background image
background image

 

 

 

Jackie Braun 

                                 

 

Weekend w 

Meksyku 

 

 

 

background image

 

PROLOG 

arnie Striker LaRue zasłoniła dłonią słuchawkę i krzyknęła: 
- Noah, tylko nie wkładaj znowu Dorothy do lodówki! Nie 

widziała, co się dzieje w kuchni, lecz miała szósty zmysł, 

gdy chodziło o jej syna, ten zaś ostatnio przejawiał ogromne 

zainteresowanie ich złotą rybką. 

Zgodnie z jej przewidywaniami, z kuchni dobiegło zawiedzione: 
- Ojej, mamo! 

Kiedy zobaczyła, jak syn z powrotem biegnie do swojego pokoju, 

usiadła na kanapie obok sterty nieuprasowanego prania i przycisnęła 
słuchawkę ramieniem do ucha. 

- Przepraszam cię. Co mówiłaś? 
- Że tata widział w ostatnim „Phoenix Sun" ciekawy artykuł o tym, że 

coraz więcej kobiet zakłada własne firmy. 

Jej rodzice też mieli szósty zmysł, zwłaszcza gdy chodziło o nią, 

młodszą z dwojga rodzeństwa. I wyraźnie próbowali jej przypomnieć o 

zarzuconym planie rozkręcenia własnego interesu. Marnie, przy pełnym 
poparciu męża, zamierzała prowadzić wysyłkową sprzedaż ubrań i 

dodatków, ponieważ z własnego doświadczenia wiedziała, że kobietom 

mieszkającym z dala od centrów handlowych trudno wygospodarować 

czas na podobne zakupy. 

Firma miała nosić bezpretensjonalną nazwę „Szafa Przyjaciółki", a 

pomysł ten podsunęła Marnie jej bratowa Rose, nieustannie 
pożyczająca od niej ubrania. 

Gdzieś w domu wciąż leżał starannie opracowany biznes-plan, który 

należał do poprzedniej epoki w jej życiu - epoki przed śmiercią Hala. 

Tamtego popołudnia przed trzema laty życie Marnie całkowicie się 

zmieniło. 

- Pani mąż nie żyje. 

To były jedyne słowa, jakie usłyszała tamtego dnia. Sympatycznie 

wyglądający policjant mówił coś jeszcze, lecz nic już nie słyszała. 

background image

 

Ogłuszona, oszołomiona, usiadła na sofie, ściskając w objęciach 
malutkiego synka, podczas gdy cały jej świat rozpadł się na kawałki. 

Nawet po upływie trzech lat wciąż nie do końca dotarła do niej ta 

wiadomość. Hal - jej ukochany Hal - nie żyje? Nie, to niemożliwe. To 
jakaś koszmarna pomyłka. To ktoś inny próbował ratować dwóch 

pijanych facetów na skuterze śnieżnym, którzy zlekceważyli komunikaty 

o wyjątkowo cienkiej pokrywie lodowej na Jeziorze Górnym. 

Po utracie męża Marnie zapomniała o swoich planach, skupiła się 

wyłącznie na opiece nad synkiem i na tym, by utrzymać się na 
powierzchni. W ogóle nie myślała o sobie. Co wieczór kładła się 

zmęczona i rano wstawała zmęczona. Monotonię codziennego kieratu 

osładzało jej tylko obserwowanie, jak Noah uczy się raczkować, mówić, 

chodzić i myśleć, ale i tę radość mącił brak Hala. 

- Jest wiele kursów i programów dla kobiet zakładających własny 

interes - ciągnęła mama. 

Marnie zamknęła oczy i w myślach policzyła do dziesięciu. 

- To ciekawe - rzekła bez śladu entuzjazmu. 
Edith Striker nie bez powodu cieszyła się opinią wyśmienitego 

wędkarza. Umiała zarzucać przynętę i nie poddawała się bez walki. 

- Marnujesz swój potencjał. Zobacz, jak świetnie sobie radzisz, 

prowadząc „Lighthouse Tavern". 

Obie jednak wiedziały, że Marnie zarządzała rodzinnym pubem z 

konieczności, podczas gdy potrzebowała naprawdę dużego wyzwania. 

Zapomniała jednak o marzeniach i wybrała rutynę, gdyż jako samotna 

matka musiała mieć pewność, że każdego miesiąca zdoła zapłacić 
rachunki i związać koniec z końcem. 

- Przyjedź do nas z Noahem na Wielkanoc. Takie małe wakacje 

dobrze ci zrobią. 

- To nie najlepszy moment na wyjazd, mamo. 

Marnie przełożyła słuchawkę na drugie ramię, ponieważ zdrętwiała 

jej szyja i dalej składała uprane ubrania. Pranie i prasowanie zdawały się 

stanowić większą część jej życia, a główne źródło tych zajęć właśnie 

przebiegło pędem obok swojej zapracowanej mamy, z usmarowaną 

RS

background image

 

dżemem buzią i koszulką. 

- Bzdura. To właśnie znakomita pora, w okresie świątecznym radni 

mają przerwę, więc Mason zajmie się pubem. 

- Przykro mi, ale nie stać mnie na taką podróż. 
- Oboje z ojcem bardzo stęskniliśmy się za naszym wnukiem. No i za 

tobą również. Przyjedź do Arizony na nasz koszt. 

- Nie chcę, żebyście fundowali mi bilety lotnicze - ucięła z oburzeniem 

Marnie. 

Postawiła sobie za punkt honoru, że będzie sobie radzić sama. 

Zawsze płaciła rachunki na czas, choć przez to musiała żyć bardzo 

oszczędnie. Całą sumę z polisy ubezpieczeniowej Hala zainwestowała z 

myślą o synu i opłaceniu jego studiów. Nie zamierzała przyjmować od 

nikogo jałmużny. 

- Jesteśmy twoimi rodzicami, Marnie Elizabeth, nie traktuj tego jak 

jałmużny - ostrzegła surowo Edith, jakby czytała w jej myślach. 

Słysząc ten ton głosu, Marnie poczuła się znowu jak dwunastoletnia 

dziewczynka, przyłapana na paleniu za drewutnią. Została za to 
zamknięta w swoim pokoju na dwa tygodnie. 

- Albo opłacamy wasz przylot do nas, albo nasz do ciebie, na jedno 

wyjdzie - ciągnęła nieubłaganie Edith. - Co wybierasz? 

Nim Marnie zdążyła odpowiedzieć, mama wyciągnęła asa z rękawa. 

- Weź tylko pod uwagę, że w Michigan jest zimno i mokro, a ojciec 

cierpi na artretyzm. Ale oczywiście wybór należy do ciebie. 

Po zakończeniu rozmowy Marnie pomyślała, że może ten wyjazd do 

Yumy to nie taki zły pomysł. W Michigan wciąż panowała ostra zima, 
tam zaś będzie już wiosna. Tak, krótkie wakacje po kilku latach 

codziennego kieratu dobrze jej zrobią. 

 
 

 

 

 

 

RS

background image

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

onde esta... Donde esta... Do licha, jak to było? - mruknęła 
pod nosem i znów spojrzała na zbitą z tropu kelnerkę w małej 

osadzie rybackiej. - Łazienka? Ubikacja? Toaleto? - zmyśliła na 

poczekaniu. 

W porządku, nie był to hiszpański, lecz bardzo pilnie potrzebowała 

skorzystać z owego miejsca, nie miała więc czasu, by przesłuchiwać 
ponownie płytę z rozmówkami, którą włączyła w samochodzie, jadąc z 

Arizony do Meksyku. 

Nie planowała tej wycieczki, ale po czterech dniach spędzonych w 

domu rodziców musiała gdzieś wyskoczyć, ponieważ czuła się 

przytłoczona ich nadopiekuńczością. Miała trzydzieści dwa lata, była 
matką, a próbowano ją niańczyć niczym pisklątko, które wypadło z 

gniazda. Wreszcie Marnie postanowiła zostawić syna pod opieką 

dziadków, a sama pożyczyła od nich samochód i udała się dalej na 
południe, nawet nie wiedząc, dokąd właściwie jedzie. 

Dwie godziny po przekroczeniu granicy z Meksykiem i znalezieniu się 

na Półwyspie Kalifornijskim poczuła, że koniecznie, ale to koniecznie 

musi iść do łazienki. I nie byłoby z tym problemu, gdyby nie wyleciało jej 

z głowy to jedno, jakże potrzebne słowo. Wyszarpnęła z torebki 

słowniczek i zaczęła go kartkować. 

Naraz usłyszała za plecami niski śmiech, odwróciła się więc i ujrzała 

jakiegoś barczystego mężczyznę siedzącego przy niedużym, okrągłym 
stoliku. Nie widziała twarzy nieznajomego, gdyż obrócił się tyłem do 

wpadającego przez okno światła, jednak zapewne malowała się na niej 
wesołość. Facet wyraźnie świetnie się bawił kosztem Marnie. 

- Czy mówi pan po angielsku? - spytała, opierając się pokusie, by 

ścisnąć nogi jak mała dziewczynka, której strasznie chce się siusiu. 

Si, yo hable ingles, muchacha - odparł gładko. Powiedział to z 

bezbłędnym hiszpańskim akcentem, ale 

Marnie zauważyła, że zaczął od „Si", czyli odpowiedział na jej pytanie. 

D

RS

background image

 

Odpowiedział jednak nie wprost, starając się ją zwieść, by dostarczyć 
sobie dalszej zabawy. 

Uśmiechnęła się do niego, a był to bardzo specjalny uśmiech, na 

widok którego Mason zawsze przytomnie schodził siostrze z oczu, lecz 
żartowniś w ogóle się nie przejął, tylko skrzyżował ramiona i zaczął się 

huśtać na krześle. 

- Bardzo sprytnie, panie... 
Zaskoczyła go. Przednie nogi krzesła stuknęły o podłogę. Mężczyzna 

przez chwilę się wahał. 

- Przyjaciele nazywają mnie J.T. - rzekł wreszcie. 

- J.T... A czy mógłby mi pan powiedzieć, J.T., gdzie znajdę łazienkę? - 

Znowu uśmiechnęła się bez cienia sympatii. 

Por favor. 

Donde esta el bano?. 
- Tak, tak. - Niecierpliwie machnęła ręką. - Już wiem, że jest pan 

dwujęzyczny. Niestety, nie przykładałam się do nauki języków, więc 

byłabym wdzięczna, gdyby po prostu odpowiedział pan na moje 
pytanie. Po angielsku. Ostatecznie może być francuski, uczyłam się go 

przez rok w szkole średniej. 

W odpowiedzi wyrzucił z siebie szereg niezrozumiałych słów. 
- W porządku, nie po francusku - poprawiła się. - Po angielsku. 

- Ależ proszę bardzo. 
Wstał i podszedł bliżej, dzięki czemu wreszcie mogła mu się uważniej 

przyjrzeć. Nieznajomy mężczyzna okazał się zdecydowanie wyższy od 

Marnie, choć nosiła sandały na koturnie. Niebieskooki i jasnowłosy, 
stanowił jej zupełne przeciwieństwo. 

Kompletnie nie w moim typie, pomyślała, czując jednocześnie, że ma 

dziwnie szybki puls. Od dawna nie zareagowała w podobny sposób na 
żadnego mężczyznę. 

- Trzeba pójść tym korytarzem i na końcu skręcić w prawo. 

- Dziękuję. 

De nada. 

Zrobiła krok w stronę korytarzyka, gdy ów nieznośny J.T. odezwał się 

RS

background image

 

ponownie. 

- A na przyszłość radzę zapamiętać zwrot Donde esta el bano? Przyda 

się pani, gdy znów... znajdzie się pani w kłopotliwym położeniu. 

Marnie aż przewróciła oczami. 
Gracias - rzuciła i już bez zwłoki ruszyła w głąb korytarzyka. 

Kiedy wróciła, równie przystojny jak irytujący Amerykanin zdążył 

zniknąć, co przyjęła z ulgą, bo po tej wymianie zdań czułaby się 
niezręcznie w jego towarzystwie. Marnie nigdy nie gustowała w 

przystojniakach, zdecydowanie wolała mężczyzn, którzy mieli coś w 
głowie. 

Podeszła do wycierającej stolik kelnerki i po dość długim kartkowaniu 

słownika zdołała spytać, gdzie mogłaby się zatrzymać, na co kobieta 

pokazała na mapie kurort znajdujący się na północ od miasteczka. 

- Nie, nie. Nie... turista - zaprotestowała Marnie, kręcąc głową, gdyż 

minęła ten kurort po drodze i wcale jej się tam nie spodobało. Za dużo 

łudzi i hałasu, a ona potrzebowała spokojnego miejsca. Znów zaczęła 

wertować słownik i sprawdziła, jak powiedzieć „wdowa" i „spokój". - 
Viuda. - Przycisnęła dłoń do serca. - Potrzebuję... tranquilidad. 

Kelnerka popatrzyła na nią ze współczuciem, a potem zawołała 

swego męża, właściciela kawiarenki, który znał angielski równie dobrze 
jak Marnie hiszpański, ale dzięki długim konsultacjom ze słownikiem 

udało się ustalić, że jego abuela, czyli babcia, ma dom tuż nad wodą, 
który może wynająć, bo sama mieszka u rodziny. Właściciel powiedział, 

ile by to kosztowało i narysował mapkę dojazdu. 

Kiedy Marnie dojechała na miejsce, przestała odczuwać wyrzuty 

sumienia, że ograbia biedną staruszkę, płacąc tak śmieszną sumę za 

wynajem. Właściwie gościom należałoby jeszcze dopłacać, żeby chcieli 

przenocować w starej chałupie, zbudowanej z kamieni, którymi była 
usiana plaża. Nieco dalej znajdował się równie tradycyjnie zbudowany 

dom, ale wyglądał trochę lepiej i przez chwilę Marnie żywiła nadzieję, że 

to może tamten. Jednak gdy podjechała bliżej, ujrzała stojącego przy 

nim nowiutkiego czarnego dżipa. Nie, babcia właściciela kawiarni na 

pewno nie korzystała z takiego pojazdu. 

RS

background image

 

To tylko cztery dni, powiedziała sobie. W końcu jakie miało 

znaczenie, w jakich warunkach będzie spała? Liczył się widok z okna... 

Zawsze kochała wodę. Nawet po utonięciu Hala widok jeziora działał na 

nią uspokajająco, tymczasem tu miała dla siebie cały ocean. Bez 
namysłu zaparkowała przy nędznym domku i podeszła do brzegu. Mewy 

kołowały nad jej głową, ich krzyki przeszywały powietrze, które było 

ciepłe, wilgotne i słone. O tym ostatnim przekonała się, oblizując wargi. 

Właściwie powinna była iść do pokoju, rozpakować swoje rzeczy oraz 

jedzenie, które kupiła po drodze. W dodatku zbierało się na burzę, 
więc... Wzruszyła ramionami, schowała kluczyki do kieszeni, zdjęła 

sandały i zaczęła spacerować wzdłuż linii przyboju, zostawiając na 

piasku odciski stóp. W końcu znajdowała się w osadzie La Playa de la 

Pisada, czyli Plaża Śladów, a to do czegoś zobowiązywało. Tak, dobrze 

zrobiła, przyjeżdżając tutaj. 

Godzinę później zmieniła jednak zdanie. Zaczęło lać, a wtedy okazało 

się, że dach przecieka, zaś elektryczność szwankuje. Światło gasło przy 

każdym silniejszym podmuchu wiatru, co prawda kilka chwil później 
zapalało się znowu, lecz Marnie nie mogła wiedzieć, czy w którymś 

momencie nie zgaśnie definitywnie. Ale to wszystko jeszcze nic w 

porównaniu z tym, co odkryła w prymitywnej łazience. 

Miała współlokatora. Aż zapiszczała na widok czegoś niedużego, 

pokrytego łuskami, i błyskawicznie zatrzasnęła drzwi. Niech to coś sobie 
tam siedzi, skoro potrzebuje łazienki. 

Donde esta el bano? 

Ciekawe, czemu nagle to sobie przypomniała. I kim był ten facet o 

niesamowicie niebieskich oczach. Zdecydowanie nie wyglądał na 

mieszkańca osady. Może on też przyjechał w to miejsce, szukając ciszy i 

spokoju? Co ją to zresztą obchodzi? Lepiej zrobi, gdy wreszcie rozpakuje 
swoje rzeczy i zakupy. 

Kilka minut później, gdy wstawiała do szafek w mikroskopijnej kuchni 

kilka puszek, rozległo się donośne pukanie. Zaskoczona obróciła głowę i 

ujrzała, jak drzwi się otwierają, i staje w nich niebieskooki mężczyzna z 

kawiarni, tym razem wcale nie rozbawiony, gdyż zaciskał wargi w wąską 

RS

background image

 

linię. 

- Kim pani jest, do cholery? - spytał, bezceremonialnie wchodząc do 

środka. 

Ogarnął ją strach. Wysoka i nieźle wysportowana Marnie nie należała 

do kruszynek, co jednak w niczym nie zmieniało faktu, że była samotną 

kobietą na odludziu. Z braku lepszej broni pospiesznie zdjęła sandał i 

machnęła nim ostrzegawczo. 

- Niech się pan nie zbliża! 

Zamrugał oczami i odgarnął z czoła mokre od deszczu włosy. 
- Grozi mi pani butem? 

- Ma obcas, a ja nie zawaham się go użyć - zablefowała. 

- Kim pani jest? - powtórzył, tym razem bardziej skonsternowany niż 

zły. 

- Kobietą, z którą nie należy zadzierać. - Poczuła złość na tego 

bezczelnego typa, więc podeszła i dziobnęła go palcem w tors. - A kim 

pan jest? 

- Przecież pani wie. 
J.T., ale... 

- Kto panią tu przysłał? 

- Słucham? 
- Dla kogo pani pracuje? 

- Dla siebie. 
Teoretycznie była to prawda, bo choć normalnie pracowała w 

rodzinnym lokalu jako kelnerka, to przecież ów pub również, pod 

nieobecność brata, prowadziła. 

- Aha, czyli jest pani wolnym strzelcem. 

Przyjrzała mu się uważnie i opuściła but. Nie wiedziała, do czego on 

zmierza, ale gdyby przyszedł ją napaść, nie zaczynałby od zadawania tylu 
pytań. 

- O czym pan, do licha, mówi? 

Nim zdążył odpowiedzieć, rozległo się głuche łupnięcie. Brzmiało to 

tak, jakby zwierzątku znudziło się siedzenie w łazience i próbowało 

wyważyć drzwi. J.T. zrobił parę kroków w tamtą stronę. 

RS

background image

10 

 

- Co się tam dzieje? 
- Nie wiem. Chciałam wejść do łazienki, ale coś już tam było. Nie 

przyglądałam się. - Uśmiechnęła się, gotowa wybaczyć J.T. jego 

kompletny brak manier, ponieważ zrozumiała, że ten człowiek jest 
niegroźny. Naraz przyszło jej coś do głowy. - A może pan zechciałby 

wyeksmitować tego dzikiego lokatora? 

I podała mu sandał. 
J.T. przyglądał jej się z niedowierzaniem. W jednej chwili groziła mu 

sandałkiem, w drugim prosiła o przysługę. W dodatku wyglądała 
kusząco jak modelka, była seksowna, długonoga, miała zgrabne 

pośladki, włosy i oczy w kolorze czekolady oraz zmysłowe usta. 

- Najpierw mi pani powie, kim jest i co tu robi, a wtedy ja się 

zastanowię, czy zabawię się w łowcę krokodyli. 

Westchnęła przesadnie, przez co bluzeczka opięła się jej na biuście. 
- W porządku. Marnie LaRue z Chance Harbor w stanie Michigan. 

- Tablice rejestracyjne wozu ma pani z Arizony. 

- Pożyczyłam samochód od rodziców, którzy tam mieszkają. Teraz już 

pan wszystko wie. Zadowolony? 

- Nie. Co pani tu robi? 

- A pan? - odpaliła. 
- Nic z tego. To ja zadaję pytania. 

Zdawało mu się, że najpierw usłyszał ciche: „Oho, tyran", a dopiero 

potem właściwą odpowiedź: 

- Przyjechałam do Meksyku, ponieważ potrzebuję ciszy i spokoju. 

- Niechże pani przynajmniej trochę sprytniej kłamie! Niedaleko stąd 

znajduje się kurort, a La Playa de la Pisada pomimo pięknej nazwy i 

jeszcze piękniejszych widoków nie jest nastawiona na turystów. - W tym 

momencie znowu rozległo się głuche łupnięcie, więc J.T. wskazał drzwi 
łazienki. - Oto dowód. 

- Nie powiedziałam, że przyjechałam tu w celach turystycznych. 

- No, wreszcie jakiś postęp w rozmowie. 

- Przyjechałam, bo potrzebuję samotności. 

- Kobieta o pani wyglądzie szuka samotności? 

background image

11 

 

- A dlaczego nie? 
Zamiast odpowiedzieć wprost, J.T. wskazał na ogromną czerwoną 

walizkę. 

- Założę się, że nie ma tam ani jednej pary dżinsów albo porządnych 

butów. Pewnie w ogóle nie ma tam nic praktycznego. 

- Założy się pan? A postawiłby pan w zakład pieniądze? 

- Czemu nie? 
Wyjął z kieszeni portfel i natychmiast pożałował tego impulsywnego 

gestu, gdyż oczy Marnie rozszerzyły się na widok grubego pliku 
banknotów. J.T. wyciągnął banknot dwudziestodolarowy, schował 

portfel i ruchem brody wskazał walizkę. 

- Proszę ją otworzyć. 

Pociągnęła za suwak, uniosła wieko i zaczęła szperać wśród 

kolorowych fatałaszków. J.T. zauważył satynę i koronkę, więc 
natychmiast utwierdził się w swoich podejrzeniach. 

Już od dawna miał serdecznie dość narzucających mu się kobiet, 

poczynając od dziennikarek, poprzez różne sprytne osóbki, które 
próbowały dostać pracę, uderzając bezpośrednio do niego, a na 

chętnych do małżeństwa kończąc. Te ostatnie szczególnie mu dojadły, 

ponieważ polowały na niego bez zmiłowania, odkąd rozwiódł się dwa 
lata wcześniej. Dotąd jednak żadna nie zdołała go wytropić w tej 

meksykańskiej osadzie, gdyż bardzo starannie zacierał ślady. 

Nie wiedział, do której kategorii należy Marnie. Nie zarzuciła go 

gradem pytań jak dziennikarka, nie wdzięczyła się jak kandydatka na 

żonę, nie wyglądała też na specjalistkę od oprogramowania. W 
porządku, może ulegał stereotypom, ale naprawdę żadna z kobiet 

pracujących w Tracker Operating Systems nie trafiłaby na okładkę 

żurnala, zaś ta aż się o to prosiła. 

Próbował ją rozgryźć, kiedy szperała w walizce. Wreszcie 

wyprostowała się, trzymając coś w jednej dłoni, drugą opierając na 

biodrze. 

- Pańskim zdaniem to nie jest praktyczne? 

J.T. z trudem próbował zachować poważny wyraz twarzy. Naprawdę 

RS

background image

12 

 

ogromnie się starał, ale jak miało mu się powieść, skoro widział przed 
sobą solidną latarkę, o której przełącznik zaczepiły się czarne 

koronkowe stringi i dyndały zalotnie? 

- Niech mnie pani oświeci... - zagadnął, nie mogąc się powstrzymać - 

.. .która z tych dwóch rzeczy jest pani potrzebna w mojej obecności? 

Zaskoczona Marnie spojrzała na latarkę i spłonęła rumieńcem, lecz 

satysfakcja J.T. trwała krótko. Za oknem błysnęło, huknęło, a lampa pod 
sufitem zamigotała i zgasła, pogrążając wnętrze w zupełnej ciemności. 

- Oświecę pana z przyjemnością. - Marnie zapaliła latarkę i skierowała 

snop światła prosto na twarz J.T. - Jest praktyczna. Jak pan widzi, 

wygrałam zakład. 

Dwie godziny później J.T. wciąż leżał bezsennie na swoim wielkim 

łóżku, nieustannie powracając myślami do Marnie LaRue. Wygonił z jej 

łazienki zupełnie niegroźną jaszczurkę i poszedł do siebie, do domu, 
który wyglądał na równie zaniedbany jak sąsiedni, dzięki czemu nikt się 

nie domyślał, że ta nędzna chata to azyl miliardera. J.T. mógł się więc w 

niej zaszywać, gdy potrzebował spokoju. W obecnej sytuacji po-
trzebował go szczególnie, ponieważ rząd oskarżał jego firmę o działania 

monopolistyczne. 

Wnętrze domu zostało urządzone luksusowo. W sześciu pokojach 

stały skórzane meble, a w kuchni był najnowocześniejszy piekarnik z 

płytą grzewczą i specjalna chłodziarka do win. Generator prądu 
umożliwiał swobodne korzystanie z telewizora i komputera. Dzięki 

bezprzewodowemu dostępowi do Internetu J.T. mógł od razu wrzucić 

do przeglądarki nazwisko Marnie. Znalazł kilka LaRue, ale żadna nie 
pasowała. Chance Harbor istniało, tego nie zmyśliła. Leżało na samej 

północy stanu Michigan; dalej już nie mogło, bo wpadłoby do Jeziora 

Górnego. Populacja: 793 mieszkańców. Metropolia, nie ma co. 

Coś tu się jednak nie zgadzało. Mieszkając w takim miejscu, nie 

trzeba było przemierzać pół kontynentu, by znaleźć ciszę i spokój. 

Ewidentnie owa LaRue, jeśli rzeczywiście tak się nazywała, coś knuła, a 

J.T. zamierzał dowiedzieć się, co to było, ponieważ bardzo nie lubił, gdy 

coś się nie zgadzało. 

RS

background image

13 

 

Marnie z zazdrością patrzyła przez okno. Dom wynajmowany przez 

nieznośnego sąsiada też wyglądał na dość prymitywny, ale przynajmniej 

paliło się w nim światło, podczas gdy ona musiała się zadowolić 

czerwonawą poświatą, jaką dawał ogień na kominku. Próbowała upiec 
nad płomieniami hot doga, gdyż to było najprostsze ze wszystkiego, ale i 

tak zdołała go tylko mocno przypalić i w końcu przyszło jej wrzucić całą 

tę nieszczęsną kolację do ognia, bo do niczego się nie nadawała. 
Gotowanie zawsze szło jej fatalnie, to Hal rządził w kuchni podczas ich 

niedługiego małżeństwa. Brak talentów kulinarnych miał jednak tę 
zaletę, że Marnie nie potrzebowała martwić się o figurę. 

Zrezygnowała więc z jedzenia i rzuciła się na łóżko, zbyt zmęczona, by 

zatroszczyć się o takie drobiazgi jak pościelenie go, rozebranie się, 

umycie zębów i wyjęcie szkieł kontaktowych. Spać! Po raz pierwszy od 

niepamiętnych czasów będzie spała całą noc bez zakłóceń i do oporu. 
Och, tak, w spaniu Marnie Striker LaRue była naprawdę dobra, tylko nie 

miała zbyt wielu okazji, by się wykazać. 

 
 

 

 
 

 
 

 

 
 

 

 
 

 

 

 

 

RS

background image

14 

 

ROZDZIAŁ DRUGI 

budziły ją promienie słońca wpadające przez pozbawione 
zasłon okno. Pomacała ręką dookoła siebie, by znaleźć kołdrę 

lub koc, nakryć się po czubek głowy i spać dalej. Niestety, 

żadnego przykrycia nie znalazła. 

- To tyle, jeśli chodzi o spanie do oporu - mruknęła. 

Otworzyła oczy, czując, jakby miała piasek pod powiekami, gdyż 

soczewki kontaktowe nieprzyjemnie wyschły. Zamrugała i 

półprzytomnie rozejrzała się dookoła. Co to za miejsce? I czy jest tu 

jakaś kawa? 

Po chwili wszystko jej się przypomniało, więc wstała, wyjrzała przez 

okno i uśmiechnęła się na widok łagodnie falującego oceanu. La Playa 
de la Pisada. 

Ponieważ jej telefon komórkowy stracił zasięg, musiała znaleźć budkę 

telefoniczną, zadzwonić do rodziców i upewnić się, czy z Noahem 
wszystko w porządku, a może raczej, czy z rodzicami wszystko w 

porządku, bo mały potrafił dać nieźle do wiwatu. 

Burczenie w brzuchu przypomniało jej, że nie jadła kolacji, ale głód 

okazał się mniej dojmujący niż potrzeba umycia się i napicia kawy. 

Niestety, elektryczność nadal nie działała, a z kranu w łazience leciała 

rdzawa, lodowata woda. Marnie nie pozostało nic innego, jak napić się 

soku z kartonu, zjeść tosta, przebrać się w kostium kąpielowy, 

wysmarować kremem z filtrem i wyjść na plażę. Do miasteczka pojedzie 
dopiero za parę godzin, na razie trochę poleniuchuje i poopala się. 

Zadzwonić do rodziców może później. W końcu kazali jej wykorzystać te 
krótkie wakacje najlepiej, jak się da. Zamierzała być posłuszną córką i 

spełnić ich polecenie. 

W porannym powietrzu dało się jeszcze wyczuć trochę nocnego 

chłodu, lecz Marnie przypuszczała, że niedługo słońce zacznie całkiem 

porządnie grzać. Właśnie rozkładała na piasku ręcznik kąpielowy, gdy 

usłyszała za plecami: 

O

RS

background image

15 

 

- Jeśli zamierza pani iść do wody, to mam nadzieję, że umie pani 

naprawdę dobrze pływać. Między tymi skałami zdarzają się zdradliwe 

prądy podpowierzchniowe, a ja nie zamierzam za panią wskakiwać i 

pani ratować. 

Odwróciła się, by powiedzieć, że i tak nie życzyłaby sobie jego 

pomocy, gdy nagle słowa zamarły jej na ustach. Zobaczyła ładnie 

umięśnione ramiona oraz seksownie rozwiane wiatrem blond włosy, ale 
wcale nie z tego powodu poleciała jej ślinka. Marnie utkwiła wzrok w 

tym, co J.T. trzymał w ręku. 

- Czy to kawa? 

Usłyszawszy niemal nabożną nutę w jej głosie, pociągnął z kubka 

spory łyk, wyraźnie się nim delektując. 

- Owszem. 

- Czarna? Bez śmietanki i cukru? Taka, jaką Pan Bóg zaplanował, kiedy 

stwarzał kawę? 

- Tak. Czarna, bez niczego. Po co psuć to, co dobre? Marnie zgadzała 

się z nim w zupełności. 

- A ma pan może więcej? 

- Cały dzbanek. Świeżo mielona, świeżo zaparzona. - Znowu się napił. 

Z ust Marnie wydarł się cichutki jęk. J.T. uniósł brwi, lecz nic nie 

powiedział. 

- A nie ma pan ochoty... być miłym sąsiadem? Uśmiechnął się, zaś 

Marnie tłumaczyła sobie, że puls jej przyspieszył na myśl o upragnionej 

kawie, a nie dlatego, że stał przed nią diabelnie atrakcyjny facet w 

brązowych rybaczkach i białym T-shircie włożonym na lewą stronę, 
jakby jego właściciel ubierał się w pośpiechu. 

- Czy ten uśmiech oznacza odpowiedź pozytywną? - Przechyliła głowę 

na bok i również uśmiechnęła się czarująco. 

J.T. popatrzył na Marnie, a potem otwarcie i z jawnym podziwem 

zlustrował całą jej sylwetkę. Nigdy nie była fałszywie skromna, 

wiedziała, w czym wygląda ładnie i umiała akcentować swoje mocne 

strony. Ponieważ od urodzenia Noaha miała spory biust oraz trochę 

wystający brzuszek, na który nie pomagały żadne ćwiczenia, wybrała 

background image

16 

 

jednoczęściowy kostium z głębokim dekoltem i wysoko wycięty na bio-
drach, co wydłużało nogi i odwracało uwagę od nieszczęsnego brzuszka. 

Włożyła ten kostium po raz pierwszy od czasu, gdy pokazała się w nim 

mężowi na miesiąc przed tragicznym wypadkiem. 

Głos J.T. przywrócił ją do rzeczywistości. 

- Przykro mi, ale dziś chyba nie będę szlachetny. - Pociągnął kolejny 

łyk, po czym uśmiechnął się z satysfakcją. 

Marnie spochmurniała. Całe flirtowanie na nic. 

- Tylko dzisiaj? Moim zdaniem to pańska stała cecha -warknęła. 
- Może się zmieni, gdy się dowiem, po co tu pani przyjechała. 

- Znowu pan zaczyna z tymi pytaniami? 

Rzuciła okulary przeciwsłoneczne na ręcznik i ściągnęła sandały. 

- Bo jak dotąd pani odpowiedzi mnie nie satysfakcjonują. 

- Pański problem. 
Odwróciła się plecami do niego i pomaszerowała do wody. 

- O tych prądach mówiłem poważnie! - zawołał za nią. 

- A o tym, że nie będzie mnie pan ratował, też pan mówił poważnie? - 

odkrzyknęła i dała nura w fale. 

J.T. patrzył, jak ciemna głowa wynurza się jakiś kawałek dalej, potem 

znowu niknie i znowu się wynurza i... I nic. Ściągnął brwi, wytężył wzrok. 
Ani śladu. 

