background image

16

16

16

16    

JANE,  WIDZĄC,  śE  PACJENT  WPATRUJE  SIĘ  W  NIĄ  ROZBAWIONY,  dokładnie 

się obejrzała. CzyŜby coś z nią było nie tak? 

–  O co chodzi? – mruknęła. 

Tak  naprawdę  nie  chciała  o  to  zapytać.  Tacy  twardziele  jak  on  przewaŜnie  nie  znoszą 

płaczliwych kobiet, ale przyjmując, Ŝe to był zwykły przypadek, musiał jakoś to załagodzić. 

KaŜdy na jej miejscu zareagowałby podobnie. 

Nie  wytknął  jej,  Ŝe  jest  beksą,  zamiast  tego  wziął  z  tacy  talerz  z  kurczakiem  i  ze 

spokojem zabrał się do jedzenia. 

Wróciła  na  swoje  krzesło.  On  i  cała  ta  sytuacja...  budziła  w  niej  obrzydzenie.  Straciła 

brzytwę,  musiała  więc  wykombinować  inny  sposób  obrony.  A  biorąc  pod  uwagę  fakt,  Ŝe  z 

natury  była  dość  zadziorna,  postanowiła  zrezygnować  z  oczekiwania  na  nie  wiadomo  co. 

Gdyby mieli zamiar ją zabić, juŜ by to zrobili. Teraz trzeba było znaleźć jakieś rozwiązanie. 

Modliła się, aby szybko nadeszło. I nie zakończyło się jej pogrzebem. 

Patrzyła na ręce pacjenta i musiała przyznać, Ŝe wprawiały ją w zachwyt. 

OK,  teraz  czuła  wstręt  równieŜ  do  siebie.  Do  diabła,  przecieŜ  usiłował  ją  schwytać  i 

zedrzeć  z  niej  kitel,  jakby  nie  była  niczym  więcej  niŜ  zwykłą  lalką.  A  to,  Ŝe  po  chwili  ją 

wypuścił, wcale nie czyniło go bohaterem. 

Cisza  wydłuŜała  się.  Słychać  było  jedynie  stukot  sztućców,  a  to  przypominało  jej  te 

okropne obiady z rodzicami, podczas których nikt się nie odzywał. 

BoŜe, tamte posiłki w dusznej jadalni były prawdziwą katorgą. Ojciec siedział u szczytu 

stołu  niczym  król  z  odrazą  obserwujący  innych  jedzących.  Doktor  William  Rosdale 

Whitcomb  uwaŜał,  Ŝe  naleŜy  solić  jedynie  mięso,  nigdy  warzywa  i  twardo  trzymając  się  tej 

zasady,  Ŝądał,  aby  przestrzegali  jej  pozostali  domownicy.  Teoretycznie.  Szczególnie  Jane 

często okazywała brak posłuszeństwa. 

Potrząsnęła głową. W miarę upływu czasu przestała nim gardzić, gdyŜ negatywne emocje 

opadły. Poza tym miała teraz inny powód do zmartwienia. 

–  Zapytaj mnie – powiedział nagłe pacjent. 

–  O co? 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

–  Zapytaj mnie o coś, co chcesz wiedzieć. – Chwycił adamaszkową serwetkę i wytarł 

nią  najpierw  usta,  a  następnie  podbródek.  –  Moje  zadanie  będzie  trudniejsze,  ale 

przynajmniej nie będziemy tak siedzieć i wsłuchiwać się tylko w brzęk sztućców. 

–  A jakie jest to twoje zadanie? – Oby to nie był zakup solidnych toreb, w które włoŜą 

potem jej poćwiartowane ciało. 

–  Nie interesujesz się tym, kim jestem? 

–  Powiedz,  czy  mnie  stąd  wypuścisz,  a  wtedy  zadam  ci  całą  masę  pytań  na  temat 

twojej rasy. Dopiero wtedy. Jestem nieco zdenerwowana, gdyŜ ciągle nie wiem, jak te 

wspaniałe, krótkie wakacje, do jasnej cholery, zakończą się dla mnie. 

–  PrzecieŜ dałem ci słowo. 

–  Tak, tak. Ale i rzuciłeś się na mnie. A jeśli powiesz, Ŝe to było dla mojego własnego 

dobra,  uznam,  Ŝe  nie  mam  szans  na  wydostanie  się  stąd.  –  Jane  popatrzyła  na  swoje 

ostre paznokcie i wbiła je w skórę nadgarstka. Potem znów spojrzała na pacjenta. 

–  Więc jeśli chodzi o to twoje „zadanie”... Czy potrzebujesz do jego wykonania szufli? 

Utkwił wzrok w talerzu, potem zanurzył widelec w ryŜu, a srebrne ząbki błysnęły między 

ziarenkami. 

–  Moje  zadanie...  jakby  to  powiedzieć...  to  mieć  pewność,  Ŝe  niczego  nie  będziesz 

pamiętać. 

–  JuŜ drugi raz to usłyszałam i będę szczera – uwaŜam to za bzdurę. Mimo Ŝe trudno 

mi sobie wyobrazić, w jaki sposób kilku facetów wyniosło mnie ze szpitala i uczyniło 

twoją  osobistą  lekarką.  Jak  ty  to  sobie  wyobraŜasz,  Ŝe  tak  po  prostu  zapomnę  o  tym 

wszystkim? 

Spuścił wzrok. 

–  Mam zamiar odebrać ci te wspomnienia. Wymazać całą sprawę, wyczyścić pamięć. 

To będzie tak, jakbym nigdy nie istniał, a ty nigdy tu się nie znalazłaś. 

Wymownie wzniosła oczy. 

–  Hmmm... 

Nagle  rozbolała  ją  głowa.  Przytknęła  dłonie  do  skroni,  a  gdy  je  opuściła,  przyjrzała  się 

pacjentowi  ze  zmarszczonym  czołem.  Co,  do  licha?  Jadł,  ale  nie  z  tacy,  która  tu  przedtem 

stała. Kto przyniósł nowy posiłek? 

–  Mój kumpel w czapeczce Soxów – powiedział pacjent, wycierając usta. – Pamiętasz? 

Wróciły wspomnienia: nadejście Red Soxa, brzytwa, którą jej odebrał pacjent, jej płacz. 

–  Dobry... BoŜe – wyszeptała. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

Pacjent nie przestawał jeść, jak gdyby wymazywanie wspomnień nie było czymś bardziej 

niezwykłym niŜ porcja pieczonego kurczaka. 

–  Jak? 

–  Manipulacja neuropatyczna. To bardzo łatwe. 

–  Jak? 

–  Co masz na myśli? 

–  Jak znajdujesz wspomnienia? Jak je rozróŜniasz? Czy ty.... 

–  Moja wola. Twój umysł. To dość skomplikowane. 

Oczy jej się zwęziły. 

–  Czy te magiczne zdolności w sprawach codziennych wynikają z całkowitego braku 

skrupułów charakterystycznego dla twojej rasy, czy teŜ chodzi o to, Ŝe urodziłeś się bez 

sumienia? 

Opuścił sztućce. 

–  Słucham? 

Nie przejmowała się tym, Ŝe go uraziła. 

–  Najpierw mnie porywasz, a teraz starasz się odebrać mi wspomnienia i w ogóle nie 

czujesz się temu winien? Jestem jak lampa, którą poŜyczyłeś... 

–  Próbuję  cię  chronić  –  przerwał  jej.  –  Mamy  wrogów,  doktor  Whitcomb.  Gdyby  się 

dowiedzieli,  Ŝe  wiesz  o  nas,  przyszliby  po  ciebie,  zabraliby  cię  w  jakieś  odosobnione 

miejsce i zabili. Nie chcę do tego dopuścić. 

Jane wstała. 

–  Posłuchaj, KsiąŜę Uroczy. To, Ŝe chcesz mnie chronić, brzmi wspaniale i chwyta za 

serce, ale to nie byłoby potrzebne, gdybyście mnie stamtąd nie zabrali. 

Upuścił sztućce na talerz, a ona w napięciu oczekiwała, Ŝe zaraz zacznie na nią krzyczeć. 

On jednak powiedział cicho: 

–  Spójrz na mnie... Spodziewałem się, Ŝe za mną pójdziesz. 

–  No tak. Więc pewnie mam na tyłku napis: „Weź Mnie Teraz”, który tylko ty mogłeś 

widzieć? 

Odstawił talerz. 

–  Miewam wizje – wymruczał pod nosem. 

–  Wizje... 

Nic więcej nie powiedział. Przypomniała sobie wtedy sztuczkę z jej pamięcią. Jeśli mógł 

to zrobić... Jezu, czyŜby mówił o tym, Ŝe przewiduje przyszłość? 

Jane przełknęła powoli ślinę. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

–  Ale te wizje nie są takie jak z krainy czarów? 

–  Nie. 

–  Cholera. 

Pogładził bródkę, jakby zastanawiał się, ile moŜe jej powiedzieć. 

–  Miewam  je  od  dawna,  co  jakiś  czas  po  prostu  się  urywają.  Kilka  miesięcy  temu 

miałem wizję dotyczącą mojego przyjaciela i dlatego, Ŝe zrobiłem wszystko, aby się nie 

spełniła, ocaliłem mu Ŝycie. Kiedy moi bracia weszli do tej szpitalnej sali, nagle w wizji 

zobaczyłem  ciebie.  Dlatego  kazałem  cię  zabrać.  Mówisz  o  sumieniu?  Gdybym  go  nie 

miał, zostawiłbym cię tam. 

Przypomniała  sobie,  Ŝe  gotów  był  wyrządzić  krzywdę  swemu  najbliŜszemu 

przyjacielowi, aby ją chronić. I nawet wtedy, gdy odkrył brzytwę, obszedł się z nią delikatnie. 

Prawdopodobnie  więc  sądził,  iŜ  jego  działanie  jest  właściwe.  To  nie  znaczyło,  Ŝe  mu 

wybaczała,  ale...  myślenie  w  ten  sposób  było  lepsze  niŜ  czynienie  z  niego  Patty  Hearst 

pozbawionej całkowicie skrupułów. 

–  Powinieneś skończyć ten posiłek – odezwała się po dłuŜszej chwili. 

–  Skończyłem. 

–  Nie, nie skończyłeś. Jedz. 

–  Nie jestem głodny. 

–  Nie  pytałam,  czy  jesteś  głodny.  I  jeśli  będzie  trzeba,  nie  zawaham  się  przed 

zatkaniem ci nosa i wepchnięciem jedzenia do gardła. 

Po krótkiej pauzie... Jezu... uśmiechnął się do niej. Uniósł kąciki ust, przymruŜył oczy. 

Jane zatkało. „Tak pięknie teraz wygląda”, pomyślała, przyćmione światło lampki padało 

na  jego  mocną  szczękę  i  czarne  błyszczące  włosy.  Pomimo  Ŝe  jego  długie  kły  nadal  trochę 

wystawały, przypominał duŜo bardziej... człowieka. Wyglądał przyjaźnie. Atrakcyjnie... 

Och, nie. Nie teraz. Nie. 

Czuła się trochę zawstydzona, ale starała się o tym nie myśleć. 

–  O co ci chodzi? Myślisz, Ŝe Ŝartuję? 

–  Nie. Po prostu nikt nie mówi do mnie w ten sposób. 

–  Dobrze,  ale  ja  mówię.  Widzisz  w  tym  jakiś  problem?  MoŜesz  pozwolić  mi  odejść. 

Jedz albo nakarmię cię jak dziecko. A nie sądzę, Ŝe twoje ego dobrze to zniesie. 

Gdy  stawiał  sobie  talerz  na  kolanach  i  powoli  zabierał  się  do  jedzenia,  na  jego  twarzy 

wciąŜ błąkał się lekki uśmiech. Kiedy skończył, odebrała pustą szklankę po wodzie. 

Napełniła ją w łazience i podała mu. 

–  Jeszcze się napij. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

Pił. OpróŜnił kilka szklanek. Potem przyjrzała się jego ustom i była nimi zafascynowana. 

Po chwili odsłonił zęby. Jego ostre i białe kły pięknie prezentowały się w świetle lampki 

nocnej. 

–  One się wydłuŜają, prawda? – zapytała, pochylając się nad nim. – Gdy się posilasz, 

stają się dłuŜsze. 

–  Tak. – Zamknął usta. – Albo kiedy ogarnia mnie złość. 

–  A kiedy mija, skracają się. PokaŜ mi je jeszcze raz. 

Dotknęła palcem jednego z nich; była to dla niej prawdziwa ciekawostka. 

–  Przepraszam. – Cofnęła rękę. – Czy bolą cię czasem? 

–  Nie. – Gdy opuścił powieki, pomyślała, Ŝe jest zmęczony... 

„BoŜe,  co  to  za  zapach?”.  Nabrała  głęboko  powietrza  i  rozpoznała  mieszaninę 

tajemniczych przypraw, tę samą, którą wyczuła na ręczniku w jego łazience. 

Pomyślała  o  seksie.  Takim  bez  zahamowań.  Takim,  który  się  czuje  jeszcze  kilka  dni 

później. „Przestań”. 

–  Co osiem tygodni albo jakoś tak – powiedział. 

–  Słucham? Och, to jest, jak często ty... 

–  Dokrwiam się. ZaleŜy od stresu. RównieŜ od poziomu aktywności. 

W  porządku,  pragnienie  seksu  zupełnie  jej  przeszło.  WyobraŜała  go  sobie  jak  z 

makabrycznych  scen  serialu  Bram  Stroker,  polującego  na  ludzi,  a  potem  pozostawiającego 

gdzieś w ponurym zaułku ich zmasakrowane ciała. 

Musiała chyba okazać wstręt, poniewaŜ jego głos nagle zabrzmiał stanowczo. 

–  To jest dla nas naturalne. Nie obrzydliwe. 

–  Czy ich zabijasz? Tych ludzi, na których polujesz? 

–  Ludzi?  Raczej  wampiry.  Dokrwiamy  się  od  osobników  przeciwnej  płci,  ale  naszej 

rasy, a nie waszej. I nikogo nie zabijamy. 

Uniosła brwi. 

–  Och. 

–  Ten mit o Drakuli to pieprzona bajka. 

Pytania cisnęły jej się całą lawiną. 

–  Jak to jest? Jak to smakuje? 

Zwęziły  mu  się  źrenice,  przeniósł  wzrok  z  jej  twarzy  na  szyję.  Jane  szybko  zasłoniła 

gardło ręką. 

–  Nie  obawiaj  się  –  powiedział  gwałtownie.  –  Nie  jestem  spragniony.  A  poza  tym 

ludzka krew jest dla nas nieodpowiednia. Za mało poŜywna. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

OK. W porządku. Dobrze. 

–  Aha,  posłuchaj...  Chciałabym  teraz  sprawdzić  twój  opatrunek.  Zastanawiam  się 

nawet, czy nie moŜna juŜ go zdjąć. 

–  Zobacz. 

UłoŜył  się  na  poduszkach,  a  napięta  skóra  na  jego  potęŜnych  ramionach  wydawała  się 

niezwykle gładka. Siedziała przez chwilę bez ruchu, patrząc tylko na niego. Miała wraŜenie, 

Ŝe w miarę odzyskiwania sił staje się coraz większy. Większy i... coraz bardziej pociągający 

seksualnie. 

Starała  się  nie  dopuścić  do  siebie  takich  myśli  i  traktować  go  po  prostu  jak  pacjenta, 

któremu  ratowała  Ŝycie.  Wprawnym,  profesjonalnym  ruchem  odkryła  jego  pierś  i  oderwała 

plaster przytrzymujący gazę. Odwinęła bandaŜ i ze zdumienia pokręciła głową. Niesamowite. 

Na  skórze  miał  tylko  małą  bliznę  w  kształcie  gwiazdki,  która  była  tam  juŜ  wcześniej.  Po 

operacji pozostało jedynie zaczerwienienie, a jak sądziła, wewnątrz teŜ wszystko się wygoiło. 

–  Czy to typowe? Tak szybki powrót do zdrowia? 

–  W Bractwie tak. 

Gdyby  mogła  dokładnie  przestudiować,  w  jaki  sposób  jego  komórki  się  regenerowały, 

mogłaby rozwikłać niektóre sekrety procesu starzenia się ludzi. 

–  Zapomnij  o  tym  –  powiedział,  opuszczając  nogi  na  podłogę.  –  Nie  chcemy  być 

traktowani  jak  szczury  doświadczalne.  A  teraz,  jeśli  nie  masz  nic  przeciwko  temu, 

wezmę prysznic i zapalę papierosa. – JuŜ miała coś powiedzieć, ale jej przerwał. – Nie 

chorujemy na raka, więc oszczędź mi wykładu, dobrze? 

–  Nie chorujecie na raka? Dlaczego? Jak to jest, Ŝe... 

–  Później. Teraz potrzebuję gorącej kąpieli i nikotyny. 

Zmarszczyła się. 

–  Nie chcę, byś przy mnie palił. 

–  Więc dlatego zrobię to w łazience. Tam jest wentylator. 

Kiedy się podniósł, pościel zsunęła się, całkowicie odsłaniając jego ciało. Odwróciła się. 

Widywała wielu nagich męŜczyzn, ale na niego z jakiegoś powodu nie mogła patrzeć. 

No dobrze. Miał sześć stóp i sześć cali wzrostu i wspaniałą budowę ciała. 

Kiedy  przechodził  obok  jej  krzesła,  przysiadł  na  chwilę,  potem  znów  wstał  i  szurając 

nogami, zmierzał w kierunku łazienki. Naraz usłyszała łomot. Obejrzała się. Był jeszcze tak 

słaby, Ŝe stracił równowagę i wylądował na ścianie. 

–  Potrzebujesz pomocy? – „Proszę, powiedz »nie«, proszę, powiedz...”. 

–  Nie. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

„Dzięki ci, BoŜe”. 

Wyjął  zapalniczkę  i  skręta  z  szuflady  i  znów  zatoczył  się  po  pokoju.  Obserwowała  go, 

obawiając  się,  Ŝe  moŜe  spowodować  poŜar,  gotowa  w  razie  konieczności  chwycić  za 

gaśnicę... 

No  dobrze,  moŜe  chodziło  jej  takŜe  o  coś  innego,  niŜ  tylko  uratowanie  dywanu  przed 

spaleniem. Miał wspaniałe plecy, pięknie wyrzeźbione mięśnie, a jego tyłek był po prostu... 

Jane zakryła oczy ręką i nie odsłaniała ich, dopóki nie usłyszała trzaśnięcia drzwi. Lata 

doświadczenia  w  zawodzie  lekarza  sprawiały,  Ŝe  zawsze  pamiętała  fragment  przysięgi 

Hipokratesa  mówiący,  Ŝe  lekarz  ma  być  „wolny  od  poŜądań  zmysłowych,  tak  względem 

niewiast, jak męŜczyzn”. 

Zwłaszcza  jeśli  pacjent  okazał  się  porywaczem.  Chryste.  Czy  ona  naprawdę  to 

przeŜywała? 

Chwilę później usłyszała szum spłuczki w toalecie. Kolej na prysznic. Kiedy nic na to nie 

wskazywało, pomyślała, Ŝe prawdopodobnie najpierw postanowił zapalić... 

W  drzwiach  pojawił  się  pacjent.  Stał,  chwiejąc  się  jak  boja  na  wzburzonym  oceanie,  i 

przytrzymywał się futryny. 

–  Kurwa... Kręci mi się w głowie. 

Jane, jak przystało na lekarza, ruszyła na pomoc. Nie dbała juŜ o to, Ŝe był nagi, dwa razy 

większy od niej i jeszcze dwie minuty temu zachwycała się jego tyłkiem. 

Objęła go ramieniem w talii i podparła na sobie. Poczuła tak ogromny cięŜar, Ŝe z trudem 

dowlokła go do łóŜka. 

Wreszcie udało się jej go połoŜyć. Zanim go przykryła, rzuciła okiem na bliznę widoczną 

pomiędzy jego nogami. Intrygowała ją, zwaŜywszy na to, Ŝe te po operacji w krótkim czasie 

stały się prawie niewidoczne. 

Szybkim  ruchem  wyszarpnął  jej  kołdrę  z  rąk  i  przykrył  się.  Potem  zasłonił  twarz 

ramieniem. 

Wstydził się. 

Nastała cisza. 

On się... wstydził. 

–  Chciałbyś, Ŝebym cię umyła? 

Wstrzymał oddech i przez dłuŜszą chwilę nic nie mówił. Odebrała to jako odmowę, ale 

nagle powoli poruszył ustami. 

–  Zrobiłabyś to? 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

Miała  juŜ  ciętą  odpowiedź  na  końcu  języka,  ale  nagle  zdała  sobie  sprawę  z  tego,  Ŝe  on 

moŜe poczuć się przez to jeszcze bardziej niezręcznie. 

–  No cóŜ, mogę powiedzieć, Ŝe zmierzam do świętości. To mój nowy cel w Ŝyciu. 

Uśmiechnął się lekko. 

–  Przypominasz mi B, mojego najlepszego kumpla. 

–  Masz na myśli tego w czapce Soxów? 

–  Tak, on często miewa takie pomysły. 

–  Wiesz, Ŝe dobry dowcip świadczy o inteligencji? 

Odsłonił twarz. 

–  Nie wątpiłem w twoją inteligencję. Ani przez chwilę, Jane musiała nabrać powietrza. 

Facet okazujący szacunek kobiecie stawał się jeszcze bardziej pociągający. 

Bzdura. 

Sztokholm. Sztokholm. Sztokholm... 

–  Pragnę takiej kąpieli – powiedział. Po chwili dodał: – Proszę. 

Jane odchrząknęła. 

–  OK. Zgoda. 

Podeszła do toreb z akcesoriami medycznymi, wyciągnęła największą plastikową miskę i 

poszła  do  łazienki.  Napełniła  ją  ciepłą  wodą,  wzięła  myjkę  i  wróciła  do  pokoju.  Zmoczyła 

myjkę, wycisnęła, a plusk wody przerwał ciszę panującą w pokoju. 

Zawahała się, znów zmoczyła i znowu wycisnęła. 

 „No, dalej, teraz odkryj mu pierś i przetrzyj. Potrafisz. To Ŝaden problem”. 

„Wyobraź sobie, Ŝe myjesz maskę samochodu, Ŝe to zwykła powierzchnia”. 

–  OK. – Jane dotknęła ciepłą myjką ramienia pacjenta, który od razu się poderwał. 

–  Za gorąca? 

–  Nie. 

–  Więc dlaczego się wzdrygnąłeś? 

–  Tak jakoś. 

W  innym  przypadku  domagałaby  się  konkretnej  odpowiedzi,  ale  teraz  miała  inny 

problem na głowie. Do licha, jego biceps robił wraŜenie. Opalona skóra opinała wyrzeźbiony 

mięsień.  Tak  samo  wyglądało  jego  ramię  i  pierś.  Był  w  doskonałej  kondycji  fizycznej,  nie 

zauwaŜyła ani grama tłuszczu. 

Przecierając  mięśnie  klatki  piersiowej,  zatrzymała  na  chwilę  rękę  i  przyjrzała  się  małej 

bliźnie. Okrągły znak jakby specjalnie wyryty. 

–  Dlaczego to się nie goi? 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

–  Od  soli.  –  Zniecierpliwił  się,  jakby  chciał  jej  dać  do  zrozumienia,  Ŝe  ma  zająć  się 

wyłącznie kąpielą. – Rana została posypana solą. 

–  Specjalnie? 

–  Tak. 

Znów zanurzyła myjkę w wodzie, wykręciła ją i wzięła się za jego drugie ramię. 

