background image

Prof. dr hab. Jerzy Robert Nowak 

Czarna legenda dziejów Polski

 

 

 

W Polsce powojennej kolejne pokolenia młodzie

ż

y miały to nieszcz

ęś

cie, 

ż

e wci

ąż

 natykały si

ę

 na 

uporczywe zabijanie pami

ę

ci przez komunistycznych rz

ą

dców, w interesie sowieckiego 

zwierzchnictwa. Pocz

ą

wszy od doby stalinowskiej, gdy jak wspominał pó

ź

niej słynny polski historyk 

profesor Tadeusz Manteuffel: wszystkie powstałe w latach stalinowskich zarysy dziejów Polski czyni

ą

 

wra

ż

enie, jak gdyby były pisane w stolicach nieprzyjaznych nam pa

ń

stw zaborczych. Zabijanie 

narodowej pami

ę

ci kontynuowano dalej, cho

ć

 nie w tak wielkich rozmiarach, tak

ż

e i w nast

ę

pnych 

dziesi

ę

cioleciach PRL-u. Do

ść

 przypomnie

ć

 całe wielkie kampanie ataków na powstania narodowe i 

"polsk

ą

 bohaterszczyzn

ę

" na przełomie lat 50. i 60. czy ataki na "dzieje głupoty" Polaków w dobie 

jaruzelszczyzny, ówczesne wybielania Targowicy i w. ksi

ę

cia Konstantego.

 

Nic dziwnego, 

ż

e tak wiele osób oczekiwało po czerwcu 1989 roku, jako jednego z najbardziej 

widomych objawów przemian, wła

ś

nie powiedzenia całej prawdy o historii Polski, sko

ń

czenia z jej 

przyczernianiem. Srodze si

ę

 rozczarowali w swych nadziejach. W czasie, gdy jak

ż

e cz

ę

sto najbardziej 

wzruszaj

ą

ce programy patriotyczne w

ę

druj

ą

 w telewizji na "zsyłk

ę

 po północy". Gdy mo

ż

na tłumaczy

ć

 

pomini

ę

cie w TVP ogólnopolskich uroczysto

ś

ci w dniu 28 marca 1993 r. ku czci 50-lecia akcji pod 

Arsenałem, zorganizowanej przez harcerzy z Szarych Szeregów Armii Krajowej, tak jak zrobiła Nina 
Terentiew: dla kilku dziadków nie b

ę

d

ę

 przesuwała mojej audycji. Gdy tak, jak ostatnio, telewizja 

publiczna nie zdobyła si

ę

 nawet na oczekiwan

ą

 przez miliony Polaków bezpo

ś

redni

ą

 transmisj

ę

 z 

uroczysto

ś

ci w Katyniu. Gdy w najbardziej wpływowych polskoj

ę

zycznych przekaziorach dominuje 

obraz Polski, tak kreowany, jakby go tworzyli najbardziej nie

ż

yczliwi nam cudzoziemcy. I gdy, niestety, 

prawie nie słycha

ć

 głosów protestu przeciwko temu ze strony wybitnych profesjonalnych historyków. 

Inna sprawa, 

ż

e polska nauka historyczna poniosła w ostatnich kilkunastu latach ogromne straty, 

straty nie do powetowania. Odeszli w zmrok tak wybitni znawcy naszych dziejów, jak: Kieniewicz, 
Gieysztor, Czapli

ń

ski, Skowronek, Łojek, Łepkowski. Za to tym bardziej nasiliło si

ę

 w mediach 

bezkarne hulanie publicystycznych "odbr

ą

zowiaczy" historii, zaj

ę

tych oczernianiem dziejów, bo to 

najwyra

ź

niej jest popierane, odpowiednio forytowane i nagradzane. Niewiele osób zdaje sobie 

spraw

ę

, jak bardzo usilnie kreuje si

ę

 na naszych oczach odpowiednio ponur

ą

, czarn

ą

 legend

ę

 dziejów 

Polski. Tym szkicem chciałbym obudzi

ć

 i zaalarmowa

ć

 tych wszystkich, którzy jeszcze nie dostrzegaj

ą

 

rozmiarów s

ą

czonych w mediach działa

ń

 dla ukazania bezsensu i beznadziejno

ś

ci polskich dziejów, 

działa

ń

 d

ążą

cych do zakompleksienia Polaków. Niech do ko

ń

ca strac

ą

 wiar

ę

 w siebie, i wierz

ą

 tylko w 

m

ą

drych zagranicznych "cywilizatorów"!

 

Nieuk-laureat z "Rzeczpospolitej"

 

Szczególnie obrzydliwym wyrazem "mody" na oszczercze przyczernianie obrazu dziejów Polski jest 
wydana w 2000 roku przez Presspublic

ę

 ksi

ąż

ka filozofa Janusza A. Majcherka, zawieraj

ą

ca w cz

ęś

ci 

po

ś

wi

ę

conej historii głównie artykuły publikowane w ostatnich latach na łamach "Rzeczpospolitej". 

Pełnym antypolskiego jadu jest ju

ż

 otwieraj

ą

cy tom Majcherka artykuł Poprawka z historii, za który 

autor dostał tytuł "najlepszego publicysty 1999" od redakcji miesi

ę

cznika "Press". Nagrodzono zbiór 

antypolskich brecht, wspieranych przez całkowit

ą

 ignorancj

ę

 domorosłego historyka na temat 

prawdziwych faktów z historii Polski i Europy.

 

Majcherek z werw

ą

 anonsuje, 

ż

e chce zwalczy

ć

 powielane w oficjalnej - szkolno-podr

ę

cznikowej 

historiografii "liczne schematy i stereotypy" ukształtowane jeszcze w dobie rozbiorowej "ku 
pokrzepieniu serc" oraz w okresie komunistycznej propagandy - dla stworzenia zast

ę

pczej 

legitymizacji ówczesnej władzy i uzasadnienia jej podporz

ą

dkowania interesom Kremla. To, co głosi 

Majcherek, to absolutne pomieszanie z popl

ą

taniem. Jak mo

ż

na w ogóle stawia

ć

 znak równo

ś

ci 

mi

ę

dzy tym, co pisano w dobie rozbiorów "dla pokrzepienia serc" a tym, co pisano o historii w dobie 

PRL dla uzasadnienia jej podporz

ą

dkowania interesom Kremla? Przecie

ż

 w czasach PRL-u oficjalnie 

wspierano nie argumenty historyczne dla "pokrzepienia serc", a dla ich upodlenia, pokazania, 

ż

background image

Polacy niepotrzebnie zderzali si

ę

 z "jedynie słusznymi" celami swego rosyjskiego s

ą

siada, a ich 

antyrosyjskie powstania były tylko "dziejami polskiej głupoty". Cała za

ś

 Druga Rzeczypospolita - 

według oficjalnych tez PRL-owskiej historiografii - była jednym wielkim pasmem głupot i zdrad. 
Podobnie jak działania zwi

ą

zanego z Londynem Polskiego Pa

ń

stwa Podziemnego. Co takie 

komunistyczne wywody miały wspólnego z XIX-wiecznym "pokrzepianiem serc", to ju

ż

 jest przedziwny 

sekret dywagacji pana Majcherka.

 

Próbuj

ą

c maksymalnie przyczerni

ć

 obraz Rzeczypospolitej Obojga Narodów, Janusz Majcherek stara 

si

ę

 przedstawi

ć

 ówczesn

ą

 Polsk

ę

 jako kraj krzywdy i dyskryminacji innych narodów. Pisze o 

utrudnianiu przez Polaków identyfikacji z interesami pa

ń

stwa rozlokowanych na zachodzie i północy, 

przewa

ż

nie niemieckoj

ę

zycznych i protestanckich 

ś

rodowisk, jak i zamieszkałych na wschodzie i 

południu, głównie na wsi, rzesz ruskich i prawosławnych. I dodaje: tym bardziej 

ż

e jednych i drugich 

jako mieszczan i chłopów, szlachecko-polski naród i tak dyskryminował. Publicysta-nieuk jak wida

ć

 nie 

wie nic o tym, 

ż

e w rzeczywisto

ś

ci gros magnaterii i szlachty na wschodzie i na południu 

dyskryminuj

ą

cej chłopów i mieszczan na wschodzie i na południu Polski stanowili panowie ruskiego 

pochodzenia, typu Wi

ś

niowieckich, a nie szlacheccy przybysze z Polski. Jak wida

ć

 za wiele naczytał 

si

ę

 ró

ż

nych stalinowskich uogólnie

ń

 o "polskich panach". Niedouczonemu w wiedzy historycznej 

Majcherkowi warto zacytowa

ć

 opini

ę

 historyka, sk

ą

din

ą

d bardzo fetowanego w kr

ę

gach naszych 

"Europejczyków" - profesora Janusza Tazbira. W publikowanym na łamach "Gazety Wyborczej" 
artykule prof. Tazbir o

ś

mieszał powielany przez historyków rosyjskich i sowieckich mit o tym, jakoby w 

dawnej Polsce dokonywało si

ę

 "wynaradawiania Rusinów" w warunkach brutalnego przymusu. 

Zdaniem prof. Tazbira: Jest to podobny mit historyczny, jak twierdzenie, i

ż

 powstania kozackie były 

walk

ą

 uciskanych wył

ą

cznie ruskich chłopów z czysto polsk

ą

 magnateri

ą

. W istocie za

ś

 słabo nieraz 

spolonizowani królewi

ę

ta kresowi musieli si

ę

 

ś

ciera

ć

 z podanymi, w

ś

ród których spor

ą

 cz

ęść

 stanowili 

zbiegowie z ziem etnicznie polskich (J. Tazbir: Unia wielkich nadziei, "Gazeta Wyborcza" 17-18 
sierpnia 1996 r.). W zwi

ą

zku z twierdzeniami Majcherka o rzekomym "dyskryminowaniu" obcych 

etnicznie mieszczan przez "szlachecko-polski naród", przypomnijmy oparte na znajomo

ś

ci faktów 

historycznych oceny prof. Janusza Tazbira: W przeciwie

ń

stwie do przywilejów stanowych tolerancja 

narodowo

ś

ciowa obejmowała nie tylko szlacht

ę

, lecz równie

ż

 i inne warstwy ludno

ś

ci, z 

mieszcza

ń

stwem na czele. Jak ju

ż

 wspominali

ś

my, obce grupy etniczne mieszkaj

ą

ce po miastach nie 

doznawały z powodu swego pochodzenia 

ż

adnej dyskryminacji (J. Tazbir: Tradycje tolerancji religijnej 

w Polsce, Warszawa 1980, s. 153).

 

I ten wła

ś

nie fakt sprawiał rzeczy tak szokuj

ą

ce dla niektórych zagranicznych obserwatorów sceny 

polskiej pod koniec XVIII w. jak to, 

ż

e zło

ż

ona głównie z ludno

ś

ci niemieckiej i protestantów ludno

ść

 

Gda

ń

ska w przewa

ż

aj

ą

cej cz

ęś

ci upierała si

ę

 przy pozostaniu przy katolickiej Rzeczypospolitej, 

broni

ą

c si

ę

 przed wpadni

ę

ciem pod rz

ą

dy Prus. Skrajnie przyczerniaj

ą

cy obraz dawnej Polski J.A. 

Majcherek ani słowem nie wspomina o wyj

ą

tkowym znaczeniu trwaj

ą

cej przez stulecia 

Rzeczypospolitej Obojga Narodów, jako dobrowolnej unii dwóch narodów, które sfederowały si

ę

 na 

absolutnie równych prawach. W tamtych wiekach znano za

ś

 na ogół federowanie "tylko na drodze 

masowych egzekucji i zniszczenia". Tak na przykład "federowała si

ę

" Anglia z Irlandi

ą

, Szkocj

ą

 czy 

Wali

ą

. Wyj

ą

tkowe znaczenie polskiej unii z Litw

ą

 na tle tego, co si

ę

 działo w ówczesnym 

ś

wiecie 

eksponowali liczni zagraniczni badacze naszych dziejów. Na przykład 

ś

wietny historyk ameryka

ń

ski 

Robert Howard Lord (1885-1954) pisał o Rzeczypospolitej Obojga Narodów, 

ż

e była to pierwsza przed 

zjawieniem si

ę

 Stanów Zjednoczonych, na szerok

ą

 skal

ę

 podj

ę

ta próba republiki federacyjnej. 

Przypomnijmy równie

ż

, jak słynny angielski pisarz polskiego pochodzenia Joseph Conrad wysławiał w 

1916 roku w tek

ś

cie Zbrodnia rozbiorów uni

ę

 polsko-litewsk

ą

 jako jedyn

ą

 w swoim rodzaju w historii 

ś

wiata spontaniczn

ą

 i całkowit

ą

 uni

ę

 suwerennych pa

ń

stw, 

ś

wiadomie wybieraj

ą

cych drog

ę

 pokoju.

 

Fałsze o polskiej "nietolerancji"

 

Ulubionym motywem nieuka-laureata, powracaj

ą

cym wci

ąż

 jak jedna z nici przewodnich jego 

artykułów, jest podwa

ż

anie znaczenia tolerancji w Polsce (por. J.A. Majcherek W poszukiwaniu nowej 

to

ż

samo

ś

ci, Warszawa 2000, s. 12-13, 23, 41, 72, 209). Majcherek głosi, 

ż

e: Legenda polskiej 

tolerancji jest mocno zmitologizowana i zmistyfikowana

ż

co do tolerancji za

ś

, to kłopot z ni

ą

 główny 

ten, 

ż

e rozwin

ę

ła si

ę

 bardzo dawno i w toku dziejów słabła. Kiedy indziej twierdzi, 

ż

e w Polsce do

ść

 

szybko nast

ą

pił kres tolerancji, bo ju

ż

 w 1596 r. Ko

ś

ciół katolicki odmówił równouprawnienia (m.in. 

wej

ś

cia do Senatu) biskupom unickim, a w 1658 r. nast

ą

piło wygnanie Braci Polskich i Czeskich, w 

1673 r. - pozbawienie niekatolików dost

ę

pu do nobilitacji i indygenatu, w 1718 r. usuni

ę

cie ostatniego 

background image

posła kalwi

ń

skiego z Senatu). Za to na zachodzie nagle zacz

ą

ł si

ę

, według Majcherka, rozkwit 

tolerancji: po pokoju westfalskim w Europie prze

ś

ladowania religijne stopniowo ustaj

ą

, a niedługo 

potem (List o tolerancji Johna Locke'a z 1689 r.) nast

ę

puje szybki wzrost tolerancji i praw 

obywatelskich w zachodnich społecze

ń

stwach. Czy J.A. Majcherek publicysta-nieuk z 

"Rzeczpospolitej" cokolwiek słyszał o tym, co działo si

ę

 we Francji pod koniec XVII i na pocz

ą

tku XVIII 

wieku, a wi

ę

c wtedy, gdy według niego nast

ą

pił szybki wzrost tolerancji na Zachodzie? Czy słyszał o 

odwołaniu przez króla Ludwika XIV w 1685 r. edyktu nantejskiego i postanowieniach 
wprowadzaj

ą

cych zakaz nabo

ż

e

ń

stw kalwi

ń

skich i wygnanie pastorów, nie mówi

ą

c o surowych karach 

wobec wszystkich, którzy chcieliby uchodzi

ć

 przed tymi represjami za granice pa

ń

stwa (Francj

ę

 

opu

ś

ciło a

ż

 100 tys. protestantów pomimo tych zakazów)? Czy słyszał o trwaj

ą

cych całe lata 

okrutnych dragonadach? A mo

ż

e co

ś

 słyszał o tym, 

ż

e okrutne kary wobec hugenotów spowodowały 

wybuch tzw. powstania kamisardów w latach 1702-1705? Przypomnijmy, 

ż

e w "tolerancyjnej" Francji 

protestanci odzyskali prawa cywilne dopiero w 1787 roku. I przypomnijmy tak

ż

e, jak w tej 

"tolerancyjnej" Francji podczas rewolucji w latach 1792-1793 doszło do wybuchu prawdziwego amoku 
antyreligijnego (topienia setek ksi

ęż

y w Loarze, gilotynowanie karmelitanek, rzezi dziesi

ą

tków tysi

ę

cy 

katolickich chłopów w Wandei).

 

Czy nasz nieuk z tak

ą

 swad

ą

 powołuj

ą

cy si

ę

 na List o tolerancji angielskiego filozofa Johna Locke'a z 

1689 roku co

ś

 wie o tym, 

ż

e w tej

ż

e "tolerancyjnej" Anglii dokładnie 30 lat pó

ź

niej - w 1719 - roku 

wydano straszne prawa karne przeciwko katolikom irlandzkim, zabraniaj

ą

ce im w ogóle nabywania 

ziemi w drodze kupna czy daru, czy nawet dzier

ż

awienia jej na dłu

ż

ej ni

ż

 31 lat? Inne postanowienie 

zamykało katolikom drog

ę

 nawet do najdrobniejszych urz

ę

dów i funkcji publicznych i bardzo wielu 

zawodów (np. nauczyciela, drukarza, ksi

ę

garza). Dodajmy, 

ż

e za pobyt biskupów czy zakonników w 

Irlandii groziła kara 

ś

mierci (por. S. Grzybowski Historia Irlandii, Warszawa 1977, s. 242). Czy nieuk-

publicysta co

ś

 słyszał o wielkich, krwawych rozruchach antykatolickich w Londynie w 1780 roku, 

znanych pod nazw

ą

 buntu Gordona? Czy słyszał o bezwzgl

ę

dnych prze

ś

ladowaniach katolików w 

Irlandii w XIX wieku? Czy co

ś

 wie o tym, 

ż

e główn

ą

 przyczyn

ą

 wybuchu najwi

ę

kszego w

ę

gierskiego 

powstania narodowego pod wodz

ą

 ksi

ę

cia Franciszka II Rakoczego w 1703 roku był okrutny sposób, 

w jaki "tolerancyjna" Austria pod rz

ą

dami fanatycznego rzecznika kontrreformacji - despotycznego 

cesarza Leopolda I - prze

ś

ladowała w

ę

gierskich protestantów? Czy nieuk z "Rzeczpospolitej" co

ś

 wie 

o okrutnych prze

ś

ladowaniach ludzi z innych ni

ż

 prawosławne wyzna

ń

 w Rosji carów w XVIII i XIX w., 

pocz

ą

wszy od mordu bazylianów w Połocku w 1705 roku za cara Piotra I, o tym, 

ż

e tysi

ą

ce rosyjskich 

starowierców uciekało przed represjami do Polski? O tym, co przypomniał w 1890 r. rosyjski historyk 
Wasilij A. Bilbasow, 

ż

e w XVIII wieku odgrywała Polska w stosunku do emigracji rosyjskiej rol

ę

 

dzisiejszej Szwajcarii.

 

Gdyby nieuk-publicysta troch

ę

 wi

ę

cej czytał, to dowiedziałby si

ę

, cho

ć

by z Dziejów Polski nowo

ż

ytnej 

Władysława Konopczy

ń

skiego (Warszawa 1986, t. II, s. 183), 

ż

e poło

ż

enie ró

ż

nowierców w Polsce 

było nawet bez porównania lepsze ni

ż

 poło

ż

enie ich we Francji, Hiszpanii lub Austrii, a tym 

bardziej ni

ż

 poło

ż

enie katolików w Anglii, Szwecji i Danii albo sytuacja unitów i starowierców w 

Rosji. Dowiedziałby si

ę

 równie

ż

ż

e w Polsce w latach 1768 i 1773 zniesiono wszystkie poprzednie 

ograniczenia wobec ró

ż

nowierców, poza utrzymaniem jedynie zamkni

ę

cia przed nimi drogi do 

stanowisk ministerialnych, krzeseł senatorskich i wy

ż

szych urz

ę

dów pa

ń

stwowych.

 

Dodajmy to, o czym najwyra

ź

niej nie wie niedouczek z "Rzeczpospolitej" - w ostatnim 

ć

wier

ć

wieczu 

istnienia Rzeczypospolitej szlacheckiej nie odnotowano 

ż

adnego 

ś

ladu zatargów mi

ę

dzy katolikami a 

przedstawicielami innych wyzna

ń

. Symbolem panuj

ą

cej wówczas tolerancji religijnej był wzniesiony w 

Warszawie w latach 1777-1781 okazały budynek zboru lutera

ń

skiego, zbudowany przez słynnego 

architekta Szymona Bogumiła Zuga. Wielki Sejm czteroletni uchwalił 3 maja 1791 r. pełn

ą

 swobod

ę

 

kultu dla wszystkich wyzna

ń

, nie wył

ą

czaj

ą

c nawet kwakrów, menonitów czy anabaptystów. Wszyscy 

przedstawiciele innych wyzna

ń

, podobnie jak katolicy, pełni

ę

 praw obywatelskich, a w tym prawo 

posłowania na sejmy i sejmiki, udziału w trybunałach s

ą

dowych etc. (Jedynie stanowiska ministrów 

zastrze

ż

ono dla katolików.) Bardzo wielk

ą

 rol

ę

 w upowszechnieniu idei tolerancji religijnej w Polsce 

odgrywały szkoły pod nadzorem powołanej w 1773 r. Komisji Edukacji Narodowej, pierwszego w 
Europie ministerstwa o

ś

wiaty. Uczyły one szacunku dla innych wyzna

ń

, wskazuj

ą

c na korzy

ś

ci dla 

narodu, wynikaj

ą

ce z tolerancji religijnej. Przypomnijmy, 

ż

e w takiej np. Anglii ograniczenia prawne 

wobec katolików istniały jeszcze do 1829 roku, a w Szwecji nawet jeszcze 20 lat dłu

ż

ej. Doda

ć

 mo

ż

na 

przy tym, 

ż

e np. w Szwajcarii uprzedzenia na tle religijnym jeszcze w 1847 roku doprowadziły do 

wojny domowej mi

ę

dzy kantonami katolickimi a protestanckimi. W Hiszpanii w XIX wieku dochodziło 

do przeró

ż

nych wybuchów fanatyzmu religijnego i antyreligijnego (np. palenia ko

ś

ciołów), a jeszcze w 

background image

1936 roku fanatyzm antyreligijnej polityki republikanów był jedn

ą

 z głównych przyczyn wybuchu 

krwawej wojny domowej. Nie trzeba dodawa

ć

, co si

ę

 dzieje jeszcze dzi

ś

 pod koniec XX wieku w 

północnej Irlandii mi

ę

dzy katolikami a protestantami.

 

Przypomniałem tak szeroko fakty o polskiej tolerancji, poniewa

ż

 w ostatnich latach coraz cz

ęś

ciej 

spotykamy si

ę

 z oszczerczymi próbami jej podwa

ż

ania. Na łamach ulubionego organu J.A. Majcherka 

"Rzeczpospolitej" wyst

ą

pił w tym stylu m.in. były autor tamtejszych przegl

ą

dów prasy pt. Na zdrowy 

rozum - Szot. W przegl

ą

dzie prasy z 29-30 lipca 1995 r. Szot, powołuj

ą

c si

ę

 na "odbr

ą

zowiaj

ą

ce" 

Polaków stwierdzenia "Gazety Pomorskiej" głosił, 

ż

e przekonanie Polaków o tym, jakoby byli 

niezwykle tolerancyjni, nie znajduje, poza chlubnymi wyj

ą

tkami, potwierdzenia w historii. Z 

pot

ę

pieniem przypominania o polskiej tolerancji wyst

ą

pił jeden z byłych luminarzy stanu wojennego, 

Wacław Sadkowski, z nadania władz PRL były komisaryczny zarz

ą

dca Pen Clubu w dobie 

jaruzelszczyzny (por. uwagi na temat jego ówczesnych "wyczynów" w "Kulturze Niezale

ż

nej" z 1986 

r., nr 22-23 i z 1987 r., nr 32). Wyst

ę

puj

ą

c na promocji albumu M. Niezabitowskiej i T. 

Tomaszewskiego o współczesnych polskich 

Ż

ydach, Sadkowski pochwalił autorów za to, 

ż

e ustrzegli 

si

ę

 dwóch obrzydliwo

ś

ci (podkre

ś

lenie - J.R.N.), cz

ę

sto przy tym temacie (

ż

ydowskim - J.R.N.) 

popełnianych. Nie ma tam ani słowa o tolerancji i ani słowa o go

ś

cinno

ś

ci. Bo niby dlaczego 

człowieka, który umie 

ż

y

ć

 z drugim człowiekiem, nazywa

ć

 tolerancyjnym (por. A. Wróblewska 

Samotni, biedni, starzy - ostatni 

Ż

ydzi polscy, "

Ż

ycie Warszawy" z 12 pa

ź

dziernika 1993 r.). Mamy 

wi

ę

c nie pozwala

ć

 sobie na przypominanie polskiej tolerancji, a zamiast tego cierpliwie znosi

ć

 

publicystyczne wybryki ró

ż

nych nieuków w stylu Majcherka, oskar

ż

aj

ą

cych wła

ś

nie Polaków o 

nietolerancj

ę

. I bezmy

ś

lnie godzi

ć

 si

ę

 z przedrukami ró

ż

nych antypolskich głupot na ten temat (vide 

przykład Wichrów wojny 
popularnego ameryka

ń

skiego pisarza Hermana Wouka, gdzie mo

ż

na przeczyta

ć

 taki oto szokuj

ą

cy 

komentarz, wło

ż

ony w usta 

ż

ydowskiej postaci ksi

ąż

ki - doktora Jastrowa: Młodzi ludzie, a szczególnie 

młodzi Amerykanie, nie zdaj

ą

 sobie sprawy, 

ż

e europejska tolerancja wobec 

Ż

ydów liczy sobie od 

pi

ęć

dziesi

ę

ciu do stu lat i nigdy gł

ę

boko si

ę

 nie zakorzeniła. Do Polski, gdzie si

ę

 urodziłem, w ogóle 

nie doszła" (H. Wouk Wichry wojny, Warszawa 1993, t. I, Natalia, s. 38). Polskie wydawnictwo nie 
zdobyło si

ę

 nawet na opatrzenie krytycznym odno

ś

nikiem tego tak ewidentnego, potwornego, 

antypolskiego fałszu.

 

To nie Polacy wymy

ś

lili "zmistyfikowan

ą

" legend

ę

 o polskiej tolerancji. Prawd

ę

, a nie legend

ę

, o 

ogromnym znaczeniu polskiej tolerancji przyznawał nawet zatwardziały wróg Polski, pruski 
feldmarszałek Helmut von Moltke, pisz

ą

c, 

ż

e: Przez długi przeci

ą

g czasu Polska przewy

ż

szała 

wszystkie inne kraje Europy swoj

ą

 tolerancj

ą

 i to, 

ż

w Polsce panowała daleko wi

ę

ksza tolerancja ni

ż

 

we wszystkich innych krajach Europy. Wróg Polski von Moltke przyznawał wi

ę

c to, czemu usiłuje dzi

ś

 

zaprzeczy

ć

 polskoj

ę

zyczny filozof-nieuk J.A. Majcherek. To w Wielkiej Encyklopedii Francuskiej z 

XVIII wieku, redagowanej przez sk

ą

din

ą

d niezbyt lubi

ą

cego Polsk

ę

 Denisa Diderota sławiono polsk

ą

 

tolerancj

ą

, przypominaj

ą

c, 

ż

e naród polski brał bardzo mały udział we wszystkich wojnach religijnych 

(...) jest to kraj, gdzie spalono najmniej ludzi za to, 

ż

e pomylili si

ę

 w dogmacie. Mo

ż

na by przytoczy

ć

 

ś

wiadectwa całego legionu cudzoziemców, wysławiaj

ą

cych niezwykłe na tle całej ówczesnej Europy 

rozmiary polskiej tolerancji religijnej (m.in. J. Bodina, T. Morysona, markiza d'Oria, J.S. Komenskyego, 
C.C. de Rulhiere, lorda H. Broughama, L.A. Carracioliego, który pisał, 

ż

je

ś

li w Europie istniał naród 

tolerancyjny, to byli nim bez w

ą

tpienia Polacy.

 

Majcherek stara si

ę

 równie

ż

 maksymalnie podwa

ż

y

ć

 pochwały pod adresem parlamentaryzmu dawnej 

Polski, akcentuj

ą

c, 

ż

istniej

ą

 na 

ś

wiecie starsze i lepiej rozwini

ę

te systemy parlamentarne, a to, co 

było specyfik

ą

 polskiego, zaszczytu mu akurat nie przynosi: brak uporz

ą

dkowanej i sprawnej władzy 

wykonawczej (rz

ą

du) oraz zasada powszechnej zgody, czyli liberum veto. Nieukowi-publicy

ś

cie z 

"Rzeczpospolitej" radziłbym przeczyta

ć

 to, co napisał o dokonaniach dawnej Rzeczypospolitej, cho

ć

by 

w zakresie tradycji praw człowieka, Jerzy Surdykowski, sk

ą

din

ą

d znany jako panegiryczny chwalca 

Zachodu, jak najodleglejszy od polskich opcji narodowych. Otó

ż

 - według Surdykowskiego: szlachecka 

Rzeczpospolita polsko-litewska miała ju

ż

 swoje pakty praw człowieka w drugiej połowie XV wieku, 

ukształtowany system parlamentarny i trójpodział władz na pocz

ą

tku XVI wieku - dwa i pół stulecia 

przed Monteskiuszem (...) polska my

ś

l demokratyczna - przez dwa stulecia udany i skuteczny - 

eksperyment szlacheckiej demokracji oddziałały na zachodnioeuropejsk

ą

 my

ś

l polityczn

ą

 (...). Frycz 

Modrzewski miał na pewno wpływ na Hugo Grotiusa - i tak dalej, i tak dalej, a

ż

 do wielkich postaci 

francuskiego O

ś

wiecenia. Przecie

ż

 Artykuły Henrykowskie z 1573 roku, opisuj

ą

ce całokształt ustroju 

politycznego pa

ń

stwa, s

ą

 w praktyce pierwsz

ą

 polsk

ą

 konstytucj

ą

, o wiele wcze

ś

niejsz

ą

 od 

background image

ameryka

ń

skiej, cho

ć

 wtedy nie u

ż

ywano jeszcze tego miana (...) (J. Surdykowski Czego uczy

ć

 si

ę

 od 

Ameryki, "Rzeczpospolita" 5-6 lipca 1997 r.).

 

Nieukowi-lauretowi radziłbym równie

ż

 zajrze

ć

 do prac cytowanego ju

ż

 znakomitego, zagranicznego 

znawcy dziejów Polski, słynnego, ameryka

ń

skiego historyka Roberta Howarda Lorda. W ksi

ąż

ce 

Polska (Lwów 1921) R.H. Lord pisał: Dawne pa

ń

stwo polskie to próba o wysoce oryginalnym i 

zaciekawiaj

ą

cym charakterze (...). W szesnastym i siedemnastym wieku republika ta była 

najswobodniejszym pa

ń

stwem w Europie, pa

ń

stwem, w którym przewa

ż

ała wolno

ść

 konstytucyjna, 

obywatelska i umysłowa. Niedouczkowi z "Rzeczpospolitej" radziłbym zajrze

ć

 równie

ż

 do obiektywnej 

oceny historii dawnej Polski danej przez wybitnego niemieckiego historyka Harolda Laeuena w 
ksi

ąż

ce Polnische Tragödie (wydanej w Stuttgarcie w 1955 r. - zyskała ona sobie trzy wydania w 

Niemczech), Laeuen pisał w swej historii Polski z prawdziwym entuzjazmem o dawnej 
Rzeczypospolitej Obojga Narodów jako wspaniałym pa

ń

stwie ogromnych wolno

ś

ci politycznych i 

religijnych, które przeciwstawiał prymitywnemu pruskiemu drylowi i carskiemu barbarzy

ń

stwu. 

Pioniersk

ą

 rol

ę

 Polski w dziedzinie parlamentaryzmu najlepiej ilustrował fakt, 

ż

e w XVI wieku a

ż

 10 

procent całego społecze

ń

stwa wpływało na wybór posłów do parlamentu, podczas gdy w Anglii 

jeszcze w 1832 roku tylko 4,9 procent ludno

ś

ci miało prawo wyborcze. Jeszcze w 1505 roku w Polsce 

przyj

ę

to uchwalon

ą

 na Sejmie ustaw

ę

 nihil novi gwarantuj

ą

c

ą

ż

e władcy nie b

ę

d

ą

 mogli wprowadza

ć

 

ż

adnych nowych zarz

ą

dze

ń

 bez wspólnego zezwolenia senatorów i posłów do Sejmu. Ustawa Nihil 

novi zapobiegła wszelkim mo

ż

liwo

ś

ciom absolutnych działa

ń

 ze strony królów, nie mówi

ą

c ju

ż

 o 

gro

ź

bie tyranii, tak cz

ę

stej wówczas w innych krajach Europy. W Polsce ju

ż

 w 1505 roku, a wi

ę

c na 

sto kilkadziesi

ą

t lat przed gło

ś

nym angielskim Habeas Corupus zapewniono bezpiecze

ń

stwo 

obywatelom w sprawie gro

ź

by naruszenia ich praw i nietykalno

ś

ci osobistej przez arbitralne działania 

króla i jego urz

ę

dników.

 

Nihilista "buszuj

ą

cy w historii"

 

Podobnym do Majcherka, maniakalnym wr

ę

cz, "przyczerniaczem" i "odbr

ą

zowiaczem" historii Polski 

jest stały felietonista "Polityki" Ludwik Stomma. W felietonach, wydanych w 1993 r. w formie 
ksi

ąż

kowej pt. Królów polskich przypadki Stomma wybrał bardzo prost

ą

 metod

ę

 "odbr

ą

zowiania" 

dziejów Polski. Polegała ona na apoteozowaniu najwi

ę

kszych niedoł

ę

gów i głupców lub szkodników z 

historii Polski typu Władysława Hermana, Michała Korybuta Wi

ś

niowieckiego czy Augusta II Sasa i 

równoczesnego starannego mieszania z błotem najwi

ę

kszych władców polskich, jak: Bolesława 

Chrobrego, Krzywoustego, Łokietka, Kazimierza Jagielo

ń

czyka czy Batorego. Jak to trafnie 

podsumował Bronisław Wildstein W "Rzeczpospolitej" z 6-7 listopada 1993 r.: Metoda Stommy jest 
prosta. Je

ś

li monarcha jaki

ś

 jest w historii powszechnie uznany za gnu

ś

nego, nieudolnego czy wr

ę

cz 

zbrodniczego, Stomma prezentuje go jako wzór cnót; i na odwrót: je

ż

eli wydarzenie jakie

ś

 uznane 

zostaje za brzemienne w złowrogie konsekwencje, Stomma robi wszystko, aby ukaza

ć

ż

e było 

dokładnie przeciwnie. I dokonuje tego, absolutnie nie licz

ą

c si

ę

 z udokumentowanymi faktami 

historycznymi, dowolnie je fałszuj

ą

c i przeinaczaj

ą

c. Wildstein uznał tak

ą

 metod

ę

 pisania za jaskrawy 

przejaw "nihilizmu historycznego, buszowania w historii", byle tylko dowie

ść

 z góry wymy

ś

lonych tez. 

Takich na przykład, jak w opowie

ś

ci o Władysławie Hermanie ("Polityka", nr 42 z 1993 r.) dowodz

ą

cej, 

ż

e trucicielscy włoscy Borgowie ró

ż

nili si

ę

 od polskich Piastów tylko brakiem hipokryzji.

 

Przy tym wszystkim Stomma ci

ą

gle starannie zabiega o utrwalenie swego ulubionego schematu: 

ź

li 

Polacy i dobrzy cudzoziemcy, biedni prze

ś

ladowani 

Ż

ydzi i dobrzy Niemcy. 

Ź

li Polacy, powszechnie 

uwa

ż

ani za symbol patriotyzmu i "dobrzy" ci, którzy powszechnie uwa

ż

ani byli za zdrajców interesów 

polskich. Na przykład "zły arcybiskup gnie

ź

nie

ń

ski" 

Ś

winka i "dobry" zniemczony biskup-buntownik 

przeciw Łokietkowi - Muskata. "Zły" - "półpanek kujawski" - Łokietek, który niepotrzebne przeciwstawia 
si

ę

 "wielkim" wizjom Wacława II. "Płatny propagandysta" (Gal Anonim) i przedstawiony przez Stomm

ę

 

(s. 124) jako najwi

ę

kszy karierowicz i dorobkiewicz w całej historii Polski Jan Zamoyski. Maksymalnie 

wybielony August II Sas, tak konsekwentnie knuj

ą

cy na szkod

ę

 Polski, wyrasta u Stommy do roli 

"przegranego tytana" jako utalentowany, "najbardziej wykształcony i najsubtelniej inteligentny, chc

ą

cy 

dobrze". I "przeszkadzaj

ą

cy" mu w jego tak dobrych ch

ę

ciach polski naród - Naród bezrz

ą

dny i 

zakleszczony w prymitywnych wa

ś

niach, pogardzaj

ą

cy jednak wszystkim i wszystkimi dookoła (L. 

Stomma: Królów polskich przypadki, Warszawa 1993, s. 156).

 

Typowe dla metody pisania L. Stommy, sk

ą

din

ą

d gorliwego tropiciela "polskiego antysemityzmu", było 

przedstawienie wydarze

ń

 z czasów buntu niemieckich mieszczan w Krakowie za Łokietka. Stomma, 

background image

fałszuj

ą

c histori

ę

, przestawił tłumienie tego buntu niemieckich mieszczan jako okrutny pogrom 

Ż

ydów. 

