background image

Wisława Szymborska zdjęcia trzymała w kopertach poupychanych po szufladach.

Dat i podpisów zwykle brakowało. Kornel Filipowicz - przeciwnie. Fotografie

podpisywał, opatrywał datą i starannie wklejał do albumów. Szymborska pojawiła

się w nich w roku 1969. 

Jeszcze nim zajrzałyśmy do szuflad Szymborskiej i albumów Filipowicza, poeta

Bronisław Maj opowiedział nam z pamięci jedno ich wspólne zdjęcie: siedzą przed

namiotem, on na ziemi, ona na składanym krzesełku, on - traper, w rozpiętej

flanelowej koszuli i słomkowym kapeluszu, mógłby go zagrać Gregory Peck; ona

jakby trochę z innej bajki - w zwężanych spodniach typu sycylijki sięgających

połowy łydek, sandałkach na obcasie, na głowie zgodnie z ówczesną modą ma

tapir, a dla jego ochrony - związaną pod brodą chustkę. 

Opis zdjęcia był tak akuratny, że wyłowiłyśmy je natychmiast ze stosiku, jaki

poetka wysypała nam z szuflady na stół. W albumie Filipowicza było podpisane:

''Wakacje, 1971''. 

Z czasem jednak, co uwieczniły fotografie z lat późniejszych, Szymborska

przekonała się do stroju kempingowego. 

Przeleciała iskra 

Okupacyjny życiorys Kornela Filipowicza - kampania wrześniowa, niewola,

ucieczka z obozu jenieckiego, konspiracja, uwięzienie na Montelupich, pobyt w

obozach w Gross-Rosen i Oranienburgu - mógłby stać się kanwą dla opowiadań

sensacyjnych, patetycznych, martyrologicznych, patriotycznych. Ale to nie była

jego poetyka. Pod tym względem wiele łączyło go z Szymborską. Esej o

debiutanckim tomie jego opowiadań Kazimierz Wyka zatytułował ''Chłodny umysł

i nieskore odruchy geologa''.

Ożeniony z Marią Jaremianką, malarką awangardową (zmarła wcześnie,

zostawiając go z małym synkiem), cenił sobie Filipowicz nowatorskie

poszukiwania w sztuce, w literaturze jednak był zwolennikiem form

konwencjonalnych. W recenzjach z tomów jego opowiadań powtarzały się

background image

określenia: prostota, zwięzłość, dyskrecja, precyzja, prostolinijność, skromność,

codzienność, ascetyzm, powściągliwość, dystans, dyscyplina, wyciszenie,

staroświeckość. 

W powojennej literaturze polskiej nie było drugiego pisarza, który z taką

konsekwencją i tak po mistrzowsku uprawiałby małe prozy. Należący do jego

wielbicieli Jerzy Pilch mówił nam, że do niektórych opowiadań Filipowicza wraca

po kilka razy do roku: - To proza, która się nie starzeje. Jedyny polski prozaik,

który pisać uczył się u Czechowa: prosty człowiek, prosta historia, problemy z

życia - to są rzeczy wiecznotrwałe. Podjąłbym się wybrać dwutomowy zbiór jego

opowiadań, w którym byłyby same arcydzieła. 

Szymborska po raz pierwszy zobaczyła Kornela Filipowicza gdzieś w 1946 albo

1947 roku: - Nie pamiętam, gdzie to było, ale pamiętam wrażenie, jakie na mnie

zrobił - opowiadała nam. - Siwiejący blondyn, opalony, w niebieskich

wypłowiałych spodniach, bluzie w takim cudownym żółtym rozbielonym kolorze.

Pomyślałam: ''Boże, jaki piękny mężczyzna''. Ale to nie miało wtedy żadnych

konsekwencji. Przez całe lata patrzyliśmy na siebie z daleka. Myślę, że dopóki

byłam w partii, nic między nami nie było możliwe. Co prawda, jego żona też

należała do PZPR, ale malowała abstrakcyjnie, więc była źle widziana, a po

rewelacjach Chruszczowa na XX Zjeździe KPZR podarła publicznie legitymację

partyjną. (Przypomnijmy, że Szymborska wystąpiła z partii w roku 1966).

Ewa Lipska: - Oni się już wcześniej znali i widywali z Kornelem przy różnych

okazjach w Związku Literatów, a potem nagle błysnęło i przeleciała między nimi

iskra. 

