- 1 -
- 2 -
Oni rzekli: „Panie, tu są dwa miecze". Odpowiedział im: „Wystarczy".
Ewangelia wg św. Łukasza, 22, 38.
Kiedy przed dziesięciu laty przekraczałem próg małego domu w Saint-Jean-Pied-de-Port, byłem
przekonany, Ŝe tracę czas. W tym okresie w poszukiwaniach duchowych kierowałem się myślą, Ŝe istnieją
sekrety, tajemne ścieŜki, ludzie zdolni rozumieć i kontrolować zjawiska niedostępne dla większości
ś
miertelników. ToteŜ podąŜanie „drogą zwykłego człowieka" uwaŜałem za niegodne uwagi.
Wielu przedstawicieli mojego pokolenia -a wśród nich ja - uległo fascynacji sektami, tajemnymi
stowarzyszeniami i uwierzyło, iŜ zrozumienie tego, co trudne i złoŜone, prowadzi ku zgłębieniu tajemnicy
Ŝ
ycia. W 1974 roku przyszło mi drogo za to zapłacić. Mimo to, gdy uwolniłem się od strachu, trwałe
miejsce w moim Ŝyciu zajęła fascynacja tym co tajemne. Dlatego kiedy mój Mistrz wspominał o wędrówce
do Santiago de Compostela, uznałem tę pielgrzymkę za męczącą i bezsensowną. RozwaŜałem nawet
moŜliwość porzucenia RAM, małego, niewiele znaczącego bractwa, opierającego się na ustnym przekazie
języka symbolicznego.
Gdy wreszcie okoliczności skłoniły mnie do wypełnienia prośby Mistrza, postanowiłem zrobić to
na własny sposób. W pierwszych dniach pielgrzymki starałem się uczynić z Petrusa czarownika, don Juana,
postać, którą pisarz Carlo Castańeda posłuŜył się jako łącznikiem z tym co niezwykłe. Byłem przekonany,
Ŝ
e przy odrobinie wyobraźni zdołam czerpać zadowolenie z doświadczenia, jakim była droga do Santiago, i
zastąpić prawdy ujawnione tajemniczością, proste złoŜonym, zrozumiałe niepojętym.
Ale Petrus potrafił się oprzeć kaŜdej mojej próbie przemienienia go w bohatera. To bardzo
utrudniało nam kontakt i ostatecznie rozstaliśmy się, czując, Ŝe nasza zaŜyłość przywiodła nas donikąd.
Długo po tym rozstaniu pojąłem, co przypominały mi tamte przeŜycia. Dziś to wiem: niezwykłe
napotkać moŜna na ścieŜkach zwykłych ludzi. Dzięki zrozumieniu tej prawdy, najcenniejszemu, jakie
posiadam, gotów jestem podjąć największe choćby ryzyko, dąŜąc do osiągnięcia tego, w co wierzę. Z niego
czerpałem odwagę, pisząc swą pierwszą ksiąŜkę, Pielgrzyma. Ono dawało mi siłę do walki, nawet gdy
mówiono, Ŝe Ŝaden Brazylijczyk nie zdoła Ŝyć z literatury. Pomogło zachować godność i wytrwałość w
Dobrej Walce, którą muszę co dnia toczyć z samym sobą, jeśli chcę nadal podąŜać „drogą zwykłego
człowieka".
Nigdy juŜ nie spotkałem mojego przewodnika. Usiłowałem nawiązać z nim kontakt po opublikowaniu tej
ksiąŜki w Brazylii, lecz nie otrzymałem odpowiedzi. Kiedy pojawił się angielski przekład Pielgrzyma,
cieszyłem się, Ŝe nareszcie będzie mógł poznać moją wersję naszych wspólnych przeŜyć. I znów
próbowałem się z nim skontaktować, ale zmienił numer telefonu.
W dziesięć lat później Pielgrzym został wydany w kraju, od którego zacząłem tamtą podróŜ. To na
francuskiej ziemi po raz pierwszy ujrzałem Petrusa. Mam nadzieję, Ŝe pewnego dnia się spotkamy, a wtedy
powiem: „Dziękuję i dedykuję ci tę ksiąŜkę!".
Paulo Coelho
- 3 -
Prolog
- I stojąc przed Świętym Obliczem RAM, dotknij dłońmi Słowa Ŝycia, zyskując dość siły, by
ś
wiadczyć za nim tu i choćby na kraju świata!
Mistrz wzniósł mój nowy miecz, nie wysunąwszy go z pochwy. Płomienie wystrzeliwały z trzas-
kiem. Przychylna wróŜba oznaczała, Ŝe wolno nam kontynuować rytuał. Pochyliłem się więc i gołymi
rękami zacząłem kopać ziemię.
Działo się to nocą 2 stycznia 1986 roku. Znajdowaliśmy się na szczycie pasma Serra do Mar, w
pobliŜu masywu zwanego Czarnymi Wierchami, Oprócz mnie i Mistrza była tam moja Ŝona, jeden z
uczniów, miejscowy przewodnik oraz reprezentant wielkiego bractwa, które obejmowało znane pod nazwą
„Tradycja" ezoteryczne zakony całego świata. Towarzysząca mi piątka, takŜe przewodnik, którego
wcześniej uprzedzono o celu naszej wyprawy, uczestniczyła w wyświęceniu mnie na Mistrza Zakonu
RAM, starego bractwa chrześcijańskiego załoŜonego w 1492 roku.
Wygrzebałem w ziemi niezbyt głęboki, lecz szeroki dół. Z wielkim namaszczeniem uderzałem w
glebę, wypowiadając rytualne słowa. Wtedy podeszła do mnie Ŝona. Wręczyła mi miecz, którym
posługiwałem się przez z górą dziesięć lat i który przez cały ten czas był mi pomocny. ZłoŜyłem w dole
miecz, potem przysypałem go ziemią i wyrównałem powierzchnię. Gdy wykonywałem te ruchy, wracały
wspomnienia trudnych chwil, które przeŜyłem, rzeczy, których się nauczyłem, i zjawisk, które mogłem
wywołać tylko dlatego, Ŝe był przy mnie ten stary miecz, mój wierny druh. Teraz miała go trawić ziemia,
stal jego ostrza i drewno rękojeści miały znowu Ŝywić miejsce, z którego zaczerpnęły tak wielką moc.
Mistrz zbliŜył się do mnie i połoŜył nowy miecz w miejscu, gdzie pogrzebałem stary. Wtedy wszyscy
otwarli ramiona, a Mistrz sprawił, Ŝe wokół mnie roztoczyła się niezwykła poświata, która nie dawała
ś
wiatła, ale była widoczna i kładła się na sylwetkach zebranych barwą odmienną od Ŝółtego blasku ognia.
Dobywszy z pochwy własnego miecza, dotykał nim moich ramion i głowy, mówiąc:
- Mocą i miłością RAM mianuję cię Mistrzem i kawalerem Zakonu, dziś i po kres twych dni. R jak Rygor,
A jak Afirmacja Miłości, M jak Miłosierdzie; R jak Regnum, A jak Agnus, M jak Mundi. Przyjmując ten
miecz, pamiętaj, by nigdy nie spoczywał zbyt długo w pochwie, gdyŜ przeŜarłaby go rdza. Kiedy jednak go
dobędziesz, niechaj nigdy nie wraca na miejsce, nie uczyniwszy dobra, nie otwarłszy nowej drogi.
Ostrzem swego miecza lekko zranił mą głowę. Nie musiałem juŜ milczeć. Nic nie zobowiązywało
mnie teraz do ukrywania, czego potrafię dokonać, ani do tajenia cudów, jakie nauczyłem się czynić na
drodze Tradycji. Odtąd byłem jednym z braci.
Wyciągnąłem rękę, Ŝeby chwycić nowy miecz, wykuty z doskonałej stali, miecz o czarno-
czerwonej rękojeści z drewna, którego nie strawi ziemia, drzemiący w czarnej pochwie. Lecz w chwili, gdy
moje ręce dotknęły pochwy i gdy zamierzałem zabrać miecz, Mistrz postąpił krok do przodu i nadepnął mi
na palce z takim impetem, Ŝe krzyknąłem z bólu i upuściłem miecz.
Patrzyłem na niego, nie rozumiejąc. Dziwne światło zniknęło, a blask płomieni sprawił, Ŝe jego
twarz wyglądała jak twarz zjawy.
Obrzucił mnie lodowatym spojrzeniem, przywołał moją Ŝonę i wręczył jej nowy miecz. Potem
zwrócił się do mnie i wypowiedział te słowa:
- Cofnij rękę, która cię zdradziła! Albowiem droga Tradycji nie jest drogą kilku wybranych, lecz
drogą wszystkich ludzi! A moc, którą, jak ci się wydaje, posiadłeś, nic nie znaczy, poniewaŜ nie dzielisz się
nią z innymi ludźmi! Powinieneś był odmówić przyjęcia miecza. Wówczas bym ci go wręczył, wiedząc, Ŝe
twoje serce jest czyste.
Jak się jednak obawiałem, w tej samej chwili poślizgnąłeś się i upadłeś. Zaślepiony Ŝądzą, będziesz
musiał raz jeszcze ruszyć drogą w poszukiwaniu miecza. Okazałeś pychę, przyjdzie ci zatem szukać wśród
prostych ludzi. Zafascynowany cudami, będziesz musiał długo walczyć, by odnaleźć to, co chciano ci tak
hojnie podarować.
Poczułem się, jakby nagle runął świat. Klęczałem, niezdolny przemówić, z pustką w sercu. Teraz,
kiedy zwróciłem ziemi mój stary miecz, nie mogłem go juŜ odzyskać. A poniewaŜ nie otrzymałem nowego,
znów znalazłem się w połoŜeniu debiutanta, bezsilny i bezbronny. W dniu najwyŜszych niebiańskich
ś
więceń mój gwałtowny Mistrz, miaŜdŜąc mi palce, zesłał mnie do świata Nienawiści i Ziemi.
Przewodnik wygasił ogień, Ŝona podeszła do mnie i pomogła mi się podnieść. To ona trzymała mój
nowy miecz; ja, zgodnie z regułą Tradycji, nie mogłem go nawet dotknąć bez pozwolenia Mistrza.
- 4 -
Schodziliśmy w ciszy leśną ścieŜką, podąŜając za latarnią przewodnika, i wreszcie dotarliśmy do ziemnego
duktu, gdzie zaparkowaliśmy samochody.
Nikt mnie nie Ŝegnał. śona schowała miecz do bagaŜnika i uruchomiła silnik. Przez dłuŜszy czas
milczeliśmy. śona jechała powoli, omijając wyboje i dziury na drodze.
- Nie martw się - powiedziała, chcąc dodać mi otuchy. - Jestem pewna, Ŝe go odnajdziesz.
Zapytałem, co powiedział jej Mistrz.
- Trzy rzeczy. Po pierwsze, Ŝe powinien zabrać ciepłe ubranie, bo na górze było znacznie zimniej, niŜ
przypuszczał. Po drugie, Ŝe cała ta sytuacja wcale go nie zaskoczyła i Ŝe zdarzało się to juŜ wielu innym,
którzy osiągnęli to, co ty. Po trzecie, Ŝe miecz będzie na ciebie czekał w pewnym punkcie drogi, którą
przyjdzie ci przemierzyć. Nie znamy dnia ani godziny. Wskazał mi tylko miejsce, w którym mam go ukryć,
abyś go odnalazł.
- Co to za droga? - zapytałem nerwowo.
- Ach, tego dokładnie mi nie wyjaśnił. Powiedział tylko, Ŝe powinieneś odnaleźć na mapie Hiszpanii
stary średniowieczny szlak, znany pod dziwną nazwą Camino de Santiago.
Przyjazd
Celnik długo przypatrywał się mieczowi, który wiozła moja Ŝona, i w końcu zapytał, co zamie-
rzamy z nim zrobić. Odparłem, Ŝe jeden z naszych przyjaciół przeprowadzi ekspertyzę przed wystawieniem
miecza na aukcji. Kłamstwo okazało się przekonywające - celnik wydał nam zaświadczenie, z którego
wynikało, Ŝe wwieźliśmy miecz przez granicę celną na lotnisku Barajas, i poinformował, Ŝe gdybyśmy
mieli problemy przy ponownym przekraczaniu granicy, wystarczy okazać celnikom ten dokument.
Podeszliśmy do biura wynajmu, Ŝeby potwierdzić rezerwację dwóch aut. JuŜ z dokumentami
wpadliśmy do lotniskowej restauracji, Ŝeby coś przekąsić. Potem kaŜde z nas miało juŜ podąŜyć własną
drogą.
Miałem za sobą bezsenną noc w samolocie -nie zmruŜyłem oka po trosze ze strachu przed lataniem,
po trosze z obawy przed tym, co miało się wydarzyć, mimo to byłem bardzo podniecony i nie czułem
znuŜenia.
- Nie martw się - powtórzyła Ŝona po raz enty. - Musisz jechać do Francji i odszukać w Saint-Jean-
Pied-de-Port panią Savin. Skontaktuje cię z kimś, kto poprowadzi cię Camino de Santiago.
- A ty? - zapytałem takŜe po raz enty, doskonale znając odpowiedź.
- Ja udam się tam, dokąd muszę, i przekaŜę to, co mi powierzono. Potem zatrzymam się na kilka
dni w Madrycie i wrócę do Brazylii. Równie dobrze jak ty potrafię poprowadzić nasze sprawy.
- Nie wątpię - uciąłem, nie chcąc poruszać tej kwestii.
Interesy, które prowadziłem w Brazylii, zaprzątały mnie niemal bez reszty. W ciągu dwóch tygodni
po zajściu na Czarnych Wierchach zebrałem najwaŜniejsze informacje o szlaku wiodącym do Santiago de
Compostela, jednak dopiero po siedmiu miesiącach postanowiłem rzucić wszystko i odbyć tę podróŜ.
W końcu pewnego ranka moja Ŝona oznajmiła, Ŝe godzina i dzień są bliskie i Ŝe jeśli nie po-
dejmiemy decyzji, na zawsze juŜ mogę zapomnieć o magii i Zakonie RAM. Próbowałem ją przekonać, Ŝe
Mistrz powierzył mi niewykonalne zadanie, poniewaŜ nie mogę tak po prostu zrzucić z siebie
odpowiedzialności za codzienną pracę. Roześmiała się i orzekła, Ŝe to kiepska wymówka, bo przecieŜ przez
ostatnie siedem miesięcy niewiele zrobiłem, całymi dniami i nocami zastanawiając się, czy powinienem
odbyć tę podróŜ, czy teŜ nie. I jakby nigdy nic, podała mi dwa bilety z wpisaną datą lotu.
- Dlaczego podjęłaś tę decyzję teraz, kiedy juŜ tu jesteśmy? - zapytałem ją w kawiarence. -Nie
wiem, czy słusznie jest pozostawiać komuś innemu decyzję o przystąpieniu do poszukiwań mojego miecza.
ś
ona odparła, Ŝe jeśli mamy znów opowiadać głupstwa, lepiej od razu się rozstać.
- Nie dopuściłbyś do tego, by najdrobniejszą decyzję dotyczącą twojego Ŝycia podjął ktoś inny.
Chodźmy, robi się późno.
Zabrała swój bagaŜ i poszła w kierunku agencji. Nie ruszyłem się z miejsca. Siedziałem, przy-
patrując się, jak z namaszczeniem niesie mój miecz, który w kaŜdej chwili mógł się jej wyślizgnąć spod
ręki.
- 5 -
W połowie drogi przystanęła; wróciła do stolika, przy którym siedziałem, głośno cmoknęła mnie w
usta i długo przyglądała mi się w milczeniu. Nagle zrozumiałem, Ŝe to Hiszpania, Ŝe juŜ nie mogę się
cofnąć. Miałem przeraŜającą pewność, Ŝe ryzyko poraŜki jest ogromne, ale uczyniłem przecieŜ pierwszy
krok. Pocałowałem ją więc bardzo czule, włoŜywszy w pocałunek wiele przepełniającej mnie w tej chwili
miłości, i tuląc ją w ramionach, błagałem wszystko, w co wierzyłem, prosiłem z głębi serca o siłę, która po-
zwoli mi powrócić z mieczem.
- Widziałeś, jaki piękny miecz? - rozbrzmiał przy sąsiednim stoliku kobiecy głos, gdy tylko Ŝona
odeszła.
- Nie martw się - odparł głos męski. - Kupię ci dokładnie taki sam. Tu, w Hiszpanii, w butikach dla
turystów są takich setki.
Po godzinie siedzenia za kierownicą zacząłem odczuwać zmęczenie, które narastało po nieprze-
spanej nocy. A sierpniowy upał był tak dotkliwy, Ŝe nawet na w miarę pustej drodze samochód przejawiał
oznaki przegrzania. Postanowiłem zatrzymać się na trochę w miasteczku oznaczonym na mapach
samochodowych jako zabytkowe. Wspinając się stromą drogą, która do niego wiodła, po raz kolejny
przypomniałem sobie wszystko, czego dowiedziałem się na temat Camino de Santiago.
Muzułmańska tradycja nakazuje, Ŝeby kaŜdy wierny przynajmniej raz w Ŝyciu odbył pielgrzymkę
do Mekki. RównieŜ chrześcijaństwo pierwszego tysiąclecia miało trzy święte szlaki, zapewniające wiele
błogosławieństw i odpustów kaŜdemu, kto przemierzy jeden z nich. Pierwszy wiódł do Grobu Świętego
Piotra w Rzymie. Symbolem tej drogi był krzyŜ. Tych, którzy wędrowali szlakiem rzymskim, zwano
romeros. Drugi prowadził do Grobu Chrystusowego w Ziemi Świętej, do Jerozolimy, tych zaś, którzy go
obrali, zwano palmeros, symbolem tej pielgrzymki były bowiem palmy, które witały Chrystusa wjeŜ-
dŜającego do miasta. I wreszcie trzecia droga -szlak tych, którzy pragnęli przyklęknąć przy relikwiach
apostoła Jakuba, pogrzebanych w miejscu, gdzie pewien pasterz ujrzał migocącą nad polem gwiazdę.
Legenda głosi, Ŝe święty Jakub i Maryja Dziewica szli tamtędy po śmierci Chrystusa, głosząc Słowo BoŜe i
nakłaniając ludy do nawrócenia. Miejscu temu nadano nazwę „Compostela" - Gwiezdne Pole - i wkrótce
wyrosło tu miasto, do którego ściągać zaczęli wędrowcy z całego świata chrześcijańskiego. Tych, którzy
wybrali trzecią ze świętych dróg, zwano peregrinos iacobitas, a ich symbolem stała się muszla.
W złotym wieku, który przypadał na XIV stulecie, ponad milion osób przybywających z całej
Europy podąŜało kaŜdego roku Drogą Mleczną (którą nazywano tak, poniewaŜ nocą ta właśnie galaktyka
wskazywała kierunek wędrowcom). Jeszcze w dzisiejszych czasach Ŝarliwi katolicy, duchowni i badacze
przemierzają pieszo siedmiusetkilometrowy szlak wiodący z francuskiego Saint-Jean-Pied-de-Port do
katedry w Santiago de Compostela w Hiszpanii
1
.
Dzięki francuskiemu kapłanowi, Aymeriemu Picaudowi, który odbył pielgrzymkę do Composteli w
1123 roku, droga pokonywana przez współczesnych pielgrzymów jest tą samą, którą podąŜali w
ś
redniowieczu Karol Wielki, Franciszek z AsyŜu, Izabela Kastylijska, a w bliŜszych nam czasach Jan
XXIII. Picaud opisał swoje przeŜycia w pięciu księgach, które świat poznał jako dzieło Kaliksta II, owego
papieŜa darzącego świętego Jakuba szczególnym uwielbieniem, a które to dzieło nazwano później Codex
Calixttinus. W księdze V Kodeksu, Liber Sancti Jacobi, Picaud wymienia charakterystyczne cechy
ukształtowania terenu, źródła, gospody i klasztory, w których moŜna się schronić, a takŜe miasta leŜące
przy szlaku. Opierając się na przekazie Picauda, Stowarzyszenie Przyjaciół Świętego Jakuba (Santiago to
po francusku Saint Jacques, Saint James po angielsku, Santo Giacomo po włosku, a Sanctus lacobo po
łacinie) postanowiło zadbać o to, by wszystkie te znaki dotrwały do naszych czasów, nadal stanowiąc
wskazówkę dla pątników.
Mniej więcej w XII wieku naród hiszpański począł wykorzystywać kult świętego Jakuba w walce z
Maurami, którzy zawładnęli półwyspem. Przy szlaku powstawały zakony rycerskie, a szczątki apostoła
przeistoczyły się w potęŜny bastion duchowy w zmaganiach z muzułmanami, którzy utrzymywali, Ŝe po ich
stronie stoi Mahomet. Kiedy jednak rekonkwista dobiegała kresu, zakony rycerskie tak bardzo obrosły w
siłę, Ŝe stały się zagroŜeniem dla państwa. ToteŜ Arcykatoliccy Królowie musieli podjąć działania, które
miały zapobiec zwróceniu się tych zakonów przeciw szlachcie. Wówczas to Camino de Santiago popadła w
zapomnienie i gdyby nie dzieła nielicznych artystów, jak Droga Mleczna Buńuela czy Caminante Joana
Manuela Serrata, dziś nikt juŜ by nie pamiętał, Ŝe wędrowały nią tysiące ludzi podobnych tym, którzy
później ruszyli, by osiedlić się w Nowym Świecie.
1
?
Szlak, zwany z francuska Szlakiem Świętego Jakuba, na terytorium Francji tworzą liczne drogi zbiegające się w
hiszpańskim mieście Puentę La Reina. Saint-Jean-Pied-de-Port leŜy przy jednym z trzech szlaków, nie jedynym ani nie
najwaŜniejszym.
- 6 -
Miasteczko, gdzie zatrzymałem samochód, wyglądało na wyludnione. Po długich poszukiwaniach
trafiłem do barku mieszczącego się w starej budowli w stylu średniowiecznym. Właściciel, który nie
oderwał oczu od ekranu telewizora, pochłonięty jakimś serialem, mruknął tylko, Ŝe to pora sjesty, a ja
muszę być szaleńcem, skoro podróŜuję w taki upał.
Zamówiłem coś zimnego do picia, potem opanowała mnie chęć, by pooglądać telewizję, ale nie
byłem w stanie się skupić. WciąŜ powracała myśl, Ŝe w ciągu dwóch dni przyjdzie mi przeŜyć - teraz, w
XX wieku - choć cząstkę wielkiej przygody ludzkości i doznać tego, co wiodło Ulissesa spod Troi, co
towarzyszyło Don Kichotowi z Manczy, prowadziło Dantego i Orfeusza do Piekieł, a Krzysztofa Kolumba
do Ameryki. To była przygoda wyprawy w Nieznane.
Do samochodu wróciłem juŜ nieco spokojniejszy. Choćbym nawet nie odnalazł mojego miecza, to
pielgrzymka Szlakiem Świętego Jakuba pomoŜe mi w końcu odkryć samego siebie.
Saint-Jean-Pied-de-Port
Zamaskowane twarze postaci defilujących przy dźwięku fanfar, wszyscy ubrani w czerń, zieleń i
biel - barwy francuskiej Gaskonii - wypełniały główną ulicę Saint-Jean-Pied-de-Port. Była niedziela, a ja
spędziłem dwa dni za kierownicą samochodu i nie mogłem stracić juŜ ani minuty, nawet na udział w tym
festynie. Utorowałem sobie drogę przez tłum, wysłuchałem paru francuskich obelg, ale w końcu minąłem
fortyfikacje, które otaczają najstarszą część miasta, gdzie miałem się spotkać z panią Savin. Nawet w tym
zakątku Pirenejów w dzień było gorąco, toteŜ z samochodu wysiadłem zlany potem.
Zapukałem do drzwi. Po chwili zapukałem raz jeszcze, lecz na próŜno. I po raz trzeci. Jedyną
odpowiedzią była głucha cisza. Zaniepokojony, przysiadłem na murku. śona powiedziała mi, Ŝe mam się tu
pojawić właśnie dziś, telefonowałem, ale nikt nie odpowiadał. Być moŜe pani Savin wyszła popatrzeć na
defiladę, pomyślałem; nie mogłem jednak wykluczyć, Ŝe przyjechałem za późno i postanowiła się ze mną
nie spotykać. Wędrówka do Santiago kończyła się więc, zanim jeszcze się na dobre zaczęła.
Nagle drzwi się otwarły, a na ulicę wybiegło dziecko. Poderwałem się błyskawicznie i łamaną
francuszczyzną zapytałem o panią Savin. Dziewczynka ze śmiechem wskazała teren za ogrodzeniem.
Dopiero wtedy zrozumiałem, co się stało: drzwi prowadziły na rozległy dziedziniec, otoczony starymi,
pamiętającymi średniowiecze domami o jednakowych balkonach. Drzwi stały przede mną otworem, ą ją nie
ś
miałem nawet dotknąć klamki.
Wbiegłem na dziedziniec, kierując się w stronę domu wskazanego przez dziewczynkę. Wewnątrz
podstarzała gruba kobieta wrzeszczała po baskijsku na wątłego chłopca o smutnych piwnych oczach.
Czekałem, aŜ wreszcie krzyki ucichły i stara odprawiła chłopca do kuchni, ciskając w ślad za nim obelgi.
Dopiero wtedy spojrzała na mnie i nawet nie pytając, czego chcę, poprowadziła - na przemian uprzejma i
burkliwa - na drugie piętro niewielkiego domu. Tu otwarte były drzwi tylko jednego pomieszczenia -
gabinetu zarzuconego ksiąŜkami, rozmaitymi drobiazgami, posąŜkami świętego Jakuba i pamiątkami z
Camino. Wyjęła z biblioteki ksiąŜkę i usiadła przy jedynym w tym pokoju stole, pozwalając, bym stał.
- Pewnie jest pan kolejnym pielgrzymem do Composteli - oznajmiła bez zbędnych wstępów. -
Muszę wpisać pańskie nazwisko do rejestru osób, które ruszają w tę drogę.
Podałem jej nazwisko, ona zaś zapytała, czy przyniosłem muszle. Tak nazywano duŜe konchy
składane na grobie apostoła - symbol pielgrzymki umoŜliwiający pątnikom rozpoznanie się na szlaku
2
.
Przed wyjazdem do Hiszpanii wybrałem się do brazylijskiego sanktuarium Aparecida do Norte. Kupiłem
tam wizerunek Matki Boskiej z Aparecida, wykonany na trzech muszlach. Wydobyłem go z torby i
podałem pani Savin.
- Ładny, ale niezbyt praktyczny - oceniła, zwracając mi muszle. - MoŜe się potłuc w drodze.
- Nie potłucze się. ZłoŜę go na grobie apostoła.
2
?
Camino de Santiago zapisała się we francuskiej kulturze jedynie poprzez to, co stanowi dumę kraju, czyli poprzez
gastronomię, pozostawiając po sobie „pamiątkową" nazwę cocquilles Saint-Jacques, co dosłownie oznacza „muszle
ś
więtego Jakuba". (Są to małŜe zwane po polsku przegrzebkami - przyp. tlum.).
- 7 -
Pani Savin najwyraźniej nie zamierzała poświęcać mi wiele czasu. Wyjęła karnecik, który miał mi
ułatwić zatrzymywanie się w klasztorach przy szlaku, i opatrzyła go pieczęciami Saint--Jean-Pied-de-Port,
aby wiadomo było, skąd wyruszyłem, po czym oznajmiła, Ŝe mogę iść z błogosławieństwem boŜym.
- A co z moim przewodnikiem? - zapytałem.
- Z jakim przewodnikiem? - odpowiedziała pytaniem, nieco zaskoczona, lecz w jej oczach
pojawił się blask.
Zrozumiałem, Ŝe pominąłem rzecz wielkiej wagi. Chcąc jak najszybciej się tu dostać i spotkać z
moją rozmówczynią, nie wypowiedziałem pradawnego Słowa, znaku rozpoznawczego tych, którzy naleŜą
lub naleŜeli do zakonu Tradycji. Czym prędzej naprawiłem ten błąd i wyrzekłem Słowo. Pani Savin
gwałtownym ruchem wyrwała z moich rąk karnet, który wręczyła mi przed kilkoma minutami.
- Nie będzie panu potrzebny -- powiedziała, zdejmując stertę gazet z kartonowego pudła. - Pańska
droga i odpoczynek zaleŜeć będą od decyzji przewodnika.
Wydobyła z pudła kapelusz i płaszcz. Wyglądały jak stare ubrania, ale były w doskonałym stanie.
Poprosiła, Ŝebym stanął pośrodku izby, i zaczęła modlić się w ciszy. Potem zarzuciła mi płaszcz na ramiona
i wcisnęła kapelusz na głowę. ZauwaŜyłem, Ŝe kapelusz, a takŜe epolety płaszcza ozdobione są muszlami.
Nie przerywając modłów, starsza pani chwyciła pątniczy kij stojący w rogu pokoju i wcisnęła mi go do
prawej ręki. Do tej długiej laski przywiązany był bukłak na wodę. Stałem przed panią Savin ubrany w
bermudy z teksasu i bawełnianą koszulkę z napisem: I love NY, oraz w średniowieczny strój pielgrzymów
podąŜających do Composteli.
Stara kobieta zbliŜyła się do mnie. Jak w transie złoŜyła dłonie na mojej głowie i rzekła:
- Niechaj prowadzi cię apostoł Jakub i niechaj wskaŜe ci jedyne, co musisz odkryć. Nie idź
krokiem zbyt spiesznym ani zbyt powolnym, lecz zawsze szanując prawa i potrzeby Drogi, i słuchaj tego,
który będzie twym przewodnikiem, choćby rozkazał ci zabić, bluźnić lub popełnić bezsensowny czyn.
Musisz złoŜyć przysięgę bezwzględnego posłuszeństwa swojemu przewodnikowi.
Przysiągłem.
- Duch dawnych pielgrzymów Tradycji towarzyszyć ci będzie w tej podróŜy. Kapelusz ochroni cię
przed słońcem i złymi myślami; płaszcz ochroni przed deszczem i złymi słowami; laska da ci ochronę przed
wrogami i złymi uczynkami. Niechaj błogosławieństwo Boga, świętego Jakuba i Maryi Panny będzie z tobą
przez wszystkie noce i dni. Amen.
Po chwili zachowywała się juŜ zwyczajnie -pospiesznie zebrała ubrania i manifestując przy tym zły
humor, schowała je do pudła, odstawiła kij i bukłak w kąt pokoju, podała mi hasło i poprosiła, Ŝebym
natychmiast wyszedł, poniewaŜ mój przewodnik czeka juŜ kilometr czy dwa za Saint-Jean-Pied-de-Port.
- Nie znosi fanfar -- poinformowała mnie. -Ale pewnie nawet z odległości dwóch kilometrów
dobrze je słychać: Pireneje to świetne pudło rezonansowe.
I nie mówiąc nic więcej, zeszła na dół, do kuchni, Ŝeby dalej dręczyć chłopca o smutnych oczach.
Zanim opuściłem jej dom, zapytałem, co mam zrobić z samochodem, a ona poradziła, Ŝebym zostawił
kluczyki, poniewaŜ ktoś przyjedzie go stąd zabrać. Wyjąłem z bagaŜnika mały niebieski plecak, do którego
przymocowałem śpiwór. Do najlepiej chronionej kieszeni wsunąłem wizerunek Matki Boskiej z Aparecida,
załoŜyłem plecak i wróciłem do domku, Ŝeby zostawić pani Savin kluczyki do wozu.
- Z miasta wyjdzie pan tą ulicą; prowadzi aŜ do ostatniej bramy murów. Kiedy dotrze pan do
Santiago de Compostela, proszę odmówić za mnie Ave Maria. Wielokrotnie przemierzałam tę drogę.
Teraz muszę zadowolić się zapałem, który widzę w oczach pielgrzymów. Sama wciąŜ jeszcze go
odczuwam, ale wiek nie pozwala mi w pełni cieszyć się Ŝyciem. Niech pan o tym powie świętemu
Jakubowi. Proszę mu takŜe powiedzieć, Ŝe nadejdzie czas, gdy dotrę na spotkanie z nim inną drogą,
prostszą i mniej męczącą.
Opuściłem miasteczko, wychodząc Bramą Hiszpańską poza mury obronne. Dawniej tędy wiodła
ulubiona droga rzymskich najeźdźców, tędy maszerowały armie Karola Wielkiego i Napoleona. Szedłem w
milczeniu, słysząc brzmiące w dali fanfary, aŜ nagle, gdy szedłem przez opuszczoną wioskę nieopodal
Saint-Jean, ogarnęło mnie bezgraniczne wzruszenie i łzy stanęły mi w oczach. Tu, pośród tych ruin, po raz
pierwszy uświadomiłem sobie, Ŝe moje stopy wędrują niezwykłą Camino de Compostela.
Otaczające dolinę Pireneje, strojne muzyką i porannym słońcem, piętrzyły się przede mną niczym
zjawisko pierwotne zapomniane przez rasę ludzką - zjawisko, którego w Ŝaden sposób nie potrafiłem
zidentyfikować. Mimo wszystko doznanie było tak niezwykłe i silne, Ŝe postanowiłem przyspieszyć kroku i
jak najszybciej dojść do miejsca, gdzie zgodnie z zapowiedzią pani Savin miał czekać przewodnik. WciąŜ
idąc, zdjąłem koszulkę i schowałem ją do plecaka. Paski zaczynały dotkliwie wpijać się w obnaŜone
- 8 -
ramiona, tym bardziej więc doceniłem wygodne stare trampki, idealnie dopasowane do moich stóp. Mniej
więcej po czterdziestu minutach marszu, na łuku drogi, która okrąŜała gigantyczną skałę, zauwaŜyłem
porzuconą starą studnię. Obok, na ziemi, siedział męŜczyzna około pięćdziesiątki, czarnowłosy, o urodzie
Cygana, i szukał czegoś w plecaku.
- Witam - zagadnąłem po hiszpańsku, onieśmielony jak zawsze, gdy po raz pierwszy spotykam się z
nieznajomym. - Pewnie na mnie czekasz. Mam na imię Paulo.
MęŜczyzna przestał grzebać w plecaku i zmierzył mnie spojrzeniem od stóp do głów. W jego
oczach dostrzegłem chłód. Nie wydawał się zaskoczony moim nadejściem. Ja takŜe odniosłem niejasne
wraŜenie, Ŝe skądś się znamy.
- Tak, czekałem na ciebie, ale nie sądziłem, Ŝe tak szybko się spotkamy. Czego chcesz?
Nieco zbity z tropu, odparłem, Ŝe to mnie poprowadzić ma Drogą Mleczną, gdy ruszę w po-
szukiwaniu miecza.
- Nie warto się trudzić - powiedział męŜczyzna. - Jeśli chcesz, odnajdę go za ciebie. Tylko
natychmiast podejmij decyzję.
Ta rozmowa wprawiała mnie w coraz większe zdziwienie. PoniewaŜ jednak przysiągłem być
bezwzględnie posłusznym, zamierzałem udzielić odpowiedzi. Gdyby wyręczył mnie w poszukiwaniu
miecza, zyskałbym mnóstwo czasu i mógłbym znacznie szybciej wrócić do Brazylii, do najbliŜszych i do
interesów, o których nawet na chwilę nie potrafiłem zapomnieć. MoŜe miałem do czynienia ze zwykłym
oszustem, ale przecieŜ udzielenie odpowiedzi nie było niczym złym.
Postanowiłem przyjąć jego propozycję. I nagle, tuŜ za plecami, usłyszałem głos, który po hisz-
pańsku, z silnym obcym akcentem, oznajmił:
- Nie trzeba wspinać się na szczyt góry tylko po to, Ŝeby się dowiedzieć, czy jest wysoka.
To było nasze hasło. Odwróciłem się i ujrzałem męŜczyznę około czterdziestki, ubranego w
bermudy koloru khaki i przepoconą białą koszulę. Nowo przybyły uporczywie przypatrywał się Cyganowi.
Miał szpakowate włosy i spaloną słońcem skórę. Działając w pośpiechu, zapomniałem o elementarnych
zasadach bezpieczeństwa i na oślep rzuciłem się w ramiona pierwszemu napotkanemu człowiekowi.
- Statek jest bezpieczniejszy, gdy kotwiczy w porcie, nie po to jednak buduje się statki - od-
powiedziałem hasłem na hasło.
Mimo to męŜczyzna nie odrywał oczu od Cygana, wciąŜ mu się przyglądając. Ta wymiana
spojrzeń, w których nie było ani obawy, ani zaczepki, trwała kilka minut. AŜ do chwili, gdy Cygan z
lekcewaŜącym uśmiechem ruszył w kierunku Saint-Jean-Pied-de-Port.
- Na imię mam Petrus
3
- odezwał się wreszcie przybysz, gdy Cygan zniknął za skałą, którą nie-
dawno okrąŜałem. Następnym razem bądź ostroŜniejszy.
Jego głos zabrzmiał miło; tej nutki zabrakło mi u Cygana, a nawet u pani Savin. Podniósł plecak, na
którego klapie widniała muszla. Wydobył z niego butelkę wina, wypił łyk, a potem mi ją podał. Napiłem się
i zapytałem, kim jest ten Cygan.
- To droga wiodąca do granicy. Przechodzi tędy wielu przemytników i ukrywających się ter-
rorystów z Kraju Basków - wyjaśnił Petrus. - Policja prawie nigdy się tu nie zapuszcza.
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. - Popatrzyliśmy na siebie jak starzy znajomi. - I ja mam
wraŜenie, Ŝe juŜ go spotkałem, dlatego zachowywałem się tak śmiało.
Petrus roześmiał się i stwierdził, Ŝe czas ruszać w drogę. Zabrałem rzeczy. Szliśmy w milczeniu,
lecz uśmiech Petrusa pozwolił mi odgadnąć, Ŝe myśli to samo co ja: spotkaliśmy demona.
Przez pewien czas wędrowaliśmy bez słowa. Pani Savin miała całkowitą rację - nawet z odległości
trzech kilometrów słychać było dźwięk fanfar, które nie milkły ani na chwilę. Miałem ochotę zasypać
Petrusa pytaniami o jego Ŝycie, pracę, dowiedzieć się, co go tu przywiodło. Wiedziałem jednak, Ŝe czeka
nas jeszcze siedemset kilometrów wspólnej wędrówki i nadejdzie właściwa chwila, bym na kaŜde z tych
pytań uzyskał odpowiedź. Mimo to nie mogłem uwolnić się od myśli o Cyganie, toteŜ w końcu przerwałem
milczenie.
- Petrusie, sądzę, Ŝe ten Cygan był demonem.
- Tak, to był demon.
Kiedy potwierdził moje domysły, ogarnęło mnie przeraŜenie, zarazem jednak doznałem ulgi.
- Ale to nie ten demon, którego znałeś z Tradycji.
3
?
W rzeczywistości Petrus podał mi swoje prawdziwe imię. Ale by chronić jego prywatność, zmieniłem je, podobnie
jak nazwiska innych osób z Camino de Santiago.
- 9 -
W Tradycji demon jest duchem, którego nie cechuje ani dobro, ani zło. UwaŜa się go za straŜnika
większości tajemnic dostępnych dla ludzi i przypisuje mu się moc i władzę nad światem rzeczy
materialnych. Jako upadły anioł utoŜsamia się z rodzajem ludzkim i zawsze gotów jest zawrzeć pakt lub
odpłacić przysługą za przysługę.
Zapytałem więc, w czym tkwi róŜnica między Cyganem a demonami z Tradycji.
- Spotkamy jeszcze inne na tej drodze - odparł ze śmiechem Petrus. - Sam to zrozumiesz. Ale
spróbuj przypomnieć sobie rozmowę z Cyganem, a zdołasz się juŜ trochę w tym zorientować.
Przywołałem w pamięci dwa zdania, które z nim zamieniłem. Powiedział, Ŝe mnie oczekiwał, i
zaproponował, Ŝe odnajdzie mój miecz.
Wówczas Petrus wyjaśnił, Ŝe te dwa zdania doskonale pasują do złodzieja przyłapanego na
gorącym uczynku - stara się zyskać na czasie i zdobyć względy, szykując się do ucieczki. W owych
słowach mógł się kryć głębszy sens, być moŜe teŜ były dokładnym odzwierciedleniem jego myśli.
- Która z tych dwóch hipotez jest trafna?
- Obie są słuszne. Ten nieszczęsny złodziej, broniąc się, w lot chwycił, jakich słów oczekujesz.
Myślał, Ŝe jest bystry, tymczasem stał się narzędziem w ręku siły wyŜszej. Gdyby umknął, kiedy tylko
przyszedłem, nie mielibyśmy powodu prowadzić tej rozmowy. Ale stanął ze mną twarzą w twarz, a ja
wyczytałem z jego oczu imię demona, którego spotkasz na swej drodze.
Według Petrusa to spotkanie było dobrą wróŜbą, skoro demon ujawnił się tak wcześnie.
- Mimo wszystko teraz nie zaprzątaj sobie nim głowy. Mówiłem ci juŜ, Ŝe nie z nim jednym
będziesz miał do czynienia. MoŜliwe, Ŝe ten jest najpotęŜniejszy, ale na pewno nie jedyny.
Kontynuowaliśmy wędrówkę. Pustynną dotąd roślinność zastąpiły rozrzucone z rzadka krzewy.
MoŜe rzeczywiście powinienem posłuchać rady Petrusa i pozwolić, Ŝeby sprawy rozwijały się własnym
tokiem. Od czasu do czasu mój kompan opowiadał o wydarzeniach historycznych, których świadkami były
mijane przez nas miejsca. Zobaczyłem dom, gdzie pewna królowa spędziła ostatnią noc Ŝycia, i wykutą w
skale kapliczkę, pustelnię świętego męŜa, o którym nieliczni rdzenni mieszkańcy tego regionu opowiadali,
Ŝ
e potrafił czynić cuda.
- Nie sądzisz, Ŝe cuda są bardzo waŜne? - zapytał.
Odparłem, Ŝe owszem, dodając jednak, Ŝe nigdy nie zetknąłem się z prawdziwym, wielkim cudem.
Terminując w Tradycji, przyjąłem skrajnie intelektualną postawę. Wierzyłem, Ŝe odzyskawszy miecz - ale
dopiero wówczas - ja takŜe będę zdolny dokonywać wielkich czynów, jakie były dziełem mojego Mistrza.
- Nie są to jednak Cuda, poniewaŜ nie odmieniają praw natury. To, co czyni mój Mistrz, polega na
wykorzystywaniu tych sił do...
Nie mogłem dokończyć zdania, nie umiejąc wyjaśnić faktu, Ŝe Mistrz potrafi materializować duchy,
przemieszczać rzeczy, których wcale nie dotyka, albo, co nieraz widziałem na własne oczy, odsłaniać błękit
nieba w środku zasnutego gęstymi chmurami popołudnia.
- A moŜe robi to, by cię przekonać, Ŝe posiadł wiedzę i moc? - zasugerował Petrus.
- MoŜliwe - przytaknąłem mu z przekonaniem.
Przysiedliśmy na kamieniu, bo Petrus wspomniał, Ŝe nie znosi palić podczas marszu. UwaŜał, Ŝe
płuca wdychają wtedy znacznie więcej nikotyny, a dym przyprawiał go o mdłości.
- Dlatego Mistrz odmówił ci prawa do miecza. Bo nie potrafiłeś dostrzec powodu, który kaŜe mu
dokonywać cudów. Bo zapomniałeś, Ŝe droga wiedzy stoi otworem przed wszystkimi ludźmi, przed kaŜdym
zwykłym człowiekiem. Podczas tej podróŜy nauczę cię kilku ćwiczeń i pewnych rytuałów zwanych
Praktykami RAM. KaŜdy w jakiejś chwili Ŝycia ma okazję dostąpić przynajmniej jednego z nich. Ten, kto
w poszukiwaniach wykaŜe cierpliwość i przenikliwość, zdoła odkryć je wszystkie bez wyjątku,
wyciągając wnioski z lekcji, jakich udziela mu Ŝycie. Praktyki RAM są tak proste, Ŝe ludziom twojego
pokroju, przyzwyczajonym do komplikowania Ŝycia, często wydają się pozbawione wartości. Ale to one,
podobnie jak trzy inne grupy praktyk, czy-się, Ŝe śpię, a ta cząstka nalegała. Najpierw to ona poruszyła
moimi palcami, potem palce oŜywiły ramiona. A jednak to ani palce, ani ramiona, lecz właśnie ta mała
cząsteczka walczyła, próbując pokonać siłę ziemi i ruszyć „w górę". Poczułem, Ŝe moje ciało poddaje się
ruchom ramion i idzie ich śladem. KaŜda sekunda była jak wieczność, ale nasienie musiało się narodzić,
chciało się dowiedzieć, czym jest owo „w górze". Z ogromnym trudem wzniosła się najpierw moja głowa,
potem tułów. Wszystko było zbyt spowolnione i musiałem zmagać się z siłą, która ściągała mnie w głąb
ziemi, gdzie dotąd spokojnie spałem snem wiecznym. Lecz w końcu mi się udało - złamałem tę siłę i
powstałem. Przebiłem się przez skorupę ziemi i juŜ otaczało mnie to „na górze".
- 10 -
Byłem na wsi. Czułem ciepło promieni słonecznych, słyszałem bzyczenie owadów, szmer rzeki,
która gdzieś daleko toczyła wody. Wstawałem bardzo wolno, wciąŜ z zamkniętymi oczami, i przez cały
czas miałem wraŜenie, Ŝe lada chwila stracę równowagę i wrócę do ziemi. A jednak stale rosłem. Moje ręce
wznosiły się, ciało było bardziej pręŜne. Byłem tu, odradzałem się, marząc, Ŝeby to ogromne słońce, które
ś
wieci i zachęca, bym nadal wzrastał, bym wyciągał się i w końcu dosięgną! go wszystkimi gałęziami,
rozgrzewało me wnętrze, muskało miłym ciepłem z zewnątrz. Wyciągałem ramiona najwyŜej, jak mogłem,
czułem ból ogarniający wszystkie napię te mięśnie, wydawało mi się, Ŝe wyrosłem do tysiąca metrów, Ŝe
mógłbym objąć góry. Ciało pręŜyło się i pręŜyło, aŜ ból mięśni stał się tak silny, Ŝe nie mogłem go juŜ
znieść. Wtedy krzyknąłem.
Otworzyłem oczy i ujrzałem przed sobą Petrusa, który uśmiechał się, paląc papierosa. Światło dnia
jeszcze nie zagasło, ale stwierdziłem ze zdumieniem, Ŝe słońce nie grzeje tak mocno, jak mi się wydawało.
Zapytałem mojego przewodnika, czy chce, Ŝebym opisał, czego doznałem. Odpowiedział, Ŝe nie.
- To bardzo osobiste przeŜycia, powinieneś zachować je dla siebie. JakŜe miałbym je oceniać? NaleŜą do
ciebie.
Dodał, Ŝe spędzimy tu noc. Rozpaliliśmy niewielkie ognisko, dopiliśmy resztę wina, a ja przy-
gotowałem kilka kanapek z pasztetem z gęsich wątróbek, który kupiłem przed przyjazdem do Saint-Jean.
Petrus poszedł nad płynący nieopodal strumień i wrócił z rybami. Upiekł je nad ogniskiem. Potem obaj
ułoŜyliśmy się w śpiworach.
Pośród wszystkich wraŜeń, jakich doznałem w Ŝyciu, ta pierwsza noc pielgrzymki do Composteli
pozostanie niezapomniana. Choć działo się to latem, było zimno, a w ustach czułem jeszcze smak wina,
którym poczęstował mnie Petrus. Patrzyłem w niebo i obserwowałem Drogę Mleczną, wskazującą długi
szlak, który mieliśmy te mięśnie, wydawało mi się, Ŝe wyrosłem do tysiąca metrów, Ŝe mógłbym objąć
góry. Ciało pręŜyło się i pręŜyło, aŜ ból mięśni stał się tak silny, Ŝe nie mogłem go juŜ znieść. Wtedy krzyk-
nąłem.
Otworzyłem oczy i ujrzałem przed sobą Petrusa, który uśmiechał się, paląc papierosa. Światło dnia
jeszcze nie zagasło, ale stwierdziłem ze zdumieniem, Ŝe słońce nie grzeje tak mocno, jak mi się wydawało.
Zapytałem mojego przewodnika, czy chce, Ŝebym opisał, czego doznałem. Odpowiedział, Ŝe nie.
- To bardzo osobiste przeŜycia, powinieneś zachować je dla siebie. JakŜe miałbym je oceniać? NaleŜą do
ciebie.
Dodał, Ŝe spędzimy tu noc. Rozpaliliśmy niewielkie ognisko, dopiliśmy resztę wina, a ja przy-
gotowałem kilka kanapek z pasztetem z gęsich wątróbek, który kupiłem przed przyjazdem do Saint-Jean.
Petrus poszedł nad płynący nieopodal strumień i wrócił z rybami. Upiekł je nad ogniskiem. Potem obaj
ułoŜyliśmy się w śpiworach.
Pośród wszystkich wraŜeń, jakich doznałem w Ŝyciu, ta pierwsza noc pielgrzymki do Composteli
pozostanie niezapomniana. Choć działo się to latem, było zimno, a w ustach czułem jeszcze smak wina,
którym poczęstował mnie Petrus. Patrzyłem w niebo i obserwowałem Drogę Mleczną, wskazującą długi
szlak, który mieliśmy przemierzyć. W innych okolicznościach ta odległość, ów, zdawałoby się, bezmiar,
budziłaby straszliwy lęk, a ja bałbym się, Ŝe nie sprostam trudom wędrówki. Ale dziś byłem ziarnem i uro-
dziłem się na nowo. Odkryłem, Ŝe choć w ziemi jest wygodnie i głęboko tam śpię, Ŝycie na górze okazuje
się znacznie piękniejsze. Mogłem narodzić się jeszcze tyle razy, ile chciałem, aŜ me ramiona staną się dość
długie, by objąć ziemię, z której wyszedłem.
- 11 -
Ć
WICZENIE ZASIEWU
Uklęknij na ziemi. Potem usiądź na piętach i pochyl się tak, aby głowa dotykała kolan. Wyciągnij
ramiona do tylu. Przybrałeś pozycję płodową. Teraz odpręŜ się i uwolnij od wszelkich napięć. Oddychaj
spokojnie i głęboko. Stopniowo narasta w tobie wraŜenie, Ŝe jesteś maleńkim ziarenkiem, które otacza dobro tej
ziemi. Wszystko wokół jest ciepłe i cudowne. Śpisz spokojnym snem.
Nagle drga jeden z palców. Ziarno nie chce juŜ być nasieniem, pragnie narodzin. Zaczynasz z wolna
poruszać ramionami, potem twoje ciało prostuje się i oto znów siedzisz na piętach. Teraz się podnosisz i wolno,
bardzo wolno, z wyprostowanymi plecami, klękasz na kolanach. Przez cały ten czas wyobraŜasz sobie, Ŝe jesteś
nasieniem, które przemienia się i pęcznieje, i wolniutko rozbija grudki ziemi.
Przyszedł czas rozkruszyć ziemię. Podnosisz się powoli, stawiając najpierw jedną, potem takŜe drugą
stopę. Przez chwilę trudno ci utrzymać równowagę, więc walczysz niczym ziarno, które zdobywa przestrzeń dla
rośliny. AŜ wreszcie stajesz wyprostowany. Wyobraź sobie otaczające cię pola, słońce, wodę, wiatr i ptaki: jesteś
nasieniem, które wy-kiełkowało i wypuszcza pierwszy pęd. Łagodnym gestem wyciągasz ręce ku niebu. Potem
wypręŜasz się coraz bardziej, jakbyś chciał chwycić ogromne słońce, które świeci nad tobą, daje ci siłę i wabi.
Twoje ciało zyskuje większą sztywność, mięśnie pręŜą się, a ty czujesz, jak rośniesz, roś-niesz, by stać się
ogromnym. Napięcie narasta, wreszcie staje się dotkliwe, przyprawia o nieznośny ból. Nie moŜesz go juŜ
wytrzymać, krzyk wyrywa się z twoich ust i otwierasz oczy.
Powtarzaj to ćwiczenie przez siedem kolejnych dni, zawsze o tej samej godzinie.
Stwórca i stworzenie
Przez sześć dni przemierzaliśmy Pireneje, to wspinając się, to schodząc. Petrus czuwał, abym
codziennie, kiedy słońce padało juŜ tylko na najwyŜsze szczyty, powtarzał ćwiczenie zasiewu. Trzeciego
dnia ujrzeliśmy cementowy słup informacyjny i dowiedzieliśmy się, Ŝe od tej chwili stąpamy po
hiszpańskiej ziemi. Petrus po trosze wyjawiał mi informacje o swoim Ŝyciu prywatnym. Okazało się, Ŝe jest
Włochem, projektantem urządzeń przemysłowych
4
. Zapytałem, czy nie ucieka myślą do wszystkich spraw,
które musiał odłoŜyć na później, by przeprowadzić pielgrzyma wyruszającego w poszukiwaniu miecza.
- Chciałbym, Ŝebyś coś zrozumiał - odparł. - Ja nie prowadzę cię do miecza. Tylko ty jeden
moŜesz go odnaleźć. Jestem tu, by przeprowadzić cię Camino de Santiago i nauczyć Praktyk RAM. To,
w jaki sposób je wykorzystasz, poszukując miecza, zaleŜy od ciebie.
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
- PodróŜując, w bardzo praktyczny sposób doświadczasz aktu odrodzenia. Stajesz przed zu-
pełnie nowymi sytuacjami, dzień przemija wolniej, przewaŜnie nie rozumiesz języka, którym mówią
miejscowi. Zupełnie jak dziecko, które wyszło z łona matki. W takich warunkach zaczynasz
przywiązywać znacznie większą wagę do tego, co cię otacza, poniewaŜ od tego zaleŜy twoje przetrwanie.
Stajesz się bardziej otwarty na kontakty z ludźmi, bo wiesz, Ŝe mogliby ci pomóc w trudnych sytuacjach. A
kaŜdy przejaw łaskawości bogów przyjmujesz z wielką radością, jakby chodziło o wydarzenie, które trzeba
zapamiętać na całe Ŝycie. Równocześnie, poniewaŜ wszystko wokół ciebie jest nowe, dostrzegasz w
4
?
Colin Wilson twierdzi, iŜ na tym świecie nic nie jest przypadkowe, ja zaś raz jeszcze miałem okazję się przekonać o
słuszności tego poglądu. Pewnego popołudnia, bawiąc w Madrycie, przeglądałem w hotelowym hallu czasopisma.
Moją uwagę zwrócił reportaŜ z wręczenia Nagród Księcia Asturii, poniewaŜ wśród laureatów znalazł się brazylijski
dziennikarz, Roberto Marinho. Baczniej przyjrzawszy się fotografii z bankietu, aŜ podskoczyłem - przy jednym ze
stołów, elegancko prezentując się w smokingu, siedział Petrus, którego w notatce pod zdjęciem przedstawiono jako
Jednego z najsławniejszych obecnie europejskich designerów".
- 12 -
rzeczach wyłącznie piękno i bardziej cieszysz się Ŝyciem. Dlatego pielgrzymki religijne zawsze były
jednym z najbardziej obiektywnych sposobów osiągnięcia iluminacji. Aby odpokutować za grzechy, trzeba
iść coraz to dalej, dostosowując się do zmienności sytuacji. W zamian otrzymuje się niezliczone
dobrodziejstwa, których Ŝycie nie skąpi tym, co o nie proszą. Wydaje ci się, Ŝe mógłbym zamartwiać się z
powodu paru projektów, których nie wykonam, bo jestem tu z tobą?
