background image

James Redfield

T

AJEMNICA SHAMBHALI

W poszukiwaniu Jedenastego Wtajemniczenia

The Secret of Shambhala

Przekład

Dagmara Chojnacka

– 1 –

background image

SPIS TREŚCI:

Podziękowania
Od autora
Pola intencji
Wezwanie Shambhali
Pielęgnowanie energii
Świadoma czujność
Zaraźliwa świadomość
Przejście
Wejście do Shambhali
Proces życiowy
Energia zła
Uznając światło
Tajemnica Shambhali

– 2 –

background image

Podziękowania

Historia ewolucji ludzkiej świadomości ma wielu bohaterów. Specjalne podziękowania należą

się   Larry’emu   Dosseyowi   za   jego   pionierską   pracę   w   zakresie   popularyzacji   badań   nad
modlitwą i intencjami; także Marylin Schlitz, która wciąż dąży do rozwinięcia nowych studiów

nad ludzkimi intencjami w Institute of Noetic Sciences. W sprawach żywienia należy uznać
zasługi prac nad kwasowością i zasadowością prowadzonych przez Theodore’a A. Baroody’ego i

Roberta Younga.

Osobiście   muszę   podziękować   Albertowi   Gauldenowi,   Johnowi   Winthropowi   Austinowi,

Johnowi Diamondowi i Claire Zioń, którzy wciąż włączają się do mej pracy. Przede wszystkim
specjalne   podziękowania   składam   Salle   Merrill  Redfield,  której  intuicja  i  potęga  wiary  stale

przypominają mi o Tajemnicy.

– 3 –

background image

Od autora

Kiedy pisałem „Niebiańskie proroctwo” i „Dziesiąte Wtajemniczenie”byłem głęboko przeko-

nany, że kultura ludzkości ewoluuje poprzez ciąg wtajemniczeń w życie i duchowość, wtajemni-
czeń, które można opisać i udokumentować. Wszystko, co się wydarzyło od tej pory, jedynie

pogłębiło tę wiarę.

Stajemy się w pełni świadomi wyższego duchowego procesu, który kieruje naszym codzien-

nym życiem. Dzięki temu  odchodzimy  od materialistycznego światopoglądu, który redukuje
życie do walki o przetrwanie, religię do kościelnych datków, który podsuwa nam zabawki i

rozrywki, by odsunąć od nas prawdziwy zachwyt nad życiem.

Pragniemy życia pełnego tajemniczych zbiegów okoliczności i nagłych intuicji, które wskażą

nam własną, wyjątkową ścieżkę, popchną do poszukiwań ciekawych informacji – jakby jakieś
przeznaczenie   pragnęło   się   ujawnić.   Takie   życie   przypomina   udział   w   detektywistycznej

powieści, a kolejne znaki prowadzą nas do odkrywania jednego wtajemniczenia za drugim.

Odkrywamy,  że  oczekuje   nas   prawdziwe   przeżycie   boskości   w   sobie   i   jeśli   potrafimy

odnaleźć właściwe połączenie, to w naszym życiu pojawia się jeszcze większa jasność i intuicja.
Zaczynamy dostrzegać wizję własnego przeznaczenia, pewnej misji, którą możemy wypełnić,

jeśli tylko nauczymy się przezwyciężać nawyki, traktować innych z należnym szacunkiem i żyć
w zgodzie z własnym sercem.

Wraz   z   Dziesiątym   Wtajemniczeniem   ta   wizja   objęła   także   ludzką   historię   i   kulturę.   Na

pewnym   poziomie   wszyscy   wiemy,  że  przybyliśmy   do   ziemskiego   wymiaru   z   innego,

niebiańskiego miejsca, by wypełnić jeden nadrzędny cel: by powoli, pokolenie za pokoleniem
stworzyć na tej planecie absolutnie duchową kulturę. I kiedy jeszcze uczymy się pojmować to

wspaniałe   przesłanie,   pojawia   się   kolejne,   Jedenaste   Wtajemniczenie.   Nasze   myśli   i
nastawienie sprawiają,  że  marzenia się spełniają. Wierzę,  że  jesteśmy o krok, aby w końcu

zrozumieć,  że nasze intencje, modlitwy, myśli, nawet najskrytsze opinie i założenia wpływają
nie tylko na nasz własny życiowy sukces, lecz także na sukces innych ludzi.

Opierając   się   na  własnym   doświadczeniu   i  na  tym,   co   się   dzieje   wokół,   opisałem   w  tej

książce następny krok w rozwoju naszej świadomości. Jestem przekonany, iż to wtajemniczenie

już się objawia, że wibruje w nocnych rozmowach o duchowości, że ukryte jest tuż za niena-
wiścią i lękiem, które wciąż znaczą nasz czas. Tak jak wcześniej nasza jedyna odpowiedzialność

polega na tym, by żyć zgodnie z tym, co wiemy, a potem tę wiedzę przekazać innym.

James Redfield

Lato 1999

– 4 –

background image

Król Nabuchodonozor popadł w zdumienie i powstał spiesznie.

Zwrócił się do swych doradców, mówiąc:

Czyż nie wrzucilśmy trzech związanych mężów do ognia? (...)

Lecz widzę czterech mężów rozwiązanych,

przechadzających się pośród ognia i nie dzieje im się nic złego;

wygląd czwartego przypomina anioła (...)

Niech będzie błogosławiony Bóg Szadraka, Meszaka i Abed-Nega,

który posłał swego anioła, by uratował swoje sługi.

W Nim pokładali swą ufność (…)

Księga Daniela (Biblia Tyniecka, S.1037)

– 5 –

background image

Dla Megan i Kelly,

których pokolenie musi się rozwijać świadomie

– 6 –

background image

Pola intencji

Telefon dzwonił, a ja się na niego po prostu patrzyłem. Ostatnią rzeczą, której teraz potrze-

bowałem, było kolejne rozproszenie. Próbowałem wypctmąć dźwięk dzwonka ze świadomości.
Spojrzałem przez okno na drzewa i dzikie kwiaty, starałem się rozpłynąć w jesiennych kolorach

lasu otaczającego mój dom.

Telefon znów zadzwonił, a przed oczyma stanął mi niewyraźny, ale intensywny obraz osoby,

która koniecznie chce ze mną porozmawiać. Szybko sięgnąłem po słuchawkę.

– Halo.

– To ja, Bill – powiedział znajomy głos. Bill był specjalistą agronomem, który pomagał mi w

ogrodzie. Mieszkał za zakrętem, kilkaset jardów ode mnie.

– Słuchaj, Bill, mogę do ciebie później oddzwonić? Mam ważną sprawę.
– Nie znasz mojej córki Natalie, prawda? – Przepraszam...?

Bez odpowiedzi.
– Bill?

–  Słuchaj  –   powiedział –   moja   córka  chce   z  tobą  porozmawiać.  Myślę,  że  to   może  być

ważne. Nie bardzo wiem, skąd, ale ona chyba zna twoje prace. Mówi, że ma jakieś informacje

o miejscu, które cię zainteresuje. Coś położonego na północy Tybetu? Mówi,  że  tam ludzie
mają jakieś ważne informacje.

– Ile ona ma lat? – spytałem. Bill zachichotał.
–  Ma tylko  czternaście, ale  ostatnio  opowiada  dość niezwykłe   rzeczy.  Miała  nadzieję,  że

będzie mogła pogadać z tobą dziś po południu, przed meczem piłki nożnej. Są jakieś szanse?

Już chciałem się wykręcić, ale wcześniejszy obraz zaczął krystalizować się w moich myślach.

Jakbym   widział   młodą   dziewczynę   i   siebie,   rozmawiających   gdzieś   w   pobliżu   źródła,   które
wytryska niedaleko jej domu.

– Dobrze – powiedziałem. – Może o drugiej?
–  Świetnie – odparł Bill.

Idąc na spotkanie, zwróciłem uwagę na budowę nowego domu po drugiej stronie doliny, na

północnym   zboczu.   To   już   będzie   chyba   czterdziesty,   pomyślałem.   A   wszystko   w   ciągu

ostatnich dwóch lat. Wiedziałem, że zaczęło być głośno o tej pięknej dolinie w kształcie misy,
ale   jakoś   nie   martwiłem   się   tym,   że   miejsce   się   przeludni,   albo   że   zostaną   zniszczone

wspaniałe naturalne widoki. Dolina sąsiadowała z parkiem narodowym, byliśmy dziesięć mil od
najbliższego miasta – zbyt daleko dla większości ludzi. A rodzina, do której należała ziemia i

która   teraz   sprzedawała   wybrane   działki   pod   zabudowę,   była   zdecydowana,   by   utrzymać
nieskażony spokój tego miejsca. Każdy dom musiał być niski i ukryty wśród sosen i drzew

gumowca, które znaczyły horyzont.

Bardziej  martwiła  mnie  izolacja   moich   sąsiadów.  Z  tego,  co   wiedziałem,  byli  to   na  ogół

indywidualiści,   swego   rodzaju   uciekinierzy   od   karier   w   różnych   zawodach,   którzy   znaleźli
sposoby, by móc pracować jako niezależni konsultanci i podróżować na własnych warunkach.

Wolność konieczna, gdy się mieszka tak daleko, wśród natury.

Wspólną   cechą   nas   wszystkich   zdawał   się   silny   idealizm   i   potrzeba   rozszerzenia   granic

wykonywanego   zawodu   o   pewną   duchową   wizję,   wszystko   w   najlepszych   tradycjach
Dziesiątego   Wtajemniczenia.   A   jednak   niemal   wszyscy   mieszkańcy   doliny   trzymali   się   na

uboczu, zadowalając się skupieniem na swoim  własnym poletku  i nie  poświęcając większej
uwagi   społeczności   ani   potrzebie   zbudowania   wspólnej   wizji.   Było   to   szczególnie   widoczne

wśród   osób   o   różnych   orientacjach   religijnych.   Z   jakiegoś   powodu   dolina   przyciągała   ludzi
najrozmaitszych   wyznań,   od   katolickich   i   protestanckich   chrześcijan,   poprzez   buddystów,

wyznawców judaizmu i islamu. I choć nie było między nimi najmniejszej niechęci, nie było
także łączności.

Ten brak poczucia wspólnoty martwił mnie, bo zauważyłem, że niektóre z naszych dzieci

miały podobne problemy jak te mieszkające na przedmieściach: zbyt wiele czasu spędzanego

w   samotności,   zbyt   wiele   wideo,   zbyt   duży   nacisk   na   wszelkie   wzloty   i   upadki   w   szkole.
Zaczynałem   się   zastanawiać,   czy   nie   brakuje   w   ich   życiu   rodziny   i   społeczności,   która

pomogłaby odsunąć na bok szkolne problemy i przywrócić wszystkiemu właściwą perspektywę.

Ścieżka przede mną zwęziła się, musiałem teraz przejść pomiędzy dwoma wielkimi głazami,

– 7 –

background image

za którymi wzniesienie opadało ostro w dół jakieś dwieście stóp. Za nimi usłyszałem pierwsze
odgłosy Źródła Phillipsa, nazwanego tak przez łowców skór, którzy pierwsi założyli tu obóz pod

koniec siedemnastego wieku. Woda spływała w dół po kilku skalnych półkach i zatrzymywała
się  leniwie   w jeziorku  o   średnicy   dziesięciu  stóp,  które  kiedyś   wykopano  ludzkimi  rękoma.

Kolejne pokolenia zostawiały tu swoje ślady, takie jak drzewa jabłoni czy przywiezione głazy w
celu   wzmocnienia   brzegów   jeziorka.   Podszedłem   do   wody   i   nabrałem   jej   trochę   w   dłonie.

Pochylając się, odsunąłem pływający patyk. Patyk popłynął dalej, ale pod prąd, prześlizgnął się
wzdłuż skalnego brzegu i nagle zniknął w jakiejś dziurze.

–  Jadowity wąż   wodny! –  powiedziałem  na  głos,  cofając się  o  krok. Na czole  poczułem

krople potu. Wciąż jeszcze czyhały tu niebezpieczeństwa dzikiej przyrody, choć może nie były

tak wielkie jak za czasów starego Phillipsa kilka wieków temu, gdy można było stanąć nagle
oko w oko z wielkim koguarem broniącym młodych, albo jeszcze gorzej, z grupą dzikich świń o

trzycalowych kłach, którymi mogły rozorać nogę każdemu, kto dość szybko nie wdrapał się na
drzewo. A jeśli był to szczególnie pechowy dzień, to można się było natknąć na wściekłego

Szerokeza   albo   Seminola,   który   miał   już   dość   kolejnych   osadników   żywiących   się   na   jego
terenach łowieckich... i który mógł być przekonany, że solidny kęs serca białego człowieka raz

na zawsze zatrzyma tę europejską powódź. Nie, w tamtych czasach biali tak samo jak Indianie
narażeni byli na niebezpieczeństwa, które sprawdzały ich spryt i odwagę.

Przed naszym pokoleniem stoją zupełnie inne problemy, które łączą się z nastawieniem do

życia   i   ciągłą   walką   między   optymizmem   a   rozpaczą.   Dzisiaj   zewsząd   dochodzą   głosy   o

zagładzie, pokazuje się zdarzenia, które dowodzą,  że  współczesnego zachodniego stylu życia
nie   da   się   utrzymać,  że  klimat   się   ociepla,  że  zapełniają   się   arsenały   terrorystów,   lasy

umierają, a technologia wymyka się spod kontroli i tworzy wirtualny świat, który doprowadza
nasze dzieci do szaleństwa i zagraża, że poniesie nas dalej i dalej w bezcelowy surrealizm.

Temu punktowi widzenia oczywiście sprzeciwiają się optymiści, którzy uważają, że w historii

zawsze było pełno głosicieli zagłady, że wszystkie nasze problemy można rozwiązać za pomocą

tej samej  technologii, która  tworzy zagrożenia,  i  że  ludzkość dopiero  zaczęła osiągać  swój
twórczy potencjał.

Zatrzymałem się i znów spojrzałem na dolinę. Wiedziałem, że gdzieś tutaj obecna jest także

Niebiańska Wizja. Uznawała ona rozwój technologii, ale tylko pod warunkiem,  że  będzie mu

towarzyszyło intuicyjne dążenie do świętości i optymizm oparty na duchowej wizji, w jakim
kierunku ma rozwijać się świat. Jedno było pewne. Jeśli ci, którzy wierzą w moc wizji, mają coś

wskórać,   to   muszą   zacząć   już   teraz,   kiedy   jeszcze   wszyscy   są   pod   wrażeniem   nowego
tysiąclecia. Fakt, że nadeszło, wciąż mnie zadziwiał. Dlaczego akurat my mamy to szczęście, by

żyć nie tylko podczas zmiany wieków, ale i doczekać nadejścia nowego tysiąclecia? Dlaczego
my? Dlaczego to pokolenie? Miałem uczucie, że głębsze odpowiedzi są wciąż przed nami.

Przez chwilę rozglądałem się wokół źródła, jakbym oczekiwał,  że  gdzieś tam powinna być

Natalie. Byłem pewien, że taką miałem intuicję. W moich myślach pokazała się właśnie tu, przy

źródle, tylko ja jakby patrzyłem na nią przez jakieś okno. Wszystko to nie było zbyt jasne.

Kiedy dotarłem do jej domu, wydawało się,  że  nikogo tam nie ma. Wszedłem na taras i

głośno   zapukałem   do   drzwi.   Żadnej   odpowiedzi.   Potem,   kiedy   spojrzałem   na   lewą   stronę
domu, coś przyciągnęło moją uwagę. Zobaczyłem nagłą zmianę światła na łące, jakby słońce

skryte za chmurą nagle zza niej wyszło, oświetlając akurat to miejsce. Ale na niebie nie było
chmur. Poszedłem w kierunku polany i zobaczyłem tam dziewczynkę siedzącą na trawie. Była

wysoka, o ciemnych włosach, miała na sobie niebieski strój do piłki nożnej. Kiedy podszedłem,
wzdrygnęła się zaskoczona.

– Nie chciałem cię wystraszyć – powiedziałem.
Przez   chwilę   patrzyła   w   bok   z   nieśmiałością   charakterystyczną   dla   nastolatek,   więc

przykucnąłem,   by   nasze   oczy   znalazły   się   na   tym   samym   poziomie,   i   przedstawiłem   się.
Spojrzała na mnie oczyma o wiele starszymi, niż tego oczekiwałem.

– Nie żyjemy tu według Wtajemniczeń – powiedziała. Zaskoczyła mnie tym. – Proszę?
– Wtajemniczenia. Nie praktykujemy ich.

– Co masz na myśli?
Patrzyła na mnie surowo.

– Mam na myśli to, że do końca ich nie pojęliśmy. Musimy dowiedzieć się o wiele więcej.
– Cóż, to nie takie proste...

Zamilkłem. Nie mogłem uwierzyć,  że  czternastolatka mówi do mnie w ten sposób. Przez

chwilę czułem, jak przepływa przeze mnie fala złości. Wtedy Natalie się uśmiechnęła – nie był

to szeroki uśmiech, zaledwie uniesione kąciki ust, ale jej twarz stała się pogodna. Rozluźniłem
się i usiadłem obok niej.

– Wierzę, że Wtajemniczenia są prawdziwe – powiedziałem – ale nie są łatwe. To wymaga

– 8 –

background image

czasu.

Nie poddawała się.

– Są jednak ludzie, którzy według nich żyją. – Patrzyłem na nią przez chwilę.
– Gdzie? – spytałem.

–   W   centralnej   Azji.   W   górach   Kunlun.   Widziałam   to   na   mapie   –   w   jej   głosie   brzmiało

podniecenie. – Musisz tam pojechać. To ważne. Coś się zmienia. Musisz tam jechać natych-

miast. Musisz to zobaczyć.

Kiedy  to   mówiła,   jej   twarz  była   dojrzała,   pełna  autorytetu,   jakby   miała   czterdzieści  lat.

Zamrugałem, nie wierząc w to, co widzę.

– Musisz tam pojechać – powtórzyła.

– Natalie – powiedziałem. – Nie jestem pewien, o czym ty mówisz. Co to za miejsce?
Odwróciła wzrok.

–   Powiedziałaś,  że  widziałaś   je   na   mapie.   Czy   możesz   mi   pokazać?   Zignorowała   moje

pytanie, jakby myślała już o czymś innym. – Która... która godzina? – spytała powoli, jąkając

się.

– Kwadrans po drugiej.

– To ja muszę iść.
– Zaczekaj, Natalie, to miejsce, o którym mówiłaś, ja...

– Muszę się spotkać z moją drużyną. Nie chcę się spóźnić.
Teraz   mówiła   bardzo   szybko,   a   ja   starałem   się   zatrzymać   jej   uwagę.   –   Ale   co   z   tym

miejscem w Azji, czy pamiętasz, gdzie to dokładnie jest?

Kiedy   odchodząc,   spojrzała   na   mnie   przez   ramię,   zobaczyłem   już   tylko   czternastoletnią

dziewczynkę zajętą myślami o meczu.

Do domu wróciłem całkiem rozkojarzony. O co w tym wszystkim chodzi? Wbiłem wzrok w

biurko, nie mogąc się skupić. W końcu poszedłem na długi spacer i popływałem w strumieniu.
Zdecydowałem,  że  rano   zadzwonię   do   Billa   i   dotrę   do   sedna   tej   zagadki.   Położyłem   się

wcześnie spać.

Około trzeciej nad ranem coś mnie obudziło. W pokoju było ciemno. Jedyne światło sączyło

się spod żaluzji w oknach. Nasłuchiwałem uważnie, ale nie było nic poza zwykłymi odgłosami
nocy: chórem cykad, kumkaniem żab w dole strumienia, gdzieś z oddali dochodziło szczekanie

psa. Pomyślałem, aby wstać i zaryglować drzwi, czego prawie nigdy nie robiłem. Odrzuciłem
jednak ten pomysł i z zadowoleniem wygodnie rozciągnąłem się na łóżku. Już miałem zapaść w

sen, gdy rzucając na pokój ostatnie spojrzenie, zauważyłem coś dziwnego w pobliżu okna.
Spod żaluzji wypływało o wiele więcej światła niż zwykle.

Usiadłem i spojrzałem jeszcze raz. Zdecydowanie na zewnątrz musiało być jaśniej. Wciąg-

nąłem spodnie, podszedłem do okna i otworzyłem drewniane okiennice.

Wszystko wydawało się normalne. Skąd pochodziło to światło? Nagle za sobą usłyszałem

delikatne pukniecie. Ktoś był w domu.

– Kto tam? – spytałem, zanim zdążyłem pomyśleć. Cisza.
Wyszedłem z sypialni do hollu prowadzącego do salonu, po drodze myśląc, jak dostać się do

szafy i wyjąć z niej strzelbę na węże. Wtedy przypomniałem sobie,  że  klucz do szafy jest w
szufladzie komody przy łóżku. Więc szedłem dalej.

Nagle czyjaś ręka dotknęła mego ramienia.
– Ciiiiii. To ja, Wil.

Rozpoznałem   głos   i   skinąłem   głową.   Kiedy   jednak   sięgnąłem   do   włącznika   światła,

powstrzymał mnie, potem przeszedł przez pokój i wyjrzał przez okno. Wtedy zdałem sobie

sprawę, że coś się w nim zmieniło od czasu, gdy widziałem go ostatni raz. Poruszał się jakby z
mniejszym   wdziękiem,   a  jego  ciało   wyglądało  zupełnie   zwyczajnie,   nie   było  ani   trochę   tak

świetliste jak dawniej.

– Czego szukasz? – spytałem. – Co się dzieje? Wystraszyłeś mnie na śmierć. Podszedł do

mnie bliżej. – Musiałem się z tobą zobaczyć. Wszystko się zmieniło.

Wróciłem tam, gdzie byłem kiedyś.

– Co masz na myśli?
Uśmiechnął się. – Zdaje się,  że  tak właśnie ma być, ale faktem jest,  że  już nie potrafię

mentalnie   wchodzić   do   innych   wymiarów,   tak   jak   dotąd.   Wciąż   mogę   do   pewnego   stopnia
podnosić swoją energię, ale jestem teraz na dobre tutaj, w tym świecie. – Przez chwilę patrzył

w bok. – To tak, jakby wszystko, czego dokonaliśmy, pojmując Dziesiąte Wtajemniczenie, było
jedynie   przedsmakiem,   wstępem,   uchyleniem   rąbka   tajemnicy,   jak   to   bywa   w   przypadku

doświadczenia „życia po śmierci”. A teraz się skończyło. Cokolwiek mamy teraz zrobić, musi się
to odbyć tutaj, na Ziemi.

– Ja i tak nie potrafiłem powtórzyć tamtego doświadczenia – stwierdziłem. Wil spojrzał mi

– 9 –

background image

prosto w oczy. – Wiesz,  że  otrzymaliśmy wiele informacji o ewolucji ludzkości, o tym, na co
zwracać   uwagę,   o   byciu   prowadzonym   przez   intuicję   i   zbiegi   okoliczności.   Zostaliśmy

upoważnieni, by utrzymać wizję, my wszyscy. Tyle, że nie czynimy tego na takim poziomie, na
jakim jesteśmy w stanie. W naszej wiedzy wciąż czegoś brakuje.

Zamilkł na chwilę, potem dodał: – Jeszcze nie jestem pewny dlaczego, ale musimy pojechać

do Azji... gdzieś w pobliże Tybetu. Coś się tam dzieje. Coś, o czym musimy wiedzieć.

Byłem zaskoczony. Natalie powiedziała to samo.
Wil znów ostrożnie podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz.

– Czemu ciągle patrzysz przez to okno? – spytałem. – I czemu wślizgnąłeś się do domu?

Dlaczego po prostu nie zapukałeś? Co się dzieje?

– Prawdopodobnie nic – odparł. – Chociaż dziś wydawało mi się, że ktoś mnie śledzi, ale nie

mam pewności.

Podszedł  znów  blisko  mnie.  –   Nie   mogę   ci  teraz   wszystkiego   wyjaśnić.   Sam   nie   jestem

pewny, co się dzieje. Jednak jest takie miejsce w Azji, które musimy odnaleźć. Czy możesz się

ze mną spotkać szesnastego w hotelu „Himalaje” w Katmandu?

– Zaczekaj no chwilkę, Wil! Wil, ja tu mam robotę. Muszę...

Spojrzał na mnie z wyrazem, którego nigdy w życiu nie widziałem na niczyjej twarzy. Była to

mieszanina pragnienia przygody i absolutnego zdecydowania. – W porządku – powiedział. –

Jeśli cię tam nie będzie szesnastego, to cię nie będzie. Ale jeśli przyjedziesz, pamiętaj, bądź
maksymalnie czujny. Coś się wydarzy.

Rzeczywiście dawał mi wybór, ale równocześnie szeroko się uśmiechał.
Odwróciłem wzrok. Ja nie byłem uradowany. Nie chciałem nigdzie jechać.

Następnego ranka zdecydowałem, że nikomu poza Charlene nie powiem o tym, gdzie jadę.

Jedyny problem był w tym,  że  Charlene miała teraz zlecenie za granicą i nie mogłem z nią

bezpośrednio porozmawiać. Mogłem jej najwyżej wysłać e-maila.

Podszedłem do komputera i wysłałem wiadomość, jak zwykle zastanawiając się przy tym

nad bezpieczeństwem Internetu.

Przecież   hakerzy   potrafią   wchodzić   do   najlepiej   strzeżonych   systemów   rządu   i   wielkich

korporacji.   Jak   łatwe   musi   być   przejęcie   elektronicznego   listu...   Zwłaszcza   gdy   ma   się   w
pamięci,  że  Internet powstał przy Departamencie Obrony jako łącze z ich tajnymi grupami

badawczymi na wielkich uniwersytetach. Czy cały Internet jest monitorowany? Odsunąłem od
siebie   tę   myśl,   stwierdzając,  że  jest   głupia.   Przecież   mój   list   jest   jednym   z   dziesiątków

milionów. Kto by się nim interesował?

Kiedy już byłem przy komputerze, zamówiłem lot do Katmandu w Nepalu na szesnastego i

pokój w hotelu „Himalaje”. Będę musiał wyjechać za dwa dni, myślałem, strasznie mało czasu
na jakiekolwiek przygotowania. Pokręciłem głową. Część mnie była oczywiście zafascynowana

pomysłem   odwiedzenia   Tybetu.   Wiedziałem,  że  to   jeden   z   najpiękniejszych   i   najbardziej
tajemniczych krajów świata.

Ale był to też kraj pod kontrolą chińskiego rządu i wiedziałem doskonale, że może tam być

niebezpiecznie. Postanowiłem, że posunę się tylko tak daleko, jak będzie to bezpieczne. Koniec

z przygodami ponad moje siły i ładowaniem się w sytuacje, nad którymi nie mam kontroli.

Wil opuścił mój dom tak szybko, jak się pojawił. Nie powiedział mi nic więcej, a ja miałem w

głowie   setki   pytań.   Co   wiedział   o   tym   miejscu   w   pobliżu   Tybetu?   I   dlaczego   dorastająca
dziewczynka też mi kazała tam jechać? Wil był bardzo ostrożny. Dlaczego? Nie zamierzałem

wychylać nosa z Katmandu, zanim się tego nie dowiem.

Kiedy nadszedł dzień wyjazdu, starałem się być bardzo czujny podczas lotu do Frankfurtu,

dalej do New Dehli, a w końcu do Katmandu, ale nie zdarzyło się nic specjalnego. W hotelu
„Himalaje”   zameldowałem   się   pod   własnym   nazwiskiem,   zostawiłem   rzeczy   w   pokoju   i

poszedłem się rozejrzeć. Wylądowałem w hotelowym lobby. Siedziałem tam, oczekując,  że  w
każdej chwili pojawi się Wil, ale nic się nie wydarzyło. Po godzinie pomyślałem,  że  pójdę na

basen.   Na   dworze   było   dość   chłodno,   ale   słońce   jasno   świeciło   i   wiedziałem,  że  świeże
powietrze pomoże mi przyzwyczaić się do wysokości.

Basen znajdował się pomiędzy ułożonymi w kształcie litery L skrzydłami hotelu. Wokół niego

siedziało więcej łudzi, niż mogłem przypuszczać, choć prawie nikt ze sobą nie rozmawiał. Kiedy

zająłem krzesło przy jednym ze stolików, zauważyłem, że ludzie siedzący wokół – w większości
Azjaci, a wśród nich kilku Europejczyków – musieli być albo bardzo zestresowani, albo tęsknili

za domem. Marszczyli gniewnie brwi, nieprzyjemnie warczeli na hotelową obsługę, zamawiając
drinki i gazety, za wszelką cenę unikali wzrokowego kontaktu.

Powoli wpłynęło to i na mój nastrój. Proszę, no to jestem, myślałem, skulony w kolejnym

hotelu   gdzieś   w   świecie,   bez   choćby   jednej   przyjaznej   duszy   w   pobliżu.   Wziąłem   głęboki

oddech i przypomniałem sobie  o napomnieniu Wiła, by zachować czujność. Wiedziałem,  że

– 10 –

background image

chodziło mu o subtelne znaki synchronii, o owe tajemnicze zbiegi okoliczności, które mogą się
pojawić ni stąd, ni zowąd i w ciągu sekundy zmienić kierunek całego życia.

Dostrzeganie   tych   tajemniczych   znaków   i   postępowanie   zgodnie   z   nimi   było   głównym

doświadczeniem duchowym, bezpośrednim dowodem na to, że za ludzkimi losami kryje się coś

głębszego. Problemem była dla mnie zawsze sporadyczna natura owych zjawisk; przez jakiś
czas prowadziły nas wyraźnie, a potem znikały równie szybko, jak się pojawiły.

Kiedy rozglądałem się wokół, mój wzrok padł na wysokiego mężczyznę o czarnych włosach,

który właśnie pojawił się w drzwiach i szedł jakby prosto ku mnie. Ubrany był w luźne spodnie i

stylowy biały sweter, pod pachą miał zwiniętą gazetę. Przeszedł wzdłuż rzędu krzeseł i usiadł
przy stoliku tuż po mojej prawej ręce. Rozkładając gazetę, rozejrzał się, skinął mi głową i

uśmiechnął się szeroko. Potem zawołał kelnera i zamówił wodę. Wyglądał na Azjatę, ale mówił
czystym   angielskim   bez   śladu   akcentu.   Kiedy   przyniesiono   mu   wodę,   podpisał   rachunek   i

zaczął czytać. Było w tym człowieku coś niezwykle atrakcyjnego, ale nie potrafiłem określić
dokładnie co. Po prostu promieniował dobrym samopoczuciem i energią. Od czasu do czasu

przerywał   czytanie   i   rozglądał   się   wokół   z   uśmiechem.   W   pewnej   chwili   napotkał   wzrok
skrzywionego dżentelmena, który siedział na wprost mnie. Spodziewałem się,  że  ten smutny

natychmiast odwróci wzrok, ale on odwzajemnił uśmiech czarnowłosego mężczyzny i zaczęli ze
sobą   rozmawiać.   Wydawało   mi   się,  że  po   nepalsku.   W   pewnej   chwili   nawet   wybuchnęli

śmiechem. Jakby przyciągnięci ich rozmową ludzie przy kilku sąsiednich stolikach przyłączyli
się, ktoś rzucił jakiś dowcip, i teraz już całe towarzystwo śmiało się w najlepsze.

Przyglądałem się tej scenie z dużym zainteresowaniem. Coś się tu dzieje, myślałem. Nastrój

wokół nagle uległ zmianie.

– O mój Boże – czarnowłosy mężczyzna zwrócił się teraz do mnie po angielsku. – Widział

pan to?

Rozejrzałem się. Wszyscy wrócili już do czytania, a on pokazywał mi coś w swojej gazecie,

równocześnie przysuwając swoje krzesło bliżej mojego.

– Podano wyniki kolejnych badań nad mocą modlitwy. To fascynujące – powiedział.
– A co odkryto? – spytałem.

– Studiowano  efekty, jakie  przynosi modlitwa za  ludzi  mających problemy  ze  zdrowiem.

Udowodniono,  że  pacjenci,   za   których   ktoś   regularnie   się   modli,   mają   mniej   komplikacji   i

szybciej wracają do zdrowia, nawet wtedy, gdy nie wiedzą,  że  w ich intencji są odmawiane
modlitwy. To niepodważalny dowód na to, że moc modlitwy jest autentyczna. Odkryto jednak

coś jeszcze. Najbardziej „efektywne” modlitwy nie miały formy prośby, ale stwierdzenia faktu.

– Nie bardzo rozumiem, co ma pan na myśli – powiedziałem.

Patrzył   na   mnie   krystalicznie   błękitnymi   oczami.   –   Testy   przeprowadzono   w   dwóch

modlących się grupach. Pierwsza po prostu prosiła Boga, czy też boską moc o

interwencję, o pomoc dla chorej osoby. Druga jedynie stwierdzała z wiarą, że Bóg pomoże

choremu. Rozumie pan różnicę?

– Wciąż nie jestem pewien.
– Modlitwa, która prosi Boga o interwencję, zakłada,  że  Bóg może to uczynić, ale tylko

wtedy, jeśli przychyli się do naszej prośby. Zakłada tym samym, że nie mamy żadnej innej roli
do odegrania, możemy tylko prosić. Ta druga forma modlitwy przyjmuje, że Bóg jest gotowy i

chętny nam pomóc, ale tak ustanowił prawa ludzkiej egzystencji,  że  to, czy prośba zostanie
spełniona, w pewnym stopniu zależy od siły naszej wiary, iż tale się stanie. Tak więc modlitwa

powinna   być   potwierdzeniem,   które   wyraża   owo   przekonanie   i   wiarę.   W   opisywanych
badaniach właśnie ten rodzaj modlitwy przynosił najlepsze rezultaty.

Skinąłem głową. Zaczynałem wreszcie pojmować.
Mężczyzna  odwrócił na chwilę wzrok, jakby się nad  czymś zastanawiał,  potem znów się

odezwał.   –   Wszystkie   wielkie   modlitwy   w   Biblii   to   nie   prośby,   lecz   afirmacje.   Proszę   sobie
przypomnieć Ojcze Nasz: „święć się wola Twoja jako w niebie tak i na ziemi. Chleba naszego

powszedniego   daj   nam   dzisiaj   i   wybacz   nam   nasze   winy”.   Nie   mówi   się   „proszę,   czy
moglibyśmy może dostać trochę jedzenia” i nie mówi się „prosimy, byś nam wybaczył”. Ta

modlitwa jedynie potwierdza, że tak ma się stać, a my wierząc, iż się stanie, sprawiamy to.

Znów   zamilkł,   jakby   oczekiwał   mojego   pytania.   Wciąż   się   uśmiechał.   I   ja   musiałem   się

uśmiechnąć. Jego dobry humor był zaraźliwy.

– Niektórzy naukowcy wysuwają teorie – mówił dalej –  że  te wyniki sugerują coś więcej,

coś, co ma głębokie znaczenie dla każdego żyjącego człowieka. Utrzymują,  że  jeśli to nasze
oczekiwania, nasza wiara sprawia,  iż  modlitwy się „sprawdzają”, znaczy to,  że  każdy z nas

przez cały czas wysyła w świat energię swoich modlitw, czy sobie z tego zdaje sprawę, czy nie.
Czy widzi pan, jak bardzo jest to prawdziwe? – Tym razem ciągnął dalej, nie czekając na moją

odpowiedź. – Jeśli modlitwa jest afirmacją opartą na naszych oczekiwaniach, na naszej wierze,

– 11 –

background image

to w takim razie wszystkie nasze oczekiwania mają moc modlitwy. Tak naprawdę wszyscy się
cały czas modlimy o jakąś przyszłość dla siebie i innych, tyle,  że  nie jesteśmy tego w pełni

świadomi. – Spojrzał na mnie, jakby właśnie zdetonował bombę. – Wyobraża pan sobie, co to
znaczy? W tej chwili nauka potwierdza myśli najbardziej ezoterycznych mistyków wszystkich

religii. Oni wszyscy twierdzili, iż posiadamy mentalny i duchowy wpływ na to, co się dzieje w
naszym   życiu.   Pamięta   pan   ewangeliczną   przypowieść   o   wierze   wielkości   ziarnka   gorczycy,

która potrafi przesunąć góry? A jeśli ta umiejętność to właśnie sekret prawdziwego życiowego
sukcesu, sekret tworzenia prawdziwej wspólnoty? – Zmrużył oczy, jakby wiedział więcej, niż

mógł powiedzieć. – Wszyscy musimy zrozumieć, jak to działa. Najwyższy czas.

Odwzajemniłem   jego  uśmiech  zaintrygowany  tym,  co  powiedział.  Byłem  wciąż  zdziwiony

zmianą atmosfery wokół basenu. W pewnej chwili instynktownie spojrzałem w lewo, jak to się
czasem   dzieje,   gdy   czujemy,  że  ktoś   na   nas   patrzy.   Rzeczywiście,   ktoś   z   obsługi   basenu

wpatrywał się we mnie zza wejściowych drzwi. Gdy nasze oczy się spotkały, mężczyzna szybko
odwrócił wzrok i zaczął iść chodnikiem prowadzącym do windy.

– Przepraszam pana – usłyszałem głos tuż za sobą. Gdy się obejrzałem, stwierdziłem, że to

inny boy hotelowy. – Czy podać panu coś od picia?

– Nie, dziękuję – odarłem. – Jeszcze nie teraz.
Kiedy   poszukałem   wzrokiem   tego   pierwszego   człowieka,   już   go   nie   było.   Jeszcze   przez

chwilę obserwowałem teren, a kiedy w końcu spojrzałem w prawo, gdzie siedział mój czarno-
włosy rozmówca, jego też nie było. Wstałem i spytałem mężczyzny przy sąsiednim stoliku, czy

nie widział przypadkiem, w którą stronę odszedł ten pan w białym swetrze z gazetą. Pokręcił
głową i odwrócił wzrok.

Przez resztę popołudnia nie wychodziłem z mojego pokoju. Wydarzenia przy basenie były

niejasne. Kim był człowiek, który opowiadał mi o modlitwie? Czy z tą informacją związana była

jakaś synchronia? I dlaczego ten facet z obsługi tak się na mnie gapił? No i gdzie jest Wil?

O zmierzchu, po długiej drzemce, znów wyszedłem. Zdecydowałem się pójść do oddalonej o

kilka przecznic restauracji, o której wcześniej wspominał jeden z gości.

– Bardzo blisko. Absolutnie bezpiecznie – zapewnił mnie portier, gdy spytałem go, jak się

tam dostać. – Bez problemu.

Wyszedłem z hotelu, na dworze powoli zapadał zmrok. Wciąż rozglądałem się za Wiłem. Na

ulicy był taki tłum, że musiałem się przepychać. W restauracji wskazano mi niewielki narożny
stolik na wolnym powietrzu, tuż przy wysokim, żelaznym ogrodzeniu, które oddzielało lokal od

ulicy. Jadłem powoli obiad i czytałem angielską gazetę, zajmując stolik przez ponad godzinę.

W pewnej chwili poczułem się nieswojo. Znów wydało mi się, że ktoś się we mnie wpatruje,

tyle że nikogo nie dostrzegłem. Rozejrzałem się po sąsiednich

stolikach,   ale   nikt   nie   zwracał   na   mnie   najmniejszej   uwagi.   Wstając,   wyjrzałem   przez

ogrodzenie   na   ludzi   na   ulicy.   Nic.   Wciąż   próbując   otrząsnąć   się   z   tego   głupiego   uczucia,
zapłaciłem rachunek i ruszyłem z powrotem do hotelu.

Kiedy zbliżałem się już do wejścia, kątem oka dostrzegłem sylwetkę mężczyzny ukrytego za

rzędem krzewów o jakieś dwadzieścia stóp ode mnie. Nasze oczy się spotkały, zrobił krok w

moją stronę. Odwróciłem głowę i już miałem iść dalej, gdy zdałem sobie sprawę, że to ten sam
człowiek   co   wcześniej   przy   basenie,   tyle  że  teraz   był   ubrany   w   dżinsy   i   gładką   niebieską

koszulę. Miał może trzydzieści lat, lecz bardzo poważne oczy. Ruszyłem przed siebie szybkim
krokiem.

– Proszę pana! – zawołał za mną. Szedłem dalej.
– Proszę – powiedział. – Muszę z panem porozmawiać. Przeszedłem jeszcze kilka kroków, by

znaleźć się w zasięgu wzroku portiera i obsługi hotelu, potem przystanąłem. – O co chodzi? –
spytałem.

Podszedł bliżej, niemal zgiął się w ukłonie. – Jest pan chyba kimś, kogo miałem tu spotkać.

Czy zna pan Wilsona Jamesa?

– Wiła? Oczywiście. Gdzie on jest?
– Nie mógł przyjechać. Poprosił mnie, żebym to ja się z panem spotkał. – Wyciągnął rękę,

którą uścisnąłem z wahaniem, podałem mu swoje imię.

– Ja jestem Yin Doloe – odpowiedział.

– Pracujesz w tym hotelu? – spytałem.
– Nie, przepraszam. Pracuje tu mój znajomy. Pożyczyłem od niego uniform, żeby się móc

rozejrzeć. Chciałem się upewnić, że tu jesteś.

Przyjrzałem mu się bliżej. Instynkt podpowiadał mi,  że  mówi prawdę. Ale po co ta cała

konspiracja? Dlaczego po prostu nie podszedł do mnie tam, przy basenie, i nie spytał, jak się
nazywam?

– A co zatrzymało Wiła? – spytałem.

– 12 –

background image

–  Nie  jestem  pewien.  Poprosił,  żebym cię  odnalazł i zabrał do  Lhasy.  Myślę,  że  planuje

spotkać się z tobą właśnie tam.

Odwróciłem   wzrok.   Sprawy   znów   zaczynały   wyglądać   niewyraźnie.   Spojrzałem   na   Yina   i

powiedziałem:   –   Nie   jestem   pewien,   czy  chcę   tam   jechać.   Dlaczego   Wil  sam   do   mnie   nie

zadzwonił?

– Na pewno miał ważny powód – odparł Yin i podszedł do mnie jeszcze o krok. – Wil bardzo

nalegał, żebym cię do niego przywiózł. On cię potrzebuje. – Oczy Yina błagały. – Czy możemy
wyruszyć jutro?

– Tak – powiedziałem. – Może byś wszedł do hotelu, napijemy się kawy i pogadamy?
Rozglądał się wokół, jakby się czegoś bał. – Proszę, przyjdę jutro rano, o ósmej. Wil już

załatwił   dla   ciebie   bilet   i   wizę   –   uśmiechnął   się   i   pospiesznie   odszedł,   zanim   zdążyłem
zaprotestować.

O 7.55 wyszedłem na ulicę tylko z jednym podróżnym workiem. W hotelu zgodzono się

przechować resztę moich rzeczy. Planowałem wrócić nie dalej jak za tydzień, jeśli oczywiście

nie wydarzy się nic nieprzewidzianego. W takim wypadku postanowiłem wracać natychmiast.

Punktualnie o ósmej Yin podjechał starą toyotą i ruszyliśmy w stronę lotniska. Podczas całej

drogi Yin był bardzo serdeczny, ale uparcie twierdził,  że  nie wie nic więcej o Wilu. Miałem
ochotę opowiedzieć mu o tym, co Natalie mówiła o tajemniczym miejscu w centralnej Azji i o

tym, co Wil powiedział tamtej nocy w moim domu, choćby po to, by zobaczyć jego reakcję.
Jednak   postanowiłem   tego   nie   robić.   Pomyślałem,  że  lepiej   bacznie   obserwować   Yina   i

poczekać, co się będzie działo na lotnisku.

Okazało  się,  że  rzeczywiście  czekał  wykupiony   na  moje   nazwisko  bilet  na   lot  do  Lhasy.

Rozejrzałem się, chcąc wybadać sytuację. Wszystko wyglądało najnormalniej w świecie. Yin się
uśmiechał,  był w świetnym nastroju. Niestety, nie można było  tego  powiedzieć o kasjerce.

Mówiła  bardzo  słabo   po  angielsku  i  miała  mnóstwo  pytań.  Kiedy   kazała  mi   po  raz  kolejny
pokazać   paszport,   strasznie   mnie   zdenerwowała   i   coś   niegrzecznie   odburknąłem.   Wtedy

przestała pracować i wpatrywała się we mnie z takim wyrazem twarzy, jakby miała zamiar w
ogóle odmówić mi wydania tego biletu. W tym momencie do akcji wkroczył Yin. Zaczął coś do

niej   mówić   łagodnym   tonem   w   jej   ojczystym   nepalskim.   Po   kilku   minutach   kasjerka   się
rozluźniła. Co prawda nie zaszczyciła mnie już choćby spojrzeniem, ale z Yinem rozmawiała

bardzo miło, nawet się w pewnej chwili roześmiała. Kilka minut później mieliśmy już bilety i
karty   pokładowe   i   siedzieliśmy   w   małej   kafejce   w   pobliżu   naszego   wejścia   do   samolotu.

Wszędzie czuć było bardzo silny zapach papierosów.

– Masz w sobie wiele gniewu – powiedział Yin. – I nie używasz zbyt dobrze swojej energii.

Zaskoczył mnie. – O czym ty mówisz?
Spojrzał na mnie bardzo łagodnie. – Mam na myśli to, że nie pomogłeś tej

kobiecie przy kasie w jej złym nastroju.
Natychmiast   zrozumiałem,   do   czego   zmierza.   W   Peru   Ósme   Wtajemniczenie   opisywało

metodę wspomagania innych i podnoszenia ich energii poprzez skupianie wzroku na ich twarzy
w określony sposób.

– Znasz Wtajemniczenia? – spytałem.
Yin skinął głową, wciąż na mnie patrząc. – Tak – potwierdził. – Jest jednak coś więcej.

– Pamiętanie o tym, by wysyłać energię nie jest takie proste – powiedziałem, broniąc się.
Yin odezwał się niezwykle delikatnym tonem: – Musisz jednak zdawać sobie sprawę, że i tak

na nią  wpływałeś  swoją  energią, czy to  świadomie,  czy nie.  Ważne  jest  to,  w jaki  sposób
ustawiasz swoje... pole... pole... – Yin z trudem szukał angielskiego słowa. – Pole intencji –

powiedział w końcu. – Wiesz, swoje pole modlitwy.

Spojrzałem na niego zdziwiony. Yin zdawał się opisywać modlitwę w taki sam sposób, jak

robił to ciemnowłosy mężczyzna przy basenie.

– A o czym dokładnie mówisz? – spytałem.

– Czy byłeś kiedyś w pokoju pełnym ludzi, gdzie energia i nastrój były bardzo niskie, a

potem nagle wszedł ktoś i natychmiast i nastrój, i energia się podniosły? Tylko przez fakt, że

ten ktoś wszedł. Pole energetyczne takiej osoby poprzedza ją i wpływa na wszystkich innych.

– Tak – potwierdziłem. – Wiem, co masz na myśli. Spojrzał na mnie poważnie. – Jeśli chcesz

znaleźć Shambhalę, to musisz się nauczyć właśnie tego. Świadomie.

– Shambhalę? O czym ty mówisz? – wybuchnąłem.

Twarz Yina pobladła, wyraźnie się speszył. Potrząsnął głową, jakby sam siebie ganił za to, że

się wygadał i ujawnił coś, czego nie powinien.

– Nieważne – powiedział w końcu. – To nie moja sprawa. To Wil musi ci wszystko wyjaśnić...
Zaczęła   się   już   ustawiać   kolejka   do   wejścia,   więc   Yin   wstał   i   zabrał   swoje   rzeczy.   A   ja

łamałem sobie głowę, starając się sobie przypomnieć, skąd znam to słowo. W końcu mi się

– 13 –

background image

udało. Shambhala to była mityczna wspólnota opisywana w buddyjskich księgach tybetańskich.
Na tych samych legendach opierały się historie o krainie Shangri-La.

Spojrzałem na Yina. – To miejsce to mit... prawda? – spytałem.
Ale on tylko podał stewardowi swój bilet i poszedł dalej.

Podczas lotu do Lhasy Yin i ja siedzieliśmy w różnych sektorach samolotu, co dało mi czas

na   myślenie.   Wiedziałem   tylko,  że  Shambhala   miała   wielkie   znaczenie   dla   tybetańskich

buddystów. Ich starożytne księgi opisywały ją jako święte miasto zbudowane z diamentów i
złota,   pełne   mnichów,   łamów   i   adeptów   wiedzy,   ukryte   gdzieś   w   przepastnych,   nie

zamieszkanych rejonach północnego Tybetu czy Chin. Ostatnio jednak większość buddystów
mówiła   o   Shambhali   jedynie   w   kategoriach   symbolicznych,   jako   o   czymś,   co   reprezentuje

pewien   duchowy   stan   umysłu,   a   nie   rzeczywiste   miejsce.   z   kieszeni   na   oparciu   siedzenia
wyciągnąłem   broszurkę   o   Tybecie,   mając   nadzieję,  że  dowiem   się   czegoś   więcej   o   jego

geografii. Przeczytałem, że graniczący z Chinami od północy, a z Nepalem od południa Tybet to
wielki płaskowyż i tylko niektóre rejony są położone niżej niż sześć tysięcy stóp nad poziomem

morza. Na jego południowej granicy leżą Himalaje, w tym Mount Everest, na granicy północnej
zaś, już po stronie chińskiej, znajdują się rozległe góry Kunlun. Między nimi są głębokie doliny,

rwące rzeki i setki mil kwadratowych skalistej tundry. Najżyźniejszy i najgęściej zaludniony
musi   być   wschodni   Tybet.   Północ   i   zachód   są   górzyste   i   dzikie,   jest   tam   tylko   kilka   dróg,

wszystkie żwirowe. Wyglądało na to,  że  do zachodniego Tybetu prowadzą tylko dwie główne
trasy – droga północna używana głównie przez ciężarówki i droga południowa, która prowadzi

wzdłuż  Himalajów, a uczęszczana jest  przez  pielgrzymów,  którzy  chcą dotrzeć do  świętych
miejsc jak Mount Everest, jezioro Manasarovar, Mount Kailash i jeszcze dalej, do tajemniczego

Kunlunu.

Podniosłem wzrok znad lektury. Lecieliśmy już na wysokości trzydziestu pięciu tysięcy stóp i

zaczynałem odczuwać wyraźną zmianę temperatury i energii na zewnątrz. Pode mną wyrastały
zamarznięte, skaliste szczyty Himalajów, obramowane przejrzystym błękitem nieba. Przelecie-

liśmy właśnie nad samym szczytem Mount Everestu i znaleźliśmy się nad obszarem Tybetu –
krainą śniegu, dachem świata. Ojczyzną ludzi poszukujących duchowej prawdy. Kiedy patrzy-

łem   na   dół   na   zielone   doliny   i   skaliste   niziny   otoczone   górami,   nie   mogłem   powstrzymać
zachwytu   nad   pięknem   i   tajemniczością   tej   ziemi.   Jaka   szkoda,  że  znajduje   się   teraz   pod

brutalną   okupacją   totalitarnego   rządu   Chin.   Co   ja   tu   w   ogóle   robię?   –   zastanawiałem   się.
Odwróciłem głowę i odnalazłem wzrokiem Yina, który siedział cztery rzędy za mną. Niepokoiło

mnie, że był taki skryty. Znów postanowiłem, że będę bardzo ostrożny.

Nie wyjadę nigdzie dalej poza Lhasę, jeśli nie otrzymam pełnych wyjaśnień.

Kiedy wylądowaliśmy w Lhasie, Yin wciąż odmawiał jakiejkolwiek rozmowy o Shambhali,

powtarzając   uporczywie,  że  wkrótce   spotkamy   się   z   Wiłem   i   on   mi   wszystko   opowie.

Wsiedliśmy do taksówki i pojechaliśmy do niewielkiego hoteliku w pobliżu centrum, gdzie miał
na nas czekać Wil. Spostrzegłem, że Yin mi się przypatruje.

– O co chodzi? – spytałem.
– Tylko sprawdzałem, jak sobie radzisz z wysokością – powiedział. – Lhasa leży dwanaście

tysięcy stóp nad poziomem morza. Przez jakiś czas musisz na siebie uważać.

Skinąłem   głową   wdzięczny   za   jego   troskę,   ale   zwykle   łatwo   się   przystosowywałem   do

dużych   wysokości.   Właśnie   miałem   to   powiedzieć,   kiedy   zobaczyłem   w   oddali   olbrzymią,
przypominającą fortecę budowlę.

–   To   jest   pałac   Potala   –   powiedział   Yin.   –   Chciałem,   żebyś   go   zobaczył.   To   był   dom

dalajlamy,   zanim   udał   się   na   wygnanie.   Teraz   symbolizuje   walkę   narodu   tybetańskiego   z

chińską okupacją.

Odwrócił   głowę   i   milczał  aż  do   chwili,   gdy   taksówka   się   zatrzymała.   Nie   przed   samym

hotelem, ale jakieś sto stóp dalej, w dole ulicy.

– Wil powinien już tu być – powiedział Yin, otwierając drzwi. – Poczekaj w samochodzie, a ja

pójdę i sprawdzę.

Ale zamiast iść w stronę budynku, zatrzymał się przy taksówce i uważnie obserwował drzwi

hotelu.   Dostrzegłem   jego   wzrok   i   też   spojrzałem   w   tym   kierunku.   Ulica   była   pełna
Tybetańczyków i turystów, ale wszystko wydawało się w porządku. I wtedy mój wzrok padł na

niskiego mężczyznę stojącego za rogiem. Miał przed sobą jakąś gazetę, ale nie czytał, tylko
bacznie przyglądał się okolicy.

Yin spojrzał na samochody zaparkowane na zakręcie po drugiej stronie ulicy. Jego wzrok

zatrzymał się na starym brązowym sedanie, w którym siedziało kilku mężczyzn w garniturach.

Yin powiedział coś szybko do kierowcy taksówki, wsiadając znów do środka, a ten spojrzał na
nas podejrzliwie w lusterku i podjechał do następnego skrzyżowania. Kiedy przejeżdżaliśmy

obok zaparkowanego sedana, Yin pochylił się nisko, by siedzący w środku nie mogli go zauwa-

– 14 –

background image

żyć.

– O co chodzi? – spytałem.

Yin zignorował moje pytanie i kazał kierowcy skręcić w lewo i wjechać do centrum.
Chwyciłem go za ramię. – Yin, powiedz mi, co się dzieje. Co to byli za faceci?

– Nie wiem – powiedział – ale Wiła by tam i tak nie było. Jest jeszcze jedno miejsce, gdzie

mógł pójść. Odwróć się i sprawdź, czy nie jesteśmy śledzeni.

Spojrzałem   w   tył,   a   Yin   dawał   taksówkarzowi   dalsze   wskazówki.   Jechało   za   nami   kilka

samochodów, ale w pewnym momencie wszystkie skręciły. Nie zauważyłem brązowego sedana.

– I co, widzisz coś z tyłu? – spytał Yin, sam się odwracając, by sprawdzić.
– Raczej nie – odparłem.

Miałem go znów zapytać, o co w tym wszystkim chodzi, kiedy zauważyłem, że ręce mu się

trzęsą.   Uważnie   przyjrzałem   się   jego   twarzy.   Była   blada   i   pokryta   kropelkami   potu.

Zrozumiałem,  że  jest przerażony. Natychmiast i ja poczułem zimny dreszcz strachu. Zanim
zdążyłem   się   odezwać,   Yin   wskazał   kierowcy   miejsce,   gdzie   ma   się   zatrzymać   i   dosłownie

wypchnął mnie z samochodu razem z moim podróżnym workiem. Ruszyliśmy szybko niewielką
uliczką i skręciliśmy w wąską alejkę. Przeszliśmy może kilkaset stóp i Yin przywarł do ściany. Ja

też. Bez ruchu wpatrywaliśmy się w ulicę, skąd właśnie przyszliśmy. Żaden z nas nie powiedział
słowa.

Kiedy mogliśmy być prawie pewni, że nikt za nami nie idzie, Yin poprowadził mnie jeszcze

kawałek i zapukał do drzwi jednego z domów. Nikt się nie odezwał, ale w zupełnej ciszy zamek

w drzwiach otworzył się od środka.

– Zaczekaj tu – rzucił Yin. – Zaraz wrócę.

Szybko wszedł do domu i bezszelestnie zamknął drzwi. Kiedy usłyszałem odgłos przekręca-

nego   zamka,   ogarnęła   mnie   panika.   Co   teraz?   Yin   był   przerażony.   Czy   mnie   tu   porzucił?

Spojrzałem w dół alejki w kierunku hałaśliwej ulicy. Tego właśnie najbardziej się bałem. Ktoś
poszukiwał   Yina,   a   może   i   Wiła.   Nie   miałem   pojęcia,   w   co   się   znów   pakuję!   A   potem

pomyślałem, że może byłoby lepiej, gdyby Yin zniknął. Wtedy wróciłbym na ulicę i wmieszał się
w tłum, a potem znalazłbym drogę na lotnisko. Mógłbym jedynie wrócić prosto do domu. I

byłbym absolutnie usprawiedliwiony. Nie musiałbym szukać Wiła i wdawać się w jakąś kolejną
awanturę.

Drzwi nagle się otworzyły, Yin wyślizgnął się z nich i zamek znów przekręcono.
– Wil zostawił wiadomość – powiedział cicho. – Idziemy. Przeszliśmy jeszcze kawałek, potem

przycupnęliśmy między dwoma

pojemnikami na śmieci i Yin otworzył kopertę. Wyjął z niej kawałek kartki.

Patrzyłem,   jak   czyta.   Zdawało   mi   się,  że  jego   twarz   jeszcze   bardziej   pobladła.   Kiedy

skończył, podał mi kartkę.

– Co tam jest? – spytałem, sięgając po nią i w tym momencie rozpoznałem pismo Wiła:
Yin, jestem przekonany, że zostaniemy wpuszczeni do Shambhali. Ale muszą iść pierwszy.

Jest niezwykle ważne, żebyś przywiózł naszego amerykańskiego przyjaciela najszybciej, jak
tylko możesz. Wiesz, że dakini będą cię prowadzić.

Wil

Spojrzałem na Yina, który przez chwilę wytrzymał mój wzrok, potem odwrócił głowę.

– Co to ma znaczyć „wpuszczeni do Shambhali?” On to rozumie dosłownie, tak? Chyba nie

uważa, że to jest realne miejsce?!

Yin   wpatrywał   się   w   ziemię.   –   Oczywiście,  że  Wil   uważa,  iż  to   prawdziwe   miejsce   –

wyszeptał w końcu.

– A ty? – spytałem.
Odwrócił wzrok z taką miną, jakby na ramionach dźwigał cały świat.

– Tak... tak... – powiedział w końcu – tylko większości ludzi trudno sobie to miejsce w ogóle

wyobrazić, a co dopiero, żeby próbować się tam dostać... Widać ani ja, ani ty nie możemy... –

jego szept zamarł w pół słowa.

– Yin, musisz mi powiedzieć, co się dzieje, rozumiesz? Co robi Wil? Kim są ci mężczyźni,

których widzieliśmy przed hotelem?

Yin patrzył na mnie przez chwilę udręczonym wzrokiem, w końcu niechętnie powiedział: –

Myślę, że to chińscy agenci służb specjalnych.

– Co?!

– Nie wiem, co tu robią. Wygląda na to,  że  ich uwagę zwróciły te pogłoski o Shambhali.

Wielu tutejszych łamów ma świadomość, że w tym świętym miejscu zachodzą jakieś zmiany.

Dużo się o tym mówi.

– Co się zmienia? Powiedz.

– 15 –

background image

Yin wziął głęboki oddech. – Chciałem, żeby to Wil ci wytłumaczył... ale teraz to chyba ja

muszę   spróbować.   Musisz   zrozumieć,   czym   jest   Shambhala.   Ci,   którzy   tam   mieszkają,   to

normalni ludzie urodzeni w tym świętym miejscu, ale są na wyższym stopniu ewolucyjnego
rozwoju niż my. Oni pomagają utrzymywać wizję i energię całego świata.

Pomyślałem w tym momencie o Dziesiątym Wtajemniczeniu. – Czy oni są pewnego rodzaju

przewodnikami duchowymi?

– Nie w takim sensie, jak myślisz – odparł Yin. – Oni nie są jak zmarli członkowie rodziny

czy inne dusze w zaświatach, które pomagają nam z innego wymiaru. To ludzie, którzy żyją

tutaj,   na   Ziemi.   W   Shambhali   istnieje   niezwykła   wspólnota,   oni   żyją   na   wyższym   stopniu
rozwoju.   To   oni   modelują...   wymyślają   to,   co   w   pewnym   momencie   ludzkość   osiągnie   w

rzeczywistości.

– Gdzie jest to miejsce?

– Nie wiem.
– A znasz kogokolwiek, kto je naprawdę widział?

– Też nie. Ale jako chłopiec byłem uczniem wielkiego lamy, który pewnego dnia ogłosił, że

odchodzi do Shambhali i po wielu dniach uroczystości rzeczywiście odszedł.

– A czy tam dotarł?
– Tego nikt nie wie. Zniknął i nigdy więcej nikt go już nie widział w Tybecie.

– W takim razie nikt nie ma dowodu na to, że miejsce naprawdę istnieje. Nikt tego nie wie

na pewno?

Yin przez chwilę milczał. – Mamy legendy... – wyszeptał w końcu.
– Kto „my”?

Patrzył   na   mnie   wymownie,   bez   słowa.   Zrozumiałem,  że  obowiązuje   go   jakiś   nakaz

milczenia. – Ja nie mogę ci tego wyjawić – powiedział. – Jedynie przywódca naszej sekty, lama

Rigden, może zdecydować, czy z tobą porozmawia.

– Jakie to legendy?

–   Wolno   mi   powiedzieć   ci   tylko   tyle,  że  legendy   to   opowieści   pozostawione   przez   tych,

którzy w przeszłości usiłowali wejść do Shambhali. Legendy mają setki lat.

Yin zamierzał powiedzieć coś jeszcze, gdy naszą uwagę zwrócił dziwny dźwięk dobiegający

od strony ulicy. Patrzyliśmy uważnie, ale niczego ani nikogo nie dostrzegliśmy.

– Zaczekaj tu – rzucił Yin.
Znów   zapukał   do   znajomych   już   drzwi   i   ponownie   zniknął   w   środku.   Tym   razem   wrócił

bardzo szybko i poprowadził mnie do zaparkowanego z tyłu domu starego, zardzewiałego dżipa
z podartym płóciennym dachem. Otworzył drzwi i dał mi znak, żebym wsiadł.

– No chodź – ponaglił. – Musimy się spieszyć.

– 16 –

background image

Wezwanie Shambhali

Kiedy Yin wyjeżdżał z Lhasy, siedziałem w milczeniu i zastanawiałem się, co Wil miał na

myśli w swoim liście. Dlaczego zdecydował się jechać sam? I kim byli owi „dakini”? Już miałem
zapytać o to Yina, gdy nagle wojskowy łazik przejechał skrzyżowanie dosłownie na wprost nas.

  podskoczyłem   na   ten   widok.   Poczułem,   jak   po   plecach   przebiegł   mi   dreszcz.   Co   ja
wyprawiam? Przed chwilą widziałem tajnych agentów zaczajonych przed hotelem, w którym

miałem się spotkać z Wiłem. Mogą nas wciąż szukać.

–   Zaczekaj,   Yin   –   powiedziałem.   –   Chcę   wracać   na   lotnisko.   To   wszystko   jest   zbyt

niebezpieczne jak na mój gust.

Yin rzucił mi przestraszone spojrzenie. – Ale co z Wiłem? – spytał. – Czytałeś jego list. On

cię potrzebuje.

–   No   cóż,   on   jest   przyzwyczajony   do   takich   sytuacji.   I   wcale   nie   jestem   pewien,   czy

chciałby, żebym się narażał na takie niebezpieczeństwo.

– I tak już jesteś w niebezpieczeństwie. Musimy się wydostać z Lhasy.

– A gdzie jedziesz? – spytałem.
– Do klasztoru lamy Rigdena, niedaleko Shigatse. Zrobi się późno, zanim tam dotrzemy.

– A jest tam chociaż telefon?
– Tak – odparł. – Mam nadzieję, że działa. Skinąłem głową, a Yin skupił się na prowadzeniu.

No dobrze, myślałem. Wcale nie zaszkodzi znaleźć się jak najdalej stąd. A potem zaplanuję,

jak wrócić do domu.

Przez wiele godzin podskakiwaliśmy na strasznie wyboistej drodze, mijaliśmy ciężarówki i

stare samochody. Krajobraz tworzyła mieszanka paskudnych placów budowy i przepięknych

naturalnych   widoków.   Już   po   zmroku   Yin   wjechał   na   podwórko   niewielkiego   betonowego
budynku. Ogromny kudłaty pies, przywiązany do drzwi warsztatu samochodowego, zaczął na

nas szczekać jak opętany.

– Czy to jest siedziba lamy Rigdena? – spytałem.

–   Ależ   skąd,   oczywiście,  że  nie   –   powiedział   Yin.   –   Ale   znam   tu   ludzi.   Możemy   dostać

benzynę i jedzenie. Zaraz wrócę.

Patrzyłem,  jak Yin wchodzi po   szerokich stopniach  i puka do  drzwi. Pojawiła  się   w  nich

starsza tybetańska kobieta i natychmiast zamknęła Yina w gorącym uścisku.

Yin wskazał na mnie, uśmiechnął się i coś powiedział. Nie rozumiałem. Potem skinął na

mnie, więc wysiadłem i wszedłem do domu.

Po chwili usłyszeliśmy cichy odgłos hamującego na zewnątrz samochodu. Yin podskoczył do

okna i ostrożnie wyjrzał zza zasłony. Stanąłem tuż za nim. W mroku mogłem dostrzec czarny,

nie oznakowany samochód stojący po drugiej stronie drogi, jakieś sto jardów od domu.

– Kto to? – spytałem.

– Nie wiem – powiedział Yin. – Idź do samochodu i przynieś nasze rzeczy. Tylko pospiesz

się.

Spojrzałem na niego zdziwiony.
– W porządku – uspokoił mnie. Idź po rzeczy. Szybko.

Wyszedłem   w   ciemność   i   podszedłem   do   naszego   dżipa.   Starałem   się   nie   patrzeć   na

zaparkowany samochód. Sięgnąłem przez otwarte okno, chwyciłem mój worek i torbę Yina i

szybkim krokiem wróciłem do domu. Yin wciąż patrzył przez okno.

– O rany! – krzyknął nagle. – Jadą tu!

