background image

J ó z e f   A u g u s t y n   S J

Widzieliśmy Pana

IGNACJAŃSKA METODA MEDYTACJI

I. 

WYJDŹ, ABY STANĄĆ NA GÓRZE WOBEC PANA

1.

 Zmęczenie Eliasza

2

. Co ty tu robisz, Eliaszu?

3.

 Moje groty życia

4.

 Szmer łagodnego powiewu

II. 

CZŁOWIEK STWORZONY JEST, ABY PANA BOGA CHWALIŁ

1.

 Człowiek jest stworzony 

2.

 Człowiek po to jest stworzony, aby Boga, Pana naszego chwalił

3.

 Człowiek po to jest stworzony, aby Boga, Pana naszego czcił

4.

 Człowiek po to jest stworzony, aby Bogu, Panu naszemu służył

5.

 Zbawić swoją duszę

III. 

TRZEBA STAĆ SIĘ CZŁOWIEKIEM WOLNYM

1.

 Cała natura wybucha miłością

2.

 Szukajcie, czego szukacie

3.

 Postawa wolności wobec stworzeń

4.

 Łaska zapomnienia o sobie

IV

KTÓŻ MNIE WYZWOLI Z

 

    CIAŁA, CO WIEDZIE KU ŚMIERCI ?

 

 

1.

 Gdy chcę czynić dobro, narzuca mi się zło

2.

 Chcę czynić dobro

3.

 Narzuca mi się zło

4.

 Nieszczęsny ja człowiek

5.

 Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa

V

BÓG NIE PRZEZNACZA NIKOGO DO PIEKŁA

1.

 Piekło skandalem Boga

2.

 Realna możliwości wiecznego niespełnienia

3.

 Smakować gorycz piekła

4.

 Dołącz nas, Panie, do grona swoich wybranych

VI. 

SŁABOŚĆ

 

  BOGA

 

 

1.

 Innych wybawił, a sam siebie wybawić nie chce

2.

 Oto Baranek Boży

background image

 

WPROWADZENIA DO KONTEMPLACJI

VII. 

ZMARTWYCHWSTANIE — ABSOLUTNA NOWOŚĆ BOGA

1.

 Jedność tajemnicy Krzyża i tajemnicy Zmartwychwstania

2.

 Jeżeli nie ma zmartwychwstania

3.

 Doświadczenie radości w cierpieniu dla Chrystusa

VIII. 

CIESZ SIĘ, KRÓLOWO NIEBIESKA

1.

 To Ty? Mój Synu najukochańszy!

2.

 Mój Syn zmartwychwstanie

3.

 Ciesz się, Królowo Anielska

IX

PUSTY GRÓB

1.

 Zmartwychwstały słońcem ludzkości

2.

 Bezradność kobiet wobec pustego grobu

3.

 Nie ma Go tutaj — zmartwychwstał

4.

 Zmartwychwstanie w moim życiu

5.

 Oznajmiły to wszystko Jedenastu

X

SPOTKANIE Z

 

    MARIĄ MAGDALENĄ

 

 

1.

 Maria Magdalena stała przed grobem płacząc

2.

 Powiedz tylko jedno słowo

3.

 Nowa obecność Jezusa Zmartwychwstałego

XI. 

BIEGLI ONI OBYDWAJ RAZEM DO GROBU

1.

 Biegli obydwaj do grobu

2.

 Dochodzenie do wiary w zmartwychwstanie

3.

 Nasze życie ukryte jest z Chrystusem w Bogu

XII. 

BŁOGOSŁAWIENI, KTÓRZY NIE WIDZIELI, A

 

    UWIERZYLI

 

 

1.

 Niewierny Tomasz

2.

 Pan mój i Bóg mój

3.

 Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli

XIII. 

SPOTKANIE NAD MORZEM TYBERIADZKIM

1.

 Jezus na drugim brzegu

2.

 Praca w nocy

3.

 Praca na rozkaz Jezusa

4.

 To Pan jest

5.

 Chodźcie, posilcie się

background image

XIV

CHRYSTUS PEDAGOGIEM

1.

 Wiara jest drogą

2.

 A myśmy się spodziewali

3.

 Bóg w Jezusie Chrystusie staje się bliski człowiekowi

XV

ZAPROSZENIE DO STOŁU SŁOWA BOŻEGO

1.

 O nierozumni, jak nieskore są wasze serca do wierzenia

2.

 Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć

3.

 Zostań, Panie, z nami

XVI. 

ZAPROSZENIE NA ŁAMANIE CHLEBA

1.

 Wtedy otworzyły się im oczy

2.

 Łamanie chleba — miejsce rozpoznania Jezusa Zmartwychwstałego

3.

 Wrócili do Jerozolimy

4.

 Spotkanie ze wspólnotą Apostołów

XVII. 

UWIELBIĆ BOGA SWOJĄ ŚMIERCIĄ

1.

 Śmierć a współczesna kultura

2.

 Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem

3.

 Jak zapewnić sobie odwagę umierania?

XVIII. 

KONTEMPLACJA O

 

    MIŁOŚCI

 

 

1.

 Pomost między czasem Ćwiczeń duchownych a naszą codziennością

2.

 Jak wiele uczynił Bóg dla mnie

3.

 Bóg mieszka w stworzeniach

4.

 Bóg działa i pracuje dla mnie we wszystkich stworzeniach

5.

 Rozważać, jak wszystkie dobra zstępują z góry

 

ROZWAŻANIA REKOLEKCYJNE

XIX

OBYM POZNAŁ SIEBIE, OBYM POZNAŁ CIEBIE

1.

 Potrzeba poznania siebie

2.

 Diament pod popiołami powierzchowności

XX

PRAGNIENIA MODLITWY

1.

 Modlitwa wymaga czasu

2.

 Modlitwa domaga się walki

3.

 Nie czekajcie na ochotę do modlitwy

4.

 Wierność w modlitwie

XXI. 

POTRZEBA MODLITWY

1.

 Modlitwa w chwilach pokus

background image

2.

 Modlitwa w chwilach cierpienia

3.

 Modlitwa uczestnictwem w historii zbawienia

4.

 Któż mnie odłączy od miłości Chrystusowej

XXII. 

METODY MODLITWY

1.

 Potrzeba i sens metod modlitwy

2.

 Metody modlitwy na poszczególnych etapach życia duchowego

3.

 Potrzeba rozeznania duchowego w życiu modlitwy

4.

 Zaproszenie Pana Boga

5.

 Potrzeba pełniejszego zaangażowania duchowego

6.

 Jeżeli się nie staniecie jak dzieci

XXIII. 

MODLITWA USTNA

1.

 Na czym polega modlitwa ustna?

2.

 Modlitwa Psalmów

3.

 Niebezpieczeństwa i zalety modlitwy ustnej

4.

 Rozwój modlitwy ustnej

5.

 Najpierw odmienić serce, a nie metodę

6.

 Modlitwa wspólnotowa

XXIV

SZANSE I

 

    ZAGROŻENIA MEDYTACJI CHRZEŚCIJAŃSKIEJ

 

 

1.

 Szanse medytacji chrześcijańskiej

2.

 Zagrożenia medytacji

XXV

ĆWICZENIA DUCHOWNE

 

  A

      NOWA EWANGELIZACJA

 

 

1.

 Ćwiczenia duchowne w nowej ewangelizacji

2.

 Jak powstały Ćwiczenia duchowne?

3.

 Ćwiczenia duchowne skarbem Kościoła

4.

 Indywidualne prowadzenie

5.

 To nie jest książka — to jest metoda

6.

 Ćwiczenia duchowne miejscem spotkania duchowości chrześcijańskich

 

JAK MOŻNA WYKORZYSTAĆ PROPONOWANE ROZWAŻANIA?

1.

 Dla odprawienia czwartego tygodnia Ćwiczeń

2.

 Dla odprawienia czwartego tygodnia w życiu codziennym

3.

 Jako wprowadzenie do przedłużonej modlitwy indywidualnej

WPROWADZENIA DO MEDYTACJI 

1

I. WYJDŹ, ABY STANĄĆ NA GÓRZE WOBEC PANA 

2

 

background image

Kiedy   Achab   opowiedział   Izebeli   wszystko,   co   Eliasz   uczynił,   i jak   pozabijał   mieczem  
proroków,   wtedy   Izebel   wysłała   do   Eliasza   posłańca,   aby   powiedział:   Chociaż   ty   jesteś  
Eliasz,   to   jednak   ja   jestem   Izebel!   Niech   to   sprawią   bogowie   i tamto   dorzucą,   jeśli   nie 
postąpię jutro z twoim życiem, jak się stało z życiem każdego z nich. Wtedy Eliasz zląkłszy się,  
powstał i ratując się ucieczką, przyszedł do Beer–Szeby w Judzie i tam zostawił swego sługę,  
a sam na odległość jednego dnia drogi poszedł na pustynię. Przyszedłszy, usiadł pod jednym  
z janowców i pragnąc umrzeć, rzekł: Wielki już czas, o Panie! Odbierz mi życie, bo nie jestem  
lepszy   od   moich   przodków.   Po   czym   położył   się   tam   i zasnął.   A oto   anioł,   trącając   go, 
powiedział   mu:   Wstań,   jedz!   Eliasz   spojrzał,   a oto   przy   jego   głowie   podpłomyk   i dzban 
z wodą. Zjadł więc i wypił, i znów się położył. Powtórnie anioł Pański wrócił i trącając go, 
powiedział:   Wstań,   jedz,   bo   przed   tobą   długa   droga.   Powstawszy   zatem,   zjadł   i wypił. 
Następnie mocą tego pożywienia szedł czterdzieści dni i czterdzieści nocy aż do Bożej góry  
Horeb.

Tam   wszedł   do   pewnej   groty,   gdzie   przenocował.   Wtedy   Pan   skierował   do   niego   słowo  
i przemówił:   Co   ty   tu   robisz,   Eliaszu?   A on   odpowiedział:   Żarliwością   rozpaliłem   się  
o chwałę Pana, Boga Zastępów, gdyż Izraelici opuścili Twoje przymierze, rozwalili Twoje  
ołtarze i Twoich proroków zabili mieczem. Tak że ja sam tylko zostałem, a oni godzą jeszcze  
i na moje życie. Wtedy rzekł: Wyjdź, aby stanąć na górze wobec Pana! A oto Pan przechodził.  
Gwałtowna wichura rozwalająca góry i druzgocąca skały szła przed Panem; ale Pan nie był  
w wichurze. A po wichurze — trzęsienie ziemi: Pan nie był w trzęsieniu ziemi. Po trzęsieniu  
ziemi powstał ogień; Pan nie był w ogniu. A po tym ogniu — szmer łagodnego powiewu.  
Kiedy tylko Eliasz go usłyszał, zasłoniwszy twarz płaszczem, wyszedł i stanął przy wejściu do  
groty.   A wtedy   rozległ   się   głos   mówiący   do   niego:   Co   ty   tu   robisz,   Eliaszu?   Eliasz   zaś  
odpowiedział:   Żarliwością   rozpaliłem   się   o chwałę   Pana,   Boga   Zastępów,   gdyż   Izraelici  
opuścili Twoje przymierze, rozwalili Twoje ołtarze i Twoich proroków zabili mieczem. Tak że  
ja sam tylko zostałem, a oni godzą jeszcze i na moje życie
 (1 Krl 19, 1–14).

Obraz dla obecnej medytacji: Przedstawmy sobie proroka Eliasza, który stoi u wejścia do 
groty na Bożej górze Horeb. Wsłuchajmy się też w głos dochodzący do niego:  Wyjdź, aby 
stanąć na górze wobec Pana!

Prośba   o owoc   medytacji:   Będziemy   prosić   o głębokie   pragnienie   wewnętrznej   wolności 
wobec wszystkiego, co nas zatrzymuje w drodze do Boga. Będziemy też modlić się o łaskę 
żarliwości w szukaniu Jego chwały oraz o łaskę wielkiego wyciszenia wewnętrznego.

1. Zmęczenie Eliasza

Eliasz po dokonaniu surowego sądu nad prorokami pogańskimi musi uciekać przed zemstą 
królowej Izebel broniącej kultu Baala (por. 1 Krl 19, 1–9). Zmęczony, wyczerpany długą 
ucieczką skarży się Bogu i prosi Go o śmierć: Wielki już czas, o Panie! Odbierz mi życie, bo  
nie jestem lepszy od moich przodków
. Eliasz, wielki Prorok, nie wstydzi się swojej słabości, 
nie obawia się też wyznać jej prosto i szczerze przed Jahwe.

background image

Na   początku   czwartego   tygodnia  Ćwiczeń   duchownych  chciejmy   odnaleźć   siebie   w tej 
skardze Eliasza. Odwołując się do historii naszego życia, przypomnijmy sobie nasze chwile 
zniechęcenia,   zwątpienia,   chwile   smutku,   bezsensu,   a może   nawet   rozpaczy.   Może   i nam 
przychodziły pragnienia, aby już umrzeć. Może mówiliśmy do siebie: Mam już wszystkiego  
dość, lepiej byłoby przestać istnieć
. Może nawet przychodziły nam myśli, że przecież można 
by odebrać sobie życie.

Bóg jednak nie zostawia człowieka w jego rozczarowaniu, zgorzknieniu i smutku. Zawsze 
odpowiada   na   jego   skargę,   choćby   nie   była   zanoszona   wprost   do   Niego.   Bóg   wysłuchał 
modlitwy   Eliasza,   chociaż   inaczej,   niż   Prorok   tego   oczekiwał.   Podobnie   Bóg–Ojciec 
wysłuchał inaczej modlitwy swojego Syna w Ogrójcu. Jahwe nie uwolnił Eliasza od zmagania 
i trudu, ale umocnił go na dalszą drogę. Posłał dwukrotnie swojego anioła, aby posilił Eliasza. 
Mocą tego posiłku Prorok idzie jeszcze przez czterdzieści dni i czterdzieści nocy, aż do Bożej 
góry Horeb.

W obecnej   modlitwie   prośmy   gorąco   o odwagę   pełnego   otwierania   się   przed   Bogiem 
i szczerego wypowiadania tego, czym aktualnie żyjemy. Prośmy, abyśmy nie wstydzili się 
przedstawiać   naszych   słabości,   ułomności   i krzyży,   które   czynią   nasze   życie   trudnym, 
niekiedy wręcz  bolesnym,   jak życie Eliasza i Jezusa.  Prośmy też o wielką wiarę, że Bóg 
zawsze wysłuchuje naszych próśb, choć często czyni to nie na nasz ludzki sposób, ale według 
swojej   Boskiej   mądrości.   Módlmy   się,   abyśmy   umieli   zawsze   przyjmować   Jego   Boskie 
rozwiązania jako najlepsze dla nas; najlepsze, ponieważ wybrane przez Niego.

2. Co ty tu robisz, Eliaszu? 

Po czterdziestu dniach i nocach Eliasz przyszedł wreszcie na Bożą górę Horeb. Tam wszedł 
do pewnej groty, gdzie przenocował. Wtedy Pan skierował do niego słowo i przemówił: Co ty 
tu robisz, Eliaszu?

Jahwe zdaje się pytać: O co ci naprawdę, Eliaszu, chodzi w twoim życiu? Jaki jest cel, jaki  
jest sens twojej walki, twojego zmagania? Jaki jest sens twojej ucieczki? Dla kogo ty żyjesz  
i trudzisz się?

Zadajmy sobie w tej modlitwie to właśnie pytanie: Co ja tutaj robię? Pytanie to ma dla nas 
podwójny sens. Po pierwsze: Co ja tutaj robię podczas tych Ćwiczeń duchownych? O co mi 
w nich   naprawdę   chodzi?   Jakie   są   moje   pragnienia   i oczekiwania   związane   z czasem 
rekolekcji? Po drugie: O co mi chodzi naprawdę w całym moim życiu? Jaki jest sens mojego 
trudu, mojego zmagania, mojej pracy, cierpienia?

W odpowiedziach chciejmy być bardzo szczerzy. Eliasz odpowiada: Żarliwością rozpaliłem 
się o chwałę Pana, Boga Zastępów
. Pytanie Boga skierowane do Proroka mogłoby się nawet 
wydawać zbędne, ponieważ było oczywiste, dlaczego Eliasz zwalczał fałszywych proroków, 
dlaczego zabiegał o czystość kultu Jahwe, dlaczego narażał się mściwej Izebel. Po co zatem 
pytać, skoro odpowiedź jest jasna i jednoznaczna. A jednak to, co człowiek subiektywnie 
uważa za oczywiste, w rzeczywistości wcale takie nie musi być. Możemy mieć złudzenie 

background image

oczywistości. Dochodzenie do prawdy wymaga od nas długiej nieraz refleksji i rozeznania, 
w których szukamy potwierdzenia, że nasze wybory i decyzje są zgodne z oczekiwaniami 
Boga.

Podobnie jak Eliasz, tak i my wiele trudzimy się w naszym życiu. Nierzadko zmagamy się 
z wieloma   przeciwnościami   życiowymi,   jesteśmy   bardzo   przemęczeni   i przepracowani 
obowiązkami,   pracą,   służbą   bliźnim   i Bogu.   Często   mamy   wrażenie,   że   jest   oczywiste, 
dlaczego to wszystko robimy. A jednak czy zadajemy sobie od czasu do czasu to pytanie: Po 
co to wszystko? Czy w tej walce, w tym zmęczeniu, zapracowaniu kierujemy się żarliwością 
o chwałę Pana, Boga Zastępów? Czy nie jest to przypadkiem bieganie, zapracowanie, walka, 
w której dominuje troska i lęk o siebie samego?

Co   ty   tu   robisz?  Jeżeli   powierzchownie   potraktujemy   to   pytanie,   to   może   natychmiast 
odpowiemy   sobie:   Chcę   służyć   Panu   Bogu,   chcę   służyć   ludziom.   Ale   czy   rzeczywiście 
odpowiedź proroka Eliasza mogę uczynić moją własną odpowiedzią? Czy naprawdę płonę 
żarliwością o chwałę Pana, Boga Zastępów? Czy przypadkiem nie płonę wielką żarliwością 
o swoją chwałę, o swoją wygodę, o dobrą opinię, o dobre urządzenie się w życiu?

Czas rekolekcji ma być głębokim wniknięciem w siebie, by dać sobie i Bogu prawdziwą, 
wolną od złudzeń odpowiedź na zadane pytanie: Co ty tu robisz? Czy rzeczywiście Bóg, Jego 
wola i chwała znajdują się w centrum mojego życia? Czy naprawdę zapieram się siebie, by 
szukać Boga?

Trudne momenty naszego życia odsłaniają nam, jak bardzo jeszcze jesteśmy skoncentrowani 
na sobie, a nie na Bożej chwale. Cierpienie, drobne upokorzenia, zmęczenie, jakiekolwiek 
zakwestionowanie nas przez innych — to wszystko odsłania, jak bardzo jesteśmy pogrążeni 
w mniejszych czy większych lękach. Nawet drobne przykrości ukazują, jak bardzo jesteśmy 
ludźmi zbuntowanymi, jak trudno nam zgodzić się na coś, co uderza w nasze życie, jak trudno 
jest nam przyjąć to, co burzy nasze plany, nasze zamiary. Bardzo cierpimy, kiedy nie spełnia 
się to, co sami dla siebie wymarzyliśmy i zaplanowaliśmy.

Może w takich właśnie momentach cierpienia, upokorzenia czy zakwestionowania nas przez 
innych mamy szansę dostrzec, że nasze plany, zamiary i pragnienia nie są Bożymi planami, 
zamiarami  i pragnieniami?  Jeżeli cierpimy,  że nie realizują się nasze ideały i projekty, to 
pytajmy siebie, jak one się zrodziły. Czy w głębokim rozeznaniu modlitewnym i w trosce 
o pełnienie woli Bożej, czy też w lęku o siebie samego, o swoją opinię, karierę, wygodę? 
Kiedy czujemy się zakwestionowani przez innych, pytajmy: Czy Bogu podoba się to, co mnie 
się podoba? Czy moje pragnienia są Bożymi pragnieniami? Czego mogę się nauczyć przez to 
niepowodzenie,   upokorzenie,   cierpienie?   Kiedy   poddajemy   się   buntowi,   zniechęceniu, 
lękowi, wtedy trudno nam się czegoś nowego nauczyć, bo jesteśmy zajęci sobą. Aby Bóg 
mógł   nas   prowadzić   swoimi   wąskimi,   ale   pewnymi   ścieżkami,   trzeba   nam   rezygnować 
z naszych szerokich dróg; trzeba nam odchodzić od siebie, zapominać o sobie, aby pamiętać 
o Bogu.

background image

3. Moje groty życia

Kiedy Eliasz jasno określił się wobec Jahwe swoim wyznaniem: Żarliwością rozpaliłem się  
o chwałę Pana, Boga Zastępów
, wówczas otrzymał polecenie:  Wyjdź, aby stanąć na górze  
wobec Pana!

Jest to kolejne zaproszenie, które Bóg kieruje dzisiaj do każdego z nas: Wyjdź z groty, aby 
stanąć na górze. Wyjdź z groty twojego zmęczenia, lęku, z groty twojego skoncentrowania się 
na sobie, z groty twoich niepotrzebnych zmartwień, z groty twoich urazów i smutków; wyjdź 
z tego wszystkiego, co cię przygniata i skupia tylko na sobie samym.

Grota jest wprawdzie miejscem ciemnym, zamkniętym, ale mimo to wydaje się być miejscem 
bezpiecznym. W grocie nie jest się narażonym na wiatr, deszcz czy na burzę; w grocie istnieje 
zawsze stała, na ogół  letnia, temperatura. W grocie nie ma jednak życia, ponieważ nie ma 
światła. Brak światła, to brak życia. Światło jest źródłem życia.

W tych rekolekcjach Pan zaprasza nas na górę, na miejsce przestronne, pełne światła, pełne 
życia. Wychodząc na górę, wystawiamy się jednak na ryzyko silnego wiatru, ulewy, burzy, 
ale na górze czeka Pan i tylko na górze można stanąć wobec Niego.

Oto inne ważne pytanie dotyczące nie tylko obecnej medytacji, ale również całych rekolekcji: 
Co jest grotą mojego życia? Co przeszkadza mi naprawdę spotkać Boga? Co odbiera jasność 
i światło mojemu życiu, co mnie powstrzymuje, aby iść na górę — aby stanąć wobec Pana?

Zwróćmy uwagę na szczególną grotę naszego życia, jaką jest lęk o siebie. Lęk jest ciemną 
grotą,   wręcz   otchłanią   dla   wielu   współczesnych   ludzi.   Kiedy   go   nie   rozpoznajemy 
i poddajemy   się   bezwiednie,   paraliżuje   on   niemal   wszystko   w naszym   życiu.   Paraliżuje 
właściwe odnoszenie się do swojego własnego życia, do bliźnich, do Boga. Lęk sprawia, że 
koncentrujemy się na sobie, na swoim zagrożeniu tak, iż jesteśmy niezdolni wejść w głęboką 
więź przyjaźni i miłości.

Lęk jest ciemną grotą. Kiedy człowiek zamknie się w niej, nic nie widzi. W ciemnościach 
groty także siebie odczytuje fałszywie. Najmniejszy błysk światła czy szmer odbiera jako 
zagrożenie, stąd też rzuca kamieniami gniewu i agresji w każdego, kto się zbliża do tej jego 
kryjówki. Każdego, kto zbliży się do groty lęku, odbiera jako intruza. Także sam Bóg ze 
swoim Słowem jest odbierany jako zagrożenie, choć zbliża się, żeby nas wyzwolić i dać nam 
pełnię światła i życia. W grocie jesteśmy bowiem tylko niewolnikami samych siebie. Trwanie 
w zamknięciu groty oznacza powolne umieranie. Tylko na górze wobec Pana możemy być 
wolni i pełni życia.

Celem rekolekcji, jak mówi św. Ignacy już na samym początku  Ćwiczeń duchownych, jest 
usunięcie wszystkich uczuć nieuporządkowanych, a po ich usunięciu szukanie i znalezienie 
woli Bożej
 (ĆD, 1) 

3

. Aby szukać i znajdować Boga i Jego wolę, aby móc poznawać, kochać 

i naśladować Jezusa, trzeba najpierw porządkować swoje uczucia; aby stanąć na górze wobec 
Pana, trzeba wyjść z groty.

background image

Zadajmy   sobie   bardzo   ważne   pytanie:   Czy   rzeczywiście   pragnę   wyjść   z groty   moich 
nieuporządkowanych  uczuć,  z koncentracji  na sobie,  z egoizmu,  lęku itp? Czy  mam  dość 
wielkie duchowe pragnienia, aby uwolnić się od tego, co mnie więzi i zniewala? Jeżeli nie 
mam jeszcze takiego pragnienia, to czy będę się o nie modlił? Trzeba mi prosić przynajmniej 
o pragnienie pragnienia. Na nic zda się poznawanie Jezusa, jeżeli nie będzie ono poprzedzone 
wyjściem   z nieuporządkowanych   pragnień,   nieuporządkowanych   potrzeb,   urazów,   lęków, 
zranień. Prośmy gorąco, aby dane nam było odczuć głęboko w sercu to Boże zaproszenie: 
Wyjdź, aby stanąć na górze wobec Pana!

4. Szmer łagodnego powiewu

oto Pan przechodził. Gwałtowna wichura rozwalająca góry i druzgocąca skały szła przed  
Panem;   ale   Pan   nie   był   w wichurze.   A po   wichurze   —   trzęsienie   ziemi:   Pan   nie   był  
w trzęsieniu ziemi. Po trzęsieniu ziemi powstał ogień; Pan nie był w ogniu. A po tym ogniu —  
szmer   łagodnego   powiewu.   Kiedy   tylko   Eliasz   go   usłyszał,   zasłoniwszy   twarz   płaszczem,  
wyszedł i stanął przy wejściu do groty. A wtedy rozległ się głos mówiący do niego: Co ty tu  
robisz, Eliaszu?

Zauważmy, że zanim przyszedł  szmer łagodnego powiewu  Eliasz doświadczył gwałtownej 
wichury, trzęsienia ziemi, ognia. Również w czasie  Ćwiczeń duchownych  szmer łagodnego 
powiewu   obecności   Boga   nierzadko   poprzedza   gwałtowna   wichura,   która   rozwala   nasze 
ludzkie   plany,   zamiary,   pragnienia,   urazy.   Szmer   łagodnego   powiewu   obecności   Boga 
poprzedza   nieraz   ogień   oczyszczający   nas   z niejasnych   i dwuznacznych   motywacji,   ze 
zbytniej troski o siebie i o swoje życie. Trzeba, byśmy pragnęli poddać się temu, co Bóg 
przygotowuje dla nas w tych rekolekcjach. Nie chciejmy być w tych rekolekcjach mędrcami
którzy już wszystko wiedzą, są zdolni wszystko osądzić, ocenić, ustawić, ale chciejmy być jak 
dzieci, które z zaufaniem przyjmują to, co jest im dane i nieustannie proszą, by móc dobrze 
wszystko   rozumieć   i kochać.  Szmer   łagodnego   powiewu  może   być   przez   nas   rozumiany 
również jako zaproszenie do uciszenia wewnętrznego na czas rekolekcji.

Kiedy Eliasz wyszedł z groty i spotkał się z Panem, Bóg skierował do niego po raz drugi to 
samo pytanie:  Co ty tu robisz, Eliaszu?  Prorok mógłby powiedzieć:  Przecież mnie już o to 
przed chwilą pytałeś?
  Pytanie jest to samo, ale nie w tej samej sytuacji. Pytanie o sens, cel 
życia człowieka winno nieustannie powracać: Jaki jest sens moich obecnych doświadczeń, 
czego Bóg pragnie mnie dziś nauczyć? On bowiem nieustannie stwarza mnie na nowo i każdy 
dzień staje się dla mnie nowym początkiem.

W rozmowie końcowej dziękujmy Bogu najpierw za to niezwykłe zaproszenie, aby stanąć 
przed Nim na górze. Prośmy także o wielką szczerość wobec siebie samych, o światło i moc 
Ducha   Świętego   potrzebne   do   nazywania   po   imieniu   wszystkich   naszych   wewnętrznych 
doświadczeń, szczególnie tych, które zatrzymują nas na sobie, czynią nas niewolnikami i nie 
pozwalają   nam   zaangażować   się   całkowicie   w dialog   z Bogiem.   Prośmy   również   o dar 
wewnętrznego uciszenia i skupienia, abyśmy dzięki niemu mogli usłyszeć szmer łagodnego 
powiewu
 Bożego przejścia i Bożego pokoju.

background image

W zakończeniu   prośmy   także   o postawę   wewnętrznej   hojności   i wielkoduszności   w tych 
rekolekcjach. Od niej bowiem będzie zależeć ich owoc. Tak bowiem jest: kto skąpo sieje, ten  
skąpo i zbiera, kto zaś hojnie sieje, ten hojnie też zbierać będzie
  (2 Kor 9, 6). Regularna 
modlitwa   rekolekcyjna,   skupienie   wewnętrzne,   szczerość   i otwartość   w rozmowach 
z kierownikiem duchowym, oto konkretne miejsca naszej hojności i wielkoduszności wobec 
Boga.   Módlmy   się   też,   abyśmy   w naszym   wysiłku   i   w naszej   hojności   byli   bardzo 
spontaniczni, wewnętrznie wolni, a nawet radośni.  Każdy niech przeto postąpi tak, jak mu  
nakazuje jego własne serce, nie żałując i nie czując się przymuszonym, albowiem radosnego  
dawcę miłuje Bóg
 (2 Kor 9, 7).

 

1

 

Wprowadzenia do modlitwy nr I–VI nawiązują przede wszystkim do pierwszego tygodnia Ćwiczeń duchownych 

i mają charakter medytacji powtórkowych.

2

 

Rozważania nr I–V — por. J. Augustyn, Ojciec wzruszył się głęboko, Wydawnictwo WAM, Kraków 1994. 

Rozważania VII–XVII — por. J. Augustyn, Rabbi, gdzie mieszkasz?, Wydawnictwo M, Kraków 1993. Rozważania 
XX–XXIII — por. J. Augustyn, Duch wspomaga słabość naszą, Wydawnictwo M, Kraków 1994.

3

 Św. Ignacy Loyola, Ćwiczenia duchowne (=ĆD), WAM, Kraków 1991.

II. CZŁOWIEK STWORZONY JEST, ABY PANA BOGA CHWALIŁ

 

Tak niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili 
Ojca waszego, który jest w niebie
 (Mt 5, 16).

Któż   bowiem   woli   Jego   może   się   sprzeciwić?   Człowiecze!   Kimże   ty   jesteś,   byś   mógł   się  
spierać z Bogiem? Czyż może naczynie gliniane zapytać tego, kto je ulepił: Dlaczego mnie  
takim uczyniłeś? Czy garncarz nie ma mocy nad gliną...?
 (Rz 9, 19–21).

Człowiek po to jest stworzony, aby Boga, Pana naszego, chwalił, czcił i Jemu służył, a przez 
to zbawił duszę swoją
 (ĆD, 23).

Obraz dla obecnej medytacji:  Tutaj widzieć siebie  — zachęca nas św. Ignacy —  jak stoję 
przed obliczem Boga, Pana naszego, przed aniołami i świętymi, a oni wstawiają się za mną 
(ĆD, 232).

Prośba o owoc medytacji: Będziemy prosić o coraz głębszą świadomość, iż celem naszego 
życia jest szukanie Jezusa, w którym mamy Boga chwalić, czcić i Jemu służyć, i przez to 
zbawiać swoją duszę.

1. Człowiek jest stworzony

background image

Cel życia ludzkiego określa sam akt stwórczy Boga. Słowo  stworzył  moglibyśmy wyrazić 
krótko: zrodził z miłości i przeznaczył do istnienia w miłości. Sam Stwórca i Jego miłość jest 
więc jedynym i ostatecznym celem i sensem życia człowieka.

Człowiek jest najdoskonalszym dziełem Boga, dziełem dnia szóstego, które ukoronowało całe 
stworzenie. Bóg odbił w człowieku swoją doskonałość. Autor Księgi Rodzaju podkreśla, że 
po stworzeniu człowieka Bóg widział, że wszystko, co uczynił, było bardzo dobre (Rdz 1, 31). 
Doskonałość człowieka dana mu przez Stwórcę, który jest miłością (por. 1 J 4, 16), wyraża 
się   przede   wszystkim   w zdolności   świadomego   i wolnego   przyjmowania   miłości 
i odpowiadania na nią swoją miłością. Żadne inne stworzenie na ziemi nie posiada takiej 
zdolności poza człowiekiem. Właśnie dzięki tej zdolności człowiek może być jak Bóg (por. J 
10, 34).

Akt stworzenia dokonany na początku dziejów był nieustannie potwierdzany przez Stwórcę, 
także wówczas, kiedy człowiek przez bunt zlekceważył swoje pochodzenie i przeznaczenie. 
Co więcej,  wielokrotnie i na różne sposoby  przypominał Bóg człowiekowi jego zrodzenie 
z miłości   i powołanie   do   miłości.   Najpierw   przypominał   przez   proroków,   a   w tych 
ostatecznych czasach przypomniał mu przez swojego Syna, Jezusa Chrystusa (por. Hbr 1, 1). 
W Jezusie Ojciec od założenia świata z miłości przeznaczył nas dla siebie jako przybranych  
synów (...) według postanowienia swej woli, ku chwale majestatu swej łaski
 (Ef 1, 5–6).

W obecnej   medytacji   chciejmy   z radością   przyjąć   nasze   życie   jak   dar   samego   Boga. 
Dziękujmy   Bogu   także   za   dar   wolności,   który   czyni   nas   podobnymi   do   Niego   samego. 
Dziękujmy Mu także za to, że możemy otwierać się na Jego Boską miłość i odpowiadać na 
nią naszą ludzką miłością.

Przepraszajmy za chwile, w których pod wpływem zniechęcenia do życia, smutku czy może 
nawet rozpaczy buntowaliśmy się przeciwko naszemu istnieniu i nie chcieliśmy dostrzegać 
w nim   daru.   Przepraszajmy   szczególnie   za   lekceważenie   Jego   miłości,   za   lekceważenie 
miłości naszych bliźnich. Przepraszajmy za zwątpienie w cel i sens życia; przepraszajmy za 
niepokorne   wyrzuty   czynione   Bogu   z powodu   ciężarów   życia,   które   musimy   dźwigać. 
Człowiecze! — upomina nas św. Paweł — Kimże ty jesteś, byś mógł się spierać z Bogiem? 
Czyż może naczynie gliniane zapytać tego, kto je ulepił: Dlaczego mnie takim uczyniłeś? Czyż  
garncarz   nie   ma   mocy   nad   gliną?
  Przepraszajmy   za   nasze   skoncentrowanie   na  miłości 
własnej
, które uniemożliwiało nam życie miłością Boga.

2. Człowiek po to jest stworzony, aby Boga, Pana naszego chwalił 

Chwalić kogoś to odkrywać piękno, które w nim istnieje, to ukazywać jego dobroć i miłość. 
Naprawdę   chwalić   można   tylko   Boga,   bo   tylko   Bóg   jest   dobry   i tylko   On   jest   jedynym 
prawdziwym źródłem miłości. Czemu nazywasz Mnie dobrym? — pyta Pan Jezus bogatego 
młodzieńca. Nikt nie jest dobry tylko sam Bóg (Mk 10, 18). Dobroć i piękno człowieka oraz 
wszystkich innych stworzeń jest tylko bladym odbiciem najwyższej dobroci i najwyższego 
piękna   samego   Stwórcy.   Księga   Mądrości   głupimi   nazywa   ludzi,   którzy   z piękna   dóbr 

background image

widzialnych   nie   zdołali   poznać,   o ile   wspanialszy   jest   ich   Władca;   stworzył   je   bowiem  
Twórca piękności
 (Mdr 13, 3).

Człowiek winien chwalić Boga najpierw modlitwą wyznając Mu nieustannie, że jest dobry 
i łaskawy. Zasadniczą treść modlitw, które znajdujemy na kartach Pisma św., stanowi właśnie 
uwielbienie   Boga:  Synowie   Boży,   oddajcie   Panu   chwałę   i sławcie   Jego   potęgę,   oddajcie  
chwałę Jego imieniu
 (Ps 29, 1) — oto zachęta, która często powtarza się w psalmach.

To, co mówią nasze usta musi być jednak zgodne z naszym życiem. Ono bowiem odsłania 
prawdziwość słów naszej modlitwy. Jezus mówi nam: Tak niech świeci wasze światło przed  
ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie
 (Mt 5, 
16). Człowiek swoją dobrocią objawia dobroć Boga i w ten sposób najpełniej oddaje Mu 
chwałę.   Celem   i sensem   naszego   życia   jest   najpierw   doświadczanie   w życiu   osobistym 
dobroci Boga a następnie dawanie jej świadectwa dobrymi czynami.

Słowa:  dobroć,  dobry  są   często   źle   rozumiane.   Być   dobrym   znaczy   nieraz   być   słabym, 
nieporadnym, miękkim, nie umieć odmówić. Rzeczywiście nasza ludzka dobroć wiąże się 
często ze słabością, ponieważ kryje się za nią lęk, niepewność siebie, próba manipulowania 
innymi, nasze potrzeby, ludzkie wyrachowanie. Nierzadko jesteśmy dobrzy dla innych jak 
poganie, którzy miłują tych, którzy ich miłują, pożyczają tym, od których spodziewają się 
zwrotu, pozdrawiają tych, którzy ich pozdrawiają (por. Mt 5, 43nn).

Jakie   są   najgłębsze   motywy   mojej   dobroci?   Dlaczego   wykonuję   moje   dobre   uczynki, 
dlaczego pomagam bliźnim, darzę ich dobrym słowem, pożyczam im rzeczy, poświęcam im 
czas, środki materialne? Dobroć moich czynów może się objawić dopiero wówczas, kiedy 
zostają one odrzucone, zakwestionowane czy wręcz wyśmiane i zlekceważone. Nasza dobroć 
objawia   się   przede   wszystkim   wobec   nieprzyjaciół,   którzy   nas   nienawidzą   i prześladują. 
Jeżeli   podważamy   sens   naszych   dobrych   czynów   spełnianych   wobec   nieprzyjaciół,   jeżeli 
poddajemy  się  uczuciom krzywdy,  nienawiści,  odwetu,  żalu,  jeżeli  postanawiamy,  że  już 
więcej nie będziemy naiwni i nie damy się naciągnąć nikomu, to tym samym demaskujemy 
naszą  dobroć. Ostatecznym lustrem dla wszystkich przejawów naszej dobroci jest dobroć 
Jezusa ukrzyżowanego, która została całkowicie odrzucona, zelżona i wyśmiana, a mimo to 
Jezus modlił się za swoich wrogów i prześladowców: Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co  
czynią
 (Łk 23, 34). Człowiek, który odrzuca dobroć i miłość, rzeczywiście nie wie, co czyni. 
Jest w jakimś sensie człowiekiem szalonym, nieszczęśliwym.  Człowiek odrzucając dobroć 
i miłość, skazuje się bowiem na piekło samotności.

Dobre, bezinteresowne życie człowieka jest najlepszym uwielbieniem dla Boga, ponieważ 
staje się ono odblaskiem nieskończonej dobroci Ojca niebieskiego.

We współczesnym świecie, pełnym gniewu, agresji i przemocy, wielu ludzi nastawionych jest 
bardzo obronnie i wrogo do wszystkich, często otaczają się murem chłodu, bogactwa i nie 
pozwalają byle komu zbliżyć się do siebie. Są to zwykle osoby głęboko zranione w miłości, 
osoby niepewne siebie. Sądzą, że swoim gniewem i agresją winny ubiec jawną czy też — ich 
zdaniem   —   ukrytą   wrogość   bliźnich.   Naszą   bezinteresowną   dobrocią   i miłością   możemy 

background image

takich ludzi rozbrajać z ich obronnych, gniewnych i agresywnych postaw. Naszą dobrocią 
możemy pokazać, że dobro i miłość w życiu człowieka są możliwe. Jesteśmy do tego stopnia  
dziećmi   Bożymi,   że   kochając   innych   możemy   —   niejako   wbrew   ich   woli   —   uczynić   ich  
dobrymi i godnymi miłości. Mamy być doskonali jako i Ojciec nasz niebieski doskonały jest  
(Mt 5, 48). To znaczy, że nie mamy upatrywać w innych zła, ale dawać im coś z naszego 
własnego dobra, ażeby wywołać dobro, które On w nich włożył
 (T. Merton).

W obecnej  medytacji  pytajmy  siebie,   jak  reagowaliśmy,   kiedy  inni   odrzucali  nasze   pełne 
dobrej woli i życzliwości gesty i słowa, kiedy ktoś lekceważył nasze wysiłki przyjścia mu 
z pomocą. Dostrzeżmy rodzący się odruchowo żal, powstający uraz do takich ludzi. Prośmy 
w tej modlitwie, aby dobroć Stwórcy, której doświadczamy w każdym momencie naszego 
życia, uczyła nas dobroci wobec naszych bliźnich, aby ludzie widzieli nasze dobre uczynki 
i chwalili Ojca, który jest w niebie (por. Mt 5, 16).

3. Człowiek po to jest stworzony, aby Boga, Pana naszego czcił

Czcić kogoś, to otaczać go wielkim szacunkiem, przyjmować z pokornym zaufaniem jego 
osobę i jego wolę, otaczać go troską i z uwagą słuchać jego słów. Czcić Boga, to przyjąć Go 
całym sercem, całą duszą, całym umysłem,  wszystkimi  siłami (por. Mk 12, 30), dać Mu 
centralne miejsce w naszym życiu, słuchać Jego Słowa i poddać się z pokorną uległością i 
z zaufaniem Jego woli.

Oddanie   Bogu   swojego   życia,   słuchanie   Jego   Słowa   i poddanie   się   Jego   woli   jest 
konsekwencją uznania Jego nieskończonej, bezwarunkowej dobroci i miłości. Przyjmiemy 
wolę Boga, nawet tę trudną, jeżeli uwierzymy, że w niej kryje się nasze dobro, chociaż go nie 
poznajemy naszym ludzkim poznaniem. Odrzucamy natomiast wolę Boga i buntujemy się 
przeciwko   niej,   kiedy   nie   wierzymy   w jej   absolutną   dobroć   dla   nas.   Zauważmy,   iż 
w potocznym pojęciu wola Boża kojarzy nam się raczej z rzeczami trudnymi: z cierpieniem, 
odrzuceniem,   niepowodzeniem   życiowym,   słowem   —   kojarzy   nam   się   z krzyżem.   To 
potoczne   rozumienie   woli   Bożej   odsłania   nam  ograniczony,   wręcz   fałszywy   obraz   Boga, 
który się za nim kryje. Ograniczony i fałszywy obraz Boga będzie rodził lękliwe czy wręcz 
urazowe podejście do woli Bożej.

W obecnej modlitwie prośmy najpierw, aby Bóg objawił się nam jako nieskończenie miłujący 
Ojciec.   Prośmy,   abyśmy   Osobę   Jezusa   Chrystusa,   całe   Jego   życie,   mękę,   śmierć 
i Zmartwychwstanie przyjęli jako wielki dowód bezwarunkowej miłości.  Tak bowiem Bóg  
umiłował  świat,  że  Syna   swego  Jednorodzonego  dał,  aby  każdy,  kto  w Niego   wierzy,  nie  
zginął, ale miał życie wieczne
 (J 3, 16).

W obecnej medytacji wyraźmy pragnienie pełnego zaufania Bogu, Jego miłości i Jego woli. 
Powiedzmy   Panu   sercem   i ustami:  Ponieważ   jesteś   nieskończoną   dobrocią,   wierzę,   że  
pragniesz tylko mojego dobra. Wierzę, że we wszystkich Twoich wymaganiach wobec mnie,  
w powołaniu, które mi zlecasz oraz we wszystkich krzyżach i cierpieniach, które na mnie  
spadają, ukryta jest Twoja dobroć i Twoja miłość. Pragnę więc przyjmować Twoją wolę jako  

background image

znak Twojej miłości względem mnie.  Przepraszajmy również najlepszego Ojca za wszystkie 
przejawy braku czci dla Jego Osoby, za lekceważenia Jego najświętszej woli, przepraszajmy 
za naszą podejrzliwość i brak zaufania wobec Niego szczególnie w momentach próby.

4. Człowiek po to jest stworzony, aby Bogu, Panu naszemu służył 

Istotą służby jest współpraca i współdziałanie z panem, udział w dziele pana. Plany rodzą się 
w sercu pana. On objawia je sługom. Ale pan nie realizuje swoich planów sam, zaprasza sługi 
do  współ–udziału, współ–pracy.  Celem i sensem naszego życia jest  więc  współ–działanie 
i współ–praca   z Bogiem.   Zasadniczą   treścią   Bożego   Planu   jest   dobro   i szczęście   każdego 
człowieka, także i moje. Celem życia jest więc najpierw działanie razem z Bogiem i wspólna 
praca z Nim, aby moje życie było dobre i szczęśliwe. Kiedy zaś poznam i uwierzę, że dobry 
i słodki jest Pan
, zapragnę  w sposób naturalny dzielić się moim doświadczeniem i dawać 
świadectwo dobroci Boga. W ten sposób człowiek współ–działa, współ–pracuje z Bogiem dla 
dobra i szczęścia innych.

Prośmy w tej medytacji, abyśmy poznali bardziej sercem niż umysłem wielkość i godność 
powołania   do   współpracy   ze   Stwórcą   i abyśmy   przyjęli   je   radośnie   i odpowiedzialnie. 
Chciejmy sobie uświadomić, że Bóg nas potrzebuje; dzięki naszej modlitwie, pracy i dobroci 
możemy wielu ludziom pomóc odnaleźć jedyne źródło dobra i szczęścia człowieka.

5. Zbawić swoją duszę 

Człowiek po to jest stworzony, aby Boga, Pana naszego, chwalił, czcił i Jemu służył, a przez 
to zbawił swoją duszę
 — mówi św. Ignacy (ĆD, 23). Kiedy troszczymy się o Bożą chwałę, 
cześć i służbę, to tym samym zbawiamy  swoją duszę. Św. Ignacy przekonuje nas, że nie 
musimy się zajmować w jakiś narcystyczny sposób swoją własną doskonałością, czystością 
swojej duszy, zbawianiem siebie samych. Każdemu z nas grozi wielkie niebezpieczeństwo 
bycia   faryzeuszem,   który   wszystko   robi   w tym   celu,   aby   dowieść   sobie   i innym,   że   jest 
pobożny, doskonały, nienaganny oraz że zapracował sobie sam na swoje własne zbawienie.

Często używane we współczesnej psychologii i różnych podręcznikach samodoskonalenia się 
i zdrowia  psychicznego   pojęcie  samorealizacji   narobiło   wiele  zamieszania  (K.   Popielski), 
ponieważ   sugerowało   potrzebę   narcystycznego   zajmowania   się   sobą   i swoim   własnym 
rozwojem. Człowiek realizuje siebie nie poprzez koncentrację na sobie i swojej doskonałości, 
ale   poprzez   wyjście   poza   siebie   ku   wartościom,   które   są   mu   dane   i jednocześnie   są   mu 
zadane.   Te   podstawowe   wartości   określa   nam   Fundament  Ćwiczeń   duchownych,   który 
właśnie rozważamy.

Jest rzeczą trochę niebezpieczną w początkach życia wewnętrznego wzywać do dążenia do 
doskonałości   i świętości,   nie   precyzując,   na   czym   one   polegają.   Człowiek   —   zwłaszcza 
młody — może łatwo pomylić stan doskonałości z narcystycznym zajmowaniem się własną 
moralną nienagannością i zewnętrzną wiernością przepisom i praktykom religijnym, których 

background image

sensu   może   jeszcze   zupełnie   nie   rozumieć.   Miarą   doskonałości   człowieka   jest   przede 
wszystkim zapomnienie o sobie i niesienie swojego krzyża za Chrystusem (por. Mt 16, 24).

W końcowej rozmowie dziękujmy Bogu za powołanie nas do oddawania Mu chwały, czci 
i służenia   Mu.   Prośmy,   abyśmy   w naszym   życiu   odkrywali   wielkość   i godność   tego 
powołania.   Rozmawiajmy   także   z Jezusem   Chrystusem,   który   jest   źródłem   wszelkiej 
doskonałości, prosząc Go, aby kontemplacja Jego życia, Jego męki i Jego Zmartwychwstania 
uczyła nas być w tym, co należy do Ojca (Łk 2, 49) — do Jego chwały, czci i służby Jemu. 
Polecajmy   nasze   życie   Matce   Najświętszej,   prosząc   Ją,   aby   swoim   wstawiennictwem 
wypraszała nam u Syna życie dobre, sensowne, życie oddane Bogu.

III. TRZEBA STAĆ SIĘ CZŁOWIEKIEM WOLNYM

Po czym Bóg im błogosławił, mówiąc do nich: Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście  
zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną. (...) Oto wam daję wszelką roślinę przynoszącą  
ziarno po całej ziemi i wszelkie drzewo, którego owoc ma w sobie nasienie: dla was będą one  
pokarmem
 (Rdz 1, 28–29).

Ponieważ, choć Boga poznali, nie oddali Mu czci jako Bogu ani Mu nie dziękowali, lecz  
znikczemnieli w swych myślach i zaćmione zostało bezrozumne ich serce. (...) Prawdę Bożą  
przemienili oni w kłamstwo i stworzeniu oddawali cześć i służyli jemu, zamiast służyć Stwórcy 
(Rz 1, 21. 25).

Człowiek po to jest stworzony, aby Boga, Pana naszego, chwalił, czcił i Jemu służył, a przez 
to zbawił duszę swoją. Inne zaś rzeczy na obliczu ziemi są stworzone dla człowieka i aby mu 
pomagały do osiągnięcia celu, dla którego on jest stworzony. Z tego wynika, że człowiek ma  
korzystać z nich w całej tej mierze, w jakiej mu one pomagają do jego celu, a znów w całej tej 
mierze winien się od nich uwalniać, w jakiej mu są przeszkodą do tegoż celu. I dlatego trzeba 
nam   stać   się   ludźmi   obojętnymi   nie   robiącymi   różnicy   w stosunku   do   wszystkich   rzeczy  
stworzonych,   w tym   wszystkim,   co   podlega   wolności   naszej   wolnej   woli,   a nie   jest   jej 
zakazane lub nakazane, tak byśmy z naszej strony nie pragnęli więcej zdrowia niż choroby,  
bogactwa   więcej   niż   ubóstwa,   zaszczytów   więcej   niż   wzgardy,   życia   długiego   więcej   niż  
krótkiego, i podobnie we wszystkich innych rzeczach. Natomiast trzeba pragnąć i wybierać 
jedynie to, co nam więcej pomaga do celu, dla którego jesteśmy stworzeni
 (ĆD, 23).

Obraz dla obecnej medytacji: W krótkiej refleksji zauważę wszystkie rzeczy, które są do mojej 
dyspozycji, których używam i które sprawiają mi wielką radość. Uświadomię sobie, iż są one 
bezpośrednimi darami Bożymi.

Prośba   o owoc   medytacji:   Będziemy   prosić   o pragnienie   wolności   wewnętrznej   wobec 
wszystkich   rzeczy   jako   Bożych   darów.   Będziemy   także   prosić,   aby   one   nie   tylko   nie 

background image

przysłaniały nam Boga, ale wprost przeciwnie, aby stawały się narzędziem w oddawaniu Mu 
chwały, czci i w służeniu Mu.

1. Cała natura wybucha miłością

Wszystkie rzeczy są dla człowieka, aby mu pomagały do osiągnięcia celu, dla którego jest on  
stworzony
  (ĆD, 23). W obecnej medytacji chciejmy sobie uświadomić najpierw posiadanie 
wielu   darów,   które   otrzymaliśmy   od   Boga   do   naszej   dyspozycji.   Przypomnijmy   sobie 
wszystkich   ludzi,   których   Boża   Opatrzność   postawiła   na   naszej   drodze   życia:   rodziców, 
rodzeństwo, przyjaciół, wychowawców i wszystkie inne osoby, które odgrywały lub też nadal 
odgrywają   ważną   dla   nas   rolę.   Chciejmy   sobie   uświadomić   także   wszystkie   inne   dary: 
osobiste talenty, osiągnięcia życiowe, posiadane dobra materialne, cały świat przyrody.

Wszystkie te dary są dobre, bo Bóg zawarł w nich cząstkę swojej nieskończonej dobroci 
i miłości.   W opisie   stworzenia   świata   autor   Księgi   Rodzaju   powtarza   jak   refren   słowa: 
widział  Bóg, że było dobre  (Rdz  1, 10. 12. 18. 21. 25). Ukryta w stworzeniach dobroć 
i miłość Stwórcy ma być dla nas przewodnikiem do życia pełnią Jego dobroci i miłości.

Wszystkie stworzenia są listami miłosnymi Boga do nas. Są one wybuchami miłości. Cała  
natura wybucha miłością wkomponowaną w nią przez Boga, który jest miłością, aby zapalić  
ogień miłości w nas. Wszystkie rzeczy nie mają żadnej innej racji istnienia, żadnego innego  
sensu. Nie mogą dać nam żadnego zadowolenia ani przyjemności poza pobudzaniem w nas 
miłości Boga. (...) Jak zimorodek został stworzony do łowienia ryb, a koliber do wysysania  
nektaru z kwiatów, tak my zostaliśmy stworzeni dla kontemplacji i miłości Boga
 (E. Cardenal).

Nawiązując   do   doświadczenia   z naszego   życia   przypomnijmy   sobie   sytuacje,   w których 
stworzenia prowadziły nas do Stwórcy; podziękujmy za ludzi, którzy dając nam świadectwo 
swojej ludzkiej dobroci  i zaufania  Bogu wzbudzali w nas pragnienie Boga i służenia Mu. 
Przypomnijmy sobie chwile zachwytu pięknem przyrody, dziełami sztuki, które być może 
budziły w nas nienasycenie ducha i tęsknotę za czymś nieskończenie wielkim i pięknym — za 
Bogiem.

2. Szukajcie, czego szukacie

Człowiek   zawsze   szuka   najwyższej   miłości   i dobra,   ale   często   nie   tam,   gdzie   może   je 
odnaleźć.   G.   K.   Chesterton   stwierdza,   że   nawet   pijak   w rowie   szuka   Pana   Boga.   Św. 
Augustyn   zaś   upomina:  Szukajcie,   czego   szukacie,   ale   nie   tam,   gdzie   szukacie.   Kiedy 
człowiek   szuka   dobra,   miłości   i piękna   jedynie   w samym   sobie   lub   innych   stworzeniach, 
wówczas zaczyna uprawiać bałwochwalstwo. Budzi się w nim pożądliwość, która sprawia, że 
zaczyna źle korzystać z tego, co Bóg uczynił dobrym. Zniewolenie człowieka polega na tym, 
iż patrzy on na stworzenia w sposób nieczysty, to znaczy pod kątem zaspokajania własnej 
pożądliwości nie oglądając się już na cel, dla którego zostały stworzone, nie oglądając się na 
Stwórcę, swego Pana. To pożądliwość sprawia, iż człowiek oddaje swoje serce stworzeniom, 

background image

zamiast   oddać   je   Bogu.   Św.   Paweł   mówi   o poganach,   że  prawdę   Bożą   przemienili 
w kłamstwo i stworzeniu oddawali cześć i służyli jemu, zamiast służyć Stwórcy
.

Kiedy  człowiek   koncentruje   się   na   stworzeniach,   odwracając   się   od  Stwórcy,   przemienia 
prawdę Bożą w kłamstwo. Odrzuca  bowiem swoje pochodzenie i przeznaczenie dla Boga 
czyniąc stworzenia jedynym celem i sensem życia.

W obecnej   medytacji   odwołajmy   się   do   osobistego   doświadczenia,   aby   zauważyć   ścisłą 
zależność pomiędzy uleganiem jakiejkolwiek namiętności i niekontrolowanym korzystaniem 
ze stworzeń a naszym oddalaniem się od Boga, od chwalenia Go i służenia Mu. Wejdźmy 
w konkretne sytuacje, przyzwyczajenia i postawy życiowe, aby zobaczyć, jakie stworzenia 
spychają Boga na drugie miejsce. Może to być przesadne liczenie się z opinią innych, wygoda 
życiowa, kariera, której podporządkowuje się wszystko, zbytnia troska o siebie czy swoich 
najbliższych, uzależnienie się od przyjemności zmysłowych itp.

3. Postawa wolności wobec stworzeń

Boga   może   chwalić,   czcić   i służyć   Mu   jedynie   człowiek   wolny.   Dlatego   też   św.   Ignacy 
ukazawszy nam najpierw ostateczny cel życia, uzasadnia następnie konieczność stawania się 
ludźmi obojętnymi w stosunku do wszystkich rzeczy stworzonych. Wolność wobec stworzeń 
polega na tym, aby korzystać z nich w całej tej mierze, w jakiej pomagają one człowiekowi do  
jego celu, a znów w całej tej mierze winien się od nich uwalniać, w jakiej mu są przeszkodą  
do tegoż celu
 (ĆD, 23).

Prawdziwa wolność wobec świata stworzeń nie polega zatem na pogardzie do nich, ale na 
rozeznawaniu ich stosunku do celu ostatecznego oraz dokonywaniu wyboru tylko tych, które 
są   pomocne   w dążeniu   do   niego.   Pogarda   wobec   stworzeń   byłaby   pogardą   dla   Stwórcy. 
Kościół zawsze zdecydowanie odrzucał wszystkie poglądy filozoficzne i teologiczne, które 
negatywnie odnosiły się do świata materii.

Postawa   wolności   wobec   stworzeń   nie   przychodzi   człowiekowi   łatwo,   ponieważ   jego 
wewnętrzne   rozdarcie   (por.   Rz   7,   18–25)   jest   źródłem   wciąż   na   nowo   odradzającej   się 
pożądliwości   wobec   świata   stworzeń:   sukces,   bogactwo,   przyjemność,   użycie,   wygoda 
wydają się czymś najważniejszym i wprost koniecznym do szczęścia.

Trwalibyśmy   w jakimś   ogromnym   złudzeniu,   gdybyśmy   sądzili,   że   łatwo   moglibyśmy 
zrezygnować z pewnych stworzeń, do których czujemy się przywiązani lub też przyjąć te, do 
których czujemy niechęć.

Człowiek, który nie zna siebie i głębi swojego zniewolenia, składa łatwe deklaracje o braku 
przywiązania lub wyraża gotowość przyjmowania tego, co trudne i wymagające. Konkretne 
sytuacje życiowe łatwo jednak demaskują trwanie w złudzeniu i oszukiwanie siebie.

Chcąc uświadomić nam wielki trud zdobywania się na wewnętrzną wolność wobec stworzeń, 
św.   Ignacy   podaje   nam   w tzw.  Fundamencie   Ćwiczeń  kilka   konkretnych   przykładów, 

background image

w których zdobycie się na obojętność wymaga od nas wielkiego zmagania wewnętrznego: 
Trzeba nam stać się ludźmi obojętnymi (...) tak byśmy z naszej strony nie pragnęli więcej  
zdrowia niż choroby, bogactwa więcej niż ubóstwa, zaszczytów więcej niż wzgardy, życia  
długiego więcej niż krótkiego, i podobnie we wszystkich innych rzeczach
 (ĆD, 23). Jak bardzo 
trudno byłoby nam się zgodzić na wolność wewnętrzną, gdyby Pan Bóg postawił przed nami 
chorobę, ubóstwo, wzgardę, krótkie życie jako to, czego chce dla nas!

Na początku naszej drogi duchowej Bóg nie wzywa nas do tego, abyśmy od razu byli ludźmi 
wolnymi.   Św.   Ignacy   zbyt   dobrze   znał   człowieka,   by   łudzić   go   możliwością   stania   się 
wolnym raz na zawsze, pod każdym względem i to w ciągu kilku dni. Stawanie się wolnym 
jest   długim   procesem,   wewnętrzną   przemianą,   która   wymaga   od   człowieka   wysiłku, 
cierpliwości i modlitwy.

Prawdziwe nawrócenie człowieka nigdy nie jest doświadczeniem chwili. Wielkie nawrócenia, 
o których   czytamy   w życiorysach   świętych   (sam   św.   Ignacy   przeżył   właśnie   takie 
nawrócenie)   nie   były   natychmiastową   przemianą   całego   życia,   ale   wejściem   na   drogę 
radykalnego zrywania z dotychczasowym grzechem i szukaniem jedynie Boga i Jego woli. 
Na przykład św. Augustyn w Wyznaniach daje bardzo szczere świadectwo, jak wiele musiał 
stoczyć walk, aby oderwać się od grzechu.

Nasz   brak   wolności   wobec   stworzeń   nie   przekreśla   jednak   możliwości   realizowania 
powołania,   dla   którego   zostaliśmy   stworzeni.   Rzeczywiste   szukanie   Bożej   chwały,   czci 
i służenie Mu będzie jednoczesnym zdobywaniem w trudzie tej właśnie wolności. Bez trudu, 
zmagania i walki nie staniemy się ludźmi wolnymi. Byłoby rzeczą niewłaściwą, gdyby nasz 
brak obojętności wobec stworzeń stał się dla nas powodem do niepokoju, lęku i wewnętrznej 
udręki. Trzeba nam pokornie zgodzić się na to, iż jesteśmy zniewoleni, uwikłani w nasze 
namiętności.   W tej   medytacji   prośmy   gorąco,   abyśmy   mogli   poznać   nasze   zasadnicze 
zniewolenia, które zatrzymują nas na sobie i nie pozwalają nam oddać się Bogu bez reszty.

Odkrywanie własnych zniewoleń nie jest ani łatwe, ani proste, ponieważ stary człowiek w nas 
nie   poddaje   się   łatwo   przemianie.   Potrzebujemy   wiele   niezwykłej   odwagi   i mocy 
wewnętrznej, które są bardziej owocem wytrwałej modlitwy niż wysiłku woli, aby nie poddać 
się   rodzącemu   się   w nas   buntowi   i aby   stanąć   pokornie   przed   trudną   prawdą   o własnych 
zniewoleniach.   Kiedy   człowiek   przestaje   się   bronić   i uznaje   swoje   nieuporządkowanie 
wewnętrzne, wówczas dopiero doznaje głębokiego pokoju. Intuicją wiary wyczuwa bowiem, 
że   jedynym   wyjściem   w tej   sytuacji   jest   całkowite   zdanie   się   na   Tego,   który   stworzył 
człowieka z miłości i przeznaczył go do miłości.

4. Łaska zapomnienia o sobie

Cel i sens życia, a przez to własne zbawienie człowiek realizuje poprzez wyjście z siebie, 
zaparcie się siebie samego, aby naśladować Jezusa (por. Mt 16, 24). Wzrastanie człowieka do 
coraz   pełniejszej   wolności   i pełniejszego   oddawania   Bogu   chwały,   czci   i służenia   Mu 
połączone jest z umieraniem sobie.

background image

V. E. Frankl, który wnikliwie zanalizował sytuację współczesnego człowieka, podkreśla, że 
jego główną chorobą jest  egzystencjalna pustka, poczucie bezsensu. Lęki, stany depresyjne 
i rozpacz wynikają z koncentracji człowieka na sobie przy równoczesnej niechęci do zajęcia 
się jakąś dobrą sprawąNie poprzez kontemplowanie siebie, ani przez samouwielbienie, ani  
przez   krążenie   myślami   wokół   własnego   lęku,   uwalniamy   się   od   niego,   lecz   poprzez  
poświęcenie, ofiarę z siebie i oddanie się sprawie godnej takiego oddania
 (V.E. Frankl).

Jest łatwiej niż można sądzić znienawidzić siebie. Łaska jednak polega na tym, aby o sobie 
zapomnieć
  (G. Bernanos). Łatwo jest znienawidzić siebie. Kiedy człowiek postawi siebie 
i swoją doskonałość w centrum życia, to szybko znienawidzi siebie, ponieważ ciągle będzie 
odkrywał w sobie ułomność, słabość, niedoskonałość, grzech. Jeżeli w centrum swojej uwagi 
postawi sukces, również łatwo dojdzie do rozczarowania sobą, ponieważ nawet największy 
sukces   nie   zaspokaja   pragnienia,   którym   charakteryzuje   się   każda   pycha.   Jeżeli   człowiek 
nastawia się na przyjemność, przeżyje szybko głęboką frustrację, bo im bardziej idzie komuś  
o przyjemność, tym bardziej przechodzi ona obok niego
 (V. E. Frankl).

Łaska polega na tym, aby o sobie zapomnieć. Zapomnieć o sobie, to właśnie znaczy stać się 
wolnym wobec wszystkich stworzeń i oddać się do dyspozycji Boga, Jego uczynić centrum 
swojego życia. Stać się wolnym oznacza  chwałę Boga, Jego cześć, służbę Jemu  uczynić 
swoją dobrą sprawą, której poświęca się całe życie.

W końcowej rozmowie polecajmy Bogu nasze życie ze wszystkimi zniewoleniami, które nas 
jeszcze trapią. Prośmy przede wszystkim o wielkie pragnienie powierzenia się Bogu, oddania 
Mu chwały i czci i służenia Mu.

Oddając   Stwórcy,   jako   naszemu   Ojcu,   całe   życie,   będziemy   tym   samym   zdobywać 
wewnętrzną wolność wobec wszystkich stworzeń, bo miłość Ojca okaże się dla nas wartością 
ponad wszystkie inne wartości. A kiedy poczujemy się w pełni dziećmi Ojca usłyszymy Jego 
zapewnienie: Moje dziecko, ty zawsze jesteś przy mnie i wszystko moje do ciebie należy (Łk 
15, 31). Wyrzekając się nieuporządkowanej miłości do stworzeń odnajdujemy je wszystkie na 
powrót w miłującym nas Bogu.

IV. KTÓŻ MNIE WYZWOLI Z CIAŁA, CO WIEDZIE KU ŚMIERCI?

 

Jestem bowiem świadom, że we mnie, to jest w moim ciele, nie mieszka dobro; bo łatwo  
przychodzi mi chcieć tego, co dobre, ale wykonać — nie. Nie czynię bowiem dobra, którego  
chcę, ale czynię to zło, którego nie chcę. Jeżeli zaś czynię to, czego nie chcę, już nie ja to  
czynię, ale grzech, który we mnie mieszka. A zatem stwierdzam w sobie to prawo, że gdy chcę  
czynić dobro, narzuca mi się zło. Albowiem wewnętrzny człowiek we mnie ma upodobanie  
zgodne z Prawem Bożym. W członkach zaś moich spostrzegam prawo inne, które toczy walkę  
z prawem   mojego   umysłu   i podbija   mnie   w niewolę   pod   prawo   grzechu   mieszkającego  

background image

w moich członkach. Nieszczęsny ja człowiek! Któż mnie wyzwoli z ciała, co wiedzie ku tej  
śmierci? Dzięki niech będą Bogu przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego! Tak więc umysłem  
służę Prawu Bożemu, ciałem zaś — prawu grzechu
 (Rz 7, 18–25).

Obraz   dla   obecnej   medytacji:   Przedstawimy   sobie   Jezusa   ukrzyżowanego,   który   swoimi 
rozciągniętymi   ramionami   obejmuje   cały   wszechświat.   Dostrzeżmy   także   siebie   samych 
obejmowanych przez Niego.

Prośba   o owoc   medytacji:   Będziemy   prosić   o pełne   poznanie   naszego   wewnętrznego 
rozdarcia   i słabości,   które   są   źródłem   naszego   grzechu   i śmierci.   Będziemy   też   prosić 
o głęboką potrzebę stawania w prawdzie przed Jezusem ukrzyżowanym i zmartwychwstałym 
jako źródłem naszego zbawienia, jako źródłem naszego życia.

1. Gdy chcę czynić dobro, narzuca mi się zło

Jestem bowiem świadom, że we mnie, to jest w moim ciele, nie mieszka dobro; bo łatwo  
przychodzi   mi   chcieć   tego,   co   dobre,   ale   wykonać   —   nie
.   Jest   to   bardzo   osobiste 
i jednocześnie   bardzo   bolesne   wyznanie   Apostoła   Narodów,   który   czuje   się   rozdarty, 
rozdwojony   pomiędzy   dwoma   sprzecznymi   dążeniami   obecnymi   w nim.   To   właśnie 
rozdwojenie św. Paweł opisuje w sposób wielostronny:

— łatwo przychodzi mi chcieć tego, co dobre, ale wykonać — nie;

— nie czynię dobra, którego chcę, ale czynię zło, którego nie chcę;

— gdy chcę czynić dobro, narzuca mi się zło;

— wewnętrzny człowiek we mnie ma upodobanie zgodne z Prawem Bożym,

w członkach zaś moich spostrzegam prawo inne, które toczy walkę z prawem mojego umysłu 
i podbija mnie w niewolę pod prawo grzechu.

Te sprzeczne dążenia w sobie Apostoł Narodów przeżywa tak głęboko, że personifikuje je: 
pragnienie i dążenie do dobra nazywa  człowiekiem duchowym,  człowiekiem nowym  lub też 
człowiekiem wewnętrznym; natomiast siłę pchającą go do zła nazywa człowiekiem starym lub 
też  człowiekiem   zewnętrznym.  Trzeba   porzucić   starego   człowieka  —   pisze   w Liście   do 
Efezjan   —  który   ulega   zepsuciu   na   skutek   zwodniczych   żądz   (...)   i przyoblec   człowieka 
nowego, stworzonego według Boga
 (Ef 4, 22. 24).

Odsłaniając   osobiste   doświadczenie   wewnętrzne,   św.   Paweł   ukazuje   nam   jednocześnie 
prawdę o każdym człowieku, o każdym z nas. Prawda ta ujawnia się codziennie w naszych 
najprostszych   przeżyciach,   odczuciach   i doświadczeniach.   Doświadczali   jej   już   pogańscy 
myśliciele, którzy nierzadko z dużym pesymizmem patrzyli na ludzką naturę.  Widzę rzeczy 
lepsze   i popieram   je,   ale   idę   za   gorszymi
  —   stwierdzał   rzymski   poeta   Owidiusz,   żyjący 
w czasach Jezusa.

background image

Człowiek nie może być istotą radykalnie złej woli. Nawet, gdy czyni zło, szuka w nim jakiegoś 
dobra, ale wola człowieka jest jednak słaba i ślepa
  — pisze J. Tischner. I chociaż wszyscy 
mamy dobrą wolę, to jednak ona sama ze względu na jej słabość i ślepotę nie może stać się 
fundamentem dobrego życia i doskonałości chrześcijańskiej. Dobra wola nie gwarantuje nam 
postępowania moralnie dobrego. Ulegając słabości, popełniając błędy tłumaczymy się nieraz 
sami przed sobą lub przed innymi: Ależ ja chciałem przecież dobrze. Takie tłumaczenie jest 
jednak nie tyle uzasadnieniem dla słabości i grzechu, ile raczej próbą jego racjonalizowania. 
Naszego zbawienia nie możemy budować na naszej  dobrej woli  czy na osobistej pracy nad 
sobą. Zbawienie domaga się wyjścia poza siebie.

Człowiek współczesny być może przeżywa dramat wewnętrznego rozdarcia jeszcze głębiej 
i mocniej.   Istnieje   dzisiaj   ogromna   przepaść   pomiędzy   rozwojem   intelektualnym 
i technicznym   człowieka   a jego   rozwojem   emocjonalnym,   moralnym   i duchowym.  Toć 
można   być   bez   ducha   nawet   wielkim   uczonym
  —  zauważa   F.   W.   Nietzsche.   Ta   właśnie 
niespójność   w rozwoju   zagraża   nie   tylko   pojedynczemu   człowiekowi   i jego   najbliższemu 
otoczeniu, ale także całej ludzkości. Osiągnięcia naukowe i techniczne w rękach człowieka 
nieodpowiedzialnego mogą się stać narzędziem destrukcji i zagłady.

W obecnej   medytacji   prośmy   o łaskę   uświadomienia   sobie   głębi   naszego   wewnętrznego 
rozdarcia,   które   tak   otwarcie   wyznaje   Apostoł   Narodów.   Jeżeli   on,   człowiek   całkowicie 
oddany Chrystusowi i Jego Ewangelii, uznaje szczerze fundamentalne rozdwojenie w sobie, 
to o ileż bardziej takiej szczerości i otwartości potrzebujemy my sami?

W obecnej modlitwie pytajmy siebie, na ile zauważamy wewnętrzne rozdwojenie pomiędzy 
dobrymi   pragnieniami   i dążeniami   a naszymi   słabościami   i grzechami   ujawniającymi   się 
w naszym   codziennym   myśleniu,   przeżywaniu   i działaniu?   Pytajmy   się   także,   czy   nie 
usiłujemy usprawiedliwiać, uzasadniać, racjonalizować naszej słabości i rozdarcia? Zadajmy 
sobie także pytanie, czy nie usiłujemy jej przerzucać na innych, oskarżając ich z powodu 
naszego złego samopoczucia czy jakichś niepowodzeń życiowych.

2. Chcę czynić dobro

Św.  Paweł opisując swoją sytuację rozdarcia wewnętrznego podkreśla najpierw istniejące 
w nim mocne pragnienie dobra: łatwo przychodzi mi chcieć tego, co dobrechcę czynić dobro
wewnętrzny   człowiek   we   mnie   ma   upodobanie   zgodne   z Prawem   Bożym.   I choć   owo 
pragnienie dobra jest uwikłane w słabość, zmienność i ślepotę ludzkiej woli, to jednak należy 
je uznać, docenić i przyjąć jako wielki dar Ducha Świętego. Wszelkie duchowe pragnienia są 
owocem   działania   w nas   Ducha   Bożego.   One   są   także   naszym   zadaniem   życiowym. 
Pragnienia duchowe są jak ziarno rzucone w ziemię, które wymaga dobrej gleby, pielęgnacji, 
podlewania.   Jeżeli   dobre   pragnienia   nie   byłyby   przyjęte,   pielęgnowane,   wzmacniane 
i stopniowo realizowane, wówczas zamierałyby w nas nie wydając owocu.

W obecnej medytacji chciejmy sobie uświadomić, że jesteśmy ludźmi dobrej woli, ludźmi 
dobrych pragnień. Chciejmy ucieszyć się tym faktem. Często podejmujemy decyzje mające 

background image

na   celu   rozwijanie   w nas   dobra.   Towarzyszy   nam   nierzadko   subiektywna   pewność,   że 
zwycięstwo dobra w nas jest możliwe. Podejmujemy wiele wysiłku, choć może nie zawsze 
jest on regularny i systematyczny. Nawet w pewnych uzależnieniach czy nałogach, które nas 
boleśnie   dotykają,   powtarzamy   sobie   z uporem:  to   już   ostatni   raz,   to   się   już   więcej   nie  
powtórzy
.   Przypomnijmy   sobie   konkretne   życiowe   sytuacje,   postanowienia,   decyzje,   aby 
zobaczyć   siłę   naszej   dobrej   woli.   W wielu   naszych   modlitwach,   spowiedziach   i innych 
praktykach pobożnych jesteśmy nieraz pełni entuzjazmu i zapału. Jesteśmy podobni wówczas 
do św. Piotra, który szczerze, z wielką szlachetnością i hojnością mówił do Jezusa:  Choćby 
mi przyszło umrzeć z Tobą, nie wyprę się Ciebie
 (Mt 26, 35).

Chciejmy   dostrzec   także   wszystkie   dobre   pragnienia   w naszych   relacjach   z bliźnimi. 
Przypomnijmy sobie najbliższe nam osoby i zauważmy  dobre chęci, które żywimy wobec 
nich. I choć być może dochodzi często do nieporozumień i konfliktów, to wówczas jest nam 
bardzo przykro. Boli nas zarówno to, że ranimy innych, jak i sam fakt, że nasze chęci są tak 
mało skuteczne. Cierpimy z powodu ran zadanych innym,  ponieważ gdzieś na dnie serca 
pragniemy przecież dla nich dobra.

W obecnej medytacji podziękujmy Bogu za naszą dobrą wolę i za wszystkie dobre pragnienia 
wypływające   z niej.   Jeżeli   nasza   dobra   wola   została   osłabiona   na   skutek   grzechu 
pierworodnego   i grzechów   własnych,   to   jednak   jest   ona   zawsze   odbiciem   (może   bardzo 
bladym,   ale   rzeczywistym)   nieskończonej   i najwyższej   dobroci   samego   Boga.   Wyraźmy 
w modlitwie radość z posiadania dobrej woli i przyjmijmy ją jako dar Dobrego Boga. To 
dzięki naszej dobrej woli wspieranej łaską Pana będziemy mogli zrzucać z siebie starego 
człowieka, aby móc przyoblec się w nowego.

