background image

12096

       

       
    ROBIN COOK
       
  
  
  Śmiertelny 
  strach
       
       
       
       
       PrzełoŜyła
       BEATA PALUCHOWSKA
       
       
       
       
       MIZAR / AMBER
       
Tytuł oryginału 
       MORTAL FEAR
       
       Autor ilustracji 
       CARRUTHERS
       
       Opracowanie graficzne 
       Studio Graficzne „Fototype”
       
       Konsultacja medyczna 
       dr ANDRZEJ BROMEK
       
       Redaktor 
       ANNA TŁUCHOWSKA
       
       Redaktor techniczny 
       ANNA WARDZAŁA
       
       
       
       Copyright © 1988 by Robin Cook 
       All rights reserved.
       For the Polish edition 
       Copyright © 1993 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
       Published in cooperation with Wydawnictwo Mizar Sp. z o.o.
       ISBN 83-7082-249-5
       Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
       Warszawa 1993. Wydanie 1
       Skład: „Fototype” w Milanówku
       Druk: Łódzka Drukarnia Dziełowa
       

Strona 1

background image

12096

       
       
       
       
       
       
       
       
       
       
       
       
       
       
       
       
       
       
       
       
       
       
       
       
       
       Mojemu starszemu bratu, Lee 
       i mojej młodszej siostrze, Laurie. 
       Nigdy nie znalazłem się pomiędzy dwojgiem 
       milszych ludzi.
       

       
       
       
       
       
       PODZIĘKOWANIA
       
       KsiąŜka ta nie mogłaby zostać napisana bez pomocy i zachęty ze strony wszystkich moich przyjaciół, 
którzy wspierali mnie w pewnym trudnym okresie.
       Wszyscy wiecie, kim jesteście, i wszystkim wam serdecznie dziękuję.
       
PROLOG
       
       
       
       11 PAŹDZIERNIKA, ŚRODA, PO POŁUDNIU
       
       Nagle pojawienie się obcego białka było molekularnym odpowiednikiem Czarnej Śmierci. Oznaczało 
wyrok bez szans na ułaskawienie, ale Cedric Harring nie miał pojęcia o dramacie, który miał się właśnie 
rozegrać w jego wnętrzu.
       Za to poszczególne komórki ciała Cedrica Harringa dokładnie znały swoją fatalną przyszłość. Tajemnicze 
cząsteczki nowego białka, przenikające przez błony komórkowe do ich wnętrza, były zbyt liczne wobec 
niewspółmiernie małej ilości enzymów, zdolnych walczyć z przybyszami. W przysadce mózgowej Cedrica 

Strona 2

background image

12096

nowe śmiercionośne molekuły wiązały się z represorami, skutecznie dotąd blokującymi geny odpowiedzialne 
za produkcję hormonu śmierci. Od momentu odsłonięcia fatalnych genów wynik był przesądzony. Gruczoł 
zaczął wytwarzać hormon śmierci w niespotykanych wcześniej ilościach. Obieg krwi dostarczał substancję do 
kaŜdego zakątka ciała Cedrica. śadna komórka nie miała przed nią obrony. Koniec był tylko kwestią czasu. W 
ciele Cedrica Harringa rozpoczął się proces rozkładu.
       
ROZDZIAŁ PIERWSZY
       
       
       Ból, jak uderzenie rozpalonego do białości noŜa narodził się gdzieś w klatce piersiowej i szybko 
promieniował do góry w oślepiającym paroksyzmie, który paraliŜował Ŝuchwę i lewe ramię. W tej samej 
chwili Cedric poczuł obezwładniający strach przed śmiercią. Nigdy wcześniej nie doświadczył niczego 
podobnego.
       Odruchowo uchwycił mocniej kierownicę i - łapiąc z wysiłkiem oddech - utrzymał jakoś kontrolę nad 
roztańczonym pojazdem. Zjechał właśnie z Berkeley Street, w centrum Bostonu, na Storrow Drive i pomknął 
na zachód, włączając się w szaleńczy bostoński ruch. Obraz drogi ściemniał, a potem odpłynął, jakby w głąb 
długiego tunelu.
       Wysiłkiem woli Cedric oparł się ciemności, która usiłowała go pochłonąć. Stopniowo obraz rozjaśnił się. 
Nadal Ŝył. Nie zjechał na pobocze. Instynkt powiedział mu, Ŝe jedyną szansą jest jak najszybciej dostać się do 
szpitala. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności klinika Good Health Plan1 była niedaleko. Trzymaj się, nakazał 
sam sobie.
       Razem z bólem pojawił się obfity pot, najpierw na czole, a potem na całym ciele. Pot piekł oczy, ale 
Harring nie ośmielił się rozluźnić kurczowego uchwytu na kierownicy, Ŝeby otrzeć ściekające strugi. Właśnie 
zjechał z autostrady do Fenway, parkowej dzielnicy Bostonu, kiedy ból powrócił, ściskając piersi stalową 
obręczą. Samochody przed nim zwolniły na światłach. Nie mógł się zatrzymać. Nie było na to czasu. Pochylił 
się do przodu, nacisnął klakson i przemknął przez skrzyŜowanie, o centymetry mijając stojące samochody. 
Widział twarze zaskoczonych i rozwścieczonych kierowców. Jechał teraz Park Drive, mając Back Bay Fens i 
zaniedbane ogrody po lewej stronie. Ból był stały, silny i obezwładniający. Cedric z trudem oddychał.
       Szpital znajdował się przed nim, po prawej stronie, w miejscu dawnego budynku Searsa. Tylko kawałek 
drogi. Proszę... Wielka biała tablica z czerwoną strzałką i czerwonymi literami OSTRY DYśUR zamajaczyła 
przed nim.
       Cedricowi udało się wjechać prosto na podjazd przed izbą przyjęć, zahamował zbyt późno i uderzył w 
betonowy filar. Upadł na kierownicę, przyciskając klakson i walcząc o kaŜdy haust powietrza.
       Pierwszą osobą, która dopadła do samochodu, był straŜnik. Szarpnięciem otworzył drzwi i ujrzawszy 
przeraŜającą bladość Cedrica, zawołał o pomoc.
       - Ból w piersiach - z trudem wykrztusił Cedric.
       Pojawiła się przełoŜona pielęgniarek, Hilary Barton, i zawołała o wózek do przewoŜenia chorych. W 
czasie, kiedy pielęgniarki i straŜnik wydobywali Cedrica z wozu, nadszedł jeden z lekarzy i pomógł przenieść 
pacjenta na nosze. Nazywał się Emil Frank i był staŜystą dopiero od czterech miesięcy. Kilka lat wcześniej 
nazwano by go rezydentem. On takŜe dostrzegł kremową bladość skóry Cedrica i obfity pot.
       - Diaphoresis - rzucił autorytatywnie. - Prawdopodobnie zawał serca.
       Hilary wzniosła oczy ku niebu. Jasne, Ŝe to zawał. Czym prędzej wyekspediowała pacjenta do budynku, 
ignorując doktora Franka, który włoŜył do uszu końcówki stetoskopu i starał się osłuchać serce Cedrica.
       Natychmiast, gdy dotarli do pokoju zabiegowego, Hilary zaordynowała tlen, kroplówki i ciągłą kontrolę 
pracy serca, osobiście zakładając trzy główne elektrody do EKG. Kiedy tylko Emil podłączył kroplówkę, 
zasugerowała mu natychmiastowe podanie doŜylnie czterech miligramów morfiny.
       Gdy ból zelŜał odrobinę, umysł Cedrica rozjaśnił się. ChociaŜ nikt mu tego nie powiedział, zdawał sobie 
sprawę, Ŝe ma atak serca. Wiedział takŜe, Ŝe jest bardzo bliski śmierci. Nawet teraz - patrząc na maskę 
tlenową, kroplówki i elektrokardiograf, wypluwający papier na podłogę - czuł się tak wystawiony na 
niebezpieczeństwo, jak jeszcze nigdy w Ŝyciu.
       - Zamierzamy przenieść pana do oddziału intensywnej opieki kardiologicznej - powiedziała Hilary. - 
Wszystko będzie dobrze. - Poklepała rękę Cedrica. Starał się odpowiedzieć uśmiechem. - Zawiadomiliśmy 
pańską Ŝonę. Jest juŜ w drodze.
       Dla Cedrica oddział intensywnej opieki kardiologicznej był podobny do izby przyjęć ostrego dyŜuru - i 

Strona 3

background image

12096

równie przeraŜający. Zapełniała go obca dla niewtajemniczonych, ultranowoczesna elektronika. Słyszał bicie 
swojego serca, powtarzane jak echo przez mechaniczny sygnalizator, a kiedy odwrócił głowę, mógł widzieć 
fosforyzujący punkcik znaczący swój ślad na okrągłym ekranie.
       ChociaŜ maszyny wyglądały groźnie, świadomość obecności wszystkich tych urządzeń w pewien sposób 
uspokajała go. Jeszcze większą otuchą napełniał go fakt, Ŝe wkrótce przyjedzie jego własny lekarz.
       Harring był pacjentem doktora Jasona Howarda od pięciu lat. Zaczął do niego chodzić, kiedy jego 
pracodawcy z Boston National Bank zarządzili coroczne kontrolne badania pracowników zatrudnionych na 
wyŜszych stanowiskach kierowniczych. Gdy przed kilku laty doktor Howard niespodziewanie zrezygnował 
ze swojej prywatnej praktyki i dołączył do zespołu Good Health Plan (GHP), Cedric posłusznie podąŜył za 
nim. Przeniesienie się wymagało zmiany jego systemu ubezpieczenia zdrowotnego z Blue Cross na wariant 
płatny z góry, ale przyciągał go tutaj doktor Howard, a nie GHP, i Cedric zaznaczył to wyraźnie swojemu 
lekarzowi.
       - Jak się pan czuje? - zapytał Jason, ściskając rękę Cedrica, ale większą uwagę poświęcając ekranowi EKG.
       - Nie...najlepiej - chrapliwie odparł Cedric. Musiał kilka razy odetchnąć, zanim udało mu się 
wypowiedzieć te dwa słowa.
       - Chciałbym, Ŝeby się pan odpręŜył.
       Cedric zamknął oczy. OdpręŜyć się! Co za Ŝart!
       - Bardzo boli?
       Cedric przytaknął ruchem głowy. Łzy płynęły mu po policzkach.
       - Następna dawka morfiny - polecił Jason.
       W ciągu kilku minut po podaniu lekarstwa ból stał się łatwiejszy do zniesienia. Doktor Howard rozmawiał
ze staŜystą, upewniając się, Ŝe pobrano wszystkie konieczne próbki krwi i prosząc o pewien rodzaj cewnika. 
Cedric obserwował go, uspokojony samym widokiem przystojnej twarzy Howarda o jastrzębim profilu i 
roztaczaną przez niego aurą pewności i autorytetu. Najlepsze zaś było to, Ŝe odczuwał troskę Howarda. Ten 
lekarz przejmował się swoim pacjentem.
       - Musimy dokonać małego zabiegu - mówił Howard. – Chcemy wprowadzić cewnik Swana-Ganza, 
Ŝebyśmy mogli zobaczyć, co dzieje się w środku. Zastosujemy miejscowe znieczulenie, wiec to nie będzie 
bolało, dobrze?
       Cedric skinął głową. Z jego strony doktor Howard miał carte blanche na robienie wszystkiego, co uznał za 
konieczne. Cedric doceniał jego postawę. Nigdy nie rozmawiał ze swoimi pacjentami z góry - nawet kiedy trzy
tygodnie temu Cedric przechodził badania i Howard robił mu wykład o jego wysokocholesterolowej diecie, 
dwóch paczkach papierosów dziennie i braku ćwiczeń fizycznych. Gdybym tylko słuchał, pomyślał. Ale 
pomimo złowieszczych proroctw na temat stylu Ŝycia Harringa, lekarz przyznał, Ŝe testy są w porządku. 
Cholesterol nie jest zbyt wysoki, a elektrokardiogram prawidłowy. Uspokojony pacjent zrezygnował z prób 
rzucenia palenia i rozpoczęcia ćwiczeń.
       A potem, mniej niŜ tydzień po badaniach, Cedric poczuł się, jakby złapał grypę. Ale to był dopiero 
początek. Jego przewód pokarmowy zaczął kaprysić i okropnie bolały go stawy. Nawet wzrok zdawał się 
pogarszać. Pamiętał, jak Ŝona powiedziała, Ŝe wygląda tak, jakby postarzał się o trzydzieści lat. Miał wszystkie
objawy, jakie pojawiły się u jego ojca podczas ostatnich miesięcy Ŝycia, które spędził w klinice. Czasami, kiedy 
kątem oka zauwaŜał swoje odbicie w lustrze, wydawało mu się, Ŝe widzi ducha tego starego człowieka.
       Pomimo morfiny Cedric poczuł gwałtowny atak palącego, miaŜdŜącego bólu. Czuł, Ŝe zapada się w głąb 
tunelu, jak się to zdarzyło w samochodzie. Nadal widział Howarda, ale lekarz był bardzo daleko, a jego głos 
zamierał. Tunel zaczął wypełniać się wodą. Cedric zakrztusił się i spróbował wypłynąć na powierzchnię. Jego 
ręce szaleńczo chwytały powietrze.
       Potem Cedric odzyskał świadomość na kilka chwil agonii. Kiedy z trudem powrócił na powierzchnię, czuł 
rytmiczny ucisk na piersiach i coś w gardle. Ktoś klęczał obok niego, miaŜdŜąc mu rękami klatkę piersiową. 
Chory zaczął krzyczeć, kiedy w piersiach nastąpiła nagła eksplozja bólu i ciemność opadła jak ołowiany koc.
       
       Śmierć zawsze była wrogiem doktora Jasona Howarda. Jako staŜysta w szpitalu Massachusetts General 
rozwinął w sobie to przekonanie do granic moŜliwości, nigdy nie poddając się przy zatrzymaniu krąŜenia, 
dopóki przełoŜony nie nakazał mu przerwać reanimacji.
       Teraz nie mógł uwierzyć, Ŝe pięćdziesięciosześcioletni męŜczyzna, którego badał zaledwie przed trzema 
tygodniami i którego uznał za zdrowego, nie Ŝyje. Była to osobista zniewaga.
       Patrząc na monitor, który nadal pokazywał normalną aktywność elektryczną serca, Jason dotknął szyi 

Strona 4

background image

12096

Cedrica. Nie mógł wyczuć tętna.
       - Proszę igłę dosercową - zaŜądał. - I niech ktoś zmierzy ciśnienie.
       Kiedy starał się wymacać krawędź mostka, włoŜono mu do ręki długą igłę.
       - Ciśnienie nieoznaczalne - oznajmił Philip Barnes, anestezjolog, wezwany alarmem, który włączył się 
automatycznie, kiedy u Cedrica nastąpiło zatrzymanie krąŜenia. ZałoŜył pacjentowi rurkę dotchawiczą i 
podawał mu tlen przy pomocy worka Ambu.
       Dla Jasona diagnoza była jasna: pęknięcie serca. Przy nadal rejestrowanym EKG i braku czynności serca 
jako pompy rozkojarzenie elektromechaniczne było oczywiste. To mogło oznaczać tylko jedno. Ta część serca 
Cedrica, która przestała być zaopatrywana przez krew, rozerwała się jak zgniecione winogrono. śeby 
potwierdzić to straszne rozpoznanie, Jason zagłębił igłę w piersi męŜczyzny, nakłuwając worek osierdziowy. 
Kiedy cofnął tłoczek, strzykawka napełniła się krwią. Nie było wątpliwości. Serce Cedrica pękło.
       - Weźmy go na chirurgię - krzyknął Jason, chwytając krawędź łóŜka. Barnes skierował wzrok na Judith 
Reinhart, przełoŜoną pielęgniarek oddziału opieki kardiologicznej. Oboje wiedzieli, Ŝe to bezcelowe.
       W najlepszym wypadku mogli podłączyć Cedrica do sztucznego płucoserca, ale co potem?
       Lekarz przestał prowadzić sztuczne oddychanie. Zamiast jednak pomóc pchać łóŜko, podszedł do Jasona i 
delikatnie połoŜył mu rękę na ramieniu, zatrzymując go.
       - To musi być pęknięcie serca. Wiesz to. Ja teŜ wiem. Straciliśmy go, Jason.
       Internista zrobił gest protestu, ale anestezjolog wzmocnił uścisk. Jason spojrzał na kredową twarz pacjenta.
Wiedział, Ŝe Philip ma rację. Bez względu na to, jak nienawidził tej myśli, Cedric był stracony..
       - Masz rację - przyznał, niechętnie pozwalając Philipowi i Judith wyprowadzić się z oddziału i 
pozostawiając przygotowanie ciała pielęgniarkom.
       Kiedy podeszli do centralnego biurka, Jason powiedział, Ŝe Cedric był trzecim pacjentem, który umarł 
kilka tygodni po kontrolnym badaniu, które dało prawidłowe wyniki. Pierwszy miał takŜe zawał serca, drugi 
masywny udar.
       - MoŜe powinienem pomyśleć o zmianie zawodu - na wpół powaŜnie powiedział Jason. - Nawet moi 
hospitalizowani pacjenci mają się kiepsko.
       - Po prostu pech - odpowiedział Philip, dając Jasonowi przyjacielskiego szturchańca w ramię. - Wszyscy 
miewamy złe okresy. Będzie lepiej.
       - Tak, jasne - przytaknął Jason.
       Philip poszedł z powrotem na chirurgię.
       Jason znalazł puste krzesło i usiadł cięŜko. Wiedział, Ŝe musi się przygotować do spotkania z Ŝoną 
Cedrica, która miała przybyć do szpitala lada chwila. Czuł się wykończony.
       - Myślałem, Ŝe do tej pory przyzwyczaiłem się trochę do śmierci - powiedział głośno.
       - Właśnie to, Ŝe się nie przyzwyczaiłeś, robi z ciebie tak dobrego lekarza - odparła Judith, biorąc się za 
papierkową robotę, związaną ze zgonem.
       Jason docenił komplement, ale wiedział, Ŝe jego stosunek do śmierci wykracza poza sprawy zawodowe. 
Dokładnie przed dwoma laty śmierć zabrała to, co było dla niego najdroŜsze. Nadal pamiętał dzwonek 
telefonu rozbrzmiewający kwadrans po północy pewnej ciemnej listopadowej nocy. Zasnął w gabinecie, 
przeglądając czasopisma medyczne. Pomyślał, Ŝe to jego Ŝona, Danielle, dzwoni ze szpitala dziecięcego, 
zawiadamiając go, Ŝe wróci później. Była pediatrą i tamtego wieczoru została wezwana do wcześniaka z 
zaburzeniami oddechowymi. Okazało się jednak, Ŝe to policja drogowa. Dzwonili, by mu powiedzieć, Ŝe duŜa 
cięŜarówka, jadąca z Albany z ładunkiem aluminiowych elementów budowlanych, przejechała pas 
rozdzielający jezdnie i zderzyła się czołowo z samochodem jego Ŝony. Kobieta nie miała Ŝadnej szansy.
       Jason ciągle pamiętał głos policjanta, jakby to było wczoraj. Najpierw był wstrząs i niedowierzanie, potem 
gniew. W końcu okropne poczucie własnej winy. Gdyby tylko - jak to czasem robił - pojechał z Danielle i 
poczytał w bibliotece szpitalnej. Albo gdyby nalegał, Ŝeby spała w szpitalu.
       Kilka miesięcy później sprzedał dom, ciągle wypełniony obecnością Danielle, a takŜe, swoją prywatną 
praktykę i gabinet, który dzielił z Ŝoną. To wtedy przeniósł się do Good Health Plan. Zrobił wszystko, co 
sugerował mu Patrick Quillan, znajomy psychiatra. Pozostał jednak ból, a takŜe gniew.
       - Przepraszam, doktorze Howard?
       Jason podniósł wzrok na szeroką twarz Kay Ramn, sekretarki oddziału.
       - Pani Harring jest w poczekalni - oznajmiła Kay. - Powiedziałam jej, Ŝe wyjdzie pan, Ŝeby z nią 
porozmawiać.
       - O, BoŜe - westchnął Jason, przecierając oczy. Rozmowa z krewnymi po śmierci pacjenta była trudna dla 

Strona 5

background image

12096

kaŜdego lekarza, ale od czasu śmierci Danielle Jason odczuwał ból rodziny jak swój własny.
       Na przeciwko oddziału intensywnej opieki kardiologicznej znajdował się mały salonik z nieaktualnymi 
pismami, wiklinowymi krzesłami i plastikowymi roślinami. Pani Harring wyglądała przez okno, wychodzące 
na północ w stronę Fenway Park i rzeki Charles. Była to drobna kobieta z włosami, którym pozwoliła 
naturalnie posiwieć. Kiedy wszedł Jason, odwróciła się i spojrzała na niego przestraszonymi oczami w 
czerwonych obwódkach.
       - Doktor Howard - przedstawił się Jason, zachęcając ją gestem, by usiadła. Zrobiła to, ale na samym 
brzeŜku krzesła.
       - Zatem jest źle... - zaczęła. Głos jej się załamał.
       - Obawiam się, Ŝe jest bardzo źle - powiedział Jason. - Pan Harring odszedł. Zrobiliśmy, co było w naszej 
mocy. Przynajmniej nie cierpiał. - Jason nienawidził samego siebie za wypowiadanie tych oczekiwanych 
kłamstw. Wiedział, Ŝe Cedric cierpiał. Widział na jego twarzy śmiertelne przeraŜenie. Agonia zawsze była 
walką, rzadko spokojnym odpływem Ŝycia, prezentowanym w filmach.
       Krew zniknęła z twarzy pani Harring i przez moment Jason myślał, Ŝe kobieta zemdleje. W końcu 
powiedziała:
       - Nie mogę w to uwierzyć. 
       Lekarz skinął głową.
       - Wiem. - I naprawdę wiedział.
       - To nie w porządku - powiedziała. Patrzyła na Jasona nieufnie, a jej twarz czerwieniała. - Chcę 
powiedzieć, Ŝe wydaliście mu świadectwo zdrowia. Zrobił mu pan te wszystkie testy i były prawidłowe! 
Dlaczego niczego nie znaleźliście? Powinniście byli temu zapobiec!
       Jason rozpoznał gniew, znajomy zwiastun rozpaczy. Bardzo współczuł tej kobiecie.
       - Właściwie nie dałem pani męŜowi świadectwa zdrowia - powiedział delikatnie. - Wyniki jego badań 
laboratoryjnych były zadowalające, ale ostrzegałem go, jak zawsze, przed paleniem i dotychczasową dietą. 
Przypomniałem mu takŜe, Ŝe jego ojciec umarł na zawał serca. Wszystkie te czynniki przesuwały go do grupy 
wysokiego ryzyka, pomimo wyników laboratoryjnych.
       - Ale jego ojciec miał siedemdziesiąt cztery lata, kiedy zmarł, a Cedric tylko pięćdziesiąt sześć! Jaki jest sens
badań kontrolnych, jeśli mój mąŜ umiera zaledwie trzy tygodnie później?
       - Przykro mi - powiedział miękko Jason. - Nasze zdolności przewidywania są ograniczone. Wiemy o tym. 
MoŜemy tylko robić jak najlepiej to, co leŜy w zakresie naszych moŜliwości.
       Pani Harring westchnęła. Wąskie ramiona pochyliły się w przód. Jason widział, jak jej gniew słabnie. Jego 
miejsce zajął obezwładniający smutek. Kiedy odezwała się, głos jej drŜał.
       - Wiem, Ŝe zrobił pan wszystko, co moŜna. Przepraszam.
       Jason pochylił się do przodu i połoŜył rękę na ramieniu kobiety.
       Wydawała się taka delikatna pod cienką jedwabną sukienką.
       - Wiem, jak jest pani cięŜko.
       - Czy mogę go zobaczyć? - zapytała przez łzy.
       - Oczywiście - Jason zerwał się i podał jej ramię.
       - Wiedział pan, Ŝe Cedric miał umówioną wizytę u pana? - zagadnęła pani Harring, kiedy wyszli na 
korytarz. Wytarła oczy chusteczką, którą wyjęła z torebki.
       - Nie, nie wiedziałem - przyznał Jason.
       - Na następny tydzień. To był pierwszy wolny termin. Nie czuł się dobrze.
       Jason poczuł kłopotliwe ukłucie niepokoju. ChociaŜ był pewien, Ŝe nie popełniono błędu w sztuce, nie 
było to Ŝadną gwarancją w sądzie.
       - Czy kiedy dzwonił skarŜył się na ból w klatce piersiowej? - zapytał Jason. Zatrzymał panią Harring przed
drzwiami oddziału kardiologicznego.
       - Nie, nie. Po prostu mnóstwo nie powiązanych ze sobą objawów. Głównie wyczerpanie.
       Jason westchnął z ulgą.
       - Bolały go stawy - ciągnęła pani Harring. - I niepokoiły go oczy. Miał kłopoty z prowadzeniem 
samochodu nocą.
       Kłopoty z prowadzeniem nocą? ChociaŜ taki objaw nie miał związku z zawałem serca, uruchomił jakiś 
sygnał alarmowy w umyśle Jasona.
       - I jego skóra stała się bardzo sucha. Stracił takŜe mnóstwo włosów...
       - Włosy wymieniają się naturalnie - mechanicznie odpowiedział Jason. Było oczywiste, Ŝe ta litania 

Strona 6

background image

12096

niespecyficznych skarg nie ma Ŝadnego związku z rozległym zawałem serca. Pchnął cięŜkie drzwi do oddziału
i gestem zachęcił panią Harring, by szła za nim. Skierował ją do właściwej izolatki.
       Cedric był przykryty czystym białym prześcieradłem. Pani Harring połoŜyła swoją szczupłą, kościstą rękę 
na głowie męŜa.
       - Czy chce pani zobaczyć twarz? - zapytał Jason.
       Pani Harring potwierdzająco kiwnęła głową, a łzy znów pojawiły się w jej oczach i popłynęły po twarzy. 
Jason odwinął prześcieradło i cofnął się.
       - O, BoŜe - krzyknęła. - Wygląda tak samo, jak jego ojciec tuŜ przed śmiercią! - Odwróciła się i wyszeptała -
Nie wiedziałam, Ŝe śmierć tak postarza człowieka.
       Zwykle tak nie jest, pomyślał Jason. Teraz, kiedy nie koncentrował się juŜ na sercu Cedrica, dostrzegł 
zmiany na jego twarzy. Włosy były przerzedzone. Oczy zapadnięte głęboko w oczodołach nadawały twarzy 
męŜczyzny pusty, posępny wygląd, bardzo odległy od tego, który Jason zapamiętał, kiedy robił Cedricowi 
badania trzy tygodnie wcześniej. Lekarz z powrotem rozłoŜył prześcieradło i ponownie zaprowadził panią 
Harring do małego saloniku. Posadził ją i usiadł naprzeciwko.
       - Wiem, Ŝe nie jest to odpowiednia pora, Ŝeby poruszać tę kwestię - powiedział - ale chcielibyśmy uzyskać 
pani zgodę na zbadanie ciała męŜa. MoŜe dowiemy się czegoś, co pomoŜe komuś w przyszłości.
       - Myślę, Ŝe jeśli to moŜe pomóc innym... - pani Harring przygryzła wargę. Było jej cięŜko myśleć, a co 
dopiero podjąć decyzję.
       - PomoŜe. I naprawdę doceniamy pani szlachetność. Jeśli będzie pani uprzejma zaczekać tutaj, przyślę 
kogoś z formularzami.
       - W porządku - odparła z rezygnacją pani Harring.
       - Przykro mi - powtórzył Jason. - Proszę zadzwonić do mnie, gdybym mógł w czymś pomóc.
       Jason znalazł Judith i przekazał jej, Ŝe pani Harring zgodziła się na autopsję.
       - Zadzwoniliśmy do biura anatomopatologa i rozmawialiśmy z jakąś doktor Danforth. Powiedziała, Ŝe to 
oni chcą się zająć tym przypadkiem - poinformowała go Judith.
       - CóŜ, upewnij się, Ŝeby przysłali nam wszystkie wyniki. - Jason zawahał się. - Czy nie zauwaŜyłaś niczego
dziwnego u pana Harringa? To znaczy, czy nie wyglądał niezwykle staro, jak na pięćdziesięciosześcioletniego 
człowieka?
       - Nie zwróciłam uwagi - odparła Judith, odchodząc w pośpiechu. Na oddziale przebywało jedenastu 
pacjentów i uwagę pielęgniarki zaprzątał juŜ następny pilny przypadek.
       Jason wiedział, Ŝe niespodziewane zajście z Cedrikiem zakłóciło mu plan dnia, ale ta nagła śmierć nadal 
dominowała w jego myślach. Starając się uspokoić, zadzwonił do doktor Danforth, obdarzonej głębokim, 
dźwięcznym głosem, i przekonał ją, Ŝeby pozwoliła dokonać badania pośmiertnego w szpitalu. Śmierć - jego 
zdaniem – wiązała się z długą rodzinną historią chorób układu krąŜenia i chciał porównać patologię serca z 
wysiłkowym EKG, które zrobiono wcześniej. Lekarka łaskawie zgodziła się zrezygnować z tego przypadku.
       
       Przed opuszczeniem oddziału Jason skorzystał z moŜliwości obejrzenia pozostałych pacjentów, którzy nie 
czuli się najlepiej.
       Sześćdziesięciojednoletni Brian Lennox był kolejną ofiarą ataku serca. Został przyjęty trzy dni wcześniej i 
chociaŜ początkowo jego stan poprawił się, potem jednak sprawy nagle przybrały zły obrót. Tego ranka, 
podczas obchodu, Jason postanowił przenieść Lennoxa z oddziału intensywnej opieki kardiologicznej, 
pojawiły się jednak wczesne bóle związane z zastoinową niewydolnością serca. Był to dla Jasona dotkliwy 
zawód, jako Ŝe musiał dopisać Briana Lennoxa do listy swoich hospitalizowanych pacjentów, których stan 
ostatnio znacznie się pogorszył. Zamiast przenieść chorego Jason musiał wdroŜyć agresywne leczenie 
niewydolności serca.
       Teraz stracił wszelką nadzieję na szybką poprawę u pana Lennoxa. MęŜczyzna siedział, oddychając 
gwałtownie i płytko pod maską tlenową. Jego twarz miała złowrogą szarą barwę, której Jason nauczył się 
obawiać. Pielęgniarka wyprostowała się znad zakładanej kroplówki.
       - Co słychać? - zagadnął Jason, zmuszając się do uśmiechu. Nie musiał jednak pytać. Lennox podniósł 
bezsilną rękę. Nie mógł mówić.
       Całą jego uwagę pochłaniał wysiłek wkładany w oddychanie.
       Pielęgniarka wyprowadziła Jasona z izolatki na środek sali. Jej plakietka identyfikacyjna głosiła „Panna 
Levay, dypl. piel.”
       - Zdaje się, Ŝe nic nie działa - powiedziała strapiona. – Ciśnienie zaklinowania w tętnicy płucnej rośnie 

Strona 7

background image

12096

mimo leków. Dostał diuretyki, hydralazynę i nitroprusydek. Nie wiem, co robić.
       Jason zerknął ponad ramieniem panny Levay do izolatki. Pan Lennox dyszał jak miniaturowa 
lokomotywa. Jason nie miał Ŝadnej koncepcji ratunku poza przeszczepem, a to, oczywiście, nie wchodziło w 
grę. MęŜczyzna był nałogowym palaczem i niewątpliwie oprócz kłopotów z sercem miał rozedmę. Jednak pan
Lennox powinien zareagować na leczenie. Jedynym wyjaśnieniem takiego stanu rzeczy, jakie Jason mógł sobie 
wyobrazić, było rozszerzanie się strefy zawału.
       - Zamówmy pilną konsultację kardiologiczną - powiedział. - MoŜe będą mogli powiedzieć, czy zajętych 
jest więcej naczyń wieńcowych. To jedyna rzecz, jaka przychodzi mi do głowy. MoŜe to jest kandydat do 
operacji pomostowej.
       - CóŜ, lepsze to, niŜ nic - odparła panna Levay. Bez wahania podeszła do stojącego na środku biurka, Ŝeby 
zatelefonować.
       Jason wrócił do izolatki, Ŝeby trochę pocieszyć Briana Lennoxa. Chciałby mieć mu więcej do zaoferowania,
ale leki moczopędne powinny zmniejszyć objętość płynów, a hydralazyna i nitroprusydek - zredukować 
wstępne i następcze obciąŜenie serca. Wszystko to miało na celu zmniejszenie wysiłku, jaki towarzyszył 
pompowaniu krwi. To powinno pozwolić sercu zagoić się po urazie, jakim był zawał. Ale nie działało. Stan 
zdrowia Lennoxa pogarszał się pomimo wszystkich wysiłków i podłączonych urządzeń. Jego zapadnięte oczy 
były szkliste.
       Jason połoŜył dłoń na spoconym czole Briana i odgarnął włosy. Ku jego zdziwieniu, część z nich została 
mu w ręce. Jason przyjrzał się im, a potem ostroŜnie ujął kilka innych pasm. Wyszły równieŜ, niemal bez 
Ŝadnego oporu. Oglądając poduszkę za głową chorego, Jason zauwaŜył więcej włosów. Nie była to jakaś 
niezwykła ilość, ale więcej, niŜ by się spodziewał. Kazało mu się to zastanowić, czy któreś z lekarstw, jakie 
zaordynował, mogło powodować jako efekt uboczny wypadanie włosów. Odnotował w pamięci, Ŝeby 
sprawdzić to wieczorem. Oczywiście utrata włosów nie była wielkim problemem w tym momencie. 
Przypomniała mu jednak uwagę pani Harring. Dziwne!
       Prosząc, by zawiadomiono go o wynikach konsultacji kardiologicznej Briana Lennoxa i rzucając 
masochistycznie jeszcze jedno spojrzenie na przykryte prześcieradłem zwłoki Cedrica Harringa, Jason opuścił 
oddział kardiologiczny i zjechał windą na drugie piętro, które łączyło szpital z budynkiem ambulatorium. 
Centrum Medyczne GHP było imponującym ośrodkiem ogromnego, płatnego z góry systemu ochrony 
zdrowia. Obejmowało szpital na czterysta łóŜek z ambulatoryjnym ośrodkiem chirurgicznym, oddzielną 
poradnię, niewielkie skrzydło badawcze i piętro biur administracyjnych. Główny budynek, pierwotnie 
zaprojektowany jako gmach biurowy Searsa, był utrzymany w stylu art deco. Został przebudowany i 
gruntownie odnowiony, Ŝeby pomieścić szpital i biura administracji. Budynek zajmowany przez przychodnie i
dział badań naukowych był nowy, ale zbudowano go tak, aby pasował do starej konstrukcji i ozdobiono 
takimi samymi pieczołowicie wykonanymi detalami. Wznosił się na kolumnach nad terenem parkingu. 
Gabinet Jasona znajdował się na drugim piętrze, razem z resztą oddziału wewnętrznego.
       W GHP pracowało szesnastu internistów. Większość była specjalistami, chociaŜ kilku, tak jak Jason, 
pozostało lekarzami ogólnymi. Howard zawsze czuł, Ŝe interesuje go całe spektrum ludzkich dolegliwości, a 
nie tylko niektóre organy czy układy.
       Pokoje lekarzy były rozmieszczone na obwodzie, pozostała przestrzeń była poczekalnią, w której 
rozstawiono wygodne krzesła. Gabinety badań przedzielały pokoje lekarzy. Na końcu mieściło się kilka 
niewielkich sal zabiegowych. Pracowała tu grupa personelu pomocniczego, który według pierwotnego 
zamysłu miał się rotacyjnie wymieniać, ale w rzeczywistości pielęgniarki i sekretarki starały się pracować 
raczej z jednym lekarzem. Taka sytuacja zwiększała ich sprawność, poniewaŜ mogły się przystosować do 
specyficznych zwyczajów kaŜdego z nich. Z Jasonem pracowały zazwyczaj pielęgniarka Sally Baunan i 
sekretarka Klaudia Mockelberg. Współpraca z obu kobietami układała mu się dobrze, szczególnie z Klaudią, 
która przejawiała niemal macierzyńską troskę o Jasona. Straciła swojego jedynego syna w Wietnamie i 
utrzymywała, Ŝe Jason przypomina go, mimo róŜnicy wieku.
       Obie zauwaŜyły wchodzącego lekarza i pospieszyły za nim. Sally trzymała plik kart oczekujących 
pacjentów. Miała porywcze usposobienie, a nieobecność Jasona zburzyła cały jej pracowicie ułoŜony plan dnia.
Była gotowa „urządzić scenę”, ale Klaudia powstrzymała ją i odesłała z pokoju.
       - Było tak źle, jak to po tobie widać? - zagadnęła.
       - Czy to się tak rzuca w oczy? - zapytał Jason, myjąc ręce nad umywalką w rogu gabinetu.
       Skinęła głową.
       - Wyglądasz, jakby cię dobrze trzepnęło.

Strona 8

background image

12096

       - Zmarł Cedric Harring - rzucił. - Pamiętasz go?
       - Słabo - przyznała Klaudia. - Po tym, jak zostałeś wezwany do OIOK-u, wyjęłam jego kartę. Jest na twoim 
biurku.
       Jason spojrzał na dokumentację. Sprawność Klaudii była czasami onieśmielająca.
       - Dlaczego nie usiądziesz na chwilę? - zaproponowała. Lepiej niŜ ktokolwiek inny w GHP Klaudia znała 
reakcję Jasona na śmierć. Była jedną z tych dwojga ludzi w Centrum, którym Jason opowiedział o wypadku 
swojej Ŝony.
       - Musimy być naprawdę spóźnieni - westchnął Jason. - Sally będzie bardzo kręciła nosem.
       - Och, daruj sobie Sally. - Klaudia obeszła biurko Jasona i delikatnie posadziła go na krześle. - MoŜe się 
wstrzymać kilka minut.
       Jason uśmiechnął się wbrew samemu sobie. Dotknął palcami karty Cedrica Harringa.
       - Pamiętasz dwóch pozostałych, którzy umarli w ciągu ostatniego miesiąca zaraz po badaniach 
kontrolnych?
       - Briggs i Connoly - odrzekła Klaudia bez wahania.
       - Co powiesz na pomysł wyciągnięcia ich kart? Nie podoba mi się to.
       - Zgoda, ale pod warunkiem, Ŝe nie będziesz - Klaudia przerwała, szukając słów - zbytnio się tym 
przejmował. Ludzie umierają. Niestety, to się zdarza. Taki jest ten zawód. Rozumiesz? MoŜe filiŜankę kawy?
       - Proszę o karty - powtórzył Jason.
       - Dobrze, dobrze - odparła Klaudia, wychodząc.
       Otworzył kartę Cedrica Harringa, przejrzał historię choroby i wyniki badań. Z wyjątkiem niezdrowych 
nawyków nie było tam nic istotnego. Przejrzał zwykły i wysiłkowy EKG, zbadał wykresy, szukając jakichś 
zwiastunów nadciągającej katastrofy. Nawet mądry po fakcie nie mógł nic znaleźć.
       Klaudia wróciła i otworzyła drzwi bez pukania. Jason usłyszał jęk Sally:
       - Klaudia...
       Ta jednak zamknęła pielęgniarce drzwi przed nosem i podeszła do biurka Jasona. Energicznie połoŜyła 
przed nim karty Briggsa i Connoly’ego.
       - Tubylcy robią się niespokojni - zauwaŜyła i wyszła.
       Jason otworzył obydwie karty. Briggs zmarł na rozległy zawał serca, prawdopodobnie podobny do tego, 
jaki miał Harring. Sekcja zwłok wykazała długie odcinki niedroŜności wszystkich naczyń wieńcowych, 
pomimo Ŝe zapis EKG, robiony podczas badań kontrolnych cztery miesiące przed śmiercią, był równie 
prawidłowy, jak Harringa. TakŜe wysiłkowy EKG, podobnie jak Harringa, był zupełnie normalny. Jason, 
zatrwoŜony, potrząsnął głową. PrzecieŜ badanie wysiłkowe, bardziej nawet niŜ zwyczajny elektrokardiogram,
powinno wychwytywać takie potencjalnie tragiczne w skutkach, zmiany. A zdawało się dowodzić, Ŝe 
profilaktyczne badania kadry kierowniczej są zupełnie bezcelowe. Nie dość, Ŝe nie były w stanie wychwycić 
tak powaŜnych problemów zdrowotnych, to jeszcze dawały pacjentom fałszywe poczucie bezpieczeństwa. 
Przy prawidłowych wynikach testów nie mieli Ŝadnej motywacji do zmiany swojego niezdrowego trybu Ŝycia.
Briggs, podobnie jak Harring, miał ponad pięćdziesiąt lat, duŜo palił i nie uprawiał Ŝadnego sportu.
       Drugi pacjent, Rupert Connoly, umarł z powodu masywnego udaru. I tym razem stało się to niedługo po 
obowiązkowych badaniach, które nie wykazały Ŝadnych odchyleń od normy. Na dodatek do ogólnie 
niezdrowego trybu Ŝycia Connoly pił duŜo, chociaŜ nie był nałogowym alkoholikiem. Jason miał juŜ zamknąć 
kartę, kiedy zauwaŜył coś, co poprzednio umknęło jego uwadze. W protokole sekcji zwłok patolog zaznaczył 
powaŜnie rozwiniętą zaćmę. Przekonany, Ŝe niedokładnie pamięta wiek męŜczyzny, Jason zajrzał na stronę z 
danymi personalnymi. Connoly miał zaledwie pięćdziesiąt osiem lat. W tym wieku katarakta występuje, ale 
bardzo rzadko. Wrócił do opisu badania przedmiotowego i sprawdził, czy odnotował zaćmę. Z zakłopotaniem
stwierdził, Ŝe pominął ją, opisując „oczy, uszy, nos i gardło” jako pozostające bez odchyleń od stanu 
prawidłowego. Zaczął się zastanawiać, czy „na starość” nie staje się niedbały. Potem jednak spostrzegł, Ŝe 
takŜe opisał siatkówki jako prawidłowe. W jaki sposób udało mu się zbadać dno oczu, jeŜeli chory miał 
zaćmę? Nie będąc okulistą Jason znał swoje ograniczenia w tym względzie. Nie wiedział, czy pewne rodzaje 
zaćmy utrudniają przechodzenie światła bardziej, niŜ inne. Dodał i to pytanie do listy rzeczy do zbadania, 
którą układał w pamięci.
       ZłoŜył karty. Trzech pozornie zdrowych ludzi umarło w ciągu miesiąca po okresowych badaniach. Jezu, 
pomyślał. Ludzie często obawiali się pójścia do szpitala. Jeśli to się rozniesie, mogą przestać przychodzić do 
kontroli.
       Jason wyskoczył z gabinetu zabierając wszystkie karty. Zobaczył, jak Sally podnosi się od swojego biurka, 

Strona 9

background image

12096

spoglądając wyczekująco. Przechodząc przez poczekalnię powiedział do niej, bezgłośnie poruszając wargami: 
„dwie minuty”. Minął kilkoro pacjentów, pozdrawiając ich uśmiechem i skinięciem głowy. Zajrzał do 
poczekalni gabinetu Rogera Wanamakera. Roger był internistą, który specjalizował się w kardiologii i którego 
zdanie Jason wysoko cenił. Właśnie wychodził z jednego z gabinetów przyjęć. Był to otyły męŜczyzna o 
twarzy przypominającej starego wyŜła, z obwisłym podgardlem i mnóstwem niepotrzebnej skóry.
       - Co powiesz na konsultację podczas spaceru? - zagadnął Jason.
       - To cię będzie kosztować - zaŜartował Roger. - Co jest grane? 
       Jason wszedł za kolegą do jego zaniedbanego gabinetu.
       - Niestety, pewne bardzo niepokojące fakty. - Jason otworzył karty swoich trzech zmarłych pacjentów na 
odcinkach z zapisem EKG i połoŜył je przed Rogerem. - Wstydzę się nawet o tym mówić, ale ostatnio zmarło 
mi trzech męŜczyzn w średnim wieku zaraz po tym, jak wymyślne badania okresowe określiły ich jako 
całkiem zdrowych. Jeden umarł dzisiaj. Nawet wiedząc to, co teraz, nie mogę znaleźć ani śladu 
nieprawidłowości na Ŝadnym z wykresów. Co o tym sądzisz?
       Na moment zapadła cisza, kiedy Roger studiował elektrokardiogramy.
       - Witaj w naszym klubie - powiedział w końcu.
       - Klubie?
       - Te EKG są w porządku - zapewnił go Roger. - Wszyscy mieliśmy ostatnio takie same doświadczenia. Ja 
miałem cztery takie przypadki w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Prawie kaŜdy, kto o tym mówi, miał co 
najmniej jeden lub dwa.
       - Jak to się stało, Ŝe nic o tym nie było słychać?
       - Sam mi to powiedz - odparł Roger z krzywym uśmieszkiem. - Ty teŜ nie rozgłaszałeś swoich 
przypadków, prawda? To nieprzyjemna sprawa. Wszyscy staraliśmy się na to raczej nie zwracać uwagi. Ale ty
jesteś ordynatorem. Dlaczego nie zwołasz zebrania?
       Jason chmurnie kiwnął głową. Pod egidą administracji GHP, która podejmowała wszystkie waŜniejsze 
decyzje organizacyjne, stanowisko szefa zespołu nie było specjalnie godne poŜądania. Zajmowali je kolejno na 
okres roku wszyscy interniści i obowiązki te dwa miesiące temu spadły na barki Jasona.
       - Zdaje się, Ŝe powinienem - powiedział, zbierając karty z biurka Rogera. - Nawet jeśli nie przyniesie to 
innego efektu, lekarze powinni przynajmniej wiedzieć, Ŝe nie są odosobnieni, jeśli zdarzy im się coś 
podobnego.
       - Brzmi nieźle - zgodził się Roger. Dźwignął swoje ogromne cielsko. - Ale nie spodziewaj się, Ŝe wszyscy 
będą równie otwarci, jak ty.
       Jason skierował się do centralnego biurka, pokazując gestem Sally, Ŝe jest gotowy na przyjęcie pacjenta. 
Sally poderwała się jak sprinterka. Potem zwrócił się do Klaudii:
       - Potrzebuję przysługi. Chciałbym, Ŝebyś sporządziła listę wszystkich corocznych badań kontrolnych, jakie
zrobiłem w ciągu ostatniego roku. Wyjmij karty i sprawdź stan zdrowia pacjentów. Chcę być pewien, Ŝe nikt 
więcej nie ma powaŜnych problemów zdrowotnych. Okazuje się, Ŝe kilku innych lekarzy miało podobne 
przypadki. Myślę, Ŝe jest to coś, co powinniśmy zbadać.
       - To będzie długi wykaz - ostrzegła Klaudia.
       Jason był tego świadomy. W swoich staraniach promowania tego, co nazywa się medycyną 
zapobiegawczą, GHP usilnie propagował badania kontrolne i usprawnił ten proces, aby objąć opieką jak 
największą liczbę osób. Jason wiedział, Ŝe bada tygodniowo średnio pięciu do dziesięciu takich pacjentów.
       Przez następne kilka godzin Jason poświęcał całą uwagę swoim pacjentom, którzy zalewali go 
niekończącym się strumieniem problemów i skarg. Sally była bezlitosna, przysyłając do pokoju badań 
kolejnego pacjenta, gdy tylko poprzedni zdąŜył go opuścić. Rezygnując z lunchu Jasonowi udało się w końcu 
nadrobić zaległości.
       Po południu, gdy wracał z jednego z gabinetów zabiegowych, gdzie wykonywał sigmoidoskopię 
pewnemu pacjentowi z przewlekłym wrzodziejącym zapaleniem jelita grubego, zatrzymała go Klaudia, 
gestem przywołując do swojego biurka. Kiedy podszedł, uśmiechnęła się przekornie. Wiedział, Ŝe coś się kroi.
       - Masz szacownego gościa - powiedziała ściągniętymi ustami, imitując Lily Tomlin.
       - Kto? - zapytał Jason, odruchowo obrzucając wzrokiem poczekalnię.
       - Jest w twoim gabinecie - oznajmiła Klaudia.
       Jason przeniósł wzrok na swój pokój. Drzwi były zamknięte. To nie pasowało do Klaudii, Ŝeby wpuszczać 
tam kogoś. Spojrzał z powrotem na swoją sekretarkę.
       - Klaudia? - zapytał, przeciągając jej imię, jakby zawierało więcej, niŜ dwie sylaby. - Jak mogłaś wpuścić 

Strona 10

background image

12096

kogoś do mojego gabinetu?
       - Nalegał - odparła Klaudia - a kim ja jestem, Ŝeby odmówić?
       Niewątpliwie gość, ktokolwiek to był, zrobił na niej wraŜenie.
       Jason znał ją dobrze. Musiała to być z pewnością jakaś waŜna figura w GHP. Był jednak zmęczony grą.
       - Powiesz mi, kto to jest, czy to ma być niespodzianka?
       - Doktor Alvin Hayes - odpowiedziała Klaudia. Zamrugała oczami i uśmiechnęła się szyderczo. Agnes, 
sekretarka pracująca z Rogerem, zachichotała.
       Jason z niesmakiem machnął im ręką i skierował się do swojego gabinetu. Wizyta doktora Alvina Hayesa 
stanowiła niezwykłe wydarzenie. Był symbolem i gwiazdą działalności badawczej GHP, wynajętą w celu 
promowania programu zdrowotnego. Posunięcie to przypominało zatrudnienie przez Humana Corporation 
Williama DeVries, chirurga okrytego sławą w związku ze sztucznym sercem. GHP, jako organizacja ochrony 
zdrowia, z załoŜenia nie wspierał prac badawczych, jednak zatrudnienie Hayesa z olbrzymim 
wynagrodzeniem miało na celu podniesienie prestiŜu instytucji, zwłaszcza w środowisku akademickim 
Bostonu. W końcu, doktor Alvin Hayes był światowej sławy biologiem molekularnym, którego zdjęcie ukazało
się na okładce tygodnika „Time” po tym, jak opracował metodę uzyskiwania ludzkiego hormonu wzrostu 
przy uŜyciu techniki rekombinowanego DNA.
       Wyprodukowany hormon był dokładnie taki, jak odmiana ludzka. Wcześniejsze próby dawały jedynie 
substancje zbliŜone, ale nie dokładnie takie same. UwaŜano to za znaczące osiągnięcie.
       Jason podszedł do gabinetu i otworzył drzwi. Nie mógł sobie wyobrazić powodu, dla którego Hayes 
miałby składać mu wizytę. Ignorował Jasona od dnia, kiedy przed ponad rokiem rozpoczął tu pracę, chociaŜ 
obaj byli na jednym roku medycyny na Uniwersytecie Harvarda. Po ukończeniu studiów ich drogi rozeszły 
się, ale kiedy Alvin Hayes został zatrudniony w GHP, Jason poszukał go i przywitał. Hayes był sztywny, pod 
wraŜeniem własnej waŜności i nie ukrywał pogardliwego stosunku do decyzji Jasona pozostania w medycynie
klinicznej. Z wyjątkiem kilku przypadkowych spotkań omijali się nawzajem. A dokładniej mówiąc, Hayes 
ignorował wszystkich w GHP, coraz bardziej upodabniając się do obiegowego obrazu zwariowanego 
naukowca. Skrajnie zaniedbywał swój wygląd. Nosił workowate, nie odprasowane ubrania, a jego 
rozczochrane długie włosy nasuwały na myśl burzliwe lata sześćdziesiąte. ChociaŜ ludzie plotkowali o nim i 
miał niewielu przyjaciół, był jednak powszechnie szanowany. Hayes pracował długie godziny i produkował 
niewiarygodne ilości papierów i artykułów naukowych.
       Alvin Hayes siedział, rozparty niedbale, na jednym z krzeseł, stojących przed zabytkowym biurkiem 
Jasona. Był mniej więcej wzrostu Howarda, miał miękkie, chłopięce rysy i włosy zwisające niedbale wokół 
twarzy, która dziś wydawała się bardziej ziemista, niŜ kiedykolwiek. Zawsze miał ten szczególny rodzaj 
akademickiej bladości, który charakteryzuje naukowców, spędzających cały swój czas w laboratoriach. Jednak 
wyćwiczone oko Jasona dostrzegło wzmoŜone zaŜółcenie skóry, jak równieŜ rozlanie rysów, które nadawały 
gościowi chorobliwy i wyczerpany wygląd. Jason zastanawiał się, czy jest to wizyta zawodowa.
       - Przepraszam, Ŝe zawracam ci głowę - powiedział Hayes, wstając z trudem. - Wiem, Ŝe musisz być zajęty.
       - AleŜ nie - skłamał Jason, obchodząc biurko i siadając. Zdjął stetoskop, wiszący mu na szyi. - Czym mogę 
ci słuŜyć? - Hayes wydawał się zdenerwowany i zmęczony, jakby nie spał od kilku dni.
       - Muszę z tobą porozmawiać - powiedział, ściszając głos i pochylając się konspiracyjnie do przodu.
       Jason cofnął się. Oddech Hayesa cuchnął, a jego oczy były szkliste i rozbiegane, co nadawało im szalony 
wyraz. Biały fartuch laboratoryjny był pognieciony i wyplamiony. Oba rękawy zostały podwinięte powyŜej 
łokci. Bransoleta zegarka była tak luźna, Ŝe Jason zastanawiał się, jak moŜna było go nie zgubić.
       - Co masz na myśli?
       Hayes pochylił się jeszcze bardziej, pięścią wspierając się na notesie Jasona.
       - Nie tutaj - szepnął. - Chcę porozmawiać z tobą dziś wieczorem. Poza GHP.
       Przez moment panowała napięta cisza. Zachowanie Hayesa było w rzucający się sposób nienormalne i 
Jason zastanawiał się, czy nie powinien namówić tego człowieka na rozmowę z Patrickiem Quillanem, 
przypuszczając, Ŝe psychiatra przyda mu się bardziej niŜ on. Jednak jeśli Hayes chciał porozmawiać z dala od 
szpitala, nie mogło to dotyczyć jego zdrowia.
       - To waŜne - dodał Hayes, niecierpliwie stukając w biurko Jasona.
       - W porządku - zgodził się pospiesznie Jason, obawiając się, Ŝe dłuŜsze wahanie rozwścieczy naukowca. - 
MoŜe podczas obiadu? - Chciał spotkać się ze swoim rozmówcą w jakimś publicznym miejscu.
       - Dobrze. Gdzie?
       - Wszystko jedno. - Jason wzruszył ramionami. - MoŜe na North End w jakiejś włoskiej knajpce?

Strona 11

background image

12096

       - Zgoda. Kiedy i gdzie?
       Jason przebiegł w myśli znane sobie restauracje w bostońskiej dzielnicy North End. Była to plątanina 
krętych uliczek, sprawiająca, Ŝe przechodzień czuł się w cudowny sposób przeniesiony na południe Włoch.
       - MoŜe w Carbonara? - podsunął. - To na Rachel Revere Square, naprzeciwko Paul Revere House.
       - Znam to miejsce - powiedział Hayes. - O której?
       - Ósma?
       - W porządku. - Naukowiec podniósł się i trochę chwiejnie podszedł do drzwi. - I nie zapraszaj nikogo 
więcej. Chcę z tobą porozmawiać sam na sam. - Nie czekając na odpowiedź, wyszedł, zamykając za sobą 
drzwi.
       Jason pokręcił ze zdumieniem głową i wrócił do swoich pacjentów.
       JuŜ po kilku minutach ponownie wciągnęła go praca i dziwna wizyta Hayesa wypadła mu z głowy. Reszta
popołudnia upłynęła bez niemiłych niespodzianek. Przynajmniej ambulatoryjni pacjenci Jasona byli w dobrym
stanie i reagowali na leczenie, które im zalecił. Wzmocniło to nieco jego pewność siebie, którą sprawa Harringa
mocno podkopała. Pozostało juŜ tylko dwóch pacjentów do zbadania.
       Po wykonaniu w jednej z sal zabiegowych drobnej interwencji chirurgicznej, gdy szedł przez poczekalnię 
do swojego gabinetu, aby przepisać dalsze leczenie, spostrzegł Shirley Montgomery, gawędzącą z 
sekretarkami. W środowisku szpitalnym Shirley wyróŜniała się jak Kopciuszek na balu. W przeciwieństwie do
innych kobiet, które nosiły białe spódniczki i bluzki lub białe garnitury, Shirley ubrana była w konserwatywną
jedwabną sukienkę, pod którą na próŜno usiłowała ukryć swą atrakcyjną figurę. ChociaŜ niewielu ludzi 
widząc Shirley wpadłoby na to, była dyrektorem administracyjnym całej organizacji Good Health Plan. 
Atrakcyjna jak modelka, miała takŜe doktorat z zakresu administracji słuŜby zdrowia z uniwersytetu 
Columbia i dyplom magisterski Harvard Business School.
       Przy takich walorach fizycznych i umysłowych Shirley mogłaby onieśmielać ludzi, udało jej się jednak 
tego uniknąć. Otwarta i wraŜliwa, dawała sobie świetnie radę ze wszystkimi: personelem technicznym, 
sekretarkami, pielęgniarkami, a nawet chirurgami. W duŜym stopniu atmosfera współpracy i sprawne 
działanie GHP były osobistą zasługą Shirley Montgomery.
       Spostrzegła Jasona i przeprosiła sekretarki. Podeszła do niego z lekkością i wdziękiem tancerki. Jej gęste, 
brązowe włosy były sczesane z czoła i układały się z boku twarzy jak cięŜka grzywa. MakijaŜ został nałoŜony 
tak mistrzowsko, Ŝe w ogóle się go nie dostrzegało. Ogromne niebieskie oczy lśniły inteligencją.
       - Przepraszam, doktorze Howard - odezwała się formalnie. W kącikach warg czaił się słaby ślad uśmiechu.
Shirley i Jason od kilku miesięcy spotykali się, o czym nie wiedział nikt z pracowników szpitala. Zaczęło się to 
podczas jednego z półrocznych spotkań zespołu, kiedy poznali się nad cocktailami. Gdy Jason dowiedział się, 
Ŝe jej mąŜ zmarł niedawno na raka, poczuł natychmiast łączącą ich więź.
       Potem był obiad, podczas którego opowiedziała Jasonowi, jak pewnego ranka przed trzema laty jej mąŜ 
obudził się z silnym bólem głowy. Kilka miesięcy później był juŜ martwy z powodu guza mózgu, który nie 
zareagował na Ŝadne leczenie. Do tego czasu pracowali oboje w Humana Hospital Corporation. Później, 
podobnie jak Jason, Shirley poczuła, Ŝe musi zmienić otoczenie i przeniosła się do Bostonu. Ta historia 
wywarła tak duŜe wraŜenie na Jasonie, Ŝe przełamał własny mur milczenia. Tego samego wieczoru podzielił 
się z nią swoją udręką po wypadku i śmierci Ŝony.
       Ta niezwykła zbieŜność emocjonalnych doświadczeń legła u podstaw ich związku - ni to przyjaźni, ni to 
romansu. KaŜde z nich wiedziało, Ŝe druga strona przeŜyła zbyt duŜy uraz uczuciowy, Ŝeby angaŜować się 
szybko.
       Jason był zmieszany. Nigdy do tej pory nie odwiedzała go w ten sposób. Jak zwykle, miał tylko bardzo 
blade pojęcie o tym, co działo się w jej niezwykłym umyśle. Pod wieloma względami była najbardziej 
skomplikowaną kobietą, jaką kiedykolwiek spotkał.
       - W czym mogę być pomocny? - zapytał, szukając jakiejś wskazówki co do jej zamiarów.
       - Wiem, Ŝe musisz być zajęty - odparła - ale zastanawiałam się, czy jesteś wolny dziś wieczorem. - Ściszyła 
głos, odwracając się plecami do Klaudii, która nie odrywała od nich wzroku. - Wydaję dziś improwizowany 
obiad dla kilkorga znajomych z Harvard Business School. Chciałabym, Ŝebyś się do nas przyłączył. Co na to 
powiesz?
       Jason natychmiast poŜałował, Ŝe umówił się z Alvinem Hayesem. GdybyŜ zgodził się z nim spotkać tylko 
na drinka.
       - Wiem, Ŝe to zbyt późne zaproszenie - dodała Shirley, wyczuwając wahanie Jasona.
       - Nie o to chodzi. Rzecz w tym, Ŝe obiecałem zjeść obiad z Alvinem Hayesem.

Strona 12

background image

12096

       - Z naszym doktorem Hayesem? - Shirley powiedziała to ze szczerym zdumieniem.
       - Tak. Wiem, Ŝe to brzmi dziwnie, ale mam wraŜenie, Ŝe on oszalał. I chociaŜ nie moŜna powiedzieć, Ŝe był
przyjacielski, ale zrobiło mi się go Ŝal. Ten obiad to mój pomysł.
       - Cholera! - rzuciła Shirley. - Podobałoby ci się to towarzystwo. CóŜ, następnym razem...
       - Będę cię trzymał za słowo - odparł Jason. Miała juŜ odejść, kiedy przypomniał sobie swoją rozmowę z 
Rogerem Wanamakerem. - Chyba powinienem ci powiedzieć, Ŝe zamierzam zwołać zebranie zespołu. Kilku 
pacjentów zmarło z powodu chorób serca, których nasze badania nie wykryły. UwaŜam, Ŝe jako pełniący 
obowiązki ordynatora, powinienem się tym zająć. Zgon w miesiąc po wystawieniu przez nas świadectwa 
znakomitego zdrowia nie zrobi nam dobrej prasy.
       - Dobry BoŜe - westchnęła Shirley. - Nie rozpowszechniaj takich pogłosek.
       - CóŜ, to trochę deprymujące, kiedy ktoś, kogo bada się wszystkimi dostępnymi środkami i uznaje za 
zdrowego, wraca do szpitala w katastrofalnym stanie i umiera. Cały sens badań kontrolnych kadry 
kierowniczej polega na zapobieganiu takim sytuacjom. Chyba powinniśmy zwiększyć czułość naszych testów 
wysiłkowych.
       - To słuszna sugestia - zgodziła się Shirley. - Proszę cię tylko, Ŝebyś nie nadawał temu rozgłosu. Badania 
kontrolne grają główną rolę w naszej kampanii przyciągania większych klientów zbiorowych na tym obszarze.
Nie wyprowadzajmy tego poza nasz zespół.
       - Jasne - przytaknął Jason. - Przykro mi z powodu dzisiejszego wieczoru.
       - Mnie teŜ - powiedziała Shirley, zniŜając głos. - Nie sądziłam, Ŝe doktor Hayes prowadzi tak aktywne 
Ŝycie towarzyskie. O co tu chodzi?
       - To dla mnie zagadka - przyznał Jason - ale dam ci znać.
       - Bardzo proszę - rzekła Shirley. - To głównie ja przyczyniłam się do zatrudnienia Hayesa. Czuję się 
odpowiedzialna. Wkrótce porozmawiamy. - Odeszła, uśmiechając się do oczekujących w pobliŜu pacjentów.
       Jason obserwował ją przez chwilę, potem zauwaŜył spojrzenie Klaudii. Z poczuciem winy spuściła oczy na
swoją pracę. Jason zastanowił się, czy sekret juŜ się wydał. Wzruszając ramionami wrócił do swoich ostatnich 
pacjentów.
       
ROZDZIAŁ DRUGI
       
       
       Późna jesień w Bostonie była dla Jasona wesołą porą roku, pomimo zimnego wiatru, który przynosiła. 
Miękki kapelusz w stylu Indiany Jonesa i wygodny burberry wystarczająco chroniły przez chłodem 
październikowej nocy.
       Gwałtowne podmuchy wiatru podrywały poŜółkłe resztki liści wiązów spod stóp Jasona, kiedy wspinał 
się Mt. Vernon Street i przechodził okolonym kolumnadą pasaŜem pod State House. Przecinając promenadę 
przy Centrum Rządowym minął targowisko Faneuil Hall z jego ulicznymi aktorami i wkroczył do North End, 
bostońskiej Little Italy. Ludzi widziało się tam wszędzie: stojący na rogach ulic męŜczyźni rozmawiali, 
gestykulując z oŜywieniem; kobiety wychylały się z okien, plotkując z przyjaciółkami z przeciwnej strony 
ulicy. Powietrze wypełniał aromat mielonej kawy i wypieków pachnących migdałami. Tak jak Włochy, miejsce
to było źródłem rozkoszy dla zmysłów.
       Minąwszy dwie przecznice Hannover Street Jason skręcił w prawo i po chwili zobaczył skromny, 
szalowany drewnem dom Paula Revere’a. Brukowany kocimi łbami plac otoczony był cięŜkim, czarnym 
kotwicznym łańcuchem, zwisającym pomiędzy metalowymi podporami. Dokładnie naprzeciwko domu Paula 
Revere’a znajdowała się Carbonara, ulubiona restauracja Jasona. Na tym samym placu były jeszcze dwie inne 
restauracje, ale Ŝadna z nich nie mogła się z nią równać. Wszedł po frontowych stopniach i został powitany 
przez szefa sali, który zaprowadził go do stolika przy oknie z widokiem na malowniczy placyk. Jak w wielu 
miejscach w Bostonie pejzaŜ ten był w jakiś sposób nierealny, jak dekoracje w letnim ogródku.
       Jason zamówił butelkę białego wina Gavi i czekając na pojawienie się Hayesa zjadł talerz antipasto. Nie 
minęło dziesięć minut, kiedy podjechała taksówka, z której wysiadł naukowiec. Przez kilka chwil stał na 
chodniku, spoglądając w głąb North Street w kierunku, z którego przybył. Jason obserwował to, zastanawiając
się, na co czeka. W końcu męŜczyzna odwrócił się i wszedł do restauracji.
       Gdy kelner odprowadzał nowego gościa do stolika, Jason zauwaŜył, jak bardzo nie na miejscu wydawał 
się Hayes w tym eleganckim wnętrzu, wśród modnie ubranych gości. Zamiast wyplamionego fartucha 
laboratoryjnego miał na sobie workowatą tweedową marynarkę z naderwaną łatą na łokciu. Zdawało się, Ŝe 

Strona 13

background image

12096

ma kłopoty z chodzeniem i Jason zastanawiał się, czy jego kolega nie jest pijany.
       Nie zwracając uwagi na obecność Jasona Hayes opadł na puste krzesło i wyjrzał przez okno, znowu 
patrząc na North Street. Pojawiła się jakaś para, spacerująca pod ramię. Hayes odprowadził ich wzrokiem, aŜ 
zniknęli w głębi Prince Street. Jego oczy ciągle miały szklisty wyraz i Jason zauwaŜył nową sieć czerwonych 
naczynek, rozpościerających się wokół nosa jak gałązki koralowca. Skóra była blada jak kość słoniowa, prawie 
taka, jaką Jason widział u Harringa na oddziale kardiologicznym. Z jednej z wypchanych kieszeni marynarki 
Hayes wygrzebał pogniecioną paczkę Cameli bez filtra. Zapalił papierosa trzęsącymi się rękami i odezwał się z
oczami błyszczącymi pod wpływem jakiejś silnej emocji.
       - Ktoś mnie śledzi.
       Jason nie bardzo wiedział, jak ma zareagować.
       - Jesteś pewien?
       - Nie mam Ŝadnych wątpliwości - odparł Hayes, zaciągając się głęboko papierosem. Tlący się popiół spadł 
na biały obrus. - Ciemny facet, przystojny elegancik, cudzoziemiec - dodał jadowicie.
       - Czy to cię niepokoi? - zapytał Jason, próbując grać psychiatrę. Było widoczne, Ŝe na dodatek do 
wszystkiego innego Hayes jest typem paranoidalnym.
       - Chryste, tak! - krzyknął naukowiec. Kilka głów odwróciło się. Ściszył głos. - Nie byłbyś zdenerwowany, 
gdyby ktoś chciał cię zabić?
       - Zabić cię? - powtórzył jak echo Jason, pewien juŜ, Ŝe Hayes oszalał.
       - Tak. I mojego syna takŜe.
       - Nie wiedziałem, Ŝe masz syna. - W rzeczywistości Jason nie wiedział nawet, Ŝe Hayes był Ŝonaty. W 
szpitalu krąŜyły plotki, Ŝe w tych rzadkich przypadkach, kiedy potrzebuje on jakiejś rozrywki, chodzi do 
dyskoteki.
       Hayes zdusił papierosa w popielniczce, zaklął pod nosem i zapalił następnego, nerwowo wydmuchując 
dym krótkimi porcjami. Jason uświadomił sobie, Ŝe jego rozmówca znajduje się w krytycznym punkcie i musi 
być traktowany ostroŜnie. Ten człowiek był bliski psychicznego załamania.
       - Przepraszam, jeśli to zabrzmi głupio - powiedział Jason – ale chciałbym pomóc. Przypuszczam, Ŝe 
dlatego chciałeś ze mną porozmawiać. Szczerze mówiąc, Alvin, nie wyglądasz zbyt dobrze.
       Hayes oparł czoło na prawej ręce, trzymając łokieć na stole. Zapalony papieros znalazł się niebezpiecznie 
blisko rozczochranych włosów. Jason czuł pokusę, Ŝeby odsunąć albo włosy, albo papierosa; bał się, Ŝe 
męŜczyzna zapali się jak Ŝywa pochodnia. Obawiając się jednak podniecenia Hayesa nie zrobił niczego.
       - Czy panowie chcieliby coś zamówić? - zapytał kelner, bezszelestnie pojawiając się koło stolika.
       - Na miłość boską! - warknął Hayes, którego głowa podskoczyła gwałtownie. - Nie widzisz, Ŝe 
rozmawiamy?
       - Proszę o wybaczenie, sir - kelner cofnął się, kłaniając. 
       Odetchnąwszy głęboko, Hayes znów zwrócił uwagę na Jasona.
       - Zatem nie wyglądam dobrze?
       - Nie. Masz niezdrową cerę i wydajesz się wyczerpany i zdenerwowany.
       - Ach, jasnowidzący klinicysta - skomentował ironicznie Hayes. - Przepraszam, nie chciałem być taki 
wredny. Masz rację. Nie czuję się dobrze. Prawdę mówiąc, czuję się po prostu okropnie.
       - Na czym polega problem?
       - Właściwie na wszystkim. Bóle stawów. Kłopoty Ŝołądkowo-jelitowe, zaburzenia widzenia. Nawet 
wysychanie skóry. Kostki swędzą mnie tak bardzo, Ŝe doprowadza mnie to do szaleństwa. Moje ciało 
dosłownie rozpada się.
       - MoŜe lepiej byłoby spotkać się w moim gabinecie - zaproponował Jason. - Chyba powinniśmy cię 
przebadać.
       - MoŜe kiedyś - ale to nie dlatego chciałem się z tobą zobaczyć. Dla mnie moŜe być juŜ za późno, w 
kaŜdym razie, gdybym mógł uratować swojego syna... - Przerwał i wskazując na okno wrzasnął: - Tam jest!
       Jason odwrócił się do okna i dostrzegł jakąś postać, znikającą w North Street. Odwracając się z powrotem 
do Hayesa, zapytał: - Skąd wiesz, Ŝe to był on?
       - Szedł za mną od chwili, kiedy opuściłem GHP. Myślę, Ŝe chce mnie zamordować.
       Nie mogąc w Ŝaden sposób odróŜnić faktu od urojenia Jason pilnie obserwował swojego kolegę. Hayes 
zachowywał się dziwacznie, mówiąc delikatnie, ale w mózgu Jasona odezwało się stare powiedzenie: „nawet 
paranoicy mają wrogów”. MoŜe ktoś faktycznie śledził Hayesa. Jason wyłowił schłodzoną butelkę Gavi z 
wiaderka z lodem i napełnił kieliszki. - MoŜe lepiej powiesz mi, o co w tym wszystkim chodzi.