Oczy Petrusa zwróciły się w innym kierunku, a ja natychmiast podąŜyłem wzrokiem za jego
spojrzeniem. Stado kóz szło zboczem góry. Jedna z nich, najodwaŜniejsza, stała na niewielkim, bardzo
stromym występie skalnym. Zastanawiałem się, jakim cudem zdołała wdrapać się tak wysoko i jak się
stamtąd wydostanie. Jednak właśnie wówczas, gdy nad tym dumałem, koza skoczyła i znajdując oparcie na
niewidocznej dla mnie części stoku, dołączyła do stada. Wszystko w tym miejscu przepojone było pełnym
Ŝ
ycia, dynamicznym spokojem świata, który moŜe jeszcze wypięknieć i wiele stworzyć i który wie, Ŝe aby
tak się stało, trzeba iść, wciąŜ iść przed siebie. ChociaŜ czasem straszliwe trzęsienie ziemi albo
niszczycielska burza rodzą we mnie przekona nie, Ŝe natura jest okrutna, zrozumiałem, Ŝe takie właśnie są
zmienne koleje drogi zwanej losem. Natura równieŜ wędrowała w poszukiwaniu iluminacji.
- Jestem bardzo zadowolony, Ŝe się tu znalazłem - powiedział Petrus. - Bo praca, której nie
wykonani, nic juŜ nie znaczy, a prace, które zrealizuję potem, będą znacznie lepsze.
Po przeczytaniu dzieła Carlosa Castańedy gorąco pragnąłem spotkać starego indiańskiego
czarownika, don Juana. Obserwując spoglądającego na góry Petrusa, poczułem, Ŝe u mego boku stoi ktoś
podobny do niego jak brat.
Po południu siódmego dnia, wyszedłszy z sosnowego lasu, dotarliśmy na szczyt wzgórza. Tu Karol
Wielki modlił się po raz pierwszy na hiszpańskiej ziemi. Na starym pomniku widniała łacińska inskrypcja
nakłaniająca wędrowca, by dla upamiętnienia tamtych wydarzeń odmówił Salve Regina. Obaj wypełniliśmy
to, do czego wzywała inskrypcja. Potem Petrus poprosił, abym po raz ostatni poddał się ćwiczeniu Zasiewu.
Wiał silny wiatr i było zimno. Zaoponowałem, twierdząc, Ŝe jest jeszcze bardzo wcześnie - wy-
dawało mi się, Ŝe ledwie dochodzi trzecia po południu - ale polecił mi zamilknąć i natychmiast uczynić, co
kaŜe.
Przyklęknąłem na ziemi i zacząłem wykonywać ćwiczenie. Wszystko przebiegało normalnie aŜ do
chwili, kiedy uniosłem ręce i usiłowałem wyobrazić sobie słońce. Gdy juŜ mi się to udało, a przede mną
rozbłysło ogromne słońce, poczułem, Ŝe ogarnia mnie wielka ekstaza. Me człowiecze wspomnienia powoli
wygasały; ja juŜ nie wykonywałem ćwiczenia, lecz stałem się drzewem. Czułem przepełniające mnie
szczęście i ogromną satysfakcję. Słońce świeciło i wirowało wokół własnej osi, co nigdy dotąd się nie
zdarzyło. Stałem w miejscu z wyciągniętymi gałęziami, wiatr targał mymi liśćmi, a ja pragnąłem na zawsze
tak pozostać. AŜ nagle coś mnie dotknęło i na ułamek sekundy wszystko spowiło się mrokiem.
Natychmiast otworzyłem oczy. Petrus uderzył mnie w twarz i chwycił za ramiona.
- Nie zapominaj, co jest twoim celem! - krzyknął pełen gniewu. - Nie zapominaj, Ŝe musisz
się jeszcze wiele nauczyć, zanim znajdziesz miecz!
Usiadłem na ziemi, drŜąc w podmuchach lodowatego wiatru.
- Czy zawsze tak się dzieje? - zapytałem.
- Prawie zawsze. Zwłaszcza z ludźmi takimi jak ty, zafascynowanymi i łatwo zapominającymi o
celu poszukiwań.
Petrus wyciągnął z plecaka sweter i szybko się ubrał. Ja włoŜyłem drugi t-shirt na mój I love NY -
nawet nie przyszło mi na myśl, Ŝe w środku lata, przez gazety okrzykniętego najbardziej upalnym w
ostatnim dziesięcioleciu, moŜe zrobić się tak zimno. Dwie warstwy bawełny nieco skuteczniej chroniły
przed wiatrem, jednak poprosiłem Petrusa, Ŝeby przyspieszył kroku, musiałem się bowiem rozgrzać.
Ś
cieŜka biegła teraz bardzo łagodnym zboczem. Pomyślałem, Ŝe chłód, który odczuwam, jest
skutkiem kiepskiego jedzenia, bo Ŝywiliśmy się wyłącznie rybami i owocami drzew
5
. Ale Petrus wyjaśnił,
Ŝ
e marzniemy, poniewaŜ dotarliśmy do najwyŜej połoŜonego miejsca na naszym górskim szlaku.
Przeszliśmy moŜe pół kilometra, gdy nagle, za załomem drogi, krajobraz uległ zmianie. Rozległa,
lekko pofałdowana dolina ciągnęła się aŜ po horyzont. Na lewo, w kotlinie, w odległości najwyŜej dwustu
metrów, czekała wioska, a w niej domki z dymiącymi kominami. Chciałem przyspieszyć kroku, lecz Petrus
mnie powstrzymał.
5
?
Były to czerwone owoce, których nazwy nie znam, a na których widok jeszcze dziś mam mdłości - tak duŜo ich
zjadłem podczas wędrówki przez Pireneje.
- 13 -
- Myślę, Ŝe to najwłaściwsza chwila, Ŝeby nauczyć cię drugiej Praktyki RAM - powiedział, siadając
na ziemi i dając znak, Ŝebym uczynił to samo.
Usiadłem wbrew sobie. Widok wioski i wydobywającego się z kominów dymu zburzył mój we-
wnętrzny spokój. Nagle uświadomiłem sobie, Ŝe od tygodnia przebywaliśmy na pustkowiu, nie widzieliśmy
Ŝ
ywego ducha, spaliśmy pod gołym niebem i całymi dniami wędrowaliśmy. Zabrakło mi papierosów i
musiałem palić paskudne skręty z tytoniu Petrusa. Spać w śpiworze i jeść ryby nawet bez soli - uwielbiałem
to, ale jako dwudziestolatek, teraz, na Camino de Santiago, było to dla mnie wielkim poświęceniem.
Niecierpliwie czekałem, aŜ Petrus skończy zwijać papierosa i go wypali. Milczałem, marząc o cieple
kieliszka wina w barze, który widziałem o pięć minut drogi od nas. Opatulony w sweter Petrus siedział
sobie spokojnie i w roztargnieniu spoglądał na rozległą nizinę.
- Jak ci się podobała przeprawa przez Pireneje? - zapytał po krótkiej chwili.
- Wspaniała - odparłem, nie chcąc przedłuŜać rozmowy.
- Całe szczęście, bo poświęciliśmy sześć dni na przejście odcinka, który zazwyczaj pokonuje się w
ciągu dnia.
Nie uwierzyłem. Wyciągnął mapę i pokazał mi cały szlak, który liczył zaledwie siedemnaście
kilometrów. Nawet wolno się wspinając i pokonując strome zejścia, tę drogę naleŜało przejść w sześć
godzin.
- Z tak wielkim uporem dąŜysz do odnalezienia miecza, Ŝe zapomniałeś o najwaŜniejszym: trzeba
do niego dotrzeć. Zapatrzony w stronę Composteli, której stąd na pewno nie ujrzysz, nie zauwaŜyłeś, Ŝe w
niektóre miejsca wracaliśmy cztero- albo pięciokrotnie, raz po raz, chociaŜ róŜnymi drogami.
Teraz, kiedy Petrus to powiedział, zdałem sobie sprawę, Ŝe górę Itchasheguy, najwyŜszą w tym
rejonie, widywałem to po mojej lewej, to znów po prawej stronie. I chociaŜ przypadkiem to dostrzegłem,
nie wyciągnąłem jedynego słusznego wniosku: przez tydzień krąŜyliśmy po niewielkim skrawku gór.
- Po prostu wybierałem róŜne drogi, wykorzystywałem wiodące przez las ścieŜki przemytników.
Jednak powinieneś był się zorientować. Nie zauwaŜyłeś tego, poniewaŜ wędrówka sama w sobie nic dla
ciebie nie znaczy. Liczy się tylko wola dotarcia do celu.
- A gdybym się zorientował?
- I tak wędrowalibyśmy przez siedem dni, bo Praktyki RAM tego wymagają. Ale wówczas w
inny sposób cieszyłbyś się pięknem Pirenejów.
Tak bardzo mnie zaskoczył, Ŝe zapomniałem o zimnie i o wiosce.
- W podróŜy do obranego celu - podjął Petrus - szczególnie waŜne jest baczne obserwowanie drogi.
Bo właśnie droga najlepiej nam podpowiada, jak osiągnąć ten cel, kaŜdego dnia podróŜy wzbogaca nas i
uczy. Gdyby porównać to z seksem, powiedziałbym, Ŝe gra wstępna, faza pieszczot, decyduje o sile
orgazmu. Wszyscy o tym wiemy. Tak to jest, kiedy ma się cel w Ŝyciu. MoŜe okazać się wspaniały lub zły,
wszystko zaleŜy od tego, jaką obierzemy drogę, i tego, jak ją przemierzamy. Dlatego druga Praktyka RAM
jest tak waŜna: polega na odkrywaniu w tym, na co patrzymy kaŜdego dnia, tajemnic, które obojętnie
mijamy, pochłonięci rutynowym działaniem.
I Petrus nauczył mnie ĆWICZENIA SZYBKOŚCI.
- W mieście, gdzie zaprzątają nas codzienne zajęcia., na to ćwiczenie naleŜy poświęcić dwa-
dzieścia minut. PoniewaŜ jednak wędrujemy niezwykłym szlakiem Santiago de Compostela, przeznaczymy
godzinę na dotarcie do wioski.
Chłód, o którym na chwilę zapomniałem, znów zaczął mi doskwierać. Zniechęcony patrzyłem na
Petrusa. Lecz on tego nie zauwaŜał: wziął plecak i w przytłaczającym, Ŝółwim tempie zaczęliśmy
przemierzać dwustumetrową odległość.
Początkowo patrzyłem wyłącznie na tawernę, stary dwupiętrowy budynek z drewnianym szyldem
nad drzwiami. Byliśmy tak blisko, Ŝe mogłem nawet odczytać datę budowy: 1652. ZbliŜaliśmy się, a jednak
miałem wraŜenie, Ŝe stoimy w miejscu. Petrus niezwykle wolno wysuwał stopę przed stopę, a ja go
naśladowałem. Sięgnąłem do plecaka po zegarek i załoŜyłem go na rękę.
- Będzie jeszcze gorzej - powiedział - bo czas nie zawsze przemija w jednakowym rytmie. To my
zdecydujemy o rytmie czasu.
Raz po raz spoglądając na zegarek, zrozumiałem, Ŝe Petrus ma rację. Im częściej patrzyłem na
wskazówki, tym wolniej się przesuwały. Postanowiłem posłuchać jego rady i schowałem zegarek do
plecaka. Usiłowałem skoncentrować się na krajobrazie, na nizinie, na kamieniach, które trącałem nogami,
ale przez cały czas zerkałem w kierunku tawerny i wciąŜ miałem wraŜenie, Ŝe nie ruszyliśmy się z miejsca.
Pomyślałem, Ŝe będę opowiadał sobie w myśli róŜne historyjki, lecz to ćwiczenie tak mnie irytowało, Ŝe nie
- 14 -
mogłem się skupić. Kiedy nie będąc w stanie dłuŜej tego wytrzymać, wyjąłem z plecaka zegarek,
przekonałem się, Ŝe upłynęło zaledwie jedenaście minut.
- Nie rób z tego ćwiczenia tortur, bo nie po to je wymyślono - powiedział Petrus. - Staraj się
czerpać przyjemność z tempa, do którego nie przywykłeś. Wykonując codzienne ruchy w zupełnie inny
sposób, pozwalasz, aby rozwinął się w tobie nowy człowiek. Zresztą, decyzja naleŜy do ciebie.
ś
yczliwość, z jaką dodał to ostatnie zdanie, trochę mnie uspokoiła. Skoro sam decydowałem o tym,
co zrobię, naleŜało jak najlepiej wykorzystać sytuację. Odetchnąłem głęboko i starałem się nie rozmyślać.
Wprawiłem się w cudowny stan, miałem wraŜenie, Ŝe czas jest sprawą odległą, Ŝe mnie nie dotyczy.
Spokojniejszy z kaŜdą chwilą, innym okiem spojrzałem na otoczenie. Wyobraźnia, która buntowała się,
kiedy byłem spięty, teraz znów oŜyła i zaczęła mnie wspierać. Spoglądałem na rozpościerające się przede
mną miasteczko i tworzyłem jego historię: jak zostało zbudowane, jak zatrzymywali się w nim pielgrzymi,
jak czuli się uszczęśliwieni, widząc wreszcie ludzi i zaznając gościnności po wędrówce przez Pireneje,
gdzie smagał ich przejmujący chłodem wiatr. W pewnej chwili wydało mi się, Ŝe w sercu wioski
dostrzegam potęŜną, tajemniczą i mądrą obecność. Moja wyobraźnia wypełniała dolinę rycerzami i
bitwami. Widziałem nawet połyskujące w słońcu miecze i słyszałem okrzyki wojenne. Wioska przestawała
być tylko miejscem, gdzie rozgrzeję duszę winem, a ciało ciepłą kołdrą. Teraz stała się pomnikiem historii,
dziełem heroicznych ludzi, którzy porzucili wszystko, aby osiąść na tym pustkowiu. Świat był tu, wokół
mnie, i zrozumiałem, Ŝe dotąd bardzo rzadko zwracałem na niego uwagę.
Kiedy sobie to uświadomiłem, staliśmy juŜ przed drzwiami tawerny, a Petrus zapraszał mnie do
ś
rodka.
- Stawiam wino - powiedział. - Powinniśmy wcześnie iść spać, bo jutro muszę ci przedstawić
wielkiego maga.
Spałem kamiennym snem, nie śniąc. Świt ledwie rozjaśnił dwie jedyne uliczki Roncesvalles, gdy
Petrus zapukał do drzwi mojego pokoju. Mieszkaliśmy na drugim piętrze tawerny, która pełniła
jednocześnie rolę hotelu.
Zamówiliśmy kawę, pieczywo i oliwę. Zaraz po śniadaniu wyszliśmy. Wioskę spowijała gęsta
mgła. Zrozumiałem, Ŝe Roncesvalles nie jest typową wsią, jak mi się wydawało w pierwszej chwili; w
epoce wielkich pielgrzymek Szlakiem Świętego Jakuba istniał tu najpotęŜniejszy klasztor w regionie,
obejmujący wpływami terytorium sięgające aŜ po granice Nawarry. Do dziś Ronces-valles zachowało
znamiona swej roli z tamtych lat - kilka budynków naleŜało do kolegium zakonnego. Jedynym domem o
charakterze świeckim była tawerna, w której się zatrzymaliśmy.
Wędrowaliśmy pośród mgły, by po chwili wejść do kolegiaty. Ubrani w białe kapłańskie szaty
zakonnicy modlili się, uczestnicząc w pierwszej porannej mszy. Nie rozumiałem słów ich modlitw, bo
naboŜeństwo odprawiano po baskij-sku. Petrus usiadł w ławce z dala od ołtarza i poprosił, Ŝebym trzymał
się w pobliŜu.
Kościół był ogromny, wypełniony bezcennymi dziełami sztuki. Petrus wyjaśnił mi szeptem, Ŝe
wzniesiono go dzięki darowiznom królów i królowych Portugalii, Hiszpanii, Francji i Niemiec, miejsce
budowy natomiast wskazał Karol Wielki. Na ołtarzu Maryja Panna z Roncesvalles, wykonana ze srebra, o
twarzy wyrzeźbionej w szlachetnym drewnie, trzymała w ręce bukiet kwiatów z cennych kamieni. Woń
kadzidła, gotycka świątynia, kapłani i ich kantyczki wprowadziły mnie w stan bliski transu, którego
doświadczyłem juŜ, poddając się obrzędom Tradycji.
- A mag? - zapytałem Petrusa, przypomniawszy sobie, co zapowiedział poprzedniego dnia.
Skinieniem głowy wskazał kapłana w średnim wieku, chudego męŜczyznę w okularach, siedzącego
z innymi mnichami na jednej z długich ławek, które otaczały ołtarz. Mag zakonnik! Pragnąłem, Ŝeby msza
szybko się skończyła, ale -jak tłumaczył wczoraj Petrus - to my określamy rytm czasu: mój lęk sprawił, Ŝe
obrządek religijny trwał przeszło godzinę.
Gdy msza dobiegła końca, Petrus zostawił mnie samego w ławce i zniknął za drzwiami, którymi
wyszli kapłani. Zupełnie sam, podziwiałem świątynię, myśląc o tym, Ŝe powinienem odmówić modlitwę,
jednak nie byłem w stanie się skupić. Obrazy wydawały mi się odległe, uwięzione w przeszłości, która juŜ
nie powróci, jak nie wróci złoty wiek Camino de Santiago.
Petrus stanął w drzwiach i nie mówiąc ani słowa, gestem nakazał, Ŝebym poszedł za nim.
Znaleźliśmy się w ogrodzie zamkniętym murami klasztoru i otaczającymi klauzurę. Na obrzeŜu
usytuowanej pośrodku fontanny czekał na nas zakonnik w okularach.
- Padre Jordi, oto pielgrzym - przedstawił mnie Petrus.
- 15 -
Kapłan podał mi rękę, którą uścisnąłem na powitanie. Potem zamilkliśmy. Spodziewałem się, Ŝe
coś się wydarzy, lecz do moich uszu dobiegło tylko pianie kogutów gdzieś w oddali i krzyki mew
polujących na codzienną strawę. Mnich przypatrywał mi się spokojnie, a jego spojrzenie podobne było do
tego, którym obrzuciła mnie pani Savin, gdy wypowiedziałem pradawne Słowo.
Ć
WICZENIE SZYBKOŚCI
Idź przez dwadzieścia minut dwukrotnie wolniej niŜ zazwyczaj. Zwracaj uwagę na kaŜdy szczegół, na
ludzi i krajobrazy wokół ciebie.
Najstosowniejsza pora do wykonywania tego ćwiczenia przypada po obiedzie.
Powtarzaj to ćwiczenie przez siedem kolejnych dni.
W końcu, przerywając długą i ciąŜącą mi ciszę, padre Jordi przemówił.
- Ponoć przedwcześnie pokonałeś szczeble Tradycji, drogi chłopcze.
Odpowiedziałem, Ŝe mam trzydzieści osiem lat i przeszedłem wszystkie ordalia
6
.
- Oprócz jednej, ostatniej i najwaŜniejszej próby - podjął, nadal spoglądając na mnie po-
zbawionymi wyrazu oczyma. - A bez niej wszystko, czego się nauczyłeś, jest niczym.
- Dlatego przemierzam Camino de Santiago.
- To niczego nie gwarantuje. Chodź ze mną. Petrus został w ogrodzie, a ja podąŜyłem za
padre Jordim. Minęliśmy klauzurę, przeszliśmy obok miejsca pochówku króla Sancha el Fuerte i
zatrzymaliśmy się w małej kaplicy, usytuowanej na tyłach budynku klasztoru Roncesvalles.
Jej wnętrze było praktycznie puste - tylko stół, księga i miecz. Ale nie mój.
Padre Jordi usiadł przy stole, nie proponując, bym równieŜ spoczął. Potem sięgnął po jakieś zioła,
podpalił je, a ich woń wypełniła pomieszczenie. Cała ta sytuacja coraz bardziej przypominała mi spotkanie
z panią Savin.
- Przede wszystkim udzielę ci przestrogi -oznajmił padre Jordi. - Rota jacobea to tylko jedna z
czterech dróg. To droga Pikowa. MoŜe dać ci moc, ale to nie wystarczy.
- A trzy pozostałe drogi?
- Słyszałeś o co najmniej dwóch z nich - drodze Jerozolimy, która jest szlakiem Kiera albo Graala i
da ci zdolność czynienia cudów; i drodze Rzymu, która jest szlakiem Trefla, a umoŜliwi ci porozumienie z
innymi światami.
- Brakuje tylko drogi Karo, a mielibyśmy wszystkie cztery kolory - dodałem Ŝartobliwie.
Padre Jordi roześmiał się.
- Słusznie. To tajemna droga i gdybyś kiedyś ją przeszedł, nie mógłbyś nikomu o tym opowiedzieć.
Ale nie czas zajmować się tą sprawą. Gdzie twoja muszla?
Otworzyłem plecak i wyjąłem muszle z wizerunkiem Matki Boskiej z Aparecida. Mnich połoŜył je
na stole. Trzymając nad nimi dłonie, zaczął się koncentrować. Poprosił, abym czynił to, co on. Woń ziół
stawała się coraz silniejsza. Zarówno kapłan, jak i ja mieliśmy otwarte oczy i nagle stwierdziłem, Ŝe
6
?
Ordalia to rytualne próby, na których wynik mają wpływ nie tylko zachowania ucznia, ale takŜe przepowiednie poja-
wiające się w trakcie przeprowadzania owych prób. (Termin ten pochodzi z czasów Świętej Inkwizycji, kiedy to
oznaczał wyłącznie „sądy boŜe" - przyp. tłum.).
- 16 -
powtarza się zjawisko, jakie widziałem juŜ na Itatiaia: muszle rozbłysły światłem, które nie oświetla. Blask
stawał się coraz silniejszy, ja zaś usłyszałem tajemniczy głos dobywający się z gardła padre Jordiego:
- „Bo gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce twoje"
7
.
Było to zdanie z Biblii.
- Tam zaś, gdzie jest twoje serce, będzie kolebka ponownego przyjścia Chrystusa; niczym muszle,
pielgrzym na drodze świętego Jakuba jest tylko skorupą. Jeśli ta skorupa, która powstaje z Ŝycia, pęknie,
wyłoni się śycie, które uczynione jest z Agape.
Cofnął dłonie i blask muszli zagasł. Potem zapisał moje nazwisko w księdze, która leŜała na stole.
Na szlaku Composteli natknąłem się na trzy księgi, w których zapisano moje nazwisko: pierwszą u pani
Savin, drugą u padre Jordiego i trzecią, księgę Mocy, w której później sam zapisałem swoje imię.
- Skończyliśmy. Idź i niechaj cię błogosławią Przenajświętsza Panna z Roncesvalles i święty Jakub
od Miecza.
- Camino de Santiago wytyczają Ŝółte znaki wiodące przez całą Hiszpanię - mówił kapłan, gdy
wracaliśmy do miejsca, gdzie zostawiłem Petrusa. - Gdybyś w pewnym momencie się zgubił, szukaj
tych znaków na drzewach, na kamieniach, tablicach informacyjnych, a bez trudu znajdziesz bezpieczne
schronienie.
- Mam dobrego przewodnika.
- Spróbuj polegać przede wszystkim na sobie. śeby nie krąŜyć przez tydzień po Pirenejach.
A zatem mnich znał juŜ tę historię.
Dołączyliśmy do Petrusa i niemal natychmiast mnich nas poŜegnał. Był jeszcze ranek, gdy
opuszczaliśmy Roncesvalles, ale mgły, które wcześniej spowijały okolicę, zniknęły bez śladu. Otwierała się
przed nami prosta jak na równinach droga, a ja zaczynałem szukać Ŝółtych znaków, o których powiedział
mi padre Jordi. Niosłem teraz nieco cięŜszy plecak, bo w tawernie kupiłem butelkę wina, chociaŜ Petrus
powiedział, Ŝe nie ma takiej potrzeby. Za Roncesvalles droga wiodła przez setki wsi, a noclegi pod gołym
niebem mogły nam się zdarzyć od przypadku do przypadku.
- Petrusie, padre Jordi mówił o powtórnym przyjściu Chrystusa tak, jakby ono juŜ się wydarzyło.
- I wciąŜ się wydarza. To tajemnica twojego miecza.
- A poza tym powiedziałeś, Ŝe spotkam się z magiem, tymczasem rozmawiałem z kapłanem. Co to
ma wspólnego z Kościołem katolickim?
Odpowiedź Petrusa zamknęła się w jednym słowie:
- Wszystko.
Okrucieństwo
- Właśnie tu, w tym miejscu, zamordowano Miłość -- powiedział stary wieśniak, wskazując wykutą
w skale kapliczkę.
Wędrowaliśmy przez pięć dni, zatrzymując się tylko na posiłki i noclegi. Petrus zachowywał
dyskrecję w sprawach dotyczących jego prywatnego Ŝycia, okazując ogromne zainteresowanie Brazylią i
moją pracą. Mówił, Ŝe lubi mój kraj ojczysty, poniewaŜ najbliŜszym mu obrazem był wizerunek Chrystusa
Zbawiciela z Corcovado, przedstawionego z rozpostartymi ramionami, a nie umęczonego na krzyŜu. Chciał
wiedzieć wszystko i na kaŜdym kroku wypytywał, czy brazylijskie kobiety były równie ładne jak tutejsze.
W ciągu dnia panował nieznośny upał, toteŜ w kaŜdym barze i w kaŜdej wiosce, do której zawitaliśmy,
ludzie uskarŜali się na suszę. Przerywaliśmy wędrówkę między drugą a czwartą po południu, gdy słońce
grzało najmocniej, i przyjęliśmy hiszpański zwyczaj sjesty.
Tego popołudnia, gdy odpoczywaliśmy w gaju oliwnym, stary wieśniak przyszedł poczęstować nas
winem. Nawet podczas największych upałów mieszkańcy tego regionu nie wyrzekali się panującego tu od
stuleci obyczaju picia wina.
- Dlaczego zamordowano tu miłość? - zapytałem, widząc, Ŝe staruszek stara się zagaić rozmowę.
7
?
Mt 6, 21. Cytaty z Pisma Świętego wg Biblii Tysiąclecia (przyp. tłum.).
- 17 -
- Przed wiekami pewna księŜniczka, która ruszyła na pielgrzymkę do Composteli, Felicja
Akwitańska, postanowiła rzucić wszystko i osiąść tu, gdy odwiedzi juŜ grób świętego Jakuba. To była
prawdziwa Miłość, bo księŜniczka dzieliła się dobrami z miejscową biedotą i leczyła chorych.
Petrus zapalił swego paskudnego skręta i chociaŜ minę miał obojętną, wyczułem, Ŝe uwaŜnie słucha
opowieści starca.
- Wówczas jej brat, ksiąŜę Wilhelm, otrzymał od ojca rozkaz sprowadzenia jej do domu. Felicja
odmówiła. Zrozpaczony ksiąŜę zasztyletował ją w kaplicy, którą tu widzicie, a którą ona budowała
własnymi rękami, Ŝeby opiekować się ubogimi i chwalić Pana. Kiedy się opamiętał i pojął, co uczynił,
uciekł do Rzymu błagać papieŜa o rozgrzeszenie. Jako pokutę Ojciec Święty nakazał mu odbyć
pielgrzymkę do Composteli.
I wtedy wydarzyło się coś niezwykłego - w drodze powrotnej, dotarłszy tu, ogarnięty pragnieniem,
któremu uległa Felicja, osiadł w kapliczce wzniesionej przez siostrę, aby po kres długiego Ŝycia opiekować
się biedakami.
- Oto i prawo zwrotu - podsumował ze śmiechem Petrus.
Wieśniak nie zrozumiał jego uwagi, lecz ja dokładnie wiedziałem, co Petrus miał na myśli. W
drodze odbyliśmy niejedną dyskusję teologiczną o relacjach między Bogiem a ludźmi. Przyznawałem, Ŝe w
Tradycji zawsze mamy do czynienia z relacją człowiek-Bóg, ale na drodze zupełnie innej niŜ ta obierana
podczas pielgrzymki do Santiago - pełna księŜy magów, Cyganów, którzy stali się demonami, i świętych,
którzy czynią cuda. To wszystko wydawało mi się bardzo archaiczne, zbyt mocno związane z
chrześcijaństwem, odarte z uniesienia, w jakie niekiedy wprowadzały mnie obrzędy Tradycji. Petrus za-
wsze powtarzał, Ŝe droga do Composteli jest jedną z tych, które kaŜdy jest zdolny przemierzyć, i Ŝe tylko
taką drogą moŜna dotrzeć do Boga.
- UwaŜasz, Ŝe Bóg istnieje, i ja równieŜ tak myślę - ciągnął Petrus. - A zatem według nas Bóg
istnieje. Lecz jeśli ktoś w Niego nie wierzy, On mimo to nie przestaje istnieć. Lecz to nie oznacza, Ŝe
osoba, która w Niego nie wierzy, jest w błędzie.
- Bóg miałby sprowadzać się do pragnień i władzy człowieka?
- Miałem przyjaciela, który zawsze chodził pijany, ale co wieczór odmawiał trzy zdrowaśki,
poniewaŜ w dzieciństwie wpoiła mu to matka. Nawet kiedy wracał do domu kompletnie zalany, nawet nie
wierząc w Boga, mój przyjaciel co wieczór klepał trzy zdrowaśki. Po jego śmierci, uczestnicząc w
jednym z rytuałów Tradycji, zwróciłem się do ducha Starszych, pytając, gdzie przebywa mój przyjaciel.
A duch powiedział, Ŝe zmarły miewa się doskonale, Ŝe otacza go światło. Choć w Ŝyciu zabrakło
mu wiary, ocalił go wysiłek ograniczony do automatycznego odmawiania trzech modlitw, po prostu z
poczucia obowiązku. Bóg przejawiał swą obecność w jaskiniach naszych praprzodków, dla nich istniał w
piorunach; kiedy człowiek odkrył, Ŝe to zjawisko naturalne, On zamieszkał w niektórych zwierzętach
i świętych drzewach. Nadeszła epoka, kiedy istniał wyłącznie w katakumbach wielkich miast staroŜytności.
Lecz przez cały czas przepełniał ludzkie serca, przybierając postać Miłości. Za naszych czasów Bóg jest
tylko ideą, niemal dowiedzioną naukowo. Ale na tym etapie istnienia dokonuje zwrotu i wszystko zaczyna
się od nowa. To jest prawo zwrotu. Kiedy padre Jordi przytoczył Jezusowe zdanie: „Gdzie jest twój skarb,
tam będzie i serce twoje", właśnie do tego nawiązał. Gdziekolwiek zapragniesz ujrzeć oblicze Boga, tam je
zobaczysz. Jeśli zaś nie chcesz go widzieć, nic się nie zmienia, o ile tylko twe wysiłki są szlachetne. Kiedy
Felicja Akwitańska wybudowała kaplicę i zaczęła wspierać biedaków, zapomniała o Bogu z Watykanu i
głosiła Go na swój prosty i mądry sposób: poprzez Miłość. Dlatego wieśniak miał całkowitą rację, mówiąc,
Ŝ
e Miłość została zamordowana.
Wieśniak, który nie był w stanie pojąć naszej dyskusji, czuł się, nawiasem mówiąc, trochę nie-
swojo.
- Prawo zwrotu zadziałało, gdy jej brat został przymuszony do podjęcia dzieła, które chciał
zniweczyć. Wolno nam wszystko - nie wolno tylko stawać na drodze miłości. Kiedy do tego dochodzi, ten,
kto próbował zburzyć jej dzieło, musi je odbudować.
Wyjaśniłem mu, Ŝe w moim kraju prawo zwrotu oznacza, iŜ ludzkie kalectwo i choroby są karą za
przewiny poprzednich wcieleń.
- Głupstwa! - oburzył się Petrus. - Bóg nie jest mściwy, Bóg jest miłością. Jedyna kara, po jaką
sięga, polega na przymuszeniu tego, kto przerwał dzieło miłości, do jego kontynuacji.
Wieśniak uciekł się do wymówki, twierdząc, Ŝe zrobiło się późno i musi wracać do pracy. Petrus
uznał to za doskonały pretekst, by wyruszyć w dalszą drogę.
- 18 -
- Oto co kładzie kres rozmowie - powiedział, gdy przechodziliśmy przez gaj oliwny. Bóg jest we
wszystkim, co nas otacza, trzeba Go przeczuwać, przeŜywać, a ja próbuję uczynić Go kwestią logiki, abyś
zrozumiał. Ćwicz się dalej w powolnym marszu, a coraz lepiej będziesz uświadamiał sobie Jego obecność.
W dwa dni później musieliśmy pokonać szczyt zwany Górą Wybaczenia. Wspinaczka zajęła nam
wiele godzin, kiedy zaś dotarliśmy na wierzchołek, stałem się świadkiem sceny, która mną wstrząsnęła:
grupa turystów, przy grającym na cały regulator radiu samochodowym, zaŜywała kąpieli słonecznej,
popijając piwo. Dotarli tu wiejską drogą, biegnącą wzdłuŜ zbocza na górę.
- Tak to juŜ jest - powiedział Petrus. - Myślałeś, Ŝe spotkasz tu jednego z rycerzy Cyda, który
pełni wartę, by w porę ostrzec przed kolejnym atakiem Maurów?
Podczas gdy schodziliśmy, po raz ostatni wykonałem ćwiczenie Szybkości. Przed nami znów
rozpościerała się rozległa dolina, otoczona szarawymi wzgórzami, porośnięta lichą zielenią wypaloną przez
suszę. Drzew prawie tu nie było, kamienistą ziemię przebijały tylko nieliczne iglaki. Kiedy zakończyłem
ć
wiczenie, Petrus zapytał mnie o pracę i wtedy zdałem sobie sprawę, Ŝe juŜ od dawna o niej nie myślałem.
Obawa o interesy i zadania, które zaniedbałem, praktycznie zniknęła. Przypomniałem sobie o sprawach
zawodowych dopiero owego wieczoru, ale nawet w tej chwili nie przywiązywałem do nich większej wagi.
Cieszyłem się, Ŝe jestem na Camino de Santiago.
- Jeszcze trochę, a prześcigniesz Felicję Akwi-tańską - zaŜartował Petrus, kiedy zwierzyłem się mu
ze swoich odczuć. Potem zatrzymał się i poprosił, Ŝebym połoŜył plecak na ziemi. - Rozejrzyj się wokół i
zatrzymaj wzrok na wybranym punkcie.
Wybrałem krzyŜ kościoła, który widać było w dali.
- Nie odrywaj oczu od tego punktu i spróbuj się skupić na tym, co będę mówił. Nawet gdybyś czuł,
Ŝ
e coś się zmienia, nie rozpraszaj się. Zrób, jak mówię.
Stałem całkowicie odpręŜony, z oczyma zwróconymi na dzwonnicę, podczas gdy Petrus stanął za
moimi plecami i naciskał mi palcami punkt na karku.
- Droga, którą teraz przemierzasz, jest ścieŜką mocy, toteŜ uczyć cię będę ćwiczeń Mocy. PodróŜ,
która początkowo była dla ciebie czystą udręką, poniewaŜ pragnąłeś tylko dotrzeć do celu, z
upływem czasu przemieniła się w przyjemność, przyjemność poszukiwania przygody. W ten sposób
podsycasz marzenia, które są najistotniejsze. Człowiek nigdy nie przestaje marzyć. Marzenie jest
pokarmem dla duszy, jak Ŝywność jest strawą dla ciała. Przez lata naszego Ŝycia bardzo często się zdarza,
Ŝ
e marzenia niosą rozczarowanie, a pragnienia kończą się zawodem, mimo to wciąŜ trzeba marzyć, w prze-
ciwnym razie nasza dusza umiera i Agape nie moŜe jej przeniknąć. Wieś, którą masz przed oczyma,
spływała krwią, toczyły się tu najstraszliwsze bitwy rekonkwisty. Kto miał rację albo kto znał prawdę, nie
ma znaczenia. WaŜne, by wiedzieć, Ŝe obie strony toczyły Dobrą Walkę. A Dobra Walka to taka, którą
podejmujemy, bo chce tego nasze serce. W epokach heroicznych, w czasach błędnych rycerzy, wydawało
się to łatwe -tyle było ziem do podbicia, tyle naleŜało zrobić. Dziś świat bardzo się zmienił, a Dobra Walka
przeniosła się z pól bitewnych do wnętrza nas samych. Dobra Walka to ta, którą podejmujemy w imię
naszych marzeń. Kiedy wybucha w nas z pełną mocą - w młodości - mamy wielką odwagę, ale nie
potrafimy jeszcze walczyć. Gdy po licznych wysiłkach zdołamy posiąść tę umiejętność, nie mamy juŜ tyle
odwagi w walce. Wówczas zwracamy się przeciw sobie, by w końcu stać się swym najgorszym wrogiem.
UwaŜamy własne marzenia za infantylne, nieziszczalne, za owoc nieznajomości realiów Ŝycia. Zabijamy
nasze marzenia, bojąc się podjąć Dobrą Walkę.
Nacisk palca Petrusa na mój kark stawał się coraz silniejszy. Wydawało mi się, Ŝe dzwonnica się
przemienia - zarys krzyŜa upodabniał się do skrzydlatego człowieka. Do anioła. ZmruŜyłem oczy i krzyŜ
odzyskał rzeczywisty kształt.
- Pierwszym symptomem, który ujawnia, Ŝe zabijamy marzenia, jest brak czasu - ciągnął Pe-trus. -
Najbardziej zajęci ludzie, jakich zdarzyło mi się spotkać, zawsze mieli czas na wszystko. Ci, którzy nic nie
robili, byli wciąŜ zmęczeni, nie zdawali sobie sprawy, jak mało pracują, i stale narzekali, Ŝe dzień jest za
krótki. W rzeczywistości bali się podjąć Dobrą Walkę. Drugim objawem śmierci naszych marzeń jest
pewność przekonań. PoniewaŜ nie chcemy spoglądać na Ŝycie jak na wielką przygodę do przeŜycia,
zaczynamy uwaŜać się za rozwaŜnych, sprawiedliwych i przykładnych, ale naprawdę wymagamy od siebie
równie mało jak od Ŝycia. Zerkamy poza mury dnia powszedniego i odkrywamy szczęk kruszonych
kopii, odór potu i kurzu, wielkie klęski i spojrzenia Ŝądnych zdobyczy wojowników. Nigdy jednak nie
odczuwamy radości, niewypowiedzianej radości, która przepełnia serce walczącego, dla niego bowiem nie
ma znaczenia ani zwycięstwo, ani klęska, waŜna jest tylko Dobra Walka. I wreszcie trzecim symptomem
ś
mierci naszych marzeń jest spokój: Ŝycie staje się niedzielnym popołudniem, nie Ŝąda od nas niczego
- 19 -
szczególnego, a i my nie mamy ochoty wiele z siebie dawać. Wtedy sądzimy, Ŝe dojrzeliśmy, Ŝe
odsuwamy od siebie dziecięce fantazje i Ŝe osiągnęliśmy spełnienie w Ŝyciu osobistym oraz zawodowym.
Jesteśmy zaskoczeni, gdy osoba w naszym wieku mówi, Ŝe wciąŜ lubi to czy tamto. Ale naprawdę, w głębi
ducha, wiemy, co się stało: wyrzekliśmy się naszych marzeń i walki o nie, Dobrej Walki.
Dzwonnica kościoła przemieniała się raz po raz, a na jej miejscu pojawiał się anioł z rozpostartymi
skrzydłami. Na próŜno mrugałem powiekami, postać wciąŜ tam była. Miałem ochotę powiedzieć o tym
Petrusowi, lecz czułem, Ŝe jeszcze nie skończył.
- Kiedy wyrzekamy się marzeń i odnajdujemy spokój - podjął po chwili - zaznajemy krótkiego
okresu cichego zadowolenia. Jednak trupy marzeń zaczynają w nas gnić i zatruwać atmosferę. Stajemy się
okrutni wobec otoczenia, a w końcu to okrucieństwo zwraca się przeciw nam samym. Skądś wyłaniają się
cierpienie i psychozy. Ryzykowne skutki walki, której chcieliśmy uniknąć -rozczarowanie i klęska -
okazują się jedynymi owocami naszego tchórzostwa. A pewnego pięknego dnia martwe, przegniłe marzenia
czynią powietrze cuchnącym i dławiącym, my zaś pragniemy śmierci, która uwolni nas od niepodwaŜal-
nych przekonań, od zajęć, od tego straszliwego spokoju niedzielnych popołudni.
Teraz miałem pewność, Ŝe naprawdę widzę anioła, i nie byłem w stanie słuchać Petrusa.
Prawdopodobnie domyślił się, Ŝe tak jest, bo zdjął palec z mojego karku i zamilkł. Obraz anioła przez
chwilę jeszcze unosił się przy kościele, lecz wkrótce zniknął. Na jego miejscu znów pojawiła się
dzwonnica.
Przez parę minut staliśmy w milczeniu. Petrus zwinął i zapalił papierosa. Ja sięgnąłem do plecaka
po butelkę wina: było ciepłe, lecz pełne aromatu.
- Co zobaczyłeś? - zapytał. Opowiedziałem mu o aniele. Wspomniałem, Ŝe początkowo obraz
znikał, gdy mrugałem oczyma.
- I ty takŜe musisz się nauczyć Dobrej Walki. Nauczyłeś się godzić na przygody i wyzwania
rzucane przez Ŝycie, ale wciąŜ usiłujesz przeczyć temu, co nadzwyczajne.
Petrus wydobył z plecaka jakiś drobiazg. Była to złota spinka.
- To prezent od mojego dziadka. W zakonie RAM kaŜdy ze Starszych miał taki przedmiot.
Nazywa się go Ostrzem Okrucieństwa. Widząc, jak na dzwonnicy kościoła pojawia się anioł, chciałeś
zaprzeczyć temu zjawisku. Bo nie przywykłeś do takich rzeczy. W twojej wizji świata kościoły są
kościołami, a widzenia zdarzają, się wyłącznie w stanie ekstazy, w jaką wprowadzają rytuały Tradycji!
Odpowiedziałem, Ŝe widzenie musiało być skutkiem nacisku jego palca na mój kark.
- To prawda, ale prawda, która niczego nie zmienia. Faktem jest, Ŝe odrzuciłeś widzenie. Felicja
Akwitańska prawdopodobnie dostąpiła podobnego widzenia, ale ona za to, co ujrzała, rzuciła na szalę całe
swe Ŝycie. W efekcie przemieniła pracę w miłość. To samo stało się zapewne z jej bratem, to samo dzieje
się z kaŜdym z nas, co dnia: zawsze widzimy tę najlepszą z dróg, wybieramy jednak tę, do której
przywykliśmy.
Petrus ruszył w drogę, a ja podąŜyłem za nim. Promienie słońca oŜywiały blask spinki, którą
trzymałem w ręce.
- Jedyny sposób ocalenia marzeń to hojność wobec samego siebie. Trzeba srogo rozprawić się z
kaŜdą próbą samokarania, choćby najłagodniejszego. Aby wiedzieć, kiedy stajemy się okrutni wobec siebie,
musimy przemienić w ból fizyczny najlŜejsze objawy bólu duchowego, takiego jak poczucie winy, wyrzuty
sumienia, brak zdecydowania, tchórzostwo. Czyniąc ból duchowy fizycznym, poznajemy zło, jakie moŜe on
spowodować.
I Petrus nauczył mnie ĆWICZENIA OKRUCIEŃSTWA.
- Niegdyś uŜywano złotej spinki - powiedział. - Dziś wiele się zmieniło, jak zmieniają się
pejzaŜe na szlaku do Santiago.
Petrus miał rację. Widziana z dołu dolina wyglądała jak pokryta kurhanami.
- Pomyśl o czymś okrutnym, co zrobiłeś dzisiaj przeciwko sobie, i wykonaj ćwiczenie.
Nie potrafiłem sobie niczego takiego przypomnieć.
- Zawsze tak jest. Na szlachetność wobec siebie zdobywamy się tylko w rzadkich chwilach, gdy
zasługujemy na surowość.
Nagle uświadomiłem sobie, jak zwymyślałem się od głupców tylko dlatego, Ŝe z takim trudem
wdrapałem się na Górę Wybaczenia, podczas gdy turyści znaleźli łatwiejszą drogę. Wiedziałem, Ŝe
to absurdalny i okrutny zarzut; turyści szukali słońca, ja chciałem odnaleźć mój miecz. Nie byłem głupcem,
ale tak się czułem.
- 20 -
Mocno wbiłem paznokieć palca wskazującego u nasady paznokcia kciuka. Poczułem ostry ból i
skupiając się na cierpieniu fizycznym, obserwowałem, jak znika wraŜenie, Ŝe jestem durniem.
Powiedziałem o tym Petrusowi, a on roześmiał się tylko.
Tego wieczoru zatrzymaliśmy się w przytulnym hotelu we wsi, której kościołowi przypatrywałem
się z daleka. Po kolacji postanowiliśmy się wybrać na przechadzkę, Ŝeby potem lepiej spać.
- Spośród wszystkich wymyślonych przez człowieka sposobów zadawania bólu sobie samemu
najgorszym jest Miłość. Cierpimy zawsze dla kogoś, kto nas nie kocha, kto nas porzucił, dla kogoś, kto nie
chce nas opuścić. śyjemy samotnie, jeśli nikt nas nie kocha: mając Ŝonę lub męŜa, czynimy z małŜeństwa
niewolę. To naprawdę potworne - dodał Petrus, zniechęcony.
Dotarliśmy do placyku, gdzie wznosił się kościół, który widziałem z góry. Usiłowałem wypatrzyć
anioła, ale mi się nie udało.
Petrus przyglądał się krzyŜowi. Myślałem, Ŝe on widzi anioła, ale nie -- prawie natychmiast
odezwał się do mnie.
Ć
WICZENIE OKRUCIEŃSTWA
Zawsze, gdy w twej głowie rodzi się myśl, która czyni ci zło - zazdrość, zawiść, litość nad sobą,
cierpienie miłosne, nienawiść i inne - postępuj zgodnie z poniŜszymi wskazówkami.
Wbij paznokieć palca wskazującego w ciało u nasady paznokcia kciuka tak, aby ból stał się silny.
Skoncentruj się na cierpieniu: jest ono fizycznym odbiciem bólu duchowego, który cię gnębi. Nie osłabiaj nacisku
paznokcia, dopóki zła myśl cię nie opuści.
Powtarzaj to ćwiczenie tyle razy, ile będzie trzeba, nawet bez przerwy, aŜ wyzbędziesz się tej myśli. Będzie
wracała coraz rzadziej, a wreszcie zupełnie zniknie, o ile nie zapomnisz poddawać się ćwiczeniu zawsze, kiedy
się ona pojawi.
- Kiedy Syn BoŜy zstąpił na Ziemię, przyniósł ludziom miłość. PoniewaŜ jednak rodzaj człowieczy
nie potrafi pojąć miłości, która nie jest cierpieniem, Jezus został w końcu ukrzyŜowany. Gdyby nie to,
nikt by nie uwierzył w jego miłość, ludzie przywykli bowiem do tego, Ŝe dzień za dniem cierpią z powodu
władających nimi namiętności.
Przysiedliśmy na niskim murku i razem przypatrywaliśmy się kościołowi. I znowu milczenie
przerwał Petrus.
- Czy wiesz, co znaczy Barabasz, Paulo? Bar to syn, a abba - ojciec.
Nie odrywał spojrzenia od krzyŜa na dzwonnicy. Jego oczy błyszczały, a ja czułem, Ŝe coś nim
zawładnęło, moŜe ta miłość, o której mówił, a której nie potrafiłem w pełni zrozumieć.
- JakŜe mądre są ścieŜki chwały boŜej! - wykrzyknął, a echo tych słów brzmiało jeszcze przez chwilę
nad wyludnionym placem. - Kiedy Piłat zwrócił się do tłumu, by dokonał wyboru, w rzeczywistości nie
pozostawił mu Ŝadnego wyboru. Wystawił na widok publiczny męŜczyznę wychłostanego, złamanego oraz
tego, który dumnie wznosił głowę - Barabasza, rewolucjonistę. Bóg wiedział, Ŝe lud pośle na śmierć
słabszego, aby dowiódł swej miłości.
I Petrus dodał:
- A tymczasem, bez względu na dokonany tamtego dnia wybór, Syn BoŜy i tak w końcu zostałby
ukrzyŜowany.
Posłaniec
- 21 -
„W tym miejscu wszystkie drogi wiodące do Santiago de Compostela łączą się w jedną".
Wczesnym rankiem przybyliśmy do Puentę La Reina. Zdanie to było wykute na cokole posągu
pielgrzyma w średniowiecznym stroju - trój graniastym kapeluszu i pelerynie - trzymającego w ręce muszlę,
bukłak i kij wędrowca. Przypominało niemal juŜ zapomnianą epopeję podróŜy, którą teraz przeŜywałem,
mając za przewodnika Petrusa.
Ostatnią noc spędziliśmy w jednym z wielu na tym szlaku klasztorów. Witając nas, brat furtian
uprzedził, Ŝe w obrębie murów nie wolno wypowiedzieć ani słowa. Młody mnich odprowadził nas kolejno
do cel wyposaŜonych tylko w najprostsze sprzęty - twarde łóŜko, pościel sfatygowaną, ale czystą, dzbanek z
wodą i miskę, w której mogliśmy się umyć. Nie było tam ani kranów, ani ciepłej wody, a pory podawania
posiłków wypisano na drzwiach.
Gdy wybiła godzina, poszliśmy do refektarza. Zakonnicy, którzy złoŜyli śluby milczenia, poro-
zumiewali się wyłącznie wzrokiem i moŜe dlatego odniosłem wraŜenie, Ŝe ich oczy błyszczą silniej niŜ
oczy zwykłych ludzi. Jedzenie czekało juŜ na długich stołach, przy których usiedliśmy pośród mnichów w
habitach z grubej wełny. Petrus spojrzał na mnie i wykonał gest, którego znaczenie wydało mi się zupełnie
oczywiste - oddałby wszystko za papierosa, a tymczasem wyglądało na to, Ŝe przez całą noc jego pragnienie
pozostanie niespełnione. I mnie to dotknęło, więc wbiłem paznokieć w nasadę paznokcia kciuka, niemal
raniąc się do krwi. Ta chwila była zbyt piękna, bym mógł się dopuścić wobec siebie najmniejszego choćby
okrucieństwa.
Kolacja składała się z zupy jarzynowej, chleba, ryb i wina. Przyłączyliśmy się do modlitwy
mnichów. Podczas gdy jedliśmy, młody lektor monotonnym głosem czytał fragmenty listów świętego
Pawła.
- „Bóg wybrał właśnie to, co głupie w oczach świata, aby zawstydzić mędrców, wybrał to, co
niemocne, aby mocnych poniŜyć - oznajmiał delikatny, ale pewny głos zakonnika. - My głupi dla
Chrystusa. Staliśmy się jakby śmieciem tego świata i odrazą dla wszystkich aŜ do tej chwili. Albowiem nie
w słowie, lecz w mocy przejawia się Królestwo BoŜe"
8
.
Adresowane do Koryntian napomnienia Pawła rozbrzmiewały pośród gołych ścian refektarza juŜ
do końca posiłku.
Do Puentę La Reina dotarliśmy, rozprawiając o krótkim pobycie wśród mnichów. Wyznałem
Petrusowi, Ŝe ukradkiem wypaliłem w celi papierosa i Ŝe umierałem ze strachu, by ktoś nie poczuł zapachu
tytoniowego dymu. Wybuchnął śmiechem, a ja odgadłem, Ŝe i on zrobił to samo.
- Święty Jan Chrzciciel odszedł na pustynię, lecz Jezus pozostał wśród grzeszników i nie zaprzestał
wędrówki - powiedział. - I ja to wolę.
Rzeczywiście, nie licząc pobytu na pustyni, Chrystus całe Ŝycie spędził pośród ludzi.
- Pamiętaj, Ŝe jego pierwszy cud to nie ocalenie czyjejś duszy, uleczenie chorego czy przepędzenie
demona, lecz przemiana wody w wyborne wino podczas uczty weselnej, gdy okazało się, Ŝe pan domu nie
ma juŜ czym napoić gości.
Wypowiedziawszy te słowa, nagle znieruchomiał. Uczynił to tak gwałtownie, Ŝe i ja zatrzymałem
się, zaniepokojony. Znajdowaliśmy się tuŜ przed mostem, który dał nazwę miasteczku. Ale Petrus nie
patrzył na drogę. Jego wzrok skierowany był na dwójkę dzieci bawiących się nad brzegiem rzeki gumową
piłką. Jedno wyglądało na osiem, drugie na dziesięć lat. Chłopcy zdawali się nie dostrzegać naszej
obecności. Zamiast przejść przez most, Petrus zbiegł po stromym brzegu i skierował się w stronę
dzieciaków. Ja, jak zawsze, poszedłem w jego ślady, o nic nie pytając.
Dzieci nadal nie zwracały na nas uwagi. Petrus usiadł i przypatrywał się ich zabawie, dopóki piłka
nie upadła tuŜ obok niego. Chwycił ją zwinnym ruchem i rzucił do mnie. Złapałem ją w locie i czekałem na
dalszy rozwój wydarzeń.
Podszedł do nas chłopiec wyglądający na starszego. W pierwszym odruchu chciałem oddać mu
piłkę, ale zachowanie Petrusa było tak dziwne, Ŝe postanowiłem sprawdzić, co się teraz stanie.
- Proszę pana, proszę mi oddać piłkę - powiedział chłopiec.
Przyglądałem się małej postaci stojącej dwa metry ode mnie. Wyczułem w tym dziecku coś
znajomego, podobnie jak wówczas, kiedy natknąłem się na Cygana.
Chłopiec wielokrotnie ponawiał prośbę, w końcu, widząc, Ŝe nie reaguję, pochylił się i chwycił
kamień.
- Niech pan odda tę piłkę albo rzucę w pana kamieniem - napierał.
8
?
1 Kor l, 27; l Kor 4, 10 i 13; l Kor 4, 20 (przyp. tłum.).
- 22 -
Petrus i drugi dzieciak obserwowali mnie bez słowa.
- Rzuć - powiedziałem - ale jeśli trafisz, złapię cię i stłukę na kwaśne jabłko.
Poczułem, Ŝe Petrus odetchnął z ulgą. Coś usiłowało wydostać się z głębi mego jestestwa. Miałem
nieodparte wraŜenie, Ŝe juŜ przeŜyłem tę sytuację. Wystraszyłem chłopaka. Upuścił kamień i zastosował
inną technikę.
- Tutaj, w Puentę La Reina, jest relikwiarz, który naleŜał do bardzo bogatego pielgrzyma. Macie
muszle i plecaki, a to znaczy, Ŝe teŜ jesteście pielgrzymami. JeŜeli odda mi pan piłkę, ja dam panu ten
relikwiarz. LeŜy zagrzebany w piasku nad rzeką.
- Chcę piłkę - odrzekłem bez przekonania.
W rzeczywistości pragnąłem zdobyć relikwiarz. Wyglądało na to, Ŝe dzieciak mówi prawdę. Ale
moŜe Petrus z jakiegoś powodu potrzebował tej piłki. Nie mogłem go zawieść, był moim przewodnikiem.
- PrzecieŜ ta piłka wcale nie jest panu potrzebna - wykrztusił chłopiec bliski łez. - Jest pan silny,
podróŜuje i zna świat. Ja nie widziałem niczego oprócz brzegów tej rzeki, a piłka jest moją jedyną zabawką.
Proszę ją oddać.