3. Narzuca mi się zło

Aby   jednak   poznanie   nas   samych   było   prawdziwe,   przejdźmy   do   refleksji   nad   słabością 
i zaślepieniem   ludzkiej   dobrej   woli.   Apostoł   Narodów   zauważając   obecność   dobrej   woli 
i dobrych pragnień w swoim życiu, podkreśla jednak, iż są one nieskuteczne i jednocześnie 
zmieszane   z pragnieniami   wprost   przeciwnymi:  jestem   bowiem   świadom,   że   we   mnie   nie  
mieszka dobro, (...) nie czynię bowiem dobra, którego chcę, (...) czynię to zło, którego nie  
chcę,   (...)  w członkach  zaś  moich  spostrzegam prawo,  które  podbija  mnie  w niewolę  pod 
prawo   grzechu   mieszkającego   w moich   członkach
.   Uderza   nas   ogromna   prostota 
i bezpośredniość   wyznania   słabości   przez   św.   Pawła,   która   jest   przecież   bardzo   bolesna 
i upokarzająca.   Usiłujmy   naśladować   tę   prostotę   i bezpośredniość;   chciejmy   wejść 
w konkretne sytuacje życiowe, by móc zobaczyć również naszą słabość, naszą niemoc wobec 
dobrych pragnień. Zobaczmy, jak często nasze mocne postanowienia, decyzje, przyrzeczenia 
składane   sobie,   Bogu   i bliźnim   kończyły   się   na   niczym.   W konkretnych   sytuacjach, 
zdarzeniach,   doświadczeniach   naszego   życia   chciejmy   dostrzec   bezwład   dobrej   woli,   jej 
inercję, jej lenistwo duchowe. Przypomnijmy sobie jak mocno i często dawał znać o sobie 
stary człowiek, niezdolny do realizowania dobrych zamiarów i pragnień.

background image

Zauważmy, iż często moglibyśmy się porównać do Piotra, który niedługo po przyrzeczeniach 
dawanych Jezusowi, iż pójdzie z Nim na śmierć — przysięgał się i zaklinał: Nie znam tego 
Człowieka
  (Mt   26,   74).   Szlachetna,   ofiarna   i dobra   wola   Piotra   była   zaślepiona   lękiem 
o siebie, który w nim drzemał pod przykrywką energicznego dążenia do bycia pierwszym 
wśród uczniów Mistrza. Ślepota Piotra polegała również i na tym, że chciał działać dla Jezusa 
— umierać za Niego — nie wiedząc, że to właśnie on sam potrzebował zbawczego działania 
swego Mistrza: Jego męki, śmierci i Zmartwychwstania. Prośmy gorąco, abyśmy  poprzez 
modlitwę docierali do głębi naszego wewnętrznego rozdwojenia, do słabości dobrej woli, do 
pełnej prawdy o nas samych. Tylko ona bowiem może nas wyzwolić (por. J 8, 32).

4. Nieszczęsny ja człowiek

Spotykamy nieraz ludzi bardzo dumnych (może sami też tacy jesteśmy), którzy nieustannie 
udowadniają sobie i innym, że są ważni, mocni i wielcy, doskonali, itp. Zaprzeczają i bronią 
się jednak bardzo zdecydowanie, kiedy ktoś zarzuci im jakiś najmniejszy błąd. Taka dumna 
i wyniosła postawa świadczy jedynie o głęboko skrywanej słabości, której człowiek nie chce 
uznać w sobie. Doświadczenie wiary zakłada osobiste doświadczenie niemocy, która domaga 
się   łaski   Boga;   doświadczenie   niemożności   czynienia   dobrze   o własnych   ludzkich   siłach, 
niemożności wyzwolenia się samemu ze zła, z grzechu. Pawłowe wyznanie wewnętrznego 
rozdarcia kończy się dramatycznym okrzykiem: Nieszczęsny ja człowiek! Któż mnie wyzwoli  
z ciała,   co   wiedzie   ku   tej   śmierci?
  To   radykalne   stwierdzenie   św.   Pawła   wynika   z jego 
osobistego doświadczenia, które zostaje potwierdzone nauką Jezusa: Beze Mnie nic (dobrego)  
uczynić nie możecie
  (J 15, 5).  Paweł jest przekonany, że taka właśnie jest sytuacja, którą  
człowiek jeszcze nieodkupiony przeżywa w swym życiu, nawet jeżeli nie zawsze z tym samym 
napięciem.   Rzecz   jednak   w tym,   że   człowiek   może   stać   się   świadomym   swojej  
przedchrześcijańskiej   sytuacji   jedynie   na   mocy   doświadczenia   chrześcijańskiego
  (K. 
Kertelge).

Chrześcijańskie uświadomienie człowiekowi jego dramatycznej sytuacji nie jest jednoznaczne 
z natychmiastowym   i całkowitym   przezwyciężeniem   wewnętrznego   rozdarcia. 
Chrześcijaństwo zaprasza człowieka do wejścia na drogę nawrócenia, drogę zbawienia, drogę 
wiary. Chrześcijaństwo nie jest stanem, lecz  drogą  (por. Dz 9, 2). Wytrwałe kroczenie tą 
drogą   pozwala   człowiekowi   przechodzić   ze  starego  do  nowego   człowieka,   z niewoli   do 
wolności.

W obecnej medytacji pytajmy siebie, czy jesteśmy świadomi dramatyzmu naszej sytuacji? 
Czy   nie   patrzymy   na   życie   powierzchownie,   banalnie?   Czy   nie   zaślepia   nas   odrobina 
powodzenia   życiowego,   materialnego   komfortu,   sukcesu?   Autentyczności   naszego 
chrześcijaństwa nie mierzy się zadowoleniem z siebie, także na płaszczyźnie religijnej. Czy 
nie uważam samozadowolenia za dowód, iż jestem porządnym człowiekiem? Apokalipsa daje 
nam prostą przestrogę: Ty bowiem mówisz: jestem bogaty i wzbogaciłem się i niczego mi nie 
potrzeba, a nie wiesz, że to ty jesteś nieszczęsny i godzien litości, i biedny, i ślepy, i nagi
 (Ap 
3, 17). Może i ja nie wiem o tym, że jestem nieszczęsny, godzien litości i biedny, i ślepy, 
i nagi? Trudno nam będzie może  zmierzyć  się z wymagającymi  słowami św. Pawła i św. 

background image

Jana. Prośmy jednak gorąco o szczerość wobec siebie samych i o odwagę, aby lęk przed 
własną słabością nie skłonił nas do okłamywania siebie i do ucieczki przed sobą.

5. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa

Dramatyzm   naszej   sytuacji   polega  najpierw  na   tym,   że   możemy   się   oszukiwać,   możemy 
trwać w nieprawdzie i zakłamaniu. Ale nawet, jeśli się nie oszukujemy, to i tak nasza sytuacja 
pozostaje dramatyczna, ponieważ widząc zło i walcząc z nim, nie możemy  się go ustrzec 
o własnych   ludzkich   siłach,   a widząc   dobro   i pragnąc   go   całym   sercem,   nie   możemy   go 
realizować naszymi tylko ludzkimi siłami. Stąd słuszność Pawłowego okrzyku: Nieszczęsny 
Ja człowiek! Któż mnie wyzwoli z ciała, co wiedzie ku tej śmierci?
 To dramatyczne Pawłowe 
wołanie nie jest teatralnym gestem, którym chciałby zrobić wrażenie na adresatach swojego 
listu,   ale   jest   to   jego   głębokie   przeświadczenie   przeżywane   na   co   dzień   we   wszystkich 
wyborach i decyzjach.

A jednak   okrzyk   św.   Pawła   nie   jest   tragiczną   deklaracją   absolutnej   niemocy   i bezsensu 
istnienia człowieka. Zadawszy pytanie: Któż mnie wyzwoli z ciała, co wiedzie ku tej śmierci?  
natychmiast daje pełną nadziei odpowiedź: Łaska Boga przez Pana naszego Jezusa Chrystusa 
(Rz   7,   24   —   tłum.   S.   Kowalski).   Nie   popadamy   zatem   w rozpacz,   ponieważ   z naszego 
nieszczęścia i śmierci — jeżeli tego naprawdę zapragniemy — może nas wyrwać Łaska Boga 
przez   Jezusa   Chrystusa
.   Tak   więc   boleśnie   doświadczana  prawda  o naszym   zaślepieniu 
i słabości, która czyni nas prawdziwie nieszczęśliwymi i skazanymi na śmierć, prowadzi nas 
do Jezusa Chrystusa, do Prawdy, która jest źródłem życia. Jezus bowiem mówi o sobie:  Ja 
jestem drogą prawdziwą do życia
 (J 14, 6 — tłum. M. Wolniewicz). Łaska Boga przychodzi 
do nas przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, poprzez wierną i wytrwałą kontemplację Jego 
Osoby, Jego życia ukrytego i publicznego, Jego nauki (drugi tydzień Ćwiczeń duchownych), 
Jego   męki   i śmierci   (trzeci   tydzień)   oraz   Jego   Zmartwychwstania   i Wniebowstąpienia 
(czwarty tydzień).

W końcowej   części   medytacji   zwróćmy   najpierw   nasze   oczy   na   Jezusa   ukrzyżowanego, 
kontemplujmy Jego cierpienie i Jego śmierć, wiedząc, że w Jego ranach jest nasze zdrowie 
(Iz 53, 5), nasza moc i nasze życie. Przez Krzyż Jezusa Chrystusa przychodzi  Łaska Boga
która objawia nam wielkość naszej słabości oraz konieczność szukania pomocy. Następnie 
zwróćmy   naszą   uwagę   na   Jezusa   Zmartwychwstałego,   który   objawia   nam,   iż   w naszej 
słabości   objawia   się   Jego   moc.   Pośród   największej   słabości   może   objawić   się   moc 
Zmartwychwstałego.   To   Jezus   ukrzyżowany   i zmartwychwstały   napełnia   nas   nadzieją, 
odwagą, mocą i pokojem.

V. BÓG NIE PRZEZNACZA NIKOGO DO PIEKŁA

 

background image

Jeżeli twoja ręka jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją; lepiej jest dla ciebie ułomnym  
wejść do życia wiecznego, niż z dwiema rękami pójść do piekła w ogień nieugaszony. I jeśli 
twoja noga jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją; lepiej jest dla ciebie chromym wejść  
do życia, niż z dwiema nogami być wrzuconym do piekła. Jeśli twoje oko jest dla ciebie  
powodem grzechu, wyłup je; lepiej jest dla ciebie jednookim wejść do Królestwa Bożego, niż  
z dwojgiem oczu być wrzuconym do piekła, gdzie robak ich nie umiera i ogień nie gaśnie
 (Mk 
9, 43–48).

Każdy, kto trwa w Nim, nie grzeszy, żaden zaś z tych, którzy grzeszą, nie widział Go ani Go  
nie   poznał.   Dzieci,   nie   dajcie   się   zwodzić   nikomu;   kto   postępuje   sprawiedliwie,   jest  
sprawiedliwy,  tak  jak   On  jest   sprawiedliwy.   Kto  grzeszy  jest  dzieckiem  diabła,  ponieważ  
diabeł trwa w grzechu od początku
 (1 J 3, 6–8).

Obraz dla obecnej medytacji: Św. Ignacy zachęca, aby w tej medytacji widzieć przy pomocy 
wyobraźni długość, szerokość i głębokość piekła (por. ĆD, 65).

Prośba   o owoc   medytacji:   Będziemy   prosić   o wewnętrzne   odczucie   kary,   jaką   cierpią  
potępieni, żeby jeżeli z powodu moich upadków zapomnę o miłości Boga, przynajmniej obawa  
przed karą powstrzymała mnie od wpadnięcia w grzech
 (ĆD, 65).

W rozważaniach  Ćwiczeń   duchownych  św.   Ignacy   daje   nam   także   medytację   o piekle. 
Poprzez   nią   pragnie   ukazać,   jak   tragiczne   mogą   być   konsekwencje   naszego   grzechu. 
Wprawdzie   rozważania   o piekle   są   umieszczone   w pierwszym   tygodniu,   ale   celowo 
przenosimy je na czwarty tydzień rekolekcji. Tajemnicę tę będziemy bowiem rozważać nie 
tylko   w perspektywie   grzechu   i zagrożenia   związanego   z nim,   ale   także   z perspektywy 
tajemnicy   Zmartwychwstania,   która   objawia   nam   moc   Chrystusa   nad   grzechem   i jego 
skutkami. Rozważanie o piekle z perspektywy Zmartwychwstania nie będzie budzić w nas 
jakiegoś   paraliżującego   lęku.   Może   natomiast   inspirować   nas   do   adoracji   potęgi   Jezusa 
Zmartwychwstałego,   który   dzięki   swojemu   zwycięstwu   nad   grzechem   i śmiercią   usunął 
z naszej drogi niebezpieczeństwo wiecznego potępienia. Ikonografia Kościoła Wschodniego 
ukazuje często Jezusa Zmartwychwstałego depczącego głowę szatana.

1. Piekło skandalem Boga

Historia   grzechu   człowieka   może   zakończyć   się   w podwójny   sposób:   wyzwoleniem   się 
z niego   przez   przyjęcie   Jezusa   ukrzyżowanego   i zmartwychwstałego   a   w Nim 
nieskończonego miłosierdzia Ojca albo też skazaniem się na wieczne potępienie z powodu 
zamknięcia się na przebaczającą miłość Ojca.  Nie możemy być zjednoczeni z Bogiem, jeżeli 
nie wybieramy w sposób dobrowolny Jego miłości. Nie możemy jednak kochać Boga, jeżeli  
grzeszymy ciężko przeciwko Niemu, przeciw naszemu bliźniemu lub przeciw nam samym.  
Każdy,   kto   nie   miłuje,   trwa   w śmierci.   Każdy,   kto   nienawidzi   swego   brata,   jest   zabójcą,  
a wiecie, że żaden zabójca nie nosi w sobie życia wiecznego (1 J 3, 14–15). (...) Umrzeć  
w grzechu   śmiertelnym,   nie   żałując   za   niego   i nie   przyjmując   miłosiernej   miłości   Boga,  
oznacza pozostać z wolnego wyboru na zawsze oddzielonym od Niego. Ten stan ostatecznego  

background image

samowykluczenia z jedności z Bogiem i ze świętymi określa się słowem piekło  (Katechizm 
Kościoła Katolickiego [=KKK], 1033).

W czasie życia ziemskiego Bóg nie stosuje wobec człowieka tzw.  zasady sprawiedliwości 
moralnej
. Dobre postępowanie moralne człowieka nie gwarantuje nam w sposób konieczny 
powodzenia   w sprawach   materialnych,   a popełnione   grzechy   nie   muszą   ściągać   na   nas 
natychmiastowej   kary   Bożej   tutaj   na   ziemi.   W czasie   naszego   ziemskiego   życia 
sprawiedliwość Boża jest miłosierdziem wobec wszystkich. Ale kiedy człowiek uparcie trwa 
w grzechu jeszcze w chwili śmierci, kiedy odrzuca krzyż i Zmartwychwstanie Jezusa, a z nim 
miłosierdzie Ojca, sam ponosi skutki swojego wyboru. Grzech, którego człowiek nie poddał 
miłosierdziu   Boga,   posiada   straszliwą   moc   pogrążenia   grzesznika   w wiecznym   cierpieniu 
i rozpaczy. To nie Bóg potępia człowieka, ale człowiek sam siebie potępia nie przyjmując 
ofiarowanego mu przebaczenia.

Piekło (jest) skandalem dla Boga.(...) Piekło jako absolutne odrzucenie miłości, istnieje tylko  
zawsze u jednej strony, chcę powiedzieć u tego, który je stwarza stale dla samego siebie. (...)  
Jeżeli   więc   jest   w Bogu   jakaś   reakcja   na   istnienie   piekła,   to   jest   to   reakcja   bólu,   a nie 
zatwierdzenia, reakcja nieskończonego cierpienia, a nie upodobania. (...) Nasz ból z powodu 
piekła jest więc tylko echem Jego bólu, nasz dramat jest tylko bardzo dalekim odbiciem Jego  
dramatu i piekło jest dla Boga nigdy nie zagojoną raną
 (G. Martelet).

Właśnie dlatego, że piekło jest  bólem i dramatem Boga  Chrystus  często mówił o gehennie 
ognia nieugaszonego, przeznaczonej dla tych, którzy do końca swego życia odrzucają wiarę  
i nawrócenie; mogą oni zatracić w niej zarazem ciało i duszę. Jezus zapowiada z surowością, 
że   pośle   aniołów   swoich:   ci   zbiorą   z Jego   królestwa   wszystkie   zgorszenia   i tych,   którzy 
dopuszczają się nieprawości, i wrzucą ich w piec rozpalony (Mt 13, 41–42). On sam wypowie  
słowa  potępienia:  Idźcie  precz  ode Mnie,  przeklęci  w ogień  wieczny! (Mt   25, 41)
  (KKK, 
1034). Używając języka symbolicznego Chrystus określa rzeczywistość wiecznego potępienia 
różnymi imionami; mówi o otchłani (Łk 16, 23), o ciemnościach zewnętrznych (Mt 8, 12), 
o piecu rozpalonym (Mt 13, 42), o karze ognia (Mt 5, 22) oraz miejscu płaczu i zgrzytania 
zębami (Mt 25, 30). Wszystkie te pojęcia kojarzą się z jakąś straszną rzeczywistością, którą 
trudno sobie wyobrazić. Tym jasnym i zdecydowanym nauczaniem o tajemnicy wiecznego 
odrzucenia Jezus pragnie przestrzec człowieka przed takim rodzajem życia, które mogłoby go 
oddalić od miłości Boga. W obecnej medytacji prośmy Jezusa o łaskę otwarcia na tę trudną 
tajemnicę   naszej   wiary.   Prośmy   o głębokie   przeczucie,   iż  Bóg   nie   przeznacza   nikogo   do  
piekła; ale dokonuje się to przez dobrowolne odwrócenie się od Boga przez grzech śmiertelny  
i trwanie w nim aż do końca życia
 (KKK, 1037).

2. Realna możliwości wiecznego niespełnienia

Jeżeli twoja ręka, noga, oko jest powodem grzechu, odetnij ją, wyłup je, lepiej jest ułomnym,  
chromym, jednookim wejść do królestwa niż z dwiema rękami, z dwiema nogami, z dwojgiem 
oczu być wrzuconym do piekła
  (por. Mk 9, 43–48). Są to niezwykle trudne i twarde  słowa 
Jezusa,   po   których   być   może   mielibyśmy   ochotę   powtórzyć   słowa   uczniów   zgorszonych 

background image

nauką Chrystusa o Eucharystii: Trudna jest ta mowa. Któż jej może słuchać? (J 6, 60). I choć 
Kościół nigdy nie interpretował tych słów w sposób dosłowny i nie zachęcał do okaleczania 
się celem uniknięcia grzechu, to jednak odczytywał je jako obrazowe ukazanie tragicznych 
konsekwencji   grzechu   ludzkiego   po   śmierci.   Nawet   utrata   jednego   z członków   jest   dla 
człowieka   nieporównanie   mniejszą   stratą   niż   wieczne   potępienie.  Nie   sprzykrzyło   się 
Jezusowi   trzykrotnie   powtarzać   te   same   słowa:   Być   wrzuconym   do   piekła.   Któż   się   nie  
przerazi tym powtórzeniem i tak silnym podkreśleniem owej kary przez usta samego Boga
 — 
mówi św. Augustyn w komentarzu do przytoczonej perykopy ewangelicznej.

W naszym   życiu   duchowym   winniśmy   się   kierować   możliwie   najczystszymi   motywami: 
pragnieniem   miłości   Boga,   pragnieniem   oddawania   Mu   chwały,   czci   i służenia   Mu.   Św. 
Ignacy jako wielki znawca ludzkiej duszy był jednak realistą i doskonale wiedział, że często 
człowiek nie jest w stanie kierować się tak wzniosłymi pobudkami. Gdyby więc do walki 
z grzechem zabrakło nam motywów miłości, wdzięczności i służby Bogu, wówczas niech 
przynajmniej lęk przed nieodwracalnymi skutkami grzechu podtrzymuje naszą wytrwałość 
w walce   ze   złem.   Teologia   moralna   stwierdza,   że   do   odpuszczenia   grzechu   ciężkiego 
w sakramencie pojednania wystarcza żal, który wypływa z lęku przed wiecznym potępieniem. 
Jest to żal niedoskonały, ale daje człowiekowi możliwość mocnego postanowienia poprawy. 
W obecnej medytacji wzbudźmy w sobie głęboką wiarę w tajemnicę wiecznego odrzucenia 
jako prawdę podaną przez samego Jezusa. Prośmy Boga, aby prawda o realnej możliwości  
wiecznego   niespełnienia
  (K.   Rahner)   ukazywała   nam   powagę   ludzkiej   odpowiedzialności 
oraz konieczność liczenia się ze starym człowiekiem w nas, który opiera się Bogu i Jego woli.

3. Smakować gorycz piekła

W medytacji o piekle św. Ignacy każe nam odwołać się do wszystkich ludzkich zmysłów, aby 
nie tyle poznać  prawdę o piekle intelektualnie, ale  raczej ją  odczuć,  smakując  jej gorycz 
i tragizm. Św. Ignacy proponuje więc, by:  Widzieć oczami wyobraźni owe ogromne ognie  
i dusze   jakby   w ciałach   ognistych.   Słuchać   uszami   wyobraźni   lamentów,   wycia,   krzyków  
i bluźnierstw przeciw Chrystusowi, Panu naszemu i przeciw wszystkim Jego świętym. Węchem  
wyobraźni odczuć dym, siarkę (...) i zgniliznę. Smakiem wyobraźni smakować rzeczy gorzkich,  
jak łzy, smutek i robak sumienia. Dotykiem w wyobraźni dotykać i doświadczać jak ognie owe  
dotykają i palą duszę
 (ĆD, 66–70).

We wszystkich tych wskazówkach św. Ignacego widzimy jakby echo średniowiecznych scen 
Sądu Ostatecznego, na których piekło ukazywano za pomocą wizji budzących przerażenie 
i grozę. Złe duchy mają postać potworów pożerających ludzkie ciała, częściowo podobnych 
do   ludzi,   częściowo   do   zwierząt.   Zniekształcone   twarze   budzą   odrazę   i lęk. 
W średniowiecznych scenach piekła złe duchy posiadają całkowitą władzę nad potępionymi; 
znęcają się nad nimi w okrutny sposób. Wymyślają dla nich najokrutniejsze tortury i męki 
piekielne. Twarze potępionych są pełne smutku, beznadziejności, bólu i rozpaczy. Człowiek 
średniowiecza dla wyrażenia swojego doświadczenia religijnego częściej odwoływał się do 
zmysłów niż do abstrakcyjnego języka pojęć. Stąd też w taki plastyczny sposób malował 

background image

rzeczywistość wiecznego potępienia. Przemawiała ona szczególnie do ludzi prostych, którzy 
nie mieli dostępu do opisów literackich.

Zauważmy,   iż   św.   Ignacy   zachęcając   nas   do   medytacji   o piekle   angażuje   w nią   całego 
człowieka   ze   wszystkimi   jego   władzami.   Ten   sposób   medytowania   tajemnicy   wiecznego 
odrzucenia wyda nam się właściwy, jeżeli uświadomimy sobie, że przecież cały człowiek 
z wszystkimi swoimi zmysłami i władzami duszy bierze udział w grzechu. Pokusa dociera do 
serca ludzkiego poprzez ludzkie zmysły, a grzech postanowiony w sercu zostaje dokonany 
również poprzez zmysły. Stąd też wydaje się rzeczą naturalną, że jeśli zmysły człowieka biorą 
udział w grzechu, to będą brały udział także w karze wiecznego odrzucenia. Również sam 
Jezus pragnąc przybliżyć nam tajemnicę piekła, odwołuje się do naszych zmysłów.

W obecnej medytacji o piekle chciejmy więc posłużyć się uwagami św. Ignacego i włączyć 
w nią wszystkie nasze zmysły, aby móc  odczuć karę, na jaką może skazać się grzesznik i 
w ten sposób umocnić się przed złym użyciem wolności. W wolności bowiem przyjmujemy 
z pokorą i skruchą przebaczenie naszych grzechów i postanawiamy poprawę przy Jego łasce 
(ĆD, 43). Korzystając ze zmysłów w medytacji o piekle pamiętajmy jednak, że rozważana 
tajemnica przekracza wszelki porządek materialny. Obrazy materialne są jedynie analogiami 
dla przybliżenia tajemnicy  wiecznego niespełnienia.  Tak wielka to jest kara, że z nią nie 
można porównać żadnych udręczeń, jakie znamy, skoro owa będzie wieczna, te zaś choćby  
trwały przez bardzo wiele nawet wieków, będą tylko długie
 (św. Augustyn).

4. Dołącz nas, Panie, do grona swoich wybranych

We   wprowadzeniu   pierwszym   do   medytacji   o piekle   św.   Ignacy   pisze:  Widzieć   oczami 
wyobraźni   długość,   szerokość   i głębokość   piekła
  (ĆD,   65).   Oglądanie   wymiarów   piekła 
przypomina nam wymiary miłości Jezusa, o których mówi na św. Paweł:  Niech Chrystus 
zamieszka przez wiarę w sercach waszych; abyście (...) zdołali ogarnąć duchem, czym jest  
Szerokość,   Długość,   Wysokość   i Głębokość   i poznać   miłość   Chrystusa   przewyższającą  
wszelką   wiedzę
  (Ef   3,   17–19).   Jak   miłość   Chrystusa   przewyższa   wszelką   możliwość 
ludzkiego   poznania,   tak   samo   piekło,   które   jest   odrzuceniem   tej   miłości   nie   może   być 
zgłębione ludzkim rozumem. Jak człowiek nie jest w stanie przewidzieć,  jak wielkie rzeczy 
przygotował Bóg tym, którzy Go miłują
 (1 Kor 2, 9), tak też nie jest w stanie w pełni poznać, 
co sam sobie przygotowuje przez radykalne odrzucenie Bożej miłości. Piekło jako wieczne 
potępienie jest odwrotnością nieba jako wiecznego zbawienia.

Istotą   wiecznego   szczęścia   jest   pełne   zjednoczenie   z Bogiem   —   pełna   przynależność   do 
Niego; niebo utrwala na wieki naszą jedność budowaną na ziemi z Ojcem przez Jego Syna 
w Duchu   Świętym.   Chrześcijanin   to   człowiek,   który   w życiu,   w śmierci   i   w wieczności 
należy całkowicie do Pana (por. Rz 14, 8). Jezus w czasie Ostatniej Wieczerzy prosi swojego 
Ojca, aby Jego uczniowie byli zawsze z Nim zjednoczeni: Ojcze, chcę, aby także ci, których  
Mi dałeś, byli ze Mną tam, gdzie Ja jestem
 (J 17, 24).

background image

Piekło jest wiecznym oddaleniem się od Boga, pozbawieniem się na zawsze Jego miłości. 
Oddalenie się od Boga to jednoczesne zbliżenie się do szatana. Zerwanie jedności z Bogiem 
to nawiązanie jedności z Jego przeciwnikiem. Zlekceważenie miłości Boga to uczestnictwo 
w nienawiści Złego. Zaprzeczyć Prawdzie to przyjąć ojca wszelkiego kłamstwa (por. J 8, 44). 
Odrzucić   dziecięctwo   Boże   to   przyjąć   dziecięctwo   diabła,   bo   każdy,  kto   grzeszy,   jest  
dzieckiem   diabła
  (1   J   3,   8).   Nie   stać   się  błogosławionym   Ojca  to   jednocześnie   stać   się 
przeklętym   diabła   i jego   aniołów  (por.   Mt   25,   34.   41);   odrzucenie   Chrystusa   oznacza 
przyjęcie Antychrysta, bo każdy (...) duch, który nie uznaje Jezusa, nie jest z Boga; i to jest 
duch Antychrysta
 (1 J 4, 3).

Tragizm piekła może naprawdę odczuć tylko ten, kto wchodzi w intymną jedność z Bogiem, 
kosztuje Jego słodyczy i doświadcza wielkości i głębi Jego nieskończonej miłości. Mistycy 
byli   właśnie   ludźmi,   którzy   najgłębiej  smakowali   gorzkość  piekła.   Po   okresie   wielkich 
mistycznych łask i pociech, Bóg przeprowadzał ich nieraz przez  ciemną noc  — mistyczny 
smutek wewnętrzny, który oni sami nazywali smakowaniem piekła.

Ponieważ   nie   znamy   dnia   ani   godziny,   musimy,   w myśl   upomnienia   Pańskiego,   czuwać  
ustawicznie, abyśmy zakończywszy jeden jedyny bieg naszego ziemskiego żywota, zasłużyli  
wejść razem z Panem na gody weselne i być zaliczeni do błogosławionych, i aby nie kazano  
nam,   jak   sługom   złym   i leniwym,   pójść   w ogień   wieczny,   w ciemności   zewnętrzne,   gdzie  
będzie płacz i zgrzytanie zębów
 (Lumen Gentium, 48). W zakończeniu tej medytacji błagajmy 
Boga o miłosierdzie modlitwą, którą odmawiamy w czasie sprawowania Eucharystii:  Boże, 
przyjmij łaskawie tę ofiarę od nas, sług Twoich, i całego ludu Twego. Napełnij nasze życie  
swoim pokojem, zachowaj nas od wiecznego potępienia i dołącz do grona swoich wybranych
.

VI. SŁABOŚĆ BOGA

 

Idąc stamtąd, wszedł do ich synagogi. A był tam człowiek, który miał uschłą rękę. Zapytali  
Go, by móc Go oskarżyć: Czy wolno uzdrawiać w szabat? Lecz On im odpowiedział: Kto  
z was jeśli ma jedną owcę, i jeżeli mu ta w dół wpadnie w szabat, nie chwyci i nie wyciągnie 
jej? O ileż ważniejszy jest człowiek niż owca! Tak więc wolno jest w szabat dobrze czynić.  
Wtedy rzekł do owego człowieka: Wyciągnij rękę! Wyciągnął, i stała się znów tak zdrowa jak  
druga. Faryzeusze zaś wyszli i odbyli naradę przeciw Niemu, w jaki sposób Go zgładzić. Gdy  
się   Jezus   dowiedział   o tym,   oddalił   się   stamtąd.   A wielu   poszło   za   Nim   i uzdrowił   ich 
wszystkich. Lecz im surowo zabronił, żeby Go nie ujawniali. Tak miało się spełnić słowo  
proroka Izajasza: Oto mój Sługa; którego wybrałem, Umiłowany mój, w którym moje serce 
ma upodobanie. Położę ducha mojego na Nim, a On zapowie prawo narodom. Nie będzie się  
spierał ani krzyczał, i nikt nie usłyszy na ulicach Jego głosu. Trzciny zgniecionej nie złamie  
ani   knota   tlejącego   nie   dogasi,   aż   zwycięsko   sąd   przeprowadzi.   W Jego   imieniu   narody 
nadzieję pokładać będą
 (Mt 12, 9–21).

background image

Zanim   przejdziemy   do   bezpośredniej   kontemplacji   tajemnicy   Zmartwychwstania   Jezusa, 
w niniejszej   kontemplacji   zatrzymamy   się   na   perykopie   ewangelicznej,   która   —   jak 
w soczewce — ukazuje nam samą istotę męki Jezusa. Jest nią słabość Boga wobec wolności 
człowieka.   Wszechmocny   Bóg   staje   się   słaby   i bezbronny   wobec   odmowy   człowieka 
przyjęcia   Jego   miłości.   Bóg–Człowiek   pozwolił   się   ukrzyżować,   ale   nie   uległ   pokusie 
odebrania   człowiekowi   prawa   decyzji   przyjęcia   lub   odrzucenia   Jego   Boskiej   miłości.   Im 
głębiej   przemówi   do   nas   tajemnica   słabości   Boga   w męce   i śmierci   Jezusa,   tym   jaśniej 
zabłyśnie dla nas tajemnica Zmartwychwstania Jezusa.

Obraz  dla  obecnej  medytacji:  Przedstawmy   sobie  Jezusa   jako  cichego  Baranka,  który  po 
ludzku okazuje się słaby; pozwala się przez swoich wrogów uwięzić, oskarżyć; pozwala się 
też osądzić, ubiczować, ukoronować cierniem i wreszcie daje się zaprowadzić na Golgotę 
i ukrzyżować.

Prośba   o owoc   medytacji:   Będziemy   prosić   o wielkie   zaufanie   do   Jezusa   i Jego   ludzkiej 
słabości.   To   właśnie   dzięki  słabości   Boga  w Jezusie   możemy   odkryć   Jego   nieskończoną 
miłość  do  nas.   Prośmy  także  o łaskę  odkrycia  naszej  ludzkiej  wolności.  To  właśnie   z jej 
powodu umiera Jezus dla nas na krzyżu, ale także dzięki naszej wolności możemy dostąpić 
zbawienia.

1. Innych wybawił, a sam siebie wybawić nie chce

W Starym Testamencie Bóg objawia się Izraelowi przede wszystkim w swojej Boskiej mocy. 
Bóg Jahwe niszczy siarką i ogniem grzeszników Sodomy i Gomory (Rdz 19, 23–29), plagami 
zmusza do uległości potężnego faraona (Wj 7, 14nn), a później niszczy w wodach morskich 
jego wielkie wojska (Wj 15, 4nn). O mocy Boga Jahwe pięknie opowiadają niektóre Psalmy. 
Oto jeden z nich:

Przyznajcie Panu, synowie Boży,
przyznajcie Panu chwałę i potęgę!
Głos Pański ponad wodami, zagrzmiał Bóg majestatu:
Pan ponad wodami niezmierzonymi!
Głos Pana pełen potęgi! Głos Pana pełen dostojeństwa!
Głos Pana łamie cedry, Pan łamie cedry Libanu,
sprawia, że Liban skacze niby cielec i Sirion niby młody bawół.
Głos Pana rozsiewa ogniste strzały,
głos Pana wstrząsa pustynią, Pan wstrząsa pustynią Kadesz.
Głos Pana zgina dęby, ogałaca lasy:
a w Jego pałacu wszystko woła: Chwała!
Pan zasiadł na tronie nad potopem
i Pan zasiada jako Król na wieki
 (Ps 29).

Stary Testament wychowuje nas najpierw do dostrzegania i przyjmowania niemożliwej do 
pokonania   potęgi   Jahwe.   Prorocy   ukazują   nam   przede   wszystkim   Jahwe,   który   niszczy  

background image

wrogów Izraela, kiedy ten daje się prowadzić swojemu Bogu. Stary Testament przekonuje nas  
najpierw,   iż   siła   jest   jednym   z zasadniczych   atrybutów   Boga.   Według   naszego   sposobu  
rozumienia Bóg jest mocny, potężny i nic nie może Mu się oprzeć. Bóg jest taki właśnie z racji 
samej swej natury. Jego potęga jest Jego naturą. Do istoty Boga należy zdolność obalania  
wszystkiego. Bóg jest mocny i nie może zrezygnować ze swojej mocy, bo nie może przestać  
być Bogiem
 (C. M. Martini).

W Biblii moc Boga kieruje się przede wszystkim przeciwko złu. Bóg nienawidzi zła z całej 
swojej mocy. Bóg niszczy zło, Bóg je unicestwia. Moc Boża w obliczu zła staje się Bożym 
gniewem.   Zło   przed  obliczem  zagniewanego   Boga  może   się  tylko  unicestwić,   rozpłynąć. 
Jezus Chrystus objawia nam moc Boga wówczas, kiedy czyni spektakularne cuda: przemienia 
wodę   w wino,   ucisza   burzę   na   morzu,   chodzi   po   falach   jeziora,   kiedy   rozmnaża   chleb, 
uzdrawia i wskrzesza umarłych, kiedy uzdrawia chorych, wypędza złe duchy z opętanych.

Ta moc Jezusa uwidacznia się nie tylko w szczególnych znakach i cudach, ale także w całej 
Jego postawie i w Jego słowach.  Zdumiewali się Jego nauką, gdyż słowo Jego było pełne  
mocy
  (Łk 4, 32). Kobieta chora na krwotok została uzdrowiona dzięki  mocy, która wyszła 
z Jezusa
, choć dotknęła się Go bez Jego wiedzy i zgody (Łk 8, 43nn). Uczniowie idą za 
Chrystusem właśnie dlatego, że doświadczają Jego przyciągającej ich siły. Ewangeliści wiele 
razy   podkreślają   moc   Jezusa.   Po   uzdrowieniu   opętanego   Ewangelista   zauważa,   że 
uzdrowienie   wprawiło   wszystkich   w zdumienie   i mówili   między   sobą:   Cóż   to   za   słowo?  
Z władzą i mocą rozkazuje nawet duchom nieczystym, i wychodzą
 (Łk 4, 36). Cały tłum starał 
się Go dotknąć, ponieważ moc wychodziła od Niego i uzdrawiała wszystkich
  (Łk 6, 19) — 
pisze Łukasz.

Moc   Jezusa   kieruje   się   przeciwko   złu;   przeciwko   złu   fizycznemu,   jakimi   były   choroby, 
śmierć, głód oraz przeciwko złu duchowemu, jakim był grzech. Całe działanie Jezusa kieruje 
się także przeciwko złemu duchowi, którego często z mocą wyrzuca z opętanych. W Biblii 
każde zło, także zło fizyczne, wiąże się jakoś z grzechem. Jest ono zawsze jakimś przejawem 
obecności i działania złego ducha.

W całej działalności Jezusa zauważamy, iż walczy ze złem, które dotyka innych, natomiast 
poddaje się i przyjmuje to zło, które uderza w Niego samego. Wrogowie Jezusa wyśmiewając 
Go   na   krzyżu   będą   mówili:  Innych   wybawiał,   siebie   nie   może   wybawić  (Mk   15,   31). 
Stwierdzenia: Innych wybawiał jest słuszne. Zasadniczą misją Jezusa jest wybawianie innych 
od zła. Jezus każe nam również prosić Ojca:  ale zbaw nas od złego. Lecz dalsze złośliwe 
stwierdzenie wrogów Jezusa:  sam siebie nie może  wybawić  jest nieprawdziwe. Jezus  sam 
siebie wybawić po prostu nie chce
.

W Jezusie   Chrystusie   odkrywamy   inny,   nowy   rys   oblicza   Boga,   rys   nieznany   jeszcze 
w Starym Testamencie: słabość Boga wynikającą z Jego nieskończonej miłości do człowieka 
oraz z Jego wielkiego uszanowania dla ludzkiej wolności. W Jezusie okrywamy, iż moc Boga 
zostaje w jakimś sensie ograniczona wolnością i miłością do swoich stworzeń, jeżeli możemy 
wyrazić się w ten sposób naszym ludzkim językiem.

background image

Innych wybawiał, a sam siebie nie może wybawić. To paradoksalne zachowanie się Jezusa 
uwidacznia się w sposób szczególny na przykładzie uzdrowienia chorego z uschłą ręką. Jezus 
uzdrawia w szabat pewnego człowieka i czyni to wbrew faryzeuszom. Faryzeusze odbierają 
uzdrowienie Jezusa jako swoistą prowokację i odbywają naradę przeciw Jezusowi. Głównym 
tematem narady jest pytanie, w jaki sposób Go zgładzić. Jezus dowiaduje się o spotkaniu 
faryzeuszy i wówczas widząc, że Jego życiu zagraża niebezpieczeństwo, oddala się; po prostu 
ucieka z tego miejsca. W czasie ucieczki Jezusa wielu poszło za Nim,  a On uzdrowił ich 
wszystkich. Uzdrowionym zaś surowo zabrania, aby nie zdradzali miejsca Jego pobytu.

Ewangelie ukazują nam Jezusa jako wybranego i umiłowanego przez Boga, pełnego mocy 
Ducha   Świętego.   W chrzcie   w Jordanie   na   początku   swojej   publicznej   działalności   oraz 
w czasie przemienienia na górze Tabor, które miało miejsce przed męką i śmiercią, Jezus 
otrzymuje   potwierdzenie   bycia   wybranym   i umiłowanym   Synem   Ojca:  Ten   jest   mój   Syn  
umiłowany, w którym mam upodobanie
  (Mt 3, 13). I oto nagle ten umiłowany Syn  Ojca, 
mający   bezpośredni   udział   w Jego   Boskiej   mocy,   wydaje   się   być   słaby,   bezsilny   wobec 
niebezpieczeństwa, jakie Mu grozi ze strony władz religijnych. Kiedy faryzeusze naradzają 
się, w jaki sposób Go zgładzić, On ustępuje i ucieka. Zgadza się, aby ich złość rozpaliła się 
przeciwko Niemu.

Jezus nie realizuje w swoim życiu utartej przez opinię ludową woli Jahwe, zgodnie z którą 
swoim gniewem natychmiast niszczy On i tłumi zło w samym zarodku. Zło, które uderza 
w Jezusa,   nie   zostaje   stłumione.   Wręcz   przeciwnie   —   rozpala   się   coraz   bardziej.   Jezus 
przyjmuje postać słabego człowieka, który dziś ucieka, ale jutro pozwoli się schwytać i zabić. 
Nienawiść   faryzeuszy   całkowicie   zatriumfuje   nad   Nim.   Jezus   posiada  moc   dla   innych
ponieważ broni ich przed złem choroby i przed mocą złych duchów, dla siebie natomiast staje 
się bezbronny i słaby. Innych wybawia, a sam siebie wybawić nie chce. Innych uzdrawia, ale 
sam siebie nie chce uzdrowić.

Prośmy w tej kontemplacji o wielką przenikliwość duchową, dzięki której będziemy w stanie 
przeczuć sens tego z pozoru sprzecznego — w ludzkim znaczeniu — zachowania się Jezusa. 
Prośmy także o wielkie zaufanie do Jezusa, dzięki któremu będziemy w stanie uwierzyć, że 
Jego postawa jest wyrazem Jego nieskończonej miłości do nas, która zaprowadziła Go aż na 
krzyż. Módlmy się, abyśmy docenili niezwykły dar, jakim jest nasza wolność — z powodu 
której — ale także dzięki której — umiera Jezus dla nas na krzyżu.

2. Oto Baranek Boży

Zachowanie   Jezusa   w sytuacji   zagrażającej   Jego   życiu   będzie   dla   uczniów   powodem 
zgorszenia; będzie kamieniem, o który się potkną. Z jednej strony Jezus objawia się im jako 
Mesjasz,   który   będzie   panował   na   wieki   na   tronie   Dawida;   z drugiej   strony   zaś   kiedy 
wrogowie Mu zagrażają, On ucieka.

Krewni Jezusa będą Go pouczać:  Wyjdź stąd i idź do Judei, aby i uczniowie Twoi ujrzeli  
czyny,   których   dokonujesz.   Nikt   bowiem   nie   dokonuje   niczego   w ukryciu,   jeżeli   chce   się  

background image

publicznie ujawnić. Skoro takich rzeczy dokonujesz, to okaż się światu! Bo nawet Jego bracia  
nie wierzyli w Niego
 (J 7, 3–5). Pokaż się światu. Jeżeli przyszedłeś, by mówić do świata, to  
dlaczego nie troszczysz się, aby Cię wszyscy widzieli, słyszeli?

W ostatnim, najtrudniejszym okresie publicznej działalności Jezus zachowuje się tak, jakby 
Mu już nie zależało na tym, aby poszerzać grono uczniów. Niekiedy robi wrażenie, jakby Mu 
mało zależało na tych, którzy do Niego należeli. Po trudnej  mowie eucharystycznej, kiedy 
wielu odeszło, Jezus pyta swoich najbliższych: Czyż i wy chcecie odejść? (J 6, 67).

To z pozoru sprzeczne zachowanie Jezusa zostało przepowiedziane przez proroka Izajasza. 
Bo   choć   Jezus   uczestniczy   w mocy   samego   Boga,   posiada   Jego   niezwyciężonego   Ducha 
i będzie ogłaszał prawo narodom,  to jednak  nie  będzie tego nigdy  czynił  przemocą   i siłą 
ludzką.  Tak miało się spełnić słowo proroka Izajasza: Oto mój Sługa, którego wybrałem,  
Umiłowany mój, w którym moje serce ma upodobanie. Położę ducha mojego na Nim, a On 
zapowie prawo narodom. Nie będzie się spierał ani krzyczał, i nikt nie usłyszy na ulicach  
Jego głosu. Trzciny zgniecionej nie złamie ani knota tlejącego nie dogasi, aż zwycięsko sąd  
przeprowadzi
 (Mt 12, 17–20).

Syn Boży objawia się jako łagodny i cichy Baranek Boży. Przychodzi dokonać sądu nad 
światem, ale Jego głos jest słaby, nie umie krzyczeć. Ten głos można stłumić, zagłuszyć. 
Można zamknąć usta cichemu  Barankowi. Przychodzi dokonać zwycięstwa nad całą potęgą 
zła i szatana, ale kiedy faryzeusze Mu grożą, rezygnuje z samoobrony i ze zwycięstwa nad 
nimi. Kiedy Go niesprawiedliwie oskarżają, nie usprawiedliwia się, nie broni się, ale milczy. 
Pozwala, aby wydano niesłuszny wyrok na Niewinnego. Takiego wybrał sobie Bóg. W Nim 
ma   swoje   upodobanie.   Nie   jest   to   tylko   upodobanie   Boga.   Jest   to   także   upodobanie 
wszystkich narodów, które Go poznają i będą w Nim pokładać nadzieję.

Rozważana   Ewangelia   o Jezusie,   który   z mocą   uzdrawia   innych   a sam   ucieka   przed 
faryzeuszami, jest kluczem do męki i śmierci Jezusa. Mesjasz sam nie podniesie głosu na 
nikogo, ale dozwoli, aby oskarżyciele krzyczeli na Niego, aby Go wyśmiewali i wydrwili. 
Trzciny   nadłamanej   nie   złamie,   ale   sam   stanie   się   trzciną,   która   zostanie   złamana, 
zmiażdżona. Knota tlejącego nie dogasi, ale pozwoli, aby zgaszono Jego życie, aby zabito Go 
na drzewie krzyża. Kontemplując to nielogiczne po ludzku zachowanie módlmy się: Ty, Boże 
Wszechmocny, który stworzyłeś niebo i ziemię i wszystko podtrzymujesz swoją mocą, stajesz  
się słaby, bezbronny i milczący wobec tych, którzy Cię nienawidzą. Takie Twoje zachowanie  
staje się zgorszeniem dla roztropnych i mądrych na tym świecie. Jeszcze dziś zezwalasz, aby  
Ci bluźniono. Niektórzy odważni mówią: jeżeli Bóg jest, to niech mnie unicestwi, niech mnie  
natychmiast uśmierci. Na te słowa Ty milczysz, nie odpowiadasz człowiekowi, a jemu zdaje 
się, że ma rację.

W ten sposób powtarza się bluźnierstwo spod krzyża:  Jeżeli jesteś Synem Bożym, wybaw  
samego   siebie...
  Zgorszenie  słabością   Boga  trwa.   Człowiek   niesprawiedliwy,   człowiek 
krzywdzący innych, chciwy i pyszny często odnosi tryumf; a ten, kto odwrócił się od Boga, 
robi   świetnie   swoje   nieczyste   interesy,   w których   Bóg   zdaje   Mu   się   błogosławić. 
Sprawiedliwy   natomiast   doznaje   prześladowania   i Bóg   nie   bierze   go   w obronę   w jakiś 

background image

widoczny dla świata sposób. Męka Jezusa Chrystusa zadaje zasadnicze pytania dotyczące 
naszego życia duchowego, dla wiary: Jaki jest nasz obraz Boga? Czego oczekujemy od Boga 
doznając   niesprawiedliwości,   doznając   drobnych   krzywd   lub   drobnych   posądzeń?   Czy 
w głębi serca nie oczekujemy jakiejś materialnej interwencji Pana Boga, aby wyszła na jaw 
nasza niewinność, nasza sprawiedliwość, aby okazało się w końcu, że to my właśnie mamy 
rację?

Czego oczekujemy od Boga w naszej pracy apostolskiej? Czy nie ma w nas pragnień i dążeń, 
abyśmy   okazali  się   po  ludzku   silniejsi,  bardziej   wpływowi,  bardziej   szanowani?   Czy  nie 
chcemy   naszą   siłą   udowadniać   innym,   że   to   my   mamy   rację?   Czy   nie   poddajemy   się 
zwątpieniu, kiedy pozornie Bóg przegrywa na naszych oczach i w naszym życiu? Czy nie 
słabnie w nas wiara i nadzieja, kiedy dostrzegamy panoszące się zło w świecie, które zdaje się 
być urąganiem Bogu? Czy nie wątpimy w obecność i działanie Chrystusa w Kościele, kiedy 
postrzegamy słabość i grzechy ludzi Kościoła?

Na placu apelowym w Oświęcimiu w czasie drugiej wojny światowej wieszano 15–letniego 
żydowskiego chłopca za jakieś obozowe  przewinienie. Jeden z Żydów w rozpaczy i buncie 
rzucił   do   swojego   kolegi   retoryczne   pytanie:  Gdzie   jest   Bóg,   który   to   wszystko   widzi? 
W odpowiedzi usłyszał:  Patrz, wieszają Go teraz. Odpowiedź ta zbudowana jest na Biblii. 
Wzgardzony i odepchnięty przez ludzi, mąż boleści, oswojony z cierpieniem. (...) Dręczono  
Go, lecz sam się dał gnębić, nawet nie otworzył ust swoich. Jak baranek na rzeź prowadzony,  
jak owca niema wobec strzygących ją, tak On nie otworzył ust swoich!
 (Iz 53, 3. 7).

Prośmy, abyśmy doświadczyli ludzkiej słabości Boga–Człowieka, która objawia się w Jezusie 
Chrystusie.   Pytajmy   Go   tak,   jak   zachęca   nas   św.   Ignacy:  jak   to   się   stało,   że   On   będąc  
wszechmocnym Bogiem, który stworzył niebo i ziemię, ucieka, gdy kilku ludzi zastanawia się  
nad tym, by Go skazać na śmierć?
  Prośmy o poznanie, przynajmniej zaczątkowe, na czym 
polega istota  słabości Boga–Człowieka. Prośmy, abyśmy od rozważań nad słabością Jezusa 
przeszli do rozważań nad naszym sposobem przeżywania ludzkiej słabości. Prośmy Jezusa, 
aby   On   sam   dał   nam   odpowiedź,   jak   my   mamy   się   zachować   w spotykających   nas 
krzywdach,   niesprawiedliwościach,   w klęskach,   posądzeniach,   odrzuceniach   itp.   Prośmy, 
abyśmy w świetle męki i śmierci Jezusa umieli ocenić nasze postawy, reakcje i zachowania: 
odruchowe a może  nieraz także agresywne bronienie się w sytuacji najmniejszego choćby 
zagrożenia   ze   strony   innych;   podnoszenie   głosu   i krzyk   w chwilach   niecierpliwości 
i wewnętrznego gniewu na siebie i innych; spieranie się i kłótnie dla obrony swoich własnych 
interesów,   nieraz   bardzo   dwuznacznych   czy   wręcz   nieczystych;   brak   delikatności   wobec 
słabszych,   próby   dominowania   i manipulowania   innymi;   pokazywanie   swojej   władzy 
i wyższości.

Prośmy Jezusa ukrzyżowanego i zmartwychwstałego, aby również w naszym życiu, tak jak i 
w Jego, mogła objawić się słabość Boga, która jest najwyższym znakiem Jego nieskończonej 
miłości   i szacunku   dla   ludzkiej   wolności.   Dopuszczenie   do   naszego   serca   i do   naszej 
świadomości ludzkiej słabości Boga–Człowieka sprawi, iż będziemy naprawdę przygotowani 
na przyjęcie nieskończonej mocy Boskiej, która objawiła się w Jezusie Zmartwychwstałym.

background image

VII. ZMARTWYCHWSTANIE — ABSOLUTNA NOWOŚĆ BOGA

 

Jeśli On wyda swe życie na ofiarę za grzechy, ujrzy potomstwo, dni swe przedłuży, a wola 
Pańska spełni się przez Niego. Po udrękach swej duszy, ujrzy światło i nim się nasyci. Zacny  
mój Sługa usprawiedliwi wielu, ich nieprawości On sam dźwigać będzie. Dlatego w nagrodę 
przydzielę Mu tłumy, i posiądzie możnych jako zdobycz, za to, że Siebie na śmierć ofiarował  
i policzony   został   pomiędzy   przestępców.   A On   poniósł   grzechy   wielu,   i oręduje   za 
przestępcami
 (Iz 53, 10–12).

Obraz dla obecnej kontemplacji: Przywołajmy w pamięci jeden ze znanych nam obrazów 
Jezusa Zmartwychwstałego.

Prośba  o owoc  kontemplacji:  Prośmy  o głębokie  doświadczenie  radości  Jezusa 
Zmartwychwstałego; prośmy, by radość ta mogła stanowić dla nas oparcie i siłę, dzięki której 
będziemy  w stanie  pokonać  w naszym  życiu  fascynację  grzechem  i lęk  przed  śmiercią. 
Prośmy też, aby kontemplacja Jezusa Zmartwychwstałego była źródłem radości i pokoju dla 
nas samych oraz dla bliźnich, z którymi żyjemy.

1. Jedność tajemnicy Krzyża i tajemnicy Zmartwychwstania

Chociaż w Ćwiczeniach duchownych kontemplacja męki i śmierci Jezusa chronologicznie jest 
oddzielona od kontemplacji Zmartwychwstania, to jednak winniśmy nieustannie pamiętać, że 
oba   te   wydarzenia   są   po   prostu   tylko   dwoma   obliczami   jednego   centralnego   misterium  
paschalnego
  (D. M. Stanley). Nie ma Jezusowego Krzyża bez Jego Zmartwychwstania, nie 
ma też Jezusowego Zmartwychwstania bez Jego Krzyża. Im pełniej doświadczymy  boleści 
wespół   z Chrystusem   pełnym   boleści   i udręki
  (ĆD,   203),   tym   głębsze   może   być   nasze 
doświadczenie wesela i radość razem z Jezusem Zmartwychwstałym.

H.   U.   von   Balthasar,   wielki   współczesny   teolog,   w swoich   rozważaniach   o Tajemnicy 
Paschalnej   Chrystusa   nalega,   aby   nie   banalizować   związku   pomiędzy   męką 
i zmartwychwstaniem. Męka nie stanowi tylko preludium, wstępu do zmartwychwstania. Ale 
też   zmartwychwstanie   nie   jest   jedynie   szczęśliwym   zakończeniem   nieszczęśliwej   historii 
Jezusa.   Obie   rzeczywistości   należy   traktować   w sposób   jednakowo   głęboki   i zasadniczy. 
Męka Jezusa kończy ludzkie doświadczenie Syna Bożego. Śmierć Jezusa jest prawdziwa, jest 
ostateczna sama w sobie. Jezus doświadczył śmierci tak, jak doświadcza jej każdy człowiek 
umierający. Istnieje nieskończona przepaść pomiędzy śmiercią a zmartwychwstaniem, którą 
może przebyć tylko sam Bóg.

Od   początku   powstawania   Kościoła   prawda   o Zmartwychwstaniu   Jezusa   znajdowała   się 
w centrum   wiary.   Zmartwychwstanie   było   istotą   Dobrej   Nowiny.   W swojej   pierwszej 

background image

katechezie   św.   Piotr   przypomina   o życiu   i śmierci   Jezusa   tylko   po   to,   aby   na   końcu 
stwierdzić, że właśnie Bóg wskrzesił Go, zerwawszy więzy śmierci (Dz 2, 24). Męka Pańska 
wydaje się w ustach Apostoła zaledwie przygrywką do tego, co najważniejsze — świadectwa  
o Zmartwychwstaniu. A to świadectwo jest tu bardzo ważne, gdyż ukazanie się Uwielbionego  
nie   miało   być   widowiskiem   przeznaczonym   dla   całego   ludu,   lecz   związane   było  
z przekazaniem wybranym uprzednio przez Boga na świadków misji ogłoszenia ludowi tego  
wydarzenia
  (H.   U.   von   Balthasar).   Od   przyjęcia   Zmartwychwstania   Jezusa   zależało 
ustosunkowanie się do całego Jego życia, nauczania i Jego śmierci. Życie Jezusa z całą Jego 
niezwykłą nauką o miłości Boga do człowieka nie miałoby większego znaczenia, gdyby Jezus 
nie zmartwychwstał. A jeżeli Chrystus nie zmartwychwstał, daremna jest wasza wiara i aż 
dotąd   pozostajecie   w swoich   grzechach
  (1 Kor   15,   17).   Jezusa,   który   nie   powstałby 
z martwych, choćby żył i umarł dla prawdy, moglibyśmy czcić jak greckiego bohatera; nie 
moglibyśmy   uznać   Go   jednak   za   zwycięzcę   grzechu,   śmierci   i szatana;   nie   moglibyśmy 
oddawać Mu czci boskiej i przyjmować Go jako Pana naszego życia, którego winniśmy nie 
tylko   miłować,   ale   także   naśladować   we   wszystkim,   także   w Jego   cierpieniu   i męce 
krzyżowej.

Ojciec   R.   de   Gasperis,   profesor   Papieskiego   Uniwersytetu   Gregoriańskiego   w Rzymie, 
opowiadał   podczas   wykładów   następujące   zdarzenie.   Zgłosił   się   do   niego   kiedyś   pewien 
młody człowiek pochodzenia tureckiego, muzułmanin, który studiował prawo we Włoszech. 
A ponieważ chrześcijaństwo miało duży wpływ na kształtowanie się prawa w Europie, chciał 
dobrze   poznać   także   religię   chrześcijańską,   by   móc   głębiej   rozumieć   ducha   prawa 
europejskiego. Ojciec de Gasperis opowiadał mu więc o życiu Jezusa, o Jego nauce i śmierci. 
Stwierdził również, iż my chrześcijanie wierzymy, że On żyje, ponieważ na trzeci dzień po 
śmierci   zmartwychwstał.   Wówczas   student   ten   przerwał   profesorowi   jego   wywód 
i spontanicznie zapytał:  Dlaczego więc przedstawiacie Go tylko jako umarłego na krzyżu? 
I choć   pytanie   niechrześcijańskiego   studenta   zawiera   zbytnie   uogólnienie,   to   jednak   jest 
bystrą obserwacją  postawy wielu chrześcijan i zawiera  w sobie ziarno prawdy.  Nierzadko 
bowiem   w naszej   powierzchownej   pobożności   męka   i krzyż   Jezusa   są   oddzielane   od 
Zmartwychwstania.   Często   do   męki   Chrystusa   podchodzimy   zbyt   naturalistycznie. 
Zatrzymujemy się przede wszystkim na jej zewnętrznym opisie nie umiejąc dotrzeć do jej 
zbawczej istoty. Zewnętrzne podejście do męki i śmierci Jezusa z konieczności warunkuje 
powierzchowność   w rozważaniu   Zmartwychwstania   Jezusa.   Zmartwychwstanie   traktujemy 
niekiedy nie tyle jako centrum wiary, ale raczej jako radosny dodatek.

W tym rozważaniu zadajmy sobie następujące pytania: Czy doświadczamy w naszym życiu 
wiary jedności śmierci i Zmartwychwstania Jezusa? Na ile doświadczenie Zmartwychwstania 
Jezusa   jest   dla   mnie   pocieszeniem,   obietnicą   w chwilach   trudności,   zmagań,   smutku 
i przygnębienia?   Czy   doświadczenie   Zmartwychwstania   Jezusa   uspokaja   moje   myśli 
i odczucia związane z moją osobistą śmiercią oraz ze śmiercią bliskich mi osób? Te i tym 
podobne   pytania,   które   możemy   sobie   sami   zadać,   pomogą   nam   głębiej   rozeznać,   na   ile 
żyjemy tajemnicą Zmartwychwstania Jezusa w naszej codzienności.

Prorok   Izajasz   w czwartej   Pieśni   przepowiada   nie   tylko   mękę   i cierpienie,   ale   także 
uwielbienie Sługi Jahwe, który ujrzy światło i nim się nasyci. W nagrodę Jahwe przydzieli Mu 

background image

narody i posiądzie możnych jako zdobycz. Jeżeli szczerze prosiliśmy Chrystusa, aby dopuścił 
nas do udziału w tajemnicy Jego męki i śmierci krzyżowej, to teraz mamy tym większe prawo 
zostać   dopuszczeni   do   udziału   w Jego   Zmartwychwstaniu;   mamy   prawo   stać   się  Jego 
narodem wybranym
,  Jego  zdobyczą.  Na  początku  kontemplacji  Zmartwychwstania  Jezusa 
prośmy   Go   więc   serdecznie,   aby   pozwolił   nam   przeczuć   doniosłość   i wagę   tej   wielkiej 
tajemnicy dla naszego życia. Prośmy też, aby odsłonił przed nami te miejsca naszego życia, 
w których może się głębiej realizować tajemnica Jego Zmartwychwstania.

2. Jeżeli nie ma zmartwychwstania

Prawdę o zmartwychwstaniu bardzo trudno przyjąć, ponieważ zaprzecza naszemu ludzkiemu 
doświadczeniu i każe nam otworzyć się na tajemnicę. Kontemplując ewangeliczne perykopy 
mówiące   o Zmartwychwstaniu   Jezusa   nieustannie   pamiętajmy,   iż   mamy   do   czynienia 
z wielką tajemnicą naszej wiary. Wszystko, co dotyczy Zmartwychwstania Jezusa (...) jest bez  
analogii — brakuje jakiegokolwiek odpowiednika w naszych dziejach dla tej Prawdy wiary 
(C. M. Martini). W tajemnicy paschalnej dotykamy nieprzewidywalnego działania Bożego, 
absolutnej nowości Boga, który nieustannie wszystko czyni nowym (Ap 21, 5).

Ta właśnie  absolutna nowość Boga  jest dla nas najtrudniejsza do przyjęcia. Była ona także 
najtrudniejsza dla Apostołów Jezusa. Chrystus długo będzie musiał rozwiewać wątpliwości 
i nieufność uczniów. Tomasz będzie domagał się eksperymentalnego stwierdzenia tożsamości 
ukrzyżowanego   i Zmartwychwstałego   Jezusa.   Będzie   chciał   włożyć   palce   w rany   po 
gwoździach, a całą rękę w Jego przebity bok (por. J 20 24–29).

Nie tylko Apostołowie mieli trudności z przyjęciem tajemnicy Zmartwychwstania Jezusa. Jest 
to prawda tak szokująca, iż przyjęciu tej tajemnicy opierało się i nadal opiera się wielu. Ślady 
tego oporu odnajdujemy w działalności św. Pawła. Wielu wierzących wspólnoty korynckiej 
twierdziło, iż nie ma zmartwychwstania. Św. Paweł mówi do nich z wyrzutem: Jeżeli zatem 
głosi się, że Chrystus zmartwychwstał, to dlaczego twierdzą niektórzy spośród was, że nie ma  
zmartwychwstania? Jeśli nie ma zmartwychwstania, to i Chrystus nie zmartwychwstał
 (1 Kor 
15, 12–13). Głoszenie Dobrej Nowiny w Atenach, mieście słynącym z uprawiania filozofii, 
rozbiło   się   właśnie   o prawdę   o Zmartwychwstaniu   Jezusa.   Kiedy   Paweł   wspomniał 
o zmartwychwstaniu, mieszkańcy dumnego miasta, ufając bardziej swojemu rozumowi niż 
świadectwu Apostoła Narodów, zlekceważyli go banalnym stwierdzeniem:  Posłuchamy cię 
o tym innym razem
 (Dz 17, 32).

Centralną   prawdą,   od   której   wszystko   się  zaczyna   w chrześcijaństwie,   nie   jest   krzyż,   ale 
właśnie   zmartwychwstanie.   W samym   fakcie   śmierci   Jezusa   na   krzyżu   nie   było   nic 
nadzwyczajnego. W czasach rzymskich dziesiątki tysięcy osób konało w okrutnych mękach 
na krzyżu. Karę krzyża zniósł dopiero cesarz Konstantyn w IV wieku. Krzyż Jezusa nabiera 
blasku chwały dzięki zmartwychwstaniu, poprzez zmartwychwstanie. Gdyby Chrystus nie 
zmartwychwstał, byłby tylko jednym z wielu nieszczęsnych ludzi, który z powodu zawiści 
faryzeuszy i nieudolności władzy sądowniczej Rzymian zawiśli na szubienicy krzyża.

background image

Dla   wielu   chrześcijan   rozważanie   męki   i śmierci   Jezusa   jest   modlitwą,   której   oddają   się 
bardzo często i bardzo chętnie. Wiemy, jak smucić się z Jezusem maltretowanym, poniżanym, 
biczowanym,   krzyżowanym,   ale   nie   zawsze   umiemy   radować   się   z Jezusem 
Zmartwychwstałym,   Jezusem   wstępującym   do   nieba   i zasiadającym   po   prawicy   Ojca. 
Mówimy   nieraz,   iż   nasze   życie   z Boskiego   dopuszczenia   jest   naznaczone   krzyżem 
i cierpieniem.  Trzeba nam jednak zawsze pamiętać, że jest to tylko część prawdy. Drugą 
część tej prawdy stanowi stwierdzenie, iż nasze życie ma  być naznaczone także radością 
i pokojem, które przynosi Jezus Zmartwychwstały.

Św. Ignacy wprowadzając nas w kontemplację Jezusa Zmartwychwstałego, każe nam prosić 
łaskę wesela i silnej radości z powodu tak wielkiej chwały i radości Chrystusa (ĆD, 221), 
ponieważ nie w naszej mocy jest zdobyć i zatrzymać wielką pobożność, silną miłość, łzy czy  
też inne pocieszenie duchowe, lecz wszystko to jest darem i łaską Boga, Pana naszego
 (ĆD, 
322).

Ostatecznym celem naszego życia nie jest boleść i udręka, ale udział w chwale i radości wraz 
z Chrystusem Zmartwychwstałym. Jezus odchodzi z tego świata w boleści i męce, ale po to, 
aby móc znowu powrócić jako pełen chwały i obdarzyć swoich umiłowanych pełną radością, 
pokojem i chwałą. Pisarze natchnieni, chcąc przybliżyć nam, na czym będzie polegać pełna 
radość   i chwała,   zapowiadana   przez   Chrystusa,   są   bezradni.   Św.   Paweł,   cytując   bliżej 
nieznanego autora, powie, że ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka  
nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują
  (1 Kor 2, 9). 
Kontemplowanie Jezusa Zmartwychwstałego ma nas więc podprowadzić do wewnętrznego 
odczuwania i smakowania tych wielkich rzeczy, aby Jezusowa radość była w nas i aby nasza 
radość była pełna (por. J 15, 11).

3. Doświadczenie radości w cierpieniu dla Chrystusa

Doświadczenie radości z Jezusem uwielbionym nie usuwa jednak z naszego życia na ziemi 
krzyża   i cierpienia,   ale   umacnia   nas   w jego   dźwiganiu   w cierpliwości   i chrześcijańskiej 
nadziei. Doskonały przykład tej paschalnej radości pośród cierpienia daje nam św. Paweł: 
jeśli nawet krew moja ma być wylana przy ofiarniczej posłudze około waszej wiary, cieszę  
się i dzielę radość z wami wszystkimi: a także i wy się cieszcie i dzielcie radość ze mną!
 (Flp 
2, 17–18). Również i naszą łaską i radością jest nie tylko wierzyć w Chrystusa, ale także dla 
Niego   cierpieć   (por.   Flp   1,   29–30).   Radość   z Jezusem   Zmartwychwstałym   doświadczana 
nawet   pośród   cierpień   i prześladowań   jest   zapowiedzią   i przedsmakiem   wiecznej   radości. 
Chrystus (bowiem) zmartwychwstał jako pierwszy spośród tych, co pomarli (1 Kor 15, 20).

Doświadczenie radości i pokoju Jezusa Zmartwychwstałego obecne nawet pośród cierpienia 
i krzyża dane jest nie tylko dla nas samych, ale także dla tych, którzy nie umieją jeszcze  
cieszyć się z Jezusem Zmartwychwstałym. Jezus pociesza nas w każdym naszym utrapieniu, 
byśmy sami mogli pocieszać tych, co są w jakiejkolwiek udręce, pociechą, której doznajemy  
od Boga
 (2 Kor 1, 4). Mamy dzielić się z naszymi braćmi naszym zaufaniem Jezusowi, aby 

background image

i oni powierzając się Jemu, mogli w swoich utrapieniach odnajdywać tę radość, która płynie 
z tajemnicy Jego Zmartwychwstania.

W niniejszym   rozważaniu   sięgnijmy   do   tych   momentów   naszego   życia,   w których 
doświadczaliśmy   smutku,   przygnębienia,   zamknięcia   się   w sobie.   Zauważmy,   iż   w tych 
doświadczeniach byliśmy kuszeni do odruchowego koncentrowania się na tym, co sprawiało 
nam ból, cierpienie, co jest ostatecznie źródłem śmierci. Czy pokonywaliśmy tę pokusę? Czy 
przekraczaliśmy koncentrację na tym, co negatywne w naszym życiu?

Zauważmy, iż nieprzezwyciężanie pokusy koncentracji na sobie i swoim cierpieniu sprawia, 
że doświadczenie nadziei i obietnica przyszłej radości, obietnica zmartwychwstania staje się 
niemożliwa.   Śmierć   nie   może   współistnieć   ze   zmartwychwstaniem.   Śmierć   musi   zostać 
pokonana, aby można było doświadczyć zmartwychwstania. Prośmy o takie doświadczenie 
radości Jezusa Zmartwychwstałego, aby mogło się ono odbić w naszym życiu i aby mogło 
w przyszłości stanowić dla nas oparcie i siłę, dzięki której będziemy w stanie przekraczać te 
doświadczenia, które wiążą się ze śmiercią, z grzechem i ze złem.

Sięgając   do   naszego   życia   zauważmy   jeszcze   wokół   nas   osoby   smutne,   przygniecione 
ciężarem życia, zamknięte w sobie, osoby w depresji. Jak oddziaływaliśmy na te osoby? Czy 
naszym   zachowaniem,   naszymi   słowami   nie   utwierdzaliśmy   ich   w tych   negatywnych 
stanach? Czy nie uciekaliśmy od takich osób kierując się własnymi smutkami lub też jakimś 
lenistwem   wewnętrznym?   Czy   usiłowaliśmy   pomagać   im   pokonywać   ich   smutek 
i zniechęcenie   do   życia?   Czy   wobec   takich   osób   byliśmy   świadkami   Jezusa 
Zmartwychwstałego, który daje radość i daje ją w obfitości? Czy doświadczyliśmy radości 
pomagania ludziom w ich trudnych chwilach?

Powierzmy   Jezusowi  Zmartwychwstałemu   nasze  doświadczenie   radości   wewnętrznej  oraz 
nasze doświadczenie dzielenia się nią z innymi. Prośmy, abyśmy poprzez te kontemplacje 
utwierdzili się w potrzebie szukania Jezusa jako źródła radości i pokoju dla siebie samych 
oraz dla innych.

VIII. CIESZ SIĘ, KRÓLOWO NIEBIESKA

 

Obraz dla obecnej kontemplacji: Przedstawmy sobie Maryję, Matkę Jezusa w dwu scenach. 
Najpierw w scenie zwiastowania. Zauważmy najpierw zdziwienie obecnością niebieskiego 
zwiastuna, a następnie pokorną zgodę na jego posłanie. Wsłuchajmy się w słowa Maryi: Oto 
ja  służebnica   Pańska
.   W drugiej   scenie   przedstawmy   sobie   spotkanie   Maryi   z Jej   Synem 
Zmartwychwstałym. Nie rozbudowujmy zbędnych szczegółów; zauważmy przede wszystkim 
radość i głęboki pokój Maryi.

background image

Prośba o owoc kontemplacji: Prośmy Maryję, aby wyprosiła nam łaskę szczerej i głębokiej 
radości   ze   Zmartwychwstania   Jezusa.   Prośmy   też,   aby   doświadczenie   duchowej   radości 
i pokoju   było   dla   nas   zaproszeniem   i jednocześnie   zapowiedzią   radości   życia   wiecznego. 
Maryja bowiem uosabia nam wieczną radość.

1. To Ty? Mój Synu najukochańszy!

Św.  Ignacy  w czwartym   tygodniu  Ćwiczeń   duchownych  zaprasza  nas   do   kontemplowania 
spotkania Chrystusa Zmartwychwstałego ze swoją Matką. Propozycja ta wypływa nie tylko 
z jego   osobistej   wrażliwości,   która   wczuwa   się   w synowskie   serce   Jezusa.   Ojciec   Ignacy 
odwołuje się w niej także do bardzo starej tradycji chrześcijańskiej. Tradycja ta przekazuje, że 
Maryja   była   pierwszą   osobą,   której   objawił   się   Jej   Zmartwychwstały   Syn.   Sedeliusz, 
chrześcijański   pisarz   żyjący   na   przełomie   czwartego   i piątego   wieku   wielbi   hymnem 
tajemnicę objawienia się Chrystusa Zmartwychwstałego swojej Matce:

Matka najsławniejsza zawsze dziewicą zostaje,
Przed Jej oczyma najpierw zwycięski Chrystus staje.
Niech dobra Matka — ongiś droga Jego przybycia –
Świadczy teraz o cudzie Jego powrotu do życia
.

W niniejszym   rozważaniu   posłużymy   się   dwoma   opisami   ukazania   się   Jezusa 
Zmartwychwstałego swojej Matce. Pierwszym z nich będzie opis R. Brandstaettera, który 
ukazuje nam najpierw bardzo ludzkie, a przez to bardzo nam bliskie, przeżycie przez Maryję 
męki i śmierci swojego Syna, a następnie niespodziewane spotkanie ze Zmartwychwstałym 
Synem. Drugi opis, który przytoczymy, należy do św. Wincentego Ferreriusza, wielkiego 
teologa i kaznodziei dominikańskiego, żyjącego na przełomie XIV i XV wieku.

W opisie Brandstaettera Maryja bardzo boleśnie przeżywa śmierć Jezusa. I chociaż jest pełna 
smutku   i cierpienia,   to   jednak   powierza   się   z wielkim   zaufaniem   Elohim.   Objawienie   się 
Zmartwychwstałego   Syna   jest   dla   Niej   wielkim   zaskoczeniem,   niezwykłą   niespodzianką. 
Dobra Nowina o Zmartwychwstaniu rodzi spontaniczną wielką radość, adorację i modlitewne 
milczenie.   Posłuchajmy   opowiadania   Brandstaettera   o spotkaniu   Maryi   z Jezusem 
Zmartwychwstałym.

Miriam,   która   już   drugą   noc   spędziła   z niewiastami   na   modlitwach,   oparła   się   plecami  
o ścianę i zmęczona usnęła. Wówczas Mariamne z Magdali, Hana, Mariam, matka Jaakowa,  
i Salome,   matka   synów   Zebadii,   wyszły   na   palcach   z izby   i udały   się   pustymi   ulicami,  
pogrążonymi   jeszcze   w jasnych   ciemnościach   księżycowej   nocy,   do  Bramy   Ogrodów,   aby  
natychmiast po jej otwarciu — a było już do świtu niedaleko — pójść na Golgothę i uświęcić 
grób   Jeszuy   ben   Josef   wonnościami   zakupionymi   wczoraj   wieczorem   u znajomego 
sprzedawcy balsamu. Miriam ocknęła się. W kącie izby dopalała się oliwna lampka, której  
płomyk był teraz ledwo widoczny w jasnych płomieniach świtu. Niewiasta rozejrzała się po  
izbie. Poszły. Poszły do grobu. Nie zbudziły jej. Jak długo spała? Chciała z nimi iść. A one 
poszły same. Prawdopodobnie chciały, żeby nieco wypoczęła, ale właściwie po co chce iść do  

background image

grobu?   Ten   grób   dźwiga   w sobie,   pod   sercem.   Jak   ongiś   dźwigała   Jeszuę   w swoim 
macierzyńskim łonie, tak samo teraz dźwiga w sobie Jego grób. W łonie. Pod sercem. O, jak  
ciężkie jest to żałobne brzemię! Z Jego śmiercią dobiegło końca Jej życie. Nie ma już czego  
szukać na tym świecie. Tak... tak... wiedziała, że Ją bardzo kochał, ale poszedł w świat, cały 
oddany Elohim. Ojca więcej kochał niż Ją... Tak powinno być... Tak powinno być... Słowa te  
powtarzała wciąż od wielu, wielu lat i za każdym powtórzeniem przynosiły Jej wielką ulgę.  
A teraz Syn nie żyje. Czy nie mogła umrzeć przed Nim? Na pewno była do czegoś potrzebna,  
skoro   Pan   kazał   Jej   żyć   i przeżyć   śmierć   Syna.   Może   życiem   w cieniu   miała   świadczyć  
o prawdziwości cienistego Zwiastowania? Może Jej obecność potrzebna była pod krzyżem?  
Może Pan chciał, aby martwa głowa Jeszuy spoczęła na Jej łonie? Dobrze jest tak, jak jest.  
Wszystko spełniła, co Pan Jej kazał spełnić. Była posłusznym narzędziem Jego woli, chociaż  
nie wszystko po dzień dzisiejszy jest dla Niej zrozumiałe i jasne. Niech się dzieje według Jego  
słowa. O, jak ciężki jest ten grób, który w sobie dźwiga! Czy to jest naprawdę grób? Czy to  
jest naprawdę grób? Czy to brzemię jest naprawdę martwym ciałem Jej Syna? Jej niebieskie,  
głęboko osadzone oczy pod czarnymi łukami brwi zabłysły łagodnym światłem, jak wtedy, gdy  
będąc nazarethańską dziewczyną w domu rodziców ujrzała w sobie postać nieznanego Męża  
idącego ku Niej z głębi półmrocznej izby.