Blask   reflektorów   oświetlił   okno   i   samochód   podjechał   niemal   pod   same   drzwi.   Yin

błyskawicznie wyrwał mi swój bagaż i pociągnął mnie za sobą do tylnego wyjścia. Wybiegliśmy

w ciemność.

–   Tędy,   musimy   iść   tędy   –   rzucił   Yin,   biegnąc   w   górę   krętą   ścieżką.   Odwróciłem   się   i

spojrzałem na dom. Ku swemu przerażeniu dostrzegłem

agentów w cywilu, którzy już wyszli z samochodu i teraz otaczali budynek. Z drugiej strony

pojawił się następny samochód, którego wcześniej nie widzieliśmy. Wyskoczyło z niego jeszcze
kilku mężczyzn. Zaczęli biec w górę wzniesienia po naszej prawej stronie. Zrozumiałem, że jeśli

nie zmienimy kierunku, to za chwilę przetną nam drogę.

– Yin, zaczekaj – powiedziałem głośnym szeptem. – Oni nas wyprzedzają. Zatrzymał się i w

– 17 –

background image

ciemności zbliżył swoją twarz do mojej.

– Na lewo – szepnął. – Obejdziemy ich.

Kiedy to mówił, dostrzegłem kolejnych agentów biegnących tam, gdzie Yin chciał iść. Jeśli

pójdziemy w lewo, złapią nas na pewno.

Spojrzałem w górę, na najbardziej niedostępną część wzniesienia. Coś przykuło mój wzrok:

wąziutka ścieżka pnąca się stromo w górę była wyraźnie oświetlona!

–   Nie.   Musimy   iść   prosto   do   góry   –   powiedziałem   niemal   instynktownie   i   natychmiast

ruszyłem w tym kierunku.

Yin przez chwilę się wahał, ale zaraz mnie dogonił. Wdrapywaliśmy się pod górę, a agenci z

prawej strony byli coraz bliżej. Tuż przed szczytem jeden z nich pojawił się nagle niemal przed

nami. Przywarliśmy do ziemi, kryjąc się za wielkimi głazami. Wyraźnie widziałem, że przestrzeń
wokół   nas   była   wciąż   jaśniejsza   niż   otaczający   nas   mrok.   Agent   stał   teraz   nie   dalej   niż

trzydzieści   stóp   od   nas.   Zrobił   kilka   kroków   przed   siebie   i   było   pewne,  że  za   chwilę   nas
zobaczy. I wtedy, gdy prawie doszedł na skraj tej dziwnej poświaty, dosłownie sekundy przed

tym,   zanim   mógł   nas   dostrzec,   nagle   się   zatrzymał.   Po   chwili   ruszył   i   znów   stanął,   jakby
przyszedł mu do głowy jakiś pomysł. Nie zrobił już ani kroku do przodu, ale odwrócił się na

pięcie i szybko zbiegł w dół zbocza.

Po kilku minutach zapytałem Yina szeptem, czy myśli, że ten agent nas zobaczył.

– Nie – odpowiedział. – Chyba nie. Ruszamy. Wspinaliśmy się na wzgórze przez następne

dziesięć minut. Zatrzymaliśmy się w końcu na skalistym występie, by raz jeszcze spojrzeć z

góry na dom. Podjeżdżały następne samochody. Był wśród nich stary policyjny wóz patrolowy z
migającym na dachu czerwonym światłem. Ten widok mnie przeraził. Teraz nie miałem już

żadnych wątpliwości. Ci ludzie nas ścigali. Yin też nerwowo obserwował dom, ręce znów mu się
trzęsły.

– Co oni zrobią z twoimi przyjaciółmi? – spytałem przerażony na myśl, co mogę usłyszeć w

odpowiedzi.

Yin tylko na mnie spojrzał. W oczach miał łzy i wściekłość. Potem bez słowa ruszył w górę.
Szliśmy jeszcze kilka godzin. Drogę oświetlał nam skąpo księżyc w pierwszej kwadrze, który

od czasu do czasu przesłaniały chmury. Chciałem wypytać Yina o legendy, o których wcześniej
wspominał, ale był wciąż zły i zamknięty w sobie. Na szczycie kolejnego wzgórza zatrzymał się

i oznajmił, że musimy odpocząć. Usiadłem na ziemi plecami oparty o skałę, a Yin odszedł kilka
kroków dalej i stał w ciemności, odwrócony do mnie tyłem.

– Dlaczego byłeś taki pewien – spytał, nie odwracając się – tam pod domem, że mamy się

wspinać prosto na wzgórze?

Z trudem  łapałem oddech. – Coś zobaczyłem... – zacząłem niepewnie. – Ta ścieżka była

jakoś tak... jaśniejsza. Wydało mi się, że to najlepsza droga.

Odwrócił się w końcu, podszedł bliżej i usiadł na ziemi naprzeciw mnie. – Czy już wcześniej

zdarzało ci się widzieć coś podobnego?

Starałem się opanować strach i zdenerwowanie. Serce waliło mi w piersi i ledwo mogłem

mówić. – Tak. Widziałem. Ostatnio nawet kilka razy.

Odwrócił wzrok i znów zamilkł.
– Yin, czy ty wiesz, co się dzieje?

– Legendy by powiedziały, że otrzymujemy pomoc.
– Pomoc? Ale od kogo? Znów odwrócił wzrok.

– Yin, powiedz mi, co wiesz. Nie odezwał się.
– Czy to ci dakini, o których Wił wspominał w liście? Cisza.

Poczułem, jak wzbiera we mnie gniew. – Yin! Natychmiast mi powiedz, co wiesz!
Wstał szybko i wbił we mnie wzrok. –  O niektórych sprawach nie  wolno mi mówić. Nie

rozumiesz   tego?   Samo   wymienianie   ich   imienia   bez   należnego   szacunku   może   sprawić,  że
oślepniesz albo odbierze ci mowę. To są strażnicy Shambhali.

Podbiegł   do   płaskiej   skały,   rozłożył   na   niej   swoją   kurtkę   i   położył   się.   Ja   też   byłem

wykończony, nie mogłem zebrać myśli.

– Musimy się przespać – powiedział Yin. – Proszę cię, jutro dowiesz się więcej. Spoglądałem

na  niego  jeszcze  przez  chwilę,   a  potem  położyłem  się  pod   skałą,   tam,  gdzie   siedziałem,  i

natychmiast głęboko zasnąłem.

Obudziły   mnie   promienie   słońca   prześwitujące   pomiędzy   dwoma   ośnieżonymi   szczytami

widocznymi w oddali. Rozejrzałem się dokoła i spostrzegłem,  że  Yina nie ma. Skoczyłem na
równe nogi i sprawdziłem w najbliższej okolicy. Bolało mnie całe ciało. Yina nigdzie nie było.

Cholera, pomyślałem. Nie miałem bladego pojęcia, gdzie jestem. Znów ogarnął mnie strach.

Czekałem   jeszcze   pół   godziny,   przyglądając   się   widocznym   w   dole   brązowym,   skalistym

wzgórzom poprzecinanym dolinkami porośniętymi zieloną trawą. Yin nie wrócił. Znów wstałem i

– 18 –

background image

wtedy po raz pierwszy zauważyłem,  że  dosłownie o czterysta stóp poniżej wzgórza biegnie
kamienista   droga.   Chwyciłem   swój   worek   i   niemal   zbiegłem   w   dół   po   skałach.   W   końcu

dotarłem   do   drogi   i   ruszyłem   na  północ.   Z   tego,   co   pamiętałem   z   mapy,   powinien   być   to
kierunek z powrotem do Lhasy.

Nie uszedłem nawet pół mili, gdy zauważyłem, że jakieś sto kroków za mną w tym samym

kierunku idzie czwórka czy piątka ludzi. Natychmiast zszedłem z drogi i wdrapałem się  na

zbocze między skały, tak żeby być niewidocznym, ale żebym ja mógł ich obserwować, gdy
będą mnie mijać. Kiedy podeszli bliżej, zobaczyłem,  że  to pewnie rodzina: starszy człowiek,

mężczyzna w sile wieku, kobieta około trzydziestki i dwóch nastoletnich chłopców. Dźwigali
duże   tobołki,   a   młodszy   z   mężczyzn   ciągnął   wózek   załadowany   rzeczami.   Wyglądali   jak

uchodźcy.

Pomyślałem,   żeby   do   nich   podejść   i   przynajmniej   zorientować   się,   w   którą   stronę

powinienem iść, ale stwierdziłem, że lepiej tego nie robić. Bałem się, że później mogą na mnie
donieść, tak więc pozwoliłem, żeby przeszli. Odczekałem jeszcze dwadzieścia minut i ostrożnie

ruszyłem za nimi. Przez prawie dwie mile droga wiła się między skalistymi wzgórzami,  aż  w
końcu w oddali, na szczycie jednego z nich ujrzałem klasztor. Zszedłem z drogi i poszedłem na

skróty, wdrapując się po zboczu, aż znalazłem się o jakieś dwieście jardów pod klasztorem. Był
zbudowany z piaskowożółtych cegieł, płaski dach pomalowany był na brązowo. Od głównego

budynku odchodziły dwa skrzydła.

Nie dostrzegłem żadnego ruchu i najpierw pomyślałem, że miejsce jest opustoszałe. Jednak

w pewnej chwili drzwi się otworzyły i zobaczyłem mnicha ubranego w jasnoczerwoną szatę.
Obserwowałem, jak zaczął pracować w ogrodzie położonym na prawo od głównego budynku.

Wyglądał   nieszkodliwie,   ale   wolałem   nie   ryzykować.   Wróciłem   na   drogę,   przeciąłem   ją   i
obszedłem   klasztor   szerokim   łukiem   z   drugiej   strony.   Potem   znów   wróciłem   na   drogę.

Zatrzymałem się tylko na chwilę, by zdjąć kurtkę. Słońce stało już wysoko i zrobiło się ciepło.

Po prawie mili, kiedy droga prowadziła na niewielkie wzniesienie, coś usłyszałem. Ukryłem

się w skałach i nasłuchiwałem. Najpierw myślałem, że to tylko ptak, ale po chwili rozpoznałem,
że ktoś rozmawia. Ale kto?

Bardzo   powoli   i   ostrożnie   wdrapałem   się   wyżej   na   skały,   żeby   mieć   lepszy   punkt

obserwacyjny.   Widziałem   teraz   niewielką   dolinę   w   dole.   Serce   mi   zamarło.   Zobaczyłem

skrzyżowanie dróg, przy którym stały zaparkowane trzy wojskowe dżipy. A przy nich może z
tuzin żołnierzy. Rozmawiali i palili papierosy. Wycofałem się pochylony jak najniżej i wróciłem

tą samą drogą aż do miejsca, gdzie znalazłem schronienie między dwiema skałami.

Ze swojej kryjówki usłyszałem coś jeszcze poza rozmowami przy drogowej blokadzie. Na

początku   był   to   niski   dźwięk,   który   narastał   i   zmienił   się   w   znajomy   klekotliwy   warkot.
Helikopter.

Przerażony rzuciłem się biegiem przed siebie  wśród skał i kamieni, byle jak najdalej od

drogi. Przeskakując przez niewielki strumyk, poślizgnąłem się na mokrym kamieniu. Sturlałem

się   jak   worek   w   dół   zbocza,   podarłem   spodnie   i   pokaleczyłem   nogę.   Podniosłem   się   jak
najszybciej i z trudem utrzymując się na nogach, biegłem dalej. Szukałem lepszego miejsca na

kryjówkę.

Kiedy warkot helikoptera zbliżył się, przywarłem do skałki. Odwróciłem głowę, by sprawdzić,

jak jest daleko. I wtedy ktoś chwycił mnie od tyłu i mocno pociągnął. Wpadłem do niewielkiej
jamy.   To   był   Yin.   Leżeliśmy   obok   siebie   bez   ruchu,   a   wielki   helikopter   przeleciał   tuż   nad

naszymi głowami.

– To Z-9 – powiedział Yin. Twarz miał zalęknioną, ale widziałem, że jest też wściekły.

– Dlaczego odszedłeś z miejsca, gdzie spaliśmy? – niemal krzyknął.
– To ty mnie zostawiłeś!

–   Nie  było  mnie   dłużej  niż   godzinę.   Powinieneś   poczekać.   Moja   złość   i  strach   wybuchły

równocześnie. – Poczekać?! Dlaczego mi nie powiedziałeś, że odchodzisz?

Jeszcze nie skończyłem, gdy usłyszałem, że helikopter w oddali zawraca.
– Co teraz zrobimy? – spytałem już spokojniej. – Nie możemy tu przecież wiecznie leżeć?

– Zawrócimy i pójdziemy do klasztoru. Tam właśnie byłem.
Wstałem ostrożnie i rozejrzałem się co z helikopterem. Na szczęście leciał teraz dalej na

północ.  W tym samym momencie  moją  uwagę  zwróciło  coś innego.  To  był mnich,  którego
widziałem wcześniej. Szedł w naszym kierunku. Gdy podszedł bliżej, powiedział coś do Yina po

tybetańsku, a potem spojrzał na mnie.

– Proszę, chodź –  zwrócił  się  do  mnie  po angielsku,  chwycił mnie  za ramię  i delikatnie

pociągnął w kierunku klasztoru.

Kiedy tam dotarliśmy, najpierw przeszliśmy przez boczną bramę na dziedziniec. Było tam

wielu Tybetańczyków z tobołami, wózkami, całym dobytkiem. Większość wyglądała na bardzo

– 19 –

background image

biednych. Potem doszliśmy do głównego budynku, mnich otworzył ciężkie, drewniane drzwi i
poprowadził   nas   przez   przedsionek,   gdzie   siedziało   jeszcze   więcej   tubylców.   Kiedy

przechodziliśmy, rozpoznałem rodzinę, która minęła mnie wcześniej na drodze. Patrzyli na mnie
przyjaźnie i ciepło.

– Byli tam, żeby cię przyprowadzić do klasztoru – powiedział Yin. – Ale ty zbyt się bałeś, by

to zauważyć i wykorzystać synchronię.

Spojrzał na mnie twardo i znów ruszyliśmy za mnichem, który teraz wprowadził nas do

niewielkiego   gabinetu.   Były   tam   półki   z   książkami,   kilka   biurek   i   młynków   modlitewnych.

Usiedliśmy wszyscy przy pięknie rzeźbionym, drewnianym stole. Mnich i Yin wdali się w długą
rozmowę po tybetańsku.

– Pozwól, że obejrzę twoją nogę – odezwał się inny mnich, który stanął za naszymi plecami.

Miał   przy   sobie   koszyk   wypełniony   bandażami   i   różnej   wielkości   buteleczkami.   Twarz   Yina

pojaśniała.

– Wy się znacie? – spytałem Yina.

– Proszę – powiedział mnich, wyciągając do mnie dłoń i składając lekki ukłon. – Jestem

Jampa.

Yin nachylił się do mnie. – Jampa jest z lamą Rigdenem od ponad dziesięciu lat.
– A kim właściwie jest lama Rigden?

Obaj   Yin   i   Jampa   spojrzeli   na   siebie   niepewnie,   jakby   nie   wiedzieli,   jak   wiele   mogą   mi

powiedzieć. W końcu odezwał się Yin. – Wspomniałem ci już wcześniej o legendach. Lama

Rigden rozumie te legendy lepiej niż ktokolwiek inny. Jest jednym z największych ekspertów w
sprawach Shambhali.

– Opowiedz mi dokładnie, co się wydarzyło – powiedział Jampa, pochylając się i nakładając

jakąś maść na moją poranioną nogę.

Spojrzałem na Yina, który zachęcał mnie skinieniem głowy.
– Muszę przedstawić wasz przypadek lamie – wyjaśnił Jampa.

Zacząłem mu opowiadać wszystko, co się działo od momentu naszego przyjazdu do Lhasy.

Kiedy skończyłem, Jampa spojrzał na mnie uważnie.

– A zanim przyjechałeś do Tybetu? Co się działo? Opowiedziałem mu więc o córce mojego

sąsiada i o spotkaniu z Wiłem. Jampa i Yin spojrzeli na siebie wymownie.

– A co myślałeś? – spytał Jampa.
–  Myślę,  że  się  po   uszy  wpakowałem  w niezłą kabałę  –  powiedziałem  szczerze. –  Mam

zamiar jak najszybciej dostać się na lotnisko.

– Nie, nie to miałem na myśli – Jampa przerwał mi szybko. – Chodziło mi o dzisiaj rano,

kiedy zobaczyłeś, że Yina nie ma. Jak byś opisał stan twego umysłu...

– To jasne, byłem przerażony. Wiedziałem, że w każdej chwili mogą mnie dopaść Chińczycy.

Starałem się wykombinować, jak wrócić do Lhasy.

Jampa zmarszczył brwi i spojrzał na Yina. – On nic nie wie 0 polach modlitwy – powiedział

zdziwiony.

Yin potrząsnął głową i odwrócił wzrok.

– Rozmawialiśmy o tym – wtrąciłem się. – Ale nie rozumiem, co to ma do rzeczy. Wiesz coś

o tych helikopterach? Czy to nas szukają?

Jampa uśmiechnął się tylko i powiedział, żebym się nie martwił,  że  tu jestem bezpieczny.

Przerwali nam kolejni mnisi, którzy przynieśli zupę, chleb i herbatę. Kiedy jadłem, umysł mi się

trochę   przejaśnił  i mogłem   trzeźwiej  spojrzeć  na  całą  sytuację.  Powinienem dowiedzieć się
wszystkiego, co się tu dzieje.

1   to   natychmiast.   Spojrzałem   na   Jampę   twardo,   ale   on   odwzajemnił   moje   spojrzenie   z

niezwykłym ciepłem.

– Wiem,  że  masz wiele pytań – powiedział. – Pozwól,  że  wyjaśnię ci tyle, ile mi wolno.

Jesteśmy tu w Tybecie szczególną sektą. Nietypową. Od wielu wieków wierzymy, że Shambhala

jest   realnym   miejscem   na   Ziemi.   Przechowujemy   też   wiedzę   ze   starych   legend.   Jest   to
przekazywana ustnie mądrość stara jak Kalachakra, która poświęcona jest zespoleniu wszelkiej

prawdy... Wielu z naszych łamów utrzymuje kontakt z Shambhalą poprzez sny. Kilka miesięcy
temu twój przyjaciel Wił zaczął ukazywać się w snach lamy Rigdena o Shambhali. Krótko po

tym   Wił   osobiście   pojawił   się   w   tym   właśnie   klasztorze.   Lama   Rigden   zgodził   się   z   nim
rozmawiać i okazało się, że Wil także ma sny o Shambhali.

– Co Wil mu powiedział? – spytałem. – I gdzie teraz jest?
Jampa pokręcił głową. – Obawiam się, że musisz zaczekać, aż się dowiemy, czy lama Rigden

zechce udzielić ci tej informacji osobiście. Spojrzałem na Yina. Usiłował się uśmiechnąć.

–   A   co   z   Chińczykami?   –   spytałem   Jampy.   –   Co   oni   mają   z   tym   wspólnego?   Wzruszył

ramionami. – Nie wiemy. Może wiedzą coś o tym, co się dzieje. Ale jest inna ważna sprawa –

– 20 –

background image

dodał.   –   Okazało   się,  że  we   wszystkich   tych   snach   pojawiała   się   jeszcze   jedna   osoba.
Amerykanin. – Jampa przerwał i delikatnie się skłonił. – Twój przyjaciel Wil nie był pewien, ale

uważał, że to mogłeś być ty.

Wykąpałem się i zmieniłem ubranie w pokoju, który wskazał mi Jampa. Potem wyszedłem

na tylny dziedziniec klasztoru. Kilku mnichów pracowało w ogrodzie warzywnym, jak gdyby
Chińczycy w ogóle nie byli problemem. Spojrzałem w stronę gór i sprawdziłem niebo. Nigdzie

żadnego helikoptera.

– Możemy usiąść na tamtej ławce? – usłyszałem głos za sobą. Odwróciłem się i ujrzałem

idącego w moją stronę Yina.

Skinąłem głową i razem weszliśmy w górę dróżką wzdłuż tarasów, na których kwitły ozdob-

ne  rośliny  i rosły  warzywa. Doszliśmy  do  ławki  zwróconej  w stronę  pięknego  buddyjskiego
ołtarza.   Horyzont   za   nami   wyznaczał   szczyt   wielkiej   góry,   ale   przed   sobą,   na   południe,

mieliśmy panoramiczny widok rozciągający się na kilka mil. Widziałem, jak po kamienistych
drogach idzie wielu ludzi, ciągnąc wózki i niosąc tobołki.

– Gdzie jest lama? – spytałem.
– Nie wiem – odparł Yin. – Jeszcze się nie zgodził z tobą spotkać.

– A to dlaczego?
Yin   pokręcił   głową.   –   Naprawdę   nie   wiem.   –   Myślisz,  że  on   wie,   gdzie   jest   Wil?   Znów

zaprzeczył ruchem głowy.

– Myślisz, że Chińczycy jeszcze ciągle nas szukają? – wypytywałem dalej. Szybko wzruszył

ramionami i zapatrzył się w dal. – Przepraszam,  że  mam taką niską energię – powiedział w
końcu. – Proszę, nie pozwól, żeby to na ciebie wpłynęło. Chodzi o to,  że  mój gniew mnie

przytłacza. Od 1954 roku Chińczycy systematycznie niszczą tybetańską kulturę. Spójrz na tych
wszystkich ludzi na drogach. Wielu z nich to rolnicy, którzy muszą się przenosić w inne miejsca

z powodu „ekonomicznych inicjatyw” Chińczyków. Inni to nomadzi, którzy teraz głodują, bo
polityka okupanta zniszczyła ich życie – mówiąc to, Yin zacisnął dłonie w pięści. – Chińczycy

robią to samo, co robił Stalin w Mandżurii, sprowadzając tysiące imigrantów. W tym wypadku
etnicznych   Chińczyków   sprowadza   się   do   Tybetu,   żeby   zmienić   równowagę   kulturową   i

wprowadzić   chińskie   zwyczaje.   Oni   żądają,   by   w   naszych   szkołach   uczono   wyłącznie   po
chińsku.

– A ci ludzie, których widzieliśmy na dziedzińcu, po co tu przyszli? – spytałem.
–   Lama   Rigden  i  mnisi   próbują   pomagać   ubogim,   którzy   najgorzej   znoszą   te   kulturowe

zmiany.   To   dlatego   Chińczycy   zostawili   klasztor   w   spokoju.   Lama   pomaga   rozwiązywać
problemy, nie podburzając ludzi przeciw nim.

Yin powiedział to w taki sposób, że wyczułem jego żal do lamy o to, że zgadza się na taką

współpracę. Yin natychmiast zaczął się tłumaczyć.

– Nie zrozum mnie  źle, nie chciałem sugerować,  że  lama jest zbyt chętny do współpracy.

Chodzi tylko o to, że to, co robią Chińczycy, jest podłe. – Dłońmi zwiniętymi w pięści uderzył w

kolana.   –   Na   początku   wielu   ludzi   myślało,  że  Chińczycy   uszanują   nasz   sposób   życia,  że
będziemy mogli żyć obok narodu chińskiego, nie tracąc wszystkiego. Ale ten rząd się zawziął,

żeby nas zniszczyć. To zupełnie jasne. Musimy im to utrudnić, jak się da.

– Masz na myśli walkę z nimi? – spytałem. – Yin, wiesz doskonale, że nie macie szans.

–   Wiem,   wiem...   Tylko   nie   mogę   powstrzymać   gniewu,   kiedy   myślę   o   tym,   co   robią.

Pewnego dnia jeźdźcy Shambhali wyruszana nich i zniszczą to diabelskie nasienie.

– Co?
– To takie proroctwo wśród mojego ludu... – Spojrzał na mnie i pokiwał głową. – Wiem, że

muszę pracować nad swoim gniewem. To niszczy moje pole modlitwy. – Nagle przerwał, jakby
bał się powiedzieć więcej. – Pójdę spytać Jampę, czy już rozmawiał z lamą. Przepraszam na

chwilę – rzucił szybko, skłonił się lekko i odszedł.

Przez chwilę patrzyłem na tybetański krajobraz, starając się w pełni zrozumieć spustoszenie,

jakie   zrobiła   tu   chińska   okupacja.   W   pewnej   chwili   wydało   mi   się   nawet,  że  znów   słyszę
helikopter, ale to było zbyt daleko, by mieć pewność. Wiedziałem, że gniew Yina jest całkowicie

usprawiedliwiony i jeszcze przez jakiś czas rozmyślałem o politycznej sytuacji i losach Tybetu.
Przypomniałem sobie, że dotąd nie zapytałem o telefon. Zastanawiałem się, czy w ogóle można

stąd zamówić rozmowę międzynarodową. Miałem już wstać i wrócić do środka, ale poczułem
się bardzo zmęczony, więc wziąłem kilka głębokich oddechów i starałem się skupić na pięknie

przyrody. Przykryte śnieżnymi czapami szczyty gór, brązowo-zielone wzgórza były surowe, lecz
malownicze, niebo miało kolor głębokiego błękitu, jedynie na zachodnim horyzoncie płynęło

kilka chmur.

Kiedy spojrzałem w dół, zauważyłem, że kilku mnichów pracujących na dolnych tarasach z

uwagą patrzy w moim kierunku. Obejrzałem się za siebie, by sprawdzić, czy coś się tam nie

– 21 –

background image

dzieje, ale nie dostrzegłem niczego nadzwyczajnego. Uśmiechnąłem się więc do nich. Po kilku
minutach   jeden   wszedł   po   kamiennych   schodkach   na   mój   poziom.   W   ręku   niósł   koszyk   z

narzędziami. Kiedy doszedł do mnie, skłonił się uprzejmie i zaczął spokojnie wyrywać chwasty
z grządki jakieś dwadzieścia stóp po mojej prawej ręce. Kilka minut później dołączył do niego

kolejny mnich, który zaczął tam kopać. Co jakiś czas odwracali głowy, spoglądali na mnie z
zaciekawieniem i skłaniali głowy z szacunkiem.

Wziąłem   jeszcze   kilka   głębokich   oddechów   i   znów   spróbowałem   się   skupić   na   pejzażu.

Myślałem o tym, co Yin mówił o polach modlitwy. Obawiał się, że gniew na Chińczyków obniża

jego energię. Co dokładnie miał na myśli? Zacząłem nagle bardzo wyraźnie odczuwać ciepło i
blask   promieni   słonecznych.   Wypełnił   mnie   absolutny   spokój,   jakiego   nie   czułem   od   chwili

przyjazdu   tutaj.   Zamknąłem   oczy   i   wziąłem   kolejny   głęboki   oddech.   Wtedy   poczułem   coś
jeszcze – niezwykły, słodki zapach, jakbym pod nosem miał cały bukiet kwiatów. W pierwszej

chwili   pomyślałem,  że  mnisi   ucięli   kilka   kwitnących   roślin   i   położyli   gdzieś   obok   mnie.
Otworzyłem oczy, ale w pobliżu nie było kwiatów. Pomyślałem, że to powiew wiatru przyniósł

zapach z dalszych klombów, ale nie czułem najlżejszego nawet wiatru. Za to mnisi odłożyli
swoje narzędzia i wpatrywali się we mnie z na wpół otwartymi ustami, jakby zobaczyli coś

zadziwiającego. Znów obejrzałem się za siebie, starając się odgadnąć, o co im chodzi. Kiedy
mnisi zrozumieli, że przerwali mi medytację, szybko zebrali swoje rzeczy do koszyków i niemal

biegiem ruszyli w dół do klasztoru. Patrzyłem przez chwilę, jak powiewają ich czerwone szaty,
a oni odwracali co chwila głowy, jakby sprawdzając, czy na nich patrzę.

Kiedy   wróciłem   do   klasztoru,   wyczułem   dziwną   atmosferę.   Mnisi   krzątali   się   wszędzie   i

poszeptywali  między sobą.   Przeszedłem  przez   dziedziniec  i  udałem  się   do  swojego   pokoju.

Zamierzałem znaleźć Jampę i zapytać o telefon. Czułem się lepiej, ale wciąż wątpiłem w swój
zdrowy rozsądek i instynkt samozachowawczy. Przecież znów pakuję się coraz dalej w kolejną

awanturę, zamiast starać się jak najszybciej wydostać z tego kraju! Kto  wie, co Chińczycy
mogą ze mną zrobić, jeśli mnie złapią? Czy wiedzą, kim jestem? Może już być nawet za późno,

żeby wylecieć stąd samolotem. Miałem właśnie wstać i iść szukać Jampy, kiedy sam wpadł do
mojego pokoju.

– Lama zgodził się z tobą rozmawiać! – powiedział podniecony. – To wielki zaszczyt. Nie

martw się, on mówi płynnie po angielsku.

Skinąłem   głową.   Poczułem   lekkie   zdenerwowanie.   Jampa   stal   w   drzwiach   i   patrzył

wyczekująco. – Mam cię zaprowadzić. Natychmiast – powiedział.

Wstałem i ruszyłem za Jampą, który prowadził mnie przez kilka wielkich sal o wysokich

sufitach,   potem   weszliśmy   do   mniejszego   pokoju   po   drugiej   stronie   klasztoru.   W   środku

siedziało pięciu czy sześciu mnichów. W rękach trzymali modlitewne młynki, na szyjach mieli
białe szale. Patrzyli w napięciu, kiedy podeszliśmy na drugi koniec pokoju. Jampa wskazał,

żebym usiadł. Z przeciwnej strony pokoju pomachał do mnie Yin.

– To pokój powitalny – powiedział Jampa.

Wnętrze wyłożone było drewnem pomalowanym na błękitny kolor. Ściany zdobiły freski i

mandale. Czekaliśmy kilka minut. W końcu wszedł lama. Był wyższy niż większość mnichów,

ale miał na sobie identyczną czerwoną szatę jak wszyscy. Spojrzał uważnie na każdą z osób po
kolei. Potem gestem przywołał do siebie Jampę. Zetknęli się czołami, lama szepnął coś do ucha

Jampy. Jampa natychmiast się odwrócił i dał znak pozostałym mnichom, by wyszli za nim z
pokoju. Yin też zbierał się do wyjścia, ale jeszcze zdążył skinąć mi porozumiewawczo głową.

Wziąłem to za gest otuchy przed czekającą mnie rozmową. Kilku mnichów wręczyło mi swoje
szale i skłoniło się z szacunkiem.

Kiedy wszyscy wyszli, lama skinął, bym podszedł bliżej. Wskazał mi maleńkie krzesełko z

oparciem po swojej prawicy. Podchodząc, skłoniłem się lekko.

– Dziękuję za przyjęcie – powiedziałem.
Skinął głową i uśmiechnął się. Przez długą chwilę przyglądał mi się uważnie, bez słowa.

– Czy mogę zapytać o mojego przyjaciela Wilsona Jamesa? – zacząłem w końcu. – Gdzie on

teraz jest?

– Jakie jest twoje pojmowanie Shambhali? – lama odpowiedział pytaniem na pytanie.
– Myślę, że zawsze uważałem ją za miejsce mityczne. Fantazję. No, coś takiego jak Shangri-

La.

Przechylił głowę i odparł z przekonaniem. – To prawdziwe miejsce na Ziemi, które istnieje

jako część ludzkiej wspólnoty.

– To dlaczego nikt nigdy nie odkrył, gdzie jest? I dlaczego tyle autorytetów buddyzmu mówi

o Shambhali jedynie jako o sposobie życia, kondycji umysłu?

– Dlatego, że Shambhala reprezentuje pewien sposób bycia i życia. Można więc o niej mówić

w taki właśnie sposób. Ale jest to również rzeczywiste miejsce, gdzie prawdziwi ludzie osiągnęli

– 22 –

background image

ten właśnie poziom współistnienia.

– A pan tam był? – spytałem wprost.

– Nie, jeszcze nie zostałem wezwany.
– To jak pan może być taki pewien?

– Ponieważ wiele razy śniłem o Shambhali jak wielu innych adeptów na Ziemi. Porównujemy

nasze sny, a są one tak podobne,  że  wiemy,  iż  musi to być rzeczywiste, prawdziwe miejsce.

Mamy też tajną wiedzę, nasze legendy, które tłumaczą nasz związek z tą wspólnotą.

– A jaki to związek?

– Mamy zachowywać i przekazywać wiedzę, czekając na czas, gdy Shambhala ujawni się i

stanie się dostępna dla wszystkich.

– Yin powiedział mi,  że niektórzy wierzą,  iż pewnego dnia nadejdą wojownicy Shambhali i

pokonają Chińczyków.

– Gniew Yina jest dla niego bardzo niebezpieczny.
– A więc nie ma racji?

– On mówi z punku widzenia ludzi, którzy postrzegają zwycięstwo w kategoriach wojny i

fizycznej   walki.   To,   w   jaki   sposób   dokona   się   ta   przepowiednia,   wciąż   nie   jest   wiadome.

Najpierw musimy w pełni zrozumieć Shambhalę. Ale wiemy, że to będzie zupełnie inny rodzaj
bitwy.

Ostatnie zdanie zabrzmiało bardzo niejasno, ale lama był tak miły i wyrozumiały, że czułem

jedynie podziw i spokój.

– Wierzymy – mówił dalej lama Rigden –  że  czas, kiedy tajemnice Shambhali staną się

znane całemu światu, jest już bardzo blisko.

– Lamo, skąd to wiesz?
– Także ze snów. Twój przyjaciel Wił był tutaj, jak już niewątpliwie słyszałeś. Odczytaliśmy

jego przybycie jako niezwykle ważny znak, bo wcześniej o nim śniliśmy. A on poczuł zapach i
usłyszał dźwięk.

Zaskoczyło mnie to. – Jaki zapach?
Lama się uśmiechnął. – Ten sam, który i ty dzisiaj poczułeś. Teraz wszystko zrozumiałem.

To, jak przyglądali mi się mnisi i to, że lama nagle zdecydował się ze mną rozmawiać.

– Ty też zostałeś wezwany – dodał lama. – Posłanie zapachu to rzecz niezwykle rzadka.

Byłem   świadkiem   takiego   zdarzenia   tylko   dwa   razy   w   życiu.   –   Raz,   gdy   byłem   z   moim
nauczycielem, a drugi raz, gdy był tu twój przyjaciel Wił. A teraz to samo wydarzyło się tobie.

Nie wiedziałem, czy mam się z tobą zobaczyć. Mówienie o tych tajemnicach bez poważnego
powodu jest bardzo niebezpieczne. Czy słyszałeś także krzyk?

– Nie – odparłem. – W ogóle nie wiem, o co chodzi.
–   To   również   wezwanie   z   Shambhali.   Po   prostu   czekaj   na   wyjątkowy   dźwięk.   Kiedy   go

usłyszysz, sam będziesz wiedział, co to jest.

–   Lamo,   ale   ja   nie   jestem  pewien,   czy   chcę   gdziekolwiek   iść.   To   mi   się   wydaje   bardzo

niebezpieczne.   Chińczycy   chyba   wiedzą,   kim   jestem.   Raczej   chciałbym   wrócić   do   Stanów
najszybciej, jak to możliwe. Czy możesz mi powiedzieć, gdzie znajdę Wiła? Czy jest gdzieś

niedaleko?

Lama   pokręcił   głową.   Był   bardzo   smutny.   –   Nie,   tego   nie   wiem.   Obawiam   się,  że  Wil

postanowił tam iść.

Milczałem. Przez długą chwilę Lama patrzył na mnie uważnie.

– Jest jeszcze coś, o czym musisz wiedzieć – powiedział w końcu. – Ze snów wynika bardzo

jasno, że bez ciebie Wil nie przeżyje tej próby. Żeby jemu się udało, ty też musisz tam być.

Przeszył mnie lęk. Odwróciłem wzrok. Nie takie wieści chciałem usłyszeć.
– Legendy mówią – ciągnął lama –  że  w Shambhali każde pokolenie ma swoje specjalne

przeznaczenie, które jest tam powszechnie znane i omawiane. To samo dotyczy ludzkich kultur
poza Shambhalą. Czasami wielką siłę i jasność można uzyskać, przyglądając się odwadze i

przeznaczeniu pokolenia, które było przed nami.

Nie rozumiałem, o czym on mówi.

– Czy twój ojciec jeszcze żyje? – spytał lama. Zaprzeczyłem ruchem głowy. – Nie, umarł

kilka lat temu.

– A czy był na wielkiej wojnie w latach czterdziestych?
– Tak – odparłem. – Był.

– Czy brał udział w walkach?
– Tak i to przez większość wojny.

– Czy opowiadał ci o swoich najbardziej przerażających przeżyciach? Jego pytanie przeniosło

mnie w przeszłość, w lata mojej młodości.

Przypomniałem sobie rozmowy z ojcem.

– 23 –

background image

–   Tak,   najbardziej   wstrząsnęło   nim   chyba   lądowanie   w   Normandii   w   1944,   na   plaży   w

Omaha.

– A tak – potaknął lama – widziałem wasze amerykańskie filmy o tej bitwie. A ty widziałeś?
– Tak – odparłem – bardzo mnie poruszyły.

– Mówiły o strachu i o odwadze żołnierzy – ciągnął lama.
– Tak.

– Czy myślisz, że ty mógłbyś dokonać czegoś takiego?
– Nie wiem. Nie pojmuję, jak oni to zrobili.

– Może im było łatwiej, bo to było wyzwanie dla całego pokolenia. Na pewnym poziomie

wszyscy to wyczuwali: ci, którzy się bili, i ci, którzy produkowali broń, ci, którzy dostarczali

żywność. Ratowali świat w czasie wielkiego zagrożenia. – Przerwał, jakby czekał,  że  zadam
jakieś pytanie, ale ja tylko na niego patrzyłem. – Wyzwanie twojego pokolenia jest inne –

powiedział.   –   Wy   też   musicie   ocalić   świat,   ale   musicie   to   zrobić   w   inny   sposób.   Musicie
zrozumieć, że posiadacie w sobie ogromną moc, którą można rozwinąć, o którą trzeba dbać. To

energia, którą zawsze nazywano modlitwą.

– Tak mi mówiono – potwierdziłem. – Ale chyba wciąż nie wiem, jak się nią posługiwać.

W tym momencie lama uśmiechnął się i wstał, patrząc na mnie z iskierką rozbawienia w

oczach.

– O tak, wiem o tym, wiem. Ale się nauczysz.
Leżałem na posłaniu w swoim pokoju i myślałem o tym, co powiedział mi lama. Zakończył

rozmowę tak nagle, że nie miałem szans zadać mu wszystkich pytań.

– Teraz idź i odpocznij – powiedział po prostu i dzwoneczkiem wezwał kilku mnichów. –

Porozmawiamy znów jutro.

Później Yin i Jampa kazali mi powtórzyć sobie wszystko, co mówił lama. Prawda była taka,

że  rozmowa   z   nim   wzbudziła   we   mnie   więcej   wątpliwości,   niż   dała   odpowiedzi.   Wciąż   nie
wiedziałem,  gdzie  poszedł Wil,   ani  co   tak  naprawdę   oznaczało   owo   „wezwanie   Shambhali”.

Wszystko to brzmiało niejasno i niebezpiecznie.

Yin   i   Jampa   zgodnie   odmówili   dyskusji   o   nurtujących   mnie   pytaniach.   Resztę   wieczoru

spędziliśmy   na   jedzeniu   i   oglądaniu   pięknych   widoków.   Położyliśmy   się   wcześnie.   Leżałem,
wpatrując się w sufit. Nie mogłem zasnąć, w głowie wirowały mi myśli. Kilka razy odtworzyłem

w pamięci wszystko, co się wydarzyło podczas mojej podróży do Tybetu i w końcu udało mi się
zapaść w płytki, niespokojny sen. Śniło mi się,  że  biegnę po zatłoczonych uliczkach Lhasy i

próbuję   się   schronić   w   jednym   z   klasztorów.   Jednak   mnisi   przy   bramie   rzucają   mi   tylko
spojrzenie i bez słowa zatrzaskują drzwi przed nosem. A żołnierze są tuż za mną. Biegnę dalej

bez tchu po jakichś mrocznych zaułkach i bramach i już całkowicie tracę nadzieję. I nagle,
dobiegając do końca kolejnej uliczki, spoglądam w prawo i widzę światło podobne do tego,

jakie widywałem wcześniej. Kiedy się tam zbliżam, światło niknie, ale przed sobą mam furtkę.
Żołnierze już wybiegają zza rogu, są tuż za mną, a ja rzucam się do tej furtki i nagle znajduję

się w środku zimowego krajobrazu...

Obudziłem   się   przerażony.   Gdzie   ja   jestem?   Po   chwili   rozpoznałem   pokój,   wstałem   i

podszedłem do okna. Na wschodzie już się powoli rozwidniało. Próbowałem strząsnąć z siebie
ten sen. Wróciłem do łóżka, ale nie zdołałem zasnąć, byłem całkowicie rozbudzony.

Włożyłem   szybko   spodnie,   chwyciłem   kurtkę   i   zbiegłem   na   parter,   przeszedłem   przez

dziedziniec. Minąłem ogród warzywny i usiadłem na jednej z ławek z giętego metalu. Kiedy

patrzyłem na wschód słońca, usłyszałem za sobą jakiś dźwięk. Odwróciłem się i zobaczyłem
sylwetkę   mężczyzny,   który   szedł   w   moją   stronę   od   bram   klasztoru.   Był   to   lama   Rigden.

Wstałem, a on głęboko się pokłonił.

– Wcześnie wstałeś – powiedział. – Mam nadzieję, że dobrze spałeś?

– Tak – odparłem, patrząc, jak podchodzi do niewielkiego jeziorka i sypie garść ziaren dla

ryb. Woda zawirowała, kiedy rybki podpłynęły do jedzenia.

– A jakie były twoje sny? – spytał, nie patrząc na mnie. Opowiedziałem mu o pościgu i o

tym, jak uratowało mnie światło. Patrzył na mnie z nieukrywanym zdziwieniem.

– A czy miałeś podobne doświadczenia w normalnym życiu, nie tylko w snach? – spytał.
– Już kilka razy podczas tej podróży – przyznałem. – Lamo, co się dzieje? Uśmiechnął się i

przysiadł na ławce obok mnie. – Cóż, pomagają ci dakini.

– Nie rozumiem! Kim są dakini? Wil zostawił Yinowi list, w którym wspominał o dakini, ale ja

nigdy wcześniej o nich nie słyszałem.

– To są byty ze świata duchowego. Zwykle pojawiają się jako kobiety, ale mogą przybrać

każdą formę, jaką chcą. Na zachodzie znane są jako anioły, ale są nawet bardziej tajemnicze,
niż większość ludzi może  sobie  wyobrazić. Obawiam się,  że  ich naturę w pełni znają tylko

mieszkańcy Shambhali. Legendy mówią, że dakini poruszają się wraz ze światłem Shambhali.

– 24 –

background image

Zamilkł i spojrzał mi głęboko w oczy. – Zdecydowałeś już, czy odpowiesz na wezwanie?
– Nawet bym nie wiedział, od czego zacząć...

– Legendy cię poprowadzą. Mówią, że czas, kiedy Shambhala ujawni się światu, rozpoznamy

po tym, iż coraz więcej ludzi zacznie rozumieć, w jaki sposób żyją jej mieszkańcy, pojmą też

prawdę   ukrytą   w   energii   modlitwy.   Modlitwa   nie   jest   siłą,   która   działa   tylko   wtedy,   gdy
siądziemy i zdecydujemy się modlić w jakiejś konkretnej sytuacji. Wtedy modlitwa też działa,

oczywiście, ale działa także kiedy indziej.

– Lamo, czy chodzi ci o stałe pola modlitwy?

– Tak. Wszystko, czego oczekujemy, dobre czy złe, świadome czy nieświadome, wszyst-

kiemu pomagamy się stać. Nasza modlitwa to energia, czy też moc, która emanuje z nas we

wszystkich kierunkach. U większości ludzi, którzy rozumują w zwykły sposób, ta energia jest
bardzo słaba i sama się znosi. Ale u innych, którzy zwykle wiele w życiu osiągają, którzy są

bardzo twórczy, odnoszą sukcesy, to pole energii jest silne, choć zwykle jest nieświadome.
Większość takich ludzi ma mocne pole energetyczne dlatego, że dorastali w warunkach, które

nauczyły ich oczekiwać sukcesu i uważać go nawet za coś całkiem oczywistego. Mieli silne
wzorce,  które   naśladowali.  Jednak  legendy   mówią,  że  wkrótce   wszyscy   pojmą   istnienie  tej

energii i zrozumieją, że umiejętność jej używania można opanować i rozwinąć. Opowiedziałem
ci o tym, by wytłumaczyć, jak masz odpowiedzieć na wezwanie Shambhali. By odnaleźć to

święte   miejsce,   musisz   systematycznie   podnosić   swoją   energię,  aż  będziesz   emanował
dostateczną twórczą siłą, by móc tam wejść. Legendy opisują, co należy czynić. Mówią o trzech

ważnych krokach. Jest jeszcze czwarty krok, ale ten w pełni znany jest tylko mieszkańcom
Shambhali. To dlatego odnalezienie Shambhali jest takie trudne. Nawet, jeśli ktoś podniesie i

rozwinie swą energię wedle trzech pierwszych kroków, wciąż będzie potrzebował pomocy, by
móc znaleźć drogę do Shambhali. To dakini muszą otworzyć mu przejście.

– Nazwałeś dakini bytami duchowymi. Czy masz na myśli dusze, które są w zaświatach i

które służą nam za przewodników? – spytałem.

– Nie, dakini  to inny rodzaj bytów, które  mają strzec  ludzi  i pomagać im w  duchowym

przebudzeniu. One nie są i nigdy nie były istotami ludzkimi.

– Są tym samym co anioły?
Lama się uśmiechnął. – Są tym, czym są. Jedną rzeczywistością. Każda religia ma dla nich

inne imię, tak jak każda religia ma swój sposób na opisywanie Boga i tego, jak ludzie powinni
żyć. Ale w każdej religii doświadczenie Boga, tej energii miłości, jest dokładnie takie samo.

Każda religia ma swoją własną historię relacji z Bogiem i sposób opowiadania o tym, ale boskie
źródło jest tylko jedno. Tak samo jest z aniołami.

– To ty nie jesteś wyłącznie buddystą?
Lama o mało się nie roześmiał. – Nasza sekta i legendy, których strzeżemy, mają swoje

podłoże w buddyzmie, ale my opowiadamy się za zjednoczeniem, za syntezą wszystkich religii.
Wierzymy, że każda ma swoją prawdę, która powinna być połączona z pozostałymi. I można to

zrobić, nie tracąc podstawowych prawd i tradycji swojej religii. Ja na przykład mogę się równie
dobrze nazwać chrześcijaninem co żydem czy muzułmaninem. Wierzymy, że ci, którzy żyją w

Shambhali, również pracują nad połączeniem prawd wszystkich religii. Pracują nad tym w tym
samym duchu, w jakim dalajlama dopuszcza do inicjacji Kalachakry każdego, kto ma szczere

serce.

Patrzyłem i słuchałem uważnie, starając się wszystko pojąć.

–   Nie   próbuj   od   razu   zrozumieć   wszystkiego   –   powiedział   lama.   –   Pamiętaj   tylko,  że

połączenie wszystkich religijnych prawd jest ważne, jeśli moc energii modlitwy ma wzrosnąć na

tyle, by pokonać niebezpieczeństwa wywoływane przez tych, którzy się lękają. Pamiętaj też, że
dakini są prawdziwe.

– A co sprawia, że nam pomagają? – spytałem.
Lama   wziął   głęboki   oddech,   zamyślił   się.   Wydało   mi   się,  że  to   pytanie   jest   dla   niego

kłopotliwe.

– Pracowałem całe życie, by zrozumieć ten problem – powiedział w końcu. – Ale muszę

przyznać,  że  nadal nie wiem. Myślę,  że  to wielka tajemnica Shambhali i nie zostanie zrozu-
miana, dopóki cała Shambhala nie będzie zrozumiana.

– Czy uważasz – wtrąciłem – że dakini mi pomagają?
– Tak – odparł z przekonaniem. – I twojemu przyjacielowi Wilowi również.

– A co z Yinem? Co on w tym wszystkim robi?
– Yin poznał twojego przyjaciela tutaj, w klasztorze. Yin także śnił o tobie, ale w innym

kontekście niż ja czy inni lamowie. Yin zdobył wykształcenie w Anglii i zna zachodni sposób
życia.   Ma   być   twoim   przewodnikiem,   choć   się   przed   tym   wzbrania,   jak   bez   wątpienia

zauważyłeś.   Ale   to   tylko   dlatego,  że  tak   bardzo   nie   chce   nikogo   zawieść.   Będzie   twoim

– 25 –

background image

przewodnikiem i zaprowadzi cię tak daleko, jak tylko będzie mógł. Znów przerwał i patrzył na
mnie wyczekująco.

– A co z chińskim rządem? Z agentami? – spytałem. – Co oni tu robią? Czemu tak się nami

interesują?

Lama spuścił wzrok. – Nie wiem. Wydaje się, że wyczuwają, iż coś się dzieje z Shambhalą.

Zawsze starali się stłumić tybetańską duchowość, ale teraz chyba odkryli istnienie naszej sekty.

Musisz być bardzo ostrożny. Oni się nas bardzo boją.

Odwróciłem wzrok, wciąż myśląc o Chińczykach.

– Zdecydowałeś się? – spytał w końcu lama.
– Czy pójdę?

Uśmiechnął się wyrozumiale. – Tak.
– Nie wiem. Nie jestem pewien, czy mam odwagę ryzykować,  że  wszystko stracę. Lama

tylko patrzył na mnie i kiwał głową.

– Lamo, mówiłeś coś o wyzwaniu dla mojego pokolenia – powiedziałem po chwili. – Wciąż

tego nie rozumiem.

– Druga wojna światowa podobnie jak zimna wojna – zaczął lama – były wyzwaniami, przed

którymi stanęło poprzednie pokolenie. Ogromny postęp technologii dał narodom do ręki broń
do masowego zabijania. W swoim nacjonalistycznym zapamiętaniu totalitarne siły próbowały

podbić demokratyczne kraje. I to zagrożenie nadal by istniało, gdyby zwykli ludzie nie walczyli i
nie   ginęli   w   obronie   wolności,   zapewniając   światu   zwycięstwo   demokracji...   Jednak   twoje

zadanie   jest   inne   niż   zadanie   twoich   rodziców.   Misja   twojego   pokolenia   ma   zupełnie   inną
naturę niż ta, którą miało pokolenie drugiej wojny. Oni walczyli z tyranią, używając broni i

przemocy. Ty musisz walczyć z całym pojęciem wojny i wrogów. To jednak wymaga takiego
samego   bohaterstwa.   Rozumiesz?   Wydawało   się,  że  to,   co   zrobili   twoi   rodzice,   było

niewykonalne. A jednak przetrwali. Ty także musisz. Siły totalitaryzmu wcale nie zniknęły; po
prostu nie przejawiają się już w postaci narodów chcących tworzyć imperia. Moce tyranii są

teraz międzynarodowe i działają subtelniej, wykorzystują nasze uzależnienie od technologii,
nasze dążenie i pragnienie wygody, lepszego życia. Ze strachu usiłują skupić postęp techniczny

w rękach nielicznych jednostek tak, by ich ekonomiczna pozycja była niezachwiana, by mogli
kontrolować rozwój świata. Przeciwstawienie się im za pomocą siły jest niemożliwe. Demokracji

trzeba teraz strzec, wykorzystując następny krok w ewolucji wolności. Musimy używać mocy
naszej   wizji   i   siły   oczekiwań,   które   z   nas   emanują   jako   nieprzerwana   modlitwa.   To   moc

silniejsza   niż   jakakolwiek   inna   znana   ludzkości,   musimy   ją   opanować   i   nauczyć   się   nią
posługiwać, zanim będzie za późno. Są znaki, że coś się zmienia w Shambhali. Ona się otwiera,

przesuwa. – Lama wpatrywał się we mnie z żelazną determinacją. – Musisz odpowiedzieć na
wezwanie Shambhali. To jedyny sposób, by oddać cześć temu, co zrobiło pokolenie twego ojca.

Ta ostatnia uwaga napełniła mnie lękiem.
– Od czego miałbym zacząć? – spytałem.

– Uzupełnić i opanować rozszerzanie swej energii – odparł lama. – To nie będzie łatwe, bo

masz w sobie wiele gniewu i strachu. Ale jeśli będziesz wytrwały, przejście się ukaże.

– Przejście?
– Tak. Legendy mówią,  że  istnieje kilka przejść do Shambhali: jedno jest we wschodnich

Himalajach w Indiach, jedno na północnym zachodzie na granicy Chin, a jedno na dalekiej
północy, w Rosji. Znaki poprowadzą cię do właściwego przejścia. Kiedy wszystko wyda ci się

stracone, szukaj pomocy dakini.

Kiedy lama to mówił, z klasztoru wyszedł Yin, niosąc nasze bagaże.

– No dobrze – powiedziałem, czując coraz większy strach. – Spróbuję. Kiedy to mówiłem,

nie mogłem uwierzyć, że te słowa wychodzą z moich ust.

–   Nie   martw   się   –   powiedział   lama   Rigden   –   Yin   ci   pomoże.   Pamiętaj   tylko,  że  zanim

będziesz mógł odnaleźć Shambhalę, musisz najpierw podnieść poziom energii, która z ciebie

emanuje i płynie w świat. Dopóki tego nie zrobisz, nie uda ci się. Musisz też opanować moc
swoich oczekiwań.

Spojrzałem na Yina. Niepewnie się uśmiechał.
– Już czas – powiedział.

– 26 –

background image

Pielęgnowanie energii

Wyszliśmy   na   zewnątrz.   Zobaczyłem   starego,   brązowego,   może   dziesięcioletniego   dżipa,

zaparkowanego przy drodze. Kiedy podeszliśmy bliżej, zauważyłem,  że  były w nim pudła z
suchym prowiantem, śpiwory, grube kurtki. Do bagażnika przytroczonych było kilka zapaso-

wych kanistrów paliwa.

– A skąd się to wszystko wzięło? – spytałem.

Yin mrugnął do mnie. – Przygotowywaliśmy się do tej wyprawy już od dawna.
Z   klasztoru   lamy   Rigdena   Yin   pojechał   kilka   mil   na   północ,   a   potem   skręcił   z   szerokiej

kamienistej drogi na wąski trakt, niewiele szerszy od ścieżki dla pieszych. Jechaliśmy kilka mil,
nie mówiąc słowa. Prawda była taka,  że  nie wiedziałem, co powiedzieć. Zgodziłem się na tę

podróż   wyłącznie   z   powodu   tego,   co   powiedział   lama,   i   tego,   co   Wił   zrobił   dla   mnie   w
przeszłości.   Jednak   teraz   niepokój   wywołany   tą   decyzją   zaczynał   brać   górę.   Próbowałem

strząsnąć z siebie strach i skupić się na tym, co mówił lama Rigden. Co miał na myśli poprzez
„opanowanie mocy moich oczekiwań”? Spojrzałem na Yina. Patrzył w skupieniu na drogę.

– Dokąd jedziemy? – spytałem.
Odpowiedział, nie patrząc na mnie. – To jest skrót do autostrady Przyjaźni. Musimy pojechać

na południowy zachód, do Tingri, niedaleko Mount Everestu. Podróż zajmie prawie cały dzień. I
znajdziemy się na znacznej wysokości.

– Czy ten teren jest bezpieczny?
Yin rzucił mi teraz szybkie spojrzenie. – Będziemy bardzo ostrożni. Musimy znaleźć pana

Hanha.

– A kto to?

– On wie najwięcej o Pierwszym Rozwinięciu energii modlitwy, którego musisz się nauczyć.

Pochodzi z Tajlandii i jest bardzo wykształcony.

– Pokręciłem głową i odwróciłem wzrok. – Nie jestem pewien, czy rozumiem, o co chodzi w

tych „rozwinięciach”. Co to właściwie jest?

– Wiesz, że masz swoje pole energetyczne. Tak? To pole modlitwy, które przez cały czas z

ciebie emanuje.

– No tak.
– I wiesz, że to pole wpływa na świat, na to, co się wydarza? Wiesz, że ono może być albo

małe i słabe, albo rozległe i silne.

– No tak, chyba tak.

– Są bardzo konkretne, precyzyjne metody powiększania i wzmacniania twojego pola, tak

żebyś stał się bardziej twórczy i silniejszy. Legendy mówią,  że  w końcu wszyscy ludzie będą

wiedzieli, jak to robić. Ale ty musisz się nauczyć już teraz, jeśli chcesz odnaleźć Shambhalę i
pomóc Wilowi.

–   A   ty   umiesz   już   robić   te   „rozwinięcia”?   –   spytałem.   Yin   zmarszczył   brwi.   –   Tego   nie

powiedziałem.

Spojrzałem na niego wymownie. No pięknie! W jaki sposób miałem opanować coś takiego,

skoro nawet Yin miał z tym kłopoty?

Przez wiele godzin jechaliśmy w milczeniu, po drodze pojadając orzechy i warzywa. Zatrzy-

maliśmy się tylko raz, żeby zatankować. Dobrze po zmroku wjechaliśmy do Tingri.

– Tu musimy być bardzo ostrożni – powiedział Yin. – Jesteśmy w pobliżu klasztoru Rongphu

i   bazy   noclegowej   Everestu.   Chińczycy   obserwują   tu   turystów   i   alpinistów.   Zobaczysz   tu

niesamowite widoki północnej strony Everestu.

Yin skręcił kilka razy i wjechał między stare, drewniane domy. Za nimi stała prosta chata z

glinianych   cegieł.   Teren   wokół   domku   pana   Hanha   był   pięknie   utrzymany,   na
wypielęgnowanych klombach i w małych skalnych ogródkach kwitły kwiaty.

Kiedy   podjeżdżaliśmy,   przed   chatą   pojawił   się   duży   mężczyzna   w   kolorowej,   ręcznie

haftowanej szacie. Mógł być po sześćdziesiątce, ale poruszał się jak osoba znacznie młodsza.

Głowę miał ogoloną.

Yin pomachał ręką, gdy mężczyzna mrużąc oczy, próbował rozpoznać, kto nadjeżdża. Poznał

Yina,   uśmiechnął   się   szeroko   i   podszedł   do   nas,   gdy   wysiadaliśmy   z   dżipa.   Przez   chwilę
rozmawiali po tybetańsku, potem Yin wskazał na mnie i powiedział: – To właśnie jest mój

– 27 –

background image

amerykański przyjaciel.

Przedstawiłem się Hanhowi, a on skłonił się nieznacznie i uścisnął moją dłoń.

– Witam. Proszę, wejdźcie.
Kiedy Hanh wrócił do domu, Yin wyjął z dżipa swój plecak. – Weź swój worek – powiedział.

Wnętrze domku było skromne, ale pełne kolorowych tybetańskich malowideł i chodników.

Weszliśmy do niewielkiego saloniku i stąd mogłem widzieć inne pomieszczenia. Na lewo była

malutka kuchnia i sypialnia, a na prawo pokój, który wyglądał jak gabinet przyjęć. Na środku
stał tam stół do masażu, przy jednej ze ścian stały szafki z buteleczkami, był też niewielki

zlew.

Yin powiedział do  Hanha coś po  tybetańsku, usłyszałem,  że  kilkakrotnie  powtórzył moje

imię. Hanh pochylił się z uwagą. Rzucił mi uważne spojrzenie i wziął potężny oddech.

– Jesteś bardzo zalękniony – powiedział Hanh, przypatrując mi się teraz bardzo dokładnie.

– Żartuje pan? – rzuciłem z kwaśnym uśmiechem.
Hanh roześmiał się z mojego sarkazmu. – Musimy coś z tym zrobić, jeśli masz wypełnić

swoją misję.

Obszedł mnie dookoła, bacznie oglądając moje ciało.

– Mieszkańcy Shambhali – zaczął – żyją w inny sposób niż pozostali ludzie. Zawsze tak żyli.

Przez wieki różnica energii między tymi w Shambhali a zwykłymi ludźmi była zawsze wielka.

Ale w ostatnim czasie reszta ludzkości rozwinęła się i podniosła swoją świadomość, więc ta
różnica się zmniejszyła, ale wciąż jest duża.

Kiedy Hanh mówił, spojrzałem na Yina. Wydał mi się równie zdenerwowany jak ja.
Hanh jakby to wyczuł. – Yin jest tak samo pełen lęku jak ty – powiedział. – Ale on wie, że

może poskromić swój strach. Myślę,  że  ty jeszcze nie zdajesz sobie z tego sprawy. Musisz
zacząć   myśleć   i   działać   podobnie   jak   mieszkańcy   Shambhali.   Musisz   się   najpierw   nauczyć

pielęgnować, a potem utrzymywać swoją energię. – Hanh zamilkł na chwilę i znów skupił się na
obserwacji mojego ciała. Uśmiechnął się. – Masz za sobą wiele doświadczeń – powiedział w

końcu. – Powinieneś być silniejszy.

– Może nie pojmuję energii we właściwy sposób? – spytałem.

–  Ależ  skąd,  pojmujesz  dobrze   –  Hanh  uśmiechnął się   szeroko.   –  Po   prostu  nie   chcesz

zmienić swojego sposobu życia. Podniecasz się i fascynujesz jakąś ideą, a potem wolisz dalej

żyć nieświadomie, mniej więcej tak, jak żyłeś zawsze.

Ta   rozmowa   nie   przebiegała   tak,   jakbym   sobie   tego   życzył.   Mój   strach   zastąpiła   teraz

narastająca irytacja. Stałem, a Hanh obchodził mnie wkoło jeszcze kilka razy, wciąż uważnie
przypatrując się całemu mojemu ciału.

– Na co pan tak patrzy? – nie wytrzymałem.
–   Kiedy   oceniam   poziom   czyjejś   energii,   zawsze   najpierw   przyglądam   się   postawie   –

powiedział   rzeczowo   i   spokojnie.   –   Twoja   nie   jest   taka   najgorsza,   ale   musiałeś   nad   tym
pracować, prawda?

Ta uwaga była bardzo trafna. Kiedy byłem nastolatkiem, urosłem bardzo szybko w ciągu

jednego roku i w rezultacie strasznie się garbiłem. Zawsze bolały mnie plecy.

Poprawiło mi się dopiero, kiedy zacząłem regularnie co rano wykonywać kilka podstawowych

ćwiczeń jogi.

– Energia wciąż nie płynie zbyt dobrze w górę twojego ciała – zauważył Hanh.
– Może pan to stwierdzić, jedynie na mnie patrząc? – zdziwiłem się.

–   I   czując   cię.   Ilość   i   siłę   twojej   energii   można   wyczuć   tak   samo   jak   stopień   twojej

obecności   w   pokoju.   Z   pewnością   sam   nieraz   byłeś   świadkiem,  że  ktoś   wchodzi   do

pomieszczenia i od razu się czuje, że ma silną obecność, nawet charyzmę?

–   O   tak,   oczywiście   –   mówiąc   to,   natychmiast   pomyślałem   o   mężczyźnie   z   hotelu   w

Katmandu.

– Im więcej ktoś ma energii, tym bardziej inni odczuwają obecność takiej osoby. Często jest

to jednak energia, przez którą popisuje się ego, na początku wydaje się silna, a potem bardzo
szybko się rozprasza. U niektórych osób jest to prawdziwa i stała energia, która pozostaje

niezmienna.

Potaknąłem.

–   Na   twoją   korzyść   działa   to,  że  jesteś   otwarty   –   ciągnął   dalej   Hanh.   –   Doświadczyłeś

mistycznego   otwarcia,   nagłego   przepływu   boskiej   energii,   coś   takiego   zdarzyło   ci   się   w

przeszłości, mam rację?

– Tak – potwierdziłem, myśląc o swoim przeżyciu na górskim szczycie w Peru. Nawet w tej

chwili wspomnienie było żywe w mej pamięci. Doszedłem wtedy do kresu drogi, byłem pewien,
że za chwilę zabiją mnie peruwiańscy żołnierze i wtedy nagle ogarnął mnie nieziemski spokój,

a   równocześnie   euforia,   poczucie   lekkości.   Wtedy   po   raz   pierwszy   doświadczyłem   tego,   co

– 28 –

background image

mistycy różnych religii nazywają stanem transcendentnym.

– W jaki sposób wypełniała cię wtedy energia? – spytał Hanh. – Jak to się działo?

– To było jak fala spokoju, cały mój lęk zniknął.
– A jak ta energia się poruszała?

To  było  zagadnienie,  nad  którym nigdy  się   nie  zastanawiałem,  ale   teraz  zacząłem  sobie

wszystko przypominać. – Wydaje mi się, że ta fala płynęła w górę mojego kręgosłupa i jakby

wychodziła   czubkiem   głowy...   unosiła   całe   ciało   do   góry.   Czułem   się,   jakbym   płynął   w
powietrzu. Tak, jakby jakaś lina ciągnęła mnie w górę.

Hanh pokiwał głową, potem spojrzał mi w oczy.
– A jak długo to trwało?

– Niedługo – przyznałem. – Ale potem nauczyłem się wdychać w siebie otaczające mnie

piękno, żeby przywołać to uczucie.

–   To,   czego   brakuje   w   twojej   praktyce   –   powiedział   Hanh   –   to   umiejętność   nie   tylko

„wdychania”   energii,   ale   świadomego   utrzymywania   jej   na   wysokim   poziomie.   To   pierwszy

krok, którego musisz się teraz nauczyć. Musisz sprawić, by energia pełniej w ciebie wpływała.
To trzeba robić w bardzo precyzyjny sposób, biorąc pod uwagę wszystkie inne działania tak,

żeby nie zniszczyć raz nabudowanej energii. – Zamilkł na chwilę.

–   Rozumiesz   mnie?   Całym   życiem   musisz   podtrzymywać   wysoką   energię.   Musisz   być...

spójny. – Spojrzał na mnie z chytrym uśmieszkiem. – Musisz żyć mądrze. No, zjedzmy coś.

Zniknął w kuchni i wrócił z półmiskiem warzyw i miseczką jakiegoś sosu. Posadził mnie i

Yina przy stole i rozdzielił warzywa na trzy miski. Wkrótce stało się jasne, że jedzenie to część
nauki, której mi udzielał.

Zaczęliśmy   jeść,   a   Hanh   mówił   dalej.   –   Utrzymywanie   wyższej   energii   w   ciele   nie   jest

możliwe, jeśli ktoś je martwą żywność.

Odwróciłem wzrok i westchnąłem. Jeśli ma to być lekcja zdrowego żywienia, to może sobie

darować.

Moje podejście rozwścieczyło Hanha.
– Czyś ty zwariował? – niemal krzyknął. – Twoje życie może zależeć od tych informacji, a ty

nie   robisz   najmniejszego   wysiłku,   żeby   się   czegoś   nauczyć.   Co   ty   sobie   wyobrażasz?  Że
możesz żyć, jak ci się podoba i dokonywać ważnych rzeczy?