Strona 14

background image

12096

       Hayes wypił wino jednym haustem, jak wódkę, i otarł usta wierzchem dłoni.
       - To całkiem zwariowana historia... MoŜe jeszcze trochę wina?
       Jason ponownie napełnił kieliszek, a Hayes mówił dalej.
       - Nie przypuszczam, Ŝebyś wiedział zbyt wiele o tym, czego dotyczą moje zainteresowania naukowe...
       - Mam pewne pojęcie.
       - Wzrost i rozwój - powiedział Hayes. - Jak włączają się i wyłączają geny. Dojrzewanie płciowe; co włącza 
odpowiednie geny. Rozwiązanie tego problemu byłoby wielkim osiągnięciem. Nie tylko moglibyśmy 
potencjalnie wpływać na wzrost i rozwój, ale prawdopodobnie bylibyśmy w stanie „wyłączać” nowotwory, a 
po zawale „włączać” podziały komórkowe, Ŝeby stworzyć nowy mięsień sercowy. W kaŜdym razie, 
upraszczając, ośrodkiem moich zainteresowań było włączanie i wyłączanie genów wzrostu i rozwoju. Ale, jak 
to często bywa w badaniach, pewną rolę odegrał łut szczęścia. Jakieś cztery miesiące temu, w trakcie 
doświadczeń, dokonałem niespodziewanego odkrycia, ironicznego, ale zdumiewającego. Mówię o wielkim 
przełomie naukowym. Wierz mi: to jest materiał na Nobla.
       Jason pragnął stłumić niedowierzanie, chociaŜ zastanawiał się, czy Hayes nie rozwinął urojeń 
wielkościowych, Ŝeby poradzić sobie ze swoją paranoją.
       - Co to było za odkrycie?
       - Chwileczkę - odparł Hayes. OdłoŜył papierosa do popielniczki i przycisnął prawą dłoń do piersi.
       - Dobrze się czujesz? - zaniepokoił się Jason. Zdawało się, Ŝe skóra Hayesa jest o ton bardziej szara, a na 
linii włosów pokazały się krople potu.
       - Nic mi nie jest - zapewnił go Hayes. Ręka opadła mu na stół. - Nie zgłosiłem tego odkrycia, bo 
uświadamiałem sobie, Ŝe to pierwszy krok do jeszcze większego przełomu. Mówię o czymś związanym z 
antybiotykami czy spiralną strukturą DNA. Byłem tak podniecony, Ŝe pracowałem dwadzieścia cztery 
godziny na dobę. Ale potem stwierdziłem, Ŝe moje oryginalne odkrycie nie jest juŜ tajemnicą. Ze zostało 
wykorzystane. Kiedy powziąłem takie podejrzenie, ja... - Hayes przerwał w połowie zdania. Wpatrywał się w 
Jasona z wyrazem twarzy, który początkowo był zmieszaniem, ale szybko przemienił się w strach.
       - Alvin, co się dzieje? - spytał Jason.
       Hayes nie odpowiedział. Ponownie przycisnął prawą dłoń do piersi. Z jego warg wydobył się jęk, 
męŜczyzna wyrzucił obie ręce do przodu i zacisnął je na obrusie, ściągając go do siebie. Kieliszki z winem 
przewróciły się. Zaczął się podnosić, ale nie udało mu się tego dokonać. Z gwałtownym, krztuszącym się 
kaszlem chlusnął na stół krwią, zalewając nią obrus i opryskując Jasona, który odskoczył do tyłu, przewracając
krzesło. Krew nie przestawała płynąć. Wydobywała się kolejnymi falami, ochlapując wszystko wokół, gdy 
tymczasem goście przy sąsiednich stolikach zaczęli krzyczeć.
       Jako lekarz Jason wiedział, co się stało. Krew miała jasnoczerwoną barwę i była dosłownie 
wypompowywana z ust Hayesa. Znaczyło to, Ŝe pochodzi bezpośrednio z serca. W ciągu następnych sekund 
Hayes pozostał wyprostowany w krześle, a zdumienie i ból zastąpiły strach w jego oczach. Jason obszedł stół i 
chwycił go za ramiona. Niestety, nie było Ŝadnego sposobu na zatamowanie krwotoku. Jason nie mógł zrobić 
nic więcej, jak tylko podtrzymywać męŜczyznę, z którego wypływało Ŝycie.
       Kiedy ciało Hayesa zwiotczało, Jason pozwolił mu opaść na podłogę. Ludzki organizm zawiera około 
czterech i pół litra krwi, ale wydawało się, Ŝe na stole i podłodze jest jej o wiele więcej. Lekarz odwrócił się do 
sąsiedniego opuszczonego juŜ stolika i wziął serwetkę, Ŝeby wytrzeć sobie ręce.
       Pierwszy raz od początku katastrofy Jason uświadomił sobie istnienie otoczenia. Pozostali goście 
restauracji poderwali się od swoich stolików i stłoczyli w odległym kącie sali. Kilkoro dostało torsji.
       Sam szef sali, zielony na twarzy, słaniał się na nogach.
       - Zadzwoniłem po ambulans - zdołał wykrztusić z ręką przyciśniętą do ust.
       Jason popatrzył na Hayesa. Bez sali operacyjnej w zasięgu ręki, wyposaŜonej w uruchomioną, gotową do 
uŜycia aparaturę do krąŜenia pozaustrojowego, nie było Ŝadnej szansy na uratowanie nieszczęśnika. 
Ambulans był juŜ zupełnie bezuŜyteczny. Ale przynajmniej będzie mógł zabrać zwłoki. Spoglądając jeszcze 
raz na nieruchome ciało, Jason zdecydował, Ŝe Hayes musiał mieć raka płuc. Guz mógł naciekać aortę, 
powodując krwotok. Jak na ironię, papieros Hayesa nadal palił się w popielniczce, pełnej teraz spienionej krwi.
SmuŜka dymu apatycznie unosiła się do sufitu.
       Z pewnej odległości dobiegł Jasona modulowany sygnał zbliŜającej się karetki. Zanim jednak przybyła, 
przed lokalem zatrzymał się policyjny radiowóz, pulsujący niebieskim światłem, a do sali jadalnej wpadło 
dwóch umundurowanych policjantów. Obaj stanęli jak wryci w obliczu krwawej sceny. Młodszy, Peter Carbo, 
jasnowłosy chłopak, wyglądający na jakieś dziewiętnaście lat, natychmiast pozieleniał. Jego partner, Jeff Mario,

Strona 15

background image

12096

pospiesznie wysłał go, Ŝeby przepytał klientów. Jeff Mario był mniej więcej w wieku Jasona.
       - Co tu się, do diabła, stało? - zapytał, zdumiony ilością krwi.
       - Jestem lekarzem - oświadczył Jason. - Ten człowiek jest martwy. Wykrwawił się. Nic nie moŜna było 
zrobić.
       Przykucnąwszy obok Hayesa, Jeff Mario bardzo ostroŜnie poszukał pulsu. Usatysfakcjonowany, podniósł 
się i skupił uwagę na Jasonie.
       - Pan jest przyjacielem?
       - Raczej kolegą - rzekł Jason. - Obaj pracujemy dla Good Health Plan.
       - To takŜe lekarz? - spytał policjant, wskazując kciukiem Hayesa.
       Jason przytaknął ruchem głowy.
       - Był chory?
       - Nie jestem pewien - odparł Jason. - Jeśli miałbym zgadywać, powiedziałbym, Ŝe to nowotwór. Ale nie 
wiem.
       Jason wyjął notes i ołówek. Otworzył notatnik.
       - Nazwisko tego człowieka?
       - Alvin Hayes.
       - Czy pan Hayes ma rodzinę?
       - Tak sądzę - powiedział Jason. - Prawdę mówiąc, nie wiem zbyt wiele o jego prywatnym Ŝyciu. 
Wspominał o synu, więc przypuszczam, Ŝe ma rodzinę.
       - Zna pan jego domowy adres?
       - Obawiam się, Ŝe nie.
       Oficer policji przez chwilę przyglądał się Jasonowi, potem sięgnął ręką i ostroŜnie przeszukał kieszenie 
Hayesa, wyciągając portfel. Przejrzał karty kredytowe zmarłego.
       - Ten facet nie miał prawa jazdy - zdziwił się. Spojrzał na Jasona, szukając potwierdzenia.
       - Nie wiedziałem. - Jason czuł, Ŝe zaczyna drŜeć. Okropność całego wydarzenia zaczynała do niego 
docierać.
       Dźwięk ambulansu, stopniowo coraz głośniejszy, niósł się za oknem. Teraz do niebieskiego pulsującego 
światła dołączyło czerwone. W ciągu minuty do pokoju wkroczyli dwaj sanitariusze w uniformach, jeden z 
nich trzymał metalową walizeczkę, wyglądającą jak podręczny zestaw reanimacyjny.
       - Ten pan jest lekarzem - poinformował ich Jeff Mario, wskazując swoim ołówkiem Jasona. - Mówi, Ŝe juŜ 
po wszystkim. UwaŜa, Ŝe ten człowiek wykrwawił się z nowotworu.
       - Nie jestem pewien, czy to był nowotwór - sprostował Jason. Powiedział to głośniej, niŜ zamierzał. Trząsł 
się teraz w widoczny sposób, więc złoŜył razem dłonie.
       Sanitariusze pokrótce zbadali Hayesa, potem wstali. Ten, który niósł walizeczkę, kazał drugiemu iść po 
nosze.
       - W porządku, tu jest jego adres - oznajmił Jeff Mario, który kontynuował przeszukiwanie portfela Hayesa.
- Mieszka niedaleko Bostońskiego Szpitala Miejskiego.
       Przepisał adres do notesu. Młodszy policjant zebrał nazwiska i adresy świadków, w tym równieŜ Jasona.
       Gdy byli gotowi do drogi, lekarz zapytał, czy mógłby pojechać z ciałem. Czułby się źle, odsyłając Hayesa 
do kostnicy samego. Policjanci nie mieli nic przeciwko temu. Kiedy wyszli na plac Jason zobaczył, Ŝe 
uformował się spory tłumek. Wiadomości tego typu roznosiły się po North End lotem błyskawicy, ale tłum 
stał cichy, pełen lęku w obliczu śmierci.
       Oczy Jasona pochwyciły ubranego z przesadną elegancją męŜczyznę, który zdawał się wtapiać z 
powrotem w tłum. Wyglądał na biznesmena - bardziej Latynosa czy Hiszpana, niŜ Włocha, zwłaszcza, jeśli 
chodzi o ubranie - i przez chwilę Jason zastanawiał się, dlaczego właściwie zwrócił na niego uwagę.
       - Chce pan jechać z przyjacielem? - upewnił się jeden z sanitariuszy. Skinął głową i wsiadł do ambulansu. 
Zajął miejsce na niskim siedzeniu na wprost Hayesa, przy jego stopach. Jeden z sanitariuszy usiadł na 
podobnym krzesełku bliŜej głowy zmarłego.
       Zakołysawszy się, karetka ruszyła. Przez tylne okno Jason widział restaurację i pozostający w tyle tłum. 
Kiedy skręcali w Hannover Street, musiał się przytrzymać. Syrena była wyłączona, ale czerwone światło nadal
pulsowało. Jason widział jego odbicie w szybach wystaw sklepowych.
       PodróŜ trwała krótko, około pięciu minut. Sanitariusze próbowali rozpocząć pogawędkę, ale Jason dał do 
zrozumienia, Ŝe jest zajęty swoimi myślami. Wpatrując się w przykryte ciało Hayesa starał się przeanalizować 
ostatnie przejścia. Nie mógł pozbyć się myśli, Ŝe jego tropem kroczy śmierć. Czuł się w dziwny sposób 

Strona 16

background image

12096

odpowiedzialny za Hayesa, jakby ten człowiek mógł nadal Ŝyć, gdyby nie miał pecha spotkać się z Jasonem. 
Wiedział, Ŝe takie myśli są śmieszne z racjonalnego punktu widzenia. Ale uczucia nie zawsze są racjonalne.
       Po ostrym skręcie w lewo ambulans cofnął się, a następnie zatrzymał. Kiedy otwarto tylne drzwi, Jason 
zorientował się, dokąd przyjechali. Znaleźli się na dziedzińcu Massachusetts General Hospital. Jason znał ten 
szpital. Przed laty odbywał tutaj staŜ w zakresie medycyny wewnętrznej. Wysiadł z karetki. Dwóch 
sanitariuszy sprawnie wyładowało Hayesa i opuściło kółka pod noszami. W milczeniu powieźli ciało do izby 
przyjęć, gdzie zawiadująca ruchem chorych pielęgniarka skierowała ich do pustego pokoju zabiegowego.
       Pomimo, Ŝe był lekarzem, Jason nie znał protokołu, obowiązującego w takich przypadkach, jak śmierć 
Hayesa. Był trochę zaskoczony, Ŝe trafili do izby przyjęć, poniewaŜ Hayes pozostawał poza moŜliwościami 
udzielenia jakiejkolwiek pomocy. Jednak myśląc o tym uświadomił sobie, Ŝe zgon musi zostać dopiero 
formalnie stwierdzony. Przypomniał sobie, Ŝe robił to jako staŜysta.
       Pokój zabiegowy urządzony był tak, jak zazwyczaj, z wszelkiego rodzaju wyposaŜeniem gotowym do 
natychmiastowego uŜycia. W rogu znajdowała się umywalka. Jason zmył z rąk krew Hayesa. Niewielkie 
lustro nad umywalką pokazało sporą ilość zaschniętej krwi, która opryskała takŜe jego twarz. Umywszy się, 
wytarł twarz papierowymi ręcznikami. Krew była równieŜ na marynarce, a takŜe na przodzie koszuli i na 
spodniach, ale niewiele mógł z tym zrobić. Kiedy mył ręce, do pokoju wpadł staŜysta z notatnikiem w ręce. 
Bezceremonialnie zerwał prześcieradło, zakrywające Hayesa, potem ściągnął wiszący na szyi stetoskop. Twarz
zmarłego wyglądała niesamowicie blado w świetle jarzeniówek.
       - Krewny? - zapytał swobodnie staŜysta, osłuchując pierś Hayesa.
       Kiedy wyjął słuchawki z uszu, Jason odezwał się.
       - Nie, jestem kolegą. Pracowaliśmy razem w Good Health.
       - Pan jest lekarzem? - w głosie staŜysty brzmiał tym razem większy szacunek.
       Jason skinął głową.
       - Co spotkało pana przyjaciela? - Zaświecił maleńką latareczką w oczy Hayesa.
       - Wykrwawił się podczas obiadu - odparł Jason, świadomie szorstko, nieco uraŜony gruboskórnością 
młodego lekarza.
       - Bez Ŝartów. Nie czas na to! CóŜ, z pewnością jest martwy. - StaŜysta z powrotem naciągnął prześcieradło 
na twarz Hayesa.
       Jason musiał zmobilizować cały swój zapas samokontroli, Ŝeby nie powiedzieć lekarzowi, co myśli o jego 
niewraŜliwości, ale wiedział, Ŝe byłaby to strata czasu. Zamiast tego wyszedł na korytarz, obserwując 
krzątaninę w izbie przyjęć, wspominając dni własnego terminowania. Wydawało się, Ŝe od tego czasu minęły 
wieki, lecz tak naprawdę nic się nie zmieniło.
       Trzydzieści minut później ciało Hayesa wjechało ponownie do ambulansu. Jason podąŜył za nim i 
obserwował, jak było ładowane.
       - Czy mieliby panowie coś przeciwko temu, Ŝebym nadal im towarzyszył? - zapytał, niepewny własnych 
motywów, uświadamiając sobie, Ŝe prawdopodobnie działa w szoku.
       - Jedziemy prosto do kostnicy - odparł kierowca - ale proszę być moim gościem.
       Kiedy wyjeŜdŜali z dziedzińca Jason zdumiał się nagle, ujrzawszy człowieka wyglądającego podobnie do 
wykwintnie ubranego biznesmena, którego zauwaŜył przed restauracją. Wzruszył ramionami. Zbyt duŜo było 
zbiegów okoliczności. Dziwne, Ŝe twarz męŜczyzny była w tym samym hiszpańskim typie.
       Jason nigdy nie był w miejskiej kostnicy. Kiedy zwłoki Hayesa wwieziono przez porysowane, obtłuczone 
drzwi do przechowalni, Ŝałował, Ŝe trafił tu przy takiej okazji. Atmosfera tego miejsca była równie 
nieprzyjemna, jak jego poprzednie wyobraŜenia. Przechowalnia była ogromna, z obu stron znajdowały się 
rzędy kwadratowych drzwiczek, przypominających drzwi lodówek, niegdyś białej barwy. Ściany i podłogę 
pokrywały stare, poplamione i spękane kafelki. Stała tam takŜe pewna liczba wózków, niektóre zajęte były 
przez ciała przykryte prześcieradłami, z których kilka było zakrwawionych. Pomieszczenie śmierdziało 
antyseptycznym, rybim odorem, który odbierał Jasonowi chęć do oddychania. Masywnie zbudowany, 
rumiany męŜczyzna w gumowym fartuchu i rękawiczkach podszedł do Hayesa i pomógł przenieść zwłoki na 
jeden ze starych i brudnych wózków. Wszyscy zniknęli, Ŝeby zająć się wypełnianiem koniecznych papierów.
       Przez kilka chwil Jason stał w przechowalni ciał, rozmyślając o gwałtownym końcu Ŝycia wybitnego 
naukowca. Potem, prześladowany Ŝywym wspomnieniem swojej podróŜy do szpitala po śmierci Danielle, 
poszedł za sanitariuszami.
       Przed pół wiekiem, gdy zbudowano Bostońską Kostnicę Miejską, uwaŜano ją za dzieło sztuki. Wspinając 
się po szerokich stopniach prowadzących do biur Jason zauwaŜył kilka detali architektonicznych z motywami 

Strona 17

background image

12096

staroŜytnego Egiptu. W całym budynku widoczny był jednak upływ lat. Teraz był on tylko ciemną, brudną i 
niedostosowaną do przeznaczenia budowlą. Okropności, jakie musiała oglądać, przechodziły wyobraźnię 
Jasona.
       W nędznym biurze znalazł dwóch sanitariuszy i rumianego pracownika kostnicy. Skończyli juŜ 
papierkową robotę i zaśmiewali się z czegoś, kompletnie niepomni przygniatającego nastroju śmierci.
       Jason przerwał im rozmowę, pytając, czy w tej chwili znajduje się na miejscu któryś z anatomopatologów.
       - Tak... - odparł jeden z męŜczyzn. - Doktor Danforth kończy właśnie pilne badanie w sali sekcyjnej.
       - Jest tu jakieś miejsce, gdzie mógłbym na nią poczekać? - zapytał Jason. Nie był w stanie oglądać sali 
sekcyjnej.
       - Na górze jest biblioteka - odparł salowy. - Zaraz obok gabinetu doktor Danforth.
       Biblioteka okazała się ciemnym, przesyconym stęchlizną pomieszczeniem, zapełnionym tomami 
powiązanych raportów z autopsji, sięgających w przeszłość aŜ do osiemnastego wieku. Na środku pokoju stał 
wielki dębowy stół z sześcioma krzesłami. Co waŜniejsze, był tu takŜe telefon. Po namyśle Jason postanowił 
zadzwonić do Shirley. Wiedział, Ŝe jest właśnie w pełni zabawy, ale pomyślał, Ŝe chciałaby o wszystkim 
wiedzieć.
       - Jason! - wykrzyknęła. - PrzyjeŜdŜasz do nas?
       - Niestety, nie. Są pewne kłopoty.
       - Kłopoty?
       - To będzie wstrząs - ostrzegł Jason. - Mam nadzieję, Ŝe siedzisz.
       - Przestań się ze mną draŜnić - ucięła Shirley. Niepokój w jej głosie wzrósł o stopień.
       - Alvin Hayes nie Ŝyje.
       Nastąpił pauza. W tle słychać było niestosownie brzmiący śmiech.
       - Co się stało?
       - Nie jestem całkiem pewien - odrzekł, pragnąc oszczędzić jej okropnych szczegółów. - Rodzaj 
internistycznej tragedii.
       - Jak atak serca?
       - Coś w tym rodzaju - padła wymijająca odpowiedź.
       - Mój BoŜe! Biedny człowiek.
       - Wiesz coś o jego rodzinie? Pytali mnie o to, ale nie bardzo mogłem im pomóc.
       - Wiem niewiele więcej. Jest rozwiedziony. Ma dzieci, ale wydaje mi się, Ŝe prawo opieki nad nimi 
przyznano Ŝonie. Mieszka gdzieś niedaleko Manhattanu - i to jest mniej więcej wszystko, co wiem. Ten 
człowiek był bardzo skryty, jeśli chodzi o Ŝycie osobiste.
       - Przepraszam, Ŝe teraz zawracam ci tym głowę.
       - Nie Ŝartuj. Gdzie jesteś?
       - W kostnicy.
       - Jak się tam dostałeś?
       - Przyjechałem karetką, razem z ciałem Hayesa.
       - Przyjadę i zabiorę cię.
       - Nie ma potrzeby - zaprotestował Jason. - Porozmawiam z patologiem i wezmę taksówkę.
       - Jak się czujesz? - zapytała się Shirley. - To musiało być straszne przeŜycie.
       - CóŜ - przyznał Jason - bywało lepiej.
       - To załatwia sprawę. PrzyjeŜdŜam po ciebie.
       - Co z twoimi gośćmi? - sprzeciwił się nieszczerze. Czuł się winny, niszcząc jej przyjęcie, ale nie dość 
winny, Ŝeby odrzucić jej propozycję. Wiedział, Ŝe nie jest gotowy, Ŝeby zostać sam na sam ze wspomnieniami 
dzisiejszej nocy.
       - Mogą zadbać o siebie sami - zapewniła Shirley. - Gdzie dokładnie jesteś?
       Jason udzielił jej wskazówek, potem odłoŜył słuchawkę. Pozwolił, Ŝeby głowa opadł mu na ręce i zamknął 
oczy.
       - Przepraszam - rozległ się głęboki głos, złagodzony lekkim niemieckim akcentem. - Czy pan doktor Jason 
Howard?
       - Zgadza się - potwierdził Jason, prostując się na krześle.
       CięŜko zbudowana postać wkroczyła do pokoju. MęŜczyzna miał szeroką twarz o oczach przysłoniętych 
powiekami, szeroki nos i kwadratowe zęby. Włosy miał ciemne, z czerwonym połyskiem.
       - Jestem detektyw Michael Curran, Wydział Zabójstw. - Wyciągnął szeroką, pokrytą szorstką skórą dłoń.

Strona 18

background image

12096

       Jason uścisnął ją, zdenerwowany nagłym pojawieniem się wywiadowcy w cywilu. Uświadomił sobie, Ŝe 
oczy detektywa szacują go od twarzy do stóp i z powrotem.
       - Komisarz Mario doniósł, Ŝe był pan razem z ofiarą - zagaił detektyw Curran, siadając na krześle.
       - Prowadzi pan śledztwo w sprawie śmierci Hayesa?
       - Po prostu rutynowe badania - stwierdził Curran. - To raczej dramatyczna scena, zgodnie z opisem 
komisarza Mario. Nie chcę, Ŝeby sierŜant siedział mi na karku, jeśli zostaną jakieś pytania na później.
       - Och, rozumiem - odparł Jason.
       W rzeczywistości pojawienie się detektywa Currana przypomniało mu, Ŝe Hayes upierał się, jakoby ktoś 
usiłował go zabić. ChociaŜ jego śmierć wyglądała raczej na naturalną tragedię, niŜ morderstwo, Jason 
uświadomił sobie, Ŝe częściowo to właśnie przeraŜenie w oczach ofiary skłoniło go do przybycia do kostnicy, 
aby sprawdzić przyczyny zgonu.
       - W kaŜdym razie - kontynuował Curran - muszę zadać rutynowe pytania. Czy pańskim zdaniem moŜna 
było oczekiwać śmierci doktora Hayesa? To znaczy, czy był chory?
       - Na nic, o czym bym wiedział - odparł Jason - chociaŜ, kiedy zobaczyłem go dziś po południu i potem 
znowu wieczorem, miałem wraŜenie, Ŝe nie jest z nim zupełnie dobrze.
       CięŜkie powieki detektywa Currana podniosły się nieco.
       - Co ma pan na myśli?
       - Wyglądał okropnie. A kiedy zwróciłem mu na to uwagę, przyznał, Ŝe nie czuje się dobrze.
       - Jakie były objawy? - dopytywał się policjant. Wyjął niewielki notes.
       - Zmęczenie, zaburzenia Ŝołądkowe, dolegliwości stawów. Pomyślałem, Ŝe moŜe ma gorączkę, ale nie 
byłem pewien.
       - Co pan sądzi o tych symptomach?
       - Zaniepokoiły mnie - przyznał Jason. - Powiedziałem mu, Ŝe moŜe byłoby lepiej, Ŝebyśmy spotkali się w 
moim gabinecie, gdzie mógłbym zrobić kilka testów. On jednak nalegał, Ŝebyśmy zobaczyli się poza 
szpitalem.
       - Dlaczego?
       - Nie jestem pewien.- Jason przeszedł do opisu tego, co było prawdopodobnie paranoją Hayesa i do jego 
stwierdzeń o dokonaniu przełomowego odkrycia.
       Zanotowawszy to wszystko, Curran podniósł wzrok. Zdawał się być bardziej zaniepokojony.
       - Co pan rozumie przez „paranoję”?
       - Powiedział, Ŝe ktoś go śledzi i pragnie śmierci jego i jego syna.
       - Czy powiedział, kto?
       - Nie - zaprzeczył Jason. - Szczerze mówiąc, myślałem, Ŝe ma urojenia. Zachowywał się dziwnie. 
Przypuszczam, Ŝe był bliski zdekompensowania się.
       - Zdekompensowania?
       - Załamania nerwowego.
       - Rozumiem - mruknął Curran, wracając do swojego notatnika. Jason obserwował go podczas pisania. 
Policjant miał szczególny zwyczaj oblizywania końca ołówka w przerwach między zdaniami.
       W tym momencie w drzwiach pojawiła się kolejna postać. Kobieta obeszła stół i znalazła się po prawej 
stronie Jasona. Zarówno lekarz, jak i detektyw, poderwali się na nogi. Nowo przybyła była drobna i 
niewysoka. Jej głos, którego siła kontrastowała z jej wymiarami, wypełnił niewielkie pomieszczenie.
       - Proszę usiąść - poleciła, uśmiechając się do Currana, którego najwidoczniej znała.
       Jason ocenił ją na ponad trzydzieści lat. Miała drobne, delikatne rysy, a wysoko wygięte brwi nadawały jej 
niewinny wygląd. Nosiła ciemną, skromną sukienkę z koronkowym kołnierzykiem. Jason miał kłopoty z 
powiązaniem jej wyglądu ze stanowiskiem jednego z lekarzy sądowych miasta Bostonu.
       - O co chodzi? - zapytała, przechodząc od razu do rzeczy.
       Wokół jej oczu widniały ciemne obwódki i Jason zgadywał, Ŝe pracowała tego dnia od wczesnego ranka.
       Detektyw Curran odchylił krzesło i zaczął huśtać się na jego dwóch nogach.
       - Nagły zgon lekarza w restauracji na North End. Widać było, Ŝe zwymiotował ogromną ilość krwi...
       - Wykrztusił, byłoby lepszym określeniem - przerwał Jason.
       - Zatem jak to było? - zapytał detektyw, opadając wraz z krzesłem z głośnym stuknięciem. Oblizał koniec 
ołówka, Ŝeby dokonać poprawki.
       - Wymioty oznaczałyby, Ŝe krew pochodziła z układu pokarmowego - wyjaśnił Jason. - Ta krew wyraźnie 
płynęła z płuc. Była jasnoczerwona i pienista.

Strona 19

background image

12096

       - Pienista! Podoba mi się to słowo - zauwaŜył Curran. Pochylił się nad notesem, korygując zapiski.
       - Przypuszczam, Ŝe to była krew tętnicza - upewniła się doktor Danforth.
       - Tak uwaŜam - potwierdził Jason.
       - Co oznacza...? - dopytywał się Curran.
       - Prawdopodobnie pęknięcie aorty - udzieliła odpowiedzi doktor Danforth. Trzymała ręce na kolanach, 
jakby była na popołudniowej herbatce. - Aorta jest głównym naczyniem, które opuszcza serca - dodała na 
uŜytek Currana. - Niesie utlenowaną krew do całego organizmu.
       - Dziękuję - rzekł policjant.
       - Wygląda na raka płuc albo tętniak - dorzuciła pani doktor. - Tętniak jest nieprawidłowym poszerzeniem 
naczynia krwionośnego.
       - Jeszcze raz dziękuję - powtórzył policjant. - To takie pomocne, kiedy ludzie wiedzą, Ŝe jestem laikiem.
       Jasonowi w nagłym przebłysku przypomniał się Peter Falk w roli detektywa Columbo. Był całkiem 
pewny, Ŝe Curran nie jest laikiem.
       - Zgodzi się pan, doktorze? - zapytała Danforth, patrząc prosto na Jasona.
       - Głosowałbym za rakiem płuca - odpowiedział Jason. - Hayes był nałogowym palaczem.
       - To zwiększa prawdopodobieństwo.
       - śadnych moŜliwości przestępstwa? - dopytywał się Curran, spoglądając na panią patolog spod swoich 
cięŜkich powiek.
       Doktor Danforth zaśmiała się krótko.
       - Jeśli diagnoza jest taka, jak przypuszczam, jedyne przestępstwo, wchodzące w grę, byłoby popełnione 
przez Stwórcę - albo przemysł tytoniowy.
       - Tak właśnie myślałem - potwierdził Curran, zatrzaskując notatnik i chowając ołówek do kieszeni.
       - Czy zamierza pani dokonać autopsji teraz? - spytał Jason.
       - Dobry BoŜe, nie - zaprotestowała doktor Danforth. - Jeśli byłyby jakieś naglące powody, mogłabym. Ale 
nie ma. Zrobimy to zaraz z samego rana. Będziemy mieć jakieś wyniki do dziesiątej trzydzieści, czy coś kolo 
tego, jeśli chciałby pan zadzwonić w tej sprawie.
       Curran oparł ręce na stole, jakby miał wstawać. Zamiast tego, powiedział:
       - Doktor Howard twierdzi, Ŝe zmarły uwaŜał, Ŝe ktoś próbuje go zabić. Mam rację, doktorze?
       Jason skinął głową.
       - Zatem...- zaczął Curran. - Czy mogłaby pani mieć to na względzie, dokonując sekcji?
       - Dobrze - zgodziła się doktor Danforth. - Mamy szeroko otwarte oczy we wszystkich przypadkach, które 
badamy. To nasza praca. Teraz, jeśli panowie mi wybaczą, chciałabym pojechać do domu. Nie miałam nawet 
okazji zjeść obiadu.
       Jason poczuł lekką falę nudności. Zastanawiał się, jak Margaret Danforth mogła odczuwać głód po 
spędzeniu dnia na krojeniu trupów. Curran powiedział do niego dokładnie to samo, kiedy schodzili na Parter. 
Zaofiarował Jasonowi podwiezienie, ale ten odrzekł, Ŝe oczekuje na przyjaciela. Właśnie, gdy to mówił, drzwi 
prowadzące na ulicę otworzyły się i weszła Shirley.
       - Niezły przyjaciel - szepnął Curran i mrugnął, wychodząc.
       Jeszcze raz Shirley zjawiła się jak fatamorgana. Na przyjęcie załoŜyła czerwoną, obcisłą jedwabną 
sukienkę, ściągniętą szerokim, czarnym skórzanym pasem. Jej wygląd, silnie przypominający o Ŝyciu i 
witalności, stanowił tak wyraźny kontrast z brudną trupiarnią, Ŝe Jason poczuł nieodparty przymus zabrania 
jej stąd jak najszybciej, zanim dotknie ją jakaś diabelska siła. Ona jednak oparła się temu pragnieniu. Objęła go 
ramionami i przycisnęła jego głowę do siebie w szczerym odruchu współczucia. Jason zmiękł. Własna reakcja 
zaskoczyła go. Stwierdził, Ŝe walczy z łzami jak młodzieniaszek. To było krępujące.
       Odchyliła się do tyłu i spojrzała mu w oczy. Zdobył się na krzywy uśmieszek.
       - Co za dzień - jęknął.
       - Co za dzień! - zgodziła się. - Są jakieś powody, dla których musisz tu zostać?
       Jason potrząsnął głową.
       - Dobrze, zabieram cię do domu - oznajmiła wyprowadzając go na zewnątrz, gdzie jej BMW stało 
zaparkowane w niedozwolonym miejscu. Wsiedli i samochód ruszył.
       - Dobrze się czujesz? - zapytała Shirley, kiedy jechali Massachusetts Avenue.
       - Teraz duŜo lepiej - Jason popatrzył na profil Shirley, oświetlany błyskami miejskich świateł. - Jestem po 
prostu przygnieciony tymi wszystkimi zgonami. Muszę lepiej pracować.
       - Jesteś zbyt twardy dla siebie. Nie moŜesz brać odpowiedzialności za wszystkich. Poza tym, Hayes nie był

Strona 20

background image

12096

twoim pacjentem.
       - Wiem.
       Jechali przez chwilę w milczeniu. Potem kobieta odezwała się.
       - Sprawa Hayesa to tragedia. Był bliski geniuszu i nie mógł mieć. więcej niŜ czterdzieści pięć lat.
       - Miał tyle lat, co ja - odparł Jason. - Był w mojej grupie na studiach medycznych.
       - Nie wiedziałam - zdziwiła się Shirley. - Wyglądał na duŜo starszego.
       - Zwłaszcza ostatnio - potwierdził Jason. 
       Minęli filharmonię. Skończył się właśnie jakiś koncert i męŜczyźni w czarnych krawatach wychodzili na 
wejściowe schody.
       - Co miał do powiedzenia anatomopatolog? - spytała Shirley.
       - Prawdopodobnie nowotwór. Ale nie zamierzają zrobić sekcji wcześniej, niŜ jutro rano.
       - Sekcji? Kto dał zgodę?
       - Nie jest potrzebna, jeśli lekarz sądowy uwaŜa, Ŝe są jakieś niejasności co do zgonu.
       - Ale jakie niejasności? Powiedziałeś, Ŝe ten człowiek miał zawał.
       - Nie powiedziałem, Ŝe to był zawał. Powiedziałem, Ŝe to było coś w tym rodzaju. Z pewnością istnieje 
przepis, nakazujący im przeprowadzenie badania pośmiertnego w kaŜdym przypadku nieoczekiwanej 
śmierci. Detektyw właściwie mnie przesłuchiwał.
       - Wygląda to na marnotrawienie pieniędzy podatników - stwierdziła Shirley, kiedy skręcali w lewo w 
Beacon Street.
       - Dokąd jedziemy? - zapytał raptem Jason.
       - Zabieram cię ze sobą do domu. Moi goście nadal tam będą. Dobrze ci to zrobi.
       - Nie ma mowy - sprzeciwił się męŜczyzna. - Nie jestem w towarzyskim nastroju.
       - Na pewno? Nie chcę, Ŝebyś to przeŜuwał. Ci ludzie zrozumieją.
       - Proszę - nalegał. - Nie mam siły do rozmowy. Po prostu potrzebuję snu. Poza tym, popatrz na mnie, 
jestem ruiną.
       - W porządku, jeśli tak to traktujesz - zgodziła się Shirley. Skręciła w lewo w następną przecznicę, potem 
znowu w lewo w Commonwealth Avenue, kierując się w stronę Beacon Hill. Po chwili milczenia, odezwała 
się: - Obawiam się, Ŝe śmierć Hayesa będzie duŜym ciosem dla GHP. Liczyliśmy, Ŝe dostarczy jakichś 
interesujących wyników. Skutki będą szczególnie cięŜkie dla mnie, jako Ŝe jestem odpowiedzialna za 
zatrudnienie.
       - Zatem zastosuj się do jednej ze swoich własnych rad - rzekł Jason. - Nie moŜesz brać na siebie 
odpowiedzialności za stan jego zdrowia.
       - Wiem. Ale spróbuj to powiedzieć na zebraniu rady nadzorczej.
       - W takim razie przypuszczam, Ŝe powinienem ci powiedzieć. Jest więcej złych wieści. Okazuje się, Ŝe 
Hayes wierzył, Ŝe dokonał prawdziwie przełomowego odkrycia. Coś niezwykłego. Wiesz coś o tym?
       - Absolutnie nic - Shirley była widocznie poruszona. - Powiedział ci, co to było?
       - Niestety, nie - stwierdził Jason. - A ja nie byłem pewny, czy mam mu wierzyć, czy nie. Zachowywał się 
dość dziwacznie, oględnie mówiąc; oświadczył, Ŝe ktoś chce go zabić.
       - Myślisz, Ŝe miał załamanie nerwowe?
       - Przeleciało mi to przez głowę.
       - Biedny człowiek. Jeśli naprawdę coś odkrył, GHP poniesie Podwójną stratę.
       - Ale jeśli dokonał jakiegoś waŜnego odkrycia, czy nie będziecie mogli dojść, co to jest?
       - Najwyraźniej nie znałeś doktora Hayesa. To był niezwykle skryty człowiek, pod względem osobistym i 
zawodowym. Połowę z tego, co wiedział, przechowywał w głowie.
       Minęli Boston Garden, potem okręŜną drogą skierowali się do Beacon Hill, willowej enklawy domów o 
ceglanych frontonach w centrum Bostonu, gdzie jednokierunkowe uliczki czyniły jazdę koszmarem.
       Przeciąwszy Charles Street Shirley wjechała w Mt. Vernon i wydostała się na brukowany Louisburg 
Square. Kiedy Jason postanowił porzucić podmiejski Ŝywot i spróbować miasta, szczęście uśmiechnęło się do 
niego. Znalazł apartament z jedną sypialnią, z widokiem na plac, w wielkiej kamienicy, której właściciel 
zostawił sobie część budynku, ale rzadko tam mieszkał. Dla Jasona była to doskonała lokalizacja, gdyŜ 
mieszkanie łączyło się z prawdziwym miejskim skarbem - miejscem do parkowania.
       Jason wysiadł z samochodu i wsadził głowę przez otwarte okienko.
       - Dziękuję za podwiezienie. To wiele znaczyło. – Wyciągnął rękę i ścisnął Shirley za ramię.
       Dziewczyna nagle chwyciła go za krawat i przyciągnęła jego głowę do swojej. Pocałowała go mocno, 

Strona 21

background image

12096

dodała gazu i zniknęła.
       Jason stał przy krawęŜniku w smudze światła rzucanego przez latarnię i obserwował ją, znikającą w 
Pinckney Street. Odwracając się do drzwi, poszukał w kieszeni kluczy. Był zadowolony, Ŝe weszła w jego 
Ŝycie i pierwszy raz uświadomił sobie, Ŝe istnieje między nimi moŜliwość prawdziwego związku.
       
ROZDZIAŁ TRZECI
       
       
       To nie była dobra noc. Za kaŜdym razem, kiedy Jason zamykał oczy, widział dziwny wyraz twarzy 
Hayesa tuŜ przed tragedią i wciąŜ od nowa doświadczał uczucia bezsilności, obserwując, jak Ŝycie ucieka z 
naukowca wraz z krwią, płynącą z jego ust.
       Scena ta prześladowała lekarza w drodze do pracy, aŜ przypomniał sobie coś, o czym zapomniał 
powiedzieć zarówno Curranowi, jak i Shirley. Hayes stwierdził, Ŝe jego odkrycie nie jest juŜ tajemnicą i Ŝe 
zostało wykorzystane. Cokolwiek by to znaczyło, jadąc do GHP Jason postanowił zadzwonić do detektywa, 
ale kiedy tylko wszedł do budynku został wezwany bezpośrednio do oddziału kardiologicznego.
       Brian Lennox miał się duŜo gorzej. Po krótkim badaniu Jason uświadomił sobie, Ŝe niewiele juŜ moŜe 
zrobić. Nawet konsultacja kardiologiczna, której zaŜądał dzień wcześniej, nie dawała podstaw do optymizmu, 
chociaŜ Harry Sarnoff zaplanował pilną koronarografię na dzisiejszy ranek. Jedyną nadzieją było to, Ŝe moŜe 
chirurgia będzie mogła coś pomóc.
       Na zewnątrz izolatki Briana, pielęgniarka zapytała:
       - Jeśli Lennox się zatrzyma, chce pan, Ŝeby go reanimować? Zdaje się, Ŝe nawet nerki nie są wydolne.
       Jason nienawidził takich decyzji, ale odparł stanowczo, Ŝe Ŝyczy sobie, aby ten człowiek był reanimowany 
przynajmniej do momentu, kiedy otrzymają wyniki badania koronarograficznego.
       Reszta obchodu była równieŜ przygnębiająca. Pacjenci cukrzycowi, z których kaŜdy miał powikłania 
wielosystemowe, czuli się bardzo źle. Dwóch z nich było w stadium niewydolności nerek, a trzeci był nią 
zagroŜony. Na domiar złego u Ŝadnego z nich dolegliwości te nie były powodem przyjęcia do szpitala. 
Niewydolność nerek rozwinęła się wtedy, gdy Jason leczył ich inne schorzenia.
       Dwóch pacjentów z białaczką wbrew oczekiwaniom niemal nie reagowało na leczenie. Obaj znajdowali się
w cięŜkim stanie kardiologicznym, chociaŜ zostali przyjęci z powodu objawów oddechowych. U dwójki 
chorych na AIDS nastąpiło bardzo wyraźne pogorszenie. Jedynymi pacjentkami w dobrym stanie były dwie 
młode dziewczyny z zapaleniem wątroby. Ostatnim badanym był trzydziestopięcioletni męŜczyzna przyjęty 
na badanie zastawek serca. W dzieciństwie przechodził rzut gorączki reumatycznej. Na szczęście jego stan nie 
uległ zmianie.
       Przychodząc do swojego biura Jason musiał być niewzruszony wobec Klaudii. Wiadomości o śmierci 
Hayesa rozeszły się juŜ po całym kompleksie GHP i sekretarka wychodziła z siebie z ciekawości. Jason 
oświadczył jej, Ŝe nie zamierza o tym rozmawiać. Nalegała. Kazał jej opuścić gabinet. Potem przeprosił ją i 
przedstawił w skrócie przebieg wydarzeń. Przed dziesiątą trzydzieści miał przygnębiający telefon od Sarnoffa.
Tętnice wieńcowe Briana Lennoxa przedstawiały się duŜo gorzej, ale nie było w nich ogniskowych zwęŜeń. 
Innymi słowy, w szybkim tempie wypełniały się równomiernie blaszkami miaŜdŜycowymi i nie było Ŝadnej 
szansy na operację. Sarnoff stwierdził, Ŝe nigdy nie widział tak gwałtownego postępu i prosił Jasona o 
pozwolenie na opisanie tego przypadku. Lekarz odparł, Ŝe nie ma nic przeciwko temu.
       Po rozmowie z Sarnoffem Jason na kilka minut zamknął się w pokoju. Kiedy poczuł się emocjonalnie 
przygotowany, zadzwonił na oddział intensywnej opieki kardiologicznej i poprosił pielęgniarkę, zajmującą się 
Brianem Lennoxem. Kiedy podeszła do telefonu, omówił z nią wyniki koronarografii. Zdecydował, Ŝe Brian 
Lennox nie powinien podlegać reanimacji. Przy braku jakiejkolwiek nadziei cierpienie tego człowieka nie 
powinno być przedłuŜane. Zgodziła się. Po odłoŜeniu słuchawki wpatrywał się w aparat. Momenty takie, jak 
ten, kazały mu się zastanawiać, dlaczego w ogóle poszedł na medycynę.
       W porze lunchu Jason postanowił osobiście sprawdzić wyniki autopsji Hayesa. W dziennym świetle 
kostnica nie była juŜ tak niesamowitym miejscem - raczej jeszcze jednym starzejącym się, popadającym w 
ruinę, niezbyt czystym budynkiem. Nawet egipskie motywy architektoniczne były bardziej śmieszne, niŜ 
przytłaczające. Mimo wszystko Jason unikał jednak sali, w której przechowywano ciała i skierował się prosto 
do ciasnego biura Margaret Danforth, tuŜ obok biblioteki. Siedziała przygarbiona nad biurkiem, zajadając coś, 
co wyglądało na Big Maca. Gestem zaprosiła go do wejścia, uśmiechając się.
       - Witam.

Strona 22

background image

12096

       - Przepraszam, Ŝe jestem natrętny - zaczął Jason, siadając. Jeszcze raz zdumiał się, jak drobna i kobieca 
wydawała się Margaret w porównaniu ze swoją pracą.
       - Nie jest pan - odparła. - Zrobiłam sekcję doktora Hayesa dziś rano. - Ochyliła się na oparcie krzesła, które 
skrzypnęło cicho. - Była mała niespodzianka. To nie był rak.
       - Co w takim razie?
       - Tętniak. Tętniak aorty, który pękł do drzewa oskrzelowego. Ten człowiek nigdy nie chorował na kiłę?
       Jason pokręcił głową.
       - Nic mi o tym nie wiadomo. Raczej bym w to wątpił.
       - CóŜ, to wygląda dziwnie - stwierdziła Margaret. - Nie ma pan nic przeciwko temu, Ŝebym skończyła 
jeść? Za kilka minut mam następną autopsję.
       - AleŜ nic - odrzekł Jason, zastanawiając się, jak kobieta moŜe jeść. Jego własny Ŝołądek trochę się 
buntował. W całym budynku unosił się lekki rybi odór. - Co jest takie dziwne?
       Margaret przeŜuła kęs, potem przełknęła.
       - Aorta była krucha, trochę serowata. Podobnie tchawica. Nigdy nie widziałam nic podobnego, z 
wyjątkiem jednego faceta, którego sekcjonowałam i który miał sto czternaście lat. Uwierzy pan? Opisano to w 
„The Globe”. Miał czterdzieści cztery lata, kiedy zaczęła się pierwsza wojna światowa. Zdumiewające.
       - Kiedy będziecie mieli wyniki badań mikroskopowych?
       Margaret zrobiła gest zakłopotania.
       - Za dwa tygodnie - odparła. - Nie mamy funduszy na zatrudnienie wystarczającej liczby personelu. 
Zrobienie preparatów trwa tylko chwilę.
       - Gdyby mogła mi pani przekazać jakieś próbki, mógłbym dać je do opracowania naszej patologii.
       - Musimy zrobić to sami. Jestem pewna, Ŝe pan to rozumie.
       - Nie chciałem sugerować zrobienia tego za was - tłumaczył Jason. - Chciałem powiedzieć, Ŝe my moŜemy 
zrobić to takŜe. To oszczędziłoby trochę czasu.
       - Dlaczego nie? - Wstając, Margaret ugryzła następny potęŜny kęs hamburgera i gestem poprosiła Jasona, 
Ŝeby poszedł za nią. Schodami wspięli się na piętro, gdzie mieściła się sala sekcyjna.
       Było to długie, czworokątne pomieszczenie, z czterema stołami z nierdzewnej stali, stojącymi prostopadle 
do dłuŜszej ściany. Wypełniał je silny zapach formaliny i innych płynów o nieodgadnionym składzie. Dwa 
stoły były zajęte, pozostałe dwa właśnie czyszczono. Margaret, świetnie tu zadomowiona, podprowadziła 
Jasona do zlewu, kończąc jednocześnie jeść hamburgera. Przejrzała pewną liczbę butelek na próbki, 
zamkniętych plastikowymi zakrętkami, i wybrała kilka. Potem, z kaŜdej kolejno, wyławiała zawartość, 
umieszczała ją na desce i odkrawała kawałek próbki ostrzem, podobnym do typowego kuchennego noŜa. 
Następnie przygotowała nowe naczynia, oznaczyła je, napełniła formaldehydem i umieściła w nich 
odpowiednie próbki. W końcu zapakowała je w brązową papierową torbę, którą wręczyła Jasonowi. Wszystko
to zostało wykonane z rzucającą się w oczy wprawą.
       W szpitalu Jason poszedł do zakładu patologii, gdzie znalazł doktora Jacksona Madsena, pochylonego nad
mikroskopem. Doktor Madsen, wysoki chudy męŜczyzna, który mając sześćdziesiątkę nadal z dumą brał 
udział w maratonach, wyraził mu współczucie z powodu incydentu z Hayesem.
       - Nic się tu nie ukryje - trochę kwaśno skomentował Jason.
       - To oczywiste - odparł Jackson. - Socjologicznie szpital jest jak małe miasteczko. Trzęsie się od plotek. - 
Zerkając na brązową papierową torbę dodał: - Masz coś dla mnie?
       - W pewnym sensie - Jason przeszedł do wyjaśnień, skąd pochodzi materiał i dodał, Ŝe poniewaŜ 
zabarwienie preparatów w miejskim laboratorium trwa dwa tygodnie, zastanawiał się, czy Jackson nie miałby 
nic przeciwko opracowaniu ich w laboratorium GHP.
       - Z przyjemnością - odparł patolog, biorąc torbę. - Przy okazji, chciałbyś poznać wyniki sekcji Harringa?
       Jason przełknął ślinę.
       - Oczywiście.
       - Pęknięcie serca. Pierwszy przypadek, jaki widziałem od lat. Otworzyła się lewa komora. Okazało się, Ŝe 
większa część serca objęta była zawałem, a kiedy je sekcjonowałem, miałem wraŜenie, Ŝe wszystkie naczynia 
wieńcowe są zajęte. Ten człowiek miał najcięŜszą chorobę wieńcową, jaką widziałem od lat.
       Oto nasze cudowne testy profilaktyczne, pomyślał Jason. Poczuł chęć usprawiedliwienia się. Wyjaśnił 
Jacksonowi, Ŝe przejrzał kartę Harringa i nie mógł znaleźć Ŝadnych oznak zbliŜającej się katastrofy w EKG, 
zrobionym zaledwie miesiąc przed śmiercią pacjenta.
       - Lepiej sprawdź swoje maszyny - poradził Jackson. – Mówię ci, serce tego człowieka wyglądało bardzo 

Strona 23

background image

12096

źle. Skrawki mikroskopowe powinny być gotowe jutro, jeśli cię to interesuje.
       Idąc do siebie Jason rozwaŜał uwagę Jacksona. Pomysł o uszkodzeniu elektrokardiografu nie przyszedł 
mu wcześniej do głowy. Zanim jednak dotarł do swojego gabinetu, odrzucił tę koncepcję. Było zbyt wiele 
metod sprawdzenia, czy aparat do EKG funkcjonuje prawidłowo. Ponadto do zrobienia zapisu w spoczynku i 
EKG wysiłkowego uŜyto dwóch róŜnych urządzeń. Jednak myśląc o tym, uświadomił sobie, Ŝe przy 
przyjmowaniu do pracy w GHP równieŜ Hayes został poddany kompletnemu badaniu lekarskiemu. KaŜdy 
temu podlegał.
       Po przekazaniu przez Klaudię wiadomości o telefonach, Jason poprosił ją, Ŝeby sprawdziła, czy doktor 
Alvin Hayes miał kartę pacjenta. Chciał ją zobaczyć. Sam, unikając Sally, poszedł na radiologię. Z pomocą 
jednej z sekretarek zlokalizował teczkę Alvina Hayesa. Jak się tego spodziewał, zawierała rutynowe 
prześwietlenie klatki piersiowej, zrobione przed sześcioma miesiącami. Spojrzał na nie pospiesznie. Potem, 
uzbrojony w negatyw, odszukał jednego z czterech zatrudnionych tam radiologów. Milton Perlman, lekarz, 
opuszczał właśnie pokój fluoroskopowy, kiedy Jason złapał go za guzik i opisał śmierć Hayesa i wyniki 
autopsji, wręczając mu zdjęcie klatki piersiowej. Milton zabrał kliszę z powrotem do swojego gabinetu, 
umieścił ją w negatoskopie i włączył światło. Oglądał rentgen przez całą minutę, zanim oddał go Jasonowi.
       - Zero tętniaka - stwierdził. Pochodził z Zachodniej Virginii i lubił mówić tak, jakby dopiero wczoraj 
opuścił farmę. - Aorta wygląda normalnie, bez zwapnień.
       - Jak to moŜliwe? - dopytywał się Jason.
       - Musi tak być. - Milton sprawdził nazwisko i numer oddziału na negatywie. - Przypuszczam, Ŝe zawsze 
istnieje jakaś szansa pomylenia nazwiska, ale wątpię w to. Jeśli ten człowiek zmarł z powodu tętniaka, to 
rozwinął się on w ciągu ostatniego miesiąca.
       - Nigdy nie słyszałem o takim przypadku.
       - Co mogę powiedzieć? - Milton rozłoŜył ręce.
       Jason wrócił do swojego gabinetu, rozmyślając nad tym problemem. Tętniak mógł się szybko powiększyć, 
zwłaszcza, jeśli u ofiary występowało połączenie choroby naczyniowej i wysokiego ciśnienia tętniczego, ale 
kiedy badano Hayesa jego ciśnienie krwi i tony serca były, tak jak się spodziewał, prawidłowe. Jason 
uświadamiał sobie, Ŝe przy braku jakichkolwiek oznak choroby naczyniowej niewiele mógł w tym momencie 
zrobić, poza czekaniem na wyniki badań mikroskopowych. MoŜe Hayes zaraził się jakąś dziwną infekcją, 
która zaatakowała jego naczynia krwionośne, włączając w to aortę. Po raz pierwszy Jason zastanowił się, czy 
nie obserwują właśnie początku nowej i groźnej choroby.
       Zmieniwszy marynarkę na biały fartuch, opuścił gabinet, dosłownie zderzając się z Sally.
       - Wypadłeś z harmonogramu! - zbeształa go.
       - Jeszcze coś nowego? - odparł Jason, kierując się do pokoju badań A.
       Przez połączenie cięŜkiej pracy i odrobiny szczęścia nadrobił zaległości, mieszcząc się w rozkładzie. 
Szczęście polegało na tym, Ŝe nie miał Ŝadnych nowych pacjentów, którzy wymagaliby pełnego opracowania, 
ani starych pacjentów z nowymi dolegliwościami. O trzeciej była nawet przerwa. Ktoś odwołał wizytę.
       Przez całe popołudnie Jason nie mógł przestać myśleć o sprawie Hayesa. Korzystając z nieoczekiwanej 
wolnej chwili pobiegł na szóste piętro, do laboratorium badawczego Hayesa. Pomyślał, Ŝe moŜe jego 
asystentka będzie wiedziała, czy wielki przełom, o którym zmarły wspominał, miał jakieś realne podstawy.
       Zaraz po wyjściu z windy Jason poczuł się jak w innym świecie. Jedną z zachęt dla Hayesa, aby rozpoczął 
pracę w GHP, było wybudowanie mu nowego laboratorium, które zajmowało większą część szóstego piętra.
       Umeblowanie połoŜonego obok windy hallu stanowiły komfortowe skórzane fotele, puszyste dywany, a 
nawet wielka przeszklona szafa biblioteczna, zapełniona ostatnimi pracami na temat biologii molekularnej. Za 
tym salonem recepcyjnym znajdował się schludny pokój, gdzie, jak oczekiwano, goście powinni włoŜyć białe 
fartuchy i ochraniacze na buty. Jason spróbował pchnąć drzwi. Były otwarte, więc wszedł.
       WłoŜył fartuch i ochraniacze i nacisnął klamkę wewnętrznych drzwi. Jak się spodziewał, były zamknięte 
na klucz. Obok futryny umieszczono przycisk dzwonka. Nacisnął go i czekał. W nadproŜu zamigotała 
czerwona lampka kamery telewizyjnej wewnętrznego systemu obserwacji. Drzwi zabrzęczały, otwierając się, i 
Jason wszedł.
       Laboratorium dzieliło się na dwie główne sekcje. Pierwsza, wykonana z białych tafli termoodpornego 
tworzywa i białej glazury, obejmowała duŜą salę centralną i kilka gabinetów po jednej stronie. Przy 
zamontowanym na suficie oświetleniu jarzeniowym efekt był oślepiający. Pomieszczenie wypełniała 
wyrafinowana aparatura, której większości Jason nie rozpoznawał. Zamknięte stalowe drzwi oddzielały 
pierwszą część od drugiej. Napis obok drzwi głosił: ZWIERZĘTARNIA I INKUBATORY BAKTERII. WSTĘP 

Strona 24

background image

12096

WZBRONIONY!
       Przy jednym z szerokich stołów laboratoryjnych siedziała jasna blondynka, którą Jason widział przy kilku 
okazjach w szpitalnej kafeterii. Miała ostre rysy, trochę orli nos, a jej włosy były ciasno ściągnięte do tyłu we 
francuski węzeł. Jason widział, Ŝe miała czerwone oczy, jakby płakała.
       - Przepraszam, jestem doktor Jason Howard - przedstawił się, wyciągając rękę. Uścisnęła ją. Miała chłodną 
skórę.
       - Helene Brennquivist - odpowiedziała z lekkim skandynawskim akcentem.
       - Czy ma pani chwilę czasu?
       Helene nie odpowiedziała. Zamiast tego, zamknęła notes i odsunęła stos szalek Petriego.
       - Chciałbym zadać kilka pytań - ciągnął Jason. Stwierdził, Ŝe kobieta ma niesamowitą zdolność zachowania
obojętnego wyrazu twarzy.
       - To jest, czy raczej było, laboratorium doktora Hayesa? - zapytał, krótkim machnięciem wskazując 
otoczenie.
       Skinęła głową.
       - I - jak przypuszczam - pracowała pani z nim?
       Kolejne skinięcie głową, mniej wyraźne, niŜ poprzednio. Jason miał wraŜenie, Ŝe wzbudził juŜ w swojej 
rozmówczyni gotowość do obrony.
       - Przyjmuję, Ŝe słyszała juŜ pani złe wieści o doktorze Hayesie - powiedział. Tym razem zamrugała, a 
Jasonowi wydawało się, Ŝe dostrzegł błysk łez.
       - Byłem z doktorem, kiedy umarł - wyjaśnił Jason, obserwując uwaŜnie Helene. Z wyjątkiem wilgotnych 
oczu wydawała się dziwnie pozbawiona uczuć i Jason zastanawiał się, czy była to forma Ŝalu. - TuŜ przed 
śmiercią powiedział mi, Ŝe dokonał znaczącego odkrycia naukowego...
       Jason pozwolił, by jego uwaga zawisła w powietrzu, mając nadzieję na jakąś właściwą odpowiedź. Nie 
było Ŝadnej. Helene ledwie odwzajemniła jego spojrzenie.
       - Czy tak było? - zapytał, pochylając się do przodu.
       - Nie wiedziałam, Ŝe skończył pan mówić - odezwała się Helene. - To nie było pytanie, rozumie pan.
       - Faktycznie - przyznał Jason. - Miałem tylko nadzieję, Ŝe Pani odpowie. Nadal wierzę, Ŝe wie pani, o czym
mówił doktor Hayes.
       - Obawiam się, Ŝe nie. Inni ludzie z administracji juŜ tu byli, zadając mi te same pytania. Niestety, nie mam
pojęcia, do czego mogła się odnosić uwaga doktora Hayesa.
       Jason wyobraził sobie, Ŝe odwiedzenie Helene było pierwszą czynnością Shirley dziś rano.
       - Jest pani jedyną osobą, oprócz doktora Hayesa, która pracuje w tym laboratorium?
       - Tak - potwierdziła kobieta. - Mieliśmy sekretarkę, ale doktor Hayes zwolnił ją trzy miesiące temu. 
UwaŜał, Ŝe za duŜo mówi.
       - Obawiał, się, Ŝe o czym będzie mówić?
       - O niczym i o wszystkim. Doktor Hayes wyjątkowo dbał o dyskrecję. Zwłaszcza w zakresie swojej pracy.
       - Tego właśnie wszędzie się dowiaduję - przytaknął Jason. Jego początkowe wraŜenie, Ŝe Hayes stawał się 
paranoikiem, zdawało się potwierdzać. Nalegał jednak: - Co dokładnie pani robi, panno Brennquivist?
       - Jestem biologiem molekularnym. Jak doktor Hayes, ale daleko mi do jego moŜliwości. UŜywam technik 
rekombinacji DNA, Ŝeby zmienić bakterie E. coli w ten sposób, by produkowały róŜne proteiny, którymi 
interesował się doktor Hayes.
       Jason skinął głową, jakby zrozumiał. Słyszał termin „rekombinowane DNA”, ale miał tylko niejasne 
pojęcie, co on naprawdę znaczy. Odkąd ukończył medycynę, na tym polu dokonała się prawdziwa rewolucja 
naukowa. Jedną rzecz pamiętał jednak dokładnie, a były to obawy, Ŝe badania nad rekombinowanym DNA 
mogą doprowadzić do wyprodukowania bakterii zdolnych spowodować nowe i nieznane choroby. Mając 
świeŜo w pamięci nagłą śmierć Hayesa, zapytał:
       - Czy wyhodowaliście jakieś nowe, potencjalnie niebezpieczne szczepy?
       - Nie - odparła bez wahania Helene.
       - Jak moŜe być pani taka pewna?
       - Z dwóch powodów. Przede wszystkim, to ja robiłam całą pracę przy rekombinowanych bakteriach, a nie 
doktor Hayes. Po drugie, uŜywamy linii bakterii E. coli, które nie mogą rosnąć poza laboratorium.
       - Aha - rzekł Jason, zachęcająco kiwając głową.
       - Doktor Hayes interesował się wzrostem i dojrzewaniem. Spędził większość czasu izolując z osi 
podwzgórzowo-przysadkowej czynniki wzrostu, odpowiedzialne za dojrzewanie i rozwój płciowy. Czynniki 

Strona 25

background image

12096

wzrostu są białkami. Jestem pewna, Ŝe pan wie o tym.
       - Oczywiście - przytaknął Jason. Co za szczególna kobieta, pomyślał. Z początku konwersacja 
przypominała wyrywanie zębów. Teraz, kiedy jego rozmówczyni znalazła się na gruncie naukowym, okazała 
się niezwykle wymowna.
       - Doktor Hayes dawał mi jakieś białko, a ja miałam wyprodukować je przy pomocy technik rekombinacji 
DNA. To jest właśnie to, czym się tu zajmuję. - Odwróciła się do stosu szalek Petriego i podniosła jedną, 
zdejmując pokrywkę. Podała szalkę Jasonowi. Na powierzchni widniały białawe kępki kolonii bakteryjnych.
       Helene odłoŜyła szalkę na właściwe miejsce.
       - Doktora Hayesa fascynowało włączanie i wyłączanie genów, równowaga pomiędzy represją i ekspresją i 
rola białek represorowych, które łączą się z DNA. UŜywał genu hormonu wzrostu jako prototypu. Chciałby 
pan zobaczyć jego ostatnią mapę chromosomu 17?
       - Jasne - zgodził się Jason, zmuszając się do uśmiechu.
       W laboratorium zabrzmiał brzęczyk, na chwilę tłumiąc niskie buczenie sprzętu elektronicznego. Ekran na 
wprost Helene oŜywił się, pokazując w przedsionku czworo ludzi i psa. Jason rozpoznał natychmiast dwoje z 
nich - Shirley Montgomery i detektywa Michaela Currana. Pozostali dwaj byli obcy.
       - O, BoŜe - mruknęła Helene, sięgając ręką do przycisku otwierającego drzwi.
       Jason wstał, kiedy nowo przybyli wchodzili do pomieszczenia. Shirley poczuła chwilowe zdumienie, 
widząc Jasona, ale spokojnie przedstawiła Helene detektywa Currana. Kiedy policjant zaczął ją wypytywać, 
Shirley wzięła Jasona pod ramię i poprowadziła go do najbliŜszego gabinetu, który musiał naleŜeć do Hayesa. 
Ściany pokrywały fotografie, przedstawiające zbliŜenia ludzkich genitaliów w poszczególnych stadiach 
anatomicznej ewolucji dojrzewania. Wszystkie były staranie oprawione w ramy z nierdzewnej stali.
       - Interesująca dekoracja - mruknął Jason.
       Shirley zachowywała się tak, jakby nie dostrzegała zdjęć. Jej zwykle spokojna twarz wyraŜała obecnie 
niepokój i irytację.
       - Ta sprawa wymyka się z rąk.
       - Co masz na myśli? - zapytał Jason.
       - Podobno ostatniej nocy policja dostała anonimową informację, ze doktor Alvin Hayes handlował 
narkotykami. Przeszukali jego mieszkanie i znaleźli znaczną ilość heroiny, kokainy i gotówki. Teraz mają 
nakaz rewizji w laboratorium.
       - Mój BoŜe! - Jason nagle zrozumiał obecność psa.
       - A jakby tego było mało, stwierdzili, Ŝe mieszkał z jakąś kobietą, Carol Donner.
       - To nazwisko brzmi znajomo - zauwaŜył Jason.
       - CóŜ, nie powinno - powiedziała surowo Shirley. - Carol Donner jest erotyczną tancerką w Club Cabaret 
w Combat Zone.
       - Zatem będę potępiony - zachichotał męŜczyzna.
       - Jason! - ucięła Shirley. - Tu nie ma nic do śmiechu.
       - Ja się nie śmieję - zaprotestował. - Po prostu jestem zdumiony.
       - JeŜeli uwaŜasz, Ŝe ty jesteś zdumiony, to co powie rada dyrektorów? I pomyśleć, Ŝe nalegałam, Ŝeby 
zatrudnić Hayesa. JuŜ sama śmierć tego człowieka wystarczy. Wkrótce zacznie się koszmar z prasą.
       - Co zamierzasz zrobić? - spytał Jason.
       - Nie mam pojęcia - przyznała Shirley. - W tym momencie moja intuicja mówi mi, Ŝe im mniej robimy, tym 
lepiej.
       - Co myślisz o przełomowym odkryciu Hayesa?
       - UwaŜam, Ŝe ten człowiek fantazjował. Pomyśl o narkotykach i tancerce topless, na miłość boską!
       Wściekła, wróciła do głównej sali laboratorium, gdzie detektyw Curran nadal pilnie indagował Helene. 
Pozostali dwaj męŜczyźni z psem metodycznie przeszukiwali laboratorium. Jason obserwował ich przez 
pewien czas, potem przeprosił, tłumacząc się nadchodzącym końcem godzin pracy. Miał jeszcze garstkę 
pacjentów do zbadania, czekał go równieŜ obchód w szpitalu.
       Jadąc do domu utwierdził się w przekonaniu, Ŝe Hayes był bliŜszy raczej załamania nerwowego, niŜ 
przełomu w nauce. Zatrzymał się przy bibliotece i wypoŜyczył cienki tom zatytułowany Rekombinowane 
DNA: wprowadzenie dla nienaukowców.
       Ruch w godzinach szczytu był, jak zawsze w Bostonie, brutalną walką i kiedy Jason wysiadł z samochodu 
przed swoim domem czuł, jak zwykle, ulgę, Ŝe udało mu się wyjść z tego bez szwanku. Zaniósł teczkę do 
mieszkania i połoŜył ją na biurku w małym gabinecie, którego okna wychodziły na plac. Bezlistne teraz wiązy 

Strona 26

background image

12096

wyglądały na tle nocnego nieba jak szkielety. Zmieniono juŜ czas na zimowy i na zewnątrz panowała 
ciemność, chociaŜ była dopiero szósta czterdzieści pięć. Przebrawszy się w strój do joggingu Jason pobiegł w 
dół Mt. Vernon Street, przekroczył Storrow Drive po Arthur Fiedler Bridge i pobiegł wzdłuŜ rzeki Charles. 
Dotarł do Boston University Brigde zanim skręcił. W przeciwieństwie do okresu letniego było tam teraz 
niewielu biegaczy. W drodze powrotnej wstąpił do supermarketu i kupił trochę świeŜych owoców, 
miejscowego tasergala, rzeczy potrzebne na sałatkę i butelkę kalifornijskiego chardonnay.
       Jason lubił gotować i po wzięciu prysznicu przyrządził rybę, gotując ją z niewielką ilością czosnku i oliwy. 
Przyprawił sałatkę i wyciągnął wino z zamraŜarki, gdzie włoŜył je, Ŝeby się trochę zmroziło. Nalał sobie 
kieliszek. Kiedy wszystko było gotowe, zaniósł jedzenie na tacy do swojej pracowni. Tak przygotowany 
otworzył niewielką ksiąŜeczkę o rekombinacji DNA i naszykował się na spędzenie nad nią wieczoru.
       Pierwsza część ksiąŜki była przypomnieniem ogólnych wiadomości. Jason wiedział dobrze, Ŝe kwas 
dezoksyrybonukleinowy, lepiej znany jako DNA, był molekułą w kształcie podwójnie plecionego, skręconego 
sznura. Zbudowany był z powtarzających się podjednostek, zwanych zasadami, które miały właściwość 
łączenia się w pary w bardzo specyficzny sposób. Poszczególne obszary DNA zwane były genami, a kaŜdy 
gen związany był z produkcją specyficznego białka.
       Jason czuł się zachęcony do dalszej lektury i pociągnął łyk wina. KsiąŜka była dobrze napisana i sprawiała,
Ŝe przedmiot wykładu wydawał się jasny. Podobały mu się ciekawostki, jak to, Ŝe kaŜda ludzka komórka 
zawiera cztery miliardy par zasad. Następna część ksiąŜki zajmowała się bakteriami i faktem, Ŝe rozmnaŜają 
się one łatwo i gwałtownie. W ciągu kilku dni z pojedynczej komórki wyjściowej moŜna otrzymać tryliony 
identycznych organizmów. Było to waŜne, poniewaŜ w inŜynierii genetycznej bakterie słuŜyły jako adresaci 
małych kawałków DNA. „Obce” DNA było wbudowywane do własnego DNA bakterii, a potem, kiedy 
komórka ulegała podziałowi, odtwarzała oryginalne fragmenty. Bakterie z nowo wbudowanym DNA zwane 
były szczepem rekombinowanym, a nowa cząsteczka DNA była właśnie DNA rekombinowanym. Jak dotąd 
szło nieźle.
       Jason zjadł trochę ryby i sałatki, popijając winem. Następny rozdział był nieco bardziej skomplikowany. 
Mówił o tym, jak geny w DNA sterują produkcją właściwych im białek. Pierwsza część opisywała 
powstawanie kopii fragmentu DNA w postaci cząsteczki, zwanej RNA przekaźnikowym. To RNA 
przekaźnikowe kierowało później produkcją proteiny w procesie, zwanym transkrypcją. Jason wypił jeszcze 
trochę wina. Ostatnia część rozdziału była szczególnie interesująca, jako Ŝe wyjaśniała skomplikowane 
mechanizmy włączania i wyłączania genów.
       Wstawszy od biurka, Jason przeszedł przez salon do kuchni. Otworzył lodówkę i nalał sobie następny 
kieliszek. Z powrotem w gabinecie wyjrzał przez okno, obserwując światła po przeciwnej stronie placu w 
Zgromadzeniu Świętej Małgorzaty. Zawsze go zdumiewało, Ŝe w najmodniejszej willowej części Bostonu 
znajduje się klasztor; porzucić świat materialny, zostać mniszką i wyprowadzić się do Louisburga! Jason 
uśmiechnął się, otwierając ponownie swoją ksiąŜkę o rekombinowanym DNA. Usiadłszy, jeszcze raz 
przeczytał część o mechanizmach czasowych ekspresji genów. Było to skomplikowane i fascynujące. Z ksiąŜki 
wynikało, Ŝe odkryto mnóstwo białek, które spełniały rolę represorów funkcji genów. Proteiny te wiązały się z
DNA lub powodowały jego skręcanie się, skrywając odpowiednie geny.
       Jason zamknął ksiąŜkę. Miał dość, jak na jeden wieczór. Poza tym rozdział o kontroli genów był tym, 
czego nieświadomie szukał. Czytając tę część przypomniał sobie uwagę Hayesa, Ŝe jego głównym 
przedmiotem zainteresowań jest to, „jak geny włączają się i wyłączają”. Helene powiedziała to samo innymi 
słowami.
       Biorąc ze sobą wino Jason przeszedł do salonu. Z roztargnieniem pogładził kryształowe lichtarze nad 
kominkiem, pozwalając swoim myślom rozwaŜać moŜliwości. Co mógł mieć na myśli Hayes, kiedy mówił, Ŝe 
dokonał przełomowego odkrycia? Na chwilę Jason odsunął myśl, Ŝe jego rozmówca cierpiał na urojenia 
wielkościowe. W końcu był światowej klasy badaczem i pracował zdumiewającą liczbę godzin. Była więc 
szansa, Ŝe mówił prawdę. Jeśli dokonał odkrycia, powinno ono dotyczyć włączania i wyłączania genów i 
prawdopodobnie wiązało się ze wzrostem i dojrzewaniem. Wspomnienie fotografii genitaliów zdominowało 
na chwilę umysł Jasona.
       Z zadumy wyrwał go telefon. Dzwoniła przełoŜona pielęgniarek oddziału kardiologicznego.
       - Brian Lennox zmarł właśnie. Miał terminalny epizod migotania komór, które przeszło w asystolię.
       - Zaraz będę - odparł Jason. OdłoŜył słuchawkę i pomyślał o naukowym Ŝargonie pielęgniarki, 
rozpoznając, Ŝe był to jej sposób obrony przed uczuciami. Raz jeszcze cień śmierci zawisł nad nim jak 
złowroga chmura.

