musisz 

wymyślić  jakiś  nowy  plan.  Teraz  jednak  jesteś  zbyt  chora,  Ŝeby  o  tym  myśleć.  Wymyślimy 

coś, jak tylko poczujesz się lepiej.  

Popatrzyła  na  niego  spłoszonym  wzrokiem,  wzrokiem  zwierzęcia  złapanego  w  pułapkę. 

Jeszcze nie zrezygnowała z próby jak najszybszego podjęcia ucieczki, była juŜ jednak coraz 

bliŜsza kapitulacji.  

Zamiast w szopie, zaparkował przed domem. W szopie zamierzał umieścić BMW.  

–  Dziś  była  u  mnie  Hattie  –  powiedział.  –  Przynajmniej  w  domu  jest  czysto.  Zmieniła 

pościel...  

– Hattie McFerguson? 

– Znasz ją? 

– Dla mnie teŜ sprzątała. Jest najlepsza.  

–  W  zeszłym  roku  broniłem  jej  syna  –  wyjaśnił.  –  Zapłacił  mi  za  to,  ale  z  jakichś 

powodów Hattie uwaŜa, Ŝe i ona jest mi coś winna. Przychodzi tu co czwartek, sprząta i robi 

pranie.  

– Hattie była... – Carolina umilkła nagle i potrząsnęła głową.  

– Co? 

– Była jedną z niewielu osób, które we mnie wierzyły.  

– Więc masz doskonałe referencje.  

– UwaŜasz, Ŝe Carolina Grayson potrzebuje referencji? – ZaŜartowała smutno. – CzyŜby 

background image

do tego doszło? 

Myślał o tych słowach, kiedy wyszedł z auta, by otworzyć drzwi po jej stronie. Kiedy to 

zrobił, zobaczył, Ŝe Kicia juŜ się obudziła i rozgląda się sennie wokół siebie, a Chris znowu 

zaczyna płakać.  

–  Chodźcie,  maluchy.  –  Im  takŜe  otworzył  drzwi,  wpuszczając  do  środka  chłodne 

wieczorne powietrze. – W domu mam prawdziwe łóŜka.  

Carolina pozwoliła mu wyciągnąć dzieci na zewnątrz, po czym wysiadła powoli i stanęła 

niepewnie,  opierając  się  o  dach  samochodu.  W  księŜycowym  świetle  jej  twarz  wyglądała 

wyjątkowo blado. Billy Ray ujął ją pod rękę.  

– Oprzyj się o mnie – powiedział. – W domu napijesz się czegoś chłodnego i weźmiesz 

aspirynę. – Popatrzył na Kicię. – Dasz sobie radę? 

– Pomogę mamusi.  

– Świetnie. Weź ją za rękę z drugiej strony.  

Mała uznała, Ŝe tym razem nie ma przeciwko czemu zaprotestować, i posłusznie spełniła 

jego polecenie.  

– Kiedy to się skończy, nigdy juŜ nie poproszę nikogo o przysługę – westchnęła Carolina.  

Billy Ray nie miał pojęcia, czego się po niej spodziewać. Nawet nie udawał, Ŝe rozumie 

tę kobietę. Nie był teŜ pewien, czy kiedykolwiek ją rozumiał. JednakŜe ta jej złość na własną 

bezradność go pocieszała. MoŜe i przed wypadkiem, w którym zginął jej mąŜ, Carolina była 

rozpieszczana przez Ŝycie, ale przynajmniej w tej chwili pragnęła sama o siebie zadbać.  

Szybko  otworzył  zamki  i  popchnął  drzwi.  W  domu  pachniało  cytryną  i  sosnowym 

ś

rodkiem  do  czyszczenia  mebli.  Na  stoliku  w  rogu  paliła  się  lampka.  Światło  najwyraźniej 

pozostawiła  Hattie,  która  cierpiała  na  samą  myśl  o  tym,  Ŝe  Billy  Ray  wraca  co  wieczór  do 

pustego, ciemnego domu. Najprawdopodobniej zostawiła teŜ placek w lodówce, a być moŜe 

takŜe kolację do odgrzania w kuchence mikrofalowej.  

Dziś wieczorem będzie się musiał nią podzielić.  

–  Na  razie  ułoŜę  cię  na  sofie  –  powiedział,  po  czym  zaprowadził  Carolinę  z  dziećmi  do 

pokoju  gościnnego.  Pokój  był  niewielki,  zastawiony  sprzętami  wybranymi  jeszcze  przez 

dziadków  Billy’ego  Raya.  Jakoś  nie  miał  serca  wyrzucić  starego,  wypchanego  końskim 

włosiem fotela  ani teŜ pozbyć się zdezelowanego pianina. To były  skarby  jego babci, Edny. 

Gdy  Joel  nie  znalazł  dla  nich  miejsca  w  swoim  nowym  mieszkaniu  w  mieście,  Billy  Ray 

obiecał mu, Ŝe zostaną na swoim miejscu.  

Granatowa sofa obita aksamitem była jedynym sprzętem z lat dziewięćdziesiątych. Billy. 

Ray dostał ją od wdzięcznego klienta, którego oskarŜono o prowadzenie agencji towarzyskiej 

w jednej z bocznych uliczek miasta. Billy nie chciał wnikać, co właściwie działo się na tym 

meblu – w końcu była to przyzwoita, solidna sofa.  

Teraz posadził na niej Carolinę i oparł ją wygodnie o poduszki. Kicia usadowiła się obok 

matki, a Chris zaczął wciskać się w środek.  

–  Ma  mokro  –  powiedział  Billy  Ray.  –  Mam  nadzieję,  Ŝe  pieluchy  nie  zostały  w  twoim 

aucie.  

Carolina otworzyła duŜą torbę i zaczęła wyciągać jej zawartość.  

background image

– Mam tu tylko jedną – westchnęła. – Zaraz go przewinę.  

– Odpoczywaj – przytrzymał jej rękę – juŜ kiedyś to robiłem. Najpierw jednak zadzwonię 

do Joela. Kiciu, pójdziesz ze mną? Dam ci dla mamy coś do picia i aspirynę.  

Kicia  popatrzyła  na  Billy  Raya,  po  czym  przeniosła  wzrok  na  matkę,  jak  gdyby  chciała 

uzyskać jej akceptację.  

– Widzę, Ŝe naprawdę nie ufasz obcym – uśmiechnął się do niej Billy, a Carolina dodała: 

– Idź z nim, śmiało.  

– Mama lubi sok – odezwała się praktycznym tonem Kicia. – Ale nie jabłkowy.  

– Będę pamiętał.  

Carolina zamknęła oczy. Była zmęczona i coraz bardziej blada. Billy Ray ruszył w  głąb 

domu  z  wrzeszczącym  maluchem  pod  pachą.  Nie  patrzył  na  chłopca  w  obawie,  Ŝe  jeśli 

zacznie przyglądać mu się zbyt uwaŜnie, dostrzeŜe w jego rysach zbyt duŜe podobieństwo do 

Champa Graysona.  

– Czy on juŜ umie mówić? – spytał Kicię.  

– Nie za bardzo. Na razie wszyscy mówią za niego.  

– Łącznie z tobą.  

– Nie. Mama mi nie pozwala.  

– Nazywa się Chris? 

– Christopher Collier Grayson.  

– Tak oficjalnie? Ty jesteś Catherine Waverly Grayson, ale mama nazywa cię Kicią.  

– Jak będę starsza, zostanę Kotką.  

– Jasne. To ma sens.  

– Czy mieszka tu ktoś jeszcze? – Kicia rozejrzała się wokół siebie.  

– Nie. Tylko ja.  

– A gdzie jest twoja rodzina? 

– Mam tylko dziadka, przeniósł się do miasta.  

– A twoje dzieci? 

– Nie mam dzieci.  

– Dlaczego? Nie lubisz ich? – zapytała podejrzliwie.  

– Nigdy się nad tym nie zastanawiałem.  

Zanim  dobrnęli  do  kuchni,  przeszli  przez  kilka  pokoi  i  długi  korytarz.  Przodkowie 

Billy’ego  Raya  nie  grzeszyli  chyba  wyobraźnią,  skoro  zgodzili  się  na  tak  niepraktyczny 

projekt  rodzinnej  rezydencji.  Billy  lubił  jednak  rozkład  swojego  domu,  choć  zdawał  sobie 

sprawę z tego, Ŝe pierwszy lepszy architekt nie zostawiłby na nim suchej nitki.  

Z  całego  domu  Billy  najbardziej  lubił  kuchnię.  W  domu  nie  było  jadalni,  więc  Billy 

właśnie  tutaj  jadał  posiłki,  czasami  tylko  przenosił  się  do  dobudówki,  szerokiej  i  długiej,  z 

oknami  wychodzącymi  na  pola  ciągnące  się  za  domem.  Czasami  wyobraŜał  sobie  kobiety  z 

kolejnych  pokoleń  Wainwrightów,  jak  stoją  w  oknie  i  w  oczekiwaniu  na  powrót  swoich 

męŜczyzn pieką ciasto oraz przygotowują obiad.  

Dotarł do lodówki i popatrzył pytająco na Kicię.  

– PomoŜesz mi teraz? 

background image

– W czym? – spytała.  

– Postawię Chrisa na podłodze, Ŝeby znaleźć sok dla mamy. Popilnujesz go przez chwilę? 

–  Nie  ma  sprawy.  Mogę  go  nawet  przewinąć.  Domyślał  się,  Ŝe  choć  Kicia  ma  zaledwie 

pięć  czy  sześć  lat,  wie,  co  mówi,  i  skoro  twierdzi, Ŝe  da  radę  zająć  się  bratem,  na  pewno  to 

potrafi.  

– Świetnie – stwierdził. – Mam chyba sok pomarańczowy. MoŜe być? 

– Ujdzie.  

– A ty? Co ty lubisz? 

– Ja teŜ lubię pomarańczowy.  

– A Chris? MoŜe się napić? 

– Byle nie za duŜo.  

– Kiciu, czy ty wiesz wszystko? 

– Prawie.  

Billy Ray otworzył lodówkę i znalazł sok. Odkrył, Ŝe obok kryje się równieŜ potrawka z 

kurczaka,  świeŜa  sałata  i  ciasto  z  porzeczkami.  Na  cieście  leŜała  koperta  z  wypisanym 

imieniem Billy’ego. Najwyraźniej takŜe i Hattie nie zapomniała o jego urodzinach.  

Ale na pewno nie miała pojęcia, Ŝe urodzinowy wieczór będzie miał taki przebieg.  

 

Carolina  wiedziała,  Ŝe  powinna  odpocząć,  ale  wciąŜ  jeszcze  rozglądała  się  po  domu 

Billy’ego Wainwrighta. Właśnie tak wyobraŜała sobie to wnętrze – proste i przytulne. Takie, 

jakie odwiedzają dorosłe juŜ dzieci, aby raz jeszcze powspominać dzieciństwo. To był dom, 

w którym gość mógł znaleźć schronienie, strawę i kogoś, kto zawsze go wysłucha.  

Wiedziała  oczywiście,  Ŝe  Ŝycie  w  tym  domu  wcale  nie  było  sielanką.  Tak  jak  reszta 

mieszkańców  Moss  Bend,  obserwowała  powolne  staczanie  się  Yancy’ego  Wainwrighta  i 

zdawała sobie sprawę, co musiał czuć Billy, kiedy patrzył na upadek swego rodziciela. CóŜ, 

Yancy  nie  był  najlepszym  ojcem,  a  matki  Billy  nie  miał  wcale.  Umarła  przy  porodzie 

młodszego syna, który takŜe nie przeŜył. Babcia chłopca zmarła niedługo później, więc Billy 

Ray dorastał w domu pełnym męŜczyzn, rządzonym Ŝelazną ręką przez Joela Wainwrighta.  

Ale  ten  dom...  Ten  dom  był  tak  przytulny  i  gościnny,  Ŝe  aŜ  prosił  się  o  lepsze  czasy.  O 

rodzinę, która by  go pokochała, o dzieci, które bawiłyby się na polach i  przy strumieniu. W 

trakcie małŜeństwa z Champem Carolina często  słyszała, Ŝe zaprząta sobie głowę bzdurami, 

Ŝ

e  jest  za  stara  na  bajki,  i  Ŝe  jej  przekonanie,  iŜ  moŜna  Ŝyć  uczciwie,  długo  i  szczęśliwie, 

czyni z niej nieodpowiednią Ŝonę i matkę. Nie potrafiła jednak pozbyć się starych nawyków i 

na  przekór  wszystkiemu  marzyła  o  wspaniałym  domu,  starając  się  nie  słuchać  ciągłych 

oskarŜeń i wygadywań jej teścia.  

Poczuła zawrót głowy i zamknęła oczy. Zastanawiała się, jak wysoką ma teraz gorączkę. 

Choroba ciągnęła się juŜ od paru dni, ale tego ranka Carolina po raz pierwszy obudziła się z 

normalną temperaturą. Od tak dawna zaŜywała antybiotyki, Ŝe była przekonana, iŜ najgorsze 

ma za sobą.  

Tak, na pewno wraca do zdrowia, a to, Ŝe nagle poczuła się gorzej, to wynik wyczerpania 

i stresu. Warsztat Joela połoŜony był trzy kilometry  od jej domu. Przez cała drogę dźwigała 

background image

Chrisa  i  swoją  największą  torbę.  A  przecieŜ  od  wypadku  nie  pozwalano  jej  wziąć  na  ręce 

własnego  synka.  Dziś,  mimo  zapalenia  płuc,  niosła  go  przez  całą  drogę.  I  poradziła  sobie  z 

tym. Mimo wszystkich przeszkód, dała sobie radę i pewnie by uciekła.  

Pewnie by uciekła, gdyby nie wpadła wprost w objęcia Billy’ego.  

Dobrze,  Ŝe  tak  się  stało.  Dobrze,  Ŝe  to  był  on.  Przez  lata  małŜeństwa  często  widywała 

Billy’ego  przelotnie,  a  wówczas  wspominała  skrycie  ich  niewinne  dorastanie,  godziny 

namiętnych rozmów, kradzione pocałunki. Właściwie odkąd została Ŝoną Champa, Billy stał 

się dla niej jeszcze bardziej atrakcyjny i pociągający. Teraz juŜ wiedziała, jak to jest dać się 

uwieść  władzy  i  potędze.  I  jak  niewiele  znaczy  podziw  ludzi,  których  samemu  nie  moŜna 

podziwiać.  Przez  lata  ten  odległy,  niedostępny  Billy  Ray  stał  się  dla  niej  symbolem 

wszystkiego,  z  czego  zrezygnowała,  by  poślubić  Champa.  Cały  czas  wiedziała  jednak,  Ŝe 

gdyby  Billy  niespodziewanie  wkroczył  w  jej  Ŝycie,  szybko  mógłby  stać  się  kimś  więcej  niŜ 

symbolem.  

– Mamusiu? 

Otworzyła  oczy  i  ujrzała  obok  siebie  córkę  z  plastikowym  kubkiem  soku 

pomarańczowego. Ujęła go drŜącymi rękami, a Kicia podała jej dwie białe tabletki. Carolina 

wyjęła je z małej piąstki, przełknęła i szybko popiła.  

Kicia przytuliła się do niej, a ona przygarnęła do siebie ciepłe małe ciałko.  

– Opowiedz mi o tym domu – zaŜądała dziewczynka.  

– O którym? 

– O tym, do którego jedziemy.  

Carolina  nie  miała  serca  oznajmić  córce,  Ŝe  jest  zbyt  zmęczona  na  snucie  opowieści  – 

Kicia  i  tak  zniosła  wiele,  była  zbyt  odpowiedzialna  i  zbyt  dojrzała  jak  na  swój  wiek. 

Zamknęła więc oczy i postanowiła zdobyć się dla dziecka na ten wysiłek.  

– W sąsiedztwie będzie duŜo dzieci – zaczęła, po czym przerwała, gdyŜ dopadł ją nowy 

atak kaszlu. – Będziesz jeździła rowerkiem, wspinała się na drzewa... Na duŜe drzewa o wielu 

gałęziach.  

– A czy na rowerze będę musiała jeździć w kasku? 

– Obawiam się, Ŝe tak.  

– Szkoda.  

–  Wieczorem  będziemy  jadły  pizzę,  oglądały  bajki...  I  będziesz  mogła  zaprosić  na  noc 

tyle koleŜanek, ile będziesz chciała.  

– Dziesięć? 

– Jeśli zechcesz... A rano dostaniecie...  

– Naleśniki z jagodami! 

– Właśnie. – Carolina oparła głowę o wezgłowie sofy.  

– Do szkoły będziesz jeździła autobusem albo chodziła na piechotę, jeśli nie będzie zbyt 

daleko. A kaŜdego letniego dnia będziemy chodzili popływać.  

– Nad jezioro. Prawdziwe jezioro – przypomniała jej Kicia. – Nie na basen, jak u dziadka, 

gdzie wolno mi było kąpać się tylko tam, gdzie płytko.  

– I urządzimy sobie piknik pod drzewami.  

background image

– Mamo, jaka szkoda, Ŝe jeszcze nas tam nie ma! 

Do oczu Caroliny napłynęły łzy. Mocno zacisnęła powieki.  

–  Przykro  mi,  Kiciu  –  szepnęła.  –  Chyba  nie  zdawałam  sobie  sprawy,  Ŝe  jestem  taka 

chora.  

– Ale wciąŜ uciekamy? 

– Pewnie. Próbujemy...  

– Tylko Ŝe kiepsko nam idzie.  

– Nie szkodzi. Prędzej czy później dotrzemy do tego domu – westchnęła cięŜko Carolina. 

– Przysięgam ci, skarbie.  

– Carolino? 

Na  dźwięk  głosu  Billy’ego  otworzyła  oczy.  Pokój  ponownie  się  zakołysał.  Po  jej 

policzkach  spływały  łzy.  Nędzne  resztki  kobiecej  próŜności  kazały  jej  zastanowić  się  nad 

tym,  jak  wygląda,  zaczerwieniona  i  zapłakana,  ale  nie  miała  dość  sił,  aby  dłuŜej  o  tym 

myśleć.  

– Joel zgodził się przyprowadzić twój samochód.  

– Dziękuję – wyszeptała.  

– Zaprowadzę dzieci na górę i postaram się je połoŜyć. Potem zejdę i pogadamy. Myślisz, 

Ŝ

e wytrzymasz? – Popatrzył na nią z troską.  

Skinęła tylko głową, gdyŜ nie dowierzała własnemu głosowi.  

– Nie mam kołyski – mówił dalej Billy. – Czy Chris moŜe spać na łóŜku od ściany, jeśli 

obok będzie Kicia? 

– Nic mu się nie stanie. Kiciu, zgadzasz się, prawda? Kicia zmarszczyła brwi.  

– A ty gdzie będziesz? – zapytała.  

–  W  łóŜku  obok  –  poinformował  ją  Billy  Kicia  nie  wydawała  się  zbyt  szczęśliwa,  ale 

posłusznie wyszła za Billym. Była zbyt odpowiedzialna, Ŝeby zaprotestować.  

Billy  poradził  sobie  z  ułoŜeniem  dzieci  do  snu  zadziwiająco  szybko.  A  moŜe  to  ona 

zapadła  w  krótką  drzemkę  i  dlatego  czas  minął  tak  prędko.  Kiedy  otworzyła  oczy,  stał  juŜ 

przed nią. Jego twarz wciąŜ miała ponury wyraz.  

– Gdybym mogła coś zrobić... – odezwała się słabym głosem. Czuła się nieco lepiej, jak 

gdyby  leki,  które  dostała,  rozprawiły  się  z  gorączką.  W  sercu  czuła  jednak  prawdziwą 

rozpacz.  

–  Joel  nie  przyjedzie  od  razu  –  westchnął  Billy.  –  Zajmie  mu  trochę  uruchomienie 

samochodu, a potem będzie musiał jechać okręŜną drogą. Wiem, jak kiepsko się czujesz, ale 

chciałbym dowiedzieć się od ciebie czegoś więcej...  

– Czego? 

– Wiesz, czego: dlaczego uciekłaś.  

Popatrzyła  na  niego  uwaŜnie.  Od  dwunastu  lat  nie  znaleźli  się  tak  blisko  siebie,  jak 

dzisiaj.  To  był  ten  sam  człowiek,  a  jednak  zupełnie  inny.  Nie  mogła  nie  porównać  go  do 

zmarłego męŜa...  

W  młodości  Champ  był  pięknym  chłopakiem,  lecz  gdy  zaczął  dorastać,  zamienił  się  w 

niezbyt ciekawego męŜczyznę. Utył, gdyŜ nie potrafił niczego sobie odmówić. Jego chłopięcy 

background image

uśmiech ustąpił miejsca cynicznemu grymasowi ust, zwłaszcza w ostatnim roku Ŝycia.  

Billy nigdy nie był piękny. Choć wysoki i szczupły, miał zawsze powaŜny wyraz twarzy, 

na której z rzadka gościł uśmiech. A szkoda, bo był to uśmiech naprawdę czarujący. W szkole 

Billy  cieszył  się  powodzeniem,  lecz  nigdy  nie  znajdował  się  w  centrum  uwagi.  Gdy 

wymagała  tego  sytuacja,  bez  trudu  potrafił  wtopić  się  w  otoczenie  i  był  prawdziwym 

mistrzem  drugiego  planu.  Nauczył  się  wyciągać  ojca  z  aresztu  lub  unikać  kolejnego 

rodzinnego  kryzysu  wyłącznie  przy  pomocy  spokojnej  logiki,  otwartego  spojrzenia  czy 

silnego uścisku ręki. Joel starał się chronić Billy’ego przed wybuchami ojcowskiego gniewu, 

ale i tak chłopak często musiał stawiać im czoło.  

Teraz  na  twarzy  Billy’ego  widniał  rozsądek,  dojrzałość,  spokój.  Z  biegiem  lat 

wyprzystojniał, zmęŜniał, lecz zachował chłopięcy wdzięk. Miał niebieskie oczy i wysunięty 

podbródek, który świadczył o uporze jego właściciela. Jego usta potrafiły się uśmiechać, ale 

takŜe mówić prawdę bez ogródek.  

Jeśli miała komuś ufać, mogła zaufać jemu.  

–  Co  o  mnie  słyszałeś?  –  zapytała  cicho.  Bała  się,  Ŝe  na  jej  twarzy  widać  ból.  Dobrze 

wiedziała, co słyszał Billy. Wiedziała, w co wierzyli wszyscy mieszkańcy okręgu, i wiedziała 

teŜ, dlaczego.  

– Podobno byłaś pijana tego wieczoru, kiedy zginął Champ.  

– Podobno.  

– To tylko plotki? 

–  Nie  mogę  im  zaprzeczyć.  –  Zmusiła  się,  Ŝeby  nie  odwrócić  wzroku  pod  jego 

spojrzeniem. – Pamiętam, jak przygotowywałam się do wyjścia na przyjęcie. I nic poza tym.  

– Nic? 

Pokręciła powoli głową.  

–  Dowiedziałam  się  później,  Ŝe  to  wcale  nie  jest  dziwne.  Miałam  powaŜny  wstrząs 

mózgu. Czasem wytwarza się w świadomości taka blokada, która nie pozwała nam pamiętać. 

Bilły usiadł obok niej, zajrzał jej w oczy.  

– Czy ty... pijesz? – zapytał z lekkim tylko wahaniem.  

– Jedynie towarzysko – odparła szybko i po chwili dodała: – W kaŜdym razie nigdy nie 

miałam problemów z tego powodu.  

Widziała, Ŝe jej nie wierzy. Nie mogła go za to winić. Od ojca słyszał zapewne podobne 

zdania. Czy alkoholicy nie zaprzeczają, Ŝe piją za duŜo? 

– Co to ma wspólnego z twoją dzisiejszą ucieczką? 

–  Poczekaj  –  uchyliła  się  od  odpowiedzi.  –  Czy  ktoś  ci  mówił...  Ŝe  jestem 

niezrównowaŜona? 

– NiezrównowaŜona? – Billy ze zdumieniem zmarszczył brwi.  

Ona  równieŜ  się  zdziwiła.  Nie  wyglądał  na  człowieka,  który  wsłuchiwałby  się  w  plotki, 

ale Moss Bend było przecieŜ takim małym miasteczkiem, Ŝe musiał słyszeć podobne opinie. 

Gdy sędzia Grayson coś mówił, ludzie powtarzali jego słowa bezkrytycznie.  

– Podobno jestem niezrównowaŜona psychicznie. Podobno nie umiem zająć się własnymi 

dziećmi – powiedziała i zaraz potem zawładnął nią nowy atak kaszlu. Przez chwilę nie mogła 

background image

złapać tchu i przepełnił ją strach.  

– Spokojnie, Carolino. – Billy ujął jej rękę. – Wszystko w porządku. Staraj się oddychać 

spokojnie,  nie  łap  gorączkowo  powietrza...  Jesteś  wycieńczona  –  oznajmił,  gdy  jej  oddech 

wrócił wreszcie do normalnego rytmu. WciąŜ nie wypuszczał jej dłoni.  

– Mam prawo być wycieńczona.  

– Więc nie będę cię dodatkowo męczyć. To trudny temat. Widzę, Ŝe...  

– Whittier chce mi odebrać dzieci! – Zawyła niemal udręczonym głosem, który wydobył 

się jakby z głębi jej serca. – Upatrzył sobie zwłaszcza Chrisa! Jeśli nie będę pasowała do jego 

układanki, po prostu się mnie pozbędzie! A na to nie mogę pozwolić! 

Billy  ujął  w  ręce  obie  jej  dłonie.  Dopiero  gdy  zaczął  je  rozcierać,  Carolina  zdała  sobie 

sprawę  z  tego,  jak  bardzo  są  zimne.  Choć  cała  była  rozpalona,  jej  dłonie  przypominały  w 

dotyku lód.  

– To jego wnuki, Carolino – powiedział. – Jesteś pewna, Ŝe nie robi tego dla ich dobra? 

Byłaś chora...  

– On mnie szantaŜuje – szepnęła ze wzrokiem wbitym w ich złączone dłonie. – Rozsiewa 

plotki,  które  nie  mają  nic  wspólnego  z  prawdą.  Jeśli  nie  będę  robiła  tego,  co  zaŜąda,  uzna 

mnie  za  niezdolną  do  pełnienia  obowiązków  rodzicielskich  i  zabierze  mi  dzieci.  Sam  mi  to 

powiedział.  

– Plotki to plotki. Najpierw musiałby je udowodnić.  

– Billy, gdzie ty Ŝyjesz? 

–  W  Moss  Bend  –  uśmiechnął  się  smutno,  a  wtedy  po  raz  pierwszy  od  rozpoczęcia  tej 

rozmowy ujrzała w jego oczach zrozumienie.  

– Sędzia moŜe skłamać – powiedziała powoli. – MoŜe podstawić świadków. Nie zawaha 

się  przed  niczym.  Nigdy  się  nie  waha.  Chce  swoich  wnuków  i  nic  nie  moŜe  stanąć  na  jego 

drodze.  

– Wiesz to na pewno czy tylko zgadujesz? 

– Ma dokument, który zaświadcza, Ŝe to wszystko moja wina. Dlatego musiałam uciec.  

Billy nie zapytał o szczegóły. Czekał.  

Zastanawiała  się,  co  mu  powiedzieć,  aŜ  w  końcu  uznała,  Ŝe  moŜe  z  nim  dzielić  tylko 

prawdę. W jej małŜeństwie było juŜ tyle kłamstwa, Ŝe wystarczyłoby na całe Ŝycie.  

– Sędzia ma wyniki mojego badania na zawartość alkoholu we krwi – zaczęła tłumaczyć. 

–  Badanie  zostało  zrobione  tego  wieczoru,  kiedy  zdarzył  się  wypadek.  Wykazało,  Ŝe 

naprawdę  byłam  pijana.  –  Popatrzyła  na  niego  niepewnie.  –  Jak  mam  udowodnić,  Ŝe  to 

kłamstwo?  Nie  pamiętam  wypadku.  Nie  pamiętam  przyjęcia.  Nikt  nie  przeciwstawi  się 

sędziemu. Wiedzą, czym to grozi, więc przekonują sami siebie, Ŝe wierzą w to, co się o mnie 

mówi.  Jedno  kłamstwo  pociąga  za  sobą  inne.  W  końcu  wszyscy  juŜ  wiedzą,  Ŝe  tamtego 

wieczoru  byłam  pijana,  Ŝe  zabiłam  własnego  męŜa,  Ŝe  nie  mogę  zająć  się  dziećmi,  Ŝe  mam 

urojenia i oskarŜam ludzi, którzy z całych sił starają się mi pomóc...  

Zdawała sobie sprawę z tego, Ŝe płacze, ale teraz było jej juŜ wszystko jedno.  

– Nawet te łzy świadczą przeciwko mnie – wybuchnęła. – Płaczę, bo chcę coś wymusić. 

Albo płaczę, bo nie mam nad sobą kontroli. PrzecieŜ wiesz, jak to działa. Ucieczka to kolejny 

background image

dowód na to, Ŝe jestem niezrównowaŜona.  

– Carolino...  

–  Proszę  cię  tylko  o  to,  Ŝebyś  nikomu  nie  mówił,  Ŝe  tu  jestem.  –  Uniosła  ku  niemu 

zapuchnięte oczy. – Błagam cię, Billy! Nawet nie proszę, Ŝebyś mi wierzył. Po prostu postaraj 

się mi zaufać. Błagam! 

Billy  zastanawiał  się  nad  jej  słowami.  Właściwie  dlaczego  miałby  jej  wierzyć?  Jakie 

miała dowody? 

– Ja i sędzia nie wchodzimy sobie w drogę – powiedział w końcu. – Jednak wierzę ci, Ŝe 

jest zdolny do rzeczy, o których mówisz. Mój ojciec go nienawidził. Nie wiem, dlaczego, ale 

wiem, Ŝe tak było.  

–  WciąŜ  jestem  tą  dziewczyną,  którą  znałeś.  –  Carolina  połoŜyła  dłoń  na  swej  piersi.  – 

Gdzieś tam, głęboko, wciąŜ nią jestem. Proszę, Billy, uwierz tej dziewczynie, nawet jeśli nie 

wierzysz w ani jedno słowo, które mówi płacząca przed tobą kobieta.  

Billy ostroŜnie odgarnął włosy z jej czoła.  

– Chcę, Ŝebyś teraz poszła spać – powiedział. – Joel na pewno nikomu nie powie, Ŝe tu 

jesteś. Będziemy działać powoli. Nie bój się, na pewno cię nie zdradzę, Carolino.  

On takŜe dotknął swojej piersi i uśmiechnął się lekko. Nie był to jednak wesoły uśmiech.  

– Chłopak, którego ty znałaś, teŜ jeszcze chyba tu jest.  

background image

ROZDZIAŁ 3 

 

Hattie McFerguson miała wielkie serce. Była kobietą silną i odwaŜną, dlatego teŜ idealnie 

nadawała  się  na  opiekunkę  Caroliny.  Zgodziła  się  na  to  bez  wahania,  kiedy  tylko  Billy  Ray 

zadzwonił do niej następnego ranka.  

Ubrana  w  dŜinsy,  które  weszłyby  na  tragarza,  i  w  jaskrawoŜółtą  podkoszulkę,  pojawiła 

się  jeszcze  przed  przebudzeniem  się  Caroliny.  Kicia  i  Chris  siedzieli  juŜ  przy  kuchennym 

stole, próbując z zaciekawieniem płatków śniadaniowych, które zaserwował im Billy.  

Kici nie przypadły chyba one do gustu.  

– Nie wolno mi jeść płatków z cukrem – orzekła.  

– Jeśli uwaŜasz, Ŝe są za słodkie, powinnaś spróbować tych. – Billy pchnął w jej stronę 

inne pudełko. – O smaku czekoladowym i toffi.  

Mała popatrzyła uwaŜnie na pudełko, po czym odparła sentencją: 

– Ładny uśmiech to ładne zęby.  

– Tak mówi twoja mamusia? 

– Mój dziadek.  

– A, pan sędzia.  

Po chwili Kicia włoŜyła do ust łyŜkę pełną płatków.  

– Nie wolno mi takŜe mówić podczas jedzenia – wymamrotała.  

– Pewnie, bo jeszcze wypadną ci zęby.  

Mała  zachichotała  radośnie,  a  on  dopiero  teraz  uzmysłowił  sobie,  Ŝe  wcześniej  nie  miał 

okazji słyszeć jej śmiechu.  

–  Karmisz  dzieciaki  tą  swoją  obrzydliwą  mieszanką  śniadaniową?  –  zapytała  Hattie, 

wchodząc energicznie do kuchni.  

– Usiłuję – odparł. – Niestety, zbyt dobrze je wychowano, więc kiepsko mi idzie.  

– Cześć, Kiciu. – Hattie przeszła przez kuchnię i wzięła dziewczynkę w ramiona. – O, jest 

i pan Christopher. A gdzie wasza mama? 

– Śpi.  

Hattie  popatrzyła  porozumiewawczo  na  Billy’ego  Raya.  Miała  płaską  twarz  i 

złotobrązową  skórę,  która  zdradzała  pochodzenie  jej  przodków.  Spod  turbanu  w  afrykański 

wzorek  wyłaniały  się  niesforne  loki,  a  ręcznie  robione  turkusowe  kolczyki  sięgały  jej  za 

ramiona.  

– Jak się czuje? – zapytała go z troską.  

– W nocy kaszlała, ale nad ranem chyba jej przeszło. Wczoraj przemęczyła się zbytnio i 

padła.  

– To do niej podobne.  

– Mówiła, Ŝe jesteś jej przyjaciółką.  

–  Och,  to  zaszczyt  –  uśmiechnęła  się  Hattie.  –  W  kaŜdym  razie  nie  miała  zbyt  wielu 

przyjaciół. – Spojrzała na niego, potem na dzieci i Billy domyślił się, Ŝe inne rewelacje będą 

musiały zaczekać.  

background image

–  A  teraz  nie  chce,  Ŝeby  ktokolwiek  wiedział,  gdzie  jest  –  powiedział.  –  Dotrzymasz 

tajemnicy? 

–  Nie  moŜna  pracować  w  tym  miasteczku  i  nie  umieć  dotrzymać  tajemnicy,  Billy  Ray. 

Niektórych dotrzymam na zawsze. Inne tylko do...  

– Hattie? 

Wszyscy  spojrzeli  w  stronę  drzwi,  w  których  niespodziewanie  stanęła  Carolina.  Billy 

ruszył ku niej natychmiast, ale powstrzymała go ruchem ręki.  

– Czuję się lepiej – powiedziała. – Nie powinieneś był pozwalać, Ŝebym tyle spała.  

–  W  ogóle  nie  powinnaś  wstawać  –  odparł.  –  Zamierzałem  przynieść  ci  śniadanie  do 

łóŜka. Dziś Hattie zajmie się dziećmi. Ty masz tylko odpoczywać.  

Carolina chciała chyba zaprotestować, zrezygnowała jednak i przeniosła wzrok na dzieci.  

– Jem płatki – poinformowała mamę Kicia. – Słodzone. Smakują jak cukierki.  

–  Zdaje  się,  Ŝe  będę  odpowiedzialny  za  ich  oszpecone  uśmiechy.  –  Billy  Ray  ujął 

Carolinę  pod  ramię  i  poprowadził  ją  do  krzesła.  –  Obserwujmy  je  bacznie.  Od  cukru  mogą 

dostać wstrząsu insulinowego.  

Carolina uśmiechnęła się słabo, a potem usiadła z ulgą i przywitała się z Hattie. Miała na 

sobie jasnoniebieskie szorty i takąŜ podkoszulkę, a jej włosy były starannie zaczesane. Mimo 

to wyglądała na chorą i wyczerpaną.  

Tak zazwyczaj wyglądał Yancy na kacu.  

– MoŜe trochę soku na początek? – zaproponował Billy Ray.  

– Chętnie.  

Podszedł do kredensu i wyjął z niego szklankę.  

– Co poza tym? – zapytał. – Kawa, herbata? 

–  Herbata  –  odpowiedziała  stanowczo  Hattie,  zanim  Carolina  zdąŜyła  się  odezwać.  –  Z 

miodem  i  cytryną.  Posłuchaj,  Carolino,  natychmiast  po  śniadaniu  masz  się  znaleźć  w  łóŜku. 

Jeśli nie pójdziesz, sama cię tam zaniosę.  

– I tak juŜ za bardzo zawracam głowę Billy’emu.  

– Skończyłam! – Kicia  wyciągnęła przed siebie  pustą miseczkę. – Chris  teŜ. Teraz chcę 

iść na górę.  

–  Pójdziesz  na  górę,  Ŝeby  się  wykąpać  i  przebrać,  tak  samo  jak  twój  brat  –  zarządziła 

Hattie. – Chodźmy, pokaŜecie mi wasze ubrania.  

Po chwili wyprowadziła oba maluchy z kuchni. Carolina odczekała, aŜ cała trójka zniknie 

w korytarzu, a potem spojrzała nieśmiało i zapytała: 

– Czy ona wie... ? 

– Wie.  

– A Joel? Sprowadził samochód? 

– Jest w szopie. – Billy postawił przed nią szklankę z sokiem. – Zaraz zrobię herbaty.  

– Dziękuję.  

– Nie ma za co. Zamierzasz zadzwonić do Graysonów? 

– Gloria ma o dziesiątej spotkanie zarządu. Nie opuści go, bo gdyby to zrobiła, zaczęto by 

plotkować.  A  ona  najbardziej  w  świecie  nienawidzi  plotek  dotyczących  swojej  rodziny.  Na 

background image

zebranie  zawiezie  ją  jak  zawsze  gospodyni.  Poczekam,  aŜ  wyjdą,  i  zostawię  wiadomość  na 

automatycznej sekretarce.  

Gloria była teściową Caroliny. Billy Ray nie miał z nią zbyt wiele do czynienia, zawsze 

jednak  wydawała  mu  się  kobietą  pozbawioną  wszelkich  uczuć,  dla  której  liczyły  się 

wyłącznie obowiązki.  

– Co powiesz? – zapytał.  

– śe musieliśmy wyjechać, Ŝe jesteśmy teraz daleko i nic nam nie jest, i Ŝe kiedy juŜ się 

zadomowimy, skontaktujemy się z nimi raz jeszcze.  

– Myślisz, Ŝe to załatwi sprawę? 

– Nie, ale tyle jestem jej winna.  

– A sędziemu? 

Carolina nie odpowiedziała od razu.  

– Po wypadku Gloria pomogła mi, bo tak wypadało – odezwała się ze wzrokiem wbitym 

w podłogę. – On pomógł wyłącznie po to, by móc mnie kontrolować. – Upiła łyk soku. – Nie 

oczekuję, Ŝe to zrozumiesz. Nie musisz.  

– Musiałem powtórzyć Joelowi część tego, co mi powiedziałaś. Wyciągnąłem go z łóŜka i 

kazałem sprowadzić twoje auto. Byłem mu winien jakieś wyjaśnienia.  

– Powtórzy to komuś? 

Tym  razem  Billy  zamyślił  się  na  dłuŜej.  Przypomniał  sobie  twarz  dziadka,  który  stał 

wczoraj  w  szopie  i  cierpliwie  słuchał  jego  wyjaśnień.  Gdy  Billy  skończył,  Joel  bez  słowa 

ruszył  do  starego,  zdezelowanego  chevroleta,  którym  planował  wrócić  do  warsztatu. 

Zapytany, czy dochowa tajemnicy, odwrócił się, otwierając drzwi auta, i powiedział: 

–  Twój  ojciec  wiedział  coś  o  Graysonie.  Więcej  niŜ  mi  powtórzył.  Zawsze  jednak 

uwaŜałem, Ŝe to sędzia odpowiada za...  

Potrząsnął głową i sięgnął za klamkę, jednak Billy nie zamierzał go tak puścić.  

– Za co? – zapytał i przytrzymał dziadka za ramię.  

– Za to, kim stał się twój ojciec tuŜ przed śmiercią. Nie powiedział nic więcej. Zdjął dłoń 

wnuka ze swego ramienia, a potem wsiadł do samochodu i uruchomił silnik.  

– Billy? – powtórzyła Carolina zaniepokojonym głosem. – Czy Joel powie sędziemu, Ŝe 

tu jestem? 

– Nie powie – zapewnił ją Billy. – MoŜesz być tego pewna.  

Znów  zapadła  cisza.  Carolina  westchnęła  cięŜko  i  chwilę  później  zaczęła  kasłać.  Kiedy 

doszła wreszcie do siebie, Billy powiedział: 

–  MoŜesz  tu  zostać  tak  długo,  jak  będziesz  chciała.  Hattie  zajmie  się  dziećmi,  kiedy  ja 

będę w pracy. Potrzebujesz czasu, Ŝeby wy dobrzeć i zdecydować, co dalej.  

– Podjęłam juŜ wszystkie decyzje. I do wczoraj byłam bliska ich realizacji. Teraz jednak 

jest juŜ za późno. On na pewno kazał obserwować drogi.  

– Czy usiłował wcześniej zapewnić sobie prawo do opieki nad dziećmi? 

Carolina potrząsnęła głowa.  

–  Nie  musiał,  skoro  wciąŜ  miał  je  pod  ręką.  Kiedy  jednak  powiedziałam,  Ŝe  nadszedł 

czas, abym się wyprowadziła, zaprotestował. Powiedział, Ŝe jeśli wyprowadzę się, zanim on 

background image

uzna to za stosowne, zaciągnie mnie do sądu i pozbawi praw rodzicielskich. Dla dobra dzieci.  

– Na razie nie ma ku temu Ŝadnych podstaw. Carolina ponownie pokręciła ze smutkiem 

głową.  

–  Billy,  przecieŜ  tu  rządzi  sędzia  i  Doug  Fletcher.  Doug  przyczepi  się  do  mnie  za 

cokolwiek. Na przykład za prowadzenie auta w podejrzany sposób. Zawsze coś się znajdzie. 

Orzekną,  Ŝe  jestem  nieodpowiedzialna,  zaŜądają  ekspertyzy  psychologa,  a  mają  znajomych 

ekspertów...  

–  Wiem  –  przerwał  jej.  –  Nie  musisz  kończyć.  Zdawał  sobie  sprawę,  jak  wyglądają 

sądowe  procedury  w  podobnych  przypadkach.  Zdawał  sobie  sprawę,  Ŝe  Doug  i  Grayson 

często naginają prawo do swoich celów. Doug nie był zły, jednak zŜerała go ambicja i starał 

się przypochlebić sędziemu na kaŜdym kroku.  

–  Przyniosę  ci  tost  –  zaproponował.  –  Potem  będę  musiał  pojechać  do  biura.  Jeśli 

będziesz czegoś potrzebowała, powiedz Hattie, Ŝeby do mnie zadzwoniła. I pamiętaj, nigdzie 

nie wychodź. Nie próbuj uciekać do Georgii w świetle dnia. Kiedy wrócę, porozmawiamy.  

–  Pamiętasz  rozmowy,  które  kiedyś  prowadziliśmy?  Billy  sięgnął  po  bochenek  chleba  i 

powoli  odkroił  z  niego  dwie  kromki.  Potem  oczyścił  toster,  chociaŜ  nie  było  w  nim  nawet 

jednego okruszka. Nie spojrzał na Carolinę, dopóki grzanki nie były gotowe.  

– Pamiętam. – Oparł się o blat i skrzyŜował ręce. – Ty takŜe? 

– Tak.  

– Dziwne.  

–  Wtedy  po  raz  ostatni  naprawdę  z  kimś  rozmawiałam.  –  Uśmiechnęła  się  smutno.  – 

Tęskniłam za tobą... tęskniłam, odkąd przestaliśmy być przyjaciółmi.  

– Po tym, jak zdecydowałaś się poślubić Champa – sprecyzował.  

Zaręczyła  się  z  Champem  w  ostatniej  klasie  liceum  i  choć  wyszła  za  niego  dopiero  pod 

koniec studiów, te zaręczyny odseparowały ją od wszystkich, zwłaszcza od Billy’ego Raya.  

– To była najgorsza decyzja w moim Ŝyciu – powiedziała. – Wypełnionym samymi złymi 

decyzjami  –  dodała,  nie  podnosząc  wzroku  znad  kubka  z  herbatą.  –  Zawsze  chciałam  ci  to 

powiedzieć.  

– Nie byłaś szczęśliwa? 

–  Pamiętasz  tych  wszystkich  wędrownych  kaznodziejów,  którzy  przyjeŜdŜali  tu  latem  i 

rozstawiali swoje namioty? Pamiętasz, jak wrzeszczeli, Ŝe piekło jest potworne? 

– Pamiętam.  

– Ja byłam w piekle, Billy – szepnęła, podnosząc na niego oczy pełne bólu. – I uwierz mi, 

ci kaznodzieje dobrze wiedzieli, o czym mówią.  

Kancelaria Billy’ego Raya składała się z trzech pomieszczeń, usytuowanych w domu na 

jednej  z  bocznych  uliczek  Moss  Bend.  Był  tam  sekretariat,  biblioteka  słuŜąca  za  salę 

konferencyjną  i  gabinet,  w  którym  stało  jedynie  biurko  oraz  trzy  regały.  Front  budynku 

wynajmowała najpopularniejsza kwiaciarnia w miasteczku.  

Choć Billy Ray miał prawo do miejsca na parkingu przed biurem i tak najczęściej musiał 

parkować  na  ulicy.  Dzisiaj  było  podobnie.  Na  miejscu  naleŜącym  do  Billy’ego  zaparkował 

jakiś luksusowy cadillac.  

background image

Roześmiane  dziewczyny  w  pastelowych  sukienkach  wpadały  do  kwiaciarni  i  z  niej 

wypadały,  najczęściej  w  towarzystwie  matek,  róŜniących  się  od  nich  jedynie  nieco 

skromniejszym  ubiorem.  Billy  podejrzewał,  Ŝe  Gabriel,  właściciel  kwiaciarni,  znowu  zarobi 

krocie  na  gościach,  szykujących  się  do  jakiegoś  ślubu.  Gabriel  obsługiwał  niemal  wszystkie 

waŜniejsze imprezy w Moss Bend.  

Billy  Ray  zaparkował  niedaleko  biura  i  uśmiechnął  się,  widząc,  jak  jedna  z  dziewcząt, 

opalona brunetka, mrugnęła do niego okiem, gdy przechodził. Nie miał serca powiedzieć jej, 

Ŝ

e  choć  jest  zbyt  młody  na  jej  ojca,  to  swobodnie  mógłby  być  jej  ukochanym  wujaszkiem. 

Cieszyło  go,  Ŝe  nadal  jest  atrakcyjny  dla  młodych  dziewczyn,  ale  w  jego  wieku  dojrzałość 

wydawała mu się bardziej pociągająca.  

Na  przykład  Carolina  –  nawet  chora  i  zniechęcona,  była  w  jego  oczach  duŜo  bardziej 

pociągająca niŜ owa ładna brunetka. Jednak Carolina Waverly wzbudzała jego zachwyt juŜ w 

czasach,  gdy  po  raz  pierwszy  pojawił  się  w  murach  liceum  River  County  i  ujrzał  ją,  jak 

chichocze w szatni wraz z koleŜankami.  

Billy Ray i Carolina przez całe Ŝycie mieszkali w tym samym okręgu, jednak uczęszczali 

do róŜnych podstawówek i gimnazjów. Mimo to tamtego ranka Billy rozpoznał dziewczynę. 

Mieszkał poza miasteczkiem, ale większość Ŝycia spędził w warsztacie Joela albo jeŜdŜąc od 

baru  do  baru  w  poszukiwaniu  Yancy’ego.  Wiedział  więc,  Ŝe  po  zakończeniu  kadencji 

senatora  ojciec  Caroliny  przyjechał  tu,  by  zająć  się  rodzinnymi  interesami  w  Moss  Bend. 

Mimo Ŝe dobiegał sześćdziesiątki, oŜenił się z dwudziestopięciolatką i szybko został ojcem – 

to  właśnie  z  tego  związku  urodziła  się  wkrótce  Carolina.  Billy  wiedział  teŜ,  Ŝe  dziewczyna 

mieszka na Old Waverly Lane, co umieszczało ją bardzo wysoko w silnie zhierarchizowanej 

społeczności tego tak typowego dla Południa miasteczka.  

Rozpoznał  ją,  choć  właściwie  nigdy  wcześniej  tak  naprawdę  jej  nie  widział.  AŜ  do  tej 

chwili. Carolina podniosła wzrok i uśmiechnęła się do niego. JuŜ wtedy poczuł, Ŝe zostanie jej 

przyjacielem.  

I  rzeczywiście  tak  się  stało,  a  w  kolejnych  latach  ich  przyjaźń  się  pogłębiała.  Carolina 

uwielbiała  Ŝycie  towarzyskie,  choć  nie  była  płytką,  powierzchowną  osobą.  Na  lekcjach  to 

właśnie  ona  zadawała  najbardziej  dociekliwe  pytania  i  pisała  najbardziej  wnikliwe  prace. 

Kiedy trzeba było wykonać którąś z prac  wspólnie, zawsze wybierała na  partnera Billy’ego. 

Intelektualnie byli sobie bowiem równi, godzinami mogli siedzieć i dyskutować o rozmaitych 

sprawach, co zresztą chętnie czynili.  

Ich przyjaźń był prawdziwa i szczera. Wzajemnie szukali u siebie pociechy i choć moŜe 

nie  mówili  sobie  o  wszystkim,  to  z  pewnością  dzielili  się  tym,  co  najwaŜniejsze.  Kiedy 

Carolina  nie  szła  akurat  na  jakieś  przyjęcie  albo  nie  miała  Ŝadnych  pozaszkolnych  zajęć, 

wspólnie  szwendali  się  po  okolicy.  Na  mocy  niepisanej  umowy  nigdy  nie  odwiedzali  się 

jednak  w  swoich  domach.  Uczyli  się  w  bibliotece  lub  chodzili  na  długie  spacery  przez  lasy 

rosnące nieopodal miasteczka.  

Po  raz  pierwszy  pocałował  ją  pod  rozłoŜystym  drzewem,  gdy  w  trakcie  jednego  z  tych 

spacerów zatrzymali się na chwilę, by odpocząć. Wtedy teŜ Billy po raz pierwszy opowiedział 

jej  o  ojcu.  Dwa  dni  wcześniej  Yancy  trafił  do  szpitala  po  tym,  jak  spadł  z  mostu  nieopodal 

background image

tawerny.  Połamane  kości  i  wstrząs  mózgu  były  dla  niego  niczym  w  porównaniu  z  brakiem 

whisky.  

– Wyjadę z tego miasta, jak tylko skończę liceum – stwierdził. – I nigdy juŜ tu nie wrócę.  

Objęła  go  wtedy  w  pasie,  Ŝeby  go  jakoś  pocieszyć,  a  on  spojrzał  na  jej  jasne  włosy  do 

ramion i współczujące zielone oczy i w jednej chwili zrozumiał, Ŝe przepadł.  

Wiedział,  Ŝe  nie  wolno  mu  kochać  Caroliny  Waverly.  Wiedział  teŜ,  Ŝe  nie  powinien  jej 

całować. Jednak tamtego popołudnia zrobił jedno i drugie.  

