background image
background image

RICHARD CASTLE

WŚCIEKŁY SZTORM

Thriller o Derricku Stormie

 

Tłumaczenie: 

Katarzyna Godycka

 

 

Wydawnictwo 12 Posterunek

background image

Spis treści

Karta redakcy j na

 

Rozdział pierwszy

Rozdział drugi

Rozdział trzeci

Rozdział czwarty

Rozdział piąty

Rozdział szósty

Rozdział siódm y

Rozdział ósm y

Rozdział dziewiąty

Rozdział dziesiąty

Rozdział j edenasty

Rozdział dwunasty

Rozdział trzy nasty

 

O autorze

background image

 
Ty tuł ory ginału: A RAGING STORM
Redakcj a: JUSTYNA ŻEBROWSKA
Korekta: JUSTYNA ŻEBROWSKA, JOANNA MYŚLIWIEC
Skład i łam anie: JOANNA MYŚLIWIEC

 
Castle © ABC Studios. All rights reserved.
Copy right for this edition by  12 Posterunek, 2013

 
Originally  published in the United States and Canada in 2012 as A RAGING STORM by  Richard
Castle. This translated edition published by  arrangem ent with Hy perion.

 
ISBN 978-83-6373-703-0

 
Wy dawnictwo 12 Posterunek
e-m ail: 

kontakt@12posterunek.pl

Strona internetowa: 

www.12posterunek.pl

 
Konwersj a: 

eLitera s.c.

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Tego samego dnia, godzina 19.15, Waszyngton

 

T

rzy m ał w ram ionach ciało m artwego senatora Stanów Zj ednoczony ch.

Derrick Storm  dopadł do niego pierwszy  i j ako j edy ny  sły szał słowa um ieraj ącego: „Midas –

Jedidiah  wie”.  Kilka  sekund  wcześniej   senator  Thurston  Windslow  by ł  j eszcze  ży wy   i  wściekły.

Wy skoczy ł  ze  swoj ego  fotela  i  m iał  właśnie  zam iar  wy j awić,  kto  porwał  i  zam ordował  j ego

pasierba, kiedy  powalił go pocisk. Kucaj ąc na podłodze, Storm  dostrzegł otwór po kuli w duży m

oknie usy tuowany m  bezpośrednio za biurkiem  starszego m ęża stanu.

Na  zewnątrz  zapadał  zm rok.  Okno  zam ieniło  się  w  lustro,  uniem ożliwiaj ąc  Storm owi

dostrzeżenie  zabój cy.  By ł  teraz  łatwy m   celem ,  tak  sam o  j ak  trzy   kobiety   znaj duj ące  się  wraz

z nim  w biurze budy nku Senatu Dirksena.

–  Padnij !  –  krzy knął  do  Glorii  Windslow.  Żona  senatora,  która  właśnie  została  wdową,  tkwiła

na środku pokoj u całkowicie zszokowana.

Storm   m usiał  działać,  zanim   snaj per  znowu  wy strzeli.  Zerwał  się  na  równe  nogi  i  pły nny m

ruchem  okrąży ł biurko. Skoczy ł na Glorię j ak atakuj ący  lew, otoczy ł j ej  talię prawy m  ram ieniem

i ściągnął j ą w dół na gruby  dy wan, z dala od linii strzału.

Agentka  FBI  April  Showers  i  Sam antha  Toppers  leżały   j uż  na  podłodze  twarzam i  do  ziem i.

Showers w j ednej  ręce ściskała kurczowo swoj ego półautom aty cznego glocka kalibru 40. Drugą

zacisnęła wokół kaj danek ze stali nierdzewnej , w które zakuła Toppers przed strzelaniną.

Biuro  senatora,  podobnie  j ak  wszy stkie  inne  budy nki  Kapitolu,  zostało  ostatnio  wy posażone

w  okna  ze  szkła  kuloodpornego,  które  m iały   chronić  przed  tego  rodzaj u  zabój stwam i,  j akiego

właśnie  by li  świadkam i.  Producent  gwarantował,  że  wy konane  z  pięciu  gruby ch  kawałków

nietłukącego  się  szkła  okna  są  w  stanie  zatrzy m ać  kule  wy strzelone  z  broni  tak  potężnej ,  j ak

rewolwer  m agnum   kalibru  44  –  nawet  j eśli  strzały   padły by   z  bliskiej   odległości.  Ale  okno  nie

dawało 

prakty cznie 

żadnej  

ochrony  

przed 

profesj onalny m  

zabój cą 

uży waj ący m

specj alisty cznej   broni  snaj perskiej .  Warstwy   szkła  pancernego  przy puszczalnie  trochę  zm ieniły

traj ektorię lotu pocisku, ponieważ uderzy ł on w lewe ram ię senatora, a nie w j ego serce, w które

z  pewnością  celował  snaj per.  To  przesunięcie  zapobiegło  naty chm iastowej   śm ierci  senatora

background image

i dało m u kilka sekund na wy szeptanie ostatnich słów.

Sform ułowanie  „Jedidiah  wie”  odnosiło  się  w  oczy wisty   sposób  do  Jedidiaha  Jonesa,

nawiedzonego  dy rektora  wy działu  CIA  o  nazwie  National  Clandestine  Service,  człowieka

odpowiedzialnego  za  wciągnięcie  Storm a  w  ten  cały   baj zel.  Mniej   j asne  by ło  znaczenie  słowa

„Midas”,  ale  ponieważ  Jones  by ł  w  to  zam ieszany,  Storm   podej rzewał,  że  to  kry ptonim   taj nej

m isj i CIA.

– Zasłony ! – krzy knęła agentka April Showers.

Storm   podąży ł  za  j ej   wzrokiem   i  dostrzegł  czerwony   przy cisk  na  ścianie  tuż  obok  okna.

Rozluźniaj ąc  uchwy t  wokół  talii  Glorii  Windslow,  skoczy ł  naprzód  i  uderzy ł  przy cisk  otwartą

dłonią, padaj ąc na dy wan w m om encie, gdy  następna kula przebiła szkło. Ta by ła wy celowana

w  j ego  głowę.  Pocisk  prześlizgnął  się  obok  lewego  ucha  Storm a  i  uderzy ł  w  biurko  senatora,

sprawiaj ąc, że drzazgi polerowanego m ahoniu rozpry snęły  się w powietrzu.

By ło blisko.

Ile razy  człowiek m oże oszukać śm ierć?

– Jesteś cały ? – zawołała zaniepokoj ona agentka Showers.

– Drobnostka – odpowiedział. – Ale dzięki za troskę.

– Jeśli ktoś m iałby  cię zabić, to raczej  j a, za to, że ładuj esz się z kopy tam i w m oj e śledztwo –

rzuciła z uśm iechem .

– Ale m am y  przy  ty m  niezłą zabawę, nie? – odkrzy knął.

Ciężkie  zasłony   zakry wały   teraz  okno,  więc  agentka  Showers  podniosła  się,  ciągnąc  za  sobą

Toppers.

– Nie ruszaj  się! – poleciła dwudziestoparoletniej  studentce, która cała się trzęsła.

Storm   ruszy ł  w  kierunku  drzwi  wej ściowy ch  dokładnie  w  m om encie,  kiedy   wpadł  przez  nie

um undurowany  oficer policj i Kongresu, a zaraz za nim  następny. Obaj  trzy m ali w rękach broń

i insty nktownie podzielili się celam i. Jeden wy m ierzy ł w Showers, drugi w Storm a.

– Stać! – krzy knął pierwszy  glina.

– Jestem  z FBI! – zawołała Showers. – Agentka specj alna April Showers. Strzał padł z zewnątrz,

nie tutaj . Senator nie ży j e.

Policj anci  by li  zdezorientowani.  Jeden  z  oficerów  wciąż  trzy m ał  Showers  na  m uszce,  a  drugi

podbiegł, aby  zbadać ciało Windslowa.

– Nie ży j e! – potwierdził oficer.

– Właśnie to powiedziała – rzucił Storm .

– Proszę pokazać legity m acj ę! – rozkazał policj ant, który  m ierzy ł z broni w agentkę Showers.

background image

–  Spokoj nie  –  odpowiedziała  Showers,  bez  pośpiechu  wkładaj ąc  broń  do  kabury   i  wy ciągaj ąc

odznakę FBI.

– A pan? – zapy tał Storm a drugi funkcj onariusz.

– Proszę się m ną nie przej m ować. Ja j estem  nikim . Niech pan j ą zapy ta.

–  On  j est  ze  m ną  –  potwierdziła  Showers.  –  To  pry watny   detekty w  Steve  Mason,  wy naj ęty

do pom ocy  senatorowi.

Jedidiah Jones nadał Storm owi pseudonim  Steve Mason, gdy  ściągnął go do Waszy ngtonu, aby

ten pom ógł m u rozwiązać taj em niczą sprawę.

–  Czy   to  tem u  senatorowi  m iał  pan  pom agać?  –  zapy tał  policj ant,  patrząc  na  m artwe  ciało

Windslowa, a potem  spoglądaj ąc na Storm a.

Storm  krzy wo się uśm iechnął i odparł:

– Właściwie sprawy  szły  w dobry m  kierunku, dopóki nie trafiła go kula.

– Ta kobieta j est aresztowana – powiedziała Showers, wskazuj ąc głową na przerażoną Toppers.

–  Proszę  j ej   pilnować,  zabezpieczy ć  m iej sce  zbrodni  i  zadzwonić  pod  ten  num er  telefonu.  –

Energiczny m   ruchem   wcisnęła  oficerowi  wizy tówkę  FBI.  –  Proszę  powiedzieć  osobie,  która

odbierze telefon, że senator został zam ordowany.

– Jakie budy nki znaj duj ą się naprzeciwko tego okna? – zapy tał Storm .

–  Tam   j est  ty lko  j eden  budy nek  –  odpowiedział  stoj ący   w  drzwiach  oficer.  –  Gm ach  policj i

Kongresu, nasza siedziba.

– To stam tąd m usiał paść strzał – rzekł Storm , kieruj ąc się w stronę wy j ścia.

– Proszę zadzwonić do dy spozy tora – poleciła Showers, idąc za nim . – Niech wy da polecenie

zam knięcia całej  kwatery  głównej  policj i. Niech zatrzy m aj ą każdego, kto schodziłby  z dachu.

Po twarzy  oficera przem knęło zdum ienie.

– Już! – krzy knęła Showers. – I wezwij cie lekarza do pani Windslow. Jest w szoku.

–  Proszę  zaczekać  –  powiedział  policj ant,  gdy   go  m ij ała.  –  Wy   dwoj e  nie  powinniście

opuszczać tego m iej sca. Jesteście świadkam i.

Ale  ona  i  Storm   by li  j uż  w  połowie  kory tarza.  Zabój stwo  nosiło  wszelkie  znam iona  roboty

zawodowca.  Każda  upły waj ąca  sekunda  działała  na  korzy ść  zabój cy.  Storm   pierwszy   wy szedł

na  Ulicę  C,  Showers  podążała  zaraz  za  nim .  Ośm iopiętrowy   budy nek  kwatery   głównej   policj i

znaj dował  się  przed  nim i  w  odległości  j akichś  cztery stu  m etrów.  Stał  w  sam y m   centrum

rozległego parkingu i by ł j edy ną na ty le wy soką budowlą, żeby  snaj per m ógł oddać z niej  strzał.

Zabój ca  m usiał  m ieć  na  sobie  przebranie.  Jak  inaczej   dostałby   się  na  dach  kwatery   policj i

niezauważony ?

background image

Gdy   Storm   i  Showers  doszli  do  wej ścia  do  kwatery,  przez  podwój ne  szklane  drzwi  wy padła

ekipa CERT, odpowiednik policy j nej  j ednostki SWAT, kieruj ąca się w stronę budy nku Dirksena.

– Snaj per strzelał z waszego dachu! – krzy knęła Showers, pokazuj ąc odznakę.

Dowódca  wy dał  polecenia  przez  m ikrofon  połączony   ze  słuchawkam i  um ieszczony m i

na głowie:

–  Wy słać  drugą  grupę  na  dach.  Uzbroj ony   podej rzany   wciąż  m oże  tam   by ć.  Nikt  nie  m a

prawa wej ść do naszego budy nku ani z niego wy j ść. Zam knąć obiekt. Naty chm iast! – Po czy m

zwrócił się do Showers i powiedział: – My  tu rządzim y. Proszę się odsunąć.

Zanim  zdołała odpowiedzieć, j ego ekipa j uż biegła przez parking.

W ty m  sam y m  czasie Storm  przeczesy wał wzrokiem  okolicę przekonany, że strzelec zdąży ł j uż

uciec z budy nku. Po ich lewej  stronie znaj dował się park m iej ski, który  oddzielał wzgórze Kapitolu

od  Union  Station,  głównego  węzła  kolej owego  w  Waszy ngtonie.  Dworzec  obsługiwał  zarówno

pociągi Am trak, j ak i linie m etra, i by ł zawsze wy pełniony  podróżny m i. Właśnie tam  udałby  się

Storm , gdy by  chciał wtopić się w tłum  i zniknąć.

–  Tam !  –  krzy knął,  wskazuj ąc  palcem   na  północ,  w  kierunku  ronda  Colum bus,  rozj azdu

znaj duj ącego się bezpośrednio przed dworcem  kolej owy m . Showers zauważy ła sam otną postać,

gdy  ta przechodziła pod latarnią uliczną. Z tej  odległości nie m ogli dostrzec twarzy, ale widzieli,

że  m a  na  sobie  niebieską  koszulę  i  czarne  spodnie  –  m undur  policj i  Kongresu.  Wszy scy   inni

oficerowie  albo  by li  zam knięci  w  siedzibie  policj i,  albo  biegli  naj szy bciej   j ak  m ogli  w  kierunku

budy nku Senatu. Ale ten oficer spokoj nie odchodził z m iej sca akcj i.

– To m usi by ć on – powiedział Storm  i puścił się biegiem  w pościg.

Showers  waliła  pięściam i  w  zam knięte  drzwi  kwatery   głównej   i  przy ciskała  do  szy by   swoj ą

odznakę FBI.

–  Snaj per  ucieka!  Dzwońcie  do  j ednostki  policj i  z  Union  Station!  Jest  ubrany   j ak  j eden

z waszy ch oficerów!

Funkcj onariusze  trzy m aj ący   wartę  patrzy li  na  nią  przez  szy bę  wzrokiem   bez  wy razu.

Poiry towana, sam a zadzwoniła z kom órki do wy działu stołecznej  policj i.

Gdy  by ł w naj lepszej  form ie, Storm  m ógł bez trudu przebiec kilom etr w czasie poniżej  trzech

i  pół  m inuty,  nawet  w  wy j ściowy ch  butach.  Ale  m im o  to  podej rzany   dotarł  na  Union  Station,

zanim  Storm  zdołał do niego dobiec. Gdy  ty lko wpadł do przestronnego holu dworca, zlustrował

znaj duj ący  się tam  tłum . Ani śladu żadnego m undurowego z Kapitolu.

Mam  do czy nienia z profesj onalistą, pom y ślał.

Obok  wej ścia  do  strefy   biletowej   linii  Am trak  kręcił  się  stołeczny   policj ant.  Storm   pospieszy ł

w j ego kierunku.

background image

– Na Kapitolu by ła strzelanina – powiedział. – Sprawca nosi m undur policj i Kongresu i właśnie

tutaj  wszedł. Czy  widział go pan?

– A pan to kto? Ma pan odznakę? – zapy tał glina, patrząc na niego scepty cznie.

– Jestem  pry watny m  detekty wem .

– Proszę m i pokazać legity m acj ę.

Dy skusj a z ty m  tępakiem  by ła stratą czasu. Męska toaleta – tam  na pewno poszedł snaj per, aby

się przebrać. Chciał wy j ść j ako ktoś inny. Ktoś, kto się nie wy różniał: tury sta, biznesm en, dozorca

albo pracownik budowlany. Każdy, ty lko nie oficer policj i Kongresu.

Po lewej  stronie widniał duży  znak „TOALETY”. Storm  przebiegł obok niego i wpadł do środka.

Zaskoczeni  m ężczy źni  stoj ący   w  długim   rzędzie  przy   pisuarach  odwrócili  głowy   w  j ego  stronę.

Kiedy  Storm   wy ciągnął  broń,  rzucili  się  w  panice  do  wy j ścia.  Niektórzy   z  nich  nie  zadali  sobie

nawet  trudu,  aby   zapiąć  spodnie.  Naprzeciwko  pisuarów  by ło  siedem   kabin.  Storm   widział  pod

drzwiam i,  że  ty lko  trzy   z  nich  by ły   zaj ęte.  Walnął  pięścią  w  drzwi  pierwszej   kabiny,  a  kiedy

usły szał w odpowiedzi przekleństwo, cofnął się i otworzy ł drzwi kopniakiem .

– Co, do… – wy krzy knął zaskoczony  m ężczy zna siedzący  na sedesie, ale urwał, widząc glocka

w ręku Storm a.

– Przepraszam  – powiedział Storm . – Wracaj  do swoich spraw.

Przesunął się do następnej  kabiny, ale kiedy  zastukał w drzwi, te się otworzy ły  i stanął w nich

nastoletni  chłopiec,  który   naty chm iast  podniósł  ręce.  Ostatnią  kabinę  zaj m ował  starszy

m ężczy zna.  Żaden  z  nich  nie  zdej m ował  z  siebie  m unduru  policj i  Kongresu.  Żaden  z  nich  nie

wy glądał podej rzanie.

– Rzuć to! – krzy knął głos za Storm em . By ł to stołeczny  policj ant z holu.

Unosząc glocka nad głowę, Storm  odwrócił się powoli w j ego stronę.

–  Człowieku,  czy ś  ty   oszalał?  –  zapy tał  glina.  –  Co  ty,  do  diabła,  wy prawiasz?  Wpadasz  tutaj

i wy m achuj esz bronią? Masz szczęście, że nie wpakowałem  ci kulki.

–  Szukam   snaj pera  –  odpowiedział  Storm .  –  Jak  j uż  m ówiłem ,  j est  ubrany   w  m undur  policj i

Kongresu. Musim y  zam knąć wszy stkie wy j ścia, zanim  ucieknie.

–  W  takim   razie  naprawdę  pan  oszalał  –  odparł  policj ant.  –  Nawet  gdy by m   chciał,  nie  m a

żadnego sposobu, aby  zam knąć w porę cały  budy nek. Mam y  tu wy j ścia na ulicę, zej ścia w dół

na perony  m etra, a z ty łu na perony  pociągów dalekobieżny ch.

Do środka wbiegł drugi funkcj onariusz stołecznej  policj i z odbezpieczoną bronią w ręku.

– Co się dziej e? – zapy tał partnera.

– On m ówi, że j est pry watny m  detekty wem  i szuka zabój cy.

background image

– Naćpał się pan? – zapy tał Storm a nowo przy by ły  oficer.

– Zabierz m u broń – polecił j ego kolega.

Chowaj ąc  broń  do  kabury,  funkcj onariusz  podszedł  do  Storm a,  zabrał  m u  glocka  i  polecił  m u,

aby  „zaj ął pozy cj ę”.

Storm  oparł obie ręce płasko o ścianę i rozstawił nogi.

– Nie łaskocz – powiedział zrezy gnowany m  głosem .

Do toalety  wbiegła agentka Showers.

– FBI! – powiedziała, wy m achuj ąc odznaką. – Macie nie tego człowieka. On j est ze m ną.

– W takim  razie niech go pani zabiera – odparł oficer, opuszczaj ąc pistolet.

Drugi policj ant przestał obszukiwać Storm a, który  odwrócił się od ściany  i powiedział:

– Poproszę m oj ą broń.

Policj ant oddał m u glocka.

Storm  podszedł do naj bliższego poj em nika na śm ieci i podniósł j ego pokry wę. Ale w środku nie

by ło  nic  oprócz  zm ięty ch  ręczników  papierowy ch  i  śm ieci.  Sprawdził  drugi.  Tam   też  nie  by ło

m unduru policj i.

– Sprawdzim y  w holu – oznaj m ił pierwszy  funkcj onariusz.

–  Świetnie  –  odpowiedział  Storm ,  doskonale  zdaj ąc  sobie  sprawę,  że  zabój ca  przy puszczalnie

dawno uciekł.

– Czego dokładnie szukam y ? – zapy tał drugi policj ant.

– W ty m  m om encie? – odparł Storm . – Ducha.

Storm  i Showers wy szli razem  z m ęskiej  toalety. Trzeci poj em nik na śm ieci znaj dował się kilka

kroków  dalej ,  m iędzy   wej ściam i  do  m ęskiej   i  dam skiej   toalety.  Storm   zaj rzał  do  środka.

Wewnątrz leżała zgnieciona niebieska koszula, będąca częścią m unduru policj anta Kongresu, a tuż

przy  niej  odznaka i czarne spodnie.

Wy ciągaj ąc koszulę, Storm  powiedział:

–  Jest  m ała.  Szukam y   m ężczy zny   o  wzroście  około  m etra  osiem dziesięciu,  ważącego  j akieś

siedem dziesiąt kilogram ów.

Wspólnie  przeczesali  wzrokiem   faluj ący   tłum   ludzi  spiesznie  przechodzący ch  obok  nich

w  ogrom ny m   holu  dworca.  Dziesiątki  m ężczy zn  pasowały   do  tego  opisu.  Strzelec  m ógł  by ć

kim kolwiek i znaj dować się gdziekolwiek.

– Skąd wiedziałaś, że j estem  w m ęskiej  toalecie? – zapy tał Storm .

– Sądzisz, że ty lko ty  potrafisz m y śleć j ak uciekaj ący  przestępca? – odpowiedziała.

background image

– Mogłoby  to by ć dla ciebie cokolwiek zawsty dzaj ące, gdy by  m nie tam  nie by ło. – Storm  się

uśm iechnął.

– Nie przy puszczam  – odparowała Showers.

– Och, czy żby ś by ła w wielu m ęskich toaletach?

Showers uśm iechnęła się ty lko i powiedziała:

– Chodźm y. Musim y  schwy tać zabój cę.

background image

Więcej  na: www.ebook4all.pl

ROZDZIAŁ DRUGI

Stacja metra Majakowskaja, Moskwa, Rosja

 

– 

J

esteśm y   nową  Rosj ą!  –  ogłosił  prezy dent  Oleg  Barkowski  na  zakończenie  swoj ego

trzy godzinnego  przem ówienia.  Tłum   poderwał  się  na  nogi.  Ludzie  tupali  w  podłogę,  krzy czeli,

gwizdali.  Nikt  nie  gry m asił  z  powodu  późnej   godziny.  Nikt  nie  narzekał,  że  m inęło  ponad  pięć

godzin,  odkąd  ze  stołów  uprzątnięto  kolacj ę.  Wódka  lała  się  strum ieniam i  przez  całą  noc.

Dopilnował  tego  asy stent  Barkowskiego,  Michaił  Sokołow.  Liczne  toasty   i  wcześniej sze  m owy

by ły  starannie przy gotowane, aby  nadać rozm ach tej  właśnie chwili.

Owacj a na cześć Barkowskiego by ła wielkim  finałem  tego wieczoru.

Prezy dent  Rosj i  nawet  nie  próbował  uspokoić  rozszalałego  tłum u.  W  geście  chry stusowy m

wy ciągnął ram iona zza podium  i chłonął atm osferę. W j ego własny m  m niem aniu zasłuży ł na to.

Barkowski  zm ieniał  Rosj ę.  Reform y   z  przeszłości  –  głasnost  i  pierestrojka  (j awność

i przebudowa) – by ły  m artwe. Odeszły  w nieby t razem  z przy wódcam i, którzy  zdradzili Matuszkę

Rosj ę,  niszcząc  wielką  Partię  Kom unisty czną.  Odeszli  oligarchowie,  którzy   zgwałcili  naród,

kradnąc  m iliardy   rubli.  Niczy m   m ity czny   Feniks  z  popiołów  Barkowski  powstał  z  chaosu,  j aki

wy tworzy ł  się  po  rozpadzie  dawnego  superm ocarstwa.  Przepędził  żądny ch  pieniędzy

zagraniczny ch  kapitalistów,  którzy   przy by li,  obiecuj ąc  reform y,  ale  napełniali  ty lko  własne

kieszenie.  Jako  człowiek  bły skotliwy   i  bezlitosny   szy bko  dotarł  na  sam   szczy t,  wy gry waj ąc

wy bory   prezy denckie  i  przy wracaj ąc  władzę  Krem la  nad  wszy stkim i  aspektam i  ży cia  Rosj an.

Reporterzy,  którzy   ośm ielali  się  kwestionować  j ego  poczy nania,  padali  ofiarą  bandy tów.

Znaj dowano  ich  na  ulicy   zakrwawiony ch  i  um ieraj ący ch.  Wrogów  polity czny ch  aresztowano

i  osadzano  w  więzieniach;  niektórzy   z  nich  znikali.  Wy niki  wy borów  sfałszowano.  Po  latach

niestabilności  przeciętni  Rosj anie  po  cichu  ustawiali  się  karnie  w  szeregu.  Nikt  nie  narzekał,  gdy

Barkowski  zaczął  ograniczać  swobody   oby watelskie,  uzy skane  wcześniej   w  wy niku  rewolty

przeciwko  dawnem u  reżim owi.  Żelazna  pięść  Barkowskiego  zaprowadziła  porządek.  Po  raz

pierwszy   od  dziesięcioleci  m ożna  by ło  bezpiecznie  spacerować  wieczorem   ulicam i  Moskwy.

Sklepy   by ły   dobrze  zaopatrzone,  m ieszkania  ogrzewane,  ludzie  m ieli  chleb,  a  Rosj a  ponownie

background image

dom agała się m iędzy narodowego szacunku.

–  Barkowski!  –  krzy knęła  ciem nowłosa  piękność  nieopodal  podium .  Wy wołało  to  chóralne

okrzy ki „Barkowski! Barkowski! Barkowski!”, które rozlały  się falą w pom ieszczeniu. Spoglądaj ąc

ze sceny  na kobietę, Barkowski uniósł palce do ust i przesłał j ej  całusa.

Kobieta zem dlała. Prezy dent by ł niczy m  polity czna gwiazda rocka.

Ten  wieczorny   wiec  nie  został  zorganizowany   w  sali  bankietowej   j ednego  z  nowy ch

olśniewaj ący ch hoteli w zachodnim  sty lu, który m i by ł upstrzony  kraj obraz Moskwy, ale na stacj i

m etra  Maj akowskaj a,  na  linii  Zam oskworieckiej .  Postronny m   ta  decy zj a  m ogła  się  wy dawać

dziwaczna. Ale dla tego tłum u by ł to genialny  wy bór.