Bardzo by ich zdziwiło, 

że od dłuższego już czasu 

bawił się nimi przypadek.

(...)

background image

Były klamki i dzwonki, 

na których zawczasu 

dotyk kładł się na dotyk.

Walizki obok siebie w przechowalni.

Był może pewnej nocy jednakowy sen, 

natychmiast po zbudzeniu zamazany.

(''Miłość od pierwszego wejrzenia'', ''Koniec i początek'', 1993)

Nic zwyczajnego

W 1968 roku Szymborska przeczytała zbiorek opowiadań Filipowicza ''Dziewczyna
z lalką, czyli o potrzebie smutku i samotności'' i pomyślała: ''To zupełnie jak ja. Ja
też potrzebuję smutku i samotności''.

O mój tutaj spotkany, tutaj pokochany,

już tylko się domyślam z ręką na twoim ramieniu, 

ile po tamtej stronie pustki na nas przypada, 

ile tam ciszy na jednego tu świerszcza, 

ile tam braku łąki na jeden tu listeczek szczawiu, 

(...)

A mnie tak się złożyło, że jestem przy tobie.

I doprawdy nie widzę w tym nic

zwyczajnego.

(''***'', ''Wszelki wypadek'', 1972)

Karl Dedecius, tłumacz, wspominał, jak bardzo się ucieszył, gdy kiedyś zobaczył 
Filipowicza u boku Szymborskiej: ''Wcześniej oboje sprawiali na mnie wrażenie 

background image

melancholijnych samotników. Teraz pasowali do siebie jak męski i żeński rodzaj 
liścia miłorzębu. Stanowili organiczny związek, jedność i całość''.

''Był zakochany jak sztubak - wspominała Filipowicza z tamtego czasu Urszula 
Kozioł - cały promieniał od środka tym uczuciem i kiedy tak jakoś zawadiacko i 
zaczepnie zagadnął mnie, co sądzę o W., pomyślałam, że ma w sobie coś z 
błędnego rycerza, który rad by wyzwać na pojedynek każdego, kto nie podzielałby 
podziwu dla damy jego serca''.

Majsterkowicz i abnegat 

Czytając opowiadania Filipowicza i felietony Szymborskiej, można było czasami 
natrafić na ślad ich wspólnych lektur. I tak w jednym z opowiadań Filipowicza - 
''Stałość uczuć'' - i w felietonie Szymborskiej opisującym poznaną przez nią w 
dzieciństwie papugę Zuzię, która bardzo się bała wydzwaniającego godziny zegara,
znajdziemy ten sam cytat z Rilkego: ''To, z czym walczymy, jest tak małe,/ jak 
wielkie to, co walczy z nami''.

Szymborska opowiadała nam, jak kiedyś dzięki Filipowiczowi zrozumiała różnicę 
między pamięcią poety a pamięcią prozaika.

- Po jakiejś wspólnej wizycie zaczęliśmy porównywać z Kornelem, co które z nas 
zapamiętało. Ja głównie zapamiętałam gospodynię, na której skupiła się moja 
uwaga. A Kornel miał przed oczami wydeptanego persa na podłodze i miejsce, 
gdzie stała stara komódka, wiedział, co wisiało na ścianie i co było widać za 
oknem. Dziś proza często ogranicza się do monologu wewnętrznego, który nie 
zobowiązuje do opisu świata. To nie dla mnie. Ja cenię sobie taką prozę, która 
pokazuje kawałek świata, prozę, która widzi, słyszy, wącha, dotyka. 

Pisząc w ''Lekturach nadobowiązkowych'' o książce znanego krakowskiego krawca
''ABC męskiej elegancji'', Szymborska z podejrzaną czułością pisała o ''panach 
abnegatach'': ''Patronem tego towarzystwa mógłby być Einstein w swoim 
porozciąganym swetrze. Pasowałby tam Woody Allen, który w swoich filmach 
paraduje zawsze na mocno wymiętoszonym luzie. A nasz Kuroń? Nie tak dawno 
temu zmuszony był kilka razy pojawić się publicznie w marynarce. Starał się 
nadrabiać miną, ale jego oczy błagały o litość. Wyznam, że zawsze miałam dziwną
skłonność do tego rodzaju osobników. Kiedy pewnego razu powiedziałam 
ukochanemu mężczyźnie, że buty, które nosi, nadają się już tylko do wyrzucenia, 
zerwał ze mną kontakt wzrokowy, otworzył okno i z melancholią zaczął spoglądać 
w dal''. 