Teraz,  tuŜ  przed  drzwiami  biura,  usłyszał  ostry  gwizd,  który  nagle  przerwał  jego 

wspomnienia.  Odwrócił  się  i  ujrzał  Douga.  Ubrany  w  wyjściowy  mundur,  szeryf  zmierzał 

przez parking w jego stronę. Pozdrowił po drodze jedną z kobiet wychodzących z kwiaciarni, 

po czym podszedł do przyjaciela.  

– Szukasz, kogo by tu aresztować? – powitał go Billy.  

– A co? Chcesz, Ŝebym  dał mandat temu kierowcy? – Doug machnął głową w kierunku 

cadillaca.  

–  Lepiej  nie,  załoŜę  się,  Ŝe  naleŜy  do  Ŝony  któregoś  z  sędziów.  Poproszę  Fran,  Ŝeby 

napisała karteczkę i zatknęła za wycieraczkę. Co i tak pewnie nic nie da.  

Billy Ray otworzył drzwi i puścił Douga przodem.  

–  Cześć,  Franny!  –  Doug  przywitał  sekretarkę.  Fran  była  niemłodą  kobietą  o  kręconych 

siwych  włosach  i  głębokich  zmarszczkach,  okalających  wiecznie  zmruŜone  oczy.  Nie  lubiła 

większości rzeczy i większości ludzi. Na szczęście lubiła Billy’ego Ray a, – Zgubiłeś tu coś? 

– mruknęła teraz na widok Douga.  

– Daj spokój, Franny. PrzecieŜ mnie lubisz – odparł. – Zawsze lubiłaś.  

– Tak jak chrzan albo ciepłe piwo.  

– CzyŜbyś miała ochotę na jedną kolejkę? 

– Nie wysilaj się, Doug – odparła Fran z niewzruszoną miną, po czym przeniosła wzrok 

na Billy’ego. – Spóźniłeś się.  

– Przepraszam, coś mnie zatrzymało. Były jakieś telefony? 

–  PołoŜyłam  faks  na  twoim  biurku.  Pani  Balou  prosi,  Ŝebyś  do  niej  jak  najszybciej 

zadzwonił. Mówi, Ŝe wczoraj wieczorem ktoś był na jej werandzie i zaglądał w okna.  

– Dwa, trzy razy w tygodniu chodzimy do niej i to sprawdzamy – jęknął Doug. – Moim 

zdaniem ta stara marzy o tym, Ŝeby ktoś wreszcie zechciał zajrzeć w jej okno.  

– Pytał cię ktoś o zdanie? – Fran wbiła w niego znuŜony wzrok.  

– Doug jest teraz szeryfem – przypomniał jej Billy. – Bądź dla niego miła, bo jeszcze nie 

da ci karty parkingowej.  

– I co z tego? I tak nie umie pilnować, by wszyscy parkowali tam, gdzie powinni.  

– Dobra – Doug uznał, Ŝe nie uda mu się zmusić sekretarki do choćby cienia uśmiechu – 

macie tu jakąś kawę? 

–  Mamy  ekspres.  I  filtry,  i  wodę.  –  Fran  powróciła  do  pisania  na  maszynie.  –  Jest  teŜ 

cukier.  

– Poczekaj, zrobię ci – zaproponował szeryfowi Billy. – Wejdź do mojego pokoju. Zaraz 

przyjdę... Aha, słodzisz? 

background image

Ś

wieŜo zaparzona kawa stała w ekspresie w sali konferencyjnej. Billy napełnił dwa kubki 

i wsypał cukier do porcji Douga.  

–  Co  cię  dziś  sprowadza?  –  zapytał  przyjaciela,  stawiając  przed  nim  parujący  kubek. 

Doskonale wiedział, co powie Doug.  

– Byłeś zeszłej nocy w warsztacie, tak jak planowałeś? 

– Tak. Dlaczego pytasz? 

– Nie zauwaŜyłeś niczego wyjątkowego? 

– Nie. Sprawdziłem teren, potem wróciłem do domu.  

– Długo tam byłeś? 

–  No,  trochę...  –  Zastanawiał  się,  jak  długo  jeszcze  zdoła  unikać  mówienia  prawdy  i 

jednocześnie nie skłamać. – Wysłałeś tam kogoś o północy? 

– Tak, on takŜe niczego nie zauwaŜył.  

– A coś się stało? 

– Zdaje się, Ŝe z parkingu zniknęło jedno auto. Samochód Caroliny Grayson.  

– PowaŜnie? 

– Co o tym wiesz, Billy Ray? Twój dziadek niewiele nam powiedział.  

Billy upił łyk kawy. Fran zaparzyła prawdziwego szatana, ale teraz rzeczywiście przydał 

mu się potęŜny zastrzyk kofeiny.  

– Czy ktoś zgłosił kradzieŜ samochodu? – zapytał.  

– Sędzia Grayson.  

– Dlaczego on? 

– Bo Caroliny nie ma. Zniknęła.  

– No więc chyba masz odpowiedź. Nie ma Caroliny, nie ma wozu. – Billy Ray wzruszył 

ramionami. – Nie wydaje mi się, Ŝeby popełniono jakieś przestępstwo.  

– Nie kręć, Billy. Wiesz więcej niŜ chcesz powiedzieć.  

– Wiem, kiedy nie powinienem wtrącać się w sprawy, które mnie nie dotyczą.  

Doug  wyprostował  się  i  takŜe  zaczął  pić  kawę.  Obaj  męŜczyźni  przyjaźnili  się  długo  i 

znali  doskonale.  Trudno  było  liczyć  na  to,  Ŝe  Doug  da  się  zbyć  byle  jakim  wyjaśnieniem. 

Billy  miał  wszakŜe  nadzieję,  Ŝe  właśnie  ze  względu  na  tę  przyjaźń  nie  będzie  zbytnio 

naciskał.  

– W liceum przyjaźniłeś się z Caroliną. Często się widujecie? 

– Wiesz przecieŜ. Przestałem się z nią spotykać, kiedy zaręczyła się z Champem.  

– Nigdy za nim nie przepadałeś, prawda? 

– Czy ja wiem? Nie obracaliśmy się w tych samych kręgach. Ledwie go znałem.  

– Wiesz, Billy, stary Champ nie był zupełnie taki, jak się wszystkim zdawało.  

Billy  Ray  odstawił  kubek  na  stół.  Czekał.  Doug  mógł  wydawać  się  niezbyt  bystrym 

poczciwcem,  ale  o  mieszkańcach  Moss  Bend  wiedział  sporo,  a  jeszcze  więcej  potrafił  się 

domyślić.  

– Tak jak Caroliną – dodał Doug, gdy skończył pić kawę i podobnie jak chwilę wcześniej 

przyjaciel,  postawił  kubek  na  brzegu  jego  biurka.  –  Niektórzy  wiedzą,  jak  zrobić  dobre 

wraŜenie. Kiedy jednak przyjrzysz im się bliŜej...  

background image

– To co? 

– To jakbyś włoŜył kij w mrowisko. Z wierzchu niby nic się nie dzieje, ale włóŜ ten kij, a 

ś

ciągniesz kłopoty na wszystkich.  

– MoŜe przestaniesz robić aluzje i powiesz wprost, o co chodzi? – uśmiechnął się Billy.  

– Nie domyślasz się, o co chodzi? 

– No dobra, chcesz mnie przed czymś ostrzec? Przed czym? 

–  Caroliną  wpakowała  się  w  kłopoty.  Wczoraj  w  nocy  porwała  dzieciaki  i  uciekła.  To 

wnuki starego Graysona...  

–  Czekaj  no,  chwilę.  PrzecieŜ  to  nie  tylko  jego  wnuki,  ale  takŜe  jej  dzieci,  prawda?  Nie 

słyszałem  o  tym,  Ŝeby  dziadek  miał  jakieś  szczególne  prawo  do  decydowania  o  tym,  gdzie 

wolno się udać matce jego wnuków i kiedy. A moŜe się mylę? 

– Pod warunkiem, Ŝe ta matka jest, no... zupełnie sprawna, wiesz, co mam na myśli.  

– Nie wiem.  

– Nie słyszałeś nic o naszej Carolinie? 

– Nie.  

– Jest niezrównowaŜona. Pije. Zapomina o tym, Ŝe powinna opiekować się dziećmi. Jest... 

do diabła, jak brzmi to słowo?... jest paranoiczką. WyobraŜa sobie rozmaite rzeczy, Ŝe chcą ją 

skrzywdzić i tak dalej... Sędzia boi się zostawiać z nią dzieciaki, martwi się.  

– Jasne, rozumiem. Tylko nie bardzo w to wszystko wierzę. Znałem dobrze Carolinę i...  

–  Kiedy  to  było,  stary?  –  Doug  wstał  i  przeciągnął  się  niedbale.  –  Piętnaście  lat  temu? 

Dziesięć? Ludzie się zmieniają, przyjacielu. Dobrze o tym wiesz. W kaŜdym razie miej oczy 

szeroko otwarte, dobra? Jeśli coś usłyszysz...  

– Jeśli usłyszę coś, co warto powtórzyć, natychmiast do ciebie zadzwonię.  

– O właśnie – Doug uchylił lekko ronda kapelusza – o to chodzi.  

Billy  Ray  obserwował,  jak  jego  przyjaciel  znika  w  drzwiach.  Był  pewien,  Ŝe  szeryf 

wyczuł jego niepewność i wahanie. Cholera, po co mu wczoraj mówił o tym, Ŝe wybiera się 

do warsztatu? Musi spowiadać się ze wszystkiego, co robi? 

Teraz  powinien  zadzwonić  do  Caroliny  i  polecić  jej,  Ŝeby  na  resztę  dnia  ukryła  dzieci. 

Jednego  był  bowiem  pewien  –  Ŝe  szeryf  na  pewno  będzie  dziś  przejeŜdŜał  drogą  obok  jego 

domu. I to pewnie nie raz.  

Carolina miała się za dobrą matkę. Niestety, przez wszystkie lata jej związku z Champem 

mąŜ i teść umniejszali jej starania tak skutecznie, Ŝe niewiele pozostało z jej dawnej pewności 

siebie. Champ niezmiennie oskarŜał ją, Ŝe jest okropną Ŝoną, aŜ wreszcie zaczęła mu wierzyć. 

Teść  wciąŜ  podkreślał,  Ŝe  wszystko,  co  robi  Carolina,  nie  jest  godne  Graysonów,  więc  i  tę 

opinię uznała w końcu za swoją.  

Nikt  jednak  nie  zdołał  jej  nigdy  wmówić,  Ŝe  źle  opiekuje  się  dziećmi.  Była  cierpliwa, 

troskliwa,  surowa,  kiedy  wymagała  tego  sytuacja,  ale  zawsze  pełna  miłości  i  ciepła.  Przez 

cały  czas  starała  się  chronić  Kicię  i  Chrisa  przed  wpływem  osób,  które  je  otaczały,  i  robiła 

wszystko, Ŝeby jej rodzinne kłopoty nie odbiły się na maluchach.  

Teraz  leŜała  na  sofie  w  pokoju  Billy’ego  Raya  i  obserwowała,  jak  dzieci  oglądają  na 

wideo film Disneya. Maluchy były zmęczone, lecz, o dziwo, bardzo spokojne i ciche. Nawet 

background image

Chris, z reguły nieznośny i hałaśliwy, przestał wreszcie krzyczeć i złagodniał.  

– Jak sobie radzisz, Carolino? 

Carolina  uśmiechnęła  się  do  Hattie,  która  właśnie  skończyła  przygotowywać  kolację  i 

weszła  na  górę,  by  się  poŜegnać  –  Jesteście  dla  mnie  tacy  dobrzy.  Nie  wiem,  jak  wam 

dziękować.  

–  JuŜ  od  dawna  nikt  nie  był  dla  ciebie  dobry,  prawda?  Nie  wiedziała,  co  odpowiedzieć. 

Na szczęście Hattie nie dała jej dojść do głosu.  

– Dzwonił Billy – oznajmiła. – Jedzie do domu. Ja muszę juŜ iść. Dasz sobie radę, dopóki 

nie przyjedzie? 

– Oczywiście. Nic mi nie będzie.  

Hattie połoŜyła dłoń na jej czole, po czym z zadowoleniem kiwnęła głową.  

–  Gorączka  minęła  –  powiedziała.  –  Do  zobaczenia  jutro.  Przyniosę  jakieś  zabawki  dla 

Chrisa.  

– Dziękuję, Hattie. Za wszystko.  

Hattie  poŜegnała  się  z  dziećmi,  które  były  jednak  tak  pochłonięte  tym,  co  dzieje  się  na 

ekranie,  Ŝe  uściskały  ją,  nie  odrywając  wzroku  od  telewizora.  Carolina  poczuła,  Ŝe  ciąŜą  jej 

powieki. Zdrzemnęła się wczesnym popołudniem, lecz wciąŜ była śpiąca. Pomyślała, Ŝe tylko 

na moment zamknie oczy...  

Kiedy  je  otworzyła,  stał  przed  nią  Billy  Ray.  Na  jego  widok  gwałtownie  wciągnęła 

powietrze w płuca – i natychmiast zaczęła kasłać.  

– Przepraszam – powiedział. – Nie chciałem cię przestraszyć.  

Uspokoiła się wreszcie i usiadła, a on przycupnął obok niej.  

– Nie słyszałam, jak wszedłeś – wyjaśniła.  

– Spałaś.  

– Chyba tak, ale przecieŜ zawsze czuwam, zawsze nasłuchuję, czy z dziećmi wszystko w 

porządku.  

– Teraz jesteś osłabiona, chora.  

– To tylko...  

– Wiem – połoŜył dłoń na jej dłoni – zapalenie płuc. Carolina spojrzała szybko na dzieci, 

lecz te wciąŜ zapatrzone były w ekran.  

– Chyba wszystko robię nie tak jak trzeba – szepnęła, ściskając kurczowo jego dłoń.  

– Przesadzasz.  

– A gdyby coś stało się Chrisowi? 

–  PrzecieŜ  Hattie  powiedziała  ci, Ŝe  juŜ  jadę,  prawda? Wiedziałaś, Ŝe zjawię  się  za  parę 

minut.  No  i  jest  jeszcze  Kicia  –  uśmiechnął  się,  patrząc  na  odwróconą  tyłem  główkę 

dziewczynki. – Gdybyś nie usłyszała Chrisa, juŜ ona by cię obudziła. Przestań się zadręczać. 

Masz wypoczywać.  

BoŜe,  jak  miło  było  słuchać  podobnych  słów.  Zachowanie  Billy’ego  było  tak  róŜne  od 

tego, do czego przyzwyczaili ją Champ i jego ojciec, Ŝe aŜ niewiarygodne. I jeden, i drugi juŜ 

dawno wytknęliby jej brak zainteresowania dziećmi i nieuwagę.  

Zastanawiała się, czy Billy w ogóle zdaje sobie sprawę z tego, jaki jest czuły i troskliwy. 

background image

On  pewnie  uwaŜał,  Ŝe  to  naturalne;  dla  niej  było  to  niczym  powiew  świeŜego  powierza  w 

zatęchłym pomieszczeniu, w którym przebywała przez ostatnie lata.  

–  Podobno  Hattie  zrobiła  kolację.  –  Puścił  jej  rękę  i  wstał  z  sofy.  –  Pójdę  zobaczyć,  co 

wymyśliła.  

Carolina wstała w ślad za nim.  

– Kiciu, popilnujesz Chrisa? – poprosiła. – Krzyknij, jeśli będziesz mnie potrzebowała.  

Kicia skinęła głową, nie patrząc nawet na matkę.  

– MoŜe lepiej poleź, Carolino. – Billy zmarszczył brwi.  

– Pomogę ci.  

– Nie bądź niemądra.  

–  Chcę  z  tobą  porozmawiać  –  uspokoiła  go  ściszonym  głosem.  –  A  jeśli  nie  chcesz 

rozmawiać, usiądę i po prostu będę ci się przyglądać.  

Poszła za nim do kuchni i usiadła przy stole, który Hattie nakryła juŜ do kolacji.  

–  Jak  dzieci?  Były  grzeczne?  –  spytał  Billy.  –  Przykro  mi,  Ŝe  cały  dzień  siedziały  w 

domu.  

– Im teŜ było przykro. Hattie zabrała je na trochę do szopy. Najpierw upewniłyśmy się, Ŝe 

nikogo nie ma na drodze. Bawiły się z twoim kotem, tym bez nogi...  

– To nie jest mój kot. On tam po prostu mieszka.  

– Będzie miał kocięta.  

– Cholera. – Billy potrząsnął głową. – A więc to kocica. Pojawiła się jakieś dwa tygodnie 

temu  i  została.  śywi  się  chyba  myszami  i  szczurami.  Jest  tak  duŜa  i  brzydka,  Ŝe  z  początku 

myślałem, Ŝe to kocur, a nie kotka.  

Carolina roześmiała się, tym razem szczerze.  

– Przyznaj się, Ŝe nie potrafisz tego odróŜnić.  

–  Fakt  –  Billy  podniósł  głowę  znad  lodówki  i  uśmiechnął  się  do  niej  –  nie  potrafię.  Z 

ludźmi jest łatwiej...  

Gdy tak na nią patrzył, poczuła w sercu dotkliwe ukłucie. Zdawało się, Ŝe jakaś bolesna, 

dawno zabliźniona rana  odnowiła się i zaczęła krwawić. Uczucie to było  tak intensywne, Ŝe 

przez  chwilę  Carolina  nie  słyszała  słów  Billy’ego,  nie  widziała  przekornego  błysku  w  jego 

oczach, a tylko patrzyła na tę mądrą, rozumiejącą twarz, twarz, którą znała tak dobrze.  

–  Ona  nie  Ŝywi  się  tylko  myszami  i  szczurami  –  wyjaśniła,  wracając  do  rozmowy.  – 

Hattie daje jej jedzenie, kiedy przychodzi sprzątać.  

– Hattie? No proszę. Pewnie juŜ dała jej jakieś imię? 

– Hattie nie. Kicia to zrobiła.  

– No tak, to ma sens. Mała dziewczynka zwana Kicią nadała imię mojemu kotu. I jak ją 

nazwała? Mary Sue Watkins? 

– Trójnóg.  

– Bardzo oryginalnie. Tylko trochę...  

– Tak? – Niemal roześmiała się, widząc jego zmarszczone czoło.  

– Trochę mało poetycko.  

– Kicia potrafi być rzeczowa.  

background image

– A jej mama? TeŜ taka jest? 

– Nie, ale się stara.  

– Zamieniam się w słuch.  

Carolina odetchnęła głęboko, spowaŜniała.  

– Posłuchaj, Billy, chcę, Ŝebyś o czymś wiedział – zaczęła. – Nie wiem sama, dlaczego... 

po prostu chcę.  

Wyglądał  tak,  jakby  sam  nie  był  pewien,  czy  chce  się  czegoś  dowiedzieć,  ale  nie 

zaprotestował. Wyciągnął z lodówki sałatkę, po czym nakruszył lodu do szklanek.  

–  Wiem,  jak  wyglądało  twoje  Ŝycie  z  ojcem  –  powiedziała  po  chwili.  –  Ja  teŜ  przez  to 

przeszłam.  

Billy znieruchomiał.  

– Co masz na myśli? – zapytał powoli.  

–  Champ  był  alkoholikiem...  –  Przerwała,  potrząsnęła  głową.  –  Nie,  jeszcze  gorzej.  On 

naduŜywał narkotyków. NaduŜywał zresztą wszystkiego.  

Popatrzyła  na  niego,  a  on  nie  spuścił  wzroku.  W  jego  spojrzeniu  znalazła  coś,  co 

pozwoliło jej dokończyć owo wyznanie, na które trudno jej było się zdobyć nawet przed samą 

sobą: 

– On mnie zastraszył i wykorzystywał.  

Billy milczał. Widziała, jak drgają mu mięśnie zaciśniętej szczęki.  

– Jak długo? – zapytał w końcu.  

– Nie umiem powiedzieć, kiedy to się zaczęło. – Zwiesiła głowę i wzruszyła ramionami. 

–  ZałoŜę  się  teŜ,  Ŝe  do  końca  tego  nie  zrozumiesz.  Sama  nadal  tego  nie  rozumiem,  choć 

ostatnio  chodziłam  do  psychologa.  Na  początku  sądziłam,  Ŝe  Champ  robi  to  z  miłości  do 

mnie,  Ŝe  chce,  Ŝebym  była  jak  najlepsza.  Krytykował  róŜne  drobiazgi.  Usiłowałam  się 

poprawić, Ŝeby był zadowolony. Wtedy wynajdował coś innego.  

– Czy to, co robił... – Billy odstawił szklankę, którą trzymał w dłoni, jak gdyby obawiał 

się, Ŝe moŜe ją zgnieść. – Czy to wychodziło poza krytykę? 

– Tak. – Odwróciła wzrok. – Wychodziło.  

–  Więc  dlaczego  z  nim  Ŝyłaś?  –  spytał  ostro.  –  Miałaś  przecieŜ  dokąd  odejść,  prawda? 

Miałaś pieniądze.  

– CięŜko mi to wytłumaczyć. Sama dopiero zaczynam to pojmować. Ja... – Popatrzyła na 

stół,  na  drewnianą  powierzchnię,  która  widziała  juŜ  tysiące  rodzinnych  kolacji,  setki 

rozlanych szklanek mleka. – Wychowano mnie tak, aby inni byli ze mnie zadowoleni. Ojciec 

miał  prawie  sześćdziesiąt  lat,  kiedy  się  urodziłam.  Nie  lubił  hałasu  i  kłopotów.  Musiałam 

siedzieć  cicho  i  grzecznie  się  zachowywać.  Matka  zawsze  była  zajęta  innymi  sprawami. 

Spędzała ze mną czas tylko wtedy, gdy robiłam dokładnie to, czego chciała.  

–  Zgoda.  Nie  zapominaj  jednak,  Ŝe  znałem  cię  w  tamtych  czasach  –  przypomniał  jej.  – 

Mimo wszystko miałaś swoje pomysły na Ŝycie i zdecydowane poglądy. Nie byłaś zahukaną 

dziewczyną i planowałaś, Ŝe zostaniesz kimś.  

–  Byłam  dziewczyną,  która  szybko  zrezygnowała  ze  swoich  marzeń  i  zrobiła  dokładnie 

to, czego od niej oczekiwano.  

background image

Czuła  się  upokorzona,  ledwie  wypowiedziała  ostatnie  słowo.  Wstydziła  się,  a  jednak 

pragnęła mówić dalej, kontynuować tę spowiedź.  

–  Champ  był  najlepszą  partią  w  River  County  –  westchnęła.  –  Nawet  nie  byłam  pewna, 

czy  go  pragnę,  ale  kiedy  dał  mi  do  zrozumienia,  Ŝe  mogłabym  zostać  panią  Graysonową, 

wpadłam po uszy. Nie potrafiłam oprzeć się pokusie.  

– Byłaś...  

– Byłam młoda – ciągnęła – i głupia. Ale wszyscy mi zazdrościli, bo on był przystojny i 

bogaty.  Traktował  mnie  jak  księŜniczkę.  Kiedy  zgodziłam  się  za  niego  wyjść,  stał  się 

najwaŜniejszy  w  moim  Ŝyciu  i  bardzo  nie  chciałam  go  zawieść.  Ilekroć  powtarzał,  Ŝe  nie 

spełniam jego oczekiwań, starałam się jeszcze mocniej. I wierzyłam... wierzyłam, Ŝe ma rację.  

–  Jestem  adwokatem  –  wtrącił  się  Billy  rzeczowym  tonem  –  i  wiele  razy  miałem  do 

czynienia  z  rozwodami.  Uwierz  mi,  wiem,  o  co  w  tym  wszystkim  chodzi.  Jednak  ty  mu 

pozwoliłaś... – Potrząsnął głową, jak gdyby słowa uwięzły mu w gardle.  

–  Tak,  pozwoliłam  –  przyznała.  –  Kilka  razy  dał  mi  w  twarz,  choć  pobił  mnie  tylko 

dwukrotnie.  –  Przełknęła  ślinę,  zacisnęła  dłonie  na  krawędzi  stołu.  –  Po  pierwszym  razie 

odeszłam,  ale  mnie  odnalazł.  Obiecywał,  Ŝe  się  zmieni.  Po  śmierci  mojego  ojca  matka 

przeniosła  się  do  Palm  Beach,  Ŝeby  tam  znaleźć  kolejnego  bogatego  męŜa.  Pojechałam  do 

niej,  lecz  ona  wzięła  stronę  Champa.  Mówiłam  ci,  wolno  mi  było  z  nią  przebywać  jedynie 

wtedy, kiedy robiłam to, czego chciała. Pod tym względem się nie zmieniła...  

– Potrzebowałaś jej pozwolenia, by móc zmienić swoje Ŝycie? 

To było niemiłe pytanie, ale najzupełniej uzasadnione.  

– Nie – odparła Carolina. – Wróciłam do Champa, bo wierzyłam, Ŝe naprawdę się zmieni. 

Wierzyłam równieŜ, Ŝe jeśli do niego nie wrócę, jeszcze mocniej się uzaleŜni.  

– Uznałaś więc, Ŝe moŜesz go ocalić.  

– Tak. A zamiast tego go zabiłam.  

– To trochę zbyt mocno powiedziane, nie sądzisz? 

– Nie wiem. Nie pamiętam. Wiem tylko to, co mi powiedziano później.  

– Pamiętasz jednak, Ŝe Champ pobił cię dwa razy. Uśmiechnęła się i zaŜartowała smutno: 

– Widzę, Ŝe rzeczywiście masz doświadczenia z rozwodami. Pewnie nieźle sobie radzisz 

na sali sądowej.  

Jednak Billy nawet się nie uśmiechnął.  

– Dwa razy? – powtórzył swoje pytanie.  

–  Tak.  Kiedy  do  niego  wróciłam,  na  jakiś  czas  się  poprawiło.  Potem  znowu  zaszłam  w 

ciąŜę, choć tego nie planowałam. Zabezpieczałam się, ale najwyraźniej nieskutecznie. Kiedy 

powiedziałam  Champowi  o  ciąŜy,  zaczął  ostro  pić.  Odkryłam  teŜ,  Ŝe  regularnie  wyjeŜdŜał  z 

miasteczka, Ŝeby kupić narkotyki. Pewnego wieczoru, niedługo po porodzie, postanowiłam z 

nim  porozmawiać.  Nie  mogłam  tego  dłuŜej  znosić,  więc  zagroziłam  mu,  Ŝe  zabiorę  dzieci  i 

wyjadę.  Wtedy  się  na  mnie  rzucił.  Popchnął  mnie  na  ścianę  tak  mocno,  Ŝe  straciłam 

przytomność. Kicia nie miała jeszcze trzech lat, bardzo się wystraszyła... Kiedy się ocknęłam, 

nie  było  ani  Champa,  ani  Kici.  Jego  rodzice  wiedzieli,  gdzie  ją  zabrał,  ale  nie  chcieli  mi 

powiedzieć. Szalałam z niepokoju. W końcu wrócił z nią i oczywiście obiecał, Ŝe się poprawi. 

background image

Jednocześnie ostrzegł mnie, Ŝe jeśli kiedykolwiek go opuszczę, znajdzie mnie, zabierze dzieci 

i juŜ nigdy ich nie zobaczę.  

– I dlatego z nim zostałaś? 

–  Nie  wiem.  To  była  mieszanina  róŜnych  uczuć.  Strach,  niechęć  do  siebie,  iskierka 

nadziei, Ŝe Champ rzeczywiście się zmieni, troska o dzieci. Przede wszystkim brakowało mi 

energii.  Byłam  bezwolna,  słaba,  otumaniona.  Nie  wiedziałam,  co  robić  albo  gdzie  się  udać, 

Ŝ

eby chronić siebie i dzieci. Nie miałam do kogo się zwrócić.  

– A on wiedział, Ŝe nie masz wyjścia.  

– Wiedział.  

– Sukinsyn.  

Spojrzała na niego, po czym przeniosła wzrok na swoje ręce, te ręce, którymi nie potrafiła 

się obronić.  

–  Sama  mu  na  to  pozwoliłam  –  powiedziała  cicho.  Billy  podszedł  do  stołu  i  stanął  na 

wprost niej.  

–  Byłaś  młoda  i  bezradna  –  stwierdził.  –  Nie  miałaś  w  nikim  wsparcia.  A  z  tego,  co 

słyszałem, on wykorzystywał tę twoją bezradność. Przestań się wreszcie obwiniać. Przyjrzyj 

się  temu,  co  się  stało,  i  wyciągnij  wnioski  na  przyszłość,  ale  nie  trać  czasu  na 

rozpamiętywanie, co teŜ by się stało, gdybyś zachowała się inaczej.  

– Czasem zastanawiam się, czy wtedy celowo nie wypiłam za duŜo.  

– Nie wierzę.  

–  Dlaczego  nie?  MoŜe  planowałam  zjechać  z  drogi  i  zabić  Champa  albo  samą  siebie. 

Nienawidziłam go. Pod koniec naszego małŜeństwa po prostu go nienawidziłam.  

– Nic dziwnego.  

– Tak, ale czy miałam prawo go zabić? Czy miałam prawo usiąść za kierownicą i wjechać 

na  to  drzewo?  Mówię  ci  to,  bo  wiem,  Ŝe  sam  zadasz  sobie  te  pytania.  Ukrywasz  mnie, 

pomagasz mi... Być moŜe pomagasz morderczyni.  

background image

ROZDZIAŁ 4 

 

– Płuca są chyba  czyste, ale z zapaleniem nie ma Ŝartów. Musi pani nadal odpoczywać. 

Proszę się tylko nie przemęczać. Z tego, co widzę, juŜ pani zdrowieje.  

Garth Brodie, młody lekarz, który opłacał zaległe czesne z akademii medycznej, pracując 

w przychodni publicznej w River County, zdjął stetoskop i zawiesił go na szyi.  

– Mówiłam Billy’emu, Ŝe juŜ dobrze się czuję. – Carolina poprawiła bluzkę. – Ale on się 

uparł.  Przykro  mi,  Ŝe  pana  tu  ciągnął.  Przyjmując  tę  pracę,  pewnie  nie  spodziewał  się  pan 

wyjazdów na wizyty domowe.  

–  Billy  Ray  pomógł  kilku  moim  pacjentom  dostać  rentę  inwalidzką,  gdy  nikt  inny  nie 

chciał wziąć ich spraw – odparł Garth. – JuŜ choćby za to jestem mu coś winien.  

Carolina  domyślała  się,  Ŝe  aby  go  tu  ściągnąć,  Billy  musiał  powiedzieć  mu,  choćby 

oględnie,  o  jej  sytuacji.  Czuła  się  z  tym  niezręcznie,  ale  teŜ  była  wdzięczna  Billy’emu  za 

troskę, a lekarzowi za fatygę. Byle tylko Garth umiał zachować dyskrecję.  

– Pewnie  Billy  powiedział panu, Ŝe nikt nie moŜe się dowiedzieć o naszym dzisiejszym 

spotkaniu? – postanowiła się upewnić.  

– Owszem. – Garth zawahał się. – Czy... czy chce pani jeszcze o czymś porozmawiać? 

– Dziękuję, nie.  

–  Jeśli  będzie  pani  czegoś  potrzebowała,  proszę  dać  znać.  –  Skończył  pakować  torbę 

lekarską i sięgnął po marynarkę.  

– Właściwie – zawahała się – jest coś, o co chciałabym pana zapytać.  

– Tak? – Lekarz odłoŜył marynarkę na bok.  

– W grudniu miałam wypadek.  

– Słyszałem.  

–  Przeszłam  powaŜny  wstrząs  mózgu  i  nie  pamiętam  nic,  co  zdarzyło  się  tuŜ  przed  i 

podczas wypadku. Czy myśli pan, Ŝe kiedykolwiek to sobie przypomnę? 

Słuchała  uwaŜnie,  gdy  wyliczał  jej  powody,  dla  których  nie  moŜna  dać  jednoznacznej 

odpowiedzi.  Nie  widział  jej  karty.  KaŜdy  przypadek  róŜni  się  od  innych.  Nie  wie,  jaką 

zastosowano terapię i jakie podawano jej środki.  

–  A  ma  pani  przebłyski  pamięci?  –  spytał,  widząc  jej  rozczarowaną  minę.  –  Jakieś 

okruchy wspomnień? 

– Czasem chyba tak. Zanim jednak zdołam im się przyjrzeć, znikają.  

–  CóŜ,  to  dobry  znak.  MoŜe  nie  jest  pani  jeszcze  gotowa,  Ŝeby  je  sobie  przypomnieć. 

Czasami blokujemy traumatyczne wspomnienia, zanim nauczymy się stawić im czoło. Często 

jednak to zwykła fizjologia. Dlatego nie mogę niczego zagwarantować.  

– MoŜna juŜ? – Z drugiej strony drzwi rozległo się nagle głośne pukanie.  

– Proszę! – zawołał Garth. – Właśnie skończyliśmy.  

–  Przesyłka  polecona  –  oznajmił  Billy,  wchodząc  do  pokoju  z  Chrisem  w  ramionach. 

Usadził malca na łóŜku, tuŜ obok mamy. – I co z nią, Garth? 

– Nie jest źle. Antybiotyki zadziałały. Jest młoda i silna, organizm da sobie radę. Jeśli się 

background image

o niego zadba – odwrócił się do Caroliny – słyszała pani? 

–  Witaminy,  słońce,  leŜenie  w  łóŜku  i  regularne  odŜywianie  –  wyrecytowała  jednym 

tchem.  

– Szkoda, Ŝe wszyscy moi pacjenci nie są tacy zdyscyplinowani – uśmiechnął się Garth. – 

Nie  zdziwiłbym  się  zbytnio,  gdyby  wypadek,  o  którym  pani  wspomniała,  osłabił  nieco 

odporność  organizmu.  Dlatego  mogła  pani  zapaść  na  zapalenie  płuc  nawet  po  zwykłym 

przeziębieniu.  Stres  odgrywa  duŜą  rolę  w  tym,  jak  dajemy  sobie  radę  z  chorobą,  powinna 

więc pani uciekać od zmartwień.  

–  Pracuję  nad  tym  –  uśmiechnęła  się  do  Gartha.  Wyraz  jego  twarzy  nieznacznie  się 

zmienił, jak gdyby lekarz po raz pierwszy ujrzał w Carolinie kobietę.  

– śyczę powodzenia – powiedział – i zdrowia. Masz coś do mnie, Billy? – Odwrócił się i 

skinął głową. – Jeśli nie, to do zobaczenia.  

– Poczekaj. Odprowadzę cię do wyjścia.  

Gdy obaj męŜczyźni zniknęli, Chris wdrapał się na kolana Caroliny, a ona połoŜyła się na 

łóŜku  z  malcem  w  ramionach.  Zachichotała  i  przewróciła  synka  na  plecy,  łaskocząc  go  tak 

długo, aŜ zaczął wić się i śmiać.  

– Mamusiu? 

Uniosła wzrok i ujrzała, Ŝe w drzwiach stoi Kicia.  

– Chodź tu, skarbie! – zawołała. – PomoŜesz mi załaskotać na śmierć twojego brata.  

Gdy  powrócił  Billy  Ray,  cała  trójka  dokazywała  wesoło,  zanosząc  się  śmiechem. 

Carolina nawet nie wiedziała, Ŝe ich obserwował, dopóki nie dostrzegła go Kicia.  

– Przestań! – Chwyciła nagle matkę za ramię. – No, mówię ci, przestań! 

Carolina  dostrzegła,  Ŝe  Billy  Ray  uśmiecha  się  do  nich  i  odwdzięczyła  mu  się  tym 

samym.  

– Chyba przyłapałeś nas na śmiechu – powiedziała.  

–  Jestem  oburzony.  –  Dla  Ŝartu  zmarszczył  groźnie  czoło.  I  wtedy  Kicia  zeskoczyła 

gwałtownie  z  łóŜka,  po  czym  błyskawicznie  wybiegła  z  pokoju.  Chris  natomiast  zarzucił 

ramiona na szyję matki i wtulił się w nią z całych sił. Dzieci najwyraźniej były wystraszone.  

– Co się stało? – spytał Billy.  

– Złapałeś nas na zachowaniu, które nie przystoi Graysonom.  

Na jego twarzy pojawił się wyraz niedowierzania.  

– Ale...  

– Wiem – westchnęła. – Trudno w to uwierzyć, prawda? 

– Czy dzieciom nie wolno się śmiać? 

– U Graysonów nie. Tam wszystko jest powaŜne i zgodne z etykietą. Dzieci powinny się 

zachowywać  w  taki  sam  sposób,  jak  dorośli.  Naturalnie,  wolno  im  się  śmiać,  ale  cicho,  na 

boku i w stonowany sposób. Jeśli śmiały się zbyt długo lub zbyt głośno, oskarŜano mnie, Ŝe 

prowokuję  je  i  psuję.  Jeśli  marudziły  w  nocy  albo  nie  zjadały  wszystkiego,  co  miały  na 

talerzach, to takŜe była moja wina.  

Wiedziała,  Ŝe  przemawia  przez  nią  gorycz,  ale  nie  mogła  sobie  odmówić  złośliwości. 

Billy był za to bardziej zdumiony niŜ oburzony.  

background image

– Z twoich opowieści wynika, Ŝe Graysonowie to potwory.  

–  Nie  chciałam,  Ŝeby  to  tak  zabrzmiało.  –  Potrząsnęła  głową.  –  Nie  są  potworami. 

Niezupełnie.  

– Porozmawiam z Kicią – powiedział. – Powiem jej, Ŝe w moim domu dziecięcy śmiech 

jest  mile  widziany,  –  Nie  rób  tego.  Niech  sama  to  odkryje.  Będzie  miała  większą 

niespodziankę. Poza tym teraz i tak nie odpowie ci ani słowem.  

Billy  wciąŜ  nie  mógł  wyjść  ze  zdumienia,  więc  postanowiła  zmienić  temat.  Mimo 

wszystko ujawnianie rodzinnych zwyczajów wprawiało ją w zakłopotanie.  

– Dlaczego sprowadziłeś Gartha? – zapytała. – Mówiłam ci, Ŝe juŜ dobrze się czuję. Nie 

ufasz mi? 

– Nie w kwestii twojego zdrowia. Tak bardzo chcesz poczuć się lepiej, Ŝe podejrzewam 

cię o nadmierny optymizm.  

–  Szczerze  mówiąc,  cieszę  się,  Ŝe  moja  diagnoza  się  potwierdziła.  –  Carolina  wstała  z 

malcem w ramionach. – Teraz mam na to prawdziwy dowód – Ale wciąŜ jesteś osłabiona. Nie 

moŜesz jeszcze wyjechać. Chyba tego nie planujesz? 

–  Jeszcze  nie.  Na  pewno  jednak  jestem  wystarczająco  zdrowa,  Ŝeby  nie  być 

darmozjadem. Kiedy byłeś w pracy, przygotowałam kolację.  

– Miałaś odpoczywać. To twój pierwszy dzień bez Hattie.  

–  Uwielbiam  gotować.  To  mnie  odpręŜa.  A  ty  powinieneś  po  prostu  powiedzieć 

„dziękuję”, a potem „jakie to smaczne!”.  

Billy wahał się przez moment.  

– Masz rację – powiedział w końcu. – MoŜe po prostu lubię się tobą zajmować? 

Przez chwilę Carolina stała nieruchomo. Billy znajdował się tak blisko niej, Ŝe mogła go 

dotknąć. Zmienił juŜ garnitur na zieloną koszulkę i dŜinsy, uczesał włosy. Miał piękne włosy, 

grube, błyszczące i gęste. NiezaleŜnie od tego, co z nimi robił, zawsze opadały mu na czoło. 

Podobało  jej  się  to,  gdyŜ  łagodziło  rysy  jego  twarzy  i  sprawiało,  Ŝe  wydawał  się  bardziej 

przystępny.  

Nagle zapragnęła go dotknąć. Pragnienie było tak silne, Ŝe tylko ostatkiem sił zdołała się 

powstrzymać.  

–  Chciałabym,  Ŝebyś  traktował  mnie  inaczej  –  odezwała  się  zamiast  tego.  –  Nie  jak 

kogoś,  kim  musisz  się  zajmować,  ale  kogoś,  kto  potrafi  sam  dać  sobie  radę.  Wiem,  Ŝe 

dotychczas było inaczej, ale teraz...  

– Carolino...  

To  on  ją  dotknął.  Delikatnie  musnął  palcami  jej  ramię,  zaraz  jednak  cofnął  dłoń  i 

dokończył: 

–  Zajmowanie  się  tobą  i  obserwowanie,  jak  zdrowiejesz,  sprawiało  mi  przyjemność. 

Kiedyś byliśmy przyjaciółmi. Dobrze, Ŝe znów nimi jesteśmy.  

– Jesteśmy? Mimo wszystkiego, co było? Mimo kłopotów, jakie ci sprawiłam? 

–  Kłopoty,  które  mi  sprawiłaś,  to  nic  w  porównaniu  z  tym,  przez  co  sama  przeszłaś.  – 

Delikatnie pogłaskał ją po policzku. – Przestań wreszcie się zamartwiać.  

Miała  ochotę  zamknąć  oczy,  pozwolić  opaść  powiekom  i  rozkoszować  się  cudownym 

background image

dotykiem  jego  dłoni.  A  potem  wtulić  się  w  jego  ciepły  tors  i  słuchać,  jak  bije  jego  serce. 

Dobre serce.  

W  sercu  tym  jednak  nie  było  dla  niej  miejsca.  JuŜ  nie.  Nauczona  przez  Graysonów,  jak 

kontrolować  własne  uczucia,  Carolina  powściągnęła  tęsknotę,  zdławiła  w  sobie  Ŝal  i  zdusiła 

czułość.  

– Pójdę przygotować kolację – powiedziała i odwróciła wzrok.  

– Tak. – Billy odsunął się szybko. – Pomogę ci, jeśli chcesz – zaproponował.  

– Chcę – odparła, po czym wyszła szybko z pokoju.  

Na dole posadziła Chrisa w rogu kuchni i dała mu zabawki, które przyniosła Hattie. Kicia 

rysowała coś w pokoju gościnnym. Było to jedno z nielicznych zajęć, za które chwalono ją w 

domu Graysonów. Carolina nie spodziewała się, Ŝeby potrwało to zbyt długo – Kicia naleŜała 

do Ŝywych i gadatliwych dzieci – jednak nie zachęcała córeczki, aby przyłączyła się do nich. 

Kicia musiała sama odkryć, Ŝe w domu Billy’ego Raya Wainwrighta wolno jej być sobą.  

– Co mam robić? – spytał Billy, gdy Carolina zaczęła wyjmować z lodówki talerze.  

– Dodaj sos do sałatki. Zostaw tylko małą porcję bez sosu dla Kici.  

– MoŜe być sos włoski? 

– Doskonale.  

– Lubisz to samo co ja! 

– KaŜdy lubi sos włoski.  

– Z wyjątkiem Kici.  

–  Och,  tak.  Wiesz  co?  –  odezwała  się  po  chwili,  wkładając  zamarynowane  mięso  do 

piekarnika. – Przydałoby się czerwone wino. Masz jakieś? 

Cisza, która nastąpiła po tym pytaniu, początkowo jej nie zaniepokoiła. Carolina uznała, 

Ŝ

e Billy zastanawia się po prostu nad odpowiedzią. Gdy jednak milczał zbyt długo, odwróciła 

się ku niemu, Ŝeby sprawdzić, czy w ogóle ją usłyszał.  

Usłyszał.  Przyglądał  się  jej  z  zatroskanym  wyrazem  twarzy,  a  ona  nie  rozumiała,  co 

wywołało w nim taką reakcję. Dopiero po chwili się domyśliła.  

– Myślałam, Ŝe juŜ to sobie wyjaśniliśmy – odezwała się rozdraŜnionym głosem.  

–  Ja...  niezbyt  duŜo  piję  –  odpowiedział  jej,  wyraźnie  zakłopotany.  –  Nie  trzymam  w 

domu alkoholu. NajwyŜej piwo, ale piję je tylko w towarzystwie.  

– Billy, chciałam wina do duszonego mięsa. Nie zamierzałam wychlać sama całej butelki. 

– Czuła, jak jej twarz wykrzywia złośliwy  grymas, więc zmusiła się do rozluźnienia mięśni. 

Billy  wiedział  o  niej  jedynie  to,  co  mu  powiedziano.  Nie  mogła  oczekiwać,  Ŝe  uwierzy 

wyłącznie w jej słowa, nie mając cienia dowodu.  

– Przepraszam – powiedział tylko.  

– Dla twojej wiadomości: rzadko pijam wino –  wycedziła. –  Boli mnie  od niego  głowa. 

Piwa nie piję nigdy, bo nie odpowiada mi jego smak. Najbardziej lubię gin z tomkiem, duŜo 

toniku,  mało  ginu.  Wypijam  najwyŜej  dwa  drinki  wieczorem,  ale  tak  naprawdę  najbardziej 

lubię dobry jabłecznik z wisienką.  

– Nie musisz być złośliwa.  

– Chcę tylko, Ŝebyś wiedział, Ŝe bardzo lubię być trzeźwa. W naszym domu ktoś musiał 

background image

być trzeźwy.  

– Nie powiedziałem, Ŝe było inaczej.  

– Ale pomyślałeś.  

– Nie, ty się bałaś, Ŝe tak pomyślę.  

– Dobrze, bałam się. Dziwi cię to? 

– Ani trochę.  

– Rozumiem, chcesz konkretnych wyjaśnień. Powtarzam więc po raz kolejny: nie umiem 

powiedzieć,  czy  piłam  tego  wieczoru,  gdy  zginął  Champ.  Gwarantuję  jednak,  Ŝe  nie  piłam 

zbyt wiele w Ŝaden z poprzednich wieczorów. Nie jestem alkoholiczką.  

–  Mieszkałem  z  alkoholikiem  –  powiedział  Billy  po  chwili  milczenia.  –  Wiem,  jaka  to 

straszna  choroba.  Kiedy  ojciec  chciał  się  napić,  był  zdolny  do  wszystkiego.  Od  lat  nie  Ŝyje, 

ale  ubiegłego  lata  podczas  remontu  znalazłem  w  jego  sypialni  ukrytą  butelkę  whisky,  do 

połowy opróŜnioną. Tylko do połowy. Pewnie gdyby nie urwał mu się film, wypiłby całą...  

– Billy? 

– Tak? – Popatrzył na nią nieobecnym wzrokiem.  

– Nie powiedziałeś, czy mi wierzysz.  

Milczał, gdy odwróciła się, aby zwiększyć płomień w piekarniku. Milczał, gdy mieszała 

potrawę, skrobiąc ze złością po ściankach półmiska.  

– Wierzę ci – powiedział w końcu.  

– Naprawdę? 

– Jasne. Jeśli powiem, Ŝe nie, rozwalisz ten półmisek. Nie wiedziała, Ŝe stoi tuŜ za nią do 

chwili,  gdy  poczuła  jego  dłonie  na  swoich  ramionach.  OdłoŜyła  łyŜkę  i  odwróciła  się  do 

niego.  

–  Wiem,  jak  dobrze  alkoholik  potrafi  kamuflować  swoją  chorobę  –  powiedział.  –  Jak 

doskonale potrafi udawać, nawet przed sobą samym, jak do końca umie się usprawiedliwiać, 

powtarzać,  Ŝe  to  tylko  tym  razem,  wyjątkowo,  bo  okoliczności  były  szczególne,  ale  tak  w 

ogóle to panuje nad sobą i gdyby tylko chciał... Znam to wszystko doskonale – westchnął. – 

Chcę jednak, Ŝebyś wiedziała, Ŝe mimo wszystko ci wierzę. MoŜe przez chwilę zwątpię w to 

czy owo. Nic na to nie poradzę. Wierzę ci jednak i jestem po twojej stronie.  

Carolina przełknęła ślinę i pokiwała głową.  

– Wiem – szepnęła. – Dziękuję.  

Billy  zawahał  się  przez  moment,  a  potem  przyciągnął  ją  do  siebie  i  ucałował  w  czubek 

głowy.  Po  chwili  puścił  ją  i  podszedł  do  stołu,  gdzie  najspokojniej  w  świecie  zajął  się 

dodawaniem sosu do sałatki.  

Carolina nie wiedziała, co powiedzieć. Zresztą po co miałaby coś mówić? Odwróciła się i 

znów zaczęła mieszać potrawkę. Tym razem powoli i ostroŜnie.  

Kicia  najbardziej  lubiła  kolor  czerwony.  Kredki,  które  przyniosła  jej  Hattie,  miały  trzy 

róŜne odcienie czerwieni – jasną czerwień, ciemną czerwień i czerwień wpadającą niemal w 

pomarańcz.  Kicia  uŜywała  wszystkich  tych  kolorów  do  kolorowania  ksiąŜeczki  o  piesku 

biegającym wśród kwiatków.  

Nie  trzymała  się  konturów.  Nie  obchodziło  jej  to,  Ŝe  powinna.  I  tak  miała  zamiar 

background image

zamalować cały obrazek, więc kontury nie miały znaczenia.  

W  pewnym  momencie  czerwono-pomarańczowa  kredka  złamała  się  na  pół.  Kicia 

zachichotała. Podobał jej się chrzęst, jaki wydała łamana kredka. No i teraz miała dwie kredki 

zamiast jednej.  

– Cztery czerwone kredki – zanuciła pod nosem. – Cztery, cztery, cztery...  

Z  kuchni  dochodziły  do  niej  ściszone  głosy  Billy’ego  i  mamy.  Wstrzymała  na  chwilę 

oddech  i  przestała  się  poruszać.  Nie,  nikt  nie  krzyczał.  Ten  Billy  Ray  chyba  nigdy  nie 

krzyczał.  

Jej tata krzyczał. Pamiętała to, chociaŜ wcale nie chciała.  Zazwyczaj krzyczał na mamę, 

chociaŜ czasem zdarzało mu się wrzasnąć takŜe na nią, Kicię, kiedy niechcący weszła mu w 

drogę.  W  końcu  wymyśliła  grę  w  niewidzialność.  Kiedy  cichuteńko  przemykała  się  pod 

ś

cianami, była niewidzialna. A gdy ojciec jej nie widział, nie miał na kogo krzyczeć.  

Na początku była bardzo zdziwiona, gdy po śmierci taty zamieszkała w domu dziadków. 

Tam  nikt  na  nią  nie  krzyczał.  Czasami  tego  Ŝałowała,  juŜ  nawet  wolałaby  krzyk.  Czasem 

głucha cisza i lodowaty ton są jeszcze gorsze niŜ krzyk. Kiedy ktoś krzyczy, to przynajmniej 

wiadomo, dlaczego jest na ciebie wściekły.  

Znowu mocno przycisnęła kredkę i znowu ją złamała.  

– Pięć kredek – zanuciła.  

Nie miała pojęcia, dlaczego jest zła.  

Następnego dnia, wracając do domu po pracy, Billy Ray rozmyślał o swojej rozmowie z 

Caroliną.  Nadszedł  czas,  aby  dokonał  wyboru.  Albo  musiał  uwierzyć  jej  i  pomóc,  albo  się 

wycofać.  