W 1932 roku, kiedy  rozpoczęła się budowa m oskiewskiego m etra, Józef Stalin obiecał, że stacj e

będą  arty sty czny m i  dziełam i  sztuki,  codziennie  przy pom inaj ący m i  m ieszkańcom   o  wy ższości

sy stem u kom unisty cznego. Otwarta w 1938 roku stacj a Maj akowskaj a by ła klej notem  w koronie

m etra.  Okazała  się  tak  wspaniały m   wy tworem   inży nierii,  że  otrzy m ała  główną  nagrodę

na  Wy stawie  Światowej   w  Nowy m   Jorku.  Została  zaproj ektowana  w  taki  sposób,  aby   uspokoić

nawet naj bardziej  klaustrofobicznego pasażera. Stacj a by ła ulokowana ponad trzy dzieści m etrów

pod ziem ią, a na suficie znaj dowało się trzy dzieści pięć poj edy nczy ch okrągły ch wnęk z ukry ty m

w nich strum ieniowy m  światłem . Paliło się ono w tak niezwy kły  sposób, że m iało się wrażenie,

że  przez  szkło  prześwituj e  letnie  słońce.  Stalowe  belki  podtrzy m uj ące  strop  stacj i  by ły   pokry te

różowy m  rodonitem . Ściany  zdobiły  cztery  różne odcienie granitu i m arm uru. Arty ści stworzy li

na suficie trzy dzieści cztery  m ozaiki, a każda z nich glory fikowała im perium  sowieckie. Podczas

II woj ny  światowej  stacj a służy ła j ako schron w czasie nalotów i przetrwała woj enną zawieruchę

w  stanie  nienaruszony m .  Ale  o  ty m ,  że  Barkowski  wy brał  tę  właśnie  stacj ę  na  zorganizowanie

bankietu  tego  wieczoru,  zdecy dowało  inne  wy darzenie  history czne.  Gdy   w  1941  roku  Moskwę

oblegały  woj ska Hitlera, Stalin zwołał przy wódców partii i m ieszkańców Moskwy  do tej  właśnie

stacj i m etra i wy głosił w niej  swoj e sły nne przem ówienie, znane potem  j ako „Bracia i Siostry ”.

W przem ówieniu ty m  Stalin przewidy wał, że chociaż naziści wy daj ą się niezwy ciężeni, to j ednak

zostaną  pokonani.  Wieczorne  przem ówienie  Barkowskiego  naśladowało  sły nne  słowa  Stalina.

Prezy dent  atakował  „naj eźdźców  zewnętrzny ch”,  którzy   stanowili  zagrożenie  dla  nowej   Rosj i  –

tak  j ak  niegdy ś  hitlerowcy.  Pozwolił  sobie  na  lekko  zawoalowane  ataki  pod  adresem   Stanów

Zj ednoczony ch  i  NATO.  Stalin  obiecy wał,  że  Oj czy zna  powstanie  trium fuj ąca,  ale  ty lko  j eśli

pozostanie  „w  zgodzie  z  zasadam i  m oralny m i”,  które  przy świecały   rewolucj i  kom unisty cznej .

Barkowski powtórzy ł tę sam ą suchą form ułkę.

Celem  Barkowskiego i j ego partii Nowa Rosj a, znanej  po prostu j ako NRP, by ł zwrot w polity ce

o sto osiem dziesiąt stopni, przy wracaj ący  w ten sposób Rosj i status światowego superm ocarstwa,

zdolnego bronić swoich oby wateli przed zagrożeniem  ze strony  Stanów Zj ednoczony ch i nowy ch

background image

ry wali:  Chin  oraz  Indii.  Założenia  by ły   proste  –  podej rzewać  każdego,  zniszczy ć  wszy stkich

wrogów, uży waj ąc do tego wszelkich środków, j akie m a się do dy spozy cj i.

Na  peronie  stacj i  m etra  rozstawiono  drewniane  krzesła  i  stoły,  a  ruch  pociągów  został

wstrzy m any   na  czas  wieczornego  wiecu.  Z  sufitu  zwisały   krwistoczerwone  i  j asnożółte  flagi  –

identy czne z koloram i flagi dawnego im perium  sowieckiego. Na całej  stacj i panowała atm osfera

kom unisty cznego  wiecu  z  dawny ch  czasów.  Wszy stko  by ło  doskonale  zaplanowane.  W  tłum ie

cztery stu  osób  większość  stanowili  aparatczy cy   –  członkowie  aparatu  Partii  Kom unisty cznej .

Czerpali oni korzy ści z przy należności do nom enklatury  – sy stem u nagradzania przez partię ludzi

będący ch 

łaskach 

polity czny ch. 

Będąc 

dzieckiem , 

Barkowski 

zazdrościł 

ty m

uprzy wilej owany m   członkom   partii,  desperacko  pragnąc  stać  się  j edny m   z  nich.  Ale  j ego

rodziców  nie  zaproszono  do  tego  grona.  By li  biedny m i  pracownikam i  fabry ki  na  południe

od Leningradu. Ponieważ nie należeli do partii, skazani by li na ży cie w zapom nieniu i biedzie. Ich

j edy ny   sy n  doświadczy łby   tego  sam ego  ponurego  losu,  ale  Barkowski  znalazł  sposób,  aby

wy rwać  się  z  nędzy.  Dy sponuj ąc  potężną  determ inacj ą,  przy   całkowity m   braku  sum ienia

i  towarzy szącej   m u  nienasy conej   żądzy   władzy   stał  się  naj potężniej szy m   przy wódcą  w  Rosj i

od  czasów  Józefa  Stalina.  A  teraz  wy korzy sty wał  niskie  pochodzenie  na  swoj ą  korzy ść.  Stał  się

bohaterem   m as,  udaj ąc,  że  j est  j edny m   z  nich.  Kochali  go,  nawet  j eśli  wy ciągał  im   z  kieszeni

ostatni grosz i budował dla siebie na wy brzeżu Morza Czarnego pałace, które kosztowały  m iliardy

dolarów.  Zdarzało  się,  że  w  nocy,  gdy   by ł  sam ,  Barkowski  zastanawiał  się,  czy   j est  ży wy m

wcieleniem   Stalina.  By wały   m om enty,  kiedy   zdawało  m u  się,  że  czuj e  krew  Stalina  pulsuj ącą

w swoich ży łach.

Stoj ąc  przed  tłum em ,  kontem pluj ąc  otaczaj ący   go  zgiełk,  Barkowski  poczuł,  j ak  czy j aś  ręka

delikatnie  doty ka  j ego  ram ienia,  a  zaraz  potem   usły szał  znaj om y   głos  swoj ego  naj bliższego

współpracownika, który  szepnął m u do ucha:

– Senator Windslow nie ży j e.

Nie okazuj ąc nawet cienia em ocj i, Barkowski przekrzy wił głowę lekko w prawo i zapy tał:

– Gdzie j est Pietrow?

– W Londy nie.

– Dlaczego on nadal ży j e?

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Posiadłość księcia Madisonu, hrabstwo Somerset, Anglia

 

S

płoszony   bażant  obrożny   wy frunął  nagle  ze  swoj ej   kry j ówki  w  wy sokiej   do  kolan  trawie,

trzepocząc  skrzy dłam i,  aby   zwiększy ć  prędkość.  Przekrwione  obwódki  oczu  nadawały   ptakowi

przerażaj ący  wy gląd. Spłoszy ł go cocker-spaniel o sierści w biało-brązowe plam y. Tak j ak wiele

ptaków  łowny ch  w  Anglii,  bażant  by ł  hodowany   i  tresowany   przez  profesj onalnego  leśniczego,

który  potem  uwolnił ptaka, aby  ten wędrował po falisty ch pagórkach ogrom nej  posiadłości księcia

Madisonu, dopóki j ej  właściciel nie wy ruszy  na polowanie.

Bażant uniósł się j uż j akieś dziesięć m etrów nad ziem ią, gdy  huk wy strzału ze strzelby  kalibru

12 przerwał poranną ciszę. Dziesiątki kosów z pobliskich drzew poderwało się do lotu, rozpraszaj ąc

się w różny ch kierunkach.

Gruby   śrut  uszkodził  prawe  skrzy dło  bażanta,  powoduj ąc  j ego  upadek  na  ziem ię.  Desperacko

trzepotał  skrzy dłam i,  a  pies  gnał  w  j ego  kierunku.  Spaniel  wprawnie  pochwy cił  rannego  ptaka

w py sk i gwałtownie nim  potrząsnął, łam iąc m u kark i kończąc j ego m ęczarnie.

–  Dobry   pies,  Rasputin  –  zawołał  właściciel  zwierzęcia,  Iwan  Siergiej ewicz  Pietrow.  Spaniel

upuścił  bażanta  u  j ego  stóp.  Mężczy zna  poklepał  psa  po  łbie  i  nagrodził  go  sm akoły kiem .  Jeden

z  osobisty ch  gory li  Pietrowa  podniósł  ptaka  i  włoży ł  do  torby   m y śliwskiej .  By ła  to  pierwsza

zdoby cz tego ranka.

–  Niezły   strzał,  Iwanie  Siergiej ewiczu  –  powiedział  Georgij   Iwanowicz  Lebiediew.  By ł

naj lepszy m  przy j acielem  Pietrowa i j ego towarzy szem  podczas poranny ch łowów.

Pietrow  otworzy ł  zam ek  swoj ej   strzelby   i  załadował  nowy   nabój .  By ł  wy znawcą  teorii,

że niehonorowo j est polować przy  uży ciu innej  broni niż j ednostrzałowa strzelba. Jeśli nie by łby

w stanie zabić ptaka za pierwszy m  razem , stworzenie zasługiwało na szansę ucieczki.

– Następny  ptak, j akiego zobaczy m y, j est twój  – obiecał Pietrow.

Lebiediew by ł wy starczaj ąco inteligentny, aby  zawsze dawać Pietrowowi m ożliwość zdoby cia

pierwszego  łupu.  To  by ł  główny   powód,  dla  którego  obaj   m ężczy źni  przez  ty le  lat  pozostawali

bliskim i  przy j aciółm i.  Lebiediew  zadowalał  się  graniem   drugich  skrzy piec.  Tak  by ło  od  czasów

ich dzieciństwa, gdy  obaj  dorastali w północnowschodniej  części Moskwy, w dzielnicy  Sołncewo,

background image

j ednej   z  naj niebezpieczniej szy ch  części  m iasta.  Gdy   nastoletni  Pietrow  zainteresował  się

niespodziewanie dziewczy ną o im ieniu Jelena, Lebiediew zszedł m u z drogi, m im o że dziewczy na

m u się podobała. Kiedy  Pietrow został naj lepszy m  przy j acielem  prezy denta Rosj i Barkowskiego,

Lebiediew  bez  protestu  przy stał  na  rolę  piątego  koła  u  wozu.  Gdy   Pietrow  i  Barkowski  stali  się

zaciekły m i wrogam i, Lebiediew stanął po stronie Pietrowa, ostatecznie wy j eżdżaj ąc razem  z nim

do Londy nu.

Podczas gdy  Lebiediew doskonale odgry wał rolę petenta, Pietrow wcale j ej  nie grał. Prawdę

powiedziawszy,  nigdy   nie  rezy gnował  ze  swoich  zachcianek  czy   potrzeb  na  rzecz  kogoś  innego.

Mógł sobie pozwolić na ten luksus, dy sponuj ąc m aj ątkiem  warty m  sześć m iliardów dolarów. Fakt,

że  j ego  fortuna  nie  zrodziła  się  z  ciężkiej   pracy   ani  nie  by ła  wy nikiem   geniuszu,  a  j edy nie

doskonałego wy czucia czasu i sieci kontaktów, nie m iał wpły wu na j ego rozbuchane ego.

To  właśnie  przesadnie  wy sokie  poczucie  własnej   wartości  doprowadziło  ostatecznie  do  starcia

Pietrowa  z  prezy dentem   Barkowskim .  Aby   uniknąć  aresztowania  i  wtrącenia  do  więzienia,

Pietrow  m usiał  uciekać  z  Moskwy   pod  osłoną  nocy,  schowany   w  skry tce  wewnątrz  rosy j skiego

SUV-a.  Jego  ucieczkę  zorganizował  wy wiad  bry ty j ski,  który   zażądał  w  zam ian,  aby   Pietrow

donosił  na  swoich  przy j aciół  na  Krem lu.  Pietrow  uczy nił  to  z  rozkoszą.  Znał  wiele  skry wany ch

krem lowskich taj em nic.

W  istocie  j edy nie  duże  pieniądze  sprawiały,  że  Pietrow  by ł  atrakcy j ny   dla  m łody ch  kobiet,

które często towarzy szy ły  m u w wy prawach do naj bardziej  ekskluzy wny ch klubów Londy nu. By ł

m ężczy zną o ogrom nej  posturze, m iał prawie dwa m etry  wzrostu i waży ł niem al sto pięćdziesiąt

kilogram ów. Jego twarz by ła okrągła, blada i nalana. W wieku czterdziestu dwóch lat zaczy nał j uż

ły sieć,  chociaż  j ego  sty listka  czy niła  cuda,  aby   to  ukry ć,  zaczesuj ąc  długie  kosm y ki  włosów

z j ednej  strony  głowy  na drugą, w poprzek gołej  skóry. Lubił się ubierać w luźne, szy te na m iarę

ubrania,  a  wszy stkie  j ego  stroj e  m iały   kolor  czarny   albo  biały,  gdy ż  by ł  daltonistą.  Tego  ranka

na  j ego  nosie  tkwiła  para  ręcznie  zdobiony ch  platy ną  okularów  przeciwsłoneczny ch,

skopiowany ch ze zdj ęcia Johnny ’ego Deppa.

Jego  partner  do  polowań  by ł  niższego  wzrostu,  m ierzy ł  około  m etra  osiem dziesięciu  i  by ł

zdecy dowanie  szczuplej szy.  Lebiediew  m iał  gęstą  czarną  czupry nę,  a  j ego  brwi  wy glądały   j ak

gąsienice.  By ł  zarówno  prawnikiem ,  j ak  i  księgowy m ,  i  oba  te  zawody   niezwy kle  m u  się

przy dawały  j ako naj bardziej  zaufanem u słudze i doradcy  Pietrowa.

Tuż przed  brzaskiem  dwaj   m ężczy źni opuścili  posiadłość o  powierzchni prawie  trzech  ty sięcy

siedm iuset  m etrów  kwadratowy ch,  którą  Pietrow  kupił  od  ubogich  potom ków  księcia  Madisonu.

Idąc ram ię w ram ię, przecięli buj nie porośnięte pola i pofałdowane pagórki Cotswolds.

Wraz  z  Rasputinem   biegnący m   kilka  m etrów  przed  nim i  weszli  na  teren  porośnięty   wy soką

trawą  niedaleko  strum ienia  i  drzew.  W  ty m   m iej scu  Pietrow  zabił  pierwszego  ptaka.  Wkrótce

background image

potem   uczcił  to,  otwieraj ąc  term os  z  kawą  zm ieszaną  z  wódką,  likierem   Kahlúa  i  am aretto.

Lebiediew również m iał z sobą kawę, ale nie zawierała ona alkoholu. Gdy  obaj  gasili pragnienie,

ochroniarze Pietrowa krąży li wokół, pozostaj ąc w zasięgu ich głosu, i lustrowali wzrokiem  okolicę

w  poszukiwaniu  m ożliwy ch  odblasków  prom ieni  słoneczny ch,  odbity ch  od  celownika  broni

zakam uflowanego strzelca.

– Am ery kanie przy ślą ludzi, aby  przesłuchać cię w sprawie senatora Windslowa – powiedział

poważnie Lebiediew.

–  Powinienem   się  z  nim i  spotkać?  –  zapy tał  Pietrow.  –  Czy   udać  się  na  „Darię”?  –  Miał

na  m y śli  swój   stutrzy dziestotrzy m etrowy   j acht,  którego  budowa  kosztowała  go  m iliard  dolarów

i który  został tak nazwany  na cześć j ego m atki. Jacht by ł zacum owany  na Morzu Śródziem ny m ,

niedaleko Lazurowego Wy brzeża. – O wiele trudniej  będzie im  m nie tam  przesłuchać.

–  My ślę,  że  powinieneś  się  z  nim i  spotkać.  Inaczej   będzie  wy glądało  na  to,  że  m asz  coś

do ukry cia.

– Bo m am  – zachichotał Pietrow.

– Powinienem  ci towarzy szy ć j ako twój  prawnik.

–  Może  popełniłem   błąd,  m ówiąc  o  złocie  CIA,  a  nie  m oim   bry ty j skim   przy j aciołom   –

zastanowił się Pietrow.

– Nie zgadzam  się z ty m  – odpowiedział Lebiediew. – Am ery kanie m aj ą większe wpły wy  i nie

są tak płochliwi j ak MI6. Należało im  powiedzieć. Mogą też więcej  zy skać, pom agaj ąc nam .

Rasputin, który  do tej  pory  czekał cierpliwie u stóp Pietrowa, zaczął głośno dy szeć i skowy czeć.

– Masz trop, prawda, piesku? – odezwał się Pietrow. Skończy ł swoj ego drinka, po czy m  zapy tał

Lebiediewa: – Jesteś gotowy ?

Ten wy lał resztkę kawy, włoży ł kubek ze stali nierdzewnej  do plecaka i powiedział:

– Jestem  gotowy.

Pietrow schy lił się i wy dał psu kom endę:

– Ptak.

Spaniel  rzucił  się  wzdłuż  rzędu  krzewów  i  drzew  z  py skiem   tuż  przy   ziem i.  Odgłos

szeleszczący ch  piór  i  krzy k  ptaka  spowodowały,  że  m ężczy źni  zarzucili  broń  na  ram ię.  Drugi

bażant wy strzelił w niebo, ty m  razem  m niej szy  i szy bszy  od poprzedniego.

Pietrow  wy palił  z  broni.  Jego  strzał  zatrzy m ał  ptaka  w  locie.  Z  piersi  bażanta  posy pały   się

fragm enty  piór. Ptak spadł m artwy.

Otwieraj ąc strzelbę, Pietrow powiedział:

– Obiecałem  ci drugi strzał, m ój  przy j acielu, ale insty nkt przezwy cięży ł m oj e zobowiązanie.

background image

– Nie szkodzi. Znaj dzie się dla m nie następny. – Lebiediew wzruszy ł ram ionam i.

Rasputin przy biegł do nich, trzy m aj ąc w py sku m artwego ptaka. Pietrow poklepał psa po łbie.

– Masz kogoś, kto obserwuj e Am ery kanów? – zapy tał.

– Oczy wiście. Jeden z naszy ch naj lepszy ch ludzi. – Lebiediew przeładował strzelbę i zatrzasnął

j ą.

– My ślisz, że Jedidiah Jones powiedział FBI, co wie?

–  Nie  j esteśm y   tego  pewni  –  odpowiedział  Lebiediew.  –  Dlatego  m usisz  spotkać  się

z Am ery kanam i.

Pietrow wy szczerzy ł zęby  w uśm iechu.

– My ślą, że przy j dą przesłuchiwać m nie, ale to j a będę ich przesłuchiwał.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Kwatera główna CIA, Langley, Wirginia

 

Z

 ilu warstw składa się cebula? Co przy wiodło Storm a do tego właśnie m om entu?

Dwa  ty godnie  wcześniej   Jedidiah  Jones  sprowadził  Storm a  do  Waszy ngtonu,  aby   pom ógł  m u

rozwiązać sprawę „prostego” porwania. Okazało się j ednak, że uprowadzenie stanowiło zaledwie

wierzchołek góry  lodowej  i zbrodnia wcale nie by ła taka prosta.

Matthew Dulla, pasierba senatora Windslowa, uprowadzono, gdy  razem  ze swoj ą narzeczoną,

Sam anthą  Toppers,  spacerował  w  pobliżu  kam pusu  Uniwersy tetu  Georgetown.  Czterech

zam askowany ch  m ężczy zn  obezwładniło  go,  wpakowało  do  vana  i  bły skawicznie  odj echało,

pozostawiaj ąc na chodniku rozhistery zowaną Toppers.

Gdy   FBI  nie  udało  się  odnaleźć  Dulla,  Windslow  poprosił  Jonesa,  aby   sprowadził

„naprawiacza” – kogoś, kto wiedział, j ak wy śledzić zaginione osoby, i m y ślał niesztam powo. Jones

zwrócił się do Storm a, przy pom inaj ąc m u, że m a u niego dług wdzięczności. Duży.

Storm  łowił akurat pstrągi na m uchę w Montanie, gdy  przy by ł po niego helikopter. Na pozór nie

doświadczał żadny ch trosk. A to dlatego, że by ł m artwy  – przy naj m niej  dla świata. Cztery  lata

wcześniej  sfingował własną śm ierć i zniknął z powierzchni ziem i. Zrobił to, aby  uciec od Jonesa

i taj em nego świata, który  próbował go zabić, i to nie j eden raz, ale kilkakrotnie.

By ł taki czas w ży ciu Derricka Storm a – zanim  poznał Jonesa – kiedy  egzy stował j ako j eszcze

j eden  pechowy   pry watny   detekty w,  ze  zby t  dużą  ilością  rachunków  do  zapłacenia

i  niewy starczaj ącą  liczbą  klientów.  Spędzał  dnie  i  noce,  zaglądaj ąc  przez  okna  anonim owy ch

m oteli, fotografuj ąc niewierny ch m ałżonków i szpieguj ąc krzepkich facetów, którzy  wy stępowali

o  odszkodowania  pracownicze,  oszukuj ąc  pracodawców  i  powołuj ąc  się  na  „kłopoty

z kręgosłupem ”. Storm  sobie radził. Ledwo.

Ale  wtedy   w  j ego  ży ciu  poj awiła  się  Clara  Strike  i  wy wróciła  wszy stko  do  góry   nogam i.

Czy nna  agentka  CIA  zwerbowała  Storm a  do  pom ocy   przy   taj nej   operacj i  prowadzonej

na  terenie  Stanów  Zj ednoczony ch.  Oficj alnie  CIA  nie  wolno  by ło  działać  na  terenie  Stanów,

potrzebowała więc Storm a, aby  firm ował akcj ę swoim  nazwiskiem . Wy korzy stała j ego fachowe

um iej ętności śledcze, duszę patrioty  i ufną – j eszcze wtedy  – naturę. Przedstawiła go Jonesowi,

background image

i to właśnie Jones wciągał go coraz głębiej  w struktury  CIA. Jedna z j ego m isj i zupełnie się nie

powiodła. Tangier! Skończy ła się ty m , że Storm  leżał ciężko ranny  na zim nej  posadzce w kałuży

własnej  krwi.

Jones go uratował. Storm  przeży ł, ale Tangier go zm ienił. Po ty m  doświadczeniu zdecy dował,

że chce odej ść, a j edy ny m  sposobem , aby  Derrick Storm  – szelm owski detekty w i zwerbowany

agent  CIA  –  zniknął,  by ła  śm ierć.  Opuścił  świat  Jonesa  w  taki  sam   poety cki  sposób,  w  j aki

do  niego  wszedł.  Storm   zginął  w  ram ionach  Clary   Strike.  Patrzy ła  w  oszołom ieniu

i  z  niedowierzaniem ,  j ak  gaśnie  światło  w  j ego  oczach.  Wy ciągnął  do  niej   rękę,  chwy ciła  j ą

i ścisnęła po raz ostatni. Jego śm ierć wy dawała się rzeczy wista, ponieważ naprawdę wy glądała

na  prawdziwą  –  dzięki  specom   z  Dy rektoriatu  Nauki  i  Techniki  CIA.  Tam tej si  naukowcy   uży li

swoich  m agiczny ch  sztuczek,  aby   zatrzy m ać  pracę  j ego  serca  i  pokazać  brak  akty wności  fal

m ózgowy ch. Storm  nie wiedział, j ak to zrobili. Nie obchodziło go to. Śm ierć go uwolniła.

Przy naj m niej  tak m u się wy dawało.

Jones  sprowadził  go  z  powrotem ,  przy wołuj ąc  Tangier.  Storm   zawdzięczał  Jonesowi  ży cie,

wrócił więc, rzekom o aby  wy konać ostatnią m isj ę.

Czas zatoczy ł pełne koło. Storm  siedział naprzeciw Jonesa w j ego biurze w Langley  następnego

dnia po zabój stwie senatora Windslowa.

– Ostrzegałem  cię, że to m oże by ć skom plikowane – odezwał się Jones.

–  Tak,  ale  dziwny m   trafem   zapom niałeś  wspom nieć  o  Rosj anach,  gdy   pierwszy   raz  o  ty m

rozm awialiśm y  – odpowiedział Storm .

– Naj wy raźniej  wy leciało m i to z pam ięci. – Jones uśm iechnął się chy trze.

Ale Storm  wiedział swoj e. Nic nie wy laty wało z pam ięci Jonesa.

– Jako że wtedy  przeoczy łeś tę część historii – powiedział do Jedidiaha – to m oże teraz opowiesz

m i o Rosj anach?

–  Mam   lepszy   pom y sł  –  odrzekł  Jones.  –  Ty   m i  powiedz,  czego  się  dowiedziałeś  o  porwaniu

i Rosj anach.

Tak właśnie Jones rozgry wał partię. Zadaj  m u py tanie, a on odpowie ci, zadaj ąc dwa własne.

Zadaj  m u dwa py tania, a on zada ci tuzin.

–  W  rzeczy wistości  by ły   dwie  grupy   pory waczy   –  powiedział  Storm .  –  Pory wacze,  którzy

fakty cznie uprowadzili Matthew Dulla, to dawni oficerowie KGB.

– A ci drudzy ?

– Okazało się, że to Sam antha Toppers i j ej  brat.

– To ta niska blondy nka z duży m i… – zaczął Jones.

background image

–  Tak,  Toppers  j est  hoj nie  obdarzona  przez  naturę  –  przerwał  m u  Storm .  –  Ona  i  j ej   brat

próbowali  skorzy stać  na  porwaniu,  wy sy łaj ąc  do  senatora  Windslowa  i  j ego  żony   listy

z żądaniem  okupu, m im o że nie m ieli Dulla. To by ło całkiem  spry tne oszustwo.

– Które udało ci się rozgry źć – powiedział Jones.

W j ego ustach zabrzm iało to prawie j ak kom plem ent.

–  Niestety,  nie  udało  ci  się  uratować  Dulla  –  m ówił  dalej   Jones.  –  Prawdziwi  sprawcy

porwania zabili go, a teraz ktoś zam ordował senatora Stanów Zj ednoczony ch.

– Chwileczkę, to nie j a pociągałem  za spusty  – zaprotestował Storm .

– To prawda, ale nie wiesz też, dlaczego ktoś za nie pociągnął.

–  Ludzie,  którzy   dokonali  ty ch  m orderstw,  to  profesj onaliści.  Dom y ślam   się,  że  zostali

wy naj ęci  do  tej   roboty.  Py tanie,  kto  im   za  to  zapłacił?  Jest  dwóch  potencj alny ch  kandy datów:

Iwan Pietrow i Oleg Barkowski.

Storm  podej rzewał, że Jones j uż wiedział o j edny m  i drugim . Jones zawsze wiedział więcej , niż

m ówił Storm owi, ale uj awniał ty lko te inform acj e, które by ły  konieczne. Słuchał swoich agentów

i  oczekiwał,  że  wy konaj ą  własne  śledztwo,  znaj dą  wskazówki  i  wy ciągną  własne  wnioski.  Liczy ł

na to, że Storm  zacznie zadawać własne py tania. W ten sposób Jones upewniał się, że niczego nie

przeoczono.