- Cholera! 
Czym prędzej odstawił kubek z kawą, ściągnął koszulkę, popędził 

sprintem przez plażę, rzucił się do wody i szybkim kraulem popłynął ku 

miejscu, gdzie widział Marnie po raz ostatni. Dopłynął, rozejrzał się i 
nagle usłyszał głośny śmiech. Kiedy się obrócił, ujrzał swoją sąsiadkę 

stojącą spokojnie na plaży. 

Z jego kubkiem w ręku. 
Uniosła kubek, jakby wznosiła toast, po czym się napiła. 

- Kiepską kawę robisz, J.T.! - krzyknęła. - Lura, nie kawa! Kiedy 

dopłynął do brzegu, Marnie leżała sobie na ręczniku jakby nigdy nic, 

opalając się, a obok niej stał pusty kubek. Wściekłość J.T. sięgnęła 

zenitu. 

RS

background image

17 

 

- Bardzo kiepski żart. I wyjątkowo głupi. Gdybym akurat trafił na taki 

prąd, mógłbym utonąć, próbując ratować twój żałosny tyłek. 

- Pozwolę sobie nie zgodzić się. 

- Uważasz, że tu nie ma prądów? 
- Uważam, że mój tyłek nie jest żałosny. 

J.T. otworzył usta, po czym zamknął je bez słowa, bo akurat w tej 

kwestii nie mógł zaprotestować, niezależnie od tego, że był z tą kobietą 
na noże. 

Ale nawet dla tak zgrabnej części ciała nie zamierzał Marnie puścić 

płazem tego, co zrobiła. 

- Żądam przeprosin. 

Zsunęła nieco okulary przeciwsłoneczne i popatrzyła na J.T. ponad ich 

brzegiem. Jej oczy nawet bez makijażu wyglądały cudownie - wielkie, 

brązowe i kuszące jak najlepsza czekolada. 

- Przyznaję, że potrafię być bezwzględna, gdy w grę wchodzi poranna 

kawa. Przypomnij sobie jednak, jak grzecznie cię o nią poprosiłam, nim 

zmusiłeś mnie do tego, bym uciekła się do małej sztuczki. 

- Raczej do kradzieży. Wzruszyła ramionami. 

- Zadzwoń po policję. 

- To wszystko, co masz mi do powiedzenia? 
- Nie, nie wszystko. - Zerknęła na nogawki jego rybaczek, z których 

ściekała woda. - Moczysz mi ręcznik. 

To oznajmiwszy, nasunęła okulary z powrotem i opalała się dalej. 

Opanowanie J.T. było legendarne. Nie zdarzyło mu się ulec emocjom 

ani podczas najbardziej burzliwego posiedzenia zarządu, ani podczas 
rozwodu z Terri, gdy jej adwokaci krążyli wokół niego jak sępy, starając 

się wyrwać maksymalnie dużo z majątku, do którego J.T. doszedł własną 

ciężką pracą. Kiedy jednak tak patrzył na tę ciemnowłosą kobietę, 
zadowoloną jak kotka, która wypiła śmietankę, coś w nim 

eksplodowało. Przestał myśleć. 

Schylił się, porwał ją na ręce i ruszył w stronę wody, zamierzając 

rzucić Marnie prosto w najgorszą kipiel między skałami. To ją nauczy 

szacunku dla niego. 

RS

background image

18 

 

- Co ty wyprawiasz?! - krzyknęła zaskoczona. 
Wiła się w jego ramionach jak piskorz i po chwili również J.T. był 

bardzo zaskoczony, bo chociaż oboje mieli skórę zimną po kąpieli, nagle 

zaczęło się robić całkiem gorąco i J.T. poczuł coś, czego wcale nie chciał 
czuć. Ale czy mógł się dziwić tej reakcji, skoro trzymał w objęciach 

atrakcyjną, długonogą kobietę, która miała ponętne krągłości wszędzie 

tam, gdzie potrzeba? 

I, jak się okazało, miała też świetny prawy sierpowy. 

J.T. dostał w szczękę, zatoczył i przewrócił wraz z Marnie. Oboje 

upadli w piasek, a chwilę potem zalała ich fala. Leżeli ze splątanymi 

nogami, ociekając wodą. J.T. potarł dłonią szczękę. 

- A to za co? 

- Jeszcze pytasz? 

Odsunęła się, wstała i popatrzyła na niego z góry, stojąc nad nim jak 

gniewna Amazonka. W życiu nie widział kobiety, która wyglądałaby tak 

seksownie w takiej sytuacji. 

Nie, nie miał czasu na podobne myśli, nie w momencie, gdy czuł na 

karku oddech urzędników Departamentu Sprawiedliwości, którzy 

próbując znaleźć na niego haka, wypytywali pracowników Tracker 

Operating Systems i żądali od firmy wydania praktycznie całej 
dokumentacji. Właśnie dlatego J.T. zaszył się w Meksyku, ponieważ 

potrzebował spokojnie przemyśleć sprawę i opracować plan działania, a 
tymczasem jak grom z jasnego nieba zjawiła się Marnie LaRue z nogami 

po szyję i rzęsami, którymi mogłaby pozamiatać plażę. 

Nie zamierzał dać się złapać. Ta kobieta na coś polowała, choć jeszcze 

nie odgadł, czy na pracę, wywiad czy na obrączkę. Musiał jednak 

przyznać, że obrała bardziej oryginalną metodę niż inne. I że miała 

wszystko na miejscu. Z przyjemnością odprowadził ją wzrokiem, choć 
jednocześnie wyrzucał sobie tę słabość. 

Przez resztę dnia unikali się starannie, co zresztą nie było trudne, 

gdyż Marnie pojechała do miasteczka. W pierwszej kolejności 

zadzwoniła do Yumy, porozmawiała z rodzicami i z synkiem. Zgodnie z 

jej przewidywaniami Noah zdążył już wyprosić więcej słodyczy, niż 

RS

background image

19 

 

zazwyczaj dostawał przez miesiąc oraz wymusić na dziadkach, że będzie 
chodził spać później. 

Potem udała się do kawiarni, której właściciel potwierdził 

przypuszczenia Marnie - skoro wysiadł prąd, to raczej nie uda się go 
naprawić w ciągu najbliższych dni. Tym razem mogli porozumieć się 

swobodnie, gdyż z kurortu przyjechała siostrzenica Właściciela, Marisa, 

sympatyczna dziewczyna, mówiąca po angielsku z melodyjnym 
hiszpańskim akcentem, który przydawał poetyckiego uroku nawet 

najbanalniejszym słowom. 

- Wujek pyta, czy spotkała już pani swojego rodaka. 

- J.T.? 

Kilka młodych kobiet siedzących nieopodal przy stoliku zachichotało. 

- Pani nie zwraca uwagi - poradziła Marisa. - Tu wszystkie dziewczyny 

się w nim... jak to się mówi? Aha, bujają. 

- Faktycznie nic mu nie brakuje - przyznała Marnie i dodała: - Przede 

wszystkim nie brakuje mu prądu. Ale jak to możliwe, że u niego jest 

światło, a u mnie nie? Przecież to ta sama linia. 

- On ma generator. 

Marnie nigdy nie należała do wścibskich osób, lecz w tym jednym 

przypadku ciekawość przeważyła. 

- To on tu mieszka? 

- Nie przez cały rok. Przyjeżdża co jakiś czas. 
- Ale to jego dom? 

- Tak. Kupił go dwa lata temu. Jest bardzo tajemniczy. -Marisa zniżyła 

głos do konspiracyjnego szeptu. - Niektórzy mówią, że to wariat. 

- Coś w tym jest... 

- A inni, że handlarz narkotyków. 

Nie, w to już Marnie nie potrafiła uwierzyć. Żaden handlarz 

narkotyków nie rzuciłby się na ratunek prawie obcej osobie, w dodatku 

nielubianej. 

- Ale nie jest handlarzem. To łypacz. 

- Kto?! 

- Łypacz. On łypie. 

RS

background image

20 

 

- Wielu mężczyzn to robi - rzekła ze śmiechem Marnie. - A na kogo on 

łypie? 

- No wie pani, na tych, co to policja ich szuka i obiecuje nagrodę. 

- Ach, łapacz. Czemu myślisz, że jest łowcą nagród? 
- Bo dużo jeździ i dużo patrzy. I przyjaciółka mojej kuzynki u niego 

sprząta. On tam ma w domu taki różny sprzęt i komputery. A jak 

przyjechał w zeszłym tygodniu, to rozmawiał z kimś przez telefon. Mówił 
coś o sprawiedliwości. I że jak wpadnie na dobry trop, to da znać. 

Marnie to rozumowanie wydało się mocno naciągane, aczkolwiek J.T. 

wydawał się pasować do takiej pracy - zadawał dużo pytań, a sam nic o 

sobie nie zdradzał. No i obecność Marnie postawiła go w stan czujności. 

Czyżby ją o coś podejrzewał? O co? Chyba nie o bycie przestępcą lub, 

dla odmiany, konkurentką w zawodzie? 

Och, co ją w ogóle obchodził zagadkowy J.T.? Zupełnie nic. Z tą myślą 

wróciła na swój kawałek plaży. 

Kiedy słońce zaczęło zachodzić, Marnie zapatrzyła się tęsknym 

wzrokiem na dom J.T. Nie miała najmniejszej ochoty spędzać kolejnego 
wieczoru, siedząc po ciemku i jedząc przypalone hot dogi. Owszem, 

niespecjalnie przepadała za sąsiadem, lecz była gotowa znosić jego 

obecność, gdyby w zamian zechciał użyczyć jej łazienki. Nie dało się też 
ukryć, że po rozmowie z Marisą poczuła się zaintrygowana tym 

człowiekiem, toteż ostatecznie zdecydowała się pójść do niego z wizytą. 

Oczywiście zamierzała przez cały czas twardo ignorować fakt, że J.T. 

ją intryguje. To tylko hormony. Tak samo reagowała, gdy miała 

siedemnaście lat i durzyła się w Halu LaRue. 

Uśmiechnęła się do wspomnień, przypominając sobie, jak bez cienia 

wstydu walczyła o swoje szczęście. W ostatniej klasie liceum to ona 

zaproponowała pierwszą randkę, ponieważ znudziło jej się czekanie, aż 
on wpadnie na ten pomysł. Wiele osób nie rozumiało, co ją, 

niekoronowaną królową wszystkich balów, pociągało w kapitanie druży-

ny... szachowej. 

Dla Marnie Hal był nieodparcie seksowny - jego niepospolity umysł, 

gładko zaczesane jasne włosy, okulary, za którymi kryły się ciemne oczy, 

RS

background image

21 

 

poważne i głębokie. Miał szczupłą, gibką sylwetkę i twarde jak stal 
mięśnie, ponieważ uprawiał biegi przełajowe. Cytował z pamięci 

Szekspira... 

Ktoś z podobnymi predyspozycjami intelektualnymi mógłby zajść 

daleko, lecz Hal po studiach wrócił do Chance Harbor. 

- Nie chcę jechać do obcego miasta i pracować dla jakiejś bezdusznej 

firmy - wyjaśnił Marnie. - Oczywiście nie wykluczam, że mimo wszystko i 
tak tam trafię, ponieważ w naszym miasteczku nie ma zbyt wielkiego 

zapotrzebowania na inżynierów. Ale to tutaj chciałbym mieszkać i 
założyć rodzinę. - Odczekał króciuteńki moment, dokładnie jedno ude-

rzenie serca. - Z tobą. 

Westchnęła, myśląc o tym, jak początkowo wszystko układało się 

zgodnie z ich zamierzeniami. Hal dostał pracę w okolicy, z czasem kupił 

nieduży dom nad jeziorem, stopniowo awansował, a gdy został 
dyrektorem działu, oświadczył się Marnie. Zgodziła się, ponieważ miała 

dwadzieścia siedem lat i czekała na niego od dawna. 

Świętowali tylko dwie rocznice ślubu. 
Marnie znowu wyjrzała przez okno. Co ją tak pociągało w J.T.? 

Owszem, wyglądał jak młody bóg, nie dało się temu zaprzeczyć, ale 

nawet gdyby Marnie kogoś szukała - a nie szukała - sama atrakcyjna 
powierzchowność to za mało. Mężczyzna powinien być znakomitym 

partnerem zarówno do rozmowy, jak i do łóżka, zaznała tego przy Halu i 
nie zamierzała zadowalać się niczym mniej. 

Te przejmujące wspomnienia omal nie powstrzymały jej przed 

złożeniem wizyty J.T., gdyż wyszła i... zawróciła. Rok wcześniej 
spędziłaby resztę wieczoru na smutnych rozważaniach, myśląc co 

chwila: Gdyby tylko... Tego dnia jednak czuła determinację, więc 

wytłumaczyła sobie, że w rzeczywistości wróciła po sweter, gdyż zrobiło 
się chłodno. Zabrała kupione w lokalnym sklepiku wino oraz 

przywiezioną z Arizony wielką torbę chipsów i ponownie wyszła z 

domku. W końcu żyła dla siebie i dla swojego synka, powinna więc 

myśleć o przyjemnej stronie życia. 

Zresztą tak naprawdę chodziło jej przecież o wzięcie prysznica, nic 

RS

background image

22 

 

więcej. 

W połowie drogi uświadomiła sobie, że dosłownie idzie z ciemności 

ku światłu. 

 
 

 

 
 

 
 

 

 

 

 
 

 

 
 

 

 
 

 
 

 

 
 

 

 
 

 

 

 

 

RS

background image

23 

 

ROZDZIAŁ TRZECI 

.T. otworzył jej ubrany w cienki sweter i spłowiałe dżinsy. Był bez 
butów, ale z marsem na czole. 

- Przyszłaś przeprosić? 

Rzeczywiście zamierzała tak zrobić, gdyż wydawało się to 

najpewniejszym sposobem na wkupienie się w jego łaski i dostanie do 

łazienki, lecz po takim wstępie za nic nie wydusiłaby z siebie żadnych 
przeprosin. 

- Przyniosłam fajkę pokoju. - Pokazała wino i chipsy. Nie zaprosił jej 

do domu, lecz szybko zamknął za sobą drzwi, jakby nie chciał, by zajrzała 
do środka. Przyjął prezenty i zaprowadził ją na niewielkie patio, na 

którym stały wiklinowe meble. Przysunął sobie fotel tak, by siedzieć 
przodem do oceanu. Słońce już prawie zaszło, jego pomarańczowy 

blask, rozlany po spokojnych wodach Pacyfiku, zdawał się powoli w nich 

tonąć. Marnie również usiadła, choć nikt jej tego nie zaproponował. 

- Na długo tu przyjechałeś? - zagadnęła uprzejmie, pamiętając nauki 

mamy, że dobrze wychowana osoba stara się zachęcić rozmówcę, by 
ten powiedział coś o sobie. 

J.T. najwidoczniej nie usłyszał podobnej rady od swojej matki, gdyż 

łypnął na Marnie z gniewem. Westchnęła. 

- Rozumiem, ty możesz zadawać pytania, ja nie. Bardzo miły z ciebie 

gość. Nic dziwnego, że spędzasz wakacje samotnie. 

Jeśli poczuł się urażony, nie dał tego po sobie poznać. 
- A czemu ty spędzasz je samotnie? 

- Ja nie jestem na wakacjach. - Przypomniała sobie, jak opalała się 

rano, a po południu spacerowała po miasteczku. 

- To znaczy częściowo tak, ale nie do końca.   

- Aha... 
- To po co tu przyjechałaś? - spytał, a Marnie miała wrażenie, że 

słyszy to pytanie bodaj tysięczny raz. 

- Potrzebowałam ciszy i spokoju, już ci mówiłam. 

J

RS

background image

24 

 

- Rozumiem. Gorączkowe tempo życia w Chance Harbor musiało dać 

ci się we znaki. 

Nie zastanawiała się, czy J.T. wie, że jej rodzinne miasto to dziura, 

gdzie nic się nie dzieje. Jednak życie w nim rzeczywiście było ogromnie 
męczące, zwłaszcza dla samotnej matki, która ledwo wiązała koniec z 

końcem. Najchętniej uciekłaby stamtąd, by zapewnić synkowi lepszy 

start. 

- Tak, życie w Chance Harbor dało mi w kość. - Ponieważ zabrzmiało 

to melancholijnie, zmusiła się do uśmiechu. Przecież miała prowadzić 
miłą rozmowę. - Znajdziesz jakieś kieliszki czy pijemy z butelki? 

Popatrzył na nią w zapadającym zmierzchu. Nie chciał iść po żadne 

kieliszki, bo wtedy musiałby otworzyć wino i spędzić jeszcze więcej 

czasu z tą kobietą, a przecież uznał ją za niebezpieczną. 

Marnie założyła nogę na nogę, pozwalając, by lewy sandał trzymał się 

tylko na palcach. Robiło się coraz ciemniej, ale J.T. widział, że miała 

paznokcie u nóg pomalowane na czerwono. 

Kiedy nie odpowiedział, lekko wzruszyła ramionami, sięgnęła po 

paczkę chipsów, otworzyła i poczęstowała gospodarza, lecz on nawet 

nie drgnął. Nie przejęła się. Sama trochę zjadła, potem postawiła stopy 

na brzegu swojego fotela, otoczyła nogi rękami i oparła brodę na 
kolanach. 

- Podobne zachody słońca można zobaczyć nad Jeziorem Górnym - 

zauważyła. 

- Nie należy porównywać zachodu słońca nad oceanem do zachodu 

słońca nad jakimś jeziorem - wycedził. 

- To nie jest „jakieś" jezioro. To jedno z Wielkich Jezior. - I co z tego? 

Z dezaprobatą pokręciła głową. 

- Parę lat temu pewien senator wpadł na pomysł, żeby 

zaklasyfikować jezioro Champlain w stanie Vermont jako Wielkie 

Jezioro. Chodziło o pozyskanie dzięki temu jakichś funduszy. - 

Lekceważąco machnęła ręką. - W stanie Michigan zagotowało się, gdy 

ludzie się dowiedzieli, że ktoś próbuje ukraść nazwę, nawet gdyby to 

miała być kradzież zgodna z prawem. Wiesz, my traktujemy nasze 

RS

background image

25 

 

Wielkie Jeziora bardzo poważnie. 

- Zauważyłem - odparł zaintrygowany, ponieważ temat był nietypowy 

jak na rozmowę z piękną kobietą, w dodatku w romantycznym 

półmroku. Konwersacja z Marnie stanowiła ciekawą odmianę. 

- Podkupieni żurnaliści... 

- Żurnaliści? 

- Dziennikarze. Żachnął się. 
- Wiem, co znaczy to słowo. 

- Ale jesteś zdziwiony, że ja je znam? 
- Przepraszam, nie chciałem cię obrazić. 

- Nie przejmuj się, przywykłam do podobnych reakcji. Wracając do 

mojej opowieści... Otóż ci opłaceni pismacy wysmażyli listę warunków, 

które jezioro musi spełniać, żeby podpadać pod definicję Wielkiego 

Jeziora. Jakoś im umknęło, że to nazwa własna, a nie odgórna 
klasyfikacja, ale to drobiazg. Powiedzieć ci, jakie kryterium rozczuliło 

mnie najbardziej? 

- Zamieniam się w słuch. 
- Wiesz, że patrzysz na Wielkie Jezioro, kiedy nie widzisz drugiego 

brzegu - wyrecytowała i uśmiechnęła się szeroko. 

Przez chwilę J.T. nic nie mówił, po czym wstał bez słowa, zabrał wino i 

ruszył ku drzwiom. 

- Idziesz spać? - spytała Marnie. 
Zawahał się. Powinien był wejść do domu, zamknąć za sobą drzwi i 

spędzić spokojny wieczór, pracując nad pewnym eksperymentalnym 

oprogramowaniem, które wciąż udoskonalał. 

- Idę otworzyć wino. 

Kiedy wrócił, zapalił stojące wokół patia metalowe pochodnie 

ogrodowe, dzięki czemu stało się nie tylko jaśniej, ale i bardziej 
romantycznie. Dwie godziny później po winie zostało już tylko 

wspomnienie, chociaż J.T. jeszcze nigdy nie pił równie taniego merlota. 

Cała butelka musiała kosztować mniej niż dziesięć dolarów, podczas gdy 

para kieliszków, których używali, warta była ponad dziesięć razy więcej, 

a mimo to dawno żadne wino tak bardzo mu nie smakowało. 

RS

background image

26 

 

Mówiła głównie ona, barwnie i zajmująco opowiadając różne 

historie, opinie z kolei formułując zwięźle i celnie. 

Na pierwszy rzut oka sprawiała wrażenie ślicznotki, która nie ma zbyt 

wiele w głowie, lecz to wrażenie było zupełnie mylące. 

W trakcie wieczoru odkrył kolejną cechę Marnie - zabawiając go 

rozmową, zdołała nie zdradzić nic na swój temat. Wiedział o niej 

dokładnie tyle samo co przedtem. Nawet wino nie zdołało rozwiązać jej 
języka na tyle, by wreszcie przyznała, w jakim celu przyjechała do 

Meksyku. Nalał więc Marnie resztkę merlota, licząc na to, że może ten 
ostatni kieliszek zadziała na jego korzyść. 

- Powiedz mi, bo bardzo mnie to intryguje, czy jesteś handlarzem 

narkotyków, czy łowcą nagród? 

- Słucham? 

- Podobno zachowujesz się bardzo tajemniczo, więc mieszkańcy 

osady spekulują na twój temat, i to są dwie najpopularniejsze opcje. 

Według trzeciej nie jesteś ani jednym, ani drugim, tylko zwyczajnym 

wariatem. Gdybym miała się zakładać, obstawiałabym właśnie trzecią, 
chociaż druga też mogłaby pasować. Na pewno nie pierwsza. 

- O? 

- Handlarz narkotyków pozwoliłby mi utonąć. 
Czyli budził spore zainteresowanie lokalnej społeczności. .. 

Niedobrze. Miał nadzieję, że uda mu się tego uniknąć. Gdyby wieść o 
nim się rozeszła, w tym zacisznym zakątku zaroiłoby się od dziennikarzy. 

- Aha, czyli handlarz nie rzuciłby ci się na ratunek. A łowca nagród? 

Według ciebie ma wrażliwsze sumienie od handlarza narkotyków? 

- Łowca nagród stoi po stronie prawa, nawet jeśli stosuje 

niekonwencjonalne metody. 

- A jeśli po prostu jestem wariatem? 
- Nigdy nie twierdziłam, że nie - odparła uprzejmie. Nie pozostało mu 

nic innego, jak ogłosić werdykt: 

- Punkt dla ciebie. 

Coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że ma do czynienia z 

dziennikarką, próbującą coś wywęszyć w związku z krokami podjętymi 

RS

background image

27 

 

przez Departament Sprawiedliwości, 

- Twój dom wydaje się większy niż ten, który ja wynajmuję - 

zauważyła. - I pewnie jest lepiej urządzony. No i masz prąd. 

- Owszem, mam - odparł, zastanawiając się, do czego ona zmierza. 
- A jaka woda leci z twojego prysznica? Gorąca i czysta czy lodowata i 

brązowa od rdzy? 

- Pierwsza. Taki długi, gorący prysznic to wspaniała rzecz. 
- Nie musisz mi tego mówić... Wiesz, ten człowiek, od którego 

wynajmuję domek, powiedział, że może upłynąć parę dni, zanim uda się 
u mnie naprawić prąd. Wyjeżdżam w poniedziałek. Nawet jeśli do tej 

pory będę miała elektryczność, to woda nadal będzie brązowa... 

- To rzeczywiście pech. 

- Prawda? Dlatego zastanawiałam się, czy ty przypadkiem. .. czy ty 

przypadkiem nie znasz miejsca, gdzie mogłabym wziąć prysznic? 

- Może znam, ale nie ma nic za darmo - odparł, nim zdążył się 

zastanowić, co mówi. 

- A czego sobie życzysz w zamian? - spytała ostrożnie. Natychmiast 

przeleciały mu przez głowę obrazy tego, czego by sobie życzył od 

Marnie, przy czym żaden z tych scenariuszy nie przeszedłby przez nawet 

najłagodniejszą cenzurę. Odchrząknął, spróbował wziąć się w garść i 
uporządkować myśli, lecz nieposłuszne wizje wciąż natrętnie pchały mu 

się przed oczy. 

- Żebyś odpowiedziała na moje pytanie. 

- Mogłam się domyślić - mruknęła. - W porządku, pytaj. Dla długiego, 

gorącego prysznica zrobiłabym o wiele więcej. 

J.T. zamyślił się. Miał tylko jedną szansę, ponieważ gdyby próbował 

dowiedzieć się od niej kilku rzeczy, Marnie niechybnie natychmiast 

przypomniałaby, że w zamian za udostępnienie łazienki obiecała 
odpowiedzieć tylko na jedno pytanie. 

- To napięcie staje się nie do zniesienia - zażartowała, gdy on wciąż 

milczał. 

- Zastanawiam się, co najbardziej chciałbym wiedzieć. 

- Są prawdziwe - rzekła z kamiennym wyrazem twarzy, a J.T. nie 

RS

background image

28 

 

wytrzymał i wybuchnął śmiechem. 

- Akurat o to pytać nie zamierzałem. Zresztą ani przez moment nie 

wątpiłem. - Sugestywnie poruszył brwiami. - Oczywiście istnieje sposób, 

dzięki któremu mógłbym się upewnić ponad wszelką wątpliwość. 

Marnie patrzyła na niego spokojnie, nawet nie mrugnęła okiem. 

- Chyba że we śnie, innej możliwości absolutnie nie widzę. Czy to 

jasne? 

J.T. był niemal pewien, że właśnie o tym będzie śnił przez całą noc. 

- Limit czasu powoli dobiega końca - oznajmiła Marnie rzeczowym 

tonem. - Gdy go przekroczysz, utracisz prawo do zadania pytania, przy 

czym ja zachowuję prawo do nagrody. 

- A cóż to za reguły? To nie teleturniej - bronił się, lecz w odpowiedzi 

usłyszał tylko: 

- Tyk, tyk, tyk... 
- Jesteś zamężna? - wyrwało mu się nagle, nim zdążył pomyśleć. 

Te słowa zawisły między nimi w chłodnym nocnym powietrzu. J.T. nie 

pojmował, co go podkusiło. Znacznie ważniejsze było, czy wiedziała, kim 
on jest. 

Naraz przyłapał się na tym, że czekając na jej odpowiedź, wstrzymał 

oddech. 

- Nie. Nie mam męża. 

Wstała, odwróciła się i ruszyła w stronę swojego domku. 
Przedtem nie chciał, by została, a po tych dwóch godzinach nie chciał, 

by odchodziła. Oczywiście zasmakował w jej towarzystwie głównie 

dlatego, że w sumie trochę mu się nudziło, zaś Marnie LaRue stanowiła 
znakomite lekarstwo na ten stan. 

- Nie chciałem sprawić ci przykrości - zawołał za nią. 

Zatrzymała się i odwróciła ku niemu, lecz ponieważ znalazła się już 

poza zasięgiem światła pochodni, nie widział wyrazu jej twarzy. 

- Nic się nie stało. 

- To czemu sobie idziesz? 

- Bo muszę zabrać trochę rzeczy, przecież nie wejdę do łazienki bez 

gąbki, żelu pod prysznic, szamponu, odżywki do włosów i balsamu do 

RS

background image

29 

 

ciała. Zaraz wracam. 

Zgodnie z obietnicą, zapukała do jego drzwi w niespełna pięć minut 

później, szeroko uśmiechnięta. Ciągnęła za sobą torbę na kółkach - 

torbę wielkości walizki J.T. Zaskoczony, aż cofnął się o krok, zaś Marnie 
wykorzystała okazję i bezceremonialnie wparadowała do środka. Kółka 

jej torby przejechały J.T. po palcach. 

- O ile pamiętam, była mowa o prysznicu, prawda? - Wskazał na jej 

bagaż. - Wygląda, jakbyś zamierzała się tu wprowadzić. 

- To tylko kilka niezbędnych drobiazgów - wyjaśniła z miną 

niewiniątka. - Od jakiegoś czasu nie miałam okazji, żeby się trochę 

porozpieszczać, więc pomyślałam, że skoro wreszcie mogę, to czemu nie 

pójść na całość? 

- Bojler mieści niecałe dwieście litrów wody. Wystarczy? - spytał 

sarkastycznym tonem, lecz Marnie w ogóle się tym nie przejęła. 

- Jeśli się postaram, to tak. 

- W takim razie tędy. 

Patrzył, jak jej oczy rozszerzają się na widok luksusowo urządzonego 

wnętrza, które w tak skromnie wyglądającym domu rzeczywiście robiło 

piorunujące wrażenie. 

Łazienka miała dwoje drzwi, jedne prowadziły do sypialni pana domu, 

drugie do salonu. Przy tych drugich wisiały starannie oprawione 

czarno-białe zdjęcia i dopiero na ich widok Marnie przerwała milczenie. 

- To ty, prawda? 

Fotografii było pięć. Umieszczono je poziomo w jednym rzędzie i 

wszystkie przedstawiały zapierającą dech w piersiach panoramę gór, 
przy czym na ostatniej pojawiał się z profilu J.T. 

- Tak. 

- Nie jestem znawcą, lecz wydaje mi się, że zrobił je utalentowany 

fotografik. 

- Fotograficzka - poprawił J.T. i uśmiechnął się na myśl o Anne, swojej 

młodszej siostrze, oraz ich wyprawie na narty do Aspen. - Tak, ma 

talent. Przechodząc do spraw bardziej przyziemnych... - Wskazał 

sięgającą do sufitu szafkę. - Tam znajdziesz czyste ręczniki. 

RS

background image

30 

 

- Dziękuję. 
Postawiła torbę, zdjęła sandały i przeciągle popatrzyła na gospodarza. 

Dopiero po ładnej chwili dotarło do niego, że ona czeka, aż on wyjdzie. 

- Eee... to ja... - zaczął niezdarnie i cofnął się. 
Nie zauważył, że drzwi do łazienki zdążyły się trochę przymknąć, więc 

w rezultacie uderzył o nie plecami. Marnie uśmiechnęła się, zadowolona 

z wywołanego efektu. Ponieważ przekora nie pozwalała jej przepuścić 
okazji, powoli ruszyła w jego stronę, zdejmując sweter, a potem 

wyciągając bluzkę ze spodni. Od dawna już nie droczyła się w podobny 
sposób z mężczyzną, ale chyba nie wyszła z wprawy, sądząc po wyrazie 

twarzy pana domu. 

Postanowiła pognębić wycofującego się rakiem J.T. do reszty. 

Skrzyżowawszy ręce, chwyciła dół bluzki i zaczęła ją podciągać. Robiła to 

powolutku, czując przypływ kobiecej satysfakcji, ponieważ ofiara jej 
niecnych poczynań wyglądała jak zahipnotyzowana. 

Może nie do końca za mną przepada i może niezbyt szczęśliwie 

zaczęliśmy tę znajomość, ale z pewnością jest zainteresowany, 
pomyślała Marnie. 

Kiedy bluzka podjechała do dolnej krawędzi staniczka i ukazał się 

rąbek koronki, J.T. jakoś dziwnie głośno złapał oddech, zaś Marnie z iście 
szatańską perfidią wdzięcznie machnęła długą nogą, pchnęła drzwi i 

zamknęła je gospodarzowi przed nosem. 

- Nie obawiaj się, za chwilę zwolnię łazienkę - zagruchała słodko. 

- Nie, nie śpiesz się - zaprotestował dość gwałtownie. -Siedź tam tak 

długo, jak tylko potrzebujesz. 

Skorzystała z zaproszenia i faktycznie się nie spieszyła. Przez następną 

godzinę słyszał, jak ona zgodnie ze swoim własnym określeniem 

„rozpieszczała się" w jego łazience. Nie mógł przestać o niej myśleć. 
Niemal widział, jak stoi na tle ciemnozielonego marmuru, specjalnie 

sprowadzonego z Włoch, jak z dwóch stron strzelają pulsujące 

strumienie i jak woda spływa kaskadami po apetycznych krągłościach. 

Po dwudziestu minutach takich tortur i wypiciu trzech szklanek wody 

z dużą ilością lodu zaszył się w najdalszym kącie salonu, by nie słyszeć, 

RS

background image

31 

 

jak Marnie śpiewa pod prysznicem. 

Ponieważ rozpaczliwie pragnął odwrócić swoją uwagę od tego, co się 

działo w jego własnym domu, włączył komputer, wpisał hasło, sprawdził 

pocztę, a potem zagłębił się w lekturze raportów i analiz. Był w połowie 
sprawozdania jednego ze swoich wiceprezesów, gdy usłyszał, jak drzwi 

łazienki się otwierają, a chwilę potem poczuł jakiś słodki zapach i ujrzał 

przed sobą Marnie. Pospiesznie wyłączył wszystkie pootwierane okna i 
wylogował się. 

- Pracujesz? - spytała. 
Na głowie miała turban z grubego białego ręcznika. Przebrała się w 

granatowy sweterek i luźne rybaczki ściągnięte w talii tasiemką. Niby 

żadna z tych rzeczy nie była seksowna, jednak... 

- Przecież nie mogę pozwolić, żeby przestępcy grasowali na wolności - 

zażartował, lecz ona wzięła te słowa poważnie. 