Nagle chwycił jej dłoń, odpychając ją od siebie. 

–  Nie dotykaj tej ręki. Nawet jeśli mam załoŜoną rękawicę. 

–  Dlaczego... 

–  O tym nie będę mówił. Nawet nie pytaj. 

Dooobrze. 

–  Prawie byś zabił jedną z pielęgniarek tą ręką. 

–  Nic dziwnego. – Z odrazą spojrzał na rękawicę. – Gdybym tylko mógł, odciąłbym ją 

sobie. 

–  Nie radziłabym. 

–  Jasne, Ŝe tego nie zrobię. Ale nie masz pojęcia, co to znaczy Ŝyć ze zmorą ukrytą w 

twym ramieniu... 

–  Nie, miałam na myśli to, Ŝe na twoim miejscu zleciłabym to komuś innemu. 

Zapanowała cisza, po czym pacjent parsknął śmiechem. 

–  Ładny tyłeczek. 

Jane odruchowo odpowiedziała uśmiechem. 

–  To opinia lekarska. 

Kiedy  przecierała  myjką  jego  brzuch,  wszystkie  mięśnie  zaczęły  mu  się  trząść  ze 

śmiechu, ale zaraz się uspokoił. Przez frotową szmatkę wyczuwała ciepło bijące od jego ciała 

i pulsującą krew. 

I nagle przestał się śmiać. Wydawał teraz dziwny dźwięk, coś jakby gwizd, a dolna część 

jego ciała poruszyła się pod kołdrą. 

–  Wszystko w porządku z tą ciętą raną? – spytała. 

Wydał dźwięk brzmiący trochę jak „tak”, ale to jej nie wystarczyło. Skoncentrowała się 

na jego piersi, zapominając, Ŝe moŜe zadać mu ból. Odwinęła bandaŜ. 

Wszystko się zagoiło, jedynie lekka róŜowa kreska znaczyła ślad po cięciu noŜa. 

–  Zdejmę  ci  to.  –  Chwyciła  opatrunek  i  wyrzuciła  do  kosza  na  śmieci.  –  Jesteś 

niesamowity, wiesz o tym? To, w jakim tempie wracasz do zdrowia, jest... 

Wycierając  go  myjką,  zastanawiała  się,  czy  chciałaby  przejść  niŜej.  NiŜej.  I...  jeszcze 

niŜej. Z jednej strony przekonanie się, jak idealne jest jego ciało w całości, było według niej 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

czymś zbyt intymnym, ale z drugiej strony chciała skończyć robotę... gdyby tylko pomogła jej 

myśl, Ŝe on wcale się nie róŜnił od innych pacjentów. 

Mogła to zrobić. 

Ale gdy próbowała odkryć bardziej kołdrę, znów jej w tym przeszkodził. 

–  Nie myśl sobie, Ŝe moŜesz tam zaglądać. 

–  Nie  ma  tam  niczego  takiego,  czego  bym  wcześniej  nie  widziała.  –  Kiedy  zamknął 

powieki  i  nic  nie  odpowiedział,  odezwała  się  cicho:  –  Operowałam  cię,  więc  jestem 

świadoma  tego,  Ŝe  jesteś  częściowo  wykastrowany.  Poza  tym  nie  jestem  panienką,  z 

którą  umówiłeś  się  na  randkę.  Jestem  lekarzem.  Obiecuję  ci, Ŝe nie będę komentować 

wyglądu twojego ciała, interesuje mnie ono jedynie pod względem medycznym. 

–  śadnych komentarzy? 

–  Po prostu pozwól mi siebie umyć. To przecieŜ nic takiego. 

–  Dobrze. – Jego źrenice zwęziły się. – Nie przeszkadzaj sobie. 

Odrzuciła kołdrę. 

–  Tu nie ma nic... 

Jasny  gwint...!  Pacjent  miał  erekcję.  LeŜał  wyprostowany,  napinał  mięśnie  brzucha  od 

pępka aŜ po pachwiny, co świadczyło o jego ogromnym podnieceniu. 

–  To przecieŜ nic takiego, pamiętasz? – wycedził przez zęby. 

–  Ach... – Odchrząknęła – Dobrze... Wezmę się do roboty. 

–  Razem ze mną. 

Problem  tkwił  w  tym,  Ŝe  nie  wiedziała,  co  ma  w  tej  sytuacji  robić  z  trzymaną  w  ręku 

myjką. I nie odrywała od niego wzroku. Wpatrywała się jak zaczarowana. 

„Co moŜna zrobić, mając przed sobą nagiego faceta o ciele koszykarza?”. 

O BoŜe, czy naprawdę o tym pomyślała? 

–  Odkąd  zauwaŜyłaś,  co  mi  się  stało,  mogę  się  teŜ  domyślić,  Ŝe  przy  zakładaniu 

opatrunku przyglądałaś się mojemu pępkowi. 

„Racja”. 

Jane przypomniała sobie moment, kiedy w szpitalu ściągała z niego ubranie. 

–  Więc... Jak to się stało? 

Nie  odpowiadał,  przyjrzała  się  więc  jego  twarzy.  Wodził  oczami  po  całym  pokoju,  ale 

jego  spojrzenie  było  jakieś  takie  puste,  bez  Ŝycia.  Wcześniej  widziała  coś  podobnego  u 

pacjenta, którego zaatakowano, a który rozpamiętywał to okropne wydarzenie. 

–  Michael – wymamrotała. – Kto cię skrzywdził? 

Zmarszczył się. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

–  Michael? 

–  To nie twoje imię? – Zanurzyła myjkę w misce. – Dlaczego nie jestem zaskoczona? 

–  V. 

–  Słucham? 

–  Nazywaj mnie V. Proszę. 

Zaczęła myć mu plecy. 

–  Zatem V. 

Patrzyła  na  swoją  rękę  przesuwającą  się  w  górę  po  jego  torsie,  a  potem  znowu  w  dół. 

Powolnym ruchem doszła do talii i w tym momencie zawahała się. Pomimo Ŝe odciągała jego 

uwagę,  pytając  o  przeszłość,  zawahała  się.  Pomimo,  Ŝe  odciągała  jego  uwagę,  pytając  o 

przeszłość, erekcja nie ustąpiła. 

W  porządku.  Czas  na  niŜsze  partie  ciała.  W  końcu  była  dorosła.  Była  lekarzem.  Miała 

kilku  kochanków.  To,  co  teraz  widziała,  było  tylko  reakcją  biologiczną  spowodowaną 

przepompowywaniem krwi przez jego niewiarygodnie duŜe.. 

Ale jej myśli wcale nie szły w tym kierunku. 

Jane  przesuwała  myjkę  po  jego  biodrach,  usiłując  zignorować  fakt,  Ŝe  pręŜył  w  tym 

momencie  plecy  i  w  silnym  podnieceniu  wypychał  brzuch  do  przodu,  a  później  znów  go 

cofał. 

ZauwaŜyła spływającą po policzku, błyszczącą kropelkę łzy. 

Spojrzała na niego... i zamarła. Utkwił wzrok dokładnie na wysokości jej gardła. 

Wzrok płonący poŜądaniem, ale juŜ nie seksualnym. 

Wszystkie uczucia, które usiłowały ją opanować, w jednej chwili zniknęły. To był samiec 

innego gatunku. Nie człowiek. Niebezpieczny. 

Opuścił wzrok na jej rękę, w której trzymała myjkę. 

–  Nie ugryzę cię. 

–  To dobrze, bo tego nie chcę. 

Uspokoiła się. Do diabła, dobrze, Ŝe tak na nią spojrzał, bo dzięki temu się opamiętała. 

–  Posłuchaj, nie chciałabym doświadczyć tego osobiście, ale czy to boli? 

–  Nie wiem. Sam siebie nigdy nie ugryzłem. 

–  Myślałam... mówiłeś, Ŝe... 

–  Dokrwiam się od kobiet, ale mną nikt nigdy się nie Ŝywił. 

–  Dlaczego?  –  Kiedy  zacisnął  usta,  wzruszyła  ramionami.  –  PrzecieŜ  moŜesz  mi 

powiedzieć. Podobno i tak niczego nie zapamiętam? Więc co to szkodzi porozmawiać? 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

Kiedy  cisza  się  wydłuŜała,  zdecydowała  zająć  się  jego  nogami.  Przetarła  myjką  spody 

stóp i zabrała się za palce. Pacjent podskakiwał, jakby miał łaskotki. Doszła do kostek. 

–  Mój ojciec nie chciał, Ŝebym był reproduktorem – powiedział nagle pacjent. 

Wytrzeszczyła oczy ze zdumienia. 

–  Co? 

Podniósł rękę w rękawicy i dotknął wytatuowanej skroni. 

–  Nie  jestem  dobry,  to  znaczy,  wiesz,  normalny.  Więc  mój  ojciec  traktował  mnie  jak 

psa. Oczywiście taka piekielna kara miała teŜ swoją dobrą stronę. 

Gdy westchnęła głęboko, wymierzył w nią palec wskazujący. 

–  Jeśli  okaŜesz  mi  współczucie,  będę  musiał  zastanowić  się  dwa  razy  nad  daną  ci 

obietnicą, Ŝe cię nie ugryzę. 

–  śadnego współczucia, obiecuję. – Skłamała. – Ale jak to jest, skoro wypijasz krew 

z... 

–  Po prostu nie lubię się dzielić. 

„Sobą, pomyślała. Z nikim... moŜe z wyjątkiem Red Soxa”. 

Delikatnie pocierała myjką jego goleń. 

–  Za co zostałeś ukarany? 

–  Mogę nazywać cię Jane? 

–  Tak  –  odparła,  myjąc  mu  łydkę.  Kiedy  znów  zamilkł,  postanowiła  uszanować  jego 

prywatność. Od tej chwili. 

Miał  niezwykle  wraŜliwe  udo.  Kiedy  zaczęła  je  masować,  aŜ  ugiął  nogę  w  kolanie. 

Odwróciła wzrok, Ŝeby nie patrzeć na utrzymującą się erekcję i przełknęła ślinę. 

–  Więc wasza reprodukcja odbywa się w taki sam sposób jak u nas? 

–  Prawie. 

–  Czy miałeś jakieś kochanki wśród ludzi? 

–  Nie interesują mnie ludzie. 

Uśmiechnęła się z zakłopotaniem. 

–  Zatem nie zapytam cię, o kim teraz myślisz. 

–  OK. Nie sądzę, by moja odpowiedź mogła cię zadowolić. 

Pomyślała o tym, w jaki sposób patrzył na Red Soxa. 

–  Czy jesteś gejem? 

Jego źrenice stały się wąskie jak szparki. 

–  Dlaczego pytasz? 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

–  Wydajesz  się  bardzo  przywiązany  do  swojego  przyjaciela,  tego  faceta  w  czapce 

bejsbolowej. 

–  Znałaś go juŜ wcześniej, prawda? 

–  Tak, wygląda znajomo, ale nie mogę jakoś go sobie przypomnieć. 

–  Czy to cię trapi? 

Przesuwała myjkę od uda w górę, aŜ po biodro. Nagle zmieniła temat. 

–  Jesteś gejem? 

–  To by sprawiło, Ŝe poczułabyś się bezpieczniej, prawda? 

–  Jestem tolerancyjna. Jako lekarz uwaŜam, Ŝe preferencje innych nie mają znaczenia, 

poniewaŜ w środku i tak wszyscy wyglądamy jednakowo. 

„No  dobrze,  przynajmniej  wszyscy  ludzie”.  Usiadła  na  brzegu  łóŜka  i  znów  zaczęła 

masować  mu  nogę.  To  go  wyraźnie  podniecało,  bo  nabierał  powietrza  i  wypuszczał  je, 

wzdychając. Poruszył udami, a ona spojrzała na jego twarz. Zagryzał dolną wargę tak, Ŝe aŜ 

wbijał w nią kły. 

„W porządku. To było naprawdę...”. 

Nie jej sprawa. Ale chyba musiał snuć naprawdę gorące fantazje o Red Soksie. 

Wmawiając  sobie,  Ŝe  tak  reagował  pod  wpływem  masaŜu  gąbką  i  ani  przez  chwilę  nie 

wierząc w kłamstwo, przesuwała rękę po jego brzuchu w górę i w dół. Kiedy lekko musnęła 

jego penis, zasyczał. 

Znów delikatnie pogłaskała wzwiedziony członek. 

Zacisnął dłonie na pościeli i wycedził przez zęby: 

–  Jeśli jeszcze raz to zrobisz, przekonasz się, jak wiele wspólnego mam z człowiekiem. 

Dobry BoŜe, chciała się o tym przekonać... Nie, nie chciała. 

Owszem, chciała. 

Jego głos jakby wydobył się z głębi. 

–  Chcesz mnie doprowadzić do orgazmu? 

Odchrząknęła. 

–  Oczywiście, Ŝe nie. To by było... 

–  Niestosowne? A kto się o tym dowie? PrzecieŜ tylko my tu jesteśmy. A tak szczerze, 

chciałbym teraz zaznać przyjemności. 

Zamknęła oczy. Wiedziała, Ŝe wcale nie chodziło o nią. A poza tym nie wskoczyłaby mu 

do łóŜka dla samej przygody. ChociaŜ naprawdę chciała zobaczyć, jakby wyglądał, gdyby... 

–  Jane?  Spójrz  na  mnie.  –  Jakby  chciał  ją  przejrzeć  na  wylot.  –  Nie  na  moją  twarz, 

Jane, obserwuj teraz moją rękę. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

Wykonała jego polecenie, poniewaŜ coś takiego jeszcze jej się nie przydarzyło. Zacisnął 

dłoń, tę w rękawicy, na swym wzwiedzionym członku. Szybkim ruchem zaczął ją przesuwać 

w górę i w dół. Czarna skóra kontrastowała z róŜowym kolorem ciała. 

„Och... mój... BoŜe”. 

–  Chcesz mi to zrobić, co? – powiedział ordynarnie. – Nie dlatego, Ŝe mnie pragniesz. 

Ale dlatego, Ŝe zastanawiasz się, jakie to uczucie i jak się będę zachowywał. 

Patrzyła kompletnie oszołomiona, podczas gdy on nie przestawał poruszać ręką. 

–  Co,  Jane?  –  Zaczął  szybciej  oddychać.  –  Chcesz  wiedzieć,  jak  to  odczuję.  Jakie 

dźwięki będę wydawał. Jak to pachnie. 

Chyba nie skinęła głową? Cholera. Zrobiła to. 

–  Podaj  mi  swoją  rękę,  Jane.  Pozwól,  abym  ją  połoŜył  na  sobie.  Nawet  jeśli  jesteś 

ciekawa tylko ze względów medycznych, chciałbym, Ŝebyś ze mną skończyła. 

–  Myślałam... Myślałam, Ŝe nie lubisz ludzi. 

–  Bo nie lubię. 

–  A myślisz, Ŝe kim ja jestem? 

–  Chcę, Ŝebyś dała mi rękę, Jane. Teraz. 

Nie  lubiła,  gdy  ktoś  jej  mówił,  co  ma  robić.  MęŜczyźni  czy  ktokolwiek  inny,  ale  teraz 

gdy  usłyszała  taki  rozkaz  z  ust  prawdziwie  zwierzęcego  samca,  takiego  jak  on...  który leŜał 

wyciągnięty  przed  nią  i  podniecony  granic  moŜliwości...  była  niemalŜe  skłonna  zrobić 

wszystko, czego chciał. 

Później znienawidzi tę chwilę. Ale teraz postanowiła ustąpić. 

OdłoŜyła myjkę i sama nie wierząc, Ŝe to robi, wyciągnęła rękę. Przyjął to, co oferowała, 

wziął to, czego Ŝądał, i przytknął do swoich ust. Powoli zaczął lizać środek jej dłoni ciepłym, 

mokrym językiem. Potem połoŜył ją na swym członku. 

Oboje  zaczęli  wzdychać.  Jego  penis  był  twardy  jak  kamień,  gorący  niczym  płomień  i 

szerszy od jej nadgarstka. Kiedy zacisnął na nim jej dłoń, część jej zastanawiała się, co ona, 

do  diabła,  wyprawia,  druga  jej  część,  ta  seksualna,  bardzo  się  oŜywiła.  Przez  co  wpadła  w 

panikę.  Poddała  się  swym  uczuciom.  A  przecieŜ  pracując  jako lekarz tyle juŜ lat, wypierała 

się ich i zawsze trzymała ręce na swoim miejscu. 

Głaskała  go,  czując  miękką,  delikatną  skórę  członka.  Nie  odrywała  oczu  od  jego  lekko 

otwartych  ust  i  wyginającego  się  ciała.  Cholera...  Uniesienie  seksualne,  w  jakim  się 

znajdował,  pozbawiało  go  wszelkich  zahamowań  oraz  poczucia  wstydu.  PrzeŜywał  potęŜny 

orgazm. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

Spojrzała  na  jego  krocze.  Co  to  był  za  widok.  Trzymał  rękę,  tę  w  rękawicy,  trochę 

poniŜej jej dłoni, delikatnie muskając to miejsce palcami i zakrywając bliznę po kastracji. 

–  Jak  wyglądam,  Jane?  –  zapytał  ochryple.  –  Bardzo róŜnię się od człowieka według 

ciebie? 

„PrzeŜywasz to znacznie lepiej”. 

–  Nie. Wyglądasz zupełnie tak samo. – Patrzyła, jak wbijał kły w dolną wargę. Znów 

się wydłuŜyły, prawdopodobnie pod wpływem podniecenia. – No dobrze. Oczywiście, 

Ŝe nie jesteś taki jak oni. 

Jakiś cień przemknął przez jego twarz. Przesunął rękę jeszcze niŜej. W pierwszej chwili 

pomyślała, Ŝe chciał się tam podrapać, ale potem uświadomiła sobie, Ŝe zasłaniał się przed jej 

wzrokiem. 

Poczuła  się  tak,  jakby  ktoś  zadał  jej  cios  w  samo  serce.  Wtedy  on  jęknął  ochryple  i 

odrzucił głowę w tył, a jego granatowoczarne włosy zakryły całą poduszkę. Wypchnął w górę 

biodra,  napiął  mięśnie  brzucha  tak  mocno,  Ŝe  tatuaŜ  znajdujący  się  w  jego  pachwinie 

rozciągnął się, po czym znów się rozluźnił. 

–  Szybciej, Jane. Rób to teraz szybciej. 

Ugiął jedną nogę w kolanie i wciąŜ nie przestawał pracować biodrami. Na jego gładkiej 

skórze pojawiły się błyszczące w przyćmionym świetle lampki krople potu. Był coraz bliŜej... 

i  bliŜej,  a  im  bardziej  przekonywała  się  o  tym,  tym  bardziej  pragnęła  sprawić  mu  tę 

przyjemność. Ciekawość lekarska okazała się kłamstwem: fascynował ją z innych powodów. 

Nie przestawała stymulować ruchów frykcyjnych jego członka. 

–  Nie  przestawaj...  Kurwa...  –  niemalŜe  krzyczał,  prostując  szyję  i  ramiona  i 

oddychając pełną piersią. 

Naraz przewrócił oczami, które zabłyszczały niczym gwiazdy. 

Potem  obnaŜył  kły,  które  bardzo  mocno  się  wydłuŜyły,  i  krzyknął  z  rozkoszy. 

PrzeŜywając orgazm, wlepiał wzrok w jej szyję. Skurcze targały jego ciałem jeden po drugim, 

więc zastanawiała się, czy on nie przechodzi ich więcej. BoŜe... był taki imponujący w tym 

momencie  i  wydzielał  ten  wspaniały,  zapach  tajemniczych  przypraw,  który  w  ciągu  kilku 

sekund wypełnił cały pokój. 

Kiedy  juŜ  się  uspokoił,  wytarła  ręcznikiem  spermę  z  jego  brzucha  i  piersi.  Nie  chciała 

dłuŜej z nim zostać, pragnęła pobyć trochę sama. 

Obserwował ją spod opuszczonych powiek. 

–  Rozumiem – odezwał się szorstko. – Sama. 

„Ale nie na długo”. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

–  Tak. 

Podciągnął kołdrę na biodra i zamknął oczy. 

–  Weź prysznic, jeśli chcesz. 

Jane zabrała miseczkę z zanurzoną w niej myjką i poszła do łazienki. Opierając dłonie na 

umywalce,  pomyślała,  Ŝe  moŜe  potrzebuje  czegoś  więcej  niŜ  tylko  gorącej  kąpieli,  aby 

opanować  mętlik,  jaki  zapanował  w  jej  głowie  –  nie  potrafiła  przestać  myśleć  o  tym,  co 

wydarzyło się przed chwilą. 

Przygnębiona wyszła z łazienki, wyjęła z torby trochę swoich rzeczy i nagle uświadomiła 

sobie,  Ŝe  to  wszystko  nie  działo  się  w  rzeczywistości  i  Ŝe  wkrótce  niczego  nie  będzie 

pamiętać. To było coś takiego jak czkawka, nieistotny wątek w jej Ŝyciu. 

Tak naprawdę wcale tego nie było. 

Po skończeniu zajęć Furiath wrócił do swojego pokoju, zdjął czarną, jedwabną koszulę i 

kremowe,  kaszmirowe  spodnie  i  przebrał  się w skórzany strój do walki. Właściwie tej nocy 

miał mieć wolne, ale skoro V nie był zdolny do walki, liczyła się kaŜda dodatkowa para rąk. 

To mu pasowało. Wolał polować na ulicach, niŜ angaŜować się w sprawy Z i Belli. 

Schował  sobie  za  pazuchę  futerał  z  dwoma  sztyletami,  za  pas  wsunął  dwa  pistolety,  po 

jednym z kaŜdej strony. Narzucił jeszcze skórzany płaszcz i sprawdził kieszenie, czy są tam 

skręty i zapalniczka. 

Schodząc po schodach szybkim krokiem, modlił się w duchu, aby nikt go nie zauwaŜył... 

Niestety, został zatrzymany, nim przekroczył próg domu. Bella zawołała go po imieniu, 

kiedy znalazł się w przedsionku. Potem usłyszał odgłos jej kroków na mozaikowej posadzce 

korytarza. Musiał przystanąć. 

–  Nie było cię na wieczerzy – powiedziała. 

–  Prowadziłem  zajęcia  –  rzucił  na  nią  okiem  i  stwierdził,  Ŝe  dobrze  wygląda,  pełna 

jasnych kolorów i z tym Ŝywym spojrzeniem. 

–  Jadłeś coś w ogóle? 

–  Tak – skłamał. 

–  Dobrze... więc... nie powinieneś zaczekać na Rankohra? 

–  Później się spotkamy. 

–  Furiath, czy coś się stało? 

Pomyślał sobie, Ŝe to nie byłoby w porządku, gdyby o niczym jej nie powiedział. Dopiero 

rozmawiał przecieŜ z Z. To kompletnie nie była jego... 

Jak zawsze w jej obecności, nie potrafił zapanować nad sobą. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

–  Myślę, Ŝe powinnaś porozmawiać z Z. 

Przechyliła  głowę  na  bok,  włosy  opadły  jej  na  jedno  ramię.  BoŜe,  były  takie  piękne. 

Bardzo ciemne, ale nie czarne. Kojarzyły mu się z polakierowanym mahoniem, błyszczącym 

czerwienią przechodzącą w brąz. 

–  O czym? 

Cholera, nie powinien tego robić. 

–  JeŜeli coś ukrywasz przed Z, cokolwiek..., powinnaś mu o tym powiedzieć. 

Spuściła wzrok i zaczęła przestępować z nogi na nogę. 

