background image

Janet Dailey TĘCZA PO BURZY

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Gęste listowie osłaniających ulicę drzew połyskiwało w słońcu soczystą zielenią. Równie pięknie prezentowały 

się starannie przystrzyżone żywopłoty i trawniki przed domami, które zdradzały zamożność właścicieli. Jednak nie 
wszyscy mieszkańcy eleganckiej dzielnicy Denver w stanie Kolorado mogli się nie martwić stanem swego konta 
bankowego.

Lainie MacLeod wyglądała przez okno, nerwowo zaciskając dłonie na ramionach. Od razu zauważyła ogromny  

żony mlecz na samym środku trawnika. Westchnęła. Przydałoby się, żeby choć dwa razy w tygodniu przychodził 
ogrodnik. Wiedziała jednak, że nie ma na to szans, i że to kolejna z rzeczy, z którymi musi się uporać sama.

Właściwie jaki miało sens udawanie, że żyje się na takim samym poziomie, jak inni? Sąsiedzi musieli prze cież 

wreszcie zauważyć, że właścicielki tego domu systematycznie pozbywają się co cenniejszych rzeczy, choć Lainie 
starała się to robić możliwie dyskretnie. Duma nie pozwalała jej się przyznać, że znalazła się w nie lada opałach.

Na  podjeździe  zatrzymał  się  mały  sportowy kabriolet.  Siedząca  w  środku szatynka  poprawiła  włosy,   zanim  

wysiadła i energicznie pomaszerowała do drzwi wejściowych. Lainie pospieszyła otworzyć, zanim tamta zdąży 
zadzwonić. Z obawą spojrzała na prowadzące na piętro schody i na widoczne drzwi sypialni. Mama  przecież 
dopiero co zasnęła. Lepiej nie myśleć, co by się stało, gdyby się obudziła.

Lainie wiedziała, że musiałaby się w nieskończoność tłumaczyć z obecności Ann Driscoll. Pani Simmons nie 

aprobowała tej przyjaźni, twierdząc, że Ann nie jest odpowiednim towarzystwem dla jej córki. Nie przekonywał jej 
ani charakter dziewczyny, ani zamożność jej rodziny. Po prostu nikt nie był wystarczająco dobry, żeby spoufalać  
się z jej córką.

Mimo wszelkich przeszkód, ta przyjaźń kwitła. Ann nie zawiodła nigdy, stanowiła niezawodne oparcie podczas 

każdego kryzysu. Dlatego Lainie powitała ją w progu z niekłamaną radością. Jednakże jej zaniepokojony wzrok co 
chwila powracał ku drzwiom pokoju matki. Nie uszło to uwagi Ann.

Przeszły   do   znajdującej   się   na   tyłach   domu   kuchni.   Nowo   przybyła   nie   spuszczała   uważnego   wzroku   z 

przyjaciółki. Ostatnie miesiące coraz bardziej zaczynały dawać o sobie znać. Ciemne  kręgi pod orzechowymi 
oczami   Lainie   zdradzały   prawdę   o   licznych   źle   przespanych   nocach.   Biała   bluzeczka   z   dekoltem   pozwalała 
dostrzec niezwykłą kruchość ramion i wystające obojczyki. Kraciasta spódniczka była ewidentnie za szeroka, co 
wskazywało na duży ubytek wagi. Nic dziwnego, że Lainie wyglądała na wykończoną i kompletnie pozba wioną 
energii.

Jej ciemne włosy, niegdyś tak piękne i lśniące, straciły teraz swój blask. Widać było, że nie miała już czasu i siły, 

by o nie dbać. Spinała je więc na karku ciężką klamrą, ale nie było jej w tym uczesaniu do twarzy. Uwydatniało  
ono dodatkowo i tak już wyraźne kości policzkowe.

Ann   patrzyła   na   to  z   ciężkim   sercem,   wiedziała   jednak,   że   wszelkie   jej   uwagi   na   ten   temat   zostaną   zbyte 

machnięciem ręki. Od jakiegoś czasu Lainie lekceważyła swoje własne potrzeby.

- Dziękuję - powiedziała, biorąc od przyjaciółki szklaneczkę ponczu. - Jak się czuje mama? Czy był rano lekarz?
Lainie spochmurniała, lecz starała się, by jej głos zabrzmiał lekko.
- Tak. Był zadowolony z jej stanu, ale to dodatkowo mamę zirytowało. - Z westchnieniem usiadła przy stole. - 

Zaczęła mu wyliczać wszystkie dolegliwości. Biedny Henderson. Jest pewien, że mama ukradkiem czyta medyczne 
książki taty i tam wynajduje nowe choroby, żeby dostarczyć mu zajęcia.

- Wspomniałaś mu o tym, że wychodzisz dziś wieczorem?
Nieco niepewnie popatrzyła w szczere oczy Ann.
- Tak. Powiedział, że skoro wynajęłam dyplomowaną pielęgniarkę, to on nie widzi żadnych przeciwwskazań. - 

Nerwowo stukała długimi palcami o brzeg swojej szklanki. - Ale ja widzę, że mama źle się czuje przy obcych. 
Myślę, że mogłybyśmy się umówić na jakiś inny dzień - zaproponowała.

- O, nie, kochana! Wszystko jest ustalone już od miesiąca. Teraz, kiedy Adam kupił bilety, nie możesz się tak po  

prostu wycofać - przekonywała z werwą Ann.

Lainie wolała nie patrzeć przyjaciółce w oczy. Oparła łokieć na stole i machinalnie zaczęła pocierać czoło dłonią.
- Owszem, nadal chcę iść na ten koncert, ale niepokoję się o mamę.
- A może dla odmiany zaczęłabyś się martwić o siebie? - spytała Ann. - Największy błąd, jaki zrobiłaś w życiu, to 

był powrót do Denver. Skoro mama zachorowała, to trzeba było zapewnić jej profesjonalną opiekę, a nie brać 
wszystko na swoje barki. Siedzisz tu już od siedmiu miesięcy. Ile razy wychodziłaś? Nie mówię o wizytach w  
aptece i kupowaniu jedzenia.

- Och, nie wiem. Kilka razy - odparła niechętnie Lainie.
- Nie wiesz? To ja ci powiem. Trzy! Raz wyciągnęłam cię na obiad, raz na łażenie po sklepach i raz do kina. 

Opamiętaj się, kobieto! - Ann pochyliła się nad stołem i spojrzała na przyjaciółkę proszącym wzrokiem. - Jak tak 
dalej pójdzie, to się wykończysz.

- Przesadzasz.
- Wcale nie, popatrz lepiej w lustro. I zrozum,  że nikt nie jest nie do zdarcia. Tak samo,  jak nikt nie jest  

niezastąpiony. Ktoś inny zaopiekuje się mamą równie dobrze jak ty.

1

background image

Lainie zaczęła się wreszcie uśmiechać.
- Chciałabym myśleć równie trzeźwo i rozsądnie jak ty. Może wtedy przestałabym mieć ciągłe wyrzuty sumienia.
- Czy ty nie widzisz, że twoja mama wywołuje je w tobie umyślnie? Znowu cię kontroluje, tak samo jak kiedyś.  

Te trzy lata spędzone w Colorado Springs uświadomiły jej, że musi zmienić taktykę, jeśli znowu chce cię do siebie 
przywiązać. Dlatego zaczęła stosować emocjonalny i moralny szantaż.

- Ależ, Ann, przecież wiesz, że to był tylko nieszczęśliwy splot okoliczności. Nie miałam wyjścia. Wkrótce po 

śmierci   taty  mama   została  prawie  bez  środków  do  życia.   Owszem,   w dużym   stopniu  sama   jest  sobie  winna, 
powinna była zawczasu zadbać o ubezpieczenie. Ale to nie znaczy, że miałam ją zostawić na pastwę losu! Kto miał  
się nią zająć, jak nie jedyna córka?

- A na jak długo wystarczą twoje pieniądze? - spytała cicho przyjaciółka.
Lainie nie potrafiła się przemóc i wyznać, że jej oszczędności skończyły się przed miesiącem. Miały co jeść i 

gdzie mieszkać wyłącznie dzięki małej rencie po tacie i przychodzącym co miesiąc czekom, wysyłanym  przez  
adwokata Rada.

Ann postanowiła nie naciskać, choć jej niepokój nie zmniejszył się ani na jotę.
- Dobrze, to nie moja sprawa. - Znów pochyliła się ku Lainie, a na jej twarzy malowała się determinacja. - Ale na  

dzisiejszy koncert pójdziesz, choćbym miała cię zaciągnąć siłą. Nie wiadomo, kiedy znów będziesz miała szansę  
posłuchać Voighta na żywo!

Opór Lainie zaczął słabnąć. Curt Voight był wspaniałym pianistą, uwielbiała go. Rzeczywiście, byłoby głupotą 

stracić taką okazję. W dodatku już od kilku lat nie uczestniczyła  w takich wydarzeniach jak koncerty,  opery, 
wystawy. Od czasu, gdy Rad... Gwałtownie potrząsnęła głową, by odegnać nie chciane wspomnienia.

- Pójdę - zdecydowała wreszcie, zaś Ann zadała sobie pytanie, skąd ten nagły ból w oczach przyjaciółki.

- Błagam, nie zostawiaj mnie. - Pani Simmons kurczowo zacisnęła palce na dłoni córki, gdy ta przysiadła na 

brzegu łóżka.

Lainie doskonale wiedziała, że tak będzie. Dlatego wcześniej nic nie mówiła o tym, że wychodzi na koncert.  

Musiała postawić matkę przed faktem dokonanym.

- Będziesz miała fachową opiekę - powiedziała uspokajająco Lainie i wskazała na stojącą obok pielęgniarkę. - 

Pani Forsythe zadba o wszystko.

Twarz matki przybrała płaczliwy wyraz, zaś jej broda zaczęła drżeć.
- A jeśli coś mi się stanie? Jeśli umrę? Chcę, żebyś była wtedy przy mnie - upierała się.
- Nic się pani nie stanie - wtrąciła spokojnym głosem pani Forsythe. - A sądząc po wigorze, jaki pani wykazuje, z 

pewnością pani nie umrze dzisiejszego wieczoru.

Pani Simmons natychmiast zmieniła taktykę i bezwładnie opadła na poduszki. Wyglądała jak osoba, która lada 

moment wyda ostatnie tchnienie.

- Pani Forsythe wie, jak się ze mną skontaktować w razie potrzeby. Zresztą, nie zabawię długo. Po koncercie od 

razu wrócę do domu.

- Nie będziesz się nigdzie włóczyć z tą okropną dziewczyną?
- Nie, mamo.
Chora powoli zamknęła oczy, jakby pokazując córce, na jak wielkie zdobywa się poświęcenie, pozwalając jej iść  

się   zabawić,   podczas   gdy  ona   będzie   tu  umierać   w   samotności.   Lainie   natychmiast   zaczęły  dręczyć   wyrzuty 
sumienia. Naraz poczuła lekkie dotknięcie na ramieniu.

- Proszę ją teraz zostawić ze mną - usłyszała szept pielęgniarki.
Skinęła głową i cicho wymknęła się z pokoju, choć wiedziała, że mama tylko udaje sen. Chciała w ten sposób 

zmusić córkę, by ta jeszcze przed samym wyjściem zajrzała na moment. Stworzyłoby to jeszcze jedną oka zję, by 
spróbować wymusić na niej zmianę decyzji.

Lainie czuła się winna wobec mamy, ale nie zamierzała zrezygnować z koncertu. Była to przecież pierwsza rzecz, 

na jaką się cieszyła od pięciu lat. Jednak teraz zaczynała wątpić, czy będzie się w stanie cieszyć tym wieczorem.  
Świadomość, że mama czuje się opuszczona, ba, wręcz zdradzona, pewnie zatruje Lainie tych kilka godzin.

Z goryczą pokiwała głową. I do czego to doszło? Miała dwadzieścia sześć lat, a już zdążyła przegrać swoje życie. 

Kiedyś   była   duszą   towarzystwa,   dosłownie   ją   rozchwytywano,   w   wielbicielach   mogła   przebierać   do   woli,  
przyjaciół miała na kopy. A teraz? Teraz żyła jak pustelnik. Cały jej świat zamknął się w tych czterech ścianach, 
które schwytały jak w pułapkę dwie skazane na siebie kobiety.

Ale to nie konieczność opiekowania się chorą matką wpędzała Lainie w czarną melancholię. To nie z tego po-

wodu miała wrażenie, że niebo nad jej głową jest zasnute ciemnymi, ciężkimi chmurami, że jest jej duszno jak 
przed burzą. Właściwa przyczyna leżała zupełnie gdzie indziej. Otóż Lainie wiedziała z całą pewnością, że już 
nigdy w życiu nie zazna szczęścia, jakie daje miłość.

Kiedyś winiła za to matkę. Teraz jednak wiedziała, że sama się do tego przyczyniła. Po prostu była zbyt młoda i 

niedoświadczona, dlatego nadal słuchała rad matki. I to był jej błąd.

Pogrążona w myślach weszła do sypialni i machinalnie zaczęła rozczesywać  włosy.  Zapatrzyła  się w swoje 

2

background image

odbicie w lustrze. Przypomniał jej się ten dzień sprzed dziewięciu lat, kiedy to mama postanowiła zająć się jej  
wyglądem.

Pani Simmons, wciąż nosząca ślady wielkiej urody, zmierzyła siedemnastoletnią córkę chłodnym, szacującym 

spojrzeniem.

- Szkoda, że nie wyglądasz tak, jak ja za młodu - zauważyła. - Ale popracujemy nad tym. Pamiętaj, że dzięki  

urodzie można wiele zyskać na tym świecie. Dlatego musisz nauczyć się ją wykorzystywać do osiągania swoich 
celów.

I tak się zaczęło. Zgodnie z instrukcjami Lainie zapuściła włosy, umiejętnym makijażem podkreślała migdałowy 

kształt oczu, pociągała błyszczącą szminką pełne, kuszące usta, nosiła eleganckie, lecz proste ubrania, któ re nie 
odwracały uwagi od jej pięknej twarzy.

Nic więc dziwnego, że na widok jej nagle rozkwitłej urody wszyscy znajomi oszaleli. Znajome z całą pewno ścią 

nie... Jedna Ann patrzyła na nią z pozbawionym zazdrości zachwytem, nie traktując jej jak potencjalnej rywalki.

Z czułością dotknęła oprawionej w ramki fotografii, która stała na komódce. Kochana Ann. Była jedną z dwóch 

osób, którym jej dobro leżało na sercu i które kochały ją taką, jaka była naprawdę. Drugą osobą, kochającą ją bez 
zastrzeżeń, był ojciec. Wspaniały chirurg, który zginął przed dwoma laty w katastrofie lotniczej. Lainie wciąż 
widziała jego uśmiechnięte oczy o szczerym  spojrzeniu. Tak bardzo chciał, żeby była  zwyczajnie, po ludzku  
szczęśliwa. I tak bardzo bolał wraz z córką, gdy Rad, którego tak cenił... Nie, dosyć tego!

Pragnęła uciec przed wspomnieniami, lecz one powracały uparcie. Wystarczyło choćby, żeby się zastanowiła, co 

ma na siebie włożyć. Gdy otworzyła szafę, zdała sobie sprawę, że wszystko będzie wisiało na niej jak na kołku. 
Tylko jedna rzecz mogła ją uratować w tej sytuacji. Drżącymi dłońmi wyciągnęła wepchniętą w najciemniejszy kąt 
sukienkę z czarnej koronki. Rad tak bardzo ją lubił... Już miała wcisnąć ją z powrotem, gdy zmitygowała się nagle. 
Dlaczego wiecznie pozwala przeszłości rządzić teraźniejszością?

A jednak trudno było jej się pozbierać. Wystarczyło, by weszła z Ann i jej mężem do wielkiej sali koncertowej, a 

natrętne wspomnienia znów zaczęły cisnąć jej się do głowy. Na szczęście wirtuozeria Voighta wkrótce oderwała  
myśli Lainie od smutnych tematów.

Podczas przerwy Ann zauważyła z radością, iż jej przyjaciółka pod wpływem ukochanej muzyki wyraźnie się 

zmieniła. Jej oczy znowu nabrały blasku, a na pełnych ustach rozkwitł dawno nie widziany uśmiech. Dlatego też, 
gdy wyszły do holu i wmieszały się w tłum, Ann nie miała wyrzutów sumienia, gdy przeprosiła Lai nie i poszła 
zadzwonić do swojej czteroletniej córeczki.

- Kogo moje oczy widzą? - zawołał nagle z radosnym zdumieniem przystojny blondyn i chwycił Lainie za rękę.
- Lee! - ucieszyła się. - Prawie zapomniałam, jak wyglądasz.
- Jesteś jeszcze piękniejsza, niż cię zapamiętałem. - Jego niebieskie oczy wpatrywały się w nią z niekłamanym 

zachwytem. Wciąż trzymał jej dłoń. - Gdzie się podziewałaś przez tyle czasu? Doszły mnie słuchy, że przebywałaś  
w Colorado Springs, zgadza się?

- Tak, ale od jakiegoś czasu znów jestem w Denver. - Z uśmiechem patrzyła na jego życzliwą twarz o zde -

cydowanych rysach. Ciekawe, ilu jeszcze dawnych przyjaciół znajdowało się tu teraz?

-   Zmieniłaś   się.   Wyczuwam   w  tobie   opanowanie   i   spokój,   nie   znam  cię   takiej.   Co   się   stało   z   naszą   małą  

rozbawioną Lainie?

- Po prostu wydoroślała. Przynajmniej mam taką nadzieję. - Delikatnie cofnęła dłoń z jego uścisku. - Co u 

znajomych? Podobno Mary wyszła za mąż?

- Niektórzy nigdy nie dorośleją - zauważył filozoficznym tonem. - Tak, wzięła ślub, ale nie zmieniła się ani 

trochę...

Słuchała go z lekkim roztargnieniem. Jej uwaga skupiła się teraz na nim samym. Lee właściwie nie zmienił się 

przez tych kilka lat. Atrakcyjny i nieodparcie czarujący, emanował wewnętrznym spokojem i siłą, które dawały 
poczucie bezpieczeństwa. Lainie zawsze czuła się dobrze w jego towarzystwie.

Nagle skinął na kogoś, kto znajdował się gdzieś za jej plecami.
- O! Jest moja siostra... Carrie niedawno zastanawiała się, co u ciebie. Ucieszy się na twój widok - wyjaśnił z 

uśmiechem Lee i chciał powiedzieć coś jeszcze, gdy nagle słowa zamarły mu na wargach.

Zaciekawiona Lainie odwróciła się akurat w momencie, gdy usłyszała rozradowany głos Carrie:
- Lee, zobacz, kogo spotkaliśmy!
Lainie nie zdawała sobie sprawy z tego, że rodzeństwo oraz partner Carrie wymienili między sobą zaniepokojone 

spojrzenia.   Cała   jej   uwaga   skupiła   się   na   wysokim   ciemnowłosym   mężczyźnie,   który   przypatrywał   jej   się 
arogancko. Krew odpłynęła jej z twarzy. Och, gdyby tylko mogła zniknąć, rozpłynąć się w powietrzu, zapaść się 
pod ziemię!

Wszyscy milczeli jak zaklęci, jedynie ciemnowłosy mężczyzna nie stracił rezonu.
- Czas nie był dla ciebie zbytnio łaskawy - wycedził, przypatrując się podkrążonym oczom Lainie i jej śmiertelnie 

bladej twarzy. - To musi być bardzo przykre stracić całą urodę w tak młodym wieku.

Gniew natychmiast zabarwił jej policzki na czerwono.
- Za to ty nie zmieniłeś się ani trochę. Wciąż jesteś takim samym cynicznym łajdakiem, Rad! - odparowała.

3

background image

W jego ciemnych oczach pojawił się złowrogi błysk, lecz Lainie postanowiła nie dać się zastraszyć i wyzy -

wającym wzrokiem wpatrywała się w tak dawno nie widzianą twarz. Trudno byłoby zachwycić się jego twardymi 
rysami, które wyglądały jak wykute w kamieniu i zdradzały niezłomną wolę. Przez to jednak, iż były tak szalenie 
męskie, czyniły go niezwykle atrakcyjnym.

- Milutka, jak zwykle  -  zauważył  obojętnym  tonem,  co ją  dodatkowo uraziło.  Nie  dał  jej jednak okazji do 

odcięcia się. - Co ty tu robisz? - spytał.

Wyprostowała się i dumnie uniosła głowę.
- Cóż, nie zdawałam sobie sprawy z tego, że Voight daje koncert wyłącznie dla ciebie.
Zauważyła z satysfakcją, że w jego oczach pojawił się gniew, choć jego twarz ani na chwilę nie straciła wyrazu  

obraźliwej obojętności.

- Wiesz doskonale, że nie to miałem na myśli. - W niskim głosie pobrzmiewała groźba.
- Przecież moi rodzice... To znaczy, moja mama - poprawiła się Lainie - mieszka w Denver. Czyżbyś już o tym  

zapomniał?

- Tak... Słyszałem o śmierci twojego ojca - oznajmił bez śladu współczucia i skrzywił się nieco cynicznie. - Mój 

ojciec też już nie żyje.

- Och! Nie wiedziałam. Tak mi przykro, naprawdę - powiedziała impulsywnie, gdyż bardzo lubiła swego teścia. 

Jednak już po chwili pożałowała, że w ogóle się odezwała.

- Czyż to nie ironia losu, że obydwaj umarli, nie doczekawszy się w końcu wnuków, których tak bardzo pragnęli? 

- Patrzył na nią pogardliwie. - Tak bardzo się starałaś, żeby ich marzenie się nie spełniło. Dopięłaś swego.

Miała wrażenie, jakby jakaś stalowa dłoń zacisnęła się na jej sercu. Poczuła ból.
- Nie pojmuję, jak można być aż tak okrutnym. - Jej głos drżał..
- Co w tym okrutnego, że chciałem mieć dziecko, podczas gdy ty ani myślałaś przestać się bawić? - szydził  

bezlitośnie.

Lainie odwróciła się do niego plecami. Wiedziała, że dłużej już tego nie zniesie. Carrie Walters natychmiast  

podeszła do Lainie i lekko dotknęła jej ramienia.

- Nie wiedziałam, że to ty rozmawiasz z Lee - szepnęła przepraszającym tonem.
Lainie skinęła głową i uśmiechnęła się z niejakim trudem, gdyż wciąż czuła na sobie wzrok Rada.
- Nie ma sprawy. Ale teraz was przeproszę. Moi przyjaciele czekają na mnie.
- Mam nadzieję, że twoja mama czuje się już lepiej? - spytała ze szczerym współczuciem Carrie. - Słyszałam, że 

jest chora.

-   Tak,   czuje   się   już   całkiem   nieźle,   dziękuję.   -   Podniosła   wzrok   na   wpatrującego   się   w   nią   jasnowłosego 

mężczyznę. - Miło było cię znów spotkać, Lee.

Zanim jednak zdążyła się ze wszystkimi pożegnać i odejść, Rad chwycił ją brutalnie za ramię i odwrócił ku sobie.
- To dlatego wróciłaś do Denver? Mówiono mi, że twój ojciec utopił masę forsy w kiepskich inwestycjach.  

Pewnie nie zostawił po sobie złamanego grosza, co? Nie miałyście pieniędzy na leczenie, więc przyjechałaś mnie  
doić?

Tego było już nadto. Lainie, nie zastanawiając się ani przez moment, spoliczkowała go z całej siły.
- Prędzej zacznę się sprzedawać na ulicy, niż cię o cokolwiek poproszę! - syknęła,
Z furią szarpnął ją za ramię i Lainie przestraszyła się. Co prawda, nie pierwszy raz widziała, jak Rad wpada we  

wściekłość, wciąż jednak budziło to w niej lęk.

- MacLeod! - Lee złapał Rada za rękę. - MacLeod, puść ją! - zażądał stanowczo.
Rad zdał sobie sprawę z tego, gdzie się znajdują i opanował się jakoś. Zaciśnięte szczęki nie rozluźniły się co 

prawda, jednak jego oczy ponownie przybrały wyraz całkowitej obojętności. Puścił Lainie, poprawił krawat, po  
czym zmierzył wszystkich wyzywającym spojrzeniem i oddalił się bez słowa.

Lainie zauważyła pełne współczucia spojrzenia postronnych osób, które w milczeniu przyglądały się zajściu. Łzy 

napłynęły jej do oczu. Zakryła usta dłonią i uciekła do toalety. Na szczęście nikt nie próbował jej pocieszać ani o 
nic wypytywać, gdyż właśnie skończyła się przerwa i wszyscy wrócili na salę. Mogła płakać bez przeszkód i bez  
świadków.

W takim stanie znalazła ją Ann, która udała się na poszukiwania, zaniepokojona przedłużającą się nieobecnością 

przyjaciółki.   Przytomnie   nie   zadawała   niepotrzebnych   pytań,   tylko   bez   słowa   przytuliła   do   siebie   wstrząsaną 
spazmatycznym łkaniem Lainie. Po jakimś czasie łzy przestały płynąć.

- Rad jest tutaj. - Lainie odzyskała wreszcie głos i podniosła na Ann czerwone, zapuchnięte oczy. - Podczas 

przerwy... Och, Boże jedyny... Powiedzieliśmy sobie takie rzeczy... Wracam do domu. - Konwulsyjnie zaciskała  
dłonie na ramionach przyjaciółki.

Było jej wstyd,  że reaguje tak emocjonalnie. Z ogromnym  wysiłkiem starała się jakoś opanować. Drżącymi 

dłońmi otarła łzy.

- Wezmę taksówkę.
- Chyba żartujesz. Zaraz powiem Adamowi, żeby poszedł po samochód i czekał na nas przed wyjściem.
- Ale koncert...

4

background image

- E, tam, mocno przereklamowany - skwitowała Ann i już jej nie było.
Musiała chyba  wyjaśnić  mężowi  sytuację, gdyż  nawet nie chciał słuchać przeprosin Lainie, gdy wsiadła do  

samochodu. Uśmiechnęła się więc tylko do tego przemiłego blondyna o kręconych włosach i pogodnym spojrzeniu 
niebieskich oczu.

- Nie wiem, czym zasłużyłam na takich przyjaciół jak wy.
- Może tym, że poślubiłaś takiego człowieka jak Rad. - Wzrok Adama spoważniał. - Musi przecież być jakaś  

równowaga.

- Myślałam, że pięć lat separacji zrobi swoje. - Na twarzy Lainie malował się ból. - Okazuje się jednak, że nawet  

nie potrafimy się przywitać jak normalni ludzie. Od razu skaczemy sobie do oczu.

- Domyślam się, że Sondra obserwowała tę scenę z dziką satysfakcją - zauważyła z westchnieniem Ann.
Lainie natychmiast ujrzała oczyma wyobraźni rudowłosą sekretarkę Rada.
- Jak to? Była tam?
- Zauważyłam ją, gdy szłam zatelefonować. - Ponury głos przyjaciółki zdradzał, że żałuje, iż niechcący zdradziła 

fakt, o którym Lainie najwyraźniej nie miała pojęcia. - Od razu domyśliłam się, że Rad musi być  w pobliżu.  
Miałam tylko nadzieję, że w tym tłumie nie wpadniecie na siebie.

- Nawet mi go trochę żal - roześmiała się z lekką goryczą Lainie. - Ale nie zasłużył na kogoś lepszego niż Sondra.
W samochodzie zapanowało ciężkie milczenie. A miał to być taki miły wieczór...
Panującą dookoła ciemność rozświetlało agresywne pulsowanie neonowych reklam, a cały świat wydawał się 

obcy i straszliwie obojętny. Jednak ciemności, jaka ogarnęła duszę Lainie, nie rozjaśniał nawet najmniejszy błysk 
światła. Rozpacz i ból panowały w niej niepodzielnie.

Wreszcie zatrzymali się przed domem Lainie.
- Może chcesz, żeby Ann została z tobą na noc? - zaproponował Adam z właściwą mu bezinteresownością i 

życzliwością.

- Kochani  jesteście,  ale  chyba  jednak  wolę  zostać  sama.   -  Lainie  nie  mogła   znaleźć  słów,  by wyrazić  swą  

wdzięczność. Tym bardziej że zaofiarowali się podwieźć panią Forsythe do domu. Pożegnała się więc i pobiegła na  
górę, by nie musieli zbyt długo czekać.

Środek nasenny spowodował, że pani Simmons nawet się nie obudziła, gdy córka wślizgnęła się do jej pokoju i 

zajęła miejsce w fotelu. Nie było potrzeby, żeby Lainie czuwała przy matce przez całą noc, ale wiedziała, że i tak  
nie zaśnie. Wolała więc siedzieć tutaj, niż przewracać się w nieskończoność na łóżku w swojej pustej sypialni. 
Odchyliła głowę na oparcie i pozwoliła odżyć wspomnieniom, przed którymi tak długo się broniła.

Spotkała Rada przed sześcioma laty u znajomej. Wracali właśnie całą paczką z teatru i w korytarzu wpadli na 

mężczyznę, którego wzrok natychmiast spoczął na roześmianej Lainie w długiej wirującej sukni. W jego spo-
jrzeniu było coś takiego, że Lainie od razu wypytała Andreę, w której domu to się działo, kto zacz. Okazało się, że 
to znajomy rodziców, współwłaściciel prężnie działającej firmy. Udało się przekonać Andreę, że powinna zaprosić 
gościa, by przyłączył się do nich.

O dziwo, przyjął zaproszenie, choć widać było, że nie pasuje do ich grupy. Był inny, bardziej dojrzały, pewny  

siebie, ale w dobrym znaczeniu tego słowa. Chłopcy, z którymi Lainie do tej pory się umawiała, nagle wydali jej 
się strasznymi smarkaczami. Jak w ogóle mogła zwracać na nich uwagę?

Jak z  kolei  miała   zwrócić  na  siebie  jego  uwagę?  Wszystkie  jej  próby  flirtowania  z  nim kwitował  kpiącym 

uśmiechem, jakby proponowała mu jakąś dziecinną grę. Wreszcie przejął sprawy w swoje ręce.

- Nie ma sensu udawać - powiedział z brutalną szczerością. - Chcę być z tobą, a ty chcesz być ze mną. Mogę cię  

odwieźć do domu?

Wahała się tylko przez moment.
A potem nastał tydzień randek i nie kończących się rozmów telefonicznych. Pierwszy pocałunek udowodnił  

Lainie, jak bardzo się myliła, uważając się za osobę całkiem w tej materii doświadczoną. Wystarczyło, że Rad  
wziął ją w ramiona, a poczuła, jak płonie w niej ogień. Była gotowa zapomnieć o wszystkim, wzgardzić zasadami,  
jakie do tej pory wyznawała i pozwolić zrobić ze sobą wszystko. On zaś nigdy nie tracił kontroli nad sobą i w pełni 
panował nad każdą sytuacją.

Przez następny miesiąc żyła w poczuciu ciągłego rozdarcia. Gdy zostawała sama, czyniła sobie wyrzuty, że tak 

otwarcie okazuje mu swoją miłość. Że nie ukrywa, iż jest dla niego gotowa na wszystko. Wiedziała, że to błąd.  
Wystarczyło jednak, by go zobaczyła, a już bez pamięci rzucała mu się w ramiona.

A potem nastąpiła ta noc, gdy jej się oświadczył. Siedzieli w samochodzie zaparkowanym przed jej domem. Rad  

właśnie zdecydowanym gestem odsunął Lainie od siebie. Spojrzała na niego prosząco. Jak zwykle wyglą dał na 
zupełnie niewzruszonego, jedynie na jego szyi pulsowała mała żyłka. Lainie uwielbiała tę pulsującą żyłkę, gdyż nic  
innego nie zdradzało, że Rad pragnie jej równie silnie jak ona jego.

- Jedno z dwojga: albo zostaniesz moją żoną, albo moją kochanką. Innego wyjścia nie ma. - Jego oczy lśniły w  

ciemności. - Jeśli o mnie chodzi, wolałbym cię widzieć raczej w charakterze matki naszych dzieci niż w roli mojej  
utrzymanki.

5

background image

Nawet   nie   zwróciła   uwagi   na   to,   że   nie   wyznał   jej   miłości.   Była   tak   oszołomiona   tym   nieoczekiwanym  

szczęściem, że umknęło to jej uwagi. Teraz, gdy wspominała tę chwilę, zdawała sobie sprawę, iż Rad przyjął jej 
wybuch entuzjazmu z kpiną i rozbawieniem.

Przypomniała też sobie reakcję rodziców. Tacie wystarczyło jedno spojrzenie w błyszczące radością oczy córki, 

by zaaprobować jej decyzję. Z kolei mama, choć nie protestowała otwarcie, wyraziła szereg wątpliwości.

- Ależ, kochanie, dopiero co obchodziłaś zaledwie dwudzieste urodziny. Rad MacLeod jest od ciebie starszy o 

jedenaście lat. Ma od ciebie wiele więcej doświadczenia.

- I cóż z tego, mamo? - roześmiała się Lainie.
- To człowiek z ambicjami. Doskonale wie, czego chce, potrafi manipulować innymi, by osiągać własne cele. 

Przywykł do wydawania rozkazów i do tego, że ludzie są mu posłuszni. Zauważ, że ty też tańczysz, jak on ci zagra. 
Zgadzasz się na wszystko. Kto to widział, żeby urządzać ślub raptem dwa tygodnie po zaręczy nach? Tak się nie 
robi.

- Zrozum, wcale mi nie zależy na tłumach ludzi i wystawnym przyjęciu. Jedyne, czego pragnę, to jego...
- I on doskonale zdaje sobie z tego sprawę - mruknęła ponuro pani Simmons. - Zobaczysz, że wykorzysta to 

przeciw tobie. Będzie ci dyktował, z kim masz się spotykać i gdzie macie bywać. Założę się, że postara się o to,  
żebyś jak najszybciej zaszła w ciążę.