–  Agentka  specj alna  FBI  April  Showers  m y śli,  że  Pietrow  dał  Windslowowi  sześć  m ilionów

dolarów łapówki – konty nuował Storm . – Ale w który m ś m om encie Windslow zm ienił zdanie i nie

doprowadził sprawy  do końca. Wtedy  Pietrow kazał go zabić.

– Zgadzasz się z ty m ?

–  Jestem   pewien,  że  Windslow  wziął  łapówkę,  ale  nie  m am   pewności,  czy   to  Pietrow  wy dał

polecenie, aby  zabić j ego i Dulla. Równie dobrze m ógł to by ć Barkowski.

– Dlaczego?

–  Aby   powstrzy m ać  senatora  Windslowa  przed  udzieleniem   pom ocy   Pietrowowi.  Problem

w  ty m ,  że  nie  wiem ,  czego  oni  od  niego  chcieli.  Każde  m orderstwo  m a  zawsze  j akiś  m oty w.

Dopóki nie ustalę m oty wu, nie j estem  w stanie wskazać zabój cy.

Jones zagłębił się w fotelu, który  wy dał z siebie skrzy piący  dźwięk. Fotel wy m agał naoliwienia,

odkąd  Storm   znał  Jonesa.  Szef  siatki  szpiegowskiej   CIA  przeciągnął  prawą  ręką  po  twarzy,  j ak

gdy by   próbował  zetrzeć  z  niej   problem .  Zbudowany   j ak  buldog  i  w  doskonałej   kondy cj i

fizy cznej ,  zwłaszcza  j ak  na  człowieka,  który   przekroczy ł  sześćdziesiąty   rok  ży cia,  Jones  by ł

zarówno  m entorem ,  j ak  i  dręczy cielem   Storm a.  Jako  j edy ny   człowiek  na  świecie  by ł  w  stanie

ściągnąć Storm a z powrotem  do pełnego dy m u i luster świata CIA.

background image

– Snaj per porzucił swoj ą broń na dachu budy nku siedziby  policj i Kongresu – powiedział Jones.

Wy chy lił  się  do  przodu,  wy wołuj ąc  kolej ne  skrzy pnięcie  fotela,  i  wy j ął  fotografię  z  szuflady

biurka, po czy m  podał j ą Storm owi.

Storm  przy j rzał się zdj ęciu i powiedział:

– To karabin snaj perski SWD, zwany  karabinem  Dragunowa. Egzem plarz woj skowy, nie żadna

tania podróbka z Chin albo Iranu przeznaczona na sprzedaż poza terenem  Rosj i.

– Mów dalej . – Jones się uśm iechnął.

– Czy  m edia wiedzą, że do zabój stwa uży to rosy j skiej  broni? – zapy tał Storm .

–  Jeszcze  nie,  ale  to  ty lko  kwestia  czasu.  Wiesz,  j ak  to  j est  w  Waszy ngtonie,  j eśli  chodzi

o przecieki i sekrety.

Storm  wiedział. Naj lepiej  wy raził to Benj am in Franklin ponad dwieście lat tem u: „Trzy  osoby

m ogą dotrzy m ać taj em nicy  ty lko wtedy, gdy  dwie z nich nie ży j ą”.

–  Matthew  Dulla  zastrzelono  kulam i  wy produkowany m i  w  Rosj i  –  ciągnął  Storm .  –  A  teraz

snaj per  zabij a  Windslowa  z  rosy j skiego  karabinu  snaj perskiego.  Zabój cy   naj wy raźniej   nie

przej m uj ą się zacieraniem  śladów.

– Dlatego Biały  Dom  j est zaniepokoj ony  – powiedział Jones. – Am ery kańskiej  opinii publicznej

nie obchodzi woj na, j aką toczą m iędzy  sobą Pietrow i Barkowski. Kogo interesuj e, czy  m iliarder

oligarcha i j ego by ły  naj lepszy  przy j aciel pozabij aj ą się wzaj em nie? Ale j eśli wy j dzie na j aw,

że  j eden  z  nich  zlecił  porwanie  i  m orderstwo  Am ery kanina  oraz  zabój stwo  senatora  Stanów

Zj ednoczony ch, wtedy  grozi nam  m iędzy narodowy  skandal.

– W j aki sposób m ożna tem u zapobiec? – zapy tał Storm .

–  Prezy dent  zwołał  na  dzisiaj   konferencj ę  prasową.  Zapewni  am ery kańską  opinię  publiczną,

że ataki nie by ły  aktam i terrory zm u. Poinform uj e, że FBI podej rzewa, że porwanie i m orderstwa

są  dziełem   gangu  bezwzględny ch  kry m inalistów  z  Europy   Wschodniej .  Ale  nie  wy m ieni

nazwiska Pietrowa, a j uż z całą pewnością nie wspom ni o prezy dencie Rosj i Barkowskim .

–  Który   z  nich  j est  gorszy ?  –  zadał  retory czne  py tanie  Storm .  –  Pietrow  j est  skraj ny m

egocentry kiem , a Barkowski j est tak sam o postrzelony  j ak Kaddafi, ty le że bez wy sokich obcasów

i różu.

–  Biały   Dom   bardziej   niepokoi  się  Barkowskim .  Nie  m ożem y   siedzieć  bezczy nnie  i  pozwolić,

aby  prezy dent Rosj i m ordował senatora Stanów Zj ednoczony ch. Dlatego m usim y  by ć dy skretni.

–  Dy skretni?  –  powtórzy ł  Storm .  –  Kongres  j uż  wy znaczy ł  term iny   posiedzeń  kom isj i,  która

będzie prowadzić dochodzenie, a m edia szalej ą.

Jones westchnął ciężko.

background image

– Tak, to będzie trudne zadanie, ale nie niem ożliwe.

– Przy  tobie nie m a rzeczy  niem ożliwy ch – odparł Storm . – Ale ciekawi m nie j edna kwestia.

Jak  długo  potrwa,  zanim   ktoś  zainteresuj e  się  Steve’em   Masonem ?  Ile  czasu  trzeba,  zanim   j akiś

wścibski  reporter  zacznie  py tać,  dlaczego  do  sprawy   porwania  przy dzieliłeś  pry watnego

detekty wa? Kiedy  ktoś wreszcie odkry j e, że Steve Mason nie istniej e?

– Dobrze by łoby, żeby ś zniknął – powiedział Jones. – Wrócił do Wy om ing.

– Do Montany  – poprawił go Storm .

– Wszy stko j edno – wzruszy ł ram ionam i Jones. – Ale prawda j est taka, że potrzebuj ę cię teraz

bardziej   niż  kiedy kolwiek.  Potrzebuj ę  kogoś,  kom u  m ogę  zaufać,  kto  będzie  w  ty m   śledztwie

o j eden krok do przodu.

–  Potrzebuj esz  m nie,  bo  chcesz  poznać  prawdę?  Czy   potrzebuj esz  m nie,  by m   pom ógł  ci  j ą

ukry ć?

– Przy puszczalnie j edno i drugie.

Jones  wy glądał  na  wy kończonego.  Stresy   wy wołane  j ego  pracą  dawały   m u  się  we  znaki.

Na j ego twarzy  ry sowała się m apa zm arszczek m im iczny ch. Nie by ło wątpliwości, że gdy by  nie

by ł  ły sy,  m iałby   całkowicie  siwe  włosy.  W  przeciwieństwie  do  Jonesa,  Storm   cały   czas  by ł

przy stoj ny  w ten surowy  m ęski sposób, chociaż j ego ciało również nosiło ślady  z przeszłości. Pięć

blizn na podbrzuszu wskazy wało, gdzie został postrzelony. Na plecach m iał bliznę od ciosu nożem ,

który  został zadany  od ty łu. Ostatnio kula prześlizgnęła się po j ego ram ieniu, zostawiaj ąc brzy dką

powierzchowną  bliznę.  Ale  naj gorsze  rany   zostały   zadane  w  Tangierze  –  zarówno  fizy czne,  j ak

i psy chiczne.

Jedną  z  przy czy n,  dla  który ch  Storm   sfingował  własną  śm ierć,  by ło  to,  że  po  wy darzeniach

w  Tangierze  zaczął  po  cichu  podawać  w  wątpliwość  własne  m ożliwości.  Para,  która  m u  tam

pom agała, została zastrzelona na j ego oczach. Zostawiono go na pewną śm ierć. Lekarze nie m ogli

uwierzy ć,  że  udało  m u  się  wy zdrowieć.  Ale  w  czasie  rekonwalescencj i  naszły   go  wątpliwości.

Czy   coś  przeoczy ł?  Czy   m ożna  go  by ło  w  j akiś  sposób  winić  za  to,  co  się  stało?  Dopiero

po  „śm ierci”,  gdy   przeby wał  sam otnie  w  Montanie,  łowiąc  ry by,  zaczął  rozważać  inną

m ożliwość.  Ktoś  go  zdradził.  Osoba  z  agencj i.  Przeanalizował  ponownie  wy darzenia  z  Tangieru

m inuta  po  m inucie  i  za  każdy m   razem   dochodził  do  tego  sam ego  wniosku,  niezależnie  od  tego,

na  j akie  sposoby   rozważał  tę  sy tuacj ę.  Nie  ulegało  wątpliwości,  że  wpadł  w  pułapkę.  Pierwszą

reakcj ą  Storm a  by ło  skontaktowanie  się  z  Jonesem   i  szukanie  zem sty.  Ale  nie  m iał  żadnego

dowodu.  Przeby waj ąc  w  Montanie,  by ł  poza  rozgry wką.  Mógł  wrócić,  lecz  za  j aką  cenę?

Sy tuacj a uległa j ednak zm ianie. Teraz wpuścili lisa z powrotem  do kurnika. Teraz m ógł sprawdzić

swoj e  dom y sły   i  zdem askować  zdraj cę,  który   ponosił  odpowiedzialność  za  blizny   Storm a  –  te

background image

fizy czne  i  psy chiczne.  Jeśli  w  organizacj i  naprawdę  działał  zdraj ca,  Storm   m usiał  go  uj awnić.

Ale żeby  poznać prawdę, m usiał pracować od wewnątrz.

–  Naprawdę  nie  m asz  żadnego  pom y słu,  dlaczego  Pietrow  albo  Barkowski  m ogli  chcieć

śm ierci senatora Windslowa? – Jones przerwał rozm y ślania Storm a.

– Ostatnie słowa senatora to „Jedidiah wie” i „Midas”.

Storm  pozwolił, aby  j ego odpowiedź zawisła w powietrzu, prosząc się o wy j aśnienie.

Ale  Jones  nie  od  razu  pochwy cił  przy nętę.  Zam iast  tego  wy prostował  się  w  swoim

skrzy piący m   fotelu  i  wpatrzy ł  się  m artwy m   wzrokiem   w  m łodszego  protegowanego.  A  potem ,

po kilku sekundach niezręcznej  ciszy, powiedział:

–  W  porządku,  zgadzam   się.  Naj wy ższy   czas,  aby m   powiedział  ci  coś  więcej .  Tu

w Waszy ngtonie j edy nie niewielkie grono urzędników państwowy ch wie o ty m , o czy m  za chwilę

usły szy sz.  Senator  Windslow  by ł  j edny m   z  nich  i  zapłacił  za  to  ży ciem .  Ciebie  też  m oże  to

kosztować ży cie. Zanim  przej dę dalej , m uszę zadać py tanie: Czy  chcesz ponieść to ry zy ko?

– Zapom inasz, że j uż j estem  m artwy  – odrzekł Storm .

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

J

edidiah  Jones  podszedł  do  znaj duj ącego  się  w  ścianie  sej fu,  na  który m   widniał  pasek

m agnety czny   z  napisem   „ZAMKNIĘTE”  przy klej ony   w  poprzek  wzm ocniony ch  stalowy ch

drzwiczek.  Jones  odwrócił  pasek,  ukazuj ąc  j asnoczerwone  litery   tworzące  słowo  „OTWARTE”,

i  wy stukał  kom binacj ę  cy fr  na  elektroniczny m   ekranie,  który   j ednocześnie  zwery fikował  j ego

odcisk  palca.  Wy j ął  z  sej fu  grubą  czerwoną  kopertę  z  napisem   „PROJEKT  MIDAS”.  Zam knął

drzwiczki  sej fu,  odwrócił  pasek  m agnety czny,  aby   widniało  na  nim   słowo  „ZAMKNIĘTE”,

i ponownie sprawdził dla pewności, że drzwiczki są zam knięte.

Usiadł  ponownie  w  fotelu,  w  rej estrze  przy czepiony m   do  ściśle  taj nego  pliku  dokum entów

wpisał  wielkim i  literam i  nazwisko  „STEVE  MASON”  i  uj ął  j e  w  cudzy słów.  Następnie  zapisał

datę,  godzinę,  swoj e  im ię  i  nazwisko  oraz  notatkę,  że  zezwolił  Masonowi  na  obej rzenie  czterech

fotografii znaj duj ący ch się w dokum entach. Zdj ęcia by ły  ponum erowane i opisane: MIDAS 001,

002, 003 i 004. Polecił Storm owi, aby  podpisał rej estr pseudonim em . Gdy  Storm  to zrobił, Jones

wręczy ł m u trzy  fotografie, ale ostatnią zatrzy m ał dla siebie.

– Powiedz m i, co widzisz na zdj ęciach – polecił Jones.

Storm  j uż wcześniej  grał w tę grę. Gdy  został zwerbowany  przez Clarę Strike, Jones posłał go

na  kurs  w  legendarny m   ośrodku  szkoleniowy m   CIA  zwany m   Farm ą,  znaj duj ący m   się  pod

William sburgiem   w  Wirginii.  Tam   pokazy wano  m u  fotografie,  proszono  o  ich  zwrot,  a  potem

zadawano py tania na ich tem at: Co na nich widziałeś? Dlaczego to j est ważne? Co przeoczy łeś?

Co  to  znaczy ?  Doświadczenie  Storm a  j ako  pry watnego  detekty wa  uczy niło  go  ekspertem   w  tej

dziedzinie.

– Trzy  fotografie pokazuj ą kilogram ową sztabkę złota – odpowiedział. – To ty siąc gram ów złota

albo dwa funty  i dwadzieścia j eden uncj i. Według oznaczeń na sztabce zawiera ona 99,9 procent

czy stego  złota,  co  oznacza,  że  j est  bardzo  wy sokiej   j akości.  Ale  ta  sztabka  m a  swoj ą  unikalną

wartość z powodu m iej sca, w który m  została wy bita, i j ej  przeznaczenia.

Jones aprobuj ąco pokiwał głową.

– A kto j est j ej  właścicielem ?

–  Znak  w  dolnej   części  sztabki  to  sierp  i  m łot,  czy li  sy m bol  uży wany   w  dawny m   Związku

Radzieckim . Napis cy ry licą pod sy m bolem  tworzy  akronim  КПСС, co w tłum aczeniu na angielski

background image

oznacza  Kom unisty czną  Partię  Związku  Radzieckiego.  Sztabka  na  zdj ęciu  została  wy bita

specj alnie dla partii i należała do j ej  m aj ątku.

–  To  naprawdę  dziwne,  j ak  m ało  Am ery kanie  wiedzą  o  Związku  Radzieckim ,  nawet  j eśli  by li

wy chowy wani  w  przeświadczeniu,  że  by ło  to  im perium   zła,  a  j ego  przy wódcy   planowali  ich

zniszczy ć  –  stwierdził  Jones.  –  Zaledwie  ty dzień  tem u  m usiałem   tłum aczy ć  na  posiedzeniu

Senatu,  że  za  czasów  sowieckich  ty lko  nieliczny m   Rosj anom   zezwalano  na  wstąpienie  do  Partii

Kom unisty cznej   i  że  partia  m iała  swój   własny   m aj ątek,  całkowicie  odrębny   od  zasobów

państwowy ch Związku Radzieckiego.

Storm  nie przery wał. By ł j akiś powód, dla którego Jones wy głaszał ten wy kład history czny.

–  Nie  m ogłem   uwierzy ć,  że  senatorowie  Stanów  Zj ednoczony ch  nie  wiedzieli,  że  Partia

Kom unisty czna  obciążała  swoich  członków  składkam i,  tak  j ak  tutaj   robią  to  związki  zawodowe  –

m ówił  Jones.  –  Partia  zabierała  do  swoj ego  skarbca  część  m iesięczny ch  wy płat  każdego

ze swoich członków.

Jones zam ilkł i zaczął stukać palcem  o biurko, zupełnie j akby  wy bij ał ry tm  m arszu.

Storm  wiedział, o co chodzi. Teraz by ła j ego kolej , aby  się wy kazać.

–  Na  fotografii  j est  j eszcze  j edno  oznaczenie  –  powiedział.  –  Wskazuj e  ono,  że  ta  konkretna

sztabka nosi num er 951 951. Logiczne rozum owanie podpowiada, że w związku z ty m  wcześniej

wy bito dziewięćset pięćdziesiąt j eden ty sięcy  dziewięćset pięćdziesiąt identy czny ch sztabek złota

i że one również należały  do Partii Kom unisty cznej , a nie do Związku Radzieckiego.

– Czy  znasz cenę złota? – spy tał Jones.

To  by ło  coś  więcej   niż  ty lko  proste  py tanie.  To  by ł  test.  Od  agentów  CIA  wy bierany ch

do  taj ny ch  operacj i  oczekiwano,  że  będą  znali  wartość  m etali  szlachetny ch.  Podczas  woj en

lokalne waluty  by ły  bezwartościowe. Ale zawsze m ożna by ło uży ć złota i diam entów, aby  kupić

inform acj e, przy j aciół czy  zaopatrzenie.

– Zastanawiasz się, czy  j estem  na bieżąco? – odciął się Storm . – Według dzisiej szy ch notowań

za  złoto  płaci  się  ty siąc  siedem set  siedem dziesiąt  dolarów  za  uncj ę.  To  znaczy,  że  poj edy ncza

kilogram owa  sztabka  złota  –  taka  j ak  ta  na  zdj ęciu  –  by łaby   warta  około  pięćdziesięciu  siedm iu

ty sięcy   dolarów.  Jeśli  by łeś  szczęśliwy m   posiadaczem   pozostały ch  dziewięciuset  pięćdziesięciu

j eden  ty sięcy   dziewięciuset  pięćdziesięciu  sztabek,  które  zostały   wy bite  przed  tą  konkretną,  to

m iałeś całkiem  niezłą sum kę.

– Prawie pięćdziesiąt m iliardów dolarów, ściśle rzecz biorąc – powiedział Jones.

–  Nie  –  poprawił  go  Storm .  –  Jeśli  chcesz  by ć  precy zy j ny,  to  dy sponowałby ś  kwotą

pięćdziesięciu  czterech  m iliardów  stu  dwudziestu  czterech  m ilionów  trzy stu  dwudziestu  sześciu

ty sięcy   trzy stu  osiem nastu  dolarów.  Jeżeli  kiedy kolwiek  by łeś  spłukany   i  walili  ci  do  drzwi

background image

kom ornicy, tak j ak m nie, to w przy padku finansów nie zaokrąglasz. Liczy sz wszy stko co do centa.

To by ło coś, co Jones zawsze podziwiał w ty m  cudowny m  dziecku. Nawet j eśli w m om encie

werbunku Derrick Storm  by ł trochę nieokrzesany, Jones od razu zorientował się, że ten facet um ie

bły skawicznie  m y śleć  i  m a  zdum iewaj ącą  wręcz  zdolność  zapam ięty wania  naj drobniej szy ch

szczegółów – zwłaszcza gdy  chodziło o pieniądze i polecenia.

– Masz j akiś pom y sł, skąd się wzięły  te pięćdziesiąt cztery  m iliardy  dolarów w złocie?

Jones rzadko zadawał py tania pom ocnicze. Ale to by ło j edno z nich.

– Nieudany  pucz m oskiewski w dziewięćdziesiąty m  pierwszy m  roku.

– Dokładnie tak.

Storm  znał dobrze to wy darzenie. To by ła przełom owa chwila w historii. W sobotę 17 sierpnia

1991  roku  szef  KGB  Władim ir  Kriuczkow  wezwał  pięciu  wy sokich  rangą  oficj eli  radzieckich

do  m oskiewskiej   łaźni,  aby   przedy skutować  z  nim i,  w  j aki  sposób  m ogliby   obalić  prezy denta

Związku  Radzieckiego  i  szefa  partii  Michaiła  Gorbaczowa.  Kriuczkow  często  organizował

spotkania  w  łaźniach,  gdy ż  by ł  to  j edy ny   sposób,  aby   by ć  pewny m ,  że  j ego  koledzy   nie

nagry waj ą potaj em nie ty ch rozm ów. Gdy  tak siedzieli rozebrani, postanowili, że zastosuj ą wobec

Gorbaczowa,  który   spędzał  właśnie  wakacj e  na  Kry m ie,  areszt  dom owy,  a  następnie  uży j ą

oddziałów  KGB  oraz  arm ii  radzieckiej ,  aby   przej ąć  kontrolę  nad  Moskwą.  Na  początku

twardogłowi zdawali się wy gry wać. Ale sy tuacj a się zm ieniła, gdy  żołnierze radzieccy  odm ówili

strzelania  do  ogrom nego  tłum u  m ieszkańców  Moskwy   zgrom adzonego  przed  Biały m   Dom em   –

siedzibą  parlam entu  Rosj i.  Kriuczkow  i  j ego  towarzy sze  zostali  aresztowani.  Dopiero  gdy   by li

w więzieniu, na Krem lu odkry to, że KGB potaj em nie wy wiozło z Moskwy  kilkadziesiąt m iliardów

dolarów w rublach i m etalach szlachetny ch należący ch do Partii Kom unisty cznej . Puczy ści nie

chcieli, aby  wpadły  one w ręce Gorbaczowa i inny ch reform atorów w sy tuacj i, gdy by  przewrót

się nie udał. Michaił Gorbaczow, Bory s Jelcy n i wszy scy  kolej ni prezy denci szukali zaginiony ch

m iliardów, ale nikom u nie udało się ich odnaleźć. Po Rosj i zaczęły  krąży ć niestworzone historie.

Sztabki  złota  zostały   przetransportowane  do  taj nego  bunkra  przez  żołnierzy   Wy m pieła  –  sił

specj alny ch  KGB.  Wy m pieł  to  by ła  j ednostka  w  rodzaj u  am ery kańskich  Navy   SEALs,  a  KGB

uży wało  ich  do  taj ny ch  m isj i.  Po  raz  pierwszy   zy skali  sobie  złą  sławę  w  1979  roku,  gdy   ekipa

agentów  Wy m pieła  zam ordowała  prezy denta  Afganistanu  Hafizullaha  Am ina  w  j ego  własnej

sy pialni w Pałacu Taj beg w Kabulu, gdzie strzegło go około pięciuset strażników. Legenda głosiła,

że  oficer  Wy m pieła,  który   dowodził  operacj ą  ukry cia  złota,  zabił  wszy stkich  swoich  ludzi,

a następnie popełnił sam obój stwo, aby  nikt z nich nie by ł narażony  na pokusę wy j awienia, gdzie

są ukry te m iliardy  w złocie.

– Kiedy  zrobiono to zdj ęcie? – zapy tał Storm . – Czy  wtedy, gdy  złoto nadal by ło w Moskwie,

background image

czy  po j ego zniknięciu?

– Zadałeś właśnie kluczowe py tanie – odparł Jones.

Przesunął w stronę Storm a czwartą fotografię, którą do tej  pory  trzy m ał w ręku. Przedstawiała

ona trzech stoj ący ch razem  m ężczy zn. By li to Jedidiah Jones, senator Windslow i oligarcha Iwan

Pietrow. Trzy m ali sztabkę złota, którą Storm  przed chwilą oglądał na zdj ęciach.

– W j akiś sposób Pietrow dowiedział się, gdzie j est ukry ty  zaginiony  m aj ątek partii – wy j aśnił

Jones.  –  Przy wiózł  z  sobą  do  Stanów  złotą  sztabkę  j ako  dowód  i  pokazał  j ą  senatorowi

Windslowowi,  gdy ż  ten  by ł  przewodniczący m   senackiej   kom isj i  nadzwy czaj nej   do  spraw

wy wiadu. Windslow przy prowadził Pietrowa do m nie.

– Jak się dowiedział o złocie?

Jones ze złością uniósł ręce.

– Chciałby m  to wiedzieć. Pietrow nie powiedział nam  tego, ale przy sięgał, że m oże nas zabrać

w m iej sce, gdzie j est ukry ta reszta sztabek złota.

– Wszy stkie sztabki?

–  Pietrow  twierdził,  że  w  rzeczy wistości  m aj ątek  składał  się  z  m iliona  kilogram owy ch  sztabek

ukry ty ch przez KGB oraz z inny ch m etali szlachetny ch. Całkowita wartość to około sześćdziesiąt

m iliardów dolarów.

– Sześćdziesiąt m iliardów! – wy krzy knął Storm . – Przez duże M?

– Zgadza się – odparł Jones. – To j est dopiero skarb wart odnalezienia, nie sądzisz?

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

J

ones  odebrał  od  Storm a  fotografie  i  włoży ł  j e  z  powrotem   do  grubej   teczki,  którą  na  powrót

wsunął do sej fu w ścianie.

–  Dlaczego  poprosił  o  twoj ą  pom oc?  –  zapy tał  Storm .  –  Pietrow  to  m iliarder.  Dlaczego  nie

wy naj m ie całej  arm ii naj em ników? Za sześćdziesiąt m iliardów m ógłby  kupić cały  kraj .

– To nie takie proste – odparł Jones. – Kom u by ś zaufał, aby  pom ógł ci odzy skać sześćdziesiąt

m iliardów w złocie i m etalach szlachetny ch? Płatny m  zabój com ? Naj em nikom ?

– Trafna uwaga – zgodził się Storm . – Pam iętam  sprawę, którą prowadziłem  dawno tem u j ako

pry watny   detekty w.  Para  m łodziaków  zam ordowała  rodziców  za  pięć  ty sięcy   dolarów

ubezpieczenia  na  ży cie.  Wy obraź  sobie,  do  czego  ludzie  by liby   zdolni,  gdy by   w  grę  wchodziło

sześćdziesiąt m iliardów.

–  Pietrow  napom knął,  że  złoto  znaj duj e  się  w  j akim ś  odległy m   m iej scu,  do  którego  bardzo

trudno trafić. Potrzebuj e ludzi i wy posażenia, j akie ty lko m y  m ożem y  m u zapewnić. I tu poj awia

się  następny   problem :  Pietrow  nie  j est  aż  tak  bogaty,  j ak  się  wszy stkim   wy daj e.  Barkowski

zam roził j ego akty wa w Rosj i, po ty m  j ak się pożarli i Pietrow uciekł z Moskwy. Nasi anality cy

sądzą, że m a dostęp do zaledwie siedm iu – dziesięciu m ilionów.