Nawet  teraz,  gdy  o  tym  myślał,  wiedział,  Ŝe  w  duszy  juŜ  wybrał.  Jeśli  wcześniej  miał 

wątpliwości,  rozwiały  się  one  wczoraj  wieczorem,  gdy  obserwował,  jak  Caroliną  układa 

dzieci do snu. Mimo Ŝe była chora i przygnębiona swoją sytuacją, ani razu nie odezwała się 

do  nich  opryskliwie.  Widać  było,  Ŝe  je  kocha  i  chce  dla  nich  jak  najlepiej.  Umiała  być 

stanowcza,  a  kiedy  trzeba  –  pobłaŜliwa.  Troszczyła  się  o  nie,  lecz  nie  biegała  za  nimi  jak 

kwoka. Bez wątpienia była mądrą matką i trudno było sobie wyobrazić, by mogła być wobec 

nich  nieodpowiedzialna,  jak  podobno  twierdził  sędzia  Grayson  Zresztą  maluchy  takŜe  ją 

uwielbiały.  Wiedziały,  Ŝe  gdy  rozmawiają  z  mamą,  ona  zawsze  słucha  ich  uwaŜnie. 

Wiedziały,  Ŝe  przy  niej  są  nie  tylko  bezpieczne,  ale  takŜe  Ŝe  Caroliną  zrobi  wszystko,  Ŝeby 

były szczęśliwe. Przede wszystkim zaś nigdy nie obawiała się okazywać im swoich uczuć, nie 

miały więc wątpliwości, Ŝe je kocha.  

Patrząc na nią, wiedział jedno – niezaleŜnie od tego, co wydarzyło się tamtej grudniowej 

nocy,  ta  kobieta  nigdy  nie  powinna  być  odseparowana  od  swoich  dzieci.  Nie  była 

niezrównowaŜona,  nie  stanowiła  dla  nich  Ŝadnego  zagroŜenia.  Jedyne,  co  było  dla  nich 

naprawdę groźne, to perspektywa rozstania z matką.  

Teraz,  kiedy  Caroliną  czuła  się  na  tyle  dobrze,  aby  wyruszyć  w  podróŜ,  musiała 

zaplanować  następny  krok.  Billy  był  pewien,  Ŝe  sporo  o  tym  myślała,  choć  nic  mu  nie 

mówiła. Trochę się obawiał, Ŝe po powrocie do domu moŜe jej nie zastać. Niewykluczone, Ŝe 

uwaŜała to za najlepsze wyjście dla nich wszystkich. Myliła się jednak – on z pewnością nie 

background image

czułby się spokojny, dopóki nie upewniłby się, czy jest bezpieczna i moŜe zapewnić dzieciom 

właściwą opiekę.  

– Przestań się oszukiwać – warknął sam do siebie i uderzył ręką w kierownicę. – ZaleŜy 

ci na niej.. Znów ci na niej zaleŜy, naiwniaku...  

To  prawda,  pragnął,  aby  była  zdrowa  i  bezpieczna,  jednak  rozumiał  juŜ,  Ŝe  to  nie 

wszystko, Ŝe w gruncie rzeczy pragnie dla siebie – i dla niej – czegoś więcej.  

Kiedy  skręcał  na  Hitchcock  Road,  wciąŜ  zastanawiał  się,  co  jej  powie.  Był  tak  głęboko 

pogrąŜony w myślach, Ŝe upłynęło trochę czasu, zanim zauwaŜył samochody zaparkowane na 

swoim podjeździe.  

Jednym  z  nich  było  auto  szeryfa,  drugim  ostatni  model  lincolna  –  zupełnie  taki  sam  jak 

ten, który sędzia Whittier Grayson zostawiał codziennie przed budynkiem sądu.  

Billy  Ray  pomyślał  najpierw  o  Carolinie,  a  chwilę  później  o  Kici  i  Christopherze.  Ani 

przez  moment  nie  brał  pod  uwagę  własnej  sytuacji.  Przyjmując  Carolinę  pod  swój  dach, 

naraził się sędziemu, to jasne. Wiedział to od samego początku i zdecydował się na to nie bez 

odrobiny satysfakcji. Kości zostały rzucone i Billy wcale tego nie Ŝałował.  

Przeskakując po dwa schodki naraz, wbiegł na górę, po czym otworzył drzwi do sypialni. 

Carolina siedziała na sofie. Przytulała do siebie oba maluchy. Billy spodziewał się, Ŝe będzie 

lamentowała i błagała o litość, ale grubo się pomylił.  

Kiedy  wszedł,  nawet  nie  podniosła  wzroku.  Spokojnie  waŜyła  słowa,  przez  cały  czas 

wpatrując się w sędziego.  

– Czuję się dobrze i bez problemu mogę zajmować się dziećmi – mówiła. – Dziękuję za 

troskę, ale nie wrócimy do waszego domu. Czas, Ŝebyśmy sami zaczęli dawać sobie radę.  

Sędzia Whittier Grayson mógł budzić respekt swoim wyglądem. Dystyngowany, wysoki i 

barczysty, górował nad większością swoich rozmówców. Jednak to nie jego postura stanowiła 

o  jego  sile.  Siwiejące  włosy  i  nieco  nijakie  rysy  twarzy  stanowiły  doskonałą  oprawę  dla 

przeraŜająco niebieskich oczu, które zdawały się przeszywać rozmówcę na wskroś. Billy Ray 

nie  raz  widział,  jak  sędzia  wykorzystywał  to  na  sali  rozpraw.  Potrafił  uciszyć  bądź  speszyć 

najbardziej niesfornego świadka samym spojrzeniem.  

Teraz właśnie obdarzył nim Billy’ego.  

– Szkoda, Billy Ray, Ŝe nie starczyło panu przyzwoitości, Ŝeby powiedzieć mi o tym, Ŝe 

gości pan u siebie Carolinę.  

–  Nie  mam  nic  wspólnego  z  tym,  co  dzieje  się  między  panem  a  Caroliną  –  odparował 

Billy. – Jest dorosła i sama odpowiada za swoje czyny.  

– Z pewnością jest dorosła, ale nie wiem, czy wykradanie dzieci z mojego domu moŜna 

nazwać odpowiedzialnym czynem.  

– Dzieci są moje i to ja powinnam się nimi zajmować – powiedziała spokojnie Caroliną. – 

W tych okolicznościach podjęłam najstosowniejszą decyzję. Będą ze mną, dopóki nie dorosną 

i nie zaczną Ŝyć na własną rękę. Billy pozwolił mi tu dojść do zdrowia. Tak jak powiedział, 

nasze sprawy go nie dotyczą i nie musi o nich wiedzieć.  

– Ale wie, jak się domyślam. – Sędzia zmroził ją wzrokiem. – Jak śmiesz, Carolino! Jak 

ś

miesz  sprowadzać  moje  wnuki  pod  dach  męŜczyzny,  z  którym  sypiasz?  I  to  zanim  twój 

background image

zmarły mąŜ zdąŜył ostygnąć w grobie! 

– Nie będę z tobą dyskutowała o moralności. – Carolina wysunęła dumnie brodę. – Billy 

jest  moim  przyjacielem,  który  wyciągnął  do  mnie  pomocną  dłoń.  ObraŜasz  go  swoimi 

podejrzeniami. Na szczęście on nie uwierzył w kłamstwa, które o mnie rozpowszechniasz.  

– Widzisz? – Sędzia Grayson popatrzył na Douga i bezradnie rozłoŜył ręce.  

Billy  po  raz  pierwszy  spojrzał  na  przyjaciela.  Zastanawiał  się,  co  on  o  tym  wszystkim 

myśli.  Doug  nic  nie  powiedział,  zresztą  pytanie  sędziego  było  czysto  retoryczne.  Za  to 

spojrzenie szeryfa, utkwione w Carolinie, wyraŜało, niestety, potępienie.  

– Powiedział pan juŜ, co miał pan do powiedzenia, więc chyba powinien pan opuścić ten 

dom – odezwał się Billy. – Carolina z pewnością jest zmęczona, a dzieci głodne.  

– Wyjdę tylko z moimi wnukami.  

Billy przeniósł wzrok na Carolinę. Na jej twarzy widać było determinację i wolę walki.  

– CzyŜbym źle oceniał sytuację? – zwrócił się do sędziego. – Czy przyznano panu prawo 

do opieki nad dziećmi? 

–  Nie,  ale  zamierzam  wszcząć  odpowiednie  postępowanie.  Chcę  mieć  pewność,  Ŝe  ona 

nie  opuści  tego  stanu,  gdy  będę  walczył  o  swoje  wnuki.  Zabiorę  je  ze  sobą,  aby  się  nimi 

opiekować. Na miły Bóg, czyŜby pan nie widział, Ŝe tak będzie dla nich najlepiej? 

– Widzę jedynie, Ŝe dopóki sąd nie przyzna panu odpowiednich praw, to Carolina będzie 

decydowała, gdzie i jak je wychowywać.  

– A ja widzę, Ŝe jest pan nie tylko kochankiem mojej synowej, ale takŜe jej adwokatem.  

Billy  Ray  znów  zerknął  na  Carolinę.  Odpowiedziała  ledwie  dostrzegalnym  skinieniem 

głowy.  

–  Tak,  jestem  jej  adwokatem  –  potwierdził,  przenosząc  wzrok  na  sędziego.  –  A  co  do 

pana sugestii, pozwolę sobie przypomnieć, Ŝe gdy Carolina tutaj trafiła, zdrowiała po cięŜkiej 

chorobie. Przywiozła teŜ dzieci. Nie skrzywdzę jej, moŜe mi pan zaufać.  

–  Zaufać?  –  sędzia  roześmiał  się  sucho.  –  Budzisz  moją  litość,  młody  człowieku. 

Myślałem,  Ŝe  wyrósł  pan  ponad  swoje  środowisko.  Myślałem,  Ŝe  dojdzie  pan  do  czegoś, 

mimo Ŝe pana ojcem był Ŝałosny pijak, który Ŝył równie marnie, jak skończył. Teraz jednak 

widzę,  Ŝe  zarówno  pan,  jak  i  moja  synowa  nie  zasługujecie  na  nic  poza  tym,  Ŝeby  jak 

najszybciej  odebrać  wam  dzieci  i  posłać  was  do  diabła.  A  później  róbcie  sobie,  co  chcecie, 

gzijcie się, ile wlezie i gdzie popadnie! 

–  Prosiłbym,  panie  sędzio,  by  zwaŜał  pan  na  słowa.  Na  to  takŜe  są  odpowiednie 

paragrafy.  

–  Dobrze,  dobrze.  Gra  skończona,  mój  chłopcze.  Wiem,  gdzie  są  moje  wnuki,  i  dopóki 

prawo nie odda ich w moje ręce, będę obserwował was oboje.  

Sędzia oderwał wzrok od Billy’ego i przeniósł go na Carolinę.  

–  A  ty,  spróbuj  je  tylko  wywieźć,  a  dopadnę  cię  choćby  na  końcu  świata  –  wysyczał.  – 

Rozumiesz? Dowiem się, gdzie jesteście, i zabiorę ci dzieci. Nigdy ich nie znajdziesz, bo nie 

jesteś ich warta. To skandal, Ŝe moje wnuki mają za matkę takie byle co! 

Nagle  Kicia  zaczęła  płakać.  Była  wystarczająco  duŜa,  by  zrozumieć,  co  się  dzieje. 

Carolina  pogłaskała  ją  delikatnie  po  głowie  i  powiedziała  do  Graysona  zimnym,  dobitnym 

background image

głosem: 

– Idź juŜ. Nie pozwolę, Ŝebyś doprowadzał moje dzieci do płaczu. Idź i nie wracaj.  

– Doug – Billy Ray zrobił krok do przodu – wyprowadź stąd pana sędziego, natychmiast. 

To mój dom i moje prawo decydować o tym, kogo chcę w nim wiedzieć.  

Doug zawahał się, ale nie mógł zrobić nic innego. Ruszył w stronę sędziego, ten jednak 

wstał i sam skierował się do wyjścia. Opuścił pokój pierwszy, tuŜ za nim wyszedł szeryf.  

Cisza,  która  zapadła  po  wyjściu  męŜczyzn,  przerywana  była  jedynie  cichym  szlochem 

Kici.  Ani  Billy,  ani  Carolina  nie  odezwali  się,  dopóki  nie  usłyszeli  zza  okna  silników 

odjeŜdŜających aut.  

– Jak on cię znalazł? – spytał w końcu Billy i wziął na ręce Christophera.  

–  Nie  powiedział.  Byłam  ostroŜna,  lecz  nie  mogłam  wciąŜ  trzymać  dzieci  w  domu. 

Wyszliśmy się pobawić. MoŜe ktoś zobaczył nas z drogi? 

– Ktoś, czyim zadaniem było was odnaleźć – dodał Billy, sadzając Christophera w kącie z 

zabawkami.  

–  Nic  na  to  nie  poradzimy.  –  Carolina  odgarnęła  kosmyk  włosów  z  czoła  Kici.  –  Nie 

martw się – powiedziała do córeczki. – Dziadek się wścieka, bo wyjechaliśmy. Ale przecieŜ 

wiedzieliśmy, Ŝe tak będzie, prawda? 

– Powiedział, Ŝe nas zabierze! śe nigdy nas nie znajdziesz! 

–  Rozzłościł  się,  to  dlatego.  Wiesz  przecieŜ,  Ŝe  nie  pozwolę  mu  was  zabrać.  Nigdy  w 

Ŝ

yciu.  

Kicia  przywarła  konwulsyjnie  do  matki.  Trwała  tak  nieruchomo,  aŜ  wreszcie  zmęczyła 

się  i  odsunęła.  Carolina  otarła  z  jej  policzków  łzy,  a  potem  wysłała  małą  do  łazienki  po 

papierowe chusteczki. Kiedy dziewczynka zniknęła, Carolina wstała i oznajmiła zwyczajnym 

głosem, patrząc twardym wzrokiem prosto przed siebie: 

– Przygotowałam kolację.  

– Jesteś w nastroju do jedzenia? – Spojrzał na nią zdziwiony.  

– Dzieci powinny coś zjeść. Ty zresztą teŜ.  

– MoŜe później. Nie chcesz porozmawiać? 

– O czym tu rozmawiać? Wstyd mi za niego. Wstyd mi, Ŝe tak mówił.  O tym, Ŝe jesteś 

moim kochankiem. I o twoim ojcu.  

– A mnie jest przykro tylko dlatego, Ŝe to pierwsze niestety nie jest prawdą.  

Poruszyła  się  niespokojnie  i  popatrzyła  na  niego  osłupiała.  Po  chwili  uśmiechnęła  się 

lekko, choć jej oczy wciąŜ jeszcze były wilgotne.  

– Zawsze umiałeś Ŝartować i wiedziałeś, jak rozładować sytuację.  

– Zawsze mówiłem prawdę. Nadal to robię. Skoro i tak się mnie oskarŜa...  

– Naprawdę będziesz reprezentował mnie w sądzie? – szybko zmieniła temat.  

– Jeśli zadowolisz się synem miejscowego pijaczka.  

– Jesteś za dobry dla mnie, Billy. – Pokręciła głową. – Jesteś za dobry dla kaŜdego w tym 

przeklętym mieście! 

– Nie przesadzaj – uśmiechnął się skromnie, choć w głębi duszy ucieszyły go jej słowa. – 

Zastanówmy się raczej, czy rzeczywiście będziesz potrzebowała adwokata. Jeśli wyjedziesz i 

background image

postanowisz szukasz szczęścia gdzie indziej, moŜe w ogóle...  

– Zostaję – przerwała mu krótko.  

–  Jesteś  pewna?  –  zapytał  zaskoczony,  choć  wcale  nie  nieszczęśliwy  z  powodu  tej 

odpowiedzi.  

– Słyszałeś, co on powiedział. Będzie mnie szukał. I w końcu znajdzie, niezaleŜnie dokąd 

bym przed nim uciekła. Gdyby udało mi się tamtej nocy, nie zostawiłabym po sobie Ŝadnych 

ś

ladów. Teraz jest juŜ za późno. On wie, Ŝe mi pomogłeś, wie kogo o mnie pytać. Ma czas na 

przygotowanie się do procesu, na zarzucenie sieci. Jeśli otwarcie nie stawimy mu czoła, nigdy 

nie będziemy bezpieczni. Zawsze będziemy trwoŜliwie oglądać się przez ramię.  

– Podejmujesz więc wyzwanie.  

– Tak.  

– Stajesz przeciwko Graysonowi i spodziewasz się go pokonać.  

–  Tak  –  potwierdziła.  –  Mam  ciebie  i  kilkoro  przyjaciół,  którzy  mi  pomogą.  Sędzia 

Sawyer  nigdy  nie  przepadał  za  moim  teściem. Jeśli  w  tym  okręgu  moŜliwe  jest  coś  takiego, 

jak sprawiedliwy proces, myślę, Ŝe wygram z waszą pomocą.  

Billy  podziwiał  jej  odwagę.  Mało  kto  w  Moss  Bend  powaŜyłby  się  na  konfrontację  z 

Whittierem  Graysonem.  Podziwiał  teŜ  jej  roztropność.  Carolina  musiała  wiedzieć,  Ŝe  to 

prawdopodobnie  sędzia  Sawyer  byłby  przewodniczącym  składu,  gdyby  sprawa  trafiła  do 

sądu.  Sawyer  i  Grayson  juŜ  od  dawna  mieli  ze  sobą  na  pieńku.  Sawyer  nie  był  tak 

wszechmocny,  jak  Grayson,  ale  w  tym  wypadku  ostateczna  decyzja  naleŜałaby  właśnie  do 

niego. Najwyraźniej Carolina starannie przemyślała całą sprawę, zanim dokonała wyboru.  

– Groził, Ŝe odbierze mi dzieci. Czy moŜemy to wykorzystać? – zapytała.  

– Jego słowo przeciwko  twojemu. Nie sądzę, Ŝebyśmy mogli liczyć na zeznanie Douga. 

Ja  jestem  twoim  adwokatem,  więc  nie  mogę  wystąpić  w  roli  świadka.  Powiedzą  teŜ,  Ŝe 

kazałaś Kici tak mówić. Jednak jeśli Grayson groził raz, to moŜe ponowić groźby przy innych 

ś

wiadkach.  

– Jakie mam szanse na zatrzymanie dzieci? Odpowiedz jako prawnik, nie mój przyjaciel.  

– Nie wiem – odparł szczerze. – Nie chciałbym wprowadzić cię w błąd, ale...  

– Ale? 

–  Nie  ma  Ŝadnych  gwarancji  –  przyznał  z  westchnieniem.  –  Frank  Sawyer  i  twój  teść 

mogą się nie lubić, ale obaj to dŜentelmeni w starym, południowym stylu. Być moŜe dojdą do 

wniosku,  Ŝe  powinni  trzymać  się  razem.  A  od  decyzji  przewodniczącego  składu  zaleŜy 

wszystko.  

Przysunęła się bliŜej, tak blisko, Ŝe mogła  go dotknąć. Przez chwilę myślał, Ŝe to zrobi, 

jednak  tak  się  nie  stało.  Gdy  Carolina  przechyliła  głowę,  ujrzał  w  jej  oczach  tę  samą 

bezbronność, którą wcześniej widział w oczach jej dzieci.  

– Być moŜe masz rację w kaŜdej innej sprawie, lecz w jednej się mylisz – powiedziała. – 

Dziś w tym pokoju był tylko jeden dŜentelmen. Bynajmniej nie mój teść.  

background image

ROZDZIAŁ 5 

 

Maggie Deveraux, właścicielka tawerny „Błękitna Laguna”, mieszkała w starym domu na 

krańcu  Moss  Bend.  Na  podwórzu  rosły  pokryte  mchem  dęby  oraz  dorodne  jodły,  które 

obsypywały  obficie  trawę  igliwiem.  Jesienią  Maggie  zbierała  orzechy  laskowe  w  lasku 

rosnącym nieopodal jej posiadłości, a latem jagody i jeŜyny. W ogrodzie Maggie znajdowała 

się huśtawka ze starej opony i piaskownica dla wnuków, które od czasu do czasu przyjeŜdŜały 

do niej z wizytą z Kalifornii. Przez większość roku jej wielki dom stał jednak niemal pusty i 

panowała w nim głucha cisza.  

Maggie była zachwycona, gdy Billy Ray zapytał ją, czy przyjmie pod swój dach Carolinę 

z  dziećmi.  ZaŜyczyła  sobie  jedynie  symbolicznej  opłaty,  obiecała  udostępnić  kuchnię  i  inne 

pomieszczenia  oraz  zapytała  Kicię  o  ulubiony  kolor,  by  szybko  przemalować  pokój,  który 

miał  słuŜyć  za  sypialnię  dziewczynki.  Kicia  oczywiście  wybrała  czerwień,  a  Maggie  bez 

mrugnięcia  powieką  pomalowała  pomieszczenie  na  kolor  kwitnących  tulipanów.  Carolina 

odgraŜała się, Ŝe wchodząc tam, będzie zakładała okulary przeciwsłoneczne, za to Kicia była 

zachwycona.  

Na szczęście Carolina miała za co Ŝyć. Po śmierci Champa poprosiła teścia, by sprzedał 

dom, w którym mieszkała wraz z męŜem i dziećmi, a po sprzedaŜy rozsądnie zainwestowała 

uzyskane  pieniądze.  Gdy  doszły  do  tego  regularne  wypłaty  z  polisy  ubezpieczeniowej 

Champa,  mogła  sobie  pozwolić  na  skromne,  ale  przyzwoite  utrzymanie.  Billy  zdziwił  się 

więc, gdy w dniu przeprowadzki usłyszał z jej ust, Ŝe powinna zacząć zarabiać.  

– Muszę poszukać pracy – powiedziała, pakując kilka rzeczy, które udało jej się wynieść 

z domu Graysonów, do plastikowych toreb na zakupy.  

–  Pracy?  –  Popatrzył  na  nią  podejrzliwie.  –  Jesteś  pewna?  Pokiwała  energicznie  głową, 

nawet nie podnosząc wzroku.  

– I to szybko – dodała.  

Billy  pokręcił  z  niedowierzaniem  głową.  Minął  juŜ  tydzień  od  wizyty  sędziego, 

zadziwiająco  spokojny  tydzień.  Doug  nie  odpowiedział  na  Ŝadną  z  wiadomości,  które  Billy 

zostawił  mu  na  automatycznej  sekretarce.  Z  sędzią  Graysonem  Billy  spotkał  się  w  sądzie, 

gdzie  ten  pierwszy  wydał  wyjątkowo  niesprawiedliwy  wyrok  w  sprawie  prowadzonej  przez 

drugiego. Billy liczył godziny do chwili, gdy rozpęta się piekło.  

– Właśnie teraz postanowiłaś szukać pracy? – Przytrzymał torbę, aby Carolina mogła do 

niej  włoŜyć  pluszowego  konika  Christophera.  –  Teraz,  kiedy  będziesz  miała  tyle  spraw  na 

głowie? 

– Właśnie teraz.  

– A co z dziećmi? 

–  Od  przyszłego  miesiąca  przedszkole  w  kościele  metodystów  tworzy  nową  grupę. 

Zapisałam  je  dziś  rano.  Muszę  pracować,  Billy.  Muszę  udowodnić,  Ŝe  mogę  sama 

zaopiekować się dziećmi. Champ i ja nie mieliśmy Ŝadnych oszczędności. On przepijał kaŜdy 

grosz,  który  udało  mu  się  zarobić.  Nie  wiedziałam,  Ŝe  jest  tak  źle  aŜ  do  chwili,  kiedy  po 

background image

wypadku  wydobrzałam  i  przejrzałam  jego  papiery.  Kłamał  w  sprawie  naszych  inwestycji. 

Przepuścił  nawet  oszczędności  z  funduszu  powierniczego,  który  mój  ojciec  ustanowił  dla 

wnuków.  Gdyby  nie  to,  Ŝe  składkę  odejmowano  mu  bezpośrednio  z  pensji,  nie  miałabym 

teraz nawet pieniędzy z jego ubezpieczenia.  

Billy  nie  przypominał  jej  taktownie,  Ŝe  Graysonowie  są  milionerami  i  Ŝe  z  pewnością 

zostawią swój majątek Kici i Chrisowi. To przecieŜ z nimi miała walczyć o dzieci.  

Wyjął torby z jej rąk i zaniósł je na dół.  

– Jakiej pracy zamierzasz szukać? – zapytał.  

–  Szczerze  mówiąc,  juŜ  umówiłam  się  na  rozmowę.  Zdawał  sobie  sprawę,  Ŝe  choć 

Carolina usiłuje mówić niedbałym tonem, sprawa ta znaczy dla niej bardzo wiele.  

– CzyŜby? – postarał się, aby jego ton zabrzmiał równie nonszalancko. – A co to takiego? 

–  Całkiem  powaŜne  stanowisko.  Studiowałam  kiedyś  razem  z  Jean  Wilton,  z  Winton 

Mills  w  Georgii.  Zadzwoniłam  do  niej,  Ŝeby  zapytać,  czy  jej  firma  nie  potrzebuje  ludzi  do 

pracy.  Okazało  się,  Ŝe  szukają  doradcy  personalnego.  Robiłam  specjalizację  z  zarządzania  i 

psychologii,  więc  nadaję  się  na  to  stanowisko.  Przed  końcem  studiów  odbyłam  nawet 

półroczną  praktykę.  Lubię  pracować  z  ludźmi,  znajdować  odpowiednich  kandydatów  na 

określone  stanowiska,  pomagać  im  rozwiązywać  problemy.  Zrobiłabym  wszystko,  Ŝeby 

utrzymać dzieci, ale ta praca to na szczęście nie tylko zarabianie pieniędzy.  

Billy pomyślał, Ŝe taka praca pomogłaby jej odzyskać wiarę w siebie. Chętnie wręczyłby 

jej podpisany kontrakt na srebrnym półmisku, ale doskonale wiedział, Ŝe angaŜ nie będzie taki 

łatwy.  

– Jakie masz szanse? – Ruszył do drzwi, a ona podniosła kolejne torby i poszła za nim.  

–  Sama  nie  wiem.  Jean  obiecała  się  za  mną  wstawić.  Wie,  jaka  jestem  i  wie,  Ŝe  na 

studiach bardzo dobrze się uczyłam. Niestety, to nie ona będzie decydować, kogo zatrudnią. 

Załatwiła mi spotkanie, ale to ja muszę sobie na nim poradzić. Najgorsze jest to, Ŝe nie mam 

doświadczenia.  

– Kiedy masz to spotkanie? 

– W piątek, o dziesiątej rano.  

– Co zrobisz z dziećmi? 

– Zobaczę, czy któraś z dawnych przyjaciółek nie zechce mi pomóc. Niestety, większość 

z nich zniknęła z mojego Ŝycia tuŜ po wypadku.  

Dzisiaj Carolina nie wydawała się zgorzkniała, choć przecieŜ miała do tego prawo.  

– O której musisz wyjechać? – zapytał.  

– O dziewiątej. A jeszcze lepiej o ósmej trzydzieści. Jazda zajmie mi godzinę, oczywiście 

pod warunkiem, Ŝe Doug Fletcher nie zatrzyma mnie na granicy okręgu.  

– Jeśli nie będę miał Ŝadnych spotkań, moŜesz przyprowadzić dzieciaki do mojego biura 

– zaproponował.  

Uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością, a on po raz kolejny zdał sobie sprawę, Ŝe dla 

tych jej uśmiechów zrobiłby o wiele więcej.  

–  Poproszę  teŜ  Joela,  Ŝeby  przygotował  ci  jakiś  samochód  –  obiecał.  –  To  moŜe  zbić  z 

tropu  szeryfa  i  jego  ludzi.  Jednak  nawet  jeśli  cię  ktoś  zatrzyma,  powinien  puścić  cię  wolno, 

background image

gdy przekona się, Ŝe nie wieziesz ze sobą dzieci.  

–  To  pewnie  skryte  marzenie  sędziego,  co?  –  Wykrzywiła  usta  w  gorzkim  uśmiechu.  – 

OdjeŜdŜam na zawsze z River County i zostawiam dzieci na zawsze. Automatycznie dostałby 

prawo do opieki.  

– Zatrzymasz ten samochód? – zapytał Billy, wkładając torby do bagaŜnika BMW.  

–  Przez  pewien  czas.  Nie  chcę  rozwścieczać  Graysonów  jeszcze  bardziej,  sprzedając  go 

właśnie  teraz.  Na  pewno  sędzia  Sawyer  uznałby,  Ŝe  to  moja  zemsta.  On  nie  lubi  takich 

posunięć, straciłabym jego względy.  

– Jesteś pewna, Ŝe twój teść podarował ci to auto, Ŝebyś pamiętała o wypadku? 

– Całkowicie pewna. To Champ wybrał dla mnie BMW, chociaŜ wcale go nie chciałam. 

Potem Champ w nim zginął, więc sędzia nie przepuścił okazji, aby przypominać mi o tym za 

kaŜdym  razem,  kiedy  siadam  za  kierownicą.  Nie  stać  mnie,  Ŝeby  kupić  inne  auto,  nie 

sprzedając tego. Champ nie ubezpieczył tamtego samochodu, więc nie dostałam pieniędzy.  

–  Musimy  o  tym  wszystkim  pamiętać  w  czasie  rozprawy  –  pokiwał  głową  Billy  –  to 

bardzo waŜne.  

– PrzecieŜ Champ nie Ŝyje, nie weźmie udziału w rozprawie! 

– Zobaczymy, jak potoczą się sprawy. Jeśli zdołamy udowodnić, Ŝe Champ nie był tym, 

za kogo wszyscy go brali, wykaŜemy, jak stresujący był dla ciebie wasz związek. Wtedy zaś, 

niezaleŜnie  od  tego,  co  będą  usiłowali  udowodnić  Graysonowie,  sędzia  Sawyer  spojrzy  na 

twoją sytuację nieco Ŝyczliwiej.  

– Champ to ojciec moich dzieci. Nie chcę mieszać go z błotem.  

–  Dobrze  by  było,  gdyby  Graysonowie  zgodzili  się  nie  mieszać  z  błotem  matki  tych 

dzieci.  

–  Okropność.  –  Carolina  nerwowo  zatrzepotała  powiekami.  –  Dlaczego  musi  tak  być? 

PrzecieŜ pozwoliłabym im odwiedzać dzieci. Kicia i Chris to ich wnuki, naprawdę potrafię to 

uszanować.  Dlaczego  chcą  mieć  prawo  do  wyłącznej  opieki?  Dlaczego  Grayson  chce 

koniecznie doprowadzić do procesu? 

– No właśnie, dlaczego? 

–  Bo  Whittier  Grayson  musi  kontrolować  wszystko  i  wszystkich!  Zniszczył  swojego 

syna, robiąc z niego bezwolną marionetkę. Champ mógł się buntować tylko w ten sposób.  

– W jaki? 

– Prowadząc drugie Ŝycie, niszcząc sam siebie. I mnie przy okazji.  

– Tego argumentu nie moŜemy uŜyć w sądzie. To twoja prywatna ocena.  

– Wiem, ale to prawda! 

– Wierzę ci.  

Carolina zamknęła bagaŜnik i spojrzała na niego powaŜnie.  

– Naprawdę? – zapytała.  

–  Przepraszam,  Ŝe  nie  od  razu  uwierzyłem  we  wszystko  –  westchnął.  –  Jestem 

prawnikiem.  Dobry  prawnik  uwaŜnie  słucha,  zanim  zacznie  wyciągać  wnioski.  Potem  zaś 

daje z siebie wszystko, aby bronić tego, co uwaŜa za słuszne.  

–  To  trochę  zbyt  idealistyczna  definicja  zawodu,  nie  sądzisz?  ZałoŜę  się,  Ŝe  bronisz  teŜ 

background image

winnych.  

– Wolę tych niewinnych – uśmiechnął się do niej.  

– Czy wiesz, Ŝe kiedy się uśmiechasz, zmienia się cała twoja twarz? Wiedziałeś o tym? 

– CzyŜby? – SkrzyŜował ramiona. – Niby jak? 

–  Nie  potrafię  tego  wytłumaczyć.  Zawsze  przyjemnie  na  ciebie  patrzeć.  Ale 

najprzyjemniej wtedy, kiedy się uśmiechasz. Na pewno kobiety juŜ ci to mówiły.  

– Skąd ta pewność? 

– A nie mówiły? 

– Czy mam ci takŜe powiedzieć, ile ich było? 

–  Fakt,  myślałam  o  tym  –  przyznała  szczerze.  –  Dlaczego  właściwie  się  nie  oŜeniłeś, 

Billy? Świetnie radzisz sobie z dziećmi. Wiem na pewno, Ŝe w tym mieście są kobiety, które 

natychmiast rzuciłyby ci się w ramiona, gdybyś tylko poprosił je o rękę.  

– A niby skąd to wiesz? 

– Po prostu wiem.  

– Prawie się oŜeniłem.  

–  Naprawdę?  –  Nie  potrafił  powiedzieć,  jakie  uczucie  pojawiło  się  na  moment  na  jej 

twarzy – czysta ciekawość, Ŝal czy moŜe zazdrość.  

– Naprawdę – odparł z westchnieniem.  

– Kim była ta szczęściara? 

– Nie znasz jej. W końcu uznała, Ŝe wcale nie jest taką szczęściarą. Kiedy postanowiłem 

tu  wrócić,  Ŝeby  zająć  się  Joelem,  nie  chciała  przyjechać  ze  mną.  I  miała  rację.  To  była 

dziewczyna z wielkiego miasta. Nie podobałoby się jej w Moss Bend.  

– Przykro mi.  

– Mnie nie. Nie pasowaliśmy do siebie.  

– A kto by do ciebie pasował? 

Billy nie był pewien, czy potrafi odpowiedzieć na to pytanie. A przynajmniej, czy potrafi 

odpowiedzieć właśnie tej kobiecie.  

– Ktoś, z kim mógłbym porozmawiać – powiedział w końcu. – O wszystkim i o niczym. 

O  konflikcie  na  Bliskim  Wschodzie  i  o  pani  Balou,  która  wyobraŜa  sobie,  Ŝe  podglądają  ją 

rozmaici  męŜczyźni.  O  tym,  dlaczego  Bravesi  sprzedali  Dave’a  Justice’a  Indianom,  i  czy 

nasze dzieci powinny chodzić do szkoły prywatnej, czy państwowej.  

–  A  więc  chodzi  ci  o  kogoś,  kto  jest  po  prostu  rozmowny?  –  Skrzywiła  się,  udając 

rozczarowanie. – CięŜko mi w to uwierzyć. Wiele kobiet lubi gadać, Billy. Zbyt wiele.  

– Aha, uwaŜasz, Ŝe zasługuję na kobietę wyjątkową.  

– Na pewno nie na zwykłą gadułę.  

Roześmiał  się  głośno,  zaraz  potem  zamilkł.  Zastanawiał  się,  czy  Carolina  zdaje  sobie 

sprawę, Ŝe od jakiegoś czasu prowadzą szczególny, dobrze zakamuflowany flirt.  Z początku 

nie chciał tego przyjąć do wiadomości, a jednak tak właśnie było. On uśmiechał się do niej i 

zaglądał jej w oczy. Ona przygryzała wargę i odpowiadała uśmiechem, a jej oczy błyszczały 

jak  w  dawnych,  licealnych  czasach.  Kiedyś  niemal  Ŝył  dla  podobnych  chwil  i  podobnych 

uśmiechów.  

background image

Przechylił głowę i zatrzymał spojrzenie na jej ustach.  

– Wiesz, zawsze się zastanawiałem...  

– Ciekawe, nad czym – jej uśmiech się pogłębił.  

– Czy wiedziałaś, jak powaŜnie cię traktowałem, gdy chodziliśmy do liceum.  

–  PowaŜnie?  –  Oparła  się  o  samochód.  Jej  uśmiech  zniknął,  a  oczy  przybrały  czujny 

wyraz.  

–  Pierwsza  miłość  to  waŜna  sprawa.  Chyba  kochałem  cię  bardziej  niŜ  kogokolwiek, 

Carolino  –  powiedział,  patrząc  prosto  w  te  oczy,  wpatrzone  w  niego  z  dziwnym 

wyczekiwaniem.  

– Billy...  

– Nie wiedziałaś o tym? 

– Zastanawiałam się...  

– Więc nic cię to nie obchodziło? 

–  Obchodziło  –  zapewniła  go  Ŝarliwie.  –  Bardziej  niŜ  mógłbyś  przypuszczać.  Byłam 

jednak niewolnicą swojego wychowania. Myślałam, Ŝe Ŝycie powinno ułoŜyć się jak bajka. A 

ty...  

– Byłem nie dla ciebie.  

– Miałeś cięŜką sytuację rodzinną, wiedziałam, Ŝe nie dasz mi wszystkiego, czego wtedy 

pragnęłam.  Wtedy  –  powtórzyła  z  naciskiem.  –  Poza  tym  nigdy  nie  powiedziałeś,  Ŝe  ci  na 

mnie zaleŜy.  

– A miałem prawo? Czy mogłem zapraszać cię do swego Ŝycia? 

– Byłeś za bardzo odpowiedzialny.  

– Za bardzo się bałem.  

– Champ nie miał takich rozterek. Oferował mi gwiazdkę z nieba, szczęście do grobowej 

deski. Zgadzając się na małŜeństwo z nim, myślałam, Ŝe zadowolę wszystkich.  

– Naprawdę tak myślałaś? 

– I zadowoliłam wszystkich z wyjątkiem siebie samej.  

– Więc nie byłaś szczęśliwa? – Billy przysunął się bliŜej.  

– Nie – szepnęła.  

– Nawet wtedy, na początku? 

– Za kaŜdym razem, gdy cię widziałam, szłam do domu i zaczynałam płakać. Tak bardzo 

za tobą tęskniłam... Mówiłam sobie, Ŝe wcale tak nie jest, Ŝe mi przejdzie. Jednak nigdy nie 

przeszło. Przez te wszystkie lata zbierało mi się na płacz na kaŜde twoje wspomnienie, kaŜdą 

myśl,  kaŜdy  widok.  Szybko  zrozumiałam,  z  czego  zrezygnowałam  i  co  straciłam.  Ale 

przecieŜ nie miałam juŜ odwrotu.  

Billy  czuł,  jak  serce  bije  mocno  w  jego  piersi.  Był  wzruszony  i  w  pewien  sposób 

rozgrzeszony  ze  swego  młodzieńczego  uczucia.  To  serce  nie  okazało  się  wcale  naiwne  i 

głupie, skoro Carolinie naprawdę na nim zaleŜało.  

Opuścił ręce, jak gdyby chciał podkreślić, Ŝe zniknęła kolejna dzieląca ich bariera.  

– Dziwne, Ŝe znów o tym rozmawiamy – westchnął. – Jesteśmy o dwanaście lat starsi. Ty 

miałaś męŜa, ja...  

background image

– Kochanki? – Podniosła na niego wzrok.  

–  Przyjaciółki  –  poprawił  ją  z  przelotnym  grymasem.  –  Tak  czy  inaczej,  oboje  się 

zmieniliśmy.  

– To prawda. Teraz mam dzieci i opinię, która mogłaby ci zaszkodzić – pokiwała głową 

Carolina. – Teraz to ja jestem nieodpowiednią partią.  

– Jesteś bezbronna i wystraszona. Czekasz, by inni zadecydowali o twojej przyszłości.  

– Szczerze mówiąc, czekam na coś innego.  

– Na co? 

– AŜ mnie pocałujesz.  

Nie zrobił tego, choć przysunął się jeszcze bliŜej.  

– To wszystko skomplikuje, Carolino – powiedział z głębokim westchnieniem.  

– Jeden pocałunek? 

– Raczej jego konsekwencje.  

–  Więc  moŜe  na  razie  zróbmy  tylko  pierwszy  krok  –  zaproponowała  lekkim  tonem.  – 

Teraz  mnie  pocałujesz,  a  o  konsekwencjach  porozmawiamy  przy  innej  okazji.  Jeśli  chcesz, 

odbędziemy na ten temat prawdziwą dyskusję.  

Billy  roześmiał  się  cicho.  Beztroski  dołeczek  w  policzku  Caroliny  pogłębił  się,  ale  jej 

oczy zdradzały uczucia, które były znacznie bardziej skomplikowane. Carolina była nie tylko 

bezbronna  i  wystraszona.  Nie  miała  pewności,  czy  potrafi  go  zadowolić.  Niepewna  siebie, 

zmieszana,  ostroŜna,  róŜniła  się  bardzo  od  śmiałej,  przebojowej  dziewczyny,  która 

fascynowała  go  w  młodości.  Czy  to  dziwne,  skoro  przez  całe  lata  pewien  męŜczyzna 

powtarzał jej na kaŜdym kroku, Ŝe nie jest dla niego wystarczająco dobra, a inny odmawiał jej 

prawa do własnej godności? 

Gdyby Champ Grayson nadal Ŝył, Billy chętnie zacisnąłby dłonie na jego gardle. Gdyby 

mógł zacisnąć dłonie na gardle jego ojca...  

–  Billy?  –  usłyszał  jej  niepewny  głos.  –  Champ  i  ja  nie  byliśmy  prawdziwym 

małŜeństwem. Nie po tym, gdy odkryłam, Ŝe jestem w ciąŜy z Chrisem. A przedtem... teŜ nie 

za  bardzo.  Nie  wiem,  czy  to  ma  dla  ciebie  jakiekolwiek  znaczenie,  jednak  Champ  zniknął z 

mojego  Ŝycia  znacznie  wcześniej  niŜ  pół  roku  temu.  Wiem,  Ŝe  to  nie  najlepiej  o  mnie 

ś

wiadczy, ale...  

– Przestań juŜ – przerwał jej i objął ją mocno. – Champ nie Ŝyje. Za to w tobie jest tyle 

Ŝ

ycia.  

Pochylił  się  nad  nią  z  westchnieniem.  JuŜ  nie  był  tym  chłopcem,  który  kiedyś,  dawno 

temu, pocałował ją po raz pierwszy. Był teraz męŜczyzną, który wie, czego chce; męŜczyzną 

ś

wiadomym swych pragnień i swej władzy.  

Jej usta były miękkie, tak miękkie, jak kiedyś, równie szczodre i słodkie. Obudziły się w 

nim wspomnienia, pełne zapachów i dźwięków. Carolina przywarła do niego całym ciałem i 

zarzuciła  mu  ramiona  na  szyję,  jak  gdyby  bała  się,  Ŝe  mógłby  ją  odepchnąć,  a  wtedy  jęknął 

cicho i zaczął całować ją śmielej. Przyjęła go, wpuściła do środka...  

I właśnie wtedy usłyszeli warkot silnika. Billy oderwał się od Caroliny i ujrzał samochód 

Douga  Fletchera,  wjeŜdŜający  ostro  na  podjazd.  WciąŜ  trzymając  się  w  objęciach, 

background image

obserwowali,  jak  szeryf  zatrzymuje  radiowóz,  patrzy  chwilę  w  ich  stronę,  a  potem  cofa  i 

odjeŜdŜa Hitchcock Road w stronę miasta.  

 

Kicia  nie  miała  najmniejszej  ochoty  iść  do  biura  Billy’ego,  robiła  więc  wszystko,  Ŝeby 

dać  mu  to  do  zrozumienia.  W  piątek  rano,  pięć  minut  po  tym,  jak  Carolina  pojechała  na 

spotkanie  w  sprawie  pracy,  Billy  zrozumiał  po  raz  kolejny,  Ŝe  upilnowanie  Kici  i  Chrisa  to 

zadanie ponad jego siły.  

–  Pewnie  nie  chcecie  urządzić  sobie  domku  pod  stołem  w  sali  konferencyjnej?  –  Ku 

zdumieniu  Billy’ego  to  Fran  wykazywała  więcej  determinacji  i  jeszcze  nie  zrezygnowała  z 

zabawienia  maluchów,  choć  poprzedniego  dnia  nie  omieszkała  mu  wypomnieć,  Ŝe  nie 

zatrudnił jej do opieki nad dziećmi.  

– Niby jak? – zaŜądała wyjaśnień Kicia.  

– Zarzucimy koc na stół. Poudajecie, Ŝe jesteście niedźwiedziami w jaskini.  

– Ja mogę udawać niedźwiedzia, ale Chris nie będzie chciał. On się boi ciemności. Boisz 

się ciemności? – Złapała brata za rękę, ten zaś natychmiast zaczął wrzeszczeć.  

– A moŜe chcielibyście robić coś innego? – Billy Ray wziął Chrisa na ręce.  

– Nie – skrzywiła się Kicia. – Nie podoba nam się tutaj.  

– A to dlaczego? 

– Bo tu śmierdzi.  

– Hm, to stare ksiąŜki – wyjaśnił Billy. – Stary budynek...  

– Ohyda! 

– Ja właściwie teŜ tak uwaŜam. Fran, koniecznie poszukaj nam nowego biura, dobrze? 

– Twojemu ojcu to wystarczało.  

W  rzeczywistości  biuro  było  nawet  zbyt  eleganckie  dla  Yancy’ego,  przynajmniej  w 

końcowym okresie jego działalności. Długi ojca przejął zresztą Joel i to on zachował budynek 

dla wnuka, zaś jego front wynajął właścicielowi kwiaciarni Gabrielowi. Billy Ray wciąŜ miał 

kłopoty  z  wyobraŜeniem  sobie  czasów,  w  których  Yancy  był  świetnie  prosperującym 

prawnikiem i potrzebował na potrzeby swojej kancelarii całego budynku.  

Teraz rozejrzał się dookoła, jakby trafił tu po raz pierwszy.  

– MoŜe powinniśmy je nieco zmodernizować – powiedział. – Zadzwonisz po malarzy? 

– A co byś powiedział na nową wykładzinę? – Fran natychmiast zaraziła się entuzjazmem 

szefa.  

– Niezła myśl.  

– A na nowych klientów, którzy zapłacą za te wszystkie zmiany? 

– Mam mnóstwo klientów.  

– Ale nie takich, którzy płaciliby rachunki.  

– Czy to źle, Ŝe jestem taki hojny? 

–  Hojni  faceci  nie  powinni  zajmować  się  prawem.  Znowu  dzwoniła  pani  Balou.  Teraz 

uznała Ŝe ci z jej werandy to prawdopodobnie kosmici. Chce, Ŝebyś ich pozwał.  

– A widzisz. Jeśli wygramy, zyskamy pieniądze na remont...  

– Wygramy, jeśli zabierzesz stąd te dzieci.  

background image

– Nie przeszkadzają mi w pracy.  

–  Ale  mi  przeszkadzają.  Poza  tym  nie  powinny  się  tu  męczyć  w  taki  piękny  dzień. 

Pierwsze  spotkanie  masz  dopiero  o  trzeciej,  a  tak  się  składa,  Ŝe  wiem,  Ŝe  wczoraj  bardzo 

długo pracowałeś. Musisz zrobić sobie wolne, jasne? 

– Słyszycie, dzieciaki? MoŜemy stąd iść.  

Kicia zmarszczyła nosek, zupełnie tak samo, jak jej mama.  

– A dokąd? – zapytała.  

– Lubisz się brudzić? 

Mała przekrzywiła głowę, a Chris entuzjastycznie pacnął Billy’ego w ramię.  

–  Lubisz  smar,  olej  i  hałas?  –  pytał  dalej  Billy.  –  Jeśli  tak,  to  idziemy  naprawiać 

samochody! 

– Naprawdę? – Popatrzyła na niego, podniecona i szczęśliwa.  

– Jasne. Tylko Ŝe tam teŜ śmierdzi.  

Joel Wainwright nieuchronnie zbliŜał się do osiemdziesiątki. Długoletnie przebywanie na 

słońcu  Florydy  sprawiło,  Ŝe  jego  skóra  była  pomarszczona  i  pełna  odbarwień.  Billy 

zaobserwował  kiedyś,  Ŝe  Joel  starzał  się  wprost  proporcjonalnie  do  staczania  się  syna,  więc 

juŜ w wieku lat sześćdziesięciu wyglądał duŜo gorzej niŜ by to wynikało z jego metryki.  

Ale nie zawsze był stary i zgorzkniały. Mając szesnaście lat, wyruszył na podbój świata i 

przez  dziesięć  lat  nie  było  go  w  Moss  Bend.  Podczas  wędrówki  zrozumiał,  Ŝe  nie  musi  być 

biednym farmerem, tak jak jego przodkowie. Kiedy więc powrócił w rodzinne strony, był juŜ 

doskonale  wykwalifikowanym  mechanikiem.  Jeszcze  przed  trzydziestką  miał  własny 

warsztat, a gdy ukończył trzydzieści pięć lat, punkt ów cieszył się olbrzymim powodzeniem w 

całym okręgu.  

Choć  Joel  nadal  potrafił  naprawić  gaźnik  z  szybkością  błyskawicy,  robił  to  ostatnio 

rzadko.  Nigdy  nie  był  zbyt  gadatliwy,  lecz  teraz  wydawało  się,  Ŝe  większą  przyjemność 

sprawia  mu  rozmowa  z  klientami  niŜ  naprawa  ich  samochodów.  Brudną  robotę  zostawiał 

swoim mechanikom, acz starannie kontrolował ich poczynania. Najczęściej jednak moŜna go 

było  znaleźć  za  ladą  w  poczekalni,  gdzie  podliczał  rachunki  na  starej  maszynie  do  liczenia, 

wyprodukowanej jakieś dwadzieścia lat przed powstaniem pierwszego komputera.  

Dziś,  gdy  do  warsztatu  przybył  Billy  Ray  wraz  z  dziećmi,  za  ladą  siedziała  Dahlia.  Ta 

ciemnoskóra  kobieta  pracowała  u  Joela  od  niepamiętnych  czasów.  Następnej  zimy  jej  mąŜ, 

Pete,  miał  przejść  na  emeryturę  i  oboje  planowali  się  przeprowadzić,  aby  być  bliŜej  dzieci. 

Billy wiedział, Ŝe Joel będzie za nią tęsknił.  

Kicia uśmiechnęła się do Dahlii od progu, po czym natychmiast skierowała swe kroki ku 

lampie w rogu pomieszczenia. Lampa owa miała kształt róŜowego cadillaca i była prezentem, 

który Joel otrzymał od Dahlii na ostatnie urodziny. Kicia włączyła lampę, potem wyłączyła, 

potem znów włączyła i z zachwytem przypatrywała się złocistemu blaskowi.  

Gdy jedyny klient opuścił poczekalnię, zapewne niezbyt zachwycony tym widowiskiem, 

Dahlia uśmiechnęła się do Billy’ego.  

– Sam juŜ powinieneś mieć co najmniej dwójkę dzieciaków – powiedziała.  

– A co, nie mam? Dziś te maluchy naleŜą do mnie. Pomyślałem sobie, Ŝe oprowadzę je 

background image

po warsztacie. Jest gdzieś Joel? 

– Naprawia samochód na stanowisku pierwszym.  

– Sam naprawia? A to dlaczego? 

– Grady zachorował, a Jimmy poszedł na pogrzeb ciotki. Dziś chowają ją u baptystów.  