- Co w tym złego? Oboje bardzo chcemy mieć dzieci. - Lainie zarumieniła się leciutko, jednak nie ze względu na 

myśl o potomstwie, tylko o tym, co poprzedza przyjście na świat dzieci. Nareszcie będzie się kochać z Radem...

- Widzę, że nie trafiają do ciebie żadne rozsądne argumenty. Jesteś tak zaślepiona emocjami, że nie dostrzegasz 

prostego faktu, iż ten mężczyzna wybrał cię tylko po to, by dodać sobie splendoru.

- Jak możesz tak mówić, mamo? - zawołała ze zgrozą Lainie. - Kocha mnie i pragnie mnie poślubić. To już 

prędzej ja powinnam się chlubić takim narzeczonym. Jest przystojny i bogaty, to świetna partia.

- Mówisz, że cię kocha - powtórzyła sceptycznie matka, a po plecach Lainie przebiegł nieprzyjemny dreszcz. -  

Skoro tak... Ale wspomnisz jeszcze moje słowa. Zobaczysz, będzie próbował zagarnąć cię tylko dla siebie. Będzie 
chciał, żebyś przestała prowadzić życie towarzyskie, do jakiego przywykłaś. Nie daj się więc odseparować od 
swoich przyjaciół. A z urodzeniem mu dzieci wstrzymaj się do czasu, gdy będziesz naprawdę pewna, że poślubiłaś 
właściwego człowieka.

Choć Lainie starała się zapomnieć o przestrogach matki, powracały do niej natrętnie. Zaczynała się łapać na tym,  

że podejrzliwie słucha słów Rada i analizuje jego wypowiedzi, dopatrując się w nich ukrytych podtekstów.

Potem jednak nadszedł upragniony ślub, a po nim nastąpiły czarowne dwa tygodnie spędzone w przytulnej chacie 

w górach i Lainie w ramionach Rada zapomniała o wszystkim. Gdy wrócili do Denver i zamieszkali razem, zaczęła 
się czuć trochę samotna. Jej mąż spędzał długie godziny w swojej firmie, ona zaś wyczekiwała w domu na jego 
powrót. Na szczęście wieczorami wynagradzał jej to wszystko z nawiązką.

Całymi   dniami   nie   miała   jednak   nic   do   roboty,   gdyż   Rad   zatrudnił   gosposię,   sprzątaczkę   i   ogrodnika,   by 

oszczędzić Lainie pracy. Zaczęła więc znów spotykać się z dawnymi znajomymi, chodzić z nimi po zakupy, grać w  
tenisa. Wyglądało na to, że Rad nie ma nic przeciw temu.

Coś zaczęło się między nimi psuć, gdy Lainie poznała piękną sekretarkę swego męża. Myśl o tym, że rudowło sa 

Sondra   spędza   więcej   czasu   z   Radem   niż   ona,   stała   się   nie   do   zniesienia.   Doprowadziło   to   do   pierwszych  
nieporozumień.

Dopiero po latach Lainie pojęła, że pierwsze rysy na wydawałoby się niewzruszonym gmachu ich miłości po -

wstały z jej winy.  Była  jeszcze niedoświadczona, reagowała zbyt  emocjonalnie. Domagała  się, by Rad mniej 
pracował, a więcej czasu spędzał z nią, by chodził z nią po zakupy, zabierał ją do teatru. On jednak przyjmował to  
z pobłażliwym rozbawieniem i proponował żonie, by wreszcie wydoroślała.

Cztery   miesiące   po   ślubie   nastał   czas   ich   pierwszej   rozłąki.   Rad   udawał   się   w   podróż   służbową.   Lainie  

oczywiście pojechała z nim na lotnisko, gdzie znienacka spotkała Sondrę.

- Tu są bilety. Nasz bagaż już przeszedł kontrolę - oznajmiła sekretarka, a jej oczy zalśniły triumfalnie, gdy  

zmierzyła swą rywalkę pełnym wyższości spojrzeniem.

- To ona z tobą jedzie? - wybuchnęła Lainie.
Reakcja męża zaskoczyła ją kompletnie. Chwycił ją za ramię i zaciągnął do kąta, gdzie mogli porozmawiać bez 

obawy, że ktoś ich usłyszy. Na jego twarzy malowała się taka wściekłość, że Lainie aż się skuliła wewnętrznie.

-  Nie  będę  tolerować   takich dziecinnych  zachowań.   Możesz  być   zazdrosna  prywatnie,  ale   nie   publicznie!  - 

stwierdził zimno.

- Nie ufam jej.
- Chcesz powiedzieć, że to mnie nie ufasz.
- Być  może. - Jej broda zadrżała podejrzanie. Jednak chwilę później Lainie dumnie uniosła głowę. - Jestem  

pewna, że Sondra zadba o to, by uprzyjemnić ci tę podróż. Nie bez powodu tak często podkreślałeś jej... kom-
petencje. Teraz zaczynam rozumieć, dlaczego.

Odwróciła się i odeszła, licząc na to, że Rad pobiegnie za nią. Srodze się jednak zawiodła. Nic takiego nie na -

stąpiło. Urażona duma kazała jej więc jeszcze tej samej nocy przenieść jego rzeczy z ich małżeńskiej sypialni do  

6

background image

pokoju gościnnego.

To był  błąd. Błąd, którego nigdy by nie popełniła, gdyby lepiej znała swego męża. Rad zmienił się nie do 

poznania, gdy wrócił i spostrzegł, co zrobiła. Stał się chłodny i nieprzystępny. Nawet szczere przeprosiny żony nic 
nie pomogły.

Była tak zmartwiona tą sytuacją, iż coraz częściej szukała pociechy i zapomnienia wśród dawnych przyjaciół. 

Dochodziło do tego, że to Rad wracał pierwszy do domu. Lainie nie przestała jednak bywać w towarzy stwie, 
pomna na przestrogi matki.

Zima przyniosła ochłodzenie nie tylko na zewnątrz. Wydawało się, iż temperatura panująca w ich domu jest  

wręcz niższa niż ta poza nim. Wrogość i ciągłe skakanie sobie do oczu przerodziły się w całkowitą obojętność. A 
potem nadszedł ten wieczór...

Byli zaproszeni na wyjątkowo ważne przyjęcie, urządzane przez jednego z przyjaciół Lainie. Rad wrócił z pracy 

niemalże w ostatniej chwili.

- Zapomniałeś, że dziś wieczorem wychodzimy? - zaatakowała go już przy wejściu.
- Co za słodkie powitanie - zadrwił nieprzyjemnym tonem Rad, po czym udał się do barku i nalał sobie drinka.
- Mamy tam być za dziesięć minut.
Jego beznamiętne spojrzenie zirytowało ją jeszcze bardziej.
- Zadzwoń i powiedz, że nie przyjdziemy. - Odwrócił się do niej tyłem.
- Co takiego? Nie mogę tego zrobić!
- Miałem naprawdę ciężki dzień. To cholerne przyjęcie nie jest aż takie ważne. Dziury w niebie nie będzie, jak się 

tam nie pokażemy.

- Jasne, ponieważ to moi przyjaciele tam będą, dla ciebie nie jest to ważne - odcięła się.
- Twoje ciągłe czepianie się naprawdę zaczyna  działać mi  na nerwy - ostrzegł. Lainie zauważyła  zaciśnięte 

szczęki Rada i pobladła nieco. - Nigdzie dzisiaj nie idę i koniec dyskusji.

- Jak sobie chcesz. Ja wychodzę.
Już miała wyjść, gdy dobiegł ją jego zimny głos:
- Zastanowiłbym się nad tym, gdybym był na twoim miejscu.
Odwróciła się do niego z furią.
- Czy to groźba? - aż kipiała ze złości.
- Myślę, że najwyższy czas, żebyś wreszcie wybrała między mężem a znajomymi.
- Uważasz, że to sposób na uratowanie naszego małżeństwa? - zaatakowała Lainie, która nagle z przeraźliwą 

jasnością pojęła sens ostrzeżeń matki. Przynajmniej tak jej się w owym momencie wydawało. - A może po prostu 
chcesz, żebym  znów z tobą sypiała i zaszła w ciążę? Dzieci znacznie skuteczniej uwiązałyby mnie  w domu,  
prawda?

- Powinnaś była jednak zostać moją kochanką, a nie żoną.
Głos Rada był do tego stopnia wyprany z wszelkich uczuć, iż Lainie nie mogła już mieć żadnych wątpliwości. 

Cokolwiek kiedyś do niej czuł, już się wypaliło. Wstrząśnięta, złamana bólem, wyszła z pokoju. Byle tylko dalej 
od niego.

ROZDZIAŁ DRUGI

Następnego popołudnia przyjechała Ann. Niepokój, który dręczył ją od poprzedniego wieczora, wzrósł jesz cze, 

gdy zobaczyła podkrążone oczy przyjaciółki.

- Powinnaś jednak była się zgodzić, żebym została z tobą - upomniała ją łagodnie.
- I tak przegadałybyśmy całą noc, więc na jedno by wyszło - uśmiechnęła się blado Lainie.
- Wcale nie na jedno. Przecież widzę, że na nowo przeżywałaś cały ten koszmar. - Przyglądała jej się uważ nie. - 

Wciąż nie potrafisz o nim zapomnieć, prawda?

- Tak bardzo go kiedyś kochałam. Trudno nie pamiętać o szczęściu, które się utraciło.
- Ale teraz już go nie kochasz?
- Nie - szepnęła cichutko Lainie, a w jej oczach mignęło coś na kształt niepewności.
- Czy nigdy nie rozważaliście możliwości, żeby spróbować jeszcze raz? Przecież Rad uparł się, że nie da ci 

rozwodu.

- Tak sobie czasem myślę, że może wciąż bylibyśmy razem, gdyby nie moje zaślepienie. Nienawidziłam jego 

pracy, jego znajomych, wszystkiego, co mi go odbierało. Gdybym była dojrzalsza, zrozumiałabym, że należy to 
znosić ze spokojem,  gdyż  w przeciwnym  razie nasz związek się rozleci. Przecież był  oparty na tak kruchych  
podstawach, że mogło go zburzyć cokolwiek. Ale wtedy tego nie rozumiałam.

- Na kruchych podstawach? O czym ty w ogóle mówisz? - zdumiała się Ann.
Lainie spuściła wzrok i wpatrywała się teraz w swoje kurczowo splecione dłonie.
- On mnie nigdy nie kochał - szepnęła z bólem. Do tej pory jeszcze ani razu to wyznanie nie przeszło jej przez  

gardło. Podniosła na przyjaciółkę zaszklone łzami oczy. - Sam mi to powiedział. Po prostu uważał, że jestem 
atrakcyjna i świetnie się prezentuję w towarzystwie, stanowię więc dobry materiał na żonę dla takiego mężczyzny 
jak on. Nic ponadto.

7

background image

- Ze wszystkich najbardziej wyrachowanych... - wybuchnęła Ann, po czym nagle coś ją zastanowiło i przerwała. -  

W takim razie, czemu nie chciał się z tobą rozwieść, skoro mu w ogóle na tobie nie zależało?

- O ile dobrze pamiętam, to stwierdził, że zapłacił wysoką cenę za poślubienie mnie, nie zamierza więc ponosić 

kosztów po raz drugi, tym razem, żeby się mnie pozbyć. - Starała się, by jej głos brzmiał możliwie obo jętnie, 
jednak wspomnienia były zbyt bolesne, by potrafiła zapanować nad jego drżeniem. - Zrobiłam mu wtedy awanturę. 
Krzyczałam, że nie chcę jego pieniędzy. Że jedyne, czego pragnę, to uwolnić się od niego. Że będę go ciągać po 
sądach, jeśli nie zgodzi się po dobroci... - Odwróciła głowę, gdy przypomniała sobie, jak bardzo ją Rad upokorzył.  
Z bólem zagryzła wargi.

Ann w milczeniu patrzyła na przyjaciółkę, wzrokiem dodając jej odwagi.
- Wezwał wtedy jednego ze swoich pracowników. Gdy ten człowiek przyszedł, Rad spytał go, czy miewał ze  

mną... bliższe stosunki, kiedy już byłam zamężna. Och, wciąż słyszę ten potwornie zimny ton jego głosu... Ten 
mężczyzna odpowiedział, że owszem, kilka razy.

Zaskoczona Ann aż zachłysnęła się z wrażenia.
- Rad roześmiał się, kazał mu wyjść, po czym oznajmił, że w razie rozprawy wystawi takich właśnie świadków i 

wszyscy stwierdzą, że z nimi sypiałam. Chyba że przestanę domagać się rozwodu. Nie miałam wyjścia, musiałam 
się zgodzić.

- Dlaczego nigdy mi o tym nie mówiłaś? Dopiero teraz zaczynam w pełni rozumieć twoją sytuację. Kiedy się  

rozstaliście, byłam zdumiona przemianą, jaka w tobie zaszła. Straciłaś całą pewność siebie i chęć do życia. Bałam 
się, że skończy to się załamaniem nerwowym.

- Mało brakowało. Gdyby nie tata, to nie wiem, co by się ze mną stało - przyznała Lainie. - Któregoś wie czora 

przyszedł do mojego pokoju i zastał mnie pogrążoną w absolutnej rozpaczy. Przytulił mnie, jakbym wciąż była 
jego maleńką córeczką i pozwolił mi się wypłakać. A potem powiedział coś, czego nigdy nie zapomnę: „Tęczę 
można zobaczyć dopiero po burzy. Dlatego najpierw trzeba przeczekać burzę”. To dlatego wyjechałam z Denver i 
próbowałam zacząć wszystko od nowa. Starałam się przeczekać burzę. Do wczoraj myślałam, że już się uspokoiła. 
Wystarczyło, żebym ujrzała Rada, a już byłam jak w oku cyklonu...

Naraz rozległ się dźwięk dzwonka, któremu towarzyszyło nawoływanie z sąsiedniego pokoju. Lainie natychmiast 

zerwała się na równe nogi.

- Myślałam, że twoja mama śpi - szepnęła Ann.
- Bo tak było. - Gestem pokazała przyjaciółce, żeby została na miejscu, a sama pośpieszyła do drzwi.
W elegancko urządzonej sypialni dominował pastelowy odcień różu. Na tapetach róże rozchylały swoje pąki, w 

tej   samej   różowej   tonacji   były   utrzymane   suto   marszczone   zasłony.   Przy   oknie   stała   piękna   toaletka   z 
marmurowym blatem, na którym pełno było figurek z drezdeńskiej porcelany i kryształowych cacek. Na łożu z 
baldachimem leżała pani Simmons, która nie przestawała wzywać córki.

- O co chodzi, mamo? - Lainie pogłaskała szczupłą bladą dłoń, która bezsilnie spoczywała na kołdrze.
- Słyszałam, że z kimś rozmawiasz. Wydawało mi się, że padło imię Rada. Chyba się z nim nie widujesz?
- Ależ nie, skądże - zapewniła pośpiesznie. - Spotkałam go przypadkiem na wczorajszym koncercie, to wszystko.
- Mam nadzieję, że nie powiedziałaś mu o naszych kłopotach. Nie wspomniałaś, jak nisko upadłyśmy, prawda? - 

spytała błagalnie. - Nie zniosłabym, gdyby wiedział o naszej ciężkiej sytuacji.

- O nic go nie prosiłam, mamo - odparła zgodnie z prawdą Lainie, poruszona proszącym tonem matki.
- To dobrze - westchnęła z ulgą pani Simmons i powolutku wysunęła dłoń spod ręki córki, po czym ponownie 

bezsilnie opuściła ją na kołdrę. - Teraz mogę odpocząć.

Oznaczało   to,   że   rozmowa   skończona   i   że   Lainie   ma   się   oddalić.   Dawno   już   przywykła   do   królewskiego  

zachowania matki i potrafiła je bezbłędnie interpretować. Nie umiała jednak odgadnąć, na ile jej słabość jest 
udawana, a na ile autentyczna. Lainie nie miała wątpliwości co do tego, że matka trochę przesadzała, nie zmieniało 
to wszakże faktu, że naprawdę była chora. Bardzo poważnie chora.

Dwa dni później wreszcie znalazła czas, by wziąć się za robienie porządków w ogródku przed domem. Mama 

spała twardo po zażyciu środków nasennych,  Lainie mogła więc bez przeszkód zająć się pracą na powietrzu.  
Sprawiło jej to prawdziwą przyjemność.

Lato miało się już ku końcowi. Był spokojny, pogodny dzień, słońce przygrzewało nie za mocno, ale i tak po 

czole Lainie spływały krople potu, mimo iż miała na sobie tylko cienką bawełnianą bluzeczkę i kremowe spodnie. 
Usuwanie uporczywych chwastów było dość uciążliwe, jednak miało tę zaletę, że odrywało myśli od spotkania z  
Radem i od trudności finansowych. W gruncie rzeczy okazało się bardziej relaksujące od siedzenia w domu i 
zamartwiania się.

Lainie usłyszała zbliżające się kroki. Odwróciła się nieco i osłoniła oczy dłonią, by przyjrzeć się nadchodzącemu.
- Lee! Co za miła  niespodzianka. - Podniosła się z klęczek, pośpiesznie ściągnęła bawełniane rękawice, by 

serdecznie uścisnąć jego dłoń.

- Gdzie można wynająć taką piękną ogrodniczkę? Byłbym bardzo zainteresowany. - Jego niebieskie oczy zalśniły 

na widok uśmiechniętej Lainie.

8

background image

Zarumieniła się pod jego bacznym spojrzeniem.
- Proszę, wejdź. Ja tymczasem szybko się przebiorę... Przepraszam, ale nie spodziewałam się dzisiaj gości.
- Wyglądasz cudownie - powiedział z absolutnym przekonaniem, wziął Lainie pod rękę i udał się w stronę domu. 

- Nie mogłem przestać o tobie myśleć, więc postanowiłem zobaczyć się z tobą.

- Pochlebca! - droczyła się Lainie, z przyjemnością spoglądając na jego sympatyczną twarz i gęste płowe włosy.
- To nie było żadne pochlebstwo - odparł tak poważnym tonem, że nagle straciła rezon. - Nie potrafię o tobie 

zapomnieć już od kilku lat. Straciłem cię, gdyż zbyt długo zwlekałem z wyznaniem moich uczuć. Tym razem nie  
pozwolę, by mnie ktokolwiek uprzedził.

Aż się zatrzymała z wrażenia.
- Ależ ty nawet nie dajesz mi czasu do namysłu!
- Rad MacLeod też ci go nie dał - zauważył cicho, a Lainie pobladła. - I wyszłaś za niego.
- Teraz już nie jestem taka impulsywna jak niegdyś. Drugi raz nie popełnię tego samego błędu. - Stanowczo 

cofnęła rękę.

- Bardzo mnie to cieszy - odpowiedział spokojnie. Pomyślała, że ten jego spokój udziela się również jej i działa 

jak kojący balsam na jej zbolałą duszę. - Ponieważ chcę, żebyś była zupełnie pewna tego, że chcesz mnie poślubić.

- Lee, nie tak szybko! - Potrząsnęła głową, zaskoczona i zdezorientowana. - Nie widzieliśmy się przez pięć lat. 

Nawet nie wiemy, jacy teraz jesteśmy.

- W takim razie proponuję ponownie się zaprzyjaźnić. Zjesz ze mną kolację?
- Moja mama jest ciężko chora, praktycznie nie wstaje z łóżka. Nie mogę zostawić jej samej. W ogóle nie ma  

mowy o tym, żebym biegała na randki.

- W takim razie ja będę przybiegał tutaj, co ty na to? Jak widzisz, niełatwo mnie zniechęcić.
- Lee, nie wiem, co powiedzieć. - Bezradnie rozłożyła ręce. - Jestem kompletnie zbita z tropu. Zawsze uważałam 

cię za wspaniałego przyjaciela, a ty nagle próbujesz ustawić nasze stosunki na zupełnie innej płaszczyźnie.

- Czy w takim razie mogę wpadać na kolacje jako twój dawny przyjaciel?
- Przyjaciele są zawsze mile widziani w tym domu - odparła.
- A czy dostają coś chłodnego do picia w taki dzień jak dzisiejszy? - spytał żartobliwym tonem.
Od tej chwili zachowywał się tak, jakby nic się nie stało. Siedział w kuchni, prowadził lekką konwersację i był  

równie   miły   jak   zwykle.   Jednak   Lainie   miała   kompletny   mętlik   w   głowie.   Gdy   Lee   wyszedł,   spróbowała 
uporządkować myśli.

Już raz się zawiodła na małżeństwie, nie zamierzała po raz drugi popełniać tego samego błędu. Lee był jednak ze 

wszech miar atrakcyjnym mężczyzną. Ale przecież w świetle prawa wciąż była żoną Rada, więc i tak nie mogła 
podjąć żadnej wiążącej decyzji.

Z drugiej wszakże strony czuła się bardzo osamotniona, choć nie chciała się do tego przyznawać nawet sama 

przed sobą. Sporadyczne wizyty Ann nie wystarczały jej w najmniejszym stopniu. Byłoby miło, gdyby Lee czasem 
wpadał. To porządny i godny zaufania mężczyzna, z pewnością nie będzie nietaktownie naciskał, żeby ich przyjaźń 
przerodziła się w coś więcej.

Gdy następnego popołudnia zadzwoniła Ann, Lainie wspomniała pokrótce o wizycie Lee i o tym, że ma on wpaść 

w piątek na kolację. Nie spytała przyjaciółki o opinię, jednakże ciekawa była jej reakcji.

- Bardzo dobrze - zaaprobowała Ann. - Właśnie takiego faceta ci trzeba. On jest jak opoka, można na nim polegać 

w każdej sytuacji. Jest solidny, odpowiedzialny i wiadomo, czego się po nim spodziewać.

- Nie wiem,  czy byłby zachwycony tym  opisem.  Zabrzmiało to tak, jakby był  strasznym  nudziarzem.  A to 

przecież bardzo atrakcyjny mężczyzna.

- Nie przeczę. Ale ważniejsze jest to, że potrafi dać poczucie bezpieczeństwa, a ono bardzo ci się teraz przyda - 

powiedziała Ann z jakąś dziwną, ponurą determinacją.

Lainie zdumiała się.
- Nie rozumiem. Dlaczego to mówisz?
- Właściwie nie wiem. Po prostu mam takie przeczucie. Dobra, nieistotne. Dzwonię po to, żeby wyciągnąć cię 

jutro   z   domu.   Pójdziemy   do   jakiejś   knajpki,   zjemy,   pogadamy.   Moja   mama   wspomniała   dzisiaj,   że   chętnie 
spotkałaby się z twoją. Czemu więc tego nie wykorzystać?

- Byłoby mi bardzo miło...
- Żadnych „ale”! Moja mama pracowała kiedyś, dawno temu, jako pielęgniarka. Będzie więc umiała za opiekować 

się chorą. W dodatku tak się zagadają o dawnych czasach, że twoja mama nawet nie zauważy, że ciebie nie ma.

- Hm, właściwie powinnam iść do apteki po jedno lekarstwo - przyznała z lekkim wahaniem Lainie.
- No widzisz, zawsze znajdzie się pretekst! - ucieszyła  się Ann. - Wpadniemy do was jutro około wpół do 

dwunastej. Pasuje?

Jak było do przewidzenia, Ann zabrała przyjaciółkę do jednej z najelegantszych restauracji w Denver. Sala była  

rzęsiście   oświetlona,   co   dodatkowo   podkreślało   każdy   detal   wykwintnego   wystroju.   Wyściełane   złoci stym 
aksamitem krzesła otaczały nakryte śnieżnobiałymi obrusami stoliki. Słychać było stłumione rozmowy gości, brzęk 

9

background image

kryształowych kieliszków oraz delikatny dźwięk srebrnych sztućców.

- Jak myślisz, czy wciąż jeszcze omawiają dolegliwości twojej mamy, czy przeszły już do wspominania twoich 

chorób? - spytała Ann, gdy kelner przyjął ich zamówienie.

Uśmiechnęła się przy tym do przyjaciółki, która, ku jej zadowoleniu, wyglądała znacznie lepiej niż poprzedniego 

dnia. Lainie miała na sobie elegancką bluzkę w kolorze kości słoniowej oraz oliwkowy kostium, którego barwa 
uwydatniała zielonkawe refleksy w jej orzechowych oczach.

- Myślę, że zdążyły przedyskutować co najwyżej połowę symptomów, jakie występują u mojej mamy. - W jej 

głosie brzmiało lekkie rozbawienie.

Ann przyglądała jej się z zainteresowaniem.
- Żarty żartami, ale trzeba porozmawiać poważnie. Powiedz mi teraz więcej o tej wizycie Lee.
Zdała   więc   szczegółową   relację   z   wczorajszych   odwiedzin   Lee.   Wywołało   to   pełne   humoru   komentarze 

przyjaciółki, która przyklasnęła zamiarom Lee i z miejsca przyjęła rolę swatki. Namawiała jednak na ten związek 
tak dowcipnie, że Lainie nie mogła się powstrzymać od śmiechu. Ann była cudowna. Jej pogoda ducha była tak  
zaraźliwa, że nie sposób było nie zapomnieć o wszystkich zmartwieniach.

Na miłej pogawędce czas mijał szybko i ani się spostrzegły, a już podano im kawę po skończonym posiłku. 

Jednak nie śpieszyły się z wychodzeniem, tylko plotkowały dalej. Ann właśnie wygłosiła kolejną dowcipną uwagę 
o zaletach Lee jako przyszłego kochanka i Lainie znów zaczęła pokładać się ze śmiechu.

- Przez ciebie zachowuję się jak nastolatka - wykrztusiła z trudem. - Chichoczę jak głupia i to tylko dlatego, że 

jakiś chłopak za mną lata.

- Zdrowa reakcja - skwitowała Ann, po czym  nagle wyraz  jej twarzy zmienił się jak za dotknięciem czaro -

dziejskiej różdżki. - Cholera jasna! A ten już nie miał gdzie przyjść, tylko właśnie tutaj?

Lainie zerknęła przez ramię, by zobaczyć, kto tak bardzo naraził się przyjaciółce. Śmiech zamarł jej na ustach,  

gdy spojrzała wprost w ciemne oczy Rada. Było w nich coś dziwnego, wydawało się, że błysnęła w nich radość. 
Jednak cynicznie skrzywione wargi świadczyły o czymś zupełnie przeciwnym.

Dopiero po chwili zauważyła, że nie jest sam. Jedną z towarzyszących mu osób była oczywiście jego atrakcyjna 

sekretarka, która nawet nie starała się ukrywać swej niechęci.

- Pani MacLeod! - zawołała z lekkim przekąsem Sondra. - Co za niespodzianka! Nie sądziłam, że tak szybko  

znowu panią zobaczę.

Lainie jak zahipnotyzowana śledziła wzrokiem gest Rada, który lekko dotknął ramienia rudowłosej. Wciąż nosił 

ślubną obrączkę. Pamiętała każdy szczegół jej misternego wzoru, sama mu ją dała. A on tą samą dłonią dotykał 
tej... tej...

- Zaprowadź Boba i Harry’ego do stolika. Zaraz przyjdę - powiedział.
Gdy Sondra wraz z mężczyznami odeszła, ponownie popatrzył na Lainie. Poczuła, jak pod jego spojrzeniem robi  

jej się dziwnie ciepło.

- Chcesz mi o czymś powiedzieć? - spytała z wymuszonym spokojem, bawiąc się przy tym kieliszkiem, by dać 

zajęcie dłoniom i ukryć ich drżenie.

- Sądziłem, że to ty masz ochotę ze mną porozmawiać - odparował kpiąco. - Najpierw nie widzę cię przez pięć 

lat, po czym nagle spotykam cię już drugi raz w ciągu tygodnia. To daje do myślenia.

- To oznacza tylko, że wystarczy nam tych spotkań na następnych pięć lat - odgryzła się Lainie.
- Chyba nawet i pięćdziesiąt lat by nie starczyło, żeby utemperować twoją zjadliwość - skwitował z gryzącą 

ironią.

- Słuchaj, powiedziałam ci już, że nic od ciebie nie chcę - syknęła. - Czemu więc nie zostawisz mnie wre szcie w 

spokoju?

Czuła się potwornie. Pragnęła pozbyć się go jak najszybciej, gdyż nie wiedziała, jak długo jeszcze uda jej się 

zachowywać pozorny spokój. Obawiała się, że lada moment wybuchnie. A za nic w świecie nie chciała, by Rad 
zorientował  się,  jak gwałtowne  uczucia  nią  targają  na  jego  widok.  Nie  mogła  patrzeć  na  jego włosy,  by nie 
przypomnieć sobie ich cudownej miękkości. Jeden rzut oka na jego garnitur przywoływał wspomnienia skrytego  
pod nim opalonego ciała...

Ann z niecierpliwością skinęła na kelnera.
- Rachunek proszę.
- Chyba nie uciekacie z racji mojej skromnej osoby? - zadrwił Rad. - Byłoby mi niewymownie przykro, gdybym  

wam zepsuł obiad.

- Wcale by ci nie było przykro - ucięła zimno Ann i z jawną wrogością popatrzyła Radowi prosto w oczy.
- I tak już zbierałam się do wyjścia. Mama na mnie czeka - wtrąciła pośpiesznie Lainie. Wiedziała, że przy -

jaciółka nie będzie przebierać w słowach, gdy jej cierpliwość się wyczerpie. Dlatego wolała nie dać jej sposobności 
do tego. Chciała uniknąć nieprzyjemnej scysji w miejscu publicznym.

- Twoja matka musi się czuć całkiem nieźle, skoro jej tak pełna poświęcenia córeczka ma czas włóczyć się po 

knajpach i zostawiać ją samą - zauważył złośliwie Rad.

Lainie chwyciła głęboki oddech, by się uspokoić i nie odpowiedzieć mu tak, jak na to zasługiwał.

10

background image

- Owszem, czuje się już znacznie lepiej.
W tym momencie Ann nie wytrzymała.
- Lainie, dość już tych kłamstw! - Cisnęła serwetkę na stół i wstała. - Pani Simmons jest śmiertelnie chora, a ty 

śmiesz robić sobie z tego kpiny?  Trzeba być  ostatnim łajdakiem, żeby nie docenić postawy Lainie. Zostawiła 
wszystko, rzuciła pracę i wróciła do Denver, żeby towarzyszyć matce w ostatnich miesiącach jej życia. Dlatego 
zabraniam ci traktować ją w ten sposób! Ma dość kłopotów z płaceniem rachunków za wizyty dokto rów, za 
lekarstwa i za utrzymanie domu. A do tego wszystkiego jeszcze ty znów zatruwasz jej życie!

Rad posłał Lainie ironiczne spojrzenie.
- Jakim cudem udało ci się wzbudzić w kimś takim jak Ann tak godną podziwu lojalność względem takiej osoby  

jak ty? - zadrwił, najwyraźniej zupełnie nie wzruszony wybuchem Ann.

- Jasne! Przecież ty nigdy nie potrafiłeś być lojalny względem mnie, gdy byliśmy razem - rzekła zimno.
- Jeśli nie dochowałem ci wierności, a nie wiesz, czy tak właśnie było, to mogło mną powodować wyłącznie  

pragnienie znalezienia zrozumienia u innej kobiety, skoro własna żona nie chciała mnie zrozumieć - wytknął jej. - 
Czyżbyś   zamierzała   się   upierać   przy   tym,   że   powodem   rozpadu   naszego   związku   była   moja   domniemana 
niewierność? - Kpiąco uniósł jedną brew. - Miałaś pięć lat na to, żeby wymyślić coś oryginalniejszego.

- Pięć lat, sześć miesięcy i czternaście dni - skorygowała machinalnie, po czym natychmiast tego pożałowała, 

gdyż Rad wybuchnął gromkim śmiechem.

- Widzę, że prowadzisz ścisły rachunek dni od momentu naszego rozstania.
- Ludziom dość łatwo przychodzi pamiętanie dat, od kiedy udało im się uwolnić spod władzy tyrana. - Naty-

chmiastowa riposta Lainie spowodowała, że Rad z gniewem zacisnął zęby.

- Cieszy mnie, że przynajmniej choć w ten jeden sposób udało mi się ciebie zadowolić - wycedził. Zimno skinął  

głową Ann, po czym ponownie spojrzał na Lainie. - Nie będę cię dłużej zatrzymywał. Widzę, że aż płoniesz z  
niecierpliwości, żeby wyjść.

Odwrócił się i odszedł. Patrzyła  za nim z ulgą, a zarazem z niewysłowionym  żalem.  Nienawidziła tych ich 

awantur. Zawsze potem czuła się okropnie. Zawsze też odczuwała nieodpartą potrzebę, by w takich sytuacjach 
zarzucić mu ręce na szyję i przekonywać go żarliwymi pocałunkami, że powinni się pogodzić. Teraz też miała  
ochotę pobiec za nim, by znów znaleźć się w jego objęciach i jeszcze raz zaznać słodyczy jego pieszczot. Ale na to 
było już za późno, o wiele za późno. Podniosła się więc z rezygnacją i stanęła obok przyjaciółki.

- No i zepsuł nam cały obiad - westchnęła Ann. - Obawiam się, że nie będziesz chciała więcej ze mną wychodzić,  

skoro ciągle się na niego natykamy.

- Przecież to nie twoja wina, że się tak pechowo złożyło. - Lainie starała się ukryć swój prawdziwy stan ducha. -  

Zresztą, zbyt długo już starałam się go unikać. Jestem tym zmęczona. Nie będę więcej uciekać przed nim.