– Ty lko siedem  albo dziesięć m ilionów – m ruknął Storm . – O rany. Chy ba zaraz się rozpłaczę.

–  Pieniądze  szy bko  znikaj ą,  j eśli  m asz  wspaniałą  posiadłość  w  Anglii,  okazałą  rezy dencj ę

na  Em bassy   Row  tu,  w  Waszy ngtonie,  i  j acht  o  wartości  m iliarda  dolarów  na  Morzu

Śródziem ny m .

– To j aki ty  m asz w ty m  interes? – zapy tał Storm .

–  Jeśli  pom ożem y   m u  wy dostać  te  sześćdziesiąt  m iliardów,  Pietrow  uży j e  ich,  aby

zorganizować rewoltę przeciwko prezy dentowi Barkowskiem u.

– Woj na?

– Nie, ale sfinansuj e m arsze protestacy j ne, będzie dawał łapówki urzędnikom , rozpowszechniał

fałszy we  inform acj e  i  w  ten  sposób  sprawi,  że  prezy dentura  i  ży cie  Barkowskiego  staną  się

piekłem .

– Czy  pozby cie się Barkowskiego j est warte współpracy  z Pietrowem ? – zadał py tanie Storm . –

background image

Czem u nie każesz go zabić, j eśli chcecie się go pozby ć?

– Już tego nie robim y.

–  Jasne,  że  nie  –  powiedział  Storm   sarkasty cznie.  –  Czy   to  znaczy,  że  spuściliście  Pietrowa

na drzewo?

–  Jak  naj bardziej ,  odrzuciliśm y   j ego  propozy cj ę  –  odparł  Jones.  –  Nie  m ożem y   j uż  zabij ać

przy wódców  obcy ch  państw  ani  obalać  rządów.  Kongres  przy j ął  ustawy,  które  zabraniaj ą  nam

tego rodzaj u rzeczy. To j uż nie są lata pięćdziesiąte czy  sześćdziesiąte, kiedy  m ożna by ło zatruć

cy garo Fidela Castro.

– O ile sobie przy pom inam , ten num er z cy garem  nie wy palił.

– Ale m ógł – powiedział Jones. – Kreaty wne m y ślenie naszy ch ludzi. Zawsze to podziwiałem .

Wróćm y   j ednak  do  złota.  Są  j eszcze  inne  powody,  dla  który ch  nie  m ożem y   się  zaangażować

w  poszukiwania  tego  skarbu.  Jedna  z  przy czy n  j est  taka,  że  cały   czas  j est  to  własność

Kom unisty cznej   Partii  Federacj i  Rosy j skiej .  Nawet  j eśli  Związek  Radziecki  j uż  nie  istniej e,  to

Partia  Kom unisty czna  w  Rosj i  cały   czas  działa.  To  druga  pod  względem   wielkości  partia

polity czna w ty m  kraj u. Ci wszy scy  kom unisty czni dranie nie zniknęli tak po prostu j ednej  nocy.

Zgodnie z prawem  m iędzy narodowy m  te pieniądze cały  czas są ich własnością.

I  j est  j eszcze  j edna  kwestia.  Prezy dent  Barkowski  dał  j asno  do  zrozum ienia  urzędnikom

w Biały m  Dom u, że j akakolwiek współpraca naszego rządu z Pietrowem  będzie odebrana j ako akt

wrogości wobec Barkowskiego i j ego narodu. Ten facet m oże by ć szalony, ale cały  czas m a pod

ręką  ogrom ny   arsenał  broni  nuklearnej ,  z  której   większość  j est  wy m ierzona  w  nasz  kraj .  Nie

chcem y  rozniecać j ego paranoidalnej  nienawiści do Stanów Zj ednoczony ch.

No  i  na  koniec  m am y   problem   wewnętrzny.  Następnego  dnia  po  ty m ,  j ak  w  m oim   biurze

sfotografowano  tę  sztabkę  złota,  rosy j ski  am basador  złoży ł  nieoczekiwaną  wizy tę  sekretarzowi

stanu  i  zaznaczy ł,  że  j akakolwiek  próba  odzy skania  przez  Stany   Zj ednoczone  zaginionego  złota

będzie uznana za akt piractwa m iędzy narodowego.

– Macie przeciek. Ktoś dał cy nk Rosj anom .

–  Zgadza  się  –  przy taknął  Jones.  –  Barkowski  dowiedział  się  o  naszy m   pry watny m   spotkaniu

w m oim  biurze – ty m  biurze – w ciągu dwudziestu czterech godzin.

– Kret?

– Tak, ale nie sądzę, żeby  kret by ł u nas. My ślę raczej , że j est on w obozie Pietrowa. Niestety,

nie m am  co do tego pewności.

Pom im o  że  Jones  podał  m u  całą  litanię  argum entów,  Storm   um iał  czy tać  m iędzy   wierszam i.

Naj wy raźniej   Jones  chciał  pom óc  Pietrowowi,  ponieważ  Barkowski  by ł  niebezpieczny m

szaleńcem . A czy  istniał lepszy  sposób pozby cia się go niż przy  pom ocy  j ednego z j ego by ły ch

background image

przy j aciół?  I  ty,  Brutusie?  Wy korzy stanie  m aj ątku  należącego  do  Partii  Kom unisty cznej

do zniszczenia prezy denta popieraj ącego kom unistów ty lko dodawało sm aczku całej  intry dze.

– Jeśli nie m asz zam iaru pom agać Pietrowowi, to po co m ówisz m i o złocie? – zapy tał Storm .

–  Ponieważ  j esteś  m artwy,  pam iętasz?  Nikt  nie  będzie  m ógł  ponosić  odpowiedzialności

za działania kogoś, kto nie ży j e, prawda?

– Ale j a j estem  sam .

Jones rzucił m u chy tre spoj rzenie i zapy tał:

– Jesteś pewien? Naprawdę wierzy sz, że ty lko ty  rozpły nąłeś się w powietrzu? My ślisz, że j esteś

j edy ny m  człowiekiem , który  zniknął?

Storm  dodał do siebie dwa i dwa, po czy m  stwierdził:

–  Proj ekt  Midas.  Ta  gruba  teczka  zam knięta  w  twoim   sej fie  –  są  w  niej   nazwiska  inny ch

„m artwy ch” agentów, takich j ak j a, zgadza się? Chcesz, żeby śm y  pom ogli Pietrowowi, ponieważ

nasz kraj  nie m oże sobie pozwolić na pozostawienie j akichkolwiek odcisków palców.

–  Ani  odcisków  palców,  ani  śladów  stóp  –  odparł  Jones.  –  Absolutnie  żadny ch  śladów.  –

Wy ciągnął  z  szuflady   biurka  dużą  kopertę  i  powiedział:  –  Chcę,  żeby ś  poleciał  do  Londy nu

i  porozm awiał  z  Pietrowem .  Przede  wszy stkim   dowiedz  się,  kto  zabił  Windslowa  i  dlaczego.

Po drugie powiedz m u, że stworzy łem  ekipę, która m u pom oże. Musim y  ty lko wiedzieć, gdzie j est

ukry te  złoto.  –  Wy sy pał  na  biurko  zawartość  koperty.  –  Tu  m asz  paszport,  gotówkę,  karty

kredy towe,  telefon  kom órkowy   i  bilety   na  sam olot.  Agentka  Showers  m a  zarezerwowany   lot

do  Londy nu  o  osiem nastej .  Jej   zadaniem   j est  przesłuchać  Pietrowa.  Showers  będzie  twoim

biletem  wstępu na spotkanie z nim . Dołączy sz do niej . Już to zorganizowałem .

W głowie Storm a kłębiły  się różne m y śli.

– A co z kretem ? – spy tał.

– Jeśli kret j est w obozie Pietrowa, nic nie m ożem y  zrobić. Uważaj  na siebie.

– A j eśli to ktoś po naszej  stronie, ktoś z agencj i?

– Ja wiem , kim  j esteś, ale ty  zawsze pracowałeś w terenie. Nikt inny  w siedzibie głównej  cię

nie zna ani nie wie, że wciąż ży j esz. Skategory zowałem  też proj ekt Midas.

– To znaczy ? – zapy tał Storm .

–  To  znaczy,  że  ty lko  m y   dwaj   wiem y,  że  j esteś  w  to  zaangażowany.  I  ty le.  Dla  wszy stkich

inny ch ludzi Derrick Storm  j est duchem .

Ostatnim   razem ,  kiedy   Jones  by ł  tak  pewien  taj nej   operacj i,  wy słał  Storm a  do  Tangieru.  No

i wiadom o, co z tego wy nikło.

– Bądź bardzo ostrożny, gdy  spotkasz się z Pietrowem  – m ówił dalej  Jones. – To, że pokazał m i

background image

złotą  sztabkę,  nie  znaczy   wcale,  że  m ożem y   m u  ufać.  Chcę,  żeby ś  dowiedział  się  wszy stkiego

na tem at złota, ale m usisz też pom óc agentce Showers rozwiązać sprawę porwania i m orderstw.

Może ona m a racj ę i to Pietrow kazał zabić Dulla i Windslowa, bo senator nie chciał uczestniczy ć

w  proj ekcie  Midas.  Może  za  m orderstwam i  stoi  Barkowski,  bo  chciał  powstrzy m ać  Windslowa

przed  zaangażowaniem   się  w  proj ekt  Midas.  A  m oże  Windslow  próbował  wy drzeć  dla  siebie

większą część z ty ch sześćdziesięciu m iliardów, niż Pietrow chciał m u dać. Nie ufaj  nikom u.

– Jak za dawny ch czasów – stwierdził Storm .

– Ty lko dlatego wciąż prowadzę taj ne operacj e, że ufam  zaledwie kilku osobom  – rzekł Jones.

– Czy  agentka Showers wie o złocie? – zapy tał Storm .

– Nie. Wie o ty m  j edy nie ścisłe grono ludzi, a Showers do niego nie należy.

– Nie będzie się j ej  podobało, że dołączę do niej  w Londy nie.

– Ona nie m a tu nic do gadania. Wszy stko zostało j uż ustalone, aczkolwiek twoj a rola j est czy sto

doradcza.

Storm   wy obraził  sobie  reakcj ę  agentki  Showers.  To  nie  by ła  drobna  sprawa.  Zam ordowano

senatora  Stanów  Zj ednoczony ch  i  j ego  pasierba.  Nie  będzie  chciała,  żeby   się  wtrącał

do  śledztwa.  By ła  wy starczaj ąco  by stra,  aby   dom y ślić  się,  że  Storm   j est  oczam i  i  uszam i

Jedidiaha Jonesa. Będzie wobec niego podej rzliwa.

– Broń? – zapy tał Storm .

–  Dla  ciebie  żadnej .  Będziesz  podróżował  z  paszportem   dy plom aty czny m   j ako  Steve  Mason.

Będziesz udawał, że j esteś koordy natorem  z ram ienia Departam entu Stanu.

– Jakiś gry zipiórek w Departam encie Stanu powiedział ci, że nie m ogę by ć uzbroj ony ?

–  Żaden  gry zipiórek.  Rozkaz  przy szedł  bezpośrednio  od  sekretarza  stanu.  Tangier,  pam iętasz?

Od  czasu  tam tej   wpadki  inne  agencj e  nie  zgadzaj ą  się,  aby   nasi  ludzie  podszy wali  się  pod  ich

pracowników, zwłaszcza j eśli są uzbroj eni.

Tangier. Prześladuj e go nawet po śm ierci.

– A co z agentką Showers?

–  Nikt  nie  m a  nic  przeciwko  tem u,  aby   m iała  przy   sobie  broń  osobistą  –  powiedział  Jones.  –

Dam   ci  też  list  do  Pietrowa.  Będzie  wiedział,  że  to  ode  m nie.  –  Obrzucił  Storm a  świdruj ący m

spoj rzeniem . – By łeś ostatnim  fragm entem , którego potrzebowałem  do proj ektu Midas.

– Dlaczego j a?

–  Już  ci  powiedziałem ,  że  ufam   ty lko  paru  osobom .  Tak  się  składa,  że  j esteś  j edną  z  nich.

Wierzę, że odnaj dziesz te sześćdziesiąt m iliardów i nie ulegniesz pokusie.

– To bardzo dużo złota – powiedział Storm .

background image

–  To  prawda.  Jeśli  popełniam   błąd,  obdarzaj ąc  cię  zaufaniem ,  dopilnuj ę,  aby ś  fakty cznie

skończy ł m artwy.

Odkry ł  j eszcze  j edną  warstwę.  Jones  wy sy łał  go  na  niebezpieczną  m isj ę.  A  m im o  to  Storm

w dalszy m   ciągu  nie  by ł  pewien,  czy   Jones  powiedział  m u  o  wszy stkim .  Znaj ąc  go,  raczej   nie.

Storm a  czekało  zatem   o  wiele  więcej   warstw,  więcej   zaskoczeń,  zwrotów  akcj i,  a  gdy   w  grę

wchodziło sześćdziesiąt m iliardów dolarów, również więcej  m orderstw.

Tego by ł pewien.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

D

errick Storm   zaj ął m iej sce  w barze  znaj duj ący m  się  dokładnie naprzeciwko  wej ścia  num er

21 na m iędzy narodowy m  lotnisku Waszy ngton-Dulles, tak że plecam i opierał się o ścianę i widział

wszy stkich  wchodzący ch  i  wy chodzący ch.  Z  agentką  Showers  m iał  się  spotkać  o  siedem nastej .

Przy by ł  tutaj   o  szesnastej   trzy dzieści.  W  j ego  fachu  zawsze  lepiej   by ło  by ć  na  m iej scu

wcześniej , nawet j eśli chodziło j edy nie o złapanie sam olotu do Londy nu w towarzy stwie agentki

FBI.

Ledwo zdąży ł usiąść, do baru weszła April Showers. Ona też przy j echała wcześniej . Podobało

m u się to. Obserwuj ąc, j ak przeczesuj e wzrokiem  poczekalnię, uświadom ił sobie ponownie, j aka

j est atrakcy j na. Showers m iała na sobie ciem noszary  kostium  składaj ący  się ze spodni i krótkiego

żakietu,  a  pod  nim   j edwabną  bluzkę  w  kolorze  złam anej   bieli  i  czarną  koszulkę.  Wy glądała

olśniewaj ąco.  Prześlizgiwała  się  właśnie  ostrożnie  przez  plątaninę  krzeseł  i  stolików

pozaj m owany ch przez podróżny ch, którzy  radośnie korzy stali z prom ocj i, zam awiaj ąc dwa drinki

w cenie j ednego.

– Witam , panno Showers – odezwał się Storm , podnosząc się uprzej m ie ze swoj ego m iej sca.

Miała z sobą j edy nie plecak.

–  Gdzie  j est  twój   bagaż?  –  zapy tał.  –  Nie  znam   żadnej   kobiety,  która  by   podróżowała  bez

bagażu.

– A gdzie j est twój ? – odpowiedziała py taniem .

Wskazał wzrokiem  leżący  obok niego plecak.

Oboj e  zdali  bagaż  do  odprawy   nie  ty lko  dlatego,  że  tak  by ło  wy godniej .  Nie  by liby   w  stanie

bły skawicznie zareagować w sy tuacj i alarm owej , gdy by  dźwigali z sobą walizki.

–  Czego  się  napij esz,  laleczko?  –  zapy tała  piersiasta  kelnerka  w  kabaretkach.  Jej   twarz

pokry wała gruba warstwa m akij ażu.

– Dla m nie dietety czna cola j akiej kolwiek m arki – powiedziała Showers.

– Ja wezm ę piwo z beczki.

– Świetny  wy bór, przy stoj niaku – rzuciła kelnerka i m rugnęła do niego.

Gdy  odeszła, Showers oznaj m iła:

background image

– Zam awiasz cokolwiek, co m aj ą w beczce, a ona chwali twój  wy bór. Na pewno uwielbiasz,

gdy  kobiety  z tobą flirtuj ą.

– A ty  nie – odparł. Zabrzm iało to j ak py tanie.

– Co j a nie? Nie lubię, gdy  ktoś z tobą flirtuj e? Czy  twierdzisz, że j a z tobą nie flirtuj ę?

– Jedno i drugie.

– Nie bądź głupi – odpowiedziała. – Ta kelnerka po prostu liczy  na napiwek.

– Będę pam iętał, aby  j ej  powiedzieć, że ty  płacisz rachunek.

Kelnerka wróciła z napoj am i i naj pierw obsłuży ła Storm a.

–  Proszę  bardzo,  kochanie  –  powiedziała  do  niego,  po  czy m   bez  słowa  z  głośny m   pluskiem

postawiła przed Showers colę na serwetce.

–  Bardzo  dziękuj ę  –  odparł  Storm   z  prom ienisty m   uśm iechem .  –  Przy   okazj i,  m oj a

przy j aciółka zapłaci rachunek.

–  Dziewczy na,  która  stawia  ci  drinki  –  skom entowała  kelnerka.  –  Uważaj ,  m oże  chce  czegoś

w zam ian.

– On nie j est m oim  chłopakiem  – powiedziała z oburzeniem  Showers.

– Ty m  gorzej  dla ciebie – odparła kelnerka.

Gdy  oddaliła się na ty le, że nie m ogła ich sły szeć, Showers warknęła:

– Guzik dostanie, a nie napiwek.

Storm  wy glądał na zadowolonego z siebie. Podobała m u się agentka Showers. Ona zaś przeszła

do spraw zawodowy ch, m ówiąc:

– Skontaktowałam  się ze Scotland Yardem , wy ślą łącznika, aby  spotkał się z nam i na Heathrow

i zabrał nas do ich siedziby  na odprawę doty czącą Iwana Pietrowa.

– Dzięki, ale rezy gnuj ę z części powitalnej  na lotnisku, spotkam y  się później  w hotelu. Możesz

m i zdać relacj ę.

–  Ja  m ogę  ci  zdać  relacj ę?  –  odpowiedziała  i  się  naj eży ła.  –  Pam iętaj ,  że  to  ty   włóczy sz  się

ze m ną. Nie m uszę ci zdawać żadny ch relacj i.

– Masz racj ę – odparł Storm , daj ąc j ej  wy grać. – Ale wy daj e m i się, że powinienem  raczej

trzy m ać się w cieniu.

Zastanowiła się nad ty m  przez chwilę i powiedziała:

–  Chy ba  m asz  racj ę.  Ale  m usiałam   powiadom ić  Scotland  Yard.  To  standardowa  procedura

w przy padku, kiedy  grupa stróżów prawa składa wizy tę w obcy m  kraj u, aby  kogoś przesłuchać.

Liczę  j ednak  na  to,  że  Anglicy   m aj ą  wy starczaj ąco  zdrowego  rozsądku,  aby   trzy m ać  j ęzy k

za zębam i na tem at naszego przy j azdu.

background image

– Bardzo wątpliwe – powiedział Storm .

– Dlaczego? Bo są glinam i?

–  Oczy wiście,  że  nie.  Uwielbiam   policj ę,  zwłaszcza  kobiety   w  m undurach  i  z  pałkam i  –

odpowiedział, szeroko się uśm iechaj ąc. Agentka Showers spoj rzała na niego spode łba. – Jestem

podej rzliwy   dlatego,  że  to  sprawa  na  wy sokim   szczeblu,  a  Iwan  Pietrow  j est  znany   na  cały m

świecie – wy j aśnił. – Wiadom ość o twoim  przy j eździe do Anglii w celu przesłuchania go poj awi

się we wszy stkich serwisach inform acy j ny ch, j eśli to wy cieknie.

– Rozm awiałam  na ten tem at z szefostwem  – odparła. – Zapewnili m nie, że agencj a i Scotland

Yard  blisko  z  sobą  współpracuj ą.  Oskarży li  m nie  wręcz,  że  m y ślę  j ak  ktoś,  kto  pracuj e  dla

Jedidiaha Jonesa, a nie j ak glina. Płaszcz i szpada, a nie prawdziwa praca policy j na.

– Prawdziwa praca policy j na – powtórzy ł Storm . – Podoba m i się, j ak to spły nęło z twoich ust.

–  Nie  j estem   pry watny m   detekty wem   ani  j edny m   z  kontraktowy ch  „naprawiaczy ”  Jonesa.

I cały  czas nie wiem , kim  ty  naprawdę j esteś ani co dla niego robisz, ale wątpię, czy  m asz zam iar

m i to wy j awić. Mam  racj ę?

–  Dedukcj a  będąca  rezultatem   prawdziwej   pracy   policy j nej   –  odpowiedział  Storm ,  unosząc

piwo w kpiący m  toaście.

–  Słuchaj ,  m uszę  ci  coś  powiedzieć  –  m ówiła  dalej   Showers.  –  Powiedziałam   m oim

przełożony m , że robią błąd, wy sy łaj ąc cię tutaj .

– Zdziwiłby m  się, gdy by ś tak nie powiedziała.

– Nic do ciebie nie m am . Nawet daj esz się lubić.

– Daj ę się lubić? A nie j estem  uroczy ?

–  Powiedziałam ,  że  nie  chcę,  aby ś  m i  towarzy szy ł,  bo  j esteś  kowboj em .  Nie  przestrzegasz

żadny ch  zasad,  a  to  znaczy,  że  nie  m ogę  ci  ufać.  Kiedy   spotkaliśm y   się  po  raz  pierwszy   –  gdy

senator Windslow zażądał, aby  włączy ć cię do śledztwa w sprawie porwania – wy łoży łam  na stół

wszy stkie  karty.  By łam   wobec  ciebie  całkowicie  uczciwa  i  traktowałam   cię  j ak  profesj onalistę.

Ale  ty   nie  by łeś  ze  m ną  szczery.  Nie  traktowałeś  m nie  j ak  profesj onalistki.  Ukry wałeś  przede

m ną inform acj e.

– Masz racj ę – powiedział Storm . – Fakty cznie ukry wałem  przed tobą inform acj e.

–  Przy naj m niej   w  tej   kwestii  j esteś  szczery.  Chodzi  m i  o  to,  że  nie  wiem ,  j ak  m am y

współpracować, j eśli nie m ogę ci ufać. Nie m am  też pewności, czy  w tej  chwili j esteś ze m ną

szczery.

– Rozum iem , ale przez całe ży cie pracuj ę z ludźm i, którzy  nie m ówią m i prawdy  i ukry waj ą

przede m ną wiele rzeczy. Pracowałem  nawet z ludźm i, którzy  chcieli m nie zabić.

background image

– Nie dziwię się – powiedziała z kam ienną twarzą.

– Można to j ednak j akoś wszy stko obej ść i wy konać powierzone zadanie.

– Jak? Zwłaszcza j eśli nie trzy m asz się żadny ch zasad?

–  Nie  ufam   zasadom .  Ale  ufam   m oj em u  insty nktowi  i  tem u,  co  m ówi  m i  na  tem at  osób,

z który m i pracuj ę. Zasady  m ogą cię zabić.

– Tak sam o j ak łam anie ich.

– Agentko Showers, czy  m iałaś kiedy kolwiek przy godę na j edną noc? – zapy tał Storm .

Westchnęła i powiedziała:

– Próbuj ę rozm awiać j ak dorosły  z dorosły m .

–  To  nie  j est  m oże  naj lepsza  analogia,  ale  wy słuchaj   m nie,  proszę.  Jeśli  poznaj esz  kogoś

w barze i ląduj ecie razem  w łóżku, to m asz pewne oczekiwania, m oże nawet j akieś wy m agania,

ale nie zakochuj esz się w tej  osobie i nie dzielisz się z nią naj bardziej  inty m ny m i sekretam i, nawet

j eśli robicie coś bardzo inty m nego. Nie obdarzasz j ej  też zaufaniem  na wy rost. Robisz ty lko, co

m asz do zrobienia, i ruszasz dalej . I tak sam o j est z pracą. – Uśm iechnął się, naj wy raźniej  bardzo

zadowolony  z tego wy j aśnienia.

– Dostaj ę zawrotu głowy  od twoj ej  logiki. Czy  przy goda na j edną noc oznacza dla ciebie ty lko

ty le? – zapy tała, unosząc brew. – Robotę do wy konania? A potem  ruszasz dalej ? – I nie czekaj ąc

na j ego odpowiedź, dodała: – Dom y ślam  się, że j est to j edna z różnic m iędzy  nam i, i dlatego j a

pracuj ę dla FBI, a ty  dla Jedidiaha Jonesa.

– Teraz j a dostaj ę zawrotu głowy  – odparł, przedrzeźniaj ąc j ą.

–  W  czasie  studiów  chciał  m nie  zwerbować  agent  CIA.  Powiedział,  że  ludzie,  którzy   pracuj ą

dla  agencj i,  nie  m uszą  przestrzegać  prawa  Stanów  Zj ednoczony ch  podczas  zagraniczny ch

podróży.  Chełpił  się,  że  pracownik  CIA  m oże  kłam ać,  oszukiwać,  kraść,  włam y wać  się

do  m ieszkań,  nawet  zabij ać.  Nie  podlega  żadny m   regułom .  Chciał,  żeby   właśnie  tacy   ludzie

pracowali dla niego. Ludzie, który m  się wy daj e, że stoj ą ponad prawem . Ludzie tacy  j ak ty.

– Po prostu by ł z tobą szczery  – powiedział Storm . – Jak m awiała m oj a m atka: „Aby  usm aży ć

om let, m usisz rozbić kilka j aj ek”. – Dokończy ł piwo i przy wołał kelnerkę.

– Nie należę do osób, które sprzeniewierzaj ą się zasadom  m oralny m  po przekroczeniu granicy

Stanów  Zj ednoczony ch  –  odparła  Showers.  –  I  j eszcze  j edno.  Nie  m iewam   przy gód  na  j edną

noc, więc nie wy obrażaj  sobie zby t wiele podczas naszej  podróży.

– Przy  tobie zawsze wiele sobie wy obrażam  – odpowiedział.

– Idę do toalety  – rzekła April. – Spotkam y  się w sam olocie.

– Ty lko się nie pom y l i nie wej dź do m ęskiej  – powiedział, uśm iechaj ąc się znacząco.

background image

– Robię to ty lko wtedy, gdy  m uszę cię ratować – odparła, odchodząc.

Zauważy ł, że nie zostawiła napiwku.

– Przy j aciółka sprawia kłopoty ? – spy tała kelnerka, podchodząc do j ego stolika.

– Jest trochę spięta.

–  I  za  chuda.  –  Kelnerka  nachy liła  się,  stawiaj ąc  przed  nim   j eszcze  j edno  piwo,  i  m rugnęła

do niego. – To na koszt firm y. Mam  na im ię Eve. Wiesz, j ak ta dziewczy na, która zj adła j abłko.

Wpadnij , gdy   będziesz  wracał  stam tąd,  gdzie  teraz  lecisz.  –  Odeszła  powoli,  tak  aby   m iał  na  co

popatrzeć.

Pracownik  obsługi  odprawiaj ący   pasażerów  ogłosił  przez  głośnik,  że  wzy wa  wszy stkich

na pokład sam olotu do Heathrow. Posiadacze biletów pierwszej  klasy  rzucili się do przodu. Klasa

biznesowa by ła następna.