Strona 27

background image

12096

       
ROZDZIAŁ CZWARTY
       
       
       Radiowy budzik wyrzucił Jasona z łóŜka. Poprzedniego dnia wzmocnił siłę głosu, obawiając się zaspać. 
Spędził znaczną część nocy pocieszając Ŝonę Briana Lennoxa. Podniósł gazetę ze stopni frontowych schodów, 
ogolił się i wziął prysznic, podczas gdy ekspres dokonywał swojego zwykłego porannego cudu. Zanim się 
ubrał, mieszkanie wypełnił aromatyczny zapach świeŜo zaparzonej kawy. Z kubkiem w dłoni wycofał się do 
pracowni, wyjmując „Boston Globe” z chroniącej go plastikowej koperty.
       Szukał działu sportowego, ale zatrzymał się na nagłówku pierwszej strony - LEKARZ, NARKOTYKI I 
TANCERKA. Nie był to pochlebny artykuł o doktorze Alvinie Hayesie. Autor wykorzystywał wstrząsającą 
śmierć Hayesa i nieuczciwie wiązał ją z narkotykami znalezionymi w jego mieszkaniu, przyrównując nawet 
jego romans z tancerką do sprawy profesora z Tufts Medical School, skazanego za zamordowanie prostytutki. 
Artykułowi towarzyszyły dwie fotografie: zdjęcie Hayesa z okładki „Time” i fotografia kobiety wchodzącej do
Club Cabaret, zatytułowana „Carol Donner wchodzi do swojego miejsca pracy”. Jason próbował dojrzeć, jak 
wygląda Carol Donner, ale było to niemoŜliwe. Jedną rękę miała podniesioną, osłaniając twarz. W tle widniał 
napis DZIEWCZĘTA Z COLLEGE’U TOPLESS. Jasne, pomyślał z uśmiechem Jason.
       Przeczytał resztę artykułu, współczując Shirley. Policja donosiła o duŜej ilości heroiny i kokainy, 
znalezionej w mieszkaniu na South End, które Hayes dzielił z Carol Donner.
       Howard udał się do szpitala, Ŝeby stwierdzić, Ŝe jego pacjenci generalnie są w złym stanie. U Matthew 
Cowena, któremu dzień wcześniej wykonano cewnikowanie serca, wystąpiły dziwne objawy, alarmujące 
podobieństwem do późnych symptomów Cedrica Harringa: zapalenie stawów, zaparcie, suchość skóry. W 
normalnych warunkach Ŝaden z nich nie zaniepokoiłby zbytnio Jasona. W świetle ostatnich przypadków czuł 
się jednak nieswojo. Jeszcze raz dokonał przeglądu nowych nieznanych chorób zakaźnych, których nie 
umiałby kontrolować. Miał przeczucie, Ŝe stan Matthew niedługo się pogorszy.
       Zamówiwszy konsultację dermatologiczną dla Cowena, lekarz ponuro udał się do swojego gabinetu, gdzie
Klaudia przywitała go informacją, Ŝe wyciągnęła badania kontrolne do litery P. Dzwoniła do pacjentów i 
dowiedziała się, Ŝe tylko dwóch skarŜy się na problemy zdrowotne.
       Jason sięgnął po karty i otworzył je.
       Pierwszą osobą była Holly Jennings, drugą Paul Klingler. Oboje przeszli badania kontrolne w ciągu 
ostatniego miesiąca.
       - Zadzwoń do nich jeszcze raz - polecił Jason - i poproś, Ŝeby przyjechali do nas jak najszybciej nie 
niepokojąc ich.
       - Trudno będzie ich nie zdenerwować. Co mam powiedzieć?
       - Powiedz im, Ŝe chcemy powtórzyć niektóre testy. UŜyj swojej wyobraźni.
       W ciągu dnia postanowił sprawdzić, czy nie uda mu się wycyganić od laborantki więcej wiadomości o 
Hayesie, ale w momencie, kiedy zobaczył Helene, zrozumiał jasno, Ŝe nie da się oczarować.
       - Czy policja coś znalazła? - zagadnął, wiedząc juŜ, Ŝe odpowiedź jest przecząca. Shirley telefonowała do 
niego i mówiła, Ŝe funkcjonariusze juŜ odjechali, dodając: „Bogu dzięki za kaŜdy drobiazg”.
       Helene pokręciła głową.
       - Wiem, Ŝe jest pani zajęta - rzekł Jason - ale czy nie mogłaby mi pani poświęcić minuty? Chciałbym zadać 
jeszcze kilka pytań.
       Przerwała w końcu pracę i odwróciła się do gościa.
       - Dziękuję - powiedział z uśmiechem. Wyraz jej twarzy nie zmienił się. Nie był nieprzyjemny, po prostu 
obojętny.
       - Nie chcę powracać do tego tematu - rzekł Jason - ale ciągle myślę o tym, co doktor Hayes powiedział o 
naukowym przełomie. Czy jest pani pewna, Ŝe nie ma Ŝadnego pojęcia, co to mogło być? Byłoby tragiczne, 
gdyby prawdziwe odkrycie medyczne zostało stracone.
       - Powiedziałam panu wszystko, co wiem - odparła Helene. - Mogę panu pokazać ostatnią mapę 
chromosomu 17, którą wykonał. Czy to pomoŜe?
       - Spróbujmy.
       Helene poprowadziła go do gabinetu Hayesa. Nie zwracała uwagi na pokrywające ściany fotografie, ale 
Jasonowi się to nie udawało. Zastanawiał się, co za człowiek mógł pracować w takim otoczeniu. Helene 
wyciągnęła wielką kartę, pokrytą drobniutkim drukiem, na której przedstawiono sekwencję par zasad 

Strona 28

background image

12096

cząsteczki DNA, tworzącej część chromosomu 17. Liczba par zasad była ogromna: setki i setki tysięcy.
       - Obszar doktora Hayesa jest tutaj. - Wskazała duŜą część, w której pary oznaczone były czerwienią. - To są
geny związane z hormonem wzrostu. Jest on bardzo złoŜony.
       - Całkowicie się z panią zgadzam - powiedział Jason. Wiedział, Ŝe musi duŜo więcej przeczytać, Ŝeby to 
wszystko nabrało dla niego jakiegokolwiek sensu.
       - Czy jest jakaś szansa, Ŝe to mapowanie doprowadziło do znaczącego odkrycia?
       Helene myślała przez chwilę, potem pokręciła głową.
       - Ta technika jest znana juŜ od jakiegoś czasu.
       - A co z rakiem? - zapytał Jason, strzelając. - Czy doktor Hayes mógł odkryć coś na temat nowotworów?
       - Nie pracowaliśmy w ogóle nad nowotworami - zaprzeczyła Helene.
       - Ale jeśli interesował się podziałem komórkowym i dojrzewaniem, moŜliwe, Ŝe odkrył coś na temat raka. 
Zwłaszcza przy jego zainteresowaniu mechanizmem włączania i wyłączania genów.
       - Przypuszczam, Ŝe to moŜliwe - odparła kobieta bez entuzjazmu. Jason był pewien, Ŝe nie pomaga mu tak,
jak by mogła. Jako asystentka Hayesa powinna wiedzieć więcej o tym, nad czym jej szef pracował. Nie było 
jednak Ŝadnego sposobu, w jaki mógłby wymusić od niej informacje.
       - A co z księgami laboratoryjnymi?
       Helene wróciła do swojego miejsca przy stole laboratoryjnym. Z szuflady wyjęła księgę.
       - To wszystko, czym dysponuję - powiedziała, wręczając ją Jasonowi.
       KsiąŜka była w trzech czwartych zapisana. Jason widział, Ŝe jest to tylko księga z danymi, a nie protokoły 
eksperymentów, bez których liczby te nie miały Ŝadnego znaczenia.
       - Czy są inne ksiąŜki laboratoryjne?
       - Było kilka - przyznała Helene - ale doktor Hayes trzymał je u siebie, zwłaszcza w ciągu ostatnich trzech 
miesięcy. PrzewaŜnie jednak przechowywał wszystko we własnej głowie. Miał bajeczną pamięć, zwłaszcza do 
cyfr...- Przez krótki moment Jason widział światło w oczach Helene i myślał, Ŝe moŜe kobieta otworzy się, nie 
uczyniła tego jednak.
       Uciekła w ciszę. Odebrała od Jasona księgę z danymi i umieściła ją na powrót w szufladzie.
       - Pozwoli pani, Ŝe zadam jeszcze jedno pytanie? - poprosił Jason, z trudem dobierając słowa. - Czy doktor 
Hayes zachowywał się normalnie przez ostatnie tygodnie? Zdawał się zaniepokojony i przemęczony, kiedy go
widziałem. - Jason z rozmysłem bagatelizował stan Hayesa.
       - Jak dla mnie, wydawał się normalny - powiedziała bezbarwnie Helene.
       Aha, bracie, pomyślał Jason. Miał teraz pewność, Ŝe Helene nie była z nim szczera. Niestety, nic z tym nie 
mógł zrobić. Podziękował jej, poŜegnał się i opuścił laboratorium Hayesa. Zjechał windą, unikając Sally, 
przeszedł przez główny budynek i wjechał na oddział patologii.
       Odnalazł Jacksona Madsena w laboratorium chemicznym, gdzie wystąpił jakiś problem z jednym z 
automatów diagnostycznych. Było juŜ tam dwóch monterów i Jackson był uszczęśliwiony, wracając z Jasonem 
do swojego pokoju, Ŝeby pokazać mu skrawki serca Harringa.
       - Zaczekaj, aŜ to obejrzysz - powiedział, umieszczając preparat pod mikroskopem. Spojrzał w okular, 
zręcznie przesuwając kciukiem i palcem wskazującym szkiełko preparatu. Potem cofnął się i pozwolił 
popatrzeć Jasonowi.
       - Widzisz to naczynie? - zapytał. Jason skinął głową. - ZauwaŜ, Ŝe jego światło jest prawie całkowicie 
zamknięte. To jeden z najgorszych przypadków miaŜdŜycy, jakie widziałem. Ta róŜowa substancja wygląda 
jak amyloid. To zdumiewające, zwłaszcza, jeśli mówisz, Ŝe EKG był w porządku. Pozwól, Ŝe pokaŜę ci coś 
jeszcze. - Jackson podłoŜył następny skrawek. - Spójrz teraz.
       Jason zerknął w mikroskop.
       - Co mam zobaczyć?
       - Zwróć uwagę, jakie rozdęte są jądra komórkowe - naprowadził go Jackson. - I ta róŜowa masa. To z 
pewnością amyloid.
       - A co to znaczy?
       - Wygląda to tak, jakby serce tego faceta było przez coś zaatakowane. Widzisz komórki zapalne?
       Przy swoim niewielkim doświadczeniu w ocenie preparatów mikroskopowych Jason nie zauwaŜył ich od 
razu, ale teraz rzuciły mu się w oczy.
       - Jakie wnioski z tego wyciągasz? - spytał.
       - Nie jestem pewien. W jakim wieku był ten człowiek?
       - Pięćdziesiąt sześć lat. - Jason wyprostował się. - Czy jest szansa, twoim zdaniem, Ŝe mamy do czynienia z 

Strona 29

background image

12096

jakąś nową chorobą zakaźną?
       Jackson myślał przez chwilę, potem potrząsnął głową.
       - UwaŜam, Ŝe stan zapalny jest na to zbyt mały. Wygląda raczej na schorzenie metaboliczne, ale to 
wszystko, co mogę powiedzieć. Aha, jeszcze jedno - dodał, wkładając następny skrawek. Nastawiając ostrość, 
powiedział: - To jest preparat z jądra czerwiennego w mózgu. Powiedz mi, co widzisz.
       Odchylił się, Ŝeby przepuścić Jasona. Lekarz popatrzył w mikroskop. Zobaczył neuron. We wnętrzu 
komórki rzucało się w oczy duŜe jądro i obszar pokryty ciemnymi ziarnistościami. Opisał je Jacksonowi.
       - To lipofuscyna - stwierdził Jackson. Wyjął szkiełko. Jason wyprostował się.
       - Co to wszystko znaczy?
       - Chciałbym wiedzieć - odparł Jackson. - Wszystko niespecyficzne, ale z pewnością jest to jakaś sugestia, Ŝe
twój pan Harring był powaŜnie chorym gościem. Te preparaty mogłyby naleŜeć do mojego dziadka.
       - JuŜ drugi raz słyszę coś takiego - rzekł powoli Jason. - MoŜesz powiedzieć coś dokładniejszego?
       - Przykro mi - zaprzeczył patomorfolog. - Chciałbym być bardziej pomocny. Zrobię kilka testów, Ŝeby 
sprawdzić, czy te złogi w sercu i gdzie indziej to amyloid. Zawiadomię cię.
       - Dzięki - odrzekł lekarz. - A co ze skrawkami Hayesa?
       - Jeszcze nie gotowe - przeprosił Jackson.
       Jason wrócił na drugie piętro i poszedł do poradni dla pacjentów ambulatoryjnych. Jako lekarz zawsze 
miał wątpliwości co do skuteczności pewnych testów, procedur czy leków. Nigdy jednak nie miał powodu 
zasadniczo kwestionować swoich kompetencji. W rzeczywistości w większości sytuacji zawsze myślał o sobie 
jako o osobie wyrastającej ponad przeciętną. Teraz nie był juŜ taki pewien. Tego typu obawy były niepokojące, 
zwłaszcza, Ŝe od czasu śmierci Danielle uwaŜał pracę za główny cel swego Ŝycia.
       - Gdzie byłeś? - dopytywała się Sally, złapawszy Jasona, kiedy próbował wśliznąć się do swojego gabinetu.
W ciągu kilku minut pielęgniarka zasypała go mnóstwem drobnych problemów, które na szczęście pochłonęły
jego uwagę. Zanim mógł chwilę odetchnąć, było juŜ po dwunastej. Zbadał swojego ostatniego pacjenta, który 
prosił o kontrolę medyczną i szczepienia przed podróŜą do Indii, a potem był wolny.
       Klaudia próbowała namówić go, Ŝeby dołączył do niej i kilku innych sekretarek podczas lunchu, Jason 
wymówił się jednak. Wrócił do swojego gabinetu i zaczął rozmyślać. Najgorsza była dla niego bezsilność. 
Czuł, Ŝe coś jest straszliwie nie w porządku, ale nie wiedział co, ani co ma z tym zrobić. Dopadła go 
samotność.
       - Cholera - mruknął, uderzając otwartą dłonią blat biurka, dostatecznie mocno, Ŝeby luźne kartki papieru 
podskoczyły. Musi uniknąć obsuwania się w depresję. Musi coś zrobić. Zmieniając biały fartuch na marynarkę,
chwycił swój pager i zszedł do samochodu. Jechał wzdłuŜ Fenway, mijając po prawej stronie Muzeum 
Ogrodnictwa i Muzeum Sztuk Pięknych. Potem, kierując się na południe Storrow Drive, skręcił w Arlington. 
Celem jego podróŜy była Bostońska Kwatera Główna Policji.
       W Kwaterze Głównej jakiś policjant skierował go na czwarte piętro. Gdy tylko wysiadł z windy ujrzał 
nadchodzącego korytarzem detektywa, balansującego pełnym kubkiem kawy. Curran był bez marynarki, 
koszulę miał rozpiętą pod szyją, a krawat rozluźniony. Pod lewym ramieniem wisiała znoszona kabura. Kiedy
ujrzał Jasona sprawiał wraŜenie zakłopotanego, dopóki lekarz nie przypomniał mu, Ŝe spotkali się w kostnicy, 
a potem w GHP.
       - Ach, tak - przytaknął policjant ze swoim lekkim niemieckim akcentem. - Sprawa Alvina Hayesa.
       Zaprosił Jasona do swojego biura, urządzonego wyłącznie z myślą o uŜytkowości, z metalowym biurkiem 
i metalową szafką na akta. Na ścianie wisiał kalendarz z terminarzem rozgrywek druŜyny koszykówki Celtics.
       - MoŜe trochę kawy? - zaproponował Curran, stawiając swój kubek.
       - Nie, dziękuję - odmówił Jason.
       - Ma pan wyczucie - pochwalił go Curran. - Wiem, Ŝe wszyscy narzekają na słuŜbową kawę, ale ta tutaj jest
po prostu śmiercionośna. - Przyciągnął spod ściany metalowe krzesło i gestem zaprosił Jasona, Ŝeby na nim 
usiadł.
       - Zatem, co mogę dla pana zrobić, doktorze?
       - Nie jestem pewien. Ta sprawa Hayesa niepokoi mnie. Pamięta pan, jak mówiłem, Ŝe Hayes wspominał o 
dokonaniu waŜnego odkrycia? CóŜ, uwaŜam teraz, Ŝe jest spora szansa, iŜ naprawdę je zrobił. W końcu ten 
człowiek był światowej sławy badaczem i w swojej dziedzinie pracował z całym poświęceniem.
       - Chwileczkę. Czy nie powiedział mi pan takŜe, Ŝe Hayes miał załamanie nerwowe?
       - Wtedy myślałem, Ŝe zachowuje się nieadekwatnie do sytuacji - tłumaczył Jason. - Sądziłem, Ŝe zdradza 
objawy zespołu paranoidalnego i urojeń wielkościowych. Teraz nie jestem juŜ pewien. A jeśli naprawdę 

Strona 30

background image

12096

dokonał waŜnego odkrycia, którego nie ujawnił, poniewaŜ nadal je dopracowywał? Jeśli ktoś się o tym 
dowiedział i z jakichś przyczyn chciał to ukryć?
       - I zabił Hayesa? - przerwał protekcjonalnie Curran. - Doktorze, zapomina pan o jednym istotnym fakcie: 
Hayes umarł z przyczyn naturalnych. Nie było Ŝadnej brudnej gry, Ŝadnych ran postrzałowych w głowie, 
Ŝadnego noŜa w plecach. I na dodatek, handlował narkotykami. W jego gniazdku w South znaleźliśmy 
heroinę, kokę i gotówkę. Nic dziwnego, Ŝe zachowywał się paranoicznie. Rynek narkotyków rządzi się 
surowymi prawami.
       - Czy ten anonimowy donos nie był trochę dziwny? - zapytał Jason, nagle zaciekawiony.
       - To się często zdarza. Ktoś puści o czymś farbę i dzwonią do nas z informacją.
       Jason wpatrywał się w detektywa. Pomyślał, Ŝe powiązania z narkotykami nie pasują do całej sprawy, ale 
nie wiedział, dlaczego. Potem przypomniał sobie, Ŝe Hayes mieszkał z dziewczyną uprawiającą taniec 
erotyczny. MoŜe to jednak pasowało bardziej, niŜ przypuszczał.
       Jakby czytając myśli Jasona, Curran odezwał się:
       - Niech pan posłucha, doktorze, doceniam, Ŝe poświęcił pan swój czas, przyjeŜdŜając tutaj, ale fakty są 
faktami. Nie wiem, czy ten facet dokonał jakiegoś odkrycia, czy nie, ale coś panu powiem. JeŜeli handlował 
narkotykami, to sam takŜe ich uŜywał. To jest reguła. Poprosiłem obyczajówkę, Ŝeby poszukali jego nazwiska 
w swoich komputerach. Nic nie znaleźli, ale to znaczy tylko, Ŝe nie był jeszcze nigdy złapany. Miał szczęście, 
Ŝe umarł śmiercią naturalną. W kaŜdym razie nie mogę uzasadnić zajmowania czasu Wydziału Zabójstw 
sprawą tego zgonu.
       - Nadal uwaŜam, Ŝe coś w tym jest.
       Curran pokręcił głową.
       - Doktor Hayes próbował coś mi powiedzieć - upierał się Jason. - Myślę, Ŝe szukał pomocy.
       - Jasne - rzekł Curran. - Prawdopodobnie chciał wciągnąć pana do swojego narkotykowego kręgu. Niech 
pan posłucha mojej rady, doktorze. Proszę zapomnieć o tej sprawie. - Podniósł się, dając do zrozumienia, Ŝe 
wizyta dobiegła końca.
       Po wyjściu na ulicę Jason wyjął zza wycieraczki przedniej szyby Mandat za niewłaściwe parkowanie. 
Siedząc za kierownicą rozmyślał o swojej rozmowie z detektywem Curranem. Facet był miły, ale oczywiście 
nie dawał wiary spostrzeŜeniom i intuicji Jasona. Uruchamiając silnik przypomniał sobie coś jeszcze, co Hayes 
powiedział o swoim odkryciu. Nazwał je „ironicznym”. To dziwny sposób określania duŜego odkrycia 
naukowego, zwłaszcza, jeśli ktoś wymyśla sobie taką historyjkę.
       Znalazłszy się ponownie w szpitalu Jason wrócił do swoich pacjentów, przechodząc od sali do sali, 
słuchając, dotykając, rozdzielając współczucie i rady. To właśnie kochał w medycynie. Ludzie otwierali się 
wobec niego, dosłownie i w przenośni. Czuł się uprzywilejowany i potrzebny. Jego pewność siebie częściowo 
powróciła.
       TuŜ przed czwartą poszedł do pokoju badań C i wziął kartę pacjenta. Pamiętał to nazwisko. Paul Klingler, 
męŜczyzna, którego juŜ badał. Przed wejściem do gabinetu Jason szybko przejrzał jego dane. Człowiek 
wydawał się zdrowy, z normalnym, niskim poziomem cholesterolu i trójglicerydów i prawidłowym EKG. 
Jason wkroczył do pokoju.
       Klingler był szczupły, miał płowoblond włosy i charakteryzował się tą spokojną pewnością siebie 
właściwą bogatym jankesom.
       - Co było nie w porządku w moich wynikach badań? - spytał, zaniepokojony.
       - Nic, naprawdę.
       - Ale pańska sekretarka zadzwoniła do mnie z wiadomością, Ŝe chce pan niektóre powtórzyć. Dlatego 
musiałem dzisiaj przyjechać.
       - Przepraszam za to. Nie było potrzeby wszczynania alarmu. Kiedy usłyszała, Ŝe nie czuje się pan dobrze, 
pomyślała, Ŝe powinniśmy to sprawdzić.
       - Po prostu przechodzę grypę - oświadczył Paul. - Dzieciaki przyniosły ją do domu ze szkoły. Teraz juŜ 
czuję się duŜo lepiej. Jedyny problem w tym, Ŝe nie mogłem uprawiać sportu przez ponad tydzień.
       Grypa nie wzbudziła niepokoju Jasona. Zdrowi ludzie nie umierają z tego powodu. Mimo to zbadał 
starannie Paula Klinglera i powtórzył kilka badań kardiologicznych. W końcu obiecał pacjentowi, Ŝe 
zadzwoni, jeśli testy krwi wykaŜą jakieś odchylenia od normy.
       Jako czwarta pacjentka stanęła przed Jasonem Holly Jennings, piędziesięcioczteroletnia kobieta, pracująca 
na stanowisku kierowniczym w jednej z największych bostońskich firm doradczych. Nie była specjalnie 
zadowolona i z pewnością niezbyt powściągliwa w wyraŜaniu swoich uczuć. Czekając w gabinecie lekarskim, 

Strona 31

background image

12096

paliła papierosa, chociaŜ umieszczono tam specjalną zakazującą tego tabliczkę.
       - Co się, do diabła, dzieje? - wybuchnęła, kiedy Jason wszedł do pokoju. Badania sprzed miesiąca dały jej 
czyste świadectwo zdrowia, chociaŜ Jason ostrzegał ją, Ŝeby rzuciła palenie i pozbyła się zbędnych dziesięciu 
czy dwunastu kilogramów, o które przytyła w ciągu ostatnich pięciu lat.
       - Słyszałem, Ŝe nie czuła się pani dobrze - odezwał się łagodnie. ZauwaŜył jej zmęczony wygląd i dostrzegł
ciemne koła pod oczami.
       - Czy o to tylko chodzi? - warknęła. - Sekretarka powiedziała mi, Ŝe chce pan powtórzyć kilka testów. Co 
było w nich złego?
       - Nic. Po prostu chcemy zrobić następne badania kontrolne. Proszę opowiedzieć mi o stanie swojego 
zdrowia.
       - Jezu Chryste! Ściąga mnie pan tutaj, strasząc śmiertelnie, zmuszając do odwołania dwóch waŜnych 
wystąpień, po to tylko, Ŝeby porozmawiać. Nie moŜna było zrobić tego przez telefon?
       - CóŜ, skoro pani tu jest, moŜe powie mi pani, jak się czuje.
       - Jestem zmęczona.
       - Coś więcej?
       - Po prostu ogólnie czuję się parszywie. Nie mogłam spać. Straciłam apetyt. Nic szczególnego... nie, to 
nieprawda. Oczy mnie zawodzą. Muszę ciągle nosić okulary przeciwsłoneczne, nawet w biurze.
       - Coś jeszcze? - spytał Jason, czując nieprzyjemne ukłucie strachu.
       Holly wzruszyła ramionami.
       - Licho wie dlaczego wypadają mi włosy.
       Jason zbadał kobietę tak starannie, jak to było moŜliwe. Jej tętno i ciśnienie krwi były podwyŜszone, mogło
to być jednak spowodowane stresem. Skóra była sucha, zwłaszcza na kończynach. Powtórzywszy EKG 
stwierdził, Ŝe być moŜe są w nim dyskretne zmiany odcinka ST, sugerujące niedokrwienie serca. Kiedy 
zaproponował wykonanie kolejnej próby wysiłkowej, pacjentka odmówiła.
       - Czy mogę wrócić w tym celu później?
       - Wolałbym raczej zrobić to teraz - odparł lekarz. - Właściwie, czy nie miałaby pani nic przeciwko 
pozostaniu w szpitalu na kilka dni?
       - śartuje pan? Nie mam czasu. Poza tym nie czuję się aŜ tak źle. Dlaczego w ogóle pan to sugeruje?
       - Po prostu Ŝeby zrobić wszystkie badania. Chciałbym równieŜ, Ŝeby zbadał panią kardiolog i okulista.
       - W następnym tygodniu. W poniedziałek albo wtorek. Mam kilka waŜnych spotkań.
       Niechętnie, po pobraniu pewnej ilości krwi, Jason pozwolił Holly odejść. Nie miał Ŝadnego sposobu, Ŝeby 
zmusić ją do zostania i nie znalazł w czasie badania nic na tyle niepokojącego, Ŝeby zapewnić ją, Ŝe znalazła się
w tarapatach. To było po prostu przeczucie: złe przeczucie.
       Postępując zgodnie ze swoim codziennym zwyczajem, po powrocie do domu Jason poszedł biegać, 
wstąpił do De Luca’s Market, gdzie kupił kurczaka, włoŜył swój posiłek do piekarnika, wziął prysznic i z 
lodowatym piwem wycofał się do swojej pracowni. Rozsiadłszy się wygodnie powrócił do lektury na temat 
DNA. Zaczynał rozumieć, w jaki sposób Hayes mógł izolować poszczególne geny. To było właśnie to, czym 
prawdopodobnie zajmowała się tego ranka Helene Brennquivist. Kiedy raz znaleziono właściwą kolonię 
bakterii, moŜna ją było hodować aŜ do otrzymania trylionów osobników. Następnie przy uŜyciu enzymów 
oddzielano i cięto na fragmenty DNA bakterii, a Ŝądany gen był izolowany i oczyszczany. Potem moŜna go 
było wbudować róŜnym drobnoustrojom w takim regionie DNA, który mógł być „włączony” przez badacza. 
W tej formie szczep rekombinowanych bakterii działał jak miniaturowa fabryka, produkująca białko, które 
dany gen kodował. Tej właśnie metody uŜył Hayes do otrzymania ludzkiego hormonu wzrostu. Zaczął od 
kawałka ludzkiego DNA, genu wytwarzającego hormon wzrostu, klonował go przy pomocy bakterii, a potem 
wbudował do bakteryjnego DNA w miejscu kontrolowanym przez gen odpowiedzialny za przyswajanie 
laktozy. Dodając laktozy do poŜywki Hayes „uruchamiał” wytwarzanie przez bakterie ludzkiego hormonu 
wzrostu.
       Jason dokończył swoje piwo i powędrował do kuchni po następne. Był pod przemoŜnym wpływem tego, 
czego się właśnie dowiedział. Nic dziwnego, Ŝe naukowcy, tacy jak Hayes, byli dziwakami. Wiedzieli, Ŝe 
dysponują władzą manipulowania Ŝyciem. Technologia DNA dawała budzące lęk moŜliwości, które moŜna 
było wykorzystać do czynienia dobra lub zła. Kierunek, pomyślał Jason, był wynikiem przypadku.
       Uzbrojony w te informacje był jeszcze bardziej skłonny wierzyć, Ŝe Hayes, mimo ogólnego stresu, mówił 
prawdę - przynajmniej o przełomowym odkryciu. Jason nie miał tej pewności co do stwierdzenia, Ŝe ktoś chce 
zabić naukowca. śałował, Ŝe nie spędził z tym człowiekiem więcej czasu w ciągu ostatnich miesięcy. Chciałby 

Strona 32

background image

12096

wiedzieć o nim więcej.
       Otwierając piekarnik, Jason sprawdził kurczaka. Był ładnie zarumieniony i wyglądał wspaniale. Wstawił 
wodę, Ŝeby ugotować ryŜ i wrócił do pracowni. PołoŜył nogi na biurku i kołysząc się na tylnych nogach 
krzesła, zaczął następny rozdział, poświęcony technikom laboratoryjnym stosowanym w inŜynierii 
genetycznej. Pierwsza część mówiła o metodach rozdziału cząsteczek DNA przy uŜyciu enzymów, zwanych 
endonukleazami restrykcyjnymi. Jason musiał przeczytać ten fragment kilkakrotnie. Materiał był trudny.
       Przenikliwy jęk wykrywacza dymu poderwał go na nogi. Wyskoczył zza biurka, przy którym zasnął, i 
rzucił się do kuchni. Woda w garnku z ryŜem wygotowała się i warstwa teflonu zaczęła się palić, wypełniając 
kuchnię gryzącym dymem. Podsunięte pod strumień wody naczynie pryskało i syczało. MęŜczyzna włączył 
wyciąg i otworzył okna w salonie, a powietrze w kuchni powoli zaczęło się oczyszczać, aŜ w końcu detektor 
dymu ucichł. Jason był rad, Ŝe właściciela mieszkania, jak zwykle, nie ma w mieście.
       Kiedy obiad, choć bez ryŜu, był w końcu gotowy, Jason zaniósł go do swojej pracowni i postawił na 
biurku, odsuwając na bok papiery i ksiąŜki. Gdy zaczął jeść, stwierdził, Ŝe spogląda na pierwszą stronę 
„Boston Globe”, z rzucającym się w oczy artykułem Lekarz, narkotyki i tancerka. Podniósłszy gazetę lewą ręką
popatrzył jeszcze raz na Carol Donner. Myśl, Ŝe Hayes Ŝył z tą kobietą, zmieszała go. Zastanawiał się, czy jego 
znajomy padł ofiarą starej jak świat fantazji o ratowaniu prostytutki o złotym sercu. Doszedł do wniosku, Ŝe 
jest mało prawdopodobne, aby człowiek o podobnym do jego własnego zapleczu intelektualnym, włączając w 
to ukończenie tej samej szkoły medycznej, mógł ulec takiemu stereotypowi. Jak jednak powiedział Curran, 
fakty są faktami. Nie ulega wątpliwości, Ŝe Hayes mieszkał z tą dziewczyną. Jason odrzucił gazetę.
       Przeczytawszy wszystko, co mógł znaleźć o suchej skórze, a nie było tego duŜo, odniósł brudne naczynia 
do kuchni i opłukał je. Obraz Carol Donner zasłaniającej ręką twarz powracał bez przerwy w jego myślach. 
Spojrzał na zegarek. Była dziesiąta trzydzieści.
       - Dlaczego nie? - powiedział na głos.
       W końcu, jeśli Hayes mieszkał z tą kobietą, to być moŜe wiedziała ona coś, co mogło naprowadzić Jasona 
na temat odkrycia. W kaŜdym razie nie miał nic do stracenia. ZałoŜywszy sweter i tweedową marynarkę, 
opuścił mieszkanie.
       Beacon Hill leŜało w odległości zaledwie piętnastu minut marszu od Combat Zonę. W ciągu tego 
kwadransa Jason pokonał jednak olbrzymi dystans społeczny. Beacon Hill, ze swoimi brukowanymi ulicami i 
gazowymi latarniami, było przykładem wygodnego dobrobytu klasy średniej. Combat Zonę stanowiła jego 
brudne przeciwieństwo. śeby się tam dostać, Jason obszedł Boston Common, pomaszerował Washington 
Street z jej rzędem podłych barów, a w końcu dotarł do Boylston Street. Zapełniały ją gromady włóczących się 
ludzi, grupki hałaśliwych studentów oraz odzianych w skórzane kurtki i niebieskie koszule robotników z 
Dorchester. Club Cabaret znajdował się pośrodku rzędu budynków, wciśnięty między kino dla dorosłych i 
sex-shop, prezentujący w oknie wystawowym róŜnorodność akcesoriów seksualnych. Napis DZIEWCZĘTA Z 
COLLEGE’U TOPLESS lśnił farbą fluorescencyjną.
       Jason podszedł do drzwi i wszedł do środka. Znalazł się w barze, długim ciemnym pomieszczeniu, z 
oświetlonym drewnianym podestem w centrum. Sam bar miał kształt litery U i otaczał wybieg. Z tyłu 
umieszczono małe kabiny, a rockowa muzyka dudniła z głośników, ustawionych po obu stronach schodów, 
wiodących z piętra na podest.
       Powietrze cuchnęło papierosowym dymem i tym szczególnym chemicznym odorem, przypominającym 
tani odświeŜacz wnętrz. Lokal był niemal zapełniony męŜczyznami, zgarbionymi przy barze nad swoimi 
drinkami. Trudno było dostrzec coś we wnętrzu kabin, ale przechodząc, Jason zauwaŜył liczne kobiety w 
króciutkich sukienkach z pasków materiału. Znalazł sobie stołek przy barze. Ubrana w białą koszulkę i obcisłe 
czarne szorty barmanka niemal natychmiast przyjęła zamówienie.
       W czasie gdy Jason otrzymywał swoje piwo i szklankę, półnaga tancerka zeszła po schodach i 
przechadzała się dumnie po wybiegu. Jason popatrzył na nią, na krótką chwilę spotykając się z nią wzrokiem. 
Wyglądała na znudzoną. Twarz kobiety pokrywał gruby makijaŜ, a tlenione włosy przypominały trawę. Jason 
oceniał jej wiek na ponad trzydzieści lat, z pewnością nie była to licealistka.
       Rozglądając się po sali zauwaŜył podobny wyraz znudzenia na twarzach męŜczyzn, którzy odruchowo 
śledzili wzrokiem tancerkę, przechadzającą się tam i z powrotem po podeście. Jason popijał piwo z butelki. 
Zdecydowanie nie miał ochoty pić ze szklanki.
       Kiedy rock-and-roll się skończył, tancerka wyglądała na chwilowo zagubioną. Zakłopotana, przenosiła 
cięŜar ciała z jednego dziesięciocentymetrowego obcasa na drugi, czekając na następny kawałek. Jason 
zauwaŜył wytatuowane serce na jej prawym udzie.

Strona 33

background image

12096

       Zapowiadany mocnym biciem w bębny zaczął się następny numer, a blondynka natychmiast wznowiła 
popis. Nie przerywając wirowania, zsunęła skąpy stanik. Miała teraz na sobie tylko przepaskę na biodrach i 
buty. MęŜczyźni przy barze nadal sprawiali wraŜenie wykutych z kamienia. Wykonywali jedynie ruchy 
niezbędne do podniesienia do ust kieliszków czy papierosów. Przynajmniej dopóki tancerka nie zaczęła 
przechodzić wzdłuŜ wybiegu. Wtedy kilku klientów wyciągnęło jednodolarowe banknoty. Jason przyglądał 
się temu przez chwilę, potem z powrotem zaczął przeszukiwać wzrokiem salę. Jakieś sześć metrów od niego 
znajdowała się kabina zajmowana przez męŜczyznę w ciemnym garniturze, z papierosem, studiującego przez 
ciemne okulary księgę rachunkową. Jason nie miał pojęcia, jak ten człowiek mógł cokolwiek widzieć, ale 
doszedł do wniosku, Ŝe musi to być szef lokalu. Kilka typów o wyglądzie kulturystów i szyjach mierzących 
jakieś czterdzieści pięć centymetrów w obwodzie, ubranych w białe podkoszulki, stało po obu stronach 
kabiny, z rękami skrzyŜowanymi na piersiach. Ich głowy obracały się nieustannie, jakby dokonywali inspekcji 
sali.
       Gdy muzyka ucichła jasnowłosa stripteaserka podniosła swoje rzeczy i wbiegła po schodach. Rozległy się 
pojedyncze oklaski. Muzyka zabrzmiała ponownie i następna tancerka zeszła po schodach i zawirowała na 
wybiegu. Ubrana w pretensjonalny, obszerny cygański kostium, mogła być siostrą poprzedniej dziewczyny - 
starszą siostrą.
       Bardzo szybko Jason zorientował się, o co chodzi w tym programie. Dziewczyna pojawiała się w jakimś 
egzotycznym stroju i tańczyła, zdejmując z siebie większość ubrania w czasie trwania numeru. Upłynęło 
czterdzieści pięć minut i lekarz zastanawiał się, czy Carol Donner była przewidziana w programie dzisiejszej 
nocy. Zapytał jedną z kelnerek.
       - Powinna być następna. Jeszcze jedną kolejkę, proszę pana?
       Jason potrząsnął głową. Był zadowolony, popijając wolno piwo przez całą wizytę w barze. Rozglądając się 
zauwaŜył, Ŝe kilka striptiserek wróciło na salę. Zatrzymywały się i rozmawiały z męŜczyzną w ciemnych 
okularach, a potem wędrowały po lokalu, zagadując klientów. Jason próbował sobie wyobrazić Hayesa, 
słynnego biologa molekularnego, tutaj, w tym barze. Nie wyszło mu to jednak, mimo starań.
       Muzyka ucichła i światła wybiegu przygasły. System głośników zatrzeszczał po raz pierwszy, anonsując 
następną artystkę: słynną Carol Donner. Znudzeni klienci, wsparci o bar, sprawiali wraŜenie nagle 
obudzonych. Rozległo się kilka gwizdów.
       Muzyka zmieniła się w łagodny rock i jakaś postać pojawiła się na Podeście. Kiedy światła rozbłysły, Jason
był oślepiony. Ku jego zdumieniu Carol Donner była piękną młodą kobietą. Jej skóra miała zdrowy połysk, a 
oczy lśniły. Ubrana była w trykot, opaskę na głowie i getry, jakby znajdowała się na zajęciach aerobiku. Stopy 
miała bose. Poruszała się po podwyŜszeniu z naturalną gracją i Jason zauwaŜył, Ŝe dziewczyna uśmiecha się 
ze szczerą radością.
       W miarę trwania występu, zdjęła getry, jedwabną szarfę zawiązaną w pasie, a potem body. Pijana 
publiczność na chwilę poweselała, kiedy półnaga tańczyła, wchodząc po schodach. Gdy tylko zniknęła, goście 
z powrotem zapadli w odrętwienie. Jason czekał, aŜ Carol pojawi się na sali śladem innych dziewcząt, ale po 
dwudziestu minutach zdecydował, Ŝe moŜe się to nie zdarzyć. Odepchnął stołek i podszedł do męŜczyzny w 
ciemnych okularach. Jeden z goryli zauwaŜył go i rozłoŜył ramiona.
       - Przepraszam - odezwał się Jason do męŜczyzny z księgą. - Czy mógłbym porozmawiać z Carol Donner?
       MęŜczyzna odłoŜył papierosa.
       - Kim pan, do diabła, jest?
       Jason nie miał ochoty podawać swojego prawdziwego nazwiska, a kiedy się wahał, męŜczyzna w 
ciemnych okularach skinął na jednego z kulturystów. Jason poczuł, jak ogromne ręce chwytają go za ramię i 
popychają w stronę drzwi.
       - Chcę tylko..
       Nie udało mu się powiedzieć nic więcej. Chwycono go za marynarkę, pospiesznie przeprowadzono przez 
całą długość baru i przez ciemną kurtynę tak, Ŝe ledwo dotykał stopami ziemi. Mocno upokorzony stwierdził, 
Ŝe został wyrzucony na ulicę.
       
ROZDZIAŁ PIĄTY
       
       
       Wyrwany ze snu przez radiowy budzik Jason musiał stać kilka minut pod natryskiem, zanim poczuł się 
zdolny stawić czoło światu. Poprzedniej nocy, kiedy wrócił po swojej nieprzyjemnej wizycie w Club Cabaret, 

Strona 34

background image

12096

został wezwany z powrotem do szpitala. Jeden z jego pacjentów chorych na AIDS, Harvey Richman, miał 
zatrzymanie krąŜenia. Kiedy Jason przybył na miejsce personel prowadził od piętnastu minut reanimację. 
Kontynuowali ją jeszcze dwie godziny, zanim przyznali się do poraŜki. Uwaga pielęgniarki oddziałowej, Ŝe 
przynajmniej człowiek nie cierpi więcej, nie była wielkim pocieszeniem dla załamanego lekarza. Wydawało 
mu się, Ŝe przegrywa w wyścigu ze śmiercią.
       Jedynym pozytywnym momentem obchodu, jaki zrobił później tego ranka, było wypisanie jednej z 
pacjentek z zapaleniem wątroby. Jasonowi Ŝal było patrzeć, jak dziewczyna odchodzi. Pozostał mu teraz tylko 
jeden pacjent w dobrym stanie.
       Na oddziale kardiologicznym, u Matthew Cowena, nie nastąpiła poprawa. Na dodatek do innych swoich 
dolegliwości miał teraz problemy z widzeniem. Ten objaw zaniepokoił lekarza. Harring i Lennox kilka tygodni
przed śmiercią takŜe narzekali na osłabienie wzroku. Jasona kolejny raz nawiedziła myśl o jakiejś nowej 
chorobie wieloukładowej. Zaordynował konsultację okulistyczną. Po skończonym obchodzie poszedł na 
patologię, Ŝeby dowiedzieć się, czy skrawki z sekcji Hayesa są juŜ gotowe. MoŜe te wyniki byłyby pomocne 
dla wyjaśnienia, dlaczego tak wielu pozornie zdrowych ludzi spotyka katastrofalne załamanie układu 
sercowo-naczyniowego.
       Musiał poczekać, gdy Jackson przesyłał telefonicznie na salę operacyjną raport z badania zamroŜonych 
próbek. Pochodziły z biopsji sutka i dały wynik pozytywny.
       - Po czymś takim zawsze czuję się okropnie - stwierdził Jackson, odkładając słuchawkę. Potem, 
pogodniejszym juŜ głosem, dodał: - Zakładam, Ŝe chcesz obejrzeć skrawki Hayesa. - Poszukał na biurku, aŜ 
znalazł właściwą teczkę. Otworzywszy ją, wyjął preparat i umieścił go pod mikroskopem. - Poczekaj, aŜ to 
zobaczysz.
       - To jest aorta Alvina Hayesa - wyjaśnił anatomopatolog, kiedy Jason patrzył w okular. Śmierć komórek i 
rozpad były wyraźne nawet dla jego niewprawnego oka. - Nic dziwnego, Ŝe pękła - ciągnął Jackson. - Nigdy 
nie widziałem takich zniszczeń u nikogo przed siedemdziesiątką, z wyjątkiem zaawansowanej choroby 
naczyń. Pozwól, Ŝe pokaŜę ci coś jeszcze. - PodłoŜył następne szkiełko. - To serce Hayesa. Spójrz na naczynia 
wieńcowe. Przypominają te u Cedrica Harringa. Wszystkie tętnice wieńcowe są niemal zamknięte. Gdyby 
aorta Hayesa nie pękła, umarłby na atak serca. Ten człowiek był chodzącą bombą zegarową. I nie tylko to, 
miał jeszcze zapalenie tarczycy, znowu podobnie, jak Harring. Prawdę mówiąc, było tyle zbieŜności, Ŝe 
wróciłem i przyjrzałem się aorcie Harringa. I wiesz co? Ona takŜe była na skraju rozerwania.
       - Co właściwie chcesz powiedzieć? - zapytał Jason.
       Jackson rozłoŜył ręce.
       - Nie wiem. Jest duŜe podobieństwo między tymi dwoma przypadkami. Rozlane zapalenie - ale nie 
przypuszczam, Ŝeby to była infekcja. Wygląda raczej na podłoŜe autoimmunologiczne, jakby jego system 
odpornościowy zwrócił się przeciw własnym organom.
       - Chcesz powiedzieć, Ŝe tak, jak w toczniu?
       - Tak, coś w tym rodzaju. W kaŜdym razie Alvin Hayes był w okropnym stanie. Prawie kaŜdy jego narząd 
był uszkodzony. Rozpadał się w szwach.
       - Powiedział, Ŝe nie czuł się zbyt dobrze - stwierdził Jason.
       - Ha! - krzyknął Jackson. - To najlepszy eufemizm roku.
       Jason opuścił pracownię histopatologiczną. Starał się wyciągnąć jakieś wnioski z rozmowy z Jacksonem. 
Jeszcze raz rozwaŜył moŜliwość nieznanej choroby zakaźnej, pomimo opinii patologa. W końcu jaka choroba z
autoagresji mogła toczyć się tak szybko? Jason sam odpowiedział sobie na to pytanie: Ŝadna.
       Postanowił wstąpić do laboratorium Hayesa, zanim zacznie przyjmować pacjentów ambulatoryjnych. Nie 
dlatego, Ŝeby spodziewał się specjalnej pomocy od Helene, ale przypuszczał, Ŝe mógł ją zainteresować fakt, Ŝe 
Hayes był tak powaŜnie chory w ostatnich tygodniach swego Ŝycia. Ku swemu zaskoczeniu, zobaczył, Ŝe 
Helene płacze.
       - O co chodzi? 
       Potrząsnęła głową.
       - O nic.
       - Nie pracuje pani?
       - Skończyłam - odparła.
       Jason uświadomił sobie natychmiast, Ŝe bez Hayesa, który dawał jej instrukcje, była zagubiona. 
Najwyraźniej nie znała całego planu badań, co obudziło w lekarzu wątpliwości, czy wiedziałaby o odkryciu, 
gdyby faktycznie miało miejsce. Skłonność tego naukowca do dyskrecji będzie stratą dla społeczeństwa.

Strona 35

background image

12096

       - Czy nie miałaby pani nic przeciwko tego, Ŝebyśmy porozmawiali przez kilka minut? - zagadnął.
       - Nie - odparła Helene na swój zwykły, lakoniczny sposób. Wskazała gabinet Hayesa. Jason poszedł za nią,
jeszcze raz zbulwersowany fotografiami genitaliów.
       - Przychodzę prosto z histopatologii - zaczął, kiedy tylko usiadł. - Doktor Hayes najwyraźniej był bardzo 
chorym człowiekiem. Jest pani pewna, Ŝe nie skarŜył się, Ŝe czuje się chory?
       - Faktycznie - przyznała Helene, zaprzeczając swojemu poprzedniemu stwierdzeniu. - Powtarzał, Ŝe czuje 
się słabo.
       Jason patrzył na nią. Wydawała się łagodniejsza, bardziej otwarta. Zwrócił teŜ uwagę, Ŝe w 
przeciwieństwie do ich poprzedniego spotkania, tym razem miała włosy rozpuszczone, opadające na ramiona,
nie zaś surowo sczesane do tyłu.
       - Ostatnio mówiła pani, Ŝe jego zachowanie nie uległo zmianie.
       - Tak było. Ale mówił, Ŝe fatalnie się czuje.
       Sfrustrowany tym semantycznym rozróŜnieniem, Jason jeszcze raz utwierdził się w przekonaniu, Ŝe 
kobieta coś ukrywa. Zastanawiał się, dlaczego, ale czuł, Ŝe do niczego nie dojdzie, wdając się z nią w spór.
       - Panno Brennquivist - powiedział cierpliwie - chcę zapytać jeszcze raz. Czy jest pani absolutnie pewna, Ŝe 
nie wie, co doktor Hayes miał na myśli, kiedy mówił mi, Ŝe dokonał znaczącego odkrycia naukowego?
       Pokręciła głową.
       - Naprawdę nie wiem. Prawda jest taka, Ŝe w laboratorium nie szło dobrze. Jakieś trzy miesiące temu 
szczury, które dostawały czynniki uwalniające hormon wzrostu, zaczęły tajemniczo umierać.
       - Skąd pochodziły czynniki wzrostu?
       - Doktor Hayes izolował je sam ze szczurzych mózgów. Głównie z podwzgórza. Potem ja produkowałam 
je za pośrednictwem technik rekombinowanego DNA.
       - Zatem eksperymenty zakończyły się poraŜką?
       - Zupełną - przyznała Helene. - Doktor Hayes jednak, jak kaŜdy wielki naukowiec, nie zniechęcał się. 
Zamiast tego pracował jeszcze więcej. Wypróbowywał róŜne białka, ale - niestety - z tym samym fatalnym 
skutkiem.
       - UwaŜa pani, Ŝe doktor Hayes kłamał, kiedy powiedział mi, Ŝe dokonał odkrycia?
       - Dr Hayes nigdy nie kłamał - Helene zaprzeczyła z oburzeniem.
       - Więc jak to pani wytłumaczy? - zapytał Jason. - Początkowo myślałem, Ŝe Hayes przechodzi kryzys 
nerwowy. Teraz nie jestem tego taki pewien. Co pani sądzi?
       - Doktor Hayes nie miał kryzysu psychicznego - odparła kobieta, podnosząc się, Ŝeby dać jasno do 
zrozumienia, Ŝe rozmowa jest skończona. Jason dotknął jej czułego miejsca. Nie miała zamiaru słuchać 
kalumnii rzucanych na zmarłego szefa.
       Jason zszedł do swojego gabinetu, gdzie za sprawą Sally dwóch pacjentów czekało juŜ na badanie 
lekarskie. Między jednym a drugim Jasonowi udało się umknąć Sally na wystarczająco długo, Ŝeby sprawdzić 
wyniki laboratoryjnych badań Holly Jennings. Jedyną znaczącą zmianą w stosunku do jej wcześniejszych 
analiz był zwiększony poziom gamma globulin, który znowu kazał lekarzowi rozwaŜyć jakąś infekcję, inną, 
niŜ AIDS, ale takŜe dotyczącą układu immunologicznego. Zamiast wyłączać system odpornościowy, jak w 
AIDS, to schorzenie zdawało się uruchamiać go w niszczący sposób.
       Późnym przedpołudniem Jason zadzwonił do Margaret Danforth, która oświadczyła bez wstępów:
       - Myślę, Ŝe powinien pan wiedzieć, Ŝe w moczu doktora Hayesa stwierdzono umiarkowaną zawartość 
kokainy.
       Zatem Curran miał rację, pomyślał Jason, odkładając słuchawkę. Hayes brał narkotyki. Czy było to jednak 
związane z dokonaniem odkrycia, strachem przed napaścią czy w końcu z jego śmiercią, tego Jason nie umiał 
powiedzieć.
       Musiał odłoŜyć na później te spekulacje, a tłumny napływ pacjentów odsuwał je coraz dalej. Napięcie 
zwiększyło się jeszcze po telefonie od Shirley, która widocznie dowiedziała się o jego wizycie u Helene.
       - Jason - powiedziała głosem, w którym brzmiało zdenerwowanie - proszę, nie dolewaj oliwy do ognia. 
Pozwól po prostu, Ŝeby sprawa Hayesa przycichła.
       - UwaŜam, Ŝe Helene wie więcej, niŜ nam mówi.
       - Po czyjej jesteś stronie? - spytała.
       - Dobrze, dobrze - odrzekł, ucinając szorstko, poniewaŜ pojawiła się przed nim Madaline Krammer, dawna
pacjentka, która została upchnięta jako nagły przypadek. Jak do tej pory stan jej serca był stabilny. Nagle 
pojawiły się obrzęki kostek i szmery w klatce piersiowej. Pomimo intensywnego leczenia jej zastoinowa 

Strona 36

background image

12096

niewydolność serca pogłębiła się do tego stopnia, Ŝe Jason nalegał na hospitalizację.
       - Nie na ten weekend - zaprotestowała Madaline. - Mój syn przyjeŜdŜa z Kalifornii ze swoim nowo 
narodzonym dzieckiem. Nigdy nie widziałam mojej wnuczki. Proszę! - Madaline była pogodną kobietą po 
sześćdziesiątce, ze srebrnymi włosami. Jason zawsze uwielbiał tę pacjentkę, która rzadko narzekała i była 
wyjątkowo wdzięczna za jego troskę.
       - Przykro mi, Madaline. Nie robiłbym tego, gdybym nie był przekonany, Ŝe to konieczne, jednak tylko 
przy ciągłym monitorowaniu moŜemy ustawić twoją terapię.
       Zrezygnowana Madaline z niechęcią wyraziła zgodę. Jason obiecał, Ŝe przyjdzie do niej później i zostawił 
ją w kompetentnych rękach Klaudii. Przed czwartą juŜ prawie nadrobił opóźnienie. Wychodząc z gabinetu 
wpadł na Rogera Wanamakera, którego wielkie cielsko blokowało zupełnie wąski korytarz.
       - Moja kolej - rzekł Roger. - Masz minutę na pogawędkę?
       - Jasne - zgodził się Jason, który nigdy nie odmawiał koledze. Zaprowadził go z powrotem do gabinetu. 
Roger uroczyście połoŜył na biurku kartę pacjenta.
       - Po prostu, Ŝebyś nie czuł się osamotniony - powiedział. - To jest karta pięćdziesięciotrzyletniego 
dyrektora z Data General, który został właśnie przywieziony do izby przyjęć martwy jak kamień. 
Przeprowadziłem u niego jeden z naszych pełnych programów badań mniej niŜ trzy tygodnie temu.
       Jason otworzył dokumentację i przejrzał wyniki, łącznie z EKG i badaniami laboratoryjnymi. Cholesterol 
był wysoki, ale nie przeraŜający.
       - Kolejny zawał serca? - zapytał, zaglądając do opisu prześwietlenia klatki piersiowej. Było prawidłowe.
       - Nie - zaprzeczył Roger. - Rozległy udar. Facet miał atak w trakcie posiedzenia zarządu. Jego Ŝona dostaje 
obłędu. Ja teŜ. Ona mówi, Ŝe jej mąŜ czuł się marnie od czasu wizyty u nas.
       - Jakie miał objawy?
       - Nic specyficznego. Głównie bezsenność i napięcie, ten rodzaj problemów, na jaki dyrektorzy narzekają 
cały czas.
       - Co się, u diabła, dzieje?
       - Zabij mnie - odparł kardiolog - ale mam złe przeczucie - jakbyśmy byli u progu jakiejś epidemii czy 
czegoś takiego.
       - Rozmawiałem z Madsenem z patologii. Pytałem go o jakąś nieznaną chorobę zakaźną. Powiedział „nie”. 
Twierdzi, Ŝe ta była metaboliczna, moŜe autoimmunologiczna.
       - Chyba lepiej, Ŝebyśmy coś zrobili. Co z zebraniem, które sugerowałeś?
       - Jeszcze go nie zwołałem - przyznał Jason. - Klaudia wyciąga moje wszystkie badania z ostatniego roku i 
sprawdza, jak czują się pacjenci. MoŜe powinieneś zrobić to samo.
       - Dobry pomysł.
       - Co z sekcją w tym przypadku? - spytał Jason, wręczając z powrotem papiery Rogerowi.
       - Robi ją lekarz sądowy.
       - Daj mi znać, co stwierdzą.
       Kiedy Roger wyszedł Jason zanotował, Ŝe ma zwołać spotkanie pozostałych internistów na początku 
przyszłego tygodnia. Wiedział, Ŝe gdyby nawet nie chciał sprawdzić, jaki jest zasięg problemu, nie mógłby 
siedzieć spokojnie i patrzeć, jak pacjenci z pozornie prawidłowymi wynikami badań kończą w kostnicy.
       Idąc do ostatniego chorego Jason stwierdził, Ŝe ponownie myśli o Carol Donner. Powziąwszy nagle 
pewien pomysł skręcił do stojącego na środku biurka i odnalazł Klaudię. Poprosił ją, Ŝeby zeszła do kadr i 
spróbowała dostać domowy adres Alvina Hayesa. Ufał, Ŝe jeśli ktokolwiek mógłby tego dokonać, to właśnie 
ona.
       Wracając do swojego ostatniego pacjenta Jason zastanawiał się, dlaczego nie pomyślał wcześniej o 
wydostaniu adresu Hayesa. JeŜeli Carol Donner mieszkała z nim, byłoby duŜo łatwiej porozmawiać z nią w jej 
mieszkaniu, niŜ w Club Cabaret, gdzie personel był, jak widać, raczej opiekuńczy. MoŜe miałaby jakieś pojęcie 
o odkryciu Hayesa, albo przynajmniej o jego zdrowiu. Zanim zakończył badanie Klaudia miała juŜ adres. Było 
to na South End.
       Przyjąwszy wszystkich ambulatoryjnych pacjentów i podyktowawszy całą niezbędną korespondencję, 
Jason skierował się do głównej windy i zaczął obchód. Najpierw zajrzał do Madaline Krammer.
       Wyglądała juŜ lepiej. Zwiększona dawka diuretyków znacznie złagodziła obrzęki stóp i rąk, ale podczas 
ponownego badania stwierdził ze zdumieniem, Ŝe źrenice chorej są rozszerzone i nie reagują na światło. 
Odnotował to w karcie gorączkowej, po czym ruszył dalej.
       Zanim poszedł zobaczyć Matthew Cowena, wyciągnął jego historię choroby, Ŝeby sprawdzić, co 

Strona 37

background image

12096

konsultant okulistyczny napisał o oczach chorego. Zaskoczony, przeczytał: „Umiarkowana zaćma obu oczu. 
Kontrola za sześć miesięcy.” Jason nie wierzył własnym oczom. Zaćma w wieku trzydziestu pięciu lat? 
Pamiętał, Ŝe sekcja wykazała kataraktę u Connoly’ego. Przypomniał sobie takŜe rozszerzone źrenice Madaline 
Krammer. Z czym mieli właściwie do czynienia? Był jeszcze bardziej strapiony, kiedy odwiedził Matthew.
       - Daje mi pan jakieś dziwne leki? - zapytał pacjent, kiedy tylko ujrzał lekarza.
       - Nie. Dlaczego pan pyta?
       - Bo wychodzą mi włosy. - śeby to udowodnić, pociągnął kilka pasemek, które faktycznie wypadły. 
UłoŜył je na poduszce.
       Jason podniósł jeden kosmyk, przesuwając go ostroŜnie między kciukiem i palcem wskazującym. 
Wyglądały normalnie, z wyjątkiem siwizny przy korzeniach. Potem Jason zbadał owłosioną skórę głowy 
Matthew. TakŜe była prawidłowa, bez stanu zapalnego ani bolesności.
       - Od jak dawna to trwa? - zagadnął, przypominając sobie niepokojąco wyraźnie Briana Lennoxa, jak 
równieŜ komentarz pani Harring, Ŝe jej męŜowi zaczęły wypadać włosy.
       - Pogorszyło się znacznie dzisiaj - odparł Matthew. - Nie chciałbym, Ŝeby to brzmiało paranoicznie, ale 
zdaje się, Ŝe przytrafia mi się wszystko.
       - To po prostu przypadek - uspokoił go Jason, stając się podtrzymać w równym stopniu pewność siebie 
swoją, jak i pacjenta. - Poproszę, Ŝeby jeszcze raz zajrzał do pana dermatolog. To moŜe się wiązać z suchością 
skóry. Czy te dolegliwości się zmniejszyły?
       - Jeśli juŜ, to raczej się pogłębiły. Nie powinienem był przychodzić do szpitala.
       Jason miał ochotę przyznać mu rację, zwłaszcza Ŝe stan tak wielu pacjentów się pogorszył. Zanim skończył
obchód był wyczerpany. Niemal zapomniał, Ŝe pełni dobrych chęci przyjaciele nalegali, Ŝeby wziął tego 
wieczoru udział w obiedzie, na którym mogliby go poznać z miłą, trzydziestoczteroletnią prawniczką, Penny 
Lambert. Mając godzinę do zagospodarowania Jason zdecydował, Ŝe nie warto jechać do domu. Zamiast tego 
wyciągnął plan Bostonu, który trzymał w samochodzie, i zlokalizował Springfield Street, gdzie znajdowało się 
mieszkanie Hayesa. Ulica odchodziła od Washington Street. Przypuszczając, Ŝe powinna to być dobra pora na 
złapanie Carol Donner, Postanowił pojechać bezpośrednio tam. Łatwiej było to jednak powiedzieć, niŜ 
wykonać. Jadąc na południe utknął w rzędzie samochodów, poruszających się zderzak przy zderzaku po 
Massachusetts Avenue. W końcu dotarł do Washington Street i skręcił w lewo, a potem jeszcze raz w lewo, w 
Springfield. Odszukał dom Hayesa, a potem znalazł miejsce do parkowania.
       Osiedle stanowiło mieszaninę odrestaurowanych i wymagających remontu budynków. Dom Hayesa 
naleŜał do drugiej kategorii. Frontowe schody pokrywało wymalowane sprayem graffiti. W hallu Jason 
zauwaŜył, Ŝe kilka skrzynek na listy jest zniszczonych, a wewnętrzne drzwi nie są zamknięte na klucz. 
Właściwie zamek został wyłamany w odległej przeszłości i nigdy go nie wymieniono. Mieszkanie Hayesa 
znajdowało się na trzecim piętrze. Jason zaczął wchodzić po kiepsko oświetlonych schodach. W powietrzu 
unosił się stęchły, wilgotny zapach.
       Był to olbrzymi budynek, z pojedynczymi apartamentami na kaŜdym piętrze. Na trzecim Jason potknął się
o kilka numerów „Boston Globe”, nie wyjętych jeszcze z plastikowych kopert. Nie było dzwonka, więc 
zapukał. Nie słysząc Ŝadnej odpowiedzi, zastukał jeszcze raz, mocniej. Drzwi z piskiem uchyliły się na 
centymetr. Spoglądając w dół Jason zobaczył, Ŝe zamek został ostatnio wyłamany i brakuje części futryny. 
Popychając je wskazującym palcem ostroŜnie otworzył drzwi. Skrzypnęły ponownie, jakby z bólu.
       - Halo - zawołał. Nie było odpowiedzi. Wszedł do mieszkania. - Halo - panowała cisza, z wyjątkiem szumu
wody płynącej rurami w toalecie. Zamknął za sobą drzwi i ruszył przez ciemny przedpokój.
       Spojrzał w głąb mieszkania i omal nie uciekł. Wszystko było przewrócone do góry nogami. Salon, kiedyś 
ozdobiony atrakcyjnymi antykami i reprodukcjami, był ruiną. Szuflady biurka i szafki zostały wyciągnięte i 
opróŜnione, poduszki kanapy pocięte, a zawartość wielkiej szafy na ksiąŜki leŜała rozsypana na podłodze.
       OstroŜnie wybierając drogę w bałaganie Jason zajrzał do niewielkiej sypialni, która znajdowała się w takim
samym stanie, jak salon, potem poszedł przez przedpokój do czegoś, co uznał za główną sypialnię. Była takŜe 
zrujnowana. Zawartość kaŜdej szuflady wyrzucono, a ubrania w garderobie zerwano z wieszaków i ciśnięto 
na podłogę. Podnosząc kilka zauwaŜył, Ŝe są to wyłącznie ubrania męskie.
       Nagłe skrzypnięcie wejściowych drzwi sprawiło, Ŝe po plecach przebiegł mu dreszcz. Upuścił ubrania na 
podłogę. Znów chciał zawołać, mając nadzieję, Ŝe to Carol Donner, ale przez chwilę był zbyt przestraszony, 
Ŝeby wydobyć głos. Zamarł, wytęŜając słuch. MoŜe to przeciąg pchnął drzwi... Potem dobiegł go stuk, jakby 
odgłos buta, uderzającego o ksiąŜkę czy przewróconą szufladę. Z pewnością ktoś był w mieszkaniu, a Jason 
miał wraŜenie, Ŝe ktokolwiek to był, wiedział o jego obecności. Pot pojawił mu się na czole i popłynął wzdłuŜ 

Strona 38

background image

12096

skrzydełek nosa. Przez myśl przemknęło mu ostrzeŜenie detektywa Currana, Ŝe świat narkotyków jest 
niebezpieczny. Zastanawiał się, czy jest jakaś droga, którą mógłby się wymknąć. Potem uświadomił sobie, Ŝe 
jest na końcu długiego korytarza.
       W tej samej chwili jakaś olbrzymia postać pojawiła się w drzwiach. Nawet w ciemnościach Jason mógł 
dostrzec broń.
       Paniczny strach wprawił jego serce w szaleńczą gonitwę. Ciągle jednak nie ruszał się. Druga, drobniejsza 
postać dołączyła do pierwszej i razem ruszyły przez pokój. ZbliŜały się do Jasona nieubłaganie, krok po kroku.
Wydawało się, Ŝe trwa to wieczność. Jason chciał krzyczeć albo uciekać.
       
ROZDZIAŁ SZÓSTY
       
       
       W następnej chwili Jason pomyślał, Ŝe umarł. Błysnęło. Potem jednak uświadomił sobie, Ŝe to nie 
rewolwer, a Ŝarówka nad jego głową. Nadal Ŝył. Przed nim stało dwóch umundurowanych policjantów. Jason 
chciał uściskać ich z radości.
       - Tak się cieszę, Ŝe was widzę, chłopcy!
       - Odwrócić się - rozkazał wyŜszy, lekcewaŜąc uwagę Jasona.
       - Mogę wyjaśnić... - zaczął Jason, ale kazano mu się zamknąć, oprzeć ręce o ścianę i rozstawić nogi.
       Drugi policjant przeszukał go, wyjmując portfel. Kiedy przekonali się, Ŝe jest nieuzbrojony, pozwolili mu 
opuścić ręce ze ściany i załoŜyli kajdanki. Potem wyprowadzili go z mieszkania i po schodach sprowadzili na 
ulicę. Kilkoro przechodniów przystanęło, przyglądając się, jak wpychają Jasona na tylne siedzenie 
nieoznakowanego samochodu.
       W drodze na komisariat policjanci zachowywali milczenie, a Jason uznał, Ŝe nie ma sensu nic wyjaśniać, 
zanim nie dotrą na miejsce. Teraz, kiedy ochłonął, zaczął myśleć o tym, co powinien zrobić. Przypuszczał, Ŝe 
będzie mógł zatelefonować i zastanawiał się, czy powinien zadzwonić do Shirley, czy prawnika, z którego 
usług korzystał, kiedy sprzedawał dom i prywatny gabinet.
       Kiedy jednak dojechali, funkcjonariusze po prostu zaprowadzili Jasona do małego pustego pokoju i 
zostawili go samego. Drzwi zatrzasnęły się za nimi i do lekarza dotarło, Ŝe jest zamknięty. Nigdy wcześniej nie
był w areszcie i nie czuł się najlepiej.
       Minuty mijały i Jason uświadomił sobie powagę sytuacji. Pamiętał prośbę Shirley, Ŝeby nie dolewał oliwy 
do ognia. Bóg jeden wie, jakie skutki moŜe mieć dla kliniki jego aresztowanie, jeśli wiadomość o nim dojdzie 
do prasy.
       W końcu drzwi pomieszczenia otworzyły się i wszedł detektyw Curran, a za nim niŜszy policjant. Jason 
ucieszył się, widząc znajomego, ale natychmiast zrozumiał, Ŝe detektyw nie podziela jego uczuć. Zmarszczki 
na twarzy policjanta wydawały się głębsze niŜ kiedykolwiek.
       - Zdejmij mu kajdanki - polecił Curran bez uśmiechu. Jason podniósł się, podczas gdy umundurowany 
policjant uwalniał go. Obserwował twarz Currana, próbując odgadnąć jego myśli, jednak detektyw pozostał 
nieprzenikniony.
       - Chcę z nim porozmawiać na osobności - powiedział do funkcjonariusza, który skinął głową i wyszedł.
       - Pański przeklęty portfel - odezwał się Curran, uderzając trzymanym przedmiotem w dłoń Jasona. - Nie 
przyjmuje pan rad zbyt chętnie, prawda? Co mam zrobić, Ŝeby pana przekonać, Ŝe interes narkotykowy to 
powaŜna sprawa?
       - Próbowałem tylko porozmawiać z Carol Donner...
       - Wspaniale. Zatem wtrąca się pan i miesza nam szyki.
       - W jaki sposób? - zapytał Jason, czując, jak wzbiera w nim gniew.
       - Wydział Narkotyków miał pod obserwacją mieszkanie Hayesa, odkąd dowiedzieli się, Ŝe zostało 
przeszukane. Mieliśmy nadzieję, Ŝe wpadnie nam w ręce ktoś bardziej interesujący niŜ pan.
       - Przykro mi.
       Curran potrząsnął głową, zawiedziony.
       - CóŜ, mogło być gorzej. Mogła pana spotkać krzywda. Proszę, doktorze - czy mógłby pan wrócić do 
swojego leczenia?
       - Jestem wolny? - spytał Jason z niedowierzaniem.
       - Tak - potwierdził Curran, odwracając się do drzwi. - Nie będę pana spisywał. Nie ma sensu marnować 
czasu.

Strona 39

background image

12096

       Jason opuścił komisariat i taksówką wrócił na Springfield Street, skąd zabrał swój samochód. Popatrzył na 
dom Hayesa i wstrząsnął się. To było zniechęcające doświadczenie.
       Mając teraz w krwiobiegu dość adrenaliny, by przebiec półtora kilometra w cztery minuty, Jason rad był, 
Ŝe ma plany na dzisiejszy wieczór. Jego przyjaciele, państwo Alic, zaprosili grupę uroczych ludzi, a jedzenie i 
wino były naprawdę dobre. Raziło go, Ŝe dziewczyna, z którą chcieli go poznać, Penny Lambert, była w 
pewnym sensie yuppie, ubrana konserwatywnie w niebieski kostium z szeroką jedwabną kokardą pod szyją. 
Na szczęście, była wesoła i gadatliwa i ochoczo wypełniała lukę, jaką pozostawiało w konwersacji milczenie 
Jasona, który nie mógł przestać myśleć o apartamencie Hayesa i konieczności rozmowy z Carol Donner.
       Po kawie i brandy Jason wpadł na pomysł. Gdyby zaproponował Penny, Ŝe odwiezie ją do domu, moŜe 
mógłby namówić ją, by wstąpili do lokalu Carol. Jasne było, Ŝe tancerka nie mieszka juŜ w apartamencie 
Hayesa, a Jason przypuszczał, Ŝe jego szanse na rozmowę z nią zwiększą się, jeśli będzie mu towarzyszyć 
kobieta. Penny z ochotą przyjęła propozycję podwiezienia jej, więc kiedy siedzieli w samochodzie, zapytał, czy
ma ochotę na przygodę?
       - Co przez to rozumiesz? - zapytała ostroŜnie.
       - Pomyślałem, Ŝe moŜe miałabyś chęć zobaczyć inne oblicze Bostonu.
       - Jakaś dyskoteka?
       - Coś w tym rodzaju - odparł Jason. Trochę przewrotnie pomyślał, Ŝe to doświadczenie mogłoby dobrze 
zrobić Penny. Była wystarczająco miła, ale trochę zbyt łatwo było przewidzieć jej postępowanie.
       OdpręŜyła się, uśmiechała się i gawędziła, dopóki nie zatrzymali się przed Club Cabaret.
       - Jesteś pewny, Ŝe to dobry pomysł? - spytała.
       - Chodź, przekonasz się - ponaglił Jason. Po drodze udzielił jej pewnych wyjaśnień, tłumacząc, Ŝe chce 
zobaczyć dziewczynę, z którą był związany doktor Hayes. Penny pamiętała tę historię z gazet, była trochę 
spłoszona, ale Jasonowi udało się namówić ją, by pozwoliła mu zaparkować i wejść do środka.
       Piątkowy wieczór musiał naleŜeć do najbardziej ruchliwych. Trzymając Penny za rękę, Jason torował sobie
drogę przez salę, mając nadzieję, Ŝe uniknie męŜczyzny w czarnych okularach i jego dwóch 
goryli-kulturystów. Za sprawą pięciodolarowego banknotu jedna z kelnerek zaprowadziła ich do wzniesionej 
nieco nad podłogę kabiny przy bocznej ścianie. Mogli widzieć scenę, sami pozostając częściowo ukryci przed 
tancerkami za ciemnymi sylwetkami męŜczyzn, stojących w głębi przy barze.
       Weszli pomiędzy występami. Zamówili juŜ drinki, kiedy głośniki oŜyły. Oczy Jasona przystosowały się 
juŜ do ciemności i mógł zlokalizować twarz Penny. Widział białka jej oczu. Prawie nie mrugała.
       Pojawiła się striptiserka w zwojach przezroczystej krepy. Rozległo się kilka gwizdów. Penny milczała. 
Płacąc za drinki Jason zapytał kelnerkę, czy Carol Donner tańczy tej nocy. Kobieta poinformowała go, Ŝe jej 
pierwszy występ będzie o jedenastej. Jason poczuł ulgę - nie aresztowano jej w mieszkaniu Hayesa.
       Kiedy kelnerka odeszła, zobaczył, Ŝe tancerka ma juŜ na sobie tylko przepaskę na biodrach, a Penny 
mocno zaciska wargi.
       - To odraŜające - parsknęła.
       - To nie Bostońska Orkiestra Symfoniczna - przytaknął.
       - PrzecieŜ ona ma cellulitis.
       Jason przyjrzał się uwaŜniej tancerce wracającej na górę po schodach. Rzeczywiście, jej uda były od tyłu 
poznaczone wyraźnymi dołkami. Lekarz uśmiechnął się. To ciekawe, na co zwracają uwagę kobiety.
       - Czy ci ludzie naprawdę się bawią? - spytała z niesmakiem Penny.
       - Dobre pytanie. Nie wiem. Większość z nich wygląda na znudzonych.
       Nikt jednak nie nudził się, gdy wyszła Carol. Tak jak poprzedniej nocy tłum oŜywił się, kiedy rozpoczęła 
występ.
       - Co o tym myślisz? - zapytał.
       - Jest dobrą tancerką, ale nie mogę uwierzyć, Ŝe twój przyjaciel był z nią związany.
       - Pomyślałem dokładnie tak samo - zgodził się Jason. Teraz jednak nie był juŜ taki pewien. Carol Donner 
miała zupełnie inną osobowość, niŜ to sobie wyobraŜał.
       Kiedy Carol skończyła i nie pojawiła się wśród klientów, Jason miał dość. Penny chętnie wyszła i 
zauwaŜył, Ŝe w drodze do domu miała niewiele do powiedzenia. Domyślał się, Ŝe Club Cabaret nie zrobił na 
niej dobrego wraŜenia. Kiedy zostawił ją przed drzwiami domu nie zatroszczył się nawet, Ŝeby powiedzieć, Ŝe
zadzwoni. Wiedział, Ŝe Alicowie będą zawiedzeni, ale sądził, Ŝe powinni znać go na tyle dobrze, Ŝeby nie 
umawiać go z dziewczyną z kokardą.
       W domu rozebrał się i wziął z pracowni ksiąŜkę o DNA. PołoŜył się do łóŜka i zaczął czytać. Pamiętając 

Strona 40

background image

12096

swoje wyczerpanie po południu przypuszczał, Ŝe zaśnie szybko. Tak się jednak nie stało. Czytał o 
bakteriofagach, cząstkach wirusowych, które zakaŜały bakterie i o tym, jak są uŜywane w inŜynierii 
genetycznej. Potem przeczytał rozdział o plazmidach, o których nie słyszał nigdy, zanim nie zaczął czytać o 
DNA. Zdumiało go, Ŝe plazmidy są małymi, kolistymi cząsteczkami DNA, które egzystują w bakterii i 
reprodukują się biernie podczas podziałów bakteryjnych. One takŜe spełniały niezmiernie waŜną rolę jako 
nośniki do wprowadzania do bakterii fragmentów DNA.
       Popatrzył na zegarek. Było po drugiej w nocy, a sen nie nadchodził. Wstał, poszedł do salonu i popatrzył 
na Louisburg Square. Jakiś samochód zatrzymał się. Wysiadł lokator, który zajmował w tym samym budynku 
apartament z ogrodem. On takŜe był lekarzem i chociaŜ zaprzyjaźnili się, Jason wiedział o nim niewiele więcej 
ponad to, Ŝe spotykał się z mnóstwem pięknych kobiet. Zastanawiał się, gdzie je znajduje. Zgodnie ze 
zwyczajem, męŜczyzna wysiadł z samochodu w towarzystwie atrakcyjnej blondynki. Śmiejąc się cicho zniknęli
z pola widzenia obserwatora. Jason słyszał, jak zamykają się wejściowe drzwi domu. Powróciła cisza. Nie 
mógł pozbyć się myśli o Carol Donner. Tak bardzo chciał z nią porozmawiać. Spojrzał na zegarek nad 
kominkiem. Pospiesznie wrócił do sypialni, ubrał się, wyszedł i wsiadł do samochodu.
       Nieco obawiając się moŜliwych konsekwencji tego kroku, Jason jechał z powrotem do Combat Zone. W 
przeciwieństwie do reszty miasta ta dzielnica nadal tętniła Ŝyciem. Przejechał obok Club Cabaret, potem 
zawrócił, skręcił w boczną uliczkę i zaparkował. Wyłączył silnik. W drzwiach klubu i po przeciwnej stronie 
ulicy kręciły się jakieś odpychające typy, budząc pewien niepokój. Upewnił się, Ŝe wszystkie drzwi w 
samochodzie są zablokowane.
       Po niespełna kwadransie duŜa grupa ludzi wyszła z klubu i rozeszła się, kaŜdy swoją drogą. Jakieś 
dziesięć minut później pojawiła się grupka tancerek. Rozmawiały chwilę przed wejściem do lokalu, potem 
rozdzieliły się. Carol między nimi nie było. Jason zaczynał się juŜ niepokoić, Ŝe ją przegapił, kiedy wyszła w 
towarzystwie jednego z kulturystów. Skręcili w prawo, idąc Washington Street w stronę Filene.
       Jason uruchomił samochód, niepewny, co ma zrobić. Szczęśliwie ulica była zatłoczona, pełna pojazdów i 
przechodniów. By nie stracić Carol z oczu jechał trzymając się krawęŜnika. Policjant machnięciem ręki kazał 
mu jechać dalej. Carol i jej przyjaciel skręcili w lewo, w Boylston Street, doszli do parkingu i wsiedli do 
ogromnego czarnego cadillaca.
       CóŜ, przynajmniej łatwo będzie mieć go na oku, pomyślał Jason. Nigdy wcześniej nie śledził nikogo i 
stwierdził teraz, Ŝe nie jest to takie proste, jak sobie wyobraŜał, zwłaszcza, kiedy nie chce się być zauwaŜonym.
Cadillac skręcił za róg Common i pomknął na północ Charles Street, potem pojechał w lewo, w Beacon, mijając
Hampshire House. Kilka przecznic dalej samochód przejechał na lewą stronę ulicy i zaparkował. Była to część 
miasta zwana Back Bay, zabudowana ogromnymi rezydencjami z przełomu wieków, z których większość 
zamieniono na budynki czynszowe. Jason minął cadillaca w chwili; kiedy Carol wysiadała. Zwolniwszy, 
obserwował ją we wstecznym lusterku, gdy wbiegała po schodach do domu z wielkim wykuszowym oknem. 
Jason skręcił w lewo w Exeter, potem jeszcze raz w lewo w Marlborough. Odczekawszy około pięciu minut, 
objechał cały kwartał. WjeŜdŜając ponownie na Beacon Street poszukał czarnego cadillaca. JuŜ go nie było.
       Zaparkował przy hydrancie przeciwpoŜarowym w połowie drogi między dwiema przecznicami. O 
trzeciej nad ranem Back Bay było bardzo spokojne - Ŝadnych przechodniów i tylko czasami przejeŜdŜający 
samochód. Skręcając na chodnik wiodący do budynku Carol Jason dokonał oględzin pięciopiętrowej fasady, 
nie dostrzegał jednak światła w Ŝadnym oknie. Wszedł do hallu budynku i przyjrzał się nazwiskom 
umieszczonym obok przycisków dzwonków. Było ich czternaście. Ku rozczarowaniu męŜczyzny, Donner nie 
było wśród nich wymienione.
       Wycofując się na zewnątrz Jason zastanawiał się, co powinien zrobić. Przypomniawszy sobie, Ŝe jest 
jeszcze uliczka pomiędzy Beacon i Marlborough, obszedł kwartał dookoła, licząc budynki, aŜ odnalazł dom 
Carol. W oknie na trzecim piętrze paliło się światło. Domyślał się, Ŝe musi to być mieszkanie tancerki, bo mało 
prawdopodobne było, Ŝeby ktoś inny był o tej porze na nogach.
       Z zamiarem powrotu do wejścia i naciśnięcia właściwego dzwonka zawrócił i ruszył ponownie uliczką. 
Natychmiast dostrzegł samotną postać, ale szedł dalej, mając nadzieję, Ŝe męŜczyzna po prostu przejdzie obok.
Kiedy odległość między nimi zmniejszyła się, Jason zwolnił kroku, a potem stanął. Ku swojemu przeraŜeniu 
stwierdził, Ŝe to kulturysta z baru. Jego skórzana kurtka motocyklowa była rozpięta, ukazując biały 
podkoszulek, opięty na mocarnych mięśniach. Był to ten sam osobnik, który poprzedniej nocy wyrzucił go z 
Club Cabaret.
       MęŜczyzna nadal szedł w stronę Jasona, zginając palce w widocznym wyczekiwaniu. Doktor oceniał go na
dwadzieścia kilka lat, a zaokrąglona twarz sugerowała, Ŝe przyjmował steroidy. To oczywiście oznaczało 

Strona 41

background image

12096

kłopoty. Nadzieja Jasona, Ŝe męŜczyzna moŜe go nie rozpoznać, rozwiała się, kiedy osiłek warknął:
       - Co tu robisz, ty cholerna kreaturo?
       To było wszystko, czego potrzebował. Obrócił się na pięcie i wystartował w stronę drugiego wylotu ulicy. 
Niestety, jego pantofle na skórzanej podeszwie nie mogły się równać z nike’ami ochroniarza.
       - Ty przeklęty zboczeńcu! - wrzasnął, zatrzymując Jasona.
       Lekarz zanurkował pod zamaszystym hakiem i chwycił osiłka za udo, mając nadzieję, Ŝe go wywróci. 
Niestety, z równym powodzeniem mógłby złapać nogę fortepianu. Został wyprostowany szarpnięciem.
       Brak równych szans w tym pojedynku stał się juŜ jasny dla Jasona, który postanowił spróbować jakiegoś 
dialogu.
       - Dlaczego nie znajdziesz sobie kogoś o podobnych wymiarach! - krzyknął rozjątrzony.
       - Bo nie lubię zboczeńców - odrzekł kulturysta, praktycznie podnosząc przeciwnika z ziemi.
       Wykręcając się w jedną, potem w drugą stronę, Jason uwolnił się ze swojej marynarki i rzucił w głąb 
uliczki, przewracając kosz na śmieci.
       - Nauczę cię, Ŝebyś nie węszył wokół Carol! - ryknął goryl, odrzucając kopnięciem pojemnik, gdy ruszał na
uciekinierem. Lata joggingu odpłaciły się teraz Jasonowi. ChociaŜ osiłek jak na swą masę był szybki, Jason 
słyszał, Ŝe oddech jego prześladowcy staje się coraz cięŜszy. Lekarz był juŜ niemal na końcu ulicy, kiedy 
pośliznął się na rozsypanych kamykach, natychmiast tracąc równowagę. Wygramolił się właśnie na nogi, gdy 
cięŜka ręka chwyciła go za ramię i obróciła dokoła.
       