– Co naprawia? 

– Chyba hamulce. To jeden z wozów szeryfa.  

– Tak? – Billy nie bardzo miał ochotę plątać się po warsztacie, kiedy będzie tu któryś z 

ludzi Douga. – O której przyjadą po auto? 

–  Joel  obiecał,  Ŝe  ktoś  podrzuci  wóz  na  posterunek.  Ktoś...  –  Dahlia  pokiwała  znacząco 

głową. – Pewnie miał na myśli mnie. Pomyśleć, ile ja robię dla tego człowieka.  

– Nie wiem, jak sobie poradzi bez ciebie.  

–  E,  da  sobie  radę.  –  Kiwnęła  głową  w  kierunku  Kici  i  Chrisa.  –  Znam  tę  dwójkę.  To 

wnuki sędziego.  

– Zgadza się.  

– Co tu robią? – zniŜyła głos.  

Billy był szczerze zdumiony, Ŝe Dahlia nie słyszała najświeŜszych plotek.  

–  Przyjaźnię  się  z  ich  matką  –  wyjaśnił  poufnym  tonem.  –  Dziś  rano  pojechała  na 

spotkanie w sprawie pracy.  

– A ty pilnujesz dzieci? ChociaŜ sędzia ma tyle słuŜby? 

– Carolina woli, Ŝeby dziećmi zajął się ktoś inny.  

– Aha.  

Dahlia była bystrą kobietą. Billy Ray wiedział, Ŝe zrozumiała, o co chodzi.  

–  A  ty  co  tu  robisz?  –  Do  pomieszczenia  wszedł  Joel,  wycierając  ręce  w  wysmarowaną 

szmatę.  Jego  spojrzenie  powędrowało  w  stronę  dzieci,  po  czym  i  on  zniŜył  głos  i  zapytał, 

marszcząc groźnie brwi: – Nie macie nic lepszego do roboty? Musicie się bawić moją lampą? 

– A co mamy  robić? – odparła Kicia i wzruszyła ramionami. Popatrzyła  na Billy’ego. – 

Tu wcale nie jest brudno. Mówiłeś, Ŝe będzie. I nie śmierdzi.  

– Obiecałem im smar, smród i brudy. – Billy mrugnął do dziadka okiem.  

– No tak, mamy tego od groma. MoŜe zasłońcie im te czyste ubranka.  

–  Chris  wciąŜ  wszystko  wkłada  do  buzi  –  wtrąciła  się  Kicia.  –  Musimy  mieć  na  niego 

oko.  

– Dahlia, popilnujesz dzieci, kiedy ja i Billy zajrzymy pod maskę? – odezwał się dziadek, 

nie zwracając uwagi na małą.  

– A co? Potrzebujesz pomocy? – zapytał Billy.  

– Tak, kogoś silniejszego ode mnie. Zatkał się zawór odpowietrznika, a nie jestem juŜ tak 

silny, jak kiedyś. Wkładaj kombinezon, chłopcze, i do roboty! 

Kilka  minut  później,  ku  nieopisanej  uciesze  Kici,  Billy  załoŜył  na  siebie  poplamiony 

kombinezon. Dahlia znalazła gdzieś firmową koszulę, podwinęła rękawy i ubrała w nią Kicię, 

tak  Ŝe  dziewczynka  wyglądała  teraz  niczym  malutki  mechanik.  Zielone  ubranko  Chrisa 

osłonięte zostało zniszczonym męskim podkoszulkiem.  

Billy podszedł do Kici i powiedział powaŜnie: 

background image

–  Będziemy  potrzebować  twojej  pomocy.  To  narzędzia,  którymi  się  posłuŜę.  –  WyłoŜył 

wszystko na stół, pokazując jej kaŜdy przedmiot i wymawiając głośno jego nazwę. – Myślisz, 

Ŝ

e zdołasz to wszystko zapamiętać? – spytał.  

– Jasne. A mogę wejść pod samochód? 

Billy  natychmiast  pomyślał  o  ubezpieczeniu  Joela,  procesach  sądowych  i 

odpowiedzialności.  

– Ale tylko na momencik – zastrzegł. – I to wtedy, gdy skończymy.  

– A czy mogę coś naprawić? 

– Na pewno znajdę coś takŜe dla ciebie – obiecał. – Tylko nie w tym samochodzie. Ten 

trzeba tylko obejrzeć, zgoda? 

– Zgoda. Podoba mi się ten zapach! 

Stanowisko  pierwsze  pachniało  benzyną  i  olejem,  oponami  i  starą  skórzaną  tapicerką. 

Billy pomyślał, Ŝe dziewczynka z pewnością nie wdała się w swego dziadka.  

– To co, zaczynamy? – zapytał Joela.  

– Dobra, zobacz tutaj. Chyba naprawdę się starzeję, skoro nie umiem się z tym uporać.  

– E, pewnie obluzowałeś ją na tyle, Ŝe ktoś inny z łatwością da sobie radę.  

– Ktoś młody – uściślił Joel. – Ja jestem stary i zmęczony.  

– Kiciu! – zawołał Billy. – Przynieś mi klucz nasadowy.  

– PrzecieŜ masz go przy sobie – zauwaŜył Joel.  

– Tak, ale ona o tym nie wie.  

Po  chwili  usłyszeli  łomot  spadających  na  podłogę  narzędzi.  Zaraz  potem  w  zasięgu 

wzroku ukazał się klucz nasadowy, popchnięty drobną dłonią dziewczynki.  

– Dobra robota! – zawołał Billy. – Właśnie tego potrzebowałem. A teraz podaj mi młotek 

– Najpierw odkręć ten cholerny zawór – mruknął Joel.  

– JuŜ się robi. – Billy stęknął i naparł całym ciałem na klucz. – Poszło! – uśmiechnął się 

zadowolony. – Chcesz czegoś jeszcze? 

– Tak, twojej krzepy.  

– Daleko mi do ciebie, dziadku. Kiedy byłeś w moim wieku...  

– To na pewno mniej gadałem. Teraz trzeba zmienić filtr oleju. Właź, ja jestem za stary, 

Ŝ

eby pchać się pod te graty.  

Joel  ciągle  zrzędził,  lecz  Billy  nie  miał  wątpliwości,  Ŝe  cieszy  go  towarzystwo  wnuka  i 

maluchów.  Pamiętał,  Ŝe  gdy  był  małym  chłopcem,  spędzał  tu  większość  czasu,  podając 

dziadkowi  narzędzia  i  ucząc  się  początkowo  prostych,  a  później  coraz  bardziej 

skomplikowanych  napraw.  Gdyby  nie  skończył  prawa,  mógłby  zarabiać  na  Ŝycie  jako 

mechanik.  

– Zaraz się tym zajmę – powiedział.  

– A ja muszę zadzwonić – oznajmił Joel. – Jak przyjdę, to pomogę ci skończyć.  

Billy  znów  przywołał  Kicię,  Ŝeby  pokazać  jej,  co  dokładnie  zrobili.  Mała  była 

zafascynowana. Mały Chris takŜe wydawał się całkiem szczęśliwy w ramionach Dahlii.  

– Teraz będę zmieniał filtr oleju.  

– Ja teŜ mogę? – zapytała Kicia.  

background image

– Na razie popatrz. Powiem ci, co zamierzam zrobić.  

Jej oczy zalśniły, tak jak zapewne lśniły oczy jej koleŜanek, gdy dostawały nowy domek 

dla lalki Barbie. Billy tymczasem włoŜył okulary ochronne, po czym wśliznął się pod auto, a 

Kicia  przyłączyła  się  do  niego.  Pokazał  jej  najwaŜniejsze  części  samochodu  i  wyjaśnił  ich 

funkcje.  

– Filtr to  coś takiego jak sitko, którego mama uŜywa,  gdy  odcedza makaron, prawda? – 

skomentowała rezolutnie Kicia.  

– Działa na takiej samej zasadzie. A teraz uciekaj, strasznie tu brudno.  

– To fajnie! 

– Twoja mama się wścieknie, jeśli będzie musiała zmywać olej z twoich włosów.  

Kicia zamruczała coś z niezadowoleniem, lecz zastosowała się do polecenia.  

Billy Ray pracował najszybciej, jak potrafił, ale filtr był całkowicie zatkany, podobnie jak 

zawór  odpowietrznika.  Ludzie  szeryfa  niespecjalnie  dbali  o  swoje  auta,  więc  często  trafiały 

one do warsztatu Joela. Jęczał właśnie z wysiłku, próbując odkręcić kolejną śrubę, gdy nagle 

dobiegły go z oddali niezbyt wyraźne odgłosy zaŜartej kłótni.  

– Nie pozwolę wam na to! – usłyszał zdenerwowany głos Dahlii.  

– Nie masz tu nic do gadania! – odezwał się w odpowiedzi jakiś męŜczyzna, z pewnością 

nie Joel.  

Billy wychylił się spod samochodu i rozejrzał dookoła. Kiedy nie zobaczył ani Dahlii, ani 

dzieci, wydostał się spod auta i szybko wybiegł na zewnątrz.  

Kobieta  stała  przed  wejściem  do  garaŜu.  Naprzeciwko  niej  pieklił  się  sędzia  Grayson, 

który  juŜ  trzymał  Kicię  za  rękę,  a  teraz  zapewne  domagał  się,  by  Dahlia  oddała  mu  Chrisa. 

Jednak  kobieta  kurczowo  przyciskała  chłopca  do  siebie  i  bynajmniej  nie  miała  zamiaru  go 

puścić. Malec był zapłakany i potargany, jakby chwilę wcześniej sędzia lub młody pomocnik 

szeryfa usiłowali wyrwać go z jej objęć.  

– Co się tu dzieje? – Billy Ray stanął obok Dahlii.  

– Sędzia twierdzi, Ŝe dzieci mają iść razem z nim – wyjaśniła.  

Billy  zdawał  sobie  sprawę,  Ŝe  Dahlia  znalazła  się  między  młotem  a  kowadłem.  Jej  mąŜ 

pracował  w  sądzie  przez  ponad  trzydzieści  lat  i  wkrótce  miał  przejść  na  emeryturę.  To 

właśnie  od  sędziego  zaleŜało,  czy  zdoła  przepracować  ostatnie  miesiące,  aby  uzyskać 

wszystkie naleŜne mu świadczenia.  

Mimo brudnych rąk, delikatnie wyjął Christophera z objęć kobiety i polecił jej łagodnie: 

–  Idź  odebrać  telefon.  Tam  jesteś  potrzebna,  nie  tu.  Poczekał,  aŜ  Dahlia  zniknie  za 

drzwiami, i dopiero wtedy odezwał się do sędziego: 

– Myślałem, Ŝe juŜ to ustaliliśmy. Matką tych dzieci jest Carolina. Poprosiła mnie rano, 

Ŝ

ebym  się  nimi  zaopiekował,  i  właśnie  to  robię.  Jestem  za  nie  odpowiedzialny  i  nie  mogę 

oddać Ŝadnego z nich bez pozwolenia ich matki.  

–  Jak  na  rozsądnego  faceta,  nie  zachowuje  się  pan  zbyt  rozsądnie  –  skrzywił  się  sędzia, 

nie puszczając dłoni wnuczki.  

– To pana zdanie – odparł Billy. – NajwaŜniejsze jest to, Ŝe odpowiadam w tej chwili za 

dzieci Caroliny Grayson i obiecałem jej, Ŝe dziś po południu wrócą pod jej opiekę.  

background image

–  Posłuchaj,  młodzieńcze  –  powiedział  powoli  sędzia.  –  Moss  Bend  to  małe  miasto. 

ś

yjemy  tu  od  lat  po  swojemu  i  nie  lubimy  zamętu.  KaŜdy  z  nas  ma  swoje  ambicje,  nie  za 

duŜe,  na  miarę  tego  miejsca  i  tego  okręgu.  Ja  teŜ  nie  jestem  zbyt  ambitny,  nie  potrzebuję 

niczego  ponadto,  co  juŜ  mam.  Postanowiłem  być  małomiasteczkowym  sędzią  i  nim  jestem, 

choć  mogłem  mieć  więcej.  Nigdy  nie  kandydowałem  na  senatora,  tak  jak  ojciec  Caroliny. 

Zostałem  tutaj  i  wziąłem  w  posiadanie  tę  skromną  część  Florydy.  Tak  w  ogóle  to  ode  mnie 

zaleŜy niewiele, ale tutaj akurat wszystko. I dlatego nie pozwolę odebrać sobie tego, co naleŜy 

do mnie – zakończył dobitnie.  

– Dzieci naleŜą do Caroliny – odparł Billy.  

– Tylko formalnie. A i to do czasu. Jak tam pana praktyka? – Sędzia zmienił nagle temat. 

– Ostatnio niezbyt często widuję pana na sali sądowej.  

Billy Ray zrozumiał, Ŝe temat wcale nie uległ zmianie.  

– MoŜe przejdzie pan do sedna sprawy? – zaproponował – Niech pan od razu zacznie mi 

grozić.  

– Grozić? – powtórzył sędzia. – Doprawdy, nie zniŜałbym się do tego. Oszczędzam moje 

groźby dla osób, które naprawdę mogą mi zaszkodzić. A pan? Pan jest dla mnie nikim. Pana 

praktyka  jest  nic  nie  warta,  podobnie  zresztą  jak  cały  ten  warsztat.  Kiedy  ludzie  w  River 

County zobaczą, Ŝe zadaje się pan z wariatką, która zabiła mojego syna i porwała te niewinne 

dzieci, zrozumieją, Ŝe i pan, i wszystko, do czego jest pan przywiązany, jest nic nie warte. Po 

tym wszystkim nie zechce pan tu dłuŜej mieszkać. A ja nie będę się temu dziwić. Trochę to 

potrwa, ale w końcu stanie się tak, jak powiedziałem.  

Billy czuł, jak narasta w nim wściekłość, ale postanowił nie podnosić głosu.  

– Wie pan co? Pomimo pana ambicji, choćby i małych, nie jest pan rządcą tego okręgu. 

Wainwrightowie  mieszkają  tu  równie  długo,  jak  Graysonowie.  NiezaleŜnie  od  pana  zdania, 

zostanę więc tutaj. A teraz proszę puścić to dziecko.  

Billy przyciągnął do siebie Kicię i objął ją ramieniem. Dziewczynka zaczęła płakać. Ręka 

sędziego  opadła,  bowiem  przy  całej  swej  arogancji  Grayson  wiedział,  Ŝe  w  fizycznej 

konfrontacji  jest  bez  szans.  Pomocnik  szeryfa,  Al  Cranson,  który  dorastał  razem  z  Billym  i 

Dougiem, zrobił krok naprzód, lecz wówczas Billy zmruŜył oczy i wycedził: 

– Ostrzegam. Zgodnie z prawem, dzieci są teraz pod moją opieką.  

– Skoro juŜ się spotkaliśmy – odezwał się sędzia zmienionym tonem – to chciałbym pana 

powiadomić,  Ŝe  złoŜyłem  wniosek  o  przyznanie  mi  opieki  nad  dziećmi.  OskarŜam  moją 

synową o brak równowagi psychicznej. Mam dowody, świadków i wygram sprawę.  

– Zobaczymy.  

– I to juŜ wkrótce. Najpierw uzyskam prawo do odwiedzania dzieci. Równie dobrze moŜe 

pan juŜ teraz je oddać.  

– Oddam je panu, kiedy zobaczę stosowny dokument.  

– Źle pan wybrał, Billy Ray. Nie pierwszy raz. Złe wybory to pana specjalność.  

– To pana prywatna opinia.  

– Zgodna z prawdą.  

– Pozwoli pan, Ŝe prawdę odkryjemy w czasie procesu, do którego panu tak spieszno.  

background image

Sędzia przyglądał mu się w milczeniu, a na jego twarzy błąkał się lekki uśmieszek. Billy 

Ray nie spuszczał z niego wzroku. W końcu Grayson odwrócił się i opuścił warsztat.  

background image

ROZDZIAŁ 6 

 

– Billy Ray? 

Billy uniósł głowę znad  dokumentów, nad którymi pracował od trzeciej po południu. W 

drzwiach stała Fran, opierając ręce na pulchnych biodrach.  

– Jeszcze tu jesteś? – OdłoŜył długopis.  

– Bo ty tu jesteś – wyjaśniła cierpko. – Ale chciałabym juŜ iść.  

– To idź. Muszę to skończyć.  

Fran podeszła do biurka i zgarnęła papiery, po czym ułoŜyła je w zgrabną kupkę.  

– Starczy na dzisiaj – orzekła. – Dotknij ich choć raz, a zrobię z nich konfeti.  

Billy  odchylił  się  na  krześle  i  spojrzał  przez  okno.  Na  zewnątrz  było  juŜ  ciemno,  co 

oznaczało,  Ŝe  prawdopodobnie  minęła  siódma.  Obiecał  Carolinie,  Ŝe  po  pracy  wpadnie  do 

niej, aby opowiedzieć o dzisiejszych zajściach w warsztacie, na razie bowiem zdąŜył jej tylko 

wspomnieć o incydencie z sędzią i ostrzec ją, by nie spuszczała maluchów z oczu.  

Nie  łudził  się  juŜ,  Ŝe  jakakolwiek  rozmowa  z  Graysonem  odmieni  jego  punkt  widzenia. 

Sędzia udowodnił raczej, Ŝe nie cofnie się przed niczym, by zdobyć swe wnuki na własność.  

– Masz rację, Fran. – Billy przeciągnął się na krześle. – Padam z nóg. Zaraz sobie pójdę.  

– Więc wyjdź przede mną, mój drogi. I nie myśl, Ŝe tak łatwo się mnie pozbędziesz.  

Uśmiechnął się, lecz wyraz twarzy Fran nie uległ zmianie.  

– No dobrze – westchnął. – Zadzwonisz do Caroliny, a ja spakuję rzeczy, zgoda? Powiedz 

jej, Ŝe zaraz przyjadę.  

Na myśl o rychłym spotkaniu z Caroliną poczuł przyjemny dreszczyk. Nie był z nią sam 

na sam od czasu pocałunku. Starał się go nie wspominać, jednak nie był w stanie oprzeć się 

pokusie  przeŜywania  wciąŜ  na  nowo  rozkoszy,  która  wówczas  nim  zawładnęła.  Ten 

pocałunek był dla niego niczym odnalezienie utraconej przeszłości, niczym powrót do domu. 

Nie myślał juŜ o Carolinie jak o utraconej miłości, lecz jak o miłości odrodzonej, aktualnej, 

ciągle Ŝywej.  

Na  parkingu  postanowił  zaczekać,  aŜ  Fran  odjedzie  swoim  wozem,  i  dopiero  wtedy 

wsiąść  do  auta.  Co  prawda  w  Moss  Bend  przestępczość  była  raczej  niewielka,  ale  nawet  tu 

grasowali czasem złodzieje czy rabusie, zwłaszcza po zmierzchu. Pomachał do Fran ręką, lecz 

zdał  sobie  sprawę,  Ŝe  ona  takŜe  zwleka  z  odjazdem,  chcąc  zapewne  zobaczyć,  jak  on 

opuszcza parking. Billy roześmiał się, zasalutował sekretarce i usiadł za kierownicą swojego 

taurusa. Dopiero wtedy usatysfakcjonowana Fran ruszyła do domu.  

Po  południu  nad  Florydą  rozszalała  się  burza  i  teraz,  gdy  zachodziło  słońce,  powietrze 

było  rześkie  i  aromatyczne.  Billy  opuścił  okna,  chociaŜ  Joel  naprawił  klimatyzację  w  aucie. 

NiemalŜe podjeŜdŜał juŜ pod dom Maggie, gdy nagle przyszedł mu do głowy pewien pomysł.  

Rano  obiecał  Kici,  Ŝe  kiedy  skończy  pracować,  znajdzie  jej  coś,  co  mogłaby  naprawić. 

Niestety,  epizod  z  sędzią  sprawił,  Ŝe  kompletnie  wyleciało  mu  to  z  głowy.  Dziewczynka 

jednak pamiętała daną obietnicę i nie omieszkała wyrazić później swego rozczarowania.  

Teraz  pomyślał,  Ŝe  mógłby  podarować  Kici  jakieś  stare  narzędzia,  niepotrzebne  w 

background image

warsztacie, za to doskonałe do zabawy. Joel zawsze miał jakieś zapasowe narzędzia, podobnie 

jak stare części do samochodów. Nie wyrzucał ich, gdyŜ święcie wierzył, Ŝe nadejdzie jeszcze 

dzień,  w  którym  mogłyby  się  przydać.  Billy  Ray  postanowił  opróŜnić  jedną  ze  skrzynek, 

włoŜyć  do  niej  stare  młotki,  śrubokręty  i  klucze,  a  potem  sprezentować  cały  zestaw  małej 

miłośniczce samochodowej mechaniki. Kiedy Kicia się znudzi, narzędzia zostaną zwrócone, a 

jeśli się do nich przywiąŜe, Billy kupi dziadkowi nowy sprzęt.  

Na wszelki wypadek zadzwonił do Joela, aby upewnić się, czy ten akceptuje jego pomysł, 

a gdy dziadek się zgodził, Billy zawrócił auto na wąskiej drodze i ruszył do warsztatu.  

O tej porze w zakładzie nikogo juŜ nie było. Billy zatrzymał się przed bramą i wysiadł, by 

ją  otworzyć.  Wsiadł  z  powrotem  do  wozu,  zaparkował  obok  garaŜu  i  wszedł  do  poczekalni. 

Wewnątrz  paliła  się  tylko  jedna  lampka,  wokół  budynku  panowała  całkowita  cisza.  Billy 

znalazł  skrzynkę  w  miejscu,  które  wskazał  mu  Joel,  a  następnie  udał  się  na  stanowiska  z 

samochodami,  aby  znaleźć  kilka  niepotrzebnych  części.  Po  drodze  włączył  radio  i 

kompletując narzędzia, słuchał śpiewu Dwighta Yoakhama, pogwizdując sobie pod nosem.  

Pierwszy cios całkowicie go zaskoczył. W jednej chwili pochylał się, by obejrzeć zestaw 

ś

rubokrętów, w następnej zaś leŜał juŜ jak długi na betonie. Zanim zdołał się pozbierać, ktoś 

usiadł mu na plecach i zdzielił w głowę po raz drugi.  

Billy  szarpnął  się,  usiłując  wstać,  ale  człowiek  na  nim  trzymał  go  w  potęŜnym  uścisku. 

Zaraz  potem  zarzucił  mu  na  twarz  coś  szorstkiego  i  śmierdzącego  i  nagle  cały  świat 

zawirował  i  odpłynął.  Billy  ujrzał  jeszcze  tylko  porysowany  nosek  buta,  a  potem  zapadła 

ciemność.  

WciąŜ  walczył,  wciąŜ  rozpaczliwie  usiłował  się  wyswobodzić.  Jednak  ten,  który  go 

zaatakował, był przygotowany na wszystko. Zacisnął na przegubach swej ofiary gruby sznur i 

uspokoił ją kopniakiem.  

– Zaraz znów oberwiesz – zagroził.  

Billy  usiłował  dopasować  głos  do  którejś  ze  znanych  mu  twarzy.  Na  próŜno.  Odpoczął 

chwilę i szarpnął mocno nogami, które właśnie mu krępowano, a potem wierzgnął na oślep z 

całych  sił.  Chyba  trafił  swego  prześladowcę,  bowiem  usłyszał  wściekłe  przekleństwo,  a  po 

nim podniesiony głos: 

– Przytrzymaj go, idioto! Przytrzymaj mu nogi! 

To  był  jednak  inny  głos  niŜ  ten,  który  słyszał  poprzednio.  Najwyraźniej  zamierzało  go 

pobić  dwóch  napastników.  WciąŜ  wił  się  i  kopał,  ale  z  workiem  zarzuconym  na  głowę  i 

związanymi  rękami  nie  miał  zbyt  wiele  szans.  Gdy  męŜczyźni  unieruchomili  jego  nogi,  był 

juŜ całkiem bezbronny.  

Szybko przestał się orientować, czym go biją, choć czuł, Ŝe głównie pięściami. W pewnej 

chwili usłyszał, Ŝe jeden z męŜczyzn wziął do ręki jakiś przedmiot ze sklepowej półki. Zanim 

zorientował się, co to za narzędzie, stracił przytomność.  

 

– Na pewno nie chcesz nic zjeść, Carolino? Dla Billy’ego i tak zostanie wielka porcja.  

Carolina uśmiechnęła się do Maggie i potrząsnęła przecząco głową.  

– Nie lubię jeść bez niego – odparła. – Ale dziękuję, Ŝe tak się o mnie troszczysz.  

background image

– W takim razie trochę tu posprzątam. Usiądź i wypij swoją herbatę.  

Wcześniej Carolina obawiała się nieco zamieszkania u Maggie, ale teraz, po kilku dniach, 

wiedziała  juŜ,  Ŝe  to  był  dobry  wybór.  Maggie  spędzała  większość  czasu  w  tawernie,  a  gdy 

wracała  do  domu,  była  Ŝyczliwa  i  przyjacielska.  Jednocześnie  wcale  się  nie  narzucała,  więc 

Carolina  mogła  się  czuć  u  niej  naprawdę  swobodnie.  Towarzystwo  dzieci  sprawiało  jej 

prawdziwą przyjemność, one zaś odwdzięczały się jej radosną spontanicznością, tak róŜną od 

narzuconego grzecznego zachowania, które prezentowały w obecności dziadków.  

–  Wiesz,  chyba  zadzwonię  do  Joela.  –  Maggie  wytarła  ręce.  –  Być  moŜe  Billy  Ray 

postanowił wpaść do dziadka. Powiem im, Ŝe czekamy z kolacją.  

Carolina dzwoniła juŜ do biura Billy’ego, ale nikogo tam nie zastała, więc zostawiła tylko 

wiadomość na automatycznej sekretarce.  

– Dobry pomysł – skinęła głową – jeśli mu powiemy, Ŝe czekamy na niego z jedzeniem, 

nie wpadnie do baru na hot-doga, tylko przyjedzie prosto do nas.  

– Wobec tego zaraz wracam.  

Carolina podeszła do zlewu i dokończyła zmywanie naczyń. Nie zdąŜyła wytrzeć rąk, gdy 

Maggie ponownie wpadła do kuchni.  

– Dodzwoniłam się! – oznajmiła. – Joel mówi, Ŝe Billy pojechał jeszcze do warsztatu. Ale 

tylko na chwilę.  

– Jest juŜ bardzo późno.  

– Pewnie  właśnie dojeŜdŜa. Gdyby miał zabawić tam dłuŜej, na pewno zadzwoniłby, Ŝe 

się spóźni.  

–  Niekoniecznie.  Nie  mówiłam  mu  o  dzisiejszej  kolacji  –  westchnęła  Carolina.  –  Moim 

zdaniem  pojechał  do  warsztatu,  ale  potem  jeszcze  gdzieś  wstąpił.  Nie  ma  go  juŜ  strasznie 

długo.  

Mimo  wszystko  nieobecność  Billy’ego  niepokoiła  ją  coraz  bardziej.  Skoro  w  południe 

obiecał jej, Ŝe przyjedzie wieczorem, to nie marnowałby czasu na piwo i hot-dogi, to nie było 

do niego podobne. Gdyby wypadło mu jakieś nieoczekiwane spotkanie z klientem, na pewno 

nie kazałby jej czekać, tylko zadzwonił, choćby na moment.  

Maggie  takŜe  wyglądała  na  zaniepokojoną,  więc  Carolina  po  raz  pierwszy  odwaŜyła  się 

powiedzieć: 

– A jeśli coś mu się stało? 

–  MoŜemy  zadzwonić  do  warsztatu,  ale  na  pewno  nikt  nie  odbierze.  Zawsze  włączają 

sekretarkę.  

–  Chyba  się  tam  przejadę.  To  przecieŜ  kilka  minut  drogi  stąd.  Zerkniesz  na  dzieci?  – 

Kicia  i  Chris,  którzy  juŜ  dawno  zjedli  kolację,  siedzieli  w  piŜamach  w  drugim  pokoju  i 

oglądali w telewizji film o afrykańskich słoniach.  

– Oczywiście, idź – odparła Maggie. – Zmyj mu głowę, Ŝe o nas zapomniał, i wracajcie 

szybko! 

Carolina  wsiadła  do  swojego  BMW  i  ruszyła  do  miasta,  skręcając  na  pierwszych 

ś

wiatłach  w  kierunku  warsztatu.  Domyślała  się,  Ŝe  jej  niepokój  o  Billy’ego  moŜe  być 

przesadny  i  całkowicie  nieuzasadniony,  wolała  jednak  sprawdzić  to  sama  niŜ  czekać  bez 

background image

końca.  

W warsztacie było ciemno, paliła się tylko blada jarzeniówka. Carolina okrąŜyła parking 

w poszukiwaniu samochodu Billy’ego, a kiedy go ujrzała, jej serce zaczęło bić szybciej. Nic 

nie  wskazywało  na  to,  Ŝeby  w  warsztacie  ktoś  był  –  nie  było  widać  Ŝadnych  świateł  ani 

słychać odgłosów. Z początku chciała zadzwonić na policję, ale gdy tylko przypomniała sobie 

twarz Douga Fletchera, zrezygnowała. Zaparkowała obok auta Billy’ego i wysiadła.  

Podeszła do tylnych drzwi, które ku jej zdumieniu, były otwarte.  

– Billy? – Zerknęła w głąb ciemnego holu. – Jesteś tu? Odpowiedziała jej cisza.  

Znalazła kontakt i włączyła światło. Znajdowała się teraz w poczekalni, pełnej podartych 

papierów  i  poprzewracanych  mebli.  Zasłoniła  usta  dłonią,  Ŝeby  nie  krzyknąć.  Ktoś  tu  był! 

Ktoś  pozbawiony  skrupułów,  kto  najwyraźniej  czegoś  szukał  albo  z  czystej  złośliwości 

powyrzucał dokumenty i ksiąŜki na podłogę.  

Czy napastnik czaił się gdzieś w pobliŜu? MoŜe skrył się w cieniu? Przez chwilę Carolina 

czuła  przemoŜną  chęć  ucieczki,  ale  powstrzymała  ją  myśl  o  tym,  Ŝe  Billy  być  moŜe  leŜy 

gdzieś na terenie warsztatu i oczekuje pomocy. Stała więc cicho i wsłuchiwała się w złowrogą 

ciszę, która wypełniała mroczne pomieszczenia.  

Pomyślała,  Ŝe  powinna  znaleźć  sobie  coś  do  obrony  przed  ewentualnym  atakiem. 

Dostrzegła  na  podłodze  noŜyczki,  które  wypadły  zapewne  z  wyrwanej  z  biurka  szuflady. 

Schyliła się i podniosła je z podłogi.  

Z  trudem  przypominała  sobie  rozkład  budynku.  Po  lewej  znajdowała  się  hala,  w  której 

dokonywano  napraw,  po  prawej  magazyny  i  pomieszczenia  biurowe.  W  którym  kierunku 

poszedłby Billy? 

– Billy! – krzyknęła głośno, ale znów nie doczekała się odpowiedzi.  

Postanowiła ruszyć w stronę hali. Doszła do drzwiczek, pchnęła je i zaczęła iść ostroŜnie 

w stronę stanowisk.  

– Billy? 

W  rogu  paliła  się  mała  lampka.  W  jej  świetle  niewiele  moŜna  było  zobaczyć,  więc 

Carolina  oparła  rękę  na  ścianie,  Ŝeby  namacać  kontakt.  Przesunęła  się  nieco  na  lewo,  aŜ  W 

końcu  poczuła  pod  palcami  przełącznik.  Nacisnęła  go  i  wtedy  jaskrawe  światło  zalało 

pomieszczenie.  

Billy Ray leŜał bez ruchu przy drugim stanowisku.  

 

W domu Maggie, w sypialni dla gości, Garth oczyścił ranę na głowie Billy’ego i zalepił 

plastrem.  

– Co to było, jakiś łom? – zapytał.  

– Pewnie tak.  

– Mogli cię zabić.  

– Nikt nie zamierzał mnie zabijać. Chcieli tylko przestraszyć. .. – Zerknął w górę i ujrzał, 

Ŝ

e  Carolina  przygląda  mu  się  z  uwagą.  ZauwaŜyła,  Ŝe  to  właśnie  ze  względu  na  nią  nie 

dokończył zdania.  

Chciało  jej  się  płakać.  Wcześniej  zdołała  jakoś  przeciąć  więzy  krępujące  Billy’ego  i  go 

background image

ocucić.  Potem  zawlokła  go  do  samochodu  i  czym  prędzej  zawiozła  do  Maggie.  Worek 

zawiązany na  głowie męŜczyzny ochronił  go nieco przed  ciosami, ale i tak Billy był  cały  w 

ranach  i  siniakach.  Nie  zgodził  się  iść  do  przychodni  na  ostry  dyŜur,  ale  pozwolił  Maggie 

wezwać Gartha.  

– Chyba zgłosisz to na policję, co? – spytał Garth.  

–  Joel  jest  juŜ  u  szeryfa.  Zawiadomił  go  o  włamaniu  do  warsztatu  –  poinformowała 

Carolina.  

–  Ale  co  z  napadem?  –  Garth  nie  wydawał  się  usatysfakcjonowany,  –  Jutro  odszukam 

Douga Fletchera i utnę sobie z nim pogawędkę. – Billy skrzywił się, gdy Garth dotknął jego 

ramienia.  

–  Twarda  z  ciebie  sztuka,  Billy  Ray.  –  Lekarz  uśmiechnął  się  pod  nosem.  –  Nie  sądzę, 

Ŝ

eby  cokolwiek  było  złamane,  ale  trzeba  będzie  zrobić  prześwietlenie.  Przyjdź  jutro.  I 

Ŝ

adnych wymówek.  

– Dobrze. Dzięki.  

– Carolino? – Garth spojrzał na nią, prosząc wzrokiem o wsparcie.  

– Przyjdziemy – potwierdziła – nawet gdybym miała go związać i zawlec tam siłą.  

– Wobec tego zostawiam Billy’ego pod pani opieką. Proszę go budzić co dwie godziny i 

sprawdzać źrenice. Objawy wstrząsu mózgu czasem przychodzą z opóźnieniem.  

1  oczywiście  proszę  dzwonić,  gdyby  coś  się  działo.  –  Odwrócił  się  i  popatrzył  na 

Billy’ego. – Teraz ty będziesz musiał odpoczywać – powiedział. – Minie sporo czasu, zanim 

dojdziesz do siebie.  

Do pokoju wpadła Maggie z torebką lodu.  

–  BoŜe,  nawet  nie  wiem,  od  których  siniaków  zacząć  –  westchnęła.  –  Billy  Ray, 

wyglądasz, jak gdybyś stoczył najcięŜszą walkę w tawernie.  

–  Tam  przynajmniej  bym  widział,  kto  mnie  bije.  Garth  zabrał  Maggie  na  stronę,  aby 

poinstruować ją, jak ma opiekować się Billym. Gdy zostali na chwilę sami, Carolina uniosła 

dłoń Billy’ego do ust i ucałowała ją delikatnie.  

– Oboje wiemy, kto to zrobił – powiedziała.  

– MoŜemy się tylko domyślać. Nikogo nie widziałem. Nie rozpoznałem głosów.  

– Ja wiem, Ŝe to robota mojego teścia. Jestem pewna, Ŝe u Joela nic nie zginęło. Whittier 

wynajął tych łajdaków, a oni pojechali za tobą do warsztatu i pobili cię do nieprzytomności.  

Do pokoju powróciła Maggie.  

–  Zacznę  od  ramienia  –  stwierdziła,  przykładając  okład  do  rany.  –  Jak  będzie  bardzo 

bolało, mam od Gartha środki przeciwbólowe.  

Carolina wstała z łóŜka.  

–  Zostawię  was.  Zobaczę,  co  z  dziećmi.  Potem  będę  musiała  na  chwilę  wyjść  –  dodała 

ciszej.  

–  Dzieciaki  śpią,  sprawdziłam  –  uspokoiła  ją  Maggie.  –  Całe  szczęście,  Ŝe  poszły  do 

łóŜek, zanim wróciłaś z tym workiem kartofli. A jeśli chcesz wyjść, to zaczekaj do jutra. Nie 

będziesz chyba sama łazić po nocy...  

– Ciii... – Carolina połoŜyła palec na ustach i pociągnęła Maggie do drzwi. – Muszę coś 

background image

załatwić – wyjaśniła, stając na progu. – Będę uwaŜać.  

–  Tylko  pamiętaj,  dziewczyno  –  Maggie  popatrzyła  na  nią  surowo  –  nie  zrób  jakiegoś 

głupstwa.  

– Nie martw się. To nic wielkiego, powinnam to była załatwić juŜ dawno temu.  

Na  zewnątrz  świecił  księŜyc,  a  niebo  pełne  było  gwiazd.  Carolina  wsiadła  do  auta  i 

pośpiesznie  wyjechała  z  podjazdu  prowadzącego  do  domu  Maggie.  Do  posiadłości 

Graysonów  dotarła  w  kilka  minut.  Jej  teściowie  nigdy  nie  przeprowadzili  się  na  modne 

ostatnio przedmieścia po zachodniej stronie miasta, więc ich imponującej wielkości dom stał 

w  najstarszej  części  Moss  Bend,  otoczony  podobnymi  sobie  budowlami,  w  tym  domem,  w 

którym Carolina spędziła dzieciństwo i młodzieńcze lata.  

Jeszcze  podczas  jazdy  uświadomiła  sobie,  Ŝe  tego  wieczora,  jak  w  kaŜdy  trzeci  piątek 

miesiąca, Graysonowie wraz z pięcioma innymi parami z okolicy spotykają się na brydŜu. Co 

miesiąc  spotkanie  odbywało  się  w  innym  domu,  a  dziś  to  właśnie  Gloria  i  Whittier 

podejmowali gości u siebie. Carolina przypomniała sobie, jak Gloria upominała ją, Ŝeby przy 

podobnych  okazjach  dzieci  zachowywały  się  wyjątkowo  grzecznie.  Pewnie  jej  zdaniem 

byłoby najlepiej, gdyby na ten czas w ogóle zniknęły, Ŝeby nie przeszkadzać dorosłym.  

Nie obchodziło jej to, Ŝe teściowie przyjmują gości. Była tak zła, Ŝe nic nie było w stanie 

jej  powstrzymać.  To  nawet  lepiej,  jeśli  wykrzyczy  swoje  rację  w  obecności  połowy  miasta. 

Zbyt długo juŜ milczała.  

Miała  na  sobie  niebieską  bawełnianą  koszulkę,  szorty  w  paski  i  sandały.  Wiedziała,  Ŝe 

pozostali goście będą odświętnie obrani, lecz to tylko podsycało jej bunt i dodawało odwagi. 

Nikt nie pomyśli, Ŝe została zaproszona, nawet gdyby teściowa usiłowała tak to przedstawić.  

Kobieta,  która  otworzyła  drzwi,  była  najwaŜniejszym  powodem,  dla  którego  przyjęcia 

Glorii  cieszyły  się  takim  powodzeniem.  Dziś  Inez  miała  na  sobie  czarny  strój  z 

wykrochmalonym białym kołnierzykiem i jak zwykle była ponura. Jej mrukliwe usposobienie 

nie  przeszkadzało  jednak  gospodarzom  –  najwaŜniejsze,  Ŝe  Inez  była  wzorową  słuŜącą  i 

przygotowywała pyszne przekąski.  

– Pani Carolina? – Zmarszczyła czoło na jej widok. – Mamy dziś przyjęcie....  

–  Wiem  –  ucięła  Carolina  i  przeszła  obok  niej  do  holu.  Przyjęcie  nie  przeniosło  się 

jeszcze do jadalni. Goście rozmawiali i pili drinki po drugiej stronie olbrzymiego korytarza, w 

pomieszczeniu  zwanym  przez  Glorię  „pokojem  rodzinnym”.  Zabawne,  czyŜby  w  tym  domu 

rodzinna  atmosfera  zarezerwowana  była  tylko  dla  jednego  pomieszczenia?  Ale  i  w  nim 

panował wyniosły chłód i maskowana przepychem nuda – kryształowy Ŝyrandol zwisający z 

wysokiego sufitu, starannie wybrane francuskie antyki, grube perskie dywany....  

– Proszę poczekać! – zawołała za nią Inez. – Zaraz zawołam panią Glorię! 

– Nie trudź się. Sama ją znajdę.  

– Pani Carolino, nie wolno...  

SłuŜąca nie zdołała jej zatrzymać. Carolina weszła energicznym krokiem między  gości i 

zatrzymała się na środku. Goście stali w małych grupkach, wszyscy z drinkami w dłoniach i 

uprzejmymi  uśmiechami  przylepionymi  do  twarzy.  Po  jej  wejściu  rozmowy  ucichły,  a  w 

pokoju zapanowała cisza. Gloria ruszyła w stronę synowej, lawirując między gośćmi.  

background image

O  dziwo,  sędzia  jeszcze  jej  nie  dostrzegł.  PogrąŜony  był  w  rozmowie  z  męŜczyzną, 

którego  Carolina  rozpoznała  jako  nowego  bankiera  swojej  rodziny.  Przypomniało  jej  to,  Ŝe 

rodzina  Waverly  odegrała  waŜną  rolę  w  historii  Moss  Bend.  Miała  nadzieję,  Ŝe  ludzie 

zgromadzeni  w  tym  domu  będą  o  tym  pamiętać  i  dzięki  temu  uwaŜnie  wysłuchają  tego,  co 

miała do powiedzenia.  

Kiedy podeszła bliŜej, sędzia zauwaŜył, Ŝe w pokoju panuje idealna cisza. Odwrócił się, 

lecz na widok Caroliny nie zareagował ani lękiem, ani gniewem.  

– Co cię sprowadza? – zapytał z kamienną twarzą.  

– Chciałabym z tobą pomówić. Sędzia uniósł pytająco jedną brew.  

– Obawiam się, Ŝe wybrałaś niewłaściwy moment. Nie pierwszy raz zresztą.  

–  Moment  jest  jak  najbardziej  właściwy.  –  Podeszła  jeszcze  bliŜej.  –  Chcę,  Ŝeby  ci 

wszyscy  ludzie,  przyjaciele  mojej  rodziny,  nie  tylko  twojej,  usłyszeli,  co  mam  do 

powiedzenia.  

– Nie wystarczą ci sceny, które urządzałaś do tej pory? Koniecznie chcesz pokazać nam 

jakieś nowe widowisko? 

–  Nie  sądzę,  Ŝeby  któraś  z  obecnych  tu  osób  widziała  owe  widowiska. 

Najprawdopodobniej słyszeli tylko o nich. To plotki, Ŝe jestem niezrównowaŜona – zwróciła 

się do gości. – A oni oboje mają waŜny powód, by je rozpowszechniać! 

– A jakiŜ to powód? – zapytał z niezmąconym spokojem sędzia.  

–  Chcecie  moich  dzieci!  –  krzyknęła.  –  Chcecie  wychować  je  tak,  jak  wy  sobie  tego 

Ŝ

yczycie! Chcecie zniszczyć je tak, jak zniszczyliście swojego syna! 

Obok sędziego pojawiła się Gloria. Była nieduŜą kobietą, która raz na pięć lat wyjeŜdŜała 

do  Atlanty  i  parę  tygodni  później  wracała  wyraźnie  odmłodzona.  Oprócz  liftingów  twarzy 

stosowała takŜe rygorystyczną dietę i farbowała włosy na stonowany blond. Jedynie wyraz jej 

oczu zdradzał, Ŝe miała juŜ prawie sześćdziesiąt pięć lat.  

– Nie czujesz się najlepiej, moje dziecko – powiedziała łagodnie, kładąc rękę na ramieniu 

synowej. – Chyba powinnaś trochę odpocząć.  

–  Czuję  się  doskonale.  –  Carolina  odtrąciła  jej  rękę.  –  W  przeciwieństwie  do  Billy’ego 

Raya  Wainwrighta.  Ktoś  napadł  go  w  warsztacie  Joela  i  pobił  do  nieprzytomności.  W  tym 

samym warsztacie przed południem usiłowano odebrać mi dzieci. Bez nakazu sądowego, bez 

mojego pozwolenia. Czy to nie dziwny zbieg okoliczności? 

–  Uspokój  się,  dziecko.  –  Sędzia  popatrzał  na  nią  z  fałszywą  troską.  –  Niestety,  ja  nie 

patroluję  ulic  Moss  Bend.  Osądzam  tylko  kryminalistów,  nawet  nie  wsadzam  ich  do 

więzienia. Przykro mi, Ŝe zaatakowano twojego kochanka, ale jeśli uwaŜasz, Ŝe ja mam z tym 

coś wspólnego, to najlepszy dowód, Ŝe ktoś inny powinien zająć się twoimi dziećmi.  

– Billy Ray nie jest moim kochankiem. Ofiarował mi schronienie, gdy zabrałam dzieci i 

uciekłam  z  tego  domu.  A  teraz  pełni  rolę  mojego  adwokata  –  odparła.  –  Groziłeś  mu, 

próbowałeś  odebrać  dzieci,  które  zostawiłam  pod  jego  opieką.  Nawet  twoi  przyjaciele  będą 

musieli się zastanowić, czy nie masz z tym nic wspólnego.  

– Moi przyjaciele doskonale wiedzą, Ŝe nie jestem bandytą – roześmiał się sędzia.  

–  Ale  jesteś  człowiekiem  bezwzględnym,  zdolnym  do  tego,  by  zlecić  zbirom  brudną 

background image

robotę.  Człowiekiem  Ŝądnym  władzy  nad  wszystkimi  i  wszystkim  –  wycedziła,  patrząc  mu 

prosto  w  oczy.  –  Władza  zmienia  ludzi,  panie  sędzio.  Zaczynają  wierzyć,  Ŝe  mają  prawo 

decydować o tym, jak powinien funkcjonować ten świat. Wierzą, Ŝe mają prawo kontrolować 

wszystkich,  którzy  staną  im  na  drodze,  Ŝony,  dzieci,  krewnych...  –  Przeniosła  spojrzenie  na 

Glorię. – Glorio, ten człowiek zniszczył twojego syna. Kiedy Champ zginął, był alkoholikiem 

i  narkomanem,  brutalem  pozbawionym  samokontroli.  Czy  pozwolisz  swojemu  męŜowi,  aby 

w ten sam sposób zniszczył twoje wnuki? 

–  Dość  tego.  –  Sędzia  złapał  ją  za  ramię.  –  O  mnie  moŜesz  wygadywać,  co  tylko 

zechcesz, ale nie pozwolę ci oczerniać mojego syna! 

–  Jeśli  wezwiesz  mnie  przed  sąd  i  będziesz  próbował  uzyskać  zgodę  na  odebranie  mi 

dzieci,  powiem  znacznie  więcej  –  ostrzegła.  Strąciła  jego  ramię,  lecz  wiedziała,  Ŝe  puścił  ją 

tylko  dlatego,  Ŝe  w  domu  było  zbyt  wielu  świadków.  Odwróciła  się  i  teraz  przemówiła  do 

gości:  –  Proszę  państwa,  nie  czujcie  się  zaŜenowani  tym,  Ŝe  musieliście  tego  wysłuchać. 

Jestem tu, gdyŜ potrzebuję świadków. Znacie mnie. Widzieliście, jak dorastałam. Wiecie, kim 

jestem.  Ostatnio  na  mój  temat  moŜna  było  usłyszeć  niekoniecznie  prawdziwe  opinie,  więc 

chciałabym  powtórzyć  wszem  i  wobec:  nie  jestem  Ŝadną  paranoiczką,  nie  jestem 

niezrównowaŜona. To, co twierdzą Graysonowie, to potwarz. WciąŜ jestem tą samą kobietą, 

którą  zawsze  znaliście.  Nie  pozwolę  odebrać  sobie  dzieci  ani  skrzywdzić  ludzi,  którzy 

ofiarują  mi  pomoc.  Przepraszam  za  całe  to  zajście  –  dodała  z  westchnieniem.  –  Pewnie 

będziecie, państwo, mieli o czym mówić przez cały wieczór.  

Po  tych  słowach  ruszyła  do  wyjścia,  a  goście  rozstępowali  się  nerwowo,  aby  zrobić  jej 

przejście. Była juŜ w drzwiach frontowych, gdy usłyszała za sobą stukot obcasów. Odwróciła 

się i ujrzała idącą ku niej teściową. Carolina wyszła na werandę, Gloria podąŜyła za nią.  

– Co chcesz nam zrobić? 

–  Wydaje  się,  Ŝe  to  jasne  –  Naprawdę  musisz  nas  niszczyć?  Tak  źle  ci  było  z  nami? 

Carolina studiowała przez chwilę twarz teściowej, wreszcie odparła: 

– Źle mi było, Glorio. Wiem, Ŝe to nie twoja wina. Jesteś o wiele lepszym człowiekiem 

niŜ  twój  mąŜ.  Sama  zresztą  o  tym  wiesz.  Nie  pozwól  mu,  by  dręczył  Kicię  i  Chrisa,  nie 

pozwól mu ich zepsuć. Obie wiemy, kim był Champ, kiedy zginął. Obie wiemy, dlaczego tak 

się  stało.  Z  tym  nie  da  się  juŜ  nic  zrobić,  trzeba  jednak  dopilnować,  Ŝeby  podobny  los  nie 

spotkał twoich wnuków.  

– Kim jesteś, by prawić mi morały? Zabiłaś mojego syna...  

Do oczu Caroliny napłynęły łzy.  

– Tak, to ja siedziałam za kierownicą – powiedziała. – Tylko tyle pamiętam. Powiem ci 

jednak, Ŝe kiedy teraz o tym myślę, to wydaje mi się, Ŝe to lepiej, Ŝe Champ nie Ŝyje. On Ŝył 

w piekle. To, co czekało na niego po drugiej stronie, na pewno nie moŜe być gorsze.  

background image

ROZDZIAŁ 7 

 

Billy  Ray  odchylił  się  na  krześle,  by  móc  swobodnie  rozprostować  nogi.  Dopiero  po 

tygodniu  mógł  swobodnie  usiąść,  a  teraz,  dwa  tygodnie  po  pobiciu,  siniaki  powoli  znikały. 

Wczoraj pozbył się teŜ temblaka, którym Garth unieruchomił jego ramię.  

–  Od  czego  chcesz  zacząć?  Od  dzisiejszych  faksów,  poczty  czy  telefonów?  –  Fran 

podeszła  do  jego  biurka  i  pochyliła  się  nad  nim  niczym  surowa  matka,  zdecydowana 

dopilnować, by jej nastoletni syn posprzątał wreszcie swój pokój.  

– PrzekaŜ mi tylko to, co najwaŜniejsze.  

– Wszystko jest waŜne. Następnym razem daj się pobić w trakcie urlopu.  

– Dobry pomysł. Następnym razem poproszę bandytów, Ŝeby przełoŜyli to na później.  

–  Lepiej  dziś  wyglądasz.  –  Choć  powiedziała  to  jak  zwykle  niezadowolonym  głosem, 

zdradził ją łagodniejszy wyraz twarzy.  

– Mogę wyglądać tylko lepiej.  