- Czy ty wciąż go kochasz? - W ściszonym głosie Ann brzmiało współczucie.
Lainie już miała zaprzeczyć, ale kiedy spojrzała w oczy przyjaciółki, zmieniła zdanie.
- Nie wiem. Nic już nie wiem.
Ann popatrzyła w ślad za Radem.
- Tak, trudno zapomnieć o kimś takim - powiedziała w zamyśleniu.
Lainie w duchu przyznała jej rację. I nie wiadomo który już raz zapragnęła, by w końcu udało jej się jednak zapo -

mnieć i o tym człowieku, i o tym, co do niego kiedyś czuła.

Następnego   dnia   Lainie   zrobiła   generalne   porządki.   Próbowała   wmówić   samej   sobie,   że   to   ze   względu   na 

wieczorną wizytę Lee. Starannie odsuwała od siebie myśl, iż tak naprawdę tylko szuka pretekstu do zajęcia się 
czymś, co pozwoli jej przestać myśleć o Radzie.

Mama  była  tego dnia wyjątkowo niespokojna. Co i raz dzwoniła na Lainie, która musiała niemal co chwila 

odkładać swoją robotę i biec na górę. W rezultacie koło trzeciej po południu nawet parter nie był jeszcze wy-
sprzątany, nie mówiąc już o piętrze. Lainie ponuro popatrzyła na zegarek. Będzie miała szczęście, jeśli zdąży wziąć 
prysznic i przebrać się przed przyjściem Lee.

Ponownie rozległ się dzwonek, pobiegła więc na górę. Dopiero w połowie schodów uprzytomniła sobie, że to 

telefon. Westchnęła z irytacją i popędziła z powrotem.

- Chciałbym rozmawiać z panią MacLeod - odezwał się w słuchawce męski głos, który Lainie na próżno starała  

się dopasować do jakiejś znanej jej osoby.

- Przy telefonie.
- Mówi Greg Thomas, adwokat pani męża.
Oniemiała. Czyżby Rad w końcu zmienił zdanie i zażądał rozwodu? Sama się przecież kiedyś tego domagała, ale 

nagle ta myśl wydała jej się koszmarna.

- Pan MacLeod życzy sobie wprowadzić pewne zmiany i chce, żebym je z panią omówił.
- Jakie zmiany? - Głos z trudem wydobył się z jej ściśniętego gardła.
- Chodzi o kwestie finansowe. Co miesiąc otrzymuje pani od męża pewną kwotę...
Zrobiło jej się słabo. Nie sądziła, że rozgniewała Rada do tego stopnia, iż zdecydował się zaprzestać przysyła nia 

11

background image

jej  czeków.  Miał  do tego pełne  prawo,  żadne  przepisy nie  zobowiązywały go do pomagania   żonie,  która  go  
opuściła. Lainie jednak nie uważała go za swego dobroczyńcę, gdyż  suma, na jaką opiewały czeki, była dość 
skromna. Przypominało to upokarzającą jałmużnę, jednak w połączeniu z rentą mamy umożliwiało im przeżycie 
kolejnego miesiąca.

- Pan wybaczy,  ale na razie nie mogę się z panem spotkać w tej sprawie. - Z nikłym rezultatem starała się  

zapanować nad drżeniem głosu. - Moja matka jest chora i nie mogę jej zostawić samej.

- Wiem, pan MacLeod wyjaśnił mi sytuację. Domyślam się, że właśnie z tego powodu postanowił wspomóc 

panie finansowo - odrzekł nieco protekcjonalnym tonem.

- Wspomóc? - powtórzyła ze zdziwieniem.
- Tak, pani mąż zdaje sobie sprawę z tego, że pani warunki życiowe znacznie się pogorszyły od czasu państwa 

separacji. Pan MacLeod rozumie to i postara się temu zaradzić. Uważam, że to bardzo wspaniałomyślny gest z jego 
strony.

Następnie prawnik wymienił sumę tak znacznie przewyższającą dotychczasową, że Lainie na moment aż za-

niemówiła z wrażenia. Wszystkiego mogła się spodziewać, ale nie tego! Z niedowierzaniem potrząsnęła głową.

- Ale czemu miałby to robić?
- Już pani wyjaśniłem - powtórzył takim tonem, jakby tłumaczył dziecku. - Dowiedział się o chorobie pani matki 

i zdaje sobie sprawę z tego, że koszty leczenia wpędziły panią w kłopoty finansowe. Nie przypominam sobie, żeby 
wspominał o jakichś innych okolicznościach, które mogłyby motywować jego decyzję. Proszę nie zapominać, że 
nikt   nie   zmusza   pana   MacLeoda   do   uprawiania   działalności   charytatywnej,   mój   klient   okazał   daleko   idącą 
wspaniałomyślność z własnej woli. A teraz proszę powiedzieć, kiedy może pani przyjść do mojego biura i podpisać  
dokumenty.

„Działalność charytatywna”? Te słowa boleśnie uraziły jej dumę.
- Pan wybaczy, ale nie zamierzam przyjść.
- Przecież im prędzej się spotkamy, tym szybciej dostanie pani pieniądze. Chyba pani na tym zależy?
- Sumę,  jaką otrzymywałam dotychczas, uważam za w pełni wystarczającą. Nie przypominam sobie, żebym  

prosiła o więcej - ucięła zimno. - Nie obchodzą mnie nagłe wyrzuty sumienia mego męża, zwłaszcza że przejawiają 
się w tak arogancki sposób.

- Ależ, pani MacLeod! - wykrzyknął potępiająco Greg Thomas.
- Przez pięć lat obywałam się bez jego litości czy też charytatywnych gestów, jak był to pan łaskaw określić. A  

jeśli moja trudna sytuacja sprawia mu dyskomfort psychiczny, to może się po prostu ze mną rozwieść i uwolnić się  
od poczucia odpowiedzialności - wygłosiła sarkastycznym tonem. - Niech pan będzie tak uprzejmy i przekaże tę 
odpowiedź panu MacLeodowi.

Stanowczym gestem odłożyła słuchawkę, mając wrażenie, że w ten sposób podpisała na siebie wyrok. Bóg jeden 

wiedział, jak rozpaczliwie potrzebowała tych pieniędzy.

ROZDZIAŁ TRZECI

- Kto dzwonił dziś po południu? - spytała pani Simmons, gdy Lainie przyniosła jej obiad do pokoju.
- Po południu? - powtórzyła, by zyskać  na czasie, a potem lekceważąco wzruszyła  ramionami.  - Och, jakiś 

akwizytor namawiał nas na subskrypcję nowego pisma.

- Na pewno? - Matka przyglądała jej się badawczo. - A może ktoś dopomina się o spłatę rachunków, a ty to  

przede mną ukrywasz?

- Ależ skądże - uśmiechnęła się szeroko, by pokazać, że nie ma powodu do zmartwienia. - Może rzeczywiście 

chwilowo nasza sytuacja materialna nie jest najlepsza, ale nie przesadzajmy. Nasi wierzyciele nie wydzwaniają i 
nie domagają się pieniędzy, zapewniam cię.

- Nie rozumiem, jak możesz mówić o tym tak lekko. - Matka nerwowo skubała brzeg kołdry długimi chudy mi 

palcami.

- A ja nie rozumiem, czemu ty tak dramatyzujesz. - Starała się, by jej głos zabrzmiał żartobliwie. Doświad czenie 

nauczyło ją, że to jedyny sposób na uniknięcie nie kończących się lamentów mamy,  która biadała nad tym, że  
standard ich życia znacznie się obniżył.

Lainie oczywiście nie była zachwycona faktem, iż ich status się pogorszył, jednak nie zamierzała z tego powodu  

rozpaczać. Ona sama mogłaby bez problemu żyć na niższym poziomie, ale chodziło o mamę. Nie wiadomo było,  
ile czasu jej jeszcze zostało. Nie było mowy o tym, by zaproponować jej przeniesienie się do mniejszego domu.  
Chciała zapewnić jej jak najlepsze warunki. Przynajmniej tyle mogła dla niej zrobić.

Pomogła mamie usiąść i wsunęła jej dodatkową poduszkę pod plecy. Następnie położyła serwetkę na jej kolanach 

i postawiła na niej tacę.

- Nie przejmuj się rachunkami, tylko jedz. Przygotowałam ci bulion, jest bardzo pożywny, i sałatkę. Mówię ci, 

palce lizać.

- Nie mam ochoty na jedzenie. Fatalnie się dziś czuję - mruknęła pani Simmons z rozdrażnieniem.
- Chociaż trochę - namawiała Lainie. - Pójdę wziąć prysznic i przebrać się, a potem zajrzę sprawdzić, jak sobie  

12

background image

poradziłaś.

- Czy ktoś ma do nas przyjść?
- Lee Walters wpadnie na chwilę dziś wieczorem.
- Syn Damiana Waltersa?
- Tak.
- Już go sobie przypominam. Blondyn z niebieskimi oczami, prawda? Zawsze wiedziałam, że mu się podobasz. - 

Na jej wymizerowanej twarzy pojawił się smutny uśmiech. - Ale nigdy go nie zachęcałam, żeby częściej do nas 
przychodził, bo i po co? Jego ojciec ma takie dziwaczne poglądy. Jest wręcz nieprzyzwoi cie bogaty, a swoim 
dzieciom każe samodzielnie zarabiać na życie, żeby doceniły wartość pracy! Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby  
zapisał cały swój majątek na pomoc biednym, zamiast dać go prawowitym spadkobiercom!

Ciężko opadła na poduszki, jakby ten wybuch świętego oburzenia pozbawił ją sił. Po chwili ciągnęła dalej:
- Dlatego nie chciałam, żebyś się zadawała z młodym Waltersem. Jednak, zważywszy naszą obecną pozycję w 

towarzystwie, nie ma to już większego znaczenia. Jestem właściwie wdzięczna temu chłopcu, że przychodzi z 
wizytą. Oznacza to, że jeszcze tak całkiem nie znalazłyśmy się na marginesie.

- Cieszę się, że nie jesteś przeciwna jego odwiedzinom. - Uścisnęła dłoń matki. - Przepraszam, ale muszę się 

pośpieszyć. Zrobisz mi przyjemność i zjesz obiad, zanim się trochę ogarnę?

- Zjem.
Lainie z uśmiechem posłała mamie całusa i pośpieszyła do swojej sypialni. Dlaczego każda rozmowa musi w 

jakimś stopniu dotyczyć pieniędzy, pomyślała gniewnie. A może niepotrzebnie się irytowała? Może to przez ten 
telefon była tak wytrącona z równowagi? Miała przecież świadomość, że gdyby nie jej zraniona duma, ich kłopoty 
finansowe zniknęłyby w jednej chwili. Wystarczyłoby jedno jej słowo...

Weszła do łazienki, rozebrała się, upięła luźno włosy na czubku głowy i wzięła prysznic. Ledwie skończyła, 

owinęła się ręcznikiem i sięgnęła po słoik z kremem, kiedy odezwał się dzwonek u drzwi. Z niepokojem zerk nęła 
na leżący z boku zegarek. Kto to może być? Lee miał przyjść później. Niewykluczone jednak, że coś go skłoniło do 
zmiany planów.

W nerwowym  pośpiechu narzuciła na siebie zieloną podomkę, której soczysta barwa uwydatniała niezwykłą 

przejrzystość   jej   cery.   Uniosła   ręce,   by   rozpuścić   włosy,   gdy   dzwonek   odezwał   się   ponownie   -   tym   razem 
gwałtowniej. Jej gość najwyraźniej się niecierpliwił.

Pośpieszyła więc na dół, żałując, iż nie dał jej jeszcze choćby kwadransa. Wtedy zdążyłaby się wyszykować na 

jego przyjście. Trudno, poprosi go, żeby chwilę poczekał, przecież zrozumie. Otworzyła drzwi i... i słowa zamarły 
jej w gardle.

Na progu stał Rad.
- Nie widzę powodu, dla którego moja wizyta miałaby cię zaskoczyć - wycedził i wszedł do środka, obrzucając 

przy tym Lainie nieprzyjaznym spojrzeniem. - Thomas przekazał mi twoje słowa...

Nerwowo   zasłoniła   dłonią   dość   mocno   wycięty   dekolt.   Odczuwała   potrzebę   ukrycia   się   przed   badawczym 

wzrokiem Rada. Miała wrażenie, jakby była naga, wiedziała, że szlafrok przywiera do wilgotnej skóry i wydatnie 
uwypukla jej kształty. Odwróciła się, jakby chciała uciec, wzięła się jednak w garść.

- Skoro twój adwokat poinformował cię o wszystkim, to doprawdy nie rozumiem, co tutaj robisz - powiedziała 

nieco ściszonym głosem, gdyż nie chciała obudzić matki. Była to ostatnia rzecz, jakiej teraz pra gnęła. Z obawą 
zerknęła w stronę sypialni na piętrze. - Wydaje mi się, że postawiłam sprawę dostatecznie jasno. Nie mamy sobie 
już nic do powiedzenia.

- I tu się mylisz - warknął.
Widać było, że ledwo się hamuje i że wystarczy byle drobiazg, żeby Rad wybuchnął. Lainie patrzyła na niego z 

niepokojem.  Jak zwykle  w porównaniu z nim czuła się szalenie bezbronna, a co gorsza, niedojrzała i niedo-
świadczona. Wiedziała, że właściwie nie ma sensu się z nim spierać, gdyż i tak znajduje się na z góry przegra nej 
pozycji.

- W takim razie powiedz, co masz do powiedzenia i idź sobie - zgodziła się z rezygnacją. Jej zdławiony głos  

zdradzał, że nie jest tak opanowana, na jaką próbuje wyglądać.

- Czy będziemy rozmawiać tutaj? - Kpiąco uniósł brwi. - A nie lepiej w salonie? Chcesz, żeby było nas słychać  

na górze?

- Nie, nie w salonie - zaprotestowała pośpiesznie. - Nie zdążyłam posprzątać... - skłamała na poczekaniu.
Jednak Rad ani myślał przejmować się jej obiekcjami. Minął ją i wszedł do pokoju. Lainie z ciężkim sercem 

stanęła w drzwiach. Na pierwszy rzut oka urządzony meblami z epoki wiktoriańskiej salon wyglądał elegan cko i 
luksusowo. Jednak uważny obserwator mógł  bez trudu spostrzec jaśniejsze prostokąty na ścianach - ślady po 
zdjętych obrazach.

- O ile dobrze pamiętam, to wisiało tu parę dzieł impresjonistów - rzucił niby mimochodem, Lainie wiedziała 

jednak, że nie jest to luźna uwaga.

- Wiszą teraz gdzie indziej.
- A gdzie się podziała ta cenna rzeźba z gzymsu nad kominkiem?

13

background image

- Och, jak długo można patrzeć na to samo? - Nonszalancko wzruszyła ramionami. - Stoi w pudle w jakimś 

schowku.

- Rozumiem - skrzywił się ironicznie. - A ta waza, z której twoja matka była taka dumna? Ta, którą dostała od  

twego ojca? Czy słusznie się domyślam, że właśnie się stłukła?

- Dokładnie tak.
- Ciekawe, ile jeszcze wartościowych rzeczy wisi albo stoi gdzie indziej, lub też się stłukło - powiedział z nie 

skrywaną ironią, przypatrując się jej wnikliwie. - Zgaduję, że najpierw sprzedałyście biżuterię?

Lainie oblała się rumieńcem. Skrzyżowała ramiona i odwróciła się bokiem, by choć częściowo ukryć twarz.
- Tak - syknęła ze źle maskowaną furią.
- Czy wiesz, ile dokładnie wynoszą twoje długi? Czy w pełni zdajesz sobie sprawę z tego, jak fatalna jest wa sza 

sytuacja?

Pragnęła zbyć go czymkolwiek, lecz nie pozwolił jej na to. Bezlitośnie wyrecytował długą listę wierzycieli. Nie 

pominął nikogo, nie przeoczył żadnej sumy. Piękne oczy Lainie zaiskrzyły się, nie z gniewu wszakże, lecz od łez.

- Grzebanie się w tym sprawiło ci ogromną przyjemność, prawda? - Mimo upokorzenia zapłonęła gniewem. - Czy 

poczułeś się lepiej, dowiadując się, że tak zbiedniałyśmy?

- Do diabła ciężkiego! Próbuję ci pomóc! - On również podniósł głos.
- Taak? - spytała urągliwie. - Łaskawie dając nam jałmużnę i upokarzając nas jeszcze bardziej?
Jego twarz przybrała zdesperowany wyraz.
- A co mam robić? Stać z boku i przypatrywać się, jak bankrutujecie? Mam spokojnie czekać, aż komornik  

wyrzuci was na ulicę? Mam traktować was jak obcych ludzi, których los zupełnie mnie nie wzrusza?

- Och, co za szlachetność! - zadrwiła. - Rozumiem, że rola filantropa bardzo ci przypadła do gustu! Pławisz się 

we własnej wspaniałomyślności! Ciekawe, czego oczekujesz w zamian?

- Niczego - warknął przez zaciśnięte zęby. - Potrzebujesz pieniędzy, a ja to rozumiem i chcę ci je dać. To proste.
Lainie kurczowo zacisnęła dłonie w pięści.
- O, nie, Rad, z tobą nic nie jest proste. Owszem, potrzebuję pieniędzy, ale od ciebie nie wezmę nic. Sły szysz? 

Nic!

- Mam dopuścić do tego, że poniżysz się i będziesz żyć na łasce obcych, którzy będą chcieli cię wyeksmitować za 

nie spłacone długi? Że spalisz się ze wstydu przed przyjaciółmi i znajomymi?

- Ach, to o to ci chodzi - zaatakowała. - Obawiasz się, że wszyscy wezmą cię na języki i oskarżą o to, że mi nie  

pomogłeś? Nie obawiaj się, wspomnę im o twojej zadziwiającej hojności.

- Niech cię szlag! - Skoczył ku niej, chwycił ją za ramiona i potrząsnął mocno. Łzy, powstrzymywane dotąd z 

największym trudem, spłynęły jej wreszcie po policzkach. - A co mnie obchodzi, co ludzie mówią? Nie dbam o 
nich. Chodzi mi tylko o ciebie. Niepokoję się twoją sytuacją, czy ty tego nie widzisz?

Lainie poczuła, jak włosy opadają jej na ramiona ciężką kaskadą. Widocznie niedbale zapięta klamra wysunę ła 

się z nich, gdy Rad zaczął ją szarpać. Znieruchomiał, lecz nie puścił jej. Patrzył w milczeniu na płynące nie -
przerwaną strugą łzy. Poczuła się nieswojo. Chciała, żeby przestał się jej tak przyglądać, otworzyła więc usta, by 
mu to powiedzieć, ale nie potrafiła wydobyć z siebie ani słowa.

Wzrok Rada powędrował ku jej rozchylonym wargom.
- Przedtem nie miałaś takich oporów. Przyjęłaś moje nazwisko, przyjęłaś mnie do swego łóżka. Czemu więc nie 

chcesz przyjąć moich pieniędzy?

- Proszę cię, zostaw mnie - szepnęła prosząco.
Nagle zauważyła, że przecinająca jego czoło pionowa zmarszczka znika. W następnej chwili bez ostrzeżenia  

mocno przyciągnął Lainie do siebie. Gdy próbowała się wyrwać, tylko się roześmiał.

- Ty też mnie pragniesz - powiedział z butą w głosie. - Widzę to w twoich oczach. Jest tak, jak dawniej. Kłócimy 

się równie namiętnie, jak pragniemy się kochać.

-  Nie!   -  zaprotestowała,   jednak  nie   zabrzmiało   to  szczególnie   przekonująco,  gdyż   myślała  już  tylko   o jego  

pieszczotach.

Rad nie zawiódł jej. Jego pocałunki były tak gorące, że w pewnym momencie nie miała już sił, by się dalej  

opierać i odpowiedziała mu z równym żarem. Wtedy odsunął ją nieco od siebie. Jeden rzut oka na malującą się na 
jego twarzy satysfakcję sprawił, że Lainie ze wstydem spuściła głowę. Czemu, och, czemu nie potrafiła mu się 
oprzeć? Upokorzył ją i teraz triumfuje.

- Nie miałaś nikogo przez tych pięć lat, prawda? - spytał, choć znał już odpowiedź.
Uniosła dumnie głowę, ale żadna cięta riposta nie przyszła jej na myśl. Nie potrafiła też skłamać. Na szczęście 

uratował ją dobiegający z piętra dźwięk dzwonka. Rad nie zatrzymywał jej, gdy wymknęła się z jego ra mion i 
wybiegła   na   korytarz.   Usłyszała,   że   podąża   za   nią   i   obejrzała   się   z   niepokojem.   Zatrzymał   się   jednak   przy 
schodach. Pośpieszyła więc na górę i weszła do sypialni, zostawiając za sobą uchylone drzwi.

- Życzysz sobie czegoś, mamo?
- Czy ten chłopiec od Waltersów już przyszedł? Może zajrzałby na górę trochę ze mną porozmawiać? Lainie, ty 

przecież nie jesteś ubrana! - wykrzyknęła nagle ze zgrozą pani Simmons.

14

background image

- Właśnie miałam to zrobić. - Starała się ukryć drżenie rąk, gdy zabierała tacę z pustymi talerzami. - Lee jeszcze 

nie przyszedł, ale gdy się pojawi, postaram się go przyprowadzić tu na chwilę.

Szybko zawróciła ku drzwiom, żeby nie przedłużać rozmowy.
- W takim razie, kto dzwonił do drzwi?
Zatrzymała się na progu. Widziała stąd Rada, który nonszalancko palił papierosa i niewątpliwie chłonął każ de 

słowo.

- Akwizytor - rzuciła bez namysłu. - Wyjątkowo nachalny, nie mogę się go pozbyć.
- Och, powiedz mu, że nic od niego nie chcesz i wyrzuć go.
- Tak właśnie zrobię - obiecała i wyszła.
Powoli zeszła na dół, starannie unikając przenikliwego wzroku męża. Wyminęła Rada i udała się do kuchni. 

Podążył za nią jak cień, Lainie jednak zignorowała go. Włożyła naczynia do zlewu i zaczęła je myć, zachowu jąc 
się ostentacyjnie głośno. Miała ogromną ochotę rozbić jakiś talerz na głowie Rada, który niedbale oparł się o 
pobliską szafkę.

- Czyli Lee Walters wciąż się koło ciebie kręci, co? - zagadnął zjadliwie.
Gwałtownie uniosła głowę. Jego beznamiętne spojrzenie, utkwione w jej oczach, przywiodło jej nagle na myśl 

zwiniętego w kłębek grzechotnika, który może w każdej chwili zaatakować.

- Wcale się nie „kręci” koło mnie - sprostowała urażonym tonem. - Spotykam się z nim pierwszy raz od wielu lat. 

Zresztą, to nie twój interes.

- Mój. Wciąż jesteś moją żoną.
Zostawiła zmywanie i odwróciła się do niego rozgniewana.
- Może najwyższy czas wreszcie to zmienić? - syknęła. - Nie przyszło ci do głowy, że już mam tego dosyć? Że 

chcę się od ciebie uwolnić? A skoro zamierzasz mnie oskarżyć o romans, to proszę uprzejmie! Sama ci dostar czę 
dowodów!

Nagle   przeszył   ją   zimny   dreszcz.   Rad   wyprostował   się   powoli   i   podszedł   do   niej.   W   jego   oczach   lśniła 

wściekłość. Zatrzymał się tuż przed nią, mogła więc z bliska zobaczyć, jak kurczowo zaciska szczęki i nadludzkim 
wprost wysiłkiem opanowuje wzbierający w nim gniew.

- Nie próbuj mnie straszyć. Jeśli ktoś źle wyjdzie na twoich groźbach, to na pewno nie ja - ostrzegł zimno.
Wiedziała,   że   on  nie   żartuje.   Znała   go  aż   nadto  dobrze.   Nie   miała   najmniejszych   wątpliwości,   że   zrobiłby 

wszystko, by pożałowała swego czynu, gdyby spróbowała go zdradzić. W tej nierównej walce nie miała żadnych 
szans. Nagle poczuła się straszliwie zmęczona.

- Dlaczego po prostu nie zostawisz mnie w spokoju? - spytała z trudem. Nawet mówienie wymagało od niej  

ogromnego wysiłku. - Powiedzieliśmy sobie już wszystko, co było do powiedzenia. Odrzuciłam twoją ofertę. Może 
źle robię, ale straciłam już tak wiele, że został mi jedynie honor. Pozwól mi ocalić chociaż to.

- Jak sobie życzysz - skrzywił się cynicznie. - Ale nie wiem, czy opłacisz nim rachunki za leczenie matki, albo 

was nim wyżywisz, i nie myśl sobie, że masz otwartą furtkę i możesz w każdej chwili zmienić zdanie i skorzystać z 
mojej pomocy. Nie, to nie. A jeśli kiedykolwiek zdecyduję się ponowić moją propozycję, to możesz być pewna, że 
na mniej łaskawych dla ciebie warunkach.

Zmierzył ją chłodnym spojrzeniem.
- Nie musisz mnie odprowadzać do drzwi. Sam potrafię znaleźć wyjście...

ROZDZIAŁ CZWARTY

Lainie zaniosła naczynie do fondue do salonu, skąd natychmiast rozszedł się smakowity zapach. Czekały tam już 

nakrycia,  chrupiące  bułki,  jak  również  długie  widelczyki   służące  do nabijania  kawałków  chleba  oraz  mięsa   i 
moczenia ich w gęstym ciepłym sosie. Wróciła do kuchni, wyjęła z nagrzanego piekarnika pokrajaną w plastry 
szynkę i przełożyła ją na ogrzany półmisek. Teraz już mogła zdjąć fartuch, który do tej pory chronił jedwabny 
kremowy kombinezon przewiązany kolorową apaszką, co podkreślało smukłość jej talii.

Właśnie miała zanieść przyrumienione mięso do salonu, gdy ktoś zadzwonił do drzwi. Tym razem to musi być 

Lee, pomyślała, by dodać sobie animuszu. Nie zniosłaby kolejnej wizyty Rada. Otwierała z duszą na ramieniu. Na 
szczęście   ujrzała   przed   sobą   życzliwie   uśmiechniętą   twarz   przystojnego   blondyna,   a   nie   drwiący   uśmieszek 
pewnego siebie bruneta, o którym tak bardzo pragnęła zapomnieć.

- Myślałem,  że  to ja  jestem  od  dawania  prezentów  - zażartował  Lee,  z  lubością  wdychając   unoszący się  z 

półmiska zapach..

- Przygotowałam fondue - wyjaśniła. - Właśnie miałam zanieść na stół, kiedy zadzwoniłeś.
- Myślisz, że czerwone wino będzie do tego pasować? - Wyciągnął zza pleców pękatą butelkę.
- Czerwone wino pasuje w zasadzie do wszystkiego. Zanieś je, proszę, do salonu, a ja tymczasem pójdę po  

kieliszki. - Uśmiechnęła się szeroko i bezceremonialnie wręczyła mu półmisek. - To też weź.

Lee nie widział w tym nic niestosownego, bez wahania pozwolił się obarczyć i pomaszerował do pokoju. Lainie 

udała się do kuchni, dziwnie rozluźniona tą krótką wymianą zdań. Czuła, że obecność Lee dobrze jej robi. Jej 
rozdygotane nerwy wyraźnie się uspokoiły. Nie oznaczało to jednak, że potrafiła zapomnieć o wizycie Rada.

15

background image

Sięgnęła po kieliszki, wciąż rozpamiętując swoje zachowanie w czasie wizyty Rada. Nie sądziła, że wciąż tak 

mocno   na  niego  reaguje.   Przerażało ją  to,   nie   zamierzała   jednak wgłębiać   się   w  przyczyny  swojej   uległości. 
Starannie unikała dopuszczenia do siebie myśli, że być może wciąż go kocha. Właśnie dlatego była tak zadowolona 
z obecności Lee, który stanowił coś w rodzaju odtrutki na jej zmartwienia.

Gdy weszła do salonu, właśnie kosztował kawałek szynki, zanurzony uprzednio w aromatycznym  sosie. Na 

widok Lainie przybrał tak czarującą minę złapanego na gorącym uczynku chłopca, że rozbroił ją tym natychmiast.  
Nagle poczuła się znów młoda i cudownie beztroska.

- No, i przyłapałaś mnie właśnie na gorącym uczynku! - Sięgnął po butelkę i korkociąg.
- Traktuję to jak komplement. Widać, że doceniasz moje zdolności kulinarne - roześmiała się.
- O, i to jak! - zgodził się i napełnił kieliszki. Podał jej jeden, po czym wzniósł toast: - Za wiele takich py sznych 

kolacji i za wiele wieczorów spędzonych z tobą.

Nieco zmieszana Lainie umknęła wzrokiem i z lekkim wahaniem uniosła kieliszek do ust. Wcale nie była pew na, 

czy pragnie tego samego, co Lee. On jednak musiał to wyczuć, gdyż natychmiast porzucił poważny ton i za czął 
żartować, ponownie wprowadzając beztroską atmosferę. Kiedy zaspokoili głód, Lee sięgnął do kieszeni i wyjął 
srebrną papierośnicę, którą podsunął Lainie.

- Dziękuję, nie palę.
Spojrzał znacząco na stojący nie opodal podręczny stolik. Na marmurowym  blacie stała kryształowa popiel -

niczka, a w niej znajdowały się dwa niedopałki. Lainie odruchowo powiodła wzrokiem za jego spojrzeniem i lekko 
zbladła. Lee natychmiast zauważył jej reakcję.

- Przez chwilę myślałem, że może zaczęłaś palić - powiedział, a wyraz jego oczu wskazywał wyraźnie, że nie 

trzeba mu wyjaśniać, kto tu przed nim był.

Nerwowo poprawiła włosy, choć wcale nie było takiej potrzeby. Musiała mieć chwilę do namysłu. Nie będzie  

przecież ukrywać wizyty Rada, to nie miało sensu. Ale z drugiej strony, po co ma o wszystkim rozpowiadać?  
Wahała się przez moment. Chyba najlepiej będzie niczego nie zatajać, ale potraktować to dość obojętnie.

- Nie, to Rad - rzuciła z pozorną obojętnością, udając, iż jest bardzo zajęta sprzątaniem ze stołu. - Wpadł dziś na 

chwilę.

Gdyby Lee nie był świadkiem tamtej sceny na koncercie, być może dałby się zwieść jej lekkiemu tonowi. On 

jednak wiedział. Pochylił się więc nieco do przodu i ze współczuciem uścisnął jej dłoń. Widać było, iż z tru dem 
próbuje znaleźć jakieś słowa pociechy. Lainie uśmiechnęła się więc uspokajająco, by pokazać mu, że wszystko w 
porządku. Zrozumieli się bez słów.

- Nasza pogawędka aż się prosi o zmianę tematu - zauważył  w zamyśleniu Lee. - Myślę,  że nie byłoby w 

najlepszym guście krytykowanie człowieka, którego kiedyś poślubiłaś. Dlatego przemilczę to. Wolę pomóc ci przy 
zmywaniu.

- Ależ nie ma takiej potrzeby. Zamierzałam wstawić to wszystko do zlewu i zająć się tym jutro rano.
- Przyznaję, że nie jest to zbyt  romantyczny sposób spędzania wieczoru - przyznał i wstał z kanapy.  - Ale  

przecież możemy zmywać i jednocześnie słuchać jakiejś dobrej muzyki. Połączymy przyjemne z pożytecznym, co 
ty na to?

Zawahała się przez moment, po czym poddała się z uśmiechem.
- Dobrze, wybierz jakąś płytę, ja tymczasem zajrzę na chwilę do mamy.
Reszta jego wizyty upłynęła w nadzwyczaj przyjemnej atmosferze. Lee zabawiał ją rozmową, co i raz powodując, 

że   Lainie   wybuchała   perlistym   śmiechem.   Unikał   poważnych   lub   nieprzyjemnych   tematów,   nie   miał   też   nic 
przeciw temu, że co jakiś czas szła na górę, by sprawdzić, czy pani Simmons czegoś nie potrzebuje. Traktował to 
tak naturalnie, że Lainie nie miała  żadnych  wyrzutów  sumienia, iż musi  czasami  zaniedbywać  swego gościa. 
Taktownie też nie wypytywał o stan zdrowia chorej i w ogóle okazał się absolutnie wspaniały. Doszło do tego, że  
Lainie poczuła rozczarowanie, gdy postanowił pożegnać się już i wyjść. Dlatego też spontanicznie pocałowała go 
na dobranoc i wcale nie śpieszyła się z wysunięciem się z jego objęć. Pocałowała go jednak z czystej wdzięczności.  
A czy wdzięczność może przerodzić się w miłość? Tego nie wiedziała.

Dni stawały się coraz krótsze. Słońce świeciło już dość blado, zrobiło się chłodniej. Od Gór Skalistych wiał  

zimny wiatr. Lato skończyło się na dobre.

Soczysta zieleń drzew ustępowała miejsca szkarłatnej czerwieni, złocistej żółci i ognistym oranżom. Z czasem te 

barwy zaczęły jednak blaknąć, stopniowo przechodząc w odcienie rdzawe i brunatne.

Ludzie zaczęli przygotowywać się do zimy. Skwapliwie magazynowano pod wiatami stosy porąbanych polan, 

które miały płonąć na kominkach przez długie mroźne miesiące. Wyjmowano ze schowków ciepłą, grubą odzież, 
sprawdzano stan narciarskiego sprzętu. Dzieci czekały już niecierpliwie na święto Haloween i rozgorączkowane 
wymyślały kostiumy wiedźm, duchów i upiorów. Zima była już za pasem.