–  Ja... och, nie zapytam cię, skąd o tym wiesz, ale domyślam się, Ŝe z tobą rozmawiał. 

Och...  do  diabła  z  tym.  Chciałam  mu  powiedzieć  dopiero  po  wizycie  u  Agrhesa. 

Umówiłam się na dzisiejszą noc. 

–  Czy jest źle? Krwawisz? 

–  Nie  tak  bardzo.  To  dlatego  nic  nie  chciałam  mówić,  zanim  nie  zobaczę  się  z 

Agrhesem.  BoŜe,  Furiath,  znasz  Z.  On  tak  cholernie  się  o  mnie  denerwuje,  więc  boję 

się, Ŝe niechcący coś sobie zrobi. 

–  Dobrze,  ale  zrozum,  Ŝe  teraz  jest  jeszcze  gorzej,  bo  on  nie  wie,  o  co  chodzi. 

Porozmawiaj z nim. Musisz. On weźmie się w garść. Dla ciebie weźmie się w garść. 

–  Czy był zły? 

–  MoŜe  trochę.  Ale  jeszcze  bardziej  po  prostu  się  martwił.  On  nie  jest  głupi.  Wie, 

dlaczego nie chciałabyś przekazywać mu złych wieści. Wiesz co, weź go z sobą na to 

spotkanie. Pozwól mu być przy tym. 

Lekko zwilgotniały jej oczy. 

–  Masz rację. Wiem, Ŝe masz rację. Po prostu chcę go chronić. 

–  A on czuje dokładnie to samo względem ciebie. Weź go z sobą na to spotkanie. 

Zapanowała  cisza.  CóŜ,  sama  musi  sobie  poradzić  z  tym  niezdecydowaniem,  które 

wyczytał z jej oczu. Powiedział to, co do niego naleŜało. 

–  Trzymaj się, Bella. 

Kiedy się odwrócił, chwyciła go za rękę. 

–  Dziękuję ci. Za to, Ŝe nie rozgniewałeś się na mnie. 

Przez chwilę wyobraŜał sobie, Ŝe ona jest jego dzieckiem. 

Wtedy  mógłby  ją  objąć,  zaprowadzić  do  lekarza,  a  gdy  juŜ  będzie  po  wszystkim, 

przyprowadzić tutaj z powrotem. 

Furiath delikatnie ujął jej nadgarstek i uwolnił się od jej uścisku. Musnęła delikatnie jego 

skórę. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

–  Jesteś krwiczką mojego brata bliźniaka. Nigdy nie mógłbym być na ciebie zły. 

Kiedy przechodził przez hol, a potem, gdy wtopił się w zimną, wietrzną noc, zastanawiał 

się, ile prawdy było w tym, co jej na koniec powiedział. 

Dematerializując się w powietrzu, przeczuwał, Ŝe w końcu na coś wpadnie. Nie wiedział, 

gdzie znajdowała się ta ściana ani z czego była zrobiona, i czy sam na nią wpadnie, czy teŜ 

zostanie popchnięty przez kogoś lub przez coś. 

Ale ta ściana czekała na niego w nieprzyjaznych ciemnościach. Na pewno. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

17

17

17

17    

V  PRZYGLĄDAŁ  SIĘ  JANE.  Kiedy  obróciła  się,  Ŝeby  połoŜyć  ubrania  na  zmianę  na 

blacie  szafki,  jej  ciało  miało  tak  elegancki  kształt  litery  S,  Ŝe  zapragnął  dotknąć  je  dłońmi. 

Ustami. Całym ciałem. 

Drzwi  zamknęły  się,  usłyszał  odgłos  prysznica  i  zaklął.  BoŜe...  dotyk  jej  dłoni  był  taki 

przyjemny.  To  było  duŜo  przyjemniejsze  niŜ  jakikolwiek  normalny  seks  w  ostatnim  czasie. 

Ale było tylko jednostronne. Nie czuł zapachu pobudzenia z jej strony. Dla niej była to tylko 

warta zbadania funkcja biologiczna. Nic poza tym. 

Gdyby  potrafił  być  uczciwy  przed  samym  sobą,  pewnie  powiedziałby,  Ŝe  być  moŜe 

pobudził ją widok jego orgazmu – ale to przecieŜ bzdura, biorąc pod uwagę to, co znajdowało 

się poniŜej jego talii. Nikt o zdrowych zmysłach nie pomyśli: „Popatrz na to cudo z jednym 

jądrem. Mniam” 

Dlatego teŜ nigdy nie zdejmował spodni podczas seksu. 

Kiedy słuchał odgłosów lejącej się wody, jego podniecenie osłabło i kły się cofnęły. To 

zabawne,  kiedy  się  im  przyglądała,  zaskoczył  sam  siebie.  Zapragnął  nagle  ją  ugryźć  –  nie 

dlatego,  Ŝe  był  głodny,  po  prostu  chciał  poczuć  jej  smak  w  swoich  ustach  i  widzieć  ślad 

swoich  kłów  na  jej  szyi.  Co  było  całkiem  nietypowe.  Zazwyczaj  gryzł  kobiety  dlatego,  Ŝe 

musiał, i wcale mu się to nie podobało. 

Ale z nią? Nie mógł się doczekać, Ŝeby przebić jej Ŝyłę i posmakować tego, co płynęło z 

jej serca. 

Kiedy prysznic ucichł, nie mógł myśleć o niczym innym tylko o tym, Ŝeby być tam z nią. 

Wyobraził  ją  sobie  nagą, mokrą i róŜową od gorąca. BoŜe, chciał wiedzieć, jak wygląda jej 

kark. I ten odcinek skóry między łopatkami. I zagłębienie przy podstawie kręgosłupa. Chciał 

przesunąć ustami od jej obojczyka do pępka... a potem między uda. 

Cholera,  znów  był  podniecony.  Całkiem  na  próŜno.  Zaspokoiła  swoją  ciekawość,  więc 

juŜ  więcej  tego  nie  zrobi.  A  gdyby  nawet  była  nim  zainteresowana,  to  przecieŜ  miała  juŜ 

kogoś. Z dzikim pomrukiem przypomniał sobie tego ciemnowłosego lekarza, który czekał na 

nią w jej prawdziwym Ŝyciu. W końcu był facetem, i to z pewnością bardzo męskim. 

Myśl,  Ŝe  ten  drań  się  nią  zajmuje,  nie  tylko  w  dzień,  ale  i  w  nocy,  sprawiła,  Ŝe  poczuł 

ostre ukłucie w klatce piersiowej. 

Cholera. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

Zasłonił  ramieniem  oczy  i  zaczął  się  zastanawiać,  kiedy  przeszedł  przeszczep 

osobowości. Teoretycznie Jane operowała jego serce, a nie głowę, ale od czasu, gdy leŜał na 

jej stole operacyjnym, nie był sobą. Chodziło o to, Ŝe pragnął, by zobaczyła w nim męŜczyznę 

–  mimo  Ŝe  było  to  niemoŜliwe  z  wielu  powodów.  Był  wampirem,  czyli  dziwadłem...  i  jego 

stanie się Najsamcem było tylko kwestią dni. 

Pomyślał o tym, co go czekało po Drugiej Stronie, i mimo Ŝe nie miał ochoty wracać do 

przeszłości, nie mógł się powstrzymać. Wrócił myślami do tego, co mu zrobiono, wspominał 

to, co zapoczątkowało potyczkę, która pozbawiła go połowy męskości. 

To było mniej więcej tydzień po tym, jak ojciec spalił jego ksiąŜki. Przyłapano go, kiedy 

wychodził zza zasłony przykrywającej malowidła na ścianach jaskini. Jego przewinieniem był 

pamiętnik  wojownika  Hardhyego.  Nie  zaglądał  do  niego  przez  wiele  dni,  ale  w  końcu  się 

poddał. Pragnął dotknąć okładki, spojrzeć na rzędy słów, na obrazy, poczuć znów związek z 

autorem. 

Czuł się zbyt samotny, Ŝeby się powstrzymać. 

Zobaczyła go kuchenna dziewka, a gdy to się stało, oboje zastygli. Nie znał jej imienia, 

ale miała taką samą twarz jak inne samice z obozu: twarde spojrzenie, pomarszczona skóra i 

usta  ściągnięte  w  poziomą  kreskę.  Na  jej szyi widać było ślady po ugryzieniach karmiących 

się nią męŜczyzn, jej suknia była brudna i wystrzępiona na brzegach. W jednej ręce trzymała 

łopatę,  a  za  sobą  ciągnęła  taczkę  z  zepsutym  kołem.  Najwidoczniej  wyciągnęła  najkrótszą 

zapałkę i musiała posprzątać wychodek. 

Jej wzrok powędrował w dół, w kierunku dłoni V, zupełnie jakby oceniała broń. 

V z premedytacją zacisnął pięść na ksiąŜce. 

–  Nie byłoby zbyt dobrze, gdybyś o tym komuś powiedziała. 

Zbladła i uciekła, gubiąc po drodze łopatę. 

Cały obóz juŜ wiedział o tym, co zaszło między nim a pozostałymi pre–transami, i jeśli z 

tego powodu się go bali, było mu to nawet na rękę. śeby ochronić swoją jedyną ksiąŜkę, nie 

zawahałby  się  komuś  grozić,  nawet  kobiecie,  i  wcale  się  tego  nie  wstydził.  Prawo  jego  ojca 

sprawiło, Ŝe w obozie nikt nie mógł czuć się bezpiecznie. V był pewien, Ŝe kobieta wykorzysta 

to, co widziała, na swoją korzyść. To było normalne. 

Vrhedny opuścił jaskinię jednym z tuneli wydrąŜonych w skale i wszedł wprost w gąszcz 

jeŜyn.  Zima  zbliŜała  się  szybkimi  krokami  i  powietrze  robiło  się  niemal  gęste.  Przed  sobą 

słyszał płynący strumień. Zachciało mu się pić, ale nie odwaŜył się wyjść z gąszczu. Wspinał 

się  pokrytym  sosnami  zboczem.  Zawsze  na  zewnątrz  trzymał  się  na  dystans  od  wody,  nie 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

dlatego,  Ŝe  tak  go  nauczono  pod  groźbą  kary,  ale  przed  przemianą  nie  czuł  się  na  siłach 

podołać ewentualnemu spotkaniu z wampirem, człowiekiem czy zwierzęciem. 

KaŜdej  nocy  pre–transi  próbowali  zapełnić  puste  brzuchy  nad  strumieniem.  Teraz  teŜ 

słyszał ich głosy. Łowili ryby w pobliŜu szerszej części strumienia, gdzie woda z jednej strony 

tworzyła staw. Postanowił ich ominąć i wybrał miejsce w górze rzeki. 

Ze skórzanej sakiewki wyjął mocny sznurek z prostym haczykiem i karnikiem świecącego 

srebra jako przynętą, przywiązał do kijka. Zarzucił wędkę do wody i zaraz poczuł, jak sznurek 

się napręŜa. Usiadł na kamieniu, czekając. 

Czekanie nie było ani cięŜarem, ani przyjemnością, a kiedy usłyszał kłótnię w dole rzeki, 

nie  był  nią  zainteresowany.  Takie  utarczki  były  na  porządku  dziennym  nawet  w  obozie,  i 

dobrze znał ich powód. To, Ŝe złapałeś rybę, wcale nie oznaczało, Ŝe moŜesz ją zatrzymać. 

Przyglądał  się  nurtowi,  kiedy  nagle  odniósł  dziwne  wraŜenie  jakby  ktoś  dotknął  jego 

karku. 

Podskoczył,  upuszczając  sznurek  na  ziemię,  ale  nikogo  za  nim  nie  było.  Powąchał 

powietrze, przyjrzał się drzewom. Nic. 

Schylił się, Ŝeby podnieść sznurek, a wtedy wędka wpadła do wody, porwana przez rybę, 

która  chwyciła  przynętę.  Przeklinając  pod  nosem,  pobiegł  za  nią,  skacząc  z  kamienia  na 

kamień coraz dalej w dół strumienia. 

I wtedy spotkał jednego z tamtych. 

Pre–trans, którego pobił wtedy ksiąŜką, szedł w górę strumienia z pstrągiem w dłoni. V 

nie  miał  wątpliwości,  Ŝe  rybę  komuś  ukradł  Kiedy  dostrzegł  V,  zatrzymał  się  i  w  tej  samej 

chwili  zauwaŜył  podskakujący  na  wodzie  kijek  ze  zdobyczą.  Z  okrzykiem  triumfu  wepchnął 

sobie  do  kieszeni  rzucającą  się  rybę  i  pobiegł  za  własnością  V  –  mimo  Ŝe  oznaczało  to 

podąŜanie prosto w kierunku ścigających go. 

Tamci,  widząc  V,  zrezygnowali  z  próby  złapania  złodzieja,  stając  się  po  prostu  grupą 

galopujących gapiów. 

Przeciwnik  był  jednak  szybszy  od  V,  a  do  tego  lekkomyślny  –  bez  wahania  skakał  z 

kamienia  na  kamień.  V  był  bardziej  ostroŜny.  Skórzane  podeszwy  jego  butów  były  mokre,  a 

porastający  kamienie  mech  śliski.  Mimo  Ŝe  jego  zdobycz  oddalała  się,  ostroŜnie  robił kaŜdy 

krok. 

Jak  tylko  strumień  rozszerzył  się,  tworząc staw, w którym pozostali łowili ryby, złodziej 

skoczył na płaską powierzchnię kamienia, skąd zdobycz V była w jego zasięgu. Kiedy jednak 

sięgnął, stracił równowagę... i jego noga ześlizgnęła się. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

Powoli i z jakąś gracją wpadł głową do strumienia. Trzask jego skroni o kamień kryjący 

się  zaledwie  kilka  cali  pod  powierzchnią  wody  był  głośny  jak  uderzenie  siekiery.  Jego  ciało 

stało się bezwładne, a kijek ze sznurkiem popłynął dalej. 

V  podszedł  do  chłopca  i  widząc  go  tak  leŜącego  bez  ruchu,  przypomniał  sobie  swoją 

wizję. On nie zmarł na szczycie góry ze słońcem na twarzy i wiatrem we włosach. Zmarł tu i 

teraz w objęciach rzeki. 

Trochę mu ulŜyło. 

Patrzył, jak nurt wciąga ciało w ciemność stawu. Na moment przed zatonięciem obróciło 

się twarzą do góry. 

Bąbelki  wydostały  się  z  nieruchomych  ust  i  wypłynęły  na  powierzchnię.  V  patrzył, 

zadziwiony  śmiercią.  Wszystko  było  takie  spokojne.  NiewaŜne  krzyki,  niewaŜne,  co 

spowodowało  przejście  duszy  do  Zanikhu,  to,  co  następowało  potem,  było  jak  gęsta  cisza 

padającego śniegu. 

Bez zastanowienia sięgnął prawą dłonią do lodowatej wody. 

W  tym  momencie  staw  rozjaśnił  się  światłem  płynącym  z  jego  dłoni...  i  twarz  chłopca 

rozjaśniła się, jakby oświeciło ją słońce. V westchnął. To była jego wizja. To, co powodowało 

zamazanie  w  niej  obrazu,  w  rzeczywistości  było  wodą,  a  włosy  chłopca  poruszane  były  nie 

wiatrem, lecz nurtem strumienia. 

–  Co robisz z wodą? – usłyszał głos. 

V spojrzał w górę. Pozostali chłopcy stali rzędem na brzegu rzeki, patrząc na niego. 

V  wyciągnął  rękę  z  wody  i  schował  ją  za  plecami,  Ŝeby  nikt  jej  nie  zobaczył.  Kiedy  ją 

wyjął, blask znikł, a martwego chłopca ogarnęła ciemność, zupełnie jakby został pogrzebany. 

V  wstał  i  spojrzał  na  tamtych  nie  tylko  jak  na  swoją  konkurencję  w  zdobywaniu 

poŜywienia, ale jak na swoich wrogów. Stojący ramię w ramię chłopcy byli dowodem na to, Ŝe 

nieistotne były obozowe kłótnie. Tak naprawdę byli jak jeden umysł. 

A on był wyrzutkiem. 

V  zamrugał  i  przypomniał  sobie,  co  stało  się  potem.  Zakładał,  Ŝe  tamci  wywloką  go  z 

obozu,  Ŝe  jeden  po  drugim  przejdą  przemianę,  a  potem  się  z  nim  rozprawią.  Ale 

przeznaczenie lubi niespodzianki. 

Przewrócił się na bok, zdecydowany trochę się przespać. Ale kiedy otworzyły się drzwi 

łazienki, musiał zerknąć. Jane przebrała się w białą koszulę zapinaną na guziki i luźne czarne 

spodnie.  Twarz  miała  zarumienioną  od  gorącej  wody,  a  włosy  wilgotne.  Wyglądała 

wspaniale. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

Rzuciła w jego kierunku szybkie, przelotne spojrzenie jakby zakładała, Ŝe śpi. Usiadła na 

fotelu. Podciągnęła nogi, objęła je rękoma i oparła brodę na kolanach. Wyglądała tak krucho 

– odrobina ciała i kości w objęciu fotela. 

Zamknął  oczy  i  poczuł  się  fatalnie.  Jego  uśpione  przez  stulecia  sumienie  właśnie  się 

zbudziło  i  dało  o  sobie  znać.  Nie  moŜe  udawać  przez  następnych  sześć  godzin,  Ŝe  nadal 

wymaga opieki lekarskiej. Co oznaczało, Ŝe jej rola na tym się kończy i po zachodzie słońca 

musi pozwolić jej odejść. 

Ale co z wizją, którą miał wcześniej? Tą, w której stała w drzwiach pełnych światła? Do 

diabła z tym, moŜe miał halucynacje... 

V zmarszczył czoło. Nagle wyczuł w pokoju zapach. Co, u diabła? 

Wciągnął  głęboko  powietrze  i  poczuł  podniecenie.  Członek  znów  zaczął  twardnieć. 

Spojrzał  na  Jane.  Miała  zamknięte  oczy,  lekko  rozchylone  usta,  ściągnięte  brwi...  i  była 

podniecona.  Być  moŜe  nie  czuła  się  z  tym  do  końca  swobodnie,  ale  z  pewnością  była 

podniecona. 

Czy myślała o nim? Czy moŜe o tamtym męŜczyźnie? 

V  skupił  się.  Kiedy  myśli  jego  i  innych  ludzi  dokoła  zaczęły  się  wyciszać,  pozostała 

jedna, którą mógł odczytać za pomocą siły woli... 

Myślała o nim. 

Zajebiście. Myślała tylko o nim: o jego ciele wyginającym się na łóŜku, napinających się 

mięśniach  jego  brzucha,  o  jego  biodrach  poruszających  się  do  przodu,  podczas  gdy  ona 

zaspokajała  go  ręką.  To  było  moment  wcześniej,  zanim  doszedł,  kiedy  zabrał  swoją  dłoń  w 

rękawiczce i chwycił nią kołdrę. 

Jego  chirurg  poŜądała  go,  mimo  Ŝe  był  częściowo  wybrakowany,  innego  gatunku  i 

trzymał ją wbrew jej woli. Pragnęła go. 

V uśmiechnął się, kły wydłuŜyły się w jego ustach. 

No cóŜ, czy nie był to najwyŜszy czas, aby być humanitarnym? I ulŜyć jej w cierpieniu... 

Szeroko  rozstawione  stopy  w  cięŜkich  buciorach,  dłonie  zaciśnięte  w  pięści  po  bokach. 

Furiath  stał  nad  reduktorem,  którego  właśnie  ogłuszył  ciosem  w  skroń.  Drań  leŜał  na 

pośniegowej brei twarzą w dół, ręce i nogi rozrzucone na boki, skórzana kurtka rozdarta na 

plecach. 

Furiath  wziął  głęboki  oddech.  Był  dŜentelmeński  sposób  na  zabicie  wroga.  W  czasie 

wojny  istniał  honorowy  sposób  na  uśmiercenie  nawet  tych,  których  nienawidzisz.  Rozejrzał 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

się  po  zaułku  i  powąchał  powietrze.  śadnych  ludzi.  śadnych  reduktorów.  śadnego  z  jego 

braci. 

Schylił  się  do  nieumarłego.  Tak,  nawet  kiedy  zabijasz  wrogów,  jest  pewien  sposób 

postępowania, którego naleŜy przestrzegać. 

Ale nie w tym przypadku. 

Furiath podniósł reduktora za pasek i włosy i rzucił nim o ścianę, głową do przodu, jak 

taranem.  Usłyszał  stłumiony  odgłos,  kiedy  roztrzaskał  się  płat  czołowy  i  kręgosłup  szyjny 

przebił czaszkę. 

Ale  tamten  wcale  nie  był  martwy.  śeby  zabić  reduktora,  trzeba  dźgnąć  go  w  klatkę 

piersiową.  Gdyby  go  teraz  zostawił,  drań  znajdowałby  się  po  prostu  w  stanie  wiecznego 

rozkładu, zanim Omega w końcu upomniałby się o jego ciało. 

Furiath  zaciągnął  więc  reduktora  za  śmietnik  i  wydobył  sztylet.  Nie  uŜył  swojej  broni, 

aby odesłać go do jego pana. Jego gniew, ta emocja, której nie lubił odczuwać, ta siła, której 

nie pozwalał ujawniać się w stosunku do ludzi bądź zdarzeń, zaczął brać nad nim górę. 

Okrucieństwo  czynów  odcisnęło  piętno  na  jego  sumieniu.  Mimo  Ŝe  ofiara  była 

bezwzględnym  zabójcą,  który  dwadzieścia  minut  temu  zamierzał  zamordować  dwa  cywilne 

wampiry,  to,  co  Furiath  teraz  robił,  było  złe.  Cywile  zostali  uratowani.  Wróg  został 

obezwładniony. NaleŜało to sprawnie zakończyć. 

Nie zatrzymał się. 

Nieumarły zawył z bólu, ale Furiath działał jak w transie. Jego ręce i ostrze poruszały się 

gładko po skórze i narządach wewnętrznych, które pachniały zasypką dla niemowląt. Czarna, 

błyszcząca krew spływała na chodnik, pokrywała ramiona, buty i skórzane ubranie Furiatha. 

Nie  przerywał.  Reduktor  stał  się  dla  niego  workiem  treningowym,  na  którym  mógł 

wyładować furię i nienawiść, jakie czuł do samego siebie. Czuł się podle, ale nie przestawał. 

Nie  mógł.  Jego  krew  była  jak  propan,  a  emocje  jak  ogień  –  kiedy  zaiskrzyło,  wybuch  był 

nieunikniony. 

Skupiony na swoim obrzydliwym zajęciu nie usłyszał innego reduktora, który zaszedł go 

od  tyłu.  W  ostatniej  chwili  poczuł  zapach  zasypki  dla  niemowląt  i  ledwie  zdołał  umknąć 

przed kijem bejsbolowym. 

Jego gniew przeniósł się z obezwładnionego łowcy na tego drugiego i rzucił się do ataku. 

Prowadzony  przez  swój  czarny  sztylet  zrobił  unik,  pochylając  się  w  dół,  i  wycelował  w 

brzuch. 

Nie  trafił.  Reduktor  uderzył  go  kijem  w  ramię,  następnie  skoczył  i  złapał  Furiatha  za 

kolano  jego  sprawnej  nogi.  Kiedy  upadł,  skoncentrował  się  na  utrzymaniu  sztyletu,  ale 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

reduktor obchodził się z kijem jak zawodowy gracz. Kolejny cios i ostrze, wirując, poleciało 

na mokry chodnik. 