ROZDZIAŁ SIÓDMY
       
       
       - Stać! Policja! - Głos rozbił ciszę bostońskiej nocy. Jason zamarł, podobnie osiłek. Drzwi zaparkowanego u 
wylotu ulicy nieoznakowanego samochodu otworzyły się nagle i wysiadło z nich trzech cywilów. JuŜ po raz 
drugi tego dnia usłyszał: 
       - Do ściany. Rozstawić nogi! - Wykonał polecenie, ale kulturysta namyślał się przez chwilę. W końcu 
warknął do Jasona:
       - Masz szczęście, ty sukinsynu.
       Potem podporządkował się.
       - Zamknij się! - ryknął policjant. 
       Jason i jego prześladowca zostali szybko przeszukani, potem kazano im się odwrócić i połoŜyć ręce na 
karku. Jeden z policjantów wyjął latarkę i sprawdził ich dokumenty.
       - Bruno DeMarco? - zapytał, kierując światło na osiłka. Bruno przytaknął ruchem głowy. Światło 
przesunęło się na Jasona.
       - Doktor Jason Howard?
       - Zgadza się.
       - Co tu się dzieje? - indagował policjant.
       - Ten pokurcz usiłował napastować moją dziewczynę - oświadczył rozwścieczonym głosem Bruno. - 
Śledził ją.
       Policjant przenosił wzrok z Jasona na Bruna i z powrotem, potem podszedł do samochodu, otworzył 
drzwi i rozmawiał z kimś siedzącym na tylnym siedzeniu. Kiedy wrócił, wręczył gorylowi jego portfel i kazał 
mu wracać do domu i kłaść się spać. W pierwszej chwili Bruno zachowywał się, jakby nie zrozumiał, ale potem
wziął swoje dokumenty.
       - Zapamiętam cię, dupku! - krzyknął Jasonowi, znikając na Beacon Street.
       Doktor był oszołomiony. Nie mógł uwierzyć, Ŝe pozwolili odejść napastnikowi, a nie jemu. Miał właśnie 
zaprotestować, kiedy policjant chwycił go za ramię i siłą wsadził na tylne siedzenie samochodu.
       - Zaczyna pan być cierniem w tyłku - odezwał się detektyw Curran. Siedział flegmatycznie, paląc. - 
Powinienem był pozwolić, by ta góra mięsa załatwiła się z panem.
       Jason nie mógł wykrztusić słowa.
       - Mam nadzieję, Ŝe ma pan pojęcie, jak bardzo miesza nam pan w tej sprawie - ciągnął Curran. - Najpierw 
obserwowaliśmy mieszkanie Hayesa. Popsuł pan to. Teraz mamy na oku Carol Donner i to teŜ pan psuje. 
Równie dobrze moglibyśmy zwinąć całą operację. W tej chwili z pewnością niczego się od niej nie dowiemy. 
Gdzie jest, do diabła, pański samochód? Zakładam, Ŝe przyjechał pan samochodem?
       - Zaraz za rogiem - potulnie odpowiedział Jason.

Strona 42

background image

12096

       - Radzę, Ŝeby wsiadł pan do niego i pojechał do domu - powiedział wolno Curran. - Potem sugeruję, Ŝeby 
wrócił pan do leczenia i zostawił śledztwo nam. UniemoŜliwia nam pan pracę.
       - Przykro mi - zaczął Jason. - Nie myślałem, Ŝe...
       - Do widzenia! - detektyw odprawił go machnięciem ręki.
       Wysiadając z policyjnego samochodu Jason czuł się dość głupio.
       Jasne, Ŝe obserwowali Carol. Jeśli mieszkała z Hayesem, prawdopodobnie takŜe była zamieszana w 
narkotyki. Właściwie przy jej rodzaju pracy było to niemal pewne. Wsiadając do własnego samochodu, Jason 
pomyślał o marynarce, powiedział sobie „do diabła z nią” i pojechał do domu.
       Była trzecia trzydzieści, kiedy z trudem wspiął się po schodach i w poczuciu obowiązku zadzwonił do 
operatora sieci pagerów. Kiedy wychodził do Carol Donner, nie wziął ze sobą urządzenia przywołującego, i 
miał nadzieję, Ŝe nie było Ŝadnych telefonów. Był zbyt zmęczony, Ŝeby poradzić sobie z nagłym przypadkiem. 
Nie było nic ze szpitala, ale Shirley zostawiła wiadomość, prosząc, Ŝeby zatelefonował, kiedy tylko wróci, 
obojętne, o jakiej porze. Operator powiedział mu, Ŝe to było pilne.
       Zaskoczony, Jason wykręcił numer. Shirley odezwała się po pierwszym dzwonku.
       - Gdzie się podziewałeś?!
       - To cała historia.
       - Chcę prosić cię o przysługę. Przyjedź natychmiast.
       - Jest trzecia trzydzieści - wymawiał się.
       - Nie prosiłabym cię, gdyby to nie było waŜne.
       Jason załoŜył inną marynarkę, wrócił do samochodu i wyjechał z Brooklynu, zastanawiając się, jakaŜ to 
pilna sprawa nie moŜe poczekać ani chwili dłuŜej. Pewne było tylko, Ŝe dotyczy Hayesa.
       Shirley mieszkała przy Lee Street, ulicy, która okrąŜała Brooklyn Reservoir i wychodziła na starą willową 
dzielnicę. Dom przyjaciółki Jasona był budynkiem z polnego kamienia, o łamanym dachu i dwóch 
identycznych ścianach szczytowych. WjeŜdŜając na brukowany podjazd zobaczył, Ŝe posiadłość zalana jest 
światłem. Zatrzymał się przed wejściem i zanim wysiadł z samochodu, Shirley otworzyła drzwi.
       - Dziękuję, Ŝe przyjechałeś - powiedziała, witając go uściskiem.
       Miała na sobie biały kaszmirowy sweter i wyblakłe dŜinsy i po raz pierwszy, odkąd ją poznał, wyglądała 
na wytrąconą z równowagi.
       Zaprowadziła go do przestronnego salonu i przedstawiła dwóm członkom zarządu GHP, równieŜ 
wyraźnie zdenerwowanym. Jason uścisnął dłoń Boba Walthrowa, niskiego, łysiejącego męŜczyzny, a potem 
Freda Ingelnooka, sobowtóra Roberta Redforda.
       - MoŜe koktajl? - zaproponowała Shirley. - Wyglądasz, jakbyś go potrzebował.
       - Tylko woda sodowa - odparł Jason. - Padam z nóg. Co się dzieje?
       - Następne kłopoty. Miałam telefon od ochrony szpitala. Dzisiejszej nocy włamano się do laboratorium 
Hayesa i praktycznie je zdemolowano.
       - Wandalizm?
       - Nie jesteśmy pewni.
       - Raczej nie - powiedział Bob Walthrow. - Laboratorium zostało przeszukane.
       - Czy coś zginęło?
       - Jeszcze nie wiemy - odrzekła Shirley. - Ale nie na tym polega problem. Chcemy uniknąć dziennikarzy. 
Good Health nie moŜe pozwolić sobie na więcej złej prasy. Dwóch zbiorowych klientów waha się, czy do nas 
przystąpić. Mogą się przestraszyć, skoro policja będzie przypuszczać, Ŝe laboratorium Hayesa zostało 
splądrowane w poszukiwaniu narkotyków.
       - To prawdopodobne - przyznał Jason. - Lekarz dokonujący sekcji powiedział mi, ze w moczu Hayesa była 
kokaina.
       - Cholera - jęknął Bob Walthrow. - Miejmy nadzieję, Ŝe gazety tego nie wyciągną.
       - Musimy ograniczyć szkody! - oświadczyła Shirley.
       - Jak chcesz to zrobić? - spytał Jason, zastanawiając się, po co go wezwała.
       - Zarząd chce, Ŝeby ten ostatni incydent utrzymać w tajemnicy.
       - To moŜe być trudne. Gazety prawdopodobnie dowiedzą się tego z biuletynu policyjnego.
       - O to właśnie chodzi - rzekła Shirley. - Postanowiliśmy nie zawiadamiać policji. Ale chcemy znać twoje 
zdanie.
       - Moje? - zapytał Jason, zdumiony.
       - CóŜ - powiedziała Shirley - chcemy znać opinię personelu medycznego. Pełnisz obowiązki ordynatora. 

Strona 43

background image

12096

Myśleliśmy, Ŝe mógłbyś dyskretnie wybadać, co sądzą inni.
       - Tak przypuszczam - zgodził się Jason, zastanawiając się, o co ma pytać lekarzy, nie wyjawiając ostatniego
zdarzenia. - Jeśli jednak chcecie znać moje osobiste zdanie, nie uwaŜam, Ŝeby to był dobry pomysł. Poza tym 
nie będziecie mogli podjąć ubezpieczenia, jeśli nie zawiadomicie policji.
       - To fakt - przyznał Fred Ingelnook.
       - Oczywiście - odparła Shirley - ale to i tak lepsze, niŜ problemy z prasą. Na razie nie zgłosimy tego. 
Porozumiemy się z ubezpieczeniami i z szefami oddziałów.
       - Moim zdaniem brzmi to nieźle - wyraził swoją aprobatę Ingelnook.
       - Dobrze - przytaknął Bob Walthrow.
       Rozmowa znalazła się w martwym punkcie i Shirley poŜegnała obu kierowników. Jason chciał pójść w ich 
ślady, ale zatrzymała go, prosząc, Ŝeby spotkał się z nią o ósmej rano.
       - Prosiłam Helene, Ŝeby przyszła wcześnie. MoŜe uda się nam dowiedzieć, o co tu chodzi.
       Jason skinął głową, nadal zastanawiając się, dlaczego Shirley nie mogła powiedzieć mu tego przez telefon. 
Był jednak zbyt zmęczony, by się tym zajmować. Dał jej całusa w policzek i zataczając się, dotarł do 
samochodu, mając nadzieję na dwie lub trzy godziny snu.
       
ROZDZIAŁ ÓSMY
       
       
       Było tuŜ po ósmej w sobotę rano, kiedy Jason z zamglonymi oczami wkroczył do biura Shirley. 
Pomieszczenie, wyłoŜone ciemnym mahoniem, z ozdobami z brązu i ciemnozielonym dywanem, wyglądało 
raczej na siedzibę bankiera niŜ dyrektora instytucji ochrony zdrowia. Shirley rozmawiała przez telefon z 
jednym z doradców ubezpieczeniowych, więc Jason usiadł i czekał. - Miałeś rację co do ubezpieczenia - 
odezwała się po odłoŜeniu słuchawki. - Nie mają zamiaru wypłacić, dopóki włamanie nie zostanie zgłoszone 
policji.
       - Zatem zgłoś je.
       - Najpierw sprawdźmy, jak duŜe są szkody i czego brakuje. Przeszli do budynku zajmowanego przez 
poradnie i pojechali windą na szóste piętro. Czekał tam na nich straŜnik, który otworzył wewnętrzne drzwi. 
Rozdzielili między siebie ochraniacze na buty i białe fartuchy.
       Podobnie jak mieszkanie Hayesa, laboratorium było w ruinie. Wszystkie szuflady i szafki zostały 
opróŜnione, ale skomplikowany sprzęt techniczny wydawał się być nienaruszony, więc dla obojga było 
oczywiste, Ŝe celem tej wizyty było przeszukanie, a nie zniszczenie. Jason zajrzał do gabinetu Hayesa. Panował
w nim podobny bałagan, zawartość biurka i kilku szaf na dokumentację leŜała na podłodze.
       W drzwiach zwierzętarni pojawiła się Helene Brennquivist, z bladą i wychudzoną twarzą. Włosy miała 
znowu surowo ściągnięte do tyłu, ale bez zwykłego bezkształtnego kitla Jason mógł stwierdzić, Ŝe kobieta ma 
atrakcyjną figurę.
       - MoŜe pani powiedzieć, czy czegoś brakuje? - spytała Shirley.
       - Nie widzę moich ksiąg z danymi - powiedziała Helene. - Zniknęły takŜe niektóre hodowle bakteryjne E. 
coli. Ale najgorsze stało się ze zwierzętami.
       - Co z nimi? - zapytał Jason. ZauwaŜył, Ŝe nie wyraŜająca zwykle uczuć twarz asystentki Hayesa drŜy z 
przeraŜenia.
       - MoŜe powinien pan zobaczyć. Zabito wszystkie!
       Jason ominął Helene i przez stalowe drzwi wszedł do pomieszczenia dla zwierząt. Natychmiast dotarł do 
niego przenikliwy odór zwierzyńca. Włączył światło. To pomieszczenie było większe, około piętnaście metrów
długie i dziewięć szerokie. Klatki dla zwierząt ustawiono w rzędach i spiętrzono jedne na drugich, czasem 
nawet po sześć.
       Jason zaczął iść wzdłuŜ najbliŜszego szeregu, zaglądając do poszczególnych klatek. Za nim drzwi 
zamknęły się ze stanowczym stuknięciem. Helene nie przesadzała: wszystkie zwierzęta były martwe, leŜały w 
ohydnie poskręcanych pozach, często z zakrwawionymi językami, jakby gryzły je w agonii.
       Nagle przystanął. Przyglądając się grupie większych klatek zobaczył coś, co przyprawiło go o skurcz 
Ŝołądka: szczury, jakich nigdy jeszcze nie widział. Były wielkie, niemal rozmiarów świni, a ich nieowłosione, 
podobne do bicza ogony, były grube jak nadgarstek Jasona. Odsłonięte zęby miały dziesięć centymetrów 
długości. Idąc dalej męŜczyzna zbliŜył się do królików tej samej wielkości, a potem białych myszy rozmiarów 
małego psa.

Strona 44

background image

12096

       Ten aspekt inŜynierii genetycznej przeraŜał Jasona. ChociaŜ bał się tego, co moŜe zobaczyć, chorobliwa 
ciekawość kazała mu iść dalej. Powoli zaglądał do pozostałych klatek, odkrywając zniekształcenia znajomych 
stworzeń, które przyprawiały go o mdłości. To była nauka, która oszalała: króliki z kilkoma głowami, myszy z
nadliczbowymi kończynami i dodatkowymi parami oczu. Dla Jasona genetyczna manipulacja prymitywnymi 
bakteriami była jedną rzeczą, a wynaturzenia ssaków - czymś zupełnie innym.
       Wycofał się do centralnej części laboratorium, gdzie Shirley i Helene sprawdzały hodowle znaczone 
pierwiastkami promieniotwórczymi.
       - Widziałaś zwierzęta? - zapytał z obrzydzeniem Jason.
       - Niestety - odparła Shirley. - Kiedy Curran tu był. Nie przypominaj mi o tym.
       - Czy GHP wyraziło zgodę na te eksperymenty? - dopytywał się Jason.
       - Nie - zaprzeczyła Shirley. - Nigdy nie zadawaliśmy Hayesowi pytań. Nie przypuszczaliśmy, Ŝe musimy 
to robić.
       - Moc sławy - zauwaŜył cynicznie Jason.
       - Zwierzęta były częścią pracy doktora Hayesa nad hormonem wzrostu - zaprotestowała Helene.
       - Obojętne - odparł Jason. Nie był teraz zainteresowany spieraniem się z Helene o etykę. - W kaŜdym razie 
wszystkie są martwe.
       - Wszystkie? - spytała Shirley. - To dziwne. Jak sądzisz, co się im stało?
       - Trucizna - wyjaśnił ponuro Jason. - Ale dziwi mnie, dlaczego ktoś szukający narkotyków zawracał sobie 
głowę uśmiercaniem zwierząt laboratoryjnych.
       - MoŜe pani jakoś wyjaśnić to wszystko? - powiedziała gniewnie Shirley, zwracając się do Helene.
       Młodsza kobieta pokręciła głową, nerwowo obiegając wzrokiem pomieszczenie.
       Shirley nie spuszczała z niej oczu. Teraz Helene niespokojnie przestępowała z nogi na nogę. Jason 
przyglądał się temu, zaintrygowany nagłym agresywnym zachowaniem przyjaciółki.
       - Lepiej, Ŝebyś współpracowała - rzekła Shirley - albo będziesz miała masę kłopotów. Doktor Howard jest 
przekonany, Ŝe coś przed nami ukrywasz. Mam nadzieję, Ŝe wiesz, co ten fakt będzie oznaczał dla twojej 
kariery, jeśli to prawda i odkryjemy, o co chodzi.
       Zdenerwowanie asystentki stało się w końcu oczywiste.
       - Wypełniałam tylko polecenia doktora Hayesa - powiedziała łamiącym się głosem.
       - Jakie polecenia? - indagowała Shirley, groźnie ściszając głos.
       - Mieliśmy tu pewną robotę na boku...
       - Jakiego rodzaju?
       - Doktor Hayes pracował dodatkowo dla kompanii o nazwie Gene. Inc. Wyhodowaliśmy dla nich 
rekombinowane szczepy E. coli do produkcji hormonu wzrostu.
       - Wiedziałaś, Ŝe tego rodzaju dodatkowe prace były specjalnie zabronione w kontrakcie doktora Hayesa?
       - Tak mi właśnie powiedział - przyznała Helene.
       Shirley spoglądała na rozmówczynię przez następną minutę, w końcu odezwała się:
       - Nie Ŝyczę sobie, abyś rozmawiała o tym z kimkolwiek. Chcę, Ŝebyś zrobiła dokładną listę wszystkich 
zwierząt i przedmiotów brakujących albo zniszczonych w tym laboratorium. Przynieś ją bezpośrednio do 
mnie. Rozumiesz?
       Helene skinęła głową.
       Jason w ślad za Shirley opuścił laboratorium. Najwyraźniej odniosła sukces tam, gdzie jemu się nie 
powiodło - zdarła maskę Helene. Nie zadała jednak właściwych pytań.
       - Dlaczego nie naciskałaś na nią w sprawie odkrycia Hayesa? - zapytał, kiedy podeszli do windy. Shirley 
uderzała przycisk raz po raz wyraźnie wściekła.
       - Nie przyszło mi to do głowy. Za kaŜdym razem, kiedy myślę, Ŝe problem Hayesa jest opanowany, 
wypływa coś nowego. Szczególnie nalegałam, Ŝeby w umowie znalazła się klauzula zakazująca pracy na boku.
       - To nie ma teraz duŜego znaczenia - odrzekł Jason, wchodząc za Shirley do windy. - Ten człowiek nie Ŝyje.
       Kobieta westchnęła.
       - Masz rację. MoŜe jestem przewraŜliwiona. Po prostu chciałabym, Ŝeby cała ta sprawa juŜ się skończyła.
       - Ciągle uwaŜam, Ŝe Helene wie więcej, niŜ nam mówi.
       - Porozmawiam z nią jeszcze raz.
       - Czy nie uwaŜasz, po obejrzeniu tych zwierząt, Ŝe powinnaś wezwać policję?
       - Razem z policją przyjeŜdŜa prasa - przypomniała mu Shirley. - Razem z gazetami przychodzą kłopoty. 
Pomijając zwierzęta, nie wydaje się, Ŝeby zniszczono coś bardzo wartościowego.

Strona 45

background image

12096

       Jason powstrzymał się od komentarza. Oczywiście, zawiadomienie o włamaniu było decyzją 
administracyjną. Bardziej troszczył się o odkrycie Hayesa, a wiedział, Ŝe policja i prasa nie pomogą w 
odnalezieniu go. Zastanawiał się, czy te przełomowe badania były związane z potwornymi zwierzętami. Na 
myśl o tym przeszedł go dreszcz.
       Jason zaczął obchód od Matthew Cowena. Niestety, pojawiły się nowe objawy. Matthew zachowywał się 
dziwacznie. Zaledwie kilka minut wcześniej pielęgniarki zastały go spacerującego po korytarzu i 
mamroczącego do siebie jakieś nonsensy. Kiedy Jason wszedł do pokoju pacjent był przywiązany do łóŜka i 
spoglądał na Jasona jak na obcego. MęŜczyzna nie miał Ŝadnej orientacji co do czasu, miejsca czy osób. Mogło 
to oznaczać tylko jedną rzecz. W naczyniach mózgowych tego człowieka powstał zator, prawdopodobnie ze 
skrzeplinek krwi, oderwanych z jego uszkodzonych zastawek. Innymi słowy był to udar mózgu, moŜe nawet 
wieloogniskowy.
       Nie zwlekając Jason poprosił przez telefon o konsultację neurologiczną. Zadzwonił takŜe do 
kardiochirurga, który oglądał ten przypadek. ChociaŜ rozwaŜał natychmiastowe podanie środków 
przeciwkrzepliwych postanowił zaczekać na opinię neurologa. Tymczasem zaczął podawać aspirynę i 
persantin, Ŝeby zmniejszyć adhezyjność płytek. Udar był groźnym powikłaniem i zawsze bardzo pogarszał 
rokowanie.
       Jason szybko zakończył swój obchód i miał właśnie wyjść do domu, licząc na jeszcze trochę tak bardzo mu 
potrzebnego snu, kiedy został wezwany do izby przyjęć do jednej ze swoich pacjentek. Klnąc pod nosem 
zbiegł na dół schodami, mając nadzieję, Ŝe szybko rozwiąŜe kolejny problem. Niestety, w tym przypadku było 
inaczej.
       Wpadłszy bez tchu do głównego pokoju zabiegowego, zastał tam grupkę staŜystów, prowadzących 
reanimację u kobiety w śpiączce. Szybki rzut oka na monitor powiedział mu, Ŝe nie ma w ogóle Ŝadnej 
czynności serca.
       Lekarz podszedł do Judith Reinhart, która poinformowała go, Ŝe mąŜ znalazł pacjentkę nieprzytomną, 
kiedy rano próbował ją obudzić.
       - Czy urządzenia monitorujące pokazują jakąś aktywność krąŜeniową lub oddechową?
       - śadnej - zaprzeczyła Judith. - Właściwie mnie ona wydaje się zimna.
       Jason dotknął nogi kobiety i przytaknął. Jej twarz była odwrócona w drugą stronę.
       - Jak nazywa się ta kobieta? - zapytał, intuicyjnie przygotowując się na cios.
       - Holly Jennings.
       Jason poczuł się tak, jakby ktoś uderzył go w brzuch.
       - Mój BoŜe! - wymamrotał.
       - Dobrze się czujesz? - spytała Judith.
       Skinął głową, ale nalegał Ŝeby zespół reanimacyjny prowadził resuscytację znacznie dłuŜej, niŜ wynosił 
jakikolwiek rozsądny czas. Spodziewał się kłopotów, gdy widział Holly w czwartek, ale nie teraz. Po prostu 
nie mógł pogodzić się z faktem, Ŝe - podobnie jak Cedric Harring - Holly mogłaby umrzeć mniej niŜ miesiąc po
tym, jak skomplikowane badania GHP wykazały, Ŝe jest zdrowa - i dwa dni po ponownej wizycie u niego.
       Wstrząśnięty, podniósł słuchawkę telefonu i wykręcił numer Margaret Danforth.
       - Jeszcze raz Ŝadnej przeszłości kardiologicznej? - spytała go Margaret.
       - Zgadza się.
       - Ludzie, co wy tam robicie? - zapytała z niedowierzaniem.
       Jason nie odpowiedział. Chciał, Ŝeby Margaret zrezygnowała z tego przypadku, aby moŜna było 
przeprowadzić sekcję w GHP, ale jego rozmówczyni wahała się.
       - Zrobimy ten przypadek dzisiaj - nalegał Jason. - Będzie pani miała raport na początku przyszłego 
tygodnia.
       - Przykro mi - odparła Margaret, podejmując decyzję. - Mam pewne wątpliwości i myślę, Ŝe jestem 
zobowiązana przez prawo do dokonania tej autopsji.
       - Rozumiem. Ale przypuszczam, Ŝe nie będzie pani miała nic przeciwko zaopatrzeniu nas w próbki, które 
moglibyśmy opracować u siebie.
       - Tak sądzę - zgodziła się bez entuzjazmu Margaret. - Prawdę mówiąc, nie wiem nawet, czy to legalne. Ale 
dowiem się. Wolałabym nie czekać dwa tygodnie na wynik badania mikroskopowego.
       Jason dotarł do domu i padł na łóŜko. Spał przez cztery godziny. Obudził go telefon w sprawie Matthew. 
Neurolog chciał podać leki przeciwkrzepliwe z jednoczesną kontrolą czasu krwawienia i krzepnięcia. Jason 
błagał go, Ŝeby robił, co uzna za najlepsze.

Strona 46

background image

12096

       Próbował usnąć ponownie, jednak nie mógł. Czuł niepokój i zdenerwowanie. Wstał. Był posępny 
późnojesienny dzień z lekką mŜawką, w której Boston wyglądał okropnie. Walcząc z przygnębieniem 
męŜczyzna chodził po mieszkaniu, szukając czegoś, czym mógłby zająć myśli. W końcu stwierdził, Ŝe nie 
moŜe tu zostać, załoŜył sportowe ubranie i zszedł do samochodu. Z pełną świadomością, Ŝe prawdopodobnie 
sam prosi się o kłopoty, pojechał na Beacon Street i zaparkował przed apartamentem Carol. Dziesięć minut 
później, jakby Bóg postanowił w końcu dać mu chwilę przerwy, wyszła Carol. W dŜinsach i golfie, z gęstymi 
brązowymi włosami zebranymi w kucyki, wyglądała na licealistkę, jaką reklamował Club Cabaret. Czując 
lekki deszczyk, otworzyła drukowaną w kwiaty parasolkę i ruszyła ulicą, mijając o kilka metrów Jasona, który 
skulił się na siedzeniu samochodu, bezsensownie obawiając się, Ŝe dziewczyna moŜe go poznać.
       Kiedy juŜ odeszła na sporą odległość wysiadł z samochodu i pieszo podąŜył za Carol. Stracił ją z oczu na 
Dartmouth Street, ale dostrzegł ponownie na Commonwealth Avenue. Idąc za tancerką, rozglądał się bacznie 
za postaciami podobnymi do Bruna albo Currana. Na rogu Dartmouth i Boylston zatrzymał się przy kiosku z 
gazetami i przekartkował kilka czasopism. Carol minęła go, zaczekała na zmianę świateł, a potem pospiesznie 
przeszła na drugą stronę Boylston. Jason obserwował ludzi i samochody, szukając czegoś podejrzanego. Nie 
było jednak Ŝadnego znaku wskazującego, Ŝe kobieta nie jest sama.
       Przechodziła teraz obok Bostońskiej Biblioteki Publicznej i Jason domyślał się, Ŝe zmierza do centrum 
handlowego Copley Plaza. Kupił magazyn, jak się okazało „The New Yorker”, ruszył za dziewczyną. Kiedy 
złoŜyła parasolkę i weszła do Copley Plaza, przyspieszył kroku. W wielkim zespole sklepów i hoteli łatwo 
było zgubić Carol.
       Przez następne trzy kwadranse zajęty był udawaniem, Ŝe studiuje okna wystawowe, czytaniem „New 
Yorkera” i obserwowaniem tłumu. Carol beztrosko krąŜyła od Vuittona do Laurena i Victoria’s Secret. W 
pewnym momencie Jason pomyślał, Ŝe jest śledzona, ale okazało się, Ŝe idący za nią męŜczyzna po prostu 
próbuje ją poderwać. Najwyraźniej odrzuciła jego awanse, gdyŜ szybko zniknął.
       Krótko po trzeciej trzydzieści Carol wzięła swoje torby i parasolkę i wycofała się do Au Bon Pain. Jason 
poszedł za nią, stając w kolejce, aby złoŜyć zamówienie i przy tej okazji zauwaŜył uroczy owal jej twarzy, 
gładką, oliwkową cerę i ciemne, wilgotne oczy. Była piękną młodą kobietą. Jason przypuszczał, Ŝe ma około 
dwudziestu czterech lat.
       - Odpowiedni dzień na kawę - zagadnął, mając nadzieję na nawiązanie rozmowy.
       - Wolę herbatę.
       Jason uśmiechnął się nieśmiało. Nie był dobry w podrywaniu ani przyjemnych rozmówkach.
       - Herbata teŜ jest niezła - przytaknął, obawiając się, Ŝe robi z siebie głupca.
       Carol zamówiła zupę, herbatę i rogalika, potem zaniosła tacę do jednego z duŜych wspólnych stołów.
       Jason poprosił o capuccino, a potem, wahając się, jakby nie mógł znaleźć wolnego miejsca, podszedł do 
stołu dziewczyny.
       - Czy moŜna? - spytał, odsuwając krzesło.
       Kilkoro ludzi przy stole podniosło wzrok, w tym takŜe Carol. Jakiś człowiek przesunął kilka swoich 
paczek i Jason usiadł, obdarzając wszystkich niewyraźnym uśmiechem.
       - Co za zbieg okoliczności - odezwał się do Carol. – Znowu się spotykamy.
       Dziewczyna zerknęła na niego znad filiŜanki herbaty. Nic nie powiedziała, ale teŜ nie musiała. Irytacja 
była widoczna na jej twarzy.
       Jason zorientował się natychmiast, Ŝe całe jego zachowanie było chybione i zaraz zostanie odesłany z 
kwitkiem.
       - Przepraszam - zaczął. - Nie chcę być natrętny. Jestem doktor Jason Howard. Byłem kolegą doktora 
Alvina Hayesa. Pani nazywa się Carol Donner i bardzo chciałbym z panią porozmawiać.
       - Jest pan z GHP? - spytała podejrzliwie.
       - Pełnię obowiązki ordynatora. - Pierwszy raz Jason uŜył swojego tytułu. W szpitalach akademickich miał 
on wielkie znaczenie, jednak w GHP to stanowisko było jedynie nuŜącym obowiązkiem.
       - Skąd mogę mieć pewność?
       - Mogę pokazać pani moje dokumenty. 
       - Dobrze.
       Jason sięgnął za siebie po portfel, ale kobieta chwyciła go za ramię.
       - W porządku - powiedziała. - Wierzę. Alvin opowiadał mi o panu. Mówił, Ŝe jest pan tu najlepszym 
klinicystą.
       - To mi pochlebia - odrzekł Jason. Był takŜe zaskoczony, biorąc pod uwagę, jak mało miał do czynienia z 

Strona 47

background image

12096

Hayesem.
       - Przepraszam za taką podejrzliwość - usprawiedliwiła się Carol - ale jest wokół mnie sporo zamieszania, 
zwłaszcza w ciągu ostatnich kilku dni. O czym chciałby pan porozmawiać?
       - O doktorze Hayesie. Przede wszystkim chciałbym powiedzieć, Ŝe jego śmierć była dla nas prawdziwą 
stratą. Bardzo pani współczuję.
       Carol wzruszyła ramionami.
       Jason nie był pewien, jak ma rozumieć jej reakcję.
       - Ciągle nie mogę uwierzyć, Ŝe Hayes był zamieszany w narkotyki. Pani o tym wiedziała? - zapytał.
       - Wiedziałam. Ale gazety nie podały prawdy. Alvin zaŜywał minimalne dawki, zwykle marihuanę, ale 
czasem takŜe kokainę. Z pewnością nie heroinę.
       - Nie był handlarzem?,
       - Na pewno nie. Proszę mi wierzyć, wiedziałabym o tym.
       - Jednak w jego mieszkaniu znaleziono mnóstwo narkotyków i gotówki.
       - Jedyne wyjaśnienie, jakie przychodzi mi na myśl, jest takie, Ŝe to policja musiała podrzucić zarówno 
narkotyki, jak i pieniądze. Alvinowi zawsze brakowało jednego i drugiego. Jeśli miał jakąś dodatkową sumę, 
posyłał ją swojej rodzinie.
       - Ma pani na myśli jego byłą Ŝonę?
       - Tak. Jej przyznano prawo opieki nad dziećmi.
       - Dlaczego policja miałaby robić coś takiego? - spytał Jason, myśląc, Ŝe jej uwaga jest echem paranoi 
Hayesa.
       - Nie wiem, naprawdę. Ale nie mogę wymyślić Ŝadnego innego sposobu, w jaki narkotyki mogły się tam 
dostać. Mogę pana zapewnić, Ŝe nie było ich, kiedy wychodził o dziewiątej tamtego wieczoru.
       Jason pochylił się do przodu, ściszając głos.
       - Tej nocy, kiedy doktor Hayes umarł, powiedział mi, Ŝe dokonał wielkiego odkrycia. Czy mówił coś pani 
na ten temat?
       - Coś wspominał. Ale to było trzy miesiące temu.
       Przez chwilę Jason pozwolił sobie na optymizm. Potem Carol wyjaśniła, Ŝe nie wie, na czym polega to 
odkrycie.
       - Nie ufał pani?
       - Ostatnio nie. Jakoś oddaliliśmy się od siebie.
       - Ale mieszkaliście razem - czy gazety podały to mylnie?
       - Mieszkaliśmy razem - przyznała Carol - ale pod koniec tylko jako przyjaciele. Nasz związek rozpadł się. 
Alvin naprawdę się zmienił. Nie tylko to, Ŝe czuł się fizycznie chory; cała jego osobowość zmieniła się. 
Wydawał się wycofany, niemal paranoidalny. Mówił bez przerwy, Ŝe musi się z panem zobaczyć i starałam się
sprawić, Ŝeby to zrobił.
       - Naprawdę nie ma pani Ŝadnego pojęcia, czym mogło być to odkrycie? - nalegał Jason.
       - Przykro mi - rzekła Carol, rozkładając ręce przepraszającym gestem. - Przypominam sobie tylko, jak 
powiedział, Ŝe to odkrycie jest ironiczne. Pamiętam, bo to dziwne określenie sukcesu.
       - Mnie powiedział to samo.
       - Przynajmniej był konsekwentny. Poza tym mówił jedynie, Ŝe jeśli wszystko pójdzie dobrze, powinnam to
docenić, bo jestem piękna. To są dokładnie jego słowa.
       - Nie wyjaśnił tego?
       - To wszystko, co powiedział.
       Pijąc capuccino Jason przyglądał się twarzy Carol. W jaki sposób ironiczne odkrycie mogło pomóc jej 
piękności? Próbował połączyć to zdanie ze swym przypuszczeniem, Ŝe odkrycie ma coś wspólnego z 
leczeniem raka. Nie pasowało.
       Skończywszy herbatę Carol podniosła się.
       - Miło mi było pana poznać - powiedziała, wyciągając rękę.
       Jason wstał, niezgrabnie łapiąc upadające krzesło Zmartwiło go jej nagłe odejście.
       - Nie chcę być nieuprzejma - powiedziała - ale mam teraz spotkanie. Mam nadzieję, Ŝe rozwiąŜe pan tę 
zagadkę. Alvin pracował bardzo cięŜko. Byłoby tragedią, gdyby odkrył coś waŜnego i potem uległo to 
zapomnieniu.
       - Jestem tego samego zdania - przytaknął Jason, rozpaczliwie starając się ją zatrzymać. - Czy moŜemy 
spotkać się ponownie? O tylu sprawach chciałbym jeszcze porozmawiać.

Strona 48

background image

12096

       - Myślę, Ŝe tak. Jestem jednak dość zajęta. O jakim terminie pan myślał?
       - MoŜe jutro? - powiedział szybko Jason. - Niedzielne drugie śniadanie.
       - Będzie musiało być późne. Pracuję w nocy i sobota jest jednym z najbardziej ruchliwych dni.
       Jason mógł to sobie wyobrazić.
       - Proszę - nalegał. - To moŜe być waŜne.
       - W porządku. Powiedzmy o drugiej po południu. Gdzie?
       - MoŜe w Hampshire House?
       - Dobrze - odparła Carol, zbierając swoje torby i parasolkę. Wyszła z kawiarni, uśmiechając się na 
poŜegnanie.
       Carol spojrzała na zegarek i przyspieszyła kroku. Niespodziewana rozmowa z Jasonem nie mieściła się w 
jej napiętym planie, a nie chciała się spóźnić na spotkanie z promotorem swojej pracy doktorskiej. Spędziła 
późny wieczór i wczesne popołudnie szlifując trzeci rozdział rozprawy i teraz niecierpliwie oczekiwała opinii 
profesora. Zjechała windą na poziom ulicy, rozmyślając o swoim spotkaniu z doktorem Howardem. 
Niespodziewane spotkanie tego męŜczyzny, o którym tyle jej opowiadano, ucieszyło ją. Alvin mówił, Ŝe Jason 
stracił Ŝonę i zareagował na tragedię całkowitą zmianą otoczenia i pogrąŜeniem się w pracy. Ta historia 
zainteresowała ją, poniewaŜ jej doktorat dotyczył psychologii rozpaczy. Doktor Jason Howard wydawał się 
znakomitym obiektem do badań.
       Portier z Western Hotel dmuchnął w gwizdek, wydając przenikliwy dźwięk, który prześwidrował uszy 
Carol, przyprawiając ją o dreszcz. Czekając na taksówkę uświadomiła sobie, Ŝe jej reakcja na doktora Jasona 
Howarda nieco wykraczała poza czysto zawodowe zainteresowanie. ZauwaŜyła, Ŝe jest niezwykle 
atrakcyjnym męŜczyzną, a to, Ŝe wie o jego wraŜliwości, przydaje mu tylko uroku. Nawet jego brak obycia 
towarzyskiego budził sympatię.
       - Harvard Square - powiedziała, wsiadając do taksówki. Zdała sobie sprawę, Ŝe z niecierpliwością oczekuje
wspólnego posiłku następnego ranka.
       Siedząc nadal nad stygnącą kawą Jason stwierdził, Ŝe zaskakująca inteligencja i czar Carol podbiły go 
zupełnie. Spodziewał się prostej dziewczyny z małego miasteczka, którą ze szkolnej ławy zwabiły pieniądze 
lub narkotyki. Zamiast tego spotkał uroczą, dojrzałą kobietę, która mogła swobodnie uczestniczyć w kaŜdej 
rozmowie. Jaka szkoda, Ŝe dziewczyna z tak oczywistymi zaletami wplątała się w brudny światek, w którym 
przebywała...
       Natarczywy, zgrzytliwy dźwięk pagera gwałtownie przywołał Jasona do rzeczywistości. Wyłączył 
urządzenie i spojrzał na ciekłokrystaliczny wyświetlacz. Dwukrotnie zamigało na nim słowo „pilne”, z potem 
ukazał się numer telefonu, którego Jason nie rozpoznał. Zobaczywszy jego identyfikator lekarza kierownik Au
Bon Pain pozwolił mu skorzystać z telefonu znajdującego się za kasą.
       - Dziękuję za telefon, doktorze Howard. Mówi Farr. Mój mąŜ, Gerald Farr, ma okropny ból w klatce 
piersiowej i trudności z oddychaniem.
       - Niech pani wezwie ambulans - polecił Jason. - Proszę przywieźć go na ostry dyŜur GHP. Czy pan Farr 
jest moim pacjentem? - Jason miał wraŜenie, Ŝe zna to nazwisko, ale nie mógł go dokładnie skojarzyć.
       - Tak - potwierdziła pani Farr. - Badał go pan dwa tygodnie temu. Jest pierwszym zastępcą prezesa Boston 
Banking Company.
       O, nie, pomyślał Jason, odkładając słuchawkę. Znowu to samo. Postanowił zostawić samochód na Beacon 
Street. Wybiegł z kawiarni, przez przejście dla pieszych popędził na drugą, hotelową stronę Copley Plaza i 
wsiadł do taksówki.
       Przyjechał do izby przyjęć GHP przed Farrami. Powiedział Judith, czego się spodziewa, i nawet zadzwonił
na anestezjologię, słysząc z zadowoleniem głos Philipa Barnesa.
       Na widok Geralda Farra Jason wiedział natychmiast, Ŝe potwierdzają się jego najgorsze obawy. 
MęŜczyzną szarpał śmiertelny ból. Był blady jak odtłuszczone mleko, a na czole osiadły mu kropelki potu.
       Wstępne EKG pokazało, Ŝe uszkodzony został duŜy obszar mięśnia sercowego. To nie będzie łatwy 
przypadek. Morfina i tlen pomogła uspokoić pacjenta, a lidokaina zabezpieczała go przed zaburzeniami rytmu
serca. A jednak Farr nie reagował na leczenie. Oglądając kolejne EKG, Jason miał wraŜenie, Ŝe objęta zawałem 
strefa serca poszerza się.
       Z rozpaczą próbował wszystkiego. Bez skutku! Pięć minut przed czwartą oczy Geralda Farra przekręciły 
się do wewnątrz, a jego serce stanęło.
       Jak zwykle nie chcąc dać za wygraną Jason zarządził postępowanie resuscytacyjne. Udało się kilkakrotnie 
pobudzić serce do pracy, jednak za kaŜdym razem nie trwało to dłuŜej niŜ kilka minut.

Strona 49

background image

12096

       Farr nie odzyskał juŜ przytomności. O szóstej piętnaście Jason ostatecznie uznał pacjenta za zmarłego.
       - Cholera! - rzucił z obrzydzeniem do siebie i w ogóle do Ŝycia. Nie miał zwyczaju przeklinać i tym razem 
nie przeszło to bez efektu. Judith Reinhart oparła się czołem o ramię Jasona i zarzuciła mu ramię na szyję.
       - Jason, zrobiłeś wszystko, co mogłeś - powiedziała miękko. - Nikt nie mógłby zrobić więcej. Ale nasze 
moŜliwości są ograniczone.
       - Ten człowiek miał tylko pięćdziesiąt osiem lat - odparł Jason przełykając łzy rozczarowania.
       Judith wyprosiła z pokoju pozostałe pielęgniarki i staŜystów. Podchodząc z powrotem do Jasona połoŜyła 
mu rękę na ramieniu. - Spójrz na mnie, Jason! - powiedziała.
       Niechętnie odwrócił twarz w kierunku pielęgniarki. Pojedyncza łza spłynęła mu po twarzy. Cicho, ale 
zdecydowanie Judith powiedziała mu, Ŝe nie moŜe traktować tych przypadków tak osobiście.
       - Wiem, Ŝe dwa w ciągu jednego dnia to okropne obciąŜenie - dodała. - Ale to nie twoja wina.
       Rozum Jasona mówił Ŝe Judith ma rację, ale nie uczucia. Poza tym nie miała pojęcia, jak zły był stan 
hospitalizowanych pacjentów, zwłaszcza Matthew Cowena. Jason nie chciał jej o tym mówić. Pierwszy raz 
powaŜnie rozwaŜał porzucenie medycyny. Niestety, nie wiedział, co innego mógłby robić. Nie nauczył się 
niczego innego.
       Zapewniwszy Judith, Ŝe czuje się dobrze, Jason poszedł stawić czoło pani Farr, szykując się na 
przewidywany gniew. Jednak wdowa, pogrąŜona w rozpaczy, postanowiła wziąć część winy na siebie. Jej mąŜ
od tygodnia narzekał, Ŝe czuje się chory, ale ona lekcewaŜyła jego skargi, gdyŜ, prawdę mówiąc, zawsze był 
nieco hipochondryczny. Jason próbował pocieszyć tę kobietę tak samo, jak Judith próbowała pocieszyć jego. Z 
podobnym efektem.
       Pewny, Ŝe miejski anatomopatolog będzie się chciał zająć tą sprawą, Jason nie obarczał pani Farr prośbą o 
zgodę na zrobienie sekcji. Zgodnie z prawem lekarz sądowy nie potrzebował zgody na dokonanie autopsji w 
przypadkach zgonów budzących wątpliwości. śeby być jednak pewnym, zadzwonił do Margaret Danforth. 
Odpowiedź była taka, jak oczekiwał: faktycznie Ŝyczyła sobie zbadać ten przypadek, a rozmawiając juŜ z 
Jasonem, opowiedziała mu o Holly Jennings.
       - Odwołuję złośliwą uwagę, jaką zrobiłam dziś rano. Macie po prostu pecha. Ta kobieta, Jennings, była w 
równie złym stanie, jak Cedric Harring. Wszystkie jej naczynia wyglądały fatalnie, nie tylko wieńcowe.
       - To nie jest wielka pociecha - odparł Jason. - Robiłem jej właśnie badania profilaktyczne, które wykazały, 
Ŝe wszystko jest w porządku. Zrobiłem kontrolne EKG w czwartek, ale wykazywało tylko minimalne zmiany.
       - Nie Ŝartuje pan? Proszę zaczekać, aŜ zobaczy pan wycinki - Z grubsza biorąc, naczynia wieńcowe są 
zamknięte w dziewięćdziesięciu procentach - zwęŜenia są rozległe, nie ogniskowe. Chirurgia w niczym by nie 
pomogła. Aha, przy okazji, sprawdziłam i nie ma przeciwwskazań, Ŝebyśmy wam dali małe próbki ze zwłok 
Jennings. Ale będę musiała mieć formalny raport na piśmie.
       - Zrobione - odparł Jason. - To samo z Farrem?
       - Jasne.
       Jason wrócił taksówką po swój samochód i pojechał do domu. pomimo mgły i deszczu, po powrocie 
zdecydował się na jogging. Błoto i deszcz, a później gorący tusz spełniły swoją oczyszczającą funkcję. Powoli 
opuszczało go przytłaczające uczucie przygnębienia. Właśnie kiedy zaczynał myśleć o jedzeniu, zadzwoniła 
Shirley, zapraszając go na obiad. Pierwszą reakcją Jasona było odmówić. Potem jednak stwierdził, Ŝe jest zbyt 
przygnębiony, Ŝeby być sam, więc przyjął propozycję. Przebrawszy się w bardziej odpowiednie ubranie, 
zszedł do samochodu i pojechał do Brooklynu.
       
       Samolot linii Eastern, bezpośredni lot nr 409 z Miami do Bostonu, pochylił się mocno, a potem wyrównał 
przed ostatecznym podejściem. Wylądował o siódmej trzydzieści siedem i w tym momencie Juan Diaz 
zamknął czasopismo i wyjrzał na zasnuty mgłą pejzaŜ Bostonu. Była to jego druga podróŜ do tego miasta i nie 
był z niej specjalnie zadowolony. Zastanawiał się, dlaczego ktokolwiek z wyboru mieszka w miejscu, w 
którym jest zawsze zła pogoda. Podczas jego poprzedniej wizyty, kilka dni temu, padało. Spoglądając w dół 
na powierzchnię lotniska, zobaczył, jak wiatr i deszcz burzą powierzchnię kałuŜ i pomyślał nostalgicznie o 
Miami, gdzie późna jesień połoŜyła w końcu kres upalnemu latu.
       Wyjął torbę spod siedzenia przed sobą. Ciekawe, jak długo pozostanie w Bostonie. Poprzednio był tu tylko
dwa dni i nie musiał nic robić. Zastanawiał się, czy tym razem tak samo dopisze mu szczęście. W końcu 
dostawał swoje pięć tysięcy bez względu na wszystko.
       Samolot podkołował do terminalu. Juan rozejrzał się po przedziale z uczuciem dumy. Chciałby, Ŝeby jego 
rodzina na Kubie mogła go teraz zobaczyć. AleŜ byliby zdumieni! Oto on, podróŜujący pierwszą klasą. 

Strona 50

background image

12096

Skazany na doŜywotnie więzienie przez rząd Castro, został zwolniony zaledwie po ośmiu miesiącach i 
wysłany najpierw do Mariel, a potem, ku swojemu zaskoczeniu, do Stanów Zjednoczonych. To była jego kara 
za dowiedzione wielokrotne morderstwo i gwałt - Wysłanie do USA! O ileŜ łatwiej było wykonywać tego typu
zajęcie w Stanach Zjednoczonych! Juan czuł, Ŝe jedyną osobą na świecie, której rękę chciałby uścisnąć, był 
plantator orzeszków ziemnych gdzieś w Georgii.
       Samolot zakołysał ostatni raz i znieruchomiał. Juan podniósł się i przeciągnął. Wziął torbę podręczną i 
poszedł po bagaŜ. Odebrawszy walizkę pojechał taksówką do Royal Sonesta Hotel, gdzie zameldował się jako 
Carlos Hernandez z Los Angeles. Miał nawet kartę kredytową na to nazwisko, z prawdziwym numerem. 
Wiedział, Ŝe numer jest dobry, bo spisał go z kwitu, który znalazł na deptaku handlowym Bal Harbour w 
Miami.
       Kiedy juŜ był w pokoju, zupełnie zrelaksowany, z drugim jedwabnym garniturem wiszącym w szafie, 
Juan usiadł przy biurku i wykręcił numer, który dostał w Miami. Gdy podniesiono słuchawkę, oznajmił 
rozmówcy, Ŝe potrzebuje broni, najchętniej kaliber. 22. Zatroszczywszy się o tę sprawę, wyjął z notesu kartkę z
nazwiskiem i adresem swojej ofiary i sprawdził miejsce na planie, dostarczonym przez hotel. Nie było daleko.
       
       Wieczór z Shirley był wielkim sukcesem. Zjedli na obiad pieczonego kurczaka, karczochy i brązowy ryŜ. 
Potem pili Grand Marnier w salonie przed płonącym ogniem i rozmawiali. Jason dowiedział się, Ŝe ojciec 
Shirley był lekarzem i Ŝe w szkole nosiła się z myślą pójścia w jego ślady.
       - Ojciec jednak odradził mi to - powiedziała. - Twierdził, Ŝe medycyna się zmienia.
       - Miał rację.
       - Przewidywał, Ŝe zostanie przejęta przez wielkie korporacje i jeśli ktokolwiek myśli o tym zawodzie, 
powinien zająć się zarządzaniem. Przeniosłam się więc na kursy ekonomiczne i wierzę, Ŝe zrobiłam właściwy 
wybór.
       - Ja takŜe jestem tego pewien - zgodził się Jason, myśląc o natłoku papierkowej roboty i dylematach 
błędów w sztuce. Medycyna naprawdę się zmieniła. Fakt, Ŝe on sam zarabiał teraz, pracując dla jednej z owych
korporacji, był symbolem tych zmian. Na studiach wyobraŜał sobie zawsze, Ŝe będzie pracował na własny 
rachunek. Była to jedna z rzeczy, które go przyciągały.
       Pod koniec wieczoru powstała trochę niezręczna sytuacja. Jason chciał iść, ale Shirley zachęcała go, by 
został.
       - UwaŜasz, Ŝe to dobry pomysł? - spytał Jason.
       Kiwnęła głową.
       Nie był tego taki pewny, powiedział, Ŝe będzie musiał wstać wcześnie na obchód i nie chciałby jej 
przeszkadzać. Shirley nalegała, tłumacząc, Ŝe zwykle wstaje o siódmej trzydzieści, takŜe w niedzielę.
       Przez pewien czas wpatrywali się w siebie, a twarz Shirley pałała w blasku ognia.
       - Nie ma Ŝadnych zobowiązań - odezwała się cicho gospodyni. - Wiem, Ŝe oboje nie moŜemy się z tym 
spieszyć. Po prostu bądźmy razem. Oboje mieliśmy duŜo stresów.
       - W porządku - zgodził się Jason czując, Ŝe nie ma siły, Ŝeby się opierać. Poza tym pochlebiało mu, Ŝe 
Shirley tak nalega. Coraz bardziej podobało mu się, Ŝe nie tylko jemu moŜe zaleŜeć na innej osobie, ale takŜe 
komuś innemu - na nim.
       Nie udało się jednak przespać całej nocy. O trzeciej trzydzieści poczuł czyjąś rękę na swoim ramieniu i 
usiadł, przez chwilę nie wiedząc, gdzie się znajduje. W półmroku majaczyła twarz Shirley.
       - Przepraszam, Ŝe cię niepokoję - odezwała się delikatnie - ale obawiam się, Ŝe ten telefon jest do ciebie. - 
Wręczyła mu słuchawkę.
       Jason wziął aparat i podziękował. Nie słyszał nawet dzwonka. Opierając się na łokciu, przyłoŜył 
słuchawkę do ucha. Był pewien, Ŝe będzie to zła wiadomość - i miał rację. Matthew Cowen został znaleziony 
martwy w łóŜku, prawdopodobnie miał ostateczny, masywny udar.
       - Czy zawiadomiono rodzinę? - spytał Jason.
       - Tak - powiedziała pielęgniarka. - Mieszkają w Minneapolis. Powiedzieli, Ŝe przyjadą rano.
       - Dziękuję - zakończył Jason, nieprzytomnie oddając słuchawkę Shirley.
       - Kłopoty? - zapytała. Z powrotem odłoŜyła słuchawkę na widełki.
       Jason skinął głową. Słowo „kłopoty” stawało się jego drugim imieniem.
       - Umarł młody pacjent. Trzydzieści pięć lat czy coś koło tego. Miał reumatyczną chorobę serca. Czekał w 
szpitalu na zakwalifikowanie do operacji.
       - Jak powaŜna była choroba serca? - zapytała gospodyni.

Strona 51

background image

12096

       - PowaŜna - przyznał Jason, przypominając sobie twarz Matthew wówczas, gdy przyjmowano go do 
szpitala. - Trzy z czterech zastawek były zajęte. Trzeba by było wymienić je wszystkie.
       - Zatem nie było Ŝadnej pewności? - spytała.
       - śadnej - zgodził się Jason. - Wymiana trzech zastawek moŜe być ryzykowna. Chory miał przez długi czas
zastoinową niewydolność krąŜenia, niewątpliwie uszkodzone były serce, płuca, nerki i wątroba Byłyby 
problemy, ale mógł się spokojnie zestarzeć.
       - MoŜe tak było najlepiej - powiedziała Shirley. - MoŜe zostało mu oszczędzone mnóstwo cierpienia. 
Wygląda na to, Ŝe przez resztę Ŝycia połowę czasu spędzałby w szpitalu.
       - MoŜe tak - zgodził się Jason bez przekonania. Wiedział, co robiła Shirley: starała się poprawić jego 
samopoczucie. Doceniał jej wysiłki. Poprzez cienki materiał szlafroka poklepał ją po udzie.
       - Dziękuję za wsparcie.
       Noc wydawała się okropnie zimna, kiedy Jason wybiegł do samochodu. Nadal padało, nawet mocniej, niŜ 
poprzednio. Włączy} ogrzewanie i potarł uda, Ŝeby pobudzić krąŜenie. Przynajmniej na ulicach nie było 
duŜego ruchu. W niedzielę o czwartej nad ranem miasto było opustoszałe. Shirley starała się go namówić, 
Ŝeby został, tłumacząc, Ŝe Jason nic juŜ nie moŜe zrobić, a rodzina jest nieosiągalna. Zgadzał się z tym ale czuł, 
Ŝe musi wypełnić to zobowiązanie wobec pacjenta. Poza tym wiedział, Ŝe nie mógłby z powrotem zasnąć. Nie 
ze świadomością kolejnego zgonu.
       Parking GHP był prawie pusty. Howard mógł zaparkować blisko wejścia do szpitala, a nie przed 
budynkiem ambulatoryjnym, gdzie zwykle zostawiał samochód. Wysiadł, zaprzątnięty myślami o Matthew 
Cowenie, i nie zauwaŜył ciemnej postaci, zgarbionej obok szpitalnych drzwi. Obszedłszy przód samochodu, 
człowiek ten wpadł na Jasona. Zupełnie nie przygotowany lekarz krzyknął. Był to jeden z włóczęgów, którzy 
przychodzili do izby przyjęć GHP, prosząc o drobne pieniądze. Trzęsącymi się rękami Jason dał mu dolara, 
mając nadzieję, Ŝe męŜczyzna kupi sobie przynajmniej trochę jedzenia.
       Shirley miała rację. Nie miał tu nic do roboty, z wyjątkiem wpisania ostatniej notatki w historii choroby 
Matthew Cowena. Wszedł do środka i spojrzał na ciało. Twarz Matthew wyglądała teraz spokojnie i - jak 
przypuszczała Shirley - nie czekały go juŜ dalsze cierpienia. W milczeniu Jason przeprosił zmarłego.
       Wezwawszy pełniącego dyŜur staŜystę, Jason poinstruował go, Ŝeby poprosił rodzinę o zgodę na autopsję.
On sam moŜe być w najbliŜszym czasie nie osiągalny. Potem, bezsilny, jak zawsze po podobnych zgonach, 
opuścił szpital i wrócił do swojego mieszkania. LeŜał przez pewien czas, wpatrując się w sufit i nie mogąc 
zasnąć. Zastanawiał się, jaki rodzaj pracy mógłby dostać w przemyśle farmaceutycznym.
       
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
       
       
       Cedric Harring, Brian Lennox, Holly Jennings, Gerald Farr, a teraz Matthew Cowen. Jason nigdy nie stracił
tylu pacjentów w tak krótkim czasie. Przez całą noc ich twarze pojawiały się w jego snach, a kiedy obudził się 
o jedenastej, był tak wyczerpany, jakby nie spał w ogóle. Zmusił się do przebiegnięcia swoich zwyczajowych 
niedzielnych dziesięciu kilometrów, potem wziął prysznic i ubrał się starannie w bladoŜółtą koszulę z białym 
kołnierzykiem i mankietami, ciemnobrązowe spodnie i marynarkę w kratkę w kolorze przytłumionego brązu, 
z lnu i jedwabiu. Cieszył się ze spotkania z Carol, które mogło go rozerwać.
       Hampshire House znajdował się na Beacon Street, z widokiem na Boston Public Gardens. W 
przeciwieństwie do sobotniego deszczu niebo pełne było słonecznego blasku i szybujących z wiatrem 
obłoków. Amerykańska flaga powiewała nad wejściem do Hampshire, łopocząc w późnojesiennej bryzie. 
Jason przyszedł wcześnie i poprosił o stolik we frontowej sali na pierwszym piętrze. Ogień trzaskał wesoło, a 
pianista grał wiązankę starych przebojów.
       Jason przypatrywał się ludziom siedzącym w sali. Wszyscy byli starannie ubrani i zajęci oŜywioną 
rozmową, nieświadomi, Ŝe jakaś nowa epidemia zalewa ich miasto... Potem Jason przestrzegł sam siebie, by 
nie zaczęła go ponosić wyobraźnia. Pół tuzina zgonów nie oznaczało epidemii. Poza tym nie był nawet 
pewien, czy to zakaźne. Ciągle nie mógł przestać myśleć o tych gwałtownych przypadkach śmierci.
       Carol pojawiła się pięć minut po drugiej. Jason podniósł się, machając ręką, Ŝeby zwrócić jej uwagę. Była 
ubrana w białą jedwabną bluzkę i czarne wełniane spodnie. Jej świeŜy, młody i niewinny wygląd poza klubem
zdumiewał Jasona. ZauwaŜywszy go, uśmiechnęła się szeroko i podeszła do stolika. Była lekko zdyszana.
       - Przepraszam za spóźnienie - powiedziała, układając swoje rzeczy, to znaczy zamszową kurtkę, płócienną
torbę pełną papierów i torebkę na ramię. Robiąc to, zerkała często na wejście.

Strona 52

background image

12096

       - Spodziewasz się kogoś? - zapytał Jason.
       - Mam nadzieję, Ŝe nie. Jest jednak ten mój zwariowany szef, który upiera się, Ŝeby być nadopiekuńczym. 
Zwłaszcza od kiedy Alvin nie Ŝyje. Posyła kogoś za mną przez cały czas, przypuszczalnie dla mojej ochrony. 
Nocą nie mam nic przeciwko temu, ale w ciągu dnia nie lubię takiego towarzystwa. Pan Mięsień pokazał się 
dziś rano, ale odesłałam go w swoją stronę. Mógł za mną jednak iść.
       Jason zastanawiał się, czy powinien wspomnieć, Ŝe spotkał juŜ Bruna, ale postanowił tego nie robić. 
Dopiero kiedy zostali obsłuŜeni, a cielsko Bruna nie pojawiło się, zaczęli się oboje trochę odpręŜać.
       - Prawdopodobnie powinnam być bardziej wdzięczna mojemu szefowi - stwierdziła Carol. - Był dla mnie 
taki dobry. Teraz mieszkam właśnie w jednym z jego apartamentów na Beacon Street. Nie płacę nawet 
czynszu.
       Jason nie chciał rozwaŜać przyczyn, dla których szef Carol mógł Ŝyczyć sobie, Ŝeby miała ładne 
mieszkanie. Zakłopotany skupił uwagę na swoim omlecie.
       - Zatem... - zaczęła Carol, machając widelcem. - O co jeszcze chciałby mnie pan spytać? - Odgryzła spory 
kawałek grzanki.
       - Pamiętasz coś jeszcze na temat odkrycia Alvina Hayesa?
       - Nic - zaprzeczyła Carol. - Poza tym, nawet kiedy zdarzało mu się rozmawiać ze mną o jego pracy, było to
dla mnie niezrozumiałe. Zawsze zapominał, Ŝe nie kaŜdy jest fizykiem nuklearnym. - Carol roześmiała się, a jej
oczy zaiskrzyły się pociągająco.
       - Mówiono mi, Ŝe Alvin pracował na boku dla innej firmy, zajmującej się bioinŜynierią - rzekł Jason. - 
Wiedziałaś coś o tym?
       - Przypuszczam, Ŝe masz na myśli Gene. Inc. - Carol przerwała, a jej uśmiech zbladł. - To miała być wielka 
tajemnica. - Pochyliła głowę na bok. - Ale teraz, kiedy on odszedł, przypuszczam, Ŝe to nie ma znaczenia. 
Pracował dla nich około roku.
       - Wiesz moŜe, co dla nich robił?
       - Właściwie nie. Coś z hormonem wzrostu. Ale ostatnio doszło między nimi do awantury. Poszło o 
finanse. Nie znam szczegółów…
       Jason uświadomił sobie, Ŝe mimo wszystko miał rację. Helene coś ukrywała. Jeśli Hayes prowadził wojnę z
Gene. Inc., ona musiała o tym wiedzieć.
       - Co wiesz o Helene Brennquivist?
       - To miła kobieta. - Carol odłoŜyła widelec. - CóŜ... To nie jest zupełnie szczere. Prawdopodobnie jest w 
porządku. Ale prawdę mówiąc, Helene jest powodem, dla którego Alvin i ja przestaliśmy być kochankami. 
PoniewaŜ pracowali razem tak duŜo, zaczęła przychodzić do mieszkania. Potem odkryłam, Ŝe mieli romans. 
Tego nie mogłam znieść. DraŜniło mnie, Ŝe była taka dyskretna, zwłaszcza tuŜ pod moim nosem, w moim 
własnym domu.
       Jason był zdumiony. Domyślał się, Ŝe Helene ukrywała informacje, ale nigdy nie powstało mu w głowie, 
Ŝe mogła sypiać z Hayesem. Jason studiował twarz Carol. Widział, Ŝe wspomnienie tej sprawy przywołało z 
powrotem nieprzyjemne uczucia. Ciekawe, czy Carol była równie zła na Hayesa, jak na Helene.
       - A coś o rodzinie Alvina? - zapytał, celowo zmieniając temat.
       - Nie wiem o nich wiele. Rozmawiałam przez telefon z jego byłą Ŝoną raz czy dwa, nigdy osobiście. 
Rozwiedli się jakieś pięć lat temu.
       - Czy Hayes miał syna?
       - Dwóch. Dwóch chłopców i dziewczynkę.
       - Wiesz, gdzie mieszkali?
       - W małym miasteczku w New Jersey. Leonia czy jakoś tak. Pamiętam nazwę ulicy - Park Avenue. 
Zapamiętałam ją, bo brzmiała tak pretensjonalnie.
       - Czy kiedykolwiek mówił coś na temat tego, Ŝe jeden z jego synów jest chory?
       Carol pokręciła głową. Przywoławszy gestem kelnerkę dała znać, Ŝe prosi o jeszcze jedną kawę. Przez 
chwilę jedli w milczeniu, rozkoszując się posiłkiem i miłą atmosferą. Kiedy włączył się pager Jasona, oboje 
wzdrygnęli się na jego dźwięk. Na szczęście była to tylko centrala, informująca, Ŝe rodzina Cowena w końcu 
przyjechała z Minneapolis i ma nadzieję spotkać się z lekarzem w szpitalu koło czwartej.
       Wracając od telefonu Jason zaproponował, Ŝeby skorzystali z ładnej pogody i pospacerowali po ogrodzie. 
Kiedy przeszli przez Beacon Street, zaskoczyła go, biorąc pod ramię. Jego samego zdumiało, Ŝe sprawia mu to 
przyjemność. Pomimo trochę podejrzanej profesji, Jason musiał przyznać, Ŝe towarzystwo tancerki sprawia 
mu ogromną przyjemność. Pomijając zdrowy wygląd dziewczyny, jej witalność była zaraźliwa.

Strona 53

background image

12096

       Obeszli staw z łódkami, minęli wyniosłą statuę Waszyngtona z brązu, potem przeszli mostek, spinający 
brzegi kanału. Łodzie zostały usunięte na zimę. Znalazłszy pustą ławkę pod bezlistną wierzbą, Jason skierował
rozmowę z powrotem na Hayesa.
       - Czy on zrobił coś niezwykłego w ciągu ostatnich trzech miesięcy? Coś niespodziewanego... co by do 
niego nie pasowało?
       Carol podniosła kamyk i cisnęła go do wody.
       - To trudne pytanie - odrzekła. - Jedną z rzeczy, które podobały mi się u Alvina, była jego impulsywność. 
Robił wiele rzeczy bez chwili namysłu, na przykład podróŜował.
       - Czy ostatnio duŜo jeździł?
       - O, tak - potwierdziła, szukając następnego kamienia. - W maju pojechał do Australii.
       - Pojechałaś takŜe?
       - Nie. Nie wziął mnie ze sobą. Powiedział, Ŝe to podróŜ ściśle słuŜbowa - i Ŝe potrzebuje Helene, Ŝeby 
pomogła mu w róŜnych testach. Wtedy wierzyłam mu. Co ze mnie za idiotka!
       - Czy dowiedziałaś się kiedyś, na czym polegały te jego słuŜbowe sprawy?
       - Coś dotyczącego australijskich myszy. Pamiętam, jak mówił, Ŝe mają szczególne zwyczaje. Ale to 
wszystko, co wiem. Miał w swoim laboratorium mnóstwo myszy i szczurów.
       - Wiem - potwierdził Jason, widząc wyraźnie odraŜające, martwe zwierzęta. Zapytał, czy Hayes 
zachowywał się dziwnie. Nagła podróŜ do Australii mogła być dziwactwem, ale nie mógł być tego pewien nie 
znając przedmiotu badań. Będzie musiał poruszyć tę sprawę w rozmowie z Helene.
       - Jakieś inne podróŜe?
       - Musiałam jechać do Seattle.
       - Kiedy to było?
       - W połowie lipca. Widocznie stara Helene nie czuła się na siłach, Ŝeby mu towarzyszyć, a Alvin 
potrzebował kierowcy.
       - Kierowcy?
       - To jeszcze jedna ciekawostka na temat Alvina - rzekła Carol. - Nie umiał prowadzić samochodu. 
Powiedział, Ŝe nigdy się nie uczył i nigdy nie będzie.
       Jason przypomniał sobie, jak tamtej nocy, kiedy Hayes umarł, policja zwróciła uwagę na to, Ŝe nie miał on 
prawa jazdy.
       - Co zdarzyło się w Seattle?
       - Niewiele. Byliśmy w mieście tylko dwa dni. Odwiedziliśmy uniwersytet stanowy. Potem pojechaliśmy 
do wodospadów. To piękny kraj, ale jeśli myślisz, Ŝe w Bostonie duŜo pada, zaczekaj aŜ odwiedzisz północny 
Zachód. Byłeś tam?
       - Nie - odparł z roztargnieniem Jason. Próbował wyobrazić sobie odkrycie, które łączyło się z podróŜą do 
Seattle i Australii. - Jak długo tam byliście?
       - Za którym razem?
       - Pojechaliście tam więcej niŜ jeden raz?
       - Dwukrotnie - wyjaśniła Carol. - Pierwsza podróŜ trwała pięć dni. Odwiedziliśmy Uniwersytet Stanu 
Washington i zwiedzaliśmy miasto. Podczas drugiej podróŜy, kilka tygodni później, zatrzymaliśmy się tylko 
na dwie noce.
       - Czy za kaŜdym razem robiliście to samo?
       Carol pokręciła głową.
       - Podczas drugiej podróŜy ominęliśmy Seattle i pojechaliśmy prosto do wodospadów.
       - Co tam robiliście?
       - Ja po prostu mieszkałam, relaksowałam się. Pojechaliśmy do domku myśliwskiego. Było wspaniale.
       - A co z Alvinem? Co on robił?
       - Prawie to samo. Ale interesował się ekologią i takimi rzeczami. Wiesz, zawsze naukowiec.
       - Zatem to było jak wakacje? - spytał Jason, zupełnie zbity z tropu.
       - Tak przypuszczam. - Carol rzuciła następny kamyk.
       - Co robił Alvin na uniwersytecie stanowym? - spytał Jason.
       - Zobaczył się ze starym przyjacielem. Nie mogę sobie przypomnieć nazwiska. Ktoś, z kim studiował w 
Columbii.
       - Genetyk molekularny, jak Alvin?
       - Tak sądzę. Ale nie byliśmy tam zbyt długo. Odwiedziłam Wydział Psychologii podczas gdy oni 

Strona 54

background image

12096

rozmawiali.
       - To musiało być interesujące - uśmiechnął się Jason, przypuszczając, Ŝe dla asystentów z Wydziału 
Psychologii zabawienie się z kimś takim, jak Carol Donner, mogło być przyjemną rozrywką.
       - Do diabła - mruknęła, nagle spoglądając na zegarek. - Muszę lecieć. Mam kolejne spotkanie.
       Jason podniósł się, ściskając jej rękę. Zrobiła na nim wraŜenie delikatność, z jaką Carol określała swoją 
pracę. „Spotkanie” brzmiało bardzo profesjonalnie. Doszli do skraju parku.
       Dziękując za propozycję podwiezienia Carol poŜegnała się i ruszyła w górę Beacon Street. Jason 
obserwował jej oddalającą się postać. Wydawała się taka beztroska i szczęśliwa. Co za tragedia, pomyślał.
       Czas, który wydaje się jej młodzieńczemu umysłowi nieograniczony wkrótce ją dopadnie. Co to za Ŝycie, 
być tancerką topless i spotykać się z męŜczyznami? Nie chciał o tym myśleć. Skręcając w przeciwną stronę, 
poszedł do supermarketu De Luca’s i kupił produkty na prostą kolację: kurczaka z rusztu i zieleninę na 
sałatkę. Przez cały czas rozmyślał o swojej rozmowie z Carol. Miała mnóstwo informacji, ale dawały one 
więcej pytań, niŜ odpowiedzi. Ciągle jednak był pewien dwóch rzeczy. Po pierwsze, Ŝe Hayes naprawdę 
dokonał swojego odkrycia. Po drugie, Ŝe kluczem była Helene Brennquivist.
       Przed upływem dwudziestu czterech godzin Juan miał opracowany cały plan. Jako Ŝe nie miało to 
wyglądać jak tradycyjne zadanie, wymagało więcej myślenia. Zwykły scenariusz polegał na złapaniu ofiary w 
tłumie, przyłoŜeniu jej do głowy małokalibrowego pistoletu, a potem puf - i było po wszystkim. Ten rodzaj 
operacji wymagał niewiele planowania, tylko właściwych okoliczności. Cała sprawa opierała się na 
szczególnej mentalności tłumu. Po kaŜdym wstrząsającym wydarzeniu wszyscy byli tak zajęci ofiarą, Ŝe 
sprawca mógł nie zauwaŜony wtopić się w grupę, udając nawet, Ŝe jest jednym z ciekawskich widzów. 
Wszystko, co musiał zrobić, to pozbyć się pistoletu.
       Przy tej robocie instrukcje były jednak inne. Napad musiał być upozorowany na gwałt, a to była 
specjalność Juana. Uśmiechnął się do siebie, zdumiewając się faktem, Ŝe mogą mu zapłacić za coś, co kiedyś 
traktował jako sport. Stany Zjednoczone są dziwnym i cudownym miejscem, gdzie prawo często bardziej 
troszczy się o przestępcę, niŜ o poszkodowanego.
       Tym razem Juan wiedział, Ŝe musi przyłapać swą ofiarę samą. To stawiało mu wyzwanie. To takŜe 
sprawiało, Ŝe było ono zabawne, bo bez świadków mógł zrobić z tą kobietą, co mu się będzie podobało, o ile 
tylko zostawi ją martwą.
       Juan zdecydował się śledzić ofiarę i zaczepić ją w hallu jej domu. Groźba natychmiastowego zranienia 
wypowiedziana cichym, rozsądnym głosem powinna wystarczyć, Ŝeby zmusić ją do wpuszczenia go do 
mieszkania. Kiedy juŜ znajdzie się w środku, reszta będzie zabawą i igraszką.
       Szedł za swoim celem podczas krótkiej wyprawy po zakupy na Harvard Square. Kupiła czasopismo w 
kiosku na rogu, potem poszła do sklepu spoŜywczego o nazwie Sages. Juan kręcił się po przeciwnej stronie 
ulicy, oglądając wystawy księgarni, zaskoczony, Ŝe takie miejsce jest otwarte w niedzielę. Obiekt wyszedł ze 
sklepu z plastikową torbą zakupów, przeszedł na skos przez ulicę i zniknął we wnętrzu kawiarni. Juan 
poszedł za kobietą - miał ochotę na kawę, nawet amerykańską. Wolał kawę kubańską: gęstą, słodką i mocną.
       Popijając wodnisty napar przypatrywał się swojej ofierze. Był zdumiony swoim szczęściem. Ta kobieta 
była piękna. Domyślał się, Ŝe ma około dwudziestu pięciu lat. Co za gratka, pomyślał. Czuł, jak twardnieje. 
Nie będzie musiał tego udawać.
       Pół godziny później obiekt skończył, zapłacił i wyszedł z kawiarni. Juan rzucił na stół dziesięciodolarowy 
banknot. Czuł się wielkodusznie. W końcu będzie o pięć tysięcy bogatszy, kiedy wróci do Miami.
       Ku jego zadowoleniu kobieta poszła dalej Brattle Street. Juan zwolnił kroku, starając się tylko mieć ją w 
zasięgu wzroku. Kiedy weszła na Concord, przyspieszył, wiedząc, Ŝe jest juŜ niemal w domu. Gdy doszła do 
zespołu mieszkalnego Craigie Arms, był tuŜ za nią. Szybki rzut oka w obie strony Concord Avenue upewnił 
go, Ŝe wybór pory jest doskonały. Teraz wszystko zaleŜało od tego, co zdarzy się wewnątrz budynku.
       Juan zatrzymał się wystarczająco długo, Ŝeby mieć pewność, Ŝe wewnętrzne drzwi są juŜ otwarte. W 
ułamku sekundy znalazł się w hallu i postawił stopę na progu wewnętrznych drzwi. Wtedy właśnie się 
odezwał.
       - Panna Brennquivist?
       Przez chwilę zaskoczona, Helene spojrzała w ciemną, przystojną hiszpańską twarz.
       - Ja - dał o sobie znać jej skandynawski akcent. Pomyślała, Ŝe nieznajomy musi być sąsiadem z tego 
budynku.
       - Nie mogłem się doczekać spotkania z panią. Na imię mi Carlos. 
       Na swoją zgubę Helene zatrzymała się, nadal z kluczami w ręce.