Zamilkł i spoglądał na mnie z ukosa. Wyczułem, że choć jego gniew był prawdziwy, to był

również częścią całej nauki. Miałem wrażenie, że przekazuje mi informacje na kilku poziomach.

Kiedy na niego spojrzałem, nie potrafiłem się nie uśmiechnąć. Hanha po prostu nie sposób było
nie lubić.

Poklepał mnie po ramieniu i odwzajemnił uśmiech.
– Większość ludzi – zaczął znowu – jest w młodości pełna energii i entuzjazmu, a potem

dochodzą do wieku średniego i zaczynają się powoli zapadać i zwalniać, ale udają, że tego nie
widzą. No bo przecież wszyscy ich przyjaciele też zwalniają, za to dzieci są aktywne, tak więc

spędzają coraz więcej czasu, siedząc i jedząc to, co im smakuje... I po jakimś czasie zaczynają
narzekać i mieć problemy, na przykład z trawieniem albo ze skórą. Kładą to na karb wieku, ale

pewnego  dnia  pojawia się  poważna choroba, która nie  chce zniknąć. Wtedy zwykle  idą do
lekarza, który nie zajmuje się ich stresem, tylko przepisuje lekarstwa. I czasem to pomaga, a

czasem nie.

A   potem,   kiedy   mijają   kolejne   lata,   zapadają   na   jakąś   chorobę,   która   staje   się   coraz

poważniejsza, i wtedy zdają sobie sprawę, że umierają. Jedynym pocieszeniem jest dla nich to,
że myślą, iż to co im przytrafia się w końcu wszystkim, że to nieuniknione. Straszne, że taki

spadek energii przydarza się nawet ludziom, którzy uważają się za bardzo „uduchowionych”...
– Pochylił się do mnie i rozejrzał wokół, jakby sprawdzając, czy nikt nie podsłuchuje. – To

dotyczy   również   niektórych   bardzo   szanowanych   łamów.   Chciałem   się   roześmiać,   ale   się
powstrzymałem.

– Jeśli dążymy do wyższej energii, a równocześnie spożywamy jedzenie, które nas z tej

energii okrada, to nigdzie nie dojdziemy. Musimy brać pod uwagę wszystkie energie, którym po

prostu   pozwalamy   przeniknąć   do   naszego   pola,   zwłaszcza   zjedzenia,   i   wystrzegać   się
wszystkiego,   co   złe,   jeśli   nasze   pole   energetyczne   ma   być   silne.   –   Przysunął   się   do   mnie

jeszcze bliżej. – To bardzo trudne dla większości ludzi, bo jesteśmy uzależnieni od jedzenia,
które zwykle spożywamy, a ogromna część tych pokarmów to prawdziwe trucizny.

Odwróciłem wzrok.
– Wiem, wiem, że na świecie krąży bardzo wiele sprzecznych informacji na temat jedzenia –

mówił dalej Hanh. – Ale wśród nich jest też prawda. Każdy musi to sam zbadać, zobaczyć to z
szerszej   perspektywy.   Jesteśmy   bytami   duchowymi,   które   pojawiły   się   na   tym   świecie,   by

podnosić poziom swej energii. A jednak większość rzeczy, które tu znajdujemy, służy głównie

– 29 –

background image

zmysłowym przyjemnościom i rozrywce, i większość żywi się naszą energią i popycha nas ku
fizycznemu   rozkładowi.   Jeśli   ktoś  naprawdę  wierzy,  że  jest   bytem   energetycznym,   to   musi

zmniejszyć swój dostęp do tych pokus... Kiedy spojrzysz wstecz na ewolucję, zobaczysz, że od
samego   początku   musieliśmy   próbować   różnego   pożywienia   metodą   prób   i   błędów,   i

zrozumieć, które pokarmy są dla nas dobre, a które nas zabijają. Zjesz tę roślinę, przeżyjesz,
zjesz tamtą umrzesz. W tym momencie ewolucji zrozumieliśmy, co nas fizycznie zabija, ale

dopiero   teraz   zaczynamy   zdawać   sobie   sprawę,   jakie   jedzenie   może   nam   zapewnić
długowieczność i wysoki poziom energii, a jakie nas po prostu „zużywa”.

Przerwał na chwilę, jakby chciał się upewnić, czy go rozumiem.
–   W  Shambhali   to   rozumieją.   Wiedzą,   kim   naprawdę   jesteśmy   jako   ludzie.   Wyglądamy,

jakbyśmy składali się jedynie z materii, z ciała i krwi, ale w gruncie rzeczy jesteśmy przecież
zbiorem   atomów!   Czystą   energią!   Wasza   zachodnia   nauka   potwierdziła   ten   fakt.   Kiedy

spojrzymy na poziom atomów, najpierw widzimy cząsteczki, a potem, na wyższych poziomach,
nawet   te   cząsteczki   znikają   i   zostaje   czysta   energia,   która   wibruje   na   pewnych   częstotli-

wościach. I jeśli z tej perspektywy spojrzymy na to, co jemy, zrozumiemy że to, co wkładamy
do   naszego   ciała,   bezpośrednio   wpływa   na   poziom   owych   wibracji.   Niektóre   pokarmy

podwyższają   energię   i   wibracje,   a   inne   zmniejszają.   Prawda   jest   tak   prosta...   Wszystkie
choroby są skutkiem spadku poziomu wibracji, a kiedy energia spada do pewnego poziomu,

istnieją naturalne siły, które są tak zaprogramowane, by niszczyć nasze ciała. Spojrzał na mnie
tak, jakby powiedział coś niezwykle głębokiego.

– Masz na myśli, niszczyć fizycznie? – spytałem.
– Oczywiście. Spójrz na to znów z szerszej perspektywy. Kiedy coś umiera, pies potrącony

przez samochód albo człowiek po długiej chorobie, poszczególne komórki ciała natychmiast
tracą swoje wibracje i chemicznie stają się bardzo kwaśne. Ten poziom zakwaszenia jest z kolei

sygnałem dla mikrobów, które mamy na ziemi, dla wirusów, dla bakterii i grzybów, że nadszedł
czas, by zdekomponować tę materię. To jest ich zadanie w świecie fizycznym, po to istnieją. By

zwrócić fizyczne ciało ziemi. Powiedziałem wcześniej – ciągnął –  że  kiedy przez to, co jemy,
spada poziom energii w naszych ciałach, to czyni nas podatnymi na choroby. To działa w ten

sposób: kiedy coś jemy, pożywienie zostaje strawione, przechodzi przez procesy metabolizmu,
a w naszym ciele pozostają odpady. Te odpady mają albo odczyn zasadowy, albo kwaśny, to

zależy od pokarmu. Jeśli jest to odczyn alkaliczny, czyli zasadowy, nasz organizm bardzo łatwo
się ich pozbywa i zużywa przy tym niewiele energii. Jednak jeśli te odpady są kwaśne, to

system krwionośny i limfatyczny ma wielkie problemy, by je usunąć, zostają więc jako złogi w
naszym   organizmie,   przyjmują   krystaliczne   formy   o   niskiej   wibracji,   tym   samym   tworzą

blokady   i   obniżają   poziomy   wibracji   naszych   komórek.   Im   więcej   w   ciele   takich   kwaśnych
odpadów, tym bardziej kwaśne stają się całe tkanki. I zgadnij, co wtedy? – Rzucił mi znów to

swoje dramatyczne spojrzenie. – Pojawia się taki czy inny mikrob i od razu wyczuwa ten cały
kwas i mówi sobie „O! To ciało jest gotowe, żeby je rozłożyć!” Pojmujesz to? Kiedy jakikolwiek

organizm umiera, bardzo szybko materia staje się wysokokwasowa i zostaje skonsumowana,
rozłożona przez mikroby. Jeśli za życia zaczynamy przypominać taką kwaśną materię, czy też

stan śmiertelny, to stajemy się celem ataku mikrobów. Wszystkie ludzkie choroby to właśnie
skutek takich ataków.

Musiałem   przyznać,  że  to,   co   mówił   Hanh,   miało   sens.   Jakiś   czas   temu   w   Internecie

natknąłem się na naukowe materiały o odczynie ph naszego ciała. Co więcej, jakby intuicyjnie

sam o tym wiedziałem.

– Twierdzisz więc, że to, co jemy, bezpośrednio może nas narażać na choroby? – spytałem.

– Tak, nieodpowiednie jedzenie może obniżyć poziom naszych wibracji do tego stopnia, że

siły natury rozpoczynają proces przywracania naszego ciała ziemi.

– A co z chorobami, których nie wywołują żadne mikroby?
–   Wszystkie   choroby   tak   czy   inaczej   pojawiają   się   poprzez   działanie   mikrobów.   To

potwierdzają właśnie wasze, zachodnie badania. Odkryto rozmaite mikroby, które teraz kojarzy
się   z   zatorami   naczyń   krwionośnych   przy   chorobach   wieńcowych,   a   nawet   z   tworzeniem

złośliwych nowotworów. Ale pamiętaj, mikroby po prostu robią to, co mają do zrobienia. To
dieta może stworzyć kwasowe środowisko, które jest prawdziwą przyczyną choroby.

Zrobił sobie krótką przerwę, ale po chwili znów się odezwał:
–   Pomyśl   nad   tym.   Musisz   to   w   pełni   pojąć.   My,   ludzie,   znajdujemy   się   albo   w   stanie

zasadowym, alkalicznym, to znaczy mamy wysoką energię, albo jesteśmy w stanie kwasowym,
który daje sygnał żyjącym w nas mikrobom, albo tym w najbliższym otoczeniu,  że  jesteśmy

gotowi   do   rozkładu.   Choroba   to   dosłownie   gnicie   jakiejś   części   naszego   ciała,   bo   mikroby
dostały sygnał, że jest to już martwa materia.

Znów spojrzał na mnie, jakby dzielił się ważnym sekretem.

– 30 –

background image

– Przepraszam, że mówię tak bez ogródek. Ale nie mamy zbyt wiele czasu. Jedzenie, które

spożywamy,   decyduje   o   tym,   w   którym   z   tych   stanów   jesteśmy.   Zwykle   pokarmy,   które

pozostawiają najwięcej kwasowych odpadów, są ciężkie, przegotowane, zmienione chemicznie,
słodkie. Na przykład mięsa, słodycze, mąki, makarony, alkohol, kawa, a nawet słodsze owoce.

Pokarmy  zasadowe  są  zwykle  bardziej zielone,  świeższe  i bardziej „żywe”,  jak na  przykład
świeże warzywa, jarzyny, sałaty czy rośliny strączkowe, owoce takie jak awokado, pomidory,

grejpfruty,   cytryny.   To   bardzo   proste.   Jesteśmy   energetycznymi   bytami   w   energetycznym
świecie. Wy, tam na Zachodzie, mogliście dorastać, myśląc, że gotowane czy smażone mięso,

albo chemicznie zmienione i przetworzone jedzenie jest dla was dobre. Ale teraz już wiadomo,
że taka żywność tworzy środowisko powolnego rozkładu, które z czasem zbiera swoje żniwo...

Wszystkie straszne choroby, które prześladują ludzkość: arterioskleroza, wylewy, artretyzm,
AIDS,   a   zwłaszcza   nowotwory   istnieją   dlatego,  że  zanieczyszczamy   nasze   ciała,   co   z   kolei

sygnalizuje mikrobom, że jesteśmy gotowi do rozkładu, dekompozycji, do śmierci. Zawsze się
zastanawiano,   dlaczego   niektórzy   ludzie   narażeni   na   działanie   tych   samych   mikrobów   nie

zapadają na takie same choroby co inni. Różnica polega na innym środowisku wewnątrz ich
ciała.   Dobra   wiadomość   jest   taka,  że  nawet   jeśli   mamy   wysoki   odczyn   kwasowości   w

organizmie i zaczynamy się rozkładać, to można ten proces odwrócić, jeśli poprawimy sposób
żywienia, zmienimy odczyn na zasadowy i tym samym podwyższymy poziom energetycznych

wibracji.

Teraz mówiąc, wymachiwał rękoma, wzrok mu płonął, co chwila mrugał z przejęcia.

– Jeśli chodzi o zasady utrzymania zdrowego, pełnego  energii ciała, to  ciągle  tkwimy w

średniowieczu! Istoty ludzkie powinny żyć ponad sto pięćdziesiąt lat. Ale jemy w ten sposób, że

natychmiast zaczynamy sami siebie niszczyć. Gdziekolwiek spojrzysz, widzisz ludzi, którzy na
twoich   oczach   się   rozkładają!   Jednak   wcale   nie   musi   tak   być.   –   Zatrzymał   się,   by   nabrać

powietrza. – W Shambhali jest zupełnie inaczej.

Po chwili Hanh zaczął przechadzać się wokół mnie, znów z uwagą oglądając moje ciało.

–   No   więc   teraz   już   wiesz   –   zakończył.   –   Legendy   mówią,  że  ludzie   najpierw   poznają

prawdziwą   naturę   pożywienia   i   nauczą   się,   co   powinni   jeść.   Potem,   jak   mówią   legendy,

będziemy  mogli   w  pełni  się   otworzyć  na  wewnętrzne   źródła  energii,  które   jeszcze  bardziej
podniosą nasze wibracje. – Znów usiadł na krześle przy stole i spojrzał na mnie. – Bardzo

dobrze znosisz wysokość, na której jesteśmy, ale mimo to chciałbym, żebyś teraz odpoczął.

– To by było miłe – powiedziałem. – Jestem wykończony.

– Tak – przyznał Yin. – Mieliśmy bardzo długi dzień.
– Upewnij się, żeby oczekiwać snu – powiedział Hanh, prowadząc mnie do sypialni.

– Oczekiwać snu?
– O tak, masz więcej mocy, niż myślisz. Roześmiałem się.

Obudziłem się nagle i spojrzałem przez okno. Słońce stało już wysoko na niebie. Nie miałem

snów. Włożyłem buty i poszedłem do saloniku. Hanh i Yin siedzieli przy stole i rozmawiali.

– Jak spałeś? – spytał Hanh.
– W porządku – odparłem i opadłem na wolne krzesło. – Ale nie miałem snów, a przynaj-

mniej ich nie pamiętam.

– To dlatego,  że  masz za mało energii – powiedział Hanh trochę nieobecnym głosem, bo

znów intensywnie wpatrywał się w moje ciało. Zauważyłem, że skupia się szczególnie na tym,
w jaki sposób siedzę.

– Na co teraz patrzysz? – spytałem.
–   Czy  zawsze   w   ten   sposób   wstajesz   rano?   –   odpowiedział   pytaniem.   Podniosłem   się   z

krzesła. – O co chodzi?

– Po przebudzeniu trzeba najpierw obudzić swoje ciało i zacząć akceptować energię, zanim

zrobi się cokolwiek innego.

Hanh   stanął  naprzeciw  mnie   w  szerokim   rozkroku  z   dłońmi  na   biodrach.  Szybko   zsunął

stopy razem i uniósł ramiona. Całe jego ciało uniosło się jednym płynnym ruchem, aż stał na
czubkach palców z rękoma wyprostowanymi nad głową i złączonymi dłońmi.

Zamrugałem. W ruchu jego ciała było coś niezwykłego, ale nie mogłem sobie uświadomić,

co. Wydawało się, jakby unosił się nad ziemią, w ogóle nie używając mięśni. Trudno mi było

skupić   na   nim   wzrok.   Kiedy   znów   odzyskałem   ostrość   widzenia,   Hanh   stał   z   promiennym,
szerokim   uśmiechem.   I   znów   jego   ciało   wykonało   kilka   niezwykle   płynnych   ruchów,   jakby

szedł, a może płynął w moim kierunku. Znów zamrugałem.

– Większość ludzi budzi się powoli – powiedział Hanh. – A potem się snują i w końcu dodają

sobie siły filiżanką kawy lub herbaty. Idą do pracy, w której znów się snują, albo używają tylko
niektórych partii swoich mięśni. Wzorce się ustalają, i tak, jak powiedziałem, na drodze, którą

przez nasze ciała płynie energia, tworzą się blokady. Żeby pobierać całą dostępną energię,

– 31 –

background image

musisz   się   najpierw  upewnić,  że  twoje   ciało   jest   całkowicie   otwarte.   Robisz   to,   poruszając
każdym mięśniem, co rano zaczynając od centrum ciała. Wskazał na punkt tuż poniżej swojego

pępka. – Jeśli skupisz się na ruchu od tego miejsca, to twoje mięśnie będą wolne, by móc
działać na najwyższym poziomie koordynacji. To podstawowa zasada wszystkich sztuk walki i

sztuki tańca. Możesz nawet stworzyć swoje własne ruchy.

To powiedziawszy, rozpoczął serię ruchów, których nie widziałem wcześniej nigdy w życiu.

Przypominało to układy, jakie można zaobserwować w tai chi. Hahn wykonywał teraz jakąś
bardzo skomplikowaną odmianę tych ruchów.

–   Twoje   ciało   –   rzucił   –   samo   będzie   wiedziało,   jak   się   poruszać,   żeby   się   rozluźnić   i

zlikwidować swoje blokady.

Stanął na jednej nodze, pochylił się do przodu i wykonał zamach rękoma, jakby gotował się

do rzutu piłeczką softballową, tyle że w czasie tego ruchu jedna z jego dłoni omal nie dotknęła

podłogi.   A   potem   wykonał   w   miejscu   szybki   obrót   na   drugiej   nodze.   Nie   zauważyłem,   jak
zmienia się jego środek ciężkości, znów miałem wrażenie, jakby płynął w powietrzu.

Potrząsnąłem głową i próbowałem skupić wzrok, ale on nagle znieruchomiał, jakby fotograf

zatrzymał jego ruch w stopklatce. Wydawało się to fizycznie niewykonalne. W następnej chwili

znów szedł w moim kierunku.

– Jak ty to robisz? – spytałem.

– Zaczynałem powoli, pamiętałem o podstawowych zasadach. Jeśli twój ruch zaczyna się od

środka ciała, a ty oczekujesz,  że  energia przez ciebie przepłynie, to będziesz się poruszać z

coraz większą i większą lekkością. Oczywiście, żeby to opanować, musisz umieć się otwierać na
całą boską energię, która w tobie jest. – Zamilkł i spojrzał na mnie. – Czy dobrze pamiętasz

swoje mistyczne doświadczenie?

Pomyślałem znów o Peru i przeżyciach na górskim szczycie.

– Dość dobrze, tak mi się wydaje.
– To świetnie, wyjdźmy na dwór.

Yin dołączył do nas z uśmiechem. Wyszliśmy za Hanhem do niewielkiego ogródka, po kilku

schodach   dotarliśmy   na   otwartą   przestrzeń   porośniętą   brązową   trawą.   Było   tu   też   kilka

wielkich, postrzępionych głazów. Skały miały na sobie niezwykle ciekawy deseń czerwonych i
brązowych pasków i plam. Przez dziesięć minut Hanh prowadził mnie przez kilka ruchów, które

sam wykonywał wcześniej, a potem wskazał mi miejsce, żebym usiadł na ziemi. Sam usiadł po
mojej prawej ręce. Yin przysiadł za nami. Poranne słońce obmywało ciepłym, żółtym światłem

górskie szczyty widoczne w oddali. Uderzyło mnie ich piękno.

– Legendy mówią – zaczął Hanh – że otwieranie się na wyższą energię to umiejętność, którą

w   pewnym   momencie   posiądą   wszyscy   ludzie.   To   się   zacznie   od   wiedzy,  że  taki   poziom
świadomości   jest   możliwy   do   osiągnięcia.   Wtedy   przejdziemy   do   zrozumienia   wszystkich

faktów związanych z pielęgnowaniem i utrzymywaniem wyższych poziomów energii. – Przerwał
i   spojrzał   na   mnie.   –   Ty   już   znasz   podstawy,   ale   musisz   rozwinąć   swoje   zmysły.   Legendy

mówią,  że  najpierw trzeba się uspokoić i rozejrzeć wokół siebie. Większość z nas rzadko się
dokładnie  przygląda temu, co  nas  otacza. Otoczenie  jest zwykle  jedynie  tłem dla tego, co

akurat zaprząta nasz umysł. Musimy pamiętać, że wszystko we wszechświecie żyje, jest pełne
duchowej energii i jest częścią Boga. Musimy świadomie poprosić o połączenie z tym boskim

źródłem wewnątrz nas. Jak już wiesz, oznaką tego, że łączymy się z tą energią, jest poczucie
piękna. Zadawaj  sobie  zawsze pytanie: Jak pięknie wszystko  wygląda?  Nieważne,  jakie  się

wydaje na początku, zawsze możemy ujrzeć więcej piękna, jeśli spróbujemy. Poziom piękna,
które widzimy, jest miarą boskiej energii, którą otrzymujemy.

Hanh dał mi trochę czasu, bym patrzył, naprawdę patrzył na wszystko, co mnie otacza.
–   Kiedy   już   zaczniemy   ustanawiać   połączenie   –   powiedział   po   chwili   –   i   doświadczać

wewnątrz   siebie   boskiej   energii,   wszystko,   co   dostrzegamy,   wydaje   się   mieć   mocniejszą
obecność. Zauważamy wyjątkowe kształty i kolory poszczególnych rzeczy. Kiedy tak się stanie,

możemy wdychać jeszcze więcej energii. Bo widzisz, w rzeczywistości ta energia pochodzi nie
tylko z tego, co nas otacza, choć oczywiście można wchłaniać ją bezpośrednio z niektórych

roślin czy świętych miejsc. Święta energia pochodzi głównie z połączenia się z tym, co boskie w
nas samych. Wszystko wokół, i to, co stworzyła natura, i to, co stworzył człowiek, czyli kwiaty,

skały, trawa, góry, sztuka, już jest majestatycznie piękne i obecne w sposób, którego człowiek
nie jest w stanie odebrać. Kiedy otwieramy się na boską energię, jedynie podnosimy swoje

wibracje. Dzięki temu podnosimy też możliwości swojej percepcji, żeby móc ujrzeć świat taki,
jaki rzeczywiście jest. Rozumiesz to? Ludzie już żyją w świecie niebywałej piękności, koloru,

formy. Niebo jest właśnie tutaj. My tylko nie potrafiliśmy jeszcze dostatecznie otworzyć się na
energię, by to zobaczyć.

Słuchałem go zafascynowany. Teraz było to dla mnie jaśniejsze niż kiedykolwiek wcześniej.

– 32 –

background image

– Skup się na pięknie – polecił Hanh – i zacznij wdychać w siebie energię. Wziąłem głęboki

oddech.

– A teraz, oddychając, zauważ, czy piękno nie staje się wyrazistsze... Znów spojrzałem na

skały i góry i ku mojemu zaskoczeniu dopiero teraz spostrzegłem,  że  najwyższy ze szczytów

widocznych w oddali to Mount Everest. Z jakiegoś powodu wcześniej nie rozpoznałem jego
kształtu.

– Tak, tak dobrze, patrz na Everest – prowadził mnie Hanh.
Kiedy wpatrywałem się w masyw, zauważyłem też, że pokryte śniegiem skalne tarasy mają

kształt schodów, które prowadzą na szczyt w kształcie korony. To  jeszcze  wyostrzyło  moją
percepcję i w tej chwili najwyższa góra świata wydała mi się bardzo bliska, była jakby częścią

mnie, tak jakbym mógł wyciągnąć rękę i jej dotknąć.

– Ciągle oddychaj – przypomniał Hanh. – Twoje wibracje i percepcja jeszcze się podniosą.

Wszystko stanie się jasne; błyszczące, jakby rozświetlone od środka.

Wziąłem   kolejny   oddech   i   zacząłem   się   fizycznie   czuć   lżejszy.   Bez   trudu   całkowicie

wyprostowałem   plecy.   To   nie   do   wiary,   ale   czułem   się   dokładnie   tak,   jak   podczas   mojego
doświadczenia w Peru!

Hanh   kiwał   głową   z   aprobatą.   –   Pamiętaj,   twoja   umiejętność   postrzegania   i   odbierania

piękna to znak,  że  wypełnia cię boska energia. Ale są też inne znaki... Poczujesz się lżejszy.

Energia przepłynie przez ciebie i uniesie cię tak, jak sam powiedziałeś, jakby lina ciągnęła cię
do góry... Poczujesz też głębszą mądrość, wiedzę o tym, kim jesteś i co robisz. Otrzymasz

intuicje   i   sny   o   tym,   co   cię   czeka   na   ścieżce   życia.   –   Zamilkł   i   spojrzał   na   moje   ciało.
Siedziałem prosto bez najmniejszego wysiłku. – A teraz przejdziemy do części najważniejszej –

powiedział Hanh. – Musisz się nauczyć, jak utrzymywać tę energię, jak sprawić, by wciąż przez
ciebie płynęła. Tutaj musisz użyć mocy swoich oczekiwań, mocy energii swojej modlitwy.

I znów pojawiło się to słowo „oczekiwanie”. Nigdy wcześniej nie słyszałem, by używano go w

takim kontekście.

– Ale jak mam to zrobić? – spytałem zbity z tropu. Moje ciało straciło energię, a kształty i

kolory wokół pobladły.

Hanh wybuchnął głośnym śmiechem. Kilka razy próbował się powstrzymać, ale w końcu

zatoczył   się   na   trawę   i   skręcał   w   nie   kontrolowanych   spazmach.   Parę   razy   udało   mu   się

odzyskać  powagę, ale  kiedy  tylko  na  mnie  spojrzał,  natychmiast  znów zaczynał się  śmiać.
Słyszałem też, jak za moimi plecami chichocze Yin.

W końcu Hanh wziął kilka głębokich oddechów i po chwili się uspokoił.
– Bardzo cię przepraszam – powiedział. – Ale miałeś tak niesamowicie komiczną minę! Ty

naprawdę nie wierzysz, że masz jakąkolwiek moc, prawda?

–   Nie   o   to   chodzi   –   zaprotestowałem.   –   Nie   wiedziałem   tylko,   co   masz   na   myśli   przez

„oczekiwania”.

Hanh wciąż się uśmiechał. – Przecież zawsze masz w sobie jakieś oczekiwania wobec życia,

prawda? No choćby to, iż spodziewasz się, że słońce wzejdzie. Spodziewasz się, że twoja krew
będzie krążyć, tak?

– Oczywiście.
– Cóż, ja tylko proszę, żebyś stał się świadomy swoich oczekiwań. To jedyny sposób, żeby

utrzymać i poszerzyć ten wyższy poziom energii, którego właśnie doświadczyłeś. Musisz się
nauczyć, by oczekiwać tego poziomu w swoim życiu.

Trzeba   to   robić   z   premedytacją,   świadomie.   To   jedyny   sposób,   by   osiągnąć   Pierwsze

Rozwinięcie energii. Chcesz znowu spróbować?

Odwzajemniłem jego uśmiech i spędziliśmy kilka minut, znów oddychając i nabudowując

energię. Kiedy widziałem już wyższy poziom piękna, do którego doszedłem wcześniej, dałem

Hanhowi znak skinieniem głowy.

– Teraz – powiedział – musisz oczekiwać,  że  energia, która cię wypełnia, dalej będzie cię

wypełniać i wypływać z ciebie we wszystkich kierunkach. Zwizualizuj sobie, że tak się dzieje.

Starałem się utrzymać poziom energii tak, jak mówił Hanh.

– A to wypływanie? – spytałem. – Skąd mam wiedzieć, że to się naprawdę dzieje?
– Sam to poczujesz. Na razie tylko wizualizuj.

Wziąłem kolejny oddech i wyobraziłem sobie, że energia wypełnia mnie, a potem emanuje

we wszystkie strony świata.

– Wciąż nie wiem, czy to się naprawdę dzieje – powtórzyłem. Hanh spojrzał na mnie z lekką

niecierpliwością. – Wiesz,  że  energia z ciebie wypływa, bo się utrzymuje, to znaczy kolory i

kształty wciąż widzisz wyraźniej, czujesz, jak energia cię wypełnia, a potem się przelewa i
wypływa na zewnątrz.

– Ale jakie to uczucie? – spytałem.

– 33 –

background image

Spojrzałem znów na góry, wyobrażając sobie,  że  strumień energii emanuje ze mnie w ich

kierunku. Nadal były piękne, ale teraz stały się też niezwykle pociągające. I wtedy poczułem

niesamowity przypływ emocji, przypomniałem sobie, co dokładnie czułem w Peru.

Hanh pokiwał głową.

– Oczywiście! – powiedziałem. – Oznaką tego, że energia wypływa, jest uczucie miłości!
Hanh uśmiechnął się szeroko. – Tak, miłość jest uczuciem, które pozostaje z tobą tak długo,

jak energia twojej modlitwy emanuje na świat. Musisz pozostawać w stanie miłości.

– To raczej idealistyczne podejście dla zwykłego człowieka – powiedziałem.

Hanh zachichotał. – Ale ja cię nie uczę, jak być zwykłym człowiekiem. Ja ci mówię, jak być

na   skraju   ewolucyjnego   skoku.   Ja   ci   mówię,   jak   być   bohaterem.   Pamiętaj,  że  musisz

oczekiwać, iż boska energia wypełni cię i wypłynie z ciebie jak z naczynia, które się przelewa.
Kiedy stracisz połączenie, przypomnij sobie to uczucie miłości. Staraj się świadomie przywołać

ten  stan.   –  Znów  zamrugał  oczami.  –  Twoje   oczekiwania  to  klucz  do   tego,   czy  uda  ci  się
utrzymać  to   doświadczenie.  Musisz   najpierw  sobie  zwizualizować,  że  tak  się  dzieje.  Musisz

wierzyć,  że  będzie ci ono dostępne w każdej sytuacji. To oczekiwanie i doświadczenie należy
pielęgnować i powtarzać każdego dnia. Skinąłem głową.

–   A   teraz   –   powiedział   –   czy   rozumiesz   wszystkie   kroki,   o   których   mówiłem?   Zanim

zdążyłem odpowiedzieć, ciągnął dalej:

– Kluczem do tego jest sposób, w jaki się budzisz rano. To dlatego kazałem ci iść spać,

żebym mógł zobaczyć, jak wstajesz. To trzeba robić świadomie, z dyscypliną. Budź swoje ciało

na   przypływ   energii   w   taki   sposób,   jak   ci   pokazałem.   Zaczynaj   ruch   z   centrum   ciała,
natychmiast czuj energię. Oczekuj jej natychmiast. Poza tym jedz tylko pożywienie, które jest

wciąż   żywe,   a   po   niedługim   czasie   wewnętrzna   boska   energia   z   większą   łatwością   będzie
wypełniać twoją istotę. Codziennie poświęć czas, by nasycić się tą energią. Budź się ruchem.

Pamiętaj o wszystkich oznakach. Wizualizuj, że przepełnia cię energia, a potem, że wypływa z
ciebie na świat. Rób to, a osiągniesz Pierwsze Rozwinięcie. Będziesz wtedy w stanie nie tylko

doświadczać energii od czasu do czasu, ale pielęgnować ją i utrzymywać na wyższym poziomie.

Skłonił się nisko i nie mówiąc nic więcej, odszedł w kierunku domu. Yin i ja ruszyliśmy za

nim. Kiedy weszliśmy, Hanh już szykował prowiant i układał go w dużym koszu.

– A co z przejściem? – spytałem.

Spojrzał na mnie uważnie. – Jest wiele przejść.
– Chciałem zapytać, czy wiesz, gdzie możemy znaleźć wejście do Shambhali?

– Na razie poznałeś jedno Rozwinięcie swojej energii modlitwy. Teraz musisz się nauczyć, co

robić z tą energią, która z ciebie wypływa. A jesteś bardzo uparty, do tego podatny na strach i

gniew. Będziesz musiał się uporać z tymi emocjami, zanim dostaniesz się w ogóle w pobliże
Shambhali.

To mówiąc, Hahn skinął na Yina, wręczył mu koszyk, a potem wyszedł do drugiego pokoju. 

– 34 –

background image

Świadoma czujność

Podszedłem   do   dżipa.   Czułem   się   wspaniale.   Powietrze   było   rześkie,   a   szczyty   górskie

widoczne z każdej strony wciąż wydawały się jaśnieć. Obaj wsiedliśmy do samochodu i Yin
ruszył.

– Wiesz, gdzie teraz jechać? – spytałem.
–   Wiem,  że  musimy   się   kierować   na   północny   zachód   Tybetu.   Według   legend   tam   jest

najbliższe przejście. Lama Rigden powiedział,  że  ktoś musi nam je wskazać. – Yin zamilkł i
spojrzał na mnie uważnie. – Już czas, żebym ci powiedział o moim śnie...

– Tym, o którym wspominał lama Rigden? – spytałem. – O tym śnie, który był o mnie?
– Tak, w tym śnie razem podróżujemy przez Tybet i szukamy przejścia, ale nie możemy go

znaleźć. Jedziemy bardzo daleko, kręcimy się w kółko, w końcu się gubimy. Jednak w chwili
największego zwątpienia spotykamy kogoś, kto wie, gdzie powinniśmy pojechać.

– I co dalej?
– Sen się skończył.

– A kim była ta osoba? Czy to był Wil?
– Nie, nie wydaje mi się.

– A jak myślisz, co ten sen oznacza?
– Oznacza, że musimy być bardzo czujni.

Przez kilka chwil jechaliśmy w milczeniu, potem spytałem: – Czy w północno-zachodnim

Tybecie stacjonuje wielu chińskich żołnierzy?

– Zazwyczaj nie – odparł Yin. – Z wyjątkiem granicy i baz wojskowych. Problemem będzie

przejechanie   najbliższych   trzystu   czy   czterystu   mil,   żeby   minąć   Mount   Kailash   i   jezioro

Manasarovar. Tam jest kilka wojskowych posterunków.

Cztery   godziny   jechaliśmy   bez   przeszkód,   trochę   po   kamienistych   drogach,   trochę   po

ubitych   traktach.   Bez   problemu   dotarliśmy   do   Sagi   i   wjechaliśmy,   jak   powiedział   Yin,   na
południową   drogę   prowadzącą   do   zachodniego   Tybetu.   Mijaliśmy   głównie   duże   ciężarówki

transportowe  albo  miejscowych  Tybetańczyków w starych samochodach lub na  wozach.  Na
postojach dla ciężarówek zauważyłem kilku obcokrajowców, autostopowiczów.

Po kolejnej godzinie jazdy Yin skręcił z głównej szosy na drogę, która wyglądała na trakt dla

koni. Dżip podskakiwał i przechylał się w głębokich koleinach.

–   Zwykle  na   szosie  stoi   w  tym  miejscu  chiński   patrol   –  wytłumaczył  Yin.  –  Musimy   go

objechać.

Wjeżdżaliśmy na spore wzniesienie, a kiedy już byliśmy niemal na szczycie, Yin zatrzymał

samochód   i   podprowadził   mnie   na   skraj   urwiska.   Pod   nami,   kilkaset   stóp   w   dole   mogłem

dostrzec dwie duże wojskowe ciężarówki z chińskimi znakami. Prawie tuzin żołnierzy stało przy
drodze.

– Niedobrze – powiedział Yin. – Na tym skrzyżowaniu zazwyczaj stoi tylko kilku żołnierzy.

Być może wciąż nas szukają.

Starałem się nie dopuścić do siebie strachu i utrzymać wysoki poziom energii. Wydało mi

się, że kilku żołnierzy podniosło głowy i spoglądają w naszą stronę, więc przywarłem nisko do

ziemi.

– Coś się dzieje – szepnął Yin.

Kiedy znów spojrzałem na drogę, wojskowi przeszukiwali samochód terenowy, który właśnie

nadjechał. Jasnowłosy mężczyzna w średnim wieku stał z boku i odpowiadał na ich pytania. W

samochodzie była jeszcze jedna osoba. Ledwo słyszeliśmy, jak blondyn zwracał się do niej w
jakimś europejskim języku, wydawało mi się, że w holenderskim.

– Dlaczego ich zatrzymano? – spytałem Yina.
– Nie wiem. Może nie mają odpowiednich zezwoleń, a może zadali nieodpowiednie pytanie...

Ociągałem się, żałując, że nie mogę im pomóc.
– Proszę cię – szepnął Yin – musimy jechać.

Wróciliśmy do dżipa i Yin ostrożnie zjechał w dół drugą stroną wzgórza. Tu wjechaliśmy na

kolejny   wąski   trakt   i   skręciliśmy   w   prawo,   oddalając   się   od   skrzyżowania,   ale   wciąż

trzymaliśmy się kierunku na północny zachód. Przejechaliśmy tą drogą kolejne pięć mil, zanim
znów znaleźliśmy się na głównej drodze i dotarliśmy do Zongba, małego miasteczka, w którym

– 35 –

background image

było   kilka   hoteli   i   sklepów.   Miasteczko   było   pełne   ludzi.   Chodzili,   prowadzili   jaki   i   inne
zwierzęta, obok nas przejechało kilka dużych, terenowych samochodów.

– Tutaj jesteśmy tylko kolejnymi pielgrzymami, którzy jadą na Mount Kailash – powiedział

Yin. – W tłumie będziemy mniej widoczni.

Nie byłem jednak spokojny. Rzeczywiście, jakieś pół mili dalej chiński wojskowy samochód

wjechał na drogę tuż za nami. Poczułem kolejne ukłucie strachu. Yin skręcił w boczną uliczkę,

wojskowy łazik wyprzedził nas, pojechał prosto i zniknął nam z oczu.

– Musisz być silny – powiedział Yin. – Czas, żebyś się nauczył Drugiego Rozwinięcia.

Przeprowadził mnie kolejny raz przez Pierwsze Rozwinięcie, aż do momentu, kiedy mogłem

już zwizualizować i poczuć energię emanującą ze mnie na zewnątrz.

– Teraz, kiedy energia z ciebie wypływa, musisz tak ustawić to pole energii, by wywołało

konkretny efekt.

Ta uwaga mnie zafascynowała. – Ustawić pole?
–   Tak.   Możemy   skierować   swoje   pole   energetyczne,   by   wpływało   na   świat   w   określony

sposób. Robimy to, wykorzystując swoje oczekiwania. Już raz to zrobiłeś, pamiętasz? Hanh
uczył cię, byś oczekiwał, że energia będzie z ciebie emanowała. Teraz musisz „ustawić” swoje

pole na inne oczekiwania i zrobić to z pełną kontrolą i dyscypliną. Inaczej cała twoja energia
bardzo szybko może zostać zniszczona przez strach i złość.

Spojrzał na mnie z takim smutkiem, jakiego jeszcze u niego nie widziałem.
– Co się stało? – spytałem.

– Kiedy byłem mały, widziałem jak chiński żołnierz morduje mojego ojca. Od tego czasu

bardzo się ich boję i z całego serca ich nienawidzę. I muszę ci coś wyznać, sam jestem w

połowie Chińczykiem... To jest dla mnie najgorsze. To właśnie wspomnienia i poczucie winy
niszczą moją energię tak, że zwykle spodziewam się najgorszego. Przekonasz się, że na tych

wyższych   poziomach   energetycznych   nasze   pola   modlitwy   działają   bardzo   szybko   i
sprowadzają dokładnie to, czego oczekujemy. Jeśli się boimy, sprowadzają to, czego się boimy.

Kiedy   nienawidzimy,   przynoszą   to,   co   jest   powodem   nienawiści...   Na   szczęście,   kiedy
wpadniemy w takie negatywne oczekiwania, nasze pola modlitwy rozpraszają się dość szybko,

bo tracimy wtedy połączenie z boskim źródłem energii i już nie emanuje z nas miłość. Mimo to
oczekiwanie pełne lęku może wciąż mieć wielką moc. To dlatego musisz koniecznie kontrolować

swoje myśli i to, czego się spodziewasz, oraz świadomie ustawiać swoje pole.

Uśmiechnął   się   w   końcu   i   dodał.   –   Ponieważ   ty   nie   nienawidzisz   chińskiego   wojska   tak

bardzo jak ja, masz przewagę. Ale i tak jest w tobie wiele strachu i zdaje mi się, że jesteś też
zdolny do wielkiego gniewu... dokładnie jak ja. Może dlatego jesteśmy razem...

Ruszyliśmy.   Patrzyłem   wprost   na   drogę   i   rozmyślałem   o   tym,   co   powiedział   Yin.   Nie

wierzyłem,  że  nasze myśli mogą mieć taką moc. Przerwało mi nagłe szarpnięcie dżipem. Yin

zahamował i stanął przed rzędem zakurzonych budynków.

– Dlaczego stajesz? – spytałem. – Czy w ten sposób nie zwrócimy na siebie uwagi?

–   Tak   –   odparł.   –   Ale   musimy   zaryzykować.   Wojsko   ma   wszędzie   szpiegów,   nie   mamy

jednak   wyboru.   Nie   jest   bezpiecznie   zapuszczać   się   do   zachodniego   Tybetu   tylko   jednym

samochodem. Nie ma tam gdzie zrobić napraw, gdyby coś wysiadło. Musimy znaleźć jeszcze
kogoś, kto z nami pojedzie.

– A jeśli na nas doniosą?
Yin spojrzał na mnie przerażony. – Tak się nie stanie, jeśli znajdziemy właściwych ludzi.

Uważaj   na   swoje   myśli!   Mówiłem   ci,  że  musimy   wokół  siebie   zbudować   właściwe   pole.   To
naprawdę bardzo ważne.

Chciał już wysiadać z samochodu, ale się zawahał. – W tym względzie musisz sobie radzić

lepiej ode mnie, bo inaczej nie mamy szans. Skup się i ustaw swoje pole na rten brel.

Przez chwilę milczałem. – Rten brel. A co to takiego?
– To tybetańskie słowo na określenie synchronii, jedności. Musisz ustawić swoje pole tak, by

sprowadzić właściwe intuicje i zbiegi okoliczności, które nam pomogą.

Yin spojrzał szybko na budynek i wysiadł z dżipa. Ruchem dłoni pokazał, że ja mam się nie

ruszać.

Czekałem ponad godzinę, obserwując przechodzących Tybetańczyków. Od czasu do czasu

trafiał się ktoś, kto wyglądał na Hindusa albo Europejczyka. W pewnej chwili wydało mi się
nawet, że w oddali dostrzegłem tego Holendra, którego widzieliśmy zatrzymanego przez patrol

na skrzyżowaniu. Wytężyłem wzrok, ale nie miałem pewności, czy to on.

Gdzie   jest   Yin?   –   zastanawiałem   się.   Tylko   tego   brakuje,   żebyśmy   się   znów   rozdzielili.

Wyobraziłem sobie,  że  muszę jechać przez to miasto sam, zagubiony, nie mając pojęcia co
dalej. Co bym wtedy zrobił?

W końcu Yin wyszedł na zewnątrz. Zatrzymał się i przez chwilę ostrożnie rozglądał na boki,

– 36 –

background image

zanim podszedł do dżipa.

– Znalazłem dwie osoby, które znam – oznajmił, wdrapując się za kierownicę. –

Myślę,  że  się   nadają.   –   Starał   się   mówić   z   przekonaniem,   ale   ton   głosu   zdradzał   jego

wątpliwości.

Uruchomił silnik i ruszyliśmy. Pięć minut później minęliśmy niewielką restaurację skleconą z

falistej blachy. Yin zaparkował samochód około dwustu stóp od tej konstrukcji. Znalazł świetną

kryjówkę za kilkoma starymi cysternami. Byliśmy już teraz na przedmieściach miasteczka i
ulica była prawie opustoszała. Restauracja składała się z jednego pomieszczenia z sześcioma

chwiejącymi się stolikami. Wąski, wyszorowany do czysta bar dzielił nas od części kuchennej,
w której pracowało kilka kobiet. Jedna z nich zauważyła, że siadamy i podeszła do stolika.

Yin  powiedział coś szybko  po   tybetańsku, zrozumiałem  słowo   oznaczające  zupę. Kobieta

skinęła głową i spojrzała na mnie.

– To samo – powiedziałem do Yina. Zdjąłem kurtkę i powiesiłem na oparciu krzesła. – A, i

jeszcze wodę – dodałem.

Yin przetłumaczył,  kobieta uśmiechnęła się i odeszła. Yin spoważniał.  – Czy zrozumiałeś

wszystko,   o   czym   mówiłem   wcześniej?   Musisz   koniecznie   ustawić   pole,   które   sprowadzi

większą synchronię. Skinąłem głową. – Dobrze, ale jak się ustawia pole?

– Pierwsza rzecz, którą musisz zrobić, to upewnić się, że zbudowałeś Pierwsze Rozwinięcie.

Bądź pewien,  że  energia cię wypełnia i emanuje na świat. Sprawdź wszystkie znaki. Potem
ustaw   swoje   oczekiwanie   na   to,  że  ta   energia   ma   być   stała,   silna.   A   teraz   musisz   zacząć

oczekiwać,  że  twoje   pole   modlitwy   zadziała   tak,  że  sprowadzi   jedynie   właściwe   myśli   i
wydarzenia konieczne, by wypełniło się twoje prawdziwe przeznaczenie. Żeby ustawić wokół

siebie takie pole, musisz się utrzymywać w stanie ciągłej czujności.

– Na co mam być czujny?

– Na synchronię. Musisz utrzymywać się w stanie, w którym cały czas szukasz następnej

wskazówki, informacji, zbiegu okoliczności, który pomoże ci wypełnić przeznaczenie. Czasem

synchronia pojawia się niezależnie od tego, co robisz, ale możesz sprawić, by pojawiała się o
wiele częściej, jeśli ustawisz stałe pole, wciąż jej oczekując.

Sięgnąłem   do   tylnej   kieszeni   spodni   po   notes.   Choć   wcześniej   tego   nie   robiłem,   teraz

pomyślałem,  że  powinienem zapisać to, co powiedział Yin. Wtedy przypomniałem sobie,  że

zostawiłem notes w samochodzie.

– Jest zamknięty – powiedział Yin, wręczając mi kluczyki. – Nie odchodź nigdzie dalej.

Poszedłem   prosto   do   dżipa   i   znalazłem   notes.   Właśnie   miałem   wracać,   gdy   usłyszałem

dźwięk samochodów podjeżdżających pod restaurację. Wycofałem się z powrotem za cysterny i

ostrożnie wyjrzałem. Przed restauracją stały dwie  szare  ciężarówki. Wyglądały  na chińskie.
Wyszło z nich pięciu czy sześciu cywili. Weszli do środka. Ze swojego miejsca mogłem przez

okna obserwować wnętrze. Cywile ustawili wszystkich, którzy byli w środku wzdłuż ściany i
zaczęli  ich  przeszukiwać.  Starałem  się   dostrzec  Yina,  ale   nigdzie   go  nie   widziałem.  Czyżby

zdążył uciec?

Podjechał   kolejny   samochód   i   wysiadł   z   niego   wysoki,   szczupły   oficer   w   wojskowym

mundurze. To z pewnością był dowódca. Przy drzwiach zatrzymał się, zajrzał tylko do środka,
ale   nie   wchodził.   Zaczął   się   bacznie   rozglądać   po   obu   stronach   ulicy,   jakby   coś   wyczuwał.

Odwrócił się w moją stronę. Szybko przywarłem za cysterną, serce waliło mi w piersiach. Po
chwili zaryzykowałem i wyjrzałem. Chińczycy wyprowadzali wszystkich na zewnątrz i kazali im

wsiadać do samochodów. Yina między nimi nie było. Jedna z ciężarówek odjechała, a oficer
mówił coś do pozostałych cywili. Kazał im chyba przeszukać ulicę.

Znowu się schowałem i wziąłem głęboki oddech. Wiedziałem,  że  jeśli tu zostanę, to tylko

kwestia   czasu,   zanim   mnie   znajdą.   Szukając   wyjścia,   zauważyłem   wąską   alejkę,   która

prowadziła   za   cysternami   na   inną   ulicę.   Wskoczyłem   do   dżipa,   wrzuciłem   luz   i   dzięki
łagodnemu   spadkowi   alejki   wjechałem   w   nią   bez   uruchamiania   silnika.   Zaraz   za   zakrętem

skręciłem.   Włączyłem   silnik,   ale   nie   miałem   pojęcia,   gdzie   jechać.   Chciałem   tylko   jak
najszybciej znaleźć się jak najdalej od tych Chińczyków.

Minąłem kilka przecznic i skręciłem w lewo w wąską uliczkę, przy której stało już tylko kilka

domów.   Jeszcze   trochę,   a   zupełnie   wyjadę   z   miasta.   Po   jakiejś   mili   zjechałem   z   drogi   i

zaparkowałem za kilkoma zwalistymi głazami. Każdy był wielkości sporego domku.

I co teraz? Byłem zupełnie zagubiony, nie miałem bladego pojęcia, gdzie jechać, co robić.

Ogarniała   mnie   wściekłość   i   poczucie   bezsilności.   Yin   powinien   mnie   przygotować   na   taką
możliwość. Pewnie w mieście ktoś, kogo on zna, mógł mi pomóc, ale jak miałem kogokolwiek

znaleźć? Na głazie na prawo ode mnie przysiadło stado wron, a potem nagle poderwały się,
nadleciały  nad dżipa i zatoczyły  kilka kółek, głośno  kracząc. Wyjrzałem przez  okno. Byłem

pewien, że coś musiało wystraszyć ptaki, ale nikogo nie zauważyłem. Po kilku minutach wrony

– 37 –

background image

wciąż kracząc, odleciały na zachód. Ale jedna została. Usiadła na kamieniu i patrzyła w moją
stronę. To dobrze, pomyślałem.

To może być znak. Może powinienem tu zostać, aż nie zdecyduję, co dalej robić.
Na tylnym  siedzeniu  znalazłem  suszone   owoce   i  kilka  krakersów.  Jadłem  je   bezmyślnie,

popijając wodą z bukłaka. Wiedziałem, że muszę opracować jakiś plan. Przyszło mi do głowy,
żeby pojechać tą drogą dalej na zachód, ale zrezygnowałem z tego pomysłu. Zaczynał mnie

ogarniać   wielki   strach   i   chciałem   już   tylko   tego,   na   co   byłem   zdecydowany   od   początku:
zapomnieć   o   całej   tej   awanturze,   dostać   się   z   powrotem   do   Lhasy,   a   potem   na   lotnisko.

Wiedziałem, że pamiętam część drogi i zakrętów, ale dużej części musiałbym się domyśleć. Nie
mogłem   uwierzyć,  że  w   klasztorze   lamy   Rigdena,   a   potem   w   domu   Hanha   nawet   nie

spróbowałem zapytać o telefon i zadzwonić do kogoś, żeby przygotować sobie plan odwrotu!

Kiedy   tak   rozmyślałem,   serce   mi   nagle   zamarło.   Usłyszałem   daleki   odgłos   samochodu

nadjeżdżającego w moim kierunku. Najpierw chciałem natychmiast zapalić silnik, wrócić na
szosę i szybko uciec, ale zdałem sobie sprawę, że ten pojazd zbliża się zbyt szybko. Chwyciłem

więc w popłochu bukłak z wodą i torbę zjedzeniem, wyskoczyłem z samochodu, podbiegłem do
najdalszego  z   głazów  i  ukryłem  się  w  miejscu,  gdzie  sam  byłem   niewidoczny,  ale   mogłem

obserwować drogę.

Pojazd   zwolnił.   Kiedy   niemal   się   ze   mną   zrównał,   rozpoznałem   terenowy   samochód

wcześniej   zatrzymany   przez   drogowy   patrol.   Kierowcą   był   jasnowłosy   mężczyzna,   którego
przesłuchiwali chińscy żołnierze. Obok niego siedziała kobieta. Zatrzymali samochód i zaczęli

rozmawiać.   Już   chciałem   do   nich   podejść,   ale   natychmiast   sparaliżował   mnie   lęk.   A   jeśli
żołnierze powiedzieli im o nas i kazali dać sobie znać, gdy tylko nas zobaczą? Czy ci ludzie by

mnie wydali?

Kobieta   uchyliła   drzwi,   jakby   chciała   wysiąść.   Wciąż   rozmawiali.   Czy   zauważyli   mojego

dżipa?   Myśli   przelatywały   mi   przez   głowę   jak   szalone.   Zadecydowałem,  że  jeśli   kobieta
podejdzie zbyt blisko, to po prostu poderwę się i zacznę biec. W ten sposób zobaczą tylko

dżipa,   nie   mnie,   a   ja   zdążę   stąd   uciec,   zanim   nadjadą   żołnierze.   Z   tą   myślą   raz   jeszcze
spojrzałem na samochód. Oboje patrzyli teraz w kierunku głazów, twarze mieli zafrasowane.

Spojrzeli  na   siebie   bez  słowa,   a  potem   kobieta  zdecydowanym   ruchem   zatrzasnęła   drzwi  i
szybko odjechali na zachód. Widziałem, jak wjeżdżają na niewielkie wzgórze i po chwili zniknęli

mi z oczu. Poczułem nagły zawód. A może byli w stanie mi pomóc? Chciałem już nawet pobiec
do dżipa i dogonić ich, ale zrezygnowałem. Lepiej nie kusić losu. Bardziej roztropnie będzie

trzymać się pierwszego planu i znaleźć drogę powrotną do Lhasy, a potem do domu.

Po półgodzinie wróciłem do dżipa i zapaliłem silnik. Wrona, która wciąż siedziała na głazie,

poderwała się teraz i kracząc głośno, odleciała w kierunku, gdzie zniknął samochód Holendrów.
A ja wybrałem kierunek przeciwny i pojechałem z powrotem do miasta. Kilka razy skręcałem w

małe, boczne uliczki, mając nadzieję ominąć główną szosę i restaurację. Przejechałem tak kilka
mil i chyba minąłem miasto. Znalazłem się na niewielkim wzgórzu, skąd miałem szerszy widok

na inne drogi.

Zamarłem! Nie tylko w dole, o niecałą milę ode mnie, dwunastu żołnierzy blokowało drogę,

ale   cztery   wielkie   wojskowe   ciężarówki   i   dwa   dżipy   jechały   prosto   w   moim   kierunku.
Błyskawicznie   zawróciłem   i   pojechałem   z   powrotem,   mając   cichą   nadzieję,  że  mnie   nie

dostrzegli. Stwierdziłem,  że  powinienem jechać jak najdalej na zachód, a potem skręcić na
południe i dopiero potem na wschód. Może jest tu na tyle dużo bocznych dróg, że jakoś dojadę

nimi do Lhasy?

Przeciąłem teraz główną szosę i wjechałem w boczną drogę. Kierowałem się na południe.

Jednak po kolejnym zakręcie zdałem sobie sprawę, że kompletnie się pogubiłem i jadę w złym
kierunku. Niechcący znów znalazłem się na głównej szosie. I zanim zdążyłem się zatrzymać i

zawrócić,   byłem   o   jakieś   sto   jardów  od  chińskiego   patrolu!   Wszędzie   było   pełno   żołnierzy.
Zjechałem   szybko   na   pobocze,   zaciągnąłem   ręczny   hamulec,   a   potem   opuściłem   się

maksymalnie w dół na siedzeniu.

No  i co teraz? Więzienie? Co  oni mi zrobią?  Czy myślą,  że  jestem szpiegiem?  Po chwili

stwierdziłem   z   ulgą,  że  Chińczycy   w   ogóle   nie   zwracają   na   mnie   uwagi,   chociaż   dżip   był
doskonale   widoczny.   Mijały   mnie   stare   samochody,   wozy,   a   nawet   piesi,   a   żołnierze

zatrzymywali wszystkich po kolei i kazali im się legitymować, sprawdzali dokumenty, czasem
przeszukiwali ludzi i bagaże. A na mnie nie zwracali uwagi!

Spojrzałem na prawo i dopiero wtedy zobaczyłem, że w panice zatrzymałem samochód tuż

przy podjeździe, który prowadził do niewielkiego murowanego domu, stojącego kilkaset stóp

dalej. Po lewej stronie domu był nieduży trawnik porośnięty bujną, niestrzyżoną trawą, a za
nim biegła już inna ulica.

W tym momencie nadjechała duża ciężarówka, zatrzymała się na poboczu tuż przede mną i

– 38 –

background image

zasłoniła mi widok na patrol. Za chwilę niebieska toyota ostro zahamowała przed ciężarówką.
Potem usłyszałem głośną rozmowę i krzyki po chińsku. Toyota cofnęła, jakby kierowca chciał

zawrócić, ale błyskawicznie otoczyli ją żołnierze. Nie widziałem, co się dzieje, wciąż słyszałem
ostre chińskie okrzyki, przerywane pełnymi lęku prośbami po angielsku, ale z holenderskim

akcentem.

– Proszę, nie – błagał głos. – Przykro mi. Jestem tylko turystą, tylko turystą. O, tu mam

zezwolenie na jazdę po tej drodze.

Podjechał jeszcze jeden samochód. Serce podskoczyło mi do gardła. To był ten sam chiński

oficer,   którego   wcześniej   widziałem   w   restauracji.   Zsunąłem   się   jeszcze   niżej,   prawie   pod
kierownicę, żeby mnie nie zauważył, kiedy przechodził obok.

– Pokaż dokumenty! – wrzasnął do Holendra czystą angielszczyzną.
W tym momencie coś po prawej stronie zwróciło moją uwagę. Delikatnie wyjrzałem przez

okno od strony pasażera. Podjazd przed stojącym w głębi domem zdawał się skąpany w jasnej
poświacie. To było identyczne światło jak to, które widziałem podczas naszej pieszej ucieczki w

góry. Dakini.

Dżip stał pochylony, więc tylko zwolniłem ręczny hamulec, delikatnie skręciłem w prawo i

zjechałem w dół. Wstrzymałem oddech. Minąłem dom, przejechałem przez trawnik i dostałem
się   na   tylną   uliczkę.   Natychmiast   skręciłem   w   lewo,   po   jakiejś   mili   znów   w   lewo.   Teraz

wyjeżdżałem z miasta tą samą drogą, którą jechałem już wcześniej. Dziesięć minut później
byłem z powrotem przy wielkich głazach i znów zastanawiałem się, co robić. I wtedy w dole

szosy,   w   kierunku   zachodnim,   znowu   usłyszałem   głośne   krakanie   wrony.   Tym   razem   bez
namysłu zdecydowałem się ruszyć w tym kierunku, czyli dokładnie tam, gdzie mogłem jechać

od samego początku.

Droga   prowadziła   dość   ostro   w   górę,   skręcała   łukiem   i   dalej   prosto   przecinała   skalistą

równinę. Jechałem tak kilka godzin, aż popołudniowe światło zaczęło gasnąć. Nigdzie nie było
ani samochodów, ani ludzi, prawie żadnych domów. Pół godziny później zrobiło się zupełnie

ciemno. Zacząłem się rozglądać za miejscem, gdzie mógłbym zjechać na noc. Zauważyłem
wąską żwirową drogę po prawej stronie głównej szosy. Zwolniłem i lepiej się jej przyjrzałem.

Tuż przy skręcie na tę drogę coś leżało. Wyglądało jak porzucone ubranie. Zatrzymałem dżipa i
przez okno poświeciłem latarką. To była kurtka. Moja kurtka! Zostawiłem ją w restauracji tuż

przed tym, zanim przyjechali Chińczycy.

Z uśmiechem zgasiłem latarkę. To Yin musiał ją tutaj zostawić. Wysiadłem z samochodu,

podniosłem kurtkę, a potem z wyłączonymi światłami pojechałem dalej żwirową dróżką. Droga
wiodła lekko  w górę prawie  pół mili i dochodziła do niewielkiego  domku i obory. Jechałem

bardzo ostrożnie. Zza płotu przyglądało mi się ciekawie kilka kóz. Na ganku domu zauważyłem
mężczyznę siedzącego na stołku.

Zatrzymałem dżipa. On wstał. Rozpoznałem sylwetkę. To był Yin. Wyskoczyłem z wozu i

podbiegłem do niego. Zamknął mnie w mocnym uścisku, szeroko się uśmiechał.

– Cieszę się, że jesteś – powiedział. – Widzisz, mówiłem, że otrzymujesz pomoc.
– Prawie mnie złapali – odparłem. – Ale jak ty się im wymknąłeś?

Na   jego   twarz   powrócił   nerwowy   wyraz.   –   Kobiety   w   restauracji   były   bardzo   sprytne.

Pierwsze zobaczyły Chińczyków i ukryły mnie... w piecu. Tam na szczęście nikt nie zajrzał.

– Czy tym kobietom coś grozi? – spytałem.
Spojrzał mi w oczy, ale przez długą chwilę nic nie mówił.

– Nie wiem – szepnął w końcu. – Wielu ludzi płaci wysoką cenę za to, że nam pomagają.
Odwrócił wzrok i wskazał na samochód. – Pomóż mi przynieść prowiant, przygotujemy coś

do jedzenia.

Yin rozpalił ogień i dopiero wtedy opowiedział, że kiedy Chińczycy już poszli, wrócił do domu

swoich znajomych, a oni podwieźli go do tego starego gospodarstwa i radzili tu zaczekać,  aż
nie załatwią drugiego samochodu.

– Wiedziałem, że możesz spanikować, poddać się lękowi i starać się dostać z powrotem do

Lhasy – dodał Yin. – Ale wiedziałem też, że jeśli zdecydujesz się kontynuować naszą podróż, to

w pewnym momencie postanowisz pojechać znów na północny zachód. To jest jedyna droga w
tym kierunku, więc położyłem przy niej twoją kurtkę, mając nadzieję,  że  to ty pierwszy ją

zauważysz, nie wojsko.

– To było spore ryzyko – powiedziałem.

Skinął tylko głową i włożył warzywa do grubego, mosiężnego garnka, w którym było tylko

kilka cali wody. Powiesił garnek na metalowym haku nad ogniem, żeby warzywa doszły na

parze.

To, że znów byłem z Yinem, uspokoiło mnie. Kiedy siedzieliśmy przy palenisku na starych,

powyginanych krzesłach, powiedziałem: – Muszę ci się przyznać, że rzeczywiście chciałem stąd

– 39 –

background image

zwiać. Myślałem, że to moja jedyna szansa na przeżycie.

Opowiedziałem mu dokładnie wszystko, co się wydarzyło, wszystko, z wyjątkiem tego, że na

podjeździe   przed   domem   w   miasteczku   znów   zobaczyłem   światło.   Kiedy   mówiłem,   jak
schowałem   się   za   wielkie   głazy   i   nadjechał   terenowy   samochód,   Yin   wyprostował   się   na

krześle.

–   Jesteś  pewien,  że  to  był  ten  sam   samochód,   który  widzieliśmy   na  skrzyżowaniu   przy

blokadzie? – spytał z niedowierzaniem.

– Absolutnie, widziałem ich – potwierdziłem.

Yin miał zrozpaczoną minę. – Chcesz powiedzieć, że po raz drugi zobaczyłeś ludzi, których

widzieliśmy   wcześniej,   i   nie   porozmawiałeś   z   nimi?!   –   Był   chyba   autentycznie   zły.   –   Nie

pamiętasz, co ci opowiadałem o moim śnie, o tym, że spotykamy w nim kogoś, kto może nam
pomóc odnaleźć przejście do Shambhali?

– Nie chciałem ryzykować, przecież mogli mnie zadenuncjować – zaprotestowałem.
– Co?! – Patrzył na mnie przez chwilę z niedowierzaniem, a potem pochylił się do przodu i

ukrył twarz w dłoniach.

– Byłem przerażony – tłumaczyłem. – Nie mogłem uwierzyć, że się sam wkopałem w taką

sytuację. Chciałem się tylko stamtąd wydostać. I przeżyć.

– Posłuchaj mnie teraz bardzo uważnie – powiedział Yin. – Twoje szanse na wydostanie się z

Tybetu  są  w tej  chwili  naprawdę   marne.  Twoją  jedyną  szansą   na  przetrwanie   jest  dążenie
naprzód, a żeby móc to zrobić, musisz po prostu używać synchronii.

Odwróciłem głowę. Wiedziałem, że prawdopodobnie ma rację.
– Powiedz mi dokładnie, co się stało, kiedy ten samochód podjechał – powiedział Yin cicho.

– Każdą twoją myśl, każdy szczegół.

Powiedziałem mu,  że  gdy samochód się  zatrzymał, poczułem straszny lęk. Opisałem,  że

kobieta zachowywała się tak, jakby chciała wysiąść, ale zmieniła zdanie i odjechali.

Yin pokiwał głową ze smutkiem. – Zniszczyłeś synchronię, niewłaściwie używając swojego

pola modlitwy. Nastawiłeś je na oczekiwania pełne lęku, spodziewałeś się najgorszego i w ten
sposób wszystko zatrzymałeś.

Uciekłem wzrokiem w bok.
– Pomyśl o tym, co się działo – ciągnął dalej Yin – kiedy usłyszałeś, że coś nadjeżdża. Miałeś

do wyboru: albo pomyśleć o tym jako o potencjalnym zagrożeniu, albo jako o nadchodzącej
pomocy. I oczywiście musiałeś wziąć pod uwagę obie możliwości. Ale kiedy już rozpoznałeś

samochód, powinno ci to coś podpowiedzieć. Już sam fakt,  że  ten sam pojazd widzieliśmy
wcześniej na skrzyżowaniu, jest bardzo ważny, co więcej, to przecież ci sami ludzie stworzyli

sytuację, która odwróciła wtedy uwagę wojska i pomogła nam uciec. Z tego punktu widzenia
oni już raz ci pomogli i oto nadarzała się okazja, by znów uzyskać pomoc.

Kiwałem głową. Miał rację. Skopałem to. Yin patrzył chwilę w dal, zatopiony w myślach. Po

chwili   znów   się   odezwał:   –   Kompletnie   straciłeś   swoją   energię   i   pozytywne   oczekiwania.

Pamiętasz, co ci mówiłem w restauracji? Ustawianie pola na synchronię to sprawa świadomego
kontrolowania swoich myśli, oczekiwań. Bardzo łatwo dyskutować o synchronii, ale jeśli nie

uzyskasz takiego stanu umysłu,  że  pole modlitwy będzie ci pomagać, to będziesz tylko od
czasu do czasu dostrzegał przebłyski zbiegów okoliczności. Nic więcej. Oczywiście w niektórych

sytuacjach to zupełnie wystarczy i nawet przez pewien czas te zbiegi okoliczności mogą cię
prowadzić, ale w pewnym momencie zgubisz drogę. Jedynym sposobem, by zapewnić stały

poziom   synchronii,   jest   pozostawać   w   stanie,   w   jakim   twoje   pole   modlitwy   powoduje,  że
synchronia płynie w twoim kierunku. I to jest stan świadomej czujności.