Nieumarły  skoczył  Furiathowi  na  klatkę  piersiową  i  przycisnął  go,  trzymając  za  gardło 

ręką,  która  była  silna  jak  lina  stalowa.  Furiath  złapał  go  za  nadgarstek.  Tracił  oddech,  ale 

nagle okazało się, Ŝe ma większe zmartwienia niŜ niedotlenienie. Łowca złapał kij w połowie 

długości, ze śmiertelnym skupieniem podniósł rękę i uderzył prosto w twarz Furiatha. 

Ból w policzku i oku był jak wybuch bomby, odbijając się rykoszetem w całym ciele. 

I  było  to...  zadziwiająco  dobre.  Poczuł  mroŜący  krew  w  Ŝyłach  cios  i  elektryczne 

pulsowanie, jakie po nim nastąpiło. 

Podobało mu się. 

Reduktor  ponownie  podnosił  kij.  Furiath  nie  zareagował,  patrzył  tylko,  wiedząc,  Ŝe 

mięśnie,  które  koordynują  podniesienie  tego  kawałka  wypolerowanego  metalu,  zaraz  się 

napną i ponownie uderzą go w twarz. 

,,Śmierć  rozwiewa  czas”,  pomyślał  niejasno.  Jego  oczodół  juŜ  był  roztrzaskany  lub  co 

najmniej pęknięty. Jeszcze jeden cios i nie będzie juŜ chronił jego mózgu. 

Przed  oczami  stanęła  mu  Bella:  siedziała  przy  stole  w  jadalni  zwrócona  do  jego  brata 

bliźniaka, a miłość między nimi była tak namacalna i piękna jak jedwabna tkanina, tak silna i 

wytrzymała jak hartowana stal. 

Zmówił staroŜytną modlitwę za nich i ich dziecko w Starym Języku, tę, która Ŝyczyła im 

szczęścia,  aŜ  spotkają  się  z  nim  w  Zanikhu,  kiedyś,  w  przyszłości.  Jej  ostatnie  słowa 

brzmiały: do zobaczenia w Ŝyciu wiecznym. 

Furiath puścił nadgarstek reduktora i raz za razem powtarzał te słowa, zastanawiając się, 

które z nich będzie jego ostatnim. 

Ale cios nie nadszedł. Reduktor zniknął, po prostu odskoczył jak marionetka pociągnięta 

za sznurki. 

Furiath  leŜał,  ledwie  oddychając.  Kilka  jego  stęknięć  odbiło  się  echem  po  zaułku,  a 

następnie  strzelił  jasny  snop  światła.  Z  szalejącymi  endorfinami  był  na  lekkim  haju,  dzięki 

czemu  wydawało  mu  się,  Ŝe  jest  z  nim  wszystko  w porządku, co oznaczało tylko, Ŝe jest w 

gównie po uszy. 

Czy  śmiertelny  cios  juŜ  nastąpił?  Czy  teŜ  ten  pierwszy  wystarczył,  Ŝeby  spowodować 

wylew? 

NiewaŜne.  Czuł  się  świetnie.  To  wszystko  było  takie  przyjemne  i  zastanawiał  się,  czy 

taki właśnie był seks. To znaczy zaraz po. Nic oprócz spokojnego relaksu. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

Przypomniał sobie, jak wiele miesięcy temu Zbihr przyszedł do niego w środku przyjęcia 

z workiem treningowym w ręku i strasznym Ŝądaniem w oczach. Furiath czuł obrzydzenie do 

tego, czego potrzebował jego brat bliźniak, ale mimo to poszedł z nim na siłownię i tłukł go 

bez końca. 

Nie po raz pierwszy Zbihr potrzebował tego rodzaju rozluźnienia. 

Furiath  nie  znosił  wymierzania  razów,  których  Ŝądał  jego  brat,  nigdy  nie  rozumiał 

powodu tego masochistycznego postępowania, i teraz wreszcie to pojął. To było fantastyczne 

Nic  innego  nie  miało  znaczenia.  To  było  prawie  tak,  jakby  prawdziwe  Ŝycie  było  odległym 

piorunem, który nigdy go nie dosięgnie, poniewaŜ zszedł mu z drogi. 

Głęboki głos Rankohra dotarł do niego jakby ze studni. 

–  Furiath? Zaraz będzie samochód. Musisz pojechać do Agrhesa. 

Furiath  spróbował  coś  powiedzieć,  ale  szczęka  odmówiła  posłuszeństwa.  Najwyraźniej 

była spuchnięta, zadowolił się więc potrząśnięciem głową. 

Twarz Rankohra pojawiła się w jego polu widzenia. 

–  Agrhes ci... 

Furiath ponownie potrząsnął głową. Bella miała być dzisiaj w klinice w sprawie dziecka. 

Jeśli  grozi  jej  poronienie,  nie  chciał  dodatkowo  jej  denerwować,  pojawiając  się  tam  jako 

nagły przypadek. 

–  Nie... Agrhes... – powiedział chrapliwie. 

–  Mój bracie, jesteś w takim stanie, Ŝe pierwsza pomoc to dla ciebie za mało. – Idealna 

twarz  Rankohra  była  maską  udawanego  spokoju.  To  oznaczało,  Ŝe  naprawdę  się 

martwił. 

–  Do domu. 

Rankohr zaklął, ale zanim zdąŜył ponownie zaproponować jazdę do Agrhesa, podjechał 

samochód z zapalonymi światłami. 

–  Cholera. – Rankohr zaczął działać. Podniósł Furiatha z chodnika i ruszyli w kierunku 

śmietnika. 

Weszli prosto na zbezczeszczone ciało reduktora. 

–  Co to, kurwa, jest? – wydyszał Rankohr. Wóz zatrzymał się obok nich. Piękne oczy 

Rankohra zwęziły się. 

–  Ty to zrobiłeś? 

–  Ostra... bójka... to wszystko – wyszeptał Furiath. – Zabierz mnie do domu. 

Kiedy  zamknął  oczy,  zrozumiał,  Ŝe  tego  wieczora  nauczył  się  czegoś.  Ból  był  dobry  i 

jeśli  doświadczało  się  go  w  odpowiednich  okolicznościach,  był  mniejszym  powodem  do 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

wstydu  niŜ  heroina.  Był  równieŜ  łatwiej  dostępny  i  mógłby  być  legalnym  produktem 

ubocznym jego pracy. 

Idealnie. 

Jane  siedziała  na  krześle  naprzeciwko  łóŜka  swego  pacjenta  z  opuszczoną  głową  i 

zamkniętymi oczami. Nie mogła przestać myśleć o tym, co mu zrobiła... i co on w rezultacie 

zrobił.  Przed  oczami  miała  moment,  kiedy  szczytował  z  odchyloną  głową,  błyszczącymi 

kłami. Jego oddech zmienił się z westchnienia w ryk. 

Zmieniła pozycję, było jej gorąco. I to nie z powodu ogrzewania. 

BoŜe,  nie  mogła  przestać  odtwarzać  tej  sceny  raz  za  razem,  w  końcu  musiała  rozchylić 

wargi,  Ŝeby  zaczerpnąć  powietrza.  W  pewnym  momencie  poczuła  w  głowie  krótkie  ukłucie 

bólu, ale zaraz potem zasnęła. 

W naturalny sposób jej podświadomość podjęła wątek tam, gdzie pamięć go porzuciła. 

Sen  zaczął  się  od  czegoś  ciepłego  i  cięŜkiego,  co  dotknęło  jej  ramienia.  Ten  dotyk  ją 

uspokoił.  Przesuwał  się  w  dół  jej  ręki  aŜ  do  nadgarstka  i  dalej  do  dłoni.  Jej  palce  zostały 

ściśnięte,  potem  zaraz  odchylone,  a  na  środku  dłoni  został  złoŜony  pocałunek.  Poczuła 

miękkie wargi, ciepły oddech i aksamitny dotyk... koziej bródki. 

Nastąpiła krótka przerwa, jakby oczekiwanie na jej zgodę. 

Doskonale  wiedziała,  o  kim  śniła.  I  doskonale  wiedziała,  co  się  wydarzy  w  tej  fantazji, 

jeśli tylko pozwoli jej trwać. 

–  Tak – wyszeptała przez sen. 

Ręce pacjenta powędrowały ku jej łydkom, zdjęły jej nogi z fotela, potem coś szerokiego 

i ciepłego zbliŜyło się do niej, przesuwając się między jej udami, szeroko je rozkładając. Jego 

biodra i ... o BoŜe, poczuła, jak coś sztywnego napiera na jej majtki. Jego usta odnalazły jej 

szyję.  Jego  wargi  przywarły  do  jej  skóry,  a  biodra  rozpoczęły  rytmiczne  ruchy.  Jego  ręka 

odnalazła jej pierś, potem podąŜyła w dół, do jej brzucha. Potem do biodra. I dalej w dół. 

Jane krzyknęła. Jej ciało wygięło się w łuk, a dwa ostre punkciki zaczęły wędrować po jej 

szyi aŜ do linii szczęki. Kły. 

Ogarnął ją strach. A zaraz potem nieziemski seks. 

Zanim była w stanie rozróŜnić te dwa ekstremalne uczucia, jego usta przeniosły się z jej 

szyi, znajdując jej pierś. Ssąc ją, wsunął rękę między jej uda i poczuł jej gotowość, jej głód. 

Otworzyła  usta,  Ŝeby  odetchnąć  i  coś  zostało  jej  w  nie  wepchnięte...  kciuk.  Wczepiła  się  w 

niego  z  desperacją,  pieszcząc  go,  wyobraŜała  sobie,  jaką  inną  część  jego  ciała  mogłaby 

poczuć w swoich ustach. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

On  był  panem  sytuacji,  on  nadawał  tempo,  on  tu  rządził.  Doskonale  wiedział,  jak 

doprowadzić ją do krawędzi. 

Głos w jej głowie, jego głos, powiedział: „Chodź do mnie, Jane...” 

Nagle,  nie  wiadomo  skąd,  na  jej  twarz  padło  jasne  światło.  Skoczyła  na  równe  nogi, 

wyrzucając ramiona przed siebie, gotowa go odepchnąć. 

Ale nie było go w pobliŜu. LeŜał w łóŜku. Spał. 

A światło pochodziło z korytarza. Red Sox otworzył drzwi sypialni. 

–  Przepraszam, Ŝe was budzę – powiedział. – Mamy problem. 

V usiadł i spojrzał na Jane. Zarumieniła się i odwróciła wzrok. 

–  Kto? – zapytał. 

–  Furiath.  –  Red  Sox  kiwnął  głową  w  stronę  fotela.  –  Potrzebny  nam  lekarz.  I  to 

szybko. 

Jane odchrząknęła: 

–  Dlaczego patrzysz na... 

–  Jesteś nam potrzebna. 

Pierwsze, o czym pomyślała, to Ŝe na pewno nie da się jeszcze głębiej w to wplątać. 

Ale potem odezwał się w niej lekarz. 

–  Co się dzieje? 

–  Naprawdę  paskudna  sprawa.  Bliskie  spotkanie  z  kijem  bejsbolowym.  Czy  moŜesz 

pójść ze mną? 

V powiedział ponurym głosem: 

–  Jeśli ona gdzieś idzie, ja idę razem z nią. Jak bardzo z nim źle? 

–  Ma strzaskaną twarz. Fatalnie to wygląda. Nie chce iść do Agrhesa. Powiedział, Ŝe 

jest  tam  Bella  w  sprawie  dziecka  i  nie  chce  jej  denerwować,  pojawiając  się  w  takim 

stanie. 

–  Pieprzony braciszek musiał być bohaterem. – V spojrzał na Jane. – PomoŜesz nam? 

Po krótkiej chwili potarła twarz. Niech to szlag. 

–  OK, pomogę. 

Kiedy John opuścił glocka, spojrzał na oddaloną o pięćdziesiąt stóp tarczę. Zabezpieczył 

broń i zupełnie nie wiedział, co powiedzieć. 

–  Jezu – westchnął Blasth. 

Nie dowierzając własnym oczom, John nacisnął Ŝółty guzik i kartka papieru o wymiarach 

osiem  i  pół  na  jedenaście  podjechała  do  niego.  Dokładnie  pośrodku,  skupione  na  kształt 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

stokrotki,  widoczne  były  ślady  po  sześciu  perfekcyjnych  strzałach.  Do  tej  pory  był 

beznadziejny we wszystkim, czego się uczył. Nareszcie w czymś okazał się świetny. 

MoŜe dzięki temu zapomni o bólu głowy. 

CięŜka dłoń wylądowała na jego ramieniu, a w głosie Ghroma słychać było dumę. 

–  Dobrze się spisałeś, synu. Bardzo dobrze. 

John wyciągnął rękę i odpiął tarczę. 

–  W  porządku  –  powiedział  Ghrom.  –  To  wszystko  na  dzisiaj.  Sprawdźcie  broń, 

chłopcy. 

–  Ty, Khill – zawołał Blasth. – Widziałeś to? 

Khill oddał swoją broń psańcowi i podszedł. 

–  No, nieźle, prawie jak Brudny Harry. 

John  złoŜył  kartkę  i  wsunął  ją  do  tylnej  kieszeni  dŜinsów.  Kiedy  oddawał  broń, 

zastanawiał  się,  jak  mógłby  ją  ponownie  rozpoznać  na  następnym  treningu.  O...  mimo  Ŝe 

numer seryjny został usunięty, na lufie był mały ślad, rysa Na pewno się nie pomyli. 

–  Pospieszcie się – powiedział Ghrom, opierając się o drzwi. – Bus czeka. 

Nagle  John  zobaczył  przed  sobą  Lahsera,  groźnego  i  ponurego,  który  jednym  gładkim 

ruchem  odłoŜył  swojego  glocka  z  lufą  wycelowaną  wprost  w  pierś  Johna.  I  Ŝeby  nie  było 

Ŝadnych wątpliwości co do jego intencji, niespiesznie przeciągnął kciukiem po spuście. 

Blasth  i  Khill  zastąpili  mu  drogę.  Zrobili  to  tak  naturalnie,  jakby  nic  się  nie  działo,  ale 

wiadomość  była  jasna.  Lahser  wzruszył  ramionami,  odłoŜył  broń  i  odszedł,  potrącając 

ramieniem Blastha. 

–  Dupek –wymruczał Khill. 

Trzej  kumple  poszli  razem  do  szatni,  zabrali  swoje  ksiąŜki  i  wyszli  na  zewnątrz. 

PoniewaŜ John musiał przejść tunelem, Ŝeby wrócić do domu, zatrzymali się przed drzwiami 

dawnego gabinetu Tohra. 

Khill ściszył głos, Ŝeby nie słyszeli go mijający ich pozostali chłopcy. 

–  Musimy  dzisiaj  wyjść,  nie  mogę  się  juŜ  doczekać.  –  Wykrzywił  twarz,  zupełnie 

jakby  w  spodniach  miał  papier  ścierny.  –  Potrzebna  mi  samica,  jeśli  wiecie,  co  chcę 

przez to powiedzieć. 

Blasth zaczerwienił się lekko. 

–  No... tak, przydałoby się trochę akcji, co, John? 

Ośmielony swoim sukcesem na strzelnicy, John skinął głową. 

–  Dobra. – Blasth podciągnął dŜinsy. – Pójdziemy do Zero Sum. 

Khill zmarszczył brwi. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

–  A co ze Screamerem? 

–  Wolę Zero Sum. 

–  W  porządku.  MoŜemy  pojechać  twoim  samochodem.  –  Khill  spojrzał  na  Johna.  – 

John, czemu nie pojedziesz busem do Blastha? 

Nie powinienem się przebrać? 

–  MoŜesz poŜyczyć jakieś ubranie od niego. Musisz dobrze wyglądać w Zero Sum. 

Lahser pojawił się nie wiadomo skąd, jak niespodziewany cios. 

–  Więc jedziesz do miasta, John? MoŜe się tam spotkamy, kolego? 

I  odszedł  z  paskudnym  grymasem.  Jego  umięśnione  ciało  było  napręŜone,  jakby 

szykował się do walki. Lub jakby chciał ją sprowokować. 

–  To  brzmi,  jakbyś  chciał  się  umówić  na  randkę,  Lahser  –  warknął  Khill.  –  Jak  tak 

dalej będziesz się zachowywał, to ktoś cię wreszcie przeleci, kolego. 

Lahser zatrzymał się, jego sylwetkę oblewało światło. 

–  Hej,  Khill,  pozdrów  ode  mnie  swojego  ojca.  Zawsze  wolał  mnie  od  ciebie.  No,  ale 

moje są do pary. 

Lahser, nie zatrzymując się, popukał się środkowym palcem w okolice oka. 

Twarz Khilla stała się martwa jak posąg. 

Blasth połoŜył rękę na jego karku. 

–  Słuchaj, daj nam czterdzieści pięć minut, zgoda? Potem wpadniemy po ciebie. 

Khill nie odpowiedział od razu, a kiedy w końcu to zrobił, jego głos brzmiał ponuro. 

–  Dobra. Nie ma sprawy. Dajcie mi chwilę. 

Upuścił ksiąŜki i poszedł z powrotem do szatni. Kiedy zamknęły się za nim drzwi, John 

zamigał: 

Rodziny Lahsera i Khilla się znają? 

–  Są bliskimi kuzynami. Ich ojcowie są braćmi. 

John zmarszczył brwi. 

O co chodziło Lahserowi, kiedy pokazał na swoje oko? 

–  Nie przejmuj się tym... 

Powiedz mi. – John złapał kumpla za ramię. 

Blasth poskrobał się po włosach, jakby chciał znaleźć w nich odpowiedź. 

–  Dobra...  chodzi  o...  Ojciec  Khillera  jest  grubą  rybą  w  glymerii.  Jego  mama  teŜ.  A 

tam nie tolerują defektów. 

Powiedział to tak, jakby wszystko było juŜ jasne. 

Nie łapię. Co jest nie tak z jego oczami? 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

–  Jedno jest niebieskie, drugie zielone. Chodzi o to, Ŝe nie są w tym samym kolorze. 

Khiller nigdy nie będzie miał tu kobiety... i jego ojciec wstydzi się go. Kiepska sprawa, 

dlatego zawsze siedzimy u mnie w domu. Czasem musi odpocząć od swoich starych. – 

Blast  spojrzał  na  drzwi  szatni,  jakby  mógł  przez  nie  zobaczyć swojego kumpla. – Nie 

wywalili go, bo mieli nadzieję, Ŝe po przemianie to się zmieni. Dlatego dostał Marnę. 

Ona ma świetną krew, pewnie myśleli, Ŝe to pomoŜe. 

Ale nie pomogło. 

–  Właśnie.  W  końcu  pewnie  poproszą  go,  Ŝeby  stąd  odszedł.  Mam  dla  niego 

przygotowany pokój, wątpię jednak, Ŝeby chciał z niego skorzystać. Jest bardzo dumny. 

Ale ma ku temu powód. 

Nagle Johnowi przyszła do głowy straszna myśl. 

Skąd on miał tego siniaka? Tego na twarzy po przemianie? 

W tym momencie drzwi szatni otworzyły się i z uśmiechem na twarzy pojawił się Khill. 

–  Idziemy,  panowie?  –  Podniósł  ksiąŜki,  jego  pewność  siebie  wróciła.–  Pospieszmy 

się, zanim zajmą nam wszystkie dobre miejsca w klubie. 

Blasth klepnął go w ramię. 

–  Prowadź, maestro. 

Poszli w stronę podziemnego parkingu. Khiller szedł pierwszy, Blasth na końcu, John w 

środku. 

Kiedy Khiller zniknął w głębi autobusu, John klepnął Blastha w ramię. 

To sprawka jego ojca, prawda? 

Blasth zawahał się. Potem kiwnął głową. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

18

18

18

18    

To BYŁO ALBO BARDZO FAJNE, albo cholernie przeraŜające. 

Kiedy  Jane  szła  tunelem,  czuła  się  jak  w  filmie  Jerry'ego  Bruckheimera.  Sceneria 

Ŝywcem wyjęta z wysokobudŜetowego hollywoodzkiego filmu: stal, fluorescencyjne światła 

ciągnące się bez końca. Tylko patrzeć, a wpadnie tu bosy Bruce Willis w niechlujnej koszulce 

z karabinem maszynowym w ręku. 

Spojrzała  na światła na suficie, potem na wypolerowaną podłogę. Mogłaby się załoŜyć, 

Ŝe ściany mają pół stopy grubości. BoŜe, ci faceci mieli kasę. I to duŜo. Więcej niŜ moŜna by 

wyciągnąć, handlując lekami na receptę na czarnym rynku albo sprzedając kokę, crack i inne 

uŜywki.  To  były  pieniądze  na  skalę  budŜetu  państwa,  co  mogło  oznaczać,  Ŝe  wampiry  były 

nie tylko innym gatunkiem, ale teŜ inną cywilizacją. 

Była zaskoczona, Ŝe jej nie skrępowali. Ale w końcu V i jego kumpel byli uzbrojeni... 

–  Nie.  –  V  potrząsnął  głową,  patrząc  na  nią.  –  Nie  masz  kajdanek,  bo  nie  będziesz 

uciekać. 

Jane otworzyła usta zdziwiona. 

–  Nie czytaj w moich myślach. 

–  Przepraszam. Nie chciałem, samo wyszło. 

Odchrząknęła  i  próbowała  nie  zwracać  uwagi  na  to,  jak  dobrze  wyglądał.  Ubrany  w 

proste spodnie od piŜamy i koszulkę poruszał się powoli, ale z taką pewnością siebie, która 

była powalająca. 

O czym to rozmawiali? 

–  Skąd wiesz, Ŝe nie ucieknę? 

–  Nie  porzucisz  kogoś,  kto  wymaga  pomocy  lekarskiej  To  nie  leŜy w twojej naturze, 

prawda? 

CóŜ... cholera. Całkiem nieźle ją poznał. 

–  Tak, znam cię. 

–  Przestań. 

Red Sox spojrzał na V. 

–  Znowu moŜesz czytać w myślach? 

–  W jej? Czasami. 

–  Aha. MoŜesz odczytać coś u innych osób? 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

–  Nie. 

Red Sox poprawił czapkę. 

–  Dobra...  daj  mi  znać,  jak  usłyszysz  coś  mojego,  OK?  Jest  kilka  rzeczy,  które 

chciałbym zatrzymać dla siebie, łapiesz? 

–  Tak. ChociaŜ czasami nic nie mogę na to poradzić. 

–  I dlatego zawsze, jak cię zobaczę, będę myślał o bejsbolu. 

–  Dobrze, Ŝe nie jesteś fanem Jankesów. 

–  Nie uŜywaj takich słów. Jesteśmy w towarzystwie kobiety. 

Ruszyli dalej i Jane zaczęła się zastanawiać, czy traci rozum. W tym mrocznym tunelu, 

eskortowana  przez  dwóch  olbrzymich  wampirów  powinna  być  przeraŜona.  Ale  nie  była. 

Dziwne,  czuła  się  bezpiecznie...  Tak  jakby  wiedziała,  Ŝe  V  ją  ochroni,  poniewaŜ  jej  to 

przysiągł, a Red Sox zrobi to samo z powodu swojego przywiązania do V. 

I gdzie tu, do cholery, była logika. 

V nachylił się do jej ucha. 

–  Jakoś  nie  mogę  wyobrazić  sobie  ciebie  jako  cheerleaderki.  Ale  masz  rację, 

zabilibyśmy  wszystko,  co  mogłoby  cię  wystraszyć.  –  Wyprostował  się,  jedno  wielkie 

skupisko testosteronu wciśnięte w poranne kapcie. 