Nastrój pełnego podniecenia oczekiwania nie udzielił się Lainie. Zbliżająca się pora nie mogła jej przynieść nic  

dobrego. Stan matki pogorszył się znacznie, postępowało to jednak tak wolno, że nie od razu zdała sobie z tego 
sprawę. Dopiero teraz spostrzegła, że wizyty lekarza stopniowo stały się częstsze i że podawane coraz to inne leki 

16

background image

nie przynoszą już spodziewanych rezultatów.

Jej niepokój rósł. Rosło również ich zadłużenie. Miesięczne przychody w niewielkim już stopniu zaspokajały ich 

potrzeby. Koszty leczenia zwiększały się w zastraszającym tempie. Myśli Lainie nieustannie powracały do oferty 
Rada, lecz duma wciąż nie pozwalała skorzystać z tego wyjścia, tym bardziej że musiałaby sama zgłosić się do  
męża, nie odezwał się bowiem od tamtego czasu. Tłumaczyła  sobie, że to świetnie i że powinna być  z tego  
zadowolona. Ale nie była.

Odgłos kroków na schodach przerwał jej ponure rozmyślania. Gdy wyszła z kuchni, w korytarzu zamajaczyła 

przed nią potężna postać doktora Hendersona, który właśnie wracał od pani Simmons. Uśmiechnął się niewesoło i 
ojcowskim gestem położył dłoń na ramieniu Lainie.

- Zrób mi kawy, dziecinko, dobrze? - odezwał się tubalnym głosem.
Wróciła więc do kuchni i podeszła do ekspresu, a lekarz usiadł na krześle za stołem. Znali się od wielu lat, 

Henderson był przyjacielem rodziny jeszcze wtedy, gdy żył ojciec. Lainie od razu więc wyczuła, że ta kawa była  
tylko pretekstem. Miał jej coś do powiedzenia i to coś poważnego.

Postawiła na blacie dwie filiżanki z parującym napojem. Patrzyła w milczeniu, jak lekarz wsypuje do swojej kilka 

łyżeczek cukru.

- Mmm, dobra. Mocna i słodka - mruknął po spróbowaniu i z uznaniem pokiwał głową. - Zupełnie jak ty, moja 

mała Lainie. No tak, ale ty już nie jesteś przecież mała. Jak ten czas leci... Moja babka, Niemka, mawiała często:  
„Za szybko się starzejemy, a za wolno mądrzejemy” - westchnął.

Przez chwilę panowało milczenie.
- Twojej matce znacznie się pogorszyło przez ostatnich kilka miesięcy.  Macie przed sobą dwa wyjścia. Oba 

jednak wymagają hospitalizacji, a co najmniej całodobowej opieki wykwalifikowanej pielęgniarki, gdyby matka 
wolała zostać w domu.

Poczuła, jak przenika ją lodowate zimno i bezwiednie zacisnęła dłonie na ciepłej filiżance.
- Dwa wyjścia? Jakie?
- Jesteś córką lekarza, nie zamierzam więc owijać w bawełnę. Sama widzisz, co się dzieje. Wiesz, że matka jest  

śmiertelnie chora i że wszystko jest jedynie kwestią czasu. Nie będę kłamać. - Popatrzył jej prosto w oczy. - Tego  
czasu zostało już bardzo niewiele. Ale - dodał szybko - ale istnieje szansa, że gdybyśmy zabrali ją do szpitala i 
zaaplikowali   jej   nowe   lekarstwo,   być   może   przedłużylibyśmy   jej   życie   jeszcze   o   kilka   miesięcy,   w   dodatku 
zmniejszyli ból, jaki odczuwa. Nie ma jednak pewności, że nam się uda.

- A drugie wyjście?
Henderson był brutalnie szczery.
- Zostawić wszystko tak, jak jest. Ostateczny rezultat będzie taki sam, ona i tak umrze. Z tym, że prawdopodobnie 

szybciej.

Lainie pochyliła głowę. Teoretycznie istniały dwa wyjścia, praktycznie nie miała wyboru.
- Nie chcę, by mama cierpiała. Jeśli istnieje możliwość, że zmniejszycie jej ból, to zabierzcie ją do szpitala. Nie 

mam pojęcia, skąd wezmę na to pieniądze, ale zdobędę je!

Położył swe duże silne ręce na kruchych dłoniach Lainie.
- Niedobrze, że musisz się borykać z tym problemem zupełnie sama - westchnął i ze współczuciem uścisnął jej  

ręce, zanim wstał od stołu. - Obiecuję załatwić wszystko jak najszybciej. Twoja matka zostanie przyjęta do szpitala 
już pojutrze.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Na   szpitalnym   korytarzu   panował   ożywiony   ruch.   Wokół   kręciły   się   pielęgniarki,   salowe,   jak   również   sa-

nitariusze   i   pracownicy   techniczni,   pod   których   pieczą   znajdowały   się   różnorodne   urządzenia   i   aparatura 
medyczna.

Lainie, w eleganckim zielono-złotym kostiumie, udawała pewną siebie zamożną kobietę, jaką wcale nie była. 

Dręczyły ją wątpliwości, lecz wolała się z tym nie zdradzać. Szła więc zdecydowanym krokiem, a obok wieziono 
na wózku jej matkę, pogrążoną w czymś w rodzaju letargu.

Czy słusznie zrobiła, przywożąc ją tutaj? Każdy przecież woli leżeć w domu niż w szpitalu. A jeśli to wpędzi ją w 

depresję i jeszcze tylko pogorszy jej stan? Ze starannie maskowanym niepokojem zerknęła w bok. Gdy spojrzała na 
bladą twarz o zapadniętych policzkach, pomyślała, że chyba jednak podjęła właściwą decyzję. Zresztą klamka już 
zapadła.

Sanitariusz otworzył drzwi do jednej z sal, a drugi pchnął wózek z panią Simmons do środka. Lainie rozejrzała 

się nieco nerwowo dookoła. W pokoju znajdowały się dwie kobiety. Jedna spała, jej sąsiadka zaś uśmiech nęła się 
przyjaźnie do wchodzących.

Gdy przenoszono chorą na wolne łóżko, ocknęła się i powiodła po obecnych nieco nieprzytomnym wzrokiem. 

Nagle w jednej chwili doszła do siebie.

- To nie jest mój pokój - powiedziała z naciskiem, choć jej głos był tak słaby, że aż drżał wyraźnie. - Po myliliście 

się.

- Przykro mi, proszę pani, ale otrzymaliśmy polecenie, żeby przywieźć panią tutaj.

17

background image

- Nie, to z pewnością jakaś pomyłka - upierała się wzburzona pani Simmons. - Lainie, zrób coś z tym.
- Już dobrze, mamo. - Pochyliła się i uspokajająco położyła rękę na dłoni matki, która nerwowo szarpała brzeg 

okrywającej ją kołdry.

- Przecież wiesz, że zawsze mam oddzielny pokój - zaprotestowała płaczliwie.
- Możemy postawić parawany - zasugerował łagodnym tonem jeden z sanitariuszy.
Lainie uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością.
- Dziękuję bardzo.
Dookoła łóżka ustawiono więc beżowe przesłony, co jednak w niewielkim stopniu wpłynęło na zmniejszenie 

irytacji chorej. Młodszy sanitariusz posłał Lainie pocieszające spojrzenie, po czym obaj wyszli.

Wiedziała, że konieczność dzielenia sali z innymi  pacjentkami wyprowadzi mamę  z równowagi, ale nie było 

wyjścia. Administracja szpitala stanowczo odrzuciła jej prośbę o umieszczenie chorej w separatce. Wciąż bo wiem 
jeszcze nie została do końca rozliczona pożyczka, jakiej im udzielono na poprzednie leczenie. Co prawda Lainie co 
miesiąc spłacała kolejne raty, ale to wciąż jeszcze nie pokryło całości poniesionych przez szpital kosztów.

Miała nadzieję, że uda jej się jakoś przekonać matkę, by pogodziła się z obecnością innych pacjentek, jednak 

wyglądało na to, że nie ma na co liczyć. Pani Simmons co chwila zerkała nerwowo na parawan, za którym znaj -
dowały się chore.

- Nie życzę sobie, żeby na mnie patrzyły - wyszeptała nerwowo.
- Ależ, mamo, nikt cię nie widzi - uspokajała Lainie.
- Są tam i to wystarczy. To kompletnie obcy ludzie, nic o nich nie wiem. - Chwyciła dłoń córki i kurczowo  

zacisnęła na niej palce. - Zrób z tym coś!

Zanim zdążyła odpowiedzieć, ktoś odsunął nieco jeden z parawanów. Przy łóżku pojawiła się pielęgniarka w 

śnieżnobiałym   fartuchu   i   wykrochmalonym   czepku.   Nabyte   w   ciągu   długoletniego   obcowania   z   pacjentami  
doświadczenie podpowiedziało jej, że coś jest nie tak. Uśmiechnęła się więc przyjaźnie do chorej.

- Dzień dobry. Nazywam się Harris. - Jej głos brzmiał życzliwie i uspokajająco. - Widzę, że ma już pani u nas  

zaciszne schronienie.

- To jakaś pomyłka - żaliła się płaczliwym głosem pani Simmons. - Miałam otrzymać oddzielny pokój.
Zaskoczona pielęgniarka zerknęła na Lainie, która niemal niedostrzegalnie potrząsnęła przecząco głową.
- Chwileczkę, zaraz zobaczymy. - Pielęgniarka sięgnęła po wiszącą na poręczy łóżka kartę choroby. - Jest pani 

pod   opieką   doktora   Hendersona...   Myślę,   że   to   z   nim   powinna   pani   przedyskutować   tę   sprawę.   Niedługo 
rozpocznie się obchód, wtedy mu pani wszystko powie. Jestem pewna, że lekarz podejmie taką decyzję, jaka 
będzie dla pani najlepsza.

Wydawało się, że to nieco złagodziło wzburzenie starszej pani.
- Człowiek nawet nie wie, z kim musi dzielić pokój - mruknęła już spokojniej.
Pielęgniarka wyprostowała się sztywno, a Lainie poczuła, jak na jej policzki wypływa gorący rumieniec.
- Z ludźmi, którzy również są chorzy i potrzebują opieki - odparła nieco ostro siostra Harris. - A teraz proszę mi 

wybaczyć, mam inne obowiązki.

- Chciałabym, żeby Lawrence już przyszedł - westchnęła po jej wyjściu pani Simmons, mając na myśli doktora 

Hendersona.

Zjawił   się   po   jakimś   kwadransie,   w   towarzystwie   wysokiego,   mocno   łysiejącego   człowieka,   który   został 

przedstawiony jako doktor Gordon, jeden z najlepszych specjalistów w swej dziedzinie. Zaledwie zaczęli badać  
chorą i zadawać jej pytania, gdy ta powróciła do kwestii, która najbardziej ją interesowała. Henderson próbował 
zbagatelizować sprawę, co jednak tylko dodatkowo wzmogło rozdrażnienie pani Simmons. Skinął więc na Lainie, 
by wyszła z nim na korytarz.

Wyjaśniła mu stanowisko szpitala i lekarz z ubolewaniem pokiwał głową. Chwilę później dołączył do nich doktor 

Gordon, który właśnie zakończył badanie.

- W czym problem? - spytał. - Czyżby nie było już wolnych jedynek?
- Są. Ale nasza pacjentka chyba nie powinna o tym wiedzieć - odparł Henderson i pokrótce wyjaśnił kole dze całą 

sprawę.

Specjalista wysłuchał w skupieniu, po czym zwrócił się do Lainie:
- Przykro mi, że znalazła się pani w trudnej sytuacji. Tym niemniej musi pani coś na to poradzić. Obawiam się, że  

jeśli pacjentka będzie nadal w stanie takiego pobudzenia nerwowego, to żadne leki nie poskutkują. Wszystkie 
nasze wysiłki pójdą na mamę.

Minęło   południe,   potem   popołudnie,   wreszcie   nastał   wieczór.   Zapewnienia   doktora   Hendersona,   że   szpital 

aktualnie nie dysponuje pojedynczymi pokojami, nie poskutkowały i chora stawała się coraz bardziej nerwowa. 
Musiano jej wreszcie podać środki uspokajające.

Lainie przez cały czas rozpaczliwie szukała jakiegoś wyjścia z sytuacji. Pieniądze załatwiłyby wszystko. Tyl ko 

skąd je wziąć? W domu zostało jeszcze kilka wartościowych przedmiotów, ale to było stanowczo za mało. Och, 
gdyby przyjęła wtedy propozycję Rada... Nie, nie wolno jej o tym myśleć. To była oferta nie do przyjęcia.

18

background image

Siedziała w holu, a na jej kolanach leżał zamknięty kolorowy magazyn, do którego nawet nie zajrzała. Była tak  

pogrążona w myślach, że nawet nie zauważyła przyjścia Ann, Adama i Lee. Aż podskoczyła, gdy przyjaciółka 
położyła jej dłoń na ramieniu.

- Jak się czuje mama? - Ann usiadła obok na kanapie.
Lee musnął wargami policzek Lainie, ale prawie nie zwróciła na to uwagi.
- Nie najlepiej. Teraz śpi, ale tylko dlatego, że dali jej środki uspokajające.
- W takim razie dobrze, że wpadliśmy. Ktoś musi cię wyrwać z tego melancholijnego nastroju.
- Czy sytuacja jest naprawdę aż tak poważna? - Lee przyglądał jej się z głęboką troską.
- Mama nie potrafi się pogodzić z tym, że musi leżeć we wspólnej sali. To dla niej nieznośna sytuacja, która  

przerasta jej odporność psychiczną. Lekarze obawiają się, że jeśli nadal będzie się tak denerwować, to z całego  
leczenia   nici.   -   Roześmiała   się,   ale   w  jej   śmiechu   nie   było   nawet   śladu  wesołości.   -   Może   znacie   drogę   do  
najbliższego Sezamu? Och, Sezamie, otwórz się!

Przyjaciele wymienili między sobą ponure spojrzenia, a Lainie natychmiast zaczęła czynić sobie wyrzuty, iż nie 

powinna obarczać ich swoimi zmartwieniami.

- Wiecie co? - zaproponowała ze sztucznym  ożywieniem.  - Może zamiast  spuszczać nosy na kwintę, lepiej 

zejdźmy na dół na kawę?

- Znakomity pomysł - przytaknął Lee i podał jej ramię.
Następną godzinę spędzili w małej kawiarence, starając się wieść lekką i niezobowiązującą rozmowę, jednak  

wszyscy wyczuwali fałsz tej sytuacji. Coraz częściej zapadała niezręczna cisza, kiedy Lainie zapominała się i  
ponownie gryzła  się kwestią zdobycia  pieniędzy.  W którymś  z takich momentów Lee sięgnął dyskretnie pod  
stołem i położył rękę na chłodnej dłoni Lainie. Przyniosło jej to pewną ulgę. Przynajmniej nie była zupełnie sama.

- Adam, jesteś przecież prawnikiem, wykombinuj coś! - zażądała nagle Ann. - Może mogłaby sprzedać dom? - 

Posłała przyjaciółce przepraszające spojrzenie. - Nie gniewaj się, ale tak mi przyszło do głowy... To wielki dom,  
jego  utrzymanie  musi   dużo  kosztować.  Ale   uzyskałabyś   za  niego  niezłą  cenę,   jest   ładny,  położony w  dobrej 
dzielnicy. Jednak ty pewnie uznasz, że to zły pomysł... - zakończyła niepewnie.

Lainie zawahała się. Właściwie, czemu nie?
- Nie, dlaczego? - odparła z pewnym ociąganiem. - Już to kiedyś mamie proponowałam. Nie zgodziła się wtedy,  

ale w obecnej sytuacji... - zamilkła. Nie była w stanie głośno dokończyć swej myśli i powiedzieć, że być może 
mama i tak już nigdy nie wróci do swego domu. - Adam, czy dałoby się to jakoś załatwić?

- Teoretycznie, tak - odparł z namysłem. - Rozumiem, że dom stanowi własność pani Simmons?
Lainie skinęła głową.
- W takim razie albo musisz uzyskać od niej upoważnienie, albo otrzymać zaświadczenie lekarskie, że stan matki 

uniemożliwia jej zajmowanie się swoimi sprawami. W tym przypadku sąd zezwoliłby ci na działanie w jej imieniu.

- Czyli jest wyjście! - Niebieskie oczy Ann zalśniły, kiedy z ożywieniem zwróciła się do Lee. - Co za szczę ście, 

że mamy w naszym gronie nie tylko prawnika, ale również pośrednika w handlu nieruchomościami! Jak szybko  
mógłbyś sprzedać ten dom?

Entuzjazm przyjaciółki okazał się zaraźliwy. Lainie miała wrażenie, jakby wiszące nad jej głową ciemne chmury 

zaczęły się przerzedzać. Ona także spojrzała na Lee z nadzieją w oczach. Jednak Adam ostudził jej entuzjazm 
mówiąc:

- Nie tak prędko, moje miłe. Uzyskanie odpowiednich zaświadczeń trochę potrwa.
Ann bez słowa posłała mu pełne niechęci spojrzenie.
- Oczywiście, nie mówię o kilku miesiącach - zastrzegł się szybko. - Z całą jednak pewnością potrwa to parę dni.
Lainie w rozterce zagryzła wargi. Wiedziała, że musi przenieść matkę do osobnego pokoju tak szybko, jak to 

tylko możliwe. Odruchowo spojrzała na Lee, szukając u niego jakiejś pociechy. Może on powie jej coś podno -
szącego na duchu?

- Bardzo bym chciał móc cię zapewnić, że da się sprzedać dom już jutro. - W jego oczach widniała po waga i 

współczucie. - Ale nie będę cię łudził. Obecnie podaż jest większa od popytu, znacznie więcej ludzi pragnie się 
pozbyć domów, niż je kupować.

- To znaczy, że nie dałbyś rady go sprzedać? - zawołała z rozczarowaniem Ann, zła na siebie, że niepotrzebnie 

wzbudziła w przyjaciółce nadzieję.

- Dałbym radę. Ale z pewnością nie w najbliższym czasie.
Chmury   nad   jej   głową   wydawały   się   czarniejsze   niż   kiedykolwiek.   Jednak   Lainie   nie   odrywała   błagalnego 

wzroku od zasmuconej twarzy Lee. Wciąż szukała w nim oparcia.

- Zrozum, nie mogę cię okłamywać, to byłoby okrutne i nieuczciwe. Kupiec może znaleźć się równie dobrze za 

tydzień, jak za kilka miesięcy. Tego się po prostu nie da przewidzieć.

- Czyli nic z tego - podsumował ponuro Adam, ostatecznie grzebiąc rozbudzone nadzieje Lainie.
- Nie mów tak! - Ann niecierpliwie złapała męża za rękaw. - Ja nie zamierzam się poddawać! Moglibyśmy na  

przykład namówić rodziców, żeby kupili ten dom, traktując to po prostu jako tymczasową, lokatę kapitału.

- Nie ma  mowy - zaprotestowała stanowczo Lainie. - Nie zamierzam wystawiać przyjaciół na takie ryzyko.  

19

background image

Muszę znaleźć jakiś inny sposób zdobycia pieniędzy.

- Wiesz przecież, że nie ma innego sposobu - nalegała Ann. - Zresztą, o jakim ryzyku mówisz?
- A jeśli nikt go potem nie kupi i twoi rodzice będą mieli kłopoty z odzyskaniem swoich pieniędzy? Nie mogę się 

na to zgodzić.

Mimo nalegań Ann Lainie pozostała nieugięta. Wreszcie postanowiła zakończyć niewesołe spotkanie, sięgnęła po 

torebkę i wstała, dziękując przyjaciołom za przybycie. Nie mieli wyboru, podnieśli się również.

- Och, nie patrz na mnie takim wzrokiem, jakby mnie prowadzono na szafot - zażartowała, gdy Ann przyglądała 

jej się z zatroskaną miną.

- Co w takim razie zamierzasz zrobić? - powtórzyła już chyba setny raz jej przyjaciółka.
Lainie   odwróciła   wzrok.   Pewna   myśl   zaczęła   się   krystalizować   w   jej   umyśle,   jednak   wolała   się   z   nią   nie 

zdradzać. Sama jeszcze nie była pewna, co w końcu postanowi. Już raz duma nie pozwoliła jej skorzystać z tego  
wyjścia.   Czy   jednak   teraz   powinna   sobie   pozwalać   na   unoszenie   się   honorem?   Tylko   ona   mogła   udzielić 
odpowiedzi na to pytanie. Nikt nie mógł jej w tym wyręczyć. Dlatego przemilczała to.

- Na razie zajrzę do mamy, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku. - Z uczuciem uścisnęła dłoń przyjaciółki. - 

Bardzo wam dziękuję za to, że staraliście się mi pomóc.

- Mówisz to tak, jakbyśmy się nie wiem jak poświęcali. A przecież, jeśli ktoś jest dla ciebie naprawdę ważny, to 

cieszysz się, kiedy możesz coś dla niego zrobić.

- Oho, zaczynają się sentymentalne gadki. W takim razie ja się zmywam - oznajmił Adam.
Ann wzniosła oczy ku niebu.
- Ach, ci mężczyźni! - westchnęła z komiczną rozpaczą. - Wybacz, Lainie, ale chyba rzeczywiście muszę zabrać 

go do domu.

Gdy tamci dwoje pożegnali się i poszli, Lee delikatnie objął Lainie, która na chwilę z ulgą oparła głowę na jego 

ramieniu. Zapragnęła znów poczuć na ustach czuły dotyk jego warg, lecz wiedziała, że on nigdy nie zdobyłby się 
na taki gest w publicznym miejscu. Wyprostowała się więc z lekkim ociąganiem.

- Chcesz, żebym cię odwiózł do domu?
- Dziękuję, przyjechałam samochodem.
- A może poszedłbym z tobą na górę?
- Nie będę cię fatygować, nie wiem, jak długo to potrwa.
Wyszli z kawiarenki znajdującej się na parterze szpitala i Lee odprowadził Lainie do windy. Gdy weszła do 

środka, wyciągnął rękę i pieszczotliwie przesunął dłonią po jej włosach i policzku.

- Gdybyś mnie potrzebowała... - powiedział cicho.
Z uśmiechem skinęła głową. Lee cofnął rękę, a drzwi windy zamknęły się, zasłaniając jego spokojną, poważną  

twarz.

Parawany wciąż otaczały łóżko, na którym leżała pogrążona w niespokojnym śnie pani Simmons. Lainie stała bez 

ruchu przez długi czas, przypatrując się chorej matce, której ongiś piękną twarz znaczyło teraz cierpienie. Wyglą -
dało na to, że nie opuszcza jej teraz nawet we śnie...

Potem zajrzała jeszcze do pokoju pielęgniarek, by upewnić się, czy mają jej telefon. Następnie zeszła na dół, 

udała się na parking i pojechała do domu, właściwie w ogóle nie zastanawiając się nad tym, co robi. Wszy stkie te 
czynności wykonywała najzupełniej mechanicznie, gdyż myślami wciąż przebywała przy matce.

Kiedy przekręciła klucz w zamku, wiedziała, że musi spełnić prośbę mamy. Po prostu musi i koniec. We szła do 

środka i udała się do pokoju, gdzie znajdował się telefon. Nie spuszczając z niego ani na chwilę oczu, zdjęła 
płaszcz, rzuciła go na skórzaną kanapę, gdzie już uprzednio odłożyła torebkę, po czym usiadła przy biurku.

Jutro, zrobisz to jutro, przekonywała sama siebie. Teraz, zrób to teraz, nalegała z poczucia obowiązku. Powoli 

wyciągnęła rękę po słuchawkę, by nagle chwycić ją kurczowo i z nerwowym pośpiechem wykręcić numer do biura 
Rada. Ręce jej się trzęsły, serce tłukło się w piersi jak oszalałe, była bliska ciśnięcia telefonem o ścianę, tym  
bardziej że w słuchawce odezwał się głos Sondry...

Lainie nie mogła pojąć, skąd miała dość siły i tupetu, by zażądać rozmowy z Radem.
- A kto mówi, jeśli wolno wiedzieć? - spytała sekretarka z lekkim przekąsem.
- Pani wybaczy, ale to sprawa prywatna - odparła zimno.
Wyczuła wahanie sekretarki. Widocznie jednak w głosie Lainie brzmiało coś takiego, co kazało zastoso wać się 

do jej polecenia.

- Zobaczę, czy pan MacLeod jest wolny.
Na chwilę zapadła cisza. Wydawało się, że trwa to całe wieki i Lainie ponownie była bliska odłożenia słuchawki.
- MacLeod, słucham - odezwał się męski głos, a Lainie poczuła dziwny ucisk w gardle. - Halo? - po wtórzył, gdy 

nie usłyszał żadnej odpowiedzi.

Nie potrafiła wydusić z siebie ani słowa. Wreszcie z największym trudem zdołała wyszeptać:
- Tu Lainie.
Tym razem to on zamilkł. Przez moment obawiała się, że przerwał połączenie.

20

background image

- Tak? - odparł wreszcie bezosobowym tonem.
- Chciałabym... Chciałabym z tobą porozmawiać.
Znowu cisza.
- Za pół godziny będę wolny. Przyślę po ciebie samochód.
-   Nie!   -   wyrwało   jej   się   odruchowo.   Nagle   przestraszyła   się   spotkania   z   nim.   Potrzebowała   czasu,   by   się 

wewnętrznie do tego przygotować. - To znaczy... To nie jest aż takie pilne. Możemy to załatwić jutro.

- Za pół godziny - powtórzył twardo i rozłączył się.
Lainie próbowała się do niego ponownie dodzwonić przez następne dziesięć minut, ale numer był wciąż zajęty. 

Intuicja podpowiedziała jej w końcu, że Rad celowo tak odłożył słuchawkę, by nie mogła się z nim skontaktować i 
odwołać spotkania. Znał ją aż za dobrze. Wiedział, że będzie próbowała wycofać się z gry nawet po zrobieniu 
pierwszego ruchu.

Wyobraziła sobie, jak musiał być  zadowolony,  gdy usłyszał jej głos. Pewnie myśli, że będzie się przed nim  

płaszczyć i błagać, żeby ponowił swoją ofertę. Otóż nic bardziej błędnego! Nie da mu tej satysfakcji! Jeszcze nie  
do końca wyzbyła się swej dumy. Krytycznym spojrzeniem obrzuciła swoje ubranie. Ten kostium był świetny, ale 
nie nadawał się do tego, by zapewnić jej mocną pozycję podczas konfrontacji z Radem.

Wiedziała, że ma szalenie mało czasu, pomknęła więc na górę jak strzała. Po drodze zdążyła zdecydować, co na  

siebie włoży. Porwała z garderoby suknię z dzianiny o złotawym połysku. Miękko spływała po jej ciele i dobrze 
maskowała zbytnią chudość Lainie. Do tego świetnie będzie pasować sztuczne lamparcie futro z czarnym kołnie-
rzem i czarnym oblamowaniem. Tak, kobieco i z klasą...

Przebrała się błyskawicznie i w rekordowym tempie poprawiła makijaż. Upiąć włosy, czy zostawić tak, jak teraz? 

Usłyszała dzwonek u drzwi, problem więc sam się rozwiązał. Zresztą, z rozpuszczonymi włosami wyglądała chyba 
jednak lepiej. Narzuciła na ramiona futerko i zbiegła na dół. Myślała, że ujrzy Rada, kiedy jednak otworzyła drzwi,  
okazało się, że na progu stoi nieznajomy mężczyzna w niebieskim uniformie.

- Pani MacLeod?
Gdy skinęła głową, pokazał jej dokument stwierdzający, że jego właściciel nazywa się Ralph Mason i pracuje dla 

firmy MacLeod Incorporated. Następnie kierowca usunął się na bok i zapraszającym gestem wskazał luksusową 
czarną limuzynę. Lainie podziękowała skinieniem głowy, gdy otworzył jej drzwi i wsiadła do środka.

Właściwie dlaczego jechała do Rada? Przecież zapowiedział, że jego oferta nie będzie ważna w nieskończoność, 

że proponuje raz, a jak nie, to nie. Dlatego wolałaby porozmawiać z nim przez telefon. On jednak zmusił ją do 
spotkania w cztery oczy. Bez wątpienia czerpał jakąś przewrotną przyjemność z dręczenia jej. Miała przejechać  
przez pół miasta, denerwując się coraz bardziej, tylko po to, żeby usłyszeć, że on i tak nie zamierza jej pomóc.

Nagle przypomniało jej się jeszcze jedno jego ostrzeżenie. Gdyby jednak zmieniła zdanie, to warunki miałyby 

tym razem okazać się dla niej gorsze. Co to mogło oznaczać? Zażąda spisania umowy? Będzie chciał cze goś w 
zastaw? Mogła mu zaoferować dom, nic innego już jej nie pozostało.

Samochód skręcił dość gwałtownie i Lainie wróciła do rzeczywistości.
- Dokąd jedziemy? - Wyjrzała przez okno, ale nie rozpoznała okolicy. - To przecież nie jest droga do domu.
- Do domu? - Kierowca ze zdziwieniem zerknął we wsteczne lusterko. - Pan MacLeod ma przecież aparta ment w 

wieżowcu, a nie dom.

Zaskoczył ją tym. Nie miała pojęcia, że Rad opuścił ich dom na przedmieściach Denver, pięknie położony u  

podnóża Gór Skalistych.

- Ach, tak - zarumieniła się, zawstydzona. - Od dawna tam mieszka?
- Co najmniej od czasu, kiedy zacząłem dla niego pracować, czyli od trzech lat. - Na ustach szofera zaigrał lekki  

połuśmieszek. Wydawał się być rozbawiony faktem, że nawet nie wiedziała, gdzie mieszka jej mąż.

Była zła, że Rad nie raczył jej poinformować o przeprowadzce. Przez niego wyszła na idiotkę.
Parę minut później zatrzymali się przed eleganckim wieżowcem. Kierowca wysiadł i otworzył  Lainie drzwi. 

Wciąż wyglądał na nieźle ubawionego, co dodatkowo wyprowadziło ją z równowagi. Wskazał główne wejście.

- Tędy, proszę. Winda na prawo, ostatnie piętro.
Sztywno   skinęła   głową.   Kierowca   dotknął   palcami   daszka   czapki,   wsiadł   do  limuzyny   i   odjechał.   Lainie   z 

ciężkim sercem podeszła do szklanych drzwi, pchnęła je i weszła do środka. Przed windą zawahała się. Wciąż 
jeszcze mogła wrócić do domu. Ale przecież nie po to tu przyjechała. Zdecydowanie wsiadła do windy, której  
drzwi zamknęły się za nią bezszelestnie. Z determinacją nacisnęła przycisk i zauważyła przy tym, że drżą jej ręce.

Gdy wyszła na wyłożony drewnem hol, ujrzała na wprost siebie ozdobne podwójne drzwi z drzewa orzechowego. 

Zmusiła się do tego, by podejść do nich i nacisnąć dzwonek. Jeśli i tu natknie się na Sondrę, to w ogóle nie dojdzie 
do żadnej rozmowy, pomyślała buntowniczo. Odwróci się na pięcie i wyjdzie. Rad nie może jej w nieskończoność 
upokarzać.

Drzwi otworzyły się niemal natychmiast. I znów nie ujrzała przed sobą męża, tylko kolejnego nieznajomego, tym 

razem w ciemnym garniturze. Przedstawiła się, a on wpuścił ją do środka. No, Rad przynajmniej nie zamierza 
trzymać mnie na korytarzu, skomentowała w duchu.

Usłyszała  za sobą odgłos zamykanych  drzwi i szczęknięcie zamka.  Odniosła wrażenie, że odcięto jej drogę 

21

background image

ucieczki i że znalazła się w pułapce. Posłała mężczyźnie zaniepokojone spojrzenie.

- Zawsze zamykamy - wyjaśnił. - W przeciwnym razie każdy mógłby wjechać na górę i wejść do apartamentu 

pana MacLeoda.

Było to dość oczywiste, sama powinna była na to wpaść, ale rosnące zdenerwowanie skutecznie utrudniało jej 

logiczne myślenie. Mężczyzna poprosił, aby szła za nim i zaprowadził ją do przestronnego salonu.

- Proszę się rozgościć. Pan MacLeod zaraz przyjdzie.
Czyli jednak Rad każe jej na siebie czekać. Dobrze, niech i tak będzie. Z westchnieniem weszła dalej i rozejrzała 

się dookoła, bowiem ciekawość chwilowo wzięła górę nad rozdrażnieniem i niepokojem.

Pokój został urządzony w różnych odcieniach bieli, czerni i szarości. Puszysty biały dywan zaścielał podło gę, a 

na nim stały przepastne kanapy i fotele pokryte szarym aksamitem. Szary był również granit, z którego zbudowano  
ogromny   kominek   na   przeciwległej   ścianie.   Podręczne   stoliki,   wspierające   sufit   belki   oraz   postumenty   pod 
współczesne metalowe rzeźby wykonano z zabejcowanego na czarno drewna. Ukryte między belkami liczne źródła 
światła   dodawały   wnętrzu   splendoru   i   elegancji.   Było   ono   z   jednej   strony   męskie   i   surowe,   a   z   drugiej 
wyrafinowane i zapraszające do korzystania z przyjemności życia. Różnych przyjemności...

Lainie nagle poczuła dziwne mrowienie na plecach. Chociaż nie dobiegł jej żaden odgłos, wiedziona nieomylnym 

instynktem odgadła, że do pokoju wszedł Rad. Zebrała się więc w sobie, przybrała wyniosłą minę i odwróciła się, 
gotowa zmierzyć go pełnym wyższości spojrzeniem. Ale zaledwie jeden rzut oka w jego stronę wystarczył, by 
niemal rzucić ją na kolana.