– Wciąż nie jestem pewien, jak mam osiągnąć taki stan umysłu...
– W każdej chwili trzeba wciąż pamiętać, by być czujnym. Trzeba sobie wizualizować,  że

twoja energia jak posłaniec emanuje w świat i przyciąga do ciebie z powrotem tylko właściwe
intuicje,   właściwe   zdarzenia.   Musisz   oczekiwać,  że  w   każdej   chwili   się   wydarzą,   objawią.

Ustawiamy   nasze   pola   na   synchronię,   będąc   czujni   i   otwarci,   zawsze   spodziewamy   się
kolejnego znaczącego spotkania. Za każdym razem, kiedy zapominasz utrzymywać ten stan

pozytywnego  oczekiwania,  musisz  sam  się  na  tym przyłapać  i przypomnieć sobie...  Ale  im
dłużej pozostajesz w takim stanie umysłu, tym bardziej podnosi się poziom synchronii. I w

końcu,  jeśli wciąż  utrzymujesz  wysoką  energię, stan świadomej  czujności  stanie  się  twoim
naturalnym   nastawieniem   do   życia.   Legendy   mówią,  że  wszystkie   Rozwinięcia   Energii   w

pewnym   momencie   staną   się   naszą   drugą   naturą.   Będziemy   je   ustawiać   co   rano   tak
automatycznie,   jak   dzisiaj   się   ubieramy.   To   jest   miejsce,   do   którego   musisz   dojść:   stan

umysłu, w którym przez cały czas masz pozytywne oczekiwania.

Przerwał i patrzył na mnie dłuższą chwilę.

–   Kiedy   usłyszałeś   nadjeżdżający   samochód,   natychmiast   się   wystraszyłeś.   Z   tego,   co

– 40 –

background image

opowiadasz,   tych   dwoje   poczuło,  że  powinni   się   zatrzymać   przy   kamieniach,   choć
prawdopodobnie   nie   mieli   pojęcia   dlaczego.   Ale   kiedy   całkowicie   poddałeś   się   strachowi,

myśląc,  że  oni są niebezpieczni, twoje pole zadziałało na zewnątrz i oni odczuli jego skutki.
Twoje pole przeniknęło do ich pól energetycznych i wtedy prawdopodobnie poczuli, że coś jest

nie w porządku, że coś źle robią, więc szybko odjechali.

To, co mówił Yin, z jednej strony brzmiało nieprawdopodobnie, ale z drugiej

czułem, że to prawda.
–   Opowiedz   więcej   o   tym,   jak   nasze   pole   wpływa   na   innych   ludzi   –   poprosiłem.   Yin

potrząsnął głową. – Za bardzo wybiegasz do przodu. Skutki działania naszego pola na innych
to   już   Trzecie   Rozwinięcie.   Na   razie   skup   się   na   tym,   żebyś   umiał   ustawić   swoje   pole   na

synchronię i nie myśleć negatywnie. Masz tendencję do oczekiwania najgorszego. Pamiętasz,
jak szliśmy do lamy Rigdena, a ja zostawiłem cię samego? Spotkałeś wtedy grupę uchodźców,

którzy   by   cię   zaprowadzili   prosto   do   klasztoru,   gdybyś   tylko   z   nimi   porozmawiał.   Ale   ty
oczywiście  wymyśliłeś sobie,  że  oni  na pewno  na  ciebie   doniosą. I  przegapiłeś synchronię.

Negatywne oczekiwania to już u ciebie prawie nawyk.

Patrzyłem na niego bez słowa. Czułem się zmęczony. Uśmiechnął się i więcej nie wspominał

o   moich   błędach.   Przez   większość   wieczoru   rozmawialiśmy   o   Tybecie,   wyszliśmy   też   na
zewnątrz, żeby popatrzeć na gwiazdy. Niebo było czyste, ale w powietrzu czuło się przymrozek.

Nad   nami   błyszczały   najjaśniejsze   gwiazdy,   jakie   w   życiu   widziałem.   Powiedziałem   o   tym
Yinowi.

– Oczywiście, że są wielkie i jasne – potwierdził. – Przecież stoisz na dachu świata.
Następnego ranka spałem długo, po przebudzeniu wykonałem z Yinem serię ćwiczeń tai chi.

Czekaliśmy z niecierpliwością na znajomych Yina, ale się nie pojawili. Stwierdziliśmy, że trudno,
musimy  zaryzykować i mimo  wszystko  jechać jednym samochodem. Załadowaliśmy dżipa i

wyruszyliśmy równo w samo południe.

– Coś się musiało stać – powiedział Yin, odwracając się do mnie. Starał się dzielnie trzymać,

ale doskonale widziałem, że jest zmartwiony.

Jechaliśmy znów główną szosą. Gęsta mgła spowijała wszystko wokół i zasłaniała widok na

góry.

– Chińczykom będzie nas trudniej zauważyć – skomentował to Yin.

– To dobrze – potwierdziłem.
Zastanawiałem się, skąd Chińczycy wiedzieli, że zatrzymaliśmy się w tej małej restauracji w

Zongba. Spytałem Yina, co o tym myśli.

– Jestem pewien, że to była moja wina – powiedział od razu. – Mówiłem ci, ile do nich czuję

nienawiści i jak się ich boję. Jestem przekonany, że to moje pole modlitwy ściągnęło to, o co
prosiłem, o czym myślałem.

Popatrzyłem na niego z niesmakiem. Tego było już za wiele.
– Chcesz powiedzieć, że dlatego, że ty się bałeś, twoja energia powędrowała sobie w świat i

przyprowadziła do nas Chińczyków?

– Nie, nie chodzi tylko o strach – odparł Yin zupełnie poważnie. – Wszyscy się przecież

czegoś boimy. Nie to miałem na myśli. Chodziło mi o to, że pozwoliłem, by mój umysł stworzył
z   tego   strachu   wizję   tego,   co   może   się   stać,   co   Chińczycy   mogą   zrobić.   Od   tak   dawna

obserwuję, co wyprawiają w Tybecie, znam dokładnie ich metody. Wiem, jak zmuszają ludzi do
posłuszeństwa   przez   zastraszenie.   I   pozwoliłem   sobie   w   myślach   zobaczyć,   jak   po   nas

przychodzą.   To   była   taka   krótka   wizja,   ale   nie   zrobiłem   nic,   by   ją   zrównoważyć   czymś
pozytywnym... A powinienem był przyłapać się na tych myślach i wyobrazić sobie, że Chińczycy

nie będą już występować przeciw nam, i potem utrzymać to oczekiwanie. I nie chodzi o to, że
mój strach ich „przyprowadził”, jak powiedziałeś. W swojej podświadomości utworzyłem bardzo

wyraźny   obraz,   bardzo   konkretne   oczekiwanie,  że  oni   wejdą   i   nas   zaaresztują.   I   to   był
problem. Bo jeśli zbyt długo utrzymujesz negatywną wizję, to może się ona zrealizować.

Wciąż   byłem   sceptycznie   nastawiony   do   takiego   myślenia.   Czy   to   może   być   prawda?   A

jednak   od   dłuższego   czasu   obserwowałem,  że  ludziom,   którzy   bardzo   się   boją   jakiegoś

konkretnego zdarzenia – na przykład obrabowania domu albo zapadnięcia na jakąś chorobę,
albo   utraty   ukochanej   osoby   –   wydarza   się   dokładnie   właśnie   to.   Czy   chodzi   o   to   samo

zjawisko, które opisywał Yin?

Przypomniałem   sobie,   jak   w   Zongba,   kiedy   Yin   poszedł   załatwiać   drugi   samochód,   ja

wyobraziłem sobie, co by było, gdyby on nie wrócił. Widziałem siebie, jak jadę sam, kompletnie
zagubiony. I dokładnie tak się stało! Przebiegł mnie dreszcz. Robiłem te same błędy co Yin.

– Czy to znaczy, że wszystkie złe rzeczy, które nas spotykają, to skutek naszych własnych

myśli? – spytałem.

Yin zmarszczył brwi. – Oczywiście, że nie. Wiele spraw się wydarza zupełnie naturalnie, jako

– 41 –

background image

normalna   kolej   rzeczy.   Żyjemy   wśród   innych   ludzi.   Ich   oczekiwania   i   działania   też   na   nas
wpływają. Jednak mamy pewien twórczy wpływ na rzeczywistość, czy chcemy w to wierzyć,

czy nie. Musimy się przebudzić i zrozumieć, że w kategoriach energii modlitwy oczekiwanie jest
oczekiwaniem niezależnie od tego, czy jego źródłem jest wiara czy strach. W moim wypadku

po prostu nie pilnowałem się dostatecznie. Mówiłem ci już, że moja nienawiść do Chińczyków
to poważny problem.

Odwrócił głowę, nasze oczy się spotkały.
– Pamiętaj też, co ci mówiłem – dodał –  że  na tych wyższych poziomach energetycznych

skutek działania twojego pola modlitwy jest bardzo szybki. W zwyczajnym świecie ludzie mają
zwykle mieszane uczucia: pozytywne obrazy, obrazy powodowane strachem i obrazy sukcesu.

One   się   w   sumie   nawzajem   znoszą   i   ich   efekt   jest   niewielki.   Ale   na   wyższych   poziomach
możemy   bardzo   szybko   wpłynąć   na   to,   co   się   dzieje,   mimo  że  taka   wizja   powodowana

strachem i tak w pewnym momencie zniszczy siłę naszego pola. Kluczem jest to, żebyś zawsze
był   pewien,  iż  twój   umysł   jest   skupiony   na   pozytywnej   ścieżce   życia,   a   nie   na   jakichś

oczekiwaniach pełnych strachu. Dlatego Drugie Rozwinięcie jest takie ważne. Bo jedno wynika
z   drugiego:   jeśli   cały   czas   będziemy   w   stanie   świadomej   czujności   i   będziemy   oczekiwać

kolejnej synchronii, to nasz umysł będzie nastawiony pozytywnie i nie dopuści do siebie lęku
ani wątpliwości. Rozumiesz, co mam na myśli?

Skinąłem głową, ale nic nie odpowiedziałem.
Yin znów skupił się na prowadzeniu. – Musimy tej siły użyć właśnie teraz. Bądź tak czujny,

jak tylko potrafisz. W tej mgle możemy nie zauważyć wozu tych Holendrów, a nie wolno nam
ich przeoczyć. Jesteś pewien, że kierowali się w tę stronę?

– Tak – rzuciłem krótko.
– Więc jeśli zatrzymali się na noc tak jak my, to nie mogą być zbyt daleko. Jechaliśmy wciąż

na północny zachód. I choć starałem się, jak mogłem, nie potrafiłem bez przerwy utrzymywać
tego stanu świadomej czujności, który opisywał Yin. Coś było nie tak... Yin to zauważył i od

czasu do czasu spoglądał na mnie z uwagą. W końcu nie wytrzymał i zapytał wprost:

– Jesteś pewien, że oczekujesz całego procesu synchronii?

– No tak... chyba tak – odparłem. – Tak mi się wydaje.
Lekko zmarszczył brwi i dalej rzucał mi od czasu do czasu badawcze spojrzenia. Wiedziałem,

o co mu chodzi. Najpierw w Peru, a potem w Apallachach, podczas zdobywania Dziesiątego
Wtajemniczenia doświadczyłem procesu synchronii. Każdy z nas, w każdym momencie życia,

ma  w  sobie  główne,   zasadnicze   pytanie   o   swoje   życie,   coś,  do  czego   zmierza,  co  pragnie
zgłębić akurat w danej sytuacji. W naszym przypadku pytanie brzmiało: jak możemy odnaleźć

najpierw furgonetkę Holendrów, a potem Wiła i przejście do Shambhali.

Idealna sytuacja wygląda tak, że kiedy rozpoznamy to główne pytanie, otrzymamy pomoc,

jakąś intuicję co do tego, jak na owo pytanie odpowiedzieć. Na przykład pojawi się nam wizja,
że  gdzieś   idziemy,  że  coś   robimy   albo  że  rozmawiamy   z   kimś   nieznajomym.   I   znów   –   w

idealnej sytuacji – jeśli podążymy za tą intuicją, to pojawią się zbiegi okoliczności, które z kolei
dostarczą nam informacji dotyczących naszego pytania. I ta synchronia prowadzi nas dalej

właściwą nam drogą... która z kolei wiedzie do kolejnego pytania.

– A co o procesie synchronii mówią legendy? – spytałem.

– Mówią, że ludzkość w końcu zrozumie, iż moc modlitwy może naprawdę wpłynąć na bieg

naszego   życia.   Używając   siły   oczekiwań,   możemy   o   wiele   częściej   sprowadzać   proces

synchronii... Musimy jednak przez cały czas zachowywać czujność, przez cały czas oczekiwać
kolejnej intuicji. Czy teraz świadomie oczekujesz intuicji?

– Niczego się jeszcze nie doczekałem – odparłem.
– Ale czy się jej spodziewasz? – naciskał Yin.

– Sam już nie wiem... Chyba rzeczywiście nie myślałem o intuicjach.
Yin skinął głową. – Musisz pamiętać, że to też jest częścią ustawiania twojego pola modlitwy

na   synchronię.   Musisz   być   czujny   i   oczekiwać,   spodziewać   się,  że  objawi   się   cały   proces:
pytanie,   intuicja   i   postępowanie   zgodnie   z   nią,   szukanie   zbiegów  okoliczności.   Przypominaj

sobie, żeby cały czas oczekiwać tego wszystkiego, a kiedy to osiągniesz, twoja energia podąży
przed tobą i pomoże sprowadzić cały nurt wydarzeń.

Błysnął   krótkim   uśmiechem,   który   chyba   miał   mnie   podnieść   na   duchu.   Wziąłem   kilka

głębokich oddechów. Poczułem, jak powraca moja energia. Nastrój Yina był zaraźliwy. Moja

czujność faktycznie się wyostrzyła. Odwzajemniłem jego uśmiech.

I  po raz pierwszy dostrzegłem, kim Yin jest naprawdę. Czasami był tak pełen strachu jak

ja, jeszcze częściej był  aż  nazbyt uparty, ale  całym sercem oddany tej misji i tak bardzo,
bardzo   pragnął,   żeby   się   nam   udało.   Kiedy   o   tym   myślałem,   zapadłem   w   rodzaj   płytkiej

drzemki, czy też transu. Zobaczyłem Yina i siebie, jak idziemy nocą przez piaszczysto-skaliste

– 42 –

background image

wydmy, gdzieś w pobliżu rzeki. W oddali była jakaś poświata... Tak, to było ognisko, chcieliśmy
do niego dojść. Yin prowadził, a ja byłem szczęśliwy, że za nim idę.

Spojrzałem na Yina. Wpatrywał się we mnie z uwagą. Zrozumiałem, coś się właśnie stało.
– Myślę, że nareszcie coś mam – powiedziałem. – Myślałem o nas, widziałem, jak idziemy w

kierunku ogniska. Czy to może coś znaczyć?

– To tylko ty możesz wiedzieć.

– Ale nie wiem. I jak mam się dowiedzieć?
– Jeśli twoja wizja była prowadzącą intuicją, to powinna mieć coś wspólnego z szukaniem

tego holenderskiego samochodu. Kto siedział przy ognisku? Jakie miałeś uczucia?

– Nie wiem, kto tam był. Ale bardzo chcieliśmy dotrzeć do tego ogniska. Czy tu gdzieś w

pobliżu może być piaszczysta okolica?

– Przez następne sto mil są tu tylko skały i piasek – odparł Yin z uśmiechem. Wzruszyłem

ramionami. – A rzeka? Czy jest tu blisko jakaś rzeka?

Oczy Yina pojaśniały. – Tak, tak. Zaraz za następnym miasteczkiem, Paryang, jakieś sto

pięćdziesiąt mil stąd.

Zamilkł, ale szeroko się uśmiechał.

– Musimy być czujni – powtórzył po raz nie wiem który. – To nasz jedyny trop.
Jechaliśmy  ostro   i  już   o   zachodzie   słońca   dotarliśmy   do   Paryang.   Minęliśmy  miasto,  nie

zatrzymując się, i jechaliśmy główną drogą jeszcze około piętnastu mil. Potem Yin skręcił w
boczny trakt. Było już prawie ciemno, ale pół mili przed nami widać było rzekę.

– Na głównej drodze jest tu posterunek. Musimy go objechać – wyjaśnił Yin. W miarę jak

dojeżdżaliśmy do rzeki, droga zwężała się i stała się straszliwie

wyboista.
– A to co takiego? – spytał Yin, zatrzymując dżipa i cofając go.

Po naszej prawej stronie, między skałami, stał ledwo widoczny, zaparkowany samochód.

Opuściłem szybę, żebyśmy mieli lepszy widok.

– To nie jest ich samochód – powiedział Yin. – To wyraźnie niebieska toyota Land Cruiser.
Wytężałem   wzrok.   –   Poczekaj   –   przypomniałem   sobie.   –   To   właśnie   ją   widziałem   przy

blokadzie, kiedy się rozdzieliliśmy i o mało mnie nie złapali.

Yin wyłączył światła. Otuliła nas ciemność. – Podjedźmy jeszcze kawałek – zaproponował,

włączając silnik.

Przejechaliśmy po kamienistych wybojach kolejne kilkaset stóp.

– Patrz! – wskazałem na lewo.
Stała tam furgonetka. Nikogo nie było w pobliżu. Już miałem wyskoczyć z dżipa, kiedy Yin

nagle ruszył i zaparkował dopiero o kilkaset jardów dalej w miejscu niewidocznym z drogi.

– Lepiej ukryć nasz samochód – rzucił, zamykając dżipa. Wróciliśmy do miejsca, gdzie stała

furgonetka i rozglądaliśmy się wokół.

–  Ślady stóp prowadzą w tym kierunku – powiedział Yin, wskazując na południe.

– Chodźmy.
Szedłem za nim pomiędzy wielkimi skałami i piaszczystymi wydmami. Drogę oświecał nam

księżyc   w   trzeciej   kwadrze.   Po   jakichś   dziesięciu   minutach   marszu   Yin   spojrzał   na   mnie   i
pociągnął   nosem.   Ja   też   to   poczułem;   zapach   dymu.   Szliśmy   w   ciemnościach   kolejne

pięćdziesiąt   jardów,   zanim   zobaczyliśmy   ognisko.   Siedzieli   przy   nim   przytuleni   do   siebie
mężczyzna i kobieta. To była para Holendrów, których widziałem w furgonetce. Rzeka płynęła

tuż za nimi.

– I co teraz robimy? – szepnąłem.

–   Musimy   jakoś   dać   o   sobie   znać   –   powiedział   Yin.   –   Lepiej   ty   to   zrób,   to   mniej   się

przestraszą.

– Ale przecież nawet nie wiemy, kim oni są – wciąż się wzbraniałem.
– No dalej, idź i powiedz im, że tu jesteśmy – ponaglał mnie Yin. Przyjrzałem się im bardziej

uważnie. Byli ubrani w spodnie z demobilu i grube

bawełniane bluzy. Wyglądali na zwykłych turystów przemierzających Tybet.

– Witam! – powiedziałem na cały głos. – Miło was widzieć. Yin spojrzał na mnie spode łba.
Oboje   zerwali   się   na   równe   nogi   i   uważnie   wypatrywali,   jak   wychodzę   z   ciemności.

Uśmiechając się szeroko, wystartowałem bez ogródek: – Potrzebujemy waszej pomocy.

Yin wyłonił się tuż za mną, lekko się skłonił i powiedział: – Przepraszamy, że przeszkadzamy,

ale szukamy naszego przyjaciela, Wilsona Jamesa. Mamy nadzieję, że możecie nam pomóc.

Oboje byli w szoku, chyba nie mogli uwierzyć, że tak po prostu pojawiliśmy się przed nimi.

Kobieta pierwsza musiała zrozumieć, że jesteśmy niegroźni i zaproponowała nam miejsce przy
ognisku.

– Nie znamy Wilsona Jamesa – powiedziała po chwili. – Ale człowiek, z którym mamy się tu

– 43 –

background image

w nocy spotkać, zna go. Słyszałam, jak wymieniał jego imię.

Jej towarzysz potwierdził to skinieniem głowy. Był bardzo zdenerwowany. – Mam nadzieję,

że Jacob nas znajdzie. Jest już wiele godzin spóźniony – dodał.

Miałem mu właśnie powiedzieć, że widzieliśmy drugi samochód zaparkowany niedaleko stąd,

kiedy twarz mężczyzny nagle zamarła z przerażenia. Wzrok miał utkwiony w coś za moimi
plecami. Instynktownie się odwróciłem. Wydmy ożyły odgłosem samochodów, świateł i głosami

pokrzykujących po chińsku. Jechali w naszym kierunku. Mężczyzna skoczył na równe nogi i
błyskawicznie zgasił ogień. Chwycił bagaże i wraz z kobietą pobiegli w ciemność.

– Ruszaj! – krzyknął do mnie Yin, starając się ich dogonić. Jednak zniknęli nam z oczu. Yin

dał w końcu za wygraną.

Światła za nami zbliżały się niebezpiecznie blisko. Przycupnęliśmy nad samą rzeką.
– Chyba spróbuję się przedostać do naszego dżipa – szepnął Yin. – Jeśli mamy szczęście, to

go jeszcze nie znaleźli. A ty idź w górę rzeki jakąś milę i staraj się zwiększyć dystans do tych
samochodów. Dojdziesz do starej drogi, która prowadzi do brzegu rzeki. Nasłuchuj. Stamtąd

cię zabiorę.

– Ale dlaczego nie mogę iść z tobą? – spytałem.

– Bo to zbyt niebezpieczne. Jeden człowiek może się przemknąć, ale dwóch zauważą.
Zgodziłem się, choć niechętnie. Przy blasku księżyca przyświecając sobie latarką tylko w

razie konieczności, zacząłem się przedzierać przez skały i występy. Wiedziałem,  że  plan Yina
jest szalony, ale to rzeczywiście była nasza jedyna szansa. Zastanawiałem się, czego mogliśmy

się   dowiedzieć,   gdybyśmy   porozmawiali   dłużej   z   parą   Holendrów   albo   z   tym   trzecim
mężczyzną.

Po   dziesięciu   minutach   wytężonego   marszu   musiałem   się   na   chwilę   zatrzymać.   Byłem

zziębnięty i zmęczony.

Przed sobą usłyszałem chrzęst kamyków. Wytężyłem słuch. Ktoś szedł. Pomyślałem, że to z

pewnością Holendrzy. Powoli posuwałem się do przodu w ciemności, aż niemal zrównałem się z

tym   dźwiękiem.   Dwadzieścia   stóp   ode   mnie,   z   boku,   dostrzegłem   sylwetkę   jednej   osoby.
Mężczyzny. Wiedziałem, że muszę się odezwać albo za chwilę stracę go z oczu.

– Czy... czy jesteś Holendrem? – wyjąkałem, myśląc,  że  to może być facet, na którego

czekała tamta para.

– Kto to? – padło pytanie.
– Jestem Amerykaninem. Spotkałem twoich przyjaciół.

Odwrócił   się   i   patrzył   na   mnie,   gdy   z   trudnością   przedzierałem   się   po   skałach   w   jego

kierunku. Był młody, miał nie więcej niż dwadzieścia pięć lat. I był przerażony.

– Gdzie widziałeś moich przyjaciół? – zapytał drżącym głosem. Dopiero kiedy się zbliżyłem,

zrozumiałem, jak bardzo się boi. Fala paniki przebiegła także przez moje ciało, ale starałem się

jednak utrzymać energię.

– W dole rzeki – odpowiedziałem. – Powiedzieli, że na ciebie czekają.

– Czy byli tam Chińczycy? – spytał.
– Tak, ale wydaje mi się, że twoim znajomym udało się uciec. Był coraz bardziej przerażony.

–   Powiedzieli   mi   –   rzuciłem   szybko   –  że  ty   znasz   człowieka,   którego   szukam,   Wilsona

Jamesa.

Cofnął się o kilka kroków. – Muszę się stąd wydostać – powiedział i odwrócił się, chcąc

odejść.

– Już cię widziałem – próbowałem dalej – zatrzymał cię patrol w Zongba.
– Tak – potwierdził. – Ty też tam byłeś?

– W samochodzie niedaleko za tobą. Przesłuchiwał cię chiński oficer.
– Zgadza się – odparł, nerwowo rozglądając się na wszystkie strony.

– A co z Wiłem? – spytałem znowu, ze wszystkich sił starając się zachować spokój. – Wilson

James. Czy go znasz? Czy mówił ci cokolwiek o przejściu?

Młody człowiek nie odpowiedział ani słowem. Oczy miał zaślepione strachem. Odwrócił się

na pięcie i pobiegł przez skały w górę rzeki. Biegłem za nim przez chwilę, ale wkrótce zniknął w

ciemnościach. W końcu stanąłem i spojrzałem w kierunku, gdzie była zaparkowana furgonetka
i nasz dżip. Z oddali widziałem wciąż światła i słyszałem niewyraźne ludzkie głosy.

Zawróciłem i szedłem dalej, zdając sobie doskonale sprawę, że straciłem wielką szansę. Nie

uzyskałem od niego informacji. Próbowałem otrząsnąć się z tej porażki. Ważniejsze teraz było

znalezienie Yina i wydostanie  się  stąd. W końcu dotarłem do  tej starej drogi i kilka minut
później usłyszałem nadjeżdżającego dżipa.

– 44 –

background image

Zaraźliwa świadomość

Próbowałem jakoś rozprostować ciało  w ciasnym dżipie. Byłem kompletnie wykończony i

zastanawiałem   się,   skąd   Yin   ma   jeszcze   siły,   żeby   prowadzić.   Wiedziałem,  że  mieliśmy
prawdziwe szczęście. Tak, jak przypuszczał Yin, wojsko nie było zbyt dobrze zorganizowane i

nie chciało im się przykładać do pościgu. Przy furgonetce Holendrów postawili tylko jednego
strażnika, a reszta rozeszła się na wszystkie strony. W ogóle nie zauważyli naszego dżipa. Yin

zdołał zapalić silnik, nie robiąc zbyt wielkiego hałasu i jakoś przejechał między nimi, odnalazł
starą drogę i zabrał mnie znad rzeki. Jechał teraz z wyłączonymi światłami i z nosem niemal

przyklejonym do szyby, starając się w ciemności zobaczyć drogę. Na chwilę odwrócił się do
mnie.

– Ten młody Holender naprawdę nic ci nie powiedział?
– Zgadza się – potwierdziłem. – Był za bardzo przerażony. Po prostu zwiał. Yin potrząsał

głową   z   dezaprobatą.   –   To   znów   moja   wina,   moja   wina.   Gdybym   tylko   powiedział   ci   o
następnym Rozwinięciu Energii, o Trzecim, miałbyś większe szanse, żeby wydobyć od niego

informacje.

Już otworzyłem usta, by zapytać, o co mu chodzi, ale niecierpliwie machnął ręką. – Pamiętaj

tylko,   w   jakim   punkcie   jesteś   –   powiedział   z   naciskiem.   –   Doświadczyłeś   Pierwszego
Rozwinięcia: łączysz się z energią i pozwalasz, by przez ciebie płynęła, wizualizując, że tworzy

pole   energetyczne,   które   wypływa   z   ciebie   i   poprzedza   cię,   gdziekolwiek   jesteś.   Drugie
Rozwinięcie, tak, jak ci tłumaczyłem, to ustawienie pola w ten sposób, by pomagało spełnić się

biegowi twego życia. Żeby to zrobić, masz być cały czas czujny i tego oczekiwać. Natomiast
Trzecie   Rozwinięcie   to   takie   ustawienie   pola   energetycznego,   by   działało   na   zewnątrz   i

podnosiło   poziom   wibracji   innych   ludzi.   Kiedy   twoje   pole   dosięga   innych,   oni   czują   nagły
przypływ duchowej energii, jasność, intuicję i wtedy jest im o wiele łatwiej udzielić ci właściwej

informacji.

I znów doskonale wiedziałem, o co mu chodzi. W Peru, pod okiem ojca Sancheza i Wiła

nauczyłem się wysyłać energię innym ludziom. To była nowa etyczna postawa w stosunku do
innych. Teraz Yin wyjaśniał, jak to robić bardziej skutecznie.

–   Wiem,   co   masz   na   myśli   –   powiedziałem.   –   Nauczono   mnie,  że  na   twarzy   każdego

człowieka można ujrzeć wyraz jego wyższego, ja”. Jeśli będziemy zwracać się właśnie do tego

wyższego „ja” danej osoby, to nasza energia pomoże jej wznieść

się na wyższy poziom samoświadomości.

– Tak – potwierdził Yin – ale ten efekt można pogłębić, kiedy się wie, jak rozszerzać swoje

pole w sposób, o którym mówią legendy. Trzeba oczekiwać, że nasze pole wyjdzie przed nas i

podniesie wibracje danej osoby na odległość, nawet zanim będziemy na tyle blisko, żeby w
ogóle zobaczyć jej twarz.

Rzuciłem mu pytające spojrzenie.
–   Popatrz   na   to   w   ten   sposób:   jeśli   naprawdę   praktykujesz   Pierwsze   Rozwinięcie,   to

wypełnia cię energia i dzięki temu widzisz świat bardziej zbliżony do tego, jaki jest naprawdę,
to znaczy kolorowy, wibrujący, przepiękny, jak jakiś magiczny las albo wielobarwna pustynia. A

teraz,   żeby   prawidłowo   wykonać   Trzecie   Rozwinięcie,   musisz   sobie   świadomie   wyobrazić,
zwizualizować, że twoja energia wypływa z ciebie, dosięga innych ludzi i podnosi ich wibracje

tak, że oni także zaczynają widzieć świat taki, jaki jest. I kiedy to się stanie, oni będą umieli
zwolnić, poczuć synchronię. Jeśli odpowiednio się ustawi swoje pole, to o wiele łatwiej jest

zauważyć wyraz wyższego "ja" na twarzach innych ludzi.

Zamilkł i spojrzał na mnie tak, jakby coś zupełnie innego przyszło mu nagle do głowy.

– Pamiętaj też, że są pułapki, których trzeba unikać, kiedy kogoś „podnosisz” energetycznie.

Każda twarz to zbiór cech, to jak... jak taki kleks atramentowy w testach psychologicznych,

kiedy patrzysz, może ci się skojarzyć w różny sposób. Możesz w czyjeś twarzy zobaczyć gniew
ojca, który cię ranił, albo beztroskę matki, która o ciebie nie dbała, albo twarz kogoś, kto ci

zagrażał. To jest projekcja z twojej przeszłości, percepcja stworzona przez jakąś traumatyczną
sytuację, która jednak wpływa na to, jakich reakcji oczekujesz od takiej osoby teraz. I kiedy

widzisz   kogoś,   kto   choćby   trochę   przypomina   ci   kogoś   innego,   kto   cię   skrzywdził,
podświadomie oczekujesz, że ta osoba zachowa się tak samo. To jest bardzo ważny problem.

– 45 –

background image

Trzeba   go   zrozumieć   i   ciągle   na   niego   uważać.   Musimy   się   wznieść   ponad   oczekiwania,
podejrzenia, które podpowiada nam przeszłość, ponad nasze dotychczasowe doświadczenia.

Rozumiesz?

Szybko skinąłem głową. Z niecierpliwością oczekiwałem dalszego ciągu.

– A teraz przypomnij sobie dokładnie, co się wydarzyło w hotelu w Katmandu. Musimy się

temu bliżej przyjrzeć. Czy sam nie mówiłeś, że ten nieznajomy zmienił nastrój wszystkich ludzi

przy basenie, kiedy tylko tam usiadł?

Znów potaknąłem, wracając myślami do tamtej chwili. Było dokładnie tak, jak mówił Yin.

Ten facet przyniósł ze sobą zupełnie nowy nastrój, nawet zanim jeszcze powiedział choćby
słowo.

– Tak się stało – ciągnął Yin – bo jego pole już było ustawione tak, by przeniknąć pola

pozostałych   ludzi   i  dać   im  dawkę   dobrego   nastroju.   Przypomnij   sobie,  co  dokładnie  wtedy

czułeś.

Odwróciłem wzrok, starając się odtworzyć tę  chwilę.  W końcu powiedziałem: – Wszyscy

wokół  przeszli   jakby   od   irytacji   i   niezadowolenia   do   stanu   umysłu,   w   którym   byli   bardziej
otwarci i rozmowni. Trudno to wytłumaczyć...

– To jego energia otworzyła was na poznanie czegoś nowego – powiedział Yin – zamiast

pozostawania w nudzie, otępieniu czy cokolwiek tam jeszcze czuliście.

Yin rzucił mi krótkie spojrzenie znad kierownicy.
– Ale oczywiście – mówił dalej – mogło być odwrotnie. Gdyby ten nieznajomy nie był na tyle

silny, nie miał tak wysokiej energii, kiedy usiadł nad tym basenem, mógł zostać pokonany
przez niską energię wszystkich pozostałych i ściągnięty do waszego poziomu. Tak właśnie stało

się z tobą, kiedy spotkałeś tego młodego Holendra. On był przerażony, a jego strach wpłynął
na   ciebie.   Pozwoliłeś,   żeby   zwyciężyły   jego   emocje...   Bo   widzisz,   pola   energetyczne   nas

wszystkich   mieszają   się   ze   sobą,   nachodzą   na   siebie,   a   zwyciężają   najsilniejsze.   To
podświadoma dynamika, która charakteryzuje ludzki świat. Nasza energia, nasze oczekiwania

– nieważne, jakie są – ale oddziałują na zewnątrz i wpływają na nastrój i nastawienie innych
ludzi. Poziom ludzkiej świadomości, oczekiwania, które są z tym związane, to wszystko jest

zaraźliwe... Ten fakt wyjaśnia wielką tajemnicę zachowania tłumu, kiedy porządni ludzie pod
wpływem   kilku   takich,   którzy   czują   wielki   strach   albo   gniew,   mogą   się   stać   uczestnikami

linczów, zamieszek albo popełniać niegodne czyny. To tłumaczy także, dlaczego działa hipnoza i
dlaczego filmy i telewizja mają tak wielki wpływ na ludzi o słabej woli. Pole modlitwy każdego

człowieka   nachodzi   na   pola   innych   ludzi,   tworząc   w   ten   sposób   wszystkie   normy,   grupy
społeczne, nacjonalizmy i nienawiści etniczne.

Yin   się   uśmiechnął.   –   Kultura   jest   zaraźliwa.   Wystarczy   pojechać   do   obcego   kraju,   by

zobaczyć,  że  ludzie nie tylko inaczej tam myślą, ale też inaczej czują, mają inne nastroje,

nastawienie.   To   rzeczywistość,   którą   musimy   zrozumieć   i   nad   nią   zapanować.   Musimy
pamiętać, by świadomie używać Trzeciego Rozwinięcia. Kiedy na przykład rozmawiasz z ludźmi

i czujesz,  że  zaczynasz przejmować ich nastrój,  że  poddajesz się ich oczekiwaniom, musisz
świadomie   napełnić   się   energią   i   wizualizować   jej   działanie   na   zewnątrz  aż  do   chwili,   gdy

ogólny nastrój się podniesie. Gdybyś umiał tak postąpić z tym młodym Holendrem, może byś
się dowiedział czegoś o Wilu.

Byłem pod wrażeniem. Wydawało się, że Yin doskonale opanował tę wiedzę.
– Yin – powiedziałem – jesteś uczonym. Jego uśmiech zgasł.

– Niestety, jest różnica pomiędzy wiedzą o tym, jak to wszystko działa – odparł smutno – a

tym, czy jest się w stanie to zrobić...

Musiałem spać kilka godzin, bo kiedy się obudziłem, słońce już było na niebie, a dżip stał

zaparkowany na płaskim miejscu w oddali od drogi. Przeciągnąłem się  i znów opadłem  na

siedzenie. Przez kilka minut gapiłem się na skaliste wzgórza i widoczną w dole szosę. Szedł po
niej człowiek prowadzący konia i przejechał niewielki wóz. Poza tym droga była pusta. Niebo

było krystalicznie czyste, gdzieś z tyłu słyszałem świergot ptaka. Wziąłem oddech. Napięcie z
poprzedniego dnia trochę ustąpiło.

Yin   poruszył   się   powoli,   a   potem   usiadł   i   spojrzał   na   mnie   z   uśmiechem.   Wysiadł   z

samochodu, przeciągnął się, z tylnego siedzenia wyjął turystyczny palnik i postawił na nim

garnek z wodą na owsiankę i herbatę. Dołączyłem do niego i tak jak poprzednio starałem się
dotrzymać mu kroku w wykonywaniu układu trudnych ćwiczeń tai chi.

Za sobą usłyszeliśmy odgłos bardzo szybko jadącego samochodu. Przyczailiśmy się za skałą.

Minął nas niebieski Land Cruiser. Rozpoznaliśmy go równocześnie.

– To ten młody Holender – powiedział Yin, biegnąc do dżipa. Szybko chwyciłem kuchenkę i

wrzuciłem ją do tyłu. Wskoczyłem do wozu, kiedy Yin już zawracał, by wjechać na drogę.

– Przy tej prędkości trudno go będzie dogonić – jęknął Yin, ruszając pełnym gazem.

– 46 –

background image

Wjechaliśmy najpierw na niewielkie wzniesienie, potem w dół, w wąską dolinę. W końcu na

moment udało nam się dostrzec ten samochód, jak pędził kilkaset jardów przed nami.

– Musimy go dosięgnąć naszym polem modlitwy – stwierdził Yin. Wziąłem głęboki oddech.

Wyobraziłem sobie moje pole energetyczne wypływające na drogę i doganiające Land Cruisera,

a potem działające na młodego mężczyznę. Wyobraziłem sobie, że najpierw zwalnia, a potem
się zatrzymuje. Ale kiedy przesyłałem ten obraz, samochód jeszcze przyspieszył, zupełnie się

od nas oddalając. Nie rozumiałem.

– Co ty najlepszego wyrabiasz?! – wrzasnął Yin.

– Używam mojego pola, żeby go zatrzymać.
– Nie wolno  używać energii  w ten sposób – powiedział szybko. – To  przynosi  odwrotny

skutek.

Patrzyłem na niego zbity z tropu.

– A ty co robisz, kiedy ktoś manipulacją chce cię do czegoś zmusić? – spytał już spokojniej.
– Stawiam opór – odpowiedziałem bez wahania.

– No właśnie. Na poziomie podświadomości ten chłopak czuje,  że  ktoś chce mu kazać, co

ma robić. Czuje, że jest manipulowany i to mu podpowiada, że cokolwiek jest z tyłu za nim, nie

przyniesie niczego dobrego. To wzbudza w nim jeszcze większy lęk i dodaje mu motywacji do
ucieczki. Jedyne, co wolno nam zrobić, to wyobrazić sobie, że nasza energia do niego dociera i

podnosi   poziom   jego   wibracji.   To   mu   pozwoli   przezwyciężyć   strach   i   wejść   w   kontakt   z
intuicjami jego wyższego ja”, a to z kolei może sprawić,  że  będzie się nas mniej bał i może

nawet zaryzykuje rozmowę. Tylko tak możemy się posłużyć energią modlitwy. Bo gdybyśmy
zrobili cokolwiek innego, to by zakładało, że wiemy, co jest dla niego najlepsze, a to wie tylko

on sam. A może przecież być tak, że kiedy już nawet dodamy mu energii, jego wyższa intuicja
podpowie mu, żeby nas unikał i uciekał z tego kraju. Na to też musimy być otwarci. I jedyne,

co możemy uczynić, to pomóc mu podjąć własną decyzję z możliwie najwyższego poziomu
energii.

Mijaliśmy szeroki zakręt, niebieski Land Cruiser zupełnie zniknął nam z oczu. Yin zwolnił. Z

prawej strony odchodziła od szosy boczna droga, która wydała mi się wyjątkowo wyrazista.

– Tędy! – rzuciłem zdecydowanie.
Yin  skręcił.   Sto   jardów dalej,  u  podnóża niewielkiego   wzgórza było  szerokie,  ale   płytkie

rozlewisko rzeki. W środku stał samochód Holendra i buksował w miejscu, rozpryskując na boki
błoto. Ugrzązł. Mężczyzna dostrzegł nas i otworzył drzwi, gotowy do ucieczki. Ale kiedy mnie

rozpoznał,  zgasił silnik i wysiadł prosto  w sięgającą kolan wodę. Kiedy podjeżdżaliśmy, Yin
spojrzał na mnie znacząco. Zrozumiałem,  że  przypomina mi, żebym użył energii. Skinąłem

głową.

– Możemy ci pomóc – powiedziałem do młodego człowieka.

Przez chwilę przyglądał się nam podejrzliwie, ale rozluźniał się coraz bardziej, kiedy wraz z

Yinem   wysiedliśmy   i  zaczęliśmy   pchać   jego   samochód,   każąc  mu   zapalić  silnik.   Koła   przez

chwilę kręciły się w miejscu, opryskując nas błotem, ale w końcu samochód wydostał się z
dziury i przejechał na drugą stronę rzeki. Pojechaliśmy za nim. Młody mężczyzna patrzył na

nas przez chwilę, jakby zastanawiając się, czy jednak nie odjechać, ale wysiadł i podszedł do
nas. Przedstawiliśmy mu się. Powiedział, że ma na imię Jacob.

Kiedy rozmawialiśmy, zacząłem szukać na jego twarzy najgłębszego wyrazu, jaki mogłem

dostrzec. Jacob co chwila potrząsał głową, wciąż przerażony, wypytywał nas kim jesteśmy i co

wiemy o jego znajomych, których zgubił.

–   Nawet   nie   wiem,   po   co   przyjechałem   do   Tybetu   –   powiedział   w   końcu.   –   Zawsze

uważałem, że to zbyt niebezpieczne. Ale moi przyjaciele nalegali, żebym z nimi pojechał. Nie
mam pojęcia, dlaczego się zgodziłem. Mój Boże, tam było pełno chińskich żołnierzy. Skąd mogli

wiedzieć, że akurat tam się mamy spotkać?

–   A   czy   pytałeś   o   drogę   kogoś   nieznajomego?   –   przerwał   mu   Yin.   Spojrzał   na   nas

zaskoczony. – No tak. Myślicie, że powiedzieli wojsku? Yin skinął głową bez słowa, a Jacob był
chyba coraz bardziej przerażony.

Rozglądał się nerwowo na wszystkie strony.
– Jacob – spytałem spokojnie. – Muszę to wiedzieć. Czy spotkałeś Wilsona Jamesa?

Ale on jakby nie słyszał. – Skąd wiecie, czy Chińczycy nie są teraz tuż za nami?
Starałem się spotkać jego wzrok i w końcu udało mi się sprawić, że na mnie spojrzał. – To

bardzo   ważne,   Jacob.   Czy   widziałeś   Wiła?   Wygląda   na   Peruwiańczyka,   ale   mówi   z
amerykańskim akcentem.

Jacob   wciąż   był   zdezorientowany,   –   A   dlaczego   to   ważne?   Ważne   jest,   żeby   się   stąd

wydostać.

Słuchaliśmy cierpliwie, jak Jacob rzuca różne pomysły, gdzie możemy przeczekać, zanim

– 47 –

background image

Chińczycy nie opuszczą tego rejonu, albo jeszcze lepiej, jak powinniśmy na wariata przejechać
Himalaje i uciec do Indii. Kiedy mówił, cały czas wizualizowałem, że moja energia go dosięga.

Szukałem w jego twarzy oznak spokoju i mądrości, skupiałem się zwłaszcza na oczach. W
końcu zaczął na mnie patrzeć.

– Czemu chcesz odnaleźć tego człowieka? – spytał nagle.
– To mój przyjaciel. Może potrzebować naszej pomocy. To właśnie on poprosił mnie, żebym

przyjechał do Tybetu.

Patrzył na mnie przez chwilę, jakby bardzo starał się skupić.

– Tak – powiedział w końcu. – Spotkałem twojego przyjaciela. W holu hotelu w Lhasie.

Siedzieliśmy naprzeciw siebie i zaczęliśmy rozmawiać o chińskiej okupacji Tybetu. Od dawna

jestem o to wściekły na Chińczyków i wydaje mi się, że przyjechałem tu głównie po to, żeby
coś zrobić, sam nie wiem co, cokolwiek. Wil powiedział, że widział mnie tego dnia już trzy razy

w różnych miejscach w hotelu, i że to miało coś znaczyć. Nie miałem pojęcia, o czym mówi.

– A czy wspomniał ci coś o miejscu zwanym Shambhala?

– spytałem.
Jacob spojrzał na mnie z nowym zainteresowaniem. – Nie dosłownie. Coś powiedział przy

okazji tego, że Tybet nie będzie wolny do czasu, aż Shambhala nie zostanie zrozumiana. Coś w
tym rodzaju.

– A czy mówił coś o przejściu?
–  O  przejściu?   Nie,  nie   sądzę.  Nie   pamiętam  dobrze   tej  rozmowy.   Zresztą,  była  bardzo

krótka.

– A może wspomniał coś o tym, gdzie ma zamiar jechać?

– spytał Yin.
Jacob myślał chwilę w skupieniu. – Zdaje mi się,  że  wymienił miejsce o nazwie Dormar,

tak... myślę, że to właśnie ta nazwa... i mówił coś jeszcze... a że są tam ruiny klasztoru.

Spojrzałem na Yina.

– Znam to miejsce – powiedział szybko. – To daleko na północnym zachodzie. Cztery albo i

pięć dni drogi. Będzie ciężko... i zimno.

Sama myśl o tak dalekiej podróży w najdziksze zakątki Tybetu sprawiła,  że  moja energia

prysnęła w mgnieniu oka.

– Chcesz jechać z nami? – Yin spytał Jacoba.
– O nie, nie. Muszę się stąd jak najszybciej wydostać.

– Jesteś pewien? Akurat teraz Chińczycy są bardzo aktywni.
– Nie, nie mogę – powiedział Jacob, odwracając wzrok.

–   Jestem   ostatni,   tylko   ja   zostałem,   żeby   powiadomić   nasz   rząd   i   kazać   szukać   moich

przyjaciół, oczywiście jeśli sam znajdę pomoc.

Yin napisał coś na kartce papieru i wręczył ją Jacobowi.
– Znajdź telefon i zadzwoń pod ten numer – powiedział.

– Podaj moje imię i numer, na który do ciebie można będzie zadzwonić. Kiedy cię sprawdzą,

oddzwonią do ciebie i powiedzą ci, co masz robić.

Yin wytłumaczył jeszcze Jacobowi, jak może najbezpieczniej wrócić do Sagi. Odprowadzi-

liśmy go do samochodu. Kiedy już wsiadł, odwrócił się jeszcze do mnie: – Powodzenia... Mam

nadzieję, że odnajdziesz swojego przyjaciela.

Skinąłem głową.

– Jeśli go znajdziesz – dodał Jacob – to może się okaże, że właśnie tylko po to przyjechałem

do Tybetu, co ty na to? Żebym mógł pomóc.

Uruchomił silnik, rzucił nam ostatnie spojrzenie i odjechał. Yin i ja wróciliśmy szybko do

dżipa. Kiedy wracaliśmy na główną drogę, zauważyłem, że Yin się uśmiecha.

– Myślę, że teraz zrozumiałeś Trzecie Rozwinięcie, czy tak? – spytał. – Pomyśl o wszystkich

jego aspektach.

Patrzyłem na niego przez chwilę, zastanawiając się nad tym pytaniem. Kluczem do tego

Rozwinięcia była myśl, że nasze pola energetyczne mogą dawać siłę innym ludziom, podnosić

ich na wyższy poziom świadomości, gdzie mogą wejść w kontakt ze swymi intuicjami. To, co
było   w   tym   wszystkim   dla   mnie   najbardziej   fascynujące   i   wykraczało   poza   to,   czego   się

dowiedziałem w Peru, to idea,  że nasze pole niejako wychodzi przed nas, rozprzestrzenia się
dokoła   i  że  można   go   używać,   by   podnieść   nastrój   innych   osób,   choć   wcale   z   nimi   nie

rozmawiamy,   nawet   nie   musimy   widzieć   ich   twarzy!   Wystarczy,  że  w   pełni   zwizualizujemy
sobie, iż tak się dzieje i że będziemy tego oczekiwać.

Oczywiście trzeba absolutnie zrezygnować z chęci kontrolowania innych, bo wtedy energia

zadziała odwrotnie, o czym sam się najlepiej przekonałem, kiedy starałem się zmusić Jacoba,

by zatrzymał samochód. To wszystko powiedziałem Yinowi.

– 48 –

background image

–   To,   co   opisałeś,   to   zaraźliwy   aspekt   ludzkiego   umysłu   –   odparł.   –   W   pewnym   sensie

wszyscy   dzielimy   umysły.   Oczywiście,   mamy   nad   sobą   kontrolę   i   możemy   się   z   takiego

„wspólnego”   umysłu   wycofać,   odciąć   się,   myśleć   niezależnie.   Ale   jak   ci   to   już   mówiłem
wcześniej,   przeważający   wśród   ludzi   pogląd   na   świat   tworzy   zwykle   gigantyczne   pole

przekonań i oczekiwań. Kluczem do rozwoju ludzkości jest to, by była dostateczna liczba osób,
które potrafią „nadawać” wyższe oczekiwania miłości, emitować je do tego wspólnego pola.

Taki wysiłek pozwala nam budować coraz wyższe poziomy energii i inspirować się wzajemnie
do osiągania największych możliwości.

Yin zamilkł na chwilę, rozluźnił się i uśmiechnął do mnie.
– Kultura i społeczność Shambhali – powiedział w końcu – jest zbudowana wokół takiego

właśnie pola.

Nie mogłem nie odwzajemnić jego uśmiechu. Ta podróż zaczynała mieć sens, choć jeszcze

nie potrafiłem ująć tego w słowa.

Dwa kolejne dni minęły gładko. Ani śladu wojska. Wciąż trzymając się południowej szosy,

kierowaliśmy się na północny zachód, przekroczyliśmy kolejną rzekę w pobliżu szczytu Mayun-
La,   na   wysokim,   górskim   przesmyku.   Krajobraz   był   niesamowity   –   po   obu   stronach   drogi

wyrastały   pokryte   lodem   szczyty   gór.   Pierwszą   noc   spędziliśmy   w   Hor   Qu   w   opuszczonym
przydrożnym domu, o którego istnieniu wiedział wcześniej Yin. Następnego ranka wyruszyliśmy

w kierunku jeziora Manasarovar.

Kiedy zbliżaliśmy się do jeziora, Yin powiedział: – Tutaj znów musimy być bardzo ostrożni.

Jezioro i leżąca dalej Mount Kailash to główne cele wypraw ludzi z całego regionu: z Indii,
Nepalu,   Chin   i   oczywiście   Tybetu.   To   miejsce   jest   święte,   jak   żadne   inne.   Będzie   tu   wielu

pielgrzymów i wiele chińskich patroli.

Kilka mil później Yin zjechał na starą boczną drogę i w ten sposób objechaliśmy jeden z

posterunków. Dojrzałem w oddali jezioro. Spojrzałem na Yina, a on się uśmiechnął. Widok był
nieprawdopodobnie   pięlcny:   wśród   brązowooliwkowych   skał   połyskiwała   turkusowa   perła.

Wszystko otoczone ośnieżonymi górami. Yin wskazał jeden ze szczytów – to był Kailash.

Kiedy podjechaliśmy bliżej jeziora, widziałem wyraźnie grupy pielgrzymów stojące nad wodą

wokół wysokich masztów udekorowanych sztandarami.

– Co to jest? – spytałem Yina.

– Flagi modlitewne – odparł. – Umieszczanie flag symbolizujących modlitwy to tradycja,

którą   mamy   w   Tybecie   od   stuleci.   Flagi   zostawia   się,   by   łopotały   na   wietrze,   a   to   wysyła

zawarte w nich modlitwy prosto do Boga. Modlitewne flagi daje się także w prezencie.

– Ajakie to modlitwy?

– Modlitwy o to, by wśród całej ludzkości zapanowała miłość. Milczałem.
– Cóż za ironia, prawda? – spytał Yin. – Cała kultura Tybetu jest zbudowana wokół życia

duchowego. Jesteśmy chyba najbardziej religijnym z narodów. I zostaliśmy zaatakowani przez
najbardziej   ateistyczny  rząd  na   Ziemi,   przez   władze  Chin.  To   idealny   kontrast,   który  świat

powinien dostrzec. Przetrwa i zwycięży tylko jedna wizja.

Nie   rozmawiając   więcej,   przejechaliśmy   przez   kolejne   niewielkie   miasteczko,   a   potem

dotarliśmy do Darchen, miasta najbliższego Mount Kailash. Tam dwóch mechaników, których
znał Yin, sprawdziło naszego dżipa przed dalszą podróżą. Rozłożyliśmy się na noc z innymi

pielgrzymami   tak   blisko   świętej   góry,   jak   tylko   mogliśmy   bez   wzbudzania   podejrzeń.   Nie
mogłem oderwać oczu od oblodzonych szczytów.

– Z tego miejsca Kailash wygląda jak piramida – powiedziałem. Yin potaknął. – A wiesz, co

to oznacza? Że ma moc.

Kiedy słońce spływało za horyzont, obserwowaliśmy niewiarygodny wręcz widok. Cudowny

zachód wypełnił niebo warstwami brzoskwiniowych chmur, a w tym samym momencie słońce,

choć już za horyzontem, wciąż oświetlało szczyt Kailash, zmieniając jego ośnieżone zbocza w
feerię żółci i oranży.

–   Od   tysięcy   lat   –   powiedział   Yin   –   wszyscy   wielcy   władcy   przemierzali   tysiące   mil   na

koniach lub w lektykach, by podziwiać te właśnie widoki Tybetu. Uważano, że pierwsze światło

poranka i ostatnie światło dnia mają ogromną moc odmładzania i zsyłania wizji.

Kiwałem tylko głową niezdolny, by oderwać wzrok od tego magicznego światła. Czułem się

pełen siły i niemal spokojny. Rozciągające się u stóp góry doliny i niskie wzgórza skąpane były
w   układających   się   naprzemiennie   warstwach   cienia   i   jasnobrązowych   odblasków,   tworząc

niesamowity kontrast ze  skąpanymi  wciąż   w  słońcu wysokimi  szczytami, które  zdawały  się
świecić od środka. W swym pięknie ten widok był wręcz nierealny i po raz pierwszy pojąłem,

dlaczego Tybetańczycy są tak uduchowionym narodem. Samo tylko światło tej ziemi wiodło ich
wprost do pełniejszej świadomości.

Wczesnym   rankiem   następnego   dnia   znów   byliśmy   w   drodze   i   po   pięciu   godzinach

– 49 –

background image

dotarliśmy do przedmieść Ali. Niebo było zachmurzone, temperatura gwałtownie spadała. Yin
wykonał kilka skrętów w niemal nieprzejezdne, wąziutkie uliczki, by ominąć centrum miasta.

– To jest teraz głównie teren Chińczyków – powiedział. – Są tu bary i kluby ze striptizem dla

wojska. Najlepiej tak przejechać, żeby nikt nas nie zauważył.

Kiedy znów wjechaliśmy na porządną drogę, byliśmy już na północnych przedmieściach. W

pewnej   chwili   dostrzegłem   nowo   wybudowany   biurowiec,   przed   którym   stało   kilka   nowych

ciężarówek. Ale w pobliżu nikogo nie było. Yin zauważył budynek w tym samym momencie i
szybko skręcił z drogi w jakiś stary podjazd. Stanął.

–   To   zupełnie   nowy   chiński   budynek   –   powiedział.   –   Nie   wiedziałem,  że  tu   jest.   Patrz

uważnie, czy ktokolwiek stamtąd nas obserwuje, kiedy będziemy przejeżdżać.

W tym momencie zerwał się nagły wiatr i zaczął padać gęsty śnieg, co nam pomogło. Kiedy

jechaliśmy, uważnie obserwowałem budynek i podjazd. Większość okien była zasłonięta.

– Co tu jest? – spytałem.
– Myślę, że stacja wydobycia ropy, ale kto to wie?

– Co jest z pogodą?
– Wygląda na to, że idzie burza. To może nam pomóc.

–   Myślisz,  że  mogą   nas   szukać   nawet   tutaj?   –   spytałem.   Spojrzał   na   mnie   z   głębokim

smutkiem, który w mgnieniu oka zmienił się we wściekły gniew.

– To jest miasto, gdzie zamordowano mojego ojca – powiedział tylko. Potrząsnąłem głową. –

To straszne, że musiałeś na to patrzeć...

– To doświadczenie tysięcy Tybetańczyków – rzucił, wpatrując się w drogę przed sobą.
 czułem jego nienawiść.

Po   chwili   się   otrząsnął.   –  Ważne,  by   o   tym  nie  myśleć.  Musimy   unikać   takich   obrazów.

Zwłaszcza ty. Uprzedzałem cię wcześniej,  że  ja mogę nie dać rady, żeby kontrolować swój

gniew. Ty musisz być w tej kwestii lepszy ode mnie, żebyś mógł jechać dalej nawet sam, jeśli
będzie trzeba.

– Co?
–   Posłuchaj   mnie   uważnie   –   powiedział.   –   Musisz   dokładnie   zrozumieć   swoją   pozycję.

Opanowałeś   trzy   pierwsze   rozwinięcia.   Jesteś   w   stanie   utrzymywać   ciągły,   wysoki   poziom
energii i tworzyć silne pole, ale tak jak ja wciąż jeszcze wpadasz w strach lub gniew. Jest

jeszcze kilka rzeczy, które mogę ci powiedzieć o tym, jak ugruntować emitowanie energii.

– Co rozumiesz przez ugruntowanie?

– Musisz lepiej ustabilizować wypływającą z ciebie energię, tak by emanowała na świat z

całą mocą niezależnie od tego, w jakiej jesteś sytuacji. Kiedy to opanujesz, wszystkie trzy

rozwinięcia, które już znasz, staną się dla ciebie stałym stanem umysłu,

sposobem życia.

– Czy to jest już Czwarte Rozwinięcie? – spytałem.
– To tylko początek Czwartego. To, co ci za chwilę powiem, jest ostatnią informacją, którą

jak dotąd mamy o rozwinięciach. Reszta Czwartego Rozwinięcia jest w pełni znana tylko tym,
którzy są w Shambhali. W idealnej sytuacji rozwinięcia powinny pracować razem w następujący

sposób:   twoja   energia   modlitwy   powinna   pochodzić   z   twojego   wewnętrznego   połączenia   z
boskim źródłem i emanować z ciebie, wypływać na zewnątrz i sprowadzać oczekiwaną przez

ciebie synchronię, a także podnosić każdego, kogo dosięgnie, na poziom jego wyższego ja”. W
ten sposób energia potęguje tajemniczą ewolucję naszego życia, podnosi naszą świadomość i

pozwala   wypełniać   nasze   indywidualne   misje   na   tej   planecie.   Niestety,   na   tej   drodze
napotykamy   wyboje,   wyzwania,   które   przynoszą   ze   sobą   strach,   który   z   kolei   sprowadza

zwątpienie i w ten sposób niszczy nasze pola energetyczne. Co gorsza, strach może wywołać
negatywne obrazy, złe oczekiwania, co z kolei może sprowadzić na nas dokładnie to, czego się

boimy.   Teraz   musisz   się   koniecznie   nauczyć,   jak   kotwiczyć,   czyli   ugruntować   swą   wyższą
energię, żebyś częściej i dłużej umiał pozostawać w pozytywnym nurcie. Problem ze strachem

–  mówił  dalej  Yin  –  polega  na  tym,  że  działa  bardzo   perfidnie   i  bardzo  szybko   się  w  nas
wkrada. Widzisz, lęk zawsze powoduje powstanie obrazu czegoś, czego nie chcemy. Boimy się

porażki,   boimy   się   tego,  że  zawiedziemy   swoją   rodzinę,  że  się   ośmieszymy,  że  utracimy
wolność   albo   kogoś,   kogo   kochamy,   albo   nawet   własne   życie.   Podstępne   jest   to,  że  kiedy

zaczynamy czuć taki lęk, bardzo często zmienia się on w gniew czy złość i wtedy używamy
tego   gniewu,   by   zebrać   siły   i   walczyć   przeciw   każdemu,   kto   w   naszym   pojęciu   stanowi

zagrożenie. A kiedykolwiek czujemy strach lub gniew, musimy zdawać sobie sprawę,  że  te
emocje pochodzą z jednego źródła: z tych aspektów naszego życia, które za wszelką cenę

chcemy utrzymać. Legendy mówią, że skoro strach i gniew pochodzą z troski o to, że możemy
coś utracić, jedynym sposobem, by uniknąć tych emocji, jest bycie „oderwanym”, obojętnym

na wszelkie skutki wydarzeń.

– 50 –

background image

Byliśmy teraz daleko na północ od miasta, a śnieg padał jeszcze mocniej. Yin wytężał wzrok,

by widzieć drogę i tylko od czasu do czasu rzucał mi szybkie spojrzenia.

– Weź na przykład nasz przypadek – powiedział. – Szukamy Wiła i przejścia do Shambhali.

Legendy by powiedziały,  że  aby ustawić nasze pola tak, by oczekiwać odpowiednich intuicji i

wydarzeń,   które   nas   poprowadzą,   powinniśmy   całkowicie   odciąć   się   od   tego,   jaki   nasze
poszukiwanie będzie miało skutek. Dokładnie to miałem na myśli, kiedy cię ostrzegałem, żebyś

nie przywiązywał tak wielkiej wagi do tego, czy Jacob się zatrzyma czy nie. Idea „oderwania”
jest wielkim przesłaniem Buddy i darem dla ludzkości od wszystkich religii Wschodu.

Tak, znałem to pojęcie, ale w tej chwili miałem kłopoty, by docenić jego wartość.
– Yin – zaprotestowałem – jak można się zupełnie odciąć? To brzmi dla mnie jak bajka o

wieży z kości słoniowej. To, czy pomożemy Wilowi, może być przecież sprawą życia lub śmierci.
Jak możemy się o to nie martwić?

Yin zjechał na pobocze i stanął. Widoczność była w tej chwili bliska zeru.
– Nie powiedziałem, że nie trzeba się martwić – mówił spokojnie dalej. – Powiedziałem, by

nie być przywiązanym do żadnego z możliwych rozwiązań. To, co w życiu dostajemy, jest i tak
zawsze trochę inne niż to, czego chcemy. Bycie oderwanym oznacza zrozumienie,  że  zawsze

istnieje jakiś wyższy cel, który można odnaleźć w każdym wydarzeniu, w każdym rozwiązaniu.
Zawsze   możemy   znaleźć   ukryte   dobrodziejstwo,   pozytywne   znaczenie,   na   którym   można

budować dalej.

Skinąłem głową. Ten koncept znałem już z Peru.

– Rozumiem wartość ogólnego postrzegania świata w ten sposób – powiedziałem – ale czy

nie istnieją jednak pewne granice? A co, jeśli grozi nam śmierć lub tortury? Bardzo ciężko jest

się od czegoś takiego „oderwać” albo dostrzec w tym ukryte dobrodziejstwo.

Yin spojrzał na mnie twardo. – A co, jeśli owe tortury zawsze są rezultatem tego,  że  nie

jesteśmy   dostatecznie   „oderwani”   podczas   zdarzeń,   które   prowadzą   do   takiej   krytycznej
sytuacji? Nasze legendy mówią,  że  kiedy w pełni oduczymy się przywiązania, nasza energia

pozostanie   wciąż   na   tyle   silna,   by   unikać   takich   wyjątkowo   negatywnych   wydarzeń.   Jeśli
będziemy   cały   czas   silni,   jeśli   zawsze   będziemy   oczekiwać   tylko   pozytywnych   rzeczy,   to

niezależnie od tego, co już się wydarzyło, zaczynają dziać się cuda.

Nie mogłem w to uwierzyć. – Chcesz powiedzieć, że każde zło, które nas spotyka, pochodzi

stąd, że nie wykorzystaliśmy jakiejś synchronii, jakiejś możliwości, by go uniknąć?

Tym razem Yin spojrzał na mnie z uśmiechem. – Tak, dokładnie to powiedziałem.

– Ależ to straszne. Czy to nie obarcza winą kogoś, kto na przykład jest śmiertelnie chory?

Czy to  nie znaczy,  że  jest chory, bo  „nie  wykorzystał” okazji, by znaleźć sposób na swoje

uzdrowienie?

– Nie. Nie ma winy. Każdy robi przecież wszystko, co może. Ale to, co ci powiedziałem, to

prawda, którą musimy zaakceptować, jeśli mamy osiągnąć wyższe poziomy energii modlitwy.
Musimy utrzymywać nasze pola na tak wysokim poziomie, jaki tylko jest możliwy, a żeby to

uczynić, musimy zawsze wierzyć, z całą mocą,  że zostaniemy ocaleni. Czasem się zdarzy,  że
coś nam umknie – kontynuował. – Ludzka wiedza jest niedoskonała, możemy nawet zginąć lub

zostać   poddani   torturom   z   powodu   braku   właściwych   informacji.   Ale   prawda   jest   taka,  że
gdybyśmy   mieli   całą   wiedzę,   którą   ludzkość   kiedyś   w   końcu   posiądzie,   bylibyśmy   zawsze

wyprowadzani  z  groźnych  sytuacji.  A największą moc osiągamy,  zakładając,  że  już  tak  się
dzieje. To jest sposób na to, by być „oderwanym”, a także otwartym i budować silne pole

oczekiwań.

To   wszystko   zaczynało   mieć   sens.   Yin   mówił,  że  musimy   założyć,  iż  proces   synchronii

zawsze uchroni nas przed złem,  że zawczasu będziemy wiedzieć, jaki wykonać ruch, bo taka
zdolność jest naszym ostatecznym przeznaczeniem. Jeśli więc uwierzymy w to już teraz, to

prędzej czy później stanie się to oczywistością dla wszystkich ludzi.

– Wszyscy wielcy mistycy – zaczął znów Yin – mówią, że ważne jest działanie z perspektywy

absolutnej wiary. W waszej zachodniej Biblii apostoł Jan opisuje skutki takiej wiary. Wsadzono
go do kotła z wrzącym olejem i nic mu się nie stało. Inni byli rzucani na pożarcie głodnym

lwom, a jednak ocaleli. Czy to mogą być tylko mity?

– Jak silna musi być nasza wiara, by osiągnąć aż taki poziom obojętności na zagrożenie? –

spytałem.

– Musimy osiągnąć poziom bliski temu, jaki mają mieszkańcy Shambhali – odparł Yin. – Czy

nie widzisz, jak to wszystko doskonale do siebie pasuje? Jeśli energia naszych oczekiwań jest
dostatecznie silna, to oczekujemy synchronii i równocześnie wysyłamy energię innym, tak by

oni także mogli oczekiwać synchronii. I ogólny poziom energii wciąż się podnosi. A poza tym
nie zapominaj, że są jeszcze dakini...