Upadła na twarz, objęła rękami Jego nogi i spytała:

— To Ty? Mój Synu najukochańszy.

Usłyszała odpowiedź.

Milczała, bo nie mogła z siebie wydobyć głosu

W tej kontemplacji prośmy Maryję, aby zaprosiła nas do przeżycia razem z Nią Jej cierpienia 
i bólu   związanego   z męką   i śmiercią   Jej   Syna.   Będziemy   w stanie   odczuć   Jej   niezwykłą 
radość, jeżeli najpierw wczujemy się w ból Matki, która straciła Jedynego Syna; Syna, który 
był Jej całym życiem. Tylko Maryja mogła kochać swojego Syna i oddać się Mu tak, jak 
człowiek może kochać i oddać się tylko Bogu. Żadna inna matka nie może w takich sposób 
kochać swojego dziecka i powierzyć się mu, jak Maryja kochała i powierzyła się Jezusowi.

Każda matka, aby kochać dojrzale swoje dziecko, musi najpierw ukochać Boga. Przykazanie: 
będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim  
umysłem   i całą   swoją   mocą
  (Mk   12,   30)   tworzy   fundament   każdej   miłości   ojcowskiej 
i matczynej. Sam Chrystus przestrzega: kto kocha syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest  
Mnie   godzien
  (Mt   10,   37).   Tylko   Maryja  miała   prawo  kochać   swojego   Syna   na   równi 
z Bogiem, ponieważ Jej Syn był Bogiem i Człowiekiem. Stąd też Jej ból jest całkowicie inny 
od   jakiegokolwiek  bólu  matki   tracącej   swoje   dziecko.   Stąd   też   tylko   Maryja   może   nam 
odsłonić swój ból i zaprosić nas do współudziału w swoim cierpieniu.

Dzieląc ból Maryi prośmy Ją następnie, aby ukazała nam swoją wielką radość ze spotkania 
z Jezusem   Zmartwychwstałem.   R.   Brandstaetter   opisuje   nam   dość   szeroko   smutek   i ból 
Maryi,   ale   wydaje   się   być   bezradny   wobec   doświadczenia   radości   Maryi.   Nie   umie   Jej 

background image

opowiedzieć.   Radość   tę   osłania   jedynie   zdziwieniem,   zaskoczeniem   i milczeniem   Maryi, 
która nie  mogła z siebie wydobyć głosu. Głęboka duchowa, mistyczna radość jest znacznie 
trudniejsza do wyrażenia i opisania, niż ból i cierpienie. Być może także dlatego, iż głęboka 
duchowa radość zdaje się być znacznie rzadszym doświadczeniem, niż doświadczeniu udręki 
i bólu.

Chciejmy  przez  dłuższą  chwilę  towarzyszyć   Maryi  w Jej  zdziwieniu,  milczeniu   i adoracji 
Jezusa Zmartwychwstałego. Razem z Nią chciejmy uklęknąć i oddać Jezusowi chwałę.

2. Mój Syn zmartwychwstanie

Przejdźmy   teraz   do   opowiadania   św.   Wincentego   Ferreriusza   o spotkaniu   Jezusa 
Zmartwychwstałego   ze   swoją   Matką.   Ma   ono   zupełnie   inny   charakter   i właśnie   dlatego 
doskonale uzupełnia opowiadanie R. Brandstaettera, które może nam się wydać zbyt ludzkie. 
Opowiadanie św. Wincentego podobne jest raczej do wschodniej ikony niż do realistycznego 
obrazu.   Jest   ono  uduchowione,   jakby   nieco  odcieleśnione,   jakby   było  teologicznym 
opowiadaniem
 o wierze Maryi oraz o Jej chwale niebieskiej. W opowiadaniu św. Wincentego 
Maryja nie przeżywa już smutku i bólu z powodu śmierci Syna. Jej wiara jest bardzo jasna, 
prosta   i jakby   oczywista.   Maryja   nie   jest   już   zmieszana,   zaniepokojona   jakimiś 
niejasnościami,   wątpliwościami.   Walkę,   cierpienie,   ból   ma   już   poza   sobą.   Wiara   Maryi 
w opowiadaniu  św. Wincentego jest wiarą  uwielbioną,  wyniesioną do chwały,  adorowaną 
przez Patriarchów i aniołów. Wiara Maryi w tym opowiadaniu stanowi dla nas niedościgły 
wzór dla naszej wiary. Św. Wincenty właśnie Maryi przypisuje zmianę święta z szabatu na 
niedzielę, dzień zmartwychwstania Jej Syna.

Maryja wstała, spojrzała przez okno i zobaczyła, że zaczyna świtać. Jej radość była ogromna.

— Mój Syn zmartwychwstanie — powiedziała i zginając kolana zaczęła się modlić: Zbudź się,  
stań przy mnie i popatrz. Chrystus natychmiast wysłał Anioła Gabriela mówiąc do niego:

— Ty,   któryś   zwiastował   mojej   Matce   Wcielenie   Słowa,   ogłoś   Jej   teraz   Jego  
Zmartwychwstanie. Anioł poleciał do Dziewicy Maryi i oznajmił jej:

— Ten, którego nosiłaś w swoim łonie, zmartwychwstał, jak zapowiedział. Chrystus pozdrowił  
wówczas swoją Matkę mówiąc do Niej:

— Pokój niech będzie z Tobą. Maryja odpowiedziała Synowi:

— Aż do tej pory dniem uwielbienia Pana była sobota dla uczczenia świętego odpocznienia  
Boga po dziele stworzenia świata. Od tej pory będzie to niedziela na pamiątkę Twojego  
Zmartwychwstania.   Twojego   odpocznienia,   Twojej   chwały.   Chrystus   wyraził   zgodę  
i opowiedział Maryi o tym, czego dokonał w otchłani i jak uwięził szatana. Przedstawił też  
Maryi Patriarchów, których z otchłani wyprowadził. Oddali oni Maryi cześć mówiąc:

background image

— Ty   jesteś   chwałą   Jeruzalem,   radością   Izraela,   chlubą   swojego   ludu.   Maryja   również  
pozdrowiła ich mówiąc:

— Wy jesteście Narodem Wybranym, królewskim kapłaństwem, ludem nabytym przez Pana  
dla objawienia Jego chwały. On was wezwał z ciemności do swojego przedziwnego światła.  
Aniołowie zaśpiewali wówczas: Ciesz się Królowo niebieska.

Bóstwo Jezusa, które w całym Jego życiu, szczególnie zaś w Jego męce i śmierci zdawało się 
ukrywać  także   przed   Maryją,  teraz   objawia   się   (Jej)   i ukazuje   tak   cudownie   w Jego 
najświętszym Zmartwychwstaniu
 (ĆD, 223). Maryja stając wobec swojego uwielbionego już 
Syna,   adoruje   Go,   oddaje   Mu   chwałę   i dziwi   się  wielkim   rzeczom,   które   uczynił   Jej 
Wszechmogący;   dziwi   się,   że   to   właśnie   Ona   uboga   dziewczyna   z Galilei,  pokorna 
służebnica
  była Jego Matką (Łk 1, 49). Wraz z Maryją oddajmy najpierw chwałę Jezusowi 
Zmartwychwstałemu. A następnie razem z Patriarchami i aniołami uwielbiajmy także Maryję 
Matkę Jezusa: Ty jesteś chwałą Jeruzalem, radością Izraela, chlubą swojego ludu.

3. Ciesz się, Królowo Anielska

Może po Zmartwychwstaniu po raz pierwszy Jezus objawił się swojej Matce w całym blasku 
swojego bóstwa, które za życia ziemskiego było bardziej przedmiotem wiary niż wiedzy
  (P. 
Schiavone). Wiara Maryi, Jej całkowite zaufanie w moc Boga działającego w całym Jej życiu 
we   wszystkich   próbach   poczynając   od   Zwiastowania   w Nazarecie   aż   po   śmierć   Syna   na 
Golgocie, owocuje po Zmartwychwstaniu radością pełnego spotkania ze swoim Synem. Jezus 
Zmartwychwstały nie musiał przekonywać swojej Matki o swoim powstaniu z martwych; nie 
musiał pokonywać Jej nieufności; nie musiał wychowywać Jej do wiary w Jego powstanie 
z martwych, jak miało to miejsce w wypadku uczniów. Maryja nosząc nieustannie w swoim 
sercu nie tylko słowa swojego Syna, ale przede wszystkim Jego samego, z prostotą serca, bez 
zmagań z pokusą zwątpienia i niewiary przyjęła tę  nową postać  Jego obecności wynikającą 
z tajemnicy Zmartwychwstania. Maryja natychmiast całkowicie i bez zastrzeżeń otworzyła się 
na radość płynącą z tajemnicy Zmartwychwstania Syna.

Zaufanie   Bogu   w momentach   próby   otwiera   człowieka   na   radość   pełnego   spotkania 
z Jezusem uwielbionym.  Uczniowie nie potrafili od  razu ucieszyć  się Zmartwychwstałym 
Mistrzem. Radość ich rodziła się powoli, w trudzie przekraczania zwątpień i nieufności. Jezus 
musiał   przezwyciężyć   najpierw   ich   zamknięcie   w sobie,   ich   lęki,   obawy   o siebie,   ich 
niewiarę.

Radość Maryi ze Zmartwychwstania Jezusa jest dla nas najpierw wezwaniem do zaufania 
Bogu w naszych próbach; jest także zaproszeniem do otwarcia się na radość płynącą z Jego 
zwycięskiego   działania   w naszym   życiu.   Radość   Maryi   osądza   wszystkie   nasze 
przygnębienia, smutki, nasze ocieranie się o granice rozpaczy płynącej z naszej nieufności do 
Boga i do ludzi.

W bezpośredniej, serdecznej rozmowie prośmy, abyśmy mogli cieszyć się z Maryją, że  Jej 
Syn   już   Zmartwychwstały   w niebiosa   wszedł   do   swej   chwały
.   Maryję   zaś   prośmy,   aby 

background image

wstawiała się za nami w niebie,  byśmy się też tam dostali i na wieki  razem z Nią  śpiewali 
Alleluja
 (pieśń: Ciesz się, Królowo Anielska).

IX. PUSTY GRÓB

 

pierwszy   dzień   tygodnia   (niewiasty)  poszły   skoro   świt   do   grobu,  niosąc   przygotowane  
wonności.   Kamień   od   grobu   zastały   odsunięty.   A skoro   weszły,   nie   znalazły   ciała   Pana  
Jezusa. Gdy wobec tego były bezradne, nagle stanęło przed nimi dwóch mężczyzn w lśniących 
szatach.   Przestraszone,   pochyliły   twarze   ku   ziemi,   lecz   tamci   rzekli   do   nich:   Dlaczego  
szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał. Przypomnijcie sobie,  
jak   wam   mówił,   będąc   jeszcze   w Galilei:   Syn   Człowieczy   musi   być   wydany   w ręce 
grzeszników i ukrzyżowany, lecz trzeciego dnia zmartwychwstanie. Wtedy przypomniały sobie  
Jego   słowa   i wróciły   od   grobu,   oznajmiły   to   wszystko   Jedenastu   i wszystkim   pozostałym.  
A były to: Maria Magdalena, Joanna i Maria, matka Jakuba; i inne z nimi opowiadały to 
Apostołom. Lecz słowa te wydały im się czczą gadaniną i nie dali im wiary. Jednakże Piotr  
wybrał się i pobiegł do grobu; schyliwszy się, ujrzał same tylko płótna. I wrócił do siebie,  
dziwiąc się temu, co się stało
 (Łk 24, 1–12).

Obraz   dla   obecnej   kontemplacji:   Przedstawmy   sobie   najpierw   kobiety   stojące   u pustego 
grobu. Zauważmy ich bezradność i zagubienie. W drugim obrazie przywołajmy w pamięci 
dwóch mężów w lśniących szatach, którzy stają wobec bezradnych niewiast. Wsłuchajmy się 
w ich słowa: Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał.

Prośba   o owoc   kontemplacji:   Prośmy   najpierw   o łaskę   wielkiej   otwartości   na   przyjęcie 
Dobrej   Nowiny  o Jezusie   Zmartwychwstałym.   Prośmy   także   o głębokie   wewnętrzne 
pragnienie dzielenia się doświadczeniem Jezusa Zmartwychwstałego z tymi, do których Jezus 
nas posyła.

1. Zmartwychwstały słońcem ludzkości

Po pogrzebie rozpoczęło się święto Paschy. Ale dla uczniów i przyjaciół Jezusa dzień ten był 
pełen   pustki   i smutku.   Wielu   z nich   czuło   się   głęboko   zawiedzionych,   rozczarowanych. 
Mówili do siebie nawzajem: Myśmy się spodziewali, że On właśnie miał wyzwolić Izraela (Łk 
24, 21). Pośród smutku i przygnębienia należało jednak zacząć normalne życie. Ale nagle w tę 
ciężką atmosferę panującą wśród uczniów wdarła się nieoczekiwana wiadomość o pustym 
grobie   Jezusa.   Wiadomość   tę   przyniosły   kobiety.   Uczniowie   nie   dali   jej   jednak   wiary. 
Wydawało im się, iż jest to jedynie czcza gadanina.

Pierwszymi   świadkami   Zmartwychwstałego   u Łukasza   są   niewiasty   przybyłe   z Galilei. 
W czasie pogrzebu obejrzały grób i w jaki sposób zostało złożone ciało Jezusa. Po powrocie  
przygotowały wonności i olejki
  (Łk 23, 55). Chcą je zanieść do grobu, aby oddać  ostatnią 

background image

przysługę Jezusowi i uczcić Jego martwe Ciało. Jako wierne córki Izraela czekają jednak na 
poranek niedzielny, który kończy szabat. Wszystkie te czynności kobiety wykonują jednak 
z pewną rezygnacją. Przyjmują bowiem śmierć Jezusa jako nieodwracalny fakt.

pierwszy dzień tygodnia poszły skoro świt do grobu... Świt pierwszego dnia tygodnia jest 
tutaj przeciwstawiony ciemnościom południa, które towarzyszyły śmierci Jezusa. Ten świt 
rozpoczyna w Ewangelii Łukasza bardzo długi dzień. Łukasz bowiem wszystkie wydarzenia 
dotyczące   Zmartwychwstania   gromadzi   w jednym   dniu,   jakby   dla   zaznaczenia,   że 
ograniczenia czasu i przestrzeni nie istnieją dla Jezusa Zmartwychwstałego. Wieczność jest 
jak jeden dzień, który nigdy nie przemija.

Chrystus jest wiecznym światłem. Chrystus jest świtem ludzkości. Chrystus jest wiecznym 
słońcem, które nigdy nie zachodzi. Ciemności, które na krótko zapanowały nad Jezusem (por. 
Łk 22, 53), nie mają już żadnego dostępu do Niego. W tej modlitwie kontemplujmy Chrystusa 
jako wieczny świt ludzkości, jako światło, jako słońce, które nigdy nie zachodzi. W dawnych 
wiekach   chrześcijanie   budowali   świątynie   w ten   sposób,   że   ołtarz   był   zwrócony   ku 
wschodowi. Tak wyrażali pragnienie i oczekiwanie na Chrystusa, wstające słońce ludzkości.

Jeżeli   byłoby   to   możliwe,   obecną   kontemplację   możemy   odprawiać   wczesnym   rankiem 
w miejscu, które pozwoliłoby nam kontemplować wschodzące słońce. To samo słońce było 
jedynym świadkiem Zmartwychwstania Jezusa; słońce to oglądały również kobiety udające się 
do   grobu.   Świt   poranka   i wschodzące   słońce   może   być   dla   nas   wielkim   znakiem   Jezusa 
Zmartwychwstałego.

2. Bezradność kobiet wobec pustego grobu

Niosąc   przygotowane   wonności,   kobiety   szły   na   spotkanie   umarłego.   Szły   do   grobu. 
Namaszczeniem zmarłego chciały okazać zmarłemu szacunek i cześć, który żywiły względem 
Niego.   Towarzyszyły   Mu   od   Galilei   w całym   Jego   wstępowaniu   do   Jerozolimy,   były 
świadkami Jego śmierci, a teraz namaszczeniem chciał Go pożegnać. Kiedy kobiety przyszły 
do grobu Jezusa, kamień był odsunięty, a skoro weszły do wnętrza, nie znalazły Jego Ciała. 
W tej   zaskakującej   sytuacji   stanęły   bezradne   i zagubione.   Ich   drogie   i starannie 
przygotowywane   wonności   i olejki   okazały   się   bezużyteczne.   Do   ich   smutku   dołącza   się 
jeszcze uczucie bezradności i zagubienia.

Chciejmy   wczuć   się   w ich   sytuację.   Zagubienie   jest   jednym   z najbardziej   boleśnie 
przeżywanych ludzkich uczuć. Towarzyszy ono człowiekowi wówczas, kiedy staje w sytuacji 
bez wyjścia, w sytuacji przerastającej jego siły, gdy znajduje się w osaczeniu. Rodzi się wtedy 
pełne niepokoju pytanie: co robić dalej, jak wyjść z tej sytuacji. Niewątpliwie były to pytania 
kobiet   przy   grobie   Jezusa.   W sytuacjach   bezradności   człowiek   dotyka   w bolesny   sposób 
granic swoich ludzkich możliwości, których w żaden sposób nie jest w stanie przekroczyć.

Skazanie na bezradność jest szczególnie nieznośne dla tych ludzi, dla których władza, siła,  
świadomość tego, że jest się panem sytuacji, jest ideałem przewodnim
 (K. Horney). Każdemu 
z nas wcześniej czy później przychodzi stanąć wobec granic swoich ludzkich możliwości 

background image

i doświadczyć uczucia bezradności. I choć jest ono trudne i bolesne, to jednak poprzez nie 
łatwiej i szybciej dochodzimy do prawdy o nas samych: odkrywamy nasze ubóstwo, nasze 
słabości, odkrywamy potrzebę pomocy ludzkiej i boskiej. Takie doświadczenie, choć bolesne, 
otwiera nas na przyjęcie Dobrej Nowiny, najważniejszej pomocy, jaką możemy otrzymać. To 
właśnie   dzięki   doświadczeniu   bezradności   i zagubienia   pozwalamy   się   Bogu   prowadzić, 
poznajemy Jego Boską moc.

W obecnej   kontemplacji   odszukajmy   w naszym   życiu   momenty,   w których   czuliśmy   się 
w większym czy mniejszym stopniu bezradni i zagubieni. Pozwólmy, aby one nas jeszcze raz 
dotknęły.   Wybierzmy   jedną   szczególną   sytuację,   która   wydaje   nam   się   najtrudniejsza 
i najbardziej przykra. Powróćmy do niej. Nie bójmy się, iż ponownie nas zaboli. Zauważmy 
też,   iż   pod   wpływem   tych   przykrych   sytuacji   pokornieliśmy   wewnętrznie,   a przez   to 
stawaliśmy   się   bardziej   otwarci   na   przyjmowanie   pomocy   Boga   i bliźnich.   Prośmy,   aby 
sytuacje   bezradności   i zagubienia   były   dla   nas   szczególnymi   okazjami   otwierania   się   na 
przyjmowanie Dobrej Nowiny o Zmartwychwstaniu Jezusa.

3. Nie ma Go tutaj — zmartwychwstał 

Gdy   wobec   tego   były   bezradne,   nagle   stanęło   przed   nimi   dwóch   mężczyzn   w lśniących 
szatach.   Przestraszone,   pochyliły   twarze   ku   ziemi,   lecz   tamci   rzekli   do   nich:   Dlaczego  
szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał
.

W naszej   kontemplacji   zauważmy   dwóch   mężczyzn   w lśniących   szatach   rozmawiających 
z kobietami. Przypominają nam Jezusa przemienionego na górze Tabor, Jego odzienie lśniąco 
białe, oraz dwóch mężów — Mojżesza i Eliasza — rozmawiających z Nim o Jego odejściu 
(por. Mk 9, 2nn). Scena Przemienienia Jezusa na górze zapowiada Jego Zmartwychwstanie. 
Tę łączność Przemienienia ze Zmartwychwstaniem podkreśla również zachowanie się kobiet, 
które podobnie jak uczniowie na górze Tabor, pochyliły twarze ku ziemi.

Pochylenie twarzy do ziemi jest odruchowym gestem człowieka świadomego swojej małości 
i bezradności wobec tajemnicy objawiającego się Boga. W taki właśnie sposób spontanicznie 
reagowali najwięksi mężowie Izraela: Mojżesz, Eliasz, Izajasz. W tej medytacji pochylmy 
również i my nasze twarze ku ziemi wobec tajemnicy objawiającego się w Zmartwychwstaniu 
Jezusa Boga. Zmartwychwstanie, jak żadne inne wydarzenie w historii ludzkości, objawia 
nam potęgę Boga, Jego moc.

Dlaczego szukacie żyjącego pośród umarłych? Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał — usłyszały 
kobiety od mężów w lśniących szatach. Słowa te są delikatnym wyrzutem z powodu małej 
wiary   kobiet   szukających  wiecznie   Żyjącego  pośród   umarłych,   a jednocześnie   ogłaszają 
Dobrą Nowinę o Jego Zmartwychwstaniu. Na potwierdzenie Dobrej Nowiny, iż Jezus żyje, 
dwaj mężowie odwołują się do pamięci kobiet: Przypomnijcie sobie, jak wam mówił będąc  
jeszcze w Galilei: Syn Człowieczy musi być wydany w ręce grzeszników i ukrzyżowany, lecz  
trzeciego dnia zmartwychwstanie. Wtedy przypomniały sobie Jego słowa
.

background image

Zasadniczym źródłem wiary w Zmartwychwstanie Jezusa miał być nie tyle pusty grób lub też 
obecność   dwóch   mężów   w lśniących   szatach,   którzy   budzili   raczej   lęk   niż   wiarę,   ile 
przypomnienie   im   słów   wypowiedzianych   przez   Jezusa   jeszcze   przed   Jego   śmiercią. 
W Ewangelii   Łukasza   Jezus   aż   osiem   razy   zapowiada   swoją   mękę,   śmierć 
i Zmartwychwstanie.   To   właśnie   nauka   Jezusa   z okresu   Jego   życia   ziemskiego   ma   być 
decydującym motywem wiarygodności Jego Zmartwychwstania. Objawiając się Apostołom 
Jezus będzie również przypominał dawaną im wielokrotnie obietnicę powstania z martwych. 
Wszystkie inne znaki, na które Jezus będzie się powoływał po swoim Zmartwychwstaniu, 
mają   jedynie   wspomagać   ten  pierwszy   znak,   którym   są   Jego   słowa.   Ten,   który   powstał 
z martwych,   jest   Tym   samym,   który   powołał   Dwunastu,   nauczał,   czynił   cuda,   został 
umęczony i ukrzyżowany.

W obecnej kontemplacji chciejmy z uwagą towarzyszyć kobietom. Wsłuchajmy się uważnie 
w ich   dialog   z dwoma   mężami   w lśniących   szatach.   Wczuwajmy   się   w ich   wewnętrzne 
przeżycia. Zauważmy ich lęk, bezradność, ale także zdziwienie, zaskoczenie i wreszcie radość 
ze Zmartwychwstania Jezusa. Prośmy je, aby i nam udzieliła się ich radość. Prośmy za ich 
wstawiennictwem, abyśmy pozwalali Bogu wchodzić w nasze życie z Jego  Dobrą Nowiną 
o Jezusie   Zmartwychwstałym.   Módlmy   się   również   o duchową   pamięć,   dzięki   której 
w sytuacji   bezradności   i zagubienia   odnajdziemy   słowa   Jezusa,   którymi   pouczał   nas 
przygotowując na mające nadejść próby.

4. Zmartwychwstanie w moim życiu

Zmartwychwstanie Jezusa nie może być dla nas przede wszystkim faktem historycznym. Jest 
faktem, który trwa nieustannie. Jezus zaprasza nas, aby z Jego Zmartwychwstania uczynić 
fundament   naszego   życia,   fundament   naszej   codzienności.   Jezus   jest   Panem   przez   swoje 
Zmartwychwstanie.   To   dzięki   Zmartwychwstaniu   króluje   w historii.   To   dzięki 
zmartwychwstaniu Jezus jest także moim Panem, króluje w mojej osobistej historii życia. Siła 
naszej wiary w Jego Zmartwychwstanie sprawia, iż Jezus posiada dostęp do naszego serca, do 
naszego życia. To dzięki wierze w Jego Zmartwychwstanie Jezus może przemieniać nasze 
serca, może nadawać nowy kształt naszemu życiu.

W niniejszej kontemplacji oraz w następnych zadawajmy sobie pytanie: Czy doświadczenie 
wiary nie kojarzy nam się wyłącznie z cierpieniem, męką, umartwieniem, z krzyżem, z walką 
z grzechem, z walką ze złem? Chociaż te trudne doświadczenia są integralną częścią życia 
duchowego, to jednak nie wyczerpują go całkowicie. Czy przeżywanie wiary kojarzy nam się 
spontanicznie   także   z doświadczeniem   radości,   pociechy,   przyjaźni,   miłości,   pokoju, 
ukojenia,   otuchy?   Czy   Zmartwychwstanie   Jezusa   przenika   naszą   codzienność:   codzienną 
modlitwę,   codzienne   zmagania,   ofiary,   ludzką   miłość,   przyjaźń,   pracę,   odpoczynek?   Czy 
świeżość i piękno świtającego poranka kojarzy nam się ze Zmartwychwstaniem Jezusa? Czy 
moglibyśmy   powiedzieć,   że   Zmartwychwstanie   Jezusa   jest   centrum   naszej   wiary?   Czy 
przemienia ono nasze serca — nasze życie, jak przemieniało serca i życie uczniów, kobiet? 
Czy  Jezus  Zmartwychwstały wyrywa   nas z naszego  smutku,  beznadziejności, zwątpienia? 
Czy Jezus Zmartwychwstały kształtuje rzeczywiście naszą — moją historię życia? Niech te 

background image

liczne pytania powracają nie tylko w tej modlitwie, ale także w następnych kontemplacjach 
Jezusa Zmartwychwstałego. Prośmy Jezusa o szczerość odpowiedzi, których będziemy sobie 
udzielać. Prośmy, abyśmy potrafili otwarcie i szczerze rozmawiać o owocach naszej refleksji 
z Matką Najświętszą, z Jezusem Zmartwychwstałym, z Bogiem Ojcem.

5. Oznajmiły to wszystko Jedenastu

Uwierzywszy w Zmartwychwstanie Jezusa dzięki Jego własnym słowom, kobiety wróciły od 
grobu   i oznajmiły   to   wszystko   Jedenastu   i wszystkim   pozostałym
.   Każde   autentyczne 
doświadczenie Jezusa Zmartwychwstałego ma charakter misyjny, ma charakter apostolski. 
Jezus nie objawia się nam tylko dla nas samych. Poprzez nas pragnie objawiać się także 
innym. Jezus zawsze posyła swego ucznia do innych z jego doświadczeniem wiary i miłości 
jako świadka Zmartwychwstałego.

Misja dawania świadectwa Jezusowi jest jednak zwykle bardzo trudna. Często natrafia na 
brak gotowości do jej przyjęcia ze strony człowieka. Tak było w wypadku Apostołów, którym 
świadectwo kobiet o Jezusie Zmartwychwstałym wydało się  czczą gadaniną i nie dali jej 
wiary
.   Podobnie   jest   i dziś.   Świadectwo   dawane   Jezusowi   bywa   lekceważone,   a nawet 
odrzucane z wrogością. W takiej sytuacji może nam się zdawać, iż nasze świadczenie jest 
bezużyteczne i bezsensowne. Łatwo wówczas możemy popaść w zwątpienie i zniechęcenie. 
Ale choć Apostołowie nie uwierzyli natychmiast, jednak byli poruszeni świadectwem kobiet. 
Poruszenie to będzie początkiem ich wiary w Zmartwychwstanie Jezusa.

Na   zakończenie   całej   kontemplacji   prośmy   o wielkie   pragnienie   dzielenia   się   z innymi 
naszym   wewnętrznym   doświadczeniem   Jezusa   Zmartwychwstałego;   prośmy   o głęboką 
świadomość, iż naszemu świadectwu zawsze towarzyszy Jego moc. Módlmy się, abyśmy nie 
zniechęcali się łatwo lekceważeniem naszego świadectwa przez ludzi, którzy nie są jeszcze 
gotowi   w nie   uwierzyć.   Odrzucanie   przez   bliźnich   świadectwa   o Jezusie   nie   oznacza 
bynajmniej   braku   potrzeby   Dobrej   Nowiny,   ale   jedynie   ich   aktualny   brak   wewnętrznej 
dyspozycji do jej przyjęcia.

X. SPOTKANIE Z MARIĄ MAGDALENĄ

 

Maria Magdalena natomiast stała przed grobem płacząc. A kiedy tak płakała, nachyliła się  
do   grobu   i ujrzała   dwóch   aniołów   w bieli,   siedzących   tam,   gdzie   leżało   ciało   Jezusa   —  
jednego   w miejscu   głowy,   drugiego   w miejscu   nóg.   I rzekli   do   niej:   Niewiasto,   czemu  
płaczesz? Odpowiedziała im: Zabrano Pana mego i nie wiem, gdzie Go położono. Gdy to  
powiedziała, odwróciła się i ujrzała stojącego Jezusa, ale nie wiedziała, że to Jezus. Rzekł do  
niej Jezus: Niewiasto, czemu płaczesz? Kogo szukasz? Ona zaś sądząc, że to jest ogrodnik,  
powiedziała do Niego: Panie, jeśli ty Go przeniosłeś, powiedz mi, gdzie Go położyłeś, a ja Go 
wezmę. Jezus rzekł do niej: Mario! A ona obróciwszy się powiedziała do Niego po hebrajsku:  

background image

Rabbuni, to znaczy: Nauczycielu! Rzekł do niej Jezus: Nie zatrzymuj Mnie, jeszcze bowiem  
nie wstąpiłem do Ojca. Natomiast udaj się do moich braci i powiedz im: Wstępuję do Ojca  
mego   i Ojca   waszego   oraz   do   Boga   mego   i Boga   waszego.   Poszła   Maria   Magdalena  
oznajmiając uczniom: Widziałam Pana i to mi powiedział
 (J 20, 11–18).

Obraz   dla   obecnej   kontemplacji:   Przedstawmy   sobie   Chrystusa   Zmartwychwstałego, 
podobnego do ogrodnika, do którego Maria zwraca się z pytaniem, gdzie jest ciało Jezusa. 
Wsłuchajmy się też w jedno słowo Jezusa: Mario i jedno słowo Marii: Rabbuni.

Prośba o owoc kontemplacji: Będziemy prosić o wielką otwartość serca oraz o pragnienie 
wolności   wewnętrznej,   dzięki   której   będziemy   w stanie   odkrywać   obecność   Jezusa 
Zmartwychwstałego w każdej sytuacji naszego życia. Prośmy też o wielką wiarę w moc Jego 
słowa; Jezus bowiem swoim jednym słowem może otworzyć nam oczy, może powołać nas do 
życia, może nas zbawić.

1. Maria Magdalena stała przed grobem płacząc

Maria Magdalena widzi wprawdzie zewnętrzne znaki Zmartwychwstania Jezusa (pusty grób 
oraz obecność aniołów), ale nie potrafi sama z siebie przeczuć tajemnicy powstania Jezusa 
z martwych.   Zamknięta   w swoim   smutku   z powodu   śmierci   Chrystusa   szuka   pocieszenia 
w obecności Jego zmarłego ciała. Ale i ta ostatnia pociecha została jej odebrana. Przychodząc 
bowiem do grobu znajduje go pustym. Pusty grób a w nim dziwna obecność dwóch aniołów 
okrytych bielą
  nie są w stanie do niej przemówić. Aniołowie zadają jej pytanie:  Dlaczego 
płaczesz?
  Ona   odpowiedziała:  Zabrano   Pana   mego   i nie   wiem,   gdzie   Go   położono.   Fakt 
śmierci   Jezusa   jest   tak   mocno   utrwalony   w pamięci   Marii   Magdaleny,   iż   znaki 
Zmartwychwstania Jezusa nie mogą naprowadzić jej na inny sposób myślenia i poszukiwania. 
Zapominając   o słowach   Jezusa,   który   wiele   razy   przepowiadał   swoje   Zmartwychwstanie, 
zatrzymała się na sobie, na swoich wyobrażeniach i oczekiwaniach tego, co chciała przeżyć 
w czasie swojego pobytu u grobu. Ponieważ nie była zdolna odczytać danych jej znaków 
Zmartwychwstania, sam Jezus przychodzi do niej. Ale jej zaślepienie smutkiem i dążeniem 
do odnalezienia martwego ciała Jezusa było tak duże, iż nie była w stanie rozpoznać Go 
żywego. Chrystus zadanymi pytaniami:  Niewiasto, czemu płaczesz? Kogo szukasz?, pragnie 
pomóc jej oderwać się od koncentracji na martwym ciele i naprowadzić ją na szukanie Osoby 
Jezusa. Smutek i ból Marii Magdaleny wynikały nie z powodu zniknięcia ciała, ale z powodu 
śmierci Jezusa. Obecnością martwego ciała Chrystusa pragnie ukoić swój ból i smutek.

Zapatrzenie   w cierpienie   powoduje   także,   iż   Maria   Magdalena   traci   jakby   poczucie 
rzeczywistości:  Sądząc,   że   to   jest   ogrodnik,   powiedziała   do   Niego:   Panie,   jeśli   ty   Go  
przeniosłeś, powiedz mi, gdzie Go położyłeś, a ja Go wezmę.
  Dziwnym mogłoby bowiem 
wydawać   się   zabieranie   ciała   zmarłego   człowieka   z ogrodu   przez   ogrodnika,   a także 
przeniesienie go z powrotem do grobu przez słabą kobietę.

Jeżeli   w naszym   doświadczeniu   wiary,   pomimo   podejmowanych   nieraz   nawet   wielkich 
wysiłków   duchowych   pozostajemy   zapłakani   i smutni,   narzekający   przede   wszystkim   na 

background image

siebie samych lub innych ludzi (jesteśmy zwykle zbyt obłudni, aby narzekać na Pana Boga), 
to   właśnie   z powodu   naszego   zatrzymania   się   i skoncentrowania   na   tym,   czego   sami 
oczekujemy od siebie lub od Pana Boga. Są to jakieś  religijne fiksacje. W takiej postawie 
planujemy sobie sami,  jak winno przebiegać nasze spotkanie z Jezusem,  jakich winniśmy 
doznawać   wówczas   uczuć,   w jaki   sposób   Bóg   winien   rozwiązywać   nasze   problemy. 
Pozostajemy   zapłakani,   bo   nie   spełniają   się   nasze  duchowe   życzenia,   nie   będące 
wewnętrznymi pragnieniami otrzymanymi od Boga, ale jedynie wyrazem naszych ludzkich 
potrzeb. I choć Bóg daje nam nieraz bardzo wyraźne znaki, jak Marii Magdalenie, to jednak  
religijne fiksacje nie pozwalają nam dobrze ich odczytać.

Głębsze   i dłuższe   podtrzymywanie   w sobie   takich   właśnie  fiksacji   religijnych  staje   się 
powodem utraty kontaktu z duchową  rzeczywistością;  tego,  co  dzieje  się  wokół  nas  oraz 
w nas samych nie poddajemy wówczas rozeznaniu duchowemu, ale interpretujemy jedynie 
przez   nasze   ludzkie   myślenie,   przeżywanie.   W ten   sposób   dokonujemy   fałszywej   oceny 
zarówno   zewnętrznych   znaków   Bożego   działania,   jak   również   naszych   wewnętrznych 
doświadczeń i przeżyć. Obok rozpaczy, złudzenia religijne są jedną z największych pokus. 
Człowiek sam z siebie nie jest źródłem wewnętrznego doświadczenia, jedynie otwiera się na 
te doświadczenia, w które pragnie go wprowadzić sam Bóg.

W obecnej   kontemplacji   prośmy   o łaskę   wielkiej   dyspozycyjności   wobec   Boga,   abyśmy 
mogli,   rozpoznając   pokusę   iluzji   wewnętrznych,   otwierać   się   na   Jego   realną   obecność. 
Prośmy także o to, byśmy pozwalali Bogu zaskakiwać się ciągle nowymi sposobami Jego 
objawiania się w naszym życiu. Jezus Zmartwychwstały przekracza bowiem wszelkie granice 
i wszelkie przyjęte przez nas schematy.

2. Powiedz tylko jedno słowo

Maria Magdalena nie jest w stanie rozpoznać Jezusa patrząc sama na Niego. Konieczna była 
więc inicjatywa Jezusa. Jedno Jego słowo: Mario wystarcza, aby otworzyły się jej oczy i aby 
odkryła w ogrodniku Zmartwychwstałego. Jedno słowo Jezusa otrząsnęło Marię z jej smutku.

Jedno słowo Chrystusa może nas obudzić, uzdrowić, zbawić. Jedno słowo może otworzyć 
nam oczy, dać nam nowe życie. To jedno słowo objawia moc Tego, który je wypowiada. 
Rzymski setnik wyznał kiedyś wiarę w moc  jednego słowa  Jezusa:  Powiedz tylko słowo,  
a mój sługa odzyska zdrowie
 (Mt 8, 8). Przejmując tę wiarę w moc słowa Jezusa powtarzamy 
w każdej Mszy św. parafrazę słów setnika: Powiedz tylko słowo, a będzie uzdrowiona dusza 
moja
. W obecnej modlitwie wyraźmy wiarę w moc słowa Jezusa. Prośmy o jedno Jego słowo
dzięki któremu moglibyśmy przejrzeć, uwierzyć w Jego Zmartwychwstanie, dzięki któremu 
moglibyśmy także doświadczyć głębokiej wewnętrznej radości i pokoju.

Jedno   słowo   Jezusa:  Mario  otworzyło   jej   oczy   i natychmiast  zobaczyła   Pana.   Wyrwana 
z koncentracji   na   martwym   ciele   Jezusa,   mogła   wreszcie   zobaczyć   żywego   Pana.   Od 
zaślepienia   bólem   i smutkiem   zostaje   doprowadzona   do   doświadczenia   Jezusa 
Zmartwychwstałego.   Na   jedno   słowo   Jezusa,   Maria   również   odpowiada   jednym   słowem 

background image

Rabbuni.   Tym   jednym   słowem   wyraża   wiarę,   iż   Ten   którego   widziała   i słuchała   przed 
śmiercią krzyżową jest Tym samym, którego teraz widzi i któremu teraz oddaje hołd. Tym 
jednym słowem uznaje z pokorą, że doświadczenie Zmartwychwstania jest ofiarowaną jej 
łaską.

Podobnie   jak   Jezusowi   wystarcza   jedno   słowo,   aby   mógł   się   nam   w pełni   objawić,   tak 
również i nam może wystarczyć jedno słowo, abyśmy mogli wyznać naszą wiarę, oddać Mu 
chwałę,   wyrazić   nasz   żal,   wypowiedzieć   wszystkie   nasze   prośby.   Nierzadko   usiłujemy 
zastąpić wielością słów brak wiary. Ale sam Chrystus przestrzega nas przed taką modlitwą: 
Na   modlitwie   nie   bądźcie   gadatliwi   jak   poganie.   Oni   myślą,   że   przez   wzgląd   na   swe  
wielomówstwo będą wysłuchani. Nie bądźcie podobni do nich! Albowiem wie Ojciec wasz,  
czego wam potrzeba, wpierw zanim Go poprosicie
  (Mt 6, 7–8). Jednym słowem możemy 
powiedzieć Bogu, iż chcemy otrzymać  wszystko to, co jest Mu dobrze znane jako nasza 
potrzeba i nasze pragnienie. Jedno nasze słowo może  posiadać wielką moc dzięki ukrytej 
w nim wierze.

Tym jednym słowem powiedzianym do Marii jest jej własne imię. W imieniu ukrywa się 
moc. Wypowiadając imię Bóg powołuje człowieka do życia. Jezus wypowiadając imię Marii 
powołuje ją do nowego życia, do nowego istnienia. Prośmy, aby Jezus Zmartwychwstały 
również nad nami wypowiedział nasze imię, aby w ten sposób powołał nas do nowego życia, 
do nowego istnienia. Dobry Pasterz woła swoje owce po imieniu i wyprowadza je, staje na ich 
czele,   a one   postępują   za   Nim   (por.   J   10,   3–4).   Wyraźmy   w tej   kontemplacji   pragnienie 
należenia do owczarni Jezusa, dzięki czemu Jezus będzie mógł nas — wołając po imieniu — 
powoływać   ciągle   na   nowo   do   nowego   życia,   do   nowego   widzenia   Jego   i naszej 
rzeczywistości.

Chciejmy   odwdzięczyć   się   Chrystusowi   również   jednym   słowem.   Wymówmy   ze   czcią   i 
z miłością Jego imię: Jezus. Miejmy świadomość, iż możemy je wypowiedzieć z wiarą tylko 
dzięki pomocy Jego Ducha. W miarę naszego wzrostu wewnętrznego to jedno słowo, imię 
Jezus  może stać się najważniejszą — wręcz jedyną — treścią naszej modlitwy. Imię  Jezus 
może   wypełnić   całkowicie   nasze   serce.   Poprzez   imię   Jezus   nawiązujemy   nie   tylko   więź 
z Synem, ale także z Jego Ojcem. Kto bowiem posiada więź z Synem, posiada ją również 
z Ojcem, ponieważ Syn i Ojciec są jedno. Na naszą modlitwę:  Panie, powiedz tylko słowo,  
a będzie uzdrowiona dusza moja
  Chrystus mógłby nam odpowiedzieć również:  Ty również 
powiedz z wiarą tylko jedno słowo, moje imię — Jezus — a będzie zbawiona dusza twoja
.

3. Nowa obecność Jezusa Zmartwychwstałego

Kiedy   Maria   powiedziała   do   Jezusa:  Rabbuni,   wówczas   Jezus   odpowiedział   jej:  Nie 
zatrzymuj Mnie, jeszcze bowiem nie wstąpiłem do Ojca
. Istotą misji Jezusa, istotą tajemnicy 
Wcielenia jest zstąpienie od Ojca i powrót do Niego:  Wyszedłem od Ojca i przyszedłem na 
świat; znowu opuszczam świat i idę do Ojca
 (J 16, 28). Ostatecznym wypełnieniem misji jest 
więc nie tyle samo Zmartwychwstanie, ile raczej jego zasadniczy cel: powrót do Ojca, by 
zasiąść   po   Jego   prawicy.   Odchodząc   ze   świata   i zasiadając  po   prawicy   Ojca  pozostaje 

background image

jednocześnie na zawsze ze swoimi uczniami:  Odchodzę i przyjdę znów do was. Gdybyście  
Mnie   miłowali,   rozradowalibyście   się,   że   idę   do   Ojca
  (J   14,   28).   Odejście   do   Ojca   jest 
koniecznością nie tylko dla samego Jezusa, ale także dla Jego uczniów. Z tej konieczności 
wynika obopólne większe dobro, większa radość.

Spotkanie  Jezusa  z Marią  Magdaleną   tworzy  jakby  moment  przejściowy  pomiędzy  dawną 
obecnością Jezusa, na sposób fizyczny i widzialny,  a nową  obecnością. Maria Magdalena 
i wszyscy   uczniowie   Jezusa   będą   musieli   dopiero   nauczyć   się   szukania   Jezusa   w nowy 
sposób
, w nowej formie.  Nowa obecność  urzeczywistnia się poprzez wiarę całej wspólnoty 
Kościoła. Maria Magdalena, podobnie jak wszyscy uczniowie Jezusa po Zmartwychwstaniu, 
znajduje   się   w jakimś   momencie   przełomowym,   w momencie   przejściowym.   Dopiero 
bowiem   Wniebowstąpienie   Jezusa   oraz   zesłanie   Ducha   Świętego   utworzy   z nich   nową 
wspólnotę — Kościół.

Ale zanim to nastąpi, wszyscy uczniowie, podobnie jak Maria Magdalena, będą uczyć się 
wiary   w Jezusa   Zmartwychwstałego.   Nie   da   się   bowiem   zatrzymać   czasu;   nie   da   się 
zatrzymać  Jezusa z przeszłości.  Godzina Jezusa, czas Jego ziemskiego życia już przeminął, 
należy do historii. Fizyczna, ziemska obecność Jezusa z chwilą Jego śmierci stała się częścią 
historii   ludzkości.   Po   Zmartwychwstaniu   Jezus   przekracza   historię,   przekracza   czas, 
przekracza przestrzeń. Jezus staje się odtąd panem historii, panem czasu, panem przestrzeni. 
Stąd też nie może  być przez czas i historię zatrzymany,  więziony. Po Zmartwychwstaniu 
Jezus mówi o sobie, że jest Alfą i OmegąPoczątkiem i Końcem, jest tym, Który jest, Który 
był   i Który   przychodzi
,   jest   Wszechmogącym   (Ap   1,   8).   Próba   zatrzymania   Jezusa 
historycznego   przy   sobie   staje   się   niemożliwa,   jak   niemożliwe   okazało   się   dla   Marii 
Magdaleny znalezienie Jego martwego ciała. Jak nie ma już martwego ciała, ponieważ Jezus 
zmartwychwstał, tak również nie ma już Jezusa historycznego, ponieważ wstąpił do Ojca 
i zasiada po Jego prawicy. Szukanie Jezusa historycznego jest więc szukaniem iluzji, jest 
rozmijaniem się z Jezusem wiecznie żyjącym po prawicy Ojca.

I chociaż   nie   można   powrócić   do   przeszłości,   to   jednak   trzeba   nawiązać   ścisłą   więź 
z przeszłością   i   z historią.   Jezus   Zmartwychwstały   jest   bowiem   tym   samym   Mistrzem 
z Nazaretu,   któremu   Maria   Magdalena   oraz   inni   uczniowie   towarzyszyli   w czasie   Jego 
wędrówek po Galilei  i Judei. I choć pomiędzy obiema  postaciami  Jezusa istnieje głęboka 
różnica, to jednak pozostaje identyczność Osoby. W Jezusie Zmartwychwstałym objawia się 
absolutna nowość Boga, której do tej pory świat jeszcze nie znał. Aby móc odkryć, widzieć 
i żyć  nową   rzeczywistością  Jezusa   Zmartwychwstałego,   potrzeba  nowego  spojrzenia; 
spojrzenia   oczyszczonego   z osobistych   przywiązań   i ludzkich   tylko   oczekiwań.   W nowej 
więzi   z Jezusem   trzeba   całkowicie   zdać   się   na   Niego,   tak   jak   On   sam   zdał   się   na   wolę 
swojego Ojca.

Nie zatrzymuj Mnie, jeszcze bowiem nie wstąpiłem do Ojca. Tymi słowami Jezus wzywa 
Marię Magdalenę, aby oderwała się od Jego  starej,  dawnej  obecności; aby zrezygnowała 
z przywiązania   do   swoich   ludzkich   idei,   wyobrażeń,   oczekiwań.   Jezus   wzywa   ją   do 
otwartości i wiary w Jego  nową obecność. Nowa obecność jest tak samo realna i tak samo 

background image

rzeczywista   jak   Jego   fizyczna   obecność   przed   śmiercią.   Jezus   uczy   Marię   odkrywać   Go 
w nowy sposób, żyć Nim na sposób nadprzyrodzony.

Kiedy zbyt materialnie, zbyt zewnętrznie i zbyt uczuciowo rozważamy życie Jezusa, wówczas 
spontanicznie rodzi się w nas jakiś żal, iż my nie mieliśmy możliwości spotkać na sposób 
fizyczny Jezusa historycznego, tak jak spotkała Go Jego Matka Maryja, Apostołowie oraz 
inni   uczniowie,   a wśród   nich   także   i kobiety.   Takie   ludzkie   pragnienia   i cały   sposób 
rozumowania   związany   z nimi,   choć   trzeba   uszanować   i można   zrozumieć,   jest   jednak 
całkowicie fałszywy. Odsłania bowiem zatrzymanie się wiary jedynie na powierzchni naszych 
emocji. Objawia też powierzchowność naszego doświadczenia Jezusa Zmartwychwstałego.

Nasza dzisiejsza więź z Jezusem jest rzeczywista, realna, prawdziwa i głęboka. Nie jesteśmy 
w niczym poszkodowani, nie jesteśmy w gorszej sytuacji od tych, którzy mogli spotkać Jezusa 
historycznego. Nie przychodzi nam bynajmniej z większym trudem wierzyć w Jezusa jako 
Syna Bożego, jako naszego Zbawcę. Wręcz przeciwnie. Mając za sobą świadectwo dwóch 
tysięcy lat, nam — w pewnym sensie — jest może nawet łatwiej. Opieramy się bowiem nie 
tylko na naszych osobistych doświadczeniach Jezusa, ale także na doświadczeniach milionów 
Jego wyznawców, którzy dla Niego poświęcali wszystko, nierzadko także swoje życie. Ich 
wiara nas zastanawia, pobudza, zachęca, otwiera.

W niniejszej kontemplacji oddajmy chwałę Jezusowi Zmartwychwstałemu. Dziękujmy Mu za 
Jego nową obecność. Dzięki niej pozostaje pomiędzy nami aż do skończenia świata (Mt 28, 
20). Pozostaje obecny także i dla nas, pozostaje obecny także i dla mnie. I nam i mnie objawia 
się, jak objawił się swojej Matce Maryi, Marii Magdalenie, Apostołom, uczniom idącym do 
Emaus  i wielu innym.  Dziękujmy   także  Jezusowi  za  wiarę  wszystkich Jego wyznawców, 
dzięki   której   wiara   ta   dotarła   aż   do   naszych   czasów.   Nasza   wiara   jest   kontynuacją,   jest 
przedłużeniem   ich   wiary.   Prośmy   jednocześnie,   abyśmy   i my   mogli   przekazać   tę   wiarę 
w Jezusa Zmartwychwstałego tym, którzy przyjdą po nas. Jezus zaprasza również nas, jak 
zaprosił Marię z Magdali:  Udaj się do moich braci i powiedz im: Wstępuję do Ojca mego  
i Ojca   waszego   oraz   do   Boga   mego   i Boga   waszego
.   Maria   posłusznie   poszła   oznajmić 
uczniom: Widziałam Pana i to mi powiedział.

Na zakończenie całej kontemplacji oddajmy chwałę Jezusowi zasiadającemu po prawicy Ojca 
wyrażając   wiarę   w Jego  nową,   ciągle   żywą   obecność   pośród   nas.   Nieobecny   na   sposób 
widzialny,   Jezus   towarzyszy   nam   jednak  przez   wszystkie   dni   aż   do   skończenia   świata
Prośmy, aby Jego nowa obecność stała się źródłem nowego spojrzenia na nasze życie oraz na 
całą naszą ludzką rzeczywistość. Prośmy, abyśmy mogli wewnętrznie doświadczyć, że jako 
Zmartwychwstały jest Początkiem i Końcem, jest Alfą i Omegą, jest tym, Który jest, Który był  
i Który przychodzi
.

XI. BIEGLI ONI OBYDWAJ RAZEM DO GROBU

 

background image

pierwszego   dnia   po   szabacie,   wczesnym   rankiem,   gdy   jeszcze   było   ciemno,   Maria  
Magdalena   udała   się   do   grobu   i zobaczyła   kamień   odsunięty   od   grobu.   Pobiegła   więc  
i przybyła do Szymona Piotra i do drugiego ucznia, którego Jezus kochał, i rzekła do nich: 
Zabrano Pana z grobu i nie wiemy, gdzie Go położono. Wyszedł więc Piotr i ów drugi uczeń 
i szli do grobu. Biegli oni obydwaj razem, lecz ów drugi uczeń wyprzedził Piotra i przybył 
pierwszy   do   grobu.   A kiedy   się   nachylił,   zobaczył   leżące   płótna,   jednakże   nie   wszedł   do  
środka.  Nadszedł potem także  Szymon Piotr, idący za  nim. Wszedł on do wnętrza grobu  
i ujrzał leżące płótna oraz chustę, która była na Jego głowie, leżącą nie razem z płótnami, ale 
oddzielnie zwiniętą na jednym miejscu. Wtedy wszedł do wnętrza także i ów drugi uczeń,  
który   przybył   pierwszy   do   grobu.   Ujrzał   i uwierzył.   Dotąd   bowiem   nie   rozumieli   jeszcze  
Pisma, które mówi, że On ma powstać z martwych
 (J 20, 1–9).

Któż nas może odłączyć od miłości Chrystusowej? Utrapienie, ucisk czy prześladowanie, głód  
czy nagość, niebezpieczeństwo czy miecz? Jak to jest napisane: Z powodu Ciebie zabijają nas  
przez cały dzień, uważają nas za owce przeznaczone na rzeź. Ale we wszystkim tym odnosimy  
pełne zwycięstwo dzięki Temu, który nas umiłował. I jestem pewien, że ani śmierć, ani życie,  
ani aniołowie, ani Zwierzchności, ani rzeczy teraźniejsze, ani przyszłe, ani Moce, ani co  
wysokie, ani co głębokie, ani jakiekolwiek inne stworzenie nie zdoła nas odłączyć od miłości  
Boga, która jest w Chrystusie Jezusie, Panu naszym
 (Rz 8, 35–39).

Obraz dla obecnej kontemplacji: Przedstawmy sobie Piotra i Jana biegnących z pośpiechem i 
z niepokojem   do   grobu   Jezusa.   Obserwujmy   także   pusty   grób   Jezusa   oraz   leżące   płótna 
i chustę, która była na Jego głowie.

Prośba   o owoc   kontemplacji:   Będziemy   prosić   o wewnętrzne   pragnienie   głębokiego 
i intymnego związania z Jezusem oraz o wewnętrzne przekonanie, iż nic nie może nas od 
Niego oddzielić.

1. Biegli obydwaj do grobu

Maria   Magdalena   powróciwszy   od   pustego   grobu   dzieli   się   z Piotrem   i Janem   nie   tyle 
radością ze Zmartwychwstania Jezusa, ile raczej swoim głębokim niepokojem i pytaniem, 
gdzie znajduje się Jego ciało. Niepokój Marii Magdaleny udziela się także uczniom. Pod jego 
wpływem oni również pobiegli do grobu: Wyszedł więc Piotr i ów drugi uczeń i szli do grobu. 
Biegli oni obydwaj razem, lecz ów drugi uczeń wyprzedził Piotra i przybył pierwszy do grobu

Młodszy i silniejszy Jan wyprzedził Piotra, który — jak sugeruje nam Ewangelia — ledwie 
nadążał za Janem.

To pośpieszne zdążanie Piotra i Jana do pustego grobu wynikało z ich głębokiego związania 
z Jezusem. Śmierć Chrystusa, ucieczka uczniów, upadek Piotra nie tylko nie oddaliła ich od 
Mistrza,   lecz   wręcz   przeciwnie   —  zbliżyła   ich  do  Niego.  Obaj,  Piotr  i Jan,   towarzyszyli 
Jezusowi   w Jego   cierpieniach   i śmierci   krzyżowej;   obaj   przeżyli   wewnętrzne   zagubienie 
i smutek. Jan, choć stał pod krzyżem Mistrza, to jednak w Ogrójcu uciekł razem z innymi 
Apostołami.   On   również   doświadczył   głębokiego   wewnętrznego   zagubienia   i niewiary. 

background image

Uwierzył w Zmartwychwstanie Chrystusa dopiero przy pustym grobie oglądając zbędne już 
płótna i chustę po Zmartwychwstałym.

Piotr zaś od Ogrójca towarzyszył Jezusowi najpierw z daleka. Następnie zaparł się swojego 
Mistrza z obawy, że i jego może spotkać los Jezusa. Zaparcie się Piotra nie oddaliło go jednak 
od męki i śmierci Mistrza. Wprost przeciwnie. Zaparcie stało się przełomowym momentem, 
który   pozwolił   mu   odkryć   rzeczywisty   cel   i sens   cierpienia   i śmierci   Jezusa.   Dopiero   po 
swoim   zaparciu   Piotr   odkrył   swoją   zarozumiałość,   swoją   zbytnią   pewność   siebie,   brak 
poznania siebie i grzechu swojego serca. Nie znając siebie Piotr dawał Jezusowi obietnice bez 
pokrycia w rzeczywistości: Z Tobą gotów jestem iść nawet do więzienia i na śmierć (Łk 22, 
33). Po swoim grzechu Piotr wreszcie pojął, że to on — biedny grzesznik — potrzebuje 
zbawienia przez Chrystusa. Po swoim upadku Piotr nie broni się, aby Jezus umył mu nogi, 
aby Go oczyścił, aby Go zbawił. I chociaż Piotr nie stał pod krzyżem razem z Matką Jezusa 
i umiłowanym uczniem, to jednak głęboko doświadcza, że jest to śmierć dla niego i za niego. 
Szybki bieg Piotra do pustego grobu wyraża jakiś wewnętrzny niepokój. W niepokoju tym 
jest   już   przeczucie   wiary   w Zmartwychwstanie.   Czyż   bowiem   Piotr   mógłby   całkowicie 
zapomnieć   o wielokrotnych   zapowiedziach   Zmartwychwstania   Jezusa?   Czyż   mógłby 
zapomnieć o obietnicy ponownego spotkania w Galilei? Przeczucie Zmartwychwstania Jezusa 
było jednak tak niesamowitą nowiną, iż trudno było uwierzyć w możliwość jej spełnienia.

Bieg Piotra i Jana do pustego grobu to bieg do źródła nadziei, do źródła prawdziwej radości, 
do źródeł życia. W obecnej modlitwie kontemplujmy bieg Piotra i Jana do pustego grobu. 
Zauważmy ich pośpiech, oczekiwanie pełne niepokoju. E. Burnand namalował znany obraz 
Piotr i Jan biegnący do grobu. Obraz ten wyraża pośpiech i niepokój uczniów Apostołów.

Pusty grób przemawia do uczniów. Pusty grób jest dla nich znakiem, symbolem, jest jakby 
sakramentem Zmartwychwstałego. Ogłasza im dobrą nowinę.  Zmartwychwstałem i zawsze 
jestem   z wami
  (Antyfona   ze   Mszy   św.   Wielkanocnej)   —   mówi   Chrystus   swoim   pustym 
grobem. Choć sytuacja życiowa każdego z nich była inna, obaj potrzebowali tej niezwykłej 
Nowiny.

Głębia naszego uczestnictwa w radości Jezusa Zmartwychwstałego zależy od głębi naszej 
więzi z Jezusem, od naszego uczestnictwa w Jego męce i śmierci, od wewnętrznego uznania 
naszej   słabości   i grzeszności.   Radość   Wielkiej   Niedzieli   może   odkryć   tylko   ten,   kto 
doświadczył   bólu   Wielkiego   Piątku.   Zmartwychwstanie   Jezusa   może   być   wielką   Nowiną 
tylko dla tych, dla których śmierć Chrystusa była wielkim smutkiem. Pełni radości Jezusa 
Zmartwychwstałego   może   doświadczyć   tylko   człowiek,   który   przeżyje   rzeczywiste 
zagrożenie wynikające z grzechu, w którym pogrążony jest zarówno on sam jak i świat.

Prośmy   w tej   kontemplacji   o głębokie   pragnienie   intymnego   związania   się   z Chrystusem. 
Prośmy o zanurzenie nas w Jego męce i śmierci, abyśmy mogli być zanurzeni w radości Jego 
Zmartwychwstania. Módlmy się także, aby zapewnienie Jezusa: Zmartwychwstałem i zawsze 
jestem   z wami
  było   dla   nas   źródłem   wewnętrznego   pokoju   i radości,   szczególnie 
w momentach próby.

background image

2. Dochodzenie do wiary w zmartwychwstanie

Biegli oni obydwaj razem, lecz ów drugi uczeń wyprzedził Piotra i przybył pierwszy do grobu
Jan   nie   wszedł   jednak   od   razu   do   wnętrza.   Nachylił   się   jedynie,   aby   sprawdzić,   czy 
rzeczywiście grób jest pusty. Tak. Grób był pusty. Jan zobaczył jedynie płótna, w które było 
zawinięte   ciało   Jezusa.   Zaczekał   na   Piotra,   aby   ten   jako   pierwszy   wszedł   do   grobu. 
W ustąpieniu   pierwszeństwa   Piotrowi   przy   wejściu   do   grobu   dostrzegamy   delikatność 
i szacunek młodszego Jana dla starszego Piotra. W ten dyskretny sposób Jan ukazuje również 
rolę Piotra we wspólnocie Apostołów. Kiedy Piotr wszedł jako pierwszy, za nim wszedł także 
Jan.

W rozważanej  Ewangelii  uderza  nas detaliczny  opis ułożenia płócien,  które  jako relikwie 
zostały po Zmartwychwstałym Jezusie. Piotr zobaczył leżące płótna oraz chustę, która była  
na Jego głowie, leżącą nie razem z płótnami, ale oddzielnie zwiniętą na jednym miejscu
. Pod 
wpływem   szoku   pustego   grobu   uczniowie   jakby   sfotografowali   w pamięci   i wyobraźni 
ułożenie chusty i płócien. Obraz ten zapamiętali na całe życie.

Dzięki   szczególnemu   doświadczeniu   Jezusowej   miłości   —   Jan   nazywa   bowiem   siebie 
uczniem, którego Jezus miłował (por. J 21, 7) — dzięki intuicji swojego czystego serca, Jan 
szybciej przedarł się przez własne zagubienie i niepewność. Szybciej też odnalazł w pamięci 
wielokrotną zapowiedź Jezusa, że po trzech dniach od śmierci zmartwychwstanie. Zaledwie 
zobaczył  pusty grób,  leżące  płótna  oraz  chustę,  uwierzył  w tajemnicę  Zmartwychwstania. 
Szybki bieg Jana jest symbolem jego szybkiej wiary. Miłość otwiera oczy. Miłość sprawia, iż 
człowiek widzi więcej i szybciej.

Piotr   biegł   wolniej.   Piotrowi,   który   miotał   się   pomiędzy   wyniosłością   a doznanym 
upokorzeniem własnym grzechem, trudniej było uwierzyć. Potrzebował więcej czasu. Piotr do 
radości Jezusa Zmartwychwstałego dochodził wolniej i z większym trudem. Każdy grzech, 
zaślepiając człowieka, niszczy jego duchową wrażliwość. Utrudnia mu przez to odkrywanie 
obecności Jezusa. Gorzkie i serdeczne łzy Piotra wylane po zaparciu się Jezusa przygotowały 
jednak jego serce na przyjęcie tajemnicy Zmartwychwstania. Do radości Zmartwychwstania 
Piotr dochodzi nie tylko dzięki własnym wysiłkom, łzom żalu i skruchy, ale także dzięki 
modlitwie Jezusa, który zapewnił go: Szymonie, Szymonie, oto szatan domagał się, żeby was  
przesiać jak pszenicę; ale Ja prosiłem za tobą, żeby nie ustała twoja wiara
 (Łk 22, 31).

Odwołując się do naszej wyobraźni oraz opisu, jaki zostawił nam św. Jan, kontemplujmy 
pusty grób. Przypatrujmy się niepotrzebnym już płótnom oraz chuście. Zauważmy radosne 
zdziwienie Jana, wyraz jego wiary w Zmartwychwstanie Mistrza.

I chociaż  Piotr i Jan dochodzą do  radości  Zmartwychwstania  różnymi   drogami,  to  jednak 
w końcu pełna radość stała się udziałem ich obu. Prośmy Jana, umiłowanego ucznia Jezusa
aby   jego   droga   do   wiary   w Zmartwychwstanie   Jezusa   uczyła   nas   potrzeby   wewnętrznej 
przejrzystości w naszych pragnieniach i dążeniach. Czyste serce widzi szybciej, widzi dalej, 
widzi więcej. Prośmy także o intuicję serca, dzięki której będziemy w stanie odkryć obecność 
Jezusa Zmartwychwstałego w naszych codziennych doświadczeniach, życiowych sytuacjach, 

background image

zdarzeniach.   Podobnie   jak   zbędne   płótna   stały   się   dla   Jana   znakiem   obecności   Jezusa 
Zmartwychwstałego, tak również i dla nas wiele najprostszych sytuacji życiowych, po ludzku 
przypadkowych i zbędnych może być również znakiem Jego obecności.

Piotra   zaś   prośmy,   aby   uczył   nas   gorzko   i serdecznie   płakać   z powodu   naszych   słabości 
i grzechów.   Tym   właśnie   żalem   przygotujemy   nasze   serce   na   przyjęcie   radości 
Zmartwychwstania. Nasza grzeszna przeszłość nie musi być przeszkodą w drodze do Jezusa. 
Możemy uczynić z niej — jak uczynił to Piotr — miejsce spotkania z Jezusem. Im bardziej 
rozlał się nasz grzech, tym obficiej może rozlać się łaska wiary w Jezusa Zmartwychwstałego. 
Wraz z Piotrem i Janem upadnijmy przed Jezusem, wyraźmy naszą miłość, nasze oddanie, 
nasze uwielbienie dla tajemnicy Jego Zmartwychwstania.

3. Nasze życie ukryte jest z Chrystusem w Bogu

Jan   nie   widział   oczami   ciała   Zmartwychwstałego   Jezusa,   a jednak   —   jako   pierwszy 
z uczniów   —   uwierzył.   I właśnie   do   niego   w pierwszym   rzędzie   można   odnieść 
błogosławieństwo,   które   Jezus   wypowie   później   wobec  niewiernego  Tomasza: 
Błogosławieni,  którzy  nie  widzieli,  a uwierzyli  (J  20,  29).  Jezus   będzie  pomagał  uczniom 
uwierzyć w swoje Zmartwychwstanie ukazując się im aż do czasu Wniebowstąpienia. Dał On 
Apostołom po swojej męce — jak pisze Łukasz — wiele dowodów, że żyje: ukazywał się im  
przez czterdzieści dni i mówił o Królestwie Bożym
 (Dz 1, 3).

Po   odejściu   Jezusa   z tej   ziemi   źródłem   wiary   w Jego   Zmartwychwstanie   będzie   jedynie 
świadectwo Jego pierwszych uczniów, którzy Go widzieli na własne oczy. Jan Apostoł, który 
uwierzył   w Zmartwychwstanie   Jezusa   zanim   Go   jeszcze   zobaczył,   staje   się   szczególnym 
wzorem   wiary   dla   nas,   którzy   również   nie   widzieliśmy   Zmartwychwstałego,   a wierzymy 
w Niego.   Nasza   wiara   w Jezusa   opiera   się   na   zaufaniu   i dlatego   nasze  życie   ukryte   jest  
z Chrystusem   w Bogu
  (Kol   3,   3).   Naszej   wiary,   naszego   życia   duchowego,   wewnętrznej 
radości,   miłości,   nie   dostrzeżemy   ludzkim   okiem.   I chociaż   możemy   sprawdzać   ich 
autentyczność   po   owocach,   to   jednak   nie   możemy  ująć  rozumem,   nie   możemy   opisać 
ludzkim językiem. Są one bowiem ukryte w Chrystusie.

Ponieważ   nasze   życie   duchowe   ukryte   jest   w Chrystusie,   możemy   być   kuszeni,   by 
pomniejszać rolę i znaczenie życia w Jezusie. Możemy być nawet kuszeni, aby twierdzić, że 
życie to nie istnieje. Ziarno wrzucone w ziemię jest także niewidoczne dla oka. I choć tego 
nie widzimy na zewnątrz, to jednak ziarno  ciężko pracuje w ziemi  — obumiera, by wydać 
owoc.

Nasza wiara w Jezusa ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego jest podobna do ziarna ukrytego 
w ziemi, które  pracuje. Doświadczenie wewnętrzne wskazujące, iż nasze życie ukryte jest 
z Chrystusem   w Bogu,   może   być   dla   nas   wielką   pociechą   i nadzieją,   szczególnie 
w momentach zniechęcenia duchowego. W chwilach wielkich wątpliwości i ataków niewiary 
możemy w sposób pewny odwoływać się nie do naszych odczuć i do naszej wiedzy o nas, ale 
właśnie do tego, co jest ukryte w Chrystusie. Tak właśnie przeżywał swoją wiarę św. Piotr po 

background image

swoim zaparciu się Jezusa. To właśnie  dzięki własnemu upadkowi  i dzięki śmierci Jezusa 
Piotr wreszcie zrozumiał, iż nie może odwoływać się do swojej wiedzy o sobie, ponieważ jej 
do końca nie zna. Samo odczucie wiedzy o sobie okazało się dla Piotra złudne. Piotr odwołuje 
się zatem do ukrytej wiedzy Jezusa o nim. Na pytanie Mistrza:  Szymonie, Synu Jana, czy  
miłujesz Mnie?
, Piotr odpowiada pokornie: Panie, Ty wiesz, że Cię kocham. Moja miłość do  
Ciebie, moja wiara w Ciebie, moje życie Tobą ukryte jest w Tobie. I właśnie dlatego Ty sam 
najlepiej wszystko wiesz. Ty wiesz, że Cię kocham
 (por. J 21, 15nn).

W obecnej kontemplacji  dziękujmy  Jezusowi  za  to, iż możemy  ukryć  naszą wiarę,  naszą 
miłość i całe nasze życie w Nim. Prośmy, abyśmy dzięki temu zaznali głębokiego poczucia 
bezpieczeństwa i pewności siebie. Właśnie dlatego, iż możemy się ukryć w Chrystusie, nic 
nie   może   nas   od   Niego   oddzielić.   Stąd   też   ze   św.   Pawłem   możemy   stawiać   retoryczne 
pytanie:  Któż   nas   może   odłączyć   od   miłości   Chrystusowej?   Utrapienie,   ucisk   czy  
prześladowanie, głód czy nagość, niebezpieczeństwo czy miecz?
 Pewni, iż nasze życie ukryte 
jest   z Chrystusem   w Bogu   możemy   również   ze   św.   Pawłem   odpowiedzieć   na   pytanie: 
jestem   pewien,   że   ani   śmierć,   ani   życie,   ani   aniołowie,   ani   Zwierzchności,   ani   rzeczy  
teraźniejsze, ani przyszłe, ani Moce, ani co wysokie, ani co głębokie, ani jakiekolwiek inne  
stworzenie nie zdoła nas odłączyć od miłości Boga, która jest w Chrystusie Jezusie, Panu  
naszym
.   Dziękujmy   Jezusowi   za   ukrycie   naszego   życia   w Nim,   za   to,   iż   dzięki   Niemu 
możemy czuć się bezpieczni.

XII. BŁOGOSŁAWIENI, KTÓRZY NIE WIDZIELI, A UWIERZYLI

 

Ale Tomasz, jeden z Dwunastu, zwany Didymos, nie był razem z nimi, kiedy przyszedł Jezus.  
Inni więc uczniowie mówili do niego: Widzieliśmy Pana! Ale on rzekł do nich: Jeżeli na  
rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i nie włożę 
ręki mojej do boku Jego, nie uwierzę. A po ośmiu dniach, kiedy uczniowie Jego byli znowu  
wewnątrz domu i Tomasz z nimi, Jezus przyszedł mimo drzwi zamkniętych, stanął pośrodku  
i rzekł: Pokój wam! Następnie rzekł do Tomasza: Podnieś tutaj swój palec i zobacz moje ręce. 
Podnieś rękę i włóż ją do mego boku, i nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym! Tomasz Mu  
odpowiedział: Pan mój i Bóg mój! Powiedział mu Jezus: Uwierzyłeś dlatego, ponieważ Mnie  
ujrzałeś? Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli. I wiele innych znaków, których nie  
zapisano w tej książce, uczynił Jezus wobec uczniów. Te zaś zapisano, abyście wierzyli, że  
Jezus jest Mesjaszem, Synem Bożym, i abyście wierząc mieli życie w imię Jego
 (J 20, 24–31).

Obraz dla obecnej kontemplacji: Przedstawimy sobie Jezusa, który przychodzi do uczniów 
mimo   drzwi   zamkniętych.   Wsłuchajmy   się   w słowa   Chrystusowego   pozdrowienia:  Pokój 
wam
; wsłuchajmy się też w modlitwę adoracji Tomasza: Pan mój i Bóg mój.

background image

Prośba o owoc kontemplacji: Prośmy, aby sam Jezus rozwiewał naszą nieufność, jaka kołata 
się w nas gdzieś na dnie serca. Prośmy także o postawę głębokiej i pokornej adoracji Jezusa 
Zmartwychwstałego, której wzór daje nam modlitwa Tomasza: Pan mój i Bóg mój.

1. Niewierny Tomasz

Tomaszowi nieobecnemu na spotkaniu z Jezusem Zmartwychwstałym Apostołowie mówią 
prosto:  Widzieliśmy Pana. Jest to pierwsze świadectwo o Jezusie Zmartwychwstałym, które 
Apostołowie dają jednemu ze swoich braci.

Zdanie: Widzieliśmy Pana staje się jakby najkrócej sformułowanym wyznaniem wiary, staje 
się opowieścią kerygmatyczną o Jezusie. Mówi ona nie tylko o Jego Zmartwychwstaniu, ale 
również o Jego obecności we wspólnocie Apostołów.

Niełatwo było uwierzyć Jedenastu Apostołom w Zmartwychwstanie Jezusa, kiedy tę Dobrą 
Nowinę przyniosły im trzy kobiety. Słowa kobiet wydały im się czczą gadaniną i nie dali im 
wiary
  (Łk 24, 11). Ale świadectwo dziesięciu Apostołów, dane jednemu z nich, mogłoby 
wydawać   się   łatwe   do   przyjęcia.   Znali   się   dobrze   nawzajem.   Nie   była   to   grupa   ludzi 
łatwowiernych, żądnych tanich sensacji. Wszyscy byli trzeźwymi realistami, których niełatwo 
było przekonać o czymś, co przekraczało ich  prosty,  męski  sposób rozumowania. Tomasz, 
jeden z nich, słysząc jednogłośnie brzmiące świadectwo: Widzieliśmy Pana, mógł odwołać się 
do tego właśnie krytycyzmu swoich braci Apostołów. Ale Tomaszowi Dobra Nowina wydała 
się niemożliwa. I tym razem uznał ją za czczą gadaninę.

Możemy wczuć się w sposób rozumowania Tomasza: to prawda, że Jezus czynił cuda. Ale 
czynił   je   przecież   także   Mojżesz   i wielcy   prorocy,   jak   Eliasz,   Elizeusz.   Nie   zdarzyło   się 
jednak nigdy dotąd, aby ktoś sam wrócił z grobu, w którym go pochowano.

Na   świadectwo   Dziesięciu   Tomasz   spontanicznie   odpowiada:  Jeżeli   na   rękach   Jego   nie 
zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i nie włożę ręki mojej do  
boku Jego, nie uwierzę
. Im większe i mocniejsze świadectwo, tym twardsze warunki wiary 
w Zmartwychwstanie stawia Tomasz nie tyle swoim braciom Apostołom, ile raczej samemu 
Jezusowi   Zmartwychwstałemu.   Reakcja   Tomasza   wydaje   się   być   przejawem   nie   tylko 
realizmu,   ale   także   wyrazem   pewnego   urazu   i uporu   emocjonalnego,   jakim   nierzadko 
odznaczają się ludzie zagubieni i niepewni siebie. Trzymają się swego zdania nieraz wbrew 
oczywistości.   Tomasz,   podobnie   jak  wszyscy Apostołowie,  czuł  się  głęboko   zawiedziony 
niespodziewanym,   niepomyślnym   i tak   bolesnym   końcem   Jezusa.   Być   może   Tomasz   po 
śmierci Jezusa mocno żałował, iż dał się wciągnąć w Jego sprawę i nie chciał ponownie dać 
się   nabrać
.   Tomasz   metodami   eksperymentalnymi   pragnie   sprawdzić   Dobrą   Nowinę 
o Zmartwychwstaniu.   Chce   zobaczyć   i dotknąć   te   miejsca   na   ciele   Jezusa,   które   były 
przyczyną Jego śmierci. Tomasz zdaje się być podobny do wielu dzisiejszych  naukowców
którzy   w sposób   eksperymentalny  usiłują   udowadniać   coś,   co   dla   trzeźwo   myślącego 
człowieka jest po prostu absurdem lub też chcą podważyć moralną oczywistość prawd, które 
do naszych czasów wyznawała cała ludzkość. Zdecydowana i jednoznaczna reakcja Tomasza 

background image

sprawiła,   iż   wspólne   świadectwo   dziesięciu   Apostołów   o Zmartwychwstaniu   Jezusa   dane 
Jedenastemu z nich poniosło pierwszą porażkę.