–  Chętnie  skręciłabym  kark  Dougowi  Fletcherowi  –  parsknęła  Fran.  –  Gdyby  chciał,  z 

łatwością znalazłby tych bandytów! 

Tyle  Ŝe  Doug  wcale  tego  nie  chciał.  Dzień  po  napadzie  Billy  Ray  pokuśtykał  do  biura 

szeryfa, ale ten niestety nie miał dla niego czasu. Zgodził się na rozmowę dopiero po trzech 

dniach, lecz nie wynikło z niej nic dobrego.  

Doug  nawet  nie  spytał  przyjaciela,  jak  ten  się  czuje.  PołoŜył  tylko  nogi  na  biurku,  a  po 

wysłuchaniu opowieści Billy’ego wzruszył ramionami.  

– Skoro nikogo nie widziałeś, nie bardzo mogę ci pomóc – stwierdził obojętnym tonem. – 

Nie mamy Ŝadnych tropów. Najprawdopodobniej ktoś szukał gotówki i części zamiennych, a 

ty  niechcący  wlazłeś  mu  w  drogę.  Przez  najbliŜszy  tydzień  będę  posyłał  patrole  w  okolice 

warsztatu. To najpewniej zniechęci wandali.  

Podczas tej przemowy Doug ani razu na niego nie zerknął. Patrzył w jakiś punkt nad jego 

głową i beznamiętnie Ŝuł gumę.  

Billy poczuł, jak ogarnia go wściekłość.  

–  Tu  nie  chodzi  o  wandalizm,  Doug,  doskonale  o  tym  wiesz!  –  wrzasnął.  –  Ktoś  mnie 

pobił za to, Ŝe trzymam z Caroliną Grayson! 

– No właśnie. A czemu z nią trzymasz, Billy Ray? W liceum cię nie chciała, bo doszła do 

wniosku, Ŝe jesteś nikim. Teraz teŜ zostawi cię w chwili, w której uzna, Ŝe juŜ nie jesteś jej 

potrzebny.  Nie  twierdzę,  Ŝe  to,  co  się  stało,  ma  coś  wspólnego  z  tą  sprawą.  Wcale  tak  nie 

mówię. Ale dam ci radę, jak przyjaciel przyjacielowi – odpuść sobie, będzie ci lepiej bez niej.  

–  Jak  przyjaciel?  Jaki  przyjaciel,  Doug?  Minęły  trzy  dni  od  napadu,  a  ty  dopiero  teraz 

łaskawie mnie przyjmujesz? 

– Joel powiedział, Ŝe nikogo nie widziałeś. Byłem zajęty poszukiwaniami ewentualnego 

sprawcy.  

–  Byłeś  zajęty  zacieraniem  śladów  –  Billy  obniŜył  głos  i  popatrzył  na  przyjaciela 

przenikliwym wzrokiem. – Byłeś zajęty słuchaniem tego, co ma ci do powiedzenia Grayson. 

background image

MoŜe ty się go boisz, Doug, ale ja nie. I nie zamierzam zapomnieć o tej sprawie.  

Po tych słowach wyszedł i od tamtej pory nie rozmawiał z szeryfem ani razu.  

– Dzwoniła pani Balou... – Fran przerwała mu rozmyślania.  

– DajŜesz spokój – roześmiał się krótko i pokręcił głową. – Na pewno jeszcze zadzwoni, 

a ja muszę wziąć się ostro do pracy. Łącz do mnie tylko Joela albo Carolinę. Dla innych mnie 

nie ma, jasne? 

Po  godzinie  postanowił  zrobić  sobie  przerwę.  Rozmasował  obolałe  skronie,  wstał  i 

podszedł do okna. W tej samej chwili na jego biurku zabrzęczał interkom.  

– Przyszła Carolina – usłyszał głos Fran. – Mam ją wpuścić? 

– Jasne, wiesz przecieŜ.  

Zaraz  potem  Carolina  weszła  do  środka.  Uśmiechała  się,  lecz  w  jej  oczach  czaił  się 

smutek. Coś się stało, Billy natychmiast się tego domyślił.  

– Zamknij drzwi – powiedział, a gdy to zrobiła, okrąŜył biurko i przysiadł na jego rogu. – 

Co się dzieje? – zapytał.  

– Mam zacząć od dobrej nowiny? 

– Jak wolisz.  

–  Jeśli  zacznę  od  złej,  dobra  nie  sprawi  nam  Ŝadnej  przyjemności.  –  Ujęła  jego  dłonie, 

lecz nie przysunęła się bliŜej. – Dostałam tę pracę – oznajmiła krótko.  

–  To  wspaniale!  –  Ucieszył  się  i  przyciągnął  ją  do  siebie.  –  Nawet  nie  wiesz,  jak  się 

cieszę, Carolino. Kiedy zaczynasz? 

–  W  przyszłym  tygodniu  muszę  dostarczyć  wszystkie  dokumenty  i  dać  się  przebadać 

zakładowej  pielęgniarce.  Resztę  tygodnia  poświęcę  na  załatwianie  formalności  z 

przedszkolem. Zaczynam od następnego poniedziałku.  

– Wiedziałem, Ŝe ci się uda. Kiedy się dowiedziałaś? 

– Piętnaście minut temu. – Puściła jego dłonie i sięgnęła do torebki, po czym podała mu 

plik dokumentów. – A teraz zła wiadomość...  

Billy  szybko  przekartkował  urzędowe  pisma.  Tak  jak  przypuszczał,  Graysonowie 

postanowili ubiegać się w sądzie o opiekę nad wnukami.  

–  PrzecieŜ  wiedzieliśmy  –  westchnął  i  oddał  jej  dokumenty.  –  Teraz  zacznie  się 

prawdziwa walka.  

– Boję się, Billy.  

– Nie musisz. Wygramy.  

– Na pewno? 

–  Zrobimy  wszystko,  co  w  naszej  mocy.  –  Ponownie  ujął  jej  ręce.  –  Musimy  tylko  być 

cierpliwi. Nie wolno nam popełnić Ŝadnego błędu. Sędzia wykorzysta kaŜdą słabość, musimy 

więc  być  opanowani  i  pewni  swego.  Najgorzej  by  było  się  przestraszyć.  Strach  jest  złym 

doradcą. Myślę nawet, Ŝe powinniśmy... – zawahał się i nie dokończył.  

– Co powinniśmy? O co chodzi? – Carolina spojrzała na niego wyczekująco.  

– Chcę, Ŝeby Graysonowie uzyskali moŜliwość odwiedzania dzieci. Skoro zaczęli całą tę 

sprawę, to i tak wystąpią do Sawyera o moŜliwość składania im wizyt. Jeśli się sprzeciwisz, 

będzie  to  źle  przyjęte,  twoje  zachowanie  wzbudzi  podejrzenia  i  da  argumenty  Graysonowi. 

background image

Jeśli  zaś  pozwolisz  im  na  to  bez  postanowienia  sądu,  twoja  pozycja  znacznie  się  wzmocni. 

KaŜemy  im  tylko  podpisać  dokument,  w  którym  zobowiąŜą  się  do  przestrzegania  twoich 

warunków. Czas, miejsce, częstotliwość wizyt. Jeśli nie podpiszą, to oni będą wyglądali tak, 

jak gdyby uchylali się od współpracy.  

– Nie, Billy. Nie chcę mieszać w to dzieci.  

– JuŜ są w to wmieszane. – Ścisnął mocniej jej dłonie.  

Carolina nie wyglądała na przekonaną, ale ostatecznie pokiwała głową z westchnieniem.  

– Mam nadzieję, Ŝe masz rację.  

– Wierz mi, tak będzie lepiej. Pozwól im zabrać dzieci w środę, powiedzmy od czwartej 

do siódmej.  

– Ale sędzia wraca z pracy dopiero o szóstej! 

– Wiem o tym – uśmiechnął się chytrze.  

– Myślisz, Ŝe to go zniechęci? 

–  Na  pewno  ty  będziesz  się  czuła  lepiej,  wiedząc,  Ŝe  spędzi  z  dziećmi  tylko  godzinę. 

Pamiętaj  jednak  –  popatrzył  na  nią  powaŜnie  –  rada  jest  moja,  ale  decyzja  naleŜy  do  ciebie. 

Jeśli masz jakieś powody, aby nie oddawać dzieci pod opiekę dziadków, jeśli jest coś, o czym 

nie powiedziałaś mi wcześniej, zrób to teraz. Czy na pewno będą z nimi całkiem bezpieczne? 

– Tak – niechętnie skinęła głową. – Bezpieczne, lecz nieszczęśliwe.  

– Wobec tego musisz je do tego przygotować. Ponownie westchnęła i pokiwała głową.  

– I musisz być dzielna. – Podniósł jej ręce do ust i ucałował. – Na pewno dasz sobie radę.  

– Billy...  

–  Tak?  –  Popatrzył  na  jej  twarz,  która  była  teraz  tak  blisko,  Ŝe  wystarczyło  lekko  się 

nachylić, by jej dotknąć.  

– Czy poczujesz ból, jeśli się do ciebie przytulę? – zapytała, nie spuszczając zeń wzroku.  

– Spróbujmy.  

Owinęła ostroŜnie ręce wokół jego talii, ale nie ośmieliła się na więcej.  

– Nie wiem, jak przeŜyję rozstanie z Kicią i Chrisem – westchnęła.  

– PrzeŜyjesz. Zjemy razem kolację.  

–  Ostatni  raz,  kiedy  miałam  zamiar  zjeść  z  tobą  kolację,  ktoś  pobił  cię  do 

nieprzytomności  –  uśmiechnęła  się  smutno  –  Zaryzykujmy  –  odwzajemnił  jej  uśmiech.  – 

Odwieź dzieci, a potem przyjedź prosto do mnie.  

–  Przyjadę  –  szepnęła.  Uniosła  się  lekko  na  palcach  i  pocałowała  go  w  usta,  delikatnie, 

lekko,  niemal  przelotnie.  Słodko  i  o  wiele  za  szybko.  Potem  odsunęła  się  i  powiedziała 

praktycznym tonem: – Magie zabrała dzieci do sklepu. Muszę iść.  

– Poczekaj – przytrzymał ją za łokieć, a gdy spojrzała na niego, zapytał: – Wiesz co? 

– Co? 

– Nie bolało.  

W odpowiedzi delikatnie dotknęła dłonią jego policzka i po chwili juŜ jej nie było.  

Kicia  nie  chciała  iść  w  odwiedziny  do  dziadków.  Wolała  zostać  w  domu  Maggie.  Dom 

Maggie pachniał jak placek z porzeczkami, jak kwiaty jaśminu i szerokie korytarze miejskiej 

czytelni,  gdzie  Kicia  przychodziła  na  „Godzinę  z  bajką”.  Pokój,  w  którym  spała,  miał  kolor 

background image

rosnących  w  ogrodzie  hibiskusów.  KaŜdego  ranka  Maggie  zabierała  Kicię  do  ogrodu,  gdzie 

wspólnie zrywały hibiskus i inne rośliny.  

Kwiaty  przypominały  Kici  dom  Billy’ego  Raya,  gdzie  rośliny  rosły  dziko  niczym 

chwasty. Tęskniła za tamtym domem i za kotką Trójnogiem. Billy Ray obiecał jej, Ŝe wkrótce 

spotka się z Trójnogiem i Kicia nie mogła się tego doczekać. Wolałaby pojechać do Billy’ego 

niŜ do dziadków.  

– Kiciu, czy ty mnie słuchasz? 

Popatrzyła  na  matkę,  ubraną  w  Ŝółtą  sukienkę  w  drobne  fioletowe  kwiatki.  Mama  była 

najładniejsza,  kiedy  się  uśmiechała,  lecz  nawet  teraz,  ze  ściągniętymi  brwiami,  wyglądała 

całkiem nieźle. Kicia dawno nie widziała jej w tej sukience.  

– Nie chcę jechać – odparła i przygryzła dolną wargę.  

– Kiciu, to nie potrwa długo. Obiecuję ci. Mamy tu list, na którym napisano, Ŝe nie mogą 

cię zmusić, Ŝebyś została. Wiem, Ŝe właśnie tego się boisz.  

Kicia  nie  wierzyła,  Ŝe  jakiś  kawałek  papieru  mógłby  zmusić  dziadka  do  czegokolwiek. 

Kiedyś w szkółce niedzielnej nauczycielka zapytała dzieci, jak wygląda Pan Bóg, a wówczas 

Kicia  odpowiedziała,  Ŝe  pewnie  tak  samo,  jak  jej  dziadek.  Nauczycielka  nie  wydawała  się 

zdziwiona, choć później, kiedy po lekcjach rozmawiała z inną nauczycielką, Kicia usłyszała, 

jak mówiła o niej „biedactwo”.  

Nauczycielka jej oczywiście nie zrozumiała. Dziadek tylko przypominał Pana Boga, i to 

jedynie  w  tym,  Ŝe  on  takŜe  mógł  wszystko.  Bo  tak  naprawdę  Pan  Bóg  był  dobry,  a  dziadek 

Kici zły.  Zmuszał ludzi, Ŝeby robili rzeczy, na które wcale nie mieli ochoty. Karał ich – tak 

jak Bóg pokarał ludzi, kiedy zesłał na nich potop – ale w przeciwieństwie do Boga nie kochał 

ludzi i im nie wybaczał.  

Jej takŜe nie kochał.  

– Nie chcę tam jechać – powtórzyła.  

–  Trudno,  i  tak  pojedziemy  –  powiedziała  stanowczo  mama.  –  Zawiozę  was,  a  potem 

osobiście odbiorę. Przyjedziemy po was razem z Billym Rayem, chcesz? 

Kicia  wiedziała,  Ŝe  kiedy  mama  ma  taką  minę,  nic  na  świecie  nie  zdoła  jej  skłonić  do 

zmiany decyzji. Ostatnio zdarzało się to coraz częściej. Odkąd zamieszkali u Maggie, mama 

zrobiła się o wiele bardziej zdecydowana.  

– Znowu zmuszą mnie, Ŝebym była grzeczna...  

– Trzeba umieć być grzecznym.  

– Po co? 

– Znajomość dobrych manier pomaga Ŝyć i daje pewność siebie.  

– Trelemorele, dziadek powtarza to samo – wywróciła oczami Kicia.  

–  Dziadek  jest  od  ciebie  starszy  i  wie  duŜo  o  Ŝyciu.  No,  juŜ,  przygotuj  się,  a  ja  obudzę 

Chrisa. Zaraz wyruszamy.  

Mama wyszła z jej pokoju, a Kicia powlokła się za nią. Nie miała innego wyjścia.  

W  samochodzie  przez  cały  czas  siedziała  ze  zwieszoną  głową,  ale  mama  wcale  nie 

zwracała na to uwagi.  

– Nie kochasz mnie! – wybuchnęła w końcu Kicia. – Gdybyś mnie kochała, nie kazałabyś 

background image

mi tam jechać! 

–  Kocham  cię,  ale  i  tak  musisz  się  z  nimi  spotkać.  Kiedy  mama  zatrzymała  auto  przed 

domem dziadków, Kicia zastanawiała się, czy nie wpaść w histerię. Wiedziała, Ŝe gdy kobieta 

wpada  w  histerię,  nic  nie  moŜna  poradzić.  Ostatecznie  jednak  zrezygnowała  i  postanowiła 

zamienić  się  w  grzeczną  dziewczynkę,  taką,  jaką  pragnęli  widzieć  jej  dziadkowie.  Ta 

dziewczynka  wydawała  się  jej  całkiem  obca,  a  Kicia  czuła  się  jak  aktorka  w  nowej  roli.  Ta 

dziewczynka  nigdy  nie  wyjeŜdŜała  kredką  poza  kontury  obrazka  do  kolorowania  i  zawsze 

mówiła cichym głosem. Ta dziewczynka zjadała wszystko z talerza i nie siorbała, kiedy piła. 

Kicia nienawidziła tej dziewczynki.  

–  Kiciu,  postaraj  się  dobrze  zachowywać  –  powiedziała  mama,  wyciągając  Chrisa  z 

fotelika.  –  Pamiętaj  jednak,  Ŝe  moŜesz  być  sobą  –  dodała  i  wtedy  Kicia  spojrzała  na  nią 

zdziwiona. Takie słowa słyszała od mamy po raz pierwszy.  

– Jak to? – zapytała.  

– Nie musisz udawać kogoś innego niŜ jesteś.  

Kicia  zmarszczyła  brwi.  Zdumiało  ją,  Ŝe  mama  wiedziała  o  tej  drugiej  dziewczynce. 

Spojrzała przed siebie i ujrzała, ze babcia juŜ na nich czeka na schodach. Uśmiechała się, ale 

nie  wyglądała  na  szczęśliwą  z  powodu  tej  wizyty.  Nic  dziwnego,  pomyślała  Kicia.  Babcia 

nigdy nie bawiła się ani z nią, ani z Chrisem. Zawsze mówiła im tylko, co mają robić.  

– Jeśli będę sobą, to ona się pogniewa – ostrzegła mamę Kicia.  

Mama uklękła przy niej i popatrzyła jej prosto w oczy.  

–  Nikt  nie  moŜe  cię  zmusić,  Ŝebyś  była  kimś,  kim  nie  jesteś,  chyba  Ŝe  sama  mu  na  to 

pozwolisz – powiedziała. – Rozumiesz? 

Kicia nie była pewna, czy rozumie.  

– Ona się pogniewa – powtórzyła tylko.  

– Nie musisz udawać kogoś innego, Ŝeby ludzie cię kochali – ciągnęła mama. – Bo wtedy 

to wcale nie ciebie kochają, ale tę osobę, którą przed nimi udajesz.  

Było to bardzo trudne, ale tym razem Kicia skinęła głową. Teraz chyba zrozumiała.  

– A czy ty mnie kochasz, mamo? – zapytała, a w jej oczach pojawiły się łzy. – Właśnie 

mnie, Kicię? 

–  Jesteś  dla  mnie  najukochańszą  dziewczynką  pod  słońcem.  I  kocham  cię  właśnie  taką, 

jaką jesteś. Pamiętaj o tym, skarbie.  

– To dobrze. – Kicia westchnęła cięŜko, a potem wsunęła rączkę w dłoń matki i razem z 

nią podreptała ku babci.  

Billy  Ray  zamierzał  dotrzeć  do  domu  przed  Caroliną,  ale  z  powodu  zamiejscowej 

rozmowy z jednym z klientów musiał zostać w biurze dłuŜej niŜ planował. Kiedy zaparkował 

wreszcie samochód przed swym domem, jej wóz juŜ stał na podwórzu.  

– Carolina? – zawołał, wchodząc na schody.  

– Tutaj! 

Zerknął w kierunku, z którego dobiegł jej głos, lecz jej samej nie dostrzegł.  

– Nie widzę cię! 

– Na lewo od kamelii, na prawo od azalii... – Nagle wyłoniła się zza krzewów w ogrodzie 

background image

ojca.  

Billy  ruszył  przez  bujną  roślinność,  która  gęsto  zarastała  dawną  ścieŜkę.  Carolina 

siedziała nieopodal, a przy niej leŜał koszyk pełen zardzewiałych narzędzi.  

– Mam nadzieję, Ŝe nie masz nic przeciwko temu. – Otarła dłonią spocone czoło.  

– Przeciwko czemu? – zapytał. – Co ty właściwie robisz? 

– Usiłuję przywrócić Edenowi dawną świetność.  

–  Postanowiłaś  zrobić  porządek  w  ogrodzie  –  uśmiechnął  się.  –  Hm,  obawiam  się,  Ŝe 

będziesz potrzebowała boskiej pomocy.  

– Bóg na pewno mi pobłogosławi.  

– Daj spokój – zbliŜył się do niej, ale jej nie dotknął – zostaw te chwasty.  

– Kiedy to mi pomaga.  

– W czym? 

–  W zachowaniu  równowagi.  Tak  się  denerwuję,  Ŝe  muszę  coś  robić.  Nie  masz  pojęcia, 

jak dobrze jest wyrywać chwasty z korzeniami i rzucać je na stertę kompostu.  

– Niestety, nie mam sterty kompostu.  

– Zaraz będziesz miał. Wielką jak stodoła. Roześmiał się.  

– Zostawisz chociaŜ jedną roślinę? 

– Nie obiecuję. MoŜliwe, Ŝe wyrwę wszystko, a potem zasadzę wszystko od nowa. Jeśli 

oczywiście nie masz nic przeciwko temu.  

CzyŜby  miał  mieć  coś  przeciwko  temu,  Ŝe  Carolina  odreagowuje  swoje  stresy  w  jego 

ogrodzie? SkądŜe znowu.  

–  Rób,  co  tylko  chcesz,  i  jak  długo  chcesz  –  odparł.  –  Mój  sąsiad  i  tak  proponował,  Ŝe 

zniszczy całe to paskudztwo i zasadzi kukurydzę.  

– Ale tobie było Ŝal zniszczyć pracę swojego ojca. Billy nagle spowaŜniał.  

– Nie, nie było Ŝal. Widzisz przecieŜ, jak zapuściłem ten jego ukochany ogród.  

– Kiedyś był to najpiękniejszy ogród w Moss Bend.  

–  Tak  –  westchnął  –  choć  z  czasem  zaczął  podupadać,  tak  jak  jego  właściciel.  Ojciec 

przychodził  tu  kaŜdego  wieczoru,  kiedy  nie  siedział  pijany  w  knajpie.  Znajdowałem  go  na 

czworakach,  jak  rozmawiał  ze  swoimi  kwiatkami  i  grządkami.  Chyba  tylko  dzięki  nim  nie 

odebrał sobie Ŝycia. Bał się, Ŝe nie będzie miał kto się nimi zająć.  

– Mówiłeś, Ŝe odebrał sobie Ŝycie.  

– Racja –  Billy  pokiwał  głową – odebrał sobie Ŝycie piciem. Ale przynajmniej zrobił to 

na raty.  

– Mimo wszystko musiał być niezwykłym człowiekiem – zadumała się Carolina. – Siedzę 

tu  od  godziny  i  juŜ  zdąŜyłam  się  zorientować,  jak  planował  rozbudować  swój  ogród.  Miał 

wyraźną  wizję.  Nie  udało  mu  się  osiągnąć  tego,  co  sobie  zaplanował,  ale  gdyby  mu  się 

udało...  

–  Gdyby!  –  Ŝachnął  się  Billy.  –  To  było  jego  ulubione  słowo.  Niespełniony  ogrodnik  – 

dodał z kpiną w głosie.  

– Nie mów tak.  

– Dlaczego? 

background image

– To twój ojciec.  

Zrobiło  mu  się  głupio.  Oto  Carolina  upomina  się  o  szacunek  dla  Yancy’ego,  a  on, 

rodzony syn, tego szacunku mu odmawia.  

– Chcesz, Ŝebym ci trochę pomógł? – zapytał, Ŝeby zmienić temat.  

– Szczerze mówiąc, wolę być sama.  

– Dobrze – popatrzył na nią ze zrozumieniem – wobec tego pójdę przygotować kolację.  

–  Tylko  nie  szalej.  Nie  jestem  głodna.  –  Uśmiechnęła  się  do  niego  z  wdzięcznością,  po 

czym powróciła do wyrywania chwastów.  

Pół  godziny  później  stanęła  w  drzwiach  wejściowych,  potargana  i  spocona,  lecz  wciąŜ 

niewiarygodnie śliczna.  

– Mogę wejść? – zapytała.  

–  No  pewnie!  –  Uchylił  drzwi,  a  ona  prześliznęła  się  obok  niego.  Brzeg  jej  sukienki 

musnął prowokacyjnie jego kolano. – Lepiej ci? 

– E, tam – opadła na fotel – na całym świecie nie ma tylu chwastów, Ŝeby wyleczyć mnie 

z  tej  nerwicy.  Dobre  jednak  i  to.  –  Wstała  i  ruszyła  do  łazienki.  –  OdświeŜę  się  trochę,  a 

potem pomogę ci przy kolacji.  

– JuŜ prawie skończyłem.  

– O, jestem pod wraŜeniem.  

– ChociaŜ jeszcze niczego nie widziałaś? 

– Mówiłam juŜ przecieŜ, Ŝe ci ufam.  

Billy  wrócił  do  kuchni,  by  zdjąć  z  patelni  rumiany  omlet,  a  następnie  wlał  składniki 

koktajlu  owocowego  do  miseczki  i  sięgnął  po  mikser.  Kiedy  Carolina  wyszła  z  łazienki, 

posiłek był gotowy.  

–  Wspaniale  wygląda.  –  Zajrzała  mu  przez  ramię  i  postawiła  na  blacie  puszkę  z  kawą 

gestem tak niedbałym, jak gdyby robiła to od wieków. – Ze śmietanką, ale bez cukru, tak? 

Zrobiło mu się przyjemnie, Ŝe to zauwaŜyła.  

– A ty jesz tosty bez masła – zrewanŜował się, patrząc, jak Carolina nastawia ekspres. – 

Tylko z odrobiną dŜemu.  

–  To  dzięki  Glorii.  –  Odstawiła  puszkę  na  miejsce.  –  Kiedy  mieszkałam  u  Graysonów, 

pilnowała, Ŝebym nie utyła ani grama.  

– Na pewno więc nie karmiła cię omletami.  

– O, nie! – zaśmiała się cicho. – Zastanawiam się, co dzieci dostaną dziś u dziadków na 

kolację.  Im  wolno  było  uŜywać  masła.  „Dzieci  potrzebują  tłuszczu,  Ŝeby  się  rozwijać”. 

Wszystko  jednak  musiało  być  starannie  odmierzone.  Gloria  i  Inez  dbały  o  wszystko,  więc 

kiedy  Champ  wyprowadził  się  z  domu,  zupełnie  nie  potrafił  kontrolować  własnej  diety.  A 

moŜe chciał spróbować to, czego odmawiano mu w rodzinnym domu? – Przygryzła wargę. – 

Nie wiem, po co ci to mówię. Nie chcę rozmawiać o Champie ani o Glorii. Przepraszam.  

– Nie ma sprawy. Pomówmy o dzieciach.  

– Sądzisz, Ŝe to lepszy temat? Kicia nie chciała tam jechać. – Carolina spojrzała na niego 

znad  talerza.  WciąŜ  jeszcze  nie  ugryzła  ani  kęsa.  –  Musiałam  ją  zmusić,  najpierw  siebie, 

potem ją. Okropność.  

background image

– Czy ona bardzo to przeŜywa? 

–  Bardzo.  Jest  niepokorna,  niezaleŜna.  A  kiedy  jest  z  nimi,  musi  stulić  uszy  po  sobie  i 

udawać kogoś, kim nie jest. To zbyt wielki stres.  

– Kicia potrafi wiele znieść. Zresztą wróci do ciebie wieczorem.  

– Na jak długo? 

Billy odłoŜył serwetkę i wstał z krzesła. Obszedł stół i połoŜył rękę na ramieniu Caroliny.  

– Zostaw to jedzenie – powiedział. – Widzę, Ŝe nie masz ochoty jeść. Chodź, siądziemy 

na kanapie.  

– Przepraszam. – Przytuliła policzek do jego dłoni.  

– Nic się nie stało. – Delikatnie pogłaskał ją po włosach.  

Były miękkie, tak miękkie, Ŝe choć szczerze pragnął tylko ją pocieszyć, odezwało się w 

nim  inne,  mniej  niewinne  pragnienie.  –  Wszystko  w  porządku  –  szepnął.  –  Jeśli  chcesz 

płakać, to płacz.  

– Chcę wrzeszczeć! 

– No to wrzeszcz. Pozwól tylko, Ŝe najpierw zatkam uszy.  

Roześmiała się przez łzy.  

– Jesteś dla mnie za dobry. Szkoda czasu dla takiej histeryczki – powiedziała Ŝartem, lecz 

on wiedział, Ŝe Carolina naprawdę tak o nim myśli.  

Czy rzeczywiście był dla niej taki dobry? Czy pomagał jej bezinteresownie? Chciał, Ŝeby 

tak  było.  Nigdy  nie  oczekiwał,  Ŝe  Carolina  będzie  go  potrzebowała,  i  chciał  się  sprawdzić 

jako przyjaciel.  

Ale  przecieŜ  pragnął  czegoś  więcej  niŜ  tylko  jej  pomóc.  Pragnął  jej  samej  i  nie  potrafił 

ukryć swego poŜądania. Wiedział, Ŝe jeszcze chwila, a nie zdoła się oprzeć pokusie i porwie 

Carolinę w ramiona, by kochać się z nią do zawrotu głowy.  

– To nic trudnego być dla ciebie dobrym – powiedział, przełknąwszy ślinę przez ściśnięte 

gardło.  

–  Wiesz,  co  mnie  martwi?  –  zapytała  w  zamyśleniu,  jakby  zupełnie  nie  zauwaŜyła 

narastającego między nimi napięcia.  

– Co? 

– śe choć znowu cię mam przy sobie, to wszystko kręci się wokół Graysonów, Champa i 

dzieci. Sytuacja, w jakiej się znalazłam, przysłania nam... nas.  

– Ta sytuacja jest bardzo skomplikowana. I to dzięki niej znowu się spotkaliśmy.  

–  Tak,  Billy,  ale  mimo  to...  –  urwała.  Podniosła  wzrok  i  spojrzała  mu  prosto  w  oczy.  – 

Mimo to nie chcę, aby łączył nas jedynie problem opieki nad dziećmi.  

Billy odwrócił wzrok. Gdyby tego nie zrobił, juŜ by całował te jej wilgotne od łez oczy.  

– Wiem – mówiła tymczasem Carolina – to wszystko jest bardzo waŜne. Zostałeś pobity, 

straciłeś  najlepszego  przyjaciela.  Twoja  praktyka  takŜe  zapewne  ucierpi,  juŜ  sędzia  tego 

dopilnuje. Jestem dla ciebie cięŜarem, podczas gdy chciałabym być kimś więcej.  

Jego  serce  biło  teraz  szaleńczym  rytmem.  NajwaŜniejsze  słowo  na  razie  nie  padło, 

spodziewał  się  jednak,  Ŝe  lada  moment  to  nastąpi.  Powtarzał  sobie,  Ŝe  Carolina  tak  bardzo 

potrzebuje wsparcia, Ŝe myli wdzięczność z innym uczuciem, głębszym, powaŜniejszym...  

background image

Cholera, nawet w myślach nie mógł się zdobyć na przypuszczenie, Ŝe być moŜe Carolina 

naprawdę go kocha! 

–  Nie  jesteś  cięŜarem  –  odezwał  się  spokojnie.  –  Szczerze  pragnę  ci  pomóc,  a  co  do 

reszty... musimy posuwać się powoli, krok po kroczku.  

– Przez całe Ŝycie robię  krok po kroczku. Od urodzenia pilnuję zasad i reguł ustalanych 

przez innych. Widzisz, dokąd mnie to zaprowadziło? – Wzruszyła ramionami i zdjęła z nich 

jego  dłonie.  –  Przepraszam.  Nie  wiem,  co  dzisiaj  we  mnie  wstąpiło.  Niedługo  zaczniesz 

wierzyć we wszystko, co opowiadają o mnie Graysonowie.  

– Mowy nie ma.  

–  Powiedz  mi  więc  tylko  jedno:  czy  ty  coś  do  mnie  czujesz?  Wiem,  jesteśmy 

przyjaciółmi,  jako  przyjaciel  przejmujesz  się  moją  sytuacją.  Wiem  takŜe,  Ŝe  kiedyś,  dawno 

temu, mnie kochałeś. Czy jednak teraz...  

– Nie jestem pewien – przerwał jej – czy to dobry moment na rozmowę o uczuciach.  

– Ale ja jestem pewna.  Pragnę cię,  Billy. Kiedy  na ciebie patrzę, natychmiast mięknę w 

ś

rodku.  Kiedyś  po  prostu  lubiłam  przebywać  w  twoim  towarzystwie,  dobrze  się  z  tobą 

czułam, ale teraz... Widzisz, to Ŝe mówię ci teraz to wszystko, to takŜe twoja zasługa. Z nikim 

nie byłam tak otwarta, taka śmiała i szczera. A tobie chcę mówić, Ŝe cię pragnę. Chcę, Ŝebyś 

wiedział,  Ŝe  kiedy  mnie  całowałeś,  miałam  ochotę  na  więcej,  duŜo  więcej.  Teraz  teŜ...  – 

powoli przysunęła się do niego i przesunęła dłonią po jego piersi – ... teraz teŜ mam ochotę.  

Przychodziło mu do głowy tysiące powodów, dla których powinien zaprotestować, lecz w 

tej  chwili  mógł  myśleć  tylko  o  jednym.  Zanim  jeszcze  przebrzmiały  jej  ostatnie  słowa, 

przycisnął Carolinę do siebie i pocałował jej rozchylone, wyczekujące, powolne usta.  

– Tylko proszę, nie rób tego z litości – szepnęła, kiedy wreszcie oderwali się od siebie.  

– Z litości? – zaśmiał się krótko. – Jeśli tak objawia się litość... Czujesz? – Przycisnął ją 

mocniej do swoich bioder. – Czujesz, jak bardzo cię pragnę? 

W  odpowiedzi  roześmiała  się  albo  jęknęła,  sam  nie  był  pewien.  Stłumił  w  sobie 

wewnętrzny głos, który przypominał mu, Ŝe Carolina od dawna nie Ŝyła z Ŝadnym męŜczyzną 

i Ŝe jest głodna miłości. śe od dawna nikt nie dotykał jej w ten sposób i Ŝe być moŜe kaŜdy 

męŜczyzna...  

Nie,  nie  umiał  myśleć  o  niej  w  ten  sposób.  Wierzył,  Ŝe  Carolina  pragnie  tylko  jego,  tak 

jak on pragnął wyłącznie jej. Być moŜe to tylko chwilowe pragnienie, ale na pewno gorące i 

szczere. Być moŜe później będzie Ŝałował, Ŝe poszedł za jego głosem, lecz teraz...  

Lecz  teraz  juŜ  poddawał  się  pieszczotom  jej  dłoni,  błądzącym  niecierpliwie  pod 

materiałem  koszuli.  JuŜ  pozwalał  sobie  rozpinać  guziki,  juŜ  przyciskał  jej  twarz  do  nagiego 

torsu. Miał ochotę od razu wziąć ją na ręce i zanieść na górę, do sypialni.  

Nie, nie do sypialni. Sypialnia była za daleko.  

– Uwielbiani twoją sofę – wyszeptała cicho Carolina, jakby zgadując jego myśli.  

– Tak szybko... – jęknął tylko. – To dzieje się tak szybko...  

– Dwanaście lat za późno. 

– Tak.  

– Och, Billy...  

background image

Mocniej  ścisnął  jej  pierś,  jak  gdyby  nie  zamierzał  odgrywać  dłuŜej  roli  grzecznego, 

uczynnego  chłopca, którym był dla niej kiedyś.  Teraz był męŜczyzną, dorosłym męŜczyzną. 

Oboje byli dorośli i czuli do siebie dzikie poŜądanie.  

Carolina odpięła ostatni guzik jego koszuli, on zsunął sukienkę z jej ramion, a ta opadła 

miękko na podłogę. Sięgnął do zapinki stanika, gdy nagle rozległo się gwałtowne walenie do 

drzwi.  

Cholera, znowu! 

– Billy...  

Zamknął oczy i zacisnął zęby.  

– Billy Ray? Jesteś tam? – usłyszał.  

Od  razu  rozpoznał  głos  dziadka.  Carolina  równieŜ.  Odsunęła  się  szybko  i  zgarnęła  z 

podłogi sukienkę.  

– Przepraszam – wyjąkał. – Nie wiedziałem...  

– Nic nie mów. Nie musisz.  

– Ale muszę otworzyć.  

– Więc otwórz.  

– Poczekaj – popatrzył na nią – moŜe w ten sposób los chce nam coś powiedzieć.  

– MoŜe musimy poczekać kolejne dwanaście lat – JuŜ idę! – zawołał do Joela, wciskając 

koszulę w spodnie. Zanim jednak podszedł do drzwi, uśmiechnął się smutno i powiedział: – A 

moŜe los nie będzie taki okrutny? 

–  Pragnę  cię,  Billy.  –  Carolina  śmiało  uniosła  brodę.  –  Wiem,  Ŝe  nie  do  końca  w  to 

wierzysz, ale ja naprawdę cię pragnę. I nie pozwolę nikomu, ani Graysonom, ani losowi, Ŝeby 

mi dyktowali, co jest dla mnie dobre, a co nie. Dosyć tego. Jestem juŜ dorosła i sama wiem, 

czego chcę.  

Powinien być szczęśliwy, słysząc z jej ust takie zapewnienia. Ale nie był. Raczej się bał. 

Ona teŜ nie wyglądała na szczęśliwą – jej usta były zaciśnięte, w oczach kręciły się łzy.  

– Nie płacz, Carolino – powiedział.  

– Więc mi uwierz, tylko o to cię proszę...  

Billy odwrócił twarz. Bał się, Ŝe i po jego policzkach popłyną gęste łzy.  

background image

ROZDZIAŁ 8 

 

Carolina  i  Billy  czekali  na  dzieci  w  przestronnym  holu  w  domu  Graysonów.  Wcześniej 

Billy zaproponował, Ŝe pójdzie z nią po Kicię i Chrisa, a ona przystała na to z wdzięcznością.  

Po  dobrych  dwóch  minutach  oczekiwania  na  spotkanie  wyszła  im  Gloria.  Po  obu  jej 

stronach  dreptały  dzieci,  kiedy  jednak  tylko  ujrzały  mamę,  puściły  się  do  niej  biegiem. 

Carolina  przykucnęła,  a  Chris  radośnie  wpadł  w  jej  ramiona.  Kicia  zachowała  się  bardziej 

powściągliwie, lecz i ona mocno wy ściskała mamę, jak gdyby wcześniej nie była pewna, czy 

rzeczywiście jeszcze się zobaczą.  

– Co dziś robiłaś? – zapytała córkę Carolina. – Bawiłaś się lalkami? 

– Nie lubię lalek! 

–  Nie  chciała  się  bawić  Ŝadnymi  swoimi  zabawkami  –  oznajmiła  Gloria,  stanąwszy 

uprzednio w bezpiecznej odległości.  

Carolina wstała i popatrzyła na teściową.  

– Jak to? 

– A tak. Kupiłam jej prześliczne lalki, niektóre bardzo drogie. A teraz Catherine twierdzi, 

Ŝ

e nie lubi lalek.  

CóŜ, poza lalką, którą dostała od Champa, Kicia nigdy nie wykazywała  zainteresowania 

lalkami, lecz Gloria wciąŜ nie przyjmowała tego do wiadomości.  

–  Dzieci  mają  róŜne  upodobania  –  Carolina  postanowiła  załagodzić  sytuację.  –  Jestem 

pewna, Ŝe następnym razem chętnie się nimi pobawi.  

–  Wcale  nie!  Lubię  biegać  i  skakać,  lubię  składać  róŜne  rzeczy!  –  Kicia  rzuciła  się  w 

stronę Billy’ego i przytuliła się do jego nogi. – Lubię naprawiać! – dodała. – Ale lalki mnie 

nudzą.  

– Jak na mój  gust, ona za duŜo skacze i biega. – Gloria zmarszczyła troskliwie czoło. – 

Nie chce usiąść ani na chwilkę.  

– Bo to aktywna dziewczynka. Musisz wreszcie to zrozumieć, Glorio.  

Carolina  uśmiechnęła  się  promiennie  i  juŜ  miała  się  odwrócić,  by  odejść,  gdy  nagle 

przyszło  jej  do  głowy  coś,  o  czym  nie  pomyślała  nigdy  wcześniej.  Jej  teściowa  czuła  się 

odrzucona i zraniona. Kupiła wnuczce kosztowne zabawki, aby w ten sposób wyrazić swoją 

miłość, ale Kicia ich nie przyjęła.  

–  Kici  bardzo  się  podobał  ten  zestaw,  który  kupiłaś  jej  w  zeszłym  roku  –  dodała  – 

pamiętasz?  Ten z  paciorkami  i  drucikami,  do  robienia  naszyjników.  Ona  ma  bardzo  zręczne 

ręce,  lubi  wszelkie  prace  manualne.  MoŜe  następnym  razem,  kiedy  przyjdzie  z  wizytą,  dasz 

jej coś podobnego.  

Przez  chwilę  wydawało  się,  Ŝe  Gloria  z  pogardą  odrzuci  tę  propozycję.  Jednak  dobre 

wychowanie, którym tak się szczyciła, nie pozwalało jej na taką reakcję.  

– Dziękuję – odparła sztywno. – Przemyślę to.  

– Następnym razem? – Nagle w drzwiach pokoju rodzinnego pojawił się sędzia Grayson. 

– Więc będzie następny raz? No proszę, co za wspaniałomyślność – zakpił. – Czy sądzisz, Ŝe 

background image

w  ten  sposób  zdołasz  nas  przekupić?  Czy  łudzisz  się,  Ŝe  zrezygnujemy  z  walki  o  wyłączną 

opiekę nad tymi biednymi dziećmi? 

Zanim Carolina zdąŜyła zwrócić mu uwagę, Ŝe za chwilę doprowadzi do płaczu te dzieci, 

które rzekomo tak bardzo chce chronić, Gloria odwróciła się do męŜa i uspokoiła go ruchem 

dłoni.  

– Teraz nie będziemy o tym rozmawiać, Whittier – rzekła stanowczo.  

Sędzia  był  równie  zdumiony,  jak  pozostali  uczestnicy  tej  sceny.  Przez  wszystkie 

miesiące,  które  Carolina  spędziła  w  tym  domu,  Gloria  ani  razu  nie  sprzeciwiła  się  męŜowi. 

Teraz  oczy  Whittiera  miotały  błyskawice.  Wycofał  się  jednak  bez  słowa  do  pokoju 

rodzinnego, a Gloria poczekała, aŜ zniknie, i dopiero wówczas powiedziała: 

– Dzieci nie jadły porządnej kolacji. Nakarm je jeszcze przed snem. Czymś poŜywnym.  

Carolina nie miała pojęcia, co powiedzieć.  

– Dobrze – bąknęła tylko. – Przyprowadzę je w następną środę.  

Gloria pokiwała głową i nie Ŝegnając się z nikim, ruszyła w głąb holu.  

JuŜ  przed  domem  Billy  postawił  Kicię  na  ziemi,  a  mała  natychmiast  pobiegła  do 

samochodu.  Chris  takŜe  zaczął  się  wyrywać  z  objęć  Caroliny,  więc  pozwoliła  mu  pobiec  za 

siostrą.  

– Nakarm je jeszcze przed snem – powtórzył Billy i pokręcił głową. – Czymś poŜywnym. 

Czy to nie dlatego, Ŝe dzieci potrzebują tłuszczu do prawidłowego rozwoju? 

– Masz jakiś pomysł? – roześmiała się Carolina.  

– Co powiesz na lody? 

– Doskonale! 

Ujął  ją  za  rękę  gestem  tak  wprawnym  i  naturalnym,  Ŝe  aŜ  poczuła  dreszcze.  Ruszyli  do 

auta niczym prawdziwa rodzina, która właśnie wraca z wycieczki.  

Siedząc  w  rogu  nowo  otwartej  cukierenki,  Billy  Ray  obserwował  opychające  się 

smakołykami  dzieci.  Całe  szczęście,  Ŝe  Carolina  przytomnie  poprosiła,  Ŝeby  ich  porcje 

nałoŜyć  do  szklanych  miseczek,  a  wafelki  podać  osobno.  Nietrudno  było  sobie  wyobrazić 

Chrisa radośnie brudzącego lodami nowe wizytowe ubranko albo Kicię z gałką waniliowych 

we włosach.  

Chris  był  nieco  podobny  do  swego  ojca.  Na  początku  przeszkadzało  to  Billy’emu,  teraz 

jednak nie zwracał na to uwagi. Coraz bardziej lubił dzieci Caroliny i coraz częściej traktował 

je jak swoje.  

Czy to dziwne, skoro przyznał właśnie przed sobą, Ŝe właściwie nigdy nie przestał kochać 

ich  matki?  BoŜe,  ta  ich  szczenięca  miłość  przetrwała  ponad  dziesięć  lat!  Dotychczas  nie 

wierzył  w  pokrewieństwo  dusz  i  wszystkie  te  historie  o  dwóch  połówkach  jednej  całości, 

które  wędrują  po  świecie,  dopóki  się  nie  znajdą,  teraz  jednak  nie  umiałby  inaczej 

wytłumaczyć tej niezwykłej więzi, która łączyła go z Carolina Waverly, owego irracjonalnego 

niemal  poczucia,  Ŝe  są  sobie  przeznaczeni.  To  oczywiście  wykraczało  poza  seks.  Owszem, 

bardzo jej pragnął, o czym dziś miał okazję się przekonać. Przede wszystkim jednak pragnął 

być z Carolina, po prostu być, juŜ na zawsze.  

–  Dziadek  się  na  mnie  wściekł  –  oznajmiła  Kicia,  wyrywając  go  z  romantycznych 

background image

rozmyślań. – Powiedział, Ŝe jestem zła. Ja mu powiedziałam, Ŝe nie jestem zła, tylko jestem 

dnostką.  

– Dnostką? – uśmiechnął się Billy Ray. – Kto ci powiedział, Ŝe jesteś dnostką? 

– Mamusia.  

– Jednostką. To prawie to samo. – Carolina wyciągnęła rękę i wytarła brodę córki. – Bo 

nią jesteś. Jedyną i niepowtarzalną Kicią Grayson.  

– Był wściekły, bo nie chciałam groszku.  

– Groszku? – Billy Ray skrzywił się z obrzydzeniem. – Nie cierpię groszku! 

Kicia wybuchnęła śmiechem i z całych sił zaczęła bębnić łyŜeczką o stół.  

– Nie cierpię groszku! Nie cierpię groszku! 

–  Hej,  uspokójcie  się,  dnostki,  bo  nas  stąd  wyrzucą  –  powiedziała  surowo  Carolina.  – 

Kiciu  –  zwróciła  się  łagodniej  do  córki  –  świadoma  siebie  jednostka  powinna  umieć 

odróŜniać, o co warto walczyć, a o co nie.  

–  Tak  jest.  O  groszek  nie  warto  –  wtrącił  Billy  Ray,  bo  Kicia  wyglądała  na  mocno 

zmieszaną. – Albo o tort czekoladowy. O tort teŜ nie będziemy walczyć, prawda? 

– Lubię tort – stwierdziła Kicia.  

Niestety,  nie  zdołali  rozwinąć  tego  tematu,  bowiem  nagle  Carolina  przestała  się 

uśmiechać.  Billy  powędrował  wzrokiem  za  jej  spojrzeniem  i  ujrzał  stojącą  przy  ich  stoliku 

rudowłosą kobietę z dzieckiem na ręku. Minęło kilka sekund, zanim się odezwała.  

– Cześć, Carolino.  

Carolina uśmiechnęła się smutno.  

– Dawno cię nie widziałam, Taylor – powiedziała.  

– Wiem. Przepraszam. Naprawdę przepraszam – dodała, wyraźnie speszona milczeniem, 

które  towarzyszyło  jej  słowom.  –  Opuściłam  cię,  kiedy  najbardziej  mnie  potrzebowałaś.  To 

niewybaczalne.  

Carolina wciąŜ milczała, więc Taylor utkwiła spojrzenie w Billym.  

– Witaj, Billy Ray. Chodziliśmy razem do liceum, pamiętasz? 

Ledwie przypominał ją sobie ze szkolnych czasów. Później zaś tak bardzo pochłaniała go 

opieka  nad  ojcem,  Ŝe  innym  sprawom  poświęcał  niewiele  uwagi.  Wiedział  tylko,  Ŝe  Taylor 

jest obecnie Ŝoną adwokata stanowego Johna Betza.  

– Mogę na chwilę usiąść? – spytała. Billy podsunął jej krzesło.  

– Jak sobie radzisz? – znów zwróciła się do Caroliny. – Bo wyglądasz cudownie.  

– Dziękuję, – Podobno się wyprowadziłaś? 

– Widzę, Ŝe wiadomości szybko się rozchodzą.  

– Czasem nie dość szybko. – Spojrzenie Taylor powędrowało ku dzieciom, które właśnie 

kończyły jeść lody. – Kiciu, tam w rogu jest moja Mandy. Chcesz się z nią przywitać? 

– Mogę? – zapytała dziewczynka mamę.  

– Jasne.  

Kicia wstała i odeszła od stołu, a Chris podreptał w ślad za nią.  

–  Przepraszam  cię,  Billy  –  Taylor  uśmiechnęła  się  niepewnie.  –  Ale  chciałabym 

porozmawiać z Caroliną sam na sam.  

background image

Billy odsunął krzesło, lecz Caroliną stanowczym gestem połoŜyła rękę na jego dłoni.  

–  Nie  odchodź  –  poprosiła.  Popatrzyła  na  byłą  przyjaciółkę  i  wyjaśniła,  widząc  jej 

pytające spojrzenie: – I tak mu powtórzę wszystko, co usłyszę.  

– Dobrze – westchnęła Taylor. – Chodzi o tamto przyjęcie. ..  

Caroliną pobladła.  

– To w grudniu? – wyszeptała.  

–  Tak.  –  Taylor  skinęła  głową  i  spuściła  wzrok.  –  Czy  to  prawda,  Ŝe  niczego  nie 

pamiętasz? 

– A uwierzysz mi na słowo? 

– Twoje słowo mi wystarczy. Zawsze ci wierzyłam.  

–  No  właśnie  –  Carolina  pochyliła  się  nad  stołem  –  zawsze  wierzyłaś,  ale  odkąd 

znalazłam się po wypadku w szpitalu, zniknęłaś z mojego Ŝycia. Nawet nie odwiedziłaś mnie 

w szpitalu. A przecieŜ...  

– Byłam twoją najlepszą przyjaciółką – uprzedziła ją Taylor. – Tak, wiem, nadal chcę nią 

być.  

– Więc dlaczego... ? 

– John nie pozwolił mi cię odwiedzić. Powiedział, Ŝe sędzia Grayson nakazał wszystkim 

trzymać się od ciebie z daleka. Ale nie o to mi chodzi. – Ona takŜe pochyliła się nad stołem. – 

Słyszałam, Ŝe sędzia wystąpił do sądu o prawo do opieki nad twoimi dziećmi.  

– Zgadza się.  

– Nie pozwól mu na to. Jesteś najlepszą matka, jaką moŜna sobie wyobrazić.  

– Czy właśnie to chciałaś mi powiedzieć? 

–  Nie  –  odparła  Taylor  i  zamilkła.  Dopiero  po  chwili  zaczęła  mówić  nerwowym, 

urywanym  głosem:  –  Tamtego  wieczoru...  my  takŜe  byliśmy  na  przyjęciu.  MoŜe  nie 

pamiętasz, ale spędziłyśmy sporo czasu razem. Byłaś... przygnębiona. Choć nie powiedziałaś 

mi  dlaczego.  Mimo  to  trzymałam  się  blisko  ciebie.  Ani  razu...  ani  razu  nie  poprosiłaś  o 

alkohol. Nie wypiłaś ani kropli.  

Carolina milczała. Billy Ray widział, Ŝe jest bliska płaczu.  