Rad stał w wejściu i wyglądał tak atrakcyjnie, że aż sprawiało jej to ból. Dość obcisłe czarne spodnie podkreślały 

smukłość   jego   bioder,   a   mocno   zbluzowana   jedwabna   czerwona   koszula   uwydatniała   urodę   południowca. 
Doprawdy, trudno byłoby mu się oprzeć...

Poczuła, jak krew odpływa jej z policzków. Odwróciła się więc z powrotem do kominka, by ukryć nagłą bladość i 

swą reakcję na niego. Było gorzej, niż przypuszczała. Musiała wziąć się w garść albo jak najszybciej opuścić to 
miejsce.

Bardziej wyczuła, niż usłyszała, że Rad się poruszył. Na szczęście nie skierował się w jej stronę, miała więc  

chwilę, by dojść do siebie. Dobiegł ją odgłos otwieranych drzwiczek, brzęk szkła, bulgotanie przelewanego napoju, 
wreszcie grzechot kostek lodu. Potem zapadła cisza. Bezwiednie zastygła w napięciu. Gdzie on jest? Przez ten  
gruby dywan zupełnie nie słychać kroków. Na szczęście po chwili ponownie rozległo się grzechotanie lodu, niemal 
tuż za jej plecami. Nastawiła się więc wewnętrznie na to, że zobaczy Rada z bliska i z determinacją odwróciła się 
do niego.

-  Wydaje   mi  się,  że   coś  mocniejszego dobrze  ci  zrobi.  -  Podał  jej   szklaneczkę   z  przezroczystym  napojem, 

ozdobionym fantazyjną spiralą z cytrynowej skórki.

Lainie z wahaniem wzięła od niego drinka, starannie przy tym uważając, żeby nie dotknąć dłoni Rada. W jego  

oczach błysnęło rozbawienie, gdy zauważył ten dziecinny manewr. Odsunęła się więc nieco i piła bez pośpiechu, 
by zyskać na czasie. Czuła zresztą, że ta wódka z lodem rzeczywiście zaczyna jej pomagać. Przyznała z niechęcią, 
że miał dobry pomysł.

- No i?
- Ładnie tu - rzuciła, choć doskonale wiedziała, że nie takiej odpowiedzi oczekiwał. Wciąż jednak nie czuła się na 

siłach, by zdradzić mu prawdziwy powód swej wizyty. Co gorsza, podejrzewała, że on doskonale zda wał sobie z 
tego sprawę.

- Cieszę się, że ci się podoba - roześmiał się.
Lainie  zaczęła  nerwowo  krążyć   po  pokoju,  podczas gdy Rad rozparty wygodnie   na  sofie  przyglądał   jej  się 

badawczo. Czuła się coraz bardziej nieswojo, w dodatku zaczęło jej się robić gorąco. Dyskretnie rozpięła górne  
guziki futerka.

- Panie Dickerson! - zawołał Rad. Niemal natychmiast w wejściu pojawił się mężczyzna, który wpuścił Lainie do 

apartamentu. - Proszę wziąć okrycie pani MacLeod.

Czy on musi zawsze wszystko zauważyć? Lainie uśmiechnęła się z przymusem i zdjęła futerko, ale od razu tego  

pożałowała. Po pierwsze, nie mogła już teraz wyjść w dowolnym dla siebie momencie, a po drugie, pozbawiona  
wierzchniego okrycia, czuła się jak naga pod taksującym spojrzeniem Rada.

- Na dzisiaj to już wszystko, Dickerson. Dobranoc - powiedział Rad i mężczyzna  opuścił pokój, skinąwszy 

uprzednio głową.

Lainie popatrzyła na męża z niepokojem. Czemu go odprawił, skoro ona jeszcze nie wyszła? Przecież będzie 

potrzebowała, by ktoś przyniósł jej z powrotem futerko i wypuścił ją.

Rad bezbłędnie zinterpretował jej pełne obaw spojrzenie.
- Chyba nie chcesz, żeby jakieś postronne osoby były świadkami naszej rozmowy? - odpowiedział na jej nieme 

pytanie.

Zapadła cisza. Lainie nie wiedziała, co ze sobą począć, wreszcie z ociąganiem zajęła miejsce naprzeciw Rada. 

Nie  mogła   już  tego dłużej  odwlekać,  ale  nie  miała  pojęcia,  od  czego zacząć.  Nerwowo  obracała  w dłoniach  
szklaneczkę z resztką alkoholu.

22

background image

- Dziś rano zawiozłam mamę do szpitala - odezwała się w końcu. - Istnieje szansa, że jej stan się polepszy po 

zastosowaniu pewnych nowych metod leczenia. Znalazła się pod opieką specjalisty.

Przerwała i podniosła wzrok na twarz Rada, jednak nie potrafiła z niej niczego wyczytać. Wyglądał na zupełnie 

obojętnego,   co   wstrząsnęło   nią   do   głębi.   Każdy   normalny   człowiek   okazałby   choć   cień   współczucia.   Ale 
oczywiście nie on!

Odstawiła szklankę na stolik z takim impetem, że reszta alkoholu wylała się na blat.
- Czy nie wystarcza ci, że tu przyszłam? - krzyknęła, tracąc panowanie nad sobą. - Przecież wiesz, po co tu  

jestem!

Wystudiowanym gestem uniósł brwi w ironicznym zdumieniu. Rozdrażniona Lainie poderwała się z furią. Przez 

chwilę nie wiedziała, co zrobić, dokąd pójść, wreszcie podeszła do kominka i zaczęła się wpatrywać w jego ciemną 
gardziel, pełną zimnego popiołu. Uraza i upokorzenie walczyły w jej duszy z głosem rozsądku, który nakazywał 
domagać się pomocy Rada.

- Chcesz się dowiedzieć, czy nadal podtrzymuję moją ofertę - odezwał się, stając przy niej.
- Nie myśl, że chcę twoich pieniędzy! - wybuchnęła.
- Ale twoja matka ich potrzebuje - zauważył impertynencko. - Zgadza się?
- Jesteś skończonym draniem!
- Hm, uważasz, że to właściwy sposób zwracania się do kogoś, od kogo chce się wyciągnąć forsę?
- A co? Mam może czołgać się u twoich stóp albo całować cię po rękach? - parsknęła z furią.
- To mogłoby być całkiem ciekawe - odparł spokojnie, zupełnie nie poruszony jej atakiem.
- Niedoczekanie twoje! - Gniewnie odwróciła się do niego plecami. - Jedyne, czego od ciebie chcę, to usłyszeć 

„tak” lub „nie”.

- Za to ja od ciebie chcę znacznie więcej - mruknął cicho.
Zabrzmiało to tak dziwnie, że odruchowo odwróciła głowę i zerknęła na niego przez ramię. W jego oczach 

pojawił się błysk, którego znaczenia nie potrafiła rozszyfrować. Rad wyciągnął rękę i owinął sobie wokół palca 
pojedyncze pasmo ciemnych i ciężkich włosów Lainie.

- Jeśli... jeśli chodzi ci o jakieś zabezpieczenie - odezwała się drżącym głosem - to możesz wziąć dom pod  

zastaw.

Roześmiał się gardłowo.
- To za mało, żeby pokryć twoje długi, stanowczo za mało. Pomogę ci...
Znacząco zawiesił głos. Lainie spojrzała na niego z nadzieją w oczach. Nie potrafiła jednak znieść inten sywności 

spojrzenia Rada, spuściła więc wzrok. Patrzyła teraz na jego rozpiętą pod szyją koszulę, która rozchy lając się, 
ukazywała  zarys  muskularnego torsu. Zapragnęła wsunąć dłonie pod jedwabny materiał i jak dawniej poczuć 
ciepły dotyk skóry Rada. Już sama myśl o tym wystarczyła, by zakręciło jej się w głowie.

- Więc czego chcesz w zamian? - spytała niepewnym głosem.
- Tego, co i tak należy do mnie. Tego, za co zapłaciłem wystarczająco wysoką cenę. Jestem głupcem, że jestem 

gotów płacić za to ponownie - mówił zimno.

Gdy zerknęła na niego ze zdumieniem, zauważyła, że nie patrzy na nią, tylko przygląda się trzymanym w dłoni  

jej włosom. Poczuł na sobie pytający wzrok i spojrzał jej prosto w oczy.

- Chcę ciebie, Lainie.
Cofnęła się gwałtownie.
- To nonsens!
- Wciąż jesteś moją żoną - zauważył. - Nie żądam więc niczego niezwykłego, chcę tylko, żebyś zachowywała się 

zgodnie z istniejącym stanem rzeczy. Po prostu podejmiesz na nowo swoje obowiązki.

Pomyślała, że powinna z miejsca odrzucić tę propozycję. Czemu więc się waha? Czemu się zastanawia? Czemu 

nie mówi, że nigdy nie przystanie na takie warunki?

- A jeśli się zgodzę? - Czy to możliwe, że wypowiedziała te słowa i głos jej nawet nie zadrżał?
- Spłacę wasze długi oraz pokryję wszelkie koszty leczenia twojej matki - odparł, przyglądając się uważnie  

Lainie, która staczała wewnętrzną walkę.

Chwileczkę... Co miały oznaczać owe obowiązki żony? Rad nie potrzebował przecież, by mu gotowała, sprzątała 

dom czy też prasowała koszule. Pozostawało więc tylko jedno. Łzy napłynęły jej do oczu. Nie sądziła, że może być 
aż tak okrutny i że potraktuje ją tak pogardliwie.

- Nie! - zaprotestowała zdławionym głosem.
- Nie próbuj mi wmawiać, że nie masz na mnie ochoty. - Chwycił ją i przyciągnął do siebie. Obronnym gestem 

oparła dłonie o jego tors. - Drżysz w moich ramionach jak przerażona kotka, ale założę się, że już za chwilę 
będziesz mruczeć z rozkoszy.

Zrozumiała, że miał rację, ale to odkrycie czyniło ją jeszcze bardziej bezbronną.
- Sondra już ci się znudziła? - zaatakowała rozpaczliwie, licząc na to, że trafi w jego czuły punkt.
Ale Rad chyba spodziewał się takiego pytania. W jego oczach ujrzała nie skrywaną ironię.
- Bynajmniej. Jestem z niej zadowolony pod każdym względem.

23

background image

- W takim razie, po co ci jeszcze ja? - jęknęła, czując wcale nie stępione przez czas ostrze dawnej zazdrości.
Jeden z mięśni na policzku Rada zadrżał mimowolnie.
- To chyba oczywiste? Nadal mi się podobasz.
Lainie utkwiła błagalny wzrok w jego twarzy.
- Naprawdę tak bardzo mnie nienawidzisz, że chcesz mnie aż tak poniżyć?
- Poniżyć? To chyba znacznie lepsze wyjście, niż sprzedawanie się na ulicy, nie sądzisz? - zadrwił.
Zawstydzona, próbowała się odsunąć, lecz on nie zamierzał jej puścić.
- Wiesz, że nie mówiłam tego serio.
- Wiem. Tak samo jak wiem, że tak naprawdę chcesz znowu być moją żoną.
- Nie! - wyszeptała ze zgrozą, która wzięła się stąd, że... że Rad miał rację!
Przygarnął ją mocno do siebie. Lainie poczuła przemożną pokusę, by wtulić twarz w jego szyję i poddać się sile, 

która   popychała   ich   ku   sobie.   Z   rozpaczą   zamknęła   oczy,   by   nie   patrzeć   na   Rada   i   dzięki   temu   zwalczyć  
pragnienie. Przez chwilę przyglądał się jej twarzy, na której widniał przestrach, po czym wypuścił ją z objęć.  
Cofnął się o krok i zapalił papierosa.

- Już wiesz, jaka jest moja propozycja. To, czy ją przyjmiesz, czy też nie, zależy tylko od ciebie. - Odwró cił się i 

sięgnąwszy po pustą szklankę, udał się do barku.

Śledziła go wzrokiem. Miała równie wielką ochotę go zamordować, jak pobiec za nim i utonąć w jego ramionach. 

Jak ma teraz wybrnąć z tej sytuacji? Och, czemu nie przyjęła jego pomocy za pierwszym razem? Teraz jej potrzeba  
była większa od jej dumy. Najgorsze było jednak to, że wiązało się to z potrzebą, jaką odczuwała Lainie, a nie jej 
matka...

Potrzebowała go. Pragnęła. Kochała. Czy w ogóle kiedykolwiek przestała go kochać? Zaczynała już w to wątpić.
- Na jak długo? - wyrwało jej się.
Posłał   jej   cyniczne   spojrzenie,   nalał   sobie   drinka   i   oparł   się   leniwie   o   barek.   Zmarszczył   przy   tym   brwi,  

zastanawiając się nad odpowiedzią, na którą czekała z drżeniem. Liczyła na to, że będzie chciał zatrzymać ją przy 
sobie na zawsze i że jej to wyzna. Nieuleczalna idiotka.

- Sądzę, że do momentu, kiedy się tobą znudzę.
Zabolało, ale starała się tego po sobie nie pokazać.
- A ile to potrwa? - spytała z goryczą. - Dzień, miesiąc, rok?
-   Żądasz,   żebym   wyznaczył   konkretną   datę?   To   może   dzień   pogrzebu   twojej   matki   będzie   najbardziej   od-

powiedni? - zadrwił. - Za jednym zamachem uwolnisz się od dwojga tyranów.

- Jesteś podły!
-   Ja?   Przed   chwilą   mogłem   sobie   bez   trudu   wziąć,   co   moje.   Miękniesz   pod   moim   dotknięciem   jak   wosk.  

Wystarczyłoby kilka czułych słówek, trochę pieszczot i już zgodziłabyś się na wszystko. Ale nie uwiodłem cię, bo 
nie chcę takimi sposobami wpływać na twoją decyzję. Czy postępuję z tobą nieuczciwie? - Umilkł i przez chwilę  
patrzyli sobie w oczy. - To jak będzie? Zostajesz czy mam wezwać taksówkę?

Nie   mogła   odmówić   słuszności   jego   rozumowaniu.   Gdyby   zaczęli   się   kochać,   bez   namysłu   przystałaby   na 

wszelkie warunki. Ale ta decyzja  zostałaby podyktowana  emocjami.  Rad dobrze zrobił, że dał jej możliwość  
spokojnego zastanowienia się. Dzięki temu doszła do wniosku, że naprawdę chce być  znowu z nim.  Ale za -
chowywał się przy tym zupełnie bezdusznie, co sprawiło, że wciąż się wahała.

Odwróciła się nieco, by ukryć twarz.
- Proponujesz mi upokarzający kontrakt. Właściwie mam ci się sprzedać - powiedziała z trudem.
- Tak czy nie? - Nieoczekiwanie usłyszała jego głos tuż za swoimi plecami.
- Tak! - jęknęła z udręką, przerażona perspektywą tego, co ją czeka.
Lekko położył dłoń na jej ramieniu i odwrócił ją do siebie. Spuściła wzrok. Nie była w stanie patrzeć mu prosto w 

twarz, na której niechybnie malował się triumf i poczucie zwycięstwa. On jednak ujął ją pod brodę i zmusił, by  
spojrzała na niego. Ku swemu niebotycznemu zdumieniu, ujrzała w jego oczach niezwykły spokój i... czyżby 
czułość?

- Nie ma w tym dla ciebie nic poniżającego - powiedział cicho. - Jesteś jedyną kobietą, jaką pragnąłem mieć za 

żonę, a to oznacza ogromny szacunek z mojej strony.

Wziął ją w ramiona, a jego palce pieszczotliwie rozgarnęły jej ciemne włosy. Lainie wolałaby, żeby mówił o 

innym uczuciu niż szacunek, ale musiała się zadowolić tym, co usłyszała. Dobre przynajmniej i to...

Tulił ją do siebie tak długo, aż poczuła, jak przenika ją cudowne ciepło emanujące z jego ciała. Rozluźniła się  

nieco. Wtedy on, jakby wyczuwając jej przyzwolenie, zaczął delikatnie błądzić wargami po jej zamkniętych oczach 
i ustach. Gdy wziął ją na ręce, nie wzbraniała się, co więcej, splotła palce na jego szyi i pozwoliła się za nieść do 
sypialni.

Ramieniem zgasił światło i na chwilę zatrzymał się przy łóżku. Pożałowała, że nie widzi wyrazu jego twa rzy. 

Następnie powoli złożył Lainie na pościeli.

I zdało jej się, że wyszeptał jej imię, zanim się nad nią pochylił.

24

background image

Satynowa pościel była tak miła w dotyku, że Lainie z lubością wtuliła się mocniej w poduszkę. Dawno od wykła 

od takich luksusów. Nagle poczuła zapach męskiej wody kolońskiej i gwałtownie zamrugała powiekami. W jednej 
chwili rozbudziła się i przypomniała sobie wszystko. Jej spojrzenie natychmiast powędrowało w bok.

Na sąsiedniej poduszce wciąż widniało wgłębienie, potwierdzające, że to nie sen, że Rad naprawdę tu spał, choć 

jego samego nie było już w pokoju. Lainie przeciągnęła się z uśmiechem i rozejrzała dookoła. Rozejrzała się po 
sypialni. Wspomnienie minionej nocy napełniło ją rozkoszą.

I   znów   biel,   tym   razem   połączona   z   błękitem.   Również   jej   prywatne   niebo   wydawało   się   teraz   błękitne, 

pozbawione owych ciężkich czarnych chmur, które wisiały nad jej głową od tak dawna. Poczuła, że znów chce jej 
się żyć. Okazało się, że wystarczy odrobina miłości, a wszystko przedstawia się w zupełnie nowym świetle.

Stojący na komodzie zegar wskazywał wpół do dziewiątej. Ciekawe, co porabia Rad? Miała nadzieję, że nie, udał 

się do pracy. Tak bardzo pragnęła mieć go przy sobie, by móc jak najszybciej zacząć pracować nad utrwalaniem  
ich związku. Ostatnia noc przekonała ją, że nie jest Radowi tak do końca obojętna. Uznała więc, iż istnieje szansa, 
by uratować ich małżeństwo. Może tym razem uda jej się postępować tak, że Rad ją wreszcie pokocha...

Rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę! - zawołała z ożywieniem, przekonana, że za chwilę ujrzy męża.
Jednak do pokoju weszła czterdziestoparoletnia kobieta z zastawioną tacą.
- Pan MacLeod kazał przynieść pani śniadanie - powiedziała wyjątkowo chłodno, sznurując usta. - Chociaż 

podawanie posiłków do łóżka nie należy do moich obowiązków.

- Ja też nie jestem zwolenniczką jadania w łóżku. - Lainie starała się udobruchać gospodynię. - Ale to miło ze 

strony Rada, prawda? Czy mogłaby pani postawić tacę na stoliku pod oknem?

Gospodyni żachnęła się lekko, ale wykonała polecenie. Najwyraźniej nie była przyzwyczajona do obsługiwania 

obcych kobiet. Zwłaszcza że Lainie pojawiła się zupełnie nie wiadomo skąd, a w dodatku podobno była samą panią 
MacLeod, Lainie wiedziała, że musi postępować z wyczuciem, o ile nie chce popaść w konflikt z gospodynią Rada.

- Przepraszam, nie wiem, jak się pani nazywa - powiedziała, zanim tamta zdążyła opuścić pokój.
- Dudley.
Lainie uśmiechnęła się do niej życzliwie.
- Miło mi panią poznać, pani Dudley. Czy mój... Czy Rad wyszedł do pracy?
- Nie. Panna Sondra Gilbert przyszła parę minut przed ósmą. Omawiają jakieś sprawy - wyjaśniła gospodyni i 

wyszła.

Lainie wstała, sięgnęła po leżący na pobliskim krześle błękitny szlafrok, który musiał należeć do Rada, sądząc po  

wielkości. Podwinęła przydługie rękawy i podeszła do stolika. Zignorowała pieczywo i jajka na bekonie, nalała 
sobie kawy i machinalnie podniosła filiżankę do ust.

No tak. Ledwo zdążyła ponownie zostać jego żoną, a natychmiast wróciły stare kłopoty. Jednak to niebo nad jej  

głową nie było tak zupełnie bezchmurne. Myślała, że przez te pięć lat separacji wiele się nauczyła, że okaże się 
teraz bardziej wyrozumiałą żoną i że wszystko się w końcu ułoży. A jeśli nie? A jeśli Rad wkrótce się nią znudzi,  
tak jak zapowiedział?

- Dzień dobry. Pani Dudley powiedziała mi, że już nie śpisz.
Zerknęła   na   niego   kątem   oka.   Gdyby   wszedł   tu   parę   minut   temu,   bez   wahania   pobiegłaby  uściskać   go   na 

powitanie. Teraz jednak obawiała się odrzucenia. Została więc na miejscu, choć jej serce wyrywało się do niego.

- Dzień dobry - mruknęła.
Spojrzał na nią pytająco, wydawał się być zaskoczony jej chłodem.
Odchyliła nieco zasłonę i wyjrzała  za okno. Wolała, by mąż  nie mógł wyczytać  z jej oczu, jak bardzo jest  

zagubiona.

Podszedł i stanął po przeciwnej stronie stolika.
- Jedzenie ci wystygnie.
- Nie jestem głodna - odparła sztywno.
Nie,   to  naprawdę   prowadziło   donikąd.   Rozmawiali   jak   nieznajomi,   a   nie   jak   ludzie,   którzy  spędzili   noc   w 

miłosnym   uniesieniu.   Lainie   z   determinacją   puściła   zasłonę,   która   wróciła   na   miejsce   i   odgrodziła   ich   od  
zewnętrznego świata.

- Dlaczego chciałeś, żebym wróciła? - Musiała poznać odpowiedź na dręczące ją pytanie.
- A jak myślisz? - Jego głos zabrzmiał ostro.
Zapatrzyła się niewiążącym wzrokiem w trzymaną w dłoni filiżankę.
- Nie wiem. Może chciałeś się zemścić na tej dziewczynie, którą niegdyś poślubiłeś, a która nie okazała się 

wystarczająco dojrzała? Ale przecież wciąż mnie pragniesz. - Głos zaczął jej się łamać, z wysiłkiem nakazała sobie 
spokój. - Ja też nie potrafię przejść obok ciebie obojętnie...

Niepotrzebnie odwróciła się i spojrzała na niego. Jego twarz, zimna i nieruchoma, wyglądała niczym wykuta z  

kamienia.

- Jasne - syknął. - A jakiż mógłby być lepszy sposób odegrania się, niż upokorzenie cię przez spłacanie twoich 

długów w zamian za możliwość kochania się z tobą?

25

background image

- I to jest ten powód?
Patrzyła na niego błagalnie. Tak bardzo pragnęła, by temu zaprzeczył.
- Widzisz, jaka z ciebie mądra dziewczynka, jak sprytnie to sobie wydedukowałaś? - natrząsał się bezli tośnie. - 

No, bo cóż innego mogłoby mną powodować? Rozpaczliwa miłość, która kazałaby mi zrobić wszystko, żeby cię 
tylko odzyskać?

- Ale ty mnie nigdy nie kochałeś! - wyrwało jej się.
- Jasne. Nigdy cię nie kochałem - zgodził się tak zimno, że aż przebiegł ją lodowaty dreszcz. - Skoro w takim 

razie mamy już z głowy wstępne nieprzyjemności, to proponuję zająć się interesami.

- Interesami?
- Dałem dziś rano Sondrze listę waszych wierzycieli, każąc ich natychmiast spłacić. Oto ona. - Wręczył jej kartkę 

papieru. - Sprawdź, czy nikogo nie brakuje.

Odruchowo wzięła listę, a na jej twarzy malowało się zaskoczenie.
- Najpierw zajrzy oczywiście do szpitala. Poleciłem jej, by się upewniła, czy twoja matka ma oddzielny pokój.
Lecz ona wciąż myślała o tym,  co przedtem od niego usłyszała. I po co domagała się odpowiedzi na swoje  

pytanie? Czy nie lepiej byłoby się łudzić, że jednak coś do niej czuje?

Wzrok Rada ześlizgnął się nieco niżej i spoczął na wycięciu szlafroka, gdzie rysowały się piersi Lainie.
- Trzeba też pojechać do waszego domu i wziąć twoje rzeczy. Musisz mieć się w co ubrać.
A ona przez chwilę myślała, że Rad tak jej się przygląda, gdyż wydaje mu się pociągająca... O, nieśmiertelna 

naiwności zakochanej kobiety!

- Skoro nie chcesz jeść, to proponuję, żebyś się ubrała. Będziemy mogli wyjść i wszystko załatwić.
- Nie idziesz do pracy? - zdziwiła się.
- Akurat dzisiaj bez problemu mogę sobie na to pozwolić.
- Ale dlaczego chcesz mi towarzyszyć? - nalegała.
Rad przystanął w drzwiach.
- Powiedzmy, że wolę być pewien, że dotrzymasz umowy i przeprowadzisz się tutaj.
- Już ci to wczoraj powiedziałam i dotrzymam słowa. - Dumnie uniosła głowę.
- Czasami ludzie zmieniają zdanie. O ile dobrze pamiętam, to już kiedyś coś mi obiecałaś. To mianowicie, że 

mnie nie opuścisz aż do śmierci.

- Przyrzekłeś to samo. Ślubowałeś mi również miłość i wierność. - Lainie natychmiast odparowała atak, ale tylko 

ona wiedziała, ile ją to kosztowało.

- To ty mnie porzuciłaś, a nie ja ciebie. To była wyłącznie twoja decyzja. - To powiedziawszy wyszedł, głośno 

trzaskając drzwiami.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Gdyby tylko mogła rzucić się na łóżko i wypłakać cały swój żal! Może by jej choć trochę ulżyło. Nie mogła trafić 

do Rada, przebić się przez pancerz cynizmu i chłodu. Co gorsza, zaczynała tracić nadzieję, że kiedykolwiek jej się 
to uda. Jak mogła aż tak zakochać się w kimś, kto wiecznie nią pomiatał?

I gdzie ta tęcza, tato? - żałośnie odezwało się w niej dziecko. - Kiedy w końcu ta burza przetoczy się nad moją  

głową?

Wiedziała jednak, że musi wziąć się w garść. Przetarła twarz ręcznikiem zmoczonym zimną wodą, pociągnęła 

usta szminką, gdyż był to jedyny kosmetyk, jaki miała w torebce, następnie wzburzyła dłońmi nieco przyklapnięte 
włosy, tworząc na głowie nonszalancką fryzurę - coś w rodzaju artystycznego nieładu.

Hm, całkiem nieźle, stwierdziła z satysfakcją. To dodało jej sił. Weszła do salonu, mając na sobie swoją złocistą 

sukienkę. Rada nie było. Niech sobie tylko nie myśli, że będzie go szukać po całym apartamencie, albo, co gorsza, 
czekać jak pies na swego pana. Stanowczym krokiem udała się w stronę drzwi. Tak, jak przewidziała, natychmiast  
pojawił się kamerdyner.

- Dickerson, o ile dobrze pamiętam? - spytała tonem kobiety, która wie, jakie przysługują jej prawa. A zde -

terminowana Lainie nie wahała się w obecnej sytuacji wykorzystywać pozycji pani tego domu. - Proszę przynieść 
moje okrycie i powiadomić pana MacLeoda, że jestem gotowa do wyjścia.

Wrócił po chwili z jej lamparcim futerkiem.
- Pan MacLeod już idzie - zapewnił.
Rzeczywiście, pojawił się niemal natychmiast po tym,  jak Dickerson pomógł jej się ubrać. Rad szarmancko  

otworzył przed nią drzwi, a na jego ustach błąkał się lekki uśmieszek. Lainie jednak, chłodna i wyniosła, tra-
ktowała go niemal jak powietrze. Odezwała się dopiero wtedy, gdy wsiedli do samochodu. Tym razem był to biały 
mercedes.

- Chciałabym najpierw zobaczyć się z mamą.
- Jak sobie życzysz - odparł takim tonem, jakby zupełnie nie robiło mu różnicy, dokąd się udadzą.

- Mam tu do załatwienia kilka spraw w administracji - poinformował ją, gdy przybyli na miejsce. - Nie czekaj, idź 

do matki. Tylko zapytaj najpierw o numer pokoju. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby już znajdowała się gdzie 

26

background image

indziej niż wczoraj.

Okazało się, że miał rację. Mamę przeniesiono na inne piętro do pojedynczego pokoju. Zmiana jej stanu była 

zauważalna gołym okiem! Nie pozostało w niej prawie śladu wczorajszej nerwowości, powitała córkę uśmiechem i 
wyglądała na niemal zadowoloną z życia.

Lainie nie miała serca psuć jej dobrego nastroju, starannie więc przemilczała fakt, że wróciła do męża. Dlatego 

skróciła rozmowę do minimum, by Rad nie zdążył wejść na górę i pojawić się w pokoju. Wyjaśniła, że ma w domu 
masę rzeczy do zrobienia, jeśli nie chce, żeby wszystko zarosło brudem, co matka przyjęła ze zrozumieniem i nie 
domagała się, by Lainie przedłużyła wizytę.

Szła korytarzem pogrążona w myślach, nic więc dziwnego, że nie zauważyła dwojga ludzi stojących w drzwiach 

dyżurki pielęgniarek i minęła ich obojętnie. Nie usłyszała też, że wołają za nią. Oprzytomniała dopiero wówczas, 
gdy ktoś ją złapał za ramię i odwrócił ku sobie.

- Na Boga, Lainie, gdzie ty byłaś?! - Lee Walters gorączkowo omiótł jej sylwetkę badawczym spojrzeniem, jakby 

sprawdzał, czy aby na pewno nic jej się nie stało. - Umierałem z niepokoju!

Jego jasne włosy były potargane, zdawało się, że musiał je we wzburzeniu mierzwić rękami, i to wielokrotnie. 

Lainie przyglądała mu się z lekkim zdziwieniem. Zawsze spokojny Lee wyglądał na kompletnie wytrąco nego z 
równowagi. Pod wpływem jej zdumionego spojrzenia opanował się nieco, przypomniał sobie, iż znajdują się w 
miejscu   publicznym,   zaciągnął   ją   więc   do   świetlicy,   gdzie   mogli   choć   trochę   skryć   się   przed   spoj rzeniami 
postronnych osób. Dopiero teraz Lainie spostrzegła, że była z nim także Ann. Na twarzy przyjaciółki również 
widniał wyraźny niepokój.

- Co się właściwie dzieje? Co wy tutaj obydwoje robicie? - zdumiała się.
- Szukamy cię! - niemal warknęła wciąż jeszcze zdenerwowana Ann.
- Ale dlaczego?
- Zadzwoniłem do ciebie wczoraj wieczorem, żeby sprawdzić, czy bez przeszkód wróciłaś do domu - zaczął  

tłumaczyć   Lee.   -   Ale   nikt   nie   odbierał.   Początkowo   się   nie   przejąłem,   miałaś   przecież   zostać   u   mamy.  
Zadzwoniłem ponownie i znowu nic. Skontaktowałem się ze szpitalem, powiedzieli, że już dawno wyszłaś.

- Naszego numeru nie miał, a nie znalazł go w spisie, bo jest zastrzeżony - wtrąciła Ann.
- Pomyślałem, że może pojechałaś do niej, bo nie chciałaś zostać sama na noc - dopowiedział.
- Dlatego pojawił się dziś u nas z samego rana. Przyznaję, że zdenerwowaliśmy się nie na żarty, na szczęście 

Adam to przytomny człowiek. Od razu zadzwonił na policję, dowiedzieliśmy się przynajmniej tyle, że nie padłaś 
ofiarą jakiegoś wypadku. Przyjechaliśmy więc tutaj, bo nie było innego punktu zaczepienia.

Lainie poczuła straszliwe wyrzuty sumienia.
- Nie macie pojęcia, jak mi przykro, że was na to naraziłam - powiedziała przepraszająco.
Pogodną twarz Ann okrasił ciepły uśmiech.
- To nie ma znaczenia, najważniejsze, że jesteś cała i zdrowa. I że mama dostała osobny pokój. Właśnie, jakim 

cudem udało ci się to załatwić?

Lee z kolei zainteresował się zupełnie inną kwestią.
- Gdzie byłaś przez całą noc?
Skonsternowana, przenosiła wzrok z jednego na drugie. Oto stawiano jej pytania i domagano się udzielenia odpo-

wiedzi, a ona nie znajdowała w sobie dość siły, by wyznać prawdę. Sytuacja stała się niezręczna. Wpatrywali się w  
nią wyczekująco, Lee wciąż trzymał ją za ramię. Cofnęła się nieco, by uwolnić rękę. Nie zatrzymywał jej.

- Gdzie byłaś, Lainie? - powtórzył znacznie bardziej ponurym tonem.
Poczuła,   że   krew   zaczyna   napływać   jej   do   twarzy.   Przenikliwe   spojrzenie   Lee   zdradzało,   że   natychmiast 

spostrzegł te rumieńce.

- Kiedy... Kiedy wróciłam wczoraj do domu... - zaczęła z ociąganiem. - To... To zadzwoniłam do Rada.
Wyraz ich twarzy zmienił się diametralnie, patrzyli teraz na nią z najwyższym zdumieniem. U Lee doszła do tego  

również wściekłość, gdy w pełni do niego dotarło znaczenie jej słów. Gwałtownie postąpił krok w jej kierunku, po 
czym zatrzymał się.

- Pomyślałam, że mógłby mi pomóc. Po prostu już nie wiedziałam, do kogo jeszcze mogłabym się zwrócić - 

tłumaczyła, starając się ich przygotować na kolejne rewelacje. Nie ulegało bowiem wątpliwości, że Lee będzie 
drążył temat i nie spocznie, dopóki nie pozna całej prawdy.

- Ech, ten MacLeod! - żachnął się. - Skąd w ogóle ci przyszło do głowy, żeby się z nim kontaktować?
-   Już   raz   mi   zaoferował   pomoc,   ale   wtedy  duma   nie   pozwoliła   mi   jej   przyjąć.   Obecna   sytuacja   kazała   mi 

zapomnieć o dumie.