Słowa dziecka raniły mi serce. Ale ta dziwnie znajoma atmosfera i wraŜenie, Ŝe juŜ zetknąłem
się - moŜe w ksiąŜkach, a moŜe w Ŝyciu - z tą sytuacją, skłoniły mnie do uporu.
- Nie. Ta piłka jest mi potrzebna. Dam ci pieniądze, Ŝebyś mógł sobie kupić nową, ładniejszą, ale
ta będzie moja.
Gdy to powiedziałem, czas jakby się zatrzymał. Krajobraz się zmienił, chociaŜ Petrus nie uciskał
punktu u podstawy mojej czaszki - na ułamek sekundy jakaś siła przeniosła nas na rozległą pustynię
popiołów. Nie było tam ani Pe-trusa, ani drugiego chłopca, tylko ja i stojący przede mną dzieciak. Był
starszy, miał miłą i przyjazną twarz, jednak w jego oczach dostrzegłem blask, który mnie przeraŜał.
Wizja rozwiała się niemal natychmiast. Powróciłem do Puentę La Reina, miejsca, w którym
zbiegały się liczne drogi do Santiago de Compo-stela, wiodące z róŜnych stron Europy. Stąd prowadziła juŜ
tylko jedna. Przede mną stało dziecko proszące o piłkę, a jego oczy były łagodne i smutne.
Petrus podszedł, wyjął piłkę z moich rąk i oddał ją chłopcu.
- Gdzie ukryto ten relikwiarz? - zapytał malca.
- Jaki relikwiarz? - burknął chłopak, biorąc przyjaciela za rękę, i razem z nim wskoczył do wody.
Wdrapaliśmy się na skarpę i w końcu przeszliśmy na drugi brzeg. Teraz zasypałem Petrusa
pytaniami o to, co się wydarzyło, powiedziałem mu o wizji pustyni, on jednak zmienił temat i obiecał, Ŝe do
tej sprawy wrócimy, kiedy znajdziemy się nieco dalej stąd.
W pół godziny później doszliśmy do odcinka drogi, na którym przetrwał bruk z czasów rzymskich.
Był tu takŜe inny most, ale w kompletnej ruinie. Urządziliśmy sobie krótki postój, Ŝeby zjeść śniadanie
przygotowane przez zakonników - Ŝytni chleb, jogurt i kozi ser.
- Dlaczego chciałeś mieć piłkę tego chłopca? - zapytał Petrus.
Odparłem, Ŝe nie chciałem tej piłki. śe zachowałem się tak, poniewaŜ on, Petrus, przyjął według
mnie dziwną postawę. Jakby ta piłka miała w jego oczach ogromne znaczenie.
- Bo rzeczywiście miała. Postępowałem tak, abyś mógł stoczyć zwycięską walkę ze swoim
osobistym demonem.
Mój osobisty demon... Od początku tej podróŜy nie słyszałem czegoś równie absurdalnego. Przez
sześć dni krąŜyłem po Pirenejach, poznałem zakonnika maga, który nie uprawiał magii, pokancerowałem
sobie palec, bo za kaŜdym razem, kiedy w głowie zaświtała mi okrutna myśl -hipochondria, poczucie winy,
kompleks niŜszości - musiałem wbijać paznokieć w ranę. Przyznaję, Ŝe tym razem Petrus miał rację -
negatywne myśli pojawiały się coraz rzadziej. Ale ta bajeczka o demonie osobistym była czymś zupełnie
nowym. I trudno było mi ją przełknąć.
- Dzisiaj, zanim przeszliśmy przez most, bardzo wyraźnie czułem czyjąś obecność, jakby ktoś
chciał udzielić nam przestrogi. Ale ta przestroga była przeznaczona raczej dla ciebie niŜ dla mnie.
Zapowiada się bój i przyjdzie ci stoczyć Dobrą Walkę. Dopóki nie znasz swojego osobistego demona, ten
przewaŜnie staje przed tobą pod postacią bliskiej ci osoby. Rozejrzałem się wokół i zobaczyłem bawiące się
dzieciaki; doszedłem do wniosku, Ŝe właśnie w tym miejscu powinien się objawić. Ale to było tylko
przeczucie. Nie byłem pewien, czy to twój osobisty demon. AŜ do chwili, gdy powiedziałeś, Ŝe nie oddasz
piłki.
Odparłem, Ŝe postąpiłem tak, poniewaŜ myślałem, Ŝe on, Petrus, tego ode mnie oczekuje.
- Dlaczego ja? Czy w którymś momencie coś powiedziałem?
- 23 -
Poczułem lekki zawrót głowy. MoŜe z powodu jedzenia, które po kilkugodzinnej wędrówce na
czczo pochłaniałem z ogromną Ŝarłocznością. Ale przez cały ten czas nie mogłem uwolnić się od
przeświadczenia, Ŝe chłopiec miał w sobie coś znajomego.
- Twój osobisty demon kusił cię na trzy klasyczne sposoby: groźbą, obietnicą i trafiając w
czuły punkt. Gratuluję - dzielnie odparłeś jego ataki.
Teraz przypomniałem sobie, Ŝe wypytywałem chłopca o relikwiarz. W pierwszej chwili pomyś-
lałem, Ŝe próbuje mnie oszukać. A jednak tam naprawdę musiał gdzieś spoczywać ukryty relikwiarz -
demon nigdy nie posuwa się do fałszywych obietnic.
- Chłopiec nie pamiętał o relikwiarzu, dlatego Ŝe wtedy twój osobisty demon juŜ odszedł. -I
dodał bez wahania: - Czas go wezwać. Będzie ci teraz potrzebny.
Siedzieliśmy na ruinach starego mostu. Petrus starannie pozbierał resztki jedzenia i schował do
papierowej torby, którą dali nam mnisi. Ludzie szli do pracy na rozpościerające się przed nami pola, lecz z
daleka nie mogłem usłyszeć, co mówią. Teren był pofałdowany, a uprawiane ręką człowieka skrawki ziemi
tworzyły w krajobrazie zagadkowe kształty. U naszych stóp wody rzeki, której poziom obniŜył się w
okresie suszy, płynęły niemal bezszelestnie.
- Zanim Chrystus wyruszył w świat, udał się na pustynię i odbył rozmowę ze swoim osobistym
demonem - podjął Petrus. - Dowiedział się tego, co powinien wiedzieć o człowieku, ale nie pozwolił, aby
demon narzucił mu reguły gry, i dzięki temu go pokonał. Jak rzekł pewien poeta: „śaden człowiek nie jest
samoistną wyspą". Aby podjąć Dobrą Walkę, potrzebujemy wsparcia. Potrzebujemy przyjaciół, a kiedy ci
są daleko, naszą najpotęŜniejszą bronią musimy uczynić samotność. Wszystko dookoła musi nam pomagać
w pokonywaniu odległości dzielącej nas od celu. Wszystko musi być osobistą manifestacją woli
zwycięstwa w Dobrej Walce. W przeciwnym razie, jeśli nie rozumiemy, Ŝe potrzebni są nam wszyscy i
wszystko, jesteśmy tylko pełnymi arogancji wojownikami. I ta arogancja w końcu nas zniszczy, bo zbytnia
pewność siebie sprawia, Ŝe nie dostrzegamy zasadzek na polu bitwy.
Opowieść o wojownikach i walkach znów przypomniała mi don Juana Carlosa Castańe-dy.
Zastanawiałem się, czy stary indiański czarownik udzielał lekcji rankiem, zanim jego uczeń zdąŜył strawić
ś
niadanie. Ale Petrus mówił dalej.
- U naszego boku, oprócz otaczających nas i wspierających sił fizycznych, stoją teŜ dwie główne
siły duchowe: anioł i demon. Anioł zawsze nas ochrania, jest darem boskim - nie trzeba go wzywać.
Oblicze twego anioła ukazuje się zawsze, gdy ze szlachetnością odnosisz się do świata. Jest strumieniem,
polem, błękitem nieba. Na tym starym moście, który umoŜliwia nam przejście suchą nogą na drugi brzeg, a
który wybudowały anonimowe ręce rzymskich legionistów, takŜe na tym moście widać twarz twojego
anioła. Nasi przodkowie znali go jako anioła stróŜa, anioła obrońcę i opiekuna. Demon równieŜ jest
aniołem, lecz to potęga oswobodzona, zbuntowana. Wolę nazywać go Posłańcem, poniewaŜ odgrywa rolę
głównego łącznika między tobą a światem. W staroŜytności pojawiał się jako Merkury, Hermes
Trismegistos, posłaniec bogów. Działa wyłącznie w sferze materialnej. Jest obecny w złocie Kościoła,
poniewaŜ złoto pochodzi z ziemi, a ziemia to jego władztwo. Jest obecny w naszej pracy i stosunku do
pieniądza.
Jeśli dajemy mu wolność, zaczyna nas rozpraszać. Jeśli poddajemy go egzorcyzmom, tracimy
wszystko, co dobre, a czego mógł nas nauczyć, poniewaŜ doskonale zna świat i ludzi. JeŜeli jednak
ulegniemy fascynacji jego mową, zawładnie nami i zniechęci do Dobrej Walki. Mimo wszystko jedynym
sposobem poznania naszego Posłańca jest pozyskanie jego przyjaźni. Słuchając rad, wzywając go na
pomoc, kiedy to konieczne, nigdy nie wolno pozwolić, by to on dyktował warunki. Tak postąpiłeś z tym
dzieciakiem. Musisz jednak przede wszystkim wiedzieć czego chcesz, a ponadto znać jego twarz i imię.
- Jak mam je poznać? - zapytałem.
I Petrus nauczył mnie RYTUAŁU POSŁAŃCA.
- Zrób to raczej wieczorem, wtedy będzie łatwiej. Dziś, podczas waszego pierwszego spotkania,
wyjawi ci swoje imię. To imię jest tajemnicą i nikomu nie moŜesz go zdradzić, nawet mnie. KaŜdy, kto
pozna imię twojego Posłańca, będzie mógł go zniszczyć.
Petrus wstał i ruszyliśmy w dalszą drogę. Wkrótce dotarliśmy do pól, na których pracowali
wieśniacy. Wymieniliśmy kilka buenos dias i poszliśmy dalej.
- Gdybym miał odwołać się do jakiegoś obrazu, powiedziałbym, Ŝe anioł jest twą zbroją, a
Posłaniec mieczem. Zbroja chroni cię bez względu na okoliczności, ale miecz moŜe wypaść z ręki
podczas walki, uśmiercić przyjaciela lub zwrócić się przeciwko właścicielowi. Nawiasem mówiąc,
mieczem moŜna zrobić prawie wszystko, nie moŜna tylko na nim siadać - zakończył, parskając śmiechem.
- 24 -
Zatrzymaliśmy się we wsi na obiad. Kelner, który nas obsługiwał, nie krył złego humoru. Nie
odpowiadał nawet na nasze pytania. Niechętnie, byle jak postawił przed nami jedzenie, a na domiar złego
zachlapał spodnie Petrusa. Wtedy zobaczyłem, jak w moim przewodniku zachodzi przemiana: wpadł w
gniew, wezwał właściciela i Ŝywo protestował. W końcu poszedł do toalety zmienić bermudy,
właścicielowi pozostawiając usunięcie plamy i rozwieszenie ubrania.
Kiedy czekaliśmy, aŜ ostre popołudniowe słońce wysuszy bermudy Petrusa, myślałem o naszej
porannej rozmowie. Faktem było, Ŝe większość opinii Petrusa o chłopcu okazała się trafna. Poza tym
ujrzałem pustynię i twarz. Ale ta opowieść o Posłańcu wydawała się bardzo archaiczna. śyliśmy w XX
wieku i pojęcia piekła, grzechu i demona dla nikogo juŜ nie miały sensu, nawet dla głupców. W Tradycji,
której nauki zgłębiałem znacznie dłuŜej, niŜ trwała nasza wędrówka Camino de Santiago, Posłaniec, zwany
po prostu demonem - któremu to słowu nie nadawano pejoratywnego sensu - był dominującym duchem sił
ziemskich. Często odwoływano się do niego, nigdy jednak nie przypisywano mu roli sprzymierzeńca ani
doradcy w sprawach powszednich. Petrus dał mi do zrozumienia, Ŝe mógłbym wykorzystać przyjaźń
Posłańca, aby osiągnąć sukces w pracy lub wśród ludzi. Taka idea wydała mi się godna profana, a w
dodatku infantylna.
Ale przecieŜ przysięgałem pani Savin, Ŝe będę bezwzględnie posłuszny. I po raz kolejny musiałem
wbić paznokieć w kciuk, do Ŝywego.
- Nie powinienem był się unosić - powiedział Petrus, kiedy wyszliśmy z gospody. - Nie wylał tej
kawy na mnie, tylko na świat, do którego pała nienawiścią. Wie, Ŝe istnieje ogromny świat, gdzieś poza
granicami jego wyobraźni, a jego obecność w tym świecie sprowadza się do wczesnego wstawania,
chodzenia do piekarni, obsługiwania przypadkowych klientów i nocnych ma-sturbacji, które pomagają mu
marzyć o kobiecie, jakiej nigdy nie spotka.
Nadeszła pora sjesty, lecz Petrus zrezygnował z postoju i ruszyliśmy dalej. Powiedział, Ŝe to forma
pokuty za jego brak wyrozumiałości. Ja, choć nic złego nie uczyniłem, musiałem podąŜać za nim w
palącym słońcu. Myślałem o Dobrej Walce i milionach ludzi, którzy w tej chwili, w róŜnych punktach
planety, robili rzeczy, których robić nie lubili. Ćwiczenie Okrucieństwa do Ŝywego raniło mój palec, mimo
to było źródłem dobra. Pozwoliło mi zrozumieć, jak dalece zdradzał mnie czasami umysł, skłaniając do
czynów, które uwaŜałem za naganne, i do uczuć, które niczemu nie słuŜyły.
RYTUAŁ POSŁAŃCA
Usiądź i całkowicie się rozluźnij. Pozwól myślom swobodnie wędrować, płynąć poza wszelką
kontrolą.
Po paru chwilach powiedz sobie: „Teraz jestem odpręŜony, a moje oczy śpią snem świata".
Kiedy poczujesz, Ŝe twój umysł uwolnił się od wszelkich trosk, wyobraź sobie słup ognia po prawicy.
Spraw, Ŝeby płomienie były silne i błyszczące. Wtedy powiedz półgłosem: „Rozkazuję, aby moja
podświadomość się ujawniła. Niechaj otworzy się przede mną i odkryje magiczne sekrety". Skup się chwilę
na słupie ognia. JeŜeli pojawi się obraz, będzie projekcją twojej podświadomości. Spróbuj go zatrzymać.
A teraz, wciąŜ mając po prawicy słup ognia, wyobraź sobie jeszcze jeden, po lewej stronie. Kiedy
płomienie nabiorą Ŝycia, wypowiedz szeptem te słowa: „Niechaj moc Baranka, który Ŝyje we wszystkim i
we wszystkich, zamieszka takŜe we mnie, kiedy będę wzywać mego Posłańca. [Imię Posłańca] stanie wtedy
przede mną".
Rozmów się z Posłańcem, który ukaŜe się między dwoma słupami ognia. Podziel się z nim swoim
problemem, poproś o radę i wydaj niezbędne rozkazy.
Po zakończeniu rozmowy zwolnij go, mówiąc: „Dziękuję Barankowi za cud, którego dokonałem.
Niechaj [imię Posłańca] wraca na kaŜde wezwanie i choćby był daleko, niechaj pomaga mi wypełnić
zadanie".
Uwaga! W pierwszej inwokacji - lub w pierwszych inwokacjach, zaleŜnie od koncentracji osoby,
która dopełnia rytuału - nie wypowiada się imienia Posłańca. Mówi się tylko „On". JeŜeli rytuał został
wypełniony prawidłowo, Posłaniec ujawni swe imię, posługując się telepatią. W przeciwnym razie nalegaj,
by zdradził to imię, i potem podejmij dialog. Im częściej powtarzać będziesz rytuał, tym silniejsza okaŜe się
obecność Posłańca, a jego działania szybsze.
- 25 -
W tej chwili pragnąłem, aby Petrus miał rację - aby naprawdę istniał Posłanieć, z którym moŜna
dyskutować o praktyce Ŝycia, którego moŜna poprosić o pomoc w sprawach doczesnych. Z niecierpliwością
czekałem, aŜ zapadnie zmrok.
Tymczasem Petrus nieustannie mówił o kelnerze. W końcu, raz jeszcze sięgając po chrześcijański
argument, zdołał przekonać samego siebie, Ŝe postąpił słusznie.
- Chrystus wybaczył jawnogrzesznicy, przeklął jednak figowiec, który poskąpił mu figi. Ja równieŜ
nie muszę być zawsze pełen Ŝyczliwości.
Słusznie. Nękający go problem został rozwiązany. Raz jeszcze ocaliła go Biblia.
Do Estelli dotarliśmy około dziewiątej wieczorem. Wziąłem kąpiel, a potem poszliśmy na kolację.
Autor pierwszego przewodnika po szlaku wiodącym do Composteli, Aymeri Picaud, opisał Estellę jako
skrawek „Ŝyznej ziemi, gdzie nie brakuje dobrego chleba, wybornego wina, mięsa oraz ryb. Wody Egi są
łagodne, zdrowe i smaczne". Nie skosztowałem wody z rzeki, lecz jeśli idzie o strawę, opinia Picauda
pozostaje prawdziwa nawet po ośmiu stuleciach. Podano nam plastry jagnięciny, karczochy i doskonałe
rioja. Popijając wino i gawędząc o tym i owym, spędziliśmy przy stole długie chwile. W końcu Petrus
oznajmił, Ŝe to dobry moment, abym nawiązał pierwszy kontakt z Posłańcem.
Wstaliśmy i zaczęliśmy szybko przemierzać uliczki miasta. Kilka wiodło prosto nad rzekę - jak w
Wenecji - i właśnie przy jednej z nich postanowiłem usiąść. Petrus powiedział, Ŝe od tej chwili ja jestem
mistrzem ceremonii, trzymał się więc nieco na uboczu.
Długo wpatrywałem się w rzekę. Jej wody, jej szmer stopniowo odgradzały mnie od świata i na-
pawały głębokim spokojem. Zamknąłem oczy i wyobraziłem sobie pierwszy słup ognia. Pojawił się po
chwili.
Wypowiedziałem rytualne słowa i po lewej stronie buchnął drugi słup ognia. Przestrzeń, która je
dzieliła, rozświetlona ich blaskiem, była zupełnie pusta. Stałem, wpatrując się w tę pustkę i starając się nie
myśleć, aby mógł się pojawić Posłaniec. Zamiast niego jednak ujrzałem egzotyczne scenki - wejście do
piramidy, kobietę odzianą w czyste złoto, czarnych męŜczyzn, którzy tańczyli wokół ogniska. Obrazy
zmieniały się błyskawicznie, a ja pozwoliłem im się przesuwać, nie usiłując ich nawet kontrolować. Stanęły
przede mną takŜe liczne sceny z kolejnych etapów Drogi, którą przemierzałem z Petrusem -krajobrazy,
restauracje, lasy. AŜ nagle, bez uprzedzenia, między słupami ognia wyrosła pustynia popiołów, którą
widziałem rankiem. Pośród niej stał sympatyczny męŜczyzna, a w jego oczach połyskiwały iskierki perfidii.
Roześmiałem się, wprawiony w trans. Pokazał mi zamkniętą sakiewkę, potem ją otworzył i zajrzał
do środka, ale z miejsca, w którym stałem, nie mogłem niczego zobaczyć. Wtedy na myślprzyszło mi
pewne imię: Astrain*. Wyobraziłem sobie to imię, sprawiłem, Ŝe zadrgało między słupami ognia, a
Posłaniec z własnej woli przytaknął; odgadłem jego imię.
Nadszedł czas, by zakończyć ćwiczenie. Wypowiedziałem rytualne słowa i ugasiłem słupy ognia -
najpierw po lewej, potem po prawej. Otworzyłem oczy - przede mną znów płynęła Ega.
- To było znacznie trudniejsze, niŜ się spodziewałem - przyznałem, opowiedziawszy Petru-sowi, co
się wydarzyło.
- To był twój pierwszy kontakt. Kontakt wzajemnego zrozumienia, wzajemnej przyjaźni. Rozmowa
z Posłańcem stanie się owocna, jeśli będziesz go wzywał codziennie, jeśli będziesz dzielił się z nim
problemami i nauczysz się doskonale odróŜniać prawdziwą pomoc od zasadzek. Podczas spotkań z nim
nigdy nie trać z oczu swego miecza.
- Ale przecieŜ nie mam jeszcze miecza - odburknąłem.
- Dlatego nie będzie mógł ci wyrządzić wielkiej krzywdy. Jednak lepiej nie ułatwiać mu zadania.
Rytuał dobiegał końca. śycząc Petrusowi dobrej nocy, wróciłem do hotelu. LeŜałem w łóŜku i
rozmyślałem o nieszczęsnym kelnerze, który obsługiwał nas przy obiedzie. Miałem ochotę tam
To imię jest oczywiście nieprawdziwe.
- 26 -
wrócić, spotkać się z nim, nauczyć go rytuału Posłańca i powiedzieć, Ŝe jeśli tego pragnie, wszystko
moŜe odmienić. Ale nie warto było podejmować próby ocalenia świata - nie zdołałem jeszcze ocalić nawet
siebie
9
.
9
? Rytuał Posłańca nie został tu dokładnie opisany. W rzeczywistości Petrus podał mi znaczenie wizji, wspomnień i
sakiewki, którą pokazał mi Astrain. PoniewaŜ jednak spotkanie z Posłańcem ma róŜny przebieg w przypadku
konkretnych osób, opisywanie mojego osobistego doświadczenia mogłoby wywrzeć negatywny wpływ na
doświadczenia tych, którzy takie spotkanie dopiero przeŜyją.
- 27 -
Miłość
- Rozmowa z Posłańcem to nie zadawanie pytań na temat świata duchowego - powiedział nazajutrz
Petrus. - Posłaniec moŜe być pomocny wyłącznie w świecie materialnym. Ale udzieli ci wsparcia tylko
wówczas, gdy będziesz dokładnie wiedział, co chcesz osiągnąć.
Zatrzymaliśmy się w wiosce, Ŝeby ugasić pragnienie. Petrus zamówił piwo, ja wodę sodową.
Podstawę mojej szklanki stanowił plastikowy krąŜek wypełniony zabarwioną wodą. Palcami
rysowałem na nim abstrakcyjne kształty. Rozmyślałem.
- Wspomniałeś, Ŝe Posłaniec objawił się w chłopcu, poniewaŜ miał mi coś do powiedzenia.
- Coś niecierpiącego zwłoki - potwierdził.
Rozmawialiśmy jeszcze o Posłańcu, o aniołach i demonach. Z trudem przychodziło mi pogodzić się
z tak praktycznym wykorzystaniem tajemnic Tradycji. Petrus podkreślał, Ŝe zawsze powinniśmy pragnąć
zadośćuczynienia, a ja miałem w pamięci słowa Jezusa: bogaci nie wejdą do Królestwa Niebieskiego.
- Jezus nagrodził człowieka, który potrafił pomnoŜyć majątek swego pana. Poza tym ludzie
uwierzyli w niego nie tylko za sprawą jego zdolności oratorskich - musiał czynić cuda, wynagradzać tych,
którzy za nim podąŜali.
- W moim barze nikt nie będzie źle mówił o Jezusie - przerwał właściciel, który przysłuchiwał się
naszej dyskusji.
- I nikt nie mówi źle o Jezusie - odparł Petrus. - Źle mówić o Jezusie to grzeszyć, wzywając jego
imienia. Jak pan zrobił tu, w tym. miejscu.
Właściciel baru zmieszał się na chwilę. Ale zaraz zripostował:
- Nie mam z tym nic wspólnego. Byłem jeszcze dzieckiem.
- Winę zawsze ponoszą inni - zgromił go Petrus.
Właściciel baru zniknął za kuchennymi drzwiami. Zapytałem, o czym mówili.
- Przed pięćdziesięciu laty, w dwudziestym wieku, tam, na wprost, spalono pewnego Cygana.
OskarŜono go o czary i zbezczeszczenie hostii. Sprawę dało się wyciszyć, bo trwała potworna wojna
domowa, i dziś nikt juŜ o tym nie pamięta. Z wyjątkiem mieszkańców tego miasteczka.
- Skąd więc ty o tym wiesz, Petrusie?
- Po prostu wędrowałem juŜ szlakiem do Composteli.
I dalej piliśmy w opustoszałym barze. Słońce zalewało ziemię oślepiającym blaskiem - była pora
sjesty. Wkrótce właściciel baru wrócił w towarzystwie miejscowego proboszcza.
- Kim jesteście? - zapytał ksiądz.
Petrus pokazał mu narysowaną na plecaku muszlę. Przez tysiąc dwieście lat pielgrzymi przechodzili
obok tego baru i tradycją było kaŜdego z nich traktować z szacunkiem, zawsze udzielając schronienia.
ToteŜ teraz kapłan zwrócił się do nas zupełnie inaczej.
- JakŜe to moŜliwe, Ŝeby wędrujący do Composteli pielgrzymi źle wyraŜali się o Jezusie? -zapytał
tonem katechety.
- Nikt tu nie powiedział niczego złego o Jezusie. Wspominaliśmy zbrodnie popełnione w imię
Jezusa. Na przykład sprawę tego Cygana, którego spalono na placu.
TakŜe właściciela baru muszla na plecaku Petrusa zmusiła do zmiany zachowania. Tym razem
odezwał się z respektem.
- Klątwa Cygana ciąŜy na nas do dziś - oświadczył mimo karcącego spojrzenia proboszcza.
Petrus chciał się dowiedzieć, na czym to polega. Ksiądz odparł, Ŝe to tylko krąŜące wśród ludu
bajki, które nie zyskały potwierdzenia Kościoła. Ale właściciel ciągnął:
- Przed śmiercią Cygan powiedział, Ŝe najmłodsze dziecko we wsi będzie nawiedzone i opętane
przez demony. Kiedy to dziecko się zestarzeje, a w końcu umrze, demony wybiorą inne. I tak bez końca,
przez całe wieki.
- Ziemia tu jest taka jak w innych okolicznych wsiach - wtrącił ksiądz. - Kiedy tam panuje susza,
panuje takŜe i u nas. Kiedy tam pada i plony są obfite, my teŜ zapełniamy spichlerze. Nie przydarza się nam
nic, co nie działoby się w sąsiednich wsiach. Cała ta opowiastka to czyste wymysły.
- Nic się nie stało, bo odizolowaliśmy klątwę -wyjaśnił właściciel baru.
- Chodźmy więc do niej - zaproponował Petrus.
- 28 -
Kapłan skwitował te słowa śmiechem. Właściciel się przeŜegnał. Lecz Ŝaden z nich nie ruszył się z
miejsca.
Petrus uregulował rachunek i ponowił prośbę, by ktoś zaprowadził nas do osoby, na którą padła
klątwą. Proboszcz przeprosił - musiał wracać do kościoła, poniewaŜ został oderwany od pilnej pracy. I
wyszedł, zanim którykolwiek z nas zdąŜył otworzyć usta.
Właściciel baru obrzucił Petrusa pełnym niepokoju spojrzeniem.
- Niech się pan nie obawia - powiedział mój przewodnik. - Wystarczy wskazać nam dom, w którym
mieszka klątwa. A my spróbujemy uwolnić od niej wieś.
Właściciel baru wyszedł z nami na uliczkę, nad którą unosiły się tumany kurzu, a bezlitosne słońce
oślepiało kaŜdego, kto zerknął w górę. Dotarliśmy do skraju wsi. Właściciel baru wskazał nam oddalony
dom przy drodze.
- Zawsze posyłamy tam Ŝywność, odzieŜ, wszystko, czego trzeba - tłumaczył się, jakby
przepraszając. - Ale nawet proboszcz nigdy tam nie zachodzi.
PoŜegnaliśmy go. Stary czekał, myśląc pewnie, Ŝe nie zatrzymamy się przy tym domu. Ale Petrus
zapukał do drzwi. Kiedy się odwróciłem, właściciela baru juŜ nie było.
Otworzyła nam kobieta około sześćdziesiątki. Obok niej stało ogromne czarne psisko, merdaniem
ogona okazując zadowolenie z odwiedzin. Kobieta zapytała, po co przyszliśmy, i wyjaśniła, Ŝe
przeszkodziliśmy jej w praniu, a poza tym zostawiła garnki na ogniu. Nie sprawiała wraŜenia zaskoczonej
naszą wizytą. Z jej zachowania wywnioskowałem, Ŝe wielu pielgrzymów, którzy nie słyszeli o klątwie,
pukało do tych drzwi, szukając schronienia.
- Jesteśmy pielgrzymami, podąŜamy do Composteli i potrzeba nam trochę gorącej wody -
powiedział Petrus. - Wiem, Ŝe nam pani nie odmówi.
Trochę wbrew sobie starucha szeroko otworzyła drzwi. Weszliśmy do izdebki, schludnej, ale
biednie urządzonej. Była tam sofa z podartym plastikowym obiciem, kredens, obraz Przenajświętszego
Serca Jezusowego, święci i krucyfiks z gałęzi kolczastego krzewu. Na izbę otwierało się dwoje drzwi: za
jednymi zobaczyłem sypialnię, drugimi, wiodącymi do kuchni, kobieta poprowadziła Petrusa.
- Mam trochę wrzątku - powiedziała. - Poszukam jakiegoś naczynia, Ŝebyście mogli zaraz iść, skąd
przyszliście.
Zostałem sam na sam z psiskiem. Zwierzak merdał ogonem, łagodny i zadowolony. Po chwili
kobieta wróciła, niosąc starą puszkę po konserwie. Napełniła ją wrzątkiem i podała Petrusowi.
- Proszę. Idźcie i niechaj Bóg wam błogosławi.
Ale Petrus nie ruszył się z miejsca. Wyjął z plecaka saszetkę herbaty, włoŜył do wody i oznajmił, Ŝe
chętnie podzieli się skromnym wiktem z gospodynią, aby podziękować za Ŝyczliwość.
Wyraźnie zakłopotana kobieta przyniosła dwie filiŜanki i usiadła z Petrusem przy stole. Ja
tymczasem przypatrywałem się psu, równocześnie słuchając rozmowy, którą zagaił Petrus.
- We wsi słyszałem, Ŝe nad tym domem ciąŜy klątwa - powiedział beznamiętnym tonem.
Oczy psa rozbłysły, jakby i on zrozumiał sens tych słów. Stara kobieta poderwała się z krzesła.
- To kłamstwo! Stare przesądy! Proszę, niech pan szybciej pije tę herbatę, mam mnóstwo
pracy.
Pies wyczuł nagłą zmianę nastroju swej pani. Nie poruszył się, ale wzmógł czujność. Petrus jednak
zachował niezmącony spokój. Powoli napełnił herbatą filiŜankę i uniósł ją do ust, by odstawić, nie
wypiwszy nawet łyka.
- Jest gorąca. Zaczekajmy, aŜ trochę wystygnie.
Kobieta nie usiadła. Było widać, Ŝe draŜni ją nasza obecność i Ŝe Ŝałuje, iŜ otwarła nam drzwi.
ZauwaŜywszy, Ŝe uparcie przyglądam się psu, przywołała go do siebie. Zwierzę usłuchało, jednak nadal nie
spuszczało ze mnie oka.
- Właśnie dlatego, mój drogi - Petrus zwracał się teraz do mnie - właśnie dlatego twój Posłaniec
ukazał się pod postacią dziecka.
Nagle uświadomiłem sobie, Ŝe to nie ja przypatrywałem się psu. Odkąd tu wszedłem, zwierzak
mnie hipnotyzował i zmuszał, Ŝebym patrzył mu prosto w oczy. To pies mi się przyglądał i powodował, Ŝe
spełniałem jego wolę. Ogarniało mnie narastające zmęczenie, miałem ochotę zwinąć się w kłębek na
podartej sofie i zasnąć, poniewaŜ na dworze panował upał i nie chciało mi się ruszać w drogę. Wszystko to
wydawało się dziwne; czułem się, jakbym wpadł w pułapkę.
Pies wpatrywał się we mnie, a im dłuŜej to robił, tym większej ulegałem senności.
- 29 -
- Rusz się - powiedział Petrus, wstając i podając mi filiŜankę herbaty. • Napij się. Pani chciałaby,
Ŝ
ebyśmy się jak najszybciej wynieśli.
Zatoczyłem się, ale jakoś utrzymałem filiŜankę, a gorąca herbata pomogła mi się ocknąć. Chciałem
coś powiedzieć, zapytać, jak wabi się to zwierzę, ale nie mogłem wykrztusić słowa. Coś się we mnie
obudziło, coś, czego Petrus mi nie przekazał, zaczynało dawać o sobie znać. Była to niepohamowana chęć
wypowiadania słów, których znaczenia nie znałem. Byłem przekonany, Ŝe Petrus dodał czegoś do herbaty.
Wszystko stało się odległe, odnosiłem niejasne wraŜenie, Ŝe kobieta powtarza Petrusowi, iŜ powinniśmy
juŜ sobie iść. Ogarnęła mnie swoista euforia i postanowiłem głośno wymawiać dziwne słowa, które
przychodziły mi do głowy.
Nie potrafiłem juŜ wyraźnie dostrzec w tej izbie niczego oprócz psa. Kiedy zacząłem wypowiadać
obce słowa, zareagował warczeniem. On rozumiał. Podniecony, mówiłem coraz głośniej. Pies wypręŜył się
i obnaŜył zęby. Nie był juŜ tym łagodnym stworzeniem, które zobaczyłem, wchodząc, ale złą i groźną
bestią, gotową lada chwila skoczyć mi do gardła. Wiedziałem, Ŝe słowa mnie chronią, więc wypowiadałem
je coraz głośniej, koncentrując wszystkie siły na psie i czując w sobie dziwną moc, która powstrzymywała
zwierzę przed atakiem.
Teraz wydarzenia toczyły się jakby w zwolnionym tempie. ZauwaŜyłem, Ŝe kobieta zbliŜyła się do
mnie i próbowała wypchnąć za drzwi, Ŝe Petrus ją przytrzymywał, a pies nie zwracał uwagi na ich
szamotaninę. Utkwił we mnie ślepia i wstał, warcząc i szczerząc zęby. Starałem się zrozumieć obcy
język, którym mówiłem, ale kiedy tylko milkłem, Ŝeby zastanowić się nad znaczeniem słów, moja moc
słabła, pies się zbliŜał, jego agresja zaś narastała. W pewnej chwili wrzasnąłem, a kobieta
zawtórowała mi krzykiem. Pies ujadał i wciąŜ groził, dopóki jednak nie przestawałem mówić, nic nie
mogło mi się stać. Usłyszałem gromki śmiech, nie wiedziałem jednak, czy jest rzeczywisty, czy teŜ zrodził
się w mojej wyobraźni.
Nagle, jakby wszystko działo się w jednej chwili, do izby wdarł się wicher, a pies potęŜnym susem
skoczył na mnie. Uniosłem ramię, by osłonić twarz, wykrzyknąłem jakieś słowo i czekałem bez ruchu.
Zwierzę runęło całym cięŜarem i przewróciło mnie na sofę. Przez kilka chwil patrzyliśmy sobie prosto w
oczy, po czym psisko odskoczyło i pędem wybiegło z domu.
Wybuchnąłem płaczem. Myślami byłem z rodziną, z Ŝoną i przyjaciółmi. Odczułem gwałtowny
przypływ miłości, nieuzasadnioną, absurdalną radość, równocześnie jednak byłem świadom tego, co zaszło
między mną a psem. Petrus ujął mnie pod ramię i wyprowadził z domu, a kobieta popychała nas obu.
Rozejrzałem się wokół - po psie nie było juŜ ani śladu. Przytuliłem się do Petrusa i wciąŜ płakałem, w
palącym słońcu przemierzając drogę.
Nie zachowałem Ŝadnych wspomnień z tego odcinka Szlaku. Doszedłem do siebie, kiedy
siedzieliśmy przy źródełku. Petrus skrapiał mi wodą twarz i kark. Domagałem się jakiegoś napoju, ale
odparł, Ŝe jeśli teraz coś wypiję, skończy się to wymiotami. Trochę mnie mdliło, a mimo to czułem się
dobrze. Spłynęła na mnie bezgraniczna miłość do wszystkich i wszystkiego. Rozejrzałem się i zobaczyłem
drzewa na skraju drogi, źródełko, przy którym się zatrzymaliśmy, poczułem rześki powiew wiatru,
usłyszałem śpiew ptaków w lesie. Widziałem twarz mojego anioła, jak powiedział Petrus. Zapytałem, czy
odeszliśmy daleko od domu tej kobiety. Odparł, Ŝe dzieli nas od niego kwadrans pieszej wędrówki.
- Pewnie chciałbyś się dowiedzieć, co tam zaszło - powiedział.
W gruncie rzeczy nie miało to Ŝadnego znaczenia. Pies, kobieta, właściciel baru - wszystko to stało
się juŜ odległym wspomnieniem, które zdawało się nie mieć nic wspólnego z tym, co teraz czułem.
Zaproponowałem Petrusowi, Ŝebyśmy przeszli jeszcze kawałek drogi, czułem się bowiem całkiem dobrze.
Podniosłem się i ruszyliśmy Szlakiem Świętego Jakuba. Przez resztę popołudnia prawie się nie
odzywałem, pochłonięty tym zbawiennym uczuciem, które zdawało się przepełniać wszystko. Od czasu do
czasu myślałem o tym, Ŝe Petrus dodał jakiegoś narkotyku do herbaty, ale i to nie miało dla mnie znaczenia.
Liczyło się tylko, by napawać się pięknem gór, strumieni, przydroŜnych kwiatów, dumnych rysów twarzy
mojego anioła.
O ósmej wieczorem natrafiliśmy na hotel, a ja wciąŜ - choć juŜ nie bez reszty - trwałem w
błogostanie. Właściciel zaŜądał paszportu, by dopełnić formalności, więc mu go podałem.
- Pochodzi pan z Brazylii? Kiedyś juŜ tam byłem. Mieszkałem w hotelu przy plaŜy Ipanema.
To absurdalne zdanie sprowadziło mnie na ziemię. Gdzieś na szlaku pielgrzymki do Compo-steli,
we wzniesionym przed wiekami miasteczku, Ŝył hotelarz, który znał Ipanemę.
- Teraz jestem w stanie podjąć dyskusję -oznajmiłem Petrusowi. Muszę zrozumieć wszystko,
co się dziś wydarzyło.
- 30 -
Poczucie błogostanu zniknęło. Jego miejsce znów zajął rozum, a wraz z nim powróciły obawa
przed nieznanym i paląca potrzeba stąpania po twardym gruncie.
- Po kolacji - odparł.
Petrus poprosił właściciela o włączenie telewizora, ale bez dźwięku. Wyjaśnił mi, Ŝe to najlepszy
sposób, abym wysłuchał opowieści, nie zadając zbyt wielu pytań, poniewaŜ jakaś cząstka mnie będzie
pochłonięta scenami pojawiającymi się na ekranie. Próbował się zorientować, w jakim stopniu pamiętam
to, co zaszło. Powiedziałem, Ŝe przypominam sobie wszystko oprócz tego kwadransa drogi do źródła.
- To nie ma najmniejszego znaczenia - odparł.
W telewizji zaczynał się film, którego akcja toczyła się w kopalni węgla kamiennego. Bohaterowie
ubrani byli w stroje z początku wieku.
- Wczoraj, kiedy wyczułem presję twojego Posłańca, zrozumiałem, Ŝe do walki dojdzie na
Camino de Santiago. Przybyłeś tu, aby odnaleźć miecz i poznać Praktyki RAM. Lecz zawsze, gdy
przewodnik prowadzi pielgrzyma, pojawia się co najmniej jedna okoliczność, która wymyka się im obu
spod kontroli. To rodzaj praktycznego testu, sprawdzającego, czego się nauczyłeś. W twoim
przypadku było to spotkanie z psem. Szczegóły walki i obecność wielu demonów w zwierzęciu
wyjaśnię ci później. Teraz najwaŜniejsze jest, abyś zrozumiał, Ŝe ta kobieta była oswojona z klątwą.
Pogodziła się z nią, jakby to było normalne, a podłość ludzi wydała jej się dobrem. Nauczyła się Ŝyć tak, by
niewiele wystarczało jej do szczęścia, podczas gdy Ŝycie zawsze chce nam dać jak najwięcej. Przepędziłeś
z biednej staruszki demony, lecz w ten sposób zburzyłeś równowagę jej świata. Któregoś dnia
rozmawialiśmy o okrucieństwach, do jakich ludzie są wobec siebie zdolni. Bardzo często, gdy ktoś próbuje
pokazać, co jest dobre, pokazać, Ŝe Ŝycie jest hojne, inni odrzucają te wizje, jakby ich oczom ukazał się
demon. Nikt nie lubi oczekiwać od Ŝycia zbyt wiele, a to w obawie przed poraŜką. Lecz ten, kto pragnie
toczyć Dobrą Walkę, musi patrzeć na świat jak na nieprzebraną skarbnicę, która czeka, by ktoś ją odnalazł i
zdobył.
Petrus zapytał, czy wiem, co właściwie robię na Szlaku Świętego Jakuba.
- Poszukuję mego miecza - odparłem.
- Dlaczego chcesz zdobyć ten miecz?
- PoniewaŜ da mi moc i mądrość Tradycji. Czułem, Ŝe moja odpowiedź nie w pełni go zadowoliła.
Podjął:
- Jesteś tu, bo pragniesz nagrody. Ośmieliłeś się marzyć i czynisz, co w twojej mocy, aby
przemienić marzenie w rzeczywistość. Powinieneś dokładniej wiedzieć, co zrobisz z mieczem. To
musi być dla ciebie jasne, zanim do niego dotrzemy. Ale masz pewien atut: pragniesz zdobyć nagrodę.
Przemierzasz Camino de Santiago tylko dlatego, Ŝe pragniesz zostać nagrodzony za wysiłek. ZauwaŜyłem,
Ŝ
e wszystko, czego cię uczę, wykorzystujesz z myślą o praktycznym celu. To bardzo pozytywna reakcja.
Pozostaje ci juŜ tylko wesprzeć Praktyki RAM intuicją. To mowa twojego serca wskaŜe właściwy sposób
odkrycia i wykorzystania miecza. W przeciwnym razie Praktyki RAM zatracą się w bezuŜytecznej
mądrości Tradycji.
Petrus mówił mi to juŜ wcześniej, innymi słowy, mnie zaś, nawet gdybym się z nim zgadzał,
nie to najbardziej interesowało. Zetknąłem się z dwoma zjawiskami, których nie potrafiłem wyjaśnić: z
dziwnym językiem, którym mówiłem, i tym uczuciem radości i miłości, którego doznałem po przepędzeniu
psa.
- Radość się zrodziła, poniewaŜ twój gest natchniony był Agape.
- Wiele mówisz o Agape, ale dotąd nie wytłumaczyłeś mi dokładnie, czym ona jest. Mam wraŜenie,
Ŝ
e to wyŜsza forma miłości.
- Właśnie tym jest Agape. JuŜ wkrótce nadejdzie czas, byś odczuł tę potęŜną Miłość, która trawi
tego, kto kocha. Na razie niech wystarczy ci świadomość, Ŝe taka Miłość rodzi się sama z siebie.
- Doznałem juŜ tego uczucia, lecz było bardziej przelotne i odmienne. Pojawiało się zawsze po
sukcesie zawodowym, podboju lub wówczas, gdy czułem, Ŝe los znów mi sprzyja. Jednak kiedy mnie
ogarniało, zamykałem się i bałem w pełni je przeŜywać. Jakby taka radość mogła być powodem
ludzkiej zazdrości albo jakbym nie był godzien jej doznać.
- Wszyscy tak postępujemy, dopóki nie poznamy Agape - przyznał, wpatrując się w ekran
telewizora.
Zapytałem go o nieznany język, którym przemówiłem.
- Zaskoczyło mnie to. Takie zjawisko nie naleŜy do Praktyk Camino de Santiago. Chodzi tu o
rodzaj charyzmy, która stanowi element Praktyk RAM na drodze do Rzymu.
- 31 -
Słyszałem o charyzmach, poprosiłem jednak Petrusa o bliŜsze wyjaśnienia.
- Charyzmy są darami Ducha Świętego, przejawiającymi się w kaŜdym z nas. MoŜe to być dar
uzdrawiania, dar czynienia cudów, dar wieszczenia, a takŜe wiele innych. Ty zaznałeś władania językami,
czyli tego daru, który otrzymali apostołowie w dniu Zesłania Ducha Świętego. Dar języków jest ściśle
powiązany z bezpośrednim porozumieniem z Duchem Świętym. Jest warunkiem mów, które oddziałują na
słuchaczy, egzorcyzmów jak w twoim przypadku i mądrości. Dni wędrówki i Praktyk RAM
przypadkowo rozbudziły dar języków, gdy pies stał się dla ciebie niebezpieczny. Ten dar juŜ nie wróci,
chyba Ŝe odnajdziesz miecz i zdecydujesz się podąŜyć drogą do Rzymu. W kaŜdym razie to dobry znak.
Na ekranie niemego telewizora kopalniana opowieść przeistoczyła się w serię następujących po
sobie obrazów, których bohaterowie - kobiety i męŜczyźni - bez przerwy mówili, spierali się, gawędzili. Od
czasu do czasu jakiś aktor całował aktorkę.
- I jeszcze jedno - dodał Petrus. - MoŜe się zdarzyć, Ŝe znowu spotkasz tego psa. Nie próbuj
wówczas oŜywić daru języków, poniewaŜ nie powróci. Zdaj się całkowicie na intuicję. Nauczę cię innej
Praktyki RAM, która rozbudzi twoją intuicję. W ten sposób będziesz stopniowo poznawał tajemny język
twej duszy, bardzo przydatny w całym naszym Ŝyciu.
Petrus wyłączył telewizor, właśnie gdy zainteresowałem się intrygą filmu. Potem podszedł do baru i
poprosił o butelkę wody mineralnej. Wypiliśmy po parę łyków.
Przenieśliśmy się w chłodnę miejsce i siedzieliśmy tam dość długo, lecz Ŝaden z nas nie odezwał
się słowem. Wokół panowała niezmącona najlŜejszym szmerem cisza nocy, a Droga Mleczna na niebie
nieustannie przypominała o celu wędrówki - odnalezieniu miecza. Po pewnym czasie Petrus przedstawił mi
Ć
WICZENIE WODY.
- Jestem zmęczony, pójdę juŜ spać - powiedział. - Ty jednak wykonaj teraz to ćwiczenie. Obudź
swoją intuicję, ukryte strony osobowości. Nie przejmuj się logiką, woda to Ŝywioł płynny, nie pozwoli się
tak łatwo zdominować. Alę pomoŜe ci stopniowo, unikając gwałtowności, wypracować nowy stosunek do
wszechświata.
Zanim wszedł do hotelu, dodał jeszcze:
- Nie codziennie pomocy udziela ci pies.
Jeszcze przez pewien czas napawałem się chłodem i spokojem nocy. Hotel leŜał z dala od miast i
miasteczek, nikt nie przejeŜdŜał biegnącą przed nim drogą. Przypomniałem sobie spotkanie z właścicielem,
który znał Ipanemę, a mój przyjazd na tę jałową ziemię, co dnia wypalaną przez rozwścieczone, zdawałoby
się, słońce, musiał uwaŜać za szaleństwo.
Ogarniała mnie senność, postanowiłem więc bez dalszej zwłoki wykonać ćwiczenie. Wylałem
resztę wody z butelki na cementową posadzkę. Natychmiast utworzyła się kałuŜa. Niczego nie
przypominała, nie miała Ŝadnego kształtu i nie była tym, czego oczekiwałem. Wodziłem palcami po zimnej
wodzie i poczułem się jak w hipnotycznym śnie, po trosze tak, jak to się dzieje, gdy wpatrujemy się w
ogień. Nie myślałem o niczym, bawiłem się. Bawiłem się kałuŜą. Narysowałem parę linii na jej obrzeŜach,
a wówczas przemieniła się w mokre słońce, ale zaraz potem rysunek rozmazał się i zlał. Otwartą dłonią
uderzyłem w środek kałuŜy - rozprysnęła się, pokrywając cement kroplami, czarnymi gwiazdkami na
szarym tle. Bez reszty skupiłem się na tym dziwnym ćwiczeniu bez określonego początku i zakończenia, a
jednak zabawnym dla ćwiczącego. Poczułem, Ŝe mój umysł niemal całkowicie uwolnił się od myśli, a to
udawało mi się osiągnąć dopiero po długich medytacjach i ćwiczeniach relaksacyjnych. Równocześnie coś
mi mówiło, Ŝe w głębi mojego jestestwa, w najskrytszych zakamarkach, formowała się jakaś siła, która
wkrótce dojrzeje do tego, by się ujawnić.
Długo siedziałem, bawiąc się wodą, bo trudno mi było połoŜyć kres tej czynności. Gdyby Petrus
nauczył mnie ćwiczenia Wody na początku podróŜy, z pewnością uznałbym je za stratę czasu.
Ale teraz, kiedy mówiłem róŜnymi językami i przepędzałem demony, ta kałuŜa umoŜliwiła mi
nawiązanie kontaktu - choć kruchego - z Drogą Mleczną. Odbijała gwiazdy, tworząc rysunki, których nie
potrafiłem zinterpretować, i budziła we mnie nie poczucie trwonienia czasu, lecz poczucie tworzenia
nowego języka komunikacji ze światem. Tajemnego języka duszy - języka, który tak słabo znamy i w który
tak rzadko się wsłuchujemy.
Kiedy zdałem sobie z tego sprawę, było juŜ bardzo późno. Lampy przed wejściem dawno zgaszono,
wślizgnąłem się więc bezszelestnie do budynku. W pokoju raz jeszcze wezwałem Astraina. Ukazał się
wyraźniej, a ja przez chwilę opowiadałem mu o mieczu i celach, jakie wyznaczałem sobie w Ŝyciu.
Nie odezwał się do mnie, ale Petrus uprzedzał, Ŝe Astrain dopiero po wielu przywołaniach stanie
się u mego boku bytem Ŝywym i potęŜnym.
- 32 -
Ć
WICZENIE WODY
Wylej wodę na gładką i niechłonną powierzchnię, tworząc maleńką kałuŜę. Wpatruj się w nią przez
chwilę. Potem zacznij się bawić tą wodą, bezcelowo, bezmyślnie. Kreśl rysunki, które zupełnie nic nie
znaczą. Wykonuj to ćwiczenie codziennie przez tydzień, przeznaczając na nie za kaŜdym razem co najmniej
dziesięć minut.
Nie doszukuj się w nim praktycznego celu ani efektów. To ćwiczenie stopniowo rozbudza twoją
intuicję. Kiedy zaś juŜ da ona o sobie znać w innych porach dnia, zawsze jej ufaj.
Ś
lub
Logrońo jest jednym z większych miast na szlaku pielgrzymów podąŜających do Composteli. Dotąd
zawitaliśmy tylko do jednego duŜego miasta, Pampeluny, lecz nawet nie zatrzymaliśmy się tam na noc.
Po południu w dzień naszego przybycia do Logrońo miasto miało hucznie się bawić i Petrus
zaproponował, abyśmy zostali przynajmniej na tę jedną noc.
Lecz ja przywykłem do wiejskiego spokoju i swobody, toteŜ ten pomysł nieszczególnie przypadł
mi do gustu. Od incydentu z psem upłynęło pięć dni i od tamtej pory co wieczór wywoływałem Astraina, a
takŜe powtarzałem ćwiczenie Wody. Czułem się o wiele spokojniejszy, świadom znaczenia, jakie Camino
de Santiago ma dla mych dalszych losów. Choć na tej jałowej ziemi nuŜył oczy pustynny krajobraz,
jedzenie bywało nie najlepsze i doskwierało nam zmęczenie po dniach spędzonych w drodze, Ŝyłem jak we
wspaniałym śnie.
Wszystko to uleciało, kiedy dotarliśmy do Logrońo. Tu juŜ nie było gorącego i czystego powietrza
pól i wsi, lecz miasto pełne samochodów, dziennikarzy i ekip telewizyjnych. Petrus wszedł do pierwszego
na naszej drodze baru, Ŝeby zapytać, co się dzieje.
- Jak to?! Nie wie pan?! Córka pułkownika M. wychodzi za mąŜ - odparł męŜczyzna. - Na placu
odbędzie się bankiet dla mieszkańców, więc dziś wcześniej zamykam.
Trudno było znaleźć miejsce w hotelu, jednak starsze małŜeństwo, widząc muszlę na plecaku
Petrusa, zaproponowało nam schronienie. Po kąpieli ubrałem się w jedyną parę zapasowych spodni, jaką
zabrałem w tę podróŜ, i wyszliśmy.
Na placu słuŜba - dziesiątki kobiet w czarnych sukienkach i męŜczyzn w smokingach - krzątała się
przy rozstawionych wokół stołach, modląc się zapewne o odrobinę chłodu i dokonując ostatnich
przygotowań. Hiszpańska telewizja utrwalała na taśmie te chwile przed uroczystością. My tymczasem
ruszyliśmy uliczką wiodącą do parafii Santiago el Real, gdzie wkrótce miała się odbyć ceremonia ślubna.
Tłumy elegancko ubranych gości - kobiet, których makijaŜ mógł lada chwila spłynąć w potwornym
upale, dzieci w białych strojach - dumnie przestępowały próg kościoła. W powietrze wystrzeliły z hukiem
sztuczne ognie i przed świątynią zatrzymała się czarna limuzyna. Przyjechał pan młody. Petrus i ja, nie
zdoławszy się dostać do przepełnionego kościoła, postanowiliśmy wrócić na plac. On wybrał się na
przechadzkę po mieście, ja usiadłem na ławce, czekając, aŜ zakończy się ceremonia, a rozpocznie bankiet.
Obok stał sprzedawca praŜonej kukurydzy, licząc, Ŝe po ślubie nadejdą klienci.
- Pan takŜe został zaproszony? - zapytał.
- Nie. Jesteśmy pielgrzymami, idziemy do Composteli.
- Z Madrytu moŜna tam dojechać bezpośrednim pociągiem, a jeŜeli kupi pan bilet na piątek,
dostanie pan darmowy nocleg w hotelu.
- Ale to ma być pielgrzymka. Sprzedawca przyjrzał mi się uwaŜniej i dodał z wielką powagą:
- Pielgrzymki to zajęcie dla świętych. Wolałem nie podejmować dyskusji. Staruszek
- 33 -
zaczął opowiadać, jak to wydał za mąŜ córkę, która teraz Ŝyje w separacji z męŜem.
- Za czasów Franco ludzie odnosili się do siebie z większym szacunkiem - westchnął. - Dzisiaj nikt
juŜ nie troszczy się o rodzinę.
Nawet w obcym kraju, gdzie raczej nie naleŜy rozmawiać o polityce, nie mogłem nie zareagować
na takie stwierdzenie. Powiedziałem, Ŝe Franco był dyktatorem i Ŝe nic, co działo się za jego czasów, nie
mogło być dobre.
Stary spąsowiał.
- Kim pan jest, Ŝeby wygłaszać takie poglądy?
- Znam historię tego kraju. Wiem, Ŝe wasz naród walczył o wolność. Czytałem o zbrodniach
hiszpańskiej wojny domowej.
- Byłem na wojnie. I mogę o tym mówić, bo moja rodzina przelewała tu krew. Historia, którą pan
gdzieś wyczytał, nic mnie nie obchodzi. Obchodzi mnie to, co dzieje się w mojej rodzinie. Walczyłem
przeciw Franco, ale po jego zwycięstwie mnie teŜ Ŝyło się lepiej. Nie jestem biedakiem, mam swój wózek
do praŜenia kukurydzy. I nie zdobyłem go dzięki pomocy tego socjalistycznego rządu. Dziś jest mi gorzej,
niŜ było dawniej.