- To musi być ciekawa praca. 

- Każde zajęcie ma plusy i minusy. - Wzruszył ramionami. 

Nie czuł wyrzutów sumienia, udzielając niejednoznacznych 

odpowiedzi, a nawet świadomie utwierdzając ją w błędzie. Niezależnie 

od tego, jak bardzo Marnie go pociągała fizycznie - tak że pozwolił jej się 

u siebie wykąpać - ledwie się znali. Im mniej o nim wiedziała, tym lepiej. 

- Ale to twoje jest niebezpieczne. Strzelano kiedyś do ciebie? 

Pomyślał o działaniach konkurencji i o ludziach w Departamencie 

Sprawiedliwości, którzy chętnie dawali posłuch jego wrogom. 

- Jest paru takich, którzy z przyjemnością wbiliby mi nóż w plecy, ale 

jak do tej pory miałem szczęście. 

Marnie nagle posmutniała. 

- Mój brat go tyle nie miał. Strzelano do niego kilka lat temu. 

J.T. natychmiast pożałował swojego nonszalanckiego tonu. 
- Och, przykro mi, nie wiedziałem. Czy on... Czy wyszedł z tego? 

- Tak. Przestał pracować w policji, znalazł sobie spokojniejszą pracę i 

dobrą żonę, więc nie muszę się już o niego martwić. - Zdjęła ręcznik z 

głowy, przewiesiła go przez oparcie krzesła i zaczęła rozczesywać włosy 

palcami. - Czemu ludzie czasem tak bardzo ryzykują? 

RS

background image

32 

 

Odniósł wrażenie, że w tym momencie nie mówiła o bracie. W jej 

oczach pojawił się smutek 

Z zakłopotaniem wzruszył ramionami. 

- Cóż... Kto nie zaryzykuje, ten nic nie wygra. 
- Wiesz, to stwierdzenie można odwrócić. Kto nie zaryzykuje, ten nic 

nie straci. 

Pomyślał o Terri, o kłótniach i scenach, a wreszcie o zdradzie, która 

doprowadziła do bolesnego rozwodu i publicznego prania brudów, choć 

J.T. ze swojej strony starał się zachować maksimum dyskrecji. Marnie 
miała więc trochę racji, czasem nie warto było ryzykować. 

Z drugiej strony doświadczenie zawodowe przekonało go o 

konieczności podejmowania ryzyka. W końcu to właśnie dzięki 

karkołomnemu posunięciu J.T. odniósł sukces - zainwestował wszystkie 

oszczędności oraz ogromny kredyt w zbudowanie od zera dokładnie 
takiej firmy, jaką chciał mieć. Z czasem Tracker Operating Systems stało 

się jednym z czołowych producentów oprogramowania komputerowego 

na świecie. 

Nie mógł jej tego wszystkiego powiedzieć, więc ograniczył się do 

stwierdzenia: 

- Życie nabiera smaku, gdy od czasu do czasu balansujemy na 

krawędzi. 

- Mam na ten temat inne zdanie, ale jestem zbyt zmęczona, by 

wdawać się w dyskusje. 

Ziewnęła, jakby chciała pokazać, jak bardzo jest zmęczona, odniosła 

ręcznik do łazienki i wyszła z niej ze swoją torbą. J.T. odprowadził 
Marnie do drzwi, jednocześnie zadowolony i zawiedziony, że wizyta 

dobiegła już końca. W towarzystwie tej kobiety wieczór minął szybko i 

zadziwiająco przyjemnie. 

- Dziękuję za użyczenie łazienki. 

- Nie ma sprawy. 

- Miałam nadzieję usłyszeć: „Korzystaj, gdy tylko zechcesz". Nawet 

jeśli naprawią mi prąd, a z prysznica popłynie krystalicznie czysta, 

gorąca woda, to i tak nie będę umiała zapomnieć o twojej łazience. 

RS

background image

33 

 

- Aż tak ci się spodobała? 
- Jest niesamowita. 

Uśmiechnęła się, zaś J.T. nagle zrozumiał, że musi, ale to koniecznie 

musi dowiedzieć się, jak smakują jej wargi. 

Nie opierała się, gdy przyciągnął ją do siebie. Położyła mu dłonie na 

ramionach, choć widać było po jej spojrzeniu, że mimo wszystko miała 

się na baczności. Kiedy ich usta się zetknęły, J.T. usłyszał, jak cicho 
westchnęła, a przynajmniej tak mu się zdawało, może dlatego, że sam 

miał ochotę to zrobić, gdyż uwolnienie się od tego nieznośnego 
napięcia, jakie między nimi panowało, przyniosło mu ogromną ulgę. 

Pocałunek zaczął się płomiennie, a potem robiło się już tylko goręcej. 

Marnie nie okazywała żadnej nieśmiałości, całowała go chciwie. Nie, nie 

chciwie, poprawił się w myślach. Przecież równie dużo dawała, jak brała. 

Raczej była spragniona niż zachłanna. I na pewno bardzo namiętna. J.T. 
miał wrażenie, jakby przy niej płonął, i czuł, że mógłby tak płonąć bez 

końca. 

Wreszcie Marnie odsunęła się nieco. 
- To było niesamowite - przyznał J.T. 

Skinęła głową. Wyglądała na zaskoczoną, a nawet trochę 

wstrząśniętą. 

- Rzeczywiście miłe. 

- Miłe? Robimy powtórkę i wtedy zobaczymy, czy nie znajdziesz 

lepszego określenia. 

Tym razem jednak nie poszło mu tak gładko, gdyż Marnie się cofnęła. 

- Chwilowo twoje ego jest już wystarczająco napompowane. 
Zabrzmiało to nonszalancko, lecz J.T. stwierdził z satysfakcją, że ona 

tylko udaje, bo w rzeczywistości ją też ten pocałunek wytrącił z 

równowagi. Zdradzał ją wyraz twarzy oraz bardzo szybki oddech. 

- Dziękuję za miły wieczór - rzekła, z przekorą kładąc nacisk na słowo 

„miły". - Pewnie zobaczymy się rano na plaży. 

- Czy to zaproszenie? 

Na jej ustach pojawił się zmysłowy uśmiech. 

- Powiedzmy... dziewiąta? 

RS

background image

34 

 

- Będę na pewno. 
- Będę czekać. 

J.T. już triumfował w duchu, gdy Marnie dodała: 

- Tylko przynieś kawę również dla mnie. Czarną, i pamiętaj, bez 

żadnych dodatków. 

Wykorzystywała go tak bezczelnie, ale jednocześnie uroczo, że nie 

mógł się nie uśmiechnąć. Jej oczekiwania zresztą sprowadzały się do 
porannej kawy oraz dostępu do jego łazienki. Jeszcze nigdy znajomość z 

kobietą nie kosztowała J.T. równie niewiele. 

Otworzył przed nią drzwi. 

- Odprowadzę cię - zaofiarował się. - Nie chcę, żebyś się zgubiła. 

Sięgnął po rączkę jej torby, lecz Marnie potrząsnęła głową. 

- Dziękuję, ale nie trzeba. Ja się nigdy nie gubię. Wyjęła z górnej 

kieszeni torby swoją niezawodną latarkę, zapaliła ją i poszła, 
prowadzona tańczącym po piasku snopem światła. 

 

 
 

 

 
 

 
 

 

 
 

 

 
 

 

 

 

 

RS

background image

35 

 

ROZDZIAŁ CZWARTY 

a się nigdy nie gubię... 
Mimo tego dziarskiego zapewnienia omal nie zawędrowała nie 

wiadomo dokąd, gdyż nogi jej się plątały i szła przez plażę niczym 

pijana, nie odróżniając, gdzie jest lewa, a gdzie prawa, gdzie przód, a 

gdzie tył. Chociaż z całej siły udawała przed J.T., że nic takiego się nie 

stało, w rzeczywistości była półprzytomna z wrażenia, kolana się pod nią 
uginały, a ciało zachowywało jak zdrajca. Pragnęła J.T. z całych sił. 

Od śmierci Hala nie całowała się z żadnym mężczyzną, o żadnym też 

nie fantazjowała. Czy nie powinna czuć wyrzutów sumienia? Przecież 
naprawdę kochała swojego męża, więc czy to w porządku, że tak mocno 

reagowała na prawie obcego człowieka? 

Wyrzuty sumienia nie przywrócą mi Hala, pomyślała trzeźwo, a wtedy 

poczucie winy ustąpiło i Marnie została już tylko ze swoim 

oszołomieniem, podekscytowaniem oraz satysfakcją, ponieważ 
pocałunek zrobił duże wrażenie również na J.T. 

W niedzielę rano leżała w łóżku, rozmyślając o swoim pobycie w La 

Playa de la Pisada. Przyjechała na krótko, lecz nagle straciła wszelką 

ochotę do wyjazdu. Miała wrażenie, że odżyła. Owszem, tęskniła za 

synkiem, ale nie za powrotem do domu rodziców, którzy trzęśli się nad 

nią bez przerwy, i nie za powrotem do nieznośnej rutyny w Chance 

Harbor, gdzie musiała pilnować rodzinnego interesu. 

Oczywiście to coś między nią a J.T. - o ile w ogóle wykroczy poza ten 

jeden pocałunek - i tak musiało pozostać czymś przelotnym, niezależnie 

od tego, jak długo Marnie mogłaby zabawić w Meksyku. Przy całym 
swoim temperamencie miała zwyczaj postępować rozważnie, a nawet 

ostrożnie, zwłaszcza odkąd samotnie wychowywała synka, tymczasem 

J.T. zarabiał na życie, tropiąc przestępców. Praktycznie przyznał to 
podczas rozmowy. Nie dałoby się wymienić wielu równie 

niebezpiecznych zawodów. Ten człowiek nieustannie ryzykował życiem, 

a Marnie już straciła męża i omal nie zabito jej brata. W dodatku 

J

RS

background image

36 

 

wydawało się, że ona i J.T. zbyt się od siebie różnią, może z wyjątkiem 
upodobania do merlota i dobrej czarnej kawy. 

Ale czy to miało jakieś znaczenie? Leżała sobie błogo wyciągnięta na 

łóżku, z jedną ręką odrzuconą za głowę, drugą leniwie gładząc cienką 
koszulkę na ramiączkach, w której spała, rozważając możliwość 

krótkiego, lecz satysfakcjonującego obie strony romansu. Który 

mężczyzna nie miałby ochoty na coś takiego? Żadnych zobowiązań, 
tylko seks. Fantastyczny seks. Dużo fantastycznego seksu. 

Rozległo się pukanie do drzwi. Marnie usiadła gwałtownie, słysząc 

głos wołającego ją J.T. Przyszedł, bo czytał w jej myślach? Oby nie! 

- Chwileczkę! - odkrzyknęła. 

Wyskoczyła z łóżka, gorączkowo wciągnęła szorty i pierwszy z brzegu 

sweterek, popędziła do łazienki, przyczesała włosy i ochłodziła zimną 

wodą rozpaloną twarz, ponieważ od tych fantazji aż dostała wypieków. 
Kiedy otworzyła drzwi, ujrzała dwudniowy zarost, seksowny uśmiech i... 

duży kubek z kawą. 

- Nie było cię na plaży - zauważył J.T., przyglądając się uważnie jej 

twarzy. - Mówiłaś „dziewiąta"? 

- Tak. Jesteś bardzo punktualny. 

- To nie jedyna z moich zalet. - Podał jej kubek. Marnie prawie 

wyrwała mu go z rąk, chciwie uniosła do warg i wypiła od razu ćwierć, 

nim zamruczała z ukontentowaniem: 

- Jesteś aniołem. 

- No, nie wiem... Za to, co mi teraz chodzi po głowie, chyba będę się 

smażył w piekle. 

Właśnie chciała zaprosić go do środka, ale w ostatniej chwili zmieniła 

zdanie, gdyż nie miała wątpliwości, co mu chodziło po głowie. Sama o 

tym myślała przez ostatnią godzinę. Niezależnie od tego nie zamierzała 
od razu wskakiwać z J.T. do łóżka. 

- Chodźmy na spacer - zaproponowała. 

Chwyciła leżące na półeczce przy drzwiach okulary przeciwsłoneczne 

oraz mały aparat fotograficzny i szybko wyszła na zewnątrz, wymijając 

J.T. Przystanęła kilka kroków dalej, zaczekała. Obrócił się z 

RS

background image

37 

 

westchnieniem. 

- Chętnie. Właśnie to miałem na myśli... 

Ranek był piękny, niebo błękitne jak ocean. Widniało na nim jedynie 

kilka chmurek przypominających maźnięcia pędzlem. Przez godzinę 
przechadzali się po plaży, przystając przy bardziej malowniczych 

grupkach skał, które Marnie z zapałem fotografowała. 

- Uśmiechnij się - zażądała nagle, kierując obiektyw w stronę J.T., ten 

zaś natychmiast odwrócił się plecami. 

- Mam świetne zdjęcie tyłu twojej głowy - zaraportowała. 
- Wiesz, kiedy mówię: „uśmiechnij się", to masz uśmiechnąć się do 

mnie, a nie do oceanu. 

- Przepraszam, ale nie lubię, jak robi mi się zdjęcia. 

- Dziwne. Nie wyglądasz mi na nieśmiałego. Ach, rozumiem, to 

pewnie ze względu na charakter twojej pracy - odgadła. 

- Coś w tym rodzaju. 

- Przecież nie dam tego do gazety! - zażartowała, lecz J.T. nawet się 

nie uśmiechnął. 

Chociaż Marnie nie wiedziała, kim on jest, to i tak nie miał gwarancji, 

czy to pozornie niewinne zdjęcie nie trafi na okładkę jakiegoś brukowca, 

jeśli ona w końcu pozna jego tożsamość i postanowi zarobić na tej 
znajomości. Gdyby ktoś zidentyfikował miejsce, schronienie J.T. byłoby 

spalone i musiałby szukać czegoś nowego. 

Raczej był skłonny ufać Marnie i nie posądzał jej o to, że chciała mu 

pstryknąć zdjęcie z wyrachowania, ale wolał dmuchać na zimne, 

ponieważ zdążył się już wyjątkowo boleśnie sparzyć. Rok wcześniej jego 
była żona opublikowała bestsellerowe wspomnienia, które rzekomo 

zdradzały „całą prawdę" o jej związku z J.T. 

Trzystupięćdziesięciostronicowa książka została suto okraszona 
zdjęciami pochodzącymi z samego początku ich małżeństwa, przy czym 

parę z nich było bardzo intymnych. J.T. poniewczasie wyrzucał sobie 

beztroskę i nieostrożność, obiecał też sobie, że nigdy więcej nie odkryje 

się przed nikim w podobny sposób - ani dosłownie, ani w przenośni. 

- A może ja zrobię zdjęcie tobie? - zaproponował, by zmienić temat. 

RS

background image

38 

 

Chętnie podała mu aparat, a sama oparła się o pobliską skałę, 

przeginając się wdzięcznie i przybierając syrenią pozę niczym 

profesjonalna modelka. Nie zapomniała nawet o zmysłowym wydęciu 

ust. Powoli zatrzepotała rzęsami i posłała J.T. omdlewające spojrzenie. 
W momencie, gdy miał zrobić zdjęcie, wyprostowała się ze śmiechem, 

zrobiła zeza i wywaliła język na brodę. Zaskoczony J.T. właśnie to 

uwiecznił na fotografii. 

Marnie nie przestawała go zdumiewać. Nie miał pojęcia, że potrafiła 

się tak wygłupiać i śmiać sama z siebie. Urodziwe kobiety zazwyczaj 
dbały o to, by w każdym momencie wyglądać atrakcyjnie, zwłaszcza w 

obecności mężczyzn - albo obiektywu - więc robienie głupich min było 

ostatnią rzeczą, jaka mogłaby im przyjść do głowy. Ciekawe, że ta 

nowoodkryta cecha Marnie wydała mu się jedną z jej największych 

zalet, równie pociągającą jak wielkie oczy i smukłe nogi. 

- Popatrz na to - zawołała kilka minut później, schylając się po leżącą 

na plaży muszelkę. 

J.T. znajdował się kilka kroków za nią, więc miał znakomity widok. 
- Patrzę - zapewnił. 

- Śliczna, nie? 

- Bardzo. Zauważyłem, że często tak mówisz. 
- Jak? Że coś jest śliczne? 

- Nie. Chodzi mi o to „nie". Wyprostowała się ze śmiechem. 
- To Górnik ze mnie wyłazi, obawiam się. 

- Górnik? - zdumiał się J.T., nic nie rozumiejąc. 

- Stan Michigan składa się z dwóch części, właściwie z dwóch 

półwyspów leżących między Wielkimi Jeziorami - zaczęła Marnie tak 

namaszczonym tonem, jakby wygłaszała wykład. - Ten, który leży 

bardziej na południe, czyli niżej na mapie, wygląda dokładnie jak 
rękawica z jednym palcem, z kolei ten górny ludzie porównują do 

biegnącego królika, ale nigdy nie potrafiłam dostrzec podobieństwa. 

- Aha, i górną część zamieszkują Górnicy, tak? 

- Jeśli ktoś kiedyś będzie powątpiewał w twój intelekt, przyślij go do 

mnie. Zaręczę za ciebie - nabijała się. - Owszem, Półwysep Górny 

RS

background image

39 

 

zamieszkują Górnicy. 

- Jak tam jest? Pytam, bo nic nie wiem o tym regionie. Z czego słynie? 

Wzruszyła ramionami. 

- Ludzie głównie przyjeżdżają polować i łowić ryby, mamy też sporo 

turystów, bo jest co oglądać, na przykład wodospady Tahquamenon. 

Najwyżej położony z nich to jeden z największych wodospadów na 

wschód od Missisipi. Są też stare kopalnie miedzi, piękny park 
krajobrazowy z malowniczymi formacjami skalnymi wzdłuż brzegu 

Jeziora Górnego. .. Mamy nawet własne góry, nazywają się Porcupine. 
Co prawda w porównaniu z Górami Skalistymi albo z tymi tutaj na 

Półwyspie Kalifornijskim wyglądałyby raczej jak pagórki, ale oferują 

naprawdę ładne widoki. Okolica, w której mieszkam, jest urocza i 

spokojna, tylko trochę oddalona od cywilizacji. Żadnego centrum 

handlowego... - zakończyła z westchnieniem. 

- Nie wyglądasz na dziewczynę z prowincji. Jej oczy się zwęziły. 

- Rozumiem, że powinnam to potraktować jako komplement, ale 

chciałabym o coś zapytać. Jak, twoim zdaniem, wygląda dziewczyna z 
prowincji? 

- Cóż, raczej nie nosi się tak modnie jak ty. Pantofle od Prady, torebka 

od Kate Spade... 

- Panie, u nas też są kolorowe gazety i telewizja, więc co się mamy nie 

znać na modzie, nie? - rzekła, znakomicie udając urażoną paniusię, po 
czym wyznała już własnym głosem: - Buty to imitacja Prady, ale torebka 

autentyczna. Dostałam ją rok temu w prezencie urodzinowym od 

bratowej, która zna moją słabość do ładnych rzeczy. 

- A które to były urodziny? 

- To zależy. 

- Od czego? 
- Od tego, czy ci powiem. 

- A powiesz? 

- Nie zamierzam. Wracając do Prady i Kate Spade... Bardzo dobrze się 

znasz na markowych dodatkach. Nie spodziewałam się takiego 

wyrafinowania po człowieku, który tropi kryminalistów. 

RS

background image

40 

 

- Jak widać, oboje jesteśmy pełni niespodzianek. - Nagle, 

powodowany niewytłumaczalnym impulsem, zdradził: - Dość dobrze 

znam się na damskiej modzie dzięki żonie. Byłej żonie. 

Niechętnie zdradzał jakiekolwiek informacje na swój temat nawet 

bliskim, a co dopiero komuś praktycznie obcemu, lecz od tamtego 

pocałunku Marnie nie wydawała mu się obca, w ogóle nie czuł, że 

poznali się zaledwie przed paroma dniami. Może traktował ją inaczej niż 
wszystkich, ponieważ ona jedna zachowywała się przy nim zupełnie 

naturalnie. Nie chciała od niego ani pieniędzy, ani posady. W ogóle nic 
od niego nie chciała, więc mogła sobie przy nim pozwolić na zupełną 

szczerość. 

- Ach, czyli jesteś rozwiedziony. To wiele wyjaśnia. Tak, potrafiła być 

szczera aż do bólu. 

- Na przykład? 
- Nie pamiętasz, z jaką podejrzliwością odnosiłeś się do mnie na 

samym początku? Nie ufasz kobietom. 

- Ja w ogóle nie bardzo ufam ludziom - wyznał. 
Wartość jego aktywów szła w miliardy dolarów, posiadał jedną z 

najbardziej dochodowych firm produkujących oprogramowania 

komputerowe. Przyciągał ludzi - zarówno kobiety, jak i mężczyzn - 
niczym magnes, ale doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że 

znakomita większość tych „przyjaciół" czegoś od niego oczekiwała w 
zamian za swój podziw i na wszelkie sposoby okazywaną sympatię. Nie 

miał powodów, by wierzyć w szczerość ich przywiązania czy 

komplementów. 

Spacerując z Marnie po meksykańskiej plaży, uświadomił sobie, że po 

raz pierwszy od nie wiadomo jak długiego czasu jest po prostu sobą. 

Tylko sobą. Nie prezesem zarządu, miliarderem, biznesmenem, 
znakomitym informatykiem, posiadaczem dyplomów. Jest 

najzwyczajniej w świecie Jonathanem Thomasem, dla przyjaciół J.T. 

- Jak długo byłeś żonaty? Aż się skrzywił. 

- Za długo. 

- Masz dzieci? 

RS

background image

41 

 

- Nie, dzięki Bogu. 
- Czemu tak mówisz? Nie lubisz dzieci? 

- Przeciwnie, ale cieszę się, że w tym związku ich nie było. 

Dzieci bardzo cierpią, gdy rodzice się rozchodzą i wydzierają je sobie 

nawzajem. Lepiej, że tak się nie stało. Przez chwilę szli w milczeniu. 

- Zrobiłbyś to ponownie? 

- Ożenił się? Za nic! - Przypomniał sobie żenujące sceny na sali 

sądowej, obrzydliwe nagłówki w brukowcach, koszty rozwodu. - Już 

prędzej dałbym się żywcem obedrzeć ze skóry. Zresztą i tak się czuję, 
jakbym został z niej obdarty. 

Marnie zaciekawiona zerknęła na niego z ukosa i zlustrowała 

wzrokiem. 

- Czy ja wiem... Według mnie twojej skórze nic nie brakuje. 

- Co robisz dziś wieczorem? 
- Proszę, jeden komplement na temat wyglądu i już planujesz 

wspólny wieczór? No wiesz, zbyt łatwy jesteś, J.T. Powinieneś 

przynajmniej udawać trudniejszego do zdobycia. 

- Zaczynam żałować mojej impulsywności... 

Nie, tak naprawdę wcale nie żałował. Zależało mu na jej 

towarzystwie. Chciał czuć się zwyczajnym J.T. tak długo, jak to było 
możliwe, dlatego też ponowił pytanie: 

- Masz jakieś plany na dzisiejszy wieczór? 
- A czy w skład tego, co ty planujesz, wchodzi prysznic? Mam 

nadzieję, że tak, pomyślał, przypominając sobie, o czym fantazjował 

ostatniej nocy. Oczywiście nic nie powiedział, ograniczył się do skinięcia 
głową. 

- W takim razie jesteśmy umówieni na randkę - odparła. 

Umówiła się więc na randkę... A może to wcale nie była randka, tylko 

zwykłe spotkanie? 

Po południu skorzystała z łazienki J.T., a potem wróciła do siebie, 

żeby się wyszykować na wieczór. Po namyśle wybrała czarną bluzeczkę 

na cieniutkich ramiączkach oraz zwiewną spódnicę w biało-czarne 

wzory, sięgającą do pół łydki. Obie rzeczy kupiła w Yumie, gdy mama 

RS

background image

42 

 

uparła się, że jej córka koniecznie musi wreszcie odświeżyć sobie garde-
robę, w rezultacie czego Marnie spędziła cały dzień, chodząc po 

sklepach. Nakupiła sobie nowych ubrań, płacąc za wszystko kartą 

kredytową i powtarzając sobie, że potem będzie się martwić, jak to 
spłaci. 

Fakt, nie postąpiła rozważnie. Właściwie wykazała się brakiem 

odpowiedzialności, ale pozwoliła sobie na to, czując, że w tym 
zakupowym szaleństwie chodziło o coś poważnego - o powrót do życia. 

Kiedy po raz pierwszy od trzech lat mierzyła nowe ubrania, czuła się tak, 
jakby się przepoczwarzała, wydobywała z kokonu i rozwijała skrzydła. 

Nie poprzestała na ubraniach. Wybrała też dodatki i buty, a wśród 

nich wypatrzone na wyprzedaży czarne pantofle, które włożyła na ten 

wieczór. Miały odsłonięte palce, srebrną ozdobną kwadratową klamrę 

oraz tak wysokie obcasy, że nie na każdą randkę mogłaby je włożyć, 
gdyż była w nich wyższa od wielu mężczyzn. Byłaby w nich również 

wyższa od Hala. 

Ale nie od J.T. 
Na samo wspomnienie o nim pomyślała o swoich innych zakupach, 

czyli o kompletach bielizny, pasujących do nowych strojów. Jedną z 

żelaznych zasad Marnie - przynajmniej w dawnych czasach, gdy kwestie 
mody i wyglądu bardzo liczyły się w jej życiu - było to, że co kobieta nosi 

pod ubraniem, jest równie ważne jak samo ubranie. 

Na wyprawę do Meksyku spakowała wszystkie nowe ciuszki, z 

każdym nowym koronkowym staniczkiem, przejrzystymi majteczkami i 

uwodzicielską koszulką włącznie. Większość z nich J.T. już widział 
pierwszego dnia, gdy beztrosko przewracała na jego oczach zawartość 

walizki, szukając czegoś praktycznego. Ale co z tego, że je widział? Nie 

widział ich na niej, a to zupełnie zmieniało postać rzeczy. Z 
upodobaniem przeciągnęła dłońmi po przodzie bluzeczki, pod którą 

rysowały się pełne piersi, ładnie uniesione dzięki stanikowi o sprytnej 

konstrukcji push-up. 

Tak, J.T. nic nie widział... Jeszcze. 

Jeszcze? Co właściwie miała na myśli? Czy tylko to, że skończył się 

RS

background image

43 

 

okres żałoby i teraz stała się wesołą wdówką, która zapragnęła trochę 
poużywać życia, czy też kryło się za tym coś więcej? 

Nie wiedziała, kiedy to się stało i z czego wynikało, ale 

niepostrzeżenie dla samej siebie zaczęła lubić J.T., choć nadal zdarzały 
się chwile, gdy nieźle ją irytował. 

Przyganiał kocioł garnkowi, pomyślała, ponieważ wiedziała 

doskonale, że ona sama potrafi być nieznośna i ma tendencje do 
dominowania. Mason nabijał się, mówiąc, że Hal ją poślubił wyłącznie 

dlatego, że go osaczyła i biedak nie mógł już uciec. Brat dostał za to 
niezłego kuksańca, lecz faktycznie miał trochę racji. To ona rządziła w 

związku, lecz żadne z nich dwojga nie czuło się nieszczęśliwe z tego po-

wodu. Owszem, czasem wolała, by Hal wykazał trochę więcej 

zdecydowania i przebojowości, a nie ulegle zadowalał się tylko tym, co 

jest, ale mimo dzielących ich różnic bardzo go kochała. 

Nie próbowała porównywać tych dwóch mężczyzna przynajmniej nie 

robiła tego świadomie - lecz uderzyło ją, że trudno byłoby znaleźć 

większe przeciwieństwo Hala niż J.T. 

Czemu więc chciała umówić się z nim na randkę? A może tylko na 

spotkanie? Może po prostu spędzą wieczór, miło gawędząc i popijając 

wino - ot, dwoje rodaków, którzy spotkali się w obcym kraju. Przecież 
poprzedni wieczór właśnie tak spędzili. 

Dopóki J.T. jej nie pocałował. 
Odsunęła od siebie tę myśl i zaczęła się zastanawiać, co zrobić z 

włosami. Obcięła je po śmierci Hala, lecz tak radykalnie, że Rose aż 

oniemiała na widok niemal wojskowego jeżyka. Przez trzy lata włosy 
odrastały, gdyż Marnie nie miała czasu na bieganie do fryzjera, więc 

teraz mogła je po raz pierwszy od bardzo dawna związać w koński ogon. 

Tak, to dobry pomysł, bo ta fryzura uwydatniała jej duże oczy i wysokie 
kości policzkowe. 

Nałożyła cień na powieki, musnęła różem lekko opalone od 

meksykańskiego słońca policzki, a potem cofnęła się o parę kroków i 

przejrzała w lustrze. Spojrzała na nią obca kobieta. Ależ nie, nie obca! To 

była dawna Marnie, która zawsze lubiła się stroić, czesać, malować 

RS

background image

44 

 

paznokcie, skrapiać perfumami, dobierać biżuterię do stroju. Przechyliła 
głowę na bok i podziwiała nowe, długie kolczyki, zalotnie tańczące przy 

każdym ruchu. Tak, świetny wybór. Pasowały idealnie. 

Usłyszała, jak dżip J.T. podjeżdża pod domek, potem silnik zgasł i 

trzasnęły drzwiczki. Zrobiło jej się gorąco. 

Kiedy miała szesnaście lat, czyli w zamierzchłej epoce „przed Halem", 

Mason żartował, że jego siostra to prawdziwa diva. Ilekroć umawiała się 
na randkę, przychodzący do domu chłopak musiał spędzić co najmniej 

kwadrans w salonie w towarzystwie jej ojca i brata, obu bardzo 
dociekliwych, nim wystrojona Marnie zechciała teatralnie zejść z piętra, 

łaskawie wybawiając ofiarę od dalszego przesłuchania. 

- Nic im się nie stanie, jak sobie trochę poczekają - tłumaczyła wtedy 

Masonowi. 

Tym razem złamała własne reguły, otwierając drzwi, jeszcze nim J.T. 

zdążył zapukać. 

- Hmm... 

Nie usłyszała nic więcej, lecz i tak wiedziała, że był to wyraz pełnego 

uznania. 

- Cześć. 

- Fantastycznie wyglądasz - stwierdził. 
Uśmiechnęła się w odpowiedzi. On również wyglądał fantastycznie w 

jasnych spodniach i lnianej koszuli z krótkim rękawem. Marnie 
zauważyła już wcześniej, że J.T. ubierał się jednocześnie swobodnie i z 

elegancją, miał klasę, znakomity gust, a ponadto środki, by sobie 

pozwolić na ubrania najlepszej jakości. Musiał dobrze zarabiać, wszystko 
na to wskazywało. Widać wystawianie się na niebezpieczeństwo było 

całkiem opłacalne. 

Odsunęła od siebie tę ostatnią myśl. Nieważne, co on robi, trzeba się 

skupić na chwili. Mieli dla siebie ten jeden wieczór, następnego dnia 

wyjeżdżała. 

- To co robimy? - spytała, gdy zajęli miejsca w samochodzie i zapięli 

pasy. 

Odpowiedział jej donośny śmiech.         

RS

background image

45 

 

- Najlepsze pytanie, jakie można usłyszeć od pięknej kobiety. 

Naprawdę. 

- Proszę, proszę! - zbeształa go, choć zrobiło jej się przyjemnie ciepło. 

- Tylko nie obiecuj sobie zbyt wiele. 

- Dobrze, nie będę wybiegał myślami w przyszłość. - Uruchomił silnik. 

- Proponuję pojechać na kolację do Ensenady. Znam bardzo miły lokal. 

To kawałek stąd, ale widoki po drodze są naprawdę wspaniałe. 

- Brzmi zachęcająco. 

I rzeczywiście było co oglądać. Trasa wiodła przez cały czas wzdłuż 

samego wybrzeża. Fale zrobiły się spore i miały malownicze pióropusze 

z piany, gdyż wiatr się nasilił, lecz niebo pozostawało bezchmurne, więc 

zapowiadał się kolejny wspaniały zachód słońca. 

J.T. włączył płytę w odtwarzaczu, a miło zaskoczona Marnie usłyszała 

swój ulubiony soul oraz rytm and blues. 

- Nie masz pojęcia, jak się cieszę, że lubisz dobrą muzykę! Mój brat 

uwielbia heavy metal, wyobrażasz sobie? 

J.T. aż jęknął. 
- Wyrazy współczucia. 

- Rodzinne wakacje to było coś upiornego - wspomniała ze zgrozą. - 

Pamiętam, jak pojechaliśmy obejrzeć Wielki Kanion Kolorado. Miałam 
wtedy dwanaście lat. Wspaniała przyroda, a tu nagle rozlega się jakiś 

łomot, bo mój brat zdołał dorwać się do radia w samochodzie i nastawić 
swoją ulubioną stację. 

- Ja z kolei mam młodszą siostrę, która uwielbia pop. Kompletna 

sieczka. Czasem nawet słucha rapu! - Wykrzywił się z autentycznym 
obrzydzeniem. - W porządku, wiem, że wielu ludzi lubi rap, ale to 

naprawdę nie ta klasa, co soul czy rytm and blues. 