- Ponieważ twoja mama znajduje się w pojedynczym pokoju, rozumiem, że twoje przewidywania były słuszne i 

że Rad rzeczywiście pomógł - wtrąciła rozsądnie Ann, która szybciej ochłonęła z szoku.

- Owszem.
- No, dobrze, zadzwoniłaś do Rada, trudno. Ale czemu nie było cię w domu? - indagował Lee.
Lainie wzięła się w garść. Mydlenie oczu niczego nie załatwi. I tak prędzej czy później sytuacja stanie się zu -

pełnie jasna.

27

background image

- Ponieważ musiałam pojechać do niego, żeby wszystko omówić osobiście.
Wzburzony Lee chwycił ją mocno za ramiona.
- Co takiego?
- Hej! Czy ty się aby nie zapominasz? - Ann złapała go za rękę i to go otrzeźwiło.
Puścił Lainie i nerwowo zmierzwił dłonią włosy.
- Mogłaś przynajmniej wstrzymać się z tym do rana - rzucił z urazą. - Naprawdę musiałaś do niego jeździć w  

środku nocy?

- To był zaledwie wczesny wieczór - sprostowała.
- Gdzie się w takim razie podziewałaś aż do rana? Jak długo tam zostałaś, mów!
Lainie poczuła, że ma dość. A jakie on miał do niej prawo, żeby mógł prowadzić takie przesłuchanie?
- Nie twoja sprawa! - ucięła ostro.
W tym momencie ktoś zaklaskał z aprobatą i cała trójka ze zdumieniem odwróciła się w stronę wejścia. W 

drzwiach świetlicy stał Rad i przyglądał im się z wyraźnym rozbawieniem.

- Bardzo byłem ciekaw, Lainie, kiedy wreszcie nie wytrzymasz - roześmiał się i dołączył do nich.
- Co ty tutaj robisz?! - niemal krzyknął Lee.
Rad uniósł brwi, dając w ten sposób do zrozumienia, że zachowanie spokojnego zazwyczaj Lee zadziwia go.
- Chciałeś wiedzieć, gdzie Lainie podziewała się tak długo. Otóż opuściła mój apartament o dziewiątej rano.
Rozjuszony Lee odwrócił się do niej.
- Czy to prawda?
Bez słowa przytaknęła głową.
Zaczął nerwowo krążyć po pomieszczeniu, przypominając rozwścieczonego lwa w klatce. Nigdy nie widzieli go 

w takim stanie.

- Gdybyś tylko powiedziała, jak bardzo potrzebujesz... Gdybym tylko wiedział... - Zatrzymał się nagle, jak rażony 

gromem. - I pomyśleć, że chciałem cię poślubić!

- Zważywszy fakt, że Lainie już ma męża, byłoby to cokolwiek trudne - wtrącił uprzejmie Rad.
Lee posłał mu mordercze spojrzenie, po czym spojrzał zimno na Lainie.
- A ja zawsze myślałem, że jesteś taka szlachetna i pełna cnót! Dobre sobie - zadrwił z goryczą. - Ty wcale nie 

żartowałaś wtedy na koncercie, kiedy mówiłaś o sprzedawaniu się!

- Jeśli chcesz opuścić ten pokój o własnych siłach, masz natychmiast przeprosić moją żonę - warknął Rad z taką 

wściekłością, że cała trójka spojrzała na niego z niekłamanym zdumieniem.

Lee nie dał się zastraszyć.
-   Owszem,   przeproszę,   ale   nie   dlatego,   że   ty   sobie   tego   życzysz   -   powiedział   twardo,   po   czym   jego   głos 

złagodniał, gdy zwrócił się do Lainie. - Wybacz mi te nie przemyślane słowa. Ale zrozum, że wypowiedział je  
mężczyzna, który właśnie stracił jedyną kobietę, na jakiej mu kiedykolwiek zależało. Dlatego chciałem cię zranić.

W mgnieniu oka pojęła, przez co musiał teraz przechodzić.
- Nie żywię do ciebie urazy - odparła łagodnie.
- To dobrze. Bo w razie, gdybyś mnie potrzebowała... - posłał Radowi wyzywające spojrzenie - ...zawsze możesz 

na mnie liczyć. - Odwrócił się na pięcie i wyszedł.

Ann zawahała się nieco. Przeniosła zaskoczone spojrzenie z rozgniewanego Rada na spiętą twarz przyjaciółki. 

Lainie chciała się uśmiechnąć, by pokazać, że wszystko w porządku, ale nie zrobiła tego. Bała się, że wy szedłby z 
tego płaczliwy grymas i że nie powstrzymałaby się od łez.

- Ja chyba też już pójdę - powiedziała niepewnie Ann. - Jakby co, to zadzwoń.
- Zadzwonię.
Zostali sami i zapadło pełne skrępowania milczenie. Rad sięgnął do kieszeni, wyjął papierośnicę i wyciągnął ją w 

stronę Lainie. Właściwie nie paliła, ale w tym momencie była tak roztrzęsiona, że z ulgą wzięła papierosa. Rad 
podał jej ogień. Zaciągnęła się i nerwowym gestem poprawiła włosy. Wciąż starannie omijała go wzrokiem.

Rad pierwszy przerwał niezręczną ciszę.
- Jak się czuje twoja matka?
- Lepiej.
- Jak zareagowała na wiadomość, że wróciłaś do mnie?
- Nie powiedziałam jej.
- A kiedy zamierzasz ją poinformować o tym fakcie? - spytał nieco zgryźliwie.
- Już niedługo - westchnęła i spojrzała na niego z ukosa.
Z rozdrażnieniem zgasił papierosa w popielniczce.
- To jak? Idziemy?

Kiedy jakiś czas później zatrzymali  się przed domem jej matki, Lainie była  zadowolona, że wreszcie może 

wysiąść z samochodu. Przez całą drogę nie zamienili ani słowa, co zaczęło doprowadzać ją do rozpaczy. Czuła się 
osaczona, schwytana w pułapkę i bezgranicznie nieszczęśliwa. Tak bardzo pragnęła, by Rad zjechał na pobocze, 

28

background image

zgasił silnik, wziął ją w ramiona i przytulił do siebie. Żeby jakoś na nią zareagował, żeby pokazał, że mu choć 
trochę zależy...  Ale on nie zwracał na nią najmniejszej uwagi. Równie dobrze mógłby znajdować się w tym  
mercedesie zupełnie sam.

Gdy stanęła przed drzwiami i wyjęła klucz z torebki, Rad zabrał go bezceremonialnie, włożył do zamka, prze-

kręcił i pierwszy wszedł do domu, nonszalancko rzucając płaszcz na balustradę schodów. Wiedział, że Lainie musi 
pójść za nim i posłusznie zamknąć drzwi za jaśnie panem. Poczuła się jak pociągana za sznurki marionetka. Ze  
ściśniętym sercem popatrzyła na odwróconego do niej plecami mężczyznę. Że też naprawdę nie miałam się w kim 
zakochać, strofowała samą siebie nie wiadomo który już raz.

Nieoczekiwanie odwrócił się do niej.
- Długo to potrwa?
- Nie, nie długo. - Pośpiesznie weszła na schody. Chciała jak najszybciej zejść mu z oczu.
- To dobrze. Ja tymczasem zadzwonię.
Przede wszystkim musiała się przebrać. Wybrała żakiet ze spodniami w odcieniu zgaszonego oranżu. Sięgnęła też 

po rudobrązową apaszkę i przewiązała nią włosy, by nie spadały jej na twarz i nie przeszkadzały. Wytuszowała 
jeszcze rzęsy oraz musnęła różem policzki i dopiero wtedy wyjęła walizki z szafy. Była nawet za dowolona, że 
dzięki temu może oderwać się od ponurych rozważań. Skupiła się wyłącznie na składaniu i pakowa niu swoich 
rzeczy.

W drzwiach sypialni pojawił się Rad. Stał tam przez chwilę, a potem wszedł do środka, nic jednak nie mó wiąc. 

Spojrzała   na   niego   z   ukosa,   bezskutecznie   próbując   odgadnąć   powód   jego   przyjścia.   Wyglądał   na   znie-
cierpliwionego, kręcił się bez celu po pokoju, co jakiś czas wyglądał przez okno. Atmosfera znów zaczęła robić się  
napięta.

- Nie musisz zabierać wszystkiego. - Przystanął przed toaletką i przyglądał się leżącym na niej drobiaz gom. - 

Masz już otwarte na twoje nazwisko rachunki w najlepszych sklepach w Denver. Możesz mieć tyle rzeczy, ile  
zechcesz.

- Wystarczy mi to, co mam - mruknęła niechętnie.
-   Pozwolisz,   że   ja   będę   o   tym   decydował   -   zaproponował   niebezpiecznie   cichym   głosem.   Lainie   zadrżała 

mimowolnie. - Przed laty udowodniłaś mi swoim zachowaniem, że podejrzewasz mnie o to, iż zamierzam zamknąć 
cię w domu i nigdzie nie wypuszczać. Nie mam pojęcia, skąd taki idiotyczny pomysł  przyszedł ci do głowy.  
Zapewniam cię jednak, że byłaś w wielkim błędzie. Chcę, żebyś wiedziała, że czeka cię teraz bardzo urozmaicone  
życie   towarzyskie.   Jako   moja   żona   będziesz   brać   udział   w   różnych   spotkaniach   i   przyjęciach.   Masz   więc 
odpowiednio wyglądać, jasne?

- Nie ma obawy, nie przyniosę ci wstydu. - Nie potrafiła ukryć urazy i goryczy.
Rad nagle znalazł się tuż przy niej.
- W takim razie zaczniesz od noszenia tego. - Chwycił ją za rękę i błyskawicznym ruchem wsunął jej na palec 

obrączkę.

Lainie spojrzała na toaletkę, obok której Rad stał przed chwilą. Na blacie leżała otwarta szkatułka z biżuterią.
- Dziwię się, że to jej nie sprzedałaś w pierwszej kolejności - zauważył kąśliwie.
- Tylko dlatego, że zamierzałam ci ją odesłać.
- Proszę, jaka przewidująca dziewczynka. Zaoszczędziłaś mi kłopotu kupowania ci nowej.
- Czy my naprawdę nie możemy wreszcie przestać się kłócić? - Lainie gwałtownie odsunęła się od niego i  

demonstracyjnie z głośnym trzaskiem zamknęła pełne walizki.

- Czy to już wszystko? - warknął.
- Prawie. Jeszcze tylko...
- Później przyślę kogoś, żeby zabrał to, co będziesz chciała - uciął ostro. - A teraz idziemy. Zarezerwowa łem dla 

nas stolik na pierwszą. Musimy już się zbierać.

Zabrał   ją   do   eleganckiej   restauracji,   w   której   jeszcze   nie   była.   Powściągliwy,   nieco   nawet   surowy   wystrój 

zdradzał, że została zaprojektowana z myślą o biznesmenach, spotykających się tu głównie w interesach. Wnętrze 
zostało wyłożone ciemnym drewnem i ożywione jedynie kępami palm i różnych pnączy, które nieco osłaniały 
poszczególne stoliki, stwarzając warunki do dyskretnych rozmów.

Rad złożył zamówienie, po czym dopiero po odejściu kelnera spytał Lainie, czy dokonał słusznego wyboru! Było 

to pytanie czysto retoryczne, ponieważ doskonale orientował się w jej upodobaniach. Nie zmieniało to jednak 
faktu, że poczuła się urażona. Przyniesione potrawy okazały się wyśmienite, ale każdy kęs rósł jej w ustach.  
Panująca między nimi cisza z każdą chwilą była coraz trudniejsza do wytrzymania. Odczuła ulgę, gdy skończyli i 
Rad zamówił kawę. Oznaczało to, że na szczęście już niedługo wyjdą.

- Wygląda na to, że w ciągu ostatnich miesięcy dość często spotykałaś się z Lee Waltersem - rzucił nagle.
Lainie podniosła gwałtownie głowę, zaskoczona nie tylko tym, że się nagle odezwał, ale również pobrzmie wającą 

w jego głosie niebezpieczną nutą.

- Owszem - powiedziała tylko.
- Wiedziałaś, co do ciebie czuje?

29

background image

- Tak - niemal warknęła. Zaczynała się domyślać, do czego zmierza to przesłuchanie.
- A co ty do niego czujesz?
- Czy to ma jakieś znaczenie? - spytała gorzko.
Twarz Rada przybrała posępny wyraz, Lainie już miała go zapewnić, że traktowała Lee jedynie jako przyjaciela. 

Naraz przypomniała sobie, jak bardzo Rad był pewny siebie ostatniego wieczora, jak się chełpił, że wystarczyłaby 
chwila pieszczot, a zgodziłaby się na wszystko... Postanowiła się zemścić za tamto upokorzenie.

- Było mi z nim bardzo dobrze. Coraz lepiej, prawdę mówiąc. - Ciekawe, jakim cudem udało jej się patrzeć mu 

przy tym prosto w twarz bez mrugnięcia okiem? - Jeszcze trochę, a przerodziłoby się to w mi łość. - Na jej pełnych 
ustach pojawił się smutny uśmiech. - Spokojną miłość, na której można się oprzeć i która nigdy nie zawiedzie. Przy 
Lee czułam się bezpiecznie. Chronił mnie, pomagał mi, zawsze mogłam na niego liczyć.

Dziwny błysk w oczach Rada przypomniał jej, że to właśnie Lee ją dziś zaatakował i że to ktoś inny stanął w jej  

obronie. Pożałowała, że tak niezręcznie dobrała słowa.

- Masz powody, by przy mnie nie czuć się bezpiecznie? - kpił z niej otwarcie.
- Przy tobie czuję się tak, jakbym nieustannie balansowała na skraju przepaści. Może potrafisz bronić mnie przed 

innymi, ale nie obronisz mnie przed samym sobą!

- Ostatniej nocy... - Przypatrywał jej się w taki sposób, jakby rozbierał ją wzrokiem. Lainie zarumieniła się. - 

Ostatniej nocy wyglądało na to, że wcale nie pragniesz ochrony przede mną.

Tego było już nadto. Wstała gwałtownie, chwyciła torebkę oraz skórzany płaszcz i szybkim krokiem wyszła z 

restauracji. Wiedziała, że Rad będzie musiał zapłacić rachunek, prawdopodobnie nie zdąży więc jej dopaść. Mu-
siała się od niego uwolnić choć na trochę. Nienawidziła go. Nienawidziła go za to, że wiedział, jak bardzo go 
pragnie. Nienawidziła siebie za to, że zdradziła się przed nim.

Gdy znalazła się na zewnątrz, rozejrzała się gorączkowo. No tak, ani jednej taksówki. Bez namysłu ruszyła w 

stronę przystanku, do którego właśnie podjeżdżał autobus, kiedy ktoś ją chwycił za ramię. Rad odwrócił ją do 
siebie i gniewnym gestem wskazał parking, gdzie zostawili samochód. Miała ochotę krzyczeć, wyrwać się z jego 
uścisku i uciec, ale wiedziała, że szarpanie się z nim nic nie da. Poddała się więc i apatycznie  podążyła  we  
wskazanym kierunku.

Gdy wsiedli do samochodu, Rad przez chwilę siedział bez ruchu i obserwował Lainie, która z uporem wpatrywała 

się w jakiś punkt przed sobą w oczekiwaniu na awanturę, jaka niechybnie za moment wybuchnie. Wre szcie Rad 
dotknął dłonią jej brody i odwrócił jej twarz ku sobie. Lainie szarpnęła się do tyłu, po czym nieocze kiwanie dla 
samej siebie znalazła się w jego ramionach.

-   Rozumiem,   że   mówiłaś   szczerze   -   odezwał   się   cichym   głosem.   Gdy   odsunęła   się   od   niego,   jego   oczy 

natychmiast  przybrały obojętny wyraz.  - Ale chcesz niemożliwego.  Zapomnij o Lee Waltersie. Po prostu jak 
najszybciej zapomnij.

- Dlaczego znowu wszedłeś w moje życie? - jęknęła. Nie udało jej się opanować drżenia głosu.
- To ty do mnie przyszłaś i poprosiłaś o pomoc.
- Mogłeś po prostu dać mi pieniądze i pozwolić mi odejść.
- Mogłem - przytaknął spokojnie, zarazem przeszywając ją badawczym spojrzeniem. - I pewnie bym tak zrobił, 

gdyby...

Zamilkł.
- Gdyby? - podchwyciła.
Ujął jej dłoń, wsunął pod swój płaszcz i położył na swojej szerokiej piersi. Nie mogła nie zauważyć, jak mocno i  

szybko bije jego serce.

- Gdybym ciągle tak na ciebie nie reagował. Tym razem jednak będę ostrożniejszy. Nie pozwolę zamienić ci  

mojego życia w piekło.

Wyrwała się, a on nawet nie próbował jej powstrzymać. Przekręcił kluczyk w stacyjce i ruszyli. Wydawało, się,  

że powiedział to, co miał do powiedzenia i uznał sprawę za zakończoną. Lainie była zszokowana, zmieszana i  
zawiedziona. Chodziło mu więc tylko o seks, o to, że wciąż go podniecała. Nic więcej go nie obchodziło, nie  
postrzegał jej jako człowieka, lekceważył  jej uczucia. Wyrachowany i bezwzględny,  sięgał po to, na co miał  
ochotę, o resztę dbając tyle, co o zeszłoroczny śnieg.

A ona wciąż go kochała...
Tego ranka liczyła na to, że być może fizyczna fascynacja stanie się podstawą do odbudowania ich małżeń stwa. 

Wierzyła, że istnieje szansa, że z czasem połączy ich coś więcej. Niestety,  wyglądało na to, że jemu na tym  
zupełnie nie zależy. Odwróciła twarz i wyjrzała przez okno. Gdy znajdowali się już nie opodal jego mieszkania, 
przypomniało jej się, jak jechała tą samą trasą poprzedniego dnia i nurtowało ją pewne pytanie.

- Dlaczego już nie mieszkasz w naszym domu?
- Był za duży dla jednej osoby. Sprzedałem go jakiś rok po twoim odejściu.
- Sprzedałeś go?!
- Myślałaś, że zatrzymam go z powodu jakiegoś sentymentu? - parsknął cynicznie. - Przyznam, że nie łączyłem z 

nim zbyt wielu przyjemnych wspomnień.

30

background image

W duchu przyznała mu rację. Prawdziwego szczęścia zaznali jedynie w małym drewnianym domku w górach,  

dokąd wyjechali zaraz po ślubie. Miłość musiała odebrać jej rozum, gdyż wtedy uważała swego męża za cudow -
nego i czułego kochanka. Tamten Rad w niczym nie przypominał tego zgorzkniałego mężczyzny obok niej.

Chwilę później zatrzymali się przed znajomym wieżowcem. Rad wystawił walizki na chodnik. Lainie czekała na 

niego przy szklanych drzwiach, ale on zawrócił do samochodu.

- Mam jeszcze parę rzeczy do załatwienia - rzucił przez ramię. - Wrócę wieczorem na obiad. A po bagaże ześlij 

Dickersona.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Popołudnie   wydawało   się   ciągnąć   w   nieskończoność,   zwłaszcza   że   Lainie   nie   miała   zbyt   wiele   do   roboty.  

Rozpakowała się, zadzwoniła do szpitala, żeby podać swój nowy numer telefonu i adres, ale okazało się, że Rad 
zadbał i o to. Porozmawiała więc chwilę z mamą, jednak znów nie zdobyła się na odwagę, by wyznać, że wróciła 
do męża. Wreszcie wzięła długą, ciepłą kąpiel, a potem zaczęła się przygotowywać do kolacji.

Wybrała prostą złoto-czarną spódnicę sięgającą do kostek, oraz czarną bluzkę, którą ożywił blask złotej biżuterii. 

Blisko godzinę spędziła przed lustrem, wypróbowując różne warianty fryzury. Nic jej nie odpowiadało, wszystko 
dlatego, iż była coraz bardziej rozdrażniona. Obawiała się ponownego spotkania z Radem, nie spodziewała się 
bowiem niczego dobrego.

Wreszcie upięła włosy w kok i przeszła do salonu. Na podręcznym stoliku leżało wieczorne wydanie gazety,  

widać było, że Dickerson nie zapomina o niczym. Ale nawet i to ją zaczęło irytować. Sięgnęła jednak po gazetę i  
zaczęła ją z roztargnieniem przeglądać.

Niemal w tym samym momencie pojawił się Dickerson i zaproponował szklaneczkę sherry, na co przystała z 

ochotą, gdyż czuła się coraz bardziej spięta. Poinformował też, że obiad zostanie podany, gdy tylko wróci pan 
MacLeod, po czym wycofał się dyskretnie.

Rad zjawił się zaledwie kilka minut później i po chwili wszedł do salonu. Puls Lainie przyśpieszył  w jednej 

chwili, starannie jednak symulowała kompletny brak zainteresowania, ani na moment nie przerywając przeglądania 
gazety, choć na dobrą sprawę nie bardzo wiedziała, co czyta.

- Rozgościłaś się już tutaj? Odpowiada ci? - spytał.
- Tak, dziękuję. A jak twoje sprawy? - odparła machinalnie.
- Całkiem nieźle, o ile w ogóle cię to interesuje.
- A czy ciebie naprawdę obchodziło, czy mi tu dobrze? - odgryzła się natychmiast.
- Owszem. W odróżnieniu od ciebie, potrafię pomyśleć o kimś innym, a nie tylko o sobie. Zależy mi na tym, żeby 

nam obojgu było tutaj miło.

- Czyżby? To czemu mam dziwne wrażenie, że wolałbyś spędzić ten wieczór samotnie i nie być skazanym na 

moje towarzystwo? Może więc nie zawracaj sobie mną głowy?

Wcale nie chciała zachowywać się tak złośliwie, ale była to reakcja obronna. Lainie wolała być nieprzyjemna, niż 

okazywać mu swe prawdziwe uczucia. Nie miała wątpliwości, że napełniłoby go to satysfakcją i że na każdym  
kroku wykorzystywałby swoją przewagę. Nie mogła na to pozwolić.

- To ja będę decydował o tym, kiedy chcę być sam, a nie ty.
- Prawda, jak to wygodnie być mężczyzną i bez przeszkód wybierać sobie towarzystwo?
-   Owszem,   wygodnie   -   odpowiedział   spokojnie   Rad,   który   oczywiście   zrozumiał   aluzję,   ale   postanowił   ją 

zignorować. - Nasz obiad jest już gotowy, jak sądzę. Idziesz?

Stanął w drzwiach, wyraźnie dając do zrozumienia, że jeśli do niego nie dołączy, to bez wahania pójdzie sam.  

Wstała więc z ociąganiem i ostentacyjnie wolno podeszła do niego, mimo że patrzył na nią z nie skrywa nym 
zniecierpliwieniem.

- Nie widzę powodu, dla którego mielibyśmy psuć sobie posiłek kłótniami - wycedził, gdy weszli do jadalni. - 

Proponuję więc w ogóle nie rozmawiać i w ten sposób zaoszczędzić sobie przykrości.

- Wreszcie się w czymś zgadzamy - odparła równie zjadliwie.
Jednak to nie był dobry pomysł, gdyż panujące między nimi milczenie powoli stawało się nie do wytrzymania. 

Przynajmniej dla Lainie. Bez przekonania dziobała widelcem po talerzu, jakoś w ogóle nie odczuwając głodu. Co 
się z nią działo? Skoro pragnie zdobyć uczucie ukochanego mężczyzny, powinna być czarująca, zabawiać go miłą 
rozmową, roztaczać nieodparty urok... Zamiast tego już od pierwszej chwili zachowywała się jak ostatnia jędza. 
Nic więc dziwnego, że znów skoczyli sobie do oczu.

Co teraz? Zastanowiła się przez moment. Albo dalej będą tak milczeć, jak już ustalili, albo ona zacznie niezo -

bowiązującą rozmowę i postara się jakoś załagodzić sytuację. W pierwszym wypadku narażała się na to, że odtąd 
wszystkie ich posiłki będą przebiegać w zupełnej ciszy, w drugim zaś ryzykowała tym, że usłyszy od Rada jakiś 
złośliwy przytyk na temat tak szybkiej zmiany zdania. Wybrała to drugie.

-   Chciałabym   zajrzeć   jutro   do   szpitala   -   odezwała   się   nagle.   -   Dobrze   byłoby   porozmawiać   z   doktorem  

Hendersonem, żeby mieć wiadomości z pierwszej ręki. Posiedziałabym też trochę z mamą.

Uniósł brwi, zdziwiony tym, że przerwała milczenie. Z pewnością nie omieszka uczynić jakiejś uszczypliwej 

uwagi.

31

background image

- Będzie ci potrzebny samochód. Kluczyki od mercedesa znajdziesz na stoliku w holu - powiedział tylko.
- Ale to przecież twój wóz?
- Oczywiście - uśmiechnął się z lekkim rozbawieniem. - Jakże inaczej mógłbym ci go dać?
- Chodziło mi o to, że przecież musisz jakoś dojeżdżać do pracy.
- Mam jeszcze drugi. Miło mi, że się o mnie zatroszczyłaś.
Popatrzył  na nią jakoś tak miękko,  że na moment  aż przestała oddychać.  Na jej wargach zaczął się błąkać 

nieśmiały uśmiech.

- Ponieważ ty też potrzebujesz mieć jakiś środek transportu, mercedes jest więc do twojej wyłącznej dyspozycji - 

ciągnął. - Rozumiem, że pewnie będziesz się często widywała z Ann.

- Nie masz nic przeciw temu? - wyrwało jej się, ale natychmiast pożałowała tego, gdyż Rad w jednej chwili 

przestał się uśmiechać.

- Nie jesteś moim więźniem - przypomniał dobitnie, po czym dodał: - Ale byłbym ci wdzięczny, gdybyś mnie 

uprzedzała o swoich wyjściach. Nie dlatego, że chcę cię kontrolować, ale po to, by nie kolidowało to z moimi  
planami zabrania cię dokądś. - Jego oczy znów ciepło zalśniły.

- Oczywiście - zgodziła się szybko, zadowolona, że nie rozgniewała go swoim nieprzemyślanym pytaniem.
Znienacka poczuła wilczy apetyt. Jak mogła przedtem nie zauważyć, że jedzenie jest pyszne, że mus czekola-

dowy wprost rozpływa się w ustach i że jest to bardzo udana kolacja? Lainie poczuła, że w atmosferze ciepła i  
zrozumienia zaczyna znowu rozkwitać.

Po obiedzie wrócili do salonu. Usiadła wygodnie na kanapie, podczas gdy Rad zaprogramował wieżę stereo tak,  

by zagrała po kolei kilka wybranych płyt kompaktowych. Rozległa się nastrojowa muzyka i spojrzeli na siebie z 
lekkim uśmiechem. Zapowiadał się długi, miły wieczór...

Nagle w drzwiach zjawił się Dickerson.
- O co chodzi? - spytał ostro Rad z wyraźnym niezadowoleniem, co z kolei sprawiło przyjemność Lainie. Nie 

było wątpliwości, że on też uległ magii tych chwil i że chciał być z nią tylko sam.

- Przyszła panna Gilbert. Ma dla pana jakieś dokumenty.
- O tej porze? - zawołała Lainie.
Rad zmarszczył brwi, więc umilkła.
- To nie potrwa długo - oznajmił i wyszedł.
Odprowadziła go wzrokiem. Sondra z pewnością postara się, by nie potrwało to krótko, pomyślała z urazą.

Minęła dziewiąta, potem dziesiąta, a Rad nie wracał. Wreszcie Lainie, powodowana niewytłumaczalnym im-

pulsem, podniosła się nagle i wyszła na korytarz. W pełni zdała sobie sprawę z tego, co robi, gdy usłyszała głosy  
dobiegające zza zamkniętych drzwi. Przystanęła odruchowo, choć zrobiło jej się strasznie wstyd, że podsłuchuje.

- ...najwyżej kilka miesięcy, nie więcej - dobiegi ją głos Rada.
- To strasznie długo - odpowiedziała Sondra.
- Nie podoba ci się to?
- Oczywiście, że nie. A co myślałeś?
Nie odpowiedział. Cisza za drzwiami zaczęła się niepokojąco przedłużać. Potem Lainie znów usłyszała Rada, ale 

tym razem mówił tak cicho, że nie mogła rozróżnić słów. Położyła dłoń na klamce i nagle oprzytomniała. Wejdzie 
i znajdzie własnego męża w czułym uścisku z sekretarką. Nie, takiego upokorzenia by nie zniosła.

Odwróciła się i oddaliła szybkim krokiem. Tym razem była zadowolona z wyściełających podłogi dywanów, 

gdyż poruszała się bezszelestnie i nikt jej nie przyłapał na podsłuchiwaniu. Gdy weszła do sypialni, z bólem w 
oczach spojrzała na łóżko. Prędzej czy później Rad znów będzie chciał się z nią kochać. Ale czy ona będzie w 
stanie to znieść, skoro wie, że na jego powrót czeka inna kobieta?

Przebierała się do snu zupełnie mechanicznie, jej myśli wciąż krążyły wokół tego, co właśnie usłyszała. Na długą 

nocną koszulę narzuciła zielony szlafrok, sięgnęła po szczotkę, przysiadła na brzegu łóżka i zaczęła niezwykle 
skrupulatnie rozczesywać swoje długie włosy. Monotonne ruchy przynosiły jej ulgę, gdyż uspokajały ją nieco.  
Wreszcie popadła w całkowitą apatię.

Gdy jakiś czas później do pokoju wszedł Rad, była w stanie przyjąć go z całkowitą obojętnością, choć jesz cze 

kilkanaście minut wcześniej nie potrafiłaby się na to zdobyć. Ale w tym momencie nic już nie miało znaczenia.

- Przepraszam. Nie sądziłem, że zajmie mi to tyle czasu.
Ostatni raz przejechała szczotką po włosach i wstała, by odłożyć ją na toaletkę. W żaden sposób nie zareagowała 

na jego słowa, co oczywiście zwróciło jego uwagę. Stanął jej na drodze, gdy chciała wrócić do łóżka.

- O co chodzi?
- O nic. - Jej twarz była pozbawiona wszelkiego wyrazu, ponieważ Lainie już nic nie czuła. Zupełnie nic. I tak 

było najlepiej. Teraz nie można było jej skrzywdzić.

- Posłuchaj, wynikły pewne trudności, musieliśmy je przedyskutować.
- Nie musisz się przede mną tłumaczyć.
- Odnoszę zupełnie inne wrażenie - zauważył ironicznie.

32

background image

- Przecież w naszej umowie nie było mowy o dochowywaniu wierności, więc czym się przejmujesz? - Minęła go 

i podeszła do łóżka.

Odłożyła szlafrok na krzesło i wsunęła się pod kołdrę, nieświadoma furii, jaką w nim rozbudziła. Gdyby nie jej 

przytępione odczucia, jego zachowanie dałoby jej do myślenia i nakazałoby ostrożność. Rad krzątał się po pokoju i 
łazience,  gniewnie  trzaskając  drzwiami  i  szufladami,  a  Lainie  słuchała  tego z  satysfakcją,  zamiast  zacząć  się 
obawiać.

- Dobranoc, Rad - rzuciła obojętnie, gdy po jakimś czasie w sypialni zgasło światło.
- Dobranoc? Ja ci dam dobranoc!
W jednej chwili leżała już bez żadnego okrycia. Ze strachem uniosła ręce, by odepchnąć pochylającego się nad 

nią nagiego mężczyznę, ale przycisnął ją do materaca swym ciężarem. Chciała krzyczeć, lecz on zmiażdżył jej 
wargi brutalnym pocałunkiem.

Usiadła i rozejrzała się na pół przytomnie, próbując zidentyfikować dźwięk, który ją obudził. Po chwili do tarło do 

niej, że to nie dźwięk ją obudził, ale nagła cisza. Ktoś zakręcił prysznic w łazience i tym kimś musiał być Rad. 
Pośpiesznie sięgnęła po szlafrok, by okryć swą nagość, a jej spojrzenie padło przy tym na mocno posiniaczone 
ramię.

Przypomniała sobie, jak ostatniej nocy walczyła z Radem. Zapamiętale okładała go pięściami i próbowała zrzucić 

go z siebie. Nie chciała go. Ale on był bezlitosny i w końcu musiała ulec jego brutalnej namiętności. Co gorsza, 
odpowiedziała na nią chętnie i to z całej siły...

Jej nocna koszula leżała na podłodze przy łóżku - zupełnie podarta. Sięgnęła po nią drżącą ręką. Przypomniał jej 

się natarczywy szept, jaki słyszała podczas tej szalonej nocy: „Kochaj mnie, kochaj”. Ale przecież Rad nie musiał 
jej tego nakazywać, i tak go kochała, i to bardziej, niż mogła znieść. Rozpaczliwym gestem przycisnęła poszarpany 
materiał do ust, a po jej policzkach zaczęły spływać gorące łzy.

- Wybacz, nie chciałem cię obudzić.
Stał   w   drzwiach  do   łazienki,   prawie   nagi,   jedynie   z   ręcznikiem   na   biodrach.   Odwróciła   szybko   głowę,   nie 

zauważyła więc wyrazu jego oczu, gdy spostrzegł jej zapłakaną twarz.

- Nie obudziłeś, sama się obudziłam, to ten prysznic, zresztą i tak jest już późno - chaotycznie wyrzucała z siebie 

urwane zdania. Niezgrabnie wytarła dłonią mokre policzki. - Teraz ja pójdę się umyć.