Nieufność Tomasza  posiada jednak — o ile możemy  tak powiedzieć — swój pozytywny 
wymiar. Sprawę Jezusa Tomasz traktował bardzo na serio. Był w nią cały zaangażowany. 
Zmartwychwstanie Jezusa było dla niego, jak i dla innych Apostołów, nie tylko problemem 
wiary w cud. Był to bardzo osobisty problem: Jak żyć dalej? Komu poświęcić dalej życie? 
Komu się teraz powierzyć? Tomasz rozumiał dobrze, iż jego życie nabrałoby zupełnie innego 
znaczenia i sensu, gdyby Jezus żył, gdyby Jezus zmartwychwstał. Stąd też Chrystus traktuje 
nieufność  Tomasza   nie   tylko   z wielkim   miłosierdziem,   ale   także   bardzo   serio.   Spełnia 
dosłownie   wszystkie   warunki,   jakie   Tomasz   postawił,   aby   uwierzyć   w tajemnicę   Jego 
Zmartwychwstania.

Odwołując się do naszego doświadczenia wejdźmy w tej modlitwie także w pokusę naszej 
nieufności.   Rodzi   się   ona   najczęściej,   podobnie   jak   w wypadku   Tomasza,   jako   reakcja 
obronna   na   bolesne   doświadczenia   zawodu   i rozczarowania,   szczególnie   zaś   zawodu 
i rozczarowania   w miłości.   Jeżeli   wielokrotnie   nie   zostały   spełnione   rozbudzone   w nas 
oczekiwania   i nadzieje   na   trwałą   ludzką   miłość   i przyjaźń,   wówczas   na   propozycję 
nawiązania   ponownej   więzi   miłości   i przyjaźni   spontanicznie   bronimy   się   uczuciem 
nieufności. Odruchowo i z uprzedzeniem mówimy wówczas, że nie damy się nabrać kolejny 
raz.

Nieufności   i uprzedzenia   nie   dają   jednak   żadnej   obrony   przed   kolejnym   zranieniem. 
Nieufność   izoluje   człowieka,   zamyka   go   w sobie,   czyni   go   coraz   bardziej   zgorzkniałym. 
Nieufność   obraca   się   w końcu   przeciwko   człowiekowi,   który   ją   stosuje.   Nieufność 
i zamknięcie,   jeżeli   nie   są   stopniowo   przezwyciężane,   rodzą   stany   rozpaczy.   U podłoża 
każdego ludzkiego grzechu leży zawsze nieufność, która przejawia się na wielu poziomach. 
Jest to nieufność wobec Boga, nieufność wobec bliźnich oraz nieufność wobec siebie samego. 
Wąż w ogrodzie Eden, nakłaniając pierwszego człowieka do buntu wobec Boga, zasiał w nim 
nieufność wobec Jego miłości i Jego woli.

Prośmy   Jezusa,   aby   odsłonił   przed   nami   wszystkie   przejawy   nieufności   naszego   serca. 
Najpierw nieufność wobec Boga. Zauważmy, jak łatwo nieufność ta rodzi się w nas, kiedy 
w naszym   subiektywnym   odczuciu   Bóg   nie   spełnia   naszych   próśb,   pragnień,   oczekiwań; 
kiedy   nasze   wyobrażenie   o Nim   zostaje   zakwestionowane.   W sytuacjach   zaś 
niespodziewanego cierpienia czy niepowodzenia, do nieufności dołącza się nierzadko także 
podejrzliwość wobec miłości Boga.

Może   jeszcze   łatwiej   będzie   nam   zauważyć   i przyznać   się   do   naszej   nieufności   wobec 
bliźnich?   Pytajmy   się   w czasie   tej   modlitwy,   jakie   osoby   zawiodły   nas?   Zauważmy,   jak 
bardzo boli nas zawód, jaki nam sprawiły. Zauważmy, w jakich sytuacjach i wobec jakich 
osób daje znać o sobie ciągle na nowo nasza nieufność? Wielu młodych ludzi łatwo wątpi 
w możliwość głębokiej przyjaźni i miłości, ponieważ w przeszłości doświadczyli bolesnego 
odrzucenia ze strony osób, od których spodziewali się przyjęcia i akceptacji.

background image

Zauważmy też naszą nieufność wobec siebie samych: nieufność wobec naszych ludzkich sił, 
własnych możliwości, siły woli. Pytajmy, czy w chwilach słabości i grzechu nie załamujemy 
się   zbyt   łatwo   rezygnując   z dalszych   zmagań.   Jakie   doświadczenia   życiowe,   jakie 
niepowodzenia   mogą   leżeć   u podstaw   nieufności   wobec   siebie?   Prośmy   Jezusa,   abyśmy 
pozwolili Mu rozbijać w nas nasze postawy nieufności wobec Niego, wobec bliźnich i wobec 
siebie samych. Nieufność serca ma jedno zasadnicze źródło: jest nim nieufność wobec Boga 
i Jego miłości.

2. Pan mój i Bóg mój 

po ośmiu dniach, kiedy uczniowie Jego byli znowu wewnątrz domu i Tomasz z nimi, Jezus 
przyszedł mimo drzwi zamkniętych, stanął pośrodku i rzekł: Pokój wam!
 Samym wejściem do 
wnętrza domu, w którym przebywali Apostołowie, Jezus podważa eksperymentalną metodę 
dochodzenia   do   wiary,   którą   zaproponował   Tomasz.   Chrystus   przychodzi  mimo   drzwi 
zamkniętych
. Tym niezwykłym wejściem do domu Jezus pragnie powiedzieć Tomaszowi, że 
istnieje   rzeczywistość,   która   przekracza   wymiar   materialny   —   wymiar   sprawdzalny   dla 
ludzkich   zmysłów.   Chrystus   pragnie   też   ukazać   niedowierzającemu   uczniowi,   że   poprzez 
Zmartwychwstanie wkroczył On ostatecznie w rzeczywistość, która dla żyjących na ziemi 
pozostaje nadal zakryta tajemnicą. I choć nowa rzeczywistość wymyka się ludzkim zmysłom, 
jest   ona   równie   realna   jak   rzeczywistość   materialna,   którą   można   badać   metodami 
eksperymentalnymi.   Wejście  mimo   drzwi   zamkniętych  wzbudziło   w uczniach   nie   tylko 
zdziwienie, ale także lęk (Łk 24, 37). Stąd też Jezus pozdrawia ich słowami:  Pokój wam
Zmartwychwstały pragnie ich zapewnić, że swoją nową obecnością nie tylko im nie zagraża, 
ale wprost przeciwnie — dzięki niej może im ofiarować trwały pokój i radość.

Po   ośmiu   dniach,   jakie   upłynęły   od   poprzedniego   spotkania,   w którym   Tomasz   nie   brał 
udziału,   Jezus   zdaje   się   przychodzić   przede   wszystkim   do   niego   samego.   Po   słowach 
pozdrowienia Jezus zaraz zwraca się do Tomasza:  Podnieś tutaj swój palec i zobacz moje 
ręce. Podnieś rękę i włóż ją do mego boku, i nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym!
 Jezus 
z wielką pokorą i z wielką hojnością spełnia żądania Tomasza. Pozwala Mu oglądać swoje 
rany,   pozwala   włożyć   palec   do   ran   rąk,   a całą   rękę   do   rany   boku.   I choć   Jezus   swoim 
Zmartwychwstaniem   wkroczył   w nową   rzeczywistość   przekraczającą   wymiar   ludzkich 
zmysłów,   to   nie   stał   się   przez   to   nieuchwytnym   widmem.   Człowieczeństwo   Jezusa 
Zmartwychwstałego   jest   tak   samo   realne   jak   Jego   śmierć,   spowodowana   ranami,   które 
Tomasz oglądał swoimi ludzkimi zmysłami. Jezus dając Tomaszowi możliwość oglądania 
i dotykania swoich ran, upomina go jednocześnie: Nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym!

Nieufność   i podejrzliwość   Tomasza   w jednym   momencie   przemienia   się   w osłupienie 
i zdziwienie wiary. Nie broni już swojej nieufności, ale natychmiast uznaje swoje zaślepienie. 
Spontanicznie, nie dotykając nawet ran Jezusa (Ewangelia o tym nie wspomina), niewierny 
Tomasz   woła:  Pan   mój   i Bóg   mój.   Jest   to   kolejne   wyznanie   wiary   w Jezusa 
Zmartwychwstałego,   którym   —   jak   twierdzą   egzegeci   —   posługiwał   się   także   Kościół 
pierwotny. Swoim okrzykiem Tomasz wypowiedział swoje doświadczenie wiary: pragnienie 
intymnego przylgnięcia do Jezusa, pragnienie uznania Go Panem swego życia, pragnienie 

background image

pełnienia   Jego   woli.   Słowo  mój  powtórzone   dwukrotnie   w tym   krótkim   wyznaniu   wiary 
ukazuje,   jak   bardzo   bliskim   stał   się   dla   Tomasza   Zmartwychwstały   Jezus.   I na   Tomaszu 
sprawdziły się słowa św. Pawła, którym mówi, że  gdzie ... wzmógł się grzech, tam jeszcze  
obficiej   rozlała   się   łaska
  (Rz   5,   20).  Wzmożona  niewiara   Tomasza   stała   się   miejscem 
szczególnej łaski związania się z Jezusem Zmartwychwstałym.

Tomasz   przez   osiem   dni   trwał   w swojej   niewierze.   Jezus   Zmartwychwstały   przyszedł 
w czasie ustalonym przez siebie. Tomasz potrzebował tych dni, aby jego  uparta niewiara 
nieco   opadła.   Jezus   bowiem   nigdy   nie   łamie   ludzkiej   wolności,   nie   gwałci   jej.   Kiedy 
upieramy   się  przy   swoim,   On   jak   dobry   Pedagog,   jak   cierpliwy   Pasterz,   potrafi   czekać. 
Przychodzi w najbardziej odpowiednim momencie.

Czekanie Jezusa jest dla nas wielką pociechą i wielką nadzieją. Jeżeli nawet budzą się w nas 
jeszcze i dziś jakieś odruchy niewiary i zamknięcia, możemy być pewni, że On jedynie czeka 
na odpowiedni moment, aby przyjść nam z pomocą, by móc pokonać w nas naszą nieufność. 
Możemy być pewni, że wobec nas okaże się tak samo miłosierny, hojny i pokorny, jak okazał 
się wobec Tomasza. Jeżeli Jezus potrafi cierpliwie czekać na wzrost naszej wiary, to również 
i my możemy czekać razem z Nim. Modląc się o wzrost naszej wiary, usiłując przezwyciężyć 
naszą nieufność, prośmy jednocześnie, abyśmy byli cierpliwi wobec siebie, jak Jezus jest 
cierpliwy wobec nas. Posługując się zaś słowami Tomasza:  Pan mój i Bóg mój, chciejmy 
wyrazić   Jezusowi   nasze   wewnętrzne   pragnienia,   abyśmy   doświadczyli   wewnętrznie   Jego 
wielkiej intymności, Jego wielkiej bliskości. Prośmy Go, aby On sam był  naszym Panem
naszym Bogiem.

3. Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli

Jezus przyjmuje adorację Tomasza, ale jednocześnie stwierdza, iż jest ona niemal oczywista: 
Uwierzyłeś (Tomaszu) dlatego, ponieważ Mnie ujrzałeś? Błogosławieni, którzy nie widzieli,  
a uwierzyli
. Ostatecznie dojście do wiary w Jezusa Zmartwychwstałego było dla Tomasza 
łatwe.   Jezus   umożliwił   niedowierzającemu   uczniowi   eksperymentalne   sprawdzenie 
prawdziwości   tajemnicy   Zmartwychwstania.   Tę  łatwą   wiarę  Tomasza   Chrystus 
przeciwstawia trudnej wierze tych, którzy nie będą mogli zobaczyć w sensie materialnym 
przebitych rąk, nóg i boku, nie będą też mogli włożyć ręki do Jego boku. Uwierzą tylko dzięki 
świadectwu   Apostołów.   Uczniów  trudnej   wiary  Jezus   nazywa  błogosławionymi
szczęśliwymi.

Po   Zmartwychwstaniu   uczniowie   Chrystusa   spełniają   niezwykłą   rolę   pomostu   pomiędzy 
Jezusem   historycznym   żyjącym  pod   Poncjuszem   Piłatem  a Jezusem   Zmartwychwstałym, 
który   przekracza   wszelki   czas   i wszelką   przestrzeń.   Apostołowie   są   świadkami  aż   do 
skończenia świata
 (Mt 28, 20), że Ten, którego ukrzyżowano, trzeciego dnia zmartwychwstał. 
Żyją w przełomowym momencie historii świata. Są stróżami przejścia ze Starego do Nowego 
Przymierza. Na ich oczach kończy się bowiem stary czas, czas chrystofanii, kiedy Chrystusa 
można poznawać za pomocą ludzkich zmysłów, a rozpoczyna się nowy czas, w którym może 

background image

poznawać Go każdy człowiek dzięki świadectwu Jego uczniów. Odtąd Jezus będzie obecny 
poprzez swój Kościół zgromadzony wokół Apostołów.

W czasach   Jezusa  znaki  prowadzące   do   wiary   w Niego   były   bezpośrednim   przedmiotem 
ludzkiego poznania. W czasach Kościoła natomiast znaki te są przekazywane z pokolenia na 
pokolenie   poprzez   świadectwo.  Nie   oznacza   to   wcale,   że   uczniowie   Jezusa   mają   dzisiaj  
zamkniętą   drogę   do   osobistego   doświadczenia   Jezusa   Zmartwychwstałego.   Wprost  
przeciwnie.   Dane   im   jest   doświadczać   Jego   radości,   Jego   pokoju,   Jego   przebaczenia  
grzechów, obecności Ducha Świętego. Ale sama historia Jezusa winna być przyjęta dzięki  
świadectwu
  (B.   Maggioni).   Należymy   wszyscy   do   pokolenia   tych,   którym   nie   jest   dane 
widzieć  Jezusa   bezpośrednio   z pomocą   zmysłów,   ale   dane   jest   nam   słuchać   świadectwa 
o Nim. Nasze doświadczenie Jezusa Zmartwychwstałego zrodziło się ze słuchania.

W obecnej kontemplacji prośmy o radość ze słów Jezusa: Błogosławieni, którzy nie widzieli,  
a uwierzyli
. I choć nasza wiara jest słaba, uboga, jest jednak naznaczona błogosławieństwem 
Jezusa. Dziękujmy Chrystusowi za pochwałę naszej małej wiary w Jego Zmartwychwstanie. 
Niech   Jego   pochwała   podniesie   nas   na   duchu,   niech   doda   nam   odwagi   do   nieustannego 
szukania sposobu jej pogłębienia.

Dziękujmy Jezusowi także za wiarę Jego Apostołów oraz wiarę wszystkich pokoleń wiernych 
uczniów,   dzięki   którym   Dobra   Nowina   o Jego   Zmartwychwstaniu   dotarła   aż   do   naszych 
czasów   i do   nas   osobiście.   Oddajmy   chwałę   wielkiej   rzeszy   wyznawców   i męczenników, 
którzy poświęcali wszystko, nierzadko także swoje życie, aby zachować i przekazać wiarę 
w Zmartwychwstałego.   Prośmy,   abyśmy   my   z kolei,   jako   Jego   uczniowie,   czuli   się 
wewnętrznie zobowiązani do przekazywania świadectwa o Jego śmierci i Zmartwychwstaniu 
następnym   pokoleniom.   Jezus   pragnie   włączyć   nas   w przedłużenie   wiary   w Jego 
Zmartwychwstanie  aż   do   skończenia   świata.   Prośmy,   aby   nasza   wiara   wyrażona 
w Tomaszowym   wyznaniu:  Pan  mój  i Bóg  mój  była   nie  tylko   na  naszych  ustach,  ale   by 
promieniowała także z codzienności naszego życia.

XIII. SPOTKANIE NAD MORZEM TYBERIADZKIM

 

Potem znowu ukazał się Jezus nad Morzem Tyberiadzkim. A ukazał się w ten sposób: Byli 
razem   Szymon   Piotr,   Tomasz,   zwany   Didymos,   Natanael   z Kany   Galilejskiej,   synowie 
Zebedeusza oraz dwaj inni z Jego uczniów. Szymon Piotr powiedział do nich: Idę łowić ryby.  
Odpowiedzieli mu: Idziemy i my z tobą. Wyszli więc i wsiedli do łodzi, ale tej nocy nic nie  
złowili. A gdy ranek zaświtał, Jezus stanął na brzegu. Jednakże uczniowie nie wiedzieli, że to  
był Jezus. A Jezus rzekł do nich: Dzieci, czy macie co na posiłek? Odpowiedzieli Mu: Nie. On  
rzekł do nich: Zarzućcie sieć po prawej stronie łodzi, a znajdziecie. Zarzucili więc i z powodu 
mnóstwa ryb nie mogli jej wyciągnąć. Powiedział więc do Piotra ów uczeń, którego Jezus  
miłował:   To   jest   Pan!   Szymon   Piotr   usłyszawszy,   że   to   jest   Pan,   przywdział   na   siebie  

background image

wierzchnią szatę — był bowiem prawie nagi — i rzucił się w morze. Reszta uczniów dobiła  
łodzią, ciągnąc za sobą sieć z rybami. Od brzegu bowiem nie było daleko — tylko około  
dwustu łokci. A kiedy zeszli na ląd, ujrzeli żarzące się na ziemi węgle, a na nich ułożoną rybę  
oraz chleb. Rzekł do nich Jezus: Przynieście jeszcze ryb, któreście teraz ułowili. Poszedł  
Szymon Piotr i wyciągnął na brzeg sieć pełną wielkich ryb w liczbie stu pięćdziesięciu trzech.  
A pomimo tak wielkiej ilości, sieć się nie rozerwała. Rzekł do nich Jezus: Chodźcie, posilcie  
się! Żaden z uczniów nie odważył się zadać Mu pytania: Kto Ty jesteś? bo wiedzieli, że to jest  
Pan. A Jezus przyszedł, wziął chleb i podał im — podobnie i rybę. To już trzeci raz, jak Jezus  
ukazał się uczniom od chwili, gdy zmartwychwstał
 (J 21, 1–14).

Obraz dla obecnej kontemplacji: Z rozważanej Ewangelii wybierzmy dwa obrazy. Pierwszy, 
to   obraz   Jezusa   stojącego   na   brzegu   i uczniów   na   jeziorze.   Wsłuchajmy   się   w polecenie 
Jezusa wydane uczniom: Zarzućcie sieć po prawej stronie łodzi. Przedstawmy sobie też drugi 
obraz: Jezusa razem z uczniami przy śniadaniu nad brzegiem jeziora. Zauważmy, jak Jezus 
podaje uczniom chleb i rybę. Wczujmy się w klimat pełen życzliwości i przyjaźni.

Prośba   o owoc   kontemplacji:   Prośmy   o wewnętrzne   odczucie   wiary,   że   głównym   celem 
naszego życia jest podążanie za Jezusem Zmartwychwstałym do wieczności. Prośmy także, 
aby świadomość życia  dla nieba  nadawała sens całemu naszemu życiu na ziemi, naszemu 
zmaganiu się z falami morza, ciemnościami nocy, sens naszemu wysiłkowi, naszej pracy.

1. Jezus na drugim brzegu

Cudowny   połów   ryb   oraz   spotkanie   Jezusa   Zmartwychwstałego   z uczniami   odbywa   się 
w Galilei, nad jeziorem, w miejscu licznych spotkań w czasie Jego publicznej działalności. 
W obecnym   spotkaniu   po   śmierci   i Zmartwychwstaniu   nie   chodzi   jednak   o powrót   do 
przeszłości, nie chodzi o romantyczne wspomnienia wspólnie przeżytych chwil. To spotkanie 
odbywa   się   już   w innej   perspektywie,   w perspektywie   eschatologicznej.   Jest   to   bowiem 
spotkanie uczniów żyjących na ziemi z uwielbionym i Wiecznie Żyjącym Synem Bożym.

Każde   nasze   spotkanie   z Jezusem   jest   spotkaniem   z wiecznie   żyjącym.   Naszą   modlitwą 
dotykamy   wymiaru   przekraczającego   czas,   dotykamy   wieczności.   Każda   nasza   modlitwa, 
choć dokonuje się w czasie, to jednak dosięga wieczności. Tę prawdę o wiecznym wymiarze 
naszej modlitwy dobrze podkreśla spotkanie Jezusa z uczniami nad Jeziorem Galilejskim.

Całe spotkanie  odbywa  się jakby w dwu  światach, w dwu  przestrzeniach. Z jednej  strony 
uczniowie   znajdują   się   na   pełnym   morzu,   w miejscu   niestałym,   zmiennym   i groźnym. 
Głębiny   morskie   według   pojęć   żydowskich   były   siedliskiem   złych   mocy,   wrogich 
człowiekowi. Ryby były uważane za istoty więzione przez złe moce. Z drugiej strony Jezus 
znajduje się już na brzegu, na lądzie stałym, w miejscu bezpiecznym, niezmiennym. Widzimy 
tutaj jakby odwrócenie przestrzeni w stosunku do życia ziemskiego. Przed śmiercią Jezus 
często   przebywa   z uczniami   w łodzi.   W łodzi   wypoczywa,   śpi,   z łodzi   naucza.   W czasie 
ziemskiego życia Jezus dzielił los razem z uczniami przebywając z nimi w tym niestałym, 
zmiennym i niebezpiecznym miejscu.

background image

Odwrócenie przestrzeni oznacza w tej Ewangelii zmianę czasu. Jezus osiągnął brzeg życia 
wiecznego,   dotarł   do   stałego   miejsca,   do   swojego   Ojca.   Właśnie   z tego   nowego   miejsca 
ukazuje się uczniom będącym jeszcze na morzu. Z tego nowego miejsca towarzyszy uczniom, 
jest z nimi obecny.

Z brzegu Jezus wzywa uczniów do połowu na pełnym morzu, do kontynuacji Jego misji, 
którą rozpoczął. Wzywa ich do wydobywania ludzi z głębin przepaści, z niewoli złych mocy, 
ze śmierci: Odtąd ludzi będziesz łowił (Łk 5, 10).

W czasie   połowu   widząc   cudowną   owocność   swojej   pracy   —   nieproporcjonalną   do 
włożonego wysiłku, rozpoznają obecność Jezusa Zmartwychwstałego. Po dokonaniu połowu 
oni   również   zdążają   na   brzeg,   w miejsce   stałe   i bezpieczne,   gdzie   czeka   na   nich   Jezus 
z posiłkiem, z ucztą. Ewangelia ta jest jakby żywą figurą Kościoła. Ukazuje jego obecność na 
morzu   świata   w teraźniejszości   oraz   jego   wymiar   eschatologiczny,   Jego   zmierzanie   do 
wieczności, gdzie przebywa Jezus po prawicy Ojca.

W niniejszej   kontemplacji   dołączmy   do   uczniów   przebywających   na   pełnym   morzu. 
Chciejmy   odczuć   kołysanie   łodzi,   niestałość   miejsca.   Razem   z uczniami   chciejmy   także 
dostrzec   Jezusa   na   brzegu.   Wpatrzmy   się   w Niego   razem   z nimi.   Prośmy   o głębokie 
przekonanie wiary, że Jezus żyje w wieczności i oczekuje nas. Prośmy także o wewnętrzne 
odczucie, iż zasadniczym celem naszego życia jest podążanie za Jezusem do wieczności. 
Módlmy się, aby nasze zbytnie troski, prace, cała nasza walka o byt, o ludzką miłość, nasze 
zmaganie   się   ze   słabością   i grzechem   nie   zamknęły   nas   na   życie   wieczne.   I choć   często 
obecność   Jezusa   na   drugim   brzegu   wydaje   nam   się   odległa,   mglista,   to   jednak   jest   to 
obecność rzeczywista, realna.

2. Praca w nocy

Śmierć Jezusa wywołała u uczniów kryzys wiary. Powracając do porzuconych kiedyś sieci 
rybackich, chcą przetrzymać najtrudniejsze chwile. Pracują jednak sami, pracują w nocy: Tej 
nocy nic nie złowili
. Fakt, że uczniowie pracują w nocy, posiada u św. Jana mocny wydźwięk. 
Jan podkreśla, że kiedy Judasz opuszczał wieczernik była noc. Praca w nocy  jest pracą bez 
światła, bez Chrystusa, jest to praca bezskuteczna.

Bezowocność   pracy   w nocy  zostaje   przerwana   przyjściem   Jezusa   o świcie:  Gdy   ranek 
zaświtał, Jezus stanął na brzegu
. Ranek — wschód słońca w języku biblijnym symbolizuje 
nadchodzące zbawienie. Przychodzący Jezus jest słońcem, które rozświetla mroki nocy.

Nie nadajemy sami sensu każdej pracy, tym bardziej pracy apostolskiej. Sam człowiek nie 
nadaje wartości swojemu wysiłkowi. Wysiłek człowieka, wysiłek apostoła, jest bezowocny, 
jeżeli działa w oddaleniu od Boga, jeżeli pracuje w nocy:  Jeżeli Pan domu nie zbuduje, na 
próżno   się   trudzą   ci,   którzy   go   wznoszą.   Jeżeli   Pan   miasta   nie   ustrzeże,   strażnik   czuwa  
daremnie. Daremnym jest dla was wstawać przed świtem, wysiadywać do późna — dla was,  
którzy jecie chleb zapracowany ciężko; tyle daje On i we śnie tym, których miłuje
 (Ps 127, 1–
2). Prośmy o żywą świadomość, że sens naszej pracy nie leży w naszym wysiłku i trudzie, ale 

background image

w tym,   że   towarzyszy   nam   w niej   obecność   Jezusa.   Nasza   praca   ma   sens,   kiedy   jest 
wykonywana w obecności Jezusa, z Jego polecenia. Prośmy także, aby sam Chrystus odsłonił 
nam   jałowość   tych   naszych   prac,   które   podejmujemy   bez   Niego:   pod   wpływem   chorych 
ambicji, niezdrowej rywalizacji, chciwości pieniądza, dla zabicia własnego niepokoju i lęku. 
Prośmy Go, aby uzdrawiał nieczyste motywy związane z naszymi pracami albo też dodał nam 
odwagi, byśmy nie obawiali się zostawić tych prac, które odczytamy jako  nieprawdziwe
nieautentyczne, jako prace podjęte w nocy, bez Jezusa.

3. Praca na rozkaz Jezusa

Jezus rzekł do nich: Dzieci, czy macie co na posiłek? Odpowiedzieli Mu: Nie. On rzekł do  
nich: Zarzućcie sieć po prawej stronie łodzi, a znajdziecie
. Jezus przychodząc do uczniów 
zwraca się do nich bardzo serdecznie:  dzieci. Tym ciepłym słowem Jezus pragnie dotknąć 
w uczniach   ich   bolesnego   doświadczenia   zagubienia,   poczucia   winy,   bezradności,   które 
ujawniły się w czasie Jego męki. Jezus nie strofuje uczniów, ale pragnie ich podnieść na 
duchu. Pragnie ich pocieszyć. Z zatroskaniem pyta, czy mają co na posiłek.

Używając   serdecznego   tonu   Jezus   zachęca   uczniów   do   ponownego   zarzucenia   sieci,   ale 
w miejscu wyznaczonym przez Niego — po prawej stronie łodzi. W języku biblijnym prawa 
strona jest stroną błogosławioną. Jezus zasiadł po prawicy Ojca.

Nakaz połowu wydany przez Jezusa po Jego Zmartwychwstaniu przypomina uczniom ich 
misję   zleconą   im   jeszcze   przed   Jego   śmiercią.   Cudowny   zaś   połów   zapowiada   wielką 
owocność ich pracy misyjnej. Zauważmy, iż Jezus wchodząc w życie uczniów i powołując 
ich do nowej misji, nie przekreśla ich dotychczasowej historii życia, ich doświadczenia, ich 
ludzkiej rzeczywistości jako rybaków. Jezus powołując człowieka idzie po linii tego, kim on 
jest,   czym   dysponuje.   Jezus   wzywa   uczniów,   aby   byli   nadal   rybakami,   ale   w innym 
wymiarze. Zostają wezwani, aby wykonywali to samo zajęcie, ale w zupełnie innych celach. 
Łódź na morzu i zarzucane sieci staną się odtąd symbolem Kościoła i jego misyjnej posługi 
dla   świata.   W naszym   powołaniu   Bóg   nie   idzie   nigdy  wbrew   temu,   kim   jesteśmy   dzięki 
naszej historii, naszemu charakterowi, naszym zdolnościom. Bóg wciąga w powołanie całą 
naszą osobowość, całą naszą historię życia.

W obecnej   kontemplacji   ofiarujmy   Jezusowi   wszystko   to,   czym   jesteśmy   i co   posiadamy 
z całą naszą historią życia. Oddajmy to, co jest w tej historii dobre, pozytywne, co stanowi jej 
bogactwo.   Powierzmy   wszystkie   talenty,   zdolności,   umiejętności.   Ale   nie   obawiajmy   się 
oddać także naszych braków, błędów, grzechów i słabości. Jezus potrafi wszystko przemienić 
na nasz pożytek; potrafi wszystko włączyć w naszą misję. Prośmy Chrystusa, abyśmy odkryli 
nasz   ludzki,   ziemski   wymiar   naszego   życia   jako   miejsce   naszego   powołania,   miejsce, 
z którego wzywa nas Jezus.

Zarzucili więc sieci i z powodu mnóstwa ryb nie mogli jej wyciągnąć. Obfitość połowu, to 
skutek łowienia na rozkaz Jezusa i w miejscu wyznaczonym przez Niego: po prawej stronie, 
po stronie błogosławionej. I choć to uczniowie pracują, sam Jezus pozostaje Panem połowu, 

background image

On   kieruje   połowem.   On   wskazuje   miejsce   i czas   pracy.   Owoce   pracy   zależą   od   Niego. 
Owoce pracy także należą do Niego. Liczba 153 ryb jest przez egzegetów interpretowana jako 
symbol pełni. Zoologowie ówcześni przyjmowali, że w przyrodzie istnieją 153 gatunki ryb. 
Połów   dokonany   przez   uczniów   jest   połowem   uniwersalnym,   powszechnym.   To   właśnie 
obfitość połowu symbolizuje nastanie pełni czasu.

Tego obfitego połowu dokonują uczniowie swoją pracą, ale na rozkaz Jezusa i w miejscu 
wyznaczonym przez Niego. Sam wysiłek uczniów jest bezowocny. W każdej misji, pracy dla 
Jezusa, muszą spotkać się dwa elementy: nasz wysiłek i nasza praca oraz polecenie Jezusa. 
W sytuacji małej skuteczności czy wręcz bezowocności naszego działania możemy popadać 
w zniechęcenie. Jesteśmy wówczas kuszeni bądź do zwiększania naszego wysiłku i liczenia 
tylko na siebie samych lub też do porzucenia wszystkiego i zaniechania wysiłku. W takich 
momentach trzeba nam pytać, czy pracujemy w miejscu wyznaczonym przez Chrystusa?

W obecnej kontemplacji chciejmy sobie uświadomić względność naszego ludzkiego wysiłku. 
W sytuacji   nawet   małego   sukcesu   łatwo   ulegamy   pokusie   sądzenia,   że   sobie   samym 
zawdzięczamy wszystko. Prośmy o realizm wiary, który pozwoliłby nam przyjąć z pokorą 
słowa Jezusa: Beze Mnie nic uczynić nie możecie. Prośmy także, aby mała owocność wysiłku 
na skutek pracy w nocy  nie zniechęcała nas do dalszego trudzenia się w pracy, ale raczej 
skłaniała   nas   do   nasłuchiwania   Jezusa:   w jakim   miejscu   i   w jakim   czasie   winniśmy 
podejmować nasze prace. Sam Jezus sprawi, iż nasz wysiłek przyniesie owoc obfity.

4. To Pan jest

Jednakże uczniowie nie wiedzieli, że to był Jezus. (...) Powiedział więc do Piotra ów uczeń,  
którego Jezus miłował: To jest Pan
. Jan rozpoznaje Jezusa stojącego na brzegu jako pierwszy. 
On również oglądając pusty grób jako pierwszy uwierzył w Zmartwychwstanie. Postawa św. 
Jana,   który   nazywa   siebie  umiłowanym   uczniem   Jezusa,   ukazuje   nam   zbieżność   dwóch 
rzeczywistości w życiu wiary: poznania i miłowania.

Doświadczenie   bycia   miłowanym   prowadzi   do   większego   poznania   kochanej   osoby, 
pełniejsze zaś poznanie powoduje większe pragnienie bycia kochanym. Właśnie w Ewangelii 
św. Jana Jezus swoją więź z Ojcem objawia jako relację poznania i miłości. W komunii Syna 
z Ojcem   te   dwie   rzeczywistości:   poznanie   i miłość   nakładają   się.   Poznanie   jest   miłością, 
a miłość   jest   poznaniem.   Syn   kocha   Ojca   miłością   doskonałą,   gdyż   poznaje   Go   w pełni. 
Poznaje zaś w pełni dzięki doskonałej miłości.

W nas   te   dwie   rzeczywistości   są   zawsze   rozdzielone:   nie   kochamy   w pełni,   ponieważ 
poznajemy tylko jakby w zwierciadle, nasze zaś poznanie jest ograniczone naszą niedoskonałą 
miłością.   Dopiero   w wieczności   nasze   poznanie   zjednoczy   się   z miłością.   Postawa   Jana, 
u którego poznanie i miłość stały bardzo blisko, uczy nas, jak mamy szukać prawdziwego 
zbliżenia do Jezusa. A jaka była reakcja Piotra, kiedy usłyszał, że to Pan jest?

Przywdział na siebie wierzchnią szatę, był bowiem prawie nagi, i rzucił się w morze. Reszta 
uczniów dobiła łodzią, ciągnąc za sobą sieć z rybami
. W swoich pierwszych reakcjach Piotr 

background image

się nie zmienił. Pozostał porywczy i gorący. Obecność Jezusa uświadamia Piotrowi najpierw 
jego nagość, która w języku biblijnym oznacza grzeszność i niegodność człowieka. Również 
Adam zawstydził się swoją nagością, kiedy Bóg zawołał do niego: Adamie, gdzie jesteś? (Rdz 
3, 9).

Świadomość własnej grzeszności nie każe jednak Piotrowi kryć się przed Jezusem, jak to 
chciał uczynić Adam w raju, ale wprost przeciwnie, każe mu spieszyć do Jezusa. Po grzechu 
trzykrotnego zaparcia się Mistrza Piotr odkrył Go wreszcie jako źródło miłosierdzia. Prośmy 
w tej   kontemplacji   o jasność   i przejrzystość   widzenia   Jana,   która   pozwoli   nam  z daleka 
i szybko dostrzec obecność Jezusa oraz o odwagę Piotra w uznawaniu naszej grzeszności. Te 
dwie postawy  pomogą  nam silniej  przylgnąć  do Jezusa i zawsze  szukać  Jego  miłosiernej 
obecności.

5. Chodźcie, posilcie się

kiedy zeszli na ląd, ujrzeli żarzące się na ziemi węgle, a na nich ułożoną rybę oraz chleb.  
Rzekł do nich Jezus: Przynieście jeszcze ryb, któreście teraz ułowili. Poszedł Szymon Piotr  
i wyciągnął na brzeg sieć pełną wielkich ryb. (...) Rzekł do nich Jezus: Chodźcie, posilcie się 

Choć   Apostołowie   przyjmują   polecenie   Jezusa   i dokonują   połowu   na   pełnym   morzu,   to 
jednak   praca   na   morzu   nie   jest   ich   wiecznym   przeznaczeniem.   Będzie   miała   swój   kres. 
Uczniowie   dobiją   do   brzegu   i opuszczą   na   zawsze   to   niestałe   miejsce   wraz   z obfitymi 
owocami  swojej  misji.  Na  brzegu,  w wieczności  będzie  na  nich  czekał Zmartwychwstały 
Jezus   z posiłkiem,   z ucztą.   Uczniowie   zostają   jednak   zaproszeni   nie   tylko   do  korzystania 
z tego, co przygotował im Jezus, ale sami dzięki spełnionej misji wnoszą swój udział do 
uczty.

W obecnej kontemplacji prośmy Jezusa o głębokie pragnienie nieba, wiecznego przebywania 
z Jezusem   Zmartwychwstałym.   Prośmy,   abyśmy   byli   świadomi,   iż   naszą   obecną   pracą 
wnosimy wkład do wiecznej uczty z Jezusem. Prośmy także, aby świadomość życia dla nieba 
nadawała   sens   całemu   naszemu   życiu   na   ziemi,   naszemu   zmaganiu   się   z falami   morza, 
ciemnościami nocy, sens naszemu wysiłkowi, naszej pracy. Wsłuchajmy się w zaproszenie 
Jezusa: Chodźcie i posilcie się i zechciejmy przyjąć je z pokorą i wdzięcznością.

Posiłek   uczniów   z Jezusem   Zmartwychwstałym   nad   Jeziorem   Tyberiadzkim   jest   również 
symbolem   Eucharystii.   To,   w czym   kiedyś   będziemy   uczestniczyć   w całej   pełni,   już   dziś 
antycypując możemy smakować. Ona bowiem jest tutaj na ziemi miejscem rzeczywistego 
spotkania   uczniów   z Jezusem   Zmartwychwstałym.   Na   Eucharystię   uczniowie   przychodzą 
z trudami swojej pracy. Jezus przyjmuje i uświęca ten trud i włącza go w ucztę niebieską. 
W ten   sposób   nasze   uczestnictwo   w Eucharystii   posiada   wymiar   eschatologiczny.   Jest 
zapowiedzią uczty niebieskiej, którą Jezus obiecuje uczniom:  Wyście wytrwali przy Mnie  
w moich przeciwnościach. Dlatego i Ja przekazuję wam królestwo, jak Mnie przekazał je mój  
Ojciec: abyście w królestwie moim jedli i pili przy moim stole oraz żebyście zasiadali na  
tronach, sądząc dwanaście pokoleń Izraela
 (Łk 22, 28–30).

background image

XIV. CHRYSTUS PEDAGOGIEM

 

Tego samego dnia dwaj z nich byli w drodze do wsi, zwanej Emaus, oddalonej sześćdziesiąt  
stadiów od Jerozolimy. Rozmawiali oni z sobą o tym wszystkim, co się wydarzyło. Gdy tak  
rozmawiali i rozprawiali z sobą, sam Jezus przybliżył się i szedł z nimi. Lecz oczy ich były  
niejako na uwięzi, tak że Go nie poznali. On zaś ich zapytał: Cóż to za rozmowy prowadzicie  
z sobą w drodze? Zatrzymali się smutni. A jeden z nich, imieniem Kleofas, odpowiedział Mu:  
Ty jesteś chyba jedynym z przebywających w Jerozolimie, który nie wie, co się tam w tych 
dniach   stało.   Zapytał   ich:   Cóż   takiego?   Odpowiedzieli   Mu:   To,   co   się   stało   z Jezusem 
Nazarejczykiem, który był prorokiem potężnym w czynie i słowie wobec Boga i całego ludu; 
jak   arcykapłani   i nasi   przywódcy   wydali   Go   na   śmierć   i ukrzyżowali.   A myśmy   się 
spodziewali, że On właśnie miał wyzwolić Izraela. Tak, a po tym wszystkim dziś już trzeci  
dzień, jak się  to stało. Nadto  jeszcze  niektóre z naszych kobiet przeraziły  nas: były rano  
u grobu,   a nie   znalazłszy   Jego   ciała,   wróciły   i opowiedziały,   że   miały   widzenie   aniołów,  
którzy zapewniają, iż On żyje. Poszli niektórzy z naszych do grobu i zastali wszystko tak, jak 
kobiety opowiadały, ale Jego nie widzieli. Na to On rzekł do nich: O nierozumni, jak nieskore  
są wasze serca do wierzenia we wszystko, co powiedzieli prorocy! Czyż Mesjasz nie miał tego  
cierpieć, aby wejść do swej chwały? I zaczynając od Mojżesza poprzez wszystkich proroków  
wykładał im, co we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego. Tak przybliżyli się do wsi, do  
której zdążali, a On okazywał, jakoby miał iść dalej. Lecz przymusili Go, mówiąc: Zostań  
z nami, gdyż ma się ku wieczorowi i dzień się już nachylił. Wszedł więc, aby zostać z nimi
 (Łk 
24, 13–29).

Obraz   dla   obecnej   kontemplacji:   Przedstawmy   sobie   dwóch   uczniów   opuszczających 
Jerozolimę.   Zauważmy,   iż   w miarę   upływu   drogi   miasto   oddala   się   coraz   bardziej. 
Wyobraźmy sobie także, jak przygodny wędrowiec dołącza się do uczniów. Wsłuchajmy się 
w szczerą rozmowę, jaka wywiązuje się od początku ich spotkania.

Prośba o owoc kontemplacji: Prośmy o wewnętrzne odczucie, iż jesteśmy na naszej drodze 
życia   prowadzeni   przez   Jezusa,   także   w momentach,   kiedy   nie   jesteśmy   tego   świadomi. 
Prośmy też, byśmy z otwartością i szczerością wypowiadali przed Jezusem wszystkie nasze 
doświadczenia wewnętrzne.

Historia   dwóch   uczniów   idących   do   Emaus   z przygodnym   wędrowcem   jest   jedną 
z najpiękniejszych   scen   Nowego   Testamentu.   Była   ona   częstym   tematem   dla   malarzy, 
poetów,   pisarzy   ascetycznych.   Opowiadanie   o uczniach   z Emaus   robiło   zawsze   głębokie 
wrażenie   na   wszystkich   pokoleniach   chrześcijan.   Całość   opowiadania,   jak   podkreślają 
egzegeci, posiada kunsztowną, misterną konstrukcję. Jest to opowiadanie bardzo żywe, pełne 
emocji. Ruchliwość postaci, dramatyczność dialogu sprawiają, iż opowiadania tego słucha się 
także   z dużą  przyjemnością.   Ale   nie  w zaletach   estetycznych   leży   największa   wartość  tej 
Ewangelii.   Opowiadanie   o uczniach   idących   do   Emaus   jest   formą   rozwiniętej   katechezy 

background image

o tym,   w jaki   sposób   można   nauczyć   się   odkrywać   Jezusa   Zmartwychwstałego   żyjącego 
pomiędzy nami.

1. Wiara jest drogą

W rozważanej   Ewangelii   Łukasz   nie   kładzie   nacisku   najpierw   na   ponowne   ukazanie   się 
Jezusa swoim uczniom, ale pragnie nakreślić przede wszystkim drogę którą należy przebyć
aby móc rozpoznać Zmartwychwstałego. Chrześcijaństwo ukazane jest jako droga; droga do 
poznania, pokochania i naśladowania Jezusa, który dla nas umarł i zmartwychwstał.

Chrześcijaństwo jest drogą. To stwierdzenie wydaje się dziś bardzo doniosłe. Właśnie dzisiaj, 
może bardziej niż w przeszłości, uświadamiamy sobie, że wiara jest pielgrzymowaniem, jest 
drogą do przebycia. Wiary nie możemy nabyć jako stałej i niezmiennej wartości. Nasza wiara 
posiada   charakter   dynamiczny,   stale   się   rozwija.   Wiara   polega   na   pokornym   kroczeniu 
ścieżkami wyznaczonymi przez Boga. Jesteśmy bowiem jedynie gośćmi i pielgrzymami na tej 
ziemi.

Dwaj uczniowie idący do Emaus w towarzystwie Jezusa Zmartwychwstałego przypominają 
nam Izrael, który idzie przez pustynię w towarzystwie Jahwe do Ziemi Obiecanej. W słupie 
obłoku lub słupie ognia Bóg idzie na czele, aby torować drogę. Wody Morza Czerwonego nie 
zatrzymują Izraela w jego drodze, ponieważ Pan kroczy przed nimi.  Twoja droga wiodła 
przez wody, Twoja ścieżka przez wody rozlane
 — wspomina Psalmista (Ps 77, 20).

W czasie długiej wędrówki przez pustynię Jahwe walczy za swój lud i podtrzymuje go jak 
Ojciec podtrzymuje syna. On sam karmi swój lud manną, wyprowadza dla niego wodę ze 
skały. Wędrówka przez pustynię jest czasem trudnym. Bóg bowiem doświadcza swój lud, aby 
odkryć głębię jego serca, aby zwrócić jego serce ku sobie.

Każdego   roku   w czasie   święta   Paschy   i święta   Namiotów   Izraelici   powracali   do   drogi 
przebytej przez pustynię, aby uświadomić sobie, że nadal są w drodze do swojego Boga. 
Prorocy   i Psalmiści   ukazują   prawo   Pańskie   jako   drogę   do   Boga   Jahwe:  Błogosławieni, 
których   droga   nieskalana,   którzy   postępują   według   prawa   Pana
  (Ps   119,   1);  Szczęśliwy 
każdy, kto boi się Pana, który chodzi Jego drogami
 (Ps 128,1).

Jan Chrzciciel nawiązując do proroka Izajasza będzie również mówił o drodze, którą należy 
przygotować dla Chrystusa: Przygotujcie drogę Panu, prostujcie ścieżki dla Niego! (Łk 3, 4). 
Przyjście Chrystusa będzie otwarciem nowej drogi nie tylko dla Izraela, ale poprzez niego dla 
wszystkich pogan.

Dzieje   Apostolskie   rodzące   się   chrześcijaństwo   nazywają   drogą:  Pewien   Żyd   imieniem  
Apollos
  — pisze Łukasz —  znał już drogę Pańską, przemawiał z wielkim zapałem  (Dz 18, 
24–25). Chrześcijanie mają świadomość, iż znaleźli drogę do Boga. Drogą tą jest nie Prawo, 
ale Osoba Jezusa. Chrystus sam powie o sobie: Ja jestem drogą i prawdą, i życiem (J 14, 6); 
Ja jestem drogą prawdziwą do życia  (tłum. M. Wolniewicz). Niektóre współczesne ruchy 

background image

odnowy w Kościele nawiązują do tej tradycji pierwotnego Kościoła, np. członkowie wspólnot 
neokatechumenalnych, podkreślając, iż chrześcijaństwo jest drogą wiary.

Określenie   wiary   jako   drogi   posiada   swoje   doniosłe   konsekwencje.   Pierwszą   z nich   jest 
świadomość, iż życie każdego z nas pochodzi od Boga i do Boga zmierza; jesteśmy — jak to 
podkreślano w przeszłości — wygnańcami na tej biednej ziemi. Wygnańcami i pielgrzymami
List do Hebrajczyków podkreśla, że ci którzy uwierzyli w Jezusa do lepszej dążą (ojczyzny),  
to jest do niebieskiej
 (Hbr 11, 16).

W niniejszej kontemplacji chciejmy zauważyć dwóch uczniów, którzy wczesnym rankiem, 
z pośpiechem   opuszczają   Jerozolimę.   Oddalają   się   od   miasta   coraz   bardziej.   W pewnym 
momencie dołącza się do nich Nieznajomy. Idźmy razem z nimi przez dłuższą chwilę. Idąc 
razem z dwoma uczniami do Emaus w towarzystwie Jezusa, zadajmy sobie pytania, które 
mogłyby nam pomóc określić charakter naszej wiary. Czy jesteśmy świadomi, iż nasze życie, 
nasza   wiara   jest   pielgrzymowaniem,   drogą?   Czy   doświadczamy   przemijania   wielu   spraw 
naszego życia, na  podobieństwo przemijania  wielu wydarzeń na drodze pielgrzyma?  Czy 
podejmujemy nasze kroczenie do Boga z całą świadomością i dobrowolnością jako wyjście 
od Boga i zmierzanie do Niego?

Prośmy Jezusa, który towarzyszy nam w naszej drodze do Ojca, abyśmy mogli dostrzec to 
wszystko,   co   opóźnia   naszą   wędrówkę,   naszą   pielgrzymkę.   Prośmy   również,   abyśmy   nie 
usiłowali   zatrzymywać   tego,   co   musimy   pozostawić   w drodze,   byśmy   bez   żalu,   z całą 
wolnością rezygnowali z tego, co utrudnia i obciąża naszą pielgrzymkę.

2. A myśmy się spodziewali

Powróćmy do naszej Ewangelii. Opuszczając Jerozolimę dwaj uczniowie udają się w drogę 
do Emaus. Rozmawiają i dyskutują o tym wszystkim, co się ostatnio wydarzyło w ich życiu. 
Rozmowa ta rodzi w nich smutek i utwierdza ich w zniechęceniu. Przeżywają gorzki smak 
wielkiej porażki życiowej. Chcą uwolnić się od ciężkiej atmosfery związanej z przegraną 
życiową. I właśnie dlatego postanawiają oddalić się od Jerozolimy, miejsca, które przypomina 
im   ich   porażkę.   Nie   dają   wiary   w krążące   pogłoski   o widzeniu   aniołów,   którzy   mieli 
zapewniać, że On żyje. Umarła w nich nadzieja związana z Jezusem. Jego ukrzyżowanie stało 
się   momentem   klęski   i zawodu:   A myśmy   się   spodziewali...  mówią   z rozgoryczeniem   do 
Nieznajomego. W przeszłości czegoś się spodziewali; obecnie już niczego nie oczekują. Żyją 
bez nadziei.

Jeżeli doświadczyliśmy w naszym życiu choćby małej porażki w ważnej dla nas sprawie, 
możemy   rozumieć,   jak   bardzo   ludzkie   jest   zachowanie   się   dwóch   uczniów. 
Z psychologicznego punktu widzenia jest to postawa bardzo zrozumiała, postawa naturalna. 
W chwili wielkiej porażki pragnie się uciec od miejsca, które ją przypomina; pragnie się 
zmienić otoczenie, by móc  zapomnieć  o całym nieprzyjemnym  wydarzeniu, by ukoić ból 
i rozgoryczenie. Porażka i cierpienie z nią związane są tym większe, iż nadzieje, które obudził 

background image

w nich Jezus, były ogromne. Jezus bowiem był prorokiem potężnym w słowie i czynie wobec 
Boga i całego ludu. Im większa nadzieja, tym większe rozczarowanie i porażka po jej utracie.

Śmierć nadziei, to śmierć człowieka. Nie można żyć bez nadziei. Jak można walczyć o dzień 
jutrzejszy, kiedy nie widzi się sensu dnia dzisiejszego. Dante Alighieri wiąże piekło właśnie 
z brakiem nadziei. W swojej Boskiej komedii nad miejscem wiecznego potępienia umieszcza 
napis: Wy, którzy tu wchodzicie, porzućcie wszelkie nadzieje. W sytuacji utraty nadziei przez 
uczniów   nasuwa   im   się   bardzo   konkretne   i praktyczne   rozwiązanie:   pozbyć   się   wielkich 
aspiracji, zrezygnować — choćby na jakiś czas — z wielkich ideałów i wycofać się w życie 
prywatne, zająć się codziennością, na niej skupić całą uwagę życiową.

Ucieczka w prywatność, skupienie się na przyjemnościach codziennego życia, zamknięcie się 
w sobie lub też w bardzo ciasnym kręgu przyjaciół — oto nieustanna pokusa zawiedzionych 
w swoich nadziejach, ideałach, pragnieniach. W takich sytuacjach przychodzą myśli, które 
mają charakter pokusy: po co się jeszcze wysilać, przecież to niczego nie zmieni, już tyle razy 
próbowałem.   Nowe   ludzkie  oczekiwania,  które  rodzą  się   w tej  sytuacji,  nie  mają   już  nic 
wspólnego   z wielkimi   duchowymi   pragnieniami   i nadziejami   z przeszłości.   W takich 
momentach jasno i mocno staje przed nami to, co materialne i zmysłowe; co da się dotknąć, 
co   da   się   użyć   i skonsumować,   a co   z pewnością   nas   już   nie   zawiedzie.   Rezygnując   ze 
zwycięstwa,   trwamy   w rozczarowaniu   będącym   źródłem   zgorzknienia:   A myśmy   się 
spodziewali...

Jest to niewątpliwie sytuacja wielu ludzi współczesnych, także w naszym kraju: sfrustrowane 
oczekiwania,   nadzieje   zawiedzione   już   któryś   raz   z rzędu.   Pozostają   jedynie   gorzkie 
wspomnienia. Ograniczamy się wówczas jedynie do bezsilnej irytacji i złości, która zżera 
wszystkie   niemal   energie   i siły.   Ucieczka   w prywatność   życia,   w robienie   pieniędzy, 
w konsumpcję, słowem ucieczka w bawienie się życiem wydaje się być jedynym rozsądnym 
rozwiązaniem.

Ale   kiedy   ulegamy   takim   pokusom,   wówczas   wystawiamy   naszą   ludzką   godność   na 
fundamentalne   zagrożenie.   Wraz   z nadzieją   człowieka   umiera   zawsze   aspiracja   szukania 
prawdziwej godności, prawdziwego celu i sensu życia. W sytuacji braku nadziei, człowiek 
zwraca się ku sobie, zamyka się w sobie, nie widzi bowiem innego celu dla swojego życia. To 
zwrócenie   się  ku  sobie   odcina  go  jednak   od  możliwości  odnalezienia  nadziei,   odcina   od 
źródła.

Wejdźmy w naszą historię życia, by zobaczyć nasze uleganie zniechęceniu, frustracji, nasze 
pokusy wycofania się z życia. Na jakim tle dochodziło do takich właśnie pokus? Z jakimi 
porażkami   były   one   związane?   W co   chcieliśmy   uciekać?   Czy   poddawaliśmy   się   tym 
pokusom ucieczki i wycofania się z życia? Czy nie używaliśmy podobnych sformułowań: 
myśmy   się   spodziewali...   a ja   myślałem...   wydawało   mi   się...   itp.  Pytajmy   siebie,   czy 
wewnętrznie   nie   stawaliśmy   się   smutni,   zgorzkniali,   chowający   swoje   urazy?   Co 
chcielibyśmy Jezusowi powiedzieć o naszym podobieństwie do uczniów idących do Emaus? 
Za co chcielibyśmy przeprosić? O co chcielibyśmy prosić? Za co chcielibyśmy podziękować?

background image

3. Bóg w Jezusie Chrystusie staje się bliski człowiekowi

Gdy tak rozmawiali i rozprawiali ze sobą, sam Jezus przybliżył się i szedł z nimi. Lecz oczy 
ich były niejako na uwięzi, tak, że Go nie poznali
. W tę sytuację zawodu i rozczarowania, 
w ten brak nadziei wkracza Chrystus. Jezus nigdy nie zostawia człowieka w jego zagubieniu, 
smutku i poczuciu bezsensu, ale dyskretnie włącza się w tę jego trudną drogę: idzie jako 
nierozpoznany pielgrzym.

Bóg w Jezusie Chrystusie staje się bliski człowiekowi, wchodzi w jego historię. Bóg nigdy 
nie zostawia człowieka w sytuacji zawodu i braku nadziei. Im trudniejsza sytuacja człowieka, 
im bardziej tragiczna, tym bliżej stoi Bóg. Ale często Go nie rozpoznajemy. Oczy człowieka  
są   jakby   na   uwięzi.   Jest   tak   zajęty   sobą,   swoim   własnym   smutkiem,   własnym   uczuciem 
zawodu, własną krzywdą, własnym bólem, iż nie może dostrzec czegokolwiek innego. Bardzo 
często w sytuacji krzywdy, porażki, zawodu życiowego jesteśmy jakby związani, skrępowani. 
Oczy   nasze  są   na   uwięzi.   Patrzymy   i nie   możemy   zobaczyć.   Słuchamy   i nie  rozumiemy. 
Dotykamy   i nic   nie   czujemy.   Jesteśmy   wówczas   jakby   zahipnotyzowani   własnym   bólem, 
krzywdą, niepowodzeniem.  Jako jedyna przyjemność pozostaje nam  wówczas  rozważanie 
doznanej krzywdy i cierpienia.

W takiej sytuacji Jezus przychodzi do nas, podobnie jak przyszedł do uczniów idących do 
Emaus, aby nas obudzić z tego stanu odrętwienia i paraliżu duchowego. On zaś ich zapytał: 
Cóż   to   za   rozmowy   prowadzicie   z sobą   w drodze?   Zatrzymali   się   smutni.   A jeden   z nich, 
imieniem   Kleofas,   odpowiedział   Mu:   Ty   jesteś   chyba   jedynym   z przebywających 
w Jerozolimie, który nie wie, co się tam w tych dniach stało. Zapytał ich: Cóż takiego?

Wobec   tych   dwóch   zawiedzionych   i smutnych   uczniów   Jezus   postępuje   jak   prawdziwy 
pedagog.   Tak   właśnie   niektórzy   Ojcowie   Kościoła   nazywali   Chrystusa:   Pedagog.   Jezus 
nawiązuje   z uczniami   dialog,   w którym   najpierw   oddaje   im   głos.   Zaprasza   ich,   aby   jako 
pierwsi opowiedzieli o przyczynach swojego smutku, rozczarowania i utraty nadziei. Jezus 
pozwala   im   w ten   sposób   wyrzucić   z siebie   cierpienie   spowodowane   rzekomą   klęską. 
Zaprasza ich do zwerbalizowania negatywnych doświadczeń.

Zaproszeni przez Jezusa uczniowie opowiadają swoją historię życia, historię — ich zdaniem 
— nieudanego powołania; opowiadają o nadziejach rozbudzonych przez Jezusa, który był 
prorokiem potężnym w słowie i czynie; opowiadają także o Jego gwałtownej śmierci, która 
przekreśliła wszystkie oczekiwania. Wspominają jakby mimochodem, iż krążą pogłoski, że 
On jednak żyje. Ale nawet nie przyszło im przez myśl, aby dać wiarę plotkom powtarzanym 
przez   kobiety.   Opowiadanie   uczniów   przepełnia   uczuciowe   zaangażowanie.   Cała   historia 
z ukrzyżowanym prorokiem wywołuje ich wielkie emocje. Na pytanie Nieznajomego, co się 
stało   w Jerozolimie,   Kleofas   odpowiada   ze   zdziwieniem:  Ty   jesteś   chyba   jedynym 
z przebywających w Jerozolimie, który nie wie, co się tam w tych dniach stało
.

Jest rzeczą bardzo interesującą zauważyć, że Łukasz poświęca w tym opowiadaniu znacznie 
więcej miejsca uczniom, niż Jezusowi. Widzimy tutaj doniosłość wypowiadania się uczniów 
przed   Jezusem.   Uczniowie,   zamknięci   dotąd   w swoim   smutku   i cierpieniu,   poczuli   się 

background image

wysłuchani   przez   Nieznajomego.   Wypowiedzenie   się   uczniów   to   ich   pierwszy   krok   do 
wyjścia z zamknięcia i wyzwolenia się z krępującego poczucia rozczarowania i braku nadziei.

Człowiek potrzebuje wypowiedzieć siebie, potrzebuje wyrazić to, czym żyje: swoją rozpacz 
i nadzieję, swoje cierpienie i radość, swój niepokój i swoje uspokojenie. Każdy doświadczony 
rodzic, duszpasterz czy wychowawca stwierdzi, iż ważniejszą jest rzeczą słuchać cierpliwie i 
z wyrozumiałością, niż mówić wiele, choćby pięknie i mądrze.

W naszym kontaktach z bliźnimi, w naszym stylu wychowania dzieci i młodzieży, w naszym 
stylu   duszpasterzowania   mówimy   często   zbyt   dużo.   Nasza   pomoc   zarówno   w wymiarze 
czysto ludzkim jak i w wymiarze duchowym winna rozpoczynać się od uważnego słuchania 
tych,   którym   chcemy   pomagać.   Trzeba   umiejętnie,   z delikatnością   i dyskrecją   zaprosić 
bliźniego do wypowiedzenia tego, czym żyje. Nie możemy powiedzieć drugiemu dobrego 
i trafnego słowa, jeżeli nie wysłuchamy go do końca. Wysłuchanie  do końca  jest wyrazem 
miłości  do   końca.   Ponieważ   Jezus   umiłował   swoich   uczniów  do   końca,   pozwolił   im 
wypowiedzieć się do końca. Rady, pociechy, uwagi dawane bliźniemu nie będą odpowiedzią 
na jego sytuację, jeżeli zabraknie pełnego wysłuchania.

Człowiek zawsze czuje się upokorzony, jeżeli nie pozwolimy mu wypowiedzieć się, jeżeli nie 
wysłuchamy go do końca, jeżeli swoją postawą sądzenia i potępiania zamykamy mu usta, 
jeżeli   nie   bierzemy  na   poważnie  tego,   co   chce   nam   powiedzieć.   Pomóc   człowiekowi 
w sytuacji zawodu, cierpienia i upokorzenia, oznacza najpierw cierpliwie go wysłuchać.

Sięgając   do   naszej   historii   życia   przypomnijmy   sobie   ludzi,   którzy   byli   dla   nas   jak 
Nieznajomy   dla   uczniów   idących   do   Emaus;   ludzi,   którzy   nas   słuchali   cierpliwie, 
z wyrozumieniem, ludzi, przez których czuliśmy się naprawdę słuchani. Przywołajmy dobre 
samopoczucie
  związane   z wypowiadaniem   siebie.   Czy   mieliśmy   szczęście   spotkać   wielu 
takich   ludzi?   Podziękujmy   Jezusowi   za   nich.   Ale   z drugiej   strony   przywołajmy   także   te 
sytuacje,   w których   ktoś   swoją   postawą   zamykał   nam   usta,   nie   pozwalał   się   nam 
wypowiedzieć, blokował nas. Przywołajmy uczucie bólu, gniewu, irytacji i upokorzenia, które 
rodziły się w nas w takiej sytuacji.

Następnie sięgnijmy naszą uwagą i pamięcią do sytuacji, w których my sami pełnimy rolę 
pomagających innym jako rodzice, wychowawcy, duszpasterze, kierownicy duchowi, lekarze, 
doradcy   itp.   Prośmy   gorąco   Jezusa,   abyśmy   mogli   dobrze   rozeznać,   jak   wygląda   nasza 
postawa   wobec   osób,   którym   mamy   pomagać.   Czy   nie   przygniatamy   ich   naszymi 
pouczeniami, upominaniem, czy też narzekaniem? Czy umiemy słuchać? Czy pozwalamy się 
im wypowiadać do końca? Czy nasze słowa są odpowiedzią na ich uprzednie wypowiedzenie 
tego, czym żyją?

Prośmy Jezusa, aby ukazał nam sytuacje, w których zraniliśmy kogoś zamykając mu usta i nie 
pozwalając mu wypowiedzieć się do końca. Za co chcielibyśmy podziękować Chrystusowi; 
za co przeprosić; o co chcielibyśmy prosić? Rozmawiajmy także z Matką Najświętszą, która 
najpełniej i najwierniej słuchała swojego Syna i nosiła w sercu Jego słowa. Słuchanie bliźnich 
zawsze   rozpoczyna   się   bowiem   od   słuchania   Boga.   Słuchanie   ludzi   jest   przedłużeniem 

background image

słuchania Boga. Nasza nieumiejętność słuchania bliźnich jest prostą konsekwencją zamykania 
się na Boga i Jego Słowo.

XV. ZAPROSZENIE DO STOŁU SŁOWA BOŻEGO

 

Na to On rzekł do nich: O nierozumni, jak nieskore są wasze serca do wierzenia we wszystko,  
co powiedzieli prorocy! Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć, aby wejść do swej chwały?  
I zaczynając   od   Mojżesza   poprzez   wszystkich   proroków   wykładał   im,   co   we   wszystkich  
Pismach odnosiło się do Niego. Tak przybliżyli się do wsi, do której zdążali, a On okazywał, 
jakoby miał iść dalej. Lecz przymusili Go, mówiąc: Zostań z nami, gdyż ma się ku wieczorowi  
i dzień się już nachylił. Wszedł więc, aby zostać z nimi. Gdy zajął z nimi miejsce u stołu, wziął 
chleb,   odmówił   błogosławieństwo,   połamał   go   i dawał   im.   Wtedy   oczy   im   się   otworzyły  
i poznali Go, lecz On zniknął im z oczu. I mówili nawzajem do siebie: Czy serce nie pałało  
w nas,   kiedy   rozmawiał   z nami   w drodze   i Pisma   nam   wyjaśniał?   W tej   samej   godzinie 
wybrali się i wrócili do Jerozolimy. Tam zastali zebranych Jedenastu i innych z nimi, którzy 
im   oznajmili:   Pan   rzeczywiście   zmartwychwstał   i ukazał   się   Szymonowi.   Oni   również  
opowiadali, co ich spotkało w drodze, i jak Go poznali przy łamaniu chleba
 (Łk 24, 25–35).

Obraz   dla   obecnej   kontemplacji:   Przedstawimy   sobie   uczniów   idących   do   Emaus 
i słuchających   z uwagą   i fascynacją   przygodnego   Wędrowca.   Zbliżają   się   do   Emaus. 
Wędrowiec   okazuje,   jakoby   miał   iść   dalej.   Wsłuchajmy   się   w zaproszenie   uczniów 
wypowiadane z głębokim przekonaniem: Zostań, Panie, z nami.

Prośba o owoc kontemplacji: Będziemy prosić o wielką wrażliwość serca na słuchanie Słowa 
Bożego. Będziemy też prosić o pragnienie przedłużonego trwania w obecności Jezusa jako 
odpowiedź na przyjęcie Jego Słowa.

1. O nierozumni, jak nieskore są wasze serca do wierzenia

Nawet   najdokładniejsza   autoanaliza   i refleksja   nad   swoim   życiem,   szukanie   przyczyn 
osobistej   sytuacji,   posiada   swoje   ograniczenia.   Nie   można   rozwiązać   problemu   własnego 
istnienia, ograniczając się jedynie do autoanalizy, do subiektywnej refleksji nad sobą oraz 
otaczającą nas  rzeczywistością. Nie możemy  odkryć celu i sensu naszego istnienia, jeżeli 
zatrzymamy   się   jedynie   na   nas   samych.   Człowiek   nie   wyjdzie   z sytuacji   rozczarowania, 
zawodu i rozpaczy, jeśli ograniczy się do auto–psycho–analizy, choćby była ona najpełniejsza 
i najgłębsza. Potrzebujemy światła i mądrości, która przekracza nasz osobisty punkt widzenia. 
Potrzebujemy pomocy z zewnątrz, która pozwoli nam odczytać  właściwy cel i sens życia 
i osobistą godność; która może stać się źródłem nadziei.

Jezus   towarzysząc   uczniom   pozwolił   najpierw   wypowiedzieć   się   im   do   końca.   Ale 
wysłuchawszy ich, sam zabrał głos: Na to On rzekł do nich: O nierozumni, jak nieskore są 

background image

wasze serca do wierzenia we wszystko, co powiedzieli prorocy! Czyż Mesjasz nie miał tego  
cierpieć, aby wejść do swej chwały? I zaczynając od Mojżesza poprzez wszystkich proroków  
wykładał im, co we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego
.

Zauważmy, że interwencja Jezusa jest bardzo mocna, jasna i zdecydowana. Chrystus ukazuje 
najpierw uczniom,   że  przyczyną  ich  rozgoryczenia jest zamknięcie się w sobie oraz brak 
otwartości na słuchanie Słowa Bożego. Są smutni, zawiedzeni, rozczarowani i bez nadziei, 
ponieważ nie mają uszu skorych do słuchania i serc skorych do wierzenia. Z jednej strony 
Jezus gani ich za brak wiary, ale z drugiej strony prowadzi ich do źródła: do Słowa Bożego. 
Objawia im, w jaki sposób w Słowie Bożym mogą odnaleźć odpowiedź na swoją sytuację 
życiową: na swoje rozczarowanie, smutek i brak nadziei.

Słowo   Boże  —  oto,   co   może   dać   nam   perspektywę   na   przyszłość,   kiedy  znajdujemy   się 
w ślepej uliczne zawiedzionych nadziei i sfrustrowanych ludzkich pragnień i potrzeb. Właśnie 
Słowo Boże pozwala nam zachować nadzieję, pogodę ducha i radość życia także w chwilach 
trudnych i bolesnych doświadczeń.

Jezus nie tylko wyjaśnia i interpretuje uczniom Pisma, ale także medytuje razem z nimi. Robi 
to jednak inaczej, niż uczeni w Piśmie i faryzeusze. Wykłada im bowiem  co we wszystkich 
Pismach   odnosiło   się   do   Niego
  samego.   Od   czasów   Chrystusa   rozważamy   i medytujemy 
Pisma   w nowym   świetle:   w świetle   życia,   męki,   śmierci   i Zmartwychwstania   Jezusa. 
Medytacja   Pisma   w świetle   całego   życia   Chrystusa   stanie   się   odtąd   nowym   sposobem 
obecności   Jezusa   Zmartwychwstałego.   Pisma   zawierają   bowiem   odwieczny   plan   Ojca 
odnoszący się do Mesjasza.

W momentach zniechęcenia i smutku potrzebujemy — bardziej niż czegokolwiek — prawdy 
Słowa Bożego. I choć słowa otuchy oraz przyjacielska obecność kogoś bliskiego może nas 
bardzo pocieszyć, to jednak nie ona rozwiąże pokusy rozpaczy. Prawda Słowa Bożego może  
okazać się jednak trudna do przyjęcia, jak trudną była dla uczniów: O głupi, a leniwego serca  
do wierzenia  temu  wszystkiemu,  co  powiedzieli  prorocy
  (tłum.  J.  Wujka).  Ale  ta  właśnie 
gorzka prawda Słowa jest jedynym lekarstwem w naszym zagubieniu.

W niniejszej   kontemplacji   pytajmy   się,   czy   szukamy   prawdy   Słowa   Bożego   zarówno 
w sytuacjach   osobistego   zagubienia   i rozczarowania,   jak   też   w sytuacjach   konfliktów 
i nieporozumień   z innymi.   Czy   nosimy   w sobie   rzeczywiste   pragnienie   światła   Słowa 
Bożego? Czy pozwalamy Słowu przemawiać do nas jasno, wyraźnie i mocno? Prośmy w tej 
modlitwie,   aby   pierwszą   troską   naszego   życia   duchowego   była   prawda   Słowa   Bożego. 
Módlmy   się   o wielką   otwartość   na   prawdę   Słowa,   która   podsunie   nam   rozwiązanie 
wszystkich naszych sytuacji, także tych po ludzku bez wyjścia.

2. Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć

Czyż   Mesjasz   nie   miał   tego   cierpieć,   aby   wejść   do   swojej   chwały?  —   mówi   z całym 
naciskiem   przygodny   Wędrowiec   uczniom   uciekającym   do   Emaus.  Trzeba,   powinienem, 
muszę
  — oto wyrażenia, którymi Jezus często podkreślał potrzebę, czy wręcz konieczność 

background image

wypełnienia Pisma i bycia wyłącznie do dyspozycji Ojca. Już jako dwunastoletni chłopiec 
Jezus   powie   swoim   Rodzicom   w Świątyni   Jerozolimskiej:  Czy   nie   wiedzieliście,   że  
powinienem   być   w tym,   co   należy   do   mego   Ojca?
  (Łk   2,   49).   Są   to   pierwsze   słowa 
wypowiedziane  przez  Jezusa  na kartach  Ewangelii św.  Łukasza.  Zapowiadając  zaś  swoją 
mękę, śmierć i Zmartwychwstanie Jezus powie: Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć... (Łk 
9, 22). Kiedy mówi o głoszeniu Dobrej Nowiny używa również słowa: trzeba, muszęTakże 
innym miastom muszę głosić Dobrą Nowinę
 (Łk 4, 43).

Trzeba było, muszę...  — słowa te oznaczają: taka jest wola mojego Ojca. Tych słów nie 
można   wyjaśnić   w kategoriach   ludzkich.   Stosując   logikę   ludzką   odruchowo   chcielibyśmy 
zapytać:  Dlaczego musisz? Dlaczego trzeba? Skąd ta konieczność?. Jezus nigdy nie pyta 
swojego Ojca:  Dlaczego muszę? Dlaczego trzeba?  Swoim:  muszę, trzeba  wyraża absolutne 
zaufanie wobec Ojca, wobec Jego odwiecznego planu. Zapytać Ojca: dlaczego? oznaczałoby 
nie mieć zaufania do Niego, wątpić w Jego miłość wobec Syna.

W chwilach trudnych, w chwilach cierpienia, rozpaczy, braku nadziei spontanicznie wyrywa 
się nam w modlitwie: Dlaczego właśnie ja? Dlaczego mnie to dotyka? Dlaczego właśnie tak? 
I choć to nasze  dlaczego  najczęściej nie posiada charakteru świadomego buntu, ale raczej 
wyraża żal i nieakceptację naszej trudnej sytuacji, to jednak ukazuje ono także małą wiarę 
i brak pełnego zaufania; jest przejawem nieumiejętności powierzenia się Ojcu.

Rozumienie   swojej   sytuacji   oraz   odpowiedź   na   pytanie  dlaczego  przychodzi   wraz 
z powierzeniem Bogu swojego życia. Dzięki zaufaniu odkrywamy w nas samych inteligencję 
serca
, zdolną zrozumieć sens Jezusowego trzeba, muszę, powinienem.

Kiedy ufamy Jezusowi, wówczas inteligencją serca, nie zaś inteligencją rozumu, poznajemy 
coraz pełniej sens i cel Jego życia, śmierci i Zmartwychwstania. Poznając zaś życie Jezusa, 
poznajemy również nasze życie. On sam bowiem jest dla nas życiem.  W Jego cierpieniu 
i klęsce nabierają sensu nasze cierpienia i rozczarowania życiowe; w Jego śmierci nabiera 
sensu   nasza   śmierć,   a   w świetle   Jego   powstania   z martwych   staje   się   realne   nasze 
zmartwychwstanie. Człowiek nie może odnaleźć siebie poza Chrystusem.

Przywołajmy znane nam dobrze słowa Jana Pawła II wypowiedziane w Warszawie na Placu 
Zwycięstwa w czasie I Pielgrzymki do Ojczyzny: Człowieka nie można do końca zrozumieć  
bez Chrystusa. A raczej: człowiek nie może siebie sam do końca zrozumieć bez Chrystusa. Nie  
może   zrozumieć,   ani   kim   jest,   ani   jaka   jest   jego   właściwa   godność,   ani   jakie   jest   jego  
powołanie i ostateczne przeznaczenie. Nie może tego wszystkiego zrozumieć bez Chrystusa

Dzięki Chrystusowi odnajdujemy utraconą nadzieję, realizujemy najgłębsze aspiracje naszego 
serca,   odnajdujemy   godność   ludzką,   godność   dziecka   Bożego.   Nasze   zaś   zaangażowanie 
w miłość   bliźniego,   w działalność   apostolską   staje   się   pomocą   udzielaną   innym 
w odnajdywaniu Jezusa jako prawdziwej drogi do życia.

Prośmy Jezusa o inteligencję serca, dzięki której będziemy w stanie rozumieć i przeczuć to 
wszystko, co w Pismach odnosi się do Jego życia i do naszego życia osobistego. Prośmy 
także, abyśmy chcieli i umieli zaufać i powierzyć się Jemu, szczególnie w sytuacjach dla nas 

background image

niejasnych i trudnych. Módlmy się, abyśmy nie ulegali pokusie bezsensownego dociekania: 
dlaczego właśnie ja?,  dlaczego mnie to spotyka?  A kiedy tego typu pytania będą się w nas 
rodzić   spontanicznie,   wówczas   prośmy   o to,   byśmy   umieli   je   dobrze   zinterpretować   jako 
przejaw naszego lęku o siebie, naszej nieufności. Możemy zadawać Jezusowi także to trudne 
pytanie: Dlaczego właśnie ja?, ale ze świadomością, iż odpowiedź na nie nie przyjdzie jako 
owoc naszego przemyśliwania, refleksji i ludzkiej zapobiegliwości, ale jako dar łaski.

3. Zostań, Panie, z nami

Droga w towarzystwie Nieznajomego musiała upływać uczniom bardzo szybko. Rozmawiali 
bowiem na temat interesujący ich bardzo: na temat Człowieka, z którym wiązali niedawno 
wielkie nadzieje, iż  właśnie On miał wyzwolić Izraela  (Łk 24, 2). Rozmawiając zbliżali się 
powoli do celu swojej podróży. Pragnęli jednak nacieszyć się obecnością tego niezwykłego 
Wędrowca, który tak doskonale wczuwał się w ich myśli i pragnienia. I choć używał trudnych 
wyrażeń i upominał ich twardo, to jednak czuli się przez Niego zrozumiani, przyjęci, kochani. 
Ale   właśnie   wówczas,   kiedy   ich   rozmowa   z Nieznajomym   sięgała   jakby   szczytu,  On 
okazywał   jakoby   miał   iść   dalej
.   Przyjemność   przebywania   z Nim   była   tak   wielka,   iż 
spontanicznie przymusili Go, mówiąc: Zostań z nami, gdyż ma się ku wieczorowi i dzień się 
już nachylił. Wszedł więc, aby zostać z nimi
.

Zostań,   Panie,   z nami...  —   te   słowa   skierowane   do   przygodnego   Wędrowca   są   jakby 
nieświadomą modlitwą uczniów; modlitwą wypływającą z głębokiego pragnienia ich serca. 
I choć nie zmienili jeszcze decyzji oddalenia się od Jerozolimy, miejsca śmierci Jezusa, to 
jednak w ich duszy poczęło się coś dziać. Opuścił ich smutek i przygnębienie; rozpłynęło się 
gdzieś ich rozczarowanie i uczucie zawodu. Odkąd zaś w przygodnym Wędrowcu rozpoznali 
w końcu Jezusa Zmartwychwstałego, będą wspominać czas tej rozmowy i mówić do siebie 
nawzajem:  Czy   serce   nie   pałało   w nas,   kiedy   rozmawiał   z nami   w drodze   i Pisma   nam 
wyjaśniał?