Strona 55

background image

12096

       - Mieszka pan tutaj? - zapytała.
       - Jasne - potwierdził Juan z wystudiowaną swobodą. - Drugie piętro. A pani?
       - Trzecie - odrzekła Helene. Przeszła przez drzwi, a Juan tuŜ za nią.
       - Miło było pana poznać - dodała. 
       Wahała się, czy uŜyć windy Czy schodów. W obecności tego męŜczyzny czuła się nieswojo.
       - Miałem nadzieję, Ŝe będziemy mogli porozmawiać - odezwał się Juan, idąc obok niej. - MoŜe zaprosi 
mnie pani na drinka?
       - Nie sądzę, Ŝeby... - Helene ujrzała broń i wstrzymała oddech.
       - Proszę mnie nie złościć, panienko - powiedział uspokajającym głosem. - Kiedy jestem rozgniewany, robię 
rzeczy, których później Ŝałuję. - Nacisnął przycisk windy. Drzwi otworzyły się. Gestem nakazał Helenie wejść 
do środka i wkroczył za nią. Wszystko działało doskonale.
       Gdy winda szczęknęła i z szarpnięciem ruszyła do góry, Juan uśmiechnął się ciepło. Najlepiej było 
prowadzić wszystko spokojnie.
       Paniczny strach sparaliŜował Helene. Nie wiedząc, co zrobić, nie robiła nic. Ten człowiek przeraził ją, 
chociaŜ wydawał się rozsądny i był bardzo dobrze ubrany. Wyglądał jak businessman, któremu się nieźle 
powodzi. MoŜe był związany z Gene. Inc. i chciał przeszukać jej mieszkanie. Przemknęło jej przez myśl, Ŝeby 
krzyknąć albo spróbować uciec, ale przypomniała sobie pistolet.
       Winda otworzyła się ze zgrzytem na trzecim piętrze. Juan z wdziękiem przepuścił ją przodem. Z kluczami 
w drŜącej ręce podeszła do drzwi i otworzyła je. Latynos natychmiast postawił nogę na progu, tak samo, jak 
zrobił na dole. Kiedy oboje weszli do środka, zamknął drzwi i zasunął wszystkie trzy rygle. Helene stała 
milcząco w małym przedpokoju, niezdolna do wykonania jakiegokolwiek ruchu.
       - Proszę - odezwał się Juan, uprzejmie zapraszając ją do wejścia do salonu. Zdumiał się, ujrzawszy pulchną
blondynkę siedzącą na kanapie. Nic nie szkodzi, pomyślał.
       - Jakie jest to wasze powiedzenie? - wymamrotał. - Nieszczęścia zawsze chodzą parami. To przyjęcie 
będzie dwa razy lepsze, niŜ się spodziewałem.
       Machnął bronią, nakazując Helene usiąść obok współlokatorki. Kobiety wymieniły zdenerwowane 
spojrzenia. Juan wyszarpnął ze ściany kabel telefonu, pozostawiając trójkolorowe druty wiszące w powietrzu. 
Podszedł do aparatury stereo i włączył radio. Zabrzmiała muzyka klasyczna. Wpatrując się w cyfrowy zapis 
częstotliwości, wybrał stację nadającą hard-rock i zwiększył siłę dźwięku.
       - Co to za przyjęcie bez muzyki? - krzyknął, wyciągając z kieszeni cienką linkę.
       
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
       
       
       W poniedziałek Jason przybył do szpitala wcześnie rano i z trudem przebrnął obchód. Nikt nie czuł się 
dobrze. Przyszedłszy do swojego gabinetu zaczął w kaŜdej wolnej chwili dzwonić do Helene. Nie odbierała. W
pewnym momencie wbiegł nawet na szóste piętro, do laboratorium, tylko po to, Ŝeby stwierdzić, Ŝe jest 
ciemne i opuszczone. Zirytowany wrócił do swojego pokoju. Czuł, Ŝe Helene od początku robiła trudności, a 
teraz, uniemoŜliwiając kontakt ze sobą, mnoŜyła je dodatkowo.
       Jason podniósł słuchawkę, zadzwonił do kadr i poprosił o domowy adres i numer telefonu Helene. Po 
odczekaniu około dziesięciu dzwonków, rozczarowany rzucił słuchawkę. Ponownie zadzwonił do działu 
personalnego i poprosił o rozmowę z dyrektorem, Jean Clarkson. Gdy kobieta znalazła się na linii, zapytał o 
Helene Brennquivist.
       - Czy zawiadamiała, Ŝe jest chora? Próbowałem ją złapać cały ranek.
       - Jestem zaskoczona - odparła pani Clarkson. - Nie mieliśmy od niej Ŝadnej wiadomości, a zawsze moŜna 
było na niej polegać. Nie sądzę, Ŝeby opuściła jeden dzień w ciągu półtora roku pracy.
       - Ale jeśli byłaby chora - upewniał się Jason - spodziewałaby się pani, Ŝe zadzwoni?
       - Z pewnością.
       Jason odłoŜył słuchawkę. Jego irytacja zmieniła się w niepokój. Miał złe przeczucia co do nieobecności 
asystentki.
       Drzwi gabinetu otwarły się i Klaudia wsunęła głowę.
       - Doktor Danforth na drugiej linii. Chcesz z nią rozmawiać?
       Jason skinął głową.
       - Potrzebujesz czyjejś historii choroby?

Strona 56

background image

12096

       - Nie, dziękuję - odrzekł, odbierając telefon.
       W słuchawce zabrzmiał dźwięczny głos doktor Danforth:
       - Powiedziałabym, Ŝe Good Health powinien lepiej dobierać swoich pacjentów. Nigdy nie widziałam ciał 
w tak złym stanie. Gerald Farr był tak samo kiepski, jak cała reszta. Nie było jednego narządu, który 
wyglądałby na mniej, niŜ sto lat!
       Jason nie odpowiedział.
       - Hallo? - zaniepokoiła się Margaret.
       - Jestem tutaj - potwierdził lekarz. Nie miał ochoty jeszcze raz powiedzieć Margaret, Ŝe miesiąc temu zrobił
Farrowi kompletne badania i nie stwierdził nic nieprawidłowego, z wyjątkiem niezdrowego stylu Ŝycia.
       - Dziwię się, Ŝe nie miał udaru kilka lat wcześniej - stwierdziła Margaret. - Wszystkie jego naczynia były 
objęte miaŜdŜycą. Tętnice szyjne były ledwie otwarte.
       - A co z pacjentem Rogera Wanamakera? - zapytał Jason.
       - Jak się nazywał?
       - Nie wiem - przyznał. - Ten męŜczyzna zmarł w piątek na udar mózgu. Roger powiedział, Ŝe pani zajęła 
się tym przypadkiem.
       - Ach, tak. On takŜe prezentował rozległe zmiany degeneracyjne. Myślałam, Ŝe plany opieki zdrowotnej są
organizowane głównie w celu zapewnienia szerokiej profilaktyki. Wy, ludzie, nie zarobicie wielkich 
pieniędzy, jeśli będziecie dobierać sobie takich pacjentów. - Margaret roześmiała się. - śarty na bok, to był 
kolejny przypadek choroby wieloukładowej.
       - Robicie rutynowe badania toksykologiczne? - spytał nagle Jason.
       - Oczywiście. Zwłaszcza obecnie. Szukamy kokainy i temu podobnych rzeczy.
       - A moŜe jeszcze warto je zrobić u Geralda Farra? Czy to byłoby moŜliwe?
       - Przypuszczam, Ŝe mamy jeszcze krew i mocz - powiedziała Margaret. - Czego mielibyśmy szukać?
       - Prawie wszystkiego. Próbujcie coś złapać, ale nie mam Ŝadnego pomysłu, o co tu chodzi.
       - Mogę panu chętnie zrobić zestaw testów - zgodziła się Margaret - ale Gerald Farr nie został otruty. Jestem
tego pewna. On po prostu wyczerpał swój czas. Wyglądało to tak, jakby był o trzydzieści lat starszy, niŜ 
wynosił jego faktyczny wiek. Wiem, Ŝe to nie brzmi bardzo naukowo, ale to prawda.
       - Będę jednak wdzięczny za testy toksykologiczne.
       - Zrobimy je - potwierdziła Margaret. - I wyślemy kilka próbek do zbadania przez waszych ludzi. 
Przepraszam, Ŝe zrobienie badań mikroskopowych zabiera nam tak duŜo czasu.
       Jason odłoŜył słuchawkę i wrócił do pracy, odczuwając coś pomiędzy kompletnym upadkiem wiary w 
siebie i przykrą pewnością, Ŝe nie rozumie tego, co się dzieje. W kaŜdej wolnej chwili wykręcał numer 
laboratorium Hayesa. Nadal nie było odpowiedzi. Jeszcze raz zadzwonił do Jean Clarkson, która obiecała, Ŝe 
zatelefonuje, jeśli dostanie jakąś wiadomość od panny Brennquivist. Prosiła, Ŝeby przestał zawracać jej głowę. 
Potem z trzaskiem odłoŜyła słuchawkę. Jason nostalgicznie przypomniał sobie czasy, kiedy cieszył się 
większym szacunkiem u personelu szpitala.
       Przyjąwszy ostatniego pacjenta doktor usiadł przy biurku, nerwowo bębniąc palcami. Nagle poczuł z 
absolutną pewnością, Ŝe nieobecność Helene jest nie tylko znacząca, jest takŜe powaŜna. Właściwie był 
przekonany, Ŝe jest na tyle powaŜna, iŜ powinien zawiadomić natychmiast policję.
       Zamienił biały fartuch na marynarkę i zszedł do samochodu. Zdecydował, Ŝe będzie lepiej, jeśli zobaczy 
się z detektywem Curranem osobiście. Po ich ostatnim spotkaniu nie przypuszczał, Ŝeby detektyw 
potraktował go powaŜnie przez telefon.
       Z trudem przypomniał sobie drogę do biura Currana. Zajrzał do ascetycznie umeblowanego pokoju i 
zobaczył, Ŝe policjant pracuje przy metalowym biurku nad jakimś formularzem, ściskając wielką pięścią 
ołówek, jakby był to więzień, który próbuje uciec.
       - Curran - odezwał się Jason, z nadzieją, Ŝe męŜczyzna będzie w lepszym nastroju, niŜ ostatniej nocy.
       Zagadnięty wzniósł oczy do góry.
       - O, nie! - wykrzyknął, rzucając ołówek na nie wypełniony formularz. - Mój ulubiony doktor! - Przywołał 
na twarz wyraz przesadnej rozpaczy, potem machnięciem ręki zaprosił Jasona do swojego gabinetu.
       Jason przysunął do biurka krzesło z metalowym oparciem. Detektyw spoglądał na niego z widoczną 
obawą.
       - Zaszły nowe okoliczności - zaczął Jason. - Myślałem, Ŝe powinien pan wiedzieć.
       - Myślałem, Ŝe wrócił pan do leczenia.
       Nie zwracając uwagi na tę odprawę Jason kontynuował:

Strona 57

background image

12096

       - Helene Brennquivist przez cały dzień nie była dzisiaj w pracy
       - MoŜe jest chora. MoŜe jest zmęczona. MoŜe była chora i zmęczona z powodu pana i wszystkich pańskich 
pytań.
       Jason starał się trzymać na wodzy swój temperament.
       - Kadry twierdzą, Ŝe moŜna było na niej całkowicie polegać. Nigdy nie brała wolnego dnia bez 
uprzedzenia. A kiedy próbowałem zadzwonić do niej do domu, nikt nie przyjmował telefonu.
       Detektyw Curran rzucił Jasonowi pogardliwe spojrzenie.
       - Brał pan pod uwagę moŜliwość, Ŝe atrakcyjna młoda kobieta mogła urządzić sobie długi weekend z 
przyjacielem?
       - Nie sądzę. Od kiedy widziałem się z panem, dowiedziałem się, Ŝe miała romans z Hayesem.
       Curran wyprostował się na krześle i po raz pierwszy poświęcił rozmówcy całą uwagę.
       - Zawsze miałem wraŜenie, Ŝe ona kryje Hayesa - ciągnął Jason. - Teraz wiem, dlaczego. Wierzę takŜe, Ŝe o
jego pracy wie o wiele więcej, niŜ mówi. TakŜe o tym, dlaczego przeszukano laboratorium. Myślę, Ŝe Hayes 
dokonał waŜnego odkrycia i ktoś szukał jego notatek...
       - JeŜeli było jakieś odkrycie.
       - Jestem tego pewien - odrzekł Jason. - I wzmaga to moje podejrzenia co do śmierci Hayesa. Była ona zbyt 
wygodna.
       - Wyciąga pan pochopne wnioski.
       - Hayes powiedział, Ŝe ktoś próbował go zabić - odparł Jason. - Myślę, Ŝe dokonał waŜnego odkrycia 
naukowego i został zamordowany z tego powodu.
       - Stop! - krzyknął Curran, uderzając pięścią w biurko. - Lekarz sądowy zapewnił, Ŝe Alvin Hayes umarł z 
przyczyn naturalnych.
       - Dokładnie rzecz biorąc, z powodu tętniaka. Ciągle jednak był śledzony.
       - Myślał, Ŝe jest śledzony - poprawił Curran, głosem, w którym brzmiał gniew.
       - Ja podzielam jego pogląd - równie gwałtownie odrzekł Jason. - To był wyjaśniało, dlaczego ktoś 
przetrząsnął jego mieszkanie i jego...
       - Wiemy, dlaczego splądrowano jego mieszkanie - przerwał Curran. - Tyle tylko, Ŝe my pierwsi 
znaleźliśmy narkotyki i pieniądze!
       - Hayes mógł zaŜywać kokainę - krzyczał teraz Hayes. - Ale nie był handlarzem! UwaŜam, Ŝe te narkotyki 
zostały podłoŜone i... - przypomniał sobie rozmowę z Carol i urwał. Nie był przygotowany; Ŝeby powiedzieć 
policjantowi, jak upierał się przy spotkaniu z tancerką - W kaŜdym razie - ciągnął spokojniej - uwaŜam, Ŝe 
przyczyną splądrowania laboratorium było to, Ŝe ktoś szukał protokołów doświadczeń.
       - Co stało się z tym laboratorium? - cięŜkie powieki Currana uniosły się nad szeroko otwartymi oczami, a 
twarz pokryły czerwone cętki.
       Jason przełknął ślinę.
       - Do diabła! - wrzasnął detektyw. - Chce pan powiedzieć, Ŝe laboratorium Hayesa zostało splądrowane i 
nikt tego nie zgłosił? Jak myślicie, co wy wyrabiacie?
       - Klinika obawiała się negatywnej prasy - odparł Jason, zmuszony bronić decyzji, w której podejmowaniu 
nie brał udziału.
       - Kiedy to się stało?
       - W piątek w nocy.
       - Co zginęło?
       - Kilka ksiąŜek z danymi i pewne kultury bakteryjne. Ale nic z wartościowego sprzętu. To nie był rabunek.
- Jason obserwował twarz Currana, podobną do pyska myśliwskiego psa, w oczekiwaniu na jakiś znak 
potwierdzający, Ŝe jego niepokój o Helene był usprawiedliwiony.
       - śadnych zniszczeń, wandalizmu? - to było wszystko, co usłyszał.
       - CóŜ, przewrócili pomieszczenie do góry nogami i wyrzucili wszystko na podłogę. Laboratorium jest w 
ruinie. Ale jedyne celowo wyrządzone szkody dotyczyły tych, hm, zwierząt.
       - Dobrze - odrzekł Curran. - Te potwory powinny być zniszczone. Dostawałem mdłości na ich widok. Jak 
je zabito?
       - Prawdopodobnie otruto. Nasza patologia to sprawdza.
       Detektyw Curran rozgarnął palcami swoje niegdyś rude włosy.
       - Wie pan co? Przy takiej współpracy, na jaką moŜemy liczyć ze strony was, jajogłowych, jestem cholernie 
rad, Ŝe przekazaliśmy tę sprawę Wydziałowi Obyczajowemu. Oni mogą to prowadzić. MoŜe chciałby pan 

Strona 58

background image

12096

przejść na drugą stronę hallu i tam wygłaszać tyrady i na nich się wściekać. MoŜe oni zrobią uŜytek z faktu, Ŝe 
pański zwariowany naukowiec rŜnął swoją asystentkę, jak równieŜ stripteaserkę...
       - Hayes i ta tancerka nie byli juŜ kochankami.
       - O, naprawdę? - spytał Curran z krótkim, głuchym śmiechem, który zakończył się jako ryk. - Dlaczego nie
pójdzie pan do obyczajówki i nie zostawi mnie samego, doktorze? Mam mnóstwo prawdziwych zabójstw, nad
którymi mogę rozmyślać.
       Curran podniósł ołówek i wrócił do swojego formularza. Jason wściekły zszedł na parter i oddał 
przepustkę. Potem wsiadł do samochodu. Jadąc wzdłuŜ Storrow Drive, z rzeką Charles rozlewająca się leniwie
po prawej stronie, zaczął się w końcu uspokajać. Nadal był pewien, Ŝe Helene coś się stało, ale zdecydował, Ŝe 
jeśli policja nie jest zainteresowana, to on niewiele moŜe zrobić.
       Zatrzymał się na parkingu GHP i poszedł do swojego gabinetu. Klaudia i Sally nie wróciły jeszcze z 
przerwy na lunch. Kilku pacjentów juŜ czekało. Jason z powrotem przebrał się w biały fartuch i zadzwonił 
Ŝeby sprawdzić wynik konsultacji kardiologicznej Madaline Krammer. Harry Sarnoff zgodził się z oceną 
Jasona i wykonywał właśnie Madaline angiogram.
       Gdy tylko Sally wróciła Jason rozpoczął przyjmowanie umówionych pacjentów. Był przy swoim trzecim 
popołudniowym chorym, kiedy do pokoju badań zajrzała Sally.
       - Masz gościa - zaanonsowała.
       - Kto to? - zapytał Jason, oddzierając receptę.
       - Nasza nieustraszona szefowa. Piana toczy się jej z ust. Myślałam, Ŝe powinnam cię ostrzec.
       Jason wręczył receptę pacjentowi, powiesił stetoskop na szyi i poszedł korytarzem do swojego gabinetu. 
Shirley stała przy oknie. Bez wątpienia była wściekła.
       - Spodziewam się, Ŝe masz dobre usprawiedliwienie, doktorze Howard - zaczęła. - Miałam właśnie telefon 
z policji. Zamierzają wnieść formalną skargę, Ŝe nie zgłosiłam włamania do laboratorium Hayesa. Powiedzieli, 
Ŝe dowiedzieli się o tym od ciebie - i straszą, Ŝe to utrudnianie pracy wymiaru sprawiedliwości.
       - Przykro mi - odparł Jason. - To był przypadek. Byłem na komisariacie. Nie miałem zamiaru o tym 
wspominać...
       - A co, do diabła, robiłeś na komisariacie?
       - Chciałem się widzieć z Curranem - z poczuciem winy przyznał się Jason.
       - Dlaczego?
       - Była pewna informacja, którą, jak uwaŜałem, powinien znać.
       - O włamaniu?
       - Nie - zaprzeczył Jason, opuszczając ręce wzdłuŜ ciała. - Helene Brennquivist nie pokazała się dzisiaj w 
pracy. Dowiedziałem się, Ŝe ona i Hayes mieli romans i – jak przypuszczam - pochopni wyciągnąłem wnioski. 
Włamanie po prostu mi się wymknęło.
       - Sądzę, Ŝe byłoby najlepiej, gdybyś pozostał przy leczeniu ludzi - poradziła Shirley, głosem o ton 
łagodniejszym.
       - To właśnie powiedział Curran - westchnął Jason.
       - CóŜ - odezwała się kobieta, wyciągając rękę i dotykając ramienia Jasona - przynajmniej nie zrobiłeś tego 
celowo. Przez chwilę zastanawiałam się, po czyjej jesteś stronie. Mówię ci, ta sprawa Hayesa Ŝyje własnym 
Ŝyciem. Za kaŜdym razem, kiedy myślę, Ŝe problem jest opanowany, wychodzi coś nowego.
       - Przepraszam - powiedział szczerze Jason. - Nie chciałem pogarszać sprawy.
       - W porządku. Ale pamiętaj - śmierć Hayesa juŜ szkodzi tej instytucji. Lepiej nie pomnaŜajmy naszych 
kłopotów. - Ścisnęła rękę Jasona i poszła do drzwi.
       Wrócił do swoich pacjentów, postanawiając stanowczo, Ŝe zostawi śledztwo policji. Była prawie czwarta, 
kiedy Klaudia przerwała mu ponownie.
       - Telefon do ciebie - szepnęła.
       - Kto to? - zapytał nerwowo Jason. Zwykły tryb postępowania był taki, Ŝe Klaudia przyjmowała 
wiadomość i Jason telefonował pod koniec dnia. Jeśli, oczywiście, nie było to nic pilnego. Ale Klaudia nie 
powiedziała, Ŝe to pilna sprawa.
       - Carol Donner - oznajmiła.
       Jason zawahał się, potem powiedział, Ŝe odbierze w swoim gabinecie. Klaudia poszła za nim, ciągle 
szepcząc.
       - Czy to ta Carol Donner?
       - Kto to jest ta Carol Donner?

Strona 59

background image

12096

       - Tancerka z Combat Zone - wyjaśniła Klaudia.
       - Nie mam pojęcia - odparł Jason, wchodząc do gabinetu. Zamknął drzwi przed sekretarką i podniósł 
słuchawkę. - Doktor Howard - odezwał się.
       - Jason, tu Carol Donner. Przepraszam, Ŝe cię zanudzam.
       - Nie zanudzasz mnie - jej głos przywołał przyjemne wyobraŜenie dziewczyny, siedzącej przed nim w 
Hampshire House. Usłyszał trzask. - Chwileczkę, Carol. - PołoŜył słuchawkę na biurku, otworzył drzwi i 
spojrzał przez szerokość pomieszczenia na Klaudię. Z wyrazem irytacji na twarzy gestem kazał jej odłoŜyć 
słuchawkę.
       - Przepraszam - powiedział, wracając do telefonu.
       - Nie dzwoniłabym do ciebie, gdybym nie uwaŜała, Ŝe to moŜe być waŜne. Ale natknęłam się na jakąś 
paczkę w mojej szafce w pracy. Przy okazji, jestem tancerką w Club Cabaret...
       - Och - mruknął niejasno Jason.
       - W kaŜdym razie - ciągnęła Carol - musiałam przyjść dzisiaj do klubu i znalazłam to. Alvin prosił mnie 
przed kilkoma tygodniami Ŝebym włoŜyła paczkę do swojej szafki i zupełnie o tym zapomniałam.
       - Co jest w środku?
       - Oprawione ksiąŜki, papiery i korespondencja. Takie rzeczy Nie ma narkotyków, jeśli to cię interesuje.
       - Nie - zaprzeczył Jason - nie o to mi chodzi. Cieszę się, Ŝe zadzwoniłaś. Te księgi mogą być waŜne. 
Chciałbym je zobaczyć.
       - Dobrze - zgodziła się Carol. - Będę w klubie dziś wieczorem. Muszę pomyśleć, w jaki sposób ci je 
dostarczyć. Mój szef sprawia mi mnóstwo kłopotów swoją ochroną. Coś dziwnego się tu dzieje, o czym nie 
chcą mi powiedzieć, ale ten osiłek chodzi za mną jak przyklejony. Wolałabym cię w to nie mieszać.
       - MoŜe mógłbym przyjść i je zabrać?
       - Nie, nie sądzę, Ŝeby to był dobry pomysł. Powiem ci, co zrobimy. Jeśli dasz mi swój numer telefonu, 
zadzwonię do ciebie, kiedy wrócę do domu dziś w nocy.
       Jason podał jej numer.
       - Jeszcze jedna rzecz - dodała Carol. - Poprzedniej nocy uświadomiłam sobie, Ŝe jest jeszcze coś, o czym ci 
nie powiedziałam. Jakiś miesiąc temu Alvin oświadczył, Ŝe chce zerwać z Helene. Mówił, Ŝe woli, Ŝeby 
skoncentrowała się na pracy.
       - Myślisz, Ŝe jej powiedział?
       - Nie mam najmniejszego pojęcia.
       - Helene nie pokazała się dzisiaj w pracy.
       - Nie Ŝartuj! - zareagowała Carol. - To dziwne. Z tego, co słyszałam, była chorobliwie przywiązana do 
swojej pracy. MoŜe to z jej powodu mój szef zachowuje się jak wariat.
       - Skąd twój szef mógłby wiedzieć o Helene Brennquivist?
       - Ma wspaniałą sieć informacyjną. Wie o wszystkim, co dzieje się w całym mieście.
       Odkładając słuchawkę Jason rozmyślał nad zaskakującymi rozbieŜnościami pomiędzy pracą Carol i jej 
intelektualnym wyrafinowaniem. „Sieć informacyjna” to wyraŜenie ze świata komputerów - nikt by go nie 
oczekiwał od tancerki topless.
       Wracając do swoich pacjentów Jason starannie unikał pytającego spojrzenia Klaudii. Wiedział, Ŝe poŜera ją
ciekawość, ale nie miał zamiaru jej zaspokoić.
       Gdy popołudnie miało się ku końcowi, doktor Jerome Washington, tęgi czarnoskóry internista, 
specjalizujący się w chorobach układu pokarmowego, przerwał Jasonowi, prosząc o szybką konsultację.
       - Oczywiście - zgodził się Jason, zabierając go do swojego gabinetu.
       - Roger Wanamaker sugerował, Ŝebym porozmawiał z tobą o tym przypadku. - Wyjął spod pachy grubą 
historię choroby i połoŜył ją na biurku. - Jeszcze kilka takich wypadków i przeniosę się do branŜy konstrukcji 
aluminiowych.
       Jason otworzył dokumentację. Pacjent był sześćdziesięcioletnim męŜczyzną.
       - Badałem pana Lamborna dwadzieścia trzy dni temu - powiedział Jerome. - Facet miał trochę nadwagi, 
ale czy my wszyscy nie mamy? Poza tym uwaŜałem, Ŝe jest w porządku i tak mu powiedziałem. Tymczasem 
tydzień temu przyszedł i wyglądał jak ledwie Ŝywy. Stracił dziewięć kilogramów. PołoŜyłem go w szpitalu, 
sądząc, Ŝe ma jakiś nowotwór, który przeoczyłem. Zrobiłem mu kaŜdy test, jaki moŜna znaleźć w ksiąŜce. I 
nic. Umarł trzy dni temu. Wywarłem na rodzinę duŜy nacisk, Ŝeby uzyskać zgodę na sekcję. I co wykazała?
       - śadnego nowotworu.
       - Zgadza się - przytaknął Jerome. - śadnego nowotworu - ale kaŜdy organ był zupełnie zdegenerowany. 

Strona 60

background image

12096

Powiedziałem Rogerowi, a on poradził, Ŝebym się z tobą zobaczył; Ŝe ty to zrozumiesz.
       - Tak, miałem trochę podobnych problemów - przyznał Jason. - Podobnie Roger. Prawdę mówiąc, 
obawiam się, Ŝe jesteśmy na skraju nieznanej katastrofy medycznej.
       - Co zrobisz? - spytał Jerome. - DłuŜej juŜ nie wytrzymam takiego obciąŜenia.
       - Rozumiem cię. Przy wszystkich tych zgonach, jakie ostatnio miałem, takŜe myślałem o zmianie zawodu. 
Nie mam teŜ pojęcia, dlaczego nie wyłapujemy symptomów podczas naszych badań. Powiedziałem Rogerowi,
Ŝe zwołam zebranie w następnym tygodniu, ale teraz uwaŜam, Ŝe nie moŜemy sobie pozwolić na zwłokę. - W 
umyśle Jasona pojawił się obraz krwi Hayesa, wylewającej się falami na zastawiony stół. - Spotkajmy się jutro 
po południu. Poproszę Klaudię, Ŝeby to przygotowała i powiem sekretarkom, Ŝeby zestawiły listę wszystkich 
badań profilaktycznych, jakie zrobiliśmy w ostatnim roku i sprawdziły, co stało się z pacjentami.
       - Niezły pomysł - stwierdził Jerome. - Przypadki takie, jak ten, nie dodają człowiekowi wiary w siebie.
       Po odejściu Jerome’a Jason podszedł do stojącego na środku hallu biurka, Ŝeby zaplanować zebranie 
personelu. Wiedział, Ŝe kilkoro ludzi będzie musiało pracować w nadgodzinach i dziękował opatrzności za 
istnienie komputerów. Rozległo się kilka jęków, gdy wyjaśnił, czego potrzebuje, włącznie z odwołaniem 
wszystkich pacjentów, umówionych na popołudnie, ale Klaudia wzięła na siebie obowiązki 
głównodowodzącego. Jason był pewien, Ŝe zrobi wszystko najlepiej jak moŜna w tak krótkim czasie.
       O piątej trzydzieści, przyjąwszy ostatniego pacjenta, Howard spróbował wykręcić domowy numer 
telefonu Helene. Nadal nie było odpowiedzi. Pod wpływem impulsu postanowił wstąpić do niej po drodze do 
domu. Spojrzał na adres, który dostał w kadrach, i stwierdził, Ŝe asystentka mieszka w Cambridge, przy 
Concord Avenue. Potem rozpoznał adres. To był budynek Craigie Arms.
       Co za zbieg okoliczności, pomyślał. Zanim spotkał Danielle spotykał się z dziewczyną z Craigie Arms.
       Wsiadł do samochodu i skierował się do Cambridge. Na ulicach był okropny tłok, ale dzięki znajomości 
terenu nie miał problemów ze znalezieniem domu. Zaparkował samochód i wszedł do znajomego hallu. 
Przeglądając nazwiska znalazł Brennquivist i nacisnął dzwonek. Zawsze była niewielka szansa, Ŝe Helene nie 
odbiera telefonu, ale podejdzie do drzwi. Nie było odpowiedzi. Jason spojrzał na listę lokatorów, ale nazwisko 
Lucy Hagen zniknęło. W końcu to było piętnaście lat temu.
       Wreszcie wybrał guzik dzwonka dozorcy i nacisnął go. Mały głośnik nad przyciskami zatrzeszczał i w 
wyłoŜonym kafelkami hallu zazgrzytał chrapliwy głos pana Gratza.
       - Tutaj nie ma kwestowania.
       Jason przedstawił się pospiesznie, przyznając, Ŝe pan Gratz moŜe go nie pamiętać, gdyŜ bywał tu przed 
kilku laty. Niepokoi się teraz o koleŜankę, która tu mieszka. Pan Gratz nic nie powiedział, ale brzęczyk 
oznajmił, Ŝe drzwi zostały otwarte. Jason musiał wejść po kilku stopniach, Ŝeby się do nich dostać. Wewnątrz 
powitał go nie dający się z niczym pomylić zapach, który ciągle pamiętał mimo piętnastu lat. Była to woń 
smaŜonej cebuli. Otworzyły się metalowe drzwi w głębi hallu i pojawił się pan Gratz, jak zwykle ubrany w 
podkoszulek i brudne dŜinsy, z dwudniowym zarostem na twarzy. Przyjrzał się Jasonowi, ponownie zaŜądał 
jego nazwiska, a potem spytał:
       - Czy nie spotykał się pan z tą dziewczyną, Hagen, z 2-J?
       Jason był pod wraŜeniem. Ten człowiek z pewnością nie wygrałby Ŝadnego konkursu piękności, ale 
widocznie miał archiwalną pamięć. Howard poznał go, gdyŜ Lucy miała ciągłe problemy z kanalizacją i Larry 
Gratz bywał częstym gościem w jej mieszkaniu.
       - Czym mogę słuŜyć? - zagadnął Larry.
       Jason wyjaśnił, Ŝe Helene Brennquivist nie pokazała się w pracy i nie odbierała telefonów. Dodał, Ŝe 
martwi się o nią.
       - Nie mogę wpuścić pana do jej mieszkania. - Och, rozumiem - powiedział Jason. - Chciałem się tylko 
upewnić, czy wszystko jest w porządku.
       Gratz przyglądał mu się przez chwilę, chrząknął, a potem ruszył w kierunku windy. Wyciągnął z kieszeni 
pęk kluczy, który wyglądał tak, jakby mógł wystarczyć do otwarcia połowy drzwi w Cambridge. Nie 
rozmawiając wjechali windą na trzecie piętro.
       Apartament Helene znajdował się na końcu długiego korytarza. Zanim jeszcze podeszli do drzwi usłyszeli
głośnego rock-and-rolla.
       - Brzmi tak, jakby wydawała przyjęcie - skomentował Gratz.
       Przyciskał dzwonek przez pełną minutę, ale nie było Ŝadnej odpowiedzi.
       Larry przyłoŜył ucho do drzwi i zadzwonił ponownie. - Nawet nie słychać dzwonka - stwierdził. - 
Ciekawe, Ŝe nikt nie skarŜył się na tę muzykę.

Strona 61

background image

12096

       Podnosząc owłosioną pięść, załomotał w drzwi. W końcu wybrał jakiś klucz i przekręcił go w zamku. 
Kiedy drzwi się otworzyły, hałas wzmógł się dramatycznie.
       - Cholera! - rzucił Gratz. Potem krzyknął: - Halo! - Nie było Ŝadnej odpowiedzi.
       Mieszkanie miało niewielki przedpokój z łukowatym przejściem lewej strony, ale nawet z miejsca, gdzie 
stał, Jason rozpoznał nieomylny zapach śmierci. Zaczął mówić, ale Gratz mu przerwał.
       - Lepiej niech pan tu zostanie - powiedział, przekrzykując grzmiącą muzykę i ruszył w kierunku salonu.
       - O, Chryste! - wrzasnął sekundę później. Oczy miał otwarte szeroko, a na jego twarzy odbiło się 
przeraŜenie. Jason spojrzał nad głową Larry’ego. To był koszmar.
       Dozorca pobiegł do kuchni, z ręką przyciśniętą do ust. Nawet ze swoim przygotowaniem medycznym 
Jason czuł, jak przewraca mu się Ŝołądek. Helene i jakaś inna kobieta leŜały obok siebie na kanapie, nagie, z 
rękami związanymi na plecach. Ich ciała były okaleczone w sposób nie dający się opisać. Wielki zaplamiony 
kuchenny nóŜ tkwił wbity w stolik do kawy.
       Jason odwrócił się i zajrzał do kuchni. Larry pochylał się nad zlewem, wymiotując. Pierwszą myślą Jasona 
było, Ŝeby mu pomóc, ale pomyślał, Ŝe lepiej się z tym wstrzymać. Zamiast tego podszedł do drzwi wiodących
na korytarz i otworzył je, wdzięczny za odrobinę świeŜego powietrza. Za kilka minut Larry wytoczył się za 
nim.
       - MoŜe wezwie pan policję - zaproponował mu Jason, pozwalając, by drzwi zamknęły się za nim. W 
porównaniu z wnętrzem mieszkania panowała tu odświeŜająca cisza. Mdłości zelŜały.
       Wdzięczny, Ŝe ma coś do zrobienia, Larry zbiegł po schodach Jason oparł się o drzwi i starał się nie myśleć.
DrŜał.
       Dwóch policjantów przybyło bez chwili zwłoki. Byli młodzi i twarze im pozieleniały, kiedy zajrzeli do 
salonu. Zadbali jednak o opieczętowanie miejsca zbrodni i dokładnie wypytali Jasona i Gratza. Starając się nie 
poruszyć niczego więcej, w końcu wyciągnęli z gniazdka wtyczkę od aparatury nagłaśniającej. Przyjechało 
więcej policji, w tym ubrani po cywilnemu detektywi. Jason zasugerował, Ŝe detektyw Curran moŜe być 
zainteresowany tą sprawą i ktoś do niego zadzwonił. Zjawił się policyjny fotograf i zaczął jedno po drugim 
robić zdjęcia w zdewastowanym mieszkaniu. Potem przyjechał lekarz sądowy Cambridge.
       Jason czekał na korytarzu, kiedy Curran nadszedł cięŜkim krokiem.
       Na widok Jasona zatrzymał się jedynie po to, Ŝeby krzyknąć:
       - Co pan tu, do diabła, robi?
       Jason ugryzł się w język i Curran zwrócił się do stojącego przy drzwiach policjanta:
       - Gdzie jest dyŜurny detektyw? - warknął, błyskając swoją odznaką. Policjant wskazał kciukiem w 
kierunku salonu. Curran wszedł, zostawiając Jasona w korytarzu.
       Pojawili się dziennikarze, jak zwykle z wielką liczbą kamer i notesów. Próbowali wejść do mieszkania 
Helene, ale umundurowani policjanci w drzwiach powstrzymali ich. Dziennikarze ograniczyli się do 
przeprowadzania wywiadów z kaŜdym, kto znalazł się w pobliŜu, nie wyłączając Jasona. Lekarz powiedział 
im, Ŝe nic nie wie i w końcu zostawili go w spokoju.
       Po chwili znów pojawił się Curran. Nawet on zbladł trochę. Podszedł do Jasona. Wyjął papierosa z 
pogniecionej paczki i zrobił całe przedstawienie z szukania zapałek. W końcu spojrzał na doktora.
       - Tylko niech pan nie powie „a nie mówiłem” - odezwał się.
       - To nie było po prostu morderstwo na tle seksualnym? - zapytał spokojnie Jason.
       - Nie mnie o tym rozstrzygać. Jasne, Ŝe to był gwałt. Co kaŜe panu sądzić, Ŝe szło o coś jeszcze?
       - Uszkodzeń dokonano po śmierci.
       - Tak? Dlaczego pan tak uwaŜa, doktorze?
       - Z powodu braku krwi. Gdyby kobiety Ŝyły, byłoby mnóstwo krwi.
       - To zrobiło na mnie wraŜenie - rzekł Curran. - I chociaŜ nie mam ochoty, muszę to przyznać: nie 
uwaŜamy, Ŝe to pana zwykły pomylony pomysł. Są dowody, o których nie mogę dyskutować, ale to wygląda 
jak fachowa robota. Została uŜyta broń małego kalibru.
       - Zgadza się pan zatem, Ŝe śmierć Helene wiąŜe się z Hayesem.
       - Prawdopodobnie - potwierdził Curran. - Powiedziano mi, Ŝe to pan odkrył ciała.
       - Z pomocą gospodarza domu.
       - Co pana tu przyniosło, doktorze?
       Jason nie udzielił odpowiedzi natychmiast.
       - Nie jestem pewien - rzekł w końcu. - Jak panu mówiłem, miałem nieprzyjemne wraŜenie, kiedy Helene 
nie zjawiła się w pracy.

Strona 62

background image

12096

       Curran podrapał się w głowę, wędrując wzrokiem po korytarzu. Zaciągnął się głęboko papierosem, 
wypuszczając dym przez nos. Wokół kłębił się tłum policji, reporterów i ciekawych mieszkańców. Dwie pary 
noszy stały oparte o ścianę, czekając na ciała.
       - MoŜe nie przekaŜę tego przypadku Wydziałowi Obyczajowemu - odezwał się wreszcie Curran. Potem 
odszedł.
       Jason zbliŜył się do policjanta, strzegącego drzwi do apartamentu Helene.
       - Chciałbym wiedzieć, czy mogę juŜ odejść.
       - Hej, Rosati! - krzyknął policjant. Pełniący słuŜbę detektyw, szczupły męŜczyzna o zapadniętej twarzy, z 
burzą ciemnych niesfornych włosów, zjawił się prawie natychmiast.
       - On chce iść - poinformował funkcjonariusz, wskazując głową Jasona.
       - Mamy pana nazwisko i adres? - spytał Rosati.
       - Nazwisko, adres, numer telefonu, ubezpieczenia społecznego, prawa jazdy - wszystko.
       - W porządku - powiedział Rosati. - Będziemy w kontakcie.
       Jason skinął głową, a potem na drŜących nogach opuścił hall.
       Kiedy wyszedł na Concord Avenue, był zaskoczony, Ŝe jest juŜ ciemno. Zimne wieczorne powietrze było 
cięŜkie od spalin. Jak ostatni cios, Jason znalazł mandat za złe parkowanie, zatknięty za wycieraczkę. 
Wyciągnął go zirytowany, uświadamiając sobie, Ŝe zostawił samochód w strefie zastrzeŜonej dla mieszkańców
Cambridge.
       Powrót do GHP zajął mu duŜo więcej czasu, niŜ dotarcie do mieszkania Helene. Na Storrow Drive był 
korek, który wychodził aŜ na Fenway, tak Ŝe było koło siódmej trzydzieści, kiedy w końcu zaparkował i 
wkroczył do budynku szpitala. Wszedłszy na górę do swojego gabinetu zastał na biurku ogromny wydruk 
komputerowy, na którym widniały nazwiska wszystkich pacjentów GHP, jacy przeszli badania profilaktyczne
w ciągu ostatniego roku, wraz z uwagami o ich aktualnym stanie zdrowia. Sekretarki zrobiły wspaniałą 
robotę, pomyślał Jason, wkładając wydruk do walizki.
       Wszedł na górę, odwiedzić swoich pacjentów leŜących na oddziale. Jedna z pielęgniarek podała mu wynik
arteriografii Madaline Krammer. Wszystkie naczynia wieńcowe wykazywały znaczące, rozległe zmiany. 
Porównując ten rezultat z wynikiem badania wykonanego przed sześciu miesiącami, moŜna było dostrzec 
znaczne pogorszenie. Harry Sarnoff, konsultant kardiologiczny, nie sądził, Ŝeby ta chora była kandydatką do 
zabiegu chirurgicznego, a przy jej niskich obecnie poziomach zarówno cholesterolu, jak i kwasów 
tłuszczowych, miał niewiele sugestii co do prowadzenia tego przypadku. śeby uzyskać stuprocentową 
pewność, Jason zamówił konsultację kardiochirurgiczną i poszedł zobaczyć Madaline.
       Jak zwykle, była w dobrym nastroju i bagatelizowała swoje objawy. Jason poinformował ją o konsultacji 
kardiochirurga i obiecał, Ŝe wstąpi następnego dnia. Miał okropne uczucie, Ŝe pacjentka nie pozostanie tu zbyt
długo. Sprawdzając obrzęki na kostkach, zauwaŜył nieliczne zadrapanie naskórka.
       - Drapałaś się? - spytał.
       - Trochę - przyznała Madaline, chwytając prześcieradło i naciągając je z powrotem, jakby zawstydzona.
       - Swędzą cię kostki?
       - Sądzę, Ŝe to ta wysoka temperatura. Jest bardzo sucho.
       Jason nie rozumiał. W rzeczywistości klimatyzacja w szpitalu utrzymywała wilgotność na stałym, 
normalnym poziomie.
       Ze strasznym uczuciem deja vu, Jason wrócił do pokoju pielęgniarek i poprosił o konsultację 
dermatologiczną, jak równieŜ badania biochemiczne, obejmujące jakieś czterdzieści wykonywanych 
automatycznie testów.
       Reszta obchodu była równie przygnębiająca. Wydawało się, Ŝe stan wszystkich pacjentów się pogarsza. 
Kiedy opuszczał szpital postanowił rozpocząć trasę od Shirley. Miał ochotę na rozmowę, a ona zapewniała, Ŝe 
będzie rada, widząc go. Czuł takŜe, Ŝe powinien przynieść jej wiadomości o zamordowaniu Helene, zanim 
dowie się o tym z prasy. Wiedział, Ŝe ją to przygnębi.
       Dwadzieścia minut później zatrzymał się na brukowanym podjeździe. Ucieszył się, widząc światło.
       - Jason! Co za miła niespodzianka - przywitała go Shirley, otwierając drzwi. Miała na sobie czerwony 
trykot, czarne rajstopy i białą opaskę na głowie. - Właśnie zajmowałam się aerobikiem.
       - Powinienem był zadzwonić.
       - Nonsens - przerwała, biorąc go za rękę i wciągając do środka. - Zawsze szukam wymówki, Ŝeby nie 
ćwiczyć.
       Zaprowadziła go do kuchni, gdzie raporty i notatki piętrzyły się na stole. Przypomniało to Jasonowi o 

Strona 63

background image

12096

ogromie pracy, jakiej wymagało prowadzenie instytucji takiej, jak GHP. Jak zawsze, był pod wraŜeniem 
umiejętności Shirley.
       Kiedy przyniosła mu drinka zapytał, czy słyszała najnowsze wieści.
       - Nie wiem - odparła, zdejmując opaskę i potrząsając gęstymi włosami. - Wieści o czym?
       - O Helene Brennquivist - wyjaśnił Jason. Zawiesił głos.
       - Czy to wiadomość, która będzie mi się podobała? - spytała Shirley, podnosząc swoją szklankę.
       - Nie przypuszczam - odrzekł Jason. - Ona i jej współmieszkanka zostały zamordowane.
       Shirley wypuściła szklaneczkę na sofę, a potem mechanicznie zajęła się sprzątaniem bałaganu.
       - Co się stało? - spytała po długiej chwili.
       - To był gwałt i morderstwo. Przynajmniej na pokaz. - Zrobiło mu się niedobrze, kiedy przypomniał sobie 
tę scenę.
       - Co za potworność - jęknęła Shirley, przyciskając rękę do piersi.
       - To było okropne - zgodził się Jason.
       - To najgorszy koszmar kaŜdej kobiety. Kiedy to się stało?
       - Przypuszczają, zdaje się, Ŝe ostatniej nocy. 
       Shirley wpatrywała się w przestrzeń.
       - Lepiej zadzwonię do Boba Walthrowa. To nowy kłopot w kontaktach z prasą.
       Shirley chwiejnie podniosła się i drŜąc, podeszła do telefonu. Jason słyszał wzruszenie w jej głosie, gdy 
wyjaśniała, co się stało.
       - Nie zazdroszczę ci twojej pracy - powiedział, kiedy odłoŜyła słuchawkę. Widział w jej oczach nie 
skrywane łzy.
       - To samo myślę o twojej - odparła. - Za kaŜdym razem, kiedy widzę cię po tym, jak umrze któryś z 
pacjentów, cieszę się, Ŝe sama nie wybrałam medycyny.
       ChociaŜ nie byli szczególnie głodni, przyrządzili szybki obiad ze spaghetti. Shirley próbowała namówić 
Jasona, Ŝeby został na noc, ale chociaŜ dobrze czuł się w jej towarzystwie i miał świadomość, Ŝe pomaga mu 
ono znieść koszmar śmierci Helene, wiedział jednak, Ŝe nie moŜe zostać. Musiał być w domu, czekając na 
telefon Carol. wymówił się nawałem czekającej go pracy i pojechał do siebie.
       Po późnym bieganiu i natrysku usiadł z wydrukami wszystkich pacjentów, którzy mieli badania 
profilaktyczne w ciągu ostatniego roku. Z nogami na biurku starannie przeglądał listę. Badania obciąŜyły 
równomiernie wszystkich internistów. PoniewaŜ lista została wydrukowana w porządku alfabetycznym, a nie 
chronologicznym, zabrało mu trochę czasu, zanim dotarł do niego fakt, Ŝe kiepskie efekty prognostyczne były 
duŜo częstsze w ostatnich sześciu miesiącach, niŜ na początku roku. Nawet bez graficznego przedstawienia 
materiału było jasne, Ŝe w ciągu ostatnich kilku miesięcy nastąpił wzrost liczby niespodziewanych zgonów.
       Jason zapisał numery kart zmarłych ostatnio pacjentów. Był wstrząśnięty ich liczbą. Potem zadzwonił do 
głównego operatora w GHP i poprosił o połączenie z archiwum. DyŜurującej sekretarce podał listę numerów i 
zapytał, czy karty pacjentów ambulatoryjnych mogą być wyciągnięte i połoŜone na jego biurko. Sekretarka 
zapewniła, Ŝe nie widzi Ŝadnych przeszkód.
       WłoŜył wydruk komputerowy z powrotem do teczki, wyjął swój Podręcznik endokrynologii Williamsa i 
przejrzał rozdział dotyczący hormonu wzrostu. Jak w przypadku wielu innych tematów im więcej czytał, tym 
mniej wiedział. Problemy hormonu wzrostu i jego udział we wzroście i dojrzewaniu seksualnym były 
wyjątkowo skomplikowane. Tak skomplikowane, prawdę mówiąc, Ŝe usnął z cięŜkim podręcznikiem 
przyciśniętym do brzucha.
       Telefon obudził go gwałtownie - tak nagle, Ŝe strącił ksiąŜkę na podłogę. Poderwał słuchawkę, 
spodziewając się, Ŝe to operator pagera. Kolejną chwilę zabrało mu uświadomienie sobie, Ŝe to Carol Donner. 
Spojrzał na zegarek - jedenaście po trzeciej.
       - Mam nadzieję, Ŝe nie spałeś - powiedziała Carol.
       - Nie, nie! - skłamał. Oparte o biurko nogi zesztywniały. - Czekałem na twój telefon. Gdzie jesteś?
       - W domu.
       - Czy mogę przyjechać po paczkę?
       - Nie mam jej tutaj - wyjaśniła Carol. - śeby uniknąć problemów dałam ją przyjaciółce, z którą pracuję. 
Nazywa się Melody Andrews. Mieszka na Revere Street 69, na Beacon Hill. - Carol podała mu numer telefonu 
Melody. - Spodziewa się, Ŝe zadzwonisz. Powinna juŜ być w domu. Daj mi znać, co myślisz o tym materiale, a 
gdybyś miał jakieś kłopoty, zadzwoń - wyrecytowała z kolei swój numer.
       - Dzięki - Jason zapisał numer. Zaskoczyło go, jak bardzo jest zawiedziony, Ŝe jej nie zobaczy.

Strona 64

background image

12096

       - UwaŜaj - powiedziała Carol na poŜegnanie.
       Jason pozostał przy biurku, starając się dobudzić. Kiedy mu się to udało, dotarło do niego, Ŝe nie 
wspomniał Carol o śmierci Helene. CóŜ: to moŜe być dobry pretekst, Ŝeby zadzwonić do niej, pomyślał, 
wykręcając numer przyjaciółki Carol.
       Melody Andrews mówiła z silnym akcentem z południowego Bostonu. Powiedziała Jasonowi, Ŝe ma 
paczkę, a on moŜe w kaŜdej chwili przyjechać i ją odebrać. Nie połoŜy się jeszcze przez jakieś pół godziny.
       Jason załoŜył sweter i kurtkę, wyszedł z domu i poszedł Pinckney Street wzdłuŜ West Cedar, a potem 
Revere. Budynek Melody stał po lewej stronie ulicy. Zadzwonił, a kobieta pojawiła się w drzwiach z wałkami 
na głowie. Jason nie przypuszczał, Ŝe ktoś jeszcze uŜywa takich rzeczy. Jej twarz była zmęczona i 
wychudzona.
       Jason przedstawił się. Melody zaledwie skinęła głową i wręczyła mu czterokilową paczkę, zawiniętą w 
brązowy papier i obwiązaną sznurkiem. Kiedy Jason jej dziękował, wzruszyła po prostu ramionami i 
powiedziała:
       - W porządku.
       W domu Howard zdjął kurtkę i sweter. Niecierpliwie spoglądając na pakunek przyniósł z kuchni noŜyczki
i przeciął sznurek. Potem zaniósł paczkę do swojej pracowni i umieścił ją na biurku. Wewnątrz znalazł dwa 
notatniki zapełnione odręcznymi opisami, diagramami i danymi z doświadczeń. Jeden z zeszytów miał napis 
„Własność Gene. Inc.”, wydrukowany na okładce. Na drugim widniało tylko słowo Notes. Poza tym w paczce 
była jeszcze wielka brązowa koperta, wypełniona korespondencją.
       Pierwsze listy, które Jason przeczytał, były z Gene. Inc. i zawierały Ŝądania, aby Hayes stosował się do 
uzgodnień kontraktu i zwrócił opis technologii uzyskania somatomedyny oraz rekombinowany szczep E. coli, 
który nielegalnie zabrał z laboratorium. Czytając dalej Jason doszedł do wniosku, Ŝe Hayes miał odmienne 
zdanie na temat praw do własności procedury i szczepu i Ŝe dąŜył do opatentowania ich pod własnym 
nazwiskiem. Znalazł takŜe pewną liczbę listów od prawnika, Samuela Schwartza. Połowa z nich dotyczyła 
podania o patent na bakterie E. coli produkujące somatomedynę, a reszta wiązała się z utworzeniem spółki. 
Wyglądało na to, Ŝe Alvin Hayes miał pięćdziesiąt jeden procent akcji, podczas gdy pozostałe czterdzieści 
dziewięć rozdzielone było pomiędzy jego dzieci i Samuela Schwartza.
       Tyle o korespondencji, pomyślał Jason. Z powrotem włoŜył listy do koperty. Następnie sięgnął po 
notatniki. Ten z napisem „Gene. Inc.” na okładce był chyba opisem wspomnianym w korespondencji. 
Kartkując go, Jason zorientował się, Ŝe zawiera szczegółowy opis wyhodowania rekombinowanego szczepu 
bakterii do produkcji leku. Ze swoich lektur wiedział, Ŝe somatomedyny są czynnikami wzrostu 
produkowanymi przez komórki wątroby w odpowiedzi na obecność hormonu wzrostu.
       OdłoŜył pierwszy zeszyt i wyjął drugi. Opisy eksperymentów były niekompletne, ale dotyczyły produkcji 
przeciwciał monoklonalnych przeciw jakiemuś specyficznemu białku. Białko to nie było nazwane, ale Jason 
znalazł diagram, przedstawiający jego sekwencję amino-kwasową. Większość materiału leŜała poza zasięgiem 
jego zrozumienia, ale duŜa przekreślona partia i notatki na marginesach wskazywały jasno, Ŝe praca nie 
postępowała dobrze i Ŝe do czasu ostatniego zapisu Hayes nie uzyskał poszukiwanego przeciwciała.
       Jason wstał od biurka. Był rozczarowany. Miał nadzieję, Ŝe paczka od Carol da mu wyraźniejszy obraz 
odkrycia Hayesa. Poza dokumentacją sporu między naukowcem i Gene. Inc., Jason wiedział niewiele więcej, 
niŜ przed jej otwarciem. Miał z pewnością protokół powstania szczepów E. coli, produkujących 
sometomedynę, ale nie było to raczej przełomowe odkrycie, a druga księga laboratoryjna opisywała poraŜkę.
       Wyczerpany wyłączył światło i poszedł do łóŜka. To był długi, cięŜki dzień.
       
ROZDZIAŁ JEDENASTY
       
       
       Koszmarne sny, w których pojawiały się przeraŜające odmiany okropnej sceny w mieszkaniu Helene, 
wygnały Jasona z łóŜka, zanim blade słońce pokazało się na wschodnim niebie. Nastawił ekspres do kawy i 
czekając, aŜ napar się przefiltruje, podniósł sprzed drzwi gazetę i przeczytał o podwójnym morderstwie. Nie 
było tam nic nowego. Tak jak się spodziewał, podkreślono sprawę gwałtu. WłoŜył do teczki zeszyt Gene. Inc. i 
wyruszył do szpitala.
       O tak wczesnej porze ruch przynajmniej nie był duŜy i mógł wybrać sobie miejsce do parkowania. Nie 
było nawet chirurgów, którzy zwykle przyjeŜdŜali o barbarzyńskiej godzinie.
       Wszedłszy do GHP udał się prosto do swojego gabinetu. Tak jak sobie Ŝyczył, na jego biurku piętrzył się 

Strona 65

background image

12096

stos kart. Zdjął marynarkę i zaczął je przeglądać. Pamiętając, Ŝe są to pacjenci, którzy zmarli w ciągu miesiąca 
po otrzymaniu świadectwa zdrowia od lekarzy, którzy wykonali najszersze badania, jakie GHP mógł 
zaoferować, Jason szukał jakichś cech wspólnych. Nic nie rzucało się w oczy. Porównał elektrokardiogramy i 
poziomy cholesterolu, kwasów tłuszczowych, immunoglobulin, liczby krwinek. Nie było Ŝadnych wspólnych 
elementów, składników czy anomalii enzymatycznych, które układałyby się w moŜliwy do przewidzenia 
wzór. Jedynym wspólnym rysem było to, Ŝe śmierć spotkała tych pacjentów w ciągu miesiąca od badań 
profilaktycznych. Co gorsza, Jason zauwaŜył, Ŝe liczba zgonów wzrosła dramatycznie w ciągu ostatnich trzech
miesięcy.
       Podczas czytania dwudziestej szóstej karty, Jason nagle uświadomił sobie pewną zbieŜność. ChociaŜ nie 
było Ŝadnych wspólnych objawów fizykalnych, historie chorób wskazywały na przewagę społecznych 
czynników wysokiego ryzyka. Pacjenci mieli nadwagę, duŜo palili uŜywali narkotyków, pili zbyt duŜo i nie 
uprawiali ćwiczeń fizycznych, albo łączyli niektóre lub wszystkie z tych niezdrowych praktyk. 
Przeznaczeniem tych męŜczyzn i kobiet musiały być w końcu powaŜne problemy zdrowotne. Szokujący był 
fakt, Ŝe ich stan pogorszył się tak szybko. I skąd ten nagły wzrost liczby zgonów? Nie uŜywali sobie bardziej, 
niŜ rok wcześniej. MoŜe był to rodzaj statystycznego wyrównania: do tej pory mieli szczęście, a teraz cyfry ich 
doganiały. Wszystko to jednak nie miało wielkiego sensu, gdyŜ zgonów było zbyt wiele. Jason nie był 
doświadczonym statystykiem, więc postanowił poprosić matematyka lepszego od siebie, Ŝeby zerknął na te 
liczby.
       Gdy wiedział, Ŝe juŜ nie obudzi pacjentów, opuścił gabinet i rozpoczął obchód. Nic się nie zmieniło. 
Wróciwszy do siebie, zanim przyjął pierwszego umówionego pacjenta, zadzwonił do patologii i wypytał ich o 
martwe zwierzęta z laboratorium Hayesa. Czekał kilka minut, podczas gdy technik szukał raportu.
       - A, jest - odezwał się kobiecy głos. - Wszystkie zostały otrute strychniną.
       Jason rozłączył się i wykręcił numer Margaret Danforth z kostnicy miejskiej. Odebrała jedna z laborantek, 
gdyŜ Margaret zajęta była przeprowadzaniem sekcji. Jason zapytał, czy badania toksykologiczne Geralda 
Farra wykazały coś interesującego.
       - Toksykologia była negatywna - poinformowała go rozmówczyni.
       - Jeszcze jedno pytanie. Czy zostałaby wykryta strychnina?
       - Chwileczkę - odparła kobieta.
       W tle Jason słyszał jej głos, gdy krzyczała do lekarza sądowego. Wróciła do telefonu.
       - Doktor Danforth powiedziała, Ŝe tak, strychnina zostałaby wykryta, gdyby była obecna.
       - Dziękuję - Jason odłoŜył słuchawkę, potem wstał. Przez okno widział oŜywiający się dzień. Zobaczył 
korek uliczny blokujący Riverway. Niebo było jasne, ale zasnute chmurami. Początek listopada. W Bostonie 
nie jest to miły miesiąc. Jason był niespokojny, zdenerwowany i zrozpaczony. Pomyślał o paczce od Carol i 
zastanowił się, czy powinien przekazać ją Curranowi. Tylko w jakim celu? Policja interesowała się Hayesem 
właściwie tylko jako handlarzem narkotyków.
       Podszedłszy z powrotem do biurka Jason wyjął ksiąŜkę telefoniczną i odszukał numer Gene. Inc. Siedziba 
firmy mieściła się przy Pioneer Street, we wschodnim Cambridge, obok kampusu MIT. Bez zastanowienia 
wykręcił numer. Telefon przyjęła recepcjonistka z angielskim akcentem. Jason poprosił o połączenie z 
dyrektorem kompanii.
       - Chodzi panu o doktora Leonarda Dawena, prezesa?
       - MoŜe być doktor Dawen - zgodził się. Usłyszał długi dzwonek. Słuchawkę podniosła sekretarka.
       - Biuro doktora Dawena.
       - Chciałbym rozmawiać z doktorem Dawenem.
       - Kogo mam przedstawić?
       - Doktor Jason Howard.
       - Czy mogę wiedzieć, czego dotyczy sprawa?
       - Chodzi o pewną księgę protokołów doświadczeń, która jest w moim posiadaniu. Proszę powiedzieć 
doktorowi Dawenowi, Ŝe jestem z Good Health Plan i byłem przyjacielem zmarłego Alvina Hayesa.
       - Proszę chwilę zaczekać - powiedziała sekretarka głosem, który brzmiał jak nagrany na taśmie 
magnetofonowej.
       Jason otworzył środkową szufladę biurka i zaczął się bawić swoją kolekcją ołówków. W słuchawce rozległ 
się trzask, a potem zabrzmiał silny głos:
       - Tu Leonard Dawen!
       Jason wyjaśnił, kim jest i opisał księgę.

Strona 66

background image

12096

       - Czy mogę spytać, jak znalazła się w pana posiadaniu?
       - Nie sądzę, Ŝeby to było istotne. WaŜne jest, Ŝe ją mam.
       - Ta księga jest naszą własnością - w spokojnym, nawykłym do rozkazywania głosie doktora Dawena 
zabrzmiała ukryta groźba.
       - Będę szczęśliwy, mogąc ją państwu zwrócić w zamian za trochę informacji o doktorze Hayesie. Czy 
moglibyśmy się spotkać?
       - Kiedy?
       - Jak najszybciej - odrzekł Jason. - Mógłbym przyjechać tuŜ przed lunchem.
       - Czy będzie pan miał ze sobą ksiąŜkę?
       - Oczywiście.
       Przez resztę poranka Jason z trudem skupiał uwagę na nieprzerwanym strumieniu pacjentów. Był 
zadowolony, Ŝe Sally nie zaplanowała wizyt w porze lunchu. Natychmiast po ostatnim badaniu pobiegł do 
samochodu.
       Dotarłszy do Cambridge minął MIT i wieŜowce nowego East Cambridge. Dramatycznie nowoczesna 
architektura niektórych z nich ostro kontrastowała ze starszymi i bardziej tradycyjnymi ceglanymi budowlami
Nowej Anglii. Skręcając w końcu w Pioneer Street Jason odnalazł siedzibę Gene. Inc., mieszczącą się w 
szokująco nowoczesnym budynku z polerowanego czarnego granitu. W przeciwieństwie do sąsiednich 
budowli konstrukcja miała tylko sześć kondygnacji. Jej okna były na przemian wąskimi szczelinami i kolami z 
brązowego lustrzanego szkła. Miała równie solidny i mocny wygląd, jak zamek w filmie science fiction.
       Jason wysiadł z samochodu z teczką w ręce i przyjrzał się zaskakującej fasadzie. Przeczytawszy tak duŜo o 
rekombinacji DNA i obejrzawszy ohydnie zdeformowany zwierzyniec Hayesa, obawiał się, Ŝe moŜe wkroczyć 
do pałacu okropności. Główne wejście było koliste, otoczone promieniście rozbiegającymi się kolcami z 
granitu, co dawało złudzenie gigantycznego oka, którego źrenicą były czarne drzwi. Hall takŜe wykonano z 
czarnego granitu: ściany, podłogę, nawet sufit. Na środku stała jaskrawo oświetlona nowoczesna rzeźba, 
przedstawiająca podwójną helisę DNA, otwartą jak suwak.
       Jason podszedł do atrakcyjnej Koreanki, siedzącej za szklaną szybą przed tablicą kontrolną o wyglądzie 
pulpitu statku kosmicznego. Dziewczyna miała maleńką słuchawkę i mały mikrofon, który wychylał się spoza 
jej szyi. Przywitała Jasona, wymieniając jego nazwisko i oznajmiła, Ŝe jest oczekiwany w sali konferencyjnej na 
trzecim piętrze. Jej głos miał metaliczny podźwięk, gdy mówiła do mikrofonu.
       Gdy tylko recepcjonistka skończyła mówić, otworzył się jeden z granitowych paneli, ukazując windę. 
Dziękując kobiecie Jason wyobraził sobie nagle, Ŝe jest ona człekokształtnym robotem. Uśmiechając się wszedł 
do windy i poszukał przycisków. Drzwi zamknęły się za jego plecami. Nie było Ŝadnych guzików, 
pozwalających wybrać piętro, ale winda ruszyła do góry.
       Kiedy drzwi otwarły się ponownie Jason znalazł się w czarnym foyer bez Ŝadnych drzwi. Domyślał się, Ŝe 
cały budynek był kontrolowany centralnie, prawdopodobnie przez recepcjonistkę w hallu wejściowym. Po 
jego lewej stronie granitowa ściana odsunęła się. W wejściu stał męŜczyzna o grubych rysach, ubrany 
nienagannie w ciemny garnitur w delikatne prąŜki, białą koszulę i czerwony krawat w drobny wzorek.
       - Doktorze Howard, jestem Leonard Dawen - odezwał się, gestem zapraszając Jasona do pokoju. Nie 
wyciągnął ręki na powitanie. Mówił tym samym rozkazującym tonem, jaki Jason zapamiętał z rozmowy 
telefonicznej. W porównaniu z godną grobowca surowością reszty budynku sala konferencyjna przypominała 
raczej wyłoŜoną drewnem bibliotekę i wydawała się bardzo przytulna, dopóki nie wyjrzało się przez czwartą 
ścianę, wykonaną ze szkła. Przez szybę widać było coś, co wyglądało na ogromne, ultranowoczesne 
laboratorium. W pomieszczeniu znajdował się jeszcze jeden człowiek, Azjata w białym kombinezonie, 
zapinanym na suwak. Dawen przedstawił go jako pana Hong, inŜyniera z Gene. Inc. Kiedy wszyscy usiedli 
przy małym stole konferencyjnym, Dawen odezwał się:
       - Przypuszczam, Ŝe ma pan ksiąŜkę laboratoryjną...
       Jason otworzył walizeczkę i wręczył księgę Dawenowi, który przekazał ją inŜynierowi. Hong zaczął 
przeglądać ją kartka po kartce. Zapadła cięŜka cisza. Jason przenosił wzrok z jednego męŜczyzny na drugiego. 
Przypuszczał, Ŝe będą trochę bardziej serdeczni. W końcu robił im przysługę.
       Odwrócił się i wyjrzał przez szklaną ścianę. Podłoga sąsiedniego pomieszczenia znajdowała się piętro 
niŜej. Większą część przestrzeni zapełniały zbiorniki z nierdzewnej stali, przywodzące Jasonowi na myśl 
wizytę, jaką złoŜył kiedyś w gorzelni. Domyślał się, Ŝe są to inkubatory dla kultur rekombinowanych bakterii. 
Było teŜ mnóstwo innego sprzętu i skomplikowany system rur. Kręcili się tam ludzie w białych 
kombinezonach i białych kapturach, sprawdzając wskaźniki i dokonując regulacji.

Strona 67

background image

12096

       Hong z trzaskiem zamknął ksiąŜkę.
       - Wydaje się kompletna - stwierdził.
       - To miła niespodzianka - rzekł Dawen. Odwracając się do Jasona, dodał: - Mam nadzieję, Ŝe jest pan 
świadomy, Ŝe wszystko w tej ksiąŜce jest poufne.
       - Proszę się nie martwić - odparł Jason, zmuszając się do uśmiechu. - Niewiele z tego zrozumiałem. To, co 
mnie interesuje, to doktor Hayes. TuŜ przed śmiercią powiedział, Ŝe dokonał znaczącego odkrycia. Ciekaw 
jestem, czy to, co opisano na tych stronach, moŜe być uwaŜane za takie odkrycie.
       Dawen i Hagen wymienili spojrzenia.
       - To ma raczej handlowe znaczenie - odparł Hong. - Nie ma tu Ŝadnej nowej technologii.
       - Tego się właśnie spodziewałem. Hayes był tak roztrzęsiony, Ŝe podejrzewałem, iŜ nie mówi całkiem 
racjonalnie. Gdyby jednak dokonał waŜnego odkrycia, nie zniósłbym myśli, Ŝe zostało ono stracone dla 
ludzkości.
       Szorstkie rysy Dawena złagodniały po raz pierwszy od przybycia Jasona.
       Lekarz ciągnął dalej, skupiając uwagę na inŜynierze.
       - Ma pan jakieś pojęcie, o czym mógł mówić Hayes?
       - Niestety, nie. Hayes zawsze był raczej tajemniczy. – Dawen złoŜył ręce na stole, spoglądając prosto na 
gościa. - Obawialiśmy się, Ŝe będzie pan chciał wymusić od nas pieniądze - Ŝe kaŜe nam pan zapłacić za zwrot 
tego - powiedział, dotykając okładki księgi. - Musi pan zrozumieć, Ŝe Hayes sprawiał nam sporo kłopotów.
       - Jaka była tu rola doktora Hayesa?
       - Zatrudniliśmy go do wyhodowania rekombinowanego szczepu bakterii - wyjaśnił Dawen. - Chcieliśmy 
produkować pewien czynnik wzrostu w handlowych ilościach.
       Jason domyślił się, Ŝe była to somatomedyna.
       - Zgodziliśmy się płacić mu za ten projekt stałe honorarium, jak równieŜ pozwoliliśmy uŜywać urządzeń 
Gene. Inc. do jego własnych badań. Mamy tu trochę unikatowego sprzętu.
       - Nie macie Ŝadnej wskazówki co do jego własnych badań?
       - Spędzał większość czasu na izolowaniu białkowych czynników wzrostu - tym razem odezwał się Hong. -
Niektóre z nich istnieją w tak małych ilościach, Ŝe do ich otrzymania potrzebne są najbardziej wyrafinowane 
urządzenia.
       - Czy wyodrębnienie jednego z tych czynników wzrostu byłoby uwaŜane za znaczące odkrycie naukowe? 
- zapytał Jason.
       - Nie wiem, w jaki sposób - odrzekł Hong. - Nawet jeśli nie zostały jeszcze wyizolowane, to znamy ich 
efekty.
       Jeszcze jedna ślepa uliczka, pomyślał Jason, zniechęcony.
       - Pamiętam jeszcze jedną rzecz, która moŜe mieć znaczenie - powiedział Hong, szczypiąc grzbiet nosa. - 
Jakieś trzy miesiące temu Hayes był bardzo podniecony pewnym efektem ubocznym. Powiedział, Ŝe jest on 
ironiczny.
       Jason wyprostował się. To słowo pojawiło się po raz trzeci.
       - Nie wie pan, co spowodowało to jego podniecenie?
       Hong pokręcił głową.
       - Nie - odrzekł - ale po tym nie widzieliśmy go przez pewien czas. Kiedy pojawił się znowu, powiedział, Ŝe
był na WybrzeŜu. Potem przeprowadzał skomplikowany proces ekstrakcji na jakimś materiale, który ze sobą 
przywiózł. Nie wiem, czy to wyszło, ale nagle przerzucił się na technologię przeciwciał monoklonalnych. 
Zdaje się, Ŝe w tym momencie jego podniecenie skończyło się.
       Słowa „przeciwciała monoklonalne” przypomniały Jasonowi drugą ksiąŜkę i zastanowił się, czy nie 
powinien był jej jednak przynieść. MoŜe pan Hong mógłby dowiedzieć się z tego więcej, niŜ on sam.
       - Czy dr Hayes zostawił tutaj jakiś inny materiał badawczy? - spytał Jason.
       - Nic znaczącego - odparł Leonard Dawen. - A sprawdziliśmy starannie, gdyŜ wyniósł naszą księgą 
laboratoryjną i kultury bakteryjne. Właściwie wnieśliśmy skargę przeciw doktorowi Hayesowi. Nigdy nie 
przypuszczaliśmy, Ŝe będzie próbował twierdzić, iŜ jest właścicielem szczepów, do których wyprodukowania 
został zatrudniony.
       - Czy odzyskaliście swoje hodowle? - zainteresował się Jason.
       - Tak.
       - Gdzie je znaleźliście?
       - Powiedzmy, Ŝe szukaliśmy we właściwym miejscu - wymijająco rzekł Dawen. - Jednak mimo Ŝe mamy 

Strona 68

background image

12096

szczepy, nadal doceniamy odzyskanie księgi protokołów. W imieniu kompanii, chciałbym panu podziękować. 
Mam nadzieję, Ŝe w jakimś małym stopniu pomogliśmy panu.
       - Być moŜe - niejasno odrzekł Jason. Miał wraŜenie, Ŝe juŜ wie, kto przetrząsnął laboratorium i mieszkanie 
Hayesa. Ale po co naukowcy z Gene. Inc. mieliby zabijać zwierzęta? Zastanawiał się, czy tym ogromnym 
stworzeniom podawano somatomedynę z Gene. Inc. - Dziękuję, Ŝe zechcieliście mi panowie poświęcić czas - 
powiedział do Dawena. - Macie tu imponujące wnętrza.
       - Dziękuję. Sprawy idą dobrze. Planujemy takŜe uzyskać rekombinowane linie zwierząt hodowlanych.
       - Jak świnie czy krowy?
       - Tak. Genetycznie moŜemy wyprodukować świnie z mniejsza ilością tkanki tłuszczowej, krowy, które 
dają więcej mleka, i kurczaki zawierające więcej białka, Ŝeby ograniczyć się do kilku przykładów.
       - Fascynujące - odparł bez entuzjazmu Jason. Jak daleko mogą być od genetycznej inŜynierii ludzi? 
Wstrząsnął się ponownie na wspomnienie przerośniętych szczurów i myszy Hayesa, zwłaszcza tych z 
nadliczbowymi oczami.
       Siedząc z powrotem w samochodzie spojrzał na zegarek. Miał jeszcze godzinę do zebrania personelu, 
które zwołał w celu rozpatrzenia sprawy zgonów pacjentów, postanowił więc odwiedzić Samuela Schwartza, 
prawnika Hayesa.
       Uruchomił samochód, wycofał się z parkingu Gene. Inc. i ruszył Memoriał Drive. Przejechał przez rzekę 
Charles i zatrzymał się przy drogerii Philip’s na Charles Circle. Zaparkował równolegle do stojącego juŜ 
samochodu, włączył światła awaryjne i wbiegł do sklepu, Ŝeby sprawdzić adres Schwartza. Dziesięć minut 
później był juŜ w poczekalni prawnika, przerzucając strony starego „Newsweeka”.
       Samuel Schwartz był wyjątkowo otyłym męŜczyzną z lśniącą łysą głową. Gestem zaprosił Jasona do 
swojego gabinetu, jakby dyrygował ruchem. Sadowiąc się na krześle i poprawiając okulary w drucianych 
oprawkach przyglądał się swojemu gościowi, który usiadł po przeciwnej stronie masywnego biurka z 
mahoniu.
       - Jest pan więc przyjacielem zmarłego Alvina Hayesa...
       - Byliśmy bardziej kolegami, niŜ przyjaciółmi.
       - Wszystko jedno - stwierdził Schwartz, popierając te słowa kolejnym machnięciem swojej pulchnej dłoni. -
Zatem, co mogę dla pana zrobić?
       Jason powtórzył opowieść o rzekomym odkryciu Hayesa. Wyjaśnił, Ŝe próbował dowiedzieć się, nad czym
naukowiec pracował i natrafił na korespondencję od Samuela Schwartza.
       - Był moim klientem. Co z tego?
       - Nie ma się pan przed czym tak bronić.
       - Nie bronię się. Po prostu jestem rozgoryczony. Zrobiłem mnóstwo roboty dla tego dupka i będę musiał 
to wszystko spisać na straty.
       - Nie zapłacił?
       - Nigdy. Wrobił mnie w pracę w zamian za akcje jego nowej firmy.
       - Akcje?
       Samuel Schwartz roześmiał się bezradośnie.
       - Niestety, teraz, kiedy Hayes nie Ŝyje, akcje są bezwartościowe. Mogłyby być bezwartościowe nawet, 
gdyby Ŝył. Powinienem chyba pójść do psychiatry.
       - Spółka Hayesa miała sprzedawać usługi czy produkt? - indagował Jason.
       - Produkt. Hayes powiedział mi, Ŝe jest o krok od opracowania najcenniejszego produktu zdrowotnego, 
jaki kiedykolwiek znano. A ja mu uwierzyłem. Myślałem, Ŝe facet, który był na okładce „Time” nie moŜe być 
gołosłowny.
       - Ma pan jakieś wyobraŜenie, co miało być tym produktem? - zapytał Jason, starając się, by w jego głosie 
nie brzmiało ogarniające go podniecenie.
       - Najmniejszego. Hayes mi nie powiedział.
       - Nie wie pan, czy dotyczyło to przeciwciał monoklonalnych? - nalegał Jason, nie chcąc się poddać.
       Schwartz roześmiał się ponownie.
       - Nie rozpoznałbym przeciwciała monoklonalnego nawet wtedy, gdybym się o nie potknął.
       - Nowotworów? - Jason strzelał na oślep, ale miał nadzieję, Ŝe pobudzi pamięć prawnika. - Czy ten towar 
mógł mieć coś wspólnego z leczeniem raka?
       Gruby męŜczyzna wzruszył ramionami.
       - Nie wiem. To prawdopodobne.