Gdzieś na początku lat 70. na marginesie lektury książki ''Naprawy i przeróbki w 
moim mieszkaniu'' Szymborska pisała: ''Nie lubię słowa majsterkowicz, ale ludzi, 
których ono określa, owszem, bardzo. (...) Kiedy inni wchodzą do sklepów z 
żelastwem przyciśnięci ostateczną koniecznością, oni wkraczają tam dla 
wytchnienia, grzebią przez godzinę w dłutkach i pomrukują. (...) Doroślenie 
majsterkowicza polega głównie na tym, że zawartość jego kieszeni przenosi się do 
szuflad. Kiedy majsterkowicz wprowadzi się do nowego mieszkania ze wzdętą 
podłogą i całą serią podobnych zagadnień, ma już za sobą długoletnią praktykę. 
Pean, który tu na jego cześć wygłaszam, ma luźny związek z książką »Naprawy i 

background image

przeróbki «. Majsterkowicz z bożej łaski nigdy takich książek nie kupuje, bo nie są
mu potrzebne. Ten geniusz zawsze już gdzieś widział, jak się odbywa np. 
mocowanie łap przeciwwyważeniowych''.

Czytając ten fragment, trudno oprzeć się wrażeniu, że poetka musiała znać 
opisywanego osobnika z autopsji. Wszelkie co do tego wątpliwości rozwiewa 
lektura wiersza opublikowanego w ''Dekadzie Literackiej'' i opatrzonego 
przypisem: ''Wierszyk napisany na imieniny, gdzieś w latach 70. Szanowny 
Solenizant nie wzdragał się go przyjąć''. 

Należy do tych mężczyzn, co wszystko chcą robić sami.

Trzeba go kochać łącznie z półkami i szufladami.

Z tym, co na szafkach, w szafkach i co spod szafek 

wystaje.

Nie ma rzeczy, co nigdy na nic się nie przydaje.

(...)

trzy piórka kurki wodnej znad jeziora Mamry, 

kilka korków szampana uwięzłych w cemencie, 

dwa szkiełka osmalone przy eksperymencie, 

stos deszczułek i sztabek, kartoników i płytek, 

z których był albo będzie przypuszczalny pożytek,

(...)

A gdyby - zapytałam - wyrzucić stąd to czy owo?

Mężczyzna, którego kocham, spojrzał na mnie surowo.

Na rybach, grzybach i w życiu 

Tadeusz Nyczek, krytyk literacki, nie mówił wprost o wpływie, jaki na poezję 
Szymborskiej wywarło obcowanie z Kornelem Filipowiczem, ale da się to z jego 
wypowiedzi wyczytać: - W wierszach Szymborskiej datowanych gdzieś od lat 70., 
to jest począwszy od tomików ''Wszelki wypadek'' i ''Wielka liczba'', widać, jak 
ważnym elementem jej światopoglądu staje się poczucie nieskończoności świata i 
to przekonanie, że wszystko jest ważne. Zarówno natura, jak i kultura, bo 
wszystko, z wyłączeniem łajdactw i zbrodni, składa się na jego wspaniałość. To 
była filozofia bliska Filipowiczowi, w jego prozie też widać, że każde życie jest 
ważne, bo należy do pejzażu świata. Filipowicz jako rybak, pisarz i filozof 
wędkarstwa był zdania, że płotka ma taką samą rację bytu jak pożerający ją 
szczupak. Ale w stosunkach międzyludzkich nie przepadał za szczupakami, wolał 

background image

płotki. Wisława tak samo. 

Miłosny podziw dla natury faktycznie wtargnął w którymś momencie do wierszy 
Szymborskiej: 

Tyle naraz świata ze wszystkich stron świata:

moreny, mureny i morza i zorze,

i ogień i ogon i orzeł i orzech -

jak ja to ustawię, gdzie ja to położę?

Te chaszcze i paszcze i leszcze i deszcze, 

bodziszki, modliszki - gdzie ja to pomieszczę?

Motyle, goryle, beryle i trele - 

dziękuję, to chyba o wiele za wiele.

Do dzbanka jakiego ten łopian i łopot

i łubin i popłoch i przepych i kłopot?

Gdzie zabrać kolibra, gdzie ukryć to srebro,

co zrobić na serio z tym żubrem i zebrą?