Zmuszanie przez Polaków do wypowiadania przez mieszczan słów: soczewica, koło, miele młyn 
(których niepoprawne wymówienie demaskowało Niemców) było według Stommy 

ś

wiadomym 

morderczym tekstem polskich czternastowiecznych rasistów dla 

Ż

ydów. Niemieccy mieszczanie 

bowiem byli, według Stommy (s. 57), ju

ż

 dobrze zasymilowani i potrafili bez trudu przej

ść

 przez 

niebezpieczn

ą

 prób

ę

. A ofiar

ą

 polskiej "krwio

ż

erczo

ś

ci" padali jak zwykle biedni 

Ż

ydzi (!).

 

Prof. Tazbir w pogoni za mod

ą

 

Trudno si

ę

 szczególnie dziwi

ć

, kiedy nieprawdziwe przyczerniaj

ą

ce obraz Polski uogólnienia 

wypowiadaj

ą

 ró

ż

ni publicy

ś

ci i felietoni

ś

ci tylu filozofa Majcherka i etnografa Stommy, nie maj

ą

cych 

ę

bszego poj

ę

cia o historii Polski. Prawdziw

ą

 przykro

ść

 sprawia jednak to, 

ż

e za mod

ą

 łatwych 

pejoratywnych uogólnie

ń

 o dziejach Polaków czasami id

ą

 nawet wybitni historycy, znani z erudycji. 

My

ś

l

ę

 tu przede wszystkim o prof. Januszu Tazbirze, jednym z najbardziej oczytanych i 

wielostronnych polskich historyków, znanym z umiej

ę

tno

ś

ci ł

ą

czenia wiedzy o historii politycznej z 

ę

bokim znawstwem dziejów kultury, autorem pisz

ą

cym 

ś

wietn

ą

 polszczyzn

ą

. Profesor Tazbir, który 

tak samo zasłu

ż

ył si

ę

 ksi

ąż

kami przypominaj

ą

cymi znaczenie polskiej tolerancji (m.in. Pa

ń

stwem bez 

stosów), dzi

ś

 wyra

ź

nie powiela ró

ż

ne stereotypy z "Gazety Wyborczej", snuj

ą

c niczym nie 

uzasadnione, za to "modne" i wielce "poprawne politycznie" uogólnienia o rzekomej polskiej 
"megalomanii i ksenofobii" w dawnych wiekach. Szczególnie mocno rozpisuje si

ę

 na ten temat w 

ksi

ąż

ce Polska na zakr

ę

tach dziejów (por. np. s. 18, 37, 43, 192). Co zabawniejsze, jego pi

ę

tnowania 

domniemanej "megalomanii" i "ksenofobii" polskiej szlachty nierzadko gruntownie kontrastuj

ą

 z innymi 

fragmentami jego ksi

ąż

ki. Kiedy na przykład pisze (s. 43), i

ż

Rozwój megalomanii narodowej, o której 

wspominałem na wst

ę

pie, nie poło

ż

ył wcale kresu powszechnym narzekaniom wszystkich i na 

wszystko. Jacy

ż

 dziwni byli ci polscy "megalomani", którzy b

ę

d

ą

c przepełnieni mani

ą

 wielko

ś

ci, wci

ąż

 

uparcie na wszystko narzekali?! Trudno tu nie zgodzi

ć

 si

ę

 z uwag

ą

 na temat ksi

ąż

ki prof. Tazbira, 

zawart

ą

 w szkicu Roberta Ko

ś

cielnego Historyk na zakr

ę

cie dziejów ("Arcana" nr 5/17 z 1997 r.) 

pytaj

ą

cego: Jak pogodzi

ć

 wybujał

ą

 samoakceptacj

ę

 z radykaln

ą

 samokrytyk

ą

, wie chyba tylko autor.

 

Dawni Polacy, tak niefortunnie ganieni przez prof. Tazbira za rzekom

ą

 ksenofobi

ę

, w rzeczywisto

ś

ci 

odznaczali si

ę

 niezwykle 

ż

yczliwym stosunkiem do cudzoziemców, na skal

ę

 wprost niespotykan

ą

 

nigdzie indziej w Europie. Teresa Chynczewska-Hennel pisała w 

ź

ródłowej ksi

ąż

ce Rzeczpospolita 

XVII wieku w oczach cudzoziemców (Wrocław 1993, s. 207), i

ż

Wszyscy cudzoziemcy zgodnie 

wychwalali polsk

ą

 go

ś

cinno

ść

, nie spotykan

ą

, jak twierdzili zgodnie, w 

ż

adnym innym kraju 

europejskim (...). Od ubogiego w

ę

gierskiego studenta pocz

ą

wszy do wysokich dyplomatów 

przybywaj

ą

cych do Polski z ró

ż

nych strony Europy - zetkni

ę

cie si

ę

 z polsk

ą

 go

ś

cinno

ś

ci

ą

 pozostawiało 

na wszystkich niezatarte wspomnienia. Mo

ż

na by bardzo długo wylicza

ć

 pełne zachwytu relacje 

cudzoziemców o go

ś

cinno

ś

ci, z jak

ą

 traktuj

ą

 "obcych" w Polsce rzekomi polscy ksenofobi. Oto kilka 

jak

ż

e wymownych przykładów. Francuski dworzanin Gaspar de Tende (Hauteville), który przebywał w 

Polsce wiele lat za czasów króla Jana Kazimierza, wspominał: Polska szlachta jest z natury bardzo 
uprzejma. Kiedy cudzoziemcy przeje

ż

d

ż

aj

ą

 przez ich kraj (...) goszcz

ą

 ich jak mog

ą

 najlepiej (...). 

Znałem takich, którzy go

ś

cili u siebie zupełnie nieznanych im Francuzów, Włochów czy Niemców, 

ż

ywi

ą

c ich, póki nie znale

ź

li sobie zaj

ę

cia. Inny cudzoziemiec - Fryzyjczyk Ulryk Werdum - pisał, 

ż

Polacy s

ą

 ciekawi 

ś

wiata tak bardzo, i

ż

 zaczepiaj

ą

 ka

ż

dego napotkanego po drodze podró

ż

nego, 

zapraszaj

ą

c czy wr

ę

cz zmuszaj

ą

c do odwiedzin najbli

ż

szej karczmy. Tam przy wspólnej wypitce 

wypytuj

ą

 swego go

ś

cia o wszystko. Trudno chyba zaliczy

ć

 tak

ą

 ciekawo

ść

 

ś

wiata do objawów 

ksenofobii. Inny cudzoziemiec, francuski podró

ż

nik po Polsce XVII wieku - Payen - pisał o niezwykłej 

wr

ę

cz go

ś

cinno

ś

ci w Polsce, wyra

ż

aj

ą

cej si

ę

 w i

ś

cie zaborczym wr

ę

cz stosunku do przypadkowo 

napotykanego cudzoziemca, zmuszanego do długotrwałej go

ś

ciny. Znana sk

ą

din

ą

d z ostro

ś

ci 

spojrzenia pisarka francuska Germaine de Staël, nie ukrywaj

ą

c przeró

ż

nych słabo

ś

ci Polski, 

równocze

ś

nie zauwa

ż

ała: Czego jednak nie mo

ż

na si

ę

 nachwali

ć

, to dobroci ludu i szlachetno

ś

ci 

mo

ż

nych. Słynny XIX-wieczny historyk francuski tak pisał o Polakach dzi

ś

 z tak

ą

 swad

ą

 pi

ę

tnowanych 

jako rzekomych "ksenofobach": naród spomi

ę

dzy wszystkich najbardziej ludzki (...). Naród wspaniały, 

go

ś

cinny, naród daj

ą

cy

ż

e tak powiem, naród, dla której hojno

ść

 bez granic była potrzeb

ą

 serca (...)

Wystawiał podobne cechy Polaków słynny du

ń

ski pisarz i krytyk 

ż

ydowskiego pochodzenia George 

Brandes (Morris Cohen), pisz

ą

c m.in.: Go

ś

cinno

ść

 jest bardzo wielka i pełna smaku (...) Polska jest 

symbolem, symbolem wszystkiego, co najszlachetniejsi w ludzko

ś

ci umiłowali i za co walczyli

Wychwalał nie znaj

ą

ce granic go

ś

cinno

ść

 i uprzejmo

ść

 Polaków równie

ż

 ameryka

ń

ski autor ksi

ąż

ki o 

Polsce z pocz

ą

tków XX wieku Louis E. Van Norman. Sk

ą

din

ą

d sam prof. Janusz Tazbir, pi

ę

tnuj

ą

cy 

rzekomo "do

ść

 powszechn

ą

 ksenofobi

ę

 Polaków" - tu

ż

 obok przyznaje, i

ż

 Polacy wyró

ż

niali si

ę

 

background image

"go

ś

cinno

ś

ci

ą

, okazywan

ą

 podró

ż

uj

ą

cym po Rzeczypospolitej Włochom, Francuzom czy Anglikom. 

Uderzało to obcych podró

ż

ników, doznaj

ą

cych na zachodzie Europy do

ść

 chłodnego raczej przyj

ę

cia

(J. Tazbir: Polska..., op.cit., s. 192). Słodk

ą

 tajemnic

ą

 prof. Tazbira jest wyja

ś

nienie, jak Polacy godzili 

t

ę

 tak wielk

ą

 go

ś

cinno

ść

 wobec obcych z rzekom

ą

 ksenofobi

ą

. Polemizuj

ą

cy z tezami Tazbira Robert 

Ko

ś

cielny przypomina w "Arcanach", 

ż

e rzekomo "ksenofobiczna" polska szlachta tylko cztery razy w 

ci

ą

gu dwustu lat funkcjonowania wolnej elekcji si

ę

gn

ę

ła po rodzimych kandydatów. Tacy skrajni 

"ksenofobowie", a wci

ąż

 wybierali obcych na swych władców. Zdumiewa łatwo

ść

, z jak

ą

 

ś

wietny 

znawca historii Polski prof. Tazbir tak pochopnie rzuca oskar

ż

enia na dawnych Polaków. Jak słusznie 

pisze o ksi

ąż

ce Tazbira Robert Ko

ś

cielny: rzeczywisty mankament pracy objawia si

ę

 w tym, 

ż

e autor 

ż

adnego z poruszonych, istotniejszych problemów nie wyja

ś

nia, natomiast opinie wzi

ę

te z poczytnych 

gazet przedstawia tak, jakby były prawdami objawionymi. Wyra

ź

nie wygl

ą

da na to, 

ż

e prof. Tazbir robi 

to "w pogoni za aktualn

ą

 mod

ą

" (by tak parafrazowa

ć

 tytuł jego innej ksi

ąż

ki W pogoni za Europ

ą

 

(Warszawa 1998).

 

Profesor Tazbir pi

ę

tnuje "brzmi

ą

ce dzi

ś

 nader aktualnie" "nasycone ksenofobi

ą

 tyrady" szlachty 

uskar

ż

aj

ą

cej si

ę

 na nadmierne faworyzowanie obcych na dworze królewskim. Zastanówmy si

ę

 jednak, 

czy te tyrady były rzeczywi

ś

cie pozbawione uzasadnienia w sytuacjach, gdy jak

ż

e cz

ę

sto cudzoziemcy 

nadu

ż

ywali polskiej go

ś

cinno

ś

ci, niemiłosiernie oskubuj

ą

c naiwnie zawierzaj

ą

cym go

ś

ciom Polaków. 

Przecie

ż

 ju

ż

 lekarz króla Jana III Sobieskiego Bernard O'Connor zauwa

ż

ył, 

ż

Polacy zawsze łatwiej 

dadz

ą

 si

ę

 oszuka

ć

 ni

ż

 oszukaj

ą

 innych. Przypomnijmy, co pisał najsłynniejszy 

ż

ydowski historyk XIX 

wieku Heinrich Graetz o "kr

ę

tactwie" polskich 

Ż

ydów nagminnie oszukuj

ą

cych swych polskich 

s

ą

siadów: Rzetelno

ść

 i prawo

ść

 nie wiedzie

ć

 gdzie si

ę

 u wielu podziały (...). Tłum przyswoił sobie t

ę

 

kr

ę

t

ą

 dialektyk

ę

 szkół talmudycznych i posługiwał si

ę

 ni

ą

 do wyprowadzenia w pole mniej sprytnych 

osobników. Co prawda, trudno było za

ż

y

ć

 z ma

ń

ki kutych na cztery nogi współwyznawców, ale 

ś

wiat 

nie

ż

ydowski, z którym obcowali, poczuł ku swojej szkodzie t

ę

 przewag

ę

 pomysłowego ducha 

Ż

ydów 

polskich (por. H. Gaetz: Historja 

Ż

ydów, Warszawa 1929, t. 8, s. 366). Czy trzeba przypomina

ć

, ilu

ż

 

cudzoziemskich oszustów i szarlatanów przewin

ę

ło si

ę

 przez dwór wielce łaskawego dla wszystkich 

zagraniczniaków króla Stanisława Poniatowskiego? Czy reakcj

ę

 na nagminne oszustwa 

"cudzoziemców" wobec naiwnych Sarmatów mo

ż

na traktowa

ć

 jako ksenofobi

ę

?!

 

Wybielanie Krzy

ż

aków

 

Od pewnego czasu obserwujemy coraz wi

ę

ksze nasilenie kampanii dla wybielenia roli Niemców w 

naszej historii, a w szczególno

ś

ci zacierania prawdy o co okrutniejszych przejawach niemieckiego 

"Drang nach Osten". W imi

ę

 nowej "poprawno

ś

ci politycznej" konsekwentnie przemilcza si

ę

 wszystko 

to z przeszło

ś

ci, co obci

ąż

a i kompromituje nowych, tak idealizowanych niemieckich partnerów. Bo 

przecie

ż

 Niemcy s

ą

 dzi

ś

 na miejsce Rosji naszym nowym Wielkim Bratem, pardon  

"adwokatem" w staraniach o wej

ś

cie do UE. I tak jak w przypadku rosyjskiego Wielkiego Brata 

starannie oszcz

ę

dzano jego "wra

ż

liwo

ść

", milcz

ą

c o takich "szczegółach", jak wymordowanie 20 

tysi

ę

cy mieszka

ń

ców Pragi przez Suworowa, to teraz z kolei w imi

ę

 troski o wra

ż

liwo

ść

 niemieckiego 

Wielkiego Brata przemilcza si

ę

 informacje o rzezi gda

ń

szczan przez Krzy

ż

aków w 1308 r.

 

Ju

ż

 w czerwcu 1990 roku w najbardziej "elitarnym" pi

ś

mie Europejczyków - "Res Publice" Tomasz 

Jastrun wyst

ą

pił w imieniu redakcji (wraz z E. Zaj

ą

czkowskim) w obronie "biednych, oczernionych" 

Krzy

ż

aków, którzy stali si

ę

 ofiar

ą

 polskiej "manipulacji historycznej". Tak wi

ę

c pewnie i rzezi Polaków 

w Gda

ń

sku nie było - wymy

ś

lili j

ą

 "polscy, 

ś

redniowieczni manipulanci"!

 

Wszystkie rekordy wybielania niemieckiego "Drang nach Osten" pobiła Zofia Kowalska w wydanej w 
1996 roku ksi

ąż

ce skrajnie upi

ę

kszaj

ą

cej dzieje zakonu krzy

ż

ackiego pt. Krzy

ż

acy w innym 

ś

wietle

Pró

ż

no szuka

ć

 informacji o okrucie

ń

stwach i wiarołomstwach Krzy

ż

aków wobec Polaków czy 

Litwinów. Na przykład autorka ani słowem nie wspomniała o takim "drobiazgu", jak zachowanie 
Krzy

ż

aków w czasie lipcowej wyprawy na Polsk

ę

 za czasów Łokietka w 1331 roku. Jak opisywał 

Paweł Jasienica w Polsce PiastówKrzy

ż

acy wojowali zawsze nad wszelki wyraz okrutnie. Nie 

szcz

ę

dzili ko

ś

ciołów, wdzierali si

ę

 do nich nawet podczas nabo

ż

e

ń

stw i na oczach stoj

ą

cego przy 

ołtarzu ksi

ę

dza mordowali wiernych, obdzierali z sukien kobiety, grabili mienie. Zeznali to pod 

przysi

ę

g

ą

 ksi

ęż

a - 

ś

wiadkowie w pó

ź

niejszym procesie (...). W czasie kolejnej wyprawy na Polsk

ę

 we 

wrze

ś

niu 1331 r. zd

ąż

yli "pobo

ż

ni bracia" spali

ć

 szesna

ś

cie ko

ś

ciołów.

 

background image

Zabrakło w ksi

ąż

ce Zofii Kowalskiej nawet cho

ć

by jednego zdania o wcze

ś

niejszym, okrutnym 

"wyczynie" Krzy

ż

aków - rzezi polskiej ludno

ś

ci Gda

ń

ska w 1308 roku. Tym wi

ę

cej za to mo

ż

na było 

tam znale

źć

 szczegółów maj

ą

cych dowodzi

ć

 ró

ż

nych zakonnych dobrodziejstw, i generalnie: wielkiej, 

cywilizacyjnej roli Krzy

ż

aków. Có

ż

, mo

ż

na i tak. By

ć

 mo

ż

e niezadługo doczekamy si

ę

 i tego, 

ż

e nowi 

"cenzorzy" z klanu "Europejczyków" b

ę

d

ą

 starannie wycina

ć

 jako niegodne "poprawno

ś

ci politycznej" 

odpowiednie fragmenty Polski Piastów Jasienicy, opisuj

ą

cej jak Krzy

ż

acy 14 listopada 1308 r. uderzyli 

na miasto (Gda

ń

sk - J.R.N.), tn

ą

c w pie

ń

 mieszka

ń

ców i puszczaj

ą

c je z dymem (....) Polacy oskar

ż

ali 

Zakon o wymordowanie dziesi

ę

ciu tysi

ę

cy ludzi. Krzy

ż

acy przeczyli temu. Twierdzili, 

ż

e (...) 

gda

ń

szczanie z własnej i nieprzymuszonej woli spalili swe domostwa i poszli gdzie indziej.

 

W

ś

ród wybielaczy Krzy

ż

aków nie zabrakło oczywi

ś

cie i sławetnego publicysty "Rzeczpospolitej", 

Janusza A. Majcherka. Nasz nieuk-publicysta wyst

ą

pił jako skrajny apologeta Krzy

ż

aków - 

"emisariuszy cywilizacji zachodniej i chrze

ś

cija

ń

skiej", którzy zało

ż

yli i zorganizowali (...) znaczn

ą

 

liczb

ę

 miast i osad na obecnym terytorium Polski (...) spisali najstarsze normy polskiego prawa 

obyczajowego. Z twierdze

ń

 Majcherka wyra

ź

nie wynika, 

ż

e Polacy celowo zmistyfikowali dla celów 

propagandowo-nacjonalistycznych obraz Krzy

ż

aków, skrajnie go przyczerniaj

ą

c, zamiast "zrozumie

ć

ich rol

ę

 "kulturotwórcz

ą

" i uwzgl

ę

dni

ć

 ich "wysokie standardy cywilizacyjne".

 

Według Majcherka "przemoc, jak

ą

 si

ę

 posługiwali" Krzy

ż

acy "nale

ż

ała do ówczesnych metod 

ewangelizacyjnych" (krucjaty!) i mie

ś

ciła si

ę

 zupełnie w obyczajowych i politycznych standardach 

epoki, od której bynajmniej nie odbiegali Piastowicze. Majcherek nie wyja

ś

nia tylko tego, na jakiej 

zasadzie mo

ż

na zalicza

ć

 do krucjat rzezie dokonywane na ludziach z narodu ochrzczonego ju

ż

 ponad 

trzysta lat wcze

ś

niej. Czy to, jak mo

ż

na tłumaczy

ć

 "metodami ewangelizacyjnymi" palenie przez 

Krzy

ż

aków ko

ś

ciołów i mordowanie katolickich wiernych przy ołtarzach?! Z wywodów Majcherka 

dowiadujemy si

ę

ż

e nie warto było walczy

ć

 pod Grunwaldem - komentował Antoni Dudek w tek

ś

cie 

Upiory liberałów ("

Ż

ycie" z 24 maja 2000 r.).

 

Zdaniem Majcherka, nigdy nie istniał jaki

ś

 odwieczny "Drang nach Osten" - wymy

ś

lili go dopiero XIX-

wieczni propagandy

ś

ci niemieccy. Nie wiadomo wi

ę

c, kto okrutnie wytrzebił Słowian połabskich, 

dlaczego napadali na Polsk

ę

 ludzie typu Wichmana, Gera et consortes, sk

ą

d wywodziła si

ę

 taka 

zapami

ę

tało

ść

 w wyniszczaniu Słowian w działaniu Marchii Brandenburskiej czy Krzy

ż

aków.

 

Nagrod

ę

 za skrajne przyczerniania i zafałszowywania historii Majcherkowi mogli przyzna

ć

 tylko 

podobni mu kompletni nieucy, pozbawieni elementarnej wiedzy o dziejach Polski albo skrajni 
antypolscy fanatycy. Wybieram du

ż

o łagodniejsz

ą

 wersj

ę

. To byli chyba tylko biedni nieucy, 

niedokształceni w PRL-owskich szkołach.

  

 

Profesor Zbigniew Wójcik, znany z nonkonformizmu wobec PRL-owskiej władzy (odmówił przyj

ę

cia 

nagrody ministra kultury i sztuki w czasach rz

ą

dów Jaruzelskiego), pisał w li

ś

cie otwartym do ministra 

Kazimierza 

Ż

ygulskiego: Mam powa

ż

ne w

ą

tpliwo

ś

ci, czy historykowi wolno sia

ć

 pesymizm - polskiemu 

historykowi (...). Co innego (...) wyci

ą

ganie wła

ś

ciwych wniosków z tragicznych lekcji historii, co 

innego s

ą

czenie beznadziejno

ś

ci. To ostatnie uwa

ż

ałbym za pewnego rodzaju przest

ę

pstwo wobec 

własnego narodu. Prof. Zbigniew Wójcik pisał te słowa w czasie, gdy w oficjalnej prasie dominowały 
skrajne negatywne uogólnienia na temat historii Polski i wrodzonych "anarchicznych" cech Polaków 
jako narodu. W czasie, gdy urz

ę

dowe "s

ą

czenie beznadziejno

ś

ci" na temat dotychczasowych dziejów 

Polski miało słu

ż

y uzasadnianiu "twardogłowej" polityki z pozycji siły. Odgórny masochizm i nihilizm 

historyczny, lansowany przez Urbana, Górnickiego, KTT czy Ko

ź

niewskiego miał swój ewidentny, 

instrumentalny charakter. Na tym tle nasuwa si

ę

 pytanie: czemu dzi

ś

 słu

ż

y niemniej du

ż

e, a nawet 

wi

ę

ksze ni

ż

 kiedykolwiek od czasów stalinizmu, tak systematyczne s

ą

czenie poczucia beznadziejno

ś

ci 

polskich dziejów? By przypomnie

ć

 kilka jak

ż

e wymownych przykładów. Według Tadeusza 

Konwickiego (z wywiadu dla "Gazety Wyborczej"): Polska była wrzodem na ciele Europy i ten wrzód 
musiał by

ć

 wyci

ę

ty. Według Jana Karskiego (w wywiadzie dla "Trybuny"), Polska była wrzodem w 

Europie XIX wieku. Według naczelnego redaktora "Res Publiki Nowej" Marcina Króla: Polska nigdy w 
swej najnowszej historii licz

ą

cej dwie

ś

cie lat krajem normalnym nie była. Znana "Europejka", krytyk 

Helena Zaworska powiedziała w rozmowie z Michnikiem dla "Odry": Zabory i niewole nauczyły 
Polaków raczej nienawi

ś

ci, ksenofobii, dziko

ś

ci zachowa

ń

. Wtórował tym lamentom na temat 

background image

"dzikiego" narodu i noblista Czesław Miłosz, pisz

ą

c z emfaz

ą

 w Roku my

ś

liwegoPolska mnie 

przera

ż

a. Powiedzmy, 

ż

e przera

ż

ała mnie przed wojn

ą

, podczas wojny i przera

ż

a mnie całe te 

dziesi

ę

ciolecia po wojnie. I jak tu 

ż

y

ć

 w takim "przera

ż

aj

ą

cym" kraju, w

ś

ród takiego "nienormalnego", 

"dzikiego" narodu?

 

ź

niej zajm

ę

 si

ę

 bardziej szczegółowo analiz

ą

 cytowanych powy

ż

ej bzdurowatych bonmotów. 

Sygnalizuj

ę

 tylko ju

ż

 na wst

ę

pie, jak szeroka jest ta fala pot

ę

pie

ń

czych uogólnie

ń

 na temat Polski i 

Polaków przez przeró

ż

ne "autorytety". Szerzeniu "czarnej legendy" o polskich dziejach słu

żą

 równie

ż

 

coraz liczniejsze ksi

ąż

ki maj

ą

ce na celu zniech

ę

cenie raz na zawsze do narodowych tradycji, do 

historii kraju, o którym słynny poeta Jan Lecho

ń

 pisał: Czy

ż

 s

ą

 dzieje pi

ę

kniejsze nad Twoje? Coraz 

pot

ęż

niejszy, wspierany i dotowany nurt "czarnej legendy" otwieraj

ą

 dwie ksi

ąż

ki odziedziczone z 

czasów PRL-u i nadal bezkrytycznie fetowane: Dzieje głupoty w Polsce Aleksandra Boche

ń

skiego i 

Bi

ć

 si

ę

, czy nie bi

ć

 Tomasza Łubie

ń

skiego.

 

Sławienie kolaboranta A. Boche

ń

skiego

 

Wiele kłamstw o historii, pochodz

ą

cych z czasów PRL-u dalej zatruwa 

ś

wiadomo

ść

 rozlicznych 

Polaków. Tak jak antypowsta

ń

cze stereotypy byłego wzorcowego wr

ę

cz rzecznika kolaboracji z Rosj

ą

 

- Aleksandra Boche

ń

skiego. Jego pełne skrajnych bł

ę

dów merytorycznych i nie

ś

cisło

ś

ci oraz 

jaskrawych uproszcze

ń

 Dzieje głupoty w Polsce s

ą

 nadal sławione bezkrytycznie nawet w cz

ęś

ci 

kr

ę

gów prawicowych (!). Przypomnijmy wi

ę

c, 

ż

e Boche

ń

ski wydał w 1947 roku po raz pierwszy sw

ą

 

ksi

ąż

k

ę

 - apoteoz

ę

 kolaboracji z Rosj

ą

 carów jako gorliwy zwolennik aktualnej kolaboracji z Rosj

ą

 

Sowieck

ą

. Ksi

ąż

k

ę

 Boche

ń

skiego wznowiono po 1981 r. w aurze ogromnych pochwał ze strony 

apologetów stanu wojennego, a sam Boche

ń

ski nale

ż

ał do jego zdecydowanych rzeczników. w 

Rozmy

ś

laniach o polityce polskiej (Warszawa 1987, s. 190) tak wychwalał "wyczyn" gen. W. 

Jaruzelskiego z 13 grudnia 1981 r.: Wojsko wprowadziło na kilka miesi

ę

cy stan wojenny. Nast

ą

piło 

pewne ograniczenie praw obywatelskich, nieodzowne dla przywrócenia ładu. W skali całej historii 
polskiej było to jedno z nielicznych wyra

ź

nych zwyci

ę

stw dyscypliny nad anarchi

ą

 i rozumu nad 

uczuciem i naiwn

ą

 bezmy

ś

lno

ś

ci

ą

. Przy okazji Boche

ń

ski odpowiednio "doło

ż

ył" antyre

ż

imowej 

solidarno

ś

ciowej opozycji jako wspieranej z zewn

ą

trz. Pisał (s. 185), 

ż

propaganda bloku wrogiego 

Układowi Warszawskiemu nie zmarnowała okazji... rzuciła powa

ż

ne 

ś

rodki polityczne i finansowe na 

rozgrzanie uczu

ć

.

 

Trzeba przyzna

ć

ż

e Aleksander Boche

ń

ski był bardzo konsekwentny w swej postawie kolaboracyjnej. 

Zanim podj

ą

ł, i to dono

ś

nie, ide

ę

 kolaboracji ze Zwi

ą

zkiem Sowieckim, wpadł na pomysł kolaboracji z 

okupantami hitlerowskimi. Jerzy Giedroy

ć

 wspominał w swej Autobiografii na cztery r

ę

ce (Warszawa 

1994, s. 84): Aleksander Boche

ń

ski np. miał projekty kolaboracji z Niemcami. Wyobra

ż

ał sobie, 

ż

wraz z Januszem Radziwiłłem i innymi b

ę

d

ą

 mogli stworzy

ć

 jaki

ś

 marionetkowy rz

ą

d. Dostałem od 

niego kartk

ę

, zwyczajn

ą

 poczt

ą

: "Nie b

ą

d

ź

 głupi, wracaj, robimy rz

ą

d".

 

Wydane w 1947 r. i wznowione w czasach jaruzelszczyzny Dzieje głupoty w Polsce były pełnym 
zajadło

ś

ci i tendencyjno

ś

ci atakiem na polskie powstania niepodległo

ś

ciowe przeciw Rosji carskiej i 

gloryfikacj

ą

 postaw prorosyjskiej kolaboracji, od Targowicy do A. Wielopolskiego. Nie licz

ą

c si

ę

 z 

ż

adnymi faktami, Boche

ń

ski obci

ąż

ał "głupich", "rzucaj

ą

cych si

ę

" przeciw Rosji Polaków win

ą

 za 

wszystko zło, jakie tylko miało miejsce w stosunkach z Rosj

ą

, która jakoby była wielkoduszna i chciała 

dobrze dla Polski. Wystarczało si

ę

 tylko jej podporz

ą

dkowa

ć

. Gromi

ą

c polskie "nierozumne" 

powstania, Boche

ń

ski za nic miał takie fakty, jak sprowokowanie Powstania Ko

ś

ciuszkowskiego przez 

działania dla rozbrojenia resztek armii polskiej. Pomijał jak

ż

e fataln

ą

 rol

ę

 terroru i bezprawia doby 

w.ks. Konstantego i Nowosilcowa w wywołaniu Powstania Listopadowego. A wystarczyło przecie

ż

, by 

uwa

ż

nie zajrzał do korespondencji głównego rzecznika orientacji prorosyjskiej w Polsce pierwszych 

dziesi

ę

cioleci XX wieku ks. Adama Czartoryskiego, na którego tylekro

ć

 si

ę

 powoływał. Znalazłby 

wówczas liczne, pełne niepokoju listy ksi

ę

cia Adama do swego przyjaciela cara Aleksandra I 

ostrzegaj

ą

ce przed skutkami, jakie mo

ż

e spowodowa

ć

 bezmy

ś

lna polityka w.ks. Konstantego wobec 

Polaków. Ju

ż

 17 lipca 1815 r. ks. Czartoryski pisał do cara Aleksandra II: W. Ksi

ążę

 Konstanty (...) 

pragnie kierowa

ć

 armi

ę

 kijem i zastosowuje go (...). Wra

ż

enie tu jest ogólne, jakoby przeprowadzano 

plan zniszczenia i udaremnienia dobrodziejstw W.C.Mo

ś

ci (...). Czas nagli, Najja

ś

niejszy Panie. Ka

ż

da 

godzina mo

ż

e przynie

ść

 burz

ę

 i katastrof

ę

, o jakich my

ś

l sama przera

ż

a. W innym li

ś

cie do cara - z 2 

sierpnia 1819 r. ks. Czartoryski pisał o fatalnych skutkach, jakie mo

ż

e spowodowa

ć

 wprowadzenie do 

rz

ą

du podwładnych karierowiczy, chciwych, z najgorsz

ą

 sław

ą

. Czy

ż

by tych listów nie znał Boche

ń

ski, 

background image

domniemany znawca ówczesnych dziejów Polski, czy je 

ś

wiadomie pomija, bo przecz

ą

 jego 

stereotypom, obci

ąż

aj

ą

cym Polaków win

ą

 za wszystko?

 

Szkoda, 

ż

e Boche

ń

ski pi

ę

tnuj

ą

c "głupich" Polaków za to, 

ż

e o

ś

mielili si

ę

 wywoła

ć

 Powstanie 

Styczniowe, pomija to, co pisał o przyczynach tego powstania i innych powsta

ń

 Rosjanin, o wiele 

bardziej racjonalny w swych s

ą

dach od naszego prorosyjskiego kolaboranta. My

ś

l

ę

 tu o gruntownym 

znawcy Polski Nikołaju W. Bergu, bliskim krewnym jednego z pogromców Powstania Styczniowego. W 
swych 

ś

wietnych, a dzi

ś

 niestety prawie zapomnianych, trzytomowych Zapiskach o polskich spiskach i 

powstaniach Berg tak pisał o skrajnej głupocie polityki Rosji w Polsce, wci

ąż

 prowokuj

ą

cej powstania: 

Z drugiej jednak strony i rz

ą

d rosyjski, jakby umy

ś

lnie dopomagał, aby głównie w tym zaborze 

powstawały spiski i wybuchały powstania; otwierał im po prostu drog

ę

 przez bezładny zarz

ą

d kraju (...) 

przez zupełny brak jakiego

ś

 prawidłowego systemu administracyjnego, a głównie przez t

ę

 niezwykł

ą

 

umiej

ę

tno

ść

 dra

ż

nienia wszystkich w ogóle i ka

ż

dego z osobna, bez 

ż

adnej potrzeby lub przyczyny, ni 

st

ą

d ani zow

ą

d (...).

 

Pisanie o głupocie rosyjskich rz

ą

dców Polski wyra

ź

nie jednak nie odpowiadało Boche

ń

skiemu. On 

wolał pi

ę

tnowa

ć

 za wszystko "głupich i niesfornych" Polaków, którzy o

ś

mielali si

ę

 buntowa

ć

 przeciw 

kolejnym rz

ą

dom. I zyskiwał za to wła

ś

nie szczególnie gor

ą

ce pochwały w dobie jaruzelszczyzny. 

Jak

ż

e klaskał i mlaskał na temat słu

ż

alczo prorosyjskiej ksi

ąż

ki Boche

ń

skiego redaktor "Polityki" 

Andrzej Mozołowski, wołaj

ą

c: Chwała "Czytelnikowi" za odwag

ę

 wydania ksi

ąż

ki Boche

ń

skiego. 

odnosił si

ę

 ze zrozumieniem nawet do głoszonej przez Boche

ń

skiego chwalby targowiczan, pisz

ą

c: 

Autor nie waha si

ę

 podnie

ść

 pióra na stronnictwo patriotów z okresu Sejmu Czteroletniego i 

Konstytucji 3 Maja - za fataln

ą

 polityk

ę

 zagraniczn

ą

, w przeciwie

ń

stwie do targowiczan, którzy pod tym 

wzgl

ę

dem byli znacznie lepsi, a szukaj

ą

c oparcia w Rosji, nie w Prusach, lepiej si

ę

 ojczy

ź

nie 

przysłu

ż

yli (A. Mozołowski Dzieje głupoty nie

ś

miertelnej "Polityka" 3 listopada 1984 r.). Autor "Polityki" 

w 1984 roku z cał

ą

 swad

ą

 reklamował brechty Boche

ń

skiego, wybielaj

ą

c najhaniebniejszych zdrajców 

Polski - targowiczan, jako tych, którzy si

ę

 "lepiej przysłu

ż

yli ojczy

ź

nie". Poprzez 

ś

ci

ą

gni

ę

cie wojsk 

rosyjskich na własn

ą

 ojczyzn

ę

 i przyspieszenie drugiego rozbioru (!).

 

Przypomnijmy tu, 

ż

e brechty ksi

ąż

ki Boche

ń

skiego od pierwszych chwil po jej wydaniu w 1947 roku 

wywoływały gor

ą

ce protesty ludzi wierz

ą

cych w prawdziwie niepodległ

ą

 Polsk

ę

. Jan Ulatowski pisał w 

paryskiej "Kulturze" (nr 2-3 z 1947 r., s. 157) o Dziejach głupoty w PolsceKsi

ąż

ka Boche

ń

skiego jest 

tylko na pozór odwa

ż

n

ą

 operacj

ą

 chirurgiczn

ą

. Jest to operacja podj

ę

ta z zało

ż

eniem, 

ż

e mo

ż

e si

ę

 

uda

ć

 - po wyj

ę

ciu serca. Profesjonalni historycy ju

ż

 w 1947 roku wskazali na rozliczne bł

ę

dy 

merytoryczne dywagacji Boche

ń

skiego. Jak przypomniał J. Michalski w swej recenzji z ksi

ąż

ki 

Boche

ń

skiego na łamach "Nowych ksi

ąż

ek" z wrze

ś

nia 1984 r.: Pierwsze wydanie "Dziejów głupoty" 

nie spotkało si

ę

 z dobrym przyj

ę

ciem krytyki (...). Najistotniejsze zarzuty wysun

ą

ł autor 

najwcze

ś

niejszej recenzji Stefan Kieniewicz ("Dzi

ś

 i jutro" nr 25 z 1947 r.). W sumie (...) Kieniewicz 

potraktował do

ść

 lekcewa

żą

co wywody Boche

ń

skiego i przestrzegał go, aby kontynuuj

ą

c sw

ą

 prac

ę

 w 

zakresie problematyki XIX w. starał si

ę

 oprze

ć

 na solidniejszej wiedzy. Niewiele lepsz

ą

 opini

ę

 o 

znajomo

ś

ci XVIII w. przez Boche

ń

skiego wyraził po latach profesjonalny znawca tamtych dziejów 

Jerzy Michalski. Zarzucił Boche

ń

skiemu, 

ż

e "jego erudycja nie jest imponuj

ą

ca", 

ż

e niedostatecznie 

weryfikował postaw

ę

 

ź

ródłow

ą

 omawianych prac i pisał z niedostateczn

ą

 "odpowiedzialno

ś

ci

ą

 za 

słowa". Michalski uznał równie

ż

ż

e na skutek tendencyjno

ś

ci Boche

ń

skiego proponowana przeze

ń

 

wykładnia dziejów polskich jest "mało realistyczna".