– To ja będę reprezentował Carolinę w sądzie – odezwał się, chcąc dać jej trochę czasu.  

– John twierdzi, Ŝe jesteś najlepszym adwokatem w mieście.  

Billy zbyt wiele razy walczył z Johnem Betzem na sali sądowej, aby potraktować to jako 

zdawkowy komplement. John był ściśle powiązany z politykami okręgu, przyjaźnił się takŜe z 

rodziną Graysonów. Jeśli w ten sposób komentował umiejętności Billy’ego, oznaczało to, Ŝe 

sędzia będzie walczył do upadłego.  

– Carolina będzie potrzebowała świadków – powiedział. – Czy powtórzysz przed sędzią 

Sawyerem to, co przed chwilą nam wyznałaś? 

– Nie wiem. Jeśli to zrobię, John mnie zabije.  

– Więc chyba znowu musisz wybierać między męŜem a najlepszą przyjaciółką.  

– Billy... – Carolina połoŜyła rękę na jego ramieniu.  

– On ma rację – pokiwała głową Taylor.  

– NiezaleŜnie od tego, co postanowisz, dziękuję, Ŝe mi o tym powiedziałaś – uśmiechnęła 

background image

się Carolina. – Nawet jeśli nie powtórzysz tego przed sądem.  

Taylor wpatrywała się w nią przez chwilę, po czym ponuro pokiwała głową.  

– MoŜesz mnie powołać na świadka – oznajmiła. – Powiem wszystko, co wiem o tamtym 

wieczorze i o innych. A John niech idzie sobie do diabła. Widziałam, co zrobił z tobą Champ. 

Nie pozwolę, Ŝeby mój mąŜ zrobił to samo.  

Prosto  z  cukierni  Billy  zawiózł  Carolinę  z  dziećmi  do  siebie.  Miała  przesiąść  się  do 

swego auta i pojechać do Maggie.  

– MoŜemy się przywitać z Trójnogiem? – Kicia złoŜyła błagalnie ręce, kiedy zatrzymali 

się na podwórzu. – Proszę...  

– Jasne. Ale ona nie mieszka juŜ w szopie. – Billy Ray popchnął leciutko dziewczynkę w 

kierunku domu.  

– O, to coś nowego. – Carolina ujęła go pod ramię. CzyŜbyś trzymał to zapchlone zwierzę 

w domu? 

– Wcale nie ma pcheł. Weterynarz mówi, Ŝe jest zdrowa. No i spodziewa się małych. Nie 

wiedziałaś, Ŝe mam miękkie serce? 

– Tak, tak. Wkrótce kaŜda matka w potrzebie przywlecze się na twój ganek.  

Billy  otworzył  drzwi  i  rozejrzał  się  po  mieszkaniu,  by  upewnić  się,  Ŝe  wszystko  jest  na 

swoim  miejscu.  Niedawno  wymienił  zamki  na  nowe.  Po  tym,  co  zaszło  u  Joela,  wolał  nie 

ryzykować.  

Trójnóg cierpliwie znosił dziecięce pieszczoty. Kicia i Chris głaskali go ostroŜnie, na co 

kot reagował pełnym zadowolenia mruczeniem. Cała trójka tak bardzo była pochłonięta sobą, 

Ŝ

e dorośli spokojnie mogli zająć się rozmową.  

– Co sądzisz o tym,  co  mówiła Taylor? – zapytała cicho Carolina. – Czy jeśli zezna, Ŝe 

tamtego wieczoru nie piłam, pomoŜe nam wygrać tę sprawę? 

– Na pewno nie mogła być z tobą przez cały wieczór.  

– Nie rozumiem...  

–  Przypuszczam,  Ŝe  adwokat  Graysonów  wykorzysta  zeznanie  Taylor  przeciwko  tobie. 

Stwierdzi,  Ŝe  skoro  sąd  jest  w  posiadaniu  badania,  który  udowadnia,  Ŝe  piłaś,  to  znaczy,  Ŝe 

piłaś.  A  zeznania  Taylor  potwierdzają  tylko,  Ŝe  jak  kaŜdy  alkoholik  potrafiłaś  doskonale  się 

maskować i długo trzymać swój problem w tajemnicy.  

– Pojęłam. Matka alkoholiczka nie moŜe opiekować się swymi dziećmi, o to chodzi? 

– O to.  

– Nie wygramy tego, Billy, prawda? 

– Tego nie powiedziałem.  

– Ale uwaŜasz, Ŝe wszystko moŜe zostać uŜyte przeciwko mnie.  

–  UwaŜam  jedynie,  Ŝe  powinniśmy  być  realistami.  Jedna  osoba  nie  zrobi  róŜnicy,  ale 

kilka juŜ tak. Mamy prawo zatrudnić eksperta, który zbada ciebie i Graysonów i określi, czy 

nadajesz  się  do  tego,  by  być  odpowiedzialną  matką.  Znam  kobietę,  którą  sąd 

najprawdopodobniej wyznaczy do tej roli. Jest nieprzekupna. Jestem pewien, Ŝe uzna, iŜ dla 

dobra dzieci powinno się zostawić je z tobą.  

– Graysonowie takŜe mają prawo zatrudnić swojego eksperta, prawda? 

background image

– Prawda.  

– Och, Billy, nie mam pojęcia, co zrobię, jeśli przegram.  

Billy  nawet  nie  chciał  myśleć  o  takiej  moŜliwości.  Odkąd  postanowił  reprezentować 

Carolinę  w  sądzie  i  narazić  się  Graysonom,  a  moŜe  i  całemu  środowisku,  jego  koledzy 

jednocześnie podziwiali go i ostrzegali. Wszyscy uwaŜali, Ŝe jest bez szans. KaŜdy, kto z nim 

rozmawiał,  powtarzał,  Ŝe  jego  decyzja  to  zawodowe  samobójstwo.  śyczliwi  twierdzili,  Ŝe 

sędzia Grayson go zniszczy i Ŝe po tej sprawie Ŝaden klient nie odwaŜy się go zatrudnić.  

Jego kariera nie miała jednak znaczenia – liczyło się coś innego. Jeśli nie wygra sprawy 

Caroliny,  to  straci  ją  na  zawsze.  Pozostanie  dla  niej  człowiekiem,  który  zawiódł  ją  w 

najwaŜniejszym  momencie  jej  Ŝycia.  Musiał  uczynić  wszystko,  by  zwycięsko  wyjść  z  tej 

próby.  

– Ufam ci, Billy – odezwała się, jak gdyby  czytała w jego myślach. – Wiem, Ŝe zrobisz 

wszystko, co moŜliwe.  

I co niemoŜliwe, dodał w duchu, po czym przytulił ją mocno do siebie.  

– No cóŜ, Trójnogu, zostaliśmy sami.  

Billy Ray rozciągnął się wygodnie w fotelu, poniewaŜ kotka najwyraźniej nie zamierzała 

opuścić  sofy.  Carolina  z  dziećmi  wróciła  juŜ  do  domu,  przed  chwilą  zadzwoniła,  aby 

powiedzieć mu dobranoc, mógł więc spać spokojnie i nie bać się o jej bezpieczeństwo.  

–  I  co  powiesz  na  to  wszystko?  –  westchnął.  –  MoŜe  powinniśmy  spakować  wszyscy 

swoje graty w jeden z gruchotów Joela i uciec stąd którejś nocy. Zapomnieć o River County i 

całej tej cholernej sprawie. Urządzić się gdzieś wspólnie i zacząć nowe, szczęśliwe Ŝycie...  

Właśnie to radził mu dzisiaj Joel. Wiedział, co wnuk czuje do Caroliny, domyślał się, Ŝe 

ich nakrył.  

–  Następnym  razem  najpierw  zadzwonię  –  burknął,  gdy  Billy  odprowadzał  go  do 

samochodu. – Koszula wciąŜ wystaje ci z portek. Ale skoro juŜ o tym mowa, to nie mogło cię, 

chłopie,  spotkać  nic  lepszego.  Zabieraj  ją  stąd  i  chodu.  Zacznij  gdzie  indziej.  Nie  tkwij  tu 

tylko ze względu na mnie.  

Billy westchnął cięŜko i otworzył puszkę piwa. Nie tylko z powodu dziadka musiał zostać 

w River County. Chodziło takŜe o szacunek do samego siebie. Gdyby wyjechał, zachowałby 

się  jak  tchórz.  Dzieci  Caroliny,  zmuszane  wciąŜ  do  chowania  się  i  ucieczki,  równieŜ 

wyrosłyby na tchórzów. Dla dobra ich wszystkich trzeba było stawić czoło sędziemu.  

Włączył  telewizję,  ale  nie  zainteresował  go  ani  mecz,  ani  Ŝaden  z  nadawanych  seriali. 

Mimo Ŝe czekało go mnóstwo pracy, nie mógł się ruszyć z fotela. WłoŜył piwo między kolana 

i  zamknął  oczy.  W  jego  umyśle  zakiełkowała  kusząca  wizja  wspólnego  Ŝycia  z  Carolina  – 

Carolina  budzi  się  rano  obok  niego,  leŜy  nocą  w  jego  ramionach,  kocha  się  z  nim,  szepcze 

słowa miłości...  

Gwałtowne  stukanie  w  okno  rozległo  się,  gdy  juŜ  zasypiał.  Billy  uniósł  powieki  i  ujrzał 

jak Doug Fletcher zagląda przez szybę do wnętrza.  

Wpuścił go, choć wcześniej upewnił się dokładnie, czy szeryf jest sam.  

– Po co przyszedłeś? – spytał. – I dlaczego tak późno? Czy teraz będziemy spotykać się 

ciemnościach? śeby sędzia o niczym się nie dowiedział? 

background image

Doug nawet nie silił się na odpowiedź. Od razu przeszedł do rzeczy.  

– Nieźle ci się wiedzie w Moss Bend – powiedział. – Szkoda by było to stracić.  

– Co masz na myśli? 

– Masz tu swój dom, biuro w mieście. Lubią cię tutejsi ludzie. MoŜe i nigdy nie będziesz 

prowadził wielkich spraw w sądzie najwyŜszym, ale tu zawsze znajdziesz pracę.  

– No i? 

– No i dlaczego z tego rezygnujesz? 

Billy milczał przez chwilę, powoli popijając piwo.  

– Dlaczego uwaŜasz, Ŝe z tego rezygnuję? – zapytał w końcu.  

– Bo sędzia cię załatwi.  

–  No,  nareszcie  ruszyłeś  głową,  Doug  –  Billy  uśmiechnął  się  krzywo.  –  W  końcu 

domyśliłeś się, kto stał za tym pobiciem u Joela.  

– Obaj dobrze wiemy, kto za tym stał. Billy popatrzył przyjacielowi w oczy.  

– Dzięki za szczerość. Ale powiedz mi teraz jeszcze jedno... – zawiesił głos. – Wiedziałeś 

o wszystkim, zanim to się stało? 

Doug  pokręcił  powoli  głową.  Billy  mu  wierzył.  Zbyt  długo  byli  przyjaciółmi,  aby  się 

okłamywać.  

– A więc dowiedziałeś się później. – Billy wzniósł puszkę w ironicznym toaście. – Twoje 

zdrowie, Doug! 

–  Nawet  nie  wiem,  kto  tam  był  tego  wieczoru.  Powiedziano  mi  jedynie,  Ŝe  nie 

powinienem zbytnio interesować się sprawą.  

– Od kiedy to robisz wszystko, co ci mówią? 

– Odkąd sędzia Grayson pomógł mi zostać szeryfem.  

– Widzę, Ŝe naprawdę zebrało ci się szczerość.  

–  Posłuchaj,  stary  –  Doug  podszedł  do  okna  –  znamy  się  jak  łyse  konie  i  nie  musimy 

przed sobą niczego udawać. Wiesz, kim jestem i na co mnie stać. Wiesz, Ŝe byłem zerem, a 

zostałem szeryfem. Wiesz, Ŝe gdyby nie Grayson...  

–  Nigdy  nie  byłeś  zerem  –  przerwał  mu  Billy.  –  Pochodzisz  z  dobrej  rodziny.  Rodziny 

ludzi uczciwych, którzy cięŜko pracowali na chleb. CięŜko, ale uczciwie.  

– Tak, i tą uczciwą pracą do niczego nie doszli. Nigdy nie mieli więcej niŜ parę marnych 

groszy,  ich  dzieci  nigdy  nie  wyszły  poza  podstawówkę,  nigdy  nie  mieli  Ŝadnych  marzeń, 

moŜe oprócz tego, Ŝeby sprzedać więcej hot-dogów za trochę więcej forsy! – parsknął Doug. 

–  Sypiałem  pod  dziurawymi  kołdrami.  Dostawałem  jedną  parę  butów  na  rok,  nawet  jeśli  z 

nich  wyrastałem.  Zrozum,  Billy,  Ŝe  jestem  pierwszy  Fletcherem,  który  został  kimś  w  tym 

zasranym mieście! 

–  Jasne,  zostałeś  kimś.  Sługą  nadętego  frajera,  chama  w  todze  sędziego,  sadysty,  który 

cierpi na manię wielkości! 

Doug nie odpowiedział.  Sięgnął po puszkę piwa  stojącą na stole, otworzył ją i wypił do 

połowy, zanim ponownie się odezwał.  

–  Masz  rację  –  powiedział  ponurym  głosem.  –  Ale  przyszedłem  pogadać  o  tobie,  nie  o 

mnie.  

background image

– Dzięki za troskę – Billy uśmiechnął się kpiąco.  

– Nie wierzysz w nią? 

– Wierzę.  

–  To  posłuchaj,  co  ci  radzę.  Niech  ktoś  inny  broni  Caroliny  Grayson.  Ty  daj  jej  spokój. 

Jeśli tego nie zrobisz, przegrasz nie tylko tę sprawę. Przegrasz wszystko.  

–  Nie  przegram,  jeśli  ludzie  z  miasteczka  powiedzą  prawdę  i  przestaną  bać  się  tego 

tyrana.  Jego  dni  mogą  być  policzone.  Jednak  Ŝeby  tak  się  stało,  musimy  współpracować, 

wszyscy.  

– PróŜne nadzieje. On trzyma całe Moss Bend w garści. To, co zrobisz, i tak niczego nie 

zmieni – odparł Doug i juŜ spokojnie dokończył swoje piwo.  

Billy  uznał,  Ŝe  szeryf  powiedział  juŜ  wszystko,  co  miał  do  powiedzenia.  Czekał,  aŜ 

odstawi pustą puszkę i wstanie, lecz Doug najwyraźniej jeszcze nie skończył.  

– Jest jeszcze coś, Billy. Czy wiesz, czemu twój ojciec zaczął pić? Czy Yancy mówił ci 

kiedyś,  dlaczego  nie  moŜe  na  siebie  patrzeć?  Dlaczego  pije  na  umór  tylko  po  to,  Ŝeby 

przetrwać? 

Billy spojrzał na niego zaskoczony. Nie bardzo rozumiał, jaki związek z Caroliną mają te 

pytania, ale były wystarczająco intrygujące, by podjąć podsunięty przez Douga wątek.  

–  Nigdy  mi  o  tym  nie  opowiadał.  Chyba  nikt  nie  wie,  dlaczego  pił.  Był  po  prostu 

alkoholikiem.  

– Ktoś jednak wie.  

– Ty? 

– Sędzia.  

Billy  Ray  zacisnął  mocno  szczęki.  Wiedział,  Ŝe  jego  ojciec  z  całego  serca  nienawidził 

sędziego  Graysona,  ale  nigdy  nie  zastanawiał  się  dlaczego.  Wspomnienia  związane  z  ojcem 

sprawiały mu ból, toteŜ starał się wyrzucić je z pamięci.  

–  MoŜe  przejdziesz  do  rzeczy?  –  zaproponował.  –  Powiedz,  co  masz  do  powiedzenia, 

skoro juŜ zacząłeś.  

– Nie znam szczegółów, wiem tyle, ile powiedział mi sędzia.  

– Czyli co? 

– Twój ojciec usiłował przeciwstawić się Graysonom. Ale był za słaby, więc sprzedał się 

sędziemu,  na  czym  nie  wyszedł  nawet  najgorzej.  Podobno  zyskał  na  tej  transakcji  sporo 

pieniędzy, tyle Ŝe nie miał na co ich wydać.  

– Więc zaczął pić? 

– Podobno. – Doug podniósł się z sofy. – To wszystko, co wiem.  

– Dlaczego więc tak bardzo nienawidził sędziego, skoro na nim zarobił? 

–  Bo  zarobił  mniej,  niŜ  oczekiwał.  Sędzia  powiedział,  Ŝe  Yancy  wyŜej  wycenił  swoją 

lojalność i Ŝe potem do końca Ŝycia chował urazę.  

– Fascynujące – powiedział sarkastycznie Billy  – i nie mniej idiotyczne. Wybacz, ale to 

jakiś stek bzdur.  

– MoŜe. W kaŜdym razie ma to coś wspólnego ze sprawą, nad którą Yancy pracował w 

latach  siedemdziesiątych.  Jeśli  chcesz  poznać  więcej  szczegółów,  oblicz  sobie,  kiedy  twój 

background image

stary zaczął pić, i przejrzyj sprawy z tamtego okresu.  

Billy Ray wciąŜ przechowywał papiery naleŜące do ojca. Firma nadal mieściła się w tym 

samym budynku, a po śmierci Yancy’ego wszystkie dokumenty złoŜono na poddaszu.  

– Po co właściwie mówisz mi to wszystko? – spytał.  

– Chcę ci uświadomić, Ŝe nie moŜesz zwycięŜyć. Z Graysonami nikt jeszcze nie wygrał. 

Nie chcę, Ŝeby coś ci się stało.  

– JuŜ mi się stało.  

– To było nic.  

– CzyŜby tylko ostrzeŜenie? Doug przecząco potrząsnął głową.  

–  Raczej  przypomnienie.  Mieszkasz  w  Moss  Bend,  Billy.  Na  cholernym  Południu,  w 

cholernym  River  County.  Po  prostu  zapomniałeś,  Ŝe  jesteś  tutaj  nikim.  Byłeś,  jesteś  i 

będziesz. Zupełnie jak ja.  

background image

ROZDZIAŁ 9 

 

Tygodnie  przed  sprawą  minęły  zbyt  szybko.  Billy  pracował  do  późnej  nocy,  usiłując 

znaleźć  świadków,  którzy  zgodziliby  się  zeznawać  na  korzyść  Caroliny.  Ona  sama,  zajęta 

nową pracą, dziećmi, wizytami u psychologów i psychiatry, równieŜ nie miała wolnej chwili. 

Głównie  do  siebie  dzwonili,  spotykali  się  rzadko,  najczęściej  na  szybkim  lunchu  w 

towarzystwie Maggie. Raz Carolina przyprowadziła dzieci do Billy’ego, aby mogły przywitać 

się z nowym synem kotki, ale nie była to udana wizyta. Przez cały czas jej trwania Billy czuł 

nieokreślone napięcie. WciąŜ miał świadomość, Ŝe jeśli zawiedzie Carolinę, nie mają szans na 

wspólną  przyszłość.  To właśnie  nie  pozwalało  mu  odnaleźć  dawnej  radości  i  beztroski,  jaką 

kiedyś odczuwał w jej towarzystwie.  

Dzień  przed  rozpoczęciem  sprawy  siedział  przy  biurku  i  ponownie  obmyślał  procesową 

strategię. Nigdy jeszcze nie musiał działać w tak niesprzyjających okolicznościach. Choć było 

to niesprawiedliwie, wiedział, Ŝe opieka nad dziećmi uzaleŜniona będzie od oceny wypadków 

dotyczących śmierci Champa. Zanim Sawyer podejmie decyzję, rozpatrzy wszystkie zarzuty 

stawiane Carolinie i albo uwierzy w jej poczytalność i uczciwość, albo nie.  

Czy  Carolina  zjechała  z  autostrady,  bo  za  duŜo  wypiła?  Czy  w  zemście  za  lata  udręki 

usiłowała zabić męŜa? Czy to prawda, Ŝe zapięła pasy, w przeciwieństwie do Champa? 

Czy w rozpaczy liczyła na to, Ŝe zabije prześladowcę, a jednocześnie zdoła ocalić własne 

Ŝ

ycie? 

Te  i  inne  pytania  na  pewno  na  sali  rozpraw  padną  niejednokrotnie.  Billy  był  tego 

ś

wiadomy i juŜ teraz bał się, jak zniesie je Carolina, świadkowie i wreszcie on sam.  

Oparł  głowę  na  rękach  i  zamknął  oczy.  Skoro  Carolina  nie  pamiętała  wydarzeń  owego 

wieczoru, mógł jedynie zgadywać, co się wówczas stało. Jeśli nawet miała kiedyś problemy z 

piciem, najwyraźniej juŜ minęły. Nie przepadała za alkoholem, widział to i był pewien swojej 

oceny.  Wiedział,  jak  zachowują  się  alkoholicy,  i  mógłby  przysiąc,  Ŝe  ona  nie  cierpi  na  tę 

chorobę.  

Jaka  jednak  była  przed  wypadkiem?  Nie  zdziwił  się,  gdy  wynajęty  przez  Graysonów 

psychiatra  stwierdził,  Ŝe  była  niezrównowaŜona,  a  czasem  wpadała  w  stany  lękowo-

urojeniowe.  Ekspertyza  kończyła  się  stwierdzeniem,  Ŝe  jej  zdolności  do  samodzielnego 

podejmowania  decyzji  są  upośledzone,  i  Ŝe  nie  przyznając  się  do  choroby  alkoholowej, 

Carolina odmawia sobie szansy na leczenie. Rokowania w tym przypadku – stwierdzał raport 

– są zdecydowanie niekorzystne.  

Dla odmiany Billy dysponował ekspertyzami dwóch psychologów, którzy na jego prośbę 

przebadali Carolinę oraz dzieci, po czym zgodnie uznali, Ŝe zwaŜywszy na okoliczności, jest 

ona  doskonale  przystosowana  do  samodzielnego  Ŝycia,  świadoma  swoich  celów  i 

popełnionych  błędów.  Nie  zawsze  jest  pewna  siebie,  ale  w  odniesieniu  do  spraw  istotnych 

umie być stanowcza. Dzieci są do niej bardzo przywiązane i czują się przy niej bezpiecznie, 

ona  zaś  poświęca  im  wystarczająco  duŜo  uwagi,  by  zapewnić  im  prawidłowy  rozwój.  W 

związku z powyŜszym zaleca się pozostawienie opieki nad dziećmi w jej rękach.  

background image

Reszta  dowodów  była  oczywista.  Na  kaŜdego  świadka  Graysonów  przeciwko  Carolinie, 

Billy Ray znajdował dwóch chętnych, by zeznawać na jej korzyść. Gdyby rozprawa odbywała 

się  gdzie  indziej  czy  przeciw  komuś  innemu,  szedłby  spać  w  dobrym  humorze.  CóŜ,  sędzia 

Sawyer takŜe będzie musiał zdać piekielnie trudny egzamin.  

– Billy Ray? 

Podniósł głowę i popatrzył znad papierów na Fran.  

– Jeszcze tu jesteś? 

– Bo ty tu jesteś.  

– No i co z tego? JuŜ dawno powinnaś była pójść do domu.  

–  Najpierw  zobacz,  co  znalazłam  –  zmarszczyła  brwi  –  dopiero  potem  posyłaj  mnie  do 

diabła.  

– Do domu – poprawił.  

– Cicho – skarciła go. – Naprawdę znalazłam coś ciekawego.  

Przez  chwilę  nie  miał  pojęcia,  co  jej  strzeliło  do  głowy.  Od  tygodni  zajmował  się 

wyłącznie sprawą Caroliny i nie interesowało go nic innego. Czy moŜe być teraz coś bardziej 

pilnego? 

Fran połoŜyła przed nim przykurzony, stary raport.  

– Długo myślałam o tym, co mi powiedziałeś – zaczęła tłumaczyć. – O tym, co Fletcher 

wspominał o twoim ojcu. W tamtych czasach byłam zwykłą urzędniczką. Potrafiłam jedynie 

odbierać  telefony  i  nie  odróŜniałam  jednej  sprawy  od  drugiej.  Pamiętam  jednak  plotki.  W 

biurze wiele się działo i starałam się nie zaprzątać sobie nimi głowy, ale ta plotka...  

– Poczekaj – przerwał jej Billy. Miał ochotę powiedzieć, Ŝe chwilowo jest zbyt zajęty, by 

wracać do starych plotek, jednak Fran nie pozwoliła się uciszyć.  

– Cały dzień spędziłam dziś na poddaszu i wreszcie to znalazłam – dokończyła szybko. – 

Naprawdę powinieneś to przeczytać.  

–  To?  –  Spojrzał  na  cienką  teczkę,  w  której  było  pewnie  nie  więcej  niŜ  kilka  kartek. 

Gdyby  teczka  była  grubsza,  zapewne  zbyłby  Fran  i  zbeształ.  –  Czy  muszę  to  robić  teraz?  – 

spytał niechętnie.  

– Tak. Powinieneś wiedzieć, z kim jutro się zmierzysz na sali rozpraw.  

Ciekawość zwycięŜyła. Billy ujął między palce kartonową okładkę.  

– PrzecieŜ wiem, kim jest Whittier Grayson – powiedział.  

– Chodzi mi o to, jakim jest człowiekiem.  

– UwaŜasz, Ŝe jeszcze się na nim nie poznałem? 

–  Wychowywałam  się  nad  rzeką  –  odezwała  się  Fran  z  pełnym  zadumy  uśmiechem.  – 

Przy  drodze  mieszkała  rodzina,  mieli  trzech  synów.  Gibb,  środkowy,  od  samego  początku 

sprawiał  kłopoty.  Wszyscy  wiedzieli,  Ŝe  to  kawał  drania.  Kiedy  coś  znikało  z  naszych 

podwórek,  domyślaliśmy  się,  czyja  to  sprawka.  Po  jakimś  czasie  przywykliśmy  do  tego  i 

trzymaliśmy rzeczy pod kluczem. Taki właśnie był Gibb. Któregoś dnia Gibb napadł na bank 

w Tallahassee, a kiedy ktoś próbował mu przeszkodzić, zastrzelił biedaka, a przynajmniej tak 

mówili. Nie zdziwiliśmy się zbytnio, bo i dlaczego? Taki właśnie był Gibb. Sprawiał kłopoty. 

Kawał  drania...  –  Wzruszyła  ramionami.  –  Teraz  po  raz  kolejny  złoŜył  apelację.  Posłuchaj 

background image

mnie,  Billy  Ray.  Czasem  myślenie,  Ŝe  kogoś  dobrze  znasz,  jest  równie  niebezpieczne,  jak 

napad na bank.  

Cofnęła się do drzwi i poprosiła po raz ostatni: 

– Przeczytaj to. Wtedy powiesz mi, jakim człowiekiem jest sędzia.  

W  tawernie  zanosiło  się  na  długą  noc.  Szafa  grająca  i  bilardowe  stoły  otoczone  były 

grupkami  hałasujących  męŜczyzn,  a  na  barze,  ku  uciesze  gawiedzi,  młoda  kobieta  o 

ufarbowanych na pomarańczowo włosach usiłowała tańczyć taniec brzucha.  

– JuŜ raz się tłukli – poinformowała Maggie Billy’ego.  

– Dopiero raz? – Billy rozpiął kołnierz koszuli i poluzował krawat. Klimatyzacja w lokalu 

najwyraźniej nie działała jak naleŜy.  

– Wszyscy są dziś nerwowi. Chyba wcześniej zamknę.  

– Maggie przysunęła się, Ŝeby pocałować go w policzek.  

–  Robię  się  na  to  za  stara.  Chyba  sprzedam  ten  interes  i  przeprowadzę  się  na  Zachód. 

Będę bliŜej wnuków.  

Przez chwilę miał ochotę poprosić Maggie, aby zabrała Carolinę z dziećmi i wraz z nimi 

uciekła jeszcze dziś. Na to jednak było juŜ za późno.  

– Podać ci coś? – spytała.  

– Sam nie wiem. Przyszedłem zobaczyć się z Dougiem.  

– Cały czas pije. MoŜesz go odwieźć do domu, kiedy skończycie.  

Maggie odeszła do baru, zapewne po to, aby sprawdzić, czy ruda dziewczyna nadal ma na 

sobie bieliznę, a Billy ruszył przez zbity tłum, by odnaleźć przyjaciela.  Znalazł go przy tym 

samym stoliku, co zawsze. Usiadł na wprost Douga, lecz ten nawet na niego nie spojrzał.  

– Co tu robisz? – spytał tylko, wpatrzony smętnie w resztki piwa. – Myślałem, Ŝe całą noc 

będziesz przygotowywał się do wojny.  

– Właśnie się przygotowuję.  

– Musisz być dobrej myśli, skoro przywiodło cię do tej ponurej speluny.  

– Nie wiem, czy jestem dobrej myśli. Ale na pewno mam nastrój do opowiadania długich 

historii. Pomyślałem, Ŝe byłbyś dobrym słuchaczem.  

–  Ja?  –  Doug  zmruŜył  przekrwione  oczy.  –  Sługa  chama  w  todze  i  sadysty  z  manią 

wielkości? 

–  Ty.  Nie  wiem,  dlaczego  pomyślałem  o  tobie,  ale  chętnie  opowiem  ci  tę  historię.  Jeśli 

zechcesz posłuchać.  

Doug  odwrócił  wzrok,  wlał  do  gardła  resztkę  piwa  i  skinął  na  Maggie,  by  przyniosła 

następne.  

–  Czemu  nie?  –  powiedział.  –  Gadaj,  jeśli  masz  ochotę.  Billy  oparł  łokcie  na  stole  i 

popatrzył mu w oczy.  

– Mam ochotę pogadać, Doug. Właśnie z tobą. Westchnął cięŜko, choć przecieŜ wiedział 

juŜ, od czego zacząć. Godzinę wcześniej opowiedział tę samą historię Joelowi.  

–  Jakieś  dwadzieścia  dwa  lata  temu  mojego  ojca  odwiedzili  robotnicy  ze  starej  fabryki 

azbestu w Spring Creek. Zdaje się, Ŝe wszyscy mieli rozmaite problemy ze zdrowiem i doszli 

do  wniosku,  Ŝe  dzieje  się  tak  z  powodu  warunków  pracy  panujących  w  fabryce.  Wcześniej 

background image

byli u innych prawników, ale Ŝaden z nich nie chciał wziąć tej sprawy.  

–  Niech  zgadnę:  twój  tatuś  był  inny  –  przerwał  mu  zgryźliwie  Doug.  –  Wiadomo,  stary 

Yancy Wainwright, obrońca uciśnionych...  

–  Ojciec  obiecał,  Ŝe  się  temu  przyjrzy.  Wtedy  jeszcze  nikt  nie  zdawał  sobie  sprawy  z 

tego, jak niebezpieczny jest azbest. Były oczywiście jakieś przepisy, ale nie tak szczegółowe i 

rygorystyczne, jak obecnie. Zresztą, fabryka w Spring Creek nie przestrzegała nawet tamtych 

przepisów. Ktoś przekupywał inspektorów i robił wszystko, byle tylko odstąpić od wdroŜenia 

nowych, bardziej kosztownych procedur i technologii. Mój ojciec wykrył nie tylko to...  

– No? 

–  Właścicielami  fabryki  byli  Graysonowie.  ZałoŜyli  fałszywą  firmę,  aby  nią  zarządzała, 

ale  w  rzeczywistości  wszelkie  zyski  trafiały  na  ich  konta.  A  zyski  były  ogromne.  Ojciec 

szybko się zorientował, kto stoi za tym wszystkim.  

– No i co z tego? – Doug odchylił się na krześle. – Połowa północnej Florydy naleŜy do 

Graysonów. Mogą ustanawiać własne prawa.  

– Postaram się to uprościć, Doug. Ojciec miał dowody w ręku, zagroził więc Graysonom 

olbrzymim  procesem.  Na  początku  był  pewien,  Ŝe  wygra,  ale  wtedy  sędzia  szybko 

przygotował kontratak. Kilka dni później spotkał się z ojcem w tajemnicy i powiedział mu, Ŝe 

jeśli  tknie  on  choćby  jednego  z  Graysonów,  rodzina  Graysonów  go  zniszczy.  Następnie 

pokazał  mu  cała  furę  sfałszowanych  dokumentów,  łączących  Yancy’ego  ze  wszystkim,  co 

nielegalne – od hazardu przez malwersacje po narkotyki.  

– I Yancy dał się zastraszyć? – spytał Doug. – Tak łatwo? 

–  Powiedzmy,  Ŝe  dał  się  przekonać.  Sędzia  obiecał  ojcu,  Ŝe  zawrze  z  poszkodowanymi 

robotnikami  umowę,  na  mocy  której  mieli  dostać  odszkodowania  –  znacznie  niŜsze,  niŜ 

gdyby  zdecydowali  się  walczyć  w  sądzie  i  wygrali,  ale  za  to  pewne.  Ojciec  miał  im  tylko 

zasugerować,  Ŝeby  przyjęli  ofertę  sędziego  i  milczeli,  a  wtedy  sędzia  zniszczy  to,  co 

przygotował, by go skompromitować.  

Doug nic nie powiedział, ale nie wyglądał na specjalnie zdumionego.  

– Mój tata musiał wybierać. – Billy Ray pochylił się nad stolikiem. – Mógł zaryzykować 

karierę i walczyć o to, co uwaŜał za słuszne, wiedząc jednocześnie, na co się naraŜa. Wiedział 

jednak,  Ŝe  najprawdopodobniej  przegrałby  i  sprawę,  i  całe  swoje  Ŝycie.  Mógł  teŜ  poradzić 

robotnikom, Ŝeby zgodzili się na umowę. Gdyby tak się stało, dostaliby jakąś rekompensatę, a 

on byłby bezpieczny.  

– Chyba nie muszę pytać, co wybrał? 

–  Nie  musisz  –  odparł  Billy.  –  Pozbył  się  wszelkich  dowodów.  Nie  zostawił  Ŝadnych 

ś

ladów prócz paru stron, które napisał na maszynie i schował na strychu, zapewne tuŜ przed 

ś

miercią. MoŜe chciał, Ŝebym któregoś dnia je znalazł? Tego nie wiem, ale wiem co innego: 

to, co zrobił, załamało go i zniszczyło. Czuł się tchórzem do końca Ŝycia. Nie mógł ze sobą 

wytrzymać.  

– I przez to zaczął pić.  

Billy Ray długo patrzył  na Douga, po czym wziął w garść jego pusty kufel, postawił do 

góry dnem i wbił w przyjaciela cięŜkie spojrzenie.  

background image

–  Tak,  przez  to  zaczął  pić  –  powtórzył.  –  A  ty  mi  nie  mów,  Ŝe  nie  potrafisz  tego 

zrozumieć.  

Doug milczał.  

–  Masz  wybór,  Doug  –  odezwał  się  Billy,  wciąŜ  patrząc  w  jego  zmęczoną  zgryzotami  i 

piciem  twarz.  –  MoŜesz  zawołać  Maggie,  Ŝeby  przyniosła  ci  jeszcze  jedno  piwo,  a  potem 

następne  i  tak  do  rana.  MoŜesz  teŜ  wrócić  do  domu,  do  Ŝony  i  zastanowić  się,  jakim  jesteś 

człowiekiem. Na cokolwiek się zdecydujesz, nie próbuj prowadzić. Jeśli złapią cię na jeździe 

po  pijaku,  przegrałeś.  Chyba  Ŝe  pójdziesz  do  sędziego,  a  ten  udowodni,  Ŝe  policjant  z 

drogówki to narkoman i terrorysta.  

Billy Ray wjechał na podjazd i wyłączył silnik. Był zbyt zmęczony, Ŝeby od razu wysiąść 

z  auta,  odsunął  więc  szybę  i  patrzył  na  gwiazdy  świecące  na  czystym  letnim  niebie.  Przez 

moment kusiło go, Ŝeby zawrócić i pojechać wprost przed siebie, jak najdalej od Moss Bend. 

Zamiast  tego  zebrał  w  sobie  resztki  sił  i  wysiadł  z  samochodu,  zatrzaskując  za  sobą  drzwi. 

Jutro o tej porze sędzia Sawyer będzie rozwaŜał wszelkie za i przeciw, pomyślał, a Carolina 

zapewne będzie się modlić, aby wszystko dobrze się ułoŜyło.  

A on? Co z nim? 

Na ganku zaczął szukać klucza do drzwi wejściowych, otworzyły się jednak same, zanim 

zdołał wyjąć rękę z kieszeni. Na progu stała Carolina.  

– Co tutaj robisz? – zapytał.  

–  Chciałam  się  z  tobą  zobaczyć  –  odparła.  –  Byłam  wcześniej  w  biurze,  ale  nikogo  nie 

zastałam, więc przyjechałam tu. Kiedyś na wszelki wypadek Hattie dała mi zapasowy klucz. 

Dziś ona pilnuje Chrisa i Kicię. Mam nadzieję, Ŝe nie masz nic przeciwko temu.  

– Przeciwko czemu? 

– śe włamałam się do twojego domu.  

–  Zanim  oddasz  klucz  Hattie,  zrób  jeszcze  jeden  dla  siebie  i  przychodź  do  mnie,  kiedy 

zechcesz.  

– Czy to znaczy, Ŝe chciałbyś widywać mnie częściej niŜ w ubiegłym tygodniu? 

– Pewnie, Ŝe chciałbym – westchnął. – PrzecieŜ wiesz.  

–  Właśnie  nie  wiem,  Billy.  Nie  wiem  wszystkiego  do  końca,  a  muszę  wiedzieć.  Zanim 

jutro wejdę na salę rozpraw, muszę wiedzieć, co właściwie nas łączy.  

Wpuściła go do środka i zamknęła drzwi. Billy oparł się cięŜko o ścianę i popatrzył na nią 

uwaŜnie.  

– Naprawdę uwaŜasz, Ŝe to odpowiedni moment na takie dyskusje? – zapytał. – Boisz się 

tego, co moŜe się jutro wydarzyć. Ja teŜ jestem tym zaprzątnięty, wyczerpany...  

– MoŜe i tak, ale przecieŜ to wszystko nie ma nic wspólnego z tym, co dzieje się między 

nami, prawda? 

Wiedział, Ŝe Carolina ma rację. Wiedział to właściwie od dawna, a jednak wciąŜ nie był 

w stanie przyznać, Ŝe ich wzajemne uczucia, aktualne i przyszłe, nie muszą mieć związku z 

czekającym  ich  procesem,  nie  muszą  zaleŜeć  od  jego  wyniku.  Kiedyś  powiedział  sobie,  Ŝe 

tylko zwycięstwo odniesione nad Graysonem da mu prawo ją kochać. CzyŜby teraz Carolina 

chciała powiedzieć, Ŝe wolno mu ją kochać niezaleŜnie od wszystkiego? 

background image

Na pewno nie wiedziała, co robi, czego chce...  

–  Chodź  –  pociągnęła  go  do  salonu  –  usiądź.  Kiedy  na  ciebie  czekałam,  przyrządziłam 

mroŜoną herbatę.  

–  Nie  musisz  się  o  mnie  troszczyć.  Nie  chcę,  Ŝebyś  na  mnie  czekała.  Masz  swoje 

obowiązki.  

– Usiądź – powtórzyła, jakby nieco zniecierpliwiona. – Wobec tego przyniosę herbaty dla 

siebie. Zaczekasz? 

– Przepraszam – westchnął cięŜko, a potem patrzył, jak Carolina znika w korytarzu. Jasna 

spódnica  pieszczotliwie  głaskała  jej  łydki.  Bose  stopy  były  drobne,  biodra  kołysały  się 

łagodnie, piersi unosiły się lekko pod bluzką.  

Billy poczuł, Ŝe robi mu się gorąco. Zdjął krawat, rozpiął kołnierzyk koszuli i odetchnął 

głęboko. Gdy Carolina  wróciła z herbatą, zrobił jej miejsce na sofie obok siebie, ona jednak 

usiadła na najbliŜszym fotelu, a szklanki postawiła na stole.  

– Jeśli coś źle zrozumiałam, powiedz mi o tym – odezwała się po chwili.  

Nie,  nie  mógł  rozmawiać  z  nią  w  ten  sposób.  Siedziała  wyprostowana  niczym  struna,  z 

dłońmi złoŜonymi skromnie na kolanach.  

– Chodź do mnie – rozłoŜył szeroko ramiona – proszę... Zastanawiała się przez chwilę, po 

czym  usiadła  obok  i  przytuliła  się  do  niego  –  Widzisz  –  zaczął  tłumaczyć  –  jeszcze  tak 

niedawno  byłaś  Ŝoną  Champa.  Ja  pojawiłem  się  w  twoim  Ŝyciu,  gdy  rozpaczliwie 

potrzebowałaś pomocy. Kiedyś byliśmy przyjaciółmi, ale...  

–  Nie  potrzebuję  wykładu  z  historii  –  przerwała  mu  niecierpliwie.  –  Równie  dobrze 

pamiętam  naszą  przeszłość,  jak  ty.  Mówmy  konkretnie  i  szczerze.  Zawsze  tak 

rozmawialiśmy.  

–  Zgoda.  –  Skinął  głową,  lecz  nie  mógł  zdobyć  się  na  to,  by  spojrzeć  jej  w  oczy.  – 

Powiedz  zatem,  skąd  wiesz,  Ŝe  potrafisz  naleŜycie  rozpoznać  swoje  uczucia?  Czy  naprawdę 

wiesz,  kiedy  kieruje  tobą  pragnienie  pocieszenia,  bliskości,  przyjaźni,  kiedy  rządzi  tobą 

zwykła, fizyczna namiętność, a kiedy... inne emocje? 

Carolina tylko chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią.  

–  Rozmawialiśmy  juŜ  o  tym  –  powiedziała.  –  Sugerujesz,  Ŝe  nie  potrafię  odróŜnić 

poŜądania od wdzięczności. Albo poŜądania od pragnienia bezpieczeństwa. Ze mylę miłość z 

przywiązaniem i zaŜyłością. OtóŜ nie.  

– Nie? – zapytał, a jego serce podskoczyło do gardła ze wzruszenia.  

– Wiem, trudno mi zaufać – uśmiechnęła się smutno. – Narobiłam bałaganu we własnym 

Ŝ

yciu. Jak mam udowodnić, Ŝe wiem, czego chcę, skoro przez tyle lat...  

– Nie wracajmy do tego, Carolino.  

–  Tak,  słusznie  –  przełknęła  ślinę.  –  Chciałam  tylko  powiedzieć,  Ŝe  znam  swoje 

pragnienia  i  umiem  powiedzieć,  co  naprawdę  czuję.  Jeśli  nie  zaufasz  mi  w  tej  sprawie,  to 

dlaczego  miałbyś  w  ogóle  mi  ufać?  Skoro  kłamię  w  kwestii  własnych  uczuć,  nawet  sama 

przed sobą, to przecieŜ mogę kłamać takŜe w trakcie procesu.  

– To nie tak – zaprotestował. – Nie sądzę, Ŝebyś kłamała.  

–  Więc  moŜe  uwaŜasz,  Ŝe  nie  jestem  wystarczająco  rozgarnięta,  by  połapać  się  w  tym 

background image

wszystkim? 

– Tego teŜ nie powiedziałem.  

– A moŜe niezrównowaŜona? Wiele osób zgodziłoby się z tobą...  

– Przestań! Wcale tak nie uwaŜam! 

– A więc to jeszcze coś innego. – Uśmiechnęła się, lecz jej oczy były powaŜne i smutne. 

–  Oto  rzucam  się  w  twoje  objęcia,  a  ty  nie  jesteś  zainteresowany.  Jesteś  zbyt  delikatny,  by 

powiedzieć mi o tym wprost. Nie chcesz mnie zranić...  

– Zamknij się wreszcie! 

Chwycił ją w ramiona i przyciągnął mocno do siebie. Pragnął jej tak bardzo, Ŝe nie mógł 

dłuŜej się opierać. Nie mógł teŜ ani chwili dłuŜej słuchać czegoś, co tak jawnie sprzeciwiało 

się jego sercu.  

– Ufam ci – powiedział i zanurzył z westchnieniem twarz w jej miękkie włosy.  

–  Nie  rób  niczego,  czego  naprawdę  nie  chcesz.  –  Odsunęła  go,  opierając  ręce  na  jego 

torsie. – Nie pozwolę się oszukać.  

– Wolałbym się utopić niŜ cię oszukać – jęknął. – Pragnę cię... – Poszukał ustami jej ust, 

dłonią zbłądził na piersi. – Pragnę bardziej niŜ cokolwiek i kogokolwiek, zawsze pragnąłem...  

– Więc nie dręczmy się  więcej, skoro oboje się  pragniemy – westchnęła  błogo pod jego 

dotykiem. – Zróbmy to wreszcie, Billy, proszę...  

– Tak – odparł zduszonym namiętnością głosem. – Tutaj... Albo na górze.  

– A jeśli ktoś zadzwoni, nie otworzymy.  

Odsunęła się od niego gwałtownie i ruszyła po schodach na górę. Billy zrównał się z nią 

dopiero przed drzwiami sypialni.  

– Powiesz, Ŝe jestem bezwstydna... – Spojrzała na niego z dłonią na klamce.  

– Raczej śmiała, pełna fantazji. Taka jak kiedyś.  

–  Miałam  nadzieję,  Ŝe  dzisiejszy  wieczór  skończy  się  w  ten  sposób  –  powiedziała  i 

otworzyła drzwi. Na szafce i komódce paliły się świece, okna były szeroko otwarte.  

A więc wierzyła w niego. Mocniej niŜ on w nią. Była pewna jego miłości i wiedziała, Ŝe 

odpowie na jej miłość. Czekała.  

–  Zaryzykowałam.  –  Stanęła  przed  nim.  –  Teraz  twoja  kolej.  Zapomnij  o  wszystkim,  o 

procesie, dzieciach, Champie... Myśl tylko o nas, o tym, czego ty chcesz...  

– Chcę ciebie.  

–  MoŜe  gdybyś  powiedział  mi  to  wiele  lat  temu,  nie  poślubiłabym  Champa.  Gdybyś  to 

powiedział,  kiedy  jeszcze  byliśmy  dziećmi,  moŜe  bym  na  ciebie  czekała.  Ale  to  nie  twoja 

wina. To ja byłam głupia. Na szczęście juŜ nie jestem.  

Podeszła do niego i zaczęła powoli rozpinać guziki jego koszuli.  

–  Podobno  im  dłuŜej  na  coś  się  czeka,  tym  bardziej  się  tego  pragnie  –  szepnęła.  –  Czy 

myślisz, Ŝe tak jest w tym przypadku? 

Billy zamknął oczy. Był wzruszony, czuł radość. Ale teŜ i Ŝal. Gdyby kiedyś nie zabrakło 

mu odwagi, moŜe ich Ŝycie potoczyłoby się inaczej. MoŜe nie byłoby łez, bicia, samotności. 

MoŜe Kicia i Chris byłyby ich dziećmi, szczęśliwymi, pewnymi siebie.  MoŜe ten stary dom 

wypełniałby ich śmiech...  

background image

Stało się jednak inaczej i przeszłości nie sposób było zmienić.  

–  Kocham  cię,  Carolino.  –  Przytrzymał  jej  dłonie  i  spojrzał  jej  w  oczy  z  powagą.  – 

Zawsze cię kochałem.  

– A ja kocham ciebie.  

Pocałował  ją,  zrazu  powoli,  nieśmiało,  potem  coraz  głębiej  i  natarczywiej.  Szarpnął 

zamkiem  jej  sukienki,  ona  odnalazła  pasek  jego  spodni.  Rozebrali  się  szybko,  niecierpliwie, 

jakby  nie  mogąc  się  doczekać,  kiedy  pozbędą  się  wszystkiego,  co  ich  dzieli,  i  połączą  się, 

nareszcie wolni i nadzy.  

Skóra Caroliny była ciepła i lekko wilgotna. Jej włosy lśniły w świetle księŜyca niczym 

srebro.  Opadli  na  łóŜko  i  zaczęli  sycić  się  sobą,  zachłannie,  rozpaczliwie,  jak  ci,  którzy 

wygłodzeni  przedłuŜającym  się  postem,  rzucają  się  łapczywie  na  jedzenie,  chcąc  od  razu 

poznać smak wszystkich potraw.  

Wszystko  inne  przestało  się  dla  nich  liczyć.  Zdawało  się,  Ŝe  na  całym  świecie  są  teraz 

tylko  oni  –  Billy  i  Carolina,  dwoje  kochanków,  którzy  połączyli  się  wreszcie  po  latach 

tęsknoty  i  niespełnienia.  Prześcigali  się  we  wzajemnych  pieszczotach,  odgadywali  swoje 

fantazje i marzenia, zapamiętali się bez reszty w tym miłosnym tańcu.  

I dopiero gdy Billy wszedł w nią nagle, zamarł, jakby dopiero teraz dotarło do niego, co 

się stało.  

– Tak, Billy... – szepnęła Carolina i podała biodra do przodu. Jej oczy wpatrzone były w 

niego błagalnie. – Tak, proszę, kochany...  

Wiedział, o co go prosi – i spełnił jej prośbę. A świadomość tego, Ŝe Carolina odnalazła 

spełnienie  i  rozkosz  właśnie  w  jego  ramionach,  przepełniła  jego  serce  szczęściem  tak 

ogromnym,  Ŝe  gdyby  zapytano  go  teraz,  czy  odnalazł  cel  swego  Ŝycia  i  czy  moŜe  umierać, 

odpowiedziałby bez wahania: „Tak”.  

background image

ROZDZIAŁ 10 

 

Carolina  nie  sądziła,  Ŝe  tej  nocy  zdoła  jeszcze  zasnąć,  lecz  gdy  wróciła  do  domu, 

natychmiast zapadła w głęboki sen. Przyjechała od Billy’ego dopiero przed drugą. TuŜ przed 

jej  wyjściem  kochali  się  ponownie,  tym  razem  spokojnie  i  bez  pośpiechu.  śałowała,  Ŝe  nie 

moŜe  zostać  z  nim  aŜ  do  świtu.  Dotychczas  jedynie  domyślała  się,  jak  wielką  radość 

odnajdzie w jego ramionach, lecz i tak rzeczywistość przerosła jej najsłodsze marzenia.  

Tak  naprawdę  dopiero  teraz  poznała  smak  prawdziwej  rozkoszy.  Młodość  spędziła  z 

męŜczyzną,  którego  zainteresowanie  seksem  było  zaleŜne  od  ilości  alkoholu,  czasem 

narkotyku,  który  właśnie  sobie  zaaplikował.  Najczęściej  było  tego  albo  zbyt  wiele,  albo  za 

mało,  a  wtedy  Champ  nie  mógł  i  nie  chciał  się  kochać.  Dlatego  juŜ  po  roku  małŜeństwa 

Carolina  wiedziała,  Ŝe  nie  moŜe  na  męŜa  liczyć.  Oczywiście  próbowała  przekonać  samą 

siebie,  Ŝe  seks  to  nie  wszystko,  Ŝe  choć  Champ  ma  swoją  ułomność,  ona  nadal  go  kocha  i 

potrzebuje. Tym bardziej go kocha, bo przecieŜ Ŝona powinna być z męŜem na dobre i na złe, 

powinna umieć się poświęcić. JednakŜe złego w ich związku było więcej niŜ dobrego, więc i 

te uczucia mimo jej wysiłków powoli umarły.  