Liczyła na to, że go wyminie i zniknie w łazience, ale nie pozwolił na to. Chwycił ją za rękę, ale niefortunnie 

trafił akurat na posiniaczone miejsce i Lainie odruchowo krzyknęła z bólu. Rad natychmiast obna żył jej ramię i 
przyjrzał mu się w milczeniu. Wciąż odwracała od niego głowę, nie chciała, by spojrzał jej w oczy i dostrzegł w  
nich rozpaczliwe błaganie o miłość.

Puścił ją, wydarł z jej kurczowo zaciśniętych palców podarty materiał i gniewnie cisnął sponiewieraną koszu lę na 

łóżko.

- Nie chciałem tego - powiedział dziwnym głosem.
Nie chciał się z nią kochać? Nagle ogarnęło ją nieznośne zimno. Szczelnie otuliła się szlafrokiem.
- Nic już nie mów - szepnęła błagalnie.
Uniósł dłonią jej brodę, ale nawet wtedy nie spojrzała na niego. Jej wilgotne rzęsy pozostały opuszczone.
- Wczoraj w restauracji zarzuciłaś mi, że nie potrafię cię obronić przed samym sobą. Potrafię. - Odwrócił się od  

niej raptownie. - To się już nigdy więcej nie powtórzy. Przyrzekam.

- Rad, proszę... - jęknęła z bólem.
Nie, wszystko, tylko nie to! Skoro nie mogła zdobyć jego miłości, skoro musiała się pogodzić z tymczasowością 

swej sytuacji i z istnieniem rywalki, to niech przynajmniej nie odbiera jej tych krótkich chwil szczęścia, jakiego 
zaznaje w jego ramionach. Przecież tylko w takich momentach myślał wyłącznie o niej! Jedynie to jej zostało.

Lecz on błędnie zinterpretował jej prośbę.
- Nie myśl sobie, że pozwalam ci odejść. Reszta naszego układu pozostaje nie zmieniona.
- Ale dlaczego? - wyrwało jej się.
W odpowiedzi usłyszała niewyobrażalnie gorzki śmiech.
- Bo mnie to bawi.
Słysząc to, uciekła do łazienki i zamknęła za sobą drzwi. Teraz już mogła płakać bez przeszkód.

ROZDZIAŁ ÓSMY

- Czekałam na ciebie, kochanie. - Matka pocałowała ją lekko, gdy Lainie pochyliła się nad jej łóżkiem. - Szkoda, 

że minęłaś się z Lawrence’em, wyszedł dosłownie przed chwilą.

- Nie minęłam się z nim. Spotkaliśmy się na korytarzu i porozmawialiśmy trochę - uśmiechnęła się. - Wyglądasz 

dziś znacznie lepiej, mamo.

- Wyobraź sobie, że spałam dzisiaj całą noc. Nic mnie nie bolało - oznajmiła radośnie pani Simmons. - Dawno  

nie czułam się tak wypoczęta.

- Naprawdę wyglądasz dziś lepiej - powtórzyła niezręcznie.

33

background image

- Już to mówiłaś - roześmiała się matka swoim dawnym, dźwięcznym i perlistym śmiechem.
- Ponieważ tak się cieszę tą poprawą, że aż nie wiem, co powiedzieć - wytłumaczyła pośpiesznie.
-   Twoja   wczorajsza   wizyta   wywołała   tu   niezłe   poruszenie   -   rzuciła   pozornie   bez   związku   matka,   a   Lainie 

spochmurniała natychmiast. No tak, zaraz się zacznie. - Słyszałam, jak pielęgniarki z przejęciem plotkowały o 
niesamowicie przystojnym blondynie, który odchodził od zmysłów, próbując cię znaleźć.

- Domyślam się, że chodziło o Lee Waltersa - mruknęła Lainie, ale nie podjęła tematu i nie powiedziała całej 

reszty. Wciąż nie miała odwagi.

-  Wszystkie   siostry  oddziałowe  były  aż   zielone   z  zazdrości   -  zachichotała   pani   Simmons.   -  Zwłaszcza  gdy 

zobaczyły, że zostawiłaś blondyna dla „obłędnie”, jak to określiły, atrakcyjnego bruneta.

Lainie wiedziała, że nie pozostało jej nic innego, jak tylko wyznać prawdę. Chwyciła głęboki oddech i...
- Zauważyłam, że znów nosisz obrączkę - ciągnęła matka. - To oznacza, że tym mężczyzną musiał być Rad.
Wypuściła powietrze niemal z jękiem.
- Tak, mamo.
- Chyba spotkałaś go kilkakrotnie w ciągu ostatnich paru miesięcy?
- Tak, mamo - powtórzyła.
- Właśnie. Domyślałam się, że się czymś gryziesz, ale byłam zbyt skupiona na sobie, żeby zwracać uwagę na  

innych - uśmiechnęła się samymi ustami. - Ale to przecież nic nowego. Przez całe życie zajmowałam się wyłącznie  
sobą.

Lainie spodziewała się, że usłyszy protesty,  groźby,  była nawet przygotowana na tę ewentualność, że matka  

posunie się do szantażu. Ale nigdy by nie przypuszczała, że zostanie to przyjęte z takim spokojem!

- Czy to znaczy, że nie masz nic przeciw temu, że wróciłam do niego? - spytała zdumiona.
- Nie - westchnęła chora. - Chyba nawet jestem z tego zadowolona.
- Ale przecież nigdy go nie lubiłaś!
- Trudno, żeby apodyktyczna  teściowa kochała zięcia, który w niczym  nie przypomina potulnego baranka. - 

Oparła się wygodniej o poduszkę i popatrzyła w sufit. - Kiedy się pobraliście, byłaś taka szczęśliwa... Promieniałaś 
radością,   myślałaś   tylko   o   nim.   Nagle   poczułam   się   porzucona,   zdradzona,   czy   ja   wiem,   jak   to   określić?  
Nienawidziłam Rada za to, że zabrał mi ciebie. Pamiętam, jak twój ojciec brał mnie za rękę i powtarzał: „Spójrz na 
to z innej strony. Przedtem mieliśmy jedno dziecko, a teraz mamy już dwoje”. Zapewniał mnie też, że niedługo 
doczekamy się wnuków. - Spojrzała na córkę przepraszającym wzrokiem. - Ilekroć poruszał przy was ten temat, 
patrzyłaś z niepokojem na Rada. Wiedziałam, że to ja przekonałam cię, że powinnaś jeszcze poczekać.

Lainie pochyliła głowę i taktownie przemilczała, ile zła wyrządziły rady matki.
- Potem go opuściłaś, a ja cieszyłam się, że będę cię miała znów przy sobie. Ale ty uciekłaś do Colorado Springs.  

Wtedy zaczęłam się zastanawiać, dlaczego nie wróciłaś do mnie. Czyżbyś miała do mnie żal? Może właśnie moje  
ostrzeżenia stały się przyczyną rozpadu waszego małżeństwa?

- Cóż, miały w tym pewien udział. Przestałam ufać Radowi. Ale z czasem uporałabym się z tym i nie byłoby  

problemu. Prawdziwy powód leżał zupełnie gdzie indziej - odparła szczerze, lecz nie zdradziła, że wszystkiemu 
było winne odkrycie, iż Rad jej nie kochał. Nie była w stanie powiedzieć tego głośno. Zamrugała powiekami, by 
powstrzymać napływające do oczu łzy. - Och, mamo, czemu wcześniej tak nie rozmawiałyśmy?

- Bo nigdy nie byłam dobrą matką. Nadal nią nie jestem... Lainie - spytała nagle z niepokojem - ale nie wróciłaś 

do niego dlatego, że potrzebowałyśmy pieniędzy? Kochasz go, prawda?

- Bardzo go kocham - odparła zdławionym z bólu głosem i poczuła, jak pęka w niej jakaś tama. Nie protestowała, 

gdy matka przytuliła ją do siebie, by Lainie mogła się wypłakać.

Na chodniku leżał topniejący śnieg. Białe płatki wirowały powoli w powietrzu, a zasnute ołowianymi chmurami 

niebo zwiastowało kolejne opady. Mroźny podmuch wiatru spowodował, że Lainie szczelniej otuliła się swoją 
białą kurtką z kapturem.

Właściwie nie wiedziała, czy ma się cieszyć, czy martwić. Lekarze byli zaskoczeni tempem, w jakim poprawiał 

się stan zdrowia pacjentki. Przypuszczali, iż nowe lekarstwo rzeczywiście na jakiś czas zatrzymało postęp choroby,  
Lainie widziała jednak, że główna przyczyna leżała gdzie indziej. Mama przez te wszystkie lata czuła się winna, że 
spowodowała rozpad jej małżeństwa. Teraz zaś promieniała radością, ponieważ wszystko się jakoś ułożyło, jej  
córka wreszcie znalazła szczęście. Lainie zaciskała więc zęby i w szpitalu starała się stwarzać wrażenie, że życie u 
boku ukochanego mężczyzny jest nieprzerwanym pasmem rozkoszy. W istocie było zupełnie inaczej.

Rad dotrzymał słowa. Więcej już jej nie niepokoił. Co więcej, polecił pani Dudley przenieść wszystkie jego  

rzeczy z sypialni do pokoju gościnnego, co bynajmniej nie poprawiło i tak już napiętych stosunków między pa nią 
domu a gospodynią.

Nadal   jadali   razem   późne   obiady,   podczas   których   nieodmiennie   toczyła   się   uprzejma   i   niezobowiązująca 

konwersacja, która nie zbliżała ich do siebie ani trochę. Sondra nie wpadała już więcej z wieczornymi wizytami, co 
jednak nie zmieniało niczego. Między Lainie a Radem panowała obojętność i chłodna uprzejmość.

Większość czasu spędzali oddzielnie, razem bywali jedynie na różnych przyjęciach, gdzie Rad załatwiał interesy. 

34

background image

Tego dnia również wychodzili wieczorem i dlatego Lainie znajdowała się teraz w centrum handlowym. Wczoraj 
kupiła sukienkę, którą zamierzała dziś włożyć,  ale zażyczyła  sobie kilku drobnych przeróbek. Właśnie szła ją  
odebrać.

Pośród licznych odgłosów wielkomiejskiego gwaru usłyszała znajomy głos. Rozejrzała się i ujrzała Lee Waltersa,  

który właśnie żegnał się z jakimś mężczyzną. Miała ochotę pójść dalej, jakby nigdy nic, i w ten sposób uniknąć 
niezręcznego spotkania, ale już było za późno. Zauważył ją.

Podszedł do niej powoli. Wymruczeli niewyraźnie jakieś słowa powitania, po czym Lee ujął jej dłoń i zaciągnął 

ją pod arkady dużego domu towarowego, gdzie byli choć trochę osłonięci przed wiatrem. Chciwym wzrokiem 
wpatrywał się w piękną twarz Lainie.

- Tęskniłem za tobą - powiedział wprost. - Tysiące razy sięgałem po słuchawkę, po czym przypominałem sobie, 

że przecież nie mam do ciebie żadnego prawa.

- Pewnie i tak byś mnie nie zastał. Z reguły przesiaduję u mamy w szpitalu, muszę też towarzyszyć Radowi na 

różnych przyjęciach.

Patrzyła na jego czarujący uśmiech, na osiadające na jego jasnych włosach płatki śniegu, na patrzące z uczuciem 

niebieskie oczy i pomyślała, jak łatwo było się poddać jego miłości, która nie żądała niczego w zamian. Mało 
brakowało...

- Czy jesteś z nim szczęśliwa?
- Nigdy nie jest tak, że człowiek czuje się szczęśliwy przez cały czas. Ale owszem, generalnie jestem zadowo lona 

- odparła szczerze. Przecież wciąż była z Radem, była jego żoną, dobre i to, skoro nie mogła liczyć na więcej. - A  
ty? Co u ciebie?

- W porządku. Co teraz robisz? Mógłbym cię zaprosić na kawę?
Odsunęła rękaw kurtki i spojrzała na zegarek.
- Obawiam się, że nie mam czasu. Muszę odebrać sukienkę, wracać do domu i przygotować  się na kolejne  

przyjęcie, tym razem u Fredericksonów.

- U Fredericksonów? - Jego twarz rozpromieniła się, a oczy rozbłysły. - Ja też zostałem zaproszony. W takim  

razie zobaczymy się dziś wieczorem.

Uradowany tą myślą, pochylił się i pocałował Lainie w policzek. Gdy odszedł, odwróciła się, by wejść do domu  

towarowego i nagle ujrzała przed sobą parę jarzących się zielonych oczu, które patrzyły na nią ze złośliwym 
triumfem.  Sondra najwyraźniej była  świadkiem spotkania z Lee, musiała też wszystko słyszeć,  gdyż  stała nie 
opodal. Już otwierała usta, by coś powiedzieć, lecz Lainie wyminęła ją pośpiesznie, znikając we wnętrzu.

Ostrożnie, by nie naruszyć fryzury ani makijażu, włożyła przez głowę nową sukienkę. Soczysty,  lecz nie ja-

skrawy  odcień   oranżu   podkreślał   miedziane   refleksy  w   jej   ciemnych   włosach.   Sukienka   była   uszyta   z   wyra-
finowaną prostotą, z przodu wydawała się nawet skromna, wystarczyło się jednak obrócić i ukazać odważny dekolt 
na plecach, by kreacja od razu stała się nad wyraz seksowna.

Lainie sięgnęła rękami do tyłu, by zapiąć suwak. Niestety, już po chwili zahaczył o materiał i nie chciał ruszyć 

dalej. Szarpanie go tylko pogorszyło sprawę i wkrótce zaklinował się na amen. Westchnęła z irytacją, wyszła z 
łazienki i zawołała gospodynię.

- Jest zajęta - dobiegł ją ostry głos.
Spojrzała w kierunku Rada, nie kryjąc zaskoczenia.
- Nie wiedziałam, że już wróciłeś. Jest jeszcze wcześnie.
- Do czego ci potrzebna pani Dudley?
- Zaciął mi się suwak.
- Myślę, że suwaki w sukniach żon, to specjalność mężów - powiedział jakimś dziwnie dwuznacznym to nem i 

podszedł do niej.

Dotyk jego palców na jej nagich plecach wydawał się parzyć. Lainie zrobiło się gorąco i ogarnęło ją przemoż ne 

pragnienie, by Rad objął ją i przyciągnął do siebie. Kiedy jednak uwolnił materiał z suwaka, zapiął sukienkę i  
odsunął się od żony.

- Pięknie wyglądasz. To nowy zakup?
- Tak - odparła zadowolona, że usłyszała od niego komplement. Już tak dawno się to nie zdarzyło...
- Czy właśnie w tej kreacji zamierzałaś wystąpić dziś u Fredericksonów?
Zdziwiła się. Skąd ten nacisk na słowo „zamierzałaś”? O co mu chodzi?
- Tak.
- Czy kupiłaś ją specjalnie na to przyjęcie?
Nie miała pojęcia, czy to przesłuchanie, czy tylko zdawkowe pytania. Głos Rada brzmiał dość bezosobowo, co 

przemawiało raczej za tym drugim.

- Kupiłam ją, ponieważ nie mam żadnej naprawdę eleganckiej wieczorowej sukni. Uważasz, że nie jest od-

powiednia na taką okazję? - zaniepokoiła się.

- Jest bardzo odpowiednia. Szkoda tylko, że Walters nie będzie cię mógł w niej zobaczyć. - Jego oczy zalśni ły 

35

background image

złowrogo, choć cały czas starał się zachowywać pozory obojętności.

Nagle poczuła gniew. Zaczynała się domyślać, ku czemu to zmierza i co Rad chce zasugerować.
- Czy to znaczy, że nie idziemy na przyjęcie?
- Rozczarowana? - zadrwił. - No tak, przecież to pokrzyżuje twoje plany dotyczące randki z Lee.
- Nie wiem,  co ci Sondra nakłamała, ale prawda jest taka, że spotkałam go przypadkiem na ulicy.  Podczas 

rozmowy okazało się, że jesteśmy zaproszeni na to samo przyjęcie. To wszystko.

- Cóż, nasze plany się zmieniły.
- Jak to miło, że raczyłeś mnie zawczasu powiadomić - wytknęła mu ironicznie.
- Nie miałem okazji, przez cały dzień nie było cię w domu - odparł nieprzyjemnym tonem. - Zdecydowałem rano, 

że spędzimy weekend w Vail.

- Jedziemy na narty? - zdziwiła się.
- To też. Ponadto mam tam coś do załatwienia. Wyjeżdżamy jutro z samego rana.
Lainie czuła, że wszystko się w niej gotuje. Nie znosiła, gdy mówił do niej takim tonem i jej rozkazywał.
- To jednak nie wyjaśnia, dlaczego mamy nie iść dziś na przyjęcie.
- Przecież będziesz potrzebowała trochę czasu, żeby się spakować, prawda? Ponadto pomyślałem, że skoro nas 

przez parę dni nie będzie, to pewnie będziesz chciała skontaktować się jeszcze dzisiaj z matką.

A ona przez chwilę łudziła się nadzieją, że jest zazdrosny o Lee. Poczuła rozczarowanie. Zazdrość świadczyłaby 

o tym, że Radowi choć do pewnego stopnia na niej zależy. Niestety, każdym słowem okazywał, jak da lece jest mu 
obojętna.

- Skoro jedziesz w interesach, to czemu chcesz mnie zabrać ze sobą? - spytała jeszcze, gdyż kołatała się w niej  

resztka nadziei.

- Myślałem, że może odmiana dobrze ci zrobi. Ale nie musisz jechać, jeśli nie masz ochoty. Mnie jest wszystko 

jedno.

W tym momencie powinna była się poddać, ale wiadomo, że nadzieja umiera ostatnia. Podjęła więc jeszcze jedną 

próbę.

- Gdzie się zatrzymamy?
- Czemu pytasz?
- Zastanawiałam się... Bo może... - Jej oczy przybrały błagalny wyraz. - Czy przypadkiem nie w małej drewnianej 

chatce niedaleko Vail?

- W jakiej chatce?
Lainie umilkła. W tej sytuacji nie było już nic więcej do powiedzenia. Ze znużeniem wzruszyła ramionami i 

poszła do sypialni, by zdjąć swoją piękną wieczorową suknię.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Śnieg przestał padać o poranku. Wszystko było pokryte nieskalaną bielą, która lśniła oślepiająco w promieniach 

słońca. Tu i ówdzie dmuchnięcie wiatru podrywało do góry garść srebrzystego pyłu, który przez chwilę wirował w 
mroźnym  powietrzu, po czym z cichym szelestem opadał w dół. Okryte szronem gałęzie drzew przypominały 
staroświecką koronkę o misternym wzorze. Zielone świerki uginały się pod puszystymi białymi czapami.

Tablica z nazwą miejscowości ledwo wystawała z ogromnej zaspy, a oblepiający ją śnieg niemal uniemo żliwiał 

odcyfrowanie liter, które układały się w słowa: Loveland Pass. Biały mercedes zjechał na boczny pas, by wyminąć  
pług śnieżny, z daleka już widoczny dzięki pulsującym żółtym światłom.

Wydawało się, że panująca w samochodzie temperatura jest równie niska jak na zewnątrz. Między Lainie a 

Radem panowało lodowate milczenie. Liczyła co prawda na to, że piękno tego poranka pozytywnie wpłynie na 
nastrój męża, ale jej pragnienie nie spełniło się. Gdy wyjechali z Denver, próbowała nawiązać rozmowę, lecz  
krótkie i niechętne odpowiedzi Rada wskazywały na to, że żałuje, iż w ogóle ją ze sobą zabrał.

Nie odrywając oczu od drogi, podał jej paczkę papierosów.
- Przypal mi, proszę.
Zawahała się przez moment, wyjęła jednego papierosa i włożyła do ust. Było w tym coś szalenie intymnego, coś 

przypominającego skradziony pocałunek. Gdy oddała Radowi żarzący się papieros, zastanowiła się, czy poczuł na 
nim ciepło jej warg. Ale nie potrafiła nic wyczytać z jego obojętnej twarzy.

- Jutro jestem umówiony z jednym z moich pracowników. Zaproponowałem, że spędzisz ten czas z jego żoną, 

chętnie się zgodzili. Chyba że wolisz obyć się bez towarzystwa? - Zerknął na nią przelotnie.

- Nie - westchnęła z rezygnacją, jednak nie mogła się powstrzymać przed dodaniem cierpkiej uwagi: - Ciekawe, 

w jaki sposób zamierzasz pozbyć się mnie dzisiaj?

Posłał jej gniewne spojrzenie.
- Chciałem zabrać cię na narty. Miałem nadzieję, że gdy się zmęczysz, będziesz nieco milsza. Nie będziesz miała 

siły się stawiać.

- Ciekawe, na co liczysz w związku z tym? - spytała ostro.
Ze znużeniem odgarnął włosy z czoła.

36

background image

- Chyba nie oczekujesz, że będę odgrywał rolę czułego kochanka i starał się ciebie uwieść? To chyba byłaby 

pewna przesada, nie sądzisz?

Czy on naprawdę na każdym kroku musiał jej uświadamiać, jak dalece o nią nie dba? Nie było takiej potrzeby, 

ona nie zapominała o tym ani na chwilę! Broda zaczęła jej podejrzanie drżeć.

- Och, myślałam, że w czasie podróży służbowych przychodzi ci to w sposób naturalny, że wcale nie musisz się 

zbytnio wysilać. Powinieneś mieć w tym doświadczenie, wziąwszy pod uwagę twoje liczne wyjazdy z Sondrą...

- Czy ty nigdy nie przestaniesz?!
Odchylił się mocniej do tyłu i zaciągnął się głęboko, jakby potrzebował chwili relaksu. Lainie zauważyła ze  

zdziwieniem, że był bardzo spięty i wyraźnie zmęczony.

- Wiem, że jesteś zła, bo odciągnąłem cię od twojego cacanego Waltersa, ale skoro już tu jesteśmy razem, to 

mogłabyś przynajmniej udawać, że sprawia ci to jakąś przyjemność. Przynajmniej na kilka dni zapomnijmy o 
przeszłości, przyszłości i o różnych innych sprawach.

Poczuła na sobie jego natarczywy wzrok, ale nie spojrzała mu w oczy. Uporczywie wpatrywała się w rozcią-

gającą się przed nimi biel.

- To co? Umowa stoi?
Przytaknęła ledwo słyszalnym głosem.

Apartament Rada w Górach Skalistych nie wyglądał aż tak olśniewająco jak ten w Denver, ale i tak nie moż na 

mu było odmówić elegancji i luksusu. Składał się z sypialni, pokoju gościnnego, niewielkiej kuchni i przytulnego 
salonu   wyłożonego   dębową   boazerią.   W   tym   ostatnim   królował   ceglany   kominek,   otoczony   z   trzech   stron 
przepastnymi   kanapami   i   fotelami,   utrzymanymi   w   ciepłej,   czerwono-żółtej   tonacji.   Kontrastowało   to   z 
prostokątami ostrej bieli, gdyż okna wychodziły wprost na ośnieżone stoki.

Rad zaniósł swoje bagaże do mniejszego pokoju, zaś Lainie ulokował w sypialni. Impulsywnie zaoferowała, że 

rozpakuje jego rzeczy, ale odmówił. Zaproponował natomiast, by wyjęła swoje, przebrała się i za jakąś go dzinę 
była  gotowa do wyjścia  na narty.  Ponieważ powiedział to spokojnie, a nie wydał  jej rozkazu, jak to miał  w 
zwyczaju, bez słowa protestu pośpieszyła do swego pokoju.

Trzy kwadranse później weszła do salonu w złocistym kombinezonie w brązowe pasy. Jednak Rad zupełnie nie 

docenił tego, że była gotowa wcześniej, skinął tylko głową i z niecierpliwością już otwierał drzwi. Najwyraźniej 
chciał jak najszybciej znaleźć się na powietrzu.

Lainie liczyła na to, że w trakcie tego wyjazdu Rad się odpręży i że wreszcie zniknie to poczucie obcości, jakie 

panowało między nimi  od tamtej  pamiętnej nocy.  Nic jednak nie wskazywało na to, by cokolwiek miało się 
zmienić na lepsze.

Gdy jechali na górę wyciągiem, zdała sobie sprawę z tego, że przez cały czas podświadomie żywiła nadzieję, iż 

wyjazd w miejsce, gdzie spędzili niezapomniane chwile, spowoduje powtórzenie miodowego miesiąca. Otaczały 
ich wszak te same szczyty, to samo niebo, ta sama przyroda, która była świadkiem ich szczęścia. Wszystko to 
samo. Tylko ludzie już inni.

Ogarnęła ją zupełna apatia. Wkrótce jednak Lainie musiała się otrząsnąć z uczucia zniechęcenia, gdyż góry mają 

swoje prawa. Gdy stanęła na szczycie, przestała się nad sobą roztkliwiać. Założyła gogle, a ich żółtawy ko lor 
sprawił, że wszystko wydawało jej się weselsze. Poczuła dreszcz podniecenia. Dawno nie jeździła, ciekawe, jak jej 
pójdzie. Śmignęła w dół.

Wiatr zaświstał jej w uszach. Fantastycznie! Odzwyczajone od wysiłku mięśnie co prawda trochę protestowały, 

ale radość z jazdy przyćmiła wszystko. Naraz kątem oka dostrzegła sylwetkę Rada w czarno-białym kombinezonie. 
Stał   już   u   podnóża   stoku   i   obserwował   ją.   Pojechała   wprost   na   niego  i   niemal   w   ostatniej   chwili   wykonała 
efektowny zwrot, wzbijając tuman śniegu.

Zatrzymała się i podciągnęła gogle na czubek głowy. Była podekscytowana, jej oczy lśniły, policzki i czubek  

nosa zaróżowiły się wyraźnie. Zapomniała o wszystkich smutkach, a jej usta same rozciągnęły się w szerokim 
uśmiechu. Rad również tryskał energią i radością.

- Chcesz zrobić sobie przerwę przed następną turą? - spytał.
- Odpocznę na wyciągu - sapnęła, zastanawiając się, skąd ten nagły brak oddechu. Zadyszała się podczas zjazdu, 

czy też tak ją oszołomił jego pełen ciepła uśmiech?

Tym razem zjeżdżali wolniej. Rad nie popędził znowu jak strzała do przodu, tylko dostosował tempo do tempa  

Lainie. W połowie stoku dał znak, by się zatrzymała, następnie wziął ją za rękę i razem weszli na niewielkie  
wzniesienie. Roztaczał się stąd piękny widok na obie strony doliny, w której się znajdowali. Po ich prawej ręce  
bezdrzewne zbocze opadało w dół szeroką nartostradą, poznaczoną meandrami śladów nart, po lewej zaś rozciągała 
się pokryta dziewiczą bielą puszcza. Na dnie doliny wił się strumień, raz kryjąc się pod śniegową pokrywą, a kiedy 
indziej wypływając na powierzchnię.

- Góry to najpiękniejszy kościół świata - powiedziała z uczuciem Lainie, po czym nagle zawstydziła się swego 

pełnego zachwytu wyznania. Niepewnie zerknęła na Rada. Wykpi ją?

Ale on też z oczarowaniem wpatrywał się w bajkową scenerię, jaka widniała przed ich oczyma.

37

background image

- Majestatyczne i wzniosłe... Tak, masz absolutną rację - uśmiechnął się do niej. - Jedziemy dalej?
Wrócili   na   stok   i   bez   pośpiechu   zaczęli   zjeżdżać   na   dół   łagodnymi   trawersami.   Lainie   czuła   się   cudownie 

beztroska, gdyż nagle okazało się, że jednak jest możliwa między nimi jakaś komunikacją. Czyli nie wszystko 
jeszcze stracone! W jej sercu znów nieśmiało zaświtała nadzieja.

Na moment odwróciła głowę w stronę Rada, by spytać, czy zrobią trzecią turę, gdy nagle niespodziewanie trafiła 

na muldę. Wyrzuciło ją do góry, po czym spadła na stok i ciężko klapnęła na siedzenie. Przez moment rozglądała  
się dookoła, mrugając ze zdziwieniem oczyma, gdyż nie bardzo pojmowała, co się z nią stało. Rad już klęczał przy 
niej i z trudem powstrzymywał śmiech.

- Nic ci nie jest?
Lainie doceniła to, że nie śmiał się z jej upadku, który musiał wyglądać dość zabawnie.
- Kto by pomyślał, że śnieg może być taki twardy. - Oparła się na łokciu, a drugą ręką rozmasowywała obolałe  

miejsce.

- Co bardziej ucierpiało na tym upadku, twoja duma czy pewna część ciała?
- Pierwsza jest urażona, a druga potłuczona - mruknęła uśmiechając się.
Rad ujął ją pod pachy i pomógł jej wstać. Podniosła się niezgrabnie i ustawiła narty równolegle.
- Pojedziemy sobie powolutku, korzystając z tego, że nie uszkodziłaś sobie zbytnio tego i owego.
Tym razem Lainie nie odbierała jego wypowiedzi jako kpin. Określiłaby je raczej mianem przyjaznych żartów,  

gdyż ton głosu Rada był miły i ciepły. I patrzył na nią jakoś tak inaczej... Kiedy znaleźli się już na dole, spojrzał na  
nią pytająco.

- Chyba muszę trochę odpocząć - powiedziała.
- Nie masz nic przeciw temu, że wykonam jeszcze jedną rundkę?
- Oczywiście, że nie. Poczekam na ciebie w tym małym barku. Kubek gorącego kakao dobrze mi zrobi.
- To ja się odmeldowuję.
Zasalutował jeszcze z uśmiechem, zanim udał się w stronę wyciągu. Może i dobrze. Będzie miała czas, by trochę 

ochłonąć. Była  tak podekscytowana  zmianą  na lepsze w ich wzajemnych  stosunkach, że lada moment  mogła 
zacząć okazywać  mu  więcej uczucia, niż zamierzała. Musiała zachować rozsądek i pilnować się, by nie ulec 
urokowi Rada. Już niemal zapomniała, jak bardzo potrafił być czarujący i uwodzicielski. Wystarczyła mała próbka,  
a znowu kręciło jej się w głowie...

Godzinę później ujrzała jego barczystą sylwetkę, gdy torował sobie drogę w jej stronę poprzez tłum narciarzy.  

Serce Lainie natychmiast zaczęło wyprawiać przedziwne rzeczy.  W dodatku pochlebiało jej, że liczne kobiety 
śledziły Rada pełnym uznania wzrokiem. Gdy więc podszedł do niej, ujął pod ramię i wyprowadził na zewnątrz, 
poczuła się bardzo dumna. On również pysznił się jak paw, pewnie świetnie mu poszło na stoku i stąd ta mina  
zwycięzcy.

Nawet nie pytała, dokąd ją zabiera. Mogła iść choćby na koniec świata, proszę bardzo. Byleby z nim.
Dopiero gdy weszli do jakiegoś wnętrza, które oślepionej słońcem Lainie wydało się zupełnie ciemne, podniosła 

na Rada pytające spojrzenie.

- Nie uważasz, że coraz lepiej nam idzie? - uśmiechnął się do niej wesoło. - Myślę, że teraz czas na małego 

drinka.

W jego słowach nie było już nawet cienia kpiny czy sarkazmu. Uszczęśliwiona tym odkryciem Lainie pozwoliła 

się zaprowadzić do stolika. Ostrożnie usiadła na krześle.

- Jak się czujesz? - spytał, obserwując ją.
- Całkiem nieźle. - Poprawiła się tak, by nie siedzieć na najbardziej obolałym miejscu.
Rad zamówił dla nich grzany rum. Nie bardzo mogli rozmawiać, gdyż w kawiarence, wypełnionej kolorowym 

tłumem narciarzy, panował głośny zgiełk. Było tu przytulnie i ciepło, jednak z uwagi na hałas wyszli, gdy tylko się 
napili. Poczuli głód i poszli poszukać jakiejś dobrej restauracji.

Powoli zapadał zmierzch. Ostatnie promienie zachodzącego słońca barwiły szczyty gór złotem i purpurą. Gdy 

Lainie i Rad zjedli obiad i wyszli na zewnątrz, na granatowym niebie świeciły już gwiazdy. Pomiędzy nimi widniał  
blady sierp księżyca.

- Zmęczona? - spytał Rad, ponieważ Lainie westchnęła głęboko, gdy zatrzymali się przed domem.
- Zadowolona. - Posłała mu pełen słodyczy uśmiech.
No, prawie zupełnie zadowolona, skorygowała w myślach. Na zakończenie tego pięknego dnia przydałoby się, 

żeby Rad wziął ją wreszcie w ramiona...

Kiedy weszli do apartamentu, Lainie przestraszyła się, że atmosfera stanie się bardziej napięta. Zaistniała sytuacja  

stwarzała bowiem rozliczne możliwości, właściwie nie wiadomo było, jak się zachować.

- Czy tu jest kawa? - spytała może cokolwiek zbyt nerwowo.
- Powinna być w kuchni.
- Zrobię cały dzbanek. Może w tym czasie rozpaliłbyś w kominku?
Rad zgodził się bez oporów i bez żadnych uwag, co ją zaskoczyło i ucieszyło. Ten wyjazd rzeczywiście do brze 

im obojgu robił.

38

background image

Jakiś czas później siedzieli w zgodnym milczeniu na kanapie, delektując się kawą i wpatrując się w tańczące  

płomienie. Ponieważ Rad nie zapalił światła, w salonie panował nastrojowy półmrok.

Lainie z trudem oderwała wzrok od hipnotyzującej gry ognia.
- Powiedz mi coś o tych ludziach, z którymi się jutro spotykamy - zaproponowała.
- O Hansonach? - Rad nie odwracał wzroku od kominka. - Chodziliśmy ze Steve’em do szkoły średniej, byłem 

świadkiem na jego ślubie, potem zaczął pracować dla firmy mojego ojca. Teraz pracuje dla mnie.