Jane  popukała  go  w  ramię  i  kiwnęła  palcem.  Pochylił  się  w  jej  kierunku,  a  wtedy 

wyszeptała: 

–  Boję  się  myszy  i  pająków.  Ale  nie  musisz  od  razu  robić  dziury  w  ścianie  tym 

pistoletem,  który  masz  na  biodrze,  jeśli  tylko  jakieś  się  tu  pokaŜą,  OK?  Pułapki  i 

zrolowana  gazeta  działają  równie  dobrze.  Poza  tym  nie  trzeba  potem  kłaść  nowego 

tynku. Tak tylko mówię. 

Poklepała  go  po  ręce,  pozwalając  mu  tym  samym  odejść,  i  ponownie  skupiła  się  na 

tunelu przed nimi. 

V  zaczął  się  śmiać,  na  początku  niepewnie,  potem  juŜ  na  głos.  Poczuła  na  sobie  wzrok 

Red  Soxa.  Spojrzała  z  wahaniem, spodziewając się zobaczyć w jego spojrzeniu jakiś rodzaj 

nagany. Zamiast tego znalazła wyraz ulgi. Ulgi i uznania, kiedy samiec... spojrzał najpierw na 

nią, a potem na swojego przyjaciela. 

Jane  zarumieniła  się  i  odwróciła  wzrok.  To,  Ŝe  facet  nie  bawił  się  z  nią  we  wkurzanie 

najlepszego kumpla nie powinno być dla niej nagrodą. Wcale. 

Kawałek  dalej  doszli  do  niskich  schodków,  które  prowadziły  do  automatycznie 

zamykanych drzwi. V podszedł i wstukał kod. Wyobraziła sobie, Ŝe wejdą do pomieszczenia 

jak z filmu o agencie 007. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

Jednak  nie  miało  z  nim  nic  wspólnego.  Wyglądało  jak  schowek,  z  półkami  pełnymi 

Ŝółtych,  liniowanych  brulionów,  pojemników  z  tuszem  do  drukarek  i  pudełek  spinaczy  do 

papieru. 

To  było  zwyczajne  biuro.  Typowe  biuro  kierownictwa  średniego  szczebla  z  biurkiem, 

obrotowym krzesłem, szafkami na akta i komputerem. 

śadna  Szklana  pułapka.  Bardziej  reklama  firmy  ubezpieczeniowej.  Albo  kredytów 

hipotecznych. 

–  Tędy – powiedział V. 

Przeszli  przez  szklane  drzwi  i  w  dół  białym,  nieoznakowanym  korytarzem  aŜ  do 

podwójnych  drzwi  ze  stali  nierdzewnej.  Za  nimi  znajdowała  się  profesjonalna  siłownia, 

wystarczająco  duŜa,  Ŝeby  pomieścić  boisko  do  koszykówki,  ring  bokserski  i  boisko  do 

siatkówki.  Na  błyszczącej  podłodze  w  kolorze  miodu  rozłoŜono  niebieskie  maty,  z  sufitu 

zwisały worki treningowe. 

Wielkie pieniądze. Ogromne. Ale jak oni byli w stanie wszystko to skonstruować, sami, 

bez  kogoś  śledzącego  nowinki  po  ludzkiej  stronie?  To  znaczy,  Ŝe  musi  być  mnóstwo 

wampirów.  Robotnicy,  architekci  i  projektanci...  a  wszyscy  potrafiący  przebywać  wśród 

ludzi, jeśli tylko chcieli. 

Odezwał  się w niej genetyk. Jeśli szympansy i ludzie mają w dziewięćdziesięciu ośmiu 

procentach  takie  samo  DNA,  jak  blisko  jesteśmy  z  wampirami?  A  z  punktu  widzenia 

ewolucji,  w  którym  momencie  ten  gatunek  odłączył  się  od  małp  człekokształtnych  i  homo 

sapiens?  Nieźle...  wiele  by  dała,  Ŝeby  dorwać  się  do  ich  podwójnej  spirali  DNA.  Jeśli 

naprawdę wyczyszczą jej pamięć, zanim puszczą ją wolno, medycyna duŜo straci. Zwłaszcza 

Ŝe nie chorowali na raka i tak szybko wracali do zdrowia. 

Co za szansa. 

Zatrzymali się przed drzwiami z napisem SPRZĘT. Wewnątrz znajdowało się mnóstwo 

broni:  cały  arsenał  mieczy  i  nunczako  uŜywanych  w  sztukach  walki.  Sztylety  zamknięte  w 

gablotach. Pistolety. Gwiazdki do rzucania. 

–  Dobry... BoŜe. 

–  To tylko do celów szkoleniowych – powiedział V, zaŜenowany. 

–  To czego, do cholery, uŜywacie do walki? – Podczas gdy przed oczami przesuwały 

się jej przeróŜne scenariusze Wojny światów, poczuła znajomy zapach krwi. Prawie taki 

sam. Był jakiś inny odcień tego zapachu, jakby ostry. Przypomniał ten podobny do wina 

zapach, jaki czuła w sali, w której operowała V. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

Widoczne po drugiej stronie drzwi z napisem FIZJOTERAPIA otworzyły się gwałtownie 

i przystojny blond wampir wytknął głowę. 

–  Jesteście, dzięki Bogu. 

Weszli do wyłoŜonego kafelkami pokoju i nagle zobaczyła nogi zwisające ze szpitalnego 

łóŜka. Obudził się w niej lekarz. Ruszyła, torując sobie drogę wśród męŜczyzn, aby dostać się 

do leŜącego na łóŜku. 

To  był  ten,  który  ją  zahipnotyzował,  ten  z  Ŝółtymi  oczami  i  wspaniałymi  włosami.  I 

naprawdę  potrzebował  jej  pomocy.  Okolice  jego  lewego  oczodołu  zostały  roztrzaskane  i 

wepchnięte do wewnątrz, powieka była tak spuchnięta, Ŝe nie mógł otworzyć oka, cała lewa 

część  jego  twarzy  była  dwukrotnie  większa,  niŜ  powinna.  Wydawało  jej  się,  Ŝe  kość  nad 

okiem zapadła się, podobnie jak kość policzkowa. 

PołoŜyła mu rękę na ramieniu i spojrzała w jego zdrowe oko. 

–  Źle wyglądasz. 

Uśmiechnął się słabo. 

–  Naprawdę? 

–  Ale cię wyleczę. 

–  Myślisz, Ŝe moŜesz to zrobić? 

–  Nie. – Potrząsnęła głową. – Ja to wiem. 

Nie była chirurgiem plastycznym, ale biorąc pod uwagę jego zdolności do zaleczania ran, 

była pewna, Ŝe poradzi sobie z tym, nie pogarszając jego wyglądu. Pod warunkiem, Ŝe będzie 

miała odpowiednie narzędzia. 

Drzwi  ponownie  się  otworzyły  i  Jane  zamarła.  O  BoŜe,  to  był  ten  olbrzym  o 

kruczoczarnych włosach, w ciemnych okularach. A juŜ myślała, Ŝe tylko się jej przyśnił, ale 

najwyraźniej  był  prawdziwy.  I  to  bardzo.  I  chyba  tu  rządził.  Zachowywał  się  tak,  jakby 

wszystko i wszyscy tutaj byli jego własnością i mógłby zmieść to jedną ręką. 

Spojrzał na nią, stojącą obok faceta leŜącego na łóŜku szpitalnym, i powiedział: 

–  Powiedzcie, Ŝe to nie to, o czym myślę. 

Jane instynktownie zrobiła krok w tył, w kierunku V. Mimo Ŝe jej nie dotknął, wiedziała, 

Ŝe był blisko. Gotowy jej bronić. 

Czarnowłosy pokręcił głową nad rannym. 

–  Furiath... do kurwy nędzy, musimy cię zabrać do Agrhesa. 

Furiath? Co to za imię? 

–  Nie – padła odpowiedź. 

–  Czemu nie, do diabła? 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

–  Bella tam jest. Jak mnie zobaczy w takim stanie... oszaleje... I tak juŜ krwawi. 

–  O... cholera. 

–  Mamy  tu  kogoś  odpowiedniego  –  wyrzęził.  Jednym  okiem  wskazał  na  Jane.  – 

Prawda? 

Czarnowłosy był wyraźnie zdenerwowany, ale ku jej zaskoczeniu powiedział: 

–  PomoŜesz naszemu bratu? 

Prośba zawierała szacunek, Ŝadnej groźby. Najwyraźniej martwił się tym, Ŝe jego brat był 

ranny i nikt go nie ratował. 

Odchrząknęła: 

–  Tak, pomogę. Ale nie mam niczego. Będę musiała go uśpić... 

–  Tym się nie przejmuj – powiedział Furiath. 

Spojrzała zdumiona. 

–  Chcesz, Ŝebym poskładała ci twarz bez znieczulenia ogólnego? 

–  Tak. 

„MoŜe oni są bardziej odporni na ból...”. 

–  Zwariowałeś? – wymamrotał Red Sox. 

„Chyba jednak nie”. 

Wystarczy tego gadania. Zakładając, Ŝe ten facet z gębą jak Rocky Balboa uleczy się tak 

szybko  jak  V,  musi  zacząć  operować  natychmiast,  zanim  kości  zdąŜą  źle  się  zrosnąć. 

Musiałaby je ponownie połamać. 

Rozglądając  się  po  pomieszczeniu,  zauwaŜyła  oszkloną  szafkę  pełną  artykułów 

medycznych. Miała nadzieję, Ŝe uda jej się coś z tego wybrać. 

–  Zakładam, Ŝe Ŝaden z was nie ma doświadczenia medycznego? 

–  Ja  mogę  asystować  –  odezwał  się  V.  –  Jestem  przeszkolonym  ratownikiem 

medycznym. 

Rzuciła mu przez ramię spojrzenie i poczuła falę gorąca przechodzącą jej ciało. 

„Wracasz do gry, Whitcomb”. 

–  W porządku. Macie tu jakiś rodzaj znieczulenia miejscowego? 

–  Lidokainę. 

–  A  środki  uspokajające?  I  moŜe  jeszcze  trochę  morfiny.  Jeśli  poruszy  się  w 

niewłaściwym momencie, moŜe stracić oko. 

–  OK. – Kiedy V ruszył w kierunku szafek, zauwaŜyła, Ŝe idzie chwiejnym krokiem. 

Ten spacer tunelem był długi i jeśli nawet sprawiał wraŜenie wyleczonego, był zaledwie 

kilka dni po operacji na otwartym sercu. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

Złapała go za rękę i pociągnęła z powrotem. 

–  Usiądź.  –  Spojrzała  na  Red  Soxa.  –  Daj  mu  krzesło.  Szybko.  –  Kiedy  V  usiłował 

zaprotestować,  przeszła  przez  pomieszczenie.  –  Nie  interesuje  mnie  to.  Będziesz  mi 

potrzebny w dobrej formie, kiedy będę operować, a to moŜe trochę potrwać. Czujesz się 

lepiej, ale nie jesteś tak silny, jak ci się wydaje, więc posadź tyłek i powiedz mi, gdzie 

mam szukać. 

Na ułamek sekundy zapadła cisza. Potem ktoś parsknął śmiechem, V zaklął pod nosem, a 

ten najwaŜniejszy zaczął się do niej głupio uśmiechać. 

Red Sox podsunął V krzesło. 

–  Zaparkuj, stary. To zalecenie lekarza. 

–  Dobra, będę potrzebowała między innymi... 

Zaczęła  wymieniać.  Skalpel,  kleszcze,  sprzęt  do  odsysania,  igła  i  nici  chirurgiczne. 

Betadyna, roztwór do przemywania, opatrunki z gazy, rękawiczki... 

Była zdumiona, jak szybko wszystko się znalazło, ale ona i V nadawali na tych samych 

falach.  Dawał  jej  krótkie  i  zwięzłe  instrukcje,  gdzie  co  leŜy,  przewidywał,  co  moŜe  być  jej 

potrzebne i nie marnował słów. Był idealnym pielęgniarzem. 

Kiedy okazało się, Ŝe mają teŜ wiertło chirurgiczne, odetchnęła z ulgą. 

–  Pewnie nie macie zestawu powiększającego? 

–  W szafce obok zestawu reanimacyjnego – powiedział V. – Dolna szuflada. Po lewej. 

Chcesz, Ŝebym się przygotował? 

–  Tak. – Znalazła zestaw. – Czy mamy moŜliwość zrobienia prześwietlenia? 

–  Nie. 

–  Cholera. – PołoŜyła dłonie na biodrach. – NiewaŜne. Będę musiała działać na ślepo. 

V  wstał  i  podszedł  do  umywalki,  Ŝeby  wyszorować  ręce.  Kiedy  skończył,  zajęła  jego 

miejsce, po czym załoŜyli rękawiczki. 

Potem podeszła do Furiatha i spojrzała w jego zdrowe oko. 

–  To  prawdopodobnie  będzie  bolało,  nawet  po  miejscowym  znieczuleniu  i  morfinie. 

Pewnie zemdlejesz, mam nawet nadzieję, Ŝe to nastąpi prędzej niŜ później. 

Sięgnęła po strzykawkę. 

–  Zaczekaj – powiedział. – śadnych leków. 

–  Co? 

–  Po prostu zrób to. – Błysk w jego oku zdradził ohydną potrzebę. On chciał cierpieć. 

ZmruŜyła oczy. Zaczęła się zastanawiać, czy nie pozwolił zrobić sobie tego specjalnie. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

–  Przykro  mi.  –  Jane  wbiła  igłę  w  gumowe  zamknięcie  fiolki  z  lidokainą.  Kiedy 

nabrała  do  strzykawki  wystarczającą  ilość,  powiedziała:  –  Nie  ma  mowy,  Ŝebym 

operowała cię bez znieczulenia. Jeśli się nie zgadzasz, znajdź sobie innego chirurga. 

Pochyliła się nad nim ze strzykawką w ręce. 

–  To jak będzie? Ja i ten ogłuszający koktajl, czy... hm, nikt? 

W jego Ŝółtym oku błysnął gniew, jakby go oszukała. 

Ale wtedy odezwał się ten najwaŜniejszy: 

–  Furiath, nie bądź dupkiem. Tu chodzi o twój wzrok. Zamknij się i pozwól jej robić, 

co do niej naleŜy. 

śółte oko zamknęło się. 

–  W porządku – wymamrotał. 

Dwie  godziny  później  Vrhedny  stwierdził,  Ŝe  jest  w  tarapatach.  PowaŜnych  tarapatach. 

Kiedy przyglądał się rzędowi starannie wykonanych, małych szwów na twarzy Furiatha, był 

tym przytłoczony do granic moŜliwości. 

Tak. Był w potwornych tarapatach. 

Jane  Whitcomb  okazała  się  świetnym  chirurgiem.  Absolutnym  artystą.  Jej  dłonie  były 

najprecyzyjniejszymi  narzędziami,  oczy  ostre  jak  skalpel,  a  skupienie  tak  wielkie,  jak  u 

wojownika  podczas  bitwy.  Chwilami  pracowała  z  zadziwiającą  szybkością,  chwilami  tak 

wolno, Ŝe miało się wraŜenie bezruchu. Kości Furiatha były połamane w wielu miejscach, a 

Jane  złoŜyła  je  krok  po  kroku,  wiercąc  w  czaszce  i  łącząc  fragmenty  drutem,  usuwając 

mikroskopijne odłamki, białe jak skorupy ostryg. W jego policzku umieściła maleńką śrubę. 

V  widział,  Ŝe  nie  była  do  końca  zadowolona  z  efektów  swej  pracy.  Kiedy  zapytał,  w 

czym problem, powiedziała, Ŝe wolałaby umieścić zamiast śruby metalową płytkę, ale skoro 

nie mieli takiej moŜliwości, ma nadzieję, Ŝe kość szybko się zrośnie. 

Od  początku  do  końcu  miała  wszystko  pod  kontrolą.  AŜ  go  to  podnieciło,  co 

równocześnie było absurdalne, jak i zawstydzające. Po prostu nigdy nie spotkał takiej kobiety. 

Doskonale  opiekowała  się  jego  bratem,  w  sposób  tak  umiejętny,  Ŝe  V  nigdy  by  jej  nie 

dorównał. 

O, BoŜe... Naprawdę był w pieprzonych tarapatach. 

–  Jak jego ciśnienie? – zapytała. 

–  Stabilne. 

Dziesięć minut wcześniej Furiath zemdlał, ale teraz jego oddech był spokojny, tak samo 

ciśnienie krwi. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

Jane obmywała miejsce wokół oka i policzek, potem po kryła wszystko gazą. Stojący w 

drzwiach Ghrom odchrząknął i zapytał: 

–  Co z jego wzrokiem? 

–  Nie dowiemy się, dopóki sam nam nie powie. Nie mam moŜliwości sprawdzenia, czy 

jego  nerwy  wzrokowe,  siatkówka  bądź  rogówka  nie  zostały  uszkodzone.  Jeśli  tak  się 

stało,  będzie  musiał  udać  się  do  szpitala,  i  nie  tylko  dlatego,  Ŝe  mamy  tu  za  mało 

środków. Nie jestem chirurgiem ocznym i nawet nie podjęłabym się takiej operacji. 

Król poprawił sobie ciemne okulary, zupełnie jakby w tym momencie pomyślał o swoim 

słabym wzroku, mając nadzieję, Ŝe Furiath nie będzie musiał stawiać czoła temu problemowi. 

Jane  zabandaŜowała  głowę  pacjenta,  potem  włoŜyła  narzędzia  do  autoklawu.  śeby  nie 

przyglądać się jej zbyt intensywnie, V zajął się wyrzucaniem zuŜytych strzykawek, wacików i 

igieł. 

Jane ściągnęła rękawiczki. 

–  Porozmawiajmy teraz o infekcjach. Jak wraŜliwy jest wasz gatunek? 

–  Nie  za  bardzo.  –  V  ponownie  usiadł  na  krześle.  Niechętnie  to  przyznał,  ale  był 

zmęczony. Potwornie zmęczony, dosłownie padał z nóg. – Nasz system odpornościowy 

jest bardzo silny. 

–  Czy wasz lekarz dałby mu profilaktycznie antybiotyki? 

–  Nie. 

Podeszła  do  Furiatha  i  przyjrzała  mu  się,  jakby  chciała  zbadać  go  wzrokiem.  Potem 

wyciągnęła  dłoń  i  odgarnęła  mu  z  czoła  jego  wspaniałe  włosy.  Ten  gest  i  spojrzenie 

zirytowały  V,  mimo  Ŝe  nie  powinny.  To  normalne,  Ŝe  tak  bardzo  interesowała  się  jego 

bratem. Właśnie złoŜyła mu twarz. 

A jednak. 

Cholera, zaangaŜowany samiec był jak wrzód na dupie. 

Jane pochyliła się do uchą Furiatha. 

–  Dobrze się spisałeś. Wszystko będzie OK. Odpoczywaj i daj działać temu swojemu 

samoleczeniu.  –  Poklepała  go  po  ramieniu  i  wyłączyła  lampę  nad  łóŜkiem.  –  BoŜe, 

chciałabym lepiej poznać wasz gatunek. 

Kiedy Ghrom się odezwał, poczuła zimny podmuch powietrza. 

–  Nic  z  tego,  pani  doktor.  Nie  będziemy  słuŜyć  za  króliki  doświadczalne  dla 

widzimisię człowieków. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

–  Nawet  nie  śmiałabym  mieć  takich  nadziei.  –  Popatrzyła  na  nich.  –  Nie  chcę,  Ŝeby 

został  tu  sam,  więc  albo  ja  z  nim  zostanę,  albo  ktoś  inny  musi  to  zrobić.  A  jeśli  ja 

wyjdę, chciałabym zajrzeć do niego za dwie godziny. 

–  Zostaniemy tu – powiedział V. 

–  Wyglądasz, jakbyś zaraz miał się przewrócić. 

–  Nie ma szans. 

–  Tylko dlatego, Ŝe siedzisz.. 

Świadomość, Ŝe w jej obecności okazywał słabość, sprawiła, Ŝe jego głos stał się ostry. 

Nie martw się o mnie, samico. 

Zmarszczyła brwi. 

–  W porządku, to było stwierdzenie faktu, a nie obawa. Zrób z tym, co zechcesz. 

To zabolało. 

–  NiewaŜne. Będę na zewnątrz. – Wstał i szybko wyszedł. 

Z  lodówki  stojącej  w  sali  treningowej  wziął  butelkę  wody  i  wyciągnął  się  na  jednej  z 

ławek. W pewnej chwili zorientował się, Ŝe Ghrom i Rankohr podeszli do niego i coś mówią, 

ale nawet nie starał się ich słuchać. 

Potwornie wkurzał go fakt, Ŝe właściwie chciałby, by Jane się o niego martwiła. I to, Ŝe 

zabolało go, gdy okazało się, Ŝe tak nie jest. 

Zamknął oczy i spróbował myśleć logicznie. Nie spał od tygodni. Nawiedzał go koszmar. 

Prawie umarł. 

Spotkał się ze swoją potworną mamuśką. V wypił prawie całą butelkę wody. Daleko mu 

było  do  normalnego  stanu,  stąd  pewnie  te  uczucia.  Na  pewno  nie  chodziło  o  Jane.  To  efekt 

całej  tej  sytuacji.  Jego  Ŝycie  było  popieprzone  i  dlatego  czuł  się  tak  nieswojo  w  jej 

towarzystwie. Ona z pewnością nie dawała mu ku temu Ŝadnych powodów Traktowała go jak 

pacjenta  i  ciekawostkę  naukową.  A  orgazm  który  prawie  u  niej  wywołał?  Był  pewien,  Ŝe 

gdyby  była  przytomna,  nigdy  by  do  tego  doszło.  Te  fantazje  na  jego  temat  były  zwykłymi 

fantazjami,  jakie  miewają  wszystkie  samice.  W  jej  prawdziwym  Ŝyciu  nie  było  dla  niego 

miejsca. 

–  Hej. 

V otworzył oczy i spojrzał na Butcha. 

–  Hej. 

Glina zepchnął nogi V na bok i usiadł na ławce. 

–  Niezłą odwaliła robotę z Furiathem, co? 

–  No. A co ona teraz robi? – V spojrzał w tamtym kierunku. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

–  Przeszukuje wszystkie szafki. Powiedziała, Ŝe chce wiedzieć, jakie mamy zapasy, ale 

myślę, Ŝe chce być blisko Furiatha i stara się nie robić z tego sprawy. 

–  Nie musi go pilnować przez cały czas – wymamrotał V. Sam nie mógł uwierzyć, Ŝe 

był zazdrosny o brata. 

–  Chodzi mi o to, Ŝe... 

–  Daj spokój, rozumiem. 

Kiedy  Butch  zaczął  pstrykać  palcami,  V  zaklął  w  myślach. Była to wyraźna zapowiedź 

PowaŜnej Rozmowy. 

–  No co? 

Butch rozłoŜył ręce. Jego koszula od Gucciego opięła mu ramiona. 

–  Nic Oprócz tego, Ŝe... Chcę, Ŝebyś wiedział, Ŝe cię popieram. 

–  W czym? 

–  W związku z nią. Tobą i nią. – Butch spojrzał na niego i zaraz odwrócił wzrok. – To 

dobra kombinacja. 

W  ciszy,  jaka  zapadła,  V  przyjrzał  się  profilowi  swojego  najlepszego  kumpla  –  od 

ciemnych włosów spadających na czoło, przez złamany nos, aŜ do ostro zarysowanej szczęki. 

Po  raz  pierwszy  od  długiego  czasu  juŜ  go  nie  poŜądał.  Co  powinien  uznać  za  poprawę.  A 

przecieŜ czuł się duŜo gorzej, tyle Ŝe z innego powodu. 