Storm   sprawdził  swój   bilet  pierwszej   klasy,  ale  nie  ruszy ł  się  z  m iej sca.  Nie  chciał  wsiadać

do  sam olotu  zby t  wcześnie.  Gdy by   to  zrobił,  wszy scy   pasażerowie,  którzy   weszliby   po  nim

na  pokład,  widzieliby   j ego  twarz,  idąc  powoli  wzdłuż  przej ścia,  szukaj ąc  swoich  m iej sc

i  wkładaj ąc  bagaż  do  schowków.  Storm   chciał  wej ść  na  pokład  j ako  ostatni.  Chciał  usiąść  j ak

naj bliżej  przodu sam olotu i chciał wy siąść z niego j ako pierwszy. W ten sposób m iał m ożliwość

obserwacj i pozostały ch pasażerów bez zwracania na siebie uwagi.

Gdy   wszy stko  wskazy wało  na  to,  że  w  przej ściu  by li  j uż  ostatni  pasażerowie,  Storm   rzucił

na  stół  dziesięć  dolarów  napiwku  i  skierował  się  do  bram ki.  Nie  widział  nigdzie  Showers

i zastanawiał się, gdzie się podziewała.

–  Witam y   na  pokładzie  –  powiedział  kontroler,  biorąc  od  niego  bilet.  –  Och,  m a  pan  bilet

pierwszej  klasy. Mógł pan wsiąść wcześniej .

–  Zew  natury.  –  Pochy lił  się,  aby   zasznurować  but,  celowo  opóźniaj ąc  wej ście  do  sam olotu.

Gdzie by ła Showers?

Usły szał za sobą szy bkie kroki.

–  Mam   bilet  –  zabrzm iał  kobiecy   głos,  ale  to  nie  by ła  Showers.  Storm   wy chwy cił  wy raźny

rosy j ski akcent.

– Wy gląda na to, że m a pan troj e spóźnialskich – powiedziała Showers, podchodząc do bram ki.

– Tak – odparł kontroler. – I cała trój ka m a m iej sca w pierwszej  klasie. Co za zbieg okoliczności.

– W rzeczy  sam ej  – przy taknął Storm .

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

S

torm   zorientował  się  w  m om encie,  gdy   j ą  zobaczy ł  i  usły szał  rosy j ski  akcent.  Miała  około

trzy dziestki,  nosiła  wy godne  buty,  obcisłe  dżinsy   i  ciem noszary   sweter  narzucony   na  głęboko

wy ciętą szarą koszulę w szerokie paski, której  dół wy stawał z ty łu. Na ręku m iała profesj onalny

kobiecy   zegarek  do  nurkowania.  Nie  nosiła  biżuterii,  ale  j ej   talię  zdobił  cienki  srebrny   pasek.

Mężczy zna  podej rzewał,  że  w  j ej   zadbany ch  rękach  m ogła  to  by ć  całkiem   skuteczna  garota.

Na  oko  m iała  m etr  sześćdziesiąt  pięć  wzrostu  i  waży ła  j akieś  pięćdziesiąt  cztery   kilogram y.  Jej

długie czarne włosy  by ły  ściągnięte do ty łu, odsłaniaj ąc nieskazitelną złotawą skórę. Cienkie brwi

perfekcy j nie podkreślały  ciem ne oczy.

Storm   wiedział,  że  szefowie  SWR  (Służby   Wy wiadu  Zagranicznego  Rosj i)  –  spadkobierczy ni

radzieckiej   KGB  –  by li  zdania,  że  kobiety   nie  są  wy starczaj ąco  silne  em ocj onalnie,  aby   zostać

czy nny m i agentkam i. Zam iast tego rosy j skie służby  wy wiadowcze uży wały  ich podczas taj ny ch

m isj i j ako sekretarek, kurierów, czasam i też j ako prosty tutek. Wy sy łano j e również za granicę j ako

nielegalne im igrantki, daj ąc im  fałszy wą tożsam ość, aby  zakorzeniły  się w lokalny m  środowisku

wrogich  kraj ów  i  stopniowo  wy pracowały   sobie  odpowiednią  pozy cj ę  do  szpiegowania.  Ale

nigdy  nie uży wano ich j ako żołnierzy  Wy m pieła ani służb ochrony.

Jeśli  Storm   się  nie  m y lił,  ta  kobieta  nie  by ła  rodowitą  Rosj anką,  ale  pochodziła  z  j ednej

z  by ły ch  republik  radzieckich,  w  który ch  służby   wy wiadowcze  nie  podzielały   przesadnie

szowinisty cznego podej ścia Moskwy. Podej rzewał, że pracowała dla Iwana Pietrowa.

Nocny   lot  przebiegł  spokoj nie.  Niestety,  Storm owi  przy padło  w  udziale  m iej sce  obok  dość

pulchnej   kobiety   w  średnim   wieku,  która  usnęła  naty chm iast  po  wy piciu  czterech  lam pek

rieslinga i zaczęła chrapać przez otwarte usta.

Storm   wy siadł  z  sam olotu  naty chm iast  po  wy lądowaniu,  m aj ąc  na  oku  zarówno  spóźnioną

pasażerkę,  j ak  i  agentkę  Showers.  Po  odprawie  celnej   dał  nura  do  lokalu  firm owego  linii

lotniczy ch  Virgin  Atlantic,  gdzie  w  j edny m   z  odosobniony ch  pom ieszczeń  skorzy stał  z  laptopa,

aby   wy słać  do  Langley   fotografię  pasażerki.  Zrobił  j ej   zdj ęcie  kom órką  podczas  lotu

m iędzy konty nentalnego,  gdy   wstała  z  m iej sca,  aby   udać  się  po  obiedzie  do  toalety.  Program

agencj i do rozpoznawania twarzy  zidenty fikował j ą w kilka sekund.

Antonia  Nad  by ła  dawny m   członkiem   Batalionu  Operacj i  Specj alny ch  w  siłach  zbroj ny ch

background image

Chorwacj i.  BSD,  bo  pod  taką  nazwą  by ła  znana  ta  organizacj a,  specj alizował  się  w  desantach

powietrzny ch  i  walkach  wręcz  za  linią  wroga.  Zaliczano  go  do  naj bardziej   szanowany ch

na  świecie  j ednostek  sił  specj alny ch.  Nad  odeszła  z  arm ii  chorwackiej   rok  tem u,  aby   podj ąć

pracę w przedsiębiorstwie PROTEC, firm ie ochroniarskiej  z siedzibą w Londy nie.

Zatem  dobrze odgadł. Musiała pracować dla Pietrowa.

Storm   popatrzy ł  na  zegarek.  Do  tej   pory   zarówno  Showers,  j ak  i  Nad  na  pewno  j uż  opuściły

Heathrow. Ruszy ł w kierunku wy poży czalni sam ochodów na lotnisku i godzinę później  zaparkował

przed  hotelem   Marriott  przy   Park  Lane,  naprzeciwko  Hy de  Parku.  Storm   nigdy   nie  rozum iał,

dlaczego 

Am ery kanie 

podczas 

swoich 

podróży  

zagraniczny ch 

rezerwuj ą 

pokoj e

w  am ery kańskich  hotelach.  To  zupełnie  j akby   w  Pary żu  iść  do  McDonalda.  Ale  ktoś

z  adm inistracj i  rządowej ,  kto  dokony wał  rezerwacj i,  załatwił  im   sąsiaduj ące  pokoj e  właśnie

w Marriotcie.

Showers  j eszcze  nie  zam eldowała  się  w  hotelu,  gdy ż  wciąż  by ła  na  odprawie  w  Scotland

Yardzie.  Storm   postanowił,  że  poszuka  sobie  pokoj u  gdzie  indziej .  Obj echał  okolicę,  aż  zauważy ł

przy tulny   pensj onat  znaj duj ący   się  kilka  przecznic  od  hotelu.  Wiekowa  właścicielka

w staroświeckiej  recepcj i powiedziała, że m a j eden wolny  pokój , wy naj ął go więc za gotówkę.

Jones uprzedził go, aby  nikom u nie ufał. Stosował się do j ego rady.

Mieszkanie  znaj dowało  się  na  drugim   piętrze  budy nku,  który   wchodził  kiedy ś  w  skład

ekskluzy wnej   zabudowy   szeregowej   w  Hy de  Parku,  charaktery zuj ącej   się  przestronny m i

pokoj am i.  Ale  to  by ło  j eszcze  w  czasach,  kiedy   słońce  nigdy   nie  zachodziło  nad  im perium

bry ty j skim .  Później   budy nek  został  podzielony   na  m niej sze  pom ieszczenia,  wielkości  m niej

więcej  podwój nego łóżka. Zdarzało m u się j uż m ieszkać w gorszy ch m iej scach. Tu by ło czy sto

i m iał dostęp do internetu. A co naj ważniej sze, nikt nie wiedział, że tu j est.

Zanim   Storm   opuścił  Langley,  zgrom adził  wszy stkie  zdj ęcia  z  m iej sca  zbrodni  zrobione  przez

FBI.  Siedząc  przy   dębowy m   biurku  z  połowy   dziewiętnastego  wieku,  które  stało  przy   oknie

wy chodzący m   na  ulicę,  przeglądał  zdj ęcia,  zatrzy m awszy   się  w  m om encie,  gdy   dotarł

do kom pletu fotografii zrobiony ch na dachu siedziby  policj i Kongresu, gdzie ukry wał się snaj per.

Strzelec  uży ł  paczki  cukru,  aby   podeprzeć  lufę  ważącego  prawie  pięć  kilogram ów  karabinu

Dragunowa.  Opakowanie  by ło  łatwo  dostępny m   rekwizy tem ,  który   nie  wzbudziłby   niczy ich

podej rzeń, j eśli ktoś by  go z nim  zobaczy ł. Taką broń j ak karabin SWD m ożna by ło bez problem u

rozłoży ć na części i schować w teczce.

Lufa karabinu  by ła wy posażona  w specj alny   tłum ik płom ieni,  który  pom ógł  ukry ć  lokalizacj ę

strzelca,  ograniczaj ąc  bły sk  wy strzału.  Ale  nie  m iała  tłum ika  dźwięku.  To  oznaczało,  że  snaj per

nie przej m ował się odgłosem  wy strzału.

background image

Jak wszy scy  profesj onaliści, zabój ca wiedział, że w chwili naciśnięcia spustu rozlegną się dwa

odgłosy. Początkowy  huk wy strzału – wy buch z lufy  – zm iesza się z hałaśliwy m i odgłosam i ruchu

ulicznego  wokół  budy nku  siedziby   policj i.  Drugim   odgłosem   będzie  uderzenie  dźwięku

przy pom inaj ące  trzask,  j aki  wy daj e  kula  niesiona  podm uchem   powietrza.  Pocisk  wy tworzy

za sobą falę dźwiękową. Jeśli ktokolwiek usły szy  trzask, spoj rzy  przed siebie w kierunku, w j akim

zm ierza  pocisk,  a  nie  do  ty łu,  do  m iej sca,  skąd  został  wy strzelony.  Snaj per  nie  m usiał  uży wać

tłum ika. Liczy ł się j edy nie bły sk z lufy, zwłaszcza o zm ierzchu.

Storm   obej rzał  zdj ęcia  budy nku  Dirksena  wy konane  z  m iej sca,  z  którego  strzelał  snaj per.

Odległość wy nosiła j akieś cztery sta m etrów, ty le ile długość czterech boisk do futbolu, czy li około

ty siąca  dwustu  stóp.  Storm   wiedział,  że  karabin  SWD  j est  naj bardziej   skuteczny   na  odległość

od sześciuset do ty siąca trzy stu m etrów, inny m i słowy  od ty siąca dziewięciuset siedem dziesięciu

stóp do czterech ty sięcy  dwustu siedem dziesięciu stóp, co oznaczało, że śm iertelny  strzał oddano

ze znacznie bliższej  odległości niż podczas walki. Dla strzelca wy borowego to by łby  łatwy  strzał.

Wziął do ręki zdj ęcie karabinu SWD i dokładnie obej rzał broń. Zazwy czaj  kolba karabinu by ła

wy konana z drewna, z wy cięty m  w środku otworem , aby  broń by ła lżej sza. Ktoś zm ody fikował

karabin ze zdj ęcia, dodaj ąc do niego krótszą j ednolitą drewnianą kolbę. Dlaczego?

Storm   odłoży ł  zdj ęcia  na  bok,  wy ciągnął  się  na  łóżku  i  pilotem   włączy ł  wiszący   pod  sufitem

telewizor.  Przeskakiwał  po  kanałach,  aż  trafił  na  24-godzinny   serwis  inform acy j ny   BBC.

Nieoczekiwanie zobaczy ł na ekranie agentkę Showers. Towarzy szy ł j ej  um undurowany  policj ant

i m ężczy zna, którego przedstawiono j ako detekty wa ze Scotland Yardu. Spiker powiedział:

–  FBI  wy słało  do  Londy nu  swoich  agentów,  aby   przesłuchali  rosy j skiego  oligarchę,  Iwana

Pietrowa, w ram ach śledztwa prowadzonego w sprawie niedawnego zabój stwa senatora Stanów

Zj ednoczony ch,  Thurstona  Windslowa.  Senator  został  zabity   w  swoim   biurze  na  Kapitolu

w  Waszy ngtonie  przez  snaj pera,  który   wciąż  pozostaj e  na  wolności.  Agentka  FBI  April  Showers

odm awia  kom entarzy,  ale  dobrze  poinform owane  źródła  donoszą  BBC,  że  FBI  interesuj e  się

Pietrowem  ze względu na j ego bliskie stosunki z zam ordowany m  senatorem .

Zgodnie  z  wcześniej szy m i  obawam i  Storm a  i  Showers,  ktoś  w  Scotland  Yardzie  dał  cy nk

bry ty j skiej  prasie o ich przy j eździe. Showers płaciła cenę za postępowanie zgodnie z zasadam i.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

T

elefon  kom órkowy,  który   dostał  od  Jonesa,  zadzwonił  tuż  po  dwunastej   w  południe  czasu

londy ńskiego, budząc go z krótkiej  drzem ki.

– Zostaliśm y  zaproszeni na podwieczorek do Iwana Pietrowa – odezwała się Showers.

– Musiał by ć pod wrażeniem  twoj ego wy stępu w BBC.

–  Wy naj ąłeś  sam ochód?  –  spy tała,  ignoruj ąc  j ego  uwagę.  –  Doj azd  do  posiadłości  księcia

Madisonu w okolicy  Gloucester zaj m ie nam  j akieś dwie godziny.

– Twoi koledzy  w Scotland Yardzie nie zaoferowali podwózki?

– Cały  dzień m asz zam iar to powtarzać?

– Prawdopodobnie tak – odrzekł. – Spotkam y  się za dziesięć m inut przed hotelem .

–  Mogę  po  prostu  zapukać  do  twoich  drzwi,  gdy   będę  gotowa  –  powiedziała.  –  Mieszkam y

w sąsiednich pokoj ach, prawda?

– Wy szedłem  pozwiedzać. Zabiorę cię sprzed głównego wej ścia.

Przez chwilę Storm  zastanawiał się, czy  nie m a czasem  zby t wielkiej  paranoi. Może reagował

przesadnie z powodu Tangieru. Ale nic nie m ógł na to poradzić. Podczas poby tu w Anglii nie m ógł

ani na chwilę stracić czuj ności. Starszy  m ężczy zna siedzący  na ławce w Hy de Parku i czy taj ący

„Tim esa”  m ógł  w  ogóle  nie  czy tać  gazety.  Idąca  za  nim   po  chodniku  kobieta  z  psem   wcale  nie

wy prowadzała psa. „Nie ufaj  nikom u”, powiedział Jones. To by ła j ego m antra.

Wy naj ął  m odel  Vauxhall  Insignia,  gdy ż  wy produkowany   w  Niem czech  sam ochód,  podobny

do Buicka Regala, by ł tak popularny  w Anglii, j ak Honda w Stanach. Nie będzie zwracać uwagi.

Inna sprawa, że po debiucie Showers na antenie BBC ich przy j azd nie by ł j uż taj em nicą.

Showers wy szła z hotelu ubrana w elegancki szary  kostium , niosąc w ręku lekki żakiet i aktówkę.

Storm   wprowadził  do  GPS-a  w  sam ochodzie  adres  posiadłości  księcia  Madisonu.  Jadąc  przez

zatłoczone  londy ńskie  ulice,  spoglądał  w  ty lne  lusterko.  W  końcu  wy j echali  na  autostradę  M40,

główną  arterię  kom unikacy j ną,  którą  udali  się  na  zachód  w  kierunku  Gloucester.  Jakieś  pięć

kilom etrów za Londy nem  Storm  zauważy ł czarnego m ercedesa, który  czaił się dwa sam ochody

za nim i.

– Czego dowiedziałaś się w Scotland Yardzie? – zapy tał.

background image

–  Powiedzieli  m i,  że  Pietrow  m a  problem y   finansowe.  Rosj anie  zam rozili  w  Moskwie

większość j ego fortuny.

Storm   skupił  się  na  obserwacj i  m ercedesa.  Showers  kartkowała  streszczenie  z  odprawy

o Pietrowie. Kiedy  głos z GPS-a oznaj m ił, że znaj duj ą się zaledwie półtora kilom etra od zj azdu

na drogę prowadzącą do posiadłości księcia Madisonu, Storm  znienacka wcisnął ham ulec i zaczął

się  wlec  żółwim   tem pem .  Wściekli  kierowcy   wokół  nich  trąbili  i  gwałtownie  ich  wy m ij ali.

Kierowca  m ercedesa  początkowo  również  zwolnił,  ale  potem   zdał  sobie  sprawę,  że  Storm   go

sprawdza. Jeśli zwolni, stanie się oczy wiste, że m ercedes śledzi vauxhalla.

Gdy  m ercedes dodał gazu i wy przedził ich, Showers podniosła wzrok znad papierów.

– Też ich zauważy łam , j ak ty lko wy j echaliśm y  z Londy nu. Dobra robota.

Mercedes  m iał  przy ciem niane  szy by,  ale  gdy   ich  m ij ał,  Storm   uniósł  dwa  palce,  robiąc  znak

pokoj u.  Przy puszczał,  że  pasażerowie  pokazali  m u  środkowy   palec.  Showers  zanotowała  num er

rej estracy j ny,  za  pom ocą  kom órki  połączy ła  się  z  bazą  dany ch  FBI  w  Waszy ngtonie

i  wprowadziła  dane  do  sy stem u.  Wóz  by ł  zarej estrowany   na  am basadę  Federacj i  Rosy j skiej

w Londy nie.

–  Wy gląda  na  to,  że  Ruscy   wszędzie  cię  śledzą  –  stwierdził  Storm .  –  Musi  im   sprawiać

przy j em ność oglądanie cię od ty łu.

Showers westchnęła.

Minutę później  doj echali do strzeżonej  bram y  posiadłości księcia Madisonu. Dwóch strażników,

który ch  naszy wki  na  czarny ch  beretach  wskazy wały,  że  są  pracownikam i  firm y   PROTEC,

sprawdziło ich paszporty  i pozwoliło im  j echać dalej .

–  Zauważy łaś,  że  są  uzbroj eni?  –  zapy tał  Storm ,  gdy   vauxhall  podskakiwał  na  wy sadzanej

kocim i łbam i drodze do rezy dencj i.

– W Anglii nazy wa się ich ochroną osobową – odparła Showers. – Tak, widziałam  ich broń.

–  Niezależnie  od  tego,  j ak  się  ich  nazy wa,  ochroniarze  w  Anglii  nie  powinni  by ć  uzbroj eni.

Może powinnaś zadzwonić do kolegów w Scotland Yardzie i zgłosić, że ci tutaj  łam ią zasady.

Showers zignorowała ten docinek.

–  Według  m oich  inform acj i  rezy dencj a  znaj duj e  się  j akieś  osiem   kilom etrów  stąd  –

powiedziała.  –  Cała  posiadłość  zaj m uj e  teren  o  powierzchni  dziesięciu  ty sięcy   akrów.  Posesj ę

zbudowano  w  ty siąc  pięćset  trzy dziesty m   drugim   roku  z  kam ieni  z  pobliskiego  kam ieniołom u

i zaproj ektowano tak, aby  pokazać ogrom ne bogactwo księcia Madisonu.

– W j aki sposób spadkobiercy  księcia j ą stracili? – zapy tał Storm .

–  Niewłaściwe  lokaty   w  funduszach  powierniczy ch  i  obstawianie  w  londy ńskich  kasy nach  –

background image

odrzekła. – Coś w twoim  sty lu.

Przed  nim i  wy łonił  się  trzy piętrowy   budy nek.  Nad  każdy m   oknem   widniała  wy rzeźbiona

w m arm urze podobizna j elenia i tarcza herbowa księcia.

Na zewnątrz czekali na nich m ężczy zna i kobieta. Storm  rozpoznał Antonię Nad, współpasażerkę

z nocnego lotu.

– Nazy wam  się Georgij  Lebiediew – przedstawił się m ężczy zna, wy ciągaj ąc do nich rękę, gdy

wy siedli z wy naj ętego sam ochodu. – Agentkę Showers rozpoznaj ę z wiadom ości BBC.

Twarz Showers pokry ła się rum ieńcem .

–  Tak,  stała  się  tutaj   znana.  Spodziewam   się,  że  lada  dzień  zostanie  zaproszona  przez  sam ą

królową – powiedział Storm . Następnie przedstawił się j ako Steve Mason z Departam entu Stanu.

– Jest tutaj  j edy nie j ako doradca – dorzuciła Showers tonem  wy j aśnienia. – Widziany, ale nie

sły szany.

– A to j est Antonia Nad, szefowa ochrony  – powiedział Lebiediew.

– Wiem  – odrzekł Storm . – Przy lecieliśm y  dziś rano ty m  sam y m  sam olotem  z Waszy ngtonu.

– Nie zauważy łam  – odpowiedziała Nad.

Kłam ała.

– Ja też nie – stwierdziła Showers.

Ona również kłam ała.

– Zawsze zauważam  piękne kobiety  – powiedział Storm .

On nie kłam ał.

Antonia  obdarzy ła  Storm a  lekkim   uśm iechem .  W  kaburze  przy piętej   do  paska  m iała

półautom aty czny  pistolet CZ P-01, co nie uszło j ego uwagi.

–  Wy dawało  m i  się,  że  w  Anglii  nielegalne  j est  noszenie  broni  przez  ochronę  osobową  –

stwierdził.

–  To  całkowicie  niezgodne  z  prawem   –  przy znał  Lebiediew  –  ale  zgodnie  ze  stary m   prawem

angielskim  szlachcic, na przy kład książę, j est władny  uzbroić swoich ry cerzy  dla ochrony  swoich

ziem  i chłopów pańszczy źniany ch. Rzecz j asna, pan Pietrow nie j est księciem , ale kiedy  kupił tę

posiadłość,  udało  nam   się  przekonać  spadkobierców  księcia  do  podpisania  dokum entu  daj ącego

nam  przy zwolenie na noszenie broni podczas naszego poby tu na ty m  terenie. Szczerze m ówiąc,

nie j estem  pewien, czy  dałoby  się to obronić przed sądem , gdy by  ktoś złoży ł skargę, ale nikt tego

nie zrobił.

–  Czy   to  oznacza,  że  panna  Nad  j est  ry cerzem ?  –  zapy tał  Storm ,  patrząc  w  ciem ne  oczy

Antonii.

background image

– To znaczy, że m ogę pana zastrzelić, j eśli będzie to konieczne – odrzekła.

Lebiediew poprowadził ich w kierunku rezy dencj i. Po drodze Showers powiedziała:

–  Nie  zdawałam   sobie  sprawy,  że  rosy j scy   oligarchowie  m aj ą  zwy czaj   organizowania

angielskiego podwieczorku.

–  Proszę  nie  nazy wać  go  oligarchą  –  odparł  Lebiediew.  –  W  Rosj i  to  nie  j est  kom plem ent.

I proszę nie zakładać, że skoro j esteśm y  Rosj anam i, to pij em y  ty lko wódkę.

– Nie chciałam  pana urazić – oświadczy ła Showers.

– Wolałby m  raczej  wy pić kieliszek dobrej  Putinki niż angielską herbatę – wtrącił się Storm .

–  O,  widzę,  że  zna  się  pan  na  rosy j skich  wódkach  –  odrzekł  Lebiediew.  –  Z  pewnością

znaj dziem y  dla pana trochę Putinki.

– Podej rzewam , że pan Pietrow gustuj e raczej  w trunku w rodzaj u Kauffm ana – popisy wała

się Showers.

–  Naj pierw  wy m ieniacie  państwo  naj popularniej szą  wódkę  w  Moskwie,  a  potem   naj droższą.

Poproszę  j ednego  ze  służący ch,  aby   nalali  wam   po  kieliszku,  żeby   sprawdzić,  czy   wasze

podniebienie dorównuj e wiedzy.

– Ja dziękuj ę – odm ówiła Showers. – W pracy  ograniczam  się do napoj ów bezalkoholowy ch.

Herbata w zupełności wy starczy.

– To j a wy pij ę j ej  kieliszek – powiedział Storm .

Przeszli przez ogrom ną j adalnię i opuścili rezy dencj ę, wchodząc do ogrodu.

– Zaprosiliśm y  państwa na ty powy  angielski podwieczorek, czy li m ałą przekąskę – powiedział

Lebiediew. – Jest j eszcze druga odm iana, bardziej  w sty lu wy stawnej  kolacj i.

– Nie widzę pana Pietrowa – stwierdziła Showers.

– Wkrótce do nas dołączy. Proszę zaj ąć m iej sca.

Usiedli  po  przeciwny ch  stronach  podłużnego  stołu  przy kry tego  biały m   lniany m   obrusem .

Miej sce u szczy tu stołu pozostało wolne. Storm  zauważy ł też, że stoj ące tam  krzesło by ło większe

od  pozostały ch,  tak  by   pasowało  do  obwodu  w  pasie  Pietrowa.  Trzej   m ężczy źni  w  oficj alny ch

stroj ach  przy nieśli  srebrne  tace  ze  świeży m i  truskawkam i  zanurzony m i  w  czekoladzie,

m iniaturowy m i kanapeczkam i z j aj kiem  i ciepłe bułeczki ze śm ietanką Devonshire. Antonia Nad

i Storm  nic sobie nie nałoży li, ale Showers i Lebiediew skorzy stali z poczęstunku. Czwarty  służący

nalał kobietom  herbaty, a dla m ężczy zn przy niósł kieliszki do wódki.

Iwan Pietrow wszedł do ogrodu przez boczne drzwi rezy dencj i.

– Proszę nie wstawać – powiedział. – Przepraszam  za spóźnienie, ale gdy  prowadzi się interesy

w  różny ch  strefach  czasowy ch,  trudno  j est  utrzy m y wać  norm alny   rozkład  dnia.  –  Zauważy ł

background image

stoj ące na stole kieliszki. – O! Cieszę się bardzo, że nasi am ery kańscy  przy j aciele nie m aj ą bzika

na punkcie angielskiej  trady cj i. Ale j estem  zaskoczony, że nie poprosił pan o im portowane piwo,

panie Mason.