Teraz,  po  kilku  godzinach  spędzonych  w  ramionach  Billy’ego,  po  kilku  tygodniach 

spędzonych  z  nim  w  najrozmaitszych  okolicznościach,  wiedziała  juŜ,  czym  moŜe  być 

prawdziwa,  pełnowymiarowa  miłość.  Nawet  to,  co  czuła  do  Champa  w  najlepszym  okresie 

ich małŜeństwa, nie mogło się równać z miłością do Billy’ego. BoŜe,  gdyby kiedyś nie była 

taka głupia, gdyby nie oszukiwała samej siebie, gdyby słuchała głosu swego serca...  

Zamknęła  oczy,  starając  się  nie  myśleć  ani  o  Billym,  ani  o  tym,  co  jeszcze  ich  czeka. 

Powinna  odpocząć,  przygotować  się  do  rozprawy,  która  miała  się  zacząć  o  dziesiątej.  Billy 

Ray  ostrzegł  ją,  Ŝe  posiedzenie  potrwa  długo,  nawet  do  wieczora.  Sędzia  Sawyer  zrobi 

wszystko, aby nikt nie oskarŜył go, Ŝe podjął decyzję zbyt pośpiesznie. Najprawdopodobniej 

zechce poznać wszystkie szczegóły i nie zawaha się przed zadaniem najbardziej kłopotliwych 

pytań.  

Zza  okna  dobiegało  cykanie  świerszczy,  znajomy  uspokajający  dźwięk,  który  tak  wiele 

razy koił jej stargane nerwy i pomagał zachować  równowagę. Kiedy Champ był pijany  albo 

naćpany,  nauczyła  się  koncentrować  na  dźwiękach  –  szumie  wentylatora,  wieczornym 

rechocie  Ŝab,  czy  właśnie  śpiewie  świerszczy.  Wtedy  mógł  na  nią  krzyczeć,  mógł  ją  nawet 

uderzyć,  a  mimo  to  udawało  jej  się  zachować  spokój  i  pozostać  w  zamknięciu  swego 

wewnętrznego świata.  

Teraz takŜe skoncentrowała się na cykaniu świerszczy. Postanowiła, Ŝe przebrnie przez tę 

noc i doczeka do rana, tak samo, jak przebrnęła przez wiele innych. Dryfowała więc między 

snem a jawą, a przed jej oczyma pojawiały się rozmaite obrazy...  

Oto  Kicia  jako  niemowlę,  pulchne,  Ŝarłoczne  dziecko,  które  było  szczęśliwe  jedynie 

wtedy,  gdy  Carolina  trzymała  je  w  ramionach.  Dla  odmiany  Chris  spokojnie  przesypiał 

niemal  całą  noc.  Był  pogodny  i  radosny,  z  równym  zainteresowaniem  obserwował  świat  z 

krzesełka dla niemowląt, jak z ramion swojej mamy.  

background image

Nigdy  nie  umiałaby  wybierać  między  swoimi  dziećmi.  Tak  wiele  wniosły  w  jej  Ŝycie. 

Była jednak pewna, Ŝe gdyby Graysonowie mieli moŜliwość wyboru, bez wahania wskazaliby 

Chrisa – był chłopcem, dzięki niemu rodzinne nazwisko miało szansę nie zaginąć. Był takŜe 

bardziej spolegliwy niŜ Kicia, więc łatwiej byłoby nim kierować i go urabiać.  

Czas  płynął,  aŜ  w  końcu  przestała  zdawać  sobie  sprawę  z  uciekających  minut. 

Rozluźniała się coraz bardziej, oddychała coraz równiej, aŜ w końcu ogarnął ją sen.  

Ś

niła, Ŝe znajduje się w jakimś zatłoczonym pokoju. Było duszno i gorąco, bowiem ktoś 

rozpalił  ogień  w  kominku.  Nie  podobał  jej  się  ten  pokój,  nawet  świąteczne  drzewko  przy 

drzwiach  nie  było  w  stanie  poprawić  jej  nastroju.  Przeszkadzały  jej  otwarte,  nieprzytulne 

przestrzenie,  niskie  sufity,  zimna  terakota  na  podłogach,  zbyt  duŜe  okna.  Hałas  tu  panujący 

był równie nieznośny, jak upał.  

Chciała  iść  do  domu,  ale  nie  mogła  zostawić  Champa.  Gdyby  poprosiła  kogoś  z 

przyjaciół, Ŝeby ją odwiózł, Champ wracałby sam, a z pewnością nie był w stanie prowadzić. 

Jeśli  natomiast  wzięłaby  auto  bez  jego  wiedzy,  zrobiłby  jej  w  domu  dziką  awanturę.  Jego 

skłonność  do  pastwienia  się  nad  Ŝoną  wzrastała  wraz  ilością  wypitego  alkoholu,  a  tego 

wieczoru jej mąŜ nie odmawiał go sobie.  

– Zostawisz go, prawda? 

Carolina  uniosła  wzrok  i  ujrzała,  Ŝe  dołączyła  do  niej  Taylor.  Stały  obok  wazy  z 

ponczem,  w  najchłodniejszym  kącie  pomieszczenia.  Ludzie  podchodzili  tu  i  odchodzili,  a 

Carolina cały czas opierała się o stół, aby uniknąć rozmów.  

– Nie. Chyba za wcześnie, Ŝeby wychodzić – powiedziała z wymuszonym uśmiechem. – 

Nie śpiewaliśmy jeszcze kolęd.  

– Nie miałam na myśli przyjęcia.  

Wiedziała,  o  czym  mówi  Taylor.  Wiedziała  teŜ,  Ŝe  nie  powinna  mówić  prawdy  ani 

Taylor, ani nikomu innemu. Rzeczywiście zamierzała zostawić Champa, zabrać dzieci i uciec. 

Zdecydowała się na to właśnie tego wieczoru, w drodze na przyjęcie. Teraz musiała jedynie 

poczekać na odpowiedni moment.  

–  Powinnaś  go  zastawić.  –  Taylor  połoŜyła  dłoń  na  jej  ramieniu.  –  Twój  mąŜ  to  nic 

niewarty sukinsyn.  

WciąŜ  mając  przed  oczyma  współczucie  malujące  się  na  twarzy  Taylor,  Carolina 

wzniosła  się  nad  pokój.  Nawet  kiedy  krąŜyła  nad  domem  i  płynęła  ku  chmurom,  nadal 

widziała  smutne  oblicze  przyjaciółki.  W  pewnej  chwili  spojrzała  na  drogę  prowadzącą  do 

domu, po której jechało jej własne BMW Nagle twarz Taylor zniknęła, zastąpiona przez pełne 

wściekłości oczy Champa.  

– Zabiję cię, suko, jeśli mnie zostawisz! – wysyczał. – Zabiję... ! 

Krzyknęła przez sen i gwałtownie usiadła. Miała wyschnięte, spieczone usta i potwornie 

bolała ją głowa.  

W  sądowym  korytarzu  Carolina  prezentowała  się  powaŜnie  i  dostojnie.  Jasne  włosy 

ś

ciągnęła  do  tyłu  i  przepasała  ciemną  wstąŜką.  ZałoŜyła  granatowy  kostium,  którego  jedyną 

ozdobą  była  konserwatywna  złota  brosza.  Wyglądała  pięknie,  lecz  zarazem  smutno,  by  nie 

powiedzieć ponuro.  

background image

Billy wiedział, Ŝe połoŜyła się spać zbyt późno. W końcu sam był tego przyczyną. Ujął ją 

delikatnie  za  ramię  i  poprowadził  korytarzem  w  stronę  sali,  w  której  miała  odbyć  się 

rozprawa.  

– Dobrze się czujesz? – spytał z niepokojem.  

–  Boli  mnie  głowa.  –  Bez  powodzenia  spróbowała  się  uśmiechnąć.  –  Ale  poza  tym  w 

porządku.  

– Na pewno? 

–  Billy,  wczoraj  śniło  mi  się  przyjęcie.  Początkowo  nie  zrozumiał,  o  co  jej  chodzi. 

Dopiero po chwili zorientował się, o jakim przyjęciu mówi Carolina.  

– Czy wcześnie takŜe ci się śniło? – spytał.  

– Chyba tak. A moŜe nie... W kaŜdym razie ten sen wydał mi się znajomy. – Wzruszyła 

ramionami. – Tak mnie przygnębił, Ŝe obudziłam się i nie mogłam zasnąć do rana. Myślisz, 

Ŝ

e wspomnienia mogą powracać w formie snów? 

– Nie wiem. Jeśli tak jest, sąd uzna je raczej za niewiarygodne.  

–  Oczywiście.  Nie  zamierzałam  wspominać  o  tym  sędziemu,  ale...  Widzisz,  Billy,  ja 

chyba chciałam go opuścić, a on się zorientował.  

– Champ? – Billy poczuł nagły skurcz w Ŝołądku. – Pamiętasz coś jeszcze? – zapytał, gdy 

skinęła głową.  

–  Wrzeszczał  na  mnie...  Przed  przyjęciem  albo  po  nim.  Nie  wiem  dokładnie.  MoŜe 

zresztą i przed, i po. W tym śnie była teŜ Taylor. Na przyjęciu spytała mnie, czy zamierzam 

zostawić  Champa,  a  ja  zaprzeczyłam,  bo  bałam  się  do  tego  przyznać.  PołoŜyła  mi  rękę  na 

ramieniu...  –  Carolina  wykonała  teraz  taki  sam  gest.  –  Powiedziała:  „Powinnaś  go  zastawić. 

Twój mąŜ to nic niewarty sukinsyn. „ 

– Dosadnie.  

– Tak właśnie powiedziała.  

– Przyjdzie tutaj. Spytam ją, czy pamięta taką rozmowę. Jeśli tak, będzie to oznaczać, Ŝe 

wraca ci pamięć.  

–  Chciałabym,  Ŝeby  wróciła.  Chciałabym  wiedzieć,  co  zdarzyło  się  tamtej  nocy.  Lepsza 

najgorsza prawda niŜ niepewność.  

Opuściła dłoń i westchnęła.  Za parę minut miało się rozpocząć pierwsze  przesłuchanie i 

niektórzy weszli juŜ do środka. Graysonów jeszcze nie było.  

– Chcesz, Ŝebyśmy jeszcze raz porozmawiali o najwaŜniejszych sprawach? – spytał Billy.  

– Nie, nie martw się o mnie. Nie zdenerwuję się, niezaleŜnie od tego, co o sobie usłyszę. 

ś

adnych scen ani krzyków, obiecuję. Dam teŜ jasno do zrozumienia, Ŝe pozwolę Graysonom 

spotykać się z dziećmi, o ile zaakceptują, Ŝe to ja będę decydować o ich wychowaniu.  

–  Tak,  to  waŜne  –  uśmiechnął  się  i  uścisnął  jej  dłoń.  –  NajwaŜniejsze  to  nie  dać  się 

zdenerwować. Ufam ci, Carolino. Bądź kobietą, którą zawsze kochałem.  

Odwzajemniła jego uśmiech.  

– Jestem gotowa – powiedziała.  

Graysonowie  pojawili  się  na  sali  rozpraw  dokładnie  o  dziesiątej.  Sędzia  miał  na  sobie 

kosztowny ciemny garnitur, a Gloria elegancką suknię, którą najpewniej zakupiła właśnie na 

background image

tę  okazję.  Nie  była  to  jednak  supermodna  suknia,  z  których  Gloria  słynęła  dotychczas.  Jej 

elegancja  była  dyskretna  i  stonowana,  jakby  bardziej  dostosowana  do  wieku  pani  Grayson. 

Billy  pomyślał,  Ŝe  teściowa  Caroliny  po  raz  pierwszy  wygląda  jak  babcia,  która  z  radością 

piecze ciasteczka dla wnucząt lub szyje ubranka dla lalek.  

Ich  adwokat,  Sam  Franklin,  był  jednym  z  najlepszych  prawników  w  największej  firmie 

prawniczej  w  Moss  Bend.  Mówiło  się,  Ŝe  ten  rumianolicy  i  łysiejący  męŜczyzna  pewnego 

dnia zajmie miejsce samego sędziego Graysona. Billy Ray wystarczająco często spotykał się z 

nim w sądzie, aby wiedzieć, Ŝe nie moŜna lekcewaŜyć takiego przeciwnika.  

Franklin  przedstawił  zarzuty  Graysonów  i  spokojnie  wyjaśnił,  dlaczego  jego  klienci 

uwaŜają,  iŜ  Chris  oraz  Kicia  powinni  znaleźć  się  pod  ich  opieką.  Jego  zadaniem  było 

udowodnienie  wszystkim  obecnym,  Ŝe  to  Graysonowie  mają  rację.  Przedstawił  swoje 

argumenty, a potem wezwał przed sąd ekspertów.  

Jako  pierwszy  zeznawał  psychiatra,  doktor  Jack  Bellows,  który  miał  ocenić  zdolność 

Caroliny  do  opieki  nad  dziećmi.  Nieprzypadkowo  był  to  ten  sam  człowiek,  którego 

Graysonowie zatrudnili tuŜ po wypadku. Jego diagnoza była dokładnie tak druzgocąca, jak się 

tego  spodziewano.  Zanim  Billy  Ray  zdołał  zgłosić  sprzeciw,  padły  słowa,  których  się 

obawiał: brak równowagi psychicznej, stany depresyjne przeplatane nadaktywnością i euforią, 

płacz z niezrozumiałych powodów, lęki i urojenia, objawy paranoi, złe rokowania...  

CóŜ, jeśli tylko się chce, z kaŜdego moŜna uczynić wariata, pomyślał Billy. Mało to ludzi 

ma depresje i lęki? 

Poczekał  spokojnie,  aŜ  Bellows  skończy,  a  później  uniósł  dłoń,  dając  sędziemu 

Sawyerowi znak, Ŝe chciałby zadać świadkowi kilka pytań.  

–  Doktorze  Bellows  –  podszedł  do  lekarza,  gdy  Sawyer  kiwnął  głową  na  znak  zgody  – 

pana  medyczne  referencje  są  imponujące.  Czy  jednak  ma  pan  doświadczenie  w  leczeniu 

szoków pourazowych? 

– Jestem psychiatrą – uśmiechnął się Bellows.  

– Czy jest pan psychiatrą klinicznym, który styka się na co dzień z ofiarami wypadków, 

które cierpią na zaburzenia pamięci? 

– To nie jest moja specjalizacja – przyznał męŜczyzna, marszcząc brwi.  

– A jaka jest pańska specjalizacja? 

– Psychoanaliza.  

Billy Ray powoli pokiwał głową.  

– Czy mógłby nam pan opisać swojego typowego pacjenta? Czy to ktoś, kogo leczy pan 

po  powaŜnym  wypadku,  takim,  jaki  przeŜyła  moja  klientka?  Ktoś,  kto  stracił  pamięć,  kto 

usiłuje uporać się z nagłą śmiercią małŜonka? 

–  Mój  typowy  pacjent  to  osoba,  która  chce  zbadać  swoje  Ŝycie,  swoją  podświadomość, 

aby  dowiedzieć  się,  kim  jest  i  dlaczego  zachowuje  się  tak,  jak  się  zachowuje.  –  Lekarz 

pochylił  się  ku  Billy’emu.  –  Zazwyczaj  znam  swoich  pacjentów  od  lat.  Psychoanaliza  to 

długotrwała terapia.  

–  Rozumiem.  A  czy  po  wypadku  Carolina  Grayson  powiedziała  panu,  Ŝe  właśnie  tego 

pragnie?  Analizować  rozmaite  wydarzenia  ze  swojego  Ŝycia,  poczynając,  powiedzmy,  od 

background image

wczesnego dzieciństwa? 

–  Carolina  Grayson  odmawiała  współpracy.  Jak  juŜ  podkreśliłem,  nie  chciała  przyznać, 

Ŝ

e ma problemy, co dowodzi...  

–  To  juŜ  wiemy.  Miał  pan  czas  na  przedstawienie  swoich  argumentów,  teraz  zaś 

chciałbym,  Ŝeby  odpowiadał  pan  jedynie  na  moje  pytania.  Dlaczego  więc  do  pana 

przychodziła, skoro tego nie chciała? 

Bellows  milczał,  jak  gdyby  domyślał  się  jakiejś  pułapki.  Nie  mógł  jednak  odmówić 

odpowiedzi na pytanie.  

– Przychodziła, gdyŜ jej teściowie chcieli jej pomóc.  

– Więc to oni uznali, Ŝe wymaga pańskiej pomocy? 

– Tak, państwo Grayson uznali, Ŝe ich synowa potrzebuje pomocy.  

– Sprawdźmy, czy dobrze zrozumiałem. Carolina przychodziła do pana pod przymusem...  

– Nie! 

–  Powiedział  pan,  Ŝe  odmawiała  współpracy.  Nie  chciała  poddawać  się  psychoanalizie, 

lecz została do tego nakłoniona. Czy według pana, jako specjalisty, nie wyjaśnia to przyczyn 

jej  niechęci  do  pana  i  pańskiej  terapii?  Czy  zamiast  mówić,  Ŝe  ukrywała  swoje  problemy, 

moŜna  by  rzec,  Ŝe  nie  miała  po  prostu  ochoty  na  rozmowę  o,  powiedzmy,  intymnych 

przeŜyciach ze swej młodości i dzieciństwa? MoŜe się zwyczajnie krępowała? MoŜe czuła się 

niezręcznie, mówiąc o swoich uczuciach? 

–  Była  oporna  i  nie  współpracowała  –  powtórzył  lekarz.  –  Poza  tym  wcale  nie 

rozmawialiśmy o jej dzieciństwie.  

– A o czym? 

– Kiedy pytałem ją o wypadek i o jej udział, powiedziała....  

–  Przepraszam  –  przerwał  mu  Billy.  –  Dlaczego  zapytał  ją  pan  o  to  wprost,  doktorze 

Bellows?  Skoro  specjalizuje  się  pan  w  psychoanalizie  i  właśnie  jej  miała  zostać  poddana 

Carolina, dlaczego skoncentrował się pan na jednym traumatycznym wydarzeniu z niedalekiej 

przeszłości?  Zwłaszcza  Ŝe  twierdzi  pan,  Ŝe  leczenie  szoków  pourazowych  to  nie  jest  pańska 

dziedzina. Nie bał się pan, Ŝe wyrządzi pan jej krzywdę? 

–  Pan  wybaczy  –  Ŝachnął  się  Bellows.  –  Jestem  lekarzem  i  wiem,  co  robię.  A  robiłem 

wszystko,  co  mogłem,  aby  jej  pomóc.  Do  podobnych  przypadków  szpitale  zatrudniają  takŜe 

psychoanalityków, są takie sytuacje.  

– Wiemy o tym, ale sam pan przyznał, Ŝe nie ma pan akurat takich doświadczeń i takich 

kwalifikacji.  

Sędzia  wysłuchał  sprzeciwu  Sama  Franklina  i  czekał,  aŜ  ten  przedstawi  dokumenty, 

potwierdzające  umiejętności  doktora  Bellowsa.  Billy  równieŜ  czekał,  a  był  przy  tym 

uśmiechnięty  i  spokojny.  Czuł, Ŝe  udało  mu  się  osiągnąć  pierwszy  cel  –  podwaŜyć  zaufanie 

do eksperta, a co za tym idzie, takŜe do jego mocodawcy.  

–  Zanim  skończę,  doktorze,  proszę,  aby  powiedział  pan  sądowi,  dlaczego  właśnie  pana 

poproszono  o  ekspertyzę,  a  wcześniej  o  prowadzenie  Caroliny  Grayson?  –  spytał.  –  Łączą 

pana jakieś stosunki z rodziną Graysonów? 

– Spotykamy się towarzysko.  

background image

– Rozumiem. Czy po spotkaniach z Caroliną rozmawiał pan z nimi o stanie jej zdrowia? 

Co pan im mówił? 

Lekarz milczał.  

– Doktorze Bellows? 

– Nie wolno mi dyskutować o szczegółach. Obowiązuje mnie tajemnica lekarska.  

– Nie pytam o sprawy merytoryczne. Pytam tylko, czy rozmawiał pan z nimi o przypadku 

Caroliny? 

– Ogólnie – odrzekł w końcu lekarz.  

– Rozumiem. Dlaczego? 

– GdyŜ się o nią martwili.  

– O Carolinę? Czy raczej o swoje wnuki? 

– Tego nie wiem.  

– A czy kiedy zajmował się pan Caroliną po wypadku, Graysonowie wspominali o swojej 

chęci przejęcia opieki na dziećmi? 

– Pan wybaczy, to były rozmowy prywatne.  

– Sąd chciałby poznać ich treść.  

Sędzia Sawyer potwierdził słowa Billy’ego, a wtedy lekarz westchnął i spojrzał nerwowo 

na zegarek.  

–  Tak,  Whittier  Grayson  mówił  mi,  Ŝe  będzie  starał  się  o  opiekę,  jeśli  Caroliną  zechce 

odejść z jego wnukami.  

– Rozumiem. Więc kiedy pan się z nią spotykał, był pan świadom tego, Ŝe Graysonowie 

chcą przejąć opiekę nad wnukami? 

– Tak. – Doktor Bellows zmarszczył czoło. – Nie wiem tylko, co to ma do rzeczy.  

–  CzyŜby?  Surowo  oceniał  pan  moją  klientkę  i  nie  dawał  jej  pan  szans,  choć  z  tego  co 

wiem,  psychoanalitycy  nigdy  tak  nie  postępują.  Czy  szukał  pan  powodów,  dla  których 

Caroliną  powinna  była  zostać  odsunięta  od  dzieci  po  to,  by  zrobić  przysługę  przyjaciołom, 

czy rzeczywiście chciał pan jej pomóc, doktorze Bellows? 

– Sprzeciw, wysoki sądzie! – Sam Franklin zerwał się na równe nogi.  

– Wycofuję pytanie – powiedział Billy Ray. Podziękował świadkowi i wrócił na miejsce 

obok Caroliny.  

To,  co  ewentualnie  zyskał,  najprawdopodobniej  stracił  w  ciągu  następnej  godziny.  Sam 

Franklin wzywał świadka za świadkiem, a wszyscy zeznawali, Ŝe Carolina nie nadaje się do 

sprawowania opieki nad dziećmi.  

Przedszkolanka powiedziała, Ŝe Kicia często była zamyślona i zła, a rozmowy z Carolina 

na  ten  temat  nie  przyniosły  Ŝadnego  rezultatu.  Poza  tym  Carolina  nie  przychodziła  na 

zebrania lub wykręcała się od nich i przynajmniej raz spóźniła się po odbiór Kici. Billy Ray 

zmusił kobietę, by przyznała, Ŝe Kicia była zawsze czysta i dobrze ubrana, wydawała się teŜ 

najedzona  i  nigdy  nie  miała  Ŝadnych  siniaków.  Przedszkolanka  musiała  teŜ  potwierdzić  pod 

jego naciskiem, Ŝe wielu rodziców zbyt późno przychodzi po swoje pociechy i Ŝe przedszkole 

wprowadziło nawet do regulaminu odrębny przepis, regulujący tę sprawę.  

Gdy  zadawał  pytania  przedszkolance,  Carolina  podsunęła  mu  karteczkę.  „Spóźniłam  się 

background image

tylko dwa razy, a to dlatego, Ŝe Chris był chory – przeczytał. – Na zebranie nie przyszłam raz, 

bo Champ nie wypuścił mnie z domu.” 

Mimo  to  w  umysłach  wielu  obserwatorów  powstał  wizerunek  Caroliny  jako  niezbyt 

doskonałej matki. Umocnił się on, gdy Sally Whitcomb, dawna sąsiadka Graysonów, zeznała, 

iŜ Carolina często – choć na krótko – zostawiała dzieci pod jej opieką i Ŝe wydawały się one 

spięte  i  nieszczęśliwe.  Inna  sąsiadka  zeznała,  Ŝe  wieczorami  słyszała  krzyki  Caroliny  i  Ŝe 

obawiała się o bezpieczeństwo dzieci.  

– Czy pani Grayson krzyczała na dzieci? – spytał Billy Ray, gdy nadeszła jego kolej.  

– Na to wygląda.  

– Czy słyszała pani, co krzyczy? 

– Słyszałam po prostu krzyki.  

– Więc nie jest pani pewna, czy krzyczała na dzieci? 

– A na kogo? 

– Mogła krzyczeć z innego powodu. MoŜe dlatego, Ŝe ktoś ją krzywdził? MoŜe była bita? 

Kobieta wyprostowała się.  

–  Musi  pan  wiedzieć,  Ŝe  tego  rodzaju  ludzie  nie  mieszkają  w  naszym  sąsiedztwie  – 

odpowiedziała wyniośle. – To u nas nie do pomyślenia.  

–  Nie?  Z  doświadczenia  wiem,  Ŝe  tego  rodzaju  ludzie  zdarzają  się  wszędzie.  –  Billy 

cofnął się o krok. – Czy zawiadomiła pani policję o tych krzykach? 

– Nie.  

– Nie? A to dlaczego? 

Kobieta wyraźnie się zawahała. Jej spojrzenie powędrowało w głąb sali. Billy był pewien, 

Ŝ

e patrzy na sędziego Graysona.  

– Bo jej mąŜ się tym zajął.  

– Jej mąŜ? W jaki sposób? 

– Po prostu kazał jej być cicho. Wtedy krzyki zawsze ustawały.  

– Więc Champ Grayson mówił Ŝonie, Ŝeby była cicho? 

– Zgadza się.  

Billy zajrzał do swoich notatek.  

– Mam tu napisane – powiedział, podnosząc wzrok na kobietę – Ŝe pani dom znajduje się 

w  odległości  dwudziestu  metrów  od  domu,  w  którym  mieszkali  Champ  i  Carolina 

Graysonowie. Czy to prawda? 

– Chyba tak.  

– Czy często słuchała pani rozmów dobiegających z sąsiedztwa? 

– AleŜ skąd! 

– Czy mogłaby pani usłyszeć rozmowę prowadzoną normalnym głosem? 

– Wątpię.  

– Czyli kiedy Champ uciszał Carolinę, nie robił tego normalnym głosem. Krzyczał na nią, 

tak? 

– Chyba tak. – Znowu spojrzała w głąb sali.  

– Musiał krzyczeć, skoro słyszała pani jego słowa. Kazał Carolinie być cicho, tak? 

background image

– Zgadza się.  

–  A  czy  słyszała  pani  jakieś  słowa,  które  wykrzykiwała  Carolina  i  które  mogłaby  pani 

teraz przytoczyć? Były jakieś słowa czy tylko krzyki? 

Kobieta nie odpowiadała, więc musiał ją ponaglić.  

– Chyba nie – odparła w końcu niechętnie.  

– Więc nie słyszała pani Ŝadnych jej słów i nie moŜe pani stwierdzić, na kogo krzyczała i 

dlaczego? 

– Nie.  

Billy zacisnął pięści ukryte w kieszeniach spodni, ale nie zmienił wyrazu twarzy. Usiadł, 

a wtedy podniósł się Franklin, by rozwiać zasiane przez poprzednika wątpliwości.  

Sąsiadki  i  nauczycielka  Kici  były  dobrymi,  poczciwymi  kobietami,  które  wierzyły,  Ŝe 

zeznając  na  tej  rozprawie,  przysłuŜą  się  dobrej  sprawie.  Ufały  Graysonowi  i  łatwo  dały  się 

zmanipulować. Jednak następna  grupa świadków stanowiła twardszy  orzech do zgryzienia – 

ci umieli jawnie kłamać i wiedzieli, z czym się mogą zetknąć na sali sądowej.  

Jednym  z  nich  był  barman  z  miejscowego  hotelu,  który  twierdził,  Ŝe  Carolina  często 

odwiedzała tamtejszy bar i Ŝe więcej niŜ raz odmówił jej obsłuŜenia, gdyŜ za duŜo wypiła.  

– Widziałaś go kiedyś? – szepnął Billy do Caroliny.  

–  Widywałam  go,  gdy  przyjeŜdŜałam  do  hotelu  po  Champa,  który  zazwyczaj  leŜał 

nieprzytomny na zapleczu. Następnego dnia Champ dawał mu pieniądze, Ŝeby siedział cicho.  

Billy  wiedział,  Ŝe  nie  ma  sensu  tracić  zbyt  wiele  czasu  na  świadka,  który  kłamie  tak 

bezczelnie.  

–  Przed  rozprawą  prosiłem  pana  –  zwrócił  się  do  barmana  –  Ŝeby  ujawnił  pan  przed 

sądem  nazwiska  klientów,  którzy  mogli  widzieć  Carolinę  w  barze,  abyśmy  mogli 

zweryfikować pana zeznanie. Odmówił pan wtedy. Wyjaśni nam pan, dlaczego? 

– Nie chcę wpędzać ludzi w kłopoty. Goście, którzy przesiadują w barze, mają prawo do 

dyskrecji.  MoŜe  ich  Ŝony  myślą,  Ŝe  poszli  do  kościoła?  –  MęŜczyzna  zaśmiał  się  krótko  i 

mrugnął do Billy’ego okiem. – Rozumie pan, nasz klient, nasz pan.  

– A więc moŜe poda pan sądowi jakieś daty. Kiedy dokładnie widział pan moją klientkę? 

– Nie prowadzę statystyk. Mówię to, co pamiętam.  

– Mówi pan mało konkretnie.  

– Ale nie kłamię. Po co miałbym kłamać? 

– No właśnie, po co? – Pokiwał głową Billy i wrócił na swoje miejsce.  

Kłamstwa ciągnęły się przez następną godzinę. Kolejni wyciągani jak króliki z kapelusza 

ś

wiadkowie  zgodnie  twierdzili,  Ŝe  widzieli  Carolinę  popijającą  samotnie  w  barach.  Pewien 

hydraulik opowiadał, Ŝe znalazł ją nieprzytomną w kuchni, gdy pewnego listopadowego ranka 

przyszedł naprawić piec. Na stole w kuchni widział oczywiście otwartą butelkę bourbona. Za 

to opiekunka do dzieci upierała się, Ŝe pewnego wieczoru musiała zostać w domu Graysonów 

dłuŜej, aby połoŜyć Carolinę do łóŜka, gdyŜ ta była zbyt pijana, Ŝeby sama się rozebrać.  

Wcześniej, gdy Billy ujrzał nazwisko kobiety na liście świadków, zapytał o nią Carolinę.  

– Czy rzeczywiście opiekowała się dziećmi? 

– Raz, mniej więcej dwa lata temu – odparła. – Wtedy pracowała dla agencji opiekunek, 

background image

miała  doskonałe  referencje.  Przyłapałam  ją  na  tym,  jak  usiłowała  wynieść  srebrną  kasetkę  z 

wiecznym piórem, którą trzymałam na górze. Oczywiście nigdy więcej nie wpuściłam jej do 

domu, ale opowiedziałam Graysonom całą tę historię.  

– Czy ktoś ci towarzyszył, gdy przyłapałaś ją na kradzieŜy? 

– Moja przyjaciółka, Eden Harper. Wcześniej byłyśmy na gimnastyce i weszła ze mną do 

domu, Ŝeby coś poŜyczyć. Była przy tym. Długo potem to wspominała.  

– Graysonowie wiedzieli, Ŝe tam była? 

– Nie pamiętam, Ŝebym im o tym mówiła. Ale to było tak dawno temu...  

Billy  wstał  i  zarezerwował  sobie  prawo  do  późniejszego  przesłuchania  świadka.  Nie 

dodał, Ŝe Eden, która po południu miała zeznawać na korzyść Caroliny, zaprzeczy opowieści 

opiekunki  i  –  miał  nadzieję  –  zasieje  w  Sawyerze  wątpliwości  co  do  prawdomówności 

ś

wiadków Graysonów.  

–  Nie  wiem,  jak  długo  jeszcze  to  wytrzymam  –  szepnęła  mu  do  ucha  Carolina.  Jej  głos 

drŜał.  Billy  nie  miał  odwagi  na  nią  spojrzeć.  Mógł  sobie  wyobrazić,  jak  bardzo  raniły  ją  te 

wszystkie kłamstwa.  

–  PrzeŜyjesz  –  powiedział.  –  Zaraz  będzie  przerwa  na  lunch.  Zjesz  i  nabierzesz  nowych 

sił.  

Ostatnim świadkiem powołanym przez Sama Franklina była Taylor Betz. Billy zerwał się 

na równe nogi i poprosił o głos.  

– Wysoki sądzie, czy to nie pomyłka? – zapytał. – Taylor Betz to nasz świadek.  

– Wysoki sądzie, pani  Betz zgodziła się złoŜyć zeznanie, które dotyczy sprawy państwa 

Graysonów – wtrącił Sam. – Myślę, Ŝe powinno się jej na to pozwolić.  

Spierali  się  przez  chwilę,  lecz  w  końcu  sędzia  Sawyer  zgodził  się,  by  Taylor  zeznawała 

jako świadek Graysonów. Billy usiadł. Czuł, Ŝe ze złości ściska mu się Ŝołądek.  

–  Co  się  dzieje?  –  Carolina  dotknęła  jego  ramienia.  –  Dlaczego  Taylor  zeznaje  teraz? 

PrzecieŜ jest po naszej stronie.  

– Najwyraźniej juŜ nie.  

Ubrana w zieloną sukienkę Taylor zajęła miejsce na podium dla świadków – Pani Betz – 

zaczął Sam Franklin – jaki związek łączy panią z panią Carolina Grayson? 

– Przyjaźnimy się od liceum.  

– Czy moŜna powiedzieć, Ŝe dobrze ją pani zna? 

– Tak – odparła cicho Taylor.  

– Czy pan Wainwright prosił panią, aby zeznawała pani w jej obronie? 

– Tak – odpowiedziała jeszcze ciszej.  

–  Ale  zamiast  tego  zdecydowała  się  pani  zeznawać  na  korzyść  państwa  Graysonów, 

prawda? Sama pani o to poprosiła? 

– Tak.  

–  Dobrze.  Cofnijmy  się  nieco  w  czasie.  Usłyszeliśmy  tu  dziś  od  wielu  świadków,  Ŝe 

Carolina Grayson miała kłopoty z alkoholem. Czy pani takŜe to zauwaŜyła? 

Billy Ray zgłosił sprzeciw, zaznaczając, Ŝe świadek nie jest specjalistą od rozpoznawania 

problemów alkoholowych.  

background image

–  Wobec  tego  zapytajmy  inaczej  –  powiedział  Sam.  –  Czy  dwudziestego  grudnia 

wieczorem,  w  dniu,  w  którym  zginął  Champion  Grayson,  zauwaŜyła  pani,  Ŝe  Carolina 

Grayson piła zbyt wiele? 

– Tamtego wieczoru Carolina była bardzo przygnębiona – odparła Taylor i zawahała się 

wyraźnie.  

– Mozę pani nam o tym opowiedzieć dokładniej? 

–  Tak.  Zachowywała  się  nieco  dziwnie.  Nie  chciała  rozmawiać  ani  ze  mną,  ani  z  nikim 

innym. Spędziła cały  wieczór obok wazy z ponczem. Ten poncz był mocny, zrobiono go na 

rumie, winie i jeszcze jakimś alkoholu. Ja wypiłam tylko szklaneczkę i zorientowałam się, Ŝe 

mi  wystarczy.  Carolina  stała  tam  przez  cały  wieczór.  Dopiero  później  domyśliłam  się, 

dlaczego...  

–  Wysoki  sądzie,  sprzeciw!  –  poderwał  się  Billy.  –  Pani  Betz  snuje  domysły,  a  nie 

opowiada o faktach.  

–  Sam  jestem  w  stanie  ocenić,  co  robi  pani  Betz  –  odparł  chłodno  sędzia  i  ponownie 

skierował uwagę na świadka.  

–  Co  zaszło,  zanim  Carolina  Grayson  opuściła  przyjęcie?  –  zapytał  Franklin,  kiedy 

sprzeciw został oddalony. – Proszę dobrze się zastanowić i opowiedzieć nam dokładnie.  

Taylor odwróciła wzrok, którym Franklin zdawał się przewiercać ją na wskroś.  

– TuŜ przed północą Champ uznał, Ŝe czas juŜ jechać – zaczęła opowiadać. – Podszedł w 

holu do Caroliny i ujął ją za ramię. W pobliŜu byłam tylko ja, bo wszyscy goście zgromadzili 

się wokół pianina i śpiewali kolędy. Carolina strząsnęła rękę Champa i powiedziała mu, Ŝeby 

jej nie dotykał. Martwiłam się o nią. Przez cały wieczór zachowywała się dziwnie. Zapytałam, 

czy  chce,  Ŝebym  to  ja  odwiozła  Champa,  a  ona  została  dłuŜej...  –  Taylor  umilkła,  zawahała 

się. – Champ sporo wypił, nie był w stanie prowadzić...  

Sam czekał, lecz gdy Taylor milczała zbyt długo, zapytał łagodnie: 

– I co było dalej, pani Betz? 

Taylor spuściła głowę i powiedziała tak cicho, Ŝe Billy z trudem dosłyszał jej słowa: 

–  Carolina  odmówiła.  Powiedziała,  Ŝe  sama  go  odwiezie.  Twierdziła,  Ŝe  w  drodze  do 

domu musi coś załatwić. Piętnaście minut później Champ juŜ nie Ŝył.  

background image

ROZDZIAŁ 11 

 

–  Tak,  czasem  zostawiałam  dzieci  z  Sally,  na  krótko  –  powiedziała  Carolina,  patrząc 

Billy’emu  prosto  w  oczy.  –  Zazwyczaj  wtedy,  gdy  usiłowałam  odnaleźć  Champa  lub 

przywieźć  go  do  domu  tak,  Ŝeby  nikt  się  nie  zorientował.  Musiałam  po  niego  jeździć,  bo 

dzwonił  do  mnie  i  groził  samobójstwem.  Albo  dzwoniła  jego  sekretarka  i  mówiła,  Ŝeby 

przyjechać, bo urwał mu się film. Nigdy nie wiedziałam, co zrobić, Ŝeby utrzymać w sekrecie 

jego  podwójne  Ŝycie.  A  Ŝe  dzieci  u  Sally  były  smutne  i  rozdraŜnione?  A  jakie  miały  być, 

skoro widziały, co się dzieje? 

Billy  objął  ją  ramieniem  i  przytulił  do  siebie.  Jedli  właśnie  lunch  w  jego  biurze  i 

komentowali wydarzenia, które miały miejsce na sali sądowej przed przerwą.  

– Zeznanie Sally to nie jest nasz największy problem – powiedział.  

– Wiem, chodzi o Taylor – westchnęła. – To John ją zmusił, Ŝeby tak mówiła. Nigdy nie 

powiedziałaby tego wszystkiego, gdyby jej nie kazał. Graysonowie zmusili jego, a on Taylor. 

To straszne. Nikt w tym mieście nie odwaŜy się stanąć przeciwko nim. Stracę dzieci, Billy! 

–  Spokojnie.  Mamy  za  sobą  dwóch  psychologów,  twojego  doradcę  prawnego  i  kilku 

ś

wiadków.  

Nie wspomniał jej o tym, Ŝe Fran przekazała mu właśnie, iŜ dwoje z tych świadków – w 

tym  Eden  Harper  –  w  ostatniej  chwili  odmówiło  składania  zeznań.  A  co  z  tymi,  którzy 

zdecydowali  się  przyjść  na  rozprawę?  Czy  sędzia  Grayson  takŜe  i  ich  nie  będzie  chciał 

zastraszyć? 

–  Oni  mają  szeryfa  –  powiedziała  Carolina  –  poza  tym  sami  będą  zeznawać,  a  dla 

większości  ludzi  w  Moss  Bend  słowa  Graysona  są  jak  wyrocznia.  Wiem  dobrze,  co  powie 

kaŜde z nich.  

Rozmowę przerwała im Fran.  

–  W  bibliotece  czeka  na  ciebie  jakiś  menel  –  oznajmiła  z  charakterystyczną  dla  siebie 

ponurą miną.  

– Czy to waŜne? – zapytał.  

Wyraz twarzy sekretarki starczył mu za odpowiedź. Uświadomił takŜe, Ŝe zdaniem Fran, 

powinien przyjąć gościa bez świadków.  

– Posiedzisz z Carolina? – zapytał, a sam wstał i załoŜył marynarkę.  

– Powiedz mi tylko, Billy, Ŝe wszystko będzie dobrze.  

– Carolina złapała go za rękaw. – Powiedz, Ŝe stanie się cud i dzieci zostaną ze mną.  

– Nie stanie się cud, Carolino. Zrobię po prostu, co będzie w mojej mocy. – Uścisnął jej 

dłoń, po czym przeprosił ją i pozostawił pod opieką Fran.  

W bibliotece czekał na niego Doug. Billy wszedł do pokoju, zamknął za sobą drzwi.  

– Rozumiem, Ŝe nie przyszedłeś w celach towarzyskich – powiedział.  

– Mam coś dla ciebie. – Doug wyciągnął z kieszeni pomiętą kartkę i podał ją Billy’emu 

bez słowa komentarza. Na kartce wypisany był ciąg cyfr, najprawdopodobniej numer telefonu 

do innego miasta.  

background image

– Co to ma być? 

– Zadzwoń pod ten numer. Powiedz, kim jesteś, i spytaj o Francisa Turnera. Dowiesz się 

ciekawych rzeczy.  

–  Francis  Turner?  –  Billy  zmarszczył  brwi.  –  Technik  laboratoryjny,  który  wykonał  test 

na zawartość alkoholu we krwi Caroliny po wypadku? 

– Ten sam.  

Wszelkie dotychczasowe próby znalezienia Franka Turnera i wezwania go na rozprawę w 

charakterze  świadka  spełzły  na  niczym.  JuŜ  w  styczniu  Turner  opłacił  zaległy  czynsz, 

zrezygnował z pracy w szpitalu miejskim i zniknął bez śladu. Billy Ray zamierzał powiedzieć 

o  tym  przed  sądem  i  zaŜądać,  aby  z  powodu  tego  dziwnego  zbiegu  okoliczności  wyniki 

badania  wycofano  jako  dowód  obciąŜający  Carolinę,  ale  sam  wiedział,  Ŝe  szanse  na  to  są 

znikome.  

Teraz w zamyśleniu przyglądał się kartce papieru.  

– Zeznajesz po przerwie, prawda? – zapytał.  

– Zgadza się. – Doug zahaczył kciukami o pasek. – Być moŜe będziesz chciał mi zadać 

kilka pytań dotyczących wypadku.  

– Dobrze się domyślasz.  

– Nie chcę ci wchodzić w paradę, ale...  

– Tak? – Billy popatrzył na niego czujnie.  

– Ale moŜesz mnie zapytać, gdzie dokładnie znalazłem ciało Champa tamtego wieczoru. 

Spieszyłem się, chciałem jak najszybciej zawieźć Carolinę do szpitala i sprawdzić, czy moŜna 

coś  jeszcze  zrobić  dla  Champa.  Oczywiście  ten  sukinsyn  juŜ  nie  Ŝył,  ale  nie  od  razu  się 

zorientowałem. Z raportu usunąłem parę szczegółów, a sąd byłby ich pewnie ciekaw.  

– Dzięki, Doug. – Billy połoŜył mu dłoń na ramieniu. – Będę o tym pamiętał.  

– To nie wszystko, Billy. Tego ranka przypomniałem sobie parę spraw. – Doug odwrócił 

spojrzenie. – Pamiętasz, jak kiedyś wszedłem na ziemię starego Rolanda, Ŝeby dostać się do 

rzeki, i przez pomyłkę zapomniałem zamknąć bramę? 

– Pamiętam. Tamtego lata świetnie brały sumy. Miałeś przynieść do domu parę sztuk, bo 

twoja matka zagroziła, Ŝe inaczej cię spierze.  

–  Tak  było...  –  westchnął  Doug  i  rozpogodził  się  na  chwilę  na  wspomnienie  dawnych 

czasów. – Kiedy nie udało mi się złapać ryby, jadaliśmy na kolację fasolę.  

– U nas było podobnie.  

– Przez to, Ŝe zostawiłem otwartą bramę, Roland stracił krowę na drodze.  

– Pamiętam, potrąciła ją cięŜarówka.  

– A on chciał, Ŝeby mnie aresztowano za wkroczenie na cudzy teren. – Doug potrząsnął 

głową,  jakby  wciąŜ  trudno  mu  było  w  to  uwierzyć.  –  Pamiętam,  co  wtedy  powiedziałeś. 

Obiecałeś  staremu  Rolandowi,  Ŝe  pomoŜesz  mi  odkupić  tę  krowę.  Nie  miałeś  z  tym  nic 

wspólnego, a mimo to postanowiłeś mi pomóc. Cholera – uśmiechnął się gorzko – mieliśmy 

dopiero  po  dwanaście  lat.  Cale  lato  wyrywaliśmy  chwasty,  zbieraliśmy  owoce  i  czyściliśmy 

jego śmierdzącą oborę.  

– Dlatego mi to dałeś? – Billy Ray popatrzył na pogiętą kartkę papieru. – Odpracowujesz 

background image

stary dług? 

– Nie. Za długo Ŝyłem wspomnieniami. WciąŜ myślałem o tym, jak mi teraz dobrze i jak 

strasznie było być zerem, jeść fasolę na kolację i pragnąć tego, co mają wszyscy oprócz mnie. 

Chciałem  być  taki,  jak  ci  lepsi,  chciałem...  do  jasnej  cholery,  chciałem  być  dŜentelmenem! 

DŜentelmenem  z  Południa,  który  mieszka  w  wielkim  domu,  ma  słuŜbę,  a  jego  dzieci  biorą 

lekcje gry na pianinie. Chciałem tego, co miał Champ.  

– Champ miał wszystko.  

–  I  patrz,  co  mu  z  tego  przyszło.  Chyba  pogodzę  się  z  tym,  Ŝe  jestem  zwykłym 

Fletcherem,  a  nie  Ŝadnym  dŜentelmenem.  Byłem  prostakiem  i  nim  zostanę.  Ale  mam  swój 

honor, Billy. I niech mnie szlag, jeśli miałbym pić, ćpać albo kłamać przed sądem! 

Kiedy Billy wrócił później do gabinetu, Caroliny juŜ w nim nie było.  

– Poszła do przedszkola sprawdzić, co z dziećmi – poinformowała  go Fran. – Była zbyt 

zdenerwowana, Ŝeby jeść, choć namawiałam ją, jak mogłam.  

–  To  nawet  lepiej,  Ŝe  poszła  –  powiedział.  –  Muszę  zadzwonić.  Nie  wpuszczaj  teraz 

nikogo. I zajrzyj do mnie, jak tylko wróci Carolina.  

–  Nie  wróci.  Powiedziała,  Ŝe  spotkacie  się  na  sali  sądowej.  –  Fran  umilkła  na  chwilę.  – 

Była wyraźnie przygnębiona.  

– Nic dziwnego.  

– Niezbyt dobrze idzie, co? 

–  Na  razie  tak  sobie.  Ale  to  jeszcze  nie  koniec.  Przepraszam,  Fran  –  popatrzył  na  nią 

wymownie – muszę zdąŜyć z tym telefonem przed końcem przerwy.  

–  Oczywiście.  –  Fran  zniknęła  za  drzwiami,  a  on  sięgnął  po  słuchawkę.  Nawet  nie 

zauwaŜył, Ŝe nie zrobiła obraŜonej miny.  

Kiedy skończył rozmawiać, poczuł się znacznie lepiej. PoŜegnał się z Fran, opuścił biuro 

i  szybko  przeszedł  przez  ulicę.  Kościół  metodystów  i  przedszkole  znajdowały  się  zaledwie 

dwa domy dalej. Szybko je znalazł, ale nie musiał nawet wchodzić do środka – Carolina stała 

pod drzewem i przyglądała się gromadce dzieci, wśród których był Chris.  

Billy podszedł do niej, lecz nie odwróciła głowy.  

– Chris wie, Ŝe przyszłaś? – spytał.  

– Nawet nie spojrzał w tę stronę. Tak dobrze się bawi. Łatwo go zadowolić, jest podatny 

na wpływy i zgadza się na wszystko, co inni mu zaproponują. Boję się o niego.  

Billy  pomyślał  o  swojej  rozmowie  z  Dougiem.  I  tej  drugiej,  którą  zakończył  przed 

paroma minutami.  

– Nie bój się – powiedział. – To ty będziesz za niego decydowała.  

– Jak długo? 

– Bardzo długo.  

– Chyba Ŝe się nie uda, prawda? 

– Carolino...  

– Nie – odwróciła się ku niemu i połoŜyła palce na jego wargach – nic nie mów. Wiem, 

Ŝ

e moŜe się nie udać. A jeśli się nam nie uda, nie chcę, Ŝebyś kiedykolwiek się za to obwiniał. 

Zrobiłeś, co mogłeś, starałeś się. Ale chyba najwaŜniejsze jest dla mnie to, Ŝe mi uwierzyłeś, 

background image

Ŝ

e uwierzyłeś we mnie. Chyba nikt inny by się na to nie zdobył.  

– Proszę, nie rób ze mnie bohatera.  

–  Dla  mnie  jesteś  bohaterem,  Billy.  Znosiłeś  pogróŜki  pod  swoim  adresem,  walczyłeś  o 

moje dobre imię, choć miałeś pełne prawo odwrócić się ode mnie. Kiedyś opowiem dzieciom 

o  tym,  co  zrobiłeś  dla  nas  wszystkich.  Nawet  jeśli  Graysonowie  przeprowadzą  swój  plan  i 

dzieci  zostaną  z  nimi,  ja  powiem  im,  jak  bardzo  się  starałeś.  Mieszkamy  na  Południu.  Tutaj 

prawdziwy męŜczyzna nie tchórzy, staje do walki nawet wtedy, gdy wie, Ŝe przegra. Ty jesteś 

takim męŜczyzną, a ja jestem z ciebie dumna. Mam nadzieję, Ŝe Chris będzie kiedyś taki jak 

ty.  

Przytulił ją do siebie i pocałował. Jego serce biło mocno i pewnie. Nie potrzebował innej 

nagrody za swoje starania.  

– Mówisz to wszystko, ale nie zrezygnowałaś, prawda? – spytał.  

– Jeszcze nie. Chcę tylko, Ŝebyś wiedział, Ŝe niezaleŜnie od tego, co się stanie, i tak cię 

kocham. I tak w ciebie wierzę.  

 

Po przerwie Sam Franklin kontynuował przesłuchanie Taylor Betz. Słuchał jej z wyraźną 

przyjemnością.  W  sprawie  kryminalnej  jej  zeznanie  nie  miałoby  zapewne  większego 

znaczenia,  lecz  gdy  w  grę  wchodziła  ocena  zdolności  danej  osoby  do  sprawowania  opieki 

rodzicielskiej, podobne relacje miały wielką wagę.  