Już taki dwutlenek rzecz ważna i droga,

a tu ośmiornica i jeszcze stonoga!

Domyślam się ceny, choć cena z gwiazd zdarta -

dziękuję, doprawdy nie czuję się warta.

(''Urodziny'', ''Wszelki wypadek'', 1972) 

Wakacje - zawsze w Wielkopolsce. Biwaki - w Nowosądeckiem: nad Dunajcem, 
Rabą, Skawą. 

- Przez kilkanaście lat szykowałem pani Wisławie i Kornelowi urlop w 
leśniczówkach, w Olejnicy lub Papierni albo w domkach dla letników - wspominał
nam w 1997 roku wtedy już dziewięćdziesięcioletni Lech Siuda, lekarz z 
Wielkopolski, posiadacz wspaniałej kolekcji współczesnego malarstwa, który 
poznał Filipowicza, bo zachwycał się malarstwem jego zmarłej żony. - Latem 
Kornel i pani Wisława pakowali manatki i przyjeżdżali. Starałem się znaleźć im 

background image

takie miejsce, żeby dla Kornela była obfitość ryb, łowił sandacze, liny, płocie, a 
najwięcej szczupaków, dla pani Wisławy zaś - grzybów i jagód. Żeby było pięknie i 
niedrogo, bo pani Wisława nie była bogata.

- Wyjeżdżaliśmy zwykle z Krakowa około siódmej rano - wspominała towarzyszka 
ich wypraw Ewa Lipska. - Z przodu mój mąż, Władzio, który prowadził, i Kornel, a
ja z Wisławą z tyłu, z dżdżownicami. Jak zajeżdżaliśmy na brzeg, Kornel, w 
kapeluszu z wpiętymi złotymi rybkami, w milczeniu rozkładał wszystkie swoje 
zabawki - haczyki, spławiki. My obie brałyśmy zawsze ze sobą ''Sterny'', ''Spiegle'' 
i wyszukiwałyśmy artykuły sensacyjne, skandale, zbrodnie. Wisława 
przygotowywała jedzenie, zbierała grzyby, wiązanki kwiatów albo stała z 
podbierakiem. Mówiliśmy o niej ''Pani Podbierakowa''. 

- Kiedy ryba była według przepisów za mała - opowiadała dalej Lipska - Kornel 
zdejmował ją z haczyka i wypuszczał z powrotem do wody ze słowami: 
''Amnestionuję cię'', te większe zaś z humanitarnym wdziękiem walił po główce, po
czym sam je przysposabiał do smażenia, czyścił i skrobał. W ten sposób 
tradycyjnie spędzaliśmy, między innymi, każde wybory. 

Ona sama przyznała się, że w młodości nużyły ją opisy przyrody, więc je 
opuszczała i odmieniło jej się dopiero, kiedy zaczęła czytywać opowiadania 
Filipowicza. Wtedy zrozumiała, że opis nie musi być jedynie dodatkiem do fabuły, 
że może być ''samą fabułą, samym dzianiem się''. I dodała, że jego proza to wielka 
sztuka. 

''Należał do tych pisarzy, których twórczość i życie składają się w jedną całość, a 
styl, sposób bycia i moralność wyrastają z wspólnego pnia - pisała Teresa Walas. -
Szlachetność była cechą jego rysów, prozy i zachowań. Przenikliwość umysłu i 
realistyczne spojrzenie byłego biologa łączył z niezawodnym instynktem 
moralnym. Był pięknym mężczyzną, człowiekiem powściągliwym, zawsze ujętym w
formę, cienkim, skłonnym do dowcipu. Na tle pozbawionego właściwości świata 
PRL-u rysował się jak szeryf z klasycznego westernu: męski, odważny, prawy, 
obdarzony na dodatek artystycznym talentem i zmysłem zabawy. Wzbudzał 
szacunek, zaufanie i podziw; służył pomocą, ale i onieśmielał, trzymał na 
dystans''.

- U nas, w Rosji, jest taka tradycja, że poetka ma być wyklęta, nieszczęśliwa z 
nadmiaru duchowości i z powodu kochanków, którzy nie dorastają do jej talentu -
mówił nam Asar Eppel, pisarz i tłumacz Szymborskiej na rosyjski - a tymczasem 
ona, taka wielka poetka, była takim normalnym człowiekiem.