Strona 69

background image

12096

       - Hayes powiedział komuś, Ŝe to odkrycie powinno wspomóc piękność. Czy to coś panu mówi?
       - Niech pan posłucha, doktorze Howard. Hayes nie powiedział mi nic o tym produkcie. Ja po prostu 
zakładałem spółkę.
       - Występował pan takŜe o patent.
       - Patent nie miał nic wspólnego z firmą. Miał być na nazwisko Hayesa.
       Pager Jasona zaskoczył ich obu. Lekarz spojrzał na malutki ekranik. Słowo „pilne” zamigało dwukrotnie, 
potem pojawił się numer szpitala GHP.
       - Czy mógłbym skorzystać z pańskiego telefonu? - zapytał Jason. Schwartz pchnął aparat na drugą stronę 
biurka.
       - Bardzo proszę, doktorze.
       Telefon był z oddziału, na którym leŜała Madaline Krammer. Miała zatrzymanie krąŜenia i właśnie ją 
reanimowano. Jason obiecał, Ŝe zaraz tam będzie. Podziękowawszy Samuelowi Schwartzowi wybiegł z biura 
prawnika i stanął, niecierpliwie czekając na windę.
       Kiedy dotarł do pokoju Madaline zobaczył zbyt dobrze znajomą scenę. Pacjentka nie reagowała. Jej serce 
nie odpowiadało na nic, włącznie z zewnętrznym masaŜem. Jason nalegał, Ŝeby kontynuowano 
podtrzymywanie procesów Ŝyciowych, ale po godzinie szaleńczych działań nawet on był zmuszony się 
poddać i niechętnie nakazał przerwanie resuscytacji.
       Pozostał przy łóŜku Madaline, kiedy juŜ wszyscy odeszli. To była stara przyjaciółka, jedna z pierwszych 
pacjentek w jego prywatnej praktyce. Pielęgniarka przykryła twarz zmarłej prześcieradłem, które układało się 
na nosie Madaline w kształt miniaturowej, pokrytej śniegiem góry. Jason delikatnie odwinął materiał. ChociaŜ 
kobieta była tuŜ po sześćdziesiątce, lekarz nie mógł się nadziwić, jak staro wyglądała. Odkąd trafiła do szpitala
jej twarz straciła całą swoją wesołą pulchność i nabrała kościstego wyglądu, zwiastującego zbliŜającą się 
śmierć.
       Potrzebując trochę czasu dla siebie Jason wycofał się do gabinetu, unikając zarówno Klaudii, jak i Sally, z 
których kaŜda miała setkę nie cierpiących zwłoki pytań w sprawie zbliŜającej się konferencji i problemów z 
przełoŜeniem wizyt tak wielu pacjentów. Jason zamknął drzwi na klucz i usiadł przy biurku. Odejście takiego 
pacjenta, jak Madaline zrywało jeszcze jedną więź z poprzednim Ŝyciem Jasona. Czuł przejmującą samotność, 
lecz takŜe ulgę, Ŝe wspomnienie Danielle słabnie.
       Rozległ się dzwonek telefonu, jednak Jason zignorował go.
       Rozejrzał się po swoim biurku, które pokrywały stosy historii chorób zmarłych pacjentów, w tym takŜe 
Hayesa. Mimo woli wrócił myślami do sprawy naukowca. Rozczarowało go, Ŝe pakunek od Carol, w którym 
pokładał tyle nadziei, wniósł tak niewiele informacji. Właściwie potwierdził tylko fakt, Ŝe Hayes dokonał 
odkrycia, które przynajmniej on sam uwaŜał za zdumiewające. Jason przeklinał tajemniczość swojego kolegi.
       Odchylając się do tyłu, załoŜył ręce za głowę i zapatrzył się w sufit. Jego pomysły na temat Hayesa 
wyczerpały się. Potem jednak przypomniał sobie uwagę Ŝółtoskórego inŜyniera, Ŝe Hayes przywiózł coś z 
WybrzeŜa, przypuszczalnie z Seattle. Musiała to być jakaś próbka, poniewaŜ biolog poddał tę substancję 
skomplikowanemu procesowi ekstrakcji. Z wypowiedzi Honga Jason wnosił, Ŝe Hayes prawdopodobnie 
izolował jakiś czynnik wzrostu, który mógł stymulować róŜnicowanie, dojrzewanie lub wzrost, albo wszystkie
te trzy procesy jednocześnie.
       Opadł do przodu z głośnym stukiem uderzających o podłogę nóg krzesła. Pamiętał, Ŝe Carol wspominała 
o tym, jak Hayes odwiedził kolegę w uniwersytecie stanowym. Mógł zatem przyjąć, Ŝe naukowiec otrzymał 
jakiś materiał od tego człowieka.
       W jednej chwili zdecydował się jechać do Seattle, oczywiście z Carol. Mogłaby to zrobić. W końcu tylko 
ona byłaby kluczem do odnalezienia tego przyjaciela. Poza tym kilkudniowy wyjazd mógł mieć dla Jasona 
znaczenie lecznicze. Mając jeszcze chwilę czasu przed spotkaniem personelu, Jason postanowił wstąpić do 
Shirley.
       Sekretarka Shirley utrzymywała początkowo, Ŝe jej szefowa jest zbyt zajęta, by go przyjąć, ale Jasonowi 
udało się ją przekonać, Ŝeby przynajmniej zaanonsowała jego obecność. Chwilę później został wprowadzony 
do środka. Shirley rozmawiała przez telefon. Jason usiadł i stopniowo zaczął chwytać sens rozmowy, której 
drugim uczestnikiem był przywódca związkowy. Shirley znakomicie sobie radziła. Z roztargnieniem 
przeczesała palcami swoje gęste włosy. Ten cudownie kobiecy gest przypomniał Jasonowi, Ŝe pod 
powierzchownością profesjonalisty kryje się bardzo atrakcyjna kobieta, skomplikowana, ale urocza.
       Shirley odłoŜyła słuchawkę i uśmiechnęła się.
       - Jak to miło - powitała go. - Jesteś ostatnio pełen niespodzianek, Jasonie. Przypuszczam, Ŝe jesteś tutaj, 

Strona 70

background image

12096

Ŝeby przeprosić, Ŝe nie spędziłeś ze mną więcej czasu ostatniego wieczoru.
       Jason roześmiał się. Jej bezpośredniość była rozbrajająca.
       - Być moŜe. Ale jest coś jeszcze. Myślę o tym, Ŝeby wziąć kilka dni wolnego. Dziś rano straciłem 
następnego pacjenta i uwaŜam, Ŝe potrzebuję urlopu.
       Shirley cmoknęła ze współczuciem.
       - Czy moŜna się było tego spodziewać?
       - Tak przypuszczam. Przynajmniej przez ostatnie kilka dni. Ale kiedy przyjmowałem tę kobietę, nie 
miałem pojęcia, Ŝe jest w stanie terminalnym.
       Shirley westchnęła.
       - Nie mogę zrozumieć, jak sobie radzisz z takimi rzeczami.
       - To nigdy nie jest łatwe - zgodził się Jason. - Ale to, z czym się ostatnio najtrudniej pogodzić, to 
częstotliwość takich przypadków.
       Zadzwonił telefon, ale Shirley nacisnęła przycisk, dając znać sekretarce, aby odebrała wiadomość.
       - W kaŜdym razie - kontynuował Jason - postanowiłem wziąć kilka dni wolnego.
       - UwaŜam, Ŝe to dobry pomysł - przytaknęła Shirley. - Nie miałabym nic przeciwko zrobieniu tego 
samego, gdyby te przeklęte negocjacje ze związkami zawodowymi zakończyły się porozumieniem. Dokąd 
planujesz jechać?
       - Nie jestem pewien - skłamał Jason. PodróŜ do Seattle miała tak słabe szanse powodzenia, Ŝe wstydził się 
o niej wspominać.
       - Mam przyjaciół, którzy są właścicielami domu letniskowego na Brytyjskich Wyspach Dziewiczych. Mogę
do nich zadzwonić - zaproponowała.
       - Nie, dzięki. Nie przepadam za słońcem. A co z zabójstwem Helene Brennquivist? Jaka reakcja prasy?
       - Nie przypominaj mi o tym - zaprotestowała Shirley. - Prawdę mówiąc, nie mogłam stawić temu czoła. 
Bob Walthrow zajmuje się tą sprawą.
       - Przez całą noc śniły mi się koszmary - przyznał Jason.
       - Nic dziwnego - rzekła kobieta.
       - Idę, mam zebranie - powiedział, wstając.
       - Będziesz miał czas na obiad dziś wieczorem? - spytała Shirley. - MoŜe uda nam się pocieszyć się 
nawzajem?
       - Pewnie. O której godzinie?
       - Powiedzmy, koło ósmej.
       - Niech będzie ósma - potwierdził Jason, kierując się do drzwi. Kiedy wychodził, Shirley zawołała za nim:
       - Naprawdę przykro mi z powodu twojej pacjentki.
       Zebranie zostało przygotowane lepiej, niŜ się Jason spodziewał, wyznaczając tak krótki termin. Obecnych 
było czternastu z szesnastu internistów, a kilku przyszło ze swoimi pielęgniarkami. Wydawało się, iŜ wszyscy 
zdają sobie sprawę, Ŝe stoją przed powaŜnym problemem.
       Jason zaczął od statystyki, którą sporządził na podstawie komputerowych wydruków historii chorób 
wszystkich pacjentów, którzy zmarli w ciągu miesiąca od wykonania pełnych badań. Wskazał, Ŝe liczba 
zgonów wzrosła w ostatnich trzech miesiącach i poinformował, Ŝe stara się sprawdzić wszystkich klientów 
GHP, którzy przeszli profilaktyczne badania w ciągu ostatnich sześćdziesięciu dni.
       - Czy te badania były równo podzielone między nas wszystkich? - zapytał Roger Wanamaker.
       Jason skinął głową.
       Zabrało głos kilku lekarzy, dając wyraźnie do zrozumienia, Ŝe obawiają się epidemii o zasięgu krajowym. 
Nikt nie mógł zrozumieć związku z badaniami, ani tego, dlaczego zejścia śmiertelne nie zostały przewidziane. 
Szef zespołu kardiologicznego, doktor Judith Rolander, próbowała wziąć duŜą część winy na siebie, 
przyznając, Ŝe w większości EKG wykonanych podczas badań profilaktycznych nie moŜe znaleźć Ŝadnych 
zapowiedzi nadciągającej katastrofy, choć przejrzała je znając juŜ dalsze losy chorych.
       CięŜar dyskusji przeniósł się na badania wysiłkowe, jako główny klucz do prognozowania zagraŜających 
Ŝyciu problemów kardiologicznych. Było wiele opinii w tej materii; wszystkie dość negatywne. Wyłoniono ad 
hoc komitet do opracowania zmiany testów wysiłkowych w celu poprawy ich wartości prognostycznej.
       Zabrał głos Jerome Washington. Podniósłszy się ocięŜale powiedział:
       - Myślę, Ŝe nie doceniamy znaczenia niezdrowego stylu Ŝycia. Ten jeden czynnik wydaje się powtarzać we 
wszystkich przypadkach.
       Rozległo się kilka Ŝartobliwych aluzji pod adresem wagi Jerome’a i jego namiętności do cygar.

Strona 71

background image

12096

       - W porządku, chłopcy - zgodził się. - Wiecie, Ŝe pacjenci powinni robić to, co im mówimy, a nie to, co my 
sami robimy. - Wszyscy się roześmieli. - PowaŜnie - kontynuował. - Wszyscy znamy niebezpieczeństwa złej 
diety, palenia, nadmiaru alkoholu i braku ruchu. Te czynniki socjalne mają duŜo większą wartość 
prognostyczną, niŜ niewielkie zmiany w EKG.
       - Jerome ma rację - potwierdził Jason. - Zestaw niekorzystnych czynników ryzyka jest jedyną wspólną 
cechą, jaką mogę tu dojrzeć.
       W głosowaniu postanowiono utworzyć drugi komitet, w celu zbadania udziału czynników ryzyka w 
aktualnych problemach i wysunięcia szczegółowych zaleceń.
       Harry Sarnoff, pełniący w tym miesiącu obowiązki konsultanta kardiologicznego, podniósł rękę, a Jason 
udzielił mu głosu. Kiedy wstał, zaczął mówić o wzroście zachorowalności i umieralność wśród swoich 
hospitalizowanych pacjentów. Jason przerwał mu.
       - Wybacz mi, Harry - przeprosił. - Doceniam twoją troskę i - mówiąc otwarcie - miałem doświadczenia 
bardzo podobne do twoich. JednakŜe to spotkanie dotyczy problemu badań profilaktycznych u pacjentów 
ambulatoryjnych. MoŜemy zaplanować drugie spotkanie, jeśli pracownicy chcą przedyskutować potencjalny 
problem pacjentów leczonych w szpitalu. Obie sprawy mogą się ze sobą wiązać.
       Harry rozłoŜył ręce i niechętnie usiadł z powrotem.
       Jason zachęcał wszystkich lekarzy, Ŝeby zapewnili sekcję zwłok w kaŜdym przypadku niespodziewanego 
zgonu pacjenta, którym nie zajmie się lekarz z kostnicy miejskiej. Następnie poinformował słuchaczy, Ŝe 
raporty badań pośmiertnych jego pacjentów sugerowały, Ŝe ci ludzi cierpieli na jakąś wieloukładową chorobę, 
wywołującą między innymi duŜe zmiany układu sercowonaczyniowego. Oczywiście, wzmaga to tylko 
zaniepokojenie faktem, Ŝe ani spoczynkowy, ani wysiłkowy elektrokardiogram nie wykazał tych zaburzeń. 
Jason dodał, Ŝe patologia stwierdziła obecność komponenty autoimmunologicznej.
       Po zakończeniu zebrania lekarze podzielili się na mniejsze grupki, dyskutując dalej problem. Jason zebrał 
swoje wydruki i poszukał Rogera Wanamakera. Znalazł go pogrąŜonego w oŜywionej rozmowie z Jerome’em.
       - Mogę wam przerwać? - zapytał. Odsunęli się, Ŝeby Jason mógł do nich dołączyć. - WyjeŜdŜam na kilka 
dni.
       Roger i Jerome wymienili spojrzenia.
       - Wydaje się, Ŝe to raczej kiepska pora na wyjazd - odezwał się Roger.
       - Potrzebuję tego - odrzekł Jason, nie wdając się w dalsze wyjaśnienia. - Ale mam pięciu pacjentów na 
oddziale. Czy któryś z panów byłby uprzejmy mnie zastąpić? Przyznam szczerze, Ŝe wszyscy są powaŜnie 
chorzy.
       - To nie ma większego znaczenia - powiedział Roger. - I tak jestem tu dzień i noc, próbując utrzymać przy 
Ŝyciu moje pół tuzina chorych. Z przyjemnością cię zastąpię.
       Rozwiązawszy ten problem Jason poszedł do swojego gabinetu 1 zadzwonił do Carol Donner, 
przypuszczając, Ŝe późne popołudnie będzie dobrą porą, Ŝeby ją złapać. Telefon dzwonił długo i Jason miał się
juŜ poddać, kiedy odezwał się zadyszany kobiecy głos. Carol wyjaśniła, Ŝe brała kąpiel.
       - Chcę się z tobą zobaczyć dziś wieczorem - poprosił Jason.
       - Och - niezobowiązująco odezwała się dziewczyna. Wahała się. - To moŜe być trudne. - Potem dodała 
gniewnie: - Dlaczego ostatniej nocy nie powiedziałeś mi o Helene Brennquivist? Przeczytałam w gazecie, Ŝe 
byłeś jednym z tych, którzy znaleźli ciała.
       - Przepraszam - Jason próbował się usprawiedliwić. - śeby być zupełnie szczerym - ostatniej nocy 
obudziłaś mnie i jedyną rzeczą, o której mogłem myśleć, była ta paczka.
       - Dostałeś ją? - zapytała Carol, juŜ łagodniejszym głosem.
       - Dostałem - przytaknął Jason. - Dziękuję ci.
       - I...?
       - Ten materiał nie wyjaśnił tak duŜo, jak się spodziewałem.
       - Jestem zaskoczona - odrzekła Carol. - Te księgi musiały być waŜne, inaczej Alvin nie prosiłby mnie, 
Ŝebym je przechowała. Ale to nie ma znaczenia. Co za okropność z Helene. Mój szef tak się martwi, Ŝe nie 
pozwala mi się nigdzie ruszyć bez któregoś ze swoich goryli. W tej chwili jeden jest przed budynkiem.
       - To waŜne, Ŝebym zobaczył się z tobą sam na sam - nalegał Jason.
       - Nie wiem, czy będę mogła. Ten potwór przyjmuje rozkazy od mojego szefa, nie ode mnie. A ja nie chcę 
Ŝadnych kłopotów.
       - CóŜ, zadzwoń do mnie, kiedy tylko wrócisz do domu - poprosił Jason. - Obiecaj! Coś wymyślimy.
       - To znowu będzie późno w nocy - ostrzegła dziewczyna.

Strona 72

background image

12096

       - Nie ma znaczenia. To waŜna sprawa.
       - W porządku - zgodziła się Carol i odłoŜyła słuchawkę.
       Jason wykonał jeszcze jeden telefon, do United Airlines i sprawdził połączenia z Bostonu do Seattle. 
Dowiedział się, Ŝe lot jest codziennie o czwartej po południu.
       Wyszedł z gabinetu zabierając stetoskop i skierował się do szpitala na obchód. Wiedział, Ŝe musi 
dokładnie uzupełnić historie choroby, jeśli Roger ma przejąć pacjentów. śaden z nich nie miał się zbyt dobrze i
Jason zmartwił się widząc, Ŝe u kilku innych chorych pojawiła się zaawansowana katarakta. Umówił 
konsultację okulistyczną. Tym razem był pewien, Ŝe przy przyjęciu nie zauwaŜył tego problemu. To 
niemoŜliwe, Ŝeby zaćma rozwinęła się tak szybko!
       W domu przebrał się w strój do joggingu i pobiegał przez dobrą godzinę, próbując uporządkować myśli. 
Potem wziął prysznic, przebrał się i wyjechał do Shirley, juŜ w lepszym nastroju.
       Obiad Shirley przeszedł wszelkie oczekiwania i Jason zaczął myśleć, Ŝe naleŜy ją zaliczyć do kategorii 
superkobiet. Pracowała cały dzień, zarządzając firmą o kapitale wielu milionów dolarów, prowadziła 
ostateczne rozmowy ze związkami zawodowymi, a wróciwszy do domu przygotowała bajeczną ucztę z 
pieczonej kaczki ze świeŜym makaronem i karczochami. W dodatku ubrała się w czarną jedwabną suknię, 
która byłaby odpowiednia do opery. Jason był speszony, gdyŜ po wyjściu spod natrysku załoŜył dŜinsy i golf, 
a na to bluzę do rugby.
       - ZałoŜyłeś to, na co miałeś ochotę, i ja zrobiłam tak samo - tłumaczyła mu ze śmiechem Shirley. Podała mu
kir royal i kazała umyć cykorię na sałatkę. Sprawdziła kaczkę, stwierdzając, Ŝe juŜ dochodzi. Jason uznał, Ŝe 
zapach jest niebiański.
       Zasiedli do obiadu w jadalni, zająwszy miejsca na przeciwnych końcach długiego stołu z sześcioma 
wolnymi krzesłami z kaŜdej strony. Za kaŜdym razem, kiedy Jason dolewał wina, musiał wstawać i przejść 
kilka kroków. Shirley była zdania, Ŝe to zabawne.
       Podczas jedzenia Jason zdał relację z zebrania personelu i dodał, Ŝe lekarze mają zamiar poprawić jakość 
prób wysiłkowych. Shirley była zadowolona i przypomniała mu, Ŝe program badań profilaktycznych dla 
kadry kierowniczej jest waŜną częścią oferty GHP adresowanej do zbiorowych klientów. Uprzedziła swojego 
rozmówcę, Ŝe dodatkowy nacisk zostanie nałoŜony na prewencję schorzeń wśród ludzi na kierowniczych 
stanowiskach.
       Później, przy kawie, powiedziała:
       - Michael Curran przyszedł dziś po południu.
       - Doprawdy? Jestem pewien, Ŝe to musiało być nieprzyjemne. Czego chciał?
       - Informacji o przeszłości pani Brennquivist. Daliśmy mu wszystko, czym dysponowaliśmy. Przesłuchiwał 
nawet osobę z działu personalnego, która ją zatrudniała.
       - Czy wspomniał, Ŝe mają jakieś podejrzenia?
       - Nic o tym nie powiedział - odparła Shirley. - Mam tylko nadzieję, Ŝe to juŜ skończone.
       - Chciałbym móc jeszcze raz porozmawiać z Helene. Nadal uwaŜam, Ŝe ona kryła Hayesa.
       - Ciągle sądzisz, Ŝe on coś odkrył?
       - Jestem o tym przekonany - Jason zaczął opowiadać o księgach laboratoryjnych i swojej wizycie w Gene. 
Inc. i u Samuela Schwartza. Powiedział Shirley, Ŝe Schwartz miał załoŜyć dla Hayesa spółkę, która 
zajmowałaby się sprzedaŜą nowego odkrycia, czymkolwiek ono było.
       - Ten prawnik nie wiedział, co miało być produkowane?
       - Nie. Widocznie Hayes nie ufał nikomu.
       - Ale potrzebowałby kapitału załoŜycielskiego. Musiałby zaufać komuś, jeśli planował produkcję i 
dystrybucję.
       - Być moŜe - przyznał Jason. - Ale nie mogę znaleźć nikogo komu powiedział - przynajmniej na razie. 
Niestety, Helene była najlepszą kandydatką.
       - Ciągle szukasz?
       - Chyba tak - przyznał. - Czy to brzmi głupio?
       - Nie głupio - zaprzeczyła Shirley - tylko niepokojąco. To byłaby tragedia, gdyby jakieś waŜne odkrycie 
zostało zagubione, ale stanowczo uwaŜam, Ŝe czas zostawić sprawę Hayesa w spokoju. Mam nadzieję, Ŝe 
wziąłeś urlop, Ŝeby wypocząć, a nie Ŝeby kontynuować tę pogoń za chimerami.
       - Skąd ci to przyszło do głowy? - zapytał Jason, zdumiony, jak łatwo go przejrzeć.
       - Bo wiem, Ŝe nie poddajesz się łatwo. - Podeszła i połoŜyła mu rękę na ramieniu. - Dlaczego nie pojedziesz
na Karaiby? MoŜe mogłabym wyrwać się na weekend i dołączyć do ciebie...

Strona 73

background image

12096

       Jason poczuł podniecenie, jakiego nie doświadczył od śmierci Danielle. Podsuwany przez wyobraźnię 
obraz gorącego słońca i chłodnej, czystej wody wydawał się wspaniały, zwłaszcza, gdyby była tam takŜe 
Shirley. Potem jednak ogarnęły go wątpliwości. Nie wiedział, czy jest przygotowany na uczuciowe 
zobowiązania, które wiązałyby się z takim wyjazdem. I co waŜniejsze, obiecał sobie, Ŝe odwiedzi Seattle.
       - Chcę pojechać na Zachodnie WybrzeŜe - powiedział w końcu. - Mam tam starego przyjaciela, którego 
pragnę odwiedzić.
       - To brzmi wystarczająco niewinnie. Ale moim zdaniem Karaiby brzmią lepiej.
       - MoŜe wkrótce. - Uścisnął ramię Shirley. - Co powiesz na koniak?
       Gdy Shirley podniosła się, Ŝeby podać courvoisiera, Jason obserwował ją ze wzrastającym 
zainteresowaniem.
       
       Kiedy Carol zadzwoniła o drugiej trzydzieści w nocy Jason był zupełnie obudzony. Tak bardzo się 
denerwował, Ŝe dziewczyna moŜe zapomnieć, Ŝe nie mógł zasnąć.
       - Jestem wykończona, Jasonie - oświadczyła na powitanie.
       - Przykro mi, ale muszę się z tobą zobaczyć - powiedział. - Mogę być za dziesięć minut.
       - Nie sądzę, Ŝeby to był dobry pomysł. Tak jak ci powiedziałam dziś po południu, nie jestem sama. Ktoś 
pilnuje mnie na zewnątrz budynku. Dlaczego musisz się ze mną zobaczyć dzisiejszej nocy? MoŜe jutro 
będziemy mogli coś wymyśleć.
       Jasonowi przyszło do głowy, Ŝeby przez telefon poprosić ją o wyjazd do Seattle, ale stwierdził, Ŝe będzie 
miał większe szanse, rozmawiając osobiście. Było to trochę niezwykłe, zaledwie po dwóch spotkaniach prosić 
młodą kobietę, Ŝeby towarzyszyła mu do Seattle.
       - Czy ten ochroniarz jest sam?
       - Tak. Ale co to za róŜnica? Ten facet jest zbudowany jak bawół.
       - Na tyłach twojego budynku jest alejka. Mogę wspiąć się po schodach poŜarowych.
       - Po schodach poŜarowych! To szaleństwo! Co właściwie jest takie waŜne, Ŝe musisz się ze mną spotkać 
dziś w nocy?
       - Gdybym ci powiedział, nie musiałbym przychodzić.
       - CóŜ, nie bronię się szaleńczo przeciw nocnym wizytom męŜczyzn w moim mieszkaniu.
       O, jasne, pomyślał Jason.
       - Słuchaj - powiedział się głośno. - Powiem ci tylko tyle. Próbowałem dowiedzieć się, co Hayes mógł 
odkryć i uparłem się na mój ostatni pomysł. Potrzebuję twojej pomocy.
       - To stanowcze stwierdzenie, doktorze Howard.
       - Tak. I jesteś jedyną osobą, która moŜe mi pomóc.
       Carol roześmiała się.
       - Kiedy tak to przedstawiasz, któŜ mógłby odmówić? W porządku, przyjedź. Ale robisz to na własne 
ryzyko. Muszę cię ostrzec, Ŝe nie mam zbyt wielkiej kontroli nad tym Atlasem na zewnątrz.
       - Zapłaciłem składkę ubezpieczenia od następstw nieszczęśliwych wypadków.
       - Mieszkam... - zaczęła Carol.
       - Wiem, gdzie mieszkasz - przerwał Jason. - Właściwie, zdarzyła mi się juŜ bójka z Bruno, jeśli to jest ten 
czarujący stróŜ twoich drzwi.
       - Spotkałeś Bruna? - niedowierzająco spytała dziewczyna.
       - Uroczy człowiek. Jaki wspaniały z niego rozmówca.
       - Pozwól, Ŝe cię ostrzegę - powiedziała Carol. - To właśnie Bruno odprowadził mnie do domu.
       - Na szczęście dość łatwo go zauwaŜyć. Wyglądaj przez tylne okno. Nie chciałbym czekać na twoich 
schodach poŜarowych.
       - To prawdziwe wariactwo - jęknęła Carol.
       Jason przebrał się w ciemne spodnie i sweter. Będzie wystarczająco dobrze widoczny na zewnętrznych 
schodach, nawet jeśli nie ubierze się w jasne kolory. WłoŜył buty do biegania i zszedł do samochodu. Jadąc 
Beacon Street miał oko na Bruna. Skręcił w lewo w Gloucester Street i jeszcze raz w lewo w Commonwealth. 
Kiedy przeciął Marlborough zwolnił. Wiedział, Ŝe nie ma szans na znalezienie miejsca do parkowania, więc 
zatrzymał się przy pobliskim hydrancie. Zostawił drzwi nie zamknięte; gdyby zaszła taka potrzeba, straŜacy 
mogliby przeciągnąć węŜe bezpośrednio przez samochód.
       Wysiadając z samochodu spojrzał w głąb alejki pomiędzy ulicami Beacon i Marlborough. Światła z okien 
tworzyły oddzielne plamy, między którymi panowała ciemność, a drzewa rzucały cienie podobne do sieci 

Strona 74

background image

12096

pająka. Jason dobrze pamiętał, jak tą samą alejką próbował ostatnio uciec przed Brunem.
       Zbierając odwagę ruszył uliczką tak napięty, jak sprinter oczekujący na sygnał startu. Nagły ruch z lewej 
strony kazał mu wstrzymać oddech. Był to szczur wielkości małego kota i Jason poczuł, jak włosy jeŜą mu się 
na karku. Szedł dalej, szczęśliwy, Ŝe nie widzi Ŝadnego znaku obecności Bruna. Było tak cicho, Ŝe słyszał 
własny oddech.
       Dotarłszy do budynku Carol zauwaŜył znajome światło w mieszkaniu na trzecim piętrze, a potem 
przyjrzał się schodom poŜarowym. Niestety, był to jeden z tych mechanizmów, które muszą być opuszczone z 
pierwszego piętra. Rozejrzał się wokoło w poszukiwaniu czegoś, na czym mógłby stanąć. Jedyną osiągalną 
rzeczą był pojemnik na śmieci, a to oznaczało, Ŝe trzeba go będzie przewrócić, wyrzucając zawartość. ChociaŜ 
wiedział, Ŝe narobi w ten sposób mnóstwo hałasu, Jason uświadamiał sobie, Ŝe nie ma wyboru. Wstrząsnął się 
jednak, gdy metal zadzwonił o chodnik, a kilka puszek po piwie z brzękiem potoczyło się po ulicy.
       Wstrzymując oddech, spojrzał w górę. Nie zapaliły się Ŝadne światła. Zadowolony, wspiął się na pojemnik
i chwycił najniŜszy szczebel podniesionej drabiny.
       - Hej! - rozległ się czyjś krzyk. Jason odwrócił głowę i ujrzał znajomą zwalistą postać, która zbliŜała się 
biegiem, cięŜko machając grubymi ramionami i sapiąc jak silnik parowy. W tym momencie Bruno wyglądał jak
obrońca z druŜyny waszyngtońskich Redskins.
       - Cholera! - rzucił Jason. Z całej siły podciągnął się na drabinie, na wpół spodziewając się, Ŝe opadnie pod 
jego cięŜarem. Na szczęście tak się nie stało. Unosił się dłoń po dłoni, aŜ mógł postawić stopę na pierwszym 
szczeblu i w końcu wspiął się na pierwsze piętro.
       - Hej, ty przeklęty mały zboczeńcu! - wrzeszczał Bruno. - Złaź stamtąd natychmiast!
       Jason zawahał się. Mógł powstrzymać męŜczyznę, depcząc mu po palcach, jeśli będzie próbował się 
wspiąć, ale to nie doprowadzi go do spotkania z Carol. I ktoś mógłby wezwać policję, gdyby zrobili głośną 
burdę. Jason postanowił zaryzykować. Wbiegł następne dwie kondygnacje i dotarł do okna Carol. 
Wypatrywała go i podniosła ramę okienną, kiedy tylko go zauwaŜyła. Zanim się odezwała, Jason wysapał:
       - Twój neonazista jest w drodze na górę. Myślisz, Ŝe on ma broń? - Jason stwierdził, Ŝe stoi w olbrzymiej 
kuchni.
       - Nie wiem.
       - Będzie tu za chwilę - poinformował ją Jason, zatrzaskując okno i zamykając je na zasuwę. To powinno 
opóźnić Bruna o jakieś dziesięć sekund.
       - MoŜe mogłabym z nim porozmawiać - zasugerowała Carol.
       - A będzie słuchał?
       - Nie mam pewności. To trochę głupek...
       - Mam takie samo wraŜenie - zgodził się Jason. - I wiem, Ŝe on nie przepada za mną. Sądzę, Ŝe będę 
potrzebował czegoś w rodzaju kija baseballowego.
       - Nie moŜesz go uderzyć, Jason.
       - Nie chcę, ale nie przypuszczam, Ŝeby Bruno zgodził się usiąść i przedyskutować to spokojnie. Muszę 
mieć coś, Ŝeby go zastraszyć i utrzymać z daleka od siebie.
       - Mam pogrzebacz.
       - Daj go.
       Jason zgasił światło w kuchni. Przyciskając nos do szyby, widział Bruna, próbującego z wysiłkiem 
podciągnąć się na pierwsze piętro. Był silny, ale zbyt masywny. Carol wróciła z pogrzebaczem. Jason zwaŜył 
go w dłoni. Przy niewielkiej dozie szczęścia mogło mu się udać przekonać tego faceta, Ŝeby słuchał.
       - Wiem, Ŝe to był zły pomysł - odezwała się Carol.
       Jason rozejrzał się po pomieszczeniu i zobaczył, Ŝe podłogę pokrywa staromodne linoleum. Spojrzał na 
drzwi prowadzące z kuchni do reszty mieszkania. Były grube i solidne, z zamkiem i kluczem. Z pewnością 
kiedyś ten pokój był czymś innym, nie kuchnią.
       - Carol, czy bardzo miałabyś mi za złe, gdybym zrobił ci bałagan? Oczywiście, z przyjemnością wynajmę 
kogoś kto go posprząta.
       - O czym ty mówisz?
       - Masz duŜą puszkę oleju roślinnego?
       - Tak sądzę.
       - Czy mógłbym ją dostać?
       Zdezorientowana Carol otworzyła drzwi spiŜarni i wyjęła puszkę, zawierającą cztery i pół litra 
importowanej włoskiej oliwy.

Strona 75

background image

12096

       - Doskonale - stwierdził Jason. Po jeszcze jednym szybkim zerknięciu za okno, pospiesznie wyciągnął z 
kuchni dwa krzesła i stół. Carol obserwowała go z rosnącą konsternacją.
       - Dobra, wychodzimy - zakomenderował Jason. Dziewczyna wycofała się do hallu.
       Jason odkorkował oliwę i szerokimi, kolistymi ruchami zaczął ją wylewać na podłogę. Zamknąwszy za 
sobą drzwi, usłyszał łomotanie do kuchennego okna, a potem brzęk szkła.
       Zaklinował stół pomiędzy ścianą hallu i drzwiami kuchni.
       - Dalej - polecił, biorąc Carol za rękę. W drugiej ręce nadal trzymał pogrzebacz. Zaprowadził dziewczynę 
do frontowych drzwi mieszkania, które były odpowiednio zabezpieczone podwójnymi ryglami i metalowym 
zamkiem z policyjnym atestem. Z kuchni dobiegł straszliwy trzask. Bruno przewrócił się po raz pierwszy.
       - To było pomysłowe - zaśmiała się Carol.
       - Kiedy waŜy się siedemdziesiąt dwa kilogramy, trzeba mieć solidny punkt podparcia. - Serce Jasona nadal
mocno waliło. - W kaŜdym razie, nie mam pojęcia, jak długo Bruno tam zabawi, więc lepiej się pospieszę. 
Potrzebuję ciebie. Moją ostatnią szansą na odtworzenie odkrycia Hayesa jest pojechać do Seattle i spróbować 
dowiedzieć się, co on tam robił. Najwyraźniej, on...
       Rozległo się kolejne łupnięcie, a po nim potok ordynarnych słów, niektóre z nich prawdopodobnie 
włoskiego pochodzenia.
       - Będzie w paskudnym nastroju - stwierdził Jason, otwierając zamki we frontowych drzwiach.
       - Chcesz zatem, Ŝebym pojechała z tobą do Seattle. O to właśnie chodzi?
       - Wiedziałem, Ŝe to zrozumiesz. Hayes przywiózł stamtąd jakiś materiał biologiczny, który poddawał 
obróbce w Gene. Inc. Muszę się dowiedzieć, co to było. MoŜe wie o tym ten człowiek, z którym Hayes spotkał 
się na uniwersytecie stanowym.
       - Ten męŜczyzna, którego imienia nie mogę sobie przypomnieć?
       - Widziałaś go jednak i mogłabyś go rozpoznać, prawda?
       - Prawdopodobnie.
       - Wiem, Ŝe to zarozumialstwo, prosić cię, Ŝebyś pojechała - powiedział. - Ale naprawdę wierzę, Ŝe Hayes 
zrobił jakieś przełomowe odkrycie, a biorąc pod uwagę zapiski z jego poprzednich doświadczeń moŜna się 
spodziewać, Ŝe było ono znaczące.
       - I naprawdę uwaŜasz, Ŝe podróŜ do Seattle moŜe rozwiązać ten problem?
       - Szansa jest niewielka. Ale tylko ten trop pozostał.
       Drzwi kuchni zatrzęsły się i usłyszeli, Ŝe Bruno zaczął w nie równomiernie bębnić.
       - Myślę, Ŝe siedziałem za długo - powiedział Jason. - Bruno nie zrobi ci krzywdy, prawda?
       - Na Boga, nie. Mój szef obdarłby go Ŝywcem ze skóry. To dlatego tak się teraz wścieka. Sądzi, Ŝe jestem w 
niebezpieczeństwie.
       - Carol, czy pojedziesz ze mną do Seattle? - zapytał Jason, odsuwając zasuwę atestowanego zamka.
       - Kiedy chcesz wyruszyć? - zapytała dziewczyna z wahaniem.
       - Dzisiaj po południu. Nie zostaniemy długo. Czy będziesz mogła zwolnić się na krótko?
       - Robiłam to juŜ w przeszłości. Mówię po prostu, Ŝe chcę pojechać do domu. Poza tym po zabójstwie 
Helene mój szef moŜe poczuć ulgę, Ŝe pozbędzie się mnie z miasta.
       - Zatem ustalone, Ŝe jedziesz? - upewnił się Jason.
       - W porządku - Carol obdarzyła go serdecznym uśmiechem. - Dlaczego nie?
       - Lot do Seattle jest dziś o czwartej po południu. Spotkamy się przy wejściu. Będę miał bilety. Jak to brzmi?
       - Po wariacku - odparła Carol - ale zabawnie.
       - Do zobaczenia. - Jason zbiegł po schodach do swojego samochodu, obawiając się, Ŝe Bruno mógłby 
zmienić kierunek i wyjść z powrotem przez okno.
       
ROZDZIAŁ DWUNASTY
       
       
       Jason obudził się wcześnie rano i zadzwonił do Rogera, Ŝeby spytać o swoich pacjentów. Nie wybierał się 
dziś do szpitala. Przed spotkaniem z Carol i lotem do Seattle o czwartej chciał odbyć jeszcze jedną podróŜ. 
Spakował się pospiesznie, pamiętając, by zabrać ubrania na deszczową, chłodną pogodę i taksówką pojechał 
na lotnisko, docierając tam w samą porę, by oddać bagaŜ do przechowalni i wsiąść do samolotu o dziesiątej, 
lecącego na La Guardia. Po przybyciu na miejsce wypoŜyczył samochód i pojechał do Leonii, w New Jersey. 
Powodzenie tej podróŜy było jeszcze mniej prawdopodobne, niŜ wyprawy do Seattle, ale chciał odwiedzić 

Strona 76

background image

12096

byłą Ŝonę Hayesa. Nie zamierzał pozostawić bez sprawdzenia nawet najsłabszego śladu.
       Leonia okazała się sennym małym miasteczkiem, bez śladów bliskości Nowego Jorku. W odległości 
dziesięciu minut jazdy od George Washington Bridge Jason znalazł się na szerokiej ulicy, zabudowanej 
parterowymi pawilonami handlowymi, z których kaŜdy miał parking. Mogłaby to być ulica Główna gdzieś w 
USA. Zamiast tego nosiła nazwę Broad Avenue. Była tam drogeria, sklep z artykułami Ŝelaznymi, piekarnia, a 
nawet restauracja. Wszystko to wyglądało jak dekoracje do filmu z lat pięćdziesiątych. Jason wszedł do 
restauracji, zamówił koktajl waniliowy i skorzystał z ksiąŜki telefonicznej. Figurowała w niej jakaś Louise 
Hayes, mieszkająca przy Park Avenue. Popijając koktajl Jason rozwaŜał, czy roztropniej będzie zadzwonić, czy
po prostu wstąpić do pani Hayes. W końcu wybrał to drugie.
       Park Avenue przecinała ulicę Broad i wspinała się po zboczu wzgórza, wyznaczającego wschodnią granicę
Leonii. Za skrzyŜowaniem z Pauline Boulevard łukiem skręcała na północ. Tam właśnie Jason znalazł dom 
Louise Hayes. Była to skromna, ciemnobrązowa, kryta gontem budowla, wymagająca powaŜnego remontu. 
Trawa przed domem wydała juŜ nasiona.
       Jason zadzwonił do drzwi. Otworzyła je uśmiechnięta kobieta w średnim wieku, ubrana w wypłowiałą 
czerwoną domową sukienkę. Miała zaniedbane brązowe włosy, a do jej uda przyciskała się mała, pięcio - czy 
sześcioletnia dziewczynka, która wepchnęła sobie właśnie cały kciuk do buzi.
       - Pani Hayes? - spytał Jason. Ta kobieta była słabym cieniem innych znanych mu partnerek Hayesa.
       - Tak.
       - Jestem doktor Jason Howard. Byłem kolegą pani zmarłego męŜa. - Nie przygotował sobie, co ma 
powiedzieć.
       - Tak? - powtórzyła pani Hayes, odruchowo odsuwając za siebie dziewczynkę.
       - Chciałbym porozmawiać z panią, jeśli ma pani wolną chwilkę - Jason wyjął portfel i wręczył gospodyni 
swoje prawo jazdy, w którym znajdowało się jego zdjęcie, oraz legitymację pracownika GHP. - Studiowałem 
medycynę razem z pani męŜem - dodał dla jasności.
       Louise spojrzała na dokumenty i oddała je gościowi.
       - Zechce pan wejść?
       - Dziękuję.
       Wnętrze domu takŜe domagało się odnowienia. Meble były zniszczone, a dywan przetarty do osnowy. Na 
podłodze leŜały porozrzucane dziecięce zabawki. Louise pospiesznie oczyściła miejsce na kanapie i gestem 
zaprosiła Jasona, Ŝeby usiadł.
       - Napije się pan czegoś? Kawy, herbaty?
       - Z przyjemnością napiłbym się kawy - odparł. Kobieta wyglądała na zdenerwowaną i pomyślał, Ŝe 
uspokoi się trochę, jeśli się czymś zajmie. Gospodyni wyszła do kuchni, skąd doleciał za chwilę odgłos lejącej 
się wody. Mała dziewczynka poszła za nim, przyglądając się Jasonowi ogromnymi brązowymi oczami. Kiedy 
gość uśmiechnął się do niej, uciekła do kuchni.
       Rozejrzał się po pokoju. Salon był ciemny i mało przytulny, na ścianach wisiało kilka reprodukcji, 
zamawianych z katalogów wysyłkowych. Wróciła Louise, ciągnąc za sobą córeczkę. Podała Jasonowi kubek 
kawy i postawiła na małym stoliczku cukier i śmietankę. Jason poczęstował się jednym i drugim.
       Kobieta usiadła naprzeciwko Jasona.
       - Przepraszam, Ŝe z początku mogłam się wydać mało gościnna - odezwała się. - Niewielu ludzi odwiedza 
mnie, pytając o Alvina.
       - Rozumiem - rzekł Jason. Przyjrzał się uwaŜniej swojej rozmówczyni. Pod zaniedbaną powierzchownością
odkrył cień atrakcyjnej kobiety. Hayes miał dobry gust, to pewne. - Przepraszam, Ŝe nachodzę panią w ten 
sposób, ale Alvin wspominał o pani. Byłem w tej okolicy i pomyślałem, Ŝe wpadnę. - Zdecydował, Ŝe kilka 
drobnych kłamstewek moŜe tu pomóc.
       - Doprawdy? - Louise zareagowała raczej obojętnie.
       Jason postanowił być ostroŜny. Nie był tu po to, Ŝeby oŜywiać bolesne uczucia.
       - Powodem, dla którego chciałem z panią porozmawiać - rozpoczął - jest to, Ŝe pani mąŜ mówił mi, jakoby 
dokonał waŜnego odkrycia naukowego. - Zaczął wyjaśniać okoliczności śmierci Hayesa i jak on, Jason, uczynił
celem swojej osobistej krucjaty sprawdzenie, czy Alvin faktycznie coś odkrył. Wyjaśnił, Ŝe byłoby tragedią, 
gdyby coś, co mogłoby pomóc ludzkości, miało pójść w zapomnienie. Louise przytakująco skinęła głową, ale 
kiedy Jason zapytał, czy ma jakiś pomysł, czego mogło dotyczyć owo odkrycie, zaprzeczyła.
       - Pani i Alvin nie rozmawialiście zbyt duŜo?
       - Nie. Tylko o dzieciach i kwestiach finansowych.

Strona 77

background image

12096

       - Jak mają się wasze dzieci? - zainteresował się lekarz, mając w pamięci niepokój Hayes o syna.
       - Oboje czują się świetnie, dziękuję.
       - Dwoje?
       - Tak - przytaknęła Louise. - Lucy, o tutaj - pogłaskała córkę po głowie - a John jest w szkole.
       - Myślałem, Ŝe mieliście państwo troje dzieci.
       Jason zobaczył, jak oczy kobiety zaszły mgłą. Po chwili niezręcznej ciszy odezwała się:
       - CóŜ... jest jeszcze jedno. Alvin junior. Jest powaŜnie opóźniony w rozwoju. Mieszka w szkole w Bostonie.
       - Przepraszam.
       - W porządku. Przypuszczam, Ŝe do tej pory powinnam juŜ przywyknąć, ale obawiam się, Ŝe to nigdy nie 
nastąpi. Wydaje mi się, Ŝe to był powód, dla którego Alvin i ja rozwiedliśmy się - nie mogłam sobie z tym 
poradzić.
       - Gdzie dokładnie jest Alvin junior? - spytał Jason, wiedząc, Ŝe sonduje wraŜliwy obszar.
       - W Hartford School.
       - Jak się czuje? - Jason znał Hartford School. Instytucja ta została zakupiona przez GHP, kiedy korporacja 
nabyła związany ze szkołą prywatny szpital. Jason wiedział takŜe, Ŝe obecnie szkoła wystawiona jest na 
sprzedaŜ. Przynosiła GHP same straty.
       - Dobrze, jak sądzę - odrzekła Louise. - Obawiam się, Ŝe nie odwiedzam go zbyt często. Te wizyty łamią mi
serce.
       - Rozumiem - przytaknął Jason, zastanawiając się, czy to o tym synu wspominał Hayes tej nocy, kiedy 
zmarł. - Czy moglibyśmy zadzwonić i spytać, jak chłopiec się czuje?
       - Myślę, Ŝe tak - zgodziła się Louise, wcale nie zaskoczona dziwnym charakterem prośby. Podniosła się 
sztywno i - z córką nadal uczepioną jej nogi - podeszła do aparatu i zadzwoniła. Poprosiła o połączenie z salą 
dzieci w wieku do dziesięciu lat, a potem rozmawiała chwilę o stanie swojego syna. OdłoŜywszy słuchawkę, 
poinformowała Jasona: - Mają wraŜenie, Ŝe czuje się tak dobrze, jak moŜna się tego spodziewać. Jedynym 
nowym problemem są jakieś bóle stawów, które przeszkadzają w fizykoterapii.
       - Czy od dawna tam przebywa?
       - Odkąd Alvin zaczął pracować dla GHP. MoŜliwość umieszczenia Alvina juniora w Hartford była jedną z 
przyczyn, dla których przyjął tę pracę.
       - A pani drugi syn? Powiedziała pani, Ŝe czuje się dobrze.
       - Nie mógłby lepiej - z wyraźną dumą potwierdziła Louise. - Jest w trzeciej klasie i uwaŜają go za jednego z
najbystrzejszych uczniów.
       - To wspaniale - zgodził się Jason, próbując wrócić myślą do nocy, której zmarł Hayes. Alvin powiedział, 
ze ktoś chciał zabić jego samego i jego syna. śe jest juŜ za późno dla niego, ale moŜe jeszcze nie dla jego syna. 
Co to właściwie mogło znaczyć? Jason załoŜył, Ŝe jeden z jego synów jest fizycznie chory, ale najwyraźniej nie 
o to chodziło.
       - Jeszcze trochę kawy? - zaproponowała Louise.
       - Nie, dziękuję - wymówił się Jason. - Jest jeszcze jedna rzecz, o którą chciałbym zapytać. W momencie 
swojej śmierci Alvin zajmował się zakładaniem spółki. Dzieci państwa miały być akcjonariuszami. Wiedziała 
pani o tym?
       - Nie.
       - No cóŜ - powiedział gość. - Dziękuję za kawę. Jeśli mógłbym zrobić coś dla pani w Bostonie, na przykład 
zajrzeć do Alvina juniora, Proszę zadzwonić bez wahania. - Wstał i mała dziewczynka ukryła głowę w 
spódniczce Louise.
       - Mam nadzieję, Ŝe Alvin nie cierpiał - rzekła kobieta.
       - Nie, z pewnością - skłamał Jason. Ciągle pamiętał wyraz twarzy konającego Alvina.
       Byli przy drzwiach, kiedy Louise odezwała się nagle:
       - O, nie powiedziałem panu o czymś. Kilka dni po śmierci Alvina ktoś się tu włamał. Na szczęście nie było 
nas w domu.
       - Czy coś zniknęło? - Jason zastanawiał się, czy to mogli być ludzie z Gene. Inc.
       - Nie - zaprzeczyła Louise. - Prawdopodobnie znaleźli tylko zwykły bałagan i wycofali się. - Uśmiechnęła 
się. - Ale zdaje się, Ŝe przeszukali wszystko. Nawet szafki z ksiąŜkami dzieci.
       WyjeŜdŜając samochodem z Leonii i kierując się z powrotem w stronę George Washington Bridge, Jason 
rozmyślał o swoim spotkaniu z Louise Hayes. Właściwie powinien być bardziej zniechęcony, niŜ był w 
rzeczywistości. W końcu nie dowiedział się niczego tak waŜnego, co usprawiedliwiałoby tę podróŜ. 

Strona 78

background image

12096

Uświadomił sobie jednak, Ŝe w jego chęci odwiedzenia Leonii było coś więcej. Był autentycznie ciekawy Ŝony 
Hayesa. Straciwszy tak gwałtownie własną Ŝonę Jason nie rozumiał, dlaczego ktoś taki jak Hayes rozwodzi się
dobrowolnie. Jason jednak nigdy nie doświadczył tragedii posiadania upośledzonego umysłowo dziecka.
       Howardowi udało się złapać powrotny lot do Bostonu o drugiej po południu. Próbował czytać na 
pokładzie, ale nie mógł się skoncentrować. Zaczął się martwić, Ŝe Carol nie przyjedzie na spotkanie na 
bostońskim lotnisku, albo - co jeszcze gorsze - Ŝe razem z nią pojawi się Bruno.
       Niestety, samolot, który miał wystartować o drugiej i lądować w Bostonie o drugiej czterdzieści, opuścił 
lotnisko La Guardia o drugiej trzydzieści. Kiedy Jason zszedł z pokładu, było piętnaście po trzeciej. Odebrał 
bagaŜ z przechowalni i przebiegł z terminalu linii Eastern na United.
       Przed kasą biletową była duŜa kolejka i Jason nie mógł zrozumieć, co robią pracownicy linii lotniczych, Ŝe 
udaje im się przeciągnąć tak długo kaŜdą transakcję. Do czwartej zostało juŜ tylko dwadzieścia minut, a 
nigdzie nie było śladu Carol Donner.
       W końcu nadeszła kolej Jasona. Rzucił swoją kartę American Express, prosząc o dwa bilety powrotne do 
Seattle na lot o czwartej, z otwartym terminem powrotu.
       Przynajmniej Jasona kasjer obsłuŜył sprawnie. W ciągu trzech minut klient otrzymał bilety i karty 
pokładowe i pobiegł do stanowiska nr 19. Była za pięć czwarta. Kończyła się właśnie odprawa pasaŜerów. 
Dotarłszy do kontuaru zdyszany Jason zapytał, czy nikt go nie szukał.
       Kiedy dziewczyna za biurkiem zaprzeczyła, pospiesznie opisał Carol i upewnił się, czy kobieta nie 
widziała jej.
       - Ona jest bardzo atrakcyjna - dodał.
       - Jestem tego pewna - uśmiechnęła się dziewczyna. - Niestety, nie zauwaŜyłam jej. Ale jeśli planuje pan 
podróŜ do Seattle, lepiej, Ŝeby wszedł pan na pokład.
       Jason patrzył, jak długa wskazówka sunie po tarczy ściennego zegara, wiszącego nad stanowiskiem 
odpraw. Pracownica United Lines zajęta była liczeniem biletów. Inny pracownik obwieścił ostatecznie odlot 
do Seattle. Było dwie minuty po czwartej.
       Z torbą podręczną na ramieniu Jason spojrzał poprzez główną halę w kierunku właściwego terminala. W 
momencie, gdy miał juŜ porzucić wszelką nadzieję, ujrzał ją. Biegła w jego kierunku. Jason powinien się 
cieszyć. Ale kilka metrów za dziewczyną wyłoniło się masywne cielsko Bruna. Dalej w hallu stał policjant, 
kręcący się koło urządzenia prześwietlającego bagaŜ. Jason zanotował ten fakt w pamięci: to będzie kierunek 
jego ucieczki, jeśli zajdzie taka potrzeba.
       Dziewczyna biegła z trudem, zawadzała jej podręczna torba. Bruno nie próbował nawet jej pomóc. Carol 
zbliŜyła się prosto do Jasona, który zobaczył, jak wyraz szerokiej twarzy osiłka zmienia się z udręki w 
zmieszanie i gniew.
       - Udało mi się? - wysapała.
       Pracownik lotniska był teraz w drzwiach tunelu, odsuwając kopnięciem przytrzymującą drzwi listwę.
       - Co ty, do diabła, tu robisz, dupku? - wrzasnął Bruno, spoglądając na tablicę informującą o kierunku lotu. 
OskarŜycielsko zwrócił się od Carol: - Powiedziałaś, Ŝe jedziesz do domu, Carol.
       - Chodź - przynagliła dziewczyna, chwytając ramię Jasona i ciągnąc go w kierunku wejścia do rękawa, 
wiodącego do samolotu.
       Jason ruszył tyłem, nie spuszczając wzroku z pyzatej twarzy Bruna, która pokryła się paskudną 
czerwienią. śyły na skroniach nabrzmiały do rozmiaru cygara.
       - Chwileczkę! - krzyknęła Carol do pracownika lotniska. MęŜczyzna skinął głową i krzyknął coś w głąb 
rękawa. Jason obserwował Bruna aŜ do ostatniej sekundy. Zobaczył, jak osiłek podchodzi cięŜko do rzędu 
aparatów telefonicznych.
       - Lubicie wpadać w ostatniej chwili - skomentował pracownik, oddzierając odcinek z kaŜdej karty 
pokładowej. Jason w końcu odwrócił się, ostatecznie upewniony, Ŝe Bruno postanowił nie robić sceny. Carol 
nadal ciągnęła Jasona za ramię. Musieli zaczekać, podczas gdy operator załomotał do zamkniętych juŜ drzwi 
samolotu, Ŝeby stewardessa otworzyła je ponownie. - To była naprawdę ostatnia chwila - mruknął, marszcząc 
brwi.
       Gdy tylko usiedli Carol przeprosiła za spóźnienie.
       - Jestem wściekła - oświadczyła, wpychając torbę pod siedzenie przed sobą. - Doceniam troskę Artura o 
moje dobro, ale to jest śmieszne.
       - Kto to jest Artur?
       - Mój szef - wyjaśniła z odrazą Carol. - Powiedział, Ŝe jeśli teraz wyjadę, moŜe mnie naprawdę wyrzucić. 

Strona 79

background image

12096

Sądzę, Ŝe zwolnię się, kiedy wrócimy.
       - Będziesz mogła to zrobić? - spytał Jason, zastanawiając się, co jeszcze, poza tańcem, wchodziło w zakres 
słuŜbowych obowiązków Carol. Według jego orientacji, kobiety takie jak ona tracą kontrolę nad swoim 
Ŝyciem.
       - Tak czy inaczej planowałam odejść wkrótce - stwierdziła. Samolot szarpnął, kiedy odciągano go od 
rękawa.
       - Wiesz, na czym polega moja praca? - spytała Carol.
       - Mniej więcej - odparł niejasno Jason.
       - Nigdy o tym nie wspominałeś - zdziwiła się Carol. - Większość ludzi porusza ten temat.
       - UwaŜałem, Ŝe to twoja sprawa - odrzekł. Kim on był, Ŝeby uwaŜać się za sędziego?
       - Jesteś trochę dziwny - stwierdziła Carol - miły, ale dziwny.
       - Myślałem, Ŝe jestem całkiem normalny - odpowiedział Jason.
       - Ha! - skwitowała to Ŝartobliwie dziewczyna.
       Na pasach był duŜy ruch i czekali ponad dwadzieścia minut, zanim samolot oderwał się od ziemi i 
skierował na zachód.
       - Nie przypuszczałem, Ŝe nam się uda - powiedział Jason, w końcu zaczynając się odpręŜać.
       - Przepraszam - powtórzyła Carol. - Próbowałam zgubić Bruna, ale trzymał się mnie jak przyklejony. Nie 
chciałam, Ŝeby wiedział, Ŝe nie lecę do Indiany. Ale co mogłam zrobić?
       - To nie ma znaczenia - zapewnił ją, choć w głębi ducha niepokoiło go, Ŝe kaŜdy, z wyjątkiem Shirley, wie, 
dokąd się udają. Chciał, Ŝeby to była tajemnica. Jednocześnie nie przypuszczał, Ŝeby miało to jakiekolwiek 
znaczenie.
       Robiąc notatki w Ŝółtym bloczku Jason zaczął wypytywać Carol o przebieg kaŜdej z dwóch podróŜy 
Hayesa do Seattle. Zatrzymali się wtedy w Mayfair Hotel i między innymi odwiedzili klub o nazwie Totem, 
podobny do Club Cabaret w Bostonie. Jason zapytał, jak tam wyglądało.
       - Było w porządku - odparła Carol. - Nic specjalnego. Ale nie ma tam tego smaczku, jak w Club Cabaret. 
Seattle wydaje się trochę konserwatywne.
       Jason skinął głową, zastanawiając się, dlaczego Hayes miałby tracić czas w takim miejscu, podróŜując 
razem z Carol.
       - Czy Alvin rozmawiał tam z kimś?
       - Tak. Artur załatwił mu spotkanie z właścicielem.
       - Twój szef? Alvin znał twojego szefa?
       - Byli przyjaciółmi. To przez niego poznałam Alvina.
       Jason przypomniał sobie plotki o upodobaniu Hayesa do dyskotek i podobnych lokali. Widocznie 
pogłoski były prawdziwe. Jednak pomysł, Ŝe światowej sławy biolog molekularny przyjaźni się z człowiekiem
prowadzącym bar z tańcem topless, wydał się Jasonowi śmieszny.
       - Wiesz, o czym Alvin rozmawiał z tym męŜczyzną?
       - Nie, nie mam pojęcia - zaprzeczyła Carol. - To nie trwało długo. W tym czasie oglądałam tancerki. Były 
całkiem dobre.
       - Odwiedziliście teŜ uniwersytet Washington, zgadza się?
       - Tak jest. Poszliśmy tam pierwszego dnia.
       - I uwaŜasz, Ŝe moŜesz rozpoznać męŜczyznę, z którym widział się Hayes? - zapytał dla pewności Jason.
       - Tak sądzę. To był wysoki, przystojny facet.
       - A potem co robiliście?
       - Pojechaliśmy w góry.
       - I to były wakacje?
       - Tak myślę.
       - Czy Alvin spotkał się tam z kimś?
       - Z nikim szczególnym. Ale rozmawiał z mnóstwem ludzi.
       Kiedy obsługa podała napoje, Jason odchylił się na oparcie siedzenia. Myślał o tym, co powiedziała mu 
Carol. Wierzył, Ŝe najwaŜniejszym wydarzeniem był wizyta na uniwersytecie. Jednak pójście do klubu było 
równie znaczące i zasługiwało na sprawdzenie.
       - Jeszcze jedno - odezwała się dziewczyna. - Podczas drugiej podróŜy musieliśmy poświęcić trochę czasu 
na szukanie suchego lodu.
       - Suchego lodu? Po co, u diabła?

Strona 80

background image

12096

       - Nie wiedziałam, a Alvin mi nie powiedział. Miał chłodziarkę i chciał wypełnić ją suchym lodem.
       Prawdopodobnie do przewozu próbki, pomyślał Jason. To brzmi obiecująco.
       Kiedy wylądowali w Seattle, przestawili zegarki na czas Zachodniego WybrzeŜa. Jason wyjrzał przez okno
samolotu. Zgodnie z przewidywaniami padało. Widział krople deszczu w pociemniałych kałuŜach na pasie 
startowym. Wkrótce nawet okna pokryły się smugami wilgoci.
       WypoŜyczyli samochód i gdy wydostali się z korka przy lotnisku, Jason powiedział:
       - Na wypadek, gdyby to mogło pomóc twojej pamięci, zatrzymamy się w tym samym hotelu, w którym 
ostatnio mieszkaliście. W oddzielnych pokojach, rzecz jasna.
       W półmroku samochodu Carol spojrzała na niego. Jason chciał, Ŝeby było jasne, Ŝe to wyłącznie słuŜbowa 
podróŜ.
       
       O dwa samochody za nimi jechał ciemnoniebieski ford taurus. Za kierownicą siedział męŜczyzna w 
średnim wieku, ubrany w golf, zamszową kurtkę i spodnie w kratkę. Telefonowano do niego zaledwie pięć 
godzin wcześniej, Ŝeby wyszedł na przylot samolotu linii United z Bostonu. Miał znaleźć 
czterdziestopięcioletniego lekarza, któremu towarzyszyć będzie piękna młoda kobieta. Nazywali się Howard i
Donner. Miał ich śledzić. Ta operacja była łatwiejsza, niŜ się spodziewał. Sprawdził ich toŜsamość po prostu 
podchodząc za nimi do lady, przy której odbierano bagaŜ.
       Teraz wszystko, co miał robić, to nie spuszczać ich z oka. Prawdopodobnie skontaktuje się z nim ktoś, kto 
przyjedzie z Miami. Za to płacono mu jak zwykle pięćdziesiąt dolarów za godzinę plus wydatki. Zastanawiał 
się, czy to jakieś wewnętrzne problemy.
       
       Hotel był elegancki. Sądząc z codziennego niechlujnego wyglądu Hayesa, Jason nie spodziewał się, Ŝe ten 
człowiek ma tak kosztowne gusta. Wzięli oddzielne pokoje, ale Carol nalegała, Ŝeby otworzyli łączące je 
drzwi.
       - Nie bądźmy pruderyjni - powiedziała. Jason nie wiedział, jak ma to rozumieć.
       PoniewaŜ ledwie tknęli podane na pokładzie samolotu jedzenie, Jason zaproponował obiad, zanim udadzą
się do Totem Club. Carol przebrała się i kiedy weszli do jadalni, jej młodzieńczy wygląd sprawił Jasonowi 
przyjemność. Szef sali sprawdził nawet dowód osobisty dziewczyny, kiedy Jason zamówił butelkę 
kalifornijskiego chardonnay. Ten epizod poruszył Carol, która narzekała, Ŝe w wieku dwudziestu pięciu lat 
ma juŜ najlepszy okres za sobą.
       Przed dziesiątą, czyli pierwszą w nocy czasu wschodnioamerykańskiego, byli gotowi do drogi do Totem 
Club. Jason zaczął juŜ być śpiący, ale jego towarzyszka czuła się świetnie. Zostawili wypoŜyczony samochód 
na hotelowym parkingu i wzięli taksówkę. Carol przyznała, Ŝe mieli z Hayesem trudności w znalezieniu 
miejsca do parkowania.
       Totem Club leŜał poza centrum Seattle, na skraju przyjemnej, willowej dzielnicy, i pozbawiony był 
podejrzanego kolorytu bostońskiej Combat Zonę. Klub otaczał wielki asfaltowy parking, który nie był nawet 
zaśmiecony i nie było tu Ŝebrzących bezdomnych. Lokal wyglądał jak kaŜda restauracja czy bar, z wyjątkiem 
kilku imitacji słupów totemicznych, stojących po obu stronach wejścia. Wysiadłszy z samochodu Jason poczuł 
uderzenie rockowej muzyki. W deszczu pobiegli do wejścia.
       W środku klub wydawał się bardziej konserwatywny, niŜ Cabaret. Pierwszą rzeczą, jaką dostrzegł 
męŜczyzna, był tłum, składający się w większości raczej z par, niŜ z ostro pijących męŜczyzn, którzy otaczali 
scenę w Bostonie. Był tu nawet niewielki parkiet do tańca. Jedynym podobieństwem było rozplanowanie 
wnętrza, które takŜe miało kształt litery U, z podestem dla tancerek pośrodku.
       - Tu nie tańczą topless - szepnęła Carol.
       Wskazano im oddzielony od sali stolik na pięterku, z dala od baru. Kelnerka połoŜyła przed kaŜdym z 
nich kartonową podstawkę i spytała, jakie napoje zamawiają.
       Kiedy zostali obsłuŜeni Jason zapytał swoją towarzyszkę, czy widzi właściciela. Z początku nie mogła go 
dostrzec, ale po kwadransie chwyciła Jasona za ramię i pochyliła się nad stołem.
       - Jest tam. - Wskazała młodego męŜczyznę, prawdopodobnie trzydziestokilkuletniego, ubranego we frak z
czerwoną muchą i szarfą. Miał oliwkową cerę i gęste, czarne włosy z niebieskawym połyskiem.
       - Pamiętasz jego nazwisko?
       Pokręciła głową.
       Jason wstał i podszedł do właściciela o wesołej, chłopięcej twarzy. Gdy Howard zbliŜył się do niego, 
tamten roześmiał się i klepnął po plecach siedzącego przy barze męŜczyznę.

Strona 81

background image

12096

       - Przepraszam - zagadnął Jason. - Jestem doktor Jason Howard. Z Bostonu. - Właściciel odwrócił się do 
niego z przyklejonym uśmiechem.
       - Sebastion Frahn - przedstawił się. - Witamy w Totem.
       - Czy mógłbym porozmawiać z panem przez chwilę? 
       Uśmiech męŜczyzny zgasł.
       - O co chodzi?
       - Wyjaśnienie zajmie tylko minutę czy dwie.
       - Jestem bardzo zajęty. MoŜe później. 
       Nieprzygotowany na tak szybką odprawę Jason stał przez chwilę, patrząc, jak Frahn porusza się między 
klientami. Na jego twarz natychmiast powrócił uśmiech.
       - Nie miałeś szczęścia? - spytała Carol, kiedy Jason wrócił do stolika i usiadł.
       - śadnego. Pięć tysięcy kilometrów i facet nie chce nawet ze mną rozmawiać.
       - W tej branŜy ludzie muszą być ostroŜni. Pozwól, Ŝe ja spróbuję.
       Nie czekając na odpowiedź wyśliznęła się zza stolika. Jason patrzył, jak z gracją podeszła do właściciela. 
Dotknęła jego ramienia i krótko z nim rozmawiała. Jason widział, jak męŜczyzna skinął głową, a potem rzucił 
spojrzenie w jego stronę. Skinął głową ponownie i odszedł. Carol wróciła.
       - Będzie tu za minutę.
       - Co powiedziałaś?
       - Pamiętał mnie - odparła po prostu. 
       Jason zastanawiał się, co to znaczy.
       - Przypomniał sobie Hayesa?
       - O, tak - zapewniła Carol. - Bez problemu.
       W ciągu dziesięciu minut Sebastion Frahn zrobił rundę wokół sali i zatrzymał się przy ich stoliku.
       - Przepraszam, Ŝe byłem taki lakoniczny. Nie wiedziałem, Ŝe jesteście przyjaciółmi.
       - Wszystko w porządku - odparł Jason. Nie wiedział dokładnie, co męŜczyzna chciał przez to powiedzieć, 
ale brzmiało to Ŝyczliwie.
       - Co mogę dla pana zrobić?
       - Carol mówi, Ŝe pamięta pan doktora Hayesa. Sebastion zwrócił się do Carol.
       - To ten facet, który ostatnio był tu z tobą? - zapytał. 
       Carol przytaknęła ruchem głowy.
       - Jasne, Ŝe go pamiętam. Był przyjacielem Artura Koehlera.
       - Jak pan myśli, czy pamięta pan, o czym rozmawialiście? To moŜe być waŜne.
       - Jason pracował z Alvinem - wtrąciła Carol.
       - Nie ma najmniejszego problemu, Ŝeby powiedzieć, o czym rozmawialiśmy. Ten człowiek chciał jechać na 
łososie.
       - Na ryby! - wykrzyknął Jason.
       - Tak. Powiedział, Ŝe pragnie złapać kilka duŜych sztuk, ale nie chce jechać zbyt daleko. Poradziłem mu, 
Ŝeby wybrał się do Cedrowych Wodospadów.
       - To wszystko? - spytał Jason z zamierającym sercem.
       - Kilka minut rozmawialiśmy o druŜynie Seattle Supersonics.
       - Dziękuję panu - rzekł lekarz. - Jestem wdzięczny, Ŝe poświęcił mi pan swój czas.
       - Nie ma sprawy - odparł z uśmiechem Sebastion. - CóŜ, ruszam dalej. - Podniósł się, uścisnął im dłonie i 
zaprosił, by ponownie odwiedzili lokal. Potem odszedł.
       - Nie mogę dać wiary - odezwał się Jason. - Za kaŜdym razem, kiedy myślę, Ŝe mam jakiś trop, okazuje się,
Ŝe to Ŝart. Łowienie ryb!
       Na prośbę Carol zostali jeszcze pół godziny, Ŝeby popatrzeć na pokazy, a zanim wrócili do hotelu Jason 
był zupełnie wyczerpany. Według czasu Wschodniego WybrzeŜa, był czwartek, czwarta rano. Przygotował się
do snu i z ulgą wsunął między prześcieradła. Był rozczarowany wynikami odwiedzin w Totem Club, ale ciągle
jeszcze pozostawał uniwersytet. Miał właśnie zasnąć, kiedy rozległo się ciche pukanie do drzwi łączących 
pokoje. To była Carol. Oznajmiła, Ŝe umiera z głodu i nie moŜe zasnąć. Czy mogliby zamówić jedzenie do 
pokoju? Zobowiązany do bycia dobrym kompanem Jason zgodził się. Zamówili szampana i talerz wędzonego 
łososia.
       Carol, w puszystym szlafroku, usiadła na skraju łóŜka Jasona, zajadając łososia z krakersami. 
Opowiedziała o swoim dzieciństwie pod Bloomington w Indianie. Jason nigdy nie słyszał, Ŝeby mówiła tak 

Strona 82

background image

12096

duŜo. Mieszkała na farmie i rano, przed pójściem do szkoły, musiała doić krowy. Jason mógł ją sobie 
wyobrazić przy tej czynności. Była w niej jakaś świeŜość, która kojarzyła się z takim Ŝyciem. Miał tylko 
kłopoty z powiązaniem jej Ŝycia na wsi z tym obecnym. Chciał wiedzieć, dlaczego sprawy przybrały tak zły 
obrót, ale bał się zapytać. Poza tym zmęczenie wzięło górę i chociaŜ starał się ze wszystkich sił, nie mógł 
utrzymać otwartych oczu. Zasnął, a dziewczyna, przykrywszy go kocem, wróciła do swojego pokoju.
       
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
       
       
       Obudziwszy się nagle Jason spojrzał na zegarek, który wskazywał piątą rano. Oznaczało to, Ŝe w Bostonie 
jest ósma, pora, o której zwykle wychodził do szpitala. Rozsunął zasłony i przekonał się, Ŝe dzień jest 
kryształowo czysty. W oddali płynął prom z Puget Sound do Seattle, zostawiając na wodzie lśniący ślad.
       Po wzięciu natrysku zapukał do drzwi łączących go z pokojem Carol. Nie było odpowiedzi. Zapukał 
ponownie. W końcu uchylił drzwi, wpuszczając do chłodnego, ciemnego pokoju smugę słonecznego blasku. 
Jego towarzyszka nadal spała głęboko, przytulona do poduszki. Jason przyglądał jej się przez chwilę. 
Wyglądała jak aniołek. Cichutko zamknął drzwi, by jej nie budzić.
       Wrócił do łóŜka, zadzwonił do obsługi hotelowej i zamówił świeŜy sok pomarańczowy, kawę i rogaliki dla
dwóch osób. Potem zatelefonował do GHP i poprosił Rogera Wanamakera.
       - Wszystko w porządku?
       - Niezupełnie - przyznał Roger. - Marge Todd miała ostatniej nocy duŜy zator. Weszła w śpiączkę i zmarła.
Niewydolność oddechowa.
       - Mój BoŜe - jęknął Jason.
       - Przykro mi, Ŝe mam smutne wieści - wyraził ubolewanie Roger. - Postaraj się dobrze odpocząć.
       - Zadzwonię do ciebie za dzień lub dwa - obiecał Jason.
       Kolejna śmierć. Jeśli pominąć jedną młodą kobietę z zapaleniem wątroby, to moŜna by przypuszczać, Ŝe 
jego pacjenci mogą opuszczać szpital tylko w trumnie. Zastanawiał się, czy nie powinien wrócić prosto do 
Bostonu. Roger miał jednak rację. Nie mógł nic zrobić j równie dobrze moŜe zajmować się sprawą Hayesa, 
nawet jeśli nie budzi to w nim wielkiego optymizmu.
       Dwie godziny później Carol zastukała do drzwi i weszła, z włosami jeszcze mokrymi po prysznicu.
       - Dzień dobry - przywitała go wesołym głosem. Jason zamówił świeŜą kawę.
       - Zdaje się, Ŝe mamy szczęście - powiedział, wskazując jasny blask słońca.
       - Nie bądź taki pewny. Pogoda tutaj moŜe się zmieniać wyjątkowo szybko.
       Podczas, gdy dziewczyna jadła śniadanie Jason wypił jeszcze jedną filiŜankę kawy.
       - Mam nadzieję, Ŝe nie zagadałam cię na śmierć ostatniej nocy - zaczęła Carol.
       - Nie Ŝartuj. Przepraszam, Ŝe zasnąłem.
       - Co z tobą, doktorze? - spytała, smarując rogalik dŜemem. - Nie powiedziałeś mi zbyt wiele o sobie. - Nie 
wspomniała, Ŝe Hayes sporo jej o nim opowiadał.
       - Właściwie to nie ma o czym mówić.
       Carol uniosła brwi. Kiedy zobaczyła jego uśmiech, roześmiała się takŜe.
       - Przez chwilę myślałam, Ŝe mówisz to powaŜnie.
       Jason opowiedział dziewczynie o swoim dzieciństwie w Los Angeles, edukacji w Berkeley i w Harvard 
Medical School, o staŜu w Massachusetts General. W pewnym momencie stwierdził, Ŝe chociaŜ nie miał 
takiego zamiaru, zaczął opisywać Danielle i okropną listopadową noc, kiedy zginęła. Nikt wcześniej nie 
wyciągnął go na zwierzenia tak, jak teraz Carol, nawet Patrick, psychiatra, którego odwiedzał po śmierci Ŝony.
Jason ze zdumieniem usłyszał, jak opisuje nawet swoją obecną depresję, związaną ze zwiększoną 
umieralnością pacjentów, i powtarza najnowszą wiadomość od Rogera Wanamakera o śmierci Marge Todd.
       - Cieszę się, Ŝe powiedziałeś mi o tym - szczerze rzekła Carol. Nie spodziewała się takiej otwartości i 
zaufania. - Spotkało cię mnóstwo bólu.
       - śycie moŜe właśnie tak wyglądać - odparł z westchnieniem. - Nie wiem, dlaczego zanudzałem cię tym 
wszystkim.
       - To nie było nudne - zaprzeczyła. - Myślę, Ŝe w niezwykły sposób przystosowałeś się do nowej sytuacji. 
Sądzę, Ŝe zmiana pracy i środowiska była trudna, ale bardzo pozytywna.
       - Tak uwaŜasz? - spytał Jason. Nie przypominał sobie, Ŝeby o tym powiedział. Nie spodziewał się, Ŝe 
będzie taki otwarty wobec Carol, teraz jednak, gdy to nastąpiło, poczuł się lepiej.