Szybko odwrócił wzrok wyraźnie przerażony, że znów wymienił imię tych istot.

– 51 –

background image

– No i co z dakini? – spytałem. Milczał.
– Yin – naciskałem. – Musisz mi powiedzieć, co miałeś na myśli. Jaką rolę grają w tym

wszystkim dakini?

Westchnął głęboko. – Mówię tylko to, co sam rozumiem. Legendy mówią,  że  dakini są w

pełni pojmowane tylko przez tych, co są w Shambhali, i że  musimy być bardzo ostrożni. Nie
mogę nic więcej powiedzieć.

Patrzyłem na niego ze złością. – No cóż, przekonamy się o tym później, prawda, kiedy już

odnajdziemy Shambhalę? – spytałem z przekąsem.

Spojrzał na mnie z wielkim smutkiem. – Powtarzałem ci już tyle razy, że miałem zbyt wiele

złych doświadczeń z chińskim wojskiem. Moja nienawiść i gniew niszczą moją energie. I jeśli w

jakimkolwiek   momencie   zauważę,  że  cię   powstrzymuję,   to   będę   cię   musiał   opuścić,   a   ty
będziesz musiał iść sam.

Przyglądałem mu się, nie chcąc nawet myśleć o takiej ewentuakiości.
– Pamiętaj – mówił dalej – co ci mówiłem o byciu oderwanym i o tym,  że  trzeba ufać,  iż

zawsze zostaniesz ocalony z każdego niebezpieczeństwa.

Milczał przez chwilę, a potem zapalił silnik i ruszył w padający śnieg.

– Możemy się założyć – powiedział w końcu – że twoja wiara zostanie poddana próbie.

– 52 –

background image

Przejście

Jechaliśmy na północ jeszcze przez czterdzieści minut, a potem Yin skręcił w wysłużoną

drogę dla ciężarówek i skierował się w stronę wysokiego łańcucha górskiego oddalonego o
jakieś dwadzieścia czy trzydzieści mil. Padał coraz gęstszy śnieg. Najpierw cicho, a potem coraz

głośniej, przez liałas naszego silnika zaczął się przebijać niski, wibrujący dźwięk.

Kiedy stał się rozpoznawalny, równocześnie spojrzeliśmy na siebie.

–   Helikoptery!   –   krzyknął  Yin,   natychmiast   zrobił  ostry   skręt,  zjechał  z  traktu   i  wjechał

między skały. Dżip niebezpiecznie się przechylił. – Wiedziałem. Znają jakiś sposób, żeby latać

nawet przy takiej pogodzie.

– Co znaczy, że wiedziałeś?

W miarę, jak warkot nad nami narastał, wydało mi się, że słyszę dwa silniki. Jeden krążył

dokładnie nad nami.

– To moja wina! – Yin przekrzykiwał hałas. – Musisz uciekać! Natychmiast!
– Co?! – wrzasnąłem. – Zwariowałeś?! Gdzie pójdę?

Teraz łcrzyczał mi prosto do ucha: – Nie zapomnij, bądź ciągle czujny! Słyszysz? Idź ciągle

na północny zachód, do Dormaru! Musisz się dostać do Kunlunu!

Jednym zwinnym ruchem otworzył drzwi po mojej stronie i wypchnął mnie na zewnątrz.

Wylądowałem na obu nogach, a potem sturlałem się kilka stóp w dół po śniegu. Usiadłem i

próbowałem   zlokalizować   dżipa,   ale   on   już   odjeżdżał,   a   zamieć   śnieżna   utrudniała   widok.
Przebiegła mnie fala czystego przerażenia.

W tym momencie moją uwagę zwrócił jakiś ructi po prawej strome. Dziesięć stóp ode mnie

poprzez padający śnieg ledwo widziałem sylwetkę mężczyzny. Był wysoki, ubrany w czarne

spodnie ze skóry jaka, w owczą kurtkę i czapę. Stał bez ruchu i patrzył na mnie, ale jego twarz
była   częściowo   zakryta   wełnianą   chustą.   Rozpoznałem   te   oczy.   Skąd   je   znałem?   Po   kilku

sekundach spojrzał w górę, w kierunku helikoptera, który zatoczył łuk i odleciał.

Nagle z kierunku, w którym odjechał dżip, dobiegły trzy czy cztery wybuchy. Tak silne, że

posypały się na mnie odłamki skał i fala śniegu, a powietrze wypełniło się duszącym dymem.
Wstałem i kuśtykając, próbowałem uciekać, a kolejne mniejsze eksplozje odbijały się echem

wokół  mnie.   Powietrze   pełne   było   teraz   jakiegoś   duszącego   gazu.   Zaczęło   mi   się   kręcić   w
głowie.

Usłyszałem   muzykę,   jeszcze   zanim   kompletnie   oprzytomniałem.   Klasyczny   chiński

kompozytor, którego już kiedyś słyszałem. Otrząsnąłem się i rozbudziłem. Stwierdziłem,  że

jestem   w   wytwornej   sypialni   urządzonej   w   chińskim   tradycyjnym   stylu.   Usiadłem   na
rzeźbionym   łożu   i   odrzuciłem   jedwabną   narzutę.   Ubrany   byłem   tylko   w   szpitalną   koszulę.

Zostałem wykąpany. Pokój miał co najmniej dwadzieścia stóp na dwadzieścia, a każdą ścianę
zdobił inny fresk. Przez szparę w drzwiach spoglądała na mnie chińska kobieta.

Drzwi otworzyły się szeroko i do pokoju wszedł wyprostowany jak struna wysoki oficer w

pełnym umundurowaniu. Przebiegł mnie dreszcz. To był ten sam, którego w cywilu widziałem

już kilkakrotnie. Serce waliło mi w piersi. Starałem się podnieść swoją energię, ale widok tego
oficera całkiem mnie powalił.

– Dzień dobry – powitał mnie grzecznie. – Jak się pan czuje?
– Zważywszy, że zostałem zagazowany, to całkiem nieźle – odparłem. Uśmiecłmął się. – To

szybko mija i nie ma skutków ubocznych, zapewniam pana.

– Gdzie jestem? – spytałem.

–   W   Ali.   Lekarze   pana   zbadali,   nic   panu   nie   jest.   Ale   muszę   panu   zadać   kilka   pytań.

Dlaczego podróżuje pan w towarzystwie Yina Doloe’a i dokąd jechaliście?

– Chcieliśmy zwiedzić niektóre ze starych klasztorów.
– Dlaczego?

Zdecydowałem nic więcej mu nie mówić. – Bo jestem turystą. Mam wizę. Dlaczego zostałem

napadnięty? Czy amerykańska ambasada wie o tym, że jestem zatrzymany?

Uśmiechnął się zimno i spojrzał mi głęboko w oczy. – Jestem pułkownik Chang. Nikt nie wie,

że  pan tu jest, i jeśli złamał pan nasze prawo, nikt nie może panu pomóc. A pan Doloe to

przestępca, członek nielegalnej religijnej organizacji, która dopuszcza się oszustwa na terenie
Tybetu.

– 53 –

background image

Jakby spełniały się moje najgorsze lęki.
– Nic o tym nie wiem – odparłem. – Chciałbym do kogoś zadzwonić.

– Dlaczego Yin Doloe i inni szukają Shambhali?
– Nie wiem, o czym pan mówi.

Zrobił krok w moim kierunku. – Kim jest Wilson James?
– To mój przyjaciel – powiedziałem.

– Czy on jest w Tybecie?
– Tak myślę, ale go nie widziałem.

Chang spojrzał na mnie z wyraźnym niesmakiem i nie mówiąc nic więcej, odwrócił się na

pięcie i wyszedł z pokoju.

Jest   niedobrze,   myślałem,   bardzo   niedobrze.   Już   miałem   wstać   z   łóżka,   kiedy   wróciła

pielęgniarka z tuzinem żołnierzy. Jeden z nich pchał przed sobą urządzenie, które wyglądało

jak ogromne żelazne płuco, tyle że było o wiele większe i stało na wysokich, szerokich nogach.
Najwyraźniej tak je skonstruowano, by można je było nasunąć na kogoś, kto leży w łóżku.

Zanim zdołałem cokolwiek powiedzieć, żołnierze przytrzymali mnie i naprowadzili machinę nad
moje   ciało.   Pielęgniarka   włączyła   urządzenie,   które   wydało   cichy   pomruk.   Prosto   w   twarz

zaświeciło mi jasne światło. Nawet z zamkniętymi oczyma czułem, jak to punktowe światło
porusza się od prawej do lewej strony mojej głowy, jak skaner w fotokopiarce. Kiedy tylko

maszyna się zatrzymała, żołnierze zsunęli ją ze mnie i wywieźli z pokoju. Pielęgniarka została
jeszcze chwilę i przyglądała mi się.

– Co... co to było? – wyjąkałem.
– To tylko encefalograf – powiedziała niepewną angielszczyzną, po czym pochyliła się nad

jedną z szuflad komody i wyjęła moje ubranie. Wszystkie rzeczy zostały wyprane i troskliwie
złożone.

– Ale po co to było? – nalegałem.
– Żeby wszystko sprawdzić, żeby się upewnić, że nic panu nie jest.

W tej chwili drzwi znów się otworzyły i wrócił pułkownik Chang. Wziął stojące pod ścianą

krzesło i ustawił je obok mojego łóżka.

–   Może   powinienem   panu   uświadomić,   jak   wygląda   sytuacja   –   powiedział,   siadając   na

krześle. Wydawał się zmęczony. – W Tybecie jest wiele religijnych sekt i wielu z ich wyznawców

stara się robić wrażenie na reszcie świata,  że  są tylko wierzącymi ludźmi, prześladowanymi
przez Chińczyków. Sam muszę przyznać, że nasza wczesna polityka w latach pięćdziesiątych i

podczas rewolucji kulturalnej była dość ostra, ale w ostatnich latach to się radykalnie zmieniło.
Staramy się być tak tolerancyjni, jak tylko można, biorąc pod uwagę fakt, że oficjalną polityką

rządu chińskiego jest ateizm. Te sekty powinny jednak pamiętać,  że  zmienił się także Tybet.
Mieszka tu teraz wielu Chińczyków, wielu mieszkało tu od zawsze, i oczywiście wielu nie jest

buddystami.   Musimy   wszyscy   żyć   tu   razem.   Nie   ma   mowy   o   tym,   by   Tybet   kiedykolwiek
powrócił pod  władanie   łamów.  Czy  rozumie  pan,  o  czym  mówię?   Świat  się   zmienił.  Nawet

gdybyśmy   chcieli   dać   Tybetowi   wolność,   to   przecież   nie   byłoby   w   porządku   wobec
mieszkających tu Chińczyków.

Czekał chwilę, aż coś na to odpowiem, a ja rozważałem, czy nie przypomnieć mu o polityce

Chin polegającej na  osiedlaniu  tu  Chińczyków,  by osłabić  kulturę  Tybetu.  Ale  zamiast  tego

powiedziałem: – Myślę, że oni chcą tylko bez przeszkód wyznawać swoją religię.

– Zezwoliliśmy na to do pewnego stopnia, ale im nie można ufać. Kiedy myślimy, że wiemy,

kto stoi na czele danej grupy, wszystko się zmienia. Myślę, że udało nam się osiągnąć całkiem
dobre stosunki z częścią buddyjskiej religijnej hierarchii, ale są wciąż tybetańscy separatyści w

Indiach, potem ta następna grupa, do której należy pan Doloe, ta sekta, która wyznaje jakiś
tajemniczy   ustny   przekaz   i   rozpowszechnia   wszystkie   te   informacje   o   Shambhali.   To

przeszkadza ludziom spokojnie żyć. W Tybecie jest wiele do zrobienia. Ludzie tu są bardzo
biedni. Trzeba podnieść jakość życia. – Spojrzał na mnie i rzucił mi krótki uśmiech. – Dlaczego

oni tak poważnie traktują tę legendę o Shambhali? Przecież to infantylne jak bajka dla dzieci.

–   Tybetańczycy   wierzą,  że  istnieje   inna,   bardziej   duchowa   rzeczywistość   poza   naszym

fizycznym światem, który możemy widzieć, i  że  Shambhala, choć znajduje się tu, na Ziemi,
należy do rzeczywistości duchowej. – Nie wierzyłem własnym uszom,  że  w ogóle zacząłem z

nim tę rozmowę!

–   Jak   mogą   myśleć,  że  takie   miejsce   naprawdę   istnieje?   –   pytał   z   uśmiechem.   –

Przeczesaliśmy każdą piędź Tybetu z powietrza za pomocą satelity i niczego nie znaleźliśmy.

Milczałem.

– Czy wie pan, gdzie to miejsce ma niby być? – naciskał.
– Czy to dlatego pan tu przyjechał?

– Strasznie chciałbym wiedzieć, gdzie to jest – powiedziałem – albo chociaż, co to jest, ale

– 54 –

background image

obawiam się, że niestety nie wiem. Ale też nie chcę się narażać chińskim władzom.

– Słuchał uważnie, więc mówiłem dalej. – Tak naprawdę, to cholernie się boję tej sytuacji i

najchętniej bym stąd natychmiast wyjechał.

– Ależ nie, my chcemy tylko, żeby pan podzielił się z nami tym, co pan wie – powiedział. –

Jeśli takie miejsce istnieje, jeśli to jakaś ukryta kultura, to chcemy o niej wiedzieć. Proszę
podzielić się z nami swoją wiedzą i pozwolić, że my z kolei pomożemy panu. Może dojdziemy

do jakiegoś kompromisu.

Patrzyłem na niego przez chwilę, a potem powiedziałem wprost: – Chcę się skontaktować z

ambasadą amerykańską, jeśli pan pozwoli.

Starał się ukryć zniecierpliwienie, ale widziałem je wyraźnie w jego oczach. Wpatrywał się

we mnie jeszcze przez chwilę, potem podszedł do drzwi i odwrócił głowę.

– To nie będzie konieczne. Jest pan wolny.

Kilka minut później szedłem uliczkami Ali, szczelnie zapinając kurtkę. Śnieg już nie padał,

ale było bardzo zimno. Wcześniej zostałem zmuszony do ubrania się w obecności pielęgniarki,

potem wyprowadzono mnie z budynku. Idąc, sprawdzałem zawartość swoich kieszeni. O dziwo,
wszystko było na miejscu: nóż, portfel, niewielka torebka migdałów.

Czułem się zmęczony, w głowie mi się kręciło. Czy to ze zdenerwowania? A może jednak był

to skutek działania gazu? A może wysokość? Starałem się otrząsnąć i wziąć w garść.

Ali było nowoczesnym miastem. Ulice były pełne zarówno Tybetańczyków, jak i Chińczyków.

Wszędzie dużo pojazdów. Dobrze utrzymane budynki i sklepy mogły wprawić w konsternację,

jeśli porównało się je z fatalnymi drogami i warunkami życia, które widzieliśmy, jadąc tutaj.
Rozglądałem się wokół, ale na razie nie dostrzegłem nikogo, kto na oko mógłby mówić po

angielsku. Po przejściu kilku przecznic zacząłem się czuć coraz dziwniej, a w głowie kręciło mi
się   mocniej.   Musiałem   przysiąść   na   skraju   chodnika   na   starym   murku.   Narastający   strach

zmienił się niemal w panikę. Co mam teraz zrobić? Co się stało z Yinem? Dlaczego ten chiński
pułkownik tak po prostu pozwolił mi odejść? To wszystko nie trzymało się kupy.

W tym momencie w myślach pojawił się przede mną wyraźny obraz Yina. Odebrałem to jak

upomnienie.   Pozwoliłem   sobie   na   zupełny   spadek   energii.   Strach   mnie   przytłaczał,   a   ja

zapomniałem, żeby cokolwiek z tym zrobić. Wziąłem głęboki oddech i spróbowałem podnieść
poziom energii.

Kilka   minut   później   poczułem   się   lepiej.   Mój   wzrok   padł   na   duży   budynek  stojący   kilka

przecznic   dalej.   Przy   wejściu   miał   chiński   znak,   którego   nie   umiałem   odczytać,   ale   kiedy

skupiłem   się   na   kształcie   budynku,   miałem   wyraźne   wrażenie,  że  musi   to   być   jakaś
noclegownia albo hotel. Poczułem błysk nadziei.

Może będzie tam telefon, a może nawet inni zagraniczni turyści, z którymi będę się mógł

porozumieć albo do nich przyłączyć?

Wstałem i ruszyłem w tym kierunku, wciąż uważnie obserwując ulice. Kilka minut później

byłem już niedaleko tiotelu Słiing Shui, ale poczułem obawę. Rozejrzałem się ostrożnie wokół.

Wyglądało   na   to,  że  jednak   nikt   mnie   nie   śledzi.   Kiedy   byłem   już   niemal   przy   drzwiach,
usłyszałem hałas. Coś upadło w śnieg. Rozejrzałem się. Stałem na ulicy dokładnie naprzeciw

niewielkiego przejścia między budynkami. Byłem sam, nie licząc kilku starszych osób idących w
przeciwnym kierunku dość daleko ode mnie. Znów usłyszałem hałas. Dźwięk był teraz bliżej

mnie.   Spojrzałem   pod   nogi   i   dostrzegłem   niewielki   kamyk,   który   wyleciał   z   przejścia   i
wylądował w śniegu. Postąpiłem krok naprzód, by lepiej zajrzeć w to miejsce. Wszedłem w

ciemne przejście. Starałem się przyzwyczaić oczy do braku światła.

– To ja – powiedział jakiś głos.

Natychmiast rozpoznałem Yina. Wbiegłem głębiej. Stał przytulony do ściany.
– Skąd wiedziałeś, że tu jestem? – spytałem.

– Wcale nie wiedziałem – padła odpowiedź. – Po prostu zgadywałem. Osunął się wzdłuż

ściany i usiadł na ziemi. Zauważyłem, że jego kurtka ma spalone plecy. Kiedy poruszył ręką, na

ramieniu zobaczyłem plamę krwi.

– Jesteś ranny! Co się stało?

– Nie jest tak źle. Zrzucili ładunek wybuchowy i uderzyłem o skały, kiedy wyrzuciło mnie z

dżipa. Ale udało mi się stamtąd odczołgać, zanim wylądowali. Widziałem, jak cię zabierają i

ładują   do   ciężarówki,   która   tam   podjechała.   Pomyślałem,  że  jeśli   się   wydostaniesz,   to
skierujesz się do największego hotelu. A co się z tobą działo?

Opowiedziałem   mu   o   przebudzeniu   w   chińskiej   sypialni,   o   tym,   jak   pułkownik   mnie

przesłuchiwał, a potem wypuścił.

– Dlaczego wypchnąłeś mnie z dżipa? – spytałem na koniec.
– Już ci mówiłem – odparł Yin. – Nie umiem kontrolować swoich oczekiwań zrodzonych ze

strachu. Moja nienawiść do Chińczyków jest zbyt wielka. Tak silna,  że  oni są w stanie mnie

– 55 –

background image

wyśledzić... – zamilkł na chwilę. – Ale dlaczego cię wypuścili?

– Nie wiem – odparłem.

Yin poruszył się lekko i natychmiast skrzywił z bólu. – Pewnie dlatego,  że  Chang czuje,  iż

ciebie też będzie umiał wyśledzić.

Potrząsnąłem głową. Czy to mogła być prawda?
– On oczywiście nie ma pojęcia, jak to się dzieje – mówił Yin – ale kiedy spodziewasz się, że

nadejdą   żołnierze,  twoje  oczekiwanie   daje   mu  podświadomy  znak,   by  udać  się  tam,   gdzie
jesteś. On pewnie uważa, że ma taką wyjątkową moc. – Spojrzał na mnie poważnie. – Musisz

się uczyć na moich słabościach. Musisz zapanować nad swoimi myślami.

Yin   patrzył   na   mnie   jeszcze   przez   chwilę,   a   potem   trzymając   się   za   chore   ramię,

wyprowadził   mnie   tym   wąskim   przejściem   na   podwórko   między   budynkami.   Doszliśmy   do
domu, który wyglądał na opuszczony.

– Musimy znaleźć dla ciebie lekarza – powiedziałem.
– Nie  – odparł zdecydowanie. – Posłuchaj. Nic mi nie  będzie. Znam tu ludzi, którzy mi

pomogą. Ale nie będę mógł jechać z tobą do ruin starego klasztoru. Musisz tam dotrzeć sam.

Odwróciłem   wzrok.   Czułem,   jak   puchnie   we   mnie   strach.   –   Chyba   nie   dam   rady   –

powiedziałem cicho.

Yin wyraźnie  się  przestraszył. – Kontroluj strach! Pamiętaj o filozofii „oderwania”. Jesteś

potrzebny, by pomóc odnaleźć Shambhalę. Musisz jechać dalej.

Z trudem usiadł. Grymas bólu wykrzywił jego twarz, kiedy próbował się przysunąć bliżej

mnie.   –  Nie   rozumiesz,  jak  wiele   Tybetańczycy   wycierpieli?  A   jednak   czekają  na   dzień,  aż
Shambhala   stanie   się   znana   całemu   światu.   –   Zmrużył   oczy,   kiedy   odnalazł  mój   wzrok.   –

Pomyśl, jak wiele osób pomagało nam, byśmy dostali się  aż  tutaj. Wielu z nich ryzykowało
dosłownie wszystkim. Niektórzy są może teraz w więzieniu albo nawet zostali zastrzeleni.

Wyciągnąłem   dłoń   i   podsunąłem   mu   przed   oczy.   Silnie   drżała.   –   Popatrz   na   mnie   –

powiedziałem. – Z trudem się mogę ruszać.

Yin przeszył mnie wzrokiem. – A nie wydaje ci się, że twój ojciec też był przerażony, kiedy

desantował się i biegł po plaży we Francji? Że nie był przerażony tak jak cała reszta? Ale zrobił

to!   A   gdyby   tego   nie   zrobił?   I   gdyby   wszyscy   inni   też   nic   nie   zrobili?   Wojna   mogła   być
przegrana.   Wolność   wszystkich   ludzi   mogła   zostać   utracona.   My   tu,   w  Tybecie,   utraciliśmy

naszą wolność, ale to, co się dzieje w tej chwili dotyczy nie tylko Tybetu. Tu chodzi o coś więcej
niż Tybet, niż ja i ty. Tu chodzi o to, co musi się wydarzyć, by wszystkie poświęcenia wszystkich

pokoleń łudzi nie poszły na marne. Zrozumienie Shambha-li, nauczenie się, jak używać pól
modlitwy właśnie w tym momencie historii to następny krok w ewolucji ludzkości. To ogromne

zadanie dla całego naszego pokolenia. Jeśli nam się nie uda, to zawiedziemy wszystkich, którzy
byli przed nami.

Yin skrzywił się z bólu i odwrócił wzrok. Jego oczy napełniły się łzami.
– Ja bym pojechał, gdybym mógł – dodał. – Ale myślę,  że  teraz ty jesteś naszą jedyną

szansą.

Usłyszeliśmy   warkot   silników   i   zobaczyliśmy   przejeżdżające   dwie   duże   ciężarówki   pełne

wojska.

– Nie wiem, gdzie mam iść – powiedziałem.

– Klasztor nie jest aż tak daleko – odparł Yin. – Można tam dotrzeć w ciągu jednego dnia.

Mogę załatwić kogoś, kto cię zawiezie.

– I co miałbym tam robić? Sam wcześniej powiedziałeś, że będę poddany próbie. Co miałeś

na myśli?

– By odnaleźć przejście, będziesz musiał w pełni pozwolić boskiej energii, aby przez ciebie

przepływała, i ustawić swoje pole w ten sposób, jak się uczyłeś. I pamiętać,  że  to pole cię

poprzedza   i   ma   wpływ   na   to,   co   się   wydarza.   Ale   najważniejsze,   kontroluj   swój   strach   i
zrodzone   z  niego   obrazy.  I  bądź   „oderwany”.  Wciąż   boisz  się   tego,  co   nastąpi.  Nie  chcesz

utracić życia.

– Oczywiście, że nie chcę stracić życia! – prawie krzyknąłem. – Mam po co żyć!

– Tak, tak, wiem – powiedział uspokajająco. – Ale to są bardzo niebezpieczne myśli. Musisz

porzucić wszelkie myśli o porażce. Ja tego nie potrafię, ale myślę,  że  ty możesz to zrobić.

Musisz być pewien, z całą mocą, że zostaniesz uratowany, że ci się uda.

Przerwał, żeby sprawdzić, czy zrozumiałem.

– Coś jeszcze? – spytałem.
– Tak – powiedział. – Jeśli wszystko inne zawiedzie, intensywnie myśl o tym, że Shambhala

ci pomaga. Szukaj...

Przerwał, ale wiedziałem już, co miał na myśli.

Następnego   ranka   siedziałem   w   szoferce   starej   ciężarówki   z   napędem   na   cztery   koła,

– 56 –

background image

wciśnięty między pasterza i jego czteroletniego synka. Yin wiedział dokładnie, co zrobić. Mimo
bólu przeprowadził mnie bezpiecznie tylnymi podwórkami do starego domu z palonej cegły,

gdzie dano nam gorący posiłek i miejsce do spania. Yin długo w noc rozmawiał z kilkoma
mężczyznami.   Mogłem   tylko   przypuszczać,  że  byli   to   członkowie   tajnej   sekty   Yina,   ale   nie

zadawałem   pytań.   Wstaliśmy   bardzo   wcześnie,   a   kilka   minut   później   stara   farmerska
ciężarówka podjechała pod dom i musiałem do niej wsiąść.

Jechaliśmy teraz po  pokrytej śniegiem żwirowej drodze, która prowadziła coraz  wyżej w

góry.   Samochód   podskakiwał   na   wybojach.   Mijaliśmy   zakręt,   skąd   widać   było   miejsce,   w

którym pożegnałem się z Yinem. Poprosiłem kierowcę, żeby zwolnił. Chciałem tam spojrzeć. Ku
memu przerażeniu, cały teren w dole pełen był wojskowych pojazdów i żołnierzy.

– Zaczekaj – powiedziałem kierowcy. – Yin może potrzebować naszej pomocy. Musimy się

zatrzymać.

Stary człowiek potrząsnął głową. – Trzeba jechać! Trzeba jechać!
On i jego synek mówili coś do siebie po tybetańsku, spoglądając na mnie od czasu do czasu,

jak gdyby wiedzieli coś, czego ja nie wiedziałem. Mężczyzna przyspieszył, szybko minęliśmy
przesmyk i teraz zjeżdżaliśmy w dół. w żołądku poczułem skurcz strachu. Byłem rozdarty – co

robić? A jeśli Yin uciekł i teraz mnie potrzebuje? Z drugiej strony – mówiłem sobie – wiem
doskonale,   czego   chciałby   Yin.   Upierałby   się,   żebym   jechał   dalej.   Starałem   się   utrzymać

energię,   ale   w  duchu   zastanawiałem   się   również,   czy   te   wszystkie   historie   o   przejściu   i   o
Shambhali nie okażą się tylko legendą. A nawet, gdyby były prawdą, to dlaczego właśnie mnie,

a nie komuś innemu pozwolono by tam wejść? Dlaczego ja, a nie ktoś taki jak Jampa, albo
lama Rigden? Nic tu nie miało sensu.

Otrząsnąłem się z tych myśli i starałem się trzymać wysoki poziom energii, wpatrując się w

pokryte śniegiem szczyty. Przyglądałem się wszystkiemu dokładnie, gdy przejeżdżaliśmy przez

kilka   małych   miasteczek.   W   końcu,   po   zjedzeniu   zimnej   zupy   i   suszonych   pomidorów,
zapadłem w długi sen. Kiedy się obudziłem, było już późne popołudnie, a z nieba padały znów

duże płatki śniegu, wkrótce pokrywając drogę świeżą warstwą bieli. Teren wciąż się wznosił,
czułem, jak powietrze robi się coraz rzadsze. Przed nami rozciągał się kolejny masyw wysokich

szczytów.

To musi być już masyw Kunlunu, pomyślałem, ten, o którym wspominał Yin. Cały czas nie

mogłem do końca uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę. Z drugiej strony wiedziałem,
że tak jest i że jestem teraz sam, stoję twarzą w twarz z całą ogromną siłą Chińczyków, z ich

wojskiem i ateickim sceptycyzmem.

Z tyłu usłyszałem głęboki warkot helikoptera. Serce zaczęło mi mocniej bić, ale utrzymałem

czujność.

Kierowca zdawał się nie zwracać uwagi na to zagrożenie i jechał spokojnie przez następne

trzydzieści minut, potem uśmiechnął się i wskazał przed siebie. Przez padający wciąż śnieg
zobaczyłem ciemniejszy zarys wielkiej kamiennej budowli stojącej niemal na szczycie jednego

z pierwszych zboczy. Kilka ścian z lewej strony

budowli   było   zawalonych.   Za   plecami   klasztoru   wyrastały   ogromne   włócznie   pokrytych

śniegiem skał. Klasztor miał wysokość trzech lub nawet czterech pięter, mimo  że  jego dach
dawno już przegnił i zapadł się. Uważnie wypatrywałem jakiegokolwiek śladu ludzi, jakiegoś

ruchu. Nie dostrzegłem niczego. Klasztor zdawał się zupełnie opuszczony i to od bardzo dawna.

U   stóp   góry,   jakieś   pięćset   stóp   pod   klasztorem,   furgonetka   zatrzymała   się   i   kierowca

wskazał na zrujnowaną budowlę. Zawahałem się, patrzyłem na sypiący ciężko śnieg. Znów
wskazał ręką. Jego podniecona twarz ponaglała mnie do otworzenia drzwi.

Sięgnąłem do tyłu po plecak, który przygotował dla mnie Yin. Wysiadłem i ruszyłem w górę

zbocza. Temperatura cały czas spadała, ale miałem nadzieję, że w namiocie i w śpiworze nie

zamarznę   na   śmierć.   Co   jednak   z   wojskiem?   Patrzyłem,   jak   furgonetka   znika   mi   z   oczu.
Nasłuchiwałem przez chwilę, ale dochodził do mnie tylko świst wiatru.

Rozejrzałem   się   wokół   i   znalazłem   stare   kamienne   schody   prowadzące   do   klasztoru.

Zacząłem   wspinaczkę.   Po   przejściu   prawie   połowy   drogi   zatrzymałem   się   i   spojrzałem   na

południe. Ze swego miejsca widziałem jedynie rozciągające się wokół białe góry.

Kiedy dotarłem do klasztoru, stwierdziłem, że nie został zbudowany na odrębnym szczycie,

lecz stał na wielkim skalnym tarasie przylegającym do zbocza za jego tylną ścianą. Ścieżka
wiodła wprost do otworu w murze, gdzie kiedyś były główne drzwi. Ostrożnie wszedłem do

środka.   Na   gołej   ziemi   leżały   porozrzucane   ogromne,   gładkie   kamienie.   Stałem   u   szczytu
długiego korytarza, który biegł wzdłuż całej budowli.

Idąc tym korytarzem, minąłem kilka pokoi, które znajdowały się po obu stronach. W końcu

doszedłem do większej komnaty, która miała drzwi wychodzące na tyły klasztoru. Pół tylnej

ściany   było   zawalone,   na   zewnątrz   leżały   ogromne   kamienie,   niektóre   wielkości   stołowych

– 57 –

background image

blatów. W pobliżu tej zawalonej ściany kątem oka dostrzegłem jakiś ruch. Zamarłem. Co to
mogło   być?   Ostrożnie   podszedłem   do   wyrwy   w   murze   i   rozejrzałem   się   na   zewnątrz   we

wszystkich kierunkach. Od tylnych drzwi do litej skały było może ze sto stóp. W pobliżu nie
było nikogo.

Kiedy tak się rozglądałem, znów kątem oka zarejestrowałem jakiś ruch. Tym razem dalej,

prawie   przy   samej   ścianie   góry.   Przebiegł   mnie   dreszcz.   Co   się   tu   dzieje?   Co   widzę?

Pomyślałem, żeby chwycić swój bagaż i uciekać w dół, ale postanowiłem,

że zostanę. Byłem zdecydowanie przerażony, ale o dziwo, moja energia nadal pozostawała

na wysokim poziomie.

Wytężyłem   wzrok   i   podszedłem   w   kierunku,   skąd   pochodził   ruch.   Kiedy   tam   dotarłem,

niczego nie znalazłem. Skalna ściana poorana była podłużnymi bruzdami, jedna była nawet tak
duża,  że  wyglądała jak wejście do jaskini. Kiedy zbadałem ją bliżej, okazało się jednak,  że

miała tylko kilka stóp głębokości i była zbyt płytka, by ktoś mógł się w niej ukryć, do tego
pełna   śniegu.   Szukałem   wokół   śladów   stóp,   ale   choć   śnieg   był   głęboki,   widziałem   jedynie

własne ślady.

Śnieg padał teraz o wiele mocniej, więc wróciłem do klasztoru i znalazłem róg komnaty,

który wciąż miał nad sobą kawałek dachu i mogłem się tam ukryć przed śniegiem i wiatrem.
Poczułem   nagły   głód,   więc   pogryzając   marchewki,   wydostałem   z   bagażu   niewielki   gazowy

palnik i podgrzałem trochę zupy z suszonych warzyw, którą Yin dla mnie zapakował. Kiedy
zupa się grzała, ja rozmyślałem o swojej sytuacji. Do zmroku została jeszcze tylko godzina, a

ja nie miałem pojęcia, co tu robię. Przeszukałem plecak i nie znalazłem w nim żadnej latarki.
Dlaczego Yin o tym nie pomyślał? Gazu w palniku nie starczy na całą noc; muszę znaleźć jakieś

drewno albo wyschnięte łajno jaka.

Umysł już mi płata figle, myślałem. Co się może wydarzyć, jeśli spędzę tu noc w całkowitych

ciemnościach? A jeśli te stare mury zaczną się walić pod naporem wiatru? I kiedy tylko o tym
pomyślałem, usłyszałem łoskot w oddalonej części klasztoru. Wróciłem do korytarza i na moich

oczach ogromny głaz upadł na ziemię.

– O Jezu! – powiedziałem na głos. – Muszę stąd uciekać.

Wyłączyłem   palnik,   szybko   pozbierałem   resztę   rzeczy   i   tylnym   wyjściem   wybiegłem   w

śnieżną zamieć. Szybko zrozumiałem, że muszę znaleźć kryjówkę, podbiegłem więc do skalnej

ściany z nadzieją, że może wcześniej przeoczyłem jakąś jaskinię albo jakiś większy nawis, pod
którym będę mógł się schronić. Jednak żadna z bruzd nie była na tyle duża. Wiatr zawodził. W

pewnym momencie wielka śnieżna czapa oderwała się od skały i wylądowała u moich stóp.
Spojrzałem w górę na tony śniegu, które pokrywały zbocze nade mną. A jeśli tędy zejdzie

lawina? W wyobraźni zobaczyłem toczący się w dół śnieg.

I znowu, kiedy  tylko  o  tym pomyślałem,  usłyszałem  głuchy łoskot  nad  sobą, po   prawej

stronie. Złapałem plecak i zacząłem biec z powrotem w kierunku klasztoru akurat w momencie,
gdy powietrze wypełnił huk silny jak grzmot i o pięćdziesiąt stóp dalej zwalił się śnieg. Biegłem

najszybciej, jak mogłem. W połowie drogi przerażony upadłem w zaspę. Dlaczego to wszystko
się dzieje? I wraz z tym pytaniem na myśl przyszedł mi Yin. Mówił: „Na tych poziomach energii

skutek twoich oczekiwań jest natychmiastowy. Będziesz poddany próbie”.

Usiadłem.   Oczywiście!   To   właśnie   był   test.   Nie   kontrolowałem   obrazów   wywołanych

strachem.   Pobiegłem   do   klasztoru   i   zaszyłem   się   w   środku.   Temperatura   wciąż   spadała   i
wiedziałem, że muszę zaryzykować i zostać wewnątrz. Rozkładając znów rzeczy, wyobrażałem

sobie, że kamienie spokojnie stoją na swoim miejscu.

Zadrżałem z zimna. A teraz, myślałem, muszę coś zrobić z tym zimnem. Wyobraziłem sobie,

że siedzę przy ciepłym ognisku. Opał. Tak, muszę znaleźć jakiś opał.

Wyszedłem rozejrzeć się po reszcie klasztoru. Doszedłem jednak tylko do połowy korytarza,

kiedy stanąłem jak wryty. Poczułem dym. Dym z palonego drewna. Co teraz? Powoli szedłem
dalej, zaglądając do wszystkich pokoi, ale nic nie znalazłem. Kiedy został mi już tylko jeden

pokój, ostrożnie zajrzałem do środka. W rogu paliło się ognisko i leżał stos drzewa.

Zatrzymałem się i rozejrzałem dokoła. Nikogo nie było. Ten pokój miał jeszcze jedne drzwi

prowadzące na zewnątrz i dość duży kawałek ocalałego dachu. Poczułem przyjemne ciepło. Kto
rozpalił ognisko? Wyszedłem dziurą po tylnych drzwiach i wyjrzałem na dwór. Żadnych śladów

na śniegu. Właśnie się odwracałem, żeby wrócić do środka, kiedy w cieniu drzwi dostrzegłem
wysoką postać. Starałem się skupić na niej wzrok, ale o dziwo, mogłem ją zobaczyć jedynie,

gdy patrzyłem kątem oka. Zdałem sobie sprawę, że to ten sam mężczyzna, którego widziałem
przez padający śnieg, gdy Yin wypchnął mnie z dżipa. Znów spróbowałem spojrzeć prosto na

niego, ale zniknął. Przeszedł mnie dreszcz. Nie wierzyłem własnym oczom.

Ostrożnie przeszedłem przez drzwi i rozejrzałem się po obu stronach korytarza, ale nic nie

zobaczyłem. Znów pomyślałem o tym, by uciec z klasztoru i zbiec na dół, ale wiedziałem, że

– 58 –

background image

temperatura spada zbyt gwałtownie i jeśli to zrobię, to pewnie zamarznę na śmierć. Jedynym
wyjściem było przeniesienie rzeczy i spędzenie nocy przy ognisku. Tak też zrobiłem, w czasie

tej przeprowadzki wciąż nerwowo zaglądając we wszystkie kąty.

Kiedy   tylko   usiadłem,   podmuch   wiatru   rozwiał   płomień   i   rozsypał   wszędzie   popiół.

Patrzyłem, jak ogień wije się i przygasa, a potem na nowo się pali. Wyobraziłem sobie ognisko
i ono się zmaterializowało. Nie mogłem jednak uwierzyć w to, by moje pole energetyczne było

  takie   silne.   Istniało   tylko   jedno   wytłumaczenie.   Otrzymałem   pomoc.   Postać,   którą
zobaczyłem, to dakini.

Choć brzmiało to niesamowicie, jednak to stwierdzenie mnie uspokoiło. Dorzuciłem drew do

ogniska i skończyłem jeść zupę, a potem rozwinąłem śpiwór. Po chwili już leżałem i zapadałem

w głęboki sen.

Kiedy się obudziłem, rozejrzałem się wokół w panice. Ognisko zgasło, na zewnątrz zaczynało

świtać. Śnieg padał tak mocno jak poprzedniej nocy. Coś mnie obudziło. Ale co? Usłyszałem
niski   dźwięk   nadlatujących   w   moim   kierunku   helikopterów.   Podskoczyłem   na   równe   nogi   i

zebrałem rzeczy. W kilka sekund helikoptery były tuż nade mną, ich warkot łączył się z jękiem
szalejącego wiatru.

Nagle   połowa   klasztoru   zaczęła   się   trząść   i   zapadać   do   środka.   Wznosiły   się   tumany

przesłaniającego widok pyłu. Niemal po omacku dotarłem do tylnego wyjścia i wybiegłem jak

oszalały, porzucając  sprzęt. Zamieć wciąż przesłaniała widok, ale  wiedziałem,  że  jeśli  będę
biegł dalej w tym kierunku, to znajdę się przy skalnej ścianie, którą badałem wczoraj.

Nie   ustawałem,  aż  zobaczyłem   skalistą   skarpę.   Była   dokładnie   naprzeciw   mnie,   jakieś

pięćdziesiąt stóp, ale wiedziałem, że

II  uu-rinni-7rt»AmM   w  nikłym   świetle   świtu   nie   powinna   być   tak   wyraźnie   widoczna.

Wyglądało to tak, jakby góra była skąpana w delikatnej bursztynowej poświacie, zwłaszcza w

pobliżu jednej z większych szczelin, tej, którą widziałem wcześniej. Patrzyłem jeszcze chwilę i
zrozumiałem, co to oznacza. Z nową siłą pobiegłem w kierunku światła, a klasztor zapadał się

w gruzy za moimi plecami. Kiedy dotarłem do skały, helikoptery były chyba dokładnie nade
mną. Resztki murów klasztoru runęły z hukiem, skalna płyta, na której stał, zatrzęsła się, a ze

szczeliny w zboczu góry posypał się śnieg i odkrył większe wejście. To jednak była jaskinia!

Potykając się, zrobiłem krok do środka i znalazłem się w zupełnej ciemności. Posuwałem się

po omacku, rękoma wyczuwając skały. Dotarłem do tylnej ściany jaskini i tu znalazłem drugie
wyjście.  Było   niskie,  miało  mniej   niż  pięć  stóp.   Pochyliłem  się  i  niemal  wczołgałem  w  nie,

widząc daleko przed sobą maleńki promyk światła. Z trudem posuwałem się do przodu.

W pewnej chwili potknąłem się o duży kamień i runąłem jak długi, ocierając boleśnie łokieć i

ramię, ale oddalający się, lecz wciąż słyszalny warkot helikopterów popychał mnie naprzód.
Otrząsnąłem się z bólu i dalej przesuwałem się w kierunku światła. Po przejściu kilkuset stóp

wciąż   widziałem   maleńki   prześwit,   ale   wcale   się   do   niego   nie   zbliżyłem.   Szedłem   tak
niestrudzenie przez ponad godzinę, wymacując rękami drogę, prowadzony przez wątłe, odległe

światełko. W końcu światło zaczęło się zbliżać i kiedy doszedłem do niego na odległość może
dziesięciu stóp, uderzył mnie nagle powiew ciepłego powietrza i słodki zapach, który czułem w

klasztorze   Rigdena.   I   gdzieś   w   oddali   usłyszałem   głośny,   melodyjny   ludzki   okrzyk,   który
wibrował w moim ciele, przynosząc wewnętrzne ciepło i uczucie euforii. Czyżby to był dźwięk, o

którym mówił lama Rigden? Wołanie Shambhali.

Wdrapałem się po kilku ostatnich kamieniach i wystawiłem głowę przez otwór. Przede mną

rozciągał się zupełnie nieprawdopodobny widok. To była ogromna, kwitnąca dolina, a nad nią
kryształowo czyste, błękitne niebo. Dolinę otaczały monumentalne, pokryte śniegiem górskie

szczyty. W jasnych promieniach słońca wszystko to  było  urzekająco piękne. Powietrze  było
rześkie, ale nie mroźne, a wszędzie wokół rosły zielone rośliny. Przede mną zbocze wzgórza

łagodnie schodziło ku dolinie.

Kiedy wydostałem się z jaskini i zacząłem schodzić w dół, energia tego miejsca przytłoczyła

mnie   do   tego   stopnia,  że  miałem   trudności   ze   skupieniem   wzroku.   W   oczach   wirowały   mi
kolory i błyski światła, opadłem na kolana. Nie kontrolując własnego ciała, zacząłem się staczać

po   zboczu.   Toczyłem   się,   toczyłem   i   toczyłem,   niemal   w   półśnie,   tracąc   zupełnie   poczucie
czasu.

– 59 –

background image

Wejście do Shambhali

Czułem, jak ktoś mnie dotyka, jak ludzkie ręce owijają mnie w coś, a potem gdzieś niosą.

Czułem się bezpieczny, a nawet szczęśliwy. Po chwili znów doszedł mnie ten słodki zapach, ale
teraz był wszechobecny, wypełniał moją świadomość.

– Postaraj się otworzyć oczy – usłyszałem kobiecy głos.
Usiłując skupić wzrok, rozpoznałem sylwetkę bardzo wysokiej kobiety, miała chyba sześć i

pół stopy wzrostu. Przytykała do mojej twarzy czarkę.

– Proszę – powiedziała. – Wypij to.

Otworzyłem   usta   i   skosztowałem   ciepłej,   smacznej   zupy   z   pomidorów,   cebuli   i   jakiejś

odmiany słodkich brokułów. Nagle zdałem sobie sprawę z tego, że wyostrzyło mi się poczucie

smaku. Mogłem precyzyjnie odróżnić każdy składnik zupy, każdy posmak. Wypiłem prawie całą
czarkę i w ciągu kilku sekund w głowie mi się przejaśniło i mogłem świadomie się zastanowić,

gdzie jestem.

Byłem   w   domu   albo   w   czymś,   co   służyło   za   dom.   Było   tu   ciepło,   leżałem   na   posłaniu

przykrytym   zielononiebieską   tkaniną.   Podłoga   była   z   gładkich,   brązowych,   kamiennych
kafelków,   wszędzie   stały   rośliny   w   ceramicznych   doniczkach.   A   jednak   nad   sobą   miałem

niebieskie niebo i kilka zwisających, dużych gałęzi drzew. Ten dom najwyraźniej nie miał dachu
ani zewnętrznych ścian!

–   Powinieneś   się   teraz   poczuć   lepiej,   ale   musisz   oddychać   –   kobieta   mówiła   biegłą

angielszczyzną.

Patrzyłem na nią jak urzeczony. Wyglądała na Azjatkę, była ubrana w kolorową, haftowaną,

uroczystą tybetańską szatę i miękkie domowe obuwie. Sądząc po głębi jej spojrzenia i rozwagi

w głosie, powinna mieć około czterdziestu lat, ale jej ciało i ruchy nadawały jej o wiele młodszy
wygląd. I choć to ciało było idealnie proporcjonalne i pięknie ukształtowane, to każda jego

część była wyjątkowo duża.

– Musisz oddychać – powtórzyła. – Wiem, że wiesz, jak to robić, bo inaczej nie byłoby cię

tutaj.

W końcu zrozumiałem, o co jej chodzi i zacząłem wdychać piękno wszystkiego, co mnie

otacza i wyobrażać sobie wypełniającą mnie energię.

–   Gdzie   jestem?   –   spytałem   po   chwili.   –   Czy   to   jest   Shambhala?   Uśmiechnęła   się

potwierdzająco i nie mogłem uwierzyć, jak jej twarz jest piękna.

Emanowała z niej lekka poświata.

– Tylko część – powiedziała. – To, co my nazywamy pierścieniami Shambhali.
Dalej na północ są świątynie.

Powiedziała mi, że ma na imię Ani, ja też jej się przedstawiłem.
– Opowiedz, jak się tu dostałeś – poprosiła.

W trochę nieskładny sposób przedstawiłem całą historię, począwszy od rozmowy z Natalie i

Wiłem, wspomniałem o Wtajemniczeniach, opowiedziałem o podróży do Tybetu, o tym, jak

spotkałem Yina i lamę Rigdena i jak usłyszałem o legendach, a w końcu o tym, jak znalazłem
przejście. Wspomniałem jej nawet o tym dziwnym świetle, które czasem widziałem, a które

uważałem za pomoc dakini.

– A czy wiesz, dlaczego tutaj jesteś? – spytała.

Patrzyłem na nią przez chwilę. – Wiem jedynie, że to Wił poprosił mnie, żebym tu przyjechał

i  że  znalezienie   Shambhali   było   dla   wszystkich   bardzo   ważne.   Powiedziano   mi,  że  jest   tu

wiedza, która jest nam koniecznie potrzebna.

Skinęła głową i w zamyśleniu odwróciła wzrok.

–   Gdzie   się   nauczyłaś   tak   wspaniale   mówić   po   angielsku?   –   spytałem.   Znów   poczułem

osłabienie.

Uśmiechnęła się. – Mówimy tu wieloma językami.
– A czy spotkałaś człowieka o nazwisku Wilson James?

– Nie – odparła. – Ale są inne przejścia, które prowadzą do pierścieni. Może gdzieś tam jest.

–   Mówiąc   to,   podeszła   do   doniczek   i   przysunęła   jedną   z   roślin   blisko   mnie.   –   Myślę,  że

powinieneś chwilę   odpocząć.  Staraj się  wchłonąć  trochę  energii  z  tych roślin.  Wprowadź  w
swoje pole intencję, że ich energia cię zasila, a potem uśnij.

– 60 –

background image

Zamknąłem oczy i wykonując jej polecenia, po chwili odpłynąłem w sen. Po jakimś czasie

obudził mnie syczący dźwięk. Kobieta znów stała naprzeciw mnie. Usiadła na brzegu posłania.

– Co to za hałas? – spytałem.
– Dochodzi tu z zewnątrz – odparła.

– Przez szkło?
– To nie jest szkło. To pole siłowe, które wygląda jak szkło, ale nie można go stłuc. W

zewnętrznych kulturach jeszcze go nie wynaleziono.

– Jak to jest zrobione? Elektronicznie?

– Po części, ale musimy w tym procesie uczestniczyć mentalnie. Spojrzałem na krajobraz

otaczający   dom.   Pośród   łagodnych   pagórków   i   zielonych   łąk,  aż  do   płaskiej   części   doliny

widziałem podobne „mieszkadła”, które miały przezroczyste ściany zewnętrzne, tak jak dom
Ani. Ale były też domy zbudowane z drewna w typowym tybetańskim stylu. Wszystkie idealnie

wkomponowane w krajobraz.

– A te domy, o tam, mają inną architekturę?

– Wszystkie są zbudowane za pomocą pola energii – odparła. – My już nie używamy drewna

ani metali. Za pomocą pól tworzymy to, co jest nam potrzebne.

Słuchałem zafascynowany. – A co z całym wewnętrznym wyposażaniem, a woda, prąd?
– Mamy wodę, ale ona powstaje bezpośrednio z pary w powietrzu, a pola zasilają wszystko

inne, czego potrzebujemy.

Patrzyłem na zewnątrz, wciąż nie mogąc uwierzyć. – Opowiedz mi o tym miejscu? Ile osób

tu mieszka?

– Tysiące. Shambhala jest bardzo duża.

Podniosłem się i postawiłem stopę na ziemi, ale natychmiast zakręciło mi się w głowie, świat

przed oczyma zaczął wirować. Ani sięgnęła za posłanie i podała mi czarkę z zupą.

– Wypij, a potem znów wdychaj energię roślin – powiedziała.
Posłuchałem i po chwili poczułem się lepiej. W miarę jak wdychałem powietrze, wszystko

wydało mi się jeszcze wyraźniejsze i piękniejsze niż przedtem, nie wyłączając Ani. Jej twarz
stała   się   jeszcze   jaśniejsza,   jakby   świeciła   od   środka,   dokładnie   tak,   jak   w   przeszłości

widywałem to u Wiła.

– Mój Boże – powiedziałem, rozglądając się wokół.

– Tutaj jest o wiele  łatwiej podnieść swój poziom energii niż w kulturach zewnętrznych –

zauważyła. – Dlatego, że wszyscy dają energię wszystkim i ustawiają pole na wyższy poziom

rozwoju.

Słowa „wyższy poziom rozwoju” powiedziała z naciskiem, jakby miały specjalne znaczenie.

Nie   mogłem   oderwać   oczu   od   otoczenia.   Każda   rzecz   –   od   roślin   w   doniczkach,   poprzez
kamienną podłogę, aż po bujną zieleń na zewnątrz – wszystko wydawało się jaśnieć od środka.

– To po prostu niewiarygodne – wyjąkałem. – Jakbym był w filmie fantastycznonaukowym...
Spojrzała na mnie z powagą. – Większość fantastyki naukowej jest prorocza. To, co widzisz,

to po prostu postęp. Jesteśmy ludźmi takimi jak ty i rozwijamy się w taki sam sposób, w jaki
wy w zewnętrznych kulturach w pewnym momencie będziecie się także rozwijać, jeśli przesta-

niecie sami siebie sabotować.

W tym momencie do pokoju wszedł młody, może czternastoletni chłopiec. Skinął mi głową i

powiedział: – Pema znów cię wzywa.

Ani odwróciła się do niego. – Tak, słyszałam. Czy możesz przynieść moją kurtkę i jeszcze

jedną dla naszego gościa?

Nie mogłem oderwać oczu od chłopca. Jego zachowanie było o wiele bardziej dojrzałe, niż

na to wyglądał, a poza tym wydał mi się znajomy. Kogoś mi przypominał, ale nie pamiętałem
kogo.

– Czy możesz iść z nami? – spytała Ani, przerywając moje spojrzenie. – Może być ważne,

żebyś to zobaczył.

– Gdzie idziemy?
– Do domu sąsiadów. Tylko coś sprawdzimy. Pema myśli, że kilka dni temu poczęła dziecko i

chce, żebym ją obejrzała.

– Jesteś lekarzem?

– Nie mamy tu właściwie lekarzy, bo już nie ma tu chorób, jakie ty znasz. Nauczyliśmy się,

jak   utrzymywać   energię   ponad   poziomem   choroby.   Ja   pomagam   ludziom   w   sprawdzaniu

zdrowia, w rozwijaniu energii i utrzymywaniu tego stanu.

– Dlaczego powiedziałaś, że to może być dla mnie ważne?

– Dlatego, że akurat w tej chwili tu jesteś. – Spojrzała na mnie, jakbym był wyjątkowo tępy.

– Z pewnością rozumiesz proces synchronii...?

Chłopiec   wrócił   i   zostaliśmy   sobie   przedstawieni.   Miał   na   imię   Tashi.   Wręczył   mi   jasną

– 61 –

background image

kurtkę. Wyglądała dokładnie tak jak zwyczajna kurtka, z wyjątkiem szwów. Po prostu w ogóle
nie   miała   szwów.   Tak,   jakby   kawałki   materiału   były   do   siebie   przytknięte.   I   ku   memu

zdziwieniu, choć materiał w dotyku do złudzenia przypominał bawełnę, kurtka prawie nic nie
ważyła.

– Jak one zostały zrobione? – spytałem.
– To też są pola siłowe – powiedziała Ani, po czym ona i Tashi z lekkim świstem wyszli

prosto przez ścianę.

Chciałem   zrobić   to   samo,   ale   odbiłem   się   jak   od   twardego   pleksiglasu.   Chłopiec   się

roześmiał. Z kolejnym świstem Ani wróciła do pokoju. Też się uśmiechała.

– Przepraszam, powinnam ci powiedzieć, co masz robić. Musisz sobie wyobrazić, że pole się

przed tobą otwiera. Po prostu musisz tego chcieć.

Spojrzałem na nią sceptycznie.

– W myślach zobacz, jak się otwiera i zwyczajnie przejdź.
Zrobiłem, jak kazała, i ruszyłem do przodu. I naprawdę zobaczyłem, że pole się

otwiera. Wyglądało to jak zawirowanie, jak drganie ciepłego powietrza, które czasem można

obserwować   nad   rozgrzaną   słońcem   asfaltową   drogą.   Z   takim   samym   świstem   jak   oni

przedostałem   się   na   drugą   stronę.   Ani   wyszła   tuż   za   mną.   Pokręciłem   głową   z
niedowierzaniem. Gdzie ja jestem?

Idąc za Tashim, podążaliśmy krętą ścieżką, która stopniowo schodziła w dół wzgórza. Kiedy

się odwróciłem, zauważyłem,  że  dom Ani jest prawie zupełnie ukryty wśród drzew, a potem

moją uwagę zwróciło coś innego. Obok domu stała kwadratowa, czarna metalowa skrzynka
wielkości dużej walizki.

– Co to jest? – spytałem Ani.
– To nasz zasilacz mocy – powiedziała. – Pomaga nam ogrzewać albo klimatyzować dom i

ustawiać nasze pola.

Byłem zupełnie zbity z tropu. – Co to znaczy,  że  wam pomaga? Szła wciąż przede mną,

schodziliśmy ze zbocza. Teraz zwolniła tak, żebym mógł się z nią zrównać.

– Zasilacz mocy przy domu sam z siebie niczego nie tworzy. On tylko podnosi pole modlitwy,

które już znasz, na wyższy poziom, żebyśmy mogli stwarzać to, co jest nam potrzebne.

Spojrzałem na nią z ukosa.

– Dlaczego wydaje ci się to takie niewiarygodne? – spytała Ani z uśmiechem. – Mówiłam ci,

że to tylko postęp.

– Sam nie wiem – odparłem. – Przez cały czas, kiedy próbowałem odnaleźć Shambhalę,

chyba nie bardzo się zastanawiałem nad tym, jak ona może wyglądać. Myślę, że wyobrażałem

sobie,  że  spotkam grupę wielkich łamów pogrążonych w głębokiej medytacji... A to jest cała
kultura z własną technologią. To fantastyczne...

– To nie technologia jest ważna. Istotne jest to, w jaki sposób używamy technologii, by

pomagała rozwijać nasze umysłowe możliwości.

– Co masz na myśli?
– To wszystko nie jest  aż  tak niesamowite czy obce, jak ci się wydaje. My jedynie odkry-

liśmy lekcje, jakich udzieliła historia. Kiedy przyjrzysz się bliżej historii człowieka, to zobaczysz,
że  teclmologia zawsze  była tylko  prekursorem  tego, co  można uzyskać jedynie  za pomocą

ludzkiego   umysłu.   Tylko   pomyśl.   W   całej   historii   ludzie   tworzyli   technologie,   by   zwiększyć
możliwości swojego działania i żyć wygodniej. Na początku to były tylko garnki, żeby w nich

trzymać jedzenie, czy narzędzia, by nimi kopać ziemię, potem powstały bardziej skompliko-
wane domy i budowle. By te wszystkie rzeczy stworzyć, kopaliśmy minerały i topiliśmy je, by

robić narzędzia, które wcześniej powstały w naszej wyobraźni. Chcieliśmy szybciej podróżować,
więc   wynaleźliśmy   koło,   a   potem   rozmaite   pojazdy.   Chcieliśmy   latać,   więc   zbudowaliśmy

samoloty. Chcieliśmy się szybciej porozumiewać na wielkie odległości, o każdej porze, więc
wynaleźliśmy druty i telegrafy, telefony, radia i telewizję, by widzieć, co się dzieje w innych

miejscach.

Spojrzała na mnie pytająco. – Widzisz już wzór? Ludzie wynaleźli technologię, bo chcieli

dotrzeć   do   różnych   miejsc   i   połączyć   się   z   innymi   ludźmi,   a   w   sercu   wiedzieli,  że  jest   to
osiągalne. Technologia była zawsze jedynie początkiem tego, co potrafimy zrobić sami, o czym

wiedzieliśmy,  że  jest   naszym   prawem.   Prawdziwa   rola   technologii   polega   na   tym,  że  ona
buduje w nas wiarę, że sami potrafimy to wszystko osiągnąć naszą wewnętrzną mocą. Tak więc

już we wczesnej historii Shambhali zaczęliśmy tak rozwijać technologię, by służyła rozwojowi
ludzkiego umysłu. Zrozumieliśmy prawdziwy potencjał naszych pól modlitwy i zaczęliśmy tak

dostosowywać technologię, by wzmacniała te pola. Tu, w pierścieniach, wciąż używamy tych
wzmacniaczy, ale jesteśmy już niemal gotowi do tego, żeby je wyłączyć i posługiwać się tylko

polami modlitwy, by otrzymywać wszystko, czego potrzebujemy, lub co chcemy robić.

– 62 –

background image

Chciałem   zadać   jej   więcej   pytań,   ale   kiedy   wyszliśmy   zza   zakrętu,   po   prawej   stronie

zobaczyłem szeroki strumień. A inny dźwięk – rwącej, spadającej wody – odbijał się echem z

oddali.

– Co to za dźwięk? – spytałem.

– Tam na górze jest wodospad. Czujesz, że powinieneś go zobaczyć? Nie bardzo rozumia-

łem, o co jej chodzi.

– To znaczy, czy mam taką intuicję? – spytałem.
– Oczywiście, że tak – odparła z uśmiechem. – My żyjemy według intuicji. Taslii zatrzymał

się i spoglądał na nas. Ani zwróciła się do niego: – Czy możesz pójść przodem i powiedzieć
Pemie, że zaraz będziemy?

Uśmiechnął się i szybko pobiegł przed siebie.
My wdrapaliśmy się na skaliste zbocze po prawej, zbliżając się do strumienia. Przeszliśmy

między gęstymi krzewami i drzewami,  aż  znaleźliśmy się na samym skraju wody. Strumień
miał około dwudziestu pięciu stóp szerokości i rwący nurt. Przez gałęzie widziałem, jak w oddali

woda znika za skalnym progiem. Ani skinęła, bym szedł za nią. Szliśmy wzdłuż strumienia,
minęliśmy kilka większych skał, aż znaleźliśmy się dokładnie nad wodospadem. Woda spadała

pięćdziesiąt stóp w dół do dużego jeziora.

Jakiś ruch przyciągnął mój wzrok, więc podszedłem na sam skraj wodospadu i spojrzałem w

dół. Ku memu zdziwieniu przez bryzgi wody i mgiełkę unoszącą się nad jeziorem, na jego
drugim   brzegu   zobaczyłem   dwoje   idących   ku   sobie   ludzi.   Oboje   otoczeni   byli   miękkim,

różowobiałym   światłem.   I   choć   to   światło   nie   było   zbyt   jasne,   to   było   nieprawdopodobnie
gęste, zwłaszcza wokół ich ramion i bioder. Wytężyłem wzrok, by dokładniej zobaczyć sylwetki

obojga, i wtedy zdałem sobie sprawę, że są nadzy.

– A więc po to mnie tu sprowadziłeś? Żebym to zobaczyła? – spytała rozbawiona Ani.

Aleja   nie   mogłem   oderwać   oczu   od   tego,   co   się   działo.   Wiedziałem,  że  obserwuję   pola

energetyczne mężczyzny i kobiety. Kiedy zbliżyli się do siebie, ich pola się zlały, a oni się objęli.

  w   końcu   zobaczyłem   formujące   się   bardzo,   bardzo   powoli   trzecie   światło,   w   połowie
wysokości ciała kobiety. Po kilku minutach rozłączyli się, a kobieta położyła dłoń na swoim

brzuchu. Maleńkie światełko stawało się coraz jaśniejsze, a oni znów się objęli i teraz chyba
rozmawiali,   ale   nic   nie   słyszałem   przez   huk   wodospadu.   I   nagle   obie   postacie   po   prostu

zniknęły.

– Kto to był? – spytałem.

– Nie rozpoznałam ich – powiedziała Ani. – Ale pewnie gdzieś tu mieszkają.
– To... to wyglądało, jakby poczęli dziecko. Myślisz, że tego chcieli?

Ani zachichotała. – Nie jesteś w zewnętrznych kulturach. Oczywiście, że chcieli począć. Na

tych poziomach energii i intuicji sprowadzanie duszy na Ziemię to bardzo świadomy i rozważny

proces.

– Ale w jaki sposób tak po prostu zniknęli?

–   Przybyli   tu,   projektując   się   mentalnie   przez   pole   podróży.   Urządzenie   wzmacniające

pozwala nam to robić. Odkryliśmy,  że  to samo pole elektromagnetyczne, które na przykład

przesyła   obraz   telewizyjny,   może   być   użyte,   by   połączyć   przestrzeń   jakiegoś   oddalonego
miejsca z przestrzenią, w której jesteśmy. Kiedy to robimy, możemy zobaczyć każde miejsce,

które chcemy, albo wejść do niego, używając wzmocnionego pola modlitwy. W zewnętrznych
kulturach naukowcy, którzy wymyślili teorię tuneli czasoprzestrzennych, pracują tak naprawdę

nad takim rozwiązaniem, tylko nie są jeszcze w pełni świadomi, do czego ich odkrycie może
prowadzić.

Słuchałem jej w napięciu, starając się ogarnąć wszystkie te informacje.
– Wydajesz się przytłoczony – powiedziała Ani. Potaknąłem i zdobyłem się na uśmiech.

– Chodź, zaprowadzę cię do Pemy.
Dom, do którego przyszliśmy, był taki jak dom Ani, z tą różnicą,  że  przylegał do zbocza

wzgórza i był inaczej umeblowany. Na zewnątrz  zauważyłem identyczną „czarną skrzynkę”.
Weszliśmy przez pole siłowe, jak przedtem. Czekał na nas Tashi i kobieta, która przedstawiła

mi się jako Pema.

Pema była jeszcze wyższa od Ani i szczuplejsza. Miała kruczoczarne, długie włosy. Ubrana

była w długą, białą suknię. Uśmiechała się, ale wyczułem, że coś jest nie tak. Poprosiła Ani o
rozmowę na osobności i obie zniknęły w innym pokoju. Ja i Tashi zostaliśmy w salonie. Już

miałem go zapytać, jaki Pema ma problem, gdy w powietrzu tuż za sobą poczułem jakby prąd
elektryczny.  Odwróciłem  się  i  zobaczyłem  drgające   powietrze   jak  przy przechodzeniu  przez

„ściany”,   tyle  że  tym   razem   pole   otworzyło   się   na   środku   pokoju!   Zamrugałem,   chcąc
zrozumieć, co się dzieje. Przez ten otwór, zupełnie jak przez okno, zobaczyłem zieloną łąkę. Po

chwili przez tę „furtkę” do pokoju wszedł mężczyzna.

– 63 –

background image

Tashi wstał i przedstawił nas sobie. Mężczyzna miał na imię Dorjee. Uprzejmie skinął mi

głową i spytał, gdzie jest Pema. Tashi wskazał w stronę sypialni.

– Co to było? – spytałem Tashiego, kiedy Dorjee wyszedł. Patrzył na mnie z uśmiecham. –

Mąż Pemy przybył ze swojej farmy. Czy w zewnętrznych kulturach nie potraficie tego?

Opowiedziałem mu pokrótce o mitach, przekazach i historiach o joginach, którzy potrafią się

przenosić   w   odległe   miejsca.   –   Osobiście   nigdy   czegoś   takiego   nie   widziałem   –   dodałem,

starając się przyjść do siebie po szoku. – Jak to się dokładnie robi?

–  Wizualizujemy  miejsce,  do  którego  chcemy  się  przenieść, a wzmacniacz  pomaga nam

stworzyć   okno,   przejście   do   tego   miejsca.   Tworzy   też   przejście   powrotne   w   odwrotnym
kierunku. Dlatego widzieliśmy, gdzie on jest, zanim się jeszcze pojawił.

– Wzmacniacz to ta czarna skrzynka na zewnątrz, tak?
– Zgadza się.