- Kiedy byłam nastolatką, słuchałam disco - przyznała się ze skruchą. - 

Rozumiesz, dobrze się przy tym tańczyło. 

- Całe szczęście, że już tego nie słuchasz... Co sprawiło, że tak ci się 

zmienił gust? 

Hal. To on puszczał jej płyty znacznie ciekawszych wykonawców niż 

ci, których wcześniej znała. Potem już nie mogła wrócić do słuchania 

RS

background image

46 

 

byle czego. 

- Nie wiem. - Wygładziła spódnicę. - Chyba po prostu przestałam 

tańczyć. 

Położył dłoń na jej dłoni i uścisnął. 
- Może dziś wieczorem uda się coś na to poradzić. 

 

 
 

 
 

 

 

 

 
 

 

 
 

 

 
 

 
 

 

 
 

 

 
 

 

 

 

 

RS

background image

47 

 

ROZDZIAŁ PIĄTY 

estauracja wybrana przez J.T. znajdowała się nieopodal 

kurortu, do którego przyjeżdżali Amerykanie, Kanadyjczycy i 
inni mówiący po angielsku turyści, więc obsługa na pewno 

znała ten język, niemniej J.T. odezwał się do kelnera po hiszpańsku, 
czym wprawił go w zachwyt. Zostali obsłużeni błyskawicznie, na stoliku 

pojawiła się karafka z wodą i wino. Tym razem nie pili czerwonego 

merlota, lecz białe char-donnay. 

Siedzieli na wyłożonej terakotą werandzie, na szczęście częściowo 

osłoniętej od wiatru. Marnie narzuciła na ramiona sweterek, sięgnęła po 

kieliszek i bacznie spojrzała na swego towarzysza. 

- Ile języków znasz? 

- Biegle? Pięć. 

- Tylko? 

- Staram się nauczyć kilku kolejnych. 

Niektórzy z ludzi, których znała, mieli kłopoty nawet z rodzimym 

językiem... Ogarnął ją podziw. 

- A jakie już znasz? 
- Oczywiście angielski, mówię też po hiszpańsku, francusku, włosku... 

- Ach, widzę, że wybrałeś same romantyczne języki. Mrugnął do niej. 

- Bycie romantycznym to moja specjalność. 
- W tej kwestii ocenę zostaw mnie - zareplikowała. - A piąty? 

- Japoński. 

Marnie była coraz bardziej zafascynowana. 
- A te, których się właśnie uczysz? 

- Zabrałem się do nauki chińskiego i niemieckiego, ale dopiero 

zaczynam, więc gdybym w którymś z tych języków próbował zamówić 

coś w restauracji, to mógłbym się mocno zdziwić na widok tego, co 

postawiono by na stole. 

- W takim razie cieszę się, że nie jesteśmy ani w Berlinie, ani w 

Pekinie - rzuciła nonszalanckim tonem, starając się ukryć, jaki podziw i 

szacunek wzbudziły w niej językowe zdolności J.T. 

R

RS

background image

48 

 

Nigdy by nie przypuszczała, że tak przystojny i świetnie zbudowany 

mężczyzna w ogóle spędza czas na studiowaniu czegokolwiek, a przecież 

opanowanie jakiegoś języka wymagało, by nad nim porządnie przysiąść. 

No i zapewne wyjazdów do danego kraju. Zdziwiło ją, że ktoś zarabiający 
na życie jako łowca nagród jest tak wykształcony, a swoje zdziwienie 

wyraziła na głos. 

J.T., choć wzruszył ramionami, wyglądał na trochę zakłopotanego. 
- Nauka języków zawsze się opłaca. Nigdy nie wiadomo, kiedy 

podobna wiedza może się człowiekowi przydać. 

- Czy to aluzja do naszego pierwszego spotkania? 

- Ależ skąd - zaprzeczył szybko, lecz na jego twarzy pojawił się szeroki 

uśmiech. - Zwykłe stwierdzenie faktu. 

- Powiedz coś do mnie po japońsku. Uniósł jedną brew. 

- Większość kobiet wolałaby usłyszeć francuski. 
- Lubię być inna. - Upiła trochę wina. - Lubię cię zaskakiwać. 

- Świetnie ci to wychodzi - przyznał, po czym wyrzucił z siebie ciąg tak 

dziwnych dźwięków, że Marnie nie zdołała powstrzymać śmiechu. 

- I co to znaczy? 

- Jak by ci to... - Nachylił się ku niej, a w jego oczach odbił się płomień 

świecy, więc wydawały się pełne światła. 

- Przekład kosztuje. 

- Twoja mina już mi wszystko wyjaśniła. Ile płacę za tłumaczenie? 
- Jeden taniec. 

Parę minut wcześniej na niewielkim podium zjawili się muzycy i 

zaczęli grać, raczej niezbyt głośno, by nie zagłuszać prowadzonych przy 
stolikach rozmów. Na parkiecie znajdowało się już kilka par. 

J.T. wstał, obszedł stolik i wyciągnął rękę ku Marnie. Podała mu dłoń, 

nie mogąc się oprzeć dziwnemu poczuciu, że zgodziła się na coś więcej 
niż tylko taniec. J.T. zaprowadził ją na parkiet i otoczył ramieniem - lek-

ko, lecz pewnie. Tańczył wspaniale. Musiał to często robić, inaczej nie 

poruszałby się z taką swobodą. Marnie zaczynała rozumieć, że myliła się 

co do niego, gdyż wcale nie miała do czynienia z typowym 

przystojniakiem. Reprezentował sobą znacznie, ale to znacznie więcej. 

RS

background image

49 

 

Ta myśl trochę ją przerażała, gdyż po raz pierwszy w życiu odniosła wra-
żenie, że mężczyzna ją przerasta. 

Pochylił głowę i Marnie poczuła na szyi ciepły dotyk. Zadrżała. 

- Zimno ci?   
- Nie. 

Zimno? Przeciwnie, było jej gorąco, płonęła. Znała to uczucie, a 

przecież nie do końca, gdyż tym razem okazało się żywsze, silniejsze, 
więc inne. Było niczym potężne ognisko w porównaniu z miłym ogniem 

na kominku. Marnie naprawdę zaczynała się bać. 

I cieszyć. 

- Kim ty właściwie jesteś? - spytała. 

Uniósł głowę i popatrzył na nią z dziwną powagą. 

- Zwyczajnym człowiekiem. 

Marnie miała co do tego poważne wątpliwości. 
Kiedy utwór dobiegł końca, J.T. odprowadził ją do stolika, tym razem 

lekko obejmując w talii, przy czym zrobił to z takim wyczuciem, że jego 

gest wydawał się przede wszystkim opiekuńczy, w pełni godzien 
prawdziwego dżentelmena. Lecz nawet taki kontakt wystarczył, by 

zaczęła mieć grzeszne myśli, wyobrażając sobie, gdzie jeszcze mógłby jej 

dotykać i w jaki sposób. 

- Nie jestem pewna, czy mi się podoba to, co robisz. 

- Dlaczego? 
- Nie grasz uczciwie. 

- To nie jest żadna gra. 

- Właśnie o tym mówię. 
Musieli przerwać rozmowę, ponieważ podszedł do nich kelner. 

- Mam coś zamówić dla ciebie? - spytał J.T. 

- Dziękuję, poradzę sobie - odparła, ponieważ miała wrażenie, że on 

zaczyna dominować, a tego stanowczo sobie nie życzyła. - Przecież 

menu jest dwujęzyczne. 

- Polecam miecznika z rusztu w zielonym sosie - podsunął uprzejmie. 

- O ile lubisz kolendrę. 

- Rozumiem, że bywasz tu czasami? 

RS

background image

50 

 

- Zajrzałem raz czy dwa. - W jego oczach pojawił się szelmowski błysk. 

- Nigdy nie wiadomo, dokąd taka praca człowieka zaprowadzi. 

Marnie zamówiła polędwicę wołową z pikantnym sosem salsa 

przyprawionym mango. Potem J.T. złożył swoje zamówienie po 
hiszpańsku i dodał coś jeszcze, na co kelner niemal nieznacznie zerknął 

na Marnie i z szerokim uśmiechem skinął głową. 

- Czy to było coś pochlebnego? - zainteresowała się, gdy znów zostali 

sami. 

- Co? 
- To, co mu powiedziałeś na mój temat. 

- Nic nie umknie twojej uwagi, prawda? Oczywiście, że nic nie mogło 

jej umknąć, w końcu była matką czteroletniego chłopca, więc musiała 

mieć oczy naokoło głowy i tak wyćwiczony słuch, by nawet stojąc w ła-

zience pod prysznicem, usłyszeć odgłos otwieranego pudełka z 
herbatniczkami. 

- Prawda. Więc co to była za uwaga? 

- Powiedziałem, że jesteś piękna, a on przytaknął. 
- W takim razie bardzo mi miło. 

- Ciekawe, że zamówiłaś polędwicę - zauważył. - Zaskoczyłaś mnie. 

- Czemu? 
- Tam, gdzie mieszkam, każda kobieta albo jest wegetarianką, albo 

stosuje jakąś dietę. 

Zaciekawiło ją, gdzie mieszkał, lecz postanowiła nie pytać. To, co się 

między nimi działo, było niczym bajka, a w bajce takie szczegóły są 

nieistotne. 

- Skąd wiesz, może ja też stosuję? Teraz zrobiła się bardzo modna 

dieta Atkinsa, a według niej wolno jeść tyle czerwonego mięsa, ile się 

chce. 

- Czyżbyś zamierzała stracić na wadze? Zgłaszam protest. Szkoda psuć 

coś, co jest doskonałe. 

- Bardzo zręcznie, J.T. Jak widać, obcy język wcale nie jest potrzebny, 

by uwieść kobietę, wystarczy w rodzimym skomplementować jej figurę. 

Oczywiście gdybyś powiedział to z francuskim akcentem, nie 

RS

background image

51 

 

potrafiłabym ci się oprzeć i mógłbyś zrobić ze mną wszystko. 

- Naprawdę? 

- Raczej nie. 

- Ponieważ nie zaprzeczyłaś w sposób zdecydowany, mogę dalej mieć 

nadzieję. 

Uśmiechnęła się przebiegle. 

- Właśnie dlatego powiedziałam to w ten sposób. Przyniesiono im 

zamówione dania i zaczęli jeść, podkradając sobie nawzajem z talerzy. 

Marnie bawiła się coraz lepiej. Jej matka miała rację, namawiając ją na 
odpoczynek. Cóż to za przyjemność zjeść posiłek z kimś, komu nie trzeba 

kroić nic na talerzu ani zwracać uwagi, żeby pił normalnie, zamiast 

gulgotać! 

Kiedy skończyli, J.T. zamówił deser czekoladowy, a chociaż Marnie 

podziękowała i chciała pozostać tylko przy kawie, polecił kelnerowi 
przynieść dodatkowy widelczyk. 

- Kiedy ja naprawdę nie zamierzam jeść deseru - upierała się, choć 

oczywiście zamierzała uszczknąć choć troszeczkę. Zawsze tak robiła. 

J.T. tylko się uśmiechnął. 

- Zmienisz zdanie. Nie zdołasz oprzeć się pokusie. 

Gdy usłyszała o pokusie, jej wzrok powędrował ku jego ustom i 

przypomniała sobie ich pocałunek. 

- Czy to naprawdę aż takie dobre? 
- Nawet lepsze. 

- W takim razie chyba rzeczywiście będę musiała spróbować, żeby 

sama się przekonać. 

- Nie pożałujesz. 

Nie jestem pewna, pomyślała. Bawiła się cudownie, flirtowała bez 

opamiętania, ale coraz częściej zadawała sobie pytanie, jak po czymś 
takim zniesie powrót do codziennego kieratu. Czy to rozsądne 

rozsmakowywać się w pięknych, beztroskich godzinach, spędzanych w 

miłym towarzystwie, gdy one już nigdy się nie powtórzą? Czy 

monotonne życie w Chance Harbor nie stanie się z tego powodu jeszcze 

bardziej dokuczliwe? 

RS

background image

52 

 

Chwilę potem porzuciła te rozważania, sięgnęła po widelczyk i ukroiła 

sobie kawałek owego czekoladowego cuda, które postawiono przed J.T. 

Rozpływało się w ustach i smakowało niebiańsko. Zamruczała z pełną 

aprobatą, zaś J.T. pytająco uniósł brew. 

- I co? 

- Miałeś rację. To jest warte każdego skłonu i podskoku, które będę 

musiała wykonać rano, żeby spalić zbędne kalorie. 

- Miło mi, że tak uważasz. - Nachylił się i wyciągnął rękę. - Czekaj, 

zostało ci tu trochę czekolady. - Powiódł palcem po jej dolnej wardze. - 
Już. 

- Dzięku... - Urwała, ponieważ J.T. uniósł palec do ust i oblizał z 

lubością. 

- Delicje - oświadczył z przekonaniem, po czym nachylił się ku niej nad 

ich małym stolikiem. 

- Jeszcze coś zostało? 

- Owszem. 

I pocałował ją mocno. 
Kiedy się wyprostował, była pod takim wrażeniem, że zupełnie 

oniemiała. W porównaniu z nią J.T. wydawał się mniej poruszony. 

- Rachunek proszę! - zawołał do kelnera, lecz tym razem po angielsku, 

nie po hiszpańsku, co sprawiło Marnie satysfakcję, gdyż stanowiło 

wyraźny dowód na to, że jego też ten pocałunek nie pozostawił 
obojętnym. 

Nie wrócili od razu do samochodu, ale poszli na spacer po plaży. 

Wiatr wzmógł się jeszcze, lecz nie dlatego Marnie czuła się tak, jakby coś 
próbowało ją porwać i unieść gdzieś daleko. Sprawiał to człowiek, który 

szedł obok niej - intrygujący, przystojny i szalenie seksowny. I który trzy-

mał ją za rękę. 

- Nawet nie znam twojego nazwiska - uświadomiła sobie nagle z lekką 

zgrozą. Całowała się z nim już dwa razy, a rano rozważała, czy nie 

pozwolić sobie na romans, chociaż znała tylko inicjały jego imion! 

- Lundy - rzekł po chwili wahania. 

- Ach, to teraz już wiem. - Uśmiechnęła się. - J.T. Lundy. 

RS

background image

53 

 

Czy ona przypadkiem kiedyś nie zetknęła się z tym nazwiskiem? Nie 

miała jednak czasu się nad tym zastanowić, gdyż J.T. zmienił temat. 

- Lubisz margaritę? 

- Nie jest to mój ulubiony drink, ale skoro jesteśmy w Meksyku... 
- W takim razie mam pomysł. 

Zawrócili i niedługo potem siedzieli w zatłoczonym barze „Hussong", 

przyciągającym turystów z całego świata, ponieważ właśnie w tym 
miejscu, jak J.T. wyjaśnił Marnie, narodził się słynny koktajl na bazie 

tequili, słodkiego likieru i soku z limetki, podawany z lodem w szklance, 
której brzeg został uprzednio zanurzony w soku z cytryny oraz w sol. 

- Tutejszy barman wymyślił ten drink w 1941 roku i nazwał go 

margaritą na cześć córki niemieckiego ambasadora w Meksyku. 

Marnie uniosła swoją szklaneczkę. 

- W takim razie za Margaritę! Musiała być nieprzeciętną osobą, skoro 

uhonorowano ją w podobny sposób. My nigdy nie mieliśmy w 

„Lighthouse Tavem" gościa, którego chcielibyśmy aż tak upamiętnić. 

- W „Lighthouse Tarem"? 
- To pub w Chance Harbor, który należy do mojej rodziny. Założył go 

Daniel Striker, mój dziadek, tuż po drugiej wojnie. Potem prowadził go 

tata, po nim mój brat, a ostatnio ja go zastępuję. 

- Jesteś barmanką? 

Wpatrywał się w nią ze zdumieniem. Nie sprawiała wrażenia osoby, 

którą zadowala nalewanie piwa do kufli. Nawet we własnej knajpie. 

- To cię zaskoczyło? 

- Nie, oświeciło. Nareszcie rozumiem, czemu mam ochotę ci się 

zwierzać. 

Powiedział to żartem, czyniąc aluzję do tego, że barmani często 

muszą wysłuchiwać wynurzeń pijących gości, lecz nagle zrozumiał - ku 
swemu największemu zaskoczeniu - że to szczera prawda. 

Do La Playa de la Pisada wrócili już późnym wieczorem. Marnie 

milczała prawie przez całą drogę, a ponieważ głowę odchyliła na oparcie 

i oczy miała zamknięte, J.T. sądził, że zasnęła. Gdy jednak dojeżdżali na 

miejsce, odezwała się: 

RS

background image

54 

 

- Jutro wyjeżdżam. 
- Wiem. 

Wyprostowała się i popatrzyła na niego. 

- Zastanawiałam się, i to bardzo poważnie, czy nie przespać się z tobą. 
Zaskoczyła go. Owszem, miał nadzieję, że ona go pragnie, lecz nie 

spodziewał się usłyszeć tak szczerego wyznania. 

- Użyłaś czasu przeszłego... Już nie rozważasz tej możliwości? 
- Nie. 

Czy naprawdę w jej głosie zabrzmiał żal, czy tylko miłość własna J.T. 

kazała mu tak myśleć? 

- Czemu zmieniłaś zdanie? 

- Czy będziesz się śmiał, jeśli powiem, że ja nie z takich? 

- Nie - zapewnił, gdyż spodobało mu się staroświeckie stwierdzenie, 

że ona nie jest „taka". 

- Dla mnie to musiałoby być coś więcej niż... no wiesz. Serce zabiło 

mu mocniej, gdy spytał cicho: 

- A skąd wiesz, że to nie byłoby coś więcej? 
- Ponieważ do dzisiaj nawet nie wiedziałam, jak się nazywasz. I 

ponieważ jutro wyjeżdżam, więc najprawdopodobniej już nigdy więcej 

się nie spotkamy... Mam rację? 

Chciał zaprzeczyć, ale powstrzymał się, bo rzeczywiście następnego 

dnia każdemu z nich przyjdzie iść dalej swoją własną drogą, a te drogi 
więcej się nie przetną. J.T. nigdy nie był „facetem na jedną noc", ani 

razu nie zdarzyło mu się skorzystać z którejś z licznych propozycji, jakie 

mu nieustannie składały przyciągane jego bogactwem kobiety. Nie 
korzystał, gdyż miał za dużo do stracenia, przy czym nie chodziło nawet 

o pieniądze, tylko o szacunek dla samego siebie. Tego nie dało się kupić 

za żadną sumę. A jednak w tym jednym przypadku był gotów odstąpić 
od swoich zasad. 

- Tak, masz rację. 

- Nie przeczę, naprawdę mnie kusiło, ale nie jestem rozwiązła. 

Owszem, z upodobaniem oglądałam „Seks w wielkim mieście", bo to był 

świetny serial, ale takie rzeczy są zabawne na ekranie, nie w życiu. 

RS

background image

55 

 

Przypominam bohaterki tylko pod tym względem, że też uwielbiam się 
ładnie ubierać i nie ukrywam, mam autentycznego fioła na punkcie 

pantofli, nie przyszłoby mi jednak do głowy uprawianie seksu ot tak, dla 

rozrywki. - Spojrzała na niego groźnie, jakby zabraniała mu powątpiewać 
w prawdziwość jej słów. 

J.T. był na tyle mądry, by ukryć rozbawienie. Po raz pierwszy, odkąd 

ją znał, Marnie paplała. Ale w uroczy sposób. 

- Nigdy nie podejrzewałem cię o coś podobnego. 

- Bardzo się cieszę, bo mam wrażenie, że wysyłałam sprzeczne 

sygnały. To też nie w moim stylu. 

- Nie? 

- Nie jestem flirciarą - oświadczyła stanowczo. 

- Oczywiście, że nie. 

- Więc to nie jest... To znaczy, to nie byłby dobry pomysł, żebyśmy w 

tej sytuacji u... - Urwała nagle. 

Choć w samochodzie było dość ciemno, J.T. dałby głowę, że Marnie 

zrobiła się czerwona jak burak. Wygadana i uwodzicielska Marnie LaRue 
nagle stała się nieśmiała jak nastolatka. Było w tym coś ogromnie 

ujmującego. 

- .. .prawiali seks - dokończył, nie mogąc się powstrzymać. - Tak, 

faktycznie nie ma sensu spędzać następnych kilku godzin na dzikich 

szaleństwach. 

- Kilku godzin? 

- Na dzikich szaleństwach - powtórzył, by rozwiać wszelkie 

wątpliwości. 

- Słusznie. Nie ma sensu - rzekła dziwnie słabo, przy czym zabrzmiało 

to bardziej jak pytanie. 

- Właśnie. Żadnego. 
Przez chwilę panowała cisza. 

- Wiesz, to nie w porządku - oznajmiła Marnie już nieco silniejszym 

głosem, w którym zaczynało pobrzmiewać rozbawienie. 

- Co? 

- Niewiele kobiet potrafiłoby się oprzeć mężczyźnie, który deklaruje, 

RS

background image

56 

 

że seks, i to upojny, będzie trwać kilka godzin. 

- Ha, czyli jednak nie potrafisz mi się oprzeć. 

Kiedy roześmiała się głośno, zrozumiał, że znów ma do czynienia z tą 

Marnie, do której przywykł. 

- Powiedziałam „niewiele". Na twoje nieszczęście ja się do nich nie 

zaliczam. 

- No to mam pecha - skwitował i uśmiechnął się w odpowiedzi. 

Nawet kosza umiała dać w seksowny sposób, więc J.T. nie czuł się jej 

odmową ani urażony, ani zniechęcony. 

Wjechali na plażę, J.T. zaparkował pod domem Marnie. 

- Czy przynajmniej mogę cię pocałować na dobranoc? 

Zastanawiała się przez moment. 

- A czy te siedzenia się rozkładają? 

- Do pozycji horyzontalnej - odparł i sugestywnie poruszył brwiami. 
- W takim razie lepiej odprowadź mnie do drzwi. 

- Rozumiem. Zbyt wielka pokusa. 

- Chyba dla ciebie - odpaliła i wysiadła. 
Jednak przed jej drzwiami zaczęli się całować, przy czym robili to jak 

para nastolatków - jednocześnie bardzo chętnych i bardzo ostrożnych. 

- Czy mam dalej trzymać ręce przy sobie? - spytał J.T. po kilku 

minutach. 

- Już ci mówiłam, że ja nie z takich - przypomniała mu. - No tak... 
Nagle Marnie chwyciła go za koszulę i gwałtownie przyciągnęła do 

siebie, by pocałował ją znowu. Zaraz potem powiodła rękami po jego 

torsie, brzuchu, biodrach, złapała za pośladki. 

- P-podobno ty nie z takich - J.T. aż się zająknął z wrażenia. 

- Ale zakonnicą też nie jestem. 

- Miło mi to słyszeć - odparł, a potem już nic nie mówił, tylko 

sprawdzał, jak długo da radę znosić tę grę wstępną, nim zwariuje. 

Okazało się, że dysponował większą wytrzymałością, niż myślał, gdyż 

spędzili następne pół godziny na pieszczotach, które doprowadziły 

oboje na krawędź kompletnej frustracji, jeśli nie obłędu. 

- Potrzebny mi po czymś takim zimny prysznic - stwierdził, kiedy 

RS

background image

57 

 

wreszcie zdołali się od siebie oderwać na dobre. 

- Bardzo zimny. Lodowaty. - Przyjrzał jej się uważnie. - Możesz się 

przyłączyć, jeśli masz ochotę. Jak wiesz, pod moim prysznicem z 

łatwością zmieszczą się dwie dorosłe osoby. Moglibyśmy... - Zaczął 
całować jej szyję, potem ramiona, zsuwając przy tym ramiączka bluzki i 

staniczka. - ...umyć sobie nawzajem plecy. 

Marnie parsknęła śmiechem. 
- Już to widzę. Wiesz, jeszcze parę szarych komórek mi pracuje. - Ale 

nie więcej, dodała w myślach. Poprawiła ubranie. - Po co prysznic, skoro 
mamy do dyspozycji cały ocean tak zimny, jak tylko potrzebujemy? 

Możemy do niego wskoczyć i trochę ochłonąć. 

- Możemy też ochłonąć w mojej łazience. 

- Jasne. 

- Więc? 
- Nic z tego. Ocean. Tylko w nim masz szansę mnie dotykać, gdy będę 

cała mokra. Decyduj. Albo tak, albo w ogóle. 

Jęknął. 
- Torturujesz mnie, podsuwając mi podobne obrazy. Uśmiechnęła się 

szeroko. 

- Wiem. Właśnie dlatego to powiedziałam. 
- Nie rozumiem, w którym momencie straciłem kontrolę nad 

sytuacją. 

- A kto powiedział, że w ogóle kiedykolwiek ją miałeś? 

- O, przepraszam, miałem - upierał się. - I oboje doskonale o tym 

wiemy. Byłaś jak wosk w moich rękach, gdy wspomniałem o kilku 
godzinach dzikiego szaleństwa. - Przesunął dłońmi po jej krągłościach, a 

Marnie aż zadrżała. - Nie mogłem skorzystać, bo prowadziłem, ale w 

tamtym momencie nie miałaś sił, by się oprzeć. Dałbym za to głowę. 

Marnie, która nigdy w życiu nie przyznałaby się do porażki, ściągnęła 

gumkę i rozpuściła koński ogon, kręcąc głową niczym modelka, by włosy 

malowniczo rozsypały jej się po ramionach. Doskonale wiedziała, jak 

seksownie to wygląda w męskich oczach. 

- Może faktycznie zaintrygowałeś mnie przechwałkami co do tego, jak 

RS

background image

58 

 

długo potrafiłbyś to robić, ale przedobrzyłeś jak typowy mężczyzna. 
Twoja nadmierna pewność siebie mnie otrzeźwiła. Powinnam ci 

podziękować. 

- Nawet wiem, w jaki sposób. 
- Zapomnij o tym. 

Przyciągnął ją do siebie i ponownie pocałował jej szyję. 

- Mama mi powtarzała, żebym nie był tak pewny siebie, bo mi się 

noga powinie. No i faktycznie... 

- Matki zazwyczaj mają rację. 
Kusząco przeciągnął czubkiem języka po płatku ucha Marnie, by ją 

przekonać. Cichutko jęknęła z rozkoszy, niemniej odsunęła się. 

- Ocean. Pływanie. - Pokazała ruchem rąk, co ma na myśli, jakby 

mówiła do kogoś opóźnionego w rozwoju. 

Może i słusznie, bo w tym momencie J.T. czuł się tak, jakby zupełnie 

w niej zatonął. 

- Chciałbym tylko zauważyć, że kompletnie mi nie odpowiada 

proponowana przez ciebie metoda ochłonięcia. Jest znacznie lepszy 
sposób, w jaki moglibyśmy zużyć naszą energię. 

- Przyjęłam do wiadomości. 

- To co, przegłosujemy tę sprawę? 
- Byłby remis. 

- Więc może dopuścimy dodatkową rundę? 
- Nie. Żadnego głosowania. 

- No to przynajmniej pozwól mi zadać jedno pytanie. Skrzyżowała 

ramiona. 

- Proszę bardzo, pytaj. 

- W czym zamierzasz pływać? 

Jej oczy zwęziły się, lecz nie zdołała powstrzymać uśmiechu. 
- W kostiumie kąpielowym, Don Juanie, w kostiumie! Jęknął i 

bynajmniej nie była to udawana reakcja. 

- Tego się obawiałem. 

- Do zobaczenia za piętnaście minut - oznajmiła Marnie i z satysfakcją 

zamknęła mu drzwi przed nosem. 

RS

background image

59 

 

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

nalazła latarkę, zapaliła kupione w miasteczku świece, lecz nie 
wyszła z domu po kwadransie, ale po całej pół godzinie. Samo 

przebranie się w kostium zajęło jej zaledwie trzy minuty, 

pozostałych dwadzieścia siedem spędziła na zastanawianiu się, czy 

przypadkiem nie upadła na głowę. 

Igrała z ogniem, inaczej nie dało się tego nazwać. Wszystkie miejsca, 

w których J.T. jej dotykał, zdawały się płonąć. A jednak Marnie nie 

chciała, by ten wieczór - wraz ze swymi jakże słodkimi torturami - miał 

się już skończyć. Wcale jej się nie spieszyło do tego, by wrócić do roli 
mamy Noaha i wdowy po Halu. Przy J.T. czuła się po prostu sobą, a nie 

„biedną Marnie LaRue", która budziła współczucie, nad którą się 
użalano i która jako odpowiedzialna matka nie mogła robić wielu rzeczy. 

- Myślałem, że zmieniłaś zdanie - rzekł J.T., gdy dołączyła do niego. 

Podczas jej nieobecności nazbierał drewna i rozpalił ognisko w 

połowie drogi między ich domami. 

- Nie. Nie chcę, żeby ten wieczór skończył się tak szybko. 
- Miło mi to słyszeć. 

Dorzucił do ognia i z powrotem usiadł na rozłożonym na piasku kocu. 

Marnie zauważyła wielki piknikowy kosz z winem, wodą i różnymi 

przysmakami. Wydało jej się to równie romantyczne jak pomysł 

rozpalenia ognia, którego blask kładł się złotą poświatą na skórze J.T. 

- Jak widzę, pomyślałeś o wszystkim. - Wskazała kosz. 
- Staram się. 

- Za starania masz plus. 
Usiadła na kocu i wyciągnęła ręce w kierunku ognia. Na szczęście 

pomyślała o tym, by włożyć sweter na kostium, inaczej nieźle by 

zmarzła. 

- Ta kąpiel będzie naprawdę lodowata - zauważył J.T. po jakimś 

czasie. 

- Na pewno - przyznała. 

RS

background image

60 

 

Trzęsła się, lecz nie miała pojęcia, czy z zimna, czy z podekscytowania. 
- Może powinniśmy się trochę rozgrzać, zanim wejdziemy do wody. 

- Zamierzasz dorzucić do ognia? - spytała niewinnie. 

- Coś w tym rodzaju. 
Jedna z grubych gałęzi zatrzeszczała w ognisku i pękła na pół, 

posyłając w powietrze deszcz iskier, ale Marnie płonęła jeszcze 

silniejszym ogniem, leżąc na kocu i czując na sobie ciężar ciała J.T. Będę 
zawsze pamiętać ten wieczór, pomyślała. Ten wieczór, gdy prawie się 

kochaliśmy... 

Z odtwarzacza CD - J.T. pomyślał o wszystkim - płynęła romantyczna 

piosenka, gdy wspólnymi siłami ściągali Marnie sweter przez głowę i 

odrzucali go gdzieś na bok. J.T. natychmiast przywarł ustami do jej szyi. 

- Mmm... - zamruczała jak kot, w jednej chwili zapominając o 

wszystkim. 

- Bardzo słuszna uwaga... 

Zsunął ramiączko kostiumu z prawego ramienia Marnie i zaczął 

całować jej bark. Westchnęła. 

- Nie wiedziałam, że ramiona to strefa erogenna. 

- Ja też nie. 

- Może trzeba napisać artykuł na ten temat i wysłać do jakiegoś 

kobiecego pisma - zasugerowała, desperacko starając się zachować 

resztki przytomności, gdy jego gorący oddech niemal parzył jej skórę. 

J.T. zabrał się za lewe ramię Marnie, wycałował, a potem chwycił 

zębami ramiączko kostiumu i pociągnął w dół tak daleko, aż na wierzchu 

znalazło się coś więcej niż dekolt. 

- Boże, jakaś ty piękna! - wyrwało mu się. 

Nie możemy posunąć się dalej, krzyknęło coś w niej, lecz Marnie, 

przepełniona błogością i pragnieniem, nie zdołała powiedzieć tego na 
głos. Mimo to J.T. znieruchomiał, a potem naciągnął kostium z 

powrotem, wykazując się w tym momencie znacznie większym 

rozsądkiem niż ona. Odetchnął głęboko, pochylił głowę i oparł się 

czołem o czoło Marnie. 

- Lepiej chodźmy do wody, mieliśmy popływać. 

RS

background image

61 

 

- Tak, dobry pomysł - odparła zmienionym głosem. Wstali, J.T. 

ściągnął koszulę, rzucił na piasek i wziął Marnie za rękę. 

- Chcę cały czas mieć cię blisko siebie - rzekł, na co serce fiknęło jej 

koziołka i nie uspokoiło się nawet wtedy, gdy J.T. dodał: - Tutejsze prądy 
naprawdę bywają zdradliwe. 

Pływali dość krótko, trzymając się blisko brzegu. Lodowata woda 

faktycznie podziałała lepiej niż prysznic, więc szybko ochłonęli i potem 
mogli już swobodnie baraszkować na płyciźnie, w doskonałej komitywie, 

ochlapując się wodą. 

Wreszcie J.T. wziął Marnie na ręce, żeby zanieść ją z powrotem do 

ogniska. 

- Poprzednim razem w ten sposób napytałem sobie biedy. - Zaśmiał 

się i podrzucił ją, a potem przytulił do swej szerokiej piersi. - Nie 

wiedziałem, że dziewczyna potrafi tak zdrowo przyłożyć. 

- Kobieta - poprawiła. 

- Myślisz, że nie zauważyłem? 