Strona 83

background image

12096

       Świetnie czując się w swoim towarzystwie ubrali się i opuścili pokoje dopiero o wpół do jedenastej. Jason 
poprosił hotelowego boya, Ŝeby przyprowadził im samochód pod główne wejście i windą zjechali do hallu. 
Zgodnie z przewidywaniami Carol kiedy wyszli z hotelu niebo było zasnute chmurami i padał jednostajny 
deszcz.
       Z pomocą planu miasta i wspomnień dziewczyny udało im się dojechać do szkoły medycznej University 
of Washington. Carol wskazała gmach, który odwiedził Hayes. Wkroczyli frontowym wejściem i natychmiast 
wyszedł im na spotkanie umundurowany straŜnik. Nie mieli plakietek identyfikacyjnych uniwersytetu.
       - Jestem lekarzem z Bostonu - przedstawił się Jason, wyjmując portfel, Ŝeby pokazać swoje dokumenty.
       - Hej, człowieku, nie dbam o to, skąd jesteś. Nie ma przepustki, nie ma wstępu. To proste. Jeśli chcecie tu 
wejść, musicie iść do Centralnej Administracji.
       Widząc, Ŝe dyskusja byłaby bezowocna, udali się do budynku administracyjnego. Po drodze Jason zapytał,
jak Hayes poradził sobie ze straŜnikiem.
       - Zadzwonił wcześniej do swojego przyjaciela – wyjaśniła Carol. - Ten męŜczyzna wyszedł po nas na 
parking.
       Kobieta w administracji okazała się przyjacielska i uczynna i nawet pokazała Carol księgę grona 
profesorskiego, Ŝeby mogła w niej odnaleźć przyjaciela Hayesa. Same twarze jednak nie wystarczyły i 
dziewczyna nie mogła go rozpoznać. Tak więc, uzbrojeni w przepustki, wrócili do budynku, w którym 
mieściły się laboratoria badawcze.
       Carol zaprowadziła Jasona na czwarte piętro. Korytarz zastawiony był zapasowym wyposaŜeniem, a 
ściany wymagały szybkiego odmalowania. Panował tam przenikliwy odór chemikaliów, spokrewnionych z 
formaldehydem.
       - Tu jest laboratorium - poinformowała Carol, zatrzymując się przed otwartymi drzwiami. Widniały na 
nich nazwiska doktorów medycyny: Duncana Sechlera i Rhetta Shannona. Ta katedra zajmowała się, o ile 
Jason mógł się zorientować, genetyką molekularną.
       - Który z nich? - spytał.
       - Nie wiem - odparła Carol, podchodząc do młodego technika z pytaniem, czy któryś z uczonych jest 
obecny.
       - Obaj. Są w zwierzętarni. - Młody męŜczyzna wskazał punkt za swoimi plecami, a gdy Carol odeszła, 
odwrócił się, by obejrzeć ją sobie od tyłu. Jason był zaskoczony jego bezceremonialnością.
       Przez przeszklone drzwi zwierzętarni zobaczyli, jak dwaj męŜczyźni w białych fartuchach pobierają krew 
od małpy.
       - To ten wysoki z siwymi włosami - wskazała Carol. Jason podszedł bliŜej do szyby. MęŜczyzna był 
przystojny i atletycznie zbudowany, mniej więcej w wieku Jasona. Jego włosy miały nieskazitelny srebrny 
kolor, który nadawał mu szczególnie dystyngowany wygląd. Drugi naukowiec, dla kontrastu, był niemal 
zupełnie łysy. Włosy, jakie mu pozostały, zaczesywał na czubek głowy, w daremnym wysiłku ukrycia obszaru
nagiej skóry.
       - Będzie cię pamiętał?
       - Być moŜe. Spotkaliśmy się tylko na chwilę, zanim odeszłam na Wydział Psychologii.
       Zaczekali, aŜ lekarze skończą pracę i wyjdą ze zwierzętarni. Wysoki siwowłosy męŜczyzna niósł 
probówkę z krwią.
       - Przepraszam - zagadnął Jason. - Czy mógłby mi pan poświęcić chwilę?
       MęŜczyzna zerknął na plakietkę Jasona.
       - Jest pan z firmy farmaceutycznej?
       - Na Boga, nie. - Jason uśmiechnął się. - Jestem doktor Jason Howard, a to panna Carol Donner.
       - Czym mogę państwu słuŜyć?
       - Pogadamy później, Duncan - przerwał im łysiejący męŜczyzna.
       - Dobrze - przytaknął Duncan. - Zajmę się tą krwią bez zwłoki. - Potem, odwracając się do Jasona, dodał: - 
Przepraszam.
       - Nic nie szkodzi. Chciałem z panem pomówić o pewnym starym znajomym.
       - Tak?
       - O Alvinie Hayesie. Przypomina pan sobie jego wizytę tutaj?
       - Oczywiście - przytaknął Duncan i zwracając się do Carol, zapytał: - Czy to nie pani była razem z nim?
       Przytaknęła skinieniem głowy.
       - Ma pan dobrą pamięć.

Strona 84

background image

12096

       - Byłem wstrząśnięty na wieść o jego śmierci. Co za strata.
       - Carol powiedziała, Ŝe Hayes przyszedł, aby zapytać pana o coś waŜnego - rzekł Jason. - Czy mógłby mi 
pan powiedzieć, czego to dotyczyło?
       Duncan wyglądał na zmieszanego i rzucił nerwowe spojrzenie w stronę techników.
       - Nie jestem pewien, czy chcę o tym rozmawiać.
       - Przykro mi to słyszeć. To była sprawa słuŜbowa czy prywatna?
       - MoŜe lepiej przejdźmy do mojego gabinetu.
       Jason z trudem ukrywał podniecenie. Wyglądało na to, Ŝe w końcu natknął się na coś znaczącego.
       Po wejściu do pokoju Duncan zamknął drzwi. Stały tam dwa krzesła z metalowymi oparciami. Zdjąwszy z
nich stosy pism, gospodarz gestem zaprosił Jasona i Carol.
       - Jeśli chodzi o pańskie pytanie, - zaczął - to Hayes przyszedł do mnie z powodów osobistych, nie 
słuŜbowych.
       - Przebyliśmy pięć tysięcy kilometrów tylko po to, Ŝeby z panem porozmawiać - powiedział lekarz. Nie 
zamierzał poddać się tak łatwo, ale wszystko to nie brzmiało zachęcająco.
       - Gdyby pan zadzwonił, mógłbym oszczędzić państwu tej podróŜy. - Głos Duncana był juŜ trochę mniej 
przyjacielski.
       - MoŜe powinienem panu wyjaśnić, dlaczego tak się tym interesuję - rzekł Jason. Opowiedział o 
tajemniczym odkryciu Hayesa i własnych bezowocnych wysiłkach dowiedzenia się, czego mogło ono 
dotyczyć.
       - Sądził pan, Ŝe Hayes przyszedł do mnie po pomoc w swoich badaniach? - spytał Duncan.
       - Taką właśnie miałem nadzieję.
       Biolog zaśmiał się krótko i nieprzyjemnie. Spojrzał na Jasona kątem oka.
       - Pan nie jest ćpunem, prawda?
       Jason był zmieszany.
       - W porządku, powiem panu, czego chciał Hayes. Adresu jakiegoś miejsca, gdzie moŜna kupić marihuanę. 
Powiedział, Ŝe bał się lecieć z towarem i nie mógł nic wziąć ze sobą. Traktując to jako przysługę, 
skontaktowałem go z jednym z chłopaków z kampusu.
       Jason był jak ogłuszony. Jego podniecenie ulotniło się niczym powietrze z przekłutego balonika. Czuł się 
zupełnie bez sił.
       - Przepraszam, Ŝe zabrałem panu czas...
       - Nie ma za co.
       Carol i Jason wyszli z gmachu, zwracając swoje przepustki straŜnikowi. Dziewczyna uśmiechała się 
filuternie.
       - To nie jest zabawne, wiesz - zauwaŜył Jason, kiedy wsiedli do samochodu.
       - AleŜ jest - zaprzeczyła. - Po prostu w tej chwili nie patrzysz na to pod odpowiednim kątem.
       - Równie dobrze moŜemy wracać do domu - powiedział ponuro.
       - O, nie! Ciągnąłeś mnie całą drogę tutaj i nie wyjedziemy, dopóki nie zobaczysz gór. To tylko krótki 
odcinek jazdy samochodem.
       - Pozwól mi to przemyśleć - melancholijnie odparł Jason.
       Zdanie Carol przewaŜyło. Wrócili do pokoju, spakowali bagaŜe i zanim Jason zdąŜył się zorientować, byli 
juŜ na autostradzie wyjazdowej z miasta. Dziewczyna uparła się, Ŝe ona będzie prowadzić. Wkrótce 
przedmieścia ustąpiły miejsca cienistym, zielonym lasom, a łagodne wzgórza stały się górami. Deszcz ustał i 
Jason widział w oddali pokryte śniegiem szczyty. Krajobraz był tak piękny, Ŝe męŜczyzna zapomniał o swoim 
rozczarowaniu.
       - Będzie jeszcze ładniej - zapewniła go Carol, kiedy opuścili autostradę, kierując się w stronę Cedrowych 
Wodospadów. Przypominała sobie teraz tę trasę i radośnie wskazywała widoki. Skręcili w jeszcze węŜszą 
drogę i Carol ruszyła wzdłuŜ rzeki Cedar.
       Była to bajeczna kraina, z gęstymi lasami, poszarpanymi skałami, górami majaczącymi w oddali i rwącymi
rzekami. Gdy zapadł zmierzch, Carol zjechała z drogi i - przecinając podjazd z kruszywa - zatrzymała się 
przed malowniczym schroniskiem górskim, wyglądającym jak ogromna, czteropiętrowa chata z drewnianych 
bali. Dym snuł się leniwie z wielkiego komina, wymurowanego z polnego kamienia. Szyld nad schodami, 
prowadzącymi na werandę, informował, Ŝe jest to Zajazd pod Łososiem.
       - Czy to tutaj zatrzymaliście się z Alvinem? - zapytał Jason, zaglądając przez okno do olbrzymiej sali z 
meblami z surowej sosny.

Strona 85

background image

12096

       - Właśnie tu. - Carol sięgnęła po torbę, leŜącą na tylnym siedzeniu.
       Wysiedli z samochodu. Powietrze było ostre i unosił się w nim przenikliwy zapach dymu drzewnego. 
Jason słyszał daleki huk niespokojnej wody.
       - Rzeka jest po drugiej stronie hotelu - objaśniła go Carol, wchodząc po schodkach. - Tylko kawałeczek w 
górę rzeki jest śliczny wodospad. Zobaczysz go jutro.
       Jason poszedł za nią, zastanawiając się, co on tu, do diabła, robi. Ta wyprawa była pomyłką; naleŜał do 
Bostonu i swoich cięŜko chorych pacjentów. Był jednak tutaj, w Cascade Mountains, z dziewczyną, której nie 
miał zamiaru podrywać.
       Wnętrze gospody nie ustępowało w niczym fasadzie. W głównej, dwupoziomowej sali, dominował 
gigantycznych rozmiarów kominek. Rustykalny nastrój pomieszczenia uzupełniały perkale, głowy zwierzęce i
rozrzucone na podłodze skóry. Kilkoro ludzi siedziało, czytając, przy ogniu, a jakaś rodzina grała w scrabble. 
Kilka głów odwróciło się, gdy Jason i Carol podeszli do recepcji.
       - Macie rezerwację? - spytał człowiek za ladą.
       Jason zastanawiał się, czy męŜczyzna Ŝartuje. Hotel wydawał się przestronny, połoŜony w środku głuszy, 
był początek listopada i środek tygodnia. Nie mógł sobie wyobrazić niczego, co mogłoby spowodować tłumny
napływ gości.
       - Nie mamy rezerwacji - odrzekła Carol. - Czy to stanowi problem?
       - Zaraz zobaczę - powiedział męŜczyzna, sprawdzając w swojej księdze.
       - Ile pokoi macie w tym hotelu? - spytał Jason, ciągle zdumiony.
       - Czterdzieści dwa i sześć apartamentów - odparł recepcjonista, nie podnosząc oczu.
       - Jest tu jakiś zlot? 
       MęŜczyzna roześmiał się.
       - O tej porze roku zawsze jest komplet. Przypływają łososie. 
       Jason słyszał o łososiach i o tym, jak w tajemniczy sposób wracają do tych samych słodkowodnych 
terenów lęgowych, w których wykluły się z ikry. Myślał jednak, Ŝe to zjawisko ma miejsce na wiosnę.
       - Macie szczęście - stwierdził recepcjonista. - Mamy pokój, ale być moŜe będziecie musieli przeprowadzić 
się jutro wieczorem. Ile nocy planujecie pozostać?
       Carol spojrzała na swojego towarzysza. Jason czuł, jak ogarnia go gniew - tylko jeden pokój! Nie wiedział, 
co powiedzieć. Zaczął się jąkać.
       - Trzy noce - zadecydowała dziewczyna.
       - W porządku. Jak regulujecie rachunek?
       Tu nastąpiła pauza.
       - Kartą kredytową - stwierdził w końcu Jason, grzebiąc w portfelu. Nie mógł uwierzyć w to, co się działo.
       Kiedy za chłopcem hotelowym wchodzili na pierwsze piętro, Jason zastanawiał się, jak dał się w to 
wpuścić. Miał nadzieję, Ŝe będą przynajmniej dwa łóŜka. Mimo, Ŝe podziwiał wygląd Carol, nie był 
przygotowany na romans z tancerką topless, która zajmowała się jeszcze Bóg wie czym.
       - Będziecie mieć piękny widok - zapewnił ich chłopak.
       Ale Jason po wejściu do pokoju spojrzał natychmiast na miejsca do spania, nie na okno. Poczuł ulgę, 
zobaczywszy oddzielne łóŜka.
       Kiedy chłopiec wyszedł, w końcu podszedł do okna, Ŝeby podziwiać surowy krajobraz. Rzeka Cedar, 
która w tym miejscu rozszerzała się w coś, co wyglądało jak małe jeziorko, obrzeŜona była wysokimi, 
zielonymi przez cały rok drzewami, które w świetle zachodzącego słońca nabrały koloru ciemnego fioletu. TuŜ
pod ich oknem znajdował się trawnik, schodzący aŜ do wody. WzdłuŜ brzegu rzeki ciągnął się labirynt 
przystani, gdzie cumowano dwadzieścia do trzydziestu łodzi wiosłowych. Na stojakach, na brzegu, czekały 
czółna. Cztery duŜe gumowe łodzie z podwieszanymi silnikami stały na końcu przystani. Jason stwierdził, Ŝe 
prąd musi być silny mimo spokojnej powierzchni wody, gdyŜ stery wszystkich czterech pontonów skierowane
były w dół rzeki, a liny cumownicze napręŜone.
       - No i co o tym myślisz? - spytała Carol, klaszcząc w ręce. - Czy tu nie jest rozkosznie?
       Ściany pokrywała drukowana w kwiaty tapeta. Podłogę z szerokich sosnowych desek przykryto 
szmacianymi dywanikami. Na łóŜkach leŜały narzuty, drukowane we wzór imitujący pikowanie.
       - Jest cudownie - odpowiedział Jason. Zajrzał do łazienki, mając nadzieję, Ŝe są tam szlafroki. - Zdaje się, Ŝe
jesteś przewodniczką tej wycieczki. Co teraz?
       - Głosuję za natychmiastowym obiadem. Umieram z głodu. I wydaje mi się, Ŝe jadalnia jest czynna tylko 
do siódmej. Ludzie tutaj wcześnie kładą się spać.

Strona 86

background image

12096

       Restauracja miała wygiętą, przeszkloną ścianę, wychodzącą na rzekę. Pośrodku znajdowały się podwójne 
drzwi, wiodące na szeroką werandę. Jason przypuszczał, Ŝe latem tam się właśnie jada. Kilka stopni 
prowadziło z tarasu na dół, na trawnik i do przystani, której latarnie oświetlały wodę.
       Około połowy z dwóch tuzinów stolików było zajętych. Większość ludzi była juŜ przy kawie. Jasonowi 
wydało się, Ŝe wszystkie rozmowy ucichły na chwilę, kiedy pojawili się z Carol.
       - Dlaczego mam wraŜenie, Ŝe jesteśmy na wystawie? - szepnął.
       - Bo jesteś zdenerwowany, Ŝe śpisz w tym samym pokoju z młodą kobietą, którą ledwie znasz - odparła 
szeptem dziewczyna. - Myślę, Ŝe przygotowujesz się do obrony i czujesz się trochę winny i niepewny, czego 
się od ciebie oczekuje.
       Jasonowi opadła szczęka. Spróbował spojrzeć w ciepłe, wilgotne oczy Carol, Ŝeby zrozumieć, co w niej 
siedzi. Wiedział, Ŝe się rumieni. Jak, u diabła, dziewczyna, która tańczyła półnago, mogła być tak wraŜliwa? 
Jason był zawsze dumny ze swojej zdolności oceniania ludzi: w końcu to była jego praca. Jako lekarz musiał 
mieć zdolność odczuwania wewnętrznej dynamiki swoich pacjentów. Ale dlaczego właściwie czuł, Ŝe w 
przypadku Carol coś nie pasuje?
       Spoglądając na zaczerwienioną twarz męŜczyzny, dziewczyna roześmiała się.
       - Spróbuj po prostu odpręŜyć się i dobrze bawić. Nie bądź taki najeŜony, doktorze - na pewno cię nie 
ugryzę.
       - W porządku - odrzekł Jason. - Zrobię to.
       Zjedli na obiad łososia, którego oferowano w zdumiewającej rozmaitości. Po długim namyśle oboje 
wybrali rybę zapiekaną w cieście. Dla autentyczności spróbowali chardonnay ze stanu Washington, a nie z 
Kalifornii. Jason stwierdził, Ŝe wino było zaskakująco dobre. W pewnej chwili usłyszał, jak śmieje się głośno. 
Od dawna nie czuł się tak swobodnie. W tym momencie uświadomili sobie, Ŝe zostali juŜ sami w jadalni.
       Później tej nocy, kiedy Jason leŜał juŜ w łóŜku, wpatrując się w ciemny sufit, ponownie poczuł się 
zakłopotany. Kładąc się spać odegrali coś w rodzaju komedii, manipulując ręcznikami, Ŝeby się okryć, rzucając
monetą, kto pierwszy skorzysta z łazienki, a końcu stając wobec konieczności wstania z łóŜka, Ŝeby zgasić 
światło. Jason nie pamiętał, Ŝeby kiedykolwiek czuł się tak świadomy swojego ciała. Przewrócił się na bok. W 
ciemnościach widział zarys postaci Carol. LeŜała na boku. Słyszał słaby odgłos rytmicznego oddechu na tle 
szumu dalekiego wodospadu. Dziewczyna najwyraźniej spała. Jason zazdrościł jej sposobu, w jaki szczerze 
akceptowała samą siebie, a takŜe tego niczym nie zakłóconego snu. Tym jednak, co najbardziej dziwiło Jasona, 
nie były cechy osobowości Carol, lecz raczej fakt, Ŝe on sam bawił się świetnie. A osobą, która to sprawiła, była
właśnie Carol.
       
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
       
       
       Mieli szczęście do pogody. Kiedy rano rozsunęli zasłony rzeka skrzyła się w słońcu milionami 
brylantowych blasków. Natychmiast po śniadaniu Carol oznajmiła, Ŝe idą na wycieczkę.
       Zaopatrzeni w suchy prowiant wyruszyli w górę rzeki Cedar dobrze oznaczonym szlakiem, rojącym się 
od małych zwierząt i ptaków. Około pół kilometra od hotelu natrafili na wodospad, o którym dziewczyna 
wspominała. Składał się z kilku skalnych półek, kaŜda wysokości mniej więcej półtora metra. Dołączyli do 
kilkorga turystów, stojących na drewnianej platformie widokowej, i zdumieni milcząc patrzyli na spływające 
w dół kaskady wody. TuŜ pod nimi spod niespokojnej powierzchni wyskoczył wspaniały tęczowy łosoś, 
długości około metra, i wbrew prawu cięŜkości wyfrunął aŜ do pierwszego skalnego występu. Parę sekund 
później znów wyskoczył, wysoko ponad drugi występ.
       - O BoŜe! - wykrzyknął Jason. Przypomniał sobie, Ŝe gdzieś czytał o łososiach płynących pod prąd 
wodospadów, ale nie miał pojęcia, Ŝe mogą pokonać tak wysokie progi wodne. Stali jak zahipnotyzowani, 
patrząc, jak skoczyło jeszcze kilka ryb. MoŜna było tylko podziwiać Ŝywotność tych zwierząt. Genetycznie 
determinowany pęd do prokreacji to potęŜna siła.
       - Niewiarygodne - mruknął lekarz, gdy wyjątkowo duŜa ryba zaczęła płynąć w wodnej kipieli.
       - Alvin teŜ był zafascynowany - przypomniała sobie Carol.
       Jason mógł sobie to doskonale wyobrazić, szczególnie przy zainteresowaniu Hayesa dla hormonów 
wzrostu i rozwoju.
       - Chodź - Carol pociągnęła go za rękę - Jest duŜo więcej do zobaczenia.
       PodąŜali dalej szlakiem, który oddalił się od brzegów rzeki w głąb lasu. W miejscu, gdzie wrócili nad 

Strona 87

background image

12096

wodę, Cedar rozszerzała się w następne małe jeziorko, takie samo jak to przed Zajazdem pod Łososiem. Miało 
czterysta metrów szerokości i półtora kilometra długości, a jego powierzchnia roiła się od łodzi wędkarskich.
       Drewniany domek, wyglądający jak miniatura hotelu, stał przytulony do wysokich sosen. Przed 
budynkiem na brzegu jeziora znajdowała się niewielka przystań, a w niej z pół tuzina wiosłowych łodzi. 
WyłoŜonym kamiennymi płytkami chodnikiem Carol poprowadziła Jasona do frontowych drzwi.
       Chatka była wędkarską filią Zajazdu pod Łososiem. Po prawej stronie znajdowała się długa, przeszklona 
lada, za którą władał niepodzielnie brodaty męŜczyzna w wełnianej koszuli w czerwoną kratkę, wytartych 
spodniach z czerwonymi szelkami i w gumowych butach. Wyglądał na prawie siedemdziesiąt lat, jak 
przypuszczał Jason, i mógłby być idealnym świętym Mikołajem w jakimś domu handlowym. Pod ścianą stało 
mnóstwo wędek. Carol przedstawiła Jasona starszemu człowiekowi, który nazywał się Stooky Griffiths, 
dodając Ŝe Alvin lubił odwiedzać Stooky’ego, kiedy przyjeŜdŜał na ryby.
       - Hej - wykrzyknęła nagle. - A moŜe byś tak spróbował złowić łososia?
       - To nie dla mnie - odparł Jason. Polowanie i łowienie ryb nigdy go nie interesowało.
       - A ja chyba spróbuję. No chodź, nie bądź taki!
       - Idź sama - zachęcił ją. - Dam sobie radę.
       - Dobrze. - Odwróciła się do Stooky’ego i umówiła się co do wędki i przynęty. Jeszcze raz spróbowała 
namówić Jasona, ale tylko potrząsnął przecząco głową.
       - To tutaj łowiliście ryby z Alvinem? - zapytał, wyglądając przez okno na rzekę.
       - Nie - zaprzeczyła, zbierając swój sprzęt. - Alvin był taki sam jak ty. Nie chciał się do mnie przyłączyć, ale 
złapałam ogromną sztukę. Zaraz za przystanią.
       - Alvin w ogóle nie chodził na ryby? - zapytał zdziwiony Jason.
       - Nie - zapewniła dziewczyna. - Tylko je obserwował.
       - Wydawało mi się, Ŝe powiedział Sebastionowi Frahn, Ŝe chce jechać na ryby.
       - Co na to poradzę? Kiedy tu przyjechaliśmy, włóczył się tylko po okolicy i obserwował ryby. Jak to 
naukowiec.
       Jason potrząsnął głową z niedowierzaniem.
       - Będę przy przystani - powiedziała wesoło Carol – Jeśli zmienisz zdanie, zejdź do mnie. To świetna 
zabawa!
       Patrząc, jak zbiega w dół po kamieniach, zastanawiał się, dlaczego Alvin tak interesował się łowieniem 
ryb, skoro potem nawet nie zarzucił wędki. Coś było tu nie w porządku. Dwaj klienci weszli do środka i 
spokojnie wynajmowali sprzęt, przynętę i łódź. Jason wyszedł na ganek. Stało tam kilka foteli na biegunach. 
Stooky zawiesił pod daszkiem karmnik, wokół którego krąŜyła chmara ptaków. Jason patrzył na nie przez 
chwilę, a potem zszedł na dół do Carol. Woda była kryształowo czysta i widział kamienie i liście na dnie. 
Nagle potęŜny łosoś wystrzelił z ciemnoszmaragdowej głębi, kierując się na płytszą, zacienioną wodę 
piętnaście metrów dalej.
       Patrząc za nim Jason zauwaŜył coś na powierzchni wody. Podszedł bliŜej wzdłuŜ brzegu i zobaczył duŜą 
rybę, leŜącą na boku w płytkiej wodzie i słabo poruszającą ogonem. Spróbował zepchnąć ją kijem na głębszą 
wodę, ale nic nie pomogło. Zwierzę najwyraźniej było chore. Kilka metrów dalej dojrzał innego nieruchomego 
łososia na przybrzeŜnej płyciźnie i prawie wyrzuconą na brzeg martwą rybę jedzoną przez duŜego ptaka.
       Howard wrócił na górę. Stooky wyszedł tymczasem na ganek i siedział w jednym z bujanych foteli, z fajką 
w zębach. Oparłszy się o barierkę Jason zapytał o chore ryby, zastanawiając się, czy w górnym biegu rzeki 
istnieje problem jakichś zanieczyszczeń.
       - Nie - zapewnił go Spooky. - śadnych zanieczyszczeń nie ma. - Puścił parę dymków ze swojej wysłuŜonej 
fajki. - Właśnie złoŜyły ikrę i teraz muszą zdechnąć.
       - Ach, tak - powiedział Jason, przypominając sobie, co czytał o cyklu Ŝyciowym łososi. Ogromnym 
wysiłkiem wracają na tarło, ale gdy złoŜą i zapłodnią ikrę, zdychają. Nikt nie wie dokładnie, dlaczego. Były 
teorie przypisujące winę istnieniu fizjologicznych trudności przechodzenia ze słonej do słodkiej wody, ale nikt 
nie był tego pewien. To była jedna z tajemnic natury.
       Jason popatrzył na Carol. Usilnie próbowała zarzucić wędkę poza przystań. Odwracając się do Stooky’ego,
zapytał:
       - Pamięta pan przypadkiem lekarza o nazwisku Alvin Hayes?
       - Nie.
       - Był mniej więcej mojego wzrostu - ciągnął Jason. - Długie włosy. Jasna cera.
       - Widuję tu duŜo ludzi.

Strona 88

background image

12096

       - Na pewno - zgodził się Jason. - Ale człowiek, o którym mówię, był z tą dziewczyną - wskazał na Carol. 
Miał wraŜenie, Ŝe Stooky nie ma tu okazji widzieć zbyt wielu kobiet o wyglądzie Carol Donner.
       - Ta przy doku?
       - Zgadza się. Ona chyba rzuca się w oczy.
       Starszy męŜczyzna kilkakrotnie pyknął fajką. ZmruŜył oczy.
       - Czy ten facet mógł być z Bostonu? 
       Jason kiwnął głową.
       - Pamiętam go. Ale nie wyglądał na lekarza.
       - Prowadził badania naukowe.
       - Teraz rozumiem. Zachowywał się dziwnie. Zapłacił mi sto dolców za dwadzieścia pięć łbów łososi.
       - Chciał tylko łby?
       - Tak. Dał mi swój numer telefonu w Bostonie. Miałem zadzwonić na jego rachunek natychmiast, jak będę 
je miał.
       - A potem przyjechał tu po nie? - upewnił się Jason, przypominając sobie, Ŝe Hayes i Carol byli w górach 
dwukrotnie.
       - Uhm. Kazał mi je dobrze oczyścić i zapakować w lód.
       - Dlaczego zabrało to panu tak duŜo czasu? Przy takiej masie ryb dwadzieścia pięć łbów moŜna było 
zdobyć w jedno popołudnie.
       - Nie wszystkie się dla niego nadawały. Musiały być zaraz po złoŜeniu ikry, a łososie podczas tarła nie 
biorą przynęty. Trzeba je łapać w sieć. Ci ludzie, tam, łowią pstrągi.
       - Chodziło o jakiś określony gatunek łososia?
       - Nie. Musiały tylko być zaraz po tarle.
       - Czy mówił, do czego potrzebuje tych łbów?
       - Nie mówił, a ja nie pytałem - odrzekł Stooky. - On płacił i ja uwaŜałem, Ŝe to jego sprawa.
       - I interesował się tylko rybimi łbami, niczym więcej?
       - Tylko łbami.
       Jason zszedł z werandy rozczarowany i zaintrygowany. Myśl, Ŝe Hayes przebył pięć tysięcy kilometrów 
po rybie głowy i marihuanę, wydawała się niedorzeczna.
       Carol dostrzegła go na brzegu przystani i przywołała do siebie machnięciem ręki.
       - Musisz spróbować, Jason. Omal nie złowiłam łososia.
       - Tutaj łososie nie biorą na przynętę. To musiał być pstrąg.
       Carol była wyraźnie zawiedziona. Przyglądał się jej ślicznej twarzy o wysokich kościach policzkowych. 
Jeśli jego pierwotne załoŜenie było słuszne, głowy łososi musiały mieć związek ze staraniami Hayesa o 
wyprodukowanie przeciwciała monoklonalnego. Ale w jaki sposób miało to dodać piękności Carol, jak 
zapewniał ją Hayes? To było bez sensu.
       - W końcu wszystko jedno - łosoś czy pstrąg. - Carol ponownie skupiła się na wędce. - I tak świetnie się 
bawię.
       KrąŜący jastrząb rzucił się w dół na płyciznę, próbując porwać zdychającego łososia, ale ryba okazała się 
zbyt cięŜka, więc musiał ją wypuścić ze szponów i wznieść się z powrotem w niebo. Jason widział, jak łosoś 
przestał rzucać się w wodzie i zdechł.
       - Mam go! - krzyknęła Carol, ściskając wygięte w łuk wędzisko.
       Emocje łowienia przerwały rozmyślania Jasona. Pomógł Carol wciągnąć do łodzi sporego pstrąga - piękną 
rybę o stalowoczarnych oczach. Zrobiło mu się jej Ŝal. Wyjął haczyk z dolnej wargi zwierzęcia i namówił Carol,
Ŝeby wypuściła je z powrotem do wody. Pstrąg zniknął błyskawicznie.
       Lunch zjedli na skalistym cyplu, do którego dotarli idąc wzdłuŜ brzegów rozszerzającej się w tym miejscu 
rzeki. Mieli stamtąd rozległy widok nie tylko na rzekę, ale takŜe na pokryte śniegiem szczyty Gór 
Kaskadowych. Panorama była fascynująca.
       Dopiero późnym popołudniem wyruszyli w drogę powrotną do Zajazdu pod Łososiem. Przechodząc koło 
domku zobaczyli następną rybę w agonii. LeŜała na boku, odsłaniając błyszczący, biały brzuch.
       - Jakie to smutne. - Carol wzięła Jasona pod ramię. – Dlaczego one muszą umierać?
       Nie znalazł odpowiedzi. Przyszedł mu do głowy stary frazes, Ŝe taka jest naturalna kolej rzeczy, ale nie 
wypowiedział tych słów. Przez chwilę przyglądali się, jak kilka małych rybek podpłynęło do wspaniałego 
niegdyś zwierzęcia, by nakarmić się Ŝywym jeszcze mięsem.
       - Okropne - zareagowała Carol, pociągając Jasona za rękę.

Strona 89

background image

12096

       Poszli dalej. Chcąc zmienić temat, dziewczyna zaczęła mówić o innej atrakcji, jaką oferował hotel - spływie 
pontonami - Jason jednak nie słuchał. Koszmarny obraz małych drapieŜców, Ŝywiących się większą, 
zdychającą rybą, zapoczątkował jakąś myśl w jego głowie. Nagle, niczym olśniony, zrozumiał, co odkrył 
Hayes. To nie było ironiczne - było przeraŜające.
       Krew odpłynęła mu z twarzy i przystanął.
       - Co się stało? - spytała Carol.
       Jason stał. Wpatrywał się nieruchomo w przestrzeń.
       - Jason, o co chodzi? - zaniepokoiła się.
       - Musimy wracać do Bostonu - powiedział naglącym głosem. Ruszył szybkim krokiem, pociągając Carol za
sobą.
       - O czym ty w ogóle mówisz? - zaprotestowała.
       Nie odpowiadał.
       - Jason, co się dzieje? - szarpnęła się, zatrzymując go.
       - Przepraszam - powiedział, jakby budząc się z transu. - Nagle zrozumiałem, na co natrafił Alvin. Musimy 
wracać.
       - Co? Dzisiaj?
       - Natychmiast.
       - Chwileczkę. Dzisiaj nie ma Ŝadnych lotów do Bostonu. Tam jest trzy godziny później. MoŜemy 
przenocować i wyjechać wcześnie rano, jeśli nalegasz.
       Jason nie odpowiadał.
       - Przynajmniej moglibyśmy zjeść kolację - dodała zirytowana Carol.
       Pozwolił, by go trochę uspokoiła. W końcu, kto wie, moŜe się mylę, pomyślał. Jego towarzyszka chciała o 
tym porozmawiać, ale stwierdził, Ŝe nie zrozumiałaby problemu.
       - To bardzo lekcewaŜące z twojej strony.
       - Przepraszam. Powiem ci, jak będę pewien.
       Zanim się wykąpała i ubrała doszli do wniosku, Ŝe Carol ma rację. Jeśli pojechaliby do Seattle, dostaliby się
na lotnisko około północy czasu bostońskiego i nie mieliby do rana Ŝadnych lotów.
       Zeszli do jadalni, gdzie zaprowadzono ich do stolika ustawionego dokładnie naprzeciwko drzwi na 
werandę. Jason posadził Carol twarzą do ganku, mówiąc, Ŝe zasługuje na ten widok. Gdy dostali menu, 
przeprosił ją za swoje zachowanie i zgodził się z nią w zupełności, Ŝe nie trzeba wyjeŜdŜać natychmiast.
       - Cieszę się, Ŝe to przyznajesz - powiedziała.
       Dla odmiany zamówili pstrąga, zamiast łososia, i chardonnay z Napa Valley zamiast wina z Washington. 
Na zewnątrz zmierzch powoli przechodził w noc, a na przystani zapalały się światła.
       Jason nie mógł się skoncentrować na posiłku. Zaczynał zdawać sobie sprawę z tego, Ŝe Hayes został 
zamordowany, a Helene nie padła ofiarą przypadkowej zbrodni. A jeśli Hayes miał rację i ktoś wykorzystał 
jego przypadkowe i przeraŜające odkrycie, rezultat moŜe być duŜo groźniejszy od wszystkich epidemii.
       Podczas, gdy umysł Jasona pracował intensywnie, Carol cały czas podtrzymywała rozmowę, ale gdy 
zorientowała się, Ŝe jej partner jest nieobecny myślami, sięgnęła przez stół i wzięła go za rękę.
       - Nic nie jesz - powiedziała.
       Niewidzącym spojrzeniem obrzucił jej dłoń, spoczywającą na jego ręce, a potem przeniósł wzrok na swój 
talerz i w końcu na Carol.
       - Przepraszam, zamyśliłem się.
       - NiewaŜne. Jeśli nie jesteś głodny, to moŜe pójdziemy dowiedzieć się o lot do Bostonu jutro rano.
       - MoŜemy poczekać, aŜ zjesz - odpowiedział. Carol rzuciła serwetkę na stół.
       - Dziękuję. JuŜ mi się nie chce jeść.
       Jason rozglądał się, szukając kelnera. Jego wzrok, błądzący po sali, nagle znieruchomiał, zatrzymując się 
na męŜczyźnie, który właśnie wszedł do jadalni i podszedł do szefa sali. Wodził teraz powoli wzrokiem po 
pomieszczeniu, od stolika do stolika. Ubrany był w ciemnoniebieski garnitur i białą koszulę z rozpiętym 
kołnierzykiem. Nawet z tej odległości Jason mógł zauwaŜyć cięŜki, złoty łańcuch na szyi męŜczyzny. Widział, 
jak błyszczy w świetle lamp.
       Jason przyglądał się przybyszowi. Wydawał mu się znajomy, ale nie mógł określić, skąd. Był w typie 
latynoskim - czarne oczy i ciemna opalenizna. Wyglądał na bogatego businessmana. Nagle Jason przypomniał 
sobie. Widział twarz tego człowieka owej strasznej nocy, kiedy zmarł Hayes. Stał przed restauracją i potem 
przed izbą przyjęć Massachusetts General Hospital.

Strona 90

background image

12096

       W tej właśnie chwili męŜczyzna dostrzegł Jasona, któremu zimny dreszcz przeszedł po plecach. Było 
oczywiste, Ŝe go rozpoznał, bo natychmiast ruszył w jego kierunku, prawą rękę trzymając nonszalancko w 
kieszeni marynarki. Szedł pewnie, szybko pokonując odległość. Jason pomyślał o morderstwie Helene 
Brennquivist i wpadł w panikę. Intuicyjnie czuł zbliŜające się niebezpieczeństwo, ale nie mógł się poruszyć. 
Spojrzał tylko na Carol. Chciał krzyknąć, Ŝeby uciekała, ale nie mógł wydobyć głosu. Był jak sparaliŜowany. 
Kątem oka dostrzegł męŜczyznę przy sąsiednim stoliku.
       - Jason? - Carol pytająco przechyliła głowę na bok.
       Był juŜ tylko parę kroków od nich. Jason zobaczył, jak wyjmuje rękę z kieszeni i dostrzegł w niej 
metaliczny błysk pistoletu. Widok broni wreszcie pobudził Jasona do działania. W nagłej eksplozji energii 
zerwał obrus ze stołu, zrzucając talerze, kieliszki i sztućce na podłogę. Carol z krzykiem zerwała się na nogi.
       Jason skoczył do męŜczyzny i zarzucając mu obrus na głowę, pchnął go na sąsiedni stolik, który 
przewrócił się, zasypując podłogę deszczem spadającego szkła i porcelany. Ludzie przy stoliku z krzykiem 
próbowali odskoczyć, ale parę osób przewróciło się o upadające krzesła.
       W zamieszaniu Jason chwycił Carol za rękę i pociągnął ją przez drzwi na werandę. Otrząsnąwszy się z 
paniki i odrętwienia działał teraz perfekcyjnie. Wiedział, kim jest Latynos - zabójcą, który był na tropie 
Hayesa. Nie miał wątpliwości, Ŝe następnym celem jest on i Carol.
       Pociągnął dziewczynę w dół po wejściowych schodach, chcąc okrąŜyć hotel i dobiec do parkingu, ale 
uświadomił sobie, Ŝe to im się nie uda. Większe szanse powodzenia miała próba dotarcia do łodzi na 
przystani.
       - Jason! - krzyknęła Carol, gdy zmienił kierunek, ciągnąc ją przez trawnik. - Czyś ty zwariował?
       Usłyszał, jak z hukiem otwierają się za nimi frontowe drzwi i zrozumiał, Ŝe są ścigani.
       Przy przystani Carol próbowała się zatrzymać.
       - Szybciej, do cholery! - rzucił Jason przez zaciśnięte zęby.
       Obejrzał się przez ramię i dostrzegł sylwetkę dobiegającą do barierki, a następnie zbiegającą w dół po 
schodach.
       Carol próbowała wyszarpnąć rękę, ale Jason jeszcze mocniej ją ścisnął i pociągnął za sobą.
       - On chce nas zabić! - krzyknął.
       Potykając się dobiegli na koniec przystani, mijając łodzie. Jason krzyknął do swojej towarzyszki, bo 
odcumowała trzy pontony i zepchnęła je na wodę. Gdy ścigający dobiegł od przystani, juŜ dryfowały w dół 
rzeki. Jason pomógł Carol wejść do czwartego, wgramolił się za nią i nogą odepchnął ponton od przystani. 
Zaczęli dryfować z prądem, najpierw powoli, potem nabierając prędkości. Jason zmusił Carol, Ŝeby połoŜyła 
się płasko na dnie i przykrył ją swoim ciałem.
       Rozległo się niewinne puknięcie, a po nim głuche uderzenie gdzieś w pontonie. Prawie jednocześnie 
usłyszeli syk uciekającego powietrza. Jason jęknął. MęŜczyzna strzelał do nich z pistoletu z tłumikiem. Po 
kolejnym puknięciu rozległ się brzęczący dźwięk pocisku, odbijającego się od silnika. Następny strzał 
zakończył się pluskiem w wodzie.
       Jason z ulgą uświadomił sobie, Ŝe ponton jest podzielony na komory. Nie mógł zatonąć, mimo Ŝe z jednej 
uszło powietrze. Padło jeszcze kilka strzałów, które juŜ ich nie dosięgły, ale za chwilę usłyszeli uderzenie 
drewna o pomost. Jason ostroŜnie uniósł głowę i obejrzał się. MęŜczyzna odcumował jedno z czółen i spychał 
je na wodę.
       Lekarza ponownie ogarnął strach. Tamten mógł wiosłować znacznie szybciej, niŜ oni dryfowali. Jedyną 
szansą było uruchomienie silnika - przestarzałego motoru, podwieszonego za burtą i uruchamianego przez 
pociągnięcie linki. MęŜczyzna przesunął dźwignię na pozycję „start” i szarpnął linkę. Silnik nie wydał 
najmniejszego dźwięku. Morderca siedział juŜ w łodzi i zaczął wiosłować w ich kierunku. Jason znowu 
pociągnął za linkę - bez rezultatu. Carol uniosła głowę i odezwała się z niepokojem:
       - Jest coraz bliŜej.
       Przez następne piętnaście sekund Jason w panicznym strachu raz po raz szarpał za linkę. Widział sylwetkę
czółna, bezgłośnie sunącego po wodzie. Sprawdził jeszcze, czy dźwignia na pewno jest we właściwej pozycji, 
potem spróbował ponownie, znowu na próŜno. Przesunął wzrok na zbiornik paliwa. Modlił się, Ŝeby był 
pełen. Korek wlewu był obluzowany, więc go dokręcił. TuŜ przy nim znajdował się przycisk, który, jak się 
domyślał, słuŜył do zwiększania ciśnienia w zbiorniku. Nacisnął go kilkakrotnie, zauwaŜając, Ŝe stawia coraz 
większy opór. Spojrzał za siebie. Czółno było juŜ bardzo blisko. Złapał mocno za linkę i szarpnął ją z całej siły. 
Silnik zawył i zapalił. Jason sięgnął po dźwignię i przesunął ją do pozycji „wstecz”, poniewaŜ spływali w dół 
rzeki rufą naprzód. Otworzył do końca przepustnicę, a potem rzucił się na dno łodzi, przygniatając sobą Carol.

Strona 91

background image

12096

Jak tego oczekiwał, znów padła seria strzałów: dwa z nich trafiły w łódź. Kiedy ponownie odwaŜył się 
obejrzeć, dystans znacznie się powiększył.
       - Nie wstawaj - polecił dziewczynie i sprawdził rozmiary szkód.
       Z jednej komory po prawej stronie dziobu uszło trochę powietrza, podobnie jak z górnej części lewej burty.
Poza tym ponton był nietknięty.
       Jason wrócił do silnika, zmniejszył obroty, ustawił dźwignię w pozycji „naprzód” i przesunął rumpel, 
kierując łódź w dół rzeki. Wypłynął na środek nurtu. Władowanie się na skały było ostatnią rzeczą, jakiej teraz
pragnął.
       - W porządku - zawołał do Carol. - MoŜna juŜ bezpiecznie usiąść.
       Podniosła się ostroŜnie z dna pontonu i przesunęła palcami po włosach.
       - Nie mogę w to uwierzyć - przekrzykiwała silnik. - I co my teraz zrobimy?
       - Będziemy płynąć w dół rzeki, aŜ zobaczymy światła. Muszą tu być jacyś ludzie.
       Jason zastanawiał się, czy bezpiecznie byłoby przybijać do przystani. W końcu ich prześladowca mógł 
przesiąść się w samochód i jechać za nimi wzdłuŜ rzeki. MoŜe na drugim brzegu będą jakieś światła, pomyślał.
       Obserwując sylwetki drzew, porastających brzegi podobnego do jeziora rozlewiska, Jason mógł się 
zorientować w szybkości, z jaką się poruszali. Nie była większa od prędkości idącego raźnym krokiem 
człowieka. Wydało mu się takŜe, Ŝe rzeka znowu stopniowo się zwęŜa, szczególnie wtedy, gdy ich prędkość 
wzrosła. Po pół godzinie wciąŜ nie było Ŝadnych świateł, tylko czarna puszcza pod usianym gwiazdami, 
bezksięŜycowym niebem.
       - Nic nie widzę - denerwowała się Carol.
       - Nie szkodzi - uspokoił ją Jason.
       Po kwadransie granica drzew nagle znacznie się przysunęła, wskazując na koniec rozlewiska. Gdy jeszcze 
bardziej zbliŜyli się do brzegów, Jason uświadomił sobie, Ŝe źle ocenił prędkość. Poruszali się duŜo szybciej, 
niŜ myślał. Sięgnął za burtę i zmniejszył obroty. Silnik zajęczał i gdy ucichł, męŜczyzna usłyszał bardziej 
złowieszczy dźwięk -? głęboki pomruk spienionej wody.
       - O, BoŜe! - jęknął cicho, przypominając sobie wodospady w górze rzeki. Zepchnął silnik na bok i odwrócił 
łódź, po czym włączył maksymalną moc. Ku jego zdziwieniu i konsternacji, zwolnili, ale nie przestali poruszać
się z biegiem rzeki. Próbował ustawić łódź bokiem i skierować ją do brzegu. Powoli ustawiła się ukosem, ale 
po chwili rozpętało się piekło. Rzeka zwęziła się w ciasną gardziel i wessała ich, pomimo oporu, jaki stawiali.
       Wokół burty biegła krótka lina, umocowana do pontonu metalowymi oczkami. Jason chwycił ją mocno z 
obu stron, rozciągając ramiona pomiędzy dwiema burtami i krzyknął do Carol, Ŝeby zrobiła to samo. Nie 
mogła tego usłyszeć poprzez huk wody, ale zobaczyła, co zrobił i usiłowała pójść w jego ślady. Niestety, nie 
mogła dosięgnąć liny. Trzymała się więc mocno jednej strony, zaczepiając nogę pod drewnianym siedzeniem. 
W tym momencie natrafili na pierwszy próg i łódź została wyrzucona w górę jak korek. Spadła na nich 
oślepiająca ściana wody. Jason zakrztusił się. Nic nie widział z powodu ciemności i wody, która zalała mu 
oczy. Poczuł uderzające w niego ciało Carol i próbował zatrzymać ją swoją nogą. W tym momencie uderzyli w 
skały i łódź zaczęła wirować w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara. Jason cały czas miał przed 
oczami obraz wodospadów i wiedział, Ŝe w kaŜdej chwili mogą jak kamień spaść w dół, w śmierć.
       Zdani na łaskę i niełaskę wody. w panicznym strachu przywarli do lin. W nagłych zawirowaniach rzucało 
nimi od burty do burty i od rufy do dziobu. Woda wypełniła kokpit. Było przeraźliwie zimno.
       Po tym piekle, które wydawało się trwać całą wieczność, rzeka nagle się uspokoiła. Łódź wirowała i 
przechylała się, ale juŜ bez niespodziewanych wstrząsów. Jason spojrzał na zewnątrz. MoŜna było dojrzeć 
piętrzące się wzdłuŜ brzegów skały. Wiedział, Ŝe to nie koniec.
       Nagle zaczęło się znowu, potęŜnym wstrząsem, który wyrzucił ich w górę. MęŜczyzna poczuł ból w 
palcach, spowodowany ciągłym napięciem mięśni i przejmującym zimnem. Złapał się z całej siły uchwytów 
liny, usiłując jednocześnie mocniej trzymać Carol nogami. Ból w rękach był nie do zniesienia i przez chwilę 
myślał, Ŝe będzie musiał puścić linę.
       Koszmar skończył się równie nagle, jak się zaczął. WciąŜ wirując, łódź wpłynęła na stosunkowo spokojną 
wodę. Ucichł grzmot katarakt. Brzegi rzeki oddaliły się, otwierając nad nimi przestrzeń gwiaździstego nieba. 
Na dnie łodzi zebrało się sporo lodowatej wody, ale silnik pracował tak gładko, jak gdyby nic się nie stało.
       DrŜącymi rękami Jason wyprowadził łódź z powodującej mdłości rotacji. Dotknął guzika umieszczonego 
na pawęŜy. Zaryzykował i nacisnął go. Woda powoli spłynęła z łodzi.
       Jason obserwował sylwetki drzew na brzegach rzeki. Przed nimi rzeka ostro zakręcała w lewo, a gdy 
minęli zakole w końcu ujrzeli światła. Jason sterował do brzegu.

Strona 92

background image

12096

       ZbliŜając się widzieli kilka dobrze oświetlonych budynków, przystani i sporo gumowych łodzi, takich jak 
ta, którą płynęli. Jason ciągle obawiał się, Ŝe morderca mógł samochodem pojechać wzdłuŜ rzeki, Ŝeby ich 
przechwycić, ale wiedział, Ŝe muszą zejść na brzeg. Przybił do przystani i wyłączył silnik.
       - W kaŜdym razie na pewno wiesz, jak zabawić dziewczynę - odezwała się Carol, szczękając zębami.
       - Cieszę się, Ŝe nie opuściło cię poczucie humoru - odrzekł Jason.
       - Nie licz długo na mój dobry humor. Chcę wreszcie wiedzieć, co, u diabła, się dzieje.
       Jason wstał sztywno, przytrzymując się pomostu i pomógł Carol wydostać się z łodzi, po czym sam 
wysiadł i przycumował ponton. Z jednego z budynków dobiegała muzyka country.
       - To musi być jakiś bar - zauwaŜył. Wziął dziewczynę za rękę. - Musimy się ogrzać, zanim dostaniemy 
zapalenia płuc. - Poprowadził ją wysypaną Ŝwirem ścieŜką, ale zamiast wejść do środka, skręcił na parking i 
zaczął oglądać stojące tam samochody.
       - Chwileczkę - zaprotestowała Carol. - A teraz co wyczyniasz?
       - Szukam kluczyków. Potrzebny nam jest samochód.
       - Nie do wiary - odrzekła Carol, unosząc w górę ręce. - Myślałam, Ŝe mamy się ogrzać. Nie wiem, jak ty, 
ale ja wchodzę do tej restauracji. - Nie czekając na odpowiedź ruszyła w stronę wejścia.
       Jason dogonił ją i złapał za ramię.
       - Obawiam się, Ŝe on moŜe wrócić - ten człowiek, który do nas strzelał.
       - To zadzwonimy na policję. - Wyrwała się Jasonowi i weszła do środka.
       Latynosa nie było, więc idąc za radą Carol zadzwonili po policję, której przedstawicielem okazał się 
miejscowy szeryf. Właściciel restauracji nie mógł uwierzyć, Ŝe przepłynęli w nocy przez Diabelską Rynnę.
       - Nikt jeszcze tego nie zrobił - powiedział.
       Znalazł dla nich do przebrania się biały fartuch kucharza i kuchenne spodnie w biało-czarną kratkę i dał 
im plastikową torbę na śmieci, do której mogli włoŜyć swoje mokre ubrania. Namówił ich takŜe na gorący 
grog, po którym wreszcie przestali się trząść.
       - Jason, musisz mi powiedzieć, co się dzieje - nalegała Carol, kiedy czekali na szeryfa. Siedzieli przy stoliku
naprzeciw szafy grającej z muzyką z lat pięćdziesiątych.
       - Nie jestem niczego pewien, ale człowiek, który do nas strzelał, był przed restauracją tej nocy, kiedy zginął
Alvin. Wydaje mi się, Ŝe padł on ofiarą własnego odkrycia, ale nawet gdyby wtedy nie umarł, ten męŜczyzna i 
tak by go wkrótce zabił. Tak więc mówił prawdę, Ŝe ktoś na niego poluje.
       - To brzmi bardzo nieprawdopodobnie - zauwaŜyła dziewczyna, próbując przygładzić włosy, schnące w 
splątanych pierścieniach.
       - Zdaję sobie z tego sprawę. Większość takich opowieści nie brzmi prawdopodobnie.
       - A co takiego odkrył Hayes?
       - Jeszcze nie wiem na pewno, ale jeśli moja teoria jest słuszna, jest to zbyt straszne, Ŝeby o tym w ogóle 
myśleć. Dlatego chcę wracać do Bostonu.
       W tej chwili otworzyły się drzwi i wszedł szeryf, Marvin Arnold. Był to ogromny męŜczyzna ubrany w 
pomięty brązowy mundur, ozdobiony taką liczbą sprzączek i pasków, jakiej Jason jeszcze nie widział. Bardziej 
interesujący wydał mu się jednak magnum 357, wiszący przy potęŜnym udzie szeryfa. Szkoda, Ŝe takiej broni 
nie mieli w Zajeździe pod Łososiem.
       Marvin juŜ się dowiedział o zamieszaniu w hotelu i zdąŜył tam być, Ŝeby wszystko sprawdzić. Nie 
wiedział tylko nic o Ŝadnym człowieku z pistoletem i nikt nie słyszał Ŝadnych strzałów. Jason, opisując po 
kolei zdarzenia, wyczuł, Ŝe Marvin traktuje go bardzo sceptycznie. Zrobiła na nim jednak duŜe wraŜenie 
wiadomość, Ŝe przepłynęli przez Diabelską Rynnę.
       - Niewielu ludzi w to uwierzy - kręcił z podziwem masywną głową.
       Odwiózł ich do hotelu, gdzie ku zdumieniu Jasona zostali obciąŜeni kosztami szkód w jadalni. Nikt nie 
widział Ŝadnej broni. I co dziwniejsze, nikt nie pamiętał męŜczyzny o oliwkowej cerze, ubranego w 
ciemnoniebieski garnitur. W końcu kierownictwo hotelu postanowiło zapomnieć o sprawie, decydując się na 
pokrycie strat z ubezpieczenia. UwaŜając sprawę za zakończoną Marvin nałoŜył kapelusz, przygotowując się 
do wyjścia.
       - A co z ochroną? - spytał Jason.
       - Ochroną? Przed czym? - zdziwił się szeryf. - Nie uwaŜa pan, Ŝe jeśli nikt nie jest w stanie potwierdzić 
pańskiej historii, to jest to trochę Ŝenujące? JuŜ dosyć tej nocy narozrabialiście. Myślę, Ŝe powinniście iść teraz 
do łóŜka i dobrze się wyspać.
       - Potrzebujemy ochrony - upierał się Jason. Starał się, by jego głos brzmiał autorytatywnie. - A jeśli 

Strona 93

background image

12096

morderca wróci?
       - Posłuchaj pan, ja nie mogę siedzieć tutaj i trzymać was za rączkę. Jestem sam na tej zmianie i mam całą 
okolicę na głowie. Zamknijcie się w pokoju i prześpijcie trochę.
       Na poŜegnanie skinął głową kierownikowi hotelu i jego zwalista sylwetka zniknęła za frontowymi 
drzwiami.
       Kierownik z kolei nieco pogardliwie uśmiechnął się do Jasona i wszedł do biura.
       - Niebywałe - powiedział lekarz z mieszaniną irytacji i strachu. - Nie uwierzę, Ŝe nikt nie zauwaŜył tego 
Latynosa. – Podszedł do telefonu i sprawdził w ksiąŜce telefonicznej numery prywatnych agencji 
detektywistycznych. Znalazł kilka w Seattle, ale gdy wykręcał numer, odpowiadała tylko automatyczna 
sekretarka. Zostawił nazwisko i numer hotelu, ale nie miał nadziei, Ŝe uda mu się z nimi skontaktować tej 
nocy.
       Wyszedł z kabiny i oznajmił Carol, Ŝe natychmiast wyjeŜdŜają. Poszła za nim po schodach.
       - Jest wpół do dziesiątej - protestowała, wchodząc za Jasonem do pokoju.
       - Nic mnie to nie obchodzi. WyjeŜdŜamy najszybciej, jak się da. Pakuj się.
       - Czy ja tu nie mam nic do powiedzenia?
       - Nie. To był twój pomysł, Ŝeby przenocować. Ty zdecydowałaś, Ŝeby wezwać wspaniałą lokalną policję. 
Teraz kolej na mnie. WyjeŜdŜamy.
       Przez chwilę Carol stała na środku pokoju, patrząc, jak Jason się pakuje, a potem uznała, Ŝe widocznie wie,
co robi. Dziesięć minut później, przebrani we własne rzeczy, znieśli na dół bagaŜe i wymeldowali się.
       - Muszą państwo uregulować rachunek za zniszczenia - poinformował ich recepcjonista.
       Jason nie chciał tracić czasu na utarczki. Poprosił natomiast, Ŝeby przyprowadzono ich samochód pod 
drzwi. Recepcjonista dostał pięć dolarów napiwku i chętnie się zgodził.
       Jason miał nadzieję, Ŝe w samochodzie będzie się czuł bezpieczniej i spokojniej. Jednak ani niepokój, ani 
strach nie zniknęły. Kiedy odjechali sprzed hotelu i znaleźli się na nieoświetlonej górskiej drodze, szybko zdał 
sobie sprawę z tego, jak bardzo są osamotnieni. Po kwadransie we wstecznym lusterku zobaczył światła. Z 
początku starał się je zignorować, ale po pewnym czasie stało się oczywiste, Ŝe samochód ich dogania, chociaŜ 
Jason ciągle naciskał pedał gazu. Wróciło wcześniejsze przeraŜenie. Zaczęły mu się pocić ręce.
       - Ktoś za nami jedzie - oznajmił.
       Carol odwróciła się na siedzeniu i spojrzała do tyłu. Minęli zakręt i światła zniknęły, ale pojawiły się 
znowu na następnym prostym odcinku. ZbliŜały się. Kobieta usiadła sztywno.
       - Mówiłam, Ŝebyśmy zostali!
       - Bardzo mi pomagasz - z sarkazmem zauwaŜył Jason. Przycisnął pedał gazu, chociaŜ jechali juŜ ponad 
dziewięćdziesiąt
       kilometrów na godzinę drogą pełną zakrętów. Uchwycił mocniej kierownicę i spojrzał w lusterko. 
Samochód był coraz bliŜej, światła błyszczały jak oczy potwora. Próbował zebrać myśli i zdecydować, co 
moŜna w tej sytuacji zrobić, ale jedyną rzeczą, jaka mu przychodziła do głowy, była ucieczka. Przed nimi był 
następny zakręt. Jason skręcił gwałtownie kierownicę. Kątem oka zobaczył otwarte w niemym krzyku usta 
Carol. Poczuł jak samochód obraca się bokiem. Przyhamował i w poślizgu rzuciło ich najpierw na jedną, 
potem na drugą stronę jezdni. Carol mocno złapała się tablicy rozdzielczej. Jason poczuł, jak zaciskają się na 
nim pasy bezpieczeństwa.
       Udało mu się utrzymać na szosie, ale jadący za nimi samochód znacznie się przybliŜył. Był teraz 
bezpośrednio za nimi, wypełniając wnętrze pojazdu oślepiającym światłem.
       W panice Jason przycisnął gaz do oporu, ostatecznie wyprowadzając samochód z poślizgu. Pomknęli w 
dół drogą opadającą po zboczu wzgórza. Ścigający samochód trzymał się jednak bezpośrednio za nimi, jak 
pies myśliwski goniący sarnę.
       W tym momencie zdumieni ujrzeli, jak ich samochód zalewa czerwone, pulsujące światło. Dopiero po 
chwili zorientowali się, Ŝe źródłem tego blasku jest lampa na dachu drugiego pojazdu. Jason rozpoznał go i 
przyhamował, patrząc we wsteczne lusterko. Tamten równieŜ odpowiednio zwolnił. Jason zjechał z drogi 
przed rozjazdem i zatrzymał się na poboczu. Na czole perliły mu się krople potu. Ręce drŜały od kurczowego 
ściskania kierownicy. Drugi samochód zatrzymał się z tyłu, błyskającym światłem omiatając przydroŜne 
drzewa. Jason widział w lusterku, jak otwierają się drzwi i wychodzi Marvin Arnold z odbezpieczonym 
magnum 357.
       - A niech mnie diabli - powiedział, świecąc Jasonowi w oczy latarką. - To ty, kochasiu.
       Rozwścieczony Jason wrzasnął:

Strona 94

background image

12096

       - Dlaczego, do cholery, od razu nie włączyłeś koguta?
       - Chciałem wlepić mandat za przekroczenie prędkości. Nie wiedziałem, Ŝe gonię mojego ulubionego świra.
       Po dłuŜszym wykładzie i po wypisaniu mandatu za nieostroŜną jazdę pozwolił im jechać dalej. Jason był 
tak wściekły, Ŝe nie odezwał się nawet słowem. W ciszy dotarli do autostrady, gdzie oznajmił:
       - UwaŜam, Ŝe powinniśmy się dostać samochodem do Portland. Bóg wie, co nas jeszcze moŜe czekać na 
lotnisku w Seattle.
       - Rób jak chcesz - zgodziła się Carol, zbyt zmęczona, Ŝeby się kłócić.
       Zatrzymali się na parę godzin snu w motelu niedaleko Portland i o świcie pojechali na lotnisko, skąd 
odlecieli do Chicago. Stamtąd polecieli do Bostonu, lądując parę minut po wpół do szóstej w sobotę 
wieczorem.
       Gdy siedzieli w taksówce przed domem Carol, Jason zaśmiał się nagle.
       - Nie wiedziałbym nawet, jak cię przeprosić za wszystko, co przeze mnie przeszłaś.
       Carol zarzuciła torbę na ramię.
       - Przynajmniej się nie nudziłam. Słuchaj, Jason, nie chciałabym, Ŝeby to zabrzmiało ironicznie, i nie 
chciałabym się narzucać, ale proszę, powiedz, co się w ogóle dzieje.
       - Jak tylko się upewnię - przyrzekł. - Obiecuję. Naprawdę. Tylko zrób coś dla mnie. Nie ruszaj się z domu. 
Mam nadzieję, Ŝe nikt nie wie o naszym powrocie, ale mogą się dziać straszne rzeczy, kiedy się dowiedzą.
       - Nie zamierzam nigdzie wychodzić, panie doktorze - westchnęła Carol - Mam dość.
       
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
       
       
       Jason w ogóle nie wstąpił do domu. Kiedy Carol zniknęła za drzwiami, kazał taksówkarzowi wysadzić się 
przy swoim samochodzie i pojechał prosto do szpitala. Poszedł bezpośrednio do budynku ambulatorium. Była
juŜ siódma i duŜa poczekalnia świeciła pustkami. Jason udał się do swojego gabinetu, zrzucił kurtkę i usiadł 
przy komputerze. Szpital wydał fortunę na system komputerowy i był z niego dumny. KaŜda stacja miała 
dostęp do głównej bazy danych, w której wprowadzano wszystkie dane pacjentów. ChociaŜ najlepszym 
źródłem informacji wciąŜ były indywidualne karty, większość danych moŜna było uzyskać z komputera. I co 
najwaŜniejsze, skomplikowana maszyneria mogła skanować całą bazę pacjentów i wyświetlać graficznie 
wszystkie moŜliwe analizy.
       Jason najpierw obejrzał wykresy wskaźników przeŜycia. Linia wyrysowana przez komputer miała kształt 
stromego zbocza góry - zaczynała się wysoko, potem zaokrąglała i spadała ostro. Wykres porównywał 
wskaźniki przeŜycia w zaleŜności od wieku. Jak moŜna się było spodziewać, najstarsi pacjenci mieli najniŜszy 
wskaźnik. W ciągu ostatnich pięciu lat średni wiek pacjentów wzrósł, ale wykres przeŜycia pozostawał mniej 
więcej ten sam.
       Następnie Jason wydał polecenie wydruku wykresów z ostatniego półrocza, miesiąc po miesiącu. Tak jak 
się obawiał, umieralność pacjentów przed i po sześćdziesiątce wzrastała, szczególnie w trzech ostatnich 
miesiącach.
       Nagły hałas zerwał Jasona na nogi. Wyjrzał na korytarz - to tylko sprzątaczka.
       Z ulgą wrócił do komputera. śałował, Ŝe nie moŜe wydzielić danych pacjentów, którzy zostali poddani 
programowi badań profilaktycznych dla kadry kierowniczej. Musiał się zadowolić jedynie ogólnymi 
zestawieniami. Następne wykresy porównywały wiek i umieralność. Tym razem linia miała inny kierunek - 
zaczynała się nisko i szła w górę w miarę rosnącego wieku pacjentów. Ale gdy Jason wydrukował wykresy z 
ostatnich kilku miesięcy, znów miesiąc po miesiącu, rezultat był uderzający, szczególnie dla dwóch ostatnich 
miesięcy. Wykres umieralności powyŜej pięćdziesiątki wznosił się gwałtownie.
       Jason siedział przy komputerze jeszcze przez pół godziny, próbując jakoś zmusić maszynę do wydzielenia 
danych o badaniach profilaktycznych. Spodziewał się znaleźć w nich gwałtowny wzrost umieralności u ludzi 
w wieku pięćdziesięciu lat i powyŜej z wysokimi czynnikami ryzyka, paleniem, naduŜywaniem alkoholu, złą 
dietą, brakiem ruchu. Ale dane były nieosiągalne. W tym programie nie moŜna ich było uzyskiwać grupowo. 
Musiałby brać kaŜde nazwisko oddzielnie i Ŝmudnie sam zbierać informacje, ale nie miał na to czasu. Poza 
tym całościowe zestawienia wskaźników umieralności wystarczyły do potwierdzenia jego podejrzeń. Teraz 
wiedział, Ŝe ma rację. Istniała jeszcze jedna moŜliwość, Ŝeby to udowodnić. W ogromnym napięciu wyszedł z 
biura i wrócił do samochodu.
       Wyjechał z Riverway, kierując się w stronę Roslindale. Im bardziej się tam zbliŜał, tym bardziej był 

Strona 95

background image

12096

zdenerwowany. Nie miał pojęcia, co zastanie, ale podejrzewał, Ŝe nie będzie to przyjemne. Celem podróŜy 
była Hartford School, instytucja dla upośledzonych prowadzona przez szpital. Jeśli Alvin Hayes nie mylił się 
co do swojego stanu, musiał równieŜ mieć rację co do stanu swojego upośledzonego syna. Gmach Hartford 
School stał na skraju Arnold Arboretum, w idyllicznej scenerii przepięknych lesistych wzgórz, pól i stawów. 
Jason skręcił na wypełniony samochodami parking i zatrzymał się piętnaście metrów od głównego wejścia.
       Zgrabny budynek w stylu kolonialnym wydawał się cudownie spokojny,- jednak za tą fasadą kryły się 
rodzinne tragedie. Kontakt z głębokim upośledzeniem jest cięŜki do zniesienia, nawet dla lekarzy.
       Jason przypomniał sobie badanie niektórych dzieci podczas poprzedniej wizyty w szkole. W wielu 
przypadkach były doskonale zbudowane fizycznie, co tylko czyniło ich umysłowy niedorozwój jeszcze 
bardziej przeraŜającym.
       Drzwi wejściowe były zamknięte, więc Jason nacisnął dzwonek i czekał. Otworzył mu gruby straŜnik w 
poplamionym uniformie.
       - W czym mogę pomóc? - zapytał tonem wyraźnie wskazującym, Ŝe nie ma na to najmniejszej ochoty.
       - Jestem lekarzem - próbował przepchnąć się obok straŜnika, który przesunął się i zastąpił mu drogę.
       - Nie ma odwiedzin po szóstej, panie doktorze.
       - Nie przyszedłem w odwiedziny. - Wyciągnął z kieszeni portfel i pokazał legitymację ze szpitala.
       StraŜnik nawet na nią nie spojrzał.
       - śadnych odwiedzin po szóstej - powtórzył - I Ŝadnych wyjątków.
       - Ale ja... - zaczął Jason, po czym urwał w pół zdania. Z wyrazu twarzy straŜnika wywnioskował, Ŝe 
dyskusja na nic się nie zda.
       - Proszę przyjść rano - powiedział straŜnik, zatrzaskując mu drzwi przed nosem.
       Jason zszedł po frontowych schodach i przyjrzał się budynkowi. Wzniesiono go z cegły, z granitowymi 
obramowaniami okien. Nie zamierzał się poddawać. Przekonany, Ŝe straŜnik go obserwuje, podszedł do 
samochodu, wyjechał sto metrów poza teren szkoły i zatrzymał się na poboczu. Wysiadł i przedostał się z 
powrotem do szkoły przez las.
       OkrąŜył budynek, kryjąc się w cieniu. Na wszystkich ścianach, z wyjątkiem frontowej, znajdowały się 
schody przeciwpoŜarowe wiodące na dach. Niestety, tak jak u Carol, Ŝadne z nich nie dochodziły do parteru, a
nie mógł znaleźć niczego, co pozwoliłoby mu dosięgnąć pierwszego stopnia.
       Po prawej stronie dostrzegł schody prowadzące w dół do zamkniętych drzwi. W ciemności namacał szybę 
na środku. Wrócił na górę i wodząc dłońmi po ziemi znalazł kamień wielkości piłki tenisowej.
       Wstrzymał oddech, wrócił do drzwi i rozbił szybę. W ciszy wieczoru brzęk szkła wydawał się 
wystarczająco głośny, Ŝeby obudzić umarłego. Jason uskoczył między pobliskie drzewa i z ukrycia 
obserwował budynek. Kiedy po piętnastu minutach nikt się nie pojawił, odwaŜył się podejść do drzwi. 
OstroŜnie sięgnął do środka i podwaŜył haczyk. Nie odezwał się Ŝaden alarm.
       Przez następne pół godziny Jason potykając się wędrował po sporej piwnicy, która, jak przypuszczał, 
słuŜyła za magazyn. Znalazł drabinę i zastanawiał się, czy nie uŜyć jej do wdrapania się na schody 
przeciwpoŜarowe, ale stwierdził, Ŝe nie jest to dobry pomysł i potykając się dalej, po omacku szukał kontaktu. 
Natrafił wreszcie na wyłącznik i zapalił światło.
       Znajdował się w magazynie pełnym kosiarek, łopat i innego sprzętu. TuŜ przy kontakcie były drzwi. 
Otworzył je powoli. Za nimi znalazł słabo oświetloną kotłownię.
       Jason szybko przeszedł przez drugie pomieszczenie i wspiął się po stromych stalowych schodach w górę. 
Otworzył drzwi i natychmiast zorientował się, Ŝe znajduje się w hallu. Z poprzednich wizyt pamiętał, Ŝe na 
oddział wchodziło się z prawej strony. Po lewej miał biuro, gdzie przy biurku kobieta w średnim wieku, 
ubrana w opięty, biały uniform, czytała ksiąŜkę. W hallu dostrzegł nogi straŜnika, leŜące na krześle, twarzy 
jednak nie było widać.
       Najciszej jak mógł Jason wyśliznął się przez drzwi piwnicy, które zamknęły się za nim bezgłośnie. Przez 
moment był w polu widzenia kobiety w biurze, ale nie podniosła oczu znad ksiąŜki.
       Zmuszając się do powolnych ruchów cicho przeciął hall i wszedł na schody. Westchnął z ulgą, gdy 
wreszcie znalazł się poza zasięgiem wzroku zarówno straŜnika, jak i kobiety przy biurku. Na palcach 
przeskakiwał po dwa stopnie, kierując się na trzecie piętro, na oddział dzieci w wieku od czterech do 
dwunastu lat.
       Schody były marmurowe i nawet pomimo tego, Ŝe poruszał się najostroŜniej jak mógł, odgłos kroków 
odbijał się echem w ciszy ogromnej przestrzeni klatki schodowej. PowyŜej okno w dachu wyglądało jak czarny
onyks wprawiony w sufit.

Strona 96

background image

12096

       Na trzecim piętrze Jason ostroŜnie otworzył drzwi wiodące ze schodów na oddział. Przypomniał sobie, Ŝe 
po prawej stronie długiego korytarza jest oszklony pokój pielęgniarek. ChociaŜ cały korytarz był ciemny, w 
tym pomieszczeniu jeszcze paliło się światło. Siedział tam pielęgniarz, podobnie jak kobieta na dole, 
pogrąŜony w lekturze.
       Po przeciwnej stronie korytarza Jason dostrzegł wejście do sali. ZauwaŜył teŜ, Ŝe w drzwi wprawiono 
wzmocnioną drutem szybę. Jeszcze raz upewnił się, czy pielęgniarz nie patrzy, po czym na palcach podkradł 
się do ciemnego pokoju. Natychmiast uderzył go okropny zaduch. Odczekał chwilę, sprawdzając, czy 
pielęgniarz nic nie usłyszał, i spróbował wymacać na ścianie kontakt. Musiał zapalić światło, Ŝeby potwierdzić 
swoje podejrzenia, nawet jeśli miałby być przyłapany.
       Brudny pokój nagle wypełnił się ostrym światłem jarzeniówek. Pomieszczenie miało około piętnastu 
metrów długości, po obu stronach wąskiego przejścia stały pod ścianami dwa rzędy niskich Ŝelaznych łóŜek. 
Były tam okna, ale bardzo wysoko, tuŜ pod sufitem. Na drugim końcu pokoju znajdowała się wyłoŜona 
glazurą łazienka ze zwiniętym węŜem do zmywania podłogi oraz zaryglowane drzwi przeciwpoŜarowe. Jason
przeszedł między rzędami łóŜek, czytając tabliczki z nazwiskami: Harrison, Lyons, Gessner... Dzieci, 
obudzone światłem, zaczęły wstawać, wpatrując się w intruza szeroko otwartymi, pustymi oczami bez 
wyrazu.
       Jason zatrzymał się pod wpływem nagłej fali obrzydzenia, które po chwili przerodziło się w grozę. To było
duŜo gorsze niŜ mógł sobie wyobrazić. Wodził oczami po Ŝałosnych twarzyczkach, od jednej niechcianej istoty
do drugiej. Nie wyglądały jak dzieci, lecz jak miniaturowi stuletni starcy z małymi oczkami, suchą, 
pomarszczoną skórą i przerzedzonymi siwymi włosami, poprzez które widać było łyse, łuszczące się placki 
skóry. ZauwaŜył nazwisko Hayes. Tak jak inne dzieci chłopiec wyglądał, jakby się przedwcześnie zestarzał. 
Nie miał juŜ prawie rzęs, a dolne powieki były obwisłe. Źrenice miał przykryte białym szklistym bielmem. 
Reagował na światło, ale poza tym nic nie widział.
       Niektóre dzieci powstawały z łóŜek, niepewnie balansując na wątłych nogach i zaczęły się zbliŜać do 
wstrząśniętego Jasona. Jedno z nich powtarzało w kółko słowo „proszę” wysokim, chrapliwym głosem. 
Wkrótce dołączyły się do niego inne dzieci, tworząc potworny, niesamowity chór.
       Jason zaczął się cofać, bojąc się, by go nie dotknęły. Syn Hayesa wstał z łóŜka i po omacku przesunął się w 
jego stronę, macając przed sobą bezradnie i chaotycznie cienkimi, kościstymi ramionami.
       Tłumek dzieci przyparł Jasona do ściany, ciągnąc go za ubranie. Poczuł mdłości i przeraŜony wydostał się 
na korytarz, zamykając za sobą drzwi. Dzieci przycisnęły do szyby swoje twarze podobne do twarzy mumii i 
nadal powtarzały słowo „proszę”, którego juŜ nie słyszał.
       - Ej, ty tam! - usłyszał za sobą ochrypły głos.
       Odwrócił głowę i zobaczył zdziwionego pielęgniarza stojącego przed słuŜbówką, machającego otwartą 
ksiąŜką.
       - Co się tu dzieje? - krzyknął.
       Jason dobiegł przez korytarz do schodów, ale zdąŜył przeskoczyć tylko parę stopni, kiedy rozległ się drugi
głos z dołu:
       - Kevin? O co chodzi?
       Przechylając się przez barierkę, Jason zobaczył straŜnika na pierwszym półpiętrze.
       - A niech to! - zaklął tamten i popędził do góry, ściskając w ręku pałkę.
       Jason odwrócił się i wbiegł z powrotem na trzecie piętro. Pielęgniarz wciąŜ stał jak wryty w drzwiach 
dyŜurki, zbyt zdumiony, Ŝeby się ruszyć, patrząc jak Jason sprintem przebiegł przez korytarz, a następnie 
przez oddział. Część dzieci chodziła bez celu po sali, pozostałe połoŜyły się na łóŜko. Jason przywołał je 
gwałtownymi gestami i otworzył drzwi. Kiedy pojawił się straŜnik z pielęgniarzem, natychmiast zostali 
otoczeni zwartą grupą dzieci.
       Próbowali się przedostać przez tłum, ale dzieci przylgnęły do nich, wykrzykując swoje straszne, 
monotonne „proszę”.
       Tymczasem Jason dopadł drzwi przeciwpoŜarowych po przeciwnej stronie sali i próbował odsunąć rygiel, 
umieszczony ze względów bezpieczeństwa prawie dwa metry nad podłogą. Z początku nie chciały się 
otworzyć. Najwyraźniej od lat nikt ich nie uŜywał, były przyklejone grubą warstwą farby do framugi. Jason 
naparł na nie barkiem i wreszcie ustąpiły. Wepchnął kilku idących za nim chłopców z powrotem do sali i 
zamknął za sobą cięŜkie drzwi.
       Nie tracąc czasu, rzucił się na schody przeciwpoŜarowe. Teraz nie musiał juŜ dbać o zachowanie ciszy. Na 
poziomie drugiego piętra usłyszał, jak na górze otwierają się drzwi. Znów dobiegły go krzyki dzieci. Po chwili

Strona 97

background image

12096

poczuł wibracje, wywołane tupaniem cięŜkich buciorów na metalowych schodach.
       Wyciągnął zawleczkę i ostatnia część schodów opadła z hukiem na asfalt, a Jason stał juŜ na niej, zanim 
dotknęła ziemi. Minimalne opóźnienie pozwoliło straŜnikowi znacznie zmniejszyć odległość między nimi.
       Jednak gdy tylko znalazł się na trawniku bez trudu zdystansował otyłego straŜnika, dobiegł do 
samochodu i zdąŜył jeszcze spokojnie włączyć silnik, wrzucić bieg i ruszyć. We wstecznym lusterku widział w 
świetle latarni, jak tamten dopadł do jezdni, wygraŜając bezradnie pięścią.
       