–  Nie ma czegoś takiego jak ona i ja, stary. 

–  Gówno  prawda.  ZauwaŜyłem  to  zaraz  po  tym,  jak  mnie  uleczyłeś.  I  ta  więź  jest  z 

godziny na godzinę silniejsza. 

–  Nic się nie dzieje, mówię ci szczerą prawdę. 

–  W porządku, więc... jak ta woda smakuje? 

–  Słucham? 

–  Nil jest ciepły o tej porze roku? 

V zignorował uszczypliwość Butcha. Cichym głosem powiedział: 

–  Wiesz co... Naprawdę chciałem uprawiać z tobą seks. 

–  Wiem. – Butch odwrócił głowę i ich spojrzenia się spotkały. – Ale to juŜ przeszłość, 

co? 

–  Tak myślę. 

–  To z jej powodu? 

–  MoŜe. – V spojrzał w stronę drzwi i zobaczył Jane przeszukującą szafkę. Kiedy się 

pochyliła, jego ciało natychmiast zareagowało. Musiał zmienił połoŜenie bioder, inaczej 

zgniótłby główkę członka jak pomarańczę. Kiedy ból ustał, pomyślał o tym, co czuł do 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

swojego współlokatora. – Muszę przyznać, Ŝe byłem zaskoczony spokojem, z jakim to 

przyjąłeś. Myślałem, Ŝe cię to wystraszy lub coś w tym guście. 

–  Nic  nie  poradzisz  na  to,  co  czujesz.  –  Butch  przyglądał  się  swoim  dłoniom  i 

paznokciom. Potem bransolecie zegarka. – Poza tym... 

–  Co? 

–  Nic. – Glina potrząsnął głową. 

–  Gadaj. 

–  Nie. – Butch wstał i przeciągnął się, wyginając ciało w łuk. – Wracam do Bunkra. 

–  Ty teŜ miałeś na mnie chęć. MoŜe odrobinę, ale... 

Butch  przestał  się  przeciągać,  jego  ramiona  opadły  wzdłuŜ  boków,  głowa  wróciła  na 

miejsce. Ściągnął brwi, jego twarz się zmarszczyła. 

–  Ale nie jestem gejem. 

V rozdziawił usta. 

–  PowaŜnie?  A  to  niespodzianka.  Byłem  pewien,  Ŝe  gadka  o  tym,  jaki  z  ciebie 

grzeczny irlandzki, katolicki chłopiec z południa to tylko przykrywka. 

Butch pokazał mu środkowy palec. 

–  NiewaŜne.  Nic  nie  mam  do  homo.  Jeśli  o  mnie  chodzi,  ludzie  mogą  sypiać  z  kim 

chcą i jak chcą, jeśli tylko mają skończone osiemnaście lat i nikomu innemu nie dzieje 

się krzywda. Tak się jednak składa, Ŝe ja znajduję same kobiety. 

–  Spokojnie, tylko się z tobą draŜnię. 

–  Oby. Wiesz, Ŝe nie jestem homofobem. 

–  Tak, wiem. 

–  Więc jak, jesteś? 

–  Homofobem? 

–  Gejem lub bi? 

V wypuścił powietrze, Ŝałując, Ŝe bez dymu papierosowego. Odruchowo poklepał się po 

kieszeni, a kiedy wyczuł kilka skrętów, od razu poczuł się lepiej. 

–  Słuchaj  V,  wiem,  Ŝe  sypiasz  z  kobietami,  ale  dla  ciebie  to  tylko  przedmioty.  Z 

facetami jest inaczej? 

V  podrapał  się  po  brodzie.  Zawsze  uwaŜał,  Ŝe  nie  ma  takiej  rzeczy,  której  nie  mogliby 

sobie z Butchem powiedzieć. Ale to... to było trudne. Przede wszystkim dlatego, Ŝe nie chciał, 

by  coś  się  między  nimi  zmieniło.  Poza  tym  obawiał  się,  Ŝe  jeśli  jego  seksualne  pragnienia 

będą  otwarcie  dyskutowane,  zrobi  się  jakoś  dziwnie.  Prawda  była  taka,  Ŝe  Butch  był 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

urodzonym hetero, i to nie tylko z powodu swojego pochodzenia. A jeśli czuł coś innego do 

V? To byłoby odstępstwo od normy. 

V obracał w dłoniach butelkę z wodą. 

–  Od jak dawna chciałeś mnie o to zapytać? O to, czy jestem gejem? 

–  JuŜ od jakiegoś czasu. 

–  Bałeś się tego, co moŜesz usłyszeć? 

–  Nie,  to  nie  ma  dla  mnie  znaczenia.  Jesteś  mi  bliski  bez  względu  na  to,  czy  lubisz 

kobiety, czy facetów. 

V spojrzał w oczy swego najlepszego kumpla i nagle zdał sobie sprawę... tak. Butch go 

nie osądzał. Bez względu na wszystko. 

Zaklął pod nosem. Nigdy nie płakał, ale czuł, Ŝe gdyby mógł, to byłby ten najwłaściwszy 

moment. 

Butch kiwnął głową, jakby dokładnie wiedział, o co chodzi. 

–  Jak powiedziałem, stary, to nie jest waŜne. Ty i ja? Nic się nie zmieni, bez względu 

na to, kogo posuwasz. ChociaŜ... gdybyś gustował w owcach, to pewnie byłby problem. 

Nie wiem, czy mógłbym to znieść... 

V nie mógł się nie uśmiechnąć. 

–  Nie bzykam zwierząt hodowlanych. 

–  Nie moŜesz znieść siana w spodniach? 

–  Ani wełny w zębach. 

–  Aha. Więc jak brzmi odpowiedź, V? 

–  A jak ci się wydaje? 

–  Myślę, Ŝe spałeś z facetami. 

–  Tak, spałem. 

–  Ale domyślam się, Ŝe... – Butch pokiwał palcem. – Domyślam się, Ŝe nie wolisz ich 

od kobiet. Płeć na dłuŜszą metę jest ci obojętna, poniewaŜ do tej pory na nikim ci nie 

zaleŜało. Poza mną. I... twoim chirurgiem. 

V  spuścił  wzrok.  Był  zły,  Ŝe  okazało  się  to  tak  oczywiste,  ale  nie  zdziwiony.  Tak  to 

wyglądało między nim a Butchem. śadnych tajemnic. I w związku z tym... 

–  Chyba muszę ci coś powiedzieć. 

–  Co? 

–  Kiedyś zgwałciłem faceta. 

Zapadła cisza. 

Po chwili Butch usiadł ponownie na ławce. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

–  Naprawdę? 

–  To było jeszcze w obozie wojowników. Jeśli pokonał kogoś podczas sparingu, trzeba 

było go zerŜnąć na oczach pozostałych Ŝołnierzy. A ja wygrałem pierwszą moją walkę 

po przemianie. Ten samiec... myślę, Ŝe w pewien sposób wyraził na to zgodę. To znaczy 

pozwolił  mi  na  to,  ale  to  nie  było  w  porządku.  Ja...  cóŜ,  nie  chciałem  mu  tego  robić, 

ale...– V wyjął z kieszeni skręta i przyglądał się cienkiemu białe mu rulonikowi. – To 

było tuŜ przed opuszczeniem obozu Zanim... inne rzeczy mi się przytrafiły. 

–  Czy to był twój pierwszy raz? 

V wyjął zapalniczkę, ale jej nie zapalił. 

–  Niezły sposób, Ŝeby zacząć, co? 

–  Jezu... 

–  W  kaŜdym  razie,  kiedy  przebywałem  na  świecie,  przez  jakiś  czas 

eksperymentowałem  praktycznie  ze  wszystkim.  Byłem  naprawdę  wściekły...  tak, 

totalnie  wkurwiony.  –  V  spojrzał  na  Butcha.  –  Niewiele  jest  rzeczy,  których  nie 

próbowałem.  I  większość  z  nich  to  był  naprawdę  niezły  hardkor,  jeśli  wiesz,  o  co  mi 

chodzi.  Zawsze  za  czyjąś  zgodą  i  zawsze  pod  kontrolą.  –  V  zaśmiał  się  krótko.  –  I 

zawsze dziwnie szybko o tym zapominałem. 

Butch milczał przez chwilę, potem powiedział: 

–  Myślę, Ŝe dlatego lubię Jane. 

–  Hę? 

–  Kiedy  na  nią  patrzysz,  naprawdę  ją  dostrzegasz.  A  kiedy  ostatnio  to  ci  się 

przytrafiło? 

V spojrzał Butchowi w oczy i powiedział: 

–  Ciebie dostrzegałem. Mimo Ŝe to było niewłaściwe. Dostrzegałem cię. 

Cholera,  zabrzmiało  smutno.  Smutno  i  ...samotnie.  Co  sprawiło,  Ŝe  zapragnął  zmienić 

temat. 

Butch klepnął V w kolano, potem wstał, jakby dokładnie wiedział, o czym V myślał 

–  Posłuchaj,  nie  chcę,  Ŝebyś  się  obwiniał.  To  po  prostu  wina  mego  zwierzęcego 

magnetyzmu. Po prostu nie moŜna mi się oprzeć. 

–  Mądrala.  –  Uśmiech  V  nie  trwał  długo.  –  Nie  pozwól  swojej  romantycznej  stronie 

zbyt długo się zachwycać mną i Jane, stary. Ona jest człowiekiem. 

Butch rozdziawił usta: 

–  PowaŜnie? A to niespodzianka! A myślałem, Ŝe jest owcą. 

V rzucił mu spojrzenie mówiące: „pieprz się”. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

–  Ona nie jest mną zainteresowana. Nie w ten sposób. 

–  Jesteś tego pewien? 

–  Tak. 

–  Aha.  CóŜ,  na  twoim  miejscu  upewniłbym  się,  zanim  stąd  odejdzie.  –  Butch 

przeczesał dłonią włosy. – Słuchaj, ja... cholera. 

–  Co? 

–  Cieszę się, Ŝe mi powiedziałeś. Wiesz, o tych sprawach. 

–  śadna z nich nie była supernewsem. 

–  Racja. Ale domyślam się, Ŝe powiedziałeś mi o tym, bo mi ufasz. 

–  Ufam. Teraz idź juŜ do Bunkra, Marissa niedługo wróci do domu. 

–  Racja.  –  Butch  skierował  się  w  stronę  drzwi,  ale  zatrzymał  się  i  obejrzał  się  przez 

ramię. – V? 

–  Tak? – Vrhedny podniósł wzrok. 

–  Myślę,  Ŝe  powinieneś  coś  wiedzieć,  po  całej  tej  głębokiej  rozmowie...  –  Butch 

smutno pokiwał głową. – Nadal nie jesteśmy parą. 

Wybuchnęli śmiechem, a Butch, znikając w siłowni, wciąŜ jeszcze gadał coś pod nosem. 

–  Co cię tak bawi? – zapytała Jane. 

Zanim na nią spojrzał, spróbował wziąć się w garść. Miał nadzieję, Ŝe nie zorientowała 

się, jak trudno mu jest zachować przy niej spokój. 

–  Mój kumpel to czubek. To jego Ŝyciowa rola. 

–  KaŜdy musi mieć jakiś cel w Ŝyciu. 

–  To prawda. 

Usiadła  na  ławce  naprzeciwko  niego.  Jego  oczy  dosłownie  ją  poŜerały,  tak  jakby  był 

przez wieki uwięziony w ciemności, a ona była świecą. 

–  Czy będziesz musiał znów się dokrwić? – zapytała. 

–  Wątpię. Dlaczego? 

–  Straciłeś kolory. 

„CóŜ, widok twoich piersi moŜe tak działać na faceta”. 

–  Wszystko w porządku. 

Zapadła długa cisza, potem odezwała się: 

–  Martwię się o niego. 

Zmęczenie w jej głosie spowodowało, Ŝe nagle dostrzegł jej opuszczone ramiona, cienie 

pod oczami i półprzymknięte powieki. Była wyraźnie wyczerpana. 

„Musisz pozwolić jej odejść. Wkrótce”. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

–  Co cię martwi? – zapytał. 

–  To  bardzo  trudny  zabieg  przeprowadzony  w  warunkach  polowych.  Tak  właściwie 

moŜemy to nazwać. – Potarła twarz. – A przy okazji... byłeś świetny. 

–  Dzięki. 

Z  cięŜkim  westchnieniem  podciągnęła  nogi,  dokładnie  tak,  jak  zrobiła  to  na  fotelu  w 

sypialni. 

–  Martwię się o jego wzrok. 

BoŜe, jakŜe Ŝałował, Ŝe nie moŜe wymasować jej pleców. 

–  Tak. Nie potrzeba mu kolejnego kłopotu. 

–  A ma jakiś? 

–  Protezę nogi... 

–  V? MoŜemy przez chwilę porozmawiać? 

V spojrzał w kierunku drzwi siłowni. Wrócił Rankohr, wciąŜ jeszcze ubrany w skórzany 

strój do walki. 

–  Hej, Hollywood, co jest? 

–  Mogę pójść do innego... – Jane opuściła nogi. 

–  Zostań – powiedział V. Niczego z tego nie zapamięta, więc nie miało znaczenia, co 

teraz  usłyszy.  A  poza  tym...  jakaś  jego  część,  przez  którą  miał  ochotę  walnąć  się  w 

głowę butelką, chciała wykorzystać kaŜdą sekundę jej obecności. 

Kiedy usadowiła się z powrotem, V skinął na brata. 

–  Mów. 

Rankohr  bacznie  spojrzał  na  niego,  potem  na  Jane,  wreszcie  wzruszył  ramionami  i 

powiedział: 

–  Znalazłem dzisiaj rozwalonego reduktora. 

–  Jak to rozwalonego? 

–  Z wyprutymi flakami. 

–  Przez jednego z nich? 

–  Nie. – Rankohr spojrzał w kierunku drzwi pomieszczenia fizykoterapii. 

V spojrzał w tym samym kierunku. 

–  Furiath? Daj spokój, on nigdy nie wywinąłby takiego numeru. To musiała być niezła 

bójka. 

–  On był ubrany jak do walki. Chirurgiczne cięcia. I to nie dlatego, Ŝe tamten połknął, 

powiedzmy, naszemu bratu kluczyki do samochodu. On ich po prostu szukał. Myślę, Ŝe 

zrobił to bez Ŝadnego wyraźnego powodu. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

CóŜ...  cholera.  Furiath  był  dŜentelmenem,  szlachetnym  wojownikiem,  z  zasadami 

godnymi  skauta.  Przestrzegał  pewnych  standardów  i  honor  był  jednym  z  nich,  nawet  jeśli 

wrogowie na to nie zasługiwali. 

–  Nie mogę w to uwierzyć – wymamrotał V. – To znaczy... jasny gwint. 

Rankohr wyjął z kieszeni lizaka, zdjął papierek i włoŜył cukierek do ust. 

–  Nie  obchodzi  mnie,  co  on  z  nimi  robi.  Niepokoi  mnie  za  to  powód  takiego 

zachowania.  Skoro  tak  go  pociął,  musiał  być  naprawdę  sfrustrowany.  Poza  tym,  jeśli 

roztrzaskali  mu  twarz,  bo  był  tak  zajęty  zabawą  w  Piłę  II,  to  jest  kwestia 

bezpieczeństwa. 

–  Powiedziałeś Ghromowi? 

–  Jeszcze  nie.  Najpierw  chciałem  pogadać  z  Z.  Zakładając,  oczywiście,  Ŝe  z  Bellą 

wszystko pójdzie dziś dobrze. 

–  Aha... to pewnie był ten powód... Więc jeśli cokolwiek stanie się z tą kobietą lub jej 

dzieckiem,  będziemy  mieli  ich  obu  na  karku.  –  V  zaklął,  myśląc  o  tych  wszystkich 

ciąŜach  które  czekają  go  w  przyszłości.  Kurwa.  Cała  ta  sprawa  z  Najsamcem  go 

wykończy. 

Rankohr zacisnął zęby na lizaku. 

–  Furiath musi skończyć z tą obsesją na jej punkcie. 

V wbił wzrok w podłogę. 

–  Nie wątpię, Ŝe zrobiłby to, gdyby tylko mógł. 

–  Idę poszukać Z. – Rankohr wyciągnął z ust biały patyczek i zawinął go w fioletowy 

papierek. – Potrzebujecie czegoś? 

V spojrzał na Jane. Przyglądała się Rankohrowi jak lekarz, mierząc go wzrokiem od stóp 

do głów, zwracając uwagę na budowę jego ciała. Przynajmniej taką miał nadzieję. W końcu 

Hollywood był przystojnym draniem. 

Poczuł, Ŝe jego kły zaczynają pulsować. Ciekawe, czy jeszcze kiedykolwiek uda mu się 

uspokoić. Miał wraŜenie, Ŝe jest zazdrosny o kaŜdą osobę noszącą spodnie, która znajdzie się 

w pobliŜu Jane. 

–  Nie, wszystko w porządku – powiedział do brata. – Dzięki, stary. 

Kiedy  Rankohr  wyszedł,  Jane  przekręciła  się  na  ławce  i  wyciągnęła  nogi.  Z 

irracjonalnym zadowoleniem stwierdził, Ŝe siedzą w identycznej pozycji. 

–  Kto to są reduktorzy? – zapytała. 

Nazwał się w myślach mięczakiem, kiedy na nią spojrzał. 

–  Nieumarli zabójcy, którzy próbują doprowadzić do wyginięcia mojego gatunku. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

–  Nieumarli?  –  Jej  czoło  ściągnęło  się,  jakby  mózg  odrzucił  to,  co  usłyszała.  Jak 

urządzenie, które nie przeszło kontroli jakości. – Jak to nieumarli? 

–  To długa historia. 

–  Mamy czas. 

–  Nie aŜ tak duŜo. – Wcale nieduŜo. 

–  Czy to jeden z nich cię postrzelił? 

–  Tak. 

–  I to zaatakowało Furiatha? 

–  Tak. 

Zapadła długa cisza. 

–  Więc cieszę się, Ŝe załatwił jednego z nich. 

–  Naprawdę? – V uniósł brwi zdziwiony. 

–  Jako genetyk sprzeciwiam się wymieraniu gatunków. Ludobójstwo jest... całkowicie 

niewybaczalne.  –Wstała  i  podeszła  do  drzwi,  Ŝeby  zerknąć  na  Furiatha.  –  Czy  wy  ich 

zabijacie? Tych... reduktorów? 

–  Po to jesteśmy. Moi bracia i ja zostaliśmy wyhodowani do walki. 

–  Wyhodowani? – Jej ciemnozielone oczy rozbłysły. – Co masz na myśli? 

–  Jako  genetyk  dobrze  wiesz,  co  mam  na  myśli.  –  Kiedy  słowo  „Najsamiec"  zaczęło 

krąŜyć  mu  po  głowie  jak  zagubiona  kula  bilardowa,  odchrząknął.  Cholera,  wcale  nie 

było mu spieszno do opowiadania o swojej przyszłości jako ogiera dla Wybranek, i to 

kobiecie,  z  którą  naprawdę  chciałby  być.  I  która  odejdzie.  Mniej  więcej  o  zachodzie 

słońca. 

–  A to miejsce słuŜy do waszych treningów? 

–  Dla Ŝołnierzy, którzy mają nas wspierać. Moi bracia i ja jesteśmy trochę inni. 

–  Jak to inni? 

–  Jak  powiedziałem,  zostaliśmy  specjalnie  wyhodowani  na  silnych,  wytrzymałych  i 

mających zdolność samoleczenia. 

–  Przez kogo? 

–  To kolejna długa historia. 

–  Spróbuj. – Kiedy nie odpowiedział, zaczęła naciskać. – No dalej. MoŜemy przecieŜ 

porozmawiać, a twój gatunek bardzo mnie zaciekawił. 

No tak. Nie on. Jego gatunek. 

V  zmełł  w  ustach  przekleństwo.  BoŜe,  przez  nią  czuje się jak mięczak, jeszcze trochę i 

zacznie malować paznokcie. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

Naprawdę potrzebował papierosa, ale nie chciał przy niej. 

–  Normalnie. Najsilniejsi samce zostali połączeni z najbystrzejszymi samicami, czego 

rezultatem są faceci tacy jak ja. Najlepsi do zapewnienia przetrwania rasy. 

–  A kobiety, które urodziły się z tych połączeń? 

–  Były podstawą do zapewnienia duchowej egzystencji gatunku. 

–  Były? Czyli to selektywne rozmnaŜanie juŜ się nie odbywa? 

–  Właściwie... niedługo ma się znowu rozpocząć. – Cholera, naprawdę musi zapalić. – 

Wybaczysz mi na chwilę? 

–  Dokąd idziesz? 

–  Na  siłownię,  zapalić.  –  Wsunął  skręta  między  wargi,  wstał  i  wyszedł.  Oparł  się  o 

betonową ścianę, postawił butelkę wody obok stóp i zapalił. Pomyślał o swojej matce i 

z dymem wypuścił słowo „kurwa”. 

–  Ta kula była dziwna. 

V  gwałtownie  odwrócił  głowę.  Jane  stała  w  drzwiach  z  ramionami  skrzyŜowanymi  na 

piersi i zmierzwionymi blond włosami, jakby dopiero co je przeczesywała dłonią. 

–  Słucham? 

–  Kula, która cię trafiła. Czy oni uŜywają innej broni? 

Wydmuchał dym w przeciwnym kierunku, z dala od niej. 

–  Co to znaczy dziwna? 

–  Zazwyczaj  kule  mają  stoŜkowaty  kształt, ich końce są albo skrzywione pod ostrym 

kątem, jeśli jest to strzelba, albo bardziej tępe w przypadku pistoletu. Ta w tobie była 

okrągła. 

V ponownie się zaciągnął. 

–  Widziałaś to na zdjęciu rentgenowskim? 

–  Tak,  wyglądała  jak  zwykły  ołów.  Była  trochę  nierówna  na  brzegach,  ale  to  mogło 

być spowodowane przez obijanie się o Ŝebra. 

–  No cóŜ... kto to wie, jaką technologię oni wykorzystują. Oni mają swoje zabawki, my 

swoje.  –  Spojrzał  na  koniec  papierosa.  –  Skoro  juŜ  o  tym  mówimy,  powinienem  ci 

podziękować. 

–  Za co? 

–  Za uratowanie mi Ŝycia. 

–  Nie ma za co. – Zaśmiała się krótko. – Twoje serce bardzo mnie zaskoczyło. 

–  Naprawdę? 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

–  Nigdy  nie  widziałam  czegoś  takiego.  –  Kiwnęła  głową  w  kierunku  pokoju 

fizykoterapii. – Chcę tu z wami zostać, aŜ twój brat będzie zdrowy. Mam złe przeczucia 

co do niego. Nie wiem, o co dokładnie chodzi... Wygląda w porządku, ale mój instynkt 

podpowiada mi, Ŝe coś jest nie tak, a ilekroć go zignoruję, potem tego Ŝałuję. Poza tym i 

tak nie muszę wracać do mojego prawdziwego Ŝycia aŜ do poniedziałku rano. 

Dłoń V zamarła w drodze do ust. 

–  No co? – zapytała. – Jest z tym jakiś problem? 

–  Mmm... nie. Nie ma. To Ŝaden problem. 

Ona zostaje. Trochę dłuŜej. 

V uśmiechnął się do siebie. Więc to jest takie uczucie, gdy się wygra na loterii. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

19

19

19

19    

JOHN STAL W KOLEJCE POD ZERO SUM, ale wcale go to nie cieszyło. Czekali na 

wejście do klubu juŜ od półtorej godziny. Dobrze chociaŜ, Ŝe noc nie była zbyt zimna. 