Płonące serce uczniów to znak działania w nich Ducha Świętego. W języku biblijnym ogień 
jest znakiem Ducha. Dzieje Apostolskie opowiadają, iż zesłany przez Jezusa Duch Święty 
ukazał się w postaci płomyków ognistych (por. Dz 2, 3). To właśnie pod wpływem uważnego 
słuchania   Pisma   oraz   pod   wpływem   działania   Ducha   Świętego   rodzi   się   w uczniach 
pragnienie wyrażone w prośbie:  Zostań, Panie, z nami.  Ale ponieważ Wędrowiec okazywał 
jakoby miał iść dalej, uczniowie nalegają, przymuszają Go, aby został z nimi.

W tej usilnej prośbie uczniów wyrażonej z wyraźnym naleganiem widzimy echo słów samego 
Jezusa: I Ja wam powiadam: Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, 
a otworzą wam. Każdy bowiem, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajduje; a kołaczącemu 
otworzą
  (Łk   11,   9–10).   Ponieważ   uczniowie   prosili,   było   im   dane,   ponieważ   szukali 
obecności Pielgrzyma, znaleźli ją, ponieważ kołatali do Jego serca, otworzył im. Wszedł więc, 
aby zostać z nimi
. Gorące pragnienie bycia z Pielgrzymem staje się kolejnym krokiem do 
pełnego rozpoznania Jezusa Zmartwychwstałego. Gdyby zabrakło ze strony uczniów prośby 
i nalegania, Pielgrzym przeszedłby mimo, gdyż okazywał, jakoby miał iść dalej.

background image

Nasza   wiara   karmi   się   nie   tylko   rozważaniem   i wnikaniem   w sens   Pisma,   ale   przede 
wszystkim głębokim pragnieniem bycia z Jezusem; wiara karmi się codzienną przedłużoną 
modlitwą. Aby rozpoznać w swoim życiu obecność Chrystusa Zmartwychwstałego, trzeba iść 
do końca za głosem swojego serca rozpalonego przez Słowo Boże. Nie możemy zatrzymać 
się w pół drogi. Rozczarowanie wiarą, rozczarowanie Kościołem, jakie przeżywa dziś wielu 
chrześcijan, ma swoje źródło w tym właśnie zatrzymywaniu się w pół drogi: w braku trwania 
w obecności Jezusa,  w braku usilnego  nalegania,  aby pozostał z nimi;  po prostu,  w braku 
przedłużonej modlitwy.

W naszych rozczarowaniach chrześcijaństwem trzeba nam z całą prostotą powrócić do słów 
Jezusa: Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Jest 
rzeczą niemożliwą, aby Jezus nie został z tym, który Go o to prosi, aby nie otworzył temu, kto 
usilnie puka i kołata do drzwi Jego serca.

On okazywał jakoby miał iść dalej — te słowa Ewangelisty wyrażają ogromną delikatność 
i czułość Jezusowej obecności i miłości. Bo choć sam jako pierwszy dołącza się do uczniów 
i nawiązuje z nimi dialog, to jednak nie narzuca im swojej obecności, zostawia im wolność. 
Aby   mogło   nastąpić   pełne   rozpoznanie   Jezusa   oraz   spotkanie   z Nim,   konieczne   jest 
zaangażowanie ze strony uczniów.

Modlitwa,   będąca   słuchaniem   Jezusa   oraz   trwaniem   w Jego   obecności,   jest   jednym 
z najważniejszych   sposobów   nawiązywania   coraz   głębszej   i pełniejszej   więzi   z Jezusem 
Zmartwychwstałym.   Stąd   też   kontemplując   usilne   szukanie   obecności   przygodnego 
Wędrowca ze strony uczniów, chciejmy pytać siebie o nasze zaangażowanie na modlitwie. 
Najpierw zadajmy sobie podstawowe pytanie, czym jest dla nas modlitwa? Jakie miejsce 
zajmuje   ona   w życiu?   Ile   poświęcamy   jej   uwagi,   energii,   czasu,   zainteresowania?   Czy 
modlitwa   w naszym   życiu   nie   przegrywa   z innymi   zajęciami,   nierzadko   mało   ważnymi 
i przypadkowymi? Czy jest w nas usilność proszenia, szukania, kołatania? Czy moglibyśmy 
powiedzieć,   iż   bardzo   zależy   nam   na   modlitwie?   Czy   rozeznajemy   w kierownictwie 
duchowym   jakość   naszej   modlitwy:   jej   autentyczność,   jej   szczerość?   Czy   możemy 
powiedzieć, iż bardzo zależy nam na prawdzie naszej modlitwy?

Po tych pytaniach, które są swoistym rachunkiem sumienia, chciejmy następnie spojrzeć na 
całą   naszą   dotychczasową   drogę   modlitwy.   Powróćmy   do   całej   historii   naszego   życia 
duchowego: do lat wczesnego dzieciństwa, lat dorastania, lat młodości, do wieku dojrzałego. 
Przypomnijmy   sobie   najpiękniejsze   chwile   modlitwy;   chwile,   w których   —  podobnie   jak 
w uczniach idących do Emaus — płonęło nam serce. Przypomnijmy sobie doświadczenie 
miłości   Boga,   doświadczenia   piękna   naszego   życia,   doświadczenia   pojednania,   pokoju, 
pocieszenia, doświadczenie nadziei. Zauważmy, iż modlitwa nie zawsze była dla nas tylko 
ciężkim   obowiązkiem.   Była   także   pięknym   spontanicznym   doświadczeniem.   Była   darem, 
łaską. Podziękujmy Jezusowi za te piękne chwile modlitwy. Te właśnie piękne chwile mogą 
stanowić   dla   nas   zachętę   do   kontynuowania   naszej   modlitwy   w momentach   strapienia 
duchowego,   zniechęcenia,   rozczarowania   naszym   życiem   duchowym.   Pamięć   żywego 
i serdecznego spotkania z Jezusem Zmartwychwstałym może stać się dla nas siłą do dalszego 
wysiłku i zmagania o kształt i jakość naszej modlitwy.

background image

XVI. ZAPROSZENIE NA ŁAMANIE CHLEBA

 

Gdy zajął z nimi miejsce u stołu, wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał go i dawał 
im. Wtedy oczy im się otworzyły i poznali Go, lecz On zniknął im z oczu. I mówili nawzajem 
do   siebie:   Czy   serce   nie   pałało   w nas,   kiedy   rozmawiał   z nami   w drodze   i Pisma   nam 
wyjaśniał? W tej samej godzinie wybrali się i wrócili do Jerozolimy. Tam zastali zebranych  
Jedenastu i innych z nimi, którzy im oznajmili: Pan rzeczywiście zmartwychwstał i ukazał się 
Szymonowi. Oni również opowiadali, co ich spotkało w drodze, i jak Go poznali przy łamaniu  
chleba
 (Łk 24, 30–35).

Obraz   dla   obecnej   kontemplacji:   Przedstawimy   sobie   najpierw   Jezusa   zasiadającego 
z uczniami do stołu. Zauważmy, jak bierze chleb, błogosławi i podaje uczniom. W drugim 
obrazie   zobaczmy   uczniów   w gronie   Apostołów   w Jerozolimie,   jak   opowiadają   o swoim 
doświadczeniu Jezusa Zmartwychwstałego.

Prośba   o owoc   kontemplacji:   Będziemy   prosić   o łaskę   odkrycia   Eucharystii   jako 
najważniejszego  miejsca  objawienia   się   Jezusa   Zmartwychwstałego.   Będziemy   też   prosić 
o głębokie doświadczenie Kościoła jako braterskiej wspólnoty uczniów Jezusa.

1. Wtedy otworzyły się im oczy

Gdy zajął z nimi miejsce u stołu, wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał go i dawał 
im
.   Jednym   z najczęstszych  miejsc  spotkania   Jezusa   z ludźmi   (w   Ewangelii   Łukasza)   są 
posiłki. Jezus nie gardzi żadnym zaproszeniem do stołu. Siada do wspólnego posiłku zarówno 
z najuboższymi,   jak   też   z bogatymi   faryzeuszami.   Chętnie   posila   się   także   u przyjaciół. 
Wspólne posiłki — to ulubiony sposób przebywania Jezusa z ludźmi.

W Biblii wspólny posiłek jest nie tylko  miejscem  zaspokojenia głodu, ale również wyraża 
jedność i komunię. Faryzeusze odrzucają wspólnotę stołu z grzesznikami i celnikami, gdyż 
odrzucają możliwość jakiejkolwiek jedności z nimi. Jezus natomiast, w przeciwieństwie do 
faryzeuszów,   pozwala   się   wszystkim   zaprosić   do   stołu.   Chętnie   jada   z grzesznikami 
i celnikami, jak też z wrogimi sobie faryzeuszami i saduceuszami. Jezus nikogo nie wyklucza 
ze wspólnoty stołu. Z wszystkimi pragnie nawiązać głęboką intymną więź.

Także i teraz pozwala Jezus zaprosić się do stołu dwom uczniom, którzy pod koniec dnia 
dotarli   wreszcie   do   Emaus.   Po   długiej   interesującej   rozmowie   wspólny   posiłek   miał   być 
miłym   i pięknym   zakończeniem   dnia.   Ale   uczniów   czekała   jeszcze   jedna,   tym   razem 
największa niespodzianka.

Przygodny   Wędrowiec,   choć   był  tylko   zaproszonym   gościem,   siadając   do   stołu   nagle 
przemienił się w gospodarza i zaczyna spełniać rolę pana domu. Tworzy wokół swojej osoby 

background image

wspólnotę   stołu.   Zająwszy   miejsce   za   stołem   wykonuje   cztery   czynności:   bierze   chleb, 
odmawia błogosławieństwo, łamie go i podaje uczniom. Te same cztery czynności wykonuje 
Jezus w czasie cudu rozmnożenia chleba:  On wziął te pięć chlebów i dwie ryby, spojrzał 
w niebo i odmówiwszy nad nimi błogosławieństwo, połamał i dawał uczniom, aby podawali  
ludowi
  (Łk 9, 16). W czasie ustanowienia Eucharystii w Wieczerniku Jezus również  wziął 
chleb, odmówiwszy dziękczynienie, połamał go i podał uczniom mówiąc: To jest Ciało moje 
(Łk 22, 19). Te właśnie gesty prawdopodobnie dobrze znane uczniom, otworzyły im oczy.

I nagle uświadomili sobie, że Ten, który im towarzyszył przez kilka godzin, jest dobrze im 
znanym Człowiekiem; Tym, który sprawił im tyle radości i nadziei w życiu, jak też tak wiele 
cierpienia i bólu. I znowu kolejne zaskoczenie: w momencie, kiedy Go poznali On zniknął im 
z oczu.   Ale   to   zaskoczenie   nie   sprawiło   im   bólu.   Było   ono   dla   uczniów   oczywiste. 
Odzyskawszy mądrość serca szybko zrozumieli przyczyny swojego smutku i braku nadziei. 
Zniknięcie   Jezusa   nie   było   dla   nich   przykre,   ponieważ   zrozumieli,   że   teraz   —   po 
Zmartwychwstaniu   —   jest   obecny   wśród   nich,   ale   w zupełnie   inny   sposób.   Uczniowie 
zrozumieli także, że sam sposób obecności Jezusa nie jest ważny, ważny natomiast jest sam 
Jezus, fakt, że On żyje.

W niniejszej kontemplacji prośmy uczniów idących do Emaus, aby zaprosili nas do udziału 
w ich   wielkiej   spontanicznej   radości.   Chciejmy   wczuć   się   w ich   przyjemne   zaskoczenie. 
Przyjemne   zaskoczenie   uczniów  jest   owocem   ich   zaufania   Nieznajomemu,   uważnego 
słuchania   Jego   słów,   uległości   wobec   Ducha   działającego   w nich.   Za   wstawiennictwem 
uczniów idących do Emaus prośmy o wielką wiarę, iż Pan Bóg będzie nas bardzo przyjemnie 
zaskakiwał w naszym życiu, jeżeli pozwolimy Mu się prowadzić. Najtrudniejsze momenty 
naszego życia mogą, dzięki Jego łasce i Jego prowadzeniu, stać się czasem Jego wielkich 
Bożych niespodzianek.

2. Łamanie chleba — miejsce rozpoznania Jezusa Zmartwychwstałego

Wtedy oczy im się otworzyły i poznali Go, lecz On zniknął im z oczu. Eucharystia jest dla 
uczniów   ostatecznym   miejscem   pełnego   rozpoznania   Jezusa   Zmartwychwstałego.   To,   co 
przeczuło ich serce, zostało odsłonięte przed nimi w czasie łamania chleba — w Eucharystii. 
Rozmowy   prowadzone   z przygodnym   Wędrowcem,   słuchanie   wyjaśnień   Pisma,   trwanie 
w Jego   obecności   przygotowują   do   rozpoznania   Go  po   łamaniu   chleba.   Eucharystia   jest 
szczytowym   momentem   długiej   wędrówki   Jezusa   z uczniami.   Jezus   rozpoznany   przez 
uczniów, znika im z oczu. Nie jest On już trzecią osobą zasiadającą przy stole. Jego obecność 
nabiera zupełnie innego charakteru, innego wymiaru. Jego obecność przekracza całą ziemską 
rzeczywistość.   Uczniowie   nie   mogą   nawiązać   z Nim   kontaktu   materialnego.   Ale   Jego 
obecność jest jednak rzeczywista, żywa; jest to obecność poprzez znaki, wśród których Słowo 
Boże i Eucharystia są najważniejsze.

Eucharystia   —   łamanie   chleba   —   stanie   się   od   początku   istnienia   Kościoła 
uprzywilejowanym   sposobem   trwania   w obecności   Jezusa   Zmartwychwstałego, 
uprzywilejowanym sposobem rozpoznawania Go. Dzisiaj my również rozpoznajemy Jezusa 

background image

Zmartwychwstałego   najpełniej   w Eucharystii.   Jest   ona   także   i dla   nas   najważniejszym 
momentem w szukaniu Jego obecności, jest szczytem naszej wiary. Aby Eucharystia mogła 
być w naszym życiu owocna, podobnie jak owocna była w życiu uczniów idących do Emaus, 
musi   być   poprzedzona   medytacją   Słowa   Bożego   oraz   przedłużoną   modlitwą.   Medytacja 
Słowa Bożego i Eucharystia stanowią pewną całość. Wyraża  to doskonale sama  struktura 
Mszy   św.   Jeżeli   Eucharystia   nie   wywierałaby   rzeczywistego   wpływu   na   życie 
chrześcijańskie, to trzeba by się zapytać, czy poprzedza ją medytacja Słowa Bożego oraz 
przedłużona modlitwa medytacyjna.

Jednym   z ważnych   warunków   owocnego   uczestniczenia   w Eucharystii   jest   dobre 
przygotowanie   się   do   niej.   Trudno   jest   nam   nieraz   uczestniczyć   w Eucharystii,   jeżeli 
wpadamy   na   nią   (może   czasami   nawet   z pewnym   opóźnieniem)   jakby   wprost   z ulicy, 
nierzadko pełni wewnętrznego gwaru, chaosu i pośpiechu. Być może nie zawsze nas stać na 
jakiś szczególny czas samotności i ciszy przed Mszą św., aby móc skoncentrować się tylko na 
przygotowaniu do niej. I nie jest to może zawsze konieczne. Trwając pośród naszych zajęć 
i codziennych czynności, możemy przygotowywać nasze serce do uczestnictwa w Eucharystii 
powracając pamięcią i sercem do spotkania, które nas czeka. Jak człowiek zakochany często 
powraca   sercem   do   ukochanej(ego)   i myśli   o zaplanowanym   spotkaniu,   choć   zajmuje   się 
wielu   innymi   sprawami,   tak   i my   możemy   przygotowywać   się   do   Eucharystii   będąc 
jednocześnie pogrążeni w naszej codzienności.

Dziękujmy Jezusowi, iż mamy taki łatwy i prosty dostęp do tego najważniejszego znaku — 
sakramentu, dzięki któremu może przeżywać Jego obecność. Prośmy, abyśmy z tego daru 
korzystali w sposób uważny i wrażliwy. Przepraszajmy także, że nasze uczestnictwo we Mszy 
św. było nieraz niedbałe i zewnętrzne.

3. Wrócili do Jerozolimy

Rozpoznawszy Jezusa Zmartwychwstałego po łamaniu chleba uczniowie uświadamiają sobie 
swoje płonące serca, które są owocem działania w nich Ducha Świętego. Swoje płonące serca 
uczniowie odbierają jako wielką obietnicę; obietnicę, że Duch Święty — Duch Jezusa będzie 
im odtąd wiernie towarzyszył w całej ich drodze życia. Duch Jezusa, który zrodził w nich 
pragnienie przedłużonego trwania w obecności przygodnego Wędrowca i który sformułował 
w nich prośbę:  Zostań, Panie, z nami, nigdy ich już nie opuści. Uczniowie nie boją się już 
własnej słabości i ułomności, z powodu której uciekali z Jerozolimy, ponieważ doświadczyli, 
że   Duch   Jezusa   przychodzi   z pomocą   ludzkiej   słabości.   Kiedy   bowiem   nie   umiemy   się 
modlić, nie umiemy żyć tak, jak trzeba,  sam Duch przyczynia się za nami w błaganiach, 
których nie można wyrazić słowami
 (Rz 8, 26).

To właśnie pod wpływem działania Ducha Świętego oraz dzięki uczestnictwu w Eucharystii 
dokonuje się w uczniach z Emaus zdecydowana przemiana życiowa: W tej samej godzinie 
wybrali się i wrócili do Jerozolimy
. Zniknął całkowicie stan smutku i przygnębienia uczniów. 
Odzyskali   nadzieję.   Ich   życie   nabiera   od   nowa   sensu   i znaczenia.   Rezygnują   z dalszej 
ucieczki. W tej samej godzinie wracają do Jerozolimy.

background image

Jerozolima u Łukasza posiada szczególne znaczenie. Jest ona miejscem męki i śmierci Jezusa. 
Wrócić do Jerozolimy, to zdecydować się na naśladowanie Jezusa w Jego męce i śmierci. 
Jerozolima   nie   budzi   już   w uczniach   lęku   i trwogi,   gdyż   staje   się   również   miejscem 
Zmartwychwstania ich Mistrza. Podstawowym owocem Eucharystii dla chrześcijanina będzie 
zawsze naśladowanie Jezusa w Jego męce i śmierci krzyżowej. Owoc ten będzie zasadniczym 
kryterium autentyczności uczestnictwa w Eucharystii. W Eucharystii bowiem człowiek łączy 
najpełniej swoje cierpienia z cierpieniami Jezusa, swój krzyż z Jego krzyżem.

Kontemplując powrót uczniów z ustronnego i bezpiecznego Emaus do Jerozolimy, miejsca 
śmierci Jezusa, powróćmy raz jeszcze do modlitwy ofiarowania z drugiego tygodnia Ćwiczeń 
duchownych
, w której wyrażamy  pragnienie naśladowania Chrystusa we wszystkim,  także 
w Jego krzyżu. Jeszcze raz zbadajmy naszą gotowość do pójścia za Jezusem w tym, co dla 
nas   najtrudniejsze:   w znoszeniu   wszystkich   krzywd   i wszelkiej   zniewagi   i we   wszelkim 
ubóstwie
 (ĆD, 98). Nasza kontemplacja Jezusa Zmartwychwstałego byłaby mało realistyczna, 
gdybyśmy  unikali konfrontacji z naszym lękiem przed cierpieniem.  Uczniowie uciekający 
najpierw z Jerozolimy, a następnie wracający do niej pod wpływem doświadczenia Jezusa 
Zmartwychwstałego, są dla nas wyzwaniem,  są pytaniem,  na ile i w nas dokonało się to 
nawrócenie,   które   sprawia,   iż   nie   uciekamy   za   wszelką   cenę   od   cierpienia   i krzyża. 
Odmawiajmy tę modlitwę z całym pokojem wewnętrznym, iż Jezus przyjmie nie tylko naszą 
gotowość cierpienia razem z Nim, ale także przyjmie nasze lęki i obawy przed uczestnictwem 
w Jego męce i krzyżu. Ważniejsze od naszej gotowości cierpienia razem z Nim jest nasze 
gorące pragnienie trwania w Jego obecności.

Odwieczny Panie wszystkich rzeczy! Oto przy Twej łaskawej pomocy składam ofiarowanie  
swoje   w obliczu   nieskończonej   Dobroci   Twojej   i przed   oczami   chwalebnej   Matki   Twojej  
i wszystkich świętych  dworu  niebieskiego  oświadczając,  że chcę i pragnę  i taka jest  moja 
dobrze rozważona decyzja, jeśli to tylko jest ku Twojej większej służbie i chwale, naśladować 
Cię   w znoszeniu   wszystkich   krzywd   i wszelkiej   zniewagi   i we   wszelkim   ubóstwie,   tak 
zewnętrznym   jak   i duchowym,   jeśli   tylko   najświętszy   Majestat   Twój   zechce   mię   wybrać  
i przyjąć do takiego rodzaju i stanu życia
 (ĆD, 98).

4. Spotkanie ze wspólnotą Apostołów

W Jerozolimie uczniowie zastali  zebranych Jedenastu i innych z nimi, którzy im oznajmili:  
Pan rzeczywiście zmartwychwstał i ukazał się Szymonowi. Oni również opowiadali, co ich  
spotkało w drodze, i jak Go poznali przy łamaniu chleba
.

Doświadczenie Jezusa Zmartwychwstałego przeżyte przez dwóch uczniów jest autentyczne, 
ponieważ zgadza się ze świadectwem Jedenastu. Dwaj uczniowie dają świadectwo swojej 
wiary,   ale   w łączności   z Apostołami.   Tylko   to   doświadczenie   Zmartwychwstałego   Pana 
zostaje uznane za prawdziwe, które jest zgodne z doświadczeniem Jedenastu i potwierdzone 
przez nich. W ten sposób uczniowie w Jerozolimie odnajdują wspólnotę, która przyjmuje ich 
do swojego grona i potwierdza prawdziwość ich wiary. Wspólnota Kościoła gromadzi się 
wokół   Apostołów   i ich   następców.   Kościół   —   wspólnota   założona   na   fundamencie 

background image

Apostołów   —  dla   wszystkich   jest   miejscem  spotkania   z Jezusem;   jest   miejscem   jedności 
wszystkich uczniów Zmartwychwstałego.

Jezus Chrystus jest zasadniczą drogą Kościoła — stwierdza Jan Paweł II. Sam Chrystus jest 
naszą   drogą   do   domu   Ojca.   Jest   też   drogą   do   każdego   człowieka.   Na   tej   drodze,   która  
prowadzi   od   Chrystusa   do   człowieka,   na   tej   drodze,   na   której   Chrystus   zjednoczył   się  
z każdym   człowiekiem,   Kościół   nie   może   być   przez   nikogo   zatrzymany.   Domaga   się   tego  
doczesne i wieczne dobro człowieka. Kościół ze względu na Chrystusa, z racji tej tajemnicy, 
która jest własnym życiem Kościoła, nie może też nie być wrażliwy na wszystko, co służy  
prawdziwemu dobru człowieka — jak też nie może być obojętny na to, co mu zagraża
.

Naszym  zasadniczym   powołaniem  życiowym,   które   realizujemy   w Kościele,   jest   dawanie 
świadectwa Jezusowi Zmartwychwstałemu, aby każdy człowiek odnalazł Go w swoim życiu; 
aby   mógł   Go   poznawać,   kochać   i iść   w Jego   ślady.   Tylko   w ten   sposób   człowiek   może 
realizować   swoje   najgłębsze   pragnienia   i aspiracje   swojego   serca,   w ten   sposób   może 
odnaleźć swoją ludzką godność.

Zaangażować   się   w realizację   ludzkiej   godności   w świecie,   to   towarzyszyć   człowiekowi 
w jego poszukiwaniach Jezusa, poszukiwaniach bardzo często nieporadnych, pogubionych, 
wręcz nieświadomych. Nie możemy pomóc człowiekowi odzyskać jego osobistej godności 
tylko  na  drodze  zmiany  struktur  społecznych  czy  politycznych.  I chociaż  jest  prawdą,  że 
godne życie człowieka domaga się sprawiedliwych struktur, to jednak trzeba być świadomym, 
iż istota godności człowieka realizuje się w jego sercu i poprzez jego własne serce. Głównym 
źródłem   godności   człowieka   jest   synostwo   Boga   Ojca,   braterstwo   z Jezusem 
Zmartwychwstałym.

Dziękujmy   Zmartwychwstałemu   za   naszą   konkretną   wspólnotę   Kościoła   —   tę,   w której 
wyrośliśmy   i dziś   żyjemy.   Dziękujmy   za   świadectwo   tych,   dzięki   którym   narodziła   się 
i wzrastała nasza wiara w Jezusa Zmartwychwstałego. Dziękujmy za doświadczenie jedności 
z naszymi wierzącymi braćmi i siostrami, którzy budowali naszą wiarę i umacniali nas w niej. 
Prośmy   jednocześnie,   abyśmy   także   i my   nie   tylko   samym   słowem,   ale   nade   wszystko 
życiem, potwierdzali wiarę w Jezusa u tych, których On sam postawi na naszej drodze życia. 
Prośmy o odwagę wyznawania wiary. Módlmy się także, abyśmy poczucie własnej wartości 
i godności   upatrywali   przede   wszystkim   w doświadczeniu   synostwa   Bożego   oraz 
doświadczeniu braterstwa w Jezusie. 

XVII. UWIELBIĆ BOGA SWOJĄ ŚMIERCIĄ

 

Bo   dla   nieśmiertelności   Bóg   stworzył   człowieka   —   uczynił   go   obrazem   swej   własnej  
wieczności. A śmierć weszła na świat przez zawiść diabła i doświadczają jej ci, którzy do  
niego należą. A dusze sprawiedliwych są w ręku Boga i nie dosięgnie ich męka. Zdało się  

background image

oczom   głupich,   że   pomarli,   zejście   ich   poczytano   za   nieszczęście   i odejście   od   nas   za  
unicestwienie,   a oni   trwają   w pokoju.   Choć   nawet   w ludzkim   rozumieniu   doznali   kaźni,  
nadzieja ich pełna jest nieśmiertelności. Po nieznacznym skarceniu dostąpią dóbr wielkich,  
Bóg ich bowiem doświadczył i znalazł ich godnymi siebie. Doświadczył ich jak złoto w tyglu 
i przyjął ich jak całopalną ofiarę
 (Mdr 2, 23–3, 6).

Jeżeli zatem głosi się, że Chrystus zmartwychwstał, to dlaczego twierdzą niektórzy spośród  
was,   że   nie   ma   zmartwychwstania?   Jeśli   nie   ma   zmartwychwstania,   to   i Chrystus   nie 
zmartwychwstał. A jeśli Chrystus nie zmartwychwstał, daremne jest nasze nauczanie, próżna  
jest także wasza wiara. Okazuje się bowiem, żeśmy byli fałszywymi świadkami Boga, skoro  
umarli   nie   zmartwychwstają,   przeciwko   Bogu   świadczyliśmy,   że   z martwych   wskrzesił 
Chrystusa.  Skoro  umarli  nie  zmartwychwstają,  to  i Chrystus   nie  zmartwychwstał.   A jeżeli 
Chrystus nie zmartwychwstał, daremna jest wasza wiara i aż dotąd pozostajecie w swoich 
grzechach. Tak więc i ci, co pomarli w Chrystusie, poszli na zatracenie. Jeżeli tylko w tym 
życiu   w Chrystusie   nadzieję   pokładamy,   jesteśmy   bardziej   od   wszystkich   ludzi   godni  
politowania. Tymczasem jednak Chrystus zmartwychwstał  jako pierwszy spośród  tych, co  
pomarli
 (1 Kor 15, 12–20).

Obraz dla obecnej kontemplacji: Przedstawmy sobie siebie samych w chwili śmierci. Zróbmy 
sobie w tym momencie krótki przegląd historii życia. Jakie najważniejsze wybory i decyzje 
życia chcielibyśmy powtórzyć? Jakich błędów i pomyłek chcielibyśmy uniknąć?

Prośba o owoc kontemplacji: Będziemy prosić o wielki realizm życiowy, który pozwoli nam 
odczytać śmierć jako integralną część ludzkiego życia. Będziemy też prosić, abyśmy własną 
śmiercią uwielbili Boga i dali świadectwo wiary braciom.

1. Śmierć a współczesna kultura

Problematyka śmierci jest dzisiaj poruszana raczej rzadko. Jest to temat wstydliwy zarówno 
w środkach   społecznego   przekazu   jak   również   w rozmowach   towarzyskich.   Jeżeli 
w rozmowie ktoś przypadkowo zejdzie na problem śmierci, nierzadko bywa to kwitowane 
krótkim stwierdzeniem: też nie macie o czym mówić. Ale z drugiej strony zauważamy w jakiś 
paradoksalny sposób, iż współczesna kultura (czy może raczej subkultura), szczególnie zaś 
kinematografia, jest naznaczona brutalnym ukazywaniem śmierci i umierania. Ten paradoks 
odsłania   jakiś   paraliżujący,   wręcz   paniczny   lęk   współczesnego   człowieka   przed   własną 
śmiercią.

Umieranie   i pogrzeb   w środowisku   miejskim   zostały   dziś   tak   urządzone,   aby  przeciętny 
człowiek   nie   miał   praktycznie   żadnej   styczności   z faktem   śmierci   oraz   obrzędami 
pogrzebowymi. Typowy przypadek: ktoś z bliskiej rodziny czuje się źle. Trafia do szpitala. 
W szpitalu   okazuje   się,   iż   jest   ciężko   chory.   Umiera   w szpitalu,   nierzadko   w zupełnej 
samotności   lub   też   otoczony   obcymi   sobie   ludźmi.   Ciało   zmarłego   pozostaje   w kostnicy 
szpitalnej.   Spotykamy   się   z nim   ponownie   w czasie   obrzędów   pogrzebowych   w kaplicy 
cmentarnej.   Wielu   ludzi   przez   długi   czas   nie   ma   żadnej   styczności   ze   śmiercią   lub   też 

background image

z ciałem   zmarłego   człowieka.   Szczególnie   dzieci   chronione   się,   aby   nie   zetknęły   się   ze 
śmiercią, ponieważ mogłyby nabawić się neurotycznych lęków. Ale samo życie pokazuje, że 
im bardziej chronimy siebie, dzieci i młodzież przed faktem śmierci, tym lęk przed nią staje 
się głębszy i bardziej neurotyczny. Bo chociaż nie spotykamy się z faktem śmierci, to jednak 
fakt   własnej   śmierci   oraz   śmierci   naszych   najbliższych   dogłębnie   przeczuwamy. 
W problematyce śmierci człowiek nie może oszukać siebie samego, nie może też oszukać 
bliźnich.

W latach osiemdziesiątych przez kilka tygodni pracowałem w pewnej wielkomiejskiej parafii 
w Belgii. Najczęstszym moim obowiązkiem były pogrzeby. W niektóre dni kilka pogrzebów. 
Niemal  wszystkie  (z   wyjątkiem   jednego)  były  organizowane  dans  intimité  —  na  sposób 
prywatny
. Na pogrzeb dans intimité przychodziło dosłownie kilka osób — najbliższa rodzina: 
bracia, siostry, dzieci, współmałżonek, współmałżonka, wnuki. Czasami na pogrzebie było 
dosłownie   cztery,   pięć   osób.   Miałem   wrażenie,   iż   robiono   wszystko,   aby   śmierć   bliskiej 
osoby nie przeszkadzała innym. Nie zawiadamiano o śmierci i pogrzebie sąsiadów, przyjaciół 
zmarłego, ale dopiero po pogrzebie rozsyłano wydrukowane pięknie zawiadomienie o śmierci 
danej   osoby.   Może   inaczej   wygląda   umieranie   i obrzędy   pogrzebowe   w środowiskach 
wiejskich,   chociaż   trzeba   stwierdzić,   iż   sposób   życia   środowiska   miejskiego   i wiejskiego 
w wysoko uprzemysłowionych krajach praktycznie się nie różni. 

Przytaczamy niniejszą obserwację nie po to, aby poddawać ją krytyce, ale raczej by móc  
zaobserwować   pewne   zjawisko,   które   trzeba   traktować   jako   symbol.   Nie   chodzi   bowiem 
o nagłą zmianę zwyczajów związanych ze śmiercią i umieraniem. Mogłoby to bowiem okazać 
się walką z wiatrakami. Chodzi raczej o szukanie takiego nastawienia do ludzkiej śmierci, 
w tym także do własnej śmierci, które traktuje umieranie jako integralną część ludzkiego 
życia tutaj na ziemi.

Nietrudno zauważyć, iż ten niemal paniczny lęk współczesnego człowieka przed śmiercią jest 
skutkiem   prób   wyeliminowania   rzeczywistości   nadprzyrodzonej   z ludzkiej   codzienności. 
Jeżeli człowiek koncentruje się niemal wyłącznie na świecie materialnym, wówczas odbiera 
umieranie   jako  koniec   wszystkiego.   Kiedy   Bóg   zostaje   całkowicie   usunięty   z życia 
publicznego,   wówczas   zajmowanie   się   końcem   ludzkiego   życia   staje   się   kłopotliwe, 
wstydliwe.   Nie  bardzo  wiadomo,  co  z tym   faktem  zrobić.   Śmierć   bowiem   odbierana  jest 
wówczas jako unicestwienie wszystkiego, czemu człowiek poświęcił swoje siły, energię, co 
kochał na tej ziemi.

Umieranie — podobnie jak narodziny — jest integralną, nieodłączną częścią ludzkiego życia. 
Jezus Chrystus, Bóg–Człowiek, który stał się podobny do nas we wszystkim, uniżył samego 
siebie
 i stał się posłusznym swojemu Ojcu aż do śmierci — i to śmierci krzyżowej (Flp 2, 8). 
W tajemnicy   Wcielenia   Bóg   przyjmuje   na   siebie   fakt   śmierci   i czyni   z niej  swoje 
egzystencjalne doświadczenie
.

Prawdę o śmierci winien rozważać każdy człowiek, nie tylko w podeszłym wieku, ale także 
człowiek młody. Fakt śmierci uczy każdego z nas wielkiej mądrości, realizmu życiowego 
oraz  mierzenia   siły   na   zamiary.   Doświadczenie   własnej   śmierci   porządkuje   hierarchię 

background image

wartości w naszym życiu, pomaga nam szukać celu i sensu życia. Św. Ignacy zachęca nas, 
abyśmy   w chwilach   dokonywania   najważniejszych   wyborów   życiowych   wyobrażali   sobie 
chwilę własnej śmierci i zastanawiali się  nad tą postawą i tą miarą, którą wtedy chciałbym  
widzieć   zastosowaną   w tym   obecnym   wyborze;   i dostosowując   się   do   niej   całkowicie  
dokonam mojej decyzji
 (ĆD, 186). Fakt śmierci relatywizuje i porządkuje wiele doświadczeń 
przypadkowych i nieważnych, które koncentrują nieraz na sobie naszą uwagę i nie pozwalają 
nam patrzeć na życie bardziej perspektywicznie.

W psychologii podkreśla się, iż człowiek, który nie umie spokojnie myśleć o śmierci, nie 
umie też cieszyć się życiem. Matka zaś, która lęka się śmierci, przekaże swoim dzieciom lęk 
przed   życiem.   Jej   neurotyczny   lęk   przed   śmiercią   rzuci   cień   na   życie   dzieci.   Lęk   przed 
śmiercią paraliżuje życie. W najgłębszym sensie lęk przed śmiercią jest przejawem lęku przed 
życiem. Cieszyć się życiem może tylko człowiek, który nie pozwala się sparaliżować lękiem 
przed śmiercią. Neurotyczny lęk przed śmiercią zatruwa nieraz ludziom najpiękniejsze chwile 
ich życia.

W niniejszym   rozmyślaniu   zadam   sobie   pytanie,   jakie   odczucia   budzi   we   mnie   sam   fakt 
ludzkiej śmierci? Przypomnę sobie śmierć jakiejś bliskiej mi osoby. Jak ją przeżyłem? Jakie 
towarzyszyły mi  odczucia, refleksje, myśli?  W jaki sposób myślałem do tej pory o mojej 
własnej śmierci? Jakie myśli, odczucia rodzą się we mnie, kiedy uprzytomnię sobie fakt mojej 
śmierci? Czy mogę powiedzieć, iż nie ma we mnie jakiegoś panicznego lęku przed własną 
śmiercią?   Co   chciałbym   powiedzieć   Jezusowi   o moim   dotychczasowym   myśleniu 
i przeżywaniu własnej śmierci?

2. Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem

Ale czy śmierć nie zawiera w sobie czegoś dramatycznego, wręcz tragicznego? Kiedy kogoś 
spotyka nagła lub gwałtowna śmierć, mówimy wówczas o tragicznej śmierci. Czyż sam Jezus 
Chrystus nie lękał się — aż do krwawego potu — własnej śmierci, która miała na Niego 
przyjść?   Czyż   nie   prosił   Ojca,   aby   oddalił   od   Niego   ten   kielich?   Śmierć   jest   wrogiem 
człowieka. Weszła ona na świat, jak mówi Księga Mądrości, przez zawiść diabła (Mdr 2, 24). 
Tragizmu   śmierci   doświadczają   jednak   tylko   ci,   którzy  należą   do   diabła.   Dusze 
sprawiedliwych   zaś   są   w ręku   Boga   i nie   dosięgnie   ich   męka   śmierci.  Zdało   się   oczom 
głupich, że pomarli, zejście ich poczytano za nieszczęście i odejście od nas za unicestwienie,  
a oni trwają w pokoju. Choć nawet w ludzkim rozumieniu doznali kaźni, nadzieja ich pełna  
jest nieśmiertelności. Po nieznacznym skarceniu dostąpią dóbr wielkich
. Już Księga Mądrości 
ukazuje   śmierć  jako  przejście   do   innego   życia,   jako   powierzenie,   oddanie  swojego   życia 
Bogu. Księga Mądrości nie tai bólu i trudu śmierci. I choć jasno ukazuje, iż ze śmiercią wiąże 
się kaźńskarcenie, to jednak głupimi nazywa jednoznacznie tych, którzy czynią ze śmierci 
tragiczne wydarzenie życia, które ostatecznie i całkowicie kończy ludzką egzystencję.

W Księdze   Mądrości   dostrzegamy   integralne   traktowanie   życia   i ludzkiej   śmierci.   Lęk 
współczesnego człowieka przed śmiercią wynika właśnie z wyizolowania końca ludzkiego 
życia z całości egzystencji. Śmierć znajduje się przecież na przedłużeniu ludzkiego życia, jest 

background image

jego przedłużeniem. Stwierdzenie, które może wydać się wręcz banałem:  jakie życie, taka  
śmierć
 jest de facto głęboką mądrością życiową.

To, co przeczuwał autor Księgi Mądrości, w pełni objawił nam Jezus Chrystus. Już nie tylko 
poprzez swoją naukę, swoją mądrość, ale przede wszystkim poprzez swoje życie, szczególnie 
zaś poprzez swoją śmierć i Zmartwychwstanie. Śmierć Jezusa Chrystusa, choć dramatycznie 
trudna i bolesna, stanowiła integralną część Jego życia i Jego relacji z Ojcem. Jezus wiele 
razy zapowiadał swoją śmierć i ukazywał ją jako oddanie siebie Ojcu. To właśnie dzięki życiu 
oddanemu   wyłącznie   Ojcu   i Jego   woli,   śmierć   Jezusa   nabiera   sensu   i znaczenia.   Śmierć 
Jezusa zostaje wpisana w odwieczny plan miłości Ojca wobec Syna, a w Nim w odwieczny 
plan miłości do każdego człowieka. Ludzkie konanie Jezusa na krzyżu jest przede wszystkim 
aktem miłości
  (G. Bernanos). Poprzez swoją śmierć Jezus potwierdza ostatecznie przyjęcie 
miłości swojego Ojca i zaprasza nas, abyśmy i my uczyli się w taki właśnie sposób patrzeć na 
naszą przyszłą śmierć.

Jezus,   odpowiadając   na   wezwanie   Ojca,   uczynił   nie   tylko   ze   swego   życia,   ale   także   ze 
śmierci, miejsce szukania Ojca i Jego woli, miejsce oddania Mu chwały, miejsce naszego 
zbawienia.   Dzięki   powierzeniu   się   Ojcu,   śmierć   de   facto   stała   się   dla   Niego   początkiem 
nowego   życia   —   początkiem   Zmartwychwstania,   ponieważ   Jezus  uniżył   samego   siebie, 
stawszy się posłusznym aż do śmierci — i to śmierci krzyżowej. Dlatego też Bóg Go nad  
wszystko wywyższył
 w chwale Zmartwychwstania i darował Mu imię ponad wszelkie imię (Flp 
2, 8–9).

Dla nas chrześcijan doświadczenie śmierci i Zmartwychwstania Jezusa staje się szczególnym 
miejscem   przekroczenia   własnego   lęku   przed   śmiercią,   a tym   samym   staje   się   miejscem 
odkrycia   radości   i pełni   swojego   życia.   Jezus   mówi   nam   wprost:  Ja   jestem 
zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje  
i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki. Wierzysz w to?
 (J 11, 25–26).

W niniejszej   medytacji   chciejmy   z uwagą   wsłuchać   się   w słowa   Księgi   Mądrości   oraz 
w słowa   Jezusa:  Jam   jest   zmartwychwstanie...  jako   skierowane   do   nas   osobiście.   Jakie 
reakcje, jakie myśli, jakie odczucia budzą w nas te słowa? W sposób szczególny chciejmy 
wsłuchać   się   w pytanie   Jezusa   skierowane   do   Marty:  Wierzysz   w to?  Czy   wierzę 
w zmartwychwstanie mojego życia, mojego ciała? Czy wiara z zmartwychwstanie uspokaja, 
ucisza moje niepokoje i lęki związane z moją własną śmiercią lub ze śmiercią moich bliskich? 
Co   chciałbym   Jezusowi   powiedzieć   o mojej   wierze   w Jego   Zmartwychwstanie, 
o świadomości mojej śmierci, o śmierci moich bliskich?

3. Jak zapewnić sobie odwagę umierania?

Jeżeli nawet jesteśmy ludźmi wierzącymi i jeżeli wiara w Zmartwychwstanie Jezusa i nasze 
wraz z Nim jest nam bliska, to jednak fakt śmierci pozostaje dla każdego z nas dramatycznie 
trudnym doświadczeniem. Pozostaje dla człowieka wielką niewiadomą. I nawet jeżeli dziś 
traktujemy temat własnej śmierci z całą szczerością i odwagą, to jednak rodzi się pytanie: Czy 

background image

możemy   sobie   zapewnić   odwagę   i pogodę   ducha   w chwili   umierania?   Czy   możemy 
przewidzieć, że w chwili śmierci potrafimy w taki sposób zaufać Bogu, iż własną śmiercią 
damy przykład wiary swoim najbliższym? Z pewnością nie możemy sobie zapewnić takiej 
postawy wobec śmierci na przyszłość. Nikt z nas nie może postanowić, w jaki sposób będzie 
umierał. Nie możemy przewidzieć, w jakiej sytuacji i w jakim nastroju ducha zastanie nas 
nasza śmierć. Jak nie od nas zależał czas, miejsce i sposób przyjścia na świat, tak również nie 
od nas będzie zależał czas, miejsce i rodzaj śmierci. Śmierć Jezusa była trudna. Jej czas, 
miejsce i sposób wyznaczył Mu Jego Ojciec. I choć była to śmierć trudna, to jednak była to 
najpiękniejsza   śmierć  —   ponieważ   była   przyjęta   w całkowitym   pojednaniu   z ludźmi   i 
w całkowitym zaufaniu swojemu Ojcu. Modlitwa Jezusa na krzyżu: Ojcze przebacz im, bo nie  
wiedzą,   co   czynią,
  oraz  Ojcze,   w Twoje   ręce   powierzam   ducha   mojego  (Łk   23,   34.   46) 
objawia nam piękno śmierci Jezusa.

I choć nie możemy przewidzieć czasu, miejsca i sposobu umierania, to jednak — jak Jezus 
w Ogrójcu — możemy  się modlić o dobrą śmierć. Chrześcijanin powinien modlić się nie 
tylko o dobre życie, ale także o dobrą śmierć dla siebie i swoich bliskich. W przeszłości, która 
traktowała śmierć w sposób bardziej naturalny, spokojny i z pewnością mniej neurotyczny niż 
dzisiaj, istniały bractwa dobrej śmierci. Św. Barbara oraz św. Józef, a zwłaszcza Najświętsza 
Maryia   Panna,   byli   uważani   w Kościele   za   szczególnych   patronów   dobrej   śmierci. 
Zauważmy, iż zachwycamy się i podziwiamy cuda różnych uzdrowień, np. cuda, jakie mają 
miejsce w różnych sanktuariach maryjnych. Niektóre ruchy kościelne bardzo też koncentrują 
się na cudzie uzdrowienia. Ale wszystkie te cuda są zawsze przejściowe, ponieważ ich skutki 
kończą się ze śmiercią człowieka, tak jak cud wskrzeszenia Łazarza zakończył się z chwilą 
jego   śmierci.   Wydaje   się,   iż   o wiele   większym   cudem  dla  człowieka   jest  dobra  i piękna 
śmierć
.  Stwierdzenie  to może  wydać  się  dziwne,  a jednak...  Cud  pięknej  i dobrej śmierci 
utrwala na wieki owoce całego naszego życia. Jednoczy nas na zawsze z Bogiem. Czyni nas 
na wieki dziećmi Ojca niebieskiego, braćmi Jezusa Chrystusa, świątyniami Ducha Świętego. 
To właśnie dzięki dobrej śmierci, zostaje zachowane na wieki całe nasze życie: także nasze 
ciało, które powstanie do życia.

Konstytucje Towarzystwa Jezusowego napisane przez św. Ignacego zobowiązują jezuitę, aby 
w chorobie i śmierci dał zbudowanie innym, aby uwielbił Boga także swoją śmiercią. Ten 
piękny tekst może być pomocą nie tylko dla członków Towarzystwa Jezusowego, ale także 
dla wszystkich, którzy korzystają z Ćwiczeń duchownychJak w ciągu całego życia, tak tym 
bardziej w obliczu śmierci powinien każdy członek Towarzystwa starać się najusilniej, aby  
Bóg i Pan nasz Jezus Chrystus był w nim uwielbiony, a Jego upodobanie spełniło się w nim. 
Winien   ponadto   budować   innych   przynajmniej   przykładem   cierpliwości   i męstwa,   żywą 
wiarą, nadzieją i miłością tych dóbr wiekuistych, które nam wysłużył Chrystus Pan i zdobył 
niezrównanymi trudami swego życia doczesnego i śmierci. A ponieważ bardzo często choroba  
jest tego rodzaju, że w dużym stopniu utrudnia korzystanie z władz umysłowych, a przejście 
z życia doczesnego do wiecznego jest takie, że ataki szatana bywają groźne — niesłychanie  
zaś ważne jest, żeby im nie ulec — wtedy potrzebna jest pomoc miłości braterskiej
.

Na zakończenie medytacji chciejmy powierzyć Bogu całe nasze życie, a wraz z nim — jako 
jego   integralną   część   —   także   naszą   śmierć.   Prośmy,   abyśmy   mogli   w chwili   śmierci 

background image

doświadczyć pomocy  miłości braterskiej, opieki i wstawiennictwa Matki Najświętszej, św. 
Józefa oraz naszego Patrona. Prośmy, aby stopniowo budziło się w nas głębokie pragnienie, 
by naszą własną śmiercią uwielbić Boga i dać przykład swoim braciom zaufania i wiary. 
Prośmy też o większą wrażliwość na ludzi zbliżających się do śmierci. A jeżeli Opatrzność 
pozwoli nam być przy śmierci jakiejś osoby, prośmy, abyśmy byli dla niej pomocą w jej 
przejściu do Ojca.

Na zakończenie rozważań wsłuchajmy się jeszcze w świadectwo dojrzałego przygotowania 
na własną śmierć pozostawione nam przez św. Teresę od Dzieciątka Jezus, która umierała 
mając   zaledwie   dwadzieścia   cztery   lata:  Po   ziemskim   wygnaniu   czeka   mnie   radość  
mieszkania z Tobą w Ojczyźnie niebieskiej. Nie chcę jednak gromadzić zasług dla Nieba, ale  
chcę pracować jedynie dla Twojej Miłości ku Tobie: aby Tobie, o Boże, sprawić radość, aby  
przynieść pociechę Boskiemu Sercu Twemu, aby Ci pozyskiwać dusze, które Cię wiecznie  
będą miłować.

schyłku życia stanę przed Tobą, o Panie, z próżnymi rękami, gdyż nie proszę, abyś policzył  
uczynki   moje...   Wszystkie   nasze   dobre   czyny   mają   skazy   w oczach   Twoich!   Pragnę   więc 
przyodziać   Twoją   własną   Sprawiedliwość   i   z łaski   Twej   Miłości   dostąpić   wiecznego  
posiadania Ciebie. Nie chcę innej chwały, innej Korony, tylko Ciebie, o mój Umiłowany! Dla 
Ciebie, Panie, czas jest niczym, jeden dzień jest jak lat tysiąc. W jednej chwili możesz mnie  
przygotować na godne stawienie się przed Tobą
.

XVIII. KONTEMPLACJA O MIŁOŚCI

 

Błogosław, duszo moja, Pana!
Boże mój, Panie, jesteś bardzo wielki!
Odziany we wspaniałość i majestat,
światłem okryty jak płaszczem.
Ty zdroje kierujesz do strumieni,
co pośród gór się sączą:
poją one wszelkie zwierzęta polne,
tam dzikie osły gaszą swe pragnienie;
nad nimi mieszka ptactwo powietrzne,
spomiędzy gałęzi głos swój wydaje. (...)
Każesz rosnąć trawie dla bydła
i roślinom, by człowiekowi służyły,
aby z roli dobywał chleb
i wino, co rozwesela serce ludzkie,
by rozpogadzać twarze oliwą,
by serce ludzkie chleb krzepił.
Drzewa Pana mają wody do syta,

background image

cedry Libanu, które zasadził.
Tam ptactwo zakłada gniazda,
na cyprysach są domy bocianów.
Wysokie góry dla kozic,
a skały są kryjówką dla borsuków.
Tyś stworzył księżyc, aby czas wskazywał;
słońce poznało swój zachód.
Mrok sprowadzasz i noc nastaje,
w niej krąży wszelki zwierz leśny.
Lwiątka ryczą za łupem,
domagają się żeru od Boga.
Gdy słońce wzejdzie, wracają
i kładą się w swych legowiskach.
Człowiek wychodzi do swojej pracy,
do trudu swojego aż do wieczora.
Jak liczne są dzieła Twoje, Panie!
Ty wszystko mądrze uczyniłeś:
ziemia jest pełna Twych stworzeń. (...)
Wszystko to czeka na Ciebie,
byś dał im pokarm w swym czasie.
Gdy im udzielasz, zbierają;
gdy rękę swą otwierasz, sycą się dobrami.
Gdy skryjesz swe oblicze, wpadają w niepokój;
gdy im oddech odbierasz, marnieją
i powracają do swojego prochu.
Stwarzasz je, gdy ślesz swego Ducha
i odnawiasz oblicze ziemi.
Niech chwała Pana trwa na wieki:
niech Pan się raduje z dzieł swoich
 (Ps 104, 1–2. 10–31).

Obraz dla obecnej kontemplacji: Przedstawmy sobie samych siebie stojących przed  całym 
dworem niebieskim
: przed obliczem Boga, Pana naszego, wobec Matki Najświętszej, aniołów 
i wszystkich świętych.

Prośba o owoc kontemplacji: Będziemy prosić o wewnętrzne poznanie  ogromu dobra, jakie 
otrzymaliśmy i nieustannie otrzymujemy od Boga. Będziemy również prosić, aby otrzymane 
dobro   czyniło   nas   coraz   bardziej   otwartymi   i hojnymi   wobec   Boga   i Jego   nieskończonej 
miłości.

1. Pomost między czasem Ćwiczeń duchownych a naszą codziennością

Kontemplacja  Ad   amorem   —   O miłości  (ĆD,   230nn),   która   wieńczy   całe  Ćwiczenia 
duchowne
  św.   Ignacego   Loyoli,   jest   jakby   mostem   przerzuconym   pomiędzy   czasem 
intensywnej   modlitwy   rekolekcyjnej   a szarą   codziennością   życia.   Nasze   życie   wymaga 

background image

dużego   zaangażowania:   zaangażowania   w pracę,   w życie   rodzinne,   w codzienne   troski 
i kłopoty związane z naszymi  ludzkimi potrzebami. Wszystko to nie pozwala nam na tak 
intensywne   wyciszenie   i modlitwę,   jakie   miały   miejsce   w czasie   trwania  Ćwiczeń 
duchownych
. Znaczne skrócenie czasu poświęconego wyłącznie na modlitwę, zmniejszenie 
intensywności naszej uwagi w sprawach duchowych, nie powinno jednak oznaczać rezygnacji 
z usilnego szukania obecności Boga, z szukania Jego miłości w naszej codzienności życia.

Kontemplacja   O miłości  ma   nas   przekonać,   że  obecności   Boga   można   poszukiwać   we  
wszystkich   rzeczach,   na   przykład   w rozmowie   z kimkolwiek,   w chodzeniu,   w patrzeniu, 
smakowaniu,   słuchaniu,   rozumieniu   oraz   we   wszystkim   co   robimy:   ponieważ   Jego   Boski  
Majestat ujawnia się (...) we wszystkich rzeczach
 (św. Ignacy).

Ostatnią   kontemplację,   kontemplację   O miłości,   św.   Ignacy   poprzedza   dwoma   uwagami 
precyzującymi samo pojęcie miłości. A ponieważ pojęcie miłości jest dzisiaj powszechnie 
nadużywane   i fałszowane,   stąd   też   uwagi   Autora  Ćwiczeń   duchownych  mają   dla   nas 
szczególne znaczenie.

Najpierw   wypada   zaznaczyć   dwie   rzeczy  —   mówi   Ignacy.  Pierwsza:   Miłość   winno   się 
zakładać więcej na czynach niż na słowach
  (ĆD, 230). Słowa te są pewnym powtórzeniem 
słów św. Jana:  Dzieci, nie miłujmy słowem i językiem, ale czynem i prawdą!  (1 J 3, 18). 
Ignacy   wiedział,   jak   bardzo   człowiek   jest   skłonny   do   wypowiadania   wielkich   słów   i jak 
żałośnie obok nich prezentuje się praktyka życia. Prawdziwa miłość działa i jest skuteczna 
jedynie   w czynach
  (W.   Lambert).   Podstawowym   wyrazem   miłości   nie   są   więc   przeżycia 
w sferze uczuć, nie są też słowa opowiadające o tych doznaniach, ale ofiarne i konkretne 
działanie na rzecz osoby miłowanej.  Miłość winno się zakładać więcej na czynach niż na  
słowach
  — to lakoniczne stwierdzenie św. Ignacego mogłoby być dobrym lekarstwem na 
nasze   puste  gadanie  o miłości,   którego   pełne   są   nasze   filmy,   książki,   czasopisma,   nasze 
kazania, katechezy czy też nasze codzienne rozmowy.

Po drugie.  Miłość polega na (...) tym, aby miłujący dawał i udzielał umiłowanemu tego, co  
sam posiada, albo coś z tego, co jest w jego posiadaniu lub w jego mocy; i znów wzajemnie 
żeby umiłowany udzielał miłującemu
  (ĆD, 231). Istotą miłości jest pełna komunia, jedność 
międzyosobowa, wzajemne przenikanie się tych, którzy się kochają; wzajemne udzielanie 
sobie tego wszystkiego, kim są i co posiadają. Przed umiłowanym niczego się nie ukrywa. 
W miłości nic nie pragnie się zatrzymać tylko dla siebie. W każdym akcie miłości kochające 
się osoby mówią sobie wzajemnie: Wszystko moje do ciebie należy (Łk 15, 31). Istotą miłości 
jest więc realne odniesienie do drugiego, rzeczywista więź, rzeczywista relacja z osobą.

Te uwagi św. Ignacego posiadają dzisiaj niezwykłą wartość. Bardzo często miłość zwykło się 
utożsamiać z subiektywnym i przyjemnym odczuciem zakochania. Wielu ludzi, szczególnie 
młodych, nie kocha naprawdę drugiego, ale kocha swoje wyobrażenie o drugim oraz kocha 
siebie samego w drugim. Satysfakcja emocjonalno–seksualna staje się nierzadko najwyższym 
i jedynym   kryterium   miłości.   Stąd   tak   łatwo   dochodzi   do   wzajemnej   manipulacji.   Takie 
rozumienie miłości sprawia, że nie widzi się potrzeby ofiary, wysiłku i trudu dla wzrostu 

background image

w miłości.   Te   powierzchowne   kryteria   miłości   przykłada   się   nie   tylko   do   miłości 
przyjacielskiej, narzeczeńskiej i małżeńskiej, ale także do miłości Boga.

2. Jak wiele uczynił Bóg dla mnie

Przywieść sobie na pamięć dobrodziejstwa otrzymane: stworzenie, odkupienie, a także dary 
poszczególne, ważąc i doceniając z wielkim uczuciem miłości, jak wiele uczynił Bóg, Pan  
nasz, dla mnie; jak wiele mi dał z tego, co posiada. A dalej, jak bardzo tenże Pan pragnie mi  
dać samego siebie, ile tylko może wedle swego Boskiego planu
 (ĆD, 234).

Zgodnie   z propozycją   św.   Ignacego   chciejmy   przywołać   na   pamięć   wszystkie   dary 
w porządku stworzenia i odkupienia. Najpierw chciejmy sobie uświadomić wszystkie dary 
w porządku stworzenia: nasze doczesne istnienie wraz z darem nieśmiertelności, dar ludzkiej 
wolności, naszą zdolność do przyjmowania i dawania miłości, wszystkie nasze więzi z ludźmi 
w ciągu całej naszej historii życia, nasze talenty osobiste i zdolności.

Następnie   przywołajmy   dary   w porządku   odkupienia:   dar   Jezusa   Chrystusa   —   dar   Syna 
Bożego, który stał się dla nas Człowiekiem; dar Miłości Boga Ojca objawionej nam w Jego 
Synu; dar Ducha Świętego zesłanego nam przez Ojca i Syna. Przywołajmy także dar Maryi, 
Matki   Jezusa,   wspólnotę   Kościoła   —   tę   powszechną   i tę   nam   najbliższą,   w której 
uczestniczymy  na co dzień; dar Słowa Bożego, którym możemy  się karmić na co dzień; 
sakramentalne   znaki   —   szczególnie   zaś   Eucharystię   i sakrament   pojednania,   i wreszcie 
świadectwo wiary wielu naszych braci i sióstr.

Kiedy Bóg daje nam jakikolwiek dar, to w każdym z nich, choćby był najmniejszy, ukrywa 
się cała Jego nieskończona Boska miłość. W każdym darze zawiera się tyle Jego miłości, ile 
możemy jej przyjąć, udźwignąć i wcielić w nasze życie. Udzielanie się nam Boga określa nie 
tylko   Jego   Boski   plan,   ale   także   wielkość   pragnień   człowieka.   Bóg   daje   nam   wszystko 
w Jezusie Chrystusie, daje nam całą swoją miłość, ale my nie chcemy lub też nie jesteśmy 
w stanie jej przyjąć.

potem   wejść   w siebie  —   zachęca   św.   Ignacy.   Aby   móc   sobie   uświadomić   i móc 
przewidzieć,   jaka   winna   być   nasza   reakcja   wobec   Boga   obdarowującego   nas   nieustannie 
swoimi   darami,  odwołajmy  się  do doświadczenia  ludzkiej miłości.  Pytajmy  się  więc,  jak 
zachowuje się kochająca żona, kiedy mąż ofiarowuje jej jakiś dar jako wyraz jego wielkiego 
serca? Jak reaguje dziecko, które otrzymuje od matki cenny podarek jako wyraz jej miłości? 
Jak zachowuje się człowiek, który w dowód oddania  i życzliwości  otrzymuje  od swojego 
przyjaciela cenny i miły dar? A potem wejść w siebie samego rozważając, com ja z wielką 
słusznością   i sprawiedliwością   winien   ze   swej   strony   ofiarować   i dać   Jego   Boskiemu  
Majestatowi
  (ĆD, 234). Jeżeli Bóg daje mi wszystko, to  naturalną  i spontaniczną reakcją 
mojego serca winno być ofiarowanie Mu również wszystkiego: tego, kim jestem i tego, co 
posiadam.

Nierzadko   na   całą   naszą   ludzką   rzeczywistość   patrzymy   bardzo   zewnętrznie 
i powierzchownie, ponieważ  odbieramy  ją  w kategoriach  czysto  ludzkich;  jesteśmy  nieraz 

background image

zbytnio skoncentrowani na sobie i naszych ludzkich potrzebach. Nierzadko pozwalamy się 
zżerać naszym lękom o siebie, swoich bliskich i całą naszą przyszłość. Codzienne wydarzenia 
życiowe,  nawet  te  najpiękniejsze  i najprzyjemniejsze,  niewiele  nam mówią,  ponieważ  nie 
widzimy w nich działania Bożego, ale jedynie zbieg przypadków czy też owoc naszej ludzkiej  
zapobiegliwości.   Gdybyśmy   wszystko  w naszym   życiu   odbierali  jako   dar  samego   Boga   i 
w każdym z tych darów dostrzegali Jego miłość, wówczas cała — zdawać by się mogło szara 
i nieciekawa — codzienność przekształciłaby się niemal natychmiast w przygodę szukania 
i odnajdywania Boga we wszystkich rzeczach.

W końcowej serdecznej rozmowie z Matką Najświętszą, z Jej Synem Jezusem oraz z Bogiem 
Ojcem   prośmy   gorąco   o wielką   duchową   przenikliwość,   dzięki   której   będziemy   w stanie 
odczytywać wszystko, całą naszą ludzką rzeczywistość w świetle miłości Boga do człowieka. 
Prośmy także o ducha wdzięczności, dzięki któremu będziemy coraz lepiej usposobieni, aby 
sam   Stwórca   i Pan   udzielał   się   nam   i ogarniał   nas   ku   swej   miłości   i chwale,   a także 
przysposabiał nas ku tej drodze, na której będziemy Mu mogli lepiej służyć (por. ĆD, 15).

3. Bóg mieszka w stworzeniach

Zwrócić  uwagę  na  to,  jak  Bóg  mieszka   w stworzeniach: w żywiołach,  dając  im  istnienie;  
w roślinach, dając im życie i wzrost; w zwierzętach, dając im czucie; w ludziach, darząc ich  
rozumieniem
  (ĆD, 235). Św. Ignacy posługuje się  kluczem ewolucyjnym, aby odsłonić nam 
wewnętrzne działanie Boga w Jego stworzeniach; rozpoczyna bowiem wyliczać stworzenia 
od   materii   nieożywionej   poprzez   rośliny   i zwierzęta   aż   do   człowieka.   Mieszkanie   Boga 
w stworzeniach nie jest jakimś statycznym przebywaniem, ale jest ono działającą energią, jest 
źródłem wszelkich przejawów życia i rozwoju. Sam Bóg daje życie i rozwój wszystkiemu, co 
porusza się na ziemi.

Od rozważań o Bogu mieszkającym w stworzeniach św. Ignacy każe nam następnie przejść 
do osobistej refleksji, w jaki sposób Bóg mieszka i pracuje w każdym z nas osobiście: I we 
mnie także Bóg mieszka, dając mi być, żyć, czuć i darząc mię rozumem. A nadto uczynił mię 
świątynią swoją, bom stworzony jest na podobieństwo i obraz Jego Boskiego Majestatu
 (ĆD, 
235).

Przejawem Bożego zamieszkania w nas jest najpierw samo istnienie, a następnie wszystkie 
funkcje   życiowe  na   wszystkich   płaszczyznach:   biologicznej,   psychicznej,   intelektualnej, 
duchowej.   Bóg   mieszka   jednak   w człowieku   pełniej   i głębiej   niż   w innych   stworzeniach. 
Tylko   człowiek   posiada   bowiem   zdolność   przyjmowania   miłości   Boga   w sposób   wolny 
i świadomy.   To   właśnie   dzięki   tej  zdolności  staje  się   Jego  szczególnym   mieszkaniem   — 
świątynią.

znów wejść w siebie w podobny sposób, jak się to rzekło w punkcie pierwszym, albo w inny 
jaki sposób, jeśli uznam go za lepszy
  (ĆD, 235). Św. Ignacy zachęcając nas do wyciągania 
konsekwencji   z tajemnicy   zamieszkiwania   Boga   w nas   samych,   zwraca   nam   uwagę   na 

background image

potrzebę wielkiej wolności i spontaniczności duchowej, dzięki którym rozważana tajemnica 
dotknie nie tylko naszego umysłu, ale przede wszystkim naszego serca.

4. Bóg działa i pracuje dla mnie we wszystkich stworzeniach

Aby jeszcze pełniej przybliżyć nam miłosną obecność Boga, św. Ignacy każe nam rozważać, 
jak Bóg działa i pracuje dla  mnie we  wszystkich  rzeczach stworzonych na  obliczu  ziemi.  
Znaczy to, że postępuje tak, jak ktoś pracujący. I tak w niebiosach, w żywiołach, w roślinach, 
owocach, trzodach itd., dając wszystkiemu istnienie, zachowując, darząc wzrostem i czuciem 
itd
. (ĆD, 236)  Kiedy Ignacy używa słowa pracować na określenie Boskiej miłości, pragnie  
nam powiedzieć: Bóg kocha nas w pocie oblicza swego i spodobało się Mu, aby cena Jego  
miłości do nas była wysoka
 (W. Lambert).

Dla pełniejszego zrozumienia pracy i trudu Boga dla człowieka Autorzy natchnieni nadają 
Mu imiona związane z różnymi zawodami wykonywanymi w czasach biblijnych. I tak Bóg 
Jahwe nazywany jest Pasterzem, Gospodarzem, Wojownikiem, Budowniczym, Garncarzem, 
Królem, Władcą. Biblia posługuje się niemal każdą ludzką pracą, aby przybliżyć nam pracę 
Boga dla człowieka. Nie tylko żmudna męska praca, ale także kobiecy ból i trud rodzenia 
nowego życia, stają się doskonałym obrazem dla ukazania trudzenia się Boga dla człowieka. 
Bóg rodzi nas w Jezusie Chrystusie do nowego życia w cierpieniu i bólu, podobnie jak czyni 
to   kobieta   wydając   na   świat   nowego   człowieka.  Praca   człowieka   —   źródło   narodzin  
i stworzenia jest kontynuacją oraz odwzorowaniem Boskiej pracy w normalnej człowieczej 
kondycji
 (W. Lambert).

potem wejść w siebie. Celem kontemplacji Jezusa pracującego i trudzącego się dla nas aż 
do  krwawego  potu było  dogłębne  poznanie  Pana,  abym  Go  więcej  kochał  i więcej  szedł 
w Jego ślady
  (ĆD, 104). Iść w ślady Jezusa oznacza więc pracować razem z Nim za dnia, 
czuwać z Nim po nocy, abyśmy mogli stać się uczestnikami Jego zwycięstwa, jak byliśmy 
uczestnikami Jego trudów (por. ĆD, 93). Posługując się modlitwą św. Ignacego, wyraźmy 
gotowość współuczestniczenia w Jego służbie, pracy, walce i ofierze.

Słowo Odwieczne, Jednorodzony Synu Boży,
proszę Cię, naucz mnie służyć Ci tak,
jak tego jesteś godzien.
Naucz mnie dawać, a nie liczyć,
walczyć, a na rany nie zważać,
pracować, a nie szukać spoczynku,
ofiarować się, a nie szukać nagrody innej
prócz poczucia, że spełniłem Twoją Najświętszą wolę
.

5. Rozważać, jak wszystkie dobra zstępują z góry

Patrzeć i rozważać, jak wszystkie dobra i dary zstępują z góry; jak moja ograniczona moc —  
od   najwyższej   i nieskończonej   owej   mocy   z góry   pochodzi;   i   w podobny   sposób 

background image

sprawiedliwość, dobroć, miłość, miłosierdzie itd. tak, jak od słońca wychodzą promienie, jak  
ze źródła — wody. itd. Zakończyć wejściem w siebie, jak to było wyżej powiedziane
  (ĆD, 
237).   W ostatnim   punkcie   kontemplacji   O miłości  Ignacy   wraca   do   zasadniczej   myśli 
z punktu  pierwszego,   iż   wszystko   jest   Bożym   darem.   Tym   razem   jednak   Autor  Ćwiczeń 
duchownych
 proponuje nam rozważyć zasadnicze przymioty naszego człowieczeństwa: moc, 
sprawiedliwość, dobroć, miłość i miłosierdzie, jako odblask przymiotów Boskich.

Odwołując   się   do   osobistego   doświadczenia   zechcę   znaleźć   przejawy   mojej   mocy, 
sprawiedliwości, dobroci, miłości i miłosierdzia, choć są one ograniczone. Nie jest ważne, czy 
jestem zadowolony z tego,  jak wielkie są  ich przejawy  w konkretnym codziennym  życiu. 
Ważniejsze   jest   pokorne   wyznanie   wiary,   iż   wszystkie   one   są   odblaskiem   przymiotów 
samego Boga. Jak od słońca wychodzą promienie, jak ze źródła wody, tak z Boga spływa na 
mnie wszystko to, kim jestem i co posiadam.

Wszystkie rzeczy noszą w sobie tajemnicę: ostatecznym ich końcem jest Bóg, który sam jest  
najgłębszą praprzyczyną wszystkiego, co istnieje. Wdzięczność w sposób całkiem naturalny  
wydobywa na jaw tę prawdę i pomaga w radosnym spotkaniu Dawcy i odkrywaniu Go w Jego 
darach, w znajdowaniu Boga we wszystkich rzeczach
 (P. van Breemen).

Kończąc kontemplację o miłości odwołajmy się jeszcze do pięknego wyznania miłości św. 
Teresy od Dzieciątka Jezus:  Pragnę, aby całe moje życie było aktem doskonałej miłości,  
oddaję się na ofiarę całopalną Twojej Miłości Miłosiernej. Wyniszczaj mnie, błagam Cię,  
bezustannie,   przelewaj   w serce   strumienie   nieskończonej   czułości   przepełniające   Twoje  
Serce,   abym   stała   się,   o mój   Boże,   męczennicą   Twojej   miłości.   Niechaj   to   męczeństwo  
przygotuje mnie do stawienia się przed Tobą, a potem niechaj mnie o śmierć przyprawi, aby  
dusza moja mogła bezzwłocznie wzlecieć w wieczne objęcia Twej Miłości Miłosiernej. Za  
każdym   uderzeniem   serca   pragnę,   o mój   Umiłowany,   po   nieskończone   razy   ponawiać   tę  
ofiarę moją, abym gdy się już rozproszą cienie śmierci, mogła ją Tobie powtarzać twarzą  
w Twarz w Wieczności
.

Całą   kontemplację   O miłości  zakończmy   modlitwą,   którą   św.   Ignacy   proponuje   na 
zakończenie  Ćwiczeń   duchownych  (ĆD,   234).   Niech   będzie   ona   wyrazem   naszej 
wdzięczności Bogu i najgłębszego pragnienia oddania Mu tego wszystkiego, co nieustannie 
od Niego otrzymujemy. 

Zabierz, Panie, i przyjmij całą wolność moją,

pamięć moją i rozum, i wolę mą całą,
cokolwiek mam i posiadam.
Tobie to, Panie, oddaję.
Twoje jest wszystko.
Rozporządzaj tym w pełni
wedle swojej woli.
Daj mi jedynie

background image

miłość Twą i łaskę,
albowiem to mi wystarcza. Amen.

XIX. OBYM POZNAŁ SIEBIE, OBYM POZNAŁ CIEBIE

 

Znowu zaczął nauczać nad jeziorem i bardzo wielki tłum zebrał się przy Nim. Dlatego wszedł  
do łodzi, usiadł w niej pozostając na jeziorze, a cały lud stał na brzegu jeziora. Uczył ich  
wiele w przypowieściach i mówił im w swojej nauce: Słuchajcie: Oto siewca wyszedł siać.  
A gdy siał, jedno padło na drogę; i przyleciały ptaki, i wydziobały je. Inne padło na miejsce  
skaliste, gdzie nie miało wiele ziemi, i wnet wzeszło, bo nie było głęboko w glebie. Lecz po 
wschodzie słońca przypaliło się i nie mając korzenia, uschło. Inne znów padło między ciernie,  
a ciernie wybujały i zagłuszyły je, tak że nie wydało owocu. Inne w końcu padły na ziemię  
żyzną,  wzeszły,  wyrosły  i wydały plon: trzydziestokrotny,  sześćdziesięciokrotny  i stokrotny. 
I dodał: Kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha!
 (Mk 4, 1–9).

1. Potrzeba poznania siebie

W wychowywaniu   siebie   do   dojrzałej   wiary   popełniamy   nieraz   błąd   powierzchownego 
odczytywania  siebie.  Traktujemy   siebie  jak  monolit,  jak jakąś  nieurobioną,  surową  bryłę, 
którą trzeba kształtować jakby od zewnątrz przez narzucenie jej pewnych ideałów, wzorów, 
praw. Używane często pojęcia:  formacja,  formować  mogą sugerować  zewnętrzną  obróbkę 
osobowości. Tymczasem rzeczywiste życie duchowe zakłada nie tyle nową formę, ile raczej 
nowe   istnienie.   Dokonujemy   nieraz   dużego   wysiłku   woli   (można   by   to   nazwać   wprost 
woluntaryzmem), aby przyjęte wzory, ideały i prawa były widoczne w naszym zewnętrznym 
postępowaniu. Takie  formowanie siebie, oparte jest przede wszystkim na naszym ludzkim 
działaniu. Myślimy: im więcej się wysilę, tym będę doskonalszy, bliższy ideałowi, który sobie  
stawiam sam lub też, który ukazują mi inni
.

Ale czy jest ktoś, kto nie doświadczył ograniczoności swojej  silnej woli? Są takie sytuacje, 
kiedy nasza  silna wola  okazuje się całkowicie bezsilna. Model formowania siebie i innych 
oparty   tylko   na   silnej   woli   nie   uwzględnia   złożoności   i głębi   człowieka;   taki   model 
wychowania nie pyta, kim jest człowiek — ten konkretny, z całą historią swojego życia, ze 
swoim charakterem, skłonnościami, zranieniami, najgłębszymi potrzebami itd. Nie pyta, co 
się   naprawdę   dzieje   w tym   konkretnym   człowieku,   jakie   są   jego   najgłębsze   pragnienia, 
tęsknoty,   jakie   są   jego   obawy,   lęki,   urazy.   W wychowywaniu   siebie   do   dojrzałego   życia 
duchowego musimy uwzględnić to wszystko, kim jesteśmy.

Jeżeli wychowywanie siebie do dojrzałej wiary oprzemy tylko na woluntaryzmie, to owszem, 
możemy  mieć  pewne  efekty,  ale  będą one  zwykle  dość  dwuznaczne. Będzie  im bowiem 
towarzyszyć   mniejsze   lub   większe   napięcie   psychiczne,   zmęczenie,   drażliwość, 
przewrażliwienie na punkcie własnej osoby, nieuporządkowana ambicja. W literaturze istnieje 

background image

pewien typ świętoszka, który łączy w sobie praktyki pobożne, wysiłek czynienia dobrze z tym 
wszystkim,   o czym   wspomnieliśmy   wcześniej:   z drażliwością,   koncentracją   na   sobie, 
przerosłymi ambicjami, kłopotami ze zmysłowością.

Wszyscy   wielcy   mistrzowie   życia   wewnętrznego   ukazują,   że   do   pełnego   poznania   Boga 
potrzeba   poznania   siebie.   Pomiędzy   Bogiem   a naszym   doświadczeniem   Boga   tkwi   nasza 
ludzka natura, która rządzi się swoimi prawami. Są to prawa zapisane przez samego Stwórcę. 
To właśnie ludzka natura ze swoimi prawami staje się przestrzenią, w której dokonuje się 
nasze spotkanie z Bogiem.

Św.   Bernard   z Clairvaux   pisząc   o stopniach   pokory   podkreślał   niezbędność   prawdziwej 
wiedzy   o sobie   jako   pierwszego   stopnia   w drodze   do   prawdy.   Poznanie   prawdy   o Bogu 
wymaga poznania prawdy o sobie samym. Św. Ignacy Loyola w Ćwiczeniach duchownych 
podaje liczne wskazówki pomocne w rozeznawaniu duchowym, tzn. w dokładnej obserwacji 
tego wszystkiego, co się w nas dzieje, jakie nastroje nami kierują, skąd one wypływają, jakie 
jest   ich   źródło.   Według   Ojca   Ignacego   świadome   życie   wewnętrzne   polega   bowiem   na 
odczuwaniu i rozeznawaniu (...) różnych poruszeń, które dzieją się w duszy: dobrych, aby je 
przyjmować, złych zaś, aby je odrzucać
 (ĆD, 313).