Wzm ianka o piwie oznaczała, że kazał Nad go sprawdzić. Czy  podej rzewali też, że nie nazy wa

się Steve Mason i nie pracuj e dla Departam entu Stanu?

–  Pan  Lebiediew  zaproponował  konkurs  –  wy j aśnił  Storm .  –  W  j edny m   kieliszku  j est

Kauffm an, a w drugim  Putinka.

– Wchodzę w to – powiedział Pietrow. – Ale naj pierw py tanie: czy  j est pan hazardzistą?

– Jaka j est stawka?

– Ja j estem  ogrom nie bogaty, a pan, obawiam  się, ży j e z rządowej  pensj i – chełpił się Pietrow.

– W j aki sposób m ożem y  grać fair? Oto m oj a propozy cj a: postawię wszy stkie funty  bry ty j skie,

j akie m am  przy  sobie, przeciwko funtom  w pańskim  portfelu. W ten sposób żaden z nas nie będzie

znał prawdziwej  wartości nagrody, dopóki nie wy gram y. To będzie część zabawy.

– Dobrze – zgodził się Storm .

Obaj  m ężczy źni j ednocześnie sięgnęli po pierwszy  kieliszek wódki i przełknęli j ego zawartość.

–  Jestem   pewien,  że  w  pierwszy m   kieliszku  by ł  Kauffm an  –  powiedział  Pietrow,  oblizuj ąc

wargi.

– Zgadzam  się – potwierdził Storm .

Pietrow kazał służącem u nalać drugą kolej kę.

I ponownie Pietrow pierwszy  opróżnił oby dwa kieliszki.

– Ty m  razem  Kauffm an by ł w drugim  kieliszku – powiedział.

– A j a się ty m  razem  nie zgodzę – stwierdził Storm .

Wszy scy  popatrzy li na służącego.

– Do którego kieliszka nalałeś Kauffm ana? – spy tał Pietrow.

W oczach m ężczy zny  poj awił się lęk.

– No j uż, człowieku – nalegał Pietrow. – Powiedz uczciwie. Nie wy rzucę cię z pracy. Ani nie

wy batożę. – Wy szczerzy ł zęby  w uśm iechu. – Powiedz nam , w który m  kieliszku by ł Kauffm an.

–  Pański  gość  dobrze  odgadł,  proszę  pana.  Nalałem   Kauffm ana  do  pierwszego  kieliszka.

W drugim  by ła Putinka.

Pietrow zaczął się śm iać.

–  A  więc  wy gry wasz,  przy j acielu.  –  Sięgnął  do  kieszeni  sty lowej   m ary narki  i  wy ciągnął

skórzany   portfel.  –  Niestety,  nigdy   nie  noszę  przy   sobie  gotówki  –  powiedział.  –  Ani  funtów

bry ty j skich,  ani  dolarów  am ery kańskich,  ani  rosy j skich  rubli.  Nic.  Proszę  sam em u  zobaczy ć.  –

background image

Otworzy ł portfel, ukazuj ąc tuzin ekskluzy wny ch kart kredy towy ch, ale ani j ednego banknotu. – To

dlatego, że m am  ludzi, którzy  płacą wszy stkie m oj e rachunki, gdy  ty lko opuszczam  posiadłość. To

j edna  z  zalet  by cia  bogaty m .  Nigdy   nie  doty kasz  gotówki.  Przy kro  m i  bardzo,  ale  nic  pan  nie

wy gry wa.

– Ty lko prawo do przechwalania się – powiedział Storm .

– A j a co by m  wy grał? – spy tał Pietrow.

Storm  wy ciągnął swój  portfel. Widniał w nim  gruby  plik banknotów.

– O, m a pan szczęście – rzekł Pietrow, spoglądaj ąc na gotówkę.

– Niezupełnie – odparł Storm . Wy j ął j eden z banknotów. – Nasz zakład by ł o funty  bry ty j skie

przeciwko  funtom   bry ty j skim ,  a  cała  m oj a  waluta  to  dolary   am ery kańskie.  Wy gląda  na  to,

że oby dwaj  próbowaliśm y  przechy trzy ć siebie nawzaj em .

–  Trafiony !  –  stwierdził  Pietrow.  Uniósł  w  górę  trzeci  kieliszek  wódki  i  powiedział:  –

Za wstrieczu!

– To znaczy … – zaczął tłum aczy ć Lebiediew.

– Za nasze spotkanie – przerwała m u Showers.

– Zna pani rosy j ski, m oj a droga? – spy tał Pietrow.

– Ty lko parę słów. Wy starczy, aby  by ć niebezpieczną.

– W rzeczy  sam ej  – przy znał Pietrow.

Storm  zauważy ł, że Nad nic nie piła.

– Nie lubi pani wódki ani herbaty ? – zapy tał. – Może w takim  razie kieliszek rakii?

– Tego drinka nie znam  – stwierdził Lebiediew.

–  Jest  popularny   w  Chorwacj i,  zwłaszcza  w  woj sku  –  rzekł  Pietrow.  –  Nasz  gość

z Departam entu Stanu odrobił lekcj e.

– Picie spowalnia reakcj e – odparła Nad.

–  Moj a  Nad  j est  bardzo,  bardzo  oddana  –  powiedział  Pietrow.  Zerknął  na  swój   wy sadzany

bry lantam i zegarek i m ówił dalej : – Przy j echaliście tutaj , aby  przesłuchać m nie na tem at m oj ej

znaj om ości  z  senatorem   Thurstonem   Windslowem .  A  przy naj m niej   tak  dzisiaj   doniosło  BBC.  –

Spoj rzał na Showers, której  policzki zaczęły  pokry wać się rum ieńcem , po czy m  konty nuował: –

Mój   prawnik,  pan  Lebiediew,  przy pom niał  m i,  że  j estem   oby watelem   bry ty j skim   i  j ako  taki

m ogę  dom agać  się  pewnej   ochrony.  Ale  nie  m am   nic  do  ukry cia,  więc  j estem   gotowy

odpowiedzieć na wasze py tania.

–  Mam y   ty lko  j eden  warunek  –  ogłosił  Lebiediew.  –  Rozkład  dnia  pana  Pietrowa  j est  dzisiaj

niezwy kle napięty, a j ak wiecie, angielski nie j est naszy m  j ęzy kiem  oj czy sty m . W związku z ty m

background image

prosiliby śm y,  aby ście  określili  ogólnie,  j akie  inform acj e  chcieliby ście  teraz  otrzy m ać,

a wieczorem  m oże prześlecie py tania na piśm ie, zgoda? Jutro m ogliby śm y  się spotkać ponownie.

Pietrow wszedł m u w słowo, zupełnie j akby  m ieli to wcześniej  przećwiczone:

– Mogę was zapewnić, że nie by łem  w Stanach Zj ednoczony ch, gdy  wy darzy ła się ta straszna

tragedia. Ponadto uważałem  senatora Windslowa za bliskiego przy j aciela. Nie m iałem  absolutnie

żadny ch powodów, aby  ży czy ć źle j em u albo j ego rodzinie.

–  Chciałaby m   się  dowiedzieć  czegoś  więcej   o  pana  osobisty ch  stosunkach  z  senatorem   –

powiedziała  Showers.  –  Jak  często  spoty kaliście  się  w  Waszy ngtonie?  Czy   robiliście  wspólnie

interesy ?

Celowo posługiwała się ogólnikam i. Odkry cie wszy stkich kart nie leżało w j ej  interesie.

–  W  Moskwie  zadaj em y   py tania  wprost,  j eśli  chcem y   uzy skać  szczere  odpowiedzi  –  odparł

Pietrow. – Chce pani wiedzieć, czy  dałem  m u łapówkę.

Jego otwartość wy dawała się szokuj ąca. Ale czy  naprawdę taka by ła? Pietrow i j ego prawnik

m ieli  dużo  czasu,  aby   zaplanować  obronę.  Wzm ianka  o  łapówce  by ła  naj wy raźniej   częścią  ich

strategii. Ale do j akiego stopnia?

– Krążą pogłoski o kwocie w wy sokości sześciu m ilionów dolarów przelanej  z pańskiego konta

w Londy nie na Kaj m any, a potem  do senatora Windslowa – oznaj m iła Showers.

–  Możem y   o  ty m   porozm awiać  j utro  –  obiecał  Pietrow.  –  Jednakże  j eśli  te  pieniądze  zostały

podj ęte z m oj ego konta, odby ło się to bez m oj ej  wiedzy.

–  Pozwala  pan  swoim   pracownikom   przelewać  sześć  m ilionów  dolarów  na  zagraniczne  konto

bez powiadam iania pana o ty m ? – zapy tał Storm .

Pietrow wy m ienił spoj rzenia z Lebiediewem  i odpowiedział:

– Ty lko j ednem u albo dwóm . Ale rzecz w ty m , że z całą pewnością nigdy  nie zaproponowałem

senatorowi  łapówki.  By liśm y   dobry m i  przy j aciółm i,  a  przy j aciele  nie  daj ą  sobie  łapówek.

Przy sługę wy świadcza się z przy j aźni, a nie dla pieniędzy. – Pietrow zam ilkł na chwilę, po czy m

m ówił  dalej :  –  Mogę  wam   zaoszczędzić  cennego  czasu,  wy j awiaj ąc  sprawcę  porwania

i m orderstw w waszej  stolicy. Człowiekiem , który  m a krew na rękach, j est prezy dent Rosj i Oleg

Barkowski. To on j est zbrodniarzem , który  powinien by ć przesłuchiwany, a nie j a.

–  Ustalm y   czas  j utrzej szego  spotkania  –  zaproponował  Lebiediew.  –  Rano  pan  Pietrow  będzie

przem awiać na wiecu studentów w Oksfordzie.

–  Powinniście  wziąć  w  nim   udział  –  oznaj m ił  Pietrow.  –  Będę  m ówił  o  zabój stwie  Swietłany

Aleksiej ewy,  rosy j skiej   dziennikarki,  którą  w  zeszły m   m iesiącu  znaleziono  m artwą  w  Moskwie,

w  windzie  budy nku,  w  który m   m ieszkała.  Kry ty kowała  Barkowskiego  i  powszechnie  wiadom o,

że to on zlecił j ej  zabój stwo. Tak sam o, j ak kazał zam ordować waszego senatora.

background image

–  Jeśli  przy j dziecie  –  dodał  Lebiediew  –  sam i  się  przekonacie,  j akim   uwielbieniem   cieszy   się

pan Pietrow w bry ty j skim  społeczeństwie.

–  Czy   nie  naraża  się  pan  na  niebezpieczeństwo,  poj awiaj ąc  się  na  publiczny m   wiecu,

zważy wszy  na fakt, że by ły  j uż próby  zam achu na pana tu, w Anglii? – zapy tał Storm .

– Zwłaszcza że pana ochroniarze nie m ogą nosić broni poza tą posiadłością – dodała Showers.

– Jestem  głęboko przekonany, że panna Nad j est w stanie zapewnić m i bezpieczeństwo – odparł

Pietrow.  –  Jest  znakom ity m   strzelcem   wy borowy m .  Poza  ty m   nie  pozwolę,  aby   ten  żałosny

łaj dak  na  Krem lu  powstrzy m y wał  m nie  od  m ówienia  o  zbrodniach  popełniany ch  na  m oich

ciem iężony ch  rodakach.  –  Wstał  od  stołu  i  oznaj m ił:  –  Bardzo  państwu  dziękuj ę  za  wizy tę.

Zostawię was teraz, aby ście ustalili szczegóły  j utrzej szego spotkania.

– Zanim  nas pan opuści, chciałby m  zam ienić słówko na osobności – odezwał się Storm .

Showers rzuciła m u zaskoczone i gniewne spoj rzenie.

–  Przy kro  m i  bardzo,  ale  to  niem ożliwe.  Pan  Lebiediew  zawsze  uczestniczy   w  m oich

pry watny ch rozm owach.

– W takim  razie m ożem y  we trzech przej ść do rezy dencj i – zaproponował Storm . – To sprawa

Departam entu Stanu, niezwiązana ze śledztwem  FBI.

– Jeśli pan nalega – zgodził się Pietrow.

–  Jedną  chwilkę  –  wtrąciła  się  Showers.  –  Nie  j estem   pewna,  co  m ój   kolega  m a

do powiedzenia, ale chcę pana zapewnić, że nie m ówi w im ieniu FBI ani Departam entu Stanu.

– Dziękuj ę – odparł Pietrow. – To coś niespoty kanego.

Lebiediew  podąży ł  za  nim i,  podobnie  j ak  Nad,  zaś  Showers  została  sam a  przy   stole.  By ła

wściekła.

– Czy  naprawdę m usi m ieć pan przy  sobie ochronę? – zapy tał Storm .

– Ma pan racj ę –  odparł Pietrow. – Nie  m am  się czego obawiać z  pana strony. – Zwrócił  się

do Nad: – Proszę dotrzy m ać w ogrodzie towarzy stwa naszej  znaj om ej  z FBI.

Gdy   ty lko  trzej   m ężczy źni  weszli  do  środka,  Storm   wy j ął  kopertę  z  kieszeni  i  wy ciągnął  j ą

w stronę Pietrowa.

– Nasz wspólny  znaj om y  poprosił m nie, aby m  przekazał panu pry watny  list.

Pietrow  nie  wy konał  żadnego  gestu  wskazuj ącego,  że  zam ierza  przy j ąć  list.  Zam iast  tego

zapy tał z rezerwą:

– Czy  ten znaj om y  m a j akieś im ię?

– Jedidiah.

– Może pan to dać panu Lebiediewowi – powiedział Pietrow.

background image

– Wolałby m  panu.

– Ja to wezm ę – rzekł Lebiediew, sięgaj ąc po kopertę.

Storm  odsunął dłoń, uniem ożliwiaj ąc m u pochwy cenie listu.

– Jedidiah chciał, żeby  dostał pan to do rąk własny ch – powiedział do Pietrowa.

Rosj anin zawahał się i wziął od niego kopertę.

Zanim  Storm  zdołał ponownie się odezwać, Pietrow odwrócił się i zaczął się oddalać.

– Kiedy  pan to przeczy ta, m ożem y  porozm awiać o złocie – rzucił za nim  Storm .

Pietrow przy stanął i obej rzał się przez ram ię.

– Możliwe. Kiedy  to przeczy tam . W takim  razie do j utra.

– Ty lko ty m  razem  na osobności, ty lko pan i j a – powiedział Storm . – Jedidiah j est przekonany,

że w pańskiej  organizacj i j est przeciek.

Na twarzy  Pietrowa poj awiło się zaniepokoj enie.

– Rozum iem . A czy  wy j awił panu, co to za przeciek?

– Nie z nazwiska – odparł Storm .

Pietrow zostawił go sam ego z Lebiediewem .

–  Odprowadzę  pana  i  pannę  Showers  do  sam ochodu  –  powiedział  Lebiediew,  otwieraj ąc

prowadzące do ogrodu drzwi.

Showers  wstała,  a  Nad  dołączy ła  do  niej   i  szła  tuż  obok,  gdy   Lebiediew  prowadził  ich  przez

rezy dencj ę do zaparkowanego na zewnątrz sam ochodu.

– Wieczorem  do pani zadzwonię, panno Showers – odezwał się Lebiediew. – Będzie pani m ogła

przesłać faksem  swoj e py tania. Czy  weźm iecie udział w j utrzej szy m  proteście w Oksfordzie?

– Za nic w świecie tego nie przegapię – odparła.

–  No  cóż,  wy daj e  m i  się,  że  poszło  świetnie  –  powiedział  Storm ,  gdy   ty lko  zaj ęli  m iej sca

w sam ochodzie.

Showers  by ła  tak  wściekła,  że  nie  odezwała  się  ani  słowem ,  gdy   j echali  po  wy brukowanej

drodze i m inęli bram ę wj azdową. Eksplodowała, gdy  wy j echali na autostradę.

–  Ty   cholerny   sukinsy nu!  Wiedziałam ,  że  nie  m ogę  ci  ufać.  Jak  śm iałeś  zrobić  coś  takiego?

Poniży łeś m nie! Znowu działałeś za m oim i plecam i. Za każdy m  razem , gdy  pom y ślę, że m oże

j ednak j esteś człowiekiem , okazuj e się, że się m y liłam .

– Wy kony wałem  ty lko rozkazy  – odparł.

– Och, teraz ty  nieoczekiwanie postępuj esz zgodnie z zasadam i, kiedy  j est ci wy godnie! I co to

by ły  za m ęskie wy głupy  z tą wódką? My ślę, że w ty m  kieliszku j est ta, o nie, m y ślę, że to by ła

background image

tam ta. Mój  Boże, czułam  się, j akby m  uczestniczy ła w j akim ś stary m  film ie szpiegowskim .

Już chciał odpowiedzieć, ale powstrzy m ała go, unosząc obie ręce.

– Nie odzy waj  się do m nie – powiedziała i włączy ła radio. – Twój  głos j est ostatnią rzeczą, j aką

chcę teraz sły szeć.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

G

dy   ty lko  goście  odj echali,  Georgij   Lebiediew  pospieszy ł  do  rozległej   biblioteki  rezy dencj i,

gdzie  Iwan  Pietrow  siedział  za  ogrom ny m ,  ręcznie  rzeźbiony m   biurkiem ,  czy taj ąc  list,  który

przesłał  m u  Jones.  Na  fotokopii  zdj ęcia  przedstawiaj ącego  Jonesa,  Windslowa  i  Pietrowa

trzy m aj ący ch złotą sztabkę dy rektor CIA zrobił odręczny  dopisek: „Przy j m uj em y  twoj ą ofertę.

Pan Mason j est m oim  wy słannikiem  i wszy stko zorganizuj e”.

– Co napisał Jedidiah? – spy tał Lebiediew. – Czy  CIA pom oże nam  w sprawie złota?

–  Tak  j ak  podej rzewaliśm y,  pan  Mason  nie  j est  koordy natorem   z  Departam entu  Stanu  –  rzekł

Pietrow, unikaj ąc odpowiedzi na py tanie. – Czy  Nad udało się ustalić j ego tożsam ość?

–  Jeszcze  nie.  Pobiera  w  tej   chwili  j ego  odciski  palców  z  kieliszków.  Wkrótce  powinna  m ieć

odpowiedź. Ale co z panem  Jonesem  i CIA? Przy da nam  się?

–  Jutro  będę  wiedział  więcej   –  odparł  Pietrow.  –  Ale  j uż  dzisiaj   m ogę  powiedzieć,  że  dni

Barkowskiego są policzone, i kiedy  nadej dzie czas, to j a wpakuj ę m u kulkę w ty ł głowy.

– Wysszaja miera – skom entował Lebiediew, co oznaczało „naj wy ższy  wy m iar kary ”. Odnosiło

się  to  do  sy tuacj i,  gdy   skazańca  wprowadzano  do  pokoj u,  rozkazy wano  m u,  by   padł  na  kolana,

a  potem   strzelano  m u  w  ty ł  głowy,  tak  że  wy buch  rozsadzał  twarz,  która  stawała  się  nie

do  rozpoznania.  To  by ła  część  stalinowskiej   trady cj i.  –  Nawet  m nie  nie  powiedziałeś,  gdzie  j est

ukry te to złoto, a j esteśm y  dla siebie j ak bracia, nawet j eszcze bliżej . Dlaczego m iałby ś zdradzić

ten sekret j akiem uś obcem u człowiekowi ty lko dlatego, że przy by ł z listem ?

– Czy  uważasz m nie za durnia? – spy tał Pietrow.

– Oczy wiście, że nie, przy j acielu.

–  To  nie  traktuj   m nie  w  ten  sposób  –  odparł  Pietrow.  –  Jutro  porozm awiam   z  ty m   panem

Masonem ,  ale  powiem   m u  bardzo  niewiele  albo  nic,  dopóki  nie  dowiem   się,  co  m a  nam

do zaoferowania.

–  Chrzanić  Am ery kanów.  Nad  j est  twoj ą  loj alną  soj uszniczką.  Niech  ona  wy dobędzie  złoto.

Zrób to na własną rękę.

Pietrow poklepał Lebiediewa po ram ieniu.

–  A  co  się  stanie,  kiedy   j ej   loj alni  naj em nicy   zobaczą  sterty   złota  przed  oczam i,  m iliardy

background image

w  zasięgu  ręki?  –  zapy tał.  –  Czy   będą  um ieli  przezwy cięży ć  pokusę?  W  przy padku  wy doby cia

złota m ożna ufać ty lko ludziom , którzy  wierzą w wy ższe dobro. Nie kupisz honoru ani loj alności.

Dlatego właśnie potrzebuj ę Am ery kanów. Oni nie zdradzą własnego kraj u.

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Nowo-Ogariowo (rezydencja prezydencka), Moskwa, Rosja

 

P

rezy dent  Barkowski  naj częściej   spoży wał  posiłek  o  dziewiątej   wieczorem   czasu

m oskiewskiego,  w  towarzy stwie  naj bliższy ch  przy j aciół  i  sprowadzany ch  dla  zabawy   m łody ch

dziewcząt.  Ale  dzisiej szego  wieczoru  j adł  kolacj ę  sam   w  pry watnej   j adalni  sąsiaduj ącej   z  j ego

sy pialnią  i  oglądał  w  telewizj i  kablowej   dwóch  m ężczy zn  bij ący ch  się  i  kopiący ch  wzaj em nie

w ram ach zawodów m ieszany ch sztuk walki (Ultim ate Fighting Cham pionship). Skończy ł właśnie

pirożki  nadziewane  gotowany m   m ięsem   i  sm ażoną  cebulą,  gdy   do  pokoj u  wszedł  szef  j ego

sztabu.

– Odezwał się nasz przy j aciel – powiedział Michaił Sokołow.

Barkowski  wskazał  Sokołowowi,  żeby   usiadł,  co  ten  uczy nił,  podczas  gdy   prezy dent  ponownie

napełnił swoj ą lam pkę winem , a drugą nalał dla gościa.

–  Ci  am ery kańscy   zawodnicy   są  do  niczego  –  stwierdził  Barkowski,  wskazuj ąc  na  ekran

telewizora. – Każdy  z naszy ch żołnierzy  oddziału Wy m pieła m ógłby  ich zabić j edny m  szy bkim

uderzeniem . Gdy by m  nie by ł prezy dentem , sam  by m  teraz walczy ł na ringu i pokazałby m  ty m

Am ery kanom , j ak wy glądaj ą prawdziwi m ężczy źni. – Wziął duży  ły k wina, po czy m  zapy tał: –

Co nasz przy j aciel m a nam  do powiedzenia?

–  Pietrow  m iał  dzisiaj   w  Anglii  gości.  Agentkę  FBI  i  faceta  przedstawiaj ącego  się  j ako

pracownik Departam entu Stanu.

– CIA?

– Prawdopodobnie. Nie by liśm y  w stanie ustalić j ego tożsam ości.

– Jaki by ł cel tej  wizy ty ?

– FBI podej rzewa Pietrowa o udział w zabój stwie senatora Windslowa.

Barkowski wy szczerzy ł zęby  w uśm iechu.

– To wspaniale – oznaj m ił.

– Ale ten gość z CIA poprosił o rozm owę na osobności z Pietrowem .

Prezy dent odłoży ł na bok widelec i wy tarł palce saty nową serwetką.

background image

– I co powiedział Pietrowowi? – zapy tał.

– Nasze źródło inform acj i nie zna szczegółów. Ale doty czy ło to odszukania złota.

Barkowski bez ostrzeżenia walnął z całej  siły  obiem a pięściam i w stół i zaklął.

– Czy  ci Am ery kanie rozum iej ą, co to oznacza? – rzucił.

–  Jestem   pewien,  że  CIA  zatrze  ślady,  j eśli  m u  pom oże.  Nie  będzie  żadnego  dowodu,  który

m ogliby śm y  wy korzy stać.

–  Jak  to  m ożliwe?  Czy   nasi  oficerowie  nie  są  tak  sam o  inteligentni  j ak  te  darm ozj ady

w  Langley ?  Każ  Londy nowi  zidenty fikować  tego  nieznaj om ego.  Naty chm iast!  –  Barkowski

głośno westchnął. – Dlaczego m y  j eszcze nie wiem y, gdzie ukry te j est złoto?

–  Pietrow  nie  chce  tego  nikom u  zdradzić,  nawet  swoj em u  naj lepszem u  przy j acielowi

i doradcy, Lebiediewowi. I nikt nie m a poj ęcia, w j aki sposób on się dowiedział, gdzie ukry ty  j est

skarb.  Nasz  przy j aciel  m ówi,  że  Pietrow  zam ierza  spotkać  się  j utro  z  agentką  FBI  i  ty m

nieznaj om y m  po swoj ej  przem owie na wiecu w Oksfordzie.

– Jakim  wiecu?

– W sprawie zabój stwa dziennikarki.

Barkowski z lekceważeniem  m achnął ręką.

– Niech sobie dem onstruj ą w Oksfordzie. Kto by  się przej m ował cholerny m i Bry ty j czy kam i?

– Przez chwilę nic nie m ówił. Rozważał m ożliwości. – Nikt nie wie, w j aki sposób Pietrow zdoby ł

inform acj ę  o  m iej scu  ukry cia  złota.  Nie  chce  nikom u  zdradzić  lokalizacj i.  Ale  wy gląda  na  to,

że  teraz  Am ery kanie  pom ogą  m u  j e  znaleźć.  To  wszy stko  zm ienia.  Nie  m ożem y   ry zy kować,

że  złoto  wpadnie  w  ręce  Pietrowa.  –  My ślał  j eszcze  przez  kilka  chwil,  po  czy m   dodał:  –  Jeśli

zabij em y   Am ery kanów,  przy ślą  kogoś  innego.  Wobec  tego  pozostaj e  ty lko  j edno  rozwiązanie.

Jeżeli  Pietrow  nie  chce  m ówić,  w  takim   razie  m usi  zostać  zlikwidowany.  Lepiej ,  żeby   ta

taj em nica um arła razem  z nim , niż aby  Am ery kanie dowiedzieli się, gdzie ukry te j est złoto.

– By ły  j uż próby  zam achu na j ego ży cie, i żadna z nich się nie powiodła – powiedział Sokołow.

Na twarzy  Barkowskiego poj awił się chy try  uśm ieszek.

– Masz m nie za im becy la? Gdy by m  chciał, żeby  nie ży ł, j uż by łby  m artwy. Te próby  m iały

sprawić, aby  wy j awił sekret kom uś innem u, na wy padek gdy by  m iał zginąć. Ale nie doceniłem

j ego ego. Pietrow chce zabrać ten sekret z sobą do grobu. Naj wy ższy  czas m u na to pozwolić.

– Jeśli Pietrow um rze, nigdy  się pan nie dowie, gdzie ukry te są sztabki – rzekł Sokołow.