–  Nie staję się młodszy, stojąc tu. – Khiller tupał nogami. – Nie przyszedłem tu po to, 

Ŝeby sterczeć w kolejce. 

John  musiał  przyznać,  Ŝe  jego  kumpel  wygląda  świetnie–  czarna  koszula  rozpięta  pod 

szyją,  czarne  spodnie,  czarne  buty,  czarna  skórzana  kurtka.  Ze  swoimi  czarnymi  włosami  i 

oczami  nie  do  pary  zwracał  uwagę  kobiet.  No  chociaŜby  te  dwie  brunetki i ruda, które szły 

wzdłuŜ kolejki i co? Wszystkie trzy, przechodząc obok nich, gapiły się na Khilla. A on, jak to 

miał w zwyczaju, bezwstydnie patrzył za nimi. 

Blasth zaklął i powiedział: 

–  No stary, będziesz dzisiaj groźny, co? 

–  śebyś wiedział. – Khill poprawił sobie spodnie. – Umieram z głodu. 

Blasth potrząsnął głową i zlustrował ulicę. Zrobił to juŜ po raz kolejny. Jego wzrok był 

ostry,  dłoń  trzymał  w  kieszeni  kurtki.  John  wiedział,  co  tam  ma:  dziewiątkę.  Blasth  był 

uzbrojony. 

Powiedział,  Ŝe  dostał  ją  od  kuzyna,  ale  to  tajemnica.  To  było  oczywiste.  Jedną  z  zasad 

szkolenia był zakaz zabierania broni, gdy wychodziło się na zewnątrz. To była dobra zasada, 

oparta na teorii, iŜ niewielka wiedza jest niebezpieczna, a szkoleni podczas walki nie powinni 

zachowywać się tak, jakby nie mieli połowy mózgu. Jednak Blasth stwierdził, Ŝe nie pojedzie 

do miasta bez broni. John postanowił udawać, Ŝe nie wie, co to za wypukłość w kieszeni jego 

kumpla. 

Poza tym jakaś jego część uwaŜała, Ŝe mogą przecieŜ wpaść na Lahsera, więc to nie taki 

głupi pomysł. 

–  Dobry wieczór paniom – powiedział Khill. – Dokąd się wybieracie? 

John  spojrzał  w  tamtym  kierunku.  Przed  Khillerem  stały  dwie  blondynki.  Patrzyły  na 

niego tak, jakby jego ciało było wystawą sklepu ze słodyczami, a one zastanawiały się, które 

ciacho wybrać. 

Ta z prawej, która miała włosy sięgające tyłka i spódniczkę rozmiaru chusteczki do nosa, 

uśmiechnęła się. Jej zęby były tak białe, Ŝe lśniły niczym perły. 

–  Idziemy do Screamera, ale... skoro wy jesteście tutaj, moŜemy zmienić plany. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

–  Ułatwcie  to  nam  i  dołączcie  do  kolejki.  –  Ukłonił  się  i  pokazał  ręką  miejsce  w 

kolejce przed sobą. 

Pierwsza blondynka spojrzała na koleŜankę i zakołysała biodrami i włosami. Musiała to 

mieć starannie przećwiczone. 

–  Uwielbiam dŜentelmenów. 

–  Jestem nim w kaŜdym calu. – Khill wyciągnął rękę, a kiedy ją chwyciła, wprowadził 

ją do kolejki. Kilku facetów zmarszczyło czoła, ale jedno spojrzenie Khilla wystarczyło, 

Ŝeby im przeszło. Nic dziwnego, Khiller był wyŜszy i potęŜniejszy od nich. 

–  To są Blasth i John. 

Dziewczęta  uśmiechnęły  się  do  Blastha  –  kolor  jego  twarzy  stał  się  podobny  do  koloru 

włosów.  Potem  szybko  rzuciły  okiem  na  Johna.  Skinęły  mu  głowami  i  całą  swą  uwagę 

ponownie skierowały ku jego kumplom. 

WłoŜył  ręce  do  poŜyczonej  wiatrówki  i  przesunął  się,  Ŝeby  druga  z  dziewczyn  mogła 

wcisnąć się obok Blastha. 

–  John, wszystko u ciebie w porządku? – zapytał Blasth. 

John kiwnął głową, spojrzał na kolegę i szybko zamigał: 

Tylko robię jej miejsce. 

–  O mój BoŜe – powiedziała pierwsza z dziewcząt. 

John  wepchnął  ręce  z  powrotem  do  kieszeni.  Cholera,  na  pewno  zauwaŜyła,  Ŝe  uŜył 

języka migowego. Teraz były tylko dwie moŜliwości: albo pomyśli, Ŝe jest słodki, albo będzie 

mu współczuć. 

–  Twój zegarek jest boski! 

–  Dzięki, mała – roześmiał się Khill. – Właśnie go kupiłem w Urban Outfitters. 

No, tak. W ogóle nie zauwaŜyła Johna. 

Dwadzieścia minut później dotarli wreszcie do wejścia i jakimś cudem Johnowi udało się 

znaleźć w środku. Bramkarze przy drzwiach dokładnie przyjrzeli się ich dowodom osobistym 

i kiedy juŜ zaczynali kręcić głowami, zjawił się trzeci spojrzał na Blastha i Khilla, i wpuścił 

ich wszystkich. 

Dwa  kroki  dalej  John  stwierdził,  Ŝe  wcale  mu  się  tu  nie  podoba.  Wszędzie  byli  ludzie 

ubrani tak skąpo, jakby przy szli na plaŜę. A tamta para... cholera, czy ten facet trzymał rękę 

pod jej spódniczką? 

Nie, to była ręka faceta, który stał za nią. Nie tego, z którym się całowała. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

Ryczała  muzyka  techno,  jej  dźwięki  przenikały  powietrze,  które  było  duszne  od  potu, 

perfum i piŜmowego zapachu, który, jak podejrzewał, był zapachem seksu. Lasery przecinały 

mrok, najwidoczniej celując w jego oczy, poniewaŜ były wszędzie tam, gdzie się obrócił. 

śałował, Ŝe nie ma okularów przeciwsłonecznych i zatyczek do uszu. 

Spojrzał ponownie na tamtą parę... czy raczej trójkąt Nie był pewien, ale wydawało mu 

się, Ŝe dziewczyna trzyma ręce w spodniach obu facetów. 

„MoŜe przydałaby się jeszcze opaska na oczy?”. 

Prowadzeni przez Khilla, minęli wydzielone sznurową barierką miejsce pilnowane przez 

bramkarzy. Po drugiej stronie tej barykady, oddzieleni od tłumu ścianą spływającej wody, w 

boksach siedzieli ludzie ubrani w markowe garnitury i popijali drinki, których nazw John bez 

wątpienia nie byłby w stanie wymówić. 

Khill kierował się na tył sali, wybrał miejsce pod ścianą z dobrym widokiem na parkiet i 

łatwym dostępem do baru. Przyjął zamówienia od dziewczyn i Blastha, John tylko potrząsnął 

głową. To nie było odpowiednie otoczenie, Ŝeby się nawet trochę rozluźnić. 

Przypomniał  mu  się  początek  Ŝycia w Bractwie. Zawsze był najmniejszy ze wszystkich 

dokoła i nic się w tej kwestii nie zmieniło. Wszyscy byli wyŜsi od niego, cały tłum górował 

nad nim, nawet kobiety. A to zawsze wyostrzało jego instynkt. Jeśli twoje moŜliwości obrony 

są niewielkie, trzeba polegać na tym, co się ma: dwie nogi i szybkość. Ta strategia zawsze się 

sprawdzała. 

CóŜ, zawsze oprócz tego jednego razu. 

–  BoŜe...  ale  jesteś  umięśniony.  –  Podczas  nieobecności  Khilla  dziewczyny kleiły się 

do Blastha. 

Blasth zachowywał się tak, jakby go to specjalnie nie obchodziło, ale nie przerywał im, 

pozwalając, aby ich dłonie wędrowały tam, gdzie chcą. 

Khill wrócił z baru. Jezu, był w swoim Ŝywiole. W kaŜdej dłoni trzymał po dwie szklanki 

piwa, a wzrok miał utkwiony w dziewczynach. Poruszał się tak, jakby juŜ uprawiał seks. Jego 

biodra  i  ramiona  wyraźnie  zdradzały,  Ŝe  całe  ciało  jest  w  świetnej  kondycji,  gotowe  do 

uŜycia. 

BoŜe,  dziewczyny  były  tym  zachwycone.  Oczy  im  błyszczały,  gdy  obserwowały  go 

przeciskającego się przez tłum. 

–  Drogie  panie.  NaleŜy  mi  się  napiwek  za  mój  wysiłek.  –  Wręczył  Blasthowi  jedno 

piwo, pociągnął łyk z drugiego, a pozostałe dwa uniósł nad głową. – Dajcie mi trochę 

tego, czego pragnę. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

Jedna  z  nich  połoŜyła  obie  ręce  na  jego  piersi,  wyciągając  się  w  górę.  Khill  przechylił 

lekko  głowę  w  bok,  ale  jej  nie  pomógł,  co  tylko  sprawiło,  Ŝe  zaczęła  się  jeszcze  bardziej 

starać.  Kiedy  ich  usta  się  spotkały,  Khill  z  uśmiechem...  wyciągnął  rękę  i  przysunął  bliŜej 

drugą  z  dziewczyn.  Ta  wisząca  na  nim  zdawała  się  nie  mieć  nic  przeciwko  temu,  więcej 

nawet, pomogła mu przyciągnąć koleŜankę. 

–  Chodźmy do toalety – powiedziała scenicznym szeptem. 

Khill pochylił się nad nią, a potem pocałował tę drugą. 

–  Blasth, chcesz się przyłączyć? 

Blasth wziął potęŜny łyk piwa. 

–  Nie, zostanę tutaj. Chcę się wyluzować. 

John wiedział, Ŝe przyjaciel kłamie. 

I strasznie go to wkurzyło. 

Nie potrzebuję niańki. 

–  Wiem, stary. 

Dziewczyny zwisające z ramion Khilla zmarszczyły nosy jakby John był tym, który psuje 

im całą zabawę. A kiedy Khill zaczął się od nich odsuwać, wyglądały na naprawdę wkurzone. 

John przeszył kumpla wzrokiem. 

Nawet, kurwa, nie próbuj się wycofać. Bo inaczej nigdy więcej się do ciebie nie odezwę. 

Jedna z dziewczyn zapytała: 

–  Coś się stało? 

Powiedz jej, Ŝe nic się nie stało i idź ją bzyknij. Jestem kurewsko powaŜny, Khill. 

Nie czuję się w porządku, zostawiając cię tu – zamigał w odpowiedzi Khill. 

–  Czy coś jest nie tak? – zaszczebiotała ponownie. 

Jak nie pójdziesz, wychodzę. Wyjdę z klubu, Khill. Mówię serio. 

Khill  zamknął  na  chwilę  oczy.  Zanim  dziewczyny  zdąŜyły  znowu  zapytać,  czy  coś  się 

stało, powiedział: 

–  Panie pozwolą ze mną. Zaraz wrócimy. 

Khill odwrócił się, a wtedy John zamigał: 

Blasth, idź z nimi. Zaczekam. – Kiedy przyjaciel nie odpowiedział, zamigał ponownie. – 

Blasth? Rusz dupę! 

–  Nie mogę – odpowiedział po chwili wahania. 

Dlaczego? 

–  Bo ja... ja obiecałem, Ŝe nie zostawię cię samego. 

Johna zmroziło: 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

Komu obiecałeś? 

Policzki Blasthera poczerwieniały jak światła uliczne. 

–  Zbihrowi.  Zaraz  po  mojej  przemianie  poprosił  mnie  na  rozmowę  po  lekcji  i 

powiedział, Ŝe jeśli gdzieś razem wyjdziemy... to wiesz. 

Gniew ogarniał Johna, sprawiając, Ŝe w czaszce dosłowne mu brzęczało. 

–  Tylko do czasu twojej przemiany, John. 

John, rozwścieczony, potrząsnął głową. 

Zróbmy tak. Jeśli się o mnie martwisz, daj mi swoją broń. 

W  tym  momencie  obok  nich  przeszła  nieziemska  brunetka  w  gorsecie  i  spodniach  tak 

obcisłych,  jakby  ktoś  nałoŜył  je  za  pomocą  szpachli.  Wzrok  Blastha  przylgnął  do  niej  i 

powietrze wokół zmieniło się za sprawą jego ciała, które wydzielało Ŝar. 

Blasth, co moŜe mi się tu stać? Nawet jeśli Lahser się tu zjawi... 

–  On ma zakaz przychodzenia do tego klubu. Dlatego tu właśnie chciałem przyjść. 

Skąd  wiedziałeś...  Niech  zgadnę  –  Zbihr.  Powiedział  ci,  Ŝe  moŜemy  przychodzić  tylko 

tutaj? 

–  MoŜe. 

Daj mi broń. Szybko. 

Brunetka usiadła przy barze i spojrzała przez ramię. Prosto na Blastha. 

Nie zostawiasz mnie. Obaj jesteśmy w klubie. A ja jestem juŜ naprawdę wkurzony. 

Nastąpiła pauza. Potem pistolet zmienił właściciela i Blasth wypił swoje piwo, jakby był 

bardzo zdenerwowany. 

Powodzenia – zamigał John. 

–  Kurwa, co ja właściwie robię. Nawet nie jestem pewien, czy chcę to zrobić. 

Chcesz. Poradzisz sobie. A teraz juŜ idź, zanim ona znajdzie sobie kogoś innego. 

Kiedy  John  został  wreszcie  sam,  oparł  się  o  ścianę  i  skrzyŜował  nogi  w  kostkach.  Z 

zazdrością obserwował tłum. 

Chwilę  później  przeŜył  szok.  Poczuł  coś  znajomego,  jakby  ktoś  zawołał  jego  imię. 

Rozejrzał się dokoła, myśląc, Ŝe to Blasth lub Khill. Ale nie. Nigdzie nie było widać Khilla i 

blondynek, a Blasth ostroŜnie nachylał się do brunetki przy barze. 

Ale był pewien, Ŝe ktoś go zawołał. 

Z  uwagą  przyglądał  się  tłumowi.  Ludzie  byli  wszędzie,  ale  nikogo  w  pobliŜu,  i  kiedy 

miał juŜ uznać, Ŝe mu odbija zobaczył obcą osobę, którą jednak doskonale znał. 

Kobieta  stała  w  cieniu  na  końcu  baru,  lekko  tylko  oświetlona  przez  róŜowoniebieską 

poświatę  padającą  zza  butelek  z  alkoholem.  Wysoka,  mocno  zbudowana  jak  męŜczyzna, 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

miała  bardzo  krótkie,  ciemne  włosy  i  wyraz  twarzy  mówiący  Ŝe  zadzierasz  z  nią  na  własne 

Ŝyczenie. Jej oczy były śmiertelnie inteligentne, powaŜne i... utkwione w nim. 

Jego  ciało  natychmiast  drgnęło,  jakby  ktoś  pocierał  mu  skórę,  jednocześnie  raŜąc  go 

prądem.  Zabrakło  mu  tchu,  zakręciło  się  w  głowie,  twarz  mu  się  zarumieniła,  ale 

przynajmniej przestała boleć go głowa. 

Słodki Jezu, szła w jego kierunku. 

Jej  krok  był  władczy  i  pewny  siebie,  zupełnie  jakby  podchodziła  ofiarę,  a  męŜczyźni, 

nawet ci potęŜni, schodzili jej szybko z drogi. Kiedy podeszła, John poprawił wiatrówkę, Ŝeby 

sprawić wraŜenie lepiej zbudowanego. Niezły Ŝart. 

Jej głos był głęboki: 

–  Jestem z ochrony tego klubu, muszę cię prosić, Ŝebyś poszedł ze mną. 

Nie czekając na odpowiedź, złapała go za ramię i poprowadziła do ciemnego korytarza. 

Zanim się zorientował, o co chodzi, wepchnęła go do czegoś, co najwyraźniej było pokojem 

przesłuchań, i przycisnęła do ściany jak szmacianą lalkę. 

Przedramieniem  przycisnęła  mu  tchawicę  i  zaczęła  go  obmacywać  po  ubraniu.  Jej  dłoń 

była szybka i bezosobowa, kiedy tak wędrowała po jego piersi i biodrach. 

John  zamknął  oczy  i  zadrŜał.  Jasna  cholera,  to  było  podniecające.  Gdyby  był  w  stanie 

dostać erekcji, nie wątpił, Ŝe byłby twardy jak kamień. 

I  wtedy  przypomniał  sobie  o  nieoznakowanej  broni  Blastha,  która  tkwiła  w  tylnej 

kieszeni poŜyczonych spodni. 

„Cholera”. 

Jane usiadła na ławce tak, aby widzieć pacjenta, wciągając nozdrzami egzotyczny zapach 

tytoniu. 

BoŜe, ten sen o nim. Sposób, w jaki jego dłoń poruszała się między jej... 

Kiedy poczuła poŜądanie, skrzyŜowała nogi i mocno je zacisnęła. 

–  Jane? 

Odchrząknęła: 

–  Tak? 

Jego niski zmysłowy głos płynął przez drzwi. 

–  O czym myślisz, Jane? 

No jasne, miałaby mu powiedzieć, Ŝe fantazjuje o ... 

Chwileczkę. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

–  JuŜ  wiesz,  prawda?  –  Kiedy  się  nie  odezwał,  zmarszczyła  czoło. – Czy to był sen? 

Czy ty... 

Brak odpowiedzi. 

Pochyliła  się,  Ŝeby  go  zobaczyć  po  drugiej  stronie  drzwi.  Wydmuchał  dym  i  wrzucił 

niedopałek do butelki z wodą. 

–  Co mi zrobiłeś? 

Mocno zakręcił butelkę, mięśnie jego przedramienia napięły się. 

–  Nie zrobiłem niczego, czego byś nie chciała. 

Mimo Ŝe na nią nie patrzył, wycelowała w niego palec, jakby to był pistolet. 

–  Mówiłam ci. Trzymaj się z daleka od mojej głowy. 

Spojrzał  jej  w  oczy.  O...  BoŜe...  świeciły  jasnym  płomieniem  jak  słońce.  A  kiedy 

spoczęły  na  jej  twarzy,  ogarnęło  ją  poŜądanie.  Jej  usta  rozchyliły  się,  gotowe  na  jego 

przyjęcie. 

–  Nie.  –  Czuła  jednak,  Ŝe  to  daremny  wysiłek.  Jej  ciało  mówiło  samo  za  siebie  i  on 

dobrze o tym wiedział. 

Usta V ułoŜyły się w uśmiech, wciągnął głęboko powietrze. 

–  Uwielbiam twój zapach w takiej chwili. Sprawia, Ŝe chcę zrobić coś więcej, niŜ tylko 

dostać się do twojej głowy. 

W porządku, najwyraźniej oprócz męŜczyzn lubił teŜ kobiety. 

Ale nagle wyraz jego twarzy zmienił się. 

–  Nie martw się. Nie zrobię tego. 

–  Dlaczego nie? – Wyrwało jej się i zaklęła pod nosem. Jeśli mówisz męŜczyźnie, Ŝe 

go  nie  chcesz,  a  potem  on  mówi,  Ŝe  się  z  tobą  nie prześpi, twoja reakcja nie powinna 

zabrzmieć jak protest. 

V wychylił się przez drzwi i rzucił butelkę. Wylądowała prosto w koszu na śmieci, jakby 

z ulgą wracała do domu po słuŜbowym wyjeździe. 

–  Nie spodobałoby ci się. Nie ze mną. 

–  Bardzo się mylił. 

„Zamknij się”. 

–  Dlaczego? 

Cholera! Co ona wygaduje, na miłość boską? 

–  Nie  spodobałoby  ci  się  z  prawdziwym  mną.  Ale  podobało  mi  się  to,  co  stało  się 

podczas twojego snu. To było doskonałe, Jane. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

Bardzo  chciała,  Ŝeby  przestał  wymawiać  jej  imię.  Za  kaŜdym  razem  czuła,  jakby  ją  do 

siebie przyciągał, jakby ciągnął ją przez wody, których nie znała, łapiąc ją w sieć, z której nie 

mogła się oswobodzić. 

–  Dlaczego miałoby mi się nie spodobać? 

Kiedy jego wielka pierś uniosła się, wiedziała, Ŝe chciał poczuć jej podniecenie. 

–  PoniewaŜ ja lubię zachować kontrolę, Jane. Rozumiesz, o co mi chodzi? 

–  Nie, nie rozumiem. 

Wstał  i  obrócił  się  w  jej  stronę,  wypełniając  sobą  całe  drzwi.  Jej  oczy  znalazły  się  na 

wysokości  jego  bioder.  Jasna  cholera,  miał  erekcję.  Widziała  wybrzuszenie  w  jego 

flanelowych spodniach od piŜamy. 

–  Wiesz, kto to jest domin? – zapytał niskim głosem. 

–  Chodzi ci o seksualnego domina? 

Pokiwał głową. 

–  Tak właśnie wygląda seks ze mną. 

Jane  musiała  odwrócić  wzrok.  Musiała  to  zrobić,  inaczej  by  wybuchła.  Nie  miała  w  tej 

kwestii Ŝadnego doświadczenia. Do diabła, nie miała czasu nawet na zwyczajny seks, nawet 

na zabawianie się z samą sobą. 

Niech to szlag. Niebezpieczny i dziki seks – teraz wydawało jej się to całkiem atrakcyjne. 

MoŜe dlatego, Ŝe nie było to jej prawdziwe Ŝycie, mimo Ŝe nie spała. 

–  Co wtedy robisz? – zapytała. – To znaczy... czy ty je wiąŜesz? 

–  Tak. 

Czekała, Ŝeby mówił dalej. Kiedy milczał, wyszeptała: 

–  Coś jeszcze? 

–  Tak. 

–  Powiedz. 

–  Nie. 

„Więc ból teŜ wchodził w grę, pomyślała. Krzywdził je, a dopiero potem pieprzył. 

W trakcie pewnie teŜ”. A przecieŜ... widziała, jak delikatnie obejmował Red Soxa. MoŜe 

z męŜczyznami było inaczej? 

Wspaniale.  Biseksualny  dominujący  wampir  z  doświadczeniem  w  porwaniach.  BoŜe,  z 

wielu powodów nie powinna czuć do niego tego, co czuła. 

Jane zakryła twarz dłońmi, ale, niestety, to tylko sprawiło, Ŝe go nie widziała. Nie mogła 

uciec od tego, co działo się w jej głowie. Ona... go pragnęła. 

–  Jasna cholera – wymamrotała. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

–  Coś nie tak? 

–  Nic. – BoŜe, ale z niej kłamczucha. 

–  Kłamczucha. 

Świetnie, więc to teŜ wiedział. 

–  Nie chcę czuć się tak jak teraz, OK? 

Nastąpiła długa cisza. 

–  A jak się czujesz, Jane? – Kiedy nie odpowiedziała, wymruczał: – Nie chcesz mnie 

poŜądać, prawda? Czy to dlatego, Ŝe jestem zboczony? 

–  Tak. 

Słowa  po  prostu  wystrzeliły  z  jej  ust,  mimo  Ŝe  nie  był  do  końca  prawdą.  Mówiąc 

szczerze, problem był duŜo większy... zawsze była dumna ze swojej inteligencji. WyŜej ceniła 

rozum niŜ uczucia i kierowała się logiką w podejmowaniu decyzji, co nigdy jej nie zawiodło. 