Przypomniałem sobie, co mówił Petrus: ludzie potrafią zadowolić się w Ŝyciu małym. Nie podjąłem
dalszej dyskusji i przesiadłem się na inną ławkę.
Po chwili wrócił Petrus. Opowiedziałem mu o sprzedawcy praŜonej kukurydzy.
- Dyskusja to doskonały sposób, by przekonać samego siebie o słuszności tego, co się mówi -
podsumował. - NaleŜę do PCI
10
, a nie zauwaŜyłem w tobie faszystowskich przekonań.
- Jakich faszystowskich przekonań?! - krzyknąłem oburzony.
- Pomogłeś staruszkowi utwierdzić się w przekonaniu, Ŝe reŜim Franco był lepszy. MoŜe dotąd
biedak nie miał pojęcia dlaczego, ale teraz juŜ wie.
- Nigdy bym nie przypuścił, Ŝe PCI wierzy w dary Ducha Świętego!
Roześmialiśmy się. Znów wystrzeliły sztuczne ognie. Orkiestra zajęła miejsce na podium i muzycy
zaczęli stroić instrumenty. Od rozpoczęcia uroczystości dzieliły nas zaledwie minuty.
Spojrzałem w niebo. Zapadała noc i juŜ rozbłysło kilka gwiazd. Petrus podszedł do jednego z
kelnerów, a ten wrócił po chwili, niosąc dwa plastikowe kubeczki wina.
- Podobno picie wina przed rozpoczęciem przyjęcia przynosi szczęście - powiedział Petrus,
podając mi kubeczek. - To ci pomoŜe zapomnieć o staruszku od praŜonej kukurydzy.
- JuŜ o nim zapomniałem.
- A jednak będziesz musiał o nim pomyśleć. To, co się stało, jest zwiastunem niewłaściwej
postawy. Na kaŜdym kroku staramy się jednać adeptów naszego postrzegania świata. UwaŜamy, Ŝe jeśli
zwiększy się liczba ludzi wierzących w to, w co my wierzymy, ta wiara stanie się rzeczywi stością.
Rozejrzyj się wokół. Szykuje się wielka uroczystość. Ludzie będą tu świętować równocześnie wiele spraw:
marzenie ojca, który chciał wydać za mąŜ córkę, marzenie dziewczyny, która chciała wyjść za mąŜ,
marzenie pana młodego. To dobrze, bo wierzą w te marzenia i chcą pokazać wszystkim, Ŝe się ziściły. To
nie jest święto, które ma kogoś o czymś przekonać, i dlatego będzie wesołe. Wszystko wskazuje na to, Ŝe ci
ludzie podjęli Dobrą Walkę miłości.
- Ale ty przecieŜ usiłujesz mnie przekonać, Petrusie. Prowadzisz mnie Szlakiem Świętego
Jakuba.
Obrzucił mnie lodowatym spojrzeniem.
- Uczę cię Praktyk RAM. Ale odnajdziesz swój miecz, tylko jeśli zrozumiesz, Ŝe w twoim sercu
wypisana jest ta droga, i prawda, i Ŝycie.
Uniósł palec, wskazując niebo, na którym lśniły juŜ gwiazdy.
- Droga Mleczna wytycza szlak aŜ do Composteli. śadna religia nie potrafi zebrać wszystkich
gwiazd, bo gdyby tak było, wszechświat stałby się bezkresną próŜnią i straciłby rację bytu. KaŜda gwiazda -
i kaŜdy człowiek - ma swą przestrzeń i specyficzne cechy. Istnieją gwiazdy zielone, Ŝółte, niebieskie,
białe, komety, meteory i meteoryty, mgławice i pierścienie. To, co z Ziemi wygląda jak jednakowe
punkty, w rzeczywistości składa się z milionów rozmaitych elementów, rozproszonych w przestrzeni
niepojętej dla ludzkiego rozumu.
Bukiet sztucznych ogni rozbłysł na niebie i na moment przyćmił światło gwiazd. Kaskada
migoczących zielonych punkcików rozprysła się w powietrzu.
10
? Włoska Partia Komunistyczna; istniała do 1991 roku (przyp. tłum.).
- 34 -
- Przedtem postrzegaliśmy tylko dźwięk, poniewaŜ było widno. Teraz moŜemy patrzeć na ich blask
- zakończył Petrus. - To jedyna odmiana, do jakiej moŜe dąŜyć człowiek.
Panna młoda wyszła z kościoła, tłum sypał ryŜem i wiwatował. Była to chuda, mniej więcej
siedemnastoletnia dziewczyna, krocząca u boku odświętnie ubranego chłopca. Tłum ruszył w stronę placu.
- To pułkownik M.! Popatrz na suknię panny młodej! Jaka piękna! - wykrzykiwały stojące w
pobliŜu dziewczęta.
Goście podeszli do stołów, kelnerzy podali wino, zagrała orkiestra. Sprzedawcę praŜonej
kukurydzy natychmiast obiegły podekscytowane dzieciaki, które wyciągały monety i szybko układały
torebki popcornu na ziemi. Pomyślałem, Ŝe dla mieszkańców Logrońo, przynajmniej tego wieczoru, reszta
ś
wiata, groźba wojny nuklearnej, bezrobocie, zbrodnie po prostu nie istniały. Ten wieczór był świętem, na
placu rozstawiono stoły dla mieszkańców i kaŜdy czuł się waŜny.
Ekipa telewizyjna kierowała się w naszą stronę, więc Petrus osłonił twarz. Jednak dziennikarze
podeszli wprost do jednego z gości, znajdującego się w pobliŜu. Natychmiast rozpoznałem tego człowieka -
był to Manolo, kapitan reprezentacji Hiszpanii podczas Mistrzostw Świata w Piłce NoŜnej w Meksyku.
Kiedy udzielił juŜ wywiadu, podszedłem do niego. Powiedziałem, Ŝe jestem Brazylijczykiem, a on, udając
oburzonego, wypomniał mi bramkę ukradzioną podczas pierwszego meczu mistrzostw
11
. Zaraz potem
jednak serdecznie mnie uścisnął, mówiąc, Ŝe Brazylia znów będzie miała najlepszych piłkarzy na świecie.
- Jak moŜesz obserwować grę, skoro bez przerwy biegasz po boisku i kierujesz druŜyną? -
zapytałem. Było to jedno ze spostrzeŜeń, które uczyniłem, oglądając retransmisje z mistrzostw świata.
- Dla mnie to przyjemność, Ŝe pomagam druŜynie wierzyć w zwycięstwo.
I na zakończenie, jakby i on był przewodnikiem na Camino de Santiago, dodał:
- DruŜyna, której brak wiary, pozbawia swój klub zwycięskiej gry.
Wkrótce Manola obiegli inni rozmówcy, ja jednak długo jeszcze rozmyślałem nad jego słowami.
On takŜe, choć zapewne nigdy nie przemierzył Szlaku Świętego Jakuba, wiedział, co znaczy prowadzić
Dobrą Walkę.
Odszukałem Petrusa, który ukrył się w jakimś kącie, najwyraźniej zakłopotany obecnością ekip
telewizyjnych. Dopiero gdy zniknęli kamerzyści, wysunął się zza rosnących na placu drzew i nieco
odpręŜył. Poprosiliśmy o wino, ja napełniłem talerz kanapkami, a Petrus wybrał stół, przy którym
usiedliśmy wśród innych gości. Państwo młodzi przystąpili do krojenia imponującego tortu weselnego.
Znów rozbrzmiały wiwaty.
- Na pewno bardzo się kochają - myślałem głośno.
- Oczywiście, Ŝe się kochają - włączył się siedzący przy naszym stole jegomość w ciemnym
garniturze. - Spotkał pan juŜ kogoś, kto brałby ślub z innego powodu?
Odpowiedź na to pytanie zachowałem dla siebie, wspominając słowa, jakimi Petrus skomentował
potyczkę ze sprzedawcą praŜonej kukurydzy. Ale mój przewodnik nie przemilczał tej uwagi.
- Jaki rodzaj miłości ma pan na myśli - spod znaku Erosa, Filos czy Agape?
MęŜczyzna spojrzał na niego zbity z tropu. Petrus wstał, napełnił szklankę winem i zaproponował,
Ŝ
ebyśmy rozprostowali nogi.
- Greka ma trzy słowa na określenie miłości -zaczął. - Dziś byłeś świadkiem manifestowania się
Erosa, tego uczucia, które łączy dwoje ludzi.
Młodzi małŜonkowie uśmiechali się do obiektywów i przyjmowali powinszowania.
- Wyglądają na zakochanych powiedział, wskazując na młodą parę. - Myślę, Ŝe miłość to uczucie,
które się rozwija. Wkrótce będą sami toczyć walkę, załoŜą rodzinę, będą przeŜywać wspólną przygodę. To
powoduje wzrost miłości, czyni ją szlachetną. On będzie dalej robił karierę w wojsku, ona pewnie juŜ
ś
wietnie gotuje i zostanie wspaniałą panią domu, bo do tego przygotowywano ją od dziecka. Będzie jego
towarzyszką, urodzą im się dzieci, a jeśli teraz juŜ przeczuwają, Ŝe razem coś zbudują, to znaczy, Ŝe podjęli
Dobrą Walkę. I jeśli tak jest, to wbrew wszelkim przeszkodom nigdy nie przestaną być szczęśliwi. Lecz
historia, którą ci opowiadam, moŜe się potoczyć zupełnie inaczej. MoŜe on poczuje, Ŝe nie jest wolny, lub
nie dość wolny, aby dawać wyraz pełni Erosa, całej miłości, jaką Ŝywi do innych kobiet. Ona moŜe sobie
uświadomić, Ŝe poświęciła karierę i wspaniałe Ŝycie, aby podąŜyć za męŜem. Wówczas, zamiast wspólnie
tworzyć, oboje poczują się ograbieni w pojmowaniu miłości. Eros, nić, która ich łączy, będzie stopniowo
11
? W czasie meczu Hiszpania-Brazylia na M Ś w Meksyku w 1986 roku nie uznano hiszpańskiej bramki, poniewaŜ
arbiter nie zauwaŜył, Ŝe piłka dotknęła murawy za linią bramkową, a potem odbiła się rykoszetem. Brazylia wygrała
1:0.
- 35 -
odsłaniać swe najgorsze aspekty. I to, co Bóg dał człowiekowi jako najszlachetniejsze z uczuć, stanie się
ź
ródłem nienawiści i zniszczenia.
Rozejrzałem się wokół. Eros zawładnął wieloma z obecnych tu par. Ćwiczenie Wody obudziło
język mojego serca i teraz inaczej patrzyłem na ludzi. Być moŜe sprawiły to dni samotności na wsi, moŜe
teŜ Praktyki RAM. Potrafiłem odróŜnić obecność dobrego Erosa i złego Erosa, dokładnie tak, jak opisywał
to Petrus.
- Widzisz, jakie to ciekawe - podjął mój przewodnik, który dostrzegł to samo. - Dobry czy zły, Eros
dla kaŜdego człowieka ma inne oblicze. Zupełnie jak gwiazdy, o których mówiłem pół godziny temu. Nikt
nie umknie przed Erosem. Wszyscy potrzebujemy jego obecności, choć to właśnie on często sprawia, Ŝe
czujemy się odizolowani od świata, zasklepieni w samotności, odtrąceni.
Muzycy zagrali walca. Goście wychodzili na estradę ustawioną tuŜ obok orkiestry i tańczyli.
Wszyscy wyglądali na lekko podchmielonych i szczęśliwszych niŜ na co dzień. Zwróciłem uwagę na
ubraną w błękit dziewczynę, która najwyraźniej czekała na to wesele, by teraz zatańczyć walca, gdyŜ
chciała, Ŝeby wziął ją w ramiona chłopak, o którym marzyła juŜ jako gąska. Śledziła kaŜdy ruch
eleganckiego chłopca w jasnym garniturze, stojącego z grupą przyjaciół. Młodzieńcy prowadzili oŜywioną
dyskusję i nie zauwaŜyli, Ŝe zaczął się walc ani Ŝe kilka metrów dalej dziewczyna w błękitnej sukience
uporczywie przypatruje się jednemu z nich.
Pomyślałem o małych miasteczkach, o pielęgnowanych od dziecka marzeniach o ślubie z tym
jednym jedynym, wybranym chłopcem.
Dziewczyna w błękitnej sukience zauwaŜyła, Ŝe ją obserwuję, i odeszła od podium. Teraz to
chłopak jej szukał, rozglądając się wokół. Kiedy ją odnalazł, juŜ w grupie innych dziewcząt, powrócił do
rozmowy z przyjaciółmi.
Zwróciłem uwagę Petrusa na tych dwoje młodych ludzi. Przez jakiś czas śledził grę spojrzeń, po
czym skupił się na swojej szklaneczce wina.
- Zachowują się, jakby uwaŜali, Ŝe okazanie sobie miłości to wstyd - stwierdził po prostu.
Z przeciwka przyglądała się nam jakaś dziewczyna. Była prawdopodobnie o połowę młodsza od
nas. Petrus odwzajemnił jej spojrzenie i uniósł szklaneczkę jak przy toaście. Smarkula zachichotała,
wyraźnie speszona, i gestem ręki wskazała rodziców, niemal przepraszając, Ŝe do nas nie podeszła.
- Oto piękna strona miłości - powiedział Petrus. - Miłość, która rzuca wyzwanie, miłość do dwóch
obcych i starszych, którzy przybyli z daleka, a jutro odejdą. W świat, który ona takŜe chciałaby
przemierzać.
Wyczułem z jego głosu, Ŝe wino trochę go oszołomiło.
- Dziś pomówimy o miłości! - oznajmił nieco za głośno mój przewodnik. - Pomówmy o tej
prawdziwej miłości, pewnej, Ŝe to ona nieustannie rządzi światem i czyni człowieka mędrcem!
Szykowna kobieta, która kręciła się w pobliŜu, zdawała się nawet nie obserwować zabawy.
Chodziła od stołu do stołu, ustawiając szklanki, talerze, układając widelce.
- Popatrz na tę panią, która nieustannie sprząta - powiedział Petrus. - Wiesz, Ŝe Eros ma
wiele twarzy, a to jest jedna z nich. To miłość zawiedziona, która spełnia się w szczęściu innych. Całując
pannę młodą i pana młodego, w głębi ducha będzie szeptała, Ŝe nie są dla siebie stworzeni. Stara się uładzić
cały świat, bo sama popadła w stan bezładu. A tam - wskazał jakąś parę, kobieta była zbyt mocno
umalowana i wy-fiokowana - to Eros oswojony, miłość jako rodzaj spółki, wyzbyta choćby resztek uczucia.
Ta kobieta zaakceptowała swoją rolę i przecięła wszelkie więzi ze światem i Dobrą Walką.
- Przemawia przez ciebie gorycz, Petrusie. CzyŜ nikt tu nie wymyka się tym normom?
- A jakŜe! Dziewczyna, która się nam przyglądała. MłodzieŜ, która tańczy i zna tylko dobrego
Erosa. JeŜeli nie ulegną wpływowi hipokryzji miłości, która opanowała starsze pokolenie, świat na pewno
się zmieni.
A potem wskazał na siedzącą przy stole parę staruszków.
- I jeszcze tych dwoje. Nie pozwolili, aby zawładnęła nimi hipokryzja, w której pogrąŜyło się tylu
innych. Sądząc z wyglądu, to małŜeństwo wieśniaków. Głód i potrzeba zmusiły ich do wspólnej
pracy. Nauczyli się Praktyk, które znasz, chociaŜ nigdy nie słyszeli o RAM. PoniewaŜ czerpali siłę
miłości z pracy. Eros tak odsłania najpiękniejszą ze swych twarzy, jest bowiem wówczas zjednoczony z
Filos.
- Czym jest Filos?
- Filos to Miłość, która przybiera postać przyjaźni. Nią właśnie darzę ciebie i wielu innych. Kiedy
płomień Erosa zatraca juŜ moc i blask, Fi-los utrzymuje jedność małŜeństw.
- 36 -
- A Agape?
- To nie jest odpowiednia chwila, by mówić o Agape. Agape Ŝyje w Erosie i w Filos, ale to tylko
frazes. Zabawmy się trochę na tym weselu, nie zbliŜając się do Miłości, która trawi człowieka. - I Petrus
dolał sobie wina.
Wokół nas panowała zaraźliwa wesołość. Petrus był pijany. Początkowo to mnie zaszokowało.
Przypomniałem sobie jednak, co powiedział pewnego dnia - Ŝe Praktyki RAM mają sens tylko wówczas,
gdy moŜe je wypełniać zwyczajny człowiek. Tej nocy Petrus wydał mi się najzwyklejszym z ludzi. Był
kumplem, przyjacielem, klepał po plecach nowo poznanych, wdawał się w dyskusje z tymi, którzy chcieli
zwrócić na niego uwagę. Wkrótce potem był juŜ tak pijany, Ŝe musiałem zawlec go do hotelu.
Po drodze zdałem sobie sprawę z sytuacji. Stałem się przewodnikiem mojego przewodnika.
Zrozumiałem, Ŝe w Ŝadnym momencie podróŜy Petrus nie zrobił nic, aby udowodnić, Ŝe jest mądrzejszy,
bliŜszy świętości czy lepszy ode mnie. Ograniczał się do przekazywania mi swych doświadczeń w
Praktykach RAM. Poza tym chciał pokazać, Ŝe jest takim samym człowiekiem jak inni, zdolnym do
odczuwania Erosa, Filos i Agape.
Poczułem się silniejszy. Camino de Santiago była drogą zwykłych ludzi.
Zapał
- „Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź
brzęcząca albo cymbał brzmiący. Gdybym teŜ miał dar prorokowania (...) i wszelką wiarę, tak iŜbym góry
przenosił, a miłości bym nie miał, byłbym niczym"
12
.
Petrus znów przywołał słowa świętego Pawła. UwaŜał tego apostoła za wielkiego komentatora
przesłania Chrystusowego. Tego popołudnia, po porannej wędrówce, łowiliśmy ryby. Jak dotąd Ŝadna nie
połknęła haczyka, ale mój przewodnik wcale się tym nie przejmował. Jego zdaniem ćwiczenie połowu było
w pewnym sensie symbolem relacji między człowiekiem a światem: wiemy, czego chcemy, osiągamy to,
jeśli mamy dość wytrwałości, ale czas, jakiego trzeba na realizację zamierzeń, uzaleŜniony jest od pomocy,
której udziela nam Bóg.
- Dobrze oddawać się zajęciom wymagającym powolnych działań, zanim podejmie się waŜną
Ŝ
yciową decyzję - powiedział. - Mnisi zen przysłuchują się, jak rosną skały. Ja wolę łowić ryby.
O tej porze, podczas upałów, nawet rozleniwione złote rybki, snujące się tuŜ pod powierzchnią
wody, nie interesowały się przynętą. To, czy spławik był zanurzony, czy leŜał na brzegu, nie miało
znaczenia. Wolałem więc zostawić wędkę i wybrać się na przechadzkę po okolicy. Dotarłem do starego,
zapomnianego cmentarza, którego brama wydała mi się nieproporcjonalnie duŜa, a potem wróciłem do
Petrusa. Zapytałem go o cmentarz.
- Brama wiodła niegdyś do domostwa, w którym zatrzymywali się pielgrzymi - odparł. - Ale z
czasem zapominano o tym miejscu. Później komuś przyszedł do głowy pomysł, Ŝeby wykorzystać fasadę, a
za nią załoŜyć cmentarz.
- Który takŜe popadł w zapomnienie.
- Rzeczywiście. Na tym świecie wszystko skazane jest na krótki Ŝywot.
Powiedziałem mu, Ŝe minionego wieczoru bardzo surowo osądzał weselnych gości. Przyjął to z
zaskoczeniem. Przyznał, Ŝe to, o czym mówiliśmy, jest odzwierciedleniem doświadczeń Ŝycia osobistego
kaŜdego z nas. Wszyscy szukamy Erosa, a kiedy Eros chce przerodzić się w Filos, uznajemy miłość za
zbędną. Nie rozumiemy, Ŝe to Filos prowadzi nas ku najwyŜszej formie miłości - Agape.
- Opowiedz mi o Agape - poprosiłem.
Petrus odparł, Ŝe o Agape nie moŜna opowiedzieć, trzeba jej doznać. JeŜeli nadarzy się okazja,
jeszcze dziś pokaŜe mi jeden z aspektów Agape. Aby jednak mógł to uczynić, świat musi przybrać postawę
wędkarza - współpracować, by wszystko potoczyło się pomyślnie.
12
? l Kor. 13, 1,2 (przyp. tłum.).
- 37 -
- Posłaniec cię wspiera, jest jednak coś, co wykracza poza domenę Posłańca, twoich pragnień i
twoją.
- Co to takiego?
- Iskra boŜa. To, co ludzie nazywają szczęściem.
Kiedy słońce chyliło się juŜ ku zachodowi, ruszyliśmy w dalszą drogę. Szlak Świętego Jakuba
wiódł przez winnice i pola uprawne, o tej porze całkowicie wyludnione. Minęliśmy jedną z głównych dróg,
gdzie takŜe nie było Ŝywego ducha, i znaleźliśmy się pośród zarośli. W dali dostrzegłem szczyt San
Lorenzo, dominujący nad królestwem Kastylii. Od spotkania z Petrusem, tam, pod Saint-Jean-Pied-de-Port,
dokonały się we mnie wielkie zmiany. Moje troski - Brazylia, interesy - właściwie zniknęły. Liczył się
tylko cel i co noc rozmawiałem o nim z Astrainem, który stawał przede mną coraz wyraźniejszy i bliŜszy.
Udawało mi się widzieć go teraz siedzącego tuŜ obok, zauwaŜyłem, Ŝe miał nerwowy tik - drgała mu prawa
powieka - i uśmiechał się pogardliwie, kiedy powtarzałem mu pewne rzeczy, chcąc się upewnić, czy mnie
zrozumiał. Jeszcze kilka tygodni temu, szczególnie w pierwszych dniach, zdarzało mi się lękać, Ŝe nigdy
nie dotrę do celu wędrówki. Kiedy byliśmy w Roncesvalles, ogarnęło mnie głębokie znuŜenie wyprawą i
zapragnąłem jak najszybciej znaleźć się w Santiago, zabrać miecz i poświęcić się temu, co Petrus nazywał
Dobrą Walką
13
. Odtąd więzi z cywilizacją, którą porzucałem wbrew sobie, praktycznie za-niknęły. Teraz
obchodziło mnie jedynie słońce nad głową i podniecenie przeŜywaniem Agape.
Szliśmy po trzęsawiskach. Przeprawa przez strumień zakończyła się mozolną wspinaczką na stromy
brzeg. Kiedyś na pewno płynęła tędy rzeka, a nurt Ŝłobił ziemię, wdzierając się w jej głębie i odkrywając
tajemnice. Nie była to struga, którą moŜna przejść suchą nogą. Ale jej dzieło, głębokie koryto, które
niegdyś wypełniały wody, pozostało.
- Na tym świecie wszystko skazane jest na krótki Ŝywot - usłyszałem kilka godzin temu z ust
Petrusa.
- Petrusie, czy w twoim Ŝyciu duŜo było miłości?
Pytanie wyrwało mi się z ust; sam byłem zaskoczony, Ŝe ośmieliłem się je zadać. Dotąd nie
wiedziałem prawie nic o prywatnym Ŝyciu mojego przewodnika.
- Byłem z wieloma kobietami, jeśli to masz na myśli. I kaŜdą z nich bardzo kochałem. Ale tylko z
dwiema zaznałem Agape.
Wyznałem, Ŝe i ja kochałem wiele razy i Ŝe zaczynałem się juŜ martwić niezdolnością do trwania
przy jednej osobie. Jeśli to nie uległoby zmianie, skończyłbym jako samotny starzec, a myśl o takim Ŝyciu
wprawiała mnie w panikę.
- Zatrudnij pielęgniarkę roześmiał się. Prawdę mówiąc, nie sądzę, Ŝebyś miłość uwaŜał za
gwarancję spokojnej starości.
Dochodziła dziewiąta wieczorem, kiedy na dobre się ściemniło. Minęliśmy winnice i znaleźliśmy
się w pustynnej niemal krainie. Rozglądając się wokół, dostrzegłem w dali wykutą w skale kaplicę, jakich
wiele widzieliśmy na naszym szlaku. Szliśmy jeszcze przez chwilę, oddalając się od Ŝółtych znaków i
kierując wprost ku małej budowli.
Kiedy byliśmy wystarczająco blisko, Petrus wykrzyknął jakieś imię, którego nie zrozumiałem, i
przystanął, czekając na odzew. Ale odpowiedziała nam tylko cisza. Petrus zawołał raz jeszcze, jednak i
teraz bez skutku.
- Chodźmy - powiedział.
Były to tylko cztery pobielone wapnem ściany. Drzwi stały otworem, a raczej - wcale ich nie było,
zastępowała je jakby furtka wysokości pół metra, wisząca na jednym zawiasie. We wnętrzu stał kamienny
piec i piętrzył się stos starannie ułoŜonych misek. Dwie z nich były napełnione ziarnem i ziemniakami.
Usiedliśmy, nie odzywając się do siebie. Petrus zapalił papierosa i zaproponował, Ŝebyśmy chwilę
zaczekali. Nogi miałem obolałe ze zmęczenia, lecz coś w tej kapliczce, zamiast mnie uspokajać,
ekscytowało, a gdyby nie obecność Petrusa, czułbym wręcz przeraŜenie.
- Kimkolwiek jest mieszkający tu człowiek, gdzieś chyba musi sypiać? - zapytałem, przerywając
ciszę, która zaczynała mi ciąŜyć.
- Śpi tam, gdzie teraz siedzisz - odparł Petrus, wskazując na gołą ziemię.
Chciałem się przesunąć, ale poprosił, Ŝebym został dokładnie tam, gdzie byłem. Musiało się trochę
ochłodzić, bo zaczynało mi być zimno.
13
? Później udało mi się odkryć, Ŝe jest to wyraŜenie zapoŜyczone od świętego Pawła. (l Tm, l, 18 - przyp. tłum.).
- 38 -
Czekaliśmy prawie godzinę. Petrus jeszcze dwukrotnie wywoływał tajemnicze imię, potem jednak
zrezygnował z dalszych prób. Kiedy sądziłem juŜ, Ŝe wstaniemy i pójdziemy dalej, przemówił.
- Tu obecna jest jedna z dwóch postaci Aga-pe - wyjaśnił, gasząc trzeciego papierosa. - Nie jedyna,
ale jedna z najbardziej czystych. Agape jest właśnie totalną Miłością, która trawi tego, kto ją czuje. Ten,
kto poznał lub przeŜywa Agape, wie, Ŝe na tym świecie liczy się tylko miłość. Taką miłością darzył
ludzkość Jezus, a była ona tak potęŜna, Ŝe sięgnęła gwiazd i odmieniła bieg historii świata. Samotnie
osiągnął to, czego nie udało się dokonać królom, armiom i imperiom. Przez tysiąclecia dziejów cywilizacji
wielu było ludzi ogarniętych tą miłością, która trawi. Tak duŜo mieli do ofiarowania, a świat Ŝądał tak
mało, Ŝe musieli szukać pustyni lub pustelni, bo potęga tej miłości czyniła ich lepszymi. Stawali się
ś
więtymi eremitami, których dziś dobrze znamy. Tobie i mnie, odczuwającym inną postać Agape, Ŝycie tu
moŜe wydawać się surowe, straszne. Lecz miłość, która pochłania bez reszty, sprawia, Ŝe wszystko -
wszystko bez wyjątku - traci znaczenie. Tacy ludzie Ŝyją wyłącznie po to, by strawiła ich miłość.
Petrus powiedział mi, Ŝe mieszka tu męŜczyzna imieniem Alfonso. Spotkał go podczas pierwszej
pielgrzymki do Composteli, zbierającego owoce. Jego przewodnik, wizjoner, z którym nie mógłby się
równać, był przyjacielem Alfonsa i we trzech dopełnili rytuału Agape, ćwiczenia Błękitnego Globu. Petrus
powiedział, Ŝe było to jedno z najwaŜniejszych doświadczeń w jego Ŝyciu, Ŝe jeszcze dziś, gdy je wypełnia,
myśli o kaplicy i o Alfonsie. W jego głosie wyczuwałem silne wzruszenie, którego nigdy dotąd nie
zauwaŜyłem.
- Agape to miłość, która trawi -- powtórzył, jakby była to najtrafniejsza definicja tej dziwnej
odmiany miłości. - Martin Luther King powiedział ongiś, Ŝe kiedy Chrystus nauczał miłości do
nieprzyjaciół, czynił aluzję do Agape. PoniewaŜ, twierdził King, „nie jest moŜliwe, byśmy kochali naszych
wrogów, tych, którzy nas krzywdzą i pragną pogłębić nasze codzienne cierpienia". Ale Agape to znacznie
więcej niŜ miłość. To wszechogarniające uczucie, które wdziera się przez kaŜde okienko i obraca w
pył kaŜdego agresora, nim ten rozpocznie napaść. Potrafisz juŜ dokonać własnego odrodzenia,
powściągnąć okrucieństwo wobec siebie, rozmawiać ze swym Posłańcem. Lecz wszystko, co do tej chwili
robiłeś, wszelkie korzyści, jakie przyniosła ci wędrówka Camino de Santiago, zatraca sens, jeśli nie ogarnie
cię Miłość, która trawi.
Przypomniałem Petrusowi, Ŝe mówił o dwóch formach Agape. On nie doznał zapewne tej
pierwszej, gdyŜ nie został pustelnikiem.
- Masz rację. Ty i ja, jak większość pielgrzymów, którzy przemierzali Camino de Santiago w
słowach RAM, poznaliśmy inne oblicze Agape: to entuzjazm. StaroŜytni uwaŜali, Ŝe entuzjazm oznacza
trans, ekstazę, kontakt z bogiem. Entuzjazm jest Agape wykierowaną na pewną ideę lub obiekt. KaŜdy z nas
doświadczył tego przeŜycia. Kiedy kochamy lub głęboko w coś wierzymy, czujemy się silniejsi od całego
ś
wiata, ogarnia nas pogoda ducha, która bierze się z pewności, Ŝe nic nie zdoła pokonać naszej wiary. Ta
niepojęta siła pomaga nam podejmować trafne decyzje we właściwym czasie, a kiedy osiągniemy cel,
jesteśmy zaskoczeni swoimi zdolnościami. Bo podczas Dobrej Walki nic juŜ się nie liczy, a entuzjazm
wiedzie nas do celu. Zwykle entuzjazm daje o sobie znać z pełną mocą w pierwszych latach naszego Ŝycia.
Wówczas łączy nas jeszcze silna więź z elementem boskości, bardzo przywiązujemy się do zabawek - lalki
oŜywają, ołowiane Ŝołnierzyki potrafią maszerować. Kiedy Jezus powiedział, Ŝe Królestwo Niebieskie
naleŜy do dzieci, czynił aluzję do Agape przyjmującej postać entuzjazmu. Dzieci przyszły do niego, chociaŜ
nie interesowały ich jego cuda, mądrość, faryzeusze ani apostołowie. Przyszły szczęśliwe, powodowane
entuzjazmem.
Opowiedziałem Petrusowi, Ŝe właśnie tego popołudnia pojąłem, iŜ bez reszty pochłonęła mnie
pielgrzymka do Santiago. Noce i dnie spędzone na hiszpańskiej ziemi sprawiły, Ŝe niemal zapomniałem o
mieczu, i stały się niezwykłym doświadczeniem.
- Po południu wybraliśmy się na ryby. Pamiętasz, wcale nie brały - przypomniał Petrus. -
Zazwyczaj pozwalamy sobie na okazywanie entuzjazmu w sytuacjach pozbawionych znaczenia,
niewywierających wpływu na rzecz tak wielkiej wagi jak Ŝycie ludzkie. Zatracamy entuzjazm z powodu
drobnych i nieuniknionych poraŜek w Dobrej Walce. A poniewaŜ nie wiemy, Ŝe entuzjazm jest siłą wyŜszą,
spoglądającą ku końcowemu zwycięstwu, pozwalamy, by przeciekał nam przez palce, i nie zauwaŜamy, Ŝe
wyzbywając się go, tracimy z oczu takŜe prawdziwy sens Ŝycia. Obwiniamy świat o monotonię Ŝycia, o
własne poraŜki, zapominając, Ŝe sami pozwoliliśmy umknąć tej potęŜnej sile, która wszystko
usprawiedliwia -Agape przyjmującej postać entuzjazmu.
Przypomniałem sobie cmentarz nieopodal strumienia. Ta dziwna brama, o wiele za duŜa, była
doskonałym symbolem zatracenia sensu Ŝycia. Za tymi drzwiami nie było nikogo oprócz zmarłych.
- 39 -
Petrus jakby czytał w moich myślach.
- Kilka dni temu - podjął - byłeś pewnie zaskoczony, widząc, jak tracę zimną krew i rugam
nieszczęsnego chłopaka, który wylał odrobinę kawy na moje spodnie, i tak juŜ brudne po długiej wędrówce.
W rzeczywistości w irytację wprawił mnie wyraz oczu tego dzieciaka - entuzjazm wyciekał z nich jak krew
z podciętej Ŝyły nadgarstka. Zobaczyłem, jak silny i pełen Ŝycia chłopak powoli kona, bo z kaŜdą chwilą
gaśnie w nim odrobina Agape. Nauczyłem się Ŝyć, nie troszcząc się o to, ale ten kelner swym wyglądem i
całym dobrem, które, czułem to, mógł dać światu, wstrząsnął mną i zasmucił. Jestem pewien, Ŝe moje
agresywne zachowanie zraniło jego dumę i przynajmniej na pewien czas powstrzymało konanie Agape.
RównieŜ ty, odmieniając ducha w psie tamtej kobiety, odczułeś Agape w czystej postaci. Twój gest był
szlachetny, cieszyłem się więc, Ŝe jestem obok ciebie jako twój przewodnik. Dlatego po raz pierwszy
wykonam to ćwiczenie razem z tobą.
I Petrus nauczył mnie rytuału Agape, ĆWICZENIA BŁĘKITNEGO GLOBU.
- Pomogę ci rozbudzić entuzjazm, stworzyć siłę, która zamknie w błękitnej kuli całą planetę -
powiedział. - Dowiodę, Ŝe szanuję cię za twe poszukiwania, za to, jaki jesteś.
Nigdy wcześniej Petrus nie wygłaszał Ŝadnych opinii - ani dobrych, ani złych - o sposobie, w jaki
wykonuję ćwiczenia. Pomógł mi zinterpretować wyniki pierwszego spotkania z Posłańcem, wyprowadził z
transu po ćwiczeniu Zasiewu, nigdy jednak nie interesował się rezultatami. Nieraz go pytałem, dlaczego nic
nie chce wiedzieć o moich doznaniach, a on odpowiadał, Ŝe jego jedynym obowiązkiem jako przewodnika
jest prowadzić mnie Drogą i zapoznawać z Praktykami RAM. To ja miałem czerpać korzyści z moich
osiągnięć lub je lekcewaŜyć.
Kiedy Petrus oświadczył, Ŝe będzie współuczestnikiem ćwiczenia, poczułem się niegodny jego
pochwał: znał przecieŜ moje ułomności i wielokrotnie powątpiewał, czy potrafi poprowadzić mnie Drogą.
Chciałem mu o tym powiedzieć, ale nie dał mi dojść do słowa.
- Nie bądź okrutny wobec siebie, bo uznam, Ŝe nie skorzystałeś z lekcji, której ci udzieliłem. Bądź
miły. Przyjmij pochwałę, na którą zasłuŜyłeś.
Łzy napłynęły mi do oczu. Petrus wziął mnie za rękę i wyszliśmy. Noc była wyjątkowo ciemna.
Usiadłem obok niego. Zaczęliśmy śpiewać. Melodia wypływała z mych ust, a on mi wtórował, bez trudu
podchwyciwszy nutę. Teraz klaskałem jeszcze z cicha w dłonie, a moje ciało kołysało się w przód i w tył.
Tempo klaskania się wzmagało, muzyka płynęła ze mnie swobodnie, wyśpiewując hymn ku chwale
mrocznego nieba, pustynnej równiny, zastygłych w bezruchu skał. Wkrótce moim oczom ukazali się święci,
w których wierzyłem, będąc dzieckiem, a których oddaliło ode mnie Ŝycie, bo takŜe i ja zabiłem w sobie
duŜą cząstkę Agape. Lecz teraz Miłość, która pochłania, powracała, hojna i szlachetna, święci uśmiechali
się z nieba, a ich twarze były niezmienione i wyraŜały tyle samo miłości co wówczas, gdy pojawiały mi się
w dzieciństwie.
RozłoŜyłem ręce, Ŝeby Agape swobodnie wypływała, a tajemniczy strumień błyszczącego
błękitnego światła przepływał przeze mnie, obmywając mą duszę i niosąc wybaczenie za grzechy. Światło
najpierw przeniknęło krajobraz, potem wypełniło świat, a ja się rozpłakałem. Płakałem, bo znów ogarnął
mnie entuzjazm, byłem dzieckiem Ŝycia i nic w tej chwili nie mogło sprawić mi najlŜejszego bólu. Czułem,
Ŝ
e jakaś istota zbliŜa się do nas i siada po mojej prawicy; wyobraŜałem sobie, Ŝe to mój Posłaniec, Ŝe tylko
on jeden mógł dostrzec to wydobywające się ze mnie i wnikające we mnie silne światło, które zalewało
cały świat.
Blask światła się nasilał, odgadłem więc, Ŝe ogarnęło juŜ cały glob, wdzierało się przez wszystkie
drzwi, wnikało w kaŜdą uliczkę, przepełniając przez ułamek sekundy kaŜdą Ŝywą istotę.
Poczułem, Ŝe ktoś ujmuje me rozłoŜone, wzniesione ku niebu ręce. Wtedy strumień niebieskiego
ś
wiatła nabrał takiej siły, Ŝe sądziłem, iŜ lada chwila zniknie. Zdołałem jednak zatrzymać go jeszcze na
kilka minut, do końca mojej piosenki.
A potem odpręŜyłem się, wyczerpany, ale wolny, uszczęśliwiony Ŝyciem i tym, czego doznałem.
Ręce, które trzymały moje, cofnęły się. Zrozumiałem, Ŝe jedna jest dłonią Petrusa, a w głębi serca
wiedziałem teŜ, do kogo naleŜy druga.
Otworzyłem oczy: tuŜ obok stał pustelnik Alfonso. Uśmiechnął się i powiedział: Buenas noches.
Odwzajemniłem uśmiech, chwyciłem jego rękę i mocno przytuliłem ją do piersi. Nie pozwolił mi na to,
delikatnie wysuwając dłoń z mego uścisku.
ś
aden z nas trzech nie odezwał się słowem. Po chwili Alfonso podniósł się i ruszył ku swej
kamienistej równinie. Odprowadzałem go spojrzeniem, dopóki nie zniknął w ciemności.
Wkrótce potem Petrus przerwał milczenie. Nie wspomniał jednak o Alfonsie.
- 40 -
RYTUAŁ BŁĘKITNEGO GLOBU
Usiądź wygodnie i odpręŜ się. Staraj się oddalić wszelkie myśli.
Poczuj, jak dobrze kochać Ŝycie. Daj sercu wolność, niechaj wzniesie się, przyjazne, ponad
małostkowe sprawy. Zanuć po cichu piosenkę z dzieciństwa. Wyobraź sobie, Ŝe twoje serce rośnie, wypełnia
pokój, a potem cały dom błękitnym światłem, silnym i pełnym blasku.
Kiedy to osiągniesz, poczuj przyjazną obecność świętych, w których wierzyłeś, będąc dzieckiem.
Upewnij się, Ŝe juŜ są, Ŝe przybywają zewsząd, uśmiechnięci, i niosą ci wiarę i zaufanie do Ŝycia. Wyobraź
sobie świętych, którzy się zbliŜają, kładą ręce na twej głowie, Ŝycząc ci miłości, spokoju i harmonii ze
ś
wiatem. Harmonii świętych.
Kiedy to wraŜenie nabierze siły, odczuj płynność błękitnego światła, które napełnia cię i wypływa
niczym błyszcząca, nieustannie tocząca wody rzeka. To światło zalewa dom, potem całą dzielnicę i miasto,
kraj i świat, który otula ogromnym Błękitnym Globem. Jest upostaciowaniem Miłości wyŜszej, która wznosi
się ponad codzienne zmagania, dodając ci sił, energii, wigoru i kojąc.
Zatrzymaj moŜliwie najdłuŜej to światło, które spowija blaskiem świat. Twoje serce jest otwarte,
obdarza miłością. Ta część ćwiczenia musi trwać co najmniej pięć minut.
Stopniowo wychodzisz z transu i powracasz do rzeczywistości. Święci pozostaną przy tobie.
Błękitne światło zawsze będzie świecić.
Ten rytuał moŜe i powinien być dopełniany przez kilka osób. Wówczas jednak uczestnicy winni
trzymać się za ręce.
- Wykonuj to ćwiczenie, kiedy tylko będziesz mógł. Z czasem Agape znów w tobie zamieszka.
Powtarzaj je przed przystąpieniem do realizacji nowego projektu, w pierwszych dniach podróŜy albo kiedy
poczujesz, Ŝe coś cię wzruszyło do głębi. JeŜeli to moŜliwe, wykonuj je z kimś, kogo kochasz. Tym
ć
wiczeniem trzeba się dzielić.
Znów miałem przed sobą dawnego Petrusa - technika, instruktora i przewodnika, o którym tak mało
wiedziałem. Emocje, którym pozwolił się ujawnić w kapliczce, zniknęły. Jednak kiedy podczas ćwiczenia
uścisnął mą dłoń, poczułem wielkość jego ducha.
Wróciliśmy do białej kapliczki, gdzie zostały nasze rzeczy.
- Myślę, Ŝe jej lokator dziś juŜ nie wróci, więc moŜemy tu przenocować - oznajmił, kładąc się.
RozłoŜyłem śpiwór, wypiłem łyk wina i takŜe się połoŜyłem. Byłem wyczerpany Miłością, która
trawi. Ale było to przyjemne zmęczenie. Nim zamknąłem powieki, wspomniałem chudego, brodatego
mnicha, który Ŝyczył mi dobrej nocy i usiadł obok mnie. Gdzieś tam pośród pól pozostał człowiek trawiony
boskim płomieniem. Być moŜe właśnie dlatego ta noc była taka mroczna -bo w nim skupiło się całe światło
globu.
Ś
mierć
- Jesteście pielgrzymami? - zapytała starsza pani, podając nam śniadanie.
Byliśmy w Azofrze, osadzie, której kilka domostw, o fasadach zdobionych średniowiecznymi
puklerzami, skupiało się wokół studni, gdzie parę minut wcześniej napełniliśmy bukłaki.
Potwierdziłem jej przypuszczenie, a ona spojrzała na nas z szacunkiem i dumą.
- 41 -
- Kiedy byłam mała, chodziłam na pielgrzymkę do Composteli przynajmniej raz w roku. Po wojnie
i w czasach Franco jakby coś się stało, sama nie wiem co, i pielgrzymki chyba nie są juŜ w modzie.
Powinni wybudować dobrą drogę. W dzisiejszych czasach ludzie podróŜują chętnie tylko samochodami.
Petrus milczał. Obudził się w fatalnym nastroju. Przyznałem kobiecie rację i wyobraziłem sobie
nowoczesną asfaltową szosę, która biegnie przez góry i doliny, samochody z wymalowanymi na maskach
muszlami i sklepiki z pamiątkami przy klasztornych furtach. Wypiłem kawę z mlekiem, zjadłem chleb z
oliwą. Zerknąwszy do przewodnika Aymeriego Picauda, obliczyłem, Ŝe po południu powinniśmy dotrzeć
do Santo Domingo de la Calzada, i zaplanowałem nocleg w parador nacional
14
. Moje wydatki okazały się
znacznie niŜsze od przewidywanych, chociaŜ codziennie jadaliśmy po trzy posiłki. Nadszedł czas, Ŝeby
pozwolić sobie na drobne szaleństwo i zapewnić ciału takie same względy, jakimi cieszył się Ŝołądek.
Obudziłem się ogarnięty dziwnym pragnieniem, by jak najszybciej znaleźć się w Santo Domingo,
choć jeszcze przed dwoma dniami, kiedy szliśmy w stronę kapliczki, byłem pewien, Ŝe nie doznam juŜ tego
uczucia. TakŜe Petrus wyglądał na pogrąŜonego w melancholii i cichszego niŜ zwykle, a ja zadawałem
sobie pytanie, czy taki nastrój był wynikiem spotkania z Alfonsem. Miałem wielką ochotę przywołać
Astraina. Jednak nigdy dotąd nie wzywałem go rankiem i nie wiedziałem, czy to się uda, więc
zrezygnowałem.
Skończyliśmy śniadanie i ruszyliśmy w dalszą drogę. Minęliśmy średniowieczny dom, na którym
widniał herb, ruiny starej oberŜy dla pielgrzymów i park na skraju wsi. Kiedy skręcałem w ścieŜkę wiodącą
przez pola, wyczułem z lewej strony silną obecność.
Petrus mnie zatrzymał.
- Ten bieg na nic się nie zda. Przystań na chwilę i staw temu czoło.
Zapragnąłem rozstać się z moim przewodnikiem i dalej iść samotnie. Doznałem przykrego uczucia,
jakby ściskało mnie w Ŝołądku. Przez moment wierzyłem nawet, Ŝe to za sprawą chleba z oliwą, ale kiedyś
juŜ mnie to dopadło i wiedziałem, Ŝe nie ma mowy o pomyłce. Napięcie. Napięcie i strach.
- Obejrzyj się za siebie! - krzyknął Petrus, a w jego głosie brzmiało ponaglenie. - Obejrzyj się,
póki nie jest za późno!
Odwróciłem się gwałtownie. Po lewej stronie zobaczyłem opuszczony domek. Rośliny, które
wdzierały się juŜ niemal do jego wnętrza, były spalone słońcem. Drzewko oliwne wznosiło ku niebu
poskręcane gałęzie. A między oliwką i domem, wpatrując się we mnie, stał pies. Czarny pies. Ten sam,
którego parę dni temu przegnałem z domu starej kobiety.
Zapomniałem o obecności Petrusa i patrzyłem zwierzęciu prosto w ślepia, starając się nie mrugać
powiekami. Coś we mnie - moŜe głos Astraina, a moŜe mojego anioła stróŜa - szeptało, Ŝe jeśli odwrócę
oczy, on mnie zaatakuje. Staliśmy tak przez minuty długie jak wieczność. Gdy juŜ zaznałem potęgi Miłości,
która trawi, przyszło mi znowu zmierzyć się z powszednimi zagroŜeniami, czyhającymi na kaŜdym kroku
naszego Ŝycia. Zastanawiałem się, po co zwierzę tak długo za mną podąŜało i czego właściwie mogło ode
mnie chcieć, poniewaŜ ja pielgrzym poszukujący miecza - nie miałem ani ochoty, ani cierpliwości borykać
się na tej drodze z problemami i nie obchodziło mnie, czy ich źródłem są ludzie, czy zwierzęta. Usiłowałem
powiedzieć mu to oczyma - pamiętałem przecieŜ mnichów, którzy porozumiewali się wzrokiem - ale pies
nawet nie drgnął. WciąŜ na mnie patrzył, bez cienia emocji, gotów zaatakować, jeśli się odwrócę albo
okaŜę strach.
I nagle zrozumiałem, Ŝe strach zniknął. Miałem ściśnięty Ŝołądek, silne napięcie przyprawiało mnie
o mdłości, ale się nie bałem. Po prostu nie mogłem odwrócić oczu, nawet kiedy dostrzegłem po lewej
zbliŜającą się ścieŜką postać.
Zatrzymała się na kilka chwil, po czym ruszyła prosto ku nam. Przecięła linię naszych spojrzeń i
wypowiedziała parę słów, których nie zdołałem zrozumieć. Głos był kobiecy. A obecność dobra, przyjazna,
przychylna.
Wystarczył ułamek sekundy, odkąd postać pojawiła się na linii spojrzeń - mojego i psa -Ŝeby skurcz
Ŝ
ołądka ustąpił. Miałem przyjaciółkę, która przyszła pomóc mi w tej absurdalnej, niepotrzebnej walce.
Kiedy postać zniknęła, pies spuścił ślepia. Jednym susem skoczył za opuszczony dom i zaraz straciłem go z
oczu.
Dopiero wówczas strach przyprawił mnie o tak gwałtowne bicie serca, Ŝe stałem oszołomiony i
myślałem, Ŝe zemdleję. Świat wokół wirował, a ja patrzyłem na drogę, którą kilka minut temu szedłem z
Petrusem. Szukałem tam postaci, która dodała mi sił i wsparła, gdy zmagałem się z psem.
14
? Stary zamek lub inna zabytkowa budowla przekształcona przez rząd hiszpański w luksusowy hotel (przyp. tłum.).
- 42 -
Była zakonnicą. Odwrócona do nas plecami, szła w stronę Azofry. Nie mogłem zobaczyć jej
twarzy, ale przypomniałem sobie brzmienie głosu i uznałem, Ŝe miała najwyŜej dwadzieścia lat.
Spoglądałem na drogę, którą nadeszła - była to ścieŜka wiodąca donikąd.
- To ona... to ona mi pomogła - wyszeptałem, coraz bardziej oszołomiony.
- Nie zapełniaj nowymi fantazjami tego niezwykłego świata - powiedział Petrus, chwytając mnie
za ramię i podtrzymując. - Przyszła tu z klasztoru w Cańas, to około pięciu kilometrów stąd. Nic
dziwnego, Ŝe nie moŜesz go dostrzec.
Serce tłukło mi się w piersi, obawiałem się, Ŝe zasłabnę. Zbyt przeraŜony, Ŝeby mówić czy Ŝądać
wyjaśnień, usiadłem na ziemi, a Petrus skropił mi wodą głowę i kark. Przypomniałem sobie, Ŝe podobnie
postąpił, kiedy opuściliśmy dom starej kobiety, tyle Ŝe tamtego dnia płakałem i czułem się dobrze. Teraz
było zupełnie inaczej.
Petrus dał mi dość czasu na odpoczynek. Powoli dochodziłem do siebie, mdłości stopniowo
ustępowały. W końcu Petrus zapytał, czy moŜemy ruszać w dalszą drogę, a ja potakująco skinąłem głową.
Ale po kwadransie marszu wycieńczenie dało o sobie znać. Usiedliśmy u stóp rollo, średniowiecznej
kolumny zwieńczonej krzyŜem, charakterystycznej dla niektórych odcinków Camino de Santiago.
- Strach wyrządził ci większą krzywdę niŜ pies - stwierdził Petrus, kiedy odpoczywałem.
Chciałem poznać przyczyny i cel tej absurdalnej konfrontacji.
- W Ŝyciu i na Szlaku Świętego Jakuba pewne wydarzenia pozostają niezaleŜne od naszej woli.
Podczas pierwszej rozmowy powiedziałem ci, Ŝe z oczu Cygana udało mi się wyczytać imię demona, z
którym przyjdzie ci się zmierzyć. Zaskoczyło mnie, Ŝe ten demon miał być psem, ale nie wspomniałem o
tym. Dopiero kiedy weszliśmy do domu tej kobiety, a ty po raz pierwszy okazałeś Miłość, która trawi,
ujrzałem twojego wroga. Przepędzając psa tej kobiety, nie znalazłeś mu nowego miejsca. A przecieŜ na tym
ś
wiecie nic nie znika bez śladu, wszystko się przeobraŜa. Nie puściłeś, jak to uczynił Jezus, duchów
nieczystych w stado świń, które pognały na oślep i spadły w przepaść. Ty po prostu przepędziłeś psa. Teraz
ta siła błąka się bez celu i podąŜa za tobą. Zanim odnajdziesz miecz, musisz zdecydować, czy chcesz być
niewolnikiem, czy panem tej siły.
Zmęczenie powoli ustępowało. Oddychałem głęboko, czując chłód bijący od kamiennej kolumny.
Petrus dał mi jeszcze trochę wody.
- Obsesje - mówił - wyłaniają się z mroków, kiedy człowiek traci kontrolę nad mocami ziemskimi.
Klątwa Cygana przelała na tę kobietę strach, a strach wyŜłobił szczelinę, przez którą wtargnął Posłaniec
Ś
mierci. Nie jest to zjawisko typowe, ale nie zalicza się teŜ do wyjątkowych. Wiele zaleŜy od reakcji
człowieka na groźby innych.
Tym razem to mnie przyszedł na myśl pewien urywek z Biblii. W Księdze Hioba jest napisane:
„Spotkało mnie, czegom się lękał, bałem się, a jednak to przyszło"
15
.
- Groźba nie wywoła zła, jeśli nie została przyjęta. Nigdy o tym nie zapominaj, tocząc Dobrą
Walkę. Nie zapominaj równieŜ, Ŝe i atak, i ucieczka są nieodłączną częścią walki. Poddanie się
paraliŜującemu strachowi nie jest jej jedynym elementem.
Nie odczuwałem strachu. Sam byłem tym zaskoczony i postanowiłem podzielić się wraŜeniami z
Petrusem.
- Dostrzegłem to - odparł. - Gdyby było inaczej, pies by cię zaatakował. I z pewnością wygrałby tę
walkę, poniewaŜ i on się nie bał. Ale najzabawniejsze było pojawienie się tej zakonnicy. Gdy zauwaŜyłeś
obecność dobra, twoja oŜywiona wyobraźnia podsunęła ci myśl, Ŝe ktoś przybył ci z pomocą. I ta wiara cię
ocaliła. ChociaŜ była oparta na całkowicie błędnej interpretacji faktów.
Petrus miał rację. Śmiał się teraz serdecznie, a ja mu wtórowałem. Postanowiliśmy wyruszyć w
drogę. Byłem odpręŜony i miałem doskonały nastrój.
- Jest jednak coś, o czym musisz wiedzieć - oznajmił Petrus, kiedy oddaliliśmy się od miejsca
postoju. Pojedynek z psem musi zakończyć się zwycięstwem jednej ze stron. On jeszcze wróci. Następnym
razem postaraj się połoŜyć kres tej walce. W przeciwnym razie zjawa będzie cię nękała do końca twych dni.
Po spotkaniu z Cyganem Petrus wyznał mi, Ŝe zna imię demona. Zapytałem, jak brzmi to imię.
- Legion - odparł. - PoniewaŜ jest ich wielu.
Szliśmy przez pola przygotowywane pod zasiew. Tu i ówdzie widać było beczkowozy, których
rolnicy uŜywali w trudnych zmaganiach z wyjaławiającą glebę suszą. Po obu stronach drogi do Composteli,
jak okiem sięgnąć, ciągnęły się kamienne murki, które krzyŜowały się i wtapiały w krajobraz wsi. Te
15
? Hb 3, 25 {przyp. tlum.).
- 43 -
ziemie uprawiane są od stuleci - pomyślałem - a mimo to wciąŜ wyrzucają z siebie kamienie, które trzeba
usuwać, kamienie, które tępią ostrza pługów, koniom ranią kopyta, a dłonie rolnika pokrywają odciskami.
To walka, która co roku wybucha na nowo i nigdy się nie kończy.