– I wy wszyscy potraficie to robić?
– Tak. A naszym przeznaczeniem jest, by robić to bez wzmacniacza. Zamilkł i przyglądał mi

się przez chwilę, po czym spytał: – Czy możesz mi opowiedzieć o kulturze, z której przyby-
wasz, tej w zewnętrznym świecie?

Zanim   zdążyłem   otworzyć   usta,   z   pokoju   obok   usłyszeliśmy   głos,   który   stwierdził:   –   To

znowu się wydarzyło.

Tashi i ja spojrzeliśmy na siebie.
Po kilku minutach Ani wyprowadziła Pemę i jej męża z sypialni. Wszyscy usiedli w salonie

razem z nami.

–   Byłam   pewna,  że  jestem   w   ciąży  –   powiedziała   Pema.   –   Widziałam   przecież   energię,

natychmiast   ją   poczułam,   a   potem,   po   kilku   minutach,   zniknęła.   To   musi   być   przez   tę
przemianę.

Tashi wpatrywał się w nią w skupieniu, widocznie zafascynowany tym, co ona mówi.
– Jak myślisz, co się stało? – spytałem.

– Intuicja nam mówi – powiedziała Ani –  że  to jakiś rodzaj równoległej ciąży i  że  dziecko

odeszło gdzie indziej.

Dorjee i Pema patrzyli na siebie przez długą chwilę.
– Znowu spróbujemy – powiedział Dorjee. – To niemal nigdy nie zdarza się dwukrotnie w

jednej rodzinie.

– Musimy już iść – powiedziała Ani, wstając i obejmując kolejno każde z nich. Tashi i ja

wyszliśmy za nią przez pole siłowe.

Wciąż byłem przytłoczony nowymi wrażeniami. W pewnym sensie tutejsza kultura wydawała

się   zwyczajna;   pod   innymi   względami   –   zupełnie   fantastyczna,   nierealna.   Starałem   się   to
wszystko uporządkować w myślach, kiedy Ani prowadziła nas na piękny skalny taras położony

jakieś dwanaście jardów dalej. Widać było z niego całą zieloną dolinę.

–   Jak   to   możliwe,  że  w   tym   miejscu   Tybetu   jest   tak   ogromny   obszar   z   umiarkowaną

temperaturą? – wyrwało mi się.

Ani znów się uśmiechnęła. – Kontrolujemy temperaturę za pomocą naszych pól. Dla ludzi,

którzy nie mają wystarczająco wysokiej energii, jesteśmy niewidzialni, tak jak cała Shambhala.
Choć legendy mówią, że to się zacznie zmieniać, kiedy będzie się zbliżała przemiana.

Byłem zaszokowany.
– Wy znacie legendy? – spytałem.

Ani  potaknęła.  –   Oczywiście.  To  przede  wszystkim  w Shambhali  są  przechowywane,  tak

zresztą   jak   wiele   innych   historycznych   przepowiedni.   My   pomagamy   w   przedostaniu   się

duchowej informacji do zewnętrznych kultur. Wiedzieliśmy też, że to tylko kwestia czasu, zanim
zaczniecie nas odnajdywać.

– Masz na myśli mnie? – spytałem.
– Nie, każdego, kto przychodzi z zewnętrznych kultur. Wiedzieliśmy, że w miarę, jak rośnie

ogólny poziom waszej energii i świadomości, zaczniecie traktować Shambhalę poważnie, jako
coś realnego, i wtedy niektórzy z was będą w stanie tu przyjść. Tak mówią legendy.  Że  w

czasie przemiany, czy też

„przesunięcia”   Shambhali   nadejdą   ludzie   z   zewnętrznych   kultur.   I   nie   tylko   pojedynczy

adepci ze Wschodu, którzy od wieków nas odnajdywali, ale także ludzie z Zachodu, którzy
otrzymają pomoc, by się tu dostać.

– Mówisz, że legendy przepowiadają przemianę, przesunięcie. Co to oznacza?
– Legendy podają że kiedy zewnętrzne kultury zaczną pojmować wszystkie kroki rozwijania

pola modlitwy, nauczą się, jak się łączyć z boską energią, napełniać się nią z miłością, jak
ustawiać swoje pola, by sprowadzały proces synchronii i podnosić energię innych ludzi, i jak

kotwiczyć swoje pole poprzez filozofię „oderwania” od doczesnych lęków. Wtedy wszystko inne,

– 64 –

background image

co robimy tu, w Shambhali, stanie się powszechnie znane.

– Czy mówisz o pozostałej części Czwartego Rozwinięcia?

Spojrzała na mnie uważnie. – Oczywiście. W końcu po to właśnie tu przyszedłeś, prawda?
– Czy możesz mi powiedzieć, co to jest?

Potrząsnęła głową. – Musisz tę wiedzę zdobywać krok po kroku. Najpierw musisz w pełni

zdać sobie sprawę z tego, dokąd podąża ludzkość. Ale pojąć nie intelektualnie, lecz zobaczyć to

i odczuć. Bo Shambhala to model tej przyszłości.

Słuchałem, kiwając głową.

– Już czas, aby świat się dowiedział, do czego są zdolne istoty ludzkie, w jakim kierunku

podąża ewolucja. I kiedy już w pełni to zrozumiesz, będziesz mógł jeszcze mocniej rozwinąć

swoje pole, staniesz się jeszcze silniejszy. – Po chwili dodała: – Musisz jednak pamiętać, że ja
też nie mam pełnej informacji o Czwartym Rozwinięciu. Będę mogła przeprowadzić cię przez

kilka następnych kroków, ale jest jeszcze wiedza dostępna tylko tym, którzy są w świątyniach.

– Czym są te świątynie? – spytałem.

– Są sercem Shambhali. Mistycznym miejscem, które sobie wyobrażałeś. To tam dokonuje

się prawdziwa praca Shambhali.

– Gdzie one są?
Wskazała na północ, ku drugiej stronie doliny, na dziwną, okrągłą grupę gór widocznych w

oddali.

– Tam, za tymi szczytami – powiedziała.

Kiedy rozmawialiśmy, Tashi milczał, słuchał uważnie każdego naszego słowa. Ani spojrzała

na niego i zmierzwiła mu dłonią włosy.

– Zgodnie z moją intuicją Tashi powinien już być powołany do świątyń... ale zdaje się,  że

jego bardziej interesuje życie w twoim świecie.

Obudziłem się  nagle  cały spocony. Śniło   mi  się,  że  idę  przez świątynie z Tashim i  kimś

jeszcze. Że jestem na skraju zrozumienia całego Czwartego Rozwinięcia. Idziemy przez labirynt

kamiennych budowli,  w  większości  koloru piaskowego  brązu,  ale  w oddali  widzę  świątynię,
która ma odcień jakby niebieskawy. Przed nią stoi ktoś ubrany w oficjalny, uroczysty strój

tybetański.   Wtedy   zaczynam   uciekać   przed   tym   wysokim   chińskim   oficerem,   który   mnie
przesłuchiwał. On ściga mnie przez labirynt świątyń, które są niszczone, zmieniają się w gruzy.

Nienawidzę go za to, co robi.

Usiadłem i starałem się skupić myśli. Ledwo pamiętałem, jak wróciliśmy do domu Ani. Teraz

byłem w jednej z jej sypialni. Był ranek. Naprzeciw łóżka siedział Tashi i patrzył na mnie w
skupieniu.

Wziąłem głęboki oddech i starałem się uspokoić.
– Co się stało? – spytał Tashi.

– Tylko przerażający sen.
– Czy opowiesz mi o zewnętrznych kulturach?

– A nie możesz tam po prostu przejść przez to okno, tunel czasoprzestrzenny czy jak wy to

nazywacie?

Potrząsnął głową. – Nie, to niemożliwe, nawet w świątyniach. Moja babcia miała intuicję, że

to   będzie   kiedyś   możliwe,   ale   na   razie   to   się   nikomu   nie   udało   ze   względu   na   różnice   w

poziomie energii. Ci w świątyniach potrafią widzieć to, co się dzieje w zewnętrznych kulturach,
ale to wszystko.

– Twoja mama chyba wiele wie o zewnętrznym świecie?
–   Nasze   informacje   pochodzą   od   tych,   którzy   przebywają   w   świątyniach.   Oni   często   tu

wracają, zwłaszcza kiedy czują, że ktoś jest gotów, by się do nich

przyłączyć.

– Przyłączyć?
– Prawie każdy tutaj ma nadzieję, że uda mu się zdobyć miejsce w świątyniach. To najwięk-

szy zaszczyt, a także możliwość, by wpływać na kultury zewnętrzne.

Kiedy Tashi mówił, jego głos i dojrzałość przypominała kogoś co najmniej trzydziestolet-

niego. Mimo  że  był wysoki, dziwne było tego wszystkiego słuchać, bo miał twarz czternasto-
latka.

– A ty? – spytałem. – Ty też chcesz się znaleźć w świątyniach? Uśmiechnął się i rzucił okiem

w stronę drugiego pokoju, jakby nie chciał, by matka go słyszała. – Nie. Wciąż myślę o tym, by

jakoś dostać się do zewnętrznych kultur. Czy mi o nich opowiesz?

Przez  pół godziny  opowiedziałem  mu tyle,  ile  zdołałem  o tym, jak w tej  chwili  wygląda

świat: jak żyje większość ludzi, co zwykle jedzą, o walce, by wprowadzić demokrację na całym
świecie,   o   korumpującym   wpływie,   jaki   pieniądze   mają   na   rządy,   o   problemach   z

zanieczyszczeniem środowiska. Tashi nie był ani zawiedziony, ani przerażony, wręcz przeciwnie,

– 65 –

background image

chłonął to wszystko z entuzjazmem.

Ani wyczuła zapewne, że toczy się tu jakaś ważna rozmowa, weszła do sypialni i zatrzymała

się. Żadne z nas nie powiedziało słowa, opadłem z powrotem na poduszki. Spojrzała na mnie z
troską.

– Trzeba ci podwyższyć energię – stwierdziła. – Chodź ze mną.
Ubrałem się, poszedłem do salonu, gdzie na mnie czekała i razem wyszliśmy na tyły domu.

Rosły tu wielkie drzewa oddalone od siebie o trzydzieści stóp. Między nimi była gęsta trawa i
tuziny jakichś roślin, które wyglądały jak ogromne szparagi. Ani poradziła, żebym rozruszał

ciało, więc spróbowałem ćwiczeń, które wykonywałem z Yinem.

– A teraz usiądź tutaj – powiedziała, kiedy skończyłem. – i podnieś swoją energię.

Usiadła   przy   mnie,   a  ja   zacząłem   głęboko   oddychać   i   skupiać   się   na   otaczającym   mnie

pięknie. Wizualizowałem, jak wypełnia mnie energia. Wlcrótce kształty i kolory stały się o wiele

wyraźniejsze.

Spojrzałem na Ani i dostrzegłem na jej twarzy wyraz głębokiej mądrości.

– Teraz jest lepiej – powiedziała. – Wczoraj, kiedy odwiedzaliśmy Pemę, jeszcze nie całkiem

byłeś tu z nami. Pamiętasz w ogóle, co się działo?

– Pewnie – odparłem. – Chyba większość...
– A pamiętasz, co się stało, kiedy Pema myślała, że zaszła w ciążę?

– Tak.
– W jednej chwili wydawało się, że dziecko już jest, a potem zniknęło.

– Jak myślisz, co się stało? – spytałem.
– Nikt tak naprawdę nie wie. Te zniknięcia zdarzają się już od bardzo dawna. Właściwie to

się zaczęło ode mnie, czternaście lat temu. W tym czasie byłam pewna,  że jestem w ciąży z
bliźniakami,   dziewczynką   i   chłopcem.   A   potem   w   jednej   chwili   jedno   z   dzieci   zniknęło.

Urodziłam Tashiego, ale do dziś mam uczucie, że to drugie gdzieś żyje... Od tamtej pory wielu
parom przydarza się dokładnie to samo. Są absolutnie pewni, że poczęli, a potem stwierdzają,

że łono jest puste. Wszyscy potem szczęśliwie mają inne dzieci, ale nigdy nie zapominają, co
się stało. To zjawisko powtarza się regularnie w całej Shambhali od czternastu lat. – Przerwała

na chwilę, potem mówiła dalej:

– To ma coś wspólnego z przemianą, a może nawet z twoją obecnością tutaj. Odwróciłem

wzrok. – Nic o tym nie wiem.

– A nie masz żadnej intuicji?

Myślałem przez chwilę i wtedy przypomniał mi się  dzisiejszy sen. Już  miałem jej o nim

powiedzieć, ale sam nie wiedziałem, co oznaczał, więc zdecydowałem się jednak nic nie mówić.

– Nie, raczej nie mam żadnych intuicji – powiedziałem.
– Tylko bardzo wiele pytań. Skinęła głową i czekała.

– Jak funkcjonuje wasza gospodarka? Co ludzie robią ze swoim czasem?
– Jesteśmy już na poziomie, na którym nie musimy używać pieniędzy – tłumaczyła Ani. –

Poza tym nie budujemy ani niczego nie wytwarzamy jak w zewnętrznych kulturach. Dziesiątki
tysięcy lat temu przybyliśmy z cywilizacji, które musiały wytwarzać rzeczy potrzebne do życia,

tak jak teraz  wy. Ale  jak  już mówiłam, stopniowo  zrozumieliśmy,  że  prawdziwym  przezna-
czeniem technologii jest takie jej wykorzystanie, by rozwijała nasze możliwości umysłowe i

duchowe.

Dotknąłem delikatnego rękawa mojej kurtki. – To znaczy,  że  wszystko, co macie, jest w

gruncie rzeczy polem siłowym?

– Dokładnie tak.

– A co sprawia, że to się nie... rozlatuje.
–   Raz   stworzone   pola   trwają   tak   długo,  aż  energia   nie   zostanie   zaburzona   przez   jakiś

negatywny wpływ.

– A jedzenie?

–   Jedzenie   można   otrzymywać   dokładnie   tak   samo,   ale   stwierdziliśmy,  że  najlepiej   jest

samemu uprawiać rośliny w naturalny sposób. Jadalne rośliny odpowiadają na naszą energię, a

potem zwracają ją nam z powrotem. Oczywiście, by utrzymać życiowe wibracje, nie musimy
dużo jeść. Większość tych, którzy są w świątyniach, w ogóle nie je.

– A co z zasilaniem? Skąd czerpią moc wasze wzmacniacze?
–   Energia   jest   wszędzie.   Dawno   temu   wymyśliliśmy   urządzenie   działające   na   zasadzie

procesu,   który   ty   mógłbyś   nazwać   zimną   fuzją.   Ono   dało   nieograniczoną   energię   naszej
cywilizacji, uwolniło nas też od zatruwania środowiska, poza tym umożliwiło zautomatyzowanie

produkcji   wszystkich   dóbr.   I   stopniowo   cały   nasz   czas   zaczęliśmy   poświęcać   rozwojowi
duchowemu, percepcji synchronii, odkrywaniu nowych prawd naszego istnienia i przekazywa-

niu tych informacji innym.

– 66 –

background image

Kiedy  to   mówiła,  zdałem  sobie  sprawę,  że  opisuje   przyszłość   ludzkości,   o   jakiej   mówiło

Dziewiąte i Dziesiąte Wtajemniczenie.

–   W   miarę,   jak   rozwijaliśmy   się   duchowo,   tutaj,   w   Shambhali   –   ciągnęła   dalej   Ani   –

zaczęliśmy   rozumieć,  że  celem   ludzkości   jest   stworzenie   kultury,   która   jest   duchowa   we

wszystkich   aspektach.  Wtedy   też   pojęliśmy,  że  mamy   w  sobie   moc,  która  pomoże   nam   w
wykonywaniu   wszystkiego.   Nauczyliśmy   się   Rozwinięć   Energii   i   użyliśmy   ich,   by   jeszcze

bardziej udoskonalić technologię, tak by wspomagała naszą twórczą moc. W tej chwili żyjemy
wśród   natury,   a   jedyną   technologią,   jaka   jeszcze   pozostała,   są   te   wzmacniacze,   które

pomagają nam w mentalnym tworzeniu wszystkiego, co jest nam potrzebne.

– Czy cała ta ewolucja odbywała się właśnie tutaj, w tym miejscu? – spytałem.

–   Ależ   skąd,   wcale   nie.   Shambhala   przenosiła   się   wiele   razy.   To   stwierdzenie   mnie

zaszokowało. Chciałem wiedzieć więcej.

– A więc – mówiła Ani – nasze legendy są bardzo stare i pochodzą z wielu źródeł. Wszystkie

mity o Atlantydzie czy hinduskie legendy o Meru wywodzą się z cywilizacji, które naprawdę

istniały w przeszłości, kiedy następowała również wczesna ewolucja Shambhali. Najtrudniej-
szym krokiem był moment rozwinięcia naszej technologii, bo żeby w pełni używać technologii

jedynie w celu duchowego rozwoju, każdy musiał dojść do takiego punktu, w którym duchowe
poznanie jest dla niego ważniejsze od pieniędzy i kontroli nad innymi. To zabiera trochę czasu,

bo ludzie, którzy wciąż zamknięci są w swoim lęku i myślą, że osobiście muszą manipulować
rozwojem ludzkości, bardzo często pragną używać zdobyczy techniki w negatywny sposób, by

uzyskać   kontrolę   nad   innymi.   W   wielu   wczesnych   cywilizacjach   kilku   takich   „kontrolerów”
starało się wykorzystać maszyny wzmacniające energię po to, by śledzić i kontrolować myśli

innych ludzi. Często takie próby kończyły się wojnami i masową zagładą, i ludzkość musiała
zaczynać wszystko od początku. Zewnętrzne kultury stoją przed tym problemem właśnie teraz.

Są tacy, którzy chcą kontrolować wszystkich przy użyciu kamer, satelitów, implantów elektro-
nicznych i skanerów fal mózgowych.

– Czy cokolwiek zostało po tych cywilizacjach, o których mówisz? Dlaczego nie odnaleziono

żadnych śladów?

–   Zostały   pogrzebane   przez   ruchy   płyt   tektonicznych   i   lodowce.   A   poza   tym,   kiedy

cywilizacja dochodzi do punktu, w którym dobra materialne są tworzone mentataie, to jeśli coś

pójdzie nie tak i fala negatywnych myśli obniży energię, wszystkie te dobra po prostu znikają.

Wziąłem  oddech i wzruszyłem  ramionami. Wszystko, co  mówiła,  miało  sens, ale  równo-

cześnie było trudne do uwierzenia. Co innego hipotetycznie myśleć o ludzkiej cywilizacji, która
rozwija się w duchową kulturę, a co innego znaleźć się nagle w kulturze, która już ten poziom

osiągnęła!

Ani przysunęła się bliżej mnie. – Pamiętaj proszę,  że  to, do czego doszliśmy, to naturalna

kolej rzeczy, kolejny etap ewolucji. Wyprzedzamy was, to prawda, ale dzięki temu, do czego
my już doszliśmy, wam w zewnętrznych kulturach będzie o wiele łatwiej.

Przerwała, a mnie udało się uśmiechnąć.
– Twoja energia ma się teraz o wiele lepiej – powiedziała.

– Chyba nigdy w życiu nie czułem się tak przytomnie. Potaknęła. – Tak, jak ci mówiłam, to

poziom energii, który utrzymują wszyscy w Shambhali. On jest zaraźliwy. Jest tu tak wielu

ludzi, którzy wiedzą, w jaki sposób podnosić swoją energię i wysyłać ją innym,  że  daje to
zwielokrotniony   efekt,   gdzie   każdy   pobiera   pole   modlitwy   od   innych   i   wysyła   je   dalej.

Rozumiesz,   jak   ono   wtedy   rośnie?   Wszystkie   oczekiwania   i   pragnienia   każdego   człowieka
należącego do tej kultury płyną razem i tworzą jedno ogromne pole modlitwy. Ogólny poziom,

jaki osiągają poszczególne kultury, jest prawie wyłącznie zależny od tego, w jakim stopniu
członkowie tej kultury świadomi są po pierwsze, istnienia pól modlitwy, a po drugie, jak dalece

potrafią je rozwijać. Kiedy rozwinięcia są praktykowane, poziom energii wydatnie się

podnosi. Gdyby wszyscy w zewnętrznych kulturach wiedzieli, jak budować w sobie energię i

wysyłać ją na świat, gdyby rozwinięcia energii potraktowali jako rzecz najważniejszą, mogliby
osiągnąć poziom, jaki mamy tu, w Shambhali, o tak! – mówiąc to, pstryknęła palcami. Po

chwili dodała: – Nad tym właśnie pracujemy w świątyniach. Używamy naszych pól modlitwy, by
podnieść poziom świadomości w kulturach zewnętrznych. Robimy to już od tysięcy lat.

Uważnie   słuchałem   jej   słów,   po   czym   poprosiłem:   –   Powiedz   mi   wszystko,   co   wiesz   o

Czwartym Rozwinięciu.

Zamilkła na dłuższą chwilę, przypatrując mi się bardzo uważnie.
– Wiesz, że musisz postępować krok po kroku – odparła w końcu. – Otrzymałeś pomoc, ale

żeby się tu dostać, musiałeś znać trzy pierwsze rozwinięcia i część czwartego. Teraz powinieneś
się zatrzymać, by w pełni pojąć, jak dokładnie te rozwinięcia działają. Kiedy jedno z rozwinięć

jest opanowane, energia takiej osoby sięga dalej i staje się silniejsza. Dzieje się tak dlatego, że

– 67 –

background image

kiedy wysyłasz energię w świat, by sprowadzić synchroniczne doświadczenia, a także podnieść
poziom innych ludzi, i kiedy kotwiczysz tę energię wiarą i oderwaniem od lęku, to pozwalasz,

by wypełniał się boski plan, a im bardziej potrafisz myśleć i działać w harmonii z tym planem,
tym większa staje się twoja siła. Rozumiesz? To jak wbudowany system bezpieczeństwa, jak

już  bez  wątpienia zauważyłeś. Bóg nie  da ci mocy, jeśli nie jesteś w zgodzie  z intencjami
wszechświata.

Dotknęła mojego ramienia. – Tak więc teraz powinieneś przede wszystkim wyjaśnić sobie,

zrozumieć,   w   jakim   kierunku   ma   podążać   ludzkość,   w   jaki   sposób   musi   się   rozwinąć   cała

ludzka kultura. Już czas, by to nastąpiło. To dlatego ty i inni w końcu widzicie i rozumiecie
Shambhalę. To następny krok Czwartego Rozwinięcia: prawdziwe zrozumienie przeznaczenia

ludzkości.   Już   wiesz,   jak   opanowaliśmy   technologię   i   sprawiliśmy,  że  służy   naszemu
wewnętrznemu rozwojowi duchowemu. To doświadczenie dalej rozwija twoją energię, bo teraz

ty też już możesz ustawić swoje pole modlitwy na takie oczekiwanie. Ważne, byś rozumiał, jak
to działa. Wiesz już, jak wysyłać swoje pole energetyczne przed siebie, na zewnątrz, wiesz, jak

je ustawić, by podwyższyć energię i synchronię u siebie  i innych. Rozwiniesz swoje pole o
kolejny stopień, jeśli będziesz wizualizował nie tylko to,  że  podwyższasz energię innych, by

mieli dostęp do wyższych intuicji, ale jeśli zrobisz to z przekonaniem, do czego te wszystkie
intuicje, twoje i ich, mają ostatecznie prowadzić, a mianowicie do idealnej duchowej kultury,

takiej, jaką poznałeś w Shambhali. Kiedy to zrobisz, pomożesz innym odnaleźć role, jakie mają
do odegrania w tej ewolucji.

Skinąłem głową, niecierpliwie oczekując dalszych informacji.
– Nie spiesz się – ostrzegła Ani. – Jeszcze nie widziałeś wszystkiego, nie poznałeś do końca

naszego życia tutaj. Nie tylko opanowaliśmy technologię, ale przede wszystkim przebudowa-
liśmy   cały   nasz   świat   w   ten   sposób,   by   skupić   się   całkowicie   na   duchowej   ewolucji...   na

tajemnicach istnienia... na samym procesie życia.

– 68 –

background image

Proces życiowy

Tuż za domem Ani i Tasłiiego skręciłem w lewą odnogę ścieżki, która prowadziła niemal milę

pod górę między drzewami i skałami. Ani nagle urwała naszą rozmowę, mówiąc, że musi zrobić
pewne przygotowania, o których opowie mi później. Zdecydowałem się więc iść na samotny

spacer.

Kiedy patrzyłem na zielone liście, w głowie kłębiły mi się setki pytań. Ani powiedziała,  że

muszę zrozumieć, jak Shambliala stworzyła kulturę skupioną na procesie życia. Co to znaczy?

Kiedy głowiłem się nad tym pytaniem, zobaczyłem idącego w moim kierunku mężczyznę.

Był   starszy,   mógł   mieć   około   pięćdziesiątki,   szedł   szybkim,   sprężystym   krokiem.   Kiedy   się
zbliżył, jego oczy spoczęły na mnie przez chwilę, a potem minął mnie bez słowa. Kątem oka

dostrzegłem,  że  raz się odwrócił i na mnie popatrzył. Poszedłem jeszcze trochę dalej, zły na
siebie, że się nie zatrzymałem i nie porozmawiałem z nim. W końcu zawróciłem i skierowałem

się w jego stronę, mając nadzieję,  że  go dogonię. Zobaczyłem tylko, jak znika za kolejnym
zakrętem. Kiedy znalazłem się na tym zakręcie, jego już nie było. Byłem zawiedziony, więc

wróciłem do domu i więcej o tym nie myślałem.

Ani powitała mnie „w drzwiach”, wręczając parę dżinsów i koszulę.

– Będzie ci to potrzebne – powiedziała.
– Niech zgadnę... użyłaś swojego pola, by to zrobić?

Skinęła głową. – Zaczynasz nas rozumieć. Usiadłem na krześle i spojrzałem na nią. Wcale

nie czułem, żebym cokolwiek rozumiał.

– Przybył ojciec Tasłiiego – powiedziała.
– Gdzie jest?

– W pokoju, z synem – wskazała w kierunku sypialni.
– Skąd przybył?

– Był przez jakiś czas w świątyniach.
 podskoczyłem na krześle. – Czy on dopiero co tu wszedł?

– Tak, chwilę przed tobą.
– To chyba minąłem się właśnie z nim na ścieżce za domem. Ani potaknęła. – Myślę, że jest

tu, żeby nas przygotować.

– Na co?

– Na przemianę. On uważa, że zbliża się chwila, gdy Shambhala się przemieści.
Już miałem jej zadać kolejne pytanie, gdy zauważyłem, że patrzy gdzieś w dal i jest głęboko

pogrążona w myślach.

– A więc widziałeś ojca Tashiego na ścieżce? – spytała po chwili. Potwierdziłem.

– W takim razie wiadomość, jaką przynosi, musi być ważna także dla ciebie. Musimy być

nadzwyczaj świadomi całego procesu, który tu zachodzi.

Patrzyła na mnie wyczekująco.
– Skoro mówisz o procesie... wcześniej wspomniałaś proces życiowy – powiedziałem. – Czy

możesz mi wyjaśnić, co dokładnie mieszkańcy Shambhali przez to rozumieją?

– Spójrzmy na cały obraz tego, w jaki sposób społeczność może się rozwijać, kiedy już

zacznie   podnosić   poziom   swej   energii.   Pierwsze,   co   nastąpi,   to   ludzie,   którzy   tworzą
technologie,   zaczną   tworzyć   ją   coraz   lepszą,   bardziej   wydajną   i   zautomatyzowaną.   W   ten

sposób dobra materialne, jakich potrzebuje ta społeczność, będą w coraz większym stopniu
tworzone przez maszyny, przez roboty. To już się dzieje niemal w każdej dziedzinie przemysłu

w kulturach zewnętrznych i jest to rozwój pozytywny, mimo że jest wyjątkowo niebezpieczny.
Może bowiem umieścić zbyt wielką siłę i wpływy w rękach kilku jednostek lub korporacji, chyba

że  się   go   zdecentralizuje.   Poza   tym   powoduje   utratę   miejsc   pracy   i   wiele   osób   musi   się
przystosować i znaleźć inne sposoby zarabiania na życie. Jednak te zagrożenia łagodzi fakt, że

kiedy   produkcja   dóbr   zostaje   zautomatyzowana,   cała   gospodarka   zaczyna   się   zmieniać   w
kierunku usług i dostarczania informacji, a to,  że  ludzie otrzymują właściwą informację we

właściwym czasie, sprawia, że z konieczności stają się bardziej wyczuleni na intuicje, bardziej
czujni i skupieni na percepcji synchronii. W miarę, jak rośnie duchowa wiedza, a ludzie stają

się bardziej świadomi swych twórczych mocy, które  mogą osiągnąć dzięki polom modlitwy,
technologia rozwija się o kolejny krok. To moment, kiedy w waszym świecie zostaną odkryte

wzmacniacze   fal   myślowych,   tak   by   ludzie   mentalnie   mogli   tworzyć   wszystko,   czego

– 69 –

background image

potrzebują. Kiedy to się stanie, cywilizacja będzie mogła się skupić wyłącznie na sprawach
duchowych,   na   tym,   co   my   nazywamy   procesem   życiowym.   W   Shambhali   znajdujemy   się

właśnie w tym punkcie i do niego dąży cała ludzka kultura. Całe nasze społeczeństwo jest
świadome szerszej rzeczywistości ducha. W pewnym momencie każda kultura musi zrozumieć,

że  jesteśmy bytami  duchowymi i  że  nasze  ciała to  jedynie  atomy wibrujące  w specyficzny
sposób, a poziom tych wibracji można podwyższyć w miarę, jak rośnie nasze połączenie z

boską energią i moc modlitwy. My w Shambhali w pełni pojmujemy ten fakt, rozumiemy też, że
przyszliśmy tutaj z czysto duchowego wymiaru po to, by czegoś dokonać. Przyszliśmy tu z

misją, by cały świat doprowadzić do pełnej duchowej świadomości, pokolenie po pokoleniu, i że
musimy to czynić na tyle świadomie, jak tylko potrafimy. To dlatego w pełni uczestniczymy w

procesie życiowym od samego jego początku, a tak naprawdę, jeszcze przed narodzinami.

Spojrzała na mnie, by sprawdzić, czy rozumiem, a potem mówiła dalej.

–   Zawsze   istnieje   intuicyjny   związek   pomiędzy   matką,   ojcem  a  jeszcze   nie   narodzonym

dzieckiem.

– Jaki związek? – spytałem.
– Tutaj każdy wie, że dusze zaczynają się kontaktować z przyszłymi rodzicami jeszcze przed

poczęciem – powiedziała z uśmiechem. – Ujawniają swoją obecność, zwłaszcza matce. To część
procesu, który ma zdecydować o tym, czy przyszli rodzice będą tymi właściwymi.

Spojrzałem na nią z niedowierzaniem.
– To już się również dzieje w zewnętrznych kulturach – powiedziała Ani. – Tylko że dopiero

teraz ludzie zaczynają o tym otwarcie mówić i rozwijać swoje intuicje. Spytaj kilku matek i
posłuchaj, co ci powiedzą. Taka sama intuicja jest zaangażowana w małżeństwo. W miarę jak

ludzie   uczą   się   świadomie   szukać   życiowych   partnerów,   oczywiście   podstawową   miarą   jest
uczucie, ale to nie jedyny czynnik. Intuicyjnie wiemy także, jak nasze życie będzie wyglądało u

boku akurat tej osoby. Bierzemy pod uwagę to, całkiem świadomie czy nie, czy życie z tą
osobą   pozwoli   nam   na   dalszy   rozwój,   na   wyjście   poza   poglądy   i   przekonania,   w   jakich

wzrastaliśmy. Czy rozumiesz, do czego zmierzam? Wybór odpowiedniego życiowego partnera
jest   bardzo   ważny   z   punktu   widzenia   ewolucji.   Bo   w   miarę,   jak   się   rozwijamy   duchowo,

ludzkim  przeznaczeniem  jest  dobierać  się   w  pary  świadomie,  by  założyć  dom  lub   związek,
który   będzie   reprezentował   prawdziwszy   sposób   życia   w   porównaniu   do   tego,   jaki   wiodło

poprzednie pokolenie. Intuicyjnie wiemy,  że  powinniśmy zbudować życie, które doda coś do
mądrości,   jaką   zastaliśmy   w   świecie,   na   który   przyszliśmy.   Rozumiesz?   A   potem,   kiedy

przychodzą do nas intuicje o dziecku, które chce się nam urodzić, zawsze przynoszą pytania:
Dlaczego to dziecko chce się urodzić w naszej rodzinie? Kim zechce zostać, kiedy dorośnie? W

jaki sposób poszerzy rozumienie świata, które w nas znalazło?

–   Chwileczkę   –   przerwałem.   –   Czy   nie   powinniśmy   być   bardzo   ostrożni,   kiedy   tak

zakładamy, że wiemy, kim nasze dziecko chce być? A jeśli się mylimy i staramy się przymusić
dziecko do naszej własnej wizji, która wcale nie musi być dla niego dobra? Moja mama uważała

na przykład, że powinienem zostać kaznodzieją i się myliła.

– Oczywiście, masz rację, to tylko intuicje. Rzeczywistość może co najwyżej być zbliżona do

tego,   co   myślimy.  Nigdy  nie   będzie  identyczna.  Przez  całe   wieki   aranżowano  małżeństwa   i
zmuszano dzieci, by wykonywały zawody wybrane dla nich przez rodziców. To było jedynie

błędne wykorzystanie prawdziwej intuicji. Możemy się uczyć na ich błędach. Nie dostajemy
ostatecznej wiedzy o naszych dzieciach, nie wolno nam też sprawować nad nimi całkowitej

kontroli. My jedynie dostajemy intuicje, szerokie obrazy tego, co mogą chcieć uczynić ze swoim
życiem. Założę się, że twoja mama wcale tak bardzo się wobec ciebie nie myliła.

Roześmiałem się. Oczywiście, Ani miała rację.
– Widzisz więc, do czego to wszystko zmierza. Wiemy,  że  kiedy matka i ojciec starają się

intuicyjnie odgadnąć, w jaki sposób dziecko wykorzysta mądrość, którą wśród nich znajdzie i
rozwinie   ją  dalej,   to   z   kolei  jeszcze  nie  narodzona   dusza  robi   to  samo  i   dzięki   swej   Wizji

Narodzin wie, co pragnie osiągnąć. Potem następuje proces zapłodnienia.

Ani patrzyła na mnie przez chwilę. – Pamiętasz parę, którą widzieliśmy przy wodospadzie?

– Oczywiście.
– I co o tym myślisz?

– To wydawało się bardzo „celowe”.
– Masz rację, tak właśnie było. Kiedy para decyduje się już spróbować zapłodnienia i chce

sprowadzić na świat duszę, którą intuicyjnie wyczuła, sam fizyczny akt jest pewnego rodzaju
połączeniem ich  pól energetycznych, co  w bardzo  realny  sposób  otwiera  bramę  do  nieba  i

pozwala tej duszy przeniknąć do naszego wymiaru.

Myślałem o tym, co zobaczyłem przy wodospadzie. Rzeczywiście, energie tej pary zlały się i

widziałem, jak zaczyna rosnąć nowa energia.

– 70 –

background image

–   W   materialistycznym  światopoglądzie   zewnętrznych   kultur   –   mówiła   dalej   Ani   –   akt

seksualny został zredukowany do czystej biologii, do fizycznej czynności. Tutaj jednak znamy

duchową energię tego, co się wtedy dzieje. Dwie osoby łączą swoje pola energetyczne w jedno,
a dziecko jest efektem tego połączenia. Wasza nauka woli myśleć o poczęciu jako o przypadko-

wej   kombinacji   genów   i   rzeczywiście   tak   to   wygląda,   jeśli   obserwować   proces   w   labora-
toryjnych warunkach, w probówce. Jednak tak naprawdę to geny matki i ojca łączą się w taki

sposób, by powstało dziecko, które jest w jak najlepszej synchronii z przeznaczeniem całej
trójki. Pojmujesz? Dziecko ma swoje zaplanowane przeznaczenie, które wizualizuje sobie w

przednarodzeniowej wizji, a geny łączą się tak, by dać temu dziecku cechy i talenty potrzebne
do zrealizowania tej wizji. Naukowcy w zewnętrznych kulturach wkrótce znajdą sposób, by to

potwierdzić.   To   dlatego   sztuczna   manipulacja   genami   przez   lekarzy   i   naukowców   jest   tak
niebezpieczna. Pomoc w zwalczeniu choroby to jedno, ale zmiana genów po to, by zwiększyć

talent czy inteligencję tylko dlatego,  że  takie są zachcianki czyjegoś ego, może być fatalne.
Podobne praktyki wystarczyły, by doprowadzić do zagłady niektóre wcześniejsze cywilizacje.

Chodzi o to – mówiła dalej –  że  tutaj, w Shambhali, traktujemy proces rodzicielski bardzo
poważnie. W swej idealnej postaci wygląda to tak,  że  intuicje rodziców i dziecka są ze sobą

zgodne i dają dziecku najlepsze przygotowanie do tego, by osiągnęło zamierzony cel swojego
życia.

Jej słowa przypomniały mi o problemie znikających w Shambhali poczęć.
– A co się dzieje z poczętymi duszami, które tu, u was, znikają? – spytałem. Wzruszyła

bezradnie ramionami i spojrzała na zamknięte drzwi sypialni

Tashiego. – Nie wiem, ale być może dowiemy się czegoś od ojca Tashiego.

Przyszło mi do głowy kolejne pytanie. – Nie bardzo rozumiem, kto z was idzie do świątyń, a

kto zostaje w pierścieniach?

Roześmiała się.  –  Tak, to   może  być trudne. Nasza kultura jest  podzielona między tych,

którzy nauczają, i tych, którzy  zostają wezwani do świątyń. Ale  wielu z  tych, którzy są w

świątyniach, co kilka dni wraca tutaj, by utrzymywać związki, zwłaszcza jeśli mają dzieci. I to
może się zmienić w każdej chwili, wszystko zależy od intuicji. Ci, którzy pracują w świątyniach,

mogą wrócić, by nauczać, ci zaś, którzy dotąd nauczali, mogą iść do świątyń. To wszystko jest
bardzo płynne, zgodne z synchronią.

Przerwała, więc skinieniem głowy poprosiłem, by mówiła dalej.
– Następnym krokiem w procesie życiowym jest pomoc dziecku w przebudzeniu. Pamiętasz

zapewne, że każdy z nas do pewnego stopnia zapomina o tym, dlaczego przyszedł na Ziemię,
o   tym,   co   miał   uczynić   ze   swoim   życiem,   tak   więc   dziecko   musi   poznać   okoliczności   i

wydarzenia,   jakie   towarzyszyły   jego   narodzinom.   Bardzo   ważne   jest,   aby   ukazać   dziecku
kontekst jego życia, by wiedziało, co się działo przed jego pojawieniem się, i jakie jest w tym

wszystkim jego miejsce. W to wchodzi historia całej rodziny, kilka pokoleń wstecz. My mamy to
nagrane na urządzeniu przypominającym wasze taśmy wideo, tylko że zapis jest elełctroniczny.

Na przykład Taslii mógł zobaczyć, jak jego przodkowie do siedmiu pokoleń wstecz opowiadają o
swoim   życiu,   o   tym,   co   chcieliby   zmienić,   co   zrobiliby   inaczej.   To   są   niezwykle   ważne

informacje,   jakie   młody   człowiek   może   otrzymać   od   krewnych.   To   pomaga   młodzieży
wyznaczyć kurs ich własnego życia, kiedy mogą się uczyć na błędach i budować na mądrości

tych, którzy byli przed nimi. Tashi nauczył się wiele od swoich przodków, choć jego ulubioną
krewną jest jego babcia.

Byłem pod wrażeniem. – Nagrywanie krewnych to kapitalny pomysł. Ciekawe, dlaczego my

nie znajdujemy na to czasu...

– Nie robicie tego, bo wy wciąż odkładacie myślenie o śmierci na ostatnią chwilę, a potem

często jest już za późno. Poza tym życie w zewnętrznych kulturach wciąż jest jeszcze za bardzo

skupione na aspekcie materialnym, a nie na procesie życiowym. Ale z czasem stanie się to
łatwiejsze, w miarę jak się nauczycie podtrzymywać poziom wibracji i rozwijać pola modlitwy.

W tej chwili wciąż jeszcze sprowadzacie życie do przyziemności, zwyczajności, a przecież jest
to niezwykle tajemniczy proces zdobywania wiedzy.

Spojrzała na mnie tak, jakby za tym ostatnim zdaniem kryło się głębsze znaczenie.
– Ty sam musisz zwalczyć to nastawienie i skupić się na samym procesie tego, co ci się

wydarza.   Odnalazłeś   Shambhalę   w   chwili,   gdy   jest   ona   gotowa   do   zmiany.   Przybył   ojciec
Tashiego, by porozmawiać z nim o jego przyszłości i o sytuacji w świątyniach. A jednak Tashi

nie   ma   intuicji,  że  powinien   iść   do   świątyni.   Jest   raczej   zainteresowany   dostaniem   się   do
twojego   świata.   I   w   samym   środku   tej   sytuacji   ty   się   nagle   pojawiasz.   To   wszystko   coś

oznacza.

Jakby na podkreślenie ostatnich słów Ani oboje usłyszeliśmy dochodzący z oddali, ledwo

słyszalny, huczący dźwięk. Szybko ucichł.

– 71 –

background image

Ani była zaskoczona. – Niczego takiego w życiu nie słyszałam.
Po plecach przeszedł mi dreszcz. – Myślę, że to mógł być helikopter – powiedziałem.

Już miałem jej opowiedzieć o swoim dzisiejszym śnie, ale zanim zdążyłem się odezwać, Ani

znów zaczęła mówić.

– Musimy się spieszyć – powiedziała. – Musisz dokładnie wiedzieć, kim jesteśmy, poznać

kulturę, którą stworzyliśmy. Mówiłam ci już o tym, jak ważne jest, by młodzi ludzie zrozumieli

dziedzictwo przeszłych pokoleń, które żyły tu przed nimi. Tu, w zewnętrznych pierścieniach,
dzieci stają się świadome tej historii bardzo wcześnie, w miarę jak budzi się w nich własna

duchowość i zaczynają rozumieć, czego przyszły dokonać.

Ani uniosła palec. – Każdy tutaj wie,  że  ludzki świat ewoluuje poprzez kolejne pokolenia.

Jedno pokolenie ustala pewien sposób życia i pokonuje swoje problemy, po nim przychodzi
następne, które rozszerza widzenie i rozumienie świata. Niestety w zewnętrznych kulturach ta

ewolucja   dopiero   od   niedawna   jest   traktowana   poważnie.   O   wiele   częściej   zdarza   się,  że
rodzice chcą, by ich dzieci były dokładnie takie jak oni, żeby widziały świat w ten sam sposób,

miały   takie   same   poglądy.   W   pewnym   sensie   takie   pragnienie   jest   naturalne,   bo   wszyscy
chcemy,  żeby  nasze   dzieci  były   potwierdzeniem  wyborów,  jakich   sami  dokonaliśmy.  Często

jednak proces ewolucji prowadzi do konfliktów. Rodzice krytykują zainteresowania dzieci, dzieci
zaś krytykują przestarzałe poglądy i sposób życia rodziców. I to też jest częścią procesu: dzieci

patrzą na rodziców i myślą „do pewnego stopnia podoba mi się, jak żyją, ale niektóre rzeczy
zrobiłbym inaczej”. Wszystkie dzieci czują, czego brakuje w życiu ich rodziców. W końcu jest to

część całego systemu: wybraliśmy naszych rodziców także po to, by zdać sobie sprawę z tego,
czego  brakuje, co trzeba dodać do  ludzkiego  rozumienia świata.  A  zaczynamy od tego,  że

jesteśmy niezadowoleni z tego, co znajdujemy w naszym wspólnym życiu z rodzicami. Tyle, że
nie musi to wcale prowadzić do konfliktów. Bo kiedy wiemy, na czym polega proces życiowy,

możemy w nim uczestniczyć świadomie. Rodzice mogą być otwarci na krytyczne uwagi dzieci i
wspierać   ich   marzenia.   Oczywiście,   żeby   to   zrobić,   sami   rodzice   muszą   stać   się   bardziej

elastyczni w swoim myśleniu i rozwijać się wraz ze swymi dziećmi, a to niekiedy bywa trudne.

Już to słyszałem. Ani robiła wszystko, by jak najlepiej wyjaśnić mi proces ewolucji. Zadałem

jej   jeszcze   kilka   pytań,   na   które   szczegółowo   odpowiadała   przez   kolejne   dziesięć   minut.
Wytłumaczyła   mi,  że  kiedy   już   dzieci   zrozumieją   historię   rodziny,   następnym   krokiem   jest

nauczenie ich, jak rozwijać twórcze pole modlitwy – dokładnie tak, jak ja się tego uczyłem.
Potem znajdują swój własny sposób na uczestniczenie w ewolucji kultury – albo nauczają w

zewnętrznych pierścieniach, albo używają swojego pola modlitwy w świątyniach.

– W pewnym momencie tak samo będzie wyglądało życie również w kulturach zewnętrznych

–   dodała   Ani.   –   Niektórzy   poświecą   się   uczeniu   dzieci,   a   inni   będą   pracować   w   różnych
instytucjach, które będą prowadziły ludzką kulturę w kierunku duchowego ideału.

Chciałem ją bardziej szczegółowo wypytać o to, co się dzieje w świątyniach, kiedy drzwi się

otworzyły. Pojawił się Tashi, a za nim jego ojciec.

– Ojciec chce z tobą rozmawiać – powiedział Tashi, patrząc na mnie.
Starszy mężczyzna skłonił się lekko, a Tashi nas sobie przedstawił. Potem oboje usiedli przy

stole. Ojciec Tashiego miał na sobie tradycyjne spodnie z owczej skóry i kamizelkę tybetań-
skiego pasterza, tyle że jego ubranie było nienagannie czyste i jaśniejsze w kolorze. Był dość

niski, mocno zbudowany, patrzył na mnie łagodnymi oczyma z wyrazem chłopięcej ciekawości.

–   Wiesz,  że  Shambhala   będzie   przechodziła   przemianę?   –   spytał.   Spojrzałem   na   niego,

potem na Ani. – Wiem tylko tyle, co mówią stare legendy.

–   Legendy   mówią   –   odparł   ojciec   Tashiego   –  że  w   dokładnie   wyznaczonym   momencie

ewolucji Shambhali i zewnętrznych kultur wydarzy się wielka przemiana. Może się ona dokonać
tylko pod warunkiem,  że  poziom świadomości w zewnętrznych kulturach osiągnie określony

punkt. A kiedy tak się stanie, Shambhala się przesunie.

– Gdzie przesunie? – spytałem. – Czy to wiadomo? Uśmiechnął się. – Nikt dokładnie nie wie.

Z jakiegoś powodu jego oświadczenie napełniło mnie dziwnym niepokojem, poczułem też

lekki zawrót głowy. Przez chwilę nie mogłem skupić wzroku, nie widziałem wyraźnie.

– Wciąż jeszcze nie jest dość silny – skomentowała Ani.
Ojciec Tashiego spojrzał na mnie z uwagą. – Przybyłem tu, bo miałem intuicję,  że  Tashi

podczas przemiany powinien dołączyć do nas w świątyniach. Legendy mówią, że będzie to czas
wielkich możliwości, ale także wielkiego niebezpieczeństwa. Na jakiś czas przerwane zostanie

to,   nad   czym   pracujemy   w   świątyniach.   Nie   będziemy   już   mogli   tak   bardzo   pomagać.   –
Spojrzał teraz na syna. – To stanie się wtedy, gdy sytuacja w zewnętrznych kulturach osiągnie

punkt krytyczny. W ukrytej historii ludzkości ludzie wiele już razy rozwijali się duchowo do tego
pimktu,   a   potem   gubili   drogę   i   znowu   cofali   się   do   niewiedzy.   Błędnie   wykorzystywali

technologie,  zakłócali  naturalny  bieg  ewolucji.   Na  przykład  teraz   w  zewnętrznych  kulturach

– 72 –

background image

niektórzy   zaburzają   naturalny   proces   produkcji   żywności   i   sztucznie   manipulują   genetyką
nasion, by miały nadzwyczajne właściwości. A czynią to, by opanować i kontrolować rynek.

Dokładnie to samo dzieje się w przemyśle farmaceutycznym, kiedy jakiś znany ziołowy lek,
dostępny   wszystkim   za   darmo,   jest   genetycznie   zmieniany,   by   lepiej   się   sprzedawał.   Takie

manipulacje mogą mieć fatalne skutki dla zdrowia, bo zaburzają energetyczny system ciała. To
samo   dotyczy   nasion   naświetlanych   promieniowaniem   radioaktywnym,   dodawania   chloru   i

innych   substancji   do   wody   pitnej,  że  już   nie   wspomnę   o   tak   zwanych   narkotykach
rekreacyjnych. Równocześnie technologia przekazu osiągnęła punkt, w którym media mogą

mieć niebywały wpływ. Jeśli będą służyły jedynie interesom wielkich koncernów i skorumpo-
wanych polityków, to mogą wykreować zupełnie wypaczony i nienaturalny obraz rzeczywis-

tości, a co za tym idzie mogą taką rzeczywistość stworzyć. W miarę jak koncerny się łączą, by
móc kontrolować coraz większą część technologii i atakować ludzi coraz większą ilością reklam,

tworząc za ich pomocą sztuczne, fałszywe potrzeby, problem będzie narastał. Kluczowe jest
jednak to, jaką władzę i kontrolę mają rządy, nawet w krajach demokratycznych. Powołując się

na   konieczność   walki   z   handlarzami   narkotyków   czy   terrorystami,   rządy   coraz   bardziej   i
bardziej   ingerują   w   prywatność   zwykłych   ludzi.   Już   teraz   coraz   mniej   jest   transakcji

gotówkowych,   a   płatności   kartami   czy   przelewami   można   monitorować.   Tak   samo   jak
monitorowany   jest   Internet.   Następnym   krokiem   będzie   wprowadzenie   społeczeństwa

„bezgotówkowego” całkowicie  kontrolowanego  przez   centralną  władzę.  Taki  pęd  w  kierunku
bezdusznej,   scentralizowanej   władzy   w   wysoko   rozwiniętym   technologicznie,   niemal

wirtualnym świecie odciętym od naturalnych procesów, gdzie żywność, woda i sposób życia
jest trywializowany, wypaczony, prowadzi do nieszczęścia. Kiedy zdrowie jest narażane przez

kolejny   komercyjny   proces   technologiczny   niszczący   żywność,   przez   nowe   choroby   i   nowe
lekarstwa, rezultatem tego będzie Armagedon. Tak się już zdarzało wielokrotnie w prehistorii

ludzkości. I może się zdarzyć znowu, tylko że tym razem na wiele większą skalę.

Uśmiechnął się do Ani. – Ale tak nie musi się stać. Jesteśmy teraz o jeden mały krok, który

trzeba zrobić w poziomie świadomości, żeby przejść przez punkt krytyczny. Gdybyśmy tylko
mogli   w   pełni   zrozumieć,  że  jesteśmy   istotami   duchowymi   w   duchowym   świecie,   wtedy

żywność, zdrowie, technologie, media i rządy – wszystko by pełniło swoją właściwą funkcję w
ewolucji i ulepszaniu świata. Jednak aby tak się stało, rozwinięcie pól modlitwy musi zostać

całkowicie zrozumiane w kulturach zewnętrznych. Ludzie muszą się tam dowiedzieć i zrozumieć
to, co my robimy w świątyniach. Przesunięcie się, transformacja Shambhali jest częścią tego

procesu, ale szansę trzeba wykorzystać.

Teraz spojrzał głęboko w oczy Tashiego. – By tak się stało, twoje pokolenie musi dołączyć do

poprzednich   dwóch   i   stworzyć   zintegrowane   pole   modlitwy,   takie,   które   będzie   zawierało
ostateczną jedność wszystkich religii.

Tashi wydawał się zakłopotany. Ojciec przysunął się bliżej niego.

– Na całym świecie pokolenie urodzone w pierwszych dekadach dwudziestego wieku, które

nasz   przyjaciel   z   Zachodu   nazwałby   pokoleniem   drugiej   wojny   światowej,   posłużyło   się
technologią i swoją odwagą, by ratować demokrację i wolność przed zagrożeniem dyktatorów,

którzy chcieli stworzyć imperia. Wygrali, a potencjału technologicznego użyli do dalszej budowy
światowej   ekonomii.   A   potem   przybyła   na   Ziemię   kolejna   generacja,   którą   Amerykanie

nazywają pokoleniem wyżu demograficznego. Ich intuicje mówiły, że skupianie się jedynie na
materializmie, na technice, nie jest całkiem w porządku.  Że  powstaje zbyt dużo zanieczysz-

czeń, że zbyt silny jest wpływ wielkich korporacji na rządy, a ludzie zbyt mocno kontrolowani
są przez służby specjalne. Ten krytycyzm był naturalnym sposobem, w jaki nowe pokolenie

rozwijało się i szło do przodu. Wyrastali w materializmie albo w niektórych krajach w samym
tylko pragnieniu dóbr materialnych i zaczęli na to reagować, głośno wyrażać swoje zdanie, że

życie polega na czymś więcej. Że istnieje także duchowy cel istnienia, który można prześledzić
w   historii   ludzkości.   To   właśnie   stało   za   wszystkim,   co   się   działo   na   Zachodzie   w   latach

sześćdziesiątych i siedemdziesiątych: odrzucenie pozycji wyznaczonej przez status materialny,
odkrywanie i rozumienie innych religii, popularność filozofii, wybuch wolnego myślenia w Ruchu

Rozwoju   Ludzkiego   Potencjału.   To   był   efekt   całej   serii   intuicji   i   wtajemniczeń,   które
wskazywały. że życie to coś więcej niż znany nam materialistyczny punkt widzenia.

Spojrzał   na   mnie   i   lekko   mrugnął,   jakby   wiedział   doskonale   o   wszystkich   moich

doświadczeniach z Wtajemniczeniami w Peru.

– Te intuicje pokolenia wyżu były bardzo ważne – mówił dalej – bo zaczęły umieszczać

technologie i dostatek materialny w pewnej perspektywie i przyczyniły się do zrozumienia, że

teclmologia rozwija się po to, by wspierać kulturę, w której nie musimy już jedynie walczyć o
przetrwanie, lecz możemy także skupić się na rozwoju duchowym.

Zrobił sobie chwilę przerwy. – A teraz, licząc od późnych lat siedemdziesiątych i przez lata

– 73 –

background image

osiemdziesiąte pojawiła się nowa generacja, której zadaniem jest dalsze rozwinięcie kultury na
Ziemi   –   wymownie   spojrzał   na   Tashiego.   –   Ty   i   twoi   rówieśnicy   jesteście   ostatnimi

przedstawicielami tej generacji. Czy rozumiesz, jaką naukę przynosicie światu?

Kiedy Tashi zastanawiał się nad odpowiedzią, i ja zacząłem rozważać to pytanie. Synów i

córki   pokolenia   wyżu   zwykle   opisywano   jako   generację   odreagowującą   idealizm   swoich
rodziców poprzez o wiele bardziej praktyczne nastawienie do świata, a przede wszystkim jako

generację ponad wszystko kochającą rozwój technologiczny.

Wszyscy troje popatrzyli na mnie, jakby słyszeli moje myśli. Tashi nawet kiwał głową na

znak, że się ze mną zgadza.

– Czuliśmy, że technologia ma duchowy cel – powiedział.

– Teraz – zaczął znów jego ojciec, patrząc na nas wszystkich – czy widzicie, jak te wszystkie

trzy generacje się dopełniają? Ci, którzy żyli w czasie drugiej wojny, walczyli przeciw tyranii i

udowodnili,  że  demokracja   nie   tylko   może   kwitnąć   w   nowoczesnym   świecie,   lecz   także
rozwinąć   się   w   wielu   krajach   i   połączyć   światową   gospodarkę.   Ale   właśnie   w   czasie,   gdy

gospodarka kwitła, nadeszło pokolenie wyżu, by powiedzieć,  że  jednak istnieją problemy,  że
zanieczyszczamy naturalne środowisko i gubimy kontakt z naturą, a także z rzeczywistością

duchową,   która   istnieje,   tylko   trzeba   spojrzeć   głębiej,   poza   materialną   historię.   A   teraz
przyszła kolejna generacja, by znów się skupić na gospodarce, by przemienić technologie w ten

sposób, żeby mogły świadomie wspomagać nasze umiejętności umysłowe i duchowe tak, jak to
stało się tutaj, w Shambhali, zamiast pozwolić, by technika wpadła w ręce tych, którzy użyją

jej wyłącznie po to, żeby ograniczyć wolność innych ludzi i sprawować nad nimi kontrolę.

– Tyle, że ta nowa generacja nie jest w pełni świadoma tego, co robi – wtrąciłem.

– Nie, jeszcze nie całkiem – odparł. – Ale ich samoświadomość i intuicja z każdym dniem

rozwija się  coraz bardziej. Musimy ustawić pole  modlitwy tak, by niosło  ich we właściwym

kierunku.   To   musi   być   ogromne   i   mocne   pole,   bo   młode   pokolenie   musi   nam   pomóc   w
zjednoczeniu   religii...   To   bardzo   ważne,   bo   zawsze   znajdą   się   ludzie   gotowi   manipulować

młodymi, by kusić ich do błędnego użycia technologii lub wykorzystać ich poczucie wyobco-
wania.

W tym momencie wszyscy usłyszeliśmy niski dźwięk helikopterów, jeszcze niezbyt głośny,

gdzieś z oddali.

–  Rozpoczyna  się przemiana – powiedział spokojnie  ojciec  Tashiego, patrząc na syna. –

Trzeba się zająć wieloma przygotowaniami. Chciałem ci tylko przypomnieć, że pokolenie, które

reprezentujesz,   musi   teraz   pomóc   światu   w   przejściu   tego   zakrętu.   Ty   osobiście   masz   do
odegrania ważną rolę w rozszerzaniu na zewnętrzne kultury tego, co robimy w Shambhali.

Jednak sam musisz zadecydować o tym, co powinieneś zrobić.

Chłopak odwrócił głowę. Ojciec podszedł do niego i przez chwilę obejmował go ramieniem.

Potem ucałował Ani i opuścił dom.

Tashi patrzył za nim przez chwilę, po czym samotnie wrócił do swojego pokoju.

Wyszedłem za Ani do ogrodu za domem. W głowie miałem mnóstwo pytań. – Dokąd poszedł

ojciec Tashiego? – zacząłem.

– Przygotowuje się do przemiany – odpowiedziała Ani, odwzajemniając moje spojrzenie. –

To   może   nie   być   łatwe.   Na  jakiś   czas   możemy   zostać   rozdzieleni,   rozproszeni.   Wiele   osób

powraca teraz ze świątyń, by pomóc.

Potrząsnąłem z niedowierzaniem głową. – Co się właściwie może stać?

– Tego nikt nie wie – odparła. – Legendy nie podają szczegółów. Wszystko co wiemy, to

tyle, że nastąpi przemiana.

Ta   niepewność   znów   wpłynęła   na   obniżenie   mojej   energii.   Usiadłem   ciężko   na   jednej   z

ławek. Ani przysiadła obok mnie. – Wiem, co ty masz robić – powiedziała. – Ty musisz dalej

szukać reszty Czwartego Rozwinięcia, a wszystko inne jakoś samo się rozwiąże.

Skinąłem głową bez przekonania.

– Skup się na tym, czego się tutaj nauczyłeś. Widziałeś, w jaki sposób musi się rozwinąć i

zmienić technologia, zacząłeś już rozumieć, jak nasza kultura przede wszystkim skupia się na

procesie życiowym, na cudzie narodzin i świadomym rozwoju. Wiesz już, że takie nastawienie
jest   źródłem   największej   inspiracji   i   daje   najwięcej   radości.   W   porównaniu   z   tym

materialistyczne życie w zewnętrznych kulturach wygląda blado. Jesteśmy istotami duchowymi
i nasze życie musi się toczyć wokół tajemnic rodziny i talentów, i poszukiwania osobistego

przeznaczenia.   Wiesz   już   teraz,   jak   taka   kultura   wygląda,   jak   człowiek   się   w   niej   czuje.
Legendy mówią, że jeśli ktoś wie z całą pewnością, w jaki sposób kultury mogą ewoluować, to

niezwykle rozwija się jego pole modlitwy, ma większą moc. I kiedy teraz będziesz się łączył ze
źródłem energii, które jest w tobie, i będziesz sprawiał, by ta energia emanowała na świat,

przyciągając synchronię i pomagając innym ludziom być w tej synchronii, będziesz to mógł

– 74 –

background image

robić   z   silniejszym   oczekiwaniem,   bo   już   wiesz   z   całą   pewnością,   do   czego   ten   proces
prowadzi, co jest na końcu drogi, jeśli będziemy temu procesowi wierni i będziemy unikać lęku

i nienawiści.

Miała rację. Wszystkie Rozwinięcia składały się teraz dla mnie w spójną całość.

– Ale przecież nie widziałem jeszcze wszystkiego – powiedziałem. Spojrzała mi głęboko w

oczy. – Nie. Teraz musisz starać się pojąć resztę

Czwartego Wtajemniczenia, bo jest jeszcze więcej wiedzy. Twoje pole modlitwy może się

stać jeszcze silniejsze.

W   tym   momencie   znów   doszedł   do   nas   warkot   helikopterów.   Ten   dźwięk   napełnił   mnie

złością.   Wydawało   się,   jakby   się   zbliżały.   Jak   to   możliwe?   Skąd   mogli   wiedzieć,   gdzie   jest

Shambłiala?

– Do diabła z nimi – syknąłem przez zęby i zobaczyłem wyraz przerażenia na twarzy Ani.

– Masz w sobie wiele gniewu – powiedziała.
– No cóż, trudno się nie wściekać, kiedy się wie, co wyrabiają chińskie wojska.

– Gniew to u ciebie nawyk. Jestem pewna, że ostrzegano cię, jaki przynosi skutek.
Przypomniało mi się wszystko, co usiłował mi wytłumaczyć Yin. – Tak, wiem, tylko wciąż nad

tym nie panuję.

Widziałem, że jest wyraźnie zaniepokojona. – Musisz nad tym zapanować – powiedziała po

chwili. – Ale nie miej o to do siebie pretensji, bo to tylko wysyła negatywną modlitwę, która
utrzymuje cię w stanie, w jakim jesteś. Z drugiej strony nie możesz ignorować swojej złości.

Musisz być tego problemu świadomy, pamiętać o nim, być przytomnym i ustawiać swoje pole
modlitwy na pozytywne oczekiwanie, że przełamiesz w sobie ten nawyk.

Wiedziałem doskonale, że to dla mnie nie lada zadanie i będę się musiał porządnie nad nim

napocić.

– Co mam więc robić teraz? – spytałem.
– A jak myślisz?

– Mam iść do świątyń?
– A czy taka jest twoja intuicja?

Znów pomyślałem o swoim śnie i tym razem w końcu jej o nim opowiedziałem. Oczy Ani

zrobiły się okrągłe.

–  Śniłeś, że idziesz do świątyń z Tashim? – spytała.
– No tak.

– No cóż – odparła surowo – a nie wydaje ci się, że powinieneś mu o tym powiedzieć?
Podszedłem do pokoju Tasliiego i dotknąłem ściany.

– Wejdź – powiedział i w tym momencie ukazało się przejście.
Tasłii   leżał   wyciągnięty   na   łóżku.   Natychmiast   się   podniósł   i   wskazał   krzesło.   Usiadłem

naprzeciw   niego.   Przez   chwilę   milczał,   jakby   na   ramionach   dźwigał   cały   świat.   W   końcu
powiedział z westchnieniem:

– Ciągle nie wiem, co powinienem zrobić.
– A jak myślisz?

– No nie wiem, jestem zdezorientowany. Nie mogę myśleć o niczym innym tylko o tym, jak

się dostać do zewnętrznych kultur. Mama mówi, że muszę znaleźć swoją własną drogę. Szkoda,

że nie ma tu mojej babci.

– A gdzie jest twoja babcia?

– Jest gdzieś w świątyniach.
Długo patrzyliśmy na siebie bez słowa,  aż  w końcu Tashi powiedział: – Żebym tylko mógł

zrozumieć ten sen... Wyprostowałem się na krześle. – Jaki sen?

– Jestem z jakąś grupą ludzi, innych niż tutaj. Nie widzę ich twarzy, ale wiem, że wśród nich

jest moja siostra... – przerwał na chwilę. – Widzę też jakieś miejsce nad wodą. Wiem,  że  w
końcu dostałem się do zewnętrznych kultur...

– Ja też miałem sen – powiedziałem. – Byłeś w nim ze mną. Byliśmy w jednej ze świątyń...

takiej niebieskiej... i tam spotkaliśmy jeszcze kogoś...

Przez twarz Tashiego przebiegł cień uśmiechu.
– Co chcesz powiedzieć? – spytał. – Że jednak powinienem iść do świątyń, zamiast starać

się dostać do zewnętrznych kultur?

– Nie – odparłem. – Nie to miałem na myśli. Sam mi powiedziałeś, że wszyscy uważają, iż

przejście do zewnętrznego świata przez świątynie jest niemożliwe. A jeśli to nieprawda?

Jego twarz się rozjaśniła. – To znaczy, żeby iść do świątyń i właśnie stamtąd próbować

przedostać się do zewnętrznych kultur? Patrzyłem na niego bez słowa.

– Tak, to musi być to – powiedział w końcu, wstając. – Więc może jednak zostałem wezwa-

ny, mimo wszystko.

– 75 –

background image

Energia zła

Kiedy tylko wyszliśmy z sypialni, dźwięk helikopterów się nasilił. Ani ze schowka wyjęła trzy

wyładowane   plecaki.   Wręczyła   je   nam,   dodając   do   tego   kurtki.   Zauważyłem,  że  były
„normalnie”   zrobione,   miały   szwy,   były   z   materiału.   Już   miałem   o   to   zapytać,   ale   Ani

pospiesznie wyprowadziła nas z domu i skierowała na ścieżkę po lewej stronie.

Kiedy szliśmy, Ani zrównała się z Tashim. Słyszałem, jak mówił jej o swojej decyzji pójścia

do świątyń. Warkot helikopterów zbliżał się coraz bardziej, a błękitne niebo pokryła teraz gruba
warstwa chmur.