Miłość szczęśliwa. Czy to jest normalne,

czy to poważne, czy to pożyteczne - 

co świat ma z dwojga ludzi,

którzy nie widzą świata?

background image

Wywyższeni ku sobie bez żadnej zasługi,

pierwsi lepsi z miliona, ale przekonani, 

że tak stać się musiało - w nagrodę za co? za nic;

( )

Miłość szczęśliwa. Czy to jest konieczne?

Takt i rozsądek każą milczeć o niej

jak o skandalu z wysokich sfer Życia.

(''Miłość szczęśliwa'', ''Wszelki wypadek'', 1972)

Rasowy szeryf i prozaik 

W odróżnieniu od Wisławy Szymborskiej Filipowicz był z temperamentu 
społecznikiem i działaczem. Udzielał się w Związku Literatów Polskich, był 
wiceprzewodniczącym oddziału krakowskiego. 

Jesienią 1975 roku i Szymborska, i Filipowicz podpisali memoriał do Sejmu, tak 
zwany List 59, protestujący przeciwko projektowi wpisania do konstytucji 
kierowniczej roli PZPR i sojuszu ze Związkiem Radzieckim. Od tego czasu poetka 
konsekwentnie odzywała się w istotnych momentach i ważnych sprawach. Jej 
przyjaciele twierdzili, że były to po prostu gesty przyzwoitego człowieka, polityka 
nie miała już wtedy nad nią żadnej władzy. Ale pewnie był to też wpływ 
Filipowicza.

Podpisy Szymborskiej i Filipowicza znów pojawiły się razem w 1978 roku pod 
deklaracją założycielską Towarzystwa Kursów Naukowych. Nazwiska 
intelektualistów i twórców - z Krakowa oprócz nich członkami TKN zostali Antoni 
Gołubiew, Hanna Malewska, Jan Józef Szczepański, Jacek Woźniakowski, Adam 
Zagajewski - chronić miały organizatorów i słuchaczy niezależnych wykładów 
Uniwersytetu Latającego przed policyjnymi szykanami. Akces do TKN, instytucji 
związanej z Komitetem Obrony Robotników, oznaczał jawne opowiedzenie się nie 
tylko przeciw władzy, ale też za - jak mówiła propaganda - ''antysocjalistyczną 
ekstremą''. 

Gdy przyszedł stan wojenny, to wokół Kornela Filipowicza - a przez to i wokół 
Szymborskiej - ogniskowały się najróżniejsze opozycyjne działania. Angażował się 
w komisje stypendialne, rozdzielanie pieniędzy, które przychodziły z Pen Clubu 
czy od Jerzego Giedroycia. Współpracował przy wydawaniu ''Miesięcznika 
Małopolskiego''. Miał swój udział w powstaniu mówionego ''Nagłosu''. 

''Kornel stał się - pisał Włodzimierz Maciąg - kimś skupiającym wokół siebie 
prawie wszystkich zbuntowanych i teraz już jawnie wrogich porządkowi 
komunistów. To wyłonienie się Kornela jako niekwestionowanego autorytetu było 

background image

dość zagadkowym procesem w środowisku notorycznych egotystów. Kornel przyjął
te nieformalne godności z właściwym sobie dystansem do rzeczy. Żadnych w nim 
nie było skłonności przywódczych i pewnie dlatego zaufaliśmy mu jak pewnie 
nikomu w tych czasach. Połowa lub więcej tych naszych działań konspiracyjnych 
toczyła się w mieszkaniu Kornela. ( ) Kornel tak sądzi, Kornel tak proponuje - to 
rozstrzygało o wielu decyzjach. Doprawdy, żyję już wiele lat i nigdy nie zetknąłem 
się z kimś, kto zdobyłby sobie tak wielki szacunek, a w końcu - trzeba to sobie 
powiedzieć - miłość swego koleżeńskiego otoczenia bez widomych po temu 
zabiegów''. 

''Wysoki, szczupły, siwy, rasowy prozaik taki być powinien - wspominał go 
młodszy o dwa pokolenia Jerzy Pilch. - Był moim opiekunem, przyjacielem i 
mistrzem - jedynym pisarzem, któremu, młodziutki trzydziestolatek, przynosiłem 
do oceny pierwociny literackie. »Coś tam przyniósł? « - pytał, zapalając papierosa. 
»Opowiadanie «. »Wieleż ma stron? «. »Dwanaście «. Kornel się rozmarzał, jego 
jasne oczy stawały się jeszcze jaśniejsze; zaciągał się głęboko i mówił: »Piękny 
rozmiar «''.