- Nie przypominam sobie, żebyś kiedykolwiek o nim wspominał.
- Gdy mieszkaliśmy razem, Steve siedział akurat w naszej filii w Luizjanie. - Po raz pierwszy w jego gło sie nie 

słychać było goryczy, gdy wspominał tamten okres. - Tam urodziło się ich trzecie dziecko.

- To ile ich mają?
- Czworo. Trzy dziewczynki i chłopiec. Mały jest moim chrześniakiem. - Spojrzał na Lainie i uśmiechnął się. - 

Sean to żywe srebro. Kiedy miał dwa latka, po każdej zabawie z nim miałem ślady jego zębów. Gdy miał trzy,  
wychodziłem posiniaczony, bo jeździł na mnie i kopał mnie piętami. Linda, żona Steve’a, mówi, że mały jest teraz 
na etapie zabawy w Indian. To oznacza, że tym razem zostanę oskalpowany.

Lainie roześmiała się i popatrzyła na męża z zachwytem. Nie znała go od tej strony.
- Czy wiesz, że po raz pierwszy od tych kilku tygodni, gdy jesteś ze mną, słyszę twój śmiech? - Wpatrywał się w 

nią tak intensywnie, że na moment aż przestała oddychać z wrażenia.

Zmieszała się nieco i nie wiedziała, co na to odpowiedzieć, lecz Rad nie czekał na odpowiedź. Podniósł się, 

wyciągnął do niej rękę i pomógł jej wstać. Lainie nie cofnęła potem dłoni i stali tak, patrząc na siebie.

- Robi się już późno - zauważył. - Pewnie jesteś zmęczona, musisz odpocząć. Idź spać.
- Rad... - szepnęła z niewysłowioną tęsknotą.
Przysunęła się bliżej, lecz on puścił jej rękę i ze smutnym uśmiechem odmownie potrząsnął głową. Następnie 

pochylił się i pieszczotliwie musnął wargami pełne usta Lainie.

- Idź spać. Jeszcze tym razem...
Posłuchała go, a jej serce napełniło się radością. To znaczy, że innym razem... Och, Rad!

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Steve Hanson był mniej więcej tego samego wzrostu, co Rad, ale potężniej zbudowany. Proste włosy w kolo rze 

pszenicy opadały mu  na czoło, silnie kontrastując ze spaloną na brąz skórą. Linda, popielata blondynka  o fa-
lujących włosach, była znacznie niższa od męża.

Rad   przedstawił   ich   Lainie,   po   czym   cała   czwórka   usiadła   razem   w   salonie,   żeby   panie   miały   możliwość 

zapoznać się ze sobą, zanim zostaną same. Był to bardzo dobry pomysł, gdyż dzięki obecności swoich mężów były  
rozluźnione i już po kilkunastu minutach czuły się w swoim towarzystwie całkiem swobodnie. Dopiero wtedy Rad 
i Steve podnieśli się i oznajmili, że można się ich spodziewać po południu.

Dwie starsze córki państwa Hansonów poszły na narty, młodsza przebywała u przyjaciół rodziny i w domu został 

tylko czteroletni Sean, który rzeczywiście ani przez chwilę nie potrafił spokojnie usiedzieć na miejscu. Przez całe  
przedpołudnie   biegał   między   domem   a   ogrodem,   gdzie   lepił   bałwana.   Nieustannie   domagał   się,   żeby   mama 
wychodziła na zewnątrz i patrzyła, jak mu idzie.

Mały był śliczny. Miał jasne włoski i rozkosznie zaróżowione od mrozu policzki, jednak ta anielska uroda była 

zwodnicza. Łobuzerskie błyski w jego oczach ujawniały, że bynajmniej nie miało się do czynienia ze słodkim  
cherubinkiem.

Linda   zabawiała   Lainie   niezliczonymi   anegdotami   o   psotach   Seana,   spędziły   więc   miłe,   aczkolwiek   dość 

męczące przedpołudnie. Po lekkim posiłku matka namówiła synka na małą drzemkę, mogły więc z Lainie wreszcie 
spokojnie usiąść i napić się kawy. Panująca w domu cisza nastrajała do poważniejszej rozmowy.

- Opowiedz mi o sobie i o Radzie - zaproponowała pani domu.
Lainie poczuła się nieco zaambarasowana. Nie znała przecież tej kobiety, cóż więc miała jej powiedzieć? Raczyć  

ją wyssanymi z palca bajeczkami o szczęśliwym małżeństwie? Prawdy wyznać nie mogła, a kłamać nie chciała.

- Właściwie nie ma o czym mówić - wykręciła się.
- Jak długo się znacie? - dociekała Linda, bynajmniej nie zniechęcona.
- Od sześciu lat.
- Musiałaś więc znać jego żonę! - zawołała poruszona. - Byliśmy wtedy ze Steve’em w Luizjanie, nie spot-

kaliśmy jej nigdy.

Lainie   osłupiała.   Nagle   skojarzyła,   że   Rad   przedstawił   ją   wyłącznie   z   imienia,   nie   powiedział,   że   są   mał-

żeństwem.

- Owszem, znam ją - przyznała, unikając spojrzenia w szczere oczy Lindy.
- Mam wrażenie, że musiała być strasznie rozkapryszona. W dodatku Rad wybrał nie najlepszy czas na ożenek.
- To znaczy?
- Jego ojciec prowadził firmę razem ze wspólnikiem. Wtedy postanowił zostać wyłącznym właścicielem i właśnie  

finalizował transakcję wykupienia udziałów tamtego człowieka. Oznaczało to dla niego i dla jego syna masę roboty  

39

background image

w najbliższym czasie. Dlatego Rad tak nalegał na szybki ślub. - Linda w zamyśleniu pokiwała głową. - Trochę mi 
szkoda tej dziewczyny. Najpierw Rad spędzał z nią każdą wolną chwilę i robił wszystko, by zgodziła się wyjść za  
niego, a po ślubie natychmiast rzucił się w wir pracy, gdyż miał sporo do nadrobienia. Nic dziwnego, że jego żonie  
trudno było się z tym pogodzić.

- Tak,  z  całą  pewnością  nie  było  jej  łatwo  - zgodziła  się  wytrącona   z równowagi  Lainie.  Gdyby  przedtem 

wiedziała, czemu Rad przesiaduje w firmie całymi dniami...

- Kiedy się rozeszli, zmienił się bardzo. Stał się zgorzkniały i cyniczny. Ale widzę, że przy tobie jest inny, odżył 

wyraźnie. Do tej pory ożywiał się tylko przy dzieciach, uwielbia je. Szaleją za sobą z Seanem.

Linda  najwyraźniej   całkiem  dobrze  orientowała  się  w sytuacji.  Lainie  nie  potrafiła  więc  oprzeć  się  pokusie 

spytania o coś, co dręczyło ją od lat.

- A jego sekretarka?
- Sondra? - Roześmiała się Linda i zerknęła na swoją rozmówczynię. - Zazdrosna? Zapewniam cię, że nie masz 

najmniejszych  powodów. Gdyby była  dla niego kimś więcej niż sekretarką, z pewnością napomknąłby o tym 
Steve’owi, znają się jak łyse konie i opowiadają sobie prawie o wszystkim. A gdyby Steve wiedział, to i ja też. Co 
nie oznacza, że nie próbowała zarzucić na niego swojej sieci.

Lainie pomyślała właśnie, że gdyby Hansonowie nie mieszkali przed pięcioma laty w Luizjanie i że gdyby znała 

Linde wcześniej, to wszystko pewnie dałoby się naprawić. Ba, właściwie nie trzeba by było niczego naprawiać...

- Myślisz... - zaczęła zdławionym głosem. - Myślisz, że Rad kochał swoją żonę?
- Nigdy nie chciał o tym mówić, wyraźnie sprawiało mu to ból. Ale nie wyobrażam sobie, by poszedł do ołtarza z 

kobietą, która niewiele by dla niego znaczyła. Bardzo sobie cenił swoją niezależność. Ale na twoim miejscu nie  
przejmowałabym się tym. - Uśmiechnęła się, by dodać Lainie otuchy. - Ona ci nie zagraża. Było, minęło. Rad nie  
popełniłby dwa razy tego samego błędu i z pewnością nie zechce mieć nigdy więcej nic wspólnego z tą kobietą.

Ale zechciał! Lainie coraz mniej z tego wszystkiego rozumiała. Natrętnie nasuwało się przypuszczenie, że zszedł  

się z nią ponownie wyłącznie dla zemsty, gdyż to tłumaczyłoby wszystko. Czując mętlik w głowie, spro wadziła 
rozmowę na inny temat.

Sean obudził się dopiero koło trzeciej, wypił szklankę mleka, zjadł kilka herbatników i już chciał biec, by do-

kończyć lepienie swego bałwana. Ponieważ Linda przygotowywała obiad, Lainie zaproponowała, że to ona ubierze 
małego.

Sean, jak to dziecko, nie bawił się w podchody, tylko stawiał sprawę wprost.
- Ile masz dzieci? - spytał, gdy owijała mu szyję szalikiem.
- Ani jednego - odparła z uśmiechem. - Ale mam nadzieję, że któregoś dnia będę miała.
- Ile chcesz mieć? - niestrudzenie dopytywał się malec.
- Myślę, że trójkę.
- Sami chłopcy - zażądał stanowczo Sean.
- A co sądzisz o dwóch chłopcach i jednej dziewczynce? - zaproponowała.
Za plecami usłyszała stłumiony chichot Lindy.
-   Dobra,   może   być   -   zgodził   się   z   lekkim   ociąganiem,   po   czym   spojrzał   gdzieś   za   nią,   a   jego   twarzyczka 

rozpromieniła się. - Wujek Rad! - wykrzyknął i wyrwał się z rąk Lainie.

Zaskoczona,   odwróciła   się   błyskawicznie.   Rad  stał   w   drzwiach  i   przypatrywał   jej   się   wzrokiem,   w   którym  

widniało coś więcej niż tylko rozbawienie. Pod jego spojrzeniem zarumieniła się po same uszy. Na szczęście Sean  
domagał   się,   żeby   wujek   się   nim   zajął,   skorzystała   więc   z   okazji   i   umknęła   do   kuchni,   gdzie   natychmiast  
zaofiarowała się z pomocą przy robieniu obiadu. Linda wręczyła jej nóż i torbę marchwi. Lainie zawzięcie stru gała 
warzywa, gdy nagle poczuła na ramionach dłonie Rada.

- Tęskniłaś za mną? - usłyszała przy uchu jego szept.
W tym momencie do kuchni wpadł Sean z wiadomością, że jest telefon do wujka Rada, i to zamiejscowy, i że 

wujek natychmiast musi z nim iść, bo ktoś na wujka czeka i bardzo pilnie chce z wujkiem rozmawiać.

Westchnął z żalem, uścisnął Lainie i poszedł do salonu. Zanim wrócił, zdążyły z Linda ułożyć dania na pół-

miskach i były gotowe do podania obiadu. Gdy Rad ponownie pojawił się w kuchni, odwróciła się do niego z 
niepewnym uśmiechem, lecz mars na jego twarzy nie wróżył niczego dobrego.

- Przykro mi, ale musimy przełożyć ten obiad na kiedy indziej. Natychmiast wracamy do Denver.
- Co się stało? - spytała Linda, uprzedzając tym samym pytanie Lainie.
Rad popatrzył na żonę.
- Dzwonili ze szpitala, stan zdrowia twojej matki nagle się pogorszył. Mamy przyjechać jak najszybciej.
Lainie zbladła jak ściana, lecz Rad już był przy niej i opiekuńczo otoczył ją ramieniem. Jak w transie skinę ła 

głową, przyjmując wyrazy współczucia od Hansonów, ale nie była w stanie odpowiedzieć. Zresztą, nawet nie miała 
czasu.   Rad   chwycił   ich   ubrania   i   bez   chwili   zwłoki   zaprowadził   ją   do   samochodu.   Wrócili   do   apartamentu, 
spakowali się w mgnieniu oka i wyruszyli w drogę.

Podróż do Denver była  dla niej koszmarem.  Starała się być  dzielna i nie wpadać w histerię, ale gdyby nie  

40

background image

uspokajające spojrzenia Rada, mogłaby nie wytrwać w swoim postanowieniu. Och, jak to cudownie, że miała go 
teraz przy sobie. I jak dobrze, że pomyślał o tym, by zostawić w szpitalu wszystkie numery telefonów, pod którymi 
mieli się znajdować podczas wyjazdu. Gdy wyskoczyła z samochodu, ze zdumieniem spostrzegła biegnącą ku niej 
znajomą postać.

- Po otrzymaniu  wiadomości zadzwoniłem do Ann - wyjaśnił  cicho Rad. - Pomyślałem,  że w takiej chwili 

będziesz potrzebowała jej obecności.

Tak więc to Ann towarzyszyła jej, gdy weszła do pokoju matki. Rad tymczasem poszukał lekarza. Lainie stanęła 

przy   łóżku   i   popatrzyła   na   leżącą   na   nim   drobną   sylwetkę.   Kiedyś   byłaby   przekonana,   że   matka   celowo 
wmawiałaby sobie i otoczeniu jak najgorszy stan zdrowia, byleby tylko ściągnąć córkę do siebie. Jednak przez 
ostatni miesiąc zbliżyły się do siebie jak nigdy przedtem.  Ich zażyłość  i wzajemne  zrozumienie stało się tak 
wielkie, że Lainie nie miała najmniejszych wątpliwości, że mama nie zrobiłaby jej czegoś takiego.

- Kiedy na ciebie czekałam, pielęgniarka powiedziała mi, że chyba są oznaki poprawy - szepnęła Ann.
Lainie skinęła głową. Och, oby to była prawda!
- Jak długo jest nieprzytomna? - spytała równie cicho.
- Ona właściwie nie jest nieprzytomna - wyjaśniła przyjaciółka. - To bardziej przypomina letarg.
Jakby na potwierdzenie tych słów, pani Simmons powoli uniosła powieki. Lainie natychmiast  przysiadła na 

brzegu  łóżka   i   ujęła   wychudzoną   dłoń  matki.   Chora   powiodła   dookoła   błędnym   spojrzeniem,   które   w   końcu 
spoczęło na jej twarzy.

- Lainie?
- Tak, mamo, jestem przy tobie. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.
- Przecież powiedziałam im, żeby cię nie wzywali - mówiła z trudem chora. - Chciałam, żebyś spędziła ten czas z  

Radem.

- Ćśś, nic nie mów. Odpoczywaj i wracaj szybko do zdrowia.
- Dobrze. - Pani Simmons posłusznie zamknęła oczy,  ale po chwili otworzyła  je ponownie. - Ponieważ nie  

zamierzam jeszcze umierać, nie życzę sobie, żebyś się o mnie martwiła.

- Nie będę.
Na ustach chorej pojawił się cień uśmiechu. Zamknęła oczy i zapadła w sen. Lainie poczuła na ramieniu dotyk  

dłoni. Odwróciła się do Ann.

- Właściwie to mama mnie pocieszała, a nie ja ją - szepnęła w zamyśleniu.
- Skoro jest już lepiej, to chodźmy może do świetlicy? Myślę, że filiżanka kawy dobrze by ci zrobiła. Poproszę 

pielęgniarki, na pewno nie odmówią. Zresztą, lada moment wróci Rad i powie nam, co mówił lekarz.

Skinęła głową i pozwoliła przyjaciółce wyprowadzić się z pokoju. Gdy znalazły się na korytarzu, wpadły na Lee  

Waltersa.

- W końcu jednak zadzwoniłem do ciebie, ale gospodyni poinformowała mnie, że szukali cię ze szpitala i że 

twoja matka źle się czuje. - Patrzył na nią ze współczuciem. - Przyjechałem ci powiedzieć, że gdybyś czegoś 
potrzebowała, to jestem do twojej dyspozycji.

- To bardzo miło z twojej strony - powiedziała szczerze Lainie, ale nagle zrozumiała, że wolałaby, żeby Lee nie 

przyjeżdżał. - Na szczęście mama czuje się już lepiej.

- Cieszę się.
Zamierzał dodać coś jeszcze, lecz przerwała mu:
- Wybacz, ale czeka na nas mój mąż, ma nam przekazać opinię lekarza.
Lee wyraźnie zesztywniał, po czym bez słowa odsunął się na bok, by je przepuścić. Ann posłała przyjaciółce 

zdziwione spojrzenie. Lainie zdała sobie sprawę z tego, że zachowała się niezbyt uprzejmie, ale naprawdę spieszno 
jej było zobaczyć Rada. Nie tylko ze względu na to, co powiedział mu lekarz.

Już z daleka zauważyła jego sylwetkę. Stał w drzwiach dyżurki pielęgniarek i rozmawiał z kimś. Odwrócił głowę 

na odgłos zbliżających się kroków, a rysy jego twarzy stwardniały. Lainie szukała w jego oczach poprzedniego 
ciepła i wsparcia, ale na próżno. Nawet nie kryła zawodu. Znowu miała wrażenie, jakby odgrodził się od niej  
niewidzialną ścianą, której nie potrafiła sforsować.

Bezosobowym tonem poinformował ją, iż rzeczywiście matka powinna z tego wyjść i że lekarze są dobrej myśli. 

Następnie oznajmił, że musi zadzwonić w parę miejsc. Lainie prosząco położyła dłoń na jego ramieniu i chciała  
zaproponować, by został z nią choć przez chwilę, lecz słowa zamarły jej na ustach. Rad popatrzył na dotykającą go 
rękę z taką odrazą, że Lainie natychmiast cofnęła się i sama poszła do świetlicy, gdzie już czekała na nią Ann.

Przez jakiś czas siedziały w milczeniu nad filiżankami z kawą, gdyż przyjaciółka taktownie powstrzymywała się 

od pytań. Gdy jednak Lainie trwała w bezruchu i wpatrywała się przed siebie niewidzącym wzrokiem, Ann w  
końcu zdecydowała się. Wyjęła z jej dłoni pustą już filiżankę i usiadła obok.

- Co się dzieje?
Lainie pokręciła głową, gdyż nie zamierzała udzielać odpowiedzi na to pytanie. Jednak Ann była nieustępliwa.
- Przecież wiesz, że i tak w końcu wszystko z ciebie wyciągnę. Nie lepiej więc, żebyś powiedziała mi od razu?
- Widziałaś, jak on na mnie spojrzał? - spytała drżącym głosem, a do jej oczu napłynęły łzy. - Choćbym nie wiem 

41

background image

jak się starała, to nic z tego nie będzie.

- Że też musiałaś go spotkać na tym koncercie...
- Przeznaczenie. - Lainie bezradnie wpatrywała się w swoje kurczowo zaciśnięte dłonie. - Miłość przycho dzi, 

kiedy chce i do kogo chce.

W niebieskich oczach Ann widniało współczucie i zrozumienie.
- Czy on wie, że go kochasz? Powiedziałaś mu?
- Nie. Wtedy byłoby jeszcze gorzej.
Nagle od strony drzwi dobiegł ją jakiś cichy odgłos, odruchowo więc uniosła głowę i spojrzała wprost w twarz 

Rada. Wpatrywał się w nią z taką pogardą, że aż zmartwiała. Teraz już wiedział. Słyszał ich rozmowę i stąd jego  
reakcja. Skuliła  się wewnętrznie  w oczekiwaniu na  drwiny.  Przecież stało się  zupełnie  jasne,  że  przez  swoje 
uczucie jest wobec niego zupełnie bezbronna i że on może  zrobić z nią, co zechce. A Rad z pewnością nie 
omieszka tego wykorzystać, przecież pragnął się na niej zemścić.

-   Muszę   z   tobą   zamienić   parę   słów   -   rzucił   tak   nieprzyjemnym   tonem,   że   Lainie   poczuła,   jak   ogarnia   ją 

przenikliwy ziąb.

Ann podniosła się i wyszła bez słowa. Rad nadal stał w drzwiach i nie odrywał ponurego spojrzenia od twa rzy 

żony. Na co czekał? Napawał się poczuciem triumfu i dlatego odwlekał moment ostatecznego upokorzenia jej? Czy 
naprawdę musiał ją aż tak dręczyć? Lainie myślała, że już dłużej tego nie wytrzyma. On jednak wreszcie przestał  
się w nią wpatrywać i sięgnął do kieszeni po papierosy.

Jego ruchy znamionowały tłumiony gniew, co ją zaskoczyło. W dodatku wyglądało na to, że jest wściekły na 

samego siebie. Nic z tego nie rozumiała. Gdy w końcu wszedł do środka, zauważyła malującą się na jego twarzy 
rozterkę. Dziwne. Rad, którego znała, zawsze wiedział, czego chce i nigdy się nie wahał.

- Naszą umowę uważam za spełnioną - warknął nagle. - Oczywiście nadal będę pokrywał koszty pobytu twojej 

matki w szpitalu, dopóki... Dopóki będzie to konieczne. Ale ty nie musisz już dłużej ze mną zostawać. Jesteś 
wolna.

- Wolna? - powtórzyła ze smutkiem. Wiedziała, że to niemożliwe. Kochała go, a miłości nie można rozkazać, by 

odeszła.

- Tak. Zgadzam się na rozwód. - Skrzywił się na widok jej zdumienia. - Przecież czekałaś na to całe pięć lat,  

prawda?   -  spytał  sarkastycznie.  -  No,   to  wreszcie  dopięłaś swego.  Byłbym  ci  wdzięczny,   gdybyś   wróciła  do 
nazwiska Simmons. Nie życzę sobie, by po świecie kręciła się jakaś była pani MacLeod.

Poczuła przeszywający ból. Zamknęła oczy. Nawet to... Nawet nie chciał pamiętać tych kilku pięknych chwil,  

które przeżyli razem. Nie sądziła, że nienawidził jej aż do tego stopnia. Zaczęło ją dławić w gardle.

- Każę odesłać ci twoje rzeczy - dodał, kiedy Lainie nie odzywała się. Jego głos stracił nieco na ostrości.
- Wolałabym sama się tym zająć.
Nie wiedziała, jakim cudem udało jej się cokolwiek powiedzieć przez boleśnie ściśnięte gardło. Rad popatrzył na 

nią pytająco. Domyślała się, że wykpiłby ją, gdyby podała mu prawdziwy powód. Otóż nie zamierza ła zabierać 
tych ubrań, które kupiła w ciągu ostatniego miesiąca za jego pieniądze. Po prostu nie mogła ich wziąć. Ale on by  
tego nie zrozumiał. Dlatego zdecydowała się na pierwsze kłamstwo, jakie jej przyszło do głowy.

- Nie wiem, gdzie się zatrzymam.
Przypatrywał   jej   się   w   milczeniu   przez   dłuższą   chwilę.   Wreszcie   odwrócił   się   i   pełnym   znużenia   gestem 

przejechał ręką po włosach.

- Mój adwokat skontaktuje się z tobą.
Te straszne słowa zabrzmiały jak ostateczny wyrok. Rad wstał i skierował się ku drzwiom. Lainie wiedziała, że to 

koniec, że już więcej go nie zobaczy. Nagle poczuła w ustach smak krwi. Nie miała pojęcia, że aż tak mocno  
zagryzała wargi, żeby się nie rozpłakać. Och, nie, nie, jeszcze choć tylko chwilę! Nie wiedząc, co robi, zawołała go 
z rozpaczą. Odwrócił się powoli. Lainie przemogła ogarniającą ją niemoc i podniosła się.

- Chciałam ci podziękować - powiedziała słabym głosem.
- Za co? Za rozwód? - zadrwił i omiótł ją pogardliwym spojrzeniem. - Nie musisz dziękować, cała przyjemność 

po mojej stronie. Nareszcie znikniesz z mojego życia!

Zachwiała się, jakby wymierzył jej cios.
- Nie, nie za to. - Nadludzkim wysiłkiem opanowała się jakoś i znalazła siłę, by mówić dalej. - Za to, że mnie tu  

dziś przywiozłeś. Za twoją pomoc.

Zaciągnął się głęboko. Lainie zauważyła, że choć starał się nie dać tego po sobie poznać, jej słowa coś w nim 

poruszyły.

- Żałuję, że powiedziałem kiedyś, że pozwolę ci odejść, kiedy ona umrze. Przepraszam. - W jego patrzących 

zimno oczach pojawiło się coś na kształt współczucia. - Naprawdę cieszę się, że jej się polepszyło.

Skinęła głową.
- Wiem. Nie użyłbyś mojej matki jako narzędzia swojej zemsty.
Na jego ustach pojawił się pełen goryczy uśmiech.
- Czymże jest ludzka zemsta w porównaniu z cierpieniami, jakie potrafi zadać los?

42

background image

Pochyliła  głowę, by ukryć  łzy.  Tak, miał  rację. Los skazał ją na nie odwzajemnioną  miłość. Jakież udręki, 

wymyślone przez człowieka, mogły się temu równać?

Gdy ponownie podniosła wzrok, Rada już nie było.

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Dopiero po dwóch dniach Lainie znalazła w sobie dość siły, by udać się do apartamentu po swoje rzeczy. Przez 

ten czas niczego jej nie brakowało, gdyż Rad zostawił jej walizkę, którą miała w Vail. Na szczęście nie istniała  
więc konieczność natychmiastowego powrotu do jego mieszkania.

Spędziła ten czas u Ann i Adama, gdyż przyjaciółka usilnie nalegała i nie chciała przyjąć do wiadomości od -

mowy. Lainie była tak przygnębiona, że nie opierała się zbyt długo i z prawdziwą wdzięcznością przyjęła propo-
zycję.

Czyli jednak rozwód. Nie mogła w to uwierzyć. Nie potrafiła sobie z tym poradzić. Kiedy rozstawali się przed  

pięcioma laty, nie miała pojęcia, jak bardzo go kocha. Zresztą, wtedy Rad stanowczo wykluczył możliwość wzięcia 
rozwodu. Za to teraz już nie mógł się doczekać chwili, gdy wreszcie się od niej uwolni raz na zawsze... Jego  
zemsta dokonała się. Rozkochał ją w sobie i teraz mógł już ją porzucić.

Drżącą dłonią włożyła klucz do zamka. Wtedy w szpitalu była zbyt odrętwiała, żeby o tym pomyśleć i oddać 

klucze. Jak to dobrze, że tego nie zrobiła. Mogła teraz przyjść do apartamentu w dowolnym momencie. Godzinę 
wcześniej zadzwoniła, by upewnić się, że Rada nie ma w domu. Poinformowała też panią Dudley, że przyjedzie  
zabrać swoje rzeczy. Gospodyni z wyraźną niechęcią spytała, czy ma jej w czymś pomóc, lecz Lainie odmówiła. 
Teraz jednak ogarnęła ją dziwna słabość i wcale nie była pewna, czy poradzi sobie sama.

Weszła do salonu, spojrzała na wystygły kominek, w którym leżał jedynie popiół i przypomniała sobie swoją 

pierwszą wizytę.  Nagle poczuła, że nienawidzi tego miejsca. To tutaj uświadomiła  sobie z całą ostrością, jak  
bardzo kocha męża. Męża... Już niedługo.

Zacisnęła zęby, żeby się nie rozszlochać i spojrzała na trzymaną w dłoni kopertę. Pomyślała, że musi działać  

szybko, zanim się rozmyśli. Wsunęła do niej klucz. Zadźwięczał, gdy uderzył o obrączkę, która znajdowała się w 
środku. Była tam jeszcze krótka notatka. Lainie pisała ją wciąż od nowa, gdyż za każdym razem wyda wało jej się, 
że przelała w nią zbyt  wiele emocji. Po wielu próbach wreszcie udało jej się ułożyć  dwa zdania, wyprane  z 
wszelkich uczuć.

Oddają klucz i obrączką. Więcej już nie będą ich potrzebować.

Lainie

Gdyby   wiedział,   ile   zawarła   w   tym   niewypowiedzianego   bólu   i   miłości...   Dobrze,   że   nie   będzie   wiedział. 

Pobudziłoby go to tylko do śmiechu. Zdecydowanie zakleiła kopertę i postawiła ją na gzymsie kominka. Przez 
chwilę patrzyła na wypisane na niej imię Rada, po czym otarła łzy i uciekła do sypialni. Im szybciej się z tym  
upora, tym prędzej wyjdzie.

Nie miała pojęcia, ile czasu zajęło jej spakowanie się. Nie patrzyła na zegar, za to dość często jej wzrok wędrował 

w stronę łóżka, gdzie spędziła w ramionach Rada dwie niezapomniane noce. Wreszcie skończyła pakowa nie i 
wbrew samej sobie stała przez długi czas w milczeniu, po raz ostatni patrząc na pokój. Czy Rad będzie mógł tu 
wejść i nie przypomnieć sobie o niej? Tu przecież spała, w tej szafie wisiały jej rzeczy, na komódce leżały należące 
do niej drobiazgi...

Te myśli sprawiały jej nieznośny ból, z ponurą determinacją chwyciła więc dwie walizki i wyszła do salonu. 

Puszyste dywany tłumiły jej kroki.

Nagle przystanęła. Odwrócony tyłem Rad siedział na sofie, konwulsyjnie zaciskając palce na kartce papieru, 

która zawierała oschłą notatkę od Lainie. Zgarbiony,  wpatrywał  się przez chwilę w trzymaną  w drugiej dłoni 
obrączkę, po czym zerwał się na równe nogi i z niewypowiedzianą furią cisnął ją precz od siebie. W tym momencie 
spostrzegł, że nie jest sam.

Lainie z absolutnym niedowierzaniem patrzyła na jego wykrzywioną bólem twarz, po której... po której spływały 

łzy! Walizki wymknęły się z jej zmartwiałych palców i ciężko upadły na podłogę.

- Co tu, do cholery,  robisz?! - krzyknął  z wściekłością, ale zdał sobie sprawę, że nie uda mu  się gniewem 

zamaskować rozpaczy. Bezsilnie opadł z powrotem na kanapę i odwrócił wzrok. - Zresztą, teraz to już nie ma  
znaczenia.

W jego głosie zabrzmiało takie rozgoryczenie i żal, że Lainie poczuła, iż serce jej się kraje.
- Wydało się, trudno. Ale może zasłużyłaś sobie na tę satysfakcję, bo przecież nieźle się odegrałem za to, co mi  

zrobiłaś - zaśmiał się z pogardą, lecz śmiał się z samego siebie. - I pomyśleć, że przez tych pięć lat całkiem nieźle 
mi szło udawanie, że cię nie kocham! Byłem gotów zrobić wszystko, byleby tylko ukryć swoje uczucia do ciebie i 
nie dostarczyć ci broni do dalszego dręczenia mnie.

Lainie, wciąż niezdolna do wyduszenia z siebie choćby słowa, wpatrywała się w niego z osłupieniem. Jak to? 

Przecież to na odwrót!

43

background image

Rad podniósł na nią błagalny wzrok.
-   Wiem,   że   to   bez   sensu,   ale   szaleję   za   tobą.   Nie   potrafiłem   się   ciebie   wyrzec...   Wybacz   mi,   że   cię 

zaszantażowałem i zmusiłem, żebyś znów była moją żoną. Nie widziałem innego wyjścia... - Jego głos przeszedł w  
chrapliwy szept.

- Rad! - zawołała zmienionym głosem.
Zrozumiał to opacznie i w jednej chwili przeszedł do ataku.
- Tylko się nade mną nie lituj! - zażądał gniewnie i podniósł się gwałtownie. - Nie życzę sobie tego, jasne?
- Och, nie, to nie to. - Podbiegła szybko do niego, lecz odwrócił się do niej plecami. Lekko dotknęła jego  

ramienia.

- Zostaw mnie! - żachnął się. - Idź do swojego Waltersa. Pewnie już się nie może doczekać ciebie i tych dwóch 

chłopców i dziewczynki!

- Kochany - szepnęła i poczuła, jak Rad zesztywniał na dźwięk tego słowa. - Lee wcale na mnie nie czeka. A już  

z pewnością nie na moje dzieci. Tylko ty możesz być ich ojcem... Tylko ty...

Odwrócił się nagle i zatopił wzrok w orzechowych oczach Lainie. Wyczytał w nich coś takiego, że kurczowo 

chwycił ją za ramiona. Na jego twarzy rozpacz walczyła z niepewnością, niedowierzaniem i budzącą się nadzieją.

- Kocham cię. Rad. Zawsze cię kochałam.
Nadal wpatrywał się w nią z bolesnym napięciem. Stopniowo jego spojrzenie łagodniało, a na ustach pojawił się 

uśmiech.

- Czy to prawda? - wyszeptał z bezbrzeżną ulgą. - Ty naprawdę mnie kochasz? - Odrzucił głowę do tyłu i roze -

śmiał się z całego serca. - Kiedy przypadkiem podsłuchałem cię w szpitalu, byłem przekonany, że mówiłaś o Lee! 
Przecież dopiero co widziałem was razem na korytarzu, zaś Ann wspomniała o tym waszym spotkaniu podczas 
koncertu.

Porwał ją w objęcia i przytulił do siebie tak mocno, że niemal nie mogła oddychać. Ale jakoś wcale jej to nie  

przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, pragnęła tego.

Nagle zadrżał i Lainie odgadła, że musieli w tej chwili pomyśleć o tym samym.
- Ależ byliśmy niemądrzy, najmilsza - wyszeptał. - Mało brakowało, a oboje zmarnowalibyśmy sobie życie.
- Na szczęście nie udało nam się. - Uniosła dłonie do jego twarzy i ze wzruszeniem dotknęła wilgotnych śladów  

na jego policzkach. - I mamy przed sobą całą resztę życia...

Rad pocałował ją delikatnie, z ogromną czułością. I choć oczy Lainie pozostawały zamknięte, miała nieodparte 

wrażenie, że burzowe chmury rozpierzchły się, a niebo i ziemię spiął kolorowy łuk tęczy.

44


Document Outline