Petrus sprawiał wraŜenie spokojniejszego niŜ zazwyczaj. Uświadomiłem sobie, Ŝe od rana prawie
się nie odzywał. Po rozmowie przy średniowiecznej kolumnie pogrąŜył się w milczeniu i nie odpowiadał na
większość moich pytań. Chciałem dowiedzieć się czegoś więcej o „wielu demonach", ale on wyraźnie nie
miał ochoty wracać do tego wątku. Postanowiłem więc zaczekać na bardziej sprzyjającą okazję.
Weszliśmy na niewielkie wzniesienie i z góry ujrzałem dzwonnicę kościoła w Santo Domingo de la
Calzada. Ten widok dodał mi otuchy; oddałem się marzeniom o wygodach i urokliwej magii parador
nacional. Z lektury wiedziałem, Ŝe gmach został wzniesiony przez świętego Dominika i miał być
schronieniem dla pielgrzymów. Święty Franciszek z AsyŜu spędził tam jedną noc w drodze do Composteli.
Wszystko to wprawiało mnie w radosne podniecenie.
ZbliŜała się juŜ chyba siódma wieczorem, kiedy Petrus zaproponował krótki postój. Przypomniałem
sobie Roncesvalles, ów powolny marsz w chwilach, gdy byłem zziębnięty i marzyłem o kieliszku wina, i
ogarnęła mnie obawa, Ŝe i tym razem Petrus szykuje dla mnie podobną niespodziankę.
- śaden Posłaniec nie pomoŜe ci nigdy w pokonaniu innego. Nie są ani dobrzy, ani źli, juŜ ci to
mówiłem, po prostu mają silne poczucie lojalności wobec pobratymców. Nie licz na Astraina, jeśli chcesz
pokonać psa.
Teraz ja z kolei nie miałem nastroju do rozmów o Posłańcu. Chciałem jak najszybciej znaleźć się w
San Domingo.
- Posłańcy zmarłych mogą zawładnąć ciałem tego, który Ŝyje w strachu. Dlatego w przypadku psa
jest ich wielu, zwabionych przez strach tkwiący w kobiecie. I nie tylko Posłaniec zamordowanego Cygana,
ale i inne błądzą w poszukiwaniu szansy na nawiązanie łączności z mocami ziemskimi.
Dopiero teraz odpowiedział na moje pytanie. Jednak w jego głosie brzmiała sztuczność, jakby w
gruncie rzeczy nie chciał ze mną na ten temat rozmawiać. Intuicja natychmiast mi to podszepnęła.
- Czego właściwie chcesz, Petrusie? - zapytałem, z lekka poirytowany.
Mój przewodnik nie odpowiadał. Zszedł z drogi i ruszył w stronę starego, niemal bezlistnego
drzewa, rosnącego kilkadziesiąt metrów dalej pośród pól - jedynego drzewa w zasięgu wzroku. PoniewaŜ
nie dał mi znaku, bym za nim podąŜył, stałem na drodze, nie wiedząc, co robić. I wtedy na mych oczach
rozegrała się dziwna scena: Petrus zaczął krąŜyć wokół drzewa i głośno mówić, wpatrując się w ziemię.
Pod koniec tej wędrówki skinął na mnie.
- Usiądź tu. - W jego głowie brzmiał nowy dla mnie ton i nie potrafiłem odgadnąć, czy to
rozczulenie, czy cierpienie. - Zostaniesz tu. Jutro spotkamy się w Santo Domingo de la Cal-zada.
Zanim zdąŜyłem otworzyć usta, Petrus podjął: - W najbliŜszych dniach, ale zaręczam, Ŝe nie dziś,
przyjdzie ci zmierzyć się z najgroźniejszym z twoich wrogów na Camino de Santiago -z psem. Bądź
spokojny - kiedy wybije ta godzina, nie zostawię cię samego i dam ci potrzebną do walki siłę. Lecz dziś
stawisz czoło przeciwnikowi innego rodzaju, przeciwnikowi fikcyjnemu, który moŜe cię zniszczyć, ale
moŜe teŜ stać się twoim najlepszym kompanem: Śmierci. Człowiek jest jedyną na świecie istotą świadomą
bliskości swej śmierci. Z tego i choćby tylko z tego względu Ŝywię wobec rodzaju ludzkiego głęboki
szacunek i wierzę, Ŝe jego przyszłość będzie o wiele lepsza od teraźniejszości. Nawet wiedząc, Ŝe jego dni
są policzone i Ŝe kres wszystkiego nastąpi w najmniej spodziewanym momencie, człowiek czyni ze swego
Ŝ
ycia walkę godną istoty nieśmiertelnej. To, co ludzie zwą dumą - pozostawić po sobie trwałe dzieło,
potomstwo, uczynić coś, by ich imię nie popadło w zapomnienie - uwaŜam za najwyŜszą formę człowieczej
godności. W świecie ludzi występuje pewna prawidłowość: ta krucha istota, jaka jest człowiek, stara się za
wszelką cenę ukryć przed sobą to, czego ma absolutną pewność - świadomość nieuniknionej śmierci. I nie
dostrzega, Ŝe w ludzkim Ŝyciu to właśnie ona mobilizuje do czynienia najwspanialszych rzeczy. Człowiek
boi się przejścia na mroczną stronę, z przeraŜeniem spogląda na nieznane, a jedynym znanym mu sposobem
przezwycięŜenia tego strachu jest zapomnienie, Ŝe dni są policzone. Nie potrafi zrozumieć, Ŝe świadom
ś
mierci mógłby zdobyć się na większą brawurę, posunąć znacznie dalej w codziennych bojach, poniewaŜ
nie miałby nic do stracenia, pamiętając, Ŝe śmierć jest nieunikniona.
Myśl o spędzeniu nocy w San Domingo pozostała juŜ tylko odległym wspomnieniem. Z coraz
większym zainteresowaniem wsłuchiwałem się w słowa Petrusa. Na horyzoncie, przed nami, powoli
umierało słońce. MoŜe i ono usłyszało te słowa.
- 44 -
- Śmierć jest naszą wierną towarzyszką, poniewaŜ właśnie ona nadaje sens naszemu Ŝyciu. Aby
jednak ujrzeć prawdziwe oblicze śmierci, musimy najpierw poznać wszystkie pragnienia i wszystkie lęki,
jakie potrafi wzbudzić w kaŜdej istocie Ŝywej samo przywołanie jej imienia.
Petrus usiadł pod drzewem i poprosił, abym i ja to uczynił. Wyjaśnił mi, Ŝe przed chwilą chodził
wokół drzewa, bo przypomniał sobie, co się wydarzyło, kiedy sam jako pielgrzym podąŜał do Santiago.
Potem wyjął z plecaka i podał mi dwie ogromne kanapki, które kupił w porze obiadowej .
- Tu, gdzie jesteś, nic ci nie zagraŜa - powiedział. - Nie ma tu jadowitych węŜy, a pies ponowi atak
dopiero, kiedy zapomni o dzisiejszej poraŜce. W tej okolicy nie spotkasz ani włóczęgów, ani złoczyńców.
Znajdujesz się w miejscu całkowicie bezpiecznym, z jednym jedynym wyjątkiem - jesteś zagroŜony
strachem.
I wytłumaczył mi, Ŝe przed dwoma dniami doznałem uczucia równie silnego i gwałtownego jak
ś
mierć: Miłości, która trawi. Nawet przez chwilę nie wahałem się ani nie bałem, poniewaŜ do uniwersalnej
miłości nie Ŝywiłem Ŝadnych uprzedzeń. Lecz kaŜdy z nas ma uprzedzenia wobec śmierci, nikt nie rozumie,
Ŝ
e jest ona inną formą Agape.
Odpowiedziałem Petrusowi, Ŝe po wielu latach terminowania lęk przed śmiercią właściwie we mnie
wygasł. Prawdę mówiąc, bardziej bałem się tego, jak przyjdzie mi umierać, niŜ śmierci samej w sobie.
- W takim razie dziś wieczorem będziesz miał okazję doświadczyć najbardziej przeraŜającej
postaci śmierci.
I Petrus nauczył mnie ĆWICZENIA POGRZEBANIA śYWCEM.
- Musisz je wykonać tylko ten jeden raz - powiedział, a ja przypomniałem sobie bardzo podobne
ć
wiczenie teatralne. - Musisz obudzić całą prawdę, cały strach konieczny do tego, by ćwiczenie mogło
wypływać z głębi twej duszy i by opadła przeraŜająca maska, która zakrywa miłe oblicze śmierci.
Petrus wstał. Ujrzałem jego sylwetkę odcinającą się na tle nieba, które płonęło zachodem słońca.
Siedziałem i moŜe dlatego wydał mi się potęŜny niczym ogromna, władcza postać.
- Petrusie, chcę ci zadać jeszcze jedno pytanie.
- Jakie?
- Dziś rano byłeś milczący i zachowywałeś się dziwnie. Wcześniej niŜ ja domyśliłeś się, Ŝe pies
znowu się pojawi. Jak to moŜliwe?
- Kiedy wspólnie doznaliśmy Miłości, która trawi, złączyliśmy się równieŜ w absolucie. A
absolut ujawnia ludziom, kim naprawdę są, odkrywa ogromną osnowę przyczyn i skutków, a kaŜdy
najdrobniejszy gest jednego człowieka znajduje odbicie w Ŝyciu innych. Tego ranka owa cząstka absolutu
była jeszcze bardzo Ŝywa w mojej duszy. Rozumiałem ciebie - i nie tylko ciebie, lecz wszystko, co
istnieje na tym świecie, bez Ŝadnych ograniczeń w czasie i przestrzeni. Teraz te wraŜenia osłabły i oŜywia,
się dopiero, gdy powtórnie wykonam z tobą ćwiczenie Miłości, która trawi.
Przypomniałem sobie, w jak fatalnym nastroju był dziś rano Petrus. JeŜeli mówił prawdę, to świat
przeŜywał bardzo trudny okres.
- Będę na ciebie czekał w parador - powiedział, odchodząc. - Podam twoje nazwisko w recepcji.
Odprowadzałem go wzrokiem, aŜ zniknął w oddali. Rolnicy zakończyli pracę na polach i wracali do
domów. Postanowiłem wykonać ćwiczenie, skoro tylko zapadnie noc.
Byłem spokojny. Po raz pierwszy od początku tej niezwykłej wędrówki Szlakiem Świętego Jakuba
zostałem zupełnie sam. Wstałem i przeszedłem parę kroków, ale noc gęstniała bardzo szybko i
postanowiłem wrócić pod drzewo, obawiając się, Ŝe za chwilę nie zdołam go odnaleźć. Zanim zrobiło się
zupełnie ciemno, określiłem odległość dzielącą drzewo od drogi. PoniewaŜ w okolicy nie było Ŝadnych
ś
wiateł, które mogłyby przytłumić blask księŜyca, czułem się na siłach dotrzeć do Santo Domingo w blasku
cienkiego rogalika, który pojawił się juŜ na niebie.
Powiedziałem sobie, Ŝe tylko usilna praca bujnej wyobraźni mogłaby rozbudzić we mnie lęk przed
straszliwą śmiercią. Jednak bez względu na to, ile lat człowiek przeŜył, zapadająca noc niesie ze sobą
obrazy skrywane w duchu od najwcześniejszego dzieciństwa. Im ciemniej robiło się wokół, tym bardziej
czułem się nieswojo.
Znalazłem się tu samotny pośród pól i nawet gdybym krzyknął, nikt by mnie nie usłyszał.
Przypomniałem sobie, Ŝe dziś rano byłem bliski omdlenia. Jeszcze nigdy w Ŝyciu nie czułem, by serce tak
okropnie miotało się w mej piersi.
A gdybym umarł? Logicznie rzecz ujmując, wszystko by się skończyło. Lecz przecieŜ na drodze
Tradycji rozmawiałem juŜ z wieloma duchami. Byłem całkowicie przekonany o istnieniu Ŝycia po Ŝyciu,
nigdy jednak nie zastanawiałem się, jak dokonuje się to przejście. Pomyślałem, Ŝe przekraczanie granicy
- 45 -
obu wymiarów musi być potworne, choćbyśmy nie wiedzieć jak dobrze się do niego przygotowali. Gdybym
na przykład umarł dzisiejszego ranka, pielgrzymka do Composteli, lata studiów, Ŝal rodziny, pieniądze
ukryte w moim pasku - wszystko to nie miałoby juŜ najmniejszego sensu. Na myśl przyszła mi roślina,
która stała na moim biurku, w Brazylii. Ta roślina wciąŜ by była, podobnie jak omnibus, sprzedawca
warzyw z mojej uliczki, który zawsze oszukiwał klientów, czy telefonistka, która bez większego oporu
podawała mi zastrzeŜone numery. Wszystkie te drobiazgi, które mogłyby zniknąć, gdybym rano dostał
zawału, nagle okazały się niesłychanie waŜne. To właśnie one, a nie gwiazdy czy mądrość, przekonywały
mnie, Ŝe naprawdę Ŝyję.
Noc była juŜ ciemna, a na horyzoncie dostrzegłem bladą łunę miasta. UłoŜyłem się na ziemi i
zapatrzyłem w gałęzie drzewa nad głową. Po chwili usłyszałem dziwne, róŜnorodne dźwięki. To nocne
zwierzęta wyruszały na łowy. Petrus nie mógł wiedzieć wszystkiego, był przecieŜ, tak jak ja, zwykłym
człowiekiem. Czy rzeczywiście mógł mi zagwarantować, Ŝe nie ma tu jadowitych węŜy? A wilki,
odwiecznie europejskie wilki? MoŜe, czując mój zapach, postanowiły podejść tu tej nocy? Drgnąłem,
słysząc jakiś gwałtowny hałas podobny do trzasku łamiącej się gałęzi, a moje serce biło znów jak szalone.
Czułem, Ŝe ogarnia mnie coraz większe napięcie. Uznałem, Ŝe najlepiej będzie wykonać ćwiczenie i
ruszyć do hotelu. Powoli wytłumiłem emocje i splotłem ręce na piersi, jak splata się je zmarłym. TuŜ obok
mnie coś się poruszyło. Zerwałem się na równe nogi.
Nic się nie stało. Noc zawładnęła światem, wiodąc za sobą orszak ludzkich lęków. Znów ułoŜyłem
się na ziemi, postanawiając, Ŝe tym razem kaŜdy element strachu wykorzystam jako czynnik pobudzający
mnie do ćwiczenia. Stwierdziłem, Ŝe pomimo znacznego spadku temperatury mocno się pocę.
Wyobraziłem sobie zamkniętą trumnę, którą skręcono juŜ śrubami. LeŜałem nieruchomo, lecz
Ŝ
yłem i chciałem powiedzieć najbliŜszym krewnym, którzy byli w pobliŜu, jak bardzo ich kocham, ale z
moich ust nie wydobył się Ŝaden dźwięk. Ojciec, zapłakana matka, wokół mnie przyjaciele, a ja byłem
zupełnie sam! Wszystkie drogie memu sercu istoty stały tu i nikt nie potrafił dostrzec, Ŝe jestem Ŝywy, Ŝe
jeszcze nie dokonałem wszystkiego, czego zamierzałem dokonać na tym świecie. Podejmowałem
rozpaczliwe próby, pragnąc otworzyć oczy, dać jakiś znak, uderzyć w pokrywę trumny. Lecz w moim ciele
nic nawet nie drgnęło.
Poczułem, Ŝe trumna się kołysze. Niesiono mnie do grobu. Słyszałem nawet zgrzyt metalowych
ogniw trących o Ŝelazne okucia, kroki ludzi podąŜających w kondukcie, odgłosy rozmów. Ktoś powiedział,
Ŝ
e po pogrzebie odbędzie się kolacja, ktoś inny stwierdził, Ŝe młodo umarłem. Oszałamiała mnie woń
kwiatów leŜących nad moją głową.
Ć
WICZENIE POGRZEBANIA śYWCEM
Usiądź na ziemi i odpręŜ się. Spleć ręce na piersi, przybierając pozycję zmarłego.
Wyobraź sobie, szczegół po szczególe, własny pogrzeb, jakbyś wiedział, Ŝe odbędzie się juŜ jutro.
Jedyna róŜnica polega na tym, Ŝe jesteś pogrzebany Ŝywcem. Wraz z rozwojem sytuacji - od kaplicy poprzez
drogę do grobu - napinaj mięśnie, czyniąc rozpaczliwy wysiłek, by się ruszyć. Ale nie ruszaj się. Nie ruszaj
się aŜ do chwili, gdy - nie mogąc wytrwać dłuŜej - jednym ruchem, który poderwie całe ciało, odrzucisz
deski trumny, nabierzesz tchu i będziesz oswobodzony. Efekt tego ruchu się nasili, jeśli będzie mu
towarzyszył krzyk, krzyk dobywający się z głębi twego ciała.
Przypomniałem sobie, Ŝe nie odwaŜyłem się zalecać do kilku kobiet, poniewaŜ obawiałem się, Ŝe
mnie nie zechcą. Wspomniałem takŜe kilka innych sytuacji, gdy stłumiłem własne pragnienia, sądząc, Ŝe
zdąŜę je zrealizować w przyszłości. Ogarnął mnie głęboki Ŝal - i nie tylko dlatego, Ŝe grzebano mnie
- 46 -
Ŝ
ywcem, ale takŜe dlatego, Ŝe dotąd bałem się Ŝycia. Czym jest obawa przed odtrąceniem, odkładanie
planów na później, skoro liczy się przede wszystkim to, by cieszyć się pełnią Ŝycia? Stałem się więźniem
tej trumny i było juŜ za późno, Ŝeby zacząć od nowa, wykazując odwagę, na którą dawno powinienem się
zdobyć.
Byłem dla siebie Judaszem, zdrajcą samego siebie. LeŜałem tu, nie mogąc poruszyć Ŝadnym
mięśniem, i w myśli wołałem o pomoc, podczas gdy tamci ludzie na zewnątrz nurzali się w Ŝyciu,
pochłonięci myślą o tym, co mają robić dzisiejszego wieczoru; spoglądali na posągi i budowle, których ja
miałem juŜ nigdy nie zobaczyć. Ogarnęło mnie poczucie straszliwej niesprawiedliwości, krzywdy, jaką mi
wyrządzano, zamykając w grobie, kiedy tamci mieli dalej Ŝyć. Wolałbym juŜ jakąś wielką katastrofę;
wolałbym, abyśmy wszyscy razem znaleźli się na statku, sunąc ku czarnemu punktowi, do którego mnie
ponieśli. Ratunku! Ja Ŝyję, nie umarłem, mój mózg funkcjonuje prawidłowo!
Ludzie ustawili trumnę nad przygotowanym grobem. Zaraz zostanę pogrzebany! śona o mnie
zapomni, wyjdzie powtórnie za mąŜ i będzie trwoniła pieniądze, które przez te wszystkie lata staraliśmy się
odkładać... i cóŜ z tego! Chcę z nią teraz być, bo przecieŜ Ŝyję!
Słyszę plącz i czuję, Ŝe mnie takŜe łzy kręcą się w oczach. Gdyby w tej chwili ktoś otworzył
trumnę, zauwaŜyliby to i byłbym uratowany. Ale trumna bezlitośnie opuszcza się w dół. Nagle wszystko
ogarniają ciemności. Dotąd słaba smuga światła docierała do mnie przez szparę pod pokrywą, teraz mrok
jest nieprzenikniony. Łopaty grabarzy zasypują grób, a ja przecieŜ Ŝyję! Pogrzebany Ŝywcem! Powietrze
staje się cięŜkie, woń kwiatów nieznośna, słyszę odgłos kroków ludzi, którzy odchodzą. Wpadam w
straszliwe przeraŜenie. Nie jestem w stanie się poruszyć, a oni juŜ odeszli. Zaraz nastanie noc i nikt nie
usłyszy pukania w głębi grobu!
Krzyk dobywający się z mych myśli nie dotarł do Ŝałobników, zostałem sam, a ciemności, duszące
powietrze i zapach kwiatów doprowadzały mnie do szaleństwa. I nagle hałas. To robaki, robaki, które
pełzną, Ŝeby poŜreć mnie Ŝywcem. Staram się ze wszystkich sił poruszyć ręką lub nogą, ale wciąŜ jestem
bezwładny. Robaki wtargnęły juŜ na moje ciało. Są tłuste i zimne. Chodzą mi po twarzy, wpełzają pod
spodnie. Jeden wślizguje się do odbytu, inny wyłazi przez dziurkę w nosie. Ratunku! One poŜerają mnie
Ŝ
ywcem, a nikt nie słyszy mego krzyku, nikt nic nie mówi. Robal wpełza do nozdrza i przedostaje się do
gardła. Inny wsuwa się do ucha. Muszę się stąd wydostać! Gdzie jest Bóg, dlaczego nie odpowiada? One
zaczęły juŜ zjadać moje gardło, teraz nie będę mógł nawet krzyczeć! Wdzierają się przez kaŜdy otwór,
okiem, kącikiem ust, przez penis. Czuję w sobie te tłuste i odraŜające stwory, muszę krzyknąć, muszę się
oswobodzić! Tkwię w tym mrocznym i zimnym grobie zupełnie sam, poŜerany Ŝywcem. Brakuje mi
powietrza i zjadają mnie robaki! Muszę się poruszyć. Muszę roztrzaskać trumnę! BoŜe, pomóŜ mi zebrać
wszystkie siły, bo naprawdę muszę się poruszyć! MUSZĘ STĄD WYJŚĆ, MUSZĘ! PORUSZĘ SIĘ!
PORUSZĘ! UDAŁO SIĘ!
Deski trumny wzleciały z trzaskiem, grób zniknął, a ja pełną piersią czerpałem czyste powietrze pól
wzdłuŜ Camino de Santiago. DrŜałem od stóp do głów, zlany rzęsistym potem. Otrząsnąłem się i po chwili
zrozumiałem, Ŝe wyrzuciłem z siebie całą zawartość przewodu pokarmowego. Ale takie drobiazgi nie miały
znaczenia: Ŝyłem!
DrŜenie nie ustępowało, a ja nawet nie usiłowałem go opanować. Ogarnęło mnie wraŜenie
niewyczerpanego wewnętrznego spokoju, czułem, Ŝe ktoś stoi u mego boku. Spojrzałem w stronę tej siły i
zobaczyłem oblicze mojej śmierci. Nie była to śmierć, jakiej doświadczyłem przed paroma minutami, ale
moja prawdziwa śmierć, przyjaciółka i doradczyni, dzięki której juŜ nigdy, nawet przez jeden dzień Ŝycia,
nie będę tchórzem. Od tej chwili ona udzieli mi wsparcia pewniejszego niŜ ręka i rady Petrusa. Nie pozwoli
mi juŜ odkładać na potem tego, co mogę przeŜyć teraz. Nie pozwoli uchylać się od zmagań Ŝycia i pomoŜe
prowadzić Dobrą Walkę. JuŜ nigdy, w Ŝadnej chwili, nie będę czuł się śmieszny dlatego, Ŝe pozwalam
sobie na jakiś drobny gest. Była tu, zapewniała, Ŝe kiedy wyciągnie rękę, by zabrać mnie w podróŜ ku
innym światom, nie będę musiał dźwigać najcięŜszego spośród wszystkich grzechów: Ŝalu. Pewien, Ŝe przy
mnie stoi, patrząc w jej Ŝyczliwą twarz, wiedziałem teraz, Ŝe pobiegnę ukoić pragnienie u źródła Ŝywej
wody, jaką jest nasz byt doczesny.
Noc nie kryła juŜ przede mną tajemnic ani lęków. To była szczęśliwa noc, noc spokoju. Kiedy
drŜenie ustąpiło, podniosłem się i ruszyłem w stronę beczkowozów pozostawionych przez rolników.
Uprałem bermudy i przebrałem się w te zapasowe, które miałem w plecaku. Potem wróciłem pod drzewo i
zjadłem kanapki od Petrusa. Było to najsmakowitsze jedzenie, jakie kiedykolwiek miałem w ustach, bo
przecieŜ Ŝyłem, a śmierć juŜ mnie nie przeraŜała.
Postanowiłem spędzić tu noc. Ciemności nigdy jeszcze nie emanowały takim spokojem.
- 47 -
Przywary ludzkie
Znaleźliśmy się na bezkresnym polu zboŜa, gładkim i monotonnym polu, które ciągnęło się aŜ po
horyzont. Jednostajność krajobrazu zakłócała tylko zwieńczona krzyŜem średniowieczna kolumna, która
znaczyła szlak pielgrzymki. Przed tą kolumną Petrus rzucił plecak na ziemię i padł na kolana. Polecił mi
uczynić to samo.
- Pomódlmy się. Pomódlmy się, by przezwycięŜyć to, co wiedzie do poraŜki pielgrzyma, gdy
odnajdzie juŜ swój miecz -- ludzkie przywary.
Choćby bardzo długo uczył się u Wielkich Mistrzów władać ostrzem, jedna z rąk na zawsze
pozostanie jego najgroźniejszym wrogiem. Będziemy się modlić, abyś - jeśli rzeczywiście odnajdziesz
miecz - dzierŜył go w dłoni, która cię nie zawiedzie.
Była druga po południu. Wokół panowała niezmącona cisza.
- Zmiłuj się, Panie, albowiem jesteśmy pielgrzymami podąŜającymi do Composteli i być moŜe to
nasza wada. Spraw w swym niewyczerpanym miłosierdziu, abyśmy nigdy nie zwrócili naszej wiedzy
przeciw sobie samym.
Zmiłuj się nad tymi, którzy okazują zmiłowanie wobec siebie i uwaŜają się za ludzi dobrych,
uznając, Ŝe Ŝycie jest wobec nich niesprawiedliwe, poniewaŜ nie zasłuŜyli sobie na to, co ich spotkało -
albowiem ci nigdy nie będą zdolni podjąć Dobrej Walki. Zmiłuj się takŜe nad tymi, którzy są wobec siebie
okrutni, dostrzegają w swych czynach samo zło i winią się za niesprawiedliwość tego świata. Albowiem ci
nie znają Twego prawa, które głosi: „U was zaś nawet włosy na głowie wszystkie są policzone"
16
.
Zmiłuj się nad tymi, którzy rozkazują, i tymi, którzy przestrzegają swych godzin pracy, sobie zaś
poświęcają w zamian niedzielę, kiedy wszystko jest zamknięte i nie ma dokąd iść. Zmiłuj się wszelako
takŜe nad tymi, którzy uświęcając Twe dzieło, przekraczają granice Twego szaleństwa i kończą zadłuŜeni
lub przybici do krzyŜa przez własnych braci. Ci bowiem nie znali Twego prawa, które głosi: „Bądźcie więc
roztropni jak węŜe, a nieskazitelni jak gołębie!"
17
.
Zmiłuj się, albowiem człowiek moŜe pokonać świat, a nigdy nie stoczyć Dobrej Walki z sobą
samym. Zmiłuj się wszelako takŜe nad tymi, którzy wygrali Dobrą Walkę i teraz tkwią na rozdroŜach albo
w karczmach Ŝycia, gdyŜ nie zdołali pokonać świata. Ci nie znają bowiem Twego prawa, które głosi: „Kto
(...) słów moich słucha i wypełnia je (...) dom swój zbudował na skale"
18
.
Zmiłuj się nad tymi, którzy lękają się sięgnąć po pióro, pędzel, instrument lub dłuto. Sądzą bowiem,
Ŝ
e inni lepiej potrafią się nimi posługiwać, oni zaś uwaŜają się za niegodnych, by przestąpić progi świątyni
sztuki. Lecz więcej miłosierdzia okaŜ tym, którzy chwycili za pióro, pędzel, instrument czy dłuto i
przemienili natchnienie w niskie uczucie, siebie zaś uwaŜają za lepszych od innych. Ci nie znają Twego
prawa, które głosi: „Nie ma bowiem nic ukrytego, co by nie miało być ujawnione, ani nic tajemnego, co by
nie było poznane i na jaw nie wyszło"
19
.
Zmiłuj się nad tymi, którzy jedzą, piją i dogadzają sobie, lecz są samotni i nieszczęśliwi pośród
dostatku. Jednak więcej miłosierdzia okaŜ tym, którzy poszczą, wzbraniają i karcą, uwaŜając się za
ś
więtych, i w Twoim imieniu głoszą nauki. Ci nie znają bowiem Twego prawa, które głosi: „Gdybym Ja
wydawał świadectwo o sobie samym, sąd mój nie byłby prawdziwy"
20
.
16
? Łk 12, 7; Mt 10, 30 (przyp. tłum.).
17
? Mt 10, 16 (przyp. tłum.)
18
? Mt 7, 24 (przyp. tłum.)
19
? Łk 8, 17 (przyp. tłum.).
20
? J 5, 31 (przyp. tłum.).
- 48 -
Zmiłuj się nad tymi, którzy lękają się śmierci, niepomni, jak wiele przemierzyli królestw i jak
wieloma śmierciami juŜ umarli, i czują się nieszczęśliwi, poniewaŜ sądzą, Ŝe pewnego dnia nadejdzie kres
wszystkiego. Lecz więcej miłosierdzia miej dla tych, którzy zaznali juŜ wielu śmierci i dziś uwaŜają się za
nieśmiertelnych, zapomnieli bowiem o Twym prawie, które głosi: „Jeśli się ktoś nie narodzi powtórnie, nie
moŜe ujrzeć Królestwa BoŜego"
21
.
Zmiłuj się nad tymi, którzy pozwalają się zniewolić, dobrowolnie przyjmując jedwabne pęta
miłości, uwaŜają się za pana drugiego człowieka, Ŝywią zazdrość i zatruwają swój umysł, udręczając się,
poniewaŜ nie potrafią dostrzec, Ŝe miłość jest zmienna niczym wiatr - jak wszystko na tym świecie. Lecz
więcej miłosierdzia okaŜ tym, którzy umierają ze strachu przed miłością i odrzucają ją w imię miłości
wyŜszej, której nie znają, nie znają bowiem Twego prawa, które głosi: „Kto (...) będzie pił wodę, którą Ja
mu dam, nie będzie pragnął na wieki"
22
.
Zmiłuj się nad tymi, którzy chcą zamknąć wszechświat w ścisłych formułach, Boga uczynić
magicznym napojem, a człowieka istotą o podstawowych potrzebach, które trzeba zaspokoić, oni nigdy
bowiem nie usłyszą muzyki sfer niebieskich. Zmiłuj się jednak i nad tymi, którzy, zaślepieni wiarą, w
laboratoriach przemieniają rtęć w złoto i zagłębiają się w księgach, opisujących sekrety tarota i moc
piramid. Ci nie znają bowiem Twego prawa, które głosi: „Kto nie przyjmie Królestwa BoŜego jak dziecko,
ten nie wejdzie do niego"
23
.
Zmiłuj się nad tymi, którzy nie dostrzegają nikogo poza sobą, dla których inni są ledwie
zamazanymi zjawami, oni zaś widzą ich tylko z daleka niczym zjawy poruszające się po ulicach oglądanych
z okien limuzyny, sami zaś, odizolowani w klimatyzowanych gabinetach na najwyŜszych piętrach
biurowców, boleją w milczeniu nad samotnością swej władzy. Jednak okaŜ miłosierdzie takŜe tym, którzy,
zawsze hojni, są miłosierni i pragną pokonać zło samą miłością, ci bowiem nie znają Twego prawa, które
głosi: „Kto nie ma [miecza], niech sprzeda swój płaszcz i kupi miecz!"
24
.
Zmiłuj się, Panie, nad nami, którzy szukamy i ośmielamy się chwycić miecz, który Ty nam
obiecujesz, jesteśmy bowiem ludem świętym a grzesznym, rozproszonym po świecie. Albowiem nie
rozpoznajemy samych siebie i często sądzimy, Ŝe jesteśmy przyodziani, choć jesteśmy nadzy, myślimy, Ŝe
dopuszczamy się zbrodni, w rzeczywistości zaś niesiemy ocalenie. Nie zapominaj o nas w swym
miłosierdziu, o nas, którzy dzierŜymy miecz ręką anioła i ręką demona. PoniewaŜ jesteśmy na tym świecie,
trwamy na nim i potrzebujemy Cię. Zawsze potrzebujemy Twego prawa, które głosi: „Czy brak wam było
czego, kiedy was posyłałem bez trzosa, bez torby i bez sandałów?"
25
.
Petrus zamilkł. Cisza trwała długo. A on wpatrywał się w otaczające nas łany zboŜa.
Zwycięstwo
Któregoś popołudnia stanęliśmy u stóp starego zamku, a raczej ruin zamku templariuszy.
Usiedliśmy, Ŝeby trochę odpocząć. Petrus, zgodnie ze swym zwyczajem, zapalił papierosa, a ja wypiłem
resztkę wina, specjalnie w tym celu zostawioną po śniadaniu. Rozejrzałem się wokół i zobaczyłem kilka
wiejskich domów, zamkową wieŜę, ciągnące się po horyzont pagórki i pola uprawne przygotowane juŜ pod
zasiew. Nagle, na prawo ode mnie, tuŜ pod ruinami, pojawił się pasterz, który prowadził z pastwiska stado
owiec. Pył unoszący się spod racic zwierząt przesłonił czerwone niebo szarawą mgiełką, nadając pejzaŜowi
charakter wizji ze snu albo krainy magii. Pasterz uniósł ramię w powitalnym geście. Odpowiedzieliśmy mu
skinieniem ręki.
Owce minęły nas, podąŜając swoją drogą. Petrus wstał. Ta scenka zrobiła na nim silne wraŜenie.
- Chodźmy. Musimy się pospieszyć - powiedział.
- Dlaczego?
- Po prostu. Nie wydaje ci się, Ŝe spędziliśmy na Camino de Santiago sporo czasu?
Coś mi mówiło, Ŝe jego nagły pośpiech miał związek z pojawieniem się pasterza i stada owiec.
21
? J 3, 3 (przyp. tłum.)
22
? J 4, 14 (przyp. tłum.).
23
? Mk 10, 15; Łk 18, 17 (przyp. tłum.).
24
? Łk 22, 36 (przyp. tłum.).
25
? Łk 22, 35 (przyp. tlum.).
- 49 -
W dwa dni później znaleźliśmy się u podnóŜa gór, których pasma, usytuowane na południu,
przerywały monotonię bezkresnych łanów zbóŜ. Nawet pośród naturalnych wzniesień Ŝółte znaki, o których
powiedział mi padre Jordi, były doskonale widoczne. Lecz Petrus bez słowa wyjaśnienia coraz bardziej się
od nich oddalał, kierując się na północ. Zwróciłem na to jego uwagę, ale rzucił tylko oschłym tonem, Ŝe to
on jest przewodnikiem i wie, dokąd mnie prowadzi.
Po mniej więcej półgodzinnej wędrówce usłyszałem szum, który kazał mi pomyśleć, Ŝe znaleźliśmy
się w pobliŜu wodospadu. Wokół rozpościerały się jednak tylko spalone słońcem pola. Rozglądałem się
więc, szukając źródła tych dźwięków. Im dalej się posuwaliśmy, tym szum był głośniejszy, aŜ w końcu
rozwiały się moje wątpliwości -- to naprawdę był wodospad. Ze zdumieniem stwierdziłem, Ŝe mam do
czynienia z niezwykłym zjawiskiem - wciąŜ rozglądałem się wokół siebie, nie mogąc dostrzec jednak ani
gór, ani wody.
Lecz po chwili minęliśmy lekkie wzniesienie i niespodziewanie znalazłem się przed zadziwiającym
wytworem natury: teren gwałtownie się obniŜał, a sunąca w dół woda gładkim lustrem opadała w głąb
ziemi. Brzegi tego wąwozu porastała bujna roślinność, całkiem odmienna od tej, którą dotąd widzieliśmy.
- Zejdziemy na dno wąwozu -- oznajmił Petrus.
Gdy ruszyliśmy w dół, przypomniałem sobie Juliusza Verne'a - czułem się, jakbyśmy podjęli
wyprawę do wnętrza Ziemi. Zbocze było urwiste i musiałem chwytać się kolczastych gałęzi i ostrych
kamieni, Ŝeby nie runąć. Zanim dotarłem na dno wąwozu, miałem pokaleczone ręce i nogi.
- Imponujące dzieło przyrody - stwierdził Petrus.
Przytaknąłem. To była oaza pośród pustyni. Bujna roślinność i unoszące się pomiędzy listowiem
krople wody tworzyły tęczę, a widok był równie piękny z dołu jak z góry.
- Tutaj natura dowiodła swej potęgi - ciągnął Petrus.
- Rzeczywiście - wtrąciłem.
- Nam takŜe pozwala dowieść naszej siły. Teraz wdrapiemy się na górę. Pójdziemy środkiem
wodospadu.
Jeszcze przez chwilę podziwiałem wspaniały widok. Teraz dostrzegałem w nim coś więcej niŜ tylko
piękną oazę, wyrafinowany kaprys natury. Stałem przed ścianą wysokości ponad piętnastu metrów, po
której z hukiem lała się woda. Rozlewisko utworzone u stóp wodospadu było płytkie, woda mogła tam
sięgać najwyŜej do pasa, rzeka natomiast toczyła nurt przez jamę wiodącą chyba do trzewi Ziemi. Na
skalnej ścianie nie było Ŝadnego załomu ani występu, który mógłbym wykorzystać jako punkt oparcia, a
woda w dole była za płytka, Ŝeby zamortyzować upadek. Zadanie wymyślone przez Petrusa wydawało mi
się absolutnie niewykonalne.
Przypomniałem sobie pewne wydarzenie sprzed pięciu lat. Było to podczas spełniania wyjątkowo
niebezpiecznego rytuału, którego element, podobnie jak teraz, stanowiła wspinaczka. Mistrz pozostawił mi
decyzję o kontynuowaniu lub przerwaniu rytuału. Byłem młodszy, fascynowała mnie moc, jaką posiadł, i
ś
wiat cudów Tradycji. Postanowiłem nie rezygnować. Uznałem, Ŝe muszę dowieść swej odwagi i brawury.
Miałem za sobą mniej więcej godzinę wspinaczki, przed sobą -- najtrudniejsze podejście, gdy
zerwał się nadspodziewanie silny wiatr i musiałem z całych sił uczepić się małego występu skalnego, do
którego przylgnąłem, Ŝeby nie runąć w przepaść. Zamknąłem oczy, licząc się z najgorszym i wczepiając
paznokcie w skałę. Z ogromnym zdumieniem stwierdziłem po chwili, Ŝe ktoś pomaga mi utrzymać
wygodną i bezpieczną pozycję. Otworzyłem oczy tuŜ przy mnie stał Mistrz. Kreślił w powietrzu jakieś
figury i oto wiatr ucichł równie nieoczekiwanie, jak się zerwał. Ze zdumiewającą zręcznością, czasem
wykonując manewry bliskie lewitacji, zszedł na dół i polecił mi uczynić to samo.
Gdy wreszcie stanąłem u podnóŜa góry, drŜały pode mną nogi. Oburzony zapytałem, dlaczego
uciszył wiatr, zanim mnie dosięgnął.
- PoniewaŜ to ja poderwałem ten wiatr.
- śeby mnie zabić?
- śeby cię ocalić. Nie zdołałbyś wspiąć się na ten szczyt. Kiedy zapytałem, czy chcesz go zdobyć,
nie wystawiałem na próbę twojej odwagi. Poddałem próbie twą rozwagę. Wymyśliłeś sobie rozkaz,
którego wcale ci nie wydałem - wyjaśnił Mistrz. -- Gdybyś posiadł sztukę lewitacji, nie byłoby
problemów. Ale ty chciałeś wykazać się odwagą, kiedy naleŜało dowieść rozsądku.
Tamtego dnia opowiedział mi o magach, którzy popadli w szaleństwo, dąŜąc do iluminacji, i nie
potrafili juŜ odróŜnić własnej mocy od mocy swoich uczniów. W mym Ŝyciu, przez lata wędrówki drogami
Tradycji, poznawałem wielkich ludzi podąŜających tą samą ścieŜką. Spotkałem nawet trzech Mistrzów - w
tym mojego - którzy sztukę panowania nad materią fizyczną posiedli w stopniu nieosiągalnym, a wręcz
- 50 -
niewyobraŜalnym dla zwykłych ludzi. Widywałem cuda, przepowiednie, które się spełniały, reinkarnacje.
Mój Mistrz powiedział mi o wojnie o Malwiny na dwa dni przed zajęciem wysp przez Argentyńczyków.
Szczegółowo opisał mi jej przebieg i wyjaśnił przyczyny konfliktu, opierając się na układzie gwiazd.
Od tego czasu miałem okazję odkryć, Ŝe niektórzy magowie - jak ujął to Mistrz - „popadli w obłęd,
dąŜąc do iluminacji". Ci ludzie byli pod niemal kaŜdym względem podobni do Mistrzów, takŜe pod
względem posiadanej mocy: widziałem, jak jeden z nich, dzięki maksymalnej koncentracji, w ciągu
kwadransa sprawił, Ŝe wy-kiełkowało ziarno. Lecz ten człowiek, podobnie jak kilku innych, wpędził wielu
uczniów w obłęd i desperację. Niektórzy skończyli w szpitalach psychiatrycznych, raz, co udało się
potwierdzić, doszło do samobójstwa. Ludzie ci figurowali na sławetnej „czarnej liście" Tradycji, nie
istniała jednak moŜliwość zachowania kontroli nad ich poczynaniami. Do dziś wielu z nich nie zaprzestało
działalności.
Wszystko to w ułamku sekundy przemknęło mi przez myśl, gdy stałem przed urwiskiem, na które
nie moŜna było się wspiąć. Rozmyślałem o dniach, które Petrus i ja spędziliśmy na wspólnej wędrówce,
wspominałem psa, który mnie zaatakował, jemu nie wyrządzając najmniejszej krzywdy, rozdraŜnienie
postawą kelnera, pijaństwo podczas przyjęcia weselnego.
- Petrusie, nie zamierzam wspinać się po tej ścianie. A to z pewnej prostej przyczyny - to
niewykonalne.
Nie odpowiedział ani słowem. Usiadł na trawie, a ja poszedłem w jego ślady. Przez dobre
piętnaście minut Ŝaden z nas nie przerywał ciszy. Rozbrojony jego milczeniem, postanowiłem przejąć
inicjatywę i odezwałem się pierwszy.
- Petrusie, nie chcę wdrapywać się pod wodospadem, bo wiem, Ŝe spadnę. Wiem teŜ, Ŝe się nie
zabiję, poniewaŜ kiedy ujrzałem oblicze mojej śmierci, zobaczyłem takŜe dzień, w którym po mnie
przyjdzie, jeśli pozostanę wierny obranej drodze. Ale przecieŜ mogę spaść i do końca Ŝycia zostać kaleką.
- Paulo, Paulo... - Spojrzał na mnie i uśmiechnął się. Dokonała się w nim jakaś gruntowna
przemiana. W jego głosie brzmiała nutka Miłości, która trawi, oczy się rozświetliły.
- MoŜe powiesz, Ŝe łamię przysięgę posłuszeństwa, którą złoŜyłem, zanim wyruszyliśmy na
pielgrzymi szlak?
- Nie złamałeś przysięgi. Nie kierujesz się ani strachem, ani lenistwem. Zapewne nie przyszło ci na
myśl, Ŝe wydałem ci bezuŜyteczny rozkaz. Nie chcesz się wspinać, poniewaŜ prawdopodobnie myślisz o
czarnych magach
26
. Korzystanie z prawa do decyzji nie oznacza złamania przysięgi. Tego prawa pielgrzym
nigdy nie jest pozbawiony.
Przez moment przyglądałem się wodospadowi, a potem zwróciłem oczy na Petrusa. Próbowałem
ocenić szansę podejścia pod górę, ale tylko umocniłem się w przekonaniu, Ŝe to niewykonalne.
- UwaŜaj - podjął. - Wejdę pierwszy, nie wykorzystując Ŝadnych mocy. I powiedzie mi się. A jeśli
zdołam to zrobić wyłącznie dzięki temu, Ŝe znajdę oparcie dla stóp, ty takŜe będziesz musiał wejść. Będąc
na górze, pozbawię cię prawa do decyzji. JeŜeli odmówisz, wiedząc, Ŝe wszedłem, uznam to za złamanie
przysięgi.
Petrus zdjął buty. Był ode mnie starszy o co najmniej dziesięć lat, więc gdyby mu się powiodło, nie
miałbym Ŝadnej wymówki. Zerknąłem na wodospad i poczułem, jak ściska mi się Ŝołądek.
Lecz on nie ruszył się z miejsca. JuŜ boso, wciąŜ siedział na trawie obok mnie. Spoglądając w
niebo, zaczął opowiadać:
- W tysiąc pięćset drugim roku kilka kilometrów stąd Maryja Dziewica objawiła się pasterzowi.
Dziś przypada Jej święto -- Matki Boskiej Opiekunki Pielgrzymów -- toteŜ złoŜę w ofierze me
zwycięstwo. Tobie radzę uczynić to samo. Dar zwycięstwa. Nie składaj Jej w darze bólu strudzonych nóg
ani blizn na pokaleczonych przez skały rękach. Cały świat składa w ofierze tylko ból i cierpienie. Nie
sądzę, aby było to godne potępienia, uwaŜam jednak, Ŝe uradowałaby się, gdyby ludzie obdarzali Ją takŜe
swymi radościami.
Nie byłem w nastroju do rozmów. Nadal powątpiewałem, by Petrus miał siły i umiejętności, jakich
wymagała wspinaczka po tej ścianie. Powtarzałem sobie, Ŝe to tylko jakaś farsa. Próbował zmylić mnie
pięknymi słówkami, Ŝeby potem zmusić do zrobienia czegoś, czego nie chciałem się podjąć. Jednak na
wszelki wypadek zamknąłem oczy i modliłem się do Przenajświętszej Panny Opiekunki Pielgrzymów.
Ś
lubowałem, Ŝe jeśli Petrus i ja szczęśliwie pokonamy tę stromiznę, pewnego dnia powrócę w to miejsce.
26
? Tak w Tradycji określa się Mistrzów, którzy zatracili magiczną łączność z uczniem. Nazwa ta odnosi się równieŜ do
tych Mistrzów, którzy zaprzestali zgłębiania wiedzy, posiadłszy władzę wyłącznie nad siłami ziemi
- 51 -
- Wszystko, czego się dotąd nauczyłeś, zatraci sens, jeśli nie potrafisz znaleźć zastosowania dla tej
wiedzy. Pamiętaj, Ŝe Camino de Santiago jest drogą zwykłych ludzi. Powtarzałem ci to setki razy. Na tej
drodze, podobnie jak w Ŝyciu, mądrość jest coś warta tylko wówczas, gdy moŜe pomóc człowiekowi w
pokonywaniu przeszkód. Istnienie młotka nie miałoby sensu, gdyby nie istniały gwoździe, które trzeba
wbijać. Ale istnienie gwoździ to jeszcze nie wszystko. Młot musi trafić w ręce Mistrza, który uŜyje go
zgodnie z przeznaczeniem.
Przypomniało mi się, co powiedział mój Mistrz na szczycie Serra do Mar: „Ten, kto posiada miecz,
musi wciąŜ wystawiać go na próbę, aby nie zardzewiał w pochwie".
- Wodospad jest miejscem, w którym praktycznie wykorzystasz wszystko, czego się dotąd
nauczyłeś - dodał mój przewodnik. - Masz juŜ pewien atut: znasz datę własnej śmierci, więc strach przed
nią nie sparaliŜuje cię, kiedy nadejdzie czas, by podjąć błyskawiczną decyzję, szukając punktu oparcia dla
stopy. Pamiętaj jednak, Ŝe musisz liczyć się z wodą i Ŝe to ona przyniesie ci to, czego będziesz potrzebował.
Nie zapomnij teŜ wbić paznokcia w kciuk, jeśli najdzie cię zła myśl. Przede wszystkim zaś podczas tej
wspinaczki musisz szukać oparcia w Miłości, która trawi. To ona cię prowadzi i uzasadnia kaŜdy twój krok.
Petrus zamilkł. Rozebrał się do naga. Potem zanurzył ciało w zimnych wodach tej małej laguny i
wzniósł ręce ku niebu. Zrozumiałem, Ŝe jest zadowolony, Ŝe radością napawają go rześka woda i tęcze,
które tworzyły wokół nas rozpryskujące się krople.
- I jeszcze jedno - powiedział, zanim skrył się za kotarą wodospadu. - Ta sunąca w dół woda nauczy
cię, jak być Mistrzem. Pójdę pierwszy, lecz przez cały ten czas między nami pozostanie zasłona wodna.
Będę się wspinał, a ty nie zdołasz dostrzec, gdzie dokładnie stawiam stopy ani czego chwytam się dłońmi.
Podobnie uczeń nigdy nie moŜe naśladować wszystkich poczynań swego przewodnika. KaŜdy postrzega
Ŝ
ycie na własny sposób, kaŜdy inaczej przeŜywa poraŜki, problemy i triumfy. Uczyć się znaczy stać się
znośnym dla siebie samego.
Nie odpowiadałem. Wsunąłem się między skałę a opadającą wodę i zacząłem go obserwować.
Widziałem jego sylwetkę, jak widzimy kogoś przez matowe szkło. Wolno, lecz pewnie wspinał się po
ś
cianie. Im bliŜej był szczytu, tym bardziej się bałem, bo chwila, gdy miałem pójść jego śladem,
nieuchronnie się zbliŜała. I wreszcie nadeszła ta przeraŜająca minuta -- zmagając się z wodą, musiał się
spod niej wynurzyć, stale podąŜając w górę. Siła wodospadu o mało nie odrzuciła go w dół, na skały. Lecz
głowa Petrusa wyłoniła się ponad wodę, która sunąc w dół, przyodziewała go niczym srebrzysty płaszcz.
Widziałem scenę ledwie przez ułamek sekundy. Petrus błyskawicznie wypręŜył się, chwycił z całych sił
skał na szczycie i przylgnął do nich wszystkimi członkami, wciąŜ jednak tkwił w środku rwącego nurtu. Na
kilka chwil straciłem go z oczu.
Wreszcie pojawił się na brzegu. Mokry, skąpany w blasku słońca, uśmiechał się promiennie.
- Widzisz! - krzyknął, machając mi ręką. -Teraz twoja kolej!
Musiałem mu dorównać. Albo juŜ na zawsze wyrzec się miecza.
Zdjąłem ubranie i jeszcze raz odmówiłem modlitwę, oddając się pod opiekę Przenajświętszej Panny
Opiekunki Pielgrzymów. Potem zanurzyłem głowę w wodzie. Była lodowata, więc na chwilę zdrętwiałem,
ale zaraz potem to doznanie ustąpiło miejsca przyjemności. Nie zastanawiając się dłuŜej, ruszyłem prosto
ku wodospadowi.
Silny strumień wody lejącej się na głowę przywrócił mi absurdalne „poczucie rzeczywistości",
które osłabia człowieka w chwili, gdy jak nigdy dotąd potrzebuje wiary i mocy. Wodospad toczył wody o
wiele gwałtowniej, niŜ przypuszczałem. Uderzeniem w klatkę piersiową mógłby mnie zwalić z nóg, nawet
gdy dno rozlewiska dawało mi pewne oparcie dla obu stóp. Ominąłem rozszalały strumień i przylgnąłem do
skał, kuląc się w ciasnej przestrzeni między ścianą wody a kamiennym urwiskiem. I właśnie wtedy zdałem
sobie sprawę, Ŝe ta wspinaczka jest duŜo łatwiejsza, niŜ początkowo sądziłem.
To, co z daleka wyglądało na gładką ścianę, teraz okazało się porowatą skałą. Na samą myśl, Ŝe o
mało nie wyrzekłem się miecza ze strachu przed śliskimi kamieniami, wpadłem we wściekłość.
Stwierdziłem, Ŝe jest to zwykła ściana, jakich pokonałem dziesiątki. Wydało mi się, Ŝe słyszę głos Petrusa:
„A widzisz? Kiedy juŜ rozwiąŜesz jakiś problem, przekonujesz się, Ŝe było to dziecinnie łatwe".
Wspinałem się, tuląc twarz do wilgotnych skał. W ciągu dziesięciu minut miałem za sobą ponad
połowę odległości dzielącej mnie od szczytu. Teraz pozostało mi juŜ tylko zmierzyć się z najwyŜej
połoŜonym odcinkiem wodospadu. Zwycięstwo nad skalną ścianą byłoby nic niewarte, gdybym nie pokonał
małego ostańca dzielącego mnie od otwartej przestrzeni. Ten fragment drogi był najbardziej niebezpieczny,
a ja nie widziałem dokładnie, jak poradził sobie z nim Petrus. Znów więc zacząłem się modlić do
Przenajświętszej Panny Opiekunki Pielgrzymów, o której nigdy wcześniej nie słyszałem, a w której
- 52 -
pokładałem teraz całą wiarę, całą nadzieję na zwycięstwo. Bardzo ostroŜnie wsunąłem najpierw czubek
głowy, potem takŜe twarz pod strumień spienionej wody.
Zalała mnie, zmąciła wzrok. Poczułem jej siłę i mocno przywarłem do skały, spuszczając głowę
tak, by utworzyć sobie rodzaj powietrznej kieszeni i mieć czym oddychać. Musiałem bez reszty zawierzyć
mym stopom i dłoniom. Te dłonie trzymały przecieŜ stary miecz, nogi przemierzały Szlak Świętego
Jakuba. Były moimi wiernymi sprzymierzeńcami. Lecz huk wody stał się ogłuszający, z coraz większym
trudem chwytałem teŜ oddech. Zanurzyłem głowę w spienionych wodach i na kilka sekund pogrąŜyłem się
w nieprzeniknionej ciemności. Zmagałem się z Ŝywiołem, kurczowo trzymając się skał, ale czułem, Ŝe ten
huczący wodospad unosi mnie ku tajemniczemu i odległemu miejscu, gdzie nic juŜ nie ma najmniejszego
znaczenia. Wiedziałem, Ŝe dotrę tam, jeśli oddam się we władanie tej mocy. Nadludzki wysiłek, na który
próbowałem się zdobyć, Ŝeby nie odpaść od ściany, był bezcelowy: za chwilę wszystko mogło stać się
wytchnieniem i spokojem.
Lecz moje nogi i ręce oparły się zabójczej pokusie. A głowa zaczęła się powoli wynurzać spod tafli
wody tak samo, jak się w niej zanurzyła. Ogarnęła mnie głęboka miłość do własnego ciała, które pomagało
mi w tym szaleńczym przedsięwzięciu, w przygodzie człowieka, który w poszukiwaniu miecza pokonuje
wodospad.
I wówczas zwróciłem oczy ku słońcu nad głową i odetchnąłem pełną piersią. Ta odrobina świeŜego
powietrza przywróciła mi siły i zapał. Rozejrzałem się wokół i o parę centymetrów od siebie zobaczyłem
wyŜynę, którą przemierzaliśmy i która wytyczała kres podróŜy. Doznałem silnej pokusy, Ŝeby po niej
biegać, Ŝeby chwycić się tej ziemi, ale nie mogłem znaleźć Ŝadnej podpory, która pomogłaby mi się
wydostać spod lustra sunącej w dół wody. Uczucia, jakie owładnęły mną u szczytu ściany, były gwałtowne,
ale moment triumfu jeszcze nie nadszedł, musiałem zachować kontrolę nad sobą, nad kaŜdym ruchem. To
był przecieŜ krytyczny moment wspinaczki: woda uderzała w mój tułów, napór był tak silny, Ŝe w kaŜdej
chwili mogłem runąć ku ziemi, od której ośmieliłem się oderwać, ulegając marzeniom.
Nie była to odpowiednia chwila, Ŝeby myśleć o Mistrzach, o przyjaciołach. Nie mogłem spoglądać
w bok, Ŝeby się przekonać, czy Petrus byłby w stanie pospieszyć mi z pomocą, gdybym się poślizgnął.