Życie wewnętrzne może zostać łatwo wypaczone przez złudzenia. Ten bowiem, kto nie zna 
siebie   i tego,   co   się   w nim   dzieje,   bardzo   łatwo   może   pomylić   działanie   własnej 
nieuporządkowanej   emocjonalności   z działaniem   Bożym.   Tę   nieznajomość   siebie 
wykorzystuje również szatan po to, by zwieść człowieka na manowce. Szatan bowiem, jak 
mówi św. Ignacy, idąc w tym za św. Pawłem, przybiera postać anioła światłości, by pod 
pozorem dobra przywieść człowieka do złego (por. ĆD, 332; 2 Kor 11, 14).

T. Merton zwraca nam uwagę, że znamy Boga o tyle, o ile wzrasta w nas świadomość nas 
samych poznawanych przez Niego. Te dwa poznania — poznanie siebie i poznanie Boga — 
muszą iść razem. Celem rekolekcji jest więc takie rozważanie Słowa Bożego, które będzie 
prowadzić do coraz pełniejszego rozumienia siebie i do poznawania tajemnicy Boga.

W obecnym   rozważaniu   odwołajmy   się   do   konkretnych   przeżyć   i zauważmy,   jak   bardzo 
często nie rozumiemy samych siebie i tego wszystkiego, co się w nas dzieje; nie rozumiemy, 
dlaczego nachodzi nas smutek, przygnębienie, zniechęcenie do życia, a może nawet depresja; 
nie   rozumiemy   naszych   impulsów,   uczuć,   nie   wiemy,   skąd   one   pochodzą.   Jesteśmy 
zaskakiwani nieraz naszą nieżyczliwością, opryskliwością czy może wprost agresją wobec 
bliźnich. W innych sytuacjach znowu dziwi nas zbytnia uległość i zbytnia kompromisowość 
wobec niektórych ludzi. Także pragnienia zmysłowe budzą w nas lęki. Nie rozumiemy tego, 
co dzieje się w naszej psychice, a tym bardziej nie rozumiemy tego, co dzieje się w głębi 
naszej duszy. Pytamy nieraz bezradnie, jak przezwyciężyć zbytnią koncentrację na sobie, jak 
zaufać   Bogu   w zagrożeniach.   Dziwi   nas   i irytuje   nieraz   ogromna   zmienność   naszych 
pragnień, niestałość naszych decyzji i mocnych postanowień. Żyjemy czasem jakby poza sobą 
i dlatego nasze zakorzenienie w Bogu okazuje się płytkie i powierzchowne.

background image

Kiedy przyjrzałem się uważnie mojej sytuacji, pojąłem, że jestem spętany siecią dziwnych  
paradoksów. Choć utyskiwałem na zbyt wiele propozycji, czułem się nieswojo, kiedy mnie nikt  
o nic nie prosił. Choć narzekałem, jak mi trudno odpowiadać na listy, niepokoiłem się, kiedy  
moja   skrzynka   listowa   była   pusta.   Kiedy   martwiłem   się,   że   czeka   mnie   męczący   cykl  
wykładów, byłem rozczarowany, gdy nie miałem zaproszeń. Choć marzyłem o pustym biurku, 
bałem się chwili, kiedy tak się stanie. Krótko mówiąc, mimo że pragnąłem samotności, bałem  
się, że zostanę sam. Im bardziej zdawałem sobie sprawę z tych paradoksów, tym wyraźniej  
dostrzegałem, że jestem niewolnikiem narzuconych sobie obowiązków, że ulegam złudzeniu  
i że muszę zatrzymać się i zastanowić się, czy istnieje trwały punkt, w którym zakotwiczone  
jest moje życie i z którego mogę wyruszyć w dalszą podróż z nadzieją, odwagą i zaufaniem. 
Uświadomiłem sobie, że dopiero wtedy znajdę odpowiedź, gdy zatrzymam się i pozwolę, by 
zostały   zadane   te   trudne   pytania,   nawet,   gdyby   miały   boleć
  —   taką   refleksję   zanotował 
w swoim  Dzienniku   z klasztoru   trapistów  H.   J.   M.   Nouwen,   na   początku   swoich 
siedmiomiesięcznych rekolekcji w klasztorze trapistów.

Termin  rekolekcje  pochodzi od łacińskiego słowa  re–colligere  i oznacza  zbierać na nowo
odzyskać. Czas rekolekcji może  być dla każdego z nas takim właśnie  zebraniem swojego 
życia na nowo
,  odzyskaniem  tego, co w nim jest najistotniejsze, z pomocą Słowa Bożego. 
Rekolekcje winny być dla nas jednym wielkim pytaniem: Czy istnieje trwały punkt, w którym 
zakotwiczone jest moje życie i z którego mogę wyruszyć w dalszą podróż, z nadzieją, odwagą 
i zaufaniem
? Zadawanie sobie pewnych zasadniczych pytań może być dla nas trudne, jak 
trudne było dla cytowanego powyżej autora. Poznawanie siebie, które ma nas doprowadzić do 
poznania Boga działającego w nas, może okazać się wielką i wymagającą pracą. Będzie to 
jednak zmaganie, walka nie tylko z ludzką ograniczonością i słabością w nas, bo nie toczymy 
bowiem   walki   przeciw   krwi   i ciału
,   ale   będzie   to   walka   przede   wszystkim  przeciw 
Zwierzchnościom,   przeciw   Władzom,   przeciw   rządcom   świata   tych   ciemności,   przeciw  
pierwiastkom duchowym zła na wyżynach niebieskich
  (Ef 6, 12). Rekolekcje to czas, który 
może przynieść ból. Jest to jednak również czas leczenia ran zadanych nam przez życie lub 
też ran, które zadaliśmy sami sobie.

2. Diament pod popiołami powierzchowności

Pan Jezus w przypowieści o siewcy ukazuje nam ścisłą zależność pomiędzy skutecznością 
Słowa   Bożego   a żyznością   gleby   serca,   na   które   ono   pada.   Ujawnienie   się   mocy   Słowa 
Bożego zależy od urodzajności gleby. Jeśli gleba jest nieodpowiednia lub nieodpowiednio 
przygotowana,   skalista,   porośnięta   chwastami,   zdeptana,   to   Słowo   Boże   pozostaje 
bezskuteczne,   jeśli   zaś   gleba   jest   urodzajna,   Słowo   Boże   może   objawić   całą   swoją   moc  
przemieniającą  serce  i życie  człowieka.  Jedno  z najważniejszych  pytań  na  czas  rekolekcji 
brzmi: Jaką glebą jest moje  serce? Jak uczynić ją bardziej urodzajną i pełniej otwartą na 
ziarno   Słowa?   Dotychczasowe   etapy  Ćwiczeń   duchownych  przez   które   przeszliśmy 
rozpoczęły w nas proces spulchniania i użyźniania gleby naszego serca. Jest to jednak ciągły 
proces, który winien nieustannie trwać. Jeżeli chcemy prowadzić autentyczne życie duchowe, 
nie możemy zaprzestać troski i wysiłku, aby gleba serca była coraz pełniej przygotowywana 
na przyjmowanie Słowa.

background image

Poznaniu Boga i Jego Słowa winno więc odpowiadać w naszym życiu rozpoznanie gleby 
naszego serca, rozpoznanie samych siebie. Autentyczne otwarcie się na obecność Boga i Jego 
działanie wymaga od nas prawdziwej i głębokiej wiedzy o glebie serca, o sobie. Intymny, 
zażyły   kontakt   z Bogiem,   wnikanie   w Jego   tajemnicę   dokonuje   się   przy   jednoczesnym 
wnikaniu   w siebie   i zrozumieniu   samego   siebie.   Jeżeli   autentycznie   i   z odwagą   wejdę 
w Słowo   Boże,   poddam   się   Jego   działaniu,   Jego   osądowi,   to   wówczas   ono   objawi   mi 
prawdziwy obraz miłującego Boga oraz prawdziwy obraz człowieka. Słowo Boże objawia 
człowiekowi genezę jego istnienia; objawia mu również cel i sens jego życia. To samo Słowo 
objawia   człowiekowi   także,   kim   jest   Bóg,   który   go   stworzył   z miłości   i przeznaczył   do 
istnienia w miłości.

Życie chrześcijanina, jego rozwój wewnętrzny wymaga więc nieustannego poznawania siebie 
samego   oraz   poznawania   Boga   i Jego   Słowa.   Głębokie   i autentyczne   poznanie   siebie 
prowadzi nas do poznania Boga. Poznanie Boga zaś prowadzi nas do poznania siebie. Dzięki 
tajemnicy   Wcielenia   poznanie   swojego   własnego   człowieczeństwa   staje   się   jednocześnie 
drogą do poznania Boga, a poznanie Boga objawia nam istotę życia ludzkiego.

Słowo Boże odsłania nam najpierw naszą prawdziwą wielkość, która wypływa z wielkości 
samego   Stwórcy.   Tę   wielkość   człowieka   odkrywamy   poprzez   kontemplację   Jezusa, 
Wcielonego   Syna   Bożego.   Wielkość   człowieka   ujawnia   się   w tym,   iż   Bóg   uznał   go   za 
godnego   zesłania   doń   swojego   Syna.   Wcielony   Syn   Boży   objawia   i potwierdza   wielkość 
i godność każdego człowieka, a jednocześnie broni jej przed niszczącymi skutkami grzechu, 
które uderzają w ludzką godność.

Wielkość   człowieka   ujawnia   się   w jego   najgłębszych   pragnieniach   i dążeniach.   Dzięki 
medytacji   Słowa   Bożego   odkrywamy   i jednocześnie   oczyszczamy   nasze   wnętrze 
z grzesznych   pożądliwości.   Najgłębszym   dążeniem,   największym   pragnieniem   człowieka 
będzie zawsze dążenie do Boga, pragnienie Boga. Dzięki medytacji Słowa uświadamiamy 
sobie tęsknotę za Tym, od którego pochodzimy i do którego nieustannie zdążamy. Dzięki 
medytacji Słowa Bożego odkrywamy tę głębię serca w nas, którą może wypełnić tylko On 
sam, Jego nieskończona, odwieczna Miłość. Słowo Boże ujawnia niepokój ludzkiego serca 
nie powierzonego jeszcze w pełni Bogu.

Nie   jest   rzeczą   prostą   ani   łatwą   odnajdywać   na   co   dzień   swoje   najgłębsze   tęsknoty 
i pragnienia,   ponieważ   najczęściej   są   one   zagrzebane  popiołami   powierzchowności  (T. 
Merton).   Właśnie   Słowo   Boże   pomaga   nam   wejść   w nasze  popioły   powierzchowności 
i odkryć cały nasz wewnętrzny nieład, nasze zakłamanie, liczne nieuświadomione motywy 
postępowania, niszczące nas namiętności, zranienia życiowe, urazy, słowem wszystko to, co 
czyni   nas   niezdolnymi   do   codziennego   doświadczania   w nas   najgłębszych   pragnień 
i najgłębszych tęsknot. Pod popiołami powierzchowności leży jednak diament — duchowość 
człowieka,   miejsce   intymnego   dialogu   stworzenia   ze   Stwórcą,   dziecka   z Ojcem,   ucznia 
z Mistrzem.   Pod  popiołami   powierzchowności  ukryte   są   nasze   najgłębsze   tęsknoty 
i pragnienia, tęsknota za Bogiem i pragnienie Jego odwiecznej miłości.

background image

Prośmy   w serdecznej   rozmowie   z Matką   Najświętszą,   z Jezusem   Chrystusem,   z Bogiem 
Ojcem o światło Ducha Świętego. Ono bowiem może nam pozwolić przeżyć tajemnicę Boga 
i tajemnicę nas samych. Prośmy także o odwagę w poznawaniu siebie samych, byśmy nie 
przestraszyli   się,   gdy   dotykać   będziemy   głębokich   korzeni   zła   w nas:   naszego   egoizmu, 
pychy, agresji, zmysłowości, bierności życiowej, skłonności do urazów, itp. Prośmy o moc 
wiary,   która   może   nas   przekonać,   że   Bóg   jest   zawsze   silniejszy   od   największej   ludzkiej 
słabości. Módlmy się o głęboką świadomość, że Bóg, który wchodzi w nasze życie, pragnie 
nas uleczyć, wyzwolić, zbawić.

Św. Augustyn modli się:  Obym poznał siebie, obym poznał Ciebie. Uczyńmy tę modlitwę 
naszą własną. Obym poznał siebie — obym poznał Twoje odbicie w moim sercu, Twój obraz 
we   mnie   oraz   to   wszystko,   co   go   we   mnie   zniekształca.  Obym   poznał   Ciebie  —   obym 
doświadczył Ciebie jako miłość, obym mógł się uwolnić od wszystkich fałszywych pojęć 
o Tobie.

Całe   rozważanie   zakończmy   piękną   modlitwą   T.   Mertona   o znalezienie   siebie   samego: 
Uwolnij od grzechu duszę moją, o Boże, ale równocześnie napełnij ogniem Twoich źródeł  
moją wolę. Bądź światłem mojego umysłu, chociaż to może oznaczać: stań się ciemnością dla  
mego doświadczenia — ale także zalej me serce Twoim nieogarnionym życiem. Niechaj me  
oczy nie widzą na tym świecie nic oprócz Twojej chwały, a moje ręce nie dotykają niczego, co  
by nie było narzędziem służby Twojej. Niech język mój zajmie się tym, o co nikt nie prosi. 
Pragnę   chwytać   Twoje   słowa   i wsłuchiwać   się   w harmonie   stworzone   przez   ciebie,  
wyśpiewujące Twoje hymny. (...)

Przede   wszystkim   przeto   ustrzeż   mnie   od   grzechu.   Zachowaj   mnie   od   śmierci   grzechu  
ciężkiego, który wprowadza piekło do duszy. Oddal ode mnie grzech zmysłów, który zaślepia  
i zatruwa   serce.   Powstrzymaj   mnie   od   grzechów   wgryzających   się   w ciało   człowieka  
nieugaszonym   ogniem,   który   je   na   wskroś   przeżera.   Strzeż   mnie   od   równoznacznej  
z nienawiścią miłości pieniądza, od skąpstwa i ambicji, które dławią we mnie życie. Chroń  
mnie od martwoty prac poczętych z próżności i od niewdzięcznego trudu, w którym artyści 
niszczą sami siebie z pychy, dla zdobycia sławy i majątku, a święci duszą się, przywaleni  
lawiną niewczesnej gorliwości. Zagój ropiejącą ranę mej pożądliwości i zatamuj pragnienia 
wyczerpujące mą naturę daremnym upływem krwi. Wyrzuć precz węża zawiści, który jadem  
swym zatruwa miłość i zabija wszelką radość.

Rozwiąż mi ręce i wyswobódź serce z więzów lenistwa. Uwolnij od gnuśności, przebierającej  
się chętnie za wolę czynu tam, gdzie wszelkie działanie jest zbędne i od tchórzostwa, które 
zajmuje się tym, o co nikt nie prosi, ażeby się uchylić od prawdziwej ofiary.

Daj mi za to siłę, która w milczeniu i spokoju czeka na Ciebie. Obdarz mnie pokorą, jedyną  
sprawczynią pokoju, i uwolnij mnie od pychy, która jest najprzykrzejszym ciężarem. Obejmij  
moje serce i duszę prostotą miłości. Niechaj żyję tylko jedną myślą i jednym pragnieniem 
miłości: ażebym mógł Cię ukochać nie dla zasługi ani dla doskonałości, nie dla cnoty ani  
nawet dla świętości, ale wyłącznie dla samego Ciebie. Bo zaspokoić i wynagrodzić miłość 
może tylko sam Bóg
.

background image

XX. PRAGNIENIA MODLITWY

 

Pierwszym i najważniejszym owocem odprawienia całych Ćwiczeń duchownych św. Ignacego 
Loyoli winno być przede wszystkim głębokie pragnienie modlitwy, które byłoby stopniowo 
wcielane w naszą codzienność. Ćwiczenia duchowe pomagają nam rozeznawać nasze warunki 
życiowe oraz wezwania i natchnienia, poprzez które Bóg zaprasza nas do coraz głębszego 
zjednoczenia z Nim.

Najbliższe trzy rozważania poświęcimy modlitwie. W obecnej konferencji będziemy mówić 
o potrzebie poświęcenia czasu oraz pielęgnowaniu pragnień modlitwy. W następnej będziemy 
mówić   o potrzebie   czy   wręcz   konieczności   modlitwy   dla   naszego   życia.   W trzeciej 
konferencji zaś będziemy mówić o metodach modlitwy, dzięki którym możemy coraz pełniej 
łączyć modlitwę z naszym życiem.

1. Modlitwa wymaga czasu

Życie modlitwy wymaga czasu. Od wszystkich: od duchownych i od świeckich. Modlitwa 
wymaga czasu, ponieważ Bóg działa w czasie. Sam istniejąc od wieków umieścił człowieka 
w czasie.

Modlitwą zostaje objęty cały czas człowieka.  Zawsze się módlcie i nigdy nie ustawajcie  — 
mówi Jezus (por. Łk 18, 1). Modlitwa nie jest tylko zbiorem pojedynczych aktów, ale jest 
wierną relacją, trwałą więzią pomiędzy Bogiem a człowiekiem.

Modlitwa, tak samo jak ludzka miłość, wymaga czasu. Nierzadko dobrze zapowiadające się 
małżeństwa, rodziny, przyjaźnie rozpadają się właśnie dlatego, iż kochającym się osobom 
brakuje czasu dla siebie. Pełna spontaniczności miłosna fascynacja łatwo zamiera, jeżeli nie 
podtrzymuje jej i nie rozwija wzajemne obcowanie i dialog.

Modlitwa posiada swój dynamizm. Jeżeli pragniemy, aby życie duchowe rozwijało się w nas, 
trzeba go odkryć i uszanować. Wejść w życie modlitwy, to wejść na drogę. Chrześcijaństwo 
jest  drogą.  Droga  modlitwy   wymaga   czasu  poświęcanego  jej  systematycznie  i regularnie. 
Niemowlę   nie   może   w jednym   dniu   nasycić   się   miłością   matki   na   kilka   tygodni.   Ono 
potrzebuje jej codziennej obecności, rozmowy, codziennej pociechy i ciepła. Człowiek przed 
Bogiem   jest  jak   niemowlę   u swej   matki  i potrzebuje   również   co   dzień   Jego   obecności 
i miłości.

Jak modlić się regularnie w naszym codziennym zabieganym życiu? Jak wykroić czas na 
systematyczną modlitwę w nadmiarze zajęć i obowiązków, którymi nierzadko czujemy się 
przytłoczeni?

background image

Oto, jaką radę daje doświadczony ojciec duchowny człowiekowi bardzo  zapracowanemu, 
który nosi jednak w sobie głębokie pragnienie modlitwy:

Jedynym rozwiązaniem będzie tu plan modlitw, którego nigdy nie zmienisz bez zasięgnięcia  
rady twojego duchowego kierownika. Ustal rozsądną porę, a gdy to zrobisz, trzymaj się jej za  
wszelką cenę. Uczyń z modlitwy swoje najważniejsze zadanie. Niech każdy wokół ciebie wie,  
że jest to jedyna rzecz, której nigdy nie zmienisz, i módl się zawsze o tej samej porze. Ustal  
dokładne godziny i trzymaj się ich. Wyjdź od znajomych, kiedy zbliża się ta pora. Po prostu  
niech wtedy będzie dla ciebie niemożliwa jakakolwiek praca, nawet gdyby wydawała ci się  
pilna, ważna i decydująca. Kiedy będziesz wierny temu postanowieniu, powoli się przekonasz,  
że nie ma sensu myśleć o wielu problemach, ponieważ i tak nie można ich rozstrzygnąć w tym 
czasie. I wtedy powiesz sobie w czasie tych wolnych godzin: Ponieważ nie mam teraz nic do  
roboty, mogę się modlić. I tak modlitwa stanie się równie ważna jak jedzenie i spanie; wolny 
czas,   przeznaczony   na   to   stanie   się   czasem   uwalniającym,   do   którego   przywiążesz   się  
w dobrym sensie tego słowa
 (H. J. M. Nouwen).

Powyższa propozycja z pewnością jest bardzo trudna, szczególnie wówczas, gdy prowadzimy 
nieregularny,   a może   nawet   chaotyczny   tryb   życia.   Ale   odczucie,   że   dłuższa,   regularna, 
codzienna modlitwa jest w naszym życiu rzeczą nierealną, może być oznaką, iż zepchnęliśmy 
modlitwę na margines naszego życia. Takie odczucie mówi nam również, że wiele mamy  
jeszcze do zrobienia, aby przywrócić modlitwie jej właściwe miejsce.

Potrzebę systematyczności w modlitwie dobrze podkreśla słowo  ćwiczenia, często używane 
przez św. Ignacego Loyolę w jego książeczce Ćwiczeń duchownychPod mianem Ćwiczenia 
duchowne
 — pisze św. Ignacy — rozumiem wszelki sposób odprawiania rachunku sumienia,  
rozmyślania, kontemplacji, modlitwy ustnej i myślnej. (...) Albowiem jak przechadzka i bieg 
są ćwiczeniami cielesnymi, tak podobnie ćwiczeniami duchownymi nazywam wszelki sposób  
przygotowania i usposobienia duszy do usunięcia wszelkich uczuć nieuporządkowanych, a po 
ich usunięciu do szukania i znalezienia woli Bożej
 (ĆD, 1).

Nie   tylko   sport,   ale   każda   inna   dziedzina   życia,   w której   pragniemy   być   kompetentni, 
wymaga  ciągłych ćwiczeń. Jeżeli pragniemy wzrastać w modlitwie, trzeba się nam w niej 
ćwiczyć. Modlitwa  odruchowa  i spontaniczna  winna być dopełnieniem modlitwy regularnej 
i systematycznej. Nie można przeciwstawiać potrzeby spontaniczności w modlitwie potrzebie 
systematyczności i wysiłku. Obie potrzeby są ważne. Dopiero wówczas, kiedy spotkają się 
w nas te dwa nurty modlitwy, możemy mówić o pełnym życiu modlitwy.

Modlitwa  odruchowa  i spontaniczna  będzie   w nas   coraz   głębsza,   jeżeli   równocześnie 
będziemy   systematycznie   podejmować  ćwiczenie   się  w modlitwie.   Wrażenie,   jakie 
towarzyszy wielu ludziom, iż można w modlitwie odwołać się tylko do spontaniczności, jest 
złudne i prowadzi do zamierania w człowieku pragnienia modlitwy.

2. Modlitwa domaga się walki

background image

Modlę   się   kiedy   mam   ochotę!   Dlaczego   mam   się   modlić   na   siłę,   wbrew   sobie?  Takie 
stwierdzenia   wydają   się   być   bardzo   humanitarne   i bardzo  ludzkie.   Zawierają   one   jednak 
w sobie pułapkę. Oto pewna analogia mogąca nam pomóc zrozumieć istotę tej pułapki.

Czyż   w sytuacji   konfliktu   w małżeństwie,   w rodzinie,   w przyjaźni   możemy   powiedzieć 
podobnie: Dlaczego mam kochać  wbrew sobie? Dlaczego mam przebaczyć  na siłę? Jeżeli 
pragniemy uzdrawiać, a przez to pogłębiać nasze więzi z ludźmi, których kochamy, trzeba 
nam pokonywać wiele oporów na siłęwbrew sobie. Podobnie, jeżeli chcemy pogłębiać naszą 
więź z Bogiem, trzeba nam się modlić nieraz wbrew sobie. I chociaż pojęcie modlitwy wbrew 
sobie
  nie oznacza jedynie woluntarystycznego wysiłku, to jednak naprowadza nas ono na 
potrzebę zaangażowania, ofiary i walki wewnętrznej w nawiązywaniu naszej więzi z Bogiem.

Ojcze, która cnota lub dzieło jest najtrudniejsze ze wszystkich?  — zapytali mnisi sławnego 
z mądrości ojca pustyni, Agatona. Ten odrzekł: Wybaczcie — wydaje mi się, że nie ma trudu  
tak wielkiego jak modlitwa. Bo zawsze, kiedy człowiek chce się modlić, nieprzyjaciele starają  
się   mu   przeszkodzić.   Wiedzą   bowiem,   iż   mogą   mu   zaszkodzić   tylko   wówczas,   kiedy  
powstrzymają go od modlitwy. I w każdym innym ćwiczeniu, jakiego by się człowiek podjął,  
jeżeli jest wytrwały, zdobywa łatwość. W modlitwie zaś, aż do ostatniego tchu potrzeba walki
.

Stwierdzenie, iż w modlitwie aż do ostatniego tchu potrzeba walki, może wydać się nam 
przytłaczające   i pełne   pesymizmu.   Kiedy   jednak   głębiej   zastanawiamy   się   nad   ludzkim 
życiem, dochodzimy do wniosku, iż wiele ważnych dla człowieka spraw potrzebuje walki aż 
do ostatniego tchu
. To samo stwierdzenie możemy odnieść do ludzkiej miłości. Ona także 
wymaga  walki aż do ostatniego tchu. Nierzadko rozbicie małżeństwa,  rodziny, przyjaźni, 
wspólnoty   wynika   właśnie   z tego,   iż   łatwo   popada   się   w rezygnację   i nie   walczy   się 
o prawdziwe oddanie, o wzajemną ofiarność, przezwyciężenie urazów, o wzajemny dialog. 
Na pytanie, czy walka o prawdziwą miłość jest tylko udręką, może odpowiedzieć sobie tylko 
ten, kto naprawdę kocha.

Zakochani   młodzi   ludzie,   kochający   się   małżonkowie,   kochający   swoje   dzieci   rodzice, 
a przede  wszystkim mistycy  wiedzą  najlepiej, iż jarzmo  walki  o miłość  jest  słodkie,  a jej 
ciężar jest lekki. W modlitwie aż do ostatniego tchu potrzeba walki, bo modlitwa jest także 
wyrazem   miłości.   O naszą   odpowiedź   dawaną   Bogu   i   o wierność   w niej   trzeba   walczyć. 
Tylko   ci,   którzy   znają   naprawdę   życie   ludzkie   wiedzą   dobrze,   iż   wierność   w miłości, 
jakiejkolwiek miłości, nie jest tanią cnotą, za którą wystarczy zapłacić odrobiną dobrej woli.

3. Nie czekajcie na ochotę do modlitwy

W naszej   modlitwie   nie   liczy   się   najpierw   to,   czego   doświadczamy   w świecie   uczuć. 
Doświadczenia   uczuciowe,   chociaż   nieodłącznie   towarzyszą   modlitwie   i są   jej   bardzo 
ważnym   elementem,   nie   stanowią   jednak   ostatecznego   kryterium   jej   autentyczności. 
Człowiek zaangażowany w modlitwę musi być czujny i rozeznawać, aby własnych poruszeń 
uczuciowych nie utożsamiać automatycznie z działaniem Boga.

background image

Na   modlitwie   trzeba   nam   nieustannie   powracać   do   podstawowej   prawdy,   że   nigdy   nie 
modlimy się sami. To Duch Święty, Duch Jezusa modli się w nas i przez nas. Wszystkie 
modlitwy liturgiczne Kościoła kończą się wezwaniem: Przez Chrystusa Pana naszego. Każda 
modlitwa,   wspólnotowa   czy   osobista,   jest   modlitwą  przez   Chrystusa,   w Chrystusie   i 
z Chrystusem
.

To Chrystus prowadzi nas do swojego Ojca, i dzięki Niemu możemy wołać do Boga: Abba, 
Ojcze
. Głęboka świadomość, iż nie modlimy się sami, ale Chrystus modli się w nas, sprawia, 
iż   nasze   odczucia   stają   się   względne.   Na   modlitwie   o wiele   bardziej   od   doświadczenia 
uczuciowego liczy się doświadczenie wiary. To właśnie wiara jest istotą modlitwy. Jest więc 
rzeczą drugorzędną, czy my sami jesteśmy zadowoleni z naszej modlitwy; czy sprawia nam 
przyjemność; czy przychodzi nam łatwo. Zadowolenie, przyjemność, łatwość modlitwy nie 
może być jej ostatecznym kryterium.

Jezus wzywa nas, abyśmy modlili się zawsze i nigdy nie ustawali. Nie możemy się więc 
modlić   tylko   wówczas,   gdy   mamy   ku   temu   nastrój   i ochotę,   gdy   uczuciowo   jesteśmy 
pociągani do modlitwy. Im większą czujemy niechęć do modlitwy i im bardziej czujemy się 
ospali, smutni i przygnębieni, tym więcej potrzebujemy modlitwy, ponieważ potrzebujemy 
umocnienia.

Nikt z nas nie rodzi się z odczuwalną potrzebą modlitwy. Potrzebę tę musimy w sobie dopiero 
obudzić. Istnieje wprawdzie w każdym z nas głębokie pragnienie Boga, ale jest ono często 
uśpione, zagłuszone. Aby móc doświadczać potrzeby modlitwy, trzeba się modlić. To właśnie 
na modlitwie rodzi się stopniowo potrzeba modlitwy. Im więcej człowiek się modli, tym 
bardziej nienasycone jest jego pragnienie modlitwy.

Jeżeli nawet doświadczamy w jakimś stopniu potrzeby modlitwy, to przez to nie staje się ona 
łatwa.   Potrzeba   modlitwy   nie   niweczy   trudu   modlitwy.   Dlaczego?   Ponieważ   modlitwa 
najczęściej   nie   przynosi   zadowolenia   i pociechy   naszym   zmysłom.   Modlitwa   przekracza 
ludzkie   zmysły.   Przekracza   to,   co   jest   materialne,   co   jest   tylko   czasowe   i przestrzenne. 
Modlitwa dosięga wieczności.

Właśnie dlatego, że modlitwa przekracza ludzkie wymiary, tak łatwo rodzą się wątpliwości: 
jaki sens ma czynność, której skuteczności nie można sprawdzić, jaki sens ma wołanie, na 
które nie otrzymuje się natychmiastowej i sprawdzalnej zmysłami odpowiedzi? Jeżeli chcemy 
się modlić, nie możemy czekać, aż nasze wątpliwości ustaną, aż przyjdzie nam ochota na 
modlitwę.   Wielu   przestało   się   modlić   właśnie   dlatego,   iż   dali   się   zwieść   własnym 
wątpliwościom.   Trzeba   nam   się   modlić   wbrew   naszym   wątpliwościom   i pomimo   braku 
ochoty.

Jeżeli chcecie się modlić — nie czekajcie na ochotę do modlitwy, bo w końcu przestaniecie się  
modlić właśnie wtedy, gdy modlitwa będzie wam najbardziej potrzebna. Jest to niebezpieczne  
złudzenie,   które   już   wielu   ludzi   oddaliło   od   Chrystusa.   Pragnienie   modlitwy   jest   już   jej  
owocem. Niechaj wam wystarczy świadomość, że Bóg na was czeka. Bóg pragnie was widzieć  

background image

modlących   się   nawet   wówczas,   gdy   nie   macie   na   to   ochoty.   A może   właśnie   szczególnie 
wówczas?
 (R. Voillaume).

Św. Ignacy Loyola doradza, aby w czasie strapienia wewnętrznego, kiedy trudno wytrwać na 
modlitwie, nie tylko jej nie skracać, ale nawet nieco ją przedłużyć, a to w tym celu, żeby 
działać przeciw strapieniu i przezwyciężyć pokusy. Trzeba się bowiem przyzwyczaić nie tylko  
do tego, żeby stawić opór przeciwnikowi, ale nadto, żeby go powalić na ziemię
 (ĆD, 13).

W czasie modlitwy jesteśmy kuszeni najpierw do porzucenia modlitwy. Zniechęcenie, nuda, 
wewnętrzna   ociężałość,   budzące   się   namiętności   nacierają   na   nas   rodząc   niepokój 
wewnętrzny; czy w takim stanie ducha możemy się modlić? czy mamy prawo rozmawiać 
z Bogiem   posiadając   tak  okropne  myśli,   pragnienia,   odczucia?   Wykorzystując   nasze 
wewnętrzne nieuporządkowanie zły duch przekonuje nas, że jesteśmy niegodni stanąć przed 
Bogiem. To wielka pokusa.

Jeżeli jednak pokonamy te przeszkody, wówczas pojawić się może druga pokusa, gorsza od 
pierwszej,   pokusa  idealnej   modlitwy.   Chcieć   modlić   się   lepiej   niż   się   umie   w danym 
momencie, jest zawsze kuszeniem złego ducha. Wielu ludzi porzuciło modlitwę tylko dlatego, 
iż weszli w logikę takiej pokusy: „Jeżeli twoja modlitwa jest taka uboga, słaba, jeżeli nie 
przynosi owoców, których oczekujesz, to będzie lepiej ją porzucić?”

Trzeba nam zgodzić się na ubóstwo naszej modlitwy. Jeżeli z ubóstwem modlitwy łączy się 
szczerość,   otwarcie   i hojność,   podoba   się   ona   Bogu,   zbliża   nas   do   Niego.   Pozwala   nam 
doświadczyć, iż jesteśmy Jego dziećmi.

4. Wierność w modlitwie

Jednym z najtrudniejszych problemów współczesnego człowieka jest wierność w relacjach 
międzyosobowych.   Niewiernością   nacechowane   są   dziś   niemal   wszystkie   więzi 
międzyludzkie. Niewierność ujawnia się zwłaszcza w życiu rodzinnym i małżeńskim. Dzisiaj 
wiele małżeństw decyduje się na rozwód łatwiej niż kiedykolwiek w przeszłości. Wielu ojców 
opuszcza   dom   zostawiając   swoje   dzieci.   Podtrzymują   z nimi   jedynie   luźny   i mało 
zobowiązujący kontakt. Słusznie w takiej sytuacji dzieci czują się zdradzone. Także wiele 
osób duchownych łatwo dziś łamie zobowiązania swojego stanu kapłańskiego czy zakonnego.

Niewierność   ta   ujawnia   się   również   w relacji   do   Boga.   Wielu   ludzi,   nie   wyrzekając   się 
wprawdzie   swojej   wiary,   łatwo   rezygnuje   z aktywnego   życia   religijnego   tłumacząc   się 
brakiem czasu i sił na praktyki. Dla wielu życie duchowe wydaje się być już tylko luksusem, 
na który mogą sobie pozwolić jedynie mnisi.

Niewierność   współczesnego   człowieka   przejawia   się   także   w łatwym   łamaniu   przyjętych 
norm życia osobistego i społecznego. Wiele podstawowych zasad moralnych odnoszących się 
do   ludzkiego   życia   i postępowania,   które   nigdy   dotąd   nie   były   podważane,   jest   dziś 
kwestionowanych   w sposób   zasadniczy.   Wielu   próbuje   uzasadniać   ich   nieprzydatność 
naszych czasach.

background image

Niewierność współczesnego człowieka nie wynika z przypadku czy tym bardziej z jego złej 
woli. Zbyt szybkie tempo życia, ciągłe przemęczenie, częste znerwicowanie — to wszystko 
sprawia, iż żyje on jakby poza sobą i nie jest w stanie kontrolować tego, co się w nim i z nim 
dzieje.   Mała   świadomość,   czy   wręcz   nieświadomość   siebie   sprawiają,   iż   wiele   ważnych 
decyzji człowiek współczesny podejmuje kierując się subiektywnymi odruchami, u podłoża 
których jest często lęk, brak poczucia bezpieczeństwa, a przede wszystkim brak dojrzałości 
emocjonalnej i duchowej.

a) Wierność w miłości

Najgłębszym  jednak  podłożem niewierności  człowieka  w relacjach   międzyosobowych   jest 
niezdolność   do   wejścia   w doświadczenie   miłości:   w przyjmowanie   miłości   od   innych 
i dawanie na nią odpowiedzi. Niewierność człowieka wypływa z lęku przed bezwarunkowym 
oddaniem   się   drugiemu:   Bogu   i człowiekowi.   Człowiek   boi   się   zatracić   siebie   i swoją 
wolność.

W doświadczeniu niewierności ścierają się ze sobą dwa sprzeczne odczucia: z jednej strony 
wielka   potrzeba   miłości,   akceptacji,   bezpieczeństwa,   emocjonalnego   ciepła,   która   każe 
człowiekowi   szukać   wciąż   nowych  obiektów   miłości   i oddania,   z drugiej   zaś   jakieś 
wewnętrzne zablokowanie, głęboki lęk przed przyjęciem właśnie tego, czego tak bardzo się 
potrzebuje. Przyznanie się przed sobą samym do tego, iż potrzebuje się miłości i uczucia 
Drugiego  odbierane   jest   jako   upokorzenie   i zniewolenie.   Trwanie   w takim   stanie   rozbija 
i nerwicuje człowieka coraz głębiej.

Uciekając od najgłębszego zaangażowania w relację z Drugim człowiek odnosi wrażenie, iż 
obronił własną  niezależność i wolność. Jest to jednak wolność negatywna —  wolność  od 
miłości oraz wolność od trudu i ofiar z nią związanych. Ta właśnie negatywna wolność staje 
się   jednocześnie   dręczącą   samotnością,   egzystencjalną   nudą   i doświadczeniem   bezsensu. 
Człowiek nie wie wówczas, po co i dla kogo żyje.

Doświadczenie pokazuje jednak, iż ta negatywna przestrzeń powstała po odmowie kochania 
nie pozostaje jednak zbyt długo pusta. Zwykle szybko zostaje ona  zagospodarowana  przez 
różnorakie zniewolenia: posiadanie materialne, zmysłowość w różnej formie, niszczące chore 
ambicje, nieludzką ideologię, itp. Człowiek broniąc się przed miłością (Boga i ludzi) staje się 
niewolnikiem siebie i własnej pożądliwości.

Modlitwa   uczy   nas   wierności.   Pokazuje   nam,   iż   wierność   w miłości   wymaga   najpierw 
pokornej akceptacji własnych potrzeb i pragnień miłości, zarówno tej zwyczajnej ludzkiej 
miłości   (narzeczeńskiej,   małżeńskiej,   rodzicielskiej,   przyjacielskiej),   jak   również 
nieskończonej   i odwiecznej   miłości   Boga.   Modlitwa   daje   nam   odwagę   zaakceptowania 
ryzyka związanego z przyjmowaniem i dawaniem miłości.

Modlitwa objawia nam Boga, który zawsze pozostaje wierny człowiekowi i nigdy go nie 
zdradzi.  Czy może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, ta, która kocha syna swego  

background image

łona? A nawet, gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie  (Iz 49, 15). Na modlitwie 
człowiek syci się wiernością Boga i uczy się odpowiadać wiernością na wierność.

b) Wierność w modlitwie

Aby nasza modlitwa mogła wpływać na nasze życie i przemieniać je, musi być wierna. Nie 
wystarczy   chwilowy   modlitewny   zapał   i entuzjazm.   Kiedy   człowiek   wchodzi   w głęboką 
relację z Bogiem i pragnie, aby Bóg zawładnął jego życiem, to musi mieć świadomość, że 
rozpoczyna się w nim nowe życie. Wymaga ono troski, ofiary i pracy.

Doświadczenie   mówi   nam,   że   wierność   Bogu,   sobie   i bliźniemu   wymaga   od   nas   walki. 
Modlitwa   jest   walką.   Ten,   kto   rozpoczynając   modlitwę   unikałby  wysiłku   i zmagania,   nie 
pozostanie jej wierny.

Aby   się   modlić   w sposób  wierny,   trzeba   podejmować   decyzje   modlitwy;   nie   raz   na   rok, 
miesiąc   czy   nawet   raz   na   tydzień,   ale   każdego   dnia,   przed   każdą   modlitwą.   Z czysto 
ludzkiego punktu widzenia brak nam motywów, aby się modlić. Aby obejrzeć dobry film, 
spędzić   sympatyczny   wieczór   z przyjaciółmi   nie   potrzeba   wielkiego   wysiłku.   Takie 
doświadczenia przychodzą nam łatwo. Jesteśmy po ludzku pociągani przez te czynności.

Wprawdzie   mogą   pojawić   się   w naszym   życiu   chwile,   w których   modlitwa   będzie 
przychodziła nam łatwo. Częściej jednak będziemy doświadczać trudu modlitwy. Nierzadko 
staniemy przed jakąś pustką wewnętrzną, jakby przed jakąś niemożnością wydobycia z siebie 
czegokolwiek. Nieraz ogarnie nas niepokój i lęk o siebie, wątpliwości, czy nasza modlitwa 
ma sens. W takich chwilach dialog z Bogiem staje się trudny. Wierność modlitwie wymaga 
wówczas wewnętrznego zmagania.

Tej wierności na modlitwie domaga się od nas Jezus. Św. Paweł wielokrotnie zachęca nas, 
aby się modlić w każdym czasie, bez przerwy, przy każdej sposobności, w dzień i w noc. Sam 
również daje nam przykład takiej modlitwy (por. Ef 6, 18; Kol 1, 9; 1 Tes 3, 10; 5, 17; 2 Tes 
1, 11).

Wierność na modlitwie to nie tylko wierność czasowi modlitwy, ale to przede wszystkim 
wierność wezwaniu, które Bóg kieruje do człowieka, wierność Jego miłości, Jego woli. Ta 
właśnie wierność wymaga  jedności pomiędzy czasem modlitwy a życiem człowieka. Bóg 
wchodząc   w ludzkie   życie   kładzie   na   nim   swoją   rękę,   ogarnia   je   i przenika   (Ps   139). 
Modlitwa i życie stają się wówczas jednym, ponieważ kieruje nimi jedna miłość Boga, jeden 
Jego Duch, jedna Jego wola.

Wierność Bożemu  wezwaniu usłyszanemu  na modlitwie sprawia, iż modlitwa  przemienia 
życie;   być   może   bardzo   powoli,   ale   w sposób   widoczny.   Wierność   Bogu   na   modlitwie 
przemienia najpierw serce człowieka, które kształtuje się na wzór Serca Jezusowego. Z serca 
zaś ludzkiego wypływają zarówno złe, jak i dobre czyny. Z serca niewiernego, poddanego 
pożądliwości, rodzą się złe czyny. Natomiast serce przemienione miłością Boga, rodzi czyny 
wierne tej miłości, czyny odmieniające życie.

background image

XXI. POTRZEBA MODLITWY

 

1. Modlitwa w chwilach pokus

Obserwując   nasze   życie   i życie   innych   widzimy,   iż   nierzadko   przychodzą   na   nas  okresy 
rozprężenia   wewnętrznego,   chłodu,   oschłości
  (K.   Rahner).   W takich   chwilach   jesteśmy 
kuszeni, aby zatrzymać się na tym, co zewnętrzne, powierzchowne i materialne. Szczególnie 
w naszych   czasach   jesteśmy   kuszeni   do   tego,   aby   skoncentrować   się   na   materialnym 
dobrobycie i konsumpcji zmysłowej. Pokusa ta jest przede wszystkim owocem lekceważenia 
Boga oraz próby urządzania swojego życia i życia innych bez Niego. Patrząc na pokusę tylko 
od zewnątrz, może nam się wydawać, że łatwo ją przezwyciężyć. Takie odczucie mamy tylko 
do   momentu   rozpalenia   się   w nas   pożądliwości.   Gdy   wzmaga   się   pożądliwość,   wówczas 
wydaje się nam, że musimy ulec. W chwilach silnych pokus grzech wydaje się koniecznością.

W pokusie   trzeba   nam   być   wielkimi   realistami.   Musimy   być   świadomi,   iż   w chwili 
prawdziwej pokusy może zabraknąć nam sił do jej przezwyciężenia. Nie możemy nigdy być 
pewni siebie. Subiektywna pewność siebie, nawet ta najsilniejsza, może być zwodnicza, jak 
zwodnicza była pewność siebie Piotra, który zapewniał Jezusa, iż pójdzie z Nim na śmierć. 
W chwili   pokusy   potrzebujemy   dopływu   nowych   sił   duchowych,   potrzebujemy   łaski, 
potrzebujemy   wiary.   Jeżeli   wchodzimy   w walkę   z pokusami   jedynie   z naszymi   słabymi 
siłami, które mamy, z pewnością przegramy.

Pokusie towarzyszy ciemność wiary, która sprawia, że modlitwa wydaje się być czynnością 
absurdalną, niepotrzebną, pustą. Konieczna jest wówczas wielka odwaga i zaufanie. Upaść na 
kolana przed Bogiem jako Ojcem w chwilach nasilających się pokus, pośród ciemności wiary 
— taki czyn wymaga od człowieka wielkiej determinacji duchowej. Modlić się naprawdę — 
to szukać oparcia dla swojego życia tylko w Bogu. Takie sytuacje egzystencjalne wymagają 
od nas heroizmu nagiej wiary.

Modlitwa w chwilach pokus jest przede wszystkim owocem nagiej wiary. Modlitwa rodzi się 
z wiary. Zaniedbywanie modlitwy wynika z zamierania wiary w człowieku. Porzucenie zaś 
modlitwy zawsze wyraża niewiarę. To właśnie wiara każe nam stawać przez Tym, którego nie 
widzimy ludzkimi oczyma. Oczy wiary mówią nam jednak, iż jest On bardziej realny niż 
jakakolwiek inna rzeczywistość. Człowiek, który pragnie się modlić, musi nauczyć się znosić 
w chwilach   pokusy  ciemności   nagiej   wiary,   wiary,   która   nie   jest   już   podtrzymywana 
pocieszeniem   duchowym,   emocjonalnymi   przeżyciami,   ludzką   satysfakcją.   Doświadczenie 
nagiej wiary, wiary czystej jest trudne i bolesne, ponieważ człowiek nie znajduje wówczas 
pomocy w ludzkim wymiarze. Doświadczenie czystej wiary każe nam rzucić się w przepaść
mając wewnętrzne przekonanie, iż Bóg nas pochwyci i ocali.

background image

Szczególnym rodzajem pokusy jest doświadczenie zagrożenia, lęku, odczucie niepewności 
jutra. Człowiekowi wydaje się wówczas, iż stanie się z nim coś niedobrego, coś strasznego
Odczucie zagrożenia może mieć swoje ściśle określone źródła: sytuację osobistą, rodzinną, 
sytuację społeczną, polityczną. Ale mogą pojawić się odczucia zagrożenia nie posiadające, na 
pierwszy   rzut   oka,   żadnego   źródła.   Te   zagrożenia   są   tym   boleśniejsze   i trudniejsze   do 
zniesienia, ponieważ są nieokreślone i trudne do sprecyzowania.

Człowiek   potrzebuje   oparcia   i bezpieczeństwa   dla   swojego   życia.   Odruchowo   szuka   go 
w związkach   emocjonalnych   z bliźnimi,   w posiadaniu   materialnym,   w pozycji   zawodowej, 
społecznej. Ale tak stworzone poczucie bezpieczeństwa ma swoje ściśle określone granice. 
Łatwo bywa zachwiane, a nawet burzone.

W zagrożeniu   i lęku   człowiekowi   wydaje   się,   iż   został   zupełnie   sam   i nikt   nie   może   mu 
pomóc. Rodzą się uczucia nieufności i podejrzliwości. Wszystko i wszyscy wydają się być 
wówczas wrogami człowieka. To odczucie wrogości automatycznie przenosi on na Boga. 
W doświadczeniu zagrożenia i lęku człowiekowi wydaje się, iż sam Bóg mu zagraża. Modlić 
się   w takiej   sytuacji   —   to   wejść   w stan   zagrożenia,   w poczucie   braku   bezpieczeństwa. 
Tymczasem   modlić   się   —   to   szukać   oparcia   tylko   w Bogu.   Modlić   się   —   to   pozwolić 
świadomie i w wolności rezygnować ze sztucznych zabezpieczeń, jakie dają  rzeczy. Modlić 
się — to uwierzyć, że Bóg jest moją jedyną ostoją, jedyną nadzieją, murem warownym, moją 
skałą,   tarczą,   moim   jedynym   obrońcą.   On   nie   pozwoli   mi   upaść.   Modlić   się   —   to 
doświadczać nieustannie troskliwości Ojca niebieskiego, bo przecież bez Jego wiedzy i woli 
nie spadnie nam z głowy nawet jeden włos (por. Mt 10, 30).

2. Modlitwa w chwilach cierpienia

Gdy   życie   płynie   na   spokojnie,   w chwilach   szczęścia   modlitwa   przychodzi   nam   zwykle 
łatwiej. Niemal spontanicznie zdobywamy się na modlitwę dziękczynienia, kiedy nie zagraża 
nam bezpośrednio jakieś większe niebezpieczeństwo. Czujemy się wówczas obdarowywani 
przez Boga i ludzi.

Rodzi się jednak pytanie: jak modlić się w chwilach cierpienia i bólu, w chwilach zagrożenia 
naszego życia? Nasza modlitwa byłaby bowiem mało  przydatna dla życia, gdyby nie była 
w stanie objąć naszych cierpień i zagrożeń, gdyby nie była nam pomocą w najtrudniejszych 
dla nas chwilach. Mówimy tutaj o cierpieniu na wszystkich płaszczyznach ludzkiego życia: 
fizycznej, psychicznej, duchowej.

Zauważmy,   iż   pierwszą   reakcją   człowieka   na   zagrożenie,   na   ból   i cierpienie   jest   odruch 
wewnętrznego buntu. Cała ludzka osobowość reaguje w ten sposób. Przeciwko cierpieniu 
i bólowi buntuje się najpierw ludzkie ciało. Drży. Reakcji odrzucenia i buntu doświadcza 
także   ludzka   emocjonalność.   W cierpieniu   towarzyszą   człowiekowi   najpierw   emocje 
negatywne:   poczucie   bezsilności,   lęku,   zagrożenia,   rozżalenia,   depresji,   agresji   wobec 
otoczenia.   Im   większy   ból,   tym   większe   uczucia   buntu   i zagrożenia.   Także   duchowość 
człowieka buntuje się i opiera. Wielkie i hojne oddanie się Bogu deklarowane w chwilach 

background image

spokojnie   upływającego   życia   i podniosłych   uroczystości,   nie   daje   się   łatwo   odtworzyć 
w momencie cierpienia.

W chwilach   cierpienia   i bólu   człowiek   —   stworzenie   rozdarte   między   doczesnością 
i wiecznością — jęczy i wzdycha w bólach rodzenia  (Rz 8, 22). Czas cierpienia jest zawsze 
czasem   wezwania   do   rodzenia   się   do  nowego   życia.   Aby   cierpienie   i ból   były  miejscem 
rodzenia się do życia, a nie do śmierci, potrzebujemy wytrwałej modlitwy, która obejmie 
całego udręczonego człowieka: jego udręczone ciało, psychikę i udręczonego ducha. Właśnie 
w chwilach cierpienia i bólu możemy modlić się całą naszą osobowością. Możemy modlić się 
cierpiącym ciałem, cierpiącą emocjonalnością, cierpiącą duszą. W cierpieniu modlimy się tak, 
jak kochamy Boga: całym sercem, całą duszą, całym umysłem, ze wszystkich sił.

Kiedy   człowiek   nie   modli   się   w cierpieniu,   rodzi   się   ku   śmierci.   Cierpienie   niszczy 
i degraduje   nie   tylko   ludzkie   ciało,   ale   także   ludzką   psychikę   i duszę.   Bez   wytrwałej 
modlitwy   z cierpienia   wychodzimy   bardziej   zbuntowani,   bardziej   samotni,   wyizolowani. 
I chociaż choroba ciała może minąć, to jednak może pozostać w nas cierpiące, zbuntowane  
i smutne serce
.

Cierpienie   oczyszcza,   uszlachetnia,   daje   nowe   życie,   ale   tylko   wówczas,   kiedy   staje   się 
modlitwą,   kiedy   cierpiący   pozwala   modlić   się   Duchowi   Świętemu   w swoim   udręczonym 
ciele, w udręczonej psychice, kiedy nie idzie za pierwszym odruchem buntu, ale bunt ten 
przemienia i ofiaruje Bogu w posłuszeństwie i poddaniu się Jego woli.

Nawet jeżeli w cierpieniu człowiek nie czuje zapału i smaku modlitwy, nawet jeżeli czuje się 
oschły i obojętny, jeżeli doświadcza bezsensu modlitwy, to jednak wiara każe mu przyjąć, iż 
łaska   Boga   i Jego   miłosierdzie   w tych   bolesnych   chwilach   są   bliższe   człowiekowi,   niż 
w jakichkolwiek   innych   momentach   życia.   Tylko   zranione   i zagubione   owieczki   Dobry 
Pasterz bierze na swe ramiona, ponieważ one bardziej niż inne potrzebują Jego pomocy.

Modlić   się   w chwilach   cierpienia   i bólu,   oznacza   najpierw   przyjąć   je   i zaakceptować. 
Akceptacja bólu i cierpienia nie polega jednak na bierności, rezygnacji, ucieczce od życia. 
Modlitwa   w cierpieniu   nie   oddala   człowieka   od   życia.   Wręcz   przeciwnie,   w cierpieniu 
modląc się, szukamy życia. Modlitwa w cierpieniu i bólu jest wielką prośbą o życie.

Ucieczka   od   życia,   rezygnacja   z życia   świadczyłaby   o tym,   iż   nasza   modlitwa   pozostaje 
ciągle nie oczyszczona, niedojrzała. Człowiek, który modli się w cierpieniu i bólu, pragnie 
żyć we wszystkich wymiarach, także w wymiarze ziemskim. Modlitwa w chwilach cierpienia 
i bólu pokazuje człowiekowi ściśle określone granice życia ziemskiego. Odsłania, iż życie 
fizyczne człowieka nie jest ostateczną i najwyższą wartością.

Cierpienie   i ból,   ucząc   nas   pokornej   akceptacji   własnych   granic,   wskazuje   nam   także   na 
potrzebę szukania ostatecznego celu i sensu tego życia, które upływa i przemija; życia, które 
bywa osłabiane przez chorobę; życia, które przecież wcześniej czy później zostaje zniszczone 
przez ostatni akt ludzkiego życia: przez śmierć.

background image

Akceptacja   kruchości   ludzkiego   ciała,   akceptacja   przemijania   i umierania   jest   możliwa, 
ponieważ czuwa nad nią wieczny Bóg. Modlitwa pozwala nam uczestniczyć w wieczności 
Boga   w czasie   naszego   ziemskiego   życia.   Cierpienie   i ból  przynagla  nas   do   wchodzenia 
w wieczne życie Boga już tutaj, na ziemi. W cierpieniu i bólu modlimy się naszą kruchością, 
modlimy   się   naszymi   granicami,   powierzając   je   rękom   Boga   i wyrażając   ich   akceptację. 
Skoro Ty, Panie stworzyłeś mnie takim kruchym i małym, skoro w mym kruchym ciele dajesz  
mi zadatek życia wiecznego, przyjmuję je jako Twój dar
.

Modlitwa w cierpieniu i bólu uczy nas zaufania, powierzania się Opatrzności. W chwilach 
zdrowia, powodzenia człowiek skłonny jest oszukiwać siebie sądząc, iż sam sobie wszystko 
zawdzięcza, iż sam swoimi siłami buduje swoje życie.

Bezsilność w cierpieniu odsłania nam, iż wszystko jest darem. W chorobie i bólu bardziej, niż 
w jakimkolwiek   innym   stanie,   mamy   szczególną   możliwość   potwierdzenia   naszej   wiary, 
którą wyznajemy w chwilach powodzenia, zdrowia, komfortu psychicznego i fizycznego. To 
właśnie   dzięki   modlitwie   czas   cierpienia   i bólu,   czas   krzyża   zapowiada   czas 
zmartwychwstania.

3. Modlitwa uczestnictwem w historii zbawienia

Nasze   zaangażowanie   w modlitwę,   w życie   duchowe   nie   oznacza   bynajmniej   ucieczki   od 
świata, jego problemów,   niepokojów, bolączek i udręk.  Doświadczenie wiary nie zamyka 
nam   oczu   na   świat,   lecz   przekształca   naszą   wizję   świata   i miejsca   człowieka   w świecie. 
Dzięki   modlitwie   stajemy   się   zdolni   patrzeć   na   świat   oczami   jego   Stwórcy   i Zbawcy. 
Człowiek medytujący żyje (bowiem) w stanie słyszenia tego, co się zewsząd odzywa; jest on  
otwarty na istotę świata, na najgłębszą tajemnicę rzeczy i człowieka. W miejsce racjonalnego  
wyrachowania, które łatwo zadaje gwałt rzeczywistości, wchodzi pełen pietyzmu słuchania  
lub patrzenia, doświadczania i uwrażliwienia na to, co naprawdę jest
 (J. B. Lotz). To właśnie 
przedłużona   modlitwa   sprawia,   iż   człowiek   jest   obecny   w świecie   nie   tylko   jako 
eksploatujący   go   użytkownik,   ale   jako   ktoś   stojący   w obliczu   jego   tajemnicy.   Wchodzi 
w świat nie tylko po to, aby go  używać, ale także aby ubogacać go swoją kontemplacyjną 
obecnością i twórczym działaniem.

Modlitwa pozwala nam zdemaskować patrzenie na świat oczami tych, którzy należą tylko do 
świata, przemawiają jego językiem, realizują jego cele i posługują się jego środkami (por. 1 J 
2, 15nn). Dzięki modlitwie świat objawia się nam przede wszystkim jako dzieło samego 
Boga. Wyszło ono z Jego rąk i jest nieustannie podtrzymywane w istnieniu Jego stwórczą 
mocą. Dzięki modlitwie odkrywamy, iż cała historia świata zdąża do Stwórcy.

Dzięki modlitwie możemy dostrzegać, iż to, co dzieje się w całej historii ludzkości i naszej 
osobistej   historii,   wypływa   z miłosierdzia   Bożego.   Historia   ludzkości   i osobista   historia 
każdego człowieka jest miejscem objawiania się wciąż na nowo Jego nieskończonej miłości.

Nawet   wówczas,   kiedy   nie   jesteśmy   w stanie   zrozumieć   pewnych   zdarzeń   zachodzących 
w historii ludzkości czy w naszym osobistym życiu, modlitwa daje nam głębokie wewnętrzne 

background image

przekonanie, że Bóg jest Panem historii. Dzięki modlitwie jesteśmy zdolni powierzyć się 
Bożej Opatrzności pośród tych niezrozumiałych i często bolesnych dla nas zdarzeń.

Modlitwa demaskuje fałszywe  wizje świata  i historii oraz fałszywe  interpretacje osobistej 
historii życia. Poprzez modlitwę odkrywamy  odwieczne plany Boga, które zakryte są dla 
ludzi  należących do ziemi  i przemawiających po ziemsku  (por. J 3, 31). Modlitwa pozwala 
nam   złączyć   się   z Tym,   który   patrzy   na   wszystko   z wysoka,   pozwala   nam   Jego   oczyma 
patrzeć   na   świat   i jego   historię   (por.   J   8,   23).   Takie   głębokie   zrozumienie   świata   i jego 
problemów   możliwe   jest   tylko   wówczas,   kiedy   nasza   modlitwa   jest   autentyczna,   kiedy 
modlimy się w Duchu i w prawdzie (J 4, 23).

Nasza modlitwa nie da nam jednak właściwego spojrzenia na świat i jego historię, jeżeli nie 
zdobędziemy   się   na   właściwe   spojrzenie   na   naszą   osobistą   historię.   To   poprzez   historię 
naszego życia interpretujemy najczęściej to, co dzieje się na świecie.

W życiu duchowym trzeba nam strzec się z największą uwagą modlitwy, która nas zamyka 
w nas samych, w naszych osobistych problemach, pragnieniach, planach, choćby miały one 
pozory najszlachetniejszych planów, pragnień i celów.

Kiedy człowiek zamknięty w sobie narzuca Bogu własne cele, własne pragnienia i nie wnika 
w Jego   plany,   wówczas  profanuje  swoją   modlitwę.   W takiej  sprofanowanej   modlitwie 
człowiek wzywa boga, który nie istnieje, wzywa bożka uczynionego wprawdzie nie ze złota 
i srebra,   ale   z własnych   ludzkich   wyobrażeń,   pragnień,   czy   może   nawet   bożka   własnych 
namiętności i pożądań.

Modlitwa,   która   nie   otwiera   człowieka   na   cały   świat,   na   całą   ludzkość,   na   jej   problemy 
i cierpienia,   niepokoje   i lęki,   byłaby   jedynie   parawanem   dla   naszych   osobistych, 
nieuświadomionych namiętności: egoizmu, samolubstwa, wygody, przerosłych ambicji, itp.

Jedynym   lekarstwem   na   taką  sprofanowaną   modlitwę,   która   chciałaby   rządzić   światem 
i Bogiem, jest pokorne słuchanie Słowa Bożego. Ono objawia nam Boga jako Pana całej 
historii ludzkiej, historii każdego człowieka, mojej osobistej historii. Słowo Boże skoryguje 
nasze błędne patrzenie na świat i jego historię i naprowadzi nas na odkrywanie rzeczywistego 
Planu Bożego.

Poprzez   autentyczne   słuchanie   Słowa   Bożego   Duch   Święty  upomni   nas,   kiedy  będziemy 
uciekać przed bólem i cierpieniem świata, aby zamknąć się w nas samych czy też w jakimś 
estetyzmie duchowym karmiącym się przede wszystkim osobistą satysfakcją.

Nasze   modlitewne   uczestnictwo   w historii   świata,   w jego   cierpieniach,   niepokojach 
i problemach jest uczestnictwem w historii zbawienia. Historia świata, ludzkości jest bowiem 
zawsze historią zbawienia.

background image

Najważniejszą   potrzebą   naszego   czasu   w chrześcijańskim   świecie   jest   owa   wewnętrzna  
prawda,   karmiona   przez   Ducha   kontemplacji:   wychwalanie   i umiłowanie   Boga,   tęskne  
wyczekiwanie przyjścia Chrystusa, pragnienie objawienia się Jego chwały.

Bez kontemplacyjnego ukierunkowania życia budujemy kościoły nie dla chwały Bożej, ale aby  
umacniać struktury społeczne, wartości i dobra, w których dziś znajdujemy upodobanie.

Bez kontemplacji podstawy przepowiadania, nasze apostolstwo nie jest wcale apostolstwem,  
lecz pustym prozelityzmem, narzucaniem światu sposobu życia przyjętego w naszym kraju.

Bez kontemplacji i wewnętrznej modlitwy Kościół nie może wypełnić swojej misji przemiany  
i zbawienia   ludzkości.   Bez   kontemplacji   obróci   się   w sługę   cynicznych   potęg   doczesnego  
świata, niezależnie od tego, jak gorąco jego wierni będą zapewniali o swoim zaangażowaniu 
w walkę o Królestwo Boże
 (T. Merton).

To świadectwo wypowiedziane wiele lat temu przez amerykańskiego mnicha i myśliciela jest 
także dzisiaj bardzo aktualne.

4. Któż mnie odłączy od miłości Chrystusowej 

Modlitwa   jest   aktem,   poprzez   który   Bóg   w Trójcy   Jedyny   zanurza   się   w człowieku, 
a człowiek   zanurza   się   w Bogu.   Nawiązuje   się   w ten   sposób   intymna,  mistyczna  jedność 
Stwórcy ze swoim stworzeniem. Człowiek, istota wyprowadzona z prochu ziemi, wchodzi 
w dialog z odwiecznym i niewidzialnym Bogiem.

Modlitwa   jest   aktem,   poprzez   który   człowiek   staje   się   uczestnikiem   nieskończonej, 
odwiecznej miłości. To właśnie na modlitwie człowiek poznaje, kim jest Bóg, przed oblicze 
którego zostaje dopuszczony.

Człowiek   poznaje,   iż   Bóg   jest   całkiem   Inny,   transcendentny,   to   znaczy   przekraczający 
wszystko to, co człowiek o Nim może pomyśleć lub jak Go może doświadczyć. Trzeba nam 
nieustannie   pamiętać,   że   nasze   myślenie   i doświadczanie   Boga   nie   oddaje   całej 
rzeczywistości   Boga.   Nasze   myślenie   i doświadczanie   Boga   pozostaje   nierzadko 
zniekształcone   i zafałszowane.   Nasze   przeżywanie   Boga   nie   będzie   nigdy   identyczne 
z samym Bogiem. Jest tylko odbiciem jakby w zwierciadle, nieraz w bardzo zniekształconym 
zwierciadle (por. 1 Kor 13, 12). Modlitwa jest wielkim zaproszeniem Boga, aby ciągle na 
nowo odkrywać Jego inność. Modlitwa przekonuje nas, iż nie bylibyśmy w stanie dosięgnąć 
Boga, gdyby On sam jako pierwszy nie wezwał nas do dialogu i nie dopuścił przed swoje 
oblicze.

Modlitwa uświadamia nam jednocześnie, iż Ten Inny — transcendentny — nieskończenie 
wielki Bóg jest jednocześnie człowiekowi bardzo bliski, bliższy człowieka, niż człowiek sam  
siebie
 (św. Augustyn). Na modlitwie człowiek dotyka Boga, nawiązuje intymną więź z Nim. 
Modlitwa   odsłania   przed   nami  szaleńczą   Miłość,   która   każe   Bogu   wkroczyć   w czas 
i przestrzeń ludzką i stać się podobnym do człowieka we wszystkim, oprócz grzechu.

background image

Jezus Chrystus, Wcielony Syn Boży, najpełniej objawia nam bliskość Boga. Od momentu 
Wcielenia człowiek może na Boga patrzeć swoimi ludzkimi oczyma, słuchać Jego głosu, 
a nawet karmić się Jego ciałem i krwią. Dzięki tajemnicy Wcielenia bliskość Boga wobec 
człowieka   dociera   do   nas   poprzez   całą   ludzką   osobę,   nie   tylko   poprzez   duszę,   intelekt, 
uczucia, ale także poprzez wszystkie zmysły ludzkiego ciała. Samo ciało staje się miejscem 
objawienia miłości Boga do człowieka. Tajemnica Jego bliskości najwyraźniej odsłania się 
właśnie w Eucharystii.

Modlitwa   każe   nam   się   dziwić,   iż   ten   nieskończenie   wielki   Bóg   staje   się   tak   bliski 
człowiekowi. Modlitwa jest trwaniem w zdziwieniu. Dzięki modlitwie poznajemy nie tylko 
Boga,   ale   także   siebie   samych.   Właśnie   poprzez   modlitwę   człowiek   zdobywa   pełną 
świadomość siebie — pełną prawdę o sobie.

Modlitwa   ukazuje   człowiekowi   z jednej   strony   głębię   jego   pragnień,   które   czynią   go 
niespokojnym, dopóki nie pozwoli się do końca ukochać przez Boga. Ale z drugiej strony 
odsłania także przed człowiekiem głębię jego zepsucia i nieprawości, głębię zła i grzechu. Tę 
nieprawość ludzkiego serca odsłaniają nam nie tylko grzechy już popełnione, ale także — 
a może przede wszystkim — grzechy, które jesteśmy w stanie popełnić. Wyzwól mnie, Panie,  
od   grzechów   jeszcze   nie   popełnionych
  (R.   Brandstaetter)   —   jest   to   modlitwa   człowieka 
dobrze znającego siebie.

Modlitwa uświadamia nam, iż jesteśmy całkowicie zdani na miłosierdzie Boga. Starożytna 
modlitwa chrześcijańska: Kyrie eleison — Panie, zmiłuj się nad nami — będzie tkwić zawsze 
w centrum modlitwy. Błogosławiony Bóg, co nie odepchnął mej prośby i nie oddalił ode mnie 
swego miłosierdzia
 (św. Augustyn).

Odsłaniając   głębię   nieprawości   ludzkiego   serca   i potrzebę   miłosierdzia   Bożego,   modlitwa 
staje   się   wezwaniem   do   ciągłego   nawracania   się.   Człowiek,   który   modli   się   szczerze, 
doskonale czuje,  iż  nie da  się pogodzić  trwania przed  Bogiem z nieuczciwością  w życiu, 
z szukaniem   siebie,   z egoizmem,   zmysłowością,   pychą,   z tym   wszystkim,   co   czyni   go 
dzieckiem tego świata.

Dzięki modlitwie człowiek poznaje prawdziwą nadzieję, którą nosi w głębi swojego serca i 
o której wie, iż nikt i nic nie może mu jej odebrać. Dzięki modlitwie człowiek staje się pewny 
swojej przyszłości. Któż nas może odłączyć od miłości Chrystusowej? Utrapienie, ucisk czy  
prześladowanie, głód czy nagość, niebezpieczeństwo czy miecz? (...) Ale we wszystkim tym  
odnosimy pełne zwycięstwo dzięki Temu, który nas umiłował
 (Rz 8, 35–37). Dzięki modlitwie 
nie   tracimy   pogody   ducha   nawet   w największych   trudnościach,   zagrożeniach, 
prześladowaniach. Wierzymy bowiem, że w sprawach ludzkich ostatnie słowo ma zawsze 
Bóg.

XXII. METODY MODLITWY

background image

 

1. Potrzeba i sens metod modlitwy

Metody modlitwy są pewnymi narzędziami, pomocami na usługach zasadniczego celu życia 
duchowego, jakim jest trwanie w głębokiej, intymnej jedności z Bogiem. Są więc wartością 
względną wobec zasadniczego celu. Trzeba też powiedzieć z całym naciskiem, że zawsze 
najlepszą metodą modlitwy dla konkretnego człowieka będzie ta, która najlepiej służy mu 
w nawiązaniu więzi z Bogiem.

Metody i sposoby modlitwy winny być traktowane jak proste narzędzia, którymi posługujemy 
się w naszych codziennych zajęciach i pracach. Bez tych narzędzi nie moglibyśmy wykonać 
wielu   najprostszych   nawet   czynności.   Wykonując   prace   nie   koncentrujemy   się   jednak  na 
narzędziach, którymi się posługujemy, ale na samej wykonywanej czynności. To ona, nie 
narzędzie, pochłania naszą uwagę.

Posługujemy   się   też   określonymi   narzędziami   do   wykonania   ściśle   określonej   czynności. 
Narzędzia zmieniamy i udoskonalamy w zależności od potrzeb i postępu w danej dziedzinie 
pracy. Stare, nieużyteczne narzędzia usuwa się na bok, by zrobiły miejsce nowym. Człowiek 
przewidujący rzadko jednak niszczy stare narzędzia. W razie awarii nowoczesnych urządzeń 
sięgamy nieraz po stare, już sprawdzone. W momentach kryzysowych są one często bardzo 
pomocne. Zawsze jednak najważniejszy jest sam cel i zadanie, które chcemy wykonać.

2. Metody modlitwy na poszczególnych etapach życia duchowego

Zjednoczenie z Bogiem w życiu człowieka nie dokonuje się dzięki jednemu aktowi woli, ale 
jest   pewną   drogą,   pielgrzymką.   Zjednoczenie   z Bogiem   posiada   swoją   dynamikę,   swoje 
stopnie,   etapy.   W teologii   życia   wewnętrznego   wyróżnia   się   zasadniczo   trzy   etapy: 
oczyszczenie, oświecenie i zjednoczenie.

Etapy te nie są w jakiś schematyczny i sztywny sposób oddzielone od siebie, ale zachodzą na 
siebie. W pewnym sensie znajdujemy się jednocześnie na wszystkich tych etapach. Przez całe 
życie   będzie   dokonywało   się   nasze   oczyszczenie   (uzdrowienie   wewnętrzne),   oświecanie 
naszego   życia   Słowem   Bożym,   całe   też   nasze   życie   będzie   nieustannym   dążeniem   do 
zjednoczenia z Bogiem. Pomimo tego zastrzeżenia wyróżniamy te trzy etapy na drodze życia 
duchowego, ponieważ na poszczególnych etapach akcenty życia duchowego rozkładają się 
trochę inaczej. Między tymi etapami istnieje pewna zależność chronologiczna. Niemożliwe 
jest   oświecenie   ludzkiego   życia   Słowem   Bożym   i pełne   zjednoczenie   z Bogiem   bez 
uprzedniego przyznania się do własnego grzechu i podjęcia walki z nim.

a) Oczyszczenie

Na   etapie   oczyszczenia   człowiek   odkrywa   z jednej   strony   własną   skończoność,   kruchość 
istnienia, swoją słabość i grzeszność, z drugiej zaś doświadcza nieskończonego miłosierdzia 

background image

i mocy   Boga.   Świadomy   siebie   i świadomy   obecności   Boga   w swoim   życiu   podejmuje 
odpowiedzialność za nie w takim stopniu, w jakim jest to tylko możliwe.

Na   tym   etapie   życia   duchowego   podstawowymi   metodami   modlitwy,   z których   możemy 
korzystać   i które   przynoszą   największe   owoce,   są:   metoda   modlitwy   ustnej   i medytacja. 
Metoda modlitwy ustnej pomaga nam w nawiązaniu  pierwszego  fundamentalnego kontaktu 
z Bogiem. Na drodze oczyszczenia ważną metodą modlitwy jest także modlitwa medytacyjna. 
Polega ona na wejściu w Słowo Boże wzywające nas do nawrócenia i wejściu we własną 
historię życia. Tylko poprzez głębokie wejście w siebie możemy poznać własną grzeszność, 
wszystkie   postawy   rodzące   w nas   grzech,   nieuporządkowanie.   Poznanie   siebie,   a   w nim 
poznanie swojego grzechu, wymaga od nas głębokiej refleksji, wejścia w siebie, we własne 
przyzwyczajenia,   nawyki,   wejścia   także   w to,   co   dla   nas   jest   bezpośrednio   nieuchwytne: 
w naszą podświadomość. Wiele naszych złych pragnień, realizowanych czy nieustannie tylko 
dławionych, wypływa z podświadomych motywacji, podświadomych postaw, przyzwyczajeń.

Dla dobrego poznania swoich grzechów nie wystarczy odwołać się do cudzych sformułowań. 
Tutaj   potrzeba   wniknięcia   we   własną   historię   życia,   która   jest   jedyna,   niepowtarzalna, 
unikalna. Taki właśnie niepowtarzalny, jedyny, unikalny jest także nasz grzech. I chociaż 
dynamika   kuszenia   i grzechu   jest   podobna   u wszystkich,   to   jednak   decyzje   zapadające 
w sercu oraz okoliczności, w których one zapadają, są zawsze jedyne i niepowtarzalne.

Ten wgląd w siebie ma nam dać nie tylko poznanie siebie, naszego nieładu, tego, co tkwi 
głęboko w nas: miłości do grzechu, ale także poznanie tego, co jest zagrzebane gdzieś głębiej: 
pragnienie Bożego przebaczenia, przebaczenia bezwarunkowego, absolutnego; przebaczenia 
nieodwołalnego. W tym pragnieniu już działa Bóg. Samo  pragnienie Bożego miłosierdzia 
pokazuje   nam   już   bardzo   wyraźnie   kierunek   wyjścia   z naszej   sytuacji   grzechu   i nieładu 
moralnego.  Ćwiczenia   duchowne  pierwszego   tygodnia   oraz   proponowana   w nim   metoda 
medytacji, sytuuje się na etapie duchowego oczyszczenia.

b) Oświecenie

Oczyszczenie   w życiu   wewnętrznym   nie   stanowi   celu   samego   w sobie,   ale   etap   w naszej 
drodze do Boga. Bardzo ubogie byłoby życie duchowe człowieka, gdyby jedynym jego celem 
było  być w porządku  wobec Boga: być czystym. Mamy stać się czyści, aby Bogu zrobić 
miejsce. Stąd drugim etapem życia wewnętrznego jest oświecenie. Zauważmy, że to nie my 
sami oświecamy siebie, ale pozwalamy się oświecić.

Światłem   człowieka   jest   Chrystus.   Oświeca   nas   życie   Chrystusa   i Jego   Dobra   Nowina: 
tajemnica Wcielenia, życia ukrytego, życia publicznego; Jego nauka, wreszcie Jego śmierć 
i Zmartwychwstanie.   Najpoważniejsze   decyzje   i wybory   życiowe   chrześcijanin   podejmuje 
właśnie na tym drugim etapie życia duchowego. Zasadniczą metodą modlitwy na tym etapie 
jest kontemplacja ewangeliczna, której uczymy się począwszy od drugiego tygodnia Ćwiczeń 
duchownych
. Każde słowo Jezusa, każdy Jego czyn, cała Jego Osoba są przekazem Boga. 
W Jezusie Bóg daje nam poznanie siebie. Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca — powie 
sam Jezus (J 14, 9).

background image

3) Zjednoczenie

Poznanie   Chrystusa   prowadzi   do   jedności   z Nim,   a   w Chrystusie   z Ojcem.   W tym 
najgłębszym   zjednoczeniu   coraz   mniej   potrzebne   są   słowa,   obrazy,   metafory.   Wystarcza 
trwanie w obecności Boga. Jedno słowo, zdanie, myśl, odczucie może stać się natchnieniem 
i inspiracją do trwania w modlitewnej obecności Boga.