       Jason z trudem powstrzymał obrzydzenie i furię z powodu tego, co zobaczył. Pojechał prosto do 
Bostońskiej Kwatery Głównej Policji i bezczelnie zostawił samochód w niedozwolonym miejscu tuŜ przed 
budynkiem.
       - Chcę się widzieć z detektywem Curranem - powiedział oficerowi przy biurku, potem przedstawił się.
       Policjant chłodno spojrzał na zegarek, a potem zadzwonił do Wydziału Zabójstw. Rozmawiał przez 
minutę, po czym zakrył mikrofon ręką.
       - MoŜe być ktoś inny?
       - Nie. Chcę się widzieć z Curranem. I to jak najszybciej, bardzo proszę.
       Policjant rozmawiał przez telefon jeszcze przez kilka minut, potem odłoŜył słuchawkę.
       - Detektyw Curran nie jest teraz osiągalny, proszę pana.
       - Sądzę, Ŝe będzie chciał ze mną rozmawiać. Nawet, jeśli nie jest na słuŜbie.
       - Nie w tym rzecz - wyjaśnił policjant. - Detektyw Curran jest zajęty przy podwójnym morderstwie w 
Revere. Powinien zadzwonić mniej więcej za godzinę, jeśli pan chce, moŜe pan tu zaczekać, albo zostawić swój
numer. To od pana zaleŜy.
       Jason namyślał się przez chwilę. Był na nogach większą część nocy, wyczerpany nerwowo. Myśl o 
natrysku, zmianie ubrania i posiłku miała wiele uroku. Poza tym, kiedy juŜ skontaktuje się z Curranem, będzie
zajęty przez pewien czas. Zostawił swój domowy numer, prosząc, Ŝeby Curran zatelefonował najszybciej, jak 
to będzie moŜliwe.
       
       Lot United Airlines z Seattle był znacznie opóźniony i zanim samolot wylądował w Logan, Juan Diaz był 
juŜ w kwaśnym humorze. Nie sfuszerował tak zadania od czasu, gdy w Nowym Jorku zdarzyło mu się 
zastrzelić niewłaściwego człowieka. Tamto niepowodzenie było wybaczalne, obecne - nie. Od zastrzelenia 
lekarza i tej puta z nocnego klubu dzieliły go tylko sekundy, a Jason, amator, przechytrzył go. Juan nie miał 
dla siebie usprawiedliwienia i to właśnie powiedział człowiekowi, z którym się kontaktował. Wiedział, Ŝe 
musi uratować honor lub nawet coś więcej i spieszno mu było do tego. Gdy tylko wysiadł z samolotu udał się 
do telefonu. Po drugim sygnale ktoś podniósł słuchawkę.
       Jason przejechał krótki odcinek z komisariatu do Louisburg Square, próbując wymazać z pamięci okropny 
obraz przedwcześnie postarzałych dzieci ze szkoły. Nie chciał nawet myśleć o Hayesie ani jego odkryciu, 
dopóki nie będzie bezpieczny w obecności Currana.
       Kiedy dotarł do domu dwukrotnie objechał kwartał, by się upewnić, Ŝe nikt nie obserwuje jego 
mieszkania. W końcu, przekonując sam siebie, Ŝe straŜnik ze szkoły nie spojrzał na jego dokumenty i stąd nie 
ma pojęcia, z kim miał do czynienia, Jason zaparkował samochód, zaniósł bagaŜ do mieszkania i zapalił 
światła. Z ulgą stwierdził, Ŝe dom jest w takim samym stanie, w jakim go zostawił. Wyjrzał na plac, który 
wydawał się spokojny jak zawsze.
       Miał właśnie wziąć prysznic kiedy przypomniał sobie, Ŝe jest jeszcze jedna osoba poza detektywem, którą 
powinien zawiadomić. Wykręcił numer Shirley. Odebrała słuchawkę dopiero po ósmym dzwonku. Jason 
słyszał oŜywione głosy w tle.
       - Jason! - wykrzyknęła. - Kiedy wróciłeś z wakacji?
       - Dziś w nocy.
       - Co się stało? - spytała, zauwaŜając wyczerpanie i zdenerwowanie w jego głosie.
       - DuŜe kłopoty. Myślę, Ŝe wiem juŜ nie tylko, co odkrył Hayes, ale takŜe, jak to zostało wykorzystane 
niezgodnie z przeznaczeniem. Łączy się to z GHP w sposób duŜo gorszy, niŜ mogłabyś kiedykolwiek 
przypuścić.
       - Powiedz mi.
       - Nie przez telefon.
       - W takim razie przyjedź natychmiast. Mam tu gości, ale pozbędę się ich.
       - Czekam na rozmowę z Curranem z Wydziału Zabójstw.

Strona 98

background image

12096

       - Rozumiem... JuŜ się z nim skontaktowałeś?
       - Jest w terenie, ale powinien wkrótce zadzwonić.
       - W takim razie moŜe przyjadę do ciebie? Teraz naprawdę mnie przeraziłeś.
       - Witam w klubie - Jason wydał krótki, gorzki śmiech. - MoŜesz przyjechać. Prawdopodobnie powinnaś 
być obecna przy rozmowie z Curranem.
       - JuŜ jadę.
       - Aha, jeszcze jedna rzecz. Pamiętasz, kto jest obecnie dyrektorem do spraw medycznych w Hartford 
School?
       - Doktor Peterson, jak sądzę - odpowiedziała Shirley. - Mogę się co do tego upewnić jutro.
       - Czy Peterson nie był ściśle związany z badaniami klinicznymi Hayesa? - spytał Jason, przypominając 
sobie nagle, Ŝe to Peterson był lekarzem, który robił badania profilaktyczne Hayesa.
       - Chyba tak. Czy to waŜne?
       - Sam nie wiem - przyznał Jason. - Ale jeśli masz przyjechać, pospiesz się. Curran moŜe dzwonić w kaŜdej 
chwili.
       Jason odłoŜył słuchawkę. Ponownie wybierał się pod prysznic, kiedy uświadomił sobie, Ŝe Carol takŜe 
moŜe być w niebezpieczeństwie. Jeszcze raz sięgnął po telefon i wykręcił jej numer.
       - Chcę, Ŝebyś na pewno została w domu - powiedział w chwili, gdy odebrała telefon. - Nie wygłupiam się. 
Nie wpuszczaj nikogo i nie wychodź.
       - O co teraz chodzi?
       - Tajemnica Hayesa jest gorsza, niŜ wszystko, co mógłbym wymyśleć.
       - Wydajesz się zdenerwowany, Jasonie.
       Wbrew sobie, Jason uśmiechnął się. Czasami Carol odzywała się jak psychiatra.
       - Nie jestem zdenerwowany, jestem śmiertelnie przeraŜony. Ale wkrótce będę rozmawiał z policją.
       - Powiesz mi, o co w tym wszystkim chodzi? - nalegała dziewczyna.
       - Obiecuję. - Jason odłoŜył słuchawkę i w końcu poszedł do łazienki i odkręcił prysznic.
       
ROZDZIAŁ SZESNASTY
       
       
       Zadźwięczał dzwonek i Jason zbiegł po schodach, by ujrzeć przez szybę frontowych drzwi uśmiechniętą 
twarz Shirley. Cofnął się, Ŝeby ją wpuścić, podziwiając jej jak zwykle nienaganny strój. Tego wieczoru miała na
sobie czarną skórzaną spódniczkę mini i długi, czerwony zamszowy Ŝakiet.
       - Czy Curran dzwonił? - zapytała, kiedy wchodzili po schodach.
       - Jeszcze nie - odparł Jason, starannie zamykając drzwi na oba zamki.
       - Teraz wprowadź mnie w szczegóły - zakomenderowała Shirley, wyślizgując się ze swojego Ŝakietu. Pod 
spodem nosiła miękki kaszmirowy sweter. Usiadła na brzegu sofy Jasona z rękami złoŜonymi na kolanach i 
czekała.
       - Nie będzie ci się to podobać - zapowiedział Howard, siadając obok niej.
       - Starałam się przygotować. Strzelaj.
       - Najpierw pozwól, Ŝe dam ci pewne wprowadzenie. Jeśli nie rozumiesz obecnych badań nad starzeniem 
się, to wszystko, co powiem, moŜe nie mieć dla ciebie większego sensu. W ciągu ostatnich kilku lat naukowcy, 
tacy jak Hayes, poświęcili mnóstwo czasu próbom spowolnienia procesu starzenia się. Większość ich pracy 
skupiała się na komórkach w hodowlach tkankowych, chociaŜ pewne doświadczenia przeprowadzano na 
szczurach i myszach. Większość badaczy doszła do wniosku, Ŝe starzenie się jest naturalnym procesem o 
podłoŜu genetycznym, regulowanym przez czynniki neuroendokrynne, immunologiczne i humoralne.
       - JuŜ się zgubiłam - przyznała, podnosząc ręce w Ŝartobliwym geście poddania się.
       - W takim razie, moŜe drinka? - zasugerował Jason, podnosząc się.
       - A co ty pijesz?
       - Piwo. Ale mam wino, mocniejsze alkohole, powiedz tylko, na co masz ochotę.
       - Piwo moŜe być niezłe.
       Jason poszedł do kuchni, otworzył lodówkę i wyjął dwie zimne butelki piwa coor.
       - Wy, lekarze, wszyscy jesteście tacy sami - narzekała Shirley, popijając łyk. - Sprawiacie, Ŝe wszystko 
brzmi tak skomplikowanie.
       - To jest skomplikowane - odparł Jason, siadając z powrotem. - Genetyka molekularna zajmuje się 

Strona 99

background image

12096

fundamentalnymi podstawami Ŝycia. Badania w tej dziedzinie budzą lęk, nie tylko dlatego, Ŝe naukowcy 
mogą przypadkowo stworzyć jakąś nową, śmiercionośną bakterię czy wirusa. Są równie przeraŜające, kiedy 
wszystko idzie dobrze, bo igramy tu z samym Ŝyciem. Tragedią Hayesa nie była jego poraŜka; problemem jest,
Ŝe on odniósł sukces.
       - Co on odkrył?
       - Chwileczkę - rzekł Jason, popijając spory łyk piwa i wycierając usta wierzchem dłoni. - Pozwól, Ŝe będę 
opowiadał tę historię na mój sposób. My wszyscy osiągamy dojrzałość płciową mniej więcej w tym samym 
czasie i jeśli nie wmiesza się choroba albo wypadek, wszyscy starzejemy się i umieramy przeŜywszy w 
przybliŜeniu ten sam okres.
       Shirley potakująco kiwnęła głową.
       - Okay - Jason pochylił się w jej kierunku. - Tak się dzieje, poniewaŜ nasze ciała są genetycznie 
zaprogramowane na przestrzeganie wskazań wewnętrznego zegara. Gdy się rozwijamy, róŜne geny są 
włączane, a inne wyłączane. To właśnie fascynowało Hayesa. Studiował sposoby, w jakie sygnały humoralne z
mózgu kontrolują wzrost i dojrzewanie płciowe. Izolując te białka wewnątrzwydzielnicze jedno po drugim 
badał ich działanie w tkankach obwodowych. Miał nadzieję odkryć, co powoduje, Ŝe komórki zaczynają albo 
przestają się dzielić.
       - Jak dotąd rozumiem - potwierdziła Shirley. - To jeden z powodów, dla których go zatrudniliśmy. 
Mieliśmy nadzieję, Ŝe dokona przełomu w leczeniu nowotworów.
       - Teraz pozwól, Ŝe na moment odbiegnę od tematu. Był pewien badacz, nazwiskiem Denckla, który 
poszukiwał eksperymentalnie sposobów opóźnienia procesu starzenia. Usuwał szczurom przysadki mózgowe
i przy substytucji niezbędnych hormonów odkrył, Ŝe czas Ŝycia szczurów wydłuŜył się. - Jason przerwał i 
wyczekująco popatrzył na Shirley.
       - Powinnam coś powiedzieć? - zapytała.
       - Czy doświadczenie Denckli niczego ci nie sugeruje?
       - Dlaczego po prostu mi tego nie powiesz?
       - Denckla doszedł do wniosku, Ŝe przysadka wydziela nie tylko hormony wzrostu i dojrzewania 
płciowego, lecz takŜe hormon starzenia się. Denckla nazwał go hormonem śmierci.
       Shirley zaśmiała się nerwowo.
       - To brzmi pocieszająco.
       - CóŜ, wierzę, Ŝe podczas badania czynników wzrostu Hayes natknął się na hormon śmierci Denckli - rzekł
Jason. - To właśnie nazwał ironicznym odkryciem. Szukając stymulatorów wzrostu znalazł jakiś hormon, który
powoduje gwałtowne starzenie się i zgon.
       - Co by się stało, gdyby podano komuś tę substancję? - zaniepokoiła się Shirley.
       - Gdyby podano sam hormon, prawdopodobnie niewiele. Osobnik mógłby doświadczyć pewnych 
objawów starzenia się, ale prawdopodobnie substancja zostałaby zmetabolizowana i jej efekt byłby 
ograniczony. Jednak Hayes nie zajmował się izolowanym hormonem. Miał świadomość, Ŝe zgodnie z tym 
samym mechanizmem, w jakim wyzwalana jest sekrecja hormonów płciowych i wzrostu, powinien takŜe 
istnieć czynnik uwalniający hormon śmierci. Natychmiast zwrócił uwag na cykl Ŝyciowy łososi, które umierają
w kilka godzin po złoŜeniu ikry. UwaŜam, Ŝe zebrał łby łososi i wyizolował z ich mózgów czynnik 
uwalniający hormon śmierci. To była ta jego prywatna robota, którą wykonywał w Gene. Inc. Kiedy juŜ 
uzyskał czynnik uwalniający, kazał Helene wyprodukować go w większych ilościach techniką rekombinacji 
DNA - w laboratorium GHP.
       - Dlaczego Hayes miałby chcieć go produkować?
       - Sądzę, Ŝe miał nadzieję uzyskać przeciwciała monoklonalne, które zapobiegałyby wydzielaniu 
śmiercionośnego hormonu i wstrzymywałyby proces starzenia. - W tym momencie Jason zrozumiał, co miał 
na myśli Hayes mówiąc, Ŝe jego odkrycie pomoŜe piękności. Chroniłoby ono młodzieńczy wygląd osób takich,
jak Carol.
       - Co by się stało, gdyby podano komuś ten czynnik uwalniający?
       - Włączyłby on gen śmierci, sterujący wytwarzaniem hormonu, tak samo, jak u łososi - i z bardzo 
podobnymi efektami. Osobnik taki zestarzałby się i umarł w ciągu trzech czy czterech tygodni. I nikt by nie 
wiedział, dlaczego. A to wiąŜe się z najgorszą rzeczą, jaką mam do powiedzenia. Sądzę, Ŝe ktoś wszedł w 
posiadanie hormonu, który Helene wyprodukowała w naszym laboratorium, i zaczął podawać go pacjentom 
GHP. Ktokolwiek to jest, musi być szalony. Hayes to zrozumiał - prawdopodobnie wtedy, kiedy odwiedził 
syna - i jemu samemu takŜe zaaplikowano czynnik starzenia. Myślę, Ŝe gdyby nie umarł tamtej nocy, zabito by

Strona 100

background image

12096

go w jakiś inny sposób. - Jason wzruszył ramionami.
       - Jak to odkryłeś? - wyszeptała Shirley.
       - Przejrzałem protokoły doświadczeń Hayesa. Kiedy Helene została zamordowana domyśliłem się, Ŝe 
Hayes mówił prawdę zarówno o swoim odkryciu, jak i o tym, Ŝe ktoś chce go zabić.
       - AleŜ Helene została zgwałcona przez nieznanego napastnika.
       - Oczywiście. Ale tylko po to, Ŝeby zmylić policję co do motywów zabójstwa. Miałem zawsze wraŜenie, Ŝe 
wiedziała o pracy swojego szefa więcej, niŜ nam mówiła. Kiedy dowiedziałem się, Ŝe miała z nim romans, 
zdobyłem pewność.
       - Tylko kto chciałby zabijać naszych pacjentów? - rozpaczliwie pytała Shirley.
       - Jakiś socjopata. Taki sam, jak wariat, który dodał cyjanku do tylenolu. Dziś wieczorem zrobiłem w klinice
komputerowe wydruki krzywych przeŜycia i umieralności. Wyniki były niewiarygodne. Nastąpił znaczący 
wzrost wskaźnika umieralności pacjentów po pięćdziesiątce, którzy byli przewlekle chorzy lub których styl 
Ŝycia zawierał wiele czynników ryzyka. - Nagle Jason zamilkł. - Cholera!
       - O co chodzi? - zapytała Shirley z wyrazem twarzy tak zdenerwowanym, jakby niebezpieczeństwo czaiło 
się tuŜ za rogiem.
       - Zapomniałem o czymś. Zrobiłem krzywe miesiąc po miesiącu - nie sprawdziłem ich dla poszczególnych 
lekarzy.
       - UwaŜasz, Ŝe kryje się za tym jakiś lekarz? - z niedowierzaniem spytała Shirley.
       - Musi tak być. Lekarz - lub moŜe pielęgniarka. Czynnik uwalniający jest polipeptydem - musi być 
wstrzyknięty. Gdyby podano go doustnie, uległby strawieniu przez soki Ŝołądkowe.
       - O mój BoŜe! - Shirley ukryła twarz w dłoniach. - A ja myślałam, Ŝe do tej pory mieliśmy kłopoty. - 
Zaczerpnęła głęboki oddech i podniosła wzrok. - Czy nie ma jakiejś szansy, ze moŜesz się mylić, Jason? MoŜe 
komputer zrobił jakiś błąd. Bóg świadkiem, Ŝe przetwarzanie danych zawodzi dostatecznie często...
       Jason połoŜył jej rękę na ramieniu. Wiedział, Ŝe jej z trudem zdobyte imperium rozpada się w gruzy.
       - Nie mylę się - powiedział delikatnie. - Zrobiłem coś jeszcze tej nocy. Widziałem syna Hayesa w Hartford.
       - I...?
       - To przeraŜające. Wszystkie dzieci z tego oddziału musiały dostać czynnik uwalniający. Widocznie u 
osobników przed okresem dojrzewania działa on wolniej. Musi zachodzić jakiś rodzaj konkurencji z 
hormonem wzrostu. Jednak wszyscy chłopcy wyglądają, jakby mieli sto lat.
       Shirley wzruszyła ramionami.
       - To dlatego chciałem znać nazwisko obecnego dyrektora do spraw medycznych.
       - Myślisz, Ŝe Peterson jest za to odpowiedzialny?
       - Jest głównym podejrzanym.
       - MoŜe powinniśmy pojechać do kliniki i jeszcze raz sprawdzić komputer. Moglibyśmy nawet ponownie 
wykreślić twoje krzywe przeŜycia według lekarzy.
       Zanim Jason zdąŜył odpowiedzieć, ciszę przerwał dzwonek, na dźwięk którego oboje podskoczyli. Jason z 
bijącym sercem zerwał się na nogi. Shirley postawiła swoją szklankę na stole.
       - Kto to moŜe być?
       - Nie wiem. - Jason prosił Carol, Ŝeby nie przychodziła do niego do mieszkania, a Curran zadzwoniłby 
przed przyjazdem.
       - Co zrobimy? - nagląco spytała dziewczyna.
       - Zejdę na dół i zobaczę.
       - Czy to dobry pomysł?
       - Masz lepszy? 
       Shirley potrząsnęła głową.
       - Po prostu nie otwieraj drzwi.
       - Myślisz, Ŝe zwariowałem? Och, nie powiedziałem ci jeszcze jednej rzeczy. Ktoś próbował mnie zabić.
       - Nie! Gdzie?
       - W pewnej odosobnionej wiejskiej gospodzie na wschód od Seattle.
       Otworzył drzwi mieszkania.
       - MoŜe lepiej, Ŝebyś nie schodził na dół - pospiesznie odezwała się Shirley.
       - Muszę sprawdzić, kto to jest. - Jason wyszedł na otoczony balustradą podest i spojrzał na dół, w stronę 
wejścia. Przez przeszklone drzwi dostrzegł jakąś postać.
       - Bądź ostroŜny - powiedziała Shirley.

Strona 101

background image

12096

       Jason cichutko zaczął schodzić po schodach. Im bardziej się zbliŜał, tym większy stawał się cień osobnika 
w przedsionku. Oglądał on tabliczki z nazwiskami i gniewnie naciskał dzwonek. Nagle odwrócił się i 
przycisnął twarz do szyby. Przez chwilę Jason widział twarz obcego z odległości zaledwie kilku centymetrów. 
Nie mogło być pomyłki co do grubych rysów i maleńkich, blisko osadzonych oczu. Gościem był Bruno, 
kulturysta. Jason odwrócił się i wbiegł z powrotem na piętro, a za nim niosło się wściekłe łomotanie do drzwi.
       - Kto to?
       - Znajomy zbir z przerostami mięśniowymi - poinformował, zamykając drzwi na obie zasuwy - i zarazem 
jedyna osoba, która wie, Ŝe byłem w Seattle. - Uświadomił sobie ten fakt z przeraŜającą jasnością. Pobiegł do 
gabinetu i chwycił słuchawkę. - Cholera! - krzyknął po minucie. Rzucił słuchawkę i sprawdził następny aparat,
w sypialni. W tym takŜe panowała cisza. - Telefony nie działają - powiedział z niedowierzaniem do Shirley, 
która poszła za nim. Czuł, jak ogarnia go panika.
       - Co zrobimy?
       - Wychodzimy. Nie zamierzam dać się tu zamknąć jak w pułapce.
       Przeszukawszy szafę w przedpokoju znalazł klucz do bramy,
       oddzielającej jego budynek od wąskiej uliczki wychodzącej na West Cedar Street. Otworzył okno sypialni, 
wspiął się na schody poŜarowe i pomógł Shirley wyjść za nim. Kolejno zeszli do małego ogródka, gdzie 
bezlistne białe brzozy majaczyły w ciemnościach jak duchy. Podbiegli do bramy. Jason gorączkowo, drŜącymi 
rękami starał się włoŜyć klucz w zamek. Wydostali się na wąską uliczkę, cichą i pustą. Zmrok co kilka metrów 
rozjaśniały światła gazowych latarni z Beacon Hill. Nie było nawet Ŝywej duszy.
       - Chodźmy! - zakomenderował Jason i ruszył West Cedar w stronę rzeki.
       - Mój samochód jest z tyłu, na Louisburg Square - wysapała Shirley, starając się dotrzymać mu kroku.
       - Mój teŜ. Ale jasne, Ŝe nie moŜemy wrócić. Mam przyjaciela, którego samochód mogę wziąć.
       Na Charles Street widać było kilku przechodniów przed otwartym sklepem. Jason pomyślał, Ŝeby 
zadzwonić na policję, ale teraz, kiedy wydostał się z mieszkania, wraŜenie, Ŝe jest w pułapce, osłabło. Poza 
tym chciał jeszcze raz sprawdzić komputer GHP, zanim porozmawia z Curranem.
       Poszli w dół Chestnut Street, zabudowanej starymi budynkami. Kilkoro ludzi spacerowało z psami i w ich 
obecności Jason poczuł się bezpieczniej. TuŜ przed Brimmer Street skręcił do garaŜu, gdzie dał dozorcy 
dziesięć dolarów i poprosił o samochód naleŜący do jego przyjaciela. Na szczęście męŜczyzna poznał Jasona i 
pozwolił mu zabrać niebieskie BMW.
       - Myślę, Ŝe powinniśmy pojechać do mnie - zaproponowała Shirley, wślizgując się na przednie siedzenie. - 
MoŜemy stamtąd zadzwonić do Currana i powiadomić go, gdzie jesteś.
       - Najpierw chcę wrócić do kliniki.
       Przy niewielkim natęŜeniu ruchu udało im się dotrzeć do szpitala w niecałe dziesięć minut.
       - Będę tylko minutkę - obiecał Jason, podjeŜdŜając do wejścia. - Chcesz pójść ze mną czy zaczekać tutaj?
       - Nie Ŝartuj - odparła Shirley, otwierając drzwi po swojej stronie samochodu. - Chcę na własne oczy 
zobaczyć te wykresy.
       Zamachali straŜnikowi swoimi kartami identyfikacyjnymi i pojechali windą, chociaŜ musieli się dostać 
tylko na pierwsze piętro.
       Sprzątaczki zostawiły klinikę w idealnym stanie - czasopisma na stojakach, kosze na papiery opróŜnione, a
podłogi lśniące świeŜym woskiem. Jason skierował się prosto do swojego gabinetu, usiadł przy biurku i 
włączył swoją końcówkę komputera.
       - Zadzwonię do Currana - powiedziała Shirley, wychodząc do stanowiska pielęgniarek.
       Jason machnął ręką, Ŝeby zaznaczyć, Ŝe słyszał. Wprowadzał juŜ dane do komputera. Najpierw wywołał 
numery identyfikacyjne róŜnych lekarzy z kliniki. Był szczególnie zainteresowany numerem Petersona. 
Następnie polecił komputerowi podzielić grupę pacjentów GHP według ich lekarzy, a potem zaczął wykreślać
krzywe umieralności kaŜdej z tych grup w ostatnich dwóch miesiącach, okresie, w którym nastąpiły 
największe zmiany w liczbie zgonów. Spodziewał się, Ŝe wskaźnik umieralności pacjentów Petersona będzie 
albo wyŜszy, albo niŜszy. Przypuszczał, Ŝe psychopata będzie eksperymentował na własnych pacjentach albo 
znacząco częściej, albo rzadziej.
       Shirley wróciła do gabinetu i stanęła, przyglądając się, jak wprowadzał dane.
       - Twój przyjaciel Curran jeszcze nie wrócił – poinformowała go. - Dzwonił na komisariat i powiedział, Ŝe 
moŜe być zajęty jeszcze przez kilka godzin.
       Jason kiwnął głową. Bardziej interesowało go wykreślenie krzywych. Zrobienie wszystkich wykresów 
zajęło jakieś piętnaście minut. Rozdzielił poszczególne kartki i poskładał je.

Strona 102

background image

12096

       - Wszystkie wyglądają tak samo - zauwaŜyła kobieta, pochylając się nad jego ramieniem.
       - Mniej więcej - przyznał Jason. - Nawet Petersona. To nie wyklucza jego udziału, ale takŜe nam nie 
pomaga. - Jason popatrzył na komputer, próbując wymyśleć jakieś inne dane, które mogłyby być uŜyteczne. 
Nic więcej nie przychodziło mu do głowy.
       - CóŜ, jak na razie to koniec genialnych pomysłów. Od tego momentu musi się tym zająć policja.
       - Zatem jedźmy - przynagliła Shirley. - Wyglądasz na wyczerpanego.
       - I jestem - przyznał Jason. Podniesienie się z krzesła było dla niego powaŜnym wysiłkiem.
       - Czy to są wykresy, które zrobiłeś wcześniej? - zapytała kobieta, wskazując stos wydruków leŜący przy 
terminalu.
       Jason skinął głową.
       - MoŜe je weźmiemy? Chciałabym, Ŝebyś mi je objaśnił.
       Jason włoŜył papiery do duŜej koperty.
       - Zostawiłam w biurze Currana mój numer telefonu - rzekła Shirley. - Myślę, Ŝe to najlepsze miejsce, Ŝeby 
zaczekać. Miałeś okazję coś zjeść?
       - Jakiś wstrętny posiłek w samolocie, ale wydaje mi się, Ŝe to było wieki temu.
       - Zostało mi trochę kurczaka na zimno.
       - Wspaniale.
       Kiedy szli do samochodu, Jason spytał Shirley, czy nie miałaby nic przeciwko temu, Ŝeby prowadzić, a on 
mógłby się odpręŜyć i trochę pomyśleć.
       - Z przyjemnością - zgodziła się, biorąc kluczyki.
       Jason usiadł po stronie pasaŜera i rzucił kopertę na tylne siedzenie. Zapiął pasy, odchylił się na oparcie i 
zamknął oczy. Rozmyślał nad sposobami, w jakie czynnik uwalniający hormon wzrostu mógł zostać podany 
pacjentom. PoniewaŜ nie moŜna go było zaaplikować doustnie, zastanawiał się, jak zbrodniarz mógłby 
wstrzyknąć go pacjentom podczas badań okresowych. Pobierano krew do testów laboratoryjnych, ale 
uŜywane do tego celu próŜniowe probówki nie dawały moŜliwości podania Ŝadnej substancji. Z pacjentami 
hospitalizowanymi sprawa miała się zupełnie inaczej - zawsze dostawali jakieś zastrzyki i wlewy doŜylne.
       Nie doszedł do Ŝadnego prawdopodobnego wniosku, a tymczasem Shirley podjechała pod dom. 
Wysiadając z samochodu Jason zatoczył się i omal nie upadł. Krótki odpoczynek nasilił tylko jego zmęczenie. 
Sięgnął na tylne siedzenie po kopertę.
       - Poczuj się jak w domu - powiedziała Shirley, wprowadzając go do salonu.
       - Najpierw upewnijmy się, czy Curran nie telefonował.
       - Za chwilę sprawdzę u operatora. MoŜe weźmiesz sobie coś do picia, a ja tymczasem zakrzątnę się wokół 
tego kurczaka.
       Zbyt zmęczony, Ŝeby się spierać, Jason podszedł do barku, przygotował sobie dewara z lodem, a potem 
upadł na kanapę. Czekając na Shirley, zaczął ponownie rozmyślać nad drogami podania czynnika 
uwalniającego. Nie było zbyt wielu moŜliwości. Gdyby nie został wstrzyknięty, musiano by go zaaplikować w 
czopku doodbytniczym albo przez jakiś inny bezpośredni kontakt z błoną śluzową. Większość pacjentów, 
którzy przechodzili pełny zestaw badań okresowych, miała wykonywany wlew doodbytniczy z barytu. Jason 
zastanawiał się, czy tu właśnie leŜało rozwiązanie.
       Zaczął popijać swoją szkocką, kiedy wkroczyła Shirley z kurczakiem i sałatką.
       - Mogę zrobić ci drinka? - zaofiarował się Jason. Shirley postawiła tacę na stoliku do kawy.
       - Czemu nie? - Potem dodała jeszcze: - Nie wstawaj. Ja to zrobię.
       Jason przyglądał się jej, jak dodawała do swojej wódki odrobinę wermutu i to właśnie przywiodło mu na 
myśl krople do oczu. Wszyscy pacjenci, poddawani badaniom profilaktycznym, przechodzili pełną kontrolę 
oczu, włącznie z podaniem kropli rozszerzających źrenice. Gdyby ktoś chciał dostarczyć do organizmu 
czynnik aktywujący gen śmierci, przez spojówki oczu wchłonąłby się on doskonale. Co więcej, substancja ta 
mogła być potajemnie wprowadzona do rutynowego leczenia okulistycznego, a śmiercionośne krople byłyby 
podawane przez nieświadome pielęgniarki i lekarzy.
       Jason poczuł pulsujący ból głowy. Znalezienie moŜliwego do przyjęcia wyjaśnienia kwestii, która mogła 
być kluczem do całej sprawy, nagle przydało realności koncepcji masowego morderstwa. Shirley odwróciła się
od baru, kolistymi ruchami szklaneczki mieszając alkohol. Jason postanowił oszczędzić jej najnowszych 
rewelacji.
       - śadnej wiadomości od Currana? - spytał zamiast tego.
       - Jeszcze nie - odpowiedziała gospodyni, dziwnie na niego spoglądając. Przez chwilę zastanawiał się, czy 

Strona 103

background image

12096

umie czytać w myślach.
       - Mam pytanie - zaczęła z wahaniem. - Czy ten przypuszczalny czynnik uwalniający hormon śmierci nie 
jest składnikiem naturalnego procesu?
       - Tak - przytaknął Jason. - Właśnie dlatego patologia nie okazała się bardzo pomocna. Wszystkie ofiary, 
takŜe Hayes, zmarły z przyczyn zwanych naturalnymi. Czynnik uwalniający tylko uaktywnił w pełni geny, 
normalnie włączane w okresie dojrzewania płciowego.
       - Chcesz powiedzieć, Ŝe zaczynamy się starzeć w momencie dojrzewania? - w głosie Shirley brzmiało 
niedowierzanie.
       - Takie są współczesne teorie. Ale oczywiście odbywa się to stopniowo, nabierając szybkości dopiero w 
późniejszym okresie Ŝycia, kiedy poziom hormonów płciowych i wzrostu spada. Czynnik uwalniający 
najwyraźniej włączył całkowicie gen hormonu śmierci, a u dorosłych bez wysokiego miana hormonu wzrostu, 
który mógłby przeciwdziałać, spowodowało to gwałtowne starzenie się, jak u łososi. Przypuszczam, Ŝe trwa to
trzy tygodnie. Narządem krytycznym wydaje się tu być układ krąŜenia. Najwyraźniej on poddaje się pierwszy
i powoduje zgon. Ale mógłby to być równie dobrze inny układ.
       - Ale starzenie się jest procesem naturalnym - powtórzyła Shirley.
       - Starzenie się jest częścią Ŝycia - przyznał jej rację Jason. - Ewolucyjnie jest ono równie waŜne, jak wzrost. 
Tak, to jest proces naturalny. - Jason roześmiał się głucho. - Hayes z pewnością miał rację, kiedy opisywał 
swoje odkrycie jako ironiczne. Przy całym wysiłku, jaki włoŜono w spowolnienie starzenia się, jego praca nad 
wzrostem zaowocowała przyspieszeniem tego procesu.
       - Jeśli starzenie się i śmierć mają jakąś wartość ewolucyjną - obstawała przy swoim Shirley - to być moŜe 
mają teŜ jakąś wartość społeczną.
       Jason patrzył na nią z wzrastającym uczuciem niepokoju. śałował, Ŝe jest taki zmęczony. Jego mózg 
wysyłał sygnały alarmowe, ale on czuł się zbyt wyczerpany, Ŝeby je rozszyfrować. Biorąc milczenie za dobrą 
monetę, kontynuowała:
       - Pozwól, Ŝe spojrzę na to z innej strony. Medycyna jako całość staje przed zadaniem zapewnienia 
fachowej opieki moŜliwie niskim kosztem. Jednak w związku z wydłuŜeniem się Ŝycia ludzkiego szpitale 
zapełnione są starszymi ludźmi, których utrzymuje się przy Ŝyciu za olbrzymią cenę, wyczerpując nie tylko 
źródła ekonomiczne, lecz równieŜ energię personelu medycznego. GHP, na przykład, radził sobie bardzo 
dobrze na samym początku, poniewaŜ ogromna większość podopiecznych była młoda i zdrowa. Teraz, 
dwadzieścia lat później, zestarzeli się i wymagają o wiele większej opieki zdrowotnej. Gdyby starzenie się 
uległo przyspieszeniu w pewnych okolicznościach, mogłoby to być najlepsze zarówno dla szpitali, jak i dla 
pacjentów. Istotny jest fakt - podkreśliła Shirley - Ŝe starzy i niedołęŜni powinni się szybko zestarzeć, Ŝeby 
uniknąć cierpienia i oszczędzić przeciąŜania nas kosztowną opieką medyczną.
       Gdy odrętwiały mózg Jasona zaczął pojmować rozumowanie Shirley, lekarza sparaliŜowało przeraŜenie. 
Chciał krzyczeć, Ŝe to, co Shirley zakłada, jest zalegalizowanym morderstwem, ale siedział bez słowa na skraju
sofy, jak ptak w obliczu jadowitego węŜa, zmroŜony strachem.
       - Jason, czy masz pojęcie, ile kosztuje utrzymanie człowieka przy Ŝyciu podczas jego ostatnich miesięcy, 
spędzanych w szpitalu? Gdyby medycyna nie wydawała tyle na umierających, mogłaby zrobić o wiele więcej, 
Ŝeby pomóc Ŝywym. Gdyby GHP nie było zatłoczone pacjentami w średnim wieku, skazanymi na chorobę 
przez ich własny niezdrowy styl Ŝycia, pomyśl - co moglibyśmy zrobić dla młodych. A czy ludzie, którzy nie 
dbają o siebie, jak nałogowi palacze lub alkoholicy, albo osoby uŜywające narkotyków, nie skracają własnego 
Ŝycia? Czy to tak źle - przyspieszyć ich śmierć, aby nie byli cięŜarem dla reszty społeczeństwa?
       Jason w końcu otworzył usta, Ŝeby zaprotestować, ale nie mógł znaleźć słów, Ŝeby obalić tę teorię. 
Wszystko, co mógł zrobić, to potrząsnąć głową w niedowierzaniu.
       - Nie wierzę, Ŝe nie akceptujesz faktu, iŜ medycyna nie wytrzyma dłuŜej pod miaŜdŜącym cięŜarem 
przewlekłych problemów zdrowotnych u fizycznie niedołęŜnych pacjentów - tych samych ludzi, którzy 
spędzili trzydzieści czy czterdzieści lat, bezczeszcząc ciała, którymi obdarzył ich Bóg.
       - Nie tobie ani mnie decydować o tym - krzyknął w końcu Jason.
       - Nawet jeśli starzenie się zostaje przyspieszone przez jakąś naturalną substancję?
       - To morderstwo! - Jason zerwał się na nogi. Shirley podniosła się takŜe, szybko podchodząc do 
podwójnych drzwi, wiodących do jadalni.
       - Proszę wejść, panie Diaz - powiedziała, otwierając je. - Zrobiłam, co mogłam.
       Jason poczuł suchość w ustach, kiedy odwrócił się, by stanąć twarzą w twarz z męŜczyzną, którego 
widział ostatnio w Zajeździe pod Łososiem. Ciemną przystojną twarz Juana oŜywiało oczekiwanie. Trzymał 

Strona 104

background image

12096

mały niemiecki pistolet automatyczny z nałoŜonym tłumikiem wielkości cygara.
       Jason cofał się niezdarnie, aŜ plecami uderzył o przeciwległą ścianę. Jego oczy wędrowały z broni na 
zaskakująco przystojną twarz zabójcy, a potem na Shirley, która patrzyła na niego tak spokojnie, jakby 
znajdowała się na spotkaniu zarządu.
       - Tym razem nie ma obrusa - powiedział Diaz, szczerząc w uśmiechu swoje doskonałe, jak u gwiazdora 
filmowego, zęby.
       ZbliŜył się do Jasona, aŜ wylot pistoletu znalazł się w odległości piętnastu centymetrów od głowy ofiary. - 
Do widzenia - rzekł, przyjacielsko kiwając głową.
       
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
       
       
       - Panie Diaz - odezwała się Shirley.
       - Tak - odpowiedział Juan, nie odrywając wzroku od Jasona.
       - Proszę nie strzelać do niego, dopóki pana do tego nie zmusi. Lepiej będzie pozbyć się go tak samo, jak 
pana Hayesa. Przyniosę panu jutro materiał z kliniki.
       Jason wypuścił powietrze. Nie uświadamiał sobie, Ŝe wstrzymywał oddech.
       Uśmiech zniknął z twarzy Juana. Nozdrza mu się rozdęły; był rozczarowany i zły.
       - Myślę, Ŝe byłoby duŜo bezpieczniej, gdybym zabił go juŜ teraz, panno Montgomery.
       - Nie dbam o to, co myślisz - to ja ci płacę. Teraz zabierzemy go do piwnicy. I bez głupstw - wiem, co robię.
       Juan przysunął pistolet tak, Ŝe zimny metal dotknął skroni Jasona. Lekarz wiedział, Ŝe zbir ma nadzieję na 
najsłabszy chociaŜ pretekst, Ŝeby strzelić; pozostał doskonale nieruchomy, skamieniały ze strachu.
       - Dalej! - krzyknęła Shirley z wejściowego hallu.
       - Ruszaj! - rozkazał Juan, cofając broń od głowy Jasona.
       Lekarz ruszył sztywno, z rękami przyciśniętymi do boków. Juan szedł za nim, co pewien czas pistoletem 
trącając więźnia w plecy.
       Shirley otworzyła drzwi pod schodami, znajdujące się na wprost głównego wejścia. Jason zobaczył stopnie
prowadzące do sutereny.
       ZbliŜając się więzień próbował pochwycić spojrzenie Shirley, jednak kobieta odwróciła się. Przeszedł 
przez drzwi, a Juan tuŜ za nim.
       - Lekarze zdumiewają mnie - rzekła Shirley, zapalając światło w piwnicy i zamykając za sobą drzwi. - 
Myślą, ze medycyna jest po prostu sprawą pomagania chorym. Prawda jest taka, Ŝe dopóki nie zrobi się 
czegoś z przewlekle chorymi, nie będzie pieniędzy ani ludzi, Ŝeby pomóc tym, którzy naprawdę mogą 
wyzdrowieć.
       Patrząc na jej spokojną, ładną twarz i doskonały strój, Jason nie mógł uwierzyć, Ŝe to ta sama kobieta, którą
zawsze podziwiał.
       Przerwała na moment, Ŝeby wskazać Juanowi masywne dębowe drzwi na końcu korytarza. Przecisnąwszy
się obok męŜczyzn, otworzyła je i zapaliła światło, zalewając blaskiem duŜe, kwadratowe pomieszczenie. 
Jason został wepchnięty do środka, gdzie ujrzał otwarte drzwi z lewej strony, warsztat i jeszcze jedne cięŜkie 
drzwi po prawej. Światło zgasło, drzwi zatrzasnęły się i otoczyła go nieprzenikniona ciemność.
       Przez kilka minut stał spokojnie, unieruchomiony szokiem i brakiem światła. Dobiegały go ciche dźwięki: 
wody płynącej w rurach, włączonego systemu ogrzewczego i kroków nad jego głową. Ciemność była 
całkowita; nie mógł nawet powiedzieć, czy ma oczy zamknięte, czy otwarte.
       Gdy w końcu był w stanie się ruszyć, cofnął się do drzwi, którymi wszedł. Złapał za gałkę i spróbował ją 
przekręcić. Pociągnął drzwi. Z pewnością były dobrze zabezpieczone. Przesuwając rękami po futrynie, macał 
w poszukiwaniu zawiasów, poddał się jednak, gdy uświadomił sobie, Ŝe drzwi otwierają się do hallu.
       Porzucając drzwi Jason zaczął małymi kroczkami posuwać się wzdłuŜ ściany, ostroŜnie przesuwając po 
niej rękami. Doszedł do rogu i skręcił pod kątem dziewięćdziesięciu stopni. Kontynuował swój marsz, kroczek
po kroczku, aŜ wymacał otwarte drzwi. OstroŜnie wyciągając rękę przed siebie szukał ściennego wyłącznika. 
Znalazł go po lewej stronie, na wysokości piersi. Wcisnął wyłącznik. Nic się nie zdarzyło.
       Wkroczył do bocznego pomieszczenia i zaczął obmacywać ściany, próbując zorientować się co do jego 
rozmiarów. Natrafił palcami na jakiś metalowy przedmiot, umieszczony na ścianie, którego przednią 
powierzchnię stanowiło szkło. Macając na wysokości pasa wyczuł umywalkę. Dalej na prawo była toaleta. 
Pomieszczenie miało szerokość zaledwie półtora, a długość dwóch metrów.

Strona 105

background image

12096

       Wróciwszy do głównej części Jason kontynuował swój powolny obchód ścian. TuŜ obok łazienki natknął 
się na drugie małe pomieszczenie z zamkniętymi drzwiami. Gdy je otworzył, nos powiedział mu natychmiast, 
Ŝe jest to cedrowa szafa. W środku znajdowało się kilka toreb na ubrania, wypełnionych odzieŜą.
       Jason dotarł do następnego rogu duŜej piwnicy i znowu skręcił.
       Przeszedłszy około tuzina małych kroczków, delikatnie uderzył o warsztat, który miał szerokość mniej 
więcej metra. Obszedł jego róg, pomacał pod blatem i znalazł tam szafki. Warsztat, jak oceniał, miał jakieś pięć 
metrów długości. OkrąŜywszy go, wrócił do ściany, gdzie natknął się na półki z czymś, co przypominało 
puszki farby. Za regałem znajdował się następny róg.
       Na środku czwartej ściany Jason natrafił na drugie masywne drzwi, zamknięte i zaryglowane. Czuł pod 
palcami zamek, ale potrzebny był klucz. Nie było zawiasów. Kontynuując swoją wędrówkę, dotarł do 
czwartego naroŜnika. Po kilku minutach wrócił do wejścia.

       Opadł na kolana i zbadał podłogę. Była wylana betonem. Podniósłszy się, próbował wymyśleć, co jeszcze 
mógłby zrobić. Nie przychodził mu do głowy Ŝaden dobry pomysł. Nagle poczuł obezwładniający, śmiertelny 
strach, jakby się dusił. Nigdy nie cierpiał na klaustrofobię, teraz jednak dopadła go ona z miaŜdŜącą siłą.
       - NA POMOC! - krzyknął tylko po to, Ŝeby usłyszeć echo swojego głosu. Tracąc kontrolę nad sobą po 
omacku dotarł do drzwi i zaczął jak szalony walić w nie pięściami. - PROSZĘ! - krzyczał.
       Bił pięściami, dopóki nie uświadomił sobie bólu rąk. Raptownie przerwał, krzywiąc się z bólu i przycisnął 
posiniaczone dłonie do piersi. Pochylając się w przód, oparł czoło o drzwi. Popłynęły łzy.
       Jason nie pamiętał, Ŝeby płakał od czasów, gdy był dzieckiem. Nawet po śmierci Danielle. Wszystkie te 
lata, przez które zaprzeczał istnieniu takich emocji, wypłynęły teraz, gdy kulił się w ciemnościach w piwnicy 
Shirley. Zupełnie utracił samokontrolę i powoli opadł na podłogę, gdzie, łykając łzy, zwinął się pod drzwiami, 
jak uwięziony pies.
       Gwałtowność własnych uczuć zaskoczyła go. Po dziesięciu minutach łkania zaczął odzyskiwać panowanie
nad sobą. Był zawstydzony przed samym sobą, zawsze bowiem wierzył, Ŝe ma więcej opanowania. W końcu 
usiadł, opierając się plecami o drzwi. W ciemnościach ocierał łzy z wilgotnych policzków.
       Przestał poddawać się rozpaczy i zaczął rozmyślać o pomieszczeniu, w którym się znalazł. Próbował 
wyobrazić sobie jego wymiary i lokalizację przedmiotów, na które natknął się w czasie swojej wyprawy 
badawczej. Zastanawiał się, czy nie było tu innych wyłączników światła. Wstał i powoli wrócił do drugich, 
zamkniętych na klucz drzwi po prawej stronie. Obmacał ściany po obu ich stronach, ale nie znalazł Ŝadnego 
przełącznika.
       Ruszył szybko w poprzek pomieszczenia i wrócił do łazienki. Kilkakrotnie spróbował włączyć światło. 
Potem obmacał instalację w nadziei, Ŝe będzie mógł wymienić Ŝarówkę, zakładając, Ŝe znajdzie lampę na 
suficie w głównym pokoju. Nie było jednak Ŝadnej instalacji, ani wbudowanej w szafkę, ani na suficie. 
Zniechęcony, wrócił do duŜego pomieszczenia.
       - Auu!- krzyknął, kiedy wpadł na coś, rozbijając sobie nos o metalową powierzchnię, średnicy piętnastu 
centymetrów. Natychmiast tracąc równowagę poczuł, jak momentalnie zaczyna mu puchnąć nos. Kości 
grzbietu nosa były przesunięte: zostały złamane. Jeszcze raz, wbrew woli, łzy napłynęły mu do oczu, tym 
razem jednak był to odruch, a nie wynik emocji. Kiedy doszedł do siebie na tyle, by ruszyć dalej, stwierdził, Ŝe 
stracił orientację. Wracając do malutkich kroczków, poruszał się naprzód, aŜ dotarł do ściany. Tylko w ten 
sposób mógł odnaleźć warsztat.
       Schyliwszy się, zaczął otwierać szafki i ostroŜnie badać rękami ich wnętrza. KaŜda miała ponad metr 
szerokości i zawierała pojedynczą, ruchomą półkę. Znalazł więcej puszek, lecz Ŝadnych narzędzi. 
Wyprostował się i przeszukał ścianę powyŜej blatu warsztatu. Z prawej strony było tam kilka wąskich półek z 
małymi słoikami i pudełkami. Ponownie zaczął obmacywać ścianę, mając nadzieję, Ŝe natrafi na tablicę z 
narzędziami. Interesowały go śrubokręty, młotki lub dłuta. Zamiast tego jego ręka natrafiła na szklaną bańkę, 
sterczącą tuŜ przed nim. Zaciekawiony poszukał dookoła, stwierdzając, Ŝe szklana kula przytwierdzona jest 
do metalowego pudełka, do którego wchodziły przewody. Jason uświadomił sobie, Ŝe jest to licznik 
elektryczny.
       Przesuwając się do lewego końca regału ponownie wrócił do ściany. Znalazł jeszcze jeden regał, 
zawierający plastikowe i ceramiczne doniczki, ale znowu Ŝadnych narzędzi.
       Zniechęcony, zastanowił się, co jeszcze mógłby zrobić. Wpadł na pomysł znalezienia czegoś, na czym 
mógłby stanąć, Ŝeby zbadać ściany tuŜ pod sufitem, na wypadek, gdyby znajdowało się tam zaciemnione 
okno. Potem wrócił myślami do licznika. Wspiąwszy się na warsztat odnalazł urządzenie i prześledził 

Strona 106

background image

12096

przebieg drutów do drugiego, prostokątnego metalowego pudełka. Macając jego powierzchnię, trafił na 
metalowe kółko. Lekkim szarpnięciem otworzył szafkę.
       Wewnątrz znajdowała się tablica rozdzielcza domu. Powoli sięgnął ręką do środka, mając nadzieję, Ŝe nie 
dotknie nieosłoniętych przewodów. Jego palce natrafiły jednak na rząd bezpieczników.
       Następne pięć minut zajęło Jasonowi rozmyślanie, jak wykorzystać nowe odkrycie. Zszedł ze stołu, 
otworzył drzwi szafek, znajdujących się pod blatem i usunął ich zawartość, ustawiając puszki po obu stronach 
warsztatu. Potem wyjął półkę, która szczęśliwie nie była przytwierdzona i wcisnął się do środka. Miał 
mnóstwo miejsca.
       Wyszedł, z powrotem wdrapał się na warsztat i jeden po drugim wyłączył wszystkie bezpieczniki. Potem 
zamknął obudowę tablicy rozdzielczej, wczołgał się do pustej szafki, zamknął za sobą drzwi i pomodlił się. 
Jeśli poszli juŜ spać, brak prądu nikogo nie zaniepokoi.
       Po czasie, który Jason oceniał na około pięć minut, usłyszał, jak otwierają się drzwi. Dotarły do niego 
głosy, a przez szczelinę w drzwiach szafki zobaczył linię migającego światła. Rozległ się zgrzyt klucza, 
przekręcanego w wejściowych drzwiach, które następnie otworzyły się. Z okiem przyciśniętym do szpary 
widział wyraźnie dwie postaci. Jedna niosła latarkę, której światłem powoli omiotła pomieszczenie.
       - On się schował - rzekł Juan.
       - Nie musisz mi tego mówić - z irytacją odpowiedziała Shirley.
       - Gdzie jest pani skrzynka z bezpiecznikami? - spytał męŜczyzna. Światło przesunęło się na warsztat.
       - Proszę tu zostać - poradził Juan. Ruszył przez pokój, stając między Jasonem i światłem, które musiało 
padać z latarki trzymanej przez Shirley. Jason spodziewał się, Ŝe Juan ma ręce zajęte pistoletem.
       Jason oparł się o tylną ścianę szafki i podniósł stopy. Kiedy tylko usłyszał trzask przełączników, kopnął 
drzwi szafki całą siłą, na jaką mogły się zdobyć jego nogi biegacza. Uderzające drzwi kompletnie zaskoczyły 
Juana, trafiając go w krocze. Jęknął z bólu i zatoczył się do tyłu, na szafę.
       Jason nie tracił czasu. Wygramolił się na zewnątrz i pędem puścił się przez pokój, dopadając drzwi zanim 
Shirley miała okazję je zamknąć. Uderzył w nie całym cięŜarem i wpadł prosto na kobietę, przewracając się 
wraz z nią na podłogę. Krzyknęła, kiedy jej głowa uderzyła o beton. Wypuściła z ręki latarkę.
       Zebrawszy się, Jason popędził korytarzem w kierunku schodów, wdzięczny losowi, Ŝe ta część domu jest 
juŜ oświetlona. Schwycił poręcz i przy jej pomocy odbił się, przeskakując pierwsze stopnie. Wtedy usłyszał 
głuchy stuk. Jednocześnie poczuł ból w udzie i prawa noga załamała się pod nim. Prostując się, przeskoczył na
jednej nodze resztę schodków. Był juŜ prawie w hallu, nie mógł się poddać.
       Ciągnąc za sobą prawą nogę, dokuśtykał do frontowych drzwi. Za sobą usłyszał, jak ktoś zaczyna wbiegać
po schodach.
       Zasuwa otworzyła się i Jason wydostał się w zimną, listopadową noc. Wiedział, Ŝe został postrzelony. 
Czuł, jak krew spływa z rany po nodze do buta.
       Dotarł zaledwie do środka podjazdu, kiedy Juan dopadł go i kolbą pistoletu obalił na bruk. Jason opadł na 
kolana, podpierając się dłońmi. Nim zdołał się podnieść, Juan kopnął go w plecy. Jeszcze raz pistolet został 
skierowany prosto w głowę Jasona.
       Nagle obu męŜczyzn zalało jaskrawe światło. Trzymając lekarza na muszce Juan próbował ręką osłonić 
oczy przed światłem dwóch reflektorów. Chwilę później usłyszeli dźwięk otwieranych drzwi samochodu, po 
czym nastąpił złowieszczy odgłos odwodzonych kurków dubeltówek. Juan cofnął się kilka kroków, jak 
zwierzę przyparte do ściany.
       - Nie ruszaj się, Diaz - rozkazał nieznany Jasonowi głos.
       Brzmiał w nim wyraźny akcent południowego Bostonu. - Nie rób Ŝadnych głupstw. Nie chcemy kłopotów 
z tobą ani z tymi z Miami. Chcemy tylko, Ŝebyś grzecznie i spokojnie wrócił do samochodu i odjechał. MoŜesz 
to zrobić?
       Juan skinął głową. Lewą ręką nadal na próŜno próbował osłonić oczy przed światłem.
       - W takim razie ruszaj! - padła komenda.
       Zrobiwszy dwa czy trzy niepewne kroki do tyłu, Kubańczyk odwrócił się i uciekł do samochodu. 
Uruchomił silnik i odjechał z podjazdu.
       Jason przekręcił się na brzuch. Kiedy tylko Juan odjechał, w krąg światła wbiegła Carol Donner i uklękła 
obok leŜącego.
       - Mój BoŜe, jesteś ranny! - Na udzie Jasona utworzyła się ogromna plama krwi.
       - Tak myślę - odparł niepewnie męŜczyzna. Wydarzyło się zbyt wiele i zbyt szybko. - Ale to nie boli za 
bardzo - dodał.

Strona 107

background image

12096

       Kolejna postać wyszła z oślepiającego światła; był to Bruno, wymachujący winchesterem.
       - Och, nie! - jęknął Jason, próbując usiąść.
       - Nie denerwuj się - uspokoiła go Carol. - On teraz juŜ wie, Ŝe jesteś przyjacielem.
       W tym momencie na frontowym ganku pojawiła się Shirley. Ubranie miała w nieładzie, a włosy 
nastroszyły się jak u punka. Przez chwilę mierzyła wzrokiem całą scenę. Potem cofnęła się, zatrzaskując drzwi.
Usłyszeli zgrzyt zamykanych zamków.
       - Musimy zabrać go do szpitala - powiedziała Carol, wskazując Jasona.
       Pojawił się drugi kulturysta. Delikatnie podnieśli Jasona.
       - Nie mogę w to uwierzyć - odezwał się ranny.
       Został wyniesiony z kręgu oślepiającego blasku. Pojazd okazał się być białym lincolnem z anteną 
telewizyjną w kształcie litery V na pokrywie bagaŜnika. Dwóch osiłków ułoŜyło Jasona na tylnym siedzeniu, 
gdzie czekał męŜczyzna w czarnych okularach, o sczesanych do tyłu ciemnych włosach, z niezapalonym 
cygarem w ustach. Był to Artur Koehler, szef Carol. Dziewczyna wskoczyła za Jasonem i przedstawiła go 
Arturowi. Dwaj ochroniarze usiedli na przednich siedzeniach i jeden z nich ruszył.
       - Cieszę się, widząc was oboje - powiedział Jason. - Ale co, na Boga, was tu przyniosło? - skrzywił się, 
kiedy samochód zarzucił, wyjeŜdŜając z podjazdu.
       - Twój głos - wyjaśniła Carol. - Kiedy dzwoniłeś ostatnim razem, wiedziałam, Ŝe znowu jesteś w kłopotach.
       - Ale skąd wiedziałaś, Ŝe jestem tutaj, w Brooklinie?
       - Bruno jechał za tobą - rzekła dziewczyna. - Po twoim telefonie zadzwoniłam do mojego kochanego szefa. 
- Carol poklepała Artura po nodze.
       - Skończ z tym! - zaprotestował tamten. To jego głos wystraszył Juana Diaza.
       - Spytałam Artura, czy mógłby cię chronić, a on zgodził się pod jednym warunkiem. Mam tańczyć co 
najmniej przez następne dwa miesiące, albo dopóki nie znajdzie kogoś w zamian.
       - Tak, ale ona wytargowała to do jednego miesiąca - poskarŜył się męŜczyzna.
       - Jestem bardzo wdzięczny - rzekł Jason. - Naprawdę moŜesz przestać tańczyć, Carol?
       - Z niej jest cholerny dzieciuch - stwierdził Artur.
       - Jestem zdumiony - powiedział Jason. - Nie myślałem, Ŝe dziewczęta takie jak ty mogą przestać, kiedy 
tylko zechcą.
       - O czym ty mówisz? - w głosie Carol brzmiało oburzenie.
       - Powiem ci, co on ma na myśli - roześmiał się jej szef, wyciągając rękę i odwzajemniając się Carol 
klepnięciem w udo. - Myśli, Ŝe jesteś panienką lekkich obyczajów. - Artura ogarnął paroksyzm śmiechu, który 
przeszedł w kaszel. Carol musiała kilkakrotnie uderzyć go w plecy, zanim doszedł do siebie. - Obijano mnie 
tak pięściami częściej, kiedy to paliłem - powiedział, podnosząc cygaro. Potem w półmroku samochodu 
spojrzał na Jasona. - Myślisz, Ŝe pozwoliłbym jej jechać do Seattle, gdyby była prostytutką? Człowieku, bądź 
rozsądny.
       - Przepraszam - odparł Jason. - Po prostu myślałem...
       - Myślałeś, Ŝe poniewaŜ tańczę w klubie, jestem dziwką - rzekła Carol z nieco mniejszym oburzeniem. - 
CóŜ, przypuszczam, Ŝe to nie całkiem w porządku. Kilka z dziewcząt się tym zajmuje. Większość jednak nie. 
Dla mnie była to wielka okazja. Donner, to nie jest moje prawdziwe nazwisko. Brzmi ono Kikonen. Jestem 
Finką, a my mamy bardziej zdrowe podejście do nagości, niŜ wy, Amerykanie.
       - Ona jest córką siostry mojej Ŝony - uzupełnił Artur. - Dlatego dałem jej pracę.
       - Wy dwoje jesteście krewnymi? - zapytał zdumiony Jason.
       - Nie lubimy się do tego przyznawać - Artur znów zaniósł się śmiechem.
       - Daj spokój - przerwała mu dziewczyna.
       MęŜczyzna jednak ciągnął dalej.
       - Nie podoba nam się, Ŝe ktoś z naszych ludzi jest w Harvardzie. To psuje nasz image.
       - Ty studiujesz na uniwersytecie? - spytał Jason, odwracając się do Carol.
       - Robię tam doktorat. Tańczenie pokrywa moje czesne.
       - Przypuszczam, Ŝe powinienem wiedzieć, Ŝe Alvin nigdy nie związałby się ze zwykłą dziewczyną 
tańczącą topless - przyznał Jason. - W kaŜdym razie jestem wdzięczny wam obojgu. Bóg wie, co stałoby się, 
gdybyście nie przybyli. Wiem, Ŝe policja zajmie się Shirley Montgomery, ale wolałbym, Ŝebyście nie pozwolili 
Juanowi uciec.
       - Nie przejmuj się - Artur machnął cygarem. - Carol opowiedziała mi, co stałe się w Seattle. Nie będzie 
długo cieszył się wolnością. Ale nie chcę kłopotów z moimi ludźmi z Miami. Pozbędziemy się Juana naszymi 

Strona 108

background image

12096

kanałami albo dam ci wystarczająco duŜo informacji dla policji w Miami, Ŝeby mogli go zamknąć. Będą mieli 
dość materiału przeciw niemu, Ŝeby go zatrzymać. Wierz mi.
       Jason spojrzał na Carol.
       - Nie wiem, jak mogę wam to wynagrodzić.
       - Mam kilka pomysłów - odparła dźwięcznie.
       Artur miał następny atak śmiechu. Kiedy w końcu się opanował, Bruno opuścił szybę, oddzielającą 
kierowcę.
       - Hej, zboczeńcu - zachichotał. - Gdzie chcesz, Ŝebyśmy cię zawieźli? Do izby przyjęć GHP?
       - Do diabła, nie - zaprotestował Jason. - Na jakiś czas mam dość ubezpieczeń zdrowotnych. Zabierzcie 
mnie do Massachusetts General Hospital.
       
EPILOG
       
       
       Jason nigdy nie lubił chorować, teraz jednak uwielbiał swoją sytuację. Został w szpitalu przez trzy dni po 
zabiegu chirurgicznym na przestrzelonej nodze. Ból znacznie osłabi, a pielęgniarki w Mass General były 
wyjątkowo fachowe i uprzedzająco grzeczne. Niektóre z nich pamiętały jeszcze Jasona z czasów jego staŜu.
       Najlepszą stroną pobytu w szpitalu było to, Ŝe Carol spędzała z nim większą część dnia, czytając głośno, 
racząc go zabawnymi opowieściami lub po prostu siedząc obok niego w milczeniu.
       - Myślę, Ŝe kiedy juŜ całkiem wyzdrowiejesz - oświadczyła drugiego dnia, układając kwiaty przysłane 
przez Klaudię i Sally - wrócimy do Zajazdu pod Łososiem.
       - Po co, na Boga? - zdziwił się Jason. Po doświadczeniach, jakie przeszli, nie wyobraŜał sobie, Ŝeby ktoś 
mógł pragnąć ponownie odwiedzić to miejsce.
       - Chciałabym jeszcze raz spróbować Diabelskiej Rynny - wesoło poinformowała go Carol. - Ale tym razem 
za dnia.
       - śartujesz!
       - Naprawdę. Idę o zakład, Ŝe w blasku słońca to bułka z masłem.
       Na dźwięk cichego kaszlu odwrócili się w stronę drzwi. Niedbale ubrane cielsko detektywa Currana 
wydawało się wyjątkowo nie na miejscu w szpitalu. Ogromne ręce ściskały nieprzemakalny kapelusz, który 
wyglądał tak, jakby przyjechała go cięŜarówka.
       - Mam nadzieję, Ŝe nie przeszkadzam - odezwał się z nietypową dla niego uprzejmością.
       Jason domyślał się, Ŝe Curran w szpitalnym otoczeniu czuje się onieśmielony, podobnie jak Jason na 
komisariacie policji.
       - Wcale nie - zapewnił chory, podciągając się do pozycji siedzącej.
       Carol przysunęła krzesło spod ściany i ustawiła je obok łóŜka.
       Curran usiadł, nadal mnąc w dłoniach kapelusz.
       - Jak z pana nogą? - zagadnął.
       - Świetnie - odparł Jason. - Uszkodzone zostały głównie mięśnie. To nie będzie Ŝaden problem.
       - Cieszy mnie to.
       - Cukierka? - zaproponowała Carol, podsuwając pudełko czekoladek od sekretarek z GHP.
       Curran przyjrzał im się starannie, wybrał wiśnię w czekoladzie i w całości wsunął ją do ust. Przełknąwszy,
rzekł:
       - Pomyślałem, Ŝe chciałby pan wiedzieć, jak się rozwija ta sprawa.
       - Koniecznie - przytaknął Jason. Carol przeszła na drugą stronę łóŜka i przysiadła na brzeŜku.
       - Przede wszystkim Juana aresztowano w Miami. Teraz ze strachu robi w portki. Pan wie lepiej, jak to się 
fachowo nazywa. Ten facet jest jednym z prezentów Castro dla Ameryki. Wystąpimy o ekstradycję w związku 
z zabójstwem Brennquivist i Lund, ale to będzie trudne. Zdaje się, Ŝe cztery czy pięć stanów, z Florydą 
włącznie, poszukuje tego typa za podobne wyskoki.
       - Nie mogę powiedzieć, Ŝeby było mi go bardzo Ŝal - przyznał się Jason.
       - Ten facet to psychopata - zgodził się Curran.
       - A co z GHP? - zainteresował się lekarz. - Byliście w stanie udowodnić, Ŝe czynnik uwalniający hormon 
śmierci został wprowadzony do kropli do oczu, uŜywanych w gabinecie okulistycznym?
       - Współpracujemy ścisłe z Drug Administration2 w tej sprawie - rzekł Curran. - Okazuje się, Ŝe to cała 
historia.

Strona 109

background image

12096

       - Jak uwaŜacie, ile z tego zostanie podane do wiadomości publicznej?
       - W tej chwili nie jesteśmy jeszcze pewni. Coś będzie musiało być ujawnione. Hartford School została 
zamknięta, a rodzice tych dzieciaków nie są ślepi. Co więcej, jak poinformowała nas Drug Administration, 
grupa rodzin wnosi przeciw GHP Ŝądania milionowych odszkodowań. Shirley i jej załoga są skończeni.
       - Shirley... - powtórzył z zadumą Jason. - Wie pan, był taki czas, Ŝe gdybym nie spotkał Carol, mógłbym się
związać z tamtą panią.
       Carol Ŝartobliwie pogroziła mu pięścią.
       - Przypuszczam, Ŝe jestem panu winien przeprosiny, doktorze - rzekł Curran. - Z początku sądziłem, Ŝe 
jest pan po prostu cierniem w tyłku. Ale okazuje się pan sprawcą zniszczenia najbardziej śmiercionośnego 
spisku, o jakim kiedykolwiek słyszałem.
       - To była głównie kwestia szczęścia - zbagatelizował sprawę Jason. - Gdybym nie był z Hayesem tamtej 
nocy, kiedy umarł, my - lekarze - myślelibyśmy, Ŝe walczymy z jakąś nową epidemią.
       - Ten facet, Hayes, musiał być spryciarzem - stwierdził Curran.
       - Geniuszem - uzupełniła Carol.
       - Wiecie, co mnie najbardziej gryzie? - zapytał retorycznie Curran. - Hayes do końca myślał, Ŝe pracuje nad
odkryciem dla dobra ludzkości. Prawdopodobnie sądził, Ŝe jest bohaterem, jak Salk. Nagroda Nobla i takie 
rzeczy. Zbawca świata. Nie jestem naukowcem, ale wydaje mi się, Ŝe cala dziedzina badań Hayesa jest 
cholernie groźna. Wiecie, co mam na myśli?
       - Wiem dokładnie, co chce pan powiedzieć - zapewnił go Jason. - W naukach medycznych zawsze 
uwaŜano, Ŝe wyniki badań będą ratować Ŝycie i zmniejszą cierpienie. Teraz jednak nauka dysponuje 
moŜliwościami budzącymi lęk. Sprawy mogą pójść w róŜnych kierunkach.
       - Tak jak ja to rozumiem - powiedział detektyw - Hayes znalazł lek, który powoduje, Ŝe ludzie starzeją się i
umierają w ciągu kilku tygodni - a on nawet tego nie szukał. To kaŜe mi myśleć, Ŝe jajogłowi wymknęli się 
spod kontroli. Mam rację?
       - Zgadzam się - przytaknął lekarz. - MoŜe robimy się zbyt bystrzy, Ŝeby to mogło być dla nas dobre. To jak
zjadanie wciąŜ od nowa zakazanego owocu.
       - Tak, i zostaniemy wykopani z raju - dodał Curran. - A czy przypadkiem Wuj Sam nie ma swoich psów 
łańcuchowych do nadzorowania facetów takich jak Hayes?
       - Mają nie najlepszy wgląd w ten rodzaj spraw - wyjaśnił Jason. - Zbyt wiele sprzeczności interesów. Poza 
tym, zarówno lekarze, jak i laicy łatwo wierzą, Ŝe wszystkie badania medyczne są z załoŜenia dobre.
       - Cudownie - Ŝachnął się policjant. - To przypomina samochód, pędzący po autostradzie z prędkością stu 
pięćdziesięciu kilometrów na godzinę - bez kierowcy.
       - To chyba najlepsze porównanie, jakie kiedykolwiek słyszałem - stwierdził Jason.
       - No, cóŜ. - Detektyw wzruszył ramionami. - Przynajmniej moŜemy poradzić sobie z GHP. Formalne 
oskarŜenie wpłynie wkrótce. Oczywiście, cała ta zgraja została zwolniona za kaucją. Jednak sprawa wyszła na 
światło dzienne i wszystkie te grube ryby starają się wsadzić sobie wzajemnie nóŜ w plecy i ułoŜyć się z 
sądem. Wydaje się, Ŝe nasz przyjaciel Hayes na początku odwiedził pewnego faceta, nazwiskiem Ingelbrook.
       - Ingelnook. To jeden z wiceprezesów GHP - Uściślił Jason. - Zdaje się, Ŝe zajmuje się finansami.
       - Chyba tak - przytaknął Curran. - Najwyraźniej Hayes poprosił go o kapitał załoŜycielski potrzebny do 
utworzenia jakiejś spółki.
       - Wiem - przerwał Jason. 
       Detektyw rzucił mu cięŜkie spojrzenie.
       - Wie pan, teraz? A jak się pan właściwie o tym dowiedział, doktorze Howard?
       - To nieistotne. Proszę mówić dalej.
       - W kaŜdym razie - ciągnął policjant - Hayes musiał powiedzieć Ingelnookowi, Ŝe jest bliski wynalezienia 
czegoś w rodzaju eliksiru młodości.
       - Tym właśnie byłyby przeciwciała przeciw czynnikowi uwalniającemu hormon starzenia się - przyznał 
Jason.
       - Chwileczkę - rzekł Curran. - MoŜe w takim razie pan opowie tę historię.
       - Przepraszam - powiedział lekarz. - W końcu wszystko to nabiera dla mnie sensu. Proszę mówić.
       - Ingelnookowi hormon śmierci musiał się podobać bardziej, niŜ eliksir młodości - kontynuował policjant. -
Od jakiegoś czasu łamał sobie głowę, jak obniŜyć koszty, Ŝeby GHP nadal był konkurencyjny. Jak do tej pory 
spisek obejmuje tylko sześcioro ludzi, ale moŜe ich być więcej. Są oni odpowiedzialni za wyeliminowanie 
wielu pacjentów, którzy mogli - ich zdaniem - w przyszłości wymagać więcej, niŜ tylko równego udziału w 

Strona 110

background image

12096

opiece medycznej. Miłe, co?
       - Więc ich zabili - podsumowała z przeraŜeniem Carol.
       - CóŜ, powtarzali sobie, Ŝe to był naturalny proces - uzupełnił policjant.
       - To teŜ jakieś wyjaśnienie dla morderstwa - Ŝe wszyscy tak czy inaczej kiedyś umrzemy - gorzko 
skomentował Jason. Jego wyobraźnię znowu zapełniły prześladujące go ostatnio twarze zmarłych pacjentów.
       - W kaŜdym razie to juŜ koniec GHP - zapewnił detektyw. - Poza sprawami kryminalnymi lada chwila 
pojawią się oskarŜenia o błędy w sztuce. GHP juŜ teraz podpada pod paragraf 11. Myślę więc, Ŝe będzie pan 
szukał sobie pracy.
       - Na to wygląda. - Potem, spoglądając na Carol, Jason dodał: - Carol kończy swoje studia z psychologii 
klinicznej. Myśleliśmy o otworzeniu wspólnego gabinetu. Wydaje mi się, Ŝe chcę wrócić do prywatnej 
praktyki. Na jakiś czas koniec z korporacjami.
       - To brzmi nieźle - stwierdził Curran. - W takim razie będę mógł mieć w jednym miejscu naprawione i 
serce, i głowę.
       - MoŜe pan być naszym pierwszym pacjentem.
1 Good Health Plan - jeden z systemów ubezpieczeń zdrowotnych, w którym klient, opłacający stałą składkę, 
uzyskuje prawo do wszelkich usług medycznych w ośrodkach GHP (przyp. tłum.).

2 Food and Drug Administration - agencja rządu federalnego USA, dopuszczająca do obrotu i nadzorująca 
środki spoŜywcze i leki (przyp. tłum.).
??

??

??

??

Strona 111