Pewnie odbył tę wspinaczkę setki razy - pomyślałem - i doskonale wie, Ŝe rozpaczliwie potrzebuję
wsparcia. Ale mnie zostawił. A moŜe wcale nie zostawił, moŜe stoi tuŜ za mną, tylko ja nie mogę odwrócić
głowy, bo straciłbym równowagę. Muszę sam zdobyć ten szczyt!
Mocno stojąc na skałach i podtrzymując się jedną ręką, oswobodziłem drugą, aby mogła osiągnąć
harmonię z wodą. A woda nie powinna juŜ stawiać oporu, poniewaŜ wykorzystywałem pełnię swych sił. I
oto ręka stała się rybą, mogła swobodnie wybierać drogi, którymi podąŜy, doskonale jednak wiedziała,
dokąd chce dotrzeć. Przypomniałem sobie film, który oglądałem jako mały chłopiec, i pokazane w nim
łososie, skaczące do wodospadów, aby dotrzeć do celu.
Moja ręka unosiła się wolno, czerpiąc siłę z wody. Oswobodziła się i niczym łosoś, bohater filmu
zapamiętanego z dzieciństwa, zanurkowała w poszukiwaniu punktu, od którego mogłaby się odbić, aby
wykonać ten ostatni skok. Dokonująca się przez stulecia erozja wygładziła kamienie. Na pewno była tu
jakaś szczelina lub występ. Skoro udało się Petrusowi, mnie takŜe musi się udać. Zaledwie krok dzielił
mnie od osiągnięcia celu i była to ta chwila, kiedy człowiek opada z sił i traci wiarę w siebie. Wcześniej
zdarzało mi się juŜ przegrywać w ostatniej chwili: przepłynąłem wpław ocean i o mały włos nie utonąłem
przy silnej fali nieopodal brzegu. Ale teraz wędrowałem Camino de Santiago, a historia nie mogła
powtarzać się bez końca - tym razem musiałem zwycięŜyć.
Wolna ręka wędrowała po gładkiej skale, napór wody był coraz silniejszy. Czułem, Ŝe słabną mi
nogi i druga ręka, w kaŜdej chwili mógł mnie złapać skurcz. Woda mocno uderzała takŜe w genitalia, ból
stawał się dotkliwy. Nagle wolna ręka znalazła oparcie - było nieco poza linią wspinaczki, mogło jednak
później posłuŜyć drugiej ręce. Zapisałem w pamięci jego połoŜenie, a wtedy dłoń, która szukała dla mnie
ocalenia, natrafiła na drugi wyłom w skale, oddalony od pierwszego o zaledwie kilka centymetrów.
To było miejsce, w którym przez wieki pielgrzymi zmierzający do Santiago de Compostela
znajdowali oparcie. Z całych sił chwyciłem się tej szczeliny, uwalniając drugą rękę. Siła wodospadu w
pierwszej chwili odrzuciła ją w tył, zaraz jednak dłoń natrafiła na otwór w skale. A wtedy ciało podąŜyło
drogą utorowaną przez ręce. Wdrapałem się na płaskowyŜ.
Zdołałem wykonać ten ostatni krok. Wyrwałem się z wartkich nurtów, które nagle z
nieokiełznanych zmieniły się w niemal leniwe. Wdrapałem się na brzeg i pozwoliłem odpocząć
zmęczonemu ciału. Słońce rozgrzewało mnie i myślałem tylko o tym, Ŝe mi się powiodło, Ŝe jestem Ŝywy
- 53 -
jak przed chwilą na dole. Mimo hałasu, który czyniła woda, usłyszałem odgłos kroków zbliŜającego się
Petrusa.
Chciałem się podnieść, okazać radość, ale strudzone mięśnie odmówiły posłuszeństwa.
- LeŜ spokojnie, odpocznij. Staraj się zwolnić oddech.
Tak właśnie zrobiłem i niemal natychmiast zapadłem w głęboki sen bez marzeń. Kiedy się
obudziłem, słońce stało tuŜ nad horyzontem, a Petrus, juŜ ubrany, podał mi moją odzieŜ i powiedział, Ŝe
czas ruszać w dalszą drogę.
- Jestem bardzo zmęczony - odparłem.
- Nie martw się. Nauczę cię, jak czerpać siły ze wszystkiego, co cię otacza.
I Petrus nauczył mnie TCHNIENIA RAM.
Wykonywałem to ćwiczenie przez pięć minut i poczułem się znacznie lepiej. Wstałem, ubrałem się
i sięgnąłem po plecak.
- Podejdź tu - powiedział Petrus. ZbliŜyłem się do skraju płaskowyŜu. Niemal
spod moich nóg tryskało źródło.
- Stąd podejście wydaje się znacznie łatwiejsze niŜ z dołu - zauwaŜyłem.
- To prawda. I gdybym wcześniej pokazał ci tę panoramę, w pewnym sensie bym cię zdradził. Źle
oceniłbyś własne siły.
WciąŜ czułem się słaby, powtórzyłem więc ćwiczenie. Wkrótce między mną a wszechświatem
zapanowała harmonia, która przeniknęła serce. Zapytałem Petrusa, dlaczego wcześniej nie nauczył mnie
Tchnienia RAM, skoro na Camino de Santiago często bywałem zmęczony i rozleniwiony.
- PoniewaŜ nigdy tego nie okazywałeś - odparł, śmiejąc się, i zapytał, czy mam jeszcze pyszne
maślane herbatniki kupione w Astordze.
TCHNIENIE RAM
OpróŜnij płuca z powietrza, wydychając go moŜliwie najwięcej. Potem, unosząc ręce, powoli
wdychaj powietrze. Wykonując wdech, skoncentruj się, aby twe serce wypełniło się miłością, spokojem i
poczuciem harmonii ze wszechświatem.
Zatrzymaj oddech i nie opuszczaj rąk, jak długo potrafisz, napawając się wewnętrzną i zewnętrzną
harmonią. Potem wykonaj szybki wydech, wypowiadając słowo: RAM.
Powtarzaj to ćwiczenie przez pięć minut.
Szaleństwo
Upłynęły juŜ prawie trzy dni, odkąd wędrowaliśmy niemal bez wytchnienia. Petrus budził mnie
przed wschodem słońca, a zatrzymywaliśmy się dopiero o dziewiątej wieczorem. Jedyne chwile
wypoczynku przeznaczaliśmy na posiłki, poniewaŜ mój przewodnik odstąpił od zwyczaju odbywania sjesty
wczesnym popołudniem. Miałem wraŜenie, Ŝe realizuje jakiś tajemny program, którego nie wolno mi
poznać.
TakŜe pod innymi względami jego zachowanie gwałtownie się zmieniło. Początkowo sądziłem, Ŝe
to z powodu mego zwątpienia przy wodospadzie, potem jednak zrozumiałem, Ŝe tak nie jest. Łatwo wpadał
w irytację i nie krył tego w kontaktach z ludźmi, a poza tym raz po raz zerkał na zegarek. Przypomniałem
mu, co kiedyś powiedział: „To my sami tworzymy pojęcie czasu".
- Z kaŜdym dniem stajesz się coraz mądrzejszy - zareplikował. - Przekonamy się, czy potrafisz
wykorzystać tę wiedzę w praktyce, kiedy będzie trzeba.
Pewnego popołudnia ostre tempo marszu tak mnie zmęczyło, Ŝe wprost nie byłem w stanie zrobić
ani kroku. Wtedy Petrus polecił mi zdjąć koszulę i oprzeć się plecami o rosnące w pobliŜu drzewo. Stałem
- 54 -
w tej pozycji przez kilka minut; wkrótce poczułem się znacznie lepiej. Petrus wyjaśnił, Ŝe rośliny, a przede
wszystkim stare drzewa, mają moc przekazywania harmonii kaŜdemu, kto dotknie ich pnia kręgosłupem,
który stanowi część układu nerwowego. Przez całe godziny rozprawiał o fizycznych, energetycznych i
duchowych właściwościach roślin.
Wszystko to juŜ gdzieś czytałem, toteŜ nie zamierzałem robić notatek. Jednak wykład Petru-sa
przyniósł pewien dodatkowy efekt -- zatarł wraŜenie, Ŝe przewodnik się na mnie obraził. Odtąd z większym
szacunkiem przyjmowałem jego małomówność, a on, być moŜe odgadując moją niepewność, w tych dniach
fatalnego nastroju starał się być tak miły, jak tylko potrafił.
Pewnego ranka doszliśmy do ogromnego mostu, którego rozmiary raziły w zestawieniu z wątłym
strumyczkiem wijącym się w dole. Była niedziela, a o tak wczesnej porze tawerny i bary pobliskiego
miasteczka drzemały zamknięte. Usiedliśmy, Ŝeby zjeść śniadanie.
- Człowiek i natura miewają podobne kaprysy - rzuciłem, chcąc zagaić rozmowę. - Budujemy
piękne mosty, aby suchą nogą przechodzić przez strumyczki.
- To z powodu suszy - wyjaśnił. - Zjedz szybko tę kanapkę, musimy ruszać w drogę.
Zdecydowałem w końcu zapytać o przyczyny tego pośpiechu.
- Od dawna wędruję Camino de Santiago, mówiłem ci o tym. Mam we Włoszech sporo
obowiązków. Wkrótce będę musiał wracać.
Ta odpowiedź wcale mnie nie przekonała. Być moŜe mówił prawdę, ale z pewnością nie był to
jedyny powód. Chciałem drąŜyć temat, jednak Petrus skierował rozmowę na inny tor.
- Co wiesz o tym moście?
- Nic. Ale nawet uwzględniając skutki suszy, jego rozmiary raŜą nad taką rzeką. Przypuszczam, Ŝe
kiedyś zmieniła koryto.
- Nie mam pojęcia - odparł. - Ale ten most znany jest na Camino de Santiago jako Trakt Honoru.
Pola wokół nas to scena, na której rozgrywały się krwawe bitwy między Szwabami a Wizygotami, a
potem między rycerzami Alfonsa III a Maurami. Być moŜe jest taki długi, Ŝeby cała krew mordowanych w
boju mogła spływać, nie zalewając miasta.
To juŜ był czarny humor. Nie roześmiałem się. Nieco zbity z tropu, Petrus podjął:
- Jednak nie od wojsk Wizygotów i nie od triumfalnych okrzyków Alfonsa III wzięła się nazwa
tego mostu. Bo upamiętnia dzieje pewnej miłości i śmierci. W pierwszych wiekach pielgrzymek do
Santiago za pątnikami, kapłanami, szlachtą, a nawet królami, którzy pragnęli złoŜyć hołd świętemu, ściągali
na Szlak takŜe rozbójnicy i wszelkiego autoramentu bandyci, zwykle grasujący przy uczęszczanych
drogach. Historia opisuje niezliczone przypadki rabunku dokonywanego na karawanach i straszliwe
zbrodnie, których ofiarą padali samotni pielgrzymi.
Wszystko się powtarza - pomyślałem w skry-tości ducha.
- Dlatego szlachetni rycerze postanowili otoczyć pielgrzymów opieką i kaŜdy zobowiązał się strzec
odcinka Szlaku. Lecz jak rzeka zmienia swój bieg, tak zmieniają się ideały człowieka. śywiący wrogość
do złoczyńców, błędni rycerze toczyli spory o to, który z nich jest najsilniejszym i najodwaŜniejszym
stróŜem Szlaku. Wkrótce zaczęli ze sobą walczyć, a bandyci znów bezkarnie grasowali po drogach. Działo
się tak bardzo długo, aŜ do chwili, gdy w roku tysiąc czterysta trzydziestym czwartym pewien szlachcic z
miasta Leon rozkochał się w pięknej damie. Nazywał się Suero de Ruińones, był bogaty i potęŜny. UŜył
wszelkich sposobów, by zdobyć rękę tej damy, lecz ona - historia nie odnotowała jej imienia - nie chciała
słuchać zakochanego do szaleństwa rycerza i odrzuciła jego względy.
Chciałem się wreszcie dowiedzieć, jaki związek istniał między odtrąconą miłością a walkami
błędnych rycerzy. Petrus dostrzegł moje zainteresowanie i obiecał opowiedzieć dalszy ciąg historii pod
warunkiem, Ŝe natychmiast zjem kanapkę, abyśmy mogli czym prędzej ruszyć w kierunku Santiago.
- Zachowujesz się jak moja matka, kiedy byłem mały - zaŜartowałem. Przełknąłem jednak resztkę
chleba, wziąłem plecak i juŜ po chwili szliśmy przez uśpione miasteczko.
Petrus kontynuował opowieść:
- Zraniony w swej dumie rycerz postanowił uczynić to, co czynią wszyscy męŜczyźni, gdy czują
się odtrąceni: stoczyć własną wojnę. Poprzysiągł sobie, Ŝe dokona czynu tak wielkiego, by pannica na
zawsze zapamiętała jego imię. Przez długie miesiące poszukiwał szlachetnego ideału, któremu mógłby
poświęcić swą odrzuconą miłość. AŜ pewnego wieczoru, słuchając opowieści o zbrodniach i walkach na
Camino de Santiago, wpadł na pewien pomysł. Skrzyknął dziesięciu przyjaciół, osiadł w miasteczku, w
którym teraz jesteśmy, i rozpuścił wieść, iŜ gotów jest pozostać tu trzydzieści dni i skruszyć trzysta kopii,
aby dowieść, Ŝe jemu naleŜy się sława największego siłacza i śmiałka pośród rycerzy Szlaku. Wraz z
- 55 -
przyjaciółmi rozbił obóz, przystroił namioty chorągwiami i herbami. Pośród giermków i sług w jego
barwach oczekiwał na tego, kto rzuci mu wyzwanie.
Wyobraziłem sobie, jak bawili się tu owi rycerze. Pieczone dziki, wino lejące się strumieniami,
muzyka, opowieści przy ognisku, turnieje. Przed oczyma stawały mi Ŝywe obrazy, a tymczasem Petrus snuł
historię:
- Pojedynki na kopie zaczęły się dziesiątego lipca, po przybyciu pierwszych rycerzy. Quińo-nes i
jego przyjaciele we dnie toczyli walki, nocą urządzali huczne zabawy. Pojedynki staczano zawsze na
moście, aby nikt nie mógł umknąć chyłkiem. Chętni do walki nadciągali tak licznie, Ŝe pochodnie trzeba
było zapalać wzdłuŜ całego mostu. Dzięki temu pojedynki mogły trwać aŜ do świtu. KaŜdy pokonany
rycerz musiał przysiąc, Ŝe nigdy więcej nie zwróci broni przeciw Ŝadnemu z biorących udział w turniejach,
lecz pełnić będzie jedyną misję, polegającą na chronieniu pielgrzymów na Szlaku Świętego Jakuba. W
ciągu kilku tygodni imię Quińonesa powtarzano juŜ w całej Europie. Oprócz rycerzy Szlaku zmierzyć się z
nim przybywali wodzowie, Ŝołnierze i bandyci. Wszyscy wiedzieli, Ŝe ten, kto zdoła pokonać dzielnego
rycerza z Leon, zyska sławę i okryje się chwałą. Lecz gdy tamci pragnęli tylko sławy, jemu przyświecał
znacznie szlachetniejszy cel: miłość do kobiety. I dzięki temu ideałowi wychodził zwycięsko ze wszystkich
potyczek. Dziewiątego sierpnia zakończyły się turnieje, a don Suero de Quińones został uznany za
najdzielniejszego i najwaleczniejszego spośród wszystkich rycerzy Szlaku Świętego Jakuba. Od tej chwili
nikt juŜ nie śmiał podawać w wątpliwość jego odwagi, a rycerze znów wiedli walkę ze wspólnym wrogiem
- rozbójnikami grasującymi po drogach i napadającymi na pielgrzymów. Pamiątką tej epopei, w znacznie
późniejszej epoce, pozostać miał order Świętego Jakuba od Miecza
27
.
Szliśmy przez miasteczko. Chciałem zawrócić, Ŝeby jeszcze raz spojrzeć na Trakt Honoru, most, na
którym wydarzyła się cała ta historia. Ale Petrus nalegał, byśmy ruszyli w dalszą drogę.
- A co się stało z don Quińonesem? - zapytałem.
- Udał się do Santiago de Compostela, aby złoŜyć w ofierze złoty łańcuch, który do dziś zdobi
figurę świętego Jakuba Starszego.
- Zastanawiam się, czy poślubił w końcu damę swego serca.
- Och, tego nie wiem - odparł Petrus. - W tamtych czasach dziejopisarstwo było wyłączną domeną
męŜczyzn. KtóŜ, mogąc zaprezentować tyle scen bitewnych, interesowałby się historią jednej miłości?
Wypowiedziawszy te słowa, mój przewodnik znów stał się milczkiem i przez najbliŜsze dwa dni
wędrowaliśmy w ciszy, prawie się nie zatrzymując i odpoczywając wyłącznie nocą.
Trzeciego dnia Petrus narzucił mi niezwykle powolny rytm marszu. Jak powiedział, trochę go
zmęczył wysiłek minionego tygodnia, a wiek i kondycja nie pozwalały mu juŜ na utrzymywanie szybkiego
rytmu podróŜy. I znowu byłem przekonany, Ŝe nie mówi prawdy - jego twarz zdradzała raczej silny
niepokój niŜ zmęczenie -czułem, Ŝe ma to związek z wielkiej wagi wydarzeniem, którego się spodziewa.
Po południu dotarliśmy do Foncebadón, osady ogromnej, lecz całkowicie zrujnowanej. Domy
wznoszono tu z kamienia, a kryto łupkiem, który nie oparł się niszczycielskiemu działaniu czasu, podobnie
jak przegniłe dziś drewniane belki dachowe. Za osadą otwierała się przepaść, po drugiej stronie, przed
nami, na tle wzgórza, wznosił się śelazny KrzyŜ - jeden z najwaŜniejszych punktów Szlaku Świętego
Jakuba.
Tym razem to mnie było pilno stanąć przed niezwykłym dziełem ludzkich rąk - przed krzyŜem z
Ŝ
elaza wznoszącym się na dwumetrowym cokole. KrzyŜ ustawiono tu ku czci Merkurego za czasów Cezara.
Wierni pogańskiej tradycji pielgrzymi zwykli byli składać pod krzyŜem przyniesiony z daleka kamień.
Korzystając z tego, iŜ opuszczone miasteczko pełne było kamieni, podniosłem z ziemi łupek.
Potem, zdecydowany przyspieszyć kroku, zauwaŜyłem, Ŝe Petrus porusza się bardzo wolno.
Przyglądał się ruinom domostw, myszkował pomiędzy pniami uschniętych drzew, podnosił szczątki
ksiąŜek, a w pewnej chwili postanowił usiąść na środku placu, u podnóŜa drewnianego krzyŜa.
- Odetchnijmy chwilkę - zaproponował.
Było jeszcze widno i gdybyśmy nawet spędzili w osadzie godzinę, zdąŜylibyśmy przed
zapadnięciem zmroku dotrzeć do śelaznego KrzyŜa.
Usiadłem obok mojego przewodnika i przyglądałem się wyludnionej osadzie. Jak rzeki zmieniają
bieg, tak ludzie przenoszą się z miejsca na miejsce. Domy wydawały się solidne, na pewno długo jeszcze
27
? W roku 1170 utworzono zakon rycerski św. Jakuba od Miecza, którego jedna gałąź działała w Hiszpanii, druga w
Portugalii. Order przyznawany jest w Portugalii za zasługi dla nauki i sztuki. Taką samą nazwę nosił takŜe order
przyznawany w XIX w. w Brazylii.
- 56 -
mogły się opierać kompletnej ruinie. Miejsce było urokliwe, w dali rysowały się szczyty gór, na pierwszym
planie rozpościerała się dolina. Zadałem sobie pytanie: dlaczego ludzie opuścili taki zakątek?
- UwaŜasz, Ŝe don Suero de Quińones był szaleńcem? - zapytał Petrus.
ZdąŜyłem juŜ zapomnieć, kim był don Suero, i przewodnik musiał mi przypomnieć Trakt Honoru.
- Nie sądzę, Ŝeby był szaleńcem - odparłem. Ale powątpiewałem w słuszność mojej odpowiedzi.
- A jednak był nim, podobnie jak Alfonso, pustelnik, do którego cię zaprowadziłem. I jak ja. Daję
wyraz swemu szaleństwu w rysunkach. Albo jak ty, człowiek poszukujący miecza. We wnętrzu kaŜdego
z nas kryje się gorący, święty ogień szaleństwa, którym Ŝywi się Agape. Aby tak było, nie trzeba wcale
marzyć o odkryciu Ameryki ani nawróceniu ptaków wzorem świętego Franciszka z AsyŜu. Sprzedawca
warzyw ze sklepiku na rogu twojej ulicy moŜe nosić w sobie święty płomień szaleństwa, jeśli kocha to, co
robi. Agape istnieje ponad sferą pojęć i idei; jest zaraźliwa, poniewaŜ ludzie są jej spragnieni.
Petrus przypomniał mi, Ŝe potrafię rozbudzić Agape dzięki ćwiczeniu Błękitnego Globu. Aby
jednak Agape mogła rozkwitnąć, muszę uwolnić się od strachu przed zburzeniem spokoju mojego Ŝycia.
JeŜeli kocham to, co robię, wszystko jest w porządku, lecz jeśli nie, nigdy nie jest za późno, aby to zmienić.
Godząc się na zmiany, mogłem stać się urodzajnym skrawkiem ziemi i pozwolić twórczej wyobraźni, by
zasiała we mnie ziarno.
- Wszystko, czego cię uczyłem, takŜe Agape, ma sens pod warunkiem, Ŝe jesteś z siebie
zadowolony. W przeciwnym razie ćwiczenia, które poznałeś, stopniowo rozbudzą w tobie pragnienie
zmiany. Aby nie zwróciły się przeciw tobie, musisz przystać na tę przemianę. To najtrudniejsza chwila w
Ŝ
yciu człowieka. Chwila, gdy pragnie podjąć Dobrą Walkę, lecz czuje się niezdolny do zaakceptowania
zmiany, która umoŜliwi mu stoczenie tej walki. Wówczas wiedza zwraca się przeciwko temu, kto ją
posiadł.
Spoglądałem na Foncebadón. MoŜe wszyscy ci ludzie, wszyscy razem, odczuli potrzebę zmiany.
Zapytałem Petrusa, czy celowo wybrał ten pejzaŜ, aby mi to powiedzieć.
- Nie wiem, co tu się wydarzyło - odparł. -Ludzie często są zmuszeni zgodzić się na zmianę
narzuconą przez los, ja jednak nie o tym mówię. Mówię o celowym działaniu, o konkretnym pragnieniu
walki ze wszystkim, co nie zadowala cię w codziennym Ŝyciu. Często stajemy twarzą w twarz z powaŜnymi
problemami. Na przykład: jak wspiąć się środkiem wodospadu na górę i nie pozwolić masom wody
zepchnąć się w przepaść. W takiej sytuacji trzeba pozwolić, by zadziałała twórcza wyobraźnia. W twoim
przypadku stawką było Ŝycie lub śmierć, nie miałeś czasu na wahanie: Agape wytyczyła ci jedną jedyną
drogę. Istnieją jednak problemy, które zmuszają nas do wyboru drogi - innej niŜ ta. Są to sprawy
powszednie, takie jak decyzje zawodowe, zerwanie związku, zawieranie znajomości. KaŜda z tych
drobnych decyzji moŜe oznaczać wybór między Ŝyciem a śmiercią. Kiedy rankiem wychodzisz z domu,
Ŝ
eby udać się do pracy, wybierasz środek transportu, a ten albo dowiezie cię całego i zdrowego przed
wejście do biura, albo przydarzy mu się wypadek, który pociągnie za sobą śmierć pasaŜerów. W ten sposób
banalna decyzja moŜe zawaŜyć na całym ludzkim Ŝyciu.
Rozmyślałem, słuchając Petrusa. Dokonałem wyboru, decydując się wyruszyć na Szlak Świętego
Jakuba w poszukiwaniu miecza. Tak wiele dla mnie znaczył, musiałem go zdobyć. Musiałem podjąć
uczciwą i słuszną decyzję.
- Jedynym sposobem podjęcia właściwej decyzji jest uświadomienie sobie, jaka decyzja byłaby zła
- wyjaśnił Petrus, kiedy podzieliłem się z nim swoimi wątpliwościami. - Trzeba rozwaŜyć inne moŜliwości,
bez obaw i trzeźwo oceniając ich walory, a potem dokonać wyboru.
I wtedy Petrus nauczył mnie ĆWICZENIA CIENI.
- Twoim problemem jest miecz - powiedział, kiedy juŜ zapoznał mnie z ćwiczeniem.
Skinąłem głową.
- Wykonaj więc to ćwiczenie teraz. Ja trochę się przejdę. Wiem, Ŝe po moim powrocie będziesz juŜ
znał słuszne rozwiązanie.
Pomyślałem o ostatnich dniach, o ciągłym pośpiechu Petrusa i o rozmowie w opuszczonej osadzie.
MoŜna by powiedzieć, Ŝe starał się zyskać na czasie, aby takŜe podjąć jakąś decyzję. Zdobyłem się na
odwagę i wykonałem ćwiczenie.
Zacząłem od Tchnienia RAM, aby wytworzyć harmonię pomiędzy mną a otoczeniem. Następnie
przez kwadrans przypatrywałem się cieniom. Cieniom chylących się ku upadkowi domostw, kamieni,
drzew, starego krzyŜa, który stał za mną. Obserwując je przez dziesięć minut, zrozumiałem, jak trudno
określić, która część rzeczy ma swe odbicie. Nigdy dotąd nie zastanawiałem się nad tym. Czasami
równiutki pień przeobraŜał się w węŜowaty kształt, a kamień o nieregularnych formach wyglądał na odbiciu
- 57 -
jak otoczak. Nie miałem kłopotów z koncentracją, poniewaŜ ćwiczenie było fascynujące. Potem zacząłem
analizować rozwiązania, które odpowiadały mojemu celowi, czyli odnalezieniu miecza. Do głowy
przychodziły mi niezliczone pomysły: od „wsiądź do autokaru, który dowiezie cię do Composteli" po
„zadzwoń do Ŝony i uciekając się do emocjonalnego szantaŜu, zmuś ją do wyjawienia, gdzie ukryła miecz".
Kiedy wrócił Petrus, uśmiechałem się do siebie.
- No i co?
- JuŜ wiem, jak Agatha Christie pisała powieści kryminalne - zaŜartowałem. - Przetwarzała
najgorszą z hipotez tak, by uczynić ją trafną. Na pewno znała ćwiczenie Cieni.
Petrus zapytał, gdzie jest mój miecz.
- Najpierw przedstawię ci najogólniejszą z hipotez, jakie mi się nasunęły, gdy obserwowałem
cienie: miecza nie ma na Camino de Santiago.
- Jesteś genialny! Odkryłeś, Ŝe od początku wędrujemy w poszukiwaniu twojego miecza.
Sądziłem, Ŝe powiedziano ci to juŜ w Brazylii.
- I jest przechowywany w bezpiecznym miejscu - ciągnąłem - do którego moja Ŝona nie ma wstępu.
Wnioskuję z tego, Ŝe jest to miejsce całkowicie otwarte, ale w sposób niewidoczny.
Tym razem. Petrus nie zareagował śmiechem. Mówiłem dalej:
- PoniewaŜ zaś najbardziej absurdalne wydaje się, Ŝe mógłby leŜeć w miejscu pełnym ludzi, musi
znajdować się w miejscu niemal bezludnym. Posunąłbym się nawet nieco dalej: aby nieliczni, którzy go
widzą, nie zauwaŜyli róŜnicy między moim mieczem a typowym mieczem hiszpańskim, musi spoczywać
gdzieś, gdzie nikt nie potrafi odróŜnić tych stylów.
- Sądzisz, Ŝe jest gdzieś tu?
- Nie, tu go nie ma. Popełniłbyś powaŜny błąd, kaŜąc mi wykonywać to ćwiczenie w
miejscu, w którym ukryto mój miecz. Natychmiast odrzuciłem tę hipotezę. Musi się jednak znajdować w
miasteczku podobnym do tego. W grę nie wchodzi opuszczone miasto, bo tam zwracałby uwagę
pielgrzymów i turystów. I wkrótce byśmy go odnaleźli, ale jako ozdobę na ścianie restauracji.
- Świetnie - powiedział i zauwaŜyłem, Ŝe jest dumny ze mnie, a moŜe z ćwiczenia, którego mnie
nauczył.
- I jeszcze jedno - podjąłem.
- Co takiego?
- Najgorszym schronieniem dla miecza jednego z braci byłoby miejsce świeckie. On musi
spoczywać w miejscu świętym. Na przykład w kościele, z którego nikt nie powaŜyłby się go ukraść.
Podsumowując: mój miecz został ukryty w kościele w małym miasteczku nieopodal Santiago de
Compostela, w zasięgu ludzkich oczu, lecz tam, gdzie pasując do otoczenia, nie zwraca
na siebie uwagi. Odtąd będę zaglądał do wszystkich kościołów na Szlaku.
- Nie ma takiej potrzeby - zaoponował. - Na pewno nie przeoczysz właściwej chwili, gdy ta
nadejdzie.
Udało mi się.
- Powiedz mi, Petrusie, dlaczego szliśmy tak szybko i dlaczego tracimy tyle czasu w opuszczonym
miasteczku.
- Jaka byłaby najgorsza z decyzji, które moŜesz podjąć?
Ć
WICZENIE CIENI
OdpręŜ się.
Przez pięć minut obserwuj pojawiające się wokół cienie rzeczy czy istot. Postaraj się dokładnie
określić, jaka część rzeczy lub istoty ma swe odbicie.
Przez kolejne pięć dni kontynuuj obserwację, równocześnie jednak skoncentruj uwagę na
problemie, który pragniesz rozwiązać, i rozwaŜ wszystkie niewłaściwe decyzje, jakie mógłbyś podjąć.
Wreszcie poświęć najbliŜsze pięć minut na przyglądanie się cieniom i wybierz słuszne rozwiązania,
które ci pozostały. Odrzucaj je kolejno, aŜ pozostanie ci tylko jedno, najwłaściwsze.
- 58 -
- 59 -
Raz jeszcze zerknąłem na cienie. Miał rację, nie znaleźliśmy się tu przypadkowo.
Słońce zniknęło za górą, ale jego jaskrawe światło nie ustępowało jeszcze zapadającemu
zmierzchowi. Kilka promieni muskało śelazny KrzyŜ - ten, który pragnąłem obejrzeć, a od którego dzieliło
nas zaledwie kilkaset metrów. Chciałem poznać przyczyny tego wyczekiwania. Przez ostatni tydzień
szliśmy bardzo szybko i sądziłem, Ŝe działo się tak dlatego, Ŝe musieliśmy przybyć w to miejsce w
wyznaczonym dniu i o wyznaczonej porze.
Usiłowałem zagaić rozmowę, choćby po to, Ŝeby zapełnić czas, ale wyczułem, Ŝe Petrus jest spięty
i mocno skupiony. Często zdarzało mi się widywać go w złym humorze, nie przypominałem sobie jednak,
Ŝ
eby kiedykolwiek przejawiał takie napięcie. I nagle uzmysłowiłem sobie, Ŝe raz juŜ się to zdarzyło - wtedy
gdy jedliśmy śniadanie w wiosce, której nazwy zapomniałem, tuŜ przed spotkaniem z...
Uniosłem głowę. On tu był. Pies. Napastliwy pies, który najpierw przewrócił mnie na ziemię,
tchórzliwe psisko, które uciekło pędem, kiedy spotkaliśmy się powtórnie. Petrus obiecał mi pomoc, jeśli
dojdzie do kolejnego starcia, więc zwróciłem się w jego stronę. Ale obok mnie nikogo juŜ nie było.
Utkwiłem oczy w ślepia zwierzęcia i pospiesznie zastanawiałem się, jak stawić czoło tej sytuacji.
ś
aden z nas nawet nie drgnął. Przez myśl przesunęły mi się sceny pojedynków z westernów, rozgrywające
się w miastach-widmach. Nikomu nigdy nie przyszło do głowy, Ŝeby pokazać pojedynek między
człowiekiem a psem - to wydawało się zbyt nieprawdopodobne.
Miałem przed sobą Legion, bo było ich wielu. W pobliŜu stał opuszczony dom. Gdybym poderwał
się do biegu, mógłbym wdrapać się na dach, a Legion nie podąŜyłby za mną. Uwięziony w ciele psa, był
więźniem psich moŜliwości.
Szybko odrzuciłem ten pomysł. Przez cały czas patrzyłem psu prosto w oczy. Na Szlaku
wielokrotnie z obawą myślałem o tej chwili -i oto nadeszła. Przed odnalezieniem miecza musiałem stanąć
twarzą w twarz z wrogiem i zwycięŜyć lub ponieść klęskę. Nie miałem wyboru -musiałem się z nim
zmierzyć. Gdybym teraz uciekł, wpadłbym w pułapkę. Być moŜe pies juŜ by nie powrócił, ale strach
towarzyszyłby mi aŜ do Santiago de Compostela. I nawet potem całymi nocami śniłbym o psie, obawiając
się, Ŝe zaraz przede mną stanie, i juŜ po kres moich dni Ŝyjąc w ciągłym lęku.
Gdy snułem te rozmyślania, pies przesunął się w moją stronę. Natychmiast skoncentrowałem się
wyłącznie na walce, która miała wybuchnąć lada moment. Petrus uciekł i zostałem sam. Ogarnął mnie
strach. I w tej samej chwili pies powoli ruszył w moją stronę, cicho powarkując. Ten głuchy pomruk
brzmiał o wiele groźniej niŜ głośne ujadanie, toteŜ strach się nasilił. Czytając z mych oczu słabość, pies
rzucił się na mnie.
To było, jakby głaz runął na mą pierś. Upadłem na ziemię. Przez głowę przemknęła mi niejasna
myśl - widziałem przecieŜ swoją śmierć, wiedziałem, Ŝe nie tak przyjdzie mi skończyć, ale strach narastał i
nie potrafiłem nad nim zapanować. Walczyłem tylko w obronie twarzy i gardła. Silny ból sprawił, Ŝe
zwinąłem się w kłębek. Zrozumiałem, Ŝe psisko wyszarpało mi kawał ciała z łydki. Oderwałem ręce od
twarzy, Ŝeby dotknąć rany. Pies wykorzystał tę chwilę i juŜ szykował się do ataku na moją głowę. I właśnie
wtedy natrafiłem palcami na kamień. Chwyciłem go i uderzyłem bestię z całą siłą rozpaczy.
Pies nieco się odsunął, raczej zaskoczony niŜ ranny, a mnie udało się w tym czasie poderwać z
ziemi. Cofnął się jeszcze trochę, mnie zaś ten zakrwawiony kamień w ręce dodał odwagi. Nadmiar
szacunku wobec wroga okazał się pułapką. Zwierzę nie mogło być silniejsze ode mnie. MoŜe bardziej
zwinne, ale na pewno nie silniejsze, bo to ja byłem cięŜszy i większy od niego. Teraz nie bałem się juŜ tak
bardzo, jednak utraciłem kontrolę nad sytuacją i zacząłem potwornie krzyczeć, ściskając kamień. Zwierzę
znów się cofnęło, a potem, nagle, zatrzymało się.
Miałem wraŜenie, Ŝe czyta w moich myślach. Pełen desperacji, czułem się silny i tę walkę z psem
uwaŜałem za Ŝałosną. Niespodziewanie ogarnęło mnie przeświadczenie o własnej mocy, a nad
opuszczonym miastem powiał ciepły wiatr. Odczułem bezgraniczną niechęć do ciągnięcia tego pojedynku -
wystarczyło przecieŜ cisnąć kamieniem w psi łeb, Ŝeby pokonać to zwierzę. Chciałem połoŜyć kres
sprawie, obejrzeć skaleczoną nogę, zakończyć to absurdalne doświadczenie z mieczem i dziwaczną
pielgrzymką do Composteli.
Lecz okazało się, Ŝe to kolejna pułapka. Pies skoczył i znów przewrócił mnie na ziemię. Tym razem
zręcznie uniknął uderzenia kamieniem i wbił zęby w moją rękę, zmuszając mnie do wypuszczenia tej broni.
Zacząłem okładać go pięściami, gołą ręką, ale nie zdołałem wyrządzić mu większej krzywdy. Mogłem tylko
unikać kolejnych ugryzień. Jego ostre pazury rwały na strzępy ubranie, kaleczyły ramiona, ja zaś
zrozumiałem, Ŝe to tylko kwestia czasu i Ŝe psisko zdobędzie nade mną przewagę. Nagle rozbrzmiał we
mnie głos, który mówił, Ŝe jeśli pies weźmie górę, walka się zakończy i będę ocalony. Pokonany, ale Ŝywy.
- 60 -
Doskwierał mi ból nogi, paliła pokaleczona i podrapana skóra. Głos namawiał, Ŝebym zaprzestał walki, a ja
poznałem ten głos: mówił do mnie Astrain, mój Posłaniec. Pies zamarł na moment, jakby takŜe usłyszał
jego głos, a mnie znów ogarnęła chęć, by wszystko rzucić. Astrain przekonywał, Ŝe wielu ludzi nie
odnajduje w tym Ŝyciu swego miecza. Jakie znaczenie mógł mieć ten miecz? W głębi ducha pragnąłem
wrócić do domu, znaleźć się blisko Ŝony, mieć dzieci i wykonywać pracę, którą lubię. Dość tych bzdur,
dość pojedynków z psami i wspinaczek po wodospadach! Powtarzałem sobie to juŜ po raz drugi, ale teraz
pragnienie było znacznie silniejsze i wiedziałem, Ŝe poddam się niemal natychmiast.
Hałas dobiegający z ulicy odwrócił uwagę psa. To pasterz prowadził owce z pastwiska. Nagle
przypomniałem sobie, Ŝe taka scena juŜ się zdarzyła przy ruinach starego zamku. Kiedy pies zauwaŜył
owce, puścił mnie i potęŜnym susem rzucił się w ich kierunku. Byłem ocalony. Pasterz zaczął krzyczeć i
owce rozpierzchły się na wszystkie strony. Zanim pies zdąŜył się oddalić, zdobyłem się na odrobinę odwagi
i chcąc zostawić zwierzętom nieco więcej czasu na ucieczkę, chwyciłem go za tylną łapę. Miałem
absurdalną nadzieję, Ŝe pasterz pospieszy mi z pomocą, i na moment odzyskałem wiarę w miecz i potęgę
RAM.
Pies próbował się oswobodzić. Przestałem być dla niego wrogiem, byłem tylko natrętem. To, czego
teraz poŜądał, znajdowało się tam, tuŜ przed nim - to były owce. Ale ja wciąŜ trzymałem go za łapę,
czekając na pasterza, który nie nadchodził.
Ta sekunda ocaliła moją duszę. Wyrosła we mnie potęŜna siła, tym razem juŜ nie iluzja potęgi,
która rodzi rezygnację i chęć odwrotu. Astra-in znów szeptał mi do ucha: powinienem zawsze, mierząc się
ze światem, sięgać po taką samą broń, jaką on mnie atakuje. Aby zatem zmierzyć się z psem, powinienem
takŜe stać się psem.
To było szaleństwo, o którym Petrus opowiadał mi rano. Wyszczerzyłem zęby i głucho warknąłem,
całą nienawiść zamykając w wydobywającym się z mych ust dźwięku. Kątem oka dostrzegłem przeraŜoną
twarz pasterza i owce, które bały się mnie tak samo jak psa.
Legion zrozumiał i wystraszył się nie na Ŝarty. Wtedy przypuściłem szturm. Pierwszy podczas tej
potyczki. Zaatakowałem go zębami i pazurami, próbowałem kąsać jego gardziel, chwycić za kark - zrobić
to, czego sam się obawiałem, kiedy to on atakował. Ogarnęła mnie nieodparta wola zwycięstwa. Nic innego
nie miało znaczenia. Rzuciłem się na zwierzę i powaliłem je na ziemię. Pies walczył, próbował się uwolnić,
jego pazury wbijały się w moją skórę, ale i ja gryzłem i drapałem. Gdyby mi się wyrwał, znów by uciekł, a
ja nie chciałem dopuścić, by czyhał gdzieś na kolejną okazję. Musiałem pokonać prześladowcę tu i teraz - i
pozbyć się go na zawsze.
Zwierzę patrzyło na mnie, zdezorientowane. Teraz ja byłem psem, on, jak się wydawało, stał się
człowiekiem. Mój dawny strach zawładnął nim tak dalece, Ŝe choć pies zdołał mi się wyrwać, to jednak dał
się zamknąć w opustoszałej zagrodzie. Za niskim kamiennym murem była juŜ tylko przepaść - Ŝadnej drogi
ucieczki. Pies przeobraził się w człowieka, który teraz ujrzeć miał oblicze swej śmierci.
Nagle zrozumiałem, Ŝe wydarzyło się coś dziwnego. Byłem zbyt silny. Myśli zaczęły mi się mącić,
widziałem twarz Cygana, a wokół niej jakieś niewyraźne obrazy. Stałem się Legionem. W tym tkwiła
tajemnica mojej mocy. Demony opuściły to nieszczęsne, wystraszone psisko, które juŜ za chwilę mogło
zginąć na dnie przepaści, i teraz Ŝyły we mnie. Poczułem straszliwą chęć rozerwania na strzępy
bezbronnego stworzenia.
„Jesteś Księciem, a oni to Legion" - szepnął Astrain. Lecz ja nie chciałem być Księciem; gdzieś w
dali rozbrzmiewał takŜe głos mojego Mistrza, który powtarzał z naciskiem, Ŝe powinienem odnaleźć miecz.
Nie wolno mi było zabić tego psa.
To, co wyczytałem z oczu pasterza, potwierdziło moje przypuszczenia. Teraz bardziej bał się mnie
niŜ psa. Zakręciło mi się w głowie, świat wokół mnie zawirował. Nie mogłem zemdleć, to oznaczałoby
triumf Legionu. Musiałem znaleźć jakieś rozwiązanie. Nie walczyłem juŜ ze zwierzęciem, zmagałem się z
mocą, która mnie opętała. Czułem, Ŝe nogi się pode mną uginają, przytrzymałem się ściany, ale zawaliła się
pod moim cięŜarem. Upadłem twarzą na ziemię pomiędzy drewniane belki i kamienie.
Ziemia. Legion był ziemią, owocem ziemi. Owocami - dobrymi i złymi - ale owocami ziemi. Ona
była jego domem, rządzonym albo zarządzanym przez świat. Gwałtowny przypływ Agape sprawił, Ŝe ze
wszystkich sił wczepiłem się palcami w ziemię. Wydałem przeraźliwy okrzyk, podobny do tego, który
usłyszałem podczas pierwszego spotkania z psem. Poczułem, Ŝe Legion przenika moje ciało, umykając ku
ziemi, poniewaŜ we mnie była Agape: Legion nie chciał być pochłonięty przez Agape, która trawi. Taka
była moja wola, wola, która kazała mi oprzeć się omdleniu, wola Agape tkwiącej w mej duszy, Agape
trwalszej od innych uczuć. ZadrŜałem całym ciałem.
- 61 -
Wymiotowałem, czułem jednak, Ŝe to narastająca Agape wychodzi wszystkimi porami mego ciała.
WciąŜ drŜałem i było tak aŜ do chwili, gdy, znacznie później, zrozumiałem, Ŝe Legion powrócił do swego
królestwa.
Usiadłem na ziemi, okaleczony i wyczerpany, i wtedy przed oczyma stanęła mi absurdalna wizja:
ujrzałem ociekającego krwią, merdającego ogonem psa i przeraŜonego pasterza, który mi się przypatrywał.
- Musiał pan zjeść jakieś paskudztwo - powiedział pasterz, najwyraźniej nie chcąc uwierzyć w to,
co widział. - Teraz, kiedy udało się panu zwymiotować, poczuje się pan lepiej.
Pokiwałem głową. Podziękował, Ŝe powstrzymałem „swojego" psa, i odszedł wraz ze stadkiem
owiec.
Petrus zbliŜył się do mnie w milczeniu. Oderwał kawałek koszuli i owinął tkaniną moją nogę.
Mocno krwawiła. Poprosił, Ŝebym poruszył rękami i nogami, a potem tułowiem, i orzekł, Ŝe nie doznałem
powaŜniejszych obraŜeń.
- Strach na ciebie patrzeć - stwierdził, uśmiechając się. Był, co ostatnio rzadko się zdarzało, w
dobrym nastroju. - W tej sytuacji oglądanie śelaznego KrzyŜa z bliska nie wchodzi w grę. Na pewno jest
tam sporo turystów, wystraszyłbyś ich.
Przemilczałem jego uwagę. Podniosłem się, otrzepałem brud z ubrania i stwierdziłem, Ŝe mogę
chodzić. Petrus poradził mi wykonać ćwiczenie Tchnienia RAM i przyniósł mój plecak. Ćwiczenie
przywróciło mi harmonię ze światem. W pół godziny później stałem juŜ przy śelaznym KrzyŜu.
Pewnego dnia Foncebadón odrodzi się z ruin. Legion tchnął w to miejsce ogromną moc.
Rozkaz i posłuszeństwo
Do stóp śelaznego KrzyŜa dotarłem podtrzymywany przez Petrusa, poniewaŜ okazało się, Ŝe rana
nogi uniemoŜliwia mi samodzielne chodzenie. Kiedy mój przewodnik zrozumiał, jak powaŜne są skutki
pogryzienia, zdecydował, Ŝe przerwiemy pielgrzymkę i podejmiemy ją dopiero, gdy wykuruję się na tyle,
by iść dalej. W połoŜonej nieopodal osadzie zawsze moŜna było znaleźć miejsce dla pielgrzymów, których
zaskoczyła tu noc. Petrus wynajął dwa pokoje u kowala i zaraz się tam udaliśmy.
Mój pokoik miał niewielki balkon, co kiedyś stanowiło rewolucję architektoniczną, która została
zapoczątkowana w tym miasteczku i w VIII wieku rozpowszechniła się na całą Hiszpanię. W dali
dostrzegłem wzgórza, które prędzej czy później miałem pokonać, aby dotrzeć do Santiago. Zwinąłem się w
kłębek na łóŜku i spałem tak aŜ do rana. Obudziłem się trochę rozpalony, poza tym jednak w całkiem
niezłej formie.
Petrus poszedł po wodę do studni zwanej przez miejscowych studnią bez dna i przemył moje rany.
Po południu przyprowadził staruszkę, która mieszkała w okolicy. ObłoŜyli okaleczenia rozmaitymi ziołami,
a kobieta zmusiła mnie do wypicia gorzkiego naparu. Codziennie, dopóki rany całkowicie się nie
zasklepiły, Petrus kazał mi je wylizywać. Zawsze wtedy czułem metaliczny, słodkawy smak krwi, co
przyprawiało mnie o mdłości, ale mój przewodnik twierdził, Ŝe ślina to doskonały antyseptyk i Ŝe w
ten sposób zdołam zapobiec infekcji.
Drugiego dnia znów gorączkowałem. Petrus i staruszka i tym razem wmusili we mnie napar,
nacierali rany jakimiś ziołowymi maściami. Mimo to gorączka, chociaŜ niezbyt wysoka, nie
ustępowała. Wtedy mój przewodnik poszedł do pobliskiej bazy wojskowej po bandaŜe, bo w całej osadzie
nie udało się zdobyć ani gazy, ani plastrów do opatrzenia ran.
Wrócił po kilku godzinach z bandaŜami i z młodym lekarzem wojskowym, a ten koniecznie chciał
się dowiedzieć, gdzie jest zwierzę, które mnie pokąsało.
- Wygląd ran wskazuje, Ŝe zwierzę jest chore na wściekliznę - stwierdził, patrząc na mnie z
troską.
- AleŜ skąd! - zaprzeczyłem. - To była zabawa, która wymknęła się spod kontroli. Znam to
stworzenie od bardzo dawna.
Nie zdołałem przekonać lekarza. Zdecydował podać mi szczepionkę przeciw wściekliźnie i
musiałem się zgodzić na przyjęcie pierwszej dawki, zagroŜony przewiezieniem do szpitala w bazie
wojskowej. Potem znów zaczął wypytywać, gdzie jest zwierzę, które mnie pogryzło.
- W Foncebadón - odparłem.
- 62 -
- Foncebadón to ruiny miasta. Nie ma tam psów - stwierdził z miną człowieka, który przyłapał
rozmówcę na kłamstwie.
Zacząłem pojękiwać, udając zbolałego, a Petrus wyprowadził lekarza z pokoju. Medyk zostawił
nam wszystko, czego potrzebowaliśmy - czyste bandaŜe, plaster i maść wspomagającą gojenie ran.
Petrus i staruszka nie zastosowali tej maści. ZabandaŜowali rany, kładąc na nie gazę nasączoną
ziołami. Bardzo mnie to cieszyło, poniewaŜ teraz nie musiałem przynajmniej wylizywać własnego ciała.
Nocą oboje uklękli przy moim łóŜku i trzymając ręce wyciągnięte nad moim ciałem, zaczęli się głośno
modlić. Pytania o tę modlitwę Petrus skwitował niejasną aluzją do charyzmatów i pielgrzymiego szlaku do
Rzymu. Próbowałem drąŜyć problem, ale mój przewodnik milczał.
Po dwóch dniach byłem juŜ zdrowy. Z okna zauwaŜyłem Ŝołnierzy, którzy prowadzili poszukiwania
w osadzie i okolicznych dolinach. Zapytałem jednego z nich, czego lub kogo szukają.
- Gdzieś po okolicy błąka się wściekły pies -wyjaśnił.
Tego samego dnia po południu zapukał do mnie kowal, który wynajmował nam pokoje, i poprosił,
Ŝ
ebym opuścił miasto, kiedy tylko będę zdolny do dalszej wędrówki. Wieść obiegła całą osadę; ludzie
obawiali się, Ŝe zachoruję na wściekliznę i stanę się źródłem zarazy. Petrus i staruszka usiłowali przekonać
gospodarza, on jednak był niezłomny. Uciekł się nawet do stwierdzenia, Ŝe kiedy spałem, widział pianę w
kąciku moich ust.
Nie trafiały do niego Ŝadne argumenty, nie chciał uwierzyć, Ŝe we śnie kaŜdemu z nas moŜe się to
zdarzyć. Tej nocy staruszka i mój przewodnik długo się modlili, trzymając nade mną wyciągnięte ręce. A
przed południem, z lekka utykając, znów ruszyłem na Szlak Świętego Jakuba.
Zapytałem Petrusa, czy nie niepokoi go stan mojego zdrowia.
- Na Camino de Santiago obowiązuje zasada, o której nigdy ci nie wspominałem - odparł. -Głosi
ona: Tego, kto podjął pielgrzymkę do Santiago, z jej zaniechania usprawiedliwia tylko jedno - choroba.
Gdyby twój organizm nie radził sobie z ranami, gdybyś wciąŜ gorączkował, byłby to dla mnie znak, Ŝe czas
przerwać wędrówkę. Ale - dorzucił z dumą - twoje modlitwy zostały wysłuchane.
A mnie ogarnęła pewność, Ŝe ten zapał jest równie waŜny dla niego, jak i dla mnie.
Na tym odcinku droga biegła cały czas w dół, a Petrus uprzedził mnie, Ŝe będzie tak jeszcze przez
dwa dni. Wróciliśmy do poprzedniego rytmu wędrówki, przerywanej poobiednią sjestą w porze, gdy słońce
grzało najmocniej. Ze względu na opatrunki, których mi jeszcze nie zdjęto, Petrus niósł mój plecak.
Właściwie juŜ nam się nie spieszyło - zdąŜyłem na tamto spotkanie.
Stan mego zdrowia poprawiał się z godziny na godzinę i nawet byłem z siebie dumny: wspiąłem się
po ścianie wodospadu i pokonałem demona Szlaku. Teraz mogłem się skupić na najwaŜniejszym zadaniu -
odnalezieniu miecza. Podzieliłem się refleksjami z Petrusem.
- To było piękne zwycięstwo, ale przeoczyłeś najistotniejszy problem.
Jego słowa zmroziły mnie.
- Co masz na myśli?
- Wyczucie dokładnego czasu pojedynku. Musiałem narzucić nam ostrzejsze tempo, iść forsownym
marszem, ale ty skupiałeś się wyłącznie na jednym - na poszukiwaniu miecza. Po co jednak miecz
człowiekowi, który nie wie, gdzie moŜe natknąć się na wroga?
- Miecz to moje narzędzie mocy - odparłem.
- Za bardzo wierzysz w swą moc. Wodospad, Praktyki RAM, rozmowy z Posłańcem - to
wszystko sprawiło, Ŝe zapomniałeś, iŜ musisz jeszcze pokonać wroga. A przecieŜ miałeś go spotkać.
Zanim ręka poruszy mieczem, musi odnaleźć wroga i wiedzieć, jak z nim walczyć. Miecz słuŜy tylko do
zadania ciosu. Tymczasem ręka jest zwycięska lub pokonana na długo przed zadaniem ciosu. Zdołałeś bez
miecza odnieść zwycięstwo nad Legionem. W tym poszukiwaniu tkwi pewien sekret, którego jeszcze
nie odkryłeś, a nie znając go, nigdy nie zdołasz odnaleźć tego, czego szukasz.
Milczałem. Za kaŜdym razem, kiedy byłem juŜ pewien, Ŝe zbliŜam się do celu, Petrus z uporem
powtarzał, Ŝe jestem zwykłym pielgrzymem i Ŝe stale jeszcze brakuje mi czegoś, co jest konieczne, by
osiągnąć cel. Szczęście, którego doświadczyłem na parę minut przed tą rozmową, znik-nęło bez śladu.
Po raz kolejny znalazłem się na początku Ca-mino de Santiago i ogarnęło mnie zniechęcenie. Tą
drogą, po której stąpały moje nogi, od dwunastu wieków wędrowały miliony ludzi, którzy zmierzali do
Composteli lub z niej wracali. W ich sytuacji dotarcie do celu było jednak tylko kwestią czasu. W moim
przypadku pułapki Tradycji raz po raz stawiały na mej drodze przeszkody, które musiałem pokonywać, i
coraz to nowe zadania, z których musiałem się wywiązać.
- 63 -
Powiedziałem Petrusowi, Ŝe czuję się zmęczony, i usiedliśmy w cieniu na zboczu. Wysokie
drewniane krzyŜe ciągnęły się wzdłuŜ drogi. Petrus połoŜył plecaki na ziemi.
- Wróg jest zawsze odzwierciedleniem naszych słabostek - podjął. - MoŜe to być strach przed
bólem fizycznym albo przedwczesna wiara w zwycięstwo, albo chęć wycofania się z walki pod pozorem, Ŝe
triumf nie jest godzien wysiłku. Nasz wróg podejmuje walkę tylko dlatego, Ŝe wie, iŜ moŜe nas ugodzić. I
to dokładnie w punkt, który w swej pysze uwaŜamy za najsilniejszy. Podczas walki staramy się
zawsze osłaniać naszą słabą stronę, wróg zaś uderza w miejsca źle chronione - te, których jesteśmy
najpewniejsi. I ostatecznie ponosimy klęskę, poniewaŜ stało się to, do czego nie powinno było dojść:
pozostawiliśmy wrogowi wybór sposobu walki.
Wszystko, o czym mówił Petrus, wydarzyło się podczas mojej szamotaniny z psem. Równocześnie
odrzucałem myśl, Ŝe mam nieprzyjaciół i Ŝe muszę z nimi walczyć. Kiedy Petrus wspominał o Dobrej
Walce, zawsze byłem przekonany, Ŝe chodzi wyłącznie o walkę w imię Ŝycia.