– To nieprawda – odparł Barkowski. – Jeśli on to odkry ł, m usi by ć j akiś sposób, aby śm y  się też

tego dowiedzieli. Po prostu zaj m ie to trochę więcej  czasu.

– Mogliby śm y  go porwać. Albo torturować.

background image

– I cały  świat by  m nie potępił. Żądaliby  j ego uwolnienia.

– Ale j eśli każe go pan zabić, świat też się o ty m  dowie, prawda?

– Nie, j eśli dam  im  kozła ofiarnego.

– Ale kogo?

– Jego gości – odparł Barkowski. – Agentkę FBI, która poj awiła się w BBC, i tego taj em niczego

faceta  z  CIA.  Niech  wy gląda  to  tak,  j akby   oni  go  zabili,  a  świat  będzie  potępiał  ich  oraz  Stany

Zj ednoczone.

– A złoto?

–  Będziem y   go  dalej   szukać.  Teraz  naj ważniej sze  j est,  aby   uniem ożliwić  CIA  pom oc

Pietrowowi.  Przekaż  to  do  Londy nu.  Chcem y,  aby   Pietrow  został  zlikwidowany   i  żeby   wszy stko

wskazy wało na to, że zrobili to Am ery kanie.

Barkowski uniósł lam pkę z winem  i stuknął się z Sokołowem .

– Za powodzenie wy znaczony ch zadań! – powiedział. By ł to j eden z pierwszy ch toastów, j akich

obaj  m ężczy źni nauczy li się po wstąpieniu do Kom som ołu, m łodzieżówki kom unisty cznej . – Kula

w głowie Pietrowa – dodał Barkowski, unosząc kieliszek do drugiego toastu – a broń pozostawiona

w rękach Am ery kanów.

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Londyn, Anglia

 

– 

G

dy   ty lko  wrócim y   do  hotelu,  wniosę  na  ciebie  oficj alną  skargę  –  powiedziała  Showers.  –

Nie chcę więcej  z tobą pracować.

–  Rozum iem ,  dlaczego  j esteś  zła  –  odparł  Storm   wy rozum iały m   głosem .  –  Też  by łby m

wściekły.  Ale  zm arnuj esz  czas,  j eśli  złoży sz  skargę  swoim   przełożony m .  Zaufaj   m i,  to  ciebie

wezwą z powrotem  do Waszy ngtonu.

–  Zaufać  ci?  –  odparła  Showers.  –  Chy ba  żartuj esz.  I  j akie  m asz  podstawy,  spry ciarzu,  aby

sądzić,  że  to  m nie  wezwą?  Przy słali  m nie  tutaj ,  aby m   rozwiązała  sprawę  m orderstwa  senatora

Stanów Zj ednoczony ch.

– Nie chcesz wnosić skargi. Polecenie przy szło z sam ej  góry.

– Z sam ej  góry  czego?

– Białego Dom u.

–  Powiedz  m i  w  takim   razie,  co  ty   i  Jones  knuj ecie,  żeby śm y   m ogli  z  sobą  współpracować.

Przy naj m niej  to j esteś m i winien.

– Nie j esteś aż tak wy soko na liście płac.

Showers głęboko odetchnęła, a następnie powiedziała:

– Chciałaby m  cię w tej  chwili zastrzelić.

Zatrzy m ali się przed wej ściem  do Marriotta.

– A m oże paralizator? – rzucił Storm . – Jeśli to rzeczy wiście sprawi, że poczuj esz się lepiej .

–  Idź  wpełznąć  do  tej   dziury,  w  której   tu  nocuj esz  –  odpowiedziała.  –  Żałuj ę,  że  cię  w  ogóle

spotkałam .

Trzasnęła drzwiczkam i sam ochodu i zniknęła w hotelu. Storm owi by ło j ej  naprawdę żal.

Kiedy  dotarł do swoj ego pokoj u w pensj onacie, usunął fałszy we odciski palców, które nałoży ł

dzisiej szego  ranka.  Uży ł  kom putera,  aby   skopiować  inne  odciski  z  bazy   dany ch  w  Langley

i przeniósł j e na podobny  do ludzkiego ciała m ateriał, który  dostał od czarodziej skich naukowców

z  CIA.  Kiedy   szefowa  ochrony   Pietrowa,  Antonia  Nad,  sprawdzi  kieliszki,  odkry j e  tożsam ość

background image

kogoś innego – kogoś, kogo dobrze zna.

Swoj ą własną.

Zadzwonił j ego telefon kom órkowy.

– Ktoś by ł w m oim  pokoj u – odezwała się Showers zdenerwowany m  głosem . – Gdy  by liśm y

u Pietrowa. Pom y ślałam , że powinieneś o ty m  wiedzieć, na wy padek gdy by  ciebie też ktoś śledził

i przeszukał twój  pokój .

– Dzięki, że troszczy sz się na ty le, żeby  zadzwonić – stwierdził.

– Już ci powiedziałam , że j a postępuj ę zgodnie z zasadam i – odparła. – Nawet j eśli ty  nie.

– Skąd dzwonisz?

–  Z  holu  w  Marriotcie.  Przy puszczam ,  że  założono  u  m nie  podsłuch.  Nie  wzięłam   z  sobą

ze Stanów nic, czy m  m ogłaby m  to sprawdzić. Skoro j esteś pry watny m  detekty wem  i szpiegiem

na  pół  etatu,  to  m oże  by ś  przy szedł  do  m nie  usunąć  te  pluskwy.  Albo  ty   to  zrobisz,  albo  wezwę

ekipę z am basady.

– Zaraz będę.

Storm  chwy cił swój  plecak i po pięciu m inutach m arszu by ł j uż w hotelu. Skinieniem  ręki dał

j ej  znak, żeby  wy szła na ulicę.

– Chodźm y  się przej ść – powiedział. – Tak będzie bezpieczniej .

Przez  piętnaście  m inut  krąży li  po  okolicy,  przechodząc  przez  kilkanaście  ulic,  zawracaj ąc,

a  potem   skręcaj ąc  w  inny m   kierunku.  Kiedy   nabrali  pewności,  że  nikt  ich  nie  śledzi,  Storm

zapy tał:

– Skąd wiesz, że ktoś by ł w twoim  pokoj u?

–  Zostawiłam   na  biurku  dokum enty   w  skoroszy cie,  inform acj e  prasowe  FBI  na  tem at

m orderstwa senatora. Na szóstej  stronie włoży łam  j ednego centa.

To by ła stara sztuczka. Jeśli intruz podniósł skoroszy t, j ednocentówka m usiała upaść na podłogę.

Nawet gdy by  j ą zauważy ł, nie m iałby  poj ęcia, z której  strony  wy padła.

– Jesteś pewna, że sprzątaczka nie przesunęła dokum entów? – zapy tał Storm .

– Nie obrażaj  m nie bardziej , niż to j uż dzisiaj  zrobiłeś – odparła.

– Przepraszam .

–  Zastanawiałam   się  nad  czy m ś,  gdy   tak  chodziliśm y   –  powiedziała  Showers.  –  Powinniśm y

usunąć te pluskwy  czy  uży ć ich tak, aby  ich zm y lić? Kim kolwiek „oni” są.

By ł pod wrażeniem . My ślała bardziej  j ak oficer wy wiadu niż policj antka.

Po drodze zauważy ł, że m ij aj ą pub.

background image

– Wej dźm y  do środka i napij m y  się – zaproponował. – To by ł bardzo długi dzień. Ja stawiam .

– Czy  naprawdę ci się wy daj e, że stawiaj ąc m i drinka, naprawisz to, co m i dzisiaj  zrobiłeś? To,

że odsunąłeś m nie od sprawy  i działałeś za m oim i plecam i?

– Kilka drinków naprawdę m oże pom óc – powiedział. – Poza ty m  j estem  głodny  i chce m i się

pić. Daj  spokój . To, co się stało, to nie by ło nic osobistego. Gdy by m  znał j akiś lepszy  sposób, aby

to rozegrać, skorzy stałby m  z niego.

– Ty lko j eden drink – zgodziła się, wzdy chaj ąc. – I ty lko dlatego, że dziś m i się przy da.

To by ła okoliczna spelunka, z panelam i z ciem nego drewna i tłum em  stały ch by walców, którzy

od  razu  zauważy li  obcy ch.  Storm   zam ówił  ry bę  z  fry tkam i,  a  Showers  kanapkę  z  kurczakiem

w bułce z ziarnkam i m aku. Storm  poprosił kelnera, aby  przy niósł im  beczkowego London Pilsnera.

Po wy piciu pierwszego piwa Showers zaczęła się odprężać.

– Pierwszy  raz, gdy  ktoś założy ł ci podsłuch w hotelu? – zapy tał Storm .

– Uczy li nas o ty m  w akadem ii – odparła. – Ale w rzeczy wistości to pierwszy  raz.

Podniósł drugi kufel piwa i stuknął w j ej  szklankę.

– Witaj  w świecie płaszcza i szpady.

–  Rozum iem ,  dlaczego  cię  to  cieszy.  To  j est  bardziej   zaj m uj ące  niż  układanie  py tań  dla

Pietrowa i faksowanie m u ich wieczorem .

–  Dlaczego  w  ogóle  chcesz  m u  coś  wy sy łać?  On  nie  m a  zam iaru  się  przy znać,  że  by ł  w  to

zam ieszany. Prowadzi z tobą grę, próbuj e się dowiedzieć, co wiesz.

– A skąd wiesz, że to nie z tobą prowadzi grę, w cokolwiek ty  grasz?

– Och, j estem  pewien, że to robi. Każdy  m a tu coś do ugrania.

–  Nie  oczekuj ę,  że  Pietrow  się  przy zna  –  oznaj m iła.  –  Nie  o  to  chodzi.  Moim   celem   j est

doprowadzić  do  tego,  żeby   powiedział  coś,  co  później   będę  m ogła  przedstawić  w  sądzie  j ako

kłam stwo i udowodnić to. W ten sposób będziem y  m ogli oskarży ć go o krzy woprzy sięstwo przed

agentem  federalny m  i uczestnictwo w zm owie przestępczej .

Storm  potrząsnął głową z niedowierzaniem .

– April – powiedział delikatnie, zwracaj ąc się do niej  po im ieniu, czego wcześniej  nie robił. –

Czy   naprawdę  m y ślisz,  że  Departam ent  Sprawiedliwości  m a  zam iar  oskarży ć  Pietrowa

o zbrodnię? Facet m a wpły wowy ch przy j aciół. Jest bogaty m  oligarchą. Mieszka w Londy nie.

–  Wiem ,  że  uważasz  m nie  za  naiwną  –  odparła.  –  Ale  powiedziałam   ci  j uż  wcześniej ,

i powtórzę to j eszcze raz, bo szczerze w to wierzę: nikt nie stoi ponad sprawiedliwością. Zgadza się,

nasz  sy stem   nie  j est  doskonały.  Dużo  trudniej   j est  doprowadzić  przed  oblicze  sprawiedliwości

bogaty ch  kry m inalistów  z  koneksj am i.  Ale  to  j est  do  zrobienia,  o  ile  są  ludzie,  którzy   wierzą

background image

w nasz sy stem  i się nie poddaj ą, j eśli o to walczą. Prawda w końcu zwy cięży.

Na twarzy  Storm a poj awił się uśm iech.

– Uważasz, że to zabawne? – spy tała April.

–  Nie,  nie  śm iałem   się  z  ciebie.  Pom y ślałem   o  ty m ,  że  słowa  „A  prawda  was  wy zwoli”  są

wy pisane na podłodze w holu siedziby  CIA.

– Wy powiadanie ty ch słów i wiara w nie to dwie różne sprawy.

– Dlaczego j esteś tak pewna, że prawda w końcu zwy cięży ? Kto cię tego nauczy ł: nauczy ciel

w szkółce niedzielnej  czy  pastor?

Nieoczekiwanie zauważy ł, że w j ej  oczach poj awiły  się łzy.

–  Tak  naprawdę  to  by ł  m ój   oj ciec.  By ł  naj odważniej szy m   i  naj bardziej   honorowy m

człowiekiem , j akiego znałam .

– Przepraszam . Nie chciałem  cię zasm ucić. Jaki on by ł?

– Po co ci to? Żeby ś m ógł się z niego nabij ać?

– Nie – odparł. – Ponieważ naprawdę chcę wiedzieć.

–  Mój   oj ciec  by ł  oficerem   patrolowy m   na  autostradzie  w  Wirginii  –  powiedziała.  –

Uwielbiałam  go. By łam  córeczką tatusia. Pewnej  nocy  zatrzy m ał dwóch m ężczy zn, którzy  by li

na haj u i znacznie przekroczy li prędkość. Wy czuł, że coś z nim i j est nie tak, a potem  usły szał czy j ś

j ęk.  Kazał  kierowcy   otworzy ć  bagażnik  i  znalazł  tam   nagą  dziesięcioletnią  dziewczy nkę.

Mężczy źni  śledzili  j ą  od  całodobowego  spoży wczaka,  porwali  j ą  i  wielokrotnie  zgwałcili.

Z  sam ochodu  wy siadł  drugi  z  m ężczy zn,  w  ręku  trzy m ał  pistolet  i  strzelił  do  m oj ego  oj ca.  Tato

by ł śm iertelnie ranny, ale j ednak zdołał zabić obu ty ch drani. Mój  oj ciec um arł, ratuj ąc ży cie tej

dziewczy nce.

– Twój  oj ciec by ł dzielny m  człowiekiem .

–  To  z  j ego  powodu  zdecy dowałam   się  wstąpić  do  FBI.  Tacy   ludzie  j ak  ci  dwaj   to  potwory

i  bestie.  Niszczą  słaby ch  i  niewinny ch.  Ludzie  pokroj u  m oj ego  oj ca  stoj ą  m iędzy

społeczeństwem   a  bestiam i.  Są  prawdziwy m i  bohateram i.  Codziennie  ry zy kuj ą  ży cie,

pom agaj ąc inny m .

Storm  uniósł swój  kufel i powiedział:

– Za twoj ego oj ca.

Widziała, że m ówi poważnie, więc przy łączy ła się do toastu.

Zam ówili j eszcze j edną kolej kę.

– A twój  oj ciec? – zapy tała April.

– Może cię to zdziwić – odparł Storm . – Wiem , że tak będzie. Jesteś gotowa?

background image

Rzuciła m u zaskoczone spoj rzenie.

– Mój  oj ciec j est em ery towany m  agentem  FBI.

– O Boże! – wy krzy knęła.

Przy  ich stoliku poj awił się właściciel pubu z dwom a kieliszkam i do wódki i butelką whisky.

– Jesteście j ankesam i, prawda? – spy tał tubalny m  głosem , który  rozszedł się po pubie grom kim

echem .  Storm   potwierdził,  a  właściciel  pubu  m ówił  dalej :  –  Mam y   tutaj   taki  zwy czaj .  Was

j ankesów  pokazuj ą  zawsze  w  telewizj i  z  palcam i  uniesiony m i  do  nieba,  wy dzieraj ący ch  się,

że  j esteście  naj lepsi  –  a  nawet  nie  wiecie,  co  to  j est  prawdziwy   futbol.  Więc  kiedy   w  m oim

wy tworny m   lokalu  poj awia  się  taka  ładna  para  j ak  wy,  czuj ę  się  w  obowiązku  dać  wam

do  spróbowania  prawdziwej   angielskiej   whisky,  nie  takiej   j ak  te  końskie  siki,  które  podaj ą

w Nowy m  Kraj u. – Roześm iał się głośno, a w ślad za nim  by walcy  pubu. – To j est butelka whisky

wy produkowanej   w  Anglii  dla  upam iętnienia  królewskiego  ślubu  księcia  William a  i  Catherine.

Będziem y   bardzo  zobowiązani,  j eśli  dołączy cie  do  naszego  toastu  na  cześć  pary   królewskiej ,

a poczuj em y  się bardzo urażeni, j eśli odm ówicie.

Z głośny m  brzękiem  postawił na stole dwa kieliszki i napełnił oba po brzegi. Nalał też j eden dla

siebie i uniósł go w powietrze.

– Wy pij ecie ze m ną ich zdrowie? – zapy tał przy j aźnie.

–  Przy naj m niej   ty le  m ożem y   zrobić,  biorąc  pod  uwagę,  że  przegraliście  z  nam i  woj nę  –

powiedział Storm .

Właściciel pubu udał, że j est zły, i wzniósł toast:

– Za księcia William a i j ego uroczą pannę m łodą, Catherine!

Storm  wy pił do dna, ale Showers nawet nie podniosła swoj ego kieliszka.

– Co to m a znaczy ć? – zaprotestował właściciel pubu.

– No dalej  – powiedział Storm  zachęcaj ąco.

Sięgnęła po kieliszek i ku j ego zdum ieniu wy chy liła go z łatwością.

Wszy scy  zaczęli bić brawo.

–  By łoby   grubiaństwem   z  m oj ej   strony,  gdy by m   pozwolił  wam   opuścić  m ój   lokal  bez

wzniesienia toastu za tę tutaj  uroczą dam ę – powiedział właściciel pubu, spoglądaj ąc na Showers.

Ponownie napełnił kieliszki i szy bko j e uniósł. – Za siedzącą tutaj  piękną, m łodą, rudowłosą dam ę,

która z pewnością m a w sobie dom ieszkę irlandzkiej  krwi, sądząc po j ej  zielony ch oczach i j asnej

cerze.

Showers  uśm iechnęła  się  i  cała  ich  trój ka  wy chy liła  whisky   do  dna,  podczas  gdy   inni  stali

klienci pubu przy glądali się im .

background image

–  A  teraz  was  zostawię,  ale  chcę  j eszcze  coś  dodać  na  koniec  –  powiedział  właściciel  pubu

i wy szczerzy ł zęby  w szerokim  uśm iechu. – Te kieliszki whisky  są po pięć funtów, dopisuj ę więc

trzy dzieści funtów do waszego rachunku. Witaj cie w Londy nie, j ankesi!

Zgrom adzony   w  pubie  tłum   zaczął  się  grom ko  śm iać  i  klaskać,  zaś  właściciel  ukłonił  się  nisko

i  odszedł  w  stronę  baru,  gdzie  oznaj m ił,  że  naj wy ższy   czas  na  karaoke.  Szczupły   m ężczy zna

siedzący   przy   barze  naty chm iast  wskoczy ł  na  niewielki  podest  stoj ący   w  narożniku,  włączy ł

przenośne  urządzenie  do  karaoke  i  w  pubie  rozległy   się  zniekształcone  dźwięki  „Lucy   in  the  Sky

with Diam onds”.

Zanim   trzy   godziny   później   Storm   i  Showers  opuścili  pub,  wy pili  j eszcze  wiele  kieliszków

whisky   stawiany ch  im   przez  przy j aźnie  nastawiony ch  stały ch  by walców  w  hołdzie  różny m

członkom  bry ty j skiej  rodziny  królewskiej  oraz prezy dentom  Stanów Zj ednoczony ch. W pewny m

m om encie  Showers  przej ęła  kontrolę  nad  m ikrofonem   do  karaoke  i  wy śpiewała  zaskakuj ąco

dobrą wersj ę przeboj u Lady  Gagi „Born This Way ”, co sprawiło, że tłum  dom agał się więcej .

Gdy  wracali do Marriotta, wzięli się pod ręce, aby  wspierać się wzaj em nie.

– Nie wiedziałem , że j esteś fanką Lady  Gagi – powiedział Storm  z podziwem .

–  Niektóre  j ej   teksty   są  poety ckie  –  odparła  April.  –  Czy   kiedy kolwiek  sły szałeś  j akąś  j ej

piosenkę?

– Jak sądzisz, j akiej  m uzy ki słucham ? – zapy tał Storm .

– To oczy wiste – stwierdziła. – Country.

–  Nie  j estem   nieszczery,  ty lko  nienawidzę  rzeczy wistości  –  odparł  Storm .  To  by ł  cy tat

z j ednego z wideoklipów Lady  Gagi.

Zaskoczona Showers zaczęła klaskać.

Storm  uniósł palec do zaciśnięty ch warg i wy szeptał:

– Niech to będzie nasz sekret.

– To gdzie j est ta twoj a kry j ówka? – spy tała April, gdy  dotarli do Marriotta.

–  Py tasz,  czy   m ożesz  wej ść  do  m oj ego  pokoj u  na  kieliszek  przed  snem ?  –  odrzekł  Storm

z nadziej ą w głosie.

– Możliwe – odparła. – Albo m oże j estem  po prostu ciekawa, dokąd idzie szpieg, aby  się ukry ć.

– Nie j estem  szpiegiem , pam iętasz? Jestem  pry watny m  detekty wem .

– Czy  to prawda? Czy  cokolwiek z tego, co m i powiedziałeś dziś wieczorem , j est prawdą?

Zanim  zdąży ł odpowiedzieć, położy ła m u palec na ustach i oznaj m iła:

– Po prostu zabierz m nie tam , gdzie m ieszkasz.

Gdy  weszli do j ego pokoj u, April opadła na podwój ne łóżko. Storm  zam knął drzwi i rzucił klucz

background image

na szafkę nocną. Przy wołała go do siebie skinieniem  ręki. Usiadł na krawędzi łóżka.

– Według m nie j esteś naprawdę dość atrakcy j ny  – powiedziała. Wy ciągnęła rękę i przej echała

palcem  po j ego dłoni.

Chodził  do  łóżka  z  wielom a  kobietam i.  Wszy stkie  by ły   łatwy m i  podboj am i.  Nie  pam iętał

większości  ich  twarzy.  Jedy ną  kobietą,  która  coś  dla  niego  znaczy ła,  by ła  Clara  Strike.  A  ona

złam ała m u serce. Co czuł do April Showers? Czy  znowu chciał m ieć złam ane serce? Do czego to

m ogło prowadzić? Kiedy  skończy  pracę i odnaj dzie zdraj cę, wróci do anonim owego ży cia.

April  nachy liła  się  i  pocałowała  go  w  usta.  Oddał  pocałunek,  m ocno  i  z  pasj ą.  Po  ty m

pocałunku  nastąpił  kolej ny,  i  czuł  wy raźnie  ten  żar,  który   poj awia  się  zawsze,  gdy   m ężczy zna

i  kobieta  niecierpliwie  czekaj ą,  aby   kochać  się  po  raz  pierwszy.  Czy sta  radość  z  odkry wania

nowego ciała. Zgłębianie każdego centy m etra skóry. Doty kać i by ć doty kany m .

– Jeśli m am y  to zrobić – wy szeptała April kuszący m  tonem  – m uszę cię poprosić o przy sługę.

Widziałam  na dole dzbanek z kawą. Przy nieś m i filiżankę.

– Chcesz filiżankę kawy ?

– Tak naprawdę to wy m ówka – powiedziała. – Uprzej m y  sposób, aby  wy prosić cię z pokoj u,

ponieważ m uszę się wy sikać i wolałaby m  to zrobić na osobności. To sprawa kobieca.

Podniósł się i zaczął iść w stronę drzwi.

April  zeskoczy ła  z  łóżka,  a  gdy   wy chodził  z  pokoj u,  klepnęła  go  m ocno  w  ty łek  i  zaczęła  się

śm iać.

Gdy   ty lko  znalazł  się  na  kory tarzu,  z  trzaskiem   zam knęła  za  nim   drzwi.  Zdał  sobie  sprawę,

że zostawił klucz na szafce nocnej .

Delikatnie postukał w drzwi i powiedział cicho:

– Mogę po prostu iść na dół i obudzić właścicielkę. Wpuści m nie do m oj ego pokoj u.

– Naprawdę chcesz przeszkadzać j ej  o tej  porze? – odparła Showers zza drzwi.

My ślał, że j est bardziej  pij ana niż by ła w rzeczy wistości. Przechy trzy ła go.

–  Pom y śl  ty lko,  j aki  to  wy woła  skandal!  Kobieta  w  twoim   pokoj u.  I  to  kobieta,  która  piła

alkohol.  Kto  wie,  co  m ogę  powiedzieć?  Mogą  m nie  nawet  pokazać  w  BBC,  skoro  j estem   j uż

znana. Co ty  im  powiedziałeś? Że królowa m nie zaprosi?

By ł  wy starczaj ąco  wy trenowany,  żeby   wy waży ć  drzwi  w  czasie  krótszy m   niż  m inuta.  Nie

chciał j ednak się j ej  narzucać.

–  Powinieneś  spać  w  Marriotcie  –  wy szeptała.  –  Jeśli  chcesz,  m ożesz  skorzy stać  z  m oj ego

pokoj u. Ty lko uważaj , oprócz ukry ty ch m ikrofonów m ogą też tam  by ć ukry te kam ery. I twój  nagi

ty łek m oże się znaleźć na j akiej ś stronie internetowej . Dobranoc!

background image

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

K

toś zastukał do j ej  drzwi. Usły szała głos Storm a:

– Wstałaś j uż? Przy niosłem  śniadanie.

Szy bko narzuciła na siebie szlafrok frotté i wpuściła go do środka.

– Dostałem  to na dole – oznaj m ił. – Angielskie śniadanie. Mam  j aj ecznicę, parówki, kaszankę,

fasolkę po bretońsku i plasterek pom idora. – Pom achał j ej  tacą przed nosem .

Nagle zrobiło j ej  się niedobrze. A to spowodowało, że się uśm iechnął.

–  Ponieważ  spędziłem   noc  gdzie  indziej   –  m ówił  dalej   Storm   –  pozwoliłem   sobie  zaj rzeć

do twoj ego pokoj u w Marriotcie i wziąć czy ste ubrania. Są w torbie hotelowej . – Z ty m i słowy

rzucił na łóżko plastikową reklam ówkę.

– Jakim  cudem  j esteś taki radosny  i oży wiony ? – spy tała.

– Musiałem  wziąć lodowaty  pry sznic po ty m , j ak m nie wy waliłaś z pokoj u.

– Ty lko j eden zim ny  pry sznic? Sądziłam , że będziesz potrzebować kilku.

– Pry sznic wy starczy ł, aby  obniży ć m oj e oczekiwania.

– Urocze – stwierdziła.

–  Idę  zatankować  ten  wy poży czony   sam ochód  –  powiedział  z  udawany m   bry ty j skim

akcentem . – Jeśli m am y  zdąży ć na ten wiec, to m usim y  wy j echać za godzinę. Sm acznego.

Podczas j azdy  do Oksfordu Showers cierpiała katusze naj gorszego kaca od czasów studenckich.

Zam knęła  oczy   przy kry te  okularam i  przeciwsłoneczny m i  i  wszy stkim i  siłam i  zwalczała  chęć

zwy m iotowania  za  każdy m   razem ,  gdy   sam ochód  podskakiwał  na  wy boj ach  albo  wpadał

w dziurę.