W pewnej chwili spytałem Ani, dokąd idziemy.
– Do jaskiń – odparła. – Będzie ci potrzeba trochę czasu na przygotowania. Schodziliśmy w

dół skalistą ścieżką która przecinała gołe zbocze, a prowadziła na drugą stronę płaskowyżu. Tu
Ani skierowała nas do niewielkiego wąwozu. Przykucnęliśmy, nasłuchując. Helikoptery przez

chwilę   krążyły   nad   skałami,  a   potem  poleciały   naszym  śladem   i  w  końcu   znalazły   się   nad
naszymi głowami. Ani była na przerażona.

– Co się dzieje?! – wrzasnąłem.
Nie odpowiedziała, tylko wyszła z wąwozu i skinęła, żebyśmy szli za nią. Biegliśmy może

milę   przez   płaskowyż  aż  do   kolejnych   wzgórz.   Tu   zatrzymaliśmy   się,   czekając.   I   znów
helikoptery krążyły przez chwilę i nadleciały wprost na nas. Uderzył nas powiew lodowatego

powietrza.   Niemal   zwalił   mnie   z   nóg.   W   tym   momencie   zniknęły   wszystkie   nasze   ubrania.
Zostały tylko grube kurtki.

– Myślałam,  że  tak właśnie może się stać – powiedziała Ani, wyciągając z plecaków inne

rzeczy.

Ja wciąż miałem na sobie buty, ale obuwie Ani i Tashiego zniknęło. Wręczyła synowi parę

skórzanych butów, sama też włożyła podobne. Kiedy skończyliśmy się ubierać, wdrapaliśmy się

na zbocze, znajdując drogę między skałami. Wyszliśmy na bardziej płaski teren. Zaczął padać
gęsty śnieg, temperatura wyraźnie spadała. Wydawało się przez chwilę, że helikoptery zgubiły

nas.

Spojrzałem na jeszcze przed chwilą zieloną dolinę. Śnieg pokrywał już niemal wszystko, a

rośliny zaczynały więdnąć z zimna.

– To skutek energii tych żołnierzy – powiedziała Ani. – Niszczą pole naszego środowiska.

Spojrzałem   tam,   skąd   dochodził   warkot   helikopterów   i   ponownie   poczułem   falę   gniewu.

Helikoptery natychmiast zawróciły i znów leciały na nas.

– Idziemy! – krzyknęła Ani.
Przysunąłem   się   bliżej   niewielkiego   ogniska.   Czułem   chłód   poranka.   Szliśmy   jeszcze

godzinę, a noc spędziliśmy w małej jaskini. Mimo kilku warstw grubych ubrań wciąż było mi
zimno. Tashi siedział skulony obok mnie, Ani wyglądała na zamrożony świat. Śnieg padał od

wielu godzin.

– Wszystko zniknęło – powiedziała Ani. – Nie ma już nic oprócz lodu. Przysunąłem się do

otworu jaskini i też wyjrzałem. Tam, gdzie była pełna drzew dolina z tysiącem domów, teraz
nie było nic oprócz śniegu i strzępiastych gór. Tu i ówdzie widziałem jeszcze pochylone pnie

drzew, ale nigdzie nie dostrzegłem choćby plamki koloru. Wszystkie domy po prostu zniknęły, a
rzeka, która płynęła środkiem doliny, zamarzła.

– Temperatura musiała spaść o kilkadziesiąt stopni – zauważyła Ani.
– Co się właściwie stało? – spytałem.

– Kiedy Chińczycy nas znaleźli, ich oczekiwania zimnego klimatu, którego się tu spodziewali,

zaburzyły stworzone przez nas pole, które utrzymywało umiarkowaną temperaturę. Normalnie

siła pól dostarczanych przez tych, którzy są w świątyniach, powinna być tak duża, by w ogóle
nie dopuścić tu Chińczyków, ale ci ze świątyń wiedzieli, że nadszedł czas przemiany.

– Co? Wpuścili tu Chińczyków specjahiie?
– To był jedyny sposób. Skoro ty i inni, którzy przyszli przed tobą, mieli być wpuszczeni, nie

było   możliwości,   by   powstrzymać   żołnierzy.   Nie   jesteś   jeszcze   dość   silny,   by   pozbyć   się   z
umysłu wszystkich negatywnych myśli. I Chińczycy przyszli tu za tobą.

– To znaczy... że to moja wina? – jęknąłem.
– Ale to w porządku. To część przemiany.

– 76 –

background image

Nie pocieszyła mnie. Wróciłem do ogniska, Ani za mną. Tashi przygotował zupę z suszonych

warzyw.

–   Musisz   wiedzieć   –   powiedziała   Ani   –  że  mieszkańcom   Shambhali   nic   się   nie   stało.

Oczekiwaliśmy tego. Wszyscy, którzy tu byli, mają się dobrze. Ze świątyń przybyło dość osób,

by   przeprowadzić   ich   przez   okna   przestrzenne   do   nowego,   bezpiecznego   miejsca.   Legendy
dobrze nas przygotowały. – Wskazała dłonią na dolinę. – Ty musisz się skupić na tym, co

robisz.   Ty   i   Tashi   musicie   się   dostać   do   świątyń   i   nie   dać   się   pojmać   żołnierzom.   To,   co
Shambhala czyni dla reszty ludzkości, musi się stać znane.

Umilkła, bo oboje usłyszeliśmy odległy warkot helikoptera. Dźwięk słabł, aż zupełnie ucichł.
– Musisz być bardziej ostrożny. Myślałam,  że  wiesz o tym, by nie dopuszczać do umysłu

negatywnych obrazów, a szczególnie myśli pełnych nienawiści czy pogardy.

Wiedziałem, że Ani ma rację, ale wciąż nie byłem pewien, jak dać sobie z tym radę.

Spojrzała   na   mnie   twardo.   –   Prędzej   czy   później   będziesz   musiał   poradzić   sobie   z   tym

gniewem.

Właśnie miałem zadać jej pytanie, kiedy przez wejście do jaskini zobaczyłem kilka tuzinów

ludzi schodzących po oblodzonym zboczu po naszej prawej stronie.

Ani wstała i spojrzała na Tashiego. – Nie mamy już czasu – powiedziała – Muszę iść. Muszę

pomóc tym ludziom znaleźć przejście. Twój ojciec na mnie czeka.

–   Nie   możesz   iść  z  nami?   –  spytał  Tashi,  przysuwając   się   do   niej  bliżej.  Widziałem,  że

chłopiec ma łzy w oczach. Ani patrzyła na niego, a potem znów spojrzała na idących zboczem

ludzi.

– Nie mogę – odparła, przytulając mocno syna. – Moje miejsce jest tutaj, muszę pomagać

przy przemianie. Ale nie martw się, znajdę cię, gdziekolwiek będziesz. – Podeszła do wyjścia
jaskini i odwróciła się. – Wszystko będzie dobrze – powiedziała. – Bądźcie jednak ostrożni. Nie

utrzymasz wysokiego poziomu energii, jeśli dasz się ponieść złości. Nie wolno ci mieć wrogów.
–   Zamilkła,   spojrzała   na   mnie   i   powiedziała   coś,   co   słyszałem   tak   wiele   razy   podczas   tej

podróży. – I pamiętaj – pouczyła mnie z uśmiechem – otrzymujesz pomoc.

Tashi spojrzał przez ramię i uśmiechnął się do mnie. Brnęliśmy przez gęsty śnieg. Robiło się

coraz zimniej, walczyłem, by utrzymać energię. Żeby dostać się do szczytów, za którymi były
świątynie, musieliśmy najpierw zejść ze zbocza, na którym byliśmy, przeciąć zmrożoną dolinę,

potem wspiąć się niemal pionowo na przeciwległe zbocze. Bez większych przeszkód zeszliśmy
już w dół jakieś ćwierć mili, ale teraz stanęliśmy na brzegu urwiska. Pod nami była ściana o

wysokości prawie pięćdziesięciu stóp.

Tashi znów się odwrócił i spojrzał na mnie. – Musimy się ześlizgnąć. Nie ma innej drogi.

– To zbyt niebezpieczne – zaprotestowałem. – Tuż pod śniegiem mogą być ostre skały. Jeśli

zaczniemy zjeżdżać, stracimy kontrolę, możemy się poranić...

Moja energia gwałtownie spadała.
Taslii   uśmiecłmął   się   nerwowo.   –   Nic   nie   szkodzi   –   powiedział.   –   Można   się   bać.   Tylko

utrzymuj   wizualizację   pozytywnego   zakończenia.   Tak   naprawdę   to   strach   może   nawet
sprowadzić dakini bliżej.

– Zaczekaj – powiedziałem. – Nikt mi o tym wcześniej nie wspominał. Co masz na myśli?
– Czy do tej pory nikt ci niespodziewanie, w cudowny sposób nie pomagał?

– Yin mówił, że to Shambhala mi pomaga.
– I?

– Nie rozumiem związku. Staram się dowiedzieć, co sprawia, że dakini nam pomagają.
– To wiedzą jedynie ci w świątyniach. Ja wiem tylko, że strach zawsze przybliża dakini, jeśli

mimo lęku potrafimy do pewnego stopnia wciąż utrzymać wiarę. To nienawiść je odpycha.

Tashi   delikatnie   pchnął   mnie   na   skraj   urwiska   i   zaczęliśmy   zjeżdżać   w   dół   po   miękkim

śniegu. Stopą uderzyłem w skałę, co obróciło całe ciało. Zacząłem szaleńczą jazdę głową w dół.
Wiedziałem, że jeśli głową uderzę w skałę, będzie po mnie. Na szczęście mimo strachu udało

mi się utrzymać obraz bezpiecznego lądowania. Wraz z tą myślą zaczęło mnie ogarniać dziwne
uczucie, przepełnił mnie całkowity spokój. Przerażenie minęło. Po chwili uderzyłem w ziemię na

dole urwiska i powoli poturlałem się już po płaskim, aż się zatrzymałem. Tashi uderzył w moje
plecy. Leżałem przez chwilę z zamloiiętymi oczyma. Otwierałem je powoli, przypominając sobie

inne groźne chwile w moim życiu, kiedy nagle ogarniał mnie niewytłumaczalny spokój.

Tashi gramolił się ze śnieżnej zaspy. Uśmiechnąłem się do niego.

– Co? – spytał.
– Ktoś tu był.

Tashi wstał, otrzepał śnieg z ubrania i ruszył przed siebie. – Widzisz, co się dzieje, kiedy

myślisz pozytywnie? Siła, którą na jakiś czas może dać gniew, jest niczym w porównaniu z tą

tajemnicą.

– 77 –

background image

Potaknąłem. Miałem nadzieję, że potrafię o tym pamiętać.
Przez dwie godziny szliśmy w poprzek doliny. Przekroczyliśmy zamarzniętą

rzekę   i   teraz   wchodziliśmy   na   wzniesienie   u   podnóża   stromych   gór.   Śnieg   padał   coraz

mocniej.

Nagle Tashi stanął. – Tam w górze przed nami coś się poruszyło – powiedział.
Wytężyłem wzrok. – Co to było?

– Wyglądało jak człowiek, chodź.
Wspinaliśmy się dalej. Szczyt góry zdawał się być jakieś dwa tysiące stóp ponad nami.

– Gdzieś musi być przełęcz. Nie damy rady wspiąć się na sam szczyt. Usłyszeliśmy przed

sobą  dźwięk  spadających   skał  i  śniegu.   Spojrzeliśmy  po   sobie   i  powoli   ruszyliśmy   w  górę,

omijając wielkie głazy. Kiedy wyszliśmy zza ostatniego z nich, zobaczyliśmy mężczyznę, który
otrząsał z siebie śnieg. Wyglądał na wycieńczonego. Jedno kolano miał obwiązane bandażem

przesiąkniętym krwią. Nie wierzyłem własnym oczom. To był Wil.

– W porządku – rzuciłem szybko Tashiemu. – Znam go.

Szybko ruszyłem w jego stronę. Wil usłyszał kroki i rzucił się w bok, gotów pomimo rannej

nogi szybko zbiec wąską ścieżką.

– To ja! – krzyknąłem.
Wil   na   chwilę   stanął,   a   potem   znów   upadł   w   śnieg.   Miał   na   sobie   grubą   białą   kurtkę   i

ocieplane spodnie.

– Najwyższy czas – powiedział z uśmiechem. – Spodziewałem się ciebie wcześniej.

Tashi podbiegł i patrzył na nogę Wiła. Przedstawiłem ich sobie. Tak szybko, jak mogłem,

opowiedziałem Wilowi wszystko, co się ze mną działo: jak spotkałem Yina, uciekałem przed

Chińczykami, jak się uczyłem rozwinięć energii, a w końcu jak odnalazłem przejście i dotarłem
do pierścieni Shambhali.

– Nie wiedziałem, gdzie mam cię szukać. – Teraz wszystko zniszczone. To przez Chińczyków.
– Wiem – powiedział Wil. – Już się na nich natknąłem.

Wil   opowiedział   nam   o   swoich   doświadczeniach.   Tak   jak   ja   rozwinął   własną   energię

modlitwy, jak mógł, i został wpuszczony do Sliambliali. Był w innej części pierścieni, gdzie

pewna rodzina przekazywała mu wiedzę o legendach.

– Do  świątyń bardzo ciężko się dostać – powiedział na koniec. – Zwłaszcza teraz, kiedy

nadchodzi   chińskie   wojsko.   Musimy   być   absolutnie   pewni,  że  nie   dopuszczamy   do   siebie
negatywnej modlitwy.

– Pod tym względem nie idzie mi najlepiej – odparłem.
Spojrzał na mnie ostro, zmartwiony. – Przecież po to byłeś z Yinem. Czy on ci nie pokazał,

co się może stać?

–  Myślę,  że  wiem,   jak   unikać   ogólnych   obrazów   wywołanych   lękiem.   To   moja   złość   na

Chińczyków wciąż mi przeszkadza.

Wil był teraz jeszcze bardziej zaniepokojony i już miał coś powiedzieć, kiedy usłyszeliśmy

zbliżający się warkot helikopterów. Zaczęliśmy wspinać się pod górę, klucząc pomiędzy skałami
i głębokimi zaspami. Śnieg był świeży, niestabilny. Przez dwadzieścia minut szliśmy, nic nie

mówiąc. Wiatr się wzmagał, śnieg sypał prosto w oczy.

Wil zatrzymał się i opadł na jedno kolano. – Słuchajcie – wyszeptał. – Co to?

– Znowu helikopter – powiedziałem, walcząc z irytacją.
I rzeczywiście helikopter wynurzył się z niskich chmur i leciał wprost na nas.

Lekko utykając, Wil dalej wspinał się po oblodzonym zboczu, ale ja jeszcze chwilę stałem w

miejscu, bo usłyszałem coś poza warkotem helikoptera. To brzmiało jak pociąg towarowy.

– Uważaj! – krzyknął Wil znad mojej głowy. – To lawina!
Starałem się uskoczyć w bok, ale było za późno. Spadający śnieg całym ciężarem uderzył

mnie w twarz i przewrócił na plecy. Turlałem się i zjeżdżałem w dół zbocza, czasem byłem
całkowicie   przykryty   lawiną   czasem   jechałem   na   powierzchni   spadającej   śnieżnej  masy.   Po

czasie, który wydał mi się wiecznością, w końcu się zatrzymałem. Byłem całkowicie uwięziony,
moje   ciało   w   wykręconej   pozycji   tkwiło   w   śniegu.   Chciałem   wziąć   oddech,   ale   nie   było

powietrza. Wiedziałem, że za chwilę umrę.

Nagle ktoś pochwycił moje wyciągnięte ramię i zaczął mnie odkopywać. Czułem, że więcej

osób kopie wokół mnie i w końcu moja głowa była wolna. Złapałem powietrze, wolną ręką
otarłem śnieg z oczu. Spodziewałem się zobaczyć Wiła. Jednak zamiast niego ujrzałem tuzin

chińskich żołnierzy. Jeden z nich wciąż trzymał moją drugą rękę, a z oddali w moim kierunku
nadchodził   pułkownik   Chang.   Bez   słowa   pokazał   żołnierzom,  że  mają   mnie   przenieść   do

helikoptera.

Spuszczono   sznurową   drabinkę,   kilku   żołnierzy   zwinnie   wdrapało   się   na   pokład,   zrzucili

stamtąd uprząż, w którą mnie zapięto. Pułkownik dał rozkaz i sprawnie wciągnięto mnie na

– 78 –

background image

pokład. Za mną wszedł on i pozostali żołnierze. W kilka minut już stamtąd odlatywaliśmy.

Stałem,   wyglądając   przez   niewielkie   okienko   dużego,   ocieplanego   wojskowego   namiotu.

Doliczyłem się co najmniej siedmiu dużych namiotów i trzech małych, składanych domków,
które można łatwo przenieść samolotem. W środku obozu szumiał generator na ropę, a z lewej

strony widziałem kilka stojących helikopterów. Śnieg przestał padać, ale na ziemi leżała już
warstwa dwunastu czy czternastu cali. Próbowałem dojrzeć, co jest na prawo. Po linii górskich

szczytów i ich odległości poznałem,  że  przywieźli mnie nie dalej jak do centrum doliny. Wył
nocny wiatr, łopocząc zewnętrznymi połami namiotu.

Kiedy przyjechaliśmy, nakarmiono mnie, zmuszono do wzięcia letniego prysznica. Dano mi

grube wojskowe spodnie i ocieplaną bieliznę. Przynajmniej było mi ciepło.

Odwróciłem się i spojrzałem na uzbrojonego Chińczyka strzegącego wyjścia z namiotu. Jego

oczy   śledziły   każdy   mój   ruch   przeszywającym,   lodowatym   spojrzeniem,   które   mroziło   mi

duszę. Zmęczony usiadłem na jednej z wojskowych pryczy ustawionych w rogu. Starałem się
ogarnąć swoje położenie, ale w ogóle nie mogłem myśleć. Byłem odrętwiały, przerażony, tak

przerażony, że wiedziałem, iż zupełnie straciłem czujność. Nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego
tak się czuję. Takiego ataku paraliżującej paniki chyba dotąd jeszcze nigdy nie doświadczyłem.

Starałem się wziąć głęboki oddech i podnieść swoją energię, ale też się nie udało. Goła

żarówka   wisząca   u   sufitu   namiotu   dawała   mdłe,   mrugające   światło,   które   tworzyło

makabryczne cienie. Nigdzie wokół siebie nie potrafiłem dostrzec nic pięknego. Poła namiotu
odchyliła się, a wartownik stanął na baczność. Pułkownik Chang wszedł do środka, zdjął grubą

kurtkę i skinął żołnierzowi. Potem skierował się do mnie. Odwróciłem wzrok.

–   Musimy   porozmawiać   –   powiedział,   przysuwając   sobie   składane   krzesło.   Usiadł   jakieś

cztery stopy ode mnie. – Muszę dostać odpowiedzi na swoje pytania. Teraz. – Przez chwilę
zimno się we mnie wpatrywał. – Co tu robisz?

Postanowiłem, że będę mówił prawdę na tyle, na ile mogę. – Studiuję tybetańskie legendy.

Już panu mówiłem.

– Nie. Ty szukasz tu Shambhali. Milczałem.
– Czy to tutaj? – spytał. – Czy to w tej dolinie? Żołądek skurczył mi się ze strachu. Co on

zrobi, jeśli mu nie odpowiem?

– A pan tego nie wie? – spytałem.

Uśmiechnął się kwaśno. – Przypuszczam, że ty i reszta twojej nielegalnej sekty uważa, że to

Shambhala. – Wyglądał na zdziwionego, jakby nagle coś mu się przypomniało. – Zauważyliśmy

tu innych ludzi, ale udało im się zgubić nas w tym śniegu. Gdzie oni są? Dokąd poszli?

– Nie wiem – odparłem. – Nie wiem nawet, gdzie my jesteśmy.

Pochylił się do mnie. – Znaleźliśmy też szczątki roślin, które jeszcze niedawno kwitły. Jak to

możliwe? Jak mogły tu w ogóle rosnąć?

Patrzyłem na niego bez słowa.
Rzucił mi zimny, krótki uśmiech. – Ile naprawdę wiesz o tych legendach Shambhali?

– Trochę – wyjąkałem.
– A ja wiem bardzo dużo. Masz pojęcie? Do tej pory zdobyłem dostęp do starożytnych pism

i muszę przyznać, że jako mitologia są uroczo frapujące. Sam pomyśl: idealne społeczeństwo
składające się z oświeconych ludzi, którzy są o wiele bardziej zaawansowani umysłowo niż

jakakolwiek  inna  kultura  na  tej  planecie.  Znam  też   całą  resztę,  ten  pomysł,  że  osobniki   z
Sliambhali w jakiś sposób posiadają sekretną moc dobra, które przenika do reszty ludzkości i

popycha ją w tym samym kierunku. Fascynujące, prawda? Starożytne mity, które nawet można
docenić,   jeśli   o   to   chodzi...   gdyby   nie   były   takie   niebezpieczne   i   zwodnicze   dla   obywateli

Tybetu. Nie wydaje ci się, że gdyby coś takiego naprawdę istniało, już dawno byśmy to odkryli?
Bóg, duch, to wszystko dziecinne mrzonki. Weź choćby tybetański mit o dakini, pomysł, że to

anielskie istoty, które się z nami kontaktują i mogą nam pomagać.

– A w co pan wierzy? – przerwałem mu, próbując rozładować sytuację. Wskazał palcem

swoją głowę. – Ja wierzę w moc umysłu. To dlatego powinieneś ze mną rozmawiać, pomóc
nam.   Najbardziej   interesują   nas   zagadnienia   mocy   psychicznych,   zwiększony   zasięg   fal

mózgowych   i   to,   jak   mogą   one   oddziaływać   na   urządzenia   elektroniczne   i   ludzi   na   duże
odległości. Ale nie myl tego z duchowością. Siły umysłu to naturalne zjawisko, którego można

dowieść i badać je metodami naukowymi.

Zakończył zdanie gniewnym ruchem ręki, który spowodował kolejny skurcz strachu w moim

żołądku.   Wiedziałem,  że  ten   człowiek   jest   niezwykle   niebezpieczny   i   całkowicie   bezlitosny.
Patrzył na mnie, ale moją uwagę zwróciło coś przy ścianie namiotu za jego plecami, dokładnie

po przeciwnej stronie drzwi, przy których stał strażnik. To miejsce nagle stało się jaśniejsze.
Żarówka nad nami słabiutko drgnęła, więc wziąłem to, co zobaczyłem, za przypływ mocy z

generatora.

– 79 –

background image

Pułkownik wstał i zrobił kilka kroków w moją stronę. Był coraz bardziej zły. – Myślisz,  że

uśmiecha mi się podróżowanie aż tutaj, na to pustkowie? Nie pojmuję, jak ktokolwiek mógł tu

w ogóle przeżyć. Ale my nie odejdziemy. Powiększymy obóz,  aż  będzie tu dość wojska, by
przeczesać całą dolinę. Ktokolwiek się tu ukrywa, zostanie odnaleziony, a wtedy rozprawimy się

z nim surowo. – Posłał mi wymuszony półuśmiech. – Ale nasi przyjaciele zostaną równie hojnie
nagrodzeni. Rozumiemy się?

I w tym momencie przeszyła mnie kolejna fala strachu, ale tym razem był to inny strach. To

był lęk zmieszany z pogardą. Zaczynałem nienawidzić ogromu zła, jakie ten człowiek w sobie

miał. Spojrzałem znów za niego, na to miejsce, które wydało mi się jaśniejsze, ale było tam
teraz pusto i ciemno. Jasność zniknęła. Poczułem się całkowicie opuszczony.

–   Dlaczego   pan   to   robi?   –   spytałem.   –   Tybetańczycy   mają   prawo   do   swoich   religijnych

wierzeń. Pan chce zniszczyć ich kulturę. Jak pan może to robić? – Czułem, jak gniew mnie

wzmacnia.

Ale mój wybuch tylko dodał mu energii.

– O! Masz nawet własne zdanie – zasyczał. – Ich strata, że są tacy naiwni. Wydaje ci się, że

to,   co   robimy,   jest   jakieś   wyjątkowe.   Twój   rząd   też   pracuje   nad   sposobami,   by   was

kontrolować.   Na   przykład   implanty,   czipy   elektroniczne,   które   można   umieszczać   w  ciałach
żołnierzy albo osób, które sprawiają kłopoty. A to nie wszystko – teraz już prawie krzyczał. –

Wiadomo już,  że  kiedy człowiek myśli, to na zewnątrz promieniuje specyficzny wzór jego fal
mózgowych. Wszystkie rządy pracują nad urządzeniami, które będą umiały zidentyfikować te

fale, zwłaszcza złe myśli skierowane przeciw władzy.

To wyznanie całkowicie mnie zmroziło. Mówił przecież o takim niewłaściwym wykorzystaniu

wzmocnionych fal mózgowych, przed którym ostrzegała mnie Ani, a które doprowadziło  do
zagłady wcześniejsze cywilizacje.

– A wiesz, dlaczego te wasze tak zwane demokratyczne rządy to robią? – ciągnął dalej. – Bo

boją się ludzi o wiele bardziej niż my. Nasi obywatele wiedzą,  że  rolą władzy jest rządzić.

Wiedzą, że pewne wolności muszą być ograniczone. Wasi ludzie uważają, że mogą sami sobą
kierować. Cóż, nawet jeśli to była prawda w przeszłości, to teraz, w technicznie rozwiniętym

świecie, gdzie bomba wielkości walizki może zniszczyć całe miasto, tak już być nie może. Z
taką   wolnością   ludzkość   nie   przetrwa.   I   społeczeństwa   trzeba   kontrolować,   trzeba   nimi

kierować dla ludzkiego dobra. To dlatego ta legenda Shambhali jest tak niebezpieczna. Opiera
się na absolutnym samostanowieniu o swoim losie.

Kiedy mówił, wydawało mi się, że słyszę, jak poły namiotu za mną się otwierają, ale się nie

odwróciłem. Całkowicie skupiłem się na tym, w co ten człowiek wierzy. Oto wyrażał największą

z nowoczesnych tyranii. Im dłużej mówił, tym bardziej rosła moja odraza do niego.

– Nie rozumie pan jednak – przerwałem mu – że ludzie mogą mieć wewnętrzną motywację,

by tworzyć dobro.

Roześmiał się cynicznie. – Chyba w to nie wierzysz? Nic w historii nie wskazuje na to, by

ludzie byli inni niż tylko samolubni i chciwi.

– Gdyby miał pan własną duchowość, umiałby pan dostrzec dobro – także podniosłem głos.

– Nie! – warknął, prawie krzycząc. – Duchowość jest problemem. Tak długo, jak istnieją

religie, nie może być jedności między ludźmi. Nie rozumiesz tego? Każda instytucja religijna to

jak   nieusuwalna   zapora   na   drodze   rozwoju.   Każda   religia   walczy   z   innymi.   Chrześcijanie
spędzają cały czas i tracą pieniądze, chcąc nawrócić wszystkich na swoją doktrynę. Żydzi chcą

pozostać w izolacji w swoim marzeniu o narodzie wybranym. Muzułmanie myślą,  że  chodzi o
braterstwo i zbiorową siłę, i świętą nienawiść. A my, tu na Wschodzie, my jesteśmy najgorsi.

My odrzucamy prawdziwy świat na rzecz wymyślonego wewnętrznego życia, którego nikt nie
rozumie.   W   tym   całym   chaosie   i   metafizyce   nikt   nie   może   się   skupić   na   rozwoju,   na

polepszeniu sytuacji ubogich, na tym, by każde tybetańskie dziecko dostało wykształcenie. Ale
nie   martw   się   –   ciągnął.   –   Już   my   dopilnujemy,   by   rozwiązać   ten   problem.   A   wy   nam

pomogliście. Od chwili, kiedy Wilson James odwiedził cię w Stanach, śledziliśmy każdy wasz
ruch   i   całej   tej   holenderskiej   grupy.   Wiedziałem,  że  tu   przyjedziesz,  że  zostaniesz   w   to

wmieszany.

Musiałem wyglądać na zaskoczonego.

– O tak, wiemy o tobie wszystko – mówił tymczasem pułkownik. – W Ameryce mamy o

wiele większą swobodę działania, niż możesz sobie wyobrazić. Wasze służby umieją monitoro-

wać Internet. A myślisz, że my tego nie potrafimy? Ty i ta sekta nigdy mnie nie zwiedziecie.
Jak myślisz, jak nam się udało wyśledzić cię przy tej pogodzie? To dzięki mocy umysłu. Mojego

umysłu. Samo do mnie przyszło to, gdzie jesteś. Nawet kiedy się zgubiliśmy w tej dziczy, ja
wiedziałem. Czułem twoją obecność. Na początku mogłem lepiej iść śladem twojego kolegi

Yina. Ale teraz twoim. To nie wszystko. Już nawet nie muszę posługiwać się swoim instynktem,

– 80 –

background image

żeby cię odnaleźć. Mam zeskanowane twoje fale mózgowe.

Najpierw nie mogłem skojarzyć, o co mu chodzi, ale potem przypomniałem sobie pobyt w

chińskim domu w Ali, gdzie mnie zabrano uśpionego gazem. Żołnierze nasunęli na mnie wtedy
jakąś maszynę. Poczułem nową falę strachu, ale natychmiast zmieniłem ją w jeszcze głębszy

gniew.

– Jesteś szalony! – wrzasnąłem.

– Masz rację, dla ciebie jestem wariatem. Ale to ja jestem przyszłością. – Stał teraz nade

mną   z   czerwoną   twarzą,   dosłownie   kipiał   złością.   –   Co   za   duma   niewinność!   Powiesz   mi

wszystko! Rozumiesz! Wszystko!

Wiedziałem,  że  nie   przekazałby   mi   tych   wszystkich   informacji,   gdyby   planował   mnie

kiedykolwiek wypuścić, ale w tej chwili było mi wszystko jedno. Rozmawiałem z potworem i
wypełniała mnie nieopanowana wściekłość. Już miałem wykrzyczeć swoją pogardę, kiedy jakiś

głos z drugiej strony namiotu zawołał: – Nie rób tego! To cię osłabia!

Pułkownik natychmiast się odwrócił, poszedłem za jego wzrokiem. Przy drzwiach pojawił się

jeszcze   jeden wartownik,  a u jego  boku, opierając  się  o  niewielki  stolik, stał Yin.  Strażnik
popcłmął go na podłogę. Przypadłem do niego, a pułkownik powiedział coś do strażników i

szybko wyszedł. Yin był posiniaczony i pokaleczony.

– Yin, nic ci nie jest? – spytałem, pomagając mu wstać i przejść do pryczy.

– W porządku – powiedział, pociągając mnie, żebym usiadł obok niego. – Przyszli po nas,

jak tylko odjechałeś. – Jego oczy błyszczały z podniecenia. – Powiedz, co się działo? Znalazłeś

Shambhalę?

Spojrzałem mu w oczy i przytknąłem palec do ust. – Pewnie nas tu posadzili razem, żeby się

dowiedzieć, o czym mówimy – wyszeptałem. – Założę się, że mają tu założony podsłuch. Nie
powinniśmy mówić.

– Musimy zaryzykować. Chodź tu, bliżej grzejnika, on hałasuje. No powiedz, co się stało.
Przez   następne   pół   godziny   opowiadałem   mu   wszystko   o   świecie,   jaki   odnalazłem   w

Shambhali, a potem, najcichszym szeptem, wspomniałem o świątyniach.

Oczy mu się rozszerzyły. – Więc nie znalazłeś całości Czwartego Rozwinięcia?

– Jest w świątyniach – szepnąłem.
Opowiedziałem mu też o Tashim i Wilu, i o tym, co Ani mówiła o konieczności

poznania pracy w świątyniach.
– I co jeszcze ci powiedziała? – dopytywał Yin.

– Mówiła, że nie wolno nam mieć wrogów – odparłem.
Yin skrzywił się z bólu. – Ale ty właśnie dokładnie to robisz z pułkownikiem – powiedział po

chwili. – Używałeś swojego gniewu i pogardy, żeby poczuć się silniejszym. Ja popełniłem te
same błędy. Miałeś szczęście, że cię od razu nie zabił.

Skuliłem się, wiedząc, że nie kontrolowałem swoich emocji.
– Nie pamiętasz już, jak twoje negatywne oczekiwania odepchnęły tę holenderską parę, a ty

straciłeś ważną synchronię? Wtedy bałeś się,  że  może zrobią ci coś złego. Oni wyczuli twoje
negatywne   oczekiwanie   i   sami   zaczęli   myśleć,  że  zostając   w   tamtym   miejscu,   robią   coś

niedobrego, więc odjechali.

– Tak, tak, pamiętam.

– Każde negatywne założenie czy oczekiwanie – mówił Yin – jakie mamy wobec innego

człowieka,   to   modlitwa,   która   emanuje   z   nas   i   tworzy   taką   rzeczywistość   w   tej   osobie.

Pamiętaj,  że  nasze   umysły   się   łączą,   nasze   myśli   i   oczekiwania   emanują   na   zewnątrz   i
wpływają na innych, a oni zaczynają myśleć w taki sam sposób jak my. I to właśnie robiłeś z

pułkownikiem. Oczekiwałeś, że on będzie zły.

– Zaczekaj. Przecież ja go tylko widziałem takiego, jaki jest.

– Naprawdę? A jaką jego część widziałeś? Jego ego czyjego wyższe, duchowe,Ja”?
Yin   miał   rację.   Przecież   uczyłem   się   tego   w   Dziesiątym   Wtajemniczeniu.   Tak,   ale   nie

umiałem tej wiedzy wykorzystać.

– Kiedy przed nim uciekałem – powiedziałem – on był w stanie mnie śledzić. Powiedział, że

umie to robić swoim umysłem i intuicją.

– A czy ty nie myślałeś o nim? Nie spodziewałeś się, że będzie cię szukał?

– Pewnie tak.
– Nie pamiętasz? Dokładnie tak samo było wcześniej ze mną. A teraz ty robisz to samo.

Twoje   oczekiwania   tworzyły   w   umyśle   Changa   obraz   tego,   gdzie   jesteś.   To   była   myśl   na
poziomie ego, ale mogła mu się pojawić, bo ty tego oczekiwałeś, tak naprawdę to modliłeś się,

by   cię   znalazł.   Jeszcze   nie   pojmujesz?   –   mówił   dalej   Yin.   –   Przecież   tyle   razy   o   tym
rozmawialiśmy.   Nasze   pole   modlitwy   bez   przerwy   oddziałuje   na   świat,   wysyła   nasze

oczekiwania,   a   jeśli   one   dotyczą   drugiej   osoby,   to   skutek   jest   niemal   natychmiastowy.   Na

– 81 –

background image

szczęście, jak ci już tłumaczyłem, taka negatywna modlitwa nie jest tak silna jak pozytywna,
bo wtedy od razu odcinasz się od energii wyższego ja”, ale wciąż może wywoływać skutki. To

jest proces ukryty pod waszą złotą zasadą.

Przez chwilę patrzyłem na niego, nie rozumiejąc, o co mu chodzi. Zabrało mi dobrą minutę,

by skojarzyć, do czego się odnosił: do biblijnego nakazu, by nie czynić innym tego, czego nie
chciałbyś,   by   inni   czynili   tobie.   Nie   bardzo   jednak   widziałem   związek.   Porosiłem,   by

wytłumaczył.

– Ta reguła brzmi tak – kontynuował Yin – jakby trzeba jej przestrzegać, bo tworzy dobre

społeczeństwo. Zgadza się? W sensie etycznym. Ale prawdą jest też, że za tą mądrością kryje
się prawdziwie duchowa, energetyczna, karmiczna przyczyna, która sięga o wiele dalej. Należy

przestrzegać   tej   reguły,   bo   ona   dotyczy   cię   osobiście,   –   Zrobił  dramatyczną   pauzę,   potem
dodał: – Bardziej rozwinięta wersja tej zasady powinna brzmieć tak: nie czyń drugiemu, czego

nie   chcesz,   by   czynił   on   tobie,   bo   tak,   jak   traktujesz   innych   i   jak   o   nich   myślisz,   oni   w
identyczny sposób będą traktować ciebie. Modlitwa, którą wysyłasz wraz ze swoim uczuciem

czy działaniem, wywołuje w nich dokładnie to, czego się spodziewasz.

Skinąłem głową. Zaczynałem pojmować.

–   W   przypadku   pułkownika,   to   jeśli   zakładasz,  że  on   jest   zły,   energia   twojej   modlitwy

emanuje na zewnątrz, działa na jego energię i wydobywa jego skłonności. Tak więc zaczyna

zachowywać się  tak, jak ty tego oczekujesz, jest zły, bezwzględny. A ponieważ  on nie  ma
połączenia z boską energią, więc energia jego ego jest słaba i podatna na wpływy. Gra rolę,

której się po nim spodziewasz. Pomyśl, jak to wygląda w szerszej skali. Ten efekt obecny jest
wszędzie. Pamiętaj,  że  my, ludzie, podzielamy swoje poglądy i nastawienia. One są bardzo

zaraźliwe. Kiedy patrzymy na innych i ferujemy sądy, myślimy na przykład, że ktoś jest gruby
albo   chudy,   jest   nieudacznikiem   czy   źle   się   ubiera,   albo   jest   brzydki,   w   rzeczywistości

wysyłamy naszą energię tym ludziom i oni często zaczynają sami źle myśleć o sobie. Bierzemy
udział w czymś, co można jedynie nazwać energią zła. To zaraza negatywnej modlitwy.

– Co więc powinniśmy robić? – zaprotestowałem. – Czy nie wolno widzieć rzeczy takimi,

jakie są?

– Oczywiście, że powinniśmy widzieć rzeczy takimi, jakie są, ale potem musimy natychmiast

zmienić   swoje   oczekiwania   z   tego   co   jest,   na   to,   co   może   być.   W   przypadku   pułkownika

powinieneś   był   zdać   sobie   sprawę   z   tego,  że  chociaż   zachowuje   się   jak   ktoś   zły,   odcięty
całkowicie od duchowości, to jego wyższeja”

może w mgnieniu oka ujrzeć światło. I takie musisz mieć oczekiwanie, bo wtedy naprawdę

wysyłasz   swoją   energię   modlitwy,   by   podnieść   jego   energię   i   świadomość   w   tym   właśnie

kierunku. Musisz utrzymywać taką myślową dyscyplinę zawsze, niezależnie od tego, co widzisz.

Znów zrobił dramatyczną pauzę, do tego się uśmiechał, co było dość dziwne, biorąc pod

uwagę naszą sytuację i siniaki na jego twarzy.

– Bili cię? – spytałem.

– Nie robili nic, czego bym sam od nich nie chciał – powiedział, przypieczętowując tym

swoją naukę. – Czy już rozumiesz, jakie to ważne? – spytał z powagą. – Nie możesz iść dalej w

opanowaniu Rozwinięć Energii, aż tego nie pojmiesz. Gniew zawsze będzie pokusą. Daje dobre
samopoczucie.   Twoje   ego   myśli   wtedy,  że  stajesz   się   silniejszy.   Ale   musisz   być   od   niego

sprytniejszy. Nie osiągniesz najwyższych poziomów twórczej energii tak długo, aż nie nauczysz
się unikać wszelkiej negatywnej modlitwy. Tam na zewnątrz jest już dostatecznie wiele zła, nie

trzeba się do niego świadomie dokładać. I to jest wielka prawda, która stoi za tybetańską
zasadą współczucia.

Odwróciłem wzrok, wiedząc, że to, co mówił Yin, jest prawdą. Znów poddałem się nawykowi

złości. Dlaczego wciąż od nowa to robię? Yin spojrzał mi w oczy.

– A oto zwieńczenie tej myśli. Korygując jakiś szkodliwy nawyk, w twoim przypadku gniew i

pogardę,   konieczne   jest,   żeby   nie   wysyłać   negatywnej   modlitwy   na   temat   własnych

możliwości.   Rozumiesz,   co   mam   na   myśli?   Kiedy   krytykujmy   samych   siebie,   mówiąc   na
przykład   „nie   umiem   sobie   dać   rady   z   tym   problemem”,   albo,Już   zawsze   taki   będę”,   tak

naprawdę  modlimy  się   o  to,   by się   nie   zmienić.  Musimy   utrzymywać   wizję,  że  znajdziemy
wyższą energię i zwalczymy swoje nawyki. Musimy sami siebie podnieść na wyższy poziom

własną   energią   modlitwy.   –   Położył   się   znów   na   pryczy.   –   To   jest   lekcja,   której   ja   sam
musiałem się nauczyć. Nigdy nie potrafiłem zrozumieć tej wyrozumiałości i spokoju, z jakim

lama Rigden traktował chiński rząd. Oni niszczyli nasz kraj i chciałem po prostu, żeby zniknęli.
Nigdy   nie   znałem   bliżej  żadnego  żołnierza,   by  móc  spojrzeć  mu   w  oczy,   żeby  zobaczyć  w

Chińczykach   ludzi   spętanych   systemem   tyranii.   Kiedy   w   końcu   spojrzałem   ponad   ich   ego,
ponad ich warunkowanie, mogłem nareszcie się nauczyć nie dodawać już do energii zła swoimi

negatywnymi myślami. W końcu mogłem utrzymać wyższą wizję dla nich i dla siebie samego.

– 82 –

background image

Być może dlatego, że mnie się udało, mogę teraz utrzymać wizję, że tobie też się uda.

Obudziłem   się   wraz   z   pierwszymi   odgłosami   obozu.   Ktoś   przetaczał   beczki   albo   duże

pojemniki. Wstałem szybko, ubrałem się i spojrzałem w stronę drzwi. Poprzednich strażników
zastąpiło dwóch nowych żołnierzy. Patrzyli na mnie zaspanym wzrokiem. Podszedłem do okna.

Dzień  był ciemny,  zacłmiurzony,  wiatr  wył  nieustannie. W jednym  z namiotów zauważyłem
jakiś ruch. Wyszedł z niego pułkownik. Kierował się w naszą stronę.

Podszedłem do pryczy, na której spał Yin. Był odwrócony plecami, próbował dalej spać.

Twarz miał spuchniętą, zmrużył oczy, kiedy chciał na mnie spojrzeć.

– Wraca pułkownik – powiedziałem.
– Pomogę na tyle, na ile będę mógł – obiecał. – Ale to ty musisz teraz wysłać mu zupełnie

inne pole modlitwy. To twoja jedyna szansa.

Poły namiotu otwarły się, żołnierze stanęli na baczność. Pułkownik wszedł i gestem kazał im

czekać na zewnątrz. Spojrzał na Yina tylko raz, a potem zbliżył się do mnie.

Oddychałem   głęboko   i   starałem   się   rozwinąć   swoje   pole   najbardziej,   jak   mogłem.

Wizualizowałem,  że energia wypływa ze mnie i skupiłem się na tym, żeby widzieć w nim nie
oprawcę, ale zalęknioną duszę.

–   Chcę   wiedzieć,   gdzie   są   te   świątynie   –   powiedział   cichym,   złowieszczym   głosem,

zdejmując płaszcz.

–  Może je  pan zobaczyć  tylko wtedy, kiedy  pana energia będzie dostatecznie wysoka –

wypowiedziałem głośno pierwszą myśl, która przyszła mi do głowy.

Wydawał się zbity z tropu. – O czym ty mówisz?
– Mówił mi pan, że wierzy w moc umysłu. A jeśli jedną z jego możliwości jest podnoszenie

poziomu energii?

– Jakiej energii?

– Powiedział pan, że fale mózgowe są prawdziwe i że można nimi manipulować za pomocą

różnych urządzeń. A co jeśli można nimi także manipulować od wewnątrz poprzez intencje,

można je wzmocnić, podnosząc poziom swojej energii?

– Ale jak to możliwe? – spytał. – Nic podobnego nie zostało nigdy wykazane przez naukę.

Nie mogłem uwierzyć. Wydawało się,  że  zaczął otwierać umysł. Skupiłem się na wyrazie

jego twarzy, który świadczył, że poważnie zastanawia się nad tym, co powiedziałem.

– To naprawdę jest możliwe – kontynuowałem. – Fale mózgowe, a może jakiś inny rodzaj

fal,   które   mają   większy   zasięg,   mogą   zostać   wzmocnione   do   takiego   poziomu,  że  można

wpływać na to, co się dzieje.

Ożywił się. – Chcesz powiedzieć, że wiesz, jak używać fal mózgowych, by sprawić, że coś się

stanie?

Kiedy to mówił, znów zobaczyłem poświatę za jego plecami, przy tylnej ścianie namiotu.

– Tak – odpowiedziałem – ale można sprowadzić tylko takie rzeczy, które zgadzają się z

kierunkiem, w jakim ma podążać nasze życie. Inaczej energia w pewnym momencie zanika.

– W jakim „życie ma podążać”? – spytał, mrużąc oczy.
Obszar z tyłu  namiotu stawał się  coraz jaśniejszy, nie mogłem się  powstrzymać, by nie

spoglądać w tamtą stronę. Odwrócił się i też tam popatrzył.

–   Na  co   tak  patrzysz?   –  zapytał.  –  Powiedz,   co   miałeś  na  myśli,  mówiąc  że  życie   „ma

podążać w jakimś kierunku”. Uważam się za człowieka wolnego. Mogę zrobić ze swoim życiem,
co chcę.

– Tak, to oczywiście prawda, ale zawsze jest taki kierunek, który wydaje się najlepszy, który

daje więcej satysfakcji niż inne, bardziej inspiruje, prawda?

Nie   wierzyłem   własnym   oczom,   jak   bardzo   przestrzeń   za   jego   plecami   jaśniała,   ale   nie

ważyłem się patrzeć wprost na nią.

– Nie wiem, o czym mówisz – powiedział.
Był zbity z tropu,  ale  ja skupiałem się  cały czas na tej  części jego twarzy, która wciąż

słuchała.

– Jesteśmy wolni – powiedziałem – ale jesteśmy również częścią planu, który pochodzi z

wyższej części nas samych, z którą możemy się połączyć. Nasze prawdziwe, ja” jest o wiele
większe, niż myślimy.

Patrzył na mnie bez słowa. Gdzieś głęboko w świadomości chyba mnie rozumiał.
Strażnicy   stojący   na   dworze   załomotali   w   poły   namiotu.   Dopiero   wtedy   zdałem   sobie

sprawę,  że  wiatr zmienił się w zamieć. Słychać było  łoskot przewracanego w całym obozie
sprzętu. Jeden z żołnierzy otworzył namiot i krzyczał coś głośno po chińsku. Pułkownik pobiegł

w jego stronę. Zobaczyłem,  że  wichura wyrywa z ziemi kolejne namioty. Pułkownik odwrócił
się.   spojrzał   na   mnie   i   Yina   i   wtedy   potężny   podmuch   wiatru   uniósł   lewą   cześć   naszego

namiotu   i   rozdarł   ją   na   pół,   przykrywając   pułkownika   i   strażników   masztami   i   płótnem   i

– 83 –

background image

powalając ich na ziemię. We mnie i Yina też uderzył wiatr.

– Yin! – krzyknąłem. – To dakini!

Yin podniósł się z trudem. – To twoja szansa! Uciekaj!
–  Chodź – powiedziałem, łapiąc go  za ramię. – Przecież  możemy iść razem.  Odepchnął

mnie. – Ja nie dam rady. Tylko bym cię opóźniał.

– Uda nam się – błagałem.

Krzyczał przez wyjący wiatr. – Zrobiłem, co do mnie należało. Teraz ty musisz zrobić swoje.

Wciąż nie znamy reszty Czwartego Rozwinięcia.

Skinąłem głową, uścisnąłem go szybko, chwyciłem gruby płaszcz pułkownika i wybiegłem

przez dziurę w namiocie w szalejącą zamieć.

– 84 –

background image

Uznając światło

Odbiegłem na północ jakieś sto stóp i dopiero wtedy się  zatrzymałem, żeby spojrzeć w

kierunku   obozu.   Wciąż   słyszałem   dźwięk   rozrzucanego   sprzętu   miotanego   wiatrem   oraz
odgłosy krzyków.

Przede mną rozciągała się czysta, niezmącona biel. Z trudem brnąłem w kierunku gór, gdy

nagle usłyszałem za sobą wrzask pułkownika.

– Znajdę cię! – Jego wściekły głos przenosił się ponad wiatrem. – Nie uda ci się! Szedłem

dalej,   najszybciej   jak   mogłem   w   tym   głębokim   śniegu.   Pokonanie   stu   jardów   zabrało   mi

piętnaście minut. Na szczęście wiatr nie ustawał, wiedziałem,  że  minie trochę czasu, zanim
Chińczycy będą mogli uruchomić helikoptery.

Usłyszałem cichy dźwięk. Najpierw pomyślałem, że to wiatr, ale dźwięk stopniowo narastał.

Pochyliłem  się.  Ktoś  wołał  moje   imię!  W końcu  zobaczyłem  sylwetkę   brnącą  przez  śnieżną

zamieć. To był Wil.

Uścisnęliśmy się. – Boże, jak się cieszę, że cię widzę. Jak mnie znalazłeś?

– Obserwowałem, w którym kierunku odleciał helikopter. I szedłem w tą stronę tak długo,

  zobaczyłem   obóz.   Byłem   tu   całą   noc.   Gdybym   nie   miał   ze   sobą   swojej   turystycznej

kuchenki, zamarzłbym na śmierć. Starałem się wykombinować, jak cię stamtąd wydostać. Na
szczęście zamieć rozwiązała problem. Chodź, musimy znów próbować dotrzeć do świątyń.

Zawahałem się.
– O co chodzi? – spytał Wił.

– Tam został Yin – odparłem. – Jest ranny.
Wil myślał przez chwilę, kiedy obaj patrzyliśmy na obóz. – Zorganizują pościg – powiedział

w końcu. – Nie możemy tam wrócić. Będziemy musieli postarać się pomóc mu później. Jeśli
stąd nie uciekniemy i nie znajdziemy świątyń, zanim zrobi to pułkownik, to wszystko stracone.

– A co się stało z Tashim? – spytałem.
– Rozdzieliła nas lawina. Ale widziałem go potem z daleka, jak samotnie wspinał się na

górę.

Szliśmy dwie godziny, i co dziwne, kiedy tylko oddaliliśmy się od obozu Chińczyków, wiatr

zaczął słabnąć, choć śnieg wciąż mocno padał. W czasie marszu powtórzyłem Wilowi wszystko,
co Yin mówił w namiocie i co się stało podczas rozmowy z pułkownikiem.

W   końcu   doszliśmy   do   tego   samego   miejsca,   gdzie   złapała   nas   lawina.   Obeszliśmy   je   i

wspinaliśmy się coraz wyżej po zboczu. Nie rozmawialiśmy. Wil prowadził w górę przez kolejne

dwie godziny. W końcu zatrzymaliśmy się na odpoczynek. Usiedliśmy za wielką śnieżną zaspą.
Patrzyliśmy na siebie przez chwilę, obaj ciężko oddychając. Wil uśmiechnął się i zapytał:

–   Czy   teraz   wreszcie   rozumiesz,   o   czym   mówił   Yin?   Milczałem.   Choć   na   własne   oczy

widziałem, jak to zadziałało w przypadku pułkownika, wciąż trudno było mi w to uwierzyć.

–   Pozwalałem   sobie   na   negatywną   modlitwę   –   powiedziałem   w   końcu.   –   Dzięki   temu

pułkownik mógł mnie śledzić.

– Nie możemy iść dalej, aż obaj nie będziemy absolutnie pewni, że umiemy tego uniknąć –

powiedział   Wil.   –   Nasza   energia   musi   być   na   niezmiennie   wysokim   poziomie,   jeśli   mamy

przejść   przez   pozostałą   część   Czwartego   Rozwinięcia.   Musimy   bardzo   uważać,   by   nie
wizualizować zła w ludziach, którzy się boją. Musimy patrzeć na nich realistycznie i zachować

ostrożność, ale jeśli zatrzymamy się na ich zachowaniu albo wyobrazimy sobie, że mają zamiar
nas   skrzywdzić,   to   tylko   doda   energii   ich   paranoi   i   naprawdę   może   im   przyjść   do   głowy

zrobienie tego, czego się  spodziewamy.  To  dlatego  tak bardzo  jest ważne. by nie  pozwolić
swojemu umysłowi wyobrażać sobie złych rzeczy, które ewentualnie mogą się nam przytrafić.

Bo to modlitwa, która rzeczywiście tworzy takie wydarzenia.

Kiwałem głową, wiedząc jednak,  że  w duchu wciąż opieram się tej koncepcji. Bo jeśli to

prawda, to składa na nas wielki ciężar pilnowania każdej swojej myśli. Powiedziałem Wilowi o
swoich obawach.

Niemal się roześmiał. – Oczywiście,  że  musimy kontrolować każdą myśl. I trzeba to tak

robić, żeby nie pominąć jakiejś ważnej intuicji. Wystarczy więc pamiętać o świadomej czujności

i   zawsze   wizualizować,  że  podnosi   się   nasza   świadomość.   Legendy   mówią   o   tym   bardzo
wyraźnie. By jak najlepiej utrzymywać rozwinięcia swojej energii modlitwy, nigdy nie wolno

– 85 –

background image

używać tej energii w sposób negatywny. Nie możemy posunąć się dalej, zanim nie nauczymy
się całkowicie unikać tego problemu.

– Ile legend ci opowiedziano? – spytałem.
Odpowiadając   na   moje   pytanie.   Wił   zaczął   opisywać   swoje   doświadczenia   i   przygody

bardziej szczegółowo, niż mógł to zrobić kiedykolwiek wcześniej.

– Kiedy się pojawiłem w twoim domu – zaczął – byłem oszołomiony tym, że moja energia

spadła tak nisko w porównaniu do poziomu, jaki miała, kiedy zdobywaliśmy Dziesiąte Wtajem-
niczenie. Zacząłem mieć powracające myśli o Tybecie, aż w końcu znalazłem się w klasztorze

lamy Rigdena, gdzie poznałem Yina i usłyszałem o ich snach. Nie wszystko rozumiałem, ale
sam   miałem   podobne   sny.   Wiedziałem,  że  ty   też   jesteś   tego   częścią   i   masz   tutaj   coś   do

zrobienia. Wtedy właśnie zacząłem studiować legendy i uczyć się Rozwinięć energii modlitwy.
Byłem przygotowany, by spotkać się z tobą w Katmandu, ale zauważyłem, że Chińczycy mnie

śledzą, więc wysłałem po ciebie Yina. Musiałem wierzyć, że w końcu jakoś się odnajdziemy.

Wil przerwał na chwilę, wyciągnął z plecaka biały podkoszulek i zaczął zmieniać opatrunek

na kolanie. Patrzyłem na nie kończące się białe szczyty, które wznosiły się za nami. Na chwilę
chmury   się   rozstąpiły   i   poranne   słońce   stworzyło   zapierający   dech   obraz   błyszczących

wierzchołków gór i cienistych przełęczy. Ten widok napawał zachwytem i w jakiś dziwny sposób
zacząłem się tutaj czuć jak w domu, jakby jakaś część mojego,Ja” w końcu zrozumiała tę

ziemię.

Kiedy znów spojrzałem na Wiła, wpatrywał się we mnie intensywnie.

– A może – powiedział – powinniśmy powtórzyć sobie wszystko, co legendy mówią o polu

modlitwy? Musimy zrozumieć, jak to wszystko się ze sobą łączy.

Potaknąłem.
– Zaczyna się od tego – mówił dalej Wil –  że  zdajemy sobie w pełni sprawę z tego,  iż

energia naszej modlitwy jest rzeczywista,  że  emanuje z nas i wpływa na świat. Kiedy to już
pojmiemy, możemy zrozumieć, że to pole, ten efekt, jaki wywołujemy w świecie, może zostać

rozszerzone.   I   wtedy   zaczynamy   od   Pierwszego   Rozwinięcia.   Najpierw   musimy   polepszyć
jakość energii, którą fizycznie pobieramy. Ciężkie i sztucznie przetworzone pokarmy budują w

naszym ciele kwasowe złogi w strukturach komórkowych, co obniża nasze wibracje i w końcu
powoduje   choroby.   Żywe   pokarmy   mają   natomiast   odczyn   zasadowy   i   tym   samym

podwyższają   nasze   wibracje.   Im   czyściej   wibrujemy,   tym   łatwiej   jest   się   nam   połączyć   z
subtelnymi energiami, które są nam dostępne. Legendy mówią, że nauczymy się nieustannie

wdychać, pobierać ten wyższy rodzaj energii, gdy jako wyznacznik potraktujemy podwyższoną
wrażliwość na piękno. Im wyższy jest poziom naszej energii, tym więcej piękna postrzegamy.

Możemy   się   nauczyć   wizualizować,   jak   ta   energia   po   wypełnieniu   nas   „przelewa”   się   na
zewnątrz   i   emanuje   na   świat.   Znakiem,  że  tak   się   naprawdę   dzieje,   jest   z   kolei   to,  że

odczuwamy   stan   bezwarunkowej   miłości.   Jesteśmy   więc  połączeni   z   wewnętrznym   źródłem
energii,   jak   się   tego   nauczyliśmy   w   Peru.   Ale   teraz   wiemy   również,  że  wizualizując,  iż  ta

energia jest polem, które wykracza poza nasze ciało, poprzedza nas, gdziekolwiek pójdziemy,
możemy ją wciąż utrzymywać na wysokim poziomie. Drugie Rozwinięcie zaczyna się od tego,

że ustawiamy owo rozszerzone pole modlitwy tak, by wzmocniło działanie synchronii w naszym
życiu. Czynimy to, pozostając wciąż w stanie świadomej czujności i oczekiwania na kolejną

intuicję czy zbieg okoliczności, które skieruje nasze życie we właściwą stronę. To oczekiwanie
pozwala na wysyłanie naszej energii jeszcze dalej i czyni ją jeszcze silniejszą, bo teraz łączymy

swoje   intencje   z   wyższym   procesem   rozwoju   i   ewolucji   wpisanym   w   wszechświat.   Trzecie
Rozwinięcie wymaga kolejnego oczekiwania, a mianowicie że nasze pole modlitwy działając na

zewnątrz, podnosi poziom energii innych ludzi, pomaga im połączyć się z boskim pierwiastkiem
w   sobie   i   z   intuicjami   ich   wyższego   ja”.   To   oczywiście   zwiększa   prawdopodobieństwo,  że

otrzymamy od nich intuicyjne informacje, które pozwolą nam jeszcze bardziej podnieść poziom
naszej synchronii. To jest właśnie etyka międzyludzka, o której uczyliśmy się w Peru, ale teraz

wiemy   już,   w   jaki   sposób   używać   pola   modlitwy,   by   była   silniejsza.   Czwarte   Rozwinięcie
zaczyna   się   od   tego,  że  uczymy   się,   jak   ważne   jest   kotwiczenie   i   utrzymywanie   poziomu

emanacji   naszej   energii,   mimo   sytuacji   wywołujących   gniew  czy   strach.   Żeby  to   osiągnąć,
musimy   zawsze   utrzymywać  odpowiednie  nastawienie,   być   niejako   oderwanym   od  skutków

zdarzeń, które następują, mimo  że  oczekujemy, by cały proces trwał dalej. Musimy zawsze
szukać pozytywnego znaczenia i zawsze, zawsze oczekiwać, że zostaniemy ocaleni bez względu

na to, co się akurat dzieje. Taka postawa pozwala się skupiać na przepływie energii i chroni
przed zatrzymywaniem się na negatywnych obrazach tego, co może się stać, jeśli się nam nie

uda. Mówiąc ogólnie, kiedy zauważymy,  że  do głowy przychodzi nam negatywny obraz czy
myśl, musimy rozstrzygnąć, czy jest to intuicyjne ostrzeżenie, a jeśli tak, to musimy podjąć

odpowiednie kroki. Zawsze jednak powinniśmy powracać do oczekiwania, że wyższa synchronia

– 86 –

background image

przeprowadzi nas przez ten problem. To kotwiczy nasze pole, nasz przepływ energii, silnym
oczekiwaniem, które zawsze nazywane było wiarą. Reasumując, w pierwszej części Czwartego

Rozwinięcia chodzi o to, jak przez cały czas utrzymywać silną energię. Kiedy to opanujemy,
możemy   iść   dalej   i   jeszcze   bardziej   tę   energię   rozszerzyć.   Następny   krok   Czwartego

Rozwinięcia zaczyna się wtedy, gdy rzeczywiście oczekujemy, iż ludzki świat może się rozwinąć
w kierunku ideału opisanego przez Dziesiąte Wtajemniczenie, a zrealizowanego w Shambhali.

By w tym kierunku wysyłać i umacniać swoją energię, trzeba w to naprawdę mocno wierzyć. To
dlatego zrozumienie Shambhali jest tak ważne. Wiedza o tym, że w Shambhali osiągnięto ten

poziom, wzmacnia naszą wiarę, nasze oczekiwanie,  że  reszta ludzkości też może to uczynić.
Możemy   się   spodziewać,  że  ludzie   opanują   technologie   i   użyją   ich   w   służbie   naszego

duchowego   rozwoju,   a   potem   zaczną   się   skupiać   na   samym   procesie   życiowym,   na
prawdziwym   celu   naszej   obecności   tutaj,   na   tej   planecie,   a   jest   nim   stworzenie   na   Ziemi

kuhury, która jest świadoma naszej roli w duchowej ewolucji i uczy tego swoje dzieci. Przerwał
i patrzył na mnie przez chwilę.

– A teraz nadchodzi część najtrudniejsza – powiedział. – By rozwinąć się jeszcze bardziej,

musimy   uczynić   coś   więcej,   niż   tylko   myśleć   pozytywnie   i   unikać   obrazów   negatywnych

wydarzeń. Musimy także powstrzymać wszelkie negatywne myśli dotyczące innych ludzi. Jak
sam się niedawno przekonałeś, kiedy strach zmienia się w gniew i zaczynasz myśleć o innych

jak najgorzej, emanuje z ciebie negatywna modlitwa, która może wywołać u tych ludzi właśnie
takie zachowania, jakich się po nich spodziewasz. To dlatego, kiedy nauczyciele oczekują od

swoich uczniów świetnych wyników, zwykle je otrzymują, ale kiedy oczekują złych, to też staje
się prawdą. Większość ludzi wierzy, że niedobrze jest mówić źle o innych, ale myśleć, owszem,

można. Teraz już wiemy, że tak nie jest, myśli też mają znaczenie.

Kiedy Wil to powiedział, przypomniałem sobie niedawne wypadki strzelaniny w szkołach w

Stanach. Powiedziałem o tym Wilowi.

– Dzieciaki wszędzie na Ziemi mają w tej chwili większą moc niż kiedykolwiek przedtem –

odparł. – Nauczycielom nie wolno ignorować sprzeczek czy konfliktów, jakie zawsze zdarzały
się w szkołach. Kiedy niektóre dzieci wyszydzają inne, robią z nich kozły ofiarne, to te „ofiary”

podatne są na negatywną modlitwę bardziej niż przedtem. I czasem gwałtownie wybuchają. To
nie dotyczy jedynie dzieci; tak się dzieje w całej ludzkiej kulturze. Jedynie rozumiejąc skutek

wywoływany przez  pola  modlitwy, możemy  ogarnąć to, co  się  dzieje. Wszyscy  stajemy  się
stopniowo   coraz   silniejsi   i   jeśli   nie   nauczymy   się   kontrolować   swoich   oczekiwań,   możemy

niechcący robić innym krzywdę.

Wil   przestał   mówić   i   uniósł   brew.   –   I   tak   chyba   doszliśmy   do   punktu,   w   którym   teraz

jesteśmy – zakończył.

Skinąłem głową. Zdałem sobie sprawę, jak bardzo mi go brakowało.

– A jaki według legend jest kolejny etap? – zapytałem.
–   To   coś,   co   mnie   osobiście   najbardziej   fascynuje   –   odparł.   –   Legendy   mówią,  że  nie

możemy dalej rozwijać swoich pól, jeśli w pełni nie pojmiemy i nie uznamy istnienia dakini.

Szybko opowiedziałem mu o wszystkich swoich doświadczeniach z tajemniczymi postaciami

i pojawianiem się światła, które przydarzały mi się od chwili przyjazdu do Tybetu.

– Miałeś takie przygody już przed Tybetem – stwierdził Wil.

Miał rację. Podczas poszukiwań Dziesiątego Wtajemniczenia pomagały mi dziwne zjawiska

świetlne.

– Zgadza się – potwierdziłem. – Kiedy razem byliśmy w Apallachach.
– W Peru też.

Wytężyłem pamięć, ale nic takiego nie mogłem sobie przypomnieć.
–   Sam   mi   opowiadałeś,   jak   stałeś   na   rozstaju   dróg   i   nie   wiedziałeś,   którą   wybrać   –

powiedział.   –   I   wtedy   jedna   z   nich   wydała   ci   się   jakby   rozświetlona,   błyszcząca,   i   to   ją
wybrałeś.

– A tak, rzeczywiście – odparłem. Teraz wyraźnie to widziałem. – Myślisz, że to były dakini?
Wil wstał i zaczął zakładać plecak.

– O tak – odparł. – To te świetlne zjawiska, które nas prowadzą.
Byłem   zaszokowany.   To   by   znaczyło,  że  kiedykolwiek   zdarza   nam   się   widzieć   jakieś

rozświetlone miejsce, obiekt albo drogę, która wydaje się jaśniejsza i bardziej pociągająca,
albo książkę, która nagle przyciąga naszą uwagę, to działanie tych istot.

– Co jeszcze legendy mówią o dakini? – spytałem.
– Że są takie same w każdej kulturze, w każdej religii, niezależnie od tego, jak je nazywa-

my.

Rzuciłem mu pytające spojrzenie.

– Możemy je zwać aniołami – mówił dalej Wil – ale nieważne, czy są nazwane aniołami czy

– 87 –

background image

dakini, są to te same istoty... i dokładnie tak samo działają.

Chciałem mu zadać następne pytanie, ale Wil szybko ruszył pod górę, szukając przejścia

tam, gdzie leżało mniej śniegu. Poszedłem za nim, a do głowy przychodziły mi tuziny pytań.
Nie chciałem kończyć tej rozmowy.

W pewnej chwili Wil odwrócił się przez ramię i spojrzał na mnie. – Legendy mówią,  że  te

istoty   pomagały   ludziom   od   początku   świata,   i   jest   o   nich   mowa   w   mistycznych   tekstach

wszystkich   religii.   Zgodnie   z   tym,   co   mówią   legendy,   każdy   z   nas   zacznie   je   stopniowo
postrzegać. Jeśli rzeczywiście uznamy ich istnienie, to dakini dadzą się lepiej poznać.

Wypowiedział słowo „uznamy” w taki sposób, jakby miało ono specjalne znaczenie.
– Jak mamy to zrobić? – spytałem, wspinając się na skałkę, która przecinała drogę.