Modlitwę,   dla   której   jedno   słowo,   zdanie,   natchnienie   wystarcza   do   trwania   w głębokiej 
i intensywnej obecności Boga, moglibyśmy nazwać  modlitwą uproszczoną. Ta  uproszczona 
modlitwa
 staje się jednocześnie modlitwą wszystkich rzeczy. Modlitwa uproszczona, modlitwa 
wszystkich rzeczy, jest zapoczątkowaniem, przedsmakiem trwania w obecności Boga w życiu 
wiecznym, oglądaniem Boga twarzą w twarz.

Posługiwanie się słowami, obrazami, porównaniami pomaga człowiekowi w życiu modlitwy, 
ponieważ przybliża rzeczywistość tajemnicy Boga. Ale to, co na początku nam przybliża 
i pomaga, z czasem może nam przeszkadzać, a nawet Go zasłaniać. Słowa, obrazy, metafory 
są   bowiem   zawsze   tylko   zniekształconym   odbiciem   realnej   rzeczywistości   Boga,   której 
w żaden sposób nie da się wyrazić do końca odwołując się jedynie do ludzkich środków 
komunikacji.   Jedynym   uprzywilejowanym   słowem   w modlitwie   uproszczonej   jest   słowo 
Jezus.   W tym   jednym   słowie   zawiera   się   dla   nas   wszystko:   zarówno   cała   rzeczywistość 
naszego człowieczeństwa, jak również cała rzeczywistość Boska. Kto zna Jezusa, zna także  
i Ojca
 (por. J 14, 9).

Trzeci i czwarty tydzień Ćwiczeń duchowych oraz proponowana w nich szkoła kontemplacji 
męki i Zmartwychwstania Jezusa usytuowane są na etapie zjednoczenia.

3. Potrzeba rozeznania duchowego w życiu modlitwy

Metody modlitwy,  z których korzystamy w życiu duchowym,  zależą od naszych pragnień 
i potrzeb, od naszego wyciszenia wewnętrznego, od długości czasu poświęconego modlitwie. 
Na przykład trudno wejść w głęboką modlitwę medytacyjną, jeżeli mamy do dyspozycji tylko 
chwilę czasu.

Zanim porzucimy jedną metodę modlitwy (jakakolwiek by ona nie była) dla innej, konieczne 
jest głębokie rozeznanie. Nie możemy pozbawiać się jednej, czy może nawet jedynej metody 
dialogowania z Bogiem, jeżeli nie zdobyliśmy nowej, sprawdzonej. Inaczej narażalibyśmy się 
na pewną pustkę wewnętrzną i zagubienie duchowe. Moglibyśmy wówczas stać się łatwym 
łupem działania złego ducha.

W rozeznawaniu   dotyczącym   stosowania   metod   modlitwy   jest   bardzo   pożyteczne   — 
a niekiedy   wprost   konieczne   —   kierownictwo   duchowe.   Może   nas   ono   ustrzec   przed 
subiektywizmem,   który   nierzadko   powoduje,   iż   kierujemy   się   nieuporządkowaniem 
emocjonalnym. Woluntaryzm, chęć samodoskonalenia się, odczucie pewnego znużenia nie 
mogą być zasadniczymi motywami zmiany stosowanych przez nas metod modlitwy.

background image

Nie zawsze jednak mamy możność korzystania z kierownictwa duchowego w rozwoju naszej 
modlitwy. W razie jego braku może nie jest aż tak ważną rzeczą zadawać sobie pytanie, na 
jakim etapie modlitwy się znajdujemy. Przechodzenie z jednego etapu na drugi, od jednej 
metody do następnej, może być w nas mało świadome. Przejście to dokonuje się u wielu ludzi 
prostej,   ale   głębokiej   wiary   w sposób   spontaniczny   i jakby   bezrefleksyjny.   Ludziom   tym 
brakuje może nieraz pojęć do nazwania tego, co przeżywają, lecz to bynajmniej nie umniejsza 
głębi ich doświadczenia modlitwy. Ważny bowiem jest nie opis doświadczenia, ale ono samo.

4. Zaproszenie Pana Boga

Uczynienie kolejnego kroku na drodze modlitwy przez zmianę metody modlitwy nie zależy 
tylko od człowieka. Jest to także owoc łaski, zaproszenie Pana Boga. Człowiek rozwijając 
w sobie ducha modlitwy czuje się w pewnym momencie jakby wewnętrznie przynaglony do 
szukania   nowej,   często   może   trudniejszej,   ale   bardziej   dostosowanej   do   jego   potrzeb 
i pragnień metody modlitwy.

Nie byłoby rzeczą dobrą, gdybyśmy sami, kierowani wewnętrznym niepokojem czy jakimiś 
ambicjami   duchowymi  przynaglali   siebie   samych   do   stosowania   takich   metod   modlitwy, 
których wewnętrznie nie pragniemy i które przerastają nasze aktualne potrzeby i pragnienia 
duchowe. To nie my wyznaczamy sobie czas, w którym winniśmy zrobić kolejny krok na 
drodze modlitwy.

Jeżeli zbyt łatwo, bez rozeznania i głębszych racji obiektywnych, zrezygnowalibyśmy np. 
z modlitwy   ustnej,   próbując   praktykować   od   razu  doskonałą   modlitwę   kontemplacyjną
w której   nie   byłoby   już   słów   niosących   treści,   to   istniałoby   niebezpieczeństwo,   że   nasza 
modlitwa   mogłaby   się   stać   trwaniem   w pustce,   jakimś   może   wpatrywaniem   się   w siebie 
samych.

Do modlitwy kontemplacyjnej, w której nie potrzeba już słów, ale wystarcza samo  miłosne 
trwanie
 w obecności Boga, człowiek nie dochodzi sam. Zostaje do niej doprowadzony przez 
samego   Boga   zwykle   po   okresie   długotrwałego   wysiłku   i trudu   modlitwy.   Trwanie 
w obecności Boga bez treści, bez słów, jest rzeczywiście szczytem modlitwy chrześcijańskiej, 
ale tylko wtedy, kiedy jest to trwanie pełne obecności Boga, kiedy z tym trwaniem łączy się 
intymna   więź   miłości,   w której   wszystkie   słowa  zostały   już   powiedziane  i dlatego   żadne 
z nich  nie jest potrzebne. Ten szczyt modlitewnego trwania przed Bogiem  zawiera w sobie 
wszystkie możliwe modlitwy ustne.

5. Potrzeba pełniejszego zaangażowania duchowego

Jak z jednej strony niebezpieczne jest nie przemyślane dokonywanie zmian w posługiwaniu 
się sprawdzonymi metodami, tak z drugiej strony przeszkodą w rozwoju modlitwy może być 
także kurczowe trzymanie się jednej sprawdzonej modlitwy. Kiedy jedną metodą modlitwy 
posługujemy się przez dłuższy czas, to wówczas na samą myśl o pozostawieniu tej metody 
może   rodzić   się   jakiś   wewnętrzny   niepokój   czy   nawet   poczucie   winy   z powodu   chęci 

background image

porzucenia   tego,   czym   posługiwaliśmy   się   przez   tyle   lat.   I tak   możemy   być   rozdzierani 
pomiędzy przywiązaniem do jednej sprawdzonej metody modlitwy i lękiem pozostawienia 
jej, a z drugiej strony jakimś wewnętrznym przynagleniem, które każe nam szukać metody 
bardziej dostosowanej do naszych potrzeb i pragnień duchowych. W takiej sytuacji dobrze 
jest zwrócić się o pomoc do osoby doświadczonej w sprawach modlitwy.

Rozwój modlitwy domaga się od nas odwagi pozostawienia (niekoniecznie na stałe) metody, 
która nie może  nam zaofiarować  już nic nowego. Z odwagą zostawienia pewnej metody, 
łączy się konieczność odwagi podjęcia nowego wysiłku, nowego ryzyka.

Zmiana metody modlitwy polega nie tylko na zmianie pewnej techniki, ale przede wszystkim 
na zmianie naszego zaangażowania. Doskonalsze, pełniejsze metody modlitwy, to takie, które 
pełniej angażują całe nasze życie w dialog z Bogiem. Stąd też metoda modlitwy nie może być 
nigdy jakąś techniką wymyśloną przy zielonym stoliku, ale musi wypływać z życia i do życia 
prowadzić.   Nowa,   pełniejsza,   głębsza   metoda   modlitwy   jest   nowym   wezwaniem   do 
pełniejszego   oddania   się   Jezusowi   nie   tylko   na   modlitwie,   ale   poprzez   modlitwę 
w konkretnym   życiu.   Nowe   metody   modlitwy   wymagają   większej   hojności   i ofiarności 
wobec Boga.

Jeżeli nieraz  tak kurczowo trzymamy  się pewnych  metod, schematów,  przyzwyczajeń,  to 
także dlatego, iż boimy się nie tylko zostawić coś, co znamy, ale także boimy się trudu i bólu 
szukania,  boimy  się nowego  wysiłku,  większej  ofiary,  większego  ryzyka.  Za  tym  lękiem 
podjęcia wysiłku, ofiary, kryje się coś więcej: lęk przed umieraniem dla siebie, aby oddać się  
Chrystusowi. Jezus mówi nam: Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie,  
niech   weźmie   krzyż   swój   i niech   Mnie   naśladuje
  (Mt   16,   24).   Nie   możemy   wzrastać 
w modlitwie,   nie   możemy   stawiać   kolejnych   kroków,   nie   zgadzając   się   na  coraz   głębsze 
zaangażowanie, oddanie, coraz pełniejsze umieranie sobie. Jeżeli zmiana metody modlitwy 
byłaby   motywowana   przede   wszystkim   ułatwieniem   sobie   życia,   to   z pewnością   nie 
przyczyniłaby się ona do naszego wzrostu.

6. Jeżeli się nie staniecie jak dzieci

Posługiwanie się metodami modlitwy, zmienianie tych metod, dostosowywanie ich do swojej 
sytuacji egzystencjalnej, do wzrostu duchowego moglibyśmy porównać do sposobu zabawy 
u dzieci.   W poszczególnych   okresach   wieku   dziecięcego   zabawa   posługuje   się   różnymi 
metodami.  Inaczej bawią się dzieci roczne, inaczej przedszkolaki, inaczej dzieci w wieku 
szkolnym. Zabawa młodzieży czy ludzi dorosłych posiada już zupełnie inny charakter.

W zmienianiu zabaw dzieci nie odwołują się do teorii, do podręczników szkolnych, ale do 
własnego   odczucia  oraz  do  przykładu  starszych   kolegów.  Najważniejsza   jednak   jest   tutaj 
dziecięca intuicja.

Każdy   wiek   ma   swoje   określone   zabawy,   z których   się   stopniowo   wyrasta.   Gdyby 
piętnastoletni chłopiec bawił się misiami, jak przedszkolak, byłby narażony na wyśmianie 

background image

przez kolegów. Jeżeli jednak dziecko jest opóźnione w rozwoju umysłowym i uczuciowym, 
to wówczas będzie także opóźnione w sposobach korzystania z różnego rodzaju zabaw.

Niepokój mogą budzić dzieci, które nie potrzebują zabawy, dzieci, które całymi godzinami 
siedzą apatyczne, smutne. Takie dzieci są z pewnością chore.

Nienaturalna wydaje się także jakaś gwałtowna zmiana metod zabawy. Pamiętam historię, 
jaką opowiadał mi pewien młody człowiek. Do 16 roku życia bawił się modelarstwem. Biegał 
po całym mieście po składnicach harcerskich, skupował modele, sklejał,  pielęgnował. Jego 
pokój   był   pełen   modeli.   Była   to   swoista   ucieczka   w świat   zabawy.   Zewnętrznie   bardzo 
ułożony,   posłuszny,   bezkonfliktowy,   ale   jednocześnie   zamknięty   i zajęty   swoim   światem. 
Pewnego  dnia  ogarnęła  go jakaś  niezwykła  złość  na  siebie  i na  tę  swoją  zabawę,  tak  że 
w kilka minut zniszczył cały dorobek paru lat. Było to przełomowe wydarzenie w jego życiu. 
Ta zmiana sposobu zabawy dokonała się w sposób wyjątkowy. Normalnie dziecko jakby traci 
zainteresowanie dla jednej zabawy i zaczyna go pociągać coś nowego. Motywację do zmiany 
charakteru zabawy znajduje w nowych pragnieniach. Zwykle dużą rolę odgrywają tutaj nieco 
starsi rówieśnicy, którym pragnie dorównać. Dziecko pragnie doróść i znaleźć się na nowym 
poziomie. Nowy rodzaj zabawy jest dla niego potwierdzeniem osobowego rozwoju.

Zmiana metod w modlitwie może dokonywać się jednak spontanicznie tylko wtedy, kiedy 
człowiek głęboko angażuje się w modlitwę, kiedy modlitwa stanowi dla niego element życia 
równie ważny, jak zabawa w życiu dziecka. Zmieniamy metody przez to, że pozwalamy się 
pociągać, pozwalamy rosnąć w nas pragnieniom duchowym. W miarę wzrostu w nas ducha 
modlitwy, spontanicznie wyrastamy z pewnych metod i potrzebujemy nowych.

XXIII. MODLITWA USTNA

 

Na początku pierwszego tygodnia rekolekcji ignacjańskich mówiliśmy obszernie o medytacji 
ignacjańskiej.   Rozpoczynając   zaś   drugi   tydzień   przedstawialiśmy   metodę   kontemplacji 
ewangelicznej. W obecnej konferencji zwróćmy szczególną jednak uwagę na modlitwę ustną
która — choć nie jest może szczególnie akcentowana w Ćwiczeniach duchownych, to jednak 
odgrywa i będzie nadal odgrywać ważną rolę w naszym życiu modlitwy. Św. Ignacy także 
zwraca na nią uwagę w swojej książeczce Ćwiczeń duchownych.

1. Na czym polega modlitwa ustna?

W modlitwie ustnej posługujemy się sformułowaniami modlitewnymi, które ułożyli inni, albo 
które sami ułożyliśmy dla siebie. Powtarzamy słowa, usiłując jakby ożywić to doświadczenie, 
które zostało w nich zamknięte. Wchodzimy duchem w ich treść. To  cudze  doświadczenie 
usiłujemy uczynić naszym.

background image

Modlitwa   ustna   jest   pierwszą   metodą   stosowaną   na   drodze   rozwoju   modlitwy.   Zanim 
człowiek   rozwinie   się   intelektualnie,   uczuciowo   i duchowo   na   tyle,   by   mógł   modlić   się 
z pełną świadomością i z głębokim przeżyciem wewnętrznym, to zwykle najpierw modli się 
powtarzając  cudze  słowa, których — szczególnie w dzieciństwie — do końca jeszcze nie 
rozumie. Rodzice uczą swoje dzieci modlitewnych gestów i słów zdając sobie sprawę, iż 
głębia treści daleko przekracza ich możliwości rozumienia. Rozumienie modlitwy przychodzi 
początkowo nie poprzez rozumienie treści słów i gestów, ale poprzez uczestniczenie dziecka 
w modlitewnym   klimacie   emocjonalnym   i duchowym,   który   stwarzają   rodzice.   Ten 
modlitewny klimat udziela się dziecku.

Ważne są dla dziecka nie tyle słowa samej modlitwy, ile właśnie ten klimat, w który zostaje 
ono   włączone   przez   wspólną   modlitwę   z rodzicami.   Najczęściej   nie   pamiętamy   modlitw 
z okresu   wczesnego   dzieciństwa,   ale   gdzieś   w głębi   duszy   zostaje   odciśnięty   w nas 
modlitewny klimat w rodzinie.

I chociaż   modlitwa   ustna   jest   pierwszym   krokiem   w rozwoju   modlitwy   chrześcijańskiej, 
trzeba nam jednak pamiętać, że będzie nam ona towarzyszyć przez całe nasze życie. Będzie 
zawsze wiernym towarzyszem wszystkich innych form i metod modlitwy, których będziemy 
się uczyć i które będziemy stosować w naszym życiu duchowym.

Modlitwa   ustna   wcale   nie   oznacza   modlitwy   mniej   wartościowej.   Jeżeli   mówimy,   że 
modlitwa ustna jest modlitwą ubogą, to w takim sensie, w jakim rozumiał to Jezus. On sam 
posługuje   się   cudzymi   modlitwami,   przede   wszystkim   modlitwami   Psalmów.   Ich   słowa 
wkłada w swoje usta. W momencie najtrudniejszym swojego życia, tuż przed śmiercią Jezus 
posługuje się słowami z Psalmu 22: Boże mój, Boże, czemuś Mnie opuścił (por. Mk 15, 34). 
Słowa tego Psalmu doskonale wyrażały to, co przeżywał.

W modlitwie ustnej trzeba nam bardzo starannie dobierać właściwe modlitewne słowa. Trzeba 
posługiwać się tymi modlitwami, które najbardziej odpowiadają nam w danym momencie. 
Zauważmy,   że   Jezus   na   krzyżu   nie   powtarza   jakiegokolwiek   Psalmu,   ale   Psalm,   który 
doskonale   oddaje   Jego   sytuację:   sytuację   krańcowego   poniżenia,   cierpienia,   uczucie 
całkowitego opuszczenia przez Boga.

Na pewno zawsze najodpowiedniejszą modlitwą będzie:  Ojcze nasz. Ta modlitwa dotyczy 
wszystkich ludzkich sytuacji. Jest dobra na wszystkie okazje i potrzeby człowieka, ponieważ 
ogarnia je wszystkie. Ojcze nasz jest wielkim modlitewnym darem, jaki zostawił nam Jezus. 
Również   modlitwa  Zdrowaś   Maryio,   złożona   w pierwszej   części   ze   słów   Ewangelii,   jest 
modlitwą na każdą chwilę naszego życia.

2. Modlitwa Psalmów

Szczególnym zbiorem modlitw ustnych, które winniśmy pielęgnować i które Kościół nam 
poleca, są Psalmy. Trzeba by nam dobrze poznać cały Psałterz, odkryć klimat poszczególnych 
Psalmów, by w odpowiednich momentach życia sięgać po te Psalmy, które będą najbardziej 
dla nas stosowne w naszej konkretnej życiowej sytuacji.

background image

Wszystkie Psalmy ukazują, kim jest człowiek i kim jest Bóg. Przewijają się przez nie głównie 
dwa tematy: uwielbienie Boga, Jego wielkości, dobroci oraz wyznanie słabości, kruchości 
i grzeszności człowieka. Psalmy odzwierciedlają żywego człowiekaczłowieka z krwi i kości.

Na szczególną naszą uwagę zasługują te Psalmy, które wyrażają uczucia negatywne, których 
może nawet niekiedy się wstydzimy: uczucie żalu, gniewu, buntu, złorzeczenia na bliźnich, 
przywoływania   Bożej   zemsty.   Ale   wszystkie   te   negatywne   uczucia   w Psalmach   człowiek 
wypowiada   przed   Bogiem.   I właśnie   to   sprawia,   że   te   najbardziej   bolesne,   wstydliwe 
i przykre uczucia stają się modlitwą. Niektóre środowiska kościelne kierując się chyba jakimś  
duchem purytanizmu  opuszczały te fragmenty Psalmów,  w których wypowiada się gniew, 
złorzeczenie,   bunt   człowieka.   Jednakże   człowiek   ma   prawo   wypowiedzieć   przed   Bogiem 
wszystko,   co   jest   w nim,   nie   ukrywając   żadnego   uczucia,   nawet   najgorszego,   najbardziej 
wstydliwego. Jeżeli nie wypowie tych uczuć przed Bogiem, ale zdławi je w sobie, będą one 
wydawać owoce zgorzknienia, ucieczki od życia, zamykania się w sobie, urazów do siebie 
i do ludzi.

Wiele Psalmów w pierwszej części wyraża złorzeczenie, przekleństwa, przywołanie Bożej 
pomsty,   w drugiej   zaś   części   Psalmista   oddaje   chwałę   Bogu   i oddaje   się   Jego 
nieskończonemu miłosierdziu. Modlitwa Psalmów jest najdoskonalszą szkołą modlitwy.

Psalmy są nie tylko modlitwami Starego, ale także Nowego Testamentu. Psalmy są modlitwą 
Jezusa, Matki Najświętszej, wszystkich świętych Kościoła. Kościół uczynił Psalmy swoją 
codzienną  modlitwą,  którą  poleca  odmawiać  kapłanom i zakonnikom.   Modlitwę  Psalmów 
odkrywa dziś wielu świeckich i czyni ją swoim powszednim modlitewnym chlebem.

3. Niebezpieczeństwa i zalety modlitwy ustnej

Ten lud (...) sławi Mnie wargami, podczas gdy serce jego jest z daleka ode Mnie (Iz 29, 13) — 
oto zasadnicza skarga, jaką Bóg wypowiada wobec tych, którzy modlą się tylko słowami, jak 
poganie
  (Mt 6, 7–8). Ze słowami winno iść w parze doświadczenie serca. Sens modlitwy 
ustnej polega na tym, że słowa rozpalają serce. Wielością słów nie można rozpalić serca. 
Serce może rozpalić jedynie otwarcie się na miłość Boga. Słowa mają nas naprowadzać na 
doświadczenie miłości Boga oraz zachęcać nas do jej przyjęcia. To hojność ludzkiego serca, 
troska   o skupienie   i wyciszenie   wewnętrzne   sprawiają,   iż   wypowiadane   słowa   zaczynają 
w nas  drgać.   Modlitwa   ustna   pozwala   nam  szybko  wejść   w klimat   relacji   człowieka 
z Bogiem.

Modlitwa ustna wcale nie oznacza modlitwy łatwej, jak mogłoby się nam wydawać. Wymaga 
ona od człowieka ofiary, zaangażowania i wysiłku. Tak samo jak w każdej innej modlitwie, 
konieczne   jest   tutaj  przebicie   się  przez   słabość   ciała,   przez   nieczystość   naszych   uczuć, 
egocentryzm; trzeba przebić się przez cały świat pokus. Smakować modlitwę ustną możemy 
dopiero wówczas, kiedy przejdziemy przez głębokie oczyszczenie wewnętrzne.

4. Rozwój modlitwy ustnej

background image

Błędnie rozumiemy modlitwę ustną, jeżeli uważamy, iż polega ona jedynie na jednostajnym 
powtarzaniu   znanych   na   pamięć   słów.   Modlitwa   ustna   może   przybierać   różne   formy, 
w zależności od twórczości wewnętrznej i potrzeb duchowych człowieka. Nasza modlitwa 
ustna   może   się   rozwijać,   przemieniać   i   w sposób   niemalże   nieuchwytny   przechodzić 
w modlitwę medytacyjną i kontemplacyjną.

Pierwszy, najprostszy sposób modlitwy ustnej, to systematyczne, pełne pokoju i wyciszenia 
wewnętrznego odmawianie poszczególnych słów i zdań, słowo po słowie, zdanie po zdaniu. 
W taki   właśnie   sposób   najczęściej   modlimy   się   brewiarzem,   odmawiamy   pacierz   ranny 
i wieczorny,  Anioł   Pański  i inne   modlitwy.   I chociaż   w tym   sposobie   modlitwy   za 
wypowiadanymi słowami często nie nadąża ani myśl, ani też uczucie, to jednak także taka 
modlitwa pozwala nam doświadczyć intuicyjnie tajemnicy Boga i człowieka.

Nie   należy   lekceważyć   modlitwy   ustnej.   Dla   wielu   z nas   jest   to   jedyny   znany   sposób 
modlitwy.   Rezygnując   z takiej   formy   modlitwy,   musielibyśmy   zrezygnować   z modlitwy 
w ogóle. Nie trzeba porzucać żadnej metody modlitwy, jeżeli nie umiemy zastąpić jej inną, 
głębszą   i bardziej   odpowiadającą   naszej   konkretnej   sytuacji   życiowej.   Wyrządzalibyśmy 
ogromne   szkody   duchowe   ludziom  prostej   wiary,   gdybyśmy   kwestionowali   ich  ubogie 
sposoby modlitwy, nie umiejąc im zaofiarować innych metod. Te proste i ubogie  formy są 
zawsze punktem wyjścia dla rozwoju ducha modlitwy. Żadnej z metod modlitwy nie należy 
odrzucać, ale trzeba je pogłębiać i oczyszczać. Kiedy natomiast przychodzi stosowny moment 
możemy je przekraczać, ucząc się nowych form i nowych metod.

Wychodząc   od   pierwszego   najprostszego   sposobu   modlitwy   ustnej   (systematycznego 
powtarzania   słów   modlitwy),   możemy   przechodzić   do   innych   metod   modlitwy   ustnej, 
bogatszych,   głębszych,   a tym   samym   bardziej   odpowiadających   naszym   duchowym 
potrzebom i pragnieniom.

Oto   nieco   inna,   znacznie   bogatsza   metoda   modlitwy   ustnej   zaproponowana   przez   św. 
Ignacego Loyolę w jego Ćwiczeniach duchownych: Ten sposób modlitwy polega na tym, że  
przy każdym oddechu człowiek mówi w myśli jedno słowo Ojcze nasz. A zatem między jednym  
a drugim  oddechem   mówi   się   tylko   jedno   słowo.   (...)   I wedle   tej   samej   formy   będzie   się  
postępować   ze   wszystkimi   innymi   słowami   Modlitwy   Pańskiej
  lub   jakiejkolwiek   innej 
modlitwy (ĆD, 258).

W opisanym sposobie modlitwa ustna staje się bardzo powolna, dostosowana do możliwości 
człowieka. Rytm oddechu nadaje jej naturalny bieg. Harmonia oddechu i słowa, które w swej 
istocie   w modlitwie   jest   zawsze   Słowem   Bożym,   wprowadza   harmonię   pomiędzy   sferą 
cielesną   i emocjonalną   a sferą   duchową.   Taki   sposób   odmawiania   modlitwy   ustnej, 
szczególnie na początku jej praktykowania, wymaga od człowieka pewnej dyscypliny ciała, 
skupienia, a także odpowiednich warunków zewnętrznych.

Ta   metoda   modlitwy,   jak   każde   nowe   narzędzie,   do   którego   używania   nie   jesteśmy 
przyzwyczajeni, może rodzić odczucie pewnego udziwnienia czy też sztuczności. Nie trzeba 
się   mu   poddawać.   Ważniejszy   będzie   pewien   klimat   wyciszenia   wewnętrznego,   głębsze 

background image

rozumienie wypowiadanych słów, które będą rodziły się w nas pod wpływem stosowania tej 
metody modlitwy. W tym nowym klimacie modlitewnym będziemy spontanicznie zwracać 
uwagę na pewne słowa, które mogą nam wydać się jakby nowe, niosące więcej znaczenia 
i treści. Mogą też budzić w nas nowe odczucia i doświadczenia wewnętrzne.

Praktykując przez pewien czas powyżej opisaną metodę modlitwy ustnej, w sposób naturalny 
przejdziemy do innej, bardziej pogłębionej metody modlitwy, zaproponowanej również przez 
św. Ignacego Loyolę: Ten sposób modlitwy polega na tym, że osoba modląca się (...) wymówi  
słowo: Ojcze, i zatrzyma się w rozważaniu tego słowa tak długo, jak długo będzie znajdować  
różne znaczenia, smak i pociechę (duchową) (...), w ten sam sposób niech postępuje z każdym 
słowem modlitwy Ojcze nasz lub innej jakiejś modlitwy
 (por. ĆD, 252).

Na samym początku opisu tej metody św. Ignacy podkreśla konieczność spełnienia pewnych 
warunków:   odpowiednia   postawa   ciała,   głębsze   skupienie   i wyciszenie,   uwzględnienie 
własnych pragnień i potrzeb duchowych. Ten rodzaj modlitwy ustnej jest jeszcze bardziej 
spowolniony. Ilość wypowiadanych słów nie jest już ważna. Osoba modląca się poddaje się 
pewnemu natchnieniu wewnętrznemu i zatrzymuje się w sposób spontaniczny na pewnych 
słowach, zdaniach, myślach tak długo, jak tego potrzebuje, wznosząc do Boga te poruszenia  
serca, które one w niej rodzą.

Ten   rodzaj   modlitwy   trudno   nazwać   już   modlitwą   ustną   w ścisłym   sensie   tego   słowa. 
Praktykując   ją   przez   dłuższy   czas   w sposób   spontaniczny   przechodzimy   do   modlitwy 
medytacyjnej   i kontemplacyjnej.   Jeżeli   chcielibyśmy   stosować   opisane   powyżej   metody 
modlitwy w sposób bardziej systematyczny, wówczas byłoby rzeczą ważną, abyśmy zostawili 
sobie dłuższy czas dla wdrożenia ich w życie. Dopiero po wielu ćwiczeniach dochodzi się 
zwykle do pewnej łatwości w korzystaniu z nich z pewnym duchowym smakiem.

5. Najpierw odmienić serce, a nie metodę

Sformułowanie  modlitwa ustna  może być bogate w treść, o ile nie oznacza mechanicznego 
powtarzania   słów,   ale   jest   poszukiwaniem   więzi   z Bogiem   za   pomocą   słów.   W każdej 
modlitwie, także w modlitwie ustnej, liczy się bowiem nie obfitość słów, treści, wiedzy, ale 
wewnętrzne odczuwanie i smakowanie rzeczy, które zadowala i nasyca duszę (ĆD, 2). Istotą 
każdej modlitwy jest doświadczenie serca.

Kiedy w modlitwie brakuje serca, z powodu jej mechaniczności i pobieżności, wówczas nie 
wystarczy zmienić metody modlitwy, ale trzeba odmienić serce. Sercu, które nie szuka więzi 
z Bogiem, nie pomogą żadne nowe metody. Wejście na drogę modlitwy rozpoczynamy nie od 
szukania   metod,   ale   od   napełniania  duchem,  sercem  tych   metod,   które   już   znamy 
i praktykujemy.

Rozpoczęcie   naszej   modlitwy   od   korzystania   z modlitwy   ustnej   daje   nam   poczucie 
bezpieczeństwa.  Jesteśmy  bowiem świadomi,  że idziemy  dobrą  drogą,  z której korzystali 
wszyscy święci Starego i Nowego Testamentu. Tą drogą szedł również Jezus i Jego Matka 
Maryia. Nawet jeżeli czujemy zaproszenie Pana Boga, aby otwierać się na nowe metody 

background image

modlitwy bardziej dostosowane do naszych potrzeb i pragnień, to jednak winniśmy nadal 
cenić i pielęgnować modlitwę ustną.

6. Modlitwa wspólnotowa

Najpierw zauważmy, iż każda indywidualna modlitwa w sensie teologicznym jest modlitwą 
eklezjalną,   wspólnotową,   to   znaczy   włączoną   w całą   wspólnotę   Kościoła.   Nikt   z nas   nie 
modli się wyłącznie indywidualnie, ale modli się w Kościele i poprzez Kościół.

Modlitwa wspólnotowa w sensie ścisłym (liturgiczna, paraliturgiczna, np. wspólny różaniec, 
droga krzyżowa, wspólnotowa modlitwa brewiarzowa) i modlitwa indywidualna są to dwa 
rodzaje modlitwy, które w życiu duchowym człowieka bynajmniej się nie wykluczają i nie 
rywalizują ze sobą, ale wzajemnie się dopełniają i wspomagają. Dopełnianie się tych dwu 
rodzajów   modlitwy   jest   konieczne.   Taka   jest   intencja   Kościoła.   Taka   też   była   praktyka 
modlitwy Jezusa. Jezus uczestniczył w modlitwie wspólnotowej w świątyni, w synagodze, ale 
także często modlił się indywidualnie.

Modlitwa wspólnotowa pomaga nam wejść w klimat modlitewny. Wspólnota tworzy klimat. 
Wspólnota  niesie  nas  w modlitwie.   Jest   to   ogromnie   ważna   pomoc   szczególnie   dla   ludzi 
początkujących w życiu wewnętrznym, w życiu modlitewnym.

Pomoc   modlitwy   wspólnotowej   przypomina   prowadzenie   dziecka   przez   matkę.   Kiedy 
dziecko stawia pierwsze kroki, matka podtrzymuje je, ale zawsze tylko do pewnego czasu. 
W pewnym momencie pozwala dziecku chodzić samodzielnie, choć wie, iż może się ono 
przewrócić. Dla większości z nas pierwszym doświadczeniem modlitwy było doświadczenie 
modlitwy wspólnotowej: wspólna modlitwa z matką, z ojcem. Z czasem uczyliśmy się modlić 
także   samodzielnie.   Od   modlitwy   wspólnotowej   przechodzimy   w pewnym   momencie   do 
modlitwy osobistej.

Wielu   ludzi   szczerze   pobożnych   chętnie   uczestniczy   w modlitwie   wspólnotowej 
organizowanej np. przez parafię, grupy modlitewne, ale nie potrafi modlić się samemu. Kiedy 
pozostają   sam   na   sam  z Bogiem,   nie   wiedzą,   co   robić,   jak   Boga   słuchać   i jak   do   Niego 
mówić, jak przenieść wspólnotowy klimat modlitwy na modlitwę osobistą. Wielu wyznaje, iż 
kiedy modlą się we wspólnocie, czują się pociągani, zachęcani, porywani do modlitwy, ale 
kiedy pozostają sami, wówczas nie potrafią samodzielnie dialogować z Bogiem.

W takiej   sytuacji   dobrze   jest   systematycznie   korzystać   z pomocy   wspólnoty   bez 
najmniejszego niepokoju, iż modlitwa wspólnotowa na tym etapie życia ma przewagę nad 
modlitwą   indywidualną.   Uczestnicząc   w modlitwie   wspólnotowej   jednocześnie   należy 
rozbudzać   w sobie   pragnienie   modlitwy   indywidualnej   oraz   podejmować   trud   modlitwy 
osobistej. Modlitwa osobista, nie podtrzymywana przez wspólnotę przychodzi trudniej, ale 
właśnie   dlatego   jest   bardzo   cenna.   Taka   właśnie   wypracowana,   utrudzona,   wycierpiana 
modlitwa indywidualna, (trochę na wzór trudu i cierpienia Jezusa modlącego się w Ogrójcu) 
może   stać  się  darem  dla  wspólnoty.  Trzeba  bowiem,   aby każdy  z członków modlitewnej 
wspólnoty nie tylko z niej czerpał, ale także coś osobistego w nią wnosił.

background image

W wielu modlitewnych wspólnotach zionie pustką i płytkością właśnie dlatego, iż wszyscy 
próbują czerpać z życia modlitewnego wspólnoty, ale niewielu wnosi w nie osobisty wkład 
i trud. Modlitwa wspólnotowa jest sumą trudu, wysiłku, walki wewnętrznej poszczególnych 
członków wspólnoty. Jest sumą ich entuzjazmu, nadziei i duchowych pragnień.

XXIV. SZANSE I ZAGROŻENIA MEDYTACJI CHRZEŚCIJAŃSKIEJ

 

Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Wytrwajcie w miłości mojej! (J 15, 9).

Ostatecznie   jądrem   obecnego   kryzysu   świata   jest   poszukiwanie   Boga.   Chodzi   o to,   aby 
pośrodku tej technicznej cywilizacji uczynić obecnym wymiar transcendencji, poza którym  
humanizm nie jest możliwy
 (J. Daniélou).

1. Szanse medytacji chrześcijańskiej

Istotą   medytacji   w rozumieniu   chrześcijańskim   jest   trwanie   w miłości   Trójcy   Świętej. 
Medytacja chrześcijańska jest jakby naśladowaniem Osób Trójcy Świętej, które nieustannie 
wzajemnie siebie kontemplują. Każda z Nich stanowi oddzielną Osobę, a jednocześnie trwa 
w nieskończonej jedności, wspólnocie.

a) Jedność z Bogiem

Podstawową   szansą   medytacji   w ujęciu   chrześcijańskim   jest   więc   jedność   —   komunia 
z Osobami Trójcy Świętej. Tak naprawdę trzeba by najpierw mówić nie tyle o zagrożeniach 
wynikających z uprawiania medytacji chrześcijańskiej, ile raczej o zagrożeniach związanych 
z jej brakiem. Są to zagrożenia zarówno dla życia duchowego, jak też dla życia ludzkiego 
jako takiego.

Brak medytacji w życiu chrześcijanina stwarza niebezpieczeństwo płytkości duchowej. Bez 
medytacji,   czyli   —   mówiąc   nieco   inaczej   —   bez   przedłużonej   modlitwy   osobistej   tak 
naprawdę nie można założyć fundamentów głębszego, systematycznie prowadzonego życia 
duchowego. To stwierdzenie wypływa z prostego faktu, że człowiek potrzebuje czasu, aby 
móc doświadczyć miłości. Istotą życia duchowego jest miłość. Doświadczenie miłości Boga 
wymaga   czasu.   Właśnie   dlatego,   aby   móc   prowadzić   życie   duchowe,   potrzebujemy 
przedłużonej modlitwy — medytacji. A więc pierwszą szansą medytacji chrześcijańskiej jest 
coraz   głębsza   jedność   z Bogiem.   Z owej   jedności   z Bogiem   wynikają   inne   szanse: 
wewnętrzna spójność człowieka oraz jedność z bliźnimi.

b) Wewnętrzna spójność człowieka

background image

Medytacja chrześcijańska integruje człowieka wewnętrznie, czyni go coraz bardziej spójnym, 
ponieważ podporządkowuje to, co psychiczne i zmysłowe wartościom duchowym. Medytacja 
wprowadza   w ludzkie   życie   harmonię   i jedność   wewnętrzną.  Ta   szansa  medytacji 
chrześcijańskiej posiada pierwszorzędne znaczenie dla naszych czasów.

Zauważmy,   iż   podstawowym   problemem   współczesnego   człowieka   jest   życie   w ciągłym 
stresie, który wytwarza w wielu ludziach trwałe zachowania nerwicowe. Dzisiaj — nie bez 
racji — stwierdza się, iż wszyscy jesteśmy znerwicowani. Bardzo łatwo i szybko dochodzimy 
do   naszych   granic   psychicznych   i emocjonalnych.   Na   skutek   dotykania   naszych   granic 
stajemy się nierzadko przemęczeni, łatwo popadamy w zniechęcenie i stany depresji lub też 
stajemy się bardzo drażliwi i agresywni wobec naszych bliźnich. Jesteśmy wówczas kuszeni, 
aby oskarżać cały świat o spowodowanie stanu nieszczęścia.

Stan   większego   czy   mniejszego   znerwicowania   zawsze   wynika   z rozbicia   wewnętrznego, 
które   polega   głównie   na   braku   minimalnej   choćby   harmonii   i jedności   pomiędzy   sferą 
emocjonalną   i zmysłową   a światem   ducha.   W stanach   nerwicy   nasz   świat   emocjonalny 
i zmysłowy funkcjonuje w oddzieleniu od świata duchowego, ponieważ brakuje jakiejkolwiek 
komunikacji pomiędzy nimi.

Na problem nerwicy człowieka trzeba patrzeć nie tylko pod kątem psychicznym i opisywać ją 
jedynie językiem psychologii, ale także z punktu widzenia duchowego. V. E. Frankl określa 
nerwicę   jako   przejaw   ucieczki   od   odpowiedzialności   za   własne   życie.   Tam   gdzie   brak 
doświadczenia   duchowego,   głębszego   doświadczenia   sensu   i celu   życia,   łatwo   rodzi   się 
nerwica.

W tej sytuacji wewnętrznego rozbicia współczesnego człowieka właśnie medytacja jawi się 
jako   niezwykła   szansa,   która   może   go   wewnętrznie   zjednoczyć,   zintegrować.   Owo 
jednoczenie   i integrowanie   dokonuje   się   poprzez   podporządkowanie   wszystkiego,   czym 
człowiek żyje, życiu duchowemu.

Podstawową treścią medytacji chrześcijańskiej jest rozważanie pierwszego przykazania, które 
staje się fundamentalną zasadą integracji człowieka. Pierwsze jest: Słuchaj, Izraelu, Pan Bóg  
nasz, Pan jest jedyny. Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją  
duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą. Drugie jest to: Będziesz miłował swego  
bliźniego   jak   siebie   samego
  (Mk   12,   29–30).   Najważniejszym   celem   medytacji 
chrześcijańskiej jest coraz pełniejsze wcielenie w życie pierwszego przykazania.  Kiedy Bóg 
jest na pierwszym miejscu, wszystko jest na swoim miejscu
  (św. Augustyn). Gdy człowiek 
powierza się Bogu i czyni Jego miłość najważniejszym kryterium wszystkich decyzji, jeżeli 
nawet ma pewne skłonności do znerwicowania (np. na skutek zranień wyniesionych z okresu 
dzieciństwa   i dojrzewania),   skłonności   te   nie   decydują   o jego   zasadniczych   wyborach 
życiowych.   Umie   bowiem   powierzać   Bogu   swoje   życie,   także   w stanach   zagubienia 
emocjonalnego,   psychicznego   i innego   rodzaju   ludzkich   cierpieniach.   Szansą   medytacji 
chrześcijańskiej — używając pojęcia V. E. Frankla — jest logoterapia, czyli leczenie przez 
doświadczanie sensu i celu życia, leczenie przez doświadczanie miłości Boga.

background image

c) Jedność z bliźnimi

Możemy   nawiązać   prawdziwą   jedność   z drugim   człowiekiem   tylko   wtedy,   kiedy 
doświadczamy jedności w nas samych, kiedy jesteśmy pogodzeni z naszym własnym życiem. 
Jezus odwołując się do wielkiej tradycji starotestamentalnej ukazuje miłość siebie samego 
jako zasadnicze kryterium miłości bliźniego: Miłuj swego bliźniego, jak siebie samego! (Mt 
19, 19).

Medytacja chrześcijańska wprowadzając nas w doświadczenie miłości Boga, które staje się 
zasadniczym źródłem miłości siebie samego, uczy nas także miłować bliźniego. Podstawą 
rozwiązywania   wszystkich   konfliktów   międzyludzkich   jest   otwarcie   na   Boga.   Często   nie 
możemy   przezwyciężyć   wielu   problemów   wzajemnego   współżycia   w relacjach 
międzyludzkich: rodzinnych, małżeńskich, wspólnotowych, narodowych, politycznych itd., 
właśnie dlatego, iż nie znajdujemy wspólnej płaszczyzny porozumienia. Odwołujemy się do 
zróżnicowanych wartości i dlatego mówimy do siebie różnymi językami.

Aby móc rozwiązać najtrudniejsze problemy wzajemnego współżycia, potrzebujemy takiej 
płaszczyzny porozumienia, która przekracza jedynie ludzki wymiar konfliktu. Odwołując się 
do wspólnej płaszczyzny spotkania, tworzymy także wspólny język porozumienia. Najgłębszą, 
ostateczną   płaszczyzną   jedności   międzyludzkiej   może   być   tylko   Bóg,   ostateczne  źródło 
ludzkiego życia
. Każdy rodzaj życia społecznego domaga się wiary w Boga. Kiedy człowiek 
buduje   życie   społeczne   bez   Boga,   wznosi   miasto  poza   Bogiem,   to   będzie   ono   nie   tylko  
miastem areligijnym, ale także miastem nieludzkim
 (J. Daniélou).

2. Zagrożenia medytacji

Czy można  mówić  o zagrożeniach wynikających z medytacji chrześcijańskiej?  To pytanie 
trzeba postawić w kontekście innego pytania: czy można mówić o zagrożeniach wynikających 
z ludzkiej miłości? Tak, można mówić. Ludzka miłość jest niebezpieczna wówczas, kiedy się 
ją zniekształca, kiedy się ją źle rozumie. Np. kiedy pojmuje się ją jako posiadanie, czy wręcz 
zniewalanie drugiego, kiedy służy niemal wyłącznie zaspokajaniu swoich osobistych potrzeb, 
kiedy   odbiera   wolność   osobie   kochanej.   Taka  miłość  stanowi   zagrożenie   dla   obu   stron, 
zarówno dla osoby, która pragnie kochać, jak również dla obiektu miłości. Jak niebezpieczna 
jest taka miłość, wystarczy uważna obserwacja wielu toksycznych związków międzyludzkich. 
Np. zazdrość wynikająca z miłości zaborczej może bardzo krzywdzić i ranić. Kiedy matka 
kocha  swoje   dziecko   miłością   zaborczą,   wówczas   —   choć   w swoim   subiektywnym 
przekonaniu daje mu wszystko w nadmiarze (uczucia, rzeczy materialne), zabiera mu jednak 
najcenniejszą   wartość:   osobistą   wolność;   usiłuje   bowiem   podporządkować   go   sobie 
całkowicie   kontrolując   niemal   wszystkie   jego   kroki.   Ponieważ   zabiera   mu   wolność,   nie 
nauczy go samodzielnego i odpowiedzialnego życia.

Odwołując się do tej analogii możemy powiedzieć, że medytacja chrześcijańska może być 
także   dużym   zagrożeniem   wówczas,   gdy   zostanie   zniekształcona.   Im   bardziej   ulega 
zniekształceniu, tym większe zagrożenie może stanowić. Jeżeli pewien sposób uprawiania 

background image

medytacji czyni jakieś szkody w życiu duchowym lub emocjonalnym, to jest to znak, iż w tak 
praktykowanej   medytacji   brakuje   jakichś   istotnych   elementów   modlitwy   autentycznie 
chrześcijańskiej.   Im   większe   czyni   szkody,   tym   bardziej   odbiega   od   ideału   medytacji 
w rozumieniu chrześcijańskim.

Kiedy   w medytacji   istnieją   zasadnicze   elementy   modlitwy   chrześcijańskiej   (Słowo   Boże, 
osobowe   spotkanie   z Bogiem,   osobista   historia   życia),   wówczas   medytacja   nie   tylko   nie 
powoduje   żadnych   zagrożeń,   ale   stanowi   istotną   pomoc   w dochodzeniu   nie   tylko   do 
pełniejszego życia duchowego, ale także do równowagi emocjonalnej i psychicznej.

a) Medytacje inspirowane religią i kulturą Dalekiego Wschodu

W wielu środowiskach panuje dziś moda uprawiania medytacji inspirowanej religią i kulturą 
Dalekiego Wschodu. Praktyka medytacji wschodniej  staje się niebezpieczna szczególnie dla 
człowieka   zagubionego   psychicznie,   który   nie   jest   w stanie   kontrolować   procesów 
emocjonalnych i psychicznych, które uruchamia w nim medytacyjne doświadczenie. W takiej 
sytuacji przedłużona medytacja, zwłaszcza wówczas, kiedy brak należytej pomocy duchowej 
i terapeutycznej, może po prostu rozbić człowieka nie tylko duchowo, ale także i psychicznie. 
Może bowiem uruchomić pewne pogotowie nerwicowe lub psychotyczne, które pojawia się 
u wielu osób głęboko zranionych przez życie. Zauważmy jeszcze i ten fakt, iż dla człowieka 
wychowanego w tradycji chrześcijańskiej, doświadczenie medytacji wschodniej jest obce nie 
tylko z punktu widzenia religijnego, ale także i kulturowego.

W jaki sposób winniśmy ustosunkować się do tego zjawiska? Po pierwsze, nie powinniśmy 
jedynie   ograniczać   się   do   apologetyki.   I chociaż   pewne   elementy   apologii   są   konieczne, 
szczególnie po to, aby demaskować nadużycia i manipulacje niektórych  mistrzów  i guru, to 
jednak trzeba nam również postawić sobie otwarte i szczere pytania: dlaczego ludzie, którzy 
zostali wychowani w chrześcijaństwie, posiadali chrześcijańskich rodziców, uczęszczali na 
katechezę, uciekają teraz od własnej tradycji duchowej?

Bylibyśmy jednak niesprawiedliwi, gdybyśmy sądzili, że jest to wyłącznie ich osobista wina. 
Jako wspólnota Kościoła powinniśmy zrobić sobie rachunek sumienia: na ile nasze lokalne 
wspólnoty (parafialne, zakonne, oazowe, charyzmatyczne itd.) ofiarują systematyczną szkołę 
medytacji   chrześcijańskiej   pod   okiem   doświadczonych   chrześcijańskich   mistrzów 
duchowych?   Nierzadko   ludzie   szukają   głębszego   życia   wewnętrznego   poza   Kościołem, 
ponieważ są przekonani, iż w Kościele nie znajdą takiej możliwości.

U wielu   osób   istnieje   też   pewien   uraz   do   Kościoła,   czy   może   raczej   do   pewnych   ludzi 
Kościoła, od których nie zawsze otrzymali najlepsze świadectwo życia i wiary. Wspólnota 
Kościoła   winna   nieustannie   ukazywać   niezwykłe   bogactwo   duchowe   całej   tradycji 
chrześcijańskiej, z którego możemy czerpać bez granic. Muszą jednak istnieć osoby, które 
same   najpierw   żyją   tą   wielką   tradycją   i są   w stanie   dzielić   się   z innymi   swoim   bogatym 
doświadczeniem duchowym.

b) Brak osobowego spotkania z Bogiem

background image

Dotykamy   tu   podstawowego   zagrożenia   dla   medytacji.   Kiedy   medytujący   odetnie   się   od 
osobowego   spotkania   z Bogiem,   wówczas   koncentruje   się   wyłącznie   na  swoim   własnym 
wnętrzu
. Jeżeli systematycznie przez dłuższy czas usiłuje penetrować głębiny swojego serca
wówczas   na   samym   jego   dnie   może   odnaleźć   tylko   pustkę   i nicość.   I to   właśnie 
doświadczenie   własnej   pustki   i nicości   doprowadza   niekiedy   medytującego   do   rozpaczy. 
Rozpacz zaś rozbija psychicznie.

Medytacja chrześcijańska jest również wchodzeniem w głębię swojego serca, ale tylko po to, 
aby   na   jego   dnie   odkryć   osobowy   obraz   Boga   odbity   w akcie   stworzenia.   Możemy 
powiedzieć, iż medytacja, która ostatecznie nie prowadzi do spotkania z Bogiem osobowym, 
nie może być nazwana chrześcijańska.

Medytacja   chrześcijańska   ma   oczywiście   swoje   stopnie   rozwoju,   stopnie   medytacyjnego 
wtajemniczenia.   Pierwsze   kroki   w medytacji   chrześcijańskiej   koncentrują   się   nieraz   na 
nawiązaniu osobowego dialogu najpierw z własnym życiem, ze światem przyrody, z drugim 
człowiekiem.  Ten  pełniejszy i bardziej  przejrzysty  dialog  ze sobą,  z bliźnim i ze  światem 
służy jednak nawiązaniu pełniejszego dialogu z Osobą Boga. Ostatecznym celem medytacji 
chrześcijańskiej jest intymna więź z Trójcą Świętą.

Chrześcijaństwo   poprzez   medytację   ofiaruje   nam   coś   niezwykłego:   nawiązanie   intymnej 
więzi z Bogiem, który stał się Człowiekiem. Tajemnica Wcielenia stoi w centrum medytacji 
chrześcijańskiej. Ona jest jej  największą szansą. Dzięki tajemnicy Wcielenia chrześcijanin 
posiada Boga w zasięgu swojej ręki. Może Go dotknąć, może Go słyszeć, może Go widzieć, 
może się z Nim zjednoczyć spożywając Jego Ciało, Jego Krew. I właśnie dlatego medytacja 
chrześcijańska jest najprostszą, najłatwiejszą drogą do nawiązania intymnej więzi z Bogiem.

c) Odrzucenie siebie i swojej historii życia

Inne   zagrożenie   dla   medytacji   wynika   z próby   szukania   zjednoczenia   z Bogiem   przy 
jednoczesnym odrzuceniu siebie samego i własnej historii życia. Człowiek medytujący usiłuje 
wówczas zbudować silną więź z Bogiem, ale poza sobą: poza swoim aktualnym życiem oraz 
poza historią swojego życia. Medytujący ulega wówczas pewnemu rodzajowi iluzji, który 
polega na pomieszaniu  przeżyć czysto psychicznych z doświadczeniem  duchowym.   Takie 
doświadczenia duchowe  zwykle wikłają się w cały zespół ludzkich potrzeb i mechanizmów 
obronnych, które czynią człowieka coraz bardziej zamkniętym i zalęknionym.

Odrzucenie siebie i swojej historii życia w medytacji wynika najczęściej z lęku przed własną 
słabością, której nie chce się uznać i przyjąć. Ów lęk przed własną słabością rodzi obronne 
nastawienie zarówno do swojego życia, jak też do świata zewnętrznego. To właśnie lękowe 
i obronne nastawienie staje się źródłem powszechnej manipulacji; najpierw manipulacji sobą, 
a następnie   manipulacji   Drugim:   Bogiem   i człowiekiem.   Człowiek   wchodzi   wówczas 
w swoiste  getto  już nie tylko duchowe, ale także psychiczne. Na takie niebezpieczeństwo 
narażeni są zwłaszcza ludzie, którzy wchodzą w życie wewnętrzne z głębokimi zranieniami 
emocjonalnymi i moralnymi. Kiedy cała przeszłość osobista bardzo boli człowieka, wówczas 
doznaje pokusy, aby ją przekreślić, by móc zacząć wszystko od nowa.

background image

Autentyczne życie duchowe nie tylko nie przekreśla przeszłości, ale — wręcz przeciwnie — 
dąży   do   odzyskania   przeszłości   poprzez  uzdrowienie   wszystkich   ludzkich   zranień
Chrześcijaństwo   buduje   nowe   życie   poprzez   zintegrowanie   jego   całości:   przeszłości, 
teraźniejszości i przyszłości. Nie można rozumieć działania Bożego w teraźniejszości, jeżeli 
nie dostrzeże się go także w przeszłości. Rozumienie swojej przeszłości staje się kluczem do 
zrozumienia teraźniejszości i przyszłości.

W medytacji   chrześcijańskiej   dokonuje   się   w jakimś   sensie   spotkanie   dwóch   historii: 
osobistej historii naszego życia z wielką Historią Zbawienia. Moja osobista historia zostaje 
włączona, zintegrowana z całą Historią Zbawienia. Historia Zbawienia ukazana na łamach 
Biblii jest jednak nie tylko historią zagubienia i grzechu człowieka, ale także historią jego 
wysiłków i zmagań duchowych. Szczytem zaś Historii Zbawienia jest Jezus Chrystus. To 
ostatecznie  przez Niego, w Nim i z Nim  w medytacji chrześcijanin nawiązuje intymną więź 
z Bogiem   Ojcem   w Duchu   Świętym.   To   właśnie   dzięki   medytacji   rodzi   się   w nas   coraz 
pełniejsze życie, które polega na wprowadzeniu nas w sferę życia trynitarnego i stawaniu się 
przez to synem Ojca, bratem Chrystusa, świątynią Ducha tak, że możemy w sposób osobowy 
wejść w związek z Ojcem, Synem i Duchem Świętym
 (J. Daniélou).

XXV. ĆWICZENIA DUCHOWNE A NOWA EWANGELIZACJA

 

Czegoż bardziej potrzebuje dzisiaj Kościół w tej ciemności, przez którą wędruje, niż ludzi  
mężnych i oświeconych darem mistycznej wewnętrznej łaski i doświadczenia duchowego?
 (H. 
Rahner).

Chrześcijanie jutra będą mistykami, albo ich wcale nie będzie (K. Rahner).

Nowa ewangelizacja, to przede wszystkim nowy sposób życia samego Kościoła. Świat, do 
którego zwraca się nowa ewangelizacja, ma prawo domagać się od dzisiejszych apostołów 
(jak domagał się tego od samego Jezusa i Jego dwunastu uczniów) jednoznacznych i bardzo 
wyraźnych owoców głoszonej przez nich Dobrej Nowiny zarówno w ich życiu osobistym jak 
i społecznym. Odnowiona ewangelizacja rozpoczyna się więc od rozeznania głębi naszego 
zakorzenienia w wierze, od oczyszczenia w nas tego, co korzenie te przesłania, a może nawet 
osłabia i zniekształca. Do takiej postawy zaprasza nas właśnie Sobór Watykański II.

1. Ćwiczenia duchowne w nowej ewangelizacji

Ćwiczenia   duchowne  powstały   w XVI   wieku,   a więc   w czasach   Renesansu,   odkrywania 
nowych kontynentów i nowych ras ludzkich. Były to czasy trudne dla Kościoła. Z bólem 
rodziło   się   zupełnie   nowe   spojrzenie   na   świat   oraz   nowe   spojrzenie   na   Kościół.   Był   to 
również   czas   Reformacji   —   czas   bolesnego   rozdarcia   w Kościele   Zachodnim.   Kościół 

background image

katolicki musiał  wówczas  na  nowo odkryć  swoją  identyczność.  Ćwiczenia  duchowne  św. 
Ignacego Loyoli były niezwykłym darem Boga dla Kościoła na ten trudny okres historii.

I nie  jest  chyba  przypadkiem  fakt,  iż  Ćwiczenia  odkrywamy  na nowo  właśnie  w naszych 
czasach, które są nie mniej trudne niż pierwsza połowa XVI wieku. Także dzisiaj, u progu 
XXI wieku Kościół poszukuje na nowo swojej tożsamości. Tak więc  Ćwiczenia duchowne 
i dla nas są szczególnym darem Boga na trudne czasy.

Prace   nad  odbrązowieniem  Ćwiczeń  w życiu   i apostolstwie   Towarzystwa   Jezusowego 
rozpoczęły się na wiele lat przed Soborem Watykańskim II. W wielu centrach duchowości 
oraz na uniwersytetach prowadzonych przez jezuitów podejmowane były bardzo gruntowne 
i wielostronne   badania  naukowe  nad   tekstem  Ćwiczeń   duchownych  i innymi   pismami   św. 
Ignacego. Przyczyniły się one nie tylko do lepszego zrozumienia i pogłębienia jego myśli, ale 
także do pełniejszego duszpasterskiego wykorzystania Ćwiczeń i dostosowania ich do potrzeb 
i oczekiwań duchowych współczesnego człowieka. Sam Sobór znacznie przyspieszył głębsze 
wdrażanie charyzmatu Ignacego w styl życia i pracy samych jezuitów oraz tych, którzy z nimi 
współpracują lub też korzystają z ich posługi.

Wkład Ćwiczeń duchownych w nową ewangelizację może dokonać się jednak nie tyle dzięki 
refleksji   intelektualnej   nad   samym   tekstem,   ale   przede   wszystkim   dzięki   praktyce 
indywidualnego ich odprawiania i udzielania. Byłby to jednak wkład nie tyle nowych treści, 
ale przede wszystkim wkład nowej metody.

Jaki mógłby być wkład  Ćwiczeń duchownych  w nową ewangelizację dzisiejszego Kościoła 
i świata?

a)  Ćwiczenia duchowne  mogą uczyć nas większej wrażliwości na udzielanie indywidualnej 
pomocy   duchowej   człowiekowi.   Wraz   z metodą  indywidualnego   towarzyszenia   odsłaniają 
one   podstawową   dla   chrześcijańskiej   duchowości   prawdę,   iż   do   życia   wewnętrznego 
dochodzi  się  nie tyle poprzez spotkanie z intelektualnymi  treściami,  ale poprzez  osobowe 
spotkanie z żywym świadkiem Chrystusa. Treść Ewangelii przekazuje świadek. Spotkanie ze 
świadkiem
 wymaga jednak stworzenia odpowiedniego klimatu ludzkiej życzliwości, klimatu 
słuchania,   wymaga   czasu   oraz   wiele   uwagi   i sił   poświęconych   pojedynczemu, 
indywidualnemu człowiekowi.

b) Widząc duże potrzeby duchowe wielu ludzi możemy być kuszeni do  wielkiej, ale  taniej 
ewangelizacji, która odwołuje się jedynie do oddziaływania masowych środków społecznego 
przekazu   lub   też   do  duszpasterstwa   masowego.   Chcąc   ogarnąć   ewangelizacją   wszystkich 
możemy   utknąć   w wielkich   planach,   programach,   przedsięwzięciach.   Nie   zaniedbując 
korzystania z szerokiego oddziaływania na ludzkie masy, które może być pewną formą pre–
ewangelizacji, nowa ewangelizacja domaga się podjęcia troski o udzielanie pomocy duchowej 
pojedynczym osobom poprzez indywidualne spotkania z nimi.

c)   Inną   niezwykłą   pomocą   dla   nowej   ewangelizacji,   jaką   mogą   ofiarować  Ćwiczenia 
duchowne
,   jest   umiejętność   rozeznawania   duchowego.   Nowa   ewangelizacja   domaga   się 

background image

najpierw   rozeznawania   sytuacji   współczesnego   człowieka,   odkrywania   jego   wrażliwości 
emocjonalnej i duchowej oraz odkrywania  nowych  znaków czasu. Dzisiejsze szybkie tempo 
życia sprawia, iż dzieło ewangelizacji domaga się od nas ciągłego rozeznawania duchowego. 
Ewangelizacja   będzie   bowiem   mało   skuteczna,   jeżeli   nie   będzie   uwzględniać   sytuacji 
dzisiejszego człowieka, jak również znaków czasu, które Bóg do niego kieruje.

d) Odchodzenie wielu ludzi z Kościoła połączone z ich jednoczesnym szukaniem głębszego 
życia duchowego poza nim, dyktowane bywa nierzadko rozczarowaniem może nie tyle do 
Kościoła jako do instytucji, ale raczej rozczarowaniem abstrakcyjnym i martwym  językiem 
kościelnym,   rytualizmem,   brakiem   duchowego   ożywienia.   Chęć   dotarcia   do   człowieka 
nakłada na Kościół potrzebę poszukiwania nowego języka, który byłby zrozumiały i czytelny 
oraz   liczyłby   się   z wrażliwością   emocjonalną   i duchową   współczesnych   ludzi.   Także 
proponowane treści oraz metoda ich przekazu winny odpowiadać najgłębszym potrzebom 
i pragnieniom człowieka. W ostatnich latach przez Europę przetacza się wielka dyskusja na  
temat   języka   ambony.   Z jednej   strony   czuje   się,   że   wyczerpał   się   już   język   typowo  
homiletyczny,   koncentrujący   się   na   analizie   treści   Ewangelii.   Z drugiej   strony   polskie  
doświadczenia pokazują, że do słuchacza przestała przemawiać również stylistyka krytyki  
o charakterze   politycznym.   Odbiorca   coraz   bardziej   potrzebuje   dziś   ewangelicznego,  
pozytywnego nauczania,  nacechowanego miłością,  szacunkiem i troską o jego  wewnętrzny 
rozwój
  (bp   J.   Chrapek).   Takiego   właśnie   języka   możemy   uczyć   się   odprawiając 
i jednocześnie udzielając Ćwiczeń duchownych św. Ignacego.

e)   Bez   rozeznania   duchowego   możemy   w ewangelizacji   popełniać   dwa   rodzaje   błędów. 
Z jednej   strony   możemy   trzymać   się   sztywno   starego   języka   i starych   metod   głoszenia 
Ewangelii sądząc mylnie, iż rezygnacja z nich spowoduje jakieś uszczuplenie pełni prawdy, 
jaką niesie Kościół. Z drugiej strony możemy  rezygnować z radykalizmu ewangelicznego, 
aby   dostosować   się   do   współczesnego   człowieka.   Możemy   wówczas   mówić   gładkim 
i zrozumiałym językiem, który będzie podobał się słuchaczom, ale nie będzie on wówczas 
nośnikiem   Dobrej   Nowiny.  Ćwiczenia   duchowne  odprawione   z wewnętrznym 
zaangażowaniem   i hojnością   wobec   Boga   dają   odprawiającemu   niezwykłą   przejrzystość 
wewnętrzną   w widzeniu   siebie   samego,   która   staje   się   źródłem   obiektywizmu   również 
w sprawach innych.  Ćwiczenia  uczą także metody rozeznania duchowego. Zawierają zbiór 
cennych reguł i wskazówek rozeznawania duchowego oraz procesu podejmowania decyzji 
i wyborów.

f)  Ćwiczenia duchowne  mogłyby również pomóc przygotowywać dla nowej ewangelizacji 
kierowników życia duchowego. Odprawiane najpierw przez nich samych, a później udzielane 
innym (pod kierunkiem osób doświadczonych) wprowadzają one nie tylko w pewne osobiste 
doświadczenie, ale stają się także miejscem zdobywania wrażliwości na drugiego człowieka, 
na   jego   potrzeby   i pragnienia   duchowe.   Kierownik   duchowy   może   dzielić   się   tylko   tym, 
czego   sam   najpierw   wewnętrznie   doświadczył.   Istotą   kierownictwa   duchowego,   wbrew 
przyjętej   tradycyjnej   nazwie,   nie   jest   bowiem   jakieś   zewnętrzne  kierowanie  życiem 
duchowym   człowieka,   ale   przede   wszystkim   indywidualne   towarzyszenie   mu 
w nawiązywaniu osobistej więzi z Bogiem.

background image

2. Jak powstały Ćwiczenia duchowne?

Św.   Ignacy   Loyola   był   bardzo   powściągliwy   w mówieniu   i pisaniu   na   temat   własnego 
doświadczenia duchowego. Opowieść pielgrzyma (=OP), autobiografia podyktowana już pod 
koniec życia, dzięki której możemy prześledzić nie tylko życie duchowe świętego Ignacego, 
ale także narodziny Ćwiczeń, została niemal  wymuszona  na założycielu jezuitów przez jego 
pierwszych   towarzyszy.   Najpierw   nie   chciał   wcale   zgodzić   się   na   opowiadanie   o swoim 
życiu, a później długo zwlekał z realizacją danej obietnicy.

Aż do dwudziestego szóstego roku życia był człowiekiem oddanym marnościom tego świata — 
tak rozpoczyna się  Opowieść pielgrzyma.  Oddanie się marnościom tego świata  łączyło się 
z karierą tego spóźnionego nieco, średniowiecznego rycerza. Kariera ta załamała się jednak 
nagle   i niespodziewanie   w twierdzy   w Pampelunie,   kiedy   to   kula   francuskiego   działa 
zmiażdżyła   mu   nogę.   W rodzinnym   zamku   Loyoli   pośród   osamotnienia   i cierpienia,   pod 
wpływem  przypadkowej  lektury  Vita Christi  i Flos Sanctorum  (na zamku nie było bowiem 
innych   książek)   zrodziło   się   w Ignacym   pragnienie   nowego   życia.   Najpierw   kojarzył   je 
niemal wyłącznie z zewnętrzną i bardzo surową ascezą i pokutą. Szukał więc takiej formy 
życia, w której mógłby  swobodnie zaspokoić tę nienawiść do samego siebie, którą w sobie 
odczuwał. (...) Nasuwała mu się myśl, żeby się usunąć do klasztoru kartuzów w Sewilli
 lub też 
praktykować   pokutę  wędrując   po   świecie  (OP,   12).   Pogłębienie   pierwszego   nawrócenia 
a wraz z nim głębokie uleczenie wewnętrzne przyszło w niedługim czasie. Związane ono było 
z doświadczeniem w grocie w Manresie.

W życiu   wielu   świętych   ich   najważniejsze   wydarzenia   życiowe   przychodziły   najczęściej 
przypadkowo.  Przypadkowe  były   zarówno   książki,   które   Ignacy   czytał   w czasie 
rekonwalescencji, jak również przypadkowe było jego zatrzymanie się w małym miasteczku 
Manresa w drodze do Barcelony. Zamierzał się tam zatrzymać przez kilka dni, chciał bowiem  
zanotować kilka rzeczy w swej książeczce, której strzegł bardzo troskliwie i nosił ze sobą 
czerpiąc   z niej   wielką   pociechę
  (OP,   18).  Te   kilka   dni   rozrosły   się   w przeszło   dziesięć 
miesięcy.   Zeszyt   zaś   zawierający   wypiski   z Vita   Christi   i Flos   Sanctorum   przerodził   się  
w książeczkę Ćwiczeń duchowych, sam zaś Pielgrzym stał się mistykiem, a dawny rycerz —  
nowym człowiekiem i mężem Kościoła
 (H. Rahner).

W manreskiej   samotni   św.   Ignacy   doznawał   najpierw   gwałtownych   skrupułów   i wielkich 
udręk duchowych z powodu swojego dawnego grzesznego życia. Powtarzane spowiedzi, rady 
duchowe spowiednika, wielogodzinne modlitwy nie przynosiły mu żadnej ulgi wewnętrznej. 
Udręczony zaczął (...) głośno wołać do Boga: Pomóż mi, Panie, bo nie znajduję żadnego  
lekarstwa   u ludzi.   (...)   Ukaż   mi   Panie,   gdzie   mógłbym   znaleźć   lekarstwo!   Choćbym   miał  
biegać za szczenięciem, żeby od niego otrzymać pomoc, uczyniłbym to
  (OP, 23). Mimo tak 
żarliwej modlitwy często nachodziły go (jednak) gwałtowne pokusy, żeby (...) zabić samego  
siebie
  (OP,   24).   Modlitwom  Ignacego   towarzyszyły  bardzo   surowe   umartwienia,   którymi 
chciał zmusić Boga, aby udzielił mu pomocy.

Pewnego dnia spodobało się Panu sprawić, że obudził się jakby ze snu  (OP, 25). Przyszedł 
czas głębokiego pokoju wewnętrznego. W tym okresie Bóg obchodził się z nim podobnie jak 

background image

nauczyciel w szkole z dzieckiem i pouczał go. Działo się tak z powodu tego, że umysł jego był  
jeszcze   zbyt   prosty   i niewyrobiony
  (OP,   27).   Czas   wielkich   mistycznych   łask   sprawił,   iż 
niewyrobiony umysł, na który skarżył się św. Ignacy, został jakby odrzucony precz, tak że  
w zdumieniu serca zrodziło się lękliwe pytanie: A cóż to jest za nowy rodzaj życia, jaki teraz  
rozpoczynamy?
 (H. Rahner)

W tym czasie Ignacy doświadcza wielu mistycznych łask, które zamyka magna illustratio — 
wielkie oświecenie nad rzeką Cardoner. Było to dla niego centralne doświadczenie mistyczne. 
Nie polegało ono, jak sam wyznaje, na jakiejś wizji, ale na tym, iż zrozumiał i poznał wiele 
rzeczy tak duchowych, jak i odnoszących się do wiary i wiedzy. A stało się to w tak wielkim 
świetle, że wszystko wydało mu się nowe. Otrzymał wtedy tak wielką jasność dla umysłu i do 
tego stopnia, że jeśli zbierze razem wszystkie pomoce otrzymane od Boga i wszystko to, czego  
się nauczył, to i tak nie sądzi, żeby to wszystko dorównywało temu, co wtedy otrzymał w tym 
jednym przeżyciu
 (OP, 30). W czasie tej wizji wybiła właściwa godzina narodzin dla Ćwiczeń  
duchownych.   W niej   nabierają   ładu   i gromadzą   się   w jedną   organiczną   całość   okruchy  
wszystkich dotychczasowych oświeceń i łask.  Tu  dopiero  zaczynają się naprawdę  tworzyć  
Ćwiczenia duchowne, ich teologia i psychologia
 (H. Rahner).

3. Ćwiczenia duchowne skarbem Kościoła

Zanim jeszcze  Ćwiczenia  zostały oficjalnie zatwierdzone przez Papieża Pawła III w 1548 
roku i zanim odniosły jakikolwiek zewnętrzny sukces, Ignacy był już pewien niezwykłego 
skarbu,   jaki   posiadał.   Przy   całej   swojej   pokorze   i skromności   w liście   do   jednego 
z późniejszych swoich współbraci pisał: Ćwiczenia te są najlepszą rzeczą, jaką w tym życiu 
mogę   sobie   pomyśleć   i   w oparciu   o doświadczenie   zrozumieć,   aby   człowiek   mógł   sam  
osobiście skorzystać i wielu innym przynieść owocną pomoc
. Nie były to tanie przechwałki 
człowieka  zachwyconego  sobą i swoim dziełem.  Od  pierwszej oficjalnej  aprobaty Stolicy 
Apostolskiej   ponad   trzydziestu   papieży   zabierało   głos   w sprawie  Ćwiczeń.   Niewątpliwie 
najważniejszym   dokumentem   jest   encyklika   Piusa   XI  Mens   Nostra.   Papież   pisał: 
Dowiedzione jest, że  pośród wszystkich metod w odprawianiu ćwiczeń  duchownych jedna  
przed   innymi   pierwsze   zajmowała   miejsce.   Mówimy   o metodzie   wprowadzonej   przez   św.  
Ignacego   Loyolę.   Jest   to   przedziwna   książeczka   Ćwiczeń,   mała   objętością,   lecz   pełna  
niebieskiej   mądrości,   odkąd   została   uroczyście   zatwierdzona   (...)   zajaśniała   jako  
najmądrzejszy   i jedynie   powszechny   kodeks   prawd   potrzebnych   do   kierowania   duszy   na  
drodze zbawienia
. Ignacjańskie Ćwiczenia znalazły uznanie nie tylko oficjalnych czynników 
Kościoła,   ale   także   teologów   oraz   pisarzy   chrześcijańskich.   Oto   kilka   przykładów. 
Protestancki   historyk   H.   Böhmer,   autor   życiorysu   św.   Ignacego,   nie   wahał   się   nazwać 
Ćwiczeń duchownychksiążką, która wpłynęła na losy ludzkości. Włoski pisarz, konwertyta, 
G. Papini, stwierdził, że pośród dziesięciu czy dwunastu podstawowych dzieł pobożności 
katolickiej Ćwiczenia duchowne zajmują jedno z pierwszych miejsc. K. Rahner, współczesny 
teolog,   w jednej   konferencji   na   temat  Ćwiczeń   duchownych  powiedział,   iż   są   one 
podstawowym dokumentem i jedną z przyczyn współtworzących radykalnie nową mentalność  
nowożytną
.   Polski   historyk   kultury   chrześcijańskiej,   J.   Kłoczowski,   w swojej   książce  Od 

background image

pustelni do wspólnoty pisze o wielkiej oryginalności, swoistości całego dzieła (Ćwiczeń) nie  
bardzo mającego jakieś analogiczne odpowiedniki w tradycji ascetyki świata
.

4. Indywidualne prowadzenie

Pius XII w czterechsetną rocznicę oficjalnego zatwierdzenia Ćwiczeń stwierdził, iż także na 
przyszłość będą one zawsze najskuteczniejszym środkiem dla duchowego odrodzenia świata  
i zaprowadzenia   w nim   należytego   ładu,   ale   pod   jednym   warunkiem,   że   pozostaną  
autentycznie   ignacjańskie
.  Ćwiczenia  autentycznie   ignacjańskie,   to  Ćwiczenia  udzielane 
indywidualnie.  Ignacy   Loyola   nie   znał   innych   Ćwiczeń   poza   Ćwiczeniami   udzielanymi  
indywidualnie   poszczególnym   osobom.   Osoba   taka   odbywa   medytacje   samodzielnie,  
otrzymując   od   prowadzącego   indywidualnie   wskazówki   co   do   treści   i metody,   mogąc 
codziennie zdawać mu sprawę ze swych doświadczeń
 (A. Lefrank).

Taka forma udzielania Ćwiczeń po śmierci św. Ignacego nie przetrwała zbyt długo. Szybko 
rozrastający   się   zakon   jezuitów,   wielość   powierzonych   mu   zadań   oraz   masowość 
duszpasterskiej pracy sprawiły, iż prawdopodobnie  obawiano się pracować z pojedynczymi 
osobami w tak intensywny sposób wymagający wielkiej straty czasu
 (A. Lefrank). Przez długi 
czas  Ćwiczeniami  posługiwano się bardziej jako podręcznikiem podpowiadającym treści do 
modlitwy   niż   jako   metodą   wprowadzenia   w życie   duchowe.   Metoda   udzielania  Ćwiczeń 
duchownych
,   która   nie   dostosowuje   się   do   myśli   Ignacego   i nie   bierze   pod   uwagę 
pojedynczego człowieka, ale jest mechanicznie stosowana do dużej grupy osób, w znacznym 
stopniu traci swoją moc.

Metoda indywidualnego prowadzenia rekolektanta w Ćwiczeniach została ponownie odkryta 
w całym   jej   blasku   w drugiej   połowie   XX   wieku.   Odbyło   się   to   z pewnością   nie   bez 
oddziaływania szeroko stosowanej dziś metody indywidualnego spotkania w psychoterapii. 
I chociaż   istnieją   zasadnicze   różnice   (zarówno   w celach   jak   i stosowanych   metodach) 
pomiędzy  Ćwiczeniami   duchownymi  udzielanymi   indywidualnie   a indywidualną   pomocą 
w psychoterapii, to jednak znaczenie i siła oddziaływania samego spotkania z terapeutą czy 
z dającym   rekolekcje   ignacjańskie   są   porównywalne   ze   sobą.   Musimy   przyznać,   iż 
współczesna psychologia (nie przymykając oczu na wszystkie jej braki, a nawet nadużycia) 
pomogła   nam   nieco   lepiej   zrozumieć   głębię   antropologii   ignacjańskiej   zawartej 
Ćwiczeniach duchownych. Wydaje się, iż antropologia ta została zagubiona w znacznym 
stopniu przez samych jezuitów właśnie dlatego, iż na długie stulecia zrezygnowali z metody 
udzielania  Ćwiczeń,   jaką   stosował   Ignacy:   z metody  indywidualnego   prowadzenia  
rekolektanta
.