W styczniu 1989 roku, tuż przed rozmowami Okrągłego Stołu, opozycyjni pisarze 
powołali do życia alternatywną w stosunku do reżimowego ZLP organizację 
pisarską. Filipowicz (a także Szymborska) należeli do członków założycieli 
Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. 

- Kornel zawsze czuł się socjalistą, oczywiście w dawnym tego słowa znaczeniu, 
więc nigdy nie był w partii - mówiła nam Szymborska. - Kiedy już bardzo zapadł 
na zdrowiu i jego dni były policzone, przyjechał do niego Jan Józef Lipski i 
wręczył mu legitymację PPS z niskim, jednocyfrowym numerem. To była jego 
ostatnia radość.

Oddać Nobla 

Choć związek Wisławy Szymborskiej z Filipowiczem nie był - zwłaszcza w 
Krakowie - dla nikogo tajemnicą, ona sama nigdy nie napomykała nawet o tym 
publicznie. Dopiero po jego śmierci w dokumencie dla niemieckiej telewizji 
wyznała: ''Byliśmy ze sobą 23 lata. Cudowny człowiek, świetny pisarz. Nie 
mieszkaliśmy razem, nie przeszkadzaliśmy sobie. To byłoby śmieszne: jedno pisze
na maszynie, drugie pisze na maszynie... Byliśmy końmi, które cwałują obok 
siebie. Czasem nie widzieliśmy się przez trzy dni''. Codziennie jednak rozmawiali 
przez telefon. Przynajmniej na dzień dobry i dobranoc.

Trudno wyobrazić sobie Szymborską w roli rozpaczającej wdowy, to nie był jej 
genre. Filipowicz był jej bratnią duszą. O jego opowiadaniach mówiła: ''Nie lubił 
wyć do księżyca i rozdzierać szat. Wolał pięć razy się zastanowić, zanim napisał 
coś na temat własnych uczuć''.

Po jego śmierci nigdy więcej nie pojechała do miejsc, gdzie bywali razem. 

Przyjmuję do wiadomości, 

że - tak jakbyś żył jeszcze - 

background image

brzeg pewnego jeziora 

pozostał piękny jak był.

( )

Potrafię sobie nawet wyobrazić, 

że jacyś nie my 

siedzą w tej chwili 

na obalonym pniu brzozy.

(...) 

Na jedno się nie godzę.

Na swój powrót tam.

Przywilej obecności - 

rezygnuję z niego.

Na tyle Cię przeżyłam

i tylko na tyle, 

żeby myśleć z daleka.

(''Pożegnanie widoku'', ''Koniec i początek'', 1993) 

Dyskretnie nienazwany Kornel Filipowicz będzie pojawiać się również we 
wszystkich kolejnych tomach, aż po ostatni. 

Przygotowała do druku i opatrzyła przedmową dwa tomy jego opowiadań w swoim
wyborze, ''Rzadki motyl'' oraz ''Cienie''. 

W kolejne rocznice śmierci urządzała spotkania przyjaciół, na których go 
wspominano. To tam narodziła się idea książki ''Byliśmy u Kornela. Rzecz o 
Kornelu Filipowiczu'', Szymborska wybrała jego zapiski z dziennika i wiersze, 
zrobiła podpisy do fotografii. Ta książka ukazała się na dwudziestą rocznicę 
śmierci Filipowicza.

Wedle relacji Jana Pieszczachowicza Szymborska po otrzymaniu Nobla 
powiedziała mu: ''Szkoda, że Kornel nie może tego zobaczyć. Dla mnie byłoby to 
coś więcej niż oficjalne splendory. To on powinien dostać jako prozaik wielką 
nagrodę''. 

Musiała to jednak powiedzieć nie tylko Pieszczachowiczowi, Jerzy Pilch mówił 

background image

nam bowiem, że dochodziło to do niego z różnych stron: - Zakochana kobieta 
gotowa byłaby ukochanemu nawet Nobla oddać! Nie było mnie przy tym, więc nie 
wiem, w jakiej tonacji powiedziała to Wisława. Ale nie sądzę, żeby żartobliwej, 
raczej podejrzewam, że wcisnęła pedał patosu. W końcu dlaczego nie? Uważała 
go, i słusznie, za wielkiego pisarza. Mógłbym wymienić co najmniej kilku 
noblistów, którzy do niego nie dorastają.