- Teraz nic ci nie grozi. Wtedy szedłeś w przeciwnym kierunku, 

zamierzając wrzucić mnie do wody. 

- I tak byłaś już mokra. Wzruszyła ramionami. 

- Mój brat by ci powiedział, że najpierw biję, dopiero później zadaję 

pytania. 

- Ach, czyli jesteś namiętna. 
Z chichotem wymierzyła mu lekki cios w podbródek, a potem szybko 

pocałowała to miejsce. 

- A ty monotematyczny. 
- Zazwyczaj nie, lecz przy tobie rzeczywiście trudno mi myśleć o 

czymś innym - przyznał. 

Kiedy znaleźli się przy ognisku, nie postawił jej na ziemi, tylko 

pozwolił, by powoli zsunęła się po jego ciele. Gdy jej stopy dotknęły 

piasku, stała tak przez chwilę w objęciach J.T., przytulona do niego, i 

czuła po raz pierwszy od kilku lat, że naprawdę żyje. Już tylko po to 

warto było przyjechać do Meksyku. 

- Dziękuję ci. 

RS

background image

62 

 

- Za co? 
Ponieważ nie odważyła się przyznać, zmyśliła coś naprędce. 

- Za ręcznik, bo rozumiem, że przyniosłeś jeden dla mnie. 

- Oczywiście. 
Wyjął z kosza dwa ręczniki kąpielowe. 

- Jesteś bardzo troskliwy - zauważyła Marnie. 

To nie taka znowu częsta cecha u mężczyzny, pomyślała. Zwłaszcza u 

mężczyzny, który ma wyćwiczone muskuły, twardy brzuch i pięknie 

sklepiony tors. 

Wytarła się starannie i włożyła sweter. 

- Co jeszcze przyniosłeś? 

- Wodę mineralną, wino, żółty ser i kiść winogron, żebyś mogła je 

zrywać i wkładać mi do ust, gdy będę leżał z głową na twoich kolanach. 

- Nie wiem, czy nie powinieneś pójść na psychoterapię. Masz zbyt 

rozbuchaną wyobraźnię. 

Uniósł brew. 

- Zobaczymy, czy to się okaże tylko fantazją... Ponownie sięgnął do 

kosza, tym razem wyjmując butelkę wina i dwa kieliszki, takie same jak 

te, których używali poprzedniego dnia na jego patio. 

Czy to możliwe, że od tamtego czasu minęła zaledwie doba? Tyle 

zdążyło się wydarzyć! 

- Napijesz się? To wyśmienity merlot, kupiłem go w winnicy w 

Kalifornii. 

Marnie popatrzyła na niego, na butelkę i ponownie na niego. 

- Bądź tak miły i nalej mi wody. Czuję, że tej nocy lepiej zrobię, 

pozostając trzeźwa. 

- Możesz mi zaufać - zapewnił, a Marnie zrozumiała, że mówił 

najzupełniej szczerze. Ujęta tym faktem, wyznała: 

- Ale nie jestem pewna, czy mogę ufać samej sobie. - Pomyślała, że to 

zbyt poważne wyznanie, więc lepiej zmienić nastrój. - Wiesz, kiedy się 

poznaliśmy, nie wzbudziłeś we mnie sympatii. 

- I wcale tego nie ukrywałaś. 

- Wzięłam cię za strasznie bezczelnego typa. 

RS

background image

63 

 

- A ja ciebie za niezłą zarazę. - Nalał wody do obu kieliszków, podał 

jeden Marnie. - Oczywiście piękną, ale jednak zarazę. 

Zrobiło jej się miło, ponieważ skupiła się na komplemencie, pomijając 

resztę. 

- A ja od razu zauważyłam, że jesteś przystojny. Głupi jak but, ale 

przystojny. 

- Głupi? 
- Jak but - powtórzyła uprzejmie, by ją dobrze zrozumiał. Upiła łyk 

wody. - Może trochę generalizuję, ale z mojego doświadczenia wynika, 
że tak atrakcyjni mężczyźni rzadko kiedy bywają inteligentni, za to 

bardzo często bezczelni. 

- Z twojego doświadczenia? Rozumiem, że jest ogromne? Przechyliła 

głowę na bok. 

- Jak widzę, starasz się udowodnić, że mam rację. 
- Dobrze, to powiedz, co myślisz o mnie teraz. 

- Hmm... - Znów napiła się wody i zastanowiła nad odpowiedzią. - 

Myślę, że jesteś naprawdę bystry. - Poczekała, aż się uśmiechnął z 
satysfakcją, a potem dokończyła: - To rozwiązuje kwestię buta, ale w 

kwestii bezczelnego typa ostateczna decyzja jeszcze nie zapadła. 

- Słyszałaś? Rozejrzała się dookoła. 
- Nie. Co miałam usłyszeć? 

- Ten huk, kiedy moje ego roztrzaskało się na kawałki. 
- Dzięki temu we wszechświecie zrobiło się znacznie więcej miejsca, - 

Wesoło stuknęła kieliszkiem o jego kieliszek. 

- Twoja kolej. Powiedz, co ty o mnie teraz myślisz. Popatrzył na nią 

uważnie. 

- Nigdy nie spotkałem nikogo takiego jak ty - wyznał z powagą, nie 

spuszczając wzroku z jej twarzy. 

- A co we mnie jest takiego, co mnie odróżnia od innych kobiet? - 

spytała cicho, niemal szeptem. 

- Wszystko. 

Odwrócił głowę i zapatrzył się w ogień. Siedział tak przez dobrych 

kilka minut, zaś Marnie nie wiedziała, w jaki sposób przerwać milczenie, 

RS

background image

64 

 

gdyż przez to jedno słowo coś się między nimi zmieniło. Odniosła 
wrażenie, jakby J.T. zamknął za nimi jakieś drzwi, a w zamku zaskoczyła 

zapadka, uniemożliwiając powrót. 

Odezwał się wreszcie, mimo upływu czasu podejmując wątek 

dokładnie w tym samym miejscu. 

- Najbardziej wyróżnia cię mówienie tego, co rzeczywiście myślisz. 

Większość kobiet, które znam, mężczyzn zresztą też, nieustannie udaje, 
lecz ty jesteś inna, mówisz prawdę prosto w oczy. 

Parsknęła śmiechem. 
- Zdaniem mojej rodziny stanowczo za często! 

- A mnie ta cecha bardzo się podoba. Ludzie nieczęsto są szczerzy, 

szczególnie wobec mnie. 

Chciała spytać, co miał na myśli, lecz on właśnie otoczył ją 

ramieniem, więc wszystko inne wyleciało jej z głowy. Pospiesznie 
odstawiła kieliszek, który się przewrócił, a woda wylała się na piasek. 

Nim sprawy zdołały wymknąć się spod kontroli, Marnie uwolniła się z 

objęć J.T. i wstała. 

- Kto by pomyślał, że mam tyle silnej woli? - Zaśmiała się nieco 

niepewnie. 

- Dokładnie to samo pytanie przeszło mi przez myśl tuż przed naszą 

kąpielą. Bardzo rzadko zdarza mi się spotkać coś... kogoś takiego, że nie 

potrafię się oprzeć. 

Patrzył na nią w taki sposób, że mało brakowało, a Marnie dosłownie 

upadłaby przed nim na kolana. Zdołała jednak, choć z trudem, 

przywołać okropne hormony do posłuszeństwa i cofnęła się. 

- Lepiej już pójdę. Musi być koło trzeciej, jeśli nie później, a mnie rano 

czeka długa droga. 

Kiedy J.T. również się podniósł, schyliła się po koc, gdyż chciała go 

wytrzepać i złożyć. 

- Zostaw, ja tu jeszcze trochę posiedzę, nie mam ochoty iść spać. 

Przynajmniej nie sam. 

Znowu przystanęli pod jej drzwiami, lecz tym razem ani się nie 

przekomarzali, ani nie oddawali się chciwym pieszczotom. 

RS

background image

65 

 

- Ostatni pocałunek - poprosił. 
Marnie jednak potrząsnęła głową, objęła go i przytuliła mocno do 

serca, które zaczęło ją boleć, jakby już się rozstali. 

- Żegnaj, J.T. 
Pół godziny po wschodzie słońca spakowała swoje rzeczy i wyjechała. 

Spała zaledwie pół godziny, lecz nie pozwoliła sobie na więcej, gdyż 

chciała się wymknąć, nim J.T. wstanie. Wolała nie spotkać go na plaży i 
żegnać się z nim ponownie, ponieważ to nocne pożegnanie było tak 

piękne, że właśnie z takim wspomnieniem chciała wyjechać. 

Mimo to jej wzrok od razu pobiegł ku miejscu, w którym tak 

niedawno siedzieli przy ognisku. W powietrze wznosiła się jeszcze 

cienka strużka dymu, lecz po kocu i pikniku nie został żaden ślad. I po 

J.T. 

Adios - szepnęła Marnie, wsiadła do samochodu, włożyła do 

odtwarzacza CD najbardziej melancholijną ze swoich ukochanych płyt i 

odjechała, bezskutecznie walcząc ze łzami. 

J.T. stał przy oknie w kuchni, patrząc, jak Marnie odjeżdża, po czym 

wylał do zlewu jedną z dwóch kaw, które zaparzył. 

W ogóle się nie kładł. Kiedy poszła spać, siedział na plaży, łudząc się 

nadzieją, że może Marnie zmieni zdanie i wróci. Czekał i czekał, a gdy 
wstało słońce, poszedł do domu, zmełł kawę i nastawił ekspres. Chciał 

zrobić jej niespodziankę, powitać poranną kawą, a później 
zaproponować wspólne śniadanie i spacer w poszukiwaniu muszelek, 

które tak lubiła. 

A co potem? 
Zawsze, gdy nurtował go jakiś problem, znajdował rozwiązanie, 

ponieważ działał jak komputer - wprowadzić dane, zapuścić algorytm, 

odczytać wynik. Miał tę wyższość nad komputerem, że później mógł 
jeszcze uzyskany wynik zrealizować w praktyce. Ów sposób 

postępowania zawsze świetnie się sprawdzał, J.T. nawet do zdrady Terri 

podszedł w ten sam sposób i przeanalizowawszy fakty, doszedł do 

odpowiedzi: „rozwód". Owszem, wykonanie nie było proste, lecz ceł 

oraz sposób działania zostały jasno określone. 

RS

background image

66 

 

Marnie wprowadziła chaos do jego doskonale funkcjonującego 

systemu, bo nie dała się rozebrać na czynniki pierwsze - niestety, w 

ogóle nie dała się rozebrać - i narobiła mu więcej kłopotów niż cały 

Departament Sprawiedliwości. Właściwie dobrze, że wyjechała. To było 
bardzo miłych kilka dni, ale zanadto odrywała go od spraw, które miał 

przemyśleć, w dodatku powodowała, że zaczął się zanadto otwierać, a 

co za tym idzie, odkrywać. - Adios - zawołał w ślad za oddalającym się 
samochodem. 

 
 

 

 

 

 
 

 

 
 

 

 
 

 
 

 

 
 

 

 
 

 

 

 

 

RS

background image

67 

 

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

bliżała się do granicy, coraz bardziej nieszczęśliwa, choć sama 
nie wiedziała czemu. Przecież te krótkie wakacje nie mogły się 

inaczej skończyć. 

A co, gdyby...? 

To pytanie nie dawało jej spokoju. Znała je zresztą doskonale, gdyż 

roztrząsała je bez końca po śmierci Hala, tym razem jednak znała 
jedynie początek tego pytania. A co by było, gdyby... Właśnie, gdyby co? 

Czuła się coraz bardziej niespokojna, niecierpliwa i odczuwała palącą 

potrzebę, żeby coś zrobić. Nie miała nic przeciwko podobnemu stanowi, 
bo był w sumie inspirujący. Kiedyś nawiedzał ją dość często, lecz nie w 

ciągu ostatnich kilku lat. 

Na widok drogowskazu z napisem „Przejście graniczne" skręciła w 

przeciwną stronę i pojechała do Tijuany, postanawiając przed powrotem 

do kraju jeszcze coś pozwiedzać i kupić więcej pamiątek. Zakupy zawsze 
dobrze jej robiły, więc niewykluczone, że po nich rozjaśni jej się w 

głowie. 

W drugim ze sklepów, do którego weszła, ujrzała cieniutki wzorzysty 

szal, absolutnie bajeczny. Dałaby głowę, że to czysty jedwab, lecz metka 

wyprowadziła ją z błędu. Marnie kupiła aż trzy szale, każdy inny, a do 

tego śmiesznie tanią spódnicę, co prawda nie najlepszej jakości, za to o 

kroju wspaniale podkreślającym sylwetkę. 

Ponieważ zupełnie nie chciało jej się wracać do samochodu, usiadła 

w małej restauracyjce pod gołym niebem i zamówiła pikantny ryż z 

fasolą oraz wodę mineralną. Po posiłku posiedziała jeszcze trochę przy 
stoliku, tłumacząc sobie, że musi nacieszyć się tym cudownym słońcem 

przed powrotem do wciąż zimnego stanu Michigan. Upłynie trochę 

czasu, nim będzie mogła nosić rzeczy kupione w Yumie i Tijuanie. 

Wyciągnęła z torby szale i pogładziła je z zachwytem. Ale mi będą 

zazdrościć w Chance Harbor, pomyślała, uśmiechając się bezwiednie. 

Tam nie dało się kupić niczego równie ładnego. Kobiety naprawdę nie 

RS

background image

68 

 

miały się gdzie ubierać. Znowu powiodła palcami po rozkosznie 
przyjemnym materiale i nagle, jakby to była lampa Aladyna, coś się 

przed nią wyłoniło - nie, nie dżinn, obiecujący spełnić każde marzenie, 

lecz dawna wizja, dawne marzenie, pogrzebane, zdałoby się, na zawsze. 

A jeśli wciąż jeszcze mogła to zrobić? 

Kiedyś wierzyła, że osiągnięcie sukcesu i wszystkich zamierzeń zależy 

wyłącznie od determinacji i ciężkiej pracy, lecz śmierć Hala uświadomiła 
jej boleśnie, na jak wiele rzeczy człowiek nie ma wpływu. Szczęście może 

się odwrócić w każdej chwili. 

Ze względu na dobro synka Marnie nie zamierzała niczym ryzykować i 

mozolnie chodziła w kieracie codziennych zajęć, nie pozwalając się z 

niego wyciągnąć ani rodzinie, ani przyjaciołom. Jednak chyba od 

jakiegoś czasu powoli dojrzewała do zmiany, gdyż zaczęła się 

zastanawiać, czy rzeczywiście jej przyszłość musi być podyktowana 
przeszłością. 

Czyżby okres żałoby dobiegł końca i wreszcie była gotowa rozpocząć 

nowe życie? 

Tak, chciała być gotowa, ponieważ nie należała do osób, które bez 

końca użalają się nad sobą, a w rezultacie popadają w marazm i nie 

robią nic konstruktywnego, kurczowo trzymając się przeszłości. Ona 
czuła potrzebę, by wrócić do życia, zaś życie oznaczało coś więcej niż 

bierne - choć pracowite - płynięcie z prądem czasu. 

Ta w sumie przypadkowa wycieczka do Meksyku oraz skradzione 

chwile namiętności u boku praktycznie obcego mężczyzny stanowiły 

katalizator zmian. Marnie czuła się przestawiona na nowe tory, więc nie 
tracąc już ani chwili, odłożyła na bok swoje nowe szale, wyjęła z torebki 

długopis oraz notes i przez następną godzinę zapisywała, co powinna 

zrobić. Zatrzaśnięte na głucho drzwi Szafy Przyjaciółki zaczęły się 
powolutku uchylać. 

Kiedy skończyła, uświadomiła sobie, że jedna godzina natchnienia 

niczego nie zmieni. Opracowanie porządnego planu działania wymagało 

bardzo starannego przemyślenia wielu rzeczy. Potrzebowała ciszy i 

spokoju, więc musiała się gdzieś zaszyć na jakiś czas i nie wracać jeszcze 

RS

background image

69 

 

do bycia wiecznie zaaferowaną mamą wyjątkowo psotnego czterolatka. 

Znała idealne miejsce, w którym mogłaby sobie wszystko 

przemyśleć... 

Zapłaciła rachunek, znalazła telefon, gdyż jej komórka wciąż nie miała 

zasięgu, porozmawiała z rodzicami i z bratem, a gdy już wszystko 

pomyślnie załatwiła, bez chwili zwłoki wróciła do samochodu, wrzuciła 

do odtwarzacza inną płytę i śpiewając, ruszyła na południe. 

Tak, zupełnie zmieniała kierunek. 

Przez całą drogę powrotną do La Playa de la Pisada Marnie 

tłumaczyła sobie, że obecność J.T. nie ma nic, ale to absolutnie nic 

wspólnego z jej decyzją. Ona po prostu potrzebowała spokojnego 

miejsca, gdzie mogłaby nakreślić nowy biznesplan, tylko tyle chwilowo 

pragnęła. Wcale nie myślała o pieszczotach i pocałunkach J.T. Wcale. 

Chwilę po tym, jak zaparkowała przy domku, który znów wynajęła, 

J.T. wyłonił się z wody niczym jakieś greckie bóstwo, gdyż pływał 

zupełnie nago. Ponieważ miał równomiernie brązową skórę, Marnie 

domyśliła się, że przywykł opalać się bez ubrania. Tak, to miejsce nie 
tylko oferowało ciszę i spokój, miało też dodatkowe plusy, trzeba 

przyznać... 

Nie zauważył jej, ponieważ w ogóle nie spojrzał w stronę domku. 

Wytarł się, a potem owinął sobie ręcznik wokół bioder. Marnie nie 

zdołała się powstrzymać. Z całej siły nacisnęła klakson i patrzyła z 
satysfakcją, jak J.T. prawie wyskakuje ze skóry... i zupełnie z ręcznika, 

gdyż ten ześlizgnął się z niego. J.T. zasłonił się ponownie i podszedł do 

Marnie, która stała oparta o maskę samochodu. 

- Wróciłaś - stwierdził z trudnym do odgadnięcia wyrazem twarzy. 

- Tak. 

Jeden kącik jego ust uniósł się leciutko. 
- Czyżbyś czegoś zapomniała? 

Jej spojrzenie odruchowo powędrowało ku jego szerokiej piersi. Nie, 

niczego nie zapomniała. Wszystko było dokładnie takie samo, jak w jej 

pamięci, w której zapisało się na zawsze. 

- Postanowiłam przedłużyć mój pobyt w Meksyku. - Naprawdę? - Na 

RS

background image

70 

 

jego twarzy pojawił się zmysłowy uśmiech. - A cóż takiego wpłynęło 
nagle na zmianę twojej decyzji? 

- To... - Znowu wbrew samej sobie zerknęła na jego tors - ...i owo. 

- Jak długo zostaniesz? 
- Jakiś tydzień lub dwa. Muszę przemyśleć kilka spraw. Potrzebuję się 

skupić, a to dobre miejsce. Sam widok jest inspirujący. 

- To prawda. Będziesz tu miała spokój, bo ja planowałem za kilka dni 

wyjechać. 

- Och! 
Tego nie przewidziała. 

- Przynajmniej tak zamierzałem - uściślił. 

- A już nie zamierzasz? 

- To zależy. 

- Od czego? 
Zawahał się, lecz trwało to tylko przez moment. 

- Chcesz, żebym został? 

Marnie właściwie sama nie wiedziała, czego chce, gdy w grę wchodził 

J.T. Owszem, pragnęła go czysto fizycznie, wcale nie zamierzała sobie 

wmawiać, że nie, lecz nigdy nie należała do osób kierujących się 

impulsem bez oglądania się na ewentualne konsekwencje. Przed pokusą 
dodatkowo powstrzymywała ją świadomość, że dopiero co poznała J.T. i 

że mogli się po tym krótkim romansie już nigdy więcej nie zobaczyć. 
Zresztą Marnie i tak nie zamierzała angażować się w jakikolwiek związek 

z kimś, kto uprawiał niebezpieczny zawód, narażając się różnym 

przestępcom. Nie mogła się w nic wplątywać ze względu na dobro 
Noaha. Potrzeby synka były - i będą - zawsze ważniejsze niż jej własne. 

- Jeśli odpowiem twierdząco, nie będzie to równoznaczne ze zgodą na 

pójście z tobą to łóżka. 

W jego oczach zatańczyły wesołe ogniki. Postąpił krok do przodu i 

Marnie nagle znalazła się w pułapce między rozgrzaną karoserią 

samochodu a chłodnym, jeszcze trochę wilgotnym ciałem J.T. 

- W porządku, ale przynajmniej mogę cię namawiać? 

- Cóż, jeśli musisz... 

RS

background image

71 

 

Niech sobie próbuje, co mi szkodzi, pomyślała, gdy nachylił się i 

pieszczotliwie chwycił ustami jej dolną wargę. 

- Muszę. 

I pocałował ją mocno. 
Wspólnie zabrali się do przygotowywania obiadu, przy czym główny 

ciężar tego zadania wspaniałomyślnie wziął na siebie J.T., gdy Marnie 

wyznała, jak kiedyś zabrała się do smażenia kotletów i w rezultacie 
musiała wzywać straż pożarną. 

- Wciąż mieszkasz w tym domu, czy spłonął do fundamentów? - 

przekomarzał się J.T. 

- Dom dalej stoi i dalej w nim mieszkam. 

- Niech zgadnę... To duży, tradycyjny dom, z trawnikiem dookoła i 

basenem w ogrodzie, otoczony wysokim ogrodzeniem, bo lubisz się 

opalać nago. 

- Masz bujną fantazję. - Usiadła przy stole i zaczęła rozrywać świeżo 

umytą sałatę i wrzucać do salaterki. - Ale twoje pomysły są mało 

praktyczne, bo na północy Michigan tylko wyjątkowy zapaleniec może 
sobie założyć basen w ogrodzie i dbać o jego utrzymanie. U nas lato 

trwa tak krótko, że naprawdę nie warto podejmować podobnego 

wysiłku. Zresztą ogródek z tyłu domu jest nieduży, za to oferuje 
wspaniały widok na Jezioro Górne. 

- A co z opalaniem się nago? 
- Wybacz, muszę cię rozczarować. Aha, uprzedzając twoje następne 

pytanie... Tu też nie zamierzam tego robić. 

Jęknął. 
- Czy przynajmniej trafiłem z opisem domu? 

- Nie. To nieduży parterowy domek z trzema sypialniami i jedną 

łazienką. Nie jest nowy, ma już swoje lata, ale wyremontowaliśmy go 
bardzo porządnie. 

- My? 

Ręce Marnie znieruchomiały. Poczuła, jak znowu napływają 

wspomnienia, tym razem jednak mniej bolesne niż zazwyczaj. 

- Ja i mój mąż - wyjaśniła cicho. 

RS

background image

72 

 

J.T. znieruchomiał, a jego głos stał się lodowaty. 
- O ile mnie pamięć nie myli, powiedziałaś mi któregoś dnia, że nie 

jesteś zamężna. 

Zajęta swoimi myślami Marnie niezwróciła uwagi na wyraz jego 

twarzy i ton głosu. 

- Bo nie jestem. Hal nie żyje. 

Jeszcze nie tak dawno na samą myśl o tym bolało ją serce i łzy 

napływały jej do oczu, lecz tym razem nie poczuła podobnej reakcji. Co 

się z nią działo? 

- Marnie, bardzo mi przykro z powodu twojego męża. 

- To stało się trzy lata temu - rzekła, chociaż J.T. o nic nie pytał. - Lód 

się pod nim załamał, gdy próbował uratować dwóch ludzi na skuterze 

śnieżnym. Udało mu się. To znaczy, udało mu się ich uratować. 

- Musisz za nim tęsknić. 
Tak, tęskniła, był jej pierwszą miłością oraz ojcem Noaha, więc już 

choćby tylko z tych dwóch powodów Hal miał swoje miejsce w jej sercu 

do końca życia. Coś się jednak zmieniło, coś absolutnie podstawowego, 
a Marnie, starając się dociec, jak do tego doszło, uświadomiła sobie, 

gdzie doznała olśnienia - oczywiście na zakupach! Na pierwszych zaku-

pach po trzech latach, gdy w Yumie za namową mamy zaczęła chodzić 
po sklepach. 

- Owszem, gdyż Hal był bardzo dobrym człowiekiem. Ale 

zrozumiałam, że życie toczy się dalej, nawet jeśli my próbujemy tkwić w 

miejscu. 

J.T. podszedł do Marnie, położył dłoń na jej ramieniu i uścisnął, 

dodając tym gestem otuchy. 

- Trzeba dużo odwagi i wewnętrznej siły, żeby ponownie ruszyć z 

miejsca. 

Trzeba też odwagi, by marzyć i zrealizować swoje marzenia, 

pomyślała, a potem podniosła wzrok na J.T. Ujrzała pełen ciepła 

uśmiech na jego twarzy i nagle zadała sobie pytanie, czy własny biznes 

jest aby jedynym marzeniem, które pragnęła zrealizować. 

- Ugotuję ryż - zaoferowała pospiesznie. 

RS

background image

73 

 

Na tyle chyba mogła się porwać, ponieważ na boku pudełka widniała 

bardzo dokładna instrukcja, jak to zrobić. 

- W takim razie pozwól, że najpierw pójdę po gaśnicę -oświadczył J.T. 

Na widok morderczego spojrzenia, jakim został obrzucony, 

przezornie opuścił kuchnię, by rozpalić grill na patio. Kiedy mięso i ryż 

były już gotowe, usiedli razem w kuchni. Słońce właśnie zachodziło, w 

dodatku po przeciwnej stronie domu, więc pomieszczenia od północy 
stały się trochę ponure, lecz Marnie w mig temu zaradziła, zapalając 

świecę, stawiając ją na środku stołu, a potem jeszcze otaczając 
wianuszkiem nazbieranych w ciągu poprzednich dni muszelek. 

J.T. przyglądał się temu z uśmiechem. Ta typowo kobieca troska o to, 

żeby było ładnie i przyjemnie, zawsze mu się podobała. Była to jedna z 

niewielu rzeczy, których mu brakowało po rozwodzie z Terri. 

- Może trochę wina?— zaproponował. 
- Poproszę. 

Tym razem wybrał chianti, włączył spokojną, miłą muzykę, która nie 

miała stwarzać romantycznego nastroju, lecz... domowy. Dopiero dzięki 
tej kolacji zrozumiał, jak bardzo tęsknił do rodzinnych posiłków, 

siedzenia przy stole z kimś bliskim, do zwyczajnej rozmowy - naprawdę 

najzwyczajniejszej w świecie. 

Kiedy był dzieckiem, a potem nastolatkiem, zazwyczaj spierał się przy 

stole z Anne na temat wyższości jednego rodzaju muzyki nad drugim, 
rodzice zaś opowiadali, co się wydarzyło w pracy lub rozmawiali o 

polityce. Odkąd wyprowadził się z domu i zarobił pierwszy milion, 

wszystko przestało być takie proste, gdyż nie tylko szczęścia nie dało się 
kupić za pieniądze - któż wiedział o tym lepiej od niego? - ale też 

prawdziwej zażyłości i przyjaźni. Dopiero w towarzystwie Marnie poczuł 

się swobodnie, więc pomyślał, że chyba to początek czegoś 
poważniejszego, co mogłoby się rozwinąć w coś więcej, gdyby nad tym 

popracować. Oczywiście musiałby w pewnym momencie przyznać się, 

kim jest. Pytanie tylko, czy był na to gotowy. 

- Możesz otworzyć wino? Ja tymczasem nasypię świeżego pieprzu do 

młynka - zaproponował, bo potrzebował pretekstu, żeby zyskać na 

RS

background image

74 

 

czasie i pozbierać myśli. 

A jeśli się mylił? W końcu znał ją zaledwie od kilku dni, podczas gdy z 

Terri spotykał się przed ślubem dwa lata, a potem minęło jeszcze trochę 

czasu, nim wreszcie się przekonał, co ona rzeczywiście do niego czuje. 
Lepiej więc poczekać, nie przyspieszać niczego na siłę, bo przecież z tej 

całej przygody mogło nic nie wyjść. O ile w ogóle dało się to nazwać 

przygodą, skoro Marnie zadeklarowała zdecydowanie, że nie zamierza 
się z nim przespać. 

Wrócił do stołu, postanowiwszy prowadzić lekką, niezobowiązującą 

rozmowę, lecz skończyło się na postanowieniu, gdyż wyrwało mu się 

znienacka: 

- Nie wiem, co się właściwie dzieje. A ty? 

- Jak to co? Jemy obiad. 

- Nie o to mi chodziło. 
Odłożyła widelec, który właśnie wzięła do ręki. 

- Tak, domyśliłam się. Sama nie jestem pewna, ale czy naprawdę 

musimy to teraz rozstrzygać? - Uniosła rękę, widząc, jak J.T. już otwiera 
usta, by odpowiedzieć. - Proszę, pozwól mi dokończyć. Przez ostatnie 

trzy lata doskonale wiedziałam, co robię, ponieważ robiłam wyłącznie 

rzeczy przewidywalne, bezpieczne i oczywiste, sądząc, że jako ma... 
mająca wiele obowiązków osoba nie mogę sobie pozwolić na nic więcej. 

Po raz pierwszy od długiego czasu nie chcę podążać utartą ścieżką i 
właśnie dlatego przyjechałam do Meksyku, bo potrzebuję uciec od ludzi, 

którzy widzą we mnie tylko „biedną Marnie" i muszę wreszcie pomyśleć 

o przyszłości. Mam plany, poważne plany. W życiu trzeba mieć marzenia 
- stwierdziła z żarem w głosie, zaś J.T. zaciekawił się, czy próbowała 

przekonać jego, czy może raczej samą siebie. - Ty jesteś w tym 

wszystkim nieoczekiwaną... 

- Premią? - podsunął usłużnie, gdy się zawahała. Na jej twarzy pojawił 

się uśmiech. 

- Miałam powiedzieć „komplikacją", ale zgadzam się, że faktycznie 

okazałeś się nieoczekiwanym bonusem. Czy możemy zostać 

przyjaciółmi? 

RS

background image

75 

 

To była rozsądna propozycja, lecz mimo to J.T. nie wytrzymał i 

skrzywił się. 

- Słowa, które każdy facet chce usłyszeć najbardziej... - mruknął, 

zarazem sfrustrowany i rozbawiony, a do tego zdziwiony, że można 
odczuwać obie te rzeczy jednocześnie. 

- W następnej kolejności powiesz mi, że jestem wyjątkowy. 

- Bo jesteś. 
- Czyli proponujesz dwa tygodnie przyjaźni. A potem? Chwila ciszy. 

- Potem pewnie każde z nas pójdzie w swoją stronę. 
Ta odpowiedź, której się zresztą spodziewał, utwierdziła go tylko w 

przekonaniu, by na razie trzymać język za zębami i z niczym się nie 

zdradzać przed Marnie. A jednak... Najchętniej przekonałby ją, że to 

wcale nie musi się skończyć po dwóch tygodniach. 

Prawie nie spał tej nocy, bo prześladowała go wizja skąpo ubranej 

Marnie. Czuł się więc, jakby ktoś się z niego naśmiewał, podsycając jego 

pożądanie i nie dając szansy na zaspokojenie. Zerwał się z łóżka ledwie 

godzinę po wscho-dzie słońca i poszedł obudzić przyczynę swojej 
bezsenności 

- niech ona też nie śpi, niech ma za swoje! Ponieważ jednak nie był 

kompletnym barbarzyńcą, zabrał ze sobą cały termos świeżo zaparzonej 
kawy. 

Już miał zapukać do drzwi, gdy ujrzał ją przez okno, jak siedziała przy 

stole w koronkowej bluzeczce na ramiączkach i w krótkich szortach, z 

okularami na nosie, pisząc coś gorączkowo. Przed nią stał zgaszony 

ogarek grubej świecy. J.T. znowu nabrał podejrzeń w stosunku do swojej 
sąsiadki - czy to jednak aby nie dziennikarka? A nawet jeśli nie, to czy 

coś knuła? Zapukał, postanawiając dowiedzieć się prawdy. 

Marnie uniosła głowę, zauważyła go przez okno i zaprosiła gestem, 

żeby wszedł. 

- Byłem przekonany, że jeszcze śpisz. 

- Nie mogłam zasnąć. - Zdjęła okulary i odłożyła je na bok. - Jestem na 

nogach od kilku godzin. 

- Czemu nie mogłaś zasnąć? Myślałaś o mnie? Uśmiechnęła się z 

RS

background image

76 

 

lekkim roztargnieniem. 

- O interesach. 

Zmarszczył brwi, bo przecież pamiętał, że jest barmanką w rodzinnym 

pubie. Nie wydawało mu się, by w tym zawodzie wstawało się przed 
świtem i robiło notatki. 

- Coś nie tak? - spytała na widok marsa na jego czole. J.T. postanowił 

grać na zwłokę. 

- Masz jakieś kubki? Przyniosłem coś, czym można je napełnić. 

- Na myśl o kawie Marnie natychmiast zapomniała o swoim pytaniu, 

szybko skoczyła do kuchni i wróciła z dwoma kubkami. 

- A co to za interesy, którymi zajmujesz się o tak nieprzyzwoitej 

godzinie? - zagadnął niby od niechcenia J.T., siadając przy stole. 