Wiec  przeciwko  Barkowskiem u  zorganizowano  na  trawiasty m   terenie  parku  uniwersy teckiego

w  Oksfordzie,  na  północnowschodnim   krańcu  obszaru  zaj m owanego  przez  trzy dzieści  osiem

niezależny ch budy nków uczelniany ch, z który ch składała się szkoła. Storm  zaparkował na drodze

gruntowej   w  pobliżu  Starego  Obserwatorium   i  podąży li  z  Showers  w  kierunku  podium ,  które

zostało sklecone specj alnie na ten wiec. Podwy ższenie wznosiło się j edy nie pół m etra nad trawą

i m ieściło się na nim  ty lko podium  oraz cztery  krzesła. Wokół kłębił się j akiś ty siąc protestuj ący ch.

Młoda dziewczy na powiedziała im , że wszy scy  czekaj ą na Pietrowa, który  się spóźnia.

background image

Zgodnie  ze  swoim   zwy czaj em   Storm   uważnie  prześledził  wzrokiem   tłum   i  naty chm iast

dostrzegł  trzech  m ężczy zn,  którzy   nie  pasowali  do  tego  wiecu.  Ich  wy gląd  wskazy wał

na  pochodzenie  z  kraj ów  Europy   Wschodniej ,  wszy scy   m ieli  po  trzy dzieści  kilka  lat.  Większość

tłum u stanowili m łodsi studenci albo starsi profesorowie.

– Wzięłaś z sobą glocka? – zapy tał Storm .

– Tak – odparła Showers. – Nie m usisz krzy czeć.

– Nie krzy czałem . – Ściszy ł j ednak odrobinę głos, m ówiąc: – Wskażę ci trzech m ężczy zn. Jeśli

przeczucie  m nie  nie  m y li,  by ć  m oże  będziesz  m usiała  ich  zastrzelić.  Jeśli  nie  m ożesz,  daj   m i

swoj ą broń.

–  Nie  dam   ci  m oj ej   broni  –  odparła.  –  I  nie  m usisz  ich  wskazy wać.  Już  sam   fakt,  że  w  takiej

tem peraturze  i  pełny m   słońcu  noszą  prochowce,  sprawia,  że  się  wy różniaj ą.  Jak  chcesz  to

załatwić?

Na  drodze  z  prawej   strony   parku  poj awiły   się  dwa  czarne  sedany   –  m ercedesy   S  600

z  przy ciem niany m i  szy bam i.  Kiedy   stanęły,  z  pierwszego  sam ochodu  wy siedli  Pietrow

i  Lebiediew,  zaś  z  drugiego  szefowa  ochrony   Antonia  Nad.  Kierowcy   obu  poj azdów  szli  z  ty łu

za grupą, a Pietrow i j ego świta skierowali się w stronę sceny.

– Ja zatrzy m am  Pietrowa i Nad – powiedział Storm . – Ty  m iej  oko na ty ch facetów.

– My ślisz, że Nad i ci dwaj  ochroniarze są uzbroj eni? – zapy tała Showers.

– Mam  taką nadziej ę. – Z ty m i słowam i Storm  zaczął się przeciskać przez tłum .

Zdąży ł  przej ść  j akieś  dziesięć  m etrów,  gdy   zobaczy ł  dwa  wózki  golfowe  wy j eżdżaj ące

w szy bkim  tem pie zza platform y. Kierowali nim i studenci, a wózki by ły  udekorowane plakatam i

z  hasłam i  wy rażaj ący m i  sprzeciw  wobec  Barkowskiego.  Miały   za  zadanie  podwieźć  pod  scenę

gościa  i  j ego  towarzy szy.  Storm   zdał  sobie  sprawę,  że  nie  będzie  w  stanie  dotrzeć  na  czas

do Pietrowa i j ego orszaku.

Pietrow  podj echał  pod  scenę  na  j edny m   z  wózków  golfowy ch.  Lebiediew  i  Nad  zostali

na ty lny ch siedzeniach. Dwaj  ochroniarze ustawili się z przodu platform y, po obu j ej  stronach.

Storm   zauważy ł,  że  Nad  wzięła  z  sobą  ty lko  dwóch  m ężczy zn!  Obaj   m ieli  plakietki  PROTEC

na ciem ny ch m ary narkach i beretach. Jeśli są dobrzy, zauważą trzech intruzów.

Trzej   Słowianie  rozdzielili  się.  Jeden  z  nich  ustawił  się  bezpośrednio  na  wprost  podium   dla

m ówcy.  Pozostali  dwaj   przesunęli  się  na  lewą  i  prawą  stronę  sceny,  zaj m uj ąc  m iej sca

bezpośrednio  w  j ednej   linii  z  dwom a  ochroniarzam i  z  firm y   PROTEC.  Showers  znaj dowała  się

na lewo od Storm a i m iała oko na podej rzanego stoj ącego naj bliżej  niej .

Storm   skupił  się  na  podej rzany m   stoj ący m   na  wprost  podium .  On  będzie  odpowiedzialny

za  zastrzelenie  Pietrowa.  Zadaniem   pozostały ch  będzie  zabicie  dwóch  ochroniarzy,  a  potem

background image

wsparcie przy j aciela. Storm  poszukał wzrokiem  Nad i zauważy ł, że nie obserwuj e ona tłum u, tak

j ak  powinna  to  by ła  robić.  Zam iast  tego  patrzy ła  na  Pietrowa,  który   w  ty m   m om encie  stał

za podium , czekaj ąc, aż prowadzący  spotkanie go przedstawi.

Gdy  Pietrow zaczął przem awiać, z tłum u rozległy  się oklaski.

Przy spieszaj ąc kroku, Storm  zaczął roztrącać widzów stoj ący ch na j ego drodze.

–  Odsunąć  się!  Odsunąć  się!  –  krzy czał.  Próbował  wzniecić  zam ęt,  tak  by   Pietrow  i  j ego

ochroniarze to zauważy li. Obaj  strażnicy  fakty cznie spostrzegli, że coś się dziej e, i wolno sięgnęli

pod m ary narki. Nad również go zauważy ła, ale Pietrow by ł zby t zaj ęty  swoj ą przem ową, żeby

zwrócić na niego uwagę. – Hej , Pietrow! – wrzasnął Storm . Rosj anin przerwał w pół zdania.

Wszy scy  patrzy li na Storm a, z wy j ątkiem  trzech napastników w prochowcach.

– Padnij ! – wrzeszczał Storm .

–  Zdraj ca!  –  krzy knął  Słowianin  znaj duj ący   się  naprzeciwko  Pietrowa  i  wy ciągnął  spod

m ary narki pistolet kalibru 45. Zaczął strzelać dokładnie w m om encie, gdy  Storm  skoczy ł na niego

od ty łu. Pietrow upadł na scenie.

Dwaj  towarzy sze strzelca wy ciągnęli spod płaszczy  pistolety  m aszy nowe MP5 m arki Heckler

&  Koch i gradem  kul zabili obu ochroniarzy  z PROTEC-u.

Antonia  Nad  biegła  przez  scenę  w  kierunku  Pietrowa,  z  którego  klatki  piersiowej   wy pły wała

krew.  Wy buchła  panika.  Niektórzy   protestuj ący   upadli  na  ziem ię,  inni  rozbiegli  się  w  różny ch

kierunkach, a niektórzy  stali w m iej scu sparaliżowani strachem .

Storm   leżał  na  plecach  powalonego  strzelca.  Chwy cił  j ego  prawą  rękę,  przy ciskaj ąc  broń

do trawy. Ale strzelec by ł silniej szy, niż Storm  przy puszczał. Maj ąc wolną lewą rękę, wy pchnął

swoj e  ciało  do  góry,  uderzaj ąc  Storm a  od  ty łu,  ale  tem u  udało  się  wcześniej   przerwać  uścisk

dłoni strzelca na pistolecie.

Obaj  m ężczy źni zerwali się z trawy, staj ąc twarzą w twarz. Strzelec sięgnął pod płaszcz po swój

rosy j ski nóż  woj skowy, który m   wy m ierzy ł cios  w Storm a.  Wprawny m  ruchem   Storm   wy konał

bły skawiczny   unik,  chwy cił  rękę  napastnika  i  wy kręcił  ostrze  do  ty łu,  wpy chaj ąc  j e  w  pierś

m ężczy zny.  Ten  m anewr  znany   by ł  na  ulicy   j ako  przekładanie  albo  zm iana  biegów.  Storm

szarpnął  ostrze  w  górę,  potem   na  bok,  ponownie  w  drugą  stronę  i  ostatecznie  w  dół,  prosto

w  brzuch  ofiary,  zanim   zwolnił  uścisk.  Martwe  ciało  strzelca  upadło  bezwładnie  na  ziem ię,  zaś

Storm  sięgnął po porzucony  pistolet kalibru 45.

Gdy   Storm   obezwładniał  pierwszego  strzelca,  Showers  wy ciągnęła  swoj ego  glocka  i  strzeliła

do  znaj duj ącego  się  naj bliżej   niej   napastnika.  Jedna  z  j ej   kul  trafiła  w  czaszkę,  zabij aj ąc  go

na  m iej scu.  Przy   ży ciu  został  zatem   ty lko  j eden  zabój ca  i  gdy   usły szał  on  wy strzały   z  broni

Showers, oddał w j ej  kierunku serię ze swoj ego pistoletu m aszy nowego.

background image

Jedna z j ego kul dosięgła celu, trafiaj ąc j ą w ram ię. Jej  prawa ręka opadła bezwładnie, a glock

wy padł j ej  z palców, gdy  przy cisnęła do rany  lewą dłoń i rzuciła się na trawę, kry j ąc się przed

pociskam i.

Storm   wy palił  do  strzelca  ze  zdoby tej   czterdziestki  piątki.  Raz,  dwa.  Dwie  kule  wy strzelone

w  głowę  napastnika.  Raz,  dwa.  Następne  dwie  w  j ego  klatkę  piersiową.  Upadaj ąc,  napastnik

zacisnął palec na spuście pistoletu m aszy nowego, opróżniaj ąc w powietrze i ziem ię wokół niego

resztę m agazy nka m ieszczącego trzy dzieści naboj ów.

Storm   podbiegł  do  Showers,  która  z  trudem   łapała  oddech.  Pom ógł  j ej   podnieść  się  z  ziem i,

włoży ł glocka do kabury  i rozej rzał się za j akąś pom ocą.

– Trzy m aj  się – powiedział do April.

Podczas trwaj ącego zam ieszania Lebiediew zaj ął wózek golfowy  i podj echał nim  do j ednego

z m ercedesów. Mknął teraz sedanem  w poprzek parku w ich kierunku. Nad ściągała z platform y

rannego Pietrowa.

Wy skakuj ąc z siedzenia kierowcy, Lebiediew otworzy ł ty lne drzwi sam ochodu i zawołał:

– Daj  Pietrowa tutaj !

– On wciąż ży j e! – krzy knęła Nad. – Musim y  zawieźć go do szpitala!

Wspólnie wepchnęli ogrom ne ciało Pietrowa na ty lne siedzenie sedana.

Storm   podtrzy m y wał  Showers,  obej m uj ąc  j ą  prawą  ręką  w  pasie,  i  spieszy li  w  stronę

m ercedesa.

– Ją też zabiorę! – krzy knął Lebiediew.

– Poj edziem y  za wam i m oim  sam ochodem  – odparł Storm . – Jest bliżej .

Lebiediew  dodał  gazu  i  ogrom ny   m ercedes  wzbił  tum an  trawy   i  kurzu  spod  ty lny ch  kół,

zostawiaj ąc za sobą Nad i Storm a.

Storm   pobiegł  do  zaparkowanego  vauxhalla  i  gdy   Nad  zaj ęła  m iej sce  obok  niego,  m iał  j uż

zapięte  pasy   oraz  włączony   silnik.  Mercedes  zniknął  im   j uż  prawie  z  pola  widzenia,  gdy   j echali

na południe w kierunku St. Cross Road.

– Skręć w lewo – poleciła Nad.

Storm   zerknął  na  podświetlony   ekran  GPS-a  na  desce  rozdzielczej   sam ochodu.  Centrum

Oksfordu znaj dowało się po j ego prawej  stronie. Zawahał się, ale wkrótce spostrzegł m ercedesa

na lewo od siebie, wj eżdżaj ącego na wzgórze w odległości niecały ch dwóch kilom etrów. Oni też

oddalali się od Oksfordu. A także od naj bliższego szpitala.

Storm   poczuł  ukłucie  strachu  w  żołądku.  Nacisnął  pedał  gazu,  sprawiaj ąc,  że  silnik  vauxhalla

zawy ł. Prędkościom ierz odnotował sto trzy dzieści sześć kilom etrów na godzinę i nadal przesuwał

background image

się do przodu.

Mercedes  wy przedzał  ich  teraz  o  niecały   kilom etr,  ale  Storm   nadrabiał  dy stans.

Nieoczekiwanie czarny  sedan zwolnił i skręcił z głównej  drogi na leśną ścieżkę, a następnie zniknął

w gęstwinie.

Storm  j eszcze m ocniej  nacisnął pedał gazu.

– Zwolnij  – poleciła m u Nad.

Spoj rzał  w  lewą  stronę  angielskiego  sam ochodu  i  zobaczy ł,  że  wy ciągnęła  swój

półautom aty czny  pistolet CZ P-01 i m ierzy ła w j ego klatkę piersiową.

– Powiedziałam  ci, żeby ś zwolnił – oznaj m iła Nad. – I skręć tam , gdzie Lebiediew.

***

Gdy  ty lko Georgij  Lebiediew zaparkował m ercedesa pod rzędem  drzew, wy ciągnął pistolet spod

m ary narki i wy m ierzy ł z niego w Showers.

– Oddaj  m i swoj ą broń – rozkazał j ej .

Obolała  Showers  skrzy wiła  się,  przy ciskaj ąc  ranę  lewą  ręką,  i  Lebiediew  zdał  sobie  sprawę,

że  j ej   prawe  ram ię  j est  bezuży teczne.  Sięgnął  w  poprzek  siedzenia  sam ochodu  i  wy rwał  j ej

glocka z kabury  na prawy m  biodrze.

– Czas powiedzieć prawdę! – wy darł się na Pietrowa, który  leżał na ty lny m  siedzeniu sedana,

j ęcząc i trzy m aj ąc się za podbrzusze. Jego białą koszulę znaczy ły  plam y  krwi.

– Gdzie j est ukry te złoto? – krzy czał Lebiediew.

– Złoto? – powtórzy ła Showers. – Jakie złoto?

– Zam knij  się! – wrzasnął pod j ej  adresem  Lebiediew.

– Georgij u Iwanowiczu – błagał Pietrow. – Proszę m nie zabrać do szpitala. Ja um ieram .

– Powiedz m i, gdzie j est złoto, to zawiozę cię do szpitala.

– Ale przecież j esteśm y  j ak bracia – wy dy szał Pietrow. – Czem u to robisz?

–  Nie,  Iwanie  Siergiej ewiczu  –  odparł  Lebiediew.  –  Jestem   twoim   psem   na  posy łki.  Karm isz

m nie resztkam i. Ale koniec z ty m . Nigdy  więcej . Gdzie j est złoto?

W odpowiedzi Pietrow wy rzucił z siebie stek przekleństw.

Lebiediew  bez  wahania  wy palił  z  glocka  w  ty lne  siedzenie  sam ochodu,  tuż  obok  głowy

Pietrowa. Wy strzał spowodował ogłuszaj ący  huk wewnątrz sam ochodu, ale m im o to nie zagłuszy ł

wrzasków Pietrowa.

– Następny  będzie w twoj ą stopę – rzekł Lebiediew. – A potem  w j aj a.

background image

***

– Zwolnij  albo cię zastrzelę – powiedziała Nad. – Zwolnij  i skręć w prawo za ty m  kam ienny m

dom em  przed nam i.

Porzucone gospodarstwo znaj dowało się obok piaszczy stej  drogi, w którą kilka m inut wcześniej

skręcił m ercedes.

Zam iast zwolnić, Storm  docisnął pedał gazu do podłogi.

–  My liłem   się.  My ślałem ,  że  ty   i  Lebiediew  zdradzicie  się  później   –  stwierdził  z  kam ienny m

spokoj em .

– Od kiedy  wiesz?

–  Odkąd  zobaczy łem   skróconą  kolbę  karabinu  Dragunowa.  Została  przy cięta  dla  kobiety.  Ale

powinienem  by ł  wiedzieć wcześniej .  W chwili  gdy  znalazłem   m undur oficera  policj i  Kongresu

porzucony  w koszu na śm ieci przed dam ską toaletą, a nie m ęską.

– Popełniłeś swój  ostatni błąd – odparła Nad. – Zwolnij . Nie zawrócisz w ty m  tem pie. Jedziesz

za szy bko.

By ła  piękna.  Chciał,  żeby   by ła  kim ś  inny m   niż  w  rzeczy wistości.  Ale  niestety   to  by ło

niem ożliwe i teraz będzie m usiał j ą zabić.

Strzałka prędkościom ierza przekroczy ła sto osiem dziesiąt kilom etrów na godzinę.

***

–  Zdradziłeś  Pietrowa  dla  złota?  –  zapy tała  Showers,  z  trudem   utrzy m uj ąc  przy tom ność.  Ból

w ram ieniu by ł nie do zniesienia, traciła dużo krwi.

– Nie ty lko dla złota, ale i dla m iłości – odparł Lebiediew.

– Ty  draniu! – j ęknął Pietrow z ty lnego siedzenia.

–  Zam knij   się  –  rzucił  w  j ego  stronę  Lebiediew.  –  Przez  ponad  rok  m ówiłem   Barkowskiem u

o każdy m  twoim  ruchu. Nad i j a zawarliśm y  pakt. Będziem y  bogaci i będziem y  razem .

– To ty  stałeś za porwaniem  w Waszy ngtonie? – zapy tała Showers. – Ty  kazałeś zabić senatora

Windslowa? Muszę to wiedzieć, j eśli m asz zam iar m nie zabić.

–  Tak  –  odparł  Lebiediew  trium fuj ąco.  –  Nad  i  j a  zorganizowaliśm y   wszy stko  przy   pom ocy

Barkowskiego. Chciałem , żeby  Am ery kanie obwiniali Pietrowa. Nie chcieliśm y, żeby  Windslow

pom ógł m u odnaleźć złoto. Nie chcieliśm y, żeby  CIA m u zaufało.

Showers m iała wrażenie, że j ego słowa dochodzą do niej  z dużej  odległości. Ze wszy stkich sił

starała się skoncentrować.

background image

–  Nigdy   ci  nie  powiem ,  gdzie  j est  ukry te  złoto,  ty   draniu!  –  krzy knął  Pietrow  z  ty lnego

siedzenia.

– Naprawdę, towarzy szu? – spy tał retory cznie Lebiediew i wy strzelił z glocka wprost w stopę

Pietrowa, powoduj ąc, że ten wrzasnął w agonii.

***

Zbliżaj ąc się do zakrętu z głównej  drogi, Storm  spoj rzał pewnie na Nad i szeroko się uśm iechnął.

– Do widzenia, dziwko – powiedział.

Rzuciła m u zaskoczone spoj rzenie i wzm ocniła uścisk na pistolecie. Ale by ło j uż za późno.

Storm   szarpnął  m ocno  kierownicą  vauxhalla  w  prawą  stronę,  posy łaj ąc  rozpędzony   poj azd

na  przeciwległy   pas  ruchu.  Koła  sam ochodu  zahaczy ły   o  niewielki  garb  na  krawędzi  asfaltu

i  vauxhall  wy leciał  w  powietrze,  wznosząc  się  kilka  m etrów  nad  ziem ią  i  kieruj ąc  się  wprost

na kam ienne ściany  wiej skiego dom u.

***

–  Masz  ostatnią  szansę!  –  krzy czał  Lebiediew  do  przerażonego  Pietrowa.  –  Powiedz  m i,  gdzie

j est  złoto,  a  daruj ę  ci  ży cie.  Zawiozę  cię  do  szpitala.  Za  wszy stkie  te  lata,  kiedy   lizałem   twój

zarozum iały  ty łek, zasługuj ę na to, żeby  się dowiedzieć. No j uż, powiedz m i albo następny  strzał

dostaniesz w j aj a.

Krzy czący  z bólu pokonany  Pietrow wy rzucił z siebie serię liczb.

Lebiediew wprowadził współrzędne geograficzne do aplikacj i w telefonie kom órkowy m .

–  To  blisko  Doliny   Pięciu  Jaskiń  w  Uzbekistanie?  –  oświadczy ł  takim   tonem ,  j akby   zadawał

py tanie.

– Tak! – wy krzy knął Pietrow. – Przy sięgam . A teraz ocal m nie, m ój  bracie. Ja um ieram .

Lebiediew wy celował glocka prosto w czoło Pietrowa.

– Wierzę ci, m ój  bracie – powiedział. – Jeśli czegokolwiek się nauczy łem  przez te wszy stkie lata

przeby wania  z  tobą,  to  rozpoznawania,  kiedy   m ówisz  prawdę,  a  kiedy   kłam iesz.  To  j est  m oj a

nagroda za podcieranie ci ty łka.

Nacisnął spust, a m ózg j ego naj lepszego przy j aciela rozpry snął się na ty lny m  siedzeniu i oknie

sedana.

Usaty sfakcj onowany   zwrócił  się  w  stronę  Showers,  która  by ła  półprzy tom na  i  tak  słaba,

że z ledwością docierało do niej , co się wokół działo. Jej  organizm  doznał wstrząsu. Bez pom ocy

background image

m edy cznej  groziła j ej  śm ierć.

–  Powiem   policj i,  że  groziliście  nam   bronią  i  zm usiliście  nas,  aby   tu  przy j echać  po  wiecu,

i że to ty  strzeliłaś z glocka i zam ordowałaś m oj ego przy j aciela. Nie m iałem  wy boru, m usiałem

cię zabić z m oj ego własnego pistoletu. – Położy ł j ej  glocka na kolanie i podniósł swoj ą broń.

– Jesteś szalony  – wy szeptała Showers w odpowiedzi. – Nikt ci nie uwierzy.

– Powiem  im , że strzeliłaś m u w stopę, aby  go torturować, chcąc, żeby  się przy znał. Powiem

im , że oszalałaś. To będzie słowo naj starszego i naj wierniej szego przy j aciela Pietrowa przeciwko

m artwej   agentce  FBI,  która  przy by ła  tutaj ,  aby   pom ścić  m orderstwo  senatora  Stanów

Zj ednoczony ch. Prasie bry ty j skiej  się to spodoba.

– Mój  partner – wy rzuciła z siebie Showers.

– Nim  się nie przej m uj . On też będzie m artwy. Już Nad tego dopilnuj e.

Lebiediew skierował broń w j ej  pierś.

– Żegnaj , agentko specj alna April Showers – powiedział.

W  ty m   m om encie  usły szał  dochodzący   z  zewnątrz  głośny   odgłos  eksplozj i  i  na  sekundę

odwrócił twarz, aby  wy j rzeć przez okno po stronie kierowcy.

***

Lecący   vauxhall  z  przeraźliwy m   ry kiem   spadał  prosto  na  kam ienną  ścianę  starego  dom u.

Uderzy ł  w  nią  z  taką  siłą,  że  wy dawało  się,  iż  sam ochód  rozpadł  się  na  części  tłuczonego  szkła,

rozwalonego chrom u, powy ginanego plastiku i zgniecionego m etalu. Bagażnik sedana podskoczy ł

w  górę  pod  wpły wem   uderzenia  i  przez  chwilę  wy glądało  na  to,  że  vauxhall  przekoziołkuj e

w powietrzu, ale ty lna oś spadła z powrotem  na ziem ię z głośny m  hukiem . Spod zdem olowanej

przedniej  m aski sam ochodu zaczęły  się wy doby wać płom ienie, dy m  i para.

Strefa zgniotu,  poduszka powietrzna  od strony   kierowcy  i  pas bezpieczeństwa  uratowały   ży cie

Storm a.  Nad  nie  m iała  j ednak  ty le  szczęścia.  Nie  zapięła  pasów  i  Storm   wy łączy ł  poduszki

powietrzne od strony  pasażera. Nie zauważy ła tego i kosztowało j ą to ży cie.

Uderzenie  wy rzuciło  j ą  z  siedzenia  pasażera,  wy strzeliwuj ąc  ciało  przez  przednią  szy bę

i  rozry waj ąc  na  kawałki  nieskazitelną  twarz.  Jej   głowa  uderzy ła  w  ścianę  dom u  niczy m   m elon

rzucony   z  szy bkością  stu  sześćdziesięciu  kilom etrów  na  godzinę.  Czaszka  Nad  pękła,  a  rdzeń

kręgowy   złoży ł  się  w  harm onij kę.  Jej   pogruchotane  ciało  leżało  teraz  na  ziem i  w  nienaturalnie

wy giętej  pozy cj i obok płonącego vauxhalla.

Storm  odepchnął się od wraku i upadł twarzą w wy soką trawę. By ł częściowo głuchy. Z ucha

i nosa pły nęła m u krew. Prawe kolano rwało go z bólu. Ale ży ł.

background image

Starał  się  odzy skać  przy tom ność  um y słu.  Jego  pierwsza  m y śl  doty czy ła  Showers  i  czarnego

m ercedesa zaparkowanego pod skupiskiem  dębów szy pułkowy ch j akieś sto m etrów dalej .

Zupełnie  j ak  pij ak  oddalaj ący   się  chwiej ny m   krokiem   od  baru,  próbował  utrzy m ać

równowagę,  wy znaczaj ąc  trasę  do  ciała  Nad.  Jakieś  dwa  m etry   dalej   obok  kam iennej   ściany

zauważy ł j ej  pistolet. Doszedł do niego i pochy lił się z ogrom ny m  wy siłkiem , aby  zbadać broń.

Wy dawała się nieuszkodzona.

Muszę uratować April, pom y ślał. Muszę po nią iść.

Wy tężaj ąc  całą  siłę  woli  i  walcząc  z  potężny m   bólem ,  który   rozchodził  się  po  cały m   ciele,

Storm  zaczął iść w stronę zaparkowanego m ercedesa.

Uszedł j uż j akieś pięćdziesiąt m etrów, gdy  usły szał głośny  huk.

By ł to odgłos wy strzału.

I dobiegał ze środka zaparkowanego tuż przed nim  sam ochodu.

 

background image

Ciąg dalszy w trzeciej i ostatniej części trylogii

Krwawy sztorm

 

 

background image

Zapraszamy do zakupu innych książek Richarda Castle:

Nadchodzący sztorm (pierwsza część trylogii) oraz Fala

upału

 

 

background image
background image

O AUTORZE

 

RICHARD  CASTLE  j est  autorem   liczny ch  bestsellerów,  w  ty m   znakom icie  przy j ętego  przez

kry ty ków  cy klu  książek  o  Derricku  Storm ie.  Jego  pierwsza  powieść,  Pod  gradem  kul,

opublikowana  j eszcze  w  college’u,  otrzy m ała  prestiżową  Nagrodę  Tom a  Strawa  dla  Literatury

Kry m inalnej   Stowarzy szenia  Nom   DePlum e.  Castle  m ieszka  na  Manhattanie  ze  swoj ą  córką  i

m atką, które wy pełniaj ą j ego ży cie hum orem  i inspiracj ą.


Document Outline