- Masz rację, lecz Dobra Walka to znacznie więcej - powiedział, kiedy podzieliłem się z nim
wątpliwościami. - Nie jest grzechem toczyć wojnę. Toczenie wojny to akt miłości. Wróg daje nam okazję
do rozwoju i spełnienia się, tak jak pies dał ją tobie.
- A ja odnoszę wraŜenie, Ŝe nigdy nie jesteś zadowolony. Zawsze jeszcze czegoś brakuje. Teraz
powiedz mi o tajemnicy mojego miecza.
A Petrus odparł, Ŝe to powinienem był wiedzieć, zanim wyruszyłem w tę podróŜ. I dalej mówił o
wrogu.
- Wróg jest cząstką Agape. Pojawia się, Ŝeby sprawdzić naszą rękę, naszą wolę i przekonać się,
jaki uŜytek zrobimy z miecza. Został nam dany nie bez celu, a my nie bez celu zostaliśmy przypisani jemu.
ToteŜ ucieczka przed walką jest czymś najgorszym, co moŜe się nam przytrafić. Jest o wiele gorsza od
przegranej, poniewaŜ klęska zawsze moŜe stać się dla nas źródłem doświadczenia i nauką, a ucieczka daje
nam tylko jedną moŜliwość: głosić zwycięstwo naszego wroga.
Zaskoczyło mnie, Ŝe Petrus, właśnie on, głęboko przywiązany do Jezusa, tak mówi o przemocy i
walce, i natychmiast podzieliłem się z nim tą refleksją.
- Weź pod uwagę, jak nieodzowny był Jezusowi Judasz - odparł. - Chrystus musiał znaleźć sobie
wroga, w przeciwnym razie nie doszłoby do gloryfikacji jego ziemskiej walki.
Drewniane krzyŜe przy drodze przypominały, jak rodziła się ta chwała. Z krwi, zdrady i porzucenia.
Podniosłem się i powiedziałem, Ŝe jestem gotów kontynuować podróŜ.
JuŜ idąc, zapytałem, jaki jest ów najsilniejszy punkt mogący zapewnić człowiekowi oparcie w
walce i zwycięstwo nad wrogiem.
- Jego teraźniejszość. Najlepszym oparciem jest dla człowieka to, co właśnie robi, w tym bowiem
skupia się Agape, entuzjastyczne pragnienie triumfu i siła sprawcza dalszych działań. Chciałbym, Ŝebyś to
dokładnie zrozumiał: nieprzyjaciel rzadko uosabia Zło. Lecz zawsze jest w pobliŜu, poniewaŜ miecz, który
niczemu nie słuŜy, tylko spoczywa w pochwie, w końcu pokrywa się rdzą.
Przypomniałem sobie, Ŝe kiedyś, podczas budowy naszego wiejskiego domu, Ŝona nagle
postanowiła zmienić wygląd jednego z pomieszczeń. Mnie przypadło niemiłe zadanie poinformowania o tej
zmianie wykonawcy. Był to męŜczyzna około sześćdziesiątki. Powiedziałem mu, czego chce Ŝona.
Popatrzył na plany, zastanawiał się dłuŜszą chwilę i zaproponował znacznie ciekawsze rozwiązanie,
pozwalające wykorzystać ścianę, którą częściowo juŜ wzniesiono. śona uznała jego pomysł za wspaniały.
Być moŜe to właśnie pragnął wyrazić Petrus, uŜywając tak skomplikowanych słów: aby pokonać
wroga, wykorzystuj siłę tego, co właśnie robisz.
Opowiedziałem mu o budowniczym naszego domu.
- śycie zawsze uczy nas więcej niŜ niezwykły Szlak Świętego Jakuba - stwierdził. - My jednak nie
pokładamy wielkiej wiary w naukach Ŝycia.
KrzyŜe co trzydzieści metrów wytyczały Cami-no de Santiago. Zapewne wzniósł je któryś z
pielgrzymów, człowiek obdarzony nadludzką siłą, pozwalającą dźwignąć cięŜkie, mocne drewno.
Zapytałem Petrusa, co mają oznaczać.
- To stare i juŜ niestosowane narzędzie tortur.
- Zastanawiam się jednak, co tu robią.
- Pewnie ktoś złoŜył ślubowanie. Skąd zresztą miałbym wiedzieć?
Zatrzymaliśmy się przy jednym z tych krzyŜy, który w odróŜnieniu od pozostałych leŜał na ziemi.
- MoŜe drewno przegniło - zastanawiałem się.
- Zrobiono go z takiego samego drewna jak wszystkie inne. I Ŝaden z tamtych nie przegnił.
- 64 -
- MoŜe po prostu nie został wystarczająco mocno wbity w ziemię.
Petrus rozejrzał się wokół. Rzucił plecak na ziemię i usiadł. Odpoczywaliśmy zaledwie kilka minut
temu, nie rozumiałem więc jego postępowania. Instynktownie szukałem wzrokiem psa.
- Psa juŜ pokonałeś - powiedział, jakby czytając w moich myślach. - Nie bój się duchów zmarłych.
- Dlaczego w takim razie przerwałeś wędrówkę?
Petrus gestem nakazał mi zamilknąć i przez kilka minut w ogóle się nie odzywał. Poczułem, jak
oŜywa we mnie strach przed psem, i postanowiłem się podnieść, by stojąc, poczekać, aŜ mój przewodnik
przemówi.
- Co słyszysz? - zapytał po chwili.
- Nic. Ciszę.
- Gdybyśmy byli tak mądrzy, by wsłuchać się w ciszę! Lecz wciąŜ jesteśmy ludźmi i nie potrafimy
nawet słuchać własnych rozmów. Nigdy nie zapytałeś, jak odgadłem przybycie Legionu, ale teraz ci to
powiem: dzięki słuchowi. Te odgłosy pojawiły się wiele dni wcześniej, kiedy jeszcze byliśmy w Astordze.
Wtedy właśnie narzuciłem szybkie tempo marszu, poniewaŜ wszystko wskazywało, Ŝe nasze drogi
skrzyŜują się w Fon-cebadón. Ty równieŜ słyszałeś te dźwięki, lecz nie wsłuchałeś się w nie. Wszystko
zapisane jest w dźwiękach. Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość człowieka. Człowiek, który nie potrafi
ich słuchać, nie usłyszy teŜ wskazówek, których Ŝycie udziela nam na kaŜdym kroku. Tylko ten, kto słucha
szmeru teraźniejszości, moŜe podjąć trafną decyzję.
Petrus poprosił, Ŝebym usiadł i zapomniał o psie. Potem opowiedział mi o jednej z najłatwiejszych,
ale zarazem najwaŜniejszych Praktyk RAM na Camino de Santiago.
I nauczył mnie ĆWICZENIA SŁUCHU. - Wykonaj je niezwłocznie.
Skoncentrowałem się na ćwiczeniu. Wsłuchałem się w wiatr, w dobiegający z oddali kobiecy głos i
w pewnej chwili usłyszałem trzask łamiącej się gałęzi. Ćwiczenie nie było trudne i zafascynowała mnie
właśnie jego prostota. Przytknąłem ucho do ziemi i słuchałem jej głuchego pomruku. Stopniowo zacząłem
rozróŜniać dźwięki: szmer zamarłych w bezruchu liści, brzmiący gdzieś w dali głos, łopot ptasich skrzydeł.
Gdzieś pomrukiwało jakieś zwierzę, ale nie potrafiłem odgadnąć jakie. Piętnaście minut poświęconych
temu ćwiczeniu upłynęło bardzo szybko.
- Z czasem przekonasz się, Ŝe to ćwiczenie pomaga w podejmowaniu trafnych decyzji - powiedział
Petrus, nie pytając, czego słuchałem. -Agape wyraŜa się przez Błękitny Glob, ale takŜe poprzez wzrok,
dotyk, zapach, serce i słuch. Wystarczy tydzień, aby nauczyć się słuchania głosów. Początkowo nieśmiałe,
wkrótce zaczną mówić o coraz istotniejszych sprawach. StrzeŜ się tylko poczynań swego Posłańca,
który będzie próbował wprowadzić cię w błąd. Ale przecieŜ znasz jego głos, więc nie będzie stanowił dla
ciebie zagroŜenia.
Petrus zasypał mnie pytaniami, chcąc się dowiedzieć, czy usłyszałem radosne wołanie wroga,
wabiący głos kobiety czy moŜe sekret mojego miecza.
- Słyszałem tylko dobiegający z oddali głos kobiety - odparłem. - Ale to była wieśniaczka wołająca
dziecko.
- W takim razie zwróć oczy na ten powalony krzyŜ i podnieś go siłą myśli.
Zapytałem, co to za ćwiczenie.
- Ćwiczenie wiary twej myśli.
Usiadłem na ziemi w pozycji jogi. Wiedziałem, Ŝe po tym, czego dotąd dokonałem - psie,
wodospadzie - podołam takŜe temu zadaniu. Wbiłem wzrok w krzyŜ. Wyobraziłem sobie, jak wychodzę z
własnego ciała, chwytam jego ramiona i unoszę je mocą ciała astralnego. Na drodze Tradycji dokonałem
juŜ kilku takich drobnych „cudów". Potrafiłem kruszyć szkło, rozbijać porcelanowe figurki i przesuwać
przedmioty leŜące na stole. Były to łatwe działania, których nie naleŜało uwaŜać za przejaw mocy. Jednak
właśnie one pomagały skutecznie przekonać „bezboŜników". Nigdy dotąd nie miałem do czynienia z rzeczą
o wadze i wielkości tego krzyŜa, ale skoro Petrus tak kazał, musiało mi się powieść.
Przez pół godziny podejmowałem najrozmaitsze próby. Uciekałem się do metody gwiezdnej
podróŜy i sugestii. Przypominałem sobie, w jaki sposób Mistrz panował nad siłą grawitacji, i starałem się
odtworzyć słowa, które zawsze wtedy wypowiadał. Nic się nie wydarzyło. Byłem skoncentrowany, lecz
krzyŜ nawet nie drgnął. Przywołałem Astraina, który pojawił się między dwoma słupami ognia. Kiedy
jednak powiedziałem mu o krzyŜu, odparł, Ŝe pała nienawiścią do tego przedmiotu.
- 65 -
Ć
WICZENIE SŁUCHU
OdpręŜ się. Zamknij oczy.
Spróbuj na kilka minut skoncentrować się na dźwiękach, które rozbrzmiewają wokół ciebie, jakbyś
słuchał orkiestry, gdy grają wszystkie jej instrumenty.
Stopniowo wygaszaj dźwięk po dźwięku. Skup uwagę na kaŜdym z nich kolejno jak na grającym
solową partię instrumencie. W tym samym czasie ignoruj pozostałe.
Dzięki codziennemu wykonywaniu tego ćwiczenia zaczniesz słyszeć głosy. Początkowo pomyślisz,
Ŝ
e to wytwory twojej wyobraźni, z czasem jednak odkryjesz, Ŝe to głosy osób z przeszłości, teraźniejszości
lub przyszłości, zapisane w pamięci czasu.
To ćwiczenie moŜe wykonywać tylko ten, kto poznał juŜ głos swego Posłańca.
Minimalny czas trwania ćwiczenia: dziesięć minut.
W końcu Petrus chwycił mnie za ramiona i, potrząsając, wyprowadził z transu.
- JuŜ dość, to staje się nieprzyjemne. Skoro nie moŜesz sobie poradzić, wykorzystując siłę myśli,
podźwignij go rękami.
- Rękami?
- Usłuchaj!
Drgnąłem. Stojący przede mną męŜczyzna nieoczekiwanie stał się twardy i surowy, tak odmienny
od przyjaciela, który troskliwie opatrywał moje rany. Nie wiedziałem, co powiedzieć ani co robić!
- Usłuchaj! - powtórzył. - To rozkaz!
Po walce z psem wciąŜ jeszcze miałem zabandaŜowane dłonie i ramiona. Nie wierzyłem własnym
uszom. Bez słowa pokazałem Petrusowi opatrunki. Lecz on nadal patrzył na mnie lodowatym,
niewzruszonym wzrokiem. Oczekiwał, Ŝe go usłucham. Przewodnik i przyjaciel, który towarzyszył mi przez
całą pielgrzymkę, ucząc Praktyk RAM i snując piękne opowieści o Cami-no de Santiago, zniknął bez śladu.
Jego miejsce zajął męŜczyzna, który widział we mnie zwykłego niewolnika i wydawał idiotyczny rozkaz.
- Na co czekasz? - ponaglał.
Przypomniałem sobie sytuację przy wodospadzie. I przypomniałem sobie, Ŝe tamtego dnia
zwątpiłem w Petrusa, on zaś okazał się wobec mnie szlachetny. Dowiódł swej miłości, nie dopuścił, Ŝebym
zrezygnował z poszukiwania miecza. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego człowiek tak szlachetny nagle stał
się brutalny, dlaczego uosabiał teraz wszystko, co cała ludzkość stara się przezwycięŜyć - prześladowanie
bliźniego.
- Petrusie...
- Usłuchaj. Albo zakończy się twoja pielgrzymka do Composteli!
Strach powrócił. Bałem się Petrusa bardziej niŜ wodospadu, bardziej niŜ tego psiska, które tak
długo mnie przeraŜało. Rozpaczliwie błagałem naturę, aby dała znak, który pomoŜe mi dostrzec jakieś
uzasadnienie tego bezsensownego rozkazu. Ale wokół panował niezmącony spokój. Musiałem usłuchać
Petrusa albo na zawsze wyrzec się miecza. Jeszcze raz uniosłem zabandaŜowane ręce, on jednak usiadł na
ziemi i czekał, aŜ wypełnię rozkaz.
Wtedy postanowiłem go usłuchać.
Podszedłem do krzyŜa i spróbowałem pchnąć go nogą, Ŝeby oszacować jego cięŜar. Ledwie drgnął.
Nawet gdybym miał zdrowe ręce, tylko z najwyŜszym trudem mógłbym unieść tego drewnianego kolosa, a
wiedziałem, Ŝe moje poranione dłonie nie podołają temu cięŜarowi. A jednak zdecydowałem się usłuchać
Petrusa. Jeśli będzie trzeba, skonam przy krzyŜu, poleje się ze mnie krwawy pot niczym z Jezusa, kiedy
przyszło mu dźwigać tak wielki cięŜar, ale Petrus pozna mą godność i dumę. MoŜe to skruszy jego serce i
kaŜe zwolnić mnie z tej próby.
KrzyŜ był złamany u podstawy, lecz trzymał się jej kilkoma skrawkami drewna. Nie miałem noŜa,
aby je przeciąć. PrzezwycięŜywszy ból, chwyciłem go i usiłowałem oderwać od podstawy, nie trudząc
dłoni. Poranione ciało ramion zetknęło się z drewnem. Wrzasnąłem z bólu. Spojrzałem na Petrusa, który
obojętnie obserwował moje zmagania. Postanowiłem, Ŝe odtąd będę dławił kaŜdy jęk w zarodku, kaŜąc mu
skonać, zanim wyrwie się z piersi.
- 66 -
Stwierdziłem, Ŝe w tej chwili najtrudniejszym zadaniem jest nie podniesienie krzyŜa, ale oderwanie
go od podstawy. Potem trzeba będzie wykopać w ziemi dół i osadzić w nim drzewce. Wybrałem ostry
kamień i pokonując cierpienie, zacząłem piłować włókna drewna.
Ból nasilał się z kaŜdą chwilą, włókna przecierały się, ale bardzo wolno i opornie. A ja musiałem
skończyć pracę jak najszybciej, zanim otworzą się świeŜe jeszcze rany, a cierpienie stanie się nieznośne.
Postanowiłem jednak pracować nieco wolniej, aby skończyć, zanim ból mnie pokona. Zdjąłem koszulę,
owinąłem nią rękę i znów zacząłem przecinać włókna, teraz lepiej chroniąc okaleczenia. Pomysł okazał się
dobry: pierwsze włókno pękło, po nim drugie. Zebrałem więcej ostrych kamieni i co pewien czas je
wymieniałem, aby łagodzić doznanie bólu w rozgrzanej ręce. Udało mi się przeciąć prawie wszystkie
włókna, pozostało juŜ tylko jedno, najgrubsze. Pracowałem teraz gorączkowo, wiedząc, Ŝe wkrótce
cierpienie stanie się nieznośne. To była juŜ tylko kwestia czasu, musiałem nad sobą zapanować. Ciąłem i
uderzałem kamieniem, czując, Ŝe gromadząca się między skórą a bandaŜem lepka substancja zaczyna
utrudniać mi ruchy. To pewnie krew - pomyślałem, ale uczyniłem co w mojej mocy, Ŝeby jak najszybciej o
tym zapomnieć. W pewnej chwili wydało się, Ŝe najgrubsze włókno pęka. Byłem tak podenerwowany, Ŝe
błyskawicznie się poderwałem i zbierając siły, gwałtownie kopnąłem drzewce.
KrzyŜ z potęŜnym trzaskiem runął na ziemię, oderwany od podstawy.
Przypływ sił trwał zaledwie kilka sekund. Ręka zaczęła mi gwałtownie drŜeć, chociaŜ dopiero
przystąpiłem do właściwej pracy. Zerknąłem na Petrusa - spał. Przez moment rozwaŜałem, czy nie da się
postawić krzyŜa tak, by mój przewodnik niczego nie zauwaŜył. Ale przecieŜ Petrus właśnie tego chciał -
chciał, abym postawił krzyŜ. Nie mogłem w Ŝaden sposób go oszukać, bo wykonanie tej pracy zaleŜało
wyłącznie ode mnie.
Spojrzałem na ziemię, suchą i Ŝółtą. Kamienie znowu okazały się jedynym ratunkiem. Nie mogłem
dłuŜej posługiwać się prawą ręką, zbyt obolałą, pokrytą lepką substancją, która przeraŜała mnie do głębi.
OstroŜnie zsunąłem osłaniającą bandaŜ koszulę - krew przesiąkła juŜ przez gazę, chociaŜ rana prawie się
zagoiła. Petrus był nieludzki.
Rozejrzałem się, szukając cięŜszego kamienia. Owinąwszy koszulą lewą rękę, zacząłem uderzać w
ziemię u stóp krzyŜa, Ŝeby wydrąŜyć dół. Początkowo szło mi szybko, wkrótce jednak natrafiłem na opór
twardej, wyschniętej ziemi. WciąŜ drąŜyłem glebę, ale dołek juŜ się nie pogłębiał. Uznałem, Ŝe otwór nie
moŜe być zbyt szeroki, w przeciwnym razie krzyŜ nie wbiłby się w niego i nie zyskał stabilności u
podstawy. Tym trudniej jednak przychodziło mi wygrzebywać ziemię z dna. Ból prawej ręki ustąpił, ale
zapach krzepnącej krwi przyprawiał mnie o mdłości. PoniewaŜ nie przywykłem posługiwać się lewą ręką,
kamień co chwila wyślizgiwał mi się z dłoni.
Wygrzebywałem tę dziurę całą wieczność. A przy kaŜdym uderzeniu kamienia o ziemię, kaŜdym
wsunięciu ręki w dół, z którego wydobywałem suche grudki i pył, myślałem o Petrusie. Obserwowałem
jego spokojny sen i nienawidziłem go z całego serca. Wydawało się, Ŝe ani hałasy, ani moja nienawiść nie
zakłócają jego wypoczynku. Petrus na pewno ma swoje powody - powtarzałem sobie w duchu, nie mogłem
jednak pojąć, dlaczego potraktował mnie jak niewolnika i poniŜył. Chwilami ziemia stawała się jego
twarzą, a ja tłukłem ją kamieniem. Wściekłość dodawała mi sił, więc drąŜyłem glebę głębiej i głębiej.
Prędzej czy później musiało mi się udać.
Kiedy tak rozmyślałem, kamień natrafił na silny opór i po raz kolejny wypadł mi z ręki. Tego się
właśnie obawiałem -- po długiej pracy natknąłem się na skałę zbyt duŜą, by ją usunąć i kopać dalej.
Wstałem, otarłem pot z czoła. Nie miałem dość siły, by przesunąć krzyŜ. Nie mogłem zacząć od
nowa, bo lewa ręka, teraz, kiedy przerwałem pracę, zaczęła przejawiać oznaki bezwładu. Było to gorsze od
bólu i powaŜnie mnie zaniepokoiło. Popatrzyłem na palce - wciąŜ się poruszały, posłuszne mej woli, ale
instynkt podpowiadał, Ŝe nie mogę dłuŜej nadweręŜać tej ręki.
Przyjrzałem się dołkowi. Nie był wystarczająco głęboki, Ŝeby utrzymać krzyŜ.
„Złe rozwiązanie podsunie ci to właściwe". Przypomniałem sobie ćwiczenie Cieni i słowa Pe-trusa.
Zwykł był takŜe powtarzać, Ŝe Praktyki RAM mają sens tylko wówczas, gdy potrafię je zastosować, stając
wobec wyzwań dnia powszedniego. Nawet w sytuacji tak absurdalnej jak ta Praktyki RAM miały okazać
się przydatne.
„Złe rozwiązanie podsunie ci to właściwe". NiemoŜnością było przesunięcie krzyŜa, bo przerastało
moje siły. Inną drogą, której nie mogłem wybrać, było wykopanie głębszego dołu. Skoro zatem wdzieranie
się w głąb ziemi okazało się złym rozwiązaniem, dobre polegało na podniesieniu ziemi. Ale jak?
I nagle powróciła cała miłość, jaką darzyłem Petrusa. Miał rację. Mogłem podnieść ziemię.
- 67 -
Zacząłem znosić wszystkie leŜące w pobliŜu kamienie i układać je wokół dołu. Przesypywałem je
ziemią, którą wydobyłem. Z wielkim wysiłkiem uniosłem nieco podstawę krzyŜa. W pół godziny później
dół otaczał kopczyk i otwór w ziemi był juŜ wystarczająco głęboki.
Teraz pozostało mi tylko ciągnąć krzyŜ i wciskać go w dół. To był wielki, ale zarazem ostatni
wysiłek. Musiało mi się udać. Straciłem czucie w jednej ręce, druga dotkliwie bolała. Ale plecy miałem
tylko lekko podrapane. Kładąc się pod krzyŜem i bardzo wolno unosząc, mogłem go stopniowo wsuwać do
dołu.
PołoŜyłem się na ziemi. Poczułem, Ŝe piach wciska mi się do ust i do oczu. Pozbawioną czucia
ręką, nadludzkim wysiłkiem, uniosłem nieco krzyŜ i wsunąłem się pod niego. Bardzo ostroŜnie
manewrowałem ciałem, aŜeby drewno znalazło się na moim kręgosłupie. Przychodziło mi na myśl, Ŝe krzyŜ
się ześlizgnie, i poruszałem się niezwykle wolno, aby utrzymać go w równowadze, korygując jego
połoŜenie ustawieniem ciała. W końcu przybrałem pozycję płodową, z kolanami wysuniętymi do przodu, a
krzyŜ spoczywał w doskonałej równowadze na moich plecach. Przez chwilę dolna część drzewca chwiała
się na kopcu z kamieni, jednak krzyŜ pozostał na miejscu.
Całe szczęście, Ŝe nie muszę ocalić wszechświata - pomyślałem, przytłoczony cięŜarem krzyŜa oraz
wszystkiego, co symbolizował. Ogarnęła mnie głęboka naboŜność - przypomniałem sobie, Ŝe ktoś juŜ
dźwigał go na plecach i Ŝe jego okaleczone ręce nie miały ucieczki - jak moje - przed bólem i przed
drewnem. Moją religijność przenikało cierpienie, które natychmiast wyrzuciłem z serca. Musiałem zebrać
siły i skupić uwagę, bo krzyŜ na moich plecach znów się zakołysał.
Potem, podnosząc się bardzo wolno, zacząłem się odradzać. Nie mogłem obejrzeć się za siebie i
tylko dźwięki były dla mnie źródłem orientacji. Niedawno nauczyłem się słuchać głosów świata, zupełnie
jakby Petrus przewidywał, Ŝe tej umiejętności będę potrzebował. Czułem, Ŝe krzyŜ z kaŜdą chwilą ciąŜy mi
nieco mniej, i wiedziałem, Ŝe kamienie układają się, jak naleŜy. KrzyŜ wolno się podnosił, aby uwolnić
mnie od trudu i znów grać swą rolę przy Camino de Santiago.
Musiałem zdobyć się juŜ tylko na wysiłek, który sprawi, Ŝe dokonam tego dzieła. Kiedy usiądę na
piętach, drzewce powinno zsunąć się po moich plecach i wbić w dołek. Kilka kamieni stoczyło się na bok,
ale teraz krzyŜ mi pomagał, nie oddalając się od miejsca, w którym usypałem kopiec. W końcu rytmiczne
uderzenia w plecy obwieściły mi, Ŝe podstawa opada. Nadeszły ostatnie chwile, podobne do tych, które
przeŜyłem, wyłaniając się spod lustra sunącej w dół wody - te najtrudniejsze chwile, bo towarzyszył im
strach przed klęską i chęć odwrotu, zanim ona nastąpi. I znowu w pełni sobie uświadomiłem, jak
absurdalne było to zadanie polegające na postawieniu krzyŜa, podczas gdy pragnąłem tylko jednego -
odnaleźć miecz i obalić wszystkie krzyŜe, Ŝeby na świecie odrodził się Chrystus Zbawiciel. Cała reszta była
bez znaczenia. Podniosłem się gwałtownie, krzyŜ zsunął się z moich pleców i wtedy zrozumiałem, Ŝe to
przeznaczenie kierowało kaŜdym moim krokiem. Spodziewałem się, Ŝe krzyŜ runie, rozrzucając na
wszystkie strony kamienie, z których ułoŜyłem kopiec. Potem pomyślałem, Ŝe moŜe nie pchnąłem go dość
mocno i Ŝe zaraz opadnie, przygniatając mnie. Ale usłyszałem tylko głuchy odgłos cięŜkiego uderzenia o
ziemię.
Odwróciłem się powoli. KrzyŜ stał, kołysał się jeszcze z lekka. Kilka kamieni stoczyło się z kopca,
lecz krzyŜ był stabilny. Szybko ułoŜyłem kamienie na miejscu i objąłem krzyŜ rękami, aby powstrzymać
jego kołysanie. Poczułem, Ŝe on Ŝyje, jest ciepły, i juŜ wiedziałem, Ŝe przez cały ten czas był moim
przyjacielem.
Przez chwilę z dumą patrzyłem na moje dzieło i stałem tak, aŜ dotkliwy ból mi przypomniał, Ŝe
otworzyły się rany. Petrus wciąŜ jeszcze spał. ZbliŜyłem się do niego i lekko trąciłem go nogą.
Ocknął się natychmiast i spojrzał na krzyŜ.
- Doskonale - powiedział krótko. - W Ponferradzie zmienimy opatrunki.
- 68 -
Tradycja
- Wolałbym unieść drzewo. Kiedy dźwigałem ten krzyŜ na plecach, powtarzałem sobie, Ŝe
poszukiwanie mądrości jawi się człowiekowi niczym ofiara.
Tam gdzie się teraz znajdowałem, moje słowa zdawały się pozbawione sensu. Przygoda z krzyŜem
była juŜ tylko wydarzeniem z odległej przeszłości, które zaszło nie wczoraj, ale bardzo dawno temu. Nie
przystawało do łazienki z czarnego marmuru, do chłodnej wody w wannie z hydro-masaŜem i pieszczoty
kryształu wypełnionego doskonałym rioja, które sączyłem powoli. Petrus siedział gdzieś poza zasięgiem
mojego wzroku w luksusowym pokoju hotelowego apartamentu, w którym się zatrzymaliśmy.
- Dlaczego właśnie krzyŜ? - domagałem się wyjaśnień.
- Z trudem przekonałem personel recepcji, Ŝe nie jesteś Ŝebrakiem! - krzyknął mój przewodnik z
sypialni.
Zmienił temat rozmowy i wiedziałem z doświadczenia, Ŝe nie warto nalegać. Wstałem, włoŜyłem
czyste spodnie i koszulę, po czym zająłem się opatrywaniem ran. OstroŜnie usunąłem stare bandaŜe,
spodziewając się, Ŝe ujrzę pod nimi otwarte rany, zobaczyłem jednak tylko pęknięty strup, z którego
wysączyła się odrobina krwi. Ale i tu zaczął się proces gojenia, a ja czułem się zdrów i pełen sił.
Kolację zjedliśmy w hotelowej restauracji. Petrus zamówił specjalność firmy - paellę po wa-lencku,
którą jedliśmy w milczeniu, delektując się wyśmienitym rioja. Pod koniec posiłku Petrus zaproponował
wspólną przechadzkę.
Opuściliśmy hotel i skierowaliśmy się w stronę dworca kolejowego. Mój przewodnik znów zapadł
w milczenie i praktycznie nie odzywał się aŜ do końca spaceru. Dotarliśmy w pobliŜe parowozowni, w
miejsce brudne i cuchnące smarami. Petrus przysiadł na schodku ogromnej lokomotywy.
- Zatrzymajmy się na chwilę - zaproponował.
Nie chciałem poplamić spodni, toteŜ wolałem stać. Zapytałem, czy nie lepiej dojść do rynku
Ponferrady.
- Wkrótce pokonasz cały Szlak Świętego Jakuba - powiedział mój przewodnik. - A poniewaŜ nasza
rzeczywistość jest znacznie bliŜsza tych wagonów i pachnących smarami lokomotyw niŜ wiejskich
krajobrazów, które widzieliśmy po drodze, lepiej przeprowadzić tę rozmowę w takim miejscu.
Petrus poprosił, Ŝebym zdjął koszulę i trampki. Potem poluzował bandaŜ na moim ramieniu, nie
dotknął jednak Ŝadnego z opatrunków na dłoniach.
- Nie martw się. Nie będziesz potrzebował teraz rąk, w kaŜdym razie nie do chwytania ani
dźwigania.
Był powaŜniejszy niŜ zazwyczaj, a ton jego głosu wzbudził we mnie niepokój. Najwyraźniej Petrus
wiedział, Ŝe wkrótce nastąpi waŜne wydarzenie.
Siedząc na schodku lokomotywy, długo mi się przyglądał. Potem znów zaczął mówić.
- Nie zamierzam wracać do tego, co stało się wczoraj. Sam odkryjesz znaczenie owego epizodu,
jeśli pewnego dnia postanowisz przemierzyć drogę do Rzymu, drogę charyzmatów i cudów. Powiem ci
tylko jedno: ludzie, którzy uwaŜają się za mądrych, nie potrafią podjąć decyzji, kiedy nadchodzi czas, by
wydawać rozkazy, a buntują się, gdy trzeba być posłusznym. UwaŜają, Ŝe wydawanie rozkazów to wstyd, a
ich wypełnianie to hańba. Nigdy tak nie postępuj. Przed chwilą, w apartamencie, powiedziałeś, Ŝe droga
mądrości prowadzi ku ofierze. Mylisz się. Czas twojego terminowania nie dobiegł końca wczoraj - musisz
odnaleźć miecz i odkryć jego tajemnicę. Praktyki RAM przygotowują człowieka do podjęcia Dobrej Walki
i zwiększają jego szansę na zwycięstwo w Ŝyciu. Doświadczenie, które masz za sobą, to tylko jedna z prób
Szlaku - jeśli wolisz, przygotowanie do drogi rzymskiej - dlatego zasmuciły mnie twoje poglądy.
W jego głosie rzeczywiście pobrzmiewała nuta smutku. Zdałem sobie sprawę, Ŝe niemal przez cały
czas, jaki spędziliśmy razem, nieustannie powątpiewałem w jego nauki. Nie byłem skromnym, lecz
potęŜnym Castańedą, który słucha nauk don Juana, tylko człowiekiem pełnym pychy i buntującym się
przeciw wszystkiemu, co jest prostotą Praktyk RAM. Pragnąłem mu o tym powiedzieć, wiedziałem jednak,
Ŝ
e juŜ trochę na to za późno.
- 69 -
- Zamknij oczy -- polecił Petrus. -- Wykonaj Tchnienie RAM i spróbuj uzyskać harmonię z tym
Ŝ
elazem, z maszynami i zapachem smarów. To jest nasz świat. Otworzysz oczy dopiero wtedy, gdy
zakończywszy to, co naleŜy do mnie, nauczę cię nowego ćwiczenia.
Zamknąwszy powieki, skoncentrowałem się na Tchnieniu i moje ciało stopniowo się odpręŜało.
Otaczały mnie odgłosy miejskiego Ŝycia, dobiegające z oddali ujadanie psów, szmery rozmów toczących
się gdzieś w pobliŜu. Nagle usłyszałem, Ŝe Petrus śpiewa włoską piosenkę, bardzo popularną, kiedy byłem
nastolatkiem, a wykonywaną przez Peppina Di Capri. Nie rozumiałem słów, lecz piosenka przywołała miłe
wspomnienia i pomogła mi docenić niezwykły spokój tej chwili.
- Jakiś czas temu - powiedział, kiedy przestał śpiewać - przygotowując projekt, który miałem
złoŜyć w mediolańskiej prefekturze, otrzymałem wiadomość od mojego Mistrza. Ktoś pokonał całą
drogę Tradycji, ale nie otrzymał miecza. Miałem być jego przewodnikiem na Camino de Santiago. To
wydarzenie wcale mnie nie zaskoczyło. Byłem przygotowany na takie wezwanie w kaŜdej chwili,
poniewaŜ nie wywiązałem się jeszcze ze swego zobowiązania - nie poprowadziłem pielgrzyma Drogą
Mleczną, jak niegdyś ktoś inny poprowadził mnie. Ale wpadłem w podenerwowanie, poniewaŜ miałem
wykonać to zadanie po raz pierwszy i jedyny i nie wiedziałem, jak zdołam się z nim uporać.
Słowa Petrusa bardzo mnie zaskoczyły. Byłem przekonany, Ŝe robił to juŜ dziesiątki razy.
- Przyszedłeś i poprowadziłem cię. Wyznaję, Ŝe na początku było mi trudno. O wiele bardziej
interesowały cię intelektualne aspekty nauczania niŜ prawdziwe znaczenie Camino de Santiago, która jest
drogą zwykłych ludzi. Po spotkaniu z Alfonsem nasze kontakty stały się znacznie bliŜsze i bardziej otwarte,
toteŜ uwierzyłem, Ŝe pomogę ci odkryć tajemnicę miecza. Ale nie udało mi się tego dokonać i teraz
będziesz musiał poznać ją sam w tym krótkim czasie, który ci jeszcze pozostał.
Te słowa mnie zdenerwowały i nie potrafiłem juŜ skupić się na Tchnieniu RAM. Petrus zapewne to
zauwaŜył, bo znów zaczął śpiewać starą piosenkę i zamilkł dopiero, kiedy zdołałem się odpręŜyć.
- Jeśli odkryjesz tajemnicę i znajdziesz miecz, poznasz takŜe oblicze RAM i zostaniesz Mistrzem
Mocy. Ale to nie wszystko: aby osiągnąć mądrość, będziesz musiał przemierzyć trzy inne drogi, w tym tę
tajemną, o której nie powie ci nawet ten, kto nią podąŜał. Mówię ci to wszystko, poniewaŜ spotkamy się juŜ
tylko raz.
Poczułem, Ŝe serce skacze mi do gardła, i mimowolnie otworzyłem oczy. Petrusa spowijała
ś
wiatłość, którą widziałem na Serra do Mar wokół mego Mistrza.
- Zamknij oczy!
Usłuchałem natychmiast. Ale miałem ściśnięte serce i nie potrafiłem juŜ się skupić. Mój
przewodnik znów zaśpiewał włoską piosenkę, a ja odpręŜyłem się dopiero po dłuŜszym czasie.
- Jutro otrzymasz liścik, z którego dowiesz się, gdzie jestem. To będzie rytuał zbiorowej inicjacji,
honorowy rytuał Tradycji. Przybędą męŜczyźni i kobiety, którzy przez wieki podsycali płomień
mądrości, Dobrej Walki i Agape. Nie wolno ci będzie się do mnie odzywać. Miejsce naszego spotkania
jest święte, zroszone krwią rycerzy, którzy podąŜali drogą Tradycji i choć dzierŜyli ostre miecze, nie zdołali
pokonać ciemności. Lecz ich ofiara nie poszła na marne, czego dowodzi fakt, iŜ po wielu wiekach ludzie
obierający odmienne drogi przybędą tam, aby złoŜyć im hołd. To bardzo waŜne, nigdy o tym nie zapominaj
- nawet jeśli zostaniesz Mistrzem, wiedz, Ŝe twoja droga jest tylko jedną spośród wielu wiodących do Boga.
Jezus powiedział kiedyś: „W domu Ojca mego jest mieszkań wiele"
28
Petrus dodał, Ŝe pojutrze juŜ go nie zobaczę.
- Pewnego dnia dostaniesz ode mnie depeszę z prośbą, byś poprowadził kogoś Szlakiem Świętego
Jakuba, jak ja prowadziłem ciebie. Wtedy będziesz mógł przeŜyć wielką tajemnicę tej podróŜy, tajemnicę,
którą teraz ci ujawnię, lecz tylko poprzez słowa. Aby ją pojąć, trzeba ją przeŜyć.
Cisza, jaka zapanowała po tych słowach, przedłuŜała się. Pomyślałem juŜ nawet, Ŝe Petrus zmienił
zdanie albo Ŝe po prostu odszedł. Ogarnęło mnie nieodparte pragnienie, by otworzyć oczy i przekonać się,
co się wydarzyło, jednak siłą woli narzuciłem sobie spokój i skupienie, potrzebne podczas wykonywania
Tchnienia RAM.
- A oto i tajemnica - odezwał się w końcu Petrus. - Sam uczysz się tylko wtedy, kiedy nauczasz.
Przemierzaliśmy razem niezwykłą Cami-no de Santiago, lecz podczas gdy ty uczyłeś się Praktyk, ja
odkrywałem ich znaczenie. Ucząc cię, w rzeczywistości sam się uczyłem. Grając rolę przewodnika,
zdołałem odnaleźć własną drogę. JeŜeli uda ci się zdobyć miecz, będziesz musiał komuś wskazać ten Szlak.
Dopiero wtedy, gdy weźmiesz na siebie rolę Mistrza, odkryjesz wszystkie odpowiedzi, a wskaŜe ci je serce.
28
? J 14, 2 (przyp. tłum.).
- 70 -
KaŜdy z nas wie juŜ wszystko, i to zanim cokolwiek czy ktokolwiek nam o tym powie. śycie uczy nas na
kaŜdym kroku, a tajemnica tkwi tylko w jednym: w akceptacji faktu, Ŝe kaŜdy z nas moŜe być na co dzień
mądry jak Salomon i potęŜny jak Aleksander Wielki. Lecz dowiadujemy się o tym dopiero wtedy, gdy los
zmusza nas do uczenia innych i uczestnictwa w przygodach tak niezwykłych jak nasza.
PrzeŜywałem jedno z najbardziej nieoczekiwanych rozstań w Ŝyciu. Ktoś, z kim czułem się juŜ
mocno związany, z kim spodziewałem się dotrzeć do celu, porzucał mnie teraz na środku drogi. Na
cuchnącym smarami dworcu kolejowym. I kazał mi słuchać tego z zamkniętymi oczyma.
- Nie lubię poŜegnań - podjął Petrus. - Jestem Włochem, a Włosi są uczuciowi. Jednak prawo
nakazuje, abyś samodzielnie odnalazł miecz - jedynie w ten sposób uwierzysz we własne siły. Przekazałem
ci wszystko, co miałem przekazać. Pozostało nam juŜ tylko ćwiczenie Tańca, którego nauczę cię teraz,
Ŝ
ebyś mógł wykonać je jutro, gdy będziemy odprawiać rytuał.
Zamilkł na chwilę, po czym dodał jeszcze:
- Kto szuka chwały, niechaj znajdzie ją w chwale Pańskiej. MoŜesz otworzyć oczy.
Petrus siedział spokojnie na schodkach lokomotywy. Wolałem się nie odzywać, bo jako Bra-zylijczyk
równieŜ łatwo się wzruszałem. Lampa rtęciowa, która świeciła nad nami, zaczęła migać, gdzieś w dali
gwizdał pociąg, obwieszczając rychły przyjazd. I wtedy Petrus nauczył mnie ĆWICZENIA TAŃCA.
- I jeszcze jedno - dodał, patrząc mi prosto w oczy. - Kiedy wróciłem z pielgrzymki, namalowałem
ogromny obraz przedstawiający wszystko, co mi się przydarzyło. To droga zwykłych ludzi, toteŜ i ty
moŜesz tak zrobić, jeśli zechcesz. A jeŜeli nie umiesz malować, spisz to lub wyraź poprzez balet. W ten
sposób ludzie, gdziekolwiek są, będą mogli przemierzyć Szlak Świętego Jakuba, Drogę Mleczną,
niezwykłą Camino de Santiago.
Pociąg, który przed chwilą gwizdał, wtoczył się na dworzec. Petrus skinął mi ręką i wsiadł do
wagonu. A ja zostałem pośród zgrzytu hamulców i kół trących o stalowe tory, próbując rozszyfrować
zagadkę Drogi Mlecznej nad moją głową, jej gwiazd, które przywiodły mnie tutaj i które, zawsze milczące,
spoglądały na człowieczą samotność i zmienne losy.
Ć
WICZENIE TAŃCA
OdpręŜ się. Zamknij oczy.
Przypomnij sobie pierwsze piosenki, jakie słyszałeś w dzieciństwie. Nuć je w myśli. Kolejno
pozwalaj, by wybrana część twojego dala - nogi, brzuch, ręce, głowa itd. - ale tylko ta wybrana część,
tańczyła w rytm nuconej melodii.
Po pięciu minutach przestań śpiewać i wsluchaj się w otaczające dźwięki. Skomponuj z nich
melodię i tańcz, teraz juŜ całym ciałem. Nie myśl o niczym szczególnym, postaraj się tylko zapamiętać
obrazy, które spontanicznie pojawią się przed twymi oczyma.
Taniec jest jedną z najdoskonalszych form kontaktu z nieskończoną inteligencją.
Czas wykonywania ćwiczenia: piętnaście minut.
- 71 -
Nazajutrz w skrzynce hotelowej mojego pokoju znalazłem tylko krótką wiadomość: „Godzina 7
wieczorem, zamek templariuszy".
Przez resztę popołudnia błądziłem bez celu. Kilka razy obszedłem uliczki Ponferrady, wciąŜ
patrząc w dal, w stronę zawieszonej na wzgórzu budowli - zamku, do którego miałem udać się o zmierzchu.
Templariusze zawsze pobudzali moją wyobraźnię, a zamek w Ponferradzie nie był jedynym ich śladem na
Camino de Santiago. Zakon załoŜyło dziewięciu rycerzy, którzy postanowili nie wracać z wyprawy
krzyŜowej. Wkrótce ich wpływy ogarnęły całą Europę, wywołując na początku tego tysiąclecia istną
rewolucję obyczajową. Podczas gdy lwia część szlachty myślała wyłącznie o bogaceniu się kosztem pracy
poddanych, templariusze poświęcali Ŝycie i majątek, słuŜąc mieczem ochronie pielgrzymów podąŜających
do Jerozolimy; zakonnicy-rycerze wskazywali wzór Ŝycia duchowego, którego celem było dąŜenie do
mądrości.
W roku 1118 Hugon z Payns wraz z ośmioma innymi rycerzami stanął na dziedzińcu starego,
opuszczonego zamczyska, by ślubować miłość do ludzi. W dwa wieki później istniało ponad pięć tysięcy
komandorii rozrzuconych po całym ówczesnym świecie. Zakon godził dwa style Ŝycia, dotąd, jak się
wydawało, całkowicie nieprzy-stawalne - rycerski i religijny. Donacje członków zakonu oraz tysięcy
wdzięcznych pielgrzymów pozwoliły templariuszom błyskawicznie zgromadzić nieoszacowane bogactwa, a
majątek ten często słuŜył wypłacaniu okupów za wolność moŜnych chrześcijan pojmanych przez
muzułmanów. Uczciwość tych kawalerów była tak nieskazitelna, Ŝe królowie i szlachta powierzali im swe
dobra, podróŜując jedynie z dokumentem poświadczającym posiadanie owego majątku. Taki dokument
moŜna było wymienić w kaŜdym zamku templariuszy na odpowiednią sumę. Z niego zrodziły się
funkcjonujące do dziś weksle trasowane.
Dzięki zaangaŜowaniu w Ŝycie duchowe kawalerowie potrafili pojąć prawdę, o której przypomniał
mi poprzedniego wieczoru Petrus: Ŝe w domu Ojca jest wiele mieszkań. DąŜyli do połoŜenia kresu walkom
toczonym w imię wiary i do pojednania dominujących religii monoteistycznych swojej epoki -
chrześcijaństwa, judaizmu i islamu. Ich świątynie zwieńczone były kopułami przypominającymi kopułę
judaistycznej Świątyni Salomona, budowane na planie ośmiokątów jak arabskie meczety, ale z nawami
charakterystycznymi dla kościołów chrześcijańskich.
Lecz jak wszystko, co choć trochę wyprzedza swoją epokę, zakon templariuszy zaczął wzbudzać
nieufność. Potęga ekonomiczna sprawiła, Ŝe królowie spoglądali na nich z zazdrością i niechęcią, a
przychylność wobec innych religii stanowiła zagroŜenie dla Kościoła. W piątek 13 października 1307 roku
Watykan, wspierany przez najpotęŜniejszych władców Europy, przeprowadził jedną z największych
operacji policyjnych średniowiecza: nocą w zamkach templariuszy aresztowano i wtrącono do więzień
Mistrzów zakonu. Zostali oskarŜeni o tajemne praktyki, w tym o oddawanie czci diabłu, bluźnierstwo
wobec Jezusa Chrystusa, urządzanie orgii i zmuszanie nowicjuszy do spółkowania. Okrutne tortury,
oszczerstwa, a wreszcie zdrada sprawiły, Ŝe zakon templariuszy zniknął z kart średniowiecznych kronik.
Skonfiskowano jego bogactwa, braci-rycerzy rozpędzono po świecie. Ostatni Wielki Mistrz zakonu, Jakub
z Molay, został wraz z jednym ze swych towarzyszy spalony na stosie, który wzniesiono na wyspie Cite w
sercu ParyŜa. Jego ostatnim Ŝyczeniem było, aby konając, mógł patrzeć na wieŜe katedry Notre Dame
29
.
Jednak Hiszpania, prowadząca rekonkwistę Półwyspu Iberyjskiego, uznała, Ŝe warto przyjąć
opuszczających inne państwa templariuszy, licząc na ich wsparcie w walce z Maurami. Rycerzy
przygarnęły hiszpańskie zakony, a wśród nich Zakon Świętego Jakuba od Miecza, czuwający nad
bezpieczeństwem Camino de Santiago.
Pochłonięty takimi myślami, punktualnie o siódmej wieczorem przekroczyłem bramę wiodącą
do starego zamku templariuszy w Pon-ferradzie, gdzie wyznaczono mi spotkanie z Tradycją.
Nikogo nie było. Czekałem pół godziny, paląc papierosa za papierosem, aŜ do chwili, kiedy
pomyślałem o najgorszym: rytuał odbył się o siódmej rano. Jednak gdy zamierzałem juŜ odejść, pojawiły
się dwie dziewczyny, które na ubraniach miały naszyte flagi Holandii i muszle -symbol Camino de
Santiago. Podeszły do mnie, zamieniliśmy kilka słów i doszliśmy do wniosku, Ŝe czekamy na to samo. Do
liściku nie zakradł się błąd - pomyślałem z ulgą.
Co kwadrans przybywał ktoś nowy. Australijczyk, pięcioro Hiszpanów, jeszcze jeden Holender.
Nie licząc paru pytań o godzinę spotkania, która wszystkich nas niepokoiła, prawie się do siebie nie
odzywaliśmy. Usiedliśmy razem w jednym z pomieszczeń - zrujnowanym przedsionku, dawniej pełniącym
29
? Tym, którzy pragną poznać dzieje i znaczenie templariuszy, polecam krótką, lecz ciekawą pracę Reginę Pernoud,
Les Templiers. (Polski przekład pt. Templariusze, Marabut, Gdańsk 1995 - przyp. tłum.).
- 72 -
rolę spiŜarni, i postanowiliśmy czekać na to, co zapewne miało się wydarzyć. Nawet gdyby trzeba było tak
czekać cały dzień i noc.
Czas płynął. W końcu zaczęliśmy rozmawiać o motywach, które skłoniły nas do przybycia w to
miejsce. Przy okazji dowiedziałem się, Ŝe Szlak Świętego Jakuba jest wykorzystywany przez inne bractwa,
na ogół związane z Tradycją. Ludzie, których tu spotkałem, przeszli juŜ przez wiele prób i inicjacji, ale
były to próby, które poznałem dawno temu w Brazylii. Tylko Australijczyk i ja zdobywaliśmy wyŜszy
stopień Pierwszej Drogi. Nawet nie wdając się w szczegóły, zrozumiałem, Ŝe postępowanie Australijczyka
zdecydowanie odbiega od Praktyk RAM.
Mniej więcej za dwadzieścia dziewiąta, kiedy zaczynaliśmy juŜ opowiadać o swoim Ŝyciu
prywatnym, rozbrzmiał gong. Dźwięk dochodził ze starej zamkowej kaplicy.
Ten widok robił ogromne wraŜenie. Kaplicę, a raczej to, co z niej zostało, bo znaczna część
budowli była ruiną, oświetlały pochodnie. Tam gdzie dawniej wznosił się ołtarz, rysowało się siedem
sylwetek odzianych w świecki strój templariuszy: kaptur, stalowy hełm i kolczugę. Postacie miały u boku
miecze, a w rękach tarcze. Zaparło mi dech w piersi - moŜna by pomyśleć, Ŝe czas nagle się cofnął.
Jedynym, co nie pozwalało zatracić poczucia rzeczywistości, były nasze ubrania - dŜinsy i bawełniane
koszulki, na których widniały muszle.
Choć światło pochodni ledwie rozpraszało mrok, w jednym z rycerzy zdołałem rozpoznać
Petrusa.
- ZbliŜcie się do swoich Mistrzów - powiedział ten, który wyglądał na najstarszego. - Patrzcie im
prosto w oczy. Rozbierzcie się i przywdziejcie szaty.
Ruszyłem w stronę Petrusa. Wyglądał, jakby był w transie, i miałem wraŜenie, Ŝe mnie nie poznaje.
Lecz w oczach mojego przewodnika dostrzegłem cień smutku, takiego jak ten, który pobrzmiewał w jego
głosie minionej nocy. Zdjąłem ubranie, a Petrus odział mnie w czarną, pachnącą tunikę, która opadła mi do
samych stóp. Zorientowałem się, Ŝe jeden z Mistrzów miał kilku uczniów, nie mogłem jednak zobaczyć
który, musiałem bowiem patrzeć Petrusowi w oczy.
Zostali poprowadzeni na środek kaplicy przez najwyŜszego kapłana, który - podczas gdy dwóch
rycerzy rysowało wokół nas krąg - zaczął odprawiać modły:
- Trinitas, Soter, Mesjasz, Emmanuel, Sabaoth, Adonaj, Atanatos, Jezus...
30
Krąg, nieodzowna ochrona dla tych, którzy w nim się znajdowali, został wytyczony. ZauwaŜyłem,
Ŝ
e cztery spośród tych osób noszą białe tuniki, co oznacza drogę absolutnej czystości.
- Amides, Teodonias, Anitor! - ciągnął najwyŜszy kapłan. - Dzięki pomocy aniołów wdziewam
szatę zbawienia i czerpię wszystko, co pragnę ujrzeć rzeczywistym, z Twej dobroci, o przenajświętszy
Adonaj, którego Królestwo trwać będzie po wsze czasy. Amen!
NajwyŜszy kapłan zarzucił na kolczugę biały płaszcz z wyszytym na plecach krzyŜem templariuszy.
Inni rycerze uczynili to samo.
Była dokładnie dwudziesta pierwsza, godzina Merkurego Posłańca. A ja znów znalazłem się w
ś
rodku kręgu Tradycji. Woń mięty, bazylii i Ŝywicy wypełniła kaplicę. Wszyscy rycerze wypowiadali teraz
wielką inwokację:
- O wielki i potęŜny królu N., który mocą Boga NajwyŜszego, EL, władasz wszystkimi duchami
wyŜszymi i niŜszymi, a przede wszystkim piekielnym światem kręgu wschodniego [...], wzywam cię, abym
mógł spełnić moje pragnienie, jakiekolwiek by ono było, o ile pozostaje w zgodzie z twym dziełem,
wzywam cię z mocy Boga, EL, stwórcy wszystkich rzeczy na niebie, w przestworzach, na ziemi i w piekle,
i ich pana.
Niezmącona cisza zapadła pośród starych murów i choć go nie widzieliśmy, mogliśmy poczuć
obecność tego, którego imię zostało wypowiedziane. To było zwieńczenie rytuału. Uczestniczyłem juŜ w
setkach podobnych ceremonii, które przynosiły znacznie bardziej zadziwiające niespodzianki, gdy
nadchodziła ta chwila. Ale zamek templariuszy z pewnością pobudził mą wyobraźnię - wydawało mi się, Ŝe
w lewej nawie kaplicy widzę unoszącego się lśniącego ptaka, jakiego dotąd nie spotkałem.
NajwyŜszy kapłan, stojąc poza kręgiem, skropił nas wodą. Potem święconym tuszem wypisał na
podłodze siedemdziesiąt dwa imiona, którymi w Tradycji nazywa się Boga. Wszyscy, pielgrzymi i rycerze,
30
? PoniewaŜ jest to bardzo długi rytuał, zrozumiały tylko dla tych, którzy poznali drogę Tradycji, postanowiłem
skrócić wypowiadane formuły. Nie ma to znaczenia dla treści ksiąŜki, poniewaŜ obrządek słuŜy tylko sprowadzeniu
Starszych i oddaniu im czci. Istotą tego odcinka Camino de Santiago jest ćwiczenie Tańca, przedstawione w pełnej
postaci.
- 73 -
poczęli wypowiadać święte imiona. Płomienie pochodni trzeszczały, co oznaczało, Ŝe wezwany duch się
podporządkował.
Nadszedł czas Tańca. Zrozumiałem, dlaczego Petrus uczył mnie wczoraj tańca, tak róŜniącego się
od tych, które przywykłem wykonywać w tej fazie ceremonii. Nie podano nam tej zasady, ale wszyscy juŜ
ją znaliśmy: nie wolno było wystawić nogi poza krąg, poniewaŜ nie mieliśmy osłon, jakie rycerze włoŜyli
pod kolczugi. Zapisałem w pamięci wielkość kręgu i robiłem dokładnie to, czego nauczył mnie Petrus.
Wróciłem myślami w świat dzieciństwa. Głos, daleki głos kobiety, nucił w mej głowie piosenki.
Ukląkłem, potem skuliłem się w pozycji płodu. Mój tułów, i tylko tułów, wirował w rytm melodii. Czułem
się dobrze i juŜ pogrąŜyłem się w rytuale Tradycji. Z czasem rozbrzmiewająca we mnie muzyka odmieniała
się, poruszałem się coraz gwałtowniej, ogarnięty potęŜną ekstazą. Wokół panowała ciemność, a moje ciało
zatraciło pośród tego mroku wszelki cięŜar. Wówczas ruszyłem na przechadzkę po ukwieconych polach
Agaty i spotkałem się z dziadkiem i wujem, który w dzieciństwie miał na mnie bardzo silny wpływ.
Poczułem wibracje czasu i jego osnowy, której wszystkie drogi krzyŜują się, splatają, a wreszcie łączą w
spójne całości tak, Ŝe trudno juŜ odróŜnić poszczególne ścieŜki, choć kaŜda jest odmienna od pozostałych.