Starał się rozszyfrować jej notatki, lecz bez większego powodzenia, 

ponieważ Marnie nie miała najładniejszego charakteru pisma, w 
dodatku próbował czytać do góry nogami. Chyba zauważyła jego wysiłki, 

gdyż pozbierała kartki, odwróciła je i postawiła na nich kubek. 

- To tylko taki jeden pomysł, który od jakiegoś czasu chodzi mi po 

głowie. 

Czy mu się wydawało, czy Marnie próbowała go zbyć? Wskazał na 

zapiski. 

- Mogę rzucić okiem? 

- Nie! - odparła ostro, po czym uśmiechnęła się, by złagodzić swoją 

odmowę. - To dopiero wstępne notatki, pewnie uznałbyś je za stek 

bzdur. Ja sama mam wątpliwości, czy jest w tym jakiś sens. Wcale się nie 

zdziwię, jeśli się okaże, że moje pomysły to czyste mrzonki. Pyszna kawa 
- dodała, zmieniając temat. 

J.T. postanowił chwilowo jej odpuścić. 

- Pierwsza kawa zawsze smakuje najlepiej - stwierdził. 
- Chciałam iść na spacer po plaży, kiedy skończę. Pójdziesz ze mną? 

- Chętniej bym pobiegł. Zróbmy sobie jogging zamiast spaceru. 

- Niespecjalnie lubię biegać. 

- Pewnie nie masz kondycji i boisz się, że szybko spuchniesz. 

Marnie spojrzała na niego z wyzwaniem w oczach. 

RS

background image

77 

 

- Zobaczymy... Ale to ja dyktuję tempo. 
- Oczywiście. 

Przebiegli jakieś półtora kilometra, gdy Marnie złamała się i 

przyznała, że więcej nie da rady i musi odpocząć. J.T. zachował się jak 
prawdziwy dżentelmen i udał, że on też chętnie przespaceruje się z 

powrotem, zamiast biec. Po drodze Marnie nazbierała całą garść swoich 

ulubionych muszelek, które ułożyła na stole, gdy weszli na patio i usiedli 
w wiklinowych fotelach. 

- Co za cudowny dzień - rzekła, wystawiając twarz na pieszczoty 

słońca. 

Nie pamiętała, kiedy ostatni raz czuła się równie szczęśliwa, pełna 

nadziei i planów na przyszłość. Pomyślała o swoich notatkach, o 

rzeczach, które zamierzała zrobić od razu po powrocie do Chance 

Harbor. Wcale nie uważała swojego projektu za mrzonkę, chociaż 
właśnie to usłyszał od niej J.T. Po prostu nie czuła się jeszcze gotowa, by 

mówić o swoich marzeniach. 

- Zamierzam założyć własny biznes - wyrwało jej się nagle. Ze 

zdumieniem potrząsnęła głową, po czym z zakłopotaniem zerknęła na 

swego towarzysza. - Nie do wiary, że ci o tym powiedziałam, od trzech 

lat nawet sama przed sobą się do tego nie przyznawałam. 

- Zdziwiłabyś się, gdybyś wiedziała, jak często ludzie mi się zwierzają 

ze swoich planów... I co to miałby być za biznes? Powiesz mi? 

- Wysyłkowa sprzedaż ubrań i dodatków, na początek tylko damskich. 

Może z czasem zajęłabym się też modą męską i dziecięcą, a w odległej 

przyszłości również artykułami dekoracyjnymi. 

- Na rozkręcenie interesu potrzeba sporo pieniędzy - zauważył. 

- Jakbym tego nie wiedziała! Właśnie to było największą przeszkodą. 

- A już nie jest? 
- I tak, i nie. Istnieją programy wspierające przedsiębiorczość kobiet, 

w ramach których są oferowane nisko oprocentowane kredyty. Podczas 

pobytu w Meksyku uświadomiłam sobie jednak, że istnieje jeszcze jedno 

źródło finansowania, do którego mogłabym sięgnąć, gdyby inne opcje 

zawiodły - zdradziła z wahaniem, nie zauważając coraz bardziej ponurej 

RS

background image

78 

 

miny J.T. 

Myślała o pieniądzach, które dostała z ubezpieczenia po śmierci Hala, 

a które przeznaczyła na przyszłą edukację Noaha. Nie dałoby się nazwać 

tego fortuną, jednak wystarczyłoby na początek. Do tej pory Marnie 
nawet nie śmiała rozważać możliwości sięgnięcia po te pieniądze, lecz w 

ciągu ostatnich dni zrozumiała, że nawet gdyby nie powiodło jej się w 

interesach i została w przysłowiowej jednej koszuli na grzbiecie, to i tak 
uda jej się wysłać syna na studia - po prostu zaciągnie pożyczkę pod 

zastaw domu. W dodatku nie zaszkodzi, gdy Noah będzie widział, że 
jego matka potrafi ciężko pracować, by zrealizować swoje marzenia, a 

nie tylko zadowala się tym, co zesłał los. 

Trzeba zawsze iść za głosem serca... 

Tak mówił Hal, lecz jego marzenia ograniczały się do posiadania żony, 

dziecka i domku w rodzinnym miasteczku. Jemu to wystarczało, a 
tymczasem Marnie potrzebowała czegoś więcej - znacznie więcej, co 

wcale nie świadczyło o zachłanności, tylko o ambicji. 

- A cóż to za źródło? - spytał J.T. 
Marnie nie odważyła się przyznać, że chce sięgnąć po fundusz 

odłożony na edukację dziecka, bo to zabrzmiałoby bardzo egoistycznie, 

więc zamiast zdradzić prawdę, mrugnęła wesoło i rzekła żartobliwym 
tonem: 

- Muszę znaleźć bogatego sponsora. 
J.T. bacznie obserwował wyraz twarzy Marnie, na której najpierw 

pojawiło się podekscytowanie, gdy mówiła o swoim projekcie, potem 

poczucie winy, wreszcie udawana wesołość. Czy to on miał być tym 
bogatym sponsorem, owym źródełkiem, z którego zamierzała czerpać? 

Poczuł głębokie rozczarowanie. Wielokrotnie członkowie rodziny, 

przyjaciele, znajomi, a czasem nawet obcy ludzie zwracali się do niego z 
prośbą o finansowe wsparcie ich różnych zamierzeń. Nie potrafiłby 

zliczyć, ile nieoprocentowanych pożyczek udzielił w ten sposób, nie 

zwracał też uwagi, czy dług mu oddano, gdyż przy swoich dochodach 

mógł sobie nie zaprzątać tym głowy. Czasem tylko męczyło go, że ludzie 

traktują go jak jednoosobowy bank. 

RS

background image

79 

 

Wstrzymał oddech, czekając, aż Marnie poprosi go o pożyczkę. 

Pewnie już dodała dwa do dwóch i skojarzyła, że niejaki Lundy o 

inicjałach J.T. to Jonathan Thomas Lundy, prezes i założyciel generującej 

ogromne zyski firmy Tracker Operating Systems, jeden z najbogatszych 
biznesmenów, a nawet jeśli jeszcze na to nie wpadła, to warunki, w 

jakich mieszkał na tej meksykańskiej plaży, zdradzały aż nadto wyraźnie, 

jakie sumy miał do dyspozycji. 

I Marnie rzeczywiście spytała go... 

- Co będzie na śniadanie? 
- Na śniadanie? 

- Aha. No wiesz, na przykład jajecznica, parówki i podobne konkrety. 

Umieram z głodu po tym całym bieganiu. 

- Kuchnia jest tam. - Wskazał, czując niewyobrażalną ulgę, że zależało 

jej tylko na jedzeniu. 

Uśmiechnęła się, wkładając w to cały swój wdzięk, a miała go 

wyjątkowo dużo. 

- Ale ty lepiej gotujesz. 
I J.T., który zatrudniał kilkadziesiąt tysięcy ludzi, zaś w swoim domu w 

Dolinie Krzemowej miał służbę na każde skinienie ręki, bez namysłu 

wstał z fotela, by spełnić życzenie Marnie LaRue. 

 

 
 

 

 
 

 

 
 

 

 

 

 

RS

background image

80 

 

ROZDZIAŁ ÓSMY 

  kuchni jesteś prawdziwym geniuszem, J.T. - stwierdziła z 
całym przekonaniem, odsuwając się od stołu syta i za-

dowolona. 

Nareszcie dla odmiany ktoś skakał wokół niej. Nie tylko się najadła i 

wcale nie musiała w tym celu gotować, ale J.T. jako prawdziwy 

gospodarz nie pozwolił jej sprzątnąć ze stołu. Nim Marnie zdążyła dopić 
kawę, już wziął się do zmywania, przy czym okazało się, że nawet z 

nonszalancko przerzuconą przez ramię ściereczką wyglądał bardzo 

seksownie. 

- Dzięki - odparł z uśmiechem. 

Pomyślała, że podczas rozmowy na patio sprawiał wrażenie spiętego i 

zachowywał się z dziwnym dystansem, ale może tylko jej się tak 

wydawało, gdyż znów panowała między nimi przyjazna atmosfera. 

- Gdzie się nauczyłeś tak gotować? 
- Od matki, bo nie chciała, żebym umarł z głodu, kiedy 

przeprowadziłem się na własne śmieci. 

- Czekaj, niech zgadnę. Cały czas jechałeś na pizzy? 

- Rozmawiałaś z moją matką? 

- Nie musiałam. Na zapominaj, że mam brata, więc wiem, jak i czym 

odżywia się samotny mężczyzna. Fast foody plus gotowe mrożone 

obiady, W końcu Masonowi to zbrzydło i zaczął coś tam pichcić, 

korzystając z tego, że mama swego czasu próbowała nauczyć nas 
gotowania. 

- A jak te próby zaowocowały w twoim przypadku? Posłała mu groźne 

spojrzenie. 

- Umiem nastawić wodę i włączyć mikrofalówkę. 

- Widzę, że masz prawdziwy talent kulinarny. 
- Nie będę się zniżać do reagowania na uszczypliwe uwagi - 

oświadczyła. - Mówiłeś o swojej matce... Często widujesz rodziców? 

- Ostatnio dość rzadko, bo mam naprawdę dużo pracy. 

RS

background image

81 

 

- Która w dodatku zmusza cię do nieustannych podróży. 
- Właśnie... - Zakasłał, starając się ukryć zakłopotanie. - Wiesz co? 

Szkoda marnować taki piękny dzień, siedząc w domu, zwłaszcza że 

nawet tutaj w kwietniu pogoda potrafi być kapryśna, więc nie wiadomo, 
czy jutro nie zrobi się chłodno i deszczowo. - Ściągnął ściereczkę z 

ramienia i wytarł dłonie. 

Marnie wyjrzała przez okno, lecz nie dostrzegła na niebie ani jednej 

chmurki, więc przynajmniej tego dnia na pewno nie zanosiło się na 

deszcz. 

- Co proponujesz? 

- Kolejną wycieczkę samochodową, jeśli masz ochotę. 

- Może mam. - Uśmiechnęła się. - Myślisz o jakimś konkretnym 

miejscu? 

- Tak. Tym razem pojechalibyśmy na południe do El Rosario, 

moglibyśmy też skoczyć trochę bardziej w głąb lądu, do Cataviny. To 

bardzo malowniczy rejon, suchy, pełen kaktusów i skał o dziwnych 

kształtach. Trafiają się nawet malowidła naskalne. Gdybyś wzięła aparat, 
miałabyś ciekawy materiał do zdjęć. 

- Wygląda na to, że czeka nas całodzienna wycieczka. Sprawdził 

godzinę, po czym w zamyśleniu potarł brodę. 

- Albo i dłuższa. Lepiej spakuj jakieś rzeczy, gdyby przyszło nam gdzieś 

nocować. 

Marnie spojrzała na niego podejrzliwie, jej oczy się zwęziły. 

- Nocować? 

- Jest już prawie dziesiąta. Wyruszymy o... Pewnie chciałabyś wziąć 

prysznic przed podróżą? 

- Co to za pytanie? Oczywiście! 

- W takim razie wyjedziemy dopiero w połowie dnia. Do El Rosario są 

dwie godziny, do Cataviny następne dwie. - Z najzupełniej niewinną 

miną wzruszył ramionami. - Powinniśmy być przygotowani na różne 

ewentualności. 

- A nie planujesz tego po to, by dobrać się do mnie w pokoju 

hotelowym? 

RS

background image

82 

 

Po jego niewinnej minie nie został nawet ślad, gdy J.T. posłał Marnie 

tak zabójczy uśmiech, że natychmiast serce podskoczyło jej w piersi. 

- Niczego nie planuję, ale wcale nie ukrywam, że na to liczę. Chcę 

ciebie, Marnie. 

Popatrzyli na siebie ponad stołem. Chociaż J.T. wciąż trzymał w ręku 

ściereczkę, nie wyglądał ani trochę zabawnie. Wydawał się całkiem 

niebezpieczny. 

- Proszę, proszę... - wymamrotała Marnie, która wyjątkowo nie 

wiedziała, co odpowiedzieć. Zawsze mówiła to, co myśli, lecz w tym 
momencie nie myślała zupełnie nic. Jej umysł był doskonale pusty. 

- Dlatego uczciwie cię ostrzegam - ciągnął. - Znam twoje zdanie w 

kwestii przespania się ze mną, więc ja też stawiam sprawę zupełnie 

jasno. Pragnę cię. Wcale tego nie chciałem, wcale nie jestem pewien, 

czy mi się to podoba. Po prostu stwierdzam fakt, a z faktami się nie 
dyskutuje. 

- Kiedy my się ledwo znamy - wyszeptała, częściowo starając się 

przekonać jego, a częściowo samą siebie, gdyż znów poczuła, jak bardzo 
kusi ją perspektywa romansu z J.T. 

Skinął głową, zgadzając się z nią. 

- Owszem, ale zamierzam to zmienić, zaczynając od dzisiaj. I co teraz 

powiesz? Nadal nasz ochotę na wycieczkę? 

Zawahała się, zastanawiając się nad tym, co właśnie usłyszała. 
Chcę ciebie... 

Po tym, co się między nimi wydarzyło, to stwierdzenie nie zaskoczyło 

jej. W dodatku padło już wcześniej z ust J.T. Co innego jednak, gdy mówi 
się takie słowa pośród gorących pieszczot, a co innego, gdy wypowiada 

się je podczas porannej pogawędki przy kuchennym stole. W tym 

drugim przypadku brzmią... bardziej wiarygodnie. I nawet bardziej 
intymnie. 

- Jeśli powiem, że nadal mam ochotę, oznacza to zgodę na wycieczkę, 

a nie na wszystko, co proponujesz - zastrzegła się. 

- Rozumiem. 

J.T. nie wiedział, co go skłoniło do zadeklarowania, że poznają się 

RS

background image

83 

 

lepiej, w każdym razie dotrzymał obietnicy i podczas drogi do El Rosario 
zdążył powiedzieć Marnie znacznie więcej o sobie, niż zawierał jego 

oficjalny życiorys. Nadal nie zamierzał zdradzać jej całej prawdy, lecz i 

tak dowiedziała się całkiem sporo. 

- Moja siostra Anne jest fotograficzką. W grudniu miała swoją 

pierwszą indywidualną wystawę w galerii, całkiem dobrze przyjętą. 

Mieszka pod San Francisco, w sumie niedaleko ode mnie. 

- Mieszkasz w Kalifornii? 

- Tak - rzekł, po czym zaryzykował i wyznał: - W Dolinie Krzemowej. 
- O mój Boże! - wykrzyknęła nagle Marnie. 

J.T. wstrzymał oddech. Czyli odgadła w końcu, kim on jest. 

- To ona robiła te zdjęcia, które wiszą u ciebie w salonie w La Playa de 

la Pisada? - spytała Marnie, zaskakując go nie wiadomo który raz. 

- Ona. - Odetchnął z ogromną ulgą i nawet się uśmiechnął. - Ma oko, 

prawda? 

- Ma znakomite oko. Miło mi słyszeć, że to prace twojej siostry. 

- Dlaczego? 
- Wyszedłeś na zdjęciu bardzo naturalnie, więc musiała cię 

fotografować bliska osoba, z którą dobrze się czułeś. Myślałam, że to 

kochanka - wyznała. 

Zaskoczony tym wyznaniem, zerknął na nią i ujrzał, jak się rumieni. 

Była o niego zazdrosna? I czemu ten fakt sprawił mu aż taką 
przyjemność? 

- Bardzo jesteś zżyty z Anne? - spytała pospiesznie. 

- Tak. Rodzice zaadoptowali ją jako małe dziecko. Na początku wcale 

jej nie lubiłem, pewnie nie podobało mi się, że przestałem być pępkiem 

świata - zdradził z krzywym uśmiechem. - Miałem wtedy osiem lat, ona 

dwa, a do tego tyle uroku, że szybko i ja zakochałem się w niej tak samo 
jak moi rodzice. Owszem, chodziłem naburmuszony, gdy ruszała moje 

zabawki, ale byłem dumny z roli starszego brata. Powiem ci, że to fajne 

uczucie. 

Marnie uśmiechnęła się szeroko, przypominając sobie swoje 

dzieciństwo. Upływ czasu sprawił, że nieprzyjemne wspomnienia 

RS

background image

84 

 

zbladły, z kolei miłe stały się jeszcze milsze i nabrały kolorów. Tak, 
niezależnie od awantur z bratem, nieporozumień z rodzicami i 

wszystkich typowych burz okresu dorastania, miała bardzo szczęśliwe 

dzieciństwo i młodość, co nie aż tak wiele osób mogło o sobie 
powiedzieć. Ucieszyło ją, że J.T. ma podobne doświadczenia i jest tak 

samo zżyty z siostrą, jak ona z Masonem. 

- Fajnie jest być młodszą siostrą - stwierdziła w odpowiedzi. - Między 

mną a bratem jest pięć łat różnicy. Jako dzieci darliśmy koty, za to 

teraz... Przede wszystkim wiem, że mogę na niego liczyć. Gdybym w tej 
chwili zadzwoniła, potrzebując jego pomocy, wsiadłby w pierwszy 

samolot i przyleciał do mnie, nie zadając zbędnych pytań. 

- Anne postąpiłaby tak samo. 

- Opowiedz mi o swoich rodzicach. Też mieszkają w Kalifornii? 

- Tak. Kilka lat temu przeszli na emeryturę i kupili dom niedaleko nas. 

Nie mogą doczekać się wnuków, więc usilnie swatają Anne z synem 

swoich najbliższych sąsiadów - dodał ze śmiechem. 

- A ciebie nie próbują wyswatać? 
- Nie, już zrezygnowali. 

Minął się z prawdą, gdyż nie dalej jak miesiąc temu mama próbowała 

mu wcisnąć numer do pewnej wyjątkowo miłej asystentki swojego 
lekarza. J.T. stanowczo odmówił spotykania się z jakąś nieznajomą, 

ponieważ za kawalerskich czasów parę razy umówił się na randkę w 
ciemno i nie miał dobrych doświadczeń. Kobiety narzucały mu się, choć 

wtedy jeszcze nie był miliarderem, ani nie otrzymał tytułu 

Najsek-sowniejszego Prezesa Zarządu, przyznanego mu przez jeden z 
najpopularniejszych magazynów kobiecych. 

- Rozumiem, że pochodzisz z Kalifornii? 

- Nie, z Iowy. 
Aż otworzyła usta ze zdziwienia. 

- Byłeś rolnikiem? 

- Po pierwsze jestem ze stolicy, Des Moines, po drugie Iowa to nie 

tylko uprawa kukurydzy. 

- Czemu przeniosłeś się do Kalifornii? 

RS

background image

85 

 

- Dostałem stypendium Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles. 
Wyciągnęła rękę i pomacała biceps J.T. 

- Sportowe? 

- Akademickie. 
- Naprawdę? - Zorientowała się, że taka reakcja mogła zabrzmieć 

obraźliwie, więc spróbowała zmienić swoją wypowiedź w komplement: - 

Zaskoczyłeś mnie, bo jesteś zbudowany jak prawdziwy sportowiec. Ile ty 
masz wzrostu? Metr osiemdziesiąt parę, nie? 

- Metr dziewięćdziesiąt. 
- Och... No i jesteś taki... muskularny. 

- Miło mi. 

Przysiągłby, że znowu się zarumieniła. 

- Pewnie należałeś na studiach do drużyny sportowej. Omal nie 

wybuchnął śmiechem, ale powstrzymał się, gdyż 

musiałby za długo wyjaśniać, skąd taka reakcja. Nie wspominał ciepło 

okresu studiów ani swoich kolegów. Obecnie jego wiedza informatyczna 

była wysoko ceniona i przynosiła mu krocie, lecz wtedy jego pasja nie 
czyniła go bynajmniej duszą towarzystwa i nie zyskiwała mu 

powszechnej życzliwości, podobnie jak fakt, że przy swoim wzroście 

bardzo długo pozostawał chudy jak tyczka, co jeszcze umacniało jego 
wizerunek maniaka komputerowego, który ma mięśnie tylko w palcach, 

bo te trzymają myszkę i stukają w klawiaturę. 

- Nie trafiłaś. Ćwiczę, ale sport nie jest moją pasją. 

- A co nią jest? 

- Komputery. 
Marnie zaczęła się śmiać. 

- Ty? Komputerowiec? Z takim wyglądem? Jakoś nie potrafię w to 

uwierzyć. 

- A jednak to prawda. 

- Ale dlaczego akurat komputery? - spytała z autentycznym 

zaciekawieniem. 

Równie dobrze mogłaby go spytać, czemu oddycha. Złapał bakcyla 

jako nastolatek na pierwszych zajęciach na kursie programowania. Gdy 

RS

background image

86 

 

koledzy podziwiali słynnych sportowców, jego fascynowali najwięksi 
programiści, i to im pragnął dorównać. Udało mu się. Stworzył 

innowacyjny system oprogramowania, śmiało konkurujący z najbardziej 

znanymi. 

- Ponieważ to niesamowite, że można niewiarygodnie dużo zrobić za 

pomocą kilku kliknięć w klawiaturę. 

- Mnie najnowsze zdobycze technologiczne trochę przerażają - 

przyznała się. 

- Może idź na kurs komputerowy? Kiedy już zrozumiesz podstawy, 

oswoisz się i dalej pójdzie ci łatwiej. 

- Poszłam na kurs tej zimy. Podstawy jako tako opanowałam, nawet 

udało mi się zastosować tę wiedzę w praktyce. Prowadzenie rachunków 

naszego pubu idzie mi teraz sprawniej niż wtedy, gdy liczyłam sama. 

Jednak wszystko to, co wykracza poza podstawy... Równie dobrze 
mogłabym siedzieć na tureckim kazaniu. - Naraz zerknęła na niego z 

ukosa. - Jeśli mi powiesz, że ten język też znasz, to chyba coś ci zrobię. 

- Nie, nie znam. Jeszcze. A wracając do komputerów, naprawdę 

warto poświęcić czas i wysiłek, by nauczyć się nimi posługiwać, bo to 

potem zawsze procentuje. Jeśli myślisz poważnie o założeniu własnego 

interesu, ta wiedza będzie ci niezbędna. 

Twarz Marnie rozjaśniła się, a J.T. od razu zrozumiał, że ma do 

czynienia z osobą ambitną i zdeterminowaną. 

- Oczywiście, że myślę poważnie. Już zaplanowałam, jak powinna 

wyglądać strona internetowa mojej firmy. W dzisiejszych czasach 

sprzedaż wysyłkowa nie może opierać się wyłącznie na tradycyjnych 
metodach. Coraz więcej osób kupuje za pośrednictwem internetu. 

- No właśnie. Komputery zupełnie zmieniły nasze życie. Nie 

wychodząc z domu, mamy dostęp do wielu usług, możemy robić zakupy, 
dokonywać operacji finansowych, swobodnie się ze sobą komunikować. 

Zobacz, ile rzeczy stało się łatwiejszych dzięki komputerom i nowym 

oprogramowaniom. 

- Rzeczywiście, gdzie byśmy byli bez gier w telefonach komórkowych i 

bez możliwości ściągania pirackich nagrań z sieci? - zakpiła. 

RS

background image

87 

 

J.T. nie dał się zbić z tropu. 
- Musisz jednak przyznać, że tak samo jak wynalezienie samolotu i 

telefonu, komputery oraz internet raz na zawsze zmieniły oblicze 

świata. Można się swobodnie kontaktować z osobami mieszkającymi po 
drugiej stronie Ziemi, granice i odległości nie mają znaczenia. Stajemy 

się sobie bliżsi, zapominamy o różnicach, skupiamy na tym, co nas łączy. 

- Zdaniem niektórych ten wspaniały wynalazek wcale nas nie łączy, 

tylko dzieli, bo zamiast wyjść z domu i spotkać się z przyjaciółmi, ludzie 

tkwią przed monitorem, kontaktując się z kimś, kogo nigdy naprawdę 
nie zobaczą. W dodatku nie mają pojęcia, czy tamten nie kłamie, 

podając się za bogatego albo przystojnego, albo osobę wolnego stanu. 

Nawet zdjęcia nie są żadnym dowodem, ponieważ nie ma gwarancji, że 

jest na nich właśnie ta osoba. 

- Wirtualna rzeczywistość... Ale skąd w ogóle wiemy, co jest 

rzeczywiste, a co nie? - mruknął filozoficznie. 

- A ja cenię prawdę - zadeklarowała stanowczo Marnie. - 

Rzeczywistość to fakty, nie jakieś konfabulacje, z którymi nam 
wygodniej albo przyjemniej. Nie można zmienić tego, kim się jest. 

- Nie, ale można troszkę poudawać. Co w tym złego? 

- Poczytaj sobie w gazetach o różnych zboczeńcach, którzy udają 

przez internet kogoś zupełnie innego, i o ich nastoletnich ofiarach. 

- Punkt dla ciebie - przyznał i postanowił nie ciągnąć dalej tego 

konkretnego wątku, gdyż uświadomił sobie, że tak naprawdę próbował 

na siłę znaleźć usprawiedliwienie dla samego siebie, bo przecież do tej 

pory nie zdradził Marnie, kim jest. Nie zamierzał jednak kończyć 
rozmowy o komputerach negatywną konkluzją. - Wszystkiego można 

użyć w złym celu, nawet najwspanialszego wynalazku, a moim zdaniem 

komputer to największy wynalazek dwudziestego wieku. Pomyśl tylko, 
jak wyglądałby świat, gdyby nie... 

I przez następnych kilka minut rozwijał temat, zaś Marnie, która nie 

odróżniała bita od bajta, słuchała go z przyjemnością, gdyż prawdziwa 

pasja była czymś, co doskonale rozumiała. 

- Gdybyś kiedyś musiał rzucić dotychczasową pracę, to może spróbuj 

RS

background image

88 

 

zostać programistą - rzekła, gdy dojeżdżali do El Rosario. 

J.T. już otworzył usta, by coś powiedzieć, ale zreflektował się w 

ostatniej chwili i tylko się uśmiechnął, chociaż powinien był wreszcie 

rozwiać iluzje dotyczące swojej osoby. Uchodzenie za łowcę nagród 
odpowiadało mu jednak, i to z dwóch powodów. Po pierwsze ściganie 

przestępców poszukiwanych listem gończym wydawało się zajęciem 

znacznie bardziej męskim niż przesiadywanie za biurkiem. Który z 
mężczyzn nie hołubił w głębi duszy marzenia o byciu samotnym łowcą, 

który nieustannie stawia czoło niebezpieczeństwom? Bycie programistą, 
a nawet prezesem zarządu wydawało się mdłe i nieciekawe w 

porównaniu z „prawdziwym" życiem odważnego awanturnika, 

zwłaszcza gdy pominąć kwestię wynagrodzenia. 

Po drugie wiadomo, jak postępuje ten, kto się raz sparzył. Terri 

zależało wyłącznie na jego pieniądzach, zaś Marnie wspomniała o 
szukaniu bogatego sponsora, dlatego też musi się najpierw upewnić co 

do jej intencji, zanim się przed nią odsłoni. Zresztą nigdzie nie było 

powiedziane, że ich związek, o ile w ogóle można było to tak nazwać, 
nie wykroczy poza fazę wakacyjnego flirtu. Dlatego też J.T. postanowił w 

tej jednej kwestii nadal trzymać język za zębami. 

- To teraz ty opowiedz mi o sobie - zaproponował, zerknął w bok i 

omiótł ją szybkim spojrzeniem. - Założę się, że byłaś cheerleaderką. 

- Przyznaję się do winy. - I królową balów. 
- Nie będę się wypierać. Wygrałam też konkurs na najpiękniejszy 

uśmiech - zdradziła. Oczywiście z przepięknym uśmiechem. - Ale to nie 

znaczy, że nie mam nic w głowie. W porządku, nie należę do Mensy, nie 
mam tak wysokiego IQ, lecz dostałam dyplom z wyróżnieniem. A ty? 

On zebrał wszystkie możliwe honory, wyróżnienia i zaszczyty, lecz nie 

zamierzał o tym mówić, ponieważ okupił swoje sukcesy naukowe zbyt 
dużym kosztem osobistym, toteż nie były to dla niego miłe 

wspomnienia. 

- Ja też nie mam siana w głowie, należałem do klubu dyskusyjnego. 

Czekał, aż ona znowu wybuchnie śmiechem, tymczasem ku jego 

zaskoczeniu Marnie spytała cicho i dziwnie poważnie: 

RS

background image

89 

 

- Czy u was na studiach był przypadkiem klub szachowy? 
- Aha. Patrzysz na kapitana drużyny, która trzy razy z rzędu wygrała 

turniej ogólnostanowy. 

- O Boże! 
- Co się stało? - Zaczął zjeżdżać na pobocze, by zatrzymać samochód, 

gdyż Marnie nagle straszliwie zbladła. - Co ci jest? 

- Nic, jedź dalej, proszę. Chyba coś zjadłam... Już mi przechodzi, 

słowo. 

Ale wcale jej nie przeszło. Czuła się coraz bardziej wytrącona z 

równowagi, ponieważ J.T. z każdym dniem stawał się coraz większą 

komplikacją. Naprawdę nie było się do czego przyczepić - bystry, 

seksowny, z poczuciem humoru, zabójczo przystojny. 

I niebezpieczny. 

Nie, nie z racji swojego zawodu, chociaż już to było wystarczająco 

groźne samo w sobie, ale z racji tego, co z nią robił. 

A szczególnie z jej sercem. 

 
 

 

 
 

 
 

 

 
 

 

 
 

 

 

 

 

RS

background image

90 

 

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

opołudnie spędzili, wędrując po skalistych okolicach dookoła 
Cataviny, których surowa uroda przypominała Marnie 

wyrzeźbione przez lodowce rejony Górnego Półwyspu, na 

którym mieszkała. W Michigan brakowało jedynie kaktusów i tak 

majestatycznie wyglądających gór, wznoszących się malowniczo w tle. 

Marnie co chwila wyjmowała z plecaczka aparat i robiła zdjęcia. 

Plecaczek był od Gucciego, skórzany, bardzo elegancki, więc często 

służył jej jako torebka. Kupiła go na wyprzedaży, gdy pojechali z Halem 

na wycieczkę do Chicago niedługo po ślubie. To były szczęśliwe czasy, 
pomyślała, gładząc palcami mięciutką brązową skórę. 

Przeniosła spojrzenie na J.T. stojącego obok niej jak cierpliwy 

przewodnik. Mrużył oczy od słońca i uśmiechał się leniwie. Ledwie parę 

minut wcześniej całował Marnie do nieprzytomności. To też był 

szczęśliwy czas, uświadomiła sobie nagle. 

- Możesz stanąć tam przy skałach? - spytała, gdy na nią spojrzał. - 

Chciałabym ci zrobić zdjęcie z tym wielkim kaktusem za plecami. 

Zawahał się, a potem stanął we wskazanym przez nią miejscu i już po 

chwili Marnie miała jego podobiznę zamkniętą w swoim małym, tanim 

aparacie, choć właściwie mogłaby się bez tego obejść, gdyż J.T. zapisał 

się w jej pamięci równie wiernie. Nie tylko jego wygląd robił na niej 

ogromne wrażenie, ale także jego charakter, inteligencja, umiejętność 

śmiania się z samego siebie. Ten człowiek posiadał zaskakująco bogate 
wnętrze, co budziło w Marnie dwa sprzeczne pragnienia - poznać go jak 

najlepiej, zanurzyć się w niego, a jednocześnie trzymać się na dystans, 
by nie pogrążyć się po czubek głowy. 

- A może chciałabyś trochę odpocząć? 

- Tak. Nie! Ściągnął brwi. 
- Albo jedno, albo drugie. Zmęczyłaś się czy nie? 

- Tylko chodzeniem. 

- A co innego miałoby cię zmęczyć? 

RS

background image

91 

 

Marnie miała ochotę kopnąć samą siebie za to, co jej się tak głupio 

wyrwało. 

- Zwiedzanie - odparła i pospieszyła w stronę głazu, na którym można 

było wygodnie usiąść. 

J.T. zaoferował jej do picia wodę, zaś do jedzenia mieszankę 

orzeszków, migdałów, nasion słonecznika i rodzynek. 

- A gdzie czekolada? - spytała Marnie, przyglądając się temu, co 

wysypał jej na dłoń z papierowej brązowej torby. 