Tymczasem  była  tutaj,  poŜądała  czegoś,  od  czego  –  jak  podpowiadał  jej  rozum  –  powinna 

trzymać się z daleka. 

Kiedy cisza się przeciągała, opuściła jedną rękę i spojrzała w stronę drzwi. Nie było go 

tam, ale czuła, Ŝe jest gdzieś w pobliŜu. Stał pod ścianą, patrzył na niebieskie maty, jakby to 

było morze. 

–  Przepraszam. Nie chciałam, Ŝeby to tak zabrzmiało. 

–  Chciałaś. Ale nie szkodzi. Jestem jaki jestem. – jego dłoń w rękawiczce zacisnęła się, 

Jane miała wraŜenie, Ŝe bez jego wiedzy. 

–  Prawdę mówiąc... – Kiedy przerwała, jedna z jego brwi uniosła się, ale nie spojrzał 

na  nią.  Odchrząknęła.  –  Prawdę  mówiąc,  instynkt  samozachowawczy  to  dobra  rzecz  i 

powinien kierować moim zachowaniem. 

–  A tak nie jest? 

–  Nie... nie zawsze. Przy tobie nie zawsze. 

Uniósł lekko usta: 

–  Więc po raz pierwszy w Ŝyciu cieszę się, Ŝe jestem inny. 

–  Boję się. 

Natychmiast spowaŜniał. Spojrzał na nią swoimi jasnymi jak diamenty oczami. 

–  Nie bój się. Nie zrobię ci krzywdy. I nie zrobię ci nic złego. 

Na ułamek sekundy pozwoliła sobie na opuszczenie gardy. 

–  Obiecujesz? – powiedziała chrapliwie. 

PołoŜył  swoją  dłoń  w  rękawiczce  na  sercu,  które  wcześniej  operowała,  i  usłyszała  ciąg 

pięknych słów, których nie rozumiała. Potem je przetłumaczył: 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

–  Przysięgam na mój honor i krew płynącą w moich Ŝyłach. 

Odwróciła  od  niego  spojrzenie.  ZauwaŜyła  stojaki  z  nunczako.  Broń  wisiała  na 

wieszakach, gotowa do zadania śmiertelnych ran. 

–  Nigdy w Ŝyciu tak się nie bałam. 

–  Kurwa...  przykro  mi,  Jane.  Z  powodu  tego  wszystkiego,  pozwolę  ci  odejść. 

Właściwie moŜesz odejść w kaŜdej chwili, jeśli tylko chcesz. Powiedz słowo, a odwiozę 

cię do domu. 

Spojrzała na jego twarz. Zarost ocieniał jego szczękę i kości policzkowe, co sprawiało, Ŝe 

wyglądał  jeszcze  bardziej  złowieszczo.  Gdyby  spotkała  go  w  ciemnej  uliczce,  jego  tatuaŜ 

koło  oka  i  jego  wzrost  wystarczyłyby,  Ŝeby  uciekła  przeraŜona.  Nie musiałaby wiedzieć, Ŝe 

jest wampirem. 

A mimo to była tu i ufała, Ŝe nic jej nie zrobi. 

Czy jej uczucia są prawdziwe? Czy to tylko syndrom sztokholmski? 

Zmierzyła  wzrokiem  jego  szeroką  pierś,  jego  wąskie  biodra  i  długie  nogi.  BoŜe, 

niewaŜne, czym był, pragnęła go jak nikogo innego. 

–  Jane... – Z jego gardła wydobył się miękki pomruk. 

Cholera... 

On równieŜ zaklął i zapalił kolejnego papierosa. Kiedy wypuścił dym, powiedział: 

–  Jest jeszcze inny powód, dla którego nie mogę być z tobą. 

–  Jaki? 

–  Ja gryzę, Jane. I nie mógłbym się powstrzymać. Nie z tobą. 

Pamiętała,  Ŝe  we  śnie  czuła  lekkie  drapanie  jego  kłów  na szyi. Mimo Ŝe nie rozumiała, 

jak  moŜna  chcieć  czegoś  takiego,  poczuła,  jak  na  samą  myśl  o  tym  jej  ciało  zalewa  fala 

gorąca. 

V  cofnął  się  do  drzwi.  Smugi  dymu  unosiły  się  ze  skręta,  wąskie  i  długie  jak  kobiece 

włosy. 

Patrząc  jej  prosto  w  oczy,  wolną  rękę  przesunął  wzdłuŜ  piersi,  do  brzucha  i  niŜej,  do 

wypukłości  na  piŜamie.  Jane  z  trudem  przełknęła  ślinę.  Poczuła  tak  wielkie  poŜądanie  Ŝe 

niemal spadła z ławki. 

–  Jeśli mi pozwolisz – powiedział cicho – znajdę cię we śnie. Znajdę i skończę to, co 

zacząłem. Chciałabyś tego, Jane ? Przyjmiesz mnie? 

Z pomieszczenia obok dało się słyszeć jęk. Jane poderwała się i poszła sprawdzić, co z 

pacjentem.  To  była  oczywista  ucieczka,  ale  co  z  tego...  Postradała  juŜ  rozum,  więc  utrata 

godności nie była teraz jej największym zmartwieniem. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

Furiath zwijał się z bólu, próbując zerwać bandaŜ z twarzy. 

–  Hej...  spokojnie.  –  PołoŜyła  rękę  na  jego  ramieniu.  –  Spokojnie.  Wszystko  w 

porządku. 

Głaskała go po ramieniu i mówiła do niego tak długo, aŜ się uspokoił. 

–  Bella... – powiedział. 

Doskonale zdając sobie sprawę z tego, Ŝe V stoi w rogu pomieszczenia, zapytała: 

–  Czy to jego Ŝona? 

–  śona jego brata bliźniaka. 

–  Och. 

–  Właśnie. 

Jane wzięła stetoskop i ciśnieniomierz. 

–  Czy wasz gatunek zazwyczaj ma niskie ciśnienie krwi? 

–  Tak. Puls równieŜ. PołoŜyła dłoń na czole Furiatha. 

–  Jest ciepły. Ale wasza normalna temperatura jest wyŜsza od naszej, zgadza się? 

–  Tak. 

Wsunęła  palce  w  kolorowe  włosy  Furiatha,  przeczesała  je,  wygładzając  splątane 

kosmyki. Była w nich jakaś czarna oleista substancja... 

–  Nie dotykaj tego – powiedział V. Pospiesznie cofnęła rękę. 

–  Dlaczego? Co to jest? 

–  Krew moich wrogów. Nie chcę jej na tobie. 

Podszedł bliŜej, złapał ją za nadgarstek i podprowadził do umywalki. 

Mimo  Ŝe  było  to  wbrew  jej  naturze,  stała  spokojnie  i  posłusznie  jak  dziecko,  kiedy 

namydlił  i  spłukiwał  jej  dłonie.  Dotyk  jego  gołej  ręki,  jak  i  tej  w  rękawiczce...  i  wilgoci 

zmniejszającej  tarcie...  jego  ciepło  przechodzące  na  nią...  wszystko  to  sprawiło,  Ŝe  stała  się 

lekkomyślna. 

–  Tak – powiedziała, przyglądając się temu, co robił. 

–  Co tak? 

–  Przyjdź do mnie we śnie. 

 

 

 

 

 

 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

20

20

20

20    

JAKO SZEFOWA OCHRONY ZERO SUM Xhex nie tolerowała Ŝadnej broni na swoim 

terenie, a juŜ w szczególności u drobnych łobuziaków uzbrojonych po mizerne jaja. 

To  z  ich  powodu  najczęściej  trzeba  było  wzywać  pogotowie.  A  ona  nie  cierpiała 

współpracy z policją z Caldwell. 

Dlatego  nawet  nie  trudziła  się  przeprosinami,  gdy  niezbyt  delikatnie  obszukiwała  tego 

konkretnego gnojka. Wreszcie znalazła broń, którą dostał od tamtego rudzielca. Wyciągnęła 

pistolet  ze  spodni  dzieciaka,  wyrzuciła  magazynek  na  stół.  Schowała  naboje  do  kieszeni  i 

zabrała się do szukania dowodu toŜsamości. Obszukując chłopaka, odkryła, Ŝe naleŜy do jej 

gatunku, a to z jakiegoś powodu wkurzyło ją jeszcze bardziej. 

Choć właściwie nie powinno. W końcu ludzie nie mają wyłączności na głupotę. 

Odwróciła go i pchnęła na krzesło, jedną ręką przytrzymując za ramię, a drugą otwierając 

jego portfel. Prawo jazdy było wystawione na Johna Matthew, lat dwadzieścia trzy. 

Adres wskazywał na przeciętną dzielnicę, której młody najpewniej nigdy nie widział na 

oczy. 

–  Wiem, co masz w dowodzie, ale kim naprawdę jesteś? Z jakiej rodziny pochodzisz? 

Otworzył  usta  kilka  razy,  ale  nic  nie  powiedział.  Był  śmiertelnie  przeraŜony.  Co  miało 

sens.  Bez  spluwy  był  zaledwie  mięczakiem  przed  przemianą,  z  bladą  twarzą  i  olśniewająco 

błękitnymi oczami rozmiaru piłek do kosza. 

Jasne,  prawdziwy  twardziel.  Ciach,  ciach,  bang,  bang  i  cała  ta  gangsterska  gadka. 

Chryste,  miała  po  uszy  takich  pozerów.  MoŜe  juŜ  czas  popracować  na  własny  rachunek, 

wrócić  do  tego,  w  czym  była  najlepsza.  W  końcu  w  pewnych  kręgach  zawsze  istnieje 

zapotrzebowanie  na  płatnych  zabójców.  A  krew  symphatów  płynąca  w  jej  Ŝyłach 

gwarantowała satysfakcję. 

–  Gadaj – powiedziała, rzucając portfel na stół. – Wiem, czym jesteś naprawdę. Kim są 

twoi rodzice? 

To  go  zaskoczyło,  ale  nie  pomogło  jego  strunom  głosowym.  Kiedy  otrząsnął  się  z 

początkowego szoku, zamachał szybko rękami. 

–  Nie udawaj Greka. Skoro stać cię na noszenie broni, nie ma powodu, Ŝebyś zgrywał 

tchórza. A moŜe rzeczywiście nim jesteś i tylko ta spluwa robi z ciebie męŜczyznę? 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

Powoli zamknął usta i opuścił dłonie na kolana. Zupełnie jakby zeszło z niego powietrze. 

Opuścił wzrok i zgarbił się. 

Milczenie przeciągało się, więc skrzyŜowała ramiona na piersi. 

–  Słuchaj,  młody,  mam  całą  noc  i  potrafię  się  cholernie  długo  skupiać.  MoŜesz 

przeciągać tę milczącą gierkę, jak długo zechcesz. Ja nigdzie się nie wybieram i ty teŜ 

nie. 

W  słuchawce  w  uchu  Xhex  rozległ  się  głos  bramkarza  przy  barze.  Gdy  skończył, 

powiedziała: 

–  Dobra, dawaj go tutaj. 

Ułamek sekundy później rozległo się pukanie do drzwi. Gdy je otworzyła, na progu stał 

jej podwładny z rudym wampirem, który przekazał dzieciakowi broń. 

–  Dzięki, Mac. 

–  Nie ma sprawy, szefowo. Będę przy barze. 

Zamknęła  drzwi  i  zmierzyła  rudzielca  spojrzeniem.  Przemianę  miał  juŜ  za  sobą,  choć 

chyba  niedawno.  Zachowywał  się  tak,  jakby  nie  do  końca  zdawał  sobie  sprawę  z  własnych 

rozmiarów. 

Gdy wsunął dłoń do wewnętrznej kieszeni zamszowej marynarki, kobieta powiedziała: 

–  Jeśli wyciągniesz cokolwiek poza dowodem, osobiście umieszczę cię na noszach. 

Zatrzymał się. 

–  Mam jego dowód. 

–  JuŜ mi go pokazał. 

–  Nie ten prawdziwy. – Samiec wyciągnął rękę. – To jest prawdziwy. 

Xhex  wzięła  zalaminowaną  kartę  i  przebiegła  wzrokiem  po  znakach  Starego  Języka 

widocznych  pod  aktualnym  zdjęciem.  Później  spojrzała  na  chłopaka.  Nie  podniósł  nawet 

wzroku, siedział skulony, jakby z nadzieją, Ŝe krzesło go pochłonie. 

–  Cholera. 

Kazali  mi  pokazać  jeszcze  to  –  powiedział  rudzielec  Podał  jej  grubą  kartkę  złoŜoną  we 

czworo i zapieczętowaną czarnym woskiem. Na widok odbitych insygniów znów zebrało się 

jej na przekleństwo. 

Królewski herb. 

Przeczytała list. Dwa razy. 

–  Mogę go zatrzymać, Rudy? 

–  Śmiało. Nie krępuj się. 

Składając papier, zapytała: 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

–  Masz dowód? 

–  Jasne. – Podał jej zalaminowaną kartę. 

Sprawdziła ją, po czym oddała razem z dowodem chłopaka. 

–  Gdy  wpadniecie  tu  następnym  razem,  nie  czekajcie  w  kolejce.  Powiedzcie 

bramkarzowi moje imię. Przyjdę po was. – Podniosła broń. – Twoja czy jego? 

–  Moja.  Ale  wolę,  Ŝeby  on  ją  trzymał.  Ma  lepsze  oko.  Wsunęła  magazynek  i  podała 

pistolet  milczącemu  chłopakowi.  Dłoń  mu  nawet  nie  zadrŜała,  ale  broń  wyglądała  na 

zbyt duŜą jak dla niego. 

–  Nie uŜywaj jej tutaj, chyba Ŝe w samoobronie. Rozumiemy się? 

Dzieciak skinął głową, podniósł się i wsunął pistolet do kieszeni, z której go wyjęła. 

Cholera... jasna. To nie był zwykły pre-trans. Według dowodu nazywał się Tehrror i był 

synem Hardhy'ego, wojownika Bractwa Czarnego Sztyletu. A to znaczyło, Ŝe na jej zmianie 

nie moŜe mu się nic stać. Ostatnie, czego jej i Wielebnemu było trzeba, to Ŝeby ten dzieciak 

coś sobie zrobił na terenie Zero Sum. 

Świetnie. To jak przechowywanie kryształowej wazy w szatni pełnej zawodników rugby. 

A na dokładkę młody był niemową. Potrząsnęła głową. 

–  Dobra,  Blasther,  pilnuj  go,  my  teŜ  będziemy.  Rudzielec  przytaknął,  a  dzieciak 

wreszcie  podniósł  głowę  i  z  jakiegoś  powodu  jego  kryształowo  niebieskie  oczy 

przyprawiły  ją  o  ciarki.  Jezu...  on  był  stary.  Jego  wiekowe  spojrzenie  oszołomiło 

samicę. 

Odchrząknęła, odwróciła się i podeszła do drzwi. Rudzielec zapytał: 

–  A jak ci na imię? 

–  Xhex. Podaj je komukolwiek w klubie, a znajdę was w mgnieniu oka. Za to mi płacą. 

Gdy  drzwi  się  zamknęły,  John  uznał,  Ŝe  upokorzenie  jest  jak  lody:  ma  wiele  smaków, 

przyprawia cię o ciarki i wywołuje kaszel. 

Lody z orzechami. To gówno zaczynało go dławić. 

Tchórz. Kurde, czy to aŜ tak rzuca się w oczy? Nawet go nie zna, a mimo to go rozgryzła. 

Był  stuprocentowym  tchórzem.  Słabym  tchórzem,  którego  zmarli  nie  zostaną  pomszczeni, 

który nie miał głosu i któremu nawet dziesięciolatek nie pozazdrościłby ciała. 

Blasth zaszurał nogami, a cichy dźwięk, jaki wydały jego buty, zabrzmiał w tym małym 

pomieszczeniu jak krzyk. 

–  John? Chcesz wracać do domu? 

Och, wspaniale. Jakby był pięciolatkiem, któremu zachciało się spać w trakcie przyjęcia 

dorosłych. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

Gniew  przetoczył  się  przez  niego  jak  piorun  i  dodał  mu  energii'  O  tak,  dobrze  znał  to 

uczucie.  To  przez  takie  właśnie  wkurzenie  Lahser  wylądował  na  ziemi.  To  przez  taką  złość 

John sprał tego gówniarza po gębie, aŜ kafelki spłynęły czerwienią. 

Jakimś cudem ostatnie działające w głowie Johna neurony podpowiedziały mu, Ŝe w tej 

chwili powrót do domu jest najlepszym wyjściem. Gdyby został w klubie, wciąŜ odtwarzałby 

w myślach słowa tamtej kobiety, aŜ wreszcie wpadłby w taki szał, Ŝe zrobiłby coś naprawdę 

głupiego. 

–  John? Wracajmy do domu. 

Kurde.  To  miała  być  wielka  noc  Blastha.  A  przez  tę  całą  sytuację  szansa  na  porządny, 

ostry seks przechodziła mu koło nosa. 

Zadzwonię po Fritza. Zostań z Khillem. 

–  Nie ma mowy. Wracamy razem. 

Nagle Johnowi zebrało się na płacz. 

Co, u licha, było na tej kartce? Tej, którą jej dałeś? 

Blasth zaczerwienił się jak burak. 

–  Zbihr mi ją dał. Powiedział, Ŝebym ją pokazał, jak wpadniemy w jakieś gówno. 

Co to było? 

–  Z  powiedział,  Ŝe  to  od  Ghroma  jako  króla.  Coś  na  temat  tego,  Ŝe  jest  twoim 

straŜnikiem. 

Czemu mi nie powiedziałeś? 

–  Zbihr zabronił ją pokazywać bez powodu. Ciebie teŜ to dotyczyło. 

John wstał i otrzepał poŜyczone ciuchy. 

Słuchaj, chcę, Ŝebyś został, przeleciał jakąś panienkę i dobrze się bawił... 

–  Przyszliśmy razem. Razem wychodzimy. 

John spojrzał ponuro na przyjaciela. 

Tylko dlatego, Ŝe Z kazał ci zostać moją niańką... 

Po raz pierwszy od wieków twarz Blastha stęŜała. 

–  Pierdol  się,  i  tak  bym  to  zrobił.  A  zanim  się  nakręcisz  chciałbym  zaznaczyć,  Ŝe 

gdyby role się odwróciły, zrobiłby dla mnie dokładnie to samo. Przyznaj się. Zrobiłbyś 

to.  Jesteśmy  cholernymi  przyjaciółmi.  Wspieramy  się.  Dość.  Skończ,  my  z  tym 

pieprzeniem. 

John poczuł chęć skopania krzesła, na którym siedział. Prawie to zrobił. 

Zamiast tego zamigał tylko: Kurde. 

Blasth wyciągnął telefon i wybrał numer. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

–  Dam znać Khillowi, Ŝe wrócę po niego, gdy będzie chciał. 

John wyobraził sobie, co Khill robi teraz w przyciemnionym ustronnym miejscu z jedną z 

tych kobiet, albo nawet z obiema. Przynajmniej on się dobrze bawił. 

–  Hej,  Khill.  John  i  ja  wracamy.  Co...?  Nie,  wszystko  w  porządku.  Mieliśmy  małe 

spięcie  z  ochroną...  Nie,  nie  musisz...  Nie,  wszystko  wyjaśnione.  PowaŜnie.  Khill,  nie 

musisz  przerywać...  Halo?  –  Blasth  gapił  się  w  telefon.  –  Będzie  na  nas  czekał  przy 

wejściu. 

Przeciskali  się  przez  grupy  rozgrzanych  i  spoconych  lodzi,  aŜ  John  poczuł  się 

klaustrofobicznie, jakby zakopano go Ŝywcem i próbował oddychać ziemią. 

Gdy  wreszcie  dotarli  to  wejścia,  Khill  stał  juŜ  tam,  oparty  o  czarną  ścianę.  Jego  włosy 

były potargane, koszula wyciągnięta ze spodni, wargi czerwone i lekko opuchnięte. Z bliska 

pachniał perfumami. 

Dwoma rodzajami. 

–  Wszystko w porządku? – spytał Johna. 

John nie odpowiedział. Nie mógł znieść, Ŝe zepsuł wszystkim noc, więc po prostu szedł 

w stronę drzwi. I znowu ten dziwny zew. 

Zatrzymał się i spojrzał przez ramię. Szefowa ochrony nie spuszczała z niego oka. Znowu 

stała w cieniu, prawdopodobnie w swoim ulubionym miejscu. 

Miejscu, które, jak przypuszczał, dawało jej przewagę nad innymi. 

Całe ciało mrowiło go tak, Ŝe miał ochotę przebić pięścią ścianę, przebić drzwi, rozwalić 

czyjąś wargę. Ale wiedział, Ŝe to nie sprawiłoby mu satysfakcji. Wątpił, czy ma dość siły, by 

przebić pięścią choćby dział sportowy dziennika. 

Świadomość tego wkurzyła go jeszcze bardziej. 

Odwrócił się i wyszedł prosto w chłodną noc. Gdy tylko Blasth i Khill dołączyli do niego 

na chodniku, zamigał: Mam zamiar pokręcić się po okolicy przez chwilę. MoŜecie iść ze mną, 

ale nie zmusicie mnie do zmiany planów. Nie ma nic, co zmusiłoby mnie, Ŝebym wsiadł teraz 

do samochodu i pojechał do domu. Jasne? 

Przyjaciele  pokiwali  głowami  i  pozwolili  mu  prowadzić,  trzymając  się  trochę  z  tyłu. 

Najwidoczniej zdawali sobie sprawę, Ŝe był o krok od wybuchu i potrzebował przestrzeni. 

Gdy szli wzdłuŜ Dziesiątej Ulicy, usłyszał, jak szepczą coś do siebie na jego temat, ale 

wcale go to nie obchodziło. Przepełniała go wściekłość. I tylko to. 

Zgodnie  z  jego  słabą  naturą  marsz  niezaleŜności  nie  trwał  długo.  Cholernie  szybko 

marcowy  wiatr  przedarł  się  przez  ciuchy,  które  Blasth  mu  poŜyczył,  a  ból  głowy  nasilił  się 

tak,  Ŝe  aŜ  musiał  zaciskać  zęby.  Marzył  o  przegonieniu  przyjaciół  aŜ  do  mostu  Caldwell  i 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

jeszcze dalej, Ŝe jego gniew jest na tyle silny, Ŝe to oni zmęczą się pierwsi i tuŜ przed świtem 

będą go błagać, by się zatrzymał. 

Tylko Ŝe dał popis, oczywiście, o wiele poniŜej oczekiwań. 

Zatrzymał się. 

Wracajmy. 

–  Jak  chcesz,  John.  –  Niedopasowane  oczy  Khilla  były  niemoŜliwie  czułe.  – 

Cokolwiek zechcesz. 

Ruszyli  w  kierunku  samochodu,  który  zaparkowali  na  placu  dwie  przecznice  od  klubu. 

Gdy skręcili za róg, John zauwaŜył, Ŝe budynek stojący przy placu był w remoncie. 

Strefa  została  na noc zabezpieczona, płachty brezentu łopotały na wietrze, cięŜki sprzęt 

stał uśpiony. Miejsce wydało się Johnowi wymarłe. 

ChociaŜ mógł stać skąpany w blasku słońca na łące pełnej stokrotek, to i tak widziałby 

tylko cienie. Noc nie mogła być gorsza. Nie. Jednak mogła. 

Byli  jeszcze  pięćdziesiąt  metrów  od  samochodu,  gdy  w  powietrzu  rozniósł  się  zapach 

zasypki dla niemowląt. A zza ładowarki wyłonił się reduktor.