W pewnej chwili ujrzałem pędzącego Australijczyka - jego ciało lśniło czerwoną poświatą.
Potem mym oczom ukazały się kielich i patena. Ten obraz trwał bardzo długo, jakby usiłował mi
coś przekazać. Próbowałem odgadnąć jego wymowę, lecz nie potrafiłem zrozumieć przesłania; byłem tylko
pewien, Ŝe ma związek z moim mieczem. Potem wydawało mi się, Ŝe widzę Oblicze RAM wyłaniające się
z ciemności, która nagle zajęła miejsce kielicha i pateny. Lecz kiedy twarz się przybliŜyła, okazała się tylko
obliczem N., przywołanego ducha, mojego dobrego znajomego. Nie nawiązaliśmy bliŜszego kontaktu i
twarz rozproszyła się w mroku, z którego się wyłoniła.
Nie wiem, jak długo tańczyliśmy. Nagle dobiegł mnie głos: „Jahwe, Tetragrammaton... Te-
tragrammaton..." Nie chciałem wychodzić z transu, jednak najwyŜszy kapłan powtarzał: „Jahwe,
Tetragrammaton..." Rozgniewało mnie to. WciąŜ jeszcze trwała więź z Tradycją i nie chciałem wracać. Ale
Mistrz nalegał.
Niechętnie powróciłem na Ziemię. Znów znajdowałem się w magicznym kręgu, pośród
przesiąkniętej pradawną historią atmosfery zamku templariuszy.
My, pielgrzymi, spoglądaliśmy na siebie. Nagłe przerwanie kontaktu dla wszystkich było przykre.
Miałem wielką chęć porozmawiać z Australijczykiem o tym, co zobaczyłem. Kiedy na niego spojrzałem,
zrozumiałem, Ŝe słowa są zbędne - on takŜe mnie widział.
Rycerze stanęli wokół nas. Uderzali mieczami o tarcze, a my słuchaliśmy tych ogłuszających
dźwięków. Ucichły po chwili i wtedy najwyŜszy kapłan powiedział:
- O duchu N., poniewaŜ gorliwie wypełniłeś me prośby, teraz pozwalam ci odejść, zaklinając, byś
nie szkodził ludziom ani zwierzętom. Odejdź, powiadam, i bądź gotów i chętny przybyć tu ponownie, gdy
wezwą cię naleŜycie odprawione święte rytuały i egzorcyzmy Tradycji. Zaklinam, byś odszedł w pokoju i
ciszy, i niechaj pokój boŜy po wsze czasy panuje między tobą i mną. Amen.
Krąg zniknął, a my uklękliśmy, pochylając głowy. Jeden z rycerzy odmówił z nami siedem Pater
noster i siedem Ave Maria. NajwyŜszy kapłan po siedemkroć odmówił Credo, wyjaśniając, iŜ poleciła mu
tak uczynić Matka Boska z Med-jugorie, która objawiała się w Jugosławii od roku 1982. Postępowaliśmy
zatem zgodnie z obrządkiem chrześcijańskim.
- Andrew, powstań i podejdź tu – rozkazał najwyŜszy kapłan.
Australijczyk ruszył w stronę ołtarza, przed którym stało siedmiu rycerzy.
Jeden z nich, zapewne przewodnik Australijczyka, zapytał:
- Bracie, czy chcesz zostać przyjęty do naszego Domu?
- Tak - odparł Andrew.
I zrozumiałem, w jakim rytuale chrześcijańskim bierzemy udział. Była to inicjacja templariusza.
- Świadom jesteś surowości reguły Domu i zawartych w niej nakazów słuŜenia ludziom?
- Gotów jestem znieść wszystko dla Boga i pragnę być sługą i niewolnikiem Domu na zawsze,
po kres mego Ŝywota - odrzekł Australijczyk.
Potem nastąpiła seria rytualnych pytań, z których część nie miała we współczesnym świecie
Ŝ
adnego sensu, podczas gdy inne oznaczały pełne oddanie i ogrom miłości. Andrew, ze spuszczoną głową,
odpowiadał na wszystkie zadawane pytania.
- Dobry bracie, prosisz o wiele, gdyŜ z naszej reguły widzisz jeno pozór zewnętrzny, piękne
rumaki, wspaniałe szaty - powiedział jego przewodnik. - Nie znasz jednak surowych nakazów, które kryją
się pod tą powłoką. Trudno bowiem przyjdzie tobie, któryś sam sobie panem, stać się sługą innych, gdyŜ
- 74 -
rzadko czynił będziesz to, czego pragniesz. Jeśli zechcesz tu zostać, wyślemy cię za morze. Jeśli
zapragniesz być w Akce, wyślemy cię do ziemi Trypolisu, Antiochii lub Armenii. Gdy zapragniesz snu,
trzeba ci będzie czuwać. Jeśli zechcesz poświęcić się zajęciom dnia, rozkaŜemy ci udać się na spoczynek.
- Chcę naleŜeć do Domu - odparł Australijczyk.
I było, jakby dawni templariusze, którzy mieszkali w zamku, z zadowoleniem obserwowali
ceremonię inicjacji. Pochodnie głośno trzeszczały.
Potem nastąpiła seria przestróg, a Australijczyk przyjmował je wszystkie, powtarzając, Ŝe pragnie
wstąpić do Zakonu. Wreszcie jego przewodnik zwrócił się do najwyŜszego kapłana i powtórzył odpowiedzi
udzielone przez Australijczyka. Kapłan raz jeszcze uroczyście zapytał, czy postulant gotów jest
zaakceptować wszystkie nakazy Domu.
- Tak, Mistrzu, jeśli taka jest wola boŜa. Staję przed Bogiem i przed tobą, Mistrzu, a takŜe przed
braćmi, by błagać w imię Boga i Maryi Dziewicy o przyjęcie mnie do Zakonu i dopuszczenie do jego
dobrodziejstw, zarówno duchowych, jak i doczesnych, jako tego, który pragnie zostać sługą i niewolnikiem
Domu po kres swego Ŝywota.
- Przywiedźcie go do mnie w imię BoŜe - rzekł wówczas najwyŜszy kapłan.
Wtedy rycerze dobyli z pochew mieczy i unieśli je ku niebu. Potem opuścili broń, by po chwili
stalową koroną otoczyć głowę Australijczyka. Ostrza połyskiwały w ogniu złotawym blaskiem, który
podkreślał świętość tej chwili.
Mistrz Australijczyka zbliŜył się do niego, by uroczyście wręczyć mu miecz. Ktoś uderzył w
dzwon, którego dźwięk odbił się echem w starym zamczysku, by brzmieć w nieskończoność. Wszyscy
spuściliśmy oczy, a rycerze gdzieś zniknęli. Kiedy podnieśliśmy głowy, było nas juŜ tylko dziewięcioro,
poniewaŜ Andrew udał się z rycerzami na obrzędową ucztę.
Przebraliśmy się i bez zbędnych formalności kaŜdy z nas ruszył w swoją stronę. Taniec musiał
trwać bardzo długo, poniewaŜ właśnie świtało. Ogarnęło mnie poczucie bezgranicznej samotności.
Zazdrościłem Australijczykowi, który znalazł swój miecz i zdołał osiągnąć cel. Byłem teraz sam, nikt nie
wskazywał mi dalszej drogi, poniewaŜ Tradycja odtrąciła mnie w dalekim kraju Ameryki Południowej, nie
podpowiadając, jak mogę wrócić na jej łono. Musiałem przemierzyć niezwykły Szlak Świętego Jakuba, a
byłem juŜ coraz bliŜej jego kresu i wciąŜ nie znałem tajemnicy mojego miecza ani nie wiedziałem, w jaki
sposób mam go odnaleźć.
Dzwon nadal bił. Wychodząc z zamku, stwierdziłem, Ŝe głos dochodzi z pobliskiego kościoła i
wzywa wiernych na poranną mszę. Miasto budziło się, by pracować, kochać, cierpieć albo oddawać się
marzeniom i płacić rachunki. I ani ten dzwon, ani miasto nie wiedziały, Ŝe tej nocy odprawiono pradawny
rytuał i Ŝe to, co świat uwaŜał za martwe od wieków, wciąŜ się odradzało, dowodząc swej wielkiej mocy.
Cebreiro
- Jest pan pielgrzymem? -- zapytała dziewczynka, jedyna Ŝywa istota, na jaką się natknąłem w to
skwarne popołudnie w Villafranca del Bierzo.
Popatrzyłem na nią bez słowa. Miała około ośmiu lat i była biednie ubrana. Podbiegła do fontanny,
na której obrzeŜu usiadłem, Ŝeby trochę odpocząć. Myślałem wyłącznie o tym, Ŝeby szybko dotrzeć do
Santiago de Compostela i raz na zawsze zakończyć to szaleństwo. Nie potrafiłem zapomnieć smutnego
głosu Petrusa, jaki słyszałem, gdy Ŝegnał się ze mną na bocznicy kolejowej, ani jego obcego spojrzenia,
które dostrzegłem, gdy zwróciłem nań oczy podczas rytuału Tradycji. Wydawało się, Ŝe sądzi, iŜ wszystkie
jego starania, aby mi pomóc, poszły na marne. Jestem pewien, Ŝe kiedy przywołano do ołtarza
Australijczyka, Petrus pragnął, aby wezwano takŜe i mnie. Mój miecz mógł przecieŜ spoczywać w ukryciu
właśnie w tym zamczysku, pełnym legend i mądrości przodków. To miejsce doskonale spełniało warunki,
które uznałem za nieodzowne, rozmyślając nad taką idealną kryjówką: było opustoszałe, odwiedzane przez
nielicznych pielgrzymów, którzy szanowali pamiątki po zakonie templariuszy, uświęcone.
Lecz wezwano tylko Australijczyka. A Petrus zapewne czuł się poniŜony, bo nie dowiódł, Ŝe jako
przewodnik potrafi doprowadzić mnie do miecza.
- 75 -
Poza tym jednak rytuał Tradycji rozbudził we mnie fascynację wiedzą tajemną, choć nauczyłem się
w sobie tłumić, wędrując zadziwiającym Szlakiem Świętego Jakuba, „drogą zwykłych ludzi". Inwokacje,
niemal pełne panowanie nad materią, kontakt z zaświatami - wszystko to interesowało mnie znacznie
bardziej niŜ Praktyki RAM. MoŜe te Praktyki miały bardziej rzeczywiste zastosowanie w moim Ŝyciu.
Niewątpliwie znacząco się zmieniłem od chwili wyruszenia na Szlak. Dzięki pomocy Petrusa odkryłem, Ŝe
wiedza, którą posiadłem, moŜe mi pomóc wspiąć się po ścianie wodospadu, pokonać wrogów i rozmawiać
z Posłańcem o sprawach praktycznych. Poznałem oblicze mojej śmierci, Błękitny Glob Miłości, która
trawi, zalewający cały świat. Gotów byłem toczyć Dobrą Walkę i uczynić z Ŝycia pasmo zwycięstw.
A jednak jakaś ukryta cząstka mej duszy wciąŜ Ŝałowała magicznych kręgów, transcendentalnych
formuł, kadzideł i święconego atramentu. To, co Petrus nazywał hołdem składanym Starszym, dla mnie
było silną więzią i nostalgią za starymi, zapomnianymi naukami. A myśl, Ŝe prawo wstępu do tego świata
miałoby mi zostać odebrane, pozbawiała mnie motywacji do dalszej wędrówki.
Kiedy po rytuale Tradycji wróciłem do hotelu, znalazłem przymocowany do klucza Przewodnik
pielgrzyma- ksiąŜkę, po którą sięgał Petrus, kiedy Ŝółte znaki były słabo widoczne albo gdy chciał obliczyć
odległość między miastami. Opuściłem Ponferradę tego samego ranka, nie tracąc czasu na sen, i ruszyłem
na Szlak. Pierwszego wieczoru przekonałem się, Ŝe mapa ma źle oznaczoną skalę, i musiałem spać pod
gołym niebem, pod osłoną skały.
Tu, rozmyślając nad tym, co mi się przydarzyło od wizyty u pani Savin, uświadomiłem sobie, jak
uporczywie Petrus starał się mnie przekonać, Ŝe, wbrew temu, czego zawsze nas uczono, liczą się przede
wszystkim efekty naszych poczynań. Wysiłek jest zbawienny i konieczny, ale jeśli nie przynosi
oczekiwanego skutku, nic nie znaczy.
Od siebie, po wszystkim, co się stało, mogłem oczekiwać spełnienia tylko jednego celu -
odnalezienia miecza. A tego wciąŜ jeszcze nie dokonałem. Od Santiago de Compostela dzieliło mnie juŜ
zaledwie kilka dni wędrówki.
- JeŜeli jest pan pielgrzymem, mogę pana zaprowadzić do Bramy Przebaczenia. - Dziewczynka
nachalnie proponowała swoje usługi, stojąc przy fontannie w Villafranca del Bierzo. -- Kto przejdzie przez
tę bramę, nie musi juŜ wędrować do Composteli.
Dałem jej parę peset, Ŝeby sobie poszła i czym prędzej zostawiła mnie w spokoju. Ale ona zaczęła
się bawić, ochlapując wodą z fontanny mój plecak i bermudy.
- Proszę pana, proszę pana.
I wtedy właśnie przyszły mi na myśl tak często powtarzane przez Petrusa słowa: „Oracz ma orać w
nadziei, a młocarz młócić w nadziei, Ŝe będzie miał coś z tego"
31
. Był to urywek listu apostoła Pawła.
Musiałem jeszcze trochę wytrwać. Szukać, nie poddając się strachowi przed poraŜką. Zachować
nadzieję, Ŝe odnajdę miecz i poznam jego sekret. Kto wie, czy ta dziewczynka nie próbowała mi
powiedzieć czegoś, czego nie chciałem zrozumieć? JeŜeli Brama Przebaczenia, która znajdowała się w
kościele, mogła zapewnić osiągnięcie tego samego efektu duchowego co przybycie do Santiago de
Compostela, dlaczego mój miecz nie miałby czekać właśnie tu?
- Chodźmy powiedziałem w końcu do dziewczynki.
Spojrzałem na górę, z której niedawno schodziłem. Teraz trzeba było zawrócić i częściowo wspiąć
się na zbocze. Minąłem Bramę Przebaczenia, nawet nie starając się jej przyjrzeć, bo wytyczyłem sobie
konkretny cel - dotrzeć do Santiago. Ale znalazła się mała dziewczynka, jedyna Ŝywa istota, która wyszła z
domu w to upalne popołudnie, a teraz nalegała, Ŝebym się cofnął i zwrócił oczy na coś, co ominąłem.
Pośpiech i zniechęcenie mogły spowodować, Ŝe przeszedłem obok przedmiotu moich poszukiwań, po
prostu go nie zauwaŜając. Dlaczego właściwie ta dziewczynka nie odeszła, kiedy dałem jej pieniądze?
Petrus ciągle powtarzał, Ŝe lubię opowiadać sobie bajki. A moŜe się mylił?
Idąc za dziewczynką, przypomniałem sobie historię Bramy Przebaczenia. Kościół zawarł swoisty
układ z chorymi pielgrzymami. PoniewaŜ od tego miejsca do Composteli droga znów stawała się
niebezpieczna i wiodła przez góry, w XII wieku papieŜ ogłosił, Ŝe wystarczy, jeśli ten, komu zbrakło sił, by
kontynuować wędrówkę, przekroczy Bramę Przebaczenia. Uzyska takie same odpusty, jakie otrzymywali
ci, którzy docierali do ostatecznego celu pielgrzymki. W ten sposób papieŜ rozwiązał problem wielu
pątników i zachęcił do pielgrzymek.
31
?1 Kor 9, 10 (przyp. tłum.).
- 76 -
Szliśmy drogą, którą juŜ pokonywałem - krętymi, stromymi ścieŜkami biegnącymi po śliskim
zboczu. Dziewczynka wyprzedzała mnie, zwinna i szybka jak strzała, a ja nieraz musiałem prosić, by
zwolniła kroku. Słuchała mnie, ale juŜ po chwili znów ruszała biegiem. Po półgodzinie i wielu moich
protestach stanęliśmy wreszcie przed Bramą Przebaczenia.
- Mam klucze do kościoła - powiedziała. -Wejdę i otworzę bramę, aby mógł ją pan przekroczyć.
Weszła bramą główną, a ja czekałem na zewnątrz. Kaplica była mała. Bramę, zwróconą na północ,
zdobiły muszle i sceny z Ŝycia świętego Jakuba. W chwili gdy usłyszałem zgrzyt klucza w zamku, potęŜny
owczarek niemiecki wyskoczył nie wiadomo skąd i stanął między mną a bramą.
Moje ciało natychmiast przygotowało się do walki.
Znowu - pomyślałem. Wygląda na to, Ŝe ta historia nigdy się nie skończy. WciąŜ nowe próby walki,
poniŜenia. I ani śladu miecza.
Jednak w tej chwili otwarła się Brama Przebaczenia i stanęła w niej dziewczynka. Widząc
wpatrującego się we mnie psa i mnie, z oczyma utkwionymi w jego ślepia, wypowiedziała kilka ciepłych
słów i w ten sposób udobruchała zwierzę. Merdając ogonem, pies pobiegł w głąb kościoła.
Być moŜe Petrus miał rację - uwielbiałem snuć opowieści. Zwykły owczarek niemiecki wyrósł w
moich oczach do rozmiarów groźnego zwierzęcia nie z tego świata. To był zły znak -przejaw zmęczenia,
które czasem sprawia, Ŝe dajemy się zwodzić.
Lecz wciąŜ jeszcze była nadzieja. Dziewczynka skinęła ręką, prosząc, bym wszedł. Pełen
oczekiwań przekroczyłem Bramę Przebaczenia i uzyskałem łaski, jakich dostępują pielgrzymi w Com-
posteli.
Ogarnąłem spojrzeniem pustą świątynię, w której prawie nie było posągów ani obrazów, szukając
jedynej rzeczy, która mnie interesowała.
- MoŜna tu zobaczyć kapitele w kształcie muszli, symbolu Camino de Santiago - zaczęła
opowiadać mała, grając rolę przewodniczki. Oto święta Agata z... wieku...
Wkrótce zrozumiałem, Ŝe nie warto było zawracać z drogi.
- A to święty Jakub Matamoros
32
z uniesionym mieczem i Maurowie pod kopytami jego koma,
posąg z... wieku...
Tu znajdował się miecz świętego Jakuba. Ale nie mój. Dałem dziewczynce jeszcze kilka peset, ale
ich nie przyjęła. Z lekka uraŜona, nie udzielając Ŝadnych wyjaśnień, powiedziała, Ŝebym wyszedł.
Zszedłem po stromym zboczu i ruszyłem w kierunku Composteli. Kiedy powtórnie wędrowałem
uliczkami Villafranca del Bierzo, stanął przede mną męŜczyzna, który oświadczył, Ŝe ma na imię Angel, i
zapytał, czy zechcę zwiedzić kościół Świętego Józefa Cieśli. Choć imię męŜczyzny miało w sobie tyle
magii
33
, tuŜ po doznanym rozczarowaniu doszedłem do wniosku, Ŝe Petrus był wielkim znawcą ludzkich
dusz. Cechuje nas skłonność do snucia opowieści o tym, co nie istnieje, a nie wierzymy w rzeczy
oczywiste, rzucające się w oczy.
Jednak wyłącznie po to, by potwierdzić swe przekonania, pozwoliłem Angelowi zaprowadzić się
takŜe i do tego kościoła. Był zamknięty, a on nie miał klucza. Pokazał mi usytuowany nad portalem posąg
ś
więtego Józefa trzymającego narzędzia ciesielskie. Popatrzyłem, podziękowałem męŜczyźnie i chciałem
dać mu kilka peset. Nie przyjął ich i zostawił mnie na środku ulicy.
- Jesteśmy dumni z naszego miasta - oznajmił. - Nie robimy tego dla pieniędzy.
I znów ruszyłem tą samą drogą, by po kwadransie zostawić za sobą Villafranca del Bierzo z jej
bramami, uliczkami i tajemniczymi przewodnikami, którzy za swe usługi nie przyjmowali zapłaty.
Przez jakiś czas przemierzałem górzyste tereny, co kosztowało mnie wiele wysiłku i zajmowało
duŜo czasu. Początkowo myślałem wyłącznie o tym, co zaprzątało mnie juŜ wcześniej - o samotności,
poczuciu wstydu, bo zawiodłem Petrusa, o moim mieczu i jego tajemnicy. Ale postacie dziewczynki i
Angela wciąŜ stały mi przed oczyma. Podczas gdy ja szedłem skupiony wyłącznie na nagrodzie, której
poŜądałem, oni dali mi z siebie to, co mieli najlepszego - swą miłość do tego miasta. Nie otrzymując nic w
zamian. Niejasna jeszcze myśl przybrała wyraźniejszy kształt w zakamarkach mej duszy. To była więź
łącząca wszystkie siły natury. Petrus nieustannie podkreślał, Ŝe pragnienie nagrody jest konieczne, by
osiągnąć zwycięstwo. Lecz za kaŜdym razem, kiedy zapominałem o całym świecie, myśląc wyłącznie o
mieczu, przywoływał mnie do porządku, stosując bolesne chwyty. Takie sytuacje wielokrotnie powtarzały
się na Camino de Santiago.
32
? AraboŜerca (przyp. tłum.).
33
? Angel to po hiszpańsku „anioł".
- 77 -
Robił to z rozmysłem. I w tym musiał tkwić sekret mojego miecza. Zagrzebane w najgłębszych
zakamarkach mej duszy przeczucia drgnęły, przeniknęła je odrobina światła. Nie uświadamiałem sobie
jeszcze, ku czemu zmierzam, coś mi jednak podpowiadało, Ŝe jestem na dobrej drodze.
Byłem wdzięczny za spotkanie z dziewczynką i z Angelem; w ich sposobie mówienia o
kościołach kryła się Miłość, która trawi. Zmusili mnie, abym dwukrotnie przemierzył drogę, którą
planowałem pokonać po południu. Teraz znów zapomniałem o fascynacji rytuałem Tradycji i powróciłem
na hiszpańską ziemię.
Pomyślałem o dniu, juŜ bardzo odległym, w którym Petrus powiedział mi, Ŝe wielokrotnie
przeszliśmy tę samą drogę w Pirenejach. Zatęskniłem za tamtym dniem. To mógł być dobry początek - kto
wie, czy powtórzenie takiej sytuacji właśnie teraz nie wróŜyło szczęśliwego zakończenia?
Wieczorem dotarłem do wioski i wynająłem pokój u starszej pani, która zaŜądała śmiesznie niskiej
zapłaty za nocleg i posiłki. Pogawędziliśmy trochę, a ona wyznała mi, jak głęboką wiarę pokłada w
Przenajświętszym Sercu Jezusa i jak martwi się o zbiór oliwek w tym roku, kiedy panuje straszliwa susza.
Wypiłem trochę wina, zjadłem zupę i wcześnie poszedłem spać.
Byłem teraz znacznie spokojniejszy dzięki tej kiełkującej we mnie myśli, która wkrótce miała
wybuchnąć. Pomodliłem się, wykonałem kilka ćwiczeń, których nauczył mnie Petrus, i wezwałem Astraina.
Musiałem porozmawiać z nim o walce z psem. Usiłował wtedy za wszelką cenę wyrządzić mi krzywdę, a
kiedy odmówił mi pomocy w zmaganiach z krzyŜem, postanowiłem na zawsze usunąć go ze swego Ŝycia.
Gdybym nie rozpoznał jego głosu, uległbym kuszeniu, któremu poddawał mnie przez całą walkę.
- Zrobiłeś wszystko co w twojej mocy, Ŝeby pomóc Legionowi mnie pokonać - powiedziałem.
- Nie sprzymierzam się przeciw moim braciom - odparł Astrain.
Spodziewałem się takiej odpowiedzi. PrzecieŜ zostałem o tym uprzedzony, a absurdem było
gniewać się na Posłańca tylko dlatego, Ŝe pozostał posłuszny swej naturze. Powinienem widzieć w nim
towarzysza, który pomaga mi w chwilach takich jak ta - to było jedyne jego zadanie. Puściłem w niepamięć
urazę i zaczęliśmy rozmawiać o Szlaku, o Petrusie, o tajemnicy miecza, o moim przeczuciu, Ŝe ten sekret
tkwi we mnie. Nie powiedział mi niczego istotnego, moŜe poza tym, Ŝe takie tajemnice były dla niego
niedostępne. Ale przynajmniej miałem z kim pogawędzić po całym popołudniu milczenia. Rozmawialiśmy
do późna., aŜ staruszka zapukała do drzwi, Ŝeby zwrócić mi uwagę, Ŝe mówię przez sen.
Obudziłem się w znacznie lepszej formie i wczesnym rankiem wyruszyłem w drogę. Zgodnie
z moimi obliczeniami juŜ po południu powinienem znaleźć się w Galicji, gdzie leŜy Santiago de
Compostela. Droga wciąŜ pięła się w górę i przez cztery godziny utrzymywałem tempo marszu tylko
dzięki zdwojonemu wysiłkowi. Przez cały ten czas Ŝywiłem nadzieję, Ŝe za następnym zakrętem droga
pobiegnie w dół. Ale ta chwila nie nadchodziła, więc w końcu przestałem wierzyć, Ŝe tego popołudnia uda
mi się posuwać nieco szybciej. W dali dostrzegałem jeszcze wyŜsze szczyty i nie mogłem uwolnić się od
myśli, Ŝe prędzej czy później będę musiał je pokonać. Jednak wysiłek fizyczny niemal całkowicie
oswobodził mnie od innych trosk i ogarnęła mnie Ŝyczliwość wobec samego siebie.
Psiakość! -- pomyślałem. Ilu ludzi potraktowałoby powaŜnie kogoś, kto rzuca wszystko, Ŝeby
wyruszyć na poszukiwanie miecza? I jakie znaczenie w moim prawdziwym Ŝyciu miałby fakt, Ŝe nie
zdołałem go odnaleźć? Nauczyłem się Praktyk RAM, poznałem mojego Posłańca, walczyłem z psem i
ujrzałem własną śmierć - powtórzyłem sobie raz jeszcze, próbując przekonać samego siebie o znaczeniu,
jakie miała dla mnie Camino de Santiago. Miecz był tylko efektem. Bardzo chciałbym go odnaleźć, ale
jeszcze bardziej pragnąłem wiedzieć, co z nim począć. Bo przecieŜ musiałem zrobić z niego praktyczny
uŜytek, tak jak stosowałem w praktyce ćwiczenia, których nauczył mnie Petrus.
Zatrzymałem się nagle. Myśl, dotąd stłumiona, eksplodowała. Wszystko wokół stało się jasnością,
a fala niekontrolowanej Agape wypłynęła ze mnie. Gorąco pragnąłem, Ŝeby był tu teraz Petrus, abym mógł
mu wyznać to, czego chciał się o mnie dowiedzieć - to jedyne odkrycie, jakiego ode mnie oczekiwał, bo to
odkrycie miało zwieńczyć długi okres nauk na niezwykłym Szlaku Świętego Jakuba - pragnąłem wyjawić
mu sekret mojego miecza.
A sekret mojego miecza, jak sekret kaŜdej zdobyczy, której człowiek poŜąda w tym Ŝyciu,
sprowadzał się do najprostszego pod słońcem pytania: co z nim uczynić?
Nigdy nie snułem takich rozwaŜań. Pokonując Camino de Santiago, chciałem dowiedzieć się
jedynie, gdzie, w jakim miejscu ukryto miecz. Nie zastanawiałem się, dlaczego pragnę go znaleźć ani do
czego jest mi potrzebny. Całą uwagę skoncentrowałem na nagrodzie i nie rozumiałem, Ŝe kiedy ktoś czegoś
pragnie, musi jasno określić powód tego pragnienia. To było jedynym motywem szukania nagrody i na tym
- 78 -
właśnie polegał sekret mojego miecza. Petrus powinien był się dowiedzieć, Ŝe dokonałem tego odkrycia,
byłem jednak przekonany, Ŝe nigdy juŜ nie zobaczę mojego przewodnika.
Dlatego przyklęknąłem w milczeniu, wyrwałem kartkę z notesu i zapisałem, jak zamierzam
wykorzystać miecz. Potem starannie złoŜyłem tę kartkę i wsunąłem ją pod kamień, który przypominał mi o
jego imieniu i jego przyjaźni. Czas szybko zniszczy ten skrawek papieru, lecz ja w ten sposób symbolicznie
wręczyłem go Petrusowi.
On juŜ wiedział, co uczynię z mieczem. Teraz moja i Petrusowa misja została spełniona.
Wędrowałem po coraz wyŜszych partiach gór, a Agape przepływała przeze mnie i rozświetlała
wokół świat. Teraz, kiedy znałem juŜ tajemnicę, musiałem znaleźć to, czego szukałem. Całe moje jestestwo
opanowała niezachwiana pewność. Szedłem, śpiewając włoską piosenkę, którą Pe-trus nucił na bocznicy
kolejowej. PoniewaŜ nie znałem słów, sam je wymyślałem. W pobliŜu nie było Ŝywego ducha, szedłem
przez gęsty las, więc w samotności zacząłem śpiewać głośniej. Wkrótce uświadomiłem sobie, Ŝe słowa
mojej piosenki nabierają absurdalnego znaczenia - to był sposób porozumiewania się ze światem, który
tylko ja znałem, bo teraz świat stał się moim nauczycielem.
Doświadczyłem tego, choć w inny sposób, podczas pierwszego spotkania z Legionem. Wówczas
ujawnił się we mnie dar języków. Stałem się sługą Ducha, który mnie wykorzystał, aby ocalić kobietę,
stworzyć mego wroga i ukazać okrutną twarz Dobrej Walki. Teraz było inaczej - byłem panem samego
siebie i uczyłem się rozmawiać ze wszechświatem.
Podejmowałem dialog ze wszystkim, co pojawiło się na mej drodze z pniami drzew, kałuŜami,
zeschniętymi liśćmi i wspaniałymi pnączami. To było ćwiczenie zwykłych ludzi, dobrze znane dzieciom, a
zapomniane przez dorosłych. Kryła się w nim tajemnicza odpowiedź rzeczy, jakby rozumiały, co mówię, i
w zamian otaczały mnie Miłością, która trawi. Wszedłem w rodzaj transu i ogarnął mnie strach, lecz byłem
gotów prowadzić tę grę, póki starczy mi sił.
Jeszcze raz okazało się, Ŝe Petrus miał rację -ucząc siebie, stawałem się Mistrzem.
Nadeszła pora obiadu, jednak nie zatrzymałem się na posiłek. Idąc przez małe osady, zniŜałem głos
do szeptu, śmiałem się do siebie, gdyby więc przypadkiem ktoś zwrócił na mnie uwagę, uznałby, Ŝe za
naszych czasów do katedry w Santiago przybywali pielgrzymi dotknięci obłędem. Lecz to nie miało
znaczenia, bo oddawałem cześć otaczającemu mnie Ŝyciu i wiedziałem juŜ, jak wykorzystam miecz, kiedy
wreszcie go znajdę.
Przez resztę popołudnia szedłem w transie, świadom, dokąd zmierzam, lecz jeszcze bardziej
ś
wiadom Ŝycia, które obdarzało mnie Aga-pe. Po raz pierwszy na niebie zaczęły się zbierać cięŜkie chmury.
Modliłem się, Ŝeby spadł deszcz, bo po długiej wędrówce, po całej tej suszy, byłby nowym, ekscytującym
doświadczeniem. O trzeciej po południu stanąłem na galicyjskiej ziemi i spojrzałem na mapę - juŜ tylko
jedna góra dzieliła mnie od końca tego etapu drogi. Uznałem, Ŝe muszę ją pokonać i spędzić noc w
pierwszej osadzie u stóp góry - Tricasteli, gdzie potęŜny król, Alfons XI, pragnął wznieść wielkie miasto,
lecz ono nawet po wiekach było tylko maleńką wioską.
WciąŜ śpiewając i mówiąc w języku, który sam stworzyłem, Ŝeby gawędzić z naturą, zacząłem się
wspinać na ostatnią górę - Cebreiro. Nosiła imię staroŜytnej osady rzymskiej, oznaczające prawdopodobnie
luty, w którym nastąpiło jakieś waŜne wydarzenie. Niegdyś uwaŜano, Ŝe to najtrudniejsza przeprawa na
trasie pielgrzymki do Santiago, lecz dziś sytuacja wygląda inaczej. Oczywiście zbocze nadal jest strome,
jednak wysoka antena telewizyjna na sąsiednim szczycie słuŜy pielgrzymom jako punkt orientacyjny i
dzięki niej nie zbaczają ze Szlaku, co dawniej zdarzało się często i niemal równie często miało tragiczne
skutki.
Chmury wisiały coraz niŜej i wiedziałem, Ŝe wkrótce zacznę poruszać się we mgle. śeby dotrzeć do
Triscateli, musiałem kierować się Ŝółtymi znakami, poniewaŜ antenę telewizyjną zakryła mgła. Gdybym się
zgubił, czekałaby mnie kolejna noc pod gołym niebem, lecz tego dnia, kiedy zbierało się na deszcz, taka
perspektywa wydawała mi się raczej nieprzyjemna. Poczuć na twarzy kropelki wody, napawać się kaŜdą
chwilą, cieszyć się wolnością i Ŝyciem, spędzić noc w gościnnym domu, gdzie znajdzie się kieliszek wina i
wygodne łóŜko, bym mógł wypocząć, myśląc o czekającej mnie jutro drodze - to jedno. Ale borykać się z
bezsennością, usiłując zdrzemnąć się w błocie, i bać się zakaŜenia kolana, bo przemięka bandaŜ - to
zupełnie co innego. Musiałem szybko dokonać wyboru: albo iść najkrótszą drogą, pośród mgły, dopóki nie
zapadnie całkowita ciemność, albo zawrócić i przenocować w wiosce, którą opuściłem przed kilkoma
godzinami, a przejście Cebreiro zostawić sobie na jutro.
W chwili gdy zrozumiałem, Ŝe muszę natychmiast podjąć decyzję, zauwaŜyłem, Ŝe stało się ze mną
coś dziwnego. Pewność, Ŝe poznałem tajemnicę miecza, kazała mi iść dalej, prosto we mgłę, która juŜ-juŜ
- 79 -
miała mnie otoczyć. To uczucie bardzo róŜniło się od impulsu, który kazał mi podąŜyć za dziewczynką do
Bramy Przebaczenia czy za męŜczyzną do kościoła Świętego Józefa Cieśli.
Przypomniałem sobie, Ŝe kiedy - co zdarzało się rzadko - prowadziłem wykłady w Brazylii, zawsze
porównywałem doświadczenie mistyczne ze znanym nam wszystkim doświadczeniem, jakim jest nauka
jazdy na rowerze. Wsiadając po raz pierwszy na rower, większość z nas porusza pedałami i przewraca się.
Potem przejeŜdŜamy króciutki odcinek drogi i znów się przewracamy. Mimo to niespodziewanie uczymy
się utrzymywać równowagę i panować nad rowerem. Nie polega to na gromadzeniu doświadczeń, ale raczej
na swoistym „cudzie", który się dokonuje, kiedy rower „zaczyna prowadzić" jadącego. Rowerzysta godzi
się poddać „brakowi równowagi" pojazdu dwukołowego, natomiast początkowy upadek wykorzystuje, by
przyjąć właściwą postawę i nabrać rozpędu.
Podczas wspinaczki na Cebreiro, o czwartej po południu, stwierdziłem, Ŝe stał się właśnie taki cud.
Po tak długiej wędrówce Szlak Świętego Jakuba zaczął mnie „prowadzić". PodąŜyłem za tym, co ludzie
nazywają intuicją. Za sprawą towarzyszącej mi przez cały ten dzień Miłości, która trawi, za sprawą
odkrycia sekretu mojego miecza, a takŜe dlatego, Ŝe człowiek w trudnych chwilach zawsze podejmuje
słuszną decyzję -bez lęku ruszyłem ku mgle.
Ta chmura gdzieś się przecieŜ kończy - myślałem, usiłując wypatrzyć Ŝółte znaki na kamieniach i
drzewach Szlaku. JuŜ od blisko godziny widoczność była bardzo słaba, a ja śpiewałem, aby przepędzić
strach, i czekałem, aŜ wydarzy się coś niezwykłego. Otoczony przez mgłę, sam pośród irrealnego świata,
spoglądałem na Ca-mino de Santiago jak na scenę z filmu, kiedy to widzimy bohatera robiącego coś, czego
nikt nie waŜyłby się uczynić, a widzowie myślą, Ŝe takie rzeczy zdarzają się tylko w kinie. Ale ja naprawdę
tu byłem i przeŜywałem tę sytuację w realnym świecie. Las ogarniała coraz głębsza cisza, mgła zaczynała
się rozpraszać. Być moŜe zbliŜałem się do celu, lecz światło przebijające się przez chmury raziło moje oczy
i odmieniało koloryt pejzaŜu, czyniąc go tajemniczym i przeraŜającym.
Teraz wokół panowała niezmącona cisza, a ja, wsłuchując się w nią, odniosłem w pewnej chwili
wraŜenie, Ŝe słyszę, gdzieś po lewej stronie drogi, kobiecy głos. Natychmiast się zatrzymałem. Sądziłem, Ŝe
głos odezwie się znowu, ale nie dobiegł mnie nawet najlŜejszy szmer, Ŝadne z brzmień lasu, Ŝaden szelest
suchych liści, pośród których buszują zwierzęta, Ŝaden łopot ptasich czy owadzich skrzydeł. Zerknąłem na
zegarek - było piętnaście po piątej. Obliczyłem, Ŝe do Torrestreli zostało mi jeszcze około czterech
kilometrów - miałem dość czasu, by pokonać tę odległość przed zapadnięciem zmroku.
Gdy podniosłem oczy, ponownie usłyszałem kobiecy głos. To, co się potem wydarzyło, okazało się
jednym z najwaŜniejszych doświadczeń w moim Ŝyciu.
Głos dobiegał znikąd, a moŜe raczej brzmiał we mnie. Słyszałem go bardzo wyraźnie. Moja intuicja
sprawiła, Ŝe stawał się coraz silniejszy. Nie ja byłem panem tego głosu, nie był nim teŜ Astrain. Ten głos
powtarzał tylko, Ŝe powinienem iść dalej, a ja usłuchałem go bez zmruŜenia oka. Było tak, jakby wrócił
Petrus i przypominał mi o rozkazach i posłuszeństwie, i o tym, Ŝe w tej chwili jestem tylko narzędziem
Szlaku, który mnie „prowadzi". Mgła stawała się coraz bardziej przejrzysta, miejscami prawie całkiem się
rozwiała. Obok mnie drzewa rosły rzadko, skały były mokre i śliskie, a zbocze równie strome jak na
odcinku, który przemierzałem od dłuŜszego czasu.
Nagle, jakby za dotknięciem czarodziejskiej róŜdŜki, mgła zniknęła. A przede mną, na szczycie
góry, wznosił się krzyŜ. Rozejrzałem się wokół i zobaczyłem morze chmur, z których się wynurzyłem, i
drugie morze chmur, wysoko ponad głową. Pomiędzy tymi dwoma oceanami sterczały wierzchołki
najwyŜszych gór i szczyt Cebreiro. Ogarnęła mnie głęboka potrzeba modlitwy. Nawet gdybym musiał z
tego powodu zboczyć z drogi do Torrestreli, chciałem wejść na sam szczyt i pomodlić się u stóp krzyŜa. To
było czterdzieści minut wspinaczki pośród wewnętrznej i zewnętrznej ciszy. Język, który wymyśliłem,
zamilkł we mnie, nie był mi juŜ potrzebny do rozmowy z ludźmi ani z Bogiem. „Wiódł" mnie Szlak
Ś
więtego Jakuba i on miał mi wskazać miejsce, w którym spoczywał mój miecz. Petrus i tym razem miał
rację.
Na szczycie, niedaleko krzyŜa, siedział męŜczyzna, który coś pisał. Przeszło mi przez myśl, Ŝe to
wysłannik, nadnaturalna wizja. Lecz intuicja podszepnęła mi, Ŝe jest inaczej, i wtedy dostrzegłem wyszytą
na jego ubraniu muszlę -męŜczyzna był pielgrzymem. Przyglądał mi się przez dłuŜszą chwilę, a potem
odszedł, uraŜony, Ŝe zakłóciłem jego spokój. Być moŜe obaj czekaliśmy na to samo na przybycie anioła? A
obaj ujrzeliśmy przed sobą człowieka. Na drodze zwykłych ludzi.
Choć tak bardzo pragnąłem się modlić, nie byłem w stanie wyrzec ani słowa. Długo stałem przy
krzyŜu, patrząc na góry i na zakrywające niebo i ziemię obłoki, zza których wyłaniały się tylko najwyŜsze
szczyty. W dole zapalały się światła osady złoŜonej z piętnastu domów i kościoła. A zatem będę miał gdzie
- 80 -
spędzić tę noc, jeśli Szlak mi na to zezwoli. Nie wiedziałem dokładnie, o której moŜe to nastąpić, ale,
pomimo nieobecności Petrusa, miałem przewodnika. „Prowadziła" mnie Camino de Santiago.
Zbłąkany baranek wszedł na szczyt i stanął między krzyŜem a mną. Spoglądał na mnie, trochę
wystraszony. Stałem tak długo, wpatrując się w niemal czarne juŜ niebo, w krzyŜ i białego baranka u stóp
krzyŜa. I nagle odczułem zmęczenie długim okresem prób, walk, nauki i marszu. Potworny, ściskający
Ŝ
ołądek ból podszedł mi do gardła i wyrwał się szlochem bez łez, tu, przed barankiem i ogromnym
samotnym krzyŜem, ukazującym, jaki los człowiek zgotował nie swemu Bogu, lecz sobie. W mej pamięci
oŜyły wszystkie nauki Camino de Santiago, gdy szlochałem nad tą samotną owieczką.
- BoŜe - zacząłem, odzyskując wreszcie zdolność wypowiadania słów modlitwy. - Nie przybili mnie
do tego krzyŜa, nie widzę na nim i Ciebie. Ten krzyŜ jest pusty i takim powinien zostać po wsze czasy,
poniewaŜ czas śmierci przeminął, a bóg odradza się teraz we mnie. Ten krzyŜ był symbolem niesłychanej
władzy, którą posiedliśmy wszyscy, władzy ukrzyŜowania drugiego człowieka i wydania go na śmierć.
Teraz ta moc odradza się dla Ŝycia, świat jest ocalony, a ja potrafię dokonywać Twych cudów. Albowiem
przemierzyłem drogę zwykłych ludzi i w nich odnalazłem Twój sekret. I Ty przemierzyłeś drogę zwykłych
ludzi. Przybyłeś, aby nauczyć nas wszystkiego, co byliśmy zdolni pojąć lub uczynić, my jednak nie
chcieliśmy przyjąć Twych nauk. Pokazałeś nam, Ŝe potęga i chwała są dostępne dla wszystkich, lecz tak
nagłe objawienie naszych zdolności przerosło nas. UkrzyŜowaliśmy Cię nie dlatego, Ŝeby okazać
niewdzięczność Synowi BoŜemu, lecz dlatego, Ŝe bardzo baliśmy się zaakceptować nasze zdolności.
UkrzyŜowaliśmy Cię, poniewaŜ baliśmy się stać bogami. Mocą czasu i tradycji stałeś się tylko dalekim
bóstwem, a my znów wypełnialiśmy swój człowieczy los.
Nie, to nie grzech być szczęśliwym. Pół tuzina ćwiczeń i uwaŜne wsłuchanie się w świat
wystarczają, by człowiek zdołał ziścić najśmielsze marzenia. Pyszniłem się mą mądrością, kazałeś mi więc
przemierzyć drogę, którą przejść moŜe kaŜdy, i odkryć to, co odkryłby kaŜdy, kto nieco uwaŜniej
przyglądałby się Ŝyciu. Pokazałeś mi, Ŝe pogoń za szczęściem jest sprawą osobistą i Ŝe nie istnieje wzorzec,
który moglibyśmy przekazać innym. Aby odnaleźć mój miecz, musiałem zgłębić jego tajemnicę, a to
okazało się takie proste - wystarczyło wiedzieć, co z nim uczynić. Co zrobić z mieczem i ze szczęściem,
jakie dla mnie oznacza.
Przeszedłem kaŜdy kilometr tej drogi, aby odkrywać to, co juŜ wiedziałem, co wie kaŜdy z nas, z
czym jednak trudno się pogodzić. CóŜ bowiem trudniejszego dla człowieka, Panie, niŜ odkryć, Ŝe moŜe
posiąść władzę?
Ból, który rozdziera teraz mą pierś, który wyrywa się szlochem z mego gardła, płosząc owieczkę,
istnieje, odkąd istnieje człowiek. Niewielu jest takich, którzy przyjęli sztandar zwycięstwa - większość
wyrzeka się marzeń, kiedy te stają się nierealne. Rezygnują z podjęcia Dobrej Walki, nie wiedzą bowiem,
co uczynić z własnym szczęściem, są więźniami spraw doczesnych. Jak ja, który pragnąłem odnaleźć
miecz, choć nie miałem pojęcia, co z nim czynić.
Uśpiony bóg rozbudził się we mnie i ból narastał z kaŜdą chwilą. Czułem, Ŝe jest przy mnie mój
Mistrz, i nareszcie udało mi się przemienić szloch we łzy. Płakałem, pełen wdzięczności dla człowieka,
który kazał mi ruszyć na Szlak Świętego Jakuba w poszukiwaniu miecza. Płakałem, pełen wdzięczności dla
Petrusa, który uczył mnie, nie wspominając o tym, Ŝe me marzenia się spełnią, jeśli wcześniej odgadnę, jaki
zrobię z nich uŜytek. Patrzyłem na nagi krzyŜ i na baranka, który - wolny - mógł biegać po tych górach i
spoglądać w obłoki.
Baranek wstał, a ja podąŜyłem za nim. Wiedziałem, dokąd mnie prowadzi. Nawet pośród chmur
ś
wiat wydał mi się przejrzysty i jasny. Choć nie widziałem Drogi Mlecznej na niebie, byłem pewien, Ŝe tam
jest i Ŝe wskazuje wszystkim Szlak Świętego Jakuba. Baranek pobiegł w kierunku wioski noszącej, jak
góra, nazwę Ce-breiro. Tam wydarzył się pewnego dnia cud -cud przemiany tego, co się robi, w to, w co się
wierzy. W tajemnicę miecza i niezwykłego Szlaku Świętego Jakuba.
Kiedy szedłem w dół, przypomniała mi się ta historia. Pewien wieśniak z sąsiedniej osady
przyszedł do Cebreiro na mszę. Tego dnia szalała straszliwa burza. Mszę odprawiał mnich małej wiary,
który w duchu drwił sobie z poświęcenia wieśniaka. Lecz gdy nadeszła chwila podniesienia, hostia
przemieniła się w ciało Chrystusa, a wino w Jego krew. Relikwie do dziś przechowywane są w tej małej
kapliczce. To skarb wspanialszy od wszystkich bogactw Watykanu.
Baranek zatrzymał się na skraju wioski, skąd jedyna biegnąca przez nią uliczka wiedzie wprost do
kościoła. Ogarnięty przeraŜeniem, powtarzałem w duchu: „Panie, nie jestem godzien przekroczyć progów
Domu Twego". Lecz baranek zwrócił oczy w moją stronę, a jego spojrzenie przejęło mnie do głębi.
Mówiło, abym na zawsze zapomniał o swych niegodziwościach, moc bowiem odrodziła się we mnie, jak
- 81 -
mogła się odrodzić w kaŜdym człowieku, który ze swego Ŝycia uczyni Dobrą Walkę. Nadejdzie dzień -
mówiły oczy baranka - gdy człowiek znów będzie z siebie dumny, a wtedy cała natura sławić będzie
rozbudzenie boga, który trwał w nim uśpiony.
Baranek był teraz moim przewodnikiem na Camino de Santiago. W pewnej chwili wokół
zapanowała ciemność, a ja miałem wizję. Ujrzałem sceny łudząco podobne do opisanych w Apokalipsie:
Baranka zasiadającego na tronie i ludzi, którzy płukali swe szaty, oczyszczając je we krwi Baranka. To było
przebudzenie śpiącego w kaŜdym z ludzi boga. Ujrzałem takŜe bitwy, czas niepokoju, katastrofy, które
miały spaść na Ziemię w nadchodzących latach. Lecz wszystko to zakończyło się triumfem Baranka, bo
kaŜda istota ludzka stąpająca po tej ziemi obudziła swą wielką mocą uśpionego w niej boga.
Szedłem za barankiem do kaplicy wzniesionej przez wieśniaka i mnicha, który uwierzył w to, co
czynił. Nikt nie wie, kim byli. Dwa bezimienne kamienie nagrobne na sąsiadującym z kościołem cmentarzu
wskazują tylko, gdzie pogrzebano ich szczątki doczesne. Ale nie wiadomo nawet, w którym grobie
spoczywa mnich, a w którym wieśniak. PoniewaŜ, aby cud mógł się ziścić, dwie siły musiały stoczyć Dobrą
Walkę.
Kaplica była rzęsiście oświetlona, kiedy stanąłem w jej progu. Tak, byłem godzien tam wejść,
poniewaŜ miałem miecz i wiedziałem, jak go uŜywać. To nie była Brama Przebaczenia - ja przebaczenie juŜ
uzyskałem, oczyściłem szaty w krwi Baranka. Teraz chciałem tylko wziąć do ręki mój miecz i podjąć
Dobrą Walkę.
W małej świątynce nie było krzyŜa. Na ołtarzu ujrzałem relikwie cudu - kielich i patenę, które
widziałem, tańcząc, i srebrny relikwiarz, kryjący ciało i krew Jezusa. Odzyskiwałem wiarę w cuda, które co
dnia czynić moŜe człowiek. Otaczające mnie wysokie szczyty górskie zdawały się mówić, Ŝe są tu
wyłącznie po to, by rzucać wyzwanie człowiekowi. I Ŝe człowiek Ŝyje tylko po to, by przyjąć to zaszczytne
wyzwanie.
Baranek skrył się za ławkę, ja patrzyłem przed siebie. Przy ołtarzu, uśmiechnięty, moŜe
odczuwający ulgę, stał Mistrz. W ręce trzymał mój miecz.
Zatrzymałem się. ZbliŜył się do mnie, minął i wyszedł. PodąŜyłem za nim. Uniósł ostrze i zaczął
recytować święty psalm tych, którzy podróŜują i walczą, aby zwycięŜyć.
Polegnie u twego boku tysiąc i dziesięć tysięcy po prawicy twojej, a ciebie zło
nie dosięŜe. Nie przypadnie na ciebie zło i zaraza nie zbliŜy się do namiotu
twego.
Albowiem aniołom swoim przykazał o tobie, aby cię strzegli na wszystkich
drogach twoich.
Ukląkłem, a on uderzył płazem kolejno oba moje ramiona, mówiąc:
Po lwie i Ŝmii stąpać będziesz,
deptać będziesz młodego lwa i smoka
34
.
Gdy kończył wypowiadać te słowa, z nieba spadły pierwsze krople deszczu. Padało, a deszcz
oŜywiał ziemię. Ta woda miała powrócić do nieba, dopiero gdy wspomoŜe kiełkowanie ziarna, wzrost
drzewa, kwitnienie kwiatu. Padało coraz mocniej, a ja trzymałem uniesioną głowę, czując po raz pierwszy
na Szlaku Świętego Jakuba wodę zesłaną przez niebo. Pomyślałem o wypalonych polach i poczułem się
szczęśliwy, bo tej nocy miały wreszcie ukoić pragnienie. Pomyślałem o kamieniach z Leon, o łanach zboŜa
Nawarry, o spękanej kastylijskiej ziemi, o winnicach Rioja, dziś chłonących te strugi deszczu, z których
sączyła się potęga niebios.
Przypomniałem sobie krzyŜ, który dźwignąłem, a który burza prawdopodobnie przewróciła, by inny
pielgrzym mógł nauczyć się posłuszeństwa. Pomyślałem o wodospadzie, teraz potęŜnym, bo zasilonym
opadami, i o Foncebadón, gdzie dałem z siebie tak wiele, by przywrócić Ŝycie tej ziemi.
Pomyślałem o wodzie, którą czerpałem z tylu studzien, teraz znów obfitszych. Byłem godzien
miecza, poniewaŜ wiedziałem, jak go uŜywać.
34
? Psalm 91 (7, 10, 11 i 13) w przekładzie Czesława Miłosza (przyp. tlum.).
- 82 -
Mistrz wyciągnął miecz w moją stronę, ja go przyjąłem. Rozglądałem się, szukając baranka, ale
zniknął bez śladu. Jednak nie miało to juŜ znaczenia woda Ŝycia płynęła z niebios, a ostrze mego miecza
połyskiwało w jej strugach.
- 83 -
Epilog Santiago de Compostela
Z okna hotelowego pokoju widzę katedrę Świętego Jakuba i grupkę turystów przed świątynią.
Pośród tłumu przechadzają się studenci w ciemnych średniowiecznych strojach, a sprzedawcy pamiątek
kręcą się przy swoich straganach. Jest wczesny ranek, a nie licząc notatek, te linie są pierwszymi, jakie
skreśliłem na Camino de Santiago.
Przybyłem do miasta wczoraj autobusem, który zapewniał połączenie między Pedrafitą, połoŜoną w
pobliŜu Cebreiro, a Compostela. W ciągu czterech godzin pokonaliśmy sto pięćdziesiąt kilometrów
dzielących obie miejscowości, a ja wspominałem pieszą wędrówkę z Petrusem -zdarzało się, Ŝe na przejście
takiej odległości poświęcaliśmy dwa tygodnie. Wkrótce wyjdę, Ŝeby złoŜyć na grobie świętego Jakuba
wykonany na muszlach wizerunek Matki Boskiej z Aparecidy. Potem, jeŜeli okaŜe się to moŜliwe, wsiądę
do samolotu i wrócę do Brazylii; gdzie czeka mnie duŜo pracy. Nie zapomniałem słów Petrusa, który
opowiadał mi, jak zamknął w jednym obrazie całe swoje doświadczenie. Przeszło mi przez myśl, Ŝeby
napisać ksiąŜkę o tym, co przeŜyłem, ale na razie był to tylko odległy projekt, bo teraz, kiedy odnalazłem
miecz, czekało mnie wiele zajęć.
Tajemnica mojego miecza naleŜy do mnie i nigdy jej nie ujawnię. Została zapisana i spoczęła pod
głazem, ale po deszczu, który niedawno spadł, prawdopodobnie juŜ nie istniała. Dobrze się stało. Petrus nie
musiał jej znać.
Zapytałem Mistrza, skąd wiedział, kiedy dotrę do Cebreiro. Czy moŜe czekał tam na mnie juŜ od
jakiegoś czasu?
Roześmiał się i powiedział, Ŝe przyjechał poprzedniego dnia rano i Ŝe wyjechałby nazajutrz, nawet
gdybym się nie pojawił.
Chciałem się dowiedzieć, jak to moŜliwe, ale nie otrzymałem odpowiedzi. Kiedy się Ŝegnaliśmy,
zanim wsiadł do wynajętego samochodu i wyjechał do Madrytu, wręczył mi symbol Zakonu Świętego
Jakuba od Miecza i powiedział, Ŝe miałem juŜ wielkie objawienie, gdy patrzyłem w oczy baranka.
Jednak przy odrobinie wysiłku zdołam moŜe kiedyś zrozumieć, Ŝe ludzie zawsze przybywają
punktualnie tam, gdzie są oczekiwani.