Cechą charakterystyczną antropologii  Ćwiczeń  jest doskonała harmonia i jedność pomiędzy 
poszczególnymi   płaszczyznami   ludzkiego   życia:   cielesną,   psychiczną   i duchową.   Dzięki 
Ćwiczeniom  człowiek doświadcza nie tylko potrzeby podporządkowania sfery psychicznej 
i cielesnej sferze ducha, ale także poprzez integrację wszystkich tych sfer uczy się włączać 
sferę   psychiczną   i cielesną   w życie   duchowe.   I chociaż   dzięki   życiu   duchowemu  niższe 
poziomy  człowieczeństwa   (psychiczny  i somatyczny)  są  przenikane  i uszlachetniane  przez 

background image

wymiar duchowy, to jednak ich rola i znaczenie nie zostają przez to zlekceważone lub też 
pomniejszone. Próba przeciwstawiania sobie poszczególnych wymiarów ludzkiego życia staje 
się   przyczyną   rozbicia   wewnętrznego   (emocjonalnego   i duchowego).   Stąd   też   religijność, 
która lekceważy lub też pomniejsza wymiar somatyczny lub psychiczny, może człowieka 
nerwicować.

Wprowadzenie   w życie   duchowe  Ćwiczenia  rozpoczynają   od   głębokiego   wewnętrznego 
uspokojenia   człowieka   zarówno   w sferze   duchowej   jak   i emocjonalnej.   Dokonuje   się   to 
najpierw poprzez dostrzeżenie wszystkich zranień natury emocjonalnej i duchowej oraz przez 
poddanie ich uzdrowieniu wewnętrznemu w indywidualnym spotkaniu z Bogiem i z drugim 
człowiekiem. Odkrycie doznanych ran emocjonalnych (skutek cudzych grzechów) łączy się 
z dostrzeżeniem   także   siebie   jako   istoty   raniącej   innych:   Boga   i ludzi   (owoc   grzechu 
osobistego).

Duch   formalizmu   i surowego   legalizmu,   jaki   panował   w Kościele   przed   Soborem 
Watykańskim II, zrodził się między innymi pod wpływem niedoceniania czy może nawet 
pewnego lekceważenia sfery somatycznej i psychicznej człowieka, połączonego z próbami 
siłowego poddania ich sferze ducha. Widoczne było to przede wszystkim w podejściu wielu 
autorów   podręczników   teologii   moralnej   do   ludzkich   problemów   natury   emocjonalnej. 
Ćwiczenia   duchowne  św.   Ignacego   wraz   ze   swą   antropologią   wskazującą   na   potrzebę 
integralnego   podejścia   do   wszystkich   sfer   ludzkiego   życia,   przyczyniły   się   w niemałym 
stopniu   do   pokonania   nieufności,   z jaką   Kościół   jeszcze   do   niedawna   podchodził   do 
psychologii i jej możliwości udzielenia pomocy człowiekowi.

5. To nie jest książka — to jest metoda 

Już przy pobieżnym czytaniu można stwierdzić, iż geniusz duchowy tej małej książeczki nie  
mieści się w jej wartościach literackich. Św. Ignacy zbyt długo władał mieczem, aby mógł 
stać się mistrzem pióra. Pisanie było dla niego pracą zawsze bardzo mozolną (M. Bednarz). 
Kiedy wrażliwość estetyczna człowieka znacznie przekracza intuicję duchową, łatwo może 
się   on   zrazić   do  Ćwiczeń.   Ich   język   jest   raczej   szorstki,   suchy,   miejscami   może   nawet 
niezgrabny.   Nie   można   mu   jednak   odmówić   wielkiej   zwięzłości   i precyzji.   Zwięzłość 
i precyzja języka  Ćwiczeń nie wynika może z literackich zdolności Ignacego, ale jest raczej 
pewnym zabiegiem dydaktycznym.

Ćwiczenia nie są przeznaczona dla tych, którzy je mają odprawiać, ale przede wszystkim dla 
tych, którzy ich udzielają. W wielu miejscach Ćwiczeń Ignacy zostawia całkowicie inicjatywę 
kierownikowi Ćwiczeń.

Oryginalność  Ćwiczeń   duchownych  nie   polega   także   na   nowych   treściach   teologicznych. 
Zasadniczy zrąb propozycji modlitw zawarty w Ćwiczeniach  opiera się przede wszystkim 
o teksty   Pisma   świętego   zaczerpnięte   głównie   z Nowego   Testamentu   oraz  Vita   Christi 
Rudolfa   z Saksonii,   jednej   z dwu   książek,   które   dały   początek   jego   nawróceniu.   Chociaż 
Ignacy   posiadał   głęboką   teologiczną   wiedzę   i intuicję   (głównie   dzięki   mistycznym 

background image

doświadczeniom),   to   jednak   nie   był   teologiem   w sensie   ścisłym.   Wysokie   wykształcenie 
teologiczne, jakie Ignacy zdobył jak na swoje czasy (magister teologii paryskiej Sorbony) 
były dla niego swoistym potwierdzeniem mistycznych doświadczeń, jakich udzielił mu Bóg 
w manreskiej grocie.

Ignacy   nie   pisał   dzieł   teologicznych.   Całe   pisarstwo   Ignacego   (Ćwiczenia   duchowne
Konstytucje Towarzystwa Jezusowego,  Dziennik duchowy,  Opowieść Pielgrzyma  oraz kilka 
tysięcy listów pochodzących głównie z czasów rządzenia zakonem), chociaż posiada głębokie 
fundamenty   teologiczne,   jest   jednak   literaturą   wybitnie  praktyczną.   Była   ona   bowiem 
owocem praktyki i miała także praktyce służyć.

Niezwykła oryginalność i geniusz św. Ignacego polega przede wszystkim na metodycznym 
przekazie   duchowości   chrześcijańskiej.  Ćwiczenia   duchowne  są   skuteczną   metodą 
wprowadzenia człowieka w życie duchowe, są niezawodną szkołą życia wewnętrznego na 
wszystkich etapach jego rozwoju: od pierwszego nawrócenia aż po  mistyczne  życie, kiedy 
człowiek zdolny jest odkrywać Boga we wszystkich rzeczach (św. Ignacy). Ćwiczenia, które 
w pierwszym   zarysie   były   opisem   własnej   drogi   wewnętrznej,   zostały  eksperymentalnie 
potwierdzone przez długoletnie udzielanie ich przez Autora wielu ludziom.

Zasadnicza trudność przy dokonywaniu jakiejkolwiek oceny Ćwiczeń duchownych polega na 
tym,   iż  nie   są  one   do   czytania,   lecz   do  realizacji  (G.   Papini).   Przy  dokonywaniu   oceny 
Ćwiczeń duchownych zapominano nieraz o tym prostym fakcie. Przy zachowaniu wszelkich 
proporcji  Ćwiczenia podobne są w pewnej mierze do Pisma św.: albowiem jak Pismo św.  
tylko czytane nie porusza tak duszy, jak kiedy jest rozważane, tak też i te Ćwiczenia. Kiedy się  
je czyta, nie bardzo poruszają, jeśli się je jednak odprawia, mają wielką moc i skuteczność do 
nawracania dusz
 (Autor anonimowy).

Podobnie jak trudno jest usłyszeć bogactwo symfonii wertując samą jej partyturę, tak samo  
tekst ignacjański objawia w pełni swoje piękno dopiero w trakcie odprawiania. Dostrzegł to  
chyba jako pierwszy Roland Barthes, światowej sławy semiolog, który wprawdzie sam nigdy  
Ćwiczeń duchownych nie odprawił, ale jako znawca tekstów, odkrył ich wewnętrzną siłę. To  
nie jest książka. To jest metoda
 (R. Garcia–Mateo).

6. Ćwiczenia duchowne miejscem spotkania duchowości chrześcijańskich

Ta właśnie otwartość i elastyczność Ćwiczeń sprawia, iż duchowość ignacjańska może stawić 
się   na   usługi   każdego   rodzaju   duchowości   chrześcijańskiej   —   nie   po   to   jednak,   aby   je 
redukować   i ograniczać,   lecz   wprost   przeciwnie,   by   je   ubogacać   i pogłębiać.   Nie   chodzi 
jednak o ubogacanie nowymi treściami. Ćwiczenia są raczej ubogie w treść i w żaden sposób 
nie mogą być porównywane pod tym względem z wielkimi (także pod względem literackim) 
dziełami teologii życia wewnętrznego, np. św. Jana od Krzyża czy św. Teresy de Ávila. To 
właśnie same Ćwiczenia potrzebują ubogacenia treściami innych duchowości.

Duchowość   ignacjańska   może   natomiast   służyć   wszystkim   rodzajom   duchowości 
chrześcijańskiej swoją bardzo precyzyjną i jednocześnie otwartą metodologią duchową. Życie 

background image

duchowe, jak każda ludzka twórczość wymaga bowiem konkretnej metody. Bezradność wielu 
ludzi, których serca pałają w kontakcie ze Słowem Bożym lub z wielkimi dziełami mistrzów 
życia wewnętrznego, polega na tym, iż brakuje im konkretnej metody, dzięki której mogliby 
realizować   swoje   duchowe   pragnienia:   metody   modlitwy,   badania   swojego   sumienia, 
rozeznawania natchnień wewnętrznych, metody podejmowania ważnych decyzji życiowych, 
metody kierownictwa duchowego.

Ćwiczenia   duchowne  mogłyby   tworzyć   doskonałą   płaszczyznę   spotkania   dla   wszystkich 
duchowości chrześcijańskich. W praktyce bowiem zamiast dążyć do wzajemnego przenikania 
się   i ubogacenia,   duchowości   te   często  istnieją   obok   siebie,   a niekiedy   nawet   izolują   się 
wzajemnie. W tym właśnie przenikaniu i wzajemnym ubogacaniu się wszystkich duchowości 
chrześcijańskich
  może   w pełni   zajaśnieć   jedna,   wspólna   wszystkim  duchowość  —   Duch 
Jezusa Chrystusa. Zrozumienie  własnej duchowości  dokonuje się nie tylko przez zgłębianie 
życia i myśli swojego założyciela lub ojca duchowego, ale także przez otwieranie się na inne 
rodzaje  duchowości.  Dopiero  odkrywając  i smakując  innych  mistrzów  duchowych,  można 
naprawdę   docenić   własnego.   Tworzenie  duchowego   getta  wokół   własnego   mistrza,   jakie 
nierzadko zdarza się, np. w życiu wielu wspólnot zakonnych, świadczy zwykle o pewnym 
formalizmie   duchowym   oraz   braku   rozumienia   najgłębszych   intencji   swojego   duchowego 
ojca.

Niniejsza refleksja na temat  wzajemnego ubogacania się duchowości na gruncie  Ćwiczeń 
duchownych
  św. Ignacego nie jest jedynie owocem intelektualnych przemyśleń, ale przede 
wszystkim   owocem   bogatej   praktyki.   Na   całym   świecie   domy   rekolekcyjne   i centra 
duchowości   oparte   na  Ćwiczeniach   duchownych  Ignacego   Loyoli   są   miejscem   spotkań 
i wzajemnej ubogacającej wymiany duchowej dla wszystkich duchowości chrześcijańskich.

Ćwiczenia duchowne posiadają także swój wymiar ekumeniczny, czego dobrym przykładem 
może   być   choćby   fundament  Ćwiczeń,   który   mogą   zaakceptować   wszyscy   chrześcijanie. 
Ćwiczenia duchowne  mogą więc odprawiać z wielką korzyścią nie tylko sami katolicy, ale 
także osoby innych wyznań pod warunkiem jednak, że ten, kto chce je odprawić,  wejdzie 
w nie wielkodusznie i z hojnością względem swego Stwórcy i Pana i złoży Mu w ofierze całą 
swą wolę i wolność, aby Boski Jego Majestat tak jego osobą, jak i wszystkim, co posiada,  
posługiwał się wedle najświętszej woli swojej
 (ĆD, 5). Szanując wzajemnie wszystkie różnice 
wyznaniowe   i osobiste   przekonania,   zarówno   dający   jak   i odprawiający  Ćwiczenia 
koncentrują   się   przede   wszystkim   na   działaniu   Boga   w duszy   człowieka.   Ekumeniczny 
wymiar Ćwiczeń duchownych potwierdza także sama praktyka.

Rozważania   te   zakończmy   życzeniem   Jana   Pawła   II   wypowiedzianym   w pięćdziesiątą 
rocznicę   wspomnianej   encykliki   Piusa   XI  Mens   Nostra  poświęconej   ignacjańskim 
Ćwiczeniom:  Niech szkoła Ćwiczeń duchownych będzie skutecznym środkiem przeciwko złu  
współczesnego człowieka, który uwikłany w ludzką zmienność żyje poza sobą zajęty zbytnio  
rzeczami   zewnętrznymi.   Niech   Ćwiczenia   będą   kuźnią   nowych   ludzi,   autentycznych  
chrześcijan, oddanych apostołów. Jest to życzenie, które zawierzam wstawiennictwu Matki  
Najświętszej, najpełniej oddanej kontemplacji, Mądrej Mistrzyni ćwiczeń duchownych
.

background image

XXIV. SZANSE I ZAGROŻENIA MEDYTACJI CHRZEŚCIJAŃSKIEJ

 

Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Wytrwajcie w miłości mojej! (J 15, 9).

Ostatecznie   jądrem   obecnego   kryzysu   świata   jest   poszukiwanie   Boga.   Chodzi   o to,   aby 
pośrodku tej technicznej cywilizacji uczynić obecnym wymiar transcendencji, poza którym  
humanizm nie jest możliwy
 (J. Daniélou).

1. Szanse medytacji chrześcijańskiej

Istotą   medytacji   w rozumieniu   chrześcijańskim   jest   trwanie   w miłości   Trójcy   Świętej. 
Medytacja chrześcijańska jest jakby naśladowaniem Osób Trójcy Świętej, które nieustannie 
wzajemnie siebie kontemplują. Każda z Nich stanowi oddzielną Osobę, a jednocześnie trwa 
w nieskończonej jedności, wspólnocie.

a) Jedność z Bogiem

Podstawową   szansą   medytacji   w ujęciu   chrześcijańskim   jest   więc   jedność   —   komunia 
z Osobami Trójcy Świętej. Tak naprawdę trzeba by najpierw mówić nie tyle o zagrożeniach 
wynikających z uprawiania medytacji chrześcijańskiej, ile raczej o zagrożeniach związanych 
z jej brakiem. Są to zagrożenia zarówno dla życia duchowego, jak też dla życia ludzkiego 
jako takiego.

Brak medytacji w życiu chrześcijanina stwarza niebezpieczeństwo płytkości duchowej. Bez 
medytacji,   czyli   —   mówiąc   nieco   inaczej   —   bez   przedłużonej   modlitwy   osobistej   tak 
naprawdę nie można założyć fundamentów głębszego, systematycznie prowadzonego życia 
duchowego. To stwierdzenie wypływa z prostego faktu, że człowiek potrzebuje czasu, aby 
móc doświadczyć miłości. Istotą życia duchowego jest miłość. Doświadczenie miłości Boga 
wymaga   czasu.   Właśnie   dlatego,   aby   móc   prowadzić   życie   duchowe,   potrzebujemy 
przedłużonej modlitwy — medytacji. A więc pierwszą szansą medytacji chrześcijańskiej jest 
coraz   głębsza   jedność   z Bogiem.   Z owej   jedności   z Bogiem   wynikają   inne   szanse: 
wewnętrzna spójność człowieka oraz jedność z bliźnimi.

b) Wewnętrzna spójność człowieka

Medytacja chrześcijańska integruje człowieka wewnętrznie, czyni go coraz bardziej spójnym, 
ponieważ podporządkowuje to, co psychiczne i zmysłowe wartościom duchowym. Medytacja 
wprowadza   w ludzkie   życie   harmonię   i jedność   wewnętrzną.  Ta   szansa  medytacji 
chrześcijańskiej posiada pierwszorzędne znaczenie dla naszych czasów.

background image

Zauważmy,   iż   podstawowym   problemem   współczesnego   człowieka   jest   życie   w ciągłym 
stresie, który wytwarza w wielu ludziach trwałe zachowania nerwicowe. Dzisiaj — nie bez 
racji — stwierdza się, iż wszyscy jesteśmy znerwicowani. Bardzo łatwo i szybko dochodzimy 
do   naszych   granic   psychicznych   i emocjonalnych.   Na   skutek   dotykania   naszych   granic 
stajemy się nierzadko przemęczeni, łatwo popadamy w zniechęcenie i stany depresji lub też 
stajemy się bardzo drażliwi i agresywni wobec naszych bliźnich. Jesteśmy wówczas kuszeni, 
aby oskarżać cały świat o spowodowanie stanu nieszczęścia.

Stan   większego   czy   mniejszego   znerwicowania   zawsze   wynika   z rozbicia   wewnętrznego, 
które   polega   głównie   na   braku   minimalnej   choćby   harmonii   i jedności   pomiędzy   sferą 
emocjonalną   i zmysłową   a światem   ducha.   W stanach   nerwicy   nasz   świat   emocjonalny 
i zmysłowy funkcjonuje w oddzieleniu od świata duchowego, ponieważ brakuje jakiejkolwiek 
komunikacji pomiędzy nimi.

Na problem nerwicy człowieka trzeba patrzeć nie tylko pod kątem psychicznym i opisywać ją 
jedynie językiem psychologii, ale także z punktu widzenia duchowego. V. E. Frankl określa 
nerwicę   jako   przejaw   ucieczki   od   odpowiedzialności   za   własne   życie.   Tam   gdzie   brak 
doświadczenia   duchowego,   głębszego   doświadczenia   sensu   i celu   życia,   łatwo   rodzi   się 
nerwica.

W tej sytuacji wewnętrznego rozbicia współczesnego człowieka właśnie medytacja jawi się 
jako   niezwykła   szansa,   która   może   go   wewnętrznie   zjednoczyć,   zintegrować.   Owo 
jednoczenie   i integrowanie   dokonuje   się   poprzez   podporządkowanie   wszystkiego,   czym 
człowiek żyje, życiu duchowemu.

Podstawową treścią medytacji chrześcijańskiej jest rozważanie pierwszego przykazania, które 
staje się fundamentalną zasadą integracji człowieka. Pierwsze jest: Słuchaj, Izraelu, Pan Bóg  
nasz, Pan jest jedyny. Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją  
duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą. Drugie jest to: Będziesz miłował swego  
bliźniego   jak   siebie   samego
  (Mk   12,   29–30).   Najważniejszym   celem   medytacji 
chrześcijańskiej jest coraz pełniejsze wcielenie w życie pierwszego przykazania.  Kiedy Bóg 
jest na pierwszym miejscu, wszystko jest na swoim miejscu
  (św. Augustyn). Gdy człowiek 
powierza się Bogu i czyni Jego miłość najważniejszym kryterium wszystkich decyzji, jeżeli 
nawet ma pewne skłonności do znerwicowania (np. na skutek zranień wyniesionych z okresu 
dzieciństwa   i dojrzewania),   skłonności   te   nie   decydują   o jego   zasadniczych   wyborach 
życiowych.   Umie   bowiem   powierzać   Bogu   swoje   życie,   także   w stanach   zagubienia 
emocjonalnego,   psychicznego   i innego   rodzaju   ludzkich   cierpieniach.   Szansą   medytacji 
chrześcijańskiej — używając pojęcia V. E. Frankla — jest logoterapia, czyli leczenie przez 
doświadczanie sensu i celu życia, leczenie przez doświadczanie miłości Boga.

c) Jedność z bliźnimi

Możemy   nawiązać   prawdziwą   jedność   z drugim   człowiekiem   tylko   wtedy,   kiedy 
doświadczamy jedności w nas samych, kiedy jesteśmy pogodzeni z naszym własnym życiem. 
Jezus odwołując się do wielkiej tradycji starotestamentalnej ukazuje miłość siebie samego 

background image

jako zasadnicze kryterium miłości bliźniego: Miłuj swego bliźniego, jak siebie samego! (Mt 
19, 19).

Medytacja chrześcijańska wprowadzając nas w doświadczenie miłości Boga, które staje się 
zasadniczym źródłem miłości siebie samego, uczy nas także miłować bliźniego. Podstawą 
rozwiązywania   wszystkich   konfliktów   międzyludzkich   jest   otwarcie   na   Boga.   Często   nie 
możemy   przezwyciężyć   wielu   problemów   wzajemnego   współżycia   w relacjach 
międzyludzkich: rodzinnych, małżeńskich, wspólnotowych, narodowych, politycznych itd., 
właśnie dlatego, iż nie znajdujemy wspólnej płaszczyzny porozumienia. Odwołujemy się do 
zróżnicowanych wartości i dlatego mówimy do siebie różnymi językami.

Aby móc rozwiązać najtrudniejsze problemy wzajemnego współżycia, potrzebujemy takiej 
płaszczyzny porozumienia, która przekracza jedynie ludzki wymiar konfliktu. Odwołując się 
do wspólnej płaszczyzny spotkania, tworzymy także wspólny język porozumienia. Najgłębszą, 
ostateczną   płaszczyzną   jedności   międzyludzkiej   może   być   tylko   Bóg,   ostateczne  źródło 
ludzkiego życia
. Każdy rodzaj życia społecznego domaga się wiary w Boga. Kiedy człowiek 
buduje   życie   społeczne   bez   Boga,   wznosi   miasto  poza   Bogiem,   to   będzie   ono   nie   tylko  
miastem areligijnym, ale także miastem nieludzkim
 (J. Daniélou).

2. Zagrożenia medytacji

Czy można  mówić  o zagrożeniach wynikających z medytacji chrześcijańskiej?  To pytanie 
trzeba postawić w kontekście innego pytania: czy można mówić o zagrożeniach wynikających 
z ludzkiej miłości? Tak, można mówić. Ludzka miłość jest niebezpieczna wówczas, kiedy się 
ją zniekształca, kiedy się ją źle rozumie. Np. kiedy pojmuje się ją jako posiadanie, czy wręcz 
zniewalanie drugiego, kiedy służy niemal wyłącznie zaspokajaniu swoich osobistych potrzeb, 
kiedy   odbiera   wolność   osobie   kochanej.   Taka  miłość  stanowi   zagrożenie   dla   obu   stron, 
zarówno dla osoby, która pragnie kochać, jak również dla obiektu miłości. Jak niebezpieczna 
jest taka miłość, wystarczy uważna obserwacja wielu toksycznych związków międzyludzkich. 
Np. zazdrość wynikająca z miłości zaborczej może bardzo krzywdzić i ranić. Kiedy matka 
kocha  swoje   dziecko   miłością   zaborczą,   wówczas   —   choć   w swoim   subiektywnym 
przekonaniu daje mu wszystko w nadmiarze (uczucia, rzeczy materialne), zabiera mu jednak 
najcenniejszą   wartość:   osobistą   wolność;   usiłuje   bowiem   podporządkować   go   sobie 
całkowicie   kontrolując   niemal   wszystkie   jego   kroki.   Ponieważ   zabiera   mu   wolność,   nie 
nauczy go samodzielnego i odpowiedzialnego życia.

Odwołując się do tej analogii możemy powiedzieć, że medytacja chrześcijańska może być 
także   dużym   zagrożeniem   wówczas,   gdy   zostanie   zniekształcona.   Im   bardziej   ulega 
zniekształceniu, tym większe zagrożenie może stanowić. Jeżeli pewien sposób uprawiania 
medytacji czyni jakieś szkody w życiu duchowym lub emocjonalnym, to jest to znak, iż w tak 
praktykowanej   medytacji   brakuje   jakichś   istotnych   elementów   modlitwy   autentycznie 
chrześcijańskiej.   Im   większe   czyni   szkody,   tym   bardziej   odbiega   od   ideału   medytacji 
w rozumieniu chrześcijańskim.

background image

Kiedy   w medytacji   istnieją   zasadnicze   elementy   modlitwy   chrześcijańskiej   (Słowo   Boże, 
osobowe   spotkanie   z Bogiem,   osobista   historia   życia),   wówczas   medytacja   nie   tylko   nie 
powoduje   żadnych   zagrożeń,   ale   stanowi   istotną   pomoc   w dochodzeniu   nie   tylko   do 
pełniejszego życia duchowego, ale także do równowagi emocjonalnej i psychicznej.

a) Medytacje inspirowane religią i kulturą Dalekiego Wschodu

W wielu środowiskach panuje dziś moda uprawiania medytacji inspirowanej religią i kulturą 
Dalekiego Wschodu. Praktyka medytacji wschodniej  staje się niebezpieczna szczególnie dla 
człowieka   zagubionego   psychicznie,   który   nie   jest   w stanie   kontrolować   procesów 
emocjonalnych i psychicznych, które uruchamia w nim medytacyjne doświadczenie. W takiej 
sytuacji przedłużona medytacja, zwłaszcza wówczas, kiedy brak należytej pomocy duchowej 
i terapeutycznej, może po prostu rozbić człowieka nie tylko duchowo, ale także i psychicznie. 
Może bowiem uruchomić pewne pogotowie nerwicowe lub psychotyczne, które pojawia się 
u wielu osób głęboko zranionych przez życie. Zauważmy jeszcze i ten fakt, iż dla człowieka 
wychowanego w tradycji chrześcijańskiej, doświadczenie medytacji wschodniej jest obce nie 
tylko z punktu widzenia religijnego, ale także i kulturowego.

W jaki sposób winniśmy ustosunkować się do tego zjawiska? Po pierwsze, nie powinniśmy 
jedynie   ograniczać   się   do   apologetyki.   I chociaż   pewne   elementy   apologii   są   konieczne, 
szczególnie po to, aby demaskować nadużycia i manipulacje niektórych  mistrzów  i guru, to 
jednak trzeba nam również postawić sobie otwarte i szczere pytania: dlaczego ludzie, którzy 
zostali wychowani w chrześcijaństwie, posiadali chrześcijańskich rodziców, uczęszczali na 
katechezę, uciekają teraz od własnej tradycji duchowej?

Bylibyśmy jednak niesprawiedliwi, gdybyśmy sądzili, że jest to wyłącznie ich osobista wina. 
Jako wspólnota Kościoła powinniśmy zrobić sobie rachunek sumienia: na ile nasze lokalne 
wspólnoty (parafialne, zakonne, oazowe, charyzmatyczne itd.) ofiarują systematyczną szkołę 
medytacji   chrześcijańskiej   pod   okiem   doświadczonych   chrześcijańskich   mistrzów 
duchowych?   Nierzadko   ludzie   szukają   głębszego   życia   wewnętrznego   poza   Kościołem, 
ponieważ są przekonani, iż w Kościele nie znajdą takiej możliwości.

U wielu   osób   istnieje   też   pewien   uraz   do   Kościoła,   czy   może   raczej   do   pewnych   ludzi 
Kościoła, od których nie zawsze otrzymali najlepsze świadectwo życia i wiary. Wspólnota 
Kościoła   winna   nieustannie   ukazywać   niezwykłe   bogactwo   duchowe   całej   tradycji 
chrześcijańskiej, z którego możemy czerpać bez granic. Muszą jednak istnieć osoby, które 
same   najpierw   żyją   tą   wielką   tradycją   i są   w stanie   dzielić   się   z innymi   swoim   bogatym 
doświadczeniem duchowym.

b) Brak osobowego spotkania z Bogiem

Dotykamy   tu   podstawowego   zagrożenia   dla   medytacji.   Kiedy   medytujący   odetnie   się   od 
osobowego   spotkania   z Bogiem,   wówczas   koncentruje   się   wyłącznie   na  swoim   własnym 
wnętrzu
. Jeżeli systematycznie przez dłuższy czas usiłuje penetrować głębiny swojego serca
wówczas   na   samym   jego   dnie   może   odnaleźć   tylko   pustkę   i nicość.   I to   właśnie 

background image

doświadczenie   własnej   pustki   i nicości   doprowadza   niekiedy   medytującego   do   rozpaczy. 
Rozpacz zaś rozbija psychicznie.

Medytacja chrześcijańska jest również wchodzeniem w głębię swojego serca, ale tylko po to, 
aby   na   jego   dnie   odkryć   osobowy   obraz   Boga   odbity   w akcie   stworzenia.   Możemy 
powiedzieć, iż medytacja, która ostatecznie nie prowadzi do spotkania z Bogiem osobowym, 
nie może być nazwana chrześcijańska.

Medytacja   chrześcijańska   ma   oczywiście   swoje   stopnie   rozwoju,   stopnie   medytacyjnego 
wtajemniczenia.   Pierwsze   kroki   w medytacji   chrześcijańskiej   koncentrują   się   nieraz   na 
nawiązaniu osobowego dialogu najpierw z własnym życiem, ze światem przyrody, z drugim 
człowiekiem.  Ten  pełniejszy i bardziej  przejrzysty  dialog  ze sobą,  z bliźnim i ze  światem 
służy jednak nawiązaniu pełniejszego dialogu z Osobą Boga. Ostatecznym celem medytacji 
chrześcijańskiej jest intymna więź z Trójcą Świętą.

Chrześcijaństwo   poprzez   medytację   ofiaruje   nam   coś   niezwykłego:   nawiązanie   intymnej 
więzi z Bogiem, który stał się Człowiekiem. Tajemnica Wcielenia stoi w centrum medytacji 
chrześcijańskiej. Ona jest jej  największą szansą. Dzięki tajemnicy Wcielenia chrześcijanin 
posiada Boga w zasięgu swojej ręki. Może Go dotknąć, może Go słyszeć, może Go widzieć, 
może się z Nim zjednoczyć spożywając Jego Ciało, Jego Krew. I właśnie dlatego medytacja 
chrześcijańska jest najprostszą, najłatwiejszą drogą do nawiązania intymnej więzi z Bogiem.

c) Odrzucenie siebie i swojej historii życia

Inne   zagrożenie   dla   medytacji   wynika   z próby   szukania   zjednoczenia   z Bogiem   przy 
jednoczesnym odrzuceniu siebie samego i własnej historii życia. Człowiek medytujący usiłuje 
wówczas zbudować silną więź z Bogiem, ale poza sobą: poza swoim aktualnym życiem oraz 
poza historią swojego życia. Medytujący ulega wówczas pewnemu rodzajowi iluzji, który 
polega na pomieszaniu  przeżyć czysto psychicznych z doświadczeniem  duchowym.   Takie 
doświadczenia duchowe  zwykle wikłają się w cały zespół ludzkich potrzeb i mechanizmów 
obronnych, które czynią człowieka coraz bardziej zamkniętym i zalęknionym.

Odrzucenie siebie i swojej historii życia w medytacji wynika najczęściej z lęku przed własną 
słabością, której nie chce się uznać i przyjąć. Ów lęk przed własną słabością rodzi obronne 
nastawienie zarówno do swojego życia, jak też do świata zewnętrznego. To właśnie lękowe 
i obronne nastawienie staje się źródłem powszechnej manipulacji; najpierw manipulacji sobą, 
a następnie   manipulacji   Drugim:   Bogiem   i człowiekiem.   Człowiek   wchodzi   wówczas 
w swoiste  getto  już nie tylko duchowe, ale także psychiczne. Na takie niebezpieczeństwo 
narażeni są zwłaszcza ludzie, którzy wchodzą w życie wewnętrzne z głębokimi zranieniami 
emocjonalnymi i moralnymi. Kiedy cała przeszłość osobista bardzo boli człowieka, wówczas 
doznaje pokusy, aby ją przekreślić, by móc zacząć wszystko od nowa.

Autentyczne życie duchowe nie tylko nie przekreśla przeszłości, ale — wręcz przeciwnie — 
dąży   do   odzyskania   przeszłości   poprzez  uzdrowienie   wszystkich   ludzkich   zranień
Chrześcijaństwo   buduje   nowe   życie   poprzez   zintegrowanie   jego   całości:   przeszłości, 

background image

teraźniejszości i przyszłości. Nie można rozumieć działania Bożego w teraźniejszości, jeżeli 
nie dostrzeże się go także w przeszłości. Rozumienie swojej przeszłości staje się kluczem do 
zrozumienia teraźniejszości i przyszłości.

W medytacji   chrześcijańskiej   dokonuje   się   w jakimś   sensie   spotkanie   dwóch   historii: 
osobistej historii naszego życia z wielką Historią Zbawienia. Moja osobista historia zostaje 
włączona, zintegrowana z całą Historią Zbawienia. Historia Zbawienia ukazana na łamach 
Biblii jest jednak nie tylko historią zagubienia i grzechu człowieka, ale także historią jego 
wysiłków i zmagań duchowych. Szczytem zaś Historii Zbawienia jest Jezus Chrystus. To 
ostatecznie  przez Niego, w Nim i z Nim  w medytacji chrześcijanin nawiązuje intymną więź 
z Bogiem   Ojcem   w Duchu   Świętym.   To   właśnie   dzięki   medytacji   rodzi   się   w nas   coraz 
pełniejsze życie, które polega na wprowadzeniu nas w sferę życia trynitarnego i stawaniu się 
przez to synem Ojca, bratem Chrystusa, świątynią Ducha tak, że możemy w sposób osobowy 
wejść w związek z Ojcem, Synem i Duchem Świętym
 (J. Daniélou).

XXV. ĆWICZENIA DUCHOWNE A NOWA EWANGELIZACJA

 

Czegoż bardziej potrzebuje dzisiaj Kościół w tej ciemności, przez którą wędruje, niż ludzi  
mężnych i oświeconych darem mistycznej wewnętrznej łaski i doświadczenia duchowego?
 (H. 
Rahner).

Chrześcijanie jutra będą mistykami, albo ich wcale nie będzie (K. Rahner).

Nowa ewangelizacja, to przede wszystkim nowy sposób życia samego Kościoła. Świat, do 
którego zwraca się nowa ewangelizacja, ma prawo domagać się od dzisiejszych apostołów 
(jak domagał się tego od samego Jezusa i Jego dwunastu uczniów) jednoznacznych i bardzo 
wyraźnych owoców głoszonej przez nich Dobrej Nowiny zarówno w ich życiu osobistym jak 
i społecznym. Odnowiona ewangelizacja rozpoczyna się więc od rozeznania głębi naszego 
zakorzenienia w wierze, od oczyszczenia w nas tego, co korzenie te przesłania, a może nawet 
osłabia i zniekształca. Do takiej postawy zaprasza nas właśnie Sobór Watykański II.

1. Ćwiczenia duchowne w nowej ewangelizacji

Ćwiczenia   duchowne  powstały   w XVI   wieku,   a więc   w czasach   Renesansu,   odkrywania 
nowych kontynentów i nowych ras ludzkich. Były to czasy trudne dla Kościoła. Z bólem 
rodziło   się   zupełnie   nowe   spojrzenie   na   świat   oraz   nowe   spojrzenie   na   Kościół.   Był   to 
również   czas   Reformacji   —   czas   bolesnego   rozdarcia   w Kościele   Zachodnim.   Kościół 
katolicki musiał  wówczas  na  nowo odkryć  swoją  identyczność.  Ćwiczenia  duchowne  św. 
Ignacego Loyoli były niezwykłym darem Boga dla Kościoła na ten trudny okres historii.

background image

I nie  jest  chyba  przypadkiem  fakt,  iż  Ćwiczenia  odkrywamy  na nowo  właśnie  w naszych 
czasach, które są nie mniej trudne niż pierwsza połowa XVI wieku. Także dzisiaj, u progu 
XXI wieku Kościół poszukuje na nowo swojej tożsamości. Tak więc  Ćwiczenia duchowne 
i dla nas są szczególnym darem Boga na trudne czasy.

Prace   nad  odbrązowieniem  Ćwiczeń  w życiu   i apostolstwie   Towarzystwa   Jezusowego 
rozpoczęły się na wiele lat przed Soborem Watykańskim II. W wielu centrach duchowości 
oraz na uniwersytetach prowadzonych przez jezuitów podejmowane były bardzo gruntowne 
i wielostronne   badania  naukowe  nad   tekstem  Ćwiczeń   duchownych  i innymi   pismami   św. 
Ignacego. Przyczyniły się one nie tylko do lepszego zrozumienia i pogłębienia jego myśli, ale 
także do pełniejszego duszpasterskiego wykorzystania Ćwiczeń i dostosowania ich do potrzeb 
i oczekiwań duchowych współczesnego człowieka. Sam Sobór znacznie przyspieszył głębsze 
wdrażanie charyzmatu Ignacego w styl życia i pracy samych jezuitów oraz tych, którzy z nimi 
współpracują lub też korzystają z ich posługi.

Wkład Ćwiczeń duchownych w nową ewangelizację może dokonać się jednak nie tyle dzięki 
refleksji   intelektualnej   nad   samym   tekstem,   ale   przede   wszystkim   dzięki   praktyce 
indywidualnego ich odprawiania i udzielania. Byłby to jednak wkład nie tyle nowych treści, 
ale przede wszystkim wkład nowej metody.

Jaki mógłby być wkład  Ćwiczeń duchownych  w nową ewangelizację dzisiejszego Kościoła 
i świata?

a)  Ćwiczenia duchowne  mogą uczyć nas większej wrażliwości na udzielanie indywidualnej 
pomocy   duchowej   człowiekowi.   Wraz   z metodą  indywidualnego   towarzyszenia   odsłaniają 
one   podstawową   dla   chrześcijańskiej   duchowości   prawdę,   iż   do   życia   wewnętrznego 
dochodzi  się  nie tyle poprzez spotkanie z intelektualnymi  treściami,  ale poprzez  osobowe 
spotkanie z żywym świadkiem Chrystusa. Treść Ewangelii przekazuje świadek. Spotkanie ze 
świadkiem
 wymaga jednak stworzenia odpowiedniego klimatu ludzkiej życzliwości, klimatu 
słuchania,   wymaga   czasu   oraz   wiele   uwagi   i sił   poświęconych   pojedynczemu, 
indywidualnemu człowiekowi.

b) Widząc duże potrzeby duchowe wielu ludzi możemy być kuszeni do  wielkiej, ale  taniej 
ewangelizacji, która odwołuje się jedynie do oddziaływania masowych środków społecznego 
przekazu   lub   też   do  duszpasterstwa   masowego.   Chcąc   ogarnąć   ewangelizacją   wszystkich 
możemy   utknąć   w wielkich   planach,   programach,   przedsięwzięciach.   Nie   zaniedbując 
korzystania z szerokiego oddziaływania na ludzkie masy, które może być pewną formą pre–
ewangelizacji, nowa ewangelizacja domaga się podjęcia troski o udzielanie pomocy duchowej 
pojedynczym osobom poprzez indywidualne spotkania z nimi.

c)   Inną   niezwykłą   pomocą   dla   nowej   ewangelizacji,   jaką   mogą   ofiarować  Ćwiczenia 
duchowne
,   jest   umiejętność   rozeznawania   duchowego.   Nowa   ewangelizacja   domaga   się 
najpierw   rozeznawania   sytuacji   współczesnego   człowieka,   odkrywania   jego   wrażliwości 
emocjonalnej i duchowej oraz odkrywania  nowych  znaków czasu. Dzisiejsze szybkie tempo 
życia sprawia, iż dzieło ewangelizacji domaga się od nas ciągłego rozeznawania duchowego. 

background image

Ewangelizacja   będzie   bowiem   mało   skuteczna,   jeżeli   nie   będzie   uwzględniać   sytuacji 
dzisiejszego człowieka, jak również znaków czasu, które Bóg do niego kieruje.

d) Odchodzenie wielu ludzi z Kościoła połączone z ich jednoczesnym szukaniem głębszego 
życia duchowego poza nim, dyktowane bywa nierzadko rozczarowaniem może nie tyle do 
Kościoła jako do instytucji, ale raczej rozczarowaniem abstrakcyjnym i martwym  językiem 
kościelnym,   rytualizmem,   brakiem   duchowego   ożywienia.   Chęć   dotarcia   do   człowieka 
nakłada na Kościół potrzebę poszukiwania nowego języka, który byłby zrozumiały i czytelny 
oraz   liczyłby   się   z wrażliwością   emocjonalną   i duchową   współczesnych   ludzi.   Także 
proponowane treści oraz metoda ich przekazu winny odpowiadać najgłębszym potrzebom 
i pragnieniom człowieka. W ostatnich latach przez Europę przetacza się wielka dyskusja na  
temat   języka   ambony.   Z jednej   strony   czuje   się,   że   wyczerpał   się   już   język   typowo  
homiletyczny,   koncentrujący   się   na   analizie   treści   Ewangelii.   Z drugiej   strony   polskie  
doświadczenia pokazują, że do słuchacza przestała przemawiać również stylistyka krytyki  
o charakterze   politycznym.   Odbiorca   coraz   bardziej   potrzebuje   dziś   ewangelicznego,  
pozytywnego nauczania,  nacechowanego miłością,  szacunkiem i troską o jego  wewnętrzny 
rozwój
  (bp   J.   Chrapek).   Takiego   właśnie   języka   możemy   uczyć   się   odprawiając 
i jednocześnie udzielając Ćwiczeń duchownych św. Ignacego.

e)   Bez   rozeznania   duchowego   możemy   w ewangelizacji   popełniać   dwa   rodzaje   błędów. 
Z jednej   strony   możemy   trzymać   się   sztywno   starego   języka   i starych   metod   głoszenia 
Ewangelii sądząc mylnie, iż rezygnacja z nich spowoduje jakieś uszczuplenie pełni prawdy, 
jaką niesie Kościół. Z drugiej strony możemy  rezygnować z radykalizmu ewangelicznego, 
aby   dostosować   się   do   współczesnego   człowieka.   Możemy   wówczas   mówić   gładkim 
i zrozumiałym językiem, który będzie podobał się słuchaczom, ale nie będzie on wówczas 
nośnikiem   Dobrej   Nowiny.  Ćwiczenia   duchowne  odprawione   z wewnętrznym 
zaangażowaniem   i hojnością   wobec   Boga   dają   odprawiającemu   niezwykłą   przejrzystość 
wewnętrzną   w widzeniu   siebie   samego,   która   staje   się   źródłem   obiektywizmu   również 
w sprawach innych.  Ćwiczenia  uczą także metody rozeznania duchowego. Zawierają zbiór 
cennych reguł i wskazówek rozeznawania duchowego oraz procesu podejmowania decyzji 
i wyborów.

f)  Ćwiczenia duchowne  mogłyby również pomóc przygotowywać dla nowej ewangelizacji 
kierowników życia duchowego. Odprawiane najpierw przez nich samych, a później udzielane 
innym (pod kierunkiem osób doświadczonych) wprowadzają one nie tylko w pewne osobiste 
doświadczenie, ale stają się także miejscem zdobywania wrażliwości na drugiego człowieka, 
na   jego   potrzeby   i pragnienia   duchowe.   Kierownik   duchowy   może   dzielić   się   tylko   tym, 
czego   sam   najpierw   wewnętrznie   doświadczył.   Istotą   kierownictwa   duchowego,   wbrew 
przyjętej   tradycyjnej   nazwie,   nie   jest   bowiem   jakieś   zewnętrzne  kierowanie  życiem 
duchowym   człowieka,   ale   przede   wszystkim   indywidualne   towarzyszenie   mu 
w nawiązywaniu osobistej więzi z Bogiem.

2. Jak powstały Ćwiczenia duchowne?

background image

Św.   Ignacy   Loyola   był   bardzo   powściągliwy   w mówieniu   i pisaniu   na   temat   własnego 
doświadczenia duchowego. Opowieść pielgrzyma (=OP), autobiografia podyktowana już pod 
koniec życia, dzięki której możemy prześledzić nie tylko życie duchowe świętego Ignacego, 
ale także narodziny Ćwiczeń, została niemal  wymuszona  na założycielu jezuitów przez jego 
pierwszych   towarzyszy.   Najpierw   nie   chciał   wcale   zgodzić   się   na   opowiadanie   o swoim 
życiu, a później długo zwlekał z realizacją danej obietnicy.

Aż do dwudziestego szóstego roku życia był człowiekiem oddanym marnościom tego świata — 
tak rozpoczyna się  Opowieść pielgrzyma.  Oddanie się marnościom tego świata  łączyło się 
z karierą tego spóźnionego nieco, średniowiecznego rycerza. Kariera ta załamała się jednak 
nagle   i niespodziewanie   w twierdzy   w Pampelunie,   kiedy   to   kula   francuskiego   działa 
zmiażdżyła   mu   nogę.   W rodzinnym   zamku   Loyoli   pośród   osamotnienia   i cierpienia,   pod 
wpływem  przypadkowej  lektury  Vita Christi  i Flos Sanctorum  (na zamku nie było bowiem 
innych   książek)   zrodziło   się   w Ignacym   pragnienie   nowego   życia.   Najpierw   kojarzył   je 
niemal wyłącznie z zewnętrzną i bardzo surową ascezą i pokutą. Szukał więc takiej formy 
życia, w której mógłby  swobodnie zaspokoić tę nienawiść do samego siebie, którą w sobie 
odczuwał. (...) Nasuwała mu się myśl, żeby się usunąć do klasztoru kartuzów w Sewilli
 lub też 
praktykować   pokutę  wędrując   po   świecie  (OP,   12).   Pogłębienie   pierwszego   nawrócenia 
a wraz z nim głębokie uleczenie wewnętrzne przyszło w niedługim czasie. Związane ono było 
z doświadczeniem w grocie w Manresie.

W życiu   wielu   świętych   ich   najważniejsze   wydarzenia   życiowe   przychodziły   najczęściej 
przypadkowo.  Przypadkowe  były   zarówno   książki,   które   Ignacy   czytał   w czasie 
rekonwalescencji, jak również przypadkowe było jego zatrzymanie się w małym miasteczku 
Manresa w drodze do Barcelony. Zamierzał się tam zatrzymać przez kilka dni, chciał bowiem  
zanotować kilka rzeczy w swej książeczce, której strzegł bardzo troskliwie i nosił ze sobą 
czerpiąc   z niej   wielką   pociechę
  (OP,   18).  Te   kilka   dni   rozrosły   się   w przeszło   dziesięć 
miesięcy.   Zeszyt   zaś   zawierający   wypiski   z Vita   Christi   i Flos   Sanctorum   przerodził   się  
w książeczkę Ćwiczeń duchowych, sam zaś Pielgrzym stał się mistykiem, a dawny rycerz —  
nowym człowiekiem i mężem Kościoła
 (H. Rahner).

W manreskiej   samotni   św.   Ignacy   doznawał   najpierw   gwałtownych   skrupułów   i wielkich 
udręk duchowych z powodu swojego dawnego grzesznego życia. Powtarzane spowiedzi, rady 
duchowe spowiednika, wielogodzinne modlitwy nie przynosiły mu żadnej ulgi wewnętrznej. 
Udręczony zaczął (...) głośno wołać do Boga: Pomóż mi, Panie, bo nie znajduję żadnego  
lekarstwa   u ludzi.   (...)   Ukaż   mi   Panie,   gdzie   mógłbym   znaleźć   lekarstwo!   Choćbym   miał  
biegać za szczenięciem, żeby od niego otrzymać pomoc, uczyniłbym to
  (OP, 23). Mimo tak 
żarliwej modlitwy często nachodziły go (jednak) gwałtowne pokusy, żeby (...) zabić samego  
siebie
  (OP,   24).   Modlitwom  Ignacego   towarzyszyły  bardzo   surowe   umartwienia,   którymi 
chciał zmusić Boga, aby udzielił mu pomocy.

Pewnego dnia spodobało się Panu sprawić, że obudził się jakby ze snu  (OP, 25). Przyszedł 
czas głębokiego pokoju wewnętrznego. W tym okresie Bóg obchodził się z nim podobnie jak 
nauczyciel w szkole z dzieckiem i pouczał go. Działo się tak z powodu tego, że umysł jego był  
jeszcze   zbyt   prosty   i niewyrobiony
  (OP,   27).   Czas   wielkich   mistycznych   łask   sprawił,   iż 

background image

niewyrobiony umysł, na który skarżył się św. Ignacy, został jakby odrzucony precz, tak że  
w zdumieniu serca zrodziło się lękliwe pytanie: A cóż to jest za nowy rodzaj życia, jaki teraz  
rozpoczynamy?
 (H. Rahner)

W tym czasie Ignacy doświadcza wielu mistycznych łask, które zamyka magna illustratio — 
wielkie oświecenie nad rzeką Cardoner. Było to dla niego centralne doświadczenie mistyczne. 
Nie polegało ono, jak sam wyznaje, na jakiejś wizji, ale na tym, iż zrozumiał i poznał wiele 
rzeczy tak duchowych, jak i odnoszących się do wiary i wiedzy. A stało się to w tak wielkim 
świetle, że wszystko wydało mu się nowe. Otrzymał wtedy tak wielką jasność dla umysłu i do 
tego stopnia, że jeśli zbierze razem wszystkie pomoce otrzymane od Boga i wszystko to, czego  
się nauczył, to i tak nie sądzi, żeby to wszystko dorównywało temu, co wtedy otrzymał w tym 
jednym przeżyciu
 (OP, 30). W czasie tej wizji wybiła właściwa godzina narodzin dla Ćwiczeń  
duchownych.   W niej   nabierają   ładu   i gromadzą   się   w jedną   organiczną   całość   okruchy  
wszystkich dotychczasowych oświeceń i łask.  Tu  dopiero  zaczynają się naprawdę  tworzyć  
Ćwiczenia duchowne, ich teologia i psychologia
 (H. Rahner).

3. Ćwiczenia duchowne skarbem Kościoła

Zanim jeszcze  Ćwiczenia  zostały oficjalnie zatwierdzone przez Papieża Pawła III w 1548 
roku i zanim odniosły jakikolwiek zewnętrzny sukces, Ignacy był już pewien niezwykłego 
skarbu,   jaki   posiadał.   Przy   całej   swojej   pokorze   i skromności   w liście   do   jednego 
z późniejszych swoich współbraci pisał: Ćwiczenia te są najlepszą rzeczą, jaką w tym życiu 
mogę   sobie   pomyśleć   i   w oparciu   o doświadczenie   zrozumieć,   aby   człowiek   mógł   sam  
osobiście skorzystać i wielu innym przynieść owocną pomoc
. Nie były to tanie przechwałki 
człowieka  zachwyconego  sobą i swoim dziełem.  Od  pierwszej oficjalnej  aprobaty Stolicy 
Apostolskiej   ponad   trzydziestu   papieży   zabierało   głos   w sprawie  Ćwiczeń.   Niewątpliwie 
najważniejszym   dokumentem   jest   encyklika   Piusa   XI  Mens   Nostra.   Papież   pisał: 
Dowiedzione jest, że  pośród wszystkich metod w odprawianiu ćwiczeń  duchownych jedna  
przed   innymi   pierwsze   zajmowała   miejsce.   Mówimy   o metodzie   wprowadzonej   przez   św.  
Ignacego   Loyolę.   Jest   to   przedziwna   książeczka   Ćwiczeń,   mała   objętością,   lecz   pełna  
niebieskiej   mądrości,   odkąd   została   uroczyście   zatwierdzona   (...)   zajaśniała   jako  
najmądrzejszy   i jedynie   powszechny   kodeks   prawd   potrzebnych   do   kierowania   duszy   na  
drodze zbawienia
. Ignacjańskie Ćwiczenia znalazły uznanie nie tylko oficjalnych czynników 
Kościoła,   ale   także   teologów   oraz   pisarzy   chrześcijańskich.   Oto   kilka   przykładów. 
Protestancki   historyk   H.   Böhmer,   autor   życiorysu   św.   Ignacego,   nie   wahał   się   nazwać 
Ćwiczeń duchownychksiążką, która wpłynęła na losy ludzkości. Włoski pisarz, konwertyta, 
G. Papini, stwierdził, że pośród dziesięciu czy dwunastu podstawowych dzieł pobożności 
katolickiej Ćwiczenia duchowne zajmują jedno z pierwszych miejsc. K. Rahner, współczesny 
teolog,   w jednej   konferencji   na   temat  Ćwiczeń   duchownych  powiedział,   iż   są   one 
podstawowym dokumentem i jedną z przyczyn współtworzących radykalnie nową mentalność  
nowożytną
.   Polski   historyk   kultury   chrześcijańskiej,   J.   Kłoczowski,   w swojej   książce  Od 
pustelni do wspólnoty
 pisze o wielkiej oryginalności, swoistości całego dzieła (Ćwiczeń) nie  
bardzo mającego jakieś analogiczne odpowiedniki w tradycji ascetyki świata
.

background image

4. Indywidualne prowadzenie

Pius XII w czterechsetną rocznicę oficjalnego zatwierdzenia Ćwiczeń stwierdził, iż także na 
przyszłość będą one zawsze najskuteczniejszym środkiem dla duchowego odrodzenia świata  
i zaprowadzenia   w nim   należytego   ładu,   ale   pod   jednym   warunkiem,   że   pozostaną  
autentycznie   ignacjańskie
.  Ćwiczenia  autentycznie   ignacjańskie,   to  Ćwiczenia  udzielane 
indywidualnie.  Ignacy   Loyola   nie   znał   innych   Ćwiczeń   poza   Ćwiczeniami   udzielanymi  
indywidualnie   poszczególnym   osobom.   Osoba   taka   odbywa   medytacje   samodzielnie,  
otrzymując   od   prowadzącego   indywidualnie   wskazówki   co   do   treści   i metody,   mogąc 
codziennie zdawać mu sprawę ze swych doświadczeń
 (A. Lefrank).

Taka forma udzielania Ćwiczeń po śmierci św. Ignacego nie przetrwała zbyt długo. Szybko 
rozrastający   się   zakon   jezuitów,   wielość   powierzonych   mu   zadań   oraz   masowość 
duszpasterskiej pracy sprawiły, iż prawdopodobnie  obawiano się pracować z pojedynczymi 
osobami w tak intensywny sposób wymagający wielkiej straty czasu
 (A. Lefrank). Przez długi 
czas  Ćwiczeniami  posługiwano się bardziej jako podręcznikiem podpowiadającym treści do 
modlitwy   niż   jako   metodą   wprowadzenia   w życie   duchowe.   Metoda   udzielania  Ćwiczeń 
duchownych
,   która   nie   dostosowuje   się   do   myśli   Ignacego   i nie   bierze   pod   uwagę 
pojedynczego człowieka, ale jest mechanicznie stosowana do dużej grupy osób, w znacznym 
stopniu traci swoją moc.

Metoda indywidualnego prowadzenia rekolektanta w Ćwiczeniach została ponownie odkryta 
w całym   jej   blasku   w drugiej   połowie   XX   wieku.   Odbyło   się   to   z pewnością   nie   bez 
oddziaływania szeroko stosowanej dziś metody indywidualnego spotkania w psychoterapii. 
I chociaż   istnieją   zasadnicze   różnice   (zarówno   w celach   jak   i stosowanych   metodach) 
pomiędzy  Ćwiczeniami   duchownymi  udzielanymi   indywidualnie   a indywidualną   pomocą 
w psychoterapii, to jednak znaczenie i siła oddziaływania samego spotkania z terapeutą czy 
z dającym   rekolekcje   ignacjańskie   są   porównywalne   ze   sobą.   Musimy   przyznać,   iż 
współczesna psychologia (nie przymykając oczu na wszystkie jej braki, a nawet nadużycia) 
pomogła   nam   nieco   lepiej   zrozumieć   głębię   antropologii   ignacjańskiej   zawartej 
Ćwiczeniach duchownych. Wydaje się, iż antropologia ta została zagubiona w znacznym 
stopniu przez samych jezuitów właśnie dlatego, iż na długie stulecia zrezygnowali z metody 
udzielania  Ćwiczeń,   jaką   stosował   Ignacy:   z metody  indywidualnego   prowadzenia  
rekolektanta
.

Cechą charakterystyczną antropologii  Ćwiczeń  jest doskonała harmonia i jedność pomiędzy 
poszczególnymi   płaszczyznami   ludzkiego   życia:   cielesną,   psychiczną   i duchową.   Dzięki 
Ćwiczeniom  człowiek doświadcza nie tylko potrzeby podporządkowania sfery psychicznej 
i cielesnej sferze ducha, ale także poprzez integrację wszystkich tych sfer uczy się włączać 
sferę   psychiczną   i cielesną   w życie   duchowe.   I chociaż   dzięki   życiu   duchowemu  niższe 
poziomy  człowieczeństwa   (psychiczny  i somatyczny)  są  przenikane  i uszlachetniane  przez 
wymiar duchowy, to jednak ich rola i znaczenie nie zostają przez to zlekceważone lub też 
pomniejszone. Próba przeciwstawiania sobie poszczególnych wymiarów ludzkiego życia staje 
się   przyczyną   rozbicia   wewnętrznego   (emocjonalnego   i duchowego).   Stąd   też   religijność, 

background image

która lekceważy lub też pomniejsza wymiar somatyczny lub psychiczny, może człowieka 
nerwicować.

Wprowadzenie   w życie   duchowe  Ćwiczenia  rozpoczynają   od   głębokiego   wewnętrznego 
uspokojenia   człowieka   zarówno   w sferze   duchowej   jak   i emocjonalnej.   Dokonuje   się   to 
najpierw poprzez dostrzeżenie wszystkich zranień natury emocjonalnej i duchowej oraz przez 
poddanie ich uzdrowieniu wewnętrznemu w indywidualnym spotkaniu z Bogiem i z drugim 
człowiekiem. Odkrycie doznanych ran emocjonalnych (skutek cudzych grzechów) łączy się 
z dostrzeżeniem   także   siebie   jako   istoty   raniącej   innych:   Boga   i ludzi   (owoc   grzechu 
osobistego).

Duch   formalizmu   i surowego   legalizmu,   jaki   panował   w Kościele   przed   Soborem 
Watykańskim II, zrodził się między innymi pod wpływem niedoceniania czy może nawet 
pewnego lekceważenia sfery somatycznej i psychicznej człowieka, połączonego z próbami 
siłowego poddania ich sferze ducha. Widoczne było to przede wszystkim w podejściu wielu 
autorów   podręczników   teologii   moralnej   do   ludzkich   problemów   natury   emocjonalnej. 
Ćwiczenia   duchowne  św.   Ignacego   wraz   ze   swą   antropologią   wskazującą   na   potrzebę 
integralnego   podejścia   do   wszystkich   sfer   ludzkiego   życia,   przyczyniły   się   w niemałym 
stopniu   do   pokonania   nieufności,   z jaką   Kościół   jeszcze   do   niedawna   podchodził   do 
psychologii i jej możliwości udzielenia pomocy człowiekowi.

5. To nie jest książka — to jest metoda 

Już przy pobieżnym czytaniu można stwierdzić, iż geniusz duchowy tej małej książeczki nie  
mieści się w jej wartościach literackich. Św. Ignacy zbyt długo władał mieczem, aby mógł 
stać się mistrzem pióra. Pisanie było dla niego pracą zawsze bardzo mozolną (M. Bednarz). 
Kiedy wrażliwość estetyczna człowieka znacznie przekracza intuicję duchową, łatwo może 
się   on   zrazić   do  Ćwiczeń.   Ich   język   jest   raczej   szorstki,   suchy,   miejscami   może   nawet 
niezgrabny.   Nie   można   mu   jednak   odmówić   wielkiej   zwięzłości   i precyzji.   Zwięzłość 
i precyzja języka  Ćwiczeń nie wynika może z literackich zdolności Ignacego, ale jest raczej 
pewnym zabiegiem dydaktycznym.

Ćwiczenia nie są przeznaczona dla tych, którzy je mają odprawiać, ale przede wszystkim dla 
tych, którzy ich udzielają. W wielu miejscach Ćwiczeń Ignacy zostawia całkowicie inicjatywę 
kierownikowi Ćwiczeń.

Oryginalność  Ćwiczeń   duchownych  nie   polega   także   na   nowych   treściach   teologicznych. 
Zasadniczy zrąb propozycji modlitw zawarty w Ćwiczeniach  opiera się przede wszystkim 
o teksty   Pisma   świętego   zaczerpnięte   głównie   z Nowego   Testamentu   oraz  Vita   Christi 
Rudolfa   z Saksonii,   jednej   z dwu   książek,   które   dały   początek   jego   nawróceniu.   Chociaż 
Ignacy   posiadał   głęboką   teologiczną   wiedzę   i intuicję   (głównie   dzięki   mistycznym 
doświadczeniom),   to   jednak   nie   był   teologiem   w sensie   ścisłym.   Wysokie   wykształcenie 
teologiczne, jakie Ignacy zdobył jak na swoje czasy (magister teologii paryskiej Sorbony) 

background image

były dla niego swoistym potwierdzeniem mistycznych doświadczeń, jakich udzielił mu Bóg 
w manreskiej grocie.

Ignacy   nie   pisał   dzieł   teologicznych.   Całe   pisarstwo   Ignacego   (Ćwiczenia   duchowne
Konstytucje Towarzystwa Jezusowego,  Dziennik duchowy,  Opowieść Pielgrzyma  oraz kilka 
tysięcy listów pochodzących głównie z czasów rządzenia zakonem), chociaż posiada głębokie 
fundamenty   teologiczne,   jest   jednak   literaturą   wybitnie  praktyczną.   Była   ona   bowiem 
owocem praktyki i miała także praktyce służyć.

Niezwykła oryginalność i geniusz św. Ignacego polega przede wszystkim na metodycznym 
przekazie   duchowości   chrześcijańskiej.  Ćwiczenia   duchowne  są   skuteczną   metodą 
wprowadzenia człowieka w życie duchowe, są niezawodną szkołą życia wewnętrznego na 
wszystkich etapach jego rozwoju: od pierwszego nawrócenia aż po  mistyczne  życie, kiedy 
człowiek zdolny jest odkrywać Boga we wszystkich rzeczach (św. Ignacy). Ćwiczenia, które 
w pierwszym   zarysie   były   opisem   własnej   drogi   wewnętrznej,   zostały  eksperymentalnie 
potwierdzone przez długoletnie udzielanie ich przez Autora wielu ludziom.

Zasadnicza trudność przy dokonywaniu jakiejkolwiek oceny Ćwiczeń duchownych polega na 
tym,   iż  nie   są  one   do   czytania,   lecz   do  realizacji  (G.   Papini).   Przy  dokonywaniu   oceny 
Ćwiczeń duchownych zapominano nieraz o tym prostym fakcie. Przy zachowaniu wszelkich 
proporcji  Ćwiczenia podobne są w pewnej mierze do Pisma św.: albowiem jak Pismo św.  
tylko czytane nie porusza tak duszy, jak kiedy jest rozważane, tak też i te Ćwiczenia. Kiedy się  
je czyta, nie bardzo poruszają, jeśli się je jednak odprawia, mają wielką moc i skuteczność do 
nawracania dusz
 (Autor anonimowy).

Podobnie jak trudno jest usłyszeć bogactwo symfonii wertując samą jej partyturę, tak samo  
tekst ignacjański objawia w pełni swoje piękno dopiero w trakcie odprawiania. Dostrzegł to  
chyba jako pierwszy Roland Barthes, światowej sławy semiolog, który wprawdzie sam nigdy  
Ćwiczeń duchownych nie odprawił, ale jako znawca tekstów, odkrył ich wewnętrzną siłę. To  
nie jest książka. To jest metoda
 (R. Garcia–Mateo).

6. Ćwiczenia duchowne miejscem spotkania duchowości chrześcijańskich

Ta właśnie otwartość i elastyczność Ćwiczeń sprawia, iż duchowość ignacjańska może stawić 
się   na   usługi   każdego   rodzaju   duchowości   chrześcijańskiej   —   nie   po   to   jednak,   aby   je 
redukować   i ograniczać,   lecz   wprost   przeciwnie,   by   je   ubogacać   i pogłębiać.   Nie   chodzi 
jednak o ubogacanie nowymi treściami. Ćwiczenia są raczej ubogie w treść i w żaden sposób 
nie mogą być porównywane pod tym względem z wielkimi (także pod względem literackim) 
dziełami teologii życia wewnętrznego, np. św. Jana od Krzyża czy św. Teresy de Ávila. To 
właśnie same Ćwiczenia potrzebują ubogacenia treściami innych duchowości.

Duchowość   ignacjańska   może   natomiast   służyć   wszystkim   rodzajom   duchowości 
chrześcijańskiej swoją bardzo precyzyjną i jednocześnie otwartą metodologią duchową. Życie 
duchowe, jak każda ludzka twórczość wymaga bowiem konkretnej metody. Bezradność wielu 
ludzi, których serca pałają w kontakcie ze Słowem Bożym lub z wielkimi dziełami mistrzów 

background image

życia wewnętrznego, polega na tym, iż brakuje im konkretnej metody, dzięki której mogliby 
realizować   swoje   duchowe   pragnienia:   metody   modlitwy,   badania   swojego   sumienia, 
rozeznawania natchnień wewnętrznych, metody podejmowania ważnych decyzji życiowych, 
metody kierownictwa duchowego.

Ćwiczenia   duchowne  mogłyby   tworzyć   doskonałą   płaszczyznę   spotkania   dla   wszystkich 
duchowości chrześcijańskich. W praktyce bowiem zamiast dążyć do wzajemnego przenikania 
się   i ubogacenia,   duchowości   te   często  istnieją   obok   siebie,   a niekiedy   nawet   izolują   się 
wzajemnie. W tym właśnie przenikaniu i wzajemnym ubogacaniu się wszystkich duchowości 
chrześcijańskich
  może   w pełni   zajaśnieć   jedna,   wspólna   wszystkim  duchowość  —   Duch 
Jezusa Chrystusa. Zrozumienie  własnej duchowości  dokonuje się nie tylko przez zgłębianie 
życia i myśli swojego założyciela lub ojca duchowego, ale także przez otwieranie się na inne 
rodzaje  duchowości.  Dopiero  odkrywając  i smakując  innych  mistrzów  duchowych,  można 
naprawdę   docenić   własnego.   Tworzenie  duchowego   getta  wokół   własnego   mistrza,   jakie 
nierzadko zdarza się, np. w życiu wielu wspólnot zakonnych, świadczy zwykle o pewnym 
formalizmie   duchowym   oraz   braku   rozumienia   najgłębszych   intencji   swojego   duchowego 
ojca.

Niniejsza refleksja na temat  wzajemnego ubogacania się duchowości na gruncie  Ćwiczeń 
duchownych
  św. Ignacego nie jest jedynie owocem intelektualnych przemyśleń, ale przede 
wszystkim   owocem   bogatej   praktyki.   Na   całym   świecie   domy   rekolekcyjne   i centra 
duchowości   oparte   na  Ćwiczeniach   duchownych  Ignacego   Loyoli   są   miejscem   spotkań 
i wzajemnej ubogacającej wymiany duchowej dla wszystkich duchowości chrześcijańskich.

Ćwiczenia duchowne posiadają także swój wymiar ekumeniczny, czego dobrym przykładem 
może   być   choćby   fundament  Ćwiczeń,   który   mogą   zaakceptować   wszyscy   chrześcijanie. 
Ćwiczenia duchowne  mogą więc odprawiać z wielką korzyścią nie tylko sami katolicy, ale 
także osoby innych wyznań pod warunkiem jednak, że ten, kto chce je odprawić,  wejdzie 
w nie wielkodusznie i z hojnością względem swego Stwórcy i Pana i złoży Mu w ofierze całą 
swą wolę i wolność, aby Boski Jego Majestat tak jego osobą, jak i wszystkim, co posiada,  
posługiwał się wedle najświętszej woli swojej
 (ĆD, 5). Szanując wzajemnie wszystkie różnice 
wyznaniowe   i osobiste   przekonania,   zarówno   dający   jak   i odprawiający  Ćwiczenia 
koncentrują   się   przede   wszystkim   na   działaniu   Boga   w duszy   człowieka.   Ekumeniczny 
wymiar Ćwiczeń duchownych potwierdza także sama praktyka.

Rozważania   te   zakończmy   życzeniem   Jana   Pawła   II   wypowiedzianym   w pięćdziesiątą 
rocznicę   wspomnianej   encykliki   Piusa   XI  Mens   Nostra  poświęconej   ignacjańskim 
Ćwiczeniom:  Niech szkoła Ćwiczeń duchownych będzie skutecznym środkiem przeciwko złu  
współczesnego człowieka, który uwikłany w ludzką zmienność żyje poza sobą zajęty zbytnio  
rzeczami   zewnętrznymi.   Niech   Ćwiczenia   będą   kuźnią   nowych   ludzi,   autentycznych  
chrześcijan, oddanych apostołów. Jest to życzenie, które zawierzam wstawiennictwu Matki  
Najświętszej, najpełniej oddanej kontemplacji, Mądrej Mistrzyni ćwiczeń duchownych
.

background image

JAK MOŻNA WYKORZYSTAĆ PROPONOWANE ROZWAŻANIA?

 

1. Dla odprawienia czwartego tygodnia Ćwiczeń

a) Warunki odprawienia ośmiodniowych rekolekcji ignacjańskich czwartego tygodnia

Niniejszymi   rozważaniami   można   posłużyć   się   do   odprawienia   pełnych   ośmiodniowych 
rekolekcji ignacjańskich czwartego tygodnia.

Jeżeli rekolektant pragnie uczynić Ćwiczenia duchowne  szkołą życia wewnętrznego, dobrze 
jest   kolejne   tygodnie   odprawiać   w odstępach   mniej   więcej   jednego   roku.   Czas   pomiędzy 
kolejnymi   tygodniami  Ćwiczeń  trzeba   wówczas   wypełnić   stopniowym   pogłębianiem 
przeżytych treści przyjętych w trakcie dni rekolekcyjnych. Podstawą odprawienia czwartego 
tygodnia jest uprzednie przeżycie pierwszych trzech tygodni.

(4)

Pierwszym   warunkiem   odprawienia   rekolekcji   ignacjańskich   jest   odejście   od   swojego 
codziennego   zaangażowania   przez   zmianę   miejsca.   Drugim   ważnym   warunkiem   jest 
nawiązanie   kontaktu   z doświadczonym   kierownikiem   duchowym,   który   towarzyszyłby 
odprawiającemu czwarty tydzień poprzez codzienne rozmowy indywidualne. Usilnie zachęca 
się,   aby   nie   odprawiać   ośmiodniowych   rekolekcji   ignacjańskich   (z   pełnym   milczeniem 
i wyciszeniem wewnętrznym) bez kierownictwa duchowego. Trzecim warunkiem jest wejście 
w pełne milczenie i wyciszenie wewnętrzne połączone z hojnym zaangażowaniem się w cały 
program rekolekcji.

b) Szczegółowy program ośmiodniowych rekolekcji

Dla   tych,   którzy   chcieliby   w oparciu   o niniejszą   książkę   odprawić   8–dniowe   rekolekcje 
czwartego tygodnia  Ćwiczeń  z pełnym milczeniem oraz z indywidualnych kierownictwem, 
podajemy   poniżej   szczegółowy  plan  korzystania   z proponowanych   rozważań.   Jest   on 
odzwierciedleniem programu proponowanego w domach rekolekcyjnych, w których udziela 
się Ćwiczeń duchownych św. Ignacego Loyoli.

DZIEŃ ROZPOCZĘCIA:

po południu I. WYJDŹ, ABY STANĄĆ NA GÓRZE WOBEC PANA
II. CZŁOWIEK STWORZONY JEST, ABY PANA BOGA CHWALIŁ
wieczorem III. TRZEBA STAĆ SIĘ CZŁOWIEKIEM WOLNYM

DZIEŃ 1
rano IV. KTÓŻ MNIE WYZWOLI Z CIAŁA, CO WIEDZIE KU ŚMIERCI?

background image

w południe XIX. OBYM POZNAŁ SIEBIE, OBYM POZNAŁ CIEBIE
wieczorem V. BÓG NIE PRZEZNACZA NIKOGO DO PIEKŁA

DZIEŃ 2
rano VI. SŁABOŚĆ BOGA
w południe XX. PRAGNIENIA MODLITWY
wieczorem VII. ZMARTWYCHWSTANIE — ABSOLUTNA NOWOŚĆ BOGA

DZIEŃ 3
rano VIII. CIESZ SIĘ, KRÓLOWO NIEBIESKA
w południe XXI. POTRZEBA MODLITWY
wieczorem IX. PUSTY GRÓB

DZIEŃ 4
rano X. SPOTKANIE Z MARIĄ MAGDALENĄ
w południe XXII. METODY MODLITWY
wieczorem XI. BIEGLI ONI OBYDWAJ RAZEM DO GROBU

DZIEŃ 5
rano XII. BŁOGOSŁAWIENI, KTÓRZY NIE WIDZIELI, A UWIERZYLI
w południe XXIII. MODLITWA USTNA
wieczorem XIII. SPOTKANIE NAD MORZEM TYBERIADZKIM

DZIEŃ 6
rano XIV. CHRYSTUS PEDAGOGIEM
w południe XXIV. SZANSE I ZAGROŻENIA MEDYTACJI CHRZEŚCIJAŃSKIEJ
wieczorem XV. ZAPROSZENIE DO STOŁU SŁOWA BOŻEGO

DZIEŃ 7
rano PRZYGOTOWANIE DO SPOWIEDZI — SPOWIEDŹ
w południe XXV. ĆWICZENIA DUCHOWNE A NOWA EWANGELIZACJA
wieczorem XVI. ZAPROSZENIE NA ŁAMANIE CHLEBA

DZIEŃ 8
rano XVII. UWIELBIĆ BOGA SWOJĄ ŚMIERCIĄ
po południu XVIII. KONTEMPLACJA O MIŁOŚCI

c) Propozycja programu dnia rekolekcyjnego

Poniżej   podajemy   także   program   dnia   w czasie   8–dniowych   rekolekcji   ignacjańskich 
odprawianych w pełnym milczeniu. Program zawiera trzy kontemplacje, które poprzedzone 
zostają przygotowaniem i zakończone tzw. refleksją. Czwarta kontemplacja na zakończenie 
dnia, (bez przygotowania i bez refleksji) jest pewnym podsumowaniem dnia w bezpośredniej 
rozmowie   z Bogiem.   Zachęca   się,   aby   —   o ile   to   możliwe   —   uczestniczyć   codziennie 

background image

w Eucharystii   oraz   korzystać   codziennie   z rozmowy   indywidualnej   z kierownikiem 
duchowym.

Proponowany   program   nie   powinien   być   traktowany   w sposób   sztywny.   Może   być 
dostosowywany do osobistych okoliczności. Długość kontemplacji oraz cały sposób realizacji 
programu winien być rozeznany z kierownikiem duchowym.

7.00 kontemplacja I
9.00 lektura wprowadzenia do kontemplacji
— przygotowanie osobiste do kontemplacji
— kontemplacja II
— refleksja po kontemplacji
12.00 lektura rozważania rekolekcyjnego
15.00 kontemplacja powtórkowa
— przygotowanie osobiste do kontemplacji
— kontemplacja III (powtórkowa)
— refleksja po kontemplacji
19.00 kontemplacja IV (powtórkowa)
(bez przygotowania i bez refleksji)
20.00 lektura wprowadzenia do kontemplacji porannej
przed snem — rachunek sumienia
— przygotowanie osobiste do kontemplacji porannej

2. Dla odprawienia czwartego tygodnia w życiu codziennym

Z pomocą niniejszych rozważań można również odprawić czwarty tydzień Ćwiczeń w życiu 
codziennym
.   Ten   sposób   odprawienia  Ćwiczeń  nie   wymaga   odejścia   od   codziennego 
zaangażowania   w życie   zawodowe,   rodzinne,   wspólnotowe.   Pozostając   w codziennych 
warunkach   możemy   odprawiać   kolejne   tygodnie.   Takie  Ćwiczenia  domagają   się   jednak 
zapewnienia sobie stałego czasu ma modlitwę. Rytm modlitwy rekolekcyjnej w Ćwiczeniach 
duchownych
  w życiu   codziennym  winien   być   dobrze   przemyślany   i uzgodniony 
z kierownikiem duchowym.

Jednorazowy blok czasu poświęcony na skupienie, refleksję, lekturę i modlitwę rekolekcyjną 
winien   trwać   od   jednej   do   dwóch   godzin,   w zależności   od   możliwości   czasowych   oraz 
intensywności odprawiania Ćwiczeń. Także w tym sposobie odprawiania czwartego tygodnia 
konieczne byłoby kierownictwo duchowe. I chociaż spotkania z kierownikiem mogą odbywać 
się rzadziej (np. raz w tygodniu), to jednak jego pomoc wydaje się niezbędna.

3. Jako wprowadzenie do przedłużonej modlitwy indywidualnej

Niniejsze rozważania mogą również być potraktowane jako wprowadzenia do przedłużonej 
modlitwy   osobistej   lub   wspólnotowej.   Nie   jest   wówczas   rzeczą   konieczną   tworzenie 
specjalnych   warunków   modlitwy.   Nie   jest   też   konieczne   kierownictwo   duchowe.   Byłoby 

background image

jednak rzeczą ważną, aby Czytelnik rozeznawał uczucia, natchnienia i pragnienia, które będą 
rodzić się w nim.

Wreszcie   możemy   korzystać   z tych   rozważań   także   na   zasadzie   lektury   duchowej.   Nie 
musimy wówczas czuć się zobowiązani do regularnej modlitwy w oparciu o przedstawione 
treści. 

 

4

 Rozważania pierwszego tygodnia noszą tytuł  Adamie, gdzie jesteś?, drugiego tygodnia  Daj mi pić, 

trzeciego zaś W Jego ranach.


Document Outline