I  rzeczywiście  –  słowa  Taylor  zrobiły  wraŜenie  na  Sawyerze.  Taylor  była  przyjaciółką 

Caroliny,  znała  ją,  nawet  miała  zeznawać  na  jej  korzyść.  To,  Ŝe  zmieniła  zdanie,  było 

wprawdzie  podejrzane,  ale  Ŝadne  z  pytań,  które  zadał  jej  później  Billy,  nie  wykazało,  Ŝeby 

mąŜ lub ktokolwiek inny zmusił ją do zeznań na korzyść Graysonów.  

Billy chętnie by starł juŜ teraz ten wyraz zadowolenia z twarzy Franklina, jednak w czasie 

przerwy przygotował inną strategię i zamierzał konsekwentnie ją przeprowadzić. Obserwował 

więc  spokojnie,  jak  Sam  wzywa  Douga,  aby  ten  opowiedział,  co  działo  się  po  wypadku. 

Carolina  za  to  wierciła  się  nerwowo,  a  gdy  szeryf  został  zaprzysięŜony,  znieruchomiała  w 

pełnym napięcia oczekiwaniu. Billy miał ochotę ja uspokoić, wiedział jednak, Ŝe lepiej będzie 

nic  nie  mówić  i  nie  uprzedzać  zdarzeń.  Pragnął,  aby  jej  reakcja  na  słowa  Douga  była 

spontaniczna.  

Sam Franklin zajrzał do swoich notatek i zapytał: 

– Szeryfie Fletcher, czy opowie nam pan o wieczorze, w który miał miejsce wspominany 

juŜ tu wypadek? 

–  Oczywiście.  Do  wypadku  wezwała  mnie  kobieta  mieszkająca  nieopodal  miejsca 

zdarzenia. Usłyszała huk i zorientowała się, Ŝe na przydroŜnym drzewie rozbił się samochód. 

Natychmiast  zawiadomiłem  pogotowie  i  pojechałem  na  miejsce.  Mieszkam  dosyć  blisko. 

Dostałem się tam w kilka minut, jeszcze przed przybyciem karetki.  

– I co pan zastał? 

– Champion Grayson juŜ nie Ŝył, jego Ŝona była cięŜko ranna.  

– Kto prowadził? 

–  Za  kierownicą  siedziała  pani  Grayson.  Kiedy  przyjechałem,  wciąŜ  była  w  wozie. 

background image

Straciła przytomność. Obok niej leŜał Champion Grayson.  

– Czy był teŜ tam jakiś inny samochód? 

–  Nie.  Pani  Grayson  zjechała  z  drogi  i  uderzyła  w  drzewo.  Samochód  był  doszczętnie 

zniszczony. Musieliśmy zawieźć go na złomowisko.  

– Proszę powiedzieć, jakie w tym dniu panowały warunki drogowe.  

– Było chłodno, ale nie padało. Drogi były suche.  

– Czy w pana opinii jazda samochodem po takiej nawierzchni mogła być niebezpieczna? 

– Nie. Przy zachowaniu przepisów jazda była bezpieczna.  

–  A  jednak  Carolina  Grayson  zjechała  z  drogi.  Czy  przyszło  panu  do  głowy,  z  jakiego 

powodu? MoŜe była tam jakaś dziura, przeszkoda? 

– Nie. Sprawdziłem to dokładnie.  

– Niebezpieczny zakręt? 

– Wypadek zdarzył się na długiej prostej.  

– Więc co, pana zdaniem, spowodowało wypadek? 

– Alkohol.  

– Dlaczego pan tak uwaŜa? 

– Rozpoznałem zapach. Samochód śmierdział niczym gorzelnia.  

Billy  nie  zgłosił  sprzeciwu,  choć  adwokat  Graysonów  najwyraźniej  oczekiwał  tego  po 

tym stwierdzeniu.  

– Czy polecił pan wykonać badanie krwi? – podjął po chwili Franklin.  

– Tak. To rutynowe postępowanie.  

–  Rozumiem.  –  Adwokat  popatrzył  na  sędziego.  –  Mam  tu  wyniki  badań,  które 

przeprowadzono  tamtego  wieczoru.  Dotyczą  Caroliny  Grayson.  Chciałbym  je  przedstawić 

wysokiemu sądowi.  

Wcześniej  Billy  omawiał  z  Caroliną  tę  sytuację.  Twierdził,  Ŝe  gdy  do  niej  dojdzie, 

wniesie sprzeciw. Jednak teraz nie ruszył się z miejsca, a kiedy Caroliną szturchnęła go lekko, 

przechylił tylko głowę i odwrócił wzrok.  

– Czy zgłasza pan sprzeciw? – spytał go sędzia Sawyer.  

– Nie, wysoki sądzie.  

–  OtóŜ  badanie  wykazało  –  podjął  Franklin,  zmieszany  nieco  postawą  przeciwnika  –  Ŝe 

zawartość alkoholu we krwi Caroliny Grayson trzykrotnie przewyŜszała dopuszczalne normy. 

– Ponownie skierował uwagę na Douga. – Nie było to dla pana niespodzianką, prawda? 

– Prawdę mówiąc, było – odparł Doug i skrzyŜował ramiona, by dodać sobie pewności.  

Twarz Franklina przybrała zaskoczony wyraz, ale adwokat opanował się szybko.  

– Powiedział pan wcześniej, szeryfie, Ŝe badanie wykonano z pana polecenia. Chyba nie 

zlecał go pan bez powodu? 

– Powiedziałem juŜ, Ŝe to rutynowe postępowanie.  

– I Ŝe wnętrze samochodu śmierdziało jak gorzelnia.  

– Tak, ale nie miałem Ŝadnych podstaw, by przypuszczać, Ŝe ten zapach pochodzi od pani 

Grayson.  Dlatego  nie  spodziewałem  się  takiego  wyniku.  Wszystkie  badania  wykonuje  mój 

znajomy  technik,  Greg  Cameron.  Jest  najlepszy  i  ufam  mu.  Niestety,  wtedy  wyjechał  na 

background image

urlop...  

– Dobrze – Franklin zignorował tę uwagę i szybko zadał kolejne pytanie – nie zaprzeczy 

pan jednak, Ŝe fakty układają się w logiczną całość? 

– Jakie fakty? 

– No – zmieszał się – to, Ŝe za kierownicą rozbitego samochodu siedziała pani Grayson, 

wynik badania... To ostatnie wykazało ponad wszelką wątpliwość, Ŝe była pijana.  

– Zgadza się. Tak wykazało badanie.  

Przez  chwilę  Sam  zastanawiał  się  nad  kolejnym  pytaniem,  wreszcie  cofnął  się  o  krok  i 

oznajmił: 

– Nie mam więcej pytań do świadka.  

Teraz  z  miejsca  podniósł  się  Billy.  Podszedł  do  barierki,  odgradzającej  podium  dla 

ś

wiadków, popatrzył długo na Douga, zajrzał do notesu.  

– Szeryfie Fletcher – zaczął. – Opisał nam pan juŜ miejsce wypadku. Powiedział pan, Ŝe 

droga  była  prosta,  Ŝe  nie  było  na  niej  Ŝadnych  kałuŜ,  przeszkód,  nawet  zwykłych  dziur. 

Podejrzewał pan, Ŝe do tragedii doszło z powodu alkoholu, jednak nie miał pan podstaw, by 

przypuszczać,  Ŝe  to  właśnie  Carolina  Grayson  była  pijana.  Nie  bardzo  to  wszystko 

zrozumiałe.  PrzecieŜ  to  ją  znaleziono  za  kierownicą.  Czy  mógłby  pan  spróbować  nam  to 

wyjaśnić? Co właściwie pan zastał po przybyciu na miejsce zdarzenia? 

–  Państwo  Grayson  wciąŜ  znajdowali  się  wewnątrz  pojazdu.  Pani  Grayson  była 

nieprzytomna.  Pan  Grayson  poniósł  śmierć  na  skutek  uderzenia  w  głowę,  tak  stwierdził 

koroner. Natomiast pani Grayson była przypięta pasem i to ją ocaliło.  

– A poduszki powietrzne? 

– To był starszy model.  

– Proszę kontynuować.  

– Pani Grayson miała rozłoŜone ręce, ale dłonie pana Graysona nadal były zaciśnięte na 

kierownicy. Nie miał zapiętych pasów bezpieczeństwa. Dla mnie wyglądało to tak, jak gdyby 

pan Grayson złapał za kierownicę i gwałtownie skręcił, spychając samochód z drogi. Dlatego 

zleciłem badanie zawartości alkoholu we krwi obojga, bo było dla mnie jasne, Ŝe...  

– Sprzeciw! – Twarz Frankilna zaczerwieniła się gwałtownie. – To opinia, a nie fakt! 

–  Mecenasie,  to  pan  prosił  szeryfa,  Ŝeby  opowiedział  nam,  co  się  stało  –  przytomnie 

zauwaŜył Billy. – Pan Fletcher opiera swoje opinie na latach doświadczeń.  

Usłyszał za sobą gwałtowne skrzypnięcie krzesła i obejrzał się za siebie. Carolina wstała, 

podparła się na biurku, jak gdyby w inny sposób nie mogła utrzymać pozycji stojącej, i teraz 

patrzyła zbolałym wzrokiem w jego stronę. Po jej policzkach spływały łzy.  

– Pamiętam – powiedziała głosem tak mocnym, na jaki było ją stać. – Powiedziałam mu, 

Ŝ

e go opuszczam. Nie mogłam tego dłuŜej wytrzymać, nie mogłam Ŝyć w ten sposób... Upił 

się na przyjęciu, upił się tak bardzo...  

– Sprzeciw! – Franklin znów zerwał się z miejsca.  

– Oddalam sprzeciw.  

– ... tak bardzo, Ŝe zaczął na mnie wrzeszczeć juŜ w drodze do domu. Po raz pierwszy w 

Ŝ

yciu ja takŜe zaczęłam krzyczeć. Powiedziałam mu, Ŝe zabiorę dzieci i odejdę. JuŜ wcześniej 

background image

zdecydowałam,  Ŝe  to  zrobię.  To  właśnie  miałam  na  myśli,  mówiąc  Taylor,  Ŝe  muszę  coś 

załatwić...  Champ  powiedział,  Ŝe  mnie  zabije,  jeśli  będę  chciała  odejść.  Zwymyślał  mnie. 

WciąŜ powtarzał, Ŝe mnie zabije, a ja... – zadrŜała i zasłoniła twarz dłońmi – ... a ja byłam juŜ 

tak zmęczona, tak wyczerpana, Ŝe powiedziałam mu, Ŝeby to zrobił. Teraz pamiętam...  

Billy podszedł do niej i wziął ją za ramiona.  

– Spokojnie, Carolino – wyszeptał. – Co jeszcze pamiętasz? Powiedz.  

–  Złapał  za  kierownicę!  Kiedy  chciałam  go  odepchnąć,  zablokował  ją  ramieniem. 

Pamiętam! Nagle ujrzałam drzewo... – Teraz drŜała na całym ciele. – Jezu Chryste! 

– Zarządzam przerwę – oznajmił krótko sędzia. – Szeryfie Fletcher, jest pan wolny. Panie 

Wainwright, proszę uspokoić klientkę, albo na resztę rozprawy wyproszę ją z sali.  

Po  tych  słowach  wstał  i  opuścił  pomieszczenie.  Billy  posadził  Carolinę  na  krześle,  po 

czym usiadł koło niej i delikatnie ujął jej dłonie.  

– Sprzeciwiłam się mu, Billy – mówiła nadal, walcząc z potokiem łez. – Pierwszy raz w 

Ŝ

yciu. Czułam się taka silna... W końcu uświadomiłam sobie, Ŝe bez względu na okoliczności 

muszę go zostawić i Ŝe juŜ nigdy nie pozwolę na to, Ŝeby mnie skrzywdził.  

– Omal cię nie zabił.  

– Ale mu się nie udało! 

– Myślisz, Ŝe ktoś uwierzy w te kłamstwa? – zagrzmiał nagle z boku czyjś głos.  

Billy podniósł wzrok i ujrzał, Ŝe zmierza ku nim Whittier Grayson z Samem Franklinem u 

boku.  

– Ja jej wierzę – powiedział Billy. – I myślę, Ŝe pan w głębi duszy takŜe.  

–  Pana  klientka  właśnie  zademonstrowała  brak  psychicznej  równowagi  –  wysyczał 

sędzia. – To starczy za dowód. Od początku twierdziłem, Ŝe ona ma problemy! 

Billy wstał i spojrzał w rozgniewane oczy sędziego.  

–  MoŜe  i  by  się  panu  udało  –  powiedział  powoli.  –  MoŜe  znów  udałoby  się  panu 

skrzywdzić  niewinnego  człowieka,  gdyby  nie  pewien  szczegół.  Jeśli  chce  się  przekupić 

wszystkich, wystarczy jeden nieostroŜny, by w końcu oszustwo wyszło na jaw.  

– Nie wiem, o czym mówisz, chłopcze. Jeśli próbujesz blefować...  

–  Mówię  o  Francisie  Turnerze,  panie  sędzio.  On  nie  okazał  się  zbyt  ostroŜny.  Nie 

powinien był pan mu ufać. – Spojrzał na Glorię, która dołączyła do nich przed chwilą i teraz 

usiłowała nakłonić męŜa do wyjścia z sali. – Powiem to pani, pani Grayson, bo pani mąŜ jest 

tak  zaślepiony  gniewem,  Ŝe  nic  do  niego  nie  dotrze.  OtóŜ  człowiek,  który  wykonał  badanie 

krwi  Caroliny  w  noc  wypadku,  zniknął  z  miasta  dwa  tygodnie  później.  Nie  mogłem  go 

odnaleźć i powołać jako świadka na tę rozprawę.  

– Nawet jeśli zniknął, to jaki ma to związek z Caroliną? – próbował drwić Grayson. – A 

moŜe Kennedy’ego teŜ zabito z naszej inspiracji? 

– Oczywiście, Ŝe ma to związek – odparł spokojnie Billy. – Pańska Ŝona moŜe przerwać 

tę  farsę,  zanim  powiem  sądowi,  co  odkryłem  dziś  po  południu.  Wystarczy,  Ŝe  powie,  iŜ  nie 

będzie  więcej  występowała  o  przejęcie  praw  rodzicielskich  wobec  Christophera  i  Catherine 

Graysonów.  –  Znów  popatrzył  na  Glorię.  –  Francis  Turner,  technik  który  wykonał  badanie, 

siedzi  obecnie  w  więzieniu  w  Minnesocie  i  czeka  na  proces  o  zabójstwo.  Najwyraźniej  z 

background image

zapamiętaniem wydawał pieniądze, które pani mąŜ dał mu za sfałszowanie wyników badania. 

Znudził  mu  się  Ŝywot  laboranta,  a  Ŝe  sporo  zarobił  na  oszustwie,  mógł  sobie  pozwolić  na 

szaleństwa.  Niestety,  nie  kaŜdy  umie  udźwignąć  cięŜar  bogactwa,  tak  jak  nie  kaŜdy  jest 

dŜentelmenem. Turner zaczął pić,  wydawać pieniądze na kobiety i narkotyki, wreszcie  wdał 

się  w  niepotrzebną  bójkę.  Zabił  człowieka  i  trafił  do  pudła.  Policja  zainteresowała  się,  skąd 

miał  pieniądze.  Z  początku  myśleli,  Ŝe  je  ukradł.  On  jednak  wskazał  na  pewną  darowiznę, 

podobno na leczenie. Tylko Ŝe Turner jest zdrów jak ryba.  

– To jest... po prostu niewiarygodne! – wykrztusiła Gloria Grayson.  

–  Proszę  więc  porozmawiać  z  szeryfem.  Wczoraj  kontaktował  się  z  biurem  policji  w 

Minnesocie.  

– Nie wierzę. Ja... – Gloria złapała męŜa za ramię. – To prawda? Naprawdę zrobiłeś coś 

takiego? 

–  Oczywiście,  Ŝe  nie!  Nikt  mi  niczego  nie  udowodni!  Popchnęła  go  mocno,  obiema 

rękami.  

–  Zrobiłeś  to  –  powiedziała  niskim  głosem.  –  Okłamałeś  nas  wszystkich.  To  ty  jesteś 

winny. To ty zabiłeś mego syna. BoŜe, jaka ja byłam ślepa, jaka  głupia... Gorzej niŜ głupia, 

zła. Ty zaraŜasz złem, Whittier. Myślisz tylko  o sobie. Carolina... Carolina nie jest taka, jak 

twierdziłeś.  Ona  nie  zabiła  Champa,  prawda?  Tak,  teraz  to  wiem,  teraz  widzę.  To  ty  go 

zabiłeś! – Znowu go pchnęła. – Ty go zabiłeś, łajdaku! 

Billy  wyszedł  zza  biurka  i  z  pomocą  Sama  odciągnął  Glorię  od  męŜa.  Doug  i  woźny 

zaprowadzili sędziego w jeden róg sali, Sam i Gloria poszli do drugiego.  

– JuŜ po wszystkim, prawda? – spytała Carolina, gdy znów zostali sami.  

– Tak.  

– Zatrzymam dzieci? 

– Chyba nie masz powodu w to wątpić. MoŜemy dowieść, Ŝe nagłe wzbogacenie Turner 

zawdzięcza  twojemu  teściowi,  moŜemy  powołać  Turnera  na  świadka,  a  on  wszystko  nam 

wyśpiewa. I tak będzie siedzieć za znacznie powaŜniejsze przestępstwo. To chyba jednak nie 

będzie konieczne.  

Jakby na potwierdzenie tych słów znów podszedł do nich Sam. Odchrząknął i powiedział, 

nie patrząc na Billy’ego: 

–  Gloria  chce  iść  na  ugodę.  Zgodzi  się,  by  synowa  zatrzymała  prawo  do  opieki,  jeśli  ta 

pozwoli jej na regularne odwiedziny wnuków.  

– A jeśli później zmieni zdanie? – wtrąciła się Carolina. – Jeśli znów będę musiała przez 

to wszystko przechodzić? 

– Sędzia Sawyer wyda nakaz – uspokoił ją Billy. – To równie wiąŜące, jak wyrok. Dzieci 

są twoje. Po czymś takim Ŝaden sąd nie zgodzi się na ponowną  rozprawę. – Ujął jej dłoń. – 

Dzieci są twoje, Carolino – powtórzył. – Wygraliśmy.  

Łzy  po  raz  kolejny  zakręciły  się  w  jej  oczach.  Przechyliła  się  przez  stół  i  pocałowała 

Billy’ego w policzek.  

Chwilę  później  posiedzenie  wznowiono  i  zaczęto  przesłuchiwać  świadków,  powołanych 

przez  Billy’ego.  Najpierw  zeznawała  Hattie,  potem  dwóch  psychologów,  wreszcie  starzy 

background image

przyjaciele,  którzy  nie  opuścili  Caroliny  w  potrzebie.  Wszystko  to  jednak  było  juŜ  teraz 

czystą formalnością, od  której nie chciał wszakŜe odstąpić, by pozwolić  Carolinie nacieszyć 

się zwycięstwem, a publiczności wysłuchać pełnych szacunku opinii na temat tej, którą Moss 

Bend uznało za wariatkę i chciało skazać na potępienie.  

Gdy  Gloria Grayson wyrecytowała swoje oświadczenie, nikt nie miał wątpliwości, jakie 

będzie sędziowskie rozstrzygnięcie. Sędzia Sawyer wygłosił zwyczajową sentencję, stuknął w 

blat  drewnianym  młotkiem  i  zamknął  posiedzenie.  Wszyscy  rzucili  się,  by  gratulować 

Carolinie,  a  ona  przyjmowała  te  hołdy  i  pochwały,  wyraźnie  szczęśliwa,  Ŝe  znów  moŜe  być 

pełnoprawnym członkiem społeczności swego miasta. I tylko Billy stał z boku, czując, jak z 

kaŜdą chwilą powiększa się przepaść między nimi.  

Jeszcze wczoraj umiała go przekonać, Ŝe oddaje mu się nie z wdzięczności, lecz dlatego, 

Ŝ

e  go  kocha.  On  teŜ  wyznał  jej  miłość,  głęboką  i  prawdziwą.  Teraz  jednak  był  bardziej 

sceptyczny.  Przypomniał  sobie  pewien  dzień  sprzed  wielu  lat,  kiedy  to  dowiedział  się,  Ŝe 

Carolina  wychodzi  za  Champa  Graysona.  Wtedy  takŜe  patrzył  na  nią  z  boku,  przyjmującą 

gratulacje, otoczoną przez chichoczące przyjaciółki i ich zazdrosne matki.  

Tamtego  dnia  odszedł,  bo  wiedział,  Ŝe  nigdy  nie  zdoła  przebić  muru,  którym  odgrodzili 

go  od  niej  mieszkańcy  Moss  Bend,  damy  i  dŜentelmeni,  dla  których  Carolina  jest  jedną  ze 

swoich.  Zrozumiał  wtedy,  Ŝe  jest  tylko  biednym  Wainwrightem,  który  nigdy  nie  zdoła 

zaspokoić jej oczekiwań.  

Minęło  wiele  lat  i  oto  znów  czuł  się  tak  samo.  Owszem,  sporo  od  tamtego  czasu  się 

zmieniło.  Był  juŜ  dorosły,  cieszył  się  większym  szacunkiem  i  z  pewnością  więcej  miał  do 

zaoferowania niŜ kiedyś. Niby  był pewnym siebie męŜczyzną, jednak teraz zdawało mu się, 

Ŝ

e  jest  raczej  dorastającym  chłopakiem,  tęskniącym  za  dziewczyną,  którą  kocha,  lecz 

niezdolnym do wykonania jakiegokolwiek ruchu, by spróbować ją zdobyć.  

Odnalazł w tłumie jej wzrok, a ona przesłała mu uśmiech pełen najczystszej radości. On 

takŜe się uśmiechnął, choć w głębi serca czuł jedynie tępy ból.  

–  Jak  sądzisz,  co  ona  teraz  zrobi?  –  zapytał  Doug,  który  niespodziewanie  do  niego 

dołączył.  

– Ma wiele moŜliwości.  

– O ile się nie mylę, ty jesteś dla niej najwaŜniejszy.  

– Sporo w Ŝyciu przeszła. Potrzebuje czasu, by wszystko sobie przemyśleć.  

–  Wiesz,  Billy,  w  byciu  dŜentelmenem  jest  coś  niewygodnego,  coś,  co  cholernie 

przeszkadza w pewnych sytuacjach.  

– Na przykład? 

– Na przykład dawanie kobiecie zbyt wiele czasu do namysłu.  

Billy Ray uśmiechnął się tylko w odpowiedzi, po czym wziął do ręki aktówkę i zrobił to 

samo,  co  zrobił  wiele  lat  wcześniej  –  po  raz  ostatni  spojrzał  na  otoczoną  tłumem  przyjaciół 

Carolinę i wyszedł.  

background image

ROZDZIAŁ 12 

 

Billy Ray wpatrywał się smętnie we wzgórze za miastem. Lato dobiegało końca, a droga 

194  wciąŜ  jeszcze  była  w  remoncie.  Gracie  Burnette,  ubrana  w  obcięte  do  kolan  spodnie  i 

rozciągnięty  podkoszulek,  kierowała  ruchem,  wykonując  ruchy  tak  płynne,  jak  gdyby  była 

zawodową gimnastyczką.  

– Jak leci, Billy Ray? – zawołała, gdy podjechał bliŜej.  

– Nie narzekam.  

Nie  zamierzał  jej  opowiadać,  Ŝe  w  rzeczywistości  czuje  się  okropnie,  nie  mówiąc  juŜ  o 

tym,  Ŝe  jest  spocony  i  zmęczony.  Klimatyzacja  w  samochodzie  ponownie  się  zepsuła  i  tym 

razem nawet Joel musiał się poddać. Mógłby zamontować nową albo kupić nowy wóz, ale na 

razie wszystkie oszczędności poszły na dywan i meble do biura.  

CóŜ, nie był krezusem, nie był bohaterem, a jedynie prowincjonalnym  adwokatem. Jego 

klienci  pozostaną  mu  wdzięczni  do  końca  Ŝycia,  ale  zapewne  nigdy  nie  spłacą  wszystkich 

długów.  Ba,  większość  z  nich  przestanie  korzystać  z  jego  usług,  gdy  tylko  zrozumie,  Ŝe  nie 

ma szans na sprawiedliwy wyrok sędziego Graysona, jeśli wybiera się na adwokata Billy’ego 

Wainwrighta.  

– Wpadnij do nas kiedyś – uśmiechnęła się Gracie. – Za rzadko przychodzisz.  

Wychylił się przez okno i odwzajemnił jej uśmiech.  

– Wpadnę – obiecał. – A na razie uściskaj ode mnie małego.  

Przepuściła go, a gdy wjechał na wzgórze, Moss Bend rozpostarło się przed nim w całej 

okazałości.  Przez  chwilę  kusiło  go,  Ŝeby  zawrócić,  znów  przejechać  obok  Gracie,  a  potem 

pognać przed siebie, gdzie oczy poniosą. PrzecieŜ poza granicami River County istnieje inny 

ś

wiat.  Świat,  w  którym  mógłby  zapomnieć  o  swoich  korzeniach  i  próbować  wreszcie  coś 

osiągnąć. Joel by go zrozumiał.  

Ale to przecieŜ nie tylko z powodu Joela wciąŜ tkwił w miasteczku.  

Parking  przy  tawernie  zapchany  był  samochodami  i  Billy  znalazł  miejsce  dopiero  na 

samym jego końcu. Nie miał pojęcia, dlaczego knajpa Maggie była tak zatłoczona o tej porze. 

Nic  nie  wiedział  o  tym,  by  dziś  odbywał  się  jakiś  waŜny  mecz.  Po  prostu  piątek,  pomyślał, 

koniec upalnego tygodnia. Ludzie przyszli ochłodzić się i zabawić.  

–  Billy!  –  Maggie  uścisnęła  go  mocno,  kiedy  wszedł  do  środka.  –  Tak  rzadko  cię  teraz 

widuję! CzyŜbyś był aŜ tak zajęty? 

– Miałem trochę roboty.  

– Nie zaniedbuj nas tak. Wszyscy o ciebie pytają. Zastanawiają się, gdzie się ukrywasz.  

– Ja teŜ się za wami stęskniłem.  

– Mam nadzieję. Doug siedzi przy swoim stoliku.  

– Niedługo tu zamieszka – roześmiał się cicho. – Mówił mi, Ŝe kupi tę twoją budę, jeśli 

nie wygra wyborów na jesieni.  

–  PrzecieŜ  wiadomo,  Ŝe  wygra  –  zapewniła  go  Maggie.  –  Ludzie  w  Moss  Bend  nie 

zawsze  mówią,  co  myślą,  ale  potrafią  docenić  odwagę  i  sprawiedliwość.  Doug  zrobił 

background image

wszystko, aby prawda o Carolinie wyszła w końcu na jaw.  

– Oto uczciwy szeryf. Jak na Dzikim Zachodzie – zaŜartował Billy.  

– A Ŝebyś wiedział. Czy moŜna spodziewać się więcej po jego ewentualnym następcy? 

Nie odpowiedział na to retoryczne pytanie, bowiem Maggie odeszła, aby uspokoić dwóch 

młodych męŜczyzn, którzy kłócili się o myszowatą dziewczynę w dŜinsowej kurtce. Wbił się 

w  tłum  gości  i  zaczął  przepychać  się  w  stronę  stolika,  który  jak  zawsze  okupował  jego 

przyjaciel.  

Doug  siedział  samotnie  nad  szklanką  z  coca-colą.  Kiedy  Billy  usiadł  na  wprost  niego, 

wyjął wykałaczkę z ust i zapytał: 

– Tak ci gorąco? Wyglądasz na zdrowo spoconego. Co cię tak podnieciło? 

– Piątkowy wieczór.  

– A moŜe Carolina Waverly? 

Co  ciekawe,  od  czasów  rozprawy  wszyscy  posługiwali  się  panieńskim  nazwiskiem 

Caroliny, jak gdyby chcąc podkreślić, Ŝe odtąd nie ma ona nic wspólnego z Graysonami.  

Choć rozprawa odbyła się za zamkniętymi drzwiami, ludzie i tak szybko dowiedzieli się 

tego,  co  najwaŜniejsze  –  oto  złoty  chłopak  Moss  Bend,  Champion  Collier  Grayson,  dręczył 

swoją Ŝonę, a gdy spowodował wypadek, w którym sam zginął, jego ojciec usiłował obciąŜyć 

winą Carolinę, a następnie odebrać jej prawo do opieki nad dziećmi. Próbował oszukiwać do 

końca  i  nie  cofnął  się  przed  niczym.  Nawet  Taylor  Betz,  najlepsza  przyjaciółka  Caroliny, 

przekręciła prawdę, tak by jej mąŜ adwokat nie wypadł z łask sędziego.  

Jednak  John  Betz  zrezygnował  z  pracy  juŜ  tydzień  wcześniej  i  przyjął  posadę  w 

sąsiednim  Boca  Raton.  Niedługo  potem  Taylor  opuściła  Moss  Bend,  podobno  po  to,  by 

poszukać  nowego  domu  i  przenieść  tam  dzieci  jeszcze  przed  początkiem  nowego  roku 

szkolnego. Mimo tych zmian w miasteczku wciąŜ jednak rządził sędzia Grayson.  

– Przyznaj się, bracie – znów odezwał się Doug – wzdychasz do niej co pięć minut.  

– Wcale nie wzdycham. – Billy dwoma łykami opróŜnił swoją szklankę.  

– Wzdychasz, tyle Ŝe cicho. Tak samo wzdychałeś, gdy Carolina oznajmiła wszystkim, Ŝe 

wychodzi za Champa.  

– Stare dzieje. Nie sądziłem, Ŝe twoja pamięć sięga tak daleko.  

– Pamiętam wszystko, co ma jakieś znaczenie.  

– To dobrze. Szeryf musi mieć pamięć. Nie wiem, czy mój głos będzie miał jakiekolwiek 

znaczenie, ale i tak będę na ciebie głosował.  

– Bo lepszy stary frajer  niŜ nowy cwaniak, co? – uśmiechnął się Doug. – Nawet jeśli to 

tchórz i sługa bogatych dŜentelmenów.  

–  Nie  jesteś  tchórzem.  Bałeś  się,  ale  ostatecznie  nie  dałeś  się  zastraszyć.  Trzeba  wiele 

odwagi, Ŝeby nie oprzeć się naciskom pewnych ludzi w tym mieście.  

– Ty nigdy się nie bałeś.  

– Nie rób ze mnie bohatera, Doug. Nie jestem nieustraszonym rycerzem.  

– Wielu ludzi myśli inaczej.  

Sposób,  w  jaki  to  powiedział,  obudził  czujność  Billy’ego.  Podniósł  wzrok  i  ujrzał,  jak 

większość gości w knajpie zmierza w ich stronę. Na ich czele kroczyła Maggie z olbrzymim 

background image

tortem w dłoniach.  

– Do diabła, Doug... Co to znowu za okazja? 

–  Oto  nowy  dzień  dla  Moss  Bend,  Billy  Ray!  –  oznajmił  uroczyście  Doug.  –  MoŜe 

wreszcie  zaczniemy  być  zwyczajnym  miastem,  a  nie  prywatnym  królestwem.  Dziś  po 

południu Whittier Grayson ogłosił, Ŝe odchodzi na emeryturę.  

Podobno  zmusiła  go  do  tego  delegacja  oficjeli  z  naszego  miasteczka.  Nie  wiedziałeś  o 

tym? 

Nie  wiedział,  ale  nie  zdołał  tego  powiedzieć,  bowiem  tłum  zacieśnił  się  wokół  niego  i 

zaczął gratulować mu i poklepywać go po plecach.  

–  Postanowiliśmy  wyprawić  skromną  uroczystość  na  twoją  cześć  –  mówił  tymczasem 

Doug.  –  UwaŜamy,  Ŝe  teraz  ty  powinieneś  ubiegać  się  o  stanowisko  sędziego.  Jeśli  się  nie 

zgodzisz, i tak warto ci podziękować. Dzięki, Billy! 

– Ale... ale za co? 

– Dzięki, Ŝe się nie dałeś! 

Kicia  cieszyła  się,  Ŝe  idzie  do  przedszkola.  Miała  nowe  jaskrawoŜółte  pudełko  na 

kanapki,  nową  sukienkę  z  wyhaftowanym  słonecznikiem,  białe  tenisówki  i  plecaczek  z 

osobną kieszonką na kredki, a osobną na blok.  

Mamę znalazła w kuchni – karmiła Chrisa. Chris zawsze robił mnóstwo nieporządku, ale 

mama nigdy się tym nie przejmowała.  

– Chcę pokazać Billy’emu moje pudełko na kanapki – oznajmiła Kicia.  

– Na pewno chciałby je zobaczyć – powiedziała mama, ale wcale się nie uśmiechnęła.  

– Dlaczego on nas juŜ nie odwiedza? 

Przez chwilę mama milczała, potem odwróciła się, zdjęła z wieszaka ściereczkę i wytarła 

w nią ręce.  

– Jest bardzo zajęty, Kiciu – odparła.  

– Chcę mu takŜe pokazać mój pokój.  

Teraz  pokój  Kici  był  równie  Ŝółty,  jak  jej  pudełko  na  kanapki.  Maggie  pomogła  jej 

przemalować  go  w  ubiegły  weekend  i  wcale  się  nie  gniewała,  Ŝe  Kicia  mocno  się  przy  tym 

pobrudziła.  

–  Kiedy  nas  odwiedzi,  pokaŜesz  mu,  co  będziesz  chciała.  Kicia  miała  dosyć  czekania. 

Była  niecierpliwa.  Babcia  Grayson  powtarzała  jej  zawsze,  Ŝe  powinna  wykazywać  więcej 

cierpliwości, ale Kicia chciała wszystko mieć od razu.  

– Wobec tego pójdę po niego! 

– Nigdzie nie pójdziesz, Kiciu. On mieszka bardzo daleko.  

– To co? Pamiętasz, jak daleko musiałam iść, kiedy uciekałyśmy z domu? 

–  Nie  pójdziesz  do  Billy’ego  –  powtórzyła  mama.  –  Zgubisz  się,  a  poza  tym  robi  się 

ciemno.  

– No to ty idź – zaŜądała Kicia. – PrzecieŜ teŜ za nim tęsknisz.  

– TeŜ? Czy ty tęsknisz za Billym, Kiciu? 

– A ty nie? Ale tobie to dobrze.  

– Dlaczego? – mama uśmiechnęła się lekko.  

background image

–  Bo  jesteś  duŜa  i  moŜesz  prowadzić  samochód,  a  ja  nie!  Gdybym  umiała  jeździć 

samochodem, juŜ dawno bym do niego pojechała! 

Mama przytuliła ją do siebie i zaczęła się cicho śmiać.  

– Nawet gdybym chciała pojechać...  

– Chcesz, wiem, Ŝe chcesz! – oŜywiła się Kicia.  

– Nawet gdybym chciała, to kto by się wami zajął? Nie mogę zostawić was samych.  

– Nie musisz. Hattie obiecała mi, Ŝe przyjdzie.  

– Jak to ci obiecała? Kiedy rozmawiałaś z Hattie? 

–  Zadzwoniłam  do  niej.  –  Kicia  wzruszyła  ramionami.  –  Powiedziała  mi  kiedyś  swój 

numer  i  zapamiętałam.  555-7225.  Poza  tym  zapisałaś  go  obok  telefonu.  Rozmawiałyśmy  o 

tobie i Billym. Hattie powiedziała, Ŝe powinnaś iść do Billy’ego i przemówić mu do rozsądku.  

– Tak powiedziała? 

– Bo ty podobno umiesz przemawiać ludziom do rozsądku.  

– Obawiam się, Ŝe nie.  

– To moŜe choć raz spróbujesz? 

– Chyba nie.  

– Dlaczego nie? Czy chodzi o to, co mówią dziadkowie? 

– A co mówią dziadkowie? 

– Och, wiesz, wszystkie te rzeczy... co się powinno robić, a czego nie... Dziewczynki nie 

mogą robić tego albo tamtego. Dziewczynki zawsze powinny ładnie wyglądać. Dziewczynki 

zawsze  powinny  być  cicho.  Czy  dziewczynki  nie  powinny  mówić  chłopcom,  kiedy  ci 

zachowują się głupio? 

Mama  rozpostarła  szeroko  ramiona,  a  Kicia  przytuliła  się  do  niej,  Ŝeby  dodać  jej  sił. 

Wiedziała, Ŝe mama potrzebuje wsparcia, a ona, Kicia, miała bardzo, bardzo duŜo sił.  

–  Dziewczynki  mają  prawo  zawsze  mówić  to,  na  co  mają  ochotę  –  powiedziała  mama  i 

odsunęła nieco Kicię, by popatrzeć jej w oczy. – Zawsze i wszędzie. Nie zapominaj o tym.  

– No to co? Pojedziesz do niego? – Kicia popatrzyła na mamę z nadzieją.  

– Pojadę.  

– Tylko przyczesz włosy. Jeśli chcesz, dam ci moje pudełko. PokaŜesz je Billy’emu, jeśli 

nie będzie chciał do nas przyjść.  

–  Nie,  zatrzymaj  je.  –  Mama  ponownie  ją  przytuliła.  –  Zrobię  wszystko,  Ŝebyś  mogła 

pokazać mu je osobiście.  

Billy  Ray  wiedział,  Ŝe  przyjaciele  chcieli  wyrazić  mu  swój  szacunek  i  wdzięczność. 

Niektórzy  z  nich  Ŝałowali,  Ŝe  tak  surowo  osądzili  Carolinę,  innym  było  głupio,  Ŝe  nie 

przeciwstawili  się  sędziemu.  Jeszcze  inni  po  prostu  chcieli,  aby  Billy  wiedział,  Ŝe  dla  River 

County nastała nowa epoka, i Ŝe oni cieszą się z tego.  

Mimo  wszystko  miał  pewne  wątpliwości,  czy  sprawa  rzeczywiście  warta  jest  tak 

uroczystego  fetowania.  W  końcu  nie  zrobił  niczego  nadzwyczajnego.  Zresztą  gdyby  nie 

Doug, zapewne wcale by nie wygrał.  

Słońce juŜ dawno zaszło za horyzont, a przyjęcie w tawernie rozkręcało się z godziny na 

godzinę.  Na  szczęście  Billy  zdołał  się  jakoś  wymknąć  na  zewnątrz.  Wieczorne  powietrze 

background image

ochłodziło  go,  więc  odetchnął  głęboko  i  poszedł  szybko  do  samochodu,  by  odjechać,  zanim 

ktokolwiek zorientuje się, Ŝe bohater wieczoru gdzieś zniknął.  

Przez cały dzień kusiło go, Ŝeby zadzwonić do Caroliny i zaprosić ją na kolację, nie miał 

jednak  pojęcia,  co  mógłby  jej  powiedzieć.  Od  czasu  rozprawy  widział  ją  tylko  raz.  Przyszła 

do jego kancelarii podpisać stosowne dokumenty, ale nawet przez moment nie byli sami, gdyŜ 

po biurze krąŜyła Fran. Poza tym bez przerwy dzwoniły telefony, toteŜ nawet nie mieli czasu, 

Ŝ

eby porozmawiać na osobności.  

MoŜe zresztą tak było lepiej? śycie Caroliny  rozpoczęło się na nowo. Teraz była  wolną 

kobietą. Mogła pojechać, dokądkolwiek chciała, wybrać sobie dowolne zajęcie, ułoŜyć Ŝycie 

w dowolny sposób. Nie musiała juŜ dłuŜej tkwić w River County. Nie chciał, aby myślała, Ŝe 

cokolwiek mu zawdzięcza, ona jednak, zdaje się, wciąŜ czuła się jego dłuŜniczką.  

Właśnie dlatego do niej nie dzwonił. Pragnął, aby chciała z nim być tylko dlatego, Ŝe go 

kocha  –  z  Ŝadnego  innego  powodu.  MoŜe  Carolina  kiedyś  to  zrozumie?  MoŜe  wtedy  nie 

będzie jeszcze za późno? 

Zdał sobie sprawę, Ŝe jedzie zbyt szybko, więc zwolnił na skrzyŜowaniu prowadzącym do 

Maggie. Nie skręcił jednak, tylko pojechał prosto aŜ do Hitchcock Road.  

Kiedy  dotarł  pod  swój  dom,  był  zbyt  zmęczony,  Ŝeby  wstawić  samochód  do  szopy. 

Zaparkował na środku podwórza, zgasił silnik i siedział tak, gapiąc się przed siebie. Dopiero 

kiedy zdrętwiały mu nogi, wysiadł z auta, zatrzasnął drzwiczki i powlókł się do wejścia.  

Drzwi  do  domu  były  otwarte.  Wszedł  do  środka  i  wówczas  zobaczył  idącą  przez  hol 

Carolinę.  Niosła  właśnie  dwie  szklanki  z  mroŜoną  herbatą,  a  koty,  Trójnóg  i  Czwórnóg, 

skakały wesoło wokół jej nóg.  

–  Nie  czekam  na  ciebie  –  wręczyła  mu  szklankę  –  i  nie  mam  zamiaru  o  ciebie  się 

troszczyć.  WciąŜ  jednak  mogę  zrobić  przyjacielowi  mroŜonej  herbaty,  czysto 

bezinteresownie. Czy nadał jesteśmy przyjaciółmi? 

Miał ochotę wyjąć szklanki z jej rąk i całować ją do utraty tchu, ale stał tylko i gapił się 

na nią bez słowa.  

–  Mam  wraŜenie,  Ŝe  mamy  sobie  jeszcze  coś  do  powiedzenia  –  mówiła  tymczasem 

Carolina.  –  Czekałam,  aŜ  się  odezwiesz,  ale  jak  powiedziałaby  Kicia,  nie  zawsze  musi  być 

tak,  Ŝe  to  chłopcy  pierwsi  mówią  dziewczynkom,  a  nie  odwrotnie.  Przyszłam  więc,  Ŝeby 

porozmawiać, bo nie mogłam dłuŜej czekać. Kicia zresztą teŜ. Jeśli zgadzasz się na rozmowę, 

weź herbatę i chodź do środka.  

Billy wyciągnął rękę. Szklanka była śliska i zimna jak lód.  

Carolina ruszyła do pokoju gościnnego, lecz nagle się zatrzymała.  

–  Szczerze  mówiąc,  jest  chyba  lepsze  miejsce  na  tę  rozmowę  –  dodała  i  popatrzyła  w 

stronę schodów.  

– Dokąd idziesz? – spytał.  

– A jak myślisz? – odparła, wchodząc na stopnie. Nie odpowiedział, więc uśmiechnęła się 

do niego uwodzicielsko.  

– Na zewnątrz jest strasznie gorąco – powiedziała. – Przydałby ci się prysznic.  

– Miałaś się o mnie nie troszczyć.  

background image

– Mam wobec ciebie pewne plany.  

– Rozumiem, chcesz mnie wykorzystać – Billy podchwycił Ŝartobliwy ton.  

–  Dokładnie.  Ale  najpierw  weź  ten  prysznic,  a  potem  siądziemy  przy  herbacie  i 

skończymy rozmowę, której nigdy nie przeprowadziliśmy.  

Billy posłusznie ruszył za nią po schodach.  

– Powiem ci szczerze – powiedział. – Mam dość na dzisiaj mroŜonej herbaty.  

– No tak – roześmiała się. – Pewnie w tawernie wypiłeś co najmniej litr.  

– Wiesz, Ŝe byłem w tawernie? 

–  Wiem.  Maggie  zadzwoniła  i  powiedziała  mi  o  Whittierze.  Poinformowała  mnie  teŜ  o 

przyjęciu. Na pewno śmierdzisz papierochami.  

– Dobra – mruknął. – Wykąpię się szybko i spotkamy się na dole.  

Ale  wcale  nie  było  jej  na  dole,  kiedy  wyszedł  z  łazienki  ubrany  jedynie  w  bawełniane 

bokserki. Czekała na niego w sypialni. Wcześniej zdjęła buty i powiesiła Ŝakiet na krześle, a 

teraz  leŜała  wygodnie  na  łóŜku  Billy’ego  w  samej  sukience,  trzymając  w  dłoni  szklankę  z 

herbatą.  

– I co, lepiej? – zapytała.  

– Bez porównania.  

–  To  widać.  –  Obrzuciła  wzrokiem  jego  nagi  tors.  Billy  patrzył  na  nią  z  radością. 

Swobodna,  beztroska,  skłonna  do  Ŝartów  i  przekomarzań,  Carolina  była  teraz  zupełnie  inną 

kobietą.  Przypominała  mu  dawną  Carolinę  –  piękną,  inteligentną  dziewczynę  o  szczerym  i 

ś

miałym wejrzeniu, które kiedyś tak go fascynowało. Teraz teŜ patrzył na nią jak urzeczony. 

Zapragnął nagle powiedzieć jej o wszystkim, nad czym myślał w ciągu ostatnich dni, lecz ona 

dostrzegła jego zamiar i uciszyła go ruchem dłoni.  

–  Nie  traćmy  czasu  na  bzdury,  Billy  –  powiedziała.  –  Byłam  dzieckiem,  kiedy  z  ciebie 

zrezygnowałam,  ale  szybko  dojrzałam  i  zrozumiałam  swój  błąd.  Teraz  masz  do  czynienia  z 

kobietą.  Jestem  dorosła  i  wiem,  czego  pragnę.  Wiem  takŜe,  kogo.  I  wiem,  z  czym  się  to 

wszystko  wiąŜe.  –  Uśmiechnęła  się.  –  Kicia  zapytała  mnie  dzisiaj,  czy  dziewczynkom  nie 

wolno  powiedzieć  chłopcom,  Ŝe  ci  zachowują  się  głupio.  Uświadomiłam  sobie,  Ŝe  ja  takŜe 

tego nie robię.  

– CzyŜbym zachowywał się głupio? 

–  Wybacz,  ale  tak.  Przez  chwilę  sądziłam,  Ŝe  to  moja  wina.  Podczas  małŜeństwa  z 

Champem przywykłam brać na siebie odpowiedzialność za wszystko i wciąŜ zapominam, Ŝe 

nie muszę juŜ tego robić. Ale przecieŜ ja juŜ powiedziałam ci to, co najwaŜniejsze. Dlaczego 

o tym nie pamiętasz? 

– Posłuchaj, Carolino...  

–  Nie  –  potrząsnęła  głową  –  sama  odpowiem.  Wiem, Ŝe  długo  byłeś  kawalerem.  Wiem, 

Ŝ

e  niełatwo  przywyknąć  do  nowego  Ŝycia,  do  dzieci,  na  dodatek  nie  swoich  dzieci.  Dlatego 

gotowa  jestem  poczekać,  aŜ  dojrzejesz  do  tej  myśli.  Na  razie  mam  gdzie  mieszkać,  mam 

pracę  i  znowu  mogę  chodzić  po  tym  mieście  z  podniesioną  głową.  Zaczekam  więc,  bo  na 

ciebie warto czekać. A przez ten czas skończę specjalizację z doradztwa personalnego, Ŝeby 

móc pomagać kobietom, które znalazły się w takiej sytuacji, w jakiej ja znalazłam się kiedyś. 

background image

Kto wie, moŜe pójdę na studia? Myślisz, Ŝe zniesiesz jeszcze jednego prawnika w rodzinie? 

– Wiem, Ŝe masz wiele moŜliwości. Nie miałaś Ŝadnej, a teraz...  

–  I  właśnie  to  cię  martwi?  –  Zsunęła  się  z  łóŜka  i  podeszła  do  niego.  –  śe  zajmę  się 

innymi  sprawami,  a  zapomnę  o  tobie?  Jak  mogłeś  pomyśleć,  Ŝe  nie  jesteś  dla  mnie 

najwaŜniejszy?  I  Ŝe  miłość  do  ciebie  mogłoby  zagłuszyć  cokolwiek,  choćby  najbardziej 

ambitny plan? 

Zrozumiał,  Ŝe  albo  teraz  powie  jej  o  swojej  największej  obawie,  albo  będzie  musiał 

milczeć na wieki.  

– Tylko proszę – wykrztusił – nie rób tego z wdzięczności, Carolino.  

–  O  tym  takŜe  juŜ  ci  kiedyś  mówiłam.  –  Popatrzyła  na  niego  łagodnie.  –  Umiem 

rozpoznać  swoje  uczucia.  Widzisz,  istnieje  mnóstwo  powodów,  dla  których  kocha  się 

męŜczyznę.  Czasem  dlatego,  Ŝe  jest  mądry,  albo  przystojny,  albo  świetnie  całuje  głupie 

dziewczęta. Jednak najlepszym powodem jest to, Ŝe stoi u twego boku wtedy, gdy najbardziej 

go potrzebujesz. Tak mnie wychowano i tak myślę. Po tym poznasz prawdziwego męŜczyznę. 

I prawdziwego dŜentelmena. Przez całe Ŝycie chciałam poślubić kogoś takiego, a myślałam o 

tym  tak  duŜo,  Ŝe  chyba  potrafię  go  rozpoznać.  –  Roześmiała  się  cicho.  –  Nawet  kiedy  stoi 

przede mną w samych majtkach.  

Kilka godzin później Billy leŜał na plecach w swoim łóŜku i gapił się z błogim wyrazem 

twarzy  w  sufit,  rozświetlany  bladym  światłem  księŜyca.  Carolina  spała  obok  niego,  z  głową 

wtuloną w jego ramię, a on wciąŜ czuł w sobie tę niezwykłą słodycz, którą daje wspomnienie 

przeŜytej  rozkoszy  i  cudowne  uczucie  zaspokojenia.  Wiedział,  Ŝe  wkrótce  będzie  musiał 

odwieźć ją do domu, ale wiedział teŜ, Ŝe po tej przyjdą kolejne noce – noce, kiedy Carolina 

będzie spała u jego boku aŜ do rana.  

– Przed chwilą miałam cudowny sen – usłyszał nagle jej rozmarzony głos.  

– Myślałem, Ŝe śpisz. – Pogłaskał jej policzek czubkami palców. – Co ci się śniło? 

–  Trzymałeś  w  ramionach  naszego  pierwszego  wnuka,  chłopczyka  w  wieku  Chrisa. 

Wyglądał jak ty, chociaŜ był synem Kici. Wszyscy zebraliśmy się w tym domu, a kiedy ktoś 

zawołał „sędzio Wainwright!”, odwróciłam się, bo to chodziło o mnie.  

–  Sędzia  stanowy  Carolina  Waverly  Wainwright?  –  uśmiechnął  się  Billy.  –  Nie  ma 

sprawy. Mogę na ciebie głosować.  

–  Dom  wyglądał  tak  samo,  jak  teraz,  ale  wypełniało  go  mnóstwo  ludzi.  I  śmiech,  duŜo 

ś

miechu...  

– Czy byliśmy bogaci i bardzo waŜni? 

– Nie mam pojęcia, ale wątpię. Byliśmy za to szczęśliwi.  

– Niektórzy twierdzą, Ŝe sny się spełniają.  

–  Ten  juŜ  się  spełnił,  Billy.  Jesteśmy  szczęśliwi  –  szepnęła  Carolina,  po  czym  znowu 

zanurzyła się w sen.