- Do takich mieszanek nie dodaje się czekolady. 
- Nieprawda, w niektórych są orzeszki w czekoladzie. -Zerknęła na 

niego z ukosa. - Chyba nawet jest przepis, który nakazuje, żeby w 

podobnej mieszance była taka sama zawartość cukru jak soli. 

- Sam ją przygotowałem i z przepisami producenta, czyli moimi, jest 

zgodna. A cukier masz w rodzynkach, łakomczuchu. - Wrzucił sobie do 
ust pełną garść mieszanki. 

- Kiedy one są strasznie stare. Zobacz, jakie pomarszczone. - Z 

poważną miną podsunęła mu dłoń pod nos, by mógł dokonać inspekcji. 

- Wszystkie rodzynki są pomarszczone. 

- Tak, ale te wyjątkowo - narzekała, z coraz większym trudem 

powściągając uśmiech i ukrywając, że cały czas tylko się przekomarza. - I 
takie rodzynki się nie liczą, powinny być oblane białą czekoladą. To 

wcale nie jest profesjonalna mieszanka. 

- Jest. Ręczę za to. 

- Kiedy ja bym chciała czekoladę. - Tym razem nie zdołała już dłużej 

udawać powagi. 

J.T. złapał Marnie, poderwał ją z głazu, przycisnął mocno do siebie i 

zaczął całować do utraty tchu. Potem przesunął ustami po gładkim 

policzku, wycałował ucho, a na koniec pieszczot ugryzł je leciutko, na co 
pod nią aż ugięły się kolana. 

- Zgodnie z twoim życzeniem dodałem do naszego posiłku czegoś 

słodkiego. - Uśmiechnął się. - Chociaż te twoje piękne usta potrafią też 

być dość cierpkie... Zawsze jesteś taka przekorna? 

- Zawsze. To dar. 

RS

background image

92 

 

- Z mojego punktu widzenia raczej dopust boży. Marnie chwyciła go, 

gwałtownie przyciągnęła do siebie i pocałowała, a jej język z taką werwą 

zapuścił się w głąb jego ust, z jaką ona sama wędrowała po okolicach 

Cataviny. Zakończyła, czule przygryzając dolną wargę J.T., któremu 
wyrwał się cichutki jęk rozkoszy, co napełniło Marnie satysfakcją. Nikt 

nie mógł powiedzieć, że tylko brała, a nie umiała dawać. 

- To co mówiłeś na temat mojej przekory? 
- Dar. Zdecydowanie dar - zapewnił. 

Godzinę później doszli do wniosku, że autorska mieszanka J.T. to 

jednak trochę za mało dla pary wędrowców. 

- Znam takie miejsce niecałą godzinę drogi stąd, gdzie nie dają co 

prawda żadnych frykasów, za to można się porządnie najeść. 

Senor Lundy, miło pana znowu widzieć. - Juanita Garza, właścicielka 

lokalu, powitała go po hiszpańsku. - Tym razem też pan przywiózł ładną 
panią. Ta nawet ładniejsza niż poprzednia - dodała żartobliwym tonem. 

- Tamta to była moja siostra. 

Niewiele mu to dało, gdyż Meksykanka mrugnęła do niego 

porozumiewawczo. 

- Oczywiście. Pańska siostra. I ta pewnie też. 

- Nie. - Zawahał się. - Przyjaciółka. 
To słowo mu nie pasowało, lecz nie wiedział, jak nazwać coś, co 

łączyło go z Marnie, a w dodatku z każdym dniem wydawało się coraz 
bardziej skomplikowane. J.T. jednak nie żałował wplątania się w ów 

dziwny związek ani nie zamierzał go kończyć. Cieszył się tym, co jest. 

- Tylko przyjaciółka? - Juanita spostrzegła jego wahanie. - W takim 

razie równie dobrze mogłaby być pańską siostrą. A to chyba byłaby 

wielka szkoda, prawda? 

- Oni chyba dobrze cię tu znają - zauważyła Marnie, gdy zostali sami. 
- Kiedy przyjeżdżam do Meksyku na dłuższy pobyt, zawsze staram się 

tu zajrzeć. Jedzenie jest dobre, tradycyjne, bardzo pożywne, a do tego 

nigdy nie trzeba czekać na stolik. 

- W Kalifornii pewnie stołujesz się w najlepszych restauracjach. 

Nachylił się ku niej i zniżył głos. 

RS

background image

93 

 

- Zdradzić ci sekret? 
- A czy potem mnie sprzątniesz? - Co? 

- To nie należysz do tych facetów, co to mówią: „Powiem ci, ale 

potem muszę cię zabić"? 

Zmarszczył brwi. 

- Chcesz usłyszeć czy nie? 

- Oczywiście. - Przysunęła się bliżej, oparła łokcie na stole, a brodę na 

dłoniach. - Zdradź mi wszystko, nie pomijaj żadnych szczegółów. 

- Mam słabość do fast foodów. 
Marnie odchyliła się z powrotem na oparcie krzesła. 

- Kiedy to żaden sekret, połowa mieszkańców tego kraju ją ma. 

Musisz się bardziej postarać. Powiedz mi coś pikantnego, coś... czy ja 

wiem... wstrząsającego. 

J.T. postanowił się potargować. 
- Ale w zamian ty zdradzisz mi swój. 

- Ja nie mam żadnych sekretów. 

- Czyli odmawiasz? 
- Najpierw powiedz swój, a wtedy zobaczymy. 

- W porządku. - Zastanawiał się przez chwilę. - Gdybyś nie wróciła, 

pewnie pojechałbym cię szukać. 

Wcale nie zamierzał tego powiedzieć, ba, nawet jeszcze chwilę 

wcześniej w ogóle sobie tego nie uświadamiał, ale tak właśnie było, gdyż 
Marnie obudziła w nim dawną tęsknotę za posiadaniem własnej 

rodziny, za prawdziwą partnerką, a nie tylko atrakcyjnym dodatkiem, 

którym można się popisywać na przyjęciach. Potrzebował kobiety - 
kochanki i przyjaciela zarazem, kogoś, z kim można dzielić radości, 

smutki i całe życie, a nie tylko, jak w przypadku Terri, konto bankowe i 

luksusową willę, gdzie nie sposób było poczuć się jak w domu. 

Po rozwodzie doszedł do wniosku, że nie uda mu się zrealizować 

marzenia o rodzinie, bo już na to za późno. J.T. bogactwo zupełnie nie 

zmieniło, pozostał dokładnie tym samym człowiekiem, co przedtem, 

jednak zmieniło sposób, w jaki inni ludzie go postrzegali i odnosili się do 

niego. Postanowił więc resztę życia spędzić samotnie. 

RS

background image

94 

 

Tymczasem po dwudziestu czterech miesiącach samotności spotkał 

Marnie - prawdomówną i żywiołową, zwariowaną i uroczą, a chociaż 

wciąż dręczyły go wątpliwości co do ich związku, to przynajmniej dzięki 

niej był gotów przemyśleć swoją decyzję na nowo. 

- Szukałbyś mnie? Naprawdę? 

- Tak. I znalazłbym cię. 

- W końcu to twój zawód. 
Stwierdziła to jakoś dziwnie smutno, więc J.T. po raz kolejny poczuł 

pragnienie, by wyznać jej całą prawdę. 

- A gdyby nim nie był? 

- Ale jest. Musisz kochać ryzyko, skoro skusiła cię taka właśnie 

profesja. 

- Czy to ci przeszkadza? 

Uśmiechnęła się od ucha do ucha z doskonale udawaną beztroską. 
- Nie, czemu miałoby mi przeszkadzać? W końcu jesteśmy tylko... Kim 

my właściwie jesteśmy? 

- Też próbowałem sobie odpowiedzieć na to pytanie, ale bez 

rezultatu. 

- Więcej niż przyjaciółmi, ale nie do końca kochankami - podsunęła. 

- Jeszcze - dodał J.T., a to jedno słowo wystarczyło, by zazwyczaj 

wygadana Marnie zamilkła na dłuższy czas. 

Na noc zatrzymali się w niewielkim motelu liczącym sobie zaledwie 

dziesięć pokoi, przycupniętym na brzegu wąwozu w połowie drogi 

między El Rosario a Cataviną. Prowadził go Phil, Amerykanin, który 

pewnego pięknego dnia zrzucił swój trzyczęściowy garnitur, 
wyemigrował na południe, gdzie założył niewielki interes, uprawiał 

surfing i w niczym już nie przypominał wziętego księgowego, którym 

kiedyś był. 

Marnie zamierzała poprosić o oddzielny pokój, lecz nie musiała się 

fatygować, gdyż J.T. z miejsca zamówił dwa. 

- Zapłacę za siebie - rzekła, gdy wręczył Philowi zaliczkę za oba. 

J.T. mrugnął do niej. 

- Ja stawiam. 

RS

background image

95 

 

- Dziękuję. 
- Lepiej wstrzymaj się z tą wdzięcznością do momentu, gdy zobaczysz 

pokoje - szepnął J.T., by Phil nie usłyszał. 

I rzeczywiście. Parę chwil później Marnie przekonała się, że 

niespecjalnie jest za co dziękować, gdy J.T. otworzył przed nią drzwi obu 

sypialni i pozwolił jej wybrać, którą woli. 

- Trudny wybór - skwitowała z ironią Marnie, gdyż sąsiadujące ze 

sobą mikroskopijne pokoiki wyglądały identycznie. W każdym 

znajdowała się sfatygowana komódka z sześcioma szufladami, lampa 
oraz łóżko z materacem równie pagórkowatym jak skaliste okolice 

Cataviny. - Wezmę ten. - Weszła do środka i zmarszczyła nos, czując 

zapach kurzu i lekkiej stęchlizny. 

- Mało tu wygodnie, wiem - rzekł przepraszającym tonem J.T. 

Rzuciła plecaczek na łóżko i wzruszyła ramionami. 
- Może być. Jeśli mają tu ciepłą wodę, to i tak oznacza spory postęp w 

stosunku do mojego lokum w La Playa de la Pisada. 

- Proszę, a ja myślałem, że z ciebie kobieta luksusowa, którą niełatwo 

utrzymać - zażartował. 

Marnie zatrzepotała rzęsami i ściągnęła buzię w ciup. 

- Nigdy nie potrafiłam zrozumieć, czemu budzę podobne skojarzenia. 
Chciała otworzyć okno, ale nawet nie drgnęło. 

- Pozwól. - J.T. pchnął je mocno, i odskoczyło, zgrzytając przeraźliwie, 

jakby wyrażało protest przeciw podobnemu traktowaniu. 

- Dzięki. 

Przez chwilę stali na środku pokoju, zakłopotani, wreszcie J.T. szybko 

pocałował Marnie i wyszedł. Zaraz potem usłyszała taki sam zgrzyt 

dobiegający z jego pokoju. 

- I jak tam twój apartament? - spytała, nawet nie zadając sobie trudu, 

żeby podnieść głos, ponieważ okna znajdowały się tak blisko siebie, że 

musiał ją z łatwością słyszeć. - Czy pachnie równie przyjemnie jak mój? 

Dobiegł ją śmiech. 

- Tak. Też był świeżo wietrzony dziesięć lat temu. 

Kiedy w sąsiedniej sypialni skrzypnęły sprężyny materaca, wyobraźnia 

RS

background image

96 

 

Marnie natychmiast zaczęła działać na najwyższych obrotach. 

- C-co robisz? Chwila ciszy. 

- A jak myślisz? - spytał jedwabistym głosem. 

- Kładziesz się? 
- Ciepło, ciepło... Na razie usiadłem i właśnie ściągam buty. Zaraz idę 

pod prysznic. A ty co robisz? 

Klapnęła z rozmachem na swój materac i uśmiechnęła się, gdy 

sprężyny skrzypnęły w taki sam sposób, jak wcześniej w pokoju obok. 

Pochyliła się nad swoimi zakurzonymi tenisówkami 

- Rozwiązuję sznurowadła. 

- Teraz zdejmuję koszulę - zaraportował, gdy Marnie zrzuciła buty. 

- Ja zaczynam rozpinać bluzkę - odparła, po czym niespiesznie liczyła 

rozpinane guziki, specjalnie trzymając J.T. w napięciu. - Ostatni. Ściągam 

bluzkę. 

- A staniczek? 

- Staniczek jest biały, koronkowy i zapina się z przodu na haftkę. - 

Nucąc, rozpięła bieliznę i zsunęła ramiączka. - Hop, już go nie ma! 

Wydało jej się, że usłyszała cichutki jęk. Potem znowu skrzypnęły 

sprężyny. 

- Ściągam dżinsy - odezwał się J.T. 
- A ja szorty - zareplikowała wesoło i błyskawicznie, by nie dać mu 

ochłonąć, rzuciła na stół kartę atutową: - I takie małe coś, co stanowi 
komplet ze staniczkiem. 

- Marnie? -Mmm? 

- Umawiamy się na dalszy ciąg po prysznicu? 
- Zgoda. 

Piętnaście minut później leżeli na swoich łóżkach, przedzieleni cienką 

ścianą i rozmawiali przez otwarte okna. 

- Jaka była najbardziej zwariowana rzecz w życiu, jaką zrobiłeś? 

- Leżałem w tanim meksykańskim motelu z piękną kobietą w 

sąsiedniej sypialni i gadałem przez okno, zamiast wskoczyć z nią do 

jednego łóżka i położyć kres potępieńczym mękom obu stron. 

Roześmiała się, chociaż od tego opisu zrobiło jej się gorąco. 

RS

background image

97 

 

- A poza tym? No, dalej, przyznaj się. 
- Dobra. Najbardziej zwariowana rzecz w życiu... Co to było... A, już 

wiem. Raz na targach wypiąłem goły tyłek na konkurenta. Byłem wtedy 

młody i głupi. 

Nie wierzył własnym uszom. Powiedział jej to? Nigdy nikomu się nie 

przyznał do tego szczeniackiego wygłupu, nawet Terri - dzięki Bogu 

zresztą, bo inaczej opisałaby to w tej swojej przeklętej książce i zrobiła z 
niego jeszcze większe pośmiewisko. 

- Na targach? Nie wiedziałam, że łowcy nagród też mają jakieś swoje 

targi. 

J.T. po krótkiej chwili wahania postanowił powiedzieć jej prawdę. To 

był dobry moment. Ciążyły mu już te kłamstwa, w dodatku czuł, że może 

Marnie zaufać. Nim jednak zdążył się odezwać, spytała: 

- Chcesz wiedzieć, co ja zrobiłam? 
- No pewnie. 

- W szkole średniej naciągnęłam przezroczystą folię spożywczą na 

pisuary w toalecie dla nauczycieli, bo Mary Jane Battle założyła się ze 
mną, że nie odważę się tego zrobić. No i pan od nauki o społeczeństwie 

narobił... dużo plusku! 

Wybuchnęła zaraźliwym śmiechem, zaś J.T. nagle poczuł się młody i 

beztroski, choć nie czuł się tak od lat. 

- Kto by pomyślał, że w takim ciele kryje się równie występna dusza? 
- To był tylko niewinny żart, wcale nie złośliwy. Nigdy nie zrobiłabym 

czegoś takiego jak Brice, brat Mary Jane, który dodał środków na 

przeczyszczenie do ciasta, z którego jego babcia upiekła babeczki na 
konkurs odbywający się podczas dorocznego jarmarku. 

- Aj! 

- Dokładnie. 
- Czy babcia dostała główną nagrodę? 

- Nie, za to Brice dostał od niej potężne lanie, gdy wszystko się 

wydało. 

Po tej opowieści przez kilka minut panowała cisza, wreszcie J.T. 

przerwał milczenie. 

RS

background image

98 

 

- W co się ubrałaś po umyciu? 
- Czemu mężczyźni zawsze chcą wiedzieć, co kobiety mają na sobie? 

Zachichotał. 

- Bo lubimy się tym torturować. 
- Masochiści. 

- Przyznaję się do winy. To co masz na sobie? 

- Koszulkę z czarnego jedwabiu - zamruczała niczym kot. Nawet nie 

przypuszczała, że potrafi aż tak flirtować. Przy J.T. nagle poczuła się 

młoda i beztroska, choć nie czuła się tak od lat. - I jak na tobie wygląda? 

- A jak myślisz? 

Znowu usłyszała ciche jęknięcie. 

- Myślę, że zabójczo. Bardzo dopasowana? 

- Jak druga skóra. - Z przekornym uśmiechem przejechała ręką po 

dość luźnej białej bawełnianej bluzeczce bez rękawów, którą miała na 
sobie. - I pamiętasz te koronkowe stringi, które zaczepiły się o wyłącznik 

latarki? 

- Bardzo cię to bawi, prawda? 
- Ja tylko odpowiadam na twoje pytanie - przypomniała mu, nawet 

nie starając się ukryć satysfakcji. 

- A chcesz wiedzieć, co ja mam na sobie? 
- Pewnie. 

Usłyszała głęboki śmiech i za późno zorientowała się, jak głupio się 

podłożyła. 

- Nic, zupełnie nic. O ile nie liczyć przykrycia. - W sypialni J.T. znowu 

skrzypnęły sprężyny. - Ale za gorąco, żeby spać pod przykryciem - 
poinformował uprzejmie. - Miłych snów. 

Rano zapukał do jej drzwi w pełni ubrany i gotowy do dalszej 

wycieczki. Przyniósł kawę, więc Marnie wybaczyła mu, że wyrwał ją z 
głębokiego snu. 

- To nie wygląda na czarny jedwab - zauważył, wskazując białą 

koszulkę. 

Zignorowała go, chwyciła kubek z kawą, wciągnęła głęboko w płuca 

cudowną woń i dopiero wtedy poczuła, że się obudziła. 

RS

background image

99 

 

- A ty nie jesteś nagi - odparowała. 
- Chętnie to zmienię - zaofiarował się. Marnie nie dała się zbić z 

tropu. 

- W tej chwili gorąca kawa jest dla mnie dużo ważniejsza niż nagi 

mężczyzna. 

- Daj mi znać, gdy ten stan rzeczy ulegnie zmianie. 

- Nie omieszkam. Będziesz pierwszym, który się dowie -zapewniła, po 

czym z lekką zgrozą uświadomiła sobie, że to prawda. Jeśli tylko zmieni 

zdanie w wiadomej kwestii, od razu powie o tym J.T. 

Nie skomentował tego, lecz zmienił temat. 

- Zastanawiałem się, czy nie miałabyś ochoty pojechać jeszcze dalej 

na południe, zamiast już wracać do La Playa de la Pisada. Niedaleko za 

Guerrero Negro jest przystań. Można tam wynająć łódź motorową z 

pilotem i popłynąć w miejsce, gdzie zbierają się wieloryby. Co prawda 
sezon już się kończy, ale kto wie, czy nie dopisze nam szczęście? 

Widziałaś kiedyś wieloryby? 

- Nigdy. 
- To niesamowity widok. 

- Bardzo chętnie zobaczę. - Pożałowała, że nie ma z nimi Noaha. - 

Równie chętnie, jak wypiję drugą kawę. - Wręczyła J.T. pusty kubek. 

J.T. aż przewrócił oczami i spytał z wyraźną ironią: 

- Mam też może zaserwować rogaliki z nadzieniem? Marnie się 

zainteresowała. 

- Nie wiedziałam, że mają tu takie rzeczy. - Nie czekając na 

odpowiedź, wydała instrukcje: - Tylko żadnego nadzienia z galaretki. 
Takich zupełnie bez niczego też nie lubię. Za to mogę zjeść z budyniem 

albo polane czekoladą. 

- W Estanadzie martwiłaś się o kalorie. Przestałaś? 
- Och, znajdę jakąś formę ruchu, która pomoże mi je spalić - rzuciła, 

ze skrywaną uciechą obserwując minę J.T., który oczywiście natychmiast 

pomyślał o bardzo konkretnej formie ruchu. - Będę gotowa za piętnaście 

minut. 

- Żadna kobieta nie jest gotowa w piętnaście minut. Wzruszyła 

RS

background image

100 

 

ramionami, nie zamierzając się kłócić, gdyż w jej przypadku podobna 
uwaga była najzupełniej słuszna. 

- Za piętnaście minut będę gotowa... żebyś na mnie czekał - 

oznajmiła, wstała i ruszyła w stronę łazienki. Po drodze rzuciła przez 
ramię: - I będę gotowa na drugą kawę. 

- Ty to masz pomysły - skwitował, lecz kąciki ust drgały mu 

podejrzanie. 

Wyszykowanie się zajęło Marnie czterdzieści minut, po pierwsze 

dlatego, że J.T. siedział na jej łóżku, niecierpliwie stukając stopą o 
podłogę i co chwila spoglądając na zegarek, a po drugie dlatego, że 

chciała wyglądać jak najładniej. 

Włożyła czerwony staniczek, który pięknie wypchnął jej piersi do 

góry, bluzkę bez rękawów zapięła na mniej guziczków niż zazwyczaj, 

głęboko odsłaniając dekolt, i dopasowane szorty odsłaniające nogi, 
które zdążyły się już trochę opalić. Związała włosy w koński ogon, 

umalowała się oszczędnie, wpięła kolczyki w uszy i uśmiechnęła się do 

swojego odbicia w lustrze. 

- Gotowa! - oznajmiła, wychodząc z łazienki. 

J.T. wstał, a jego spojrzenie zatrzymało się w wycięciu bluzki Marnie - 

dokładnie tak, jak to sobie zaplanowała. 

- Warto było czekać. 

Przyciągnął ją do siebie i pocałował, a po chwili sprężyny zaskrzypiały 

głośno, gdy upadli na łóżko. 

- Słuchaj, po co mamy pchać się na jakąś łódkę, skoro możemy 

podziwiać cuda natury tu i teraz? - wymruczał jej do ucha. 

Marnie wyślizgnęła się spod niego i stanęła na środku pokoju, 

oddychając nierówno. 

- Wieloryby - przypomniała mu. Przeciągnął dłonią po twarzy, by 

oprzytomnieć. 

- Tak, prawda. Wieloryby. 

 

 

 

RS

background image

101 

 

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

ydzień później Marnie siedziała na plaży w La Playa de la 
Pisada, wpatrując się w bijące o brzeg lale i myśląc, że sama 

czuła się podobnie rozhuśtana wewnętrznie. Jej pobyt w 

Meksyku dobiegał końca, zostały już tylko dwa dni - czas, wypełniony 

głównie wycieczkami, upłynął bardzo szybko. Poprzedniego dnia jeszcze 

raz udali się do Ensenady, gdyż J.T. koniecznie chciał pokazać Marnie 
słynny morski gejzer, drugi co do wielkości na świecie, zwany La 

Bufadora, co znaczy nozdrze wieloryba. Mniej więcej co minutę zassane 

w podziemne korytarze woda i powietrze z ogłuszającym rykiem 
strzelały przez skalny otwór wysoko w górę, spadając deszczem na 

oglądających. 

Rozchichotani i cali mokrzy od tego prysznica, usiedli potem na 

tarasie pobliskiej kafejki, czując, jak miło rozgrzewa ich słońce i 

wzajemne towarzystwo. Tym razem Marnie zapłaciła za posiłek, bardzo 
na to nalegając, gdyż dotąd zawsze zapraszał J.T. W dodatku podczas 

każdej wycieczki zaskakiwał ją, kupując jej jakiś drobny prezent czy 
pamiątkę z danego miejsca, chciała więc choć raz się zrewanżować. 

Wrócili do La Playa de la Pisada bardzo późno i pożegnali się pod jej 

drzwiami, zmęczeni kolejnym dniem zwiedzania oraz panującym między 

nimi napięciem erotycznym, które zdawało się już sięgać zenitu. 

Rano Marnie pojechała do osady, by kupić coś na deser po kolacji i 

wieczorem zrobić J.T. niespodziankę. Miała ochotę świętować, choć nie 
umiałaby powiedzieć, co świętuje. Zadzwoniła też do rodziców. 

- Bardzo długo cię nie ma - zauważyła mama. 
Nie zabrzmiało to jak wymówka, raczej stanowiło wyraz troski, co 

Marnie, która w końcu sama była matką, rozpoznała od razu i dlatego 

też z miejsca przeprosiła. 

- Poznałam kogoś - dodała wyjaśniająco. 

- Kogoś stamtąd? - zaniepokoiła się natychmiast Edith, jakby córka w 

następnym zdaniu miała oznajmić, że zostaje w Meksyku, i zażądać 

T

RS

background image

102 

 

przysłania swoich rzeczy. 

- Nie, on ma tutaj tylko letni dom. To Amerykanin. Bardzo. .. miły. 

- Marnie, posłuchaj... 

- Mamo, nie zamierzam z nim wyjechać nie wiadomo dokąd ani nic w 

tym stylu. To zwykły wakacyjny flirt, nic poważnego. 

Przez chwilę niemal żałowała, że tak nie jest. O ile łatwiej przyszłoby 

jej się pożegnać z J.T. na zawsze tego ostatniego dnia! 

Edith milczała przez moment, zastanawiając się nad tym, co usłyszała, 

po czym rozsądnie zmieniła temat i zaczęła rozmawiać o Noahu. 
Dopiero na sam koniec przestrzegła córkę: 

- Uważaj na siebie i nie zrób niczego, czego mogłabyś żałować. 

Marnie siedziała więc na plaży, przesypując piasek między palcami i 

powtarzając sobie w myślach rozmowę z mamą. Cóż, ostrzeżenie 

przyszło za późno. Już żałowała wielu rzeczy w związku z J.T. 

Sęk w tym, że żałowała właśnie tego wszystkiego, czego nie zrobiła,.. 

Nie żałowała zaś niczego, co zrobiła, a zwłaszcza opowiedzenia mu w 

szczegółach o swojej wymarzonej Szafie Przyjaciółki. Miało to miejsce 
tydzień wcześniej, gdy wracali z oglądania wielorybów. Przez całą drogę 

dyskutowali o jej projekcie, J.T. podpowiedział wiele cennych pomysłów 

i rozwiązań, strategie marketingowe oraz inwestycyjne, zaś Marnie 
coraz bardziej go podziwiała za tak rozległą wiedzę. Języki obce, szachy, 

komputery, a do tego jeszcze głowa do interesów. W dodatku ta 
fascynująca zawartość została bardzo atrakcyjnie zapakowana... 

Marnie zapatrzyła się w dal. Znów zbierało się na burzę, znad 

horyzontu nadciągały ciemne chmury, niedługo zasłonią słońce. I 
pewnie znowu wysiądzie światło w jej domku, naprawione ledwie przed 

dwoma dniami. Ale właściwie to już nieważne, bo i tak większość czasu 

spędzała z J.T. na wycieczkach lub u niego w domu. 

Naraz usłyszała dźwięk silnika, a gdy się odwróciła, ujrzała 

nadjeżdżający luksusowy ciemny samochód, z którego po chwili wysiadł 

mężczyzna w trzyczęściowym garniturze w kolorze marengo i lśniących 

pantoflach. 

A to kto? 

RS

background image

103 

 

Podczas jej pobytu w La Playa de la Pisada J.T. nie odwiedzali żadni 

goście, w dodatku ten człowiek nie wyglądał jak ktoś, kto wpada do 

letniego domu przyjaciela, żeby miło spędzić trochę czasu. Nieznajomy 

miał jasną skórę, która zapewne w ogóle nie oglądała słońca i robił 
wrażenie amerykańskiego biznesmena, który nie zna żadnego życia poza 

firmą. Plaża? Wakacje? Po co? Szkoda czasu. 

Podszedł do drzwi domu J.T., ale nie zawracał sobie głowy pukaniem, 

tylko bezceremonialnie wszedł do środka, co jeszcze bardziej 

zaintrygowało Marnie, więc bez namysłu wstała, wytrzepała piasek z 
ręcznika, owinęła go wokół bioder, gdyż miała na sobie tylko kostium 

kąpielowy, i tak ubrana ruszyła z wizytą do J.T. pod pretekstem 

ustalenia, o której jedzą kolację. 

Uszła ledwie kilkanaście kroków, gdy dobiegł ją podniesiony głos 

gościa. 

- Do diabła, J.T.! Nie możesz się tu ukrywać w nieskończoność. 

Departament Sprawiedliwości pracuje pełną parą, więc wszyscy mamy 

roboty potąd, a ty co? Myślisz, że kłopoty znikną tak samo, jak ty? 

Kimkolwiek był ten facet, naprawdę miał tupet. I o co mu chodziło z 

tym Departamentem Sprawiedliwości? Czy J.T. dla nich pracował? 

- Nie potrzebuję twojego pozwolenia, Rick, na zrobienie sobie 

wakacji. 

J.T. odezwał się ciszej niż nieznajomy, lecz w jego głosie czaiła się 

groźba. Marnie nigdy nie słyszała u niego podobnego tonu, nawet 

pierwszego dnia ich znajomości, gdy był na nią zły i urządził jej regularne 

przesłuchanie. 

- Nie twierdzę, że potrzebujesz, ale ignorowanie e-maili i faksów nie 

jest w twoim stylu. 

Podeszła bliżej i zerknęła przez okno. Nieznajomy zrobił się pąsowy 

na twarzy, więc Marnie pomyślała przez chwilę, jakie jest 

prawdopodobieństwo doznania udaru przez trzydziestoletniego 

mężczyznę. Ten człowiek aż się prosił o kłopoty zdrowotne, bo 

stanowczo brał życie zbyt poważnie. Świadczyła o tym jego ściągnięta, 

pełna napięcia twarz, zbyt gładko zaczesane kasztanowe włosy oraz 

RS

background image

104 

 

nienaganne ubranie. Sądząc po numerach rejestracyjnych, przyjechał z 
Kalifornii, a mimo to przez całą drogę ani nie poluzował krawata, ani nie 

rozpiął górnego guzika śnieżnobiałej koszuli. 

Ewidentnie brakuje mu kobiety, oceniła Marnie. Kobiety, która 

przede wszystkim trochę potargałaby mu włosy. Wtedy zrobiłby się 

nawet całkiem do rzeczy. 

- Byłem zajęty - warknął J.T. 
- Akurat w obecnej sytuacji nie możesz sobie pozwolić na bycie 

zajętym. - Mężczyzna imieniem Rick odwrócił się i zauważył stojącą za 
oknem Marnie. - Chyba masz gościa - oznajmił, podszedł do drzwi i 

otworzył je, by mogła wejść. Przysięgłaby, że J.T. pobladł na jej widok, 

lecz już po chwili uśmiechnął się, wziął ją za lewą rękę i przyciągnął do 

siebie, by stanęła u jego boku, jakby byli parą. 

- Cześć. Nie zauważyłem cię. 
Przeniosła spojrzenie z jednego mężczyzny na drugiego. 

- Chciałam spytać, co z kolacją, ale chyba przyjdę później, bo wygląda 

na to, że w czymś przeszkodziłam. 

- Nie przeszkodziłaś w niczym, co nie może poczekać - skwitował J.T., 

na co Rick spochmurniał jeszcze bardziej. 

Zapadła niezręczna cisza, podczas której Marnie zrozumiała, że 

gospodarz nie zamierza ich sobie przedstawić, więc wyciągnęła dłoń. 

- Jestem Marnie LaRue, wynajmuję sąsiedni dom. 
- Richard Danton. Pracuję... 

- Rick właśnie wychodził - przerwał mu J.T. 

Przez chwilę mierzyli się obaj wzrokiem, potem gość gwałtownym 

gestem zabrał ze stołu swoją aktówkę. 

- Przynajmniej przejrzyj papiery i skontaktuj się ze mną do końca 

tygodnia. - Wymownie zerknął na Marnie i dodał: - Tamto jest teraz 
najważniejsze. 

- Nie pouczaj mnie, co mam robić. - Głos J.T. był ostry i ciął jak 

skalpel. 

Rick potrząsnął głową, jednocześnie zły i pokonany. 

- Nawet bym nie śmiał. - Podszedł do ściany, na której wisiały zdjęcia 

RS

background image

105 

 

zrobione przez Anne i gestem zdradzającym szacunek poprawił jedno, 
które trochę się przekrzywiło. -Znam swoje miejsce. 

Nie patrząc więcej na gospodarza, wyszedł, trzasnąwszy drzwiami. 

Marnie poczekała, aż jego samochód zniknie im z pola widzenia, nim 
zdecydowała się spytać: 

- Wszystko w porządku? 

J.T. odwrócił się od niej, podszedł do okna, z którego roztaczał się 

widok na ocean. 

- Zdefiniuj, co znaczy „w porządku" - warknął. 
Jak widać, jego humor wcale się nie poprawił po wyjściu Ricka 

Dantona. 

- To znaczy: „Da się jakoś znieść", jak mawia mój tata. 

- W takim razie w porządku. - Odwrócił się, twarz miał ponurą. - Nie 

mogę tu dłużej zostać, Marnie. Rick jest... prawnikiem, z którym pracuję. 
Przyjechał przypomnieć mi o pewnej nie cierpiącej zwłoki sprawie. 

Muszę wracać do pracy. 

Na usta cisnęły jej się dziesiątki pytań, lecz chwilowo zignorowała je. 
- Wiem, ja też. - Próbowała się uśmiechnąć. - Nie mieliśmy przecież 

złudzeń, że to będzie trwało wiecznie. 

- Nie mieliśmy? - spytał cicho. 
- A mieliśmy? - spytała jeszcze ciszej. 

Gestem zdradzającym zakłopotanie potarł dłonią kark. 
- Marnie, jestem ci winien wyjaśnienie co do tego, jak zarabiam na 

życie. Nie byłem z tobą do końca szczery. 

Ponieważ zaniepokoiła ją dziwnie poważna mina J.T., uznała, że 

pomimo ciekawości chyba jednak woli nie wiedzieć, czym on się 

zajmuje. 

- Nigdy cię nie prosiłam o żadne wyjaśnienia. 
- To prawda. - Podszedł do niej. - Zaakceptowałaś mnie, nic o mnie 

nie wiedząc. I nawet się nie domyślasz, ile to dla mnie znaczy. 

Choć nie chciała wiedzieć wszystkiego, musiała się upewnić co do 

jednej kwestii. 

- Czy masz jakieś kłopoty z prawem? 

RS

background image

106 

 

- Nic z tych rzeczy, o których myślisz. 
- Ale coś ukrywasz. 

- Nic złego. Nic, czego musiałbym się wstydzić. Słowo. -Wziął Marnie 

za ręce i spojrzał jej prosto w oczy. - Spytałaś mnie kiedyś, kim właściwie 
jestem, a ja ci odpowiedziałem, że zwykłym człowiekiem. I to prawda. 

Pamiętaj o tym, niezależnie od tego, co możesz się o mnie dowiedzieć w 

przyszłości. 

Takie słowa powinny zaniepokoić kobietę i kazać jej się odsunąć, lecz 

Marnie nie zamierzała się odsuwać od J.T. Przeciwnie, pragnęła być przy 
nim jak najbliżej. Wiedziała też, dlaczego. Ta świadomość spadła na nią 

jak grom, zresztą niemal dosłownie, gdyż na zewnątrz właśnie rozszalała 

się burza. 

Kochała J.T. 

- Dla mnie nigdy nie będziesz kimś zwyczajnym - szepnęła i wspięła 

się na palce, by pocałować go w policzek. 

- Och, Marnie... - Przycisnął ją do siebie, jakby była rzuconą mu liną 

ratunkową. Zdawało się, że napięcie zaczęło go opuszczać, ale po jakimś 
czasie wróciło, gdy odezwał się cicho: - Rano wyjeżdżam. 

Nie dodał nic więcej. Kiedyś powiedział jej, że pojechałby za nią, lecz 

tym razem nie usłyszała podobnego zapewnienia. Może to i lepiej? Na 
tej plaży mogli być tylko sobą, kobietą i mężczyzną, Marnie i J.T., ale 

wakacje to czas trochę jak z bajki, zaś w realnym życiu... W realnym 
życiu wszystko by się skomplikowało, w końcu mieszkali po przeciwnych 

stronach kraju. Marnie była samotną matką z prowincjonalnego 

miasteczka, pragnącą założyć własny mały biznes, więc jak miałaby się 
związać z człowiekiem podróżującym po całym świecie i ciągle wysta-

wiającym się na niebezpieczeństwo? W dodatku J.T, nie wiedział jeszcze 

o istnieniu Noaha. Jak przyjąłby tę wiadomość? Wielu mężczyzn nie 
byłoby zachwyconych perspektywą zostania ojczymem. 

Chyba nie tylko ona doszła do wniosku, że ich związek nie ma 

żadnych szans, gdyż J.T. zmienił się wyraźnie. Wydawał się 

zrezygnowany, zmęczony i dziwnie odległy. Poczuła się tak, jakby już się 

rozstali. 

RS

background image

107 

 

Podjęła decyzję. 
Jej życie było w Chance Harbor, przy Noahu, którego dobro zawsze 

będzie dla niej stało na pierwszym miejscu, ale tej nocy, tej jednej nocy 

zaryzykuje i odda J.T. więcej niż serce. 

- Ja też jutro wyjeżdżam. - Wzięła go za rękę i pociągnęła za sobą. W 

progu swojej sypialni zatrzymał się gwałtownie. 

- Marnie? 
Położyła mu palec na ustach. 

- Została nam jedna noc. Nie zmarnujmy jej. 
Kochali się równie gwałtownie, jak gwałtownie za kamiennymi 

ścianami domku szalała burza, a targające nimi emocje dorównywały 

sile żywiołów. Kilka godzin później, kiedy ostatnie echa gromów ginęły w 

oddali, kochali się ponownie, tym razem powoli i czule, zaś Marnie 

wiedziała, że do końca życia zapamięta to słodkie pożegnanie. 

Obudziła się przed świtem, wtulona w mocne ciało J.T., jakby właśnie 

tam było jej miejsce. Pragnęła zostać przy nim, lecz z trudem zmusiła 

się, by ostrożnie wstać, ubrać się i cicho wymknąć z sypialni, choć ta 
decyzja sprawiła jej ogromny ból. 

Po tragicznej śmierci Hala dostała prawdziwej obsesji na punkcie 

bezpieczeństwa najbliższych. Nieustannie wyobrażała sobie wszystko, 
co najgorsze i każdej nocy wstawała kilkanaście razy, sprawdzając, czy 

synkowi nic nie jest, aż z niewyspania zaczęła wyglądać jak upiór i 
chodzić jak lunatyczka. Z upływem czasu uspokoiła się nieco, lecz czuła, 

że przesadny niepokój o bezpieczeństwo ukochanych osób zostanie w 

niej na zawsze. Właśnie zaczęła go odczuwać w związku z J.T. i jego 
zawodem. 

W porządku, okazała się tchórzem, ale naprawdę nie czuła się na 

siłach, by żyć z człowiekiem, który każdego dnia ryzykował zdrowiem i 
życiem. Nie mogła budzić się co rano, zastanawiając się, czy on wróci 

wieczorem z pracy, czy też stanie się mu coś złego. 

W kuchni znalazła kartkę papieru i zawahała się. Co napisać? Zaczęła 

od dwóch słów, które pragnęła powiedzieć przez całą noc, które 

brzmiały w jej głowie, gdy J.T. ją rozbierał i kładł się z nią na wielkim, 

RS

background image

108 

 

miękkim łóżku. 

Kocham cię. 

Po tym wyznaniu przyszły następne: 

Ale nie oczekuję od ciebie niczego więcej ponad to, co przeżyliśmy 

razem tej nocy. 

Jesteśmy zupełnie różni, mamy różne cele i różne potrzeby, lecz nigdy 

nie będę żałowała czasu spędzonego z Tobą w Meksyku. Tu wszystko 
było takie proste. Tu mogłam być tylko kobietą. Tylko i aż. To jednak nie 

jest cała prawda o mnie. jak wiesz, jestem wdową, ale nie wiesz, że 
jestem matką. Tak, J.T., matką czteroletniego synka, który ma tylko 

mnie. Nigdy nie zostawiłam go na tak długo, ale pobyt tutaj dobrze mi 

zrobił, pozbierałam myśli, doszłam do siebie i na nowo zaczęłam marzyć. 

Zaryzykuję i założę własną firmę. Dziękuję Ci za mądre rady i za 

wsparcie, jakiego mi udzieliłeś. Przez tych kilka lat zdążyłam zapomnieć 
o własnych potrzebach, a spotkanie z Tobą znów mi je uświadomiło. 

Jednak potrzeby mojego synka stoją na pierwszym miejscu, a 

najważniejsza z nich to poczucie stabilności. Nie zdołam mu go 
zapewnić, jeśli nieustannie będzie mnie zżerał niepokój o Ciebie, o to, czy 

nic złego Ci się nie stało. 

Życzę Ci wiele szczęścia. Proszę, uważaj na siebie. 
Całuję Cię, 

Marnie 
Zostawiła list na stole w kuchni, opierając go o stertę muszelek 

nazbieranych podczas wspólnych spacerów po plaży, a potem wyszła, 

cicho zamykając za sobą drzwi, gdy słońce właśnie zaczęło wschodzić, 
zalewając plażę jasnym złotym światłem. 

J.T. przeczytał list po raz trzeci, lecz nadal czuł się dokładnie tak 

samo, jak za pierwszym. Miał ochotę zdrowo w coś przyłożyć. 

Marnie znikła. 

Znikł jej samochód, sąsiedni domek był opuszczony. J.T. nie mógł w to 

uwierzyć. Zostawiła go. Po tym, co przeżyli razem ostatniej nocy, po 

prostu sobie wyszła, nie pozwalając mu niczego wyjaśnić, nawet się z 

nim nie żegnając. Spojrzał na pusty ekspres. Nawet nie zrobiła sobie 

RS

background image

109 

 

kawy! To aż nadto jawnie zdradzało, w jakim pośpiechu wyjeżdżała. 

Wyszedł na patio i opadł na jeden z foteli. Nie pierwszy raz rzuciła go 

kobieta. Żona zrobiła to dokładnie w piątą rocznicę ślubu, informując 

przy tym, że z pomocą prawników, wynajętych zresztą za jego własne 
pieniądze, oskubie go ze wszystkiego. Rozsadzała go wściekłość, czuł się 

zdradzony i upokorzony, lecz to naprawdę było nic w porównaniu z tym, 

jak odebrał odejście Marnie. 

Ale właściwie czego oczekiwał? Że ona zostanie w La Playa de la 

Pisada, żeby to J.T. mógł zostawić ją? Westchnął. Właściwie wszystko 
jedno, które wyjechało pierwsze, ich nieuniknione rozstanie tak czy 

owak musiało boleć. 

Tylko czy naprawdę nieuniknione? 

Odkąd przekonał się o fałszu i zdradzie Terri, zupełnie stracił zaufanie 

do kobiet, które - w co nie wątpił - pociągała głównie wielkość jego 
konta. Jednak harda i samodzielna Marnie nie miała pojęcia ani o 

pieniądzach J.T., ani o jego firmie, ani o jego rozległym majątku w 

Kalifornii, i domach w Aspen oraz w Paryżu. 

Nie wiedziała o tym wszystkim, gdyż nic jej nie powiedział, 

wynajdując niezliczone preteksty, które usprawiedliwiały jego milczenie, 

gdy tymczasem prawdziwy powód był jeden. Nie ufał jej. 

J.T. schował list do kieszeni i pomyślał, że najwyższa pora, by 

zawierzył swemu sercu. 

 

 

 
 

 

 
 

 

 

 

 

RS

background image

110 

 

ROZDZIAŁ JEDENASTY 

arnie wytarła blat baru w „Lighthouse Tavern" i nasypała 
do miseczek orzeszków ziemnych serwowanych razem z 

piwem. To był wyjątkowo spokojny wieczór, nawet jak na 

poniedziałek. Tylko dwóch najwytrwalszych klientów dzielnie stawiło 

czoło zacinającemu lodowatemu deszczowi i wpadło do pubu na 

partyjkę bilardu. Tego dnia jednak nawet osławieni bracia Battle 
dokazywali mniej niż zazwyczaj. 

- Kolejna runda? - zagadnęła Marnie, gdy Brice ponownie ułożył bile. 

- Tak. On stawia. - Brice wskazał na Brada, wybierającego nowy kij. - 

Znowu przegra. 

Swoim zwyczajem zaczęli sobie przygadywać, lecz Marnie wyłączyła 

się i pobiegła myślami do J.T., Meksyku i tego zalanego słońcem kawałka 

plaży, który dla niej był kawałkiem nieba na ziemi. Od powrotu z wakacji 

minęły dwa tygodnie, podczas których starała się nie popaść w dawną 
rutynę i zabrała się za wprowadzanie zmian, mających ostatecznie 

zaowocować założeniem firmy. 

Na razie jednak zaniosła piwo braciom Battle i usiadła przy stoliku, 

przy którym wiecznie skwaszony kucharz właśnie kończył swoją kolację. 

- Powinienem teraz siedzieć w domu i wygrzewać przy piecu moje 

stare gnaty - gderał Bergen. - To moja ostatnia zima - oznajmił, choć już 

trwała wiosna. 

- Powtarzasz to co roku. 
- Ale tym razem tak będzie. 

Poklepała go po policzku, wiedząc, że jest jedną z nielicznych osób, 

które mogą sobie pozwolić na podobną poufałość. 

- To też już słyszałam sto razy. 

- Aleś ty się zrobiła bezczelna od tego powrotu z Meksyku - 

skomentował i dał jej po łapie, gdy próbowała mu ukraść frytkę z 

talerza. 

- Brakowało ci mojej niewyparzonej gęby, nie? - Obdarzyła go tak 

RS

background image

111 

 

przepięknym uśmiechem, że tym razem udało jej się nie tylko bez 
przeszkód ukraść frytkę, ale i zamoczyć ją w keczupie. 

Jego spojrzenie złagodniało. 

- Pewno. Martwię się o ciebie, odkąd nie ma Hala. 
- Już nie trzeba. Chyba się wreszcie pozbierałam. 

- Bardzo się z tego cieszę - odparł i zrobił rzecz niewiarygodną. 

Uśmiechnął się. 

- Dzięki, Bergen - rzekła z uczuciem Marnie i aż łzy napłynęły jej do 

oczu ze wzruszenia. 

- O rany! - Cisnął na talerz niedojedzonego hamburgera, wstał i rzucił 

gdzieś w przestrzeń: - Człowiek powie jej jedno miłe słowo, a ta od razu 

beczy. W ogóle nic nie mówiłem, zapomnij o tym. 

Wrócił do kuchni, naburmuszony jak zwykle, ale przedtem wcisnął 

Marnie do ręki swoją chusteczkę. 

Osuszyła łzy. Bergen miał rację, wróciła z wakacji, odzyskawszy wiele 

z dawnego wigoru i tupetu. Znowu patrzyła z nadzieją w przyszłość i 

znowu była gotowa podejmować ryzyko. Czy zresztą już nie podjęła 
największego z możliwych, oddając się cała J.T. tej ostatniej nocy w 

Meksyku? 

Od tamtej pory budziła się co rano, zastanawiając się, gdzie on jest, 

co robi i - przede wszystkim - czy nic złego mu się nie stało. Zwłaszcza to 

ostatnie pytanie ciągle ją dręczyło, gdyż wraz z odejściem od J.T. jej 
niepokój o niego wcale nie zmalał, przeciwnie, jeszcze się powiększył. 

Brad z hukiem walnął w bilę, a w tym samym momencie Marnie 

olśniło. 

Nie była najmocniejsza z matematyki, lecz umiała na tyle liczyć, by 

dojść do wniosku, że lepiej mieć przy sobie J.T. i umierać ze strachu o 

niego, niż nie mieć i umierać tak samo. W tym drugim przypadku była 
ewidentnie na minusie, podczas gdy w pierwszym zyskiwała coś nie 

tylko dla siebie, lecz i dla Noaha. Chciała związać się z J.T. na zawsze, 

choćby... choćby nie wiadomo co. Znajdą jakieś sposoby na pokonanie 

wszystkich przeszkód. Muszą, 

- O mój Boże! - wrzasnęła, uświadamiając sobie, co narobiła. 

RS

background image

112 

 

Brice, który właśnie złożył się do strzału, spudłował i zaklął soczyście. 
- Wybacz - zawołała Marnie, lecz śmiała się przy tym. 

Znajdzie J.T. i przekona go, że muszą być razem. Przekonywanie 

będzie łatwe i przyjemne dla obu stron, więcej trudności sprawi 
znalezienie J.T. Wiedziała tylko, że mieszkał w Kalifornii. Chyba najlepiej 

zrobi, szukając go przez siostrę. Zacznie więc dzwonić po galeriach w 

San Francisco, aż trafi na tę, która wystawiała prace Anne Lundy. A 
może Mason, w końcu były policjant, podsunie jej jakiś inny pomysł? 

Gdy tak rozważała różne opcje, drzwi pubu otworzyły się i do środka 

wszedł jej brat wraz ze swoją żoną, uroczą i pogodną jak zwykle, jakby 

na zewnątrz świeciło słońce, a nie szalała paskudna zimna ulewa. 

- Co za niespodzianka! - Marnie uśmiechnęła się szeroko. - Myślałam, 

że już pojechaliście z powrotem do stolicy. No, nie wiem, czy 

podatnikom się spodoba, że pan radny tak sobie przedłuża weekendy. 

- Powiedz to pogodzie. Mac ma być dziś zamknięty - wyjaśnił Mason, 

mówiąc o długim na osiem kilometrów wiszącym moście Mackinac, 

łączącym oba półwyspy stanu Michigan. 

- Naprawdę jest aż tak źle? 

- Silny wiatr, oblodzenia... Ale co się dziwisz? Czym byłby maj nad 

Jeziorem Górnym bez ostatniego ataku zimy? Jeśli pogoda się poprawi, 
pojedziemy do Lansing jutro, w związku z tym przyszliśmy poprosić cię o 

przysługę. 

Świetnie się składa, pomyślała, ponieważ zamierzała zrobić dokładnie 

to samo. 

- Po południu mam bardzo ważne spotkanie, dlatego musimy z Rose 

lecieć samolotem. Czy mogłabyś nas zawieźć rano na lotnisko w 

Houghton i odebrać z powrotem w przyszły weekend? 

- Żaden problem. Ja też chciałam cię o coś prosić. 
- Już się boję - zażartował Mason. 

Nie dowiedział się jednak, o co jej chodziło, gdyż Marnie jakoś 

odruchowo zerknęła na stojący w rogu włączony telewizor i prawie 

zemdlała z wrażenia. 

Na ekranie zobaczyła przystojną twarz J.T. Nie miał złocistego 

RS

background image

113 

 

zarostu, z jakim często chodził w Meksyku, a włosy zaczesał gładko. Miał 
na sobie elegancki garnitur jak jakiś bankier, lecz bez wątpienia to był 

on. 

- O mój Boże! - wykrzyknęła drugi raz tego samego wieczoru. 
Serce waliło jej jak młotem. Co on takiego zrobił, że trafił do 

głównego wydania wiadomości? 

- Co... - zaczął Mason. 
- Pilot! Daj mi pilota! - wrzasnęła z całych sił, wskazując na 

przeciwległy koniec baru. 

Mason natychmiast chwycił pilota z blatu, rzucił siostrze, a ta w mig 

nastawiła głos na cały regulator i bezwładnie opadła na krzesło. 

- Dziś rano Departament Sprawiedliwości ogłosił, że po dogłębnym 

zbadaniu sprawy oddala zarzuty wobec Tracker Operating Systems o 

praktyki monopolistyczne. Założyciel i prezes zarządu firmy, Jonathan 
Thomas Lundy, powiedział, co następuje: „Oczywiście odczuwam ulgę, 

ale wiedziałem, że firma zostanie oczyszczona z zarzutów, ponieważ...". 

Marnie nie słyszała już nic więcej, gdyż po głowie tłukły jej się słowa, 

które usłyszała. Jonathan Thomas Lundy? Założyciel i prezes zarządu 

znanej firmy Tracker Operating Systems? Zaczęła się histerycznie śmiać. 

A ona mu radziła, żeby spróbował zostać programistą! 

Nagle śmiech urwał się, jak nożem uciął, zaś Marnie pochyliła się i 

uderzyła głową o stół. 

- Głupia! Jaka jestem głupia! Rose usiadła obok niej. 

- Znasz go? 

- Daj spokój, oczywiście że nie zna Lundy'ego. - Mason też usiadł przy 

nich, po czym spojrzał na siostrę nieco baczniej. - Znasz? 

- Spotkaliśmy się w Meksyku. Nie miałam pojęcia, kim jest. 

- Nie ma się czym przejmować, wiele osób by go nie rozpoznało - 

pocieszyła ją Rose. 

- Właśnie. Po co robić z tego tyle szumu? - poparł żonę Mason. 

- Nic nie rozumiecie. Ja go nie tylko spotkałam... Ja... ja się z nim 

przespałam - jęknęła cicho Marnie. 

Mason gwałtownie wstał. 

RS

background image

114 

 

- Ja takich informacji nie potrzebuję. Ja sobie takich informacji nie 

życzę. - Wsadził ręce w kieszenie i demonstracyjnie oddalił się o kilka 

kroków. 

- Nie bądź takim przewrażliwionym starszym bratem, dobrze? - 

doradziła mu Rose, po czym zwróciła się z powrotem do szwagierki: - 

Kochasz go? 

- Tak. Kiedy weszliście, właśnie się zastanawiałam, jak go odnaleźć. 

Miałeś mi zresztą w tym pomóc. - Marnie spojrzała na nadąsanego i 

nawet trochę zaczerwienionego Masona. 

- Jasne, bo tak trudno wytropić człowieka, którego nazwisko znają 

miliony - wycedził. 

- Bądźże cicho! - ofuknęła go Rose. - A czy on cię kocha, Marnie? 

- Myślałam, że tak, chociaż nigdy nie wyznał tego wprost. Ale widać 

się myliłam. Nawet mi nie zdradził, kim jest. „Przyjaciele nazywają mnie 
J.T." - zacytowała drwiącym tonem. - Nie wspomniał jednak, że to 

przyjaciele z samego szczytu listy najbogatszych biznesmenów świata. 

- Bo może myślał o zupełnie innych przyjaciołach - podsunęła 

łagodnie Rose. 

Marnie przypomniała sobie jeszcze inne słowa J.T. 

„Jestem zwykłym człowiekiem. Pamiętaj o tym, niezależnie od tego, 

czego możesz się o mnie dowiedzieć w przyszłości". 

Zwykły człowiek, dobre sobie! Zwykły człowiek wart ciężkie miliony! 
- Czuję się jak ostatnia idiotka. 

O drugiej w nocy przestała czuć się jak idiotka, za to dostała 

prawdziwej furii i zaczęła się czuć jak samosterujący pocisk, który musi 
znaleźć cel. Noah spał spokojnie w swoim łóżeczku, gdy jego mama 

zasiadła do komputera, wrzuciła do wyszukiwarki pełne nazwisko J.T. i 

oczywiście wyskoczył grubo ponad milion trafień. Kliknęła na pierwszą z 
brzegu stronę i źle trafiła, bo to, co przeczytała, rozjuszyło ją prawie do 

nieprzytomności. 

W ubiegłym miesiącu, gdy miło spędzali czas na meksykańskiej plaży, 

jedno z najpopularniejszych pism przyznało mu tytuł 

Najseksowniejszego Prezesa Zarządu, w dodatku drugi raz z rzędu! 

RS

background image

115 

 

A to drań. 
A to łobuz. 

Zwyczajny mężczyzna! Też coś. 

Następnego dnia, gdy o dziewiątej rano znalazła się na lotnisku w 

Houghton z synkiem, bratem i bratową, była zła jak osa. Ponieważ spała 

ledwie parę godzin, wysłała Masona na poszukiwanie kawiarni, 

przykazując mu, by nie wracał, póki nie przyniesie świeżo parzonej 
kawy, tak mocnej, jak to tylko możliwe. I niech Bóg ma go w swojej 

opiece, jeśli przyniesie coś rozcieńczonego mlekiem, śmietanką czy ja-
kimś innym białym świństwem. 

- A, tu jesteś. Proszę, oto twoja kawa. 

Odwróciła się, spodziewając się ujrzeć swego brata, tymczasem przed 

nią stał J.T., wyciągając ku niej jednorazowy kubek z kawą niczym fajkę 

pokoju. Wyglądał tak samo, jak poprzedniego wieczoru w telewizji, tylko 
garnitur miał trochę wygnieciony, krawat rozluźniony i ślad zarostu na 

policzkach. 

Marnie zdławiła pragnienie, by z radosnym śmiechem rzucić mu się w 

ramiona. Zamiast tego wzięła się pod boki i zaczęła indagować: 

- Co to za kawa? 

- Świeżo parzona. 
- Ze śmietanką? 

- Nie, proszę pani. Czarna. Prawdziwa. Taka, jaką Pan Bóg stworzył. 
- Hmm... Dziękuję - rzekła łaskawie, wzięła od niego kubek i zasiadła 

na jednym z pobliskich foteli niczym królowa przyjmująca audiencję. 

Nie jest dobrze, pomyślał J.T. i uśmiechnął się niepewnie do 

przyglądającej mu się z wyraźnym zainteresowaniem trójki osób - 

kobiety, mężczyzny i małego chłopca. Mężczyzna wyciągnął rękę na 

powitanie. 

- Mason Striker, brat Marnie. A to moja żona Rose. 

- A ja jestem Noah. - Chłopiec pociągnął go za rękaw, by zwrócić na 

siebie uwagę J.T. - Mam cztery lata. A ty masz przechlapane. 

Malec z miejsca ujął go za serce i J.T. poczuł ze zdumieniem, że ma 

niemal takiego samego fioła na punkcie tego chłopca, jak na punkcie 

RS

background image

116 

 

jego matki. Przykucnął przed nim. 

- Myślisz, że będę miał kłopoty? Czemu? 

- Mama robi to coś buzią. Ona tak robi, jak ja bardzo na-broję. 

J.T. zerknął na Marnie, która rzeczywiście zesznurowała usta tak 

mocno, jakby to był wiktoriański gorset. 

- Rozumiem. Co mi radzisz? 

- Idź i przeproś. - I to pomoże? 
Chłopiec przyjrzał mu się z namysłem, a potem wyznał z rozbrajającą 

szczerością: 

- Nie od razu. Ale to dobry sposób na mamę. 

- No to nie ma wyjścia... 

- Nie, kochanie, my poczekamy tutaj. - Rose przytrzymała Noaha, 

który już ruszał w ślad za J.T. 

- Powodzenia! - zawołał Mason, zaś J.T. dałby głowę, że facet 

szykował się na niezły ubaw jego kosztem. 

Usiadł obok Marnie, która zignorowała go i dalej popijała kawę. 

- Smakuje? 
- Może być. 

- Zaskoczył cię mój widok? Wzruszyła ramionami. 

- Nie spytasz, po co przyleciałem do Michigan? 
- Nie interesuje mnie to... Jonathanie. - Mimo tej deklaracji obróciła 

się gwałtownie i mocno stuknęła go palcem w tors. - Łowca nagród, 
akurat! - wrzasnęła tak donośnie, że z tuzin osób obejrzało się w ich 

stronę. - Raczej łgarz od siedmiu boleści! Ty nawet nie wiesz, co to jest 

prawda. 

Faktycznie nie ułatwiała mu zadania. Ale to w końcu była Marnie 

LaRue, ona nigdy niczego nie ułatwiała i zawsze mówiła, co myśli. I czy 

właśnie nie dlatego przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny koczował 
po różnych lotniskach, przeczekując złą pogodę i starając się jakoś 

dotrzeć do tej dziury na północy kraju? 

Gdy ujrzał Marnie w poczekalni, serce podskoczyło mu z radości. 

Pragnął wierzyć, że jakimś cudem wiedziała o jego przylocie, że odgadła 

i czekała... Ale widok jej zaciśniętych ust szybko wyprowadził go z błędu. 

RS

background image

117 

 

- Wiem, co to jest prawda, tylko chwilę mi zajęło zrozumienie, jaka 

ona jest. - Wziął Marnie za rękę i przytrzymał mocno, gdy próbowała się 

wyrwać. - A prawda jest taka, że cię kocham. 

W ten sposób odsłonił się przed nią zupełnie, nie zostawiając sobie 

żadnej ochrony. Marnie zamrugała oczami, zaskoczona, lecz nic nie 

powiedziała, za to J.T. dosłyszał, jak Mason mruknął pod nosem: 

- Boże, miej w swojej opiece tego nieszczęśnika. 
- Kocham cię - powtórzył J.T., tym razem dobitniej. 

- Kochasz mnie? -Tak. 
- Samobójca - ocenił Mason. 

Marnie posłała bratu mordercze spojrzenie, a potem przeniosła 

lodowaty wzrok na J.T. 

- I ja mam w to uwierzyć po tym, jak mnie okłamałeś w tak prostej 

kwestii jak swój zawód? 

- Przykro mi, że wprowadziłem cię w błąd. Naprawdę chciałem być 

wobec ciebie całkowicie szczery, ale nawet nie wiesz, jak bardzo mi 

odpowiadała anonimowość oraz fakt, że lubisz moje towarzystwo ze 
względu na mnie samego. 

- Czyli to o to ci chodziło z tym „byciem zwyczajnym człowiekiem"... 

- Właśnie. 
- Nie mogłeś przynajmniej wspomnieć, że jesteś zwykłym 

człowiekiem, który posiada wartą miliardy firmę komputerową? 

J.T. postanowił się trochę podroczyć. 

- A czy przez to kochałabyś mnie bardziej czy mniej? 

- Przestań. 
- Co mam przestać? 

- Przestań być taki zadufany w sobie, ty Najseksowniejszy Prezesie 

Zarządu! 

Skrzywił się. 

- To też już wiesz? 

- Tak. I gdybym przez ostatnich parę lat była bardziej na bieżąco, na 

pewno bym cię w końcu skojarzyła tam w Meksyku. 

- Cieszę się, że się tak nie stało. 

RS

background image

118 

 

- J.T., zaufanie to podstawa wszystkiego. A ty mi nie zaufałeś. 
- Nie, nie tobie, tylko sobie nie ufałem. Kochałem moją byłą żonę, a 

tymczasem okazało się, że dla niej od samego początku liczyły się 

wyłącznie moje pieniądze. Po rozwodzie nie narzekałem na brak 
zainteresowania ze strony kobiet, ale nie miałem żadnej pewności, czy 

chodzi im o mnie, czy o moje konto. Każda mogła udawać. - Naraz 

parsknął śmiechem. - Wiesz, co spodobało mi się w tobie najbardziej? 

- Mmm? 

- To, że jesteś szczera aż do bólu. 
- Cała Marnie - zgodził się Mason. 

- Hej, to prywatna rozmowa! - zawołała do brata. - Masz coś przeciw 

temu? 

- Nie, skądże. - Mason zwrócił się do J.T. - Kiedy oświadczałem się 

Rose, moja siostra wtrącała się przez cały czas. 

- W takim razie niech teraz ma za swoje - stwierdził J.T. i zaszokował 

wszystkich, klękając przed Marnie na jedno kolano. - Kiedy wyjechałaś z 

Meksyku, wiedziałem, że za tobą pojadę, ale musiałem najpierw 
zakończyć tę sprawę z Departamentem Sprawiedliwości. Kocham cię, 

Marnie LaRue. Jesteś mądra, pogodna, słodka... 

- Czy on aby na pewno mówi o mojej siostrze? Rose dała mężowi 

sójkę w bok. 

- I masz niezły prawy sierpowy. 
- O, to na pewno o niej - skomentował Mason i oboje z Rose 

uśmiechnęli się szeroko. 

- Wyjdziesz za mnie? 
Trochę wyzywająco uniosła brodę. 

- Co z umową przedślubną? - spytała. 

- Nie trzeba żadnej umowy, ufam ci. Wszystko, co mam, należy do 

ciebie. 

Zaczęło ją dławić w gardle. Jeśli nawet do tej pory miała jeszcze 

jakiekolwiek wątpliwości, w tym momencie znikły bez śladu. J.T. ją 

naprawdę kochał. Mimo to nie spieszyła się z uśmiechem. Jak 

mężczyzna trochę poczeka, to mu dobrze zrobi... 

RS

background image

119 

 

- Kiedy mówiłam o umowie, myślałam raczej o Szafie Przyjaciółki. To 

będzie poważna firma. 

J.T. zacisnął powieki. 

- Czy między wierszami kryje się tu gdzieś słowo „tak"? 
- Tak! - zawołała Rose. 

- Wiesz, on chyba wolałby usłyszeć to ode mnie - zauważyła Marnie. 

J.T. otworzył oczy. - I jak? Wyjdziesz za mnie? 
Wyjął pierścionek z tak wielkim diamentem, że nawet Koh-i-Noor 

mógłby się schować. Marnie aż jęknęła. 

- O rety! 

- Atmosfera się ociepla, jak widzę - zażartował J.T., ale zaraz 

spoważniał. - Nic w życiu nie jest pewne, ty sama wiesz o tym najlepiej, 

ale jedno mogę ci obiecać z całą pewnością. Przez wszystkie dni, które 

są nam pisane, będę cię kochał i próbował uczynić cię szczęśliwą. Noaha 
również. - Zniżył głos, by tylko ona go słyszała. - Będę go kochał jak 

rodzone dziecko. To też ci obiecuję. Zresztą jak mogłoby być inaczej, 

skoro to twój syn? 

- Och, J.T... Delikatnie otarł łzy, które spłynęły jej po policzkach 

- Jesteś takim dobrym człowiekiem... Uniósł brew. 

- I bardzo cierpliwym. Cały czas czekam, aż powiesz to małe słówko 

na „t". 

- Kiedy moja odpowiedź zaczyna się na inną literę. J.T. gwałtownie 

wciągnął powietrze. 

- Inną? -Si. 

- Słucham? 
Si - powtórzyła, starając się zachować powagę. - To znaczy „tak" po 

hiszpańsku. 

- Wiem, co to znaczy. 
- W takim razie powinieneś mnie chyba pocałować, nie sądzisz? Tak 

zazwyczaj wyglądają oświadczyny. Mężczyzna pyta, a kiedy już kobieta 

się zgadza, to on ją ca... 

J.T. nie dał jej dokończyć. 

W ciszy, która zapadła, odezwał się głosik Noaha, który całą scenę 

RS

background image

120 

 

podsumował najlepiej, jak się dało: 

- I żyli długo i szczęśliwie! 

RS