 

Tego typu zarzuty pod adresem ksi

ąż

ki Boche

ń

skiego ze strony prawdziwych, profesjonalnych 

znawców historii mo

ż

na by jeszcze długo cytowa

ć

. Có

ż

 z tego jednak, gdy u nas publicystyczne 

zakalce typu Dziejów głupoty czytaj

ą

 publicy

ś

ci sami niezbyt oczytani w prawdziwych, 

ź

ródłowych 

publikacjach naukowych. I potem mamy takie szokuj

ą

ce mlaskania, ochy i achy na temat niem

ą

drej, 

kolaboranckiej ksi

ąż

ki Boche

ń

skiego, nawet ze strony niektórych publicystów prawicowych. Wszystko 

to jest jednym z wielu patologicznych symptomów intelektualnego lenistwa du

ż

ej cz

ęś

ci prawicy.

 

Antypowsta

ń

czy paszkwil Łubie

ń

skiego

 

Dofinansowanie przez Ministerstwo Kultury i Sztuki ułatwiło kolejne wznowienie w 1996 r. wydanego 
po raz pierwszy ju

ż

 w 1978 roku antypowsta

ń

czego paszkwilu Bi

ć

 si

ę

 czy nie bi

ć

 Tomasza 

Łubie

ń

skiego. W przeciwie

ń

stwie do tekstów Aleksandra Boche

ń

skiego, nie mówi

ą

c ju

ż

 o szczególnie 

topornym Januszu A. Majcherku, tekst Łubie

ń

skiego czyta si

ę

 lekko, potoczy

ś

cie. To wci

ą

ga. Tym, 

background image

którzy maj

ą

 niewiele wiedzy o historii Polski XIX wieku, zapewnia nawet prawdziw

ą

 przyjemno

ść

 

intelektualn

ą

 i mog

ą

 do woli delektowa

ć

 si

ę

 pi

ę

knym stylem i przekonywuj

ą

cymi zdawałoby si

ę

 

wyskokami wyobra

ź

ni autora, nami

ę

tnie strofuj

ą

cego "niem

ą

drych" polskich przodków. Historyk-

profesjonalista niestety nie mo

ż

e odda

ć

 si

ę

 tej przyjemno

ś

ci delektowania, gdy co chwila natyka si

ę

 na 

skrajne banialuki, nieprawdy i przekr

ę

cenia, tendencyjne przyczernienia czy tylko wi

ą

zanki 

naci

ą

ganych półprawd. I tak np. - wbrew Łubie

ń

skiemu - uczestnicy obiadów czwartkowych u króla 

Stasia wcale nie stanowili o

ś

wieconej wyspy w

ś

ród powszechnej ciemnoty społecze

ń

stwa (s. 10). W 

owych czasach w szkołach 

ś

rednich liczba ucz

ą

cej si

ę

 młodzie

ż

y wzrosła trzykrotnie w porównaniu do 

pocz

ą

tków XVIII wieku, licz

ą

c przed pierwszym rozbiorem około 30-35 tysi

ę

cy - nie było to mało, skoro 

dla Francji liczba ta wynosi 70 tys. - komentowano w wielkiej syntezie Dziejów Polski pod red. prof. J. 
Topolskiego (1976 r.). Słynny francuski badacz dziejów O

ś

wiecenia Jean Fabre pisał o dziele polskiej 

Komisji Edukacyjnej: 

Ż

aden inny kraj w Europie nie mógł si

ę

 wtedy pochwali

ć

 systemem 

wychowawczym równie solidnym i tak zuchwale nowatorskim.

 

Aby pokaza

ć

 jak absurdalny był wybuch Powstania Listopadowego, Łubie

ń

ski przedstawia ostatnie 

dziesi

ę

ciolecie przed wybuchem tego powstania jako prawdziw

ą

 idyll

ę

 - której ci "nierozumni" polscy 

spiskowcy za nic nie potrafili doceni

ć

. Pisze Łubie

ń

ski (s. 16): Odk

ą

d Konstanty pokochał i po

ś

lubił 

Joann

ę

 Grudzi

ń

sk

ą

 (w 1820 r. - J.R.N.) złagodniał, docenił swoich dziarskich 

ż

ołnierzy, dopu

ś

cił 

fachowców do szkół wojskowych, ustały epidemiczne, samobójcze frustracje oficerskie. Byli 
oczywi

ś

cie policjanci i spiskowcy, jak w ka

ż

dym normalnym kraju. Istniała równie

ż

, dla amatorów 

wymowy, parlamentarna opozycja.

 

Porównajmy ten tak idylliczny obrazek Łubie

ń

skiego z tym, co pisał w ostatnich dniach 1830 roku na 

temat przyczyn Powstania Listopadowego w memorandum dla cara Mikołaja I ksi

ążę

 Franciszek 

Lubecki-Drucki, minister skarbu, zdecydowany przeciwnik tendencji powsta

ń

czych: Taki skład rz

ą

du, 

zło

ż

onego z 

ż

ywiołów tak oci

ęż

ałych (avec d'éléments aussi inertes), podkopywał powag

ę

 władzy; z 

ka

ż

dym dniem rosła nieufno

ść

 społecze

ń

stwa. Uwa

ż

ano rz

ą

d za niezdrowe, niemoc

ą

 dotkni

ę

te ciało, 

równie bezsilne, by zrobi

ć

 co

ś

 dobrego, jak 

ż

eby zapobiec złemu, odwróci

ć

 je od kraju. Z ka

ż

dym 

dniem coraz jaskrawsze akta samowoli i policyjnych rz

ą

dów wdzierały si

ę

 we wszystko: raz po raz 

kasowano wyroki wojskowych s

ą

dów, dopóki nie były w zupełnej harmonii z wol

ą

, która je dyktowała; 

najsposobniejszych obywateli zap

ę

dzano do przymusowych robót, ha

ń

bi

ą

cych, bez s

ą

du i wyroku, na 

po

ś

miewisko gawiedzi całymi godzinami; inni latami całym siedzieli w wi

ę

zieniu, a nikt nie mógł sobie 

przypomnie

ć

, za co ich uwi

ę

ziono. Zakwitł system prowokacji i denuncjacji, ajenci policyjni n

ę

kali 

spokojnych ludzi ró

ż

norodnymi 

ś

rodkami wymuszenia (...). Jawna protekcja otaczała bezkarno

ść

 

mnóstwa indywiduów, które znano powszechnie z podło

ś

ci i bezwstydnych nadu

ż

y

ć

, ka

ż

dy natomiast 

człowiek nieposzlakowany był wystawiony na tysi

ą

ce przeró

ż

nych szykan. (...) rozci

ą

gni

ę

to szerok

ą

 

g

ę

st

ą

 sie

ć

 ró

ż

norodnych udr

ę

cze

ń

 o rozmaitych odcieniach dokuczliwo

ś

ci, które na ka

ż

dym kroku 

dra

ż

niły ukłuciami i ze wszystkich stron uciskały ludno

ść

 Królestwa we wszystkich warstwach.

 

Przypomnijmy równie

ż

ż

e słynny angielski historyk Norman Davies przedstawiał w Bo

ż

ym igrzysku 

"idylliczne" czasy po 1825 roku jako czas zalania Królestwa Polskiego potokiem agentów cara 
Mikołaja I, panowania powszechnej "atmosfery strachu i podejrzliwo

ś

ci".

 

Powstanie Listopadowe przedstawia Łubie

ń

ski jako jedn

ą

 wielk

ą

 czarn

ą

 seri

ę

 kl

ę

sk i pora

ż

ek, bł

ę

dów i 

pomyłek. Autorowi zafascynowanemu wybrzydzaniem na wszystko, co polskie, zabrakło w ogóle 
odrobiny serca na wspomnienie, 

ż

e jednak Polacy tu i ówdzie zwyci

ęż

ali pot

ęż

n

ą

 armi

ę

 rosyjsk

ą

ż

generałowie polscy nie składali si

ę

 wył

ą

cznie z samych nieudolnych gł

ą

bów, 

ż

e niektórzy z nich mieli 

doskonałe plany strategiczne, a nawet odnosili zwyci

ę

stwa. Według Łubie

ń

skiego (s. 26), oficerowie 

rosyjscy w przeciwie

ń

stwie do oficerów polskich mieli przewag

ę

 wojskow

ą

, zaufanie... racj

ę

 moraln

ą

 i 

spali dobrze. A poza tym armia rosyjska była "niezawodna" i "nawykła do trudnych zwyci

ę

stw" (s. 26). 

Trudno powiedzie

ć

, czy pisz

ą

cy to wszystko Łubie

ń

ski zna fakty i tylko udaje ignoranta, czy 

rzeczywi

ś

cie tak wiele rzeczy po prostu nie wie. Czy

ż

by pisz

ą

c o "niezawodnej" armii rosyjskiej, nie 

wiedział, jakie zdumienie w całej ówczesnej Europie wywoływał fakt, 

ż

e bez porównania wi

ę

ksza 

armia Cesarstwa Rosyjskiego miała tyle kłopotów z uporaniem si

ę

 z armi

ą

 małego Królestwa 

Kongresowego, i nawet co jaki

ś

 czas ponosiła w walce z ni

ą

 kl

ę

sk

ę

. Czy

ż

by w ogóle nie wiedział o 

w

ś

ciekło

ś

ci, wr

ę

cz szewskiej pasji, z jak

ą

 pisał car Mikołaj I do dowodz

ą

cego armi

ą

 rosyjsk

ą

 

feldmarszałka Iwana Dybicza: Pozwól Pan wyrazi

ć

 zdziwienie i 

ż

al, 

ż

e w tej nieszcz

ęś

liwej wojnie 

donosisz mi cz

ęś

ciej o kl

ę

skach ni

ż

 o zwyci

ę

stwach, 

ż

e w 180 tysi

ę

cy ludzi nie mo

ż

emy nic zrobi

ć

 80 

tysi

ą

com, 

ż

e nieprzyjaciel wsz

ę

dzie jest liczniejszy, a przynajmniej równy liczebnie, a my prawie 

wsz

ę

dzie słabsi stajemy wobec niego. Szkoda te

ż

ż

e Łubie

ń

ski nie poczytał sobie szowinistycznych 

background image

listów Aleksandra Siergiejewicza Puszkina, nie mog

ą

cego tej "niezawodnej" rosyjskiej armii wybaczy

ć

 

tak powolnej rozprawy z "krn

ą

brn

ą

", mał

ą

 Polsk

ą

.

 

Powstanie Styczniowe jak ka

ż

de inne polskie powstanie, zostało przedstawione przez Łubie

ń

skiego w 

tonacji pogardliwego paszkwilu. Nieudolni, skłóceni "wodzowie z bo

ż

ej łaski" i bezmy

ś

lni, nachalni, 

cz

ę

stokro

ć

 sadystyczni i grabie

ż

czy powsta

ń

cy. Z jak

ąż

 

ż

ółci

ą

 kre

ś

li Łubie

ń

ski czarny obraz 

powsta

ń

ców: Kwatera, kuchnia, informacja o wrogu. Za zwłok

ę

 czy odmow

ę

 tych 

ś

wiadcze

ń

 

rzeczywi

ś

cie niezb

ę

dnych powsta

ń

cy si

ę

 obra

ż

ali, w miar

ę

 pogarszania si

ę

 swojej sytuacji coraz 

cz

ęś

ciej i cz

ęś

ciej grozili, bili (...). Konia nie po

ż

yczysz rodakom, znaczy Rz

ą

d Narodowy ci si

ę

 nie 

podoba (...). Powsta

ń

com coraz cz

ęś

ciej zdarzało si

ę

 bi

ć

 i wiesza

ć

, potem ju

ż

 przyzwyczaili si

ę

 do 

tego. Zagro

ż

eni przez nich rodacy mogli liczy

ć

 tylko na pomoc obcej przemocy (....) Rodacy-

powsta

ń

cy i rodacy-cywile upokarzali si

ę

 wzajemnie (s. 67, 68). Równocze

ś

nie z wykorzystaniem 

wszystkich odcieni czerni przy opisie Powstania Łubie

ń

skiemu zabrakło cho

ć

by słowa na 

przypomnienie, 

ż

e miało ono równie

ż

 swe walory, i to niemałe. 

Ż

e dzi

ę

ki niemu chłopi polscy otrzymali 

ziemi

ę

 na o wiele lepszych warunkach ni

ż

 rosyjscy. 

Ż

e Powstanie Styczniowe zdumiewało wszystkich 

sw

ą

 wytrwało

ś

ci

ą

ż

e stworzyło niezwykle skuteczny, zwłaszcza pod dyktatur

ą

 Romualda Traugutta, 

system zarz

ą

dzania. Potrafi si

ę

 tym zachwyca

ć

 Anglik - Norman Davies, nie Łubie

ń

ski, co to, to nie. 

Traugutt u Łubie

ń

skiego jawi si

ę

 głównie w kontek

ś

cie niefortunnego pomysłu noszenia przez damy 

strojów w czerni, szybko zduszonego przez rosyjskie represje. Wyparowała z tekstów Łubie

ń

skiego 

pami

ęć

 o niebywałym, patriotycznym zdyscyplinowaniu powsta

ń

ców, o ogromnej roli piecz

ą

tki rz

ą

du 

powsta

ń

czego, to, co tak wspaniale opisał Józef Piłsudski w Roku 1863.

 

Wielka Emigracja okiem Zoila

 

Łubie

ń

ski, nader konsekwentny w przedstawianiu polskich dziejów w XIX wieku jako jedynego 

wielkiego nieudacznictwa, daje ponury, przygn

ę

biaj

ą

cy obraz Wielkiej Emigracji. Wychodzi ona u 

niego jako zgromadzenie pełne ró

ż

nych jełopów, maj

ą

cych bezsensowne urojenia i roszczenia, 

pieniacz

ą

cych si

ę

 i beznadziejnie skłóconych. U Łubie

ń

skiego czytamy o polskim braku umiej

ę

tno

ś

ci 

emigrowania (!) (s. 36), o fatalnym stanie psychicznym wychod

ź

stwa (s. 40), zalewie pomówie

ń

 (s. 

40), emigracyjnych kompleksach (s. 41), emigracyjnym kondotierstwie (s. 47), emigracyjnych sporach 
i ich fatalnym klimacie moralnym (s. 45), narodowych przeczuleniach (s. 50), mitotwórstwie (s. 52). To 
wszystko na pewno było, była mało

ść

, były "pot

ę

pie

ń

cze emigracyjne swary" i upadanie ducha... Na 

szcz

ęś

cie było jednak nie tylko to, była wielko

ść

, była wspaniała praca twórcza, był wielki wkład do 

historii innych narodów, zarówno w walce "za wolno

ść

 nasz

ą

 i wasz

ą

", jak i w niemałych osi

ą

gni

ę

ciach 

gospodarczo-technicznych wielu emigrantów. To nie tylko jeden zegarmistrz Patek, którego łaskawie 
wymienił Łubie

ń

ski. To m.in. słynny Ignacy Domeyko, tak zasłu

ż

ony dla Chile, to wieli badacz geografii 

i geologii Australii Edmund Strzelecki, to Adam Raciborski, autor słynnego francuskiego podr

ę

cznika 

medycyny, przez pół wieku u

ż

ywanego przez wszystkich lekarzy 

ś

wiata, to działaj

ą

cy we Francji 

gło

ś

ny matematyk Józef Hoene-Wro

ń

ski, który w kilkudziesi

ę

ciu ksi

ąż

kach i rozprawach dał znacz

ą

cy 

wkład do nowej matematyki XIX wieku, to twórca podstaw nowoczesnego, tureckiego ruchu 
narodowego, generał i pisarz Konstanty Borz

ę

cki (D

ż

elaleddin-pasza), pochowany jako turecki 

bohater narodowy w meczecie w Albanii etc., etc. Przypomn

ę

, co pisał o roli Wielkiej Emigracji (na tle 

wychod

ź

stw politycznych innych narodów) jej najwi

ę

kszy znawca Sławomir Kalembka na stronach tak 

podstawowego, syntetycznego dzieła Polska XIX wieku (Warszawa 1982, s. 251): 

Ż

adna (z emigracji - 

J.R.N.) nie miała równie bogatego 

ż

ycia organizacyjnego. 

Ż

adna wreszcie nie liczyła mi

ę

dzy sob

ą

 tylu 

wybitnych indywidualno

ś

ci, zwłaszcza literackich i nie miała tak bogatego dorobku kulturalnego, 

o

ś

wiatowego i propagandowego. Przykładowo: w okresie trzydziestolecia 1832-1862 ukazywało si

ę

 

około 120 polskich czasopism i periodyków wychod

ź

czych, w tym pół setki polityczno-społecznych (...) 

okre

ś

lenie Wielka Emigracja, cho

ć

 podniosłe i nadane po latach - wydaje si

ę

 trafne i zasłu

ż

one.

 

Łubie

ń

skiego nie sta

ć

 jednak na pokazanie niczego wielkiego z dziejów Wielkiej Emigracji; on potrafi 

wszystko tylko skrajnie pomniejszy

ć

, spłaszczy

ć

, obrzydzi

ć

, skarykaturyzowa

ć

, sprowadzi

ć

 do parteru. 

Najwybitniejsze nawet postacie z emigracji pod piórem Łubie

ń

skiego niebywale karlej

ą

 prezentowane 

przez najmniej istotne dla nich cechy czy najmniej chlubne zdarzenia z ich jak

ż

e bogatego 

ż

ycia. 

We

ź

my na przykład kre

ś

lone u Łubie

ń

skiego sm

ę

tne "namiastki" sylwetki generała Józefa Bema. 

Pojawia si

ę

 on u niego głównie jako fatalny kalkulator i mitotwórca (s. 49, 50), na dodatek jako 

kondotier, nie wiadomo po co staraj

ą

cy si

ę

 o utworzenie legionu dla poparcia jednego z kandydatów 

do sukcesji portugalskiej. "Dziwnie" nie pasowało Łubie

ń

skiemu do obrazu gen. Bema to wszystko, co 

było w nim najwa

ż

niejsze. Tak jak jego wielkie osi

ą

gni

ę

cia naukowe we Francji, które skłoniły króla 

background image

Ludwika Filipa do nagrodzenia go Legi

ą

 Honorow

ą

. Czy zasługi Bema jako 

ś

wietnego wodza w 

Siedmiogrodzie, najwi

ę

kszego wodza rewolucji w

ę

gierskiej. Wodza, który potrafił by

ć

 skuteczny 

równie

ż

 w tym, co politykom w

ę

gierskim zupełnie si

ę

 nie udawało - potrafił zyska

ć

 wielk

ą

 popularno

ść

 

w

ś

ród narodów niew

ę

gierskich (pomysły wybrania go królem Rumunów czy banem Chorwatów). 

Profesor Jerzy Borejsza pisał w Polsce XIX wieku o tak pomniejszanym przez Łubie

ń

skiego Bemie 

m.in.: Bem dla Austriaków jest dowódc

ą

 rewolucyjnego Wiednia w 1848 roku, dla W

ę

grów - ludowym 

bohaterem narodowym, dla Rumunów tym, który podpisywał odezwy w ich j

ę

zyku, i nadawał ziemi

ę

.

 

Polska propaganda antyrosyjska na Zachodzie - wg Łubie

ń

skiego - okazywała si

ę

 ogromnie 

nieskuteczna, ba, odbijała si

ę

 przeciw Polakom rykoszetem. W rzeczywisto

ś

ci ogromna cz

ęść

 

znawców tej tematyki, tak

ż

e zagranicznych, przyznawała, 

ż

e Polacy byli niezwykle skuteczni w swej 

akcji propagandowej przeciw Rosji. To wła

ś

nie oni najbardziej zaszkodzili obrazowi imperium carów w 

XIX wieku. Podziwiano, 

ż

e mieli

ś

my tak błyskotliwych i skutecznych propagandystów polskiej sprawy 

na Zachodzie od Adama Mickiewicza po Juliana Klaczk

ę

. Przypomn

ę

 tu cho

ć

by opini

ę

 autora 

ś

wietnej 

ameryka

ń

skiej ksi

ąż

ki o Drugiej Rzeczypospolitej Bitter Glory Richarda C. Watta. Ubolewał on nad 

słabo

ś

ci

ą

 propagowania Polski po 1918 roku w zestawieniu z faktem, 

ż

e przedtem przez półtora 

stulecia Polacy wyró

ż

niali si

ę

 w

ś

ród najwi

ę

kszych publicystów 

ś

wiata. Ile

ż

 napisano z podziwem o 

ś

wietnej dyplomacji ksi

ę

cia Adama Czartoryskiego, która niejednokrotnie pokrzy

ż

owała carskie plany, 

zwłaszcza w odniesieniu do Bałkanów.

 

"Polski garb"

 

Polska, polsko

ść

, to dla Łubie

ń

skiego głównie temat do szyderstwa. Łubie

ń

ski z lubo

ś

ci

ą

 dobiera 

odpowiednie pejoratywne słowa-klucze, maj

ą

ce t

ę

 polsko

ść

 odpowiednio o

ś

mieszy

ć

, upupi

ć

przyczerni

ć

. Trzeba przyzna

ć

ż

e okazuje przy tym ogromn

ą

 pomysłowo

ść

. Czytamy wi

ę

c u 

Łubie

ń

skiego o "ciasnopolskiej sytuacji", o "polskim bala

ś

cie", "polskim garbie". Wyszydza Łubie

ń

ski 

rewolucjonizm polski wymuszony sytuacj

ą

, p

ę

dzony temperamentem, podszyty mentalno

ś

ci

ą

 

patriarchaln

ą

, religijn

ą

 i anarchicznymi atawizmami. Kiedy indziej przywi

ą

zanie do kraju myli mu si

ę

 z 

jakim

ś

 "atawizmem plemiennym". To

ż

samo

ść

 narodowa" dla "Europejczyka" Łubie

ń

skiego, to co

ś

, z 

czym prawd

ę

 mówi

ą

c, wi

ę

cej zgryzoty było ni

ż

 rado

ś

ci. Czy wła

ś

nie dlatego kolejne wydanie ksi

ąż

ki 

Łubie

ń

skiego, wyszydzaj

ą

cej i dosmucaj

ą

cej Polaków, pisanej dla "przygn

ę

bienia serc", siej

ą

cej 

pesymizm i wr

ę

cz obrzydzenie i zniech

ę

cenie do własnej historii, zostało nagrodzone 

dofinansowaniem przez "Europejczyków" z polskiego Ministerstwa Kultury i Sztuki?

  

 

Jeden z najzajadlejszych wrogów Polski i Polaków, nazistowski generalny gubernator cz

ęś

ci ziem 

polskich okupowanych przez III Rzesz

ę

 – Hans Frank pisał w swym dzienniku: Ko

ś

ciół jest dla 

umysłów polskich centralnym punktem zbiorczym, który promieniuje stale w milczeniu i spełnia przez 
to funkcj

ę

 jakby wiecznego 

ś

wiatła. Gdy wszystkie 

ś

wiatła dla Polski zgasły, to wtedy zawsze jeszcze 

była 

Ś

wi

ę

ta z Cz

ę

stochowy i Ko

ś

ciół. Za ten tak mocny zwi

ą

zek z polsko

ś

ci

ą

 Ko

ś

ciół katolicki zapłacił 

ogromn

ą

 danin

ę

 krwi od czasów Murawiewa–Wieszatiela po Hansa Franka. A jednak trwał w obronie 

polsko

ś

ci dalej i w najgorszych czasach powojennych, poprzez wspaniałe wyst

ą

pienia Prymasa 

Tysi

ą

clecia, i pó

ź

niej w czasach “Mszy za Ojczyzn

ę

”. I trwa dalej, broni

ą

c warto

ś

ci, Wiary i Narodu. I 

ten wła

ś

nie zwi

ą

zek Ko

ś

cioła i Narodu jest szczególnie nienawistnym dla dzisiejszych niszczycieli 

warto

ś

ci, najcz

ęś

ciej ludzi o komunistycznym rodowodzie. Szokuj

ą

 wprost rozmiary i tendencyjno

ść

 

oszczerczych kampanii dzisiejszych rodzimych wrogów Ko

ś

cioła. Usiłuj

ą

 oni zanegowa

ć

 nawet to, 

czemu nie przeczyli najzajadlejsi wrogowie Polski – prawd

ę

 o szczególnie silnych tradycyjnych 

wi

ę

zach katolicyzmu i polsko

ś

ci.

 

Oszczercze ataki na ksi

ę

dza Kordeckiego

 

Jednym ze szczególnie jaskrawych przykładów szkalowania dziejów Ko

ś

cioła była podj

ę

ta na 

przełomie 1999 i 2000 roku próba zdegradowania roli wielkiego narodowego sanktuarium na Jasnej 
Górze i zniesławienia pami

ę

ci bohaterskiego przeora paulinów ksi

ę

dza Augustyna Kordeckiego. 

Komunistyczni wrogowie Ko

ś

cioła nigdy nie chcieli si

ę

 pogodzi

ć

 z rol

ą

 odgrywan

ą

 w narodowej 

pami

ę

ci przez dzieje heroicznej obrony klasztoru jasnogórskiego przed Szwedami w 1655 roku. Mało 

background image

si

ę

 dzi

ś

 pami

ę

ta, z jak

ą

 niech

ę

ci

ą

 odnosili si

ę

 do postaci bohaterskiego ksi

ę

dza Kordeckiego ró

ż

ni 

PZPR–owscy notable partyjni. Niech

ęć

 do jego osoby zadecydowała w 1964 roku o przej

ś

ciowym 

zablokowaniu realizacji filmu według Potopu Sienkiewicza. Ówczesny kierownik Wydziału Kultury KC 
PZPR Wincenty Kra

ś

ko motywował swój sprzeciw (w li

ś

cie z 31 grudnia 1964 r.) głównie tym, i

ż

Istotnym fragmentem sienkiewiczowskiego “Potopu” jest obrona Cz

ę

stochowy (rola ks. Kordeckiego). 

Potraktowanie tej sprawy zgodnie z ksi

ąż

k

ą

 Sienkiewicza byłoby niesłuszne, a pomini

ę

cie całkowite 

lub inne przedstawienie biegu wydarze

ń

 naraziłoby nas na zarzuty, 

ż

e wypaczamy tre

ść

 dzieła 

Sienkiewicza, szczególn

ą

 aktywno

ść

 rozwin

ą

łby w tej sprawie Episkopat.

 

Jak wida

ć

 ówcze

ś

ni bonzowie komunistyczni nie lubili postaci bohaterskiego przeora, ale woleli unika

ć

 

otwartego zderzania si

ę

 z prawd

ą

 o jego działalno

ś

ci. Dzisiejsi postkomuni

ś

ci nie maj

ą

 ju

ż

 takich 

skrupułów, uwa

ż

aj

ą

ż

e teraz ju

ż

 mo

ż

na... i

ść

 na cało

ść

 w zohydzeniu postaci jednego z najwi

ę

kszych 

Polaków XVII wieku. Bo w tym czasie nast

ą

piła ju

ż

 tak wielka erozja patriotyzmu i kultu tradycji. Nie 

było to wcale rzecz

ą

 przypadku, 

ż

e pierwszy atak przeciw postaci bohaterskiego ksi

ę

dza 

przypuszczono w czasopi

ś

mie “Dzi

ś

”, redagowanym przez ostatniego, upadłego premiera PRL i 

ostatniego pierwszego sekretarza KC PZPR Mieczysława F. Rakowskiego. W czasopi

ś

mie tym od 

dłu

ż

szego czasu kontynuowany jest wieloodcinkowy cykl comiesi

ę

cznych, s

ąż

nistych, oszczerczych 

ataków na katolicyzm pt. Grzechy Ko

ś

cioła autorstwa Józefa Niteckiego. I to wła

ś

nie on przypu

ś

cił 

jako pierwszy dwa pełne kalumnii i zafałszowa

ń

 ataki na posta

ć

 bohaterskiego przeora Jasnej Góry: 

Zdrada ksi

ę

dza Kordeckiego (“Dzi

ś

” z grudnia 1999 r.) i Jasnogórskie fałsze (“Dzi

ś

” ze stycznia 2000 

r.).

 

Ludowe przysłowie powiada, 

ż

e “kłamca powinien mie

ć

 dobr

ą

 pami

ęć

”. Józefowi Niteckiemu, 

oszczercy z marksistowskiego “Dzi

ś

”, wyra

ź

nie tej dobrej pami

ę

ci brakuje. W grudniu 1999 roku 

konkludował na temat obrony klasztoru w Jasnej Górze przez paulinów z ks. Kordeckim na czele: 
bohaterskich bojów tam nie było. Była natomiast zdrada, ugoda i targi o kosztowno

ś

ci i pieni

ą

dze (s. 

76). Zaledwie miesi

ą

c pó

ź

niej, na łamach tego

ż

 “Dzi

ś

” ze stycznia 2000 r., ten sam Nitecki przyznawał 

jednak, i

ż

: Paulini z przeorem Kordeckim na czele wło

ż

yli wiele wysiłku w obron

ę

 klasztoru i jego 

otoczenia, ł

ą

cz

ą

c mo

ż

liwe w tej sytuacji akcje zbrojne z rokowaniami. W tym samym artykule ze 

styczniowego “Dzi

ś

” Nitecki dalej stara si

ę

 jednak o maksymalne pomniejszenie znaczenia obrony 

klasztoru przed Szwedami, głosz

ą

c tez

ę

 o “mi

ę

kkim obl

ęż

eniu Jasnej Góry” i akcentuj

ą

c: Gdyby w 

czasie obl

ęż

enia Szwedzi widzieli w klasztorze znacz

ą

cy punkt strategiczny, bez w

ą

tpienia zaj

ę

liby 

go. Snuj

ą

c tego typu absurdalne dywagacje, Nitecki nie wyja

ś

nia tylko jednej sprawy, po co wi

ę

c w 

ogóle było Szwedom to “mi

ę

kkie obl

ęż

enie” Cz

ę

stochowy, i to a

ż

 przez sze

ść

 tygodni od listopada do 

ko

ń

ca grudnia 1655 roku? Czy Szwedzi robili to z nudów, dla zabawy, czy mo

ż

e dla postraszenia 

znienawidzonych, katolickich zakonników?

 

W ci

ą

gu zaledwie paru miesi

ę

cy po dwóch kalumniatorskich “szar

ż

ach” Józefa Niteckiego na pami

ęć

 

bohaterskiego przeora pojawił si

ę

 nowy, równie oszczerczy atak pióra Cezarego Le

ż

e

ń

skiego 

(najpierw na łamach nr 5 “Aneksu”, potem w przedruku w du

ż

o popularniejszej “Angorze”). Warto tu 

przypomnie

ć

ż

e kalumniator ksi

ę

dza Kordeckiego – pisarz Cezary Le

ż

e

ń

ski nale

ż

y do czołowych 

polskich masonów (według wydanej w 1999 roku ksi

ąż

ki Ludwika Hassa: Wolnomularze polscy w 

kraju i za granic

ą

 1821–1999. Słownik biograficzny).

 

Nowy kalumniator, bardzo 

ś

redniego lotu pisarz Cezary Le

ż

e

ń

ski komunikuje wszem i wobec: 

stwierdzenia o bohaterskiej obronie Jasnej Góry s

ą

 mitem, a sam ks. Kordecki był zdrajc

ą

Szczególnie groteskowo wygl

ą

daj

ą

 łama

ń

ce my

ś

lowe Le

ż

e

ń

skiego: nie mo

ż

na zaprzeczy

ć

ż

e ks. 

Kordecki zdradził swego pana króla Polski Jana Kazimierza. Był jakby

ś

my dzi

ś

 powiedzieli 

kolaborantem, mimo i

ż

 pó

ź

niej nie wpu

ś

cił Szwedów na Jasn

ą

 Gór

ę

. Jaki

ż

 to przedziwny typ “zdrajcy” 

z tego ks. Kordeckiego?! Tak sprzyja Szwedom, tak z nimi kolaboruje, 

ż

e a

ż

... nie wpuszcza ich na 

Jasn

ą

 Gór

ę

 i zmusza do sromotnego odwrotu.

 

Staraj

ą

c si

ę

 maksymalnie pomniejszy

ć

 znaczenie obrony Jasnej Góry, wr

ę

cz zanegowa

ć

 jej 

jakiekolwiek znaczenie militarne, Le

ż

e

ń

ski pisał: Obron

ę

 Jasnej Góry ledwo dostrze

ż

ono w najbli

ż

szej 

okolicy. Dowody na to przytacza wybitny historyk Adam Kersten. Mimo 

ż

e z wojny polsko–szwedzkiej 

zachowały si

ę

 w archiwach i bibliotekach “dziesi

ą

tki, je

ś

li nie setki tysi

ę

cy” dokumentów (...), to według 

jego bada

ń

 prawie w 

ż

adnym z nich nie wspomina si

ę

 o obl

ęż

eniu Jasnej Góry i o cudownym wpływie 

jej obrony na cały kraj. Ponadto w 

ż

adnym z uniwersałów czy listów królewskich nie ma wzmianki o 

background image

obronie klasztoru. Tak

ż

e w innych dokumentach z 1655 roku (...) nie podj

ę

to te

ż

 tej, pono

ć

 tak wa

ż

nej 

dla Rzeczypospolitej sprawy.

 

Stwierdzenia Le

ż

e

ń

skiego wyra

ź

nie przeinaczaj

ą

 obraz reakcji ró

ż

nych 

ś

rodowisk w Polsce na obron

ę

 

klasztoru, przedstawiony w tekstach A. Kerstena, w paru sprawach 

ś

wiadomie go zafałszowuj

ą

c. 

Podczas gdy Le

ż

e

ń

ski twierdzi, 

ż

e według bada

ń

 Kerstena “prawie w 

ż

adnym” (z dokumentów) nie 

wspomina si

ę

 o obl

ęż

eniu Jasnej Góry, Kersten wyliczył szereg takich dokumentów, pisz

ą

c w ksi

ąż

ce 

Pierwszy opis Jasnej Góry w 1655 r. Warszawa 1959, s. 214–215 m.in. o podejmuj

ą

cym potrzeb

ę

 

sukursu dla Jasnej Góry li

ś

cie Jerzego Lubomirskiego czy o pi

ę

tnuj

ą

cym szwedzki “najazd” na Jasn

ą

 

Gór

ę

 uniwersał hetmanów polskich w Sokalu z 16 grudnia 1655 r. Trudno uzna

ć

 za mało znacz

ą

ce 

podj

ę

cie sprawy obl

ęż

enia klasztoru w Jasnej Górze w tej wagi dokumentach, co uniwersał hetmanów 

z Sokala czy list Jerzego Lubomirskiego, ju

ż

 wtedy jednej z najbardziej znacz

ą

cych postaci 

Rzeczypospolitej, od 1650 roku marszałka wielkiego koronnego. Kersten przypomniał równie

ż

, i

ż

 do 

obl

ęż

enia Jasnej Góry nawi

ą

zywały wa

ż

ne listy sekretarza królowej Piotra des Noyers. Wbrew 

fałszom Le

ż

e

ń

skiego głosz

ą

cym z cał

ą

 hucp

ą

ż

e w 

ż

adnym li

ś

cie królewskim nie pisano o obronie 

klasztoru na Jasnej Górze s

ą

 (wg Kerstena) przynajmniej dwa listy króla Jana Kazimierza w tej 

sprawie oraz list królowej Marii Ludwiki. Wszystko to obala zafałszowania Le

ż

e

ń

skiego próbuj

ą

cego 

przedstawi

ć

 obron

ę

 Jasnej Góry jako co

ś

 bardzo mało istotnego.

 

S

ą

dz

ą

c po ogromnej bucie, z jak

ą

 marksista Nitecki i mason Le

ż

e

ń

ski próbowali 

ś

ci

ą

gn

ąć

 

bohaterskiego przeora z piedestału i okrzykn

ąć

 go “zdrajc

ą

”, mo

ż

na by s

ą

dzi

ć

ż

e obaj domoro

ś

li 

historycy cudem odkryli jakie

ś

 “rewelacyjne” dokumenty, które odsłaniaj

ą

 “prawd

ę

” nieznan

ą

 dot

ą

d dla 

historyków. Otó

ż

 nie ma o tym w ogóle mowy. Obaj panowie jako jedyny, za to koronny dowód 

“zdrady” ks. Kordeckiego przywołuj

ą

 dobrze znany dawnym historykom list przeora Jasnej Góry do 

szwedzkiego generała Mullera z 21 listopada 1655 r., formalnie godz

ą

cy si

ę

 na poddanie 

zwierzchnictwu Karola Gustawa. Kubala, na którym oparł Sienkiewicz swój opis Jasnej Góry, pisał w 
Wojnie szwedzkiej (Lwów 1913, s. 421), i

ż

 list ten był wył

ą

cznie jednym ze 

ś

rodków rozpaczliwych 

działa

ń

 ks. Kordeckiego dla zapobie

ż

enia wej

ś

ciu wojsk szwedzkich za mury Jasnej Góry. Według 

Kubali: To były 

ś

rodki obronne. Bronił si

ę

 armatami i takimi listami, wzywaj

ą

c równocze

ś

nie 

Jasnogórców do walki za wiar

ę

 i ojczyzn

ę

 i prawowiernego króla. Nawet bardzo, ale to bardzo skłonny 

do “odbr

ą

zowiania” historii profesor Adam Kersten przyznawał w swym biogramie ks. Kordeckiego 

(PSB, t. XIV, s. 54), i

ż

: polityka Kordeckiego konsekwentnie zd

ąż

ała do tego, by ochroni

ć

 Jasn

ą

 Gór

ę

 

przed wprowadzeniem obcej załogi. Zapobiec temu miało zło

ż

enie aktu i otrzymanie w zamian listu 

bezpiecze

ń

stwa (salva guardia). Jednocze

ś

nie Kordecki szukał pomocy dla klasztoru u króla Jana 

Kazimierza i polskich dowódców wojskowych. Po podej

ś

ciu wojsk szwedzkich pod Jasn

ą

 Gór

ę

 

Kordecki, jak i wi

ę

kszo

ść

 zgromadzenia, zdecydował si

ę

 na zbrojne przeciwstawienie si

ę

 próbom 

wprowadzenia załogi szwedzkiej. Podczas obl

ęż

enia klasztoru (18 XI – 26 XII) u

ż

ył wszelkich 

sposobów, od wiernopodda

ń

czych w tonie listów do króla szwedzkiego Karola Gustawa, uprzejmych 

pism do dowódców szwedzkich oraz sojusznika szwedzkiego Hieronima Radziejowskiego, poprzez 
przeci

ą

ganie pertraktacji, a

ż

 po zbrojny opór, aby nie dopu

ś

ci

ć

 obcej załogi w mury klasztoru.

 

Czy kto

ś

 uzna, 

ż

e ks. Kordecki miał lepszy wybór w sytuacji, gdy prawie nikt nie walczył w Polsce 

przeciw Szwedom? Przypomnijmy, 

ż

e w czasie wysłania przez ks. Kordeckiego tego listu do gen. 

Müllera – 21 listopada 1655 roku przewa

ż

aj

ą

ca cz

ęść

 Polski znajdowała si

ę

 pod kontrol

ą

 Karola 

Gustawa. Jego zwierzchno

ść

 uznała wówczas wi

ę

kszo

ść

 polskiej szlachty (m.in. Jan Sobieski), 

magnatów, wojska. W sytuacji, gdy nawet Stefan Czarnecki rozwa

ż

ał, po kapitulacji Krakowa, 

mo

ż

liwo

ść

 przej

ś

cia pod rozkazy Karola Gustawa. Czy m

ą

drzej byłoby, gdyby zamiast pertraktowa

ć

 

ze Szwedami i przeci

ą

ga

ć

 negocjacje, cierpko przeci

ąć

 z nimi od razu wszelkie rozmowy, dumnie 

deklaruj

ą

c: Przy Janie Kazimierzu stoim i sta

ć

 b

ę

dziemy. W sytuacji, gdy sam król Jan Kazimierz 

uciekł za granic

ę

, gdy w r

ę

kach Szwedów były Warszawa, Kraków i ogromna cz

ęść

 pozostałej Polski. 

D

ążą

c do jak najskuteczniejszego zrealizowania swego głównego zadania – ochronienia klasztoru 

przed wej

ś

ciem Szwedów – ks. Kordecki walczył i prowadził układy, umacniał obron

ę

 klasztoru i 

zwodził Szwedów obietnicami ust

ę

pstw w układach, staraj

ą

c si

ę

 wci

ąż

 o “oci

ą

ganie sprawy” z 

nadziej

ą

ż

e sama zimowa pora osłabi nieprzyjaciela, albo te

ż

 nadejdzie pomoc od króla Jana 

Kazimierza.

 

I wspaniale, ogromnie skutecznie, wykonał swój cel, broni

ą

c klasztoru i daj

ą

c znakomity przykład dla 

innych. Przyznawali to i przyznaj

ą

 najgło

ś

niejsi historycy polscy od tak sceptycznego sk

ą

din

ą

Michała Bobrzy

ń

skiego i Władysława Konopczy

ń

skiego, po współczesnych profesorów: Józefa 

Andrzeja Gierowskiego i Władysława Czapli

ń

skiego. Ba, obcy historycy jak cho

ć

by gło

ś

ny szwedzki 

background image

historyk Theodor Westrin Westrin, widz

ą

cy w ksi

ę

dzu Kordeckim prawdziwy symbol gor

ą

cej wiary... 

praktycznej siły w działaniu i m

ę

stwa. Nawet obcy historycy potrafi

ą

 dostrzec wielko

ść

 ks. 

Kordeckiego, któr

ą

 próbuj

ą

 podwa

ż

y

ć

 mali polscy ludzie: marksista Piotr Nitecki i mason Cezary 

Le

ż

e

ń

ski, domoro

ś

li historycy–amatorzy bezkarnie buszuj

ą

cy w narodowej przeszło

ś

ci. Szokuj

ą

ca jest 

wprost ignorancja tych “odkrywców” nowych prawd o polskich wielkich. Na przykład Cezary Le

ż

e

ń

ski, 

pisz

ą

c o czasach Jana Kazimierza, pomylił dat

ę

 rokoszu Lubomirskiego, jednego z najwa

ż

niejszych 

wydarze

ń

 epoki tylko... o 10 lat. Bagatelka!...

 

Dlaczego tacy 

ż

ało

ś

ni ignoranci zabieraj

ą

 głos, i to z tak wielk

ą

 hucp

ą

 w sprawach, o których nie maj

ą

 

wi

ę

kszego poj

ę

cia, za to z jedn

ą

 wyra

ź

n

ą

 tendencj

ą

, aby zniszczy

ć

 najcenniejsze polskie tradycje? 

Dlaczego mo

ż

na bezkarnie upowszechnia

ć

 najprzeró

ż

niejsze oszczercze hipotezy próbuj

ą

ce zohydzi

ć

 

pami

ęć

 najwi

ę

kszych polskich patriotów? Dlaczego na tego typu praktyki nie reaguj

ą

 czołowi polscy 

historycy? Dlaczego nie protestuj

ą

 przeciwko zniesławiaj

ą

cym narodowe dzieje kłamstwom takie 

gremia, jak władze Polskiego Towarzystwa Historycznego czy Towarzystwa Miło

ś

ników Historii?

 

Fałsze i manipulacje A. Garlickiego

 

W kontek

ś

cie oszczerczych ataków na wybitne postaci Ko

ś

cioła katolickiego w Polsce, a zarazem 

wybitnych polskich patriotów trudno nie wymieni

ć

 podr

ę

cznika profesora Andrzeja Garlickiego, po raz 

trzeci ju

ż

 dziekana Wydziału Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego. Pisałem ju

ż

 na łamach 

“Naszej Polski” o jednym podr

ę

czniku tego

ż

 autora, obejmuj

ą

cym okres od 1939 roku i zawieraj

ą

cym 

swoiste “kłamstwo o

ś

wi

ę

cimskie” (autor, pisz

ą

c o mordowaniu w O

ś

wi

ę

cimiu 

Ż

ydów i Cyganów, 

“zapomniał” w ogóle wymieni

ć

 Polaków w

ś

ród mordowanych ofiar O

ś

wi

ę

cimia). Skrajne przekłamania 

tego

ż

 podr

ę

cznika zostały napi

ę

tnowane w interpelacji poselskiej pani poseł Krasickiej–Dumki. Tym 

razem chodzi jednak o podr

ę

cznik szkolny A. Garlickiego dla liceów ogólnokształc

ą

cych, odnosz

ą

cy 

si

ę

 do wcze

ś

niejszego okresu (Historia 1815–1939, wydanym w Warszawie w 1998 roku). W 

podr

ę

czniku tym a

ż

 roi si

ę

 od skrajnie tendencyjnych uwag na temat Ko

ś

cioła katolickiego w Polsce, 

zgodnie zreszt

ą

 z bardzo konsekwentn

ą

 lini

ą

 tego starego, partyjnego historyka. Przypomn

ę

ż

e ju

ż

 w 

1963 roku Garlicki “wsławił si

ę

” tekstem na łamach “Polityki”, w którym szczególnie mocno alarmował 

wszystkich “stró

ż

y komunistycznych idei” przed tym, co si

ę

 dzieje w tysi

ą

cach ko

ś

cielnych punktów 

katechetycznych. Otó

ż

 – według Garlickiego – nauczano tam historii Polski inaczej ni

ż

 w szkołach 

pa

ń

stwowych, m

ą

c

ą

c biednym uczniom głowy nieprawomy

ś

lnymi klerykalnymi miazmatami.

 

Dzi

ś

 w III RP wielce honorowany, nadworny historyk “Polityki” – Garlicki dalej, gdzie mo

ż

e, wbija 

“szpile” w histori

ę

 Ko

ś

cioła katolickiego w Polsce, “odpowiednio” j

ą

 zafałszowuj

ą

c. Szczególnie 

wyra

ź

nie wida

ć

 jego tendencyjno

ść

 na kartach podr

ę

cznika historii od 1815 do 1939 r. Na stronie 

111–112 tej ksi

ąż

ki natykamy si

ę

 na najbardziej oburzaj

ą

ce kłamstwo Garlickiego, wyrz

ą

dzaj

ą

ce 

krzywd

ę

 pami

ę

ci zasłu

ż

onego polskiego patrioty – arcybiskupa Zygmunta Feli

ń

skiego. Garlicki pisze 

na jego temat: Warto

ść

 nadrz

ę

dn

ą

 stanowił dla

ń

 interes Ko

ś

cioła i je

ś

li tylko nic mu nie zagra

ż

ało, był 

gotów pozostawa

ć

 lojalnym poddanym cara. Była to w tym czasie cz

ę

sta, nie tylko w zaborze 

rosyjskim, postawa hierarchów ko

ś

cielnych, niezrozumiała dla patriotycznych kr

ę

gów społecze

ń

stwa 

polskiego. A dla mnie osobi

ś

cie jest niezrozumiała postawa A. Garlickiego, pomawiaj

ą

cego o brak 

autentycznego patriotyzmu człowieka, o którym sam pisze kilka stron dalej, 

ż

e został na 20 lat zesłany 

przez władze carskie do Jarosławia za prób

ę

 wybronienia przed egzekucj

ą

 ksi

ę

dza Agrypina 

Konarskiego.

 

U

ś

ci

ś

lijmy tu, 

ż

e o zesłaniu arcybiskupa Feli

ń

skiego w gł

ą

b Rosji zadecydowało nie wybranianie przez 

niego powsta

ń

czego kapelana kapucyna A. Konarskiego, lecz ostry protest przeciw jego egzekucji. Na 

rozmiary represji wobec arcybiskupa (sp

ę

dził 20 lat na zesłaniu w Jarosławiu) najbardziej wpłyn

ą

ł 

jednak inny fakt – wyst

ą

pienie przez Feli

ń

skiego z listem do cara, prosz

ą

cym, aby z Polski uczynił 

naród niepodległy, dynastycznym tylko w

ę

złem poł

ą

czony z Rosj

ą

 (list podany został ku w

ś

ciekło

ś

ci 

władz carskich do publicznej wiadomo

ś

ci na łamach francuskiego “Le Monde”). List arcybiskupa do 

cara postuluj

ą

cy uczynienie Polaków narodem niepodległym jest najlepszym dowodem skrajnej 

fałszywo

ś

ci twierdze

ń

 prof. Garlickiego, 

ż

e Feli

ń

ski był gotów pozostawa

ć

 lojalnym poddanym cara, 

je

ś

li tylko nic nie zagra

ż

ało interesowi Ko

ś

cioła. 

Ż

aden “interes Ko

ś

cioła” nie zmuszał arcybiskupa 

Feli

ń

skiego do tak ryzykownej patriotycznej deklaracji. Gdyby prof. Garlicki kiedykolwiek czytał 

wspaniałe pami

ę

tniki arcybiskupa Feli

ń

skiego, nie miałby chyba ju

ż

 nigdy w

ą

tpliwo

ś

ci na temat siły 

patriotycznych uczu

ć

 słynnego hierarchy. 

Ż

yczyłbym wszystkim historykom takiej skali identyfikacji z 

Narodem i tak mocnego prze

ż

ywania jego wszystkich dylematów i bólów. Sam arcybiskup Feli

ń

ski 

background image

pisał w swych Pami

ę

tnikach (Warszawa 1986, s. 477) m.in.: Prawa narodów do niepodległego bytu s

ą

 

tak 

ś

wi

ę

te i niew

ą

tpliwe (...). Ska

ż

one lub obałamucone jednostki mog

ą

 wprawdzie zrzec si

ę

 tych praw 

dobrowolnie, łudz

ą

c zaborców, 

ż

e to czyni

ą

 w imieniu całego narodu, głosy takie wszak

ż

e nie odbij

ą

 

si

ę

 nigdy 

ż

ywym echem w sercu ludu; brzmie

ć

 owszem b

ę

d

ą

 zawsze jak fałszywa i wstr

ę

tna nuta, ci 

za

ś

, co j

ą

 głosz

ą

, pozostan

ą

 zawsze w sumieniu narodu podłymi tylko zdrajcami (...). Kto nie 

żą

da 

niepodległo

ś

ci lub o mo

ż

ebno

ś

ci odzyskania jej zw

ą

tpił, ten nie jest polskim patriot

ą

 (...). Warto 

przypomnie

ć

ż

e tak fałszywie i tak krzywdz

ą

co przedstawiany w podr

ę

czniku prof. Garlickiego 

arcybiskup Feli

ń

ski ju

ż

 jako 14–letni chłopiec został wci

ą

gni

ę

ty do prac spiskowych Szymona 

Konarskiego (wraz z bratem miał si

ę

 zaj

ąć

 techniczn

ą

 cz

ęś

ci

ą

 drukarni spiskowej), a uczestnicz

ą

czynnie w walkach rewolucji 1848 roku w Pozna

ń

skiem, został ranny pod Miłosławiem.

 

Niezale

ż

nie od krzywdz

ą

cego przedstawienia postaci arcybiskupa A. Feli

ń

skiego przyczerniony jest 

równie

ż

 generalnie obraz zachowa

ń

 Ko

ś

cioła katolickiego w Polsce w tym okresie. Przewa

ż

aj

ą

ca 

cz

ęść

 polskich biskupów próbowała przeciwdziała

ć

 rusyfikowaniu polskiego 

ż

ycia ko

ś

cielnego i cz

ęść

 

z nich za to srogo płaciła. Np. biskup płocki Kasper Borowski za sw

ą

 postaw

ę

 w tej sprawie zapłacił w 

1869 roku trzynastu latami ci

ęż

kiego wygnania w Permie. Znakomity historyk Marian Kukiel pisał w 

swych Dziejach Polski porozbiorowej 1795–1921 (Pary

ż

 1983, s. 451), 

ż

e w 1870 roku na 15 diecezji 

tylko 3 były obsadzone. Działo si

ę

 tak głównie na skutek oporu polskich biskupów, którzy nie chcieli 

si

ę

 podporz

ą

dkowa

ć

 władzy Kolegium Duchownego w Petersburgu. Warto przypomnie

ć

 równie

ż

 tak 

niesłusznie zapomnian

ą

 posta

ć

 administratora archidiecezji warszawskiej Antoniego Białoszewskiego. 

W 1861 r. wobec profanacji ko

ś

cioła katedralnego i bernardy

ń

skiego przez 

ż

ołnierzy rosyjskich 

nakazał on te ko

ś

cioły zamkn

ąć

 i opiecz

ę

towa

ć

, a w innych ko

ś

ciołach zawiesił odprawianie wszelkich 

nabo

ż

e

ń

stw, dopóki by rz

ą

d nie dał pewnych r

ę

kojmi, 

ż

e podobne bezprawia si

ę

 nie powtórz

ą

. Został 

za to wtr

ą

cony do cytadeli i skazany na 

ś

mier

ć

 przez rosyjski s

ą

d wojenny (ostatecznie car zamienił 

ten wyrok na dwa lata wi

ę

zienia w Bobrujsku). Szkoda, 

ż

e prof. Garlicki, tak skory do malowania w 

czarnych barwach polskiego Ko

ś

cioła, nie znalazł miejsca w swym podr

ę

czniku dla opisania 

znaczenia animowanych przez hierarchów bractw trze

ź

wo

ś

ci, zlikwidowanych ze wzgl

ę

dów 

politycznych po kl

ę

sce Powstania Styczniowego. 

Ż

e nie znalazł miejsca dla pokazania rozmiarów 

represji wobec duchowie

ń

stwa za udział w Powstaniu Styczniowym (prawie 30 ksi

ęż

y ukarano 

ś

mierci

ą

, 100 skazano na katorg

ę

, a ogółem represjonowano w ten czy inny sposób a

ż

 466 

duchownych – wg J. Kłoczowski i in. Zarys dziejów Ko

ś

cioła katolickiego w Polsce, Kraków 1986, s. 

236).

 

Pisz

ą

c o arcybiskupie Feli

ń

skim, A. Garlicki zaznacza, 

ż

e taka jak jego lojalna wobec zaborcy postawa 

była cz

ę

sta nie tylko w zaborze rosyjskim. Dowodem na to mo

ż

e by

ć

 wspomniana równie

ż

 pó

ź

niej 

przez Autora (s. 144) posta

ć

 arcybiskupa gnie

ź

nie

ń

sko–pozna

ń

skiego Mieczysława Ledóchowskiego. 

Autor pisze, 

ż

e Ledóchowski był “całkowicie oboj

ę

tny wobec sprawy polskiej”. Nawet jednak ten 

hierarcha, oboj

ę

tny wobec ruchu polskiego, naraził si

ę

 władzom pruskim za “popieranie elementu 

polskiego” (wg hasła w PSB, zeszyt 71), nakazuj

ą

c wykład religii w j

ę

zyku polskim w czterech 

najni

ż

szych klasach. Po wydaleniu przez pruskich rejentów posłusznych mu katechetów, Ledóchowski 

zarz

ą

dził pozaszkolne lekcje religii w j

ę

zyku polskim, wkrótce zakazane przez władze. O tym ju

ż

 

jednak nie wspomniał prof. Garlicki. Dlaczego ani słowem nie pisze ten “demaskator” tak cz

ę

stego 

rzekomo “lojalizmu” hierarchów wobec zaborców o wymownych przykładach jak

ż

e innych postaw ze 

strony dostojników Ko

ś

cioła i rzeszy duchownych? Cho

ć

by o tak pi

ę

knej postaci obro

ń

cy polsko

ś

ci w 

zaborze pruskim – arcybiskupa gnie

ź

nie

ń

skiego i pozna

ń

skiego Leona Przyłuskiego. Hierarcha ten 

stał na czele delegacji polskiej wysłanej wiosn

ą

 1848 roku do króla Prus z 

żą

daniami oddzielenia 

Pozna

ń

skiego od Rzeszy, powierzenia urz

ę

dów Polakom, poszanowania narodowo

ś

ci polskiej. 

Arcybiskup Przyłuski nie tylko odegrał wielk

ą

 rol

ę

 w utrwalaniu polsko

ś

ci w 

ż

yciu ko

ś

cielnym, ale 

otwarcie wyst

ę

pował z deklaracjami popieraj

ą

cymi walk

ę

 Polaków o miejsca w pruskim Landtagu. 

Przypomnijmy równie

ż

 inn

ą

, jak

ż

e mało dzi

ś

 znan

ą

 posta

ć

 wielkiego obro

ń

cy polsko

ś

ci na 

Ś

l

ą

sku, 

pochodz

ą

cego z niemieckiej rodziny biskupa–sufragana wrocławskiego Bernarda Bogedaina. 

Zarówno w memoriałach do władz, jak i w działalno

ś

ci wizytatorskiej Bogedain konsekwentnie walczył 

w obronie j

ę

zyka polskiego (to on zach

ę

cił Karola Miark

ę

 do pisana po polsku).

 

Sam Autor deklaruje w jednym krótkim zdaniu (s. 166): Wielk

ą

 rol

ę

 w rozbudzaniu i utrwalaniu 

ś

wiadomo

ś

ci narodowej odgrywał Ko

ś

ciół. Deklaruje, lecz konsekwentnie przemilcza najwa

ż

niejsze 

fakty na ten temat, milczy o postaciach duchownych najbardziej zasłu

ż

onych dla Polski. Szczególnie 

jaskrawym przykładem tego typu przemilcze

ń

 jest całkowite pomini

ę

cie w podr

ę

czniku Garlickiego 

postaci tak zasłu

ż

onego dla polskiej nauki i gospodarki ksi

ę

dza Stanisława Staszica, postaci tak 

zasłu

ż

onego dla o

ż

ywienia polskiej działalno

ś

ci gospodarczej w Wielkopolsce ksi

ę

dza Piotra 

background image

Wawrzyniaka czy wielkiego obro

ń

cy polsko

ś

ci na 

Ś

l

ą

sku ksi

ę

dza Józefa Szafranka. Inna sprawa, 

ż

cały podr

ę

cznik Andrzeja Garlickiego jest w ogóle wprost klinicznym przykładem przemilcze

ń

 i 

pomini

ęć

 ludzi szczególnie zasłu

ż

onych dla historii polskiej kultury, nauki i gospodarki w XIX wieku. W 

podr

ę

czniku zabrakło cho

ć

by jednego zdania na przypomnienie roli odgrywanej po 1815 roku przez 

Uniwersytet Wile

ń

ski z takimi wykładowcami jak bracia 

Ś

niadeccy czy Joachim Lelewel (Garlicki tylko 

informuje jednym zdaniem o zamkni

ę

ciu tego uniwersytetu w 1831 roku). W podr

ę

czniku Garlickiego 

zabrakło słowa o roli odegranej w aktywizacji gospodarczej Wielkopolski przez Hipolita Cegielskiego, 
Karola Libelta czy gen. Dezyderego Chłapowskiego. Jak oceni

ć

 podr

ę

cznik historii Polski, w którym 

nie ma w ogóle takich nazwisk jak Jan Matejko, Artur Grottger czy Stanisław Moniuszko. W którym 
zabrakło w ogóle nazwisk takich postaci polskiej nauki, jak: Samuel Linde, Oskar Kolberg, Tytus 
Chałubi

ń

ski, Oswald Balzer, Karol Olszewski, Zygmunt F. Wróblewski czy Marian Smoluchowski, w 

którym całkowicie pomini

ę

to nazwisko wynalazcy lampy naftowej Ignacego Łukasiewicza. W tym 

samym czasie, gdy w podr

ę

czniku a

ż

 roi si

ę

 od ró

ż

nych postaci marginesowych cudzoziemców typu 

francuskiego kucharza M.–A. Careme'a czy trzeciorz

ę

dnego malarza J.B. Isabeya. I takie podr

ę

czniki 

mamy!

 

W

ś

ród rozlicznych “szpil” pod adresem Ko

ś

cioła katolickiego w Polsce, zawartych w podr

ę

czniku 

Garlickiego, znalazło si

ę

 mi

ę

dzy innymi stwierdzenie na s. 206, i

ż

: W latach 80. (chodzi o lata 80. XIX 

wieku – J.R.N.) ukazywały si

ę

 wrogie 

Ż

ydom artykuły w “Niwie” i “Głosie”. Nastroje niech

ę

ci i wrogo

ś

ci 

wynikaj

ą

ce te

ż

 z nauczania Ko

ś

cioła katolickiego, rozpowszechniaj

ą

cego tez

ę

 ukrzy

ż

owania Jezusa 

przez 

Ż

ydów. Ładnie si

ę

 to u Garlickiego nazywa – “teza”! Nie to jednak jest najwa

ż

niejsze. Dlaczego 

Garlicki tak łatwo pomawiaj

ą

cy Ko

ś

ciół katolicki o wszelkie mo

ż

liwe zło jako

ś

 nie odnotował, 

ż

wła

ś

nie w latach 80. XIX wieku, a 

ś

ci

ś

lej w 1881 roku, katolicki biskup warszawski Antoni Sotkiewicz 

starał si

ę

 zdecydowanie przeciwdziała

ć

 inspirowanym przez władze carskie próbom upowszechniania 

anty

ż

ydowskich nastrojów w Warszawie, po zapocz

ą

tkowaniu w Rosji pogromów? Biskup Sotkiewicz 

nakazał wywiesi

ć

 we wszystkich ko

ś

ciołach warszawskich list pasterski, w którym nawoływał do 

spokoju, stwierdzaj

ą

c mi

ę

dzy innymi: Gdyby 

ź

li ludzie chcieli was podej

ść

 i udaj

ą

c religijn

ą

 

ż

arliwo

ść

 

chcieliby was przekona

ć

ż

e przeciwko niewiernym powstawa

ć

 nale

ż

y, nie dajcie si

ę

 łudzi

ć

wytrzymajcie dobrze prób

ę

 wiary waszej i odrzu

ć

cie zwyci

ę

sko wszelkie podszepty.

 

Ze zdecydowan

ą

 obron

ą

 

Ż

ydów przeciwko wszelkim formom przemocy wyst

ę

pował polski biskup 

Wilna Edward Ropp. W 1905 roku wyszedł na ulice Wilna, aby powstrzyma

ć

 popierane przez władze 

carskie próby wywołania pogromu. Władze sprowadziły w tym celu specjalnych “pogromszczyków” z 
Rosji. Interwencja biskupa Roppa u władz carskich ostatecznie zapobiegła pogromowi. 26 czerwca 
1906 r. biskup Ropp ostro pot

ę

pił pogrom 

Ż

ydów białostockich, przeprowadzony przez agentów 

Ochrany i współdziałaj

ą

cych z nimi Rosjan, bez udziału jakiegokolwiek Polaka. 

 

 

W poprzednim odcinku pisałem ju

ż

 o skrajnym deformowaniu obrazu Ko

ś

cioła katolickiego w 

wydanym w 1998 r. podr

ę

czniku dziekana Wydziału Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego prof. 

Andrzeja Garlickiego Historia 1815-1939. Polska i 

ś

wiat (podr

ę

cznik dla klas ogólnokształc

ą

cych). Tu 

chciałbym szerzej wspomnie

ć

 o generalnej wymowie tego strasznego wprost podr

ę

cznika historii, 

który ze wzgl

ę

du na ilo

ść

 bł

ę

dów merytorycznych i przekłama

ń

 zasługuje na miano “antypodr

ę

cznika”. 

Na pewno jest to podr

ę

cznik, który sw

ą

 ogromnie pesymistyczn

ą

 wizj

ą

 dziejów Polaków, 

pokazywanych jako naród zupełnych “nieudaczników” mo

ż

e tylko na trwałe zniech

ę

ci

ć

 uczniów do 

zajmowania si

ę

 histori

ą

 własnego narodu. Szczególnie widoczne jest to w przedstawianym u 

Garlickiego w karykaturalnym 

ś

wietle obrazie powsta

ń

, Garlicki stara si

ę

 maksymalnie 

pomniejszych ich dokonania i pozytywne skutki (np. uzyskanie dzi

ę

ki Powstaniu Styczniowemu 

przez chłopów polskich uwłaszczenia na du

ż

o korzystniejszych warunkach ni

ż

 rosyjscy), roli powsta

ń

 

w kształtowaniu polskiej 

ś

wiadomo

ś

ci narodowej etc. Za to tym mocniej eksponuje wył

ą

cznie koszty 

pokazywanych jako bezmy

ś

lne powsta

ń

, przy okazji dokładaj

ą

c co nie miara polskimi powsta

ń

com, 

pisz

ą

c o stosunkach panuj

ą

cych wewn

ą

trz 

ś

rodowisk powsta

ń

czych w dobie Powstania Styczniowego 

jako “polskim piekle” etc.

 

Nie zwyci

ę

stwa a potyczki

 

Chciałbym prosi

ć

 czytelników na wst

ę

pie o troch

ę

 cierpliwo

ś

ci przy lekturze kilku szczegółowych 

kwestii, pokazuj

ą

cych metody manipulowania opisami wydarze

ń

 przez Garlickiego. Ilustruj

ą

 one jak 

background image

bardzo autor ten jest skłonny do ci

ą

głego pomniejszania sukcesów polskich, i tym wi

ę

kszego 

eksponowania wszelkich słabo

ś

ci.

 

Po zwyci

ę

stwie polskim pod Stoczkiem, a na krótko przed bitw

ą

 pod Grochowem doszło do paru 

zwyci

ę

skich dla wojsk polskich star

ć

 z oddziałami carskimi: pod Dobrem (17 lutego) i pod Wawrem (18 

lutego). Prof. Józef A. Gierowski (Historia Polski 1505-1864, cz. 2, Warszawa 1978, s. 260) pisał o 
pomy

ś

lnych dla polskiej strony starciach pod Dobrem i Wawrem, akcentuj

ą

c, 

ż

e: Podniosły one 

powa

ż

nie na duchu powsta

ń

ców. W Dziejach Polski pod red. prof. J. Topolskiego (Warszawa 1976, s. 

471) czytamy, 

ż

e w dwóch kolejnych bitwach pod Dobrem i Wawrem Polacy zadawali powa

ż

ne straty 

id

ą

cym w awangardzie korpusom rosyjskim. Najsłynniejszy polski historyk wojskowo

ś

ci prof. Marian 

Kukiel (Dzieje Polski porozbiorowej 1795-1921, Paris 1983, s. 242) pisał, i

ż

pod Dobrem Skrzynecki w 

boju z korpusem litewskim Rosena odniósł powa

ż

ny sukces. O niczym takim nie dowiemy si

ę

 z 

ksi

ąż

ki Garlickiego. Pisze on tylko (s. 38): Dwa dni pó

ź

niej doszło do potyczki pod Kałuszynem i 

Dobrem, gdzie jako dowódca wyró

ż

nił si

ę

 gen. Skrzynecki.

 

Polacy przegrali bitw

ę

 pod Olszynk

ą

 Grochowsk

ą

 

Bitwa pod Grochowem ze słynnymi bohaterskimi bojami Polaków pod Olszynk

ą

 Grochowsk

ą

 urosła do 

rangi wielkiego patriotycznego symbolu (krzy

ż

yki robione z drzewa olszyny były noszone jako relikwie 

narodowe).

 

Dziejach Polski prof. Topolskiego (s. 417) pisze si

ę

ż

e: Dla Polaków rezultat bitwy był sukcesem

armia rosyjska zmuszona wycofa

ć

 była si

ę

. Prof. Gierowski pisze (op.cit., s. 260), i

ż

wskutek ci

ęż

kich 

strat (9400 przy 7300 polskich) Dybicz musiał zrezygnowa

ć

 ze szturmu i wycofał si

ę

 spod Warszawy. 

Bitwa grochowska nie przyniosła rozstrzygni

ę

cia. Garlicki powtarza: Polacy bitw

ę

 przegrali, “po 

przegranej bitwie”. Wreszcie tłumaczy: Dybicz nie był zdolny wykorzysta

ć

 zwyci

ę

stwa tym, 

ż

e armia 

rosyjska była wygłodzona, schorowana i pozbawiona woli walki. A wi

ę

c głód i choroby, a nie m

ę

stwo i 

ci

ęż

kie straty zadane przez Polaków (!). Ta maniera pisania b

ę

dzie si

ę

 u Garlickiego powtarzała 

jeszcze niejednokrotnie, je

ś

li polskie zwyci

ę

stwo; je

ś

li rosyjski czy sowiecki odwrót, to nie na 

skutek polskiego m

ę

stwa i umiej

ę

tno

ś

ci walki, lecz głównie dzi

ę

ki temu, 

ż

e Rosjanie czy 

Sowieci byli ju

ż

 zbyt wyczerpani, mieli nazbyt wydłu

ż

one linie etc.

 

Bezrozumne Powstanie Listopadowe

 

Autor konsekwentnie przyczernia obraz Powstania Listopadowego, przedstawiaj

ą

c go jako 

bezrozumne i prowadz

ą

ce tylko do zgubienia Polski. Wizj

ę

 t

ę

 maj

ą

 tym mocniej utrwali

ć

 

wprowadzone przez Garlickiego zafałszowania maj

ą

ce na celu raz na zawsze zniech

ę

ci

ć

 

korzystaj

ą

cych z jego podr

ę

cznika uczniów do przedstawianych jako głupich a bezwzgl

ę

dnych 

powsta

ń

ców. Jaskrawym przykładem tego typu zabiegów Garlickiego jest umieszczenie na s. 34 

uwagi o generale Stanisławie Potockim zabitym przez powsta

ń

ców w noc listopadow

ą

Generał 

Stanisław Potocki, wezwany, aby obj

ąć

 dowództwo, odpowiedział: “Dzieci, uspokójcie si

ę

, został wi

ę

zabity”. A wi

ę

c z jednej strony mamy – według Garlickiego – wielce dobrotliwego i zatroskanego o los 

młodych 

ż

ołnierzy generała, a z drugiej – powsta

ń

ców pokazanych jako głupawych sadystów, 

morduj

ą

cych tak dobrego generała. Było dokładnie inaczej. Po słowach gen. Potockiego: Dzieci 

uspokójcie si

ę

! Powsta

ń

cy lekkomy

ś

lnie pozwolili mu odjecha

ć

 - z fatalnymi skutkami dla Powstania. 

W ci

ą

gu nocy generał Potocki zd

ąż

ył namowami w ró

ż

nych punktach miasta przeci

ą

gn

ąć

 na stron

ę

 

wielkiego ksi

ę

cia Konstantego przeciw powstaniu około 1000 polskich 

ż

ołnierzy. Co wi

ę

cej, to on 

apelował do w.ks. Konstantego w ow

ą

 noc, aby jak najszybciej u

ż

ył przeciw powsta

ń

com wojska 

moskiewskiego, bo na wojsko polskie nie ma co rachowa

ć

. Akcentował: niech wielki ksi

ążę

 rzuci cała 

jazd

ę

 na ulice, niech szwadrony kłusem zmiataj

ą

, co tylko napotkaj

ą

. W ci

ą

gu nocy doprowadził do 

aresztowania ppor. J. Przyborowskiego i zabrania wiezionej przez niego fury z amunicj

ą

 ostr

ą

 dla 

powsta

ń

ców, próbował aresztowa

ć

 b. wi

ęź

nia, akademika Szyma

ń

skiego, którego posłany przez 

niego 

ż

andarm ci

ą

ł w rami

ę

. Po wszystkich tych “wyczynach” antypowsta

ń

czych, gdy kolejny raz 

miotał si

ę

, próbuj

ą

c kolejne kompanie 

ż

ołnierzy obróci

ć

 przeciw postaniu, zgin

ą

ł od kuli powsta

ń

czej. 

Stało si

ę

 to jednak po ogromnych szkodach wyrz

ą

dzonych przez niego Powstaniu, gdy - jak pisał 

Mochnacki - sprowadził z drogi powinno

ś

ci wzgl

ę

dem ojczyzny sze

ść

 kompanii wyborowych.

 

background image

Na s. 41 podr

ę

cznika Garlickiego znajdujemy inny skrajny przejaw przyczerniania obrazu Powstania 

Listopadowego. Pisz

ą

c o samos

ą

dzie w nocy 15 sierpnia 1831 r., Garlicki pisze: Pojawiły si

ę

 pogłoski 

o spisku w

ś

ród generałów. Aresztowano Jana Hurtiga, Antoniego Sałackiego, Ludwika Bukowskiego i 

Antoniego Jankowskiego. Nie znaleziono przeciw nim 

ż

adnych dowodów, ale obawiano si

ę

ż

e ich 

wypuszczenie spowoduje wybuch nienawi

ś

ci (...). W Warszawie pojawiły si

ę

 plotki o 

przygotowywanym przez konserwatystów zamachu stanu, co wzburzyło ulic

ę

. W nocy 15 sierpnia tłum 

zaatakował Zamek, gdzie przetrzymywani byli oskar

ż

ani o zdrad

ę

 wi

ęź

niowie i dokonał samos

ą

du, 

wieszaj

ą

c ich na latarniach. Podobne akty miały miejsce tak

ż

e przed innymi wi

ę

zieniami. O 

ś

wicie 

rozpocz

ę

ły si

ę

 rabunki sklepów i mieszka

ń

, do

ść

 szybko zreszt

ą

 powstrzymane przez siły 

porz

ą

dkowe. Ofiarami samos

ą

dów padły 34 osoby.

 

S

ą

dz

ą

c po takim opisie, “rozwydrzony” tłum powiesił w samos

ą

dzie zupełnie niewinnych 

wi

ęź

niów, i to a

ż

 34 osoby. Na dodatek – jak wida

ć

 - samos

ą

dowi towarzyszyły rabunki, co najlepiej 

dowodzi, jakiego typu hałastra wzi

ę

ła udział w całej akcji. Prawda jest za

ś

 z gruntu odmienna. 

Ż

aden 

samos

ą

d nie jest oczywi

ś

cie mo

ż

liwy do usprawiedliwienia, ale o tym, 

ż

e do niego doszło, 

zadecydował gniew pospólstwa oburzonego ci

ą

głym odkładaniem rozprawy s

ą

dowej w sprawie 

aresztowanych kilku generałów i wielkiej liczby szpicli. Garlicki całkowicie przemilcza fakt, 

ż

czterej wi

ę

zieni generałowie cieszyli si

ę

 – nie bez uzasadnienia – powszechn

ą

 niech

ę

ci

ą

Generał Hurtig był niegdy

ś

 tyranem dla wi

ę

zionych podoficerów w Zamo

ś

ciu. Generała 

Sałackiego Maurycy Mochnacki nazywał “duchem moskiewskim” i oskar

ż

ał o tajn

ą

 

korespondencj

ę

 z rosyjskimi dowódcami. Generała Jankowskiego i jego szwagra Bukowskiego 

oskar

ż

ano o kl

ę

sk

ę

 tzw. wyprawy łysobyckiej, 

ś

wiadome nieudzielenie pomocy walcz

ą

cemu z 

Rosjanami generałowi Turnie. Co najwa

ż

niejsze jednak, dominuj

ą

c

ą

 cz

ęść

 z 34 ofiar samos

ą

du 

tłumu stanowili najobrzydliwsi szpicle dawnej policji, donosiciele typu Macrotta, Schelya, 
Gruberga, Birnbauma. O tym, 

ż

e tłum tak krwawo m

ś

cił si

ę

 wła

ś

nie na znienawidzonych 

szpiclach i donosicielach, Garlicki nie wspomina ani słowa. By

ć

 mo

ż

e, zgodnie z ulubion

ą

 przez 

siebie zasad

ą

 tropienia wsz

ę

dzie “polskiego semityzmu” Garlicki uwa

ż

a, 

ż

e samos

ą

d tłumu jest tym 

bardziej godny pot

ę

pienia, 

ż

e powieszono rozlicznych szpiclów pochodzenia 

ż

ydowskiego. Có

ż

 jednak 

mo

ż

na poradzi

ć

 na fakt, 

ż

e tacy 

ż

ydowscy donosiciele, jak: Joel Birnbaum, Mateusz Schley czy 

Ludwik Grunberg byli powszechnie znienawidzeni, nie z powodu swego pochodzenia, a z wyj

ą

tkowych 

szpiclowskich “zasług”. Niech Garlicki przeczyta cho

ć

by biogram Joela Moj

ż

esza Birnbauma w 

Polskim Słowniku Biograficznym (Kraków 1936, t. II, s. 106), gdzie pisze si

ę

 o tym, jak Birnbaum 

dopuszczał si

ę

 niezwykłych nadu

ż

y

ć

 (...) zn

ę

cał si

ę

 nad aresztowanymi, zarz

ą

dzaj

ą

c wi

ę

zieniem 

ratuszowym. Nie

ź

le “zasłu

ż

yli si

ę

” swymi donosami równie

ż

 rozliczni inni powieszeni przez lud szpicle, 

tacy jak m.in. Czy

ż

yk Herszke Jednor

ą

czka, Ejzyk Lewkowicz Szwarc, Fajwel Jekowicz, Jozek 

Jekowicz, Feuchel Herszkowicz, Leiba Gerszkowicz Fauchet, Haim Abramowicz, Leyba Jekowicz 
Kusek, Icek Mittelman, Mordko Chaim, Michel Moszkowicz M

ę

d

ż

ak, Abraham Moszkowicz, Berek 

Blinnenkranz, Icek Mittelman, Koim Lewkowicz (por. szerzej uwagi we wspomnieniach W. 
Zwierkowskiego Rys powstania, walki i działa

ń

 Polaków 1830 i 1831 roku, Warszawa 1973, s. 428-

431).

 

Tylko 

ż

e przypomnienie pełnej historii antypolskich łajdactw popełnionych przez powieszonych szpicli 

ż

ydowskich w słu

ż

bie w.ks. Konstantego zadaje całkowity kłam z tak

ą

 lubo

ś

ci

ą

 powtarzanej tezie A. 

Garlickiego. Pi

ę

tnuj

ą

c przy rozlicznych okazjach w swej ksi

ąż

ce rzekomy “antysemityzm” polski 

(jeszcze powróc

ę

 do tej sprawy w nast

ę

pnym odcinku), Garlicki tym bardziej gromko zapewnia (m.in. 

s. 301, 302), i

ż

 

ż

ydowska społeczno

ść

 była ogromnie lojalna wobec pa

ń

stwa polskiego. Dziwnie 

przy tym w całej swej ksi

ąż

ce przemilcza prawdziwie lojalnych 

Ż

ydów czy wr

ę

cz wybitnych 

polskich patriotów, ani słowem nie wspominaj

ą

c o rabinie Meiselsie, Askenazym czy 

Feldmanie.

 

Oczernianie dowódców Powstania Styczniowego

 

W czasie Powstania Styczniowego powsta

ń

cy odnie

ś

li zwyci

ę

stwo w jednej z najkrwawszych bitew 

całego powstania – bitwie pod Grochowiskami. Prof. Kieniewicz (Powstanie Styczniowe, Warszawa 
1983 r., s. 435) pisał, i

ż

Powsta

ń

cy utrzymali si

ę

 na placu boju, pobili silniejszego przeciwnika. 

Garlicki zamiast napisa

ć

 o zwyci

ę

stwie Polaków, pisze: Rosjanie nie odnie

ś

li zwyci

ę

stwa i odst

ą

pili...

 

Najsłynniejszym wodzem Powstania Styczniowego w jego najtrudniejszej fazie, od ko

ń

cowych 

miesi

ę

cy 1863 roku był generał Józef Hauke-Bosak. Marian Kukiel (op.cit., s. 416) pisał z prawdziwym 

background image

entuzjazmem o gen. Hauke-Bosaku: Wielki talent kierowniczy i wielkie serce, oddany sprawie Polski i 
jej ludu, umiał trafi

ć

 jak Ko

ś

ciuszko i do ludu, i do 

ż

ołnierza. Zebrał i zorganizował siły do

ść

 powa

ż

ne, 

by stworzy

ć

 szkielet korpusu, oddziały jego zamieni

ć

 w regularne wojsko, uzbroi

ć

 nale

ż

ycie i bi

ć

 si

ę

 do 

upadłego. Zanim rozbito oddziały Hauke-Bosaka, wódz ten zdołał osi

ą

gn

ąć

 szereg cennych 

zwyci

ę

stw: pod Oci

ę

skami, Chmielnikiem, Hut

ą

 Szczeci

ń

sk

ą

, Ił

żą

. Rz

ą

d “czerwonych” dokonał wi

ę

bardzo trafnego wyboru.

 

Co z tego wszystkiego mamy u Garlickiego? Otó

ż

 czytamy (s. 125), 

ż

e: tylko jeszcze w 

Sandomierskiem i Kieleckiem działał gen. Józef Hauke, u

ż

ywaj

ą

cy pseudonimu “Bosak”. Działał (!). 

Nie walczył, nie odnosił zwyci

ę

stw w najtrudniejszym okresie, nie dokonywał cudów 

organizacyjnych, by przekształci

ć

 partyzantów w regularne wojsko, działał. Stron

ę

 dalej 

dowiadujemy si

ę

 o rozbiciu korpusu Hauke-Bosaka. I wszystko. Tak wygl

ą

da opisywany na ponuro 

przez Garlickiego przebieg polskiej historii.

 

Mało zach

ę

caj

ą

co wygl

ą

da kre

ś

lony przez Garlickiego z odpowiednim nasyceniem odcieni czerni 

portret generała Mariana Langiewicza, najsłynniejszego dowódcy z pierwszych miesi

ę

cy Powstania 

Styczniowego. Czytamy u Garlickiego (s. 188) – “biali” postanowili uczyni

ć

 dyktatorem Mariana 

Langiewicza. Działał w Sandomierskiem i cho

ć

 nie odniósł tam szczególnych sukcesów, to okazał si

ę

 

zr

ę

cznym partyzantem, skutecznie wymykaj

ą

cym si

ę

 Rosjanom. Miał rewolucyjny 

ż

yciorys, bo walczył 

pod Garibaldim, ale równocze

ś

nie na terenach, które kontrolował nader surowo traktował chłopów, 

wieszaj

ą

c ich za rzekome zdrady. Chłopi odpłacali mu pi

ę

knym za nadobne, nie ostrzegaj

ą

c o 

nadchodz

ą

cych wojskach rosyjskich.

 

Porównajmy ten opis Garlickiego z biogramem Langiewicza Polskim Słowniku Biograficznym 
(Wrocław 1971, zeszyt 71, s. 503-504). Autorka biogramu – Helena Rzadkowska pisała o Langiewiczu 
m.in., i

ż

 w czasie kampanii neapolita

ń

skiej odznaczył si

ę

 m

ę

stwem i wytrwało

ś

ci

ą

 nagrodzon

ą

 

osobist

ą

 sympati

ą

 i zaufaniem Garibaldiego, krzy

ż

em wojskowym i stopniem oficera (...). W obozie w 

W

ą

chocku, dok

ą

d przybył 23/24 I (1863 r. – J.R.N.) zgromadził ok. 1400 ludzi, z których sformował 

oddziały piechoty, jazd i słu

ż

b; prowadził intensywne szkolenie. Zało

ż

ył kancelari

ę

 sztabow

ą

, abilans, 

fabryczk

ę

 broni, giserni

ę

, drukarni

ę

(To wszystko zrobił w ci

ą

gu zaledwie 10 dni – J.R.N.). Liczne 

wizyty z pobliskiej Galicji, korespondencje prasy przyczyniły obozowi rozgłosu, pisano o nim w całym 
kraju i za granic

ą

. Ju

ż

 jednak po dziesi

ę

ciu dniach skierował si

ę

 przeciw niemu koncentryczny atak 

wojsk carskich, który doprowadził do krwawych star

ć

 mi

ę

dzy 1 a 3 lutego (Błoto, Bzin, Suchedniów, 

W

ą

chock) (...). Po odparciu ataku ze strony Słupi Nowej i 

Ś

w. Krzy

ż

a (11 lutego) Langiewicz wycofał 

si

ę

 w porz

ą

dku na południe i pod Staszowem 17 lutego odrzucił pojazd nieprzyjacielski (...). 

Zaskoczony (pod Małogoszcz

ą

) 24 lutego przez 3 kolumny rosyjskie, wydostał si

ę

 Langiewicz z 

okr

ąż

enia pomimo nowych stra,t (...) odparł nieprzyjaciela pod Pieskow

ą

 Skał

ą

 (4 marca), a z 

powodzeniem atakował go w Skale (5 marca).

 

W ci

ą

gu sze

ś

ciotygodniowej kampanii dał Langiewicz dowód wytrwało

ś

ci, wyró

ż

nił si

ę

 umiej

ę

tno

ś

ci

ą

 

zr

ę

cznego manewrowania i talentem organizacyjnym. Szwankowało wprawdzie w jego oddziale 

zarówno rozpoznanie, jak i zaopatrzenie, niemniej fakt, 

ż

e tylko jego oddział ostał si

ę

 po kl

ę

skach 

lutowych, zwrócił na Langiewicza uwag

ę

 kraju i zagranicy (...). Langiewicz stał si

ę

 narodowym 

bohaterem (...). Na zaj

ę

tych obszarach zaprowadzał władze powsta

ń

cze i ogłaszał dekrety 

uwłaszczeniowe. Stosował rewolucyjne 

ś

rodki rekwizycji w dworach 

ż

ywno

ś

ci, broni, odzie

ż

y, fura

ż

u i 

innych przedmiotów przydatnych wojsku, rozkazał rekwirowa

ć

 gotówk

ę

 w kasach rz

ą

dowych i 

publicznych na cele powsta

ń

cze (...). 9 marca pot

ę

pił szlacht

ę

 za biern

ą

 postaw

ę

.

 

Nauczony na podr

ę

cznikach z PRL-u

 

Garlicki opierał swój os

ą

d na dawnych PRL-owskich podr

ę

cznikach, niech

ę

tnych Langiewiczowi, 

popieranego nie przez ulubionych w PRL-u “czerwonych”, lecz przez “białych”. Rzodkowska pokazuje, 

ż

e Langiewicz, surowy wobec tych chłopów, którzy byli niech

ę

tni powstaniu, równocze

ś

nie 

konsekwentnie ogłaszał dekrety uwłaszczeniowe i wcale nie był pobła

ż

liwy wobec tych osób ze 

szlachty, które wymigiwały si

ę

 od wsparcia Powstania.

 

Garlicki, który jako

ś

 nie znalazł miejsca “na opisanie cho

ć

by cz

ęś

ci wspomnianych wy

ż

ej” sukcesów 

Langiewicza, szeroko rozpisuje si

ę

 na temat intrygi “białych”, którzy na podstawie sfałszowanych 

pełnomocnictw, dostarczonych przez niejakiego Grabowskiego, dokonali “swoistego zamachu stanu”, 

background image

powołuj

ą

c Langiewicza na dyktatora. I znów dla Garlickiego nie ma wi

ę

kszego znaczenia, 

ż

e wła

ś

nie 

Langiewicz był tym dowódc

ą

 powsta

ń

czym, który w czasie pierwszego okresu walk najbardziej 

zasłu

ż

ył na kierownicze stanowisko dowódcze. Intryga, intryga – ot, jedyne wytłumaczenie. 

Przypomn

ę

ż

e w syntezie dziejów Polski pod red. prof. J. Topolskiego (op.cit., s. 492) pisano: 

Powstała my

ś

l obwołania dyktatora. Człowiekiem najbardziej nadaj

ą

cym si

ę

 na to stanowisko był (...) 

Marian Langiewicz.

 

Zakłamywanie Langiewicza

 

W dalszej partii tekstu Garlicki znów rozpisuje si

ę

 nad mało istotnymi przepychankami personalnymi 

wewn

ą

trz Powstania, opisuje jak to członkowie rz

ą

du przysłali list do dyktatora, w którym 

Grabowskiego, który informował o pełnomocnictwach dla Langiewicza, nazwali “awanturnikiem, 
oszustem i szalbierzem”. Epizod z Grabowskim, nieprzyjemny dla dziejów Powstania, ale drobny 
margines wydarze

ń

, jest u Garlickiego rozdmuchany do niesko

ń

czono

ś

ci. Z postaci

ą

 drobnego 

nikczemnika – Grabowskiego - spotykamy si

ę

 u Garlickiego a

ż

 w 3 ró

ż

nych miejscach (s. 118,119-

121), podczas gdy z całego podr

ę

cznika nie dowiemy si

ę

 nigdzie o tak 

ś

wietnych nazwiskach 

dowódców powsta

ń

czych, jak: Dionizy Czachowski, Marcin Lelewel-Borelowski, Ludwik 

Ż

ychli

ń

ski, 

Zygmunt Chmielewski, Edmund Taczanowski czy o komisarzu pełnomocnym Rz

ą

du Narodowego na 

Litwie – Konstantym Kalinowskim. I to s

ą

 wła

ś

nie proporcje, to jest “obiektywizm” a la Garlicki.

 

I jeszcze jeden “typowy” fragment “garlicczyzny”. Informuj

ą

c o wyruszeniu Langiewicza 11 marca w 

stron

ę

 Gór 

Ś

wi

ę

tokrzyskich, Garlicki jak mo

ż

e dobiera czarnych kresek dla opisu jego oddziałów, 

pisz

ą

c: Jego oddział był licz

ą

c

ą

 ok. 3 tysi

ę

cy zbieranin

ą

 z ró

ż

nych wcze

ś

niej rozbitych oddziałów. 

Zaledwie jedna trzecie 

ż

ołnierzy miała bro

ń

 paln

ą

. Karno

ść

 i dyscyplina pozostawiały wiele do 

ż

yczenia. Tak opisawszy oddział Langiewicza, opisuje jego starcie z wojskiem rosyjskim koło 

Grochowisk, akcentuj

ą

c: Liczebnie Rosjanie mieli niewielk

ą

 przewag

ę

 (ich wojska liczyły 3500 ludzi i 

6 dział), ale w wyszkoleniu i uzbrojeniu mieli przewag

ę

 mia

ż

d

żą

c

ą

. Opis ko

ń

czy - jak ju

ż

 wcze

ś

niej 

wspomniałem – nieprawdziwym twierdzeniem: Rosjanie nie odnie

ś

li zwyci

ę

stwa, odst

ą

pili. Otó

ż

 

zwyci

ę

stwo odnie

ś

li Polacy, jak to podkre

ś

lił cho

ć

by najsłynniejszy znawca Powstania Styczniowego 

prof. S. Kieniewicz.

 

Czego nie zauwa

ż

a Garlicki

 

I jak wytłumaczy Garlicki to zwyci

ę

stwo polskiej “zbieraniny”, pozbawionej karno

ś

ci i dyscypliny nad 

wojskami rosyjskimi maj

ą

cymi “mia

ż

d

żą

c

ą

 przewag

ę

”? Czy

ż

by kolejny raz “nie zauwa

ż

ył”, bo nie 

chciał “zauwa

ż

y

ć

”, 

ż

e w walce cz

ę

stokro

ć

 liczyło si

ę

 nie tylko wyszkolenie i uzbrojenie, ale tak

ż

zabrakło mu miejsca na stwierdzenie, 

ż

e na dzie

ń

 przed bitw

ą

 pod Grochowiskami gen. Langiewicz 

zwyci

ę

sko odparł atak rosyjski w bitwie pod Chrobrzem, gdzie zmusił carskiego generała Czengierego 

do odwrotu.

 

O zwyci

ę

stwie Polaków nad przewa

ż

aj

ą

cymi siłami Rosjan zadecydował 

ś

wietny atak pułkownika 

D

ą

browskiego i Rochebruna na czele kosynierów i 

ż

uawów na piechot

ę

 rosyjsk

ą

. Tyle 

ż

e o m

ę

stwie 

powsta

ń

ców "nasz" Autor jako

ś

 bardzo, ale to bardzo nie lubi wspomina

ć

.

 

Wybielacz rzeczników podległo

ś

ci Rosji

 

Autor tak skłonny do wybielania niezłomnych rzeczników podległo

ś

ci Rosji (typu gen. 

Stanisława Potockiego) bywa o wiele mniej wyrozumiały, wr

ę

cz zjadliwy, w odniesieniu do 

ludzi nurtu patriotycznego. Adiutantk

ę

 Langiewicza Helen

ę

 Pustowójtówn

ę

 przedstawia (s. 119) 

zło

ś

liwie, wył

ą

cznie jako niedoszł

ą

 Emili

ę

 Plater, wyst

ę

puj

ą

c

ą

 w pogardliwym powiedzeniu: 

uciekł z kasa i dziewczyn

ą

 do interny austriackiej. Od prof. S. Kiniewicza (Powstanie styczniowe

Warszawa 1998, s. 436) Autor mógłby si

ę

 dowiedzie

ć

ż

e Pustowójtówna odbyła odwa

ż

nie cał

ą

 

kampani

ę

 Langiewicza. Z biogramu Pustowójtównej w PSB, zeszyt 122, s. 433 pióra S. Kieniewicza 

dowiedziałby si

ę

 m.in., 

ż

e: Liczne 

ś

wiadectwa stwierdzaj

ą

 odwa

ż

ne zachowanie si

ę

 Pustowójtówny na 

polu bitwy; roznosiła konno rozkazy w

ś

ród 

ś

wistu kul; pod Małogoszcz

ą

, Chrobrzem, Grochowiskami 

słowem i przykładem podtrzymywała odwag

ę

 kosynierów. Podczas długiego pobytu na emigracji – wg 

biogramu prof. Kiniewicza - m.in. pracowała ochotniczo jako sanitariuszka w czasie obl

ęż

enia Pary

ż

background image

w 1870-1871 roku. W czasie Komuny wstawiała si

ę

 u Jarosława D

ą

browskiego za uwi

ę

zionym 

arcybiskupem G. Darboy i uzyskała zgod

ę

 na ewakuacj

ę

 grupy zakonnic z Pary

ż

a do Wersalu.

 

Wydawałoby si

ę

ż

e Garlicki, tak krytyczny wobec powsta

ń

, które pokazuje jako bezsensowne 

rzucanie si

ę

 przeciw pot

ęż

nemu wrogowi, tym mocniej zaakcentuje znaczenie pracy organicznej, 

podnoszenie Narodu wzwy

ż

 drog

ą

 rozwoju gospodarczego, osi

ą

gni

ęć

 kultury. Mogłoby to pokaza

ć

ż

Polacy co

ś

 jednak robili w XIX wieku i Garlicki po prostu 

ż

ałuje, 

ż

e wszyscy nie postawili na drog

ę

 

pokojowych, stopniowych działa

ń

, zamiast walki. Szybko okazuje si

ę

ż

e Garlicki faktycznie odnosi si

ę

 

ze skrajnym lekcewa

ż

eniem i dezynwoltur

ą

 równie

ż

 i do tych pokojowych działa

ń

, pomija ogromn

ą

 

cz

ęść

 osób najbardziej zasłu

ż

onych dla rozwoju polskiej gospodarki i kultury w okresie od 1815 do 

1919 roku.

 

Czy

ż

 mo

ż

na w ogóle uzna

ć

 normalny, spełniaj

ą

cy minimalne cho

ć

by wymogi, podr

ę

cznik dla 

szkół 

ś

rednich ksi

ąż

k

ę

 Garlickiego, w której pisz

ą

c o historii od 1815 roku całkowicie pomija 

si

ę

 rol

ę

 odgrywan

ą

 po 1815 r., przez Uniwersytet Wile

ń

ski z takimi wykładowcami, jak bracia 

Ś

niadeccy czy Joachim Lelewel. W której całkowicie przemilcza si

ę

 rol

ę

 odgrywan

ą

 w aktywizacji 

gospodarczej Polaków w Wielkopolsce przez Hipolita Cegielskiego, Karola Libelta czy Piotra 
Wawrzyniaka.
 W której całkowicie pomija si

ę

 nazwiska takich budzicieli polsko

ś

ci w zaborze pruskim, 

jak: Karol Miarka, Józef Lompa, Krzysztof Mrongowiusz czy Gustaw Gizewiusz. W którym nie ma 
w ogóle takich nazwisk, jak: Jan Matejko, Artur Grottger czy Stanisław Moniuszko. W której 
zabrakło w ogóle nazwisk takich postaci polskiej nauki, jak: Stanisław Staszic, Samuel Linde, 
August Cieszkowski, Bronisław Trentowski, Oskar Kolberg, Tytus Chałubi

ń

ski, Marceli Nencki, 

Karol Olszewski, Zygmunt F. Wróblewski, Marian Smoluchowski czy Oswald Balzer. W której 
całkowicie pomini

ę

to wynalazc

ę

 lampy naftowej Ignacego Łukasiewicza i zało

ż

yciela słynnej szkoły 

kształc

ą

cej in

ż

ynierów – Hipolita Wawelberga. Autor nie wspomniał ani słowem o tak zasłu

ż

onych 

dla nauki postaciach polskiej emigracji, jak: Ignacy Domeyko, Edmund Strzelecki czy Józef Hoene-
Wro

ń

ski. O tak wybitnych zesła

ń

cach-badaczach, jak: Benedykt Dybowski, Jan Czerski czy 

Aleksander Czekanowski.

 

Fałszerz historii Polski

 

Trudno zrozumie

ć

 dziwn

ą

 “wybiórczo

ść

”, z jak

ą

 Autor selekcjonuje informacje podawane w swoim 

podr

ę

czniku. Na s. 23 pisze np. o powstaniu w 1816 r. Szkoły Górniczej w Kielcach, ale pomija fakt, 

ż

zało

ż

ył j

ą

 ksi

ą

dz Stanisław Staszic. Na tej

ż

e s. 23 pisze o zało

ż

eniu Instytutu Agronomicznego w 

Marymoncie w 1818 r., a pomija informacj

ę

 o roli odnowionego Uniwersytetu Wile

ń

skiego w okresie do 

1830 r. O tym, 

ż

e Uniwersytet Wile

ń

ski i Liceum Krzemienieckie istniały dowiadujemy si

ę

 u prof. 

Garlickiego wył

ą

cznie z informacji o ich zamkni

ę

ciu po upadku powstania (s. 43). Nie rozumiem, 

dlaczego autor, pisz

ą

c o organizacjach konspiracyjnych w 

ś

rodowiskach gimnazjalistów klas starszych 

i w

ś

ród studentów (s. 30), nie wymienia w ogóle nazwy filaretów i filomatów. Za to tym ch

ę

tniej 

eksponuje pozytywn

ą

 rol

ę

 masonerii (s. 23).

 

Przez swoje 

ż

enuj

ą

ce pomini

ę

cia i przemilczenia Garlicki stwarza jak

ż

e fałszywy obraz rzekomego 

fatalnego zaprzepaszczenia przez Polaków całego okresu od 1815 roku do odzyskania niepodległo

ś

ci 

w 1918 roku. Taki ponury obraz polskich dokona

ń

 czy raczej niedokona

ń

 mo

ż

e wywoła

ć

 u uczniów 

tylko deprymuj

ą

ce uczucia wstydu i pesymizmu z powodu tak słabego dorobku własnego narodu. 

Tego typu odczucia sprzeczne z prawd

ą

 o faktycznym bilansie polskich działa

ń

 XIX wieku s

ą

 skrajnie 

antywychowawcze. Efekt tego typu “pisarstwa” prof. Garlickiego mo

ż

na by porównywa

ć

 z uwagami 

Teodora Tomasza Je

ż

a, zarzucaj

ą

cymi sta

ń

czykom, i

ż

 z ogrodu pełnego kwiatów wynie

ś

li tylko osty i 

badyle. Sta

ń

czycy jednak swoje refleksje wyra

ż

ali w odró

ż

nieniu od prof. Garlickiego w bardzo 

ż

ywej, 

barwnej stylistyce, a obalaj

ą

c jedne wzorce, troszczyli si

ę

 o upowszechnienie innych. Obawiam si

ę

ż

lektura podr

ę

cznika prof. Garlickiego nie zach

ę

ci do na

ś

ladowania 

ż

adnych wzorców, a raczej 

wzbudzi tylko poczucie obrzydzenia do tak “nieudacznikowskiej” rzekomo rodzimej historii.

 

 

By

ć

 mo

ż

e, niektórych szokuje ostro

ść

, z jak

ą

 pi

ę

tnuj

ę

 haniebne zniekształcanie historii przez Janusza 

A. Majcherka, Andrzeja Garlickiego czy zniesławiaczy postaci bohaterskiego przeora ks. A. 
Kordeckiego. A mnie szokuje powszechna niemal oboj

ę

tno

ść

, z jak

ą

 toleruje si

ę

 obelgi rzucane 

background image

na naszych przodków, pomniejszanie lub nawet całkowite zacieranie ich zasług dla Polski, ich 
walki, m

ę

cze

ń

stwa, dokona

ń

. Przecie

ż

 ci pomniejszyciele dawnych, wielkich Polaków wchodz

ą

 

brudnymi butami do polskiej duszy i depcz

ą

 najpi

ę

kniejsze polskie tradycje, to za co walczyły i w imi

ę

 

czego umierały miliony Polaków. Bezkarnie atakuje si

ę

 to wszystko, co było wzniosłe i pi

ę

kne w 

naszej pami

ę

ci, szczególnie ohydnie opluwaj

ą

c tych, co byli najlepszymi Polakami w najbardziej 

ponurych dla nas czasach. Jak wyja

ś

ni

ć

 na przykład zajadło

ść

, z jak

ą

 próbuje si

ę

 zniesławia

ć

 Rejtana, 

symbol nieugi

ę

tego samotnego oporu wobec zaborczej przemocy.

 

Rejtan to "maniak"

 

Dziennikarka "Gazety Wyborczej" Teresa Bogucka posun

ę

ła si

ę

 do nazwania Rejtana maniakiem 

(por. "Magazyn Gazety Wyborczej" z 21 marca 1997 r.). Jak wiadomo, Rejtan, próbuj

ą

c zapobiec 

uchwaleniu traktatu rozbiorowego, rozpaczliwie wołał do innych posłów: Kto kocha Boga, kto wierny 
Ojczy

ź

nie, niech jej nie odst

ę

puje, wszak widzicie, 

ż

e idzie tu o zniszczenie praw jej najdro

ż

szych. 

Człowiek w najwi

ę

kszej desperacji nawet powołuj

ą

cy si

ę

 na Boga i Ojczyzn

ę

, dla ratowania 

Polski, jest oczywi

ś

cie w oczach "nowoczesnej" redaktorki "Gazety Wyborczej" tylko 

"maniakiem" (!).

 

Dla Adama Mickiewicza samotny protest Rejtana przeciw rozbiorowi Polski był godnym typem 
zachowania wbrew pseudorealistom, godz

ą

cym si

ę

 z ha

ń

b

ą

 Polski. U współczesnej naukowiec Marii 

Janion Rejtan jest typem patrioty wariata, którego umieszcza na okładce swej ksi

ąż

ki Wobec zła z 

wyszczerzonymi kłami wampira zamiast z

ę

bów. "Odbr

ą

zowiaczka" Janion ju

ż

 w pierwszym zdaniu 

swej ksi

ąż

ki akcentuje: W polskim patriotyzmie istnieje ciemna strefa, granicz

ą

ca z sacrum, obł

ę

dem i 

ś

mierci

ą

 samobójcz

ą

 (M. Janion Wobec zła, Chotomów 1989). Łódzki adwokat, Karol Głogowski, 

reaguj

ą

c na zohydzenie postaci Rejtana na okładce ksi

ąż

ki Marii Janion niezwłocznie 

powiadomił o tym prokuratur

ę

, sugeruj

ą

c, 

ż

e takie zniewa

ż

enie postaci słynnego patrioty ma 

znamiona przest

ę

pstwa. Prokuratura całkowicie zignorowała doniesienie Głogowskiego (por. "Puls" 

nr 48 z 1991 roku).

 

"Sprzedawczyk" Ko

ś

ciuszko 

 

Podobnie zohydzana jest współcze

ś

nie przez niektórych pseudoeuropejczyków posta

ć

 jednego z 

polskich bohaterów narodowych - Tadeusza Ko

ś

ciuszki. Na przykład na łamach "Wprost" z 10 grudnia 

1995 r. opublikowano tekst ł

ą

cz

ą

cy panegiryczne wychwalanie króla-targowiczanina Stanisława 

Augusta Poniatowskiego z maksymalnym szkalowaniem naczelnika insurekcji 1794 roku Tadeusza 
Ko

ś

ciuszki. Autor publikacji Dariusz Łukasiewicz zarzucił Ko

ś

ciuszce, 

ż

naczelnik przyj

ą

ł okr

ą

ą

 

sumk

ę

 od cara Pawła w zamian za o

ś

wiadczenie, 

ż

e nigdy nie wyst

ą

pi przeciw Rosji. W 

rzeczywisto

ś

ci Ko

ś

ciuszko zło

ż

ył carowi powy

ż

sze o

ś

wiadczenie w zamian za uwolnienie paru tysi

ę

cy 

polskich je

ń

ców z Syberii. A otrzyman

ą

 od cara sum

ę

, odesłał mu w cało

ś

ci po wyje

ź

dzie z Rosji, 

ku ogromnej w

ś

ciekło

ś

ci cara. Jest to powszechnie znana prawda o Ko

ś

ciuszce, ale redaktor z 

"Wprost" wolał wypisywa

ć

 najskrajniejsze oszczerstwa o narodowym bohaterze, który zawsze 

był nieprzekupny, wr

ę

cz wzorem bezinteresowno

ś

ci.

 

Szczególnie skandalicznym wybrykiem popisano si

ę

 w "Rzeczpospolitej", w 200-letni

ą

 rocznic

ę

 

Powstania Ko

ś

ciuszkowskiego. Powa

ż

ny dziennik polski "uczcił" t

ę

 rocznic

ę

 w do

ść

 specyficzny 

sposób paszkwilanckim artykułem Edmunda Szota. "Popisał si

ę

" on mi

ę

dzy innymi skrajnie 

chamskim porównaniem 

ż

ałoby, jaka zapanowała w Polsce po kl

ę

sce pod Maciejowicami do 

ż

ałoby w 

KRLD po 

ś

mierci Kim Ir Sena. Wymowny był zreszt

ą

 cały wywód artykułu Szota, napisanego wyra

ź

nie 

z my

ś

l

ą

 jak najwi

ę

kszego skompromitowania i o

ś

mieszenia Ko

ś

ciuszki przy okazji rocznicy jego 

powstania. Szot pisał, 

ż

e: w historiografii Ko

ś

ciuszko zajmuje miejsce tak pierwszorz

ę

dne, 

ż

e po dzi

ś

 

dzie

ń

 w 

ś

wiadomo

ś

ci społecze

ń

stwa ostał si

ę

 jako wzór wszelkich cnót i jedyna bezdyskusyjna 

posta

ć

, z której mo

ż

emy by

ć

 dumni. Na li

ś

cie najbardziej zasłu

ż

onych dla Ojczyzny person we 

wszystkich sonda

ż

ach niezmiennie zajmuje pierwsze miejsce. Napisawszy te słowa, Szkot postarał 

si

ę

 o odpowiednie zrzucenie Ko

ś

ciuszki z piedestału, z cał

ą

 werw

ą

 zapewniaj

ą

c, 

ż

e Ko

ś

ciuszko 

wodzem był miernym, czy mo

ż

e tylko nieszcz

ęś

liwym - co zreszt

ą

 na jedno wychodzi (E. Szot Jeszcze 

Polska nie umarła, "Rzeczpospolita" z 8-9 pa

ź

dziernika 1994 r.).

 

"Miernoty" - Kukiel i Mikołajczyk

 

background image

Kiedy

ś

 ceniłem programy Dariusza Baliszewskiego z cyklu Rewizja nadzwyczajna, zanim 

dostrzegłem, 

ż

e ich autorowi du

ż

o bardziej chodzi o wywołanie sensacji ni

ż

 o autentyczne 

poszukiwanie Prawdy przez du

ż

e P. Ostatecznie zniech

ę

cił mnie do niego jego 

ż

ałosny, 

ś

wiadcz

ą

cy 

o niebywałej wr

ę

cz ograniczono

ś

ci wywiad dla lewicowego tygodnika "Angora" z 8 stycznia 2000 roku, 

epitety, jakimi rzucał na prawo i lewo. Przypomn

ę

ż

e w wywiadzie Baliszewski m.in. posun

ą

ł si

ę

 do 

nazwania miernotami Kukiela i Mikołajczyka. Marian Kukiel był nie tylko jednym z doradców i 
współpracowników generała Sikorskiego, ale zarazem chyba najlepszym historykiem polskiej 
wojskowo

ś

ci i autorem znakomitych wr

ę

cz Dziejów Polski porozbiorowych 1795-1921. Kim wobec 

niego jest p. Baliszewski? Miernym współczesnym Rz

ę

dzianem wobec postaci rangi Wołodyjowskiego 

czy Skrzetuskiego. Baliszewski nazywa miernot

ą

 Stanisława Mikołajczyka, polityka, który tak 

wiele ryzykował, by uratowa

ć

, co było mo

ż

liwe do uratowania w najtrudniejszej sytuacji Polski 

zdominowanej przez sowiecki totalitaryzm.

 

Baliszewski w swoim wywiadzie zatytułowanym Pijany jak Ko

ś

ciuszko! stwierdził, i

ż

Historykom nie 

wolno powiedzie

ć

ż

e Ko

ś

ciuszko tak si

ę

 spił pod Maciejowicami, 

ż

e zapomniał wzi

ąć

 mapy i nie mógł 

dowodzi

ć

 bitw

ą

, przegrywaj

ą

c j

ą

 na własne 

ż

yczenie. Na czym Baliszewski opiera swe tak 

"odkrywcze" twierdzenie o Ko

ś

ciuszce, jak mo

ż

na posun

ąć

 si

ę

 do takiej nieodpowiedzialno

ś

ci s

ą

dów 

o dowódcy, który bohatersko walczył przeciwko przewa

ż

aj

ą

cemu przeciwnikowi? Przecie

ż

 bitwy pod 

Maciejowicami Polacy nie mogli w 

ż

adnym razie wygra

ć

 nie z powodu rzekomego spicia si

ę

 

Ko

ś

ciuszki, lecz z powodu dwukrotnej przewagi wojsk rosyjskich. Jak mo

ż

na zniekształca

ć

 histori

ę

Baliszewski kontynuuje najgorsze tradycje kalumniatorów narodowych dziejów w czasach 
komunistycznych. Typu Wiesława Górnickiego, pami

ę

tnego dzi

ś

 głównie jako sławetnego 

pułkownika-propagandyst

ę

 doby Jaruzelskiego. Du

ż

o wcze

ś

niej ten

ż

e Górnicki "wsławił si

ę

"oryginalnym" kalumniarskim "odkryciem". W 1959 roku opublikował na łamach tygodnika "

Ś

wiat", 

redagowanego przez arcykolaboranta Arskiego haniebny tekst szkaluj

ą

cy pami

ęć

 bohaterskiego 

ksi

ę

cia Józefa Poniatowskiego. Pisał tam o niejakim Poniatowskim, bawidamku i oczajduszy, który 

prawdopodobnie po pijanemu utopił si

ę

 w Elsterze, wydaj

ą

c przy tym kaboty

ń

skie okrzyki (W. Górnicki 

Czasy in

ż

ynierów, "

Ś

wiat", 1959, nr 14). Tak komentował Górnicki ostatnie słowa ks. Józefa: Bóg mi 

powierzył honor Polaków, wypowiedziane przez ksi

ę

cia na krótko przed tym, zanim brocz

ą

c krwi

ą

uton

ą

ł w Elsterze. Nazwany przez Górnickiego "oczajdusz

ą

" ksi

ążę

 Józef jest ceniony nie tylko za rol

ę

 

w dziejach Polski. W 

ś

wietnym francuskim Dictionnaire de la revolution et de l'empire, Paris 1965, s. 

252, wychwalano heroiczny opór ks. Józefa przeciw niesko

ń

czenie przewa

ż

aj

ą

cym siłom wroga w 

bitwie pod Lipskiem. Górnicki w szereg lat po swym wybryku przeprosił za swe kalumnie rzucane na 
ks. Józefowa. Ciekawe, kiedy p. Baliszewski zdob

ę

dzie si

ę

 na przeproszenie za swoje kalumnie.

 

Konstytucja 3 Maja "krzywdziła" inne narody

 

Konstytucja 3 Maja par

ę

 stuleci była sławiona zarówno przez Polaków, jak i przez wybitnych 

cudzoziemców, jako wzór reformy i odnowy. Jeden z najsłynniejszych brytyjskich mówców 
politycznych XIX wieku, pisarz i eseista lord Henry de Brougham, współzało

ż

yciel uniwersytetu 

londy

ń

skiego, pisał o Konstytucji 3 Maja i generalnie o reformach Sejmu Czteroletniego jako o 

doskonałym wzorze najtrudniejszej reformy. Słynny ameryka

ń

ski historyk Robert Howard Lord sławił 

Drugim rozbiorze Polski Konstytucj

ę

 3 Maja jako dziedzictwo, stanowi

ą

ce bezcenny skarb warto

ś

ci 

duchowych. Jeden z najwybitniejszych historyków pruskich XIX wieku Friedrich Raumer pisał w 
skonfiskowanej w Prusach z powodu swego obiektywizmu ksi

ąż

ce Polens Untergang (Upadek Polski): 

Jak

ż

e wielk

ą

 przeto jest dla Polaków chwał

ą

 (...), i

ż

 umieli nada

ć

 sobie konstytucj

ę

, w której lepiej, 

ani

ż

eli w jakiejkolwiek innej próbie tego rodzaju, prawdziwe zasady rozs

ą

dku i nauki politycznej zdaj

ą

 

si

ę

 by

ć

 urzeczywistnione (...). Dzieło tak pi

ę

kne i rzadkie zasługiwało na długie 

ż

ycie i otwierało Polsce 

koleje najwi

ę

kszej pomy

ś

lno

ś

ci. Podwójna odpowiedzialno

ść

 ci

ąż

y przeto na niegodziwych, którzy 

skalali akt tak czysty, na potwarcach, którzy go osławiali, i na bezbo

ż

nych, którzy go zniszczyli.

 

A dzi

ś

 znajdujemy potwarc

ę

 - Polaka, pseudoeuropejczyka Janusza A. Majcherka, który o tym 

wielkim akcie polskiej my

ś

li XVIII wieku potrafi pisa

ć

 tylko piórem maczanym w 

ż

ółci i jadzie. W 

sławetnym swym "dziele" W poszukiwaniu nowej to

ż

samo

ś

ci (Warszawa 2000, s. 206) Majcherek 

poucza z werw

ą

ż

e: wychwalane akty historyczne niosły innym krzywd

ę

 (np. Konstytucja 3 Maja 

znosiła wszelk

ą

 autonomi

ę

 Wielkiego Ksi

ę

stwa Litewskiego). Gdyby Janusz A. Majcherek zdobył si

ę

 

na cho

ć

 odrobin

ę

 lektury na temat Konstytucji 3 Maja, nazwanej w Dziejach Polski pod red. prof. J. 

Tazbira nie bez racji pierwsz

ą

 na kontynencie nowoczesn

ą

 konstytucj

ą

. Zamiast gromko krzycze

ć

, jak 

to Polacy skrzywdzili innych (Litwinów), prze

ś

ledziłby wówczas cho

ć

by u mieszanego przez siebie z 

background image

błotem Jasienicy, jak ukształtował si

ę

 nowy prawny stan stosunków polsko-litewskich w 1791 roku. 

Dowiedziałby si

ę

 wówczas, 

ż

Sejm Czteroletni wcale nie pozbawił pa

ń

stwa charakteru federacji, 

nadał jej tylko formy 

ś

ci

ś

lejsze, bardziej odpowiadaj

ą

ce potrzebom czasom nowych. Mo

ż

na ponadto 

stwierdzi

ć

ż

e Litwa historyczna nie tylko nie znikła, lecz znalazła si

ę

 na samym przedpro

ż

ponownego rozkwitu. Dowiedziałby si

ę

ż

e rozwini

ę

ciem postanowie

ń

 Konstytucji 3 Maja w sprawie 

charakteru pa

ń

stwa było uchwalone 22 pa

ź

dziernika 1791 roku "Zar

ę

czenie wzajemne Obojga 

Narodów", zawieraj

ą

ce niedwuznaczne stwierdzenie, 

ż

e "prowincja" litewska jest czym

ś

 jako

ś

ciowo 

innym ni

ż

 małopolska i wielkopolska - z których składa si

ę

 Korona. 

Ż

Wielkie Ksi

ę

stwo zastrzegło 

sobie, i

ż

 wszystkie istniej

ą

ce lub maj

ą

ce powsta

ć

 w przyszło

ś

ci instytucje wspólne winny si

ę

 składa

ć

 z 

tej samej ilo

ś

ci Litwinów i koroniarzy, podlega

ć

 kolejnemu kierownictwu obywateli jednej i drugiej 

strony. Równa liczba dygnitarzy egzystowa

ć

 b

ę

dzie i tu, i tam, pomimo wspólno

ś

ci skarbu fundusze 

pochodz

ą

ce z Litwy pozostan

ą

 na jej terytorium, w kasie odr

ę

bnej (...). Sejm Czteroletni stworzył, 

raczej pozostawił ramy ustrojowe przydatne dla nieuchronnego renesansu narodowo

ś

ci białoruskiej i 

litewskiego (...). "Zar

ę

czeniem wzajemnym" obwarował, ułatwił dalsze trwanie poczucia historycznej 

odr

ę

bno

ś

ci Wielkiego Ksi

ę

stwa, którego charakterystyczn

ą

 cech

ą

 była narodowo

ść

 zło

ż

ona z wielu 

w

ą

tków (...). Był to zatem jak gdyby ponowny akt unii, zawieranej jednak tym razem ju

ż

 nie tylko w 

imieniu dobrze urodzonych. W kilka miesi

ę

cy pó

ź

niej oficjalny, całego pa

ń

stwa dotycz

ą

cy dokument 

Komisji Policji stwierdzał, 

ż

e "opieka prawa rozci

ą

ga si

ę

 według Konstytucji 3 Maja na wszystkich 

mieszka

ń

ców kraju". Bogusław Lesnodorski nie wahał si

ę

 uzna

ć

 tego stwierdzenia za "rewolucyjne w 

swym wyd

ź

wi

ę

ku społecznym". Struktura wewn

ę

trzna Rzeczypospolitej sprawiała, 

ż

e ka

ż

dy krok w 

kierunku sprawiedliwo

ś

ci socjalnej automatycznie przynosił korzy

ść

 narodowo

ś

ciom niepolskim (...) 

(wg P. Jasienica Rzeczpospolita Obojga Narodów, Warszawa 1972, t. 3, s. 477, 478, 479). Gdzie

ż

 

wi

ę

c tu była rzekoma krzywda "innych", o której rozpisuje si

ę

 Janusz T. Majcherek. Temu 

niedouczonemu autorowi radz

ę

 pokornie uczy

ć

 si

ę

 z tekstów bij

ą

cego go o wiele głów Jasienicy, 

zamiast l

ż

y

ć

 go i oskar

ż

a

ć

 o rzekome "konfabulacje".

 

Przy okazji przypomn

ę

ż

e Karol Marks pisał o tej rzekomo krzywdz

ą

cej "innych" Konstytucji 3 Maja, 

i

ż

Przy wszystkich swoich brakach konstytucja ta widnieje na tle rosyjsko-prusko-austraickiej barbarii 

(mitten in der russisch-preussisch-osterreischen Barbere) jako jedyne dzieło wolno

ś

ciowe (als das 

einzige Freiheitswerk), które kiedykolwiek Europa Wschodnia stworzyła. A wyszło ono wył

ą

cznie z 

klasy uprzywilejowanej, ze szlachty. Historia 

ś

wiata nie zna 

ż

adnego innego przykładu podobnej 

szlachetno

ś

ci szlachty. Prawd tych nie mog

ą

 jednak poj

ąć

 bezustannie l

żą

cy dzieje Polski anty-Polacy 

typu Janusza T. Majcherka, nagradzani przez podobnych im "znawców".

 

Fałszywy podział

 

Niedawno przeczytałem do

ść

 szczególn

ą

 wizj

ę

 XIX-wiecznej Polski w tek

ś

cie Rafała Ziemkiewicza 

mitologii ("Gazeta Polska" z 16 sierpnia 2000 r.). Autor głosił ni mniej, ni wi

ę

cej, tylko to, i

ż

niemal cały 

wiek dziewi

ę

tnasty Polacy prze

ż

yli w dramatycznym rozdarciu. Jedni robili powstania - inni kariery. 

Tych pierwszych było niewielu, ale wzniecane przez nich zadymy rzutowały na histori

ę

 całego kraju. 

Ci drudzy sprawili, 

ż

e Polska przetrwała. Królestwo Kongresowe było najbardziej uprzemysłowionym 

regionem carskiej Rosji, w korpusie oficerskim jej armii Polacy, wedle ró

ż

nych szacunków, stanowili 

do 14 procent stanu osobowego. W cesarstwie austro-w

ę

gierskim Polacy dominowali w aparacie 

skarbowym, w zaborze pruskim gospodarowali i dorabiali si

ę

. Z punktu widzenia wszystkich tych ludzi 

powstania były zbrodnicz

ą

 głupot

ą

, szkodz

ą

c

ą

 Polsce. Z punktu widzenia powsta

ń

ców, wszyscy ci 

ludzie byli zdrajcami.

 

Zdumiewa ten tak niefrasobliwy podział Polaków XIX-wiecznych na niewielu powsta

ń

ców-psujów i na 

organiczników, dzi

ę

ki którym Polska przetrwała. Tekst Ziemkiewicza, sk

ą

din

ą

d tak błyskotliwego 

publicysty, najlepiej dowodzi, jak bardzo niektórzy ludzie, nawet wykształceni i oczytani, s

ą

 na bakier z 

narodow

ą

 histori

ą

. Płac

ą

 po prostu koszty "dokształtu" w PRL-owskich szkołach, gdzie zbyt wiele 

rzeczy było przemilczanych i zniekształcanych, a tych luk nie zawsze umiano pó

ź

niej wyrówna

ć

 

odpowiedni

ą

 lektur

ą

. Przecie

ż

 podział Polaków na powsta

ń

ców i organiczników, tych, którzy chcieli 

gospodarowa

ć

 i dorabia

ć

 si

ę

, jest z gruntu nieprawdziwy. I wła

ś

nie zabór pruski, na którego dzieje 

powołuje si

ę

 Rafał A. Ziemkiewicz, jest tego szczególnie jaskrawym przykładem. Tamtejsi 

najwybitniejsi organicznicy gospodarowali i dorabiali si

ę

, ale robili to nie tylko w imi

ę

 osobistego 

wzbogacenia si

ę

, lecz w imi

ę

 gor

ą

co prze

ż

ywanego patriotyzmu, który raz wyra

ż

ali gospodarowaniem, 

a kiedy indziej walk

ą

 na polu bitew.

 

background image

Tak jak to si

ę

 stało z generałem Dezyderym Chłapowskim i wielu innymi bohaterami znakomitego 

serialu Najdłu

ż

sza wojna nowoczesnej Europy. A we

ź

my na przykład posta

ć

 Karola Libelta. Ucze

ń

 

Hegla, Humboldta i Arago walczy w artylerii powsta

ń

czej w 1831 r. Potem staje na czele konspiracji 

pozna

ń

skiej, przygotowuje nowe powstanie 1846 r., w którym ma uczestniczy

ć

 jako członek Rz

ą

du 

Narodowego. Przez trzy lata siedzi w pruskim wi

ę

zieniu, jest moment, kiedy mu grozi wyrok 

ś

mierci. 

ź

niej przechodzi do pracy organicznej, jest przez wiele lat posłem do parlamentu, redaguje 

"Dziennik Polski", jest prezesem Towarzystwa Przyjaciół Nauk, gospodaruje na roli. Nigdy jednak nie 
wyrzekł si

ę

 sympatii rewolucyjnych i powsta

ń

czych, dwaj jego synowie wzi

ę

li udział w Powstaniu 

Styczniowym, jeden z nich poległ.

 

Warto w tym kontek

ś

cie przypomnie

ć

 równie

ż

 interesuj

ą

ce refleksje K. Morawskiego we 

Wspomnieniach z TurwiPodział na organiczników i niepodległo

ś

ciowców jest historycznym fałszem. 

Organicznicy równie

ż

 d

ąż

yli do niepodległo

ś

ci, tylko realnie oceniali mo

ż

liwo

ś

ci i liczyli si

ę

 z czasem. 

Tym rozwa

ż

niej czeka

ć

 musimy i pracuj

ą

c mo

ż

emy. Czasu nikt przewidzie

ć

 nie mo

ż

e, ale s

ą

dz

ą

c z 

historii, tej wielkiej człowieka mistrzyni, mo

ż

emy sobie obliczy

ć

ż

e czas trwania naszej narodowo

ś

ci 

jest dłu

ż

szy ni

ż

eli spokoju w Europie - pisał (Chłapowski - J.R.N. rozwa

ż

aj

ą

c kl

ę

sk

ę

 powstania.

 

Niepodległo

ś

ciowy program generała Chłapowskiego stre

ś

ci

ć

 mo

ż

na nast

ę

puj

ą

co: Nale

ż

y czeka

ć

 z 

broni

ą

 u nogi, ale nie tajne zwi

ą

zki, tylko uzbrojenie moralne i materialne mog

ą

 pomóc. Czekanie ma 

wypełni

ć

 praca. W razie nadarzaj

ą

cej si

ę

 okazji, ale tylko przy sprzyjaj

ą

cych okoliczno

ś

ciach nale

ż

wyst

ą

pi

ć

 zbrojnie. Program ten wypełniał co do litery. Trzy razy w ci

ą

gu jego działalno

ś

ci w 

Pozna

ń

skiem zdawało mu si

ę

ż

e nadeszła odpowiednia chwila do akcji zbrojnej, i decydował si

ę

 

natychmiast do chwytania okazji.

 

Przewa

ż

aj

ą

ca cz

ęść

 wybitnych Polaków XIX wieku rozumiała, 

ż

e Polakom potrzebna jest synteza 

realistycznej oceny mo

ż

liwo

ś

ci istniej

ą

cych w danej chwili i nie wyrzekaniem si

ę

 planów 

niepodległo

ś

ciowych na przyszło

ść

 syntezy racjonalizmu z 

ż

arliwo

ś

ci

ą

 duchow

ą

 i gotowo

ś

ci

ą

 do 

po

ś

wi

ę

ce

ń

 rozwagi z temperamentem. Tak pojmowało sw

ą

 działalno

ść

 wielu czołowych wyznawców 

programu pracy organicznej, uwa

ż

aj

ą

c, 

ż

e nie musi ona wcale sta

ć

 w sprzeczno

ś

ci z romantyzmem 

celów i wyobra

ż

e

ń

 o przyszłej Polsce, a przeciwnie - mo

ż

e by

ć

 przez nie wspierana. Rozumieli, 

ż

ż

adna z postaw, czy to pozytywistyczna czy romantyczna, nie mo

ż

e by

ć

 traktowana jako tamuj

ą

cy 

wszelk

ą

 swobod

ę

 ruchów ciasny gorset. Podobnie jak ci zwolennicy akcji zbrojnej, którzy potrafili 

natychmiast po przegranym powstaniu umiej

ę

tnie wkłada

ć

 cał

ą

 sw

ą

 energi

ę

 w zupełnie inne typy 

działa

ń

 cichych prac dla utrzymania substancji narodowej.

 

Jawno

ść

 i konspiracja splatały si

ę

 nierozdzielnie

 

Wbrew próbom skrajnego przeciwstawiania postaw organicznikowskich i powsta

ń

czych do realiów XIX 

wieku nale

ż

ało to, co tak dobitnie wyraził profesor Stefan Kieniewicz: Nie było u nas konspiracyjnego 

polityka, który by w miar

ę

 mo

ż

no

ś

ci nie korzystał równie

ż

 z dróg legalnego oddziaływania poprzez 

prac

ę

 lub te

ż

 działalno

ść

 naukow

ą

. I na odwrót, nie było równie

ż

 w XIX wieku takiego polskiego 

legalisty, najbardziej zaprzysi

ę

głego wroga konspiracji, który by w swojej karierze nie uciekał si

ę

cho

ć

by przelotnie do załatwienia czego

ś

 konspiracyjnie, jak by

ś

my dzi

ś

 powiedzieli "na lewo". 

Jawno

ść

 i konspiracja splatały si

ę

 nierozdzielnie... Czołowy polski konspiracyjny emisariusz 

Dembowski miał swój udział w pracach organicznych, tak słynni rzecznicy pracy organicznej jak 
Chłapowski czy Marcinkowski przedtem zdobyli Krzy

ż

e Virtuti Militari w Powstaniu Listopadowym, a 

mieli równie

ż

 swój udział w pracach konspiracyjnych.

 

W cytowanym tek

ś

cie na łamach "Gazety Polskiej" Rafał A. Ziemkiewicz pisze: z ró

ż

nych wzgl

ę

dów, 

narodowych mitów z poprzedniej epoki dot

ą

d nie zweryfikowano: Polacy nadal ucz

ą

 si

ę

 o Traugucie 

zamiast o Badenim. Irytuje mnie ten stan rzeczy. A mnie bardzo dziwi irytacja Ziemkiewicza, 
wynikaj

ą

ca chyba z bardzo, ale to bardzo ułamkowej wiedzy o obu postaciach: Traugutcie i Badenim. 

Traugutt to nie tylko symbol m

ę

stwa i po

ś

wi

ę

cenia w dobie powsta

ń

czej. To tak

ż

e wspaniały symbol 

wytrwało

ś

ci 

ż

elaznej woli konsekwencji i skuteczno

ś

ci, okazywanych w czasach najtrudniejszych. Jest 

wi

ę

c symbolem rzeczy, których jak

ż

e cz

ę

sto tak wielu Polakom brakowało. Jego cechy charakteru, 

jego wytrwało

ść

, zdecydowanie, a nie mi

ę

czakowstwo, które obserwujemy u tylu dzisiejszych 

polityków, to s

ą

 wła

ś

nie cechy, które sprawiaj

ą

ż

e mógłby by

ć

 prawdziwym wzorcem dla polskich 

pokole

ń

 na dzi

ś

. I chodzi tu nie tylko o wzór przywódcy powsta

ń

czego, który znakomicie spełniał 

swoje zdania, najlepiej z wszystkich naszych XIX-wiecznych liderów. Chodzi o niezb

ę

dne cechy 

background image

twardego charakteru, siły ducha, 

ż

elaznej konsekwencji jak

ż

e przeciwstawne tak typowej w Polsce 

mentalno

ś

ci "słomianych ogni", "dojutrków", ludzi działaj

ą

cych na zasadzie "jako

ś

 to b

ę

dzie". Nie 

patrzmy wi

ę

c na niego w uproszczony sposób wył

ą

cznie jako na symbol heroicznej walki, gor

ą

cej 

wiary i patriotycznego uniesienia, lecz umiejmy doceni

ć

 w nim jak

ż

e wa

ż

ne cechy działania, tak 

potrzebne na dzi

ś

.

 

Antywzór Badeni

 

Natomiast tak zachwalany przez Ziemkiewicza Badeni jest w rzeczywisto

ś

ci antywzorem na 

dzi

ś

 przede wszystkim dlatego, 

ż

e był diable miało skuteczny w tym wszystkim, co robił. 

Osi

ą

gn

ą

ł rzeczywi

ś

cie szczyt kariery, jaka mogła spotka

ć

 Polaka w monarchii austro-w

ę

gierskiej - 

przez ponad dwa lata był premierem gabinetu rz

ą

dowego w Austrii, zanim ust

ą

pił pod naciskiem 

wielkich manifestacji wzburzonego tłumu Wiede

ń

czyków. Efekt jego premierostwa był 

ż

ałosny. Jak 

komentował, tak 

ś

wietny znawca polskiej nowszej historii, profesor Henryk Wereszycki - Badeni w 

czasie swego premierostwa doprowadził do zadra

ż

nie

ń

 tak gł

ę

bokich, 

ż

e wła

ś

ciwie od tego momentu 

Austria znajdowała si

ę

 w okresie permanentnego kryzysu politycznego (por. H. Wereszycki Pod 

berłem Habsburgów, Kraków 1975, s. 194).

 

Słynny historyk emigracyjny - Władysław Pobóg-Malinowski przekazał w swej Najnowszej historii 
politycznej Polski
 (Londyn 1963, t. 1, w. 1864-1914) obraz rz

ą

dów Badeniego w Wiedniu jako 

skrajnego "nieudacznictwa" z polskiego, narodowego punktu widzenia. Pisał (s. 318-319): w Wiedniu, 
w latach 1893-1898, gdy Polacy zrazu odgrywali wa

ż

k

ą

 rol

ę

 w gabinecie koalicyjnym, przy prezesurze 

za

ś

 Badeniego uj

ę

li w swoje r

ę

ce cztery najwa

ż

niejsze resorty pa

ń

stwowe, nie było nawet próby 

pój

ś

cia za przykładem Niemców czy Czechów, umiej

ą

cych nie tylko dba

ć

, ale i walczy

ć

 o potrzeby i 

interesy swoich krajów; nie wyzyskano ani przewagi wpływów, ani zaufania cesarza, cho

ć

 mo

ż

na było 

si

ę

 spodziewa

ć

 

ż

yczliwego jego poparcia dla wniosków czy uchwał sejmu krajowego w kierunku 

rozszerzenia i wzmocnienia autonomii czy reformy administracji krajowo-galicyjskiej.

 

Fatalnie bierny jako premier Austrii w promowaniu spraw polskich, a w szczególno

ś

ci Galicji, Badeni 

zapisał si

ę

 w historii przede wszystkim jako specjalista od brutalnych rozpraw z opozycj

ą

 (jako 

namiestnik Galicji). Nie wiem jednak, czy akurat taki wzór aktywno

ś

ci jako antydemokraty zasługuje 

dzi

ś

 na szczególne wychwalanie! Jak pisał Pobóg-Malinowski (op.cit., s. 319) Badeni: Istotnie, w 

rz

ą

dzeniu krajem okazał "

ż

elazn

ą

 r

ę

k

ę

", zwłaszcza w walce z demokracj

ą

 mieszcza

ń

sk

ą

, kiełkuj

ą

cym 

ruchem socjalistycznym i akcj

ą

 ks. Stojałowskiego. W. Feldman pisał, 

ż

e dzieje sterowanej przez 

Badeniego walki z kandydatur

ą

 ks. Stojałowskiego do parlamentu w 1886 r. nale

ż

ały do 

"najszpetniejszych" kart w systemie nadu

ż

y

ć

 i gwałtów. Autor biogramu Badeniego w Polskim 

Słowniku Biograficznym (t. 1, s. 206), Stanisław Starzy

ń

ski pisał, 

ż

e Badeni: Z demokracj

ą

 

mieszcza

ń

sk

ą

 walczył łagodnie, z agitacj

ą

 socjalistów i ludowców twardziej, a ju

ż

 gwałtownie t

ę

pił ten 

odłam ruchu ludowego, któremu przewodził ks. Stanisław Stojałowski, przez represje policyjne i 
wytaczanie procesów; nie stłumiły one jednak tego ruchu.
 Tak

ż

e i w tej sprawie Badeni okazał si

ę

, na 

szcz

ęś

cie, nieskuteczny. Warto jednak przypomnie

ć

 jednak bardziej konkretnie, do jakich metod 

uciekał si

ę

 stawiany dzi

ś

 przez Ziemkiewicza za wzór Badeni w swej walce z opozycj

ą

. Sławny polityk 

niepodległo

ś

ciowego nurtu partii socjalistycznej Ignacy Daszy

ń

ski obci

ąż

ył Badeniego win

ą

 za krwawy 

bilans wyborów parlamentarnych w Galicji w 1897 roku: 9 zabitych, 39 rannych, około 800 
uwi

ę

zionych, ogłoszenie stanu obl

ęż

enia w 36 powiatach (por. Pobóg-Malinowski, op.cit., s. 340). 

Doszło do tego, 

ż

e w listopadzie 1897 r. zgłoszono w parlamencie wniosek o postawienie 

Badeniego w stan oskar

ż

enia, był bowiem, jako premier, odpowiedzialny za popełnione w 

wyborach nadu

ż

ycia (wg Pobóg-Malinowski, op.cit., s. 348-349).

 

By

ć

 mo

ż

e Rafał A. Ziemkiewicz zlekcewa

ż

y te powołania si

ę

 na Pobóg-Malinowskiego, uznaj

ą

jego uwagi o Badenim za wyraz stronniczych uprzedze

ń

 historyka-piłsudczyka. Prosz

ę

 bardzo! 

Co jednak powie Ziemkiewicz na równie ostre krytyki pod adresem Badeniego wysuwane przez 
znakomitego publicyst

ę

 Stanisława Mackiewicza, znanego jak wiadomo z niech

ę

ci do 

powsta

ń

czych zrywów i popieraj

ą

cego na ka

ż

dym kroku działania polityków-realistów. Otó

ż

 

Cat-Mackiewicz przedstawia w ksi

ąż

ce Był bal mo

ż

liwie najczarniejszy bilans dokona

ń

 czy raczej nie-

dokona

ń

 Badeniego. Jak pisał Mackiewicz: Inne pytanie, nader gorzkie, nasuwa si

ę

 na usta. Dlaczego 

tych swoich wielkich wpływów w Austrii nie wykorzystali Polacy dla sprawy polskiej jako cało

ś

ci (...), 

kiedy Franciszek Józef zainaugurował w roku 1895 "polskie rz

ą

dy" Kazimierza Badeniego, w którego 

rz

ą

dzie wszystkie kluczowe resorty ł

ą

cznie z ministerstwem spraw zagranicznych obsadzone były 

background image

przez Polaków, to w przemówieniu witaj

ą

cym wyraził nadziej

ę

ż

e z tym rz

ą

dem chce rz

ą

dzi

ć

 a

ż

 do 

swojej 

ś

mierci. Ale Kazimierz Badeni zawiódł Franciszka Józefa, a jeszcze bardziej nas, Polaków.

 

W dwa lata po ust

ą

pieniu Badeniego z premierostwa napisze Wyspia

ń

ski: "Miałe

ś

, chamie, złoty róg". 

Wyspia

ń

ski nie my

ś

lał oczywi

ś

cie o Badenim (...), a jednak te jego słowa wła

ś

nie do utraconej przez 

Badeniego okazji mogły si

ę

 stosowa

ć

 (...). Rz

ą

dy Badeniego, tak serdecznie przez Franciszka Józefa 

powitane, były zarówno zenitem, jak pocz

ą

tkiem ko

ń

ca polskich wpływów w Austrii. Niestety po dzi

ś

 

dzie

ń

 a

ż

 roi si

ę

 od "chamów" zatracaj

ą

cych "złote rogi" (vide: historia AWS).

 

Skuteczni i nieudacznicy

 

W moim odczuciu najwa

ż

niejszy podział w dziejach Polski ostatnich paruset lat, to wcale nie podział 

na powsta

ń

ców i organiczników czy powsta

ń

ców i polityków-"realistów", lecz podział na ludzi 

skutecznych i "nieudaczników", na ludzi umiej

ę

tnie broni

ą

cych spraw polskich i fajtłapów. Na ludzi 

ś

wietnie wykorzystuj

ą

cych ka

ż

de najmniejsze nawet szanse dla Polski i ludzi je fatalnie 

zaprzepaszczaj

ą

cych. W tej sprawie w pełni przychylam si

ę

 do podej

ś

cia nieod

ż

ałowanego Jerzego 

Łojka, który pisał przed laty: Niestety, tak si

ę

 dziwnie zło

ż

yło, 

ż

e nasza publicystyka historyczna i 

nawet naukowa historiografia znajduj

ą

 ostre pot

ę

pienia dla czynów, nigdy za

ś

 dla zaniecha

ń

 co 

wybitniejszych postaci z naszej przeszło

ś

ci. A owe zaniechania nieraz ci

ęż

ej wa

ż

yły na losach kraju 

ni

ż

 takie czy inne czyny.

 

Je

ś

li historia ma czego uczy

ć

, to trzeba si

ę

ga

ć

 do jej kart bez uprzedze

ń

 i powierzchownych 

szufladkowa

ń

 czy podziałów. Odnosi si

ę

 to tak

ż

e do znacznie odleglejszej przeszło

ś

ci. Niedawno, 

wyst

ę

puj

ą

c na łamach "Niedzieli" przeciw kalumniom wobec ksi

ę

dza Kordeckiego zach

ę

całem, by nie 

spogl

ą

da

ć

 na niego wył

ą

cznie przez pryzmat jego heroicznej walki w obronie klasztoru na Jasnej 

Górze, jego wiary i po

ś

wi

ę

cenia, ale równie

ż

, by odwoływa

ć

 si

ę

 do niego jako 

ś

wietnego wzorca 

skutecznych działa

ń

. I przypomniałem to, o czym tak mało dot

ą

d pisano, 

ż

e ks. Kordecki, to nie tylko 

symbol wielkiej odwagi, lecz równie

ż

 symbol wielkiego realizmu, niezwykłej trze

ź

wo

ś

ci i racjonalizmu, 

wielostronno

ś

ci działa

ń

Był człowiekiem wielkiej odwagi, ale umiał znakomicie ł

ą

czy

ć

 t

ę

 odwag

ę

 z 

maksymaln

ą

 roztropno

ś

ci

ą

 i mierzeniem zamiarów na siły. Twardo chodził po ziemi, doskonale 

przygotowywał si

ę

 do ka

ż

dej sprawy, nie znosił po

ś

piesznych improwizacji. W polskiej historii, gdzie 

mieli

ś

my taki nadmiar specjalistów od nieprzygotowanych porywów i szar

ż

, ks. Kordecki jawi si

ę

 jako 

jeden z cz

ę

stszych symboli rozumnego, konsekwentnego, dobrze przygotowanego czynu, opartego 

na trze

ź

wym rachunku sił. Ludwik Kubala wspominał uwagi zaprzyja

ź

nionego z ks. Kordeckim 

wojewody pomorskiego, który akcentował, jak wiele obrona Jasnej góry zawdzi

ę

czała "jedynie" 

czujno

ś

ci i zabiegom Kordeckiego: "On wszystko do obrony przygotował, pozycje dla armat i 

stanowiska załodze naznaczył, szopy pod murami z ziemi

ą

 zrównał, robotników i stra

ż

e nocami 

dogl

ą

dał, 

ż

ołnierzy słowem i hojno

ś

ci

ą

 zach

ę

cał, szlachcie zniech

ę

conej serca dodawał, a kiedy w 

ko

ń

cu strach i zw

ą

tpienie podda

ć

 si

ę

 i bram

ę

 otworzy

ć

 radziły, on si

ę

 oparł i na swojem postawił".

 

Podczas gdy Jasienica nazwał go "wzorowym dowódc

ą

", inni wysławiali jego zdolno

ś

ci 

administracyjne i gospodarcze. Adam Kersten pisał w biogramie ks. Kordeckiego "w swojej 
działalno

ś

ci zakonnej wykazywał wielkie zdolno

ś

ci administracyjne (...). Podkre

ś

lano jego "rz

ą

dno

ść

" i 

godn

ą

 podziwu działalno

ść

 gospodarcz

ą

". Sam papie

ż

 Aleksander VII sławił w li

ś

cie do nuncjusza 

roztropno

ść

 i zr

ę

czno

ść

 ks. Kordeckiego. Był wspaniałym poł

ą

czeniem 

ż

arliwej wiary i gor

ą

cego 

patriotyzmu z uporczyw

ą

 wytrwał

ą

 prac

ą

 na co dzie

ń

. Jak

ż

e potrzeba na wła

ś

nie dzi

ś

 takich wzorców 

w Polsce, gdzie ci

ą

gle mamy za du

ż

o niedoł

ę

gów i fanfaronów podejmuj

ą

cych bez przygotowania 

"jedynie słuszne" decyzje na zasadzie "jako

ś

 to b

ę

dzie".

 

 

W dwóch ostatnich odcinkach pisałem ju

ż

 du

ż

o o tendencjach do przyczerniania obrazu polskich 

powsta

ń

, widocznych nawet w niektórych deformuj

ą

cych obraz naszych dziejów podr

ę

cznikach (vide

ksi

ąż

ka Andrzeja Garlickiego). Szokuj

ą

ca jest jednak ilo

ść

 ró

ż

nych skrajnie nie uargumentowanych 

ataków na powstania polskie, jak

ą

 spotykamy w przeró

ż

nych publicystycznych tekstach. Oto par

ę

 

typowych wypowiedzi.

 

Kału

ż

y

ń

ski o "rozrabiaj

ą

cych awanturnikach"

 

background image

Zacznijmy od osławionego wybielacza stalinizmu i jednego z najskrajniejszych gromicieli polskiego 
patriotyzmu, redaktora "Polityki" Zygmunta Kału

ż

y

ń

skiego. W ksi

ąż

ce Pami

ę

tnik rozbitka (Warszawa 

1991, s. 118) Kału

ż

y

ń

ski dał swoist

ą

 wizj

ę

 działa

ń

 polskich powsta

ń

ców, pisz

ą

c: Wygl

ą

da na to, 

ż

nasi przodkowie nie przej

ę

li si

ę

 tragedi

ą

 rozbiorów i tylko tu i ówdzie nieliczni awanturnicy zaczynali 

rozrabia

ć

. Współpracownik innego czasopisma postkomunistycznego Wiesław Kot we "Wprost", 

zauwa

ż

ył: W XIX wieku Polacy wywoływali powstania, które nie mogły si

ę

 zako

ń

czy

ć

 sukcesem i 

zamiast przyzna

ć

 si

ę

 do własnej nieudolno

ś

ci i lekkomy

ś

lno

ś

ci, celebrowali teori

ę

 "Polski-Chrystusa 

narodów" (W. Kot Poboyowisko, "Wprost" z 2 sierpnia 1992 r.). Wtórował mu w postkomunistycznej 
"Trybunie" były kurier, a pod koniec 

ż

ycia skrajny renegat Jan Karski w wywiadzie z 3 lutego 1997 

r.: Polska-Mesjasz czy wrzód? Wyst

ą

pił w nim jako gwałtowny krytyk naszych powsta

ń

 narodowych i 

ż

arliwy obro

ń

ca "ładu", jaki nam stwarzali carowie. Według Karskiego wszystkiemu winni byli 

anarchiczni Polacy, którzy wci

ąż

 buntowali si

ę

 przeciwko dobroci cara, który dał im wszystko: 

sejmy, rz

ą

d i własne wojsko. A oni to wszystko bezrozumnie potracili przez swe głupie bunty.

 

Trudno zrozumie

ć

 fanatyczn

ą

 zajadło

ść

, z jak

ą

 niektórzy polscy autorzy skłonni s

ą

 pot

ę

pia

ć

 polskie 

powstania narodowe i wył

ą

cznie Polaków obci

ąż

a

ć

 odpowiedzialno

ś

ci

ą

 za doprowadzenie do ich 

wybuchu, pomijaj

ą

c całkowicie, prowokuj

ą

c

ą

 Polaków rol

ę

 caratu. Gdyby ci gromiciele powsta

ń

 

troch

ę

 wi

ę

cej czytali, to poznaliby ze 

ź

ródeł doby powsta

ń

 a

ż

 nadto wiele 

ś

wiadectw, 

obci

ąż

aj

ą

cych wła

ś

nie Moskw

ę

 i jej namiestników lwi

ą

 cz

ęś

ci

ą

 winy za sprowokowanie 

wybuchów kolejnych powsta

ń

. Cytowałem ju

ż

 wcze

ś

niej jednoznaczne opinie tak długo b

ę

d

ą

cego 

filarem partii prorosyjskiej w Polsce - ksi

ę

cia Adama Czartoryskiego czy innego lidera prorosyjskiego 

nurtu politycznego - ksi

ę

cia Druckiego-Lubeckiego. Obaj akcentowali fatalne skutki wprowadzonych 

przez w. ks. Konstantego i Nowosilcowa rz

ą

dów terroru i bezprawia, które wci

ąż

 prowokowały 

Polaków do buntu. Przypomn

ę

 inn

ą

, jak

ż

e wymown

ą

, opini

ę

 pióra generała Ignacego Pr

ą

dzy

ń

skiego. 

Wła

ś

nie on, lider realistycznie i skrupulatnie wyliczaj

ą

cy bł

ę

dy Powstania Listopadowego, w swych 

pami

ę

tnikach tak pisał o jego przyczynach: (...) Bunt, z pocz

ą

tku tak słaby i mordami splamiony, 

poci

ą

gn

ą

ł jednak za sob

ą

 z tak

ą

 łatwo

ś

ci

ą

 cały naród. Czyli

ż

by to miało by

ć

 jedynie skutkiem owej 

lekkomy

ś

lno

ś

ci, któr

ą

 Polakom zarzucaj

ą

? Nie. Aleksander był Polsk

ę

 w tak fałszywym poło

ż

eniu 

postawił, dwaj pierwsi namiestnicy w Polsce - Konstanty i Nowosilcow - tak dalece dali si

ę

 we znaki 

Polakom, tak wielu osobom i familiom nadokuczali, 

ż

e dosy

ć

 było buntownikom wymówi

ć

 to wielkie 

słowo: o j c o w i z n a, aby wszystkie poruszy

ć

 serca, aby wszystkie pozyska

ć

 sympatye bez wzgl

ę

du 

na to, czy chwila sprzyjaj

ą

ca, czy okoliczno

ś

ci przyjazne i w jaki sposób buntownicy robot

ę

 swoj

ą

 

rozpocz

ę

li. Naród miał tylko do wyboru albo odepchn

ąć

 od siebie bunt, wyrzekaj

ą

c si

ę

 wszelkiego z 

nim wspólnictwa, a zatem sankcyonowa

ć

 jak najwyra

ź

niej i z własnej woli ohydny stan, w którym si

ę

 

znajdował, albo te

ż

, przył

ą

czaj

ą

c si

ę

 do buntu, zrobi

ć

 z niego powstanie narodowe. Innemy słowy, 

naród był mi

ę

dzy ha

ń

b

ą

 a wielkiemi niebezpiecze

ń

stwami. Wybór nie mógł by

ć

 w

ą

tpliwy (...).

 

Rewolucja musi nast

ą

pi

ć

 w Polsce...

 

Przypomnijmy, jak oceniał sytuacj

ę

 na krótko przed Powstaniem Listopadowym rosyjski pułkownik 

sztabu Zass, któremu car Mikołaj I zlecił tajne 

ś

ledzenie w Warszawie czynno

ś

ci wielkiego ksi

ę

cia 

Konstantego. Ju

ż

 w pierwszym z raportów o

ś

wiadczył, 

ż

e: rewolucja musi nast

ą

pi

ć

 w Polsce, bo 

post

ę

powania w. ksi

ę

cia, dra

ż

ni

ą

ce i dokuczliwe, nie tylko u Polaków, ale nawet u wiede

ń

czyków 

wywołałoby niechybnie rewolucj

ę

. Trudno było sobie wyobrazi

ć

, by cywilizowani Polacy mogli na 

trwałe pogodzi

ć

 si

ę

 z wielkorz

ą

dc

ą

-stupajk

ą

 w. ks. Konstantym, który powtarzał w odniesieniu do 

swoich polskich poddanych: Rózgi, rózgi, oto, czego im trzeba (...). Jedynie tylko bat mo

ż

e rz

ą

dzi

ć

 

ś

wiatem. Trudno si

ę

 dziwi

ć

 te

ż

 temu, 

ż

e w tak podminowanej atmosferze wystarczył do powstania 

nagły impuls - wie

ść

 o tym, 

ż

e wojsko polskie ma by

ć

 skierowane do tłumienia rewolucji w Belgii i we 

Francji. Z dziesi

ęć

 lat temu Senat polski tak ostro pi

ę

tnował wykorzystanie wojska polskiego, 

podległego Sowietom do uczestniczenia w akcji 5 pa

ń

stw przeciw pragn

ą

cej si

ę

 zdemokratyzowa

ć

 

Czechosłowacji Dubczeka. Jak wiadomo, mi

ę

dzy nami a Czechami nie było wi

ę

kszych sentymentów, 

były niestety nawet ró

ż

ne zadawnione urazy, cho

ć

by z fatalnego zachowania si

ę

 Czechosłowacji w 

stosunku do Polski i W

ę

gier w 1956 r. Pot

ę

piamy, i słusznie, udział w ówczesnej interwencji w 

Czechosłowacji, cho

ć

 zbuntowanie si

ę

 w owym czasie polskiego wojska przeciwko takiemu udziałowi 

niew

ą

tpliwie nie przyniosłoby 

ż

adnego efektu i zostałoby krwawo stłumione przez sowieckie 

supermocarstwo. Dlaczego wi

ę

c, na Boga, dziwimy si

ę

 polskim oficerom i 

ż

ołnierzom, 

ż

e nie chcieli 

i

ść

 na zachód, by tłumi

ć

 rewolucj

ę

 Francuzów, z którymi przez wiele lat ł

ą

czyło Polsk

ę

 tak silne 

braterstwo broni? Dlaczego ró

ż

ni publicy

ś

ci za nic nie chc

ą

 si

ę

 wczu

ć

 w ducha my

ś

lenia Polaków z 

1830 r., tego, co na nie wpływało?

 

background image

Davies o głupocie Rosji

 

Ż

ałosny jest fakt, 

ż

e "polskich gromicieli" naszych powsta

ń

 narodowych nie sta

ć

 nawet na odrobin

ę

 

tego zrozumienia skutków głupoty polityki Rosji wobec Polski, jakie wykazuje 

ś

wietny zachodni 

znawca dziejów Polski Norman Davies w Bo

ż

ym igrzysku (Kraków 1998). Ju

ż

 w odniesieniu do 

Powstania Listopadowego zaakcentował on szczególn

ą

 odpowiedzialno

ść

 carskich władz za 

doprowadzenie do przekształcenia w powstanie czego

ś

, co mogło si

ę

 sko

ń

czy

ć

 jako krótkotrwały 

spisek, bez wi

ę

kszego rezonansu. Według Daviesa (op.cit., t. 2, s. 356-357): Niestety, absolutna 

zatwardziało

ść

 cara, całkowita odmowa wszelkich rokowa

ń

 i kompromisu, okazywany od pocz

ą

tku 

brutalny upór, wymagaj

ą

cy bezwarunkowo poddania si

ę

 - wszystko to zmieniło niewielki spisek w 

powa

ż

ny konflikt. W 1830 r. naród polski nie miał w swoich szeregach 

ż

adnych wyj

ą

tkowo licznych 

rzesz "zapale

ń

ców" czy "rewolucjonistów". Nie okazywał te

ż

 

ż

adnych skłonno

ś

ci do popełnienia 

zbiorowego samobójstwa. Kra

ń

cowe postawy, jakie ujawniły si

ę

 w trakcie powstania, były skutkiem 

sytuacji, w której rozs

ą

dnym ludziom nie dano szans rozs

ą

dnego post

ę

powania (podkre

ś

lenie - 

J.R.N.). To Mikołaj I zrobił czynnych rebeliantów nawet z prorosyjskich konserwatystów w rodzaju 
Adama Czartoryskiego. To rz

ą

d rosyjski sprowokował wła

ś

nie te sytuacje, których rzekomo starał si

ę

 

unikn

ąć

.

 

W pó

ź

niejszym fragmencie swego dzieła (s. 402) Norman Davies dodawał: Rosjanie od pocz

ą

tku 

krzywo patrzyli na autonomi

ę

 Królestwa Kongresowego. Obawiaj

ą

c si

ę

 ewentualnych konsekwencji 

braku zdecydowania, raz za razem reagowali na stosunkowo niewielkie zamieszki wrogimi wybuchami 
niepotrzebnej wrogo

ś

ci, tworz

ą

c w ten sposób bł

ę

dne koło represji, powsta

ń

 i kolejnych represji.

 

Fakt, 

ż

e te wła

ś

nie tak istotne prawdy mówi Anglik, a za nic nie "potrafi

ą

" do nich doj

ść

 "polscy" 

autorzy w stylu Boche

ń

skiego, Łubie

ń

skiego, Garlickiego, Kału

ż

y

ń

skiego czy Karskiego, jest zarazem 

prawdziwie haniebnym 

ś

wiadectwem ich mentalno

ś

ci. Dlaczego tak nisko upadli w deptaniu 

polskiej narodowej historii? Czy stało si

ę

 tak tylko dlatego, 

ż

e taki np. Boche

ń

ski od 

pierwszych lat po 1945 r. wszystko podporz

ą

dkowywał fanatycznej idei kolaboracji z ka

ż

d

ą

 

Rosj

ą

 za wszelk

ą

 cen

ę

ż

e Kału

ż

y

ń

ski zacz

ą

ł od terminowania jako skrajny stalinowski 

publicysta, Garlicki sw

ą

 partyjn

ą

 wierno

ść

 komunizmowi poł

ą

czył z przekonaniem, 

ż

e Rosji 

zawsze trzeba przyznawa

ć

 racj

ę

? Ale przecie

ż

 Karski przebywał po wojnie cały czas na Zachodzie, 

z dala od zniewolonej przez Sowiety Polski, a mimo to wypisywał jak

ż

e podobne, godz

ą

ce w Polaków 

brednie. W tym ostatnim, i

ś

cie klinicznym przypadku, chodziło głównie o to, 

ż

e Karski w pewnym 

momencie uznał, 

ż

e maksymalnie skorzysta na skrajnym wybielaniu 

Ż

ydów i równoczesnym 

dokopywaniu "głupim" Polakom.

 

Wybielanie Boche

ń

skiego

 

Trudniej zrozumie

ć

 tych publicystów, którzy jeszcze dzi

ś

 na łamach ró

ż

nych czasopism opcji 

patriotycznej powielaj

ą

 najbardziej uproszczone s

ą

dy antypowsta

ń

cze, rodem z PRL-u, ch

ę

tnie 

nawi

ą

zuj

ą

c do przemy

ś

le

ń

 najgorszych ówczesnych kolaborantów typu Aleksandra Boche

ń

skiego.

 

Zdumiałem si

ę

 niedawno mocno z powodu ukazania si

ę

 na łamach wielce lubianego przeze mnie 

"Głosu" tekstu Wojciecha Rudnego, skrajnie antypowsta

ń

czego i bezkrytycznie idealizuj

ą

cego 

przemy

ś

lenia historyczne kolaboranta Aleksandra Boche

ń

skiego (pisałem ju

ż

 szerzej o Boche

ń

skim w 

"Naszej Polsce" z 16 sierpnia 2000 r.). Co za

ś

 było szczególnie groteskowe - Rudny stawia 

Boche

ń

skiego, Stanisława Augusta i Wielopolskiego w jednym rz

ę

dzie obok Romana 

Dmowskiego. Postawi

ć

 wielkiego patriot

ę

 Dmowskiego obok króla-targowiczanina Stanisława 

Augusta, obok XIX-wiecznego targowiczanina Wielopolskiego, obok współczesnego 
kolaboranta Boche

ń

skiego, to przecie

ż

 co

ś

 wyj

ą

tkowo obra

ź

liwego wobec tak wielkiego 

patrioty i my

ś

liciela polskiego jak Roman Dmowski. Jestem pewien, 

ż

e on sam z oburzeniem 

odrzuciłby tego typu wmawiane mu powinowactwo. Przyjmijmy, 

ż

e Dmowski stanowczo odcinał si

ę

 od 

postawy Wielopolskiego, pisz

ą

c: Nieprawd

ą

 jest, 

ż

e dla Polski mo

ż

na co

ś

 zrobi

ć

, ale z Polakami nigdy 

(osławiony zwrot Wielopolskiego - J.R.N.). Chc

ą

c zrobi

ć

 co

ś

 dla Polski, jak zreszt

ą

 dla ka

ż

dego 

innego kraju, trzeba i

ść

 z jednymi rodakami przeciw innym (...). I główna rzecz, trzeba zrozumie

ć

 swe 

społecze

ń

stwo, jego dusz

ę

, zna

ć

 jego instynkty, w których podstawie zawsze le

ż

y instynkt 

samozachowawczy narodu (...) (por. R. Dmowski Polityka polska i odbudowanie pa

ń

stwa, Warszawa 

1988, t. I, s. 206-207).

 

background image

Przypomnijmy, jak stanowczo wyst

ą

pił Prymas Tysi

ą

clecia w obronie pami

ę

ci Powstania 

Styczniowego przeciwko jego pomniejszycielowi, jednemu z czołowych redaktorów "Tygodnika 
Powszechnego", znanemu z upartego prorosyjskiego oportunizmu Stanisławowi Stommie. (Chodziło 
o zamieszczony w "TP", akurat w setn

ą

 rocznic

ę

 Powstania Styczniowego, artykuł Stanisława 

Stommy, pi

ę

tnuj

ą

cy Powstanie Styczniowe jako wyraz nonsensownego "kompleksu antyrosyjskiego".) 

W homilii, wygłoszonej 27 stycznia 1963 r. w Warszawie w ko

ś

ciele 

Ś

w. Krzy

ż

a kardynał Stefan 

Wyszy

ń

ski powiedział m.in.: Wyczytałem ostatnio przedziwne zdanie: kto

ś

, zastanawiaj

ą

c si

ę

dlaczego Powstanie wybuchło w Królestwie Kongresowym, a nie w Wielkopolsce czy te

ż

 Małopolsce, 

odpowiada sobie, 

ż

e byli

ś

my podobno owładni

ę

ci "kompleksem antyrosyjskim"? Z tym wi

ą

zało si

ę

 

całe jego dalsze rozumowanie.

 

Wydaje mi si

ę

ż

e nie ma nic bardziej niesprawiedliwego, pomijaj

ą

c ju

ż

ż

e historycznie nie jest to 

prawd

ą

, jakoby Powstanie wybuchło tylko tutaj. Ono było wła

ś

ciwie wsz

ę

dzie, ono było w duszy 

ka

ż

dego niemal Polaka, 

ż

yj

ą

cego w granicach trzech kordonów. A wynikało to nie z takiego czy 

innego kompleksu, bo kompleks jest czym

ś

 chorobliwym, podczas gdy my mieli

ś

my zdrowe d

ąż

enie 

do wolno

ś

ci, pogwałconej i odebranej nam. I mniejsza z tym, kto j

ą

 nam odbierał i jakim j

ę

zykiem 

mówił; wa

ż

ne jest, 

ż

e gwałcił prawo Narodu do wolno

ś

ci.

 

Nie o kompleks wi

ę

c idzie, nie o schorzenie psychiczne, które jakoby przeszkadzało Narodowi działa

ć

 

i decydowa

ć

 w sposób wolny. Szło o poczucie pogwałconego prawa Narodu do samostanowienia o 

sobie i do decydowania o swej wolno

ś

ci, w której rozmieszcza si

ę

 w sposób wolny i samodzielny 

prawa i wzajemne obowi

ą

zki współ

ż

yj

ą

cych ze sob

ą

 warstw narodowych. Chyba o to chodziło, a nie o 

jaki

ś

 kompleks!

 

Gdy człowiek czy Naród czuje si

ę

 na jakimkolwiek odcinku zwi

ą

zany i skr

ę

powany, gdy czuje, 

ż

e nie 

ma ju

ż

 wolno

ś

ci opinii, wolno

ś

ci zdania, wolno

ś

ci kultury, wolno

ś

ci pracy, gdy wszystko wzi

ę

te jest w 

jakie

ś

 ła

ń

cuchy, wtedy nie potrzeba kompleksów. Wystarczy by

ć

 tylko przyzwoitym człowiekiem, mie

ć

 

poczucie honoru i osobistej godno

ś

ci, aby si

ę

 przeciwko takiej niewoli burzy

ć

, szukaj

ą

ś

rodków i 

sposobów wydobycia si

ę

 z niej.

 

Z półtora roku temu polemizowałem z Arturem Górskim, który w artykule Nie w morzu krwi, lecz w 
pocie czoła
 w swoisty sposób uczcił kolejn

ą

 rocznic

ę

 Powstania Styczniowego, zamieszczaj

ą

panegiryczny tekst na temat jego bezwzgl

ę

dnego przeciwnika Aleksandra Wielopolskiego (pt. Nie w 

morzu krwi, lecz w pocie czoła na łamach "Naszego Dziennika" z 22 stycznia 1999 r.) Górskiemu w 
jego absolutnej idealizacji margrabiego Wielopolskiego nie przeszkadzał, jak si

ę

 zdaje nawet fakt, 

ż

margrabia przyj

ą

ł od cara order za stłumienie polskiego powstania. Ju

ż

 dalej nie mo

ż

na było chyba 

pój

ść

 w postawie targowickiej (st

ą

d nawet "sta

ń

czyk" Szujski nazwał Wielopolskiego 

"targowiczaninem" w 1865 r.). Dodajmy do tego niekłaman

ą

 rado

ść

, wyra

ż

an

ą

 przez Polaka, 

margrabiego Wielopolskiego, z powodu wprowadzenia przez Austriaków w 1864 r. stanu obl

ęż

enia w 

Galicji.

 

Adwokaci caratu

 

Jak

ż

e cz

ę

sto niektórzy nasi publicy

ś

ci posuwaj

ą

 si

ę

 do wybielania caratu, przedstawiaj

ą

c go jako 

racjonalny twór, który na swoje nieszcz

ęś

cie, mimo wszystkich dobrych ch

ę

ci, musiał zderza

ć

 si

ę

 z 

anarchicznym partnerem, jakim byli Polacy. Adam Wielomski na przykład zapewniał z werw

ą

 w 

tek

ś

cie W obronie Wielopolskiego ("ND" z 20-21 lutego 1999 r.), i

ż

 Powstanie Styczniowe utwierdziło 

w oczach caratu przekonanie, 

ż

e Polacy to anarchi

ś

ci i rewolucjoni

ś

ci, z którymi trzeba rozmawia

ć

 za 

pomoc

ą

 represji. Przypomnijmy wi

ę

c, 

ż

e wła

ś

nie ten carat, tak idealizowany przez publicystów, 

najcz

ęś

ciej sam z siebie nie był zdolny do 

ż

adnych racjonalnych ust

ę

pstw bez nacisku społecznego, 

do przyznania cho

ć

by małej cz

ą

stki demokratycznych praw, z jakich korzystały społeczno

ś

ci w innych, 

szcz

ęś

liwszych krajach. Osławiony Mikołaj I "Pałkin" wsławił si

ę

 nakazem rozwi

ą

zania bractw 

trze

ź

wo

ś

ci, bo i te uznał za niebezpieczne dla niego, bo popierane nie przez władz

ę

, a Ko

ś

ciół 

katolicki. Co za

ś

 najbardziej groteskowe - car uzasadnił rozwi

ą

zanie bractw trze

ź

wo

ś

ci tym, 

ż

e chc

ą

 

ograniczy

ć

 wolno

ść

 podległego mu ludu. Wolno

ść

 w piciu wódki bez ogranicze

ń

.

 

Car Aleksander III, pogromca Powstania Styczniowego, którego tak zawiedli, zdaniem 
Wielomskiego, anarchiczni i rewolucyjni
 Polacy, wykazywał do

ść

 swoisty stosunek do wszelkich 

ż

ycze

ń

 swych poddanych. By przytoczy

ć

 jak

ż

e znamienny przykład ze skierowan

ą

 do niego pro

ś

b

ą

 

background image

szlachty guberni moskiewskiej. Upraszała ona o pozwolenie zabierania głosu w sprawach swego 
okr

ę

gu i to tylko raz na rok. Isz, czego zachotieli - napisał car na marginesie pro

ś

by (według P. 

Jasienica Dwie drogi, Warszawa 1963, s. 21).

 

Je

ś

li ten tak nieskłonny do wysłuchiwania 

ż

ycze

ń

 swoich poddanych car był w pewnym momencie 

gotów i

ść

 na pewne ograniczone ust

ę

pstwa wobec Polaków, to nie z 

ż

adnej dobrej woli, a tylko 

dlatego, 

ż

e dla caratu zaczynał by

ć

 

ż

enuj

ą

cy cały mi

ę

dzynarodowy rezonans wydarze

ń

 w Polsce 

(pogrzeby rozlicznych ofiar strzelania do warszawskich tłumów etc.). Pod koniec 

ż

ycia ten sam car 

zdobył si

ę

 nawet na decyzj

ę

 o wydaniu konstytucji pod wpływem - znów nie z dobrej woli, lecz na 

skutek znu

ż

enia strachem przed ci

ą

głymi akcjami bombowymi bojowców z "Narodnoj Woli" (udany 

zamach bombowy na cara przekre

ś

lił jednak t

ę

 tak bardzo spó

ź

nion

ą

 inicjatyw

ę

).

 

Adam Wielomski zapewniał w tek

ś

cie W obronie Wielopolskiego ("ND" z 20-21 lutego 1999 r.), i

ż

Dziewi

ę

tnastowieczni Polacy nie byli w swej robocie narodowej prowadzeni przez m

ęż

ów stanu, lecz 

przez poetów. Czy mam przypomina

ć

 rozliczne fakty pokazuj

ą

ce, 

ż

e dowódcami powsta

ń

czymi byli 

bardzo cz

ę

sto nie poeci, a wybitnej klasy fachowcy, specjali

ś

ci nie tylko od wojskowo

ś

ci, lecz od 

zimnego, 

ś

cisłego my

ś

lenia? Pocz

ą

wszy od generała Józefa Bema, 

ś

wietnego konstruktora i 

architekta (przebudował Ossolineum), generała Józefa Pr

ą

dzy

ń

skiego, budowniczego Kanału 

Augustowskiego i gen. Dezyderego Chłapowskiego, 

ś

wietnie gospodaruj

ą

cego na roli z 

zastosowaniem najnowszych technik rolnych, po carskiego oficera Romualda Traugutta. 
Dlaczego ci trze

ź

wi fachowcy buntowali si

ę

, szli walczy

ć

 do powstania? Odpowiedzi nale

ż

y szuka

ć

 w 

skrajnie głupawej polityce caratu, pod którym strasznie trudno było spokojnie wytrzyma

ć

. Do wyj

ą

tków 

nale

ż

ały polskie bunty w zaborze galicyjskim i pruskim, pomimo i tam wyst

ę

puj

ą

cego ucisku 

narodowego, bo jednak tam nie był on nigdy nawet cho

ć

 w cz

ęś

ci porównywalny do barbarzy

ń

skiej 

polityki caratu w zaborze rosyjskim.

 

Co Polacy musieli prze

ż

ywa

ć

 w zaborze rosyjskim - dobrze ilustruje list Zygmunta Krasi

ń

kiego do 

Delfiny Potockiej, pisany w styczniu 1848 r.: Norwid mi opowiadał wczoraj rozmaite szczegóły z 

ż

ycia 

warszawskiego, uwi

ę

zienia, s

ą

dy, kajdany, wywozy na Sybir, niesłychane odwagi i m

ę

cze

ń

stwa. (...) 

Okropnie słucha

ć

. Co to za stan rzeczy, co za piekło na ziemi, gorsze ni

ż

 wszystkie jakie b

ą

d

ź

 

marzone marzeniem wyobra

ź

ni. Wyobra

ź

 sobie, od kiedy wyszedł ze szkół, od lat sze

ś

ciu, nie wi

ę

cej, 

narachował imi

ę

 po imieniu 200 współuczniów, prawie wszystkich, z którymi znał si

ę

 i uczył, 

wywiezionych na Sybir, pomarłych w Cytadeli lub na drodze albo dojechałych i j

ę

cz

ą

cych tam. 200 

jeden człowiek narachował - i to prawie dzieci!!!

 

Dlaczego ci młodzi Polacy si

ę

 buntowali, dlaczego nie chcieli si

ę

 pogodzi

ć

 z systemem rz

ą

dów 

caratu? Czy naprawd

ę

 tak trudno jest to zrozumie

ć

? Czy aby pokaza

ć

 absurdalno

ść

 tych 

rz

ą

dów, znów musz

ę

 przypomnie

ć

 cytowanego ju

ż

 gruntownego rosyjskiego znawc

ę

 Polski 

Mikołaja W. Berga, bliskiego krewnego jednego z pogromców Powstania Styczniowego? We 
wspomnianych Zapiskach o polskich spiskach i konspiracjach 
Berg tak pisał o niebywałej 
głupocie rz

ą

dów rosyjskich w Polsce: W innych pa

ń

stwach, gdy wybieraj

ą

 rz

ą

dc

ę

 dla kraju tak 

wa

ż

nego jak Polska, opatrz

ą

 go przedtem dokładnie w instrukcye, zbadaj

ą

 pod ka

ż

dym wzgl

ę

dem 

jego przeszło

ść

 i wykształcenie: czy ma wyobra

ż

enie o geografii, historyi, j

ę

zyku, literaturze i innych 

wła

ś

ciwo

ś

ciach kraju, którym ma zarz

ą

dza

ć

. On otrzymuje od rz

ą

du 

ś

cisłe i dokładne instrukcye, 

wynik długoletnich bada

ń

 i do

ś

wiadcze

ń

, sam te

ż

 stara si

ę

 uzupełni

ć

 wiadomo

ś

ci o kraju, do którego 

jest przeznaczony; otacza si

ę

 lud

ź

mi, którzy tam słu

ż

yli i zamieszkiwali od dawna. A je

ś

li taki rz

ą

dca 

rozmy

ś

lnie lub mimowolnie zejdzie ze wskazanej mu drogi, zaraz si

ę

 znajdzie ostrze

ż

enie, które mu 

wska

ż

e bł

ą

d popełniony, wytknie zboczenie od przyj

ę

tego systemu. Gdy to nie pomaga, rz

ą

dc

ę

 

zmieniaj

ą

.

 

W Rosyi nic podobnego si

ę

 nie dzieje! Na rz

ą

dc

ę

 jakiejkolwiek prowincyi bior

ą

 bez 

ś

cisłego wyboru... 

kogo

ś

 ciesz

ą

cego si

ę

 protekcyj

ą

 tej lub owej wpływowej osobisto

ś

ci... Czy za

ś

 człowiek ten posiada 

odpowiednie zdolno

ś

ci i wiadomo

ś

ci, o to nikt nie pyta. I bez nich mo

ż

na by

ć

 wielkorz

ą

dc

ą

... 

Znajomo

ść

 praw i obyczajów kraju, w którym ma si

ę

 zarz

ą

dza

ć

, zast

ą

pi przyboczna kancelarya - a co 

si

ę

 tyczy tej r

ę

ki opieku

ń

czej, wskazuj

ą

cej omyłki i zboczenia od systemu - o takim zbytku, o takich 

dziwnych rzeczach rosyjscy wielkorz

ą

dcy nawet nie słyszeli i nie maj

ą

 poj

ę

cia, 

ż

e to mo

ż

e by

ć

 

gdziekolwiek. (...). Tote

ż

 biedn

ą

 Polsk

ę

... trz

ę

sie chroniczna febra powsta

ń

: na kształt nieuleczalnej 

choroby.

 

background image

Wyrzeczenie si

ę

 aspiracji niepodległo

ś

ciowych byłoby bł

ę

dem.

 

Liczni publicy

ś

ci zwykli oblicza

ć

 tylko koszty powsta

ń

, liczby poległych w bitwach i zesłanych, 

kontrybucje i konfiskaty sugeruj

ą

c, 

ż

e bez tych "rzuca

ń

 si

ę

" naród prze

ż

ywałby spokojny, zdrowy 

rozwój wewn

ę

trzny. Zapominaj

ą

ż

e wyrzeczenie si

ę

 aspiracji niepodległo

ś

ciowych wcale nie 

zapewniało autentycznej ochrony przed 

ś

mierci

ą

 na polach bitew. Przeciwnie, ci

ą

gle wówczas 

pozostawał model wiernej słu

ż

by w roli "Bartków Zwyci

ę

zców", kornie walcz

ą

cych w armiach zaborów 

przeciw buntuj

ą

cym si

ę

 narodom: W

ę

grom i Włochom, Finom i narodom kaukaskim etc. wzgl

ę

dnie 

usłu

ż

nie tłumi

ą

cych rewolucje na Zachodzie, tak jak chciał ju

ż

 car Mikołaj I w 1830 r. Niewiele dzi

ś

 

pisze si

ę

 o kosztach ponoszonych przez społecze

ń

stwo polskie na skutek poboru rekrutów do armii 

carskiej, w której Polacy musieli słu

ż

y

ć

 przy realizowaniu zaborczej imperialnej polityki. Do

ść

 

przytoczy

ć

 dane z obszarów jednego tylko powiatu piotrkowskiego. Rada piotrkowska wykazała 

cyframi, 

ż

e spo

ś

ród 11 tysi

ę

cy rekrutów, wzi

ę

tych z powiatu piotrkowskiego do wojska mi

ę

dzy 

1833 a 1856 r., do Polski wróciło po latach z powrotem zaledwie 498 inwalidów-

ż

ebraków. 

Innych straciło polskie społecze

ń

stwo bezpowrotnie. (Według słynnej syntezy Powstania 

Styczniowego pióra J. Grabca, wyd. Pozna

ń

, s. 217.)

 

Rezygnacja z aspiracji niepodległo

ś

ciowych i bierna akceptacja despotyzmu groziłyby tylko tym 

skuteczniejszym wynarodowieniem. Zrozumiał to dobrze równie

ż

 papie

ż

 polskich pozytywistów 

Aleksander 

Ś

wi

ę

tochowski, pisz

ą

c w 1905 r. w 75. rocznic

ę

 Powstania Listopadowego, i

ż

 pomimo 

faktu, 

ż

e powstania polskie nie miały szansy zwyci

ę

stwa, ale czy

ż

 mo

ż

na si

ę

 dziwi

ć

, 

ż

e: ci

ą

gle 

burzymy chlew, który nam buduj

ą

 rz

ą

dy; czy jednak 

ż

yj

ą

c spokojnie w tym chlewie mo

ż

emy zachowa

ć

 

nasz

ą

 istot

ę

? Po rozbiorach Polacy mieli do wyboru dwie drogi: albo wynaturzy

ć

 si

ę

, znikczemnie

ć

posłu

ż

y

ć

 za karm dla swych zaborców, albo nie bacz

ą

c na wszystkie straty, pora

ż

ki, ruiny, ratowa

ć

 

swoje 

ż

ycie ci

ą

głym buntem przeciw gwałtom. (...) By

ć

 mo

ż

e, i

ż

 bez rewolucji w roku 1830 i 1863 

naród nasz doskonale by si

ę

 utuczył i wa

ż

yłby du

ż

o, ale prawdopodobnie byłby dzi

ś

 tylko spasionym 

wieprzem (...). (Czy

ż

 mo

ż

na si

ę

 dziwi

ć

ż

e cenzor czujnie wyci

ą

ł mi ten cytat w tek

ś

cie, publikowanym 

w 1982 r.?!)

 

Według 

Ś

wi

ę

tochowskiego

 

Na przegran

ą

 walk

ę

 nie nale

ż

y patrze

ć

 tylko pod k

ą

tem rozmiarów represji, jakie wywołała. Według 

Ś

wi

ę

tochowskiego miała ona bowiem równie

ż

 i inne, nie tak łatwo dostrzegalna skutki - w nat

ęż

onym 

drganiu strun uczuciowych narodu, we wzlocie duchów na szczyty bohaterstwa i ofiary, w kulcie czci 
dla m

ę

czenników, w oczyszczaniu si

ę

 dusz mocnym ogniem niesamolubnego zapału, w idealizacji 

ż

ycia, celów i d

ąż

e

ń

. Tego nie da najcieplejszy dom i najpełniejsza misa, a je

ż

eli chodzi nam o dobro i 

gust przyszłych pokole

ń

, to im chyba najmniej na tym zale

ż

e

ć

 b

ę

dzie, a

ż

eby przodkowie patrzyli z 

przeszło

ś

ci i w przyszło

ść

 z tłustymi i rumianymi g

ę

bami (...). Mo

ż

na sobie wyobrazi

ć

, jak ten 

fragment wzburzył WRON-ich cenzorów o "tłustych i rumianych g

ę

bach", którzy go bez 

wahania wyci

ę

li. Tego typu teksty były blokowane w PRL-u, nie docierały do polskich 

czytelników. W rezultacie tego faktu przez dziesi

ę

ciolecia kształtował si

ę

 coraz bardziej 

jednostronny obraz polskich walk narodowych w 

ś

wiadomo

ś

ci coraz szerszych grup 

społecze

ń

stwa. To wskazuje, jak wiele zaległo

ś

ci publikacyjnych trzeba nadrobi

ć

, i tym wi

ę

ksz

ą

 

szkod

ę

 przynosz

ą

 w tej sytuacji wyst

ą

pienia publicystów nie znaj

ą

cych cało

ś

ci polskich przemy

ś

le

ń

 na 

temat dylematów XIX-wiecznej historii.

 

Przeciw mierosławszczy

ź

nie

 

Wyst

ę

powanie przeciw antypowsta

ń

czym egzorcyzmom nie mo

ż

e w 

ż

adnym razie oznacza

ć

 

bezkrytycznej idealizacji historii naszych ruchów niepodległo

ś

ciowych, przymykania oczu na 

tak liczne bł

ę

dy w toku przygotowywania powsta

ń

, ich organizacji i przebiegu. Jako naród 

zapłacili

ś

my zbyt du

żą

 cen

ę

 za jak

ż

e liczne przejawy bezsensownej spiskomanii, nie licz

ą

cej 

si

ę

 z 

ż

adnymi realiami, a cz

ę

stokro

ć

 prowadzonej tylko dla zaspokojenia własnych 

wygórowanych ambicji. Chorobliwym wprost przypadkiem w tym wzgl

ę

dzie były ró

ż

ne 

odmiany mierosławczyzny, czego

ś

, co okre

ś

liłbym jako fataln

ą

, piorunuj

ą

c

ą

 mieszank

ą

 

żą

dzy 

władzy i demagogii, lekkomy

ś

lno

ś

ci i pieniactwa i co reprezentował przez całe 

ż

ycie nasz 

najszkodliwszy XIX-wieczny demagog-insurekcjonista Ludwik Mierosławski. Ile

ż

 szkód 

przyniosło akcentowane wci

ąż

 przez Mierosławskiego absolutyzowanie walki zbrojnej, 

background image

natychmiastowego "pr

ę

dkiego czynu" za wszelk

ą

 cen

ę

, id

ą

ce w parze ze wzgard

ą

 dla pracy 

organicznej - "partactwa lada cyrkla, kotła czy pilnika". Zbyt cz

ę

sto obok najwspanialszych objawów 

po

ś

wi

ę

cenia sprawie powsta

ń

czej, obok Konarskich, Bobrowskich czy Trauguttów spotykało si

ę

 

wła

ś

nie typy w stylu Mierosławskiego.

 

Polacy jako "plemi

ę

"

 

Widzenie słabo

ś

ci kolejnych konspiracji niepodległo

ś

ciowych i powsta

ń

 narodowych w 

ż

adnym razie nie mo

ż

e uzasadnia

ć

 prób skrajnego idealizowania drugiego nurtu działa

ń

 

narodowych, tj. ró

ż

nych odmian pracy organicznej, absolutyzowania jej efektów, uwa

ż

ania jej 

za jedynie słuszn

ą

 w ka

ż

dej sytuacji. Zbyt cz

ę

sto zapomina si

ę

ż

e ugoda nie wsz

ę

dzie i nie zawsze 

była mo

ż

liwa do realizacji. Wskazywano ju

ż

 nieraz, 

ż

e zupełnie odmienne warunki trwałego 

kompromisu z zaborc

ą

 istniały w monarchii Habsburgów, gdzie nie było zdecydowanie liczebnie 

przewa

ż

aj

ą

cego i nad wszystkimi innymi panuj

ą

cego narodu ni

ż

 w zaborze rosyjskim, gdzie wiodła 

prym doktryna, widz

ą

ca w Polakach tylko plemi

ę

 jednego "słowia

ń

skiego" narodu. St

ą

podzielane przez licznych wybitnych historyków opinie, i

ż

 mo

ż

no

ść

 kompromisu z caratem 

zawsze była w istocie tylko złudzeniem i mogła tylko prowadzi

ć

 do zatarcia odr

ę

bno

ś

ci 

narodowej narodu polskiego i jego "przetrwania" wył

ą

cznie jako regionalnej odr

ę

bno

ś

ci 

wielkoplemiennego imperium rosyjskiego.

 

 

Z zafałszowaniami dziejów Polski jest jak z obcinaniem głów hydrze - ci

ą

gle pojawiaj

ą

 si

ę

 

nowe. W zwi

ą

zku z tym musz

ę

 w swym cyklu cofn

ąć

 si

ę

 znowu do wieków 

ś

rednich. Na łamach 

"Polityki" z 5 sierpnia 2000 r. ukazało si

ę

 bowiem jedno z najskrajniejszych zafałszowa

ń

 - pióra 

głównego niemieckiego eksperta tego tygodnika, jednego z najbardziej za

ż

artych germanofili, Adama 

Krzemi

ń

skiego. Przypomnijmy, 

ż

e w 1995 r. Krzemi

ń

ski wyst

ą

pił w "Polityce" (nr 46) z artykułem o 

sprawie przesiedle

ń

 Niemców z Polski po 1945 r., w którym próbował całkowicie zatrze

ć

 ró

ż

nice 

mi

ę

dzy ofiarami i katami, pisz

ą

c: Wyp

ę

dzenia Polaków przez Niemców, Niemców przez Polaków, 

Polaków przez Rosjan, Ukrai

ń

ców i Litwinów, nie mówi

ą

c o masowej likwidacji 

Ż

ydów przez 

hitlerowców i ich kolaborantów w całej Europie - nawet po 50 latach pozostawiły otwarte rany. Prawem 
psychologicznym jest, 

ż

e ka

ż

da ze stron uwa

ż

a si

ę

 przede wszystkim za ofiar

ę

 - tłumi

ą

c w 

ś

wiadomo

ś

ci poczucie winy i wyrzuty sumienia. Artykuł Krzemi

ń

skiego wywołał ostry protest dwóch 

czytelników "Polityki" z Izraela a

ż

 nazbyt dobrze pami

ę

taj

ą

cych, kto był ofiar

ą

, a kto był katem w 

czasie wojny: Holona Izraela i Józefa Smieta

ń

skiego (sk

ą

din

ą

d w swoim czasie równie

ż

 redaktora 

"Polityki"). W publikowanym na łamach "Polityki" z 13 stycznia 1996 r. li

ś

cie obaj czytelnicy ostro 

zaprotestowali przeciwko postawieniu przez Krzemi

ń

skiego na równi losu Polaków wysiedlonych z 

Pomorza, Pozna

ń

skiego i Kresów przez zbrodniczych okupantów z losem Niemców, wysiedlonych po 

II wojnie 

ś

wiatowej z Polski na mocy porozumie

ń

 poczdamskich. Zdaniem Smieta

ń

skiego i Izraela 

tekst A. Krzemi

ń

skiego był wyrazem swoistej amnezji, gdy

ż

 Polska w latach 30. chciała przesiedli

ć

 

Ż

ydów na Madagaskar, ale nie budowano O

ś

wi

ę

cimia. Mocarstwa zalegalizowały transfer Niemców. 

Polska zrealizowała to przesiedlenie, ale nie było zagłady. Krzemi

ń

ski potraktował ró

ż

ne zjawiska jako 

jednorodne.

 

Krzemi

ń

ski: Polska - Frankenstein Europy

 

Krzemi

ń

ski, bardzo wpływowy komentator "Polityki", niejednokrotnie go

ś

cił w Niemczech, gdzie był 

wielce hołubiony przez swych niemieckich gospodarzy. Jak wida

ć

 bardzo to na

ń

 "wpłyn

ę

ło", bo przy 

ż

nych okazjach wyra

ź

nie d

ąż

y do zacierania szczególnej odpowiedzialno

ś

ci Niemiec za 

zbrodnie II wojny 

ś

wiatowej i wzywa polskich czytelników do zbiorowej amnezji w tej sprawie. 

Jego zdaniem taka pami

ęć

 to tylko jakie

ś

 niepotrzebne, niepoprawne, nieeuropejskie urazy. W tek

ś

cie 

Polska poduszk

ą

 narodów ("Polityka" z 28 sierpnia 1993 r.) Krzemi

ń

ski pisał wprost, 

ż

nasze ci

ą

głe 

przypominanie sobie, jak nas kiedy

ś

 pokopano, jedynie psuje krew i blokuje sensowne inicjatywy (...) 

nie wolno wpada

ć

 w bezpłodn

ą

 podejrzliwo

ść

. Gdy 

Ż

ydzi wci

ąż

 przypominaj

ą

 tylko o swojej 

martyrologii w II wojnie 

ś

wiatowej, zawłaszczaj

ą

c wył

ą

czno

ść

 na m

ę

cze

ń

stwo, to akurat 

Krzemi

ń

skiemu nie przeszkadza. Bo "Europejczyk" Krzemi

ń

ski uwa

ż

a pewno, 

ż

e tylko 

Ż

ydzi 

maj

ą

 - zgodnie z "poprawno

ś

ci

ą

 polityczn

ą

" - patent na m

ę

czenników. Nam, Polakom, 

Krzemi

ń

ski usilnie zaleca natomiast, aby

ś

my nie podtrzymywali jakiej

ś

 tam anachronicznej 

"idei narodowej", "mało twórczej i niezbyt płodnej", twierdz

ą

c, 

ż

Naród to takie słowo, z którym 

background image

trzeba si

ę

 obchodzi

ć

 ostro

ż

nie, jak z odbezpieczonym granatem (por. tekst Krzemi

ń

skiego w 

"Polityce" z 14 pa

ź

dziernika 1995 r.) Przy innej okazji red. Krzemi

ń

ski "popisał si

ę

" mało ciekawym 

wyskokiem publicystycznym, okre

ś

laj

ą

c Polsk

ę

 jako Frankensteina Europy. Jakie

ż

 jeszcze obelgi pod 

adresem Polski wymy

ś

l

ą

 nasi pomysłowi Europejczycy?

 

W najnowszym swym wyczynie publicystycznym pt. Winnetou pod Grunwaldem ("Polityka" z 5 
sierpnia br.) Krzemi

ń

ski wyst

ą

pił z jedn

ą

 z najbardziej groteskowych prób wybielenia historii Zakonu 

Krzy

ż

ackiego. Gromko domagaj

ą

c si

ę

 "rewizji" naszego obrazu Krzy

ż

aków Krzemi

ń

ski nawołuje 

do odej

ś

cia od "literackiej matejkiady" i zerwania z rozbiorowymi kompleksami naszych 

wieszczów. Wybieleniu Krzy

ż

aków ma słu

ż

y

ć

 do

ść

 szczególny chwyt Krzemi

ń

skiego - postawienie 

znaku równo

ś

ci pomi

ę

dzy dwoma wykluczaj

ą

cymi si

ę

 "romantycznymi tradycjami" narodowych 

spojrze

ń

 na Krzy

ż

aków: polsk

ą

 "czarn

ą

 legend

ą

" i niemieck

ą

 "biał

ą

 legend

ą

". Bo - jak pisze 

Krzemi

ń

ski - 

ż

adna z tych legend nie jest no

ś

na. Krzy

ż

acy wprawdzie popełniali okrucie

ń

stwa przy 

chrystianizacji ziem pruskich, ale - według Krzemi

ń

skiego - taka była podówczas kultura ewangelizacji 

i prowadzenia wojen. Krzy

ż

acy nie odchodzili jako

ś

 specjalnie od europejskiej normy.

 

Wybielanie Zakonu Krzy

ż

ackiego

 

A oto, jak Krzemi

ń

ski przedstawia dwie "legendy" o Krzy

ż

akach: polsk

ą

 i niemieck

ą

, od których nale

ż

natychmiast odej

ść

Oto le

żą

 na stole dwie przeciwstawne literackie legendy Krzy

ż

aków i Grunwaldu. 

T

ę

 polsk

ą

 znamy. Zdradziecki, złowrogi Zakon wykorzystuje naiwno

ść

 Konrada Mazowieckiego, 

fałszuje bull

ę

 papiesk

ą

, prowadzi eksterminacyjne wyprawy przeciwko Prusom, Litwie i Polsce, tworzy 

nowoczesne pa

ń

stwo militarne, kierowane przez elit

ę

 butnych rycerzy. Podst

ę

pem zagarnia Gda

ń

sk i 

Pomorze w 1308 r., nast

ę

pnie próbuje podbi

ć

 Litw

ę

, któr

ą

 uratowało przymierze i unia z Polsk

ą

 oraz 

bitwa pod Grunwaldem. Pa

ń

stwo krzy

ż

ackie, jako prototyp pa

ń

stwa SS, było nie do zniesienia nawet 

dla własnych poddanych, którzy poprosili króla polskiego o przyj

ę

cie nad nim zwierzchnictwa. 

Niepowetowany bł

ą

d polskiej polityki polegał na tym, 

ż

e Jagiellonowie nie dobili krzy

ż

ackiej zarazy w 

XVI w., lecz pozwolili Hohenzollernom wprowadzi

ć

 w Prusach protestantyzm i utworzy

ć

 dziedziczne 

ksi

ę

stwo, które stało si

ę

 gwo

ź

dziem do trumny Rzeczypospolitej. Drugi Grunwald, zdobycie Berlina w 

1945 r. i przył

ą

czenie połowy byłych Prus wschodnich do Polski, raz na zawsze poło

ż

ył kres 

krzy

ż

actwu.

 

Niemiecka legenda jest dokładnie odwrotnie. Oto skromne bractwo szpitalne, które pod koniec XII w. 
opiekowało si

ę

 w Ziemi 

Ś

wi

ę

tej pielgrzymami z Bremy i Lubeki, na jałowej poga

ń

skiej ziemi w 

północno-wschodniej Europie w ci

ą

gu dwustu lat zbudowało najnowocze

ś

niejsze pa

ń

stwo tamtej 

epoki, zało

ż

yło 96 miast, zbudowało 90 zamków, osuszyło bagna, rozci

ą

gn

ę

ło Hanz

ę

 - t

ę

 ówczesn

ą

 

wspólnot

ę

 gospodarcz

ą

 basenu Morza Północnego i Bałtyku. To prawda, mówili niemieccy romantycy 

XIX w., braciszkowie nie tylko leczyli, ale i zadawali rany, ale to dlatego, 

ż

e poganie byli krn

ą

brni i nie 

chcieli da

ć

 si

ę

 ochrzci

ć

. Krzy

ż

acy, powiadaj

ą

 tacy pruscy historycy jak Treitschke czy Ranke, byli 

dobrodziejstwem cywilizacyjnym. W ko

ń

cu polski ksi

ążę

 Konrad Mazowiecki sam ich do siebie 

zaprosił, bo nie mógł sobie da

ć

 rady z najazdami Jad

ź

wingów, Litwinów i Prusów, a braciszkowie - 

raptem garstka, 300-400, a tylko w porywach 700-1000 rycerzy zakonnych - migiem si

ę

 uporali z cał

ą

 

t

ą

 poga

ń

sk

ą

 hołot

ą

, krzy

ż

em i mieczem zaszczepili w Prusach chrze

ś

cija

ń

stwo, 

ś

ci

ą

gn

ę

li najnowsze 

technologie, najbardziej przedsi

ę

biorczych osadników i stworzyli znakomit

ą

 maszyn

ę

 pa

ń

stwow

ą

która była modelem dla pó

ź

niejszych Prus czasów O

ś

wiecenia i Cesarstwa Niemieckiego.

 

Nieszcz

ęś

cie - głosi niemiecka legenda - zacz

ę

ło si

ę

 wtedy, gdy Polska sprzeniewierzyła si

ę

 

chrze

ś

cija

ń

skiej solidarno

ś

ci i zawistna z powodu ol

ś

niewaj

ą

cych dokona

ń

 Zakonu sprzymierzyła si

ę

 z 

poganami, wtargn

ę

ła do Prus i pokonała pod Tannenbergiem armi

ę

 krzy

ż

ack

ą

. Do chwilowych 

zwyci

ę

zców przył

ą

czyli si

ę

 potem zdradziecko pruscy mieszczanie, którym obcy był duch 

chrze

ś

cija

ń

skiego rycerstwa, poparli w wojnie trzynastoletniej polskiego króla i oddali szmat kraju pod 

polskie władanie. Ale jest jeszcze sprawiedliwo

ść

 na 

ś

wiecie, królom pruskim udało si

ę

 najpierw 

zrzuci

ć

 polsk

ą

 zwierzchno

ść

, a potem uwolni

ć

 dorobek dawnego pa

ń

stwa zakonnego od polskiego 

bałaganu. Niemieckie Prusy i wzi

ę

te pod prusk

ą

 egid

ę

 Niemcy s

ą

 oto najwy

ż

szym osi

ą

gni

ę

ciem sztuki 

pa

ń

stwowej, militarnej i gospodarczej w XIX w.

 

Czytelników "Naszej Polski" prosz

ę

 o wybaczenie za nieco przydługi cytat z tekstu A. Krzemi

ń

skiego, 

ale tylko w ten sposób mog

ą

 pozna

ć

 cał

ą

 istot

ę

 manipulacji autora "Polityki". Krzemi

ń

ski, wbrew 

faktom historycznym, 

ś

wiadomie je zafałszowuj

ą

c, stawia znak równo

ś

ci pomi

ę

dzy dwoma 

background image

nieprawdziwymi według niego obrazami dziejów Krzy

ż

aków: polskim i niemieckim. S

ę

k w tym, 

ż

polski obraz historii Krzy

ż

aków jest akurat zgodny z faktami i potwierdzaj

ą

 go ró

ż

ni obiektywni 

zachodni historycy (m.in. taki znawca jak Norman Davies).

 

Wybielaj

ą

cy Krzy

ż

aków niemiecki obraz jest za

ś

 rzeczywi

ś

cie legend

ą

, i tylko legend

ą

, nie podzielan

ą

 

nawet przez niektórych bardziej obiektywnych od Krzemi

ń

skiego autorów niemieckich - np. 

Wolfganga Plata.

 

Przypomnijmy najpierw, co pisał o stosunku Krzy

ż

aków do Polski prof. Norman Davies, historyk 

sk

ą

din

ą

d daleki od bezkrytycznego przejmowania tradycyjnych polskich argumentów na temat dziejów 

naszych stosunków z Niemcami. W przypadku Krzy

ż

aków prof. Davies nie ma jednak w

ą

tpliwo

ś

ci - 

uwa

ż

a, 

ż

e Konrad Mazowiecki nie wyobra

ż

ał sobie, jak gro

ź

n

ą

 

ż

mij

ę

 wyhodował na własnej piersi (...). 

Proces powstania pa

ń

stwa krzy

ż

ackiego dowodzi du

ż

ych nakładów energii w poł

ą

czeniu z brakiem 

skrupułów. Od samego pocz

ą

tku brutaln

ą

 sił

ę

 wspierała dyplomacja, sztuki prawne oraz talenty 

administracyjne. Ju

ż

 w 1226 r. w "złotej bulli" z Rimini wielki mistrz Herman von Salza przekonał 

papie

ż

a Grzegorza IX, aby przyj

ą

ł Prusy pod opiek

ę

 papiestwa. Przekonał te

ż

 cesarza Fryderyka II, 

aby nadał wszystkie ziemie pruskie Zakonowi jako przyszłe ksi

ę

stwo (...). W obu przypadkach 

zr

ę

cznie przeinaczył zasi

ę

g i charakter umowy z Konradem Mazowieckim (...). Zakon, upowa

ż

niony 

do szerzenia ewangelii miłosierdzia, prowadził własne interesy, przelewaj

ą

c krew i stosuj

ą

c przymus. 

Powtarzaj

ą

ce si

ę

 bunty tłumiono z wyrachowanym okrucie

ń

stwem. Chodziło ju

ż

 nie tylko o to, 

ż

rycerze nie wykazywali wi

ę

kszej 

ś

wiadomo

ś

ci chrze

ś

cija

ń

skiej warto

ś

ci ni

ż

 przeci

ę

tna, zbrutalizowana 

szlachta europejska, spo

ś

ród której ich rekrutowano. Prawdziwy protest wywoływał fakt, 

ż

e w imi

ę

 

Chrystusa Krzy

ż

acy systematycznie dokonywali gwałtów, które stawały si

ę

 

ź

ródłem ich 

własnego rozkwitu oraz 

ż

e prze

ś

ladowali swych katolickich s

ą

siadów jeszcze długo po 

osi

ą

gni

ę

ciu pierwotnie zało

ż

onych celów (podkr. - J.R.N.) (według N. Davies Bo

ż

e igrzysko, 

Kraków 1998 r., t. I, s. 111, 113).

 

Norman Davies przeciw pseudoobiektywizmowi 

 

Prof. Davies, pisz

ą

c (s. 113) o wzmacnianiu Zakonu Krzy

ż

ackiego przez zawodowych rycerzy z całej 

Europy oraz ró

ż

ne okresowe wysiłki w postaci zorganizowanych grup krzy

ż

owców, stwierdza, i

ż

 

stanowili oni wcielenie najbardziej niechrze

ś

cija

ń

skich elementów chrze

ś

cija

ń

skiego 

ś

wiata 

(podkr. J.R.N.).

 

Prof. Davies wspominał równie

ż

 (s. 114) o tak ch

ę

tnie dzi

ś

 przemilczanej przez polskich germanofilów 

sprawie okrutnego wymordowania mieszka

ń

ców Gda

ń

ska przez Krzy

ż

aków.

 

Jak

ż

e wi

ę

c si

ę

 dzieje? Prof. Davies, tak skłonny do krytycyzmu wobec polskich uogólnie

ń

 na temat 

tradycyjnego niemieckiego "Drang nach Osten" wobec Słowian, nagle całkowicie zaakceptował 
antykrzy

ż

ack

ą

 "polsk

ą

 legend

ę

"(!). Bo po prostu inaczej nie mógł zrobi

ć

, znaj

ą

c dobrze fakty z 

historii. Nie mo

ż

na podchodzi

ć

 do niej w pseudoobiektywistyczny sposób, jak "polski" publicysta z 

postkomunistycznej "Polityki" - wa

żą

c na dwóch szalach wagi - jako rzekomo zupełnie równorz

ę

dne - 

"polsk

ą

 legend

ę

" i "niemieck

ą

 legend

ę

". Nie mo

ż

na uzna

ć

 za równorz

ę

dnych krzy

ż

ackiego agresora i 

jego polskiej ofiary, okrutnych napastników i mordowanych Polaków. Z równym "powodzeniem" 
mógłby pan red. Krzemi

ń

ski uznawa

ć

 za rzekomo równorz

ę

dne racje: "legend

ę

 hitlerowsk

ą

" i 

"legend

ę

" antyhitlerowsk

ą

" (!). Racje niemieckich germanizatorów i polskich dzieci bitych we Wrze

ś

ni. 

Racje polskich pocztowców w Gda

ń

sku i ich hitlerowskich katów. Smutne, 

ż

e tego typu rzeczy trzeba 

tłumaczy

ć

 jak dziecku wytrawnemu publicy

ś

cie z "Polityki". Widzimy, do jakiego stopnia za

ś

lepia ch

ęć

 

przypodobania si

ę

 Niemcom w poł

ą

czeniu z - łagodnie mówi

ą

c - brakami w lekturze. Sprzeczne z 

faktami "poprawianie historii" przez Adama Krzemi

ń

skiego jest tym bardziej przykre, 

ż

e chodzi o 

publicyst

ę

 i eseist

ę

, znanego z wyrafinowanego smaku estetycznego i wielostronno

ś

ci zainteresowa

ń

 

kulturalnych. Tylko 

ż

e w tym przypadku wszedł na mało znane mu terytorium wiedzy o historii i napisał 

to, co uznał za najlepsze z punktu widzenia obecnej proniemieckiej "poprawno

ś

ci politycznej".

 

Krzemi

ń

ski wzywa do zerwania z literack

ą

 "matejkiad

ą

" w ocenie Krzy

ż

aków. Mo

ż

na mu przyzna

ć

ż

w utworach polskich twórców oraz pracach historyków i wypowiedziach polityków XIX i XX wieku nie 
brakowało bardzo ostrych słów o Krzy

ż

akach. Adam Mickiewicz pisał: Krzy

ż

ackiego gadu nie 

ugłaszcze nikt. Historyk Karol Szajnocha nazwał Zakon Krzy

ż

acki instytucj

ą

 potworn

ą

, która 

stugłow

ą

 zmor

ą

 nad ówczesn

ą

 ci

ąż

yła Polsk

ą

. Historyk Oswald Balzer, sam sk

ą

din

ą

d pochodzenia 

background image

niemieckiego, nazwał Zakon zmor

ą

 krzy

ż

ack

ą

Stefan 

Ż

eromski opisał w najbardziej ponurych 

barwach dokonan

ą

 przez Krzy

ż

aków rze

ź

 ludno

ś

ci Gda

ń

ska w 1308 r. w Wietrze od morza. Zapytajmy 

jednak, czy rzeczywi

ś

cie nie mieli oni racji w swoich "czarnych" ocenach Krzy

ż

aków?

 

Przypomnijmy, 

ż

e tak niemił

ą

 Krzemi

ń

skiemu polsk

ą

 "czarn

ą

 legend

ę

" o Krzy

ż

akach upowszechniał 

m.in. tak wielki autorytet tamtych czasów jak Mikołaj Kopernik. Nazywał on Krzy

ż

aków wprost latrones 

homines sceleraci (łotrami i lud

ź

mi niegodziwymi).

 

Przypomnijmy, 

ż

e na W

ę

grzech, sk

ą

d udało si

ę

 przep

ę

dzi

ć

 podst

ę

pny Zakon Krzy

ż

acki, napisano w 

owym czasie, i

ż

 Krzy

ż

acy zapłacili gospodarzowi kraju (czyli W

ę

gier - J.R.N.) za jego dobrodziejstwa 

tak, jak po

ż

eraj

ą

cy płomie

ń

 w piersi, jak mysz w spichlerzu, jak 

ż

mija za pazuch

ą

. Czy to te

ż

 jest 

polsk

ą

 "czarn

ą

 legend

ą

"? Obiektywny niemiecki autor Wolfgang Plat bez ogródek pisze o podj

ę

tej 

przez Krzy

ż

aków próbie grabie

ż

y cz

ęś

ci ziem pa

ń

stwa w

ę

gierskiego (por. W. Plat Deutsche und 

Polen. Geschichte der deutschpolnischen Beziehungen, Köln 1980, s. 33, 34). To te

ż

 pewno "czarna 

legenda"?!

 

Przypomnijmy, 

ż

e na dokonan

ą

 przez Krzy

ż

aków w Gda

ń

sku rze

ź

 z oburzeniem zareagował 

sam papie

ż

 Klemens V. Polecaj

ą

c spraw

ę

 rzezi arcybiskupowi z Bremy i kanonikowi z Rawenny 

papie

ż

 Klemens V pisał do nich, i

ż

 według doniesie

ń

, które otrzymał, Krzy

ż

acy w mie

ś

cie 

Gda

ń

sku wi

ę

cej ni

ż

 10 tysi

ę

cy ludzi or

ęż

em pobili, dzieciom w kołyskach kwil

ą

cym 

ś

mier

ć

 zadawali, 

którym by i nieprzyjaciel wiary 

ś

wi

ę

tej był przepu

ś

cił (cyt.za wyd. przez "Wiedz

ę

 Powszechn

ą

" w 1961 

r. ksi

ąż

k

ą

 Karoli Ciesielskiej W zasi

ę

gu krzy

ż

ackiego miecza, s. 56-57).

 

Przypomnijmy, 

ż

e krzy

ż

acki kronikarz opisuj

ą

c wypraw

ę

 Krzy

ż

aków w 1322 r. pisał o działaniach jej 

uczestników: Grabie

żą

 i po

ż

og

ą

 zburzyli gród i inne osady. Tak za

ś

 nawiedzili okolic

ę

 cał

ą

ż

e ani 

małe dziecko w niej nie zostało (podkr. - J.R.N.) (cyt. za: K. Ciesielska W zasi

ę

gu krzy

ż

ackiego 

miecza, Warszawa 1961, s. 67).

 

Jest wi

ę

ksz

ą

 zasług

ą

 zabi

ć

 Polaków ni

ż

 pogan

 

Reprezentuj

ą

cy stanowisko krzy

ż

ackie przeciw Polsce na rozpocz

ę

tym w 1414 r. Soborze w 

Konstancji niemiecki dominikanin Joannes Falkenberg dał wyra

ź

nie do zrozumienia, jaki los Krzy

ż

acy 

pragn

ę

liby zgotowa

ć

 Polakom. W łaci

ń

skiej ulotce Satira Falkenberg pisał bez ogródek: Jest wi

ę

ksz

ą

 

zasług

ą

 zabi

ć

 Polaków i ich króla ni

ż

 pogan (...). 

Ś

wieccy ksi

ążę

ta zasługuj

ą

 na królestwo niebieskie, 

je

ś

li podejm

ą

 wojn

ę

 dla zabicia Polaków i ich króla (...). Zapowietrzona zbiorowo

ść

 polska (pestifera 

universitas Polonorum), której głow

ą

 jest Jagiełło, jest cała szkodliwa (est tota obnoxia) (...) i dlatego 

ś

wieccy ksi

ążę

ta maj

ą

 obowi

ą

zek wyt

ę

pi

ć

 (extinguere) wszystkich Polaków (...) powiesi

ć

 na 

szubienicach ich ksi

ążą

t i cał

ą

 ich szlacht

ę

. Na szcz

ęś

cie słynny polski uczony, rektor krakowskiego 

uniwersytetu Paweł Włodkowicz, z powodzeniem rozprawił si

ę

 w Konstancji z eksterminacyjnymi 

teoriami prokrzy

ż

ackiego dominikanina. Dzi

ę

ki argumentacji Polaków z Włodkowiczem na czele Sobór 

w Konstancji uroczy

ś

cie pot

ę

pił pogl

ą

dy Falkenberga, doszło nawet do jego uwi

ę

zienia.

 

Je

ś

li dochodziło do tego, 

ż

e nawet papie

ż

 Jan XXII rzucił kl

ą

tw

ę

 na Zakon (w 1328 r.). Je

ś

li słynna 

szwedzka 

ś

wi

ę

ta, 

ś

w. Brygida, w oburzeniu na krzy

ż

ackie zbrodnie stwierdziła, powołuj

ą

c si

ę

 na 

objawienie Syna Bo

ż

ego, który mówi

ą

c o zakonie teuto

ń

skim, odezwał si

ę

 do niej tymi słowy: 

Pszczołami u

ż

yteczno

ś

ci mieli by

ć

 owi Krzy

ż

acy, których postawiłem na stra

ż

y u granicy ziem 

chrze

ś

cija

ń

skich. Ale oto powstali przeciwko mnie. Bo nie dbaj

ą

 o dusze, nie lituj

ą

 si

ę

 ciał tego ludu 

pruskiego, który z bł

ę

du nawrócił si

ę

 ku wierze katolickiej i ku mnie. Gn

ę

bi

ą

 go prac

ą

 niewolnicz

ą

 (...). 

A je

ż

eli wojn

ę

 tocz

ą

, tedy czyni

ą

 to jedynie ku powi

ę

kszeniu swej pychy i szerszemu rozpostarciu 

chciwo

ś

ci. Dlatego przyjdzie czas, kiedy b

ę

d

ą

 wyłamane im z

ę

by i b

ę

dzie uci

ę

ta im r

ę

ka prawa, i 

prawa noga im ochromieje, aby 

ż

yli i uznali wyst

ę

pki swoje (cyt. za: K. Szajnocha Jadwiga i Jagiełło 

1374-1414, Warszawa 1974, t. I, s. 291).

 

Zaiste, wielce przebiegli musieli by

ć

 

ś

redniowieczni Polacy. Je

ż

eli nawet szwedzk

ą

 

ś

wi

ę

t

ą

 - 

ś

w. 

Brygid

ę

 - zarazili swoj

ą

 "czarn

ą

 legend

ą

" o Krzy

ż

akach... Niebywałe rozmiary okrucie

ń

stwa 

Krzy

ż

aków wobec swych poddanych były pi

ę

tnowane przez niektórych autorów niemieckich. Np. w 

1797 r. niemiecki historyk królewiecki Ludwik von Baczko pisał, 

ż

e podziw dla budowli zamków 

krzy

ż

ackich u znawcy pruskiej historii znika, gdy przypomni on sobie, 

ż

e te bryły skalne spi

ę

trzali 

nieszcz

ęś

liwi niewolnicy (cyt. za: H. Boockmann Zakon krzy

ż

acki, Warszawa 1998, s. 277).

 

background image

Inny autor niemiecki, Heinrich Luden, pisał w 1822 r. w swej powszechnie znanej wówczas historii 

ś

wiata o krzy

ż

ackiej dumie, uporze i pogardzie dla człowieka. Znowu "czarna legenda" (!).

 

Wspomniany ju

ż

 autor niemiecki Wolfgang Plat pisał w swej ksi

ąż

ce o agresywnym Zakonie 

Krzy

ż

ackim, 

ż

e program tego Zakonu wyra

ź

nie nakierowany był przeciwko istnieniu Polski. To wła

ś

nie 

było 

ź

ródłem konfliktu (W. Plat Deutsche und Polen. Geschichte der deutschpolnischen Beziehungen, 

Köln 1980, s. 39).

 

Przypomnijmy tu, 

ż

e niemieckie mieszcza

ń

stwo i szlachta Prus w ko

ń

cu tak mieli do

ść

 rz

ą

dów 

grabie

ż

czych Krzy

ż

aków, którzy wszystkie dobra chcieli zagarn

ąć

 tylko dla siebie (W. Plat, s. 40), 

ż

e z 

całego serca optowali za wej

ś

ciem podbitych przez Krzy

ż

aków ziem pod polskie władanie. Pó

ź

niej 

za

ś

, jak pisał Wolfgang Plat: pruskie stany stały wiernie przy polskiej republice szlacheckiej, poniewa

ż

 

wiedziały: tak długo, jak długo pozostaniemy przy Polsce, b

ę

dziemy wolni (solange wir bei Polen 

bleiben, sind wir frei - podkr. - J.R.N.) (W. Plat, op.cit., s. 40). To nie tylko Polacy głosili "czarn

ą

 

legend

ę

" Krzy

ż

aków. Mieli ich prawdziwie do

ść

 tak

ż

e ich wszyscy niemieccy poddani, ograbiani przez 

nich i uciskani na ka

ż

dym kroku. Dlatego wła

ś

nie doszło do tego, co opisał z gorycz

ą

 krzy

ż

acki 

kronikarz Joannes von Pusille (Jan Lindenblatt), i

ż

Wówczas wszystka szlachta i gmin, i mieszczanie 

powstali na panów swoich, sprzeniewierzyli si

ę

 im podobnie

ż

 biskupi, prałaci, zakonnicy, zakonnice i 

ludzie wszelkiego stanu, którzy wszyscy przeszli na stron

ę

 króla polskiego i wzi

ę

li go sobie za pana. I 

stała si

ę

 tak wielka zdrada w pa

ń

stwie zakonnym i tak nagła zmiana serc całych Prusiech, jakiej nie 

było jeszcze przypadku w 

ż

adnym kraju (cyt. za: K. Szajnocha Jadwiga i Jagiełło 1374-1413, 

Warszawa 1974, t. I i II, s. 292).

 

Nieprzypadkowo do rzekomo oczernianych przez polsk

ą

 "czarn

ą

 legend

ę

" Krzy

ż

aków tak ch

ę

tnie i 

cz

ę

sto nawi

ą

zywali nazi

ś

ci na czele z osławionym rasist

ą

 Alfredem Rosenbergiem. Ten ostatni 

wielokrotnie próbował przedstawi

ć

 Krzy

ż

aków jako 

ś

redniowiecznego prekursora nazistów, 

przerzucaj

ą

c pomost mi

ę

dzy krzy

ż

ack

ą

 przeszło

ś

ci

ą

 a narodowosocjalistyczn

ą

 tera

ź

niejszo

ś

ci

ą

przypisuj

ą

c Hermanowi von Salza (wielki mistrz krzy

ż

acki z pocz

ą

tków XIII w. - J.R.N.) motyw walki o 

przestrze

ń

 

ż

yciow

ą

 (...) (według H. Boockmann, op.cit., s. 290). 

 

Nie było rzezi Gda

ń

ska?

 

Polskie półki ksi

ę

garskie zalewane s

ą

 wci

ąż

 ró

ż

nego typu próbami wybielania Krzy

ż

aków. W 

pierwszym odcinku mego cyklu o czarnej legendzie dziejów Polski ("NP" z 9 sierpnia 2000 r.) pisałem 
o wybielaniu Krzy

ż

aków jako "cywilizatorów" przez Janusza A. Majcherka i o podobnych dokonaniach 

T. Jastruna w "Res Publice" oraz w wydanej w 1996 r. ksi

ąż

ce Zofii Kowalskiej Krzy

ż

acy w innym 

ś

wietle. Chciałbym teraz przypomnie

ć

 jeszcze par

ę

 innych drastycznych przykładów tego typu 

"wybielania" Krzy

ż

aków. 

 

W 1999 r. na rynku wydawniczym pojawiła si

ę

 ksi

ąż

ka mało znanego autora Pawła Pizu

ń

skiego 

Krzy

ż

acy od A do Z. Leksykon, szumnie reklamowana przez publikuj

ą

ce j

ą

 wydawnictwo jako 

pierwszy w Polsce leksykon po

ś

wi

ę

cony Krzy

ż

akom. Niestety nie tylko autor tej ksi

ąż

ki jest mało 

znany, ale wyra

ź

nie i jemu mało znane s

ą

 prawdziwe dzieje krzy

ż

ackie, o czym 

ś

wiadcz

ą

 zarówno 

rozliczne wa

ż

ne pomini

ę

cia, jak i daleki od rzetelno

ś

ci naukowej sposób przedstawienia dziejów 

Krzy

ż

aków. Autor przypuszczalnie główne 

ź

ródła swej "wiedzy" o Krzy

ż

akach czerpał od niemieckich 

autorów. Dowodzi tego bardzo cz

ę

ste nie-stosowanie nawet w tym pierwszym w Polsce leksykonie 

po

ś

wi

ę

conym Krzy

ż

akom podstawowych poj

ęć

, przyj

ę

tych przez polsk

ą

 historiografi

ę

 w odniesieniu 

do tej problematyki. Pró

ż

no szukałem w ksi

ąż

ce Pizu

ń

skiego np. hasła hołd pruski. Autor pewnie 

uznał za "niepoprawne politycznie" przypominanie tego typu nieprzyjemnych dla Niemców wspomnie

ń

 

historycznych. Przy ha

ś

le "Gda

ń

sk" zabrakło w ogóle cho

ć

by słowa o osławionej rzezi gda

ń

skiej z 

1308 r., kiedy Krzy

ż

acy okrutnie wymordowali ponad 10 tys. osób, wi

ę

kszo

ść

 ówczesnych 

mieszka

ń

ców miasta. W ksi

ąż

ce, która zawiera 150 biogramów postaci, które wywarły najwi

ę

kszy 

wpływ na dzieje Zakonu, zabrakło biogramu w

ę

gierskiego króla Andrzeja II, który - poznawszy si

ę

 na 

wiarołomstwie Krzy

ż

aków - sił

ą

 przep

ę

dził ich z W

ę

gier.

 

"Zapomniano" o Towarzystwie Jaszczurczym

 

Zabrakło w leksykonie dziejów Krzy

ż

aków tak podstawowego poj

ę

cia, jak Towarzystwo Jaszczurcze, 

nazwa utworzonego w 1397 r. tajnego zwi

ą

zku szlachty chełmi

ń

skiej, maj

ą

cego j

ą

 broni

ć

 przed 

background image

uciskiem krzy

ż

ackim (zwi

ą

zek ten stał si

ę

 pó

ź

niej podstaw

ą

 słynnego Zwi

ą

zku Pruskiego, 

utworzonego w 1440 r.). Pisz

ą

c o warszawskim procesie przeciw Krzy

ż

akom w 1339 r. Pizu

ń

ski 

pomija tak podstawowe sprawy, jak konkretne, udowodnione w czasie procesu zarzuty, oskar

ż

aj

ą

ce 

Krzy

ż

aków o spalenie ko

ś

ciołów w Nakle, Warcie, Szadku, Bełdrzychowie, Koninie, Słupiach, 

Pobiedziskach i Karczewie oraz ko

ś

cioła franciszkanów w Pyzdrach. Nie dowiemy si

ę

 z ksi

ąż

ki 

Pizu

ń

skiego o zdradzieckim zamordowaniu przez Krzy

ż

aków gda

ń

skich burmistrzów Konrada Letzkau 

i Arnolda Hechta oraz rajcy Bartłomieja Grossa (w 1411 r.). Przykłady tego typu pomini

ęć

 mo

ż

na 

długo mno

ż

y

ć

. "Zdumiewa" wyra

ź

nie zapo

ż

yczony przez Pizu

ń

skiego ze stronniczych niemieckich 

ksi

ąż

ek sposób interpretowania ró

ż

nych wydarze

ń

. Np. w ha

ś

le Borsa ziemia pisze, 

ż

e król w

ę

gierski 

Andrzej II wkroczył na czele swych wojsk do posiadło

ś

ci Zakonu i zagarn

ą

ł ich dobra (podkr. - 

J.R.N.) (Krzy

ż

acy od A do Z, op.cit., s. 22). To nie król w

ę

gierski zagarn

ą

ł dobra Krzy

ż

aków, lecz 

Krzy

ż

acy próbowali zrabowa

ć

 ziemie W

ę

gier, przyznaj

ą

 to obiektywni, a nie stronniczy autorzy 

niemieccy (np. W. Plat, pisz

ą

cy o próbie grabie

ż

y ziem w

ę

gierskich przez Krzy

ż

aków). Do wszystkich 

pomini

ęć

 i deformacji dochodzi te

ż

 wyj

ą

tkowo niechlubna, niezgodna z przyj

ę

tymi zasadami pisownia 

nazwisk. Np. ksi

ążę

 Albrecht Hohenzollern (ten od hołdu pruskiego) podany został nie pod hasłem 

"Albrecht Hohenzollern", jak zwykle podaje si

ę

 w encyklopediach, lecz pod hasłem "Hohenzollern".

 

Niemiecki Instytut Historyczny - za Krzy

ż

akami

 

Zadbał o wybielenie Krzy

ż

aków w Polsce równie

ż

 Niemiecki Instytut Historyczny w Warszawie. Z jego 

pomoc

ą

 wydawnictwo "Volumen" wydało w 1998 r. współfinansowan

ą

 przez "Alfried Krupp von Bohlen 

und Halbach Stiftung" obszern

ą

, prawie 400-stronicow

ą

 publikacj

ę

 niemieckiego historyka Hartmuta 

Boockmanna. Mimo odchodzenia w szeregu sprawach od ró

ż

nych stereotypów pruskiej historiografii 

Boockman podejmował w swojej ksi

ąż

ce kolejn

ą

, trzeba przyzna

ć

 bardzo zr

ę

czn

ą

 i wyrafinowan

ą

prób

ę

 wybielenia Krzy

ż

aków, staraj

ą

c si

ę

 m.in. wyra

ź

nie pomniejszy

ć

 obraz ich okrucie

ń

stw i 

wyj

ą

tkowej agresywno

ś

ci. Równocze

ś

nie dalej podtrzymywał ró

ż

ne stare niemieckie tezy, pisz

ą

c np., 

ż

(...) niezbywalne prawo Polski do Pomorza Gda

ń

skiego staje si

ę

 z gruntu w

ą

tpliwe (H. Boockmann 

Zakon krzy

ż

acki, Warszawa 1998, s. 171). Szkoda, 

ż

e polscy wydawcy nie zadbali o opatrzenie tak 

kontrowersyjnej z polskiego punktu widzenia ksi

ąż

ki H. Boockmanna polskim wst

ę

pem lub posłowiem, 

przedstawiaj

ą

cym polskie stanowisko w ró

ż

nych spornych sprawach. (Nie załatwiła tego niestety 

króciutka, niecałe dwie strony notka polskiego historyka prof. Mariana Biskupa.)