Wil przystanął, żebym mógł się z nim zrównać. – Według legend musimy w pełni uznać, że

one   są   obecne.   A   to   jest   bardzo   trudne   zadanie   dla   naszych   racjonalnych,   nowoczesnych

umysłów. Co innego myśleć,  że  dakini, czy też anioły, to fascynujący temat, a zupełnie co
innego spodziewać się, że będą naprawdę postrzegane w naszym życiu.

– I co w związku z tym mamy robić?
– Być bardzo wyczulonym na każdy najmniejszy błysk jasności.

– A więc jeśli utrzymamy wysoką energię i uznamy dakini, to będziemy zauważać więcej

takich świetlnych zjawisk?

– Masz rację – potwierdził. – Trudno jest przede wszystkim nauczyć się dostrzegać subtelne,

delikatne  zmiany  w  natężeniu   światła  wokół  nas.  Ale   im  bardziej  to  ćwiczymy,  tym  więcej

widzimy.

Myślałem o tym, co właśnie powiedział, i jak dotąd wszystko rozumiałem, ale wciąż miałem

pytania. – A co w przypadkach – spytałem – kiedy dakini czy anioły interweniują, pomagają
nam, mimo  że ani się ich nie spodziewamy, ani ich nie „uznajemy”? Bo tak właśnie mnie się

zdarzyło.

Opowiedziałem Wilowi o postaci, która pojawiła się u mego boku, kiedy Yin wypchnął mnie z

dżipa na północ od Ali, a potem znów, kiedy w cudowny sposób pojawiło się ognisko w ruinach
klasztoru, zanim wszedłem do Shambhali.

Wil kiwał głową. – Wygląda na to, że twój anioł stróż się ukazał. Legendy mówią że każdy z

nas ma własnego.

Spojrzałem na niego wymownie.
– A więc to prawda – powiedziałem w końcu. – Każdy z nas ma swojego anioła stróża.

Tysiąc myśli naraz kołatało mi po głowie. Prawdziwość tych istot nigdy nie była dla mnie

jaśniejsza.

– Co jednak sprawia – pytałem dalej – że czasami nam pomagają, a innym razem nie?
Wil znów uniósł brew. – To – powiedział – jest tajemnica, którą mamy tutaj odkryć.

Dochodziliśmy   już   niemal   do   szczytu.   Za   naszymi   plecami   słońce   przedzierało   się   przez

grubą warstwę chmur. Robiło się cieplej.

–  Powiedziano mi –  zaczął Wil, zatrzymując się niedaleko  szczytu –  że  świątynie są po

drugiej   stronie   tego   grzbietu.   –   Milczał   przez   chwilę,   potem   dodał:   –   To   może   być

najtrudniejsze zadanie.

Jego słowa zabrzmiały groźnie.

– Dlaczego? Co masz na myśli?
–   Musimy   połączyć   wszystkie   Rozwinięcia   i   utrzymywać   naszą   energię   na   najwyższym

możliwym   poziomie.   Legendy   mówią  że  tylko   przy   odpowiednio   wysokim   poziomie   energii
można zobaczyć świątynie.

Dokładnie w tym momencie usłyszeliśmy w oddali dźwięk helikopterów.
– I nie zapominaj, czego się właśnie nauczyłeś – przypomniał Wil. – Jeśli zaczniesz myśleć o

tym, jakie złe jest chińskie wojsko, jeśli poczujesz gniew albo odrazę, to natycłuniast musisz
skupić swoją uwagę na duszy każdego indywidualnego żołnierza. Wizualizuj, że twoja energia

emanuje   z   ciebie   i   dosięga   ich   pól   energetycznych,  że  podwyższa   poziom   ich   energii   i
umożliwia łączność z wewnętrznym światłem, tak by mogli odkryć swoje wyższe intuicje. Jeśli

zrobisz inaczej, to wyślesz do nich modlitwę, która da im więcej energii do czynienia zła.

Potaknąłem i spuściłem głowę. Tym razem byłem zdecydowany utrzymać swoje pozytywne

pole.

– A teraz idź dalej, uznaj dakini i oczekuj światła.

Spojrzałem w górę na leżący wprost przed nami szczyt. Wil skinął głową i ruszył. Kiedy

weszliśmy na grzbiet, po drugiej stronie nie zobaczyliśmy niczego, poza kolejnymi ośnieżonymi

górami i dolinami. Dokładnie rozglądaliśmy się po okolicy.

– Tam! – wrzasnął radośnie Wil, wskazując na lewo.

Wytężyłem wzrok. Coś zdawało się świecić na krawędzi grzbietu. Kiedy jednak próbowałem

– 88 –

background image

skupić na tym wzrok, wszystko, co mogłem dostrzec, to tyle,  że  tamten obszar wydawał się
jaśniejszy. Ale kiedy znów spojrzałem, tym razem kątem oka, byłem pewien, że całe to miejsce

wydziela światło, drga i błyszczy.

– Idziemy – zakomenderował Wil.

Podał   mi   rękę,   kiedy   przedzieraliśmy   się   przez   gęsty   śnieg,   idąc   do   miejsca,   które

spostrzegł. W miarę, jak podchodziliśmy bliżej, światło się nasilało. Przed nami wyrastał rząd

ogromnych,   postrzępionych   skalnych   wież,   które   z   daleka   wyglądały   tak,   jakby   do   siebie
przylegały.   Kiedy   jednak   podeszliśmy   bliżej,   stwierdziliśmy,  że  jedna   z   nich   jest   lekko

odsunięta, co pozostawia wąskie przejście, którym można się dostać na drugą stronę grzbietu.
Kiedy się tam znaleźliśmy, okazało się,  że  są tam kamienne schodki, wykute w skale, które

prowadzą w dół góry. Schody także zdawały się jaśnieć i nie było na nich śniegu!

– Dakini pokazują nam, którędy mamy iść – powiedział Wil i zdecydowanie pociągnął mnie

za sobą.

Przecisnęliśmy się przez przesmyk i zaczęliśmy schodzić w dół. Po obu stronach schodków

wznosiły   się   ogromne,   nagie   skalne   ściany.   Przesłaniały   niemal   całe   światło.   Schodziliśmy
ponad godzinę, aż ostatnie skały rozstąpiły się ponad naszymi głowami.

Kilka   jardów  dalej   podłoże   się   wyrównało,   a   schody   się   skończyły.   Mieliśmy   przed   sobą

płaski taras, który otaczał skalną ścianę po lewej stronie.

– Tędy – powiedział Wił i wskazał ręką.
Dwieście jardów przed nami stał klasztor, całkowicie zrujnowany, jakby miał tysiące lat. W

miarę, jak do niego podchodziliśmy, robiło się coraz cieplej, a nad skałami podnosiła się mgła.
Tuż przed klasztorem taras zmieniał się w szeroką skalną półkę, która wcinała się w zbocze

góry. Weszliśmy w ruiny i ostrożnie szukaliśmy drogi wśród zwalonych ścian i wielkich kamieni,
 w końcu wyszliśmy po drugiej stronie budowli.

I tu stanęliśmy jak wryci. Skaliste podłoże, po którym szliśmy, zmieniło się w podłogę z

gładkich, precyzyjnie ułożonych kamieni w kolorze jasnego bursztynu. Spojrzałem na Wiła, ale

on patrzył prosto przed siebie. Przed nami stała nienaruszona, ogromna świątynia wysoka na
pięćdziesiąt stóp i dwa razy tak szeroka. Była koloru rdzawego brązu, tylko w miejscach, gdzie

stykały się ze sobą ogromne kamienie, z których była zbudowana, przeświecała szarość. Z
przodu miała gigantyczne, dwuskrzydłowe drzwi, wysokie na prawie piętnaście stóp.

We mgle otaczającej świątynię coś się poruszyło. Spojrzałem na Wiła, ale tylko skinął głową,

żebym szedł za nim. Zatrzymaliśmy się jakieś dwadzieścia jardów od budowli.

– Co to był za ruch? – spytałem.
Wskazał głową przed siebie. Niecałe dziesięć stóp przed nami jakby coś stało. Wytężyłem

wzrok i w końcu byłem w stanie rozróżnić bardzo niewyraźny zarys ludzkiej sylwetki.

– To musi być jeden z adeptów, którzy mieszkają w świątyniach – powiedział spokojnie Wił.

– Ta osoba wibruje wyżej od nas, to dlatego widzimy tylko zamazany kształt.

W tym momencie kształt ten zbliżył się do drzwi świątyni i zniknął. Wił pierwszy ruszył do

drzwi. Wyglądały na zrobione z jakiegoś kamienia, ale kiedy Wił pociągnął za rzeźbioną gałkę,
otworzyły się  płynnie,  jakby  nic  nie  ważyły. w środku  była  wielka,  okrągła  sala.  Kamienne

schody schodziły tarasowo w dół, otaczając płaski okrąg na samym jej środku, jakby scenę. W
połowie   odległości   od   tej   sceny   zobaczyłem   kolejną   postać,   ale   tym   razem   widziałem   ją

wyraźnie. Odwróciła się, żebyśmy mogli zobaczyć twarz. To był Tashi. Wil już do niego szedł.
Zanim   jednak   dotarłem   do   Tashiego,   w   powietrzu,   tuż   ponad   środkiem   sali,   otworzyło   się

przestrzenne okno. Obraz w nim powoli nabierał ostrości, całkowicie skupiając naszą uwagę.
Stał się tak jasny, że już nie widzieliśmy Tashiego, który był po drugiej stronie sali. Był to obraz

Ziemi widzianej z kosmosu.

Scena zmieniała się w krótkich migawkach – zobaczyliśmy jakieś miasto, gdzieś w Europie,

potem   wielkie   centrum   miejskie   w   Stanach,   a   w   końcu   podobne   w   Azji.   W   każdej   scenie
wyraźnie widać było ludzi idących po zatłoczonych ulicach, a nawet kilka wnętrz biur i innych

miejsc pracy. Kiedy sceny pokazywały kolejne miasta w różnych zakątkach Ziemi, widoczne
było, że rozmawiający ze sobą czy pracujący ludzie powoli podnoszą poziom swojej energii.

Oglądaliśmy i słyszeliśmy sytuacje, w których ludzie idąc za swoimi intuicjami, zmieniali

wykonywane   zawody,   a   w   rezultacie   stawali   się   silniejsi,   tworzyli   nowe,   efektywniejsze

technologie i sprawniejsze usługi. Obserwowaliśmy też sceny z ludźmi, którzy wciąż żyją w
strachu, opierają się zmianom i starają się zdobyć oraz zachować kontrolę.

Potem   ukazała   się   sala   konferencyjna   jakiegoś   instytutu   badawczego.   Grupa   kobiet   i

mężczyzn prowadziła zajadłą dyskusję. W miarę, jak to oglądaliśmy, zaczynało być jasne, o co

chodzi. Większość z tych ludzi była za połączeniem się wielkich koncernów komputerowych i
komunikacyjnych oraz międzynarodowej grupy służb specjalnych. Przedstawiciele tych służb

tłumaczyli,  że  walka z terroryzmem wymaga dostępu do każdego połączenia telefonicznego,

– 89 –

background image

włączając w to komunikację internetową, a w każdym komputerze powinny zostać zamonto-
wane   tajne   urządzenia   identyfikacyjne   tak,   aby   można   było   do   nich   wejść   i   monitorować

osobiste pliki.

Ale to jeszcze nie było wszystko. Chcieli zwiększenia systemów kontroli. Kilkoro z tych ludzi

zastanawiało się nawet,  że  jeśli problem wirusów komputerowych się nasili, to trzeba będzie
objąć kontrolą cały Internet, włączając wszystkie połączone z nim usługi i gospodarkę. Dostęp

powinien   być   monitorowany   dzięki   specjalnym   numerom   identyfikacyjnym,   które   byłyby
konieczne przy wszelkich transakcjach i handlu elektronicznym.

Ktoś   rzucił   pomysł,  że  taki   nowy   system   identyfikacyjny   mógłby   być   bezpieczny,   jeśli

opierałby   się   na   skanerach   źrenicy   oka   albo   linii   papilarnych,   a   może   nawet   na   jakimś

urządzeniu odczytującym wprost fale mózgowe. Dwie inne osoby, kobieta i mężczyzna, zaczęli
z   zapałem   agitować   przeciwko   takim   systemom.   Jedno   z   nich   przytoczyło   nawet   księgę

Apokalipsy i wspomniany w niej znak bestii. Kiedy tak słuchaliśmy i oglądaliśmy to wszystko,
zauważyłem,  że  widzę   też   to,   co   jest   za   oknem   owej   sali   konferencyjnej.   Jakiś   samochód

przejeżdżał ulicą. W dali widziałem kaktusy i ciągnącą się po horyzont pustynię.

Spojrzałem na Wiła.

– Ta dyskusja odbywa się dokładnie w tej chwili gdzieś na Ziemi – powiedział. – Wygląda mi

to na południowo-zachodnie Stany.

Tuż   za   stołem,   przy   którym   siedziała   dyskutująca   grupa,   dostrzegłem   coś   jeszcze.

Przestrzeń stawała się jakby większa... nie – stawała się jaśniejsza.

– Dakini! – powiedziałem do Wiła.
Obserwowaliśmy,   jak   rozmowa   zaczyna   się   zmieniać.   Tych   dwoje,   którzy   wytaczali

argumenty przeciw nowym systemom kontroli, skupiało teraz większą uwagę całej grupy. Ich
przeciwnicy zaczęli się zastanawiać.

Nagle   przerwała   nam   nagła   wibracja,   która   zatrzęsła   ścianami   i   podłogą   świątyni.

Pobiegliśmy z Wiłem w kierunku drugich drzwi, po przeciwnej stronie sali. W tumanach kurzu i

pyłu z trudem widać było drogę. Za sobą słyszeliśmy odgłos walących się ścian, spadających
kamieni. Kiedy byliśmy jakieś trzydzieści stóp od drzwi, te otwarły się i przeszła przez nie

postać, której jednak nie widzieliśmy wyraźnie.

– To pewnie był Tashi – powiedział Wil, podbiegając do drzwi.

Ledwo zdążyliśmy przez nie wybiec, kiedy kolejny potężny wstrząs wypełnił powietrze. To

stary   zrujnowany   klasztor,   przez   który   tu   przyszliśmy,   zapadał   się,   tworząc   lawinę   pyłu   i

kamieni. A ponad tym wszystkim słychać było warkot helikopterów.

– Pułkownik chyba znów nas ściga – powiedziałem. – Tym razem mam w myślach tylko

pozytywne obrazy, więc jak on to robi?

Wil spojrzał na mnie zdziwiony, a ja przypomniałem sobie, że przecież sam Chang mówił mi,

 dysponuje taką techniką, przed którą nigdy nie ucieknę. Zeskanował mój mózg.

Szybko opowiedziałem o tym Wilowi i zakończyłem propozycją: – Może powinienem iść w

innym kierunku, odciągnąć żołnierzy od świątyń.

– Nie – powiedział Wil. – Ty musisz być tutaj. Będziesz potrzebny. Musimy tylko trzymać się

przed wojskiem i odnaleźć Tashiego.

Biegliśmy kamienną dróżką, minęliśmy kilka kolejnych świątyń, w pewnym momencie mój

wzrok zatrzymał się na drzwiach po lewej stronie. Wil odwrócił się i to zauważył.

– Dlaczego tak patrzysz na te drzwi? – spytał.

– Sam nie wiem – odparłem. – Zwróciły moją uwagę. Rzucił mi wymowne spojrzenie.
– No dobra, dobra – powiedziałem. – Lepiej to sprawdźmy. Wbiegliśmy do środka. Była tu

kolejna okrągła sala, tym razem jeszcze większa, mogła mieć nawet sto stóp średnicy. I znów
ponad   pustym   okręgiem   pośrodku   unosiło   się   okno   przestrzenne.   Natychmiast   zobaczyłem

Tashiego, siedział po prawej stronie o kilka jardów dalej. Skinąłem na Wiła.

– Widzę go – powiedział i ruszył w niemal całkowitej ciemności w kierunku chłopca.

Tashi odwrócił się i zobaczył nas. Uśmiechnął się z ulgą i ponownie skupił się na oglądaniu

sceny widocznej przez okno. Tym razem widać było typowy pokój nastolatka: plakaty, piłki,

różne gry, porozrzucane ubrania. W kącie nie pościelone łóżko. na stole nie dojedzona pizza na
zamówienie, wciąż w pudełku. Po drugiej stronie stołu około piętnastoletni chłopak pracował

nad czymś, nad jakimś aparatem, z którego wystawały przewody. Miał na sobie tylko szorty,
był bez koszuli. Twarz miał zagniewaną i zaciętą.

Teraz scena w oknie przestrzennym ukazała inny pokój, gdzie inny nastolatek, ubrany w

bawełnianą bluzę i dżinsy, siedział na łóżku i patrzył na telefon. Wstał i kilka razy przeszedł po

pokoju, a potem znów usiadł. Miałem wrażenie, że walczy z podjęciem jakiejś decyzji. W końcu
chwycił słuchawkę i wybrał numer.

W   tym   momencie   okno   poszerzyło   się   tak,  że  mogliśmy   widzieć   obie   sceny   naraz.   Ten

– 90 –

background image

pierwszy   chłopak,   bez   koszuli,   odebrał   telefon.   Rozmawiali.   Ten   w   bluzie   o   coś   błagał,
przekonywał,   a   ten   pierwszy   robił   się   coraz   bardziej   zły.   W   końcu   ten   bez   koszuli   rzucił

słuchawką,  wrócił do  stołu i znów zaczął majstrować przy  swoim urządzeniu. Ten w bluzie
narzucił płaszcz i pospiesznie wybiegł z pokoju. Po kilku minutach chłopak przy stole usłyszał

pukanie do drzwi, podszedł do nich i otworzył. Za drzwiami stał ten, z którym rozmawiał przez
telefon. Gospodarz chciał przed nim zatrzasnąć drzwi, ale tamten zdołał wejść do środka. Cały

czas   mówił   coś  do   niego,   jakby   prosił,   i  pokazywał  na   urządzenie   na   stole.   Drugi   chłopak
odepclmął go od stołu, wyciągnął z szuflady broń i wymierzył w gościa. Ten cofhął się o krok,

ale nie przestał prosić. Ten z bronią wybucłmął gniewem, mocno pchnął kolegę na ścianę i
przyłożył mu lufę pistoletu do skroni.

W tym momencie w przestrzeni za nimi oboma zauważyłem wyraźną zmianę. Zaczynało się

tam robić coraz jaśniej. Spojrzałem na Tashiego, nasze oczy przez moment się spotkały, potem

obaj wróciliśmy do sceny. Obaj wiedzieliśmy, że znów jesteśmy świadkami działania dakini.

Teraz jeden z chłopców wciąż o coś błagał, a ten drugi trzymał go przypartego do ściany.

Chłopak z bronią zaczął się powoli rozluźniać. W końcu rzucił pistolet, puścił kolegę i opadł
ciężko na brzeg łóżka. Ten drugi usiadł na krześle naprzeciw niego.

Teraz mogliśmy już słyszeć szczegóły rozmowy. Stało się jasne, że chłopiec, który miał broń,

bardzo chciał być zaakceptowany przez rówieśników w szkole, a nie był. Wielu uczniów chodziło

na zajęcia pozalekcyjne, należało do drużyn sportowych, rozwijało swoje zdolności, ale on nie
miał dość pewności siebie, żeby dotrzymać im kroku. Żartowali sobie z niego, nazywali go

nieudacznikiem,   a   on   naprawdę   czuł,  że  jest   nikim...   Ta   sytuacja   przepełniła   go   złością   i
fałszywym poczuciem siły. I zdecydował, że się zemści. To urządzenie, nad którym pracował, to

była bomba.

I znów, podobnie jak przedtem, podskoczyliśmy, cała budowla się zatrzęsła. Rzuciliśmy się

do drzwi i ledwo przez nie przebiegliśmy, połowa świątyni zawaliła się tuż za naszymi plecami.

Tashi dał znak, żeby biec za nim. Zatrzymaliśmy się dopiero po kilkuset jardach przyjakiejś

ścianie.

– Czy widzieliście ludzi w świątyni? – spytał Tashi.

– Tych, którzy wysyłali chłopcom energię modlitwy? Obaj z Wiłem zaprzeczyliśmy.
– Były ich tam setki – powiedział Tashi. – Pracowali nad problemem gniewu

młodzieży.
– Co dokładnie robili? – spytałem.

Tashi przysunął się bliżej. – Rozszerzali swoją energię, wizualizowali,  że  chłopcy, których

widzieliście, wznoszą się na poziom wyższych wibracji, by móc pokonać strach i złość i znaleźć

swoje wyższe intuicje do rozwiązania sytuacji. To energia ze świątyni pomogła jednemu z tych
chłopców   znaleźć   najlepsze,   najbardziej   przekonujące   słowa.   W   przypadku   tego   drugiego

dodatkowa energia modlitwy podniosła go do poziomu tożsamości ponad i poza owo społeczne
„ja” odrzucone przez kolegów. Przestał czuć,  że  aby być kimś, potrzebuje ich akceptacji. To

złagodziło jego gniew.

– I to samo robiono w tej pierwszej świątyni? – zapytałem.

– Pomagano przeciwstawić się tym, którzy chcieli wszystko kontrolować? Wil spojrzał na

mnie. – Ludzie w świątyniach wysyłają pole modlitwy skierowane na pomoc wszystkim: w tym

wypadku zmniejszało ono poziom lęku tych, którzy naciskali na zwiększenie systemów kontroli
i   pomogło   tym,   którzy   się   temu   opierali,   by   znaleźli   odwagę   sprzeciwienia   się   nawet   tak

ogromnej organizacji.

Tashi potakiwał. – Powinniśmy byli to zobaczyć, bo to są niektóre z kluczowych sytuacji,

które trzeba wygrać, jeśli duchowa ewolucja ma się dalej toczyć, jeśli mamy przejść przez ten
krytyczny punkt w historii.

– A co z dakini? – spytałem. – Co one robiły?
– Także pomagały podnosić poziom energii – powiedział Tashi.

–   No   tak   –   nalegałem   –   ale   wciąż   nie   wiemy,   co   sprawia,  że  spieszą   z   pomocą.   Ci   w

świątyniach robili coś innego, czego też jeszcze nie znamy.

W tym momencie kolejny hałas wypełnił powietrze i zawaliła się druga połowa świątyni.
Tashi aż mimowolnie podskoczył i natychmiast ruszył z miejsca.

– Chodźmy – powiedział. – Musimy znaleźć moją babcię.

– 91 –

background image

Tajemnica Shambhali

Przez wiele godzin chodziliśmy po świątyniach, szukając babci Tashiego i wciąż starając się

wyprzedzać   chińskie   wojska.   Obserwowaliśmy   pracę   w   świątyniach.   W   każdej   z   nich
przyglądano się jakimś krytycznym sytuacjom w kulturach zewnętrznych.

Jedna   ze  świątyń   skupiała   się   na   innych   problemach   związanych   z   młodzieżą   –   z

gwałtownym   wzrostem   przemocy   spowodowanej   filmami   i   brutalnymi   grami   wideo,   które

tworzą   złudzenie,  że  w   gniewie   można   popełniać   akty   przemocy,   a   potem   je   po   prostu
wymazywać bez żadnych konsekwencji. Ta fałszywa rzeczywistość leżała u źródeł używania

broni w szkołach.

Widzieliśmy,   jak   każdemu   z   twórców   takich   gier   wysyłano   energię,   która   pozwalała   im

spojrzeć na wszystko z wyższej perspektywy, tak że mogli przemyśleć, jaki wpływ ich gry mają
na dzieci. W tym samym czasie podnoszono też poziom energii rodziców, by mogli dostrzec, co

robią ich dzieci i znaleźć więcej czasu, by stworzyć im inną rzeczywistość.

W innej świątyni skupiano się nad trwającą aktualnie dyskusją w medycynie nad podejściem

prewencyjnym, alternatywnym – podejściem, które okazało się skuteczne w walce z wieloma
chorobami i w przedłużaniu życia. Jednak „strażnicy medycyny”, czyli rozmaite organizacje w

różnych   krajach,   szefowie   instytutów   badawczych   i   klinik,   agencje   rządowe   przyznające
ogromne finansowe dotacje, a także koncerny farmaceutyczne – wszyscy oni wciąż opierali się

na   osiemnastowiecznym   założeniu,  że  należy   leczyć   symptomy   choroby,   niewiele   uwagi
poświęcając jej zapobieganiu. Atakowali więc przeróżne mikroby, uszkodzone geny i komórki

nowotworowe   –   a   i   tak   większość   twierdziła,  że  te   problemy   są   nieodwracalnym   skutkiem
procesu starzenia. Zgodnie z tą tezą ogromna większość dotacji trafiała do wielkich instytucji

badawczych, które szukały „magicznych kul”: leków, które można opatentować i sprzedawać, a
które zabijają mikroby, niszczą złośliwe komórki albo przeprogramowujągeny. Prawie w ogóle

nie kierowano pieniędzy na badania, które odkryłyby, jak wzmocnić system odpornościowy i
zapobiec takim chorobom.

W jednej ze scen obserwowaliśmy ogromną konferencję, na której byli przedstawiciele wielu

dziedzin   medycyny.   Niektórzy   naukowcy   dowodzili,  że  jeśli   kiedykolwiek   mamy   rozwiązać

zagadkę ludzkich chorób, włączając w to problemy z krążeniem, nowotwory czy przewlekłe
choroby, takie jak artretyzm lub stwardnienie rozsiane, to cała medycyna musi zmienić swoje

podejście. Ci naukowcy tłumaczyli – tak jak Hanh tłumaczył to mnie i Yinowi – że prawdziwą
przyczyną wszelkich chorób jest zanieczyszczanie naturalnego środowiska ludzkiego organizmu

przez pokarm i inne toksyny, które zmieniają ciało ze zdrowego, pełnego energii, zasadowego
stanu młodości w ociężały, pozbawiony energii stan kwasowy, co z kolei tworzy środowisko, w

którym doskonale rozwijają się mikroby i zaczynają proces dekompozycji. Każde schorzenie –
mówili – jest skutkiem tego powolnego rozkładu naszych komórek przez mikroby, ale one nie

atakują nas bez przyczyny. To pokarmy, które spożywamy, sprzyjają takiej sytuacji.

Inni uczestnicy konferencji z trudem przyjmowali takie tezy. Uważali,  że  to  coś bardziej

poważnego   musi   być   przyczyną   choroby.   Bo   jakże   ludzkie   dolegliwości   mogłyby   mieć   taki
prosty   powód?   Byli   związani   z   „przemysłem   ochrony   zdrowia”,   gdzie   miliony   ludzi   wydaje

miliardy dolarów na kosztowne lekarstwa i skomplikowane operacje. Wysokiej rangi urzędnicy
obecni w sali obrad musieli mieć pewność, że te wydatki są konieczne. Niektórzy nawet bardzo

mocno   popierali   propozycję,   która   w   wielu   krajach   była   już   bliska   akceptacji,   by   w   ciele
każdego   człowieka   zainstalować   czip   elektroniczny,   na   którym   zapisywano   by   wszelkie

informacje   o   stanie   zdrowia.   Chodziło   o   ten   sam   patent   kontroli   i   identyfikacji,   którego
pragnęły również służby specjalne. Byli oddani temu programowi. Od jego powodzenia zależały

ich pozycje i kariery. W grę wchodziło ich własne życie. A poza tym osobiście uwielbiali to, co
jedzą. Jak mogliby zalecać, żeby ludzie zmieniali dietę w taki sposób, jakiego sami nie mogli

sobie wyobrazić? Nie, nie, nie mogą tego zaakceptować.

Mimo to lekarze i naukowcy optujący za nowym podejściem wciąż dowodzili swoich racji.

Wiedzieli,  że  ogólny   klimat   sprzyja   zmianie   poglądów.   Zobaczcie,   jak   zniszczono   lasy
zwrotnikowe po to, by wypasać tam bydło na mięso dla zachodnich krajów – mówili – dopiero

teraz   ludzie   uświadamiają   sobie,   co   zrobili.   Wykorzystywali   także   fakt,  że  pokolenie   wyżu
demograficznego osiągało właśnie wiek, w którym zaczynają atakować choroby, a widzieli już,

– 92 –

background image

jak medycyna zawiodła ich rodziców. Szukali nowych rozwiązań. Widzieliśmy, jak konflikt w sali
konferencyjnej powoli słabnie. Ci, którzy namawiali do podejścia alternatywnego, zdobywali

słuchaczy.

W innej świątyni byliśmy świadkami podobnej debaty, ale wśród prawników.

Grupa   adwokatów   ponaglała,   by   przedstawiciele   ich   zawodu   zaczęli   wymagać   od   siebie

przestrzegania etyki. Przez lata wielu uczciwych prawników przyglądało  się  z boku, jak ich

koledzy   prokurowali   sprawy,   namawiali   świadków   do   ukrywania   prawdy,   manipulowali
dowodami i omotywali przysięgłych. Teraz powstał ruch na rzecz podwyższenia zawodowych

standardów. Niektórzy prawnicy dowodzili, iż trzeba zrozumieć szerszą wizję tego, co robią, że
trzeba zrozumieć prawdziwą rolę prawników: zmniejszanie konfliktów, a nie wywoływanie ich.

W   podobny   sposób   w   innych   świątyniach   rozpatrywano   korupcję   polityczną   w   różnych

krajach.   Widzieliśmy   sceny,   w  których   urzędnicy   państwowi   w   Waszyngtonie   debatowali   za

zamkniętymi   drzwiami   nad   tym,   czy   popierać   reformę   finansowania   kampanii   wyborczych.
Dyskutowano, czy partie polityczne powinny mieć możliwość otrzymywania nieograniczonych

darowizn od różnych grup interesów, a potem wykorzystywania tych pieniędzy na produkcję
politycznych   reklam   telewizyjnych,   które   wypaczają   prawdę.   Taka   finansowa   zależność   od

wielkich korporacji oczywiście zobowiązuje polityków danej partii do późniejszych „przysług”. I
o tym wiedzą wszyscy. Politycy nie zgadzali się z argumentami reformatorów,  iż  demokracja

nigdy nie osiągnie swego ideahi, jeśli będzie się opierała na zmanipulowanych telewizyjnych
reklamach wyborczych, a nie na publicznych debatach, podczas których obywatele sami mogą

osądzać prawdomówność, szczerość oraz sprawność kandydata i kierując się intuicją, oddać na
niego głos.

W miarę jak przechodziliśmy do kolejnych świątyń, stało się dla mnie jasne, że każda z nich

skupia się na jakiejś dziedzinie życia. Widzieliśmy, jak wielu światowych przywódców pełnych

lęku, w tym także ci z chińskiego rządu, otrzymują ze świątyń pomoc, by móc przyłączyć się
do globalnej społeczności, wprowadzić zmiany socjalne i gospodarcze. W każdym przypadku

obszar   za   plecami   obserwowanych   przez   nas   ludzi   zaczynał   w   pewnej   chwili   jaśnieć,   a   ci
najbardziej zalęknieni, którzy działali tak, by manipulacją i kontrolą zapewnić sobie zyski czy

władzę, zaczynali być bardziej otwarci na dyskusję.

Kiedy   tak   przemierzaliśmy   labirynt   świątyń   w   poszukiwaniu   babci   Tashiego,   cały   czas

powracały   do   mnie   te   same   pytania.   Co   tu   się   tak   naprawdę   dzieje?   Jaki   jest   z   związek
pomiędzy   dakini,   czy   też   aniołami,   a   działaniem   Rozwinięć   pól   modlitwy?   Co   wiedzą   ci   w

świątyniach, czego my nie wiemy?

W   pewnym   momencie   staliśmy   w   takim   punkcie,  że  przed   nami   świątynie   ciągnęły   się

całymi kilometrami, jak okiem sięgnąć. Ścieżki rozchodziły się w każdą stronę, a w tle wciąż
słychać było helikoptery. Kiedy tam staliśmy, kolejna świątynia, jakieś pięćset stóp za nami,

legła w gruzach.

– Co się dzieje z ludźmi w świątyniach, kiedy one się zawalają? – spytałem Tashiego.

Patrzył na tuman pyłu unoszący się ponad ruiną. – Nie martw się, nic im nie jest. Potrafią

się przenosić w inne miejsca i są niewidoczni. Problem jest w tym,  że  ich praca wysyłania

energii zostaje przerwana.

Spojrzał na nas obu. – Jeśli oni nie będą mogli pomagać, to kto to zrobi?

Wil podszedł do Tashiego. – Musimy się zdecydować, w którą stronę idziemy. Nie mamy

wiele czasu.

– Moja babcia gdzieś tu jest – odparł spokojnie Tashi. – Ojciec mi mówił, że jest w jednej z

centralnych świątyń.

Spojrzałem na ogrom kamiennych budowli. – Ale tu nie ma fizycznego środka, centrum,

przynajmniej ja nie widzę.

– Ojciec nie to  miał na myśli – powiedział Tashi. – Chodziło  mu o to,  że  babcia jest w

świątyni,   która   skupia   się   na   centralnych,   kluczowych   zagadnieniach   ludzkiej   ewolucji.   –

Mówiąc to, Tashi ogarniał wzrokiem bezmiar świątyń.

– Ty widzisz tutejszych ludzi lepiej od nas – powiedziałem. – Czy nie możesz kogoś zapytać,

gdzie mamy iść?

– Próbowałem już z nimi rozmawiać, ale moja energia jest zbyt słaba. Może gdybym mógł

tu pobyć trochę dłużej...

Tashi nie zdążył dokończyć zdania, bo właśnie runęła kolejna świątynia, tym razem o wiele

bliżej.

– Musimy wyprzedzać energię wojska – przypomniał Wil.

– Zaczekaj chwilkę – powiedział Tashi – chyba coś widzę.
Wciąż   patrzył   na   labirynt   świątyń.   Ja   też   je   obserwowałem,   ale   niczego   nowego   nie

dostrzegłem. Kiedy spojrzałem na Wiła, tylko wzruszył ramionami.

– 93 –

background image

– Gdzie? – spytałem Tashiego.
Ale on już ruszył ścieżką odchodzącą w prawo, kiwnął tylko na nas, byśmy szli za nim.

Szliśmy   szybkim   krokiem   przez   dwadzieścia   minut   i   zatrzymaliśmy   się   przed   świątynią,

której architektura przypominała pozostałe, tyle że ta była znacznie większa, a ciemnobrązowe

kamienie miały lekko błękitny odblask. Tashi stał bez ruchu i wpatrywał się w wielkie, masywne
drzwi.

– Tashi, o co chodzi? – spytał Wil.
Daleko za nami znów usłyszeliśmy liuk i runęła kolejna świątynia.

Tashi odwrócił się do mnie. – Ta świątynia w twoim śnie, ta, w której kogoś spotykasz... Czy

nie mówiłeś, że była niebieska?

Spojrzałem ponownie na budowlę. – Tak. Taka właśnie była!
Wil podszedł do drzwi i popatrzył na nas pytająco. Tashi skinął głową i Wil pchnął ogromne

skrzydło drzwi. Świątynia była pełna ludzi. Oczywiście, tak jak wcześniej, widziałem zaledwie
nikłe zarysy postaci. Jednak tym razem wszyscy byli w ruchu, otaczali nas, i poczułem się

skąpany w uczuciu czystej radości. Teraz miałem wrażenie,  że  zgromadzeni zwracają się ku
środkowi świątyni. Ja też skierowałem tam wzrok. Zobaczyłem, jak przedtem, otwierające się

okno przestrzenne. Zaczęliśmy oglądać różne sceny ze środkowego wschodu Stanów, potem z
Watykanu   i   z   Azji.   Wszystkie   ukazywały   rozwijający   się   dialog   pomiędzy   największymi

religiami. Oglądaliśmy sytuacje, które pokazywały, jak rośnie tolerancja. W chrześcijaństwie,
zarówno w tradycji katolickiej, jak i protestanckiej zaczynano rozumieć,  że  prawdziwe jądro

doświadczenia religijnego i w chrześcijaństwie, i w religiach Wschodu, w judaizmie i w islamie,
polega   dokładnie   na   tym   samym.   Tyle   tylko,  że  każda   religia   podkreśla   inny   aspekt

mistycznego kontaktu z Bogiem.

Religie   Wschodu   koncentrują   się   na   świadomości,   na   doświadczeniu   światła,   poczuciu

jedności  ze  wszechświatem,  uwolnieniu  się  od pożądań ego  i na  szczególnym  „oderwaniu”.
Islam akcentuje uczucie jedności, które pochodzi ze wspólnego doświadczania religii i z mocy,

jaką daje zbiorowe działanie. Judaizm podkreśla wagę tradycji opartej na szczególnym związku
z Bogiem, który bierze się z doświadczenia bycia wybranym, i to,  że  każda żywa istota jest

odpowiedzialna za postęp w ewolucji ludzkiej duchowości.

Chrześcijaństwo kładzie nacisk na ideę, że duch manifestuje się w istotach ludzkich nie tylko

jako   stan   podwyższonej   świadomości   bycia   częścią   Boga,   lecz   także   jako   wyższe   „Ja”   –
jakbyśmy się stawali rozszerzoną wersją tego, kim jesteśmy, bardziej pełni, zdolni, wiedzeni

wewnętrzną mądrością, która prowadzi nas do działania, tak jakby poprzez nasze oczy patrzyła
ludzka osoba Boga – Chrystus.

W scenie przed sobą widzieliśmy skutki tej nowej tolerancji i jedności. Coraz więcej wagi

przykładano   do   samego   doświadczenia   połączenia   z   Bogiem,   a   nie   do   różnic   w   ideach.

Widoczna   była   rosnąca   wola,   by   rozwikłać   konflikty   etniczne   i   religijne,   osiągnąć   lepsze
porozumienie   pomiędzy   przywódcami   religijnymi   i   nowe   zrozumienie   tego,   jak   wielką   moc

może mieć modlitwa, jeśli wszystkie religie połączą swoje pola.

Patrząc na to, zrozumiałem w pełni, co lama Rigden i Ani mówili o połączeniu się religii, że

będzie   to   znak,  iż  tajemnice   Shambhali   stają   się   znane.   W  tym   momencie   scena   w  oknie
przestrzennym   uległa   zmianie.   Widać   było   teraz   grupę   ludzi,   którzy   rozmawiali   i   radośnie

świętowali narodziny dziecka. Wszyscy się uśmiechali i podawali sobie noworodka z rąk do rąk.
Ludzie ci bardzo się od siebie różnili, jakby każdy był innej narodowości. Miałem wrażenie, że

mają także różne pochodzenie religijne. Kiedy przyjrzałem się uważniej, rozpoznałem rodziców
dziecka. Wydali mi się znajomi. Wiedziałem, że to nie mogą być oni, ale twarze tej pary bardzo

przypominały Pemę i jej męża. Wytężałem wzrok, bo miałem uczucie,  że  to, co w tej chwili
widzimy, ma ogromną wagę. O co chodziło?

Scena znów się zmieniła. Teraz widać było typowy tropikalny rejon południowo-wschodniej

Azji, a może były to Chiny. Tak jak przedtem widok przeszedł do sceny w domu, gdzie kilka

osób, różniących się wyglądem, po kolei brało na ręce nowo narodzone dziecko i gratulowało
rodzicom.

– Nie rozumiesz, co teraz widzimy? – spytał Tashi. – To tam właśnie wędrują zaginione

poczęcia. Przechodzą do różnych rodzin na całym świecie. To musi być proces channelingu. W

jakiś sposób te dzieci najpierw zdobywają wyższą genetycznie energię Shambhali, a potem
przechodzą dalej.

Wił stał zamyślony, po chwili odwrócił się do nas.
– To jest ta przemiana, transformacja – powiedział. – To o tym mówiły legendy. Shambhala

nie przenosi się do jakiegoś jednego miejsca; jej energia przemieszcza się do wielu różnych
miejsc na całym globie.

– Co? – zapytałem.

– 94 –

background image

Tashi   spojrzał   na   mnie   z   uśmiechem.   –   Znasz   legendę,   która   mówi,  że  pewnego   dnia

wojownicy   Shambhali   przybędą   ze   wschodu   i   zwyciężą   moce   zła,   i   stworzą   idealne

społeczeństwo?   To   nie   dzieje   się   za   pomocą   mieczy   i   koni.   To   się   dzieje   dzięki   naszym
rozwiniętym polom energii, w ten sposób wiedza Shambhali dociera do świata. I jeśli wszyscy

ludzie wszystkich religii, którzy mocno wierzą w połączenie z boskim źródłem, będą unikać
negatywnej modlitwy i pracować razem, to możemy użyć rozwinięć modlitwy, by przejąć rolę,

jaką teraz odgrywa Sham-bhala.

– Ależ my nie znamy wszystkiego, co oni tu robią – powiedziałem. – Nie znamy reszty

tajemnicy!

W chwili, kiedy to powiedziałem, scena w oknie przestrzennym znów się zmieniła. Teraz

widzieliśmy ogrom ośnieżonych gór i grupę chińskich helikopterów lecących w naszą stronę.
Kiedy helikoptery się zbliżały, kolejne świątynie waliły się w gruzy, i najpierw przybierały postać

starych ruin, a potem całkowicie zmieniały się w pył. Scena pokazywała teraz na zewnątrz
budowlę, w której byliśmy, po chwili przeniosła się do środka. Zobaczyliśmy samych siebie

stojących w świątyni, a wokół nas były już nie mgliste zarysy postaci, ale wyraźne obrazy ludzi.
Wielu  z nich miało  na sobie  bogate, uroczyste szaty tybetańskich mnichów, ale  wielu było

ubranych inaczej. Niektórzy nosili szaty różnych wschodnich religii, inni byli w tradycyjnych
strojach  hasydzkich  żydów,  a  jeszcze   inni   byli  w sutannach  i  mieli  krzyże   chrześcijaństwa.

Również   wielu   było   ubranych   jak   muzułmańscy   mułłowie.   Co   ciekawe,   jedna   z   kobiet
przypominała mi moją sąsiadkę z doliny, gdzie mieszkam. Zatrzymałem na niej dłużej wzrok.

Nagle   w   moich   myślach   pojawił   się   obraz   domu.   Był   bardzo   wyraźny:   góry   widziane   z
frontowego okna domu, a potem ten sam widok od strony strumienia. Pomyślałem o smaku

jego wody. Wyobraziłem sobie, że pochylam się nad strumieniem i piję.

Znów   usłyszeliśmy   warkot   helikopterów,   bardzo   blisko,   i   dźwięk   rozpadania   się   innej

świątyni. Tasłii odwrócił się do nas i podszedł na prawo. W przestrzennym oknie mogliśmy
obserwować, co robi. Stał naprzeciw jednej z tybetańskich mniszek.

– Kto to jest? – spytałem Wiła.
– To pewnie jego babcia – powiedział.

Najwyraźniej   rozmawiali   ze   sobą,   ale   nie   słyszałem   słów.   W   końcu   uściskali   się   i   Tashi

pospiesznie wrócił do nas.

Wciąż obserwowałem go w „oknie”, ale kiedy znalazł się z nami, scena zniknęła. Okno wciąż

tam było, ale obraz stał się zamazany, jak w telewizorze nastawionym na nie istniejący kanał.

Tashi   promieniał.   –   Nie   rozumiesz?   –   spytał.   –   To   jest   właśnie   świątynia,   w   której

obserwowano   ciebie  i Wiła  przez  cały  czas,  kiedy  próbowaliście   odnaleźć Shambhalę. To  ci

ludzie używali swoich pól modlitwy, by wam pomóc. Bez nich nikogo z nas by tu nie było.

Rozejrzałem się i stwierdziłem, że nie mogę już dostrzec nawet zarysów postaci.

– Gdzie oni poszli!? – wrzasnąłem.
– Musieli odejść – powiedział Tashi, który teraz wpatrywał się w puste okno unoszące się

nad środkiem sali. – Teraz nasza kolej.

W tym momencie potężny huk zatrząsł świątynią i kilka kamieni potoczyło się ze ścian na

zewnątrz.

– To żołnierze – stwierdził Tashi. – Są już tutaj. Spoglądał w stronę, skąd dochodził warkot

helikopterów.

Nagle okno przestrzenne rozjaśniło się i widzieliśmy w nim teraz, jak Chińczycy wysiadają z

helikopterów   przed   świątynią.   Na   przodzie   szedł   pułkownik   Chang   i   wydawał   polecenia.
Wyraźnie widać było jego twarz.

– Musimy podnieść jego energię za pomocą naszych pól – powiedział Wil. Tashi skinął głową

i szybko przeprowadził nas przez kolejne Rozwinięcia.

Wizualizowaliśmy, że nasza energia wypełnia nas, potem wypływa na zewnątrz i dosięga pól

chińskich żołnierzy, zwłaszcza Changa, podnosząc ich na poziom wyższej świadomości i intuicji.

Obserwowałem w ołcnie twarz Changa. Zatrzymał się i spojrzał w górę, jakby czuł energię.
Szukałem na jego twarzy wyrazu wyższego ja” i dostrzegłem lekką zmianę w jego oczach, a

może nawet i półuśmiech. Rozglądał się po swoich oddziałach.

– Skupcie się na jego twarzy – powiedziałem. – Na jego twarzy.

Kiedy to zrobiliśmy, znów się zatrzymał. Jeden z żołnierzy, najwyraźniej zastępca, podszedł

do niego i zaczął o coś pytać. Przez chwilę Chang ignorował młodszego oficera, ale powoli

podwładnemu udało się pozyskać jego uwagę. Wskazywał teraz na świątynię, w której byliśmy.
Na twarz Changa powrócił zacięty wyraz. Kazał żołnierzom iść za sobą, a sam ruszył w naszym

kierunku.

– Nie działa – powiedziałem.

Wil spojrzał na mnie. – Nie ma tu dakini.

– 95 –

background image

– Musimy już iść! – krzyknął Tashi.
– Ale jak? Gdzie? – spytał Wil.

Tashi odwrócił się do nas. – Musimy przejść przez okno przestrzenne. Babcia powiedziała, że

tak możemy się przedostać do zewnętrznych kultur. Uda nam się tylko wtedy, jeśli otrzymamy

pomoc   z   tego   miejsca,   gdzie   idziemy,   gdy   tam,   po   drugiej   stronie,   podniesie   się   poziom
energii.

– Co miała na myśli, mówiąc „pomoc”? – spytałem. – Kto ma pomóc?
Tashi potrząsnął głową. – Nie wiem.

– No cóż, musimy spróbować – krzyknął Wil. – Teraz! Tashi wyglądał na zdezorientowanego.
– W jaki sposób przechodziliście przez te okna u siebie, w pierścieniach? – zapytałem.

– Tam mieliśmy wzmacniacze energii – odparł. – Nie jestem pewien, czy potrafię to zrobić

bez nich.

Dotłaiąłem jego ramienia. – Ani mówiła,  że  wszyscy w pierścieniach są u progu radzenia

sobie bez technologii. Myśl. Jak to zrobić?

Tashi   wciąż   się   wahał.   –   Nie   wiem,   naprawdę.   To   było   takie,   no,   automatyczne...   –

zastanawiał się chwilę. – Myślę, że po prostu oczekiwaliśmy, że to się stanie, i po prostu to się

natychmiast działo.

– Zrób tak, Tashi – powiedział Wil, wskazując na okno. – Zrób to teraz. Widziałem, że Tashi

całkowicie się koncentruje. Po chwili spojrzał na mnie. –

Muszę wiedzieć, gdzie chcę się przenieść, żebym mógł to zwizualizować. Gdzie mamy iść?

– Zaczekaj – powiedziałem. – A ten sen, który miałeś? Czy nie było w nim wody? Tashi

myślał przez chwilę. – Tak, to było miejsce, z którego wypływała woda... może to była studnia

albo...

– Źródło?! – krzyknąłem. – Źródło z otoczonym kamieniami jeziorkiem? Wpatrywał się we

mnie intensywnie. – Tak myślę.

Spojrzałem na Wiła. – Wiem, gdzie to jest. To źródło na północnym zboczu doliny, tam gdzie

mieszkam. To tam musimy iść.

W tym momencie  świątynia znów się gwałtowanie zatrzęsła. Moje myśli zapełniły obrazy

walących się ścian i wybuchy, i musiałem całą siłą woli wyrzucić je z umysłu, a zamiast tego
wyobrazić sobie, że udaje nam się uciec. Czułem się jak mój ojciec walczący w bitwie, na którą

wcale nie chciał iść, ale której nie mógł uniknąć, bo stawka była zbyt wysoka. Tyle  że  teraz
była to bitwa umysłu.

– Skupcie się! – wrzasnąłem przez huk. – Co robimy?
– Najpierw wizualizujemy, dokąd chcemy iść – powiedział Tashi. – Opisz nam to miejsce.

Jak najszybciej przekazałem  im  każdy  szczegół:  górską  ścieżkę,  drzewa,  sposób,  w jaki

płynie woda, kolor liści o tej porze roku. Potem wszyscy próbowaliśmy pomóc Tashiemu, który

koncentrował się na tym obrazie. W pewnej chwili scena w oknie pokazała dokładnie miejsce,
które opisałem. Wyraźnie widzieliśmy źródło.

– Jest! To jest to! – krzyknąłem uradowany.
Wil zwrócił się do Tashiego. – I co teraz? Twoja babcia mówiła, że potrzebujemy pomocy.

Przez   okno   zobaczyliśmy   niewyraźnie   jakąś   postać,   wszyscy   skupiliśmy   się   na   tym

zamazanym obrazie. Starałem się rozpoznać, kto to jest. To był ktoś młody, może w wieku

Tashiego. W końcu obraz zrobił się wyraźny i poznałem, kto to.

–   To   Natalie,   córka   mojego   sąsiada!   –   krzyknąłem,   przypominając   sobie   moją   pierwszą

intuicję o niej. To był obraz tej sceny!

Tashi uśmiecłmął się szeroko. – To moja siostra! Kolejny ogromny fragment świątyni spadł z

liukiem na ziemię.

–   Ona   nam   pomaga!   –   krzyknął   Wil,   popychając   nas   wszystkich   w   kierunku   okna.   –

Idziemy!

Z charakterystycznym świstem Tashi wszedł do środka, Wil za nim. Kiedy ja podchodziłem

do przestrzennego okna, zawaliła się tylna ściana budowli, a po drugiej stronie stał pułkownik
Chang. Odwróciłem się, spojrzałem na niego, a potem wszedłem w okno.

Jego twarz wciąż miała ten zacięty wyraz. Wyciągnął zza pasa krótkofalówkę.
– Wiem, gdzie idziesz! – krzyknął za mną, a reszta świątyni waliła się w gruzy. – Wiem!

Kiedy   przeszedłem   przez   okno,   moje   stopy   wylądowały   na   znajomej   ziemi,   na   twarzy

poczułem ciepłe powietrze. Wróciłem do domu.

Rozejrzałem się wokół. Tashi i Natalie stali razem, patrzyli sobie w oczy i bardzo szybko

rozmawiali. Ich twarze jaśniały, jakby właśnie coś odkryli. Wil stał obok nich. Był tu też Bill,

ojciec Natalie, i kilku innych sąsiadów, w tym ojciec Brannigan i Sri Devo, i Julie Carmichael, i
protestancki pastor. Wszyscy byli lekko zszokowani.

Pierwszy podszedł do mnie Bill.

– 96 –

background image

– Nie mam pojęcia, skąd się wziąłeś, ale dzięki Bogu, że jesteś. Wskazałem na duchownych.

– Co oni tu robią?

– Natalie kazała im przyjść. Mówiła o legendach i uczyła nas, jak tworzyć pola modlitwy,

takie różne rzeczy. Twierdziła, że to wszystko po prostu jej się zjawiło. Mówiła, że widzi, co się

z tobą dzieje. Poza tym zauważyliśmy, że ktoś obserwuje twój dom.

Spojrzałem   w   górę   zbocza   i   już   miałem   coś   powiedzieć,   ale   Bill   był   szybszy.   –   Natalie

powiedziała też coś strasznie dziwnego. Powiedziała, że ma brata. Co to za dzieciak, z którym
teraz rozmawia?

– Później ci wytłumaczę – powiedziałem. – A kto obserwuje mój dom?
Bill   nie   odpowiedział,  bo  patrzył,  jak  Wil   i  cała   reszta  idą   w  naszą  stronę.  Wtedy   usły-

szeliśmy odgłos samochodów. Pod mój dom zajechała niebieska furgonetka. Wysiadło z niej
dwóch ludzi, zauważyli nas i podeszli do skraju skarpy jakieś sto stóp nad nami.

– To chińskie służby specjalne – powiedział Wil. – Chang ich pewnie zawiadomił. Musimy

stworzyć pole.

Spodziewałem się,  że  duchowni zapytają, o co chodzi, ale tylko zgodnie skinęli głowami.

Natalie prowadziła nas przez Rozwinięcia. Tashi stał u jej boku.

–   Zacznij   od  energii   stwórcy   –   mówiła.   –   Poczuj   ją   w  sobie,   niech   napełni   twoje   ciało.

Pozwól, by wypłynęła przez czubek twojej głowy i przez twoje oczy. Niech emanuje na świat

jako ciągłe pole modlitwy,  aż  będziesz widzieć jedynie piękno i czuć tylko miłość. W stanie
podwyższonej czujności oczekuj, że pole to zasili duchowe pole tych stojących na skarpie ludzi,

dając im dostęp do wyższych intuicji.

Mężczyźni na skarpie patrzyli złowieszczo i zaczęli schodzić ścieżką w naszą stronę.

Tashi spojrzał na Natalie i skinął głową.
– Teraz – powiedziała – możemy dać moc aniołom. Spojrzałem na Wiła. – Co?

– Najpierw – ciągnęła Natalie – musisz się upewnić, że twoje pole jest całkowicie ustawione

na to, by wejść w pola tych mężczyzn. Zobacz, jak to się dzieje. To nie są wrogowie, to są

ludzie,   dusze,   które   się   boją.   Teraz   musisz   w   pełni   uznać   anioły   i   bardzo   wyraźnie
zwizualizować,  że  podchodzą   do   tych   mężczyzn.   Teraz,   z   całą   mocą   swojego   oczekiwania,

wizualizuj,  że  anioły wzmacniają twoje pole modlitwy. Poproś, aby dodały energii wyższemu
„ja” tych mężczyzn daleko mocniej, niż my jesteśmy w stanie sami to zrobić, aby wzniosły tych

mężczyzn do poziomu świadomości, w którym zło jest niemożliwe.

Wpatrywałem   się   w   tych   dwóch   na   zboczu,   szukałem   jaśniejszego   miejsca,   które

wskazywałoby na obecność dakini. Wytężałem wzrok, ale niczego nie widziałem.

– To nie działa – powiedziałem do Wiła.

– Patrz! – krzyknął cicho. – Tam w górze, na prawo. Teraz powoli dostrzegłem
zbliżające się światło, po chwili zrozumiałem,  że  otacza ono postać, która idzie w stronę

mężczyzn. Człowiek otoczony światłem miał na sobie... mundur okręgowego szeryfa.

– Kim jest ten facet? – spytałem Bila. – Wygląda znajomo.

– Poczekaj – rzucił Wil. – To nie jest człowiek.
Z zapartym tchem patrzyłem, jak szeryf rozmawia z tamtymi dwoma. Światło otoczyło ich i

w końcu odwrócili się i zaczęli iść w kierunku swojego samochodu. I choć szeryf nie ruszył się z
miejsca,   to   światło   rozciągnęło   się   i   cały   czas   ich   otaczało,  aż  dosięgło   także   samochodu.

Szybko odjechali.

– Rozwinięcia zadziałały – stwierdził Wil.

Nie słuchałem go jednak, wzrok miałem utkwiony w szeryfie, który teraz odwrócił się twarzą

do nas. Był wysoki, miał czarne włosy. Gdzie ja go już wcześniej widziałem?

Dotarło  to  do  mnie  dopiero, gdy  znów się  odwrócił i odszedł.  To  był ten sam  człowiek,

którego spotkałem nad basenem w hotelu w Katmandu, ten, który pierwszy opowiedział mi o

badaniach nad modlitwą, i ten sam, którego widywałem chwilami przy kilku innych okazjach,
ten, którego Wil nazwał moim aniołem stróżem.

–   One   zawsze   występują   jako   ludzie,   jeśli   jest   to   konieczne   –   powiedział   Tashi,   który

podszedł teraz do mnie razem z Natalie.

– Właśnie ukończyliśmy Czwarte Rozwinięcie – dodał Tashi. – Nareszcie znamy tajemnicę

Shambhali. Teraz możemy zacząć robić to samo, co robiono w Shambhali. Oni przyglądali się

światu, znajdowali kluczowe sytuacje i pomagali im nie tylko mocą własnych pól modlitwy, lecz
także mocą sfer anielskich. Taka jest rola aniołów, wzmacnianie mocy.

– Nie rozumiem – powiedziałem. – Dlaczego to nie podziałało, kiedy usiłowaliśmy zatrzymać

Changa, tuż przed tym, zanim przeszliśmy przez okno?

– Bo nie znałem ostatniego kroku – przyznał Tashi. – Nie rozumiałem do końca, co robiono

w   świątyniach,   zanim   nie   porozmawiałem   z   Natalie.   Dawaliśmy   Changowi   energię,   co   było

konieczne,   ale   nie   wiedzieliśmy,  że  mamy   przywołać   anioły,   by   wzmocniły   naszą   energię   i

– 97 –

background image

zainterweniowały. Trzeba zacząć od pełnego uznania aniołów, ale potem, na tych poziomach
energii, musimy upoważnić je do działania. Musimy to zrobić z pełną świadomością i intencją.

Poprosić je, by przyszły.

Tashi zamilkł i w zamyśleniu spoglądał na horyzont. Na jego twarzy błąkał się uśmiech.

– O co chodzi, Tashi? – spytałem.
– To Ani i reszta tych z Shambhali – powiedział. – Łączą się z nami. Czuję ich. – Poprosił

wszystkich o uwagę. – Jest jeszcze coś, co możemy zrobić. Możemy poprosić anioły, by cały
czas strzegły tej doliny.

Znów podążaliśmy za Natalie, która prowadziła nas przez proces ustawiania specjalnego

pola,   które   miało   sięgać   we   wszystkich   kierunkach  aż  po   szczyty   porośniętych   drzewami

grzbietów,   obejmować   całą   dolinę.   Następnie   prowadziła   nas   przez   proces   „upoważniania”,
proszenia aniołów, by nas chroniły.

– Zwizualizujcie anioła, który stoi na każdym z tych szczytów – powiedziała. – Shambhala

zawsze była strzeżona. My też możemy być chronieni.

Przez   kilka   minut   wszyscy   skupialiśmy   się   na   górach.   Potem   Tashi   i   Natalie   zaczęli   z

ożywieniem rozmawiać. Przysłuchiwaliśmy się temu. Mówili o innych dzieciach, które przeszły

przez   Shambhalę   przed   narodzeniem,   i   o   tym,  że  muszą   się   obudzić,   gdziekolwiek   są.
Powiedzieli,  że  dzieci, które teraz przychodzą na świat, mają większą moc niż kiedykolwiek

przedtem. Są większe, mocniejsze, bardziej inteligentne w zupełnie nowy sposób. Śpiewają,
tańczą, uprawiają więcej sportowych dyscyplin, komponują, piszą. Coraz więcej z nich rozwija

swe talenty w o wiele młodszym wieku, niż to się działo w poprzednich pokoleniach. Jest tylko
jeden problem. Siła ich oczekiwań jest o wiele większa, jednak nie umieją w pełni kontrolować

skutków   swoich   myśli,  ale  mogą   się   nauczyć,   w  jaki   sposób  działają  pola   modlitwy.   A  my
możemy im pomóc.

Duchowni wraz z Tashim i Natalie skierowali się w stronę domu jej ojca, Billa. Młodzi wciąż z

ożywieniem rozmawiali.

Przez chwilę ogarnęły mnie wątpliwości. Mimo tego wszystkiego, czego się nauczyłem, wciąż

nie mogłem uwierzyć, że ludzie mogą „upoważniać” anioły do działania.

– Naprawdę myślisz,  że  możemy wzywać anioły, by pomagały nam i innym? – spytałem

Wiła. – Czy to możliwe, byśmy mieli aż taką moc?

–   To   nie   takie   proste   –   odparł.   –   Ktoś,   kto   ma   negatywne   intencje,   nawet   nie   ma   co

próbować. To w ogóle nie działa, jeśli nie jesteśmy w pełni połączeni z energią stwórcy i nie

wysyłamy swojej energii, by pomagała innym. Jeśli w grę wchodzi choćby najmniejszy cień ego
albo gniew, to cała energia znika i anioły nie mogą odpowiedzieć. Rozumiesz, o czym mówię?

Jesteśmy wysłannikami Boga. Możemy uznawać i utrzymywać wizję boskich zamiarów i jeżeli
naprawdę   jesteśmy   w   zgodzie   z   jego   wolą,   to   będziemy   mieć   dość   energii   modlitwy,   by

skierować anioły do działania.

Potaknąłem. Wiedziałem, że ma rację.

– Rozumiesz, co my tu mamy? – spytał. – Wszystkie te informacje, to przecież Jedenaste

Wtajemniczenie.   Wiedza   o   polach   modlitwy   posuwa   ludzką   kulturę   o   krok   naprzód.   Kiedy

zrozumieliśmy Dziesiąte,  że  celem naszego istnienia na tej planecie jest stworzenie idealnej
duchowej   kultury   dzięki   urzeczywistnieniu   wizji,   wciąż   czegoś   jeszcze   brakowało.   Nie

wiedziehśmy, w jaki sposób tę wizję utrzymać. Nie znaliśmy szczegółów, jak używać naszej
wiary   i   oczekiwań   na   poziomie   energetycznym.   Teraz   wiemy.   Dała   nam   to   rzeczywistość

Shambhali,   tajemnica   pól   modlitwy.   Możemy   teraz   utrzymywać   wizję   duchowego   świata   i
działać   tak,   by   przez   naszą   twórczą   energię   tę   wizję   urzeczywistnić.   Ludzka   kultura   nie

rozwinie   się   dalej,   dopóki   świadomie   nie   użyjemy   tej   mocy   w   służbie   duchowej   ewolucji.
Musimy robić to, co czyniono w świątyniach, czyli metodycznie ustawiać swoje pola modlitwy

na wszelkie te kluczowe sytuacje, które mogą wprowadzić zmiany. Prawdziwa rola mediów,
zwłaszcza   telewizji,   polega   na   wskazywaniu   głównych   problemów.   Musimy   zauważyć   każdą

dyskusję, każdą naukową debatę, każdą walkę, która toczy się pomiędzy mrokiem i światłem, i
poświęcić czas, by użyć swojego pola.

Rozejrzał się wokół. – Możemy to robić w małych społecznościach, w kościołach, w grupach

przyjaciół, na całym świecie. A gdyby tak moc wszystkich religii połączyć w jedno gigantyczne,

jednorodne   pole   modlitwy?   W   tej   chwili   to   pole   jest   podzielone,   a   nawet   niszczone   przez
nienawiść i negatywną modlitwę. Dobrzy ludzie pozwalają, by ich myśli zasilały zło, myśląc, że

to nie ma znaczenia. Ale gdyby to się zmieniło? Gdybyśmy ustawili pole większe, niż świat to
dotąd widział, pole ogarniające całą planetę, by podnieść na wyższy poziom tych wszystkich,

którzy chcą mieć władzę i kontrolę nad innymi? Gdyby grupa reformatorów w każdej profesji,
w   każdym   zawodzie,   umiała   to   zrobić?   Gdyby   świadomość   tego   pola   miała   taki   ogromny

zasięg?

– 98 –

background image

Wil zatrzymał się na chwilę. – I gdybyśmy wszyscy naprawdę wierzyli w anielskie istoty –

ciągnął dalej – i wiedzieli, że mamy naturalne prawo, by je prosić o interwencję? Nie ma takiej

sytuacji,  na  którą  wtedy nie  moglibyśmy  wpłynąć.  Nowe   milenium  może  wyglądać  całkiem
inaczej od mijającego. Bylibyśmy prawdziwymi wojownikami Shambhali wygrywającymi bitwę

o to, jak ma wyglądać przyszłość.

Przestał mówić i spojrzał na mnie poważnie. – To prawdziwe wyzwanie tego pokolenia. Jeśli

nam się nie uda, to wszystkie poświęcenia poprzednich pokoleń pójdą na marne. Możemy nie
przetrwać skutków wyniszczenia środowiska albo zdradzieckich działań „kontrolerów”. Ważne

jest – mówił dalej – by zacząć od stworzenia „sieci” świadomego myślenia. Od połączenia ze
sobą wojowników... Każda osoba, która wie, powinna się połączyć ze wszystkimi, których zna,

a którzy chcą wiedzieć.

Milczałem. Słowa Wiła sprawiły,  że  pomyślałem o Yinie i wszystkich ludziach żyjących pod

chińską tyranią. Co się z nim stało? Nie dałbym rady bez jego pomocy. Powiedziałem Wilowi, o
czym myślę.

– Wciąż jeszcze możemy go odnaleźć – odparł. – Pamiętaj,  że  telewizja to tylko pierwszy

krok w doskonaleniu oka umysłu. Postaraj się odnaleźć obraz tego, gdzie jest Yin.

Potaknąłem. Starałem się, by zupełnie wyciszyć swój umysł, i myśleć tylko o Yinie. Zamiast

niego pojawiła mi się twarz pułkownika Changa. Wzdrygnąłem się. Powiedziałem Wilowi, co się

stało.

– Przypomnij sobie, jak pułkownik wyglądał tam w górach, kiedy zaczynał się budzić. Znajdź

ten wyraz w obrazie jego twarzy.

Odnalazłem  to  w umyśle   i nagle  obraz  zmienił  się   i zobaczyłem  Yina w więziennej  celi,

otoczonego przez straże.

– Widzę Yina – powiedziałem, rozwijając energię modlitwy i wzywając na pomoc wyższe

sfery, aż obszar wokół Yina stał się jaśniejszy. Wtedy zwizualizowałem, że światło się rozszerza
i obejmuje wszystkich, którzy go trzymają w więzieniu.

– Ujrzyj anioła u boku Yina – podpowiedział Wil – i u boku pułkownika. Skinąłem głową.

Myślałem o tybetańskiej regule współczucia. Wil uniósł brew i

uśmiechnął się, gdy wciąż skupiałem się na obrazach. Yin będzie bezpieczny. Tybet w końcu

będzie wolny. Tym razem nie miałem wątpliwości.

– 99 –


Document Outline