background image

BETTY NEELS 

Jeśli przestaniemy 

się kłócić 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

Dom był stary, ze stylowymi oknami z niewielkich, 

ujętych w metalowe ramki kwadratowych szybek. 

Jasne promienie majowego słońca wpadały przez nie 

do środka i odbijały się w lśniących, ciemnych włosach 

młodej osoby pochylonej nad walizką. Pakowała ją 

z gwałtownością, nad którą z trudem usiłowała 

zapanować. 

Dziewczyna była wysoka, miała wspaniałą figurę, 

śliczną buzię i ciemne oczy okolone gęstymi, czarnymi 

rzęsami. W tej chwili malowało się w nich wyraźne 

niezadowolenie. 

- Nie mam pojęcia, co też babci przyszło do głowy 

- odezwała się do siedzącej obok kobiety w średnim 

wieku, która była jakby starszą i lekko wyblakłą 

wersją jej samej. - Mamo, ona ma przecież osiem­

dziesiąt lat! Skąd, na miłość boską, ten pomysł, żeby 

w jej wieku wędrować po górach...? 

- Ona nie ma zamiaru wędrować, Rosie. Nie będzie 

musiała wysiadać z pociągu, jeśli sama nie zechce. 

- Pani Macdonald wydała z siebie sentymentalne 

westchnienie. - To nawet dosyć wzruszające, że 

chciałaby znów zobaczyć miejsca, które pamięta 

z dzieciństwa. 

- No cóż, z pociągu wiele nie zobaczy - odparła 

Rosie. - Ale jeśli ma ją to uszczęśliwić... - dodała, 

widząc zmartwioną minę matki. - Tylko dlaczego ja? 

Jest przecież ciocia Carrie... 

- Twoja babcia i ciocia Carrie nie najlepiej się ze 

sobą zgadzają, kochanie. Poza tym chodzi przecież 

background image

6 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

tylko o tydzień. - Przerwała na chwilę. - Nie weźmiesz 

tego kremowego swetra? Bardzo ci w nim ładnie, na 

pewno się jeszcze zmieści... Tak. czy owak, nigdy nic 

nie wiadomo - kontynuowała, nie precyzując bliżej, 

o co jej chodzi, lecz Rosie szybko się domyśliła 

i odparła bez ogródek: 

- Mamo, w tym pociągu będą głównie sami 

Amerykanie i trochę Niemców, wszyscy po pięć­

dziesiątce i z żonami. 

- Och, może nie będzie tak źle - powiedziała pani 

Macdonald. Wciąż nie mogła zrozumieć, dlaczego 

Rosie, mając dwadzieścia pięć lat, nie wyszła jeszcze 

za mąż. Była przecież śliczna jak obrazek, miała 

mnóstwo przyjaciół, a mimo to odrzuciła kilka całkiem 

poważnych propozycji małżeństwa. Zrobiła to oczywiś­

cie najgrzeczniej i najdelikatniej, jak umiała, tak by 

nikogo nie urazić. 

- Czy ty w ogóle masz zamiar znaleźć sobie kiedyś 

męża? - Głośno wyraziła swoje wątpliwości. 

- Ależ tak, kochana mamo. Tylko jeszcze go nie 

spotkałam... 

- Był przecież ten miły Percy Walls - przypomniała 

matka. 

- Phi! - Rosie tylko prychnęła. - On umiał mówić 

wyłącznie o jedzeniu i o tym, jaki jest mądry. Gdybym 

za niego wyszła, ugrzęzłabym w kuchni na wieki. 

- Rzeczywiście, lubił jedzenie - przyznała pani 

Macdonald - ale przepadał za tobą, kochanie. 

- Chyba tylko dlatego, że umiem gotować. - Rosie 

bezlitośnie zwinęła układaną spódnicę i wepchnęła ją 

do walizki. - Nie wystarczy za kimś przepadać, 

mamo. Mężczyzna, którego poślubię, musi mnie 

uwielbiać, okazywać mi uczucie, być dla mnie dobry 

i wyrozumiały nawet wtedy, gdy się wściekam lub 

mam straszny katar. - Zamknęła walizkę i dodała 

lekkim tonem: -Ktoś taki chyba w ogóle nie istnieje... 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

- Może warto na niego poczekać - westchnęła 

pani Macdonald. - To rzeczywiście prawda, że gdy 

mężczyzna kocha, nie zniechęci go nawet najgorszy 

katar. Choć muszę przyznać, że twój ojciec jest 

wyjątkiem. 

Rosie parsknęła śmiechem i cmoknęła matkę 

w policzek: 

- Mamusiu, tato jest najlepszym człowiekiem, 

jakiego znam. Jak myślisz, ile powinnam wziąć ze 

sobą pieniędzy? 

- Twoja babcia mówiła, że nie będziesz ich po­

trzebować, ale sądzę, że musisz trochę zabrać. Ona 

czasem zapomina o różnych rzeczach. Nie cieszysz się 

wcale z tego wyjazdu, kochanie? 

- Czy ja wiem... Miło będzie znów zobaczyć Szkocję, 

tylko że tydzień to o wiele za krótko. Byłoby cudownie 

zostać tam trochę dłużej, spacerować czy pojeździć tu 

i ówdzie. Ale mam tylko dwa tygodnie urlopu, a panna 

Porter wyjeżdża w czerwcu, więc będę musiała ją 

zastępować. 

Rosie paplała wesoło, ale tak naprawdę to nie 

znosiła swojej pracy. Była stenotypistką w kancelarii 

prawniczej „Crabbe i Twitchett". Firma mieściła 

się w małym miasteczku w hrabstwie Wiltshire, 

gdzie Rosie mieszkała z matką i ojcem. Praca 

była śmiertelnie nudna, lecz dziewczyna nigdy się 

do tego nie przyznawała. Rodzice parę lat temu 

stracili prawie wszystko, gdy akcje, które posiadali, 

znacznie spadły na wartości. Ich dom w Szkocji 

przejął stryj, oni zaś przenieśli się do Wiltshire, 

gdzie ojciec zaczął pracować jako zarządca dużego 

majątku ziemskiego. Ani on, ani matka nigdy się 

nie skarżyli, lecz Rosie wiedziała, że tęsknią za 

dawnym domem równie mocno, jak ona sama. 

Wiedziała, że nie może być dla nich ciężarem, 

nauczyła się więc stenografować i pisać na maszynie. 

background image

8 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

Jedyną pociechą była myśl, że dom mimo wszystko 

pozostał w rodzinie, 

Babcia mieszkała w Edynburgu razem z niezamężną 

córką, starszą siostrą ojca Rosie. Ciocia Carrie była 

szczupłą, potulną kobietą. Matka nigdy nie dawała 

jej dojść do słowa i skutecznie tłumiła w niej wszelkie 

przejawy samodzielności. Mimo to, córka przez całe 

życie troskliwie się nią opiekowała. Podróż do Szkocji 

była droga i czasochłonna, więc Rosie bywała u nich 

bardzo rzadko. Podejrzewała też, że rodzice nie mieli 

ochoty odwiedzać starych stron, gdy dom, który 

kiedyś należał do nich, zajmował ktoś inny. Teraz 

miała odbyć ze starszą panią podróż po Szkocji. 

„Żeby odświeżyć wspomnienia", jak powiedziała 

babcia. Wyjaśniła dokładniej, o co chodzi: 

„Słyszałam, że ów pociąg jest znakomicie wyposa­

żony i ma dobrą obsługę. Nie mam zamiaru się 

męczyć i naturalnie potrzebuję kogoś do towarzystwa. 

Pojedziesz ze mną, Rosie." 

- Oczywiście powinnaś pojechać - stwierdził ojciec. 

- Spędzisz przyjemnie urlop, a Carrie może zdoła 

nieco odsapnąć w ciszy i spokoju. - Minęło sporo 

czasu, od kiedy widział siostrę po raz ostatni, ale 

dobrze pamiętał, że matka trzymała ją zawsze żelazną 

ręką. Tydzień wolności na pewno dobrze jej zrobi. 

Ustalono wszystkie szczegóły. Rosie miała pojechać 

pociągiem do Edynburga, spędzić noc w domu babci 

i następnego dnia zabrać ją na stację. Przeczytała 

reklamowy folder i dowiedziała się, że podróż powinna 

być naprawdę ciekawa. Obejmowała zwiedzanie wielu 

miejsc, gdzie Rosie bywała jako dziecko i które 

dobrze pamiętała. Nie będzie jednak mieć zbyt wiele 

czasu, by na własną rękę podziwiać górski krajobraz. 

Babcia nie ukrywała, że życzy sobie ze strony Rosie 

bezustannej uwagi i troski o własną osobę. 

Pakowanie było prawie skończone i matka z córką 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 9 

zeszły do kuchni, aby zająć się przygotowaniem kolacji. 

Obie zastanawiały się, czy Rosie powinna zabrać 

dżersejowy komplet, czy też raczej sztruksową spódnicę, 

sportową bluzkę i żakiet. 

- O tej porze roku może być jeszcze całkiem chłodno 

- twierdziła pani Macdonald. - Natomiast dżersej jest 

bardziej praktyczny. Szkoda, że nie masz nic nowego... 

- Wystarczy to, co zabieram. Mam kilka letnich 

bluzek, wezmę też spódnicę z żakietem. Jest jeszcze 

kamizelka, gdyby zrobiło się ciepło. 

Wkrótce wrócił ojciec, a Rosie nakryła stół w małej 

jadalni. Rzadko z niej korzystali, ale dzisiejszy wieczór 

był szczególny. 

Następnego dnia rano ojciec odwiózł ją na stację 

zdezelowanym landroverem. Nie mówił wiele. Był 

spokojnym, wiecznie zapracowanym człowiekiem. 

O posiadłość, w której był zatrudniony, troszczył się 

tak samo, jak o własną ziemię i dom w Szkocji, gdy 

jeszcze tam mieszkali. Rosie ogromnie żałowała, że 

rodzice nie mogą z nią jechać, lecz jeszcze bardziej 

pragnęła, by wszyscy mogli kiedyś wrócić do ich 

dawnego domu. Nie ma się co zżymać, pomyślała 

teraz. Miło będzie znów zobaczyć babcię, nawet jeśli 

jest nieznośna jak zawsze. Ojciec pożegnał się z nią 

serdecznie, udzielając ostatnich wskazówek. Ucałowała 

go i wsiadła do pociągu. 

- Wracam za tydzień, tatusiu. Zadzwonię i powiem 

wam, o której godzinie przyjadę. 

Babcia przysłała kwotę wystarczającą w zupełności 

na przejazd koleją oraz na taksówkę do dworca 

King's Cross. Rosie rzadko przyjeżdżała do Londynu 

i nie przepadała za nim. Była zadowolona, gdy w końcu 

dotarła na stację, mając w zapasie trochę czasu. 

Mogła pozwolić sobie na wypicie kawy, nim wsiądzie 

do pociągu. Minęło ponad sześć łat od dnia, gdy była 

tu po raz ostatni. Wtedy właśnie opuścili Szkocję. 

background image

10 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

Rosie dobrze pamiętała, jak bardzo czuła się wówczas 

nieszczęśliwa. Teraz cieszyła się, że tam jedzie. Trochę 

szkoda, że będzie to tylko tygodniowa wycieczka. 

Wsiadła do wagonu, znalazła miejsce przy oknie 

i wyjęła książkę, pociąg zaś rozpoczął swój długi bieg 

na północ. 

Stacja Waverley zupełnie się nie zmieniła. Centrum 

Edynburga też nie. Rosie bezwiednie westchnęła 

z przyjemności, że znów się tu znalazła. Skierowała 

się do postoju taksówek. 

Dzielnica, w której mieszkała babcia, była bardzo 

cicha i spokojna. Dochodził tu jedynie słaby szum 

ruchu ulicznego od strony śródmieścia. Rosie wysiadła 

z taksówki i przez chwilę stała, przyglądając się 

domowi. Był taki, jak go zapamiętała - te same 

masywne drzwi i ciemnozielone zasłony w wąskich 

oknach. Wszystko wyglądało tak jak dawniej. Szybko 

pokonała kilka schodów i zastukała do drzwi ozdobną 

kołatką. Otworzyła Elspeth, starsza kobieta, która 

była u babci pokojówką od niepamiętnych czasów. 

Musi mieć dobrze po siedemdziesiątce, pomyślała 

Rosie, obejmując ją serdecznie. Pokojówka nie wy­

glądała na swoje lata. Trochę koścista, z siwiejącymi 

włosami ściągniętymi w ciasny kok, wciąż trzymała 

się prosto, ubrana jak zwykle w czarną suknię. 

Elspeth wprowadziła ją do wąskiego holu. 

- Babcia czeka na ciebie. Idź do niej, a ja podam 

za chwilę herbatę. - Popchnęła lekko Rosie w stronę 

drzwi i zamknęła je za nią. 

Starsza pani Macdonald siedziała wyprostowana 

w fotelu z wysokim oparciem. Robiła imponujące 

wrażenie - wysoka i postawna, z ciemnymi włosami 

nieco przyprószonymi siwizną. Wciąż byk przystojna, 

miała ciemne oczy i ładny prosty nos oraz usta o kształcie 

znamionującym duży upór. Wcale się sie postarzała, 

pomyślała Rosie i podeszła, aby ją ucałować. 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 11 

- Miałaś dobrą podróż? - spytała babcia tonem, 

który sugerował, że nie oczekuje odpowiedzi. - Matka 

i ojciec dobrze się czują? 

- Bardzo dobrze, babciu. Przesyłają ci serdeczne 

pozdrowienia. 

- Usiądź, dziecko i niech no ci się przyjrzę. Ciągle 

niezamężna? A może jest już jakiś młody człowiek? 

- Nie, nikt za kogo chciałabym wyjść. Gdzie jest 

ciocia Carrie, babciu? 

- Wbiła sobie do głowy, że upiecze ciasto z okazji 

twojego przyjazdu. Powinna być w kuchni. 

W tej samej chwili drzwi się otworzyły i weszła 

ciocia Carrie. Rosie pamiętała ją jako niebrzydką, 

nieco wyblakłą kobietę, która uwielbiała swego brata 

i bratową. Wciąż jeszcze była ładna, ale robiła wrażenie 

przygnębionej i zmęczonej. Nic dziwnego, skoro przez 

całe życie mieszka z babcią, stwierdziła w myśli 

Rosie, witając się z nią. Biedna ciocia, przynajmniej 

będzie miała cały tydzień dla siebie. 

- Upiekłam właśnie ciasto, chyba się... Świetnie 

wyglądasz, kochanie, ani trochę... Wciąż nie jesteś...? 

- Nie, ciociu Carrie. Czekam na milionera, przy­

stojnego i szczodrego, który nie pożałuje mi niczego, 

co najlepsze. 

- Coś takiego! - prychnęła pani Macdonald. 

- Powinnaś raczej nad tym ubolewać, Rosie - dodała 

kwaśno. 

- Tak, babciu - odparła potulnie Rosie i mrugnęła 

porozumiewawczo do cioci Carrie. 

Zasiadły do podwieczorku. Rosie szczerze chwaliła 

ciasto, słuchając jednocześnie planów babci związanych 

z podróżą, którą miały rozpocząć następnego dnia. 

Babcia była bardzo egoistyczną damą, więc owe piany 

dotyczyły wyłącznie jej samej i komfortu jazdy. Rosie 

zastanawiała się, czy nie będą one przypadkiem kolido­

wać z dokładnie określoną marszrutą całej wycieczki. 

background image

Z folderu wynikało, że podróż miała obfitować w liczne 

atrakcje. Wszystko było przygotowane starannie 

i w najdrobniejszych szczegółach, tak, że tylko wiecznie 

niezadowolone i najbardziej samolubne osoby mogłyby 

mieć coś do zarzucenia, Niestety babci trudno było 

na ogół sprawić przyjemność. 

- To będzie dla ciebie wspaniała rozrywka, Rosie. 

Mam nadzieję, że to doceniasz - zauważyła teraz 

babcia, bardzo zadowolona ze swojej dobroci. 

Rosie odpowiedziała coś, stosownie do okoliczności. 

Po cichu zaczynała już wątpić, czy w ogóle będzie to 

jakaś rozrywka. 

Następnego ranka udało się jej zamienić z ciocią 

Carrie kilka słów na osobności: 

- Postaraj się spędzić ten czas naprawdę przyjemnie, 

ciociu - nalegała. - Będziesz mieć cały tydzień, pomyśl 

o wszystkim, co możesz w tym czasie zrobić. Masz 

chyba jakichś przyjaciół? 

- No cóż, prawdę mówiąc twoja babcia nie przepada 

za gośćmi, moja droga, ale widuję się z nimi od czasu 

do czasu, kiedy robię zakupy. 

Zarumieniła się wyraźnie i Rosie spytała z uśmie­

chem: 

- Czy on jest miły, ciociu? 

- To adwokat na emeryturze, kochanie - odparła, 

rumieniąc się jeszcze bardziej - ale oczywiście muszę 

przecież troszczyć się o twoją babcię. 

- Bzdura! - zaprotestowała gwałtownie Rosie. -Jest 

przecież Elspeth, a poza tym babcię stać na to, żeby 

nająć kogoś do towarzystwa. Czy ona wie? 

- Nie. Zresztą to nie ma sensu... To znaczy, jesteśmy 

tylko przyjaciółmi... 

- Postaraj się, żeby coś z tego wynikło. - Dotarł 

do nich właśnie głos babci wydającej raźno polecenia: 

- Powinnyśmy już jechać, mamy być na peronie 

przed dziewiątą! 

background image

Na stacji powitane zostały przez dwóch sympatycz­

nych młodych ludzi. Szybko zajęli się bagażem 

i zaprowadzili obie panie do poczekalni. Zebrało się 

tam już sporo podróżnych, którzy z zainteresowaniem 

zwrócili się w ich stronę. Dokonano stosownych 

prezentacji, aby wszyscy pasażerowie, którzy mieli 

spędzić wspólnie najbliższy tydzień, nie byli sobie 

całkiem obcy. Znalazł się wygodny fotel dla pani 

Macdonald, po czym przyniesiono kawę. Rosie usiadła 

nieco dalej i szybko została wciągnięta do rozmowy. 

Zgodnie z przewidywaniami większość turystów 

stanowili Amerykanie, było kilkoro Niemców oraz 

nieco arogancka kobieta, której towarzyszył potulny 

małżonek - oboje z Londynu. Same ważne persony, 

pomyślała Rosie, odpowiadając na okolicznościowe, 

przyjacielskie pytania. Miała rację - nie było tu 

nikogo poniżej pięćdziesiątki. Wszyscy robili wrażenie 

osób zamożnych, byli dobrze ubrani i zadowoleni 

z siebie. Od razu zaczęli mówić do niej po imieniu, 

czym babcia była wyraźnie zdegustowana. Aż nadto 

dobrze świadczyła o tym jej mina. 

Wsiedli do pociągu z fasonem - prowadził ich 

autentyczny szkocki kobziarz grający stylowe melodie. 

Dobry nastrój poprawił się jeszcze, gdy obsługa podała 

szampana. Podróż zapowiadała się naprawdę przyjem­

nie. Rosie delektowała się szampanem, usiłując nie 

widzieć karcącego spojrzenia babci. Kiedy pociąg 

ruszył w drogę, zaprowadziła ją do przedziałów,, 

które miały zajmować. Starsza pani długo nie mogła 

się zdecydować, jak będzie lepiej: mieć dwa oddzielne 

przedziały, czy też jeden wspólny. W końcu postanowiła 

przyjąć pierwszy wariant. Rosie była z tego zadowo­

lona, choć oznaczało to, że będzie musiała sporo się 

nabiegać, wypełniając różne polecenia. Usadowiła 

babcię w pięknie urządzonym przedziale, rozpakowała 

walizki i wezwała stewardesę, aby wydać polecenia 

background image

14 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

dotyczące porannej herbaty. Poprosiła też o przynie­

sienie dla babci puszki kruchych ciasteczek oraz o coś 

ciepłego do picia przed spaniem. Stewardesa miała 

sympatyczną twarz i mówiła z miękkim, szkockim 

akcentem. Obiecała, że wszystko będzie tak, jak sobie 

tego życzy pani Macdonald. 

- Rosie, możesz później rozpakować swoje rzeczy 

- stwierdziła starsza pani. - Wrócę teraz do wagonu 

z platformą widokową, a ty pójdziesz ze mną. Trudno 

się poruszać po tych korytarzach. Muszę porozmawiać 

z kimś na temat oddzielnego stolika. 

- Słyszałam, że do posiłków możemy siadać tam, 

gdzie chcemy - zauważyła Rosie. 

- Niepotrzebnie zmarnowałyśmy za dużo czasu, 

siedząc tu bezczynnie. 

Rosie co prawda nie miała jeszcze czasu, aby 

przysiąść choćby na chwilę, lecz nic nie odpowiedziała. 

Zaprowadziła panią Macdonald dc specjalnego wago­

nu, z którego można było podziwiać krajobraz za 

oknem. Zebrało się tam już sporo pasażerów. Znalazła 

mały fotel ustawiony w taki sposób, że babcia nie 

musiała z nikim rozmawiać, jeśli sobie tego nie życzyła. 

Przyjęła kieliszek sherry, który szybko wypiła i popędzi­

ła do swojego przedziału, aby rozpakować walizkę, 

poukładać drobiazgi, poprawić nieco fryzurę i makijaż. 

Piętnaście minut później, uzbrojona w turystyczny 

przewodnik, wróciła do babci. Akurat podawano 

lunch. 

Starsza pani oczywiście postawiła na swoim. Przez 

całą podróż miały siadać do posiłków przy oddzielnym, 

dwuosobowym stoliku. Babcia czyniła przykre uwagi 

na temat braku odpowiedniego towarzystwa i Rosie 

wiedziała, że będzie musiała znosić to narzekanie. 

Gorąco żałowała, że nie wolno jej przyłączyć się do 

wesołej rozmowy, jaka toczyła się przy większym 

stole. Usiłowała łagodnie uspokoić babcię, obiecując 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 15 

bezustanną opiekę przez całą podróż. Była rozsądną 

dziewczyną, doceniła więc także walory doskonałego 

jedzenia. 

- Teraz odpocznę nieco - oświadczyła pani Mac-

donald, gdy skończyły kawę. - Zdaje się, że później 

zatrzymujemy się w Spean Bridge. Po południu będzie 

jakieś zwiedzanie, ale ja nie pojadę. Znam to miejsce 

i z pewnością byłoby miło spotkać starych przyjaciół, 

muszę jednak dbać o swoje zdrowie. Zostaniesz ze 

mną, Rosie. Lubię, gdy ktoś mi czyta na głos, kiedy 

odpoczywam. 

Rosie zdusiła w sobie rozczarowanie. 

- Tak, babciu - to było wszystko, co powiedziała 

głosem pozbawionym emocji. 

Pociąg skręcił teraz na północ. Okolica była 

wyjątkowo piękna. Pokryte śniegiem góry piętrzyły 

się na horyzoncie. Wkrótce mieli przejeżdżać przez 

Rannoch Moor. Dawno temu przewędrowała te tereny 

razem z ojcem i teraz bardzo chciała znów je zobaczyć. 

- Nie miałabyś ochoty popatrzeć na te wrzosowiska? 

- spytała. - Jest parę osób na pomoście spacerowym... 

- Moje zdrowie jest ważniejsze, niż jakieś tam 

sentymentalne wspominki. Rozejrzę się jutro, jak już 

zdołam wypocząć. 

Wróciły więc do przedziału pani Macdonald. Rosie 

pomogła jej się położyć i posłusznie otworzyła książkę, 

którą miała czytać. Było to straszne nudziarstwo, 

z mnóstwem tasiemcowej długości wyrazów. Czytało 

się jej źle, ponieważ jednym uchem słuchała, jak 

wszyscy pozostali pasażerowie, rozprawiając wesoło, 

wybierają się na zwiedzanie. Ośmieliła się zerknąć 

przez okno. Wsiadali właśnie do autobusu, który 

miał ich zawieźć do miejsc godnych obejrzenia. 

Ogromnie żałowała, że nie jedzie, ale zaraz napomniała 

się surowo, że powinna przecież opiekować się babcią. 

Z westchnieniem powróciła do książki. 

background image

16 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

Dziesięć minut po odjeździe autobusu pani Mac-

donald zasnęła. Rosie odłożyła książkę i cichutko 

wymknęła się na korytarz. Dobrze było przynajmniej 

móc podziwiać krajobraz. Pociąg miał wkrótce 

odjechać do Fort William, a tam zaczekać na powrót 

grupy wycieczkowej. Upewniła babcia smacznie 

śpi i wyszła na platformę widokową. Dzień był rześki, 

więc została tam, dopóki pociąg nie ruszył w dalszą 

drogę. Wkrótce wezwała ją babcia, która życzyła 

sobie, by Rosie nalała herbatę i pomogła jej odświeżyć 

się nieco po drzemce. 

Niedługo później wrócili pozostali pasażerowie. 

Zebrali się wokół Rosie i jej babci, wszyscy bardzo 

zadowoleni z wycieczki, o której żywo rozprawiali. 

Rosie słuchała z przyjemnością, ciesząc się, że ma 

okazję z nimi porozmawiać. Zaskoczyła ją również 

jedna z Amerykanek, sympatyczna matrona z Chicago, 

gdy wyraziła swoje ubolewanie z powodu złego 

samopoczucia babci i zaproponowała miejsce przy 

wspólnym stole w czasie kolacji. 

Babcia wyjaśniła jednak starannie modulowanym 

głosem, że od rozmowy zaczyna ją na ogół boleć głowa 

i jest niesłychanie ważne, by jadała posiłki w zupełnym 

spokoju. Amerykanie zareagowali bardzo miło - wyra­

zili współczucie i zapewnili o własnej życzliwości. Rosie 

szczerze żałowała, że nie może jej odwzajemnić. 

Wkrótce zasiadły do kolacji. Pani Macdonald 

w czarnej sukni z krepy i naszyjniku z pereł, Rosie zaś 

w twarzowej sukience z jedwabnego dżerseju. Jadły 

niemal w zupełnym milczeniu. Starsza pani zdecydo­

wanie ignorowała wesoły nastrój, jaki panował wokół 

nich. Rosie ucieszyła się więc, gdy babcia stwierdziła, 

że zaraz po kolacji ma zamiar iść do łóżka. Minęła 

oczywiście cała godzina, nim w końcu się położyła 

i jeszcze dodatkowe trzydzieści minut, nim pozwoliła 

Rosie pójść do jej własnego przedziału. 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 17 

- To był przyjemny dzień - podsumowała. - Mam 

nadzieję, że dopilnujesz, aby o pół do ósmej podano 

mi chińską herbatę? 

- Tak, babciu - przytaknęła Rosie i czym prędzej 

popędziła na platformę widokową, gdzie przez następną 

godzinę wymieniała beztroskie uwagi ze wszystkimi, 

którzy się tam zebrali. 

Następnego dnia dojechali do Mallaig. Pani Macdo-

nałd nie miała zamiaru opuszczać pociągu, lecz wysłała 

Rosie po znaczki i pocztówki. Była to świetna okazja, 

żeby się trochę ruszyć z miejsca i Rosie żwawo 

pomaszerowała do pobliskiej miejscowości. W porcie, 

gdzie cumował właśnie prom ze Skye, spotkała grupkę 

zaprzyjaźnionych współpasażerów. Porozmawiała z ni­

mi przez chwilę i w weselszym już nastroju wróciła do 

babci, która miała akurat ochotę na wspomnienia. 

Rosie słuchała jej, patrząc z przyjemnością na tak 

dobrze znany krajobraz. Wieczorem mieli wrócić do 

Bridge of Orchy, niedużego miasteczka, gdzie pociąg 

zatrzymywał się na noc. Tak, dobrze znała tę okolicę... 

Dawny dom był całkiem blisko - kochany, stary dom 

u podnóża gór. Marzyła, by móc go znów zobaczyć. 

Babcia jednak kategorycznie stwierdziła, że nie ma 

zamiaru go oglądać. Starsza pani nigdy nie pogodziła 

się z faktem, że ojciec Rosie dopuścił do tego, aby 

posiadłość przeszła w ręce kuzyna. 

Wieczorem wszyscy pojechali zwiedzać wiejską rezy­

dencję. Pani Macdonald uznała jednak, że jest zbyt 

zmęczona, żeby się tam wybrać. Były jedynymi osoba­

mi, które pozostały w pociągu. Mimo to babcia 

zażyczyła sobie, aby kolację podano o zwykłej porze. 

Rosie domyślała się, że obsługa nie jest tym zbyt 

zachwycona, choć oczywiście nikt nie dał tego po sobie 

poznać. Reszta pasażerów odjechała autobusem, a posi­

łek zaplanowany był w rezydencji, którą mieli zwiedzać. 

Po kolacji Rosie pomogła babci przygotować się 

background image

18 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓClĆ 

do snu. po czym wróciła na platformę widokową, 

żeby zaczerpnąć nieco powietrza. Doczekała się 

powrotu współpasażerów, którzy szczegółowo opo­

wiedzieli jej o wycieczce. Wszystkim było naprawdę 

przykro, że musiała zostać i nie skorzystała z rozrywki. 

- Jutro mamy w planie wyjazd do rezerwatu 

przyrody - odezwała się jedna z pań. -Twoja babcia, 

Rosie, mogłaby wybrać się z nami autobusem i zostać 

w Aviemore w hotelu. Jest naprawdę cichy i spokojny. 

Dlaczego nie miałabyś pojechać na tę wycieczkę? 

Rosie zgodziła się, że to wspaniały pomysł, 

-- Muszę tylko spytać, co babcia o tym sądzi. 

Czekało ją, niestety, kolejne rozczarowanie. Pani 

Macdonald stwierdziła rano, że ma zamiar odwiedzić 

hotel niedaleko dworca. Zatrzymała sie w nim kiedyś, 

wiele lat temu. 

- Byłam tam z twoim dziadkiem, moja droga. To 

taka sentymentalna wizyta, na którą długo czekałam. 

Rosie nieśmiało wyraziła nadzieję, że nie będzie 

potrzebna. Wciąż liczyła na zwiedzanie rezerwatu. 

Jednak babcia była nieugięta. Miłe wspomnienia 

z młodości mogą ją nieco rozstroić, stwierdziła. W tej 

sytuacji obecność wnuczki jest absolutnie konieczna. 

Wszyscy zbierali się do wyjazdu. Jamie, przewodnik 

grupy, przypomniał Rosie, że obie z babcią nie mają 

wiele czasu. Zgodnie z rozkładem pociąg za godzinę 

odjeżdżał do Perth i Stirling. Na szczęście do hotelu 

było tylko parę kroków. 

Oczywiście po tylu latach zarządzał nim już ktoś 

inny, babcia nalegała jednak, by móc wszystko 

dokładnie obejrzeć. Zaglądała wszędzie, gdzie było 

można, zatrzymując się od czasu do czasu i czyniąc 

niemiłe uwagi na temat zmian, które zauważyła. 

Nowy właściciel był cierpliwy i bardzo grzeczny, ale 

zirytował się nieco, gdy pani Macdonald ostro 

skrytykowała nowy wystrój sali jadalnej. 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ  K Ł Ó C I Ć 

19 

Chyba najwyższy czas, żeby temu zaradzić, zdecy­

dowała Rosie i poprosiła o kawę. Wypiły ją w przyjem­

nie urządzonym saloniku. 

- Musimy już wracać, babciu - odezwała się Rosie. 

- Pociąg odjeżdża dokładnie za dziesięć minut... 

- Nie powinnaś mnie popędzać, moja droga. Mam 

zamiar jeszcze rzucić okiem na ogród z tyłu hotelu. 

Obiecuję ci, że to zajmie najwyżej pięć minut. Życzę 

sobie być sama, więc zaczekaj tutaj. 

Rosie zapłaciła rachunek i wyszła przed hotel. 

Widać stąd było pociąg, a pięć minut powinno 

wystarczyć, żeby obie z babcią zdołały wrócić na 

stację i wsiąść do wagonu. Zdawała sobie sprawę, że 

rozkład jazdy musi być ściśle przestrzegany. Jamie 

uprzedził, że każdy, kto nie zdąży, będzie musiał na 

własną rękę dojechać do miejscowości, gdzie przewi­

dziany był następny postój. Spojrzała na zegarek. 

Minęło już pięć minut, a babci ani śladu. 

Ogród za hotelem pełen był rozmaitych, starannie 

przystrzyżonych krzewów i pięknych, zadbanych 

klombów z kolorowymi kwiatami. Rosły tutaj również 

dorodne paprocie, a pod koniec lata rozkwitały wrzosy. 

Tam właśnie znalazła babcię. Leżała skulona na 

ziemi, jedną nogę miała dziwnie wygiętą. Starsza pani 

była blada jak kreda, lecz nie straciła wiele ze swej 

żywotności. 

- Moja noga - wyjaśniła. - Potknęłam się. Kostka... 

- Zaraz kogoś sprowadzę. - W trudnych sytuacjach 

Rosie potrafiła być równie energiczna jak babcia. 

Pobiegła do hotelu. Właściciel i jeden z kelnerów 

mieli pomóc pani Macdonald, ona zaś pognała na 

stację. 

Na peronie czekał już zaniepokojony steward, a po 

chwili zjawił się kierownik pociągu. 

- Mamy już tylko parę minut do odjazdu, panno 

Macdonald. 

background image

20 . JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

- Niestety, jesteśmy zmuszone zostać - stwierdziła 

Rosie i w skrócie opowiedziała, co się stało. - Nie 

zdążymy przetransportować babci na czas, a poza tym 

koniecznie powinien zbadać ją lekarz. Wiem, że musicie 

odjechać punktualnie. Gzy ktoś mógłby spakować 

nasze rzeczy i odesłać tutaj którymś z lokalnych 

pociągów? To chyba wszystko, co da się zrobić... 

- Pójdę z panią do hotelu. - Kierownik spojrzał na 

zegarek. - Bardzo mi przykro, niestety nie mogę 

opóźnić wyjazdu ani zmienić trasy... 

- Ależ oczywiście, rozumiem. Damy sobie jakoś 

radę, lecz jeśli to jest zwichnięcie lub złamanie, to 

będziemy musiały zatrzymać się tu na jakiś czas. 

Gdy dotarli do hotelu, pani Macdonald leżała 

wygodnie na dużej kanapie. Kostka u nogi była 

potężnie spuchnięta. 

- Mam zamiar tutaj pozostać, dopóki nie zbada 

mnie lekarz - odezwała się dość opryskliwym tonem. 

- Rosie wszystko załatwi. To dobrze, że pan przyszedł. 

Kierownik pociągu, miły, młody człowiek, powiedział 

to, co należało powiedzieć w takich okolicznościach. 

Czasu miał niewiele, życzył więc szybkiego powrotu 

do zdrowia i obiecał, że pozostanie z nimi w kontakcie. 

- Zatelefonuję do pań ze Stirling i prześlę bagaż. 

Czy ktoś już wezwał lekarza? Jest chyba jakiś 

w Crianlarich i na pewno kilku w Oban. 

- Och, to żaden problem, właściciel hotelu będzie 

wiedział - uspokoiła go Rosie. - Nie chciałabym, 

żeby spóźnił się pan na pociąg. 

- Bardzo żałuję, że muszę panie tutaj zostawić. 

- Uścisnął jej rękę na pożegnanie. - Ale nic na to nie 

mogę poradzić. 

W tej chwili dobiegł ich gwizd lokomotywy, więc 

mężczyzna odwrócił się i popędził w stronę stacji. 

Wokół babci zebrało się tymczasem parę osób, 

niepewnych co w tej sytuacji należy zrobić. 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 21 

- Poproszę o nożyczki - zadysponowała Rosie 

- miskę zimnej wody i serwetkę. Kiedy możemy 

spodziewać się przyjazdu lekarza? 

Wzięła babcię za rękę i uścisnęła ją serdecznie. 

- Tak mi przykro, babciu. Postaram się jakoś ci 

ulżyć. - Delikatnie rozcięła czarną pończochę i zsunęła 

ją powoli z opuchniętej stopy. - Nie bardzo się na 

tym znam, ale noga chyba nie jest złamana. Uważaj, 

zrobię teraz zimny kompres... O, tak. Jeszcze tylko 

podłożymy pod plecy te poduszki i na pewno będzie 

ci wygodniej. 

Kelnerka przyniosła herbatę, a po chwili przy­

biegł właściciel z dobrą wiadomością. Udało mu 

się dodzwonić do Crianlarich. Doktor wybrał się 

co prawda rano na ryby, ale właśnie wrócił i po­

winien już być w drodze do hotelu. Polecił ułożyć 

pacjentkę wygodnie, lecz nakazał, aby jej nie prze­

nosić. 

Rosie z niepokojem spojrzała na bladą twarz babci. 

- To niecałe dwadzieścia kilometrów, ale droga 

jest dobra - pocieszył ją właściciel hotelu. - Doktor 

Finlay z pewnością niedługo się zjawi. Pani też powinna 

w końcu wypić filiżankę herbaty. 

Posłuchała jego rady, zmieniła też kompres i zaczęła 

cicho rozmawiać z właścicielem, lecz pani Macdonald 

natychmiast przerwała tę towarzyską konwersację: 

- Jesteśmy tak blisko domu... 

- Chciałabyś, żebym zatelefonowała do stryja 

Donalda, babciu? Chyba mogłybyśmy... 

- Absolutnie nie - ucięła babcia. - Kiedy twój 

ojciec uznał za stosowne oddać mu swój rodzinny 

dom, postanowiłam nie mieć z nim więcej do czynie­

nia. 

Rosie nic nie odpowiedziała. Zdawała sobie sprawę, 

że babcia zawsze miała ojcu za złe fakt, że opuścił 

Szkocję. On sam nigdy jej nie powiedział, że do 

background image

22 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

przekazania domu zamożnemu kuzynowi zmusiła go 

trudna sytuacja materialna, w jakiej nagle się znalazł, 

gdy w niezawiniony sposób utraci! większość majątku. 

Rosie co prawda nie bardzo rozumiała, dlaczego stryj 

po prostu nie pożyczył ojcu pieniędzy, by pomóc mu 

wyjść z kłopotów. Był on niewątpliwie skąpym 

człowiekiem. Cecha ta jeszcze się pogłębiła, gdy stryj 

ożenił się z bardzo bogatą panną. Rosie nie cierpiała 

tego człowieka. Parę lat temu, gdy była u niego 

z wizytą, zauważyła, jak znęcał się nad psem. Złapała 

go wówczas za rękę, parę razy kopnęła z całej siły 

w goleń i nawyzywała od brutali. Wrzeszczała tak 

głośno, aż zbiegli się ludzie, by zobaczyć, co się 

dzieje. Stryj nigdy nie wybaczył jej tego incydentu. 

W tej chwili Rosie poważnie martwiła się wyglądem 

babci. Jej bladość była naprawdę alarmująca. Po raz 

kolejny zmieniła jej kompres i skłoniła ją do wypicia 

łyka brandy. Boże, niech ten lekarz wreszcie przyjdzie, 

powtarzała sobie w myśli raz za razem. 

Jej ciche prośby zostały wysłuchane, o czym 

świadczyło małe zamieszanie przy wejściu do hotelu. 

Zjawił się lekarz. 

Wszedł nieśpiesznym krokiem i skierował się w ich 

stronę. Był bardzo wysokim, dobrze zbudowanym 

mężczyzną o szerokich ramionach, z ciemnymi włosami 

i ciemnymi oczami. Miał miłą twarz o regularnych 

rysach, w której zwracał uwagę prosty, dość długi nos 

i usta o kształcie znamionującym silny charakter. Nie 

tracił czasu. 

- Jestem doktor Cameron - zakomunikował. - Dok­

tor Finlay został niespodziewanie wezwany do porodu 

i prosił mnie o zastępstwo. Co się stało? 

- Babcia się przewróciła. Kostka jest spuchnięta 

i bardzo boli... 

Wziął panią Macdonald za rękę. 

- Rozumiem, że to naprawdę duży szok dla pani...? 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

23 

- Macdonald - wtrąciła Rosie. - Babcia ma 

osiemdziesiąt łat, no i... 

Spojrzenie, jakie jej posłał, osadziło Rosie na miejscu. 

- Niech no popatrzę na tę kostkę. 

Był bardzo delikatny, a sposób, w jaki zadawał 

kolejne pytania, badając opuchnięty staw, działał na 

pacjentkę wyraźnie uspokajająco. 

- To skręcenie, rzeczywiście dosyć poważne, ale 

sądzę, że kość nie jest złamana. Najlepiej będzie, jeśli 

przez kilka dni poleży pani z zabandażowaną kostką 

w łóżku. Gdy poczuje się pani lepiej, trzeba będzie 

pojechać do Oban zrobić prześwietlenie. Mieszka 

pani w Szkocji? 

- W Edynburgu. Razem z wnuczką odbywałyśmy 

akurat kolejową wycieczkę. - Pani Macdonald z uwagą 

przyglądała się jego twarzy. - A skąd pan pochodzi, 

jeśli wolno spytać? 

- Jestem gościem doktora Finlaya - odpowiedział 

wymijająco. - Razem jeździmy tutaj na ryby. - Zupeł­

nie niespodziewanie uśmiechną) się do niej z wdziękiem. 

- Proszę, aby zechciała pani poleżeć i odpocząć, 

dopóki opuchlizna nie ustąpi. Wypiszę receptę na 

środek przeciwbólowy, a za parę dni z pewnością 

będzie już można pojechać na prześwietlenie. Jeśli to 

jest, jak sądzę, tylko skręcenie, to nie widzę przeszkód, 

aby reszta rekonwalescencji odbyła się już w domu. 

Teraz zabandażuję wszystko dość mocno, a kiedy 

będzie już pani mogła wstawać, proszę zakładać 

specjalną elastyczną pończochę. 

Pani Macdonald może i była kapryśną, samolub­

ną osobą, lecz była również dosyć dzielna. Nawet 

nie jęknęła, gdy lekarz zaczął bandażować jej kost­

kę. Rosie zwróciła mu uwagę, że babcia chyba 

zemdlała. 

- To dobrze - odparł krótko. - Proszę mi podać 

ten bandaż i skończymy z tym, zanim dojdzie do 

background image

24 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

siebie. Załatwiła już pani wszystko w recepcji? - spytał, 

obrzucając Rosie szybkim spojrzeniem. 

- Jeszcze nie - odparła ostrym tonem. - Nie miałam 

czasu. 

- Proszę to teraz zrobić, dobrze? Niech pani 

wynajmie pokoje, a ja zaniosę panią Macdonald. 

Trzeba położyć ją do łóżka, a potem jeszcze raz rzucę 

okiem na wszystko. 

Rosie dowiedziała się, że na pierwszym piętrze są 

wolne pokoje, połączone wspólnymi drzwiami. Za 

dodatkową opłatą można też było zamówić podawanie 

posiłków do pokoju. 

- Świetnie - zgodziła się. - Czy ktoś mógłby teraz 

przygotować pościel? Lekarz zaniesie babcię na górę... 

Nie brakowało chętnych do pomocy i pani Mac­

donald szybko znalazła się w łóżku. Pokojówka 

przyniosła nocną koszulę oraz dodatkowe poduszki, 

a Rosie przesunęła krzesło, na którym położyła 

starannie złożoną kapę. 

Lekarz wszedł do pokoju i z uznaniem pokiwał 

głową. 

- Pani babci powinno tu być wygodnie - zauważył. 

- Widzę, że jest pani naprawdę rozsądną dziewczyną. 

Pochodzi pani stąd? 

- Tak. - Zawahała się. - Właściwie to urodziłam 

się niedaleko stąd, ale obecnie mieszkamy w Wiltshire 

- wyjaśniła. Sposób w jaki patrzył na n doktor 

Cameron zdecydowanie ją denerwował. 

- Mężatka? 

- Nie. 

- Cóż za uroczo małomówna kobieta - zauważył 

z uśmiechem. - Ma pani wystarczającą sumę pieniędzy 

na te wszystkie wydatki? 

- Ależ tak, dziękuję - odpowiedziała, zdziwiona 

troską w jego głosie. - Czy zjawi się pan jeszcze, żeby 

zobaczyć babcię? 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 25 

- Przyjadę jutro rano. Chyba, że wolałaby pani, 

aby zamiast mnie zgłosił się doktor Finlay? 

- Dlaczego pan to mówi? Babcia na pewno jest 

zadowolona z pana opieki... 

- Świetnie. - Mówił teraz lekkim tonem. - Być 

może jutro pani i ja przypadniemy sobie bardziej do 

gustu. Życzę miłego dnia, panno Macdonald. 

Patrzyła za nim zmieszana i dosyć poirytowana. 

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 

Przez kilka następnych godzin Rosie była bardzo 

zajęta. Powiadomiła przez telefon Elspeth i obiecała 

odezwać się znów wieczorem, po czym zadzwoniła do 

domu. 

- Masz zamiar skontaktować się ze stryjem Donal­

dem? - spytała matka. - Z Inverard jest najwyżej 

piętnaście kilometrów do waszego hotelu. Mogłabyś 

tam pojechać... 

- Babcia nie chce nawet o tym słyszeć. Och, mamo, 

byłoby cudownie znów zobaczyć nasz dom, ale bez 

stryja Donalda. Babcia chyba czuje to samo, co ja. 

Tak naprawdę, to nigdy go nie lubiła... 

- Czy dasz sobie ze wszystkim radę? Moglibyśmy 

ci

 jakoś pomóc, Rosie? 

- Nie martw się, jakoś sobie poradzę. Zadzwonię 

jutro, po wizycie lekarza. 

Resztę dnia spędziła z babcią. Zeszła na dół tylko 

po to, żeby zjeść obiad i porozmawiać chwilę przez 

telefon z bardzo zaniepokojonym kierownikiem po­

ciągu. Poinformował on Rosie, że ich bagaż został 

już odesłany i pytał, czy mógłby jeszcze w czymś 

pomóc. Zarówno obsługa pociągu, jak i pasażerowie 

przesyłali pani Macdonald najlepsze życzenia szybkiego 

powrotu do zdrowia. 

- Będziemy przejeżdżać tą samą trasą w przyszłym 

tygodniu - przypomniał. - Jeśli panie pozostaną 

jeszcze w hotelu, to moglibyśmy wpaść na chwilę. 

Może zechce pani zostawić dla nas wiadomość, gdyby 

wyjechała pani z babcią wcześniej? 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 27 

Rosie serdecznie podziękowała. Kierownik rzeczy­

wiście na to zasługiwał. Troszczył się o ich wygodę, 

choć w tym, co się stało, nie było żadnej winy ze 

strony obsługi pociągu. Jej wdzięczność jeszcze wzrosła, 

gdy przybyły bagaże oraz wspaniały kosz z owocami. 

Przypięta do niego karteczka zawierała sympatyczne 

pozdrowienia. 

Pastylki nasenne, które zostawił doktor Cameron 

sprawiły, że babcia przespała smacznie większą część 

nocy. Niestety, nad ranem obudziła się i wezwała 

Rosie. Należało oczywiście poprawić poduszki i za­

parzyć herbatę. 

W pokoju znajdował się elektryczny czajnik, przy­

gotowała wiec herbatę i wypiła ją razem z babcią, 

która wkrótce znów się zdrzemnęła. Rosie cicho 

wymknęła się do swojego pokoju. Wzięła prysznic, 

ubrała się i lekkim makijażem zatuszowała ślady, 

jakie źle przespana noc pozostawiła na jej twarzy. 

Doktor Cameron pojawił się tuż po śniadaniu. 

Pani Macdonald, chociaż odświeżona i przebrana we 

własną koszulę, była w cierpkim nastroju. 

- Cóż zamierza pan tu dziś robić, młody człowieku? 

- Tylko rzucić okiem na pani kostkę - odparł 

najspokojniej, jak potrafił. - Jak się dzisiaj spało? 

- Spojrzał na Rosie stojącą z drugiej strony łóżka. 

- Chyba dosyć czujnie? 

- Dość mocno mnie bolało - odezwała się pani 

Macdonald rozzłoszczonym tonem. - Rosie podała 

mi herbatę, chyba około czwartej rano i jedną 

z pańskich pigułek. W końcu udało mi się jakoś 

zasnąć. O której wyszłaś, Rosie? - spytała wnuczkę. 

- Za dziesięć szósta, babciu. 

Doktor Cameron spojrzał uważniej na dziewczynę. 

A więc dlatego była taka blada i miała skwaszoną 

minę. Nikt nie lubi wstawać o czwartej rano. 

- Czy mógłbym obejrzeć tę kostkę? - zapytał. 

background image

28 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

Po badaniu stwierdzi!, że stopa nie wygląda naj­

gorzej. 

- Nie ma powodów do zmartwienia - dodał - lecz 

jest bardzo ważne, aby pani dobrze spala. Przepiszę 

inne, bardziej skuteczne tabletki. -Mówiąc to usiłował 

nie patrzeć na Rosie. - Będę dzisiaj przez cały dzień 

bardzo zajęty, więc może pani wnuczka pojechałaby 

ze mną do gabinetu i wzięła proszki. Mam wezwanie 

do dzierżawcy w Rannoch Moor, przywiozę ją tutaj 

w drodze do niego. 

Nie czekał, aż pani Macdonald zdoła zaprotestować. 

- Może pani teraz pojechać? -- zwrócił się do 

Rosie. - Mam jeszcze pacjentów doktora Finlaya... 

- Dasz sobie jakoś radę, prawda, babciu? - spytała. 

Byłoby cudownie odetchnąć wreszcie świeżym powiet­

rzem, dodała w myślach. 

- Wygląda na to, że będę musiała. Przekaż komuś, 

że zostaję tu sama. Mogę tylko mieć nadzieję, że nie 

będziesz mi akurat potrzebna. 

- Spróbuj się nieco zdrzemnąć. Niedługo wrócę. 

Wzięła blezer i pomaszerowała za panem doktorem. 

Przed hotelem stał zaparkowany podniszczony samo­

chód, zdecydowanie za mały jak na dwie dobrze 

zbudowane osoby. Wcisnęła się jakoś do wnętrza 

i ruszyli w drogę. 

Ranek był piękny, a powietrze świeże i przejrzyste. 

Okolica, przez którą jechali, robiła niezwykłe wraże­

nie. Teren był prawie nie zamieszkany, a na horyzon­

cie rysowały się ośnieżone szczyty gór. Ostatnie już 

w tym roku pierwiosnki porastały całe połacie trawy. 

Zostawili za sobą samotne wrzosowisko, a mały 

samochodzik wspinał się teraz szosą coraz wyżej 

w stronę Tyndrum Upper i dalej wiaduktem w kie­

runku Crianlarich. 

W pewnej chwili Rosie aż westchnęła, czując 

rozpierającą ją radość. 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓClĆ 29 

- Zna pani te okolice? - zapytał lekarz. Popatrzył 

na nią. - Podobno urodziła się pani w Szkocji? 

-Tak. 

- A nie chciałaby pani tutaj wrócić? 

— Może... - Wyglądała przez okno, podziwiając 

niezwykły pejzaż. Nigdzie ani żywej duszy, nie spotkali 

też przez całą drogę innego pojazdu. Musieli tylko 

raz czy dwa zwolnić, żeby ominąć stado owiec. 

Wiedziała, że gdyby wysiadła z samochodu, nie 

usłyszałaby żadnego dźwięku - tylko ciszę zmąconą 

tchnieniem wiatru i odległym krzykiem ptaków. 

- Może właśnie trzeba tak zrobić? Przypuszczam, 

że łatwo znalazłaby tu pani pracę, hotele zawsze mają 

za mało personelu. 

- Mam już pracę - odparła ponuro. -I mieszkam 

z rodzicami. Dlaczego pan chciał, żebym jechała po 

te proszki? - zmieniła temat. - To nie było konieczne. 

Mógł pan przecież podrzucić je w drodze powrotnej. 

- Wyglądała pani jak ktoś, kto bardzo potrzebuje 

odmiany. Nie wyspała się pani, stąd ta kwaśna mina 

i jędzowaty humor, prawda? 

- Co takiego?! Ja... nie cierpię pana, doktorze 

Cameron! - palnęła bez namysłu. 

- Śmiem powiedzieć, że chyba nie jest tak źle. 

Straszna tylko z pani złośnica. Sądzę, że w innych 

okolicznościach może pani być całkiem sympatyczną 

dziewczyną. - Zwolnił nieco, bo wjeżdżali właśnie do 

Crianlarich. Było to skupisko domów, rozrzuconych 

nieregularnie po obu stronach drogi, z nieco gęstszą 

zabudową w centrum miasteczka. 

- Wejdzie pani ze mną? - spytał, gdy zatrzymali 

się przed dużym budynkiem naprzeciw kościoła. -To 

mi zajmie tylko chwilę. 

- Dziękuję, ale nie. - Ostentacyjnie spojrzała 

w drugą stronę. Nie zauważyła, że doktor Cameron 

się uśmiechnął. 

background image

30 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

Szybko pożałowała, że nie poszła razem z nim. 

Wrócił dopiero po dziesięciu minutach. 

- Mały chłopiec wepchnął sobie koralik do ucha 

- wyjaśnił, wciskając się z trudem do samochodu. 

- Trochę to trwało, ale wiedziałem, że mi pani 

wybaczy. Jego matka była strasznie zdenerwowana. 

- Zdołał pan to wyjąć? 

- Tak, jakoś się udało. - Wargi mu drgnęły dziwnie, 

jakby siłą powstrzymywał śmiech. - Proszę to wziąć, 

dobrze? Pani Macdonald powinna łykać jedną tabletkę 

codziennie wieczorem. Dzięki temu obie będziecie 

dobrze spały. - Rzucił jej na kolana małą torebkę 

z proszkami i zapalił silnik. Przez resztę drogi niewiele 

się odzywał, podtrzymując konwersację jedynie w takim 

stopniu, jak tego wymagało dobre wychowanie. 

Wysiadła przed hotelem i wetknęła głowę do 

samochodu. 

- Przepraszam, że byłam taka nieuprzejma i dzięki 

za przejażdżkę. 

- To drobiazg, panno Macdonald. Na tych odlud­

nych terenach wypada pomagać każdemu, nawet 

największej złośnicy, prawda? 

Niezbyt spodobał się jej ten komentarz. I po co go 

przepraszała? 

- Będziemy pana oczekiwać jutro rano, doktorze 

Cameron - odparła sztywno. 

Kiwnął spokojnie głową i szybko odjechał. 

Wróciła akurat w samą porę, żeby uspokoić babcię, 

która mocno poirytowana domagała się wezwania 

kogoś z personelu kuchennego. Chciała w najdrob­

niejszych szczegółach przekazać, czego sobie życzy na 

lunch. 

- Może jakiś lekki posiłek, babciu? -przekonywała 

łagodnie Rosie. - Doktor Cameron mówił, że przez 

kilka dni powinnaś być na diecie. To przyśpieszy 

proces rekonwalescencji. 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 31 

Wezwany kucharz z nadąsaną miną wręczył Rosie 

kartę dań. 

- Jest z czego wybierać - zauważyła, przeglądając 

spis potraw. - Gotowany łosoś z pewnością jest 

bardzo smaczny, do tego zamówimy ze dwa ziemniaki. 

Widzę, że jest też zupa na rosole... wspaniale. 

Poprosiłabym jeszcze o twarożek. Może będzie wygod­

niej, jeśli dla siebie zamówię to samo? 

Kucharz odszedł nieco ułagodzony, zaś Rosie zdała 

pani Macdonald sprawę ze swojej krótkiej wycieczki. 

Właściwie nie było co opowiadać, lecz chciała prze­

konać babcię, że jest w przyjacielskich stosunkach 

z doktorem Cameronem. 

Babcia wkrótce potem zdrzemnęła się, a Rosie 

mogła zejść na kawę do jadalni. Było tam raczej 

pustawo. O tej porze roku większość gości hotelowych 

stanowili turyści, wędrujący pomiędzy Glasgow a Fort 

William. Zatrzymywali się tutaj na noc lub po prostu 

aby coś zjeść, nim wyruszą w dalszą drogę. Parę osób 

przysiadło na schodkach przed hotelem, żeby dać 

przez chwilę odpocząć nogom. Pili kawę i zaprosili ją, 

by przyłączyła się do ich towarzystwa. Byli sympatyczni 

i weseli. Rosie trochę zazdrościła im beztroski, z jaką 

odbywali swoją kilkudniową wycieczkę. Zatrzymywali 

się kiedy i gdzie mieli na to ochotę. Przyszło jej do 

głowy, że mogłaby spróbować wybrać się z nimi na 

dłuższy spacer, ale zaraz porzuciła z żalem ten pomysł. 

Wszystko zależało od stanu zdrowia babci. Jeśli zaś 

babcia poczuje się lepiej, to było jasne, że zechce 

natychmiast wracać do Edynburga. Dopiła kawę, 

życzyła wszystkim przyjemnej wędrówki i wróciła do 

pokoju. 

Pani Macdonald była w najgorszym ze swoich 

nastrojów. Wszystko jej przeszkadzało - było za 

gorąco, za zimno, czuła się znudzona. W końcu zaś 

zażądała, aby zostawić ją w spokoju. Mimo podeszłego 

background image

32 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

wieku prowadziła na ogół aktywny tryb życia i bez­

czynne leżenie przez cały dzień w łóżku wyprowadzało 

ją z równowagi. Rosie stawała na głowie, żeby jej 

jakoś dogodzić. Czytała na głos, dopóki nie zachrypła. 

Później z anielską cierpliwością wysłuchała wspomnień 

babci z dzieciństwa i młodości. Po raz kolejny ośmieliła 

się zasugerować, żeby skontaktowały się ze stryjem 

Donaldem. Mógłby przecież przyjechać i im pomóc, 

gdyby wiedział, co się stało. 

- Absolutnie się nie zgadzam - stwierdziła z obu­

rzeniem starsza pani, - Bardzo się dziwię, że w ogóle 

mogłaś coś takiego zaproponować. Twój stryj nigdy 

do mnie nie pisze. Jestem w końcu jego ciotką, ale on 

całkiem odciął się od rodziny. 

- Były między wami jakieś nieporozumienia? 

- To nie twoja sprawa, Rosie. 

Szykując się wieczorem do spania, Rosie po­

stanowiła porozmawiać z doktorem Cameronem. 

Zapyta go, czy babcia czuje się dostatecznie dobrze, 

by można było ją przewieźć do Edynburga. Jest 

tam przecież Elspeth i ciocia Carrie, a w razie 

potrzeby wynajmie się pielęgniarkę. Tak czy owak, 

myślała, trzeba będzie stąd wyjechać najpóźniej 

pod koniec przyszłego tygodnia, żeby zdążyć do 

biura. 

Tej nocy spała kiepsko, ranek zaś okazał się ponury 

i nic nie zapowiadało zmiany pogody. Chmury gnały 

po niebie, a wzmagający się wiatr przyniósł lekki 

deszcz. 

Doktor Cameron przyszedł z samego rana, obejrzał 

kostkę, która była teraz we wszystkich kolorach tęczy 

i uśmiechnął się z zadowoleniem. 

- Opuchlizna szybko schodzi - stwierdził, badając 

delikatnie staw palcami. - Jeszcze parę dni i będzie 

pani mogła wstawać. Następnym razem przywiozę ze 

sobą kule. 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 33 

Otworzył torbę i wyjął stetoskop. Pani Macdonald 

niechętnie wyraziła zgodę na badanie. 

- Sprawdzę tylko, jak pani oddycha - wyjaśnił, 

a widząc jej zdziwione spojrzenie dodał gładko: 

- Często się zdarza, że po takim wypadku szok 

utrzymuje się jeszcze przez kilka dni. 

Sprawdził także ciśnienie i choć Rosie przyglądała 

mu się z uwagą, nie zauważyła żadnej zmiany na jego 

opanowanej twarzy. 

Tym razem nie śpieszył się z odejściem. Stał oparty 

o framugę drzwi, z rękami w kieszeniach świetnie 

skrojonej, lecz podniszczonej tweedowej marynarki 

i słuchał cierpliwie opinii pani Macdonald na temat 

współczesnej młodzieży, mrożonej żywności i kuchenek 

mikrofalowych. Miał taką minę, jakby go to auten­

tycznie interesowało. Kiedy się rozstawali, byli niemal 

zaprzyjaźnieni. 

Rosie wyszła za nim z pokoju, zdecydowana 

porozmawiać w cztery oczy. 

- Chciałabym zamienić z panem dwa słowa, jeśli 

ma pan chwilę czasu. 

Kiwnął niezobowiązująco głową i zszedł za nią na 

dół. Jadalnia pełna była niezadowolonych z pogody 

turystów, ale udało się znaleźć wolny stolik. Zamówili 

kawę i Rosie bez żadnych wstępów przeszła do meritum 

sprawy: 

- Kiedy babcia będzie mogła pojechać do domu? 

Czy mogłybyśmy wynająć karetkę łub samochód, 

żeby zabrać ją do Edyndburga? Ma tam córkę, która 

z nią mieszka i wspaniałą gospodynię. Wynajmę też 

pielęgniarkę, jeśli uzna pan to za konieczne. - Widząc 

jego lekko zaskoczone spojrzenie, dodała: - Wiem, to 

wszystko brzmi tak, jakbym chciała się jej pozbyć, 

prawda? Ale widzi pan, niedługo kończy mi się urlop 

i muszę wracać do pracy... 

Nalała kawę i podała mu filiżankę. 

background image

34 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

- Biorąc pod uwagę stan jej kostki, pani Macdonald 

oczywiście mogłaby wrócić do domu. Moje obawy 

budzi jednak coś innego. Jej serce jest w złym stanie, 

a upadek jeszcze ten stan pogorszył. Najbliższych 

kilka dni lub nawet tydzień powinna spędzić w łóżku. 

Ma zdecydowanie zbyt wysokie ciśnienie, a pewnie 

się nie pomylę, jeśli powiem, że na ogół szybko się 

denerwuje. Najlepiej dla niej będzie, jeśli zostanie tu, 

gdzie jest. Może gospodyni lub pani ciotka mogłaby 

przyjechać i panią zastąpić. 

- Babcia będzie chciała wiedzieć, dlaczego... 

- Z pewnością. Czy ta praca jest dla pani taka 

ważna? Mogłaby pani sobie pozwolić na jej utratę, 

gdyby trzeba było tu zostać? 

Rosie zawahała się. Zanim znajdzie nową posadę, 

matce może brakować tych pieniędzy, które dawała 

na swoje utrzymanie. Ale z drugiej strony praca 

w firmie „Crabbe i Twitchett" nie dawała jej rewelacyj­

nych dochodów. Może skorzystać z okazji i poszukać 

lepszej? 

- Zostanę, oczywiście. - Popatrzyła mu prosto 

w oczy. -Chodzi przecież o moją babcię. 

- To świetnie, ale sądzę, że w tej sytuacji musimy 

ustalić nowe zasady postępowania. Powinna pani 

mieć w ciągu dnia kilka godzin dla siebie. Za­

proponuję, żeby codziennie po lunchu mogła się pani 

gdzieś wyrwać i wrócić około piątej lub szóstej. 

Pozwolę sobie dodać, że jest tu całkiem rozsądna 

pokojówka, która może zajrzeć do babci w czasie 

pani nieobecności. 

- Ale ja przyjechałam do Szkocji specjalnie po to, 

żeby babci towarzyszyć... 

- Towarzyszyć, a nie być całodobową pielęgniarką. 

Nagle uśmiechnął się do niej ciepło. Przez chwilę 

czuła do niego prawdziwą sympatię. 

- Jutro porozmawiam z panią Macdonald. Teraz 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 35 

muszę już iść, mam pacjenta w schronisku młodzieżo­

wym w Loch Ossian. 

Zapłacił rachunek, życzył jej miłego dnia i wyszedł. 

Wróciła na górę. Do lunchu zdążyła przeczytać na 

głos cały „Daily Telegraph". Później babcia wspomi­

nała swoją młodość i lata małżeństwa. Kiedy ten 

temat został wyczerpany, zabrała się za komentowanie 

wydarzeń politycznych, by następnie przejść do 

omawiania licznych wad młodego pokolenia. 

Filiżanka herbaty i podwieczorek przyhamowały 

nieco jej zapędy do skrytykowania całej reszty świata. 

Potem obie z Rosie zagrały jeszcze w karty. Po 

kolacji, którą zezwoliła wnuczce zjeść w jadalni, pani 

Macdonald poczuła się bardzo ożywiona i chętna do 

pogawędki. Ani myślała o spaniu. 

- Ten doktor Cameron to całkiem przyjemny 

człowiek - stwierdziła. - Jestem skłonna zastosować 

się do jego rad. Nie jest już taki młody i ma chyba 

jakieś doświadczenie. Zastanawiam się, czy rzeczywiście 

praktykuje wspólnie z doktorem Finlayem? Z pew­

nością mało tu pracy dla dwóch lekarzy. 

- To spory obszar, dużo czasu zajmują im dojazdy 

- odezwała się Rosie. Z trudem powstrzymała ziew­

nięcie. Szczerze mówiąc, guzik ją obchodziła praca 

tutejszych lekarzy. 

Babcia rzuciła jej ostre spojrzenie. 

- Sądzisz, że jest żonaty? 

- Nie mam pojęcia. Pewnie tak. Sama mówiłaś, że 

jest już w dojrzałym wieku. 

- Ma najwyżej trzydzieści pięć łat, ani trochę więcej. 

Ty też najlepsze lata masz już za sobą, Rosie. 

No tak... Babcia jak zwykle nie bawiła się w subtel­

ności. Naprawdę trudno ją było kochać, gdy robiła 

takie uwagi. 

Taktyka, jaką następnego dnia zastosował doktor 

Cameron, była doprawdy godna podziwu. Przyszedł 

background image

36 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

nieco później, jak zwykle spokojny i bezosobowo 

uprzejmy. Zapewnił panią Macdonald o znacznej 

poprawie i wyjaśnił, że im dłużej zechce pozostać 

w łóżku, tym szybciej będzie mogła zacząć chodzić 

bez odczuwania bólu, 

- Jeszcze tylko parę dni cierpliwości - poprosił 

- i można będzie pomyśleć o powrocie do domu. To 

naprawdę godne podziwu, jak szybko wraca pani do 

zdrowia. 

Pani Macdonald uśmiechnęła się, bardzo zadowo­

lona z tej pochwały. 

- Wiem, że mogę być dumna ze swojej odporności 

i dobrej kondycji - stwierdziła skromnie. 

Teraz wystarczyło już tylko podsunąć myśl, że jeśli 

Rosie ma być w formie, by odpowiednio zajmować 

się babcią, powinna zażywać nieco ruchu. 

- Jeśli wolno mi coś zasugerować - odezwał się 

doktor Cameron - to byłoby dobrze, gdyby spędzała 

na powietrzu ze dwie, trzy godziny dziennie. Pokojówka 

z pewnością przyniesie herbatę, ale dla pani dobra 

radziłbym zawsze po lunchu odpoczywać. Co pani 

o tym sądzi? Śmiem przypuszczać, że wyraziłem tylko 

to, o czym już wcześniej pani myślała. 

Babcia przyznała bez mrugnięcia okiem, że owszem, 

jej samej przyszło to już do głowy. Rosie przysłuchiwała 

się temu oszołomiona. 

- W takim razie, wszystko ustalone - podsumował 

doktor Cameron. - Jeśli, hm... Rosie zechce iść na 

spacer, to w okolicy hotelu jest sporo wspaniałych tras. 

Dobrze o tym wiem, ty mądralo, pomyślała Rosie. 

Powtarzała w duchu, że wcale go nie lubi, lecz, chcąc 

nie chcąc, musiała przyznać, że lekarz naprawdę 

starał się jej pomóc. 

- Będę tędy przejeżdżał, więc zajrzę jutro - dodał 

już przy drzwiach. 

Odprowadziła go do holu. 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 37 

- Proszę codziennie wychodzić na ten spacer 

- przypomniał, zatrzymując się tak nagle, że aż na 

niego wpadła. - Nie jest pani osobą zbyt szczęśliwą, 

co? - zapytał jeszcze i odszedł, nie czekając na 

odpowiedź. 

Babcia nie zgłosiła zastrzeżeń do nowego rozkładu 

dnia. Po lunchu Rosie pomogła jej ułożyć się do 

drzemki, poprawiła poduszki i zasłony w oknach 

i zapewniła, że pokojówka będzie w pobliżu, skłonna 

zjawić się na każde żądanie. Następnie przebrała się 

w sportowe ubranie, wygodne buty i wyszła z hotelu. 

Szybkim krokiem skierowała się drogą w stronę 

jeziora Tulla. Piękna do południa pogoda teraz 

zaczynała się psuć. Niebo nad szczytem Ben Dorian 

było niepokojąco szare, ale Rosie nie miała zamiaru 

się tym przejmować. Już sam fakt, że była w rodzinnych 

stronach sprawiał, że w tej chwili czuła się naprawdę 

szczęśliwa. We wspaniałym nastroju wróciła do hotelu. 

Babcia już nie spała i od razu zaczęła narzekać 

- skarżyła się na ból, była znudzona i czuła się 

opuszczona przez wszystkich. 

- Przecież pokojówka zaglądała do ciebie - uspo­

kajała ją Rosie. - Dopiero stąd wyszła, mówiła, że 

długo drzemałaś, a potem zjadłaś podwieczorek. 

Zaraz pożałowała swoich słów. Babcia głośno 

obwieściła, że nigdy nie należy dawać wiary temu, co 

mówi służba: 

- Oczywiście, jeśli ty nie wierzysz własnym krew­

nym... - zaczęła swoją tyradę, która trwała jeszcze 

dobrych parę minut. 

Do wieczora z trudem udało się Rosie wprowadzić 

babcię w dobry nastrój. 

Była niemal pewna, że następnego dnia nie będzie 

jej wolno wyjść po południu, lecz i tym razem mogła 

podziwiać zręczność, z jaką doktor Cameron radził 

sobie z osobą tak krnąbrną i upartą. Babcia mrukliwie 

background image

38 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

wyraziła zgodę na kolejny spacer. Zastrzegła jedno­

cześnie, że liczy na szybki powrót do domu. 

- Jak tylko noga będzie w lepszej formie, choć 

muszę przyznać, że i tak radzi sobie pani znakomicie. 

Wszystko to dzięki pani silnej woli i chęci współpracy 

- stwierdził uprzejmym tonem lekarz. 

Ależ z niego lisek chytrusek, pomyślała Rosie. Było 

jasne, że doktor Cameron potrafi dążyć prosto do 

celu, gdy już się raz na coś zdecyduje. 

Minęły kolejne dwa dni. Rosie codziennie odbywała 

dalekie spacery. Jej twarz nabrała zdrowych rumień­

ców. Jednak pogoda niestety robiła się coraz gorsza. 

Trzeciego dnia wiatr się wzmógł i zaczęło padać. 

Nie był to dzień na piesze wędrówki, lecz doktor 

Cameron uznał rano, że babcia czuje się dobrze, by 

móc jechać do domu. Może więc jest to ostatnia 

szansa, żeby jeszcze raz rozejrzeć się po okolicy... Od 

jednej z pokojówek pożyczyła starą wiatrówkę, omotała 

głowę szalikiem i poinformowała babcię, że niebo się 

rozjaśnia. Nie było w tym nawet cienia prawdy, ale 

mimo to chciała się przejść. 

Nie martwiła jej mżawka, ani silne podmuchy 

wiatru. Po niebie pędziły chmury w kolorze ołowiu, 

a góry, szare i nieprzystępne, piętrzyły się groźnie na 

horyzoncie. Lecz Rosie, która wychowała się tutaj, ta 

surowa sceneria wcale nie przerażała. Zaplanowała 

sobie, że pójdzie w stronę Rannoch Moor. Miała 

zamiar maszerować w tamtą stronę godzinę, a potem 

wracać. 

Była jakieś sześć kilometrów od hotelu, kiedy 

mżawka przeszła w ulewny deszcz. Zupełnie nie było 

się gdzie schować. Teren był płaski i niezadrzewiony, 

z połaciami trawy i kępami paproci po obu stronach. 

Tu i ówdzie rosły jedynie małe krzaczki, które nie 

dawały żadnego schronienia. Rosie przystanęła, żeby 

przemoczoną już i tak chusteczką wytrzeć twarz. 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

39 

Perspektywa marszu w ulewnym deszczu nie była 

zachęcająca. Cóż było jednak robić... Trzeba było iść 

dalej. 

Nagle, ku jej zaskoczeniu, po przeciwnej stronie 

drogi zatrzymał się samochód, a kiedy otworzyły się 

drzwiczki, wyjrzał z niego... Fergus Cameron! 

- Tutaj, Rosie! - krzyknął. -I uważaj, jak idziesz! 

Z trudem brnęła przez jezdnię, którą płynął teraz 

strumień wody. Fergus przytrzymał jej drzwiczki, 

dopóki nie wsiadła, dodał gazu i odjechał tak szybko, 

że nawet nie zdążyła zapiąć pasów. 

- Jakieś nagłe wezwanie? - spytała, lecz on tylko 

mruknął coś w odpowiedzi. - Bardzo dziękuję, że 

mnie pan zabrał, kompletnie przemokłam. 

Zbliżali się już do Bridge of Orchy. Teraz tylko 

herbata i gorąca kąpiel, pomyślała. Westchnęła z ulgą, 

widząc hotel, lecz ku jej niekłamanemu zdumieniu 

samochód nie skręcił w jego stronę. 

- Przykro mi, ale nie mogę się zatrzymać - odezwał 

się doktor Cameron. Rosie zdenerwowała się. Jak to? 

Była przecież cała mokra. Po chwili jednak się 

zawstydziła. Śpieszył się przecież do chorego, a ona 

chciała, żeby dla niej tracił czas. Wanna z gorącą 

wodą może jeszcze poczekać. 

Usiłowała dojrzeć coś przez zalewane deszczem 

szyby. Skręcili teraz z głównej szosy w węższą drogę, 

przechodzącą przez sosnowy zagajnik. Znała tę drogę. 

Byli już całkiem blisko Inverard i jej dawnego domu. 

Znów skręcili w jedną z niewielu tutaj bocznych 

dróżek i pędem przejechali przez otwartą bramę, 

którą pamiętała aż nazbyt dobrze. 

- Dlaczego tu przyjechaliśmy? - Starała się nadać 

swemu głosowi spokojne brzmienie. Nie było to łatwe. 

- Doktor Finlay pojechał do wypadku, personel 

z Oban ma akurat pełne ręce roboty. Odebrałem 

w samochodzie telefoniczne wezwanie. 

background image

40 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

Pokonali długi podjazd i dom wyłonił się w całej 

okazałości. Wyglądał tak, jak go zapamiętała - białe 

ściany, facjatki z małymi okienkami, wysokie kominy, 

szerokie schody prowadzące do frontowych drzwi, 

które teraz były lekko uchylone. Z trzech stron 

otoczony drzewami i ogrodem, przodem zwrócony 

był w stronę gór. 

Westchnęła cichutko. Doktor Cameron popatrzył 

na nią zaskoczony. 

- Zna pani to miejsce? Kto tu mieszka? Podali mi 

tylko adres. 

- Macdonald -powiedziała. W jego oczach dojrzała 

zdziwienie, więc dodała: -Tutaj się urodziłam. Donald 

Macdonald to mój stryj. 

Doktor otworzył drzwiczki landrovera. 

- Proszę wysiadać, nie mamy chwili do stracenia. 

Pewnie można się tu gdzieś osuszyć... 

Szybko pokonał kilka schodków i wszedł do środka. 

Przez jedne z bocznych drzwi wyszła do nich drobna, 

starsza kobieta w kwiecistym fartuchu. 

- Pan doktor... Dzięki Bogu, że tak szybko... jest 

w salonie, baliśmy się go przenieść. - Na widok 

dziewczyny oczy jej się rozjaśniły radością i uśmiechnęła 

się szeroko. - O, panna Rosie, wchodź dziecino, ja 

zaprowadzę pana doktora. 

Doktor Cameron zrzucił już trencz i pośpieszył za 

panią MacFee. Rosie zdjęła szalik i wiatrówkę i także 

skierowała się do pokoju. Nic się tu nie zmieniło, 

zauważyła, obrzucając salon przelotnym spojrzeniem. 

Podeszła do dużej kanapy, na której leżał stryj. Był 

nieprzytomny. 

- Mogłabym jakoś pomóc? - Popatrzyła na jego 

twarz i poczuła nagły przypływ litości. Potraktował 

jej ojca wyjątkowo bezwzględnie i nigdy go nie lubiła, 

ale teraz był to po prostu samotny, stary człowiek, 

przy którym nie było nikogo bliskiego. 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 41 

- Otwórz moją torbę i wyjmij strzykawkę w plas­

tykowym opakowaniu, buteleczkę spirytusu i wacik. 

Połóż wszystko tak, żebym mógł łatwo sięgnąć i wyślij 

kogoś, aby przygotował łóżko. 

Nie patrzył na nią. Schylił się nad pacjentem 

i uważnie wsłuchiwał w pracę jego serca. Zrobiła 

dokładnie to, czego sobie życzył. Minęła jadalnię 

i bocznymi schodami zbiegła do kuchni. Zastała tam 

starego Roberta i dziewczynkę z zapłakaną buzią. 

- Chodź ze mną, pomożesz mi posłać łóżko, dobrze? 

- odezwała się do dziewczynki. 

Pobiegły obie do sypialni. Rosie otworzyła szeroko 

drzwi. 

- Przygotujmy teraz pościel. - Uśmiechnęła się do 

dziewczynki. - Jak masz na imię? 

- Flora. Jestem pokojówką. 

- Świetnie, Flora. Zapal światło. Chyba jedna 

poduszka wystarczy. - Zawahała się. - Może na 

wszelki wypadek przynieś jeszcze kilka. 

Przysunęła nocną szafkę bliżej łóżka i rozejrzała 

się, żeby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. 

- Zejdę teraz na dół powiedzieć lekarzowi, że 

lepiej wejść głównymi schodami, a ty tu poczekaj, 

dobrze? 

Doktor Cameron wciąż badał jej stryja. Nie podniósł 

głowy, gdy weszła, tylko odezwał się w swój zwykły 

opanowany sposób: 

- Czy łóżko jest gotowe? - Przytaknęła, więc bez 

wysiłku podniósł chorego. — Zaprowadź mnie na górę 

- polecił krótko. 

Szła przodem, odwracając się co chwila, by zobaczyć, 

czy nie powinna pomóc. 

- Ile poduszek? - spytała szybko, gdy znaleźli się 

w sypialni. 

- Jedna. - Położył swego pacjenta na łóżku. 

Zauważyła, że doktor Cameron oddycha chyba 

background image

42 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

nieco szybciej, lecz poza tym wnoszenie jej stryja po 

schodach wcale go nie zmęczyło. Nic dziwnego, pan 

doktor jest taki wielki, waży pewnie ze sto kilo, 

pomyślała, 

Stryj był ciągle nieprzytomny. 

- Musimy go rozebrać - stwierdził lekarz. - Trzeba 

mu zdjąć spodnie i marynarkę. 

Kiedy to zrobili, wydał kolejne polecenie: 

- Zatelefonuj teraz do hotelu i uspokój swoją 

babcię. Jak sądzisz, może się zdenerwować, jeśli jej 

o wszystkim powiesz? 

- Nie zamieniła ze stryjem Donaldem ani słowa od 

czasu, gdy tu zamieszkał. Nie lubi go, ale mimo to może 

się zdenerwować. Wytłumaczę jej wszystko, jak wrócę. 

- Przekaż jej więc to, co uznasz za stosowne 

i przyjdź tutaj z powrotem. 

Była wciąż przemoczona do suchej nitki i nie 

wyglądało na to, by mogła się szybko wysuszyć. Na 

dole zrzuciła tylko buty, ściągnęła mokre rajstopy 

i czym prędzej sięgnęła po telefon. Przez chwilę 

tłumaczyła kierownikowi hotelu, co się stało. 

- Proszę tylko powiedzieć babci, żeby się nie 

martwiła. Przyjadę natychmiast, jak doktor Cameron 

będzie mógł zostawić pacjenta. 

Kiedy rozmawiała przez telefon, do pokoju weszła 

pani MacFee. 

- Proszę zdjąć z siebie to mokre ubranie, panno 

Rosie i włożyć mój szlafrok - nalegała gospodyni. 

- Wysuszę wszystko, to potrwa małą chwilkę. 

- Jeszcze nie teraz, pani MacFee, mogę być po­

trzebna lekarzowi. - Popędziła na górę, a gospodyni, 

mrucząc pod nosem z niezadowolenia, wróciła do 

kuchni, aby podgrzać zupę. 

- Taka wspaniała, silna dziewczyna - utyskiwała, 

mając za słuchacza starego Roberta. - To nie będzie 

moja wina, jeśli zaziębi się na śmierć. I jak to się 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 43 

stało, że akurat dzisiaj, po tych wszystkich latach się 

tu pojawiła? - Kiwnęła głową w stronę sufitu. - To 

wspaniały mężczyzna, ten doktor. Dorzuć trochę 

torfu do ognia, Robercie. Musi się palić przez całą noc. 

- Kobieto, jest dopiero piąta. 

- Ale mamy przed sobą długą noc. 

Rosie tymczasem wróciła do sypialni. 

- Zostań tu, dobrze? - poprosił doktor Cameron. 

-Muszę zatelefonować. Zawołaj mnie, gdyby odzyskał 

przytomność. 

Usiadła obok łóżka i utkwiła wzrok w twarzy 

stryja. W pokoju było bardzo cicho, lecz mimo to 

prawie nie słyszała, jak oddycha. Wydawało się jej, że 

minęły wieki, nim lekarz wsunął się na palcach do 

pokoju. Jeszcze raz sprawdził puls chorego i usiadł 

z drugiej strony łóżka. Popatrzył na nią i odezwał się: 

- Zejdź na dół i zdejmij to mokre ubranie. Pani 

MacFee wciąż się zamartwia, że złapiesz grypę. Ale 

przyjdź zaraz - mogę cię potrzebować. 

Zabrzmiało to w taki sposób, jakby wydawał 

polecenia pielęgniarce w szpitalu. Uprzejmie, bezoso­

bowo i z przekonaniem, że zostaną wykonane. 

Nie dyskutowała. W kuchni dostała gorącą her­

batę, a następnie pani MacFee wysłała ją do swoje­

go pokoju, żeby się przebrała w szlafrok. Był bardzo 

obszerny, mięciutki i, co najważniejsze, suchy, więc 

owinęła się nim z błogim westchnieniem. Pani Mac­

Fee przydreptała po chwili z wysuszonymi już raj­

stopami. 

- Włóż to, dziecinko, i zapnij szlafrok. Zejdź do 

kuchni i posiedź trochę przy ogniu. Ubrania niedługo 

wyschną. 

- Miałam zaraz wrócić na górę - zaprotestowała 

Rosie. 

- W takim stroju? Nie wypada... 

- To przecież tylko lekarz. Jest zajęty stryjem 

background image

44 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

Donaldem, mogłabym być zupełnie naga i nawet by 

nie zauważył! 

Cmoknęła pomarszczony policzek pokojówki, wy­

mknęła się na korytarz i po cichutku weszła do 

pokoju stryja. 

- Odzyskuje przytomność - powiedział doktor. 

- Usiądź tak, żeby cię widział. 

Siadła znów obok łóżka. Powieki stryja zadrżały 

lekko. Otworzył oczy i popatrzył na nią ze zdumieniem. 

- Rosie? - zapytał słabym głosem. 

- To ja, stryju. 

- Jakie to dziwne, że tu jesteś. Myślałem o tobie... 

o twoim ojcu... - Ponownie zamknął oczy, więc 

zaniepokojona spojrzała na lekarza. Przyglądał się 

jej, lecz nic nie powiedział. - Nigdy za mną nie 

przepadałaś, prawda? - ciągnął stryj chorym, znużonym 

głosem. - Kopnęłaś mnie, gdy biłem tego psa. 

Przepraszam cię. To było tak dawno... 

- To wszystko minęło, stryju... - Wzięła go za 

rękę. - Nie martw się. Jest tutaj lekarz. 

Odwrócił głowę na poduszce. 

- Nie znamy się. Pewnie mąż Rosie, prawda? 

- Ależ nie. - Doktor Cameron miał lekko roz­

bawioną minę. - Pana lekarz pojechał do wypadku, 

ja zaś odebrałem wezwanie przez telefon w samo­

chodzie. Niedługo zjawi się doktor Douglas i, jak 

sądzę, zabierzemy pana do szpitala w Oban. 

Chory znów przymknął oczy, a lekarz odezwał się 

cicho do Rosie: 

- Idź i ubierz się. 

- Dasz sobie tutaj radę? - spytała i natychmiast się 

zaczerwieniła. To było głupie pytanie - wyraźnie 

świadczył o tym jego uśmiech. 

Po powrocie zastała w pokoju jeszcze jednego 

mężczyznę. Był to doktor Douglas, młody człowiek, 

który w zeszłym roku przejął praktykę po doktorze 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 45 

Tavishu. Zdziwiło ją, że całkowicie zgadza! się 

z diagnozą doktora Camerona. Chyba dlatego, że jest 

o wiele młodszy, pomyślała. 

Stryj bardzo powoli odzyskiwał siły. Zbadali go 

obaj, po czym doktor Douglas wyszedł do telefonu. 

- Twój stryj musi koniecznie pojechać do szpitala 

- powiedział doktor Cameron. - Wymaga natych­

miastowego leczenia. Niedługo przyjedzie po niego 

karetka i wtedy cię odwiozę. 

Tak się też stało. Doktor Douglas pojechał za 

ambulansem, wcześniej jednak obiecał, że na pewno 

ich powiadomi o stanie zdrowia pacjenta. 

Pani MaFee oczywiście zmusiła ich do zjedzenia 

gorącej zupy. Musieli też posiedzieć trochę przed 

kominkiem i dokładnie opowiedzieć, jakim cudem 

Rosie znalazła się tutaj i to właśnie dziś. Było już 

dobrze po dziesiątej, gdy ich w końcu wypuściła. 

Pogoda wciąż była deszczowa, lecz ulewa już minęła. 

Gdzieniegdzie leżała mgła, która czasem ograniczała 

widoczność do kilku zaledwie metrów, jednak doktor 

Cameron prowadził spokojnie i pewnie. Po dwudziestu 

minutach wysiedli przed hotelem. 

- Może będę miał nowe wiadomości jutro, gdy 

wpadnę zbadać babcię - obiecał. - A teraz szybko, 

marsz do łóżka! - Uniósł palcem jej podbródek 

i delikatnie ją pocałował. - To był dzień pełen wydarzeń 

- dodał i popchnął lekko zaskoczoną Rosie w stronę 

drzwi. 

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

Rosie zdecydowała, że nim pójdzie do swojego 

pokoju, rozsądnie będzie jeszcze zajrzeć do babci. 

Kelner, którego spotkała na korytarzu spytał, czy nie 

podać jej czegoś do jedzenia. 

- Rzeczywiście, umieram z głodu - przyznała. Prze­

lotnie spojrzała na zegarek. - Boże, jest już tak późno i 

Wystarczy kanapka i filiżanka herbaty - do pokoju, 

o ile to możliwe. Jestem przemoczona i muszę się 

przebrać. 

- Zaraz wszystko przyniosę, panno Macdonald 

- obiecał. Trochę jej współczuł, że wciąż jest uwiązana 

przy kapryśnej starszej pani. 

Przebrała się szybko w szlafrok i zajrzała do pokoju 

babci. Pani Macdonald siedziała w łóżku i czytała 

książkę, lecz odłożyła ją zaraz, gdy tylko zobaczyła 

Rosie. 

- Gdzie się podziewałaś? - spytała opryskliwym 

tonem. - Ty niewdzięczna dziewczyno, jak mogłaś 

mnie tak zostawić wśród obcych? 

Rosie owinęła się ciaśniej szlafrokiem. Marzyła 

tylko o kąpieli i kubku z gorącą herbatą. 

- Wybrałam się na spacer, babciu - zaczęła cier-

piliwie tłumaczyć. - Ale strasznie się rozpadało i doktor 

Cameron, który akurat przejeżdżał, zaproponował, 

że mnie podwiezie. Nie mógł się jednak tu zatrzymać, 

bo został wezwany do ciężko chorego. 

Babcia nie miała zamiaru w to uwierzyć. 

- Też coś! Z pewnością mógł się tutaj zatrzymać. 

Nigdy nie słyszałam czegoś równie niedorzecznego! 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 47 

Przyznaj, że po prostu chciałaś spędzić z nim całe 

popołudnie? 

Rosie parsknęła śmiechem. 

- Ależ babciu, on i ja nie za bardzo się lubimy. Jest 

ostatnią osobą, z którą chciałabym spędzić popołudnie 

i przypuszczam, że on czuje to samo. Ale nikt nie 

zostawiłby w takiej ulewie nawet największego wroga. 

- Ciekawe, dokąd było to nagłe wezwanie? 

Rosie zawahała się. Chyba jednak będzie musiała 

powiedzieć prawdę. 

- Do Inverard, babciu. Stryj Donald zachorował. 

- Co? Nie chcę nic o tym słyszeć - przerwała 

szybko pani Macdonald. - Kochanie, skoro już tu 

jesteś, to nalej mi lemoniady i popraw poduszki. 

Wezmę również jedną z tych tabletek od doktora 

Camerona. Ty też już lepiej idź do łóżka. I pamiętaj: 

żebyś mi się nigdzie więcej nie plątała. Muszę przyznać, 

że spodziewałam się więcej troski z twojej strony. 

A także rozsądku. 

Rosie zdecydowała, że lepiej będzie siedzieć cicho. 

Podała tabletkę i lemoniadę, ułożyła poduszki, zgasiła 

światło, ucałowała babcię na dobranoc i wymknęła 

się do swojego pokoju, gdzie czekała już na nią taca 

z talerzem kanapek. Był też ser, herbatniki, miseczka 

jogurtu i duży dzbanek z herbatą. Zaniosła tacę do 

łazienki, przygotowała kąpiel i z rozkoszą zanurzyła 

się w ciepłej wodzie. Chwilę leżała bez ruchu, po 

czym z wielkim apetytem zabrała się za pałaszowanie 

kolacji. Na tacy, obok dzbanka zauważyła mały 

kieliszek koniaku. Rozsądnie zostawiła go na później 

i wypiła duszkiem, gdy ułożyła się już wygodnie 

w łóżku. Rzadko pijała alkohol i na ogół słaby, toteż 

trochę się zakrztusiła, lecz zaraz poczuła, jak przyjemne 

ciepło rozchodzi się po całym ciele. Zasnęła prawie 

natychmiast. 

Rano pani Macdonald wciąż była rozdrażniona, 

background image

48 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

ale nie komentowała już faktu, że całe wczorajsze 

popołudnie i wieczór musiała spędzić sama. Rosie 

także nie wracała do tego tematu. Po śniadaniu 

pomogła babci usadowić się w fotelu, a bolącą nogę 

troskliwie ułożyła na taborecie. Sama czuła się kiepsko, 

była senna i w złym nastroju. 

Doktor Cameron zjawił się o zwykłej porze, 

elegancki, choć w podniszczonej marynarce. Wyglądał 

jak okaz zdrowia. Przywitała go krótkim „dzień 

dobry" i kichnęła. 

- Trochę nie w formie? - spytał z uprzejmym 

zainteresowaniem. - Przepiszę coś na przeziębienie. 

Przykra rzecz, te katary. 

Zmarszczyła brwi. Pan doktor wyraźnie bawił się 

jej kosztem. 

- Dziękuję, ale nie potrzebuję lekarstwa - odparła. 

- To nic poważnego. 

- Zastosujesz się do wszystkich poleceń doktora 

Camerona, Rosie - odezwała się babcia. - Nie życzę 

sobie, byś mnie zaraziła. 

Cóż, trzeba przyznać, że babcia wiedziała, jak jej 

dokuczyć. Rosie nie odezwała się i, unikając wzroku 

lekarza, zdjęła szal, którym była przykryta zwichnięta 

noga. 

- Wygląda całkiem dobrze - stwierdził doktor 

Cameron. - Jutro spróbuje pani chodzić o kulach, 

przywiozę je ze sobą. Sądzę, że może pani również 

poczynić przygotowania do wyjazdu. Czy ma pani 

samochód? 

- Oczywiście, że nie. Na ogół wynajmuję auto 

z kierowcą, gdy to jest konieczne. Ale dlaczego pan 

pyta? 

- W sobotę będę jechał do Edynburga. Mógłbym 

zabrać panią i Rosie. - Zauważył pytające spojrzenie 

dziewczyny, więc dodał: - Oczywiście limuzyną, sie 

landroverem. 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 49 

Pani Macdonald właściwie nie była skąpa, lecz nie 

lubiła również wydawać pieniędzy na coś, co mogła 

dostać za darmo. Skwapliwie wyraziła zgodę, po 

czym zapytała: 

- Prowadzi pan prywatną praktykę w Edynburgu? 

- Tak - odpowiedział zdawkowo. - Pani kostka 

zadziwiająco szybko wraca do normy. Napiszę kilka 

słów do pani osobistego lekarza, aby znał szczegóły. 

- Och, życzyłabym sobie, żeby to pan jej doglądał, 

aż całkiem wydobrzeje. 

- Obawiam się, że nie będzie to możliwe. Z pew­

nością pani lekarz zaleci w razie potrzeby odpowiednią 

terapię. 

- W takim razie pozwolę sobie wyrazić nadzieję, 

że mnie pan odwiedzi -jako mój gość. 

- Sprawi mi to wielką przyjemność... 

Przerwał, bo Rosie kichnęła potężnie. Odwrócił się 

i spojrzał na nią uważnie. 

- Chyba będę musiał temu zaradzić, zanim zrobi 

się z tego prawdziwa grypa. - Otworzył torbę i wyjął 

jakieś tabletki. - Łyknij teraz jedną, a potem co 

cztery godziny. Jutro przywiozę więcej, żeby starczyło 

na całą kurację. 

Pożegnał się, odwrócił i już miał wychodzić, gdy 

pani Macdonald zapytała: 

- A Donald Macdonald? Czy on nie żyje? 

- Żyje, ale jego stan jest bardzo ciężki. Od dawna 

miał kłopoty z sercem. Przykro mi. 

- Och, nie widziałam się z nim od lat. Nie postąpił 

uczciwie z ojcem Rosie... - Jej głos był wyprany 

z wszelkich uczuć. 

Rosie przypomniała sobie stryja - starego, samo­

tnego człowieka leżącego na kanapie. 

- Babciu, proszę cię...— Niemal wypchnęła doktora 

Camerona za drzwi, które następnie dokładnie za 

sobą zamknęła. 

background image

50 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

- Ona tylko tak mówi - próbowała mu wytłumaczyć 

zachowanie babci. - Jest już starą kobietą... 

- Rozumiem. - Popatrzył na nią w zamyśleniu. 

- Może należałoby zawiadomić twoich rodziców? 

- Tak, na pewno. Nie widzieli się ze stryjem 

Donaldem od dawna, to znaczy od kiedy opuściliśmy 

Inverard. Nigdy o nim nie rozmawiali, ale chyba nie 

czują do niego urazy. Sądzę, że chcieliby wiedzieć, jak 

się miewa. Ale babcia będzie wściekła. Wciąż nie 

może mu wybaczyć, nawet po tylu latach. 

- Może zadzwonisz teraz? 

Chcąc nie chcąc zeszła z nim do recepcji. 

Telefon odebrała matka. 

- Kochanie - zaczęła, nim Rosie zdążyła się odezwać 

- w poniedziałek musisz być w pracy. Uda ci się 

wrócić na czas? 

Rosie wzięła głęboki oddech i opowiedziała o wszys­

tkim. 

- Mój Boże - westchnęła matka. - Biedny czło­

wiek... nie znaczy to, że go lubiłam, ale komuś musi 

być przykro... Jaki jest ten doktor Cameron? 

- Jak to lekarz, mamo - odpowiedziała wymijająco. 

Stał przecież tuż obok i słyszał każde słowo. - Przekaż 

wszystko ojcu, dobrze? Odezwę się jeszcze, gdy dowiem 

się czegoś nowego o stryju Donaldzie. - Przerwała na 

chwilę. - Czy mogłabyś też zatelefonować do mojego 

biura, mamo? Wrócę, jak tylko odwiozę babcię. 

- To znaczy w poniedziałek lub wtorek? 

- Mam nadzieję, że tak. Zadzwonię do was jutro. 

Kilka osób weszło właśnie do hotelu. Wycieczkowy 

pociąg miał akurat postój i kierownik wraz z dwoma 

stewardami i przewodnikiem wpadli na chwilę, żeby 

złożyć wizytę pani Macdonald. 

- Pójdę już - odezwał się w tym samym momencie 

doktor Cameron i tyle go widziała. 

Rosie z radością ujrzała znajome, uśmiechnięte 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ  5 1 

twarze. Zaprosiła ich do pokoju babci, dla której 

przynieśli kwiaty i owoce. Bardzo im się śpieszyło, 

ponieważ pasażerowie wybierali się, jak zwykle, na 

wycieczkę, a pociąg według rozkładu odjeżdżał za pół 

godziny. 

Rosie szczerze żałowała, że nie mogą posiedzieć 

nieco dłużej. Byli wyjątkowo sympatyczni. 

- Pewnie przyjadę tu znowu - obiecała. - Ale nie 

wiem, kiedy to będzie. 

Uściskali ją serdecznie, z szacunkiem pożegnali panią 

Macdonald i pognali do pociągu. Ta krótka wizyta 

dostarczyła tematu do konwersacji na całe przedpołud­

nie. Rosie z przykrością skonstatowała, że babcia ani 

razu nie wspomniała o stryju Donaldzie. Z dużą energią 

zabrała się natomiast za naukę chodzenia o kulach, 

toteż Rosie musiała być przy niej cały czas, żeby w razie 

potrzeby pomóc. W końcu pani Macdonald poczuła się 

zmęczona i z uporem zaczęła nalegać, aby Rosie wzięła 

się za pakowanie walizek. 

- Ależ babciu, mamy przecież jeszcze cały jutrzejszy 

dzień - broniła się Rosie. 

- Nie masz nic lepszego do roboty - stwierdziła 

starsza pani - więc zrób coś pożytecznego, zamiast 

snuć się bez celu. 

Następnego dnia doktor Cameron przybył później 

niż zwykle. Nie wyjaśnił dlaczego, rzucił tylko okiem 

na kostkę i popatrzył, jak pacjentka radzi sobie 

z chodzeniem o kulach. W końcu stwierdził, że nie 

ma żadnych przeszkód, aby dalszą opiekę wziął na 

siebie jej lekarz. Przypomniał, że przyjedzie po obie 

panie pojutrze około godziny dziesiątej, spytał jeszcze 

o zdrowie Rosie i szybko wyszedł. 

Była to najkrótsza z jego dotychczasowych wizyt. 

Ani słowem nie napomknął o stryju Donaldzie. Rosie 

popędziła za nim i dogoniła go, gdy wychodził z hotelu. 

- A stryj Donald... czy jest jakaś poprawa? 

background image

52 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

Zatrzymał się na schodach. 

- Jest przytomny. Leży na oddziale intensywnej 

terapii, ale jego stan się pogarsza. - Patrzył na nią 

i wyraźnie się nad czymś zastanawiał. - Chciałabyś 

go odwiedzić? - spytał wreszcie. 

- Chyba nikt inny do niego nie przyjdzie... 

- Właśnie. Jutro rano zabiorę cię do szpitala. 

- Ale babcia... - zaczęła. 

- Zostaw to mnie, po prostu bądź gotowa do 

wyjścia. 

Następnego dnia Rosie spakowała walizki, jak 

zwykle przeczytała na głos całą gazetę i pospacerowała 

po korytarzu z babcią, która świetnie już radziła 

sobie z kulami. 

Doktor Cameron pojawił się dosyć wcześnie. 

Rozsiadł się wygodnie, jakby zamierzał tu spędzić 

cały dzień. Z podziwu godną cierpliwością pozwolił 

pani Macdonald wygłosić szereg kategorycznych opinii 

na temat problemów tego świata. Był wdzięcznym 

słuchaczem i udało mu się wprowadzić starszą panią 

w świetny nastrój. Wtedy napomknął, że Rosie 

przydałby się łyk świeżego powietrza. 

- Wezmę ją ze sobą - raczej stwierdził, niż za­

proponował. Uśmiechnął się czarująco i odwrócił do 

Rosie. - Gotowa? Ranek jest dzisiaj wyjątkowo piękny, 

a ja muszę wpaść na chwilę do schroniska. Możesz się 

przejść kawałek, kiedy tam będę. Pozbędziesz się tego 

kataru. 

Porwał ją ze sobą, nim babcia zdążyła zgłosić 

jakikolwiek sprzeciw. 

- Naprawdę jedziemy do tego schroniska? - spyta­

ła, siedząc w landroverze. 

- Oczywiście, muszę dostarczyć tam lekarstwa, które 

obiecał im doktor Finlay. 

Kiwnęła głową ze zrozumieniem i jakiś czas jechali 

w milczeniu. 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 53 

- To zajmie tylko pięć minut. Pojedziemy później 

przez Ballachullish i w dół do Oban. To trochę 

naokoło, ale i tak szybciej, niż gdybym wracał tą 

samą drogą. - Spojrzał na nią z lekkim uśmiechem. 

- Co nie znaczy, że się śpieszę - dodał. 

Zatrzymali się niedaleko Oban przy małym hoteli­

ku, żeby wypić kawę. Potem pojechali prosto do 

szpitala. Wyglądało na to, że wszyscy dobrze znają 

doktora Camerona. Zaraz pojawił się także doktor 

Douglas, Rosie nie miała więc kłopotów z uzys­

kaniem pozwolenia na odwiedziny u stryja, pomimo 

że wciąż leżał on na intensywnej terapii. Na ogół nie 

wpuszczano tam nikogo poza personelem medycz­

nym. 

- Nie czuje się zbyt dobrze - odezwał się doktor 

Douglas, prowadząc ją szpitalnym korytarzem - ale 

jest przytomny. Ucieszy się, gdy panią zobaczy. 

Rosie nie była tego całkiem pewna. Przywitała 

stryja bardzo spokojnie. Nie chciała, by się zdener­

wował, bo to mogłoby mu zaszkodzić. Pamiętała, jak 

często wpadał w złość. Ale tutaj - zauważyła to od 

razu - leżał człowiek, który już nie mógł się złościć. 

Był zbyt chory. 

Usiadła blisko, starając się nie zawadzić o liczne 

plastykowe rurki od kroplówek i aparaturę ustawioną 

wokół łóżka. 

- Odpłacasz dobrem za zło, prawda, Rosie? - Pró­

bował się uśmiechnąć. 

- Nie, stryju. Po prostu mama i ojciec będą chcieli 

wiedzieć, jak się miewasz. Telefonowałam już do 

nich. Mają nadzieję, że szybko wrócisz do zdrowia. 

- Trudno mi w to uwierzyć - wyszeptał. 

- Ale to prawda. Wracam w poniedziałek do domu, 

ale ojciec będzie dzwonił tu codziennie. 

Doktor Douglas spojrzał na nią wymownie, więc 

podniosła się. 

background image

54 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

- Nie powinnam cię męczyć. - Uścisnęła jego 

bezwładną dłoń. - Wracaj szybko do zdrowia. 

Teraz dopiero zauważyła, że za nią stał doktor 

Cameron. Zdziwiło ją, że ma na sobie biały fartuch, 

a w ręce stetoskop. Była również siostra oddziałowa. 

Zupełnie nie słyszała, kiedy weszli. 

- Zaczekaj w pokoju pielęgniarek, dobrze? To nie 

potrwa długo - powiedział. 

Później, w czasie drogi powrotnej, usiłowała za­

spokoić swą ciekawość: 

- Wszyscy cię tam znali. Powiedz, prowadzisz 

praktykę w Oban? 

- Nie. Czasem po prostu wpadam do szpitala 

- odrzekł krótko, lecz jej to nie zniechęciło. 

-Właściciel hotelu twierdził, że zatrzymałeś się 

u doktora Finlaya bo... 

- To prawda - przerwał jej. Są tu świetne warunki 

do łowienia ryb. 

Fergus Cameron wyraźnie nie chciał mówić o sobie, 

Rosie postanowiła więc zmienić temat. 

- Stryj Donald jest w dobrych rękach, lubię doktora 

Douglasa - odezwała się z przekorą w głosie. 

- Ucieszyłby się, gdyby to słyszał. Wpadłaś mu 

w oko. Mogłoby ci się gorzej trafić. On ma dobre 

stanowisko i pewnie daleko zajdzie... 

Zatkało ją z oburzenia, ale tylko na chwilę. 

- Ciekawe, co też jeszcze masz zamiar powiedzieć?! 

- Może to, że nie jest żonaty? - podsunął uprzejmie. 

-Jesteś okropny! Nigdy dotąd nie spotkałam 

takiego mężczyzny jak ty! 

- Miło mi to słyszeć. 

- A ty? Jesteś żonaty? - Wcale nie miała zamiaru 

powiedzieć tego na głos. 

- Hmm... Nie. Ale mam zamiar ożenić się w niezbyt 

odległej przyszłości. 

Nie wiedziała, dlaczego, ale ta odpowiedź sprawiła, 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ  5 5 

że złość uleciała gdzieś nagie, a jej miejsce zajął trudny 

do wytłumaczenia smutek. Po namyśle uznała jednak, 

że chyba żal jej dziewczyny, która za niego wyjdzie. 

Postanowiła sprowadzić rozmowę na bezpieczne tory. 

- Jaki przyjemny ranek - zauważyła lodowatym 

tonem. Doktor wybuchnął śmiechem: 

- Zakopujesz topór wojenny, czy dajesz gałązkę 

oliwną? Zgadzam się na wszystko, przynajmniej wciąż 

będziemy mogli rozmawiać. 

Gdy dojechali już do hotelu, zapytał obojętnym 

tonem: 

- Przyjadę jutro o dziesiątej. Czy to odpowiednia 

pora? 

- O, tak, będziemy gotowe. Naprawdę możemy 

z tobą jechać? Nie stracisz przez nas czasu? 

- Skądże znowu. Przecież mówiłem ci, że jutro 

muszę być w Edynburgu. 

Zatrzymał samochód, wysiadł i otworzył jej drzwi. 

- Dziękuję, że mnie zabrałeś - powiedziała chłodno. 

- Jestem ci bardzo wdzięczna. 

Kiwnął głową i patrzył za nią, dopóki nie weszła 

do środka. Tuż za drzwiami ukradkiem zerknęła na 

niego - uśmiechał się. To ciekawe, nie powiedziała 

przecież chyba nic, co mogłoby go rozbawić... 

Zajrzała do babci i poinformowała ją, że wycieczka 

była wyjątkowo przyjemna. 

- To widać. Masz takie rumieńce - zauważyła 

pani Macdonald. - Nie ma nic lepszego niż ruch na 

świeżym powietrzu - dodała, choć sama rzadko kiedy 

wychodziła. 

Rumieńce były wprawdzie efektem irytującej kon­

wersacji z doktorem Cameronem, ale babcia nie 

musiała przecież tego wiedzieć, uznała Rosie. 

- Powinnyśmy być gotowe do dziesiątej rano 

- przypomniała. - Zamówię dla ciebie śniadanie na 

wcześniejszą porę, zgadzasz się? 

background image

56 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

- Rzeczywiście, doktor Cameron nie powinien na 

nas czekać, 

- Raczej nie. Lekarze to na ogół ludzie bardzo 

zapracowani. 

Były gotowe przed dziesiątą. Rosie dużo wcześniej 

zapłaciła rachunek, pożegnała się i dopilnowała, by 

bagaż znalazł się w holu. Obie już czekały, gdy 

przybył doktor Cameron. 

Pomógł pani Macdonald zejść po schodach, Rosie 

szła za nimi. Samochód, który zobaczyła przed 

wejściem, zupełnie ją zaskoczył. Był to ciemnoniebieski 

rolls-royce. 

- To bardzo uprzejmie z pana strony - zauważyła 

babcia .- że wziął pan pod uwagę moją wygodę 

i wynajął samochód, w którym się przynajmniej nie 

poobijam. 

- Mam nadzieję, że rzeczywiście będzie wygodnie 

- odparł, chowając kule do bagażnika, - Zaraz pani 

pomogę. Rosie, mogłabyś usiąść z przodu? 

Większość personelu wyszła przed hotel i patrzyła 

zaciekawiona. Pani Macdonald pomachała im dłonią 

w iście królewskim stylu. 

W czasie jazdy niewiele rozmawiali, dopiero w po­

łowie drogi Rosie zebrała się na odwagę: 

- Naprawdę, Fergus, nie możemy pozwolić na to, 

żebyś ponosił koszty wynajęcia tego samochodu. Już 

wcześniej powinnyśmy to poruszyć, więc jeśli uznasz, 

że... 

- Jestem w dobrych stosunkach z właścicielem 

- przerwał jej. - Nie ma mowy o płaceniu. 

- To miło, że twój przyjaciel umożliwił nam 

taką podróż. Ale czy ty rzeczywiście... Czy to 

prawda? 

Odwrócił się i spojrzał na nią z góry. 

- Nie jestem przyzwyczajony, żeby ktoś kwes­

tionował to, co mówię. 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

57 

- Tak mi się tylko powiedziało. Zastanawiałam 

się, skąd... Przepraszam, że cię zirytowałam. 

- Nie jest łatwo mnie zirytować. 

Minęło trochę czasu, nim znów się odezwał: 

- Cieszysz się, że wracasz? 

Oczami duszy zobaczyła majestatyczne wzgórza, 

ciemne i groźne szczyty gór, wodospady, paprocie 

i wrzosy. Przypomniała sobie zapierające dech piękno 

tego wszystkiego, co zostawiała za sobą. 

- Cieszę się, że zobaczę rodziców - powiedziała 

cicho. 

To akurat była prawda, lecz jej myśli i serce 

pozostały w Inverard. 

- A kiedy ostatecznie wracasz do domu? 

- Może za dzień lub dwa. To będzie zależało od 

samopoczucia babci. Przypuszczam, że porozumiała 

się już ze swoim lekarzem. 

Odpowiedział coś niezobowiązującego, wymienili 

jeszcze kilka uwag na temat krajobrazu i niedługo 

potem wjechali na obwodnicę, by ominąć Glasgow. 

Stąd do Edynburga było najwyżej sześćdziesiąt 

kilometrów, które pokonali w pół godziny. W mieście 

Rosie zaproponowała, że wytłumaczy, jak należy 

jechać, ale doktor Cameron powiedział tylko: 

- Nie trzeba, znam drogę. 

Elspeth otworzyła drzwi, zanim jeszcze wysiedli 

z samochodu. Obie z ciocią Carrie nie mogły się 

wprost doczekać ich przyjazdu, toteż było sporo 

zamieszania, gdy doktor Cameron wniósł wreszcie po 

schodach panią Macdonald. Wrócił za chwilę, by 

wyjąć z bagażnika walizki i kule. Rosie, która została 

nieco w tyle, pomogła mu teraz, biorąc część rzeczy, 

po czym zaprosiła go do domu. 

- Proszę nam wszystkim pokazać, jak dobrze pani 

znowu chodzi - powiedział Fergus i wręczył kule pani 

Macdonald. 

background image

58 JESLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

Babcia była oczarowana jego życzliwością. 

- Pozwolę sobie przedstawić - oto moja córka 

Caroline i Elspeth, nasza gospodyni. I doktor Cameron, 

który był tak uprzejmy i przywiózł nas tutaj, a także 

doskonale się mną opiekował. Rosie, idź z Elspeth 

i podajcie kawę w salonie. 

- Będę musiał już jechać, pani Macdonald - po­

dziękował uprzejmie lekarz. - Chciałbym tylko, jeśli 

można, udzielić Rosie kilku ostatnich wskazówek, 

zanim przyjedzie pani lekarz... 

- No cóż, wiem, że jest pan zapracowanym czło­

wiekiem. Rosie, idź z panem doktorem do jadalni. 

Zaczekam na was w salonie. 

- Czy powinnam zostać tutaj parę dni? - spytała, 

gdy weszli do ponuro urządzonej jadalni. - Chciałabym 

wrócić we wtorek do domu. 

- Nie ma potrzeby zostawać dłużej. Im szybciej 

babcia zacznie chodzić, tym lepiej. - Uśmiechnął się 

nagle. - Ten urlop nie był dokładnie taki, jak 

oczekiwałaś? 

- Chyba nie, ale cudownie było znów zobaczyć 

Inverard. - Westchnęła bezwiednie. - Bardzo ci 

dziękuję, że nas przywiozłeś. Jesteś pewien, że nie 

możesz zostać na kawę? 

- Niestety, mam pewne sprawy do załatwienia, 

- Wyciągnął na pożegnanie swoją wielką dłoń. 

- Wielka szkoda, że musimy się rozstać właśnie teraz, 

skoro zaczynamy być przyjaciółmi - dodał. 

- Ja... Nie sądzę... - zarumieniła się. - No tak, 

może... Pewnie jeszcze zechcesz pożegnać się z babcią... 

- Już pan nas opuszcza, doktorze? - spytała pani 

Macdonald, gdy Fergus po raz ostatni zajrzał do 

salonu. - Powiem doktorowi MacLeodowi, ile pan 

dla mnie zrobił. Sądzi pan, że mogę chodzić po 

schodach? W hotelu dawałam sobie radę, ale tak się 

denerwuję... 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 59 

- Nie powinna się pani martwić. Proszę tylko nie 

stawać na tej nodze, dopóki lekarz na to nie pozwoli. 

Rosie odprowadziła go do holu. Po jego wyjściu 

stała tam jeszcze dłuższą chwilę. Była zdziwiona 

przypływem nagłego żalu, który poczuła, gdy doktor 

Cameron odszedł. 

Po południu zjawił się doktor MacLeod. Stwierdził, 

że kostka wygląda całkiem dobrze i poprosił, aby 

w poniedziałek rano pani Macdonald przyjechała do 

szpitala na prześwietlenie. 

- Nie ma powodów do obaw - zapewnił. - Jeśli 

wszystko będzie dobrze, to wkrótce przestanie pani 

chodzić o kulach. Wystarczy tylko laska. Będę czekał 

w poniedziałek o dziesiątej. 

Pani Macdonald lubiła znajdować się w centrum 

uwagi. Była przyzwyczajona do tego, że w domu jest 

osobą najważniejszą, lecz teraz wygrzewała się w ciepłej 

atmosferze szczególnego zainteresowania. Dokładnie 

opowiedziała przebieg każdego dnia od chwili, gdy 

obie z Rosie pojechały na stację. Nie szczędziła opinii 

na temat hotelu, pociągu, jego personelu, pogody 

i zestawu potraw. Zajęło to resztę dnia, ponieważ 

żaden, nawet najdrobniejszy szczegół nie został 

pominięty. Ani słowem nie wspomniała tylko o stryju 

Donaldzie. Rosie uznała, że lepiej będzie powiedzieć 

o tym cioci Carrie, gdy będą same. 

Wieczorem, gdy obie zostały na dole, by wypić 

herbatę, Rosie zapytała: 

- Dobrze się bawiłaś, ciociu? Bywałaś gdzieś? 

- Och tak, kochana Rosie... Nawet sobie nie 

wyobrażasz... Jemu tak bardzo zależy, żebyśmy... Ale 

ja... Jestem chyba za stara... 

- Wcale nie! - gwałtownie zaprzeczyła Rosie. - Na 

miłość nigdy nie jest za późno! To przecież naturalne, 

że on chce się z tobą ożenić. Wciąż jesteś ładna 

i byłabyś wspaniałą żoną, w sam raz dla adwokata. 

background image

60 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

Tyle lat opiekowałaś się babcią, która, bądźmy 

szczerzy, tak bardzo tej opieki nie potrzebuje. Nie 

martw się o nią, do opieki ma przecież Elspeth. 

Powiedz, czy on ma telefon? 

Ciocia Carrie kiwnęła twierdząco głową. 

- Świetnie. Nie zastanawiaj się dłużej, tylko zadzwoń 

teraz do niego i powiedz mu, że za niego wyjdziesz. 

Zaproś go tutaj. We dwoje dacie sobie z babcią radę. 

- Po chwili dodała ostrożnie: - Nie chcę być ciekawska, 

ale czy on ma dość pieniędzy, by myśleć o założeniu 

rodziny? 

- Jest wspólnikiem w kancelarii adwokackiej. Nieźle 

mu się powodzi i ma śliczny dom, wiesz, niezbyt 

duży, taki w sam raz... 

- To dobrze. - Rosie miała szczery zamiar odegrać 

do końca rolę swatki. - Jeśli więc naprawdę go 

kochasz, to nie zwlekaj z decyzją. Nie ma na co czekać! 

- Ale babcia bardzo się zdenerwuje - zaczęła 

nieśmiało protestować ciocia Carrie, kiedy jednak 

napotkała karcący wzrok Rosie, westchnęła zrezyg­

nowana. - No dobrze, kochanie. Zadzwonię i poproszę 

go, żeby przyszedł jutro, o której godzinie? 

- Około piątej. Babcia będzie już po drzemce. 

Niedziela okazała się dniem, który wiele zmienił. 

Leżąc już wieczorem w łóżku, Rosie rozmyślała o tym, 

co się wydarzyło. Wszystko szło gładko aż do piątej, 

kiedy przybył pan Brodie. Z ulgą stwierdziła, że jest 

to człowiek, który wie, czego chce. Może niezbyt 

przystojny, ale bardzo odpowiedni dla cioci Carrie. 

Nie ulegało też wątpliwości, że ją kocha. Decydująca 

batalia między nim a babcią rozegrała się przy herbacie 

i drożdżowych ciastkach. Rosie przysłuchiwała się 

zafascynowana. Pani Macdonald została zmuszona 

do wysłuchania wszystkich nudnych, lecz oczywistych 

argumentów, których nie była w stanie odeprzeć. 

W końcu przyznała, że istotnie nie ma powodów, dla 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 61 

których ciocia Carrie nie miałaby wyjść za mąż, jeśli 

sobie tego życzy. 

Następnego dnia rano pani Macdonald wybierała 

się do szpitala. Rosie zasugerowała cioci rozsądnie, 

żeby na razie nie wchodziła matce w drogę. Babcia 

najpierw długo nie mogła usadowić się wygodnie 

w taksówce, potem zaś całą drogę narzekała na ulice 

brukowane kocimi łbami. Już na miejscu Rosie 

przyprowadziła dla babci fotel na kółkach i bez trudu 

znalazła drzwi z napisem „Pracownia rentgenologicz­

na". 

W korytarzu czekało sporo ludzi i Rosie poczuła 

się trochę zażenowana, gdy przyjęto panią Macdonald 

bez kolejki. Babcia natomiast uznała to za rzecz 

oczywistą. 

Po kwadransie zjawiła się młoda pielęgniarka, która 

zawiozła starszą panią do niewielkiej poczekalni. Pani 

Macdonald oczywiście chciała wiedzieć, czemu się tu 

znalazła. Gdy wnuczka wspomniała o kliszach, na 

które trzeba zaczekać, babcia poleciła jej siedzieć 

cicho, jeśli nie ma do powiedzenia nic mądrego. 

Rosie siedziała więc cicho. 

Po chwili drzwi się otworzyły i wszedł doktor 

MacLeod, a za nim... doktor Cameron. Ucieszyła się 

na jego widok, lecz zdziwiło ją, że go tu spotkała. 

Powiedział jej wesoło „dzień dobry" i uprzejmie 

przywitał panią Macdonald. 

- Znakomite zdjęcia! - oznajmił radośnie. - Pani 

kostka wkrótce będzie jak nowa. Porządna laska i od 

czasu do czasu pomocna dłoń, to wystarczy - dodał. 

- Sądziłam do tej pory, że jest pan internistą 

i tylko pomaga doktorowi Finlayowi. - Pani Mac­

donald doszła wreszcie do głosu. 

Doktor Cameron uśmiechnął się lekko, lecz zamiast 

niego odezwał się doktor MacLeod: 

- Małe nieporozumienie. Drogie panie, oto sir 

background image

62 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

Fergus Cameron, profesor ortopedii w naszym szpitalu 

i prawdziwa wyrocznia w swojej dziedzinie. Miała 

pani naprawdę ogromne szczęście, że zajął się tą 

skręconą kostką. 

- W ramach świadczeń z ubezpieczalni, mam 

nadzieję? - spytała ostro pani Macdonald, a Rosie 

pomyślała, że chyba spali się ze wstydu. 

- Ależ oczywiście, proszę pani - odezwał się lekko 

sir

 Fergus. - Chętnie zrzeknę się honorarium. Wy­

starczy mi przyjemność, że mogłem poznać panią i jej 

wnuczkę. - Stał, uśmiechając się miło, wielki i sym­

patyczny, a Rosie marzyła, żeby ziemia się nagle 

rozstąpiła i ją pochłonęła. 

Uścisnął na pożegnanie rękę babci, do niej zaś 

tylko mruknął „do widzenia" i wyszedł. 

Doktor MacLeod lubił robić zamieszanie. Wezwał 

portiera, ustalał termin kolejnej wizyty i tak minęło 

pięć minut, podczas których pani Macdonald proro­

kowała sobie ponurą przyszłość. 

- Nie jestem już silna - użalała się. - Moje zdrowie 

nie jest dla moich bliskich ważne, a staram się przecież 

nikogo nie zaprzątać swoimi bolesnymi dolegliwoś­

ciami... 

Lekarz poklepał ją po ręce. 

- Jak na swój wiek, jest pani w wyjątkowo dobrej 

formie - zapewnił. 

Rosie poszła przodem, żeby złapać taksówkę. Miała 

cichą nadzieję, że zobaczy gdzieś profesora Camerona, 

ale nigdzie go nie zauważyła. W ogóle nie zwracał 

dziś na nią uwagi. A zresztą niby czemu miałby to 

robić? 

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 

Następnego dnia Rosie wróciła porannym pociągiem 

do Londynu. Pożegnała się najpierw z ciocią Carrie, 

która w nerwowym pośpiechu błagała ją, żeby 

przyjechała na ślub. 

- Przyjadę, jeśli tylko będę mogła - obiecała 

i ucałowała ciocię serdecznie. 

Elspeth uścisnęła ją od serca i wręczyła torbę 

z kanapkami na drogę. 

Natomiast pani Macdonald najspokojniej w świecie 

czytała sobie w salonie gazetę. Rosie trochę nieszczerze 

podziękowała jej za wycieczkę. Wiedziała, że babcia 

tego oczekuje. Sama nie usłyszała jednak żadnego 

miłego słowa. 

- Będzie ci brakować tego wałęsania się z doktorem 

Cameronem - stwierdziła kwaśno starsza pani. 

- Czy ja się wałęsałam? - spytała z niedowierzaniem, 

ale powinna była ugryźć się w język, ponieważ babcia 

dodała natychmiast: 

- Nawet ci to dobrze zrobiło, ale śmiem twierdzić, 

że on doskonale się bawił, udając wiejskiego lekarza. 

Cudownie było wrócić do domu! Miała tyle do 

opowiadania, zwłaszcza o wizycie w Inverard. 

- Zupełnie nie planowałam tam jechać - tłumaczyła 

zapamiętale. - Po prostu doktor, a raczej profesor 

Cameron... to znaczy sir Fergus, miał nagłe wezwanie 

i nie mógł odwieźć mnie z powrotem do hotelu... Nic się 

tam nie zmieniło. Wciąż jest pani MacFee i stary Robert... 

- Nikt inny z nim nie mieszka? Nie jest chyba 

zupełnie sam? - dopytywał się ojciec. 

background image

64 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

- Nikogo nie spotkałam, w szpitalu też nikt go nie 

odwiedził. Chyba dobrze, że poszłam. 

- Oczywiście, że tak - powiedziała matka. - Myślisz, 

że wyzdrowieje? 

- Nie wiem. Profesor mówił, że wszystko może się 

zdarzyć. 

- Czy on jest miły, ten profesor? To Szkot? - spytała 

matka. - Pewnie już niemłody? 

- Och, ma najwyżej jakieś trzydzieści pięć, sześć 

lat. Potężny facet, bardzo wysoki. Ciemny, dosyć 

przystojny. Prawie cały czas się sprzeczaliśmy. Za to 

ten drugi lekarz jest całkiem sympatyczny. 

- Zadzwonię do tego szpitala - odezwał się ojciec 

i wyszedł do drugiego pokoju. Wrócił po chwili. 

- Żadnej poprawy. Rozmawiałem z doktorem Doug­

lasem. Pytał o ciebie, Rosie. 

- O, naprawdę? - Zauważyła zaciekawione spoj­

rzenie matki i poczuła, że się czerwieni. - Zdaje się, że 

on był ostatnio lekarzem stryja. Jest bardzo miły. 

- Twój stryj jest chyba w dobrych rękach - stwier­

dziła matka. - Miejmy nadzieję, że jego stan się 

polepszy. 

Wiadomość ze szpitala przyszła wcześniej, niż tego 

oczekiwali. 

Rosie siedziała właśnie w pracy przy biurku, 

przepisując starannie nudną prawniczą korespondencję, 

gdy odezwał się dzwonek interkomu. 

- Jest do pani telefon, panno Macdonald - odezwał 

się pan Crabbe. - To chyba coś bardzo pilnego. 

Przełączymy rozmowę na pani aparat. 

W słuchawce usłyszała po chwili głos profesora 

Camerona: 

- Dzień dobry, Rosie. 

- Och, więc to ty! - wybuchnęła. - Już myślałam, 

że w domu stało się coś strasznego! - westchnęła 

z ulgą. - Skąd wiedziałeś, gdzie mnie szukać? Czy 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

65 

babcia jest chora? Chociaż jakim cudem miałbyś to 

wiedzieć... Czy doktor MacLeod... 

- Przestań paplać - przerwał jej. - Przygotuj się na 

złą wiadomość. Twój stryj zmarł dziś rano, 

- Och... - Zaschło jej w ustach. Przez ściśnięte 

gardło nie mogła wydusić ani słowa, - To... to 

straszne... - wykrztusiła wreszcie. 

- Od kilku godzin był nieprzytomny. Jego prawnik 

i doktor Douglas skontaktują się z twoim ojcem. Do 

widzenia, trzymaj się, Rosie. 

Odłożył słuchawkę, nim zdążyła się odezwać. 

Doktor Douglas zatelefonował wieczorem do domu 

i zawiadomił ich o wszystkim. Rodzina stryja mieszkała 

aż w Kanadzie, więc nikt nie miał zamiaru jechać tak 

daleko na pogrzeb. Ojciec Rosie uznał, że w takim 

razie on powinien pojechać na tę smutną uroczystość. 

- Mają mnie powiadomić o terminie. Zatrzymam 

się u babci - dodał. 

Rano otrzymali list od prawnika. Pogrzeb miał się 

odbyć następnego dnia. Rosie odwiozła ojca na pociąg 

i wróciła do biura. 

Ojciec zadzwonił wieczorem. Dojechał szczęśliwie 

i był już u babci. Ciocia Carrie i jej narzeczony mieli 

następnego dnia zawieźć go samochodem do Oban. 

- Babci na pewno się to nie spodoba - zauważyła 

matka. - Jak to dobrze, że Carrie wychodzi wreszcie 

za mąż... No, dobrze... Dość gadania. Przygotuję 

teraz kolację, a ty nakryj do stołu. Szkoda, że nie ma 

ojca. Dom jest taki pusty bez niego, prawda? Dobrze, 

że już jutro wraca. 

- Czy mówił, o której godzinie? - spytała Rosie. 

- Nie, zapomniałam go o to zapytać, ale zrobimy 

pieczoną wołowinę, więc najwyżej ją tylko podgrzejemy. 

Będziesz mogła wrócić z pracy trochę wcześniej? 

Nie było to łatwe, ale zdołała przekonać jakoś 

pana Twitchetta, że ma prawo odebrać sobie pół 

background image

66 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓClĆ 

godziny za przerwę na lunch, w czasie której musiała 

pracować. Po powrocie do domu wypiły z matką 

herbatę, włożyły naczynie z wołowiną do piecyka 

i Rosie zajęła się przygotowaniem deseru. Miała 

zamiar upiec kruche ciasto z owocami. 

Blade słońce oświetlało wnętrze kuchni i bezlitośnie 

ujawniało kiepsko pomalowane ściany oraz wytarte 

krzesła. Mimo to kuchnia wyglądała ładnie. W oknach 

wisiały jasne zasłonki, na stole zaś stał wazon z różami. 

Grało radio, toteż ani Rosie, ani jej matka nie 

zauważyły, kiedy przed domem zatrzymał się samo­

chód. Rosie pierwsza usłyszała czyjeś głosy. 

- To ojciec! Chyba nie jest sam... 

Rzeczywiście, po chwili do kuchni wszedł pan 

Macdonald, a tuż za nim... sir Fergus Cameron. 

Patrzyła na niego zdumiona. W jednej ręce wciąż 

trzymała foremkę z ciastem, w drugiej nóż, którym 

właśnie miała zamiar wyrównać jego powierzchnię. 

Po głowie plątała się jej jedna myśl - że ma na sobie 

brudny fartuch, a ręce obsypane mąką, Ostrożnie 

odstawiła ciasto na bok i odłożyła nóż. 

Ojciec dokonał w międzyczasie stosownych prezen­

tacji i po chwili profesor zwrócił się do Rosie: 

- Witaj. Jechałem akurat w tę stronę i cieszę się, że 

twój ojciec mógł mi towarzyszyć. 

- Poniosło cię daleko od domu - zauważyła cierpko. 

- Dom jest zawsze tam, gdzie serce - odparł 

śmiertelnie poważnym tonem i odwrócił się do matki, 

która zapraszała, żeby zatrzymał się u nich na noc. 

- Dziękuję, ale oczekują mnie w Bristolu. 

- Proszę więc chociaż zostać na kolacji - nalegała 

pani Macdonald. - Będzie pieczona wołowina, Rosie 

upiecze ciasto... Musi pan być głodny. 

- A jakże - zgodził się z uśmiechem. - Zgoda. 

Będzie mi bardzo miło zjeść z państwem kolację. 

- To cudownie! - Pani Macdonald promieniała 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 67 

z zachwytu. - Weźcie sobie teraz drinka, a ja i Rosie 

podamy wszystko na stół. - Kiedy wyszli z kuchni, 

dodała: - Włóż to ciasto do pieca, kochanie, będzie 

akurat na czas. To ten profesor, o którym opowiadałaś? 

Cóż to za miły człowiek! 

Nie odezwała się. Wciąż myślała o tym, co powie­

dział Fergus. Co, u licha miał na myśli mówiąc, że 

dom jest tam, gdzie i serce? Jego dom był przecież 

w Szkocji. Zdjęła fartuch i wyszła, aby przed lustrem 

w łazience poprawić nieco swój wygląd. Gdy wróciła, 

wszyscy siedzieli już w przyjemnym, chociaż dosyć 

ubogo urządzonym saloniku, więc po chwili przyłączyła 

się do nich. 

- Z Edynburga jest bardzo daleko... Musieliście 

chyba jechać dość szybko - zagadnęła matka. 

- Wyjechaliśmy wcześnie i ruch na szosie był słaby, 

a ja lubię prowadzić. - Sir Fergus rzeczywiście nie 

wyglądał na zmęczonego. 

Czuje się tu jak u siebie w domu, zauważyła Rosie, 

przyglądając mu się ukradkiem. 

- Jestem ci bardzo wdzięczny - powiedział ojciec. 

- To była wyjątkowo przyjemna podróż, nie to, co 

jazda pociągiem. Musiałem wiele rzeczy przemyśleć 

i akurat mogłem to spokojnie zrobić w czasie jazdy. 

- Spojrzał na żonę. - Mam ci wiele do opowiedzenia, 

moja droga... 

- Przyszykuję wszystko do kolacji - zaproponowała 

Rosie. Zdziwiła się, gdy Fergus także podniósł się 

z kanapy. 

- I dla mnie może znajdzie się coś do zrobienia. 

- Och, Fergus - odezwał się pan Macdonald - bądź 

tak dobry i opowiedz Rosie o wszystkim. Wybaczycie 

nam, jeśli tu chwilę zostaniemy? 

Cóż to, ojciec mówi mu na ty? I co to za wiadomość? 

- Usiądź - zaprosiła go. - Na ogół jemy tutaj, bo 

jest cieplej. Ty z pewnością nigdy nie jadasz w kuchni. 

background image

68 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

Gdybyśmy wiedziały, że przyjedziesz, nakryłybyśmy 

w jadalni. 

- Lubię kuchnie. - Przysiadł na brzegu stołu. - Coś 

wspaniale pachnie... 

- Pieczeń wołowa... Będą jeszcze kluski i puree 

z ziemniaków. - Zdjęła z palnika garnek, odlała wodę 

i energicznie zaczęła ugniatać ziemniaki. 

- Całkiem jak mała żoneczka - mruknął profesor. 

- No, może nie taka całkiem mała... 

Z urażoną miną dodała do ziemniaków łyżkę masła. 

- To wcale nie znaczy, abym chciał powiedzieć, że 

jesteś wielka - ciągnął spokojnie dalej. - Zupełnie 

w sam raz... 

- Przestań mnie denerwować! Powiedz lepiej, co to 

za wiadomość? 

- Twój stryj zapisał Inverard twojemu ojcu. Zo­

stawił też sporo pieniędzy. Większość otrzyma 

w spadku rodzina w Kanadzie, ale zostanie wystar­

czająco dużo, by można było utrzymać dom i far­

mę. 

Rosie w jednej chwili zapomniała o ziemniakach. 

- Czy to prawda? - spytała, a widząc jego misę, 

dodała szybko: - Och, przepraszam, wiem, że nikt nie 

powinien wątpić w twoje słowa, tylko że jestem taka 

zaskoczona. 

- Oczywiście, że prawda. Może zainteresuje cię 

fakt, że stryj zmienił testament po spotkaniu z tobą. 

- Po spotkaniu? Po spotkaniu ze mną? - powtórzyła 

za nim. 

- Gadasz jak papuga. Poczekaj... - pociągnęła 

nosem. - Chyba czuję zapach tego ciasta. 

Rzuciła się do kuchenki i błyskawicznie je wyciąg­

nęła. W samą porę, bo upiekło się już na jasnozłoty 

kolor - jeszcze chwila i by się przypaliło. 

- No i jak? Dobra wiadomość? Jesteś zadowolona? 

- zapytał. 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 69 

-

 Zadowolona? Jestem zachwycona, po prostu 

szczęśliwa. Czułbyś to samo na moim miejscu. 

- Z pewnością. Będziesz wreszcie mogła skończyć 

z tym waleniem w maszynę do pisania, prawda? 

Tylko czy nie będzie ci brakować jakichś przyjaciół? 

Masz tu przecież kogoś... - Przyglądał się jej spod oka. 

- No tak, mam kilku przyjaciół. Mieszkamy tu 

w końcu już sześć lat. Jest Brenda, z którą grywam 

w tenisa i robię zakupy, Will - z nim jeżdżę na ryby... 

-Will? 

- To miły chłopiec, wybiera się na uniwersytet... 

- Więc nie będziesz żałować, że wyjeżdżasz? - spytał 

pozornie obojętnym tonem. 

- Ani trochę. Tu byłam wprawdzie szczęśliwa, ale 

marzę, by wrócić do Inverard. Aż trudno mi w to 

wszystko uwierzyć. - Uśmiechnęła się do niego 

pogodnie. 

Chwilę później do kuchni weszli rodzice. 

- Wciąż sobie powtarzam, że to prawda, tato. - Rosie 

szepnęła cicho do ojca. - Kiedy tam pojedziemy? 

- Jak tylko znajdzie się tutaj ktoś na moje miejsce. 

Fergus, masz może ochotę na szklankę piwa do 

kolacji? Coś tu naprawdę apetycznie pachnie. 

Zjedli kolację w radosnym nastroju, rozmawiając 

o Szkocji i, oczywiście, o Inverard. Rosie ze zdziwie­

niem zauważyła, że Fergus zachowuje się wyjątkowo 

swobodnie. Szybko dał się wciągnąć do rodzinnej 

konwersacji. Okazało się, że zna kilka osób zaprzyjaź­

nionych z jej rodzicami, wykazał się też wspaniałą 

wiedzą na temat okolic Oban i Fort William. Chyba 

często bywał również w Edynburgu. 

A jednak nie powiedział właściwie nic o sobie, 

pomyślała z przykrością. To, że pracuje jako konsultant 

w szpitalu, już wiedziała. Jednocześnie wyglądało na 

to, że ma mnóstwo wolnego czasu. Może wtedy, gdy 

się poznali, zrobił sobie akurat wakacje? Teraz z kolei 

background image

70 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓClĆ 

jedzie do Bristolu. Na jak długo, zastanawiała się. 

Mówił, że ma zamiar się ożenić. Pewnie ta dziewczyna 

właśnie tam mieszka. Ale Bristol i Edynburg są tak 

daleko od siebie... Ciekawe, gdzie się poznali... 

- Rosie, kochanie... - Głos matki przerwał nagle 

te rozważania. - Pomożesz mi podać kawę w saloniku? 

Podniosła głowę i napotkała jego wzrok. Patrzył 

na nią tak, jakby coś w jej zachowaniu wyraźnie go 

bawiło. Rosie zarumieniła się, świadoma, że pozwoliła 

swoim myślom krążyć wokół jego osoby. Przywołała 

się do porządku i podała kawę, usiłując cały czas 

prowadzić swobodną konwersację. Na jej wyszukane 

komentarze profesor odpowiadał w podobnym stylu. 

Najwyraźniej bawił się nadzwyczajnie. 

W końcu podniósł się i zaczął żegnać. Wyraził 

nadzieję, że jeszcze się spotkają, kiedy już państwo 

Macdonald przyjadą do Szkocji. 

- Proszę się ze mną skontaktować w szpitalu 

- powiedział. - Może będę w stanie zrewanżować się 

za pani gościnność, pani Macdonald? 

- Och, na pewno. - Matka wspięła się na palce, by 

ucałować go w policzek. - Był pan taki dobry dla 

mojej teściowej, a i Rosie pewnie była zachwycona, 

mając takie towarzystwo. 

- Pochlebia mi pani - mruknął i wyciągnął rękę do 

Rosie. Uścisnęła ją ze wzrokiem utkwionym w jego 

krawat. A niech go licho, pomyślała, robi ze mnie idiotkę. 

Resztę wieczoru spędzili we troje, snując plany 

dotyczące wyjazdu. Postanowili, że najlepiej będzie, 

jeśli ojciec i matka zapakują do samochodu wszystko, 

co należy wieźć ze szczególną ostrożnością, a więc 

szklaną i porcelanową zastawę, odzież oraz oba koty 

- Hobba i Simpkinsa i pojadą we dwoje. Rosie miała 

następnego dnia wyjechać z resztą bagażu pociągiem. 

- Dasz sobie z tym radę, Rosie? - spytał ojciec. 

- Na pewno, tato. Wyjedziecie dzień przede mną 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁOClC 71 

- musicie przecież nocować po drodze. Wstąpicie 

najpierw do babci? 

- Chyba nie. Możemy jechać przez Carlisle, a potem 

prosto na północ. A ty pamiętaj, że w Waverley 

będziesz miała przesiadkę. Mógłbym wyjść po ciebie 

w Crianlarich. 

- Wprost nie mogę się tego doczekać! - zawołała 

pani Macdonald z radości. - Mówiłaś, że wszystko 

tam wygląda tak samo? 

- Tak mi się przynajmniej zdawało. Pani MacFee 

i stary Robert w ogóle się nie zmienili. 

- Znów zobaczyć starych przyjaciół... - westchnęła 

matka. - Naszym lekarzem będzie pewnie doktor 

Douglas, skoro przejął praktykę. Jest chyba miły. 

-Zerknęła na Rosie. - Będziesz miała okazję poznać 

jakichś młodych ludzi, kochanie. 

Rosie całkiem trafnie przetłumaczyła sobie uwagę 

matki. To znaczy, że będę mieć okazję widywać 

częściej doktora Douglasa, pomyślała. Rzeczywiście 

miły z niego chłopak. Tylko dlaczego wciąż miała 

przed oczami surowe oblicze Fergusa, nie zaś przyjem­

ną buzię tego młodego mężczyzny? 

W poniedziałek wybłagała chwilę rozmowy z panem 

Crabbe i wręczyła wypowiedzenie. Myślami była już 

w Inverard. Znów zajmie się warzywnym ogrodem, 

hodowlą kur, będzie pomagać Florze przy porząd­

kach... No i oczywiście znajdzie wreszcie czas, żeby 

robić na drutach. Lubiła to swoje hobby i była w tym 

naprawdę dobra. Jak większość kobiet w Szkocji, 

Rosie zajmowała się w długie zimowe wieczory 

wyrabianiem stylowych, wełnianych swetrów. Dawniej 

nigdy nie miała kłopotów z ich sprzedażą. Kupowali 

je właściciele sklepów w Fort William i Oban. Zawsze 

był na nie popyt. Stanowiły atrakcyjny towar chętnie 

nabywany przez licznych w tych stronach turystów. 

Mieli wyjechać za miesiąc. Z początku wydawało 

background image

.'2 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ J 

się,

 że to strasznie odległy termin, ale dni mijały 

szybko, wypełnione pakowaniem i pożegnalnymi 

kolacjami z przyjaciółmi. 

W końcu nadszedł dzień wyjazdu. Samochód miał 

bagażnik wypchany do granic możliwości, na tylnym 

siedzeniu również piętrzyło się sporo cennego bagażu, 

a na samej górze siedziały oba koty. Rosie machała 

rodzicom, dopóki auto nie zniknęło w oddali, dopiero 

wtedy wróciła do domu. Sama miała wyjechać 

następnego dnia, ale miała jeszcze sporo do zrobienia. 

Dom należało zostawić w stanie nadającym się do 

zamieszkania przez nowych lokatorów, czekały ją 

więc ostatnie porządki. Sporą część dobytku wysłali 

już wcześniej, ale była jeszcze masa drobiazgów, 

które musiała ze sobą zabrać. 

Dzień mijał szybko. Zjadła kolację i wcześnie się 

położyła. Rano niemal w biegu połknęła skromne 

śniadanie i obrzuciła ostatnim spojrzeniem wszystkie 

kąty. Taksówka zawiozła ją na dworzec. Bez przeszkód 

dojechała do Londynu, ale tutaj kolejka na postoju 

była tak długa, że Rosie spóźniła się na swój pociąg 

do Edynburga. W oczekiwaniu na następny spędziła 

kilka godzin w poczekalni, popijając z niecierpliwością 

kawę, na którą wcale nie miała teraz ochoty. Z ulgą 

wsiadła w końcu do wagonu, oddała walizki na 

bagaż i zajęła miejsce przy oknie. Wciąż nie mogła 

uwierzyć, że oto wraca jakby do swojej przeszłości. 

Ruchliwa stacja Waverley w Edynburgu była 

skąpana w promieniach popołudniowego słońca. Rosie 

wysiadła z wagonu. Trzeba było jeszcze odebrać 

walizki i zadzwonić do ojca, aby wyszedł w Carianlarich 

na późniejszy pociąg. 

Nagle ktoś wyjął jej torbę z ręki, a za sobą usłyszała 

głos Fergusa Camerona. 

- Witaj, Rosie. Gdzie reszta twojego bagażu? 

- Skąd wiedziałeś, że... - Gapiła się na niego 

background image

t JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 73 

zdumiona..- Spóźniłam się na pociąg w Londynie... 

Czy jesteś tu przypadkiem? 

- Mamy mnóstwo czasu, by później pogadać - od­

parł swobodnie. - Walizki są w wagonie bagażowym? 

Kiwnęła głową i chwilę stała bez ruchu, patrząc na 

jego wzbudzającą respekt sylwetkę. W końcu wrodzony 

zdrowy rozsądek wziął górę nad zdziwieniem. 

- Muszę zdążyć na pociąg do Fort William, odjeżdża 

za pół godziny... - zasugerowała nieśmiało. 

- Właśnie tam jadę, podwiozę cię. - Podniósł 

z chodnika walizki. - Chodź, samochód stoi przed 

wyjściem. 

Nie oponowała, ale kiedy wyszli przed dworzec, 

odezwała się: 

- Słuchaj, to ci jest pewnie nie po drodze. A poza 

tym skąd wiedziałeś, że przyjadę? 

- Twój ojciec mi powiedział. A teraz bądź grzeczna 

i wsiadaj. 

Spojrzała na samochód, a potem oskarżycielskim 

wzrokiem na niego: 

- To znowu ten rolls-royce. Jest twój, prawda? 

Cały czas udawałeś... 

- Wcale nie musiałem. Nikt mnie nie pytał, o ile 

dobrze sobie przypominasz. - Wepchnął walizki do 

bagażnika. - Jedziesz ze mną, czy nie?. 

Właściwie nie miała zamiaru protestować. Z przyjem­

nością wsiadła do wielkiej, komfortowej limuzyny. 

- Jesteś zmęczona? - zapytał, gdy ruszyli. 

- Tak - odparła po chwili, przypominając sobie 

cały ten długi, męczący dzień. 

- Kiedy ostatnio coś jadłaś? 

Rzeczywiście, niewiele dzisiaj jadła. Szybkie śniadanie 

składało się tylko z grzanki i herbaty, potem zjadła 

kanapkę na dworcu w Londynie. 

- Hrnm... Właściwie to dopiero wczoraj wieczorem 

- przyznała. 

background image

74 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

Chyba coś warknął na nią pod nosem, ale już nie 

słuchała. W jednej chwili poczuła, że jest strasznie 

śpiąca. Wreszcie nie musiała się niczym martwić. 

Jechała wygodnie wtulona w oparcie luksusowego 

auta, a do domu było już tak niedaleko. Przymknęła 

powieki i natychmiast zasnęła. 

Obudził ją delikatnie, gdy zajechali przed Inverbeg 

Inn. Była to elegancka gospoda w pobliżu jeziora 

Lomond. Otworzyła oczy i gwałtownie usiadła. 

- Och, to już Luss. Chyba zasnęłam. 

- Owszem i mam nadzieję, że teraz jesteś tak samo 

głodna jak ja. - Pochylił się i odpiął jej pasy. 

- Jestem pewna, że mama przygotowała coś w do­

mu. Nie zatrzymuj się specjalnie dla mnie. 

- Zatrzymuję się specjalnie dla nas obojga. 

Bez dalszych ceregieli zaprowadził ją do restauracji 

i usadził przy barze. Zamówił dla niej kieliszek sherry, 

a kiedy już wypiła, odezwał się: 

- Teraz możesz iść i poprawić makijaż, a ja 

w międzyczasie zobaczę, co dają do jedzenia. Poczekam 

tu na ciebie. 

Czuła się trochę dziwnie po wypiciu kieliszka 

alkoholu na pusty żołądek. Gdy wróciła, wręczył jej 

kartę i zaproponował kolejnego drinka. 

- Nie, dziękuję, ale już teraz trochę kręci mi się 

w głowie - odparła. - Mogłabym zamówić łososia? 

- Mogłabyś - odparł śmiertelnie poważnym tonem. 

- Radziłbym ci też wziąć pieczarki z masłem czosn­

kowym jako przystawkę. A potem rybę i sałatkę 

z ogórka - chyba, że wolisz szpinak? 

- Och, raczej niech będą ogórki, jeśli można... 

Restauracja miała przyjemny wystrój, nie było 

jednak w niej zbyt wielu gości. Posiłek zjedli bez 

pośpiechu, prowadząc lekką towarzyską rozmowę 

i w dobrym nastroju wsiedli do rollsa, by ruszyć 

w dalszą drogę. Stąd mieli najwyżej godzinę jazdy. 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 75 

Szosa była dobra, więc samochód w szybkim tempie 

łykał kilometry. Rosie cieszyła się, że Inverard jest już 

tak blisko. Radość wynikająca z faktu, że wraca do 

domu była jednak zmącona uczuciem trudnego do 

wytłumaczenia żalu. Za chwilę Fergus powie jej 

grzecznie „do widzenia" i prawdopodobnie nigdy 

więcej już go nie zobaczy. Wcale mi przecież na tym 

nie zależy, skarciła się w myśli. Mimo to chciała go 

lepiej poznać. Może wtedy łatwiej mogłaby zrozumieć, 

co czuje. Wciąż nie była pewna, czy go lubi. 

- Co masz zamiar robić, jak tu zamieszkasz? - spytał 

niespodziewanie. 

- Będę pomagać matce w domowych obowiązkach, 

razem ze starym Robertem zajmę się ogrodem. Nie 

wiem czy stryj Donald trzymał kurczaki, ale ja będę 

je hodować, a zimą będę robić na drutach. 

- Będziesz zadowolona z takiego życia? 

- A zdarzyło ci się kiedyś siedzieć przy biurku od 

dziewiątej do piątej i przepisywać na maszynie 

korespondencję nudną jak flaki z olejem? - zapytała 

gwałtownie. Uśmiechnął się. - Oczywiście, nigdy tego 

nie robiłeś, inaczej wiedziałbyś, że wszystko jest lepsze 

niż taka praca. 

- Czy takie właśnie życie jest lepsze niż na przykład 

małżeństwo? 

- Nie, oczywiście, że nie. To znaczy, jeśli wyjdzie 

się za mąż za tego odpowiedniego człowieka. 

- Jesteś ładną dziewczyną - powiedział obojętnie. 

- Chyba miałaś już okazję, żeby się wydać? 

- Tak, ale widać mam za wysokie wymagania. 

.— Może więc jeszcze nigdy nie byłaś naprawdę 

zakochana? 

- A ty byłeś? 

- O, tak. Są z tym związane różne problemy, ale 

jeśli tylko się chce, można je pokonać. 

Słońce chyliło się powoli ku zachodowi, a jego 

background image

76 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

promienie dodawały wszystkiemu niezwykłego blasku. 

Góry wydawały się teraz potężniejsze niż zwykle, zaś 

sosny jeszcze bardziej zielone. 

- Jakie to piękne! - westchnęła zachwycona. - Aż 

trudno uwierzyć, że to wszystko naprawdę istnieje... 

- Wrażenie jest jeszcze większe, gdy ogląda się 

góry w porannym słońcu, 

- Tak, wiem, około szóstej. Ale ty nie masz chyba 

za wiele okazji, żeby podziwiać takie widoki. Często 

przyjeżdżasz do doktora Finlaya? 

- Nie tak często, jak bym chciał. 

Zbliżali się do domu. Rosie wyprostowała się, żeby 

z odległości obrzucić go pierwszym, zachwyconym 

spojrzeniem. Na parterze światła paliły się prawie we 

wszystkich oknach. Podjechali przed frontowe drzwi, 

które w tej chwili się otworzyły i wszyscy wyszli, żeby 

ich powitać. Uściskała rodziców, panią MacFee 

i starego Roberta, jakby nie widziała ich całe lata. 

- Jesteśmy ci bardzo zobowiązani - odezwał się 

ojciec do Fergusa. - Wejdź do środka, może zechcesz 

coś zjeść... 

- I zostać na noc - wtrąciła szybko pani Macdonald. 

- Mamy teraz tak dużo miejsca, byłoby nam miło, 

gdybyś został. - Obrzuciła go troskliwym, matczynym 

spojrzeniem. 

Rosie odwróciła się i spojrzała na niego. 

- Zostań, jeśli możesz. Byłeś taki uprzejmy, a ja 

jeszcze ci odpowiednio nie podziękowałam. 

Uśmiechnął się do niej odrobinę frywolnie i poczuła, 

że robi się czerwona jak burak. 

- Naprawdę chętnie bym został - zwrócił się do jej 

matki - ale ktoś oczekuje mnie dziś wieczorem. 

- Może chociaż podam kawę? 

- Naprawdę nie mogę - powiedział z żalem. - Ale 

mam nadzieję, że jeśli będę kiedyś tędy przejeżdżał, to 

znów mnie pani zaprosi. 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 77 

Matka cmoknęła go w policzek. To już drugi raz, 

zauważyła Rosie ze zdumieniem. Pożegnał się z ro­

dzicami i odwrócił do niej. Nie dała mu dojść do słowa. 

- Dziękuję ci za podwiezienie i za obiad. 

- Była to dla mnie prawdziwa przejemność, Rosie, 

do widzenia. 

- Jaki miły człowiek - zauważyła matka, gdy już 

odjechał. - Nie sądzisz, Rosie? 

Mruknęła coś, niezdolna do sprecyzowania swych 

poplątanych myśli. Oczywiście, że był miły. Był także 

kimś, kto umiał dążyć do celu i go osiągać. Jedynie tyle 

o nim wiedziała. Zastanawiała się, czy mieszka w Edyn­

burgu. I po co jechał akurat teraz do Fort William? Czy 

to stamtąd pochodzi ta dziewczyna, z którą zamierza 

się ożenić? Jeśli tak, to czemu tego nie powiedział? 

Krzątała się po pokoju, szykując się do spania. Był 

to ten sam pokój, który kiedyś do niej należał i teraz 

czuła się tak, jakby nigdy stąd nie wyjeżdżała. Stryj 

Donald dokonał w domu bardzo niewielu przeróbek. 

Prawie wszystkie meble były wciąż te same. 

Wykąpała się w dużej, staromodnej łazience i pode­

szła do okna. Noc była cudowna, powietrze czyste, 

a niebo pełne gwiazd. Było cicho i spokojnie, tylko 

słaby wietrzyk poruszał lekko gałęziami drzew. 

Pozwoliła dryfować sennie swoim myślom. Nie 

odpłynęły daleko. Znów zatrzymały się na Fergusie. 

- On mi się wcale nie podoba - powiedziała na 

głos. - Ale byłoby miło wiedzieć o nim coś więcej. 

Położyła się, a Simpkins, który już zwinął się w jej 

łóżku i smacznie spał, łypnął teraz na nią jednym 

okiem, niezadowolony, że mu się przeszkadza. 

- Ciekawe, jaka jest ta dziewczyna? - zapytała 

kota, a ponieważ nie miał zamiaru odpowiedzieć, 

poprawiła pod głową poduszkę i zasnęła. 

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 

Sir

 Fergus dojechał do głównej drogi i skierował 

się w stronę Fort William, tam zaś skręcił w kierunku 

Banavia, a potem Glenfinnan. Ta kraina od wieków 

należała do Cameronów. Był u siebie. 

Minął jezioro Eilt i przez otwartą bramę wjechał 

na wąski, kręty podjazd pomiędzy drzewami. W oddali 

zobaczył rodzinną siedzibę. Był to wspaniały dom 

zbudowany w szesnastym wieku i ufortyfikowany jak 

warowny zamek. Niezbędne unowocześnienia mało 

zmieniły w jego wyglądzie. Miał kwadratowe wieżyczki 

na każdym rogu, blanki, długie, wąskie okna na 

niższych piętrach i maleńkie okienka na spadzistych 

dachach. 

Potężne drzwi otworzyły się teraz i ukazał się 

w nich stary człowiek, wysoki i chudy, o surowej 

twarzy i z opaską na jednym oku. 

- Dobry wieczór, Hamish - przywitał się Fergus. 

- Spóźniłem się. Czy matka jeszcze nie śpi? 

- Jeszcze nie, ale jest bardzo rozczarowana, że już 

za późno na długie rozmowy. Zostanie pan tym 

razem trochę dłużej w domu? 

- Do jutra wieczorem. A jak tam twój reumatyzm? 

Stary człowiek zawahał się, lecz Fergus poklepał go 

delikatnie po ramieniu. 

- Dobrze, dobrze... Zbadam cię dokładnie, zanim 

wyjadę. 

Przeszedł przez ogromny hol o kamiennej posadzce 

przykrytej częściowo wspaniałym, ręcznie tkanym 

dywanem i otworzył drzwi do salonu. Był to uroczy 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 79 

pokój z otynkowanym na biało sufitem i błękitnymi 

ścianami. Meble stanowiły przyjemną mieszankę 

różnych stylów. Krzesła pokryte były barwnym 

materiałem, pod jednym z wąskich okien stał sek-

retarzyk z czasów Ludwika XV, znajdowało się tu 

jeszcze kilka małych stolików i duża komoda. Na 

ścianach wisiało sporo obrazów, a we wnęce nad 

kominkiem stał duży złoty zegar. 

Matka była zajęta robieniem na drutach, lecz 

podniosła się, gdy wszedł. Była to wysoka i postawna 

kobieta, o siwych włosach i pogodnej twarzy. Dobie­

gała chyba sześćdziesiątki. Nadstawiła mu policzek 

do ucałowania. 

- Mój drogi, tak się cieszę, że cię widzę. Na pewno 

jesteś zmęczony. Hamish przyniesie kawę i kanapki. 

Twoja sekretarka powiedziała mi, że masz konsultację 

w Leiden. Nie spodziewałam się, że przyjedziesz. 

Uśmiechnął się, bo zabrzmiało to wyraźnie jak 

pytanie. 

- Jestem tak późno, ponieważ musiałem kogoś 

podwieźć. Pamiętasz, opowiadałem ci o Macdonaldach 

z Inverard? 

- O, tak. Przypominam sobie, zostałeś wezwany 

do starszej pani Macdonald, była tam jej wnuczka... 

- Rosie. Trudno byłoby znaleźć dla niej lepsze 

imię. - Schylił się, żeby pogłaskać psa i nie zauważył 

szybkiego spojrzenia, jakim obrzuciła go matka. - Otóż 

jej ojciec odziedziczył dom, w którym kiedyś mieszkali 

i właśnie sprowadzili się tu z powrotem. Przywiozłem 

Rosie z Edynburga, jej rodzice przyjechali wczoraj. 

- To miło z twojej strony, mój drogi. Zwłaszcza, 

że wspomniałeś, zdaje się, że nie przypadliście sobie 

zbytnio do gustu? 

Roześmiał się. 

- To prawda. Chyba czujemy do siebie wzajemną 

antypatię. 

background image

80 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

Rozmawiali jeszcze chwilę o sprawach rodzinnych. 

Hamish przyniósł tacę z kanapkami i Fergus zabrał 

się do jedzenia. Matka zaś rozmyślała o Rosie. 

Fergus ma już trzydzieści pięć lat i nigdy do tej 

pory nie zdarzyło mu się tak naprawdę zaangażować 

uczuciowo. Ale też żadna z dotychczasowych dziewczyn 

nie była dla niego odpowiednia, stwierdziła. Po­

trzebował żony swojego pokroju, kogoś o silnym 

charakterze. Odnosił sukcesy zawodowe, był pewny 

siebie i zamożny. Ale był też uparty i lubił postępować 

po swojemu. Te cechy potrafił pokryć wspaniałymi 

manierami, a jeśli się postarał, nawet osobistym 

urokiem. Ta Rosie wydawała się dokładnie taka, jak 

trzeba... 

- Masz jakieś plany na jutro? - spytała jeszcze, 

gdy już powiedziała mu dobranoc. 

- Chyba wybiorę się przed śniadaniem na ryby. 

- Wstał, żeby otworzyć matce drzwi, po czym wrócił 

do pokoju. Czuł się zmęczony, ale przyjemnie było 

jeszcze chwilę posiedzieć. Złapał się na tym, że myśli 

o Rosie. Chciał, żeby teraz tu z nim była. 

- Męcząca dziewczyna - odezwał się do psa leżącego 

u jego stóp. - Ale rozmowa z nią jest co najmniej 

interesująca, o ile się oczywiście nie kłócimy! - Wes­

tchnął. - Będzie świetną żoną dla młodego Douglasa. 

Przeszedł przez pusty i cichy dom do swojej sypialni, 

której okna wychodziły na jezioro. Przez chwilę słuchał 

szelestu gałęzi poruszanych wiatrem i cichego szemrania 

wody. Jeszcze raz zapragnął, by mieć przy sobie 

Rosie. Zaśmiał się sam z siebie i zamknął okno. 

Rosie nie miała następnego dnia nawet minuty, 

aby myśleć o Fergusie. W domu i ogrodzie było 

mnóstwo pracy. Trzeba było przestawić niektóre meble, 

część niepotrzebnych rzeczy wynieść na poddasze, 

poplotkować z panią MacFee i Robertem, no i oczywiś-

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 81 

cie należało zabrać się za ogród, który był kompletnie 

zaniedbany. 

Po południu ojciec poprosił ją do gabinetu. Był to 

długi pokój o niskim suficie, zapełniony książkami, 

z ciężkimi, skórzanymi fotelami, ogromnym biurkiem 

i stołem pośrodku. Wielkie okno wychodziło na ogród. 

- Dostałem list od twojej babci. Chciałaby nas 

tutaj odwiedzić. Pisze, że przed śmiercią życzy sobie 

jeszcze raz zobaczyć ten dom i nas. Pyta, czy nie 

mogłabyś przywieźć jej tutaj, a potem odwieźć 

z powrotem do Edynburga. 

Zauważył spojrzenie Rosie i dodał: 

- Wiem, dziecko, co myślisz, ale ona zawsze kochała 

to miejsce. Przybyła tu przecież jako panna młoda... 

Rozmawiałem też z doktorem MacLeodem. On i jego 

żona z chęcią będą cię gościć przez dzień lub dwa, 

zanim zjawisz się u babci. Ona nie musi o tym 

wiedzieć, a chciałbym, żebyś miała czas i zrobiła 

sobie w Edynburgu trochę zakupów - ubrania i co 

tam jeszcze potrzebujesz. Wiem, że w ostatnich latach 

musiałaś sobie wielu rzeczy odmawiać. - Wręczył jej 

czek. 

- Ależ ojcze, to jest o wiele za dużo... 

- To i tak tylko połowa tego, co w sumie dałaś 

matce przez wszystkie te miesiące, kiedy pracowałaś. 

- Tak, ale ja wcale tego nie żałowałam! 

- Wiem, kochanie, ale teraz oboje z matką chcemy, 

żebyś wydała te pieniądze na siebie. Potrzebujesz 

nowych ubrań. 

Uścisnęła i ucałowała ojca, w myśli robiąc już 

imponującą listę zakupów. 

Następnego ranka wyprowadziła z garażu wiekowe­

go landrovera, wrzuciła na tylne siedzenie torbę i ruszy­

ła do Edynburga. Dzień zapowiadał się wspaniale, góry 

lśniły w słońcu. Jechała już tą drogą z Fergusem i teraz 

wbrew sobie samej, znów zaczęła o nim myśleć. 

background image

82 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

Państwo MacLeod przyjęli ją serdecznie, poczęstowali 

kolacją i dali do dyspozycji bardzo ładny pokój. Cały 

następny dzień spędziła w centrum miasta, robiąc 

liczne zakupy, na które nigdy dotąd nie było jej stać. 

Wydała niemal wszystkie pieniądze i w końcu miała 

już tyle pakunków, że musiała wrócić taksówką. 

Doktora ani jego żony nie było jeszcze w domu, toteż 

następną godzinę spędziła oglądając i przymierzając 

wszystko, co kupiła. Było to kilka ślicznych, letnich 

sukienek, porządny płaszcz przeciwdeszczowy, baweł­

niane spódnice i bluzki, koronkowa bielizna oraz 

tweedowy kostium w rudobrązowym kolorze. Pozwoliła 

też sobie na prawdziwe szaleństwo, kupując niezwykle 

drogą, ale za to wyjątkowo piękną wieczorową suknię. 

Była uszyta z tafty i szyfonu w bladoróżowym odcieniu, 

miała szeroki, kloszowy dół i dekolt odkrywający 

ramiona. Nie był to może najrozsądniejszy wydatek 

i nawet sama przed sobą nie chciała się przyznać, 

czemu zdecydowała się na tę wspaniałą kreację. Ale 

gdyby tak Fergus mógł ją kiedyś w niej zobaczyć... 

Następnego dnia pożegnała się z państwem Mac­

Leod i pojechała do domu babci. Starsza pani nie 

skarżyła się już na skręconą kostkę, miała za to wiele 

innych powodów do narzekań. Jej własna córka już 

wcale się nią nie zajmuje, stwierdziła. A w ogóle to co 

jej strzeliło do głowy, żeby w tym wieku myśleć 

o małżeństwie? 

Rosie nie reagowała na te narzekania, od czasu do 

czasu odpowiadała tylko stosownym mruknięciem, 

wymieniając jednocześnie z ciocią znaczące spojrzenia. 

Ciocia Carrie uległa zaś ostatnio prawdziwej metamor­

fozie. To zupełnie inna kobieta - rzeczywiście miłość 

potrafi zdziałać cuda, uznała po cichu Rosie. 

- Spędzę u was tydzień - odezwała się babcia, gdy 

skończyła wreszcie swoją tyradę. -I spodziewam się, 

że zostanę wygodnie odwieziona do domu. Jestem już 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 83 

stara i w przeciwieństwie do was, młodych i bezmyśl­

nych kobiet - tu popatrzyła ostro na wnuczkę 

- uważam swoje zdrowie za najważniejsze. 

- Dobrze, babciu, przywiozę cię z powrotem 

- odezwała się Rosie. 

Następnego dnia pakowała właśnie do samocho­

du liczne bagaże babci, gdy zauważyła Fergusa 

przejeżdżającego obok swoim rolls-royce'em. Nie 

zatrzymał się i chyba nawet jej nie zauważył. We­

pchnęła jeszcze zapasową laskę, parasol i specjalną 

poduszkę, którą babcia zawsze ze sobą zabierała, po 

czym z hukiem zatrzasnęła klapę bagażnika, dziwnie 

poirytowana... 

Przecież mógł się zatrzymać, mruczała po cichu, na 

pewno ją zauważył... Nawet gdyby miał tylko powie­

dzieć coś złośliwego. W pewnej chwili usłyszała za 

sobą jakiś dźwięk i odwróciła się. Rolls stał tuż za 

nią, a sir Fergus właśnie z niego wysiadał. 

Rosie zaczerwieniła się, a jego lekko rozbawione 

spojrzenie wyprowadziło ją jeszcze bardziej z równo­

wagi. Powiedziała mu „dzień dobry" dziwnie wysokim 

i napiętym głosem. 

- Witaj, Rosie. Miałem szczęście, że zauważyłem 

twój samochód. 

Samochód, pomyślała ze złością, nie mnie. 

- Wybierasz się z powrotem do Inverard? - zapytał. 

- Tak - odparła krótko. - Babcia ma nas odwiedzić. 

Przyjechałam po nią. 

- Przypuszczam, że niezbyt chętnie? Widziałem, 

jak się znęcałaś nad tym bagażnikiem. 

- Cóż, mam tyle różnych zajęć i tyle chciałam 

zobaczyć, a przez ten tydzień będę uwiązana na 

miejscu. A na dodatek, po tym wszystkim, co 

usłyszałeś, pewnie nazwiesz mnie egoistką... 

Oczy błyszczały jej gniewnie, twarz miała zaróżo­

wioną. Profesor oparł się o maskę swojego samochodu 

background image

84 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

i z prawdziwym uznaniem patrzył, jak jej wspaniały 

biust faluje z powodu tego nagłego wybuchu złości. 

- Wcale nie jesteś egoistką - odezwał się pojed­

nawczym tonem, który ją trochę rozbroił. - Wyob­

rażam sobie, co czujesz. Przydałby ci się tydzień 

spędzony na wędrówce, prawda? 

Kiwnęła głową twierdząco, więc ciągnął dalej: 

- Wobec tego może spędzimy razem jakiś dzień 

w przyszłym tygodniu? O ile oczywiście zniesiesz 

moje towarzystwo. Muszę pojechać do Oban, Fort 

William, a potem do Inverness. Mam jeszcze trochę 

urlopu... - Zauważył, że nie jest pewna, czy się 

zgodzić, więc dodał: - Zapraszam cię jedynie dlatego, 

że pewnie będzie ci trudno wyrwać się samej z domu. 

Sądzę zaś, że twoja babcia może nie zaprotestuje, jeśli 

wybierzesz się gdzieś ze mną. 

- Na pewno nie, choć oczekuje, że przez ten tydzień 

dotrzymam jej towarzystwa. Rodzice są tacy zajęci. 

- Może uda ci się urwać przynajmniej na jeden 

dzień? 

- Jesteś bardzo uprzejmy, że tak się o mnie 

troszczysz... 

- O, tak, jestem uprzejmym człowiekiem, tylko nie 

znasz mnie dostatecznie dobrze, żeby to zauważyć. 

Nie była całkiem pewna, czy mówi poważnie, 

a wyraz jego twarzy był nieprzenikniony. 

- Może faktycznie babcia będzie chciała któregoś 

dnia nieco odpocząć... 

- Świetnie. Zadzwonię do ciebie. Lubisz spacery 

w deszczu? 

- Tak. W Szkocji pada przecież tak często... 

- Rzeczywiście. - Przyglądał się jej lekko roz­

bawiony. - Będę już jechał, mam dziś sporo pacjentów 

w klinice. - Przesunął delikatnie palcem po jej policzku. 

- Wiesz co? Jesteś bardzo pociągająca, gdy się złościsz, 

ale kiedy się cieszysz, wtedy jesteś dopiero piękna! 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 85 

- Oczy zrobiły jej się okrągłe ze zdumienia, wiec dodał: 

- No i jak ci się to podobało? Do widzenia, Rosie! 

Patrzyła za nim z otwartymi ustami, nie mogąc się 

zorientować, o co w tym wszystkim chodzi. 

Ciocia Carrie miała w planie wiele przygotowań 

związanych ze ślubem. Rosie przed wyjazdem obiecała 

jej, że zostanie z babcią przez dwa dni, kiedy już 

odwiezie ją z powrotem do Edynburga. Zastanawiała 

się, czy będzie możliwe, żeby w ciągu tych dwóch dni 

spotkała profesora Camerona. Lecz jeśli w międzyczasie 

spędzą ze sobą cały dzień na wędrówce, to i tak 

pewnie się pokłócą i przestaną ze sobą rozmawiać. 

W drodze do Inverard miała dużo czasu na 

rozmyślania, ponieważ babcia prowadziła bezustannie 

swój nieprzerwany monolog. Narzekała na wszytkich 

po kolei, przeplatając te utyskiwania opowiadaniem 

o swoich niezliczonych dolegliwościach. Rosie wtrącała 

czasem jakieś mruknięcie, jednak przez większą część 

drogi myślała o Fergusie. 

- Ty mnie wcale nie słuchasz, Rosie - odezwała się 

babcia. - Już strasznie długo jedziemy tym samo­

chodem. 

- Nie tak długo, babciu. Jesteśmy akurat w Bridge 

of Orchy. Pamiętasz hotel, prawda? Prawie dojeżdżamy. 

Mama już pewnie na nas czeka. 

W domu rzeczywiście wszyscy już na nie czekali. 

Babcia zasiadła w wygodnym fotelu i głośno wyraziła 

swoje zadowolenie: 

- Nigdy nie przypuszczałam, że jeszcze kiedyś 

zobaczę ten dom - stwierdziła. - Umrę szczęśliwa. 

- Ejże, poczekaj może trochę - zaprotestował jej 

syn. - Z pewnością będziesz chciała wiedzieć, jak 

radzimy sobie z farmą. Wraca Angus, pamiętasz go? 

Będzie miał ten mały domek na końcu podjazdu. 

Resztę dnia spędzili dyskutując na temat posiadłości. 

Nie była duża, ale mieli teraz trochę pieniędzy, żeby 

background image

86 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

w nią zainwestować, więc w niedalekiej przyszłości 

powinna zacząć przynosić dochód. Wystarczy to na 

utrzymanie i niezbędne wydatki. Rosie wiedziała, że 

rodzice zawsze marzyli o takim życiu. 

Rano było słonecznie, spędziła więc z babcią sporo 

czasu pokazując jej ogród i spacerując podjazdem. 

Z tyłu posiadłości znajdowała się draga brama, która 

wychodziła na drogę do Oban. Stały tu dwa domki. 

W jednym mieszkał stary Robert, w drugim jego 

córka Meg z mężem i gromadą dzieciaków. Meg 

czasem pomagała w domu Macdonaldów, ale stryj 

Donald nie lubił, gdy dzieci plątały mu się pod 

nogami i tratowały grządki. 

Starsza pani Macdonald znała starego Roberta 

i jego rodzinę, więc z chęcią wstąpiła do nich i wypiła 

z nimi herbatę. W dobrym humorze wróciła z Rosie 

do domu. Tak minęło przedpołudnie. W czasie lunchu 

zadzwonił telefon. 

- To na pewno Carrie - stwierdziła babcia. - Nigdy 

nie może się obejść bez moich rad. Zupełnie nie wiem, 

co będzie, jak wyjdzie za mąż. Powiedz jej, Rosie, 

żeby zatelefonowała później. 

Rosie podniosła słuchawkę. Po chwili uśmiechnęła 

się i trochę zarumieniła. 

- To do mnie - rzuciła przez ramię. 

Dzwonił Fergus Cameron. Bez zbędnych wstępów 

zapytał: 

- Czy możemy wybrać się jutro? Mam wielką 

ochotę rzucić okiem na wrzosowisko Rannoch Moor. 

Będziesz gotowa do dziewiątej? Podjedziemy do stacji 

i zostawimy tam samochód. Odwiozę cię wieczorem 

do domu. Mógłbym cię nawet wziąć na kolację, o ile 

oczywiście do tej pory nie skoczymy sobie do oczu. 

- Wciągnęła gwałtownie powietrze, więc dodał: - Nie 

masz się co cieszyć, stanę na głowie, żeby nie dać się 

sprowokować. Co masz zamiar zrobić z babcią? 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 87 

Zachichotała gwałtownie, udała jednak, że kaszle: 

- Coś wymyślę. Czy mam zabrać jakieś kanapki? 

- Nie trzeba, przywiozę jedzenie ze sobą. A więc 

do jutra! I żebym nie musiał na ciebie czekać. 

No, rzeczywiście, mruknęła z przekąsem, gdy już 

odłożył słuchawkę. 

Babcia nie omieszkała wetknąć nosa w cudze sprawy. 

- Kto to był? - chciała koniecznie wiedzieć. 

- Po prostu znajomy, babciu. Mam zrobić kawę, 

mamo? 

- Tak, kochanie. I powiedz pani MacFee, że można 

sprzątnąć ze stołu za pięć minut. 

W czasie wizyty starszej pani Macdonald przestali 

jadać posiłki w przytulnej kuchni. Codziennie zasiadali 

do stołu w jadalni. Było to dosyć kłopotliwe, ale 

babcia oczekiwała odpowiedniego traktowania. Pan 

Macdonald nie protestował. Był dobrym synem, choć 

nie zawsze zgadzał się ze swoją matką. 

Rozmawiali jeszcze trochę, po czym starsza pani 

zdecydowała się na poobiednią drzemkę. Rosie 

odprowadziła ją do sypialni i szybko zbiegła na dół, 

nim babcia zdążyła wymyślić dla niej jakieś dodatkowe 

zajęcie, 

- To był sir Fergus, mamo. 

Pani Macdonald robiła właśnie na drutach i zmusiła 

się do ukończenia całego rzędu oczek, nim odezwała 

się lekko pytającym tonem: 

- Tak, kochanie? 

Rosie przysiadła na brzeżku wielkiej kanapy. 

- Wiem, że wprost umierasz z ciekawości, prawda? 

Nie chciałam nic mówić, póki babcia tu była. Prosił, 

żebym wybrała się z nim jutro na wędrówkę, no 

i zgodziłam się. Przyjedzie o dziewiątej. 

- Ale co zrobimy z babcią? - odezwał się zza 

gazety ojciec. 

- Och, tato kochany... 

background image

8 8 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

- Rano muszę jechać do Oban - przerwał jej. 

- Zabiorę ją ze sobą i zjemy lunch w hotelu Caledonian. 

Wrócimy wcześniej, tak żeby zdążyła na drzemkę. 

Potem będzie kolej na mamę. 

Rosie zerwała się i z radością pocałowała go w głowę. 

- Jesteście oboje wspaniali. Pojutrze zrobię wszystko, 

co chcecie! 

Rano, gdy wstała, niebo było zaciągnięte chmurami. 

Deszcz wisiał w powietrzu. Ubrała się w dżinsy oraz 

bawełnianą bluzkę z krótkimi rękawami i zeszła na 

dół pomóc matce przygotować śniadanie. 

Dzień nie zapowiadał się zbyt dobrze, ale nawet 

największa ulewa nie byłaby w stanie zepsuć jej dziś 

dobrego humoru. Nakarmiła kury, dała obu kotom 

mleka i zrobiła grzanki. Właśnie zaniosła babci tacę 

ze śniadaniem, kiedy przyjechał Fergus. Zobaczyła 

go przez boczne okno na schodach i zatrzymała się 

na podeście, żeby mu się przyjrzeć. Wyglądał jakoś 

inaczej, chyba młodziej, ale też nigdy dotąd nie 

widziała go w sportowym ubraniu. Miał na sobie 

bryczesy i koszulę polo pod bawełnianym swetrem. 

Gdy zeszła na dół, doktor siedział już w kuchni, 

popijając kawę, którą poczęstowała go pani Macdonald 

i zajadając grzankę grubo posmarowaną masłem. 

- Fergus wyjechał dzisiaj tak wcześnie, że nie zjadł 

nawet śniadania - wyjaśniła matka, gdy Rosie weszła 

do kuchni. 

Podniósł się i podszedł do niej. 

- Witaj. Mamy świetny dzień na wędrówkę. Za­

brałem ze sobą Gyp - też lubi połazić. 

- Gyp? - spytała zaskoczona. 

- To mój pies. Może padać, ale chyba nie zaszkodzi 

ci parę kropli deszczu? - Przesunął leniwym spoj­

rzeniem po jej sylwetce. - Jesteś całkiem rozsądnie 

ubrana, ale lepiej weź ze sobą kurtkę. 

- Już ją przyszykowałam - odparła chłodno. 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 89 

Mądrzy się zupełnie jak starszy brat, pomyślała. 

Sama przecież wie, jak się ubrać w góry. 

- Jeśli już nie masz ochoty na kolejną grzankę, to 

skoczę po kurtkę - powiedziała. 

Po chwili wyszła przed dom. Fergus stał przy 

samochodzie i rozmawiał z ojcem. Gyp, labradorka 

o mądrym spojrzeniu, biegała wokoło i od razu 

polizała ją po ręce na powitanie. Wystarczyło jednak 

jedno gwizdnięcie jej pana, aby grzecznie wskoczyła 

na tylne siedzenie. 

- Gotowa? - Sir Fergus pożegnał się z jej ojcem 

i pomachał ręką matce, która wyglądała przez okno. 

- Miłego dnia - życzył im ojciec. - Rosie miała 

nadzieję, że dzień rzeczywiście będzie miły, choć nie 

była tego całkiem pewna. 

Szybko jednak zapomniała o swoich obawach. Jej 

towarzysz był po prostu czarujący. 

- Szkoda, że trochę mży, ale może później pogoda 

się poprawi, jeśli będziemy mieć szczęście. 

- Przepadam za taką pogodą - zauważyła. - A czy 

Gyp lubi biegać? 

- Uwielbia. Zatrzymamy się w Rannoch na drugie 

śniadanie? Mam w bagażniku zapasy na prawdziwy 

piknik. 

- Z przyjemnością. W którą stronę pójdziemy? 

- Może najpierw na zachód, a potem skręcimy 

w stronę wrzosowisk? Tylko będzie tam chyba trochę 

wilgotno... - Zerknął na jej obuwie. - Widzę, że jesteś 

przewidująca. 

Nie odezwała się. Czy on uważa ją za taką głupią, 

że mogłaby dzisiaj włożyć pantofelki na wysokich 

obcasach? Przecież urodziła się i wychowała w gó­

rach. 

Fergus tymczasem gładko ciągnął dalej: 

- Parę razy zdarzyło mi się towarzyszyć paniom, 

które nie miały najmniejszego pojęcia, jak dzikie 

background image

90 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

potrafią być szkockie wrzosowiska. Ale ty pewnie 

znasz je dobrze? 

- Chodziliśmy tędy parę razy z ojcem. Wrzosy już 

kwitły, jeziora lśniły... 

- Trochę jeszcze za wcześnie na wrzosy, ale jeziora 

wyglądają wspaniale, nawet gdy niebo jest szare. 

- Uwielbiam jeździć po nich na łyżwach... 

- Będziemy więc w zimie się ślizgać, to o wiele 

zabawniejsze, niż w nich pływać. 

- Nie znam nikogo, kto by to robił o tej porze 

roku, woda jest lodowata. 

- Paru z nas kiedyś pływało. Och, wiele lat temu, 

gdy jeszcze studiowaliśmy medycynę. 

- Jak dawno to było? - spytała. 

- Zrobiłem dyplom jedenaście lat temu. Mam 

trzydzieści pięć lat, Rosie. Uważasz pewnie, że to 

strasznie dużo? 

- Ależ nie! Sama mam dwadzieścia pięć, wiesz? 

- Owszem, wiem. 

Byli już prawie w Rannoch. Wielki masyw Góry 

Grampian majaczył groźnie wokół nich. 

- Chyba się przejaśnia - zauważył Fergus i za­

trzymał samochód przed hotelem. Wypili tam kawę, 

Gyp dostała miskę wody i ruszyli w dalszą drogę. 

Wybrali szlak w kierunku podwójnego szczytu 

Buachaille. Byli teraz w najwyżej położonych partiach 

wrzosowisk i chociaż niebo było wciąż zachmurzone, 

rozciągał się przed nimi wspaniały widok. 

Po dość długiej wspinaczce zatrzymali się, usiedli 

na pniu powalonego drzewa i pokazywali sobie 

nawzajem różne górskie szczyty, wymieniając ich 

nazwy. 

- Mogłabym tu siedzieć cały dzień - stwierdziła 

Rosie z zachwytem. 

- Niestety, nie mamy tyle czasu. Pomaszerujemy 

teraz ścieżką w stronę Cashlie, a potem skręcimy do 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 91 

jeziora Tulla. Tam wyjdziemy na drogę. - Spojrzał na 

nią pytająco. - Nie będzie dla ciebie za daleko? 

- Oczywiście, że nie. 

Wiał silny, chłodny wiatr. Rosie była jednak bardzo 

zadowolona z wycieczki. Od dawna nie czuła się taka 

szczęśliwa, a z rozwianymi włosami i zaróżowionymi 

policzkami wyglądała piękniej niż kiedykolwiek. 

Szli przez dłuższy czas, dopóki w oddali nie ukazało 

się jezioro. 

- No, nareszcie. Umieram wprost z głodu - odezwał 

się Fergus. 

Z apetytem zabrali się za kanapki. Były wspaniałe 

- z wędzonym łososiem, wołowiną, serem i ogórkiem 

pomiędzy cieniutko pokrojonymi kromkami chleba 

posmarowanego masłem. 

- Kupiłeś je w szpitalnej stołówce? - zapytała 

z pełnymi ustami. 

- Nie. Moja gospodyni lubi robić różne smakołyki. 

- Otworzył wodę mineralną. - Musisz niestety napić 

się prosto z butelki. 

- Jesteś żonaty, Fergus? - zapytała po chwili. 

- Pytałaś mnie już o to, nie pamiętasz? Czy nie 

udzieliłem ci zadowalającej odpowiedzi? 

- No, powiedziałeś, że masz takie plany. Ja... Po 

prostu zastanawiam się, czy może w międzyczasie się 

ożeniłeś? 

Wręczył jej kolejną kanapkę, starając się ukryć 

filuterny błysk w oku. 

- Nie martw się, na pewno dam ci znać, jeśli będę 

się żenił! 

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

Ruszyli w dalszą drogę, rozmawiając na obojętne 

tematy, lecz po chwili Rosie nie wytrzymała: 

- Przepraszam, byłam niegrzeczna. Nie powinnam 

cię była pytać, czy jesteś żonaty. Przecież gdybyś był, 

to chyba nie szedłbyś tu teraz właśnie ze mną? 

- Chyba nie. Mam zamiar być naprawdę przy­

kładnym mężem, oczywiście jeśli się ożenię. 

- No tak, ale przypuszczam, że w ogóle musisz być 

bardzo dyskretny... Jesteś przecież taki znany i szano­

wany...? 

Odchylił głowę do tyłu i ryknął śmiechem. 

- Czyżbyś podejrzewała, że powszechnie szanowany 

profesor po cichu romansuje na prawo i lewo? 

Zatkało ją z wrażenia, wiec ze złością tupnęła nogą 

prosto w kałużę, której nie zauważyła. 

- No i popatrz, do czego doprowadziłeś! Przez 

ciebie wpadłam w wodę i mówię same głupstwa! 

Doskonale wiesz, że nie to chciałam powiedzieć! 

- Ależ oczywiście, że wiem - odparł lekko. - Nie 

mam pojęcia, dlaczego miałabyś się mną tak in­

teresować. Przecież prawie wcale się nie znamy... 

- Rzeczywiście, nie znamy się za dobrze - zgodziła 

się. 

- To oczywiście łatwo nadrobić. Szczerze mówiąc, 

uważałem, że już prawie zaczynamy się przyjaźnić. 

- Masz rację. - Uśmiechnęła się nagle. - Niech tak 

będzie, Fergus. 

Potężną ręką ujął jej dłoń i przez chwilę miała 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ  9 3 

ochotę zostawić ją w tym uścisku, ale zaraz się 

opanowała. Schylił się i lekko ją pocałował. 

- Przypieczętowane pocałunkiem - stwierdził we­

soło. - A teraz chodźmy. 

- Ale to nie znaczy, że w ogóle nie możemy się 

kłócić? - spytała po chwili. 

- Moja ty mała dziewczynko, jeśli kiedykolwiek 

będziesz miała ochotę wypalić, co myślisz, to proszę 

bardzo - powiedział z uśmiechem. 

- Och, to dobrze. Czy wobec tego mogę się 

dowiedzieć czegoś o twojej pracy? Mam nadzieję, że 

nie jestem zbyt ciekawska? 

- Jestem chirurgiem ortopedą. 

- No tak, ale wszyscy cię tak dobrze znają... Jesteś 

jakimś konsultantem, czy co? 

- Owszem, jestem. Na stałe pracuję w szpitalu 

w Edynburgu, ale zdarza mi się jeździć i do innych 

szpitali. 

- W całej Szkocji? Znają cię przecież w Oban. 

- Bywam tam od czasu do czasu - odparł śmiertelnie 

poważnie. - Często wyjeżdżam też do Anglii i jeszcze 

dalej... 

- Do szpitali? Żeby operować? 

- Nie tylko. Czasem egzaminuję studentów medy­

cyny. 

— A dlaczego masz tytuł szlachecki? 

- Och, przed tobą rzeczywiście nic nie można ukryć. 

Chyba nie miał zamiaru powiedzieć na ten temat 

nic więcej, toteż znów zapytała: 

- Pewnie za bardzo cię indaguję? 

- Ależ skąd. To nam tylko wszystko uprości. 

Ciekawe, co im to ma uprościć, miała na końcu 

języka, ale podejrzewała, że znów otrzyma kolejną 

odpowiedź, która nic nie wyjaśni. 

Maszerowali jakiś czas w milczeniu brzegiem 

wrzosowisk, aż znów dotarli do hotelu. Zaczynało 

background image

94 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

mżyć, ale miedzy chmurami prześwitywało czasem 

słońce. 

- Jutro powinien być ładny dzień - zauważył Fergus. 

- Wracasz do Edynburga? 

- Muszę jechać do Leeds, a potem do Londynu. 

Nie będzie mnie tu przez jakiś czas. Masz zamiar 

odwieźć swoją babcię? - spytał bez większego zainte­

resowania. 

- Tak i obiecałam, że zostanę z nią parę dni, żeby 

ciocia Carrie miała czas na przygotowania do ślubu. 

Fergus nie odpowiedział. W ciągu kilku minut 

doszli do hotelu. Mężczyzna gwizdnął na psa i otworzył 

hotelowe drzwi. 

- Co powiesz na podwieczorek? 

- Bardzo chętnie - zgodziła się. 

Usiedli przy małym stoliku i zjedli obfity pod­

wieczorek - grzanki, kanapki i bułeczki oraz prawie 

cały talerz ciastek. 

- Byłaś kiedyś w Strontian? Jest tam nad jeziorem 

niezły hotel. Mogę cię zaprosić na kolację? 

- Och, tak, dziękuję. Ale czy wpuszczą nas w takich 

ubraniach? To jest chyba po drugiej stronie Glen 

Tarbet? 

- Tak. Przychodzi tam dużo spacerowiczów i węd­

karzy, więc lepiej już chodźmy. Mamy do przejechania 

spory kawałek. 

- Wcale nie jest tak daleko - zaprotestowała 

natychmiast, a sir Fergus uśmiechnął się pod nosem. 

Wciąż jeszcze było widno, gdy skręcili w stronę 

Glen Tarbet. Po obu stronach wznosiły się góry, 

a większe i mniejsze pagórki porośnięte lasem do­

chodziły aż do szosy. Pomiędzy nimi błysnęła tafla 

jeziora i wkrótce zajechali przed hotel. Rosie odniosła 

wrażenie, że sir Fergusa dobrze tutaj znano. 

Było sporo ludzi ubranych podobnie jak oni, toteż 

Rosie nie przejmowała się swoim wyglądem. Spojrzała 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 95 

natomiast z uznaniem na kartę dań. Apetyt jej 

dopisywał, zamówiła wiec wędzonego łososia oraz 

rostbef ze wszystkimi dodatkami, a Fergus wybrał do 

tego francuskie czerwone wino. Posiłek zakończyła 

sałatką, z żalem rezygnując z drugiej porcji. 

Wieczór płynął niepostrzeżenie i była już właściwie 

noc, gdy wyszli z hotelu. Rosie przysiadła na niskim 

murku, Fergus zaś wyjął z bagażnika pudło, w którym 

miał jedzenie i wodę dla Gyp. Napełnił obie miski 

i także usiadł. 

- Może przejdziemy się kawałek w stronę jeziora? 

-zaproponował. 

Poszli więc aż nad brzeg. Gyp biegała wesoło, 

dopóki gwizdnięcie nie sprowadziło jej z powrotem 

do samochodu. Na tylnym siedzeniu ułożyła się 

wygodnie do drzemki. 

Sir

 Fergus rzucił okiem na psa: 

- Jest zmęczona. A ty, Rosie? 

- Zmęczona? Ja? Ależ skąd! Trochę bolą mnie 

nogi, ale mogłabym tak jeszcze całą noc... - Przerwała 

gwałtownie, zadowolona, że po ciemku nie widać jej 

czerwonej twarzy. - Chciałam tylko powiedzieć, że... 

- zaczęła, myśląc gorączkowo, jak ubrać w słowa to, 

co chciała powiedzieć. 

Ułatwił jej zadanie. 

- Dokładnie wiem, co odczuwasz. Ta kraina ma 

w sobie coś niezwykłego, jakąś magię. Wcale się nie 

dziwię, że tysiące ludzi przyjeżdża tu co roku, żeby 

wędrować i wspinać się. Chodzisz po górach, Rosie? 

- Nie - odparła. - Mam lęk wysokości. To głupie, 

prawda? Bo przecież kocham góry. Ty pewnie się 

wspinasz? 

- Kiedy tylko mam okazję, ale nie jest to zbyt często. 

- No tak, skoro mieszkasz w Edynburgu! 

Pomyślał o swoim domu, tak niedaleko od miejsca, 

gdzie się akurat znajdowali, domu nad jeziorem 

background image

96 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

otoczonym wysokimi górami. To jeszcze nie jest 

odpowiednia chwila, żeby jej pokazać tę posiadłość, 

pomyślał. Należy dać jej szansę, by polubiła go dla 

niego samego, bez żadnych dodatkowych pokus. 

Wiedział, że nie będzie to łatwe. Rosie była na to zbyt 

uparta i niezwykle przekorna. Pod tym względem 

była zresztą bardzo podobna do niego. Uśmiechnął 

się sam do siebie na tę myśl. Przez resztę drogi 

podtrzymywał lekką rozmowę na obojętne tematy 

i to ona zapytała, gdy już skręcili na podjazd 

prowadzący do jej domu: 

- Naprawdę musisz wyjechać jutro? Nie będziesz 

zanadto zmęczony? Do Edynburga jest ponad sto 

sześćdziesiąt kilometrów... 

Widać już było światła migoczące pomiędzy drze­

wami na końcu podjazdu. 

- Może wstąpisz na kawę? - spytała. 

- Nie jest za późno? To miło, że mnie zapraszasz, 

ale chyba już pojadę. 

Wysiadł jednak i wszedł z nią do domu. W salonie 

zastali państwa Macdonald. 

- Jak udał się dzień? - spytała matka. - Fergus, 

może napijesz się kawy - jest gotowa. 

Odmówił z wdziękiem i prawdziwym żalem: 

- Mam jeszcze sporo do zrobienia przed wyjazdem. 

Może zaprosi mnie pani następnym razem? 

- Ależ oczywiście, przyjeżdżaj zawsze, kiedy masz 

ochotę. Prawdę mówiąc, myślę, że za dużo pracu­

jesz. 

Pożegnał się, a Rosie odprowadziła go do drzwi. 

- To był cudowny dzień. Bardzo ci dziękuję, Fergus. 

Życzę ci udanej podróży. 

- To ja ci dziękuję, Rosie, że się ze mną wybrałaś... 

- Uśmiechnął się do niej. Gwizdnął na psa, wsiadł do 

samochodu i nie oglądając się odjechał. 

Wróciła do domu i zanim poszła spać, opowiedziała 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 97 

rodzicom, jak spędzili dzień, opisując ze szczegółami 

piękno krajobrazów. 

Fergus chyba dojeżdża właśnie do Edynburga, 

pomyślała leżąc już w łóżku. Ciekawe, gdzie mieszka 

- może przy placu Moray, gdzie ma domy cała 

lekarska śmietanka? Albo przy Belgrave? Ale sta-

mtąd jest dalej do szpitala... Zasnęła nie mogąc 

się zdecydować, które miejsce bardziej do niego 

pasuje. 

Fergus tymczasem mieszkał przy placu Moray, 

w gregoriańskim domu koło parku. Dom ten należał 

jeszcze do jego dziadka. Matka odziedziczyła go 

i przekazała synowi, ponieważ sama wolała mieszkać 

w posiadłości nad jeziorem Eilt. W dzieciństwie zawsze 

lubił odwiedzać dziadków i pokochał ten dom. Nie 

wprowadził w nim wielu zmian, gdy tu zamieszkał, 

poza unowocześnieniem kuchni. Chciał, by pani 

Meikle, jego gospodyni, miała do dyspozycji niezbędne 

wyposażenie. Pani Meikle pracowała dla jego rodziny 

od tak dawna, jak tylko mógł sięgnąć pamięcią 

i doskonale znała się na swoich obowiązkach. Miała 

rodzinę koło Glenfinnan, więc często zabierał ją ze 

sobą, gdy jechał nad jezioro Eilt, aby mogła odwiedzić 

krewnych. 

Wszedł teraz frontowym wejściem do cichego domu, 

zatrzymał się w długim i wąskim holu, żeby wziąć 

korespondencję, która leżała na rzeźbionym stoliku 

i skierował swe kroki do gabinetu. Był to ogromny 

pokój pełen książek i mebli obitych skórą. Usiadł za 

biurkiem i nalał kawę z termosu stojącego na tacy. 

Było jeszcze kilka spraw, które musiał załatwić. 

Zadzwonił do szpitala i porozmawiał chwilę z dyżur­

nym ortopedą, potem zaś z pielęgniarką na oddziale. 

Przejrzał listy, które przyszły w czasie jego nieobecności 

i zrobił notatki dla swojej sekretarki. Na końcu 

znalazł jeszcze karteczkę, napisaną okrągłym charak-

background image

98 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ | 

terem pisma pani Meikle, z poleceniem, aby położy! 

się wcześnie spać. 

Uśmiechnął się, czytając te słowa i w godzinę 

później zrobił, jak mu kazała. 

Starsza pani Macdonald była następnego dnia 

w wyjątkowo kłótliwym nastroju. Brakowało jej 

wczoraj Rosie, narzekała więc teraz z tego powodu 

i wyraziła nadzieję, że tym razem nie będzie zostawiona 

sama sobie. Nikt się za bardzo nie przejmował tym 

utyskiwaniem. Spędziła przecież miłe przedpołudnie 

z synem, który zabrał ją na lunch, a później resztę 

dnia z synową. 

Po śniadaniu Rosie zabrała jednak babcię na spacer. 

Jej myśli krążyły wciąż wokół tego, co zdarzyło się 

wczoraj. Ten dzień z Fergusem sprawił jej wielką 

przyjemność. Okazało się, że mają podobne gusty 

i zbliżone poglądy na wiele spraw. Początkowo czuła 

do niego antypatię, wciąż ją denerwował, lecz teraz 

musiała przyznać, że bardzo go lubi. Szkoda, że 

właściwie nic o nim nie wie - o jego pracy, domu, 

przyjaciołach... Sam mówił o sobie tak niewiele, 

wspomniał tylko, że ma zamiar wkrótce się ożenić. 

Myśl o tym nieoczekiwanie zasmuciła ją tak bardzo, 

że chyba musiało się to odbić na jej twarzy. Babcia 

przerwała tyradę na temat współczesnej młodzieży 

i spojrzała na nią badawczo: 

- Masz taką minę, jakby ci ktoś umarł - zauważyła 

kwaśno. - Młodzi ludzie są teraz wiecznie niezado­

woleni, zawsze chcą czegoś, czego nie mogą mieć. 

- Nie martw się, babciu - odparła niepewnie Rosie. 

- Mam wszystko, czego chcę i jestem całkiem 

zadowolona z życia. 

W myśli przyznała, że to wcale nie jest prawda. 

Reszta wizyty babci upłynęła w miarę bezkonflik­

towo. Starsza pani dyskutowała z synem na temat 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 99 

zarządzania posiadłością, wspominała czasy, kiedy 

sama tu mieszkała. Nie powstrzymała się jednak, by 

znów nie udzielić synowej wielu zupełnie niepotrzeb-

nych rad. Dostało się też i Rosie. Dlaczego nie wyszła 

do tej pory za mąż? Gdzie są ci wszyscy młodzi 

mężczyźni, którzy powinni ją adorować? No i co ona 

ma zamiar z tym zrobić? Chce spędzić resztę życia 

zmieniając się powoli w starą pannę? 

Rosie na wszystkie pytania odpowiadała wyjątkowo 

i cierpliwie. Lubiła starszą panią, ale trochę miała już 

tego wszystkiego dosyć. Z niekłamaną ulgą powitała 

dzień, kiedy miała odwieźć ją do Edynburga. Zapa-

kowala rzeczy i pomogła babci usadowić się wygodnie 

na tylnym siedzeniu samochodu. 

Ubrała się w jedną z nowych sukienek, włożyła też 

eleganckie sandałki na wysokim obcasie. Na wszelki 

wypadek wsadziła też do bagażnika wiatrówkę. Miała 

spędzić w Edynburgu dwa dni, nadarzała się więc 

znakomita okazja, żeby zaprezentować nową gar­

derobę. Go prawda i tak nie będzie komu, stwierdziła. 

Podświadomie liczyła na spotkanie z sir Fergusem, 

ale nawet sama przed sobą nie przyznałaby się do tego. 

Edynburg, jak zwykle, pełen był turystów, ale 

ulica, gdzie mieszkała babcia, była cicha i spokojna. 

Zaparkowała samochód tuż przed drzwiami, pomogła 

babci wysiąść i przekazała ją pod opiekę Elspeth, 

a sama zaczęła rozpakowywać bagażnik. 

Babcia stwierdziła, że po podróży czuje się zupełnie 

wykończona. Należało więc podać jej herbatę i położyć 

do snu. Rosie rozpakowała jej liczne manatki i zeszła 

na dół pomóc Elspeth nakryć do stołu. Zaczęło 

właśnie padać, ale uznała, że mimo to z chęcią 

poszłaby na spacer. Przystanek obok okna, patrząc 

na mokre chodniki i tęsknie pomyślała o Rannoch 

Moor, jeziorach, bagnach i wspaniałej urodzie gór. 

Nigdy nie chciałaby mieszkać w Edynburgu. No, 

background image

100 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

chyba że wyszyłaby za mąż, miała tu dom i rodzinę, 

a w górach domek, dokąd jeździliby na soboty 

i niedziele. Zaraz też znowu przyszedł jej na myśl sir 

Fergus, Ciekawe, gdzie teraz jest i co porabia? 

Za oknem wciąż lało jak z cebra. Nieliczne samo­

chody jechały bardzo powoli. W pewnym momencie, 

ku swemu zaskoczeniu, zauważyła... znajomego rolls-

royce'a z Fergusem za kierownicą. Obok niego siedziała 

wyjątkowo atrakcyjna dziewczyna. Prawdopodobnie 

doktor zauważył samochód Rosie, bo musiał go 

ominąć, ale nie dał tego po sobie poznać. Stała bez 

ruchu tuż przy oknie, niestety nic na jego twarzy nie 

wskazywało, że ją dostrzegł. No tak, był przecież 

prawdziwym mistrzem w ukrywaniu własnych myśli 

i uczuć pod maską obojętności. 

Odskoczyła od okna, aż Elspeth, która właśnie 

weszła do pokoju, spytała zaskoczona: 

- Och, co cię tak zdenerwowało, dziecinko? 

- Nic, zupełnie nic, Elspeth. Tylko pomyślałam, że 

nie znoszę Edynburga. Nigdy nie mogłabym tu 

mieszkać. - Machinalnie poprawiła na stole widelec. 

- Chyba skoczę już obudzić babcię, dobrze? Na 

pewno będzie mieć ochotę na kolację... 

Babcia wstała słodka jak miód. Jedzenie było 

smaczne i podane na jej ulubionej zastawie. Wypiły 

kawę w jadalni i przeszły do salonu, żeby pograć 

w karty, dopóki starsza pani nie uznała, że jest już 

zmęczona i ma ochotę iść spać. 

Rosie pomogła jej się położyć, przyszykowała 

dzwonek, gdyby babcia życzyła sobie czegoś w nocy, 

przyniosła dzbanek wody i szklankę, położyła też 

przy łóżku książkę na wypadek bezsenności i sole 

trzeźwiące, gdyby babci zrobiło się słabo. 

- Jutro zjem śniadanie w łóżku, a potem chcę 

trochę odpocząć - odezwała się babcia. - Ty zaś, 

Rosie, pójdziesz po zakupy. Elspeth będzie mieć 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ  1 0 1 

więcej czasu, aby się mną zająć. Niech zrobi ci listę 

wszystkiego, co potrzeba. Twoja ciocia Carrie za­

chowuje się w sklepach jak idiotka, więc skoro tu 

jesteś, to możesz sama zrobić zapasy. 

Rosie wciąż czuła w głowie zamęt, zgodziła się więc 

bez dyskusji i poszła do swojego pokoju. Równie 

dobrze może spędzić cały dzień w supermarkecie 

- i tak nie mogła liczyć na nic bardziej interesującego. 

Przez chwilę ze złością waliła pięściami w poduszkę. 

- Mam nadzieję, że nigdy go już nie zobaczę 

-mruczała do siebie, układając się w staroświeckim 

łóżku. - Pojadę do Oban i dam znać doktorowi 

Douglasowi, że znów mieszkamy w Inverard. 

Śniadanie zjadła w kuchni z Elspeth, pomogła jej 

zmyć naczynia i przejrzała listę zakupów, która miała 

chyba kilometr długości. Nigdy nie zdołałaby przynieść 

tego wszystkiego sama do domu. Nie mogła też 

i pojechać samochodem, ponieważ w pobliżu centrum 

handlowego nie było parkingu. 

- Muszę wrócić taksówką - powiedziała do Elspeth. 

- Jak, u licha, ciocia Carrie daje sobie z tym wszystkim 

radę? 

Wzięła torebkę, koszyki na zakupy i wyszła, nie 

czekając na odpowiedź. Było jeszcze wcześnie, a ranek 

zapowiadał się pogodnie. 

Weszła do sklepu, rzuciła okiem na listę i niecierp­

liwie popchnęła przed sobą wózek na zakupy. Pako­

wała właśnie do niego mąkę i cukier, gdy ktoś położył 

wielką rękę na jej dłoni. Dziwne, nie była ani 

wystraszona, ani zaskoczona. Wiedziała, czyja to 

ręka, a ten dotyk sprawił jej nawet przyjemność. Nie 

udało się jej powstrzymać rumieńca, ale odezwała się 

z dobrze udawanym chłodem: 

- Dzień dobry, sir Fergusie, co za niespodzianka! 

Nigdy bym nie przypuszczała, że można cię spotkać 

w supermarkecie. 

background image

1 0 2 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

Zignorował jej uwagę. 

- Ja będę pchał wózek, a ty wrzucaj wszystko, co 

masz na tej liście. W ten sposób zdołamy się stąd 

wydostać w ciągu dziesięciu minut... 

- Muszę to zawieźć do domu babci - powiedziała, 

wciąż trzymając wózek. 

- Oczywiście, że musisz. Włożymy zakupy do 

bagażnika i pojedziemy gdzieś na kawę. Co ty na to? 

- Nie pracujesz dzisiaj? 

- Dopiero po południu. 

- No, a nie wolisz czasem być z... z kimś innym? 

- spytała cierpkim tonem. 

- Nie. - Patrzył na nią, uśmiechając się lekko. - Daj 

mi tę listę, będę czytał na głos, a ty wrzucaj, co trzeba. 

No więc: proszek do pieczenia, biały pieprz, sól... 

Nie było sensu się z nim kłócić. Ruszyli wzdłuż 

sklepowych regałów, zapełniając powoli wózek. 

- Płyn do mycia podłóg, płyn do sanitariatów, 

proszek do szorowania... - recytował z listy kolejne 

punkty. - Lubisz zakupy w takich sklepach? - Oddał 

jej listę. 

- Nie bardzo. - Potrząsnęła przecząco głową. 

- Uwielbiam takie małe, wiejskie sklepiki, gdzie można 

usłyszeć ostatnie ploteczki i patrzeć, jak przy tobie 

kroją bekon w plasterki... 

Stanęli w kolejce i Fergus zaczął wypakowywać 

liczne zakupy na taśmę przy kasie. Zapłaciła, a on 

poukładał wszystko w koszykach. 

- Kto to robi, kiedy ciebie tu nie ma? 

- Ciocia Carrie albo Elspeth. 

- Chyba dzwoni ktoś ze sklepów, proponując 

dostawy do domu? 

- O, tak, dostarczają trochę żywności, ale babcia 

twierdzi, że tak jest taniej. 

Z pewnością tobie przywożą wszystko wprost do 

kuchni, stwierdziła w myśli. 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 103 

- Dokąd idziemy? - spytała, gdy wyszli. 

- Do samochodu. 

- Jestem pewna, że babcia z przyjemnością poczęs­

tuje cię kawą - zauważyła, gdy wpakował oba kosze 

do bagażnika i otworzył jej drzwiczki. 

- Pomyślałem, że moglibyśmy pojechać do Aber-

dour. 

- Ależ to ponad trzydzieści kilometrów stąd... 

Podniósł słuchawkę telefonu w samochodzie. 

- Jaki jest numer do twojej babci? 

Słuchała krótkiej wymiany zdań z ustami otwartymi 

ze zdziwienia. 

- Rozmawiałem z Elspeth - zakomunikował po 

chwili. - Powie pani Macdonald, że zjawisz się na 

lunch. 

- Ale co powie babcia? Z pewnością chce, żebym 

wróciła. 

- Dopiero na lunch, Rosie. Szkoda, że mam o pierw­

szej dyżur. Moglibyśmy zjeść razem również i lunch. 

Jechali, omijając najbardziej zatłoczone ulice. Fergus 

nie odzywał się, co jeszcze bardziej zbijało ją z tropu. 

W końcu nie wytrzymała: 

- Widziałam cię wczoraj przez okno. Czy to była 

twoja narzeczona? 

- Grizel? Przystojna kobieta, nie sądzisz? - odezwał 

się lekko i było jasne, że więcej z niego nie wydusi. 

Odwróciła głowę i wyjrzała przez okno. 

- Nie uważasz, że ładna jest ta droga wzdłuż 

wybrzeża? - spytała obojętnym tonem. 

Nie raczył odpowiedzieć na tę błyskotliwą uwagę. 

- Kiedy jedziesz do Inverard? 

- Jak wróci ciocia Carrie, pewnie jutro lub pojutrze. 

- Rosie, spędzisz ze mną któryś dzień, kiedy 

przyjadę w przyszłym tygodniu? 

Serce podskoczyło jej z radości, ale twardo po­

stanowiła odrzucić jego prośbę. 

background image

104 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

-

 Byłoby miło, dziękuję, ale chyba nie. 

- Pewnie spędzasz teraz wolny czas z młodym 

Douglasem? - zapytał pozornie bez zainteresowania. 

- Tak, owszem. Jest bardzo sympatyczny. -To nie 

było udane kłamstewko, pomyślała natychmiast. 

Zerknęła na Fergusa. Siedział chłodny i opanowany 

jak zwykle. 

- To bardzo miło, że mnie zapraszasz - zaczęła 

niepewnie - ale... nie powinieneś. To znaczy, gdybym ja 

miała za ciebie wyjść, to byłoby mi strasznie przykro, 

gdybyś ty... Gdybyś umawiał się z inną dziewczyną. 

- No tak, ale skoro ty i tak pewnie wyjdziesz za 

doktora Douglasa - odezwał się z uśmiechem - to 

wszystko jest chyba zupełnie w porządku. 

Powiedział to w taki sposób, że nic nie mogła 

zarzucić jego logicznemu rozumowaniu. 

- No, jeśli jesteś pewien, że to będzie w porządku, 

to... to z chęcią się z tobą wybiorę. 

- Świetnie. Zadzwonię do ciebie, jak wrócisz do 

domu. Chyba Douglas nie będzie miał ci tego za złe? 

- dodał obojętnie. 

- Nie, jestem pewna, że nie. 

Ależ jestem głupia, że wplątałam w to wszystko 

biednego Douglasa, pomyślała zmartwiona. Przecież 

on może mieć w planie ożenek z kimś innym. Co 

prawda Fergus i tak się o tym nie dowie... 

Spędzili przy kawie miłe pół godziny. Rosie szybko 

zapomniała o swoich wątpliwościach, ponieważ jej 

towarzysz zachowywał się niezwykle ujmująco. Oboje 

żałowali, że nie mogą posiedzieć nieco dłużej, ale 

- jak zauważył Fergus - babcia może zacząć się 

niepokoić, a z kolei jego asystentka zmyje mu głowę, 

jeśli choć trochę spóźni się na dyżur. 

Przyjęła te jego obawy z lekkim niedowierzaniem. 

To przecież chyba zupełnie niemożliwe, żeby ktoś 

zwymyślał sir Fergusa. 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SSĘ KŁÓCIĆ 105 

- Jaka jest ta twoja asystentka? - spytała szczerze 

zaciekawiona. 

- Niska, graba i siwa, ma czarne oczy i język jak 

brzytwa. Potwornie się jej boję! 

Powrotna droga minęła im nie wiadomo kiedy 

i Rosie z przykrością wysiadła z samochodu przed 

domem babci. Fergus zaniósł jej zakupy pod drzwi 

i odjechał. 

Elspeth zdążyła jej tylko szepnąć, że babcia już 

pieni się ze złości. 

Starsza pani rzeczywiście była w bardzo złym 

humorze i zbeształa Rosie na całego. Oznajmiła, że 

wnuczka jest dziewczyną zupełnie bez serca, co więcej 

- prawdopodobnie wydała też za dużo na zakupy. 

- Ach, te dzisiejsze młode kobiety... - dodała 

z ciężkim westchnieniem i wygłosiła długi monolog 

na ten godny ubolewania temat. 

Rosie słuchała potulnie, ale cały czas myślała 

o Fergusie. Ciocia Carrie, która wróciła do domu, 

także musiała wysłuchać podobnego kazania. Obie 

z Rosie robiły dobrą minę, każda zaś rozmyślała 

o czym innym. 

Wyjechała do domu następnego ranka. Jej myśli 

krążyły głównie wokół tego, w co się ubierze, jeśli 

Fergus znów ją gdzieś zaprosi. Jeśli chodzi o stroje 

sportowe, to wybór był ograniczony. Miała jedynie 

kilka nowych trykotowych bluzek. Gdyby zaś okazja 

wymagała bardziej eleganckiego stroju, to założy 

jedną z letnich sukienek i odpowiedni do niej żakiecik. 

Nim dojechała do domu, zdążyła przejrzeć i poukładać 

w myślach całą garderobę. 

Jak się okazało, zupełnie niepotrzebnie. 

Minęło parę dni, a Fergus wciąż nie dzwonił. Była 

w minorowym nastroju i w końcu, nie bardzo wiedząc, 

dlaczego to robi, wymyśliła jakiś powód, żeby się 

wybrać do Oban. Wpadła na chwilę do gabinetu 

background image

106 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

Doktora Douglasa - rzekomo tylko po to, aby 

poinformować go o ich powrocie do Inverard. Nie 

miało większego znaczenia, że już o tym wiedział. 

Była to natomiast świetna okazja, żeby zaprosił ją na 

lunch. Bez kłopotu osiągnęła swój cel. 

W czasie lunchu z udawanym zainteresowaniem 

słuchała, jak szczegółowo rozwodził się nad swoimi 

życiowymi planami i ambicjami. Zgodziła się, że 

Oban nie jest odpowiednim miejscem dla młodego 

człowieka, który chce coś osiągnąć. 

- Wolałbym raczej wyjechać do Londynu lub 

przynajmniej do Birmingham - stwierdził - i za parę 

lat wrócić do Edynburga albo Glasgow. Zawsze 

znajdzie się jakieś dobre stanowisko dla kogoś 

z doświadczeniem, no i z talentem. 

Nawet miły z niego facet, pomyślała, ale straszny 

nudziarz. Jak mogła pozwolić, żeby Fergus uwierzył 

w jej wyssane z palca plany matrymonialne? Zresztą, 

to i tak nie ma większego znaczenia. Jest przecież 

zajęty własnymi sprawami i swoją narzeczoną. 

Do domu wróciła w kiepskim humorze. Nakrywała 

właśnie stół do kolacji, gdy zadzwonił telefon. To był 

Fergus. Szkoda, że dopiero teraz, pomyślała i niewiele 

myśląc natychmiast wypaplała o uroczym spotkaniu 

z doktorem Douglasem. 

Od razu tego pożałowała, ponieważ odparł pogod­

nym tonem: 

- O, to dobrze, powinniście się widywać jak 

najczęściej. A czy jutro da ci dzień wolnego? Wpadnę 

koło dziewiątej. 

- Jeszcze się nie zdecydowałam - powiedziała trochę 

opryskliwie, zła że taki jest pewny jej zgody. Zaraz 

jednak się przestraszyła, że on uzna to za odmowę. 

-No dobrze, dziękuję. Pójdziemy na jakąś wędrówkę? 

-Jutro się przekonasz. I żebym nie musiał na 

ciebie czekać - dodał i odłożył słuchawkę. 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 107 

Była wściekła. Niby dlaczego pozwala sobie wobec 

niej na taki ton? Ale nie aż tak wściekła, żeby nie 

zacząć się od razu zastanawiać, co na siebie włoży. 

Wybór był trudny. Nie wiedziała przecież, gdzie mają 

pójść. Prosta spódnica z bluzką i sportowe buty 

nadawały się na spacer, ale tym razem intuicyjnie 

czuła, że chodzi o coś innego. Strój powinien więc 

być nieco bardziej elegancki, a jednocześnie w miarę 

uniwersalny... W końcu zdecydowała się na nową 

bladoróżową sukienkę z bawełnianego trykotu. Jeśli 

założy do niej nowy żakiecik, o ton ciemniejszy niż 

sukienka, i sandałki na płaskim obcasie, to taki 

zestaw będzie odpowiedni na wiele okazji. 

- Ciekawe, co zrobię, jeśli postanowi zmusić mnie 

jutro do wspinaczki na jakąś odległą górę, do której 

będziemy maszerować pół dnia piechotą - odezwała 

się do Simpkinsa. 

Zeszła na dół i powiedziała matce o zaplanowanym 

spotkaniu. 

- Świetnie. Wycieczka dobrze ci zrobi - odparła pani 

Macdonald. - Dokąd macie zamiar pojechać? 

- Właściwie, to nie powiedział, no i zupełnie nie 

wiem, w co się ubrać. 

- Z pewnością uprzedziłby cię, że planuje pieszą 

wycieczkę. 

- Spytałam go, czy będziemy dużo chodzić, ale 

odparł tylko, że dowiem się jutro. 

- Wobec tego nie ma się o co martwić. Na pewno 

nie chciałby, żebyś dreptała po górach w delikatnych 

pantofelkach. 

Pani Macdonald powiedziała to spokojnym tonem, 

nie dając po sobie poznać, co chodzi jej po głowie. 

Obrzuciła swoją piękną córkę spojrzeniem pełnym 

nadziei. Fergus wspaniale nadawałby się na zięcia, 

pomyślała z rozmarzeniem. Szkoda, że Rosie często 

sama nie wie, czego chce i jest taką złośnicą. 

background image

1 0 8 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

- Masz taką ładną różową sukienkę, którą kupiłaś 

w Edynburgu, nadaje się na każdą okazję - zauważyła 

po chwili. - Ale zabierz także wiatrówkę. 

Nie mówiły więcej o Fergusie i jutrzejszej wycieczce. 

Rosie zajrzała do kurnika, zebrała jajka i wzięła się 

energicznie za wyrywanie chwastów z warzywnych 

grządek. Wieczorem czuła się przyjemnie zmęczona. 

Ziewając raz za razem położyła się do łóżka i prawie 

natychmiast zapadła w zdrowy sen. 

Ranek był piękny. Jak okiem sięgnąć nie widać 

było żadnych chmur. Wprawiło ją to we wspaniały 

humor. Naprawdę lubiła towarzystwo Fergusa i wcale 

nie wstydziła się teraz do tego przyznać. Co będzie, 

jeśli nie nadarzy się więcej okazja, żeby się z nim 

spotkać? Wróciła do domu, założyła różową sukienkę 

i postanowiła poważniej zainteresować się doktorem 

Douglasem. Może to właśnie jest jej życiowa szansa? 

Jednak gdy godzinę później zobaczyła Fergusa, 

stwierdziła, że postanowienie to jest niewiele warte. 

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

Fergus zabrał ze sobą Gyp. Wysiadł z samochodu 

i nieśpiesznie zbliżał się w stronę domu. Nie był 

ubrany jak ktoś, kto ma ochotę na długi spacer 

górskimi ścieżkami. Zerkała na niego z okna swojej 

sypialni i miała sporo czasu, aby docenić swobodną 

elegancję jego stroju. Skonstatowała z pewnym 

zdziwieniem, że choć jego ubrania nie robiły wrażenia 

nowych, to zawsze wyglądał w nich wyjątkowo 

dobrze... 

Nagle podniósł głowę i zauważył ją. Zatrzymał się 

i patrzył. Było to spojrzenie, które dziwnie nią 

wstrząsnęło i przykuło do miejsca. Czuła się jak 

zahipnotyzowana, niezdolna do wykonania jakiegokol­

wiek gestu. Nie potrafiłaby powiedzieć, jak długo 

stali tak wpatrzeni w siebie. Dopiero głos matki, 

który dobiegł z kuchni, sprowadził ją na ziemię. 

Cofnęła się od okna i spojrzała na swoje odbicie 

w lustrze. Czuła się tak, jakby ktoś rzucił na nią urok, 

ale w lustrze zobaczyła tylko dobrze znaną sobie buzię. 

- Jeśli tak wygląda pierwsze stadium miłości 

- odezwała się do wiernego Simpkinsa - to jest to 

najcudowniejsze uczucie pod słońcem. Tylko jak 

zdołam teraz zejść na dół i rozmawiać z nim jak 

gdyby nigdy nic? 

Czuła, że powoli traci resztki odwagi, więc czym 

prędzej złapała torebkę i poszła się przywitać. 

Jego „dzień dobry, Rosie" zabrzmiało przyjaźnie, 

lecz zwyczajnie i przez chwilę zastanawiała się, czy 

przypadkiem nie poniosła jej imaginacja. Może jej się 

background image

1 1 0 JEŚLI PRZESTANlEMYSIĘ KŁÓCIĆ 

tylko zdawało? Może w tym spojrzeniu nie było nic 

niezwykłego, a jej serce wcale nie zabiło żywiej na 

widok doktora Camerona? A jednak nie - wciąż 

czuła to samo. Miała przemożną ochotę podbiec do 

niego, paść mu w ramiona i już tam pozostać. Do tej 

pory nie miała pojęcia, że miłość potrafi spowodować 

taki zamęt w głowie i sercu dobrze wychowanej 

dziewczyny. 

Z trudem wzięła się w garść i głosem starannie 

pozbawionym wyrazu odpowiedziała na jego powitanie. 

Nie patrzyła na niego, więc nie zauważyła uśmiechu, 

który błąkał się w kąciku jego warg. 

- Ładnie wyglądasz - stwierdził. - Możemy już iść? 

- Tak. Powiem tylko mamie. 

Pani Macdonald wkroczyła do kuchni jak aktor, 

który w odpowiednim momencie wyłania się zza kulis. 

- Fergus, miło cię znowu widzieć... Byłam w kuchni, 

dawno przyjechałeś? 

- Dopiero parę minut temu. 

- Nie napijesz się kawy? 

- Dziękuję, ale jest taki śliczny ranek, że nie 

powinniśmy zwlekać dłużej z wyjazdem. 

Pan Macdonald spotkał ich w holu. 

- O, dzień dobry, Fergus. Wybrałeś wspaniały 

dzień, ale do wieczora chyba będzie padać. 

- Obawiam się, że ma pan rację. Miejmy nadzieję, 

że w ciągu dnia będzie ładnie. - Rzucił okiem na 

Rosie, która stała obok. - Chciałbym zabrać Rosie 

na kolację, toteż proszę się nie martwić, jeśli odwiozę 

ją dosyć późno. 

- Mam klucz - odezwała się ostrym tonem. Uczucie 

rozdrażnienia, że nie spytał jej wcześniej, czy ma na 

to ochotę, wzięło zdecydowanie górę nad chęcią 

spędzenia z nim reszty życia. 

Patrzyli na nią bez słowa. 

- Byłoby po prostu cudownie, gdybyś łaskawie 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

111 

zgodziła się zjeść ze mną kolację, Rosie - odezwał się 

profesor Cameron głosem tak czarującym, że ułagodził­

by nawet rozwścieczonego tygrysa. Uśmiech, jaki 

przy tym zaprezentował, mógłby roztopić kamień. 

- Dziękuję - mruknęła, niezdolna oprzeć się jego 

osobistemu urokowi. - Ale nie mam pojęcia, gdzie 

jedziemy. Może nie jestem odpowiednio ubrana... 

- Najzupełniej odpowiednio - uspokoił ją. - Mo­

żemy już wsiadać? 

- Dokąd się wybieramy? - spytała, gdy już skręcili 

na drogę. 

- Znasz jezioro Eilt? 

- Widziałam je, ale właściwie nigdy się tam nie 

zatrzymywałam. Wyglądało pięknie, te wszystkie 

wysepki i srebrzyste świerki... Czy tam właśnie 

jedziemy? 

- Tak. Rosie, chciałbym cię o coś zapytać... 

Dlaczego patrzyłaś na mnie w taki sposób, wiesz, 

dzisiaj rano... 

- Jak patrzyłam? - spytała, dobrze wiedząc, o co 

mu chodzi. 

- Jak gdybyś widziała mnie po raz pierwszy. Przecież 

znamy się już w miarę dobrze, nie sądzisz? - Nie 

odpowiedziała, więc dodał: - Nie masz ochoty mi 

powiedzieć, prawda? - Było to raczej stwierdzenie niż 

pytanie. 

- Nie, ale mogę ci powiedzieć, że nie byłam 

niezadowolona, że cię widzę - odparła prosto i jasno. 

- Miło mi to słyszeć. - Skręcił ostro w stronę Fort 

William. - A jak rozwija się przyjaźń z młodym 

Douglasem? 

- Douglasem? Ach tak, z doktorem Douglasem... 

No cóż... bardzo dobrze. 

- Aha. - Przyjął tę odpowiedź bez mrugnięcia 

okiem i zmienił temat. Prowadzili teraz rozmowę 

praktycznie o niczym, przeskakując z tematu na 

background image

1 1 2 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

temat i żadnego nie wyczerpując. Minęli Fort William 

i skręcili w stronę Mallaig. 

- Jedziemy może do Skye? 

- Nie. Chciałabyś się kiedyś tam wybrać? Znasz te 

strony? 

- Byłam tam parę razy, ale zupełnie nie znam 

północnej części wyspy. Można by w tamtych okolicach 

mieszkać przez całe życie i jeszcze ich dobrze nie 

poznać. 

Rosie podtrzymywała teraz rozmowę, usiłując za 

wszelką cenę utrzymać ten szczególny ton przyjaciels­

kiego porozumienia, który już parokrotnie zdarzyło 

się im obojgu przybrać. Nie bardzo jej to wychodziło, 

poza tym cały czas łamała sobie głowę, zastanawiając 

się, dokąd Fergus ją wiezie. Objechali zatokę, przeje­

chali przez Glenfinnan i przed sobą mieli teraz już 

tylko jezioro Eilt. Powiedział, że właśnie tam jadą. 

Już otwierała usta, aby zapytać, gdzie się zatrzymają, 

kiedy skręcił i przez otwartą bramę wjechał na długi, 

kręty podjazd. Zdążyła tylko zauważyć przy bramie 

tabliczkę z napisem: „Teren prywatny. Wstęp wzbro­

niony". 

- Ależ to prywatna posiadłość! - zaprotestowała, 

sądząc, że się pomylił. Odwróciła się i popatrzyła na 

jego spokojny profil, a kiedy usłyszała lakoniczne 

„tak", zrozumiała wszystko. 

- Ty tutaj mieszkasz! - zawołała oskarżycielsko. 

- Mogłeś mi powiedzieć! 

W ogóle się nie odezwał, co ją rozdrażniło jeszcze 

bardziej. Odwróciła głowę i wystawiła swój ładny nos 

za okno. Ale kiedy dom ukazał się przed nimi w całej 

swej urodzie, zapomniała o humorach. 

- Och, jest absolutnie wspaniały! - Zachwycona, 

odruchowo złapała Fergusa za rękaw i natychmiast 

się odsunęła, jak gdyby dotknęła gorącej fajerki... 

- Przepraszam - mruknęła zmieszana. 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ  1 1 3 

Sir

 Fergus podjechał pod drzwi i dopiero wtedy 

zwrócił się do niej: 

- Chciałem ci zrobić niespodziankę, Rosie. 

- Och, naprawdę zrobiłeś! Ten dom jest cudowny! 

Nie chciałbyś zawsze tu mieszkać? 

- To mój dom rodzinny, ale gdybym tu mieszkał, 

musiałbym zrezygnować ze swojej pracy, a na to się 

nie zdecyduję. - Wysiadł i otworzył drzwiczki po jej 

stronie. 

- A kiedy się ożenisz... - odezwała się powoli. 

- Czy twoja żona będzie tutaj mieszkać? Przecież to 

trochę za daleko, żebyś dojeżdżał. A może ona lubi 

Edynburg? 

- Mam nadzieję, że zechce być ze mną bez względu 

na miejsce zamieszkania - odrzekł, nie patrząc na nią. 

- Wejdziemy do środka? 

Drzwi otworzył Hamish. Cofnął się o krok i z satys­

fakcją kiwał głową, widząc Rosie. Podała mu rękę. 

Uścisnął ją i odpowiedział na powitanie. W jego 

głosie brzmiało niekłamane zadowolenie. Sir Fergus 

uśmiechnął się szeroko. 

- Czy matka jest w salonie, Hamish? 

- Jest chyba w ogrodzie. Pan wie, jak ona kocha 

róże... 

Fergus otworzył drzwi w głębi holu i wprowadził 

Rosie do niewielkiego pokoju, którego okna i drzwi 

balkonowe wychodziły na pięknie utrzymany trawnik. 

Było oczywiste, dlaczego Hamish wspomniał o kwia­

tach. Po obu stronach trawnika rosły bowiem przepięk­

ne krzaki róż, kwitnące we wszystkich odcieniach 

różowego, czerwonego i żółtego koloru. Pani Cameron 

siedziała na tarasie, czytając książkę. Podniosła się na 

ich widok. 

- O, to ty, Fergus! To dobrze, że wreszcie przywioz­

łeś Rosie. - Nadstawiła mu policzek do ucałowania, 

Rosie zaś podała rękę, uśmiechając się serdecznie. 

background image

1 1 4 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

- Ogromnie się cieszę, że przyjechałaś. Fergus wspo­

mniał, że znów mieszkasz w Inverard. Jesteś zadowo­

lona z powrotu? Usiądź tu obok i wszystko mi 

opowiedz. Wypijemy kawę, nim mój syn gdzieś cię 

porwie. 

Zaczęły rozmawiać po trochu o wszystkim - ogro­

dzie, zwierzętach i przyjemnościach związanych z ży­

ciem na wsi. Sir Fergus włączał się od czasu do czasu 

do rozmowy i Rosie poczuła się tak, jakby znała 

panią Cameron od bardzo dawna. 

- Masz ochotę na spacer w stronę jeziora? - spytał 

Fergus. - Możemy przejść przez ogród, a wrócić lasem. 

Rosie potrafiła docenić piękno ogrodu. Oprócz 

róż były tu także rabaty z innymi, równie wspaniałymi 

roślinami. Dalej porośnięty trawą teren nieco się 

obniżał. Ścieżką między drzewami zeszli nad brzeg 

jeziora. Po jego drugiej stronie, jakieś dziesięć kilo­

metrów dalej rozciągały się góry o ciemnych stokach 

porośniętych sosnami. Niżej widać było rozległe 

wrzosowiska, które o tej porze roku zaczynały nabierać 

liliowego koloru. Widok by! zachwycający. 

- To wspaniałe, nie sądzisz? - zapytał. - Zawsze 

mam przed oczyma ten widok, kiedy jestem w Edyn­

burgu. - Objął ją teraz lekko ramieniem. 

- Przyjeżdżasz tutaj w każdą sobotę? - zapytała, 

dziwnie świadoma jego bliskości. 

- Kiedy tylko jest to możliwe, ale nie co tydzień. 

W Edynburgu mam krąg przyjaciół, kontakty towa­

rzyskie to także przyjemność. A ty, Rosie? - Popatrzył 

na nią. - Musisz tu chyba mieć przyjaciół z dawnych 

lat? I może jakichś nowych? 

- No, tak, czasem wydaje mi się, jakbyśmy nigdy 

stąd nie wyjeżdżali... 

- Jesteś więc chyba zadowolona, że mieszkasz 

w Inverard? 

Przez chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią. 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ  1 1 5 

Gdyby zaprzeczyła, chciałby wiedzieć, dlaczego. A nie 

mogła przecież przyznać się, że byłaby naprawdę 

zadowolona tylko wtedy, gdyby on mieszkał w pobliżu. 

Nigdy dotąd nie wiedziała, co to zazdrość, ale teraz 

nagle poczuła jej silne ukłucie. Wyobraziła sobie 

Fergusa w Edynburgu, otoczonego wianuszkiem 

pięknych kobiet, z których każda tylko czeka, aby go 

uwieść i zostać jego żoną. 

- No cóż, nie siedzę w Inverard przez cały czas 

- odparła wymijająco. - Czasem jeżdżę odwiedzić 

babcię i ciocię Carrie, a także po zakupy. Ciocia 

wychodzi za mąż za dwa tygodnie. Chce, żebym była 

jej druhną... 

- A więc to będzie duże wesele? - zapytał lekkim 

tonem. 

- Och, nie! Biorą ślub w kościele, w którym, jak 

przypuszczam, pierwszy raz się spotkali. Będzie to 

raczej skromna ceremonia. 

- Twoja ciocia zasługuje na to, żeby być szczęśliwą. 

Podejrzewam, że dość trudno jest znaleźć wspólny 

język z twoją babcią. 

- To racja. - Rosie zaśmiała się cicho. - Ciocia 

Carrie to naprawdę święta osoba i strasznie cierpliwa. 

Każdemu w rodzinie zdarza się od czasu do czasu 

popaść w niełaskę u babci, ale prędzej czy później 

zawsze nam wybacza. Wyjątkiem był tylko stryj 

Donald. 

- Czy jest zadowolona z tego, że masz zamiar 

wyjść za doktora Douglasa? 

- No... - zaczęte, usiłując wymyślić coś sensownego. 

- Ona jeszcze o tym nie wie. 

- Ach, trzymacie to w tajemnicy... Bardzo ro­

mantycznie... - W jego głosie zabrzmiała wyraźna 

kpina. 

- Żartujesz chyba! W nim nie ma za grosz roman­

tyzmu! - zawołała bez namysłu. 

background image

1 1 6 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

Powinna się była ugryźć w język. Czuła, że robi się 

czerwona jak burak, więc dorzuciła pośpiesznie: 

- No, przecież sam wiesz, jacy naprawdę są mężczyźni... 

- Hmm... tak, ale oczywiście z męskiego punktu 

widzenia. - Wziął ją pod rękę i ruszyli wzdłuż brzegu 

jeziora. - Nie przejmuj się, młody Douglas jest 

z pewnością bardziej romantyczny, niż potrafi to 

okazać. Nawet jeśli nie deklamuje ci poezji Roberta 

Burnsa... „Starczy ją wziąć, by ją kochać, kochać ją 

wciąż przez całe życie, bowiem natura ją stworzyła 

-ją jedną, piękną, wciąż w rozkwicie..." 

Powiedział fragment wiersza z silnym szkockim 

akcentem i Rosie z całego serca zapragnęła, aby 

skierował te słowa właśnie do niej. Nie było się 

jednak co łudzić - prawdopodobnie myślał o swojej 

przyszłej żonie. Zrobiło jej się przykro. Była tu razem 

z nim, trzymali się pod ręce i wydawało się, że jest im 

ze sobą dobrze. Nawet gdy się z nią drażnił, nie miało 

to już wpływu na jej Uczucia. Wiedziała, że zawsze 

będzie go kochać... W myśli przeprosiła tę nieznajomą 

dziewczynę, która zdobyła jego serce i odezwała się 

prawie wesoło: 

- Ian chciałby rozpocząć praktykę lekarską w Edyn­

burgu... 

Wspomniał o tym, kiedy się spotkali, ale słowem 

nie napomknął, że chce, aby z nim pojechała. Co 

tam, Fergus nie musi o tym wiedzieć, uznała po 

chwili namysłu. Ian Douglas był sympatycznym 

chłopakiem, lecz wcale o niej poważnie nie myślał. 

Był dostatecznie rozważny, aby znaleźć sobie żonę 

z posagiem i koneksjami. Jeśli zaś chodzi o nią, to 

można było liczyć tylko na koneksje, w żadnym 

wypadku na pieniądze. Ojciec postanowił za wszelką 

cenę znów postawić Inverard na nogi. Na to miały 

pójść ich wszystkie finansowe zasoby. 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ  1 1 7 

- To nie powinno być trudne - odezwał się Fergus. 

- Przypuszczam, że mógłbym mu trochę pomóc. 

Znam w medycznym światku Edynburga sporo 

wpływowych ludzi. Co o tym myślisz? 

- Spytam go. Masz prywatną praktykę, czy tylko 

pracujesz w szpitalu? 

- Och, prowadzę praktykę i to całkiem rozległą. 

- Wciąż trzymał ją pod ramię. - Oczywiście pracuję 

też w szpitalu - dwa dyżury na tydzień, pacjenci 

w przychodni, porady dla osób po zabiegach... 

Prowadzę również zajęcia dla studentów. 

- Nie masz chyba ani chwili dla siebie... 

- Mam świetnych współpracowników. Są kom­

petentni i czasem mnie zastępują, na przykład kiedy 

wyjeżdżam. Jeżdżę dosyć często do Holandii. A także 

do Londynu, Birmingham, Leeds i Bristolu. 

- Nigdy nie będziesz miał czasu na życie rodzinne. 

Twojej żonie nie będzie to przeszkadzało? - Znów nie 

zdołała pohamować swojej ciekawości. 

- Będę zabierał ją ze sobą - wyjaśnił krótko. 

- Jeśli pójdziemy trochę dalej, pokażę ci wspaniałą 

kryjówkę z lat, kiedy byłem małym chłopcem. Jest to 

mała chatka, cała obrośnięta drzewami i krzakami. 

Ma chyba ponad sto lat. 

- Bardzo interesujące - mruknęła, przekonana że 

ją lekceważy. Strasznie dobrzy z nas przyjaciele, 

pomyślała z rozdrażnieniem. Wystarczy, że go spytam 

o coś osobistego, a natychmiast zatrzaskuje mi drzwi 

przed nosem. 

Chatka okazała się rzeczywiście interesująca. Dawno 

temu mogła służyć za schronienie dla żołnierza, który 

stał na czatach przy brzegu jeziora. Nie miała dachu, 

a w ciągu lat drzewa wokół niej tak się rozrosły, że 

niemal całkiem zasłoniły małe okna. 

- Bawiłem się tutaj w Robin Hooda - odezwał się 

Fergus. - Miałem tu łuk i strzały. - Dotknął chropawej 

background image

1 1 8 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

ściany niemal pieszczotliwym gestem. - Później 

dostałem od ojca pneumatyczny pistolet i nauczyłem 

się strzelać. 

Rosie nie odzywała się. Za wszelką cenę chciała, by 

mówił o sobie jak najwięcej. Niestety to było wszystko, 

co miała usłyszeć. Fergus po chwili spojrzał na zegarek 

i stwierdził: 

- Lepiej wracajmy, o pierwszej jest lunch. 

Zjedli go w ogromnym pokoju, którego okna 

wychodziły na jezioro. Ściany były tu wyłożone dębową 

boazerią, sufit zaś misternie rzeźbiony. Siedzieli przy 

prostokątnym stole, wokół którego stały obite skórą 

krzesła z okresu regencji. Znajdował się tu jeszcze 

potężny kredens i piękny marmurowy kominek, nad 

którym wisiało lustro. Białoniebieska porcelanowa 

zastawa ozdobiona była rodowym herbem Camero­

nów. 

Podano wędzonego łososia, pstrąga i sałatę, a na 

deser kruche ciasto z truskawkami i kremem. Rosie 

z przykrością zauważyła, że w trakcie rozmowy Fergus 

starannie unika tematów natury osobistej. Nie pozwalał 

jej zajrzeć w swoje życie. 

Dlaczego zresztą miałby to robić, zreflektowała się 

pijąc kawę w salonie i podziwiając urządzenie pokoju. 

Jego dostojność łagodziły nieco kryte kolorowym 

perkalem fotele i wielki bladoróżowy dywan na 

podłodze. Po obu stronach okien znajdowały się 

szklane gabloty pełne miniaturowych bibelotów 

wykonanych ze srebra i porcelany. Obok stały dwa 

nieduże stoliki z różanego drewna. Salon oświetlały 

złocone kinkiety obok kominka i ozdobny kryształowy 

żyrandol. Na jednym ze stolików leżał stos ilu­

strowanych czasopism i kilka książek, na krześle zaś 

ktoś położył ręczną robótkę. Pokój był śliczny 

i zarazem bardzo przytulny. Rosie z chęcią obejrzałaby 

resztę domu, ale Fergus odstawił filiżankę i powiedział: 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ  1 1 9 

- Muszę się wybrać do Arisaig. Powinienem rzucić 

okiem na mojego pacjenta. Pojedziesz ze mną? 

Wsiedli do samochodu i jechali jakiś czas wzdłuż 

jeziora, aż do chwili, gdy z prawej strony błysnęła 

w oddali tafla morza. Arisaig House stał niemal nad 

brzegiem wody, z trzech stron zaś otoczony był 

górami. 

- To przecież hotel - zauważyła błyskotliwie Rosie. 

- Owszem, hotel, bardzo ładny, prawda? Jeden 

z chłopców złamał kilka miesięcy temu nogę, w zeszłym 

tygodniu zdjąłem gips. Chcę sprawdzić, czy zbytnio 

nie forsuje tej kończyny. 

Podjechali przed wejście, a z hotelu wysypała się, 

żeby ich powitać, cała liczna rodzina. Byli to bardzo 

serdeczni ludzie, mówili dużo i wszyscy naraz. Rosie 

została przedstawiona po prostu jako Rosie Mac-

donald. Otoczyło ją natychmiast sześcioro dzieci, 

z których jedno chodziło o kuli. Fergus i matka 

chłopca zabrali go do innego pokoju, zaś pozostała 

piątka oraz ich ojciec i ciocia zostali z Rosie. Dzieciaki 

zasypały ją od razu gradem pytań. Gdzie mieszka? 

Czy ma własnego konia? Czy lubi psy? Czy ma 

zamiar wziąć ślub z sir Fergusem? 

Została o to spytana akurat w chwili, gdy on sam 

wrócił właśnie do pokoju. Miała nadzieję, że w ogólnym 

harmiderze zdoła zignorować to ostatnie niefortunne 

pytanie i udać, że go nie usłyszała. Niestety, ciocia 

głośno skarciła chłopca: 

- Jesteś niegrzeczny, Robert! Nie powinieneś pytać 

Rosie, czy wyjdzie za sir Fergusa. 

W pokoju zapadła akurat chwilowa cisza, więc 

wszyscy usłyszeli dokładnie każde słowo. 

Rosie poczuła, że się czerwieni i wbiła wzrok 

w podłogę. Wiedziała, że szybko musi coś powiedzieć... 

Ale zamiast niej odezwał się sir Fergus: 

- Pytanie jest jak najbardziej na miejscu - zauważył 

background image

1 2 0 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

spokojnie - ale chyba trochę przedwczesne. Na twoim 

miejscu jeszcze bym poczekał. To trochę przedwczesne. 

- A co to znaczy „przedwczesne"? - spytał szybko 

Robert, już zaciekawiony czym innym. 

- O, Boże, co ja zrobiłem! -jęknął profesor i wesoło 

zaczął mu wyjaśniać znaczenie słowa. Gdy skończył, 

policzki Rosie były znów w normalnym kolorze. 

Później wszyscy przeszli do ogromnej kuchni na 

podwieczorek. Rosie siedziała między panią domu 

a jej córeczką. Sama nie miała rodzeństwa i podobała 

się jej taka duża, szczęśliwa rodzina. Z przyjemnością 

chłonęła radosną atmosferę panującą przy stole, 

rozmawiała i żartowała ze wszystkimi. Przyglądała 

się Fergusowi, który pałaszował kolejną grzankę 

z miodem, trzymał na kolanach jedno z dzieci i coś 

mu z zapałem wyjaśniał. Będzie kiedyś wspaniałym 

ojcem, pomyślała z nagłym smutkiem. 

Wkrótce potem zaczęli się żegnać. 

- Odwiedź nas jeszcze kiedyś - błagały ją dzieci. 

- Fergus może cię przecież przywieźć, to dla niego 

pestka... 

Podziękowała za gościnę i zaproszenie. Oczywiście, 

że Fergus mógłby ją tu przywieźć, ale czy zechce? 

Z pewnością będzie wolał zabrać ze sobą tę dziewczynę, 

którą ma zamiar poślubić. Zastanawiała się, czy był 

tu z nią kiedyś. W drodze powrotnej zapytała: 

- Często tu przyjeżdżasz? Oni są bardzo mili... 

- Znam ich od lat, a ponieważ jest tu sześcioro 

dzieci, więc zawsze znajdzie się jakaś ręka lub noga, 

która wymaga mojej pomocy. Cieszę się, że ich 

polubiłaś. 

- Czy ty... Chodzi mi o to, czy przyjeżdżałeś tu z...? 

- Och, tak, jeden raz. Świetnie się bawiliśmy. 

- Uśmiechnął się do niej od ucha do ucha. - Czy 

powinienem sobie pochlebiać z tego powodu, że tak 

cię interesuje moje życie prywatne? 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ  1 2 1 

- Wcale mnie nie interesuje! - zawołała rozgniewa­

na. 

- I chyba nie powinno, prawda? - spytał chłodno. 

- Kompletnie o mnie zapomnisz, kiedy już wyjdziesz 

za tego swojego Iana i przypomnisz sobie, dopiero 

jak złamiesz nogę, albo któreś z twoich dzieci zwichnie 

łokieć lub obojczyk? 

Odwróciła głowę, by nie zauważył, że ma oczy 

pełne łez. 

- Urocze dzieciaki - odezwał się po chwili sztucznie 

wesołym głosem. - To chyba wspaniałe mieć taką 

dużą rodzinę... 

Przez resztę drogi prawie się nie odzywali. Po 

powrocie do domu zastali panią Cameron w salonie, 

gdzie na miłej rozmowie spędzili czas aż do kolacji. 

Kolację zjedli bez pośpiechu. Podano zupę z porów 

na rosole, pieczeń z jagnięcia i bukiet z jarzyn 

pochodzących, jak zaznaczyła pani Cameron, z przy­

domowego ogrodu oraz sałatkę owocową z bitą 

śmietaną. Rozmawiali, przeskakując z tematu na 

temat, ale nigdy o czymkolwiek, co w jakiś sposób 

dotyczyłoby sir Fergusa. 

Czas mijał zadziwiająco szybko. 

- O, Boże, ale późno! - Rosie wpadła niemal 

w popłoch, gdy zobaczyła, która jest godzina. - Przep­

raszam, powinnam się wcześniej zorientować. Ale 

było mi tak przyjemnie - dodała szczerze. 

- Mnie też, Rosie - odpowiedziała z serdecznym 

uśmiechem pani Cameron. - Koniecznie musisz mnie 

znów odwiedzić. 

Fergus również wstał, ale nie odezwał się ani słowem. 

- Kiedy jedziesz do Edynburga? - zapytała, siedząc 

już w samochodzie. 

- Jutro. 

- Ale jeśli teraz mnie odwieziesz, to strasznie późno 

wrócisz do domu! 

background image

122 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

- Do Inverard jest niewiele ponad godzinę drogi 

i tyle samo z powrotem. Poza tym lubię jedzie nocą. 

Pomachali stojącej w drzwiach pani Cameron 

i wyjechali na pustą o tej porze drogę. Rozmawiali 

przyjaźnie, lecz bezosobowo. Zupełnie jakbym była 

jego ciocią, dla której jest miły, by zrobić przyjemność 

matce, pomyślała niemal z rozpaczą. 

Gdy tak kulturalnie odpowiadała na jego równie 

kulturalne pytania i uwagi, zdała sobie sprawę, że 

konwenanse uniemożliwiają jej wyrażenie tego, co 

tak bardzo pragnęła mu powiedzieć. Ale gdyby to 

zrobiła, wprawiłoby go to tylko w zakłopotanie 

i definitywnie zakońc2yło ich przyjaźń, stwierdziła 

rozsądnie. 

Kiedy dojechali do Inverard, w holu paliło się już 

tylko przyćmione światło. Wysiedli z samochodu 

i Rosie zatrzymała się, patrząc na uśpiony dom. 

- Może wstąpisz na kawę? Mama pewnie coś 

zostawiła... 

- Jest późno, a jutro muszę wcześnie wstać. 

- W takim razie dziękuję ci za wspaniały dzień. 

Każda jego chwila była udana. 

Podszedł z nią do wejścia. 

- Zamknij za sobą drzwi, dobrze? 

- Zamknę, chociaż tutaj nie jest to konieczne, sam 

wiesz. - Wyciągnęła rękę. - Dobranoc, Fergus. 

Schylił się i musnął ustami jej wargi. 

- Dzień godny zapamiętania - powiedział cicho. 

Odwrócił się, wsiadł do samochodu i poczekał, aż 

ona zamknie za sobą drzwi. 

Minął cały tydzień, a Fergus nie dawał znaku 

życia. Usiłowała o nim zapomnieć, ale im bardziej 

się starała, tym częściej gościł w jej myślach. Przy­

jęła zaproszenie od doktora Douglasa i wybrała 

się z nim na kolację do restauracji w Oban. Ubrała 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 123 

się w jedną z najładniejszych sukienek i wmawiała 

sobie, że naprawdę jest zainteresowana jego planami 

na przyszłość. Nie była całkiem pewna, czy w tych 

planach jest miejsce dla jej osoby. Dla ambitnego 

doktora Douglasa najważniejsza była kariera zawo­

dowa. Nim skończył się wieczór, Rosie wiedziała, co 

o nim sądzić. Odniosła przygnębiające wrażenie, że 

nie było dla niego ważne, z kim się ożeni, byleby 

tylko dziewczyna pomogła mu zrobić tę jego karie-

rę. 

Podziękowała mu pięknie za wspólnie spędzony 

czas i po cichu stwierdziła, że Ian Douglas zupełnie 

i jej nie interesuje. Chwilami starał się być czarujący 

i traktował ją tak, jakby mu się bardzo podobała, ale 

to nie miało znaczenia. Choć oczywiście nie zaszkodzi, 

jeśli Fergus będzie wiedział, że ona poważnie myśli 

o poślubieniu Iana. Nawet jeśli od ostatniego spotkania 

ani razu o niej nie pomyślał... 

Była w błędzie. Sir Fergus, choć pochłonięty pracą, 

miał czas, aby o niej myśleć i to całkiem często. Przez 

ponad tydzień zajęty był w Edynburgu, po czym 

nadarzyła się okazja, aby pojechać do Oban. Po­

proszono go o fachową opinię na temat skom­

plikowanego złamania kości piszczelowej. Spędził 

w szpitalu całe przedpołudnie, starając się uratować 

pogruchotaną nogę. Asystował mu miejscowy chirurg, 

zaś doktor Douglas przyglądał się operacji, pełen 

podziwu dla talentów sir Fergusa. 

Po operacji wypili kawę w dyżurce siostry od­

działowej i chirurg wrócił na salę, aby sprawdzić stan 

pacjenta, Ian Douglas i doktor Cameron zostali jeszcze 

chwilę. 

- Ja także zamierzam zrobić specjalizację - odezwał 

się młodszy lekarz. - Z chirurgii. Muszę tylko wyjechać 

do Edynburga. Tu, w tej dziurze, nie widzę dla siebie 

przyszłości. 

background image

124 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

Arogancki szczeniak, pomyślał sir Fergus, za­

stanawiając się, co też Rosie takiego w nim widzi. 

- Na pana miejscu bym się tak nie śpieszył - poradził 

spokojnie. -Parę lat spędzonych tutaj ugruntowałoby 

pańską reputację. Słyszałem, że się pan żeni? 

- Żeni? Ależ skąd! Może za pięć, sześć lat. Żona 

byłaby teraz dla mnie kamieniem u szyi. - Zaśmiał się 

trochę głupio, sir Fergus spojrzał zaś na niego dziwnym 

wzrokiem. 

-

 Plotka głosi, że oświadczył się pan Rosie Mac-

donald. 

- Rosie? O, Boże, nie. To miła dziewczyna, lubimy 

się, ale to wszystko. Osobiście zdecydowanie wolę 

delikatne, drobne kobietki, a przede wszystkim nie 

takie, które nieustannie się kłócą. 

- A Rosie się kłóci? - Sir Fergus miał teraz 

rozbawioną minę. 

- Bez przerwy. Chociaż to naprawdę urocza dziew­

czyna, sir. Ale ja i tak nie zamierzam się na razie 

ustatkować - dodał ze śmiechem. 

- Mądra decyzja. - Fergus podniósł się z krzesła. 

- No cóż... Muszę już iść. Proszę mnie informować 

o stanie tej nogi i za parę dni zrobić jeszcze jedno 

prześwietlenie. Wpadnę kiedyś obejrzeć klisze. 

Nie pojechał ze szpitala prosto do Edynburga, lecz 

udał się do Inverard. Zastał Rosie w ogrodzie. Walczyła 

dzielnie z chwastami zarastającymi różane krzewy. 

Ubrana była odpowiednio do tej pracy - w starą, 

wypłowiałą sukienkę i zniszczone tenisówki, które 

znalazła w szopie, włosy zaś miała ściągnięte w koński 

ogon i związane kawałkiem sznurka. 

Fergus uznał, że dziewczyna wygląda zachwycająco. 

- Witaj, Rosie - odezwał się cicho, czym kompletnie 

ją zaskoczył. 

- O, dzień dobry... - wybąkała zdumiona. - Wpadłeś 

po drodze do domu? 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KLÓCIĆ 125 

- Tak. Jak się miewasz? 

- Ja? Bardzo dobrze... Mam jeszcze tyle do zrobie-

nia, że nie starcza mi dnia. 

- A co z rozrywkami? - spytał z lekkim roz-

bawieniem. - Żadnych przyjaciół, adoratorów? 

- Och, tak, jest masa przyjaciół... 

- I, rzecz jasna, młody Douglas? 

- No... tak, oczywiście. - Schyliła się, usiłując 

wyrwać jakiś wyjątkowo oporny chwast i nie patrząc 

na Fergusa dodała: - Widujemy się dosyć często. 

- Naturalnie - odparł gładko. - Ustaliliście już 

datę ślubu? 

Szarpnęła wściekle chwast i niemal się przewróciła, 

gdy wyciągnęła go z korzeniami. Fergus złapał ją 

w samą porę. 

- Październik to taki ładny miesiąc, byłby bardzo 

odpowiedni na ślub -podpowiedział, patrząc na nią 

spod wpół przymkniętych powiek, tak, że nie zauważyła 

w jego oczach przewrotnego błysku. 

- No, tak... Ale Ian jest taki zapracowany. No, 

wiesz, ma tyle pacjentów i w ogóle... My, to znaczy 

ja... jeszcze się nie zdecydowałam. 

- Bardzo mądrze - odparł ze śmiertelną powagą. 

- Kiedy wychodzi za mąż twoja ciocia? 

- Pojutrze. 

- A więc będziesz u babci? 

- Tak. Mama też jedzie, ojciec ma niestety za dużo 

pracy. Prawdę mówiąc mężczyźni jakoś dziwnie nie 

przepadają za weselami, nie sądzisz? 

- Hmm... może interesuje ich tylko własny ślub? 

- Może... Masz ochotę na kawę? Mama będzie 

zachwycona... - Odgarnęła z twarzy niesforne ciemne 

loki. 

- Zajrzałem już do domu i twoja mama zdążyła 

mnie poczęstować. 

- Przekaż, proszę, pozdrowienia swojej mamie, 

background image

126 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

dobrze? To miło, że wpadłeś. - Podała mu dłoń 

ubrudzoną w ziemi czując, że znów się czerwieni. 

Wbrew własnym postanowieniom zapragnęła nagle, 

by Fergus wziął ją w ramiona i pocałował jak ostatnim 

razem. Albo nawet jeszcze śmielej... 

Niestety. Potrząsnął tylko jej ręką i powiedział 

z uśmiechem: 

- Przypuszczam, że jeszcze się kiedyś spotkamy, 

Rosie. - Odwrócił się na pięcie i poszedł, zanim 

zdołała wymyślić jakąś odpowiedź. 

- Był tu Fergus. Znalazł cię? - zapytała później 

matka. 

- Tak. - Nie chciała o nim rozmawiać. - Te róże 

są strasznie zaniedbane, mamo. Trudno będzie je 

znów doprowadzić do poprzedniego stanu, zajmie to 

chyba parę lat. 

Następnego dnia pojechały z babcią do Edynburga. 

Starsza pani Macdonald była w swoim żywiole. 

Wydawała liczne polecenia na prawo i lewo oraz 

ubolewała nad smutnym faktem, że ma córkę zupełnie 

bez serca. Usiłowała również znaleźć swój szykowny 

kapelusz, który ostatni raz miała na sobie dwadzieścia 

lat temu. Rosie znalazła kapelusz z czarnej słomki, 

zdobny w pióra i tiulową woalkę, uspokoiła babcię 

i nakryła stół do kolacji. 

Późnym wieczorem długo leżała w łóżku, nie mogąc 

zasnąć. Szkoda, że to ona nie jest panną młodą. 

Z innym panem młodym, oczywiście... 

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 

Wstała bardzo wcześnie. Babcia co prawda potępiła 

ślub cioci Carrie, lecz skoro już nie mogła mu 

przeszkodzić, chciała się na nim odpowiednio za­

prezentować. Długo nie mogła zdecydować, w co się 

ubrać, toteż Elspeth, Rosie i jej matka nie miały 

w końcu wiele czasu dla siebie. Starsza pani pojechała 

do kościoła z Elspeth wynajętą limuzyną. Rosie, 

mimo pośpiechu zadowolona ze swojego wyglądu, 

wsiadła z matką do samochodu, starając się dotrzeć 

do kościoła, nim zjawi się tam panna młoda. 

Ciocia spóźniła się kilka minut. Była strasznie 

roztrzęsiona, niepewna, czy ubrała się odpowiednio 

do okazji i pogody. Miała na sobie błękitną garsonkę 

i uroczy kapelusik, którego nigdy nie ośmieliłaby się 

włożyć, gdyby mieszkała z matką. Rosie starała się ją 

uspokoić. 

- Wyglądasz naprawdę ślicznie, ciociu. Te kwiaty 

świetnie pasują do twojej sukienki. Jesteś gotowa? 

Do ołtarza prowadził pannę młodą doktor MacLeod, 

Rosie zaś, jako druhna, kroczyła powoli za nimi. 

Nieoczekiwanie zauważyła wśród gości Fergusa i na 

jego widok prawie się potknęła. Zupełnie nie spodzie­

wała się, że go tu zobaczy. Minęła go z obojętną 

miną udając, że jest całkowicie pochłonięta uroczys­

tością. 

Ceremonia była prosta i trwała bardzo krótko. 

Młoda para przeszła potem wzdłuż głównej nawy 

i wyszła przed kościół. Reszta gości także wysypała 

się na mały placyk, składając życzenia i gratulując 

background image

128 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

świeżo poślubionym małżonkom. Drużba pana mło­

dego dwoił się i troił, usiłując zorganizować dla 

wszystkich przejazd do hotelu na lampkę wina. Zadanie 

było trudne, ponieważ zjawiło się więcej gości niż 

przewidywano. Starszy pan, wyraźnie zmartwiony, 

poprosił Rosie o cierpliwość, nim przyjdzie kolej na nią. 

- Ja odwiozę Rosie - odezwał się zza jej pleców 

Fergus. 

Drużba popatrzył na niego jak na wybawcę. 

- To bardzo miło z pana strony - powiedział 

z wdzięcznością. - Jest jeszcze kilka osób, rozumie 

pan... 

- Ależ oczywiście - przytaknął Fergus i szybko 

zaprowadził ją do rolls-royce'a. 

- Skąd się tu wziąłeś? - spytała nad wyraz in­

teligentnie. 

- Twoja ciocia mnie zaprosiła. Wyglądała ślicznie 

jako panna młoda, nie sądzisz? - Wsiadł do samochodu 

i popatrzył na nią. - Ty też jesteś piękną druhną, Rosie. 

Mruknęła coś z zakłopotaniem, a Fergus zapytał: 

- Czyżby generalna próba przed własnym ślubem? 

To ją rozzłościło. 

- Wcale nie! A ty zajmij się lepiej swoimi pacjentami! 

- Zajmę się, ale dopiero po południu. Może masz 

ochotę pojechać za mną do szpitala i rozejrzeć się 

tam, gdy będę pracował? 

- Och, naprawdę mogę? Bardzo bym chciała. 

Wstąpisz teraz na przyjęcie? 

- Wpadniemy tam na chwilę, a potem podrzucę 

cię do domu twojej babci i dam ci dziesięć minut, 

żebyś się przebrała. W szpitalu ktoś się tobą zajmie 

i pokaże ci wszystko, co cię będzie ciekawiło. 

- Nie musisz tego z kimś uzgodnić? Spytać kogoś, 

czy możesz? 

- Raczej nie - odparł, powstrzymując śmiech. 

- Nawet przełożonej pielęgniarek? 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 129 

- Nawet przełożonej - zaprzeczył. 

Zajechali przed hotel. Fergus zaparkował samochód 

i weszli do hotelu. Wszyscy zdążyli już dojechać, 

toteż sala byk pełna ludzi. Jakiś daleki kuzyn Rosie 

zmaterializował się natychmiast u jej boku i nie była 

w stanie się go pozbyć. Fergus natomiast bawił 

rozmową jej babcię. Starsza pani Macdonald patrzyła 

na córkę wzrokiem złej wróżki, która ma ochotę 

zabawić się w czary. Doktor Cameron umiał jednak, 

jako lekarz, dawać sobie radę z nieznośnymi pacjen­

tami, więc bez trudu zdołał odwrócić jej uwagę od 

uśmiechniętej i szczęśliwej twarzy córki. Z niezwykłą 

cierpliwością wysłuchał szczegółów na temat licznych 

kłopotów ze zdrowiem nękających starszą panią, po 

czym skłonił ją do wypicia drugiego kieliszka szam­

pana. 

Ktoś sypnął na młodą parę garść konfetti i w tym 

samym momencie Rosie poczuła, że Fergus ujął ją za 

łokieć. 

- Możemy iść, uzgodniłem wszystko z twoją mamą. 

Matka zajęta była rozmową z doktorem Mac-

Leodem. 

- Miłego dnia, kochanie - zwróciła się do Rosie, 

nim ta zdążyła coś powiedzieć. - Doktor MacLeod 

odwiezie babcię i mnie do domu. I pośpiesz się, 

Fergus nie powinien czekać. 

Szybko zajechali przed dom babci. Doktor otworzył 

jej drzwiczki od samochodu i przypomniał, że musi 

się przebrać w dziesięć minut. 

Wystarczyło tylko dziewięć. Szybko wskoczyła w śli­

czną kretonową sukienkę i żakiecik, zdjęła eleganckie 

pantofle i z myślą o szpitalnych korytarzach włożyła 

sandałki na płaskim obcasie. Przeczesała jeszcze włosy 

i zbiegła na dół świeża jak stokrotka. 

- O której musisz być w szpitalu? 

- Zaczynam dyżur piętnaście po drugiej. 

background image

130 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

- Och, to mamy masę czasu... 

- Owszem. - Zapalił silnik i ruszył w stronę 

przeciwną, niż się spodziewała. 

- Ale szpital jest tam... - Machnęła ręką, wskazując 

kierunek. 

- Tak, ale mieszkam przy placu Moray. Najpierw 

zjemy lunch. Nie potrafię operować z pustym brzu­

chem. 

To akurat nie była prawda. Wiele razy wzywano 

go do nagłych przypadków i operował czasem w środ­

ku nocy, wcale nie myśląc o jedzeniu. Jego asystentka 

wysyłała młodsze pielęgniarki na obiad, sama czasem 

zdołała połknąć kęs lub dwa w wolnej chwili między 

operacjami, natomiast profesor Cameron tkwił na 

posterunku jak spokojny, cierpliwy olbrzym. Chęć 

niesienia pomocy była dla niego zawsze ważniejsza 

niż posiłek. 

Do placu Moray nie było daleko. Wszystkie 

rezydencje w tej okolicy robiły imponujące wrażenie, 

a piękny skwer pośrodku placu otoczony był ozdob­

nymi krzewami i klombami. Dom Fergusa prezentował 

się solidnie i elegancko. Wjechali na półokrągły podjazd 

i po chwili samochód zatrzymał się tuż przed drzwiami. 

- Pani Meikle z pewnością już czeka - oznajmił 

doktor. I rzeczywiście. Ledwo przeszli chodnikiem 

parę kroków, gdy w drzwiach ukazała się gospodyni. 

Fergus przedstawił Rosie i zaznaczył: 

- Mamy tylko dwadzieścia minut, pani Meikle. 

Nie możemy wyjść ani trochę później. 

- Ależ proszę pana! - zawołała z udanym oburze­

niem. - Przecież wszystko jest już gotowe - tylko jeść! 

- Wobec tego idziemy prosto do jadalni! 

Jadalnia była położona na tyłach domu, jej okna 

wychodziły na taras i ogród. Gyp przywitała ich, 

merdając ogonem i podskakując radośnie. 

- Masz ochotę na drinka, Rosie? Może sherry? 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ  1 3 1 

- Nie, dziękuję. - Wciąż jeszcze czuła trochę 

podniecające działanie weselnego szampana. 

- W takim razie tonik? Lemoniadę? Jest pyszna, 

domowej roboty. 

Odsunął jej krzesło i pomógł usiąść przy pięknie 

nakrytym okrągłym stole. Przysadzista dziewczyna 

wniosła chłodnik i koszyczek z pieczywem. W czasie 

weselnego przyjęcia Rosie zdążyła schrupać tylko 

parę maleńkich kanapek, toteż z przyjemnością zabrała 

się do jedzenia. Jej towarzysz patrzył na nią z nie­

kłamanym uznaniem. 

Po zupie była sałata i gorące bułeczki z francuskiego 

ciasta. Spokojnie zdążyli wypić jeszcze kawę i nic nie 

wskazywało na to, że mają mało czasu. Fergus 

podtrzymywał towarzyską rozmowę, ani razu nie 

spoglądając na zegarek. Lunch zajął im w sumie pół 

godziny. 

Przyjechali do szpitala pięć po drugiej. Szybko 

przeszli przez hol i windą wjechali na piętro. Pokonali 

jeszcze istny labirynt korytarzy i schodów, nim sir 

Fergus przekazał Rosie pod opiekę energicznej osoby 

w średnim wieku, odzianej w ciemnoniebieski strój 

pielęgniarki. 

- Becky, moja droga, przedstawiam ci Rosie, tak 

jak obiecałem. Pozwól jej wtykać nos, gdzie tylko 

zechce. Jeśli nie wrócę do czwartej, to daj jej coś do 

czytania i niech na mnie zaczeka. - Ku zdumieniu 

Rosie objął pielęgniarkę i serdecznie uścisnął, otrzy­

mując w rewanżu przyjazny uśmiech. 

- Rosie, to jest siostra Wallace, moja najlepsza 

asystentka. Oprowadzi cię po całym szpitalu, pokaże 

i wyjaśni wszystko, co cię będzie interesowało. 

- Może wypijemy herbatę, nim pójdziemy? - za­

proponowała pani w wykrochmalonym czepku na 

siwiejących włosach. - Jest wiele do obejrzenia. 

-Obrzuciła Rosie zaciekawionym spojrzeniem. -Masz 

background image

132 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

szczęście, dziewczyno, to wielka uprzejmość ze strony 

profesora. 

Rosie mruknęła coś uprzejmie i udała się z siostrą 

Wallace do jej biura. Piły herbatę, zastanawiając się, 

od czego zacząć zwiedzanie szpitala. 

- Z chęcią zobaczyłabym, gdzie pracuje sir Fergus, 

jeśli można. 

- Dlaczego nie? - Okrągłe oczy siostry Wallace 

przyglądały się Rosie badawczo. - Oczywiście nie 

wolno ci będzie wejść na blok operacyjny, ale możesz 

zajrzeć przez szybę w drzwiach, a potem zaprowadzę 

cię na galerię. 

Tak też zrobiły. Rosie zerknęła ciekawie przez 

szybę. Zobaczyła niedużą salę o pokrytych białą 

glazurą ścianach. Na wózku leżał pacjent, przy którym 

krzątał się anestezjolog. 

- Pacjent jest teraz przygotowywany do operacji, 

należy podać mu środki działające uspokajająco na 

system nerwowy. W sali operacyjnej lekarz zastosuje 

narkozę - wyjaśniła siostra Wallace. 

Poprowadziła teraz Rosie wzdłuż korytarza i ot­

worzyła drzwi na galerię. Było tu już sporo studentów 

w białych fartuchach. 

- Jesteś pewna, że chcesz to oglądać? Wolałabym, 

żebyś mi tu nie zemdlała. 

- Nie zemdleję, ale chyba długo tu nie zostanę. 

Pacjent leżał na stole, a zespół lekarzy i pielęgniarek 

czynił ostatnie przygotowania do operacji. W sali 

było bardzo cicho. W tej właśnie chwili pojawił się 

Fergus w fartuchu i czepku na głowie. Patrząc na 

jego opanowane ruchy, Rosie doszła do wniosku, że 

na pewno będzie w stanie przyglądać się zabiegowi 

do końca. 

Przeliczyła się jednak. Fergus powiedział coś do 

asystującej mu pielęgniarki i wyciągnął dłoń w cienkiej, 

gumowej rękawiczce. Siostra sięgnęła w stronę tacy 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 133 

z chirurgicznymi narzędziami i podała mu lśniący 

skalpel. W tym momencie Rosie dała za wygraną 

i zamknęła oczy. 

Kiedy znów ostrożnie spojrzała w tamtym kierunku, 

zobaczyła jedynie szerokie plecy profesora pochylonego 

nad pacjentem i bez protestów dała się siostrze Wallace 

wyprowadzić na korytarz. 

- Po prostu chciałam zobaczyć, jak to wszystko 

wygląda - wyjaśniła swojej przewodniczce. - Wie­

działam, że sir Fergus jest chirurgiem, ale dotąd 

mogłam sobie to tylko wyobrażać... Czy zdarza mu 

się popełnić błąd? 

Siostra Wallace pozwoliła sobie zachichotać. 

- Ależ skąd! Chciałabyś teraz zobaczyć oddział 

ortopedyczny? 

- Tak, bardzo chętnie. 

Popołudnie minęło nie wiadomo kiedy. Rosie była 

pochłonięta zwiedzaniem i wciąż zadawała mnóstwo 

pytań, na które siostra Wallace cierpliwie odpowiadała. 

Na koniec wróciły do jej biura. Wniesiono tacę 

z herbatą i w tej samej chwili pojawił się Fergus. Był 

już w garniturze i sprawiał wrażenie eleganckiego 

dżentelmena, który nie ma najmniejszego pojęcia, co 

to skalpel. 

- Jakoś inaczej wyglądasz - zauważyła Rosie. 

- Tak? A to dlaczego? - dopytywał się zaciekawiony. 

- Czy ja wiem... To chyba tamten strój. Wy­

glądałeś... wyglądałeś jak ktoś, kogo wszyscy muszą 

słuchać, nie wdając się w żadne dyskusje. 

- Lepiej, żeby tak było, bo inaczej sala operacyjna 

zmieniłaby się w domu wariatów! 

- Byłyśmy na galerii - wyjaśniła siostra Wallace. 

- Ale zamknęłam oczy, kiedy wziąłeś ten nóż, 

a kiedy znów popatrzyłam, widać było tylko twoje 

plecy. Będziesz jeszcze dzisiaj operował? 

- Za pół godziny mam dyżur w przychodni - odparł, 

background image

134 

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

rzuciwszy okiem na zegarek - a potem muszę sprawdzić 

stan pacjentów po dzisiejszych zabiegach. 

- Są jeszcze prywatni pacjenci i listy, które trzeba 

podyktować - zakomunikowała sucho siostra Wallace. 

- W takim razie ja chyba już pójdę - odezwała się 

Rosie. - Dziękuję za pokazanie mi szpitala, wszystko 

było bardzo ciekawe! - dodała entuzjastycznie. 

Pożegnała siostrę Wallace, uścisnęła rękę Fergusa 

i skierowała się w stronę drzwi. 

- Odwiozę cię - zaproponował szybko tonem 

człowieka, który nie ma nic do roboty. - Przyda mi 

się łyk świeżego powietrza. Dziękuję ci, Becky, przekaż 

na ortopedii, że niedługo będę z powrotem. 

- Mogę przecież sama wrócić — zaprotestowała, 

gdy wyszli na korytarz. Równie dobrze mogłaby 

jednak mówić do ściany. Fergus nawet się nie odezwał. 

- Naprawdę, wcale nie musisz... - upierała się przy 

swoim, ale została stanowczo, choć delikatnie we­

pchnięta do rolls-royce'a i zawieziona pod dom 

babci. 

- Może wejdziesz? - zaproponowała, gdy wysiedli. 

- Nie mogę, jest już późno. - Schylił się, szybko ją 

pocałował i odjechał. 

Popatrzyła na zegarek. Siostra Wallace wspomniała, 

że doktor Cameron nigdy się nie spóźnia. Będzie 

musiał szybko jechać... 

W salonie zastała przy podwieczorku matkę. 

- Siadaj, kochanie, i wszystko mi opowiedz. Cie­

kawie spędziłaś czas? 

- Nawet bardzo. Zwiedziłam szpital z asystentką 

sir

 Fergusa. 

- A jego nie widziałaś? - Głos pani Macdonald 

brzmiał prawie obojętnie. 

- Och, tak. Przyglądałam się, jak operuje, ale 

tylko przez chwilę, potem już nie patrzyłam... Przywiózł 

mnie tutaj. 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 135 

- Nie chciał do nas wstąpić? 

- Ma jeszcze dyżur w przychodni i bardzo się 

śpieszył. 

- No cóż, może znajdzie troszkę czasu, żeby wpaść 

z wizytą, zanim wyjedziemy. - Zerknęła na córkę. 

- Pomyślałam, że możemy wyjechać za parę dni, nic 

nas przecież nie goni. 

Wszystko może się zdarzyć w ciągu kilku dni, 

pomyślała rozmarzona. 

Marzenia rozsypały się tego wieczora. 

Stała z matką przed domem, zastanawiając się nad 

trasą spaceru, kiedy nadjechał błękitny rolls-royce. 

Prowadził Fergus, a obok siedziała ta sama dziewczyna, 

z którą już go kiedyś widziała. Zauważył je i pomachał 

ręką, ale się nie zatrzymał. 

- Jaka ładna dziewczyna - odezwała się pani 

Macdonald. - Sądzisz, że to była jego narzeczona? 

- Nie mam pojęcia - odparła wściekłym głosem. 

- I szczerze mówiąc, wcale mnie to nie obchodzi. 

- Energicznie skierowała się w stronę przeciwną niż 

ta, w którą jechał rolls-royce. Matka szła za nią, 

wyraźnie się nad czymś zastanawiając. - Przyjęcie 

weselne chyba się udało, prawda, mamo? Jestem 

pewna, że oboje będą szczęśliwi. 

- Też tak myślę. Twoja ciocia wyglądała uroczo. 

Co masz ochotę robić jutro, Rosie? 

- Jechać do domu - warknęła, a widząc zdziwioną 

minę matki, dodała: - Wiesz, nie ma tu przecież nic 

ciekawego, a babcia jest taka zgryźliwa. Chyba, że 

chcesz jeszcze zrobić jakieś zakupy? 

Pani Macdonald rzeczywiście miała ochotę zajrzeć 

do paru sklepów i kupić trochę niezbędnych drobiaz­

gów, ale jeden rzut oka na twarz córki wystarczył, 

żeby z tego zrezygnować. W głosie Rosie zabrzmiał 

dziwnie naglący ton, odparła więc prawie beztrosko: 

- Zakupy? Nie, dziecinko. Wybiorę się tu jesienią, 

background image

136 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

żeby poszukać dla siebie nowego płaszcza. Teraz 

właściwie nic nie potrzebuję... 

Było to małe kłamstewko, ale ulga w oczach Rosie 

była go warta. Coś musiało się jednak wydarzyć, 

pomyślała z troską pani Macdonald. Rosie zawsze 

przecież interesowała się modą, a zakupy w Edynburgu 

mogły być dla niej prawdziwą przyjemnością. Czy zły 

humor córki ma coś wspólnego z sir Fergusem? 

Polubili się w końcu, ale była to chyba tylko przyjaźń? 

Przecież sama Rosie wielokrotnie wspominała o jego 

małżeńskich planach. Może to właśnie ta dziewczyna, 

która z nim jechała...? 

Kiedy zakomunikowały babci o jutrzejszym wyjeź­

dzie, bardzo się zirytowała. 

- Jestem starą, samotną i nikomu nie potrzebną 

kobietą. Została mi tylko moja wierna gospodyni! 

Ależ tak, proszę, jedźcie sobie do domu! 

Słowa te były pełne żalu, ale babcia mówiła tak 

głośno i takim rozzłoszczonym tonem, że zepsuła cały 

ich efekt, zwłaszcza że dodała jeszcze: 

- I tak musiałybyście wyjechać pojutrze. Zapraszam 

gości na brydża, a obie jesteście za głupie, żeby grać 

inteligentnie. Żadna z was nie jest mi tu potrzebna. 

- Wobec tego - odezwała się matka Rosie - naj­

lepiej, jeśli wyjedziemy zaraz po śniadaniu. Będziesz 

mieć czas, by wszystko zorganizować. 

- Czy Elspeth poradzi sobie teraz, kiedy nie ma 

cioci? - spytała Rosie. 

- Zatrudniłam bardzo dobrą pomoc na przychodne. 

Na pewno będzie bardziej troskliwa niż moja własna 

rodzina. Muszę ci powiedzieć, Rosie, że byłam gorzko 

rozczarowana brakiem opieki z twojej strony, kiedy 

skręciłam nogę... Tak cierpiałam... 

- Kochana babciu - Rosie próbowała udobruchać 

starszą panią. Wstała i ucałowała ją w czoło. - Pójdę 

teraz spakować nasze rzeczy. Dobranoc. - Cmoknęła 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

jeszcze matkę w policzek. - Nie idź zbyt późno spać 

mamo, 

Wyjechały z samego rana, zbesztane na pożegnanie 

przez babcię. Rosie jechała przez miasto, starając się 

za bardzo nie rozglądać. Nie chciała znów zobaczyć 

Fergusa i jego narzeczonej. Z przygnębieniem za­

stanawiała się, czy jeszcze kiedyś go spotka. Praw­

dopodobnie nigdy, stwierdziła ponuro. 

Cudownie było wrócić do domu. Opowiedziała 

ojcu o ślubie, sprawdziła, co wyrosło na grządkach 

w ciągu ostatnich dwóch dni, powyrywała chwasty 

między truskawkami. Cały dzień była zajęta i czuła 

się prawie, choć nie całkiem, szczęśliwa. Zajrzała też 

do Meg, ponieważ jedno z dzieci zachorowało. 

Zatelefonowała do doktora Douglasa, który przyjechał 

i stwierdził odrę. Odprowadzała go właśnie do 

samochodu, gdy nagle się roześmiał. 

- Koniecznie muszę ci to powiedzieć. Otóż profesor 

Cameron w zeszłym tygodniu operował w Oban 

i trochę potem rozmawialiśmy - o mojej karierze i tak 

dalej. Wyobraź sobie, on sądził, że ty i ja mamy się 

pobrać! Oczywiście wyprowadziłem go od razu z błę­

du... Co też mu przyszło do głowy? Coś tak głupiego... 

- To faktycznie okropnie śmieszne - odparła, 

przełykając gorycz i wściekłość. - Czy to możliwe, 

żebym zdecydowała się wyjść za kogoś takiego jak 

ty...? - zaśmiała się rozkosznie. 

- No, nie jestem taką złą partią - stwierdził nieco 

obruszony. 

- Ależ oczywiście, że nie - odezwała się słodko. 

- Tylko że nie dla mnie. Powinieneś sobie znaleźć 

jakieś ładne maleństwo. Profesor był chyba nieźle 

rozbawiony? 

- Dziwne, ale niewiele mówił. On ma zawsze taki 

wyraz twarzy, że nigdy nie wiadomo - bawi się, złości 

czy jest znudzony. 

background image

138 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

- Pewnie był znudzony. Przyjedziesz jeszcze zoba­

czyć, jak się czuje mały Jamie? 

- Daj mi znać, gdy będzie miał temperaturę. Jeśli 

nie spadnie, będę musiał jeszcze go zbadać. - Wsiadł 

do samochodu i opuścił szybę. - Nie jesteś chyba na 

mnie zła? Przez te głupoty o nas...? 

- Zła? Skądże. Ktoś sobie zażartował naszym 

kosztem i już. - Uśmiechnęła się czarująco. - Do 

widzenia, Ian. 

Patrzyła za nim i czuła, że wszystko się w niej 

gotuje. Fergus parę razy wspomniał o Ianie, pytał 

o datę ślubu -wyraźnie ciągnął ją za język, prowokując 

do tych idiotycznych odpowiedzi, a przez cały czas 

znał prawdę... To było strasznie upokarzające. Nigdy 

mu tego nie wybaczy i nigdy, nigdy więcej nie zechce 

go widzieć, postanowiła kategorycznie, ale w środku 

czuła się chora z rozpaczy. 

Zobaczyła go już następnego dnia. Szukała na 

poddaszu koszyka dla Simpkinsa, gdy do jej uszu 

dotarł szmer samochodu. Zerknęła przez małe okienko. 

Fergus właśnie wysiadał. Zdążyła pędem zbiec bocz­

nymi schodami i przez kuchnię wyślizgnęła się do 

ogrodu. Pognała do małej furtki w murze i odetchnęła, 

gdy znalazła się na łące. Za łąką płynęła rzeczka. 

Zręcznie przedostała się po kamieniach na drugi jej 

brzeg i skierowała kroki w stronę sosen u stóp 

wzgórza. Usiadła na pniu powalonego drzewa, żeby 

zebrać myśli. Głupio było tak uciekać, stwierdziła. 

I tak, prędzej czy później, gdzieś na niego wpadnie. 

Na razie nie miała jednak zamiaru wracać do domu. 

Fergus rozmawiał tymczasem w salonie z panią 

Macdonald. Gdy słońce wychyliło się zza chmur 

i oświetliło wszystko nagłym blaskiem, przez duże 

okno od razu zauważył rysującą się w oddali sylwetkę 

Rosie. 

- Była na poddaszu, kiedy przyjechałeś - tłumaczyła 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

matka. - Słyszałam, jak ciągnęła jakieś pudło. Ta 

podłoga tak okropnie skrzypi... 

- Teraz siedzi po drugiej stronie rzeki. Przejdę się 

tam... 

Rosie nie patrzyła w stronę domu. Obserwowała 

właśnie małą rudą wiewiórkę, gdy nagle poczuła na 

ramieniu dotyk czyjejś ręki. 

- No i dlaczego uciekłaś? - zapytał Fergus bez 

żadnych wstępów. 

- Uciekłam? Skądże, miałam ochotę się przejść... 

- Czemu mi powiedziałaś, że masz zamiar wyjść za 

doktora Douglasa? I dlaczego... 

- Wciąż tylko te pytania! - przerwała mu oprysk­

liwie. - Nie powiem ci! 

- Wobec tego ja odpowiem za ciebie - odparł, 

przyglądając się jej rumieńcom. 

- Tylko spróbuj, a nigdy się do ciebie nie odezwę! 

I tak zresztą nie miałam zamiaru. 

- Ciekawe dlaczego? Czym ci się naraziłem, że 

jesteś tak bardzo na mnie rozgniewana? Cóż takiego 

zrobiłem? - Mówił poważnie, ale było jasne, że ze 

wszystkich sił stara się nie roześmiać. 

- Och, nic, zupełnie nic. A w ogóle o co tyle 

hałasu? I dlaczego nie jesteś w Edynburgu? 

- Przyjechałem, żeby się z tobą spotkać, ale ty nie 

chcesz mnie widzieć, prawda, Rosie? 

- Nie, nie chcę. I marzę o tym, żebyś już sobie 

wreszcie poszedł! 

- No cóż, niech będzie - odparł tak obojętnie, 

jakby to zupełnie nie miało dla niego znaczenia. 

— Śliczny mamy dzisiaj ranek, prawie żałuję, że nie 

jestem pasterzem lub farmerem. 

Uśmiechnął się na widok jej zdumionej miny 

i poszedł. Odczekała, aż przeszedł przez rzeczkę 

i zniknął za furtką, po czym siadła i rozbeczała się. 

Była głupia i dziecinna, przyznała sama przez sobą. 

background image

140 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

I co z tego? On i tak niedługo się ożeni, jej mógł 

zaofiarować tylko przyjaźń. Chciała czegoś więcej, 

a to było niemożliwe. Mogła też wszystko, co się 

zresztą zdarzyło, obrócić w żart. Rozstaliby się 

z uprzejmą, choć może nieszczerą nadzieją, że jeszcze 

kiedyś się spotkają. Lecz taka przyjaźń szybko 

umarłaby śmiercią naturalną. Cóż, teraz i tak na 

wszystko było już za późno... 

Wróciła do domu i przez kilka godzin miotała się 

wśród zniszczonych mebli, kufrów ze starociami 

i stosów książek, robiąc taki hałas i tracąc przy 

okazji tyle energii, że gdy przyszła pora na lunch, 

mogła już niemal spokojnie napomknąć o wizycie sir 

Fergusa. 

- Wpadł tylko na parę minut... Był w Oban? Nie 

zdążyłam się dowiedzieć... 

- Jechał do domu - wyjaśnił ojciec i spytał, kto 

zabiera ją na szkocki bal, który ma się odbyć w Fort 

William w przyszłym tygodniu. 

- Ian Douglas - odparła. - Będzie świetna zabawa. 

Do końca posiłku rozmawiali tylko o balu. 

Następnego dnia poszła zobaczyć, jak się czuje 

mały Jamie. Wciąż gorączkował, ale doktor Douglas 

twierdził, że to normalne. Miała jednak własne powody, 

by zadzwonić do niego. Zagaiła na temat Jamiego 

i zapytała: 

- Ian, mógłbyś coś dla mnie zrobić? 

- Oczywiście, jeśli tylko będę mógł. 

- Wybierasz się na ten bal? Tak? Sam? Mógłbyś 

mnie ze sobą zabrać? Nie musisz się mną przez cały 

wieczór zajmować, po prostu chciałabym z kimś 

pojechać. 

- Z przyjemnością. Nie zapraszałem cię, bo myś­

lałem, że pewnie przyjedzie sir Fergus. Zawsze bywa 

na tym balu. 

Dobrze o tym wiedziała. Tym razem też na pewno 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ  1 4 1 

tam będzie -jego posiadłość leżała tuż obok, a rodzinę 

Cameronów wszyscy dobrze znali. 

- Wpadniesz po mnie? Przyjedź na obiad, jeśli 

masz chęć. 

- Wspaniale. O ósmej? Do zobaczenia. 

Parę dni minęło bardzo szybko, Ian Douglas zjawił 

się punktualnie i musiał w duchu przyznać, że Rosie, 

w białej szyfonowej sukni przepasanej kraciastą szarfą, 

jest jedną z najładniejszych dziewcząt, jakie kiedykol­

wiek spotkał. Za jakieś pięć lat, pomyślał, może z niej 

być akurat taka żona, jakiej będę potrzebował. Trochę 

mało pieniędzy, ale to dobra rodzina, no a ta jej 

buzia i figura... Szkoda tylko, że taka kłótliwa... 

Jednak tego dnia Rosie nie kłóciła się przy obiedzie. 

Wręcz przeciwnie, była wcieleniem słodyczy, Ian 

zaprowadził ją do samochodu z nadzieją na mile 

spędzony wieczór. 

Hotel był już pełen gości ubranych w tradycyjne, 

szkockie stroje. Panie miały na sobie białe suknie, 

a mężczyźni kilty, czyli kraciaste spódniczki do kolan. 

Wszyscy wspaniale się bawili przy dźwiękach szkockich 

melodii. Rosie tańczyła znakomicie. Lubiła żywe, 

miejscowe tańce, a także te bardziej konwencjonalne, 

Ian był zaś doskonałym partnerem. Oboje znali tu 

sporo ludzi, więc od czasu do czasu tańczyli z kimś 

innym, aby w końcu spotkać się znowu, gdy podano 

kolację. 

Szli właśnie w stronę stołu, gdy Rosie zauważyła 

Fergusa. Zbladła na jego widok. Był diabelsko 

przystojny - w kilcie prezentował się doskonale. 

Rozmawiał właśnie z córką Provostów. Nigdy nie 

lubiła tej dziewczyny, ale teraz chętnie by ją udusiła. 

Nie mogła nawet udać, że go nie widzi, toteż posłała 

mu promienny uśmiech, przesunęła wymownym 

spojrzeniem po sukience jego partnerki, przy stole zaś 

natychmiast stała się duszą towarzystwa. 

background image

142 

JEŚLI PRZESTANIEMY SIE KŁÓCIĆ 

Po kolacji przetańczyła wszystkie melodie. W swojej 

próżności miała cichą nadzieję, że sir Fergus poprosi 

ją do tańca, a ona mu odmówi. On jednak ani razu 

jej nie poprosił. Zupełnie, jakby jej tu nie było. 

Na koniec odśpiewano „Auld Land Syne", starą 

szkocką pieśń o dawnych, dobrych czasach i wszyscy 

wysypali się do hotelowego foyer. Ian wyszedł, aby 

podjechać samochodem przed wejście, Rosie stała 

obok szatni, czekając na niego. W tłumie ludzi nigdzie 

nie było widać Fergusa. Pewnie odwozi teraz do 

domu córkę Provostów, pomyślała kwaśno i w tej 

samej chwili usłyszała jego głos tuż przy uchu: 

- Cudowny wieczór, prawda, Rosie? Młody Douglas 

musi być z ciebie strasznie dumny. 

- Daruj sobie te złośliwości - odparła gorzko. 

- Miałeś chyba niezły ubaw, gdy Ian powiedział ci, 

że... - przerwała, by zamienić dwa słowa z sir 

Williamem Bruce'em. Starszy pan miał już osiem­

dziesiątkę na karku, ale nie opuścił do tej pory 

żadnego balu. Ukłoniła się staruszkowi, po czym 

spojrzała promiennie na Fergusa. - Mam nadzieję, że 

cię już nigdy nie zobaczę - stwierdziła, a dla uszu 

znajomej, która zatrzymała się obok, dodała słodko: 

- Chyba dobrze się bawiłeś. To musiała być przyjemna 

odmiana dla kogoś, kto na co dzień siedzi zagrzebany 

w cudzych kościach. 

Uśmiechnęła się, bardzo z siebie zadowolona. 

- Ach, jest już Ian... - Podpłynęła z wdziękiem 

w jego stronę. 

Nikt, kto by na nią patrzył, nie domyśliłby się, co 

rzeczywiście czuła. 

Tak naprawdę bowiem z całej duszy pragnęła się 

odwrócić i paść Fergusowi w ramiona. 

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

Ian Douglas dobrze się bawił na balu i był 

zadowolony z tego wieczoru. 

- Ta dziewczyna, z którą tańczył profesor - ode­

zwał się z przejęciem - to chyba córka Provostów? 

Ładne stworzenie i bardzo miła. Tworzyli razem 

piękną parę. 

Rosie niechętnie zgodziła się z jego opinią. Ten 

wieczór nie rozwinął się po jej myśli. Była taka zła, że 

gdyby mogła, spuściłaby Fergusowi tęgie lanie. Przez 

chwilę zastanawiała się, co by mu zrobiła, Ian zaś 

plótł tymczasem o córce Provostów. 

W Inverard zaprosiła go na kawę i w duchu 

ucieszyła się, gdy odmówił. Było już po drugiej i, 

prawdę mówiąc, marzyła tylko o tym, żeby wreszcie 

pójść spać. Podziękowała mu za to, że jej towarzyszył 

i z ulgą pożegnała. 

Była zmęczona, ale sen nie nadchodził. Przed oczami 

miała potężną sylwetkę Fergusa, a w głowie wciąż 

kołatały się jej własne słowa, że nie ma ochoty go 

więcej widzieć. Chciała, by w to uwierzył, ale swojego 

serca nie potrafiła oszukać. W końcu zasnęła i oczywiś­

cie śniła o Fergusie Cameronie. 

Wstała o zwykłej porze i przy śniadaniu szczegółowo 

opowiedziała rodzicom o balu. Przekazała im po­

zdrowienia od wielu znajomych i przyjaciół, opisała 

fasony najelegantszych sukienek i potrawy podane na 

kolację. Entuzjazm, z jakim mówiła, sugerował, że 

bawiła się tak wesoło, jak nigdy dotąd. Słowom 

przeczyła jednak wyraźnie bladość twarzy i zaczer-

background image

144 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

wieniony czubek jej ładnego noska. Matka przyglądała 

się jej z namysłem. 

- Widziałaś może Fergusa? - zapytała w końcu. 

- Fergusa? O, tak, był z rodziną Provostów, ale 

w tym tłumie trudno było z kimkolwiek porozmawiać... 

- Chyba dobrze wygląda w kilcie? 

-

 Tak, rzeczywiście nieźle. - Zgniotła w dłoni 

grzankę. - Wiesz, mamo, chyba powinnam znów się 

zająć organizowaniem dziewiarstwa w naszej okolicy. 

Rozmawiałam z panią MacTavish. Podobno niedługo 

ma zostać otwarty w Inverness nowy butik z ręcznie 

robionymi swetrami. Muszę dowiedzieć się czegoś 

więcej... 

Ta nagła zmiana tematu zaskoczyła panią Mac-

donald. Powstrzymała się jednak od komentarza 

- córka musiała mieć swoje powody, dla których 

wolała nie rozmawiać więcej o balu. 

W ciągu kilku następnych dni Rosie wynajdywała 

sobie w domu wciąż nowe zajęcia, ale nie udało jej się 

znaleźć lekarstwa na to, co ją dręczyło. Czuła się 

samotna i nieszczęśliwa, nie miała też nadziei, że 

kiedyś będzie inaczej. Gdyby tylko Fergus znów 

przyjechał do Inverard, mogłaby mu wszystko wyjaś­

nić... Zdawała sobie jednak sprawę, że były to zwykłe 

mrzonki. Fergus Cameron nie miał żadnych powodów, 

aby jeszcze kiedykolwiek ją odwiedzić, więc każdej 

nocy wypłakiwała się cicho w poduszkę. Tylko tyle 

jej pozostało... 

Nie mogła wiedzieć o tym, że sir Fergus myślał 

o niej równie często, jak ona o nim. Był dojrzałym 

człowiekiem i nie miał wątpliwości, że ją kocha i że 

chce się z nią ożenić, ale tylko wtedy, gdy ona sama 

tego zapragnie i odwzajemni jego uczucia. Nie był 

zarozumiały, lecz zdawał sobie sprawę, że mógłby 

zawrócić jej w głowie, gdyby tylko stał się trochę 

bardziej czarujący i uwodzicielski. Potrafił być taki, 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIC 145 

jeśli miał na to ochotę. Ale nie chciał jej zdobyć w ten 

sposób. Chciał jej miłości i rozumiał, że warto na tę 

miłość poczekać. 

Rosie rzeczywiście energicznie zabrała się za sprawy 

dziewiarskiego rzemiosła. Do tej pory nie miał się 

tym kto zająć. Miejscowe kobiety były bardzo 

zadowolone, gdy przywiozła im włóczkę i wzory 

swetrów, obiecując zorganizować również sprzedaż 

gotowych wyrobów. Mieszkały na ogół w zabitych 

deskami wsiach i rzadko jeździły do miasta. Rosie 

zjawiła się więc w samą porę. 

Któregoś dnia wybrała się do Inverness, aby 

porozmawiać z właścicielami butików na temat 

ewentualnych dostaw. Próbki, które zaprezentowała, 

bardzo się im spodobały. Rynek zbytu przeszedł jej 

najśmielsze oczekiwania. Dostała masę zamówień, 

a i ceny okazały się wyjątkowo korzystne. 

Wychodziła właśnie z kolejnego sklepu, gdy do­

słownie wpadła na panią Cameron. 

- Moja droga, co za miła niespodzianka! - urado­

wała się matka Fergusa. - Akurat zastanawiałam się, 

czy nie wpaść gdzieś na kawę. Będzie mi przyjemnie, 

jeśli pójdziesz razem ze mną. 

Było to zupełnie nieoczekiwane spotkanie, a ser­

deczność pani Cameron tak przekonująca, że Rosie 

od razu się zgodziła i już po chwili siedziały, roz­

mawiając, przy kawiarnianym stoliku. 

- Koniecznie musisz mnie znów odwiedzić, Rosie. 

Fergus wspominał, że byłaś na balu, ale wiem, jak 

tam bywa tłoczno, nawet nie można porozmawiać 

- ciągnęła, starając się wyczytać coś z wyrazu twarzy 

tej ślicznej dziewczyny. 

Fergus był ostatnio wyjątkowo oględny w słowach, 

kiedy tylko wspominała o Rosie. Co więcej -pracował 

tak ciężko, jak nigdy dotąd, a kiedy już przyjeżdżał 

do domu, znikał na całe godziny i wędrował samotnie 

background image

146 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

po wrzosowiskach. Coś wyraźnie było nie tak. 

Wiedziała, że jej syn jest cierpliwym człowiekiem i na 

ogół zdobywa to, czego chce. Teraz była pewna, że 

chodzi o Rosie. Może się pokłócili? Ale to, jak się jej 

zdawało, było mało prawdopodobne. Czyżby więc 

jakieś nieporozumienie? Westchnęła. Zakochani są 

zawsze tacy przewrażliwieni... 

- Rzadko przyjeżdżam do Inverness, a ty, Rosie? 

- zagadnęła. - Dzisiaj nadarzyła się świetna okazja, 

ponieważ Fergus operuje w tutejszym szpitalu. Za­

brałam się więc razem z nim. Umówiliśmy się tu, 

naprzeciwko w hotelu, na lunch. Mam nadzieję, że się 

do nas przyłączysz? 

- Ja... To znaczy... niestety muszę już wracać. -Aż 

zbladła na samą myśl o spotkaniu. Gorączkowo 

usiłowała znaleźć jakąś wymówkę. - Dziękuję, to 

bardzo miło z pani strony, bardzo bym chciała, ale 

obiecałam, że przywiozę włóczkę, a to dosyć daleko... 

Zamilkła, świadoma że paple bez sensu. 

- Jaka szkoda - odezwała się łagodnie pani Came­

ron. - Ale rozumiem, że faktycznie musisz już jechać. 

Cieszę się, że cię spotkałam. 

Pożegnały się przed kawiarnią. Rosie z ulgą wsiadła 

do samochodu i odjechała. Czuła absurdalny strach 

na myśl o tym, że gdyby została jeszcze chwilę, to 

stanęłaby oko w oko z Fergusem. 

On sam wszedł do hotelowego foyer i nie od razu 

zauważył matkę, miała więc czas, aby ukradkiem mu 

się przyjrzeć. Był chyba zmęczony, co jej nie zdziwiło. 

Zaniepokoił ją natomiast wyraz jego twarzy. Wyglądał 

jak ktoś, kto błądzi myślami gdzieś daleko. To był zły 

znak. Zobaczył ją i podszedł do stolika. 

Uśmiechnęła się do niego i powiedziała: 

- Właśnie pożegnałam się z Rosie, byłyśmy razem 

na kawie... 

Jego twarz zmieniła się natychmiast w obojętną 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 147 

maskę. A więc miała rację, między młodymi coś się 

nie układało, teraz była tego pewna. 

- Tak? - zapytał. - Chciało jej się jechać tak 

daleko od domu? 

- Zajmuje się organizowaniem wiejskiego rzemios­

ła... Wiesz, dziewiarstwo i tak dalej. Zbierała tu 

w butikach zamówienia. Chciałam, żeby zjadła z nami 

lunch, ale bardzo się śpieszyła. Wyglądała, jakby była 

czymś zmęczona, czy może raczej nieszczęśliwa... 

- Spojrzała szybko na syna i ciągnęła dalej: - Bardzo 

byłeś dzisiaj zajęty? Jak myślisz, o której skończysz? 

Mam jeszcze do zrobienia trochę zakupów... 

Kilka dni później Rosie pojechała do Fort William 

odwiedzić panią MacTavish i opowiedzieć jej o wszys­

tkim, co załatwiła w butikach Inverness. Spędziły 

razem całe popołudnie, rozmawiając o dziewiarstwie. 

Po podwieczorku zjawili się mąż i córka pani domu, 

Chloe. Rosie nie widziała jej od czasu, gdy wyjechała 

do Wiltshire, toteż obie dziewczyny ucieszyły się 

z tego spotkania. 

- Musisz zostać na kolacji - nalegała pani Mac-

Tavish. - Zadzwonię do twojej mamy, kochanie. 

Została i tak się obie z Chloe zagadały, że nie 

wiadomo kiedy zrobiło się bardzo późno. 

Ledwo zdążyła wyjechać z Fort William, kiedy zaczęło 

padać. Musiała trochę zwolnić, bo deszcz przeszedł 

w ulewę, a silne podmuchy wiatru zaczęły gwałtownie 

uderzać w samochód. Widoczność była kiepska, ale 

Rosie nie martwiła się, bo znała drogę jak własną 

kieszeń. Minęła już Ballchulish i wyjechała na prosty 

odcinek szosy wzdłuż wrzosowisk, gdy nagle zauważyła 

w oddali jakiś błysk. Zatrzymała samochód i jeszcze raz 

spojrzała w tamtą stronę. Była to dzika okolica i nikt tu 

nie mieszkał, skąd więc to światło? Spostrzegła, że 

światło poruszą się, jakby ktoś machał latarką. 

background image

148 JBŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

Niewiele myśląc, wysiadła i założyła wiatrówkę, 

którą zawsze woziła w bagażniku. Żałowała, że nie 

ma kaloszy. Zabrała jeszcze latarkę, zamknęła samo­

chód i ruszyła w stronę wrzosowisk. Prawdopodobnie 

ktoś zabłądził i nie wie, w którą stronę pójść. Było już 

całkiem ciemno, więc migała latarką, dając znaki, że 

się zbliża i modląc się w duchu, żeby tamto światło 

nie zgasło. 

Było dalej, niż przypuszczała. Po dwudziestu 

minutach marszu usłyszała czyjś słaby okrzyk w od­

powiedzi na swoje wołanie. Teren był tutaj bardzo 

nierówny, pełen kamieni, których nie sposób było 

dostrzec i ominąć, toteż gramoliła się powoli i z trudem. 

W pewnej chwili potknęła się i niemal upadła na 

kogoś, kto trzymał latarkę. 

Był to młody chłopak, prawie jeszcze dziecko. 

Leżał bez ruchu w grząskim błocie, przemoczony do 

suchej nitki. Jedną nogę miał wykręconą pod dziwnym 

kątem, a ze zranionej skroni sączyła się krew. 

Uklękła przy nim, zdjęła wiatrówkę i delikatnie 

wsunęła mu pod głowę. 

- Kiedy to się stało? - spytała. - Gdzie cię boli? 

Spróbuję ci jakoś pomóc. - Nie mogła wiele zrobić, 

noga była chyba złamana. 

- Zabłądziłem - odezwał się słabym głosem. - Zawa­

dziłem o coś nogą i upadłem, uderzyłem się w głowę... 

- Bardzo cię boli? 

- Nie. W ogóle nic nie czuję. - Popatrzył na nią 

przestraszony. - Złamana, prawda? Więc dlaczego 

nie czuję? 

- To tylko z zimna - powiedziała, próbując go 

uspokoić. - A głowa? Boli cię głowa? 

- Tak. 

Szeptał coś tak cicho, że musiała się schylić, aby go 

usłyszeć. 

- Chciałem się sprawdzić... Nie zostawiaj mnie... 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 149 

- Na pewno cię nie zostawię. Mam silną latarkę. 

na pewno ktoś nas zauważy. Spróbuj może zasnąć, 

daję słowo, że nigdzie nie pójdę. 

Zgasiła latarkę -musiała oszczędzać baterie. Miała 

nadzieję, że ktoś, prędzej czy później, będzie tędy 

przejeżdżał. Włączy ją, gdy zobaczy światła samochodu. 

- Ktoś w końcu się zjawi - odezwała się pogodnym 

tonem, ale chłopiec nie odpowiedział. Przyjrzała się 

jego twarzy. Oczy miał wpół przymknięte, oddychał 

głośno i nierówno. Przeraziła się. Mówił, że nie czuje 

nóg, a jeśli ma uszkodzony kręgosłup? W popłochu 

zastanawiała się, co robić. Mogła tylko czekać. 

Było już dobrze po północy, gdy Fergus Cameron 

jechał pustą o tej porze szosą. Miał za sobą długi 

i ciężki dzień, był więc zmęczony, lecz cieszyła go 

perspektywa pobytu w domu. Potrzebował spokoju 

i czasu, żeby przemyśleć różne sprawy. Wiedział, że 

musi podjąć jakąś decyzję co do Rosie. Był cierpliwym 

człowiekiem, ale i jego cierpliwość miała swój kres... 

- Jutro do niej pojadę - odezwał się do śpiącego 

obok psa i w tej samej chwili spostrzegł w oddali 

słabe światełko, które poruszało się w ciemności, 

jakby ktoś dawał sygnały. Zatrzymał samochód 

i wysiadł. 

- Musimy to sprawdzić - powiedział do Gyp. 

Zauważył teraz nieco dalej samochód Rosie. 

- Zostawiła bez świateł, co za głuptas - mruknął 

i podszedł bliżej. 

Samochód był zamknięty i nie nosił śladów uszko­

dzeń. Musiała mieć więc jakiś ważny powód, żeby się 

zatrzymać właśnie tutaj. Gwizdnął na Gyp, zapalił 

latarkę i skierował ją w stronę słabego światła. 

Natychmiast odpowiedziały mu kolejne błyski. 

Ruszył na wrzosowiska pewnym krokiem. On także 

znał te okolice. Szedł bardzo szybko, pogwizdując 

wesoło, aby nie przestraszyć i nie zaskoczyć Rosie. 

background image

150 

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

Wiedział, że musiało się stać coś złego i że dziewczyna 

z pewnością ma nerwy napięte do ostatnich granic. 

Rosie, skulona i trzęsąca się z zimna, siedziała cały 

czas przy chłopcu. Wciąż mechanicznym gestem 

poruszała latarką, drugą zaś ręką ściskała zimną dłoń 

chłopca. „Moja miłość jest jak czerwona róża" - tę 

melodię pogwizdywał ktoś, kto szybko się do nich 

zbliżał. 

To mógł być tylko on. 

To na pewno był on! 

Zalała ją gwałtowna fala radości. Usiłowała się 

podnieść, ale była przemarznięta do szpiku kości 

i zupełnie zesztywniała od długiego siedzenia bez 

ruchu. Po paru minutach Gyp przypadła do niej 

w podskokach, liżąc ją po ręce i machając z radości 

ogonem. W tym samym momencie zobaczyła Fergusa. 

Obrzucił spojrzeniem dziewczynę i chłopca i w jednej 

chwili zrozumiał, co się stało. 

Podniósł ją i przytulił mocno do siebie. Czuł, jak 

drży w jego ramionach. 

- Moja dzielna, najmilsza dziewczyna -powiedział 

cicho i pocałował ją tak namiętnie, że miała ochotę 

rozpłakać się ze szczęścia. 

Zaraz jednak wypuścił ją z objęć i posadził na 

kamieniu. 

- Kiedy to się stało? Czy był przytomny? - Mówił 

teraz takim tonem, jakby znajdował się na szpitalnym 

oddziale i rozmawiał z pielęgniarką. 

- Dochodziła dziewiąta, był wtedy przytomny. Nie 

ruszałam go, bo ma chyba złamaną nogę. Poza tym 

mówił, że nie ma czucia. 

- Noga jest rzeczywiście złamana - stwierdził, gdy 

pobieżnie zbadał nieruchome ciało. - Podejrzewam, 

że stało się też coś z kręgosłupem. Nie wiesz, jak do 

tego doszło? 

- Zabłądził. - Wciąż była oszołomiona jego pocałun-

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ  1 5 1 

kiem. - Upadł na plecy. Przestał mówić niedługo po 

tym, jak tu dotarłam. 

-Wracam do samochodu wezwać pomoc. Gyp 

zostanie z tobą. Bądź dzielna! 

Zdjął z siebie nieprzemakalną kurtkę i sweter, 

wciągnął jej obie rzeczy przez głowę, włożył ręce 

w rękawy i obciągnął ubranie na jej przemoczonej 

sukience. Dotyk jego rąk był delikatny, ale zupełnie 

bezosobowy. Czyżby wyobraziła sobie tylko ten 

pocałunek? 

- Nie mogę pozwolić, żebyś się zaziębiła - powie­

dział niemal obojętnym tonem. 

- Długo cię nie będzie? 

- Do drogi jest około półtora kilometra. Wrócę za 

jakieś pół godziny. 

Z samochodu połączył się z posterunkiem pogotowia 

górskiego, powiadomił szpital, wezwał karetkę i policyj­

ny radiowóz. Na koniec zadzwonił do państwa 

Macdonald. 

- Rosie wróci dzisiaj dosyć późno. Zdarzył się 

wypadek, ale nie chodzi o nią. Po prostu czeka teraz 

z rannym chłopcem na przyjazd karetki. Proszę się 

nie martwić, dopilnuję, żeby przyjechała bezpiecznie 

do domu. 

Wracał, zastanawiając się, ile czasu zajmie prze­

transportowanie nieprzytomnego chłopca do ambulan­

su. Będzie to trudne zadanie. Teren jest nierówny 

i skalisty, a stan chłopca ciężki i wymagający nie­

słychanej ostrożności. 

Myślał też o Rosie. Wciąż miał przed oczami jej 

śliczną buzię i to, jak na niego popatrzyła, kiedy się 

zjawił. Chyba nie mógł się aż tak mylić... Teraz, gdy 

dotarł do niej powtórnie, jej twarz rozjaśniła się na 

jego widok taką radością, że aż się potknął i o mało 

nie przewrócił. Jej słowa przywołały go jednak do 

porządku. 

background image

152 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

- Kiedy przyjadą? - spytała. - On jest taki zimny. 

Cały czas masuję mu ramiona i dłonie. 

- Będą za pół godziny. - Kucnął obok chłopca. 

- Musimy go trochę ogrzać. - Zawołał psa. Gyp 

przybiegła natychmiast i posłusznie ułożyła się obok, 

grzejąc chłopca swoim ciałem. 

Rosie była śpiąca, zmoknięta i wciąż trochę prze­

straszona, ale obecność Fergusa podniosła ją na 

duchu. Wiedział, co robić i całkowicie panował nad 

sytuacją. 

Najszybciej zjawili się ratownicy z pogotowia 

górskiego. Zdążyli delikatnie położyć chłopca na 

noszach i zabezpieczyć pasami, gdy przyjechała karetka 

i samochód policyjny. Powoli i ostrożnie zaniesiono 

rannego aż do drogi, po czym wstawiono nosze do 

ambulansu, który natychmiast odjechał do szpitala. 

Rosie wsiadła do swojego samochodu. Policjanci 

w radiowozie mieli eskortować ją aż do domu. 

Twierdzili, że tak polecił im zrobić sir Fergus. Była 

w takim stanie, że nie miała ani siły, ani ochoty, żeby 

protestować. Nagle otworzyły się drzwiczki i do 

samochodu zajrzał Fergus. 

- Dziękuję ci, Rosie. Jedź teraz do domu, napij się 

whisky, weź gorącą kąpiel i do łóżka! To polecenie 

lekarza! 

Wsiadł do rolls-royce'a i szybko odjechał w ślad za 

karetką. 

Ruszyła do domu. Fergus powiedział, że jest dzielna 

i najmilsza, ale chciał ją pewnie tylko uspokoić, 

wiedząc, że jest zdenerwowana. Czy pocałował ją 

także w celach terapeutycznych? Całowała się wiele 

razy, lecz nigdy w taki sposób... Wciąż jeszcze niemal 

czuła jego usta na swoich. Ale później był taki 

obojętny... Doszła do wniosku, że ten pocałunek 

najwyraźniej nic dla niego nie znaczył. 

- Whisky i gorąca kąpiel - mruknęła pod nosem 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 153 

i wcisnęła gaz do deski, a policjanci w radiowozie 

popatrzyli na siebie znacząco. Ten wypadek naj­

wyraźniej rozstroił młodą damę, pomyśleli zapewne. 

Rodzice powitali ją z wyraźną ulgą. Pani Macdonald 

zaprosiła obu policjantów do domu, poczęstowała 

herbatą i kanapkami. Opowiedzieli szczegółowo 

o całym wydarzeniu i podziękowali za gościnę. Rosie 

odprowadziła ich do drzwi. 

- Chyba nie zdołałabym przyjechać tutaj sama. 

Czułam się o wiele pewniej, wiedząc, że jedziecie za 

mną. Dziękuję. 

Wróciła do kuchni. 

- Nie będziemy cię już o nic pytać, kochanie 

- odezwała się matka. - Weź teraz gorącą kąpiel, łyk 

alkoholu i idź spać. 

- Właśnie to samo powiedział Fergus - odpowie­

działa cicho i rozpłakała się. 

Obudziła się w środku nocy i natychmiast pomyślała 

o nim. Była zła na siebie, chciała przecież zapomnieć 

o jego istnieniu, nigdy więcej go już nie spotkać... 

Znów zasnęła, a rano jej myśli same powróciły do 

jego osoby. Czy spał tej nocy? Gdzie jest teraz? Czy 

wyjechał do Edynburga? 

Po śniadaniu zatelefonowała do szpitala, aby 

dowiedzieć się, jaki jest stan chłopca. Jak ją poinfor­

mowano, był już po operacji. Miał skomplikowane 

złamanie nogi i uszkodzony kręgosłup, co spowodo­

wało paraliż. Lekarze byli jednak przekonani, że 

wróci całkowicie do zdrowia. 

- Czy to właśnie pani go znalazła? - spytał głos 

w słuchawce. 

- Tak - potwierdziła Rosie. 

- Prosił, żeby pani serdecznie podziękować. 

- Och, może zechce pani przekazać mu moje 

najlepsze pozdrowienia. On nie jest stąd, prawda? 

- Jest z Glasgow. Jego rodzice są już w drodze. 

background image

154 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

Może go pani odwiedzić, kiedy tylko pani zechce, 

panno Macdonald. 

Odwiesiła słuchawkę. Zastanowiło ją, skąd ta 

pielęgniarka wiedziała, jak ona się nazywa. Zresztą, 

przecież to i tak wszystko jedno, najważniejsze, że 

chłopiec ma szanse na wyleczenie. 

Przekazała tę nowinę matce i poszła na poddasze, 

aby poszukać tam resztek kolorowej włóczki. Była to 

tylko wymówka, ale nie potrafiła sobie dzisiaj znaleźć 

miejsca i chciała być sama. 

Ciemny pokoik na facjatce miał tylko jedno małe 

okienko wychodzące na tył domu, więc nie zauwa­

żyła rolls-royce'a, który niemal bezszelestnie pod­

jechał przed wejście. Wysiadł z niego Fergus Came­

ron, 

- Prawdę mówiąc, spodziewałam się ciebie -przy­

witała go pani Macdonald. - Jesteś chyba zmęczony. 

Całą noc byłeś na nogach? 

- Prawie całą. - Uśmiechnął się do niej serdecznie. 

- Przyjechałem zobaczyć się z Rosie... 

Odpowiedziała uśmiechem i wysłała go na facjatkę. 

Rosie wcale nie szukała włóczki. Siedziała na 

zakurzonej starej kanapie, z której wyłaziły sprężyny, 

a obicie było nadgryzione przez mole. Trzymała na 

kolanach Simpkinsa i bez powodzenia usiłowała nie 

myśleć o Fergusie. Usłyszała skrzypnięcie podłogi 

i spojrzała przez ramię. 

Zamknął za sobą drzwi i podszedł do niej. Zdjął jej 

z kolan kota i wsadził go do stojącego obok pudła, 

po czym delikatnie podniósł ją z kanapy. 

- No i dokąd nas to wszystko zaprowadziło? 

- spytał. 

- Zaprowadziło? - powtórzyła zdumiona. - Ale 

co? Ja nic nie... 

- Oczywiście, że nie rozumiesz, zwłaszcza że zdą­

żyłem cię tylko raz pocałować. - Zamknął ją w mocnym 

background image

JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 155 

uścisku swoich potężnych ramion i pocałował najpierw 

lekko, a potem bardziej gwałtownie. 

- A ta dziewczyna - odezwała się, gdy zdołała 

złapać oddech - z którą masz zamiar się ożenić...? To 

nie ma sensu. Co zrobimy? 

- Mam nadzieję, że będziemy robić to, co teraz, 

z niewielkimi przerwami, przez resztę naszego życia. 

-Przygarnął ją jeszcze bardziej do siebie. -Kochanie, 

jesteś taką rozsądną dziewczyną, a dałaś się ogłupić 

swojej wyobraźni. Czy kiedykolwiek mówiłem o tej 

dziewczynie? Czy ją widziałaś? 

- A jakże, widziałam...! 

- Ach, tak... W samochodzie, przed domem two­

jej babci. To była Grizel, moja zamężna kuzynka, 

która, jeśli cię to interesuje, ma czworo dzieci. 

A czy przyszło ci kiedykolwiek do głowy, że zako­

chany mężczyzna pragnie spędzić ze swoją dziew­

czyną każdą wolną chwilę lub, gdy jest daleko, 

przynajmniej chce porozmawiać z nią przez telefon? 

I czy ja, na Boga, nie stawałem na głowie, żeby być 

z tobą nawet wtedy, gdy powinienem robić co 

innego? 

- Och, Fergus! Czy to wszystko prawda? - Zarzuciła 

mu ręce na szyję i pocałowała go. - Widzisz - odezwała 

się - najpierw wcale cię nie lubiłam i myślałam, że ja 

też ci się nie podobam. A później byłam pewna, że 

masz zamiar się ożenić. 

- Mam zamiar. Właśnie z tobą. 

- Naprawdę? - Wciąż nie mogła w to uwierzyć. 

- Tak się cieszę...! Mama będzie chciała nam na 

pewno urządzić wesele z mnóstwem gości... 

- Bardzo dobrze, jesteś zbyt piękna, żeby cię 

ukrywać. Damy jej na to trzy tygodnie. Zgoda? 

- Trzy tygodnie? To całe wieki... 

- Tylko trzy albo porwę cię do Gretna Green. 

Udzielają tam ślubów „od ręki". - Pocałował ją 

background image

156 JEŚLI PRZESTANIEMY SIĘ KŁÓCIĆ 

w czubek głowy, którą opierała na jego ramieniu. 

- Moja najmilsza, ani dnia dłużej! 

- No, skoro tak mówisz... to się postaram. Tak 

bardzo cię kocham, Fergus. 

- Ja też cię kocham, najdroższa. - Znów ją 

pocałował. - Wyjdziesz za mnie? 

- Och, tak, oczywiście, że tak! - Patrzyła mu 

w oczy i widziała w nich miłość. - Może nie będzie 

potrzeba aż trzech